You are on page 1of 174

PRZEDMOWA

Wszystko co spisałem jest przeznaczone dla potrzeb i na rzecz Wspólnoty AA.

" P rzeszłość traktuję jako niezbędną drogę, która doprowadziła mnie do dnia
dzisiejszego. Kocham siebie za to, że potrafię przejść przez te doświadczenia
przeszłości do obecnej chwili”
Mam nadzieję, że na moim przykładzie uda się dotrzeć do tych którzy zgubili swą
drogę, wesprzeć tych którzy starają się takim osobom jak Ja, pomóc.
Wierzę, że razem uda się doprowadzić do momentu przydatności mojego
świadectwa.

„Więzienie mroczy, smutku dom


tu przystań niezbyt miła.
Czasem tu trafi dobru człek,
czasami łotrzykowie,
a czasem pośród łotrzyków stu
poczciwy dobry człowiek”
ZK IŁAWA 1989r.

1
WIĘZIEŃ UZALEŻNIENIA

Zakład Karny Łowicz oddział VI cela 610, 05.07.2020r – Niedziela


Wczoraj 4 lipca 2020r, skończyłem 50 lat, z czego prawie połowę spędziłem w polskich
jednostkach penitencjarnych.
Wszystko to konsekwencje, mojego, mieszanego uzależnienia od Alkoholu i Narkotyków,
przewlekłej choroby, która niesie zgliszcza wszystkich i wszystkiego w jej zasięgu.

Pisząc jednak czytany teraz tekst nie jest on przesłaniem upadku, bardziej powstania. Jest
przesłaniem tego jaką wiarę ma w sobie człowiek, gdy odnajdzie sens. Nadal jestem w więzieniu,
ale czuję się wolny. Inspiracją jest mi AA – AN ; to moja wolność. Oto moja historia.
Jestem Alkoholikiem i Narkomanem trzeźwiejącym od wielu lat. Podobno jestem żywym dowodem
na to, że jeśli tylko się chce, można wyjść ze wszystkiego , co a mojego środowiska to rzadkość.
Pochodzę z dobrego domu, szanowanej Polskiej rodziny. Wpadłem w szpony śmiertelnego
uzależnienia i sukcesywnie spadałem w dół. Leżąc na samym dnie i niejednokrotnie patrząc śmierci
w otwarte ślepia. Wreszcie znalazłem cudowne lekarstwo i Wspólnotę AA – AN i wiem że nie ma
nic co bardziej odzwierciedlałoby słowo resocjalizacja. Dziś czuję się szczęśliwym i wolnym
człowiekiem. Pragnę się tym wszystkim podzielić. Zanim jednak do tego doszło spędziłem wiele lat
w Polskich więzieniach jako człowiek podkultury więziennej. Żeby to wszystko też zrozumieć
zapraszam do podróży po Polskich więzieniach w towarzystwie podkultury i zobaczeniu jak trudno
jest podnieść się z dna i jaka jest tego cena.
09.04.2016 r. ZK Rakowiecka W – wa
Brama wjazdowa otwarta, radiowóz wjeżdża do środka brama się zamyka. Następują typowe
dla tego miejsca manewry samochodu. Aż zostaje on zaparkowany przy właściwym wejściu, które
w tym miejscu jest ogromnymi żelaznymi wrotami.
Wreszcie mogę wydostać się z tylnego fotela radiowozu, z potwornie ściśniętymi kajdankami
na nadgarstkach. Zostaję z nich uwolniony
i przekazany funkcjonariuszom Służby Więziennej. Od worka kartofli odróżniają mnie tylko dane;
Imię ? M...
Nazwisko ? D...
Syn ? S...
Urodzony? 04.07.1970 w Żyrardowie
Zostaję wprowadzony do budynku, który jest straszny i z pewnością byłbym przerażony gdyby
nie fakt, że w podobnych miejscach spędziłem większość dorosłego życia.

Następuje dobrze mi znana procedura magazynu, oddział przejściowy, cela.


Gdy się już w niej znajduję doznaję ulgi.
Zakład Karny przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie to ogromny wielopiętrowy gmach, niemal
labirynt. Idzie się nim i idzie. Góra, dół , w lewo, w prawo prosto, znowu w lewo i tak bez końca.
Nie ułatwia sprawy fakt, że muszę dźwigać cały swój dobytek otrzymany w magazynie, oraz taki
szczególik, że sam nie wiem ile czasu piłem alkohol i wąchałem amfetaminę. Miesiąc, dwa, pięć,
dziesięć, rok, no ale po kolei. Wchodzę do celi padam na pryczę i zasypiam. Budzą mnie rozdając
kolację i na apel. Następ-nie rano pobudka, apel i śniadanie. Zostaję obudzony znowu na obiad,
który smakuje jak nigdy. Dalej kolacja, apel i tak w kółko parę dni. Resztki amfetaminy wydalił
organizm i wpadam w senny letarg nicości. Brak sił do życia i brak sił do śmierci. Całkowita apatia
ludzkich zachowań. Mózg wytwarza jakieś senne majaki niczym podłączony pod napięcie.

2
To jest efekt skondensowanej w nim trucizny o nazwie alkohol. Zmieszany z amfetaminą,
bezsennością wielodniową i zagłodzeniem niemal na śmierć, powstaje coś w rodzaju iluzorycznej
egzystencji.

Ta z kolei w swej nawet najgorszej postaci jest błogosławieństwem w porównaniu do tego co daje
mi świat kiedy otwieram oczy i muszę wstać, a w końcu muszę, bo przecież cela przejściowa, jak
sama nazwa mówi jest tylko poczekalnią. Muszę zaliczyć lekarza, rozmowę z wychowawcą,
komisję i jestem gotowy do przerzutki. Gotowy to nie jest odpowiednie słowo do stanu faktycznego
mojego samopoczucia, bo pewnie nadawałbym się na „detoks”. Muszę się jednak pozbierać.
Grypsuję, a to zobowiązuje, muszę przynajmniej stwarzać pozory twardziela, który dba o siebie i
mądrze gada. Reszta jak zawsze po prostu będzie. Sama przerzutka z celi przejściowej na tzw.
„ogóły” tu na Warszawskiej Rakowieckiej powinna mieć raczej nazwę labiryntowo – przejściowy
spacer farmera.
Mandżur w jednym ręku, torby z dobytkiem w drugim i poszedł. Prosto, w lewo, w prawo, na górę,
w lewo, prosto i całe szczęście w nieszczęściu, że na początku wyroku ten dobytek mam skromny
inni mają gorzej. Sama cela ogólna do której trafiam jest czteroosobowa tzw. „sztywna” znaczy
wszyscy grypsują. Rodzaj ludzki po tylu latach spędzonych w więzieniach rozpoznaj się
bezbłędnie. Zawsze też jest tak samo. Jeden na drugim próbuje zrobić wrażenie. Kto kogo zna, za
co siedzi, gdzie i z kim siedział, zaraz też wszyscy chcą trening aby zademonstrować swoją
muskulaturę, ewentualnie nadrobić opowieściami o uprawianych sztukach walki. Tak to już jest i to
nie zmienia się nigdy w żadnym więzieniu, są pewne wyjątki, ale tak wygląda szara więzienna
rzeczywistość. Można sobie zażartować, że mózg to też mięsień, ale nie liczyłbym na zrozumienie.
Oczywiście, że zdarzają się w więzieniu tacy, którzy mają większe IQ od arbuza. Spotkałem
bardzo też mądrych i zdolnych w więzieniach, ale musi spotkać się przynajmniej dwóch takich, aby
się docenić. Inaczej może być ten atut wadą w tym miejscu i czasami nawet lepiej udawać durnia,
ten bowiem ma tu pole do popisu. Czy przesadzam? Trudno powiedzieć, pałam taką nienawiścią
do tego miejsca, że możliwe, iż nienawiść kieruje mym długopisem, ale na pewno coś w tym jest.
Stan faktyczny mojego umysłu jest fatalny. Fizycznie odczuwam stan trudny do określenia.
Aczkolwiek jakaś niewidzialna siła rozgrzewa mnie iskrą życia i na razie musi to wystarczyć.
Duchowo konam na raka w strasznych męczarniach. Moim atutem jest jednak to, że znam
przyczynę, która wyklucza odczuwane zło i wiem też gdzie szukać antidotum, nomen meritum
które powstrzyma bezlitośnie morderczą chorobę. Jestem uzależniony krzyżowo od Alkoholu
i Amfetaminy, a moim zbawieniem jest Wspólnota Anonimowych Alkoholików i Narkomanów. Tak
wiem to dobrze, ale puki co brak mi siły aby, tu w tym miejscu i wśród tych ludzi oznajmić taki
niuans. Na ten moment korzystam z tego, iż wszystkie moje dane mózgowe przetrwania w tym
miejscu są wryte we mnie jak dłutem w kamień. Nie muszę się nawet zbytnio wysilać, aby sobie
stworzyć komfort przejścia tego po raz XXXL i uruchomić system zaakceptowania sytuacji.
Nie mam zamiaru stawiać się tutaj w wersji wszystko wiem, wszystko umiem, jestem genialnym
bohaterem. Zawsze bowiem gdy zmieniam celę tzw. przerzut lub inny oddział, pawilon lub wyjazd
w transport doznaję niepokoju, lęku, czasem nawet strachu, ale w tym miejscu lepiej tego nie
okazywać. Sam przed sobą muszę być aktorem, wtedy i inni graja ze mną w tym samym spektaklu.

Pewnie takie moje podejście więc bierze się stąd, że większość z tych przedstawień mam już
przetrenowanych. Tak czy siak Warszawa Rakowiecka jest nie Zakładem Karnym a Aresztem
Śledczym. Oznacza to, że więźniowie po wyrokach Sądowych stają na tzw. Komisję Penitencjarną
i podgrupę klasyfikacyjną. Potem kierowani są do odpowiednich jednostek odbywania kary
w systemie półotwartym i po kilku dniach z wyrokiem dwóch lat siedziałem w autobusie
więziennym, którego odpalony silnik „ dieslowy” zasmradzał cały pobliski teren. Jeszcze tylko
moja ulubiona część pożegnalna i w drogę ;

3
Imię ? M...
Nazwisko ? D...
Nazwisko rodowe matki ? K.........
Imiona rodziców ? S... – J....
Urodzony ? 04.07.1970 w Żyrardowie
Wszyscy odpowiadamy na te same pytania, jest nas czternastu. Wreszcie pach magiczne słowo O.K
zamykają się drzwi, funkcjonariusze uzbrojeni w karabiny maszynowe siadają na swoich miejscach.
Oddzieleni od nas okratowanymi i obitymi pleksą drzwiczkami. Tzw. „Kabaryna” czyli pojazd
w którym siedzimy wyjeżdża w drogę. Wielu narzeka, ale nie mogę tego słuchać. Pamiętam
podobne „konwoje” wiele lat do tyłu w których traktowano nas jak zwierzęta i takie mieliśmy
warunki. Narzekanie zaś było zabronione, teraz to „kanada” i powiedzenie to jest naprawdę
adekwatne do sytuacji. Ponieważ jestem już facetem pod pięćdziesiątkę z wyraźnie siwiejącymi
włosami, podczas gdy większość jest sporo młodsza ode mnie, doznaję wrażenia trochę
wyobcowanego, ale dobra strona jest taka, iż mogę być trochę z boku i nikt się tym zbytnio nie
interesuje.„Młode Wilki”są tak zajęci imponowaniem sobie nawzajem opowieściami „science
fiction” iż taki starszy facecik nie jest w ogóle brany pod uwagę. Mam czas na zamysł i
przemyślenia, czuję swego swego rodzaju obojętność, a sił dodaje mi myśl o mamie, dzieciach i
rodzinie. Czuję się tak jakbym dopiero zszedł z krzyża i nie mogę ustalić w głowie żadnej
konkretnej myśli, ale wiem, że jest coś do czego muszę wrócić. Jest to Wspólnota Anonimowych
Alkoholików. Nie wiem jeszcze jak i kiedy to zrobię, wiem jednak, że to moja jedyna droga i muszę
ją odnaleźć. Tym czasem autobus transportowy dojechał do Zakładu karnego w Łowiczu.
Funkcjonariusze czytają nazwiska osób którzy muszą wysiąść. Jest nas czternastu, trzynastu
wysiada ja nie! Ale numer co ? Korzystam z możliwości skorzystania z WC. Dosłownie Łowicz
olewam i konwój rusza dalej. Podroż nie trwa długo, transport docelowo zostawia mnie
w Zakładzie Karnym Garbalin. Garbalin to Zakład Karny w którym już byłem dwa razy i moje
„wizyty” tu trwały krótko. Wspominam jednak to miejsce dobrze, pełen luz, da się siedzieć.
Najpierw jednak formalności;

Imię ? M...
Nazwisko ? D...
Nazwisko rodowe matki ? K.........
Imiona rodziców ? S... – J...
Urodzony ? 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały ? Brwinów
OK.

Teraz do magazynu po Mandżur. Dwa koce i dwa prześcieradła, zagłówek i poszewka, ścierka do
naczyń (platerka), talerze (platery ), kuban, plastikowe sztućce, dwa ręczniki – święte wyposażenie
plus przybory higieniczne( chemia).

Niestety jakiś geniusz wymyślił sobie że materace nie mogą być sobie po prostu na łóżku ( pryczy )
i wydawane są w magazynie razem z Mandżurem. No kurwa, weź to dźwigaj.
Gdy trafiam na docelowy pawilon, oddział i celę okazuje się, że wiele się zmieniło od czasu mojego
ostatniego tu pobytu. Garbalin się rozbudował, jest bardziej nowoczesny, pobliski Zakład Karny w
Łęczycy, który kojarzył mi się z diabłem Borutą. został zlikwidowany, jak wiele innych Zakładów

4
Karnych które nie spełniały pewnych wymogów i miało to znaczenie przy „modernizacji”
ZK Garbalin. Pewne rzeczy zmieniły się na lepsze, inne wręcz przeciwnie,
ale przesłaniem tego co piszę nie są warunki odbywania kary w jednostkach penitencjarnych lecz
zupełnie coś innego. Pamiętałem z poprzedniego pobytu w Garbalinie wspaniałą Panią Psycholog o
imieniu Jadzia( zupełnie jak moja mama). I pani ta stworzyła świetnie prosperującą Grupę „AA” o
nazwie „u Jadzi”. Byłem jednym z uczestników tej grupy na początku jej działalności. Teraz
interesowało mnie tylko to , czy grupa „AA” „u Jadzi” jeszcze funkcjonuje tu nadal i okazało się,
że tak. Musiałem jednak zebrać siły aby na nowo stać się jej uczestnikiem, a wkrótce okazało się, że
nie jest mi to pisane, przynajmniej tu i teraz. Okazało się, że nadal prowadzone są przeciwko mnie
czynności procesowe i zostanę przetransportowany do Warszawskiej Białołęki, abym mógł
uczestniczyć w rozprawie Sądowej w Sądzie Rejonowym w Legionowie. Gdy przyszedł czas
zostałem doprowadzony do magazynu, aby zdać wszystkie pobrane rzeczy. Wydano mi tzw. suchy
prowiant, który dużo lepiej brzmi niżeli wygląda czy smakuje. Następnie malutka rutynowa
procedura;

Imię ? M...
Nazwisko ? D....
Nazwisko rodowe matki ? K.........
Imiona rodziców ? S.... – J...
Urodzony ? 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały ? Brwinów
OK.

Tym razem transportowany jestem odpowiednio przystosowanym do tego busem i jest to transport
tzw. „policyjny”. Różni się tym, że transportuje policja nie SW . Bardzo szybko jestem więc
na miejscu, czyli w AŚ W-wa Białołęka, tu też zostaję przekazany Służbie Więziennej i poddany
rutynowej procedurze;

Imię ? M...
Drugie Imię ? K...
Nazwisko ? D...
Nazwisko rodowe matki ? K.........
Imiona rodziców ? S... – J...
Urodzony ? 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały ? Brwinów
OK.

Zostaję doprowadzony do magazynu gdzie pobieram całe uposażenie, potwierdzając ten fakt
podpisem przy każdej wpisanej z tych rzeczy w kartę. Następnie zostaję doprowadzony do
odpowiedniego pawilonu, oddziału i celi. Tym razem jest to trzy/jeden czyli pawilon trzeci oddział
pierwszy. Białołęka słynie z dużych spacerniaków na których zaczynam trenować, głównie
podciąganie na drążku, wjazdy na ławkach i pompki.
Zaczynam też modlić się o odzyskanie sił, wiary, nadziei i pragnienia życia w trzeźwości. Rzucam
palenie papierosów. Modlitwa i pamięć dobrych trzeźwych kilku lat daje mi porównanie i pomaga
w podjęciu decyzji. Wracam do uczestnictwa w mityngach „AA”.

5
Trzeźwy okres mojego życia i wspólnota „AA” dały mi najpiękniejsze dni życia, reszta to tylko
zgliszcza. Nie umiem się jeszcze odnaleźć, ale zaczynam uczestniczyć w spotkaniach – Dziękuję
BKR - ek.
Prawie się nie odzywam, jeśli już , to tylko żalę się na swój los z powodu powrotu do nałogów,
pasma tragedii, łącznie z wyrokiem, który jest tego konsekwencją i już wiem, że będzie go ponad
siedem lat, albo coś koło tego. Wiem i czuję jednak, że mityngi „AA” to moje miejsce, że moja
niewidzialna siła prowadzi mnie tu za rękę i za każdym razem czuję ciepło w serduszku.
To ciepło to maleńka iskierka nadziei. Mój pobyt w Warszawskiej Białołęce trwa około czterech
miesięcy, tyle bowiem potrzeba , aby zakończyły się czynności procesowe, które mnie tam
trzymały. Dalsze czynności z koniecznością udziału miały się toczyć w Sądzie Pruszków. Pruszków
zaś swą nazwijmy rejonizację ma w AŚ w-wa Służewiec. Któregoś dnia rano dostaję prowiant
transportowy, zostaję przeprowadzony do magazynu, aby zdać magazynowe pobrane wcześniej
dobra zwane Mandżurem. Złożyć podpis pod każdą pozycją w karcie depozytowej, aby następnie
opowiedzieć na kilka prostych pytań w innym miejscu, czyli przy autobusie transportowym;

Imię ? M...
Drugie Imię ? K...
Nazwisko ? D...
Nazwisko rodowe matki ? K.........
Imiona rodziców ? S... – J....
Urodzony ? 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały ? Brwinów
OK.

Zajmuję swoje miejsce w „Kabarynie” i konwojowany przez uzbrojonych funkcjonariuszy SW


wkrótce wysiadam na terenie AŚ W-wa Służewiec. Który znajduje się w drugim końcu Warszawy;

Imię ? M...
Drugie Imię ? K...
Nazwisko ? D...
Nazwisko rodowe matki ? K.........
Imiona rodziców ? S... – J...
Urodzony ? 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały ? Brwinów
Ale chętnie bym tam nie wracał.
OK.

Magazyn – pobranie Mandżura z potwierdzeniem pisemnym podpisu każdej otrzymanej pozycji


i doprowadzenie do właściwego miejsca osadzenia, jest to oddział F-1 pawilon F oddział 1.
oddział ten jest przeznaczony dla osób odbywających karę w systemie półotwartym dla tzw.
„Recydywy” czyli osób takich jak ja, których pobyt w więzieniu nie jest po raz pierwszy.
Towarzyszą mi niesamowite uczucia, emocje i niekoniecznie dobre. Pamiętam więzienie na
Służewcu składające się z kilku, a dokładnie ośmiu okratowanych i nieskanalizowanych baraków
które to trzęsły się jak przelatywały nad nimi samoloty z pobliskiego lotniska „Okęcie”.dziś jest
to bardzo nowoczesne więzienie, a w miejsce baraków wyrosły murowane pawilony i sam ich

6
wygląd budzi swego rodzaju grozę. Ta modernizacja trwała latami a ja ciągle wracam do tego
miejsca. K...!!! co ja znowu tutaj robię, dlaczego czynie to wszystko tak bardzo skomplikowanym?
Dlaczego cierpienie jest tak silnym bodźcem uzależniającym, że nie umiem od niego się uwolnić i
dlaczego zarażam nim wszystkich napotkanych ludzi ze szczególnym uwzględnieniem
najbliższych. Tego nie wiem.
Wiem na pewno, że nawet tu w murach więzienia jest jednak coś czego mi trzeba i czego
potrzebuję. Coś do czego pcha mnie niewidzialna siła, jest to Wspólnota Anonimowych
Alkoholików 9i bardzo szybko ją odnajduję. Wiem co robić w tym temacie, mam przecież ogromne
doświadczenie i czuję taką potrzebę. Mam też ogromne pole do ponownego zaistnienia w świecie
trzeźwiejących Alkoholików – Narkomanów i swego rodzaju popisu, nawet jeśli mogę tak
się wyrazić. Mityngi „AA” grupy „Wdzięczność” odbywają się dwa razy w tygodniu we wtorek i w
środę na tutejszym oddziale Terapeutycznym, a ten z kolei przeznaczony jest dla osób karanych po
raz pierwszy tzw. „petki” dlatego ja jako uczestniczący w podkulturze więziennej, gdzie
przesiedziałem już prawie dwadzieścia lat w Recydywie i bardzo ciężkich polskich więzieniach,
nawet za czasów znienawidzonego ustroju, staję się swego rodzaju autorytetem. Zazdroszczę trochę
młodym ludziom którzy mają jeszcze wszystko przed sobą podczas gdy ja za sobą mam same
zgliszcza, a przyszłości się boję. Mówię jednak dużo, bo wiem i czuję, że chcą mnie słuchać. Udaje
mi się nakłonić wielu do zabierania głosu i z pomocą również osób niosących posłanie z wolności
grupa staje się bardzo aktywna. Jeden daje przykład drugiemu, a ja czuję dumę. To niesamowite
uczucie bycia swego rodzaju kołem napędowym. Czuję się potrzebny, ważny, wręcz wyjątkowy,
często mam w oczach łzy. Moja martwa dusza poprzez ciepło tych słonych kropel wysyła impuls
do mózgu. Ten pokazuje obrazy tragedii, której jestem sprawcą w konsekwencji nałogu
uzależnienia mieszanego od amfetaminy i alkoholu. Dalej pokazują się obrazy żalu, rozpaczy, aby
wreszcie spowodować zapłon ku czemuś innemu, pragnieniu tego czego zawsze szukałem, jest to
miłość, rodzina, dom, na razie to tylko mrzonki, ale tak silne w swych pragnieniach, że mózg razi
nimi serce i zapala się iskra. Taka malutka, dostrzegalna tylko w podświadomości, ale nie daje
mi ona spokoju. Nakłania do działania i niczym Feniks z popiołów karmi ducha by powstał. Jak
powiedział mój przyjaciel, dziewięciokrotny zawodowy mistrz świata w kickboxingu Marek
Piotrowski „Wstań i Walcz”. Moim atutem w tym wszystkim jest pamięć, ponieważ mnóstwo
rzeczy, które chciałbym zapomnieć przeplata się z najpiękniejszym okresem mojego życia. Kilkoma
latami trzeźwości i to właśnie one dają mi porównanie. Instynktownie wybieram drogę trzeźwienia
i mimo że powrót do nałogu spalił mnie na popiół, a życie dane mi jest zachować warunkowo jak
sądzę przez siłę wyższą, która nie pochodzi z tego świata. Robię więc wszystko tak jakbym
posiadał kompas wskazujący drogę.
Areszt Śledczy na Warszawskim Służewcu oczami wychowawców dostrzega ten mój impet ku
trzeźwej drodze i oferuje mi pracę na tutejszej pralni jako krawiec. Oczywiście pracę tą przyjmuję
wykonując swoje obowiązki z sercem. Tak samo jak wszystko od kiedy wróciłem na drogę
trzeźwienia poprzez wspólnotę Anonimowych Alkoholików. Problem jest tylko taki, że ciągle mi
mało. Każdy mityng traktuję jakby miał być decydującym o moim losie. Mam wrażenie, że
nałóg jest ciągle tuż za mną i tylko czeka, aż zwolnię tempo, żeby mnie dopaść. Przy czym nie
chodzi o samo picie czy zażywanie, bo o to jestem spokojny, ale o sposób myślenia, postępowania,
reakcji na na różne sytuacje, patrzenie w przyszłość. Na sprawy duchowe i nawet funkcjonowanie
ciała. Los znowu wskazuje mi drogę dając możliwość rozwoju. Zakładam grupę „AA” specjalnie
dla osób pracujących, która zbiera się pod nazwą „Służewiec”. Jestem osobą która ma zaszczyt być
w służbie prowadzącego mityngi na tej grupie i bardzo szybko się rozwijamy. Mniej więcej w tym
samym czasie. Areszt Śledczy na Warszawskim Mokotowie został zamknięty, a wszystkie
więzienne budowle Ministerstwo sprawiedliwości przekazało Instytutowi Pamięci Narodowej jako
Muzeum. Tym samym przestała działać grupa „AA” Mokotów z dużymi tradycjami i sporą ilością
osób niosących posłanie z Wolności. Szczęśliwie osoby te przeniosły swój cel „ niesienia posłania

7
Alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi”do naszych Służewieckich grup czyli „Wdzięczność”
i „Służewiec”.
Nawet w najskrytszych snach nie przyszło by mi do głowy, że mój powrót do wspólnoty
Anonimowych Alkoholików i Narkomanów Siła Wyższa zaplanuje z takim impetem. Niestety
słowo równowaga to ciągle dla mnie prom kosmiczny donikąd . Pamięć wszelakiego zła w swej
skondensowanej wersji dopada mnie gdy tylko spojrzę wstecz.
Słowo miłość, rodzina, tato, mamcia, brat, dzieci, sąsiedzi, znajomi czy szczęście to dla mnie tylko
sygnał do nicości, która odbiera siły witalne, przyspiesza bicie serca powodując arytmię i blokuje
oddech. Jak złagodzić ból, zatrzymać rozpędzony pociąg natłoku myśli lub chociaż go spowolnić.
Mam ogromne doświadczenie, którym chciałbym podzielić się z całym światem wysyłając go jako
sygnał ostrzegawczy.
Przeczytałem mnóstwo różnotematycznych książek w trakcie odbywania kar pozbawienia wolności.
Wiedzę tę wychodząc na wolność mieszałem z trucizną pod nazwą alkohol i później amfetaminą,
potworne kace, zejścia i wreszcie ja, który umarłbym, gdyby nie miejsce w którym otoczony
murami jestem zmuszony do trzeźwości. Tyle tego wszystkiego jest w mojej głowie, iż rozerwałoby
ją gdybym nie wpadł na genialny w swych zdrowotnych skutkach pomysł. Mogę przecież to
wszystko napisać. Zmusi mnie to do myślenia, logiczności i realnego układania potwornego chaosu,
którego nie mam siły już dźwigać. Tak też postanawiam i zasiadam z długopisem w ręku nad
grubym zeszytem na Warszawskim Służewcu oddział F1.
( tylko jak to się kurwa zaczęło)

Siła Wyższa :
Czyniąc cokolwiek potrzebuję wiary, to wiara jest światłem w procesie działania, wiara to impet
ducha nad osowiałem ciałem, gdy wiary brak umierają marzenia. Martwa jest dusza bez wiary i
martwy byłbym ja gdybym ją głodził się niewiarą. Wierzę zatem choć słowo Bóg przychodzi mi z
trudem, że to co piszę ma jakiś sens. Wierzę w ten rękopis, pełen błędów ortograficznych,
chaotycznej być może stylistyki, ma mimo wszystko prawo bycia stworzonym i dać świadectwo
tym, którzy potrzebują świadectwa. Ubolewam nad brakiem wykształcenia
i otępieniem, które nałóg wypalił w mózgu. Ubolewam nad zacofaniem, które funduje mi
konsekwencja nałogów swej tragedii wieloletniej izolacji. Mam jednak ogromne doświadczenie,
które być może warto ofiarować innym, w to wierzę. Modlę się bo przynosi mi to ulgę, modlę się
choć nie zawsze pojmuję sens wypowiadanych słów. Modlę się bo modlitwa jest za darmo. Modlę
się bo szukam drogi. Modlę się bo modlitwa pomaga wielu i ufam , że mnie też korzystnie otula.
Modlę się bo wtedy nie jestem sam. Modlę się i zapraszam do modlitwy tych, którzy tak jak ja
czują się niechciani „dzieci innego Boga”.
Modlę się i zapraszam do modlitwy wszystkich, którzy mimo swej wielkości stoją przy małych.
Modlę się i proszę o łaskę wiary modlę się, o Siłę Wyższą, którą pragnę zrozumieć. Wierzę, że
czyniąc dobro otrzymam rzeczy, których nigdy nie miałem. Wierzę, że pisząc ten rękopis Siła
Wyższa ma nade mną pieczę. Wierzę, że tak idę w kierunku ludzi, których dziś potrzebuję i wierzę,
że to przez nich Bóg do mnie przemawia.
AA – AN Michał
Brwinów 4 lipca 1988r., to data moich 18 – tych urodzin. Blok przy ul. Pszczelińskiej 12 A m 4.
Trzaskam drzwiami i wybiegam na klatkę schodową, gdzie mijam brata i jego żonę.
Idą złożyć życzenia mnie, który w emocjach nie jest w stanie nawet rozmawiać. Nie mają pojęcia,
że właśnie podjąłem decyzję najgorszą z możliwych. Nikomu nie ufam, nikt nie ma dostępu do
mojego świata. „Potęga zła we mnie jest nie do zatrzymania”.
Gdy docieram na pobliski rynek mojej mieściny, miejscowa ferajna wita mnie z zadowoleniem.

8
Nie dlatego, że jestem fajny czy też taki lubiany lecz tylko dla tego, że mam pieniądze na alkohol.

Mam też dość ciągłego słuchania, że nie znam życia bo nie siedziałem w więzieniu, a ferajna ciągle
mi to wypomina. - „Dziś to się zmieni”
alkohol tylko potęguje nienawiść i głupie plany, dodaje mi też odwagi i gdy robi się ciemno, udaję
się na stację PKP. Wsiadam w pociąg i wysiadam stację dalej w Pruszkowie. Stoję chwile przed
restauracją z dancingiem – tak, tak dancingiem, wtedy to było normalne. „Urocza” - restauracją
w której bawi się cały „kwiat” miejscowej przestępczości. Pruszkowska banda - „BARABASZA”.
Moim marzeniem jest być kiedyś taki jak oni. Przechodzę na drugą stronę ulicy, następnie włamuje
się do Butiku i zostawiam na miejscu swój dowód osobisty.
Moja myśl to – gdy zatrzyma mnie milicja udam, że po prostu miałem pecha, nikt nigdy nie dowie
się, że to było z mojej strony zamierzone działanie, że dzięki temu uzyskałem „przepustkę” do
świata ludzi, którzy bawili się na wcześniej wspomnianym dancingu.
Dochodzi do zatrzymania mnie, milicja po przesłuchaniu które nie było dla mnie wygodne i
spokojne, przewozi mnie do więzienia. Patrzę prze okna okratowanej nyski tzw: „suki”, i
odczuwam potworny strach, który przerywa co chwilę trzęsąca się buda samochodu jadącego po
okropnych wertepach. Głowę mam przyciśniętą do metalowej siatki, która jest przy oknie
samochodu. Odbija się od niej, sprawiając mi ból. Gdy zatrzymał się konwój, natłok moich myśli
przerwał klakson na dźwięk którego usłyszałem zgrzyt otwieranej, ogromnej metalowej bramy.
Przywitał mnie właśnie świat dla mnie do tej pory nie znany. Świat ogromnych odrutowanych
murów, budowli kojarzących mi się z obozem koncentracyjnym. Noszę na swym ciele, niechybne
ślady przesłuchania, zwłaszcza na twarzy a plamy krwi na ubraniu pasują do miejsca w którym
notabene jestem, na ochotnika.
Dopadają mnie wątpliwości, zarazem potwornie się boję. Tu nie obroni mnie Mama czy starszy
Brat. Sam nie wiem jak wyobraźnia pokazywała mi to miejsce i nie wiem jak wyobraża sobie ktoś
to miejsce, kto nigdy tu nie był.
Faktem jest, że AŚ Warszawa Białołęka wtedy miało opinię największego aresztu śledczego w
Europie a zarazem najlepiej strzeżonego, wybudowanego na styl szwedzki, na tzw: polu Molendy.
Żarty się więc skończyły, szkoła życia którą wybrałem jest pilnowana na porozstawianych narożnie
„kogutach” - wieżyczkach strażniczych , wzdłuż murów na których czuwają funkcjonariusze
uzbrojenia w broń maszynową – Kałasznikow. Mimo iż byliśmy na terenie, nadal wieźli mnie jak
by bez końca, przystając tylko co chwilę przed otwierającą się kolejną kratą, po czym jechali dalej.
Wyglądało to jak takie małe miasto podzielone na sektory a każdy z nich był pilnie strzeżony.
Wreszcie mijamy jakiś budynek z rampą, gdzie łysi, po tatuowani faceci pakują na przyczepę gary,
jak się domyśliłem z żywnością. Wygląd tych ludzi, tylko spotęgował mój strach, czułem jak bym
w brzuchu miał bryłę lodu a nogi z waty. Byłem przerażony.
Podjechaliśmy wreszcie pod właściwy budynek, gdzie zostałem przekazany „klawiszom”, którzy
to poddali mnie serii pytań, które staną się od teraz przekleństwem psychicznego zniewolenia.
Imię- M.... Drugie – K...
Imiona rodziców – S..., J....
Mama z domu – K...
Data i miejsce urodzenia – 4.07.1970r. w Żyrardowie
Miejsce zamieszkania – Brwinów. Ok
Zamykają mnie w brudnym pomieszczeniu, cuchnącym i ponurym gdzie trzask metalowych
zamykanych drzwi, nie wróżył nic dobrego.
Był to magazyn co wywnioskowałem po słowach tego który mnie przyprowadził. Po okienku w
ścianie, gdzie zamiast szyby była blacha, co bardziej kojarzyło mi się z gilotyną niżeli z oknem.
Nie mogłem w emocjach ustać w miejscu i chodziłem tą i z powrotem, mieszając strach z
niecierpliwością. - „ Wyobraźnia uruchamia system kręcenia – filmów -, nie są to komedie. Coraz

9
bardziej chciałem już z tego pomieszczenia wyjść ale z drugiej strony tutaj jest bezpiecznie.

Złość we mnie narasta i normalnie mam ochotę skopać te drzwi, aby wiedzieli, że ja tu jestem,
strach jest silniejszy”. Moje zniecierpliwienie ma się na równi ze zmęczeniem kiedy to zgrzyt
blaszanej okiennej przegrody unosi ją do góry.
Domyślam się, że osoba, która w obecności klawisza wydaje mi rzeczy to zatrzymany, tak samo jak
ja. Dostaję dwa koce, które potwornie śmierdzą skarpetami, dwa prześcieradła, aluminiowy
komplet stołowy, czyli talerz, miska, kubek i łyżka.
Trzy ścierki z których jedna to platerka do wycierania aluminium, dwie zaś pozostałe to ręczniki
i pewnie jeszcze jakieś drobiazgi, na które teraz nie zwracam uwagi, a które muszę pokwitować
podpisem w karcie jako dowód ich otrzymania po czym okienko się zamyka. Mija wiele czasu,
którego dziś nie potrafię zdefiniować, może była to godzina, może dwie, gdy przyszedł klawisz
i zaprowadził mnie na oddział przejściowych cel 1/1 czyli pawilon pierwszy oddział pierwszy.
Wiedziałem co mam robić krok po kroku. Ferajna przygotowywała mnie do tego dosłownie od lat,
żeby nie wiem co się działo mam mówić, że grypsuję. Przygotowany byłem na wiele, chociaż
bardzo się bałem i do tego ten przeklęty napis. Ujrzałem go po wejściu do oddziału, był ładnie
namalowany pędzelkiem na łuku wejściowym i była to dekoracja „Moje życie imperium czasu,
które przecieka mi przez palce i tylko ja istnieję, sam przeciwko sobie”. Nie mam pojęcia czemu
ten tekst tak zapadł mi w pamięci. Nie mogłem przecież wiedzieć jak bardzo prawdziwe słowa te
będą mi przez długi okres życia i których sens zrozumiem wiele lat później. Cała nauka moich
kolegów na temat grypsowania tu na celi przejściowej spaliła na panewce i o mało nie narobiłem
poważnego zamieszania. Wchodzę bowiem na celę, pytam czy grypsują ? I dwóch obecnych na celi
milczy. No to ja tu nie wchodzę i z powrotem w korytarz, tłumacza mi wreszcie osadzeni do
których mam wejść, że to cela przejściowa i nie obowiązują takie zasady jak na celach ogólnych.
Tłumaczy mi też klawisz, ale wszystko na nic. Dopiero gdy przyprowadzili mi innego
grypsującego z celi korytarzowej i powiedział to samo, uznałem, że zostanę na tej celi, ale i tak nie
byłem pewien, że dobrze robię i czy nie był to ktoś podstawiony. Cela przejściowa okazała się
sypialnią, wszyscy mieliśmy do nadrobienia trochę snu, po melanżach przed zamknięciem i
twardych deskach komisariatu Milicji w połączeniu z pakietem jakim jest przesłuchanie.
Opowiadałem z duma jakie piekło fundowali mi Pruszkowscy Śledczy, a ślady które nosiłem były
na tyle prawdziwe, że wykorzystałem to, do zabarwienia sensacyjnego sprawozdania i w moim
mniemaniu był to atut. Ile też można odpoczywać i w dodatku ten smród potu, śmierdzących
skarpet, tytoniu, kurzu , wilgoci i sam nie wiem jeszcze czego. Jest bardzo gorąco, lato a kibel na
celi przejściowej zabija nawet komary swymi wyziewami. Dlatego też mimo strachu przyjmuję z
ulga, gdy każą mi się zwijać, co jest zapowiedzią przeprowadzki na cele ogólne.
Przeprowadzka więźnia z celi na celę to pół biedy, przenosisz rzeczy z jednej celi do drugiej,
ale na inny pawilon to jak podróż w czasie, zupełnie inny świat. Ja trafiam do świata 3/3 czyli
pawilon trzeci oddział trzeci. . Podobno mam farta bo większość osób w moim wieku trafia na 1/2.
pawilon pierwszy oddział drugi, który jest przeznaczony dla małolatów, istne małoletnie wariactwo.
Trzeci pawilon a zwłaszcza 3/3 ma opinię bardziej rozsądnego bo siedzą tu osoby głównie dorosłe
i tylko dostają czasem pod opiekę małolatów do tzw. „wychowania”cokolwiek miałoby to oznaczać
bycie pod opieką starszych zwłaszcza „R” jest wyróżnieniem. Trafiam na celę na tzw. bucie gdzie
cele są mniejsze niż większość na oddziele, jest to taka odnoga głównej części budynku. Cele na
bucie są trzyosobowe, dwie osoby śpią na pryczach piętrowych, jedna na „sianku”czyli na
materacach ułożonych na podłodze. Pytam od progu czy grypsują, jeden odpowiada, że tak i za
drugiego, że on nie grypsuje, ale jest niemową i mi nie odpowie, kręcił jednak przecząco głową.
Zostawiłem swoje rzeczy i poszedłem do pokoju „wychowawcy” zgodnie z poleceniem
oddziałowego. Siedział tam facet w mundurze za biurkiem, z potwornie czerwona twarzą
i śmierdział alkoholem. Podobnie zresztą jak oddziałowy, który również wszedł do pomieszczenia.

10
Oddziałowy pyta mnie czy grypsuję? Tak, odpowiadam, dostaję otwarta ręką w twarz. Sytuacja
kilka razy się powtarza. Wreszcie ten drugi mówi tak;
„Mamy tu swoich ludzi, którzy się zajmują takimi jak ty – powiedział. Pójdziesz do nich na celę,
zostaniesz zgwałcony i ci się głupot odechce”.
Grypsujesz czy nie? - ponowił pytanie. Ja kolejny raz ze stanowczością odpowiedziałem, tak,
chociaż zrobiło mi się gorąco ze strachu. Dostaje kilka ciosów, w brzuch pięścią, jestem popychany,
odbijam się od ściany to ponownie otwartą ręką w twarz. Patrze na otwarte, okratowane okno, na
świat w oddali i na tym się skupiam. Przechodzi mi przez myśl, żeby rzucić się w szyby
i pokaleczyć.
Któryś z moich oprawców dostrzegł chyba mój zamysł bo dali mi w końcu spokój. Cala sytuacja
trwa około pół godziny, lecz dla mnie trwała całe wieki.
Zostaje odprowadzony do celi gdzie opowiadam wszystko współprowadzonym, tu kolejny szok.
Niemowa który miał po prostu nie mówić, przemówił i jakby tego było mało, okazał się być bardzo
gadatliwy. Siedzi za bardzo duże oszustwo finansowe i taką ma linię obrony, że udaje niemowę.
Potraktowanie mnie zaś przez klawiszy, to po prostu pech. Podobno wszyscy wychowawcy są na
urlopach i oddziałowy z kogutkowym ze spacerniaka, popijają sobie gorzałkę i trzymają się ich
żarty. Kumulacja emocjonalna tych zdarzeń sprawia, że tej nocy nie zmrużyłem oka. Modliłem się
z wiarą jakiej dawno nie miałem, z całego serca i całych sił swoich, aby Bóg uwolnił mnie od tego
miejsca. Po stokroć przysięgałem, że nigdy tu nie wrócę. Przypomniały mi się wszystkie modlitwy
z czasów kiedy uczyłem się przed pierwszą komunią święta. Modliłem się nawet kiedy za oknem
nie wielkich rozmiarów, okalanego grubą kratą, słychać było rumor garów i skrzynek z więziennej
kuchni które kojarzyło mi się z olbrzymim potworem kuchennym, który zwiastuje rozpoczęcie
kolejnego dnia. Godziłem się w tym wszystkim z faktem, że modlitwa która, była marzeniowa –
życzeniową litanią błagań, jest przygotowaniem psychicznego do nowego więziennego dnia. Każda
pobudka, była jednakowa a zaczynała się od przeraźliwego, ryczącego, zwierzęcego okrzyku -
„Pobudka”.
Tego dnia, miałem kolejny przerzut, zwijam znowu swoje klamoty. W przeciągu dwóch minut
jestem już w innej celi. Jestem blisko od miejsca swojej wcześniejszej celi bo na tzw. „Prostej” - już
nie na bucie. To jest jednak zupełnie inny świat. Większa cela i zupełnie inni ludzie.
Boję się jak jasna cholera, ale działam mechanicznie, według instrukcji starszych kolegów którzy
wpajali mi to do głowy. Najważniejsze aby przed wejściem na cele, pierwszy raz z Mandżurem
zapytać. Grypsują?.
Wchodzę dopiero gdy odpowiedź brzmi, tak. Rytuał przebiegł pomyślnie. Dostaję górną pryczę
i strach mija, ponieważ jestem najmłodszy na sześcioosobowej celi. Odczuwam również życzliwość
ze strony obecnych
Mam osiemnaście lat, jestem chudy, jak szczapa wręcz drobniutki.
Nie stanowię więc dla nikogo zagrożenia fizycznego czy psychicznego, w sumie jestem
dzieciakiem i tak jestem traktowany. Każda niemal cela, ma takiego, swego rodzaju dzieciaka.
Ponoć starsi, mają na młodzików dobry wpływ. Tu miało być owe - „wychowanie” o którym
wspomniałem wcześniej.
Niestety druga strona medalu jest taka, że dobremu „Wychowawcy” - trzeba wiele cierpliwości,
której na tej celi niektórym zabrakło podczas gdy starsi ode mnie, koncentrowali się głównie
na potrzebach fizjologicznych, żarciu, spaniu. Mnie to strasznie, chciało się grypsować.
Całe życie o tym słuchałem i nie wyobrażałem sobie, aby tendencyjne „szamią” „nie szamać”
kończyło ten temat. Siedziałem już kilka tygodni, miałem dość spania i domagałem się
zainteresowania. Kazano mi obowiązkowo wychodzić na codzienne godzinne spacery, aby mnie
„ludzie” poznali i potwierdzili, że nikt nic do mnie nie ma. Podobało mi się to, to było już coś,
jednak gdy wracałem ze spacerniaka buntowany przez innych małolatów było jeszcze gorzej.

11
Któregoś dnia „starszy celi” Marek poszedł na chwilkę do wychowawcy , a gdy wrócił oddziałowy
kazał mi się zwijać. Było jasne, że mieli mnie dość, oficjalnie mój przerzut to tylko przypadek
i czysty zbieg okoliczności, ale swoje wiedziałem. Poszedłem ze swoimi manelami dwie cele dalej,
przeszedłem obowiązkowy rytuał i będąc w środku okazało się, że tu różnica wieku jest bardzo
mała. Właściwie sami młodociani, plus dorosły starszy celi, który łatwo nie miał. Rywalizacja
między nami młodymi zaczęła się natychmiast. Najpierw wzajemne się sobie przyglądanie,potem
każdy snuł opowieści , które miały głównie na celu wyłonić lidera i zrobić wrażenie na innych.
Wreszcie gdy już było wszystko jasne i wszyscy mieli dość tej gry wstępnej, która trwała kilka dni,
zacieśniała się niemal braterska więź, coś zupełnie szczerego.
Gotowanie czaju było niemal religijnym obrzędem jednoczącym naszą wspólnotę. Samo zdobycie
materiałów i zrobienie „buzały” - grzałki, trwało kilka czasem dni, potem odprowadzając prąd
od żarówki cała cela była pod prądem. Dosłownie z zagrożeniem życia. Wszystko było nielegalne,
a ryzyko dawało zastrzyk adrenaliny. Za to herbata smakowała świetnie i piliśmy ją wszyscy
z jednego słoiczka „barabana” każdy stawał się rozmowny i była to jedna z najlepszych rzeczy w
tym miejscu, inne to paczka, spacer łaźnia i widzenia. Jeżeli ktoś takie miał i jeżeli prokurator się
zgodził. Mnie prokuratura wydała zgodę na widzenie po pięciu tygodniach aresztowania.
Wiedziałem, że przyjechał tato i mój brat Grześ, gdyż mamy nie było w tym czasie w kraju. Gdy
klawisz kazał szykować mi się na „patrzonko”/ widzenie, czułem się jak bohater dnia. Miałem
wrażenie bycia lepszym od tych, którzy takich widzeń nie mają i kimś lepszym, ważnym dla swojej
rodziny, kompletnie nie czując tragedii całej sytuacji. Zupełnie jakbym był liderem „Solidarności”
nie zaś zwykłym złodziejem. Sama droga do sali widzeń po prostu mnie przeraziła. Nie miałem
pojęcia, że ogromny obszar, na którym jest pięć pawilonów, połączono podziemnymi korytarzami
i nimi prowadzony byłem na salę widzeń. Droga ta ukazała mi moją bezradność wobec potęgi tego
miejsca i rzeczy, które mogłyby mi się stać, gdyby ci ludzie tego właśnie chcieli. Świat nie miałby
pojęcia, że pochłonęły mnie te straszne podziemne korytarze. Czułem straszne mrowienie
w kiszkach i trzęsące się kończyny, bałem się jak nigdy. Nijak też miało się to, do0 sali widzeń
gdzie dotarliśmy, do ściskających się więźniów z rodzinami i ich więzi, których dowodziły łzy
na policzkach. Był to największy akt empatii jaki dane mi było poczuć w tym miejscu. Saga tragedii
ludzkich losów, w które wplątane były całe rodziny i wystawione na publiczne przedstawienie.
Pożegnanie było jeszcze gorsze, ale trwało krótko, owiane dyscypliną nadzoru, po czym wszystko
wraca do normy, no może tylko poza strasznym bałaganem w głowie, który ściska żuchwę
od zastygłych w środku emocji. Taki stan napięcia mięśni, stawów i kości, towarzyszy mi niemal
przez całe moje jestestwo, do słowa życie ma się tu nijak, teraz jednak nasilenie tego zjawiska
sprawia mi ból. Niestety zmuszony jestem do powrotu pod celę i jako takiej szarej rzeczywistości
dnia, oraz grypsowania, które postawiłem na pierwszym miejscu w hierarchii tego co dla mnie
najważniejsze. Stało się niemal celem mojego życia. Być w tym miejscu i grypsować,
zaplanowałem to dawno już temu. Teraz gdy stało się faktem, to o czym pisze, jestem nienasycony
magią tego słowa i stylu życia. Nie wiem czego się spodziewałem, ale samo szamią – nie szamać
to dla mnie za mało. Dużo o tym rozmawiamy i ciągle dopytuję, jakbym chciał usłyszeć coś
niezwykłego, ale oprócz kilku wierszowanych definicji, które każdy przekazuje mi inaczej.
Nie umiem znaleźć tego czegoś. Wychodzę na spacerniak 9i dopytuję kogo tylko się da, ale młodzi,
albo nie wiedzą, albo mówią mi w kółko to samo i mało to ma wspólnego z realem. Starsi zaś maja
mnie już dość. Słyszę tylko, że małolaci na karniaku mnie wszystkiego nauczą, tu jest śledczy, więc
grzecznie czekaj.
Łatwo powiedzieć, weź i czekaj, kiedy ja nawet nie widziałem żadnego strasznego - „frajera”,
o których tyle się mówi.

12
Trzy miesiące to niemal wieki dla osiemnastolatka, tyle bowiem potrzeba by zakończył się proces w
Sądzie w Pruszkowie z wyrokiem dwóch lat za włamanie do restauracji „Lubiana” w Brwinowie,
oraz butiku w Pruszkowie.
( 29 listopada 1988 Sąd w Pruszków )
Zostaję przeniesiony na oddział 1/2. pawilon pierwszy , oddział drugi na celę dla osób
młodocianych skazanych i zatrudnionych. Praca dla osób skazanych była przymusowa, ci którzy
jej odmawiali byli do tego zmuszani. Pozbawieniem tytoniu, twardym łożem w odosobnionym
miejscu. Izolatkami i ograniczeniem racji żywnościowej o połowę. Mnie trafiła się praca w pralni,
gdzie byliśmy sami, małolaci. Oprócz posiłków regeneracyjnych dla młodociany (przysługiwały
nam w okresie zimowym), mieliśmy kuchnię przez ścianę i naprawdę wiecznie pełne brzuchy.
Samo grypsowanie przebiegało tak samo, czyli każdy coś słyszał ale nie wie na pewno, mogłem
za to wreszcie zobaczyć „frajera”, nawet dwóch i nie ukrywam, że czułe rozczarowanie.
Byli to goście po maturach i nie było w nich nic strasznego. No ale, frajer to frajer, nikt nie powie,
że takiego nie widziałem.
Chociaż osoba nie grypsująca a frajer, w tamtym okresie to była wielka różnica.
Był jeszcze jeden nazwijmy rodzaj; cwele i narkomani. Pierwsi to homoseksualiści z natury lub
zmuszeni do tego poprzez skrzywdzenie, w różnych tego odmianach. Drudzy to najgorszy gatunek
cwela i frajera w jednym, totalne nic. Na widok kogoś takiego każdy czuję pogardę. Narkoman,
kojarzony jest tylko z dworcem Centralnym, strzykawką i wywarem z maku. W tamtym czasie
narkoman był w kryminale rzadkością, i spotkanie z nim graniczyło z cudem. Jeśli już był to była
tak izolowany, że nikt nie miał do takiego dostępu. Było mi dobrze w miejscu gdzie teraz
odbywałem karę, jeżeli można powiedzieć o tym miejscu w ogóle, „dobre”. Jednak W – wa
Białołęka to AŚ a nie ZK i w każdej chwili mogłem spodziewać się transportu. Póki co jestem
nazwijmy to - „przechowalnią skazanych”, prze jednostką właściwą do której trafię. Stanąłem przed
komisją i zostaję sklasyfikowany do podgrupy M/3/O, czyli młodociany z rygorem jak najbardziej
złagodzonym w ośrodku otwartym.
Wszyscy mówili mi, że powinienem się cieszyć ale ja bałem się tego transportu jak diabeł
święconej wody, czekała mnie bowiem podróż w nieznane, w świat zupełnie inny, mi obcy. Tam nie
ma mamy, taty i brata. Nadszedł dzień w którym wyjeżdżam, zostałem rozliczony w magazynie
i pozostało mi tylko grypsowanie i prowiant w ręku. standardowe już:
Imię – M... Drugie – K....
Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów
Mroźne powietrze na dworze zmieszane było ze smrodem spalin budy transportowej
rozgrzewającej silnik przed droga. Spaliny ropy śmierdziały jeszcze gorzej w środku „Kabaryny” -
samochodu transportowego. Były tu dwa oddzielne pomieszczenia. W każdym dwie ławy
do siedzenia, gdzie na ścisk mieściło się ponad dziesięć osób. W każdym przegrodzonym
pomieszczeniu żadnych okien, tylko blacha i my. Jeden obok drugiego z rękami na kolanach,
walcząc o każdy centymetr swobody miażdżąc przy okazji dobro otrzymane od Polski Ludowej
w postaci torby z prowiantem. Niewygodnie jak diabli, ale przynajmniej ciepło. Zresztą, tak
naprawdę każdy ma teraz o czym myśleć niźli o wygodzie, bo odwaga ma swoje granice, a strach
wielkie oczy i dużą wyobraźnię. Wszyscy jedziemy w nieznane i co by nie gadać jest o czym
myśleć. Instynkt zapala czerwoną lampkę przetrwania. Starsi stażem dla których taki transport to
nie pierwszyzna, mają teraz swój czas na opowieści. Każdy chce usłyszeć, że tam gdzie jedzie

13
będzie lepiej.

Gdy samochód wyjeżdża za bramę z charakterystycznym warkotem silnika marki Star w dieslu
następuje zjawisko niesłychane. Ściśnięci na full zaczynamy sięgać o papierosy, palimy jeden po
drugim, ale o dziwo robi się tak jakby luźniej. Niewiele, ale jednak, każdy minimetr przestrzeni jest
mądrze zagospodarowany. Układ ciał, rąk, nóg wpasowany jak w puzzlach. Gdy jeden zmienia
pozycje czynią to wszyscy i nikt nie ma pretensji. Wszyscy jesteśmy poddenerwowani i chętnie
zmieniamy układ ciała. Kilka godzin jazdy powoduje u mnie straszny ból głowy, dym z papierosów
wżera mi się nawet w paznokcie. Nie odmawiam sobie jednak żadnej możliwości wypalenia
papierosa. Ktoś nawet rzuca pomysł, aby palić pojedynczo, nie wszyscy naraz, inny mu przytakuje,
ale ktoś inny znowu ma odmienne zdanie i po małej kłótni wszystko wraca do normy. Ma się koło
południa gdy zajeżdżamy gościnnie do jakiegoś Zakładu Karnego, aby skorzystać z ubikacji i
dobrze bo ledwie siedziałem. Była to chwila ulgi. Na pewno nie więcej niż pół godziny zajęło, gdy
znów ruszyliśmy w drogę. Konwojenci z kałachami na kolanach mieli dużo lepsze humory.
Popijali ze szklaneczki jakiś biały płyn z butelki po oranżadzie. Krzywiąc się przy tym i nabierając
barwy pomidora na twarzy, ale było im coraz weselej, nam nie, a już na pewno nie mi.
Mówili mi starsi i bardziej doświadczeni, aby nie pić dużo przed transportem, co oczywiście
uznałem za słabość z ich strony. Postój również był okazją, aby wyżłopać taką ilość wody, która
zaraz po ruszeniu w drogę zacznie naciskać na pęcherz.
Wszelkie prośby o postój kończyły się śmiechem i wskazywaniem na karabin Kałasznikow.
Dalsza droga była torturą po prostu odczuwałem ból, w takiej sytuacji nigdy wcześniej nie byłem.
Miałem pustą plastikową butelkę po wodzie. Mineralnej z prowiantu, ale opcja nasikania do niej
nosiła pewne konsekwencje związane z zasadami podkultury, moje zaś doświadczenie było zbyt
małe, żeby ryzykować. Boże mój !!! cierpienie było przeogromne, a następny postój transportu był
dopiero we Wrocławiu na sławnych „Klęczkach” gdy zrobiło się ciemno. Postój tym razem
obejmował nocleg, zdążyłem do ubikacji, ale jestem pewien, ze coś tam w środku lekko
uszkodziłem. (ciekawostką może być fakt, że muszla klozetowa w gwarze więziennej to „Gier”
i jest to „hołd” na pamiątkę byłego pierwszego sekretarza Partii towarzysza Edwarda Gierka ).
więzienie we Wrocławiu przy ulicy Klęczkowskiej to bardzo stary gmach, grube i obskurne mury,
naprawdę robi wrażenie. Cela na którą trafiliśmy była tak duża, że zmieściliśmy się w niej wszyscy
z transportu. Była ona w środku brudna i obdrapana, kraty w malutkich okienkach grubsze niż te,
które do tej pory widziałem. Materace na pryczach też nie były „pierwej sort”, ale po takiej podróży
było marzeniem położyć się i zasnąć.
Rano dzień jak to w więzieniu. Pobudka, apel, prowiant na dalszą drogę, jeszcze tylko małe
pytanko przed zapalonym i zasmradzającym całą okolicę samochodem

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Kolejno wsiadamy do „Kabaryny” następuje kopia z dnia poprzedniego. Konwojenci


i kałasznikowy na miejscach, może tylko twarze nieco bledsze i w drogę. Chociaż właściwie nie!
Jedna rzecz się zmieniła,mianowicie ograniczałem spożywanie płynów do przesadnej ostrożności
i wszystkim mówiłem, że przed i w trakcie transportu lepiej nie pić zbyt dużo. Niestety jednak ból
głowy i wszystkich mięśni jest tu nieunikniony, nasilając się z każdym kilometrem. Palenie
papierosów w tak małym pomieszczeniu i nazwijmy to brak komfortu podróży w kwestii wygody

14
ma takie właśnie skutki. Znów mija kilka godzin, gdy jestem tak zobojętniony, że mimo lęku
przyjmuję z pokorą fakt, iż jestem w miejscu, które kończy moją podróż.
Imię – M... Drugie – K....
Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

W drodze do magazynu dostrzegam na budynku dyżurki, czy też wartowni tabliczkę z napisem:

„ Będzin Wojkowice Zakład Karny półotwarty dla młodocianych przestępców, o charakterze


doświadczalnym”

Magazyn i jego pracownicy sprawia wrażenie bardziej przystępnego niż ten w Warszawie.
Jedno mnie dziwi, iż pracownicy i skazani zatrudnieni zwracają się do siebie „braciszku”.
Pytam więc, czy są braćmi i dowiaduje się takiej ciekawostki, iż są to świadkowie Jehowy jakich tu
wielu. Skazani za odmowę zasadniczej służby wojskowej, która jest obowiązkowa. Taka dla mnie
nowość. Zdajemy wszystkie cywilne ubrania, otrzymując komplet kadzienny zimowy.
Buty, kalesony, spodnie, bluza, czapka, kurtka,blaszane platery,kubek i łyżka,dwa koce, dwa
prześcieradła, trzy ścierki, oraz materace i płytę pilśniową na pryczę pod materace. Zacząłem
zastanawiać się jak mam iść z takim ładunkiem Kadziennym, ale miałem gorszy problem do
przełknięcia. Gdy wyjeżdżaliśmy z Warszawy wszyscy grypsowali. Wysiadamy w Będzinie
Wojkowice zostaję sam. Nikt na nich nie krzyczał, ani nic nie mówił, po prostu zmienili zdanie.
Faktycznie też poruszanie się z całym mieniem w postaci jak wyżej, graniczy trochę ze sztuką
cyrkową, ale nie jest to niemożliwe. Teren więzienia jest ogromny, wszystko otoczone murem i
pasem śmierci, ale ogólnie nie jest tu tak ponuro jak an Warszawskiej Białołęce. Nie ma tu
murowanych bloków ( pawilonów ), a po prostu długie baraki. Mijamy boisko do gry w piłkę nożną
i siatkówki, oraz coś co później okaże się jest fontanną. Gdyby było to lato, a nie zima wyglądałoby
to jak ośrodek wczasowy, niźli Zakład Karny. Wreszcie jestem przed barakiem mieszkalnym , który
został mi przydzielony i całe szczęście , bo nadwyrężyłem wszystko co tylko można było
nadwyrężyć, za nic nie dałbym rady nieść tego dalej. Wielkie było moje zdziwienie , gdy okazało
się, że tu nie ma klawisza, jego rolę pełni zatrudniony skazany, a właściwie kilku. Starszy pawilonu,
młodszy pawilonu i ich zastępco przydupasy. Pytają mnie czy grypsuję ? Mówię, że tak ! Trochę
się boję, to wielkie chłopy, a objawia się to agresją w sposobie mówienia po obu stronach. Wiesz
może się jeszcze zastanów z tym grypsowanie, tu nie ma czasu na takie rzeczy. Tak może dla ciebie,
bo ja grypsuję i lepiej dajmy z tym spokój. Byłem już bardzo zdenerwowany i do tego ta ich śląska
gwara, której połowę nie rozumiem. Zostało jednak moje zdenerwowanie odczytane, bo zawołano
do mnie drugiego grypsującego i on miał się mną zaopiekować. Pomógł mi z rzeczami
i zaprowadził do sali mieszkalnej, gdzie było nas czterech grypsujących, na ośmioosobowej sali.
Więcej nas zresztą w tym baraku nr 8 nie było. Dlaczego sale, a nie cele? Dlatego, że nie było
żelaznych drzwi ( klap )tylko normalne wolnościowe drzwi jak do pokoju i były one otwarte całą
noc, gdyż kącik sanitarny był oddzielny dla wszystkich sal. Swobodnie można było z niego
korzystać całą dobę. Gdy też tylko położyłem dyktę i materace na swojej pryczy, oraz ją
pościeliłem, koledzy zapoznali mnie z tutejszą rzeczywistością. Podobno cytat z szyldu
„o charakterze doświadczonym” znaczy rozgrypsowaniu inaczej walka z podkulturą więzienną
inaczej nami. Osób grypsujących w całym Zakładzie Karnym jest około trzydziestu. Stan ogólny
dziewięćset sześćdziesiąt osób. Jesteśmy porozrzucani we wszystkich barakach tak, aby było nas
po kilku na każdym.

15
Nie ma w Będzinie Wojkowice żadnego grypsującego powyżej dwudziestego pierwszego roku
życia.
Który się tylko przezgredza, transport. Zresztą nie dotyczy to tylko grypsujących, ale wszystkich
powyżej dwudziestu jeden lat, zostają tu tylko funkcyjni. Ważne rzeczy związane
z podkulturą, to fakt taki, że nie wolno tu jeść na salach.
Parę baraków dalej jest kuchnia i stołówka. Tam spożywamy posiłki. Dwa ostatnie stoły po prawej
należą do nas grypsujących. Bardzo ważne jest to, żeby idąc na stołówkę nie patrzeć na fontannę,
jest zakaz. Przypomina ona wyglądem męskiego penisa i ogół ustalił, że nie wolno patrzeć, trzeba
się odwracać lub zamykać oczy. Praca jest przymusowa, ale nim zostanę przypisany do konkretnej
grupy, starsi będą mnie zabierali do prac porządkowych i to oni później zdecydują na jaką pracę
zasługuję. Nie możemy robić porządków po prawej stronie baraku, bo tam jest studzienka
kanalizacyjna.
Możemy za to przed barakiem i za barakiem, ale z lewej strony tylko do polowy baraku, bo na
drugiej połowie nasikał „frajer”. Było to wszystko dziwne, ale mi się podobało, bo towarzyszyła
temu atmosfera strasznej konspiracji. Mówienie półszeptem, patrzenie czy nie nadchodzi jakiś
frajer, albo co gorsza któryś ze „starszych”. Czułem się przynależny do wyjątkowego
społeczeństwa, do Git ludzi , czyli Grypsujących i Twardych. Resztę informacji ma być mi
przekazywane sukcesywnie tzw. „Bajery”.
Ma po prostu obowiązek zgłaszać się do naszych i prosić o naukę. Dalsze dni mijają szybko, bo
wszystko mnie ciekawi , jest nowe. Jedynie powietrze jest tu fatalne, bo bezpośrednio za murem
widać olbrzymie maszyny i nieznane dla mnie obiekty budowlane i jest to jakiś szyb kopalni
„Wujek”, który powoduje, że w biały dzień robi się szaro. Podobno tak wentylują kopalnie,
że wszystko wylatuje w powietrze. Łaźnia z której korzystamy raz w tygodniu znajduje się około
sześćdziesiąt metrów od naszego baraku, gdy wracamy mam na głowie strąki lodu. Wszyscy mamy
i nikt nie choruje. Fryzjer w dzień łaźni oblatuje wszystkie głowy, ale za obcięcie na łyso grozi kara
dyscyplinarna. Dziwne, bo zawsze kojarzyłem więźnia z łysą głową, a tu wszystko na odwrót.
Stołówka była okazją do nauki grypsowania, bo dwa stoły były tylko nasze i można było swobodnie
porozmawiać. Jedno trzeba przyznać, że jedzenie w Będzinie jest prawie jak w domu. Podobno
były sekretarz partii Edward Gierek, który w 1970r. wprowadził nowe prawo karne i w nagrodę
więźniowie nazwali jego imieniem „Gier” muszlę klozetową. Zadbał też o to, że ludziom na Śląsku
skąd pochodził żyło się dużo lepiej, niż w innych regionach Polski. Żywności więc było pod
dostatkiem i naprawdę smaczne.
Niestety szybko też stałem się trochę niewygodny, bo od pierwszego dnia mojego pobytu
w Będzinie Wojkowice nie przypadliśmy sobie do gustu ze „starszymi”. Nikt nie chciał kłopotów,
a moje relacje z tymi funkcyjnymi do tego zmierzały. Nie mogłem zrozumieć jak drugi „złodziej”,
może mnie przeszukiwać lub napisać wniosek o ukaranie. Zdarzało się tez, że używali siły fizycznej
wobec innych więźniów. Nie mogłem sobie na to pozwolić. „Starszymi” byli przeważnie „Hanysi”
( Ślązacy ) i dali nieraz odczuć, że uważają się bardziej za Niemców, niż Polaków. Nawet mówili
inaczej. Mnie kojarzyli się z „Kapo”, którzy w obozach pracowali dla Niemców i nienawidziłem
ich, a oni mnie. Skutki były takie, że przydzielali mi prace porządkowe, których wykonanie
zabraniała mi podkultura. Żeby z tego wybrnąć musiałem płacić niegrypsującym, aby wykonali te
prace za mnie, lub po prostu się kłóciłem stawiając wszystko na zobojętnienie na konsekwencje.
Wreszcie zgłoszono mnie na rozmowę do wychowawcy, który ukierunkowany był w naszym
spotkaniu wyłącznie tłumaczeniu, że grypsowanie nie ma sensu. Mówił, że tylko z Warszawy
i Łodzi jak przyjeżdża transport, to ktoś grypsuje, że mało który ma skończoną podstawówkę.
Faktycznie wskazując personalne przykłady wychodziło na to, że sporo prawdy jest w tym
co mówi. Dla mnie jednak grypsowanie było świętością, której broniłem za wszelką cenę, tracąc
argumenty słowne trzęsłem się i zaczynałem agresję słowną. Byłem zdesperowany. Rozmowa
została przerwana i całe szczęście. Za to zaczęła się długa narada w mojej sprawie Wychowawcy

16
ze „starszymi” . Efekt debaty był taki, że przydzielono mnie do obowiązkowej pracy w grupie
torów.
Nie wiedziałem co to oznacza i nawet myślałem, że odniosłem zwycięstwo swoim uporem,
ale koledzy wytłumaczyli mi później, że to bardzo ciężka praca i mało kto daje radę podołać tej
pracy.
Wieczór w naszym baraku w Będzinie Wojkowice to moment, gdy „starszych” nienawidziliśmy
najbardziej. Zaczynały się rejony porządkowe, wydzieranie się na całe gardło i wyżywanie się
na nas funkcyjnych. Łobuzy mieli tu pole do popisu, potrafili nawet wyżywać się fizycznie
na słabszych. Fizycznie czy intelektualnie i robili to legalnie, wykorzystując do tego daną im
tu „władzę”. Później apel, który ogłaszany był przez betoniarę ( głośnik na ścianie ) i pół godziny
stania w butach i pełnym kadziennym umundurowaniu na baczność dwójkami. Drzwi sal były
pootwierane, a starsi chodzili po korytarzu i przyglądali się nam. Niech by się tylko, który poruszył
to wydzierali się wniebogłosy i notując nazwisko przydzielali do tygodniowych rejonów poza
kolejnością. Cisza nocna była chwilą oczekiwaną. Był to jedyny w tym miejscu jedyny czas
spokoju i wszyscy mieliśmy uśmiechnięte twarze, ponieważ był to czas podziękowania starszym
za ciężką pracę i zaangażowanie.
Przyjęte było, iż ponieważ drzwi od sal otwarte są całą noc bąki puszczamy na korytarzu. Ustalone
było, że nie wolno było tego robić w salach.
Czekaliśmy, więc z dość dużym natężeniem, aż zapadnie całkowita cisza, którą romantycznie
zakłócał szept „pozdrowienia dla starszych” teraz cały barak i korytarz rozbrzmiewał pierdnięciami,
które z dwadzieścia minut pozwalały „starszym” mieć prawo do zemsty następnego dnia.
Mój pierwszy dzień wyjścia do pracy rozpocząłem sceptycznie z negatywnym nastawieniem.
Wiedziałem już, że będę jedynym grypsującym na grupie torów, i że pozostali to największe
„przydupasy” starszych, których ci wyprzedzili w rywalizacji o te stanowisko. Byli to potężni
mężczyźni, do których w ogóle nie pasowałem. Dojazd do pracy był autokarem, w którym mieściło
się kilka różnych grup i sukcesywnie zostawiano nas w miejscach zatrudnienia. Mojej grupie mimo
że miałem podgrupę M – 3 – O przydzielony był strażnik. Gruby, potężny facet z kałasznikowem
i czerwonym jak pomidor nosem. Było strasznie zimno, duży mróz. Praca zaś polegała na tym,
że skuwaliśmy podkłady na torach demontując je. Narzędzie pracy jakie dostałem to kilof. Niewiele
lżejszy ode mnie i ledwie go unosiłem. Stałem się obiektem żartów i pośmiewiska Hanysów, którzy
mało nie weszli w tyłek klawiszowi. Ten zaś popijał sobie alkohol z piersióweczki, którą według
niego wyjmował bardzo dyskretnie. Mówi też do mnie tak „Ty Warsowiak, jeżeli chcesz uciekać,
to dawaj. Będę miał okazję postrzelać z kałacha”. Intuicja podpowiadała mi, że ten gościu
z fioletowym już, bo nie czerwonym nosem mówi poważnie. Nie miałem do niego pretensji,
był w mundurze i wykonywał obowiązki. Trzymałem się też blisko niego, żeby pijany źle nie
ocenił sytuacji. Natomiast popisującym się przed nim moim kosztem Hanysom, chętnie bym nasrał
do czapki. Nie miałem siły, byłem zmarznięty i głodny, dlatego przyjąłem z radością wiadomość,
że idziemy do budynku pakamery ogrzać się i zjeść śniadanie. Był tam tylko jeden stół, przy którym
usiedli wypasieni Hanysi ze swoim idolem, naszym dozorcą. Co Warsowiak nie podoba ci się coś ?
Grypsowanie to twój problem, nie nasz i tylko mruknij coś to wrzucimy cię do kibla. Wolałem
przemilczeć, nie z rozsądku, tylko ze strachu, bo wiedziałem, że takie rzeczy miały tu miejsce.
Usiadłem więc w rogu pomieszczenia na krzesełku i zjadłem śniadanie w milczeniu. Za to myśli
karmiły się taka nienawiścią do siedzących przy stole, że było tylko kwestią czasu, aż wybuchnę.
Od tej chwili myślałem tylko, jak im zrobić chociażby najmniejszą krzywdę. Powrót do pracy
przesądził szalę. Tutaj nie było kibla, bo tylko tego się bałem. Bo grypsowanie było dla mnie
święte. Decyzję podjąłem już wcześniej, zaś drwiny Ślązaków, popisujących się przed podpitym
strażnikiem dały mi tylko argument. Wy ! Dupo lizy, świńskie upasione ryje Hanysowskie,
bez krzty godności osobistej !! sami sobie róbcie na tych torach, bo tylko do tego jesteście
stworzeni. Mimo wszystko bardzo się bałem i tylko to mnie ograniczało, ale i tak miałem

17
satysfakcję.

Klawisz narysował mi nogą kółko na śniegu obok siebie i kazał mi stać w tym kółku, aż praca
dobiegnie końca i przyjedzie autobus. Wyjdziesz z wyznaczonego okręgu strzelam. Nie
miałem zamiaru ryzykować, ale wiedziałem też, że dziś klawisz nic mi nie zrobi, bo wyszłoby na
jaw, że pił gorzałkę. Byłem też w tym swoim okręgu w miarę bezpieczny. Funkcyjnym
przydupasom strażnik kazał zamknąć mordy, żeby nie dolewać oliwy do ognia. Tak też minął mój
pierwszy i ostatni dzień pracy na grupie torów.
Gdy wracaliśmy mogłem wreszcie uściskać dłoń drugiemu grypsującemu.
Szacunek mój do niego i wdzięczność, za to, że po prostu jest, za to, że grypsuje, był nieopisany.
Nikomu nie pisnąłem ani słówka, że klawisz był pijany. W ogóle nikomu nie mówiłem co się tam
wydarzyło, bo nikomu nie ufałem i co miałbym zresztą powiedzieć. Hanysowskie opasy jadły przy
stole, a ja grypsujący z boku na krzesełku i jeszcze straszyli mnie kiblem. Nie chciałem wyjść
na mięczaka. Milczenie to okazało się moim atutem, bo mimo że dostałem karę siedmiu dni
twardego łoża, to byłem ukarany tylko za opieszałość w pracy. Naczelnik mówi do mnie
„chłopie jakiś ty chudy, kto cię dał do pracy na tory? Dam ci szanse, po odbyciu kary twardego,
zmienisz oddział i pracę.”. Miałem co prawda gdzieś jego szansę, ale bałem się bardzo
do transportu M-1, czyli na rygor do Zakładu Karnego w Nysie. Plotki chodziły, że tam
grypsujących czekają katorgi. Wrzucanie do kibla, czesanie berłami, a nawet gwałcenie.
Dlatego milczałem i zdałem się na laskę losu, albo raczej na laskę przetrwania.
Idąc na oddział kar izolacyjnych i twardego łoża, oraz transportów mijałem słynną fontannę, gdzie
nie mogłem oprzeć się pokusie, żeby przyjrzeć się temu zjawisku. Faktycznie, przy odrobinie
wysilonej fantazji, mogła przypominać kształtem penisa, ale mogła też kojarzyć się z pałacem
kultury.
Kwestia wyobraźni. Trafiam na maleńką celę z powybijanymi „blindami” i z drewnianą pryczą,
do której przybita deska imituje „zagłówek” ( poduszkę ). deska ta sprawia, że po pewnym czasie
leżenie na pryczy sprawia ból, wbijając się w żebra. Leżeć najlepiej i najwygodniej jest
w pozycji skulonej. Wyprostowanie nóg powoduje, że stopy lądują w zlewie z kapiącym kranem,
przy którym w nocy robi się sopel lodu. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest coś innego,
mianowicie brak tytoniu obowiązujący podczas kary dyscyplinarnej twardego łoża, oraz potworna
nuda. Mam osiemnaście lat i dynamit w sercu, nie da się długo wyleżeć. Jest tak zimno, że dostaję
trzy koce do dyspozycji, ale co to zmienia. Chwilę leżę, chwilę chodzę, chwilę leżę, chwilę chodzę,
ile można. Muszę też uważać na deskach, żeby nie powchodziły zadry w tyłek, poza tym regulamin
zabrania leżenia w dzień i muszę zachowywać pozory, gdy otwiera się cela. Szybko wtedy wstaję
i śmigam jak debil w tę i z powrotem..
Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot i tak
w kółko, bez końca. Najgorszy jest jak powiedziałem wcześniej brak możliwości zapalenia
papierosa. Chociażby buszka, małego skręcika. Najlepszym lekarstwem na wszystko jest moja
fantazyjna wyobraźnia, tu znajduję ukojenie. Zawsze byłem dobry w marzeniach, teraz warunki
są komfortowe. Przeważnie widzę siebie pijącego alkohol w towarzystwie Brwinowskiej ferajny,
gdzie opowiadam o tym co przeżyłem w więzieniu stawiając się w świetle bohaterskim.
Gdy towarzyszą takie wyobraźnie, nawet oczekuje złych warunków i złego traktowania, czuję się
wtedy wyjątkowy. Głód nikotynowy powraca z dużą siłą wyrywając mnie z letargu co jakiś czas.
Powoduje on, że czas niemal zatrzymuje się w miejscu, ale gdy kara ma się blisko końca
postanawiam rzucić palenie. Tak jest to pewne, od dzisiaj nie palę.
Gdy mija kara i odbieram swoje rzeczy z depozytu, pierwsze co robię, to wypalam kilka
papierosów. Palę do momentu, w którym chce mi się wymiotować. Boli mnie też potwornie głowa,
jestem zdenerwowany. Znowu czeka mnie nowa sytuacja w nowym miejscu, zostaję bowiem
przydzielony do innego baraku w drugim końcu więzienia. Wszystko jednak okazuje się dla mnie

18
korzystne.

Cała sytuacja obraca się na moją korzyść. Trafiam do właściwie nie baraku, a dwupoziomowego
budynku, który przypomina hotel robotniczy i jest oddzielony od pozostałych dodatkowym
ogrodzeniem. Nie ma tu nawet pryczy do spania jak w pozostałych barakach, tylko łóżka z
wysuwanymi szufladkami do schowania pościeli. Są tu nawet szafy ubraniowe. Czuję się też jak
bohater dnia. Budynek ten w większości zajmują świadkowie Jehowy lub kierowcy, którzy
spowodowali wypadki samochodowe. Jestem dla nich trochę jak z pierwszych stron gazet po
odbyciu twardego. Takie mam przynajmniej wrażenie i tak się czuję. Jest nas kilku grypsujących w
tym budynku i „wszystko dopięte jest na ostatni guzik”.
Przynajmniej było, gdyż od pierwszego momentu upatrzyłem sobie wroga w starszym pawilonu
i dawałem mu to odczuć na każdym kroku, zresztą z wzajemnością. Praca do której mnie
przydzielono tym razem , to bez konwojowa grupa zatrudniona w hurtowni cytrusów. Jakby to
powiedział mój tatko „jestem w czepku urodzony”. Dojazd do pracy odbywa się jak na grupie
torów. Zabiera nas autobus razem z innymi grupami i sukcesywnie wysiadamy w miejscu
zatrudnienia. W drodze do pracy ma pierwsze spięcie z grupowym. Naprawdę! Chce żeby było
dobrze, ale ten mówi, że na tej grupie nie ma czasu na grypsowanie i takie tam bzdety uderzające
w podkulturę. Mało brakowało i zakończyłbym pracę na kolejnej grupie, ale jakoś się rozeszło.
Sama praca była „luks”. Miałem dostęp do cytrusów gdzie nawet na wolności w tym okresie było
różnie.
Wyniosłem tez z tej pracy już pierwszego dnia lekcję życia.
Mianowicie, że kiedy otwiera się ogromną beczkę z ogórkami kiszonymi, po długim okresie
szczelnego zamknięcia, trzeba uciekać jak najdalej tylko się da. Smród, który się wydostaje wraz
z gazem, mógłby być wykorzystywany jako gaz bojowy przeciwko kosmitom. Pracowały z nami
tez fajne kobietki. Nie miałem zbytniej odwagi z nimi rozmawiać, bo tu akurat nie jestem najlepszy.
Poza tym grupowy wyrobił mi odpowiednią opinię w oczach tych ludzi.
Mogłoby dojść do kolejnego wreszcie spięcia, ale obiektem mojego zainteresowania i celem
najbliższej realizacji stało się zupełnie coś innego. Pewnego dnia kolega o pseudo; „Rambo” unikat
wśród Hanysów, bo grypsował. Powiedział mi na pawilonie mieszkalnym, że kończy za tydzień
lat 21 i załatwi alkohol w postaci wody brzozowej.
Na urodziny i pożegnanie ,bo jego kara ma się ku końcowi. Nie wiem czemu „Rambo” bo chudy
był jak kościotrup, ale stał się moim najlepszym kolegą. Niemal w jednej chwili. Wszystkie moje
siły witalne i myśli skierowane zostały w kierunku obecnej popijawy. Nic, to że woda brzozowa!
Jakie miejsce i warunki taki alkohol.
Teraz nawet grupo wystał mi się obojętny, wszystko inne zresztą też, nie mogłem się doczekać
soboty. Sobota zaczęła się w piątek wieczorem. Wiedziałem, że „Rambo” przemycił alkohol
w postaci kilku buteleczek sto ml. płynu po goleniu, o nazwie wspomnianej wcześniej
„Woda Brzozowa”. Męczyłem kolegę tak długo , aż ustąpił. Potrzebowałem tak bardzo chwili
zapomnienia, że rozpocząłem konsumpcję, zanim jeszcze skończyły się rejony pod nadzorem
starszego pawilonu Bogdana H. Ten jak gdyby tylko czekał do momentu, gdy skończę odurzanie się
skażonym zapachem spirytusu. Woła mnie na rejony przydzielając rewir, który z góry było
wiadomo, że odmówię wykonania polecenia. Normalnie można by było jakoś zakombinować
i wybrnąć z sytuacji, ale teraz tylko czekałem, aż „starszy” da mi powód do awantury. Finał był
taki, że łapię go za „klapy” i uderzam dwa razy z głowy w nos. Starszy pawilonu strasznie krwawi,
za to ja rzygam na kamienną podłogę holu. Alkohol nie tylko mnie otumanił, ale też dotkliwie
zatruł. Świat wiruje rozbłyskiem setek drobnych iskierek, gdy dostrzegam trzech umundurowanych
klawiszy, którzy wyraźnie chcą rozmawiać ze mną. Zostaję sam z Komendantem ochrony
w małym pomieszczeniu. Stres powoduje, że działanie alkoholu słabnie, właściwie odczuwam tylko
straszny dyskomfort na żołądku i smród w ustach po chemicznych właściwościach wypitego

19
specyfiku. Zaskakuje mnie niezwykle troskliwy sposób rozmowy ze mną mundurowego. Być może
piątkowy wieczór opiewa wszystkich jakąś tajemnicą, a być może po prostu jest to normalny facet.
Komendant ochrony próbuje załagodzić sprawę i pewnie rozeszłoby się po kościach, gdyby nie
starszy pawilonu B. H. Funkcyjny składa oficjalną skargę z uporem osła i żąda powiadomienia
Milicji Obywatelskiej o dokonanym na nim pobiciu. Próbuję z nim rozmawiać, gdy komendant daje
mi taką możliwość, ale jego zachowanie wskazuje raczej na agresję i daje sobie z tym spokój.
Finalnie Komendant ochrony karze mu zamknąć mordę i grzecznie czekać do poniedziałku,
aby nadać dalszy bieg tej sprawie. Mnie również karze dać słowo honoru , że będzie spokój z mojej
strony. Wiedział, że grypsujący dotrzyma obietnicy złożonej w ten sposób. Gdy byłem już w swojej
sali mieszkalnej i leżałem na łóżku, dziękowałem Bogu, że w więzieniach władzę absolutną
mają „klawisze”nie przestępcy.
Namiastkę tego co by było dają swoim przykładem Funkcyjni więźniowie.
Nigdy więcej czegoś takiego i nigdy więcej żadnych relacji z „Hanysami” i ich gwarą, która mało
przypomina język Polski. Zastanawiałem się też co z tym grypsowaniem, w którym byłem
zakochany od najmłodszych lat. Czy opowieści moich starszych kolegów były, aby prawdziwe,
bo to co widzę bardzo się różni od tego jak sobie to wyobrażałem. Dochodziły mnie tez słuchy,
że jest problem między nami grypsującymi tu w Będzinie Wojkowice. Jedni grypsujący pucują się
do „Gita” inni znowu nie, bo jest to podobno niemieckie imię dziewczęce „Gita”. Grypsowanie
to dla mnie coś niepojęcie ważnego, to mój jedyny najważniejszy cel w życiu. Bez którego
nie warto istnieć. Nie pojęte więc było wszystko to, co tu się działo. Miałem dość tego więzienia
i nie śmiałbym powtarzać nawet tych wszystkich bzdur podważających powagę naszej "Wiary".
Problem w tym, że wszystko co się w okół mnie działo, odbierało mi dosłownie chęci istnienia.
Grypsowanie według mnie to najbardziej ortodoksyjna świętość w myśleniu, mowie
i postępowaniu. Nieskazitelna i bez jednej rysy. Dlaczego więc muszę słuchać niegrypsujących
i tych wszystkich bzdur? Nie wiedziałem, ale postanowiłem przetrwać to wszystko, za wszelką
cenę. Grypsowanie to moja wymarzona droga, z której nie dam się zwieść. Jest ona w moim umyśle
bez najmniejszej rysy, bez skazy, jest święta. Poniedziałek rozpoczyna nowy tydzień i zmiany,
wszyscy idą do pracy. Ja nie. Nie wiem jak, ale klawisze przekonali „starszego kapo”, żeby odstąpił
od oskarżenia. Zostaję za to zdegradowany do podgrupy klasyfikacyjnej M – 1. znaczy to tyle,
iż dalsze odbywanie kary będzie kontynuowane w więzieniu dla małoletnich o zaostrzonym
rygorze. Straszny sen wszystkich małoletnich w Będzinie staje się jawą. Najbliższy tego typu
Zakład Karny to Nysa. Koszmar i postrach, każdego grypsującego. Wcześniej muszę jednak odbyć
karę miesiąca izolatek. Do izolatki trafiam na tą samą celę, w której odbywałem karę twardego.
Różnica jest taka, że na noc będzie wydawany materac tzw. „śledź”.
Z powodu silnych mrozów dostanę również trzeci koc,. Dwa mam na stanie. Leżenie na deskach
w dzień jest zabronione. Palenie tytoniu zabronione. Racja żywnościowa zmniejszona o połowę.
Zero kontaktu z kimkolwiek. Najbardziej zajmująca mnie czynność to marsz świra w te i z
powrotem, licząc kroki. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz,
dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy,
zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot..... Niepojęte jest wręcz w jaki można się w ten sposób wprowadzić
trans myślowy. Dziwne, ale leżąc, czy siedząc nie działo się to, aż tak hipnotycznie. Chodząc, w tę i
z powrotem układam na brudno wszystkie sfery życia. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot.
Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa,
trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot....
Wyobrażam sobie świat takim jakim moja wyobraźnia może tylko ułożyć w życzeniach mistrza
fantazyjno – życzeniowych reali na podstawie znanego mi dotąd istnienia. Potwornie boję się
transportu do ZK Nysa. Być może będę musiał dokonać samouszkodzenia, aby odwlekać sytuację.
Nie jestem takim twardzielem jak moi grypsujący towarzysze, ale jest to moją wielką tajemnicą.
Boję się tak bardzo, że muszę ukryć to przed samym sobą. Maszerując w tę i z powrotem trzymam

20
ręce szeroko rozstawione, aby czuć się większym i robię groźne miny, aby oszukać naturę. Jestem
bardzo drobnej budowy jak na swój wiek.
Właściwie twarz mam bardziej dziecięcą, niźli tego, który ma zwojować świat. Geny które
dostałem od swoich rodziców kompletnie nie pasują do tego miejsca. Mam zatem wiele do ukrycia,
ale mam również swój sposób ratunku. Jest to moja wyobraźnia, mój największy i jedyny
przyjaciel. Gdy nogi się już plączą, a umysł czuje zmęczenie wymysłami, kładę się na deskach i
przykrywam kocem na głowę jak gdybym chciał się schować. Wreszcie zasypiam potwornie
zmęczony ukrywaniem rzeczywistości sam przed sobą. Przywraca mnie do niej trzask zamka
żelaznych drzwi. Wstawaj! Nie wolno spać ! Raport do ukarania! Wstaję więc i dalej kontynuuję
marsz.
Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa,
trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot... Potrzebuję ulgi,
wyobrażam sobie zatem sprawdzony sposób. Piję alkohol w towarzystwie chłopaków z ferajny i
opowiadam jakich strasznych rzeczy dopuściło się wobec mnie więzienie. Właściwie to co
najgorsze czyni mnie bohaterem. Czuje to tak wyraźnie, że nawet chcę być tak traktowany,
potrzebuję tego. Olewam więc kolejne wnioski o ukaranie i przez kolejny tydzień jestem
rozczarowany ciągłym straszeniem. Niektórzy funkcjonariusze już w ogóle na mnie nie
reagują, albo łamiąc regulamin częstują mnie papierosem, abym tylko nie sprawiał problemów
podczas ich służby. Klawisz przyniósł mi książkę, którą próbuję czytać i zajmuje mi to trochę czas.
Książka jest romantyczna. Mam nawet łzy w oczach, ale uruchamia ona również moje niespełnione,
acz bardzo silne erotyczne pragnienia. Onanizuję się, to jedyny sposób, aby zatrzymać rosnący we
mnie męski czynnik. Nad którym nie wiem jak panować. Muszę uważać, aby klawisz nie
„przykuklował”, czyli nie zajrzał przez wizjer. Bardzo się wstydzę, ale nie umiem sobie z tym
poradzić jestem przykryty kocem. Mam więc nadzieję na zamaskowanie zbrodni, której ostatnie
dowody lądują w koszu na śmieci. Jest to jedyny sposób. Ubikacja bowiem znajduje się na
zewnątrz celi, z której korzysta się na „żądanie”. Jestem zawstydzony tym co zrobiłem i musiałbym
znienawidzić sam siebie, ale mam lepszy sposób. Po prostu nic się nie stało, będzie to moja
tajemnica, albo jeszcze lepiej zapomnę o tym. Wstaję z wyra jakbym chciał pokazać sam sobie, że
to w ogóle nie miało miejsca.
Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa,
trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot....
Gdy wymazuję z pamięci smutną więzienną rzeczywistość. Do moich zmysłów wkracza
się niezwykle realny dźwięk rozkluczanej/otwieranej klapy. (drzwi). Czasami zdumiewa mnie
jak szybko klawisze potrafią dokonać tej czynności. Ma to swój cel, ponieważ nie ma szans
na dokładne zamaskowanie wykonywanych czynności. Taki rodzaj kontroli. „Dawaj Warsowiak
dostałeś zgodę na 15 minut wychowawczego widzenia” - słowa klawisza. Jestem w szoku,
bo faktycznie mama wróciła do Polski i miała być tego dnia, ale izolatka jest pozbawiona tego
przywileju. Wchodzę na sale widzeń jest pełna. Odnajduję wzrokiem mamę. Witamy się. Widzenie
odbywa się w obecności wychowawcy. Na tym polega podstęp. Mama jest bardzo zdziwiona całą
sytuacją. Czemu tylko piętnaście minut. Dlaczego nie może zostawić mi paczek z żywnością i co to
za izolatka. Wreszcie o co chodzi z tym grypsowaniem. Wychowawca powiedział, że jak
przestaniesz grypsować, to zostawi cię w Będzinie Wojkowice i może wyjdziesz nawet
na warunkowe zwolnienie. Mamo tak, może i tak mówię, ale za jaką cenę. Grypsowanie to nie są
tylko słowa jak powiedział ci wychowawca. Grypsowanie to rodzaj modlitwy, to wiara w lepsze
jutro i zachowanie godności. Grypsowanie to nic innego, jak nasza więzienna Solidarność, sposób
myślenia i postępowania, z zachowaniem człowieczeństwa. Chciałabyś mamo, abym donosił na
współwięźniów ? Był nazywany frajerem, albo był obiektem zainteresowań seksualnych

21
zwyrodnialców. Chciałabyś mamo, aby twój syn był ludzkim śmieciem, który po wyjściu
z więzienia boi się wyjść z domu do miasta ? Mówiłem chaotycznie zdenerwowany, ale mama znała
mnie na tyle, że wystarczyło. Proszę Pana ! Słyszy Pan co mówi mój syn.
To jest jego wybór i ja nie będę się do tego wtrącać. Wychowawca kazał kończyć widzenie i
zabierać mamie dwie wielkie torby, które przytaszczyła dla mnie. Po czym wstał i wyszedł z sali
widzeń. Żegnając się z matuszką i patrząc jej w oczy błyszczące się od łez, dostrzegłem, że na sali
widzeń panuje straszny chaos. Mówię matuś wyjdź i zostaw te torby. Jak już będziesz za bramą to
czym prędzej odjeżdżaj. Komu to oddadzą? Za czym faktycznie zorientowali się, że ktoś z izolatek
stoi z boku, z dwiema wielkimi torbami minęło ze dwadzieścia minut. Może też młodzi klawisze na
sali widzeń okazali mi w ten sposób ludzki odruch, choć nie mam takiej pewności.
Faktem jest, że „Profos” oddziału izolatek miał poważny problem. Musiał mi wydać żywność,
a resztę ze złością schował tam, gdzie czekała na mnie do momentu wyjścia z izolatki.
Przede wszystkim mnóstwo papierosów. Chyba też wszyscy woleli milczeć, niż zgłaszać
to przełożonym. Szybko tez pozbyto się pełnego kosza na śmieci z izolatki. Kości od kurczaka itp.
Kochana mama, najlepsza na świecie. Sprawiła mi tyle frajdy paczkami jadąc z W – wy na Śląsk
i stanęła po mojej stronie w rozmowie z wychowawcą, który bez wątpienia był sługusem „UB”
ani jednak mamcia, ani ja, nie wiedzieliśmy jak teraz wszystko to się potoczy. Wiem jednak i czuje
na pewno jedno, że tu gdzie jestem, to nie jest mój świat, że kompletnie tu nie pasuję.
Moje pochodzenie społeczne i w ogóle cała moja rodzina, to biegunowe przeciwieństwo świata,
w który staram się uwierzyć, że jest dla mnie. Problem największy niestety jest taki, że ja nie pasuję
nigdzie, po prostu nie mam swojego świata. Czuję się jak niechciane dziecko innego Boga.

Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa,
trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot....
Gdy odczuwam zmęczenie kładę się na deskach i głowę przykrywam kocem chwilę drzemiąc.
Jest mi już obojętne, czy dostanę raport, czy przyjdą mnie pobić i w ogóle wszystko. Nawet lepiej
gdyby mnie pobili, byłbym wtedy męczennikiem sam dla siebie, ale nic. W ogóle klawisze przestali
na mnie reagować. Trochę czytam książkę, tyle na ile mogę się skoncentrować. Potem się onanizuję
i znowu rozpoczynam marsz świra.
Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa,
trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot....
Mam już taką wprawę, że nawet nie muszę liczyć. Robię to mechanicznie i wpadam w krótkie
transy myślowe. Tak mijają dni, aż wreszcie kara izolacyjna dobiegła końca. Dalej jednak jestem
w tej celi oczekując na transport do Zakładu Karnego o zaostrzonym rygorze w Nysie. Dzień
w którym mogę spodziewać się konwoju to wtorek. Gdy nadchodzi ten dzień tragedia wisi
w powietrzu. Próbuję znaleźć coś ostrego, aby dokonać samouszkodzenia. Jeżeli nie , to nie wiem,
może uderzę głową w ścianę i na szpital. Panicznie boję się więzienia w Nysie. Legendy
opowiadane o tym jak traktowani są tam grypsujący, powodują przerażenie w moim środowisku.
Wolałbym śmierć niż oddać grypsowanie. Oliwy do ognia dodaje fakt, że obok na celi ktoś się
strasznie pociął. Wszyscy na celach oczekujących na transport wpadają w panikę. Bardzo się boję
transportu do Nysy i bardzo też boję się sobie coś zrobić. Nagle zaskakuje mnie w zamyśleniu,
błyskawicznie otworzona klapa i funkcjonariusz z pocztą sądową, którą mam odebrać
i pokwitować. Okazuje się, że mam w Pruszkowie wyznaczony termin procesu przeciwko mnie
i faktycznie jadę tego dnia w transport, ale do Warszawy. Suka Milicji Obywatelskiej przywiozła
zawiadomienie i już czeka, żeby mnie zabrać. Zwijam się najszybciej jak mogę. Zaliczam magazyn
i z wypchanymi torbami dobroci od mamy stoję przed kabaryną.

22
Imię – M... Drugie – K....
Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Transport Milicyjny różni się niewiele od więziennego. Jest niewygodnie jak diabli, ale co tam.
Częstuję wszystkich papierosami. Mam ich parę kartonów od mamci i mam zajebiście dobry
humor. Większość wspólnie ze mną transportowanych, to tak jak ja, chłopaki z Warszawy i okolic.
Wreszcie słyszę normalny polski język. Jestem wśród swoich.
Nigdy już w życiu, z własnej i nieprzymuszonej woli nie przyjadę na Śląsk. Nie zapomnę śląskiej
gwary i tych, którzy wypierają się polskości.
Wcześniej nie miałem o tym pojęcia. Nie zapomnę też „starszych Kapo”, którzy byli o wiele gorsi
od klawiszy. Podróż jest długa i nie wygodna. Mija mi jednak dość szybko, chociaż bolą mnie gnaty
od niewygody i głowa od wypalonych papierosów. Mimo wszystko ciągle też jestem w więzieniu.
Warszawa Białołęka to potężne więzienie na trzy i pół tysiąca osadzonych. Pewnie, że się boję !

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

…......Szybkie zaliczenie magazynu ze złożeniem podpisów w rubryce rzeczy pobrane. Trafiam


na znany mi już oddział 3/3 pawilon trzeci – oddział trzeci. Wchodząc pod wyznaczoną mi celę
pytam rutynowo. Grypsują? Tak! Jest to dla mnie sygnał, że mogę spokojnie położyć się spać.
Jest późno, przebyłem długą drogę. Czym prędzej obrabiam się ze ścieleniem górnej pryczy. Kładę
się i zasypiam. Chyba służy mi swojskie powietrze, niezabarwione pyłem węglowym, bo
ciężko otworzyć oczy, gdy zapala się światło oznajmiające pobudkę. Szybka ocena sytuacji
i zadowolenie. Wszyscy p[od celą jesteśmy w podobnym wieku i okazujemy sobie życzliwość.
Najważniejszy jednak dla mnie jest fakt, że chłopaki ciekawi są skąd przyjechałem i jak tam jest?
Jestem świadomy, że następne dni upłyną dla mnie pod znakiem „wodzireja” , bop i też naprawdę
mam o czym opowiadać. Gdy mijają dni i pod celą mają już raczej dość moich opowieści. Szukam
słuchaczy na spacerniaku, aż do momentu, że faktycznie mogę uznać, że już czas zbastować
/przestać. Zresztą pojawił się inny temat, który znalazł uznanie nas młodych. Miał też znamiona
udzielania się w podkulturze, jako walki z Administracją Więzienną i wszelkim „kurewstwem”.
Temat wyszedł od któregoś ze starych Recydywistów z innej celi. Mieliśmy więc, okazję się
wykazać. Problem był w wydawanej nam żywności. Raz w tygodniu serwowano nam zupę
z wymion krowich. Smród tej potrawy gotowanej na kuchni, od rana już straszył więźniów.
Zniechęcając do odbierania posiłków. Hasło jakie padło, to nie odbieramy żarcia i
wyrzucamy aluminiowe gary na korytarz. Czy małolaty zrozumieli? No tak! Żeby nam się który
czasem nie wyłamał, bo pójdzie do „wora” (czyli zostanie wykluczony z podkultury). Więcej
mówić już nam nie trzeba było. Wreszcie jakieś konkrety grypsowania, a nie tylko gadanie.
Wracamy ze spaceru pod celę i czekamy na obiad, z ogromnym podnieceniem. Nasza cela jest

23
pierwsza, więc to my jesteśmy strzałem startowym do rozpoczęcia głodówki.
Zgrzyt metalowego zamka tuż przed otwarciem klapy, to znak do gotowości. Wszyscy stoimy
z aluminiowymi garami w rękach. Ja jeszcze dodatkowo mam jeszcze aluminiowy kubek, który
zawsze parzy w usta gdy herbata jest gorąca. Nadchodzi moment, gdy klapa się otwiera i ukazuje
się oddziałowy w białym fartuchu, oraz wydający posiłki śledczo – karni „złodzieje”.
Teraz dostrzegam, że stoję pierwszy i moment zawahania i w końcu bach ! Rzucam gary na
korytarz i cała „małolacka” cela robi to samo. Platery robią taki hałas walając się po lastrykowej
posadzce, że na pewno wszyscy w innych celach już o tym wiedzą, że małolaci „ruszyli”. Klapa się
zamyka i obiad odjeżdża dalej. Zardzewiałe kółka wózka, który wiezie gary, sygnalizują zgrzytem
gdzie mniej więcej się znajdują. Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt, stop, cisza i znów, zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt,
stop, cisza. Sytuacja powtarza się wielokrotnie! Stoimy przytykając z niedowierzaniem uszy do
„klapy” i wkrótce staje się jasne, że jesteśmy jedyni. Chociaż nie! Jakieś dziesięć cel dalej, chyba
ktoś kłócił się przez chwilę i wyrzucił kubek.. tak! Chyba tak, ale pewności nie ma ? Trzask, trzask,
otwiera się klapa i wpada komendant ochrony „Jastrząb”. Małolaci ! Wypad na korytarz, raz! Nogi
mi się trzęsą ze strachu, ale mam nadzieję, że nikt tego nie zauważy.
Karzą nam stać twarzą do ściany i do ściany dotykać nosem. „Jastrząb” w tym czasie przeszukuje
celę i wiadomo z góry, że zabierze „buzałę”. Dlatego nazwaliśmy „Jastrząb” Komendanta Ochrony,
bo on wszystko zawsze znajduje. Jedyną chwila przyjemności w tym miejscu jest łyk czaju, ale bez
„buzały”/grzałki nici. Jasne, że znalazł. Bałagan przy tym w celi taki, jak gdyby piorun walił
w materace. Pierwszy do Komendanta wzywany jest „Dżanks”. Chłopak z Warszawskich Szmulek
i tu pech. „Dżanks”całą rękę ma pomazaną długopisem imitując tatuaże. Można za to dostać
porządne lanie.
Komendant Ochrony ma na tym punkcie bzika i oberwał już nie jeden małolat za tatuaże.
Ale o to dziwna rzecz „Dżanks” wraca z bialutka ręką bez jednego śladu długopisu, który słabo się
zmywa. Wiem, bo sam sprawdzałem. Za to cały jego język zrobił się, aż fioletowy. Można
powiedzieć, że choć jego wizyta u Komendanta trwała chwilę i miał do niego może cztery, pięć
kroków, to strach ma większy język niż oczy. „Dżanks” wszystko zlizał ze strachu. Następny
byłem Ja ! No co tam Michale. Co ci się nie podoba? Cycuszki krowie nie smakują ? Nie !
No to kurwa nie jedz, a nie hałasujesz mi na całej prostej. Komendant Ochrony „Jastrząb”
przegląda moje akta podane mu przez Wychowawcę. Mruczy, mlaszcze i gada pod nosem.
Przyjechałeś niedawno z Będzina Wojkowice, gdzie byłeś na twardym i izolatkach, no i lecą gary
na „peronkę”. Oddziałowy mówi, że stałeś pierwszy i to ty zacząłeś. Tak to wygląda. Wiem jednak,
że nie był to twój pomysł, tylko któregoś ze staruchów. Sami się boją, to namówili was. Imponuje
mi twoja odwaga, ale jesteś jak wrzód na dupie z tym swoim grypsowaniem bez rozumu. Idziesz na
inną cele na wychowanie. Pod celę i zwijaj się. Masz pięć minut, a jak mi znowu jakieś gary
zabrzęcz, to dostaniesz taki wpierdol, że rodzona matka cię nie pozna. Może jeszcze pidżamkę
i DVD byście chcieli. Grypsują? Grypsują! No i gitara. Wchodzę do celi w drugim niemalże końcu
korytarza oddziału 3/3. faktycznie wszyscy są starsi ode mnie i trochę mam wrażenie jest ponuro.
Jeszcze ten zapach, zawsze jak zmieniam celę, czuję go bardziej intensywnie. Jest bardzo
charakterystyczny dla tego miejsca i nasila się przy zamkniętych oknach. Stare koce, stare
materace, kurz na kratach przesiąknięty wilgocią. Wszędzie wgryziony dym z papierosów –
skrętów. W ścianach, w ubraniach, kocach materacach. Dochodzi do tego jeszcze ludzki pot i smród
gumowych kadziennych/więziennych kapci. Blindy za oknami ograniczają nie tylko widoczność,
ale i przepływ powietrza. „Tygrysówy” zaś ograniczają możliwości otwierania okna. Tak, więzienie
ma swój specyficzny „zapach” i poczuwszy go raz nie da się zapomnieć. Zmysł węchu nadaje
nutkę wstrętu do tego miejsca i jedyne skojarzeniowe dla mnie porównanie, które znam to stajnia
pełna koni. „Niestety” konie nie palą papierosów, czy skrętów, których dym wgryza się nawet w
powietrze. ( Tygrysówa to taka krata wewnątrz celi, która blokuje bezpośredni dostęp do okna).
„Zapach” zniewolenia jest obecny w każdym więzieniu i w każdej celi. Może zmienia się tylko

24
intensywność. Dbanie o higienę osobistą i czystość pod celą, jest rzeczą obowiązkową,
przestrzeganą przestrzeganą wręcz ortodoksyjnie w naszej podkulturze, ale to nie niweluje tego
zapachu. Może tylko ma wpływ na jego intensywność. Ponuro jak się okazuje z czasem, to nie jest
dobre słowo klimatu pod moją nową celą i dostrzegam zalety tej zmiany.

Nie muszę jakby rywalizować ze swoimi towarzyszami niedoli, o pozycje psychologiczną,


hierarchii tych paru metrów kwadratowych. Chyba też chętniej słucham tego co mają
do powiedzenia. Nie tylko sprawy podkultury są w kręgu moich zainteresowań, ale i takie zwykłe
życiowe tematy. Przecież, żeby nawet fantazjować, to trzeba mieć o czym. Słucham szczególnie
chętnie o relacjach damsko – męskich. Był to jak dotąd bowiem w moim życiu temat pożądany, ale
niestety nie miałem w tej kwestii doświadczenia zbyt dużego. Nie wiem niestety czy moi koledzy
równie chętnie przebywali w moim towarzystwie, bo temperament, który jest częścią mojego
młodego duchowego wyposażenia może wprowadzać pewien niepokój. Potrafią jednak wpłynąć
dość skutecznie na moje zapędy w słowie i czynach temperując mój młodzieńczy zapęd. Bardzo
byłem niepocieszony taka nauką od starszych kolegów, że sprawy związane z grypsowaniem ,
po opuszczeniu ZK winny zostać tu za murami. Chciałem się tym chwalić i opowiadać o swoich
wyczynach, gdy stąd wyjdę i w ogóle informować cały świat jaki ze mnie grypsujący i twardy.
GIT człowiek, a tu okazuje się, że jest to niedopuszczalne. Osoby , które tak czynią są nazywane
Gitowcami, to zgoła odmienne słowo i obraźliwe w naszej hierarchii. Zatem to co z więzienia,
tu pozostaje. Krótki pobyt na tej celi dał mi cenną lekcję, spojrzenia na te sprawy.
Dnia 26 stycznia 1989r.
Uczestniczyłem w rozprawie Sądowej o odwieszenie kary pozbawienia wolności, roku i sześciu
miesięcy. Nie miałem nic na swoją obronę, gdyż robiłem wszystko, aby dostać się do więzienia,
grypsować i zyskać uznanie środowiska, które mi imponowało.
Teraz obwiniałem Sąd, że gdyby od razu kara była bez zawieszenia, byłoby jej mniej. Teraz jest mi,
aż gorąco z przerażenia. Nie wyobrażam sobie, jak można być, aż tak długo w tym miejscu.
Nie mogłem tez zrozumieć ludzi, którzy się tu potrafią odnaleźć. To taki nie mój świat. Gdy
słucham opowieści różnych osób na temat ich życia rodzinnego i społecznego znowu czuję się inni.
Nie chcę być odtrącony, dlatego podejmuje grę aktorską, w którą sam staram się uwierzyć, być
może wtedy zostanę zaakceptowany. Gdy wracam z widzenia, pytają mnie, co ja tutaj robię, mając
taka rodzinę?
Po co kradnę i fakt, że to moja wielka tajemnica. Teraz jednak muszę myśleć o tym, jak się stąd
wydostać. Ma to com chciał. Niestety sprawa wygląda źle i może bym się nawet załamał. Koledzy
jednak uświadomili mnie, że nadchodzi amnestia. Małolat, to pewna informacja na dwieście
procent, wiesz Solidarność, zmiany polityczne. Rozumiesz? Oczywiście, że dało mi to światełko
w tunelu. Nawet gdy kazano mi się zwijać i wydano prowiant transportowy. Szybkie zaliczenie
magazynu w celu rozliczenia się i złożenia podpisu przy każdej pozycji.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

W budzie transportowej jedzie nas dwóch. Ja, oraz czterdziestoletni recydywista skierowany
na OPS. Tzw. „Chałupki”. Nie wiem co to jest, więc mi tłumaczy. Jeżeli masz zastosowany
art. Recydywy z dwójką, czyli multi - recydywa. Mówiąc jeszcze inaczej, jeżeli siedzisz
w więzieniu przynajmniej po raz trzeci, zostajesz skierowany po odbyciu kary do

25
„Ośrodka Przystosowania Społecznego” czyli do swego rodzaju obozu pracy. Taki wzór
postępowania Karnego przywędrował do Polski z Rosji i jest swego rodzaju dożywotką z
przerwami, jak określają te zesłanie skazani recydywiści. Trwa nie mniej niż dwa lata, przy czym
najmniejsza podpadka rozpoczyna karę od nowa. Jest to totalne bezprawie, ale na całe szczęście
mnie nie dotyczy. Recydywista mówi, że wszystko przede mną, że on sam odsiedział już piętnaście
lat, że jestem już lepszy od niego, bo w moim wieku on jeszcze nie siedział.
Wolałem się nie odzywać. Recydywista był strasznie wygadany i trochę się go bałem, ale myśli
moje brzmiały mniej więcej tak; „Ty biedny idioto, jak można spędzić piętnaście lat w więzieniu.
Trzeba mieć w głowie narąbane i pochodzić, ze środowiska kryminogennego. Nie masz pojęcia jak,
ja się tu znalazłem i z jakiej rodziny pochodzę, współczuję ci. ( pierwszego Października 1989r.
Uznano karę OPS za bezprawną i została ona zniesiona z Polskiego Kodeksu Karnego ). przerażało
mnie to do tego stopnia, iż przyglądałem się recydywiście ukradkiem, jak gdyby był zjawiskiem
nadprzyrodzonym. Miałem nadzieję, że zniknie, a to wszystko okaże się tylko koszmarem.
Koszmar ! Mało, że nie zniknął, to jeszcze okazał się bardziej realny, niż można byłoby sądzić.
Kabaryna wjechała do jakiegoś Zakładu Karnego i po krótkim czasie wezwano mnie po nazwisku.
Dębek wysiadaj, zostajesz w Iławie. Boże mój pomyślałem, żarty w skazanego właśnie się
skończyły. Zakład Karny w Iławie miał opinię jednego z najcięższych w Polsce i budził strach,
nawet w najbardziej zdemoralizowanych młodocianych przestępców. Gdy wysiadałem
z samochodu, nogi mi się trzęsły ze strachu i nerwica żołądka wzbudzała odruchy wymiotne.
Recydywista w jednej chwili stał mi się przyjacielem. Nie martw się małolacik, większość na temat
Iławy to tylko plotki.
Wszędzie są ludzie i wszędzie trzeba siedzieć. Trzymaj się dzieciak. Powodzenia! Jestem zamknięty
w jakimś pomieszczeniu, które mogłoby uchodzić za poczekalnie z żelaznymi drzwiami.
Pomieszczenie prawie lśni od czystości i w porównaniu do Będzina Wojkowice, czy W – wy
Białołęka rzuca się to w oczy. Niestety również i tutaj czas stoi w miejscu, gdy cię gdzieś zamkną
nikt się nie spieszy. Oczekiwanie działa na moją wyobraźnię, bardzo podkręcając sytuację.
Wyobrażam sobie co zaraz nastąpi. Jak będzie bolało i jak mogę się przed tym bronić. Wreszcie
ktoś jest! Teraz dostane manto! Grypsujesz? Tak! Na pewno? Tak! No dobra.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Magazyn pobieranie ubrania więziennego i całego uposażenia, zdając jednocześnie wszystko


cywilne do depozytu z potwierdzeniem podpisem, każdej pozycji. Znowu rzuca się w oczy straszny
porządek. Wszędzie jest bardzo czysto, jakby nic tu innego nie robili, tylko sprzątali. Zostaję
wreszcie doprowadzony na oddział siódmy, gdzie mam zostać i znowu oczekuję na straszne
powitanie. Tyle opowieści nasłuchałem się na temat Iławskich powitań dla grypsujących, że samo
myślenie jest straszne, a oczekiwanie tylko pogarsza sytuację. Staram się jednak być przygotowany
na wszystko. Wzywa mnie do swojego pokoju wychowawca. Teraz myślę sobie „się zacznie”!
Ciągle pamiętam moje pierwsze wejście do pokoju wychowawcy na Warszawskiej Białołęce.
Jeszcze bardziej podejrzany wydaje mi się fakt, że człowiek, który ze mną rozmawia, wychowawca
Kapitan Paluszewski, jak się przedstawił. Robi wrażenie bardzo ciepłego i miłego gościa. Michał ja
wiem, że Iława ma różną opinię i Bóg wie co ci chodzi po głowie, ale zanim zrobisz coś głupiego
posłuchaj. Wszystkie cele na oddziale są mieszane. Dwóch grypsujących i dwóch niegrypsujących.
Idziesz do celi, która jednocześnie zajmuje się wydawaniem posiłków, ale w tej chwili wszyscy

26
są jeszcze w pracy. Zanieś swoje rzeczy do celi i poczekaj tam. Cele do wieczora są pootwierane,
więc przyjdzie ktoś z grypsujących do ciebie z innej celi i pogadacie, żebyś nie narobił głupot.
Rozumiesz? Wszystko będzie dobrze. Oczywiście robię tak jak było mówione, ale cały czas
spodziewam się zaskoczenia. Kładę swoje rzeczy w celi pod oknem, zaś sam stoję blisko żelaznych
drzwi, aby w razie co móc uciec. Nic pewnie by mi to nie dało, ale mam wrażenie, że coś zrobić
jednak muszę, a tylko to potrafię na ten moment wymyślić. Gdy przyszedł do mnie do celi
„Klausik” chłopak o takim pseudonimie, który pochodził z Łódzkiego Widzewa. Ciągle nie
wiedziałem, czy mogę i powinienem mu ufać.
Wszystko niby grało, ale nie pasowało mi to, do opowieści na temat tego więzienia.
„Klausik”również czuł moją elektryczność, ale co mógł zrobić. Nawet gdy już wrócili wszyscy z
pracy i kolejno rozmawiałem z naszymi. Tak z mojej celi, jak i z innych cel, ciągle miałem
wątpliwości. Wreszcie dotarło jednak do mnie, że jestem w sławnej Iławie, grypsuję i jestem
bezpieczny. Celem zgłębiania tajników naszej podkultury, mam obowiązek proszenia innych
grypsujących o przekazywanie mi ich, aż do momentu, gdy ogół komisyjnie uzna, że umiem
wystarczająco. Gdy zostanę do przydzielony do pracy, która jest obowiązkowa, o to samo mam
prosić ludzi grypsujących z innych oddziałów. W ten sposób przekaz będzie różnorodny. Natomiast
poznam też lepiej naszych kamratów i oni też poznają mnie. Oddział siódmy do którego trafiłem,
jest jedynym tak pootwieranym oddziałem w sposób doświadczalny. Jest to najmniejszy oddział,
gdyż połowa przeznaczona jest na potrzeby szkoły i oddzielona od części mieszkalnej. Wszystkich
skazanych w naszym oddziale jest około siedemdziesięciu, wśród których nas grypsujących jest
około dwunastu. Inne pełne oddziały mieszkalne mieszczą po sto dwadzieścia osób, ale nas
wszędzie jest po kilku. Cela na która trafiłem, jest celą wydających posiłki i nie jest to kara
dodatkowa do innej przymusowej pracy, tylko jest przywilejem. Żywność w Iławie nie jest, aż tak
tragiczna, ale wydawana w takiej ilości, że jak to się mówi „za mało żeby żyć, za dużo aby
umrzeć”. Dlatego wydający posiłki mają zawsze jakieś bonusy – to jest przywilej. Przy każdym
wydawanym posiłku musi być, ktoś z grypsujących, inaczej nie odbieralibyśmy posiłku. Druga
strona medalu jest taka, że będąc przy wydawaniu żywności mamy w szczególności dbać o
grypsujących, nie żeby innych oszukiwać , ale nadwyżkę dla naszych. Jest to też częsty powód
wymiany osób grypsujących wydających posiłki, ze względu na protesty pominiętych głodnych i
niezadowolonych.
Samo przekazywanie mi przez kolegów niezbędnych wiadomości, rozpoczęło się tak. Iława jest
specyficznym, ciężkim i szanowanym w całej Polsce więzieniem. Mamy tu swoje reguły, które
dostosowane są do tej jednostki i ważne! Zapomnij wszystko czego się do tej pory nauczyłeś.
Tu naukę zaczynasz od nowa. Opisuję tylko rzeczy potrzebne do zrozumienia tego miejsca,
szczegóły nie są nikomu na wolności do niczego nie potrzebne. Poza tym mimo iż uprzedzając
fakty nawet szesnastoletnie narkomanki uczone są tego przez swoich nasterydowanych fagasów,
akurat ja mógłbym zostać uznany za zdrajcę. Poza tym również opisuję historię, do której szacunek
mają tylko nieliczni. Bardzo chętni i z dużym zapałem chłonę wiedzę przekazywaną mi przez
kolegów.
Wreszcie grypsowanie nabiera też formy zgodnej, jak najbardziej z moimi wyobrażeniami.
Człowiek, człowiekowi, bo tylko GIT ludzie możemy się tak określać, okazuje ogromny szacunek.
Zjawiskiem nadzwyczajnym jest to, że mimo nadzwyczaj dużej przewagi niegrypsujących.
Potrafimy podporządkować sobie całe więzienie, co jest bardzo zauważalne. Niestety wszystko
ma swoją cenę. Bardzo rygorystyczne zasady przestrzegane w naszej podkulturze, doprowadzają
do częstych bójek, nazywanych „jazdą z kurewstwem”. Budzi to oczywiście ogromny respekt, dla
naszej nieformalnej grupy, ale kończy się wyrokami. Iława ma, można powiedzieć w swojej
tradycji, po każdej zadymie wyłapywanie z tłumu grypsujących, i w trybie przyspieszonym
stawianie przed Sądem. Wyroki ogłaszane są przez głośnik, który znajduje się w każdej celi i ma to
być ostrzeżenie dla innych. Niektórzy z naszego środowiska mieli nawet po dziesięć lat wyroków

27
więziennych, gdy wyrok z jakim tu przyszli brzmiał rok, lub dwa lata, reszta to tzw.
„kadzienniaki” . Jedną z takich osób, był chłopak z Wejherowa o pseudonimie „Faraon”, któremu
cała Iława grypsująca składa wyrazy uznania. Jest to tez przyczyną rezygnacji z podkultury, wielu
osób, które później opowiadają po więzieniach przerażające historie i budzą tym samym postrach
do tego miejsca. Druga strona medalu, jest taka, że szacunek który okazujemy sobie wzajemnie w
naszym środowisku w Zakładzie Karnym w Iławie, można by nazwać, jednym wielkim
braterstwem krwi. Czymś czego wcześniej nie znałem. Jedność, równość, braterstwo, szacunek
i poważanie. Musiałem być jednak czujny, na każdym kroku.
Szybko nauczyłem się najpierw myśleć, później wypowiadać słowa. Należało wykazać
niesamowity spryt, aby postępować właściwie ze świętymi zasadami grypsowania i omijać kłopoty,
które mogły zakończyć się wyrokiem „kadziennym” miałem ogromny szacunek do „Faraona”, ale
nie bardzo uśmiechało mi się iść w jego ślady. Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że mimo iż
Iława jest dość ciężkim więzieniem, to czasy „krwawej Iławy” i festów dobiegły końca. Wszystkich
Festów, największych wrogów grypsowania w Iławie, przewieziono do Zakładu Karnego w Nysie.
Szkoda gadać, te tajemnice zostają pogrzebane w naszych sercach, razem z więziennym reżimem
komunistycznym, który ma się ku końcowi. Miałem rację. Pierwsze wrażenie było bardzo trafne.
Zakład Karny w Iławie lśnił od czystości. Legendy o okropnościach, które spotykały
tu młodocianych przestępców, dotarły nie tylko do Rzecznika Praw Obywatelskich, studentów
prawa, ale i nawet do zagranicznych instytucji. Odzwierciedlało to się częstymi wizytami
z zewnątrz, biorąc pod uwagę szykujące się zmiany w naszym kraju, w sferze upadku komunizmu.
Oddział siódmy, w którym odbywałem karę, był takim powiedzmy pokazowym. Z tego względu, iż
był najmniejszy i w drugiej połowie mieściła się szkoła. Kompletnie żadnej przesady nie ma w tym,
że oddział lśnił, mało lśnił, po prostu błyszczał. Froterowanie korytarza było nieustającym
elementem pracy wyznaczonych do tego osób. Drewniane parkiety w celach doprowadzone
do perfekcji połysku, ciągłym wiórkowaniem., pastowaniem i gładzeniem. Zapach więzienia ,
o którym pisałem wcześniej, był nadal obecny. Tego nie da się zlikwidować, ale jest
zminimalizowany do granic możliwości. Regulaminowa łaźnia raz w tygodniu, z wymiana bielizny.
To niewystarczające, biorąc pod uwagę bardzo gorące lato. Starania nasze nagradzane są
możliwością korzystania ze świetlicy w Sobotę lub w Niedzielę, gdzie można było popatrzeć
w telewizję. Na programy, które zatwierdził naczelnik. Głównie dzienniki telewizyjne na jednym
z dwóch kanałów, ale wyjątkowo godzono się nawet na obejrzenie meczu piłki nożnej.
Raz na kilka miesięcy odwiedzało nas kino i w ramach resocjalizacji wyświetlano nam „Janosika”.
Było to coś i sprawiało wielka frajdę. Który z nas, nie chciał być „Janosikiem” i mieć swoją
Marynę, ja tak!
Każdy Komunistyczny Zakład Karny , miał przynależny sobie zakład produkcyjny, lub fabrykę,
w której przymusowo zatrudniani byli więźniowie. „Przez dobrą, rzetelna pracę rozbudowujesz
swój Kraj”; „Nie pytaj co Polska Ludowa może dać Tobie, tylko co Ty możesz dać Polsce
Ludowej”. Tego rodzaju bzdety propagandowe, były ideą Komunistycznej Resocjalizacji. Nasze
hasło odwetowe było takie, że „z niewolnika nie ma pracownika”. Prawo jednak nakazywało
więźniom pracę.
Odmowa kończyła się twardym łożem, izolatkami, ograniczeniem racji żywnościowej o połowę,
która dla niepracujących i tak była dużo gorsza, oraz mniejsza, zakazem posiadania herbaty
i tytoniu z zakazem ich dostarczania na wypiskę, albo wreszcie kończyło się to porządnym laniem.
Prędzej, czy później, każdy komu w drodze zbuntowania dla przykładu, nie odebrano zdrowia,
chętnie szedł do pracy. Była to tylko kwestia czasu i Zakład Karny w Iławie słynął z ogromnej
stolarni, lub może fabryki mebli. Zwał jak zwał. Ponieważ jednak z mojej dokumentacji w aktach,
jako pracownik w Będzinie na grupie torów czy cytrusów, nie wykazałem się szczególnym darem
wydajności. Nie obdarzono mnie zaufaniem na tyle, abym pracował w hali produkcyjnej, która
przynosi spore dochody miastu Iława i jako dumie Sekretarzom Partyjnym, dla Zakładu Karnego.

28
Skierowano mnie zatem do ekipy remontowej, w której większość z nas to grypsujący i która jest
miejscem przetrwania upadków Komuny i końca wyroków, największych leserów pod słońcem.
Naszym zadaniem było wyremontowanie starej hali produkcyjnej i przywrócenie jej do stanu
użytku. Faktycznie jednak chciano mieć nas wszystkich wyróżniających się zachowaniem
w jednym miejscu, gdzie głównym zadaniem było nieprzeszkadzanie innym i otrzymaniem
spokoju. Cały ten okres spędziłem na dachu hali, pod pretekstem malowania wentylatorów.
Wyglądało to tak, iż leżałem sobie w słońcu na znalezionym ogromnym styropianie, piłem czaj
w słoiku i słuchałem radia na baterię „Monika”.
Prezent od kierownika „Klonka” słuchając przeboju lata zespołu Papa Dance (1989) „Lato jest po
to, by kochać,marzyć, żyć”. Jednocześnie, gdzieś daleko na horyzoncie ukazywały się żaglówki
regat na jeziorze „Jeziorak”. Wspaniały widok. Nadmiar mocnej herbaty powodował, że system
myślowo – marzeniowy rozpędzał się do granic możliwości, razem z o mało nie wyskoczą cym
z piersi sercem. Pozwolę sobie zatrzymać dla siebie czaj, słońce i młodość napędzały me myśli.
Jedynym jednak powodem mojego zejścia z dachu, była możliwość skorzystania z ubikacji. Jedno
jedyne naprawdę intymne miejsce w więzieniu, gdzie mogłem pobyć chwilę sam. Pod celą takiego
komfortu już nie było. Niestety trafić tak, aby te miejsce było wolne graniczyło z cudem. Wszyscy
byliśmy młodzi i słońce z domieszką teiny, wskazywało kierunek do tego miejsca, ku intymności
i odrobinie relaksu. ( samo życie ). Praca przymusowa w więzieniach, była społeczna, inaczej
darmowa, czy bezpłatna, jak kto woli. Starano się jednak, aby nigdy nie brakowało nam herbaty
i papierosów. Była to jedna i jedyna forma nagrody. Wszyscy na tym zyskiwali. Zakłady pracy
zachęcały tak do wydajności w pracy, a klawisze mieli z nami więcej spokoju. Była to, tak
naprawdę, wielka frajda! Baraban czaju, szlug, bajerka i może jeszcze gitara. Zaleta uboczna, brak
apetytu, skutek zaś koścista budowa ciała. Prawie wszyscy byliśmy wychudzeni i mieliśmy
powiedzenie, które nie do końca było zabawne. „Więzień prawidłowo z resocjalizowany, powinien
być chudy i wystraszony. Powinien ważyć nie więcej niż czterdzieści kilo z Mandżurem”.
Błyskawiczne wieści o upadku komuny zniwelowały wszystkie te powiedzenia. Teraz wszyscy
żyliśmy amnestią, którą obiecywali nam Politycy. Niektórzy nawet, przez jakiś czas siedzieli
w więzieniach i namawiali nas do buntów, które będą poparte „Solidarnością”, w swych
początkowych rządach po wspólnym zwycięstwie nad Komunistami. Zaczęły się też bardzo
widoczne zmiany. Zezwolono nam na możliwość dostarczenia przez rodzinę i posiadania w celi
mieszkalnej czternasto - calowego telewizora. Pojawiły się zatem pierwsze odbiorniki, i mimo że
trudno było zdobyć, takie czarno – białe cacko, to kilka cel zostało tak wyposażona.
Była to dosłownie rewolucja wewnątrz murów, a same telewizory tu największe złodzieje czasu.
Dane przez nowelizację prawa pozbawienia wolności. Nowelizacja miała być wprowadzana
sukcesywnie i szykowały się ogromne zmiany. Mówiono o tym w telewizji i pisano we wszystkich
gazetach. Ciągle też obiecywano nam amnestię, która była oczekiwana, przez wszystkie więzienia
w Polsce i nie było już innego ważniejszego tematu. Jakże z resztą można by nie wierzyć mediom.
Zwłaszcza, że zaczęto stawiać wszystkich pierwszy raz karanych na warunkowe zwolnienie,
po połowie kary i większość wychodziła na wolność. Naczelnik więzienia z okazji 22 – lipca,
ogłosił amnestię na raporty dyscyplinarne i były wyrzucane z akt personalnych. Przestali nagle
istnieć źli więźniowie, wszyscy staliśmy się równi.
Również mnie zgłoszono do warunkowego zwolnienia, ale miałem też świadomość, że lada
moment wpłynie następny wyrok, który został odwieszony w styczniu. Pozostała mi tak jak
wszystkim wiara w nadchodzącą amnestię. Wcale nie był to łatwy czas, jakby mogło się wydawać.
Służba Więzienna nie wiedziała jak z nami postępować, my żądaliśmy amnestii. Niektóre
więzienia wszczynały bunty z powodu opieszałości Rządu, w sprawie ciągłych tylko obiecanek
amnestii i braku realizacji projektu. Topór wojenny wisiał w powietrzu i tylko czekaliśmy na rozwój
wydarzeń. Nigdy ktoś, kto nie przeżył czegoś podobnego, nie zrozumie tego, co działo się w mojej
głowie. Możliwe też, że nazbyt rozczulam się nad sobą, jak usłyszałem od więziennego pedagoga.

29
Wiem jedno!! pokazało się światełko w tunelu, miałem stawać na warunkowe zwolnienie i jeżeli
nie zdąży przyjść odwieszony wyrok, lub wreszcie ruszy się ta amnestia, będę wolny. Ale nie!
Wszystko to widocznie ma jeszcze za małą siłę rażenia i wiszący topór strasznie korci niektórych.
Zwłaszcza tych, którzy mają najmniej do stracenia. Nie ma jednak wyłam od decyzji podjętych
„ogółem” ludzi grypsujących. „musimy wesprzeć inne więzienia w protestach. Nie możemy
pozostawić bez pomocy osób, które walcząc o lepsze jutro, tracą życie, oraz zdrowie, też w naszym
interesie. Postanawiamy nie wychodzić od jutra do pracy i nie odbieramy posiłków”. Krótko
po tym, już nikt tak naprawdę nie wie, kto to mówił i w ogóle kto był pomysłodawcą.
Następnego dnia odmawiamy wyjścia do pracy i nie odbieramy posiłków. Jesteśmy grzeczni, nie
chcemy tak naprawdę kłopotów. Po prostu zaczęliśmy strajk głodowy. Żądamy ludzkiego
traktowania więźniów w innych Zakładach Karnych, które wszczęły bunty, oraz dotrzymania danej
nam obietnicy amnestii przez rząd, który doszedł do władzy obalając Komunistów.
Czas potwornie się dłuży, jesteśmy głodni i wystraszeni. Cele pozamykane na wszystkie rygle i nic
nie wskazuje poprawy. Osobiście myślę, że gdyby nie było to więzienie dla młodocianych
i karanych pierwszy raz, oraz duży szum w niektórych instytucjach, który towarzyszył Iławie
od jakiegoś czasu, o czym już wspominałem, zrobiono by z nami „porządek” w bardzo szybki
i brutalny sposób. Teraz jednak musiano się z nami liczyć. Przynajmniej takie jest moje skromne
zdanie. Sytuacja trwa około dwóch dni, jesteśmy już porządnie wyczerpani. Ja jestem. Zgrywam
przed kolegami twardego, bezwzględnego gościa, choć chyba większość spuszcza już z tonu.
Modlę się w duchu o rozwiązanie sytuacji i błagam Boga o wysłuchanie modlitwy, gdy kamień
uderza z dużą siłą w blinde. …

… Wszyscy w celi zerwaliśmy się na równe nogi, zaglądając w każdą szparę między blindami, aby
ocenić sytuację. Znowu kamyk walnął w blindę, ale nie tylko naszą. Wyraźnie kilku mężczyzn
ciskało kamieniami na całej szerokości, bądź co bądź, nie dużego oddziału. Eeeeee! Parówy ! Który
z was zaczepiał moją dziewczynę ! Kutafony więzienne! Dupy was swędzą ciotowate małpie fiuty!
Który chce do dzioba cwele! Więzienie ma swoje bardzo przestrzegane zasady w kodeksie
postępowania i mężczyźni po drugiej stronie ulicy, używając takich wulgaryzmów, plus wiele
innych, których nie warto powtarzać. Po prostu wsadzili „kij w mrowisko”. Odzew był
błyskawiczny, padło hasło! Jebać kurwy ! Jebać, jebać, jebać … Ruchać w dupy miejscowe parówy
i ich rodziny ! Zaczęło się walenie w klapy i kraty metalowymi kubanami i platerami. Druga strona,
też ciągle podkręcała i przebieg sytuacji nabierał tragizmu, biorąc pod uwagę, że od dwóch dni
trwał strajk głodowy całego więzienia. Braliśmy udział w tym wszyscy, grypsujący i niegrypsujący.
Każdy chciał skorzystać z amnestii i nikt nie mógł pozwalać sobie na obelgi ze strony mężczyzn po
drugiej stronie muru. Nagle zgranie więzienia przerodziło się w jeden wielki ryk bluźnierstw
i agresywnych zachowań pod adresem uspokajających sytuację klawiszy i każdego kto żyw, a nie
nosi więziennego stroju – Kadzieniaków. Zgrzyt zamka w „Klapie” był zbyt delikatny, jak na
zapowiedź wkroczenia „Atandy”, czyli umundurowanych klawiszy agresywnie nastawionych do
opanowania siłowego sytuacji. Odwiedził nas wychowawca Kapitan P... i bardzo spokojnie
poprosił o udanie się na świetlicę wszystkich z celi, gdyż chciałby z nami porozmawiać. Okazało
się, że byli już tam wszyscy grypsujący z całego oddziału i chociaż po jednej osobie z cel, gdzie
naszych nie było. Chłopaki mówi do was wychowawca.
Osoby, które was zaczepiają - prowokują to przebrani klawisze. Robią to specjalnie, aby wzniecić
bunt i wiecie co, wtedy to już wam nikt nie pomoże. Strajk to strajk, ale bunt to już zupełnie coś
innego. Zrobię wszystko, aby wam pomóc, ale nie możecie dać się sprowokować. Panie Kapitanie
i tak nas pobiją i tak ? Nie ! Jeżeli nie przerodzicie tego strajku w bunt i będą chcieli was bić, to
daję wam słowo honoru, że zrywam pagony i idę z wami. Jestem pewien, że nie i wiem, że powoli
się to skończy, tylko na miłość Boską nie dajcie się sprowokować.

30
Naprawdę nas wystraszył i chyba zaskoczył swoim postępowaniem. Gdy wróciliśmy pod celę,
sprawa została przekazana na inne oddziały Pawilonu i posłuchaliśmy tego człowieka. Jakimś
dziwnym zbiegiem okoliczności, przed więzieniem zaczęły zbierać się rodziny skazanych i prasa.
Wszyscy mieliśmy dość, więc nikt nie protestował, gdy uzbrojeni w pałki, kaski i tarcze,
funkcjonariusze w asyście Kapitana P..., zdecydowanie, ale spokojnie kolejno robili nam rewizje
osobiste i przeszukanie cel. Było dużo strachu i bałaganu, ale nikt fizycznie nie cierpiał. Kapitan
Wychowawca P... dotrzymał danego słowa. Wkrótce tez wszystko wróciło do normy.

Dnia 21 – go Sierpnia 1989 r. Wyrokiem Sadu wojewódzkiego w Olsztynie, którego posiedzenie


odbyło się na jednej ze świetlic w Zakładzie Karnym w Iławie, zostałem warunkowo zwolniony
z reszty odbywania kary pozbawienia wolności. Według obowiązujących tu praw, zwolnienie
z więzienia miało nastąpić po czternastu dniach. Był to bardzo trudny czas i naprawdę trzeba było
się pilnować, aby decyzja nie została cofnięta. Było wiele przypadków różnych kłótni, czy awantur
na tle podkultury, gdzie koledzy nie doczekali się zwolnienia. Nigdy, ale to nigdy nie było nawet
jednej minuty od kiedy odbywałem karę, abym nie myślał o wolności. Teraz każda z tych minut
ciągnęła się bez litości. Paliłem papierosa za papierosem i wypijałem mnóstwo czaju. Trzęsły mi się
kończyny, serce kołatało i miałem odruchy wymiotne, zwłaszcza rano. Straciłem apetyt
i psychicznie byłem wykończony. Gdy odwiedziła mnie mama i bratowa uciekałem wzrokiem.
Wstydziłem się ich, zasłaniałem rękoma twarz i mówiłem tak chaotycznie szybko, że z tą ręką przy
ustach. Nie można mnie było zrozumieć. Zwracali mi uwagę, ale nie potrafiłem zatrzymać tego co
się ze mną działo. Bardzo się cieszyłem z odwiedzin, ale czułem ulgę, gdy dobiegły końca. Mama
jak zawsze wyposażyła mnie w pakę pełną żywności, herbaty i papierosów. Pojadłem domowego
jedzenia, ale znowu żłopałem czaj jak szalony i paliłem papierosa za papierosem. Wreszcie też
nadszedł ten dzień. Pierwszy raz przyjąłem z ulgą, gdy usłyszałem wrzeszczący głoś na korytarzu.
Pobudka! Nie spałem prawie cała noc i potwornie się męczyłem myślami. Nie mogłem zrozumieć
jak inni odnajdują spokój w tym miejscu. Ja nie potrafiłem. Nigdy nawet przez jedną sekundę, nie
było we mnie akceptacji. Patrzyłem z politowaniem na osoby, które z dziada pradziada przejmowali
rodzinną patologię i prowadzili rodzinno – sąsiedzkie zawody, kto więcej odsiedzi w więzieniu.
Trafiłem do tego miejsca niemal na ochotnika, w poszukiwaniu wypatrzonego marzeniami ideału.
Chciałem mieć sznyty, tatuaże i zaliczyć więzienie, grypsując w nim, aby zyskać renomę. Żaden
niegrypsujący w więzieniu, nie mógł w moich stronach spokojnie wyjść do miasta, czy nie mówię
już o wejściu do knajpy na „Dancing”. Grypsujący zaś z dniem wyjścia, był swego rodzaju
bohaterem. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wydawało! Bo teraz mam poważne wątpliwości.
Na pewno jestem zrujnowany psychicznie i fizycznie. Nie wiem czy ważę sześćdziesiąt
kilogramów i jestem, aż czarny od czaju. Trzęsę się ze strachu, sam nie wiem przed czym.
Widziałem rzeczy bardziej wzbudzające wstyd i upodlenie, niżeli bohaterstwo.
Zwijam mandżur wedle zwyczaju w prześcieradło, czyli na biało, co jest oznaka wyjścia na
wolność i bardzo dobrze, bo zaraz przychodzi po mnie klawisz. Prowadzi mnie do magazynu.
Jednej rzeczy nie mógł sobie odpuścić.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

31
Zdaję wszystkie kadzienne szmaty do okienka w magazynie i dostaje cywilki. Zamienić ciężkie
więzienne trepy, na delikatne buciki tzw. „ Bruslejki” lub „ Baletki”, to rzecz niesłychana, są takie
leciutkie. Spodnie dżinsowe, koszulka i delikatna wiosenna kurteczka, dają ogromna radość.
Wszystko poszło szybko i sprawnie. Szybciej niż sobie to wyobrażałem. Dalej trafiam bliżej bramy
wyjściowej do wartowni i tam zostaję zamknięty w poczekalni. Znam to miejsce, byłem tu, gdy
przyjechałem z transportu. Nie mogę usiąść i czeka. Nie jestem w stanie sekundy pozostać bez
ruchu. Łażę więc w tę i z powrotem. Mija godzina, dwie, trzy i wreszcie kończy się ostatek
zasobów mojej wytrzymałości. Wale pięścią w klapę, ale słyszę tylko informacyjne. Czekać!.
Zapalają się wszystkie moje czujniki złowrogich myśli i wkrótce czuje się jak obiekt
sadystycznych doświadczeń na mojej psychice. Gdy otwiera się klapa zamiast okienka
zamontowanego na poczekalni, mija wiele godzin. Czuje, że jest problem. Funkcjonariusz
informuje mnie, ze właśnie wpłynął odwieszony wyrok i wracam pod cele.
Nerwica żołądka zmusza mnie do wymiocin czarną esencją czaju do śmietnika. Dopiero wówczas
jestem zdolny, aby dać się zaprowadzić wstecz. Do magazynu i z powrotem na oddział siódmy pod
tą sama celę i na tę samą pryczę. Drogi powrotnej wiele nie pamiętam. Był to jakby „replay” w
przyspieszonym tempie. Może też się mylę, ale zdawało mi się , że w mojej głowie coś błysnęło
i powstała czarna dziura, tak jak wtedy gdy, ginie obraz na ekranie kina i miga czarna urwana taśma
zerwanego kadru. Czułem, tez straszny ból, tylko nie wiem, gdzie było jego epicentrum, może w
gardle.
Któryś dzień nie wychodzę do pracy. Nie jestem w stanie psychicznym pozbierać się do kupy.
Wychowawca Kapitan P..... pomaga załatwić mi tydzień zwolnienia lekarskiego, abym nie trafił
dyscyplinarnie do izolatki. Siedzę na parapecie okna wpatrując się w pawilony po drugiej stronie
ulicy, przez kratę i dziurę w blindzie. Ma pełną szklankę czaju o zapachu goryczy, oraz papierosa w
ręku. Widzę przechodniów, ale uwagę moja przyciąga tuląca się do siebie para młodych ludzi. Ona
i on, mogą być mniej, więcej w moim wieku. Nie wiem, dlaczego czuje do nich nienawiść,.
W ogóle nienawidzę wszystkich i wszystko. Najbardziej zaś, chyba nienawidzę sam siebie. Jest to
nienawiść w skali tak wysokiej, jak tylko sięga amplituda wyobraźni. Wszystkie złe myśli
ukierunkowuję na kogoś, kto jest fizycznie dostępny, czyli na tych,którzy nie grypsują i w moich
oczach nie są nawet ludźmi. Nienawiść wpojoną do tych osób potęgują z potworną siłą,
bestialskiego zapotrzebowania na urazę i zemstę. Uczucie nienawiści, tak bardzo wypala mnie od
środka, iż cierpienie ukierunkowuję moją najbardziej wytrenowaną umiejętność ucieczki. Taką
ucieczką są marzenia. Buduję nierealny świat wyobraźni, który towarzyszy mi od najmłodszych lat.
Teraz jednak miesza się on, z całym znanym mi obrazem świata, czyniąc go nie do odróżnienia od
rzeczywistości. Najlepiej czuję się leżąc na pryczy, przykryty kocem na głowę. Potrafię spędzić tak
parę godzin. Wstaję tylko na czaj, papierosa i podnosząc ciśnienie, wracam do świata iluzji. Jestem
do południa sam pod celą, więc korzystając z ubikacji daje sobie chwilę zapomnienia, poprzez
onanizm. Tyle, że to co powinno być dumą mężczyzny, zamieniam na przekleństwa pogardy
odczuwanej do siebie. Samo upodlenie. Wreszcie jestem zmuszony wyjść do pracy. Marny jest ze
mną kontakt w komunikacji werbalnej, ciągle jestem zamyślony. Stan ten potęguję wypijanym
czajem i najlepiej mi w samotności. Leżę więc na dachu hali, na swoim materacu styropianie
i kontynuuję fantazyjną wędrówkę.
Nie wiem jak długo można być w takim stanie i nie mam pojęcia, czy dane byłoby mi „zstąpić na
ziemię”. Czy dalej brnąć w ten letarg.

Dnia 1 Października 1989r. Został prawnie wprowadzony po nowelizacji


Kodeks Karno Wykonawczy.

32
Dnia 9-go Października 1989r. w poniedziałek, na mocy ustawy rozpatrywanego dekretu
o amnestii mimo iż ostateczna decyzja podjęta zostanie w późniejszym terminie, Sąd nakazuje
natychmiastowe zwolnienie skazanego Michał Dębek w dniu dzisiejszym.

Imię- M... Drugie – K...


Nazwisko – D...
Imiona rodziców – S..., J....
Mama z domu – K...
Data i miejsce urodzenia – 4.07.1970r. w Żyrardowie
Obywatelstwo? Polskie
Narodowość? Polska
Miejsce zamieszkania – Brwinów. Ok.

Udaję się do domu? Tak! No to z Bogiem. Proszę nie kręcić mi się po mieście Iława. Żegnam!

Dostaję do ręki nakaz zwolnienia, dowód osobisty i trzynaście tysięcy złotych, które w tym czasie
ma równowartość może butelki wódki. Mija dosłownie kilka sekund i stoję nagle na ruchliwym
chodniku spacerujących pieszych. Dziki spanikowany jak małe dziecko, które zgubiła mama. Ironio
losu! Wiele miesięcy wypatrywałem przez dziurę w blindzie duży ruch w sklepie monopolowym.
Być może jedynym w całej Iławie, marząc o odwiedzeniu go, gdy się tylko wydostanę na wolność.
Pech jest taki, że ten sklep jak i wiele 9innych w tym mieście w poniedziałki jest zamknięty. Pytam
się przechodnia jak trafić na stację PKP i udaje się w tym kierunku. Nie interesuje mnie, o której
będzie pociąg w stronę Warszawy. Właściwie to interesuje mnie tylko to, gdzie mogę kupić alkohol.
Jaki? Obojętnie! Po prostu alkohol. Parę metrów od stacji PKP znajduję pijalnię piwa i robię zakup
za wszystkie pieniądze. Jest tego około dziesięciu butelek, plus paczka papierosów. Nawet nie
przyszło mi przez myśl, aby kupić bilet. Miałem to w dupie. Wszystko czego potrzebowałem
znajdowało się już w plecaku. Pierwsze piwo wypiłem prawie jednym haustem na stacji PKP,
chowając się delikatnie za słupkiem podtrzymującym wiatę. Oczekiwanie na pociąg trwało krótko.
Nawet przeszło mi przez myśl, że celowo wypuszczono mnie właśnie o tej godzinie, aby dojść do
stacji i wyjechać z Iławy. Nie przeszkadzał mi zakaz spożywania napojów alkoholowych
w pociągu. Zresztą nić nie było w stanie powstrzymać mnie , przed nadrabianiem zaległości.
Wypijałem butelkę po butelce i nawet znalazłem kompana. Był nim „Wojak”, żołnierz jadący na
przepustkę. Niestety niewiele mogę powiedzieć o tej znajomości, gdyż po prostu zgubiłem pamięć.
Może nie od razu i nie całkiem. Najpierw uciekały mi fragmenty, potem migają mi tylko wyrywki
bezsensownych idiotyzmów, które wypowiadałem. Wreszcie droga w kierunku domu odbywa się
bez udziału mojej świadomości, bo jak to inaczej wytłumaczyć. Otwieram oczy, ale nie mogę
zarejestrować tego, co się dzieje. Mija ładnych parę chwil zanim dociera do mnie, że jestem
w pociągu osobowym, pełnym ludzi stojących z powodu braku miejsc, a ja jak król na imieninach
leżę sobie na podwójnym fotelu. Siadam zawstydzony, aby zwolnić jeden fotel i odkrywam,
że wszystko mnie boli mam dłonie w zaschniętej krwi, rozdartą i zakrwawioną koszulkę, cała
czarną od brudu letnio – wiosenną kurteczkę. Niesmak w ustach przypomina spalona dętkę, a ślina
niczym butapren, przykleja język do podniebienia. Dostrzegam też ślady wymiocin na spodniach
i butach. Jest mi potwornie wstyd, ale jedyne co mogę zrobić, to patrzę przez okno gdzie jestem.
Czuję wdzięczność do losu, gdyż dostrzegam cel mojej podróży.
Zdziwienie moje jest jednak tym większe, iż wjeżdżamy na peron od strony Grodziska
Mazowieckiego, czyli z drugiej strony spodziewanego planowo kierunku. Nie pamiętam nic,
ale choć bardzo skacowany to jednak wysiadam w mym rodzinnym mieście, stacja Brwinów.
Natychmiast chciałbym odwiedzić wszystkich znajomych. To małe miasteczko i niemal każdy,
każdego zna. Aż świerzbią mnie nogi, aby udać się w kierunku Rynku odebrać zasłużone laury.

33
Oczywiście, że teraz mam prawo do kilku dniowej popijawy. W końcu nie co dzień wychodzi się
z więzienia. Najpierw muszę jednak udać się do domu, aby zmazać kąpielą ślady niefortunnej
podróży. Przebrać się i pożyczyć od ojca pieniądze. Wszystko czynię mechanicznie, bowiem do
rodzinnego miasta i domu dotarłem rano 10 – go Października.
Zgubiłem gdzieś, jakby jeden dzień, ale za to wyspałem się w pociągu, trochę słabo, ale już. Gorąca
kąpiel w wannie, czyste ubranie, dobre śniadanie i pieniądze od Taty, to najlepsze co mogło mnie
spotkać. Teraz mogę zwojować świat, nie mam na to, jakiegoś konkretnego planu, ale wszystkie
moje pomysły zaczynają się w mieście ze szklanką alkoholu, w towarzystwie, zawsze obecnej tam
ferajny. Gdy wychodzę z domu, jedynym planem postępowania, jest kierunek, w którym wiem,
że mam iść. Wszystkie inne rzeczy schodzą na dalszy plan. Wywody Ojca i Ciotki nie były brane
pod uwagę, gdyż sami jeszcze nie wytrzeźwieli po dniu poprzednim. Natomiast mama i brat byli
w tym momencie nieobecni. Fajnie jest napić się z kumplami wódki, po takim czasie i przejściach
życiowych. Niestety wszystko to, nie tak sobie wyobrażałem. W ogóle nie mam poczucia większej
wartości i jestem tak wyzuty z sił, że więzienia mam dość i zamierzam żyć zgodnie z literą prawa.
Słowa moje są szczere i odzwierciedlają stan umysłu, gdzie więzienie swoje zrobiło.
Nigdy więcej już tam nie wracam, oto moje motto!

...Budzę się na twardych deskach aresztu (dołka) komisariatu w Pruszkowie. Jestem tak obolały,
jakby mnie walec przejechał. Ledwie widzę na zaropiałe oczy i w ustach czuję ukruszone przednie
zęby, język pokaleczony i spuchnięty język, oraz okropny smród, jak gdybym jadł zdechłego kota.
Kompletnie nie pamiętam, jaki czort spowodował mój pobyt w tym miejscu i jakie będą dalsze
konsekwencje. Zaczynam mieć potworne dolegliwości kaca. Dosłownie większe z minuty na
minutę. Trzęsą mi się strasznie kończyny i pulsuje cały brzuch, który wyszarpany od wymiocin
zaczyna się buntować. Głowę moją nawiedza taki chaos pogmatwanych myśli, że nie mam pojęcia,
które są prawdziwe. Męczarnia trwa czterdzieści osiem godzin, gdy muszę podpisać protokół
zatrzymania do wytrzeźwienia, oraz rachunek opłaty za przetrzymanie. Cały, też mój fart,
iż puszczają mnie wolno. Tak! Popełniłem błąd. Więcej już do tego nie dopuszczę. Jadę do domu
i ogarniam się, muszę to zrobić jak najszybciej, bo piętnastego października są imieniny
Jadwigi i Teresy. Innymi słowy mamy, macochy i ciotki w Piastowie. Obecność bezdyskusyjna
obowiązkowa....
Moja rodzina jak każda ma swoje wady i zalety, ale jestem strasznie dumny ze swojej familii.
Nigdy jako dziecko nie zaznałem biedy i miałem więcej niż moi rówieśnicy. Pochodzeniem
rodowym, mógłbym się tylko szczycić, tak od strony mamy, jak i taty. Kultura bezdyskusyjnie
nakazywała mi oddanie szacunku członkom rodziny i nie śmiałbym zmieniać obyczajów dobrego
wychowania, które otrzymałem i z którego jestem dumny. Niestety moja obecność na takich
spotkaniach stawała się epizodem zakłócającym pewien rytm. Miałem wrażenie, iż jakaś
niewidzialna siła mówi mi, że różnię się od wszystkich moich krewnych, że nie chcą i nie potrafią
mnie zrozumieć. Świat, który poznałem w więzieniu, był tak inny od świata normalności, że dałem
sobie prawo do izolowania się od najbliższych. Czarę goryczy przelało pismo sądowe, z którego
wynikało, że projekt amnestii nie objął art. 208 Kodeksu Karnego i powinienem jak najszybciej
stawić się w Zakładzie Karnym celem dalszego odbycia wyroku. Był to dla mnie cios potworny.
Czarna dziura, z której nie było powrotu i tym samym zgoda na obowiązkowe picie kasacyjne.
Normalność do stan, który każdy może rozumieć inaczej. Ja! Nie rozumiałem go już wcale
i na słowo wcale zamieniałem jego znaczenie.
Dyskoteka w remizie Brwinowskiej Straży Pożarnej ( OSP ), to nie lada gratka w naszej małej
mieścinie. Piosenka rosyjsko-języczna „ Biełojerozy” porywa cała salę do zabawy. Całą salę, ale
nie mnie. Piję wódkę w toalecie i wymiotuję na przemian. Organizm odmawia przyjmowania
alkoholu pod każdą postacią, ale zawsze coś zostaje.

34
Wkurza mnie ta Ruska piosenka! Mało było jeszcze komuny, to teraz będziemy śpiewać po Rusku.
Idę na salę i chcę rzucić kolumną o ścianę, ktoś mnie uspokaja, ale uderzam go w twarz. Ustępuję
dopiero, kiedy proszą mnie o to „Bramkarze”, są to moi koledzy. W zamian zapraszają mnie na
kielicha. Piję wódkę z „Bramkarzami” Komandosem i Siajokiem, to największe chłopy z
Brwinowskiej siłowni.
Znamy się od lat. Są starsi ode mnie, ale mają wyraźnie dość mojej agresji i tylko ze względu
na szacunek odsiedzianego wyroku, oraz znajomości z Ludźmi mnie podobnymi, proszą abym
sobie poszedł. Przenoszę więc popijawę z agresywnym nastawieniem na zewnątrz. Czuję urazę do
całego społeczeństwa, ale najbardziej do Sędziów, Prokuratorów i Milicji Obywatelskiej, w każdej
jej pieprzonej postaci. Gdy tez widzę radiowóz, krzyczę w ich stronę obelgi, używając słów
powszechnie uznanych za wulgarno obraźliwe. Milicjanci w odwecie kują mnie w kajdanki,
obkładają kuksańcami i wywożą mnie pod Błonie, czyli dziewięć kilometrów dalej w pola. Mam
przy sobie butelkę wódki, ale Milicjanci mnie znają i traktują ulgowo. Po prostu zostawiają mnie
w polu i mówią tu se kurwa pij i drzyj ryja. Wcale tak daleko mnie nie wywieźli. „ Chuj wam
w dupę” krzyczę na pożegnanie, gdy radiowóz odjeżdża. Idę w kierunku Brwinowa, piję wódkę
i bluźnię na wszystkich świętych. Prawie za każdym razem, gdy mam butelkę przy ustach szarpią
mną odruchy wymiotne.
Żołądek mam pusty, boli mnie, ale wypijany alkohol znieczula wszystko, nawet resztki rozsądku.
Gdy jestem znowu pod dyskoteką w Brwinowie i widzę radiowóz, ciskam butelką prawie już pustą
w przednią szybę Milicyjnej Nysy. Następnie ciskam przydrożnym śmietnikiem w wyskakujących
do mnie z samochodu mundurowych, ale trafiam w światła Nysy, które nie wiem po co migają.
Co kurwy? Wojna? Zaraz będziesz miał wojnę! Bardzo możliwe, że przedstawiona wersja
wydarzeń nieco odbiega od faktycznego przebiegu. Według zeznań Milicjantów na pewno. Ja po
prostu niewiele pamiętam. Budzę się na deskach komisariatu w Pruszkowie, mam rozcięty łuk
brwiowy i tak spuchnięte oko, że nie mogę go otworzyć. Zaschnięte skrzepy krwi mam
wszędzie. Na twarzy, rękach i całym ubraniu. Ukruszony ząb, spuchnięty język i mocno pęknięta
warga nie dają mi wydobyć słowa. Wyraźne ślady wymiocin na spodniach i śmierdzący starymi
skarpetami koc obok mnie dodają pikanterii całej sprawie. Jest mi potwornie niedobrze na żołądku!
Kilku miesięczny ciąg kasacyjny, brutalnie przerwany, właśnie teraz woła o pomstę do nieba. Drżą
mi potwornie kończyny i czuję śliski, lepiący się pot na całym ciele. Bardzo też możliwe, że mam
uszkodzone żebro. Czuję to przy każdym, niekontrolowanym kichnięciu i przy próbie pierdnięcia.
Wszystko to jednak mały pikuś w porównaniu z tym co dzieje się w mojej głowie. Każdy dźwięk
przypomina dłuto kujące beton w blaszanym pojemniku. Echo w mojej głowie zniekształca
i podwaja dźwięki. Mam wrażenie prowadzenia dialogów z osobami, których nie ma. Są to jakieś
letargi. Na pół śnie, pół jawie. Wiem to, ale spojrzenie realne nie wchodzi w rachubę.
Rzeczywistość jest piekłem. Niech już lepiej będzie jak jest. Jestem zatrzymany z zarzutem
zdewastowania mienia państwowego z art. 212 Kodeksu Karnego; tzw. demolka. Ponadto mam do
odbycia wyrok, którego sejm nie przyjął, jako podległy pod amnestię i przyjął status
bezwzględnego.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Standardowo, jak już znałem. Transportują mnie do ZK Służewiec.

35
Zakład Karny na Warszawskim Służewcu budzi respekt, jak każde więzienie. Wizualnie jednak,
co mogę ocenić w drodze do magazynu przypomina raczej Będzin Wojkowice, niż Białołękę,
czy Iławę. Cztery długie baraki po lewej stronie od wejścia na teren. Cztery po prawej , a pośrodku
duży spacerniak, okalany siatką i wyżej druty kolczaste. Nowością, ciekawostką i specyfiką tego
więzienia, są olbrzymie samoloty latające wydawać by się mogło, tuż nad głową. Nagle słychać
potworny szurgot, robi się przez chwilę jakby ciemniej i leci. Niektóre maszyny są tak wielkie
i hałaśliwe, że wszystko się trzęsie. Magazyn wymaga ode mnie podpisu, przy każdej zdanej
i pobranej rzeczy, czyli standard. Główną częścią garderoby kadziennej są spodnie i bluza. Tak też
ubrany, trafiam na pawilon czwarty przejściowy. Później zostaje przeniesiony na trzeci. Rzecz dla
mnie nowa i charakterystyczna dla Służewca to „Bomby” pod celami i ogromne szczury niemal
na każdym kroku. Są tak oswojone, że chętnie jedzą z ręki i obcierają się o nogi. „ Bomba” jest to
ogromny nocnik z przykrywą, do załatwiania potrzeb fizjologicznych w nocy. Dzień ma ten
przywilej, że cele są pootwierane, aby swobodnie można było dostać się do ubikacji skanalizowanej
w pomieszczeniu na końcu baraku. Mimo wielu chętnych swobodnie można korzystać, bo nikt zbyt
długo miejsca tam nie zajmuje. Ubikacja ma kilka u pozycjonowanych koło siebie tzw. „skoczni
narciarskich”. Są to dwie stopki, na których stawia się nogi i poniżej dziura, w którą żeby trafić,
trzeba ugiąć nogi i przykucnąć. Pozycja ta przypomina pozycję startową ze skoczni narciarskiej
i nie łatwo wcale jest wytrzymać w niej długo. Urozmaiceniem w tej intymnej czynności może być
karmienie szczura, który na pewno będzie o to prosił.
Szczury są podobno dziedzictwem stajni, które były wcześniej w tych barakach i Służewiec wyścigi
przekazał je na cel szlachetniejszy. Mimo też wymiany „lokatorów” zapach nie wiele się różni.
Zresztą konie jako atrakcja Służewca i dziedzictwo Warszawskiego toru, dostały bardziej
nowoczesne lokum. Dnia 6 czerwca 1990 roku wyrokiem Sądu Rejonowego w Pruszkowie
zostałem skazany na kolejny rok z art. 212 Kodeksu Karnego, czyli opisywane już zniszczenie
mienia państwowego.
Zakład Karny na Warszawskim Służewcu zasadniczo nie przetrzymuje młodocianych przestępców.
W dodatku młodocianej recydywy, która mnie przypadła, dlatego aby tu pozostać, musiałem podjąć
pracę, która po nowelizacji Kodeksu Karnego Wykonawczego, była już wyróżnieniem, nie zaś
przymusem. Młodocianych zatrudniali tylko w pralni połączonej z magazynem, w tym tez celu
zostałem przeniesiony do baraku pierwszego. Barak pierwszy był całkowicie skanalizowany, być
może dlatego, że dużą jego część zajmowali narkomani chorzy na „HIV”; „EIDS” i „HCV”. Byli
dotowani przez służbę zdrowia Fundację Marka Kotańskiego „MONAR” żyli sobie tam jak w
hotelu. Mieli ogródki działkowe z tyłu baraków. Wyposażenie cel w telewizory, firanki i kwiaty w
oknach, oraz opiekę terapeutyczną. Kawałek części baraku dla małolatów i pracy, był oczywiście
dobrze odseparowany grubą kratą, od części dla narkomanów. Narkomani byli pod szczególną
ochroną izolacji, gdyż stanowisko to było powszechnie potępiane, a co dopiero chorzy na „HIV”
czy „AIDS”. Dodatkowo plotki jakoby chorych na te przypadłości wypuszczają na wolność
spowodowała, że krew od takich osób była w cenie. Mieliśmy więc skanalizowany pawilon,
ubikację i krany z wodą pod celami. Mieliśmy tez prąd w kontaktach, choć takowe montowali już
wszędzie. W każdym baraku i celi. Plotki głosiły też, że całe więzienie ma być skanalizowane, ale
ich stan techniczny był taki, iż można by w to powątpiewać. Warunki więc mieliśmy dobre
i powiem szczerze pracę, też całkiem, całkiem. Mieliśmy może dość trudnego klawisza, jako
kierownika w pracy o ksywie „Pomidor”, ale poza tym w porządku. Warszawski Służewiec jest
położony stosunkowo blisko, od miejsca zamieszkania mojej rodziny i krewnych, zatem dbano o
mnie tak, że naprawdę miałem więcej niż, większość osadzonych. Sprawy podkultury były trochę
uśpione, wystarczyło, że każdy wiedział co ma robić i nikt nie szukał kłopotów. Nikt! Oczywiście
oprócz mnie! Zdarzają się czasem napotkani na mojej drodze ludzie, którzy kompletnie nie pasują
aparycją do werbalnej reklamy swojego image. Pewnie, że można odnieść mylne wrażenie.
Doświadczałem i takiego zjawiska. Jednak są tacy, którzy po prostu odstają od pozostałych

36
w sposób szczególny. Może to szósty zmysł i granie przez te osobę roli, do której kompletnie brak
przygotowania i talentu aktorskiego. Nie wiem. Rzeczywistość jest taka, że pojawia się we mnie
wewnętrzny brak akceptacji takiej osoby. Taką osobą z całą pewnością był Piotrek.
Piotrek był w moim wieku. Grypsował i kompletnie nie znał umiaru w pieprzeniu bzdur.
Grypsowanie jednak zobowiązuje, dlatego byłem zmuszony tolerować tego gościa. Któregoś dnie
w pracy, na Służewieckiej Pralni, pech chciał, iż wchodzę akurat do pokoiku Klawisza Kierownika
„Pomidora” i widzę jak ten facet, o twarzy bardziej czerwonej, chyba niż zwykle, uderza Piotrka
mocno otwartą dłonią w twarz. Piotrek ani drgnie. Nie reaguje nawet słowem. Kurwa nie musiałem
się wtrącać, pierwsza reakcja była jego obowiązkiem, moja dopiero go wesprzeć. Kompletnie nie
miałem pojęcia o co też tam chodziło. Sprawa wedle mojej szybkiej oceny wyglądała tak. Klawisz
o pijackim ryju i agresywnym usposobieniu uderzył kompletnego pierdołę, który jednak był
członkiem podkultury. Dalej chłopak nie miał żadnego doświadczenia, ani wiedzy na temat naszego
kodeksu „Zasad grypsowania”. Ja tak! Podleciałem do klawisza, złapałem go za odszewki munduru
. Kierowany mimo wszystko jakimś rozsądkiem mówię, że słuchaj łobuzie, jak jeszcze raz uderzysz
tego chłopaka, to na pewno nie będę się temu biernie przyglądał. Puściłem klawisza, bo według
mnie obowiązek spełniłem, a samobójcą też nie jestem. Powinien go Pan przeprosić, mówię i teraz
jeżeli Pan chce to proszę dzwonić po na bramę po chłopaków „Atandę”. Oczekiwanie to najgorsza
rzecz. Nogi i ręce mi się trzęsą, serce wali przeokropnie. Nie wiem czy to jest strach, czy
podniecenie, ale zaczynam zdawać sobie sprawę z tego co zrobiłem i jakie mogą być konsekwencje.
Nie wydarzyło się jednak nic! Klawisz Piotrka nie przeprosił i nie zadzwonił, aby interweniowali
w tej sprawie jego „Koledzy”. Kompletna cisza, zupełnie tak jak gdyby wszystkim zależało na
wyciszeniu tej sprawy. Następnego dnia rano okazało się, że jednak jakieś konsekwencje są.
Zostałem z Piotrkiem wstrzymany z pracy, doprowadzony do magazynu celem rozliczenia
z Zakładem Karnym Służewiec. Przebrany w cywilne ubranie zostałem przerzucony na celę
transportową oddziału trzeciego. Z moim nieszczęsnym kolegą Piotrem. Dostaliśmy jakieś
śmierdzące koce do przetrwania ostatniej nocy na Służewcu i rano miał być transport. Dobre w tym
wszystkim jest to, że moi rodzice, dbając o swojego syna zapewnili mi posiadanie właściwie
wszystkiego, co mogłoby być mi potrzebne. Rodzice są od dawna rozwiedzeni i ich wizyty na
moich widzeniach, również były podzielone. Oboje jednak dbali o to, abym miał pełne torby
żywności, papierosów, herbaty. Ba! Nawet słodyczy! Naprawdę wyposażony w transport byłem tak,
że można mi było zazdrościć. Właśnie przeglądałem swoje dobra, łącznie z dopiero co odebrana
paczką i głowiłem się jak gdzie to wszystko pomieścić, gdy przyszło dwóch starszych
recydywistów z zapytaniem. Czy ktoś z tej celi jedzie jutro w transport? Tak! Mówię! Jadę Ja
i Piotrek. Małolaty jest sprawa tego typu, że dopóki nie dadzą nam jutro wypiski, nie wychodzimy
do transportu. Mówię no tak! Ale ja wypisek nie mam! W ogóle nie mam nic na koncie, Piotrek też.
Małolaty! Grypsujecie? Tak grypsujemy! No to jutro nie wychodzimy do transportu, aż będzie
wypiska! Tak? No kurwa tak? No i Git!
Piotrek oczywiście przytakiwał, tak jakby to on decydował o wszystkim. Drażnił mnie, ale co
zrobić. W ogóle to i ci recydywiści, też mnie drażnili. I to jak! Weź walcz o wypiskę, której nie
masz. Poza tym nawet gdybym miał, to z tego co było w moim posiadaniu musiałem trochę
porozdawać, bo nie zabrałbym wszystkiego. Niby kurwa jak? Oddzielnym transportem. Ale dobra
słowo się rzekło. Git to Git ! Walczymy o wypiskę. Taki los denerwowałem się nawet tym
bezsensownym zagraniem całą noc. Nie jestem Cykorem! Nie, że się nie boje w ogóle, bo może
bardziej niż powinienem, tylko myślę, że budować autorytet trzeba z logicznym przebiegiem
sytuacji. Wówczas nawet złe rzeczy, bywają w jakiś sposób przydatne. Bezsens uruchamia wstyd.
Gdy oddziałowy wzywa do wyjścia z celi ze swoimi bagażami, odmawiam, Piotrek też. Gdy
przychodzi Komendant Ochrony „Żuczek”. Piotrek wychodzi z bagażami. Ja odmawiam! „Żuczek”
to Komendant Ochrony na Służewcu. Największy chłop jakiego w życiu widziałem i rzadko się
zdarza by ktoś mu odmawiał. Takiego tez wkurwionego jeszcze go nie widziałem. Czego ty chcesz?

37
Wypiski mówię! Dobra poczekaj. Wyszedł z celi i zamknęli klapę. Było mi głupio. „Żuczek” to
inteligentny gość. Oprowadzał zagraniczne wizytacje po więzieniu i był tłumaczem z obcych
języków. Podziwiałem tego faceta w głębi ducha. Gdy „Żuczek” wrócił był purpurowy, mówi
Kurwa jego Mać! Przecież Ty nie masz wypiski. No tak nie mam, ale wypiska musi być. Wiem jak
to brzmi, ale jak miałem się zachować? No jak? Recydywa była świętością! „Żuczek” wpadł na
celę, leżałem na pryczy , więc złapał mnie za nogi i wyciągnął mnie na korytarz. Waliłem głową
w posadzkę, zanim pokonaliśmy drogę, gdy zaś zamknęła się klapa dostałem parę kopów.
Myślałem, że dostanę większe łomoty, ale „Żuczek” mówi do mnie tak; „chodź małolat, coś ci
pokażę, bo mi po prostu ciebie szkoda”. Idę za mundurowym olbrzymem, wprowadza mnie do
samochodu transportowego i co widzę? Siedzi Piotrek w towarzystwie dwóch recydywistów. Tak!
Tych samych, którzy bardzo potrzebowali wypiski. Chwilę później byłem już z powrotem, ale już
ze swoimi wszystkimi bagażami.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów ..

Był to czas, gdy starszych się szanowało! Ja szanowałem starszych! Długo jednak jechałem
w milczeniu, bo gdybym od razu się odezwał, ktoś miałby poważne problemy. Ja problemów
miałem puki co, dość. Poza tym bałem się gdzie zawiezie mnie buda transportowa na tym się
skoncentrowałem.
Wywody Piotrka doprowadzały mnie do szału! Co tam „Festy”? Co tam „Cwaniaki”? Co tam
Iława? Słuchałem tego całą drogę i miałem dość tych urkowskich przechwałek, gdy nagle okazało
się, że będzie miał okazję do wykazania. Transport docelowy Włocławek Mielęcin. Mielęcin był
bowiem kolejnym więzieniem cieszącym się złą sławą, gdzie młodociani „przestępcy” woleli się
nie dostać. Jakoś tak los doświadcza mnie bez pardonu, ale no cóż. Wysiadamy razem z Piotrkiem,
ten oczywiście pieprzy coś trzy po trzy, para piętnaście.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Pobyt w magazynie gdzieś mi umyka. Sława Mielęcina napawa mnie strachem, ale w życiu bym się
do tego nie przyznał. Piotrek również jakby ochłonął. Choć nie nazbyt długo. Trafiamy bowiem na
pawilon piąty, pod jedną celę. Cela jest duża, tzw „stodoła” dwunastoosobowa. Skład mieszany,
co znaczy polowa grypsujących i połowa nie grypsujących. Podział celi jest bardzo widoczny, gdyż
nasze łóżka / prycze stoją w jednej części celi z brzegu, niegrypsujących w głębi. Oddzieleni
jesteśmy ścianką działową z koca. Niestety nie ma pod celą kanalizacji. Za to „ Bomba” jest dwa
razy większa, niż na Służewcu. Trzy razy dziennie mamy wychodne do skanalizowanej ubikacji i tu
również znajduje się kilka pozycji „skoczni narciarskich”. Może tylko nie ma atrakcji w postaci
oswojonych szczurów. Plotki głoszą, że wszystkie pawilony idą do remontu i nowe przepisy. Cele
maja być mniejsze, oraz obowiązkowo skanalizowane i kąciki sanitarne obudowane.
Ponoć nawet pierwszy pawilon gdzie siedzą „ćwiarusy” już remontują.

38
Przyjęte mamy na celi tak, iż niegrypsujący sprzątają swoją połowę celi, a my swoją,. Chyba, że
ktoś pracuje, wtedy nie robi nic, ale za to dzieli się zakupami. Wspólna herbata, papierosy itp.
okazuje się w tym więzieniu owianym złą sławą, więzieniu będącym postrachem czasami
młodocianym przestępców, którzy zaliczyli już wcześniej jakieś placówki wychowawcze, bo
głównie tacy byli tu osadzeni, są nawet niezłe warunki do siedzenia. Nowy Kodeks Karny
Wykonawczy zniósł całkowicie Karę twardego łoża, oraz przymusową darmową pracę, zamieniając
ją na przywilej , dobrze płatnej pracy. Kodeks ten wniósł bardzo wiele zmian, za którymi trudno
nadążyć. Wprowadził też moratorium na kary śmierci, ale na całe szczęście mnie to nie dotyczyło,
zresztą część tych kar zostanie później zamienione na dożywocie. Istotna sprawą są, fakty
wprowadzania nowych zmienionych przepisów z różną częstotliwością w różnych więzieniach
w Polsce i tu w Mielęcinie, jest to widoczne z ogromną korzyścią, dla nas skazanych. Zła
informacja jest taka, że amnestia na której zawiodłem się również ja, została potraktowana jako
złamana obietnica i doprowadziła do fali bardzo niebezpiecznych buntów w Polskich więzieniach,
gdzie straciło życie i zdrowie wielu Ludzi. Za to tu i teraz w Zakładzie Karnym Włocławek
Mielęcin, warunki robią się komfortowe. Zdarzają się frytki na obiad. Mamy własną piekarnię
i słodkie bułki na deser. Resztka zaś więziennego jedzenia leży pod oknami. Sprawy podkultury dla
odmiany są w Mielęcinie bardzo rygorystyczne. Nauczanie może trwać nawet do pół roku i należy
wykazać się sporą inicjatywą, aby zaliczyć ten temat. Mnie to nie przeszkadza. Nie jest to mój
pierwszy karniak i szybko się odnajduję. W końcu grypsowanie to mój ukochany świat, którego
wyboru dokonałem sam. Piotrek niestety może mieć, trochę inne zdanie! Mam bardzo twardy sen
od kiedy pracuję na tutejszych betonach. Cały dzień jestem poza celą, mam piękną pogodę
i spodziewam się sporej wypłaty.
Mogę więc naprawdę mieć powody do spokojnego nocnego snu i jestem niezbyt zadowolony gdy
budzi mnie Cygan. Cygan to ksywa nie pochodzenie, grypsuje i ma szacunek podkultury. Budzi
mnie więc i pyta się czy chce poruchać. Co Ty pierdolisz mówię zaspany i zły, a on na to, że mamy
cwela pod celą. Mówię, Cygan! Idź kurwa spać bo siejesz bzdury! On na to zobacz. Piotrek wali
konia chłopakom! Patrzę a na łóżku jednego z chłopaków za zasłonką z prześcieradła widzę coś co
może o tym świadczyć. Jakiś czas później niejaki „szklarz” z Włocławka bierze Piotrka do swojej
pryczy i dochodzą jednoznaczne odgłosy stosunku. Oj! Oj! Oj! Au! To boli! I stękanie! Gdy już
chętnych nie było poza „Szklarzem”. Piotrek został odsprzedany niegrypsującym, za kilka dubli
herbaty. Rano wedle panujących tu reguł Piotrek poszedł do wychowawcy zgłosił, że wpadł
do „bomby” podczas sikania i przerzut na cwelownię, (najniżej w hierarchii więziennej )
Powiem tak. Pochodzę z rodziny dobrej, szanowanej gdzie imieniny przypominały czasem małe
wesela, zwłaszcza najstarszych rodu. Gdzie kultura, dobre wychowanie, ogłada towarzyska
i k... nawet sawuar wiwre były codziennością. Dla mnie to co się wydarzyło, było szokiem! Coś
k.... nie do pomyślenia. Nie mogłem nic zrobić, ale swoje myślałem. Pierwsze to przypominała mi
się sytuacja ze Służewca, gdy klawisz „Pomidor” uderzył Piotrka w twarz i sprawiał wrażenie
zakłopotanego. Potem szybko, tak jakby chciano sprawę wyciszyć. Nie sugeruję, ale niech każdy
sobie sam odpowie. Drugie to, grypsowanie przyszło do Polskich więzień z Rosji w 1970r. czego
dowody są w gwarze. Powstało z wielkiej biedy w Rosyjskich więzieniach, gdzie mówiąc krótko,
jeden pomagał drugiemu. Tam tez przebywała ogromna Ludzka dzicz, o również skłonnościach
homo seksualnych. Trzecia rzecz jest taka, ze mimo lat spędzonych w więzieniach, nie mam takich
zapędów. Trzeba do tego po prostu zapędy i tyle. Ogólnie rzecz biorąc, mój pobyt w więzieniu
Włocławek Mielęcin poza wiadomymi przykrymi incydentami chwale sobie dobrze. Pijemy czaj,
opowiadamy o dziewczynach, które są tematem niewyczerpalnym i słuchamy, gdy „Cygan” gra
i śpiewa na gitarze. Mógłbym tu już zostać, chciałbym tego! Niestety uznano, że mam tak zwana
„małą erkę”, czyli mówiąc inaczej jestem młodocianym recydywistą. Co oznacza, ze muszę
odbywać karę w innym Zakładzie Karnym. Prosiłem, bardzo nawet prosiłem, ale prawo rzecz
święta. Powiedziano mi chociaż łaskawie, że pojadę do Zakładu Karnego w Sieradzu.

39
Jest to podobno jakiś mały Zakład Karny tzw. „kurnik”. Nigdy nawet nie słyszałem o tym
więzieniu, za to od zawsze się mówi, że „kurniki”, czyli małe wiezienia są spoko! Nie wiem
dlaczego, ci którzy jednak maja jakąś wiedzę na temat więzienia w Sieradzu, nie chcą na ten temat
rozmawiać.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Magazyn zaliczyłem wcześniej w kilka minut. Właściwie tyle, ile zajmuje złożenie podpisu
i w drogę. Ma m najwięcej bagaży w transporcie, ten niewątpliwy luksus jest dowodem miłości
moich rodziców do młodszego, marnotrawnego syna.
Buda transportowa „Kabaryna” gdy siedzi się z brzegu kraty, daje możliwość obserwacji
pobliskiego terenu. Widok jest bardzo ograniczony, ale zawsze istnieje szansa dojrzenia chociażby
przez chwilę istoty milszej dla oka męskiego, niżeli otaczająca więzienna idylla. Droga minęła
szybciej, niż mógłbym się spodziewać. Wypatrzyłem bramę więzienia przed którą się
zatrzymaliśmy i tabliczkę z napisem.

„ZAKŁAD KARNY W SIERADZU O ZAOSTRZONYM RYGORZE DLA


MŁODOCIANYCH PRZESTĘPCÓW PO ZAKŁADACH POPRAWCZYCH
I MŁODOCIANEJ RECYDYWY”
Wkrótce miałem przekonać się, co oznacza złowieszczy napis, który w tym momencie wydawał mi
się zwykłym nazewnictwem. Samochód minął bramę wartowni. Konwojenci zdali broń
i dyskutowali z Sieradzkimi „Klawiszami” wiele dłużej, niż trwa to zwykle. Wreszcie samochód
ruszył. Kołował, kołował po małym terenie, aż wreszcie otwarto przed nim kolejną bramę
wewnętrzną i wjechaliśmy, pod jak się później dowiedziałem trzeci pawilon.
Wszyscy kurwa wysiadać! Już! Raz, raz! Wysiadamy i nie wiem po co ten cyrk? Kilku „Klawiszy”
trzyma olbrzymie wilczury na smyczach, które chętni, by nas rozszarpały i jeden przez drugiego się
wydziera. Szybciej, szybciej, kurwa biegiem!Gdy stoimy zaskoczeni, przed samochodem dostajemy
rutynowe pytania i każdy kolejno odpowiada.

Imię - M... Drugie – K...


Nazwisko.. D
Imiona rodziców – S..., J....
Mama z domu – K...
Data i miejsce urodzenia – 4.07.1970r. w Żyrardowie
Miejsce zamieszkania – Brwinów. Ok..

pobieranie „Mandżurów” w magazynie i droga na konkretny oddział i cele, trwa dosłownie parę
chwil. Wszystko odbywa się dosłownie biegiem i towarzyszy temu bezsensowne darcie mordy.
Dosłownie nikt tu nie mówi normalnym ludzkim językiem. Wszyscy krzyczą budząc przy tym
chaos. Tak! Bałem się jak nie wiem. Wszyscy się baliśmy. Nikt się nie spodziewał się takiego cyrku
i nie chciał oberwać w ryj na powitanie. Cela na którą trafiłem w pawilonie trzecim, oddziale
trzecim, była tak obskurna, jak barak ocalony ledwie po pożarze. Jedyne co było tu pewne, trwałe
i solidne, to kraty w oknach.

40
Towarzystwo pod celą było super, zwłaszcza, że miałem pełne samary, a tu jak się później okazało
nie tylko panuje bród, smród, choroby, ale i straszna bieda. Budynek jednak był skanalizowany
i każda cela posiadała kącik sanitarny z ubikacją. Były one obudowane stelażem z solidnych
grubych prętów i poosłaniane materiałem tworząc swego rodzaju intymność. Komfort ten miał
swoją cenę w tym, że otwarcie klapy było dużą rzadkością i to oddziałowy miał tu władzę
absolutną. Będąc jeszcze w Mielęcinie zapuściłem sobie wąsa. Nic wielkiego, ale wyglądałem tak
bardzo dziecinnie, żeby nie powiedzieć delikatnie, iż chciałem tak nieco poprawić swój wizerunek.
Niestety meszek, który wyhodowałem nie był zbyt okazały i ledwie widoczny. Dziwne zatem,
że oddziałowy natychmiast kazał mi go regulaminowo golić. Teraz natychmiast! Już! Zaraz mówię
zjem obiad, który właśnie był wydawany i ogolę te wąsy. Właściwie to i tak miałem golić ten
zarost, który bardziej wzbudzał rozbawienie, niż respekt. Nie mogłem jednak okazać klawiszowi
zbytniego posłuszeństwa, bo budowanie prestiżu w nowym miejscu miało pierwszeństwo. Mówił
chyba poważnie, bo gdy wrócił nadal jadłem obiad. Manipulacja nie wyszła i wypisał mi wniosek
o ukaranie, Ja zrezygnowałem z golenia. Jak tak, to mam Cię gdzieś. Tego samego dnia wystawiłem
przed celę „Kostkę”. Był to codzienny, obowiązkowy rytuał. Ubrania i buty układało się na
specjalnym drewnianym stojaku i wystawiało za drzwi, aby rano z powrotem to odebrać.
Oddziałowemu nie podobał się sposób w jaki poukładane były buty. Właściwie jeden. Tak, czy tak
kopnął w te właśnie więzienne obuwie, karząc mi poukładać to raz jeszcze. Odmówiłem! Był to
drugi wniosek o ukaranie tzw”Raport”. Wieczorny czaj i rozmowy do późna, to codzienna rutyna
w więzieniach dla młodocianych. Dowiedziałem się, że nie dawno zwozili tu pobitych więźniów po
buncie w Czarnym, a psy które witają do dziś nowo przybyłych, powygryzały im, aż łydki. Potem
wywożono ich dalej, bo źle wpływali na postawę młodocianych. Podobno „Klawisze” tłukli ich
i traktowali jak esesmani. Ściągając do tego specjalną ekipę, do tłumienia buntów w więzieniach ze
Szczypiorna. Chłopaki ze Szczypiorna ponoć dość często odwiedzają Sieradz w ramach treningów
szkoleniowych.
Cele w Zakładzie Karnym w Sieradzu, na pawilonie trzecim skonstruowane są tak, iż można
swobodnie usiąść sobie na parapecie i podziwiać widok przez kraty, w których nie ma blind.
Podobno Sieradz to trzy różne pawilony i trzy różne więzienia. Pierwszy pawilon to Izba Chorych,
parę cel transportowych i eska. Oddział „S” to miejsce dla kategorii osób lekko i zdrowo
jebniętych, tudzież z zaburzeniami psychicznymi. Drugi pawilon to Śledczy i rządzi się innymi
prawami. Trzeci pawilon, to ten który tworzy całe zło związane z ZK Sieradz. Muszę więc to po
prostu zobaczyć. Siadam w tym momencie na parapecie i co widzę? Ogromny otoczony murem
i odrutowany spacerniak w dole. Na wprost pawilon drugi, a między spacerami pawilonów skład
węgla. Mniej więcej z lewej strony za spacerniakiem ogromny komin kotłowni. Dalej mur, zanim
zaś jakiś ogromny Park i setki, jak nie tysiące wron. Nigdy nie widziałem takiego skupiska tych
ptaków w jednym miejscu. Cały teren więzienia w Sieradzu sprawia wrażenie brudnego, ponurego
i zaniedbanego. Skojarzenie – Pierdolony „Birkenau”. Nawet komin w kotłowni ma nietypowy, nie
okrągły, lecz prostokątny kształt o olbrzymiej średnicy. Pawilon pierwszy jest oddzielony od dwóch
pozostałych ogromnym murem. Jest to tez najstarszy pawilon. Dwa pozostałe zostały pobudowane
już później, to dlatego więźniarka musiał minąć drugą bramę, aby dostać pod pawilon trzeci.
Następnego dnia zostałem „przerzucony” na oddział pierwszy tegoż samego pawilonu, czyli 3/1.
Oddział ten jest najgorszy z możliwych. Oddział trzy jeden jest dla niepracujących i dla
szczególnie proszących się o kłopoty. Oddział ten charakteryzuje straszna bieda i pozbawienie
dyscyplinarne wszystkich możliwych przywilejów. Praca, która odbywa tu karę na innych
oddziałach i znajduje zajęcie głównie na konfekcji, jest nagrodą i dodatkowym atutem. Są bardzo
wysokie zarobki według nowego Kodeksu Karnego Wykonawczego. Zatrudniane są tam głównie
osoby z dużymi wyrokami. Między też odbywającymi karę pracującymi i niepracującymi, panują tu
iście nienawistne relacje. Niestety waśnie są tu bardzo poważnym problemem i rozłam, który
powstaje jest między nami grypsującymi.

41
Sprawy podkultury są tu bardzo zróżnicowane, gdyż z jednej strony młoda recydywa chce rozsądku
i powagi, zaś ci którzy wychowywali się w Zakładach Poprawczych ciągle dążyli do sensacji.
Większość miała już doświadczenie, więc niby każdy wiedział co ma robić. Niestety „Zakładowcy”
zapominali czasem, że są w więzieniach i czas się dostosować. Niegrypsujących było tu niewielu.
Może ze trzy cele na całym pawilonie i wykonywali oni prace, których zabraniała podkultura. Byli
hydraulikami, czy łaźniowymi. Sprzątali pasy śmierci i dyżurkę oddziałowych. Większość z nich to
osoby głównie słabsze intelektualnie, lub umysłowo. Gorsza sprawa, gdy kogoś „chowano do
wora”, czyli wykluczano z podkultury, wtedy odbywało się to na spacerze i każdy obecny musiał
przywalić delikwentowi kopa, albo z pieści w twarz. Spacer potrafił mieścić nawet z pięćdziesiąt
osób, więc zabieg taki kończył się szpitalem i gościu raczej już nie wracał. Prędzej po powrocie ze
szpitala kończył wyrok na oddziale „S” pawilonu pierwszego. Nie wiem kiedy i jak zaczęły się tak
poważne spory między Ludźmi grypsującymi w Sieradzu, ale były naprawdę poważne!
Chodziliśmy na spacery z żyletkami i część z nas miała w nogawkach pourywane pręty od stołków
„brechy”. Był taki czas, że gdyby wypuszczono naraz dwa oddziały to byłyby trupy.
Kiedyś próbowano przywieźć tu recydywę po buntach, aby swym autorytetem zaprowadzić spokój,
ale mieli powiedziane tak. Szpącić! To wy se we Wronkach będziecie, tutaj mordę w kubeł,
i faktycznie ci, którzy próbowali ingerować zostali pobici i schowani do „Wora”. Wreszcie
zdecydowano się ich wywieźć z powrotem dla ich bezpieczeństwa. Jak to! Ktoś mógłby pomyśleć.
A tak to ! Proszę mi uwierzyć na słowo, gdy wyszedłem na obowiązkowe po transporcie spacery,
aby mnie wszyscy obejrzeli. Ujrzałem największych byków. Podziarganych i pochlastanych, jakich
w życiu widziałem. Młodociani przestępcy to zdrobniątko, które kompletnie tu nie pasowało.
Ludzie, którzy siedzieli w tym czasie w Sieradzu, to późniejsze szeregi „Łódzkiej Ośmiornicy”,
oraz „bohaterowie” pierwszych stron gazet przestępczości zorganizowanej. Ponieważ oddział
ochrony, nie mógł sobie poradzić z naszymi waśniami, wkrótce zostanie wywiezione 80% oddziału
trzeciego i na ich miejsce przyjadą „świeżaki”.
Gdy staje do raportu mija od czasu wypisania mi ostatniego wniosku o ukaranie, około trzech
tygodni.
Pewnie tak długo, bo izolatki były zajęte. Dostaję za pierwszy wniosek czternaście dni izolatek
w zawieszeniu, a za drugi następne czternaście dni z odwieszeniem poprzednich. Razem miesiąc
izolatek. Pytam się naczelnika; Czy nie można więcej? Bo wie Pan miesiąc to się nawet nie
rozgrzeję. Zresztą po co mam co chwilę stawać do raportu. Zróbmy to raz, a porządnie. Tak?
Naprawdę chcesz? Mówię Tak! Chcę! Dokładam kolejny miesiąc izolatek z krótką pauzą po
miesiącu. Później dowiedziałem się, że nie mogę dostać od naczelnika więcej niż miesiąc izolatek
jednym ciągiem. Muszę zejść na chociaż jeden dzień do cel ogólnych. Wychodząc od naczelnika
mam dosłownie parę minut na zwinięcie się i trafiam do izolatki znajdującej się na tym samym
oddziale. Fart w sytuacji jest taki, że akurat dotarła do mnie trzy kilogramowa paczka
żywnościowa. Według regulaminu, jeżeli oczywiście Naczelnik nie zaleci inaczej, przysługuje talon
na paczkę 3 kilogramy na kwartał. Talon wypisuje wychowawca i czasem udziela dodatkowego
talonu w formie nagrody. Mnie akurat nagrody puki co omijają szerokim łukiem. Dostałem
w paczce, wszystko o co prosiłem w liście, czyli karton papierosów, herbatę na czaj i trochę
żywności. Nie fart w sytuacji jest taki, że na izolatkach nie wolno palić, ani posiadać produktów
tytoniowych, dlatego karton fajek idzie do magazynu. Nie ma też jak zagotować wody na czaj, gdyż
kontaktów prądowych brak, zresztą i tak nie miałbym jak zrobić buzały. Oddziałowy solidnie się
postarał. Należy mi się za to, trzy razy dziennie gorąca woda, którą dostarcza oddziałowy, ale
niestety czaj nie jest regulaminowym napojem, lecz środkiem odurzającym. Więc?!...
cela izolacyjna znajduje się w tygrysie. Co znaczy, że wchodząc do celi mamy drugą celę w celi
z oprętowanej klatki. Oddziałowy może spokojnie wejść do celi i wszystko widząc osadzony nie
ma do niego dostępu. Nie ma też dostępu do żarówki, ani do okna. W oknach są ociemniałe blindy
z odrutowanymi szparami po bokach.

42
Zupełnie więc tak, że kontakt z osadzonym na izolatkach umożliwia tylko oddziałowy. Przypomina
to trochę trzymanego w klatce tygrysa stąd ta nazwa. Prycza na izolatkach musi obowiązkowo być
pościelona w dwie szyny. Regulamin! No i zakaz leżenia na pryczy w dzień. Dwie szyny, to taki
sposób ścielenia, w którym prześcieradło po obu stronach koca tworzy dwa białe paski. Nie jestem
zbyt chętny do przestrzegania nadgorliwego regulaminu, ale jeżeli oddziałowy ma przymknąć oko
na ilość nasypanej herbaty do kubka, no to jak.? Poza tym kolejny wniosek o ukaranie , wcale nie
wróży nic dobrego. Muszę trochę sfolgować urowanie. Początek odbywania kary izolacyjnej ma
nawet swoje zalety. Jest to jedyna okazja, aby pobyć samemu, zatrzymać myśli, czy po zgaszeniu
światła stworzyć sobie szybki kącik erotyczny pod kocem, celem rozładowania napięcia
seksualnego. Kogoś kogo dziwi takie postępowanie, czy czuje się zgorszony, nie ma pojęcia o życiu
więźnia i nie warto rozwijać tematu. Faktem jest, że sam więzień może uwierzyć w to, iż męskie
cechy, które posiada ciało są upodlającym przekleństwem, Ja w to uwierzyłem. Męskie ciało
z umysłem dziecka, to kombinacja przejażdżki rowerowej na „Marsa”, połączonej z bajką
o Czerwonym Kapturku i filmem pornograficznym. Najbardziej odczuwam brak tytoniu i mocnej
herbaty. To jest preludium numer jeden. Świadomość, że mam papierosy w magazynie , tylko
potęguje potrzebę zapalenia. Szukam zajęcia, łażę z kąta w kąt i komfort chwilowej potrzeby
samotności mam już za sobą. I co dalej? Korzystanie z kibla ulokowanego tuż przy kracie
Tygrysówy, daje mi poczucie srania na planie filmowym. Czuję się wówczas tak bezbronny, jak
bobas, który po porodzie dostaje klapsa od położnej. Staram się robić tę grubszą potrzebę w nocy.
Jest ciemno, więc jakoś raźniej, ale nie! Oddziałowy akurat zapala światło i „kukluje” ( zagląda
przez wizjer) i tak jest za każdym razem. Mam poczucie jak ten gdyby ten tylko czekał, aż zacznę
srać i zagląda. Gdy zdecydowałem się na tę czynność w dzień, to akurat pielęgniarka miała do mnie
ważną sprawę. Sranie więc było poważnym problemem na izolatkach. Dalej nuda i głód
nikotynowy. Seksualna zabawka też ma swoje ograniczenia. Ma więc dość bycia samemu ze sobą
i moje myśli stają się tak ciężkie, że aż boli. Przestaję patrzeć na konsekwencje, leżę na pryczy
z głową pod kocem i uciekam z więzienia marząc. Marzenia dają mi namiastkę wolności,
iluzoryczne fantazjowanie to jest to co umiem robić naprawdę świetnie. Czasem mieszam dwa
światy, fantazji z ty którego nie lubię i nie mam już pewności, który jest prawdziwy.
Muszę wydostać się spod koca.
Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot. Raz, dwa,
trzy, zwrot. Raz, dwa, trzy, zwrot....znowu uciekam w świat marzeniowo-życzeniowy, gdzie jestem
niemal bohaterem. Wszyscy są ze mnie dumni, a ja skromnie pozwalam sobie gratulować. Marzenia
są dla mnie też motywacją do ćwiczeń. Robię więc pompki, przysiady i inne takie, aby później
napływ endorfin potęgował fantazje wymyślane w głowie, a napływ testosteronu innego rodzaju
chwilowe zapomnienie. Brak nikotyny w płucach powoduje wzrost apetytu i wpadam na genialny
pomysł. Posiadanie tytoniu jest zabronione, zapalniczki nie! Urywam mniej więcej piętnasto
centymetrowej długości z prześcieradła wzdłuż jego całości. Skręcam go w rulon i robię „kaganek”.
Odwracam stołek do góry nogami i w miejscu gdzie krzyżują się pręty stawiam aluminiowy kubek
z wodą. Zapalam „kaganek” i podgrzewam wodę na czaj, oraz kawałek kiełbasy przygotowuję
sobie z rożna i uczta gotowa. Frajda jak nie wiem, ale są skutki uboczne. Jestem cały okopcony
czarną sadzą, a i w celi jakby ciemniej. Zjadam kiełbaskę na gorąco, jest jaka jest, ale zawsze to od
mamci, Pycha! Wypijam cały kuban czaju z potwornie okopconego aluminiaka i tylko parzy mi
usta, ale też nie pierwszy raz. Teina w organizmie pulsuje, tego mi brakowało. Teraz bym dopiero
zapalił papierosa, ale wiem, że nie mam i muszę się z tym godzić. Dym chyba wydostał się lekko
poza celę, bo oddziałowy przyleciał z awanturą, co tu się dzieje? Ile dymu! Jaki dym człowieku łeb
ci strzelił, może trochę, ale nie mam pojęcia skąd. Nie chce mi się już z nim gadać, ale ten dalej
swoje. Złapałem wiaderko z wodą, które stało pod zlewem i chciałem go oblać. Mówię „z dupy ci
leci dym, masz tam pożar!” oddziałowy wyszedł z celi i zamknął klapę. Mija może nawet
z półgodziny czasu, gdy znów otwierają się drzwi.

43
Łapię za wiaderko i dosłownie w ostatniej chwili wyhamowałem. Oblałbym Naczelnika, który
wszedł do pomieszczenia. Normalnie jak jest obchód, to i tak pierwszy wchodzi oddziałowy.
Uwaga Naczelnik i takie tam, a tu masz. Miałem ogromny fart, bo Naczelnik nie wiedział o co
chodzi. Za to oddziałowy mało się nie zesrał ze śmiechu. Pewnie też, dlatego pieklił się o ten dym,
bo Naczelnik miał chodzić. Oczywiście, że powtórzyłem numer z gotowaniem herbaty i to do tego
stopnia, że w dzień kiedy przyszła łaźnia, oraz wymiana pościeli miałem tylko dwa białe paski z
prześcieradła, które były mi potrzebne do ścielenia pryczy w dwie szyny. Podczas wymiany mało
nie poszarpałem się z łaziennymi, ale jakoś wymienili mi te prześcieradła. Oddziałowi też, się mnie
bardzo nie czepiali. Leżałem na pryczy w dzień i w ogóle nie reagowałem na uwagi. Mogliby! Ale
jakoś po prostu to było. Dostawałem już naprawdę świra! Ani leżeć, ani chodzić jak debil w te
i z powrotem. Pokończyły mi się chyba wszystkie marzenia, a zamiast nich w głowie powstał taki
chaos, że za nic nie szło tego poukładać. Najgorzej było, gdy kończył się miesiąc mojego pobytu na
izolatkach. Dosłownie czas stanął w miejscu. Zabawka przyjemności erotycznej buntowała się od
takiego traktowania. Naprawdę brakowało jakichkolwiek motywacji do czegokolwiek. Jedyne co
odczuwałem, to nienawiść. Bez znaczenia do kogo, do czego, nawet sam do siebie, ale nienawiść
musiała być. Zaczynała się ona w palcach od nóg i kończyła w czubku głowy. Skala jej nasilenia
była kosmiczna i sprawiała ból, Ba! Cierpienie nie do opisania! Był to najdłuższy miesiąc w moim
życiu i nie wiem co by było gdyby nie czas na przerwę. Wróciłem na celę, z której szedłem na
izolatki i nawet zająłem tę samą pryczę. Pierwszy papieros przyjemnie otumanił mózg dając ulgę
w oczekiwaniu na ten moment. Potem drugi, trzeci i enty. Nie było to już takie fajnie, ale musiałem
nadrobić zaległości. Czaj w towarzystwie kolegów smakował zupełnie inaczej, lepiej. Może też po
prostu brakowało mi towarzystwa. Tak! To na pewno! Mogłem gadać i gadać. Moja prycza była
wygodniejsza, niż kiedykolwiek. W ogóle był to mój wielki dzień, mój czas. Czułem przyjaźń do
wszystkich obecnych i nawet nie chciałem brać do siebie faktu szybkiego końca mojego tu pobytu.
Myślałem sobie, że przecież kurde, ko muny już nie ma. Może jakoś poproszę i odpuszczą mi ten
koszmar. Z taką tez nadzieja zasnąłem. Miało być inaczej. Mieliśmy kręcić temat do późnej nocy,
ale widocznie zbyt wiele wrażeń zrobiło swoje. Następnego dnia rano zaczęliśmy dzień czajem
i papierosem, bajka! Nic innego nie miało takiej magii.
Każde otwarcie klapy dla wszystkich innych miało wymiar codzienności, dla mnie był to zły omen.
Cały dzień siedziałem jak na żyletkach. Oczekiwanie powodowało jakieś mrowienie w klatce
piersiowej, może to był strach. Nie ważyłbym się jednak okazać takiej słabości w obecności
kolegów. Bardziej była mi bliska postawa obojętności. Tego też dnia nic się nie wydarzyło i miałem
prawo być dobrej myśli. Niestety następnego dnia zostałem doprowadzony do Pani Psycholog,
której opinia była konieczna przed osadzeniem w izolatce. Kobieta trochę mi nie pasowała do tego
śmierdzącego, brutalnego świata jakim jest więzienie. Dlatego być może trochę spuściłem z tonu
i próbowałem prosić o pomoc. Pani Psycholog proszę chociaż o dłuższą przerwę. Jestem w stanie
fatalnym. Może nawet przesadziłem z uzasadnieniem słowa „stan fatalny”, ale prośba była jak
najbardziej ludzka z możliwych. Pani Psycholog była jednocześnie kierowniczką oddziału „S”, tam
też odbywało się moje, nazwijmy to badanie. Kobieta była w średnim wieku i przyznam miała
swego rodzaju klasę. Przynajmniej tak mi się zdawało, teraz oczy jej przypominały bardziej jad
trupi, aniżeli ciepło kobiecego dobra. Nie wiem dlaczego odebrałem to osobiście i mój wzrok
z kolei wysłał Pani Psycholog tyle nienawiści, ile tylko mogłem skondensować w jednym
spojrzeniu. Zachowuj się jak zejdziesz z izolatek, to nie będziesz tam wracał! Cela izolacyjna tym
razem wydała mi się dużo bardziej ponura. Nie miałem papierosów, herbaty, żywności, ani talonu
na nią. Żywność od Mamy, czy Ojca była mi swego rodzaju wsparciem od rodzica! Niestety
szykował się kolejny miesiąc, który nie zapowiadał się najlepiej. Ile można leżeć, myśleć, czy
chodzić w te i z powrotem, brak słów. „Kuklowanie” przez judasz, czy sama obecność
oddziałowego, w ogóle już mnie nie interesuje. Czasami nawet z nudów zalepiam oddziałowemu
wizjer, żeby wpadł do mnie pogadać.

44
Nikt mi już nawet nie zwraca uwagi, gdy leżę i nie wstaję na widok Naczelnika. Raz mi wypisał
raport i dostałem widzenia przez pleksę na miesiąc, licząc od zejścia z izolatki. Kolejna jego wizyta
skończyła się , że „młodość ma swoje prawa” i również dał sobie spokój. Szkoda, bo raporty
dyscyplinarne budowały mój prestiż, a przynajmniej było z kim pogadać. Wymyśliłem za to inny
sposób na krótkotrwałe zabicie nudy. Pisałem pilnie kartkę do lekarza i gdy wpuszczano mnie do
gabinetu lekarskiego, uciekałem po oddziałach pukając do cel, gdzie siedzieli moi koledzy. Ubaw
jak cholera i najlepsze, ze kilkakrotnie powtórzyłem numer z lekarzem. Może też mimo draki,
klawisze również mieli odrobinę kabaretu. Kto wie? Bardzo dużo spałem w dzień i chyba
rozregulowałem schemat, bo gdy gasło światło, ja jak wampir dostawałem weny. Tematy
marzeniwo-życzeniowe chyba już też wyczerpałem, bo myślałem jak zmienić swój los na lepsze
i faktycznie doszedłem do tego co ma na mnie najgorszy wpływ. Alkohol!
Tyle, że życia bez alkoholu nie znałem i nie wyobrażałem sobie. Czułem jednak, że tu jest pies
pogrzebany. Może ten miesiąc trochę fizycznie mnie zmusił do wyciszenia, ale rozmarzyłem się tak
jak nigdy dotąd. Wiem na pewno, gdybym nie zszedł z tych izolatek, byłby poważny problem.
Cztery ściany,”tygrysówa”, echo nawet odbijało własne myśli. Beton, stal, druty kolczaste
i samotność, bardzo korzystne warunki, aby zrobić coś głupiego. Dwa miesiące czułem się jak
żywcem pogrzebany! Dwa miesiące badania wytrzymałości własnego umysłu i szukania
odpowiedzi na pytanie; kim jestem? Dokąd zmierzam? Wiem też, że nic nie sprawia takiego bólu,
jak samotność człowieka pozostawionego na łaskę samego siebie w konfrontacji ciała dorosłego
mężczyzny z umysłem niesłychanie rozmarzonego dziecka. (chłopca)
Kolejny raz wracam na tę samą cele i pryczę. Zupełnie jakbym posiadał na to miejsce abonament.
Gęba mi się nie zamyka , jestem dosłownie spragniony obecności kolegów. Wychodzę na
spacerniak i czuje, że mój prestiż w psychice podkultury podnosi notowania. Niestety tez właśnie
między oddziałami trwają nadal, może nawet czuć zadymy w powietrzu i wiele osób oczekuje ode
mnie wsparcia poprzez uczestnictwo w podejmowaniu decyzji, które pozwolą nam wyjść z twarzą
i zatrzymać ten bezsens. Prestiż mój podnosi fakt, że siedziałem już w innych Zakładach Karnych,
zwłaszcza w sławnej Iławie i wręcz oczekuje się z mojej strony pomysłu rozwiązania Fair Play.
Pomysłu niestety nie mam, a dolewać oliwy do ognia nie chcę.
Mam tez dość noszenia brach w nogawkach i żyletek w rękawie. Sam tez oczekuję jakiegoś cudu,
jedno co wiem na pewno, to środowisko nasze tak jest przelane czarą nienawistnej zemsty, iż gdy
nie ma prawie niegrypsujących, walczymy sami ze sobą. Nowością dla mnie jest telewizor pod celą,
toć to szok ile te małe pudełko daje radości w tak obskurny i podłym miejscu, jak cela więzienna.
Co byście jeszcze chcieli, może pidżamkę i Video, tego typu modne uszczypliwości przez klawiszy
wkrótce stracą sens. Póki co są złośliwą reakcją na zmiany. Następna nowością jest możliwość
zakupu wody po goleniu na wypiskę. Czegoś takiego nie było. Będzie to dopiero pierwsza taka
wypiska i ma charakter podkreślający słowo doświadczalny. Oczywiście Ja i wielu innych
wiedzieliśmy, że szykuje się wielka popijawa. Znowu oczekiwanie tym razem na wypiskę. Taki los
więźnia ciągle na coś czekać, ale wreszcie nadszedł ten dzień. Zbiegł się on z występami teatru
objazdowego, który tego dnia miał przyczynić się odrobinę do naszej resocjalizacji. Nie dobrze,
gdyż nie byłem w stanie powstrzymać się przed konsumpcją wody kolońskiej na spirytusie i tuż
przed wyjściem na imprezę „KO” wypiłem tyle ile się tylko dało. Aktorzy powiedzieli, że takiego
bydła jeszcze nie spotkali przerwali przedstawienie po kilkunastu minutach. Alkohol w drodze
powrotnej do oddziału dawał mi już się we znaki. Czułem się bardzo pijany i przepełniała mnie
agresja. Musiałem ją rozładować. Pech chciał, że było z nami też kilku niegrypsujących. Jeden
z nich przypomniało mi się burknął kiedyś do mnie przez okno i jego sposób chodzenia, też miałem
wrażenie był prowokujący. Rzuciłem jakieś zaczepne słowo, ten oczywiście odpowiedział tak że
uznałem to za prowokacje , wystarczyło. Złapałem go za odszewki bluzy kadziennej i uderzyłem
kilka razy z głowy. Drugi który chciał mu przyjść z pomocą , dostał tak potężny cios od mojego
kolegi o pseudonimie „Cegła”, że zalał się cały krwią i stracił przytomność.

45
Właściwie było, już dwóch nie przytomnych , którzy leżeli w kałuży krwi. Cała sprawa odbyła się
bardzo szybko i gdy oddziałowy zorientował się co się stało nikogo już przy nich nie było.
Oczywiście, że zaraz wiedziałem, iż pobitych zabrano na obdukcję lekarską i że złożyli oficjalną
skargę, ale tego dnia razem z „Cegłą” wielkim i silnym bykiem z Grodziska Mazowieckiego
piliśmy czaj pod celą. Alkohol puszczał i zamieniał się w kaca. Tyle, że tego dnia byłem spokojny
o dalszy przebieg sprawy. Cały oddział nie, pawilon! Był tak pijany, że bójki i samouszkodzenia nie
miały końca. Karetka pogotowia nie nadążała ratować ludzi i teraz w tym czasie pewnie pewne było
tylko jedno. Mianowicie, że już nigdy więcej pod żadnym postacią, alkoholu w sprzedaży nie
będzie na wypisce więziennej. Nawet w proszku. Doświadczenie kompletnie nie wypaliło!
Następnego dnia widziałem jak leczono kaca dezodorantem. Przebity gwoździem od spodu
wypuszcza gaz, po czym płyn trafia do ust i mimo że bulgocze, syczy i nie chce do gardła. Byli
tacy, którzy opanowali sztukę połknięcia tego. Niestety Ja natychmiast zwymiotowałem początek
następnego tygodnia rozpoczął się dla mnie przesłuchaniem Milicji Obywatelskiej w sprawie
o pobicie. Macie pojęcie! Rzecz działa się na oczach pięćdziesięciu osób i oddziałowego. Widział
czy nie to inna sprawa. Zeznał, że nie widział tak samo jak każdy inny kto był przesłuchiwany i
sprawa została umorzona. Niestety kara wewnętrzna mnie nie ominęła. Dostałem miesiąc izolatki
za pobicie współ osadzonego na tle podkultury więziennej. Kurwa trafiłem do tej samej izolatki,
z której niedawno wyszedłem!
Wcale nie byłem twardy, nawet więcej, byłem w stanie błagać o inną karę, tylko kogo? Pani
Psycholog, kierowniczka oddziału „S” , „ukąsiła mnie” swoim jadowitym wzrokiem i badanie
zdolności do odbycia kary zakończone. Poza tą kobietą nie było nikogo kto w ogóle chciał ze mną
rozmawiać. Usiadłem na pryczy jak prawdziwy tygrys w swej klatce i zachłysnąwszy się czarą żalu,
goryczy, oraz bezradności podjąłem decyzję upozorowania samobójstwa. Nie było w moich
myślach innego ratunku przed samotnością i cierpieniem. Tylko tak mogłem pokazać, że jestem
u kresu wytrzymałości. Człowiek przebywający dłuższy czas w celi izolacyjnej potrafi odróżnić,
każdy dźwięk dochodzący z korytarza. Inaczej stawiał kroki oddziałowy, inaczej skazany, inaczej
pielęgniarki itd... dźwięk wózka z obiadem i skrzypienie kół dawały mi sygnał, w którym miejscu
oddziału wydawany jest obiad, wreszcie, kiedy przyjdzie moja pora na jedzenie.

Nie mogłem mieć z nikim kontaktu, dlatego wystawiałem stołek z platerami na korytarz i kiedy już
było nałożone to oddziałowy otwierał celę i kratę”tygrysa”, żebym mógł sobie obiad zabrać. Nikt
nie mógł mi w ten sposób nic podać. Wybrałem oddziałowego, który zawsze mechaniczne miał
dokładnie te same ruchy. Zamykała się cela sąsiadująca ze mną i raz, dwa, trzy, cztery, pięć
nakładali obiad sześć, siedem, osiem dziewięć , dziesięć, odjeżdżali, jedenaście, dwanaście,
trzynaście oddziałowy wkłada klucz do zamka, czternaście, piętnaście teraz cela się otwiera.
Liczyłem to na prawdę wiele razy i zawsze było tak samo. Mówią, że gdy człowiek wiesza
się nawet dla żartu to diabeł zaciska pętlę.. ja wiem, że tego dnia w mej celi, był nie tylko diabeł,
ale i anioł. Miałem fart, bo tych dwóch się spotkało. Naszykowałem prześcieradło, właściwie to
jego fragment, aby lepiej zawiązać jeden koniec do „tygrysówy” przy oknie, a na drugim zrobiłem
pętlę i założyłem na szyję. Wszystko szło zgodnie z planem i gdy padło słowo piętnaście, trach
i wiszę! Wiecie co? Nie otworzył tych przeklętych drzwi. Ktoś go zagadał i na piętnaście wyjął
klucz i wrócił się z powrotem. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, choć dwa miesiące liczyłem to
na zmianie tego oddziałowego, teraz wrócił. Prześcieradło było tak słabe, ze gdy zawisłem na nim
ciężarem ciała zerwało się i runąłem w dół. Zdzierając sobie skórę z pleców wzdłuż całego
kręgosłupa. Rany boskie jaki to potworny ból i jaki wstyd, gdy otwiera się klapa, a ja aż płaczę
z cierpienia. Oddziałowy nie zorientował się co zaszło. Odebrałem stołek z obiadem i już
wiedziałem, że nigdy nie zrobię czegoś podobnego. Jestem też pewien, że gdy człowiek zakłada
pętlę, nawet na niby, diabeł tam jest! Natomiast Ja strasznie! Ale to strasznie chcę żyć, tylko po
prostu nie tak. Wtedy też, w tamtym momencie zdałem sobie sprawę, jakie piekło sam sobie czynie.

46
Jestem mistrzem w zadawaniu sobie cierpienia. Tak było zawsze i zawsze był alkohol. Ostatniego
mojego pobytu na wolności właściwie nie pamiętam. Przecież wszystko i zawsze zakrapiam
alkoholem, a cierpieniu nie ma końca. Teraz mój mózg musiał odreagować i mimo że nigdy nie
napisałem do nikogo więcej niż dziesięć słów z listą potrzebnych mi rzeczy, teraz kreślę do mamy
list, w którym zapełniam drobnym maczkiem, szesnasto kartkowy zeszyt, który zanim wyślę muszę
wysuszyć od łez. Współczuję też wychowawcy, który musi to przed wysłaniem przeczytać
i postawić stempel OCENZUROWANO.
Wychowawca wpada z hukiem pod celę. Michał się zmienił! Michał się zmienił! Pytam grzecznie.
Czego Pan się wydzierasz? Jaki piękny list, czy mogę go przeczytać w radiowęźle? Nie mogę się
zgodzić, chodzi o mój prestiż, więc kategoryczni odmawiam, chociaż powiem szczerze było
to miłe. Właściwie nic milszego od dawna mnie nie spotkało. Gdyby więc nie pewna pozycja
w podkulturze, może bym się zgodził. Wychowawca mówi do mnie, ze był jakiś konkurs, na który
nikt się nie zgłosił i za ten list otrzymuję pierwsza nagrodę jaka była na niego przeznaczona.
Nagrodą jest książka składająca się z dwóch części.
1. „Życiorys własny przestępcy” 2. „Żywe grobowce”
autorem jest Warszawski złodziej (Żyd), który żył okresie między wojennym i podpisał książkę
pseudonimem „URKE NACHALNIK” „Żywe grobowce” to oczywiście więzienie.! Pewnie,
że książkę przyjmuję, nigdy jeszcze nie wygrałem żadnego konkursu. Przyjmuję !!! i zaraz
zaczynam czytać! Gościu pisze dosłownie o mnie ! Wylewam morze łez czytając tę książkę. Mamy
bardzo podobne dzieciństwo. Ja również mam brata, którego bardzo kocham i który nie akceptuje
tego co robię. Facet siedzi w więzieniu na izolatkach i mimo że rzecz dzieje się w okresie
międzywojennym , sposób myślenia i zachowania więźniów są identyczne. Wtedy jeszcze też nie
wiedziałem, że ten „Żyd” w swej książce proroczo przepowiedział mi pasmo tragedii, które dopiero
przede mną.
Wracam z izolatki znowu pod tę samą celę, niestety rozdzielają nas tylko z „Cegłą”który z izolatki
trafia dwie cele dalej. Zła wiadomość jest taka, że pół oddziału dostaje świerzba, Ja również.
Swędzenie jest tak strasznie, iż jestem podrapany do krwi. Dobra wiadomość jest taka, że mam
mieć widzenie i Tato przywiezie mi lekarstwo. Widzenie odbywa się 24.12.1990r. W Wigilię
Bożego Narodzenia. Widzenie oczywiście przez pleksę!
Jedna książka i zejście z izolatek nie anuluje reszty kar. Tato odwiedza mnie z Kamilkiem, moim
maleńkim bratankiem, który razem z Anetką, czyni mnie podwójnym dumnym wujkiem. Dobrze,
że Kamilek nie rozumie dlaczego Wujek siedzi w takiej dziwnej oszklonej (z pleksy) klatce. Tato
ma łzy w oczach. Gdy widzenie dobiega końca wpadam w szał! Nie chcą podać mi lekarstwa
na świerzb, które Tato ma w ręku. Walę z całej siły pięścią w pleksę, chcąc ją zbić, ale tylko
odrzuca ją jak sprężyna nadwyrężając bark. Byłbym to znów powtórzył, ale Kamilek tak na mnie
patrzył i do tego mój Tatko. On po prostu płakał. Byłem pewien, że po wyjściu rodziny przyjdzie
kilku Panów w kaskach i czeka mnie porządnie pałowanie. Ale nic ! Gdy wyprowadzano mnie
w kajdankach cała sala widzeń przez, którą musieliśmy przejść zerwała się na nogi! Zostawcie tego
dzieciaka są Święta, bądźcie ludźmi. Prosili wszyscy, cała pełna sala rodzin na Świątecznym
widzeniu. Mamy, ojcowie, babcie, dziadkowie, bracia, siostry i dziewczyny chłopaków. Był to taki
mały Wigilijny cud! Odprowadziło mnie pod celę kilku wielkich facetów, bez jednego złego słowa
i żadnej agresji, żadnego raportu! W końcu była Wigilia. Wigilia to też dla mnie najgorszy dzień do
siedzenia w więzieniu. W ogóle grudzień! Atmosfera przedświąteczna, kojarzy mi się ten
miesiąc z domem, bratem, mamą, ojcem i rodzinnym ciepłem. Za to inni tęsknią za Sylwestrem, Ja
nie! Może dlatego, że nie pamiętam, kiedy doczekałem dwunastej. O północy przez ostatnie lata na
wolności, byłem obrzygany i nieprzytomny. Następne miesiące w Zakładzie Karnym Sieradz
upłynęły w miarę spokojnie. Opiekowałem się siłownią za co dostawałem dodatkowe paczki
(talony) i przybyło mi tatuaży. Czasem miałem już nawet takie wrażenie, że już nigdy stąd nie
wyjdę! Chociaż wyrok łączny zdjął mi część wyroku, to jednak mury robiły swoje.

47
Specyfika Sieradza ożyła jednak razem z letnim słońcem, kolejnych wakacji. Zbyt długo było
spokojnie. Postanowiliśmy raz na zawsze rozwiązać tą waśń między nami grypsującymi i starcie
miało się odbyć na spacerniaku! Wszyscy uzbroiliśmy się w żyletki i brechy, ale tego dnia nikogo
nie puszczono na spacer. Rano zamiast pobudki, wycie syreny i wjazd uzbrojonych w tarcze, kaski
i pałki spec grupy ze Szczypiorna. Każdy skazany na pawilonie trzecim był rozebrany do naga
i przeszukany. Przestępstwem było nawet posiadanie spodenek cywilnych, czy skarpetek. Odebrano
nam mnóstwo żyletek i żelastwa. Po czym transport za transportem wywiózł 80% skazanych nie
zatrudnionych i sukcesywnie wypełniano puste (wolne) miejsca. Pech chciał, że Ja zostałem
i stałem się taka osobą do której przychodzi się rozwiązać problem z racji tego, że trochę już
siedziałem na oddziale 3/1. miałem nadzieję, że nowe transporty będą oznaczały zmianę na lepsze,
ale nie! To jest Sieradz, tu po prostu nie mogło być normalnie. Któryś wymyślił, że musimy
wesprzeć falę buntów w Polsce, choć pewnie te już dawno się pokończyły. Wszyscy szyjemy sobie
kominiarki, piszemy się do Psychiatry na pawilon pierwszy. Zakładamy kominiarki, porywamy
pielęgniarki, idziemy z nimi na dach i żądamy przyjazdu telewizji. Nie ważne, który to wymyślił,
ważne że większość się zgodziła.
Kurwa pomyślałem sobie! Teraz tu nas po prostu pozabijają.
Pierwszy raz byłem wdzięczny temu co nas sprzedał, a musiało tak być, bo wiedzieli o tym tylko
wybrani grypsujący ( sami swoi ). zamiast Psychiatra znowu poranna syrena, przeszukania nas
przez Panów z pałkami, tarczami i kaskami. Chłopaki ze Szczypiorna byli bardzo agresywni,
prowokowali i niech by ktoś tylko pisnął. Znowu część została wywieziona z Sieradza, a nas tych
którzy pozostali porozrzucano po całym pawilonie. Ja trafiłem do pawilonu i oddziału 3/3. pawilon
trzeci, oddział trzeci. Nigdzie nie mogę długo zagrzać miejsca. Ciągle jestem przerzucany i wędruje
z celi do celi. Przydzielane mi są same najobskurniejsze i najbiedniej prosperujące cele, takie
przynajmniej odnoszę wrażenie. Rozmawiam o tym z przełożonymi i wreszcie trafiam do celi,
gdzie mam zostać dłużej. Fakt, że według nowych przepisów zostaje zniesiony obowiązek
wystawiania „Kostki” uznaję za dobry omen nowych czasów. Cele mam wydaje się fajna, oprócz
mnie chłopak z Radomia o ksywie „Warchoł” i dwóch nowo przybyłych siedemnastoletnich
zakładowców „Kajdaniarzy” z Łodzi. Jest tak gorące, że mamy pozdejmowane okna z zawiasów
i poukładane przy ścianie. Upały czynią wieczory i noce bezsennymi i dochodzi do wielu rozmów
między osobami na różnych celach.
Wreszcie zwraca na to uwagę dowódca zmiany i prosi ze spacerniaka, aby iść spać bo będą wnioski
o ukaranie. Wystarczyło, aby odpalił „dynamit”. Zaczęły się ubliżania, krzyczenie, walenie garami
w kraty, rzucaniem przedmiotami na spacer łączne z palącymi się szmatami. Przyjechał w końcu
naczelnik i mówi tak. „Panowie za murem więzienia jest szpital i ludzie się boją, proszę was dajcie
spokój. Ale gdzie tam, jeszcze wywołało to gorsze poruszenie. Zupełnie jak by dolał benzyny do
ognia. Rano zamiast pobudki, syrena i wjazd chłopaków ze Szczypiorna. Przeszukanie na korytarzu
i czekanie na celi na dalsze konsekwencje. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu mundurowych naraz
i tak uzbrojonych. Czułem w kościach, że tym razem limit „farta” - został wyczerpany. Wreszcie
kazano nam zabierać z celi swoje rzeczy. Ja nie widziałem sensu stawiać oporu, wiedziałem, że to
nie ma żadnego sensu, i tak zrobią co będą chcieli. Ale Małolaty, nie! Co boisz się? Nigdzie nie
idziemy. Mówię, że się nie boję ale i tak pójdziemy, i tak to tylko kwestia czasu. Nie ma wyłamek,
nigdzie nie idziemy. Dobra mówię ale jak ktoś teraz wyjdzie to ponosi konsekwencje podkultury,
TAK. Tak. Otwiera się nagle klapa i jakaś ręka wyciąga „Warchoła” - na korytarz. Proszę, mówię
przez wizjer, - oddajcie go pójdziemy już, małolaty też już zrozumieli. Nie ma żadnej reakcji.
Proszę więc o rozmowę z Naczelnikiem, gdy ten wchodzi pod celę z uzbrojonymi
funkcjonariuszami, ja dochodzę do okna i krzyczę. Ludzie! Bierzemy w ręce żyletki i jak nie
oddadzą „Warchoła: to Sieradz płynie krwią. Dobra – odzywa się Naczelnik, czekaj mówi
i wprowadzają „Warchoła”. Pytam go czy w porządku, ale ten cały zapłakany, złapał za okno
i cisnął w mundurowych.

48
Nie wiem ile czasu mnie bili, wiem tylko, że było ich tak wielu, że sobie tylko przeszkadzali.
Widziałem też kątem oka, że małolaty w ciągu paru sekund zwinęli siebie i mnie oraz warchoła.
Nie wiem gdzie zabrali warchoła? Ja cały siny trafiam na izolatki w pawilonie drugim. Treść
wniosku o ukaranie brzmiała - „NAMAWIANIE WSPÓŁPROWADZONYCH DO BUNTU NA TLE
PODKULTURY WIĘZIENNEJ”. Ląduje w celi izolacyjnej. Jestem tam grubą, zieloną szybą,
zrobioną z kafelków która też niestety jest zbita, do tego jest bardzo brudna. Nosi też znamiona
wycieranej o nią krwi, pewnie nie jedno tu się działo. Potwornie w niej cuchnie.
Mało tego wszystkiego, nie wiem skąd, dostałem wszawicy łonowej. Pewnie w materacach na
izolatce albo pod czas wymiany więziennych szortów w łaźni. Iść do pielęgniarki zgłosić takiego
newsa ! To dla mnie gorsze od siniaków na całym ciele. W ogóle to kto by pomyślał! Jaki Sieradz?
Nikt prawie nie słyszał o tym więzieniu, ja nie słyszałem. Jest to najcięższe, najbiedniejsze
i najbrudniejsze więzienie w jakim siedziałem. Młodociani więźniowie, robili wszystko aby się stąd
wydostać. Okaleczali się, robili połyki (połykanie żyletek, metali itp.:) i co? Jechali do więziennego
szpitala na „ Kraszka” w Łodzi i pocięci ja Frankenstein wracali s powrotem. Nie było z tego
miejsca ucieczki, chyba, że do czarnego worka po nie udanej próbie ratunku. Mój pobyt na tej
izolatce zbiegł się z moimi 21 – mi urodzinami, tzn: według prawa przestałem być małolatem, była
to dla mnie szansa. Niestety gdy upłynął miesiąc, ciągle trzymano mnie na izolatce. Byłem
sukcesywnie odwiedzany przez lekarza w asyście mundurowych i rozbierany do naga. Chodziło
o to by zniknęły wszystkie ślady pobicia i dowodu brutalności środków przymusu bezpośredniego.
Siniaków jako takich już nie było tylko żebra strasznie bolały. Półtora miesiąca, kuracja izolacyjna
dobiegła końca i teraz trafiłem na oddział „S” w pawilonie pierwszym. Fakt, że był w tym sen, bo
rany psychiczne trudniej zagoić niż siniaki czy pęknięte żebra. Nie mogłem płakać, nie wypadało
ale nie byłem w dobrym stanie i tu niesłychana wdzięczność do grypsujących którzy się mną wtedy
opiekowali „BOBEK” - dziękuje z całego serca Przyjacielu! Nowy Kodeks Karno Wykonawczy,
również mnie zaskoczył wydano nam bowiem pidżamy( nota bene szyte na konfekcji w Sieradzu)
i dostaliśmy zgodę na telewizor z odtwarzaczem Video. Ja już tego nie doczekałem,.

Mniej więcej po dwóch miesiącach GIT – terapii, dostałem rano prowiant zostałem rozliczony
w magazynie, pilnowany jak wróg publiczny nr1, aby się nie kontaktować po czym zadano mi
standardowe pytania.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Transport trwał dość krótko i zostawiono mnie w ZK Łódź Sikawa przy ul. Beskidzkiej.
Oczywiście seria standardowych pytań i magazyn. Trafiam do jedynego skanalizowanego
i murowanego budynku, reszta to baraki i tu szok. Wchodzę do gabinetu wychowawcy pełnego
ludzi, jest kilku wychowawców, psycholog i ochroniarz. Proszę usiąść, siadam więc i słucham.
Bardzo Pana prosimy aby Pan tu nie wariował, gdyby oddziałowy lub ktoś z kadry się źle odzywał,
to niech Pan się na niego nie rzuca. Proszę przyjść do wychowawcy lub psychologa, my to
załatwimy. Zawsze też może Pan z nami pogadać kiedy tylko będzie miał taką potrzebę. Ludzie Ci
naprawdę byli szczerzy. Przeraziło mnie jednak coś innego, mianowicie zdałem sobie sprawę jakie
dzikie zwierzę zrobili ze mnie w Sieradzu. Kurwa „Tygrys w kurniku”

49
WSTAŃ I WALCZ
Komitet powitalny na „Sikawie” nie powiem połaskotał mnie, poczułem się ważny. Czułem
natomiast trochę żalu do rodziny, bo teraz gdy tyle się działo, ani odwiedzin,. Ani nawet listu. List
za to czym prędzej napisałem Ja, żeby wiedzieli gdzie jestem, mając nadzieję na rychłe odwiedziny.
Pierwsza cela do której trafiłem, była kompletnym niewypałem. Mimo, że była to cela, na której
wszyscy grypsowali, wdałem się w bójkę. Poszło właśnie o sprawy podkultury, ale też o mój
stosunek do osób tam siedzących, a w szczególności kogoś o pseudonimie „Poldas”. „Poldas”
moim zdaniem zbyt luźny miał stosunek do spraw grypsowania i skończyło się rozgrywką na
pięści. Jego podbite oko mówiło samo za siebie i zbiegło się to z moją obecnością na tej celi.
Wówczas postanowiono przerzucić mnie do innej celi na tzw. wychowanie. Do osób, do których
większość czuła respekt. Byli to Ludzie o wyrobionym autorytecie i pochodzili z Łodzi. Był to
„Kruszyna”, który wyglądem przypominał zmutowanego niedźwiedzia, Jurek ciężarowiec
i „Jędrzej”. Lepiej trafi nie mogłem! Była to tzw. „Kalifaktorka”, czyli cela wydających posiłki.
Wygłodzony więc po Sieradzkim wikcie nadrabiałem zaległości. Mieliśmy też maszynkę
elektryczną, patelnię i garnki. Naprawdę trafiłem najlepiej jak mogłem. Trudno też było nie czuć
respektu do kolegów spod celi, ale najbardziej jednak przypasował mi „Jędrzej”. „Jędrzej” to
pseudonim, na imię miał Krzysztof i powiem szczerze , szybko stał się moim autorytetem. Miał
moje uznanie i słuchałem tego recydywisty z Łodzi jak nikogo innego. Wytłumaczył mi, że Sieradz
to złe więzienie o złej opinii i postępowanie według nabytych tam wzorców jest złe! W ogóle!
Szkoda gadać! Krzysiek pierwszy pokazał mi grypsowanie jakiego szukałem, te grypsowanie
w którym zakochałem się jako dzieciak. Pokazał mi tez niestety smutną prawdę, że grypsowanie, to
nie jest maszyna „perpetuum – mobile”. Raczej przypomina zestaw mądrze poukładanych
sposobów manipulacji innymi, tak żeby słowo Człowiek, nawet tu za kratami brzmiało dumnie.
Podpowiedział mnie też, jak się po tym gruncie bezpiecznie i z godnością poruszać. Za to jestem
mu bardzo wdzięczny. Mama z bratem przyjechali do mnie tak szybko, jak tylko się dało. Gdy tylko
dostali wysłany przeze mnie list. Nie wiedzieli co się stało, bo gdy byli u mnie w Sieradzu
powiedziano im, że mnie nie ma. Innym razem był tato i usłyszał to samo, a żaden list którego się
spodziewali dużo wcześniej nie doszedł. Oczywiście, ze listy pisałem. Byłem na izolatkach.
Pisałem nawet z nudów. Pisałem tez po zejściu z izolatek. Miałem straszny żal do Administracji
Więziennej w Sieradzu, bo chyba logiczne, że moje listy nie były wysyłane. Nie powiedziałbym
przecież co tam się wydarzyło i jak bardzo byłem pobity z przymusową kuracja w odosobnieniu.
Nie powiedziałbym wtedy i nie powiedziałem teraz. Miałem łzy w oczach, cierpiałem, ale nie
po0wiedziałem nic, bo już od dawna przestałem rozmawiać z kimkolwiek. Czasami po prostu
mówiłem do kogoś, ale nie rozmawiałem z nim zwłaszcza z rodziną. Wstydziłem się tego, co
widziałem, co przeżyłem i tego, że w ogóle jestem, oraz co słyszałem. Moja obecność w więzieniu
miała to zmienić, dlatego zostawiłem dowód na włamaniu w Pruszkowie do butiku. Stan jednak
faktyczny był taki, że nic tu nie znalazłem, a straciłem m wszystko, przynajmniej tak się czułem.
Więzienie przy ulicy Beskidzkiej w Łodzi, to w dużej mierze baraki, podobne do tych na Służewcu
Warszawskim. Niestety, albo stety przyjrzeć się temu zbytnio nie mogłem. Pawilon , do którego
trafiłem był jedynym murowanym i chyba stosunkowo nowym budynkiem. Był on w całości
skanalizowany, czyli pod każda celą był kącik sanitarny, oraz kran z wodą. Jako tez wydający
posiłki mogłem częściej niż przepisowo raz w tygodniu korzystać z łaźni. Mieliśmy też własnej
roboty, ale nieźle wyposażoną jak na te warunki siłownię. Pawilon zadbany i czysty, może dlatego,
że właśnie był nowy i na parterze była izba chorych, ale było schludnie. Gorzej było ponoć
w barakach. Brak kanalizacji itd. ale mnie to nie dotyczyło. Niestety zapach więzienia, krat, potu,
kurzu i dymu z nikotyny, oraz zaniedbanych koców, był tu taki sam jak w każdym więzieniu.

50
Ten charakterystyczny zapach Ludzkiej niedoli jest nieporównywalny do niczego innego i nie da się
tego zapomnieć. Sprawy podkultury w tym więzieniu dla starej recydywy, były jak spokojnie
płynący potok, w którym z przyjemnością chciałoby się zauważyć i na który milo popatrzeć. Potok
czysty i płynący spokojni, no może tylko od czasu do czasu przyjedzie ktoś z Sieradza i nabroi.
Nawet wtedy jednak szybko wszystko wraca do normy. „Poldek przepraszam”.
Zmiany tez wszelakiego rodzaju ponoć działy się na Wolności. Lider Solidarności Lech Wałęsa
został Prezydentem całkowicie odsyłając Komunizm w Polsce do lamusa. Milicja zamieniła się
w Policję, a więzienni Naczelnicy w Dyrektorów. Więziennym oddziałowym próbowano przypiąć
miano Młodszego Wychowawcy, ale była to kompletna klapa i szybko darowano sobie ten temat.
Natomiast na pewno wprowadzono obowiązek ukończenia szkoły średniej „Matury” dla
pracowników Służby Więziennej. Wielu tez pożegnało się z praca ustępując miejsca młodszym,
lepiej wykształconym ludziom. Sprawy dotyczące zmian wewnętrznych działy się na moich
oczach. Tego co za murami miałem się dowiedzieć za niedługo. Puki co zostałem wezwany do Pani
Psycholog. Niczym nie przypominała ona tej kobiety, która badała mnie wzrokiem przed
osadzeniem w izolatkach Sieradzkim. Wchodzę do pomieszczenia gdzie unosi się woń drogich
damskich perfum i co widzę? Młodziutka, niewiele starsza ode mnie, śliczna dziewczyna, w mini
spódniczce i z najdłuższymi nogami jakie widziałem. Natychmiast uciekam wzrokiem, to nie jest
normalny widok w więzieniu! Kompletnie nie mam pojęcia co począć z oczami. Perfumy pewnie
maskują dość przyjemnie „:zapach” stajni który wnoszą do pomieszczenia skazani, ale reszta mnie
np. wprawia w zakłopotanie. Próbuje patrzeć w oczy, czuję wstyd, patrzę niżej dekolt większy
chyba niż te, które widywałem. Jak z ta osobą rozmawiać? Czuję się tak skrępowany, że maskując
ten dziwny stan rzeczy mogę sprawiać wrażenie trudnego w kontaktach. Proszę usiąść. Siadam
więc i nie wiem dlaczego jestem cały spocony. Proszę Pana czy myślał Pan kiedyś o swoich
problemach z alkoholem ? Czy nie warto byłoby czegoś z tym zrobić? Oczywiście, że odmawiam,
jestem więźniem, ubrany jak bal przebierańców w Kadzienki, z jedna nogawką krótszą, drugą
dłuższą i bluzą do pępka tak pomarszczoną jak bibuła. Czuję się wystarczająco poniżony i jeszcze
patrze w sufit, jakby się wzrok do niego przykleił. Nie! Ja akurat nie mam żadnych problemów!
Poza tym już nie pamiętam jak smakuje alkohol w przeciwieństwie pewnie do Pani. Kończymy
spotkanie i zupełnie mnie rozumiem Ludzi którzy w takim momencie oddają swój reprezentacyjny
uśmiech . Tak jak Pani Psycholog. Ja przynajmniej tak się czuje i pewnie wyglądam jakbym
niechcący puścił bąka i udawał, że nic się nie stało.
Dzień 01.02.1992 sobota. Zwijam mandżur na biało, rozliczają mnie w magazynie. Po czym pada
seria dobrze znanych mi pytań.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Dostaję do reki jakieś drobne pieniądze, dowód osobisty i nakaz zwolnienia. W ciągu jednej chwili
brama wiezienia zamyka się za moimi plecami. Jestem wolny pomyślałem i teraz mam czystą kartę.
Znaczy to tyle, ze zostałem rozliczony ze swoich przewinień, spłaciłem dług społeczeństwu i mogę
wszystko zacząć od początku. Czekał na mnie mój starszy brat Grześ, który widząc mnie wyszedł z
Fiacika 126p. Podszedł do mnie i przywitaliśmy się, nagle wszystko do mnie wróciło! Piotrek we
Włocławku Mielęcin, izolatki w Sieradzu, pobicie i złamane żebro. Jest to mój jedyny i starszy brat,
może chciałem mu się pożalić, poskarżyć i ukoić ból w mej pamięci. Niestety nic nie powiedziałem,
a jedynie emocje oddały silnie drżące ręce.

51
Nie było sensu się użalać, jedyne na co się zdobyłem i co przyszło mi do głowy, to poprosiłem brata
o dwa piwa, które kupiliśmy w drodze do domu.
Anetka z Kamilkiem upodobały sobie dumnego wujka, jako cel ataku zabaw i igraszek. Gdy jedno
zdejmowałem z głowy i sadzałem na wersalce, to drugie już tam było. Dzieci brata dawały mi
poczucie prawdziwej wolności. Ich radość i szczery uśmiech były nieporównywalnym do niczego
innego sposobem regeneracji pokaleczonej duszy. Takie momenty pozostają w pamięci na zawsze!
Bardzo możliwe, że moja dusza, o której mowa jest nie tylko pokaleczona murami więzienia
i drutami kolczastymi, ale dotknięta tez ciężką chorobą raka złośliwego. Jest to jednak moja
tajemnica, pilnie strzeżona i wypierana przez umysł. Bardzo się tego wstydzę, dlatego nie pozwolę,
aby ktoś mógł to dostrzec. Gdy mama, czy tato mówią mi o prawidłach normalnego życia,
Ja cierpię! Cierpię, bo objawy chorej duszy stawiają między nami niewidoczny mur. Nie wiem
kiedy to się zaczęło, bo nie w więzieniu. Może byłem taki zawsze. Coś mi mówi, że muszę milczeć,
aby nie zostać odrzuconym, że muszę udawać, iż nie jestem inny, gorszy. Bardzo się boję, że kiedy
się wyda zostanę odrzucony. Jedyne i najlepsze lekarstwo jakie znalazłem, to alkohol, dlatego mimo
że ciałem jestem w domu mojego jedynego brata, to duchem zupełnie gdzie indziej. Brwinów to
małe miasteczko, żeby nie powiedzieć prowincja. Każdy zna tu każdego, a tego dnia w Ochotniczej
Straży Pożarnej pod patronatem Św. Floriana będzie dyskoteka. Nie ma lepszej okazji w tym
mieście do spotkania kogokolwiek, kogo chciałoby się spotkać i do wypicia alkoholu. Tam
zawędrowała już moja dusza i wkrótce dołącza też ciało. Kwiat ferajny Brwinowskiej tego dnia
ucztuje na całego. Każdy bowiem, kto przed dyskoteką ma ochotę skosztować napojów
wyskokowych musi wkupić się w ich względy. Każdy pobliski skwerek, zakamarek i meliny
obsadzony jest grupkami biesiadników. Wystarczy przejść wszystkie te miejsca, aby z dużą
dokładnością wiedzieć, kto, gdzie i z kim. Robię właśnie taki miejscowy obchód, gdzie wszędzie
jestem częstowany alkoholem. Najpierw mam po prostu ogromną potrzebę chociażby lekkiego
rauszu. Potem większego, wreszcie okazuje się, że nie nie mam żadnej granicy. Potwornie
wymiotuję, organizm odrzuca truciznę, ale nie ma takiej siły, która mogłaby mnie przekonać do
umiaru. W ogóle takie pojęcie jest mi nieznane. Wydaje mi się, że potrzebuję więcej, nie ma też
momentu, gdy widziałbym potrzebę zatrzymania się, chociaż na chwilę. Przypominam w swym
pragnieniu nadrabiania zaległości alkoholowych pędzącą lokomotywę. Dalej jest już, tylko
bezsensowny bełkot fantazyjnie pojętej rzeczywistości. Agresja słowna, fizyczna i wszędzie pełno
wymiocin. Jedyne co pamiętam z dyskoteki, to jakiś hurgot gdzieś w oddali i migające kolorofony,
w które wpatruję się wymiotując po raz enty, gdzieś w krzakach. Następnego dnia ponownie
odwiedzam brata i jestem mu wdzięczny, za piwo które łagodzi objawy kaca. Inaczej nie tknął bym
obiadu podanego przez jego żonę. Niestety grałem swoją role jak najlepiej potrafiłem, bo umysłem
błądziłem tam gdzie będę mógł klinować kaca, bez zbędnego umoralniania. Wiem jednak na pewno
, że wtedy zrozumiałem dlaczego mój brat zakochał się w swojej żonie. Jest ona pod niektórymi
względami, bardzo podobna do naszej mamy. Owszem wiele tez ich dzieli, ale moja bratowa to
pedantycznie czysta kobieta i gotuje świetnie, wirtuozyjnie smacznie, jak właśnie nasza mama.
Oczywiście dom brata opuszczam najszybciej jak się da i udaję się w kierunku Rynku. Czuje tez żal
gdzieś w sercu, bo te mam jeszcze w miarę zdrowe. Gdyż wiem, że choroba mej duszy stopniowo
oddala mnie od mojego jedynego rodzonego! Tylko dlatego, że nie potrafię zatrzymać pędu do
świata, który mnie znieczula i prowadzi w matnię konsekwencji, których tak ważny dla mnie
człowiek nie jest w stanie zaakceptować. Wiem to, ale zatrzymać się nie potrafię. Przez moment
nawet przychodzi mi do głowy, ze mam jakąś straszną chorobę psychiczną, której nikt nie potrafi
zdiagnozować, ani tez mi pomóc. Jestem przekonany, że właśnie ta choroba, odróżnia mnie od całej
mojej rodziny. Ponieważ jednak nie potrafię również zrozumieć sam siebie, zwalam całą winę na
pasmo nieszczęść ostatnich lat. Tak właśnie więzienie wyrządziło mi straszną krzywdę, nikt mnie
nie rozumie. Skoro tak , to mam prawo do utopienia swoich cierpień w alkoholu. Tylko nie wiem
czemu czuję niechęć sam dla siebie.

52
Nostalgia, to też dobre słowo określające stan mojego samopoczucia w prognozie najbliższych dni.
Niedziela kończy się fatalnie, zwracam w Brwinowskim Parku obiad przygotowany przez bratową
i nie mogę za nic uzyskać stanu upojenia alkoholowego, który można by nazwać ulgą w cierpieniu.
Wracam do domu swego Ojca o te parę kieliszków za mało. Czuję się właściwie nijak. Czuje odór
w ustach, przedwczesnego kaca i odrazę do samego siebie. Muszę coś z tym zrobić! Tak to
postanowione, nie jestem pierwszym lepszym prostakiem. Pochodzę ze wspaniałej, uczciwej,
mądrej i szanowanej rodziny. Teraz to udowodnię. Tylko muszę, bo przecież mam prawo do tego by
kilka dni się zresetować. Znaczy tak się nachlać, że wystarczy na długo. Przecież wielu moich
znajomych tak robi, że napiją się raz na jakiś czas i wracają do normalności. Aaaaa! I jeszcze jedno,
nie pije od dziś żadnego dziadostwa, bo to dlatego tak wymiotuję i śmierdzi potem z pyska, jak psu
z budy. Tylko dobre trunki, trzeba mieć klasę nie! Postanowienie jest bezdyskusyjne zaklepane
daniem samemu sobie słowa honoru w tym względzie i dzięki temu mogę spokojnie oddać się
w „objęcie Morfeusza”. Cały następny miesiąc powtarza się jak dzień świra. Rano potworny kac,
kąpiel i wyjście na miasto w poszukiwaniu klina. Ferajna zawsze w tym samym składzie. Zmieniają
się tylko sponsorzy i coraz częściej ludzie boja się spokojnie wyjść po zakupy. Awantury, bójki,
podarte koszulki i krew. Gdy tylko ubieram nową koszulkę, to rano wygląda jak szmata, aż szlak
mnie trafia. Trzeźwy bywam tylko na wymuszonych spotkaniach rodzinnych i obecny jestem tylko
ciałem. Gdy tylko nadarza się okazja wracam do swojego zamkniętego koła i nie potrafię tego
przetrwać. Wreszcie skąd brać na cokolwiek pieniądze. Brakuje funduszy i zaczyna brakować sił.
Ciągle tylko fantazyjne opowieści o kradzionych milionach i marzenia o lepszych czasach. Kac, to
już nie jest kac. Cierpię okropne męki fizyczne i psychiczne, potworne drżenie kończyn.
Wymiotowanie krwią,m którą nie mam pojęcia skąd się bierze. Zaczynam omijać normalny świat
i ludzi, którzy mogliby mnie umoralniać, w tym brata. Mimo tego wszystkiego dzień zaczynam od
klina, bo stan odstawienny jest nie do zniesienia. Tato nie może już na to wszystko patrzeć
i proponuje mi pracę u przedsiębiorcy, który zatrudnił prywatnie i jego. Tatko przez wiele lat
pracował w Wojskowości, ale gdy dotknęły go redukcje w zakładach Wojskowych, zaproponowano
mu właśnie prywatna posadę na stanowisku Kierownika Budowy. Pewnie, że się zgodziłem i nie
tylko dlatego, że Tato nie stronił od alkoholu, ale przede wszystkim wydawało mi się to światłem w
tunelu. Kończyły mi się wymówki i manipulacja. Traciłem grunt pod nogami i cała rodzina
zaczynała mieć dość wiecznie pijanego pasożyta. Poza tym bardzo chciałem udowodnić, że mnie
też na coś stać i chyba chciałem być blisko taty. Oczywiście w pracy dla chłopaków byłem synkiem
kierownika, co wcale mi nie schlebiało i uznałem za punkt docelowy wkupienie się w laski
brygady. Był to mój pierwszy dzień, ale co tam nie ma co zwlekać. Tak chodziłem, tak
manipulowałem, aż opróżniliśmy ze dwie butelki wódki i parę piw. Mnie to w zupełności
wystarczyło! Gdy przyjechał pracodawca zapoznać osobiście nowego pracownika, byłem tak
pijany, że nie mogłem się wysłowić. Tego dnia miałem już wolne, ale żeby nie było zbyt łatwo
dostałem pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Jeżeli coś takiego powtórzy się jeszcze raz to nie ma
sensu, abym w ogóle tu przychodził. Miałem pecha! Gościu był wrogiem alkoholu i sposób w jaki
wypowiadał te słowa, mówił mi, że to prawda. Warunki pracy jakie mi oferowano, były bardzo
korzystne i siłą rzeczy musiałem się pozbierać, aby zatrzeć pierwsze wrażenie. Tydzień pracowałem
tak, jakbym starał się o kartę najlepszego pomagiera, jakiego kiedykolwiek tam zatrudniono. Tato
rano szykował mi kanapki, które mogłyby wystarczyć na kilkudniowy biwak dla całej rodziny, a był
to mój jednodniowy prowiant. Pracodawca też przy wypłacie tygodniówki docenił moje starania
finansowym bonusem, oraz propozycją rozwoju zawodowego. Zrobimy ci prawo jazdy i będziesz
woził tatę po budowach. To było coś! Dawno! Naprawdę dawno nie byłem taki szczęśliwy! Miałem
pieniądze i czułem się dowartościowany. Chciałem nawet dołożyć tacie do czynszu za mieszkanie,
ale odmówił. Czyż wszystko nie dawało mi oczywistych powodów, aby uczcić popijawą zasłużony
tydzień, za uczciwie zarobione pieniądze. Najpierw kupuje sobie spodnie i koszulkę, żeby było
odświętnie. Kurtkę wcześniej kupił mi Tato i jestem gotów.

53
Zaczynam od dyskoteki w Brwinowskiej „OSP”, ale szybko się kończy i mam niedosyt. Udajemy
się wraz z kilkoma znajomymi do sąsiedniej miejscowości Milanówek. Do dyskoteki
w „Jedwabniku” i za ostatek pieniędzy kupuję alkohol. „Balet” na całego! To znaczy popijawa, bo
po to przyjechałem. Tańczyć przecież nie umiem. Może kiedyś próbowałem, ale już od dawna
nawet nie próbuję, za to jestem świetny w zaczepiani tych, którzy przyjechali jednak świetnie się
bawić. Znajomi moi wyszli wcześniej, gdyż zachowanie moje prowokowało zadymę, ale ja
musiałem dopiąć swego i tak tez się stało. Znowu pech, trafiłem na gości, dla których świat
przestępczy, był niczym z kosmosu. Wszyscy wiedzą, że jest, ale nikt go nie zna. Nie pomogły
straszenia znajomościami w tym miasteczku i nie wywarła żadnego wrażenia prezentacja tatuaży.
Dostałem takie manto, że tylko wydawałem jęki od kopniaków, których i tak nikt nie słyszał oprócz
mnie. Gdyż dyskoteka w Milanowieckim klubie „Jedwabnik” miała świetne nagłośnienie.
Dodatkowy bonusem imprezy był fakt, że ktoś ukradł mi kurtkę, oraz to, iż uciekł mi ostatni pociąg
powrotny. Z powrotem nie było tak strasznie daleko. Około dziesięciu kilometrów. Chłód ciągle
znieczulał alkohol i wcale tak bardzo nie bolało. Znaczy się nie tego dnia!
Rano obudził mnie potworny kac i ból wszystkich członków ciała. Minęło też trochę czasu, zanim
niesamowity hurgot w głowie i spuchnięte oczy pozwoliły mi stopniowo dotykać rzeczywistości.
Znowu miałem skruszony ząb. Co budziło moją irytacje, jakby wszyscy celowali zawsze tylko
w zęby. Miałem tez pęknięte usta na dolnej wardze i wszędzie była skrzepnięta krew wymieszana
z ziemią. Spodnie może jeszcze da się uratować. Okaże się po praniu, ale koszulka cała w strzępach
i we krwi, czyli kolejna do kolekcji tego typu. Zaraz tez się przekonam, gdy tylko umyję twarz, ze
ma ona kolory żółty, niebieski i fioletowy. Dołączając do tego drżenie rąk, nóg i brzucha
zmaltretowanego wymiocinami. Sprawę wypadało by potraktować poważnie. Przełożony w pracy
na mój widok, aż zbladł. Po czym kazał mi najpierw się wykurować. Nie puszczę cie w takim stanie
na budowę. Gdyby coś się stało to i ja i stary odpowiemy za to. Wracam więc do domu gdzie Tato
kuruje mnie w wolnych chwilach. Wykupił chyba całą aptekę maści, kremów i różnych cudownych
specyfików. Naprawdę lepszej opieki mieć nie mogłem. Gdy zbliżała się sobota poczułem się dużo
lepiej. Już w piątek wieczorem byłem jakiś rześki i wypoczęty, a Tatko wsparł mnie pożyczka
bezzwrotną. Jakby tez w końcu nie patrzył razem pracowaliśmy. Czułem się lepiej, ale ciągle
jednak byłem siny od razów. Uznałem jednak, że małe wyjście na piwko z kolegami jest jak
najbardziej wskazane. Przecież od poniedziałku zaczynam tydzień pracy. Czy tak nie robią
normalni ludzie? Fakt! Przegiąłem przyznaję to!
Nawet nie pamiętam, kiedy, z kim i gdzie tak się zaprawiłem, ze następnego dnia obudziłem się
w pociągu. Trochę może pamiętałem, ale niewiele można było mz tego poskładać. Zaraz też
okazało się, ze nie było to rano następnego dnia, tylko wieczór. Spodnie miałem całe zarzygane, ale
koszulkę całą i w miarę czystą . Poza tym gdy wysiadam w Brwinowie czuję się już bezkarny.
Równolegle przyjeżdża pociąg od strony Warszawy, czyli jadący z drugiej strony 9i wysiada
z niego kilku rozdartych „Punków z czubami na głowach”. Takich cudaków jeszcze chyba te
miasteczko nie widziało, że w ogóle nie bali się tutaj wysiąść. Jestem u siebie, niech tylko któryś da
mi powód, to im pokażę. Długo nie trzeba było czekać, któryś się do mnie odezwał, a ja do niego.
Nawet nie wiem kiedy było ich przy mnie kilku i nie miałem pojęcia, że to takie wielkie chłopiska.
Pomyślałem tylko, że nie wolno mi nigdy zrobić kroku do tyłu. Takie są zasady „chuligana z ulicy”.
Niestety panowie z irokezami żadnych zasad nie mieli. Gówno też ich interesowało gdzie i po co
wysiedli. Potrzebowali spuścić komuś łomot, a ja się akurat trafiłem. Był nawet już taki moment, że
odchodzili i nawet ktoś z gapiów krzyczał, abym leżał i nie podnosił się, ale nie! Jestem przecież
w Brwinowie, urażono moje ego i dawaj na nogi z pięściami uniesionymi do góry. Potem wjechał
pociąg na stację i zrobiło się pusto. Moja krew za to była wszędzie i wiedziałem już na pewno leżąc
skulony w kłębek, że takiego lania jeszcze w życiu nie dostałem. Spodnie miały poobrywane
kieszenie, a z koszulki pozostały strzępy, które nie nadawały się do sporej kolekcji.

54
Jeżeli miałem też w rękach jakąś kurtkę, gdy wysiadałem z pociągu, czego tak naprawdę nie
pamiętam, to już jej nie miałem w ogóle. Tatko, aż się zapowietrzył ze złości, gdy jakoś się
doczłapałem do domu. Wyglądałem jak uczestnik Powstania Warszawskiego, po tygodniach
spędzonych w kanałach podziemia. Adrenalina o alkohol ciągle mnie znieczulały, na tyle,
że mogłem się wykapać i oddać strzępy ubrań do renowacji w ręce zony ojca, to i dobrze bo już
później nie byłem w stanie zrobić już nic. Nie miałem pojęcia, że twarz człowieka może być tak
sina jak moja, której odbicie w lustrze zapadło mi w pamięci zatrzymując ten obraz. Niczym
zrobione zdjęcie dla studentów medycyny, w ramach zjawisk szczególnie nietypowych. Rano
okazało się, że czuję się gorzej niż wyglądam i znowu pokruszony ząb poharatał mi wszystko
w ustach. Pokaleczone wargi, język i policzki to jedno. Drugie to potworny smród palonej opony
przy wydychanym powietrzu. Byłem tez bardzo spocony i powiew powietrza wpadającego przez
uchylone okno w pokoju sprawiał, że było mi zimno. Może tez po prostu wyrzuty sumienia
wprawiały mnie w taki stan, bo przecież jasne byłe, że skryte marzenia pracy z tatą właśnie zostały
pogrzebane. Pogarda do samego siebie odbierała mi chęć bytu, w tym skacowanym padole, który
jest dziełem moim przeciwko samemu sobie. Promyk porannego słońca zaglądał mi w obolałą
twarz, jakby chciał mnie pocieszyć i powiedzieć:”nie martw się, coś wymyślimy przecież
nadchodzi wiosna, tylko najpierw musisz wylizać rany”. Rynek Brwinowskiego miasta, to punkt
Centralny wszystkich publicznych placówek, którymi mógłby ktokolwiek być zainteresowany,
a jest ich niewiele i dwie szkoły, Straż Pożarna, kościół Św. Floriana, stadion i cmentarz. Tutaj też
spędzam od jakiegoś czasu całe dnie w towarzystwie Ferajny, pod głównie tzw. barierką, która jest
dla nas niczym ambona w kościele. Cel główny, to wypić jak największą ilość alkoholu, skutek
uboczny agresja w postaci wyzwisk, bójek, podartych koszulek, złamanych nosów itp. teoretycznie
obowiązuje niepisany kodeks postępowania chuligańskiego. Praktycznie każdy leje każdego i lepiej
mieć w tym względzie jakiś talent, aby wiecznie nie obrywać. Bez żadnego wątpienia jako taki
autorytet można sobie wyrobić, tylko pięściami i tak tu jest już po prostu od lat. Taki jest Brwinów.
Można powiedzieć, jak w życiu najsłabszy odpada! Najsilniejszy idzie do więzienia i najlepsi po
prostu tylko się w tej kwestii zmieniają. Ja! No cóż zawsze w Centrum kłopotów. Ranki bywają
straszne, kac jest silniejszy każdego dnia. Zaczynam już mieć takie dreszcze, że ledwie mogę dojść
do Rynku. Trzęsą mi się dłonie, ale i nogi. Ledwie widzę na zaroszone ślepia i czuje spuchniętą
twarz. Idę w stronę Rynku ze spuszczoną głową i boję się nawet szumu wiatru. Żadnej logiki
myślenia, straszny wstyd przed mijanymi po drodze Ludźmi, często których dobrze znam. Wiem,
że mogę liczyć na Ferajnę. Tam zawsze pierwsza lufa alkoholu, jest dla „chorego”, inaczej kogoś
kto ma strasznego kaca, dlatego ważne, aby tam dojść. Często wówczas przyglądam się z boku
ludziom będącym na zakupach w mieście, lub tym idącym do stacji PKP, albo tez ze stacji i nie
mogę zrozumieć, że ludzie ci są tacy szczęśliwi. Ładnie ubrani i tacy normalni. Może tez inaczej,
dlaczego ja upadam tak nisko i dlaczego nie mogę nic z tym zrobić. Wiem to na pewno, że jest
ze mną coś nie tak, i że to pewnie jakaś choroba psychiczna, z która się urodziłem. Czasami mam
nawet żal do wszystkich ludzi świata, za to że nikt nie potrafi mi pomóc. Nienawiść to jedyne co
mogę z siebie wykrzesać i zidentyfikować jako uczucie dające siłę przetrwania. Klin na kaca, to nie
taka też łatwa sprawa w moim stanie. Kolegom moim wódka wchodzi jak woda. Ja sączę ten
śmierdzący płyn przez zęby i bekam zwracając i znów łykając. Sadzę, że jeszcze jako dziecko
zatrułem organizm alkoholem i on po prostu go teraz odrzuca. Nie wiem tak myślę, bo co! Znowu
jestem najgorszy, nawet w tym! Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy mówią, że wódka jest dobra.
Jest ohydna! Ale ma zbawienne działanie. Wreszcie, kiedy znieczulenie zaczyna działać, stopniowo
odchodzą lęki i trochę ustaje drżenie ciała, nie że czuję ulgę? Po prostu przestaję czuć cokolwiek!
Nie, że mniej wymiotuję? Po prostu jest mi to obojętne! Każdy następny kieliszek rozgrzewa od
środka i powoduje, że realny świat znika. Za to całkowicie pochłania mnie inny wymiar. Czasem
jest tak zabawny, że potrafię wszystkich rozbawiać. Czasem nie mam w ogóle humoru i wpadam
w melancholię. Nawet płaczę.

55
Bywa, że opowiadam brednie, w które sam wierzę, ale miewam też jakieś cudowne przemyślenia
wprowadzając innych w zdumienie. Zdarza się, że jestem spokojny jak dziecko, ale i tak,
że wszczynam bójki bez żadnego sensu. Nigdy nie wiem jak skończy się dzień i jak zacznie się
następny. Żadnych planów,a jeśli już są to nie umiem im sprostać. Krótkie przerwy na wizyty
u rodziny, są dla mnie raczej męczącym obowiązkiem. Strasznie się męczę i choć to moja rodzina
kocham ich, to należę już do innego świata. Mam tez wdzięczność, gdy mogę liczyć na wsparcie
finansowe. Toruje mi to szybka i pewną drogę do mojego świata. Serce moje krwawi wtedy łzami,
bo wiem i czuję to, że ich tracę. Tracę najcenniejszy dar jaki dostałem od Boga. Tracę rodzinę.
Tak! Mam dom! Mam gdzie mieszkać! Mam Brata, Matkę i Ojca! Jestem czysto ubrany i mam co
jeść, ale pojęcie rodzina, to dużo szerszy świat i Ja powoli czuję, że z niego odchodzę. Trochę tak,
jak gdyby gasła żarówka! Nie chcę tego, ale nie potrafię zatrzymać. Kłamstwo jest tak częstym
towarzyszem mojego jestestwa, że tracę nad nim kontrolę. Właściwie to przestaję je odróżniać od
prawdy. Jest mi potrzebne do manipulacji sobą i innymi, ale głownie niestety rodziną. Bóg i wiara,
to pojęcia które odrzucam. Owszem gdzieś głęboko w sercu wiarę mam ukrytą, ale Bóg to ktoś
kogo teraz za wszystko obwiniam i do kogo mam straszny żal. Niestety sam żal , to zbyt mało.
Kiedy nosi się w duszy tyle nienawiści co skondensowało we mnie. Potrzebowałem żywego wroga,
który fizycznie odpowiedziałby za krzywdy, których doznaję i udało mi się znaleźć winnych. Byli
nimi ci , którzy wprowadzali mnie w ten świat, w którym utknąłem. Ci którzy wmawiali mi, że
muszę odsiedzieć wyrok, aby zaistnieć i mieć coś do powiedzenia. Ci sami którzy przekazali mi
fałszywy obraz kodeksu złodziejskiego i lojalności. Ci sami którzy spowodowali, że uwierzyłem w
nieistniejący świat, niczym w „Atlantydę”, że chciałem mieć pocięte ręce i tatuaże. Tak! Z całą
pewnością uznałem ich za winnych. Bardzo wyraźnie dostrzegałem prostotę tego środowiska
i mściłem się, kiedy tylko była okazja. Razem piliśmy alkohol, który często musieli postawić
i słuchałem opowieści fantazji, które stały się mym przekleństwem. Dalej wyłapywałem
manipulacyjnie źle wypowiedziane słowa i waliłem po gębie. Okazało się, że większość moich
„idoli” to zwykli tchórze i zacząłem gardzić zacofaniem, które w nich dostrzegłem. Jednocześnie
potrzebowałem kogoś, kogo mógłbym znowu podziwiać. Kto stałby się moim autorytetem i kogo
warto by naśladować. Zacząłem poszukiwanie mądrości, która mnie urzeknie i odzyskam siebie.
Najbliżej moich ideałów, byli Ludzie ze świata zupełnie innej przestępczości. Ze świata dobrych
samochodów i będących autorytetem, chyba wszystkich ambitniejszych reprezentantów świata
„kryminalnego”. Takim autorytetem stawał się „Stary Pruszków”, dawniej Banda Barabasza.
Oczywiście był to temat bardziej marzeniowo – życzeniowy, niźli realny, ale faktem jest, że Ludzie
Ci imponowali mi coraz bardziej. Marzenia moje podnosiły poprzeczkę! Póki co nie radziłem sobie
z bardziej przyziemnymi sprawami, gdzie moja największą porażką były sprawy kontaktów
z rówieśnikami i tudzież niestety miłosne. Kompletna klapa i pasmo niepowodzeń. Byłem w tym
względzie po prostu nieszczęśliwy. Rówieśnicy uważali mnie , myślę, za zło konieczne. Kogoś, kto
jest i lepiej mieć go po swojej stronie, ale najlepiej z dystansem i tylko wtedy, gdy nie da się mnie
pominąć. Zdarza się też, że ktoś ma ochotę na zabawę i wódeczkę, wtedy mogę być gwarantem
bezpieczeństwa, ale tez tylko wtedy, gdy nie jest to jeden z tych dni, gdy nikt nie ma takiej
gwarancji. Dziewczyny to dla mnie drażliwy temat. Chcę, pragnę i potrzebuję bliskości, ale
kompletnie nie wiem jak się do tego zabrać. Lubię , gdy w towarzystwie są dziewczyny. Jednak
często ktoś mi je zabiera sprzed nosa i jest to chyba trochę mój kompleks. Często swoją
nieumiejętność podrywu zamieniam na agresję wobec kolegów, aby dać się zauważyć . Jednak na
dłuższą metę, to tylko pogarsza sytuację. Brzydzę się kobietami pijanymi i czasem po prostu
zaspakajam potrzeby. Żeby też nie było w tym względzie żadnych wątpliwości, mam bardzo małe
doświadczenie i trochę mnie to krepuje, nie! Wstydzę się tego i jest to trochę taka tajemnica. Gdy
moi koledzy uczyli się podrywać dziewczyny, to ja siedziałem w więzieniu. Chociaż czy to prawda?
Nie! Chyba zawsze byłem trochę bardziej wstydliwy niż moi koledzy. Więc kompleks! Nie wiem?

56
Posiadam jednak potężną broń, która uczy mnie jak świetnie wybrnąć z każdej niewygodnej
sytuacji. Tą bronią są moje marzenia. Jestem w tym świetny i nikt nie ma dostępu do mojego
fantazyjno – iluzorycznego świata. Wszystko dobrze, każdy ma problemy, ale przecież z czegoś
muszę żyć. W jaki sposób się utrzymuję? Mam najlepsza Mamę na świecie i wspaniałego Ojca.
Rodzice są po rozwodzie, od kiedy skończyłem trzynaście lat. Żyją i mieszkają oddzielnie, ale
nigdy nie przestałem być dla nich młodszym synem. Przyznaje to, i wiem że mój brat ma czasem
o to do nich trochę żalu. Pewnie ma rację. Mam często kupuje mi ubrania i pomaga finansowo.
Wszystko mam czyste i godne warunki do życia, łącznie z wyżywieniem. Moim jedynym
i największym problemem, jest zdobywanie pieniędzy na alkohol i jakoś zawsze mi się to udaje.
Oczywiście zawsze mam wielkie ambicje zawodowe, jakkolwiek by były, czy nie były uczciwe,
to zawsze jak w każdej dziedzinie życia wyprzedzają mnie moje fantazyjno – życzeniowe marzenia.
Podsumowanie! To fakt, że jestem szczelnie zamknięty w swoim iluzorycznym świecie. Bardzo
mocno mieszając go z alkoholem. Reszta to tylko dodatek. Nie wiem tylko czemu tak często
wymiotuje i skąd ta krew wylatująca z żołądka. Beztrosko mijający czas przepijanej młodości
w atmosferze padołu niepamięci, kaców gigantów, utraty pamięci i włóczenia się bez celu. Marząc
bardziej, niż kiedykolwiek zostaję dogoniony przez niedawną w sumie przeszłość. Więzienie to
takie miejsce gdzie wiążą się nowe znajomości. Często nic dobrego z tego nie wychodzi poza
kolejnymi odsiadkami, ale fakt jest taki, ze poszerzają się horyzonty poczynań przestępczych.
Zwłaszcza, iż właśnie nadchodzą złote czasy w tym względzie. Bardzo często byłem zapraszany
przez kolegów z Pruszkowa na różnego rodzaju imprezy „integracyjne” czy inaczej spotkania.
Niestety żeby tam dotrzeć najpierw musiałbym wytrzeźwieć i nie mieć kaca, a to było już
niemożliwe. Godziłem się więc ze swym losem. Często tylko wzdychając, co by było gdyby było.
W sumie tylko to mi pozostało. Teraz nagle i znienacka ten beztroski stan przerywa zajeżdżający
mi drogę w centrum Brwinowa przepiękny „Leksus”wysiada z niego dwóch wielkich chłopów w
złotych łańcuchach i nawet przez chwile zastanawiam się, czy nie uciekać. Chwilę trwa zanim
poznałem „Cegłę”. To mój kumpel z Grodziska Mazowieckiego. Ten sam, z którym w Zakładzie
Karnym w Sieradzu wylądowaliśmy na Izolatkach za pobicie współwięźniów i cudem ominęła nas
odpowiedzialność przed Sądem. Cegła był w towarzystwie „Lolka”, którego renoma, była już
wtedy większa od niego samego. Mimo, że miał ponad dwa metry wzrostu. Wsiadam do Leksusa
i z głową w chmurach odjeżdżamy. Staje się też jasne jak słońce, że teraz parę rzeczy się zmieni!
Będąc w więzieniu umawialiśmy się, że dokonamy wspólnie wielkich rzeczy i bardzo możliwe, iż
pierwszy raz w życiu moje fantazje będą zrealizowane. Spełni się wreszcie mój wielki sen!

Ech,ech,jedna z trzech!
Buch,Buch, jedna z dwóch!
Czarne wygrywa, czerwone przegrywa!
Zostawcie wariata chodźcie do młodszego brata!
U mnie grała Danusia Wałęsowa!
Lech Wałęsa też grał i prezydentem został!
Proszę Państwa dla dobrej werwy pieć minut przerwy!

Oczywiście ten ostatni tekst pada wówczas, gdy ktoś przegrał zbyt wiele i trzeba uspokajać
atmosferę. Obstawiamy tzw. „Benkiel” na różnych bazarach, ale głownie na giełdzie samochodowej
w „Słomczynie” koło Grójca. Nie jest to do końca legalne, ale Patrole Policji dostają swoją dolę
i leży to w ich interesie, aby zarobek był przedni. Poza tym napływająca fala gości ze wschodu
dostarcza im, aż nadto roboty. Jedno co ważne to przestrzeganie zasad Fair Play z doliniarzami
(kieszonkowcy). Gdy pracujemy my, nie pracują oni i odwrotnie.

57
Chodzi o to, aby nie wchodzić sobie w drogę. Ważne też jest to, aby w naszych samochodach nie
zamykać drzwi i kluczyki zostawić w stacyjce. Dlaczego? Dlatego, ze kiedy ktoś przegrywa
pieniądze przeznaczone na samochód, albo gorzej na Traktor ( ciągnik )czy jak kto zwał, istnieje
duże prawdopodobieństwo, że wróci za chwilę z reprezentacją całej wsi. Naprawdę! Wiem co
mówię. Lepiej nie strugać wtedy bohatera! Jedyna niepisana umowa, która zawsze i bezwzględnie
jest przestrzegana niemal jako punkt Honoru to, to że nie dopuszczamy do gry kobiet w ciąży, oraz
osób w podeszłym wieku. Bardzo chętnie pozwala się przegrać obrączkę, czy pierścionek
łapczywym, atrakcyjnym kobietom (Mężatką). Forma bowiem jakby wykupki, tych akcesoriów, bez
których trudno pokazać się mężowi. Odbywa się później nazwijmy to na zapleczu i ma dość
przyjemną formę, o której powiedzmy dżentelmeni nie rozmawiają. Towarzysze ze wschodu.
Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini,Gruzini itp.. to istna plaga napływająca również, tu na bazary.
Wszyscy maja z tego korzyści. Nawiązują się z tego nowe międzynarodowe znajomości.
Największa karta przetargowa „towarzyszy” są kobiety. Prostytutki Gruzińskie są tak piękne,
że od samego patrzenia robi się dobrze i pracują w przyczepach kempingowych, których jest coraz
więcej, na każdym bazarze. Interesy z Rosjanami przybierają różną formę, ale mnie interesuje tylko
jedna. Pomagam znaleźć Wykolejonych Polskich Żuli mających w dowodzie formułkę stan cywilny
wpisaną kawaler. Prostytutka, która poślubia takiego gościa nabywa prawo do wysłania zaproszenia
do Polski kilku swoim rodakom. Każdy ma z tego jak wspomniałem korzyść, ale ja wyciągam z
tego interesu coś więcej niźli, tylko pieniądze. Przede wszystkim lubię towarzystwo kobiet i stopuję
tu wyobraźnię erotomanów. Towarzystwo to odpowiednie określeni, na tym niech pozostanie!
Rosyjskie dziewczyny maja tez podobne zainteresowania, które bardzo mi odpowiadają. Bardo
lubią wódkę. Może tylko nie wymotują tak często jak ja. Rosjanek wcale nie dziwi moje
odreagowanie na wódkę ze wschodu. Właściwie większość Polaków, którzy chcą przepić Rosjanki,
kończy w ten sposób. Są nie zniszczalne w tym względzie. Wszyscy maja z tego korzyść i wszyscy
są zadowoleni. Wszyscy, ale nie ja! Pierwsze to fakt, że sytuacja trwa bardzo krótko, a drugie,
że zawsze wszystko muszę zepsuć, w końcu w tym jestem dobry. Alkohol w moim organizmie jest
od dawna niestety ma to swoje konsekwencje. Łatwy dostęp do Rosyjskiego alkoholu i pieniądze
powodują, że bardzo szybko tracę formę. Wstydzę się kumpli i znowu mam takie poczucie,
że jestem inny niż wszyscy. Nadrabiam agresją i często wdaje się w niepotrzebne bójki, albo jakieś
szarpaczki. Wykorzystuje te krótkie momenty, w których nie mam już takiego strasznego kaca
i jeszcze mam siłę do czegokolwiek. W ogóle to jestem coraz rzadziej na „Benklu”, gdyż objawy
porannego kaca, czynią mnie niezdolnego do życia. Potwornie się męczę, cały się trzęsę m, mam
gorączkę, lęki i czasem nie mogę wydobyć jednego słowa z gardła, bez odruchów wymiotnych.
Dziesięć papierosów porannych potęguje wszystkie objawy do potęgi entej, a żołądek sprawia
wrażenie, jakby przyklejał się do kręgosłupa. Czuje od siebie rzygowiny poprzedniego dnia
i higiena, też pozostawia dużo do życzenia. Jestem coraz bardziej jakby odizolowany. Trochę
z boku i zamknięty w sobie. Znowu moja martwa dusza jest zupełnie gdzieś indziej niż ciało, jest
w Brwinowie na Rynku, tu ferajna ma tylko jeden cel pić alkohol pod każdą postacią i nikt, nikogo
nie ocenia. Ciało dołącza do ducha, tak szybko jak jest to możliwe. Wiosna 1993r. Jest piękna .
Brwinowska zieleń rozkwita na całego i miejscowa społeczność oddycha czystym powietrzem.
Miejscowe kobiety z wolna odsłaniają swoje wdzięki i pozwalają się oglądać męskiej części
naszego miasteczka. Są prześliczne i nie jeden puszcza wodze fantazji głęboko wzdychając.
Właściwie wszystko jest w zgodzie z panującymi prawami natury i wszyscy są zadowoleni.
Wszyscy tylko nie ja! Poranki są straszne, zaczynam dzień od papierosa i odruchów wymiotnych.
Czasem muszę się czegoś przytrzymać, aby móc ustać na trzęsących się nogach. Znaleźć w sobie
siły , aby dojść do Rynku. Jestem wówczas jak małe dziecko kompletnie bezbronny i boję się nawet
własnego cienia. Wiem! Dobrze zdaję sobie sprawę, że tak źle to jeszcze nie było. Gdyby nie żona
ojca to bym nie miał nawet czego ubrać. Robi wszystko, aby ratować brudne, obrzygane,
pokrwawionej podarte ciuchy, w których wracam.

58
Wyjście do miasta musi nastąpić jak najszybciej tylko się da. Gdy zwlekam zbyt długo, tracę
wszystkie siły i organizm z większą siłą odrzuca alkohol, którym klinuję objawy. Przy czym jest mi
obojętne, czy to wódka, wino , czy piwo. Liczy się po prostu ulga w cierpieniu. Bardzo często
dopiero po wyjściu na Rynek, uzyskuję informację na temat tego , co działo się dnia poprzedniego.
Utrata pamięci zaczyna być zjawiskiem notorycznym. Czasem tracę pamięć częściowo, czasem jest,
to zwyczajnie urwany film. Nadzwyczaj często zaczynam płakać, bez powodu i użalać się nad
swoim losem. Być może gdzieś w głębi dyszy dociera do mnie tragedia sytuacji. Gdzieś w głębi
duszy jednocześnie umierają moje marzenia, umiera wiara i wiem, czuję to! Umieram Ja! Momenty
gdy zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością, powodują zawsze bez wyjątków, że staję się bardzo
agresywny i wpływowy na sugestię otoczenia. Tak też jest tego dnia. Nie mogę zrozumieć dlaczego
alkohol kładzie mnie na łopatki, dlaczego ma wrażenie, że reaguję na niego inaczej, niż wszyscy
i dlaczego jest gorzej, niż kiedykolwiek. Kiedy sięgam po tzw. klina oczekuję znieczulenia
i powrotu do stan, jako takiej normalności. Tej niestety kompletnie, nie mogę odnaleźć. Przechodzę
bardzo szybko, od kaca do utraty świadomości, kompletnie ucieka mi ten punkt, w którym czuję
dobrze i naprawdę mogę działać. Potrzebuję tego siebie będącego duszą towarzystwa. Śmiać się
w grupie i podrywać dziewczyny. Muszę to zmienić , dlatego ustalam sobie kilka postanowień.
Nie będę pił przede wszystkim Ruskiego spirytusu, czy innego szajsu. Żadnych podróbek, tylko
dobry jakościowo alkohol. Żadnych kolorowych wódek, po których strasznie wymiotuję. Nie będę
też mieszał alkoholi, albo piwo, albo wino, albo wódka i nie będę pił z jednej szklanki z innymi
osobami. Słyszałem, że to również może mieć wpływ na zachowanie po alkoholu. Będę też pił pod
dobrą zakąskę, jak mam się nie upijać skoro prawie nie jem. Mając takie postanowienia wychodzę
z domu i mimo, że męczy mnie okropny kac jestem dobrej myśli. Piękna pogoda, słonce
i Brwinowskie dziewczyny, to najpiękniejszy widok, jakim może się zachwycać wolny człowiek.
Pierwszy kieliszek powoduje odruchy wymiotne, ale szklankę trzymam z klasą, bo trzymam się
postanowień. Kiedy już nabieram tyle sił, żeby się komunikować, wszystkim zapowiadam jakie
są moje postanowienia i dlaczego właśnie takie. Dobra zakąska w odpowiedniej ilości powoduje,
że kilka razy zmieniamy miejsce biesiady, gdyż po każdym kieliszku pozostawiam kupkę
wymiocin. Nawet nie wiem kiedy tez wszystko przestaje mieć znaczenie. Zaczepiam każdego
z osobna wszystkich razem. Rzucam się z pięściami na któregoś z kolegów, a wspiera mnie w tym
„Pinokio”. Razem też z „Pinokiem”, który jest mi kompanem od kieliszka od dawna, ruszamy
na podbój miasta. Wrogiem jest nam, każdy kto nie chce postawić alkoholu, lub się do niego
dołożyć. Wreszcie robi się ciemno i nie mam pojęcia jakim cudem stoję jeszcze na nogach.
Funkcjonuję na zasadzie „Zombi”. Jestem, ale nie wiem gdzie i po co. Instynktownie też, domagam
się stawiania wódki, przez każdego napotkanego. Jestem bardzo agresywny i ciągle się rozkręcam,
mam wrażenie, że Brwinów należy do mnie. Kopniakiem otwieram drzwi wejściowe
do mieszkania, gdzie nie chcą nas wpuścić, a gdzie podejrzewam mogą pić alkohol. Niestety
domowników po prostu nie było, więc wychodzimy z mieszkania i rozstajemy się z kolegą, bo tak
naprawdę obaj mamy już dość. Drogę do domu mam krótką, ale ciągle w drodze zaczepiam
mijanych ludzi. Brakuje mi może jednego kieliszka wódki, żeby paść na gębę, ale chętnie bym
to zrobił. Przechodząc przez tunel pod torami, postanawiam jeszcze poszukać wrażeń na stacji PKP,
to ostatni punkt programu. Widzę drzemiącego mężczyznę w garniturze, który spoczywa sobie
w prowizorycznej poczekalni na ławce, przy okienku kasy. Nie wiadomo w jakim celu i po co
trącam człowieka w bark i krzyczę. Apel! Żadnej reakcji, więc znowu go trącam i nic. Apel! Nic!
Jestem niepocieszony, bo gościu wraca z jakiejś imprezy i na pewno byłby chętny postawić jakąś
flaszkę. Dostrzegam wystająca paczkę papierosów w przedniej kieszeni marynarki na wysokości
piersi. Sięgam do niej wyjmuję sobie papierosa i przypalam go. Mężczyzna w jednej chwili zrywa
się na równe nogi i rzuca na mnie z pięściami. Nie jestem w stanie dziś pamiętać tego, czy uderzył
mnie, czy nie, na pewno próbował. Starałem się na pewno załagodzić spór, gdyż bliżej, było mi
do wypicia wódki, aniżeli bójki, ale fakt jest taki, że zadaje człowiekowi trzy ciosy pięścią w twarz.

59
Facet wcale nie jest małej postury i bardzo agresywnie lgnie do przodu. Ciosy, więc były bardzo
mocne, jak się z reszta później okazało, bo przeciwnik pada nieprzytomny pod okienkiem kasy
i zalewa krwią. Postanawiam zakończyć ten dzień, odwracam się na pięcie, wychodzę z poczekalni.
Drogę zajeżdża mi Policyjny Polonez z migającymi światłami „Kogutów”, wyskakują mundurowi
i Przemek, mówi „teraz to kurwa się się doigrałeś!”. Przemek jest w Policji od niedawna, to mój
dwa lata starszy kolega ze szkoły i ponoć jesteśmy nawet spokrewnieni. Co żeś znowu zrobił!
Gdybyśmy przyjechali chwilę później, facet utopiłby się we własnej krwi, jesteś zatrzymany. Mamy
już ciebie dość! Tylko Ty i Ty! Wystarczy już tego pajacowania, dawaj ręce. Nawet nie wiem, kiedy
przyjechała karetka widocznie sprawa, jest poważniejsza niźli mogłoby się zdawać, bo zabierają
poszkodowanego do szpitala. Ja jednak teraz koncentruje się na zupełnie innej rzeczy. Nie mogę
pojąć jak Przemek, może rozmawiać ze mną, tym tonem i zaczynam być bardzo agresywny wobec
Policjantów. Głównie złość swoją okazuję Przemkowi, ale teraz dostaję dosłownie szajby tzw.
„Białej gorączki”. Zanim udaje się Policjantom wsadzić mnie do samochodu jestem cały obity.
Ledwie widzę na oczy i ociekam krwią. Koszulka podarta w strzępy. Pamiętam z tego
wszystkiego , tylko migawki, ale bulgocząc krwią w ustach, mówiłem do Przemka, że powinni się
uczyć od Ubeków. Oni to umieli bić. Nie zrobili jednego śladu, a korować trzeba się było
tygodniami, albo i kalekę zrobili, a oni? Tylko mnie całego poobijali i co! Dawać dalej. Komisariat
Policji w Brwinowie, był niedaleko, to nowy wyremontowany budynek, ale tego dnia cały
pobrudzony moją krwią. Byłem tak agresywny, że dopiero gdy przyjechała karetka i dali mi
zastrzyk, odpłynąłem. Moment w którym odzyskuję świadomość, jest przekleństwem istnienia.
Wiem już na pewno, że znowu ma m poharatane zęby i w ustach mnóstwo ran. Ledwie widzę na
mocno podbite oczy, ale wiem, że znajduję się na deskach Komisariatu w Pruszkowie. Trzęsące się
dłonie mam w skrzepach krwi, ale ledwie mogę je unieść do oczu i daję sobie spokój. Próbuję
ustalić w których miejscach moje ciało jest jeszcze obolałe, ale nie ma sensu, gdyż po prostu nie ma
miejsca gdzie nie boli. Stan psychiczny, w którym się znajduję, to „Odyseja Kosmiczna promu
o napędzie jądrowym”. Natłok powracających myśli nie mieści się w małej czaszce i wszystkie
zaległe dźwięki poprzedniego dnia, tworzą natłok domagający się identyfikacji przez mózg sytuacji
i dopasowania do nich. Maszyna w takim momencie pewnie uległaby poważnej awarii. Ja!
Po prostu zawieszam się w próżni. Prowadzony skuty w kajdanki do Prokuratury w Sądzie
Pruszkowskim, przez dwóch Policjantów, wzbudzam ogromne zainteresowanie gapiów. Odległość
od Posterunku Policji, do budynku Sądu wynosi około sto metrów, ale mój stan ogólny jest fatalny
i brak sznurówek w butach powodują, że mundurowi prawie unoszą mnie w powietrzu, aby konwój
szedł do przodu. Chciałbym poprosić kogoś o papierosa, ale nie jestem w stanie wypowiedzieć
jednego słowa. Jestem uwięziony sam we własnym umyśle. Więźniem samego siebie, dlatego fakt
decyzji o Aresztowaniu Tymczasowym za pobicie i kradzież papierosa, nie robi na mnie, w tym
momencie większego wrażenia. Wrażenie za to ogromne odczuwam na myśl, że gdyby nie
nadjechał radiowóz, gościu mógł zakrztusić się własną krwią i …!
Przemek bardzo Ci dziękuję za to, że wtedy tak szybko przyjechałeś, możliwe, iż uratowałeś wtedy
dwa życia! Przepraszam za moje zwierzęce zachowanie.
Wkrótce kopnięcie w drzwi i wtargnięcie do mieszkania, niedługo przed zajściem na stacji PKP,
skończyło się kolejnym zarzutem w zwykłe włamanie i oczekiwałem tym samym Wyroków
Sądowych za swoje podwójne pijane postępowanie.
Komenda Policji w Pruszkowie „gościła” mnie na deskach swego aresztu, dłużej niż to czyni się
zwykle i nie był, to znak sympatii w moją stronę, tylko obawa przed tym, że Areszt Śledczy nie
zechce przyjąć tak pobitego człowieka. Zamiana szeregów Milicji Obywatelskiej na Policje, jakoś
nie wpłynęła zbyt korzystnie na relacje Policji ze Służbą Więzienną i niechęć do siebie, tych dwóch
instytucji dawała się zauważyć. Mniej jednak przyszła pora na zmianę miejsca pobytu i konwój
przewożący mnie do Aresztu Śledczego na Warszawskiej Białołęce.

60
Więzienie nadal miało opory, aby mnie przyjąć, bo wyglądałem jak po walce wrestlingu
z Hulkiem Hoganem, ale po dłuższych negocjacjach zgodzono się na przyjęcie.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Magazyn, pobieranie Mandżura z umieszczaniem podpisu przy, każdej otrzymanej rzeczy i oddział
przejściowy 1/1 pawilon pierwszy, oddział pierwszy. Rutynowa rozmowa z Wychowawcą oddziału
i badania lekarskie. Pobranie krwi zdradza mój trunkowy sposób bycia ostatnimi czasy i mamy
z tym małe problemy. Zamiast czerwonej cieczy pojawia się w strzykawce wzburzona piana, ale
wreszcie jakoś zaliczam i tę konieczność. Teraz mogę odespać kaca, a to co dzieje się w mojej
głowie, którą trzymam pod kocem, mogę tylko porównać do wessania przez czarną dziurę
w kosmosie. Zapadam w jakiś półsenny letarg, przewijając taśmę filmową życia w przyspieszonym
tempie. Mój mózg prowadzi kilka dialogów naraz, z różnymi osobami, w rożnych miejscach,
i każda z tych rozmów wzbudza we mnie inne emocje. Śmiech, nienawiść, miłość, zemstę i Bóg
wie co jeszcze. Prom kosmiczny, którym podróżuję w czasie, musi jednak wylądować wreszcie jak
najbliżej ziemi świadomość ta po prostu mnie przeraża. Nikogo też nie dziwi takie zachowanie na
celi przejściowej. To smutne, ale tak rozpoczyna odsiadkę większość zatrzymanych. Chociaż nie!
Dziwi mnie! Przecież nie tak miało być. Przecież nienawidzę tego miejsca. Tych śmierdzących
koców i „zapachu” stajni. Nienawidzę „blind” w oknach i widoku kibla „Giera” za sztywną od
brudu kotarą. Dźwięku skrzypiącego wózka rozwożącego żywność i widoku rozwożących posiłki,
którzy żerują jak hieny, żeby oskubać nowo przybyłych z czego tylko się da. Za parę papierosów
i trochę herbaty na czaj. Nienawidzę też klawiszy, którzy na to wszystko pozwalają i czerpią z tego
korzyści, bo niby skąd tu ta herbata, która ma dwudziestokrotną wartość ceny wolnościowej.
Gardzę tym! Ale tylko, dlatego że mogę sobie na to pozwolić. Ledwie tylko zamyka się za mną
brama więzienia, a Mamcia, z Tatą, na zmianę wystają za nią z paczkami! Z wielkimi pakami! Co ja
mówię z paczkami! Mają ponadrywane ręce od ciężaru dóbr przywiezionych dla młodszego syna.
Wszystko to jest możliwe, na skutek napływu nowej Demokratycznej fali uderzeniowej nowelizacji
Kodeksu Karnego Wykonawczego ( KKW ) o czym sukcesywnie dowiaduję się na oddziale 3/3.
pawilon trzeci, oddział trzeci gdzie zostaję osadzony po obowiązkowym zaliczeniu celi
przejściowej. Powrót do więzienia ma tę przywarę, że zawsze ktoś cię pamięta z poprzednich
razów. Stajesz się częścią małej społeczności i sama przynależność do podkultury jest
ustabilizowana. Recydywa poza małymi wyjątkami robi wszystko, by siedzenie w więzieniu był
jak najmniej skomplikowane, a administracja więzienna wiedząc to, często idzie recydywie na rękę,
aby nie zakłócać rutynowej Harmonii. Mnie upatrzyła sobie stara recydywa, co pasuje wszystkim
i tak trafiam w dobre miejsce. Wychowawcy godzą się na ich prośbę, abym trafił do nich do celi,
gdyż moje poprzednie odsiadki mogą świadczyć o tym, że mogą być ze mną kłopoty, a oni nauczą
mnie rozsądnego siedzenia. Faktem staje się to, że zaczynam stronić od idiotów, szukając raczej
pewnego rozsądku i osób wyróżniających się z tłumu zasobami kultury i obycia, aczkolwiek dzieje
się, to w swoim tempie. Stara recydywa uczy mnie, że osoby które w więzieniu nic ze sobą nie
robią, po prostu cofają się w rozwoju. Stają się małymi dziećmi, ażeby nie powiedzieć pół debilami.
Stara recydywa uczy mnie szacunku dla innych, zwłaszcza starszych i tych których warto
szanować. W myśl powiedzenia „szanuj, a będziesz szanowany”. Jestem najmłodszy w celi
i traktują mnie niemal jak dziecko, które trzeba i warto nauczyć normalności.

61
Imponuje mi, to czego jestem uczony, bo zgadza się to faktycznie z pewnymi kanonami
wyniesionymi nawet z domu rodzinnego. Nie chcę być idiotą, chcę im dorównać. Przyjmuję ich styl
bycia i zaczynam dużo czytać. Nie ważna jest tematyka, ale cudowne wpływanie zapisanych kartek
na sposób myślenia, wysławiania się i poznawania świata, którego tak naprawdę nie znam. Zmiany,
które przynosi początek Demokracji do więzienia są ogromne. Wszedł ogólnopolski przepis o
skanalizowaniu wszystkich Zakładów Penitencjarnych i zamontowaniu kontaktów prądowych pod
każdą celą. Białołęcka kuchnia serwuje wreszcie bardzo smaczny chleb i dwa, lub trzy dania do
wyboru każdego skazanego. Jajeczka Pan chce na twardo, czy na miękko, czy tez może sadzone?
Żeby było zabawnie, w komplecie do kontaktów, można kupić grzałki na wypiskę i pod wieloma
celami powstają Bimbrownie. Nie! To nie jest żart. Produkcja Bimbru idzie na całego, a
największym problemem staje się zorganizowanie drożdży. Paczki, które przychodzą coraz częściej
zza granicy i bez ograniczeń, są w połowie wypełnione drożdżami. Mało kto umie przeczytać w
innych językach zawartość opakowania i zresztą jest na to przymykane oko. Biesiadujący skazani,
czy też tymczasowo aresztowani często nie wstają później nawet na apel. Bezradni funkcjonariusze
proszą dosłownie, aby wysunąć spod koca, chociaż rękę lub nogę, żeby było wiadomo, że delikwent
żyje. Recydywa, która wzięła mnie na wychowanie nauczyła mnie, że w więzieniu nie robi się
żadnych samouszkodzeń i należy trzymać się z dala od Bimbru. Zwłaszcza Ja! Bo przecież miałem
już wystarczająco mocne doświadczenia w tym względzie. Przyznam też szczerze, że jakoś też i na
moje szczęście nie trafiałem na żadną biesiadę. Nie jest też tak, że klawisze nie reagowali wcale, bo
kiedy sprawa stawała na ostrzu noża interweniowali. Kiedy były bójki i samouszkodzenia
natychmiast była reakcja. Zdarzali się oddziałowi, którzy pili razem z aresztowanymi, bo chcieli się
albo przypodobać, albo lubili. Faktycznie poglądy zaczynały się takie, że nie wiedzieli czy
demokracja nie obróci się przeciwko nim i role więzień nie zostaną odwrócone. Naprawdę! Totalny
rozpiździ aj i złote czasy Recydywy, tudzież przestępczości organizowanej właśnie się zaczęły.
Areszt Śledczy wyposażył świetlice, każdego oddział w siłownie i sprzęt firmy York, który cieszył
się ogromnym powodzeniem. Każdy chciał zaimponować sylwetka Pakera i zaczęła się era
rywalizacji w tym względzie. Bardziej zamożni sięgali po pierwsze sterydy, ale była to jeszcze
rzadkość. Za to na pewno skończyła się era równości. Więzienie zdominował wyścig drogich ubrań
i status finansowy zaczął być priorytetem. Jeżeli ktoś miał w miarę dobrą budowę fizyczną, ładne
ubranie i wypiskę, czyli pieniądze na koncie, stawał się Bożyszczem. Prawie pod każdą celą, albo
może w wielu celach, były telewizory czternaście calowe podłączone do anteny zbiorczej, gdzie z
radiowęzła puszczane, były filmy z odtwarzacza kaset Video. Krótko mówiąc „Kanada”. Może
jeszcze taki szczegół, że pojawiły się na niektórych celach akwaria z rybkam9i i hodowla kotów.
Koty stały się istną plagą i przekleństwem. Każdy idiota chciał mieć małego kotka i gdy tylko z
małego kociątka robił się duży kocur, załatwiający swoje potrzeby śmierdziało jak w trupiarni.
Następne koty lądowały z oknami i rozmnażały się na potęgę miaucząc przy tym w sposób, którego
cenzuralne nazwać bym nie potrafił. Kiedy, też zabrakło pod celą kota, to pchły wychodziły cholera
wie skąd i cięły jak diabli. Demokracja w więzieniu rozpoczęła się na całego! Szczerze mówiąc, też
nikt nie wiedział, gdzie są granice, których przekroczyć nie można. Całkowity brak umiaru
najgorzej uderzał w Służbę Więzienną. Stara Recydywa podchodziła do tego sceptycznie i mogę
powiedzieć śmiało, że moje też doświadczenie podpowiadało mi, że dobrze się to nie skończy, że
wreszcie ktoś powie starczy! Okres od 1- pierwszego Listopada do Świąt Bożego Narodzenia, to
dla mnie najtrudniejszy okres w więzieniu. Jest to czas sprzyjający moim tendencją do rozmyślania
marzeniowego, wspomnieniom i nostalgią. Brwinów 1- pierwszego Listopada zamienia się w
niezwykle przyjazne miejsce wspomnieniom. Znamy się tu prawie wszyscy. Jedni handlują
kwiatami i zniczami, drudzy je kupują. Później wszyscy spotykamy się na cmentarzu i pojawia się
między nami wielu, którzy wyprowadzili się z naszego miasta. Wszyscy jednak opijamy ten dzień i
tego dnia wódka leje się strumieniami do późnej nocy na oświetlonym zniczami cmentarzu.
Jak tu nie wspominać! Później zbliża się okres przedświąteczny i wspominam najpiękniejsze lata

62
dzieciństwa. Tak! Dla mnie ten okres w więzieniu jest bardzo smutny. Myślę, że wielu Tymczasowo
Aresztowanych ma podobne zdanie i jest to powód do podwojenia ilości pędzonego Bimbru
i kombinowania na różne sposoby w załatwianiu Alkoholu. Tego wieczora nie dało się poleżeć
spokojnie i ciszę znienacka zakłócił potworny wrzask, oraz kopanie w drzwi klapy kolejno na
każdej celi. Zaczął się taki rumor jakiego jeszcze nie słyszałem i choć nikt nie wiedział o co chodzi.
Podkultura nakazywała kopnąć parę razy w metalowe drzwi i pokrzyczeć żeby nie było.
Przekrzykiwanie z innych cel przeszkadzało w dopytywaniu przez okno co się dzieje, ale wreszcie
ktoś wytłumaczył, że klawisze „wjechali” na którąś celę i strasznie bili chłopaków. Nie bili, oni ich
katowali! To co się działo dalej przeraziło by każdego, a co dopiero mnie, który pamięta Iławę, czy
Sieradz i pęknięte żebro. Pomyślałem mój Boże! I faktycznie tylko on mógł teraz pomóc! Cały
Pawilon trzeci stanął w takim ogniu masowego taranowania żelaznych drzwi i wyzwisk z taka
agresją, że klawisze pouciekali z budynku. Mało tego, w niedługim czasie przyłączyły się sąsiednie
Pawilony i pierwszy raz dało się wypatrzeć przez okna jaka panika ogarnęła uciekającą
z Pawilonów Służbę więzienną. Taka sytuacja tylko dopingowała agresję i to co się działo, jest
trudne do opisania. Gdzieś faktycznie udało się komuś sforsować drzwi, ale jakoś to opanowali.
Wszystko to trwało godzinami i agresja nie ustępowała. Radio podało komunikat, że oddziały
Policji, oraz Wojska otoczyły więzienie i już czułem jak w wyobraźni mam łamane żebra. Bałem się
jak diabli! Widziałem dużo mniejsze próby buntu z tragicznym finałem, a co dopiero coś takiego.
Tej nocy nie spał chyba nikt, ja na pewno nie! Modliłem się o wsparcie do nadprzyrodzonej siły
o przetrwanie tej sytuacji i o siłę do grypsowania za wszelka cenę. To była moja świętość, bunty
nie! Dziwne dźwięki za oknami zmusiły mnie do obserwowania tego co tam się działo. Nigdy!
Nawet w Stanie Wojennym podczas rozruchów na starym mieście w Warszawie, nie widziałem tylu
umundurowanych w kaskach z tarczami i pałkami. Kilku chodziło pod oknami notując, które cele
są bardziej agresywne i nikt się nie odzywał, tylko notowali. Wreszcie całe korytarze oddziałów
wypełniły się Ludźmi przypominającymi oddział szturmowy ZOMO, gdzie Sieradz w tym
wszystkim to był mały pikuś. Boże pomyślałem kolejny raz! Pozwól mi tylko wyjść z tego w miarę
cało i zachować twarz. Grypsowanie! to cały mój świat, nie pozwól mi tego stracić! Amen!
Wszystko trwa tak bardzo długo. Te oczekiwanie ma swoją kolej nie wiadomo czego. Jest okropne.
Potworne wrzaski na korytarzu stłumione przyłbicami hełmów i rumor wyrzucanych rzeczy
z innych cel uruchamiają wyobraźnię. Próbuję dostrzec coś przez wizjer, ale dostrzegam tylko ten
sam widok co przez okno, czyli cały szereg tarcz bojo0wych podpierających ścianę. Obserwację
przerywa mi kopnięcie w drzwi i widok umundurowanego w hełmie. Odsunąć się od drzwi!
Co robić? Znowu idę do okna i tym razem dostrzegam jakieś armatki, może wodne, może hukowe.
Nie wiem , ale jest tego sporo i robi wrażenie. Widzę samochody bojowe SKOT i karetkę
pogotowia, oraz strażaków. Moja wyobraźnia daje mi się we znaki. Widzę jak mnie katują i karzą
zrzec się grypsowania, albo jak próbują mi wsadzić głowę do kibla. Grypsowanie jest dla mnie
świętością i wolę śmierć, niż ją stracić. Stara Recydywa nie pomaga i tylko nakręcają mnie
opowieściami sprzed lat w podobnych sytuacjach. Miałem rację! Interwencja rozpoczęto od cel,
które były najbardziej agresywne. Pierwsza poleciała cela „Komandosa”, który jako jedyny wyrwał
klapę z zamkami i wyszedł na korytarz. Dalej wchodzili do cel z czarnej listy, pisanej przez
mundurowych pod oknami i do tych cel gdzie pod drzwiami leżał tynk ze ścian, od próby
wyważenia klapy. Następnie interesowano się tymi, którzy mieli zachrypnięte gardła od wrzasków
i dopiero potem, kolejno resztę cel. wszystko trwało długo, ale nasz Pawilon, jako najbardziej
aktywny „obsłużono” jako pierwszy. Faktycznie strach ma wielkie oczy, a wyobraźnia potęgowana
oczekiwaniem, była najgorsza. Przeszukanie odbyło się w miarę spokojnie i lepiej było wykonywać
polecenia w milczeniu, ale tragedii nie było. Może tylko cela została doszczętnie zdemolowana.
Materace porwane i w ogóle nie wiadomo co było czyje.

63
Ogólnie to Areszt Śledczy w Warszawie Białołęce, to najlepiej strzeżony, podobno i największy
Areszt Śledczy w Europie ( trzy i pół tysiąca więźniów). Zeszło się parę dni. Bardzo możliwe, że
przeszukujący naszą cele mundurowi byli już bardzo zmęczeni, bo na innych celach było dużo
gorzej. „Komandos” wylądował połamany w szpitalu na Rakowieckiej, stąd karetka pogotowia pod
oknami. Później dowiedzieliśmy się, że trąbili o tej sytuacji w mediach i wiele rodzin stało pod
bramą więzienia. Dopiero też po kilku dniach dowiedzieliśmy się o co chodziło. Skąd te całe
zerwanie buntu. Jedna z cel urządziła sobie libacje alkoholową i w którymś momencie zaczęli się
bić. Jeden drugiemu założył akwarium na głowę, a szkła poharatały obydwu i obydwaj krzyczeli
wniebogłosy „ludzie pomocy”. Wydzierali się tak potwornie, że wszyscy myśleli, iż biją ich
funkcjonariusze. Zryw nastąpił, bo po prostu chciano im pomóc i wyszło jak zawsze. Na pewno
jedno się zmieniło! Bo ze dwa tygodnie apel odbierali ogromni faceci w kominiarkach i wszystko
pod względem dyscypliny odbywało się po staremu. Demokracja została zminimalizowana.
Przynajmniej pod tym jednym względem. Przyrzekłem wtedy sobie, że w więzieniu nigdy nie
dotknę alkoholu i nikt nie będzie przeze mnie cierpiał. Zrozumiałem wówczas, że grypsowanie, to
tez ogromna ogromna odpowiedzialność za innych. Mnie nic się nie stało! Ale wielu z oddziału
wynoszono w kocach, gdzie, jak i po co? Powiem tak! To cośmy sobie sami uczynili niech tu
pozostanie. ( Ciekawostką może być tylko fakt, że osadzony, który [po pijaku rozpoczął bójkę pod
celą i tak rozpaczliwie wzywał pomocy z Akwarium na głowie, to mój tzw. „wspólnik” czyli osoba,
która zasiada wspólnie ze mną na ławie oskarżonych w Sądzie, to mój kumpel z Brwinowa
o pseudo „Żydek”) . 13 – grudnia 1994r zostaję skazany przez Sąd w Pruszkowie na karę dwóch lat
pozbawienia wolności, za czyn którego dopuściłem się na stacji PKP Brwinów. 30 – maja 1994r
zostaję skazany przez Sąd w Pruszkowie na karę kolejnych dwóch lat za czyn, którego dopuściłem
się kopiąc w drzwi mieszkańca Brwinowa i wyważając je. ( Obydwa wyroki zapadły w warunkach
Recydywy i napisałem o wyrok łączny, blokując tym samym wprowadzenie w życie drugiego
wyroku w życie. ) Będzie to miało znaczenie w dalszych wydarzeniach, ale w efekcie końcowym
wyrok łączny zabrzmi trzy lata pozbawienia wolności.
Magazyn i rozliczenie posiadanych państwowych dóbr z wymianą na moje przechowywane rzeczy
idzie sprawnie i podpisuje, każdą z wypisywanych rzeczy własnoręcznym podpisem. Demokracja
obiecywała zniesienie demokracji, a odnoszę wrażenie, że jest jej coraz więcej.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

zapach spalin diesla samochodu transportowego „Star” świadczy o gotowości konwoju do wyjazdu
w trasę. Rodzice zadbali o to, że mam więcej bagaży niż kiedykolwiek i ktokolwiek w tym
transporcie. Korzystam z pomocy współwięźniów, którzy chętnie służą pomocą z nadzieja na
rewanż z mojej strony w postaci chociażby papierosa. Niestety demokracja nie wpłynęła jeszcze
również na komfort przewozu więźniów i gdy wyjeżdżamy bluźnię co niemiara. Człowiek uczy się
wielu rzeczy, ja nauczyłem się, że przed transportem należy pić jak najmniejszą ilość płynów.
Trochę bawi mnie zatem, gdy współwięźniowie nabierają koloru purpury na twarzach w skutek
parcia pęcherza, a droga jest długa ponad trzysta kilometrów i tym razem ląduje na Pomorzu
w miejscowości Kwidzyn, koło Malborka.

64
Imię – M... Drugie – K....
Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Magazyn, pobieranie rzeczy z magazynu z własnoręcznym podpisem, każdej wpisanej pozycji.


Mało też, że półgodziny wystawiałem manele z samochodu, to jeszcze wcisnęli mi materace.
Jak z tym iść? Kto to w ogóle wymyślił? Jeszcze okazuje się, że teren więzienia półotwartego
w Kwidzynie ciągnie się i ciągnie. Mijamy ogromny spacerniak ogrodzony siatką i chyba jakieś
boisko. Dalej mijamy wszystkie baraki, a jest ich cztery i wchodzimy do ostatniego pawilonu „D”.
grypsuje? Tak! Skąd jesteś? Brwinów. Gdzie to jest? Koło Pruszkowa! Tego Pruszkowa? No tak!
Chyba tego! Lepszej reklamy już nie potrzebowałem. Pruszków, który media ogłosiły stolicą
Polskiej przestępczości, w więzieniu był magicznym słowem. Fama obiegła cały Kwidzyn, chłopak
z Pruszkowa, lekko przypakowany, na pewno ćwiczy i ustawiony jak cholera, bo ma tyle bagaży,
że kilku musiało mu pomagać i oczywiście Grypsuje! Większej reklamy nie potrzebowałem. Dzięki
rodzicom i kilku zbiegom okoliczności miałem od razu dobrą pozycję w miejscu, które nazwałbym
więziennym edenem. Kwidzyn to typowy Zakład Karny typu półotwartego dla recydywistów, gdzie
zmiany więziennictwa wypływające z Demokracji, były bardzo korzystne. Recydywiści to w dużej
mierze biedni ludzie, których po wieloletnich odsiadkach los kara samotnością, lub ubóstwem.
Wyjątkami są młodzi recydywiści, których rodziny jeszcze wierzą w „resocjalizację”, a ktoś z taka
pomocą rodziny jak Ja, to rzadkość. Jest to moje pięć minut. Skłonność recydywistów do plotek,
sensacji i poszukiwania autorytetów teraz się przydał. Więzienie w Kwidzynie nie jest pierwszej
młodości i stan baraków ma wiele do życzenia, ale ogólnie jest tu schludnie. Trafiam do celi
dwunastoosobowej z dużą przewaga nas grypsujących. Nikt jednak nie szuka kłopotów, wszystko
jet poukładane. Kąciki sanitarne duże i obudowane. Co ma ogromne znaczenie w komforcie rzeczy
wiadomych. Jest to jedyne miejsce, gdzie można cieszyć się samotnością. Jedzenie w Kwidzynie
jest bardzo dobre. Paczki żywnościowe bez ograniczeń i pomieszczenie kuchenne z maszynką
do smażenia. No i to co dla mnie najważniejsze, mamy tu dużą i dobrze wyposażona jak na warunki
więzienne siłownię. Szybko też staje się jej opiekunem. Co ma duże znaczenie, gdyż mam wpływ
na godziny korzystania z niej według moich potrzeb. Praca w Kwidzynie jest nagrodą. Nie mniej
jednak pracuje, każdy kto chce. Ja nie chcę, no bo i po co. Stać mnie właściwie na wszystko,
a do warunkowego, czy do przepustki nie jest ona wymagana, takie czasy. Można by spokojnie
powiedzieć, że nadeszły złote czasy w więzieniu dla Recydywy. Taki to był okres! Tak właśnie
było! Oczywiście nadal byliśmy w więzieniu i jeżeli ktoś bardzo chciał, szybko mógł się o tym
przekonać. Sprawy podkultury były w Kwidzynie poukładane. Tak jak pisałem nikt nie szukał
kłopotów, a jeśli nawet ktoś taki się znalazł, to sprawy szybko wracały do normy. Ja! No cóż, byłem
trochę w takim zamkniętym świecie, bo po pierwsze mogłem opowiadać wszelkiego rodzaju
fantazje życzeniowo marzeniowe i wszyscy mi przytakiwali, tylko mnie w tym utwierdzając,
a po drugie ja widziałem tylko tych, którzy grypsowali, inni w ogóle dla mnie nie istnieli. Czułem
straszną nienawiść do nie grypsujących i jeżeli zwracał się do mnie z innego pułapu niż niższego
wzbudzało to moją irytację. Zakład Karny w Kwidzynie codziennie serwował zupę mleczną
i w mojej celi ja odbierałem i jadłem prawie za wszystkich. Miałem bzika na punkcie treningów
i masy ciała, dlatego obsesyjnie pożerałem kilka „mleczaków”. Aluminiowe talerze z zupą, były tak
gorące, że wracając z nimi przez cały korytarz miałem poparzone ręce i trochę to trwało, musiałem
bowiem obrócić kilka razy. Wreszcie niegrypsujący wydający posiłki znudzony ciągłym
oczekiwaniem na mnie, powiedział, iż każdy ma odbierać zupę mleczną sam, i że będzie wydawał
mi tylko jedną. Jak powiedział tak postąpił i za nic nie chciał mnie słuchać.

65
Wówczas ostrzegłem go, że jeżeli następnego dnia powtórzy się to samo, to wrzucę go do kotła
z gorącą zupą. Gdy znów wyszedłem po żywność, był tam oddziałowy, dowódca zmiany,
wychowawca i ochroniarz. Pewnie się poskarżył, ale co było robić/ słowo Gita ma moc
nieodwracalną. Rzuciłem talerzami o ścianę i chciałem go wrzucić do gorącej zupy, ale szczęście
też chyba moje, że się wyrwał. Nie goliłem się od tygodnia i był to mój wyraz smutku przed
rozpatrzeniem wniosku o ukaranie i transportu do więzienia o zaostrzonym rygorze, byłem pewien,
że tak się stanie i ubolewałem nad tym co miałem. Nigdy nie siedziałem w więzieniu, które by mi
tak przypasowało pod wieloma względami. Wręcz oplątywałem w dostatku! Twarz myłem
w zaparzonej mięcie, a twarz w rumianku. Nie paliłem jakiś czas papierosów, a rodzice przysyłali
mi całe kartony. Stać mnie było na więcej niż kiedykolwiek. Właściwie to Kwidzyn miał tylko
jedną śmierdzącą wadę. Poważnie! Znajdującą się tuz za murem „Celuloza” puszczała co jakiś czas
gaz, będący odpowietrzeniem silosów i przez parę godzin czuć było potworny smród w całym
mieście. Nie wiem czy było to szkodliwe, czy nie, ale tak po prostu było. Strasznie śmierdziało.
Dyrektor pyta mnie podczas rozpatrywania wniosku o ukaranie, czy przypadkiem nie powinienem
się ogolić. Mówię, że i tak nie ma sensu, bo i tak jadę do Sztumu na Rygor. Bardzo Cię Michał
proszę, abyś nie strugał mi tu „Rambo”. Głodny chodzisz? Brakuje Ci? Dobrze! Masz tu ode mnie
naganę i żeby mi się to nie powtórzyło. Daję ci podwójny przydział racji żywnościowej.
Zadowolony? Pewnie Panie Dyrektorze! Zadowolony! Gdybym mógł uściskałbym tego gościa.
Poszedłem pod celę i się ogoliłem. Wydający posiłki również dostał od Dyrektora reprymendę
i kazał nam się dogadać. Obaj spuściliśmy z tonu. Któregoś razu znowu gdy wychodziłem z siłowni
latał po oddziale pijany chłopak i wszystkich zaczepiał. Takie rzeczy zdarzały się i tu w Kwidzynie.
Bimber popularny był w każdym więzieniu w tym czasie „Złote czasy”. Delikwent grypsował i był
chyba największy na oddziale. Dostał całkowitej szajby. Pomyślałem Boże niech ten gościu
wybierze kogo innego. Ma taki wybór! I co? Oczywiście rzucił się na mnie. Bałem się jak diabli.
To wielki chłop i chyba ze strachu trzasnąłem go tak mocno, że padł mi pod nogi. Dosłownie
klęczał i nie mógł wstać, a gdy już się podniósł, to poleciał na dyżurkę oddziałowego zgłosić
pobicie. Szeregi naszej podkultury zmniejszyły się o jednego, ale sam incydent dawał mi dużo
do myślenia. Gościu był pijany jak bela i sprawa rozeszła się po kościach, ale czy nie miałem trochę
pecha? Czy nie przyciągałem kłopotów? Tego nie wiem! Ale wszystkie takie zbiegi okoliczności
stawiały mnie w oczach podkultury na podium i wcale się o to nie prosiłem. Żyłem po prostu
wytworami swoich fantazji. Kreowałem się na kogoś, kogo chciano we mnie widzieć. Kim sam
chciałbym być. Byłem dobrym aktorem i rola była o tyle trudna, że musiałem zagrać ją tak, abym
sam w nią uwierzył. Duża swoboda odbywania kary okazała się też trudniejszą w psychicznym jej
odczuwaniu. Wielu wychodziło na Warunkowe Zwolnienia, pracowali poza murami więzienia
i chodzili na przepustki. Wszystko to sprawiało, że czułem się blisko wolności, a jednocześnie
byłem jej pozbawiony. Gdy pojawiła się więc możliwość wyjścia na przepustkę, to logicznie,
iż żyłem tylko tą chwilą. Problem,że musiałem zrobić to szybko! Dwa lata pozbawienia wolności,
plus grzywna, którą odsiedziałem w pierwszej kolejności zbliżały się ku końcowi. Drugi wyrok,
a właściwie kara łączna obu kar ( trzy lata ) ciągle nie została wprowadzona. Liczyłem wyjść na
przepustkę, wrócić i później gdy wyrok łączny wpłynie dużo łatwiej odbywało by mi się ten wyrok.
Zaczynała się przepiękna wiosna 1995r. I nawet nie dopuszczałem myśli, że Dyrektor odmówi mi
tej przepustki. Buzowały hormony i moje tracone bezsensownie młode lata. Cały się trzęsłem w
środku i wszystkie mięśnie były napięte do bólu, gdy trwała rozmowa. Dyrektor mówi tak!
Wiem o tym łącznym, ale jesteś młody i chcę dać ci szansę. Jeżeli wrócisz, to pójdziesz znów
i daje ci słowo, że wyjdziesz na warunkowe. Jeżeli nie! To nie mi zrobisz krzywdę, tylko sobie.
Masz taką normalną rodzinę, że trudno mi zrozumieć dlaczego wybierasz ten świat. Po prostu
zdecyduj, który świat wybierasz? Daje Ci taka szansę. Udzielam ci przepustki dwadzieścia cztery
godziny pod jednak takim warunkiem, że odbierze Cię ktoś z rodziny. Rany Boskie, ale numer!
Idę na przepustkę i wszystko się zmieni. Szybko pisze list i nie mogę się doczekać.

66
Natychmiast wracam do nałogu palenia papierosów i kompletnie tracę apetyt. Nie mogę spać
w nocy i moje elektrony mózgowe przepalają się chyba jeden po drugim od planowanego sposobu
wykorzystania chwilowej wolności. Nie mogąc jednocześnie utrzymać żadnej myśli dłużej niż parę
sekund. Ciągle jest mi niedobrze w żołądku i miewam nerwowe odruchy zwrotne. Oczekiwanie jest
straszne. Nie mogę sobie z tym poradzić. Pewnie, że wrócę przecież to nareszcie jest mój czas,
moja chwila, moje złoto. Nigdy bym tego nie zaprzepaścił i dziwią mnie w ogóle pytania. Mamy,
czy brata w tej kwestii. Przecież nie jestem idiotą, żeby zaprzepaścić taką szansę, na odwrócenie
losu! Michał zagwarantowaliśmy za Ciebie i postawiłbyś nas w trudnej sytuacji, gdyby!!! nie ma
żadnego gdyby, mam się obrazić? Jestem dorosłym facetem, jedziemy samochodem do Brwinowa.
Rano wsiadam w pociąg i wracam. Podroż pięciogodzinna małym Fiatem 126p jest bardzo
męcząca. Gdy jesteśmy na miejscu mama zaopatrza mnie w gotówkę i torby pełne żywności.
Sprawdzamy jeszcze raz dla pewności rozkład jazdy pociągów i wszystko ustalone. Rano muszę po
prostu wsiąść do pociągu i wrócić do Kwidzyna. Mamcia z bratem zaraz po czułym pożegnaniu
odjeżdżają. Natomiast ja udaję się do mieszkania Taty i miejsca mojego meldunku (zamieszkania),
tylko jeszcze dosłownie na chwilkę odwiedzę Ferajnę bawiącą w Rynku, to i tak po drodze. Trafiam
na większą libacje u „Mlikosa”, to taki nasz starszy kumpel cieszący się dużym szacunkiem
naszego środowiska. Postanawiam tez wypić kieliszek wódki za jego zdrowie i wtopić się chociaż
na chwilę w ten tak bardzo bliski mi świat. Ani też się nawet „nie obejrzałem”, gdy zastał mnie świt
leżącego we fotelu w ubraniu i potwornie zapowiadającym się kacem. Powinienem teraz wstać,
wziąć wałówki i iść do pociągu, aby na czas wrócić z przepustki. Tak tez miałem uczynić zaraz po
wypiciu piwa, które postawiłoby mnie na nogi, ale te właśnie piwo wyciskało mi tylko łzy z oczu.
Przyszły nasze koleżanki, leciała muzyka i pieniądze, które przeznaczone były na bilet zostały
przeznaczone na alkohol. Wiedziałem już wtedy, że nie jestem w stanie stąd wyjść. Spojrzałem
przez okno, pogoda była śliczna, wręcz wymarzona, a nasze Brwinowskie dziewczyny w krótkich
spódniczkach ukazywały, to o czym śni każdy zdrowy chłopak w więzieniu. Biły w me myśli
również ogromne wyrzuty sumienia, które uciszyć mogłem tylko w jeden sposób. Ferajna piła moje
zdrowie w końcu zafundowałem sporą popijawę i mieliśmy dwie wielkie torby frykasów
od Mamci. Łącznie z dużą ilością papierosów w kartonach. Niestety ja nie piłem po to, żeby się
bawić. Piłem po to, żeby znieczulić mózg, który z potwornym bólem wyciskał mi słone krople z
oczu. Następnego dnia rano nie miałem już pieniędzy, a po frykasach Mamci zostały tylko puste
torby. Miałem za to potwornego kaca i smród w ustach. Potworne wyrzuty sumienia, podartą
zakrwawiona koszulkę, poobijane kostki od uderzania pięścią i czułem straszny odpychający wstręt
do samego siebie. Ciągle też grał muzyka. W kółko powtarzającej się kasety magnetofonowej
z DR. Albanem, DJ> Bobo itp. wszędzie tez były ślady wymiocin i możliwe, że jam to uczynił.
Dwa miesiące później mój stan psychiczny i kac należałoby pomnożyć razy sześćdziesiąt.
Mieszkaliśmy we czterech w wynajętym domu, z pięknym aczkolwiek całym ubarwionym
wymiocinami ogrodem i wszyscy ukrywaliśmy się przed organami ścigania. Dwa miesiące
starczyło, abym z dobrze zbudowanego chłopaka zamienił się we wrak utopiony w alkoholu. Byłem
najmłodszy z moich towarzyszy i gdy wynajęliśmy dom od naszego kumpla tłukłem na kaca
w worek bokserski w ciężkich treningowych rękawicach, oraz próbowałem wykonywać ćwiczenia
fizyczne, które w więzieniu były moją codziennością. Wszystko po to abym udowodnił sobie,
że jestem ponadto wszystko i na pewno silniejszy od alkoholu. Niestety w końcu się poddałem.
Alkohol był tak wytrwałym zawodnikiem, że bez porannej zaprawki bałem się iść do kibla. Później
piłem żeby, w ogóle mógł funkcjonować, czy rozmawiać i nie wiadomo kiedy urywał mi się film.
Taki schemat powtarzał się przynajmniej od miesiąca. Byłem zadowolony, gdy rano miałem cała
nie podartą koszulkę na skutek jakiejś awantury. Alkohol jako środek potrzebny do życia piłem pod
każda postacią dostępną w sklepie monopolowym. Piwo, wino, czy wódka wpływała na mnie tylko
w częstotliwości wymiotowania, albo urwanego filmu, lub tez wszystkiego naraz jeśli, mieszałem te
trunki.

67
Ponieważ żeby pić takie ilości alkoholu trzeba mieć duże zasoby finansowe, piliśmy głównie
Alpagi, czyli najtańsze wina. Bywało też tak, że gdy nie było rano czym złagodzić kaca, nie byłem
w stanie wstać z wyra. Musiałem czekać, aż ktoś się zlituje i przyniesie ratunek w butelce, gdyby
też w takim stanie zatrzymała mnie Policja, wszystko odbyłoby się inaczej, niż miało to miejsce
faktycznie, czyli w stanie upojenia do utraty rozumu. Nie za bardzo pamiętałem te zajście, gdy
obudziłem się rano na „dołku” Pruszkowskiego Aresztu w Komisariacie Policji. Byłem calusieńki
we własnej krwi zmieszanej z piachem. Miałem podarta w strzępy koszulkę i byłem jak kosmita.
Cały w kolorach tęczy. Fioletowy, żółty, niebieski, czarny. Byłem cały siny od ciosów i długiego
ciągu picia. Oczywiście miałem pokaleczone usta od ukruszonego zęba i popękane wargi kac to nie
był już kac, tylko skumulowana męczeńska patologia cierpienia. Nie mogłem nawet nabrać w płuca
powietrza, bo czynność ta sprawiała mi ból i czułem potworny ucisk gardła. Miałem dużą gorączkę
i trzęsłem się jakbym miał padaczkę. Strasznie cierpiałem i zaczynałem mieć omamy słuchowe,
które były jeszcze gorsze od bólu fizycznego. Miałem świadomość, że tego dnia nikt nie przyniesie
zbawiennego płynu i pierwszy raz bałem się nie na żarty, że zejdę z tego świata. Narastające
omamy słuchowe, to z całą pewnością zemsta moich pragnień młodości, które w nadprzyrodzony
sposób nie pozwalały duchowi opuścić ciała. Bardzo możliwe, ze byłbym zszedł, gdyby na miły
Bóg nie świat moich marzeń. Który był gdzieś daleko. Poza mną nawet może w innym świecie, ale
był i podtrzymywał mnie przy życiu, sprawiając jednocześnie potworny ból klatki piersiowej. Oczy
miałem tak opuchnięte i łuk brwiowy, że nie wiem czy leciały z nich łzy czy krew. Mogła to być
też mieszanka obu substancji, a ich ciepło to największy ludzki czynnik na jaki mogło zdobyć się
moje ciało. Bałem się, potwornie się bałem, ale nie samej śmierci, tylko tego czegoś co mówiło mi,
że nie chcę umrzeć w ten sposób, razem ze swoimi tak wielkimi i nie spełnionymi pragnieniami.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Magazyn. Pobieranie Mandżura z własnoręcznym podpisem potwierdzającym otrzymanie każdej


pozycji i zostaję doprowadzony do pawilonu trzeciego, oddziału trzeciego. 3/3 w celi na
Warszawskiej Białołęce, gdzie po okresie przejściowym przygarnia mnie stara Recydywa. Fakt, że
to najlepsze co mogło mnie spotkać. Takiej przyjaźni i serdeczności mi bardzo brakowało, i za to
dziękuję. Szacunek i Poważanie jakiego nauczyli mnie starzy Recydywiści, to bezcenny dar, który
zachowam na zawsze!!! nauczyli mnie również, że Polskie prawo w połączeniu z nowelizacyjną
maszyną Demokratycznych zmian, to bardziej kolektura Lotto, której za nic nie idzie logicznie
przewidzieć, aniżeli ścisły system postępowania. Jest to moment chaosu, który zmienia się z dnia na
dzień i każdy próbuje ugryźć coś dla siebie. Zwłaszcza dotyczy to Sadów Penitencjarnych
zawalonych robotą, na skutek pism więźniów, którzy mają sporo czasu, aby „Walczyć o swoje”.
Każdy więc próbuje ugryźć coś dla siebie. Ja również! Wnoszę do Sądu Penitencjarnego
o udzielenie mi przerwy w karze, na remont dachu w domu, przed zbliżającymi się Jesiennymi
opadami deszczu. To nic, że mieszkam w bloku. Wnoszę również z tych samych powodów
o udzielenie mi przepustki losowej. Jak to mówią starzy Recydywiści „Papier wszystko przyjmie”.
Odpowiedź Sądu Penitencjarnego brzmi: „Sąd odmawia kategorycznie udzielenia przerwy w karze
na rzecz wskazanych powodów i ze względu na niepowrót z przepustki. Dalej Sąd uważa, że na
wyremontowanie dachu i zabezpieczenie go przed opadami, co jest ważne, wystarczy skazanemu
pięć dni przepustki losowej i Sąd takowej udziela. Nie wierzyłem dosłownie w to co słyszę. Niech
żyje Demokracja, byłem w szoku! Pomyślałem sobie też, że drugiej szansy już nie zmarnuję.

68
Imię – M... Drugie – K....
Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Następuje kulminacyjny moment otwarcia bramy i jestem, wolny. Pierwsze co robię, gdy docieram
do Rynku, mego rodzinnego miasta, to umawiam dwóch zmechanizowanych kumpli „Dzidka”
i Szymka”, aby w dniu, w którym kończy się mi przepustka zapakowali m nie do samochodu, bez
względu na to, w jakim będę stanie trzeźwości i żeby zawieźli mnie do mamci po wałówkę
i do więzienia. Dzidek i Szymek to moi dobrzy kumple, znamy się od lat. Poprosiłem dwóch, aby
mieć podwójna pewność, że któremuś coś nie wypali w ostatniej chwili i dodatkowo poprosiłem ich
o czujność, aby nie bacząc na moje grymasy dostarczyli mnie w miejsce, z którego wreszcie
chciałbym wyjść, kiedyś na dobre. Taka była kolej rzeczy i świetnie zdawałem sobie z tego sprawę.
Dobrze zrobiłem prosząc kolegów o przysługę, bo za krótka chwile ferajna ugościła mnie do utraty
przytomności libacją alkoholową. Standardowo urwany film oznaczał podartą koszulkę, ale ogólnie
chyba bardziej wzięło mnie na użalania się nad swoim losem i mało tego, ze bardzo szybko się
upijałem, to wymiotowałem więcej niż zwykle i brakowało mi sił do czegokolwiek. Właściwie
ciężko pamiętać przepustkę, którą w dużej części spędziłem na urwanym filmie, albo
wymiotowaniu, ale jakieś miłe urywki może bym znalazł. Znalazł bym gdybym pamiętał! Może
być też i tak, że lepiej tego nie pamiętać. Nie bardzo pamiętam, tez jak znalazłem się pod brama
więzienia na Warszawskiej Białołęce obładowany ciężkimi torbami, które naszykowała Mama. Plus
to co było efektem zrzutki moich kolegów. Byłem pijany co znieczulało całkowicie realizm sytuacji
i kilku dniowy ciąg, byłby dla mnie zwalił z nóg, gdyby nie silny poziom-adrenaliny wypływający
z podświadomości. Wiem za to na pewno, że Funkcjonariusze Służby Więziennej przywitali mnie
co najmniej jak ósmy cud świata. Był to czas, gdzie udzielano mnóstwo przerw w karze, oraz
przepustek losowych i była to całkowita porażka Sądów Penitencjarnych, gdyż prawie nikt nie
stawiał się z powrotem w więzieniu. Prawie nikt! Ale ja tak! I jakkolwiek do tego doszło, było to
najlepsze co mogłem zrobić. Przymknięto więc oko na mój stan „zmęczenia” co zostało
potraktowane z dużym zrozumieniem. Funkcjonariusze nawet pomagali mi donieść pakunki pod
celę. Co bym się przypadkiem nie potknął. Kiedy tez odespałem kilku dniową popijawę uznano, że
trzeba przetransportować mnie do bardziej odpowiedniej jednostki. Magazyn. Rozliczenie
z potwierdzeniem własnoręcznym podpisem, każdej opisywanej i wypisywanej pozycji.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Szybki transport na drugi koniec Warszawy i wysiadam na Warszawskim Służewcu.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

69
– magazyn. Pobieranie należnych rzeczy z potwierdzeniem odbioru własnoręcznym podpisem
i zostaję osadzony w Baraku Trzecim. Demokracja w swych nowych przepisach „KKW” sprawiła,
że wszystkie cele w więziennych barakach na Warszawskim Służewcu, zostały skanalizowane, tym
samym niejakie”skocznie narciarskie” przeszły do historii, razem z ustrojem Komunistycznym.
Piżama jest standardowym wyposażeniem skazanego i prawie na każdej celi znajduje się 14 calowy
telewizor, oraz odtwarzacz kaset Video. Paczki żywnościowe z Wolności, rodziny mogą dostarczać
prawie bez ograniczeń. Dodatkowo w czasie widzeń, jest możliwość zrobienia zakupów, które
ogranicza jedynie zasób finansowy odwiedzających. Jedyne co nie zmieniło się w tym więzieniu,
to fakt taki, że ciągle przelatują nad głową samoloty i powodują wrażenie, jak gdyby więzienie
miało się rozlecieć. Plotki, też głoszą o planach całkowitej przebudowy więzienia na nowoczesne, o
zburzeniu baraków i postawieniu murowanych Pawilonów. Mimo ogromnym zmianom
Demokratycznych przemian więziennictwa, ciągle mówi się o następnych i trudno za tym
wszystkim nadążyć. Trudno też odróżnić zwykłe plotki, którymi żyją więzienia od realnych planów.
Zostaję postawiony na Komisję i skierowany do oddziału zewnętrznego(OZ) Służewca, który
znajduje się w Grodzisku Mazowieckim. Jest to malutkie wiezienie w odległości siedmiu
kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Zostaję też tam przewieziony razem z dwoma
Kolegami z Brwinowa i tym samym los stokrotnie wynagrodził mnie za powrót z przepustki, choć
w dużej mierze, było to dzieło przypadku. Wspominałem we wcześniejszej części swego rękopisu,
że nadchodzą złote czasy recydywy w więzieniu. Jeżeli w ogóle można tak to nazwać, to nadszedł
właśnie mój! Niestety docenić to mogę dopiero po wielu latach. Wtedy doceniało to wielu. Wielu,
ale nie ja! Dlaczego? Zakład Karny w Grodzisku mazowieckim, to jest dopiero kurnik. Jeden
pawilon, malutki plac i wszystko poukładane, jak w kolekcjonerskim pudełku. Nie ma tu kuchni,
ani magazynu. Wszystko dowożone jest ze Służewca. Obiekt ten powstał dla potrzeb psychiatrii
podsądnej podlegającej Szpitalowi Psychiatrycznego w Pruszkowskich Tworkach. Następnie był tu
Areszt Śledczy i wreszcie Oddział zewnętrzny pół otwarty dla recydywy podlegający pod ZK
warszawa Służewiec. Wchodząc do pawilonu rzuca się w oczy aparat telefoniczny na żetony, co jest
nowością w Demokratycznych przemianach KKW. Wszystko też inne od tego momentu przerasta
moje oczekiwania. Rozmowa wstępna z Kierownikiem wiezienia, oraz Wychowawcą przypomina
bardziej spotkanie znajomych po latach rozstania. Klawisz wita mnie słowami „siemasz Ziomuś” i
pomaga dźwigać ciężkie toboły z żywnością, w które wyposażyła mnie Mamcia z Tatkiem, oraz
inne posiadane przeze mnie dobra. Trafiam do celi sześcioosobowej, gdzie nas czterech jest z
Brwinowa i wszyscy grypsują. Wszystkie tez sprawy podkultury przechodzą przez nasza celę, a
stan ogólny wiezienia, to pięćdziesiąt osób, gdzie nas grypsujących jest około dziesięciu.
Niegrypsujących traktuję jak niższy rodzaj Ludzki, a tych którzy stawiają opory przy
podporządkowaniu całkowitym, darzę wręcz pogardą. Niestety siłowni w więzieniu Grodzisk
Mazowiecki nie ma, ale za to koncentruję się na różnego rodzaju ćwiczeniach własnych w skali
większej niż kiedykolwiek. Ćwicząc jestem w swoim żywiole i czuję, że to wyróżnia mnie od wielu
innych. Robię to godzinami, na spacerze i pod celą, gdzie tylko się da. Właściwie niemal od
początku mojej „kariery” pracuję nad poprawą tężyzny fizycznej, ale teraz przerażam czasem nawet
sam siebie. Nigdy nie byłem po prostu szczupły. Byłem przeraźliwie chudy i jako chuligan
wychowany wśród ferajny mam na tym punkcie kompleks. Dobrze się biłem. Wyróżniałem
szybkością i sprytem, a i tak wszyscy zaczynali do mnie, bo byłem niepozorny wizualnie i dawno
temu postanowiłem to zmienić. Właściwie zbudowanie muskulatury, oraz posiadanie tatuaży, było
moją aspiracją ku temu, aby budzić respekt samym wyglądem. Lata treningów ciągle przepijanych
po wyjściu na wolność i niefortunny los, który sam sobie zgotowałem, sprawił, że płonęła we mnie
nienawiść i agresja. Nienawidziłem wszystkich i wszystko. Najbardziej jednak chyba sam siebie, a
ćwiczenia w dziwny sposób zamiast mnie wyzwalać, tylko mnie nakręcały. Czytałem literaturę z
której uczyłem się jak uderzyć, lub kopnąć drugiego człowieka, aby zrobić mu krzywdę. Nie
chodziło o samoobronę, czy obezwładnienie, tylko zrobienie krzywdy, zadanie kalectwa.

70
Wszystko to jednak zamiast mnie wyzwalać i podnosić poczucie wartości, wzbudzało we mnie
agresję. Dodatkowo nakręcał mnie fakt, że zacząłem wspomagać się sterydami, głównie Testosteron
i mimo pozornego zdyscyplinowania miałem w głowie takie rzeczy, o których wstyd pisać. Mówiąc
krótko, byłem dużym dzieckiem, które naprawdę mogło zrobić komuś krzywdę. Napisałem wtedy
do Mamy list , który odzwierciedlał to co miałem w głowie.

Kochana Mamo!

Robisz dla mnie i tyle i tak mi pomagasz. Nawet finansowo, ale musisz wiedzieć jedno, bo muszę
być z Tobą uczciwy! Mianowicie Mamuś wiedz że nie pomagasz już zagubionemu chłopcu, czy
chuliganowi, który na skutek znajomości więziennych próbował zostać złodziejem, tylko zwykłemu
Bandycie, bo taki jest dzisiaj mój wybór.

Oprócz obsesji treningów i sprawności fizycznej, kolejną obsesją było jedzenie. Obsesja był atak
silna, że kiedy jednego chociażby dnia zjadłem gorzej, czy mniej, strach było do mnie podejść.
Miałem od razu wrażenie, że znów jestem bardzo chudy i nie robię na nikim wrażenia, takiego
jakbym oczekiwał. Dosłownie cierpiałem z tego powodu i tylko jedno zło było równe temu,
mianowicie, gdy coś przeszkodziło mi w treningu, albo gdy był on nie dość długi. Paczki
żywnościowe były bez ograniczeń, więc Kochana Mamcia nie dopuściłaby, aby młodszy z dwóch
synów był głodny. List który napisałem traktowała chyba niezbyt poważnie, ale jeśli nawet tak,
to składała wszystkie możliwe modlitwy do Boga o ocalenie synka i gorąco wierzyła, że tak się
stanie. Kotlety mielone wielkości dwóch pięści, kotlety schabowe jak dla gladiatora. Wszystkie
rodzaje kiełbas, kurczaki, bitki wołowe w sosie, bigos, sałatki, świeże bułki i Bóg wie co jeszcze.
Rodzice mieli mnie blisko i spełniali wszystkie moje zachcianki, nawet te najbardziej wyszukane.
Mieliśmy pod celą maszynkę do smażenia i mięso jadłem prawie bez chleba, gdyż miałem go tyle,
że psuło się an oknie, a Mamcia znowu wystawała z wałówkami pod brama więzienia. Tato również
spełniał każdy mój kaprys, dzięki czemu stać mnie było na wszystko i jeszcze trochę. Ponieważ
odbywałem kare prawie w miejscu zamieszkania, a moi koledzy mieli „Pizzerię” i kurczaka
z rożna, prawie co dzień miałem zostawiane paczki na bramie z żywnością, mlekiem i świeżymi
bułeczkami. Koledzy zaopatrywali mnie tez w żetony do telefonu i czasami w sterydy, które było
trudno załatwić i jeszcze trudnej dostarczyć do więzienia, gdzie jednak za posiadanie ich groziły
Konsekwencje Karne. Okratowane okno w celi miało bardzo szeroki parapet, co miało bardzo duże
znaczenie. Bardzo często, ale zwłaszcza w weekendy odwiedzali mnie znajomi i stojąc na chodniku
zaraz za murem, mogli ze mną spokojnie rozmawiać. Czasem takie odwiedziny pod oknami
więzienia trwały bardzo długo. Znajomi zmieniali się po kilka razy i mogłem wytrwać tylko
dlatego, że stawiałem stołek na parapecie i tak siedząc rozmawialiśmy. Czasem ktoś z innej celi
skarżył się Kierownikowi, czy Wychowawcy, że nie można w nocy spać, bo ciągle jest ktoś u mnie
na tzw. „Lipach”. Zwracano mi wtedy uwagę i musiałem zacząć traktować to poważnie, bo wynikał
z tego jeszcze inny problem. Sobota to dzień, w którym odbywało się w okolicach mnóstwo
Dyskotek, zabaw, czy koncertów. Kończyły się te imprezy późno w nocy, albo i nad ranem. Wtedy
pijani koledzy przypominali sobie w jakim miejscu jestem i nie było końca wizytom pod oknem.
Nieopodal więzienia w Grodzisku Mazowieckim znajduje się ośrodek Kultury „Słoń” , w którym
odbywają się słynne na cała okolice Dyskoteki. Gdy taka impreza się skończyła i miałem pod
oknem grupę trzydziestu, czterdziestu znajomych, wracających do domów pod wpływem alkoholu,
wzbudziło to pewne obawy kadry więzienia. Zakład Karny w Grodzisku Mazowieckim mieścił
około pięćdziesięciu skazanych i w nocy pilnowało nas może trzech funkcjonariuszy, jeżeli nie
dwóch. Po prostu zaczęli się bać tych odwiedzin pijanych byków z miejscowej i okolicznej Ferajny.
Postawiono mi więc warunek, że albo to się skończy, albo po prostu ochrona mnie wywiezie do
innego więzienia.

71
Musiałem więc poprosić kolegów, aby odpuścili odwiedziny i obwiniałem za to niegrypsujących,
którzy się skarżyli poza plecami kadrze. Mam już tak, że miłości prawie nie znam i nie rozumiem
jej. Natomiast nienawiść jest mi bardzo bliska i daje mi napęd działania. Jest jak tlen. Więzienie
w Grodzisku Mazowieckim dało mi możliwość spotkania, poznania człowieka o pseudonimie
„Włodek Klaj”. Włodek to facet z wielka klasą. Właściciel wielu „kantorów” Warszawskich.
Człowiek jakich niewielu w tym świecie. Uwagę na Włodka Klaja zwróciłem, dlatego, że miał
znajomości w świecie do którego zmierzałem. Był tez tzw. wspólnikiem słynnego Barabasza z
Pruszkowa. Uznanego za osobę, która przyczyniła się do powstania firmy zwanej dalej
„Pruszkowem”. Jakież było0 moje rozczarowanie, gdy dowiedziałem się, że mój największy idol,
człowiek „Bóg”, którego chciałem naśladować pod każdym względem, był zwykłym analfabetą,
który zeznawał przeciwko swoim kolegom, miedzy innymi właśnie na Włodka Klaja. Gotów byłem
bić się nie tylko z Włodkiem, ale z całym światem w obronie Barabasza. Jednak akta sądowe, które
posiadał Klaj pozbawiły mnie złudzeń. Barabasz zginął w wypadku samochodowym pod
Pruszkowem w 1991 r. My młode wilki wówczas gotowi byliśmy układać pieśni o tym Bandycie
wszech czasów i nowej ery Pruszkowa. Prawda o Barabaszu, była dla mnie pierwszym poważnym
ciosem siejącym moje wyobrażenie o świecie przestępczym,. Musiałem wszystko to pookładać
od nowa. Idąc dalej za przykładem wcześniej napisanego listu do Mamci, postanowiłem być ponad
wszystkich tych ludzi owianych Legendą. I jeśli tylko będzie mi dane stworzyć grupę Ludzi rodem
z „Ojca Chrzestnego”. Honor, wierność, lojalność ponad wszystko, czyli spełnić swoje marzenia
od dziecięcych lat, które zabił Barabasz. Skoro wszystk9ie moje marzenia prysły, postanowiłem
stworzyć je sam. Z taka wiarą podwoiłem ilość treningów napędzając się nienawiścią, agresją
do osób, które nie pasują do mego katalogu honoru. Zdawałem sobie też sprawę, aczkolwiek może
nie do końca, że świat do którego lgnę, jest bardzo niebezpieczny i muszę zachować dużą
ostrożność. Nawet w tym co mówię. Zwłaszcza wtedy, gdy moje marzenia zderzają się
z rzeczywistością. Uznałem nie wiem dlaczego?, że skoro raz wróciłem z przepustki, teraz należy
mi się coś więcej i zacząłem nękać przełożonych o kolejną. Dostałem takową wiosną 1996r.
Otrzymałem przepustkę dwudziestoczterogodzinną godzinną i pierwsze co zrobiłem po wyjściu za
bramę , to wypiłem jednym haustem butelkę wina. Wszystko co później się działo było tylko
dziełem przypadku. Wróciłem do wiezienia na czas chyba, tylko dzięki Mamie, któraś mnie tam
zawiozła samochodem z pełnym bagażnikiem jedzenia i dóbr przygotowanych dla młodszego syna.
Niewiele pamiętam z tej przepustki, poza wymiotowaniem i zapijaniem rano kaca. Jednak
wydarzyło się na niej coś ważnego, mianowicie poznałem Beatę. Naładowany agresją po wypiciu
alkoholu szukałem znajomego, któremu chciałem zrobić krzywdę. Wieści szybko się rozeszły.
Zwłaszcza, że o waśni między nami mówiło się od dawna. Jednak tego dnia znajomy miał wesele i
bano się bym nie rozwalił imprezy. Dlatego poznano mnie z Beatą, która uważano zainteresuje
mnie bardziej niż zemsta. Mieli na moje szczęście i zarazem nieszczęście rację. Zgrabne nogi
Beaty, ładny tyłek i duże piersi podziałały na mnie jak płachta na byka. Wszystko inne przestało
być ważne. Jej osoba zdominowała moją męską stronę, która była spragniona i jednocześnie
okaleczona zniewoleniem alkoholowo więziennym. Mówi się, że recydywista jest bezbronny wobec
tej naturalnej sfery życia, i że nie ma lepszej komedii niż zakochany recydywista. Podziwiałem jej
ciało i pragnąłem go. Podziwiałem jej głos i zapach. Moja psychika doznała szoku, który zwany tez
odurzeniem w innej sytuacji byłby naturalną koleją rzeczy, teraz jednak zrobił mi po prostu
krzywdę. Funkcjonariusze SW przymknęli oko na to, że wróciłem z przepustki pijany, ale to i tak
nie miało dla mnie znaczenia. Pierwsze co zrobiłem to wpisałem Beatę na listę osób, które mogły
mnie odwiedzać i wziąłem się do pisania listów. Nie miałem prawie żadnego doświadczenia w
sferze erotyczno uczuciowej i uruchomiony schemat wyobraźni zakorzenionej. Chyba gdzieś
głęboko w naturze. Podsuwał mi takie pomysły w pisaniu listów, ze sam Szekspir mógłby czerpać z
tego natchnienie.

72
Beata odwiedziła mnie chyba dwa razy i zmiany w moim zachowaniu musiały być bardzo
widoczne, bo Kierownik i Wychowawca więzienia wezwali mnie na rozmowę i ostrzegli, że
najgorsze co by mi mogło się teraz zdarzyć, to zakochać się. Nie mieli chyba jeszcze pojęcia, że
dziewczyna ta odebrała mi resztki zdrowego rozsądku. Kilka dni później zostałem wezwany na
kolejną rozmowę do Wychowawcy i była ona iście nie typowa. Słuchaj Michał! Będzie tu do nas
przychodzić Grupa AA (Anonimowych Alkoholików) i prośba jest taka, żebyś uczęszczał na te
spotkania. Wiesz! Ciebie wszyscy lubią i jak Ty pójdziesz , to pójdą inni. Dobrze by też było abyś
porozmawiał z paroma osobami i zorganizował kilku chłopaków. Lubią mnie! Dobre sobie! Ale do
każdej rozprawy broniłem się, że byłem pijany i była to prawda, gdzieś w aktach to figurowało.
Poza tym wracałem z przepustek w takim stanie, że mogli mnie udupić na całego, gdyby tylko
chcieli. Jestem więc coś winien, aby teraz się zrewanżować i zorganizować kilka osób na te
spotkania, bo przecież głównie o to chodziło. Oczywiście poszli prawie wszyscy grypsujący.
Ciekawe dlaczego? Mimo, że nie było, aż tak ciepło, poszedłem na te spotkanie w koszulce na
ramiączka z nadzieją, że ktoś z przybyłych pijaczków zauważy różnicę między nami. Chwilę przed
spotkaniem pielęgniarka robiła mi zastrzyk z „Omnadrenu”, jest to popularny steryd składający się
z czterech rodzajów testosteronu, który przyniosłem z przepustki. Dobijałem się też szybko
pompkami, aby wygląd mój robił wrażenie i faktycznie zrobił. Pytano mnie czy ćwiczę i co ćwiczę,
o to mi przecież chodziło. Powinienem być zadowolony, wrażenie jednak moje było takie, że
wszyscy byli tylko nie Ja. W ogóle całe te spotkanie było zupełnie inne niż w moich
wyobrażeniach. Spodziewałem się odwiedzin kilku facetów z fioletowymi nosami, dla których
moja sportowa sylwetka i poglądy życiowe, będą czymś dla nich nieosiągalnym, wzorem i
marzeniem do naśladowania. Zamiast tego spotkałem ludzi o wysokim statusie społecznym
ubranych jak na zjazd seniorów „Cambridge” i mówili jakoś tak ciepło, że pierwszy raz w życiu
poczułem nieznane prądy rażące mnie od środka. Właśnie te nieznane prądy wzbudziły we mnie
najgorsze obawy i lęk, który nagle się pojawił. Nie mogłem tego zrozumieć i mimo że pragnąłem
tego uczucia wstydziłem się go! Jeden z gości przedstawił się jako Rektor wyższej uczelni, inny
jako ksiądz. Jeszcze inny był jednym z najszybszych Polskich biegaczy i byli to jak sami mówili
Alkoholicy. Była też z nimi Ewa z Grodziska Mazowieckiego. Ewa była współuzależniona, której
syn i mąż byli Alkoholikami. Ludzie Ci jak jeden byli w całkowitej abstynencji od wielu lat i
mówili do mnie jak do chorego młodszego brata, niźli do przestępcy, który chce być straszny i
zostać bandytą. Najgorsze w tym wszystkim było to, że sprawiali wrażenie, jakby mnie dobrze
rozumieli i współczuli mi! Nie wiem? Ale chyba pierwsze raz w życiu poczułem jakieś
niezrozumiałe dobro i słuchałem tych Ludzi jak małe dziecko Mamy. Bardzo możliwe, że to moja
umierająca dusza domagała się tych słów ostrzegając mnie, że potrzebujemy ratunku!!! Zaliczyłem
kilka takich spotkań i chociaż trudno byłoby mi przyznać się do tego w innym miejscu, to
chodziłem tam bardzo chętnie. Ktoś na jednym ze spotkań powiedział mi, że jeżeli nie osiągnąłem
jeszcze takiego dna jak on, to nie szkodzi, bo jeszcze wszystko przede mną. Choroba ta ma wiele
faz rozwoju i nie jest do zatrzymania, inaczej jak poprzez całkowitą abstynencję. Choroba ta jest
śmiertelną, ale można też skończyć w pampersach, albo w szpitalu Psychiatrycznym. Można też
wybrać trzeźwą drogę i świetnie żyć. Tak to już ze mną jest, że kiedy coś postanawiam robię to z
sercem. Dawno zdawałem sobie sprawę z tego, że moje życie jest problemowe, a fakt taki, iż jest to
choroba dawało mi jakby rozgrzeszenie. Podobało mi się to i natychmiast miałem ochotę ratować
cały świat. Wiedziałem, że gdy wykluczę alkohol z mojego życia, zajdę bardzo daleko w swoim
środowisku. Kiedy dowiedziałem się, że idziemy całą grupą na Sobotni Mityng poza murami
więzienia, byłem w niebo wzięty. Natychmiast powiadomiłem Beatę i chciałem upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu. Chciałem trzeźwieć i mieć ukochaną przy sobie. Myśl bowiem o niej
była już obsesją. Przelałem na nią całe moje pragnienia zamrożonej do tej pory potrzeby miłości i
męskich pragnień seksualności, z którymi nie umiałem sobie poradzić.

73
Testosteron wzmagał we mnie to czego niestety nie dane było jeszcze mi poznać i myślę też, że to
do czego dorosło ciało komplikował mniej dojrzały umysł z ogromnymi potrzebami wyobraźni i
fantazyjno – życzeniowymi iluzjami bardziej dziecka, niźli mężczyzny. Jakie było moje
rozczarowanie, gdy Beata nie pojawiła się w umówionym miejscu. Runął po prostu cały mój
schemat planów, w których nie brałem tego pod uwagę. Tak bardzo na to czekałem, wręcz
psychopatycznie pragnąłem tego spotkania i wspólnego mityngu. Widziałem w swojej głowie tylko
czarną dziurę i nic do mnie nie docierało. Mityng AA na który dostaliśmy przepustkę miał odbyć się
w miejscowości Milanówek i schodząc ze stacji PKP wszyscy udali się w odpowiednim kierunku.
Wszyscy tylko nie Ja! Posiadaliśmy nie do końca legalnie gotówkę, którą pozbierałem od
wszystkich, nie było tego dużo, ale wystarczyło aby zrealizować mój plan. Udałem się do sklepu
monopolowego, kupiłem butelkę wódki i pierwszy raz w życiu na miejscu przy ladzie sklepu
wypiłem ja do polowy, pragnąc ukoić ból. Miałem okropny żal do Beaty, ale i tak pojechałem do
niej do domu, licząc jakby na jakieś logiczne wyjaśnienia. Beata nie przyjechała, bo nie była w
stanie tego zrobić. Była po prostu pijana i nic mi z moich cierpień. Udałem się na Rynek
Brwinowskiego miasta, gdzie ferajna zawsze stała na straży pijanego świata. Tam szukałem
znieczulenia. Stało się bardzo źle i nie mam pojęcia jak doszło do tak idiotycznej sytuacji. Teraz nie
było już odwrotu. Topiłem żal w butelce wódki wymiotując nie tylko wskutek odrzucania alkoholu,
przez organizm, ale chyba też z nerwów. Dałbym wiele, aby wyciąć te parę godzin ze swojego życia
razem z Beatą Bóg mi świadkiem, że bardzo tego żałowałem. Rano zajechał mi drogę radiowóz
Policyjny i wyskoczyło z niego dwóch mundurowych z bronią gotową do strzału. Koledzy
zagrodzili im drogę. Michał! Poskładamy ich, da my radę powiedz tylko słowo! Jeżeli kiedyś
miałem odrobinę rozsądku w swoim postępowaniu, to właśnie teraz. Chłopaki jeżeli teraz uderzymy
, to wreszcie w ogóle nie wyjdę z wiezienia, a tak to przecierpię swoje i wrócę. Myślę, że wtedy
wszyscy byli mi wdzięczni za taka decyzje. Policjanci z bronią, aż się trzęśli i bałem się, że któryś
przegra z nerwami. Kazałem odejść kolegom i dałem ręce do skucia w kajdanki. Byłem pijany i
młodzi Policjanci nie mieli pojęcia do czego zdolny jestem w tym stanie. Może też grupa AA
uświadomiła mi coś ważnego. Mianowicie, ze to wszystko co się dzieje w moim życiu wcale nie
jest normalne, i że nie jest to moje zdrowe Ja! Wiele następnych godzin spędziłem niczym w transie
hipnozy myślowej, próbując przywrócić swój stan umysłowy do życia. Jestem kompletnie
wyłączony z realizmu i mimo że dzieje się wiele wokół mnie wchodzę w stan apatii. Spędzam
kilka dni w Zakładzie Karnym w Warszawa Służewiec i w komfortowych warunkach jako więzień
AAO. Więzień Wzmożonej Ostrożności, czy podwyższonego ryzyka sam jeden „Busem” zostaje
przetransportowany do więzienia o zaostrzonym rygorze w Sztumie. Ciekawostką jest to, że cała ta
sytuacja beznadziejnego rozwoju sytuacji, stawia mnie w oczach podkultury w „światłach
reflektorów”. Wiem dokładnie co i jak mam mówić, aby blask był jeszcze większy. Po prostu wiem
co chcieliby usłyszeć, że Grodzisk Mazowiecki to nie jest wiezienie dla nas, że byłem tam tylko po
to, aby osiągnąć swój cel., że obstawili całe miasto Policjantami, żeby mnie zatrzymać i wszyscy
mierzyli do mnie z broni. Nikomu nawet nie przejdzie przez myśl, jak bardzo chciałbym cofnąć
czas do tego pechowego Mityngu AA i odzyskać nadzieję.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

74
Magazyn i pobieranie uposażenia z własnoręcznym podpisem przy każdej wpisanej pozycji.
Dyspozycyjnie na oddział trzeci, czyli najwyżej jak się da z tobołami i materacami wpisanymi na
stan. Kiedy wysiadłem w Zakładzie Karnym o zaostrzonym rygorze dla Recydywistów w Sztumie
pomyślałem, że żarty się skończyły. Pomyślałem, że wszystkie zasoby szczęścia zostały
wyczerpane. Wygląd tego więzienia był po prostu przerażający. Poczułem strach! Wyglądem
kojarzył mi się ten budynek z miejscem Krzyżackich Kaźni w Średniowieczu. Wszędzie żywa
czerwona cegła na zewnątrz, a w środku jeszcze gorzej! Całe rozmieszczenia zamku w kształcie
Krzyża i na środku budka oddziałowego. Tak wyglądają wszystkie oddziały, a między pietrami
tylko oddzielająca siatka tzw. „Studnie”. Przejście z oddziału na oddział odbywa się schodami
wąziutkim przejściem z siatką po bokach i chyba tylko strach sprawił, że dałem radę wejść na gorę.
Kamienne wylewki po bokach oddziału pastowane czerwoną pastą, co mogło kojarzyć się z krwią.
Nie często się do tego przyznaję, ale naprawdę strasznie się bałem. Potoczna nazwa „Studnia” nie
bierze się też stąd, że z samej góry przez siatki między pietrami na środku korytarza widać parter,
tylko chodzi o echo. Każdy najmniejszy dźwięk, w którymkolwiek miejscu więzienia odbija się
szerokim echem. Wrażenie niesamowite, zwłaszcza przy porannych apelach. Nie taki diabeł
straszny jak go malują! Trafiam na dwunastoosobową celę sztywną, czyli samych grypsujących,
gdzie prawie wszyscy jesteśmy z Warszawy, lub okolic. Okazuje się też, że Ja z tym moim małym
wyroczkiem jestem nie mal święty i mogę zaraz wyjść na warunkowe zwolnienie. Podwajam
znowu wszystkie treningi i opiekuję się siłownią, która znajduje się na dworze pod metalowa wiatą.
Jest początek Grudnia. Mróz na dworze przeokropny. Nie ma więc wielu chętnych do ćwiczeń.
Znów czuje się wyjątkowy. Rodzice oczywiście dbają o to, aby nie brakowało mnie chociażby
„ptasiego mleka” i szybko nawiązuje kontakty z osobami, które maja coś do powiedzenia w świecie
podkultury. Jestem z Brwinowa i prawie nikt nie wie gdzie to jest. Za to Pruszków zna już cała
przestępcza Polska. i wszyscy chcą mnie właśnie takiego. Chętnie też na to się godzę.
Dowartościowuje mnie ten fakt w podkulturze i otwierają możliwości. Dlaczego więc nie
przytakiwać. Zakład Karny w Sztumie to specyficzne więzienie i przechowalnia największych
zwyrodnialców o jakichkolwiek słyszałem. Oddział „S”(specjalny) zajmujący dwa skrzydła na
oddziałach pierwszym i drugim, oraz szczególnie odizolowanym miejscu parteru, to podział na
stopnie zwyrodnialcze. Najwięksi gwałciciela, sadyści, piromani. Ba! Nawet seryjni zabójcy jak
Pękalski. Widziałem tu rzeczy jakich nie ukazało mi żadne inne więzienie. Dwuosobowe cele dla
par homoseksualnych, co jest nowością demokracji. Faceci w pończochach i takie cuda dosłownie
Odyseja Kosmiczna. Poza tym krótko mówiąc coś co mnie osobiście odrzuca. Oddział pierwszy dla
„S”- ki znany był mi tylko z opowieści, ale wystarczyły one, żeby wzdrygać się z obrzydzenia i
przerażenia. Odizolowany oddział na parterze, był niedostępny dla nikogo niepowołanego, ale
dźwięki, które czasem stamtąd dochodziły, były bardziej zwierzęce niż ludzkie i nikt, kto nawet
przypadkiem, był w tym oddziale nie śmiał o tym mówić. Wkrótce ma tam też powstać słynny
oddział „N”, dla niebezpiecznych i mający opinię najcięższego w Polsce . Zakład Karny w Sztumie
to przechowalnia osób z największymi wyrokami i za najcięższe przestępstwa. Naprawdę w tle tego
wszystkiego, byłem Aniołkiem, mogłem uchodzić za świętego. Zakład Karny w Sztumie w
skrzydłach, gdzie siedzieli nazwijmy to, zwykli przestępcy, oferował nawet niezłe warunki. Jeżeli
ktoś sam nie szukał problemów, mógł sobie odbyć karę spokojnie bez większych problemów. Biada
jednak temu, kto szukał przygód, „Grupa szybkiego reagowania” była tu postrachem. Kiedy
rozlegał się trzykrotny dzwonek przypominający ten ze „Stefana Batorego” wpływającego do portu.
Jedynym ratunkiem dla kogoś na korytarzu, było rzucić się na ścianę z rękami do góry. Inaczej
Pałowali wszystkich i każdego kto stał na drodze. Biorąc pod uwagę wszystkie te rzeczy, naprawdę
mogłem liczyć na obiecane mi przez Wychowawcę Warunkowe Zwolnienie. Nigdzie indziej nie
byłoby takiej możliwości. Miałem obiecane wyjście do domu na Święta, ale nie będę się rozwodził
na ten temat, bo ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu. Dwa dni przed terminem posiedzenia Sądu
otrzymałem prowiant transportowy.

75
Rozliczyłem się w magazynie i zadano mi rutynowe pytania w tej sytuacji.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

normalnie przed Świętami transporty więzienne są wstrzymane, ale te z nakazu Sadu, Policyjne nie!
Okazało się, że mam wezwanie do Sądu na świadka w jakiejś kompletnie nie znanej mi sprawie.
Nie było rady. Miejsce docelowego transportu Białołęka. Dobre w tym wszystkim było to, że
transport był Busem, czyli w większym komforcie niż dużą budą, ale moje zadowolenie trwało
krotko. Razem ze mną jechał miejscowy półgłówek, który podobno udusił zonę i miał zostać
dowieziony na obserwację Psychiatryczną dla Podsądnych w Pruszkowskich Tworkach. Nic by to
nie znaczyło gdyby nie fakt, że za każdym razem, gdy się ruszył potwornie śmierdziało. Gościu po
prostu się zesrał ze strachu i musiałem się z nim męczyć prawie do samej Warszawy. Zabroniłem
mu się w ogóle ruszać i mówię nawet nie drgnij i on tak siedział . Śmierdząca sprawa mówię wam!.
Areszt Śledczy w Warszawie Białołęce gościł mnie tym razem bardzo krótko, a i dobrze, bo tym
razem zmiany demokracji zaczęły się stabilizować od Warszawy. Stanąłem na Warunkowe
Zwolnienie i tak mnie Sędzia nawyzywał, że miałem fart, że wyszedłem bez raportu. Warszawskie
Sady przyjęły tym r4azem politykę na nie! Dla każdego. Zostaje wywieziony dla odmiany zupełnie
w inna stronę, niż poprzednie, czyli do miejscowości Bartoszyce, położonej 350 kilometrów od
Warszawy nad samą Ruska Granicą. Przez chwilę byłem traktowany przez administrację tego
więzienia jak trędowaty. Byłem skazywany przez Sąd w Pruszkowie i tu w Bartoszycach do
niedawna „gościli” nasze „staruchy” Pruszkowskie za przemyty tirów do Rosji. Miałem już tego
dość, ale koniec końców przewieziono minie do położonego kilkanaście kilometrów dalej oddziału
Zewnętrznego Bartoszyc w Dublinach. Totalny szok! Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Więzienie w Dublinach wyglądało jak źle strzeżony teren akademika szkolnego. Zamiast muru
przewracająca się w niektórych miejscach siatka. Pomieszczenie w którym przebywał oddziałowy,
było tam gdzie zwykle w akademikach siedzi portier. Pierwsza myśl – Uciekam! Na szczęście była
to jednak jedna z chorych myśli, które szybko potrafię zatrzymać. Miałem cztery miesiące do końca
kary i warunki jej odbycia komfortowe. Naprawdę na ten czas lepiej trafić nie mogłem. Przeskok
jednak ze Sztumskich kazamatów do tak nowoczesnego Ośrodka ma prawo wywołać swego rodzaju
szok! Szybko on jednak minął i chętnie wtopiłem się w otoczenie. Widok mundurowego klawisza
był tu dużą rzadkością i tylko na „stróżówce”, albo podczas odbierania Apelu porannego, czy
wieczornego. Wszystkie polecenie przełożonych, nawet te personalne podawane były przez głośnik,
który był na stanie każdej celi. Warunki do treningów miałem idealne. Świeże powietrze, siłownia,
dobre jedzenie i nie chodzi o to, że rodzice dbali o mnie jak zawsze, ale po prostu Dubliny miały
dobrą kuchnię. Posiłki wydawane były na stołówce ogólnej za okazaniem kartki żywnościowej,
która wydawana była każdego dnia rano. Zakład Karny dla Recydywy charakteryzuje straszna
bieda, a waluta przetargowa jest papieros. Pewnie, że nie jestem jedyny, ale jednym z niewielu,
którzy maja, aż taka pomoc z wolności i gdy tylko wydawane są kartki żywnościowe pod drzwiami
mojej celi ustawia się kolejka osób, które dosłownie proszą, aby je od nich odkupić. Osoby te
głodne nie chodzą, rzecz głównie w porcjach na obiad, resztę odbierają oni. Za to ja np. tego dnia
odbieram wiadro żeberek w sosie. Jeżeli nie chciałem kupić takiej kartki, która kosztowała trzy
papierosy, gościu potrafił tak skamleć mi do ucha, aż osiągnął swój cel.

76
Jeżeli chodzi o sprawy podkultury, to jesteśmy tu dużą mniejszością. Właściwie jest nas tu kilku,
ale za to w tej bogatszej części i to inni są od nas zależni. Jest to też mój mały świat. Inni się w
ogóle dla mnie nie liczą. Chyba, że akurat któryś jest mi do czegoś potrzebny i to tylko wtedy, gdy
daje mi odczuć moją wyższość. Tych których w najmniejszym stopniu chociażby źle na mnie
spojrzą, darzę tak nienawistną pogardą, że większość po prostu mnie omija. Pałam taka odrazą w
kierunku niektórych osób, że nawet chłopaki z podkultury proszą mnie o rozsądek. Lata ćwiczeń
naładowały mnie taką agresją, że aż ona ze mnie kipiała. Nienawiść zaczynała i kończyła dzień.
Z tego samego powodu, każdy z tych dni stawał się coraz dłuższy i coraz trudniejszy do zniesienia.
Noce cierpiałem bezsennością i nakręcałem się w swej nienawiści, aż do bólu. Właściwie czym
bliżej wyjścia na wolność, tym większa ruina psychiczna, w moim fizycznie dobrze zbudowanym
ciele. Drugą stroną są moje marzenia. Poświęcam im więcej czasu niż pewnie nawet treningom.
Jestem w tej kwestii nie do pokonania. Nie potrafię kompletnie radzić sobie z życiem, ale w świecie
fantazji mam „czwarty dan wirtuozerii”. Nie mam pojęcia jak wpłynie to na upragnioną wolność,
ale wiem na pewno, że muszę się zaszyć w „esperal”. Kiedy będę zaszyty i nie będę pił alkoholu,
wtedy wszystko się ułoży. Taką myśl przewodnią wysuwam na prowadzenie i tak też planuje dzień
wyjścia. Chociaż tyle pozostało mi z lekcji spotkań „AA” w więzieniu Grodzisk Mazowiecki.
Miałem też ciągle w pamięci i dość okropnego samopoczucia, porannych konwulsji żołądka od
wymiocin, kaców i cierpienia, oraz tej potwornej bezradności. Rzeczą kompletnie też dla mnie
nową, jest fakt, że coraz częściej w więzieniu od osób, które można by zakwalifikować do sfery
wyższej, mówi się o cudownym białym proszku. Nie miałem pojęcia co to jest, ale skoro działa i
nie rzyga się po tym. Nie ma kaca, to chciałbym tego spróbować. Póki co tylko o tym słyszałem i to
od nie licznych osób z samej góry hierarchii świata przestępczego. Zalogowałem sobie w głowie,
jednak taką myśl, że gdy tylko będzie okazja spróbuję tego wynalazku. Dnia 29 – lipca 1996 r.
zostałem rano dowieziony do jednostki macierzystej w Bartoszycach i do godz. 16.00 oczekiwałem
na nakaz zwolnienia. Słyszałem przypadkiem rozmowę Wychowawcy, z której wynikało , że maja
tu jednego z Pruszkowa i trzeba go dobrze sprawdzić, zanim zostanie zwolniony. Mniejsza o to
skąd przypis takiej mi przynależności, bo może i sam sobie jestem winien, kreując się w ten sposób,
ale doświadczenia z Iławy niczym pamięć sensoryczna rodziły najgorsze myśli. Punktualnie o
szesnastej, przez otwarte okienko zadano mi kilka rutynowych pytań ;

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Wręczono mi nakaz zwolnienia, dowód osobisty. Otworzyła się brama więzienia i w jednej chwili
odzyskałem wolność! Czekał na mnie pedantycznie wypucowany Polonez Caro koloru czerwonego,
w którym czekała na mnie Mama i po kilku minutach jechaliśmy wzdłuż strzałki wskazującej napis
Warszawa 350 km. Kilka godzin jazdy samochodem dłużyło mi się w nieskończoność i nie mieściło
mi się w głowie jak mamcia zbiera siły przez te wszystkie lata, aby grzać do nie na widzenia w
różne zakątki Polski z pełnym bagażnikiem wałówek, aby zobaczyć mnie przez chwilę, zostawić
paczki i wracać z powrotem. Naprawdę! Rodziców Bóg wybrał mi wspaniałych. Według umowy z
mamcią i na moja prośbę najpierw zajechaliśmy do szpitala na Wrzesinek w Pruszkowie, gdzie
pewien lekarz, przyjaciel rodziny zgodził się mi się wszyć „Esperal”. Wzbudzałem ku swemu
zainteresowaniu ciekawość młodych pielęgniarek. Było to mile, ale nie umiałem nawiązać kontaktu
tak jak być może zrobiłby to inny na moim miejscu. Więzienie strasznie izoluje człowieka od
kontaktów międzyludzkich zwłaszcza takich, w których mistrzem przecież nie byłem nigdy.

77
Zabieg odbył się szybko i jeszcze tego samego dnia ściskałem całą ferajnę Brwinowskiego Rynku.
Faktycznie miałem swoje „trzeźwe” pięć minut. Wszyscy podziwiali mój sportowy wygląd i byłem
niemal bohaterem dnia, ale nie dlatego, że wyszedłem z więzienia, czy dobrze wyglądałem, lecz z
tej przyczyny, że miałem pieniądze i postawiłem parę piw kolegom, samemu pijąc Pepsi. Dumnie
odpowiadałem każdemu nowo przybyłemu! Nie! Nie pije alkoholu! I znów kupowałem pepsi.
Właściwie za każdym razem, gdy normalnie kupowałbym piwo, kupowałem i wypijałem Pepsi,
skutek był zadziwiający. Zmieściłem tych Pepsi chyba z piętnaście sztuk, paląc papierosa za
papierosem i gdy rano wstałem czułem się dosłownie skacowany. Miałem wszystkie objawy kaca i
tak jak dawniej wyszedłem z bloku przy ulicy Pszczelińskiej w kierunku miasta Rynku, aby tu
dosłownie zabić klina wypijając puszkę Pepsi. Powieliłem wszystkie zachowania z okresu picia
alkoholu i tak samo się czułem. Znowu cały dzień piłem Pepsi za Pepsi przepalając każdą puszkę
papierosem. Rano następnego dnia kac był jeszcze gorszy i byłem zawiedziony tą trzeźwością.
Owszem! Polewałem innym kolejki i sam je inicjowałem, ale Ja tylko Pepsi! A kac fizycznie po
prostu był. Nie do wiary, ale tak właśnie było i czułem się zawiedziony. Ba! Nawet oszukany,
podejrzewałem nawet co nie logiczne, że w Pepsi jest alkohol, albo jakaś substancja podobna.
Postanowiłem zamienić Pepsi na Piwo bezalkoholowe i następnego dnia sączyłem już od rana piwo
bezalkoholowe klinując kaca po Pepsi. Nie miałem pojęcia ile można wypić tych piw
bezalkoholowych, jeśli przez cały dzień kupuje się co chwilka nową buteleczkę. Każdą tez wypita
porcje przepalałem papierosem i wieczorem tego dnia dałbym głowę, że byłem dobrze pijany. Rano
kac był taki jak po kilkudniowym ciągu alkoholowym i rozpocząłem dzień od klina piwem
bezalkoholowym. Kilka dni trwała taka sielanka i byłem potwornie zmęczony byciem pijanym od
piwa bezalkoholowego. Zacząłem nawet wymiotować od dużej ilości piany w organizmie. Znowu
rano oprócz strasznego kaca miałem zarzygane spodnie i fatalne samopoczucie. Zaplanowane
treningi na siłowni były nie możliwe do realizacji z powodu strasznego kaca i odruchów
wymiotnych, które klinowałem piwem bezalkoholowym i papierosem wpadając w stan ciągu
alkoholowego. I niczym nie różnił się on, od tego przed którym tak ociekałem. Byłem w stanie
takiej samej obsesji zachowań, które odbierają zdrowy rozsądek. Chęć kreatywnego działania i
wszystko to co pozwoliłoby mi uwierzyć w siebie, miałem za to co coraz większą pewność, że nie
jestem taki jak inni Ludzie. Czułem się pokonany z całej swej dobrej strony z wiarą w to, że jestem
po prostu zły!! trwałem w tej matni około dwóch tygodni, gdy nadszedł weekend i jechaliśmy z
kolegami obstawić „bramkę” na dyskotece w miejscowości Kowiesy pod Skierniewicami. Fuchę te
zawdzięczaliśmy Krzyśkowi, który pochodził spod Skierniewic, ale widocznie służyły mu
Brwinowskie klimaty. Ja jechałem tam po raz pierwszy i byłem pod dużym wrażeniem.
Największym jednak, gdyż my jako bramkarze mieliśmy darmowy dostęp do Baru. Tak do posiłku
jaki do napojów, alkoholu tez co za chwilę nabierze znaczenia. Chciałem poderwać dziewczynę, bo
naprawdę było w czym wybierać, ale niestety nie potrafiłem nic zrobić w tym kierunku.
Krepowała mnie moja bezradność i mimo podjętej próby tańca tylko się pogrążałem. Wieloletnie
treningi czyniły moje ciało sztywnym jak kołek. Mogłem ukręcić koniowi głowę, ale tańczyć nie!!!
moja psychika była jeszcze bardziej sztywna od ciała. Chętnie wreszcie przyjąłem propozycję
kolegów, aby uczcić moje wyjście zimnym szampanem. Znaczy się szampan też był, na samym
początku, potem piwo, wódka, i znów szampan, żeby nie było. Miałem tylko nabrać odwagi,
pewności siebie i świetnie się bawić, niestety tego jednego nie potrafiłem. Najpierw było mi ciągle
trochę za mało, a dalej przepaść i nic. Wymiotowanie, latanie po sali, bez koszulki jako prezentacja
tatuaży, łańcucha na szyi i sygnetu na palcu z głową tygrysa. Jeżeli tego dnia któraś dziewczyna
rozmawiała ze mną dłużej niż minutę to chyba tylko ze strachu. Może i dobrze, ze tego wieczoru
szybko urwał mi się film, co zrzuciłem na działanie Esperalu, tak samo jak na głupie zachowanie
później, gdyż trudno byłoby inaczej wytłumaczyć, to co się działo. Wiedziałem tylko rano
następnego dnia mając strasznego kaca, że coś trzeba zrobić z tą wszywką, bo to, że już będę pił
było jasne jak słońce.

78
Następnego dnia od samego rana klinowałem kaca w Brwinowskim Parku, tak jak gdyby wszystko
inne było tylko nieporozumieniem. Kiedy uznałem też, ze znieczulenie jest wystarczające
poprosiłem jednego z kumpli, aby przeciął mi pośladek żyletką i wydłubał Esperal. Zrobił to
chętnie, przecież to nie jako powrót kompana od kieliszka. Położyłem się na ławce przy głównej
Alejce w Parku z gołym tyłkiem robiąc cyrk nad cyrki tym widokiem. „Kopeć” spisał się na medal,
bo taki miał pseudonim kolega, który mnie rozbrajał z wszywki. Byliśmy świetnie przygotowani we
wszystkie potrzebne rzeczy do tego zabiegu. Woda utleniona, gaza, plaster i ciach! Całkowita
perfekcja wykonania, a półdupek pusty w środku, ale numer nic mi nie zaszyli! Byłem tylko
przecięty i zaszyty nićmi na pusto. Z drugiej strony, byłem wolny od strachu. Był sierpień,
przepiękna wakacyjna pogoda i aura towarzyska do późnych godzin nocnych trwała w naszym
mieście. Oczywiście Ja nadrabiający zaległości alkoholowe z całym pakietem zachowań. Ciągłych
wymiotów, bójek, podartych koszulek i krwi na ubraniu. Każdy ranek był trudniejszy do zniesienia
od kondensacji kaca. Miewałem już problemy z dojściem do Rynku, a szedłem tam tylko w jednym
celu. Wyleczyć kaca klinem. Nie było to tez wcale łatwe, bo jeżeli nawet miałem na to pieniądze,
czy ktoś z ferajny, to organizm miał już dość i szarpał mym żołądkiem i wymiotami powodując
gorączkę, drżenie całego ciała, aż wreszcie wylatywało ze mnie coś przypominającego żółć z krwią.
Przychodził wreszcie moment ulgi, ale ulga to nie jest dobre słowo. Po prostu sprawiałem wrażenie
żyjącego. Nie byłoby też mowy, aby zabrakło mi pieniędzy na alkohol, bo nazwijmy ich starsza
wakacyjna młodzież obrała sobie chyba za cel moje towarzystwo. Może być tez tak, że po prostu
trudno byłoby mnie ominąć. Byłem wszędzie, gdzie był alkohol, pod każdym sklepem i w każdym
miejscu. Wieczorami, gdy byłem już na dobrym rauszu, było najłatwiej, gdyż pozostawał otwarty
tylko jeden sklep nocny z alkoholem, no może dwa. Zaczepiałem każdego obcego i wszczynałem
awantury, kiedy i z kim tylko się dało. Chodziło głównie o manipulacje, aby się mnie bano i
stawiano alkohol. Jasna rzecz nie byłem jedyny tego pokroju, ale jakoś tak zawsze musiałem być
najgorszy z najgorszych i wyróżniać się z tłumu. Realizacja marzeń o wielkiej miłości, nic z tego,
wszystko miało zupełnie inny wymiar niż moje wyobrażenia o tym. Żeby zaimponować
dziewczynom wszczynałem bójki i jeżeli byłem nawet z którąś przez chwilę, to nic godnego uwagi.
Najgorsze były poranki, wówczas nasilający się ciągle rytuał klinowania kaca jak gdyby szarpał tez
mym jestestwem od środka powodując strasznie cierpienia duszy, do której ostatkiem sił przebijała
się rzeczywistość. Później z każda minuta zalewała mnie trucizna znieczulenia alkoholowego, która
i tak nigdy nie była wystarczająca, nawet wtedy kiedy traciłem świadomość. Najwięcej ukojenia
odnajdywałem w cierpieniu i agresji. Stawałem się poważnym zagrożeniem dla samego siebie.
Kompletnie zaczęły znikać granice rozsądku i znaczenia sło09wa niebezpieczeństwo. Któregoś razu
stanąłem w obronie jednego z kolegów i prosta rzecz doprowadziłem do tego, że w obronie własnej
uderzono mnie kilka razy kijem baseballowym w twarz. Nawet jej nie zasłoniłem bo chciałem mieć
lepszy powód do zemsty. Zemsta oczywiście była, tylko pytanie, czy była tego warta, bo ucierpiało
sporo niewinnych osób, a moja twarz wyglądała strasznie. Innym razem i to bardzo niedługo po
tym poprzednim zajściu, oberwałem kil,ka ciosów tasakiem do mięsa. W tym jeden w lewy
policzek twarzy. Rana była tak wielka, że wystawały mi wszystkie zęby. Wyglądało to tak okropnie,
że dopiero prywatnie lekarz, który zarabiał na takich właśnie przypadkach, no i za milczenie tez
sobie doliczał odpowiednią kwotę, inaczej Policja miałaby sporo niewygodnych pytań. Oczywiście
tych ran było więcej, ale ta miała persona w rubryce znaki szczególne. Wszystko tez jestem w
stanie znieść, nawet najgorsze, oprócz tego momentu, gdy trzeźwieję rzeczywistość jest nie do
przyjęcia.
Któregoś dnia budzę się rano mokry od potu i wymęczony koszmarami zbliżającego się kaca. Nie
mam pojęcia który koszmar pochodzi z produkcji zatrutego alkoholem mózgu, a który z
fragmentów wydarzeń kilku poprzednich dni. Zmęczenie organizmu odbiera ochotę do walki o
siebie, ale wspomnienie marzeń zza krat wraca do mnie niczym lustrzane odbicie. Zaczynam tracić
ostatnie ziarnko nadziei i to strach właśnie o nie!

79
Zmusza mnie do podjęcia decyzji o przerwaniu ciągu. Cały się trzęsę i oddech sprawia mi ból, ale
postępuje w sposób kompletnie odmienny przerywając zaklęte koło. Ubieram dres i na nogach
dokładnie z galarety idę na stadion i siłownię Brwinowskiego Klubu Naprzód, gdzie walczę o siebie
treningiem. Jestem cały zalany tłustym toksycznym potem i mam częste odruchy wymiotne, jednak
czerpię moc z moich tak wcale nie odległych marzeń, oprócz których nie ma we mnie już nic.
Wieczorem tego dnia nagradzam się jednym piwem kuflowym w barze dzięki czemu mogę zjeść
gorący stek. Następnego dnia trening powtarzam i czynie to w towarzystwie młodszych kolegów,
którzy się zachwycają moja siłą woli. Kończąc trening idziemy do baru, gdzie znowu wypijam
jedno piwo i zjadam gorące danie. Czuje się w miarę dobrze i chętnie umawiam na trening
kolejnego dnia. Ciągle mam koszmary nocne i arytmię snu, jakby zło ciągle miało większą siłę niż
cokolwiek innego nade mną. Kiedy mam nagle w środku nocy szeroko otwarte oczy i nie mogę
spać, wtedy nie marzę. Czuje obecność strasznego niewidzialnego zła. Takie demony wyobraźni,
które po prostu pojawiają się znikąd. Nie płacze i wiem to, ale łzy płyną mi po policzkach i nie są
ciepłe. Są gorące jak kwas i potwornie słone. Cierpię, ale przecież w porę podjąłem walkę. Wiem to
i nigdy nie dam się pokonać !!!!!!!
ranek był najpiękniejszy jaki pamiętam. Może być też tak, że to moja wola lepszego bytu nastrajała
mnie tak optymistycznie. Skondensowany wielodniowy kac nie znika od tak sobie, wie o tym każdy
kto był w takiej sytuacji. Psychicznie czułem się dobrze, ale fizycznie ciągle miałem zatruty
organizm i walczyłem wewnętrznie z osłabieniem. Mogłem jednak już zjeść śniadanie, które
przyrządził tato widząc, że jestem jakiś inny, bardziej pogodny, nie wiem? Może też po prostu
widział, że jestem trzeźwy, zauważył to i chyba było to dla mnie ważne. Tatko robił najlepszą
jajecznicę z kiełbasą i boczkiem na świecie. Był to niemal smak mojego dzieciństwa. Mówi do
mnie synu „weź się wreszcie pozbieraj i pokaż im wszystkim jaki jesteś naprawdę”. Tak! Tato!
Mówisz to w dobrym momencie, właśnie podjąłem pewne postanowienia! Mając takie wsparcie i
jeszcze większą motywację ubrałem dres i udałem się w kierunku siłowni klubu BKS Naprzód
Brwinów. Wstąpiłem jeszcze po drodze do baru, gdzie dało się słyszeć z daleka, było wesoło jak
nigdy. Wstąpiłem, bo dlaczego nie! Poza tym byłem tu umówiony z młodszym kolegą Adasiem, aby
pójść później razem na siłownię. Miałem też powody być dumny z siebie i chciałem, aby każdy o
tym wiedział!!!! Bynajmniej goście akurat tego lokalu to nie byle kto. Mógłbym rzec elita świata
złodziejsko chuligańskiego miasta. Przed barem „u Maćka” zaparkowane dobre samochody, a w
środku głośna muzyka. Nawet nie wiem kiedy i jak to się stało, że dałem namówić się na szklankę
piwa z domieszką sporej ilości białego proszku wsypanego z małej torebeczki. Wiem za to jedno!
Że już nigdy nic nie było takie jak wcześniej. Nie wiedziałem czego się spodziewać i porównując
działanie do alkoholu byłem rozczarowany. Zażądałem większej porcji i natychmiast dosypano mi
tego białego proszku, który jak się dowiedziałem był Amfetaminą. Najpierw poczułem się jakby
swobodniej i miałem chęć z każdym pogadać. Dalej miałem wrażenie, ze spada na mnie
olśniewające ciepło, które napawa mnie możliwością rozwiązania dosłownie każdego problemu.
Miałem wrażenie jakby uruchamiały się nigdy wcześniej nie używane części mojego mózgu, dając
mi nadludzka władzę. Nie! Na siłownię nie dotarłem, ale w jednej chwili poczułem, że ożywają
wszystkie moje marzeniowe pragnienia i ze mogę sprawić każdą moją zachciankę. Nagle tez
alkohol przestał być w ogóle problemem, mógłby w ogóle nie istnieć. Byłem uleczony, a dusza
moja wolna. Pomyślałem, że ten biały proszek, tę Amfetaminę Bóg wymyślił specjalnie dla mnie.
Fakt tez był taki, że wiele rzeczy od tej pory zaczęło też mi się układać. Byłem ciągle pod wpływem
Amfetaminy. Nie piłem w ogóle alkoholu i zachowywałem się inaczej niż kiedykolwiek. Wiele
osób też zastanawiało się co mogło spowodować taką zgoła odmienność w człowieku. Nie miałem
w ogóle poczucia głodu i potrzeby snu. Potrzebowałem tylko białego proszku. Szybko tez stałem
się niewiarygodnie chudy, ale za to energia we mnie był a nie do zatrzymania. Zacząłem być
wszędzie o każdej porze dnia i nocy. Poznawałem Ludzi do których nie potrafiłem się wcześniej
zbliżyć i nawet takich o których istnieniu nie miałem pojęcia.

80
Nagle stałem się osobą którą każdy w kryminalnych kręgach chciał znać. Tak mi się przynajmniej
wydawało! Wszystko też, dosłownie wszystko! Było jak w filmie science fiction, a ja byłem
reżyserem . Reżyserem, który nie miał pojęcia w którą stronę powinien iść. Jadę na egzamin z
prawa jazdy do Warszawskiego Ośrodka Szkolenia Kierowców na „Bema”. Jestem blisko dwa
tygodnie bez snu i wyłączają mi się wszelkie normalne czynniki ludzkiego odbierania
rzeczywistości. Boję się wszystkiego, mam lęki i paranoje, napędzane myśli. Poruszam się jak w
stop klatce i zaczynam mieć omamy wzrokowo słuchowe. Nie boje się jednak egzaminu za który
zapłaciłem i moja obecność na nim była tylko pro – forma. Wiem od egzaminatorów, że z każdego
kursu mogą zdać tylko trzy osoby na piętnaście. Wtedy zdają ci c dali łapówkę. Ja zapłaciłem! Testy
poszły łatwo , bo rozwiązał je za mnie prawie w całości egzaminator. Gorzej z jazdą na placu
manewrowym, bo momentami nie wiedziałem nawet gdzie jestem, ale egzaminator kazał mi iść do
domu. Zdałeś! Ale idź z placu i z nikim o tym nie rozmawiaj. Odszedłem więc i wsiadłem do
zaparkowanego nieopodal samochodu na Pruszkowskich numerach rejestracyjnych, w którym
czekali znajomi. Zdałem ! Wracamy do domu, ale najpierw musiałem wciągnąć nosem potężną
porcję Amfetaminy, gdyż zasypiałem na stojąco. Snu wystarczało mi dosłownie dwie, trzy godziny.
Brałem kąpiel, przebierałem się w czyste ubranie. Zażywałem Amfetaminę i byłem gotowy do
wszystkiego i do momentu, aż za kilka dni, może nawet dziesięć mój mózg zostanie przymusowo
odcięty od funkcji życiowych i zapadnie w kilka godzin snu. Amfetamina ma specyficzny smród,
który wychodzi z organizmu jako tłusta lepiąca się toksyna i wydobywa się ona zewsząd. Nawet z
oczu. Częsta kąpiel jest więc konieczna. Sen przestaje być w ogóle potrzebny i całkowicie zanika
apetyt. Funkcje te wracają na krótka chwilę, gdy silnie trująca chemiczna toksyna ma moment
słabszy od tak mądrze skonstruowanego mechanizmu jakim jest ludzki organizm. Odbieram w
Urzędzie Gminy w dziale Komunikacji dokument Prawa Jazdy, który szpeci jedynie moje zdjęcie
ze szwami chirurgicznymi na lewym policzku. Jest to jedna z tych rzeczy, która brutalnie
przypomina mi znaczenie słowa rzeczywistość – Realizm. Ale mój nafaszerowany Amfetaminą
mózg potrafi zniekształcić nawet wzrok. Pierwszy mój samochód to granatowa Jugosłowiańska
Zastawa. Nic wielkiego, ale jest mój, zapłaciłem za niego z własnej kieszeni i czuję straszną dumę z
tego powodu. Oczywiście duma ta osiąga rozmiary kosmicznie zniekształconej Amfetaminą
prawdy. Wiem o tym gdzieś w bardzo odległych zakamarkach duszy, ale na Boga! Pierwszy raz w
życiu jestem szczęśliwy. Pierwsze dni koncentruję się na sprzątaniu, czyszczeniu i szorowaniu
samochodu i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie były to kilku dniowe transy psycho
narkotykowe. Dochodzi do mnie wreszcie, że nic mi z tego sprzątania, kiedy mechanika pojazdu
szwankuje. Przestawiam więc wszystkie swoje zapędy transowe napędzane Amfetaminową hipnozą
na naprawę mechaniczną. Szczęście jakle osiągam w tym kilku dobowym majstrowaniu w silniku
bez chwili wytchnienia, mógłbym porównać do orgazmu i tak! Mam nawet lepką maź w spodniach.
Zastanawiam się nawet nad tym fenomenem, ale koniec końców wychodzi na to, że wreszcie
organizm zmusza mnie do snu, a sam pojazd po renowacji kompletnie nie nadaje się do użytku i
kończy na złomie. Trafia tam w torbach z częściami, bo wszystko rozkręcone jest na części
pierwsze. Kilka godzin zabójczego w swej twardości snu wystarczyło, aby nad wyczerpanym
całkowicie organizmem nastąpiła taka doza regeneracji, która przekazała od nowa ciągle krążącej w
organizmie Amfetaminie sterów. Wykąpałem się, być może coś zjadłem i był to jedyny moment,
gdy czynność ta była możliwa. Po czym zażyłem potężną dawkę Amfetaminy, gdzie smak cierpkiej
goryczy spływającej z przegrody nosowej do gardła wprawiał wszystkie zwoje mózgowe w stan
euforycznego gigantycznego pobudzenia, oraz nad naturalnego wyostrzenia zmysłów. Natychmiast
wróciła nieodparta konieczność posiadania nowo nabytego samochodu dużego Fiata 125p, a
właściwie kilku sztuk. Wszystkie możliwe miejsca wolne na podwórkach moich kolegów zawalone
są moimi samochodami nabytymi na części i naprawdę maja mnie już dość z tą mechaniczną
obsesją. Rozumienie posiadania, zażywania i działania Amfetaminy dla wielu osób jest kompletnie
nie znane. Moje zaś zachowanie co najmniej dziwne.

81
Facet, który na wolności raczej trzeźwy nie bywał i znany był z dużej agresji. Raptem staje się
wrogiem alkoholu. Dużo mówi i zachowuje się zupełnie inaczej niż kiedykolwiek. Rzuca się w
oczy też fakt bardzo dużej utraty wagi ciała i często pytany jestem o stan zdrowia. Jednak moja
postawa dezorientuje wszystkich całkowicie i zaczynają powoli przyzwyczajać się do zupełnie
innego, nowego, dziwacznego Michała. Jedni dosłownie są rozbawieni moją postawą, inni po
prostu się mnie obawiają.
Każdy jednak na wszelki wypadek wola mieć po swojej stronie gościa, który najwyraźniej tez ma
duże kontakty w świecie przestępczym. Amfetaminy mam sporo. Martwic się nie muszę i cały swój
impet chemicznej silnej koncentracji przekładam na ulepszanie samochodu. Wymieniam żarówki,
fotele, wycieraczki, kierownicę i wszystko co się da! Rozkręcam i czyszczę, każdą śrubkę robiąc
przerwy tylko na moment zażycia amfetaminy i papierosa. Nikt i nic nie jest w stanie mnie od tego
oderwać, a każdy kto próbuje po prostu mi przeszkadza. Gdy brakuje dnia i pojęcie czasu traci
logiczne znaczenie, załączam oświetlenie i nie mam zamiaru nawet na chwilę oderwać się od
naprawy pojazdu. Wspomniałem też, że mam zakupione kilka sztuk wersji tego samochodu na
części i z upływem czasu zaciągam wszystkie na jeden plac. Jest nawet moment, że to co robię ma
widoczne w efektach sens. Czas jednak, bezsenność i ciągłe zażywanie w dużych ilościach
Amfetaminy powoduje miszmasz wykonywanych czynności, bez możliwości kontrolowania
czynów. Wszystko jednak byłoby do poprawienia, gdyby nie zapędy naprawy elektryki. Finalnie
doprowadzam się do stanu agonii ruchowo czynnościowej i czynności te wykonuję dosłownie
śpiąc. Pojazd który był celem głównym i te niby na części, rozkręcam śrubkę obok śrubki i
podwórko znajomych zamieniam w Szrot. Proszą mnie wreszcie, aby zrobić z tym porządek i
niestety muszę to zrobić. Najpierw jednak wreszcie idę do domu. Przymusowo padam do snu
wyłączając organizm z powodu wyczerpania. Kąpiel, posiłek, Amfetamina i powrót na pole walki.
Wiem! Zdaje sobie sprawę, że to co wyrabiam jest głupie i chcąc jak gdyby uzdrowić sytuację,
sprzątam podwórko znajomych wywożąc wszystko na złom. nie ma nawet mowy o odstawieniu
Amfetaminy, to jedno jest pewne i nie podlega dyskusji. Amfetamina zabrała mnie w świat, z
którego dobrowolnie nie wrócę. Koledzy ze świata przestępczego podchodzili do moich wyczynów
z dużą dozą humoru, ale wreszcie domagali się mojego uczestnictwa w niektórych sprawach.
Bardzo mi to komplikowało świat komfortu marzeniowo życzeniowych transów na haju i
tłumaczyłem swoje zachowanie brakiem samochodu, który potrzebuję do egzystencji. Efekt jest
taki, że dostaje do dyspozycji Poloneza Caro koloru czerwonego, który nowy nie jest, ale w środku
łącznie z silnikiem wszystko jest nowe. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Zwłaszcza, że samochód wyposażony jest w nowoczesny głośno grający sprzęt z subwooferem
basowym w bagażniku.
„ Ona miała szesnaście lat, chciała poznać życie i świat” … Monika była piękną wysoką blond
pięknością o włosach Anioła! Miała duże powodzenie u płci przeciwnej , wybrała mnie. Poznaliśmy
się w sposób jaki da się czasem wyczytać w powieściach „Harlekin”. Było kilku złych Ludzi,
którzy chcieli wykorzystać jej urodę do swoich celów i byłem Ja! Nie! Nie przyjechałem na białym
koniu, ale Czerwonym Polonezem Caro i byłem tak nawąchany Amfetaminą, że gdy mówiłem nikt
nie rozumiał o co mi chodzi. Mówiłem i mówiłem, wreszcie wszyscy mieli dość gościa który mówi
językiem, który przypomina bardziej chiński bardzo rzadki dialekt wojowników znad żółtej rzeki
niźli Polski i dziękowali Bogu, gdy odjeżdżałem zabierając ze sobą Monikę. Szybko też rozeszły się
wieści o wariacie, który jeździ polonezem, tak jakby chciał popełnić samobójstwo. Mówi szybciej
niż ktokolwiek inny i bezpieczniej chyba schodzić mu z drogi. Monika była bezpieczna,
przynajmniej w pewnym sensie i dostałem od niej to, czego każdy facet, gdy dostanie od kobiety
szuka tego później całe życie, inne są tylko porównywane. Kiedy byłem gdzieś w pobliżu wszyscy
o tym wiedzieli. Najpierw słychać było muzykę i chrobot subwoofera, potem jak pocisk rakietowy
pojawiał się Polonez Caro koloru czerwonego. Tego dnia zajechałem na stację PKP w Brwinowie
przepełniony męską dumą i chciałem poinformować cały świat, że ma nowego właściciela!

82
No niby, że mnie! Monika siedziała w najkrótszej mini spódniczce jaka kiedykolwiek widziałem na
fotelu pasażera i poprzez pootwierane na oścież drzwi muzyka słyszalna była w promieniu
kilometra. Stałem przed samochodem i zażyłem dwie ekstazy które miałem wypróbować, bo na
niemieckim rynku się nie przyjęły i chciano poznać opinię. Byłem zawiedziony! Nie ma to jak
nasza rodzinna Amfetamina, która ponoć jest najlepsza w Europie. Wyjąłem woreczek z białym
proszkiem, nasypałem na dach samochodu białą kreskę długości sznurówki od butów.
Zwinąłem banknot stu dolarowy i wciągnąłem tyle ile tylko dałem radę, a resztę ręką zrzuciłem na
ulicę, co rozwiał delikatny wiatr. Nie interesowało mnie co? Kto?
Sobie myśli, byłem w zupełnie innym swoim świecie. Zresztą i tak mało kto wiedział co się
wydarzyło. Widziałem zegar na stacji, który wydawał mi się tak prymitywny, jakby wisiał tam ze
sto lat. Widziałem Ludzi sterczących na peronie w ten ciepły Jesienny wieczór i nie wiem, dlaczego
było mi ich żal. Czułem się chyba po prostu od nich lepszy. Nagle stężenie chemii w moim
organizmie, dwie tabletki Berlińskiej Ekstazy i Amfetamina o mało nie pozbawiły mnie
przytomności. Poczułem takie tąpnięcie, że świadomość oderwała mnie od ciała, aby za chwilę
wrócić z kosmiczną magią wizualno słuchową. Głośna muzyka z głośników samochodu brzmiała
jak chóry Anielskie w Raju. Miałem na sobie nowy dres Adidasa i złoty łańcuch z przywieszką. W
ręku trzymałem miniaturowy telefon komórkowy wart kilka wypłat przeciętnego człowieka, a cała
kieszeń spodni mieściła banknoty stu dolarowe. Rozłożyłem szeroko ręce i krzyknąłem Jestem
Bogiem! Może tez nie był to krzyk, a naćpany bełkot mojego umysłu. W każdym razie gdy
podjechała Policja, aby mnie wylegitymować nic na mnie nie mieli. Miałem Prawo Jazdy,
dmuchałem w Balonik i byłem trzeźwy. Mimo wiec, że wyglądałem dziwnie kazano mi odjechać.
Nawet nie przyciszyłem muzyki w samochodzie i gdy odjeżdżałem Janusz Laskowski śpiewał
piosenkę pod tytułem „Żółty Jesienny Liść” z refrenem „Jesień wszystko odmieni” ( Policja! No
cóż takie były czasy!) (dowiedziałem się w innym czasie, że od tej ekstazy, którą zażyłem, w
Niemczech zmarło ponad dziesięć tysięcy osób. Zapadli po jej zażyciu w sen i jak informowała
Niemiecka Policja Stasi nie odzyskali funkcji życiowych. Ja! Miałem się za nieśmiertelnego, nie
bardzo mnie to przerażało.)
kilka następnych miesięcy to w moim życiu jeden wielki poligon doświadczalny. Rynek podziemia
zalewa potężna fala różnego rodzaju narkotyków i czasem nawet sami handlujący nie mają pojęcia
co wprowadzają do obiegu. Próbuję oprócz ciągle zażywanej Amfetaminy, Marihuany w kilku
odmianach i różnych domieszkach, haszyszu, kokainy i nawet zupełnie nieświadomie Heroiny. Kto
by pomyślał! Heroiny „Hera” Bogini Śmierci. Palona w postaci małej kulki na złotku i wdychana
przez szklana fifkę. Wszyscy wyobrażaliśmy sobie te zjawisko, jako przynależne długowłosym
brudasom na Centralnym ze strzykawką w ręku, a tu masz. Koledzy gdy się dowiedzieli, ze pale to
gówno siła zabrali mnie do domu i pilnowali abym rano przypadkiem tego nie dotknął. Faktycznie
czas pokazał, że każdy kto tego dotykał dłużej niż jeden raz, został niemal pogrzebany żywcem.
Taka sztuczka „Bogini Śmierci Hery” która odebrała tożsamość wielu wspaniałym Ludziom
wpychając ich do grobu żywcem. Nigdy więcej tego nie dotknąłem i na całe szczęście, a może
właśnie dlatego, że jej działanie w ogóle mi się nie podobało. Żaden narkotyk nie zrobił na mnie
wrażenia i choć próbowałem wielu, były to tylko przypadki, incydenty. Moim życiem zawładnęła
bezdyskusyjnie Amfetamina, problem jednak największy był w tym, że w żaden sposób nie
pasowało mi do niej słowo narkotyk. Narkomania to zjawisko, które było strasznie potępiane w
środowisku kryminalnym, przestępczym, złodziejskim i w ogóle. Nagle okazuje się, że biały
proszek jest wszędzie tam gdzie największe autorytety naszego środowiska i pieniądze.
Rzeczywiście pojęcie Narkomana zeszmaconego koszmarami życia, brudnego, śmierdzącego,
ze strzykawką w ręku. Żebrzącego o pieniądze i wzbudzającego pogardę w ogóle tu nie pasowało.
Biały proszek pojawiał się wszędzie tam gdzie grała muzyka, gdzie były piękne kobiety, pieniądze
i dobra zabawa, oraz nowoczesny styl zaimponowania tym , których nie było na to stać. Nigdy też
nie handlowałem narkotykami.

83
Nawet nie przyszłoby mi to do głowy, bo mogłoby zakłócić świat, w którym czułem się taki wolny,
szczęśliwy, ważny i pragnący ciągłej zabawy, z której byłem coraz bardziej znany. Szybko też się
rozeszło, że zawsze mam Amfetaminę i tam gdzie jestem jest zupełnie inny beztroski świat. Młodzi
ze świata prominentów i nie tylko lgnęli do mnie, jak muchy do lepu. Znajomość ze mną stawała
się czymś ważnym. Ciągle też otaczało mnie mnóstwo Ludzi, dobrych samochodów. No i niestety
ciekawości Policji. Kolega który niedawno wstąpił w szeregi policji Antyterrorystycznej, gdzie był
kierowcą i wiele słyszał, poprosił mnie o spotkanie.
Bał się tego spotkania jak diabli, ale wreszcie z zachowaniem wielkiej konspiracji, ostrzegł m nie
żebym zastanowił się co robię, bo cała Komenda Policji w Pruszkowie dudni tylko Michał! Michał!
Michał! Nie wiem czy tak było faktycznie i dlaczego? Czy kolega liczył na wdzięczność?
Ale pierwszy raz w życiu po Amfetaminie zamiast komfortu byłem w strasznej paranoi lęków.
Mówiłem ! To był czas doświadczeń wszystkiego, gdzie i z kim na ile mogę sobie pozwolić
i przede wszystkim jak zażywać Amfetaminę i w jakiej ilości, żeby omijać dziwne stany Paranoi, w
którą wpadałem coraz częściej. Odkryłem też czarna stronę działania Amfetaminy na mozg, i to że
pomaga ona w manipulacji innymi. Odkryłem tez, że zabiera mnie ona w świat, który jest tylko
wymysłem mojego umysłu. Świat fantazji całej mojej egzystencji i czasem dziecięcych pragnień,
które ożywały po zażyciu proszku, w głębi duszy wiedziałem o tym, ale stan w którym biały
proszek przestawał działać, albo co gorsza, gdy mi go zabrakło, był nie do zaakceptowania. Był
stanem gdy pojawiało się potworne cierpienie. Starałem się nie dopuszczać do tego i być sobie w
swoim zaczarowanym świecie komfortu i pewności siebie dodaje mi fakt , że alkohol może dla
mnie nie istnieć. Poczęstowany piwem mogę je sączyć cały dzień. Inna sprawa jest taka, że po
zażyciu Amfetaminy działanie Alkoholu zostaje całkowicie zniwelowane i jest nie odczuwalne.
Dodatkowo mam więc opinie Abstynenta, który zawsze dysponuje pojazdem i chętnie pomoże,
kiedy trzeba kogoś odwieźć, lub zawieźć. Taki porządny gość, który zawsze ma przy sobie
Amfetaminę. Kolejna strona medalu jest taka, że żyję trochę jak gdyby w kilku jaźniach ego i to
dosłownie . Kompletny paradoks, który nakręca masa wchłanianego przeze mnie narkotyku –
Amfetaminy. Jestem częstym bywalcem u starszych kolegów. Właściwie jednego u którego spotyka
się nas wielu niczym w dobrej parafii wiernych. Zaprawdę powiadam Wam! Ci! To dopiero potrafią
się bawić. Moja obecność tam jest wyróżnieniem. O czym często mi się przypomina ze względu na
młody wiek. Jeżeli ktoś z moich kolegów młodszych jest tam ze mną, to tylko dlatego, ze chce się
pochwalić znajomościami i nie zawsze spotyka się to z aprobata starszych. Problemem zaczyna być
to , żę każdy stary czy młody, taki czy siaki w pewnym momencie mówi dość i odpoczywa Ja nie!
Mnie wystarczy dosłownie moment snu. Kąpiel, baton na stacji benzynowej i napój energetyczny.
Oczywiście najpierw przed i po, Amfetamina w ogromnych ilościach. Funkcjonuję dosłownie jak
„Zombi”. Żywy trup mimo to jestem wszędzie i z każdym. Najlepiej jednak odnajduję się
za kierownicą samochodu z dudniącym na cały głos sprzętem odtwarzającym muzykę. Balansuje
między starszymi kolegami, a młodszymi, ale zawsze z taka dozą manipulacji, żebym mógł oddalić
się samochodem i za pomocą transu amfetaminowego odjechać do innego mojego świata,
do którego nikt nie miał dostępu. Jadąc samochodem muzykę pogłaśniam na full. Lekko muszę
mieć uchylone okno, mimo chłodu, bo świadomość, że inni mnie słyszą daje takie wrażenie, że mi
też zazdroszczą. Nauczyłem się od młodszych ode mnie, ale bardziej doświadczonych kierowców
ruszać z piskiem opon, wchodzić w zakręty na ręcznym hamulcu. Ogromna ilość Amfetaminy w
organizmie sprawia, że mam potwornie wyostrzone wszystkie zmysły. Mam wrażenie bycia
świetnym kierowcą i w rytm muzyki nawet biegi zmieniam z finezją. Mój mózg sprawia wrażenie,
jakby był podłączony do komputera samochodu i wszystkim sterował. Muzyka rozgłoszona do
oporu, po każdym zażyciu amfetaminy i zerwanie wozu z piskiem opon wprawia mnie w stan
Euforycznej hipnozy porównywalnej , tylko do ciągłego orgazmu. Znaczy się tak jest przez kilka
pierwszych dni, później brak snu deformuje w przeróżny sposób cała ekstazę. Mam wrażenie, że
nagle urwała mi się rura wydechowa i robię straszny hałas. Zatrzymuję się i sprawdzam, ale nic!

84
Wszystko ok! Nagle tez podczas jazdy odnoszę wrażenie, że każde kolo ma inną ilość powietrza
i samochód faluje z koła na koło, bujając całą budą. Przyciszam muzykę wsłuchuję się i nic.
Zatrzymuję samochód sprawdzam i sam nie wiem czy mogę ufać samemu sobie w to co widzę
i słyszę. Wiem! Zaczynam sobie zdawać sprawę, że mój mózg zaczyna domagać się snu
i postanawiam jechać do domu i nie brać Amfetaminy, dopóki się nie wyśpię i porządnie wreszcie
nie zjem. Oczy mam zaropiałe od tłustej mazi i bardzo mnie bolą. W ogóle nagle czuje potworne
zmęczenie i jest mi tak gorąco, że mógłbym się rozpuścić.
Czuje odparzeliny na pośladkach od ciągłego siedzenia w fotelu. Muszę szybko dojechać do domu!
Gdy już prawie wjeżdżam na parking osiedlowy, ktoś na drugim końcu ulicy macha mi ręką, żebym
jechał za nim. Jadę wtedy w stronę osoby, która w tak konspiracyjny wydawałoby się sposób mnie
wzywa.
Niestety na miejscu nie ma śladu po tej osobie i gdy ze złością zawracam, dostrzegam dopiero sto
metrów dalej na innej ulicy machającą do mnie postać. Jadę więc dalej, ale postać znowu się
rozpływa. Mam to w nosie, jestem bardzo zmęczony. Zawracam i jadę w kierunku swojego bloku
przy ulicy Pszczelińskiej. Jestem już prawie na miejscu, gdy w oddali dostrzegam wyraźnie
machająca ręka postać. Suma summarum kilka godzin jeżdżę za wołającymi mnie postaciami i nie
mogę dojechać do domu mimo potwornego zmęczenia. Mój mózg oszalał z wyczerpania i zdaje
sobie już z tego sprawę., postanawiam na nic nie zwracać uwagi i co by się nie działo jechać na
parking pod oknem mojego bloku. Budzę się wiele godzin później nad samym ranem faktycznie, na
parkingu pod blokiem, z głową na kierownicy samochodu. Całe szczęście dojechałem na miejsce
parkingowe, gdy organizm przymusowo pogrążył mnie w śnie. Miałem na ubraniu ślady
powypalane od żaru papierosów i popiół ze dwa centymetry na podłodze. Sąsiedzi widzieli mnie w
tej dziwnej sytuacji, ale wszyscy milczeli! Oni zawsze tak robią! Sen miałem już zaliczony!
Pozostała mi jeszcze kąpiel, przebierka, śniadanie, mały porządek w samochodzie i w drogę.
Musiałem być jednak czujny, bo sytuacja w odpowiednim momencie wracała jak zjawisko deja wu.
Faktycznie! „Jesień roku 1997 wszystko odmieni”. Można też ja uznać za zwiastun komplikacji
szarej amfetaminowej rzeczywistości, który objawił się pewnej nocy głośnym pukaniem do drzwi
mojego mieszkania. Jest to ten moment, gdy amfetaminowy ciąg zmusza mnie do snu. Dlatego
mam problem z rozpoznaniem stojącej w progu drzwi i klatki schodowej dziewczyny. Jest ona
pijaniutka ledwie ma silę mówić, ale wreszcie poznaje.! To Beata! Ta sama którą poznałem na
przepustce z ZK Grodzisk Mazowiecki i która była „Przyczyną” moich dalej kłopotów związanych
z niepowrotem do jednostki z mityngu „AA” pomyślałem sobie co tam, po tym wszystkim mam
prawo przynajmniej zaliczyć. Niech to będzie mała rekompensata, zwłaszcza, że ostatnio rzadko w
moim łóżku nie ma żadnej kobiety, gdy przyjeżdżam wypocząć. Narkotyki i seks to dwie półkule
tego samego świata, gdzie mózg dominuje nad ciałem w taki sposób, że mimo ciągłej ekstazy-
rozkoszy człowiek i tak czuje się samotny. Samotność w którą mnie wpędza obsesja narkotykowego
świata iluzji, teraz w tym momencie zaspokaja obecność pijanej Beaty. Beata opowiada mi, że
widziała mnie gdzieś an stacji benzynowej „CPN” i choć nie miała śmiałości podejść, to obsesyjnie
o tym myślała, aż nabrała animuszu po większej ilości wypitego alkoholu. Okazało się też, ze Beata
wyszła za mąż i urodziła córkę, gdzie dalej szybko owdowiała i żyje z dzieckiem w nie najlepszych
warunkach rodzinnego domu. Wiele tez tłumaczyła mi ta sytuacja, jej obecność u mnie w
poszukiwaniu życiowego punktu zaczepienia i Amfetaminowa szarmancja, plus chęć seksu
nakłoniła mnie do podjęcia decyzji. Tatko rozstał się ze swoja drugą żoną i być może przydałaby się
kobieca ręka w mieszkaniu. Beata zamieszkała ze mną! Miał to być tylko pomocny gest, gdzie
każda ze stron czerpie jakąś korzyść, ale wiecie jak to jest. ( byłem po prostu dużym dzieckiem
i dostałem zabawkę, która myślała, mówiła i była sprytniejsza ode mnie). Miała bowiem mimo
wszystko jakiś cel! Ja nie! No może oprócz konieczności zażywania Amfetaminy. Ogólnie dla mnie
też wiele się nie zmieniło. Beata zamieszkiwała z Córka u mnie w mieszkaniu. Ja! Bywałem tam
rzadkością i raczej tylko z konieczności odespania Amfetaminowej Euforii.

85
Miałem dużo koleżanek zarabiających uprawiając prostytucje, czy jak to zwał i korzystałem z
możliwości zabawy przy każdej okazji. Byłem nawąchany Amfetaminą na każdej możliwej
imprezie i próbowałem dorównać w tej kwestii moim starszym znajomym. Uprawiałem naćpany
seks z każdą kobietą, która miała na to ochotę i uważałem to za konieczność nadrabiania, że tak
powiem chudych lat. Beata miała jednak na ten temat zupełnie inne zdanie i wynikające z tego
nieporozumienia przekładały się na to, że miałem wcale ochoty wracać do domu. 13 grudnia 1997 r.
siedzę w samochodzie wyczerpany jak nigdy wcześniej, lub tez może inaczej!
Gdyż ciągle niezadowolonej Beaty, bo i co mam jej powiedzieć. Przecież i tak nie pojadę do domu,
aby w tym stanie słuchać ciągłego ględzenia. Zresztą jest początek weekendu i zanosi się an ostry
balet. Znajomi z ulicy Wiejskiej urządzają jakiś bankiecik i cała ulica Wiejska przy sklepie nocnym
Liloka obstawiona jest naszymi samochodami.

Właściwie jest już późna noc, prawie rano, gdy siedzę za kierownicą swojego nowo nabytego
samochodu marki BMW. Nie mogę się nim nacieszyć , choć stan techniczny ma fatalny, zwłaszcza
opony. Są tak zdarte, że widać druty, ale przecież to BMW serii 3 tak zwany Rekin. Dźwięk silnika
tej maszyny w połączeniu z potężna dawka Amfetaminy, którą zażyłem i świetnym
stereofonicznym sprzętem grającym. To mieszanka turbo kosmicznego promieniowania elektronów
mózgowych i za nic, nikt nie wyjąłby mnie zza kierownicy tego samochodu. Problem jest taki,
że zmęczenie tego dnia jest ogromne i mimo mocnego działania Amfetaminy w organizmie, strona
zmęczenia przeciwdziała. Zaczynam mieć dziwne paranoiczne lęki i w środku zaczynam drżeć cały.
Młodzi zapraszają mnie do lokalu, w którym bawią się imprezowicze, ale mam takie lęki, że chcę
być tylko sam w swoim samochodzie. Ktoś dostrzega moje dziwne zachowanie i zaiste wewnątrz
calusieńki się trzęsę, wręcz dygocze proszę więc o przyniesienie piwa. Wypijam dwie butelki i mam
nadzieje, że w tym stanie działanie Alkoholu trochę mnie wyciszy, niestety nie tym razem, czuje się
bardzo źle. Zawsze w takich lub podobnych momentach myślałem o Monice, gdy była obok mnie
czułem ukojenie, bliskość nieznanego mi ciepła i potrzeby jego. Zadzwoniłem do Moniki, która
mieszkała w pobliżu i jak zawsze mogłem na nią liczyć. Było już widno, ale Monika i tak bez
względu na godzinę i senna porę przyszła do mnie do samochodu. Przeraziła mnie trochę, bo oto
mój śliczny blond aniołek miał krótko ścięte włosy i zafarbowane na czarno. Pomyślałem, że
wygląda jak sama śmierć, albo jej bliska kuzynka. Pomyślałem, że pojedziemy w kierunku
Pruszkowa i podjedziemy do Mamy pożyczyć jakieś pieniądze. Pora była już odpowiednia.
Właściwie nie miałem już ani grosza. Nie miałem Amfetaminy i nic innego bym nie wymyślił!
Czułem się też coraz gorzej włączyłem silnik samochodu, pogłośniłem muzykę na cały regulator,
puściłem oko do Moniki i z wolna ruszyłem. Jechałem bardzo powoli, ostrożnie. Dopiero gdy
wyjechałem na główna drogę, wcisnąłem pedał gazu i piskiem opon pomknąłem do przodu.
Grudzień tego roku był nijaki. Razem z nabieraniem prędkości przez auto lunął też straszny deszcz.
Pobocze było całe w stojących kałużach, a krople spadającej wody dudniły o karoserie samochodu.
Bardzo możliwe, że Aniołowie tego dnia bardzo płakali! Możliwe też, że to taka postać
przeznaczenia, dostała się tu na ziemię, w pod Pruszkowskie Kanie Helenowskie. Widzę potwornie
dużego Anioła z białymi skrzydłami, który zstępuje z niebios wprost do mnie. Anioł trzyma w reku
piłę mechaniczną i tnąc blachę samochodu tworzy blask iskier zamieniając go w strażaka. Nie mam
pewności czy to co widzę jest wytworem mojego śpiącego mózgu, czy inny diabeł. Słyszę straszny
brzęk rozginanej blachy i w jednej chwili czuje potworny ból. Tracę świadomość i na krótko chwilę
odzyskuje ją, gdy na ziemię przyciąga on ponownie mnie i moje ciało w obecności Ludzi w białych
kitlach wkładających mnie na nosze. Dostaje zastrzyk i odpływam z widokiem stojącego w oddali
Policjanta i powtarzającego pytanie; Kto prowadził samochód? Kto prowadził samochód? Kto
prowadził samochód? Ja wybełkotałem i wszystko zniknęło. Widzę jakiś potworny koszmar, jest
tak straszny, ze czegoś takiego nigdy jeszcze nie widziałem, ani nie czułem, ale nie mam pojęcia co
to jest. Ooooooooo! Jezuniu!

86
Słysze potworny krzyk przerażenia, gdzieś obok mnie i nagle otwieram oczy całe zalane łzami.
Boję się! Tak strasznie się boję! Nie wiem dlaczego? Nie mam pojęcia co się dzieje, ale wiem, że
jestem w szpitalu. Przypominam sobie jak leżę wśród reflektorów i czując potworny ból widzę, jak
ludzie w białych kitlach rozcinają i zdzierają ze mnie ubranie. Strasznie wszyscy krzyczą, ale trwa
to tylko ułamki sekundy po czym znikam. Nie wiem kompletnie co się stało, albo było to tak
straszne, że mózg zabrania mi to pamiętać. Leżę na szpitalnym łóżku. Rozebrany od pasa w gorę z
obnażonymi tatuażami i w obu moich rekach są wbite igły podłączone do kroplówek.
W ogóle jestem podłączony do mnóstwa kabli i pikającej denerwująco aparatury, ale nie mogę leżeć
spokojnie, bo strasznie, ale to strasznie chce mi się siku. Rozglądam się dookoła i widzę dwie
bardzo młode i bardzo ładne pielęgniarki, których bardzo wstydzę się poinformować o swojej
fizjologicznej potrzebie. Odchylam lekko obleczony w poszewkę koc i delikatnie opuszczam nogę
dotykając podłogi.
Dalej robię to samo z drugą nogą i próbuje stanąć. Efekt jest taki, że padam z hukiem na podłogę,
wyrywając z siebie wszystkie kable, gdzie z pomocą przychodzą mi przestraszone kobiety.
Dostaje straszną burę, ale jest to nic w porównaniu z tym, że muszę w ich obecności oddać mocz do
„Kaczki”. Myślałem, że naprawdę zejdę, gdy blaszana bańka była pełna, a mnie nadal się chciało
siku. W końcu jednak miałem to za sobą. Pielęgniarki nie chciały mi powiedzieć nic na temat tego
co spowodowało mój pobyt w szpitalu, a ja oprócz tego, że jechałem samochodem nie pamiętałem
nic. Podświadomość podsuwała mi różne scenariusze,, ale pewien nie byłem niczego.
Poinformowano mnie tylko, że gdy spałem, była u mnie Mama z Bratem i że na korytarzu dopytuje
się o mnie mnóstwo młodych Ludzi, którzy na razie nie mogą wejść na „OIOM”. Poza tym byłem
dwa dni nieprzytomny,. Spałem i o wszystkim decyduje lekarz prowadzący. Trzeba czekać.
Następnego dnia lekarz prowadzący zadecydował o przeniesieniu mnie z intensywnej terapii na sale
ogólną. Zanim jednak wpuszczono odwiedzających oczekujących mnie gości, najpierw odwiedził
mnie Policyjny Prokurator. Facet był młody, wysoki i ubrany na czarno, jakby wrócił z pogrzebu.
Z całą pewnością reprezentował powagę sytuacji. Usiadł przy moim łóżku i wręczył mi teczkę
z aktami sprawy do zapoznania się przed przedstawieniem oficjalnie zarzutu nieświadomego –
nieumyślnego spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Pod wpływem małej ilości
alkoholu 0,06 promila. Nie dostosowując prędkości jazdy pojazdu do posiadanych umiejętności.
Przeglądam Akta Sprawy i na stronie z napisem doprowadził do spowodowania nieumyślnej
śmierci Moniki S. doznaję potwornego szoku. Widzę w środku swojej głowy stop klatki potwornej
tragedii opartej na faktach czytanych dokumentów. Niczego nie byłem pewien, ale mózg
wyświetlał mi filmy tak straszne, ze nie był w stanie przerabiać odczuwane bólu. Byłem okropnie
potłuczony, przy prędkości stu kilometrów na godzinę uderzyłem w drzewo i miałem rozerwaną
kość łonową. Nie miałem żadnego członka ciała, które nie byłoby obolałe, ale ból psychiczny
przykrywał wszystkie inne. Słabo, albo bardzo słabo pamiętałem całe zdarzenie, ale przyznałem się
do popełnionego czynu i podpisałem protokoły. Nie było sensu zaprzeczać, poza tym miałem tak
potworne miałem tak potworne wyrzuty sumienia, że nawet nie śmiałbym. Prokurator wychodząc
z pomieszczenia powiedział do mnie, Michał! Wiele Ci można zarzucić, ale to był naprawdę
wypadek i jako kierowca bardzo ci współczuję. Kiedy wreszcie wpuszczono do mnie kolegów
i koleżanki, pierwsze o co zapytałem to była Amfetamina. Dostałem plastikowy kubek z Pepsi
z domieszką dużej ilości białego proszku. Wypiłem zawartość i wezwałem lekarza. Poprosiłem
o wypis ze szpitala. Tego jak się czułem w środku swojej głowy nie jestem w stanie opisać.
Elektrony mózgowe detonowały jeden po drugim, a łzy zamiast z oczu płynęły z serca wypalając
w nim dziury. Podpisałem oświadczenie, że opuszczam szpital na własne żądanie, mimo realnego
zagrożenia życia, o czym zostałem poinformowany. Ponownie wypiłem Pepsi z dużą ilością
Amfetaminy, koledzy przywieźli mi ubranie. Pomogli się ubrać co łatwe nie było i zawieźli mnie do
domu z zaopatrzeniem w środek przeciwbólowy w postaci Amfetaminy. Gdy koledzy wnieśli mnie
na rękach do mieszkania Beata była wściekła.

87
Śmierć Moniki nie robiła na niej wrażenia i uważała to za zdradę z mojej strony. Jej zachowanie
sprawiło, że znajomi opuścili mieszkanie. Po czym z wielka powaga przedstawiła mi
zaświadczenie lekarskie z którego wynikało, że jest w ciąży. Będziesz tatą Michale! Chciałem być
dumny i móc się cieszyć, ale najpierw zażyłem „Lekarstwo”. Byłem obolały i nafaszerowany
Amfetaminą. Leżałem w łóżku kurując obolałe członki ciała i zarazem narkotyk sprawiał burzę
myśli w mojej głowie przemykających z ogromną prędkością. Pierwszy raz mogłem powiedzieć z
całą pewnością, że myślenie boli. Czułem się jakbym miał zapalenie myślowe mózgu i żadnej z
tych myśli nie dało się zatrzymać na dłużej.
Niektórych nawet nie potrafiłem rozpoznać. Po prostu przemykały nakładając się jedna na drugą,
powodując zator myślowy. Jednocześnie stawiając mózg cały czas w gotowości bojowej, nie
wiadomo do czego. Czułem się dosłownie jakbym leżał na łóżku i głowę miał podłączoną do prądu.
Niestety przemykały mi też przez głowę kadry czarnych palących się kadr kliszy filmu i było to
jedyne co mogłem rozpoznać, były to ogromne wyrzuty sumienia. Czekałem też kiedy moja głowa
po prostu wybuchnie!

Nie mogłem przestać zażywać Amfetaminy, a jednocześnie potrzebowałem odrobiny snu, dlatego
Beata załatwiła mi „Relanium” i jakieś inne psychotropy, które zażywałem na przemian
z Amfetaminą. Najgorszy do zniesienia był dla mnie dzień pogrzebu Moniki, to znaczy
świadomość, że ta ceremonia właśnie się odbywa. Nawet gdybym dał radę fizycznie radę, to i tak
nie miałbym odwagi tam iść. Byłem wszak nieumyślnym, ale jednak sprawca wypadku. Nie
byłbym w stanie wytrzymać wzroku rodziny Monisi, a zwłaszcza rodziców. Była ona jedyną córką
(jedynaczką), a tato jej pracował w organizującym pochówek biurze pogrzebowym. Nie wiem nie
jestem specjalistą i nie mam pojęcia jak skonstruowany jest ludzki mózg, ale mój w pewnym
momencie chyba w jakiejś części eksplodował, powyłączał wszystkie światła na ziemi i zabrał mnie
w najstraszliwsze miejsce jakie umiał sobie wyobrazić. Bardzo możliwe, że to właśnie jest piekło!
Mój mózg smażył się żywcem, a Amfetamina była produktem ubocznym piekielnego pieca, która
potęgowała cierpienia. „ moje życie imperium czasu, które przecieka przez palce i tylko ja istnieję
sam przeciwko sobie”. Nie wiem kto był autorem tych słów zapamiętanych przeze mnie po
przeczytaniu na ścianie jednego z Oddziałów Warszawskiej Białołęki, ale dla mnie był on
Prorokiem. Wojtek Milimetr, największy i najwyższy chłop jakiego znam i zarazem o największym
sercu, trochę taki „Wojtek Serce”, chcąc przerwać ten mój letarg uśpionego człowieczeństwa,
wykupił mi miejsce na imprezie Sylwestrowej w Brwinowskiej Restauracji „Marago”. Mieli tam
być sami swoi, cały kwiat naszej miejscowej Ferajny. Dałem się więc w końcu namówić i byłem
zmuszony niejako do wyjścia tego dnia z domu. Byłem całkowicie odłączony od rzeczywistości
i nie miałem pojęcia czego się spodziewać po prostu potrzebowałem wyjść z domu i Wojtek mi
w tym pomógł. Fizycznie może też i byłem na imprezie, ale psychicznie zupełnie gdzie indziej,
byłem dosłownie sto metrów dalej. Na cmentarzu ogrodzonym niewysokim ceglanym murem
i jeszcze w miarę świeżo zasypanym grobie. Czekałem chyba tylko, aż diabeł podpali lont, lub
może on już się palił i czekałem na detonacje. Podszedł do mnie mój młodszy kolega
o pseudonimie „Monstrum”. Widział moja izolację i pewnie też był ciekaw rozmowy ze mną na
temat wypadku. Byłem tam Michał mówi, byłem tam z młodym „Budzikiem' i widziałem to
miejsce. Wszędzie było pełno krwi zasypanej piachem i włosy w drzewie. Dokładnie tego było mi
potrzeba w tym momencie, dalej już nie słuchałem. Otworzyłem butelkę „Smirnoffa”.piłem
kieliszek za kieliszkiem. Czegoś takiego od bardzo dawna nie robiłem. Zaledwie sporadycznie w
towarzystwie starszych kolegów i pod ich kuratelą. Komentarz rozległ się echem po całej sali
Sylwestrowej wśród osób, z którymi znaliśmy się od lat. Oooo Kurwa!!! faktycznie określenie było
trafne, nawet nie wiem kiedy rzuciłem pusta butelką w ścianę i zażądałem następnej. Działy się tam
też różne inne rzeczy, ale niestety nic więcej nie pamiętam. Gdy odzyskują jako taką świadomość
akcja dzieje się na cmentarzu.

88
Leżę między grobem Moniki, a sąsiednim grobem i pierwsze co robię to sięgam do kieszenie
spodni po Amfetaminę i zażywam spora jej ilość popijając wódką, której mam pełną 3/4 butelkę.
Wpadam w jakiś trans, który zabiera mnie do innego świata. Wkładam na czubek Krzyża czapkę i
owijam go szalikiem, aby Monice było ciepło, zakopuję w piachu na jej grobie telefon komórkowy,
abym mógł do niej zadzwonić. Wreszcie wydaje mi się, że Moniki nie ma w grobie, że jest to jakiś
większy spisek kościoła z przestępcami i chcą mi Ją zabrać! Dalej żądam od Boga, aby
zmartwychwstał mi Monikę tak jak Łazarza, a Ja wchodzę do grobu na zamianę. Ciągle tez
zażywam Amfetaminę i popijam mocna wódką Smirnoffa pogłębiając psycho zniekształcony
widziany w mojej głowie obraz świata.
Jestem więźniem samego siebie idącym w kierunku cierpienia i napędzaniu się w tym kierunku.
Widzę zmartwychwstałych Ludzi. Wyszli z grobów i przyglądają się mi. Plączę i mówię do nich,
proszę o pomoc, ale milczą. Później dowiaduje się, że jestem powodem zbiegowiska wszystkich,
głównie kobiet odwiedzających rodzinne groby. Nikt się nie odzywa, bo i sytuacja nie jest
normalna. Wreszcie reagują moi koledzy i zabierają mnie z tego miejsca do domu. Naprawdę w
samą porę, bo pewnie byłbym tam po prostu zamarzł. Sytuacja trwała około dwóch dni. Jest to tez
ten czas, gdy postanawiam zmienić swoje życie, dla Moniki, dla siebie w ogóle będę miał przecież
syna, o czym już wiem po wizycie Beaty na USG.
Informuje o tym fakcie starszych znajomych i dostaję błogosławieństwo! Młodzi zaś, wszystkiego
wiedzieć nie muszą. Zwłaszcza, że nie potrafię zmienić jednego mianowicie odstawić Alkoholu
i Amfetaminy. Teraz wiem na pewno, że wolałbym umrzeć niż doprowadzić stan mojego umysłu do
normalności.
Nie byłbym w stanie tego znieść i nie miałbym też po prostu siły żyć. TYLKO SKĄD BRAĆ NA
TO PIENIĄDZE??? Moi młodsi koledzy, dla nich jestem kimś. Osoba która doradzi, pomoże w
razie potrzeby i przede wszystkim świetnym kompanem do zabawy i dobrze, bo Amfetamina
kosztuje, teraz to wiem. Inaczej ma się sprawa z Alkoholem, bo kiedy młodzi kończą zabawę
Weekendową z Amfetaminą i piwkowaniem, przenoszę się do Ferajny. Starych kumpli spod
sklepów Brwinowskich tu to zawsze ktoś postawi, albo po prostu straci zakupy. Kiedy długo biorę
Amfetaminę i nagle ja odstawiam, to tak jakby ktoś wyłączył mi wtyczkę z prądu i jedyne co
jeszcze pomaga to Alkohol. Kiedy piję Alkohol wracam do agresji, urwanych filmów, tudzież utraty
przytomności. Porwanych i zakrwawionych koszulek. Mnóstwa niekontrolowanych konfliktów.
Kiedy mieszam wszystkie gatunki Alkoholu z domieszka Amfetaminy. Okazuje się, że moje
dotychczasowe transy psychotyczne łączą się z kilkudniowym skondensowanym pojęciem kaca.
Wówczas doznaję jakby delirium psycho Amfetaminowego i jest to zjawisko coraz częstsze.
Doznaje panicznego strachu, jest wojna, która dostrzegam dopiero teraz i to wrogowie załatwili
Monikę! Załatwili Monikę, a teraz chcą załatwić wszystkich innych i pozamieniać ich swoimi
Ludźmi. Bardzo możliwe, że to żołnierze Armii Czeczeńskiej nas atakują. Wszystkie książki, które
przeczytałem, a nie było ich mało, wiadomości telewizyjne i informacje o wojnach na świecie.
Wiadomości z gazet o działalności przestępstw zorganizowanych i inne rzeczy zlewają mi się
w jeden chaotyczny udar mózgu. Nie potrafię tego inaczej nazwać i sam nie wiem co się ze mną
dzieje,. Wiem jedno! Nie jest to pierwszy raz, ale teraz jestem bliski śmierci, bliski śmierci ze
strachu! Wpadam na komisariat w Brwinowie z prośbą o ratunek! Jest wojna, chcą mnie zabić
i podmienić! Krzyczę! Policjanci są w szoku. Milczą i czekają co będzie dalej. Wreszcie rzucam się
an jednego z nich i wpadam w taki szał, że sam nie wiem o co mi chodzi. Policjanci, którzy znają
mnie od lat starają się mnie nie bić, ale robią wszystko, aby mnie obezwładnić.
Po czym wzywają Karetkę Pogotowia Ratunkowego. Moje błędne oczy i bezsens wypowiadanych
słów nie pozostawiają wątpliwości, że konieczna jest interwencja Lekarza. Widok Lekarza
w białym fartuchu ponownie wprowadza mnie w stan agresji. Boję się go. Moim zdaniem to wróg.
Wynika z tego straszna szarpanina. Nie może mnie utrzymać kilku facetów. O mało też nie łamię
sobie nadgarstków, na których mam zapięte kajdanki.

89
Dopiero zastrzyk powoduje, że się powoli wyłączam. Całkowicie tracę siły i odpływam. Budzę się
na szpitalnym łóżku sali ścisłej obserwacji Oddziału Psychiatryczno Detoksykacyjnego w
Pruszkowskich Tworkach. Ręce i nogi mam związane sznurkami, w żyłach podłączone kroplówki i
przy moim łóżku stoi najpiękniejsza kobieta jakakolwiek widziałem. Wyspałem się i jestem silnie
otumaniony lekami, ale to nie są zwidy. Kobieta która widzę to Pani Doktor Bączkowska,
Ordynator tego specyficznego oddziału. Przeprasza, że jestem związany, ale to dla mojego dobra.
Bala się, że zrobię sobie krzywdę. Sobie albo komuś. Mówię logicznie. Całe zło odeszło i teraz
jestem po prostu zmęczony. Mogę też kontynuować leczenie w innej sali, bez tych strasznie
wyglądających sznurków. Jako podopieczny Pani Doktor Bączkowskiej spędzam w szpitalu
dziewięć dni.
W dniu wypisu przeprowadza też rozmowę z Mamą i Beatą, które po mnie przyjechały. Diagnoza
jest taka, że o dziwo, że organy takie jak wątroba mam zdrowe i fizycznie trzymam się w miarę, to
na pewno jeżeli nie przestanę pić alkoholu i brać Amfetaminy dostane po prostu obłędu. Nie chce
tego słuchać i wychodzę ze szpitala dopiero po przepisaniu mi i zażyciu proszków
psychotropowych. Nie ma też dla mnie znaczenia kto to mówi. Czuje się fatalnie i bez sil witalnych
do życia. Jedyne co mnie napawa iskrą nadziei to fakt, że zostanę Tatą. Przeraziłem się też nie na
żarty kołomyją w mózgu i amfetaminową psychozą napędzaną być może jakąś diagnozą w
początkowym stadium delirium.

Zdarzały mi się już podobne zjawiska w głowie, ale zawsze pozostawały one tylko tam i mijały
w miarę szybko i nie miały tak drastycznego przebiegu widocznego na zewnątrz. Zawsze była to
tylko moja tajemnica i byłem pewien, że to przypadek wynikający po prostu z przemęczenia
umysłu. Tym razem było inaczej.
Ponieważ długo nie byłem w stanie utrzymać stanu całkowitej czystości umysłu, nawet jeżeli
otumaniały mnie proszki psychotropowe, a organizm odespał całe zło budząc się tylko na posiłki.
Musiałem wyjść z domu.
Musiałem wyjść z domu oznaczało dla mnie spacer do Rynku Brwinowskiego miasta i spotkanie
z miejscową Ferajną stojącą pod sklepem monopolowym. Pierwszego dnia wypiłem może dwie
szklaneczki wina, które zmierzały się z psychotropami w organizmie i zadowolony z kontroli nad
sytuacją wróciłem do domu na dobry obiadek. Następnego dnia i jeszcze następnego sytuacja
wyglądała podobnie, choć byłem o krok, aby wypić jedna szklaneczkę za dużo. Zaniosłem nawet
awizo na pocztę i odebrałem wezwanie do Sadu czy Prokuratury. Nie martwiło mnie to zbytnio, bo
przecież byłem trzeźwy, nie naćpany i z postanowieniem normalnego życia. Nie wiedziałem jeszcze
co to dla mnie znaczy życie normalne, ale miałem dość wszystkiego co działo się w nim do tej pory.
Kolejnego dnia postanowiłem wynagrodzić sobie, trochę szlachetne postanowienie, oraz
umiejętność kontroli nad piciem, jedną szklaneczką taniego wina. Rano miałem potwornego kaca
i nic prawie nie pamiętałem z poprzedniego dnia. Pomyślałem, że to na pewno wina złej jakości
trunku i prawie natychmiast udałem się w kierunku rynku naszego miasta aby złagodzić kaca,
klinem. Ferajna z kategorii „kopsnij szluga” i „ziomuś poratuj chorych” - to w B... kasta znana
nawet w okolicach i o każdej porze dnia i nocy można było liczyć jeden na drugiego. Można było
liczyć na pomoc w „klinowaniu” kaca, to na pewno. Inne sprawy, to różnie. Wróciłem bardzo
szybko do podartych, zakrwawionych koszulek i całkowitej utraty kontroli nad tym co się dzieje.
Kiedy robiłem z siebie idiotę i z ogromną agresją zaczepiałem ludzi w mieście, wszyscy klepali
mnie po plecach i pili za moje zdrowie, po prostu miał kto stawiać. Gdy jednak przyszedł czas aby
stawić się na wezwanie w sądzie, nikt nie poklepał mnie po plecach. Nie byłem w stanie wsiąść do
pociągu, skondensowane objawy odstawienia nazywane „porannym kacem”, były tak dokuczliwe,
że idąc na dworzec PKP musiałem podtrzymać się barierek. Cały czas trząsłem się! Nogi, ręce ale
i w środku miałem odruchy wymiotne, ścisk gardła i być może klatki piersiowej oraz wysoką
gorączkę.

90
Musiałem, po prostu musiałem iść parę metrów dalej do rynku, wypić małego klina i poprosić żeby
ktoś z kolegów pojechał ze mną. Gdy o to poprosiłem, udawali, że nie słyszą, lekceważyli moją
prośbę głupim - „pij bo w ryj”. Było to żartobliwe, ale niekoniecznie dla mnie. Każdym raptem
miał sprawy ważniejsze albo udawali tak pijanych, że niby nie ma siły.
Siły, ja też wkrótce nie miałem, za to byłem cały w wymiocinach, miałem podartą koszulkę, całą
we krwi i jeszcze gorszego kaca. Miałem też wystawiony nakaz zatrzymania i doprowadzenia do
sądu, przez organy ścigania.
Policja, to szlachetna instytucja, dla nich byłem tym M... na którego trzeba uważać szczególnie.
Byłe przepitym, wrakiem człowieka ale moment zatrzymania godny „Mafiozy”. Cały rynek mojego
miasta zapiszczał razem z oponami hamującego przy mnie radiowozu. Stój bo strzelam, ręce na
samochód, nogi szeroko, głowa nisko i wsiadaj do radiowozu – brzmiały słowa policjanta.
Myślę sobie i dobrze, tak będą mnie postrzegali jacyś gapie i środowisko podkultury więziennej.
Taka reklama.
Kilka miesięcy później sędzia Barbara Piwnik, skazuje mnie w Sądzie rejonowym dla W – wy
Mokotowa, na dwa i pół roku więzienia z uchyleniem Aresztu Śledczego na okoliczność
rozwiązania ciąży prze moją konkubinę. Dosłownie kilka dni przed wypadkiem samochodowym
z moim udziałem, kiedy to byłe potwornie naćpany i owiany swoimi wizjami, znalazłem się
w miejscu kradzieży samochodu i nie byłem bez winy. Nie miałem siły uciekać, zostałem
zatrzymany przez Policję. Prawo miało zupełnie inną wizję tej sytuacji niż ja, i zupełnie realny
wyrok.
Mając w pamięci horror odstawianego alkoholu i to co przeżyłem pierwszy miesiąc po
Aresztowaniu oraz ostatnie dni przed zatrzymaniem i fakt, że zawsze od razu po wyjściu
z więzienia mam jakby, większe zasoby finansowe i potrzebę powrotu jednak do amfetaminy.
Brakowało mi moich fantazji napędzanych tym narkotykiem i uważałem to za mniejsze aczkolwiek
bardziej kosztowne, zło.
Wychodząc z więzienia miałem jakieś drobne, na dojazd do domu, które miały natychmiast
przeliczenie najpierw na piwo, bo to przecież nie alkohol i dalej na amfetaminę. Dużym wsparciem
byli mi jak zawsze rodzice i trafił mi się akurat początek weekendu.
Gdzie młodsi koledzy uważali wręcz za punkt honoru wsparcia starszego kumpla który wyszedł
z więzienia. Wsparciem było oczywiście wspólne zażywanie białego proszku, sącząc piwo
i świetnie się bawiąc. Zabawa oczywiście kończyła się wraz z pieniędzmi a pozostawała
niewyobrażalna chęć dalszego ćpania. Błąkałem się więc z miejsca w miejsce pożyczając pieniądze,
naciągając innych, oszukując i czasem okradając.
29.08.1998r.
W szpitalu Pruszkowskim na Wrzesinku, w oddziale Położniczym, przyszedł na świat mój syn.
Przysięgam, że był to pierwszy, najpiękniejszy dzień w moim życiu. Gdy odbierałem B... i synka
ze szpitala była ze mną moja Mamcia i to mama wzięła go pierwsza na ręce, z wielką Babciną
dumą, patrząc następnie w moje oczy. Wszystko stało się jasne, byłe strasznie naćpany, od wielu
dni, a obecność Mamy dobrze zaplanowana. Mamcia chciała mieć pewność, że dowiozę dziecko do
domu, oddała mi syna do rąk i ruszyliśmy w stronę zaparkowanego przed szpitalem mamy
samochodu. Trzymałem na rękach synka i pękałem z dumy, poczułem tak silną więź z tym
maleństwem, że nie pochodziła ona z tego świata. Była to miłość potężna, wymagająca
odpowiedzialności Ojcowskiej, która została mi darowana od samego Boga, miłość której nigdy nic
nie ugasi. Synkowi dałem na imię Hubert, od Św. Huberta, patrona myśliwych, tych którzy myślą
i odpowiadają za życie innych.
Hubert, mój syn sprawił, że nabrałem większego szacunku do moich rodziców. Nie zdawałem
sobie bowiem wcześniej sprawy, że miłość do własnego dziecka ma tak wielka moc! Prostota mojej
duchowości i ciągłego odurzenia czyniła punkt zapłodnienia i sam „cud” narodzin, czymś nie
wyobrażalnie odległym od prymitywizmu mojego życia.

91
Nie mogłem wręcz pojąc, zastanawiając się nad tym względzie, jakobym był w stanie dokonać
niejako Biblijnej misji przetrwania Ludzkości, mógłbym mieć poważne wątpliwości. Mógłbym i
miałem do momentu narodzin synka, bo teraz, gdy jestem w domu i trzymam na rękach dziecko,
które jest dosłownie mniejszą kopią mnie samego, dane mi jest poczuć taką niezwykłość, która
wychodzi poza zwykły stan umysłu. Myślę, że wtedy mój duch, rozpalił maleńki płomyk nadziei z
prawie wygasłej iskierki. Nie rozumiem tego, ale wiem na pewno, że te maleńkie dziecię, mój syn
Hubert sprawił, że razem z nim narodziła się we mnie przewaga potrzeby życia nad bezsensowną
pustką śmierci, która czułem to, krążyła w pobliżu, tylko nie miała okazji się zbliżyć. Mój syn
Hubert dał mi siłę! Jakiej od dawna po prostu mi brakowało.
Niestety Alkohol i Amfetamina, tudzież coraz częściej psychotropy, były dla mnie nie
do odstawienia.
Wiedziałem bezdyskusyjnie, że nie potrafię nic z tym zrobić, że trzeźwy świat działa na mnie jak
promień światła na „Wampira”. Wypala mnie i sprawia nie wyobrażalne cierpienia. Znieczulanie się
więc, było czymś koniecznym. Przy czym Narkotyki ( Amfetamina ) zabierała mnie do świata
wirtualnie stworzonego przez mój umysł i tak realnego w swych uniesieniach, że balem się stamtąd
wrócić. Inna sprawa, że nie chciałem, bo było to lepsze niż cokolwiek poza nim. Jeżeli jednak już
do tego dochodziło, natychmiast władzę nade mną przejmował Alkohol. Psychotropy były tylko
stanem przejściowym i często mieszanym z dwoma poprzednimi używkami. Coraz częściej, też
mieszałem wszystkie te rzeczy, bo mój organizm domagał się ciągłego znieczulenia! Często tez
decydował o tym przypadek, czy możliwości finansowe. Moi starsi wpływowi koledzy mimo że
nie nadawałem się do wspólnych interesów, zapraszali mnie do udziału w imprezach, bo akurat w
tej kwestii byłem dobry,. Miałem bujna wyobraźnie co wprawiało kompanów w dobry nastrój i
chętnie brałem w tym udział, bo oni mieli pieniądze. Ja! Nie! Młodsi koledzy również często
zapraszali mnie do wspólnego ćpania, czy picia Alkoholu. Ja! Za to nigdy nie odmawiałem!
Wyobraźnia moja, była tez tak ukierunkowana, że oszukałem m każdego kto dał się oszukać.
Czasami sam wierzyłem w brednie jakie wymyślał mój mózg, bo celem było coś bardzo ważnego.
Zdobywanie pieniędzy i na Boga zawsze je zdobyłem. Kontakt z rodzina był żaden.
Trochę tak jakbym miał widzenie przez pleksę, bez telefonu.
Wymyślony świat pochłaniał mnie bez reszty i problem największy nie w tym, że nikogo do niego
nie wpuszczałem, ale w tym, że nie potrafiłem wydostać! Krzyku wołającego o pomoc nie
potrafiłem wydostać spod chorej dumy. Wolałem żywcem murować się w niewidzialnym grobie,
przykryty płytą wymyślonego świata.
Późną jesienią wraz z pojawiającą się zimą w postaci mrozów i opadów śniegu, odrodziło się moje
zapotrzebowanie na jazdę samochodem w akompaniamencie głośno grającej muzyki. Nie ma tez
takiej siły na ziemi, która byłaby w stanie odwieść mnie od pomysłów, które zrodziły się w mojej
głowie pod wpływem Amfetaminy. Nawet jeżeli w chwilach krótkich, koniecznych do odespania
regeneracji przerwach, wracały szczątki rzeczywistego spojrzenia, to natychmiast po zażyciu
narkotyku, byłem w tym samym miejscu gdzie byłem wcześniej. Był to fantastyczny, szybko
rozwijający się serial fabularno dokumentalny. Miałem się już fatalnie i byłem zrujnowany
psychicznie i fizycznie, ale Amfetamina dodawała mi sil fizycznie, a psychika wytwarzała obrazy,
chciałem widzieć. Nie miałem już właściwie pieniędzy, a jeżeli wpadł jakiś grosz, to jakieś drobne
dawałem Beacie na życie. Resztę wydawałem na Amfetaminę, bez której świat tracił dla mnie
grawitację i sprawiał mi cierpienie. Kogoś tam oszukałem, innemu naobiecywałem m bredni, które
nie trzymały się kupy. Kto inny po prostu się mnie bał i wszedłem w posiadanie samochodu marki
Mazda 626. z wyposażeniem drogiego grającego sprzętu. Sprzęt grający był drogi, za to sama
Mazda nie wiele. Była to zwykła „Juma” z przemytu bez żadnej dokumentacji potwierdzającej jej
istnienie. Mimo, że samo auto było w stanie niezłym, ba! Nawet w bardzo dobrym. Jeździłem
swoim nowym nabytkiem dzień i noc. Od jednego znajomego do drugiego, aż ktoś wreszcie dla
świętego spokoju załatwił mi jakiś lewy dowód rejestracyjny i wydawało mi się, że jestem genialny.

92
Miałem też swój wymarzony świat. Jeździłem jak kierowca rajdowy po torze wyścigowym,
z głośno grająca muzyką. Robiąc przerwy tylko na wąchanie Amfetaminy. Jadąc przez
miejscowość Grodzisk Mazowiecki, wyprzedził mnie nagle Radiowóz Policyjny dając sygnał
dźwiękowy „Kogutami” do zjazdu na bok ulicy i poddaniu się kontroli. Wpadłem trochę o panikę,
która nabierała zjawiska paranoi Amfetaminowej i miałem ochotę wcisnąć gaz do dechy celem
ucieczki. Przypomniało mi się jednak, że kiedyś Policjanci z Grodziska Mazowieckiego ostrzegali
mnie , iż jeżeli zobaczą mnie jadącego samochodem przez to miasto, to zastrzelą mnie bez wahania.
Wolałem nie ryzykować i zjechałem na pobocze. Pewnie były to tylko czcze pogróżki, ale kto ich
tam wie! Pierwszy rzut oka młodego Policjanta na dowód Rejestracyjny, aby ocenił go jako
fałszywy. Samochód trafia na parking Policyjny. Ja do Aresztu w Komendzie na tzw „dołek”.

Obsesja mojego ćpania jest tak wielka, że zaczynam bać się utraty tego co już zdążyłem schować
w skarpety. Nie bałem się aż tak konsekwencji jak utraty swojego”zaczarowanego proszku”. Wtedy
korzystam z pierwszej nadarzającej się okazji i wyjmując ze skarpet małe torebeczki połykam około
dwóch i pół grama starając się też szybko pogryźć torebeczki w ustach, ab Amfetamina przedostała
się do organizmu. Zostaje sam w celi Aresztu i czuje potworną gorycz w ustach i gardle, narastającą
z takim stężeniem, że wszystko mam nagle odrętwiałe i mam tez trudności z oddychaniem. Uderza,
kopniakiem w żelazne drzwi i gdy „Profos” je otwiera odpycham go ręką, po czym lecę do łazienki
i szukam kranu z wodą, jakby był tam tlen, którego mi zabrakło. Pije łapczywie i mam jednocześnie
wrażenie, że unoszę się w powietrzu, a powietrze, które wdycham, to jakaś promieniotwórcza
energia przenikająca całe ciało. Gdy wracam do celi nie mogę opanować potwornie
skondensowanego pobudzenia. Do tego stopnia, że wydaje z siebie niekontrolowane charczenie,
które też ciągle nabierało mocy. „Profos” myślę przestraszył się mojego dziwnego zachowania i
czym prędzej zamknął mnie tam gdzie przebywają zatrzymani. Kosmiczne wręcz ciśnienie nag;le
we mnie narasta i gdy mózg nie może opanować takiej ilości energii, muszę się położyć na
drewnianej pryczy, bo nagle pojawia się myśl, że mogę zejść. Myśl przeradza się w strach, a strach
w panikę. Nie mogę jednak wstać, bo strasznie euforyczna siła narastała tak prędko, że chwilami
odpływam w bez świadomości. Serce waliło mi z prędkością wystrzeliwanych seryjnie kul
kałasznikowa. Ciało zaś miałem wrażenie brodzi w czeluści wszechświata, bez udziału umysłu,
który jest w miejscu nie określonym. Nie wiem ile mógł trwać ten stan, gdy organizm jakoś
opanował te chemiczne stężenie narkotyku, osiągając być może amplitudę jego wchłaniania. Ciało
osiągnęło jakiś stabilny rytm. Kondensując przeraźliwą moc napędu euforyczno hipnotyzującą w
obszarze mózgu odpowiedzialnego za myślenie, sen i wyobraźnię. Krótko mówiąc mój mózg po
prostu się smażył. Wyświetlając obrazy, których nikt nigdy dobrowolnie nie chciałby zobaczyć.
Obrazy bez ładu i składu, nieprzetłumaczalne w żaden logiczny sposób i nieporównywalne do
niczego pochodzącego z logicznego świata. Stan ten pogłębiał się z taką silą, że sprawiał mi
potworne cierpienie. Tak znalazłem się w „rękach Szatana”. Miałem tylko nadzieję, że któraś z
torebek Amfetaminy nie została pokaleczona zębami i zawartość proszku będzie naturalnie
dozowana. Podobno też Amfetamina zażyta doustnie, nie przez nos odkłada się gdzieś w wątrobie i
może w którymś momencie wdrożyć się ze skondensowaną siłą. Mogłem tylko czekać na rozwój
wydarzeń i mieć nadzieję, która też odchodziła z każdą chwilą. Szczęście w nieszczęściu było
takie, że nagle otworzyły się metalowe drzwi celi i kazano mi udać się na przesłuchanie. Zostałem
jakby wyrwany ze strasznego snu prowadzącego do zawału serca w jednej chwili całe pobudzenie
zostało rozłożone na wszystkie członki ciała. Miałem w tym momencie potrzebę machania rękoma,
nogami, głową, podskakiwania, ale jakaś doza rozsądku nakazywała mi zachowywanie pozorów
normalności. Byłem pod wpływem narkotyków, ogromnej jej ilości od długiego czasu i rewizja
mieszkania mogła wykazać jakieś pozostałości ich posiadania. Dziwna sprawa bo do tej właściwie
pory stan po zażyciu Amfetaminy był jakby niewykrywalny przez środki dostępne Policji i nawet
czasem miałem wrażenie, że istnieje jakaś niepisana zgoda na jej zażywanie.

93
Wielokrotnie zatrzymywany w środku nocy i nie tylko, do kontroli, jadąc autem jak kierowca
formuły jeden. W trakcie wielu bezsennych dni Amfetaminowego transu z wyglądem trupa w
miesięcznym stanie rozkładu, byłem w najgorszym razie poddawany kontroli trzeźwości na
Alkohol. Jeżeli złamałem jakieś przepisy ruchu drogowego, karano mnie mandatem, który chętnie
przyjmowałem i wszyscy byli zadowoleni. Zdarzało się, że poddany kontroli osobistej miałem przy
sobie znikome ilości Amfetaminy, ale było to dozwolone przez prawo. Posiadanie małej ilości
Amfetaminy na własny użytek, było po prostu legalne. Ostatnimi czasy były jednak jakieś zmiany
prawa w tej kwestii i ciągle mówiło się o Aresztowaniach związanych z narkotykami. Bałem się
więc i wolałem zachować jakie takie pozory stanu trzeźwego na tyle na ile byłem w stanie. Otwarte
okno w sali przesłuchań dające orzeźwiający chłód i sama droga do tego pomieszczenia sprawiły,
że odczuwałem lekko rozładowanie energii czasowe jej opanowanie. Dziwna też sprawa z tym
samochodem, którym jechałem, właściwie on nie istniał i jakiś gościu przyznał się do jego
sprowadzenia z Niemiec, sprawy nie było. Natomiast Policje interesował bardzo inny samochód,
który też od dłuższego czasu stał na podwórku rodziców Beaty i jej rodzice zgodnie twierdzili, że
jest mój. Fakt! Kiedyś potwornie naćpany wypatrzyłem na podwórku pewnego domu w gminie
Grodzisk Mazowiecki starego Opla. Właściwie tłumaczył mi, że samochód jest tylko do
skasowania, aby wycofać ubezpieczenie, ale przegadaj Michała po zażyciu Amfetaminy. Nie jeden
próbował i naprawdę nie da rady. Samochód zaholowałem do Beaty na plac przed domem jej
rodziców i zapomniałem o nim. Służył dzieciom do zabawy. Właściciel samochodu widział tę rzecz
zgoła zupełnie inaczej i zgłosił jego kradzież. Policjanci z Grodziska Mazowieckiego mieli już dość
tych nieistniejących samochodów w moim posiadaniu i mimo że względem opla ze wsi Natolin
gmina Grodzisk Mazowiecki, postawiono mi zarzuty Prokuratorskie. Przesłuchiwany byłem we
wszystkich podobnych sprawach z okolic, które nie zostały wykryte. Dwóch Policjantów siedziało
mina plecach, a trzeci tłukł mnie gumową pałką po stopach. Gdybym nie był tak bardzo naćpany, to
za pewne popuścił bym w spodnie i naprawdę miałbym do tego prawo. Nie wiem kto wymyślił taki
rodzaj przesłuchania, ale jestem pewien, że podczas II Wojny Światowej żołnierze „SS” byliby z
tego dumni. Owszem! Byłem już przesłuchiwany w ten sposób nawet jako bardzo młody chłopak,
bo niespełna szesnastoletni, tylko że tym razem nie było żadnych ulg, ze względu na wiek. Ból jest
tak straszny, że niewielu pewnie potrafi odmówić przyznania się do wszystkiego, nawet do
zabójstwa „Kennediego”. Wtedy jednak chłopak wychowany przez starszych względem Lojalności
wobec innych i samego siebie. Mający wręcz psychopatycznie zakodowane te względy. Była to
moja walka o życie „Maszeruj albo Giń”. Jasne więc było, że idę dalej z głową do góry. Nie brałem
pod uwagę innej opcji, tylko myślałem, że takie metody odeszły razem z Komunizmem do Lamusa
„MO” czy „ZOMO”. Niestety nie i szybko musiałem coś wymyślić. Nie zgrywam też tu bohatera,
bo nigdy nie byłem, aż tak poniżony i zmieszany z błotem upodlenia jak właśnie wtedy. Dumne
słowo Człowiek straciło wartość i nie mam pewności czy sprawy fizjologiczne zatrzymałem w stu
procentach. Przegryzłem ustami wargi, co wcale nie było takie trudne biorąc pod uwagę, że zęby
miałem wiecznie pokruszone od bójek i naostrzone od zgrzytania po Amfetaminie. Rana była
nieduża, gdyż jeżeli chodzi o zadawanie sobie samemu bólu i samouszkodzeń jestem tchórzem i
mięczakiem. Czułem jednak w ustach specyficzny smak krwi i ssałem rankę do momentu, gdy
czułem jej pewne usta po brzegi. Wyczekałem, aż dostanę kolejny cios pałką i udałem, że straciłem
przytomność, wypuszczając powoli krew kącikiem ust. Młodzi Policjanci rządni awansu i całym
sercem oddani służbie Ojczyźnie, czuli się w obowiązku sprawdzić, czy aby na pewno nie udaję po
czym otrzymałem trzy bardzo mocne razy pałką w miejsce stopy, która była bezwiedna i łatwo było
trafić między pietą, a palcami. Był to właśnie ten moment gdy nie mam pewności co do spraw
fizjologicznych, ale poskutkowało. Jeden z Policjantów wręcz spanikował i gdy tylko stopniowo
odzyskiwałem rzekomo straconą przytomność, odprowadzono mnie do miejsca Komendy Policji,
gdzie znajdował się Areszt. Młody Policjant, który mnie tam odprowadzał powiedział, że krótko
pracuje w Policji, ale takiego „Kozaka jeszcze nie widział”. Fakt!

94
Był to dla mnie swego rodzaju komplement. Mundurowy okazał mi według mojego toku myślenia
swego rodzaju Szacunek i pomyślałem sobie ilu w takim razie „tych mocnych” straciło w taki
sposób wiarę w siebie. Nawet tez jest nie do pomyślenia ile wytrzymałbym te katusze, gdyby jej
nie zaprzestano i gdybym nie był całkowicie odcięty od świata realnego. Profos który przejął mnie
od Policjanta Śledczego poczęstował mnie papierosem, ale o dziwo nie zdjęto mi kajdanek. Paliłem
więc oburącz, na skraju celi zdając sobie powoli sprawę, z tego jak wyglądam i zachowuję się skoro
Profos nie zgodził się aby mnie rozkuć. Paliłem szybko i łapczywie, gdy ostatni wydychany dym
całkowicie zmienił moje zachowanie. Nie wiem czy druga torebka Amfetaminy pękła mi w żołądku
podczas szarpaniny w pokoju przesłuchań. Czy podziałało na nowo ciepło z grzejników celi, ale
gdy wypuszczałem dym krzyczałem jak dzikie zwierze. Profos zabrał mi ogarek niedopałka i
pospiesznie zamknął przestraszony wrota. Oburącz rozerwałem na sobie koszulkę i niczym
filmowa postać Rambo wzywałem całą Komendę Policji do walki wręcz. Kopałem w metalowe
drzwi i wykrzykiwałem wszystkie znane mi obelgi w kierunku Policjantów. Dostałem dosłownie
szału, wścieklizny i takiej agresji jak nigdy dotąd. Gdy otworzyły się drzwi celi , najpierw weszli
Policjanci, potem osoby w białych fartuchach. Najpierw tez dostałem ostre lanie, potem zastrzyk.
Niestety mało z tego pamiętam, ale później nie mogłem się w ogóle poruszać. Rozkuto mnie i
położono na drewnianych deskach. Ogólnie ciało było nieruchome, ale mózg produkował takie
wizje słuchowo wzrokowe, że cierpienie nie było mniejsze niż pałki na stopach. Mijało, 48 godzin
gdy byłem już wyciszony na tyle, aby doprowadzić mnie do Prokuratora. Który miał zdecydować o
tym czy zastosować Areszt Tymczasowy, czy będę odpowiadał z tzw. „wolnej stopy”. Wyglądałem
fatalnie, bo pierwsze pytanie Prokuratora było; Co się panu stało?pytam więc gdzie? Wszędzie!
Mówi. Panie Prokuratorze odpowiadam, to bardzo przykre, ale dziś to i tak wyglądam dobrze.
Normalnie jest dużo gorzej. Co mam począć, nietypowa uroda, taki pech! Nikt więc Pana nie pobił,
ani nic się nie stało? Stało się Panie Prokuratorze, bo mimo bardzo miłej obsługi, dużej kultury
przesłuchań mam straszną alergię na celę więzienną. Gdy tylko jestem pod kluczem od razu robię
się niebieski, co zrobić. Myślę, że skarżenie się Prokuratorowi na Policjantów byłoby istną głupotą
i miałem rację. Kazał mi tylko podpisać oświadczenie, że będę się stawiał na każde wezwanie
dostarczone pod wskazany adres i zostałem zwolniony do domu. Skoro więc ma Pan Panie Michale
uczulenie no to do widzenia. Niestety rzeczywistość miała się tak, że moje życie znowu wisiało na
włosku i dochodziła do mnie ta świadomość. Zanim też dojechałem do domu ostatnie drobne
wydałem na piwo. Co w zupełności wystarczyło, aby mój kompletnie wyczerpany organizm
walczący ze sobą między pobudzeniem Amfetaminowym, a zmęczeniem, położyć na wygodnym
łóżku i całkowicie wyłączyć. Całkowicie wyłączyć to właściwe określenie, spałem prawie bez
przerwy około dwóch tygodni, budząc się tylko instynktownie na posiłki, które notabene były
możliwe dzięki staraniom się Beaty i głównie troszczącej się o mnie mamie dowożącej mi żywność
i najpotrzebniejsze artykuły. Oczywiście wstawałem też do załatwienia potrzeb fizjologicznych, ale
nie byłem w stanie zrobić nic ponadto. Nie miałem siły mieć zbyt długo otwartych oczu i najkrótsza
rozmowa była męczarnią. Brakowało siły, aby myśleć. Zupełnie tak jakby odłączono mnie od
zasilania. Kompletny brak wiary w cokolwiek i obojętność depresyjna, z którą walczyła jedynie
skutecznie miłość do maleńkiego syna. Żeby zmusić się do otwarcia okna i wyjrzenia na dwór
musiałem pokonać sam siebie i był to nie lada wyczyn. Narkotyk który dawał mi tyle energii
sprawił, że bez jego działania w organizmie jestem kompletnie bezradny, jak dziecko którym trzeba
się opiekować. Każdy kolejny odsypiany dzień sprawiał, że docierały do mnie promienie
rzeczywistości. Tak bolesne, że bałem się otworzyć oczy, bo wszystko w ich zasięgu było
cierpieniem. Wyrzuty sumienia, nienawiść pomieszana z pogardą do samego siebie i innych Ludzi,
potworny żal do Boga i nie wyobrażalne poczucie winy. To były moje koszmary. Senne mary, były
mi bliższe niż jawa. Sen był wręcz ucieczką z obawy przed tym co czeka mnie po przebudzeniu,
ale w końcu stało się! Spałem blisko dwa tygodnie i wypoczęty byłem na tyle, żeby zdać sobie
sprawę z tego, że wreszcie muszę kiedyś wstać.

95
Poza tym Beata przypominała ciągle mi o fakcie takim, że mamy pustą lodówkę i żadnych
pieniędzy. Oczywiście jedynie co przyszło mi do głowy to wyjść z domu i udać się w kierunku
znanym mi najlepiej jak cokolwiek innego, czyli Rynku Brwinowskiego Miasta. Wiedziałem na
pewno, że Ferajna pod sklepem monopolowym nigdy nie bierze wolnego, że tam moje problemy są
po prostu takie same jak innych. Wypiłem z kumplami może ze trzy piwa i byłem już wystarczająco
pijany, żeby wymarudzić zakupy na krechę w sklepie „u Zdzicha” po czym wypić kolejne piwo i
dobijając wyczerpany organizm doczłapać się jakoś do domu, ściskając w dłoni torbę z zakupami.
Jeżeli ktoś twierdzi , że piwo to nie jest alkohol, to szkoda, że nie może poczuć kaca z bólem głowy
i odruchami wymiotnymi, jakie miałem rano następnego dnia. Kawa i kilka wypalonych
papierosów zamiast pomóc, tylko pogorszyły sprawę. Wiedziałem jednak gdzie szukać ratunku. Był
weekend. Sobota rano i Rynek Brwinowskiego Miasta kipiał od osób robiących zakupy, którzy
później opijali tę sprawę. Było to prawie w tradycji naszego miasteczka, że tego dnia Ferajna
korzystała z szarmancji stawiających alkohol Ludzi pracy, skądinąd naszych kolegów, znajomych
którzy nieco inaczej prowadzili swój żywot. Moja tolerancja na alkohol była już tak mała, że ani
dużo nie wypiłem, ani dużo nie wymiotowałem, po prostu byłem pijany. Wspomniałem już, że
nasze miasteczko to jedna wielka rodzina gdzie właściwie każdy każdego zna. Jedni mieli mnie za
zagubionego chłopaka, inni za zwykłego pijaka, żeby nie powiedzieć menela. Inni zaś mieli mnie za
Łobuza i chuligana, następni za narkomana, a jeszcze inni za Bandytę lub Złodzieja, i pewnie ze
racji miał każdy po trosze. Wiedziałem jednak gdzie, na ile i do kogo mogę sobie pozwolić o
sprawach finansowych. Przeszedłem więc pijany przez Rynek i miałem dwie pełne torby zakupów,
które właściwie wyłudziłem. Mogłem z pełną dozą komfortu wypić w towarzystwie Ferajny
szklankę wódki zakańczającą dzień. Pierwsze rozlanie tradycyjnie urozmaiciłem wymiotowaniem
dookoła siebie, innych po prostu nie pamiętam. Rano miałem strasznego kaca, podartą i
pokrwawioną koszulkę, ale zakupy doniosłem, więc Beta nawet mnie zachęcała, żeby wyjść do
miasta. Dzień rozpocząłem standardowo wymiotowaniem po pierwszych kilku kieliszkach
wypijanego alkoholu, aż pijany żołądek przestał się przez moment bronić i mogłem wystarczająco
się „ znieczulić”. Był to ten moment, gdy organizm wręcz prosił mnie o zażycie Amfetaminy. B
byłem bowiem tak otępiały, ze alkohol jedynie wzmacniał ten stan i nie umiałem kompletnie tego
zmienić. Każdy kolejny kieliszek alkoholu przygnębiał mnie jeszcze bardziej i słowo kieliszek jest
tu umowne, bo było mi już obojętne co piję. Czy piwo, wino, czy wódkę i gatunek tych alkoholi.
Wreszcie po prostu urwał mi się film chodząc po Brwinowskim Rynku zaczepiałem Ludzi, którzy
dawali mi pieniądze, lub robili zakupy. Kolejny Ranek był nie do zniesienia i musiałem udać się
czym prędzej do Rynku naszego miasta , bo chwile później nie dałbym rady tam po prostu dojść.
Robiłem kilka kroków i wymiotowałem, czym? Nie mam pojęcia! Krwią, pianą żółtą i czerwoną na
zmianę, albo też po prostu szarpało mną i kucałem z bólu. Wreszcie gdy doszedłem do Rynku
nadszedł ratunek w postaci podanej mi szklanki z niezwykle śmierdzącym płynem zwanym winem.
Nigdy! Ale to nigdy! Nie rozumiałem jak można mówić, że jakiekolwiek wino jest dobre, albo że
wódka smakuje. Alkohol jest obrzydliwy, śmierdzący i w ogóle, tylko posiada „zbawienne”
właściwości po jego spożyciu. Najpierw jednak trzeba pokonać sztukę zatrzymania go w żołądku
tyle, aby wątroba go wchłonęła. Później wymiotowanie idzie lżej, ba! Czasem nawet udaje się je
powstrzymać całkiem. Nie mogę jednak znaleźć punktu, gdy alkohol wprawia mnie w
wystarczająco dobry nastrój. Zawsze brak chociaż tego jednego kieliszka, który z kolei urywa mi
film. Każdy następny dzień zaczynał się gorzej. Dojście do Rynku miasta wtedy przechodziło
łagodniej, gdy długo do późna piłem i wcześniej wstałem jeszcze otumaniony. Obsesja picia
zawładnęła mną całkowicie i znów byłem w kręgu powtarzającego się schematu. Tyle, że
Amfetaminę zamieniłem na alkohol. Pożyczałem pieniądze od każdego kogo się dało i
oszukiwałem, każdego kogo tylko dało się oszukać. Szantażowałem i zastraszałem każdego na kogo
wiedziałem, że to podziała i okradałem nawet tych którzy we mnie wierzyli. Były to drobne
kradzieże, bo i cel niewielki. Po prostu butelka wódki, wina lub piwa.

96
Obsesja picia stawała się tak wielka, że odwracali się ode mnie nawet dobrzy znajomi, koledzy,
koleżanki, sąsiedzi, rodzina i wszyscy ci, którzy mieli okazję poznać mnie w tym czasie. Zbierało
się na to od dawna, ale teraz byłem w takim stanie, że nie bano mi się już tego okazywać. Miarka
się przebrała. Byłem bezbronny! „Miałem opuszczona gardę” i „leżałem na samym dnie”; „leżałem,
ale i tak wszystkich widziałem z góry”. Przyszedł też czas, ze brakowało siły, pomysłów i
jakiejkolwiek weny do życia. Stałem się tak zobojętniały, że nie odbierałem wezwań Sądowych
zbierając na kopkę awiza. Kilka razy byłem zatrzymany przez Policję i doprowadzony na badania
Psychiatryczne, które miały określić moją poczytalność względem prowadzonych przeciwko mnie
postępowań. Kiedy byłem zwalniany miałem problemy z podpisaniem się. Dotykał mnie tzw.
analfabetyzm wtórny. Miałem problemy nie tylko z koncentracją, pisaniem i czytaniem, ale również
z wymową. Mówiłem bardzo nie wyraźnie, istny bełkot bez ładu i składu. Mówiłem bardzo szybko
i nie przemyślanie. Natychmiast też po każdym zwolnieniu wracałem szybko do picia
„Kasacyjnego”. Wszystko inne było mi obojętne, nawet własne życie. Wszystko oprócz picia
alkoholu i całkowitego podporządkowaniu się temu nałogowi. Właściwie przy życiu podtrzymywał
mnie tylko mój maleńki syn, ale kompletnie nie potrafiłem „ wydostać się z butelki”.jeśli zaś już na
chwile, to tylko dlatego, że akurat miałem w zasięgu ręki Amfetaminę. Któregoś dnia siedziałem z
butelką piwa w reku pod sklepem monopolowym w Brwinowie i byłem w kompletnej Depresji.
Alkohol zdawał się w ogóle wywietrzały i czułem tylko jego ohydny smak. Chociaż nie! Smaku też
nie czułem. Byłem kompletnie wyłączony z rzeczywistości i bezradny jak małe dziecko. Nie
miałem pieniędzy, jedzenia i pomysłów, oraz siły na ich zdobycie. Nie miałem nawet odwagi
odebrać sobie mojego nędznego żywota. Byłem tchórzem i bałem się, poza tym mój syn Hubert!
Nie zrobiłbym mu czegoś takiego, to po pierwsze, a po drugie całe moje życie byłem bardzo
nieszczęśliwy. Nie mogę tak skończyć! Ciągle gdzieś przecież były moje marzenia. Były uśpione,
znieczulone, ale były. Kiedy przychodzi taki czas , tylko jedna osoba przychodzi mi do głowy.
Anioł zesłany na ziemię, który nigdy nie odpuścił, moja Mamcia. Problem w tym, że nawet ta
Święta dla mnie kobieta wyczerpała swoja ogromną dozę wiary w młodszego syna, a pojęcie
zaufanie, było tu raczej nie na miejscu. Wymyśliłem szybko manipulację, w tym byłem akurat
dobry. Manipulacja to po prostu duża część elektronów mojego mózgu wykształcona przez lata
kombinacji. Zadzwoniłem do Mamy i poprosiłem o pomoc. Poprosiłem, aby zaszyła mi Esperal.
Mama miała pewne opory. Przecież byłeś już zaszyty synu i nic to nie dało. Tak mamo, ale wtedy
nic mi nie zaszyli, proszę pomóż mi. Mama, jak to Mama nie była przekonana, ale wreszcie uległa.
Ulżyło mi, bo wiedziałem, że w takiej sytuacji Mama wspomoże mnie finansowo. Taki był mój cel.
lekarz medycyny przyjął nas w swym prywatnym domu w Podkowie Leśnej bardzo poważnie.
Dostałem do przeczytania wycinki artykułów z gazet gdzie osoby zaszyte próbujące zapić „Esperal”
traciły życie, lub doznawały poważnych uszczerbków na zdrowiu. Zdarzały się zawały serca,
wylewy itp. następnie musiałem podpisać oświadczenie, że zdrowy na umyśle godzę się na
dokonanie zabiegu. Nie byłem jeszcze zbyt trzeźwy. Kac zabiłby mnie szybciej niż Esperal, ale
podobno było to bez znaczenia. Pudełko Esperalu otworzono na moich oczach i wszywano go pod
łopatkę, żebym nie mógł go sam sobie wydłubać. Dostałem też do ręki lusterko, żeby widzieć jak
specyfik zostaje umieszczony tam gdzie powinien. Mama w drodze powrotnej do domu zrobiła mi
zakupy i tak jak miałem nadzieję dostałem skromną kwotę pieniędzy. Gdy tylko mama odjechała
miałem już pewien komfort spełnienia względem pierwszych potrzeb. Na ten moment i w związku
z tym, że był to czas gdy organizm domagał się Alkoholu, udałem się w kierunku Rynku
Brwinowskiego miasta, gdzie piłem do utraty przytomności i jeszcze większego kaca dnia
następnego rano, oraz podartej, pokrwawionej i ubrudzonej piachem koszulki, jak tez wszystkich
innych części ubrania. Tym razem krew była moja i wymieszana z wymiocinami. Niekoniecznie
tylko moimi. Ponieważ byłem zaszyty w Esperal, więc następnego dnia zaraz po zaklinowaniu
najgorszych objawów odstawiennych Alkoholowego ciągu kasacyjnego namówiłem kogoś na
zakup Amfetaminy.

97
Obsesja pici, ćpania byłaby się na pewno wymieszała tym razem, ale było to niemożliwe, gdyż na
Amfetaminę nie było po prostu mnie stać. Zażywałem ją tylko wtedy, gdy ktoś mnie zaprosił do
wspólnego ćpania. Mniej jednak gdy była ku temu okazja nie odmawiałem. Nie odmawiałem
również Alkoholu, który zdobyć było dużo łatwiej i w całym tym ciągowym pędzie Kasacyjnym,
zapomniałem wstawić się na kolejne wezwanie Sadu Grodzisk Mazowiecki i został wystawiony na
mnie nakaz zatrzymania, o czym dowiedziałem się wkrótce. Dnia 08.03.1999r. Wiedziałem już, że
jestem ścigany prawo celem doprowadzenia na rozprawę Sadową. Powiedział mi o tym znajomy
Policjant. Był to dzień międzynarodowego dnia kobiet, ale i imieniny Beaty. Właśnie! Miałem w
domu podwójną solenizantkę i nie wiedziałem co zrobić? Przypadkowo trafił mi się jakiś grosz, i
szykowała niezła impreza w towarzystwie nowo poznanej dziewczyny. Miałem jednak potworne
wyrzuty sumienia, ze tego dnia Beata siedzi w domu z małym synkiem, który może nawet poszedł
już spać, a Ona. No właśnie było mi jej żal. Ciągle tylko kłótnie między nami. Obwiniałem ją za
straszny bałagan w mieszkaniu i lenistwo pod każdym względem. W ogóle miałem do niej
potworny żal o wszystko i do domu wracałem jak na skazanie. Jednak teraz to co innego.
Powinienem chyba wrócić. Przeprosiłem znajomą. Kupiłem kwiaty, butelkę wódki i ruszyłem w
kierunku osiedla „Maryninek” gdzie stał mój blok. Czy nie bałem się pić? Przecież miałem wszyty
Esperal! Nie! Nie tak bardzo, no może trochę na początku, ale na Amfetaminę nie miałem pieniędzy
, a trzeźwość to coś czego nie znałem. Poza tym ktoś mi powiedział, że jak się pije od razu po
zaszyciu to można zapić jego działanie. Nie wiem! Po prostu wolałem o tym nie myśleć. Beata
spala w pokoiku przytulona do Huberta, była w ubraniu, może miała nadziej, że jednak przyjdę?
Zaczęliśmy oczywiście od awantury i brakowało niewiele aby,m wyszedł z powrotem, ale wyczuła
to i przyjęła kwiaty z życzeniami, oraz butelkę wódki, konsumpcją której uczciliśmy święto.
Miałem nadzieję, że resztę tego wieczoru spędzimy milo i zostawimy całe zło na inny czas, ale
bardzo się myliłem, bardziej niż mogłem sobie wyobrazić. Wystarczyło parę kieliszków wódki, aby
Beata strasznie się upiła i dostała całkowitej szajby. Zaczęło się od wyzywania mnie, bo i powiem
nie byłem bez winy, ale to był amok! Wrzeszczała jak opętana, machała rękoma. Waliła w biurko i
rzuciła się na mnie z pięściami. Istna kopia drugiej żony ojca gdy wypiła alkohol! Próbowałem ją
powstrzymywać i odepchnąć. W skutek tej szarpaniny miał rozcięte usta. Nie wiem może dwie
krople krwi pokazały się na wardze. Rozmazała je na całej twarzy. Wyskoczyła na klatkę schodowa,
usiadła na schodach i wydzierała się w niebo głosy, dosłownie tak jakby rozdzierano ją na pół.
Kiedyś powiedziała mi, że woli kiedy jestem w więzieniu, bo wtedy jej nie zdradzam. Byłem
poszukiwany i może o to jej chodziło? Nie wiem? Moja mama pomagałaby jej we wszystkim i
czego chcieć więcej? Naprawdę nie wiem? Wiem za to, że już bardzo żałowałem, że przyszedłem
do domu. Wybiegłem na klatkę schodowa i wciągnąłem Beatę do domu. Mówię Beti przecież jak
przyjedzie policja to mnie zabiorą, czy tego chcesz? Na nic moje prośby i błagania. Darła się
jeszcze gorzej i waliła mnie rekami po twarzy. Wtedy z ostatniego największego trzeciego pokoju
naszego mieszkania przy ulicy Pszczelińskiej wyszedł mój tato. Co ja mówię wyszedł. Wyleciał jak
strzała, był tak pijany, że ledwie stał na nogach i myśląc, że biję Beatę uderzył mnie kilka razy
pięścią w twarz. Beata darła się na całe gardło i biła po twarzy, a tako pięściami z drugiej strony.
Chciałem Tatę odepchnąć, ale oberwałem jeszcze mocniej i stało się! Uderzyłem go, upadł
nieprzytomny i nawet nie drgnął. Nie miałem pojęcia czy tak mocno uderzyłem, czy Tatko jest tak
pijany, że stracił przytomność. Mówiłem wielokrotnie tacie, że kiedyś mu oddam. Niejednokrotnie
rzucał się na mnie pijany i obrywałem za darmo, ale na Boga! Jego widok leżącego i
nieprzytomnego na podłodze był straszny. Myślałem, że oszaleję, nie umiem płakać, ale tym razem
łzy wielkości małych śliwek kapały Tacie na twarz. Miałem jedynie nadzieję, że to nie moja wina
tylko Taty, ze był tak pijany, że upadł i już nawet obwiniałem go za to. Pies trącał Beatę i Policyjne
zatrzymanie. Tato ważniejszy. Teraz do mnie dotarło jak bardzo kocham tego człowieka. Wziąłem
Tatę na ręce i zaniosłem do pokoju na łóżko. Ciągle nie reagował. Wszystko na nic! Ukląkłem przy
Tacie i koszulce którą miał mokrzusieńką od moich łez.

98
Przytuliłem się do jego jego piersi i prosiłem głośno Boga o pomoc. Boże wybacz mi moje
wszystkie bluźnierstwa wobec ciebie i Ludzi. Ukarz mnie, ale ratuj mi Tatę! Tato nagle spojrzał na
mnie i choć był bardzo pijany wymamrotał Syyynku! Teraz dopiero dotarło do mnie, że Beata
ucichła i ze do mieszkania wszedł mój kolega. Piotrek to bardzo spokojny opanowany chłopak.
Umiał jakoś przemówić do Beaty i położyć ja spać. Następnie wezwał Karetkę Pogotowia
Ratunkowego. Lekarz który przyjechał, nie chciał Tacie pomóc, bo stwierdził, że jest bardzo pijany.
Dał mu zastrzyk i wyszedł. Przykryłem Tatę kocem i pozwoliłem na sen. jutro pogadamy myślałem,
aleś mnie Tato wystraszył, to dopiero Ci powiem! Tak strasznie Cię kocham Człowieku, jak mogłeś
mnie tak wystraszyć? Miałem nawet z tego wszystkiego zwidy. Wydawało mi się, że coś stało się z
Twoim nosem. Jutro porozmawiamy, no bo ile jeszcze zła między nami spowoduje Alkohol. Jutro
musimy porozmawiać, teraz śpij Tatku! Strasznie Cię kocham i przepraszam. Rano obudziłem się
przytulony do synka. Miałem ogromnego kaca i było jasne jak słońce, że zanim porozmawiam z
kimkolwiek, znaczy z Tatą i Beatą, to najpierw muszę iść do Rynku Brwinowskiego Miasta wypić
klina powstrzymującego wielotygodniowego kaca monstrum. Przytuliłem, uściskałem i ucałowałem
Synka po czym cichutko wyszedłem z mieszkania. Byłem mniej więcej w połowie drogi, gdy
Policyjny samochód zajechał mi drogę i po chwili siedziałem skuty w radiowozie. Byli grzeczni,
wręcz uprzejmi, ba! Zatroskani! Nie martw się Michał! Poćwiczysz trochę, odpoczniesz od wódy i
zaraz będziesz z powrotem. Szybko zleci! Ja no cóż! Dobrze, że wczoraj popłakałem tak wielkimi
łzami, bo dzisiaj, teraz! Pękłoby mi serce, bardzo możliwe też, że ono jednak pękło, tylko
napędzane jakąś niewidzialną siłą zrosło się, aby znowu w tym miejscu pękło ponownie.
( kiedyś w narkotykowym uniesieniu obrażałem Boga porównując się do niego. Teraz! Rozsądek w
resztkach ocalały podpowiada mi, że tylko on mógłby mi pomóc, ceną jest tylko szczera modlitwa,
ba! Tylko co to znaczy? Bo z tego wszystkiego zapomniałem.)
Dźwięk syreny Policyjnej krótkim sygnałem i mignięciem kogutów jest pod bramą więzienną jest
sygnałem do jej otwarcia. Następnie radiowóz wjeżdża do środka. Policjanci zdają broń przy
wjeździe i dopiero dostają zgodę na jazdę w głąb Więziennego Placu. Tutaj przekazują mnie
Funkcjonariuszom SW, rozkuwają z kajdanek i wracają z powrotem pozostawiając mnie w
Areszcie Śledczym na Warszawskim Służewcu.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Magazyn jest już w zupełnie innym miejscu niż kiedyś, ale procedury te same. Pobieranie
wszystkich potrzebnych i podyktowanych przepisami rzeczy i pokwitowanie ich własnoręcznym
podpisem. Jestem wyczerpany psychicznie i mam tak straszne objawy Zespołu Abstynencyjnego po
odstawieniu Alkoholu, ze marze wręcz o spokojnej celi przejściowej i ucieczce w sen od tego
rzeczywistego znienawidzonego świata. Od cierpienia, oraz widoku krat więziennych i wysokiego
muru zakończonego drutami kolczastymi. Idąc do baraku III gdzie docelowo mam zostać
umieszczony. Zauważam, że baraki VII i VIII po prawej stronie zostały całkiem zburzone i
zrównany z ziemią plac ma zostać zabudowany nowym dużym murowanym pawilonem. Tak
mówiły plotki i chyba jednak prawda. Widzę ogromny cień nad głową, po czym z hukiem
przelatuje samolot szykujący się do lądowania na pobliskim lotnisku. Dalej to już tylko deja wu.
Pawilon III cela … zgrzyt klucza w zamku metalowych drzwi. Ścielenie pryczy i zbawienny sen z
nie koniecznie czystym kocem na głowie, oraz ten przeklęty smród więzienia. Smród potu
zmieszanego z kurzem, śmierdzącymi skarpetami wilgocią i dymem palonego tytoniu.

99
Musi minąć trochę czasu zanim na nowo do tego przywyknę. Pierwsze dni letargu w objęciach
„Morfeusza” są nie tylko ucieczką od rzeczywistości, ale również koniecznością. Chemia która
opuszcza mój organizm pozostawia tylko cierpienie. Już sam fakt spojrzenia na światło dzienne
trzeźwymi oczami jest nie do zniesienia, ale puki co muszę uporać się z fizycznymi objawami po
odstawieniu Alkoholu. Oddychanie sprawia mi ból. Ścisk gardła, który promieniuje, aż do serca, lub
odwrotnie. Ścisk serca, który promieniuje, aż do gardła. Zbyt krótki oddech sprawia, że duszę się i
przez strach wpadam w panikę. Zbyt głęboki oddech powoduje okropne mdłości i odruchy
wymiotne. Ręce i nogi drżą napinając wszystkie nerwy do granic możliwości, niczym struny w
gitarze. Nie jestem w stanie wytrzymać niczyjego wzroku dłużej niż sekundę, aby kark nie
wprawiał mojej głowy w plazmatyczne tiki, kompletnie poza kontrolą. Mam wysoką gorączkę i
pocę się jak wyciśnięta gąbka, umoczona w tłustej, lepiącej się i śmierdzącej mazi. Dzienne światło
wyłączam przykrywając się sztywnym jak blacha więziennym kocem. Wzdrygając się przed
odorem wyczuwalnego wyostrzonym zmysłem powonienia. W ogóle wszystkie moje zmysły są
jakby podrażnione i w stanie zapalnym, chorobliwym. Słuch mam tak nagle wyostrzony jak zwierzę
czekające na swa ofiarę w ciemnościach. Mam tez delikatne omamy słuchowe, które pochodzą z
obrazów w mojej głowie. Wyświetlanych bez sensu, bez ładu i składu. Jestem w jednej chwili zły,
zadowolony, radosny, przestraszony i tak wzruszony, ze czuję w ustach słone krople. Wstaje z
pryczy tylko z konieczności załatwienia potrzeb fizjologicznych, jedzenia i obowiązku utrzymania
higieny osobistej, oraz przymusu odebrania posiłków, czy apeli. Oddziałowi i Wychowawcy, którzy
widza mnie nie po raz pierwszy w wiezieniu. Zadają tylko naprawdę niezbędne pytania i sami
proponują mi odpoczywać. Wyglądam gorzej niż kiedykolwiek wcześniej, ale ponieważ nie mogę
zmienić tego co widzę w lusterkach staram się obraz ten oszukać w swoim myśleniu. Jestem
straszny! Tak właśnie wygląda facet z mojego środowiska, którego trzeba się bać. Tak
ukształtowało mój wygląd Polskie niesprawiedliwe prawo i bezlitośni Sędziowie, to maja co
chcieli. Oni mnie stworzyli. Mam tez znowu kolejny powód, żeby wszystkich obdarzyć nienawiścią
i potrzeba zemsty. Tak zemścić się, niech tylko wydobrzeje to wszystkim pokażę. Kiedy fizycznie
zaczynam czuć się jako tako, okazuje się, że psychicznie jestem kompletnie zrujnowany. Trafiam na
cele ogólną i cierpię na kompletna bezsenność w nocy, bowiem spałem prawie dwa tygodnie na celi
przejściowej i teraz dalej śpię prawie całe dnie. Nie mogę jednak znieść nocnej bezsenności i
wyłudzam od Psychiatry proszki psychotropowe, które przepisuje mi właśnie na noce. Swoja drogą
zadziwiające jest, z jaką lekkością Psychiatrzy przepisują te specyfiki. Nie chodzi tylko o
Psychiatrów więziennych, żeby nie było! Ale w ogóle! Chcesz proszki? Masz! Wystarczy
powiedzieć i następny proszę! Mniej więcej miesiąc, może trochę dłużej trwa regeneracja fizyczna i
psychiczna. Na tyle abym zaczął myśleć o treningach. Nie! Dobrze to jeszcze nie jest i bardzo
możliwe, że niektóre skutki są nie odwracalne, ale instynktownie koduję sobie taką potrzebę
ukształtowaną przez lata odsiadek i to jest ten czas! Niestety nie jestem jeszcze taki sprawny jak
bym chciał i przy treningach bardzo się trzęsę. Skacze mi ciśnienie. Jest mi niedobrze w sensie
odruchów wymiotnych, ale organizm Ludzki mas świetną pamięć. Teraz już bardzo szybko
nabieram sił i nawet niezłego wyglądu umięśnienia, co jest bardzo zauważalne przez kolegów z
podkultury i tez chyba taki był cel. teraz dla odmiany wpadam w obsesję treningów i jedzenia.
Pochłaniam takie ilości pożywienia, że wszyscy przyglądają mi się z niedowierzaniem. Trening tak!
Jak najbardziej. Zwłaszcza kiedy patrzą koledzy. Jeszcze więcej i tak by być w kręgu
zainteresowań. Przy czym jestem największym fanem samego siebie. Obsesyjnie nie tylko
podchodzę do treningów, ale wyglądu, ciągłego naprężania się, żebym wyglądał jak najpotężniej i
to wcale nie jest łatwe. Trzymam ramiona wysoko, klatka wypchnięta do przodu z trudna sztuką
wstrzymywania powietrza. Ręce szeroko od tułowia, że niby takie motyle, to jest mięśnie najszersze
grzbietu. Nie macie pojęcia jakie to meczące, nawet chwili luzu, cały czas na napięciu. Żywność nie
jest problemem jak ma się taka Mamcie jak Ja, i ciągle dostarczane paczki, oraz zakupy podczas
widzeń.

100
Wydający posiłki na oddziale to w większości nasi grypsujący, albo tacy którzy za wszelka cenę
chcą nam się przypodobać. Biorę wszystko podwójnie i we wszystkie talerze, aby jak najwięcej.
Potrzebuje cały czas żywności. Gdy trafia mi się jeden dzień trochę słabszy, bo obiad niedobry,
chleb stary i wyczerpały mi się zapasy, to lepiej się do mnie nie odzywać. Wydaje mi się wtedy, ze
natychmiast schudnę i na nic wszystkie treningi. Strasznie cierpi tego dnia moje poczucie własnej
wartości. Jeżeli takich dni jest więcej, to po prostu istna tragedia. Wali się cały mój świat.
Oczywiście gdy tylko sytuacja się poprawia, to nadrabiam zaległości z taką zachłannością jakby od
tego zależały losy tego świata. Moje na pewno! Kolejną obsesją jest sen i marzenia! Ćwiczę, jem,
śpię i marzę, ot tai sposób przetrwania. Moje marzenia są tak realnie konstruowane, żebym mógł w
nie wierzyć. Choć faktycznie to fantazje marzeniowe – życzeniowe – wirtualizowane. Wiem! W
głębi ducha! Gdzieś wiem, że to chore! Jednak to właśnie te fantazje pozwalają mi przetrwać i
oszukać straszny los. Tak, czy inaczej, bardzo szybko nabieram masy ciała i zmieniam się nie do
poznania. Dotychczas gdy miałem nakaz doprowadzenia do Sądu, zwalniano mnie po pierwszej
rozprawie. Tym razem młody Sędzia w Grodzisku Mazowieckim mimo kilku kolejnych terminów,
ani myślał mnie wypuścić. Nienawidziłem go! Złorzeczyłem mu i tak przeklinałem w duchu, że
słowa te nie nadają się do publicznego sformułowania. Beata składała oświadczenia, że jestem
jedynym żywicielem rodziny. Kolega opłacił mi Adwokata i nic. Sędzia niewzruszony. Jedyne co
mi przychodziło mi do głowy to, że niektórzy moi znajomi i Sędzia prowadzący chcieli mi w ten
sposób ratować życie. Czy tak było? Nie wiem? Wiem natomiast na pewno, że długo nie dałbym
rady żyć tak jak to miało miejsce przed zatrzymaniem. Reszta, to moje domysły, nawet nie
wyobrażenia. Jesienny poranek 4 – tego Listopada 1999r rozpoczął się złowrogim chłostaniem
wiatru w szyby więziennych okien celi. Tatko mój powiedziałby, że ktoś się powiesił. Taka gra
skojarzeń! Ale i faktycznie wietrzysko szarpało liśćmi, a drobne krople deszczu pukały w szyby jak
zły duch. Ani to padało, ani nie padało, takie po prostu szpetne zjawisko natury, które od samego
rana napawało nostalgią. Ja! W każdym razie miałem dziwnie złe przeczucia!
Zostałem nagle wezwany do Wychowawcy i poddany serii nieoczekiwanych pytań. Czy napisałem
o przepustkę losową? Czy coś się stało ? Itp... mówię nie! Kurwa nie wiem! A co? Dostał Pan
przepustkę losową dwa dni, od Sędziego prowadzącego sprawę w Grodzisku Mazowieckim. Nie
dostałem żadnej informacji poza tą, że mam się szykować do wyjścia, iże ktoś czeka na mnie pod
Bramą.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Dostaje do reki dokument stwierdzający otrzymanie 48 godzin przepustki losowej i chwile później
jestem za brama Aresztu. Faktycznie czekał na mnie kolega. Robert miał minę smutną i ten wiatr!
Który rozwiewał długie i dość gęste włosy na jego głowie. Wiesz co się stało? Pyta. Tak Michał,
umarł twój Ojciec. Bóg najdroższy mi świadkiem, że teraz na chwilę, na jeden moment stanęło mi
serce! Po prostu się zatrzymało. Nie wiem jak długo trwał ten stan, ale wiem to na pewno, ze tak
było, po prostu wiem. Mieliśmy przecież pogadać. Wszystko miało się zmienić. Cholerna wóda, ile
jeszcze zła musi się wydarzyć! No ile?! Tatko rano wstał z łóżka i na strasznym kacu wymiotował
w łazience. Przewrócił się i stracił przytomność. Beata wezwała karetkę, ale lekarz tylko stwierdził
zgon. Serce! Tak stwierdził lekarz. Nigdy nikt nawet nie wspomniał, że zabiła go wódka. Pogrzeb
taty odbył się dnia następnego. Ja oczywiście nie mogłem powstrzymać pragnienia zażycia
Amfetaminy w ogromnej ilości. Czułem się jednak bardzo źle. Więzienie, nastrój ogólny.

101
Żal, smutek po stracie . Zostały tak spotęgowane narkotykiem, ze odbierało mi to chęci do życie.
Potem jeszcze ten cios! Poszedłem do kościelnej kapliczki pożegnać Rodzica w otwartej trumnie.
Tato mój wyglądał „ dobrze”. Wiele osób się o to postarało. Szpecił go tylko jeden mankament. Mój
największy koszmar. Miał w bardzo widoczny sposób złamany i krzywo zrośnięty nos. Ugięły mi
się nogi przed trumną i myślę, że mózg nie był w stanie przerobić ilości zaaplikowanego smutku.
Przepraszam Tato. Bardzo cie przepraszam. Ucałowałem Tate w czoło i dłoń. Nic innego zrobić już
nie mogłem. Mam straszne wyrzuty sumienia powiedziałem szeptem bratu do ucha. „I dobrze”
powiedział. „ bo ten człowiek całą Polskę za tobą przejeździł”. Zdałem sobie sprawę, że mój
rodzony brat Grześ, rozumie więcej niż mi się wydawało. Wróciłem z przepustki na czas. Mało
brakło, żebym się spóźnił, ale zdarzyłem. Czasy trochę się zmieniły i zwrócono mi uwagę na mój
nieświeży wygląd. Puszczała mnie Amfetamina i nie spałem nawet sekundy, ale jakoś się upiekło.
Wróciłem, bo już tak dalej nie chciałem. Wróciłem, bo było to jedyne sensowne rozwiązanie.
Wróciłem i byłem z tego dumny. Wróciłem, bo wierzyłem tez, że Sędzia doceni ten fakt i wreszcie
uchyli mi Areszt. Jeżeli tez nie to po ogłoszeniu wyroku zrobi to SW. Kolejny termin rozprawy
która odbyła się w Sądzie Rejonowym w Grodzisku Mazowieckim rozwiał moje nadzieje uchylenia
Aresztu. Sędzia pozostawał nie wzruszony, ani podczas tej wokandy, ani tez podczas kolejnych
terminów. Miałem również prowadzone przeciwko mnie inne postępowania karne za Wypadek
Samochodowy i spory wyrok w Sadzie Apelacyjnym w Warszawie. Liczyłem więc z bólem serca,
że może to wszystko zbiegnie się w czasie i zakończę, te waśń raz na zawsze w godnych warunkach
odbywania kary, pokazując powrotem z przepustki Losowej, że to już nie jest ten Michał co kiedyś!
„POWIEDZ BOGU JAKIE MASZ PLANY, A BARDZO GO ROZBAWISZ”
Praktycznie przed samym dniem kobiet i imieninami Beaty w 2000r. Zapada wyrok w prowadzonej
sprawie w Grodzisku Mazowieckim. Uznając wyrok za odsiedziany i Areszt śledczy zostaje
uchylony. Ja zaś zwolniony ze skutkiem natychmiastowym, od razu z Sadu. Oczywiście zaraz po
odpowiedzeniu konwojentom na kilka rutynowych pytań.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Kwestia rozstania z Beatą wisiała na włosku. Była tak inna od wspaniałej kobiety, czyli mojej
mamy. Do której ja porównywałem i w innych sprawach do Moniki. Nie porządek w domu był tak
rażąco niechlujny, że wstydziłem się zaprosić znajomych. Obwiniałem za wszystko Beatę, choć
sam ani nie pomagałem, ani nie byłem tego nauczony. Wszystko za mnie robił ktoś. Mimo to coraz
częściej myślałem o rozstaniu. Hubert jednak był taki malutki, a ja bardzo chciałem pozostać jak
najdłużej trzeźwy w pojedynkę zaś poddałbym się pierwszego dnia. Bardzo możliwe też, że
bardziej niż partnerki potrzebowałem namiastki Matki. Trzeźwy bowiem stawałem się na nowo
maleńkim chłopcem. Wyglądałem jak dorosły facet i to posturą kulturysty. No! Może poza nogami,
które miałem rażąco chude w porównaniu z tułowiem. Wszyscy też mnie tak traktowali, jak silnego
faceta i fakt byłem silny fizycznie. Tak ! Ale psychicznie byłem nie wiele starszy od mojego syna
Huberta. Trzeźwości też nie znałem w ogóle i stan taki choć chciałem utrzymać. Nie mógł długo
trwać. Kompletnie nie wiedziałem co robić. Z kim i jak rozmawiać, ani gdzie. Polem więc
głównym moich manewrów stał się Rynek Brwinowskiego Miasta. Tylko to miejsce dawało mi
poczucie bycia ważnym. Zauważonym bezpiecznym. Wiele osób udzielało mi wspaniałych
mądrych wręcz rad, ale zaraz potem jechali do swoich domów i mimo że chętnie ich słuchałem
szedłem tam gdzie zawsze.

102
Ponieważ jednak nie piłem i nie ćpałem, deklarując utrzymanie takiego stanu, znajomi wspomogli
mnie finansowo. Takiego gościa to chłopaki pod sklepem monopolowym witali jak zbawiciela. Nie
pije, a stawia! No bo co? Zawsze zawartość kieszeni miała konkretne przeznaczenie. Teraz nie
piłem, ale mogłem chociaż postawić, taki gest. Gest jednak nie do końca bezinteresowny, bo przed
wyjściem z domu robiłem szybko pompki i choć nie było jeszcze tak ciepło to wyszedłem w
krótkiej koszulce, prężąc klatkę piersiową jak Indor korale. Ty to Michał jesteś gość. Od razu
widać, że ćwiczyłeś! I jaką masz klasę! Zarobas z Ciebie i nie omijasz kolegów w potrzebie, zawsze
poratujesz. Nie chłopaki! Michał to jest porządny człowiek! No ba! Mało takich. Kiedy się dłuższy
czas słucha czegoś takiego wskaźnik samooceny wysoko podskakuje w górę. Wiecie co chłopaki
mówię? Tego gówna Amfetaminy nie biorę, to może napiłbym się z Wami piwa. Pewnie Michał
dobrze, że odstawiłeś te prochy, bo aż strach było z tobą gadać, a piwo! Dla takiego chłopa, to jak
dla byka kartofel i nawet na apetyt dobrze. Jasne kurwa! Co ja ksiądz! Faktycznie wypijam butelkę
piwa i później jem dobry obiad w domu ze smakiem, można? Można! Tylko trzeba z głową.
Zajmuję się później synkiem, który po wydojeniu z cyca matki zasypia w moich ramionach. Czuję
wielka dumę. Co ja mówię dumę, Bardzo go Kocham, jest do mnie strasznie podobny. Następnego
dnia idę do Rynku Brwinowskiego miasta, gdzie ferajna wita mnie z wielka radością. Stawiam
chłopakom wina, sam zaś wypijam dwie butelki piwa. Myślę sobie, że skoro jedno piwo nie
zaszkodzi to i dwa nie zaszkodzą, ale musiałem szybko iść do domu, bo już korciło mnie wypić
jeszcze jedno, czyli trzecie. Obiad oczywiście zjadłem, ale czułem się dziwnie, nie wiem może to
gorszy dzień, byłem jakiś nieobecny, przymulony. Rano miałem potworny niesmak w ustach i
wiem, to niemożliwe, ale jakbym miał kaca. Tego dnia również wyszedłem gdzie zwykle, ale
zamiast piwa wypiłem szklankę wina. Następnego dnia rano miałem ubranie w wymiocinach,
pokrwawioną i podarta koszulkę. Pourywane tylne kieszenie spodni, podbite oko i strasznego kaca.
Oczywiście czym prędzej udałem się do Rynku Brwinowskiego miasta wypić klina, ale bojąc się
utraty przytomności kupuję też sporą ilość Amfetaminy. Pije i ćpam, biorę Amfetaminę i piję,
wpadam w Krzyżowy Kasacyjny trans i trącę po raz enty kontakt z rzeczywistością. Żyję zupełnie
w wyimaginowanym urojonym świecie Amfetaminowym, a Alkohol wprowadza mnie w stan
agresji. Większość ma mnie za chorego fantastę, bajkopisarza, ale i za to agresywnego gościa
zwiastującego kłopoty. Opowiadam brednie nie z tej ziemi i wchodzę w konflikty nie mal z każdym
z kim dłużej rozmawiałem. Wierzę, że jestem kimś niezwykłym, wyjątkowym i podziwianym
nawet przez tych którzy nie chcą się do tego przyznać. Michał! Ostrzegają mnie koledzy, wreszcie
ktoś zrobi Ci krzywdę, sam wiesz jak jest. Wiem! Mówiłem z dużą pewnością siebie! Lekceważąco
gestykulując. Mężczyzna musi zginąć jak mężczyzna, od kuli w łeb, nie obrzygany pod sklepem.
Czy tak myślałem? Nie wiem! Dla mnie znowu była wojna z Czeczeńcami, najazd komitetu czy
kontynuacja sagi Rodu Corleone z „Ojca Chrzestnego”.
Jest połowa Czerwca 2000r. Sobota i zorganizowany z okazji Dnia Dziecka opóźniony Festyn. W
naszym Brwinowskim Parku. Piękna pogoda , początek wakacji i mnóstwo Ludzi, wręcz tłum.
Jestem potwornie nawąchany Amfetaminą i pije piwo, za piwem, gdy ktoś mnie szturcha i
powiadamia, że przed wejściem do Parku czekają na mnie znajomi. Wychodzę przed Park i
zaskoczenie, bo mimo że faktycznie znam te osoby celują do mnie z broni i pokazują tylne
siedzenie samochodu. Jest to bardzo niebezpieczna ekipa, wiem co mówię, ale jestem w takim
stanie, że wszystko jest jak iluzja w głowie, inna niż niż faktycznie wygląda. Jednym z nich jest
ktoś kogo mam za dobrego kumpla. Wsiadam więc do samochodu, myśląc, że to jakiś kawał i tak
naprawdę jedziemy zabalować. Dwóch siada po moich bokach i dwóch siedzi z przodu samochodu,
który rusza z piskiem opon w kierunku Podkowy Leśnej. Teraz dociera do mnie, że to nie są
„ćwiczenia”. Zrywam się łapiąc jednego za odszewki, ale dostaję cios dużym wojskowym nożem w
kolano i delikatnie w plecy. Ciągle wydaje mi się, że to nic takiego. Amfetamina i podniesiona
adrenalina, oraz Alkohol bardzo zmieniają obraz tego, co właśnie ma miejsce. Zaczynam się bać,
ale wycisza mnie dość długa jazda w spokoju.

103
Przejeżdżamy całą Podkowę Leśną i dojeżdżamy do miejscowości Żółwin, gdzie zatrzymujemy się
w zakamarkach leśnych i wysiadamy. Ja i czterech facetów. Jeden trzyma w ręku pałkę drewnianą,
z kula na końcu i wystającymi bolcami grubości kciuka. Inny ma kij baseballowy z metalową
nakładką. Kolejny trzyma coś w reku, ale stoi zbyt daleko żeby to rozpoznać. Wszyscy mają
kastety. Zaczyna się jakaś rozmowa, która w ogóle nie trzyma się kupy. Oni swoje , Ja swoje.
Wreszcie dostaje pierwszy cios, który rozpoczyna serie uderzeń. Nie wiem jak, nie wiem czym. Po
prostu obrywam. Padam na ściółkę Leśną, kule się w kłębek . Chronię głowę przed kopnięciami,
oraz pałkami. Zaczynam bać się o życie, zrywam się więc korzystając z nadarzającej się okazji i
stojąc na nogach, ledwo co, ale jednak sięgam ręką niby z tyłu za spodnie, tak jakbym miał coś tam
miał i chcę przestraszyć oprawców, na tyle, żeby się odsunęli, jest to oczywiście blef. Nic tam
kompletnie nie mam, ale tylko to przyszło mi do głowy. Usłyszałem wtedy tylko dziwne klaśnięcie,
zupełnie tak jakby klaps sygnalizujący akcję nakręcanego filmu. Dziwne, bo wydawałoby się, ze
było to trochę dalej i tam tez się ptaki zerwały w górę, ale z drugiej strony wszystko działo się w
mojej głowie. Otwieram oczy i próbuje się podnieść. Jestem cały we krwi i dwiema rękami, a
dokładnie dłońmi trzymam się za czoło. Widzę stojących obok mnie oprawców i próbuję coś
powiedzieć, ale wszystko znika, tak jak się pojawiło. Oprócz kolejnego bólu, gdzieś w górze
pleców. Gdy znowu odzyskuje przytomność zdobywam się na odwagę i mówię do tych Ludzi.
„wiecie, że nie możecie mnie zabić, bo całe miasto widziało jak mnie zabieracie”. Ale znowu
straciłem przytomność pod wpływem mocnego ciosu i strasznego bólu głowy. Gdy znowu
odzyskałem jako tako świadomość byłem na skraju Lasu i ulicy prowadzącej w stronę Podkowy
Leśnej i Brwinowa. Sięgnąłem odruchowo do kieszeni spodni. Wyjąłem torebeczkę Amfetaminy.
Wsadziłem ją do ust i pogryzłem. Wyssałem z niej potworna wydostającą się gorycz. Połknąłem
wszystko i wyruszyłem w kilkunastokilometrową drogę trzymając głowę przechylona do góry i
wycierając krew z oczu, które jako pod kątem widziały drogę. Nie mogłem tez w żaden inny
sposób trzymać głowy, bo miałem wrażenie że jest w niej duża dziura i może coś z niej wylecieć,
ciągłe tez lała się krew. Nie potrafię logicznie wytłumaczyć jak przeszedłem drogę około siedmiu
kilometrów w pozycji człowieka niosącego jajka na czole, które nie może spaść. Szedłem dość
ruchliwa drogą w biały dzień przez cały Żółwin, Podkowę Leśną, aż do ulicy Sportowej na
obrzeżach Brwinowa. Byłem w jakimś narkotykowym stanie hipnotycznym, w który zabrała mnie
Amfetamina. Amfetamina sprawiła również, że ciągle lała się z rany na czole krew, ale o dziwo
zdawałem sobie z tego sprawę. Bałem się dotknąć do tej rany i raz tylko spróbowałem palcem
sprawdzić jej głębokość. Wsadziłem tam pół palca i spanikowałem. Miałem również złudzenie,
chyba złudzenie? Że powietrze dostaje mi się do środka głowy ta dziurą i czuje je w środku. Byłem
strasznie naćpany, pewnie gdyby nie to, to byłbym nieprzytomny. Zdawałem sobie sprawę, że rana
ta jest poważna. Wszystkie inne obszary mojego mózgu były w zupełnie innym świecie. Wyrwał
mnie z tego letargu sennej psychozy, ciepły, znajomy głos. Głos kogoś komu ufałem i kogo znam
od najmłodszych lat, był to kumpel o ksywie „Koniuszy”. Michał! O mój Chrystusie Panie co się
stało? Teraz zaczęło do mnie docierać skąd idę i co tam się wydarzyło! Krzysiu! Pomóż mi! Stary
druhu! Całe szczęście, że konkubina Koniuszego była zawodową pielęgniarką. Nie mogłem
przecież iść do szpitala. Od razu byłaby Policja. Tego właśnie nie chciałem. Bardzo mi ta kobieta
pomogła. Opatrzyła, zdezynfekowała i nakleiła plaster. Widziałem ją przez chwilę. Spojrzałem w
lusterko. Wyglądała jak przyklejona do głowy rozgwiazda. „Koniuszy” też bardzo mi pomógł. Nie
tylko psychicznie, ale tez wypiliśmy dwa wina marki wina. Miałem głowę do góry, a Koniuszy
wlewał mi szklanką wino do ust. Wiem dziwnie to wszystko brzmi, ale tylko dzięki temu mogłem
udać się dalej w stronę domu, gdzie odprowadził m nie Krzyś. byłem już prawie pod domem, gdy
doleciało do mnie kilku kolegów. Boże Michał wszyscy Cie szukamy, gdzie byłeś? Cały Brwinów
Cie szuka! Nawet się nie zatrzymałem. Zresztą i tak nie mogłem ruszać głową. Poza tym szukali
mnie, dobre sobie! Trzeba było nie pozwolić ,mnie zabrać.

104
Wtedy wszyscy pouciekali. Dobrze, że chociaż jako rekompensatę wsunęli mi do kieszeni
pokrwawionych spodni kilka banknotów i sporo torebek z zawartością Amfetaminy. Byłem cały
siny. Głównie na twarzy. Mógłbym z powodzeniem zagrać w filmie szpetnego kosmitę 9i
dostałbym Oskara za charakteryzację. Byłem też bardzo obolały. Noga, plecy, cała twarz, głowa, ale
najbardziej czoło. Moja rozgwiazda lekko się zamknęła, ale oprócz rany miałem uszkodzona kość i
dlatego ciągle leżałem patrząc w sufit. Rany jednak fizyczne mimo wszystko się goiły. Psychicznie
byłem w strzępach, tym razem, to nie tylko ucierpiało moje dumne ego, ale przede wszystkim
poczucie lojalności. Był tam przecież mój kolega! Kiedyś zrobiłem źle, ktoś zapłacił za ukaranie
mnie i pieniądze okazały się mieć większą siłę niż koleżeństwo. Poza tym moje zachowanie
ostatnie, nie tylko po Amfetaminie i Alkoholu, było świetnym pretekstem do wykorzystania sytuacji
i pokazania wszystkim , że Michał jest skończony. Nie mogłem mieć jednak pretensji, bo prosiłem
się o to bardzo długo i dobrze gdzieś w głębi resztek rozumu zdawałem sobie sprawę. Był to mój
kolejny upadek psychiczny i czarna dziura tunelu, w którym brodziłem. Zażywana cały czas
Amfetamina wspomagała cierpienia w myślach krążących po głowie, ale prawdziwym problemem
byłby dopiero jej brak. Balem się tego bardziej, niż czegokolwiek. Wolałbym chyba śmierć niż
powrót na „ziemię”. Brak snu i bunt mózgu w tym względzie regulowałem silnymi Psychotropami.
Trwało to około dwóch tygodni. Tylko mój już prawie dwu letni synek miał z tego jakąś korzyść, bo
miał Tatę w domu i mógł mi dokuczać do woli. Był mi tez balsamem w cierpieniu i Bóg jeden wie
jak, ale jego miłość zapalała płomyk mojego sensu życia. Woli walki i przetrwanie. Wymyśliłem
wtedy, że muszę z tym wszystkim coś zrobić i zacznę od wizyty u Psychiatry. Tak! Muszę pokonać
sam siebie. Iść do Lekarza i przyznać, że jestem chory psychicznie. Bo co do tego, że jestem nie
miałem wątpliwości. Była to przez te wszystkie lata pilnie strzeżona tajemnica, przez moje ego i
czas ja uwolnić. Nie muszą od razu wszyscy wiedzieć. Po prostu pójdę do Psychiatry i spróbuje z
nim porozmawiać. Pewnie położą mnie na obserwacji w Tworkach. Dostanę „żółte Papiery”, rentę
inwalidzka na głowę i dobre proszki psychotropowe po których będę świetnie się czuł.
Najważniejsze też w tym wszystkim byłoby to, że wariackie papiery mogłyby rozwiązać moje
problemy z prawem i gwarantować pewną bezkarność. Tak! Tak! Tak! Idę do Psychiatry. Poradnia
zdrowia Psychicznego w Pruszkowie, przyjmuje mnie Pani Doktor Mioduszewska, która jest
bardzo miłą kobietą. Nie jestem z nią szczery do końca. Mówię tylko to co według mnie
powinienem powiedzieć. Irytują mnie niewygodne pytania typu: czy mam ciągle problemy z
prawem i wyroki do odbycia? Jeszcze gorzej działa na mnie to, iż mało, że nie mam skierowania na
obserwację, to jeszcze Pani Doktor karze mi iść piętro wyżej do Poradni Leczenia Uzależnień na
odwyk. Dobre sobie! Ja i fioletowe nosy razem do jednego kosza. Kurcze jestem chory psychicznie,
potrzebuje pomocy! A zamiast tego jestem obrażany, wręcz poniżany! Pójdę do innego Lekarza!
Prywatna wizyta w klinice zdrowia Psychicznego u Pana Doktora Baczkowskiego zapowiada się
zupełnie inaczej. Lekarz słucha mnie bardzo uważnie i bardzo długo, co nakłania mnie do
wyjawienia więcej, niż pierwszemu Lekarzowi. Pytam więc później Pana Doktora czy mogę być
chory psychicznie? Jak uważa? Panie Michale! Przychodzi Pan do mnie z dziurą w głowie i
życiorysem „kamikadze”. Tak! Ma Pan poważne problemy ze zdrowiem i nie musi Pan udawać
chorego. Pan akurat nie musi! Był to dobry znak. Pytam więc co dalej? Dalej Panie Michale pójdzie
Pan do poradnie odwykowej pod „Bociana” zaraz koło Sadu na Kraszewskiego i zgłosi się Pan na
pierwszym pietrze. Myślałem, że trafi mnie szlak. Kazał mi iść dokładnie tam gdzie wysłała mnie
Doktor Mioduszewska. Straciłem wiarę w otrzymanie jakiejkolwiek pomocy i w Lekarzy
Psychiatrów. Czułem się skrzywdzony. Poszedłem więc do stacji PKP i przejechałem jedną stację
pociągiem wysiadając w Brwinowie. Stąd miałem bliziutko, aby dojść na Rynek zapijając smutki w
towarzystwie Ferajny pod sklepem u „Zdzicha”. Sam też właściciel sklepu niekoniecznie cieszył się
z mojej tam obecności, gdyż byłem zwiastunem awantury, lub ciągłego brania na krechę. Ja sam
jednak byłem spokojny jak nigdy. Brałem przecież spora ilość Psychotropów. Tego Psychiatrzy
nigdy nie żałują. Tak tez upływały następne tygodnie.

105
Brałem psychotropy, popijałem alkoholem i gdy tylko miałem okazję dobijałem amfetaminą.
Psychotropy wykupywała mi Mamcia, miałem przecież recepty wystawiane przez specjalistów.
Alkohol konsumowałem głównie w towarzystwie rozpitej Brwinowskiej Ferajny „wyrwi kufli”.
Zawsze wiernych towarzyszy, z którymi się jednak do końca nie utożsamiałem. Alkohol to alkohol,
czasem z górnej półki, czasem z dolnej, a czasem ze wszystkich półek naraz. Jak się dało tyle było.
Amfetamina to głównie w weekendy, gdy młodzi stawiali, albo gdy trafił się jakiś lewy grosz. Były
też wakacje i często weekend zaczynał się w piątek, a kończył w czwartek. Mieszałem wszystkie
używki i w mózgu, aż się gotowało. Raz agresja, raz senność, a innym razem narkotykowe latanie
w iluzji. Jeszcze innym razem wszystko naraz. Zawsze rano musiał być klin, bo objawy kaca były
straszne. Musiała być Amfetamina, bo wpadałem w paranoję i wręcz w depresję. Musiały być tez
psychotropy, bo wyciszały mnie i łagodziły objawy lęków, oraz pozwalały zasnąć. Dni Brwinowa i
tzw Dożynki przypadają we Wrześniu. Czasem na koniec Sierpnia tuż przed rozpoczęciem roku
szkolnego. Jest to spore wydarzenie i okazja do wspólnego świętowania większości mieszkańców.
Jedni lubią wypić, inni przyćpać. Ja jestem z wszędzie z osobna i naraz. Stoimy na Rynku całą
Ferajną różnych pokoleń i amatorów różnych używek. Popisując się jeden przed drugim. Wręcz
prześmigując się w zwróceniu na siebie uwagi. Zwłaszcza przed kobietami, które w naszym mieście
są piękne. Przechodził obok nas Cygan. Po prostu nas mijał. Był to emigrant z Rumunii. Taki nijaki.
Nie miał chyba nawet metra sześćdziesiąt, żeby nie wąsy i kapelusz wyglądałby jak dziecko. Jeden
z kolegów zaczepił go rasistowskimi obelgami, a ten odpowiedział z kolei słowami wręcz
ubliżającymi wszystkim Polakom. Nie wiem dlaczego akurat Ja, poczułem się zobowiązywany
zareagować. Złapałem Cygana za klapy marynarki i kazałem przeprosić!! skubany wyjął mały
scyzoryk, wbił mi go w głowę bliżej czoła i w szyję. Odwróciłem się tyłem do Rumuna i dostałem
dwa noże w plecy. Byłem jednak tak odurzony Amfetaminą i Alkoholem, że w tym momencie nie
zdawałem sobie z tego sprawy. Złapałem jegomościa jakoś za szyję, walnąłem głową w nos i
zabrałem nóż z ręki. Wtedy ten sięgnął jakoś pusta butelkę po winie z kieszeni marynarki. Rozbił
mi ja o głowę i to co mu zostało w ręku wbił mi pod lewą pachę. Prawie do serca i odskoczył.
Minęło parę chwil zanim dotarło do mnie, gdzie jestem i co robię. Byłem w szoku, ale znowu
zerwałem się do Cygana, nic jednak z tego! Nagle całkowicie odebrało mi moc. Zupełnie tak jak
gdyby skończyły się baterie. Padłem na chodnik w kałuży gęstej kałuży, która wypływała ze mnie
jak z kranu. Traciłem świadomość i odzyskałem ją . Ktoś bił mnie otwarta ręką po twarzy. Michał
nie umieraj! Taki młody chłopak i ma małe dziecko. Biadowała jakaś kobieta. Szkoda go, potem
odpłynąłem. Otwieram oczy i słyszę, że znowu ktoś strasznie krzyczy! Pił pan alkohol? Proszę
odpowiedzieć! Czy pił Pan alkohol? Tak piłem!! ile widzi Pan palców? Trzy ! Jaki dzisiaj dzień?
Nie pamiętam!! ile ma Pan lat? Trzydzieści!! ok. proszę się nie ruszać! Jestem w karetce pogotowia
Ratunkowego i ściskają mnie jakimś pasem pod klatka piersiową i dostaję jakiś zastrzyk po którym
czuje się lepiej niż po Amfetaminie i moje myśli błądzą w obłokach. Zrywają tez ze mnie koszulkę i
oglądają moje wszystkie rany. Tu pamięć się urywa. Widzę ogromne reflektory skierowane na mnie
i ludzi w białych fartuchach. Światło okropnie mnie razi, ale widzę Lekarza dłubiącego jakimiś
metalowymi narzędziami pod moją lewą pachą, mamy go! Słyszę i chcę namierzyć głos mówiący te
słowa, ale nie mogę unieść głowy. Okazuje się, że drugi lekarz przyszywa mi ucho, które zostało
prawie odcięte i wiąże żyłkę na głowie, która została przecięta nożykiem. Wszystko czuje, ale nic
mnie nie boli. Nawet wdaje się w rozmowę z Lekarzami, którzy mają straszny ubaw. Witamy Pana
Panie Michale. Proszę się nic nie denerwować i nie martwić. Najgorsze mamy już za sobą. Nie
pierwszy raz zresztą jak mi się zdaje. Swoją droga nie chcą Pana za cholerę tam na górze. Musi
widać mieć Pan coś ważnego do załatwienia, tu gdzie Pan jest. Dobrze! Panie doktorze, a czy będę
mógł iść dzisiaj do domu? Do domu? Człowieku! Ledwie wróciłeś do świata przytomnych, prawie
nie masz krwi i potrzebna jest transfuzja. Poza tym jeszcze nie zszywałem tak paskudnej rany przy
samym sercu. Tak rozerwanej, ze trzeba było zszywać na okrętkę. Dobrze, a czy możecie Panowie
zadzwonić do mojej mamy? Tak! To tak! Podaj numer telefonu. Mama przyjechała bardzo szybko.

106
Nie wiem co powiedział lekarz, ale chyba dobrze ze mną nie było. Nie było dobrze i tym bardziej
wprawiałem wszystkich w osłupienie. Kiedy bowiem prosiłem o telefon do mamy, miałem już w
tym swój plan. Nie wiedzieli bowiem, bo i skąd mieli wiedzieć, ze zbliżało się najgorsze, coś przy
czym śmierć to znieczulenie. Zbliżał się moment w którym Amfetamina i Alkohol wyparowując z
mojego organizmu doprowadziły ciało i mózg do nie wyobrażalnych katuszy. Dostałem jakieś
dobre zastrzyki i czułem się nawet, nawet, ale wiedziałem to! Najgorsze się zbliżało! Mama
błagała, Lekarze prosili. Wszystko na nic. Wyrywałem kroplówki z rąk. Idziemy i tyle. Kazano mi
więc podpisać oświadczenie.
„Świadom na umyśle. Poinformowany przez Lekarzy o konieczności leczenia szpitalnego w tym
transfuzji krwi, oraz o realnym zagrożeniu życia i zdrowia. Wypisuję się ze szpitala na własne
żądanie mimo wyraźnego sprzeciwu Lekarzy prowadzących”.
Nie mam na sobie koszulki. Jestem cały w bandażach i okryty tylko górną częścią garsonki
zrozpaczonej Matki, którą to garsonkę ( marynarkę) mam zarzucona na plecy. Opuszczamy szpital
udając się do zaparkowanego samochodu Mamci przed szpitalem w Pruszkowie na Wrzesinku.
Wymuszam tez dosłownie na mamie zakup najtańszego wina w sklepie i tak odwozi mnie do
mieszkania na Pszczelińskiej osiedla Maryninek w Brwinowie. Mamcia nie mogąc na to wszystko
patrzeć, wraca do siebie do Komorowa. Ja wypijam wino i kładąc się do łóżka zasypiam. Kiedy
następnego dnia rano wstaję, czuję się jak spadochroniarz w połowie drogi na ziemię. Mam bardzo
poważne problemy z utrzymaniem równowagi w drodze z pokoju do łazienki. Nie mam siły ustać
na nogach. Dlatego wymiotuję do ubikacji na klęczkach. Przewracam się raptem na prawa stronę,
opierając głową o wannę i gdyby nie strach, nie wiem co by było. Strach! Bo dokładnie w tym
miejscu, w tej łazience, w taki sposób zszedł mój Tatko! Zbieram się jakoś do kupy. Wstaję.
Wracam do pokoju. Ubieram się i wychodzę z domu w kierunku wiadomym. Rynku
Brwinowskiego Miasta. Upadam na kolana idąc schodami w dół i tylko przytrzymując oburącz
poręczy przeczekuję najgorszy moment i zbieram siły, aby iść dalej. Jestem w połowie drogi. Mniej
więcej na wysokości Poczty i Straży Pożarnej, gdy muszę przytrzymać się drzewa, aby nie upaść.
Stoję tam chwilę i tylko dlatego zbieram się w dalszą drogę, że boję się śmierci. Przechodzę na
druga stronę ulicy. Wprost do przejścia w tunelu i tu poruszam się trzymając barierki. Mijam już
połowę jego długości. Widzę sklep „u Zdzicha” i kumpli od kielicha, gdy obsuwam się całkowicie
bez sił. Koledzy widząc mnie podlecieli, wzięli pod ręce i zaprowadzili na ławeczkę do parku.
Czułem jak słabnę. Czułem to i wiem jak to się dzieje. Umierałem!!! Od śmierci dzieliły mnie
jedynie ułamki sekundy. „Nero”. Mój starszy kolega nalał wódki do szklanki i wlewał mi ja w usta.
Natychmiast złapał mnie odruch wymiotny i większość wyleciało z buzi na brodę i koszulkę.
„Nero” powtórzył zabieg i znów większość zwróciłem. Większość! Ale nie wszystko! Poczułem
ciepło w żołądku i dziwna ulgę. Poczułem się dobrze na tyle, że poprosiłem o szklankę z wódka i
cała wypiłem sam , tym razem bez wymiotowania. Dalej zostałem przez innego kolegę
poczęstowany Amfetaminą i znów wypiłem wódkę. Miałem zszytą żyłę na głowie i opatrunek,
który powstrzymywał czepek medyczny z siateczki. Miałem zaklejone opatrunkiem całe ucho,
które było również zszywane. Zszywaną miałem również szyję pchniętą nożem. Taka tam dziurka.
Miałem opatrunki przyczepione do pleców w miejscach, gdzie dostałem nożem i bardzo, ale to
bardzo pozszywaną, głęboką ranę pod lewą pachą i żeby trzymał się opatrunek byłem cały w torsie
owinięty bandażem. Alkohol i Amfetamina sprawiły, że poczułem się dobrze, na tyle, że dalszy ciąg
kasacyjny Amfetaminowo Alkoholowy trwał ponad trzy miesiące.
( jedynym objawem jakiegokolwiek rozsądku był fakt, że starałem się jak najmniej mieszać te dwie
używki, ale bywało rożnie)
jedyna przerwa w tym ciągu jest kilkudniowa odsiadka jakiejś zaległej grzywny w miesiącu
Październiku, ale w momencie zwolnienia udaje się natychmiast do sklepu monopolowego
kontynuując przerwany ciąg. 20 grudnia 2000 r. Szał przedświątecznych zakupów, światełek i
reklam z Mikołajem.

107
Chodzę po Rynku Brwinowskiego Miasta w poszukiwaniu sponsora do zakupów alkoholowych.
Amfetamina już nie jest tak mocna jak wówczas, gdy zaczynałem ją brać, ale ciągle utrzymuje mnie
bezsennie na nogach dłużej niż powinienem na nich być. Jest to moment tzw zejścia, czyli
momentu w którym organizm buntuje się przeciw chemii w organizmie i tylko Alkohol może
wyciszyć odczuwalną walkę wewnętrzną. Szwendam się więc z kata w kąt, gdy spotykam kolegę
Janisia w towarzystwie młodszego od nas Artura. Proponują mi wszystko czego teraz potrzebuję.
Alkohol, kurczaka z rożna i Amfetaminę, na którą godzą się pod moim naciskiem. Pieniądze
posiada Artur i musimy tylko na chwile wstąpić do jego pracodawcy, aby je odebrać. Człowiek ten
mieszka wiz a wiz mojego bloku. Więc kiedy czekam z Janisiem na Artura, patrze w oświetlone
okna mojego mieszkania, gdzie znad parapetu dostrzegam głowę synka. Mam dobry humor mimo
zmęczenia długim ciągiem Alkoholowo – Amfetaminowym, bo niebawem będę miał wszystko
czego mi trzeba. Dziwne! Bo mijają nas w małych odstępach jacyś przechodnie i wszyscy mają
telefony przy uszach. Pytam więc ich żartobliwie, czy to jakaś Policyjna Wywiadowcza
Telekonferencja Anty bandycka i ku ironii trafiam w samą dziesiątkę. Plotki mówiły, że
Pruszkowska Policja zorganizowała tzw. Grupę Bandycką, czyli sektor specjalnie pościąganych w
tym celu bezwzględnych Policjantów z całej Polski, rozbijajacych struktury zorganizowanej
Bandyterii. Słyszało się o wielu Aresztowaniach i niezwykle brutalnych posunięciach tej jednostki,
ale cóż mi do tego? Kilka sekund trwało, gdy ów przechodnie otoczyli mnie i byłem zakuty w
kajdanki. Byłem kompletnie zaskoczony sytuacją i zdezorientowany. Policjanci nie używali
przemocy wobec mojej pokory. Po prostu zawieźli mnie na komisariat. Okazało się, że Artur
straszył swego niewypłacalnego pracodawcę chłopakami z tzw. „Pruszkowa”. Wskazał mu przez
okno stojącego mnie i Janisia na chodniku przed klatka schodową. Tu zaś okazało się, że jest to
obława Policji Bandyckiej w odpowiedzi na ciągłe straszenie przez Artura tego człowieka
chłopakami z „Pruszkowa”. Mnie już nawet nikt nie przesłuchiwał. Artur zmuszony bestialskimi
torturami podpisał wszystko czego chcieli. Kim ty jesteś? Pyta mnie oficer operacyjny. Nikim
odpowiadam! To dlaczego Ludzie się ciągle na Ciebie powołują? Nie mam pojęcia! Tak czy siak,
siedzisz znowu przez wódkę! Pomyśl o tym! Kurwa! Jakie siedzisz człowieku! Zbaraniałeś jestem
niewinny! Niewinny rozumiesz? Faktycznie tez byłem, ale Sąd zdecydował o zastosowaniu środka
zapobiegawczego w postaci Tymczasowego Aresztowania.
Sygnał dźwiękowy Radiowozu pod bramą Służewieckiego AŚ w Warszawie spowodował
natychmiastowe prawie jej otwarcie. Konwojenci zdali broń na strażnicy i wjechali dalej, aby moc
mnie rozkuć z Kajdanek i przekazać SW.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

magazyn i pobieranie regulaminowego pakietu powitalnego z własnoręcznym podpisem każdej


wpisanej i otrzymanej pozycji. Następnie doprowadzenie do Pawilonu III. Mojego miejsca
osadzenia, gdzie towarzyszyły mi latające tuz nad głową samoloty i widok prac budowlanych
naszego Pawilonu. Po prawej stronie Aresztu. Cela przejściowa była mi teraz zbawieniem. Trafiłem
tam szybko, bo zarówno wychowawcy jak i oddziałowy dobrze mnie znali. Mój widok mówił też
sam za siebie. O rany! Michał! Dobra odpoczywaj pogadamy jak wydobrzejesz. Byłem w stanie
całkowitego rozpadu fizycznego i psychicznego. Miałem ciągłe odruchy wymiotne co nie
pozwalało mi wypowiedzieć słowa. Każdy oddech sprawiał mi ból. Miałem wysoka gorączkę i
drżało całe ciało łącznie z wnętrznościami. Psychicznie chyba jeszcze byłem na wolności.

108
Cofnąłem się chyba też w czasie bo była ze mną Moniś. Rozmawiałem z Nią. Czułem jej zapach.
Dotykałem jej. Był ze m na też mój Tatko, Brat, Mamcia. Byli wszyscy których kochałem.
Słyszałem płacz mojego synka i cierpienie rozsadzało mi głowę. Byłem cały oblany tłustym,
śmierdzącym, gęstym potem i przykryty kocem, bo czułem okropny chłód. Apel wieczorny
zwiastujący noc, był mi wręcz oczekiwanym sprzymierzeńcem. Zaś dzień i promienie jasności
światła zadawały męczeńskie katorgi. Leżałem skulony w kłębek i czekałem na decyzję organizmu,
czy spróbować jeszcze walczyć, czy jednak wyłączyć się już całkiem, przestać oddychać i poczuć
ulgę? Minęło kilka dni i niewiele się zmieniło. Miałem tylko nadzieję, że zanim pójdę na cele
ogólną dane mi będzie jeszcze trochę czasu, ale nie! Nie tym razem. W ogóle tez sprawy wymykają
się spod kontroli. Pech chciał, że spotykam starych znajomych z Żółwińskiego lasu. Autorów
rozgwiazdy na czole. Właściwie temat ten tu w więzieniu powinien być zamknięty, ale nie
wiedziano dokładnie co ja z tym zrobię, więc najgorszą i najlepsza forma obrony jest atak.
Uderzono w sprawy podkultury i zaszantażowano intrygami przeciwko mnie. Osoby te były też
„Boskimi idolami” młodych tudzież musiałem być ostrożny zanim pójdzie w ruch nieodwracalna
machina i wykorzystają ich do swoich celów. Będąc tez całkowicie szczery sam przed sobą.
Powiem, że byłem w stanie całkowitej bezbronności i kompletnie nie potrafiłem się przeciwstawić.
Zostałem więc wykluczony z podkultury i poszedłem na celę do niegrypsujących. Wiecie!!! całe
życie poświeciłem grypsowaniu i wszystko podporządkowałem tej mej największej ideologi.
Psychopatycznie stojąc na jej straży w bardzo ciężkich Polskich wiezieniach, padłem ofiarą intrygi,
w której brał udział ktoś za kogo być może ja poszedłbym w Ogień. Mogę tylko powiedzieć, że był
to dla mnie cios porównywalny do włóczni w bok Jezusa na krzyżu. Rozpadł się w jednej chwili
mój świat, a ja nie potrafiłem go bronić, gdyż Alkohol i Amfetamina miały nade mną większą
władzę niż kiedykolwiek mógłbym przypuszczać. Byłem pokonany sam przez siebie zadając sobie
piekielne męki za życia, przechodzą tym samym w stan agonii emocjonalnej, psychicznej i
duchowej. Pojawiła się w mojej głowie czarna dziura, w którą brnąłem, bez możliwości powrotu.
Było to moje Ja! Dorobek mojego całego jestestwa. Zawsze żyłem marzeniami, zawsze była
nadzieja. Nadzieja na szczęście, uśmiech i miłość, ale teraz ona odeszła, zgasła jak iskra na deszczu
i gasłem razem z nią. Pragnąłem śmierci! Pragnąłem śmierci, a jednocześnie byłem zbyt słaby, aby
po nią sięgnąć. Byłem słaby i byłem tchórzem, byłem zwykłym nieudacznikiem. Miesiąc czasu leżę
na łóżku i patrzę w kraty za którymi powinien być śnieg. Zamiast niego znów ta złowroga pogoda.
Deszcz i wietrzysko. Wstaje z wyra tylko na posiłki. Potrzeby fizjologiczne, utrzymując higienę
osobista i tyle. Klawisze, wychowawcy i oddziałowi okazywali mi dużo empatii, widząc moje
załamanie i skutki śmiercionośnego nałogu Krzyżowego w kwestii odstawienia. Dziwnie to może
zabrzmi, ale jestem lubiany przez kadrę. „Wychowany” przez starych Recydywistów. W zgodzie z
zasadami grypsowania, które przekazywali mi niemal twórcy podkultury w Polskich więzieniach.
Miałem poszanowanie nawet tych Ludzi. Niestety młodzi depcząc słowo szacunek, kultura,
poważanie, zastąpili je mianem pseudo gangsterstwa i intryganctwa, oraz fałszu, oraz czcząc kult
mamony. Starzy no cóż! Byli starzy i odchodzili do Lamusa. Po prostu bali się bezwzględnej prze
ćpanej dziczy, zresztą ja też się bałem. Kiedyś grypsowanie było kultem podziemia utożsamiane z
walka z Komunistycznym reżimem, nawet porównywane do Więziennej Solidarności. Ludzie na
ulicy, gdy prowadziła nas Milicja, potem Policja dawali nam papierosy, pieniądze, dobre słowo.
Dziś na nas plują! Ciekawe dlaczego? Dlatego czułem, ze przełożeni po prostu się o mnie martwią!
Moi nowi współlokatorzy pod cela bali się mnie i robili wszystko , aby złapać ze mną kontakt. Co
chyba było mile. Niestety wpadłem w taka depresję napędzoną skutkami odstawienia Alkoholu i
Amfetaminy, ze kontakt był ze mną prawie żaden. Psychicznie byłem bliżej śmierci niż
kiedykolwiek wcześniej. Wówczas nie wiem jak i skąd, ale pojawiła się we mnie potrzeba
modlitwy. Każdy lub prawie każdy tak robi. Jak trwoga to do Boga, ale nie każdy się do tego
przyznaje. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie widziałem też żadnej innej możliwości która
napawałaby mnie jakakolwiek chęcią rozmowy. Wiem! Wiem ! Wiem ! Byłem beznadziejny! Boże!

109
Prosiłem. Pomóż mi godnie odejść! Proszę cię tylko bardzo, abym przy tym nie cierpiał. Po prostu
pozwól mi zamknąć oczy, poczuć ulgę i zaznać spokoju, tak zwyczajnie z godnością. Bardzo! Ale
to bardzo przy tym cie proszę, wręcz błagam, tak jak tylko potrafię, abyś zaopiekował się moim
synkiem. Spraw Boże, aby śmierć moja nie sprawiła mu dużej przykrości. Nie mam pojęcia Boże
czy tak naprawdę w ciebie wierze o cokolwiek. Bardzo też możliwe, że modle się do Ciebie w
sposób pijany, bo taki byłem od zawsze i uczył mnie tego Tato, który tez często był pijany.
Ośmielam się jednak prosić, abyś pomógł mi. Zaopiekował się mną i jeżeli poza śmiercią jest dla
mnie jakaś szansa spraw abym Ją otrzymał. Amen! Dostrzegłem wówczas na kaloryferze malutka
książeczkę. Może nie malutka ale cieniutką i tylko dlatego wziąłem ja odruchowo do reki, że była
właśnie cieniutka i dziwiło mnie, że jakikolwiek papier pod cela ocalał nieprzerobiony na skręty.
Pewnie tylko dlatego, ze książeczka ta miała więcej kolorowych kartek niż liter. Spojrzałem od
niechcenia na tytuł: „Święty Ojciec Pio” - patron spraw beznadziejnych. Czytałem te książeczkę z
takim zainteresowaniem, że aż nieprawdopodobne. Leciały mi oczu łzy, bo ten „Stygmatyk” z San
Giovanni Rotundo. Urodzony w Petraleinie dawał nadzieje wszystkim, którzy jej potrzebowali. Ja
potrzebowałem. Jakkolwiek też komu odbierać to co pisze, może były to nawet moje fantazje
wskutek zbyt długiego zażywania Amfetaminy, czy nawet samo „Delirium Tremens”. Ta malutka
książeczka „Ojciec Pio” obudziła we mnie jakąś wiarę. Poprosiłem modląc się o przewodnictwo
duchowe Ojca Pio i o jego obecność w moim życiu. Czym tez więcej mija czasu od tamtej chwili,
tym bardziej wierze, że tak się stało. Faktem też jest to, ze ta cieniutka książeczka dała mi wtedy to
czego było mi trzeba. Siły aby wstać z łóżka i żyć. Dla mnie cud! Już tez wyobrażam sobie co
mógłby sobie ktoś pomyśleć. Narkomanowi i Alkoholikowi strzeliła głowa i teraz karmi Ludzi
głodnymi kawałkami, możesz tak pomyśleć. Ja być może tak bym pomyślał, ale mowie ci wtedy
coś się we mnie zaczęło zmieniać. Zaczynam coraz częściej wstawać z łóżka, rozmawiam, gram w
karty. Znowu nabieram chęci do ćwiczeń i dostrzegam rzecz niesłychana. Dostrzegam we
współosadzonych niegrypsujących Ludzi i niektórych zaczynam po prostu lubić. Chłopaki
opowiadają dowcipy i wybucham śmiechem, którego tak mi brakowało. Kurcze! Nie jest to
jednorazowy incydent. Osoby, które miałbym jeszcze do niedawna za Ludzkie ścierwo
przeznaczone przez los do utylizacji sprawiają, że zapominam trochę o tych wszystkich złych
rzeczach. Możecie to sobie wyobrazić. Ja który od dziecka byłem wśród chłopaków z Ferajny
Kryminalnego półświatka uczony nienawiści do tych osób. Ja ich największy wróg. Jestem wśród
nich i moja twarz zaczyna się uśmiechać, co naprawdę jest cudem niezwykłym. Zawsze starałem się
być poważny! Taki wiecie – jestem gość. Kurtka 3/4, kaszkiet. Kreacja tego który ma klasę i tak
weszło mi to w krew, że Bolesław Krzywousty przy mnie to komediant. Uczyłem wszystkich
młodych i wchodzących w struktury podkultury takiej samej wręcz psychopatycznej nienawiści do
niegrypsujących i w mojej obecności taki ktoś nie mógł nawet wyjść spokojnie do Rynku Miasta,
czy kawiarni, lub baru. Teraz na tej celi zacząłem się zastanawiać jaka jest rzeczywistość w tym
temacie. Na ile ta nienawiść była produktem mojej chorej potrzeby czucia się lepszym od innych
ich kosztem. Puki co! Poczułem się z tymi osobami jak dzieciak i choć trudno było mi to
zaakceptować samemu przed sobą, byłem im wdzięczny. Tym bardziej, że jeszcze nie tak długo
wstecz krzywdziłem każdego z nich traktując to jako „patriotyczny obowiązek”. Zaczynam znów
obsesyjnie ćwiczyć i jeść. Mam wrażenie, że szykuje się na wojnę o przetrwanie. Ćwiczę więcej niż
kiedykolwiek wcześniej, robiąc największą scenę treningową na spacerniaku, gdzie widza mnie inni
skazani – aresztowani i mam satysfakcję, gdy zdają sobie sprawę, że w pojedynkę żaden z nich do
mnie się nie zbliży. Bardzo szybko nabieram widocznej masy ciała ( pamięć organizmu) i
zachowuję się jak człowiek gotowy do walki, teraz i zawsze, w każdej chwili. Wręcz prowokacyjnie
i na pewno demonstracyjnie. Nabieram dużo większej pewności siebie i myślę, że jest to bardzo
widoczne. Patrze z pogardą na tych którzy zaatakowali mnie i chcę im przez to pokazać, że to
jeszcze nie koniec. Nie mam żadnych planów zemsty. Ja mam tego po prostu już dość, ale taki
sposób bycia pozwala mi czuć się dowartościowanym.

110
Runął mój cały świat i nie mam pojęcia w jaki inny sposób miałbym postępować. Moją przewaga
tez myślę jest to, że Ludzie ci wiedzą, ze racji nie mieli. Tylko co! Albo chcesz mieć rację, albo
święty spokój. Tak! Dokładnie! Święty spokój! Ja w tym wszystkim tak się pogubiłem, że chcąc nie
chcąc prowadzę swoim zachowaniem do agresji i zdawałem sobie z tego sprawę. Nie wiem może
po prostu chciałem wyjść z tego wszystkiego z twarzą. Wkrótce tez okazało się, że nie jestem wcale
taki sam! Wielu moich znajomych związanych z podkultura i światem przestępczym zaczęło się
interesować tą sprawą. Ja! No cóż nie ufałem już nikomu. Wszędzie widziałem tylko intrygi,
zakłamanie i fałsz. Wiara moja w to wszystko legła w gruzach i nawet jak moi oprawcy szukali
kontaktu lekceważyłem ich, albo unikałem. Nie mieli pojęcia czego teraz mogli się po mnie
spodziewać. Zwłaszcza, że jeden z nich nagle zaczął współpracować z Policją jako mały świadek
koronny tzw „ sześćdziesiątka”. Niestety ja sam już też nie wiedziałem czego chcą. Dlatego po
prostu zacząłem trzymać się od tego wszystkiego z daleka. Nie mam mnie po prostu znikam.
Bawcie się sami! Bardzo zapragnąłem wtedy normalnego życia. Tylko jak?! No jak?! Którędy tam
iść i w jaki sposób?! Przecież i tak nikt mnie nie zrozumie! Lekarze zamiast mi pomóc wysyłają
mnie na odwyk! Po prostu nie chcą mi pomóc, a błagać nie potrafię. Nigdy nie błagałem i błagać
nie będę. Nie jestem żebrakiem. Zemsty też tak naprawdę nie chcę, bo ja też nie jestem bez winy, a
końca tego by nie było. Czułem się spalony na popiół, jak Feniks, który oczekuje odrodzenia, ale
nie wie jeszcze jaka będzie mu dane przyjąć postać i który „wilk wygra walkę”. Dobry, czy zły? Bo
karmić można tylko jednego. Ta cała sytuacja w swym dramatyzmie pokazała mi coś, czego nigdy
wcześniej nie dostrzegałem, lub nie chciałem dostrzegać. Mianowicie, jak bardzo nasza społeczność
podkultury w przeważającej części jest prymitywna i łatwa w manipulacji. Nie jest to łatwe tracić
wiarę w coś, co było jedynym celem mojego życia prawie od zawsze. Z drugiej strony może trochę
jest tak, ze dzieci dorastają? Oczywiście, ze edukacja kosztuje i fakt, że cena którą płacę jest
wysoka, ale dzieci które się nie uczą powtarzają klasy, więc może lat dziesięć w oślej ławce, to czas
podjąć decyzje czy chcę zostać w niej na zawsze, czy przejść do następnej klasy? Jeżeli to drugie to
najwyższa pora zacząć poważnie traktować naukę i przygotować się do lekcji. Nie wiem na jakiej
podstawie Sad Rejonowy w Pruszkowie zastosował wobec mnie „środek zapobiegawczy” w postaci
tymczasowego Aresztowania, ale cały ten proces od samego początku był zupełna farsą. Jedynym
oparciem w sprawie przeciwko mnie były zeznania Artura i to tylko w momencie przesłuchania go
w komisariacie Policji przez jednostkę „Bandycką” w efekcie czego chłopak miał okaleczone jadra,
co jednoznacznie wynikało z opinii Lekarza biegłego na wniosek obrońcy. Nie wiem również
dlaczego sprawdzano mnie w każdym detalu mojego życia pod kierunkiem „działalności
przestępczej”. Stałem się obiektem badan we wszystkich możliwych sprawach, tylko nie tej do
której zostałem zatrzymany. Jedynym plusem tego wszystkiego był tez znowu fakt, że być może ta
odsiadka przedłużyła mi życie po raz kolejny. W samej zaś sprawie oskarżenia, Sad pierwszej
instancji po prostu mnie uniewinnił i w połowie Lipca 2001r. Wyszedłem na wolność. Pierwsze tez
co zrobiłem, to poszedłem tam gdzie czułem się najlepiej. Czyli do Rynku Brwinowskiego Miasta,
gdzie Ferajna wódkę piła, piłem i ja. Pilem i łzy mi leciały z rozpaczy, bo tak! Wiedziałem, ze mniej
by bolało jakbym rzucił się pod pociąg, lub z przysłowiowego mostu. Mniej bolało by wszystkich.
Mnie, rodzinę i przede wszystkim małego Huberta mojego pierworodnego synka. Może też i
fizycznie byłem zregenerowany, ale psychika nigdy nie była, tak bardzo poharatana. Tylko
znieczulenie ratowało mnie przed załamaniem nerwowym. Znieczulenie kolejnym ciągiem
kasacyjnym. Przeplatających się nawzajem Alkoholu i Amfetaminy. Ciągiem, który był
oczekiwaniem na dzień w którym uwolnię rodzinę od samego siebie! Na co komuś taki ktoś? Na co
mi sam sobie Ja! Mimo, że gdzieś w środku pragnąłbym, chciałbym, marzyłbym o normalnym
życiu i byciu dumnym z siebie uczciwym człowiekiem. Śmiejącym się i takim, który wiecie jest
szczęśliwy. Niestety prawda jest taka, ze nie jestem w stanie dopuścić do stanu trzeźwości i nie
wyobrażalnych katuszy z tym się wiążących. Nawet kosztem dopuszczania się złych rzeczy celem
zdobywania funduszy na te używki! Sam siebie mam dość! Sam siebie nienawidzę!

111
Sam sobą gardzę! Mam tez w sobie tyle tej nienawiści, ze okazuję ja dosłownie każdemu. Dziwne,
ale daje sobie też prawo do bycia złym, bo „Ludzkość mnie opuściła”. O czym jestem głęboko
przekonany. Noc jest mi zbawieniem przed Ludzkim wzrokiem i odbiciem lustrzanym w witrynach
sklepów. Dzień jest katusza wstydu i poczucia winy. Mechanizm obronny ucieczka! Ucieczka do
świata w którym jestem mistrzem. Jestem kimś! Jest to świat który budowałem od zawsze. Świat
iluzji, marzeń i życzeń, który napędza działanie Amfetaminy wspomaganej Alkoholem. Jest to mój
świat i jestem w stanie go bronić za wszelka cenę. Niestety świat ten staje się dla mnie bardziej
realny niż rzeczywistość, bo role się odwróciły i to rzeczywistość stała się iluzją. Gdy zaczynam
trzeźwieć i mój świat zaczyna topić się we mgle, pokazując mi przebłyski; Tak! Zaczynam wtedy
spadać na ziemię. Wiem to! Czuje to i wpadam w panikę, dostrzegając widziane obrazy i czując je,
wtedy mam tylko jeden cel. wrócić z powrotem do swojego schronu. Tracę też całkowicie kontakt
z realnym światem wokół mnie. Na tyle,że nie reaguję kompletne na wezwania Sadowe i awiza
pocztowe przekazów urzędowych. Nawet wówczas, gdy dostarczane one są przez Policje do rąk
własnych. Czasem nie wiem jaka jest data i dzień tygodnia. Próby kontaktu ze mną wyglądają tak,
ze bredzę od rzeczy jak obłąkany. Sama tez mowa jest raczej bełkotem. Gdy przesadzam z
Amfetamina, wpadam w stany i zachowania, które nawet Mamcia komentuje słowami. „Straciłam
syna, on już nie wróci!!!” Robię dziury wiertarka w ścianie prawie na wylot do Sąsiadów i
twierdzę, ze tam są duchy. Oczywiście Ci boja się mi coś powiedzieć i dzwonią do mamy z prośba
o pomoc. Bywa tez tak, ze zaopatruje się w gazety pornograficzne, erotyczne i kilka dni wycinam z
nich kobiety. Amfetamina i pornografia wpędza mnie w stan silnego podniecenia. Co tez jest
ucieczką od rzeczywistości i przez jakiś czas jedynym obiektem moich zainteresowań. Zostaje tez
skierowany do stawienia się na badania psychiatryczne Lekarzy biegłych w prowadzonych
przeciwko mnie sprawach i wydania opinii we względzie mojej poczytalności w czasie
dokonywanych przestępstw. Niestety wszystkie wezwania lekceważę i zaliczam kolejne odsiadki po
dwa, trzy miesiące celem wykonania czynności procesowych. Kompletnie okres ten ucieka mi z
życia i wszystko miksuje w głowie tak, że nie jestem w stanie odtworzyć tego w umyśle.
Oczywiście po każdej odsiadce stan fizyczny poprawia się, ale psychika jest w rozsypce i
natychmiast po wyjściu wracam do nałogu w tym samym miejscu w którym skończyłem, jest tak
źle, że i ja się poddaje wierząc w swoja ciężką chorobę umysłową, bez możliwości ratunku. Mam
straszny żal do świata Ludzi i rodziny. Mam żal do brata, czując jakby mnie odepchnął, ale
największy żal mam jednak do siebie. Jest to więcej niż. Bardziej przypomina rozpacz konającego,
bezradnego człowieka, który odepchnął świat, aby zwrócić na siebie uwagę i ten nie chce go już z
powrotem i na co komu taki słaby ktoś, taki nikt. Przyglądam się często Ludziom, pięknym kobieta
i ich towarzyszom. Relacjom między ludzkim ogólnie. Mężczyznom w moim wieku, którzy maja
właściwie tylko marzyłem, aby mieć. Tak wiem, ze bardzo źle obrałem swa drogę życia , ale to co
się stało w nim odbiera mi siły i prawo do normalności. Oto mam żal do innych. Cała ta sytuacja,
tez mimo dramatycznego przebiegu nakazuje mi zadbać o dobro syna. Mam tu pretensje do Beaty,
bo nie może być dalej tak jak jest, a ona przyjmuje to za normalność i nic. Tak Beata jest „DDA” i
ten świat dostała od swojego Ojca, ale wtedy tego nie rozumiałem. Nie rozumiałem, ale nie mogłem
pozwolić, aby Hubert, mój synek patrzył na ten horror za zgodą Matki i Ojca. Nie miałem pojęcia
co czynić, aby pomóc swemu dziecku, wiedząc jednocześnie, że nie jestem w stanie wytrzeźwieć.
Rozstałem się więc z Beatą, która wraca do swego rodzinnego domu i zabiera ze sobą naszego
synka. Wiem, że jeżeli nie przestane pić i ćpać wkrótce umrę. Jeżeli jednak jakimś cudem uda mi
się pokonać to zło i oszukać śmierć, upomnę się o swego syna. Zostałem wtedy w trzy pokojowym
mieszkaniu przy ul. Pszczelińskiej, które niejako odziedziczyłem po Tatku zupełnie sam! No! Może
nie tak zupełnie sam, bo zawsze jakiś towarzysz od ćpania i picia miał gdzie przyjść i nie moknąć
na deszczu, ale resztki te człowieczeństwa, które ulegały władzy potężnego nałogu krzyżowego,
broniły się we mnie przed wzrokiem nazwijmy to normalnych Ludzi i właściwie nikt poza mnie
podobnymi nie miał tu wstępu.

112
Sąsiedzi byli przerażeni tą sytuacją, ale cóż oni zawsze mówią tylko po katach. Nigdy bezpośrednio
prosto w oczy. Tak było zawsze. Wtedy w moim życiu Pornografia stała się częścią ćpania i picia,
ale bardziej ćpania, bo alkohol po protu mnie usypiał. Tolerancję na alkohol miałem prawie żadną i
gdyby nie Amfetamina dwa piwa robiły swoje. Gdy jednak się nawąchałem białego proszku
Pornografia była wszech obecna. W telefonie prasa, filmy wideo DVD i ciągle więcej i więcej.
Więcej Amfetaminy i więcej Pornografii, portali randkowych i ofert do kobiet. Czasem kompletnie
nie wiedziałem co robię i gdzie pisze. Nawet w oczach migały mi te esemesy, czy filmy, aż do bólu.
Tak naprawdę jednak byłem sam i wstydziłem się tych zachowań izolując się od Ludzi jeszcze
bardziej. Wstydzę się tez napisać jaki był finał tych nakręcań Pornograficzno Erotycznych, bo to i
tak każdy wie, a mnie to krepuje. Wiem jednak, ze nie chciałem w domu żadnej kobiety. Żadnego
świadka tych zachowań i sama trzeźwość też była wtedy jeszcze bardziej nie do zniesienia.
Zdarzały się owszem gośćmi w moim domu kobiety równie porąbane jak ja, ale te które rano wstają
i pozostają dłużej już nie! Było mi tak dobrze i tak chciałem doczekać końca swojego jestestwa. Nie
mam pojęcia jak to się stało, że bywała u m nie coraz częściej Agnieszka. Była cicha spokojna i
oprócz tego, ze uprawialiśmy seks, tylko sprzątała i gotowała. Moje mieszkanie nagle stało się
czyste i pachniało w nim aromatem potraw w kuchni. Poczułem nagle ciepło w duszy znane mi z
dzieciństwa. Właśnie w tym domu, gdy było to królestwo Mamci i stało się! Agnieszka zamieszkała
ze mną! Właśnie te ciepło ducha przesadziło wszystko to co było przeciw. Agnieszka miała trzy
córki. Trzy zostały w mieszkaniu sąsiednim w bloku obok mojego. Jedna zamieszkała z nami.
Agnieszka miała też potworne tarapaty wiążące się z rozwodem z powództwa męża i sprawę o
eksmisje. Byliśmy więc sobie wzajemnie potrzebni. Nie przeszkadzało mi,że jest ona starsza ode
mnie lat sześć i nawet był to plus. Miałem bowiem w łóżku kochankę, w kuchni gospodynię, a
opiekowała się mną jak Matka. Matka to może zbyt dalekie słowo, ale coś w tym jest. Dawała mi
namiastkę domu z dzieciństwa i było to silniejsze niż wszystko inne. Strasznie tego potrzebowałem!
Agnieszka, no cóż! Miała za sobą wieloletni burzliwy związek z Alkoholikiem i dużą przemocą,
mimo to kiedy prawie wszyscy się mnie bali, Ona nie! Podnosiło to w jakiś magiczny sposób moja
samoocenę. Motywowało mnie choć powoli, nie od razu, ale jednak motywowało mnie do
ogarnięcia się jakoś. Czerwiec 2002 r. błąkam się po Rynku naszego Miasta w poszukiwaniu
sponsora Alkoholu i kogoś kto być może wspomoże mnie finansowo. Nie jestem już sam i bieda
zaglądająca do naszego mieszkania zmusza mnie do wykombinowania czegoś do jedzenia na
mieście. Pierwszeństwo maja oczywiście narkotyki i alkohol, bez tego nie jestem w stanie nawet
rozmawiać. Trafia mi się też dobra okazja, bo taksówkarze z Brwinowskiego postoju płacą mi za
przestraszenie jednego z konkurentów pracującego tam od niedawna i zmuszenie go do wycofania
się z postoju Taxi. Przynajmniej tego w którym stanął jak intruz. Idę do gościa z groźną miną i
atrapa pistoletu za spodniami. Jest to oczywiście groźna pasująca do miny zabawka, ale wygląda tak
realnie nie mogę przestać się nią bawić, od kiedy wszedłem w jej posiadanie. Wygląda jak Colt z
amerykańskich westernów i gdy rozmawiam z facetem o możliwości zmiany jego miejsca pracy,
ten jest konkretnie wystraszony i przytakuje każdemu mojemu słowu. Odchodzę zatem pewien
sukcesu w kierunku miejsca zamieszkania i nagle zaskoczenie! Zajeżdżają mi drogę Policyjne
Radiowozy i leżę twarzą na chodniku z rękoma skutymi na plecach i kilkoma lufami pistoletów
wycelowanych w moja stronę. Zostaje mi odebrana „zabawka” i trafiam do komendy Policji.
Policjanci którzy znają mnie od lat maja ubaw jak jasna cholera. Michał kupił sobie zabawkę, kto
by pomyślał, że taki jajcarz z niego. Dobra Michał idź do domu tylko wiesz! Omijaj tego
taksówkarza! Dobra? Dobra! No idź! Musiałem wejść do sklepu monopolowego po ćwiartkę
wódki. Nie chodzi już tylko o taksiarza, ale o to ze zabrano mi zabawkę. Taksiarz był za to
osobiście odpowiedzialny. Wypita ćwiartka wystarczyła, aby spotęgować agresję i dawaj na postój
Taxi. Ten prawie zbladł jak mnie zobaczył i chciał uciekać, ale wyżyłem się na jego Mercedesie.
Kopnąłem kilka razy w drzwi przednie od strony pasażera wgniatając je prawie do środka.

113
Tym razem spędziłem 48h na Policyjnym dołku, za co wystawiono mi spory rachunek i
przedstawiono kolejny zarzut Prokuratorski skierowany do Sadu. Zupełnie też nie rozumiem jak
Lekarze mogą być zgodni co do mojej poczytalności podczas popełniania przestępstw. Ja miałbym
wówczas wątpliwości. Jesienią tego samego roku, gdy wychodzę z krótko trwającego Aresztu
wskutek nieodbierania i lekceważenia wezwań, oraz doprowadzenia mnie do Lekarzy biegłych
Psychiatrów i zakończenia śledztwa w sprawie zdemolowania Taksówki, oraz innych drobnych
wykroczeń, jestem tak wypaczony psychicznie, ze mylą mi się nawet niektóre fakty z życia. Nawet
więcej! Mylą mi się z iluzjami, które napędza Amfetamina i zniekształca ich obraz tak, że już nie
wiem sam w jakim świecie żyję i co jest prawdą, a co nie. Boję się alkoholu, bo urywają mi się
filmy. Boje się Amfetaminy, bo doprowadza do wyimaginowanych cierpień. Pije więc Alkohol i
biorę Amfetaminę na zmianę. Wiem, że tak właśnie wpadałem po pewnym czasie w psychozy.
Niestety już inaczej nie potrafię. Tego dnia jestem tak wyczerpany z głodem i bezsennością, że
gdyby nie narkotyk pewnie bym wylądował w szpitalu z wyczerpania. Stopniowo odczuwam, ze
coś zaczyna się ze mną dziać, może to jakieś stadium „Delirium tremens”zniekształcane
Amfetaminą. Jestem w domu i zaczynam się strasznie bać. Gadam od rzeczy jak rzadko kiedy. Nie
jest to pierwszy raz, ale teraz uciekają mi gdzieś gałki oczne jak dzikiemu zwierzęciu. Zaczynam
być coraz bardziej Agresywny. Agnieszka ze strachu robi wielkie oczy i nie wiem dlaczego działa to
na mnie jak płachta na byka. Widzę ja nagle jako szpiega Rosyjskiego wywiadu, albo GRU, lub
KGB, który został na mnie nasłany i ma w oczach kamery. Dlaczego GRU, lub KGB nie mam
pojęcia. Może dlatego, że czytałem książki Suworowa po narkotykach, ale tak była. Bredzę, że
powyjmuję jej te kamery, ale gdzieś w głębi wiem , że to obłęd i to mnie powstrzymuje. Mówię, że
Rosyjski wywiad zabił moją Moniś, albo porwał, a mnie chcą wrobić w wypadek! Agnieszka
dzwoni ze strachu po Policję, a mnie utwierdza, to w przekonaniu, że odkryłem prawdę i dzwoni po
swoich. Gdy przychodzi Policja wdaje się z nimi w szamotaninę. Walczę o życie! Walczę o Kraj!
Jestem przerażony, wręcz w panice. Byli na to przygotowani. Przełożeni na informacji o zgłoszeniu
uprzedzili, że może być rozróba, dlatego przyjechali faceci o odpowiedniej aparycji i
umiejętnościach. Agnieszka prosi mnie, wręcz błaga, abym jej posłuchał. Daje mi Relanium, które
zażywam, uspokajam się i jadę z nimi na komisariat. Niestety na komisariacie dostaje szału i
Policjanci zmuszeni są bić mnie, aż do utraty przeze mnie sił. Przychodzą z pomocą Strażnicy
Miejscy, którzy właściwie są moimi kolegami. Witek i Grześ. Trochę uspokaja mnie ich obecność i
pozwalam odwieść się na izbę wytrzeźwień do Warszawy. Całą drogę bredzę od rzeczy, ale jestem
mało agresywny. Mam chyba dość. Za to gadam i gadam. Niestety Izba Wytrzeźwień na ul.
Kolskiej wita mnie zapięciem w pasy na pryczy i dostaje potężną dawkę Relanium w zastrzyku.
Gdy rano przychodzi moment zwolnienia jest problem, bo nie mogę stanąć na prawa nogę. Proszę,
tłumaczę, ale nikt tego nie słucha i zostaję prawie wyrzucony. Jedyny fart, że mam pieniądze na
papierosy i piwo, które kupuje mi jakiś gostek wdzięczny za poczęstunek. Zawsze mówiłem, że
jestem lepszy od innych Alkoholików, bo nie byłem na Kolskiej właśnie to się zmieniło. Człapię do
tramwaju, podskakując na jednej nodze, a Ludzie wewnątrz tramwaju nawet stare kobiety chcą
ustępować mi miejsca siedzącego. Zaczyna do mnie docierać to jak wyglądam! Jestem cały,
calusieńki siny i we własnej krwi, z twarzą tak opuchniętą jak stężenie pośmiertne. Noga boli mnie
coraz gorzej i gdy docieram po wielu godzinach do domu kolano nie mieści mi się już w spodniach.
Agnieszka dzwoni do mojej Mamy, bo jest ze mną fatalnie i następnego dnia jedziemy do szpitala
w Warszawie na „Lindleya”. Lekarz ogromną strzykawka i igła ściąga mi żółtoczerwoną ciecz z
kolana i prześwietlenie wykazuje poważne złamanie. Ląduję w gipsie po samą pachwinę, ale godzę
się leżeć w łóżku w domu. Nie dlatego, że jestem chory tylko dlatego, że koledzy przynoszą mi
Amfetaminę, za którą płaci Agnieszka. Tydzień czasu na łóżku bez snu to istny udar mózgu.
Najpierw rozkręcam wszystkie sprzęty elektroniczne, które da się rozkręcić pod pretekstem
naprawy i właściwie dwa worki śrubek wyrzucam do śmieci. Później wydobywam ze skrytek
pochowane pisma pornograficzne i wycinam z nich kolejno wszystkie panie.

114
Sam nie wiem po co to robię i zaczynam wierzyć, ze znajdę tam Moniś, którą porwano i będzie to
dowód mojej niewinności w kwestii spowodowania wypadku, w który chcą mnie wrobić. Nigdy nie
pogodziłem się z jej śmiercią i od czasu tej tragedii właściwie cały czas jestem pijany, lub po
Amfetaminie. Amfetamina z mózgiem wyrabia rzeczy takie, których być może nie sposób pojąć
osobie zdrowej. Mnie pomaga oszukać samego siebie, bo nie jestem w stanie zaakceptować tego co
się stało. Gdyby jechał ze mną tym samochodem drugi naćpany bandzior, to trudno. Taki los!
Zginał zły człowiek, który mógł zdawać sobie sprawę z konsekwencji! Tak sobie to tłumaczę! Ale
Moniś! Tak bardzo mi ufała i co? No właśnie! Ból i poczucie winy są tak straszne, że naćpany mózg
wypiera ten fakt, aby nie oszaleć z rozpaczy. Wierzę tak bardzo w swoje racje, że nawet gdy jestem
w Aresztach w przymusowym odstawieniu chemii przekonuje wszystkich do swoich racji i
doszukuje się spisków przeciwko mnie. Teraz jedynym sposobem na powstrzymanie cierpienia jest
pornografia i ucieczka w silne podniecenie seksualne. Odrywa mnie to od prawdy, którą w głębi
serca znam, ale nie dopuszczam jej do głosu. Przeżyłem chyba ten wypadek, aby oszaleć z rozpaczy
i wyrzutów sumienia. Kiedy nie mam już co wycinać i mój mózg z wyczerpania całkowicie fiksuje.
Czytam artykuły w gazetach na temat przestępczości zorganizowanej i licznych Aresztowaniach,
które w tym czasie są masowe, dostaję zgoła odmiennego obłędu. Dopatruje się w tych artykułach
zakodowanych ukrytych przesłań, kierowanych tylko do wybranych. Dosłownie hipnotyzuje swój
umysł i dostaje się do świata z którego wyjść nie potrafię. Do którego nikt nie ma dostępu. Jestem
na skraju śmierci przez doprowadzenie się do nie wyobrażalnej męki umysłowej. Wręcz tortur.
Mama przyjeżdża zaopatrując mnie i Agnieszkę w potrzebne artykuły, niezbędne do przetrwana,
ale jej twarz mówi wszystko!ta święta dla mnie kobieta nawet nie płacze! Nie przy mnie! Po prostu
cierpi bo wie, że jej syn odchodzi bezpowrotnie i tylko modli się, aby cierpienia nas wszystkich
trwały jak najkrócej. Cala rodzina oczekuje końca tej gehenny. Gdy kończy mi się Amfetamina ii
mogę wreszcie coś zjeść, Agnieszka z litości dosypuje mi Relanium do żywności. Zasypiam i
trwam w takim letargu około dwóch tygodni. Budzę się tylko intuicyjnie do załatwienia potrzeb
fizjologicznych, gdzie meczy mnie nawet droga do łazienki i do jedzenia, które Agnieszka podaję
mi do łóżka. Wreszcie jestem taki wyspany, że organizm buntuje się przed snem i z drugiej strony
przed samym życiem. Nie mogę wytrzymać sam ze sobą i muszę wyjść z domu. Agnieszka się
buntuje przeciwko temu pomysłowi, ale kolega przynosi mi „kule” o które go prosiłem
telefonicznie i dawaj na Rynek Brwinowskiego Miasta. Postałem chwile z kumplami. Wypiłem
szklaneczkę wina i poszedłem do domu. No może bardziej się doczłapałem, gdyż nie bardzo
umiałem poruszać się o „kulach”. Wróciłem trzeźwy zjadłem obiad i pożartowałem z Agnieszką,
aby ja przekonać do swoich racji. Racji takich, ze na drygi dzień Agnieszka podała mi „kule” i
poczłapałem do miasta. Tym razem wypiłem dwie szklaneczki wina, które dobrze poczułem w
głowie i ledwie wracałem, ale jakoś się udało. Udało się wrócić, ale kaca miałem! Te
charakterystyczne poranne mdłości zaczynające się wewnątrz żołądka. Niesmak w ustach i ból
głowy, oraz niespowodowane niczym duże poddenerwowanie. Poczułem się lepiej po szklaneczce
wina i jeszcze lepiej po drugiej. Byłem tez zły gdy raptem ucięły się nam fundusze i nie starczył na
trzecią szklaneczkę. Co się odwlecze to nie uciecze. W tyle osób zawsze coś się wykombinuje i to z
dużą nawiązką. Dlatego gdy schodek pod sklepem monopolowym jest znowu zastawiony pełnymi
butelkami najtańszego wina, pije te trzecią i nawet daje sobie zgodę na czwarta, gdyż czuje się
rewelacyjnie! Wszystko pod kontrolą! Drogi do domu nie pamiętam wcale, ale gdy otwieram oczy
leże w swoim łóżku z takim kacem, ze lepiej nie mówić. We krwi nie jestem, ale za to
powycierałem chyba z brudu wszystkie płytki chodnikowe w drodze od Rynku do osiedla i
zgubiłem „kule”. Z gipsu pozostały na nodze tylko odłamane strzępy i zaraz je zdjąłem. Noga
bolała. Bolały tez poobcierane części ciała. Bolało mnie tez serce, tylko nie wiem czy bardziej z
rozpaczy, czy może wstydu. Dlatego musiałem pokonać ból i udać się do Rynku Brwinowskiego
Miasta, gdzie Ferajna wódkę piła. Chociaż głód Amfetaminowy w tym momencie, był już chyba
większy od Alkoholowego i tęsknota za moim urojonym światem fantazji, też stała się ogromna.

115
Rzeczywistość jest nie do zniesienia. Nie ma też chyba wątpliwości, że dostałem wreszcie to com
chciał. Zimą rzucam się na Radiowóz, który nie miał za bardzo jak hamować z powodu śliskiej
nawierzchni i lekko zostałem potracony. Gdy mundurowy wyszedł do mnie z krzykiem i w
nerwach uderzył mnie w twarz, nie wiedział, że w mojej głowie od tygodnia Amfetamina z
Alkoholem przygotowują mnie do działań wojennych przeciwko najeźdźcom i tym którzy zrobili
krzywdę Monisi. Natychmiast rzucam się na mundurowego z pięściami, ale mimo agresji zostaję
szybko obezwładniony. Jestem prawie zagłodzony prawie na śmierć i żeby nie Amfetamina nie
miałbym siły stać na nogach. Narkotyk sprawia tez, że potwornie wyczerpany od niewyspania mam
potworne omamy słuchowe i wzrokowe trzęsąc się ze strachu. Drugi policjant to Dempsey, jest po
cywilnemu, ale znam go i to mnie uspokaja. Dempsey mówię zrób coś przecież to tez twój kraj,
jesteś Polakiem! Pomóż mi! Dempsey to fajny chłopak i dobry psycholog. Dobra! Mówi. Ale
posiedź chwilę spokojnie to Ci pomogę Michał! Obiecuję zaufaj mi! Podchodzi do mnie kilku
Lekarzy w białych fartuchach i pytają mnie czy wiem kto mnie tu przywiózł? Tak! Odpowiadam,
ten po cywilnemu to Dempsey Policjant. Wiem bo go znam, ale ten w mundurze to jakiś Bandyta.
Prawdopodobnie żołnierz obcej armii. Rozmowa kończy się tak, że ląduję zapięty w pasy i
powiązany sznurkami, oraz usypiającym zastrzykiem w tyłek. Na oddziale Detoksykacyjnym w
Pruszkowskich Tworkach, gdzie spędzam dwa tygodnie. Pani Doktor Ząbkowska przy wypisie ze
szpitala nawet ze mną już nie rozmawia. Uznała pewnie, że nie ma sensu. Za to mojej Mamie i
Agnieszce powiedziała, że tak jak podczas mojego ostatnie pobytu fizycznie jakoś organy ocalały ,
ale jestem o krok od obłędu! Jedynie całkowita abstynencja mogłaby tu coś zdziałać. Jednak ona w
tej kwestii nie widzi dla m nie ratunku i trzeba przygotować się na najgorsze. Jedyne co ona może
dla mnie zrobić to wypisać mi receptę na Relanium, to mnie przynajmniej wycisza. Gdy Mamcia
powtarzała mi ze łzami w oczach tę rozmowę. Ja też płakałem. Może nie tak widocznie, ale
wewnątrz chorej umierającej duszy, która wypychała słone krople z oczu i wiedziałem dobrze, że
po prostu to jest stan Agonii. Wiedziałem, że umieram! Wiedziałem i czułem to! Dlatego
potrzebowałem szybkiego znieczulenia, które przyszło dopiero na Rynku Brwinowskiego Miasta,
gdy wykupione na receptę psychotropy połykałem, popijając Alkoholem. Myśląc jednocześnie jak
zdobyć pieniądze na Amfetaminę, bo sam fakt, że zdobędę był oczywisty. Dostaje ostatnio
całkowitego obłędu i m mam wrażenie, że prześladuje mnie pewien zakonnik. Dzieje się tak od
kiedy w więzieniu przeczytałem małą książeczkę „Ojciec Pio patron spraw beznadziejnych”nie
potrafię tego wyjaśnić i nikomu o tym nie mówię. Krepuje mnie to jak nie wiem, ale z drugiej
strony potrzebuje tego. Jakoś dziwnie daje mi to nadzieję. Początek Maja 2003r. Mówię dobrze
Ojcze Pio! Jeżeli to faktycznie ty, to czegoś tu brakuje i dosłownie w tym samym momencie czuje
jakiś niesamowicie przyjemny zapach, taki od którego od razu robi się ciepło, bezpiecznie i
przyjemnie. Mowie dobra, dobra wierzę Ci! Natychmiast po tych słowach zapach się urywa.
Czytałem, że temu zakonnikowi przy dokonywaniu cudów towarzyszył taki zapach i o mój Boże
jedyny wiem, jak to brzmi. Może po prostu moja kolejna fantazja, ale wiem też , że mam od
wąchania Amfetaminy tak popalony i zapchany nos, ze nie powinienem tego w ogóle czuć. Wiem,
tez że pisząc to narażam się na opinię niepoczytalności lub nawiedzenia. Dlatego i to uznajmy za
wytwór chorego mózgu narkomana. Poprosiłem jednak Ojca Pio. Pomóż mi błagam. Była to
ostatnia i jedyna deska ratunku. Nikt tego nie słyszał, co mi zależało. 20 maja 2003r. Odbywa się w
Brwinowskim Parku Festyn łączący świętowanie dwóch okazji Dnia Matki i Dnia Dziecka.
Wszyscy bawią się świetnie tylko nie Ja!. Zaczepiam kogo się da, bredzę od rzeczy i jestem
agresywny, oraz bardzo pijany. Wreszcie gdy ledwo wracam do domu, na schodach wiaduktu przed
postojem Taxi dopada mnie kilka osób i zostaję skopany do nieprzytomności. Budzę się w szpitalu
na Pruszkowskim Wrzesinku, gdzie jestem po raz enty. Niewiele pamiętam z dnia poprzedniego.
Oprócz tego, ze strasznie lała się ze mnie krew. Pamiętam też, że Agnieszka z koleżanką wezwały
karetkę Pogotowia. Lekarze i pielęgniarki znają mnie tu dobrze i patrzą z politowaniem. Panie
Michale! Co się znowu stało? Spadłem ze schodów !

116
Mówię. Może i tak , ale wygląda Pan raczej jakby spadł Pan z dachu na goły beton. Pytają co mnie
boli? Mówię prawdę. Wszystko! No tak, to niech Pan odpoczywa, bo dobrze nie jest. Faktycznie
nie jest! Nie mam nic złamanego, ale naprawdę cały jestem poobijany konkretnie. Lezę z otwartymi
oczami. Nie mogę ruszyć się nawet o milimetr bez cierpienia. Ledwie wypowiadam słowa do
Agnieszki z błaganiem o Relanium. Nie mogę i prawie już nie umiem normalni mówić. Mam
analfabetyzm wtórny. Wyglądam jak śmierć. Dostaję obłędu i chyba wyłącza mi się umysł. Czuje
się jak gasnące światło i wiem, że to organizm zadaje mi pytanie. Czy czas odchodzić? Daj mi tylko
znak! Lekarze mówią do Agnieszki co słyszę w letargu, że oni nic nie mogą zrobić. Nic nie mogą
zrobić, bo we mnie nie ma już woli życia. Żeby dać znać, kiedy będą potrzebni. Agnieszka wkłada
mi do ust Relanium. Chcę odejść bez cierpienia. Jestem jej wdzięczny, a Ona sama oczekuje na
rozwój wydarzeń.

WSTAŃ I WALCZ
Święty Ojcze Pio! Patronie spraw beznadziejnych, wiem, że być może jesteś tylko
wytworem mojej wyobraźni. Być może mój zniszczony Amfetaminą i Alkoholem mózg szuka
Cudu i pomocy w rzeczach niezwykłych. Nawet nie wiem czy w ogóle jestem wierzący tak w głębi
duszy? Czy potrafię zwyczajnie wierzyć? Jednak w mojej wyobraźni, być może bardzo chorej
pojawiłeś się Ty i pytam; Co dalej?
Patrz siedzi koło mnie Agnieszka i choć bardzo chciałbym umrzeć nie mogę jej tego zrobić. Bardzo
możliwe że bredzę,że oszalałem, ale mimo to proszę daj mi szansę zobaczyć wyjście z tej
niewątpliwie beznadziejnej sytuacji. Nagle olśnienie!!! mam przed oczyma Grupę AA
Anonimowych Alkoholików, których poznałem w wiezieniu. Tych którzy przychodzili do
Grodziska Mazowieckiego. Ludzie Ci emanując jakąś dziwną siłą ducha i nieznanej mi dotąd
szczerości. Dosłownie przepowiedzieli mi co się wydarzy, kiedy będę pił dalej. Te ich słowa „ Nie
upadłeś tak nisko jak my. Nie szkodzi wszystko przed Tobą, jeśli będziesz pił dalej”. Prorocze
słowa tych Ludzi sprawdziły się w każdym calu. Tak! Teraz im wierzę i tylko muszę ich znaleźć!
Nadal byłe m stanie fatalnym stanie i czułem się strasznie, ale już podjąłem decyzję. Wstań Michale
i walcz! Próbowałem to powiedzieć Agnieszce, ale nie umiałem, nie miałem sil. Udało mi się
wypowiedzieć tylko AAAAAAAA i ledwie słyszalny bełkot mówiony szeptem, pewnie wzięła to za
majaki, ale w mojej głowie coś się zmieniło! Nie chciałem już umierać. Chciałem żyć, bo
zobaczyłem sens, światełko w tunelu. Powiew nadziei i Wolę Walki! 31 Maja 2003r zostałem
wypisany ze szpital i ta pierwsza noc w domu była koszmarem. Nie o to chodzi, że bardzo źle się
czułem. To znaczy nie tylko o to! Ale fakt, że następnego dnia jest Dzień Dziecka, a Ja nie mam nic
dla synka i poza tym jestem bez grosza. Nawet nie mogę mu się pokazać. Nie w takim stanie.
Męczyło mnie to przez cała noc i cały następny dzień. Wyskrobałem wtedy wszystkie grosiki, które
leżały gdzieś po kątach i było akurat na najtańsze piwo w puszce. Kupiłem je i wypiłem parę łyków.
Poczułem się źle i wszystkie te wcześniej opisywane rzeczy zaczęły mi się przypominać. Cisnąłem
prawie cała puszkę z piwem w krzaki i powiedziałem tak, że słyszała to Agnieszka. Nie pije od dziś
i jest to prezent. Chociaż taki dla mojego synka na dzień dziecka.

117
Byłem z tego dumny na tyle, że te same słowa powiedziałem na drugi dzień Mamie, która
przyjechała z Życzeniami do młodszego syna i dostawa żywności, której przecież nie miałem.
Niestety było mi przykro, bo nikt nie wierzył te słowa. Ani Agnieszka, ani Mama. Chyba nie za
bardzo nawet słuchały tego co mówię! Przecież dziwić mnie to nie mogło! Kiedy organizm mój
pozostaje „czysty” według postanowienia. Cena jest całkowita bezsilność i ucieczka w sen. nie
poradziłbym sobie wtedy bez psychotropów, głównie Relanium. Recepta nie była żadnym
problemem. Agnieszka szła do Lekarza pierwszego kontaktu i przepisywał te Recepty.
Wspomniałem już, że to małe m Miasteczko i każdy, każdego zna. Ja byłem tym kogo naprawdę nie
da się nie znać. Wieść o moim postanowieniu chociażby na krótko przyjmowana była z dużą
życzliwością. Dlatego nie miałem problemów z takimi rzeczami. Ile tez można spać. Nawet z
pomocą Relanium zawsze trwa to między 14 dni, a miesiąc. Tym razem po dwóch tygodniach
doszły tez inne aspekty. Lodówka była kapusta i właściwie nie mieliśmy, ani grosza. Ani grosza i
jeszcze mniej, bo kupę długów. Nie chciałem tez za nic iść do Rynku Brwinowskiego Miasta, bo
wiedziałem jak się to skończy. Trzeźwy tez nie byłem raczej zdolny do nieuczciwości, a uczciwości
z kolei nie znałem. Miałem poważny dylemat! Pierwszy raz w życiu zdobyłem się na przełamanie
bariery i poszedłem do Opieki Społecznej. Nie było to zwykłe wydarzenie i kobiety tam pracujące
zrobiły się aż blade na mój widok. Jestem pewien, ze wszystkie guziki bezpieczeństwa tej instytucji
były gotowe do wciśnięcia. Spodziewano się konkretnej awantury, ale nie! Kobiety pracujące w
Brwinowskim „MOPSIE” zawsze zadziwiały mnie swoja elegancją. Były atrakcyjne i z klasa, a w
pomieszczeniu unosił się zapach drogich perfum, który działał na mężczyzn lekko onieśmielająco.
Na mnie tak działał. Wstydziłem się! Mogę usiąść? Zapytałem. Siada Pan Panie Michale! Pokój
cały wypełniony był kobietami. Zero dyskrecji! Ciekawość pracowników była silniejsza! Chcę!
Mówię do kobiet. Naprawdę chcę normalnie! Normalnie „żyć”, tylko kurwa! Nie wiem jak!? Całe
życie Was normalnych Ludzi okradałem. Nie chcę już taki być. Przepraszam za to, ale jak mi teraz
nie pomożecie to będę musiał! No bo co zrobię? Proszę pomóżcie mi!!! Bardzo proszę!!!jestem
trzeźwy i czuję się jak obsrany pampers! Nie chcę wracać do tego co było, już nie! Pierwszy raz na
całkowitym spontanie mówiłem prawdę! I wiecie co? Nigdy wcześniej nie dostałem też tyle
życzliwości od drugiego człowieka co wtedy. Kobiety te od kierowniczki po najmłodszego
pracownika obchodziły się ze mną jak z jajkiem. Mówiły mało, dobrze wiedziały jak się krępuję,
ale każda chciała pomóc i dać coś od siebie. Żebym się nie wstydził popłakałbym się jak mały
chłopiec, a może i płakałem, ale wiecie tak po swojemu. Kamienna twarz i wydostające się z oczu
krople. Nie wierzyli byście jak wychodziłem z tej instytucji. Całe wielkie torby żywności i ciągle
coś jeszcze i jeszcze. Proszę przyjść jeszcze raz Panie Michale, bo Pan naraz się nie zabierze i
jeszcze pomożemy z rachunkami za czynsz i prąd. Czułem się kurcze strasznie ważny. Postawiono
mi tylko jeden warunek! Zgłosi się Pan do Klubu Abstynenta i Lekarza pierwszego kontaktu, celem
podjęcia Terapii Odwykowej. Kobiety te nawet nie wiedziały jak wielką zrobiły mi przysługę.
Przecież już w szpitalu postanowiłem, że znajdę środowisko trzeźwiejących Alkoholików „AA”.
Do tego mam skierowanie na piśmie, żeby nie było, w razie co, że ja sam wiecie. Kazali mi i
muszę! Nie chcę wyjść na mięczaka w swoim środowisku. Przyjąłem więc ten warunek niby
niechętnie, ale w głębi ducha cieszyło mnie to. Klub Abstynenta „Victoria” mieścił się przy ulicy
Grodziskiej w budynku przeznaczonym dla Ośrodka Pomocy Rodzinie. Budynek ten świetnie
znałem, gdyż wiele lat wstecz, była tu Komenda Milicji Obywatelskiej, gdzie byłem
niejednokrotnie przesłuchiwany, jako bardzo młody chłopak. No ale było minęło. Zostałem tu
bardzo ciepło przyjęty rozmową z Grażyną i Zofią. Te kobiety były współuzależnione ze względu
na mężów Alkoholików „trzeźwiejących” jednak od lat. Zofia była Terapeutka i współzałożycielką
Klubu „Victoria” wraz z Grażyną, która szła po trupach, aby w naszym miasteczku powstał Klub
Abstynenta na wzór iście Amerykańskich. Między takimi Klubami, a sama wspólnota „AA” była i
jest spora różnica. Nawet swego rodzaju spór i wiele kontrowersji.

118
Tylko jakie to wtedy miało dla mnie znaczenie? Siedziałem „biedny i bezradny” jak dziecko, które
przyprowadziła tu za rękę Agnieszka i to po sporej dawce Relanium, które było mi znieczuleniem
podczas bezpośredniej konfrontacji z trzeźwym światem. Sam nie byłem trzeźwy nawet w stanie
wejść do większego sklepu po zakupy. Może do takiego gdzie wchodzą ze cztery osoby i lada, to
tak, ale do tych modnych ostatnio wielkich molochów nawet nie ma mowy. No chyba, że z
Agnieszką. Wtedy trzymałem się wózka jakbym był z Matka! Nie z partnerką! Obchodzono się ze
mną bardzo delikatnie! Bo wiecie! Zdenerwuję się i pójdę pić. Naprawdę nie był to łatwy okres, a
Ja! Patrzyłem na świat oczami pięciolatka, które zobaczyło ŚW. Mikołaja. Pięciolatka który
przebrany był za każdego dorosłego będącego wzorem godnym naśladowania i aktorstwo miałem
wrodzone przecież całe życie udawałem kogoś innego. Nawet tak naprawdę nie znając siebie!
Starałem się też mówić dużo mądrych słów, gestykulować i pokazywać się w świetle ważnego
twardego faceta. Jednak gdy Zofia i Grażyna tłumaczyły na czym polega ta choroba słuchałem
jakbym chciał połknąć wszystkie wypowiadane słowa. Temat ten tak mnie wciągnął, że byłem
wręcz dumny z tego co robię i opowiadałem o tym później każdemu napotkanemu człowiekowi na
swojej drodze. Już się nie wstydziłem tego miejsca. Było po prostu dla mnie. Było moje. Czułem
się tam gospodarzem! Który przyprowadził tam wielu spośród tych, którzy stali bezradnie na Rynku
Brwinowskiego Miasta i chcieli posłuchać tego przekazu. W ogóle gdybym mógł
przyprowadziłbym tam cały świat. Przynajmniej w pierwszym miesiącu trzeźwienia, b później było
różnie. Stowarzyszenie Abstynenckie „Victoria” stało się moim drugim domem. Ludzie którzy tam
bywali rodziną. Każdy każdemu pomagał tyle ile mógł. Było to coś naprawdę nowego. Dla mnie
wspaniałego, dlatego nie było mi łatwo podjąć pewnej decyzji. Chodziło o narkotyki! Zofia jako
moja Terapeutka skierowała mnie do Monaru. Bo wiesz Michał! To jest poważna sprawa,
powinieneś spróbować! Zgodziłem się, bo co! Jakbym mógł odmówić Zosi. Była dla mnie niczym
wielki Guru. Poza tym wyobrażałem sobie to tak, ze jest ognisko, my siedzimy dookoła i śpiewamy
piosenki. Trochę taki obóz harcerski, tylko więcej mówi się o uzależnieniach. Więc niech będzie.
Zrobiono mi w Klubie wielkie pożegnanie z prezentami na szczęście i w drogę. Samochodem
jechaliśmy tam trochę ponad godzinę. Było to między Żyrardowem, a Skierniewicami, może trochę
bardziej z boku. Wjechaliśmy na plac z murowanymi budynkami i napisem”Markot – Monar –
Hospicjum Oryszewo”. Niestety nie było tu żadnego ogniska. Wyskoczyło do mnie kilkoro
młodych Ludzi. Dziewczęta i chłopaki niczym jednostka Antyterrorystyczna w cywilnych
ubraniach. Daj reakcję, pokaż oczy, chuchnij, pokaż co masz w kieszeniach! Kurde macie pojęcie? I
wiecie co? Nie mam jakiejś pieprzonej reakcji. Jest naćpany. Nie przyjmować, niech wraca.
Dopiero po rozmowie z Agnieszką ustalają, że jestem czysty od dwóch miesięcy, ale cały czas biorę
przepisane przez Lekarza Relanium. Żadnych prochów, nawet od Lekarza. Żadnej mocnej herbaty i
zero kawy. Wpadają w nocy co jakiś czas i sprawdzają mnie. Rano pobudka i kilkukilometrowy
bieg przez całe Oryszewo, które swoja drogą jest bardzo ładne. Cały czas coś. Gorzej niż w
wiezieniu, tyle ze są z nami dziewczyny. Kurcze jakieś spotkania społeczności gdzie wszyscy
dosłownie na siebie kapują, ale heca! I wiecie co? Wymyślili, że ja jestem bardzo odizolowany.
Zawsze gdzieś z boku i zabronili mi przebywać samemu. Dokładnie tak?! Musiałem cały czas
podchodzić do kogoś i zagadywać. Ja! Który zawsze byłem sam dla siebie. To nie było łatwe. Poza
tym jak? Cały czas praca, wydawanie posiłków dla Markotu i w Hospicjum, oraz zmywanie. Potem
wszystko od nowa i wreszcie przydzielono mnie do pracy w Hospicjum, gdzie często umierali
starzy bardzo chorzy Ludzie. Tego było za wiele! Nie mogę patrzeć na Ludzkie cierpienie! Słowo!
To dosłownie mój czuły punkt. Po prostu nie do zniesienia. Halo! Chłopczyku! Dobroczyńco
pomożesz mi? Woła starowinka w końcu sali. Kto Ja? Tak ty jeśli możesz? Idę więc do babuleńki i
pomagam poprawić poduszkę. Usiądź proszę! Mówi. Siadam więc. Brzydzisz się mnie ? Pyta. Nie
brzydzę! Odpowiadam. Brzydzisz! Mówi, ale proszę przyjdź jutro porozmawiać. Jestem taka
samotna. Idę więc na drugi dzień do babuleńki, ale ona chyba śpi, tak wygląda z daleka. Wtedy
słyszę te kurwa słowa! Ty Michał dziecko umarło i trzeba wynieść je do sali obok.

119
Jakie kurwa dziecko!? Pojebało cię !? Mówię. No tak! Ty dopiero zaczynasz! Babuleńka zmarła.
Trzeba ja przenieść. Kurwa kto!? Patrze i teraz to widzę. Ten spokojny sen babuleńki to śmierć.
Pomagam ja przenieść, ale zaraz po tym wybiegam przed budynek i nie umiem zapanować
trzęsienia wnętrzności, który jest płaczem płaczem w formie, której nigdy wcześniej nie
doświadczyłem. W formie, której nie znałem. Uświadomiłem sobie nagle. To boli! To strasznie
boli! Nie mogłem się tak pokazać nikomu i spędziłem trochę czasu sam. Cała społeczność rzuciła
się na mnie na spotkaniu. Opuścił stanowisko pracy podczas dyżuru i długo siedział sam mimo
zakazu. Kolejna kara to nocny dyżur w Hospicjum i zmywanie garów przez tydzień poza
kolejnością, oraz zaśpiewanie piosenki na każdej społeczności do odwołania. Rozumiecie! Ja
śpiewać piosenki! Mój nauczyciel muzycznego ze szkoły podstawowej umarłby teraz ze śmiechu.
Kurcze! Śpiewałem te piosenki! Śpiewałem to duże słowo, ale wykonywałem zadania, i te i inne.
Zmywałem gary i pracowałem w Hospicjum. Kurcze dałem radę! Naprawdę! Starałem się z całych
sił chociaż i tak ciągle miałem kary. Bo było źle! Ale nie dlatego wróciłem do Brwinowa po dwóch
miesiącach! Nie dlatego, że byłem najstarszy wśród Narkomanów. Ani nawet dlatego, że
przypominało to trochę wiezienie, którego miałem zbyt wiele w swoim życiu, ale dlatego, ze
Agnieszka była w ciąży! Wiem pospieszyliśmy się w tej sytuacji i może nie było to rozsądne, ale
mieliśmy już swoje lata, a Ja! Tak bardzo chciałem mieć rodzinę! Dla kogo żyć. Dla kogo wracać
do domu! Dla kogo trzeźwieć.! Podobno dziecko w łonie Matki słyszy głos mówiącego Ojca.
Dlatego wróciłem do domu rozmawiać ze swoim dzieciątkiem. Czytać mu bajki i ciągle powtarzać
słowo kocham, aby było częścią jej życia. Jej , bo to miała być dziewczynka. Natychmiast tez
poszedłem do stowarzyszenia „Victoria”, aby pokazać, że moja ucieczka z Monaru w Oryszewie,
była przemyślanym trzeźwym posunięciem i ze wszystko jest w porządku. Wiem! Wszystko to duże
słowo! Ale wiecie! Że jestem czysty i to dosłownie, bo te dzieciaki w Monarze nauczyli mnie, że
psychotropy są zamiennikiem i zrezygnowałem z nich całkowicie. Poza tym ten „Monar i
Hospicjum”zrobiły też swoje, naprawdę! „Dziecko które umarło ” i łzy tam wylane sprawiły, ze
duchowo byłem obudzony i miałem doświadczenie, którego się nie zapomina. Czułem
wdzięczność. Jakim wielkim ciosem była dla mnie rozmowa z Terapeutka Zosią i założycielką
stowarzyszenia „Victoria”, gdy powiedziała mi, że muszę iść dalej. Ze to co robię to za mało, że
muszę zgłosić się na Terapie odwykową w Pruszkowie i dalej trzeźwieć (leczyć się) pod okiem
specjalistów. Robiłem w klubie wszystko. Piekłem ciasta z Kobitami w kuchni. Plotkowałem razem
z nimi. Sprzątałem i sadziłem drzewa. Nie opuściłem żadnego spotkania. Jeździłem na wszystkie
imprezy integracyjne. Zabierałem głos i byłem aktywny na każdym kroku. Byłem dumnym
członkiem klubu „Victoria” i teraz poczułem się odtrącony. Być może niechciany. Kto by chciał
byłego Bandytę, Złodzieja i oszusta. Zgłosiłem się jednak tam gdzie kazała mi Zofia! No bo co?bo
byłem lojalny! Bo to ona pierwsza podała mi rękę. Ona i Grażyna. Nie poszedłem tam więc bo
chciałem. Poszedłem tam, bo nie chciałem odmówić! Poszedłem tam gdzie wcześniej kierowali
mnie psychiatrzy pani Doktor Mioduszewska i Doktor Baczkowski. Poszedłem tam, bo byłem
słaby. Poszedłem do Pruszkowskiej Poradni Odwykowej pod tzw „Bocianem” na ulicy
Kraszewskiego dosłownie kilka metrów od Sadu Rejonowego. Bardzo szybko zrozumiałem też, że
moja „słabość” zamieniła się w odwagę, że aby trafić w te miejsce trzeba być odważnym,
inteligentnym człowiekiem. Zrozumiałem też, że wszyscy ci Ludzie, od Alkoholików niosących
posłanie w Grodzisku Mazowieckim, Pani Psycholog w ZK w Łodzi na Sikawie, Zosi, Grażyny z
Monaru i Poradni Odwykowej, oraz samych mityngów i rożnych spotkań „AA” mówiąc dosłownie
ratowali mi życie! Ratowali mi życie nie tylko przed samą śmiercią, ale przed niewyobrażalną
męczarnią. Tak mnie samego , jak i moich najbliższych. Alkoholik, Narkoman będąc czynnym
zamienia w zgliszcza wszystko wokół siebie. Głównie jednak poza samym sobą niszczy
najbliższych. Rodzinę, Przyjaciół i znajomych. Ratowali mi życie i robią to nadal, bo uczą mnie
poza najprostsza czynnością zachowania abstynencji żyć godnie, uczciwie i w miarę radośnie. Uczą
mnie życia od nowa.

120
Alkoholik bowiem to taki człowiek, który jak nikt inny, dostaję od losu możliwość całkowitej
zmiany osobowości. Możliwość bycia innym człowiekiem! Jeden jest tylko warunek? Trzeba
chcieć? Ja! Chcę! Pierwsze spotkania w Poradni Odwykowej odbywają się z Lekarzem
prowadzącym P. Doktor Steffen są to spotkania indywidualne i grupowe motywujące z Jurkiem,
takich spotkań jest kilka. Diagnoza mojej choroby jest taka, że już w szkole zawodowej w wieku
15, lub 16 lat, byłem w fazie chronicznej, czyli mówiąc krótko przedśmiertnej. Dowiedziałem się
też, że Tak! Każdy Alkoholik aby tu trafić musi dotknąć swojego dna i że ja również osiągnąłem
takie dno. Tylko że jak myślę byłem wtedy małym chłopcem i nie potrafiłem go rozpoznać. Później
uznałem to za normę życia. Od Tak!!! Następnym moim Terapeuta prowadzącym wielomiesięczną
Grupę był Heniek! Heniek to taki gość, który pił całe życie po to, aby wreszcie zostać Terapeutą i
pomagać innym Alkoholikom w powrocie do zdrowia. Ponieważ jednak mój problem dotyczył
również narkomani. Przyjęty byłem na pewnych warunkach czyli całkowitego posłuszeństwa. .
Jednocześnie dołączane były mi sukcesywnie zajęcia grupowe z z wykładami Pani Doktor i raz na
jakiś czas indywidualnie. Panie Michale Pan bardzo różni się od innych uczestników grupy. Pan
przybył tu jakby z innej Planety! Rozumie Pan! Tak rozumiałem. Ludzie z mojego środowiska
rzadko bywają w tym miejscu! Ja który nigdy nie wiedziałem co zrobię za pięć minut musiałem
zaplanować cały dzień według schematu – Praca, Rodzina, Rozrywka, obowiązki, dla ducha, dla
ciała i takie tam. Wszystkie te czynności musiałem po wykonaniu opisać w zeszycie wraz z
towarzyszącymi temu uczuciami. Mówię Wam istny kosmos! Kilka razy plułem na ten zeszyt i
rzucałem nim w szafki. Niestety wszystko musiałem robić dotąd, aż było zrobione dobrze. O tym
zaś decydowała Pani Doktor. Przymusowo musiałem też być raz w tygodniu na Mityngu „AA”, co
czyniłem niezbyt chętnie. Wolałem spotkania w klubie „Victoria”, wyjazdy integracyjne, koncerty,
nawet wyjazdy na wczasy, czy do takich miejsc jak Klasztor Jasnogórski w Częstochowie. Pracę
zarobkową oczywiście tez byłem zmuszony podjąć, ale były to prace dorywcze, gdyż ciągle miałem
do odsiedzenia wyroki, które mnie nie ominą. Złe momenty! Było ich sporo, ale zapadły mi w
pamięci dwa. Pierwszy, gdy kosiłem trawę za pięć złotych na godzinę u Grażyny. Był tam też sklep
do którego podjeżdża wypasiona zachodnia fura i wysiadają z niej moi znajomi. Ty! Michał!
Porąbało Cię! Zostaw te kosiarkę i dawaj z nami na balet! Kurcze! Nie wiem czy nie pojechałbym z
nimi, ale byłem taki brudny, cały zielony, że po prostu nie pasowałem już do eleganckich
chłopaków w drogich ciuchach. Drugi to, gdy szedłem w Pruszkowie od stacji PKP do poradni na
zajęcia. Podjeżdżają Audi 80 z muzyką grającą na ful. Kurcze przecież to był mój świat. Samochód
zatrzymuje się przy mnie i widzę swoich znajomych w towarzystwie naćpanych dziewcząt. Dobra!
Terapeuta zo0staw ten zeszyt i wsiadaj, dziewczynom trzeba pończochy pozdejmować i towar
wywąchać! Olałem ich i odjechali, ale Ja! Cały się trzęsłem! I to jak strasznie! Nie wiem dostałem
jakichś drgawek nerwowych i trwało to ze dwie godziny. Nikt nie potrafił mnie uspokoić, ani Pani
Doktor, ani grupa. Nikt. Musiało samo przejść. Dobry moment zapadł mi w pamięci ten, w którym
za te pięć złoty na godzinę uzbierałem sobie na telewizor kolorowy. Pierwsza uczciwa praca i
pierwsze zarobione pieniądze. Istny cyrk i totalny ubaw. Nie wolno mi nawet o centymetr przesunąć
telewizora, oglądam go nawet gdy jest wyłączony i co chwila wycieram kineskop szmatka. Kurcze
to moja pierwsza kupiona uczciwie rzecz. Któregoś dnia budzę się rano i wszystko, mnie drażni
dosłownie wszystko, a już najbardziej Agnieszka! Patrze przez okno niby wszystko jak zawsze,
chociaż nie! Ludzie jacyś tacy uśmiechnięci? Myślę sobie idioci! Z czego oni się cieszą, trzeba
harować za pięć złoty na godzinę. Trzeba płacić rachunki i w ogóle! Trzeba być idiotą, aby tak się
śmiać bez powodu. Jestem tak rozdrażniany, że muszę wyjść z domu. Idę do Rynku Brwinowskiego
Miasta, gdzie Ferajna stoi bez grosza. Kupuje im parę butelek wódki i skrzynkę najtańszego wina!
Zlatuje się ze dwadzieścia osób i każdy pyta, czy się z nim napiję? Odmawiam i wiecie co? W
ogóle nie jestem im potrzebny. Alkohol który im kupiłem tak! Ja nie! Stoję pośród dwudziestu osób
i czuje się niewidzialny. Dosłownie jestem tam zbędny! Na szczęście odchodzę stamtąd w porę! W
konsekwencji odchorowuję to depresja. Taka cena za nierozsądek i lekkomyślność.

121
Dzień 3 maja 2004 r jest wielkim dniem. Dniem w którym przychodzi na świat moje drugie dziecko
i jest to zarazem mój drugi najpiękniejszy dzień w życiu. Dziewczynce daje na imię Wiktoria,
Michalina. Wiktoria jako w dosłownym znaczeniu zwycięstwo. Zwycięstwo nad nałogami Taty i
drugie imię po Tacie. Jednym słowem przyszło an świat dziecko, które pokochałem na wieki od
pierwszego spojrzenia. Przyszła na świat Córcia Tatuńcia! Wiktoria królowa zwycięzców! Wiktorie
odbierałem ze szpitala na Pruszkowskim Wrzesinku trzeźwy i dumny jak Paw! Byłem tak dumny i
szczęśliwy, że raziłem z daleka blaskiem Ojcowskiej miłości trzymając ja na rękach i jeżeli wtedy
się bałem to tylko jednego! Bałem się, że teraz gdy będę szedł do odbycia kary, moje Ojcowskie
serce tego nie wytrzyma. Postanowiłem nie wypuszczać córki z rąk, tak długo jak tylko będzie to
możliwe! Przysięgam też, że w pełni dotrzymałem słowo. Styczeń 2005r jest tylko kwestia czasu,
gdy wystawiony na mnie tzw. bilet, czyli nakaz doprowadzenia do odbycia kary , zostanie
zrealizowany. Wszyscy moi znajomi chcą mi pomóc. Wszyscy którzy szanują moją trzeźwość.
Nawet Ci z mojego dawnego świata. Pomysł jest taki, żeby zgłosić się do szpitala psychiatrycznego
w Pruszkowskich Tworkach i udawać chorobę Psychiczną. Godzę się na to! Kto by się nie zgodził!
Mam do odsiadki parę lat, za wypadek samochodowy ze skutkiem śmiertelnym i inne sprawy
między innymi te dla Warszawy Mokotowa. Tonący brzytwy się chwyta! Ja, bez wątpienia tonąłem.
Spędziłem dwa dni w zakładzie psychiatrycznym, ale wiecie co? Do dupy to wszystko!
Popatrzyłem na tych obłąkanych Ludzi i doszedłem do wniosku, że stąd normalny to na pewno bym
nie wyszedł, to po pierwsze. Po drugie, ja już tak nie chciałem i nie potrafiłem. Chciałem, tak
bardzo chciałem! Normalnie żyć to co działo się wokół mnie normalne nie było! Poprosiłem lekarza
o telefon na Komendę Policji. Dobra decyzja powiedział! Policja jak to Policja, zrobili pokazówkę.
Nie wiem po co? Obstawili cały szpital i zatrzymali przestępcę! Czyli mnie! Wioząc od razu na
Służewiec do ZK. Przy czym słuchali mojego bełkotu. Ja chce tylko normalnie żyć! Tylko
normalnie żyć! Nic więcej! Zastanawiałem się też, czy dwa prawie lata ciężkiej pracy w Terapii nie
mogło być powodem do zawieszenia tej kary! Czy karanie za wszelka cenę jest puentą tego
wszystkiego i czy aby my wszyscy nie powinniśmy przejść Terapii. Wszyscy! Czyli Ja i tzw.
„normalni ludzie”.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Magazyn i pobieranie wszystkich regulaminowych rzeczy z wpisaniem ich do Karty i


potwierdzeniem ich odbioru przy każdej pozycji osobnym własnoręcznym podpisem. Idąc do
przydzielonego mi baraku III widzę jak na miejscu wcześniej zburzonych baraków, to jest
V,VI,VII,VIII trwają na całego prace budowlane, gdzie jeden ogromny pawilon „A” jest już prawie
gotowy. Jak zwykle leci mi nad głową ogromny samolot szykujący się do lądowania. Wszystko jest
prawie jak zawsze oprócz tego, że pierwszy raz do tego miejsca przybywam trzeźwy i bez kaca.
„Daks” - taki pseudonim ma jeden z największych i najbardziej niebezpiecznych Bossów gangu
Mokotowskiego. Grupy o charakterze Mafijnym, uznanych jako najbardziej niebezpieczna i
brutalna grupa zorganizowana w Polsce. Siedzimy razem pod cela i „Daks” dopytuje mnie
dlaczego nie grypsuję, więc opowiadam! Sprawdzę to Michał, jeżeli tak jest to tak nie będzie, bo to
nie jest prywatny folwark pseudo gangsterów o prze-ćpanych łbach i jeszcze ten „świadek małej
korony Krawat”. Nie! Nie może tak być! Co to w ogóle jest za historia!? Następnego dnia jednak
został wydany mi prowiant. Zostałem doprowadzony do magazynu, rozliczony i po zadaniu mi

122
kilku rutynowych pytań wsadzono do samochodu transportowego. Pierwszy raz też był to autobus!
Poważnie specyficzny, obity blachą bez widoku, ale autobus. Droga była tez długa bo wieziono
mnie do Zakładu Karnego o zaostrzonym rygorze do Sztumu. Poważnie! O zaostrzonym Rygorze!
Prosiłem na pierwszej rozmowie wychowawczej o skierowanie mnie na terapie, ale w mojej
sytuacji nie można! Jak to pytam? No tak to! Nie można! Musiałby Pan znowu napić się lub naćpać,
wtedy tak! Ale ja mam dwuletnią abstynencję i byłem w Terapii zaawansowanej. No to nie można!
No to niech będzie, przed zamknięciem ćpałem i piłem, a teraz ledwo żyję! No tak, to taaak! Termin
terapii za rok w Warszawie na Rakowieckiej, a do tej pory kieruję w transport na R1, czyli rygor!
No i jadę do Sztumu.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Magazyn i pobieranie wszystkich regulaminowych rzeczy z wpisaniem ich do Karty i


potwierdzeniem ich odbioru przy każdej pozycji osobnym własnoręcznym podpisem. Zostaje
umieszczony na jednym ze skrzydeł oddziału drugiego, tego potężnego gmachu, który wyglądem
przypomina raczej średniowieczny zamek Krzyżacki niźli więzienie 21 wieku i budzi grozę!
Wygląd tak budzi grozę, ale samo siedzenie wcale nie jest tu złe, pod warunkiem, że ktoś nie jest
„łowcą przygód”. Ja już od jakiegoś czasu nie jestem. Nie brakuje mi też niczego, głownie zasługa
to Mamci, Agnieszki i Roberta, ale tez Jacka i Wieśka! Naprawdę nie pozostawiono mnie samemu
sobie, ale i tak nie mogłem pogodzić się z wieloletnim wyrokiem, a może tym bardziej dlatego! Tak
bardzo marzyłem o normalności. Żeby zabić czas dużo czytałem i pisałem. Powtarzałem cały
materiał Terapii odwykowej i na zasadzie pamiętnika pracowałem nad jego realizacją. Prace nad
tym materiałem rozłożyłem sobie na cały rok w oczekiwaniu do wyjazdu na Terapie i robiłem to po
kilka godzin dziennie. Jeżeli chodzi o kondycje fizyczną, ciągle nie mogłem zebrać się do
treningów, może i lepiej, bo nowością w więzieniu był ogrom sterydów, które dość łatwo można
kupić. Piętro wyżej nad moją celą było skrzydło, tych którzy uczęszczali do szkoły, prawie każdy
jeden brał sterydy i robili zastrzyki jedna strzykawka i jedna igłą. Wkrótce okazało się, że prawie
sto osób choruje na HIV i HCV, oraz tym podobne. Dosłownie samo utylizacja kretynów do których
zaliczać się nie chciałem. Już nie!. Zostałem któregoś dnia znienacka postawiony na komisje!
Dyrektor trzymał w ręku moje notatki terapeutyczne i pyta mnie co to jest? Opowiadam mu więc
cała sytuacje! Naprawdę! Mówi. Czy w tej Warszawie myślą, że my nie mamy tu nic do roboty i
przysyłają takiego normalnego chłopaka na rygor? Rano dostaje prowiant transportowy i po
rozliczeniu się w magazynie, oraz rutynowych pytaniach zostaje wsadzony do Busa i wywieziony w
transport do Ośrodka Półotwartego w Garbalinie, koło Łęczycy.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

123
Magazyn i pobieranie wszystkich regulaminowych rzeczy z wpisaniem ich i potwierdzeniem
własnoręcznym podpisem, ich otrzymanie. Następnie zostałem doprowadzony do pawilonu
mieszkalnego na oddział III. Garbalin to Zakład Karny odziedziczony po „OPS” ( Ośrodku
Przystosowania Społecznego”. Czyli Sowieckiego obozu pracy w wersji PRL-u uznanego
Demokratycznie za bezprawny. Wszystkie tego typu obiekty, tak i Garbalin przystosowane są do
funkcjonowania w większej swobodzie, niż przeciętny Zakład Karny Półotwarty. Coś za coś! Mowa
o tym, że pawilon przypomina przedwojenna kamienicę na Warszawskiej Pradze, w której
odbywają się codzienne libacje. Budynek ruina, bez skanalizowanych cel, gdzie ubikacja znajduje
się jako szalet ogólnym korytarzu. A zamian za co cele mieszkalne są pootwierane cała dobę. Fakt!
Więzienie, te ma zostać, o czym mówią plotki, nowocześnie zmodernizowane i na potwierdzenie
tych słów postawiono już jeden nowiusieńki obiekt w którym maja odbywać się fachowe Terapie
odwykowe od uzależnienia Alkoholowe. Obiekt ten ma być wkrótce oddany do użytku. Jest to
dobra nowina, dla mnie, że tak powiem osoby raczkującej na fundamentach „AA”. Oznaczającą
profesjonalną pomoc dla tych, którzy być może tego potrzebują. Drugą prawdą Demokratycznego
rozwoju świata przestępczego i w dużej części więziennictwa, jest to, że Alkoholizm straszny w
swych konsekwencjach nie jest wcale już czołowym problemem uzależnień. Bogini śmierci Hera
bowiem werbuje w swe szeregi coraz młodszych Ludzi i narkomania w całym swym polu rażenia
różnych substancji psychoaktywnych dzielonych na twarde i miękkie, przejmuje we władanie takie
miejsca, bez żadnej taryfy ulgowej. Niestety proceder ten wymyka się całkowicie spod kontroli,
nawet, „wszechmocnych służb mundurowych” i bardzo możliwe, że Służba Więzienna mimo że się
do tego nie przyzna, to zaczyna „tęsknić” za starymi Recmenami i pokątnym produkowaniu
Bimbru. Świat narkotyków bowiem jest całkowicie nieprzewidywalny i zaskakuje ciągle swą
śmiercionośna bezwzględnością, której leczenie jest prawie bezskuteczne! Ba leczenie! Samo
zatrzymanie tego złego! Przestało po prostu być możliwe i mocno Modernizowana „SW” w tym
aspekcie jest równie uwięziona jak my. Demokratycznie i Resocjalizacyjnie, no i nowocześnie
spędzam pierwsza noc w wieloosobowej celi, gdzie wszyscy są tak naćpani, że nie można z nimi się
porozumieć. Fakt, że jest trochę luźniej na celi, gdyż część osób w narkotykowym uniesieniu
onanizuje się kilka godzin w pomieszczeniach ubikacji ogólnej wymieniając się tylko gazetami o
treści pornograficznej. Wszystko to zostaje przerwane zupełnie przypadkiem i tylko dlatego, że
dwóch starych Recydywistów upiło się nastawionym „zacierem” i wskutek nieuczciwego podziału
tego dobra, wszczęli bójkę, która nie mogła w żaden sposób zostać niezauważona. Byłem trochę
znowu z innej planety. Trochę odmieńcem i znowu sam, a to dlatego, że byłem trzeźwy i nie
naćpany! Ale! Nie ma tego złego...! wymieniono mi wszystkich mieszkańców celi, na takich, którzy
mieli podobne podejście do mnie w temacie utrzymywania całkowitej Abstynencji. Rozmowa z
psychologiem P. Jadzią napawa mnie dużą dozą optymizmu. Okazuje się bowiem, że jest ona
bardzo zaangażowana w prace z Trzeźwiejącymi Alkoholikami i z tej intencji powstała tu Grupa
„AA” o dźwięcznej nazwie „u Jadzi”. Bardzo szybko odnajduje się w grupie „u Jadzi” i prowadzę
tu swoje pierwsze Mityngi. Fakt, że Pani Jadzia długo mnie do tego namawia i trudno mi się do
tego przekonać, ale upór kobiety jest tak silny, że w końcu się zgadzam. Czerpiąc z tego dużą
satysfakcję i wreszcie nabieram też trochę pewności siebie. Ciągle pisze też swoja pracę
terapeutyczną, a Pani Jadzia dostarcza mi odpowiedniej literatury. Czuje się dobrze nawet wracam
do treningów i udaje mi się uprosić Panią Jadzie o przesunięcie terminu terapii o parę miesięcy.
Mówiąc szczerze chętnie bym już tu został. Miałem wszystko czego mi trzeba i przyznam, że
czułem respekt do wiezienia na Rakowieckiej. Może dlatego, że nigdy wcześniej nie siedziałem w
tym Areszcie Śledczym, a samych opowieści krążyło o tym miejscu bez liku. Sama otoczkę to
więzienie miało też dość poważnie rysującą jego obraz. Przestępczość zorganizowana z pierwszych
stron gazet i najbardziej niebezpieczni przestępcy w kraju. Pawilon dla osób szczególnie
niebezpiecznych i obserwacja psychiatryczna podsądnych morderców zwyrodnialców. Oczywiście,
że miałem już pewne doświadczenie i byłem Recydywistą na pełen etat, ale przestępca ze mnie byle

124
jaki, nawet jeżeli wielu uważało inaczej i to tez pewnie na skutek moich umiejętności aktorskich i
kreacji potrzebnych do przetrwania w tym świecie. Niestety Aktorem już być nie chciałem,
zacząłem uczyć się i poznawać sam siebie. Zacząłem się wreszcie rozwijać. Późno, wiem! Jednak i
w ogóle lepiej późno niż wcale! Bałem się, że jestem zbyt słaby, aby poznać innych z Prawdziwym
Michałem! Słaby, ale jednak dość silny by to przyznać! Garbalin i grupa „u Jadzi” dawały mi to
czego akurat potrzebowałem! Nowe? Oznaczało zmiany! Ale widocznie te zmiany były mi pisane.
W Maju 2006r dostałem prowiant. Rozliczyłem się w magazynie. Zadano mi kilka standardowych
pytań i Busem w dobrych warunkach przewieziono mnie do AŚ W-wa Rakowiecka 37. magazyn z
pobieraniem przysługujących regulaminowo rzeczy i kwitowanie tych pozycji własnoręcznym
podpisem. Seria standardowych pytań oczywiście była, ale towarzyszyły mi takie wrażenia, że
kompletnie umyka mi, to z pamięci! Zakład Karny na Rakowieckiej tudzież Areszt Śledczy
faktycznie wyglądem swym może przestraszyć. Historia tego miejsca od Carskich Koszarów
Wojskowych, do Komunistycznych prześladowań. Kilku pokoleń rodaków na potrzeby MSW,
dokłada respektu temu miejscu. Dodając tylko, że było tu wykonanych na więźniach wiele
wyroków śmierci. Prawie do ostatniego momentu przed moratorium i ich wstrzymania.
Świadomość jednak tych rzeczy krąży smutkiem po murach, tych starych kazamatów. Podobnie jak
zresztą Legendy o duchach, tych osób straszących w miejscach ich ostatniego pobytu i samej celi
śmierci, która została zamurowana. Póki, co? Moje wszelkie obawy zostały rozwiane niemal
natychmiast po osadzeniu mnie w oddziale terapeutycznym! (A_IV). Panuje tu jak na warunki
więzienne, bardzo ciepła atmosfera i naprawdę można odskoczyć od szarej więziennej
rzeczywistości. Mimo, że większość przerabianego tu materiału jest mi dobrze znana, to zawsze
jednak da się przyswoić coś nowego, albo chociaż w inny sposób zwłaszcza, że przydzielony mi
Terapeuta Czesiek zna przebieg mojego ukierunkowania w tym względzie. Tak, czy tak podchodzę
serio do spraw terapeutycznych i robię wszystko najdokładniej jak tylko potrafię. Bardzo mile
kojarzy mi się ten oddział i wszyscy pracujący tam Ludzie, zwłaszcza, że pobyt zakańczam Ślubem
Cywilnym z Agnieszką. Podczas mojego odbywania kary straciliśmy mieszkanie w blokach i gmina
przyznała nam lokal zastępczy w budynku byłej szkoły w miejscowości Krosna Wieś, która
położona jest w połowie drogi między Brwinowem, a Pruszkowem. Straciliśmy mieszkanie, które
odziedziczyłem po Tacie, bo po prostu od dawna nie były płacone rachunki! Mieszkanie w
budynku byłej szkoły w Krosna Wieś, było nieduże około 29 kwadratowych, ale był tam aneks
kuchenny i łazienka, a przecież mała Wiktoria Michalina rosła. Agnieszka była starsza i ciągle
okazywała zazdrość, oraz obawy w kierunku naszej przyszłości. Dlatego uległem namowie i
wzięliśmy ślub w więzieniu, czy było to rozsądne? To bez znaczenia, bo nasz związek małżeński
stał się faktem. Dostałem w prezencie od Administracji ZK trzy godzinne widzenie na sali ogólnej,
jakoby przyjecie weselne, lub jego namiastka, oraz cztery godziny widzenia intymnego z małżonką.
Jako tez facet żonaty podjąłem pierwsza trzeźwą i najlepszą z możliwych decyzję, jaką mogłem
podjąć w tej sytuacji więziennych reali. Złożyłem prośbę o przyjęcie mnie do dwuletniej szkoły
zawodowej. W celu zdobycia zawodu Introligatora i zostałem przyjęty, oraz przeniesiony do
oddziału szkolnego na A-V. Niemal natychmiast tez zostałem zatrudniony w przywięziennej słynnej
skądinąd drukarni. Od września rozpocząłem naukę. Była tu również prowizoryczna siłownia z
której oczywiście korzystałem. Byłem tez wydającym posiłki i raz w tygodniu w każdą sobotę
uczestniczyłem w mityngach. Mówiąc krótko wszędzie biegiem i wszędzie szybko! Szybko! Ale
dokładnie. Tego bowiem wymagała ode mnie uczciwość. Taki prezent podarowany mi od losu na
drodze zdrowienia. Gdy rozpoczynałem swą trzeźwą drogę i trochę odżyłem po morderczym
kasacyjnym boju, zrodziła się we mnie złudna nadzieja na nabycie umiejętności picia i ćpania w
kontrolowany sposób, albo nawet odzyskania swojej pozycji w świecie przestępczym i bycia
lepszym w tym aspekcie niż kiedykolwiek wcześniej.

(((Moja pierwsza trzeźwa rocznica, pierwsza świeczka na torcie zdmuchnięta była w towarzystwie

125
około stu pięćdziesięciu Ludzi i zdjęcie trafiło do gazety lokalnej. Stowarzyszenie „wiktoria”
wyprawiło mi taką fetę, że trzeba było nająć salę w szkole na tzw „Pszczelinie”. Byli tam
członkowie innych Klubów Abstynenckich wspólnoty „AA” jako moi goście. Byli tez znajomi,
rodzina i prasa. Wtedy już wiedziałem, że schematy wpojone mi przez chorobę zostają po prostu
wyparte. Rano następnego dnia po mojej pierwszej rocznicy wyszedłem na Rynek Brwinowskiego
Miasta i szok! Ludzie trzymają w rękach gazetę w której umieszczone jest moje zdjęcie, a obok stoi
moja filigranowa Agnieszka. Trzyma w rękach ogromny tort, który ufundowała mi Gmina
Brwinów. Na zlecenie Burmistrza i w torcie tym pali się jedna malutka świeczka. Pod spodem zaś
napis „Pierwsza Rocznica Michała!” mieszkańcy naszego małego miasteczka patrzą się w moją
stronę i mimo wielu krzywd, które im wyrządziłem pokazują mi gest pojednania kciukiem. Czuje
wstyd, który jest tak miły jak i wręcz przerażający! Uciekam na cmentarz gdzie leży mój Tato!
Chowam się tam przed Ludźmi na jego grobie. Jak wtedy gdy byłem małym dzieckiem i uciekałem
do Taty! Ojcze! Zawsze chciałeś mieć uczciwego syna! - mówię. Oto stoję przed twym grobem i
wiedz, że tak właśnie się stało. Jest to dobre wiem i chyba jestem z tego dumny, ale muszę tu przy
twym grobie okiełznać wstyd, który mnie krępująco pomniejsza. )))

wiezienie to jednak miejsce chore samo w sobie, gdzie krążę znów między dwoma światami i znów
muszę być aktorem. Broniąc się przed tym fałszywym światem. Poza oddziałem szkolnym i salą
mityngową izoluję się za grubą barierą od reszty. Wielu zastanawia się o co tu chodzi? Ta moja cała
postawa. Ten Michał, który tak różni się od dawnego! „Wrogowie” myślą, że coś knuję. Druga
strona zaś szuka ze mną kontaktu. Jeszcze inni uważają, że po prostu zwariowałem. Każdy ma
takiego Michała jakiego chce we mnie widzieć i dobrze! Pamiętają bowiem z dawnych czasów jaki
byłem i wola taki spokój niźli tego, który zaczepiony może zrobić krzywdę! Nawet ciesze się gdy
tak myślą, bo dzięki temu mam spokój, to moja broń. Czerwiec 2008 oznacza koniec szkoły i
przeniesienie do oddziału półotwartego( i mnóstwo zmian w dobrym kierunku! Zmian które z
wdzięczności wyciskają mi łzy z oczu, bo oto ja! Ten zawsze zły! Zostaje obdarzony najwyższym
zaufaniem Administracji Więziennej i puszczony na przepustkę. Miałem szansę pokazać wreszcie
Michała, który jest już zupełnie innym człowiekiem niż ten, który dawniej wojował ze światem. Nie
wiem jakim cudem zaufano takiemu człowiekowi jak ja? Ale byłem strasznie wdzięczny i w duchu
myślałem. Panie Dyrektorze! Jest Pan wielkim człowiekiem, dziękuje! Fakt! Że trochę miałem
obawy, gdy wysłano do Powiatowej Komendy Policji w Pruszkowie pismo, z zapytaniem czy
miałem coś wspólnego z przestępczością zorganizowaną. Pewnie bym też miał, może nawet nie
mało! Wszystko zmierzało w tym kierunku, ale!!! no właśnie! Najpierw musiałbym wytrzeźwieć!
Potem wyjść z więzienia! A następnie przestać ćpać amfetaminę! Mówiąc dobitnie! Alkohol-
Amfetamina i Wiezienie skutkiem ubocznym uratowały mi życie z zupełnie innej strony.
Zazdrościłem moim kolegom wszystkiego. Pieniędzy, bardzo drogich samochodów, władzy,
pięknych kobiet. Teraz oni zazdroszczą mi, gdyż w momencie ich końca, Ja! Dopiero zaczynam!
Nie będę może miał tego wszystkiego co oni, ale będę miał Wolność i ode mnie zależy co z nią
zrobię. Odpowiedź z Komendy Powiatowej Policji w Pruszkowie. Nie! Michał D. nie miał nic
wspólnego z przestępczością zorganizowaną.
Pierwsze wyjście poza teren wiezienia odbywa się w asyście Pani Major Justyny. Jest to tzw
„KO”do multikina na Mokotowie. Idę blisko Pani Major, aby nie wzbudzać niepokojących sytuacji.
Nie interesuje mnie film, ani właściwie nic poza tym, aby pokazać,, że można mi ufać. Zaliczam
brzydko mówiąc, kilka takich wyjść i odwiedzam tez w ramach „KO” domy dziecka z prezentami
dla dzieci ze zbiórki skazanych na ten cel i opisuję te wyjścia do gazetki wewnętrznej „Remedium”.
Nawiązuje tez bliską relację z Fundacja „Sławek” i wkrótce wychodzę na przepustki, aby w
budynku tej fundacji prowadzić mityngi „AA”. Kilka miesięcy przez tydzień w tydzień jestem poza
terenem Zakładu Karnego i wreszcie Administracja występuje mi do Sądu Okręgowego w
Warszawie o Warunkowe Przedterminowe Zwolnienie. Nieplanowana Wokanda. Jakby specjalnie

126
dla mnie. Odbyła się dnia 16.12. 2008r. Prowadzona przez samą Panią Prezes Sądu i warunkowe
zwolnienie otrzymałem do dnia 16.12.2011r. Czyli zawieszenia roku na trzy lata. Tego samego dnia
wyszedłem na wolność! Robert! To mój kolega ze szkolnych lat. Ojciec chrzestny mojego syna i
ktoś zupełnie z innej bajki, niż ja! Robert to ktoś kogo stać na wiele rzeczy, między innymi na moja
lojalność. Choć wiem i czuję to, ze daje poczucie Robertowi złudnie pojętego poczucia
przynależności do innego świata. Bardzo możliwe, że marzenia i fantazjowanie o wielkim świecie
iście z Ojca Chrzestnego dotyczy wszystkich bez względu na status społeczny. Może to
podobieństwo wypływa też z czegoś tak banalnego jak DDA. Jakby na to nie patrzeć, to Robert jest
tym który bardzo pomaga mi w tym trudnym czasie i czeka na mnie pod bramą wiezienia
Rakowiecka. Dzięki temu koledze przez cały wyrok mogę widywać się z synem, którego przywozi
mi na widzenia. Pomaga mi też w wielu innych sprawach poświęcając swój czas. Pierwsze co robię
po wyjściu za bramę więzienia to szukam sklepu z zabawkami i kupuję największą i najdroższą
lalkę jaka się tam znajduje. To prezent dla prawie już pięcioletniej Wiktorii Michaliny! Tak sobie
wyobrażałem ten dzień i tak też czynie. Wstępuję jeszcze do budynku Fundacji „Sławek”.
Znajdującej się wtedy na Warszawskiej Pradze i uczestniczę w pożegnalnym mityngu „AA”.
Dostaje nawet propozycję wyjazdu do Afryki do Kenii jako wolontariat, ale mam dwa powody w
Polsce, które przeważają szalę odmowy tej bardzo ciekawej propozycji. Powody te to dwa imiona.
Hubert i Wiktoria! Zbyt długo widywałem dzieci tylko na widzeniach w wiezieniu, aby teraz
wyjechać na przynajmniej pół roku do Afryki! Bardzo! Nasze nowe mieszkanie jest małe i jak się
okazuje mieszka z nami na 28 metrach kwadratowych Marlena, jedna z córek Agnieszki, której
odwidziało się małżeństwo i odeszła od męża z pięcioletnim synem. Szybko też dochodzimy do
tego, że mieszkanie jest zbyt ciasne dla tylu osób, ale odnoszę wrażenie, że to jednak Ja jestem tu
najmniej potrzebnym elementem! Póki co Wiktoria Michalina bardzo mocno też przygotowana
przez Agnieszkę, że jest Księżniczką Taty i gdy wróci wszystko będzie jak w bajce. Wita mnie z
wielka radością. Nie wiem kto bardziej przeżywa mój powrót Wiktoria Michalina czy Ja? Mamy
jednak wielka Lalę, której córa musi poświecić trochę uwagi i to jest czas dla mnie na zjedzenie
tortu powitalnego. Zrobionego przez Agnieszkę i Marlenę. Kilka następnych dni jest bardzo
trudnych. Wiktoria Michalina nie chce puścić mnie nigdzie z domu w obawie, że znowu nie będzie
mnie bardzo długo. Dziecko śpi razem ze mną i zawija rączkę w mojej koszulce, abym
przypadkiem nie wyszedł w nocy i jest to wzruszające. Mnie z kolei śni się wiezienie i nawet gdy
otwieram oczy wydaje mi się, że za oknem jest mur z „kogutami” i strażnikiem z karabinem
maszynowym Kałasznikow. Mija trochę czasu zanim i ja i dziecko przestajemy bać się w nocy i
„zaliczam” kilka mityngów „AA”, żeby nie oszaleć. Próbuję założyć firmę ogrodniczą o
nazwie”A.M – Wika” co oznacza Agnieszka, Michał i Wiktoria. Kupuję nawet za pieniądze ze
spadku po Tacie ciężarowego Mercedesa i robię wszystko, aby było co do roboty! Jednak każdy wie
jakie są początki i choć pieniądze jakieś zarabiam starcza ledwie na opłaty. Jestem załamany i tylko
mityngi „AA” dają mi moc przetrwania tego na trzeźwo. Poza tym relacje moje i Agnieszki
przebywając na kilku metrach kwadratowych staja się napięte. Kłócimy się coraz częściej i widzę w
niej kobietę zupełnie inną niźli przed ślubem, ale i tak obarczam się winą ze względu na nieudolnie
prowadzona firmę. Sytuację zawodową tez w pewien sposób i na wskutek zbiegów okoliczności
rozwiązuje Jacek, który zatrudnia mnie w swojej firmie i działalności gospodarczej o profilu
„Kominiarstwo, Gazownictwo”. Robię też wszystkie niezbędne kursy potrzebne do wykonywania
zawodu i wszystko jest dobrze, niby niczego nam nie brakuje, biorąc pod uwagę całokształt sytuacji
poszliśmy mocno do przodu, ale ciągle jakiś topór wisi w powietrzu. Bardzo możliwe, że ciepło
rodzinne , te z moich marzeń ma zupełnie inny wymiar i nie tak sobie to wyobrażałem. Kiedy jest
dobrze to oczywiście zasługa jest nasza, ale gdy źle to tylko moja wina. Samo „Kominiarstwo,
Gazownictwo” to dla mnie idealny zawód i strzał w dziesiątkę i to nie tylko dlatego, że dobrze
zarabiam, ale przede wszystkim mam duży kontakt z Ludźmi. Odwiedzam dziesiątki, a później
nawet setki mieszkań i domów, gdzie po prostu nie zamyka mi się gęba. Jestem się okazuje wcale

127
nie taki dziki, tylko po prostu spragniony towarzystwa drugiego człowieka, a moja
Komunikatywność przekłada się na zdrowienie( trzeźwienie) zaskakując moich współpracowników
i pracodawcę! Mój pracodawca tez Jacek, to starszy kolega, którego znam od lat. Przeszedł w życiu
nie jedno i wykaraskał się z życiowych opałów w sposób bardzo imponujący i godny naśladowania.
Jacek jest bardzo zaradny i sprytny w postępowaniu, dlatego firma funkcjonuje dobrze, a ja mam te
szansę znaleźć swoje miejsce. Czerpię więc z pracy nie tylko dobre pieniądze, ale satysfakcje.
Niestety nasze relacje z Agnieszką ciągle nie są najlepsze i zdarza mi się myśleć o rozstaniu, ale
póki co! Wynajmujemy większe mieszkanie, bo mam nadziej, że to coś zmieni! Kupuje też
samochód osobowy BMW525 dwa i pół litra w benzynie. Trochę boje się tej marki od czasu
wypadku z Moniką, ale jadę nim raz i drugi. Jest to dobry samochód i decyduje się. Mam też do
dyspozycji samochód służbowy, także naprawdę wiedzie nam się lepiej niż kiedykolwiek
wcześniej. Wrzesień 2010r pogłębia moja dumę, bo przecież Wiktoria Michalina rozpoczyna naukę
szkolną. Spędzamy razem sporo czasu z Córką. Zabieram ja do wykwintnego życia. Odrabiamy
razem lekcje szkolne i razem się modlimy. Jestem szczęśliwym Tata i nawet do siłowni czasem
zabieram córkę, a już na pewno jest moim kibicem na zawodach. Pełnię zaś szczęścia osiągam gdy
razem z Wiktoria Michaliną dopinguje mi Hubert. Gdy moje dzieci są razem ze mną, to nawet
przegrywając rywalizację sportową jestem wygranym człowiekiem! Jestem! Uwierzycie? Stawiany
za przykład dla innych i Ludzie przychodzą do mnie po porady w sprawach Alkoholizmu członków
rodziny i okazują mi taki szacunek, którego pragnąłby każdy człowiek na moim miejscu! Jestem
szczęśliwy i jestem przede wszystkim trzeźwy. Najlepsza mama na świecie! Czyli moja mama!
Patrzy na mnie takim wzrokiem, że tylko serce syna marnotrawnego może pojąć siłę z jaką
odzwierciedlają one wdzięczność za to co dzieje się z jej młodszym synem. Nie wiem tylko
dlaczego mamcia nie wspiera mnie w sprawach sportowych? Więcej! Wręcz bardzo nie lubi kiedy
chodzę na siłownie i nie ukrywa tego, mówi do mnie Michał jak to wygląda, po co ci to? Nie! Nie
odwodzi mnie od tych zajęć, ale zdanie ma takie nie inne i już! Bardzo sceptycznie podchodziła
również do moich treningów na siłownie P. Doktor Steffen. Lekarz psychiatra prowadzący mnie
podczas leczenia odwykowego w Poradni Odwykowej w Pruszkowie pod „Bocianem”. Pani Doktor
to osoba z dużym autorytetem u nas leczących się Alkoholików, który z nas zresztą nie znałby P.
Doktor Steffen. Pani Doktor mówiła, że trening na siłowni powoduje ciągłe napięcie, które wcale
nie jest takie dobre w terapii odwykowej. Mówiła, że tracę nad tym kontrolę, a już na pewno nie
powinienem korzystać s odżywek. Tak bardzo popularnych wśród kulturystów i łatwo dostępnych.
Podobno jako człowiek uzależniony krzyżowo w stadium chronicznym choroby raczej na pewno
stracę nad tym kontrolę i nie skończy się tylko na tym. Niestety mimo ogromnego szacunku do Pani
Doktor tego przyjąć nie mogłem! Tyle lat treningów i wreszcie gdy jestem trzeźwy i mógłbym coś
osiągnąć, to miałbym od tego odejść? Nie wszystko, ale nie to! Pani Doktor ni zawsze musi mieć
rację! Jakby tez trenować bez odżywek. Kobiety chyba tego nie rozumieją. Jest to po prostu
konieczność bez której treningi nie są tak skuteczne. Przecież to mój cały świat! Świat dający mi
ogromną pewność siebie i przewagę nad innymi, być może nawet w niczym nie jestem tak dobry
jak w tym! Dzięki temu czuje się wyjątkowy i atrakcyjny. Podnosi to moje męskie ego!
Nieposłuchaniem Pani Doktor w tym względzie i co? Całe szafki zastawione odżywkami i coraz
większe puszki ich zawartością. Gdy Wojtek przyjął mnie do klubu sportowego „Sokół Brwinów”
byłem dumny i taki z zasadami sportowymi anty dopingowymi. Nigdy nie myślałem też, że zacznę
wygrywać zawody i ciągle będzie mało i mało. Sięgnąłem po sterydy, bo jak wygrywać ze
wszystkimi tymi Ludźmi nafaszerowanymi, że aż się świecą od dopingów w organizmie. Musiałem
też przez te sterydy oszukiwać rodzinę w kwestii zarabianych pieniędzy, bo cholerstwo jest bardzo
drogie. Było to nieuczciwe wiem, znowu zacząłem kłamać, bo jak wytłumaczyć, że to kosztuje, aż
takie pieniądze podczas gdy nam zawsze czegoś brakuje i pobraliśmy przecież kredyty, które
czekać ze spłata nie będą! Fakt! Siły miałem co niemiara, ale mało że musiałem więcej pracować to
jeszcze treningi tak mnie pochłonęły, że najchętniej za trenowałbym się na śmierć. Bardzo tez

128
możliwe, że blisko byłem takiej możliwości. Nasze kłótnie z Agnieszka przybrały na sile. Nawet
czasem nie potrafiłem opanować agresji przy Wiktorii Michalinie! Waliłem pięścią w stół. Kopałem
w meble i przeklinałem! Znowu jedzenie, treningi i sterydy stały się moja obsesją. Czasem
szukałem ucieczki do pornografii w internecie, a po większych kłótniach z Agnieszką nawet
szukałem kontaktów seksualnych w anonsach tego typu. Agnieszka! No cóż zawsze była zazdrosna
i po cichu sprawdzała mi telefon i dopatrzyła się tam zdrady. Ja! Trening, zawody, solarium, drogie
perfumy, samochód i muzyka! Kłótnia za kłótnią i zapewne bylibyśmy się już rozstali. Miałem dość
awantur o wszystko i choć nie byłem bez winy to apogeum tego było nie do zniesienia. Nagle
wpadłem na genialny pomysł! Biorąc sterydy miałem zwiększone potrzeby seksualne, trochę tak
jak po zażyciu amfetaminy. Doznania po tym narkotyku w tej kwestii zachowałem w pamięci jako
coś do czego kiedyś chciałbym wrócić i teraz była do tego dobra okazja. Alkohol nie! Bo zapadłem
w nałóg bezsilności już jako dziecko i nawet nie pomyślałbym inaczej, ale amfetaminę wziąłem
jako dorosły i dojrzały człowiek, więc teraz w tym momencie uratuje on nasz związek z Agnieszką i
wspaniały seks. Musiałem znowu odnowić kontakty w świecie przestępczym, aby zakupić
Amfetaminę dobrej jakości i musiałem zachowywać dużą dozę ostrożności, aby ukrywać ten fakt
niemal przed światem. Byłem innym człowiekiem, kimś komu ten świat ofiarował dużą dozę
zaufania. Byłem szanowanym facetem i obywatelem naszego miasta, byłem przykładem dla innych.
Musiałem więc bardzo uważać! Faktycznie! Weekend po Amfetaminie był naprawdę udany!
Spędziliśmy go razem z Agnieszką bo przekupiłem siostry przyrodnie Wiktorii Michaliny, aby
weekend spędziła u nich i hulaj dusza. Niestety weekend mija szybko, a działanie Amfetaminy nie!
Udaję w pracy bardzo chorego i mimo, że niestety pracować muszę, to jakoś mi ten weekend
przechodzi bezkarnie. Oczywiście nie biorąc pod uwagę tego, że mój stan psychiczny jest fatalny.
Muszę też znowu kłamać, kombinować i z wolna cofam się do miejsca w którym to wszystko się
zaczęło, a może skończyło. Zdaje sobie właśnie sprawę, że do tego co się stało przygotowywałem
się od dawna. Z wolna odsuwałem się od mityngów „AA”. Bywałem na nich głównie po to, aby
udowodnić sobie, że jestem lepszy od innych. Ze byłem tylko przypadkiem brany za takiego
człowieka jak większość na mityngach. Gdy zaćpałem i udało mi się jakoś „wyprostować” ten
tydzień, poszedłem na mityng, aby udowodnić głównie sobie, że to jednak ja mam rację i sobie
poradzę. Mimo wszystko nigdy nie byłem w takim miejscu trzeźwego bytu jak teraz i za nic nie
chciałem tego stracić! Nie chciałem, ale czułem psychicznie, że przypominam powoli tego Michała,
który umierał na łóżku szpitalnym w Pruszkowie na Wrzesinku. Różnica była tylko taka, z
szpitalne łóżko zamieniłem na dobry samochód i lepsze warunki mieszkaniowe. Wszystko to
jednak połączone było łańcuchem zależnych od siebie spraw, które właśnie zaczęły cofać się w
druga stronę. Dwa tygodnie później powtarzam Amfetaminowy weekend z dodatkiem dwóch
butelek piwa. W poniedziałek rano jestem w tak fatalnym stanie, że muszę wziąć proszki
psychotropowe, aby złagodzić drżenie ciała w środku i cierpienie psychiczne. Znowu muszę kłamać
Jackowi bo wyglądam fatalnie, w dodatku rozbijam służbowy samochód uderzając tyłem podczas
cofania w drzewo. Jacek to stary wyga! Sam nie wie, nie ma pewności co się ze mną dzieje i muszę
wziąć zwolnienie lekarskie, aby nie wylecieć z pracy. Nowy problem polega na tym, że nie mam
pieniędzy i muszę się zapożyczyć. Sterydów już nie biorę i treningi idą na bok. Tracę też szansę na
puchar świata amatorów w wyciskaniu sztangi leżąc, ale w zamian mam Amfetaminę i swoje
fantazyjne wyobrażenia, które chyba nigdy nie zniknęły. Mam wrażenie, że wyobrażony przeze
mnie sobie świat istniał we mnie cały czas i był bardzo realny. Tyle że trzeźwienie dawało temu
inną otoczkę. Jakby trochę bardziej ukrywałem te fantazyjne marzeniowo-życzeniowe przed
światem. Amfetamina zwróciła im wolność z taką siłą, że czułem to i nie mogłem się od tego
uwolnić. Czegoś zabrakło w moim trzeźwieniu. Może szczerości? Może odwagi? A może Ja po
prostu tak naprawdę jestem zbyt slaby, żeby to pokonać. Rzadko się zdarza by ktoś długo
wytrzymał w takim podwójnym dwuwymiarowym świecie i ja tez wreszcie się puściłem! Tyle, że
znowu w te gorszą stronę pijanego świata. Szale goryczy przelałem w Sylwestra i Nowy Rok

129
2010/2011. był to naprawdę długi weekend. Zaopatrzyłem się w dużą ilość Amfetaminy, oraz
Alkoholu, ale bynajmniej nie w byle jaki. Szampan z górnej półki. Oczywiście na wszelki wypadek
kupiłem też 3/4 Smirnoffa. Na pewno było też i fajnie, ale nie wiem na pewno, bo prawie tego nie
pamiętam. Na pewno wiem tylko to, że wedle określanego w książkach z materiałami „AA” napęd
życia rozwoju duchowego i dobra otrzymanego w trzeźwieniu odwrócił się w drugą stronę. Niestety
tą złą! „Bóg dał, Bóg zabrał”. Okazało się, że nic tak naprawdę nie było moje. Niektóre rzeczy, były
mi po prostu dane w takiej ilości, iż udławiłem się tym przepychem tracąc wszystko niemal w
mgnieniu oka. Najgorsze w tym wszystkim były jednak oczy moich dzieci i jak w nie spojrzeć.
Wiktoria zwycięstwo, Hubert dostał imię po patronie myśliwych, a Ja!? Po prostu znowu
bezmyślnie przegrałem! Nie widziałem nawet przysłowiowej brzytwy, której mógłbym się chwycić.
Konsekwencje! W pierwszej kolejności tracę pracę i wynajęte mieszkanie wracając do maleńkiej
klitki w budynku byłej szkoły w Krosna – Wieś i faktycznie tak już jest, że „dzieci które się nie
uczą powtarzają klasę”. Mimo wszystko powiedziałem sobie, że przez dwa, trzy tygodnie będę ćpał
i pił na umór. Potem wracam do mityngów „AA” i trzeźwości. Dalej przedłużyłem sobie termin o
dwa, trzy miesiące, ale póki co wchodzę ponownie w konflikty z prawem i mojego ciągu wręcz od
razu kasacyjnego. Nie jestem w stanie zatrzymać się żadnym danym sobie szczerze słowem, czy
terminem. Muszę z czegoś żyć i otwieram własną działalność gospodarczą w zawodzie Kominiarz
Gazownik i choć ciągle nieźle zarabiam, to pieniądze idą głównie na Amfetaminę. Jeżdżę
samochodem bez większego sensu i ponoszę konsekwencje prawne jazdy bez wymaganych
uprawnień i pod zakaz sądowy. Wreszcie psuja mi się samochody i naprawy po Amfetaminie tylko
pogarszają sytuację, gdzie w konsekwencji zostaje bez środka transportu. Pozostaje mi tylko
towarzystwo kolegów z Rynku Brwinowskiego Miasta, które aż huczy od wieści o moim powrocie
do nałogu. Znowu wszczynam awantury które kończą się interwencją Policji, ale gdzieś w połowie
wakacji próbuje zebrać siły i proszę P. Doktor Steffen o umieszczenie mnie w oddziale leczenia
Odwykowego, stacjonarnego w szpitalu psychiatrycznym w Tworkach w oddziale X. Strasznie! Ale
to strasznie chcę odzyskać siły i powrócić do trzeźwienia. Wiem już na pewno, zdaje sobie sprawę z
tego. Był to najpiękniejszy okres mojego życia . Nic lepszego nie mogło mnie spotkać i teraz nie
mogę poradzić sobie w drodze powrotnej do tego miejsca w żaden sposób. Robię wszystko! Staram
się dać z siebie sto procent. Bardzo mi na tym zależy! Do tego koledzy z klubu przywożą mi
piękny prezent od wielkiego mistrza Kickboxingu Marka Piotrowskiego. Marek Piotrowski był
dziewięciokrotnym zawodowym mistrzem kickboxingu w bardzo trudnych dla Polski czasach.
Marek przegrał dwa razy w życiu między innymi z Rufusem, któremu odebrał tytuł mistrza
Ameryki! Niestety rewanż był straszny i Polonia Polska w Ameryce ubrała się w koszulki z
napisem Wstań i Walcz! Po to aby wesprzeć Marka po ciężkim nokaucie, a był on nie tylko idolem,
ale wręcz bożyszczem tłumu. Miałem okazję poznać się z Markiem Piotrowskim i teraz koledzy z
Klubu przywożą mi od niego prezent. Jest to wielki plakat oprawiony w ramy, na plakacie w ringu
Amerykańskim otoczony pucharami stoi z nogą w powietrzu Marek, a w rekach trzyma billboard z
napisem MICHAŁ DĘBEK – WSTAŃ I WALCZ!!!. plakat przywiózł mi Wojtek prezes klubu i
założyciel sekcji kulturystyczno-ciezarowej. Wojtek niejako namówił mnie do wstąpienia w szeregi
członków klubu TG Sokół Brwinów, oraz Dempsey były Policjant, który kiedyś przywoził mnie na
służbie na detoks w Tworkach. Ze straszna psychozą. Dziś jest to mój kumpel z Klubu i przywozi
mi taki prezent. Byłem wówczas bardzo wzruszony. Wszyscy byliśmy i my i inni pacjenci oddziału
X oraz Terapeuci na czele z P. Kierownik Benią. Marek Piotrowski mój przyjaciel i wielki mistrz
godny naśladowania, byłby osobiście gdyby tylko pozwoliło mu na to zdrowie. Wszem i wobec
wiadomo, że ma z nim od lat problemy. Zacytuje jednak słowa największego zawodnika Muay Tay
w tym okresie. „Kamana” „Marek jesteś wielkim, ale to wielkim mistrzem”, a twój prezent dał mi
tak wielka sile, że natychmiast wziąłem się do działania. Oprócz więc zajęć, które traktowałem z
całą powagą i największym szacunkiem, każdą wolna chwilę poświęcałem na treningi. „Wstań i
Walcz! Wstań i Walcz! Wstań i Walcz! Wstań i Walcz! „ słowa te słyszałem w swej głowie

130
wypowiadane przez największego wojownika Polskiego wszech czasów podczas biegania, skakania
na skakance, czy podciąganiu się na drążku. Bowiem mój przeciwnik był bezwzględny, przebiegły i
bezlitosny. To mój nałóg krzyżowy. Alkohol i Amfetamina, no i czekała mnie walka mną śmierć i
życie, gdzie zbierałem siły na bój trwający całe jestestwo. Była to moja najtrudniejsza Rywalizacja!
Musiałem pokonać samego siebie!
Wstań i Walcz! Wstań i Walcz!Wstań i Walcz! Wstań i Walcz!
Wypowiadałem te słowa ściskając oburącz dęby rosnące na ogromnym terenie szpitala i wyciskały
mi one łzy z oczu! Nie! Nie umiałem i nie chciałem płakać, a już na pewno bezsensownie
wykrzywiać twarzy, ale tym razem te gorące słone krople wyciskał budzący się we mnie wojownik,
był to mój duch! Moja wola życia! Wola przetrwania!

„Maszeruj albo giń!!!”

Jeszcze tez nigdy nie miałem tylu kibiców. Tylu fanów w rywalizacji. Byli to wszyscy pacjenci i
lekarze, oraz pozostali pracownicy szpitala w Pruszkowskich Tworkach. Była to moja rodzina. Moi
bliscy! Moi koledzy z klubu, a najwierniejszymi fanami byli Mama, Hubert i Wiktoria Michalina!
Nie! Na pewno nie byłem sam! ( wielu tez przyglądało mi się tak po prostu. Mogłem być bowiem
ziarnkiem nadziei dla tych, ze tak powiem przypadków beznadziejnych, którzy marnują życie w
wiezieniach, a ich rodziny płaczą)

„ Nigdy się nie poddawaj! Nigdy nie rezygnuj ze swych marzeń


Musisz zawsze uparcie dążyć do obranego celu!”

Słowa największego Polskiego wojownika i wielkiego mistrza Kickboxingu, który walczył z


najlepszymi zawodnikami na świecie. Marka Piotrowskiego. Sławek to ktoś kogo poznałem
podczas tejże właśnie Terapii odwykowej. Leczenia w Tworkach na oddziale X. Łączyła nas nie
tylko wspólna choroba alkoholowa, ale głównie to ze obaj wróciliśmy do nałogu po jakimś czasie.
Sławek po latach osiemnastu, ja prawie po ośmiu. Sławek rozumiał moja sytuacje i imponował mi
osiągnięciami w czasie trzeźwych lat i również tym, że był znany w świecie „AA”. Był w
Grójeckiej Komisji do rozwiązywania problemów Alkoholowych i szanowanym obywatelem
mieszkającym w małej miejscowości „Prace Duże” koło Tarczyna. Koniec Terapii nie oznaczał też
końca leczenia, a był to raczej początek drogi trwającej zawsze. Dlatego poprosiłem Sławka o to by
został moim tzw. „sponsorem”. Oczywiście zgodził się. Bardzo szybko wprowadzamy się z
Agnieszka do domku prawie w lesie w pięknym miejscu”Prace Duże” i tam wznawiam działalność
gospodarczą Kominiarz – Gazownik, oraz adaptuje pod swoja działalność firmę Sławka
„Piaskowanie”. Teraz tez poznaje smak naprawdę ciężkiej pracy od rana do wieczora, a gdy
wreszcie wracam do domu potwornie zmęczony praca i nową sytuacją zaczynamy kłótnie o
wszystko z Agnieszką! Jedynie Wiktoria Michalina umie cieszyć się nowa sytuacją! Wiktoria ma
wiele nowych koleżanek w nowej szkole i mam wrażenie, ze jest szczęśliwa. Szczęśliwa jest też
„Sonia” ogromna suka psa rasy Kaukaz. Mój i rodziny najwierniejszy przyjaciel. „Sonia” jest
pięknym rasowym psem i ku mojej złości ma ogrom schodzących się do nas adoratorów. Ale jest tu
szczęśliwa i ma naprawdę godne warunki bytu. Nie to co w Brwinowie. Właściwie wszyscy mamy
wreszcie wspaniałe warunki bytu i powody do zadowolenia! Wszyscy ale nie Agnieszka! Fakt, że
Sławek często zajmuje jeden z pokoi w domu, którego przecież jest właścicielem i ze mamy tu
mnóstwo pracy. Owszem Sławek czasem wykorzystuje sytuację obarczając nas dodatkowymi
pracami, ale coś za coś. Tak to już w życiu jest! Nie płacimy za mieszkanie więc oczekuje nasz
własny wkład w te miejsce. Niestety Agnieszka ciągle niezadowolona, a nerwy wyładowuje na
mnie, gdy jest mi to najmniej potrzebne. Nie! Nie chcę przez to powiedzieć, ze to jej wina, ze
wracam do nałogu, ale tez mi nie pomaga. Mamy wspaniały dom, kawał lasu do dyspozycji. Mam

131
do dyspozycji Volvo 960 kombi w automacie. Dobrze zarabiam i w ogóle. Co mam powiedzieć?
Być może, a nawet an pewno dobrobyt i powodzenie, którego nigdy nie miałem uśpiły moją
czujność. Myślę też, że nigdy nie odzyskałem tych sił, które odebrało mi tzw zapicie, czyli powrót
do picia i ćpania. Faktem jest, ze wspieram się Amfetaminą i odpalam cały system nałogu
Krzyżowego z całymi tego konsekwencjami! Jak trudno jest znaleźć siłę ducha , aby walczyć z tym
nałogiem i jaka jest to straszna choroba, tego nikomu chyba tłumaczyć nie trzeba?! Jak trudno jest
ponownie zebrać się do kupy po przerwanej abstynencji? Tego opisać się nie da! Gdybym myślę
chociaż rok mógł to przetrwać dalej byłoby łatwiej! Tak myślę, ale nie mowie że mam rację. Może
po prostu byłem jeszcze zbyt słaby. Nie wiem? Po prostu stało się! (wiedziałem, że sięgam po
śmierć w męczarniach i ze na pewno nie zatrzymam się po razie, dwóch, czy nawet trzech, a jednak
mój mózg potrafił oszukać sam siebie. Myślę tez, ze to nie był kolejny powrót do nałogu, a
kontynuacja w skutkach zapicia, zaćpania pierwszego z takim przebiegiem choroby! Że było to
sprytnie zaplanowane przez mój wytrenowany w manipulacjach umysł. Wszystko inne było
wyreżyserowanym spektaklem mającym na celu stworzenie sobie komfortowych warunków do
odpalenia systemu samozagład, poprzez powrót do śmiertelnego w skutkach uzależnienia). Jedno
wiem na pewno! Że choroba jest we mnie nie tylko wtedy, gdy jest źle, ale tez lub przede
wszystkim, wtedy gdy jest dobrze. Gdy jest źle, albo bardzo źle, a nawet tragicznie włącza się
naturalny instynkt obronny. Gdy jest dobrze tracę grunt pod nogami. Nie wiem nie rozumiem tego,
ale właśnie jest może też dobrze, to porostu nowość z którą kompletnie nie umiem postępować i
topie się w niej jak w moczarach. Taki! Sprytny fortel śmiertelnej często w skutkach choroby.
Gdybym wtedy mógł się o coś modlić. O jedną jedyną rzecz, gdybym mógł mając taką wiarę.
Modliłbym się o rok trzeźwego życia. Jeden rok abym mógł zebrać siły i iść dalej ta drogą. Niestety
razem z chorobą umiera też moja wiara. Pozostaje tylko nic nieznaczący bełkot konającego ducha!
I równie chora nadzieja, że ktoś go usłyszy. Sławek również wrócił do nałogu i bez żadnej
bełkoczącej wiary w to, że ktoś go usłyszy odebrał sobie życie. Zrobił to wkrótce po tym jak
wyprowadziliśmy się stamtąd z Agnieszką i Wiktorią Michaliną. Zostawiając na pastwę losu
najwierniejszego psa! Naszą wierną Sonię! Kochane psisko, którego Sławek nie chciał, a ja zabrać
nie mogłem! Wywiozłem ją na obrzeża Tarczyna i porzuciłem blisko gospodarstw z nadzieja, że
ktoś ją przygarnie. Niemal zaraz po powrocie do małego mieszkania. Wręcz małej klitki w budynku
starej szkoły w miejscowości Krosna Wieś przyległej do gminy Brwinów. Nałóg całkowicie mnie
pokonuje. Przeszedłem wiele terapii i pozbawiony komfortu picia i ćpania, oraz świadom choroby
śmiertelnej w swoich skutkach i zupełnie wobec niej bezradny ląduje w miejscu, w którym
odstawiłem nałóg poprzez branie Amfetaminy, czy picie Alkoholu. Jest to taki niezwykle przebiegły
fortel choroby uzależnienia, że gdy jestem czysty od jakiegoś czasu mam wrażenie byci aduzo
silniejszym w tej kwestii i bardziej odpornym. Niestety choroba ta nigdy się nie cofa i natychmiast
po przerwaniu abstynencji ląduje tam gdzie rozwój choroby został zatrzymany z błyskawicznym jej
rozwojem. Byłem od lat od czasów końcowych okresu nauki w fazie chronicznej Alkoholizmu!
Oznacza to, że kolejna faza jest śmierć! Zakład Psychiatryczny lub trwałe kalectwo i byt w
pampersach ku utrapieniu bliskich. Doszły do tego jeszcze narkotyki z Amfetamina w głównej roli,
ale tez wielu wyszukanych zamienników. Zostaje niemal natychmiast pokonany przez nałóg i bez
sił do pracy, czy czegokolwiek. Znajduje zrozumienie tylko wśród Ferajny Brwinowskiego Rynku,
gdzie znów przebywam niemal non stop. Jest nas tutaj tez coraz mniejsze grono ! Chłopaki
umierają jeden po drugim. Dotyka ich Polineuropatia, lub niedorozwój umysłowy. Nie ma to nic
wspólnego z moimi marzeniami, ale ponieważ nie stać mnie na Amfetaminę umierają nawet one.
Zbawienne działanie narkotyku w swym sztucznym oszukańczym działaniu może by się przydało!
Niestety rzadko umiem już zorganizować sobie ten specyfik, bo po prostu brak mi do tego sił!
Agresja która zawsze nabywałem wraz z wypitym alkoholem, została zamieniona na melancholijną
rozpacz. Nie mam po prostu sil na inne jej wyładowanie, jak obsesyjne użalanie się nad sobą!
Mówię coraz mniej, kontakt ze mną jest żaden. Sens wypowiadanych słów zrozumiały tylko dla

132
mnie , lub zawierający treści skutecznie odstraszające innych. Skutecznie odstraszam wszystkich i
chyba mi z tym dobrze! Wiem! Zdaję sobie sprawę z tego, że lada dzień zdechnę tu jak pies. Mozę
tak by się już stało gdyby nie strach! Boje się! Boje się śmierci! Boje się życia! Dosłownie! Jestem
zawieszony między życiem, a śmiercią i zdaje sobie sprawę z Agonii, która mnie dotyka. Jest to
chyba jedyna w pełni sprawna część mózgu w mojej głowie! Wszystko inne miesza mi się jak kogel
mogiel. Wszystkie wizje narkotykowe, wszystkie fantazje dziecięce, marzenia życzeniowe młodego
chłopaka za kratami więzienia. Nienawiść do środowiska podkultury, przez którą czuję się
oszukany i skrzywdzony. Wizje hierarchii świata przestępczego i ogromnej miłości do Mamy, brata
i dzieci. Jest to koniec! Wiem i czuje to! Nie wiem jak długo trwam w tym stanie i dlaczego śmierć
ciągle była słabsza od woli przetrwania? Wiem na pewno, że szerokim echem rozeszła się wieść o
tym co się ze mną dzieje! Że jest ze mną bardzo źle i że nikogo nie zdziwi wieść o mojej śmierci.
Świadkami tego upadku są wszyscy mieszkańcy Brwinowa i okolic. Bardzo tez możliwe, że wielu
oczekuje na koniec tej waśni z niejaką satysfakcją, ale znalazł się tez ktoś, komu nie było obojętne
moje istnienie! Przyczyniła się do tego Agnieszka słowami pomóżcie mu! Jest z nim źle! On
umiera! Ratujcie go!

*stoję na skwerku u Grzegorza z butelka piwa. Całkowicie zobojętniały na inne sprawy niż Alkohol
i papierosy, gdy ktoś woła mnie do zaparkowanego w pobliżu samochodu. Jest to „Wodnik” koleś z
którym znamy się tylko ze słyszenia, gdyż przez lata mijamy się w odsiadywanych wyrokach.
Wsiadam do samochodu, jest to niewyobrażalnie odpicowana Renault Laguna w kolorze
granatowym z dobrym, bardzo drogim zamontowanym sprzętem grającym i mnóstwem rożnych
światełek. Już na pierwszy rzut oka widać, że gościu ma bzika na punkcie tego samochodu i drogich
perfum które czuć, aż za bardzo. „Wodnik” ma bardzo podobny sposób bycia do mojego i
rozumiemy się właściwie bez większego problemu. Wciągamy ogromna ilość Amfetaminy i
okazuje się,m że nawet po tym narkotyku zachowujemy się bardzo podobnie. Wyrzucam butelkę z
piwem i po wciągnięciu kolejnej dużej ilości Amfetaminy odjeżdżamy razem z bardzo głośno
nastawiona muzyką i głośnikami basowymi jak na sale dyskotekową amfetamina znowu
wprowadza mnie w stan zupełnie innego odległego świata iluzji i zażywam jej potworne duże
ilości. Więcej niż kiedykolwiek przedtem i w krótkim czasie jestem dobrze ubrany staje się
właścicielem samochodu Volkswagen Vento po generalnym remoncie. Mnóstwo czasu spędzam też
w agencjach towarzyskich, gdzie wcale nie jestem ze względu na potrzeby seksualne, a raczej na
potrzebę bycia z drugim człowiekiem i bycia ważnym. Agnieszkę nie wiele interesuje to gdzie
jestem i co robię. Byle by były pieniądze, które staram się jej zapewnić. Pochłaniam takie ilości
Amfetaminy, ze nie jestem zdolny ani do seksu, ani do czegokolwiek. Kompletnie tez tracę rachubę
czasu i zdarza się, że nie wiem nawet gdzie jestem. Nie odbieram kompletnie pism urzędowych i
tym bardziej nie stawiam się na wezwania Sadów, Prokuratur i Policji. Nie wiem nawet ile
postępowań prowadzonych jest przeciwko mnie postępowań. Jakie były wyroki spraw za
wykroczenia i dokonuję też włamań za które jestem poszukiwany i mijam się z Policją jak cień. Nie
chcę się tłumaczyć, ale kompletnie tracę kontakt ze światem realnym i pewnie zatrzymany w takim
stanie trafiłbym znowu do Detoksu Psychiatrii w szpitalu w Tworkach. Dzieje się jednak inaczej. 26
lutego 2013r. Niewyspany od wielu tygodni w stanie całkowitej izolacji psychicznej z omamami
wzrokowymi, słuchowymi i czuciowymi dokonuję rozboju w prywatnym domu w którym mieszka
starsza kobieta. Na jej właścicielkę. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że będąc w środku dostaje
przebłysku tego co się dzieje i kładę wygodnie Kobietę podkładając poduszkę pod głowę i podając
wodę do napicia się. Jest to potem kluczowy dowód w sprawie o kryptonimie „Hrabina”. 14 marca
2013r od samego rana jeździmy z Wodnikiem samochodem w celu dokonania włamania i zarobku.
Tak wiem! Brzmi to okropnie! Ale my jeździmy tak od dwóch tygodni i oprócz fantazyjnych
planów wyobraźni naćpanych umysłów nic się nie wydarzyło. Bredzimy bez sensu i postępujemy
jak obłąkani! Obaj mamy omamy wzrokowe i słuchowe, tak realne, że kłócimy się o te rzeczy,

133
gdzie jeden drugiego oskarża o obłąkanie. Fakt, ze jestem trochę starszy od Wodnika i może
bardziej doświadczony w nałogowym zażywaniu powoduje, że znoszę to o wiele gorzej. Cały się
trzęsę, jest mi potwornie zimno. Nie wiem co jest prawdziwe, a co nie. Mam w tym wszystkim też
chyba wysoka gorączkę i mozg mój wprowadza się w stan psychoz. W takiej ilości, ze nie mogę
ich zatrzymać dłużej niż na parę minut. Może sekund i obrazy, oraz sytuacje w głowie zmieniają się
jak w kalejdoskopie. Potwornie się boje i czuję, wiem to, że tym razem jest gorzej niż
kiedykolwiek. Potrzebuję snu. Muszę odpocząć zanim wydarzy się tragedia nie do odwrócenia.
Mówię o tym Wodnikowi, koniec muszę odpocząć, czuję się bardzo źle, w ogóle biadolę prawie
błagając. Naprawdę! Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje, drżę, trzęsę się i odpływam. Chyba
wszystkie te lata nałogów postanowiły się wreszcie w moim organizmie zbuntować i wystawić mi
rachunek! Wodnik nie robi sobie nic z moich słów. Jego narkotykowe wizje są zupełnie w innym
miejscu. Wodnik przeskakuje gdzieś przez plot, ale zaraz ucieka z powrotem pogoniony przez
właściciel, którzy wezwali tez Policję. Właściciele posesji zgłosili usiłowanie włamania i w krótkim
czasie legitymowała nas Policja z Pruszkowa. Mieliśmy przy sobie kilka gram Amfetaminy, to
wystarczyło do zatrzymania. Nagle z zimna znaleźliśmy się w ciepłym pokoju przesłuchań. Pełnym
Policjantów w Komendzie Policji w Pruszkowie. Wyglądam chyba fatalnie, bo zostaję
poczęstowany gorąca kawa i papierosem. Wtedy mój umysł dostaje bzika. Podaje się za zupełnie
innego człowieka, choć jestem dobrze znany w tym miejscu Policjantom i bredzę kompletnie od
rzeczy. Widzę Sad wojenny w Norymberdze i mnie jako świadka w procesie zbrodniarzy
wojennych, przeciwko zbrodniom przez nich dokonanych. Bredzę tez coś o Annie Jantar i Księżnej
Dianie i spadających samolotach. Nie wiem czy Policjanci dosypali mi czegoś do kawy, czy po
prostu były to konsekwencje długiego ćpania i mózg zwariował. Przyznałem się chyba do dwunastu
kompletnie nieznanych mi włamań i do dokonania rozboju w Brwinowie na Hrabinie. Dodatkowo
postawiono mi zarzut usiłowania włamania w Gminie Michałowic, co było powodem interwencji.
Postawiono mi również zarzut posiadania narkotyków. Około jednego grama Amfetaminy.
Następnego dnia został tez zastosowany środek zapobiegawczy w postaci Tymczasowego
Aresztowania. Następnie zostałem dowieziony do AŚ Warszawa Służewiec.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

W drodze do miejsca zakwaterowania przelatuje mi nad głową ogromna maszyna podchodząca do


lądowania na pobliskim Lotnisku Okęcie! Wszystko inne wydaje się być iluzją. Zniknęły wszystkie
baraki mieszkalne, a na ich miejscu wyrosły ogromne, nowoczesne cztery betonowe pawilony
mieszkalne i dodatkowo piąty między starym magazynem, a kuchnią o nazwie pawilon „F”. Później
dowiaduje się, ze ten Pawilon „F” został wybudowany w trybie błyskawicznym dla kibiców Euro
2012r. Spodziewano się fali pseudo kibiców i chuligańskich wybryków, gdzie okazało się zupełnie
inaczej! Za to AŚ Warszawa Służewiec zyskała nowy pawilon mieszkalny, gdzie ulokowane tzw.
otworek i prace. Pierwsze zostały wybudowane pawilony „A i B”, miano pawilonu „C” otrzymał
dwuczłonowy oddział nad sala widzeń, Administracją i pomieszczeniami służby zdrowia. Pawilon
„C” przeznaczony jest dla Terapii odwykowej. W połowie dla Narkomanów i w drugiej połowie dla
uzależnionych od Alkoholu. Głównie osób karanych po raz pierwszy. Następnie dobudowano
pawilony „D i E”. Wszystkie te pawilony „A,B,D i E” są do siebie bliźniaczo podobne i tworzą
nowoczesne wiezienie na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Cele są głównie czteroosobowe,
ale nowelizacja postępującej Demokracji KKW, wprowadza większy unijny metraż przypadający na

134
jednego więźnia i za chwile ubędzie po jednej pryczy z każdej celi. Warunki odbywania kary, czy
aresztowania tymczasowego, są tu teraz lepsze niż kiedykolwiek wcześniej. Jedyne czym się to
miejsce nie różni to smród. Ten specyficzny smród, który pojawia się natychmiast wraz z
osadzonymi, że nie idzie pomylić go z niczym innym. Odór ten przypomina trochę miejsce, gdzie
trzyma się zwierzęta, ale dochodzi do tego specyfika potu, seksualności, więziennych ubrań, czy
ręczników i prześcieradeł, oraz dymu papierosów. Zawsze zastanawiało mnie jak coraz większa
liczba pracujących tu kobiet, może znosić cały ten smród bez odruchów wymiotnych. Bardzo często
pracujące tu kobiety są mocno wyperfumowane. Czasem, aż do przesady. Chyba wiem dlaczego!
Oczywiście, że część więźniów stara się jak może, aby zniwelować ten specyficzny smród!
Całkiem jednak nie da się go usunąć. Takie miejsce! Nawet nie wiem, czy trafiam do pawilonu A,
czy B. kontakt mój ze światem zewnętrznym poza własną głową jest bardzo słaby. Zaś to co dzieje
się w głowie nie znajduje opisu w dostępnym przez ludzkość nazewnictwie. Pobyt na celi
przejściowej zlewa mi się z sennym letargiem pochodzącym z zupełnie innego wymiaru i niby
przesypiam cały ten okres czternastu dni, ale cały czas głowa moja produkuje sceny filmowe z
dźwiękiem i obrazem tak realnym, że wierze w to bardziej niż niż w real. Biorąc pod uwagę
wprowadzony metraż o którym wspomniałem, wiezienie jest przeludnione i trafiam do dużej celi
ogólnej przerobionej ze świetlicy. Siedzą tu głównie młodzi ludzie, którzy bardzo dobrze rozumieją
stan w jakim się znajduję. Młode pokolenie więźniów jest bowiem tak rozćpane, że kompletnie
odstają od dawnych zasad. Ja! Doprowadzam się do stanu jako takiej normalności po około trzech
miesiącach, głównie nadrabiając zaległy sen. jeden jedyny plus tego wszystkiego był taki, że nigdy
w więzieniu nie brałem narkotyków i nie miałem zamiaru, a plaga narkotyków w wiezieniu, była
już tak ogromna, że więziennictwo za nic nie mogło tego opanować. Ciągle wprowadzane były
nowe restrykcje, zakazy, przeszukania. Były tez bardziej dokładne niż kiedykolwiek i nic nie mogło
zatrzymać tego zjawiska. Dodatkowym niebezpieczeństwem było to, że narkotyki były coraz
bardziej uzależniające i coraz gorszej jakości. Właściwie to nie były już narkotyki tylko coś co
nazwano dopalaczami. Była to jednak kolejna sztuczka, bezwzględnej Bogini śmierci Hery. Fakt,
tez jest taki, że zdarzały się też przypadki śmiertelne i wiele samobójstw po zażyciu dopalaczy.
Służba Więzienna! No cóż! Zjawisko te było nowe na tyle, że nikt nie nadążał za rozwojem tego
procederu. Pewnie, że starali się zapobiegać temu na tyle ile byli w stanie, ale jako służba
mundurowa podlegająca pod Ministerstwo Sprawiedliwości musieli dostać pewnie dyrektywy od
przełożonych, a to z kolei trwało tyle, iż gdy one przychodziły to dopalacze miały już zmieniony
skład chemiczny. Zawsze dopalacze wyprzedzały rozwój sytuacji. Dziwne, ale prawdziwe i bardzo
niebezpieczne. Gdy już w miarę dochodzę do siebie ustala mi się w głowie pewna hierarchia
myślowa przebijająca się przez sam fakt znowu utraconej wolności i pasma niechcianych tragedii z
moim udziałem. Mianowicie chciałbym jak najszybciej doprowadzić do końca rozpraw sądowych.
Wiedzieć na czym stoję i gdy będę na Karnym znaleźć Grupę AA. Wiedziałem na pewno, że jest to
moja jedyna szansa by żyć. Miałem nadzieje, że wreszcie przekroczę ten rok trzeźwości i dzięki AA
odnajdę to co w mojej pamięci utraciłem, a było to porównywalnie najlepsze co mogło mnie w
życiu spotkać, czyli trzeźwość. Porównanie było właśnie moją największą motywacją.
Natchnieniem do działania. Porównanie życia trzeźwego i w czynnym nałogu. Nie miałem żadnych
wątpliwości, że jeżeli tylko będę miał najmniejszy argument do złapania się to już go nie puszczę.
Już sama ta nadzieja dawała mi dużo siły i chyba też trzymało mnie to przy życiu. Mama, brat,
Hubert i Wiktoria – Michalina, oraz trzeźwość, to było światełko w tunelu, było ono bardzo daleko,
ale widziałem je i nie był to omam. 29 października 2013r w Sadzie Rejonowym w Pruszkowie
odbyło się pierwsze posiedzenie w sprawie do której byłem zatrzymany. Większość zarzutów Sąd
uznał za całkowicie bezpodstawne i zostały oddalone. Utrzymano zarzut posiadania narkotyków w
małej ilości, usiłowanie włamania i włamanie, oraz ku zdziwieniu wszystkich rozbój. Rozbój był
najpoważniejszym z oskarżeń i mimo że kompletnie kto inny był podejrzany w tej sprawie, moje
zeznania były kluczowe. Tylko bowiem Ja i Pani Hrabina poszkodowana! Wiedzieliśmy , iż

135
podłożyłem jej poduszkę pod głowę, wygodnie ułożyłem, przykryłem kocem i podałem wody. Nie
było tego nigdzie w żadnych zeznaniach prócz moich i gdy były odczytywane Pani Hrabina, aż
wstała z miejsca! Tak! Tak! Właśnie było powiedziała. Mimo, też że przyznałem się do tego
kompletnie naćpany, teraz nie miałem zamiaru zaprzeczać. Tak! Wysoki Sądzie przyznaje się i
bardzo przepraszam Panią Hrabinę! Jest Pani w wieku mojej Mamy i cala ta sprawa powoduje, że
czuję się strasznie i nie mogę sobie z tym poradzić! Borykam się od lat ze strasznym krzyżowym
uzależnieniem i dziś jestem pokonany, ale proszę Boga aby znaleźć siły i przeciwstawić się temu.
Ponieważ sprawa ta stanęła w prawdzie tylko dzięki moim zeznaniom i biorąc pod uwagę moją
postawę dostaję najniższy wyrok w tej sprawie i łączny z pozostałymi zarzutami trzy i pół roku,
oraz uchylenie Aresztu. Jednak pomimo tego, iż jeszcze tego samego dnia będę zwolniony to sama
ta rozprawa potrwa jeszcze długo. Sentencja wyroku jest uprzedzeniem faktu. Póki co po ośmiu
odsiedzianych miesiącach odzyskuje wolność! Odzyskuje wolność! To słowa dużo na wyrost i gdy
tylko dostaje przy wyjściu z Aresztu pięćdziesiąt złotych wiem co z nimi zrobię. Gdy tylko
wyszedłem w pierwszym napotkanym sklepie kupiłem paczkę papierosów i kilka piw! Kilka piw to
dla mnie w tym momencie gwóźdź do trumny, ale nie chcę, nie umiem i nie potrafię w tym
momencie inaczej. Zamyka się brama wiezienia jest chłodny jesienny wieczór i nagle nie mam
pojęcia co dalej? Gdy przyjeżdżam do Nowej Wsi Warszawskiej do Mamy, jestem już dobrze
wstawiony. Robię wszystko, aby wyłudzić od Mamci jakieś pieniądze na Amfetaminę. Następnie
dzwonię po kolegę, który przyjeżdża po mnie samochodem. Jedziemy do dilera, a następnie zawozi
mnie do budynku byłej szkoły w Krosna Wieś, gdzie czeka Agnieszka. Nasze małżeństwo to
bardzo skomplikowana sprawa! Gdy bowiem jesteśmy daleko od siebie, to tęsknimy za sobą i jedno
pragnie drugiego, gdy jesteśmy razem stajemy się dla siebie wrogami. Było między nami wiele
dobrego i Wiktoria Michalina rodzi się z wielkiej miłości, ale ostatnimi czasy jest dużo więcej złego
niż dopuszczalne jest aby się zdarzyło. Wracam jednak tam gdzie wiem, że dobrze już nie będzie.
Nie między nami i nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć! Alkohol i Amfetamina wyzwalają we
mnie cały bezsens życia w nałogu i wieloletnich odsiadek w wiezieniach całkowitą bezbronnością
umysłu. Cała noc gadam coś bez sensu wprowadzam się w stan psychozy, gdzie wyznanie
Agnieszki o zdradzie mnie z innym mężczyzną nie dodaje niczego dobrego! Sam zrobiłem to nie
raz i mimo wszystko bardzo dotknął mnie osobiście ten fakt! Być może prawdziwy mężczyzna
zdrowy na ciele i umyśle wyszedłby po prostu z tego mieszkania i dał szanse nam obojgu na
ułożenie sobie życia oddzielnie bez zbędnych ceregieli. Niestety ani Ja! Ani Agnieszka! W tej
chwili nie potrafiliśmy przerwać tej chorej już relacji. Był to jednak nasz koniec i oboje o tym
wiedzieliśmy. Kilka następnych tygodni walczymy bezsensownie o malutkie mieszkanie, które od
długiego czasu nie jest opłacane i elektrownia odcina prąd również ze względu na zadłużenie. Jest
to tez moment, w którym można spodziewać się utraty tego mieszkania, nie ma więc o co walczyć.
Agnieszka z Wiktoria Michaliną wyprowadza się do domu jednej ze swoich córek, a ja zostaje sam
w tej klitce bez prądu i robię tam istna ćpalnię Amfetaminy. Muszę mieć z czego żyć więc działam
dalej w kominiarstwie zatrudniając takich samych narkomanów jak ja! Oszukują mnie, okradają
klientów, ale ważne jest tylko to, żebym każdego dnia miał wystarczającą ilość amfetaminy i
Alkoholu. Jestem tak zdesperowany, że również sięgam po cudzą własność w miejscu pracy i
kompletnie jestem poza światem żywych. Całkowicie tracę kontakt z rzeczywistością i ćpam
Amfetaminę w atmosferze wizji i nie realnego świata oczekując na śmierć. Odebrałbym sobie
życie, ale byłem zawsze w tym względzie zwykły,m tchórzem. Nie potrafiłem. Balansowałem
między życiem i śmiercią, śmiercią! Przez rozsadzenie serca zadając sobie nie wyobrażalne meki
własnym zatrutym umysłem. Na pewno też tak by się właśnie stało, gdyby nie fakt, że znowu
zostałem Aresztowany pod zarzutem kradzieży podczas wykonywanych obowiązków Kominiarza
w pracy. Tym razem zostaję zatrzymany przez Komendę Stołeczną Policji i Aresztowany
Tymczasowo przez Sad dla Warszawy Woli. Więzienne deja wu powtarza się jak za każdym razem
i znowu zostaje osadzony w Areszcie Śledczym na Warszawskim Służewcu. Poddany kilku

136
rutynowym pytaniom, doprowadzony do magazynu i dalej do pawilonu i celi przejściowej gdzie
odsypiam zaległości w tym względzie. Dwa miesiące później wyznaczony mam termin pierwszej
rozprawy Sądowej gdzie zostaję umieszczony w samochodzie ?Autobusie? Razem z jadącymi na
rozprawę tego dnia chłopakami oskarżonymi o udział w zorganizowanych grupach przestępczych,
między którymi siedzi „Daks”. Jak już pisałem jeden z największych Bossów świata przestępczości
zorganizowanej Mokotowa. Ja! No cóż siedzę sobie gdzieś z boczku i udaję, że nikogo nie znam.
Aż do momentu gdy zadają mi rutynowe pytania.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Michał! Michał! To ty!? Kurwa gdzie ty zginąłeś? Szukamy cię od dawna, a ty jak widmo! Zostałeś
niesłusznie potraktowany i jeżeli chcesz, to od dziś Grypsujesz! Byłem w szoku! Tak! Pewnie, że
chcę przecież to całe moje życie. Wszyscy podlecieli do mnie jak jeden i podając rękę ściskali jak
zagubionego brata! Wróciłem więc w szeregi podkultury, choć swoje wiedziałem. Bardzo długo
byłem sam i być może dane mi było dorosnąć. Dorosnąć do tego momentu, żeby widzieć obłudę!
Fałsz i zakłamanie w naszych szeregach. Tak! Odzyskałem coś bardzo cennego, ale tylko po to by
odejść z godnością na przysłowiową „emeryturę”. Moja bowiem potrzeba odzyskania sił i
odnalezienia wspólnoty „AA”. Była priorytetem numer jeden. Będąc też z drugiej strony naszej
podkultury miałem wiele czasu, by temu się przyjrzeć im mogę tylko powiedzieć, że grypsowanie,
które znałem. Moja największa miłość, wiara i cel życia to już tylko mit. Wiedza o tym wszyscy
„starzy”, ale co? Młodzi przećpani, przeżarci sterydami i zmanipulowani interesami autorytetów są
silniejsi! Zero szacunku dla starszych i każdy mądrzejszy od encyklopedii! Nie nie ma sensu się
odzywać. Nasze grypsowanie umrze wraz z nami i dobrze! Młodzi niech się męczą sami ze sobą, a
Ja szukam swego „AA” i wreszcie je odnajdę. Może teraz zanim skończy się Areszt przyjdą
pozostałe wyroki i doczekam się tego pierwszego trzeźwego roku i później następnych, może
wreszcie odzyskam siły. 04 marca 2015r. Wpłynęła mi tez niewielka kara grzywny i w czerwcu
2015r. Znowu odzyskuje wolność z dodatkowym nieprawomocnym wyrokiem dwóch lat. Kupuje w
najbliższym sklepie monopolowym paczkę papierosów i za resztę piw. Piwa te to wystarczająca
ilość, aby wbić sobie ostatni gwóźdź do trumny. Nie chcę, nie mam siły, nie potrafię i nie umiem
inaczej. Kolejne deja wu śmierci przez potęgę nałogu! Nie wszystko jednak tym razem jest tak
samo! Teraz jest o wiele gorzej! Straciłem podczas odsiadki mieszkanie w budynku byłej szkoły w
Krosna Wieś i byłem sam jak palec. Byłem bezdomny, samotny i tak słaby jak nigdy przedtem.
Kiedyś miałem wszystko, a teraz nie ma nic i nikogo! Czy to wystarczy, aby przeżyć? Czy jest
możliwe, aby złapać równowagę i sens życia? Nie miałem pojęcia! Miałem za to swój nałóg i tu
szukałem ukojenia. No bo co mogłem zrobić. Chciałbym oczywiście inaczej, ale jak?. No jak?

Zeszyt

Mam bardzo słabą tolerancję na Alkohol. Wystarcza dwa piwa, aby moja i tak niewyraźna szybka
nerwowa mowa zmieniła się w całkowicie niezrozumiały bełkot. Ktoś kiedyś powiedział, że piwo
to nie alkohol. Szkoda, że nie dane mu było zobaczyć jak po kilku wypitych rano butelkach
zamieniam się w bredzącego coś pod nosem idiotę. Idiotę który w swym pijanym upośledzeniu nie
ma nawet siły zadbać o swoją higienę, a załatwienie potrzeb fizjologicznych wywołuje zadyszkę
biegu przełajowego i dodatkowo skoku przez płotki w wojskowym uposażeniu OP – 1.

137
Skoro też piwo czy wino to nie Alkohol. To dlaczego rano sięgając po kolejną szklankę „trucizny”
ręce trzęsą mi się jak galaretka. Głowa boli nie do wytrzymania, a w ustach czuć starą skarpetę
bezdomnego trupa. Każdy następny dzień będzie dużo gorszy. Wiem o tym i wiem, że któregoś dnia
po prostu nie wstanę. Najgorsza w tym wszystkim jest samotność!!!. Tak, mam dzieci ale od dzisiaj
muszę uciekać przed nimi chować się, aby ich wzrok nie sprawiał cierpienia, ani mnie, ani im! …
Wiem o tym, że cierpią przeze mnie i wstydzą się takiego Ojca! Bardzo poważnie myślę o
samobójstwie, ale po pierwsze się boję, a po drugie jakaś niewidzialna i nie zrozumiała siła
nakazuje mi żyć. Siłę tę najbardziej odczuwam na widok swojej mamy, która przywozi mi torbę
żywności, papierosy i pieniądze. Bardzo się wstydzę, ale lepsze to niż moja wizyta u mamy, gdzie
zdjęcie butów zasmradza cała okolicę. Bardzo się wstydzę, ale i jestem tej kobiecie, dla mnie
świętej, ogromnie wdzięczny. Wdzięczny na tyle, że gdy po łapczywym skonsumowaniu
przywiezionych przez Mamę dobroci nabieram werwy do działania i zakupuję Amfetaminę, aby
dała mi chęci działania i wybrnięcia z sytuacji. Jest to taki rozpaczliwy zryw, ostatni podryg i próba
przetrwania. Może bardziej instynkt niż pomyślunek, ale mam plan!!! Plan jest taki, że dzielę się
Amfetaminą z moim byłym pracownikiem, który dysponuje samochodem i jedziemy na przeglądy
kominiarsko gazowe celem zarobku! Zarobku uczciwego, albo i kradzieży! Jest mi to teraz w tym
momencie zupełnie obojętne. Ważne abym miał pieniądze na Amfetaminę, która doda mi sił.
Zabierze do świata fantazji, wizjonerskich omamów. Uwolni od niewyobrażalnego cierpienia i
pozwoli stanąć na nogi! Jak? Nie wiem, ale taki był plan! Zażywamy więc ze znajomym ogromna
ilość Amfetaminy, popijamy piwem. Włączamy głośną muzykę i z piskiem opon ruszamy podbijać
świat. Amfetaminy która pobudziła nasze organizmy i uzależnione mózgi nic nie jest już w stanie
zatrzymać. No! Prawie nic! Jadąc z niesamowita prędkością na drodze między Rokitnem, a
Józefowem tracimy panowanie nad samochodem i uderzamy w ogromne opony ciężarowego
samochodu (Szambiarki) odbijając się od nich z taka siłą, że silnik naszego Golfa prawie wylatuje
na zewnątrz, a Szambiarka sto metrów dalej zatrzymuje się w polu. Jestem w strasznym szoku i
czuje potworny ból w lewej nodze, którą zaparłem się przy zderzeniu. Kolega żyje, ale strasznie
sepleni. Dosłownie tak bełkocze, że nie mogę go zrozumieć! Mnie udaje się wyjść, ale kierowcy nie
udaje mi się wydostać. Niestety też nie mogę okazuje się, stanąć na lewej nodze i przewracam się
na asfalt cały w drobinach szkła. Słyszę syreny jadących samochodów Straży Pożarnej, Pogotowia
Ratunkowego i Policji. Instynktownie próbuję odczołgać się z miejsca wypadku i nie wiadomo po
co uciec, ale nie daję rady. Brak mi sił. Podjeżdża samochód Strażacki i opieram się o jego ogromne
koła. Wydaje mi się po dochodzących do mnie dźwiękach, że wydobyto kierowcę z samochodu i
odjechała karetka na sygnale. Powstała tez jakaś panika! Kogoś szukają. Sięgam ręka do kieszeni
spodni i połykam cała Amfetaminę, która jeszcze tam była. Około dwóch gram gryząc wcześniej
foliowe torebki. Zanim też całkowicie odlecę w kosmos, okazuje się, że cała ta panika i
poszukiwania były z mojego powodu. Słyszę jeszcze jak jeden z ratowników medycznych, mówi do
mnie! Michał nie martw się! Policja myśli, że jedziecie do Grodziska Mazowieckiego, a my
zabieramy was do Warszawy. Kolega już pojechał. Tak to już jest! Wszyscy się tu znamy, a
Policjanci zazwyczaj są obcy.
„ Winien nie winien z Psami gadać nie powinien”. Wiem! Powtarzam się, ale przeżyć taki wypadek,
to kolejny cud! Któryś z tam obecnych umieścił zdjęcie samochodu po wypadku w internecie z
napisem; „Jak oni to przeżyli?” Fakt! Przeżyliśmy, ale nie wyszliśmy bez szwanku! Znajomy ląduje
na chirurgi szczękowej w Szpitalu Warszawskim Lindleya, a ja w tym samym szpitalu poddawany
jestem wszystkim chyba możliwym badaniom łącznie z rezonansem magnetycznym itp. nigdy też
nie dam powiedzieć słowa na służbę zdrowia. Jestem potwornie naćpany, po tatuowany, a Ludzie Ci
opiekują się mną jak małym dzieckiem. Jestem bardzo wdzięczny! Najgorszym przeżyciem jest fakt
taki, że piękna młoda pielęgniarka wkłada mi cewnik w prącie i czuje potworny wstyd pomieszany
ze strachem. Wyjmowanie cewnika jest jeszcze gorszym przeżyciem, a następuje to następnego
dnia po jego włożeniu. Trochę to boli, ale wstyd jest większy.

138
Jestem też ogólnie strasznie poharatany. Od szarpnięcia pasów boli mnie klatka piersiowa, mam
uszkodzone żebro i zerwaną łękotkę w kolanie. Co skutkuje wsadzeniem nogi w gips od stopy po
pachwinę i zostaje wypisany ze szpitala. Nie mam pojęcia do dziś jak w takim stanie dojechałem
do Brwinowa. Byłem potwornie naćpany i zbierałem większe niedopałki z popielniczek na
przystankach Autobusowych. Udało mi się jednak dotrzeć do stacji PKP Warszawa Śródmieście
wsiąść do pociągu i w Brwinowie udać się do Rynku Miasta gdzie jak zawsze Ferajna wódkę piła!
No! Może nie wódkę, a najtańsze wina (Alpagi), ale piła. Piłem i Ja! Bo na nich zawsze w tej
kwestii można liczyć! Taka lojalność!

Wspominałem wcześniej o wysiłku wkładanym w załatwianie potrzeb fizjologicznych, ale teraz z


gipsem od stopy po pachwinę muszę przy tym robić przysiad na jednej nodze, no bo jak inaczej?
Spędzam tez całe dnie w kasynach gry! Dnie i noce! Piję też taki Alkohol jaki mi postawią inni i
żeby nie Mama sprawy higieny były by w bardzo złym stanie. Ciało i umysł mam już w tak złym
stanie, że o tym iż żyję przypomina mi tylko częste wymiotowanie. Wreszcie któregoś dnia tak się
upijam do nieprzytomności, że pozbywam się ciężaru z nogi! Budzę się gdzieś na melinie z
niewyobrażalnymi objawami kaca. Wymiotuje za łóżko i mija jakiś czas gdy dostrzegam, że gips na
nodze jest cały połamany. Rozcinam go nożyczkami i zdejmuję. Pewnie, że noga boli, ale mam
gorsze zmartwienia. Na przykład jak najszybciej zaklinować objawy kaca. Czuje się strasznie!
Muszę zdobyć pieniądze na Alkohol, lub kogoś kto mi go postawi. Trochę kuleję, ale jak w miarę
równo postawię nogę to da się iść, byle powoli i ostrożnie. Nie wiem ile wypijam tego dnia, ale
jestem nie tylko pijany ale też zły na cały świat i agresywny. Agresywny tego dnia nie jestem tylko
Ja. Jest nas więcej w tym „klubie” i od słowa do słowa zaczynamy przechodzić do agresji fizycznej.
Marcin i jego znajomi z Armenii to wielkie chłopy. Marcin waży około 130 kilogramów. Jego
towarzysze grubo ponad sto. Ja! Niecałe 80 kilo i mam tylko jedną nogę, która ledwo może mnie
utrzymać. Gdy jednak Marcin, który rzuca się na mnie w amoku białej gorączki zadaje mi naście
ciosów, wiem, że muszę jakoś się obronić. Jestem calusieńki we krwi, ktoś podaje mi nóż, ale
jestem daleki od użycia go. Po prostu macham nim na oślep, aby odstraszyć przeciwnika, nie
Marcina, w efekcie ma przeciętą twarz. Nie jest to pchnięcie, ale przecięcie wzdłuż. Co jest
dowodem samoobrony, gdy zatrzymuje nas Policja. Gdy sprawa trafia do Sądu, a Ja zostaje
dowieziony na rozprawę, Marcin proces olewa. Dowody jednak i świadkowie to wystarczy, aby
skazać mnie na jeden rok w zawieszeniu na lat pięć. Za przekroczenie granic obrony koniecznej.
Dla mnie ! W mojej sytuacji zawieszenie oznacza, że przesiedzę go prędzej czy później, ale nie to
mnie przeraża! Przeraża mnie fakt, że gdzie i jak daleko sięga moja chora duma, że w jej obronie
zasłoniłem się nożem. Znam Marcina bardzo dobrze! To mój kolega, którego widuje niemal na co
dzień. Myślę, że było to ostatnie Boskie ostrzeżenie przed tym, co może się wydarzyć, jeżeli nie
przerwę nałogowego picia i ćpania. Był to dla mnie ogromny szok i dobrze to przemyślałem. Potem
przemyślenia te schowałem głęboko do serca! Myślę, że skutecznie, bo od tej pory wystrzegałem
się awantur i agresji jak ognia. Przynajmniej na tyle na ile byłem w stanie. Areszt pozwolił mi też
na krótki odpoczynek, zakup Amfetaminy i ucieczkę w świat iluzji marzeniowo życzeniowej. Bez
Alkoholu no może poza małym piwem, bez agresji za to, w zamkniętym niedostępnym dla nikogo
świecie. Tym razem nie dzieliłem się Amfetaminą z nikim. Chciałem być sam i zupełnie w innym
miejscu. Chciałem być sam, ale potrzebowałem obecności Ludzi. Dziwne to, ale miałem sposób!
Kupuje kilka torebek Amfetaminy i jadę pociągiem do Warszawy. Nie mam żadnych konkretnych
planów. Po prostu Warszawa nocą jest bardzo przyjazna takim bezsensownym spacerom. Mam też
naprawdę dość Brwinowa i salonów gier (Open 24h). Czuje ogromna potrzebę dotknięcia jakiejś
normalności Ludzi spoza kręgu gier hazardowych, świata przestępczego, oraz Alkoholizmu czy
Narkomanii. Lubię chodzić po Dworcu Centralnym. Oglądać witryny butików i przyglądać się
Ludziom. Poważnie! Kocham Ludzi i potrzebuje ich. Dostrzegam rzeczy których nigdy, aż tak nie
zauważałem! Może to mój koniec.

139
Może nadchodząca śmierć w samotności, albo iście zmarnowane życie usłane cierpieniem poprzez
samo zagładę nałogowego więzienia. Nie wiem! Ale nagle pragnę normalności! Pragnę być taki jak
Ludzie, którym się przyglądam! Chociaż nie! Nie taki! Pragnę być człowiekiem, który wszystkie
wyrządzane ludziom krzywdy odkupuje dobrem. Odkupuje zło i godnie zostaje przyjęty w tym tzw.
normalnym świecie. Tak! Cały czas sięgam po Amfetaminę. Wprowadzając się niemal w stan
hipnozy myślowej, ale bycie blisko drugiego człowieka staje się wręcz moją obsesją. Obsesją w
szczelnie zamkniętej głowie, bo tak naprawdę już nikt nie ma tu dostępu, albo może tak, że to ja
odizolowałem się na Amen. Tak strasznie chciałbym umieć przebić się do normalnego świata.
Świata takich po prostu zwykłych Ludzi i być może móc bronić ich przed takimi jak ja kiedyś
byłem. Kiedyś byłem! Bo już wiem! Jestem pewien, że chcę być taki jak Ludzie których mijam.
Rozmawiam z mijanymi osobami w drodze i niemal przysięgam, że nigdy nie dam ich skrzywdzić.
Proszę ich też aby mi wybaczyli całe zło i przyjęli mnie takiego jakimi jestem. Tak! Byłem
Bandytą! Umiem za to i wiem jak stanąć w obronie zwykłego człowieka, którego kiedyś tak bardzo
krzywdziłem. Tego człowieka, którego kiedyś tak krzywdziłem i o Losie! Jakie mam szczęście w
nieszczęściu, że mój śmiertelnie zabójczy krzyżowy nałóg nie pozwolił mi rozwinąć skrzydeł zła!
Może to dobry Bóg czuwał nade mną, bo to co miałem w głowie byłoby niegodne waszego
wybaczenia! Jak mam wam wszystkim teraz powiedzieć ile złego wyrządziłem Ludziom i jak
bardzo teraz tego żałuje. Nigdy, nigdy już nie pozwolę krzywdzić żadnego człowieka. Jeśli dane mi
będzie żyć! Jeżeli nie! To bardzo, ale to bardzo was za to przepraszam. Bardzo też możliwe, że
chodząc tak całymi nocami po Warszawie bez snu i jedzenia za to pod wpływem Amfetaminy
dostawałem obłędu. Pamiętam jak bardzo bałem się śmierci. Śmierci w samotności i w sposób
zatracający Ludzką godność i bez możliwości odkupienia win wobec Ludzi bez których nagle nie
umiałem istnieć. Przysiągłem wtedy sobie i wszystkim Ludziom z którymi prowadziłem dialog w
głowie, że już nigdy nie wyrządzę świadomie krzywdy drugiemu człowiekowi. Przysiągłem, że
wolę chodzić do końca swego życia po śmietnikach niż okraść innego człowieka i o losie faktycznie
chodzę po Warszawie grzebiąc w osiedlowych śmietnikach. Czasem znajduję tam coś do ubrania
zakładam na siebie. Mam to gdzieś, że ktoś mnie zobaczy. To nawet lepiej, bo chcę przez to
pokazać, że wolę tak niż okradać Ludzi. Tylko tak umiem i tak podpowiada mi mój na wpół
obłąkany już mózg. Strasznie bym chciał, aby drugi człowiek naprawdę mógł mnie usłyszeć. To co
mam w głowie i jak bardzo go potrzebuje! Może też potrafiłby mi wtedy wybaczyć! Jeżeli tak! To
w takim razie skąd mam na Amfetaminę. Przecież w śmietniku jej nie znajduję? No fakt! Kiedy
czuję, że moje zapasy narkotyku są na wyczerpaniu jest również mój organizm, idę na stacje
kolejki EKD. Jadę do domu swej Mamy i zasmradzając cale mieszkanie doprowadzam się do
„kultury” i wreszcie mogę coś zjeść. Skarpety idą od razu do wyrzucenia. Ubranie do pralki. Ja do
wanny, a buty zostają na dworze. Jadę potem do Brwinowa. Czasem prześpię się już u mamy.
Czasem u któregoś kolegi na Brwinowskiej melinie, ale zaraz potem idę do miejsca gier
hazardowych. Nie! Sam nie jestem chyba od tego uzależniony ze zwykłej chytrości, ale wszyscy
którzy tu przychodzą obracają jakąś gotówką. Alkohol i Narkotyki w kasynach gry to nieodzowny
element, gdzie więc miałbym być jak nie tam! Zdarza się, że ktoś wygrywa spore pieniądze i dzieli
się z innymi, albo ktoś am chęć na używki, które załatwiam. Pobierając przy tym tyle prowizji, na
ile ten ktoś da się naciągnąć. Czasem ktoś przegra wszystkie pieniądze i zdesperowany sprzedaje
jakiś przedmiot na którym mogę zarobić. Jednym słowem kombinacja cała gębą. Wszystko po to,
abym wyposażył się w Amfetaminę, wsiadł w pociąg i pojechał do Warszawy. Biletów nie
kupowałem już od dawna. Kredytowych zaś miałem taką ilość, że nie byłbym w stanie ich policzyć.
Zresztą i tak zaraz po ich wypisaniu lądowały w najbliższym koszu. Nie myślałem o
konsekwencjach. Nie wiedziałem nawet czy za godzinę będę żył. No i Amfetaminowy iluzoryczny
świat oddalał wszelki myśli pochodzące ze świata realnego! Właściwie jedyna rzecz, której
naprawdę się bałem, bo śmierci już nie! To stan w którym w kieszeni nie miałem już Amfetaminy i
pieniędzy na nią, ani na Alkohol. Świat realny był gorszy od wszelakiej znanej mi męki,

140
przeznaczonej dla ludzkości! Świat realny był nie do zaakceptowania. Tak! Wówczas wolałbym
śmierć! Chodzę więc znów po Warszawie i patrzę na swą wielką miłość, na Ludzi. Na zwykły
szary codzienny ich sposób bycia. Sposób poruszania. Ich głos, gestykulację, uśmiechy i
zmartwione troskami twarze. Podziwiam klasę samą w sobie pięknych kobiet i strudzonych pracą
mężczyzn. Gdy widzę smutną twarz kogokolwiek z mijanych osób, mam chęć do niego podejść i
zapytać. Człowieku czy chcesz się ze mną zamienić na zmartwienia? Szczególny podziw i szacunek
mam dla Ludzi starszych. Owianych mądrością, doświadczeniem życia, ale też nie mniejszy dla
ludzi młodych, którzy potrzebują opieki starszych. Tu czuje dumę, bo w swej nicości wiem, że dziś
chętnie oddałbym życie za każdego z nich. Ba! Chciałbym, byłaby to dla mnie szansa rehabilitacji,
której wręcz pragnę. Jestem gotów oddać życie za każdego człowieka, który by tego potrzebował.
Stanąć w obronie słabych, którzy nie umieją się bronić. Ja umiem! Byłbym wtedy przydatny.
Czułbym się potrzebny. Czułbym się dobrym człowiekiem i może wtedy chcielibyście mieć takiego
człowieka wśród was. Bycie dobrym, normalnym człowiekiem staje się nagle moją obsesją. Nie
potrafię tego logicznie wytłumaczyć, ale pragnienie tego logicznie wytłumaczyć, ale pragnienie
tego jest silniejsze, niż kiedykolwiek i cokolwiek w moim życiu. Przyda się wam myślę sobie taki
ktoś jak ja. Z moim doświadczeniem. Ktoś kto umie stanąć w obronie słabszego. Ktoś kto was
kocha i zrobi dla was wszystko! Jestem strasznie naćpany, ale zupełnie inny niż kiedykolwiek.
Dostaje obłędu, który wyciska mi łzy wzruszenia. Gdy widzę papierek na ulicy wrzucam go do
kosza. Pomagam starszym przejść przez ulicę. Odnoszę się do ludzi ze straszną kulturą i daje mi to
ogromną radość. Zaczynam opuszczać swą głowę i rozmawiać z Ludźmi z takim szacunkiem,
jakby każdy z nich był wyjątkowy. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje! Chociaż nie, może i
mam, ale nie dopuszczam tego do siebie. To takie inne, dlaczego Ja? I jak to jest możliwe? Nie! Nie
wolno mi o tym nikomu mówić. Dopiero mieliby mnie za debila i kurcze chyba naprawdę
oszalałem. Bo wierzę w to. Tak! Pani Doktor Bączkowska miała rację, że dostane obłędu. Właśnie
to nastąpiło. Nastąpiło nieodwracalne czuję to, ale nie cierpię. Raczej jestem wzruszony. Lecą mi
z oczu łzy. Najprawdziwsze łzy i krzywię twarz! Rozumiecie! Ja płaczę! Strasznie krzywię twarz,
aż ludzie mi się przyglądają i ten zapach. Mam omamy zapachowe w zapchanym narkotykami
nosie. Czuje przez chwile tak piękny zapach, że nie umiem określić jego ludzkiego pochodzenia.
Dostałem obłędu całkowitego. Jestem przypadkiem beznadziejnym. Wchodzę do przydrożnego
małego kościółka, który nagle wyrósł mi przed oczyma. Pewnie teraz bym tam nie trafił. Słabo
znam Warszawę. Kościółek jest stary i w większości drewniany. Ja naćpany w straszny sposób i
słaby tak jak byłyby to moje ostatnie dni. Boję się nawet myśleć o tym co chcę powiedzieć, ale
wreszcie się decyduję. Święty Ojcze Pio! Bardzo Ci dziękuję i proszę pomódl się za mnie, abym
mógł żyć. Nie umierać, ale żyć. Nie chcę już umierać. Bardzo chcę żyć i być dobrym człowiekiem.
Chcę odzyskać honor i móc robić dla ludzi rzeczy, z których będę dumny. Chcę żyć nie dla siebie,
ale dla innych ludzi i im godnie służyć. Wiem! Jestem naćpany, umierający i beznadziejny, ale ty
Ojcze Pio! Przecież jesteś patronem spraw beznadziejnych. Proszę Cię więc po raz drugi. Bądź
moim przewodnikiem duchowym. Twoja bowiem obecność, nawet jeżeli zwariowałem daje mi
nadzieję. Tak! Wiem jak to wszystko brzmi. Może jak trwoga to do Boga i dlatego zaraz po wyjściu
z kościółka zażywam ogromna ilość Amfetaminy! Następnego dnia rano jadę do znajomych w
Brwinowie, którzy prowadzą kasyno gier hazardowych. Wrzucam do maszyny pięciozłotówkę i
wygrywam spora ilość pieniędzy. Natychmiast udaje się do sklepu po zakup Alkoholu, ale nie jest
mi to dane.
09 kwietnia 2016r o godzinie 9.00 zostaje zatrzymany przez Policje w związku z odbyciem kary
nagromadzonych wyroków pozbawienia wolności. Udaje mi się sięgnąć do kieszeni spodni. Wyjąć
torebkę z zawartością grama Amfetaminy i połknąć ją. Nie robiłem jednak problemów Policjantom.
Żadnych lekarzy, psychiatrów, czy tym podobnych. Była sobota i każdy robił swoje. Kupili mi za
wygrane pieniądze kawę, herbatę i papierosy. Po czym zawieźli mnie do więzienia przy ulicy
Rakowieckiej w Warszawie. Cała drogę sporo myślałem. Miałem naprawdę o czym.

141
Zdawałem sobie sprawę, że szybko nie wyjdę. Wiedziałem na pewno też, że kiedy nabiorę sił
odnajdę wspólnotę „AA”. Nie miałem w tej kwestii żadnych wątpliwości. Może tylko w tym
momencie nie wiedziałem jak i byłem zbyt słaby, ale wiedziałem, na pewno, że jest to moja droga.
Droga którą będę szedł już zawsze i nigdy z niej nie zejdę. Ojciec Pio! Wiecie sami lepiej mi chyba
uwierzyć, że przeczytałem kiedyś piękną cieniutką książeczkę i mój sprytny, choć naćpany mózg
znalazł taki sposób, aby mnie ratować! Nie może tez tak lepiej zostanie. Choć jest to tak realne, że
nie daje mi spokoju. Nie! No właśnie, że nie jestem i nie byłem nigdy fanatykiem religijnym. To po
prostu się dzieje. Bardzo wiele osób myśli, że zwariowałem, że więzienie i narkotyki dały mi radę.
Może więc skoro już tak, to być lepiej wariatem z Ojcem Pio, niż bez niego!
AŚ Warszawa Służewiec początek listopada 2018r to czas melancholii i przemyśleń. Wiem już na
pewno, że 18 – tego dnia tego miesiąca mam wyznaczony termin Terapii uzależnień od środków
psychoaktywnych i Alkoholu w ZK Łowicz. Sam wybrałem akurat ten Zakład Karny, bo
rozmawiając z innymi skazanymi dowiedziałem się, że nie ma tam narkotyków, a tym kierowałem
swój wybór. Plotki na temat tego Zakładu Karnego były zupełnie inne. Dlatego wypytywałem się
bardzo dokładnie. Wreszcie po wnikliwej analizie, wraz z Psychologiem więziennym uzgodniliśmy
ten Łowicz. Miałem nadzieję, że trochę potrwa wyznaczanie terminu i będzie to czas odległy, a tu
masz! Terapię nakazane przez Sąd, okazuje się, że mają pierwszeństwo przed innymi i mam
zaledwie kilka dni, aby się przygotować do transportu. Siedzę tu na celi pojedynczej, jestem tu
Panem sam sobie i wszystko zaczyna się układać. Założyłem grupę „AA – AN” dla osób
pracujących i prowadzę mityngi na tejże grupie. Są tu też dwa razy w tygodniu mityngi „AA” na
oddziale Terapeutycznym i czuję się potrzebny tym Ludziom. Po co mi więc ten Łowicz? Prawie
półtora roku pisałem rękopis swojej biografii o konsekwencjach uzależnienia odzyskując wreszcie
siły i impet trzeźwienia. Nic to, że rękopis ten czterysta Kartek A – 4 podarłem i wyrzuciłem.
Trochę żałuję, ale co? Funkcjonariusze mówią coś ty zrobił? Tyle pracy, czemu, Michał? Łatwo
powiedzieć! Ale to ja mam co chwila przerzutkę z Pawilonu E do pawilonu F i z powrotem! I
jeszcze raz! I znów! Weź to dźwigaj! Podobno Pani Psycholog skserowała pierwszy tom, ale
wyczuwam blef i dlaczego! Nie miał mi też kto z tym pomóc. No bo wiesz Michał! Kto będzie to
czytał? Gdybyś był jakimś słynnym mordercą, albo świadkiem koronnym to tak! Ale zwykłym
szarym człowiekiem, takim jakich wielu. No to kto będzie to czytał! No i faktycznie! Kim ja kurwa
jestem żeby pisać książki? No kim? Myślałem, że problem Alkoholizmu i Narkomani to ogromny
problem i warto przyjrzeć się komuś kto z niego wychodzi! Myślałem, że warto pokazać, że zawsze
jest wyjście i swoim świadectwem dać przykład wielu innym mnie podobnym. Będących plagą w
więzieniach i dać też nadzieję wielu ludziom i ich rodzinom. Pokazać Służbie Więziennej, że
wspólnota „AA” to rzecz wielka i bardziej przypomina Resocjalizację niż jakiekolwiek znane mi do
tej pory ich działania. Niestety najpierw musieliby wierzyć w tę resocjalizację, a nie używać tylko
pustych nic nieznaczących słów, które mają oficjalny wymiar bez żadnego pokrycia. Przywykłem
do tego, że skazani maja mnie za wariata, fanatyka „AA”. Kogoś kto dostał porządnego świra i nie
ma co go zaczepiać, ale niech idzie swoja drogą. Ciągle sam, cale życie sam i pod prąd. Nie dość
tego, trach i książki nie ma! Szkoda! Bo wiem, że przy odrobinie wsparcia, powstała by fajna,
nietypowa i przydatna rzecz, no ale jest po fakcie! Postanowiłem wtedy, że już nigdy nic nie
napiszę, bo fakt nie jestem sławnym mordercą! Niebezpiecznym gangsterem, czy świadkiem
koronnym, nie jestem nawet gwałcicielem. Jestem człowiekiem jakich wielu, którzy przepełniają
Polskie więzienia w konsekwencji uzależnień. Człowiekiem który znalazł siły, aby walczyć o
własne życie i mam odwagę o tym pisać! Człowiekiem który jest przykładem dla innych
pogrążonych w nałogach, którzy mogliby odzyskać swe życie! Na co komu ktoś taki? Jeżeli chodzi
tez o Zakład Karny w Łowiczu i Terapię na którą zostałem tam skierowany postanowiłem dać sobie
na toi zgodę. Zawsze wszystko musiało być po mojemu. Przyda mi się trochę pokory! Siła wyższa
tak zdecydowała i OK. tak musi być. Dam z siebie wszystko co tylko potrafię dać i tyle samo też
wezmę. Terapia „Narkotykowa” jest dla mnie nowością i skoro tam jadę to warto wykorzystać ten

142
czas na full. Tak też postanawiam! A słowem przewodnim, którego sensu muszę się nauczyć to
„Pokora”. Jej brak bowiem zawsze był dla mnie tragiczny w konsekwencjach. Brak pokory
przerywał mi abstynencję, już dwukrotnie i to w momencie, gdy powinienem raczej się rozwijać niż
znowu spadać w dół! Bardzo też możliwe, iż zbyt łatwo i zbyt szybko przychodzą mi rzeczy, które
inni trzeźwiejący Alkoholicy/Narkomani osiągają z dużym wysiłkiem, albo i w ogóle nie próbują po
nie sięgać! Może powinienem trochę wolniej i z większą rozwagą poruszać się w swych trzeźwych
poczynaniach. Trochę zwolnić, wyhamować! Poza nabraniem dużej dozy pokory chcę spróbować
dowiedzieć się na Terapii w Łowiczu. Trochę szkoda mi zostawiać ciepłą posadkę krawca na
Warszawskim Służewcu w więziennej pralni. Szkoda mi zostawić mityngi „AA” w które założyłem
duży wkład i zaangażowanie. Szkoda mi zostawić również pojedynczą celę, kawałka życia, oraz
znajomych. Postanowiłem jednak jak wyżej ufając Sile Wyższej i przestaje się nad tym
zastanawiać. Jestem już po rozwodzie. Uznałem, że jest to najrozsądniejsze wyjście uzdrawiające
sytuację. Tym samym pozbawiłem się większej ilości widzeń, a jeżeli ktoś jednak będzie miał
ochotę mnie odwiedzić, to Łowicz nie jest, aż tak daleko. Tylko kto? Wiktoria-Michalina jest
niepełnoletnia. Hubert może? Mama? Ta wspaniała Kobieta objeździła za mną całą Polskę i wiem
też, że od czasu do czasu mnie odwiedzi. Jednak ogólnie bezpieczniejszy – rozsądniejszy jest
kontakt telefoniczny.

Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – Brwinów

Magazyn wraz z pobieraniem wszystkich regulaminowo należnych mi rzeczy z własnoręcznym


podpisem każdej z tych rzeczy wpisanej w kartę. Plus o losie znowu dźwiganie materacy!
Następnie jestem doprowadzony przez funkcjonariusza do miejsca osadzenia. Czyli oddziału VII
Terapeutycznego. Oddział VII znajduje się najdalej ze wszystkich innych oddziałów, które kolejno
mijam w drodze bluźniąc jak szewc. Mam bardzo dużo rzeczy porozrzucanych przy przeszukaniu
powitalnym w magazynie i poupychanych jak najszybciej. No i te wspaniałe materace! Wystarczy
mi jednak parę chwil, aby posłużyć się doświadczeniem w ocenie sytuacji. Wiem na pewno, że są to
moje klimaty. Oddział jest całkowicie odcięty od narkotyków i tu wybrałem idealnie kierując się
rozsądkiem, a nie plotkami! Naprawdę poczułem się dobrze. Miałem Terapie której chyba jednak
trzeba mi było. Mogłem dać siebie innym wspierając doświadczeniem i czuć z tego [powodu
satysfakcję, oraz mogłem poznać kolejnych przyjaciół idących przeze mnie obraną drogą
„Trzeźwienia”. Wiecie? Kiedyś wiedziałem jak zaimponować innym więźniom. Robiłem z siebie
całkowitego idiotę. Byłem najgłupszy z najgłupszych. Byłem świetnym aktorem i przez wieloletnie
trenowanie robienia wrażenia na innych w ten właśnie sposób zyskiwałem ogromny „Szacunek”.
Michał! Który wreszcie dorasta. Chce żyć normalnie bez narkotyków i alkoholu. Po co komu ktoś
taki normalny! Po co komuś ktoś kto psuje zabawę? Nie fantazjuje? Nie obgaduje innych? Nie
wymyśla historii budujących własne ego i ma dość tych kretynizmów? No po co komu ktoś taki?
Jednak ja jestem zdecydowany na normalność. Na trzeźwe życie i z zaciśniętymi zębami idę do
przodu przez wiecznie wpatrzone we mnie zdziwione oczy. Narażony na judzące szepty i obraźliwe
drwiny. Czasem jestem nawet agresywny w swej asertywności, ale to tylko ze strachu przed
poddaniem się ogromnym wpływom środowiska. Teraz ! Tu na oddziale Terapeutycznym mogę
trochę spuścić powietrze i wyluzować. Mogę trochę odsapnąć i nabrać sił, aby móc potem iść dalej,
ale i nabrać pokory. Ciągle bowiem jestem gdzieś na bardzo widocznym miejscu. Ciągle w Centrum
uwagi i ognia jednocześnie. Nie wiem czy to dobrze? Z drugiej jednak strony mam atomowy napęd

143
i potrzeba mi działania w tym dobrym kierunku! Cały impet i siły gromadzone przez lata, były
jakby uśpione. Teraz nie jestem w stanie tego zatrzymać, wiem! Lecę w dobrą stronę i po prostu
boję się zwolnić, aby znów nie dogoniło mnie zło nałogów, więzienie uzależnienia. Dlatego oddział
ten moja Siła Wyższa postawiła na mej drodze w odpowiednim momencie. Postanowiłem nie
frasować się tęsknotą za tym co się zostało w Warszawie i skoncentrować się na tu i teraz.
Skoncentrować się na terapii. Wszystko inne i tak wróci do mnie w odpowiednim czasie. Muszę
wówczas umieć i mieć siły, aby sobie z tym poradzić. Daj tez Boże nigdy nie oddać Trzeźwości.
Oddział VII Terapeutyczny stworzył naprawdę godne warunki w celu moich zamierzeń i nie
wyróżniając nikogo. Cały zespól Ludzi tak kadry kierowniczej, Terapeutów, Wychowawcę,
Psychologa jak i liderów tego oddziału. Sam oddział jest mniejszy od pozostałych i świetnie
przystosowany do pełniącego zadania w swych zamierzeniach. Naprawdę można z tego skorzystać
pod wieloma względami. Jest tylko jeden warunek do spełnienia trzeba chcieć! Samych dogodnych
warunków panujących w oddziale i udogodnień nie będę opisywał nie będę, gdyż celem jest
„przyciąganie, a nie reklamowanie”. Wkładam całe serce tak w zajęcia indywidualne z P.
Kierownikiem, jak i grupowe z Terapeutką Panią Kasią. Staram się dać przykład swoją postawą i
odnoszę wrażenie, że skutek tego jest pozytywny. Wnoszę od siebie wszystko to czego nauczyłem
się na terapiach wolnościowych, plus pewnie doświadczenie wynikające z wieku. Bardzo możliwe,
że wielu w naszej grupie młodszych ode mnie kolegów nie ma zielonego pojęcia, iż dali się
wciągnąć w przebieg zajęć na dość wysokim poziomie. Ogólnie rzecz biorąc jeżeli chodzi o
„poziom” terapii jest on skonstruowany, ułożony i ulepiony doświadczeniem wielu osób tak, aby
każdy nawet najsłabszy intelektualnie mógł temu podołać. Zawsze można dopytać, poprosić o
dodatkowe prace dostosowane przez Terapeutę. Znowu ten sam warunek, trzeba chcieć! Ja! Chcę,
chcę i jako swego rodzaju wampir terapeutyczny biorę tyle ile tylko się da! Proszę pomoc tak kadrę
jak i liderów oddziału, jest to mój czas i biorę full. Czas w którym organizowałem mityngi „AA” i
byłem w służbie prowadzącego mityngi odkładam na bok. Jest to czas dla mnie i tylko dla mnie.
Jest to tylko pół roku, przez które nabieram sił. Nowych doświadczeń i przede wszystkim mam
nadzieję Pokory. Nowym doświadczeniem są mityngi „NA” które prowadzi Radek. Są one ułożone
trochę celowo pod ten oddział i nie mi z tym dyskutować. Po prostu biorę w nich udział,
aczkolwiek trochę się zmieni. Oddział VII Terapeutyczny daję mi również poprzez interwencję Siły
Wyższej możliwość poznania Roberta K. to wspaniały człowiek. Jest moim i nie tylko moim
zdaniem niekwestionowanym wieloletnim liderem tego oddziału i w późniejszym czasie moim
przyjacielem i współautorem pisanej książki. Mam wielkie szczęście, tudzież zaszczyt, że zgodził
się uczestniczyć w projekcie przemiany mego rękopisu w coś nadającego się do czytania. Jedno
czego brak odczuwałem na oddziale Terapeutycznym w Łowiczu to takie typowe wręcz
ortodoksyjne mityngi „AA”z obecnością na nich osób niosących posłanie – świadectwo
pochodzących zza murów. Oddział Terapeutyczny był całkowicie odcięty od takich mityngów i
rządził się swoimi prawami, gdzie nie śmiałbym nawet ingerować! Ingerować nie! Ale przecież
zwykła rozmowa z kadrą mając za atut swoje doświadczenie, to zwykła rzecz. Dlaczego nie!
Widziałem w tym względzie duże możliwości. Wszyscy by tylko na tym zyskali. Postanowiłem
więc przeprowadzić taką rozmowę. Byłem też niezwykle dopingowany w poczynaniach wsparciem
osób będących swego rodzaju guru „AA”. Osoby te wiele lat odwiedzały Zakład Karny na
Rakowieckiej w Warszawie, gdzie wiezienie to zostało zamknięte i rozproszyli się po różnych
Zakładach Karnych i Aresztach Śledczych. Gdy wyjeżdżałem z Warszawy i odbył się mityng „AA”
na którym żegnałem grupę. Ktoś przedstawiający się „Wdzięczny” powiedział. Michał! Daj tylko
znać, gdzie jesteś my do Ciebie przyjedziemy! Tak! To był właśnie ten napęd, który teraz mogłem
wykorzystać. Kadra Oddziału Terapeutycznego za dużą dozą pomocy przyjaciół i Liderów tegoż
oddziału uznała pomysł zorganizowania takiego mityngu „AA – AN” z udziałem osób
sprowadzonych zza murów za bardzo dobry. Połączenie tu „AA” i „AN” było tu nie jako
koniecznością, gdyż właściwie wszyscy tu w wiezieniu borykamy się z uzależnieniami krzyżowymi

144
i jest to niestety kolejna prawda o tym środowisku w Zakładach Karnych. Były oczywiście pewne,
ale? Ale! No właśnie! Wszyscy mamy jeden wspólny cel – Trwać w Trzeźwości umysłu i nieść
posłanie wszystkim, którzy wciąż jeszcze cierpią z powodu swego uzależnienia. Mityng ten „AA –
AA” nie tylko się odbył, ale miał miano też miano dużego wydarzenia i aby wszyscy zaproszeni
goście mogli się pomieścić. Mityng ten odbył się na dużej centralnej świetlicy Zakładu Karnego w
Łowiczu. Czy zatem mógłbym wyobrazić sobie lepsze pożegnanie przed opuszczeniem oddziału
VII i zakończenie Terapii. Na pewno nie! Biorąc pod uwagę fakt, że miałem zaszczyt pełnić służbę
osoby prowadzącej ten mityng „AA _ AN”odszedłem z tego miejsca dumny jak paw! Moje
trzeźwiejące zdrowiejące ego podniosło niewyobrażalnie swoją skalę. Terapia ma to do siebie, że
kiedyś się kończy. Kończy się też pewien komfort z tym związany. W zamian budząc swego
rodzaju lęk i pytanie . Co dalej? Łatwiej mi było o tyle podjąć decyzję, że będąc jeszcze w oddziale
VII Terapeutycznym zostałem zatrudniony w tutejszej bibliotece, jako introligator. Była to w moich
wyobrażeniach najlepsza praca jaką mogłem dostać. Lubię książki. Lubie psychologię i dzięki temu
miałem nieograniczony dostęp do wiedzy. Sama praca jest tez bardziej przyjemnym hobby niż
pracą i zajmowany przeze mnie wakat jest płatny! Któż nie chciałby być na moim miejscu?
Biblioteka Zakładu Karnego w Łowiczu bardzo różni się od tej którą znam z Warszawy, tak
Rakowieckiej, jak i Białołęki, czy też Służewca. Pozostawiając wiele do życzenia. Wiele do
życzenia w tej kwestii i wiele pomysłu ku ulepszeniu tego miejsca ma też mój bezpośredni
przełożony Starszy Wychowawca Penitencjarny, który stara się jak może rozwinąć to miejsce.
Człowiek ten strasznie mi imponuje! Jest również rzecznikiem prasowym więzienia w Łowiczu i
posiada niezwykły dar w moim mniemaniu przerabiania tekstów pisanych chaotycznie w
wartościowe przekazy. Podziwiam takich ludzi i tylko budzą we mnie żal w związku z
zaniedbanym przeze mnie wykształceniem, w konsekwencji uzależnienia. Krótko mówić mój
przełożony to porządny facet i poważnie lepiej trafić nie mogłem. W tym czasie i na ten moment!
Niepokoi mnie tylko samo zejście z oddziału Terapeutycznego na tzw ogólny, ale wkrótce okazuje
się, że moja wyobraźnia kolejny raz wyprzedza stan faktyczny w iście chory sposób. Faktycznie
cele tu są duże, bo w większości jedenastoosobowe, ale oddział VI gdzie zostaję przeniesiony jest
przeznaczony głównie dla osób pracujących i duże cele których się obawiałem stają się wręcz
atutem. Cela 610 w tym oddziale staje się moim miejscem zamieszkania na dłuższy czas i kolejny
raz powtórzę ciągle klepany przeze mnie tekst, że lepiej trafić nie mogłem. Pracujemy na różne
zmiany i właściwie ciągle jest wiele miejsca, które jest nawet komfortem. Komfort ten nie jest
właściwie dziełem przypadku i powiązany bardzo mocno z moimi największymi obawami braku
mityngu „AA”, których teraz potrzebuje jak ryba w wodzie. Wejście na oddział VI z materacami i
całym dobytkiem podczas gdy za zamkniętą kratą są otwarte cele i korytarz pełen gapiów to seria
wymiany wzrokowej i aktorskich sztuczek mających na celu usytuowanie pozycji w hierarchii
podkultury. Wieści, że grypsujący chłopak z okolic Pruszkowa pracujący w bibliotece ma przyjść
na oddział były szybsze ode mnie. Tylko wiecie! Ten na kogo oni czekali to nie ja! Był podobny do
mnie i wyglądał może nawet jak ten na którego czekano, ale w środku byłem już od dawna innym
człowiekiem, ale bałem się też odtrącenia i musiałem sprytnie rozegrać te partię „gry wstępnej”.
Wtedy otworzyły się drzwi pokoju Wychowawcy i wyjrzała Kobieta. Była to Pani Ola. Moja
wychowawczyni i sprawca wielu korzystnych dla mnie okoliczności, dla mnie i nie tylko dla mnie.
Pani Ola wyglądała bardziej jak sąsiadka z naprzeciwka niż wychowawca. Bardzo ciekawska,
aczkolwiek dyskretna sąsiadka. Miała też najbardziej Ludzkie oczy jakie widziałem od dawna. Nie
miałem wtedy pojęcia, że uda nam się wspólnie zbudować coś niezwykłego w kierunku wspólnoty
„AA – AN” i że ta niezwykła kobieta wywróci mój iluzoryczny świat do góry nogami. Mogłem się
też tylko domyślać, że fakt iż chwilę później będę pod celą razem z Łukaszem nie był przypadkiem.
Łukasz! To wspaniały chłopak, który bardzo szybko sięgnął dna i mający ze mną wspólną cechę
również „DDA”. Zebrał ogromne zasoby sil, aby zmienić życie swe na lepsze, bo trzeźwe. Że
będzie nam dane zrobić pod kuratelą Pani Oli, coś bardzo wartościowego, coś co również kolejny

145
raz uratuje mi życie. Salkę mityngową już mamy. Nie jest duża i póki co w stanie niemal surowym
po dopiero wykonanym tam remoncie. Fakt, że jest tam schludnie i przyjemnie. No dopiero po tym
jak Pani Ola goni nas do sprzątania tego pomieszczenia, ale jest. Zdaje też sonie nagle sprawę, że
dane mi jest coś więcej niż tylko iść na mityng „AA” i zaliczyć te konieczność w zachowaniu
trzeźwości. Dane mi jest być bardzo mocnym filarem w budowaniu grupy, która miejmy nadzieję
będzie służyć wielu. Dane mi jest być ofiarowanym innym i wykorzystać całe swoje doświadczenie
do budowy trwałej wartości w służbie wspólnoty „AA – AN”. Nie ma takiego narkotyku, który
nakręciłby mnie bardziej niż ten fakt i wkładam tu całe serce i całą duszę. Jestem komuś potrzebny.
Czuje to i wiem świetnie, że podołam temu wyzwaniu z wielka przyjemnością. Czy moja Siła
Wyższa mogłaby zrobić mi lepszy prezent niż ten, który dostałem. Mogłem tylko obawiać się tego,
że rozsadzić mnie moja powiększona znowu duma. Pani Ola swym kobiecym okiem pomaga
dobrać stylizację wystroju salki i drukuje kolorowe literki, które ozdabiają salkę w sposób
przynależny temu właśnie miejscu. Układamy wspólnie program mityngów, które będą tam
prowadzone i z pomocą Pani Oli zostają wszystkie potrzebne w tym celu karty wydrukowane i za
laminowane folią. Właściwie mamy już wszystko stół, krzesła, doniczki, kwiatki i poza jednym
małym szczegółem jesteśmy gotowi ruszyć z mityngami. Tym szczegółem jest nazwa grupy. Musi
być takowa i trzeba ja zgłosić do wspólnoty „AA” celem jakby oficjalnego jej zaistnienia. Pani Ola
jest naszym dobrym duchem. Łukasz przebywa w Łowiczu dłużej niż Ja. I nawet nie wiem ile tu
będę. Próbuję podpowiedzieć, ba! Nawet zmanipulować by to oni podjęli decyzję, ale
niespodziewanie Siła Wyższa podaje nam rozwiązanie na gotowe do realizacji. Łukasz wyjmuje z
metalowej pancernej szafy. Stara ogromną księgę pamiątkową pokrytą ogromna ilością kurzu.
Trzeba ja najpierw oczyścić inaczej nie dało się otworzyć. Pierwsze ukazują się litery „AA” na
ładnie ozdobionej okładce. Otwieram księgę i widzę napis, który mówi wszystko.

ZAKLAD KARNY ŁOWICZ GRUPA „AA”


„PRZEKROCZYĆ PRÓG NIEWIARY”
Rok założenia 1992r.

Rozumiecie fenomen sytuacji? Jest to grupa która powstała w czasach, gdy „AA” było jeszcze dość
rzadkim zjawiskiem w wiezieniach. Grupa AA Przekroczyć Próg Niewiary Łowicz to grupa z dużą
tradycją. Nie wiem dlaczego grupa ta została uśpiona i jest to dużo mniej istotne niż fakt, że mamy
być zaszczyt współzałożycielami tej grupy w odnowionej wersji. Celowo użyłem słów w
„odnowionej wersji” bowiem wspólne z i w porozumieniu z naszymi opiekunami, oraz nami czyli
„AA” i liderami oddziału terapeutycznego, czyli „AN”. Doszliśmy do porozumienia, które jednoczy
całość podzieloną na części w jedną dużą prężnie działającą grupę „AA _ AN”

„PRZEKROCZYĆ PRÓG NIEWIARY”


Wrzesień 2019 r.

Można powiedzieć, że od teraz mamy nie tylko jeden wspólny cel zachowania trzeźwości i
niesienia posłania innym jeszcze cierpiącym uzależnionym w oparciu dwunastu kroków „AA”, ale
łączymy się też w jedna grupę o wspólnej nazwie „PRZEKROCZYĆ PRÓG NIEWIARY”. Fakt ten
wywołuje pewne kontrowersje wspólnoty „AA”. Jednak specyfika miejsca jakim jest więzienie
nakazuje dotarcie do każdego potrzebującego, później, potem! Na wolności nadejdzie być może
moment wyboru. Grupa „AA – AN” „PRZEKROCZYĆ PRÓG NIEWIARY” rozwija się w
niewiarygodnym tempie i w krótkim czasie Wychodzi nam naprzeciw z dużą pomocą Administracja
Zakładu Karnego w Łowiczu wchodząc w porozumienie z inter grupą „AA” Łódź i koordynatorem
tej grupy Jarosławem. Zostają zorganizowane wielogodzinne warsztaty w mieście Łowicz. Celem
niesienia posłania do Zakładów Karnych uwieńczone mityngiem AA – AN w świetlicy Centralnej

146
tegoż Zakładu Karnego z udziałem wielu osób z wolności. Staliśmy się nagle bardzo popularni i nie
był to ani pierwszy, ani ostatni tak duży mityng. Wiele osób uzależnionych z rożnych miast Polski
otrzymywało od tej pory przepustkę na wejście do więzienia celem niesienia posłania na naszych
mityngach grupy „PRZEKROCZYĆ PRÓG NIEWIARY” w naszej malej i bardzo przytulnej salce,
którą poświęcił więzienny kapelan. Salkę te zdobiły już zdjęcia pamiątkowe uwieńczające każdy
nasz nawet najmniejszy sukces. Zatrzymało nas kompletnie dopiero nieprzewidywalne zjawisko o
nazwie „Pandemia” covid – 19. zatrzymało to tez ie jet chyba odpowiednio dobrane słowo, bo fakt!
Wiele się zmieniło, ale wydarzyło się też wiele dobrego! Covid – 19 pojawił się zaskakując
wszystkich seria zmian następujących jedna po drugiej! Styl życia publicznego doznaje poważnego
zachwiania. Wchodząc w stan kryzysu jakiego dotąd nie było w wyniku „Pandemii”! Telewizja,
prasa, radio, i wszystkie media powodują nawet swego rodzaju masową panikę. Jest to kompletnie
nowa sytuacja, która mniej lub więcej dotyka wszystkich. Wspólnota „AA” w całym swym
jestestwie zostaje poddana trudnej próbie przetrwania i jest to kompletnie nowa sytuacja od czasów
I i II Wojny Światowej, gdzie członkowie „AA” porozrzucani po frontach całego świata musieli
sobie jakoś radzić. Siła i fenomen „AA” w swych cudownych skutkach Leczenia Alkoholizmu
bierze się ze spotkań człowieka z człowiekiem, gdzie jeden wspiera drugiego tworząc niezwykle
mocny filar podtrzymujący most, po którym się poruszamy. Nie tylko zakaz zgromadzeń, ale i
spotkań w ogóle, w tym także mityngów „AA”. Wszystko staje się faktem!faktem staje się też
całkowita niemal izolacja na tyle na ile jest to możliwe . Wiezienia zakazują widzeń z osobami z
wolności i jakichkolwiek spotkań w tym mityngów „AA – AN” i posługi religijnej. Człowiek
człowiekowi staje się nagle zagrożeniem i to skąd czerpiemy największą siłę zostaje nam nagle
odebrane niejako z konieczności. Żołnierze frontów I i II Wojny światowej uzależnieni od
Alkoholu, byli owszem w bardzo trudnej sytuacji i można tylko domniemać jak sobie z tym radzili.
Polskie Więziennictwo i wspólnota „AA” niosąca posłanie do Zakładów Karnych miało poważny
problem z pomocą Ludziom jej potrzebującym. Trudno mi też odnosić się do Więziennictwa
ogólnie. Nawet chyba nie powinien, ale wiem jedno! Siedząc w Zakładzie Karnym w Łowiczu
mieliśmy wspaniałą Kadrę Penitencjarną, którą reprezentowała niezwykła kobieta. Nasza patronka i
najlepszy człowiek jakiego poznałem, do której kompletnie nie mogłem dopasować słowa klawisz.
Była to Pani Ola! Największy dar Siły Wyższej dla wspólnoty „AA – AN” w Łowiczu i miejmy
nadzieję w przyszłości nie tylko. Drugim potężnym filarem grupy „ Przekroczyć Próg Niewiary”
był pełniący w tym czasie służbę koordynatora niesienia posłania do Zakładów Karnym na Okręg
Łódzki Jarek. „Ten Wielki Mały Człowiek” i kobieta o niezwykłej urodzie, mieli jedno wspólne
serce, bijące w kierunku „AA – AN” zaczęło się od e-mityngów, które polegały na przesyłaniu
jakby listów od Alkoholików do Alkoholików i Narkomanów ma się rozumieć drogą mailową.
Pomoc w tej kwestii Służby Więziennej była ogromna. Kto by pomyślał, taki Łowicz i tyle serca.
Nasza wdzięczność jest tak ogromna, że nie sposób o tym nie wspomnieć i rodzi wielkie nadzieje
na rozwój sytuacji. Kolejnym etapem ogromnego rozwoju grupy „Przekroczyć Próg Niewiary” są
mityngi on line, które zawdzięczamy Pandemii i współpracy Służby Więziennej ze wspólnotą AA z
wolności, oraz wiary w nas samych, czyli osadzonych z wielka determinacją trzeźwienia. Nie
byliśmy do końca przekonani czy takie mityngi „AA – AN” sprawdzą się w praktyce. Największe
zaś wątpliwości w tej kwestii miał chyba Mariusz! Los jednak chciał, ze w krótkim czasie staje się
on pierwszym prowadzącym mityngi on line w Polsce, lub jednym z pierwszych i mowa oczywiście
o mityngach on line prowadzonych z Zakładu Karnego. W tym przypadku z Łowicza i ramienia
grupy „Przekroczyć Próg Niewiary AA – AN” mityngi te okazują się strzałem w dziesiątkę, a
Mariusz niekwestionowanym Liderem. Kto dziś nie zna w środowisku AA – AN grupy
„Przekroczyć Próg Niewiary” i naszych mityngów on line w ZK Łowicz, oraz Pani Oli, która
spojrzenie na Służbę Więzienną przez wspólnotę „AA” ogrzała całą sobą. Jestem pewien, że dzięki
Służbie Więziennej w Łowiczu wpisaliśmy się w karty historii AA bezdyskusyjnie i tego nie zmieni
nic. Pandemia! Straszna rzecz! Ale czy dobry Bóg na pewno zesłał Ją bez celu. Czy w tym

147
przypadku nie jest trochę takie metaforyczne zamienienie wody w ino. Właściwie mógłbym
powiedzieć, że pojednanie z Bogiem zawarłem w Zakładzie Karnym w Łowiczu i jakkolwiek to
brzmi. Coś w tym jest wyobrażam sobie teraz reakcję wielu osób czytających ten tekst, no tak!
Wiedziałem facet zwariował itp. wielu musiałbym rozczarować bowiem nigdy nie byłem i mam
nadzieję nie będę fanatykiem religijnym, ale drugim faktem jest to, że po prostu przestałem się bać
słowa wiara czy Bóg. Trzeźwienie jest drogą wiary i dobrze gdy ktoś może dostrzec swego Boga
jakkolwiek go pojmuje! Dobrze i łatwiej! Mimo, że wychowany byłem w rodzinie katolickiej
praktykującej. Alkohol odebrał mi ten przywilej. Może też to ja go po prostu odtrąciłem i stał mi
się tylko słowem, które używałem bezwiednie, albo w momentach trwogi i potrzeby wsparcia w
które i tak nie wierzyłem. Kościół z czasem zaczął mi się kojarzyć z czasem tylko z bardzo starą i
bogatą Mafią, która opatentowała sztukę mistrzowskiego bajeru. Ksiądz zaś kojarzył mi się z
uwikłanym w pedofilię, lub w inne seksualne wypaczenia człowiekiem i skorupa nienawiści była
zbyt gruba żeby ją chociaż uchylić. Nawet w czasie podjętych prób abstynencji, czy później
trzeźwienia godziłem się na modlitwę w sekretnie strzeżonej tajemnicy i być może słowa Siła
Wyższa. Słowo Bóg tylko metaforycznie, lub z dużą dozą ostrożności i chyba nawet lekkiego
wstydu, ale ksiądz? Nie! Poza naszym Papierzem Janem Pawłem II – gim. którego dążyłem
bezwarunkowym uczuciem szacunku i miłości. Każdy ksiądz był zły. Drwiłem z osób które
chodziły do kościoła w innym celu jak spotkanie kolegów, czy załatwienie spraw. Drwiłem z nich i
hodowałem tak straszną urazę, że plułem gdy widziałem księdza zwłaszcza w więzieniu. Nawet
wówczas gdy mocno już szukałem wiary. Szukałem wiary i mocno jej Potrzebowem, ale nie
Księdza! Na pewno już nie tego w Łowickim więzieniu. Taki zdawał mi się jakiś nijaki, mały,
drobny i … nawet przypisywane mu przeze mnie wymysły. Pierwszym moim śmielszym kontaktem
z Kościołem był list do Papieża Benedykta do Watykanu i następny do Papy Franciszka. Gdzie ku
zaskoczeniu dostałem dwa odpisy zwrotne z poparciem ku trzeźwej drodze. Wreszcie tez gdy
przeczytałem niemal cała psychologię dostępną w książkach biblioteki i doszedłem do wniosku, że
bardziej mieszają mi one w głowie niż pomagają. Przeczytałem wszystkie książki jakie udało mi się
znaleźć o Świętym Ojcu Pio z Petraleny i będącego zakonnikiem w San Giovanni Rotundo we
Włoszech i stygmatyka, oraz Patrona spraw beznadziejnych, który nawet po śmierci dokonywał
cudów. Ojciec Pio jest moim przewodnikiem duchowym, tak! Postanowiłem w to wierzyć i tak
mam! Jest też osoba budzącą wiele kontrowersji tak w kościele jak i poza nim, ale są o tym
zupełnie inne książki niż ta! Czytałem je, bo co? Nie wiem! Szukałem niezwykłości, dowodu wiary,
potrzeby ukierunkowania, wsparcia, tej niezwykłości z dowodem na to co mnie spotkało! Nie wiem
tak do końca czego szukałem. Wiem za to na pewno, że było to niezwykłe duchowe poruszenie,
które nakłoniło mnie do przełamania i rozmowy z księdzem Kapelanem, który czasem odwiedzał
bibliotekę. Ksiądz ten okazał się wspaniałym człowiekiem, któremu powierzyłem swoje tajemnice i
wyspowiadałem się po blisko trzydziestu latach. Kiedy tylko mam tez okazje biorę udział we mszy,
która odbywa się w malutkiej prowizorycznej kaplicy. Jakoś nic złego się nie wydarzyło, ale
dobrego wiele! Zyskałem wielki przywilej pozbycia się nienawiści, a zamieniłem ja na wiarę i
spokój ducha. Maleńka kapliczka jest tak przytulna, że fajnie jest tam po prostu być. Zapomnieć o
szarej więziennej codzienności. Złapać oddech! Czasem zdarza mi się zapłakać, czasem śmiać, a
czasem nawet pośpiewam. Ksiądz Bogdan nie dziwi się moim nastrojom. Zna przecież moje
tajemnice i wie, ze potrzebuję czasu, aby znowu móc patrzeć ludziom w oczy. Nic to! Puki co
wpatruje się w obraz Matki Boskiej i lecą mi łzy. Łzy mi lecą, bo doznaję rzeczy niezwykłych,
które zaczęły się od przeczytania maleńkiej książeczki pod tytułem Ojciec Pio. Dziś zaczynam i
kończę dzień na kolanach, oraz modlitwą i nie dlatego, że oszalałem, tylko dlatego właśnie, że nie!
Doznaje, tez rzeczy tak niezwykłych, że za nic już tego nie oddam, a kolana na które padam rano i
wieczorem są uważam najlepszym sposobem na powstanie! Którego potrzebuje każdy uzależniony.
Ja potrzebuję. Gdybym tez miał powiedzieć to co się wydarzyło innymi słowami powiedziałbym, że
było mi dane Przekroczyć Próg Niewiary! Co na to inni więźniowie? Środowisko kryminogenne i

148
przede wszystkim podkultura, czyli grypsujący? Najłatwiejszym wykładnikiem tego jest to, że
Michał po prostu zwariował! „Pojebało mu się w głowie” „Więzienie dało mu radę”, czy
„Narkotyki i Alkohol zrobiły swoje”. Wiele osób pamięta mnie też z dawnych lat, i mimo że śmieją
się skrycie z tych moich mityngów, kościoła i słowa Bóg, którego używam coraz częściej, to może
lepiej nie zaczepiać! „Nigdy nie wiadomo co wariatowi strzeli do łba”. Sytuacja jednak złożona jest
o wiele bardziej. Ci bowiem którzy naprawdę mnie znają, albo maja duże poważanie środowiska,
zajmują się swoimi sprawami, nie cudzymi i bardzo często trzymają moja stronę, gdy komuś się
nudzi i szuka dziury w całym. Niestety bardzo często jest tak, że poszukiwacze przygód nic nie
znaczący środowisku wykorzystywani przez sprytniejszych do własnych celów, tak na wolności,
jak i w więzieniu. Tacy którzy często chcą zamaskować swoje błędy niedopuszczalne w środowisku
grypsujących i skrzętnie ukrywane, próbują udawać znawców tematu i zabłysnąć nie wiadomo
przed kim. Plotkując i jęcząc jeden drugiemu do ucha brednie bez pokrycia, bo powiedzieć w twarz
trzeba mieć odwagę i prawdziwe powody. Niestety bardzo często strasznie to przeżywam.
Poświeciłem niejako życie grypsowaniu i boli mnie taki fałsz w naszych szeregach. Drugie jest
niestety takie, że znane mi grypsowanie odchodzi bezpowrotnie i choć cierpię to tylko nabieram
większej motywacji w swych postanowieniach. Powiem też tak! W hierarchii ważnych dla mnie
rzeczy pierwsze miejsce zajmuje Trzeźwienie! Potem dopiero inne sprawy, a wiezienie i
grypsowanie kończą się z momentem mojego wyjścia na wolność. Współczuję też tym, którzy
dopiero po wielu latach dotrą tam skąd ja właśnie wracam. Tylko tez z szacunku dla starych
„dobrych” czasów pominę komentarz, który nasuwa się w myślach. Boli mnie jednak fakt i nigdy
się na to nie uodpornię, że kiedy wkładam ogrom pracy w siebie i walczę o swoje życie, oraz lepsze
jutro moich dzieci opuszczając gardę czuje smród czających się w pobliżu mnie hien, które tylko
przypadkiem wślizgnęły się w środowisko poważnych Ludzi. Jest to jednak już nie mój świat. Nie
mja bajka. Ja już nie chcę! Ja tam nie wracam! Dziś mam więcej niż kiedykolwiek i nie oddam tego
za nic! Mimo też, że jestem jeszcze więźniem to czuję się wolny! Wolny od uzależnienia! Wolny od
kłamstwa, plotek, fałszu i obłudy! Wolny od ludzkiej głupoty! Mam nadzieję?! Biorąc pod uwagę
wiele rzeczy, ale głownie sentencję powyższego w stosunku do programu dwunastu kroków AA i
działania, które jest warunkiem rozwoju duchowości, a właściwie jego brak w tym przypadku,
poczułem ogromny kryzys. Czułem się zdradzony sam przez siebie, bardzo samotny i zawiedziony.
Powinno być inaczej. Jednak dopadło mnie wrażenie, ze doszedłem bardzo daleko, ale droga tu się
kończy. Dalej nie ma już nic! Potworna pustka. Potworny żal i znów ta nienawiść w stosunku do
siebie. Pojawiało się nawet pytanie, czy faktycznie nie jestem w miejscu dla słabych i obłąkanych
duchem. Wówczas Siła Wyższa postawiła mi na drodze „Jarka” był uczestnikiem mityngu i
niosącym posłanie w służbie Koordynatora AA dla Zakładów Karnych okręgu Łódź. Natychmiast
poprosiłem go o tzw sponsoring i przeprowadzenie względem dwunastu kroków. Zgodził się i
zaczęliśmy pracę natychmiast. Niemal jednocześnie w tym samym czasie Pani Ola zaoferowała mi
pomoc w kwestii kontynuacji Terapii DDA. Nie miałem pojęcia jak mogłoby mi to pomóc i
zgodziłem się bardziej dla świętego spokoju niźli z przekonania. Dwoje tych ludzi Pani Ola i Jarek
dokonali czegoś co ja mógłbym nazwać cudem. Nie miałem pojęcia, że praca na dwunastu krokach
AA oddziałuje z taka siłą na duchowość i nie miałem pojęcia, że wszystko zaczęło się dawno temu
w głębi mojego dzieciństwa o którym mowa. Bardzo szybko coś we mnie pękło. Nagle w jednej
chwili świat kolorowej fantazji zamienił się w szary smutny stan rzeczywisty. Nagle dostrzegłem
rzeczy których nigdy widzieć nie chciałem. Poczułem się znowu dzieckiem. Dzieciństwo moje
było, bardzo mocno związane z bratem. Więc dzwonię do niego i choć nie wiem o czym
rozmawiać, to wiem że bardzo za nim tęsknie. Odzyskuję go po wielu latach i jestem szczęśliwy.
Szczęśliwy bo jeśli zdrowieć to tylko z rodzina. Teraz ja mam, było to brakujące ogniwo. Dalsza
praca nad Dda ma na ceku znalezienie ogromnej siły napędu wstydu, który wiem zablokował i
zamrozil swą potęgą wszystkie inne uczucia, wraz z rozwojem emocjonalnym. Mam ogromna
nadzieje znalezienia przyczyny tego jakże silnego uczucia jakim jest wstyd. Chociaż jesteśmy na

149
początku pracy doznaję olśnienia. Regresja cofnięcia się w stan dzieciństwa i powtórne przeżycie
doznawanych rzeczy wydaje się trudna. Trudna, ale możliwa. Trzeba chcieć! Ja chcę! Szukam więc
najgorszego przeżycia z dzieciństwa. Mam coś takiego. Może to. Świetnie pamiętam ten dzień. Był
rok 1976. miałem niespełna sześć lat i byłem w przedszkolu. Stałem wpatrzony w okno
zawiedziony jak mało kiedy i9 nie płakałem tylko dlatego, że byłoby mi wstyd. Nie płakałem
twarzą, ale duszą tak! Pogoda na dworze też była fatalna. Wiał okropny wiatr i siąpił deszcz jakby
łączył się ze mną w swych rozczarowaniach. Właściwie wszyscy poszli już do domu, a ja często
odbierany pierwszy patrze w okno i nie rozumiem co się dzieje. Nawet jeżeli rodzice byli spóźnieni
to odbierał mnie mój o sześć lat starszy brat Grześ! Czasami nie mógł. Miał trening piłki nożnej w
klubie BKS Naprzód Brwinów i nie mógł wtedy mnie odebrać. Szkoda bo gdy przychodził po mnie
prosto po szkole mogłem nieść jego tornister i czułem się taki duży. Czułem się prawie jak mój brat
Grześ! Tego dnia nie było jeszcze Grzesia i nie było jeszcze rodziców. Podczas gdy robiło się
naprawdę późno. Pokłóciłem się tez tego dnia z Pawłem i byłem zły, że to jego rodzice
niemieszkający w tym samym bloku parę pieter wyżej robią grzeczność i odprowadzają mnie do
domu. Jestem taki zły, że całą drogę obmyślałem okropieństwa, które powiem rodzicom, a bratu
najpierw się poskarżę. Potem zaś po prostu się obrażę. Obrażę się i nie będę się odzywał, aż
pozwoli mi ponosić swoją teczkę szkolną. Gdy otwieram drzwi moje emocje przenoszą się na
straszny widok mamy, która leży w kuchni na podłodze ze śladami świeżej krwi na twarzy!
Podbiegam , klękam przy mamie chcę ja przytulić i spytać co się stało, ale przecież wiem. Chwile
wcześniej Tato bardzo pijany wyszedł z kuchni do pokoju. Grześ mój brat jest w środkowym
pokoiku wystraszony jak mało kiedy. Mamciu! Co się stało? Mamciu?! Nagle zostaje odepchnięty
przez zapłakaną Mamę. To wszystko przez ciebie, to twoja win, wina, wina, wina, wina … ! teraz w
tym jednym momencie świat się zatrzymał! Świat! Albo moje serce! Tak to było serce! A gdy już
zaczęło bić, zawsze waliło dużo szybciej niż powinno i wszystko było szybsze! To jak się
poruszałem i jak mówiłem! Wtedy jednak poczułem nienawiść do jednego człowieka! Nie! Nie do
taty, że zrobił to mamie. Przez moje złe zachowanie. Nie do mamy, dlatego że miała do mnie
straszny żal i nie do brata, który sadziłem ma prawo, bo ja poczułem największą nienawiść właśnie
do siebie. Większą niż był w stanie wyprodukować mój mały mózg. Za to, że taki jestem i było mi
wstyd! Wiecie! Myślałem, że to jest to, że w tym miejscu się to zaczęło, ale nic! Dowiaduje się, ze
już wtedy byłem obarczony następstwami jakichś zdarzeń , które kiedyś przybiorą nazwę dziwnie
brzmiącego skrótu DDA ( Dorosłe Dziecko Alkoholika). Dowiaduje się, ze trzeba szukać wcześniej.
Trzeba szukać tam gdzie pamięć dziecka się dopiero zaczyna. Czasem jest to bardzo wcześnie i
dogrzebanie się tam graniczy z cudem. Wymaga tez ogromnego wysiłku! Następna praca, którą
piszę jest list do Taty, w którym mam mu napisać za co mam do niego największe pretensje. Tato
mój zmarł. List jest czysta fikcją do potrzeby terapeutycznej i musicie to wiedzieć. Bardzo kocham
swojego Ojca, ale walczę o swoje życie i pisze ta pracę! Piszę i jak grom z jasnego nieba
dostrzegam fakt, który wypaczył moja psychikę na zawsze!
Największą pretensje tato z okresu dzieciństwa mam do Ciebie za ….długa pauza. Pustka w głowie
i nic! Grzebie w całym dzieciństwie i wiem na pewno, że bardzo kocham Ojca, ale wreszcie
pojawia się pewien obraz! Jest on bardzo „stary”, trudno mi go odtworzyć, ale jest. Tato ciągle
miałeś pretensje do Mamy. Miałeś pretensje i robiłeś awantury o mnie! Michał zrobił źle! Zrobił źle
to, zrobił źle tamto! Jak go pilnujesz? Jak go wychowujesz? Michał miał być tu, a Ty przyjechałaś z
nim tam. Michał ma plamę na spodniach! Michał! Michał! Michał! I Michał! Ciągle wszystko źle, a
Mama obrywała! Starałem się błaznowałem i robiłem wszystko, aby się przypodobać, ale Mama i
tak ciągle obrywała! Mama obrywała, a ja czułem straszny wstyd. Nie chciałem być taki zły, inny,
głupi i do niczego. Przecież przeze mnie byłeś zły. Mama obrywała i tez była na mknie zła, a mój
brat Grześ nienawidził mnie wtedy i miał rację! Kto by chciał mieć takiego głupiego brata jak ja!
Wstyd! Wstyd! Wstyd! I wstyd! Sięgam pamięcią jeszcze dalej. Tam gdzie nie mogę nawet
usytuować obrazu, ale słyszę głos, być może jestem w łóżeczku, albo próbuje chodzić, nie wiem!?

150
Jestem jednak taki mały, że lekceważysz moją obecność. Mama obrywa, bo zrobiła coś źle. Mój
brat Grześ mówi głupi brat. Mama płacze i ma mnie już dość. Tato ty zaś wszystko co robię
uważasz za złe i wyżywasz się na Mamie. Wiesz Tatuś! Tak naprawdę to ani nie jestem na ciebie
zły, ani nie mam pretensji. Kocham Cię bardzo i wiem, że ty też mnie Kochasz. Pisany ten list ma
po prostu mi pomoc odnaleźć pewne zło, którym oberwałem bez niczyjej winy. Na pewno nie
celowej i robię to tylko po to, abyś był ze mnie dumny. Abym już zawsze mógł być szczęśliwym i
uczciwym człowiekiem! Takim jakiego Tato zawsze pragnąłeś. Jak mógłbym chować do Ciebie
urazę. Czy moje dzieci nie miałyby tej urazy do mnie , a ich dzieci do nich. No nie!po prostu mam
ten przywilej zrozumieć rzeczy, które pomogą naszej rodzinie! Tęsknię Tato i bardzo Cie kocham!
Kocham Tato Ciebie, Kocham Mamę i Kocham Grzesia mojego brata. Gorąco też w to wierzę, że
wy Kochacie mnie i wierzę też, że moja Ojcowska miłość do dzieci uchroni ich od zła!

INNE DZIECKO GORSZEGO BOGA!!!


Rozdział ten dedykuję: „Hipopotamowi w pokoju gościnnym i wszystkim sąsiadom”!!!

Jak zostałem ministrantem? To prostu ! Bardzo, ale to bardzo! Chciałem mieć komżę i chciałem
mieć dzwonek! Katolicyzm w naszej rodzinie był wszechobecny. Brwinów zaś, jako malutkie
podwarszawskie miasteczko wręcz prowincja zjednoczył kościół. Procesja Drogi Krzyżowej
w przed dzień wielkiej nocy była nietuzinkowym wydarzeniem, w którym wypadało wziąć udział
członkowi każdej „dobrej” rodziny, a niewątpliwie z takiej się wywodziłem. Tato był ze mną
wszędzie! Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, gdy tylko miał wolne w pracy i to właśnie Tatko
trzymając mnie na barana pokazywał mi świat. No! Może świat to powiedzenie trochę na wyrost,
ale na pewno Brwinów. Upilnowanie mnie, łatwe nie było. Ciekawość którą los obdarował mnie, aż
nadto. Tatko ograniczał trzymaniem mnie właśnie na barana. Byłem bezpieczny siedząc Tacie na
karku i gdy ten trzymał mnie za ręce, ale wszystko to co widziałem miało ogromna siłę
przyciągania mojego wzroku i chyba Tacie nie było tak wygodnie jak mnie. Już na pewno nie
wtedy, kiedy zobaczyłem grupkę najmłodszych ministrantów idących za obrazem Najświętszej
Marii zawsze Panny. Mieli oni w rękach dzwonki, którymi machali bez ograniczeń. Zupełnie co
innego niż w domu. Natychmiast zażądałem takiego dzwonka od Taty. Białej Komży
i przynależności do tej grupy dzwoniących dzieci. Jako młodszy syn moich rodziców miałem prawo
do takich szczególnych zachcianek. Zwłaszcza, że większość z takowych spełniano od razu.
Ku czasami protestom mojego starszego o sześć lat brata Grzesia. Tato tłumaczył, że to nie ma jak,
że trzeba poczekać parę lat, że wtedy Ksiądz się zgodzi, ale wiecie. Chciałem komżę i chciałem
dzwonek. Nie kiedyś, teraz i była to już nie prośba tylko żądanie. Poparte takim płaczem, że mimo
mojej niesamowicie drobnej budowy ciała zwróciło uwagę księdza Proboszcza. Czemu ty płaczesz
kruszynko? Chce taki dzwonek i biała koszulę! Białą koszulę to później Ci dam na zakrystii
Kościoła, a dzwonek masz teraz i leć do dzieciaków. Tak zostałem ministrantem. Najmłodszym
chyba w historii kościoła św. Floriana w Brwinowie.

Lipiec / Sierpień 1977 r. jeszcze nigdy w tym mieście nie widziałem tylu ludzi i bardzo możliwe, że
prędko nie zobaczę. Są to przyjezdni z całej Polski, ale i światła! Śmierć i pogrzeb Jarosława
Iwaszkiewicza. Skądinąd właściciela dużej części Brwinowa, oraz pogranicza Podkowy Leśnej
zwanego „Stawiskami” znacznie wstrząsnęła Kulturalną częścią świata. Byłem najmłodszym
ministrantem i dane było mi uczestniczyć w tym wydarzeniu chyba najbliżej trumny. Szedłem tuż
za nią w białej komży i z Krzyżem nie dużych rozmiarów, który trzymałem oburącz podczas gdy
nieboszczyka wieziono na specjalnie do tego przystosowanym wózku. „ Meleksie”. Wieko trumny
było szklane i zwłoki Jarosława Iwaszkiewicza ubrane w Galowy Górniczy strój wystawione w ten

151
sposób na widok publiczny. Cała drogę od kościoła do cmentarza przyglądałem się zmarłemu i było
to dziwne uczucie. Było nie było pierwszy raz spotkałem tak blisko śmierć. Pierwszy raz tak blisko
spotkałem śmierć, ale nie ostatni. Wkrótce bowiem po tym wydarzeniu na skalę światową śmierć
poznałem bliżej i bardziej dotkliwie. Nie tak też bardzo kameralnie. Zmarł bowiem mój dziadek.
Człowiek potężnej budowy ciała. Znany Brwinowski szewc czasów powojennych. Później
szewstwo uprawiał już tylko w domowych pieleszach. Głównie ze względu na zdrowie i otyłość.
Dziadka śmierć dużym zaskoczeniem niebyła. Bardzo cierpiał i przyglądałem się temu nie mogąc
zrozumieć dlaczego. Przyglądałem się również zwłokom dziadka podczas gdy Tato szykował go do
godnego pochówku. Również żegnając dziadka służyłem do mszy jako ministrant. Ku dumie babci,
oraz innych członków rodziny. Wszyscy więc byli zadowoleni, wszyscy! Ale nie Ja! Ja nadmiar
emocji bardzo odchorowałem. Nagle strasznie się bałem i pozostanie samemu w ciemnym pokoju
graniczyło z paniką. Dostałem gorączki i bardzo długo nie umiałem sobie z tym poradzić! Zjawisko
śmierci w towarzystwie człowieka. Związanej z tym wiary i zabobonów wytłumaczyła mi Babcia,
która od teraz z nami zamieszkała. Musiałem zwolnić Babci swój pokój, ale i tak bałbym się sam w
nim spać. Teraz dzieliłem pokój ze starszym bratem i byłem bardziej z tego faktu zadowolony niż
on. Lubiłem spędzać czas z Babcią i słuchać jej opowieści. Bardzo mi wtedy pomogła! Pomogła mi
pokonać przede wszystkim strach po śmierci dziadka. Babcia pomogła mi pokonać strach, a uwagę
od niego odwrócił mały rudy kundelek. Psa dostałem od Taty i Rudy, bo tak go nazwałem. Stał się
moim najlepszym przyjacielem. Rudy był ze mną dosłownie wszędzie i nawet spał ze mną w moim
łóżku. O co toczyło się wiele bojów, ale byłem mu za to wdzięczny. Byłem mu za to wdzięczny, bo
właśnie wtedy dopadły mnie straszne koszmary. Trwało to jakiś czas. Może pół roku. Budziłem się
wystraszony, mokry i zapłakany. Koszmar zaś co dziwne zawsze był ten sam. Był dosłownie
bliźniaczo identyczny. Śniła mi się ogromna piaszczysta plaża w pół mroku. Była cała w ludzkich
zwłokach. Z poobrywanymi głowami trzymającymi się jedynie na małym kawałku skóry. Jedna z
tych głów była przerażająca i patrzyła na mnie z otwartymi oczami. Głowa ta należała do mojego
zmarłego Dziadka! Cała plaża była też wysypana pustymi butelkami po Alkoholu. Piwo, wino,
wódka. Nie potrafię też wyrazić strachu, który był moim nie odłączonym towarzyszem. Nie!
Nikomu o tym nie mówiłem. Sen był zbyt straszny, aby go opisać. Poza tym wstydziłem się swojej
odmienności i bardzo też możliwe, że mama by oberwała. Wolałem już delikatnie popuszczać siku
ze strachu, gdy wysyłano mnie do piwnicy w podziemiach bloku po ziemniaki z pustym kubełkiem.
Chociaż nie! Ktoś jednak towarzyszył mi wtedy. Był to mój rudy pies. Mój jedyny i najważniejszy
przyjaciel. Rudy był ze mną dosłownie wszędzie. Rudy czekał na mnie pod szkołą. Był ze mną na
placu zabaw. Nawet gdy ja byłem w kościele. Bywałem często przecież byłem nie tylko uczniem,
zresztą w miarę dobrym drugiej klasy szkoły podstawowej nr 2 w Brwinowie im. Jarosława
Iwaszkiewicza, ale też przygotowywałem się do wielkiego uwieńczenia swego bytu jako
ministranta i Katolickiej dojrzałości, czyli Pierwszej Komunii Świętej. Maj roku 1979 był
niezwykle przeze mnie oczekiwany. Duchowego wymiaru całości dodawał fakt, że rok wcześniej
kraj na moment stanął w miejscu. Ludzie klękali jak w Betlejem i to bez względu na wiek, czy
status społeczny. Bez względu też na wykształcenie. Polak bowiem! Kardynał Karol Wojtyła został
wybrany Papieżem przyjmując imię Jan Paweł II. Jak można by więc nie oczekiwać takiego
wydarzenia jak I – sza Komunia Święta. Poza tym! No wiecie! Był to mój dzień i licytowaliśmy się
z kolegami kto dostanie więcej prezentów. Miałem realne prawo w tej kwestii uważać się za lidera.
Liczebność bowiem mojej rodziny i zaproszonych gości była imponująca. Imponujący był również
status społeczny mojej rodziny. Choć nie zdawałem sobie wówczas z tego sprawy, ale świetnie za to
liczyłem to po swojemu. Znaczy gdzie i ile od kogo będzie mi dane otrzymać. Nie zawiodłem się!
Dzieci dostawały rower, zegarek lub pieniądze, ja wszystkie te rzeczy. Miałem tez piękne ubranko
szyte na miarę i wielokrotnie przerabiane przez Mamcię ze względu na moja niezwykle szczupłą
budowę ciała. Mówiąc szczerze to miałem już dość tych ciągłych przymiarek i perfekcyjnie
dopasowany garnitur nie mówiąc już o układaniu włosów. Może trudno dzisiaj w to uwierzyć, ale

152
miałem wtedy niezwykle gęste i twarde włosy! Natura też sprawiła mi takiego psikusa, że włosy po
jednej stronie głowy lekko się kręciły i dość ładnie układały. Zaś z drugiej strony głowy miałem
włosy sztywne jak drut i każdy rósł w inną stronę. Niby nic, taki drobiazg, ale nie dla Mamci. Tu
wszystko musiało grać! Rzeczy które wyrabiał Mamcia z moja głową są nie do powtórzenia i były
nie do zniesienia. Biorąc pod uwagę mój temperament życiowy. Kilka nocy spałem w jakichś
siatkach na głowie i nie wolno było mi się ruszać, ale za to zdjęcie pamiątkowe miałem
arcyksiążęce i zrobione przez prawdziwego zawodowca. Znanej fotograficznej Brwinowskiej
rodziny Chrzanowskich. (Jeden z kolegów mojego brata powiedział mi kiedyś, że tego dnia byłem
tak uśmiechnięty jakiego później nigdy już mnie nie widział) Trudno mi powiedzieć ile w tym
racji, ale fakt! Był to na pewno mój dzień. Byłem szczęśliwy, byłem dumny i miałem mnóstwo
gości. Miałem tylu gości, że my dzieciaki dostaliśmy oddzielny pokój do obchodzenia tej
uroczystości z czego nie byłem zadowolony. Aczkolwiek byłem wśród dzieciaków gospodarzem i
role swą pełniłem z satysfakcją. Naśladowaliśmy dorosłych, jakby inaczej! Wykołowałem z kuchni
kilka kieliszków i nalewając oranżadę udawaliśmy, że to Alkohol. Bynajmniej moim zdaniem
zabawa była przednia i nosiła znamiona dobrego aktorstwa! Było stukanie kieliszkami, wypijanie
zawartości z impetem, chuchanie i zagryzanie. Wreszcie zaczynałem być agresywny nie tylko
wobec Madzi, która grała role mojej żony, ale wobec wszystkich., byłem nie tylko agresywny, ale i
wulgarny, bo według scenariusza podpatrzonego w drugim pokoju, był to sposób na uległość
innych i podporządkowanie ich sobie w jakiś sposób. Wreszcie też przestała nas bawić ta zabawa i
zresztą czas komunijnego poczęstunku dobiegł końca. Trzeba się było żegnać. Wszyscy byli
uśmiechnięci. Wszyscy, ale nie Ja! Nie Ja, nie mój brat Grześ i nie mama! My znaliśmy ciąg dalszy
tej przedniej zabawy, która tego dnia w odzwierciedleniu zakończenia rozpoczęła się wcześniej niż
zwykle. Plask uderzenia i pijany bełkot w ostatnim pokoju zamienionym chwilowa na szatnię
postawił wszystkich na nogi. Tato uderzył Wuja. Nie poznał go i w ogóle nie wiedział chyba gdzie
jest. Nie wiedział, że jest to impreza z okazji Pierwszej Komunii Świętej! Tak czy tak! W końcu
wszyscy poszli sobie, a my zostaliśmy i Mama musiała położyć Tate spać. Nie wiem też co czuł
wówczas mój brat Grześ i nie wiem co czułem Ja. Wiem tylko, ze trzasłem się wewnątrz ze strachu,
ale byłem dzielny i nic nikomu nie powiedziałem. W ogóle nikt nic nie powiedział. To znaczy już
rano, bo choć wieczór był długi to ranek niezwykle spokojny. Długo milczeliśmy i zresztą kto by to
pamiętał. Milczeliśmy my, milczeli sąsiedzi. Milczała cała rodzina. Wszystko wróciło do normy.
Nie wiem tylko dlaczego czułem się strasznie dziwnie. Tak jakby hipopotam biegał dzień wcześniej
po pokoju gościnnym i nikt oprócz mnie go nie widział. Wstyd Michał! Po prostu wstyd!
Wstydziłem się tak strasznie, że przez kilka dni spuszczałem głowę mijając sąsiadów na klatce
schodowej. (Kto jest głupi! Ja nic nie słyszałem!) mało tego, że głupi nie byłem,to miałem
najlepszy słuch w bloku. Gdy Tato wracał do domu wiedziałem natychmiast w jakim jest stanie.
Wiedziałem po sposobie w jaki zamykał drzwi klatki schodowej. Zapalał światło. Wiedziałem po
stawianych przez niego krokach i dźwięku klucza w zamku naszych drzwi wejściowych do domu.
Wiedziałem w jakim jest stanie i czego można w przybliżeniu spodziewać się tego dnia.
Wiedziałem to Ja i wiedział to mój Rudy pies, co sygnalizował nastroszonymi uszami. Gdy Tato był
bardzo pijany wtedy pojawiał się blady strach głównie o Mamę i o Rudego, bo kiedy obrywała
Mama to ja obrywałem od Mamy i brata, wtedy ode mnie obrywał Rudy. Gdy Tato był trzeźwy
wówczas lepiej się w ogóle nie odzywać. Wszystko go denerwowało i chodziliśmy na palcach, ale
gdy Tatko był lekko pijany wtedy tak, tatko był wtedy niedopity i aby osiągnąć swój cel był w
stanie zrobić dla nas wszystko. Może tylko Mamcia widziała to inaczej, bo prędzej czy później dla
niej kończyło się tak samo! Obrywała! Jeśli nawet nie od razu to zostawała sama w pokoju z tatą
śpiącym w ubraniu na wersalce, gdzie jego skarpety czuć było nawet przed blokiem. Nawet Rudy
kręcił nosem, bo choć skarpety Ojca były jego najlepsza zabawka to strach Mamy paraliżował
wszystkich mnie tak. Zasady jednak znałem. Mowa jest srebrem, milczenie złotem i przynajmniej
zasłania wstyd. Wstyd, bo był on dominującym uczuciem mojego dorastania i wszystkie inne były

153
ukryte nie do ruszenia. Zaklęte w jakiś dziwny sposób. Tego wymagała ślepa lojalność familijna i
kultura sąsiedzka. Poza tym – no wiecie hipopotam w pokoju gościnnym. Ja go ani nie widziałem,
ani nie słyszałem. Więcej tez o nim nie wspomnę! Moi sąsiedzi też! A wy? Nauczyłem się też
świetnej sztuczki zamiany! Poważnie! To niesamowite! Widzę i słyszę jedno, a gdy nie podoba mi
się to zamieniam na inne. Świat jest takim jakim go widzę. Mój jest niezwykły,. Jest niezwykły, ale
dla was inny jest mój świat i inny jest nawet mój Bóg. Może nawet trochę gorszy od, do tej pory mi
znanego, ale jest mój. Niezwykły wprost jest świat dziecka i niezwykła jest moc wyobraźni. W te
zaś natura wyposażyła mnie dosłownie fantastycznie! Fantazji tej jest tylko jeden feler. Mianowicie,
że tkwię w niej sam. Wkrótce jednak przyzwyczaję się do tego. Rozumiecie! Dwa światy zamiast
jednego. Poza tym! Opowiem wam pewna historie. Spróbujcie pozostać tam jak najdłużej i
opowiedzieć tę bajkę swoim dzieciom.
Śpię w środkowym pokoju z moim bratem Grzesiem. Brat w fotelu rozkładanym. Ja na tzw.
półkotapczanie. To naprawdę fajny nowoczesny mebel. Nagle słychać głośny złowrogi plask w
pokoju rodziców i płacz Mamy, która wyrywa się z objęć czemuś strasznemu uciekając od nas.
Mama jest tak wystraszona, że trzęsie się ze strachu jak osika. Kładzie się do mnie na półkotapczan
nie w poszukiwaniu ciepła, czy potrzeby snu, ale schronienia. Mama potrzebuje obrony, a brat nic.
Zupełnie zaniemówił, Ja tez. Oprawca okazał się Tato, który za nią przyleciał, ale wyglądał
zupełnie jak nie on. Wyglądał jak nie mój Tato. Był strasznie pijany i te jego oczy! Były
przerażające. Wręcz dzikie i to ja byłem tym który znalazł się między nim, a Mamą. Jako maskotka
mająca złagodzić sytuacje. Mama stara się jak najmniej m nie przestraszyć, ale jak! Skoro sama
dostaje ataku nerwicy strachu i kończy się przyjazdem Karetki Pogotowia. Później wraca do pokoju
z Tatą. Nieprawda! Nie zesikałem się! Fakt było wszystko mokre, ale pot i łzy były tego przyczyną.
Nie mocz. Nie płakałem! Wiem, to, bo nie potrafiłem. Tak leciały mi łzy, ale twarz miałem z
kamienia. Twarz i duszę! Dobrze tak! Wydawałem dźwięki! Łkanie, szloch i nawet się zanosiłem,
ale był to dźwięk przeznaczony dla Grzesia mojego brata! Potrzebowałem go i strasznie chciałem
żeby mnie przytulił. Byłem za duży? Może! Ale bardzo tego potrzebowałem i Grześ mój brat
trzymał mnie za rękę. Obaj tego zapotrzebowawszy, a Rudy?! Mój pies lizał mnie po głowie. Jak
świeżą ranę, która sprawia straszny ból.
***
Swoich świeżych znajomych poznałem mając 11 lat. Było to w czwartej klasie szkoły podstawowej
i w sumie przyczynił się do tego mój brat Grześ. Przyczynił! Ale tak raczej pośrednio niż faktycznie
i nigdy by się na to nie zgodził gdyby wiedział o naszych spotkaniach. Znajomi byli starsi ode
mnie i niektórzy nawet starsi od mojego brata. Chodzili razem do szkoły, ale jeden wylądował w
szkole specjalnej dla upośledzonych. Inni zaś rezygnowali ze szkoły z powodu umieszczenia w
Zakładach Wychowawczych, czy poprawczych, lub z wyboru i zwyczajnej Patologii. Szybko
znalazłem z tymi chłopakami wspólny język, gdzie wszyscy mieliśmy skłonności do fantazjowania
i wiary w nierealny świat. Dowiedziałem się, że czynienie zła może być czymś wyjątkowym, a
jeszcze bardziej wyjątkowe były opowieści o GIT Ludziach. Opowieści te miały tak niesłychaną
otoczkę, że natychmiast chciałem być taki sam. Problem był tylko taki, że aby dołączyć do tego
grona trzeba iść do Zakładu Poprawczego, lub więzienia. Byłem tym tak zafascynowany, że
gdybym tylko wtedy mógł iść do więzienia poszedłbym bez mrugnięcia okiem. Nie było to jednak
takie proste. Stało się moim przekleństwem, gdyż ciągle mi to wypominano. Zamknij się! Nie
odzywaj! Nie znasz życia bo nie siedziałeś. Można się zdenerwować? No można!
***
Oczywiście że moi nowi znajomi mi imponowali. Byli całkowitą odskocznią od rzeczywistości,
która nie była wcale taka ciekawa. Wszyscy się ich bali. Traktowali mnie jak równego.
Przynajmniej takie miałem wrażenie. Git Ludzie o których ciągle słyszałem byli dla mnie w swej
niezwykłości jak postaci z baśni idealnie pasującymi do świata moich mgielnych wyobraźni. Moich
fantazji. Właściwie to nawet nie wiem, który z tych światów był bardziej prawdziwy. Czy ten w

154
domu gdzie starałem się grać rolę Michała? Czy ten Michał w świecie nowych znajomych?
Zafascynowany dążeniem ku bajkowemu światu Git Ludzi, w towarzystwie Rudego psa. Zresztą!
Rudy mój pies, też czuł klimat. Chodził z Rudym łbem podniesionym do góry. Dumny jak paw
zupełnie jakby Brwinów należał do niego. Jego numerem pokazowym było szczekanie na wszystkie
jadące samochody i kobiety na rowerach. Żadna Kobieta jadąca na rowerze nie mogła spokojnie
minąć Rudego. Taki to był pies. Niestety moim numerem pokazowym stały się kradzieże z domu!
Wiedziałem, że w świecie moich rodziców i brata postępuję niewłaściwie, oraz że wreszcie
kradzieże zostaną zauważone i nie ujdzie mi to na sucho. Zaimponowanie jednak moim nowym
dużo starszym kolegom miało większą moc. Zwłaszcza, że w domu bywałem coraz rzadziej w
przeciwieństwie do towarzystwa, które mnie przyjęło takim jakim byłem i takim jakim być
chciałem. Ukradłem Mamie złoty pierścionek z nadzieją, iż znajomi będą zadowoleni i miałem
racje! Byłem niemal bohaterem dnia, byłem tym którego każdy chciał znać i co najważniejsze
obiecano mi naukę na Git człowieka. Nawet nie! Powiedziano mi, że już jestem Git człowiekiem
tylko muszę spełnić pewne warunki. Najpierw nauczą mnie jak porozumiewamy się między sobą i
pewnych zachowań głównie na Komisariacie Milicji Obywatelskiej, gdzie podstawą jest milczenie.
Ważne też jest abyś Grypsował, gdy będziesz miał pecha i cię zamkną. Nie martw się wszystkiego
cie nauczymy, a póki co sprzedamy złoto i opijemy twoje wkupne. Faktycznie było czym opijać, bo
złoto w tamtym czasie miało sporą wartość i łatwo było je sprzedać. Jako też jedenastoletni chłopak
poznałem tez kilku „paserów” i smak Alkoholu, oraz Papierosów. Wódka była obrzydliwa wręcz
wstrętnie odrzucająca, ale robiłem wszystko, żeby się nawet nie skrzywić. Małolat! Ale ty to jesteś
kozak. Pijesz jak stary. Nie jeden mógłby się od ciebie uczyć! Masz pij i polewano mi znowu.
Papieros był jeszcze gorszy od wódki zwłaszcza gdy pokazano mi jak się nim zaciągnąć. Niebyłym
w stanie odmówić niczego swoim kolegom, aby tylko im zaimponować. Dlatego nie rozumiałem
czemu kiedy poczułem się źle i wymiotowałem grzebano mi w kieszeniach zabierając resztę
pieniędzy. Próbowałem nawet stawiać opór, ale to na nic nie się zdało. Ktoś mnie po prostu pobił i
zostałem w tym miejscu sam we własnych rzygowinach i we krwi. Byłem bardzo pijany i bardzo
pobity. Nie wiem kto to zrobił biorąc pod uwagę, że niektórzy biesiadnicy byli w wieku moich
rodziców i nie wiem jak długo tam leżałem. Nie wiem nawet jak i kiedy dotarłem wreszcie do domu
i jak udało mi się zamaskować te wydarzenia. Wiem za to na pewno, że w momencie kiedy
właściwie bardzo poważnie zastanawiam się nad znaczeniem słowa samobójstwo i rodzice
dostrzegli brak złotego przedmiotu. Niestety też lekcja ta poszła na marne i wkrótce sytuacja się
powtórzyła! Wszystko za to zmieniło się w szkole! Zacząłem wagarować i kompletnie zaniedbałem
naukę stając się mistrzem pakowania w kłopoty. Wiecie, że ja dostrzegałem pewną barierę różnicy
między mną a rówieśnikami, tak! Zastanawiałem się nawet dlaczego? I nie mogłem pojąć co jest
tego przyczyną? Dlaczego Ja? Nagle wszystko zaczęło się kręcić przeciwko mnie i nie potrafiłem
tego zatrzymać. Może tylko miałem pewien sposób na złagodzenie poczucia inności.
Wykorzystując w tym celu moje fantazyjne marzeniowe umiejętności. Kosztem mniejszej lub
większej izolacji. Wiara może i przygasłaby się, ale w co i komu, przecież nie mogłem ufać nawet
sam sobie, a Bóg to od jakiegoś czasu było tylko puste słowo. Nie! Na pewno nie! To niemożliwe,
aby jedenastoletni, czy dwunastoletni chłopak potrafił kontemplować w tak dorosły sposób, ale
wiecie co? Byłem wówczas bardziej dojrzały, niż kiedykolwiek później w „pijanym świecie”. No!
Dojrzały to nie najlepsze słowo, ale tak blisko realnego świata na pewno.
***
( Stan Wojenny w Polsce i zima stulecia to dla nas młodych Ludzi czas dodatkowych
przedwczesnych ferii. Okropny mróz. Czołgi na ulicach. Żołnierze pokazujący nam karabiny
Kałasznikowa. Żołnierze tak! Zomowcy nie! Tych to nikt nie lubił. Nienawiść do Zomowców była
obowiązkowa i należała do dobrego wychowania każdego szanującego się Polaka. Żołnierzom
nosiliśmy herbatę w termosach, a Zomowcy bali się wyjść z samochodów. Nie bali się nas młodych,
choć my ich tak, ale bali się starych Ludzi którzy na nich pluli. Żołnierze to co innego, siedziałem

155
cały dzień w czołgu i popijaliśmy bimber, który podprowadziłem Ojcu. Taka Anegdotka.) ***
„Niestety” stan wojenny się skończył i zima stulecia też. Natomiast moje dorastanie dopiero się
rozpoczęło i miało tragiczne konsekwencje.
Zbliżający się koniec roku szkolnego szóstej klasy szkoły podstawowej nie zapowiadał się zbyt
dobrze. Był to rok 1983. prawie całkowicie zaniedbałem szkołę i frekwencja była fatalna. Miałem
więcej nieobecności, niż ktokolwiek inny i groziła mi nawet dwójka z zachowania i wychowania
fizycznego. Przerwy między lekcjami spędzałem za tzw. „Harcówką”, która nazwę swą
zawdzięczała nie odbywającym się za nią harcom, a spotkaniom kółka harcerzy wewnątrz budynku
i spotykałem się tam z amatorami palenia papierosów i moimi wcześniej opisywanymi znajomymi
opowiadającymi o Git Ludziach. Teraz imponowali mi oni jeszcze bardziej i imponowało mi to, że
bali się mnie nawet starsi koledzy. Za sprawa tych znajomości. Ja musiałem tylko uważać aby mój
brat Grześ nie dowiedział się o moich znajomościach, gdyż tego z kolei bałem się Ja!. Któregoś
dnia nie z potrzeby finansowej, a zainspirowany ciągłymi opowieściami starszych znajomych i
wręcz obsesyjną próbą dorównania im okradam dwoje nauczycieli podczas dwóch kolejnych lekcji
wyjmując pieniądze z portfeli leżących na biurku. Nikt mnie kompletnie nie podejrzewa o taki
czyn. Nie chłopaka z tak „dobrej” rodziny i takiego kruszynkę, który może ma problemy wieku
dorastania, ale to , to na pewno nie! Rewizja teczki szkolnej, której obowiązkowo poddawana jest
cała klasa. Wykazuje u mnie jedynie mniejsze zainteresowanie nauka niż boksem. Zawartość jej
bowiem ma tylko dwie rękawice bokserskie i nić więcej się nie zmieściło. Sprawę jednak zmienia
całkowicie fakt, że czynem tym zostaje obciążona dziewczyna będąca od niedawna uczennicą
naszej szkoły i klasy. Zmienia, bo tego nie przewidział mój kodeks „honorowy” i dziwne to wiem,
ale w jej obronie przyznaję się tych kradzieży. Niestety nie jest to tak naprawdę żadna okoliczność
łagodząca i Pani Dyrektor wzywa Milicje Obywatelska na którą z kolei ja nie mam zamiaru czekać
i uciekam. Sprawa wydaje mi się tak beznadziejnie trudna, że uciekam nie tylko ze szkoły, ale i z
domu na tzw. „Gigant”. Szwendam się zupełnie bez celu. Głodny, brudny i niewyspany. Oddałbym
wszystko, aby to odwrócić i być teraz w pokoju ze swym bratem. Widzę tylko w głowie czarną
dziurę i zero jakichkolwiek nadziei. Dla mnie świat się zawalił! Pije tanie wino ze starszymi
kolegami i odrywa mnie ten Alkohol chwilowo od rzeczywistości, ale szybko tez okazuje się, że
gdy brakuje Alkoholu i pieniędzy ja staje się tylko kłopotem. Nie! Nie czekam aż znowu zostanę
pobity, czy usłyszę jakiś przykry tekst uświadamiający mi, że tu jestem niechciany i idę w swoja
stronę. Czyli donikąd i bez celu. Spędzam jedną noc w piwnicy swojego bloku i rano kiedy rodzice
są w pracy, a brat w szkole korzystam z klucza zawieszonego na za pomocą sznurka na mojej szyi i
najadam się do syta w mieszkaniu, oraz kapię i przebieram. Wiem, że numer drugi raz nie przejdzie,
więc kradnę tacie paczkę papierosów i jakieś drobne z kieszeni spodni po czym żegnam się z
Rudym psem, który chętnie poszedłby ze mną i wybiegam z bloku jak wystrzelony z łuku. Jadę do
Warszawy pociągiem PKP i później kradnę śpiącemu mężczyźnie na Dworcu centralnym pełną
torbę podróżną. Kradnę torbę podróżną i tym razem czynie to z głodu! Niestety torba ta jest pełna
piwa i nic poza tym. Same butelki z piwem. Pociąg do którego wsiadam jest w kierunku Łodzi.
Mam nadzieje złapać tu trochę snu, bo jestem wyczerpany. Poza tym jestem tez w stanie
psychicznej desperacji. Nie mam niestety ciągle nic do jedzenia i postanawiam dobrać się do piwa z
torby podróżnej, którego nie mam pojęcia ile wypijam. Wiem na pewno, że pierwsze piwo zabrało
mnie do innego świata i sięgnąłem po drugie. Jestem zamknięty w ubikacji chowając się przed
konduktorem i resztą ludzkiej rasy. Niestety ktoś wreszcie miał dość dobijania się do ciągle
zajętego WC i powiadomił kierownika pociągu. Milicyjna Izba Dziecka Łódź Kaliska, gdzie
wylądowałem, to jedno z wielu przedsionków Polskiego narybku Kryminalnego i przechowalnia
trudnej młodzieży strzeżona przez Milicję Obywatelską. Jeżeli tez Prokurator, lub Sad dla
nieletnich nie zgłasza sprzeciwów to można stąd wyjść, tylko przez odbiór rodziców. Zostałem
ogolony do łysa i ubrany w pidżamę, której najmniejszy rozmiar był dwa razy większy od mojego.
Całe tez szczęście, że Milicjanci Profosi lubili piwo, którego miałem sporo w torbie podróżnej, gdy

156
zostałem zatrzymany. Dobrze, bo przynajmniej nie będę musiał się z tego tłumaczyć rodzicom i
zostałem kilka razy poczęstowany papierosem. Brak papierosa dawał mi się we znaki już wtedy i
miałbym małe szanse4 gdyby nie ten fakt. Szanse w losowaniu! Bo Milicyjna Izba dziecka była
pełna dzieciaków w różnym wieku i również oczekujących na wyrok i osadzenie w Zakładzie
Poprawczym. Zaś Milicjanci, aby mieć spokój wybierali od czasu do czasu kilka osób mniej
podpadniętych i częstowali papierosami. Milicjanci wypili mi piwo z torby i w rewanżu zostałem
kilka razy wybrany. Było mi tam mimo wszystko źle. To najprawdziwsze w świecie więzienie.
Kraty, druty kolczaste, żelazne drzwi z zasuwami i mundurowa obsługa! Chciałem żeby już ktoś po
mnie przyjechał. Liczyłem, że będzie to Tato. Pewnie, że bałem się reakcji Taty i prawie pewnego
manto, ale jak to Tato. Zrobi swoje i pewnie wypije gdzieś po drodze kielicha dając mi wszystko co
będę chciał. Stało się inaczej! Przyjechała Mamcia i widok krat, oraz moja Łysa głowa, pidżama i
całokształt podziałały na nią strasznie. Mamcia znów dostała jakiegoś ataku nerwicy i tym razem
wina była faktycznie moja. Mamcia nie mogła złapać powietrza i palce u rąk zrobiły się sztywne.
Masowałem je! Paraliżował mnie strach, oraz poczucie winy, ale w końcu przeszło i wróciliśmy do
domu. Mam prawie całą drogę nie chciała ze mną rozmawiać. Nie tak jak zawsze, ale mimo że było
to straszne , to może i lepiej, bo nie miałbym pojęcia co mówić. Całą tez drogę do domu patrzyłem
w okno pociągu, nic właściwie nie widząc. Umysł mój całkowicie zawiesił się w próżni wyssanej z
uczuć o nierozpoznawalnej treści. Pierwszy raz w życiu nie potrafiłem nawet marzyć, byłem
uśpiony emocjonalnie. Pierdole szkołę! Idę do wojska, oznajmił mój brat Grześ, gdy pijany Tato
znowu zaczął wyżywać się na mamie budząc nas w nocy. Mama która była niemal całkowitą
abstynentką również miała dość wyżywania się na niej Taty, gdzie ja i mój brat Grześ byliśmy tego
świadkami. Miałem nawet pretensje do brata, który był moim wsparciem w każdym calu, że nie
potrafi temu zaradzić. Zaradzić temu jednak zwyczajnie nie można było, tak jak i Tato nie mógł
powstrzymać się od wypicia Alkoholu. Zmiany więc nastąpiły jedna po drugiej. Najpierw zostałem
wyrzucony ze szkoły nr 2 i przeniesiony do warunkowo do szkoły nr 1. następnie zmarła Babcia. To
jest Mama Taty, która zamieszkiwała w ostatnim pokoju i tym samym zwolniła Mamcię z
obowiązku opieki nad sobą i znoszenia dalej katorgi bycia przy ciągle pijanym i agresywnym Tacie.
Co zrozumiałem dopiero po latach. Któregoś dnia podjechał pod blok samochód ciężarowy i
zabierając podstawowe rzeczy odjechał z Mamą i ze mną. Była to dla mnie strasznie trudna sytuacja
i wreszcie uzgodniliśmy z Mamą i bratem, że zostanę jednak w domu Taty. Oficjalnie ze względu
na szkołę, znajomych i przyzwyczajenia, oraz lepsze warunki, a o ile to też to była trochę moja
manipulacja. Wiecie! Mama wymagała i wszystko musiało być po dopinane na ostatni guzik. Tato
był ciągle pijany i byłem Panem samego siebie! Brat! No tak, był Grześ, ale praca, szkoła, praca,
szkoła i jeszcze treningi piłki nożnej. Nie był w stanie wiedzieć wszystkiego i też nie mał takiego
obowiązku. W nowej szkole niestety nie szło mi najlepiej i mimo że powtarzałem klasę szóstą.
Zaległości były właściwie nie do odrobienia. Kradzieże w poprzedniej szkole uszły mi prawie na
sucho, poza kuratorem, którym został mój Tato. Prawie, bo nie miałem ukończonego trzynastego
roku życia podczas dokonywania przestępstwa i przepisy nie pozwalały mnie inaczej ukarać, ale zła
opinia pozostała i wiek nie był żadna okolicznością łagodzącą w tym względzie. Nie mogło też być
nawet mowy o koncentracji w nauce skoro w wieku lat 14 – nastu znałem już prawie każdą „Metę”
w Brwinowie i bez mała w każdy dzień wolny od szkoły byłem pijany. Poznawałem beznadziejne
stany zwane kacem i pierwsze zbawienne działanie klina. Jurasek! Który był o dwa lata starszym
ode mnie kolegą. Był mi wtedy najlepszym kompanem od kieliszka i prawie bezustannie
załatwialiśmy w tym celu fundusze, planując każdy dzień wolny od szkoły obsesyjnym pijaństwem.
Często do utraty przytomności. Obsesyjnym kompanem tych dni stało się tez wymiotowanie. Było
ono wręcz moim utrapieniem, ale przynajmniej do jakiegoś momentu straciłem obsesje bycia
kryminalista Git człowiekiem. Jurasek był zupełnie innego pokroju człowiekiem i dobrze to na
mnie wpływało tym akurat względzie. Niestety naukę zaniedbałem niemal całkowicie i tylko cudem
otrzymałem cenzurkę do następnej klasy powtarzając wcześniej klasę szósta dwukrotnie. Rok 1985

157
znowu od Jesieni idą kolejne zmiany Ja od Września znowu zmieniam szkołę, a mój brat Grześ
idzie do Wojska. Obydwoje moi rodzice wzięli śluby z nowymi partnerami tyle, że Mama w
poszukiwaniu lepszego życia, a Tata kompana do kieliszka. Szkoła którą wybrałem to tzw SPZ
szkoła przystosowania społecznego. Krótko mówiąc jest to szkoła gdzie jednocześnie kończę szkołę
podstawową i nabywam prawo do wykonywania zawodu Murarz – Tynkarz. Żaden tam powód do
dumy, ale spieszy mi się do dorosłości i byłem tak uparty, że dano mi wolny wybór. Szkoła ta to
słynna budowlanka w Pruszkowie na ul. Promyka. Słynna! Bo uczęszczały do niej chyba wszystkie
asy z okolicznych szkół. Natomiast sama nasza klasa była doświadczalną częścią szkoły i jak się z
czasem okazało pierwsza i ostatnią w swym rodzaju. „ SPZ” pierwsza klasę rozpoczynało mas
około trzydziestu kilku. Kończyło mniej niż dziesięciu. Ci zaś którzy odpadli przenieśli papiery do
szkół w Placówkach wychowawczych i zakładach Poprawczych, tu „pozdrawiam” Sebastiana, oraz
wszystkich potomków „Barabasza” jak również „Masę”, który spowodował, że wszystkie dyskoteki
szkolne obstawione były zawodowymi „Bramkarzami”. Mimo, że chodził on do zupełnie innej
szkoły. Sam tez poziom nauki w naszej klasie pozostawiał wiele do życzenia. Dzięki temu przy
minimalnym wysiłku mogłem zachowywać zadowalającą średnią ocen, aby zaliczać kolejne
semestry, których ma być nawet mimo słabej frekwencji. Oczywiście, że poziom pozostałych klas
nie był wcale niski. O czym świadczył dumny napis złotymi literami nad drzwiami wejściowymi
„Technikum Budowlane im. Stanisława Staszica”. Tylko dzięki naszej klasie i poszczególnym
osobom reputacja szkoły była odrobinę nadszarpnięta! Przyjmując się do tej szkoły i wypełniając
rubrykę z zapytaniami o pochodzenie społeczne, mimo że jest ono inteligenckie wpisałem za radą
Ojca i brata Robotnicze. Takie to były czasy, że może lepiej na wszelki wypadek się nie wyróżniać.
Nijak miało si9ę to do rzeczywistości, bo i tak w szkole panowała ścisła hierarchia, której status
określała umiejętność posługiwania się pięściami! Dotyczyło to zwłaszcza klas pierwszych, gdzie
rozstrzyganie owych wątpliwości odbywało się na tzw. długich przerwach, lub poza szkołą w
przypadku większych wątpliwości. Może wydawać się to dziwne, ale cała budowana struktura
przestępczości w Pruszkowie odbywała się w podobny sposób. Kto lepiej bije w mordę ten ma
więcej do powiedzenia i na nic tu status społeczny, on nie był przydatny. Tak jak i nikt nie mógł
powstrzymać walki młodych Wilków o przetrwanie i prawo zabierania głosu. Ja! Nie byłem silny,
ani dobrze zbudowany. Wręcz chucherko, ale byłem nerwowy i szybki, więc jakoś sobie radziłem.
Choć przyznam szczerze, że większość takich bijatyk wygrywałem zwyczajnie ze strachu. Bałem
się oberwać. Wstydziłem się być gorszym i popychadłem, a już na pewno pośmiewiskiem. W
przypadku mojej urażonej dumy. Byłem zdolny do przekroczenia bardzo poważnie granic rozsądku.
Miałem też opinię osoby która nie unika bójek i dzięki temu część po prostu mnie unikała.
Faktycznie tu status społeczny mógł mieć jakiś wpływ, bo wiedziałem intuicyjnie kiedy i z kim
odpuścić. No i z kim lepiej trzymać. Unikano mnie też trochę ze względu na ogromne zapędy do
Alkoholu i agresji po jego spożyciu, oraz opowieści o ludziach, którzy mieli skłonności przestępcze
i już wtedy znani byli w tym półświatku! Mimo tez zakazów i protestów Dyrekcji szkoły obcinałem
głowę do łysa i miałem tatuaż na lewym przedramieniu i nadgarstku zrobiony przez starszych
kolegów. Tatuaż był nijaki, wręcz idiotyczny. Rozmazany tusz, ale w tamtych latach kojarzono to
tylko w jeden sposób, czyli ze światem kryminalnym. Niestety było również coraz więcej powodów
, które faktycznie świadczyły o moim zbliżaniu się w tym właśnie kierunku. Choć cały dwuletni
okres szkoły „Zawodowej” od strony nauki i frekwencji wyglądał tak. Weekend zaczynał się dla
mnie w Piątek po południu ale czasem żeby go przyspieszyć urywałem się z kilku ostatnich. Inaczej
sprawy miały się, gdy tego dnia wypadały praktyki na budowanym nowym osiedlu „Ceglana” w
Pruszkowie. Tutaj czasem Weekend trwał już od rana, gdy jako praktykujący pomocnik Murarzy
miałem wchodzące w zakres obowiązków zaopatrywanie ekipy w Alkohol i późniejszej jego
konsumpcji. Tak czy inaczej Weekend rozpoczynał się w Piątek rano, lub po południu i zawsze było
to równoznaczne z piciem Alkoholu. Nie miało żadnego znaczenia jaki był to Alkohol. Piwo, wino,
czy wódka. Znaczenie miała tylko ilość, czyli czym więcej tym lepiej nigdy bowiem nie było go

158
dotąd, aż nadto, a często go brakowało na moje ciągle wymiotowanie. Była to stała pozycja, która
była tak zwyczajna, ze przestałem się nad tym głębiej zastanawiać. Nie był to żaden problem.
Problemem za to było, gdy następnego dnia w Sobotę, tudzież w Niedzielę wypadało spotkanie z
Mamą, lub co gorsza jakaś rodzinna uroczystość. Wtedy czekały mnie męczarnie nie z tej ziemi.
Kace które bowiem już wtedy miewałem, miały gigantyczne znamiona i były tak psychicznie, jak i
fizycznie zabójcze. Byłem wówczas uwięziony we własnym cierpieniu i musiałem jednocześnie
odgrywać role Michała, którego wszyscy chcieli widzieć. Męczarnie były nie do zniesienia, ale
często nagrodą za wytrwałość były jakieś pieniądze od Mamy, które już w drodze powrotnej miały
swój przelicznik na paczkę papierosów i za resztę Alkohol. Dopiero tez po wypiciu kilku tzw.
klinów i porządnym wymiotowaniu wepchniętego na siłę rodzinnego obiadu zamieniałem się w
zupełnie innego Michała. Michała który nie tylko był duszą towarzystwa, ale wręcz wodzirejem
dowcipów, śmiesznych anegdot i życia „kulturalnego” Ferajny na Rynku Brwinowskiego Miasta.
Byłem też obrońcą słabszych i rozjemcą konfliktów, w które popadali moi rówieśnicy, również z
moimi starszymi kolegami. Miałem wrażenie bycia ważnym, lubianym i potrzebnym. Kimś kogo
każdy chce znać i najlepszym we wszystkich sprawach. Nawet w tych o których nie miałem
kompletnie pojęcia, albo znałem je tylko ze swoich marzeń. Czułem się bardzo silny i
niezastąpiony. Pewny siebie i o wzrastającym poczuciu własnej wartości, wraz z wypijanym
Alkoholem. Przy czym zawsze brakowało tego jednego kieliszka do pełnej satysfakcji. Nigdy też
wtedy, ani nigdy później w życiu nie udało mi się wypić tego brakującego Alkoholu. Nawet mimo
ogromnej wówczas tolerancji na Alkohol, większej niż kiedykolwiek! Prędzej przekraczałem pewna
granicę, niż ją osiągałem. Ciągle byłem jednak w trakcie poszukiwania jej i złotego środka.
Poszukiwania te kończyły się coraz częściej zjawiskiem utraty pamięci częściowej, lu nawet
całkowitej. Niestety takiej utracie pamięci towarzyszyły zawsze agresja i zachowania, których na
pewno normalnie bym się wstydził. Podbite oko. Rozcięte usta, oraz podarta koszulka cała we krwi,
były nieodzowna tego częścią. Poodbijane kostki dłoni, powybijane palce, czy rzygowiny na
spodniach zdarzały się również. Jednak zawsze byłem pewien, że to zwyczajny przypadek, który
więcej się nie powtórzy. Tak tez w dużym skrócie wyglądał mój weekend. Zresztą nie tylko mój, bo
Tato ze swoją druga żoną Teresą upijali się w domowych pieleszach czyniąc z domu miejsce
koniecznego pobytu. Każdy nawet najdłuższy weekend kiedyś się kończy i razem z Poniedziałkiem
wracają obowiązki. Poniedziałki dla mnie były istnym koszmarem. To znaczy nie zawsze i nie od
razu, bo czasem kaca rano nie miałem, że tak powiem w pełnym jego wymiarze. Po prostu dlatego,
że byłem jeszcze dobrze pijany i wypita szklanka wody na śniadanie potęgowała ten stan. Nie!
Dobrze to się nie czułem, ale miałem humorek i dowcipkowałem w drodze do szkoły. W pociągu i
później pieszy kawałek. Odpalałem papierosa od papierosa i z każdym „sztachnięciem” dopadały
mnie narastające odruchy wymiotne i mój entuzjazm gasł jak wypalona świeczka. Wypijana duża
ilość wody z kranu w szkolnej toalecie zwiastowała zbliżające się objawy odstawienia w mocno
nieprzyjemny sposób. Pierwsze zaś lekcje powstrzymywałem się od odruchów wymiotnych z
uczuciem połkniętego trzonka od łopaty harcerskiej razem z rączką. Nauczyciele przymykali ok na
pozycję mojej głowy wtulonej w ręce na szkolnej ławie, pogrążonej w półśnie. Może dlatego, że
nawet w tym stanie potrafiłem słuchać i korzystałem ze swej pamięci, a może po prostu dlatego, iz
się litowali, tego nie wiem!? Ale wiem, że z każdą sekundą czułem się gorzej! Papierosy wypalane
w przerwach w szkolnej toalecie, lub przed szkołą pogarszały ten stan jeszcze bardziej, ale
uzależnienie od nikotyny było zbyt silne, żeby tego nie robić. Zresztą nawet nie dopuszczałem
takiej myśli! Cały czas czułem te łopatę w gardle i żołądku. Miałem gorące czoło i twarz co mogło
oznaczać gorączkę. Strasznie się pociłem, ale najgorzej pociły mi się dłonie, były one niemal
bezustannie mokre. Oczy zaś siła powstrzymywałem od zamknięcia się, gdzie wyciekała z nich
dziwna tłusta i lepiąca substancja. Koniec lekcji w Poniedziałek był zbawieniem, ale nie oznaczał
on końca męczarni, której ciąg dalszy odbywał się w domu. W moim pokoju do którego wróciłem
po śmierci Babci. Te cztery ściany były jedynym świadkiem znoszonych przeze mnie męczarni.

159
Choć słyszeć nie mogły odczuwalnej bezradności objawiającej się tak szybkim biciem serca, że aż
dudniło w mej głowie sprawiając ból. Tato i Teresa mój dziwny spokój odbierali jako dobry znak.
Lecząc podobne objawy w sonie znany, aczkolwiek wiadomy sposób. Miałem własny sposób na ich
natarczywość po nadmiernym „Leczeniu”. Kładłem książkę przy łóżku. Syn się uczy! Nie
przeszkadzać! No i wszyscy mieliśmy swoje! Ja święty spokój! Tato i Teresa komfort „leczenia”, a
Rudy mój pies otwarte drzwi na każde szczeknięcie i wolna drogę na dworek. Brwinów należał do
niego, był to bowiem taki sam włóczykij jak Ja. Tyle, że on nie miał kaca! Wtorek rano budząc się z
bardziej koszmarnego letargu, niż snu. Pościel i pidżamę miałem mokrą. Szybka kąpiel i gorąca
woda w wannie tylko pogarszały sytuację całkowicie odbierając apetyt. Szklanka wody, lub herbaty
i papieros to jedyne śniadanie w towarzystwie odruchów wymiotnych i nienasilającej się biegunki,
której skutki uboczne wyczuwalne były jeszcze długo po moim wyjściu do szkoły. Miałem
wrażenie, że zaczynają mi nerwowo drżeć nogi, a dłonie to już drżały mi chyba zawsze i zawsze,
aż się lepiły od potu, który w połączeniu z dymem nikotyny barwił palce na kolor żółty i potwornie
śmierdziały przypominając zużyty filtr papierosa, lub „fifkę”. Odruchy wymiotne były tak silne, ze
miałem problemy z mową i głębszym wciągnięciu powietrza w płuca. Powietrza! Dymu papierosa,
ale te paliłem z konieczności zajęcia czymś trzęsących się dłoni, których się wstydziłem. Właściwie
cały dzień w szkole bliźniaczo przypominał Poniedziałek i musiałem go po prostu przetrwać.
Najgorsze było to potworne uczucie połkniętego trzonka od łopatki w gardle i żołądku, oraz
zmiennie dopadające mnie uczucia chłodu i gorąca. Zmuszało mnie do pewnej izolacji od
rówieśników. Byłem trochę z boku zamyślony i znów dużo marzyłem, ale dla mnie było to
normalne! Taki świat sobie stworzyłem. Taki świat miałem i był on nieodzowną częścią mnie!
Pomagał mi on też przetrwać najgorsze dni, gdyż skutecznie odstraszałem od siebie osoby
niewygodne opowiadając wymyślone, lub zasłyszane historie przesłuchań Milicyjnych, lub o
niesamowitych Git Ludziach, którzy wraz z wiekiem imponowali mi coraz bardziej. Nie! Raczej
wtorki były strasznie uciążliwe, a wieczorny sen zbawieniem od strasznie długiego męczącego dnia.
Jakość snu niestety byle jaka. Jednak zawsze to sen i regeneracja mózgu! Ciała zresztą też! O czym
mogła świadczyć pościel mokrzusieńka od potu. Potu gęstego, tłustego i śmierdzącego, gdy
odruchowo się odkrywałem, natychmiast było mi zimno, ale sam ranek przynosił trochę zmiany na
lepsze. Środa bowiem przynosiła pewna ulgę objawiającą się potrzebą śniadania. Jadłem bardziej
oczami niż ustami i wszystko stawało mi w gardle, ale jednak koniec , końców śniadanie zjadałem.
Cały dzień w szkole cieszyłem się doznawaną ulgą, ale ciągle nie był to ten stan w którym byłem
„sobą”. Na pewno wracał apetyt, bo powrót ze szkoły rozpoczynałem obfitym obiadem. Choć
ciągle czułem jakąś kluchę w gardle i topornie to szło, ale jednak! Czułem też potrzebę zwiedzania
Brwinowskich zakamarków, gdzie zbierali się rówieśnicy i robiłem bezcelowy obchód Rynku
Miasta w towarzystwie Rudego psa. Kolację jadłem już naprawdę porządną i uwielbiałem jak Tato
robił jajecznicę z boczkiem i kiełbasą. Swój pokazowy numer, albo kiełbasę z kaszanką na gorąco,
którą jadłem z musztardą i świeżutkim chlebem. Sen w środy miałem już naprawdę lżejszy i to do
tego stopnia, że w Czwartek rano zrywałem się o wiele wcześniej. Tak! Czwartek z cała pewnością
to był mój dzień. Czwartek był zbawienny, może nawet uświęcony. Czwartek rano przynosił taka
ulgę, ze siły witalne kipiały napływem dobrej energii! Jadłem wreszcie obfite śniadanie z apetytem.
Po wcześniejszej kąpieli, bez obawy, że serce wyskoczy mi z klatki piersiowej. Droga do szkoły
stawała się w czwartki nie,mal atrakcyjna. Szarmancko z wielkim gestem częstowałem papierosami
i przypalałem je informując gestykulując świat o dobrym humorze. Już na stacji PKP Brwinów, ale i
w pociągu, oraz podczas krótkiej pieszej drogi do szkoły budowlanej tryskałem radością sypiąc
dowcipami jak wodzirej koleżeństwa. Nadrabiałem tego dnia wszystko co tylko można było
nadrobić. Rozmowy z kolegami, stopnie w szkole wykazując się duża aktywnością podrywając
dziewczyny na przerwach, oraz dbając o utrzymanie swego miejsca w hierarchii młodzieżowego
jestestwa. Gdy moja energia tego dnia przenosiła się ze szkoły do domu zamieniałem się w super
Michała. Sprzątałem pokój, zagadywałem Ojca i Teresę. Oferowałem swoja pomoc. Chętnie

160
szedłem po zakupy, wyrzucałem śmieci i starałem się wykazać dobrą wolą, która musiała być
zauważona. Czwartek przeważał optymistycznymi myślami i planami na przyszłość. Wierzyłem w
te plany do tego stopnia, że podnosiły moje poczucie własnej wartości. Nawet jeżeli planowanie te
oparte było moim fantazyjnym, marzeniowym, oraz życzeniowym tokiem myślenia. W czwartek
nie mogłem spać, bo moja aktywność emocjonalna nabierała takiego rozpędu, iż prędkość myśli nie
pozwalała się wyciszyć. Piątek od samego rana to już zupełnie inna historia! Piątek zwiastował
wyczekiwany weekend i wszystko robiłem dużo szybciej niecierpliwiąc się, kiedy będzie już
popołudnie. Piątek był dniem, w którym bardzo poważnie trenowałem swoja inteligencje.
Dokładnym planowaniem Weekendu. Musiałem go zaplanować tak, abym miał pieniądze na
Alkohol i komfort jego spożycia. Abym spełnił wszystkie obowiązki wobec rodziny i mógł
spokojnie sobie pic. Musiałem zaplanować Weekend uwzględniając najdrobniejsze szczegóły i
planowanie tego zabierało mi tyle energii, nie starczało jej na nic innego. Jedno było pewne! Czym
szybciej tym lepiej! Poza tym w pijanym świecie byłem nie tylko bardziej odważny, podrywałem
dziewczyny, byłem duszą towarzystwa i po prostu byłem cool, ale czekał mnie tam mój zupełnie
inny świat. Świat Ludzi którzy rozumieli mnie pod każdym względem, świat Ferajny Rynku
Brwinowskiego Miasta. Świat GIT Ludzi! Opowieści o nich które nie miały końca i stawały się
moim dążeniem do celu. Tak! Zdawałem sobie sprawę z tego jak bardzo świat ten różnił się od
świata mojej rodziny i przekazywanych mi wartości. Toczyła się we mnie walka dokonania wyboru.
Nie macie pojęcia jak bardzo fascynowały mnie opowieści rodem z Ojca Chrzestnego. O
niezwykłych przestępcach i ich wyczynach. Przyznam też szczerze, ze akurat Pruszków i miasto
słynnej bandy Barabasza, było naprawdę pełne takich legendarnych postaci świata przestępczego i
towarzyszącej temu niezwykłości, bardzo zbliżonej do moich fantazji, bardziej niż cokolwiek
innego. Tak w przybliżeniu wyglądał mój dwuletni okres uczęszczania do szkoły zawodowego
przysposobienia w Pruszkowie na ulicy Promyka. Co w tym czasie działo się w domu ? To ju
zupełnie inna sprawa! Dlaczego nie mieszkałem z Mama już wiecie. Tato wymagał mniej i dużo
łatwiej było nim manipulować. Tylko mój brat Grześ, ten tak, czułem do niego większy respekt niż
do ciągle pijanego Taty i bardzo trudno było mi go okłamać. Był to też jedyny kontakt Mamy z tym
co działo się w domu Taty i mogło mieć jakiś wpływ na mnie. Mama mimo wielokrotnych próśb
spotykała się z dużą niechęcią Ojca. Może nawet agresją i urażona chora duma. Która była mi
nawet bardziej wygodna niż zdrowe kontakty. Zawziętość Taty, którą niestety w dużym stopniu
odziedziczyłem. Gwarantowała mi fakt taki, że moje kłamstwa nigdy nie ujrzą światła dziennego.
Zwłaszcza teraz kiedy mój brat odbywał Zasadniczą Służbę Wojskową. Tydzień mojej nieobecności
w domu często nawet nie zostawał zauważony, a nawet jeśli to co? Mamie mówiłem, że byłem w
domu Taty i wszystko jest w porządku. Tacie zaś mówiłem, że byłem u Mamy i bez większego
wysiłku uchodziło mi to na sucho. Wydać się to nie mogło, bo niby jak? Przecież mój brat Grześ
będąc w Wojsku nie mógł wiedzieć o moich kłamstwach. Poza tym jego nieobecność w domu była
wykorzystywana również przez Ojca i jego żonę Teresę. Grześ był bowiem takim hamulcem, który
ich powstrzymywał. Nie wiem krępowali się go, wstydzili? Może czuli respekt? Trudno
powiedzieć, ale tak było. Zabrakło brata i hulaj dusza monopol otwarty. Jedno wiem na pewno.
Wiem, że mój Tato bardzo mnie Kochał. To pewne! Okazywał to jak tylko mógł i umiał. Miałem tez
wszystko czego nie miały inne dzieciaki. Biedy nigdy nie zaznałem. Moi rodzice byli bardzo
uczciwi i jeszcze bardziej pracowici, co gwarantowało mi wszystko czego potrzebowałem pod
względem finansowym. Tato pracował w Wojskowości jako pracownik „WAT”. Czyli Cywilny
pracownik Wojskowej Akademii Technicznej, i mimo że jego poligonem był głównie plac budowy
Wojskowych obiektów mieliśmy z tego dużo korzyści. Sklepy tamtych czasów miały puste półki i
prawie wszystko było na kartki. Wojsko zaś i jego pracownicy mieli w tym względzie duży
przywilej. Korzystałem tez z wielu Kolonii Letnich i Zimowisk, które Wojsko organizowało dla
dzieci swych pracowników. Naprawdę wieloma rzeczami mógłbym się po prostu chwalić bez
końca. Pochodzę z bardzo szanowanej i licznej rodziny. Tak ze strony Taty jak i Mamy z której

161
zawdzięczam bardzo bogate dzieciństwo. Jedna tylko rzecz wkradła się do naszego domu. Alkohol
zdominował wszystko! Wszystko, ale nie wszystkich! Dotyczy to głownie Taty i jego drugiej żony
Teresy, no i wreszcie mnie samego. Właściwie to gdyby nie Alkohol, miałbym wspaniałe życie.
Naszpikowane kulturą i dobrym wychowaniem, to znaczy tak mi się przynajmniej wydaje. Byłbym
tez niesprawiedliwy gdybym powiedział, ze druga zona Taty nie dbała o dom. Zawsze było
ugotowane i poprane. Inne rzeczy to różnie. Ja w każdym razie ani głodny, ani brudny nie byłem.
No chyba, że wiecie! „ podarta i pokrwawiona koszulka, oraz obrzygane spodnie”. Każda impreza
w naszym domu kończyła się tak samo. Imieniny, urodziny, święta, tudzież bez specjalnej okazji,
czasem nawet codziennie. Kiedy wszyscy goście opuszczali nasz dom u nas dopiero wtedy
zaczynała się „komedia”. Teresa dostawała jakby zwolnionych obrotów, przy tym bełkocząc coraz
głośniejszym tonem gasiła papierosa w talerzu zamiast popielniczce pełnej po brzegi górą
dymiących się niedopałków. Teresa wreszcie zaczynała się wręcz wydzierać prowadząc
konwersację z pijanym, wulgarnym i agresywnym Ojcem. Oni nie rozmawiali, każde mówiło sobie.
I nakręcali się wzajemnie wyzwiskami. Zgodni byli tylko co do jednego, że od czasu do czasu
trzeba napełnić kieliszki. Przy czym żadne z nich nie potrafiło nalewając trafić tak, żeby nie
pozalewać obrusu na stole. Który i tak przypominał już gnój. Zawsze w którymś momencie agresja
Teresy i Ojca nabierała takiego impetu, ze przechodzili do wzajemnych rękoczynów. Pierwsze
starcie zawsze wygrywał Tato i Teresa z podbitym okiem i ustami pełnymi krwi zostawała na
chwilę wyłączona. Pamiętam, że bardzo dziękowałem wówczas Bogu za to, iż to Teresa, a nie
Mama. Poważnie byłem mu wdzięczny. Przychodził wtedy moment ciszy przed burzą i gdy Tato
najchętniej poszedłby spać Teresa zaczynała wydzierać się wniebogłosy. Dużym skrótem będzie
jak powiem, że trwało takie wydzieranie się do czwartej, piątej rano. Poważnie kończyło się kiedy
już dosłownie brakowało jej sił i bełkocząc zasypiała z przypalonym papierosem mając, każdy włos
w inna stronę niczym bajkowa Baba Jaga. Próbowałem kiedyś rano zdesperowany rozmawiać o tym
z sąsiadka, ale mamy dobrych sąsiadów, każdy twardo spał. Dziwi tylko fakt, że gdy pierdnąłem
głośniej w drugim końcu Brwinowa, był to temat sąsiedzkich plot na tydzień. Tego Tornada nikt nie
słyszał i miałem takie wrażenie jakby to mnie wszyscy winili. Tato z Teresą już po godzinie, czy
dwóch snu leczyli kaca i sprzątali mieszkanie. W ogóle tematu nie było. Jedynym dowodem była
poobijana twarz Teresy, ale gdy tylko wstałem wciskano mi pieniądze do reki jako łapówkę, której
trudno było nie przyjąć, i że tak powiem do następnego razu. Nie będzie przesadą, gdy powiem, że
od kiedy mój brat Grześ poszedł do Wojska takie zachowanie Teresy i Ojca było normą. Pewnie, że
próbowałem z nim o tym rozmawiać, gdy był na przepustkach, ale chyba mi nie wierzył. Poza tym
Teresa w jego obecności była zupełnie inna. Za to z kolei Ja ciągle pakowałem się w kłopoty, nie!
Chyba Brat mi nie wierzył poza tym co mógłby zrobić, nic! Postanowiłem nigdy więcej z nikim o
tym nie rozmawiać nawet z bratem! Choć liczyłem na to, że Teresa kiedyś się zapomni i mój brat
Grześ się przekona. Kurcze zależało mi na tym, to mój jedyny brat był dla mnie ważny! Tak
wreszcie się stało, choć nie wiem, czy zadecydował o tym przypadek? Czy intuicja brata? Były to
chyba Święta Wielkiej Nocy 1986 mój brat Grześ musiał podzielić przepustkę między dom, swoje
sprawy i dziewczynę. Wreszcie odbywało się odprawianie brat suto zakrapianą wieczerzą. Owe
zakrapianie to oczywiście element konieczny dla Ojca i Teresy. Wiedziałem dokładnie kiedy Teresa
zamieni się w człowieka upadłego, od sawuar wiwru do zezwierzęcenia. Znałem te zachowania na
pamięć. Ich schemat był zawsze identyczny. Teresa już prawie zaczynała swój pijany kult
bulgotania na cały głos i gasiła papierosy w sałatce, a nie w popielniczce, ale jakoś
powstrzymywała się w ostatniej chwili. Poważnie! Obecność brata tak na nią działała stawiając
mnie w trudnej sytuacji. Jeszcze jeden rozchodniaczek i jeszcze jeden Teresa bulgocze już prawie
nosem w talerzu, ale nic więcej i mimo że kłócą się delikatnie z usypiającym Tatą powiedzmy
zachowują normy. Kiedy mój brat Grześ w pełnym umundurowaniu wychodzi z domu i udaje się w
kierunku stacji PKP, aby wrócić do Jednostki mija dosłownie kilka minut i Teresa zaczyna
wydzierać się na wniebogłosy. Mówię wam takiego ognia jeszcze nie dała nigdy i właśnie

162
rozpoczyna się seria rzutów talerzami w Tatę, który zerwał się krokiem bokserskim, gdy usłyszałem
delikatne pukanie do drzwi. Mogłem się przesłyszeć już się tak zdarzało. Otworzyłem więc drzwi
nieśmiało i bardzo powoli, a tym samym bezgłośnie. W progu stał mój brat Grześ z palcem na
ustach. Obaj weszliśmy do środkowego pokoju i nie zapalając nawet światła czekaliśmy na dalszy
rozwój wydarzeń. Teresa tym razem mnie nie zawiodła dała takie przedstawienie jakiego dawno nie
było. Był boks leciały talerze. Było wydzieranie się wniebogłosy i typowy tylko dla pijanych kobiet
bełkot wulgaryzmów. Brat w końcu nie wytrzymał i poszedł do nich do pokoju, ale Ja wiedziałem,
że Teresy nic nie jest już w stanie zatrzymać. Teraz miałem satysfakcję, bo mój brat znał już prawdę
i wreszcie mi uwierzył, kiedy Teresa obrywała byłem też bardzo szczęśliwy, że to nie Mama i mogli
się nawet pozabijać. Miałem to gdzieś. Niestety było to bliskie prawdy, ale mój brat Grześ tego nie
widział. Wrócił do swojej Jednostki Wojskowej, Ja zostałem! Zaciągnąłem Teresę do środkowego
pokoju. Musiałem, bo naprawdę przesadzali. Tak mi podpowiadał mój instynkt! Działałem
mechanicznie i właściwie wszystko działo się samo! Teresa w jednym pokoju! Tato w drugim!
Pozamykałem drzwi i dosłownie na wymiarowy rozcież rąk trzymałem klamki. Dosłownie! Stałem
w przedpokoju i trzymałem klamki, ażeby zapobiec większej tragedii podczas pijanego szału.
Kompletnie nie przejmowali się mną, ich oczy były bardziej zwierzęce, niż ludzkie i tylko tak
mogłem zapobiec, żeby się nie pozagryzali. Żadne też nie chciało ustąpić. Szarpali za klamki.
Wyzywali się. Straszyli, ubliżali sobie! Porównać to tylko można do dwóch agresywnych wielkich
psów szkolonych do walki i zaszczutych na siebie wzajemnie, podczas czekania na starcie w dwóch
odrębnych pokojach. Drzwi oddzielające pokoje w blokach niestety nie są pancerne i ze stali. Są z
jakiegoś lekkiego tworzywa sztucznego i osiatkowanej szyby. Jedna i druga szyba trzasnęła krusząc
się w drobne kawałki. Ja przestraszony dosłownie odskoczyłem i trzymać ich już nie było sensu.
Zresztą nawet nie chciałem już tego robić. Teresa dostała tak potężny cios w usta, że wargi
popękały dosłownie wzdłuż. Po czym opryskała ściany krwią i nieprzytomna padła bez ruchu
prosto w drobinki potłuczonego szkła. Tato następny cios wyprowadził w powietrze i runął obok
Teresy, tarzając się w szklanej drobinie. Kaleczyli sobie tymi drobinkami nawet twarze i wszystko
było we krwi! Wszystko włącznie ze mną! Nie wiem ile trwała ta walka, ale widziałem to jak w
zwolnionym tempie. Pamiętam dosłownie każdy szczegół. Najlepsze jednak zaczęło się, kiedy
oboje zdołali wygrzebać się z pozycji leżącej i posadzili tyłki na fotelach. Oczywiście pierwsza
czynność to szukanie pełnych kieliszków z wódką. Kto ma butelkę ten górą! Teresa każdy włos ma
w inna stronę i głowę zdobiona kawałkami bigosu. Usta całe w czarnych krwawych strupach
zdobionych dymiącym się papierosem i drobiny szkła chyba wszędzie. Jest zupełnie bez kontaktu.
Kompletnie w innym świecie. Poszarpane od szkła pończochy zwisają na nogach pomieszane
razem z drobinami szkieł, krwi i wszystkich napojów, które były na stole, a Ta zaczyna wydzierać
się wniebogłosy jak opętana przez Szatana. Brzmi to trochę jak bulgotanie, ale za to bardzo
złowrogie i pełne nienawistnej Agresji. Tato próbuje ja uspokajać. Częstuje wódką, papierosem i
prosi żeby przestała, a Ta znowu nic, a nawet drze się jeszcze gorzej. Jest godzina piata rano i Tato
w swej bezsilności klęka i błaga Ją. Teresa błagam cię. Błagam cię idź spać. Proszę cię nade
wszystko! Teresa jednak czując triumf drze się jeszcze głośniej. Ja ! Myślałem sobie wtedy dobrze
mu tak! To za to co zrobiłeś bezbronnej, trzeźwej mamie. Myślałem tak i uciekałem w swój świat
myślami. Do swoich marzeń najgłębiej jak się dało, bo tu nie mogłem zrobić już nic. Teraz bardzo
chciałem dorównać moim starszym znajomym. Dla nich niewidzialny nie byłem! Jeszcze nie!
Dopuścić do tego też nie chciałem i nie chciałem być mięczakiem! Poszedłem do łazienki, wyjąłem
żyletkę z maszynki do golenia Ojca i dawaj! Dawaj ciąć się na lewym przedramieniu. Łatwiej
powiedzieć, niż zrobić. Mało, że rękę te miałem bardzo chudziutką, to panicznie bałem się bólu.
Koledzy niby mi tłumaczyli kiedyś jak to się robi, ale na nic się to zdało w praktyce. Porysowałem
całą rękę, jak po zrywaniu agrestu i tyle! Wreszcie postanowiłem się skoncentrować i udowodnić,
że mięczakiem nie jestem. Zamknąłem oczy i trach! Słabo! Jeszcze raz ! Słabo! Trzecim razem też
trafiłem w to samo miejsce co poprzednio nie było to takie duże jak u moich kolegów, ale i tak o

163
mało nie po fajdałem się z bólu, a już na pewno wpadłem w panikę. Trzymałem się za ręke i
skakałem z bólu na pietach. Starczy, teraz już starczy! Więcej nic nie robię! Bać się tez nie
musiałem, że ktoś mnie usłyszy, bo Ojciec ledwo się kiwał przy stole, a Teresa piała tak jakby ją
rozrywano na kawałki. Obandażowałem sobie rękę. Wyszedłem z łazienki i ukradłem Tacie z
kieszeni kurtki paczkę papierosów, oraz jakieś drobne, które wiedziałem z góry, że przeznaczę na
Alkohol. Alkohol, który wypije w towarzystwie Brwinowskiej Ferajny na Rynku miasta i pokażę
jaki ze mnie twardziel odwijając bandaże z ręki. Suma summarum i tak wyszło na to, że się tylko
porysowałem, ale zawsze to coś! Byłem jednym z nich! Nie dlatego jednak, że się pociąłem, choć
chciałem w to wierzyć, ale bardziej ze względu na pieniądze ukradzione Ojcu i stawiany przeze
mnie Alkohol. Tak czy siak, wszyscy klepali mnie po plecach. To znaczy do czasu, bo gdy byli już
mocno wstawieni każdy poszedł w swoja stronę! Niestety ja nie wiedziałem, która strona jest
moja!? Idę do stacji PKP ze świadomością brakujących tych kilku kieliszków w organizmie.
Wsiadam do pociągu, gdzie ludzie przyglądają się mojej ręce ociekającej krwią, której stróżka
wypływa z pozbawionej bandażu rany. Wysiadam na stacji Milanówek i ściągam śpiącemu
człowiekowi na ławce peronu zegarek, kilka metrów dalej zostaje powalony na ziemie. Następnie
kuty w kajdanki przez Milicjantów. Okazało si , że drzemiący pijaczek został wykorzystany jako
przynęta. Niestety nie chciał zeznawać przeciwko mnie. Mnie nikt nie okradł, a zegarek mu dałem,
powtarzał w kółko okazując przy tym spora pogardę Milicjantom. Facet trafił do Izby Wytrzeźwień.
Ja na komendę MO ( Milicji Obywatelskiej) w Milanówku. Pokazano mi listę około dwudziestu
włamań na terenie Milanówka i kazano przyznać się do połowy z nich. Przy czym obojętnie
których. Mogę sobie wybrać! Odmówiłem! Powiedziałem, że do niczego nie będę się przyznawał,
bo jestem niewinny. Wiemy, że jesteś niewinny, ale masz się przyznać i dosłownie w tym momencie
oberwałem otwarta dłonią w ucho! Nie wiem co mi się stało w środku głowy, ale jakby się coś
odkleiło i ból który poczułem sprawił, że aż wyłem w cierpieniu. Było to precyzyjne, wyuczone
uderzenie! Zadawane od tyłu siedzącemu na krześle znienacka na rozluźnionym karku. Przy czym
wyrządzano w ten sposób krzywdę na całe życie! Słuchu nie straciłem, ale ból był po prostu nie do
opisania. Gówno podpiszę. Dostałem wręcz szału. Mogę nasrać na ten papier! Następnych kilka
godzin byłem rzucany za włosy po całym pokoju przesłuchań. Ponieważ jednak było to meczące
zajęcie Milicjanci zmieniali się co parę minut. Każdy jednak informował mnie, ze będę bity tak
długo, aż się nie przyznam do połowy przedstawionych mi włamań. Faktycznie tez nie robiono mi
choć jednego śladu, byłem po prostu rzucany po pokoju za włosy, których duża część zostawała w
ręku Milicjantów. Kazano mi co jakiś czas pić wodę i broniono dostępu do ubikacji. Kazano mi
usiąść wygodnie na krześle z oparciem. Nogi razem i ręce na kolanach, po czym kazano mi lekko
unieść tyłek i zabierano mi krzesło. Musiałem trwać w takiej pozycji, bo gdy upadałem z
wyczerpania, od razu byłem kopany po nerkach, lub genitaliach, gdy udało mi się jakoś rękoma
osłonić nerki. Wielogodzinne przesłuchanie tak mnie wyczerpało, że w ogóle przestałem się bronić.
Wtedy Milicjanci kazali mi pić wodę i wracali do rzutów o ścianę za włosy i znów kazano mi
wygodnie siadać, oprzeć się i trwać po zabraniu krzesła w bolesnej pozycji. Żmudna, ciężka praca
Milicji Obywatelskiej trwała z małymi przerwami na zmianę około dwudziestu godzin. Potem
zawieziono mnie do Milicyjnej Izby Dziecka w Warszawie celem przenocowania. Trzeba
zrozumieć Milicjantów. Musieli złapać oddech, iść do domu przywitać się z rodzinami. No, a Ja
wreszcie mogłem zrobić siku. Z powrotem zabrano mnie jednak jeszcze przed śniadaniem, żebym
nie nabrał zbytnio sił. Milicjanci to co innego, byli gotowi zacząć cały proceder od nowa! Najpierw
w repertuarze rzut o ścianę za włosy, był to niemal konkurs. Kto dalej! Następnie usiądź wygodnie,
oprzyjsię plecami o oparcie. Nogi razem, kolano do kolana, ręce na kolana. No i tyłek w górę i
krzesełko wyjeżdżało zabrane wprawnym ruchem Milicjanta. Trwało to tym razem dużo krócej niż
poprzednio, ale nie wiem ile. Wiem tylko, że w którymś momencie uznano za bezcelowe dalsze
przesłuchanie. Nie! Żaden ze mnie kozak! Po prostu byłem nieletni i dopatrzyli się, że mój Tato
pracuje dla Wojskowej Akademii Technicznej. Gdy już wiedziałem, że mnie puszczą i adrenalina

164
mięła, okazało się, że prawie nie mogę stać o własnych siłach na obolałych nogach. Zresztą bolały
mnie nie tylko nogi, ale dosłownie wszystko i wiecie co? Milicjanci byli tak uprzejmi, że odwieźli
mnie do domu. Zrobili też co prawda spory bałaganu domu przy przeszukaniu w obecności Teresy,
ale od razu mnie zwolnili, gdy nic nie znaleźli. Pamiętam, że nie mogłem w swych myślach z
podziwu, jak można wyrwać komuś tyle włosów z głowy, i że tyle jeszcze zostało. Poza tym
mogłem podpisać się z całą pewnością pod taka opinią o Milicji Obywatelskiej i funkcjonariuszach
„UB”, że nie robią podczas przesłuchania jednego śladu, ale za to potrafią zrobić krzywdę na całe
życie. Przyznaje szczerze! To byli specjaliści.
Lato 1986, są to przepiękne dni. Niezwykle gorących wakacji i moje szesnaste urodziny, gdy drogę
zajeżdża mi Nyska Milicji Obywatelskiej. Kompletnie nie mam pojęcia o co chodzi, ale wiecie!
„Znajdźcie nam człowieka, a my znajdziemy na niego paragraf”. Siedzę w pokoju przesłuchań na
krześle, a plecami do mnie chłopak o imieniu Adam. Tak! Michał przyniósł mi do sprzedania złote
monety, dolary i telewizor 149, przy czym powiedział, że dokonał włamania przy ulicy
Pszczelińskiej. Wszystko to było tym dziwniejsze, że o ile faktycznie, byli to moi sąsiedzi z bloku
obok mojego, to od roku na podstawie zeznań tego samego Adama siedziała już w Wiezieniu dwóch
chłopaków. Jeden z nich był synem bardzo znanego Lekarza Chirurga z Brwinowa i to mogło być
pies pogrzebany. Byłem nieletni i moje przyznanie się do winy bardzo pomogłoby synowi Lekarza.
Zaś mnie zbytnio kara była nie dotknęła. Widzę to tylko w ten sposób. Sprawa była dość znana w
naszym mieście i nie-mam innego wytłumaczenia. Adam! No cóż, był lekko upośledzony. Mówił to
co mu kazano przy użyciu bardzo przekonujących argumentów. Ja! Byłem niewinny, ale kogo to
obchodziło? Liczył się papier i zeznania. „Jak się nie przyznasz teraz, to za piętnaście minut z
zegarkiem w reku, przyznasz się do zabicia Kennedy – ego”. Takie słowa komendanta nic dobrego
nie wróżyły. Zwłaszcza, że Ubecki sukinsyn był do niedawna dowódcą jednostek ZOMO w
Grodzisku Mazowieckim. Robiło mi się, aż gorąco na podbrzuszu ze strachu. Byłem o krok od
popuszczenia w gacie i tylko powstrzymywał mnie fakt, ze mieli by z tego satysfakcje. Było ich
kilku, każdy krzyczał co innego. Wręcz wydzierali się, ale nie! Nie mogłem się przyznać! Było to
sprzeczne z moimi ideałami wpojonymi mi przez moich starszych kolegów i udoskonalonych przez
fantazje życzeniowo – marzeniowych poglądów. Wiara w świat bardziej wymyślony przeze mnie,
niż realny była tak silna, że wygrywała ze strachem, oraz co się zaraz okaże bólem. Stan prosto!
Nogi razem! Ręce przy sobie! Baczność! Głowa do góry! Patrz na Orła! Wtedy dostaje cios
końcówka grubego klucza w splot słoneczny i zaczynam się krzywic z bólu. Czego krzywisz
mordę!? Obrażasz godło państwowe?! Patrz na Orła! Stań prosto, nogi razem! Ręce przy sobie i
znów cios kluczem w splot słoneczny, oraz kop w genitalia. Pokój przesłuchań był nieduży. Okna
były pozamykane, aby krzyki były jak najmniej słyszalne na zewnątrz. Stała tam żelazna kasa
pancerna. Biurko i nad biurkiem wisiał duży PRL – owsik biały Orzeł na czerwonym tle. Patrz na
Orła! Nie tak! Z godnością! Obrażasz godło państwowe i kop w genitalia. Stań prosto, nogi razem,
ręce przy sobie i cios w splot słoneczny. Kop w genitalia, oraz pięścią w nerki! Jeszcze raz się
skrzywisz i zostaniesz oskarżony o znieważenie Orła Białego! Stan prosto! Nogi razem! Ręce przy
sobie! Patrz na Orła! Znowu cios w splot słoneczny, gdzie próbując się zasłonić strąciłem czapkę
Milicjanta. Uderzyłeś bandyto Milicjanta na służbie i straciłeś czapkę z godłem państwowym.
Zostały mi wykręcone i skute ręce z tyłu, no i dostałem serie ciosów w splot słoneczny, w wątrobę,
w nerki i kopa w genitalia. Jesteś wrogiem Państwa Polskiego i obrażasz godło państwowe. Na
dodatek uderzyłeś Milicjanta na służbie w obecności Komendanta! Zostaniesz wywieziony do
najcięższego więzienia i będziesz gwałcony przez naszych ludzi! Rozumiesz!? Rozumiem!
Przyznajesz się!? Byłem sparaliżowany ze strachu, bardzo też możliwe, że lekko popuściłem w
spodnie. Może też i czasem chciałbym iść siedzieć, grypsować i w ogóle, ale nie tak, nie kurwa w
ten sposób! Nie! Nie przyznaje się i nie przyznam! Jestem niewinny! Myślisz Michał, ze jesteś taki
twardy? Tak, tak myślisz? To my ci pokażemy jaki jesteś twardy! Będziemy się zmieniać, co
godzinę. My mamy czas i tak dotąd, aż się przyznasz. Stan prosto! Nogi razem! Patrz na Orła!

165
Spróbuj tylko skrzywić ryj! Cios w splot słoneczny! Głowa do góry! Stój prosto! Nogi razem!
Znów kilka ciosów w wyniku, których się przewróciłem i byłem kopany! Kopany! Ale tak, ze nie
miałem jednego większego śladu oprócz małych otarć. Najbardziej tez ucierpiały moje ręce w
nadgarstku. Byłem tak strasznie chudy, że nawet kajdanki zaciskały się nijak, ale ból wywołany
metalowymi obręczami zaciskanymi na kostkach nadgarstków był nie do zniesienia. Gdyby zdjęli
mi je chociaż na jeden moment, rzuciłbym się w okna zbił szyby i wzywał pomocy! Kiedyś
słyszałem, że tak się robi. Nie wiem tak chyba mówił, któryś ze starszych kolegów. Zresztą!? Czy
była jakaś inna droga ratunku? Nic jednak z tego! Ubeckie kreatury dobrze znali swój fach. Zdjęto
mi buty zamiast kajdanek i takim małym pejczem do poganiania wielbłądów z metalowymi
kuleczkami dostałem kilka razy po palcach od stóp. Nie mam pojęcia skąd mieli akurat taki
przyrząd, i to ze był to pejcz do poganiania wielbłądów, byli łaskawi mnie zwyczajnie o tym
poinformować. Taka reklama przed zastosowaniem i nie był to jedyny dziwny przyrząd, a jeden z
wielu z ich wielkiej kolekcji. Nie mam tez pojęcia ile trwało przesłuchanie. Dla mnie były to całe
wieki! Tego samego dnia wieczorem zostałem zwolniony i gdy tylko znalazłem się w bezpiecznej
odległości od miejsca kaźni, dopiero wtedy puściły wszelkie emocje. Nie mogłem powstrzymać się
od płaczu. Wcześniej nie dałbym im satysfakcji, ale teraz! Szarpało mnie, aż od środka. Zanosiłem
się jak małe dziecko. Chyba jak małe dziecko? Bi nigdy ani wcześniej, ani później już nie płakałem
w ten sposób. Bardzo się wstydziłem tego płaczu i musiałem stanąć z boku oparty o płot, aż
opanuje sytuację. Wtedy też bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałem drugiego człowieka! Mój
brat Grześ był w Wojsku. Zresztą zawsze mnie ostrzegał, że tak skończą się moje zapędy i
wstydziłbym się go. Mama była dość daleko, a Tato i Teresa byli już dobrze wstawieni. Zero
kontaktu. Poczułem nie wiem dlaczego wtedy straszny żal do Ojca, bo mim, że na pewno mnie
bardzo kochał, to gdzie on był!? Mogłem iść tylko w jedno miejsce i byłem pewien, że tam zostanę
zrozumiany. Czyli do Rynku Brwinowskiego Miasta. Gdzie „Ferajna wódkę piła”. Piłem tego dnia i
Ja! Ból fizyczny był dużo mniejszy, niż ból psychiczny, a Alkohol miał zbawienne działanie. Gdy
tez wróciłem do domu. Teresa zaczepiała mnie swoim pijanym bulgotaniem, ale miałem tyle
problemów, że nie chciało mi się gadać. Najgorsze jednak było to, że okropnie wstydziłem się
własnego odbicia w lustrze. Czułem swoja inność i nie miałem zielonego pojęcia dlaczego?!
Dlaczego ciągle pakuję się w nowe kłopoty. Miałem do siebie o to straszny żal.
Ferie zimowe pierwszego semestru drugiej klasy szkoły zawodowej w 1987 r. były przeze mnie
bardzo oczekiwane i od dawna już zaplanowane. Dostałem od Taty sporą ilość pieniędzy na wyjazd
do Zakopanego ze swoimi rówieśnikami, którzy to w przeciwieństwie do dużo starszych znajomych
byli przez niego akceptowani. Torby podróżne były wypchane Alkoholem w każdej postaci. Tego
nie mogło zabraknąć i spowodowało też, że sam moment podróży tracę właściwie z pamięci jeszcze
w Warszawie. Nie była to żadna nowość, a właściwie rutynowa rzecz. Opiewana później w żarty
typu, ale rzygałeś, ale żeś się wywalił itp. relacjonowanie tych zachowań przy klinie dnia
następnego, to niemal jedna z atrakcji wyjazdu. Zatrzymaliśmy się w prywatnej kwaterze w
miejscowości Białka Dolna nieopodal Zakopanego i ku naszej radości, Gazdowie byli od jakiegoś
czasu w trakcie opijania Wesela Córki. Takie opijanie u Górali trwa przynajmniej około miesiąca!
My mieliśmy dwa tygodnie ferii, więc sprawa jasna. Klimat górski bardzo też służył w temacie
ilości wypijanego Alkoholu i apetytu. Co bez przerwy zachwalaliśmy, chociaż wymiotowało się tak
samo. Łatwiej było jedynie sprzątać wymiociny, bo robiliśmy to na korytarzu do zlewu, gdzie rano
wystarczyło wyciąć je zamarznięte nożem i wyrzucić w odpowiednie miejsce. Któregoś dnia
byliśmy z kolegą bardzo niedopici, podczas gdy pozostali mieli już dość i urwaliśmy się do
Zakopanego zwiedzać „Krupówki” i uzupełnić braki Alkoholowe. Pech chciał, ze ktoś
zainteresował się naszym młodym wiekiem i nasłał patrol Milicji Obywatelskiej, który zażądał
okazania dokumentów. Posiadaliśmy jedynie Legitymacje Szkolne, gdzie kumpel miał przerobioną
datę urodzenia, czyniąc z siebie dorosłego, i był grzeczny, a ja byłem nieletni i grzeczny
oczywiście nie byłem. Przeklinałem, kłóciłem się i wylądowałem w Zakopiańskiej Milicyjnej Izbie

166
Dziecka gdzie dostałem po kilka razy po gębie otwartą dłonią od „Profosa”. Poinformował mnie
też, ze od kiedy on tam pracuje, a jest tego ze dwadzieścia lat, nikt nie wyszedł z tego miejsca jak
przez odbiór rodziców. Pech, czy przeznaczenie? Można by się nad tym zastanawiać. Zwłaszcza, że
miałem trochę czasu. Jedno jest pewne! Że mógłbym czasem po prostu zamknąć mordę. Zwłaszcza,
gdy jestem dobrze pijany i bardzo nieletni. Milicyjna Izba Dziecka wyglądała tak, ze noc spędzałem
w sypialni z wieloma innymi pustymi pryczami, a dzień w dobrze okratowanym pomieszczeniu z
krzesłem i zepsutym telewizorem. Przebrany w pidżamę i potwornie skacowany. Znaleźć się tak
nagle z ruchliwej Zakopiańskiej ulicy, w tym czymś to straszny koszmar. Cisza. Echo odbijające się
od ścian i samotność, oraz dziwny nieprzyjemny zapach. Są jak udar mózgu, który w połączeniu z
kacem staje się nie doniesienia i potwornie przyspiesza łomotanie w arytmii serca. Czas wtedy
dłuży się nieprawdopodobnie i z drugiej strony nie chce go przyspieszać. Nie chce tu być, ale z
drugiej strony czeka mnie spotkanie z Tatą, który musi odebrać mnie z tego miejsca. Zostawiając
obowiązki pracy i jadąc tu przez pół Polski. Czym dłużej trwało oczekiwanie, tym bardziej moja
wyobraźnia czyniła to miejsce gorszym i miałem go dość. Nienawidziłem wtedy całego świata.
Siebie samego najbardziej, ale wszystkich innych nie mniej i doszedłem do wniosku, ze ten świat
jest bardzo, ale to bardzo niesprawiedliwy. Kochany Tatko! Przyjechał po mnie szybciej niż
mógłbym się spodziewać stawiając Milicjantów w trudnej sytuacji. Miejsce zatrudnienia
potwierdzone stemplem w dowodzie osobistym Taty to Wojskowa Akademia Techniczna „WAT.
Były to czasy kiedy taki stempel robił wrażenie i nakazywał zachowanie ostrożności, a Tato w pełni
to wykorzystał używając wulgaryzmów poganiając mundurowych. Mnie Tato nawet bardzo nie
ganił. Opowiedziałem mu wszystko i trzymał moja stronę. Trzymał moją stronę do tego stopnia, ze
wieczornym pociągiem odjechał w kierunku Warszawy pijany jak bela. Ja! Zostałem z kolegami i
mogłem dalej używać górskich uroków. Choć wiele z tego nie pamiętam. Głównie smak i zapach
wódki, wymiotowanie i jakieś wyrywkowe fragmenty zwiedzania Gubałówki, Nosala, czy
Kasprowego Wierchu. Głównie jednak utkwiła mi w pamięci tabliczka wbita na palu i widniejącą
na szczycie Kasprowego Wierchu. „Granica Państwowa z Polski do CSRS”, czyli z Polski do
Czechosłowacji”. Zagranica wtedy kojarzyła mi się z dobrobytem, może nie sama Czechosłowacja,
ale granicząca z nią Austria już tak. Dodatkowo chodził mi po głowie jakiś nietuzinkowy wyczyn,
dzięki któremu mógłbym się wykazać w półświatku przestępczym, ale wtedy brakło mi odwagi.
Może dlatego, że koledzy z którymi tam byłem na pewno by mnie poparli, a może czułem zbyt
duży strach. Nutka adrenaliny ciągle się jednak we mnie tliła jeszcze długo potem i czułem, że
jeszcze tu wrócę. Powrót do domu z ferii wiązał się z dużym kacem. Koledzy powracali w jakiś
sposób do normalności. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ja za to wróciłem ale na Rynek
Brwinowskiego Miasta. „Gdzie ferajna wódkę piła, piłem i Ja”. Choć wcale niekoniecznie wódkę.
Stać mnie raczej było na tanie wina. Po których wymiotowałem częściej niż zwykle i czasem
sprawiało mi to dosłownie ból. Szarpanie wnętrzności żołądka nie może trwać i trwać, więc żołądek
po prostu się buntował wydzielając jakąś żółtą gęstą maź, lub krew. Nie miałem pojęcia skąd ta
krew i wolałem się nie zagłębiać w ten temat mimo pewnych obaw, które i tak natychmiast
znieczulał Alkohol. Znieczulał z jednej strony, ale znowu skutkowało to częściową utrata pamięci i
agresją kierowaną w stronę innych, ale i samego siebie. Znowu próbowałem pociąć sobie rękę i
ogoliłem głowę do gołej skóry opowiadając wszystkim jakieś brednie, że byłem w Zakładzie
Poprawczym. Chciałem tak podbudować swój prestiż wśród tych kolegów, którzy byli karani i
miałem już dość słuchania, że nie znam życia bo nie siedziałem w wiezieniu. Żebym się zamknął i
nie zabierał głosu. Na razie opowiadałem tylko swoje fantazje, w których byłem naprawdę
wytrenowany. Niestety coraz częściej myślałem jak przenieść je do świata realnego. Dlatego gdy
tylko wchodzę w posiadanie odpowiedniej kwoty pieniędzy i jestem wystarczająco pijany wracam z
powrotem do Zakopanego, a dokładniej do Kuźnic i na Kasprowy Wierch. Długo tez przyglądam
się tabliczce z napisem granica Państwowa z Polski do Czechosłowacji i zwracam na siebie dużą
uwagę turystów, ale w końcu się decyduję. Zejście w dół jest bardzo strome i o tragedię o włos!

167
Dlatego staram się schodzić bardzo ostrożnie. Nic tez dziwnego, że bardzo denerwują mnie turyści,
którzy coś do mnie krzyczą i nawet idą za mną przekraczając słupek graniczny. Byłem na nich zły,
ale zaczekałem bo myślałem, że chcą może iść ze mną. Będzie nam raźniej. Niestety sprawy
potoczyły się zgoła inaczej. Młodo wyglądający turyści otoczyli mnie rozpięli kurtki wyjmując
pistolety maszynowe z okrzykiem; „Wojsko Ochrony Pogranicza”. Przy najmniejszym niepewnym
ruchu będziemy strzelać bez ostrzeżenia! Poprzedni mój pobyt w górach nauczył mnie jednej
rzeczy, a mianowicie moja legitymacja szkolna w rubryce rok urodzenia została zmieniona z 1970r
na 1968r r. Jasne, że było to widoczne jak cholera, ale każdy miał co chciał. Wojsko dorosłego
przestępcę, a Ja ulgę, ze znowu nie wyląduje na Izbie Dziecka. Poza tym miałem nadzieje, że trafię
wreszcie do wiezienia. Strasznie się bałem, ale musiałem jakoś dorównać starszym znajomym.
Zarzut który m postawił Wojskowy Prokurator brzmiał tak. „ Przekroczył granicę Państwa z Polski
do CSRS bez wymaganego zezwolenia i w miejscu do tego nie przeznaczonym”. Poza tym z
Aresztu Wojskowego prowadzony byłem do Sadu pod lufami karabinów Kałasznikow. Co bardziej
przyprawiało mnie o powód do dumy niźli strach. Zaraz tez miała nadejść chwila prawdy, czyli
podjęta decyzja Sadu. Prawda okazała się taka, że bardzo zawiodłem się na Polskim wymiarze
sprawiedliwości, który postanowił mnie zwolnić do czasu odbycia się rozprawy. Byłem strasznie,
ale to strasznie zawiedziony. Jak mam trafić do więzienia i grypsować, kiedy ciągle mnie zwalniają,
albo dostaje kuratora. Poważnie tylko kurator i kurator. Dosłownie jak gdyby nie było innej kary. Ta
sprawa też się tak wreszcie skończyła, ale wyszedł na jaw mój wiek. Teraz jednak byłem
zawiedziony i wracałem do Brwinowa jak do miejsca Kaźni, a nie zamieszkania. Zakopane
opuszczałem też w pospiechu i w asyście żołnierzy, którzy dostali rozkaz wsadzenia mnie do
pociągu. Może jednak data urodzenia w legitymacji, która była przerobiona była jednak zauważona.
Tylko, że Wojsko to porządne chłopaki, gdyby oddali mnie Zomowcom wylądowałbym znowu w
Izbie Dziecka w Milicyjnych Kazamatach. Bardzo też możliwe, że miejsce zatrudnienia Taty miało
tu jakieś znaczenie. Mogłem sobie teraz tylko gdybać. Faktem jednak było, że żołnierze traktowali
mnie bardzo dobrze.
** Wakacje 1987 r. oznaczały dla mnie koniec nauki szkolnej. Strasznie spieszno było mi do
dorosłości i mimo, że w Lipcu skończyłem lat 17 – naście wyrobiłem sobie tymczasowy dowód
osobisty. Różniący się tyle od stałego, że jego okładka miała kolor czerwony. Według też prawa
Polskiego, mając ukończone 17 – naście lat odpowiadam przed Sądem jak dorosły. Znaczy to tyle,
że muszę naprawdę przemyśleć swoje zapędy zanim podejmę decyzję przynależności do świata
przestępczego. Ciągle się waham i mam wielu kolegów, rówieśników, lub w podobnym wieku,
którzy funkcjonują inaczej. Problem jednak leży zupełnie gdzie indziej. Razem z ukończeniem
szkoły zacząłem ostry ciąg Alkoholowy, którego za nic nie potrafiłem przerwać i tym samym
równie pijane było moje otoczenie. Wakacyjny wypad z kolegami do miejscowości Mazurskiej
Ruciane Nida skończył się awanturą w Restauracji „Kormoran”, oraz Milicyjnym Aresztem w Piszu
i kolegium z tzw. „bomby'. Znaczy się albo płacisz zaraz po zatrzymaniu, albo siedzisz. Koledzy
zapłacili te kolegium i oznaczało to po prostu koniec wakacji. Notabene moich ostatnich Wakacji w
życiu! Nie mogło być mowy o dalszej nauce, bo najpierw musiałbym wytrzeźwieć, a to było nie do
zatrzymania. Wszyscy robili przerwy, albo pili tylko okazyjnie, lub w Weekendy. Mieli też ość po
kilku dniach. Ja zmieniałem tylko towarzystwo. Oczywiście oprócz Ferajny Rynku Brwinowskiego
miasta tu zawsze Alkohol był na pierwszym miejscu. Jesień roku 1987r. Znowu przyniosła zmiany.
Mój brat Grześ wyszedł z Wojska do Cywila. Nie mieszkał z nami długo. Zakochał się będąc
jeszcze w Wojsku i teraz w niedługim czasie odbył się ślub i Wesele. Mało brakowało, abym ślub
brata spędził na Milicyjnym dołku podejrzany o jakieś kradzieże, ale zwolniono mnie dosłownie w
ostatniej chwili. Byłem niewinny, a taki moment zatrzymania nosił znamiona fortelu służby
bezpieczeństwa. Ślub i Wesele brata bardzo przeżyłem. Był on dla mnie zawsze ważny. Był kimś
szczególnym to mój jedyny brat i będąc na jego Weselu czułem się jak następca tronu, to było coś.
Brat wyprowadził się do swojej żony i zrobił najlepiej dla siebie jak tylko mógł, bo u nas w domu

168
było jak było. Chodząc do szkoły podpisałem umowę z firmą MPBU i pobierałem stypendium
zobowiązujące mnie do podjęcia pracy w tejże firmie po ukończeniu szkoły. Sprawa była pozornie
łatwiejsza, gdyż w tej samej firmie odbywałem praktyki szkolne i według kontraktu po pięciu latach
nienagannej pracy miałem dostać mieszkanie w blokach. Wszyscy byli zachwyceni takim
przebiegiem spraw, wszyscy! Ale nie Ja! Pierwszy dzień w pracy spędzam na takim ciągu, że
spędziłem go głównie skoncentrowany na opanowaniu drżenia rąk i manipulacji kolegów z pracy
do napicia się ze mną i postawienie Alkoholu. Taki był mój pierwszy dzień pracy, ale wszystkie
inne wyglądały podobnie. Może tylko poza tymi, gdzie w ogóle nie byłem w pracy i w pospiechu
pisałem na kolanach prośbę o urlop bezpłatny. Pierwsza tez wypłata wyglądała nijak i poszła
głównie na długi zaciągnięte u kolegów w pracy. Drugi miesiąc wyjścia nie było. Kac nie kac
starałem się być obecny jak najczęściej zapowiadając wszem i wobec, że w dzień wypłaty stawiam
całej brygadzie wkupne. Nie mogłem się tego doczekać. Dzień w pracy był taki długi. Kończąc
pracę wypijałem piwo czy dwa szedłem spać i rano znowu potwornie długi dzień na budowie
Pruszkowskich, czy Komorowskich osiedli mieszkaniowych. Szczęście człowieka pracującego na
ciągłym kacu jest czymś absurdalnym. Siedzenie do późnych godzin nocnych w towarzystwie
Ferajny na Rynku Brwinowskiego Miasta. Niewyspanie i poranny zryw do pociągu, oraz dojazd do
miejsca pracy i męczarnia przez cały dzień, były nie do zniesienia, miesiąc trwał wieki. Nie
mogłem kompletnie pojąc jak inni ludzie radzą sobie z tym wszystkim i funkcjonują tak przez całe
lata podczas gdy dla mnie koniec miesiąca jest na drugim końcu galaktyki. Tłumaczyłem to sobie
na dwa sposoby, albo coś jest ze mną nie tak, albo stworzony jestem do wyższych celów. W swoim
szlacheckim pochodzeniu. Przy czym drugi wariant podobał mi się bardziej i uznałem go za
bardziej prawdopodobny. Tato zawsze rano szykował mi do pracy kanapki. Było ich tyle, że
mogłaby się nimi najeść cała nasza brygada i bynajmniej nie były one z byle czym, bo była to
szynka, polędwica. Wszystko co najlepsze! Normalnie gdy mam kaca to bywa różnie z tym moim
apetytem, ale w dzień wypłaty i mojego wkupnego zagrycha gotowa. Kupiłem sporo wódki i czym
prędzej namawiałem do konsumpcji. Inicjowałem kolejki polewałem, wymiotowałem i znów.
Nawet nie wiem kiedy zaczęło odbierać mi zdrowy rozsądek i rzuciłem się na jednego z kolegów.
Był to wielki chłop i choć z rozumem również był na bakier. Poza tym był też obiektem kpin
innych, to jednak wielki chłop i tylko interwencja pozostałych uchroniła mnie od porządnego
murarskiego lania. Jeden z kumpli o imieniu Tadek postanowił odprowadzić mnie do stacji PKP w
Pruszkowie i nie była to łatwa sprawa. Zaczepiałem wszystkich przechodniów, a Tadek mnie
odciągał. Biorąc tez pod uwagę, że w Pruszkowie o awanturę jest dość łatwo miałem farty, że udało
mi się dotrzeć do stacji. Fart jednak tu się skończył i wylądowałem na Komisariacie Dworcowym.
Tadek był grzeczny i po wylegitymowaniu został zwolniony. Ja oczywiście bluźniłem, byłem
agresywny i nasikałem do kosza na śmieci w pokoju oficera dyżurnego. Gdy się obudziłem miałem
wrażenie jak gdyby Grabarz z nienawiści do mnie przyłożył mi ze dwadzieścia razy łopatą i
żywcem zakopał. Mirelo trochę czasu zanim zdołałem otworzyć zaropiałe smolistą mazią oczy i
mój mózg przyjął wiadomość, że jestem w Milicyjnym Areszcie w Pruszkowie. Byłem calusieńki
we krwi, której skrzep wgryzł się nawet pod paznokcie rąk i nóg. Ubranie na mnie było w
skrzepach, usta popękane i spuchnięte. Zęby lekko po rozkruszane. Język i policzki pokaleczone.
Lewy łuk brwiowy pęknięty. Siny i tak spuchnięty, że mam prawie drugą twarz. Nadgarstki całe
sine od zaciskanych kajdanek. Nogi i cały tułów wysypany pręgami sińców od Milicyjnych Pałek.
Za to szyja obolała i czarna jakby mnie, ktoś dusił rękoma. Smród w ustach przypominał odór
zdechłego kota i calusieńki drżałem w gorączce przy bolesnych odruchach wymiotnych. Jedyna
dobrą myślą był fakt, że w depozycie mam resztę wypłaty, którą zaraz po wyjściu z tego miejsca
przeznaczę na znieczulenie i złagodzenie objawów kaca. Tego samego dnia jestem doprowadzony
do sądu i ukarany kolegium wysokości kwoty równej złożonemu depozytowi plus opłata za nocleg
w Milicyjnym Areszcie. Resztę wypłaty więc zostaje zarekwirowane, a Ja ląduje bez grosza, bez
papierosa i w stanie krytycznym, na chodniku przed budynkiem Pruszkowskiego Komisariatu

169
Milicji. Ledwo stoję na obolałych nogach bez sznurówek w butach regulaminowo wyjętych przy
zatrzymaniu z paskiem od spodni w reku trzymając palcami postrzępione i całe w skrzepniętej krwi
dżinsy. Gdybym wtedy wierzył w modlitwę. Modliłbym się oto, aby jakimś cudem dotrzeć do stacji
PKP i dalej do Rynku Brwinowskiego Miasta. Tam gdzie Ferajna wódkę piła i gdzie będę pił Ja.
Faktycznie też wreszcie dotarłem do miejsca gdzie mogłem zaklinować straszne objawy kaca i
nabrać sił na tyle, aby dotrzeć do domu wykąpać się, przebrać. Ukraść ojcu cztery tomy
encyklopedii powszechnej. Sprzedać je i mieć pieniądze na Alkohol. Pewnie, że czułem się podle,
ale znieczulenie było dla mnie wtedy ważniejsze niż wszystko i wcale nie chodzi o znieczulenie
ciała. Chodzi o znieczulenie umysłu, którego cierpienie zabijało ducha. Ciągle tez brakowało mi
tego jednego kieliszka. Jednego piwa, czy szklanki wina i jeszcze tego samego dnia wdałem się w
bójkę z patrolem Milicji. Nie pamiętam ani o co chodziło, ani w ogóle jaki był tego przebieg!
Obudziłem się na pryczy Milicyjnego Aresztu w Pruszkowie, gdzie cela była cała w wymiocinach i
we krwi podeptanej wojskowymi butami. Bolały mnie nawet myśli, które w przeciwieństwie do
ciała były ruchome i podtrzymywały mnie przy życiu. Nie mam pojęcia jak Milicjanci zmusili mnie
do wysprzątania po sobie pomieszczania w którym przebywałem i jak udało mi się dotrzeć do
domu. Wszystko wykraczało poza granice wytrzymałości. Przerabianej ilości bólu przez mozg, a
dalszy byt zawdzięczam duchowi, który nie chciał się poddać chociaż był chory „na raka”. Nie
chciał się poddać nawet gdy tato wyzwał mnie od złodziei domowych i przypieczętował to mocnym
klapsem w policzek, a pogarda która czułem do siebie odbierała mi mowę. Według norm
nazewniczych PRL – u stałem się pasożytem społecznym. Wówczas pojęcie bezrobotny było
nieznane. Nikt, lub prawie nikt nic nie robił. Wszyscy lub prawie wszyscy kradli, ale wszyscy
pracowali, Ja nie! Musiałem zrezygnować z pracy w MTBU, bo mój styl bycia i powiedzmy
szczerze picia kolidowały ze sobą. Zrezygnowałem to też nie jest prawidłowe słowo. Po prostu
przebrałem się w towarzystwie kaca w wymiarze CCCL i udałem się do stacji PKP w Pruszkowie
oraz dalej do Brwinowa i Rynku Miasta, gdzie Ferajna Wódkę piła, piłem i Ja! Piłem, ale nie
koniecznie wódkę, częściej tanie wina i piwo, choć czasami i wódkę. Jadłem tylko po to, aby
wymiotować. Wymiotowałem po to aby móc dalej pić., a piłem po to, żeby być pijanym. Smak i
zapach alkoholu jest obrzydliwy. Picie tych trunków dla smaku jest dla mnie kompletnie
niezrozumiałe. Wymiotowanie naturalnym odruchem, a promile we krwi koniecznością.
Przebywając wśród rówieśników staram się być duszą towarzystwa i manipulantem w kwestii
stawiania Alkoholu. Sypię dowcipami jak z rękawa. Staram się wykorzystywać swoje znajomości
ze starszymi znajomymi do imponowania i bycia obrońcą. Faktycznie, może i też jestem lubiany,
ale bardziej na dyskotekach, czy zabawach niż w kwestii zapraszania do własnego domu. Rodzice
moich rówieśników coraz częściej wolą nie widzieć swoich pociech w moim towarzystwie z
obawy o nich samych. Może tez dlatego nie jestem zbyt częstym bywalcem na osiemnastkach, które
teraz rówieśnicy organizują jedna po drugiej. Właściwie to pamiętam tylko dwie. Pierwsza była u
kolegi Krzyska gdzie ja i mnie podobni zniszczyli i zarzygali całe mieszkanie. Druga to tak! Była to
osiemnastka Arka! Taka z prawdziwego zdarzenia! Arek jest ze mną spokrewniony, choć raczej z
nazwy niż z racji bytu. Ma spory dom i naprawdę dobry gust, jeżeli chodzi o dziewczyny. Problem
polegał na tym, że przyszedłem do Arka na tak potwornym kacu, że czekałem tylko aby wypić
klina. Wszyscy się cieszyli. Uśmiech dziewcząt by tak śliczny, iż Afrodyta mogłaby być zazdrosna.
Ja byłem tylko zawstydzony. Kumulacja kaca sięgała kilku miesięcy. Miałem gorączkę i cały się
trzęsłem przy powtarzających się odruchach wymiotnych, przy każdym głębszym oddechu, oraz
przy każdym papierosie palonym jeden po drugim. Klina oczywiście się doczekałem i to nie
jednego jak to na osiemnastych urodzinach, ale najpierw standardowo kilka pierwszych kieliszków
musiałem zwrócić zanim Alkohol zaczął mnie otumaniać. Całe szczęście Arek zgasił światło i
włączył kolorofony migające w rytm muzyki, bo wolałem aby nikt na mnie nie patrzył tak czułem
się lepiej. Strasznie chciałem się zebrać i poprosić do tańca którąś ze ślicznych dam, ale ciągle
brakowało tego jednego kieliszka. Właściwie to tylko tyle pamiętam z tej imprezy. Resztę znam z

170
opowieści czyli mówiąc krótko standard. Kiedy miałem przerwy między podnoszonym kieliszkiem,
a wymiotowaniem, to wykazywałem się wulgaryzmem i agresją w stosunku do chłopaków, którzy
w przeciwieństwie do mnie przyszli się bawić i podrywać dziewczyny, jak to na osiemnastce. Nikt
chyba tego wieczora nie tęsknił za mną kiedy sobie poszedłem. Moi starsi znajomi i Ferajna Rynku
Brwinowskiego Miasta to trudniejsze środowisko do zaimponowania. Owszem tutaj nie musiałem
się tak bardzo krępować wymiotowaniem na kacu, czy klinem wy;lanym w połowie na koszulkę.
Tutaj jednak agresja była czymś powszechnym, a głupota mile widziana i ciągła rywalizacja o
dominacje. Mozę też to ja rywalizowałem i nie mogło być inaczej. Ja w centrum uwagi! Najgłupszy
z najgłupszych. Takim człowiekiem stawałem się z każdym nabywanym promilem Alkoholu i
afiszowałem się tym z dumą. Gdziekolwiek był tylko szarpanina, bójka, czy jakakolwiek zadyma
musiałem być pierwszy. Pierwszy też byłem do zatrzymania gdy przyjeżdżała Milicja Obywatelska,
bo kodeks chuligański ulicy zabraniał robić krok do tyłu i często nawet nie miałem siły uciekać.
Często dostawałem całkowitej szajby i czułem potrzebę zaimponowania w przeciwieństwie do
innych którzy mieli pierwsi kodeksy w dupie i pierwsi uciekali. Ja! Czułem też potrzebę
nadrabiania też pewnego niedoboru, który ciągle mi wypominano mianowicie, że nie znam życia bo
nie siedziałem. Nie siedziałeś to nie odzywaj się, nie musiałeś walczyć z Frajerami, administracją
więzienną i wszelkim kurewstwem. Faktycznie! Nie siedziałem i miałem dość tego ciągłego
gadania i byłem tez o włos od zrobienia jakiejś głupoty, aby to zmienić. Poza tym Polskie Prawo
Karne skonstruowane jest tak, że naprawdę nie wiem co trzeba by zrobić, żeby tam trafić. Trafić,
ale na krótko?! Tak po prostu zaliczyć i już, a nie na całe lata. Ba! Cobym nie zrobił to tylko kurator
i kurator. Co to za kraj?! Puki co sytuację miał a ustabilizować nowa praca. Jesteś w czepku
urodzony jak mawiał mój Tato. Była to praca w prywatnej hartowni metalu pana Jurka i naprawdę
zapowiadała się nieźle. Czasy to były takie, że Państwowe firmy bankrutowały jedna po drugiej.
Rozkradzione w drobny mak przez Komunistyczny system. Zaś branża prywatna wchodziła w złote
czasy. Hartowanie Metalu było zajęciem bardzo dobrze płatnym i bardzo ciekawym. Praca ta miała
tez znamiona pracy szkodliwej i należały mi się dodatkowe kartki na mięso i cukier co w roku 1988
miało duże znaczenie. Najważniejsze jednak dla mnie było to, że wszyscy tam zatrudnieni byli
koneserami trunków Alkoholowych. Był to atut nie do odrzucenia. Właściciel Hartowni Jurek nie
był już z tego powodu taki zadowolony jak Ja! Była to właściwie jego i udręka, ale powiem wam
jedno, to zajebisty gośc8iu. Niech Pan się mnie trzyma panie Michale. Będzie w kraju bezrobocie,
a u mnie będzie miał Pan dobrze. Praca chociaż ciężka, to rzeczywiście była atrakcyjna i ciekawa.
Ogromne piece. Buchający z nich ogień. Taki niebezpieczny plac zabaw. Przyznam, że praca była
fajna. Byłem też najmłodszy z całej dwuzmianowej brygady pracowniczej i wiele rzeczy uchodziło
mi płazem. Spóźniałem się, nie przychodziłem wcale, lub przychodziłem, ale pijany. Ponadto
przychodziłem też tak skacowany że zaraz namawiałem ekipę na klina. Powód zawsze był ten sam,
czyli Alkohol. Zdarzało się, że byłem zatrzymywany przez Milicję w trakcie pracy, albo
przychodziłem tak pobity, że żal było patrzeć. Ciągle brałem zaliczki i to do tego stopnia, że dzień
wypłaty nie był dla mnie., a następnego dnia prosiłem o akonto. Zdarzało się, że gdy jednak udało
mi się wziąć przyzwoita tygodniówkę przepijałem ją tego samego dnia w towarzystwie Ferajny na
Rynku Brwinowskiego Miasta i rano pożyczałem na papierosy. Brat i bratowa sygnalizowali mi, ż e
to nie jest ani normalne, ani nawet zdrowe psychicznie co robię, ale kto by ich słuchał. Tato! Tak
Tato też, z Teresą próbowali mnie umoralniać, ale im nie dawałem do tego żadnego prawa. Nie po
tym co działo się w naszym domu. Miałem też za rzecz zgoła normalna, że nie wołają ode mnie na
dokładanie się do mieszkania, ani żywności. Brat nie dokładał, ty tez nie będziesz. Tak mówił Tato.
Oczywiście uważałem to za pewnik. Zbliżała się jedna moja osiemnastka i Tato powiedział, że
muszę sobie sam na nią zarobić. Miałem o to straszny żal do niego. Miałem tak straszny żal, że
upiłem się do nieprzytomności w towarzystwie Ferajny na Rynku Brwinowskiego Miasta i szlajaniu
w tym stanie bez celu dokonałem włamania. Nie była to chęć zysku, przynajmniej nie w takim
wydaniu jak ciągłe przygadywanie kolegów, że nie siedziałem w więzieniu i nie znam życia.

171
Chciałem to zmienić i to teraz. Bardzo pijany i w takim stanie, bo rano często zmieniałem zdanie,
albo nie miałem siły. Wtedy na pierwszym miejscu był klin. Teraz nie i byłem zły na Ojca! Jak on
mógł mi tak powiedzieć?! Sam chleje z Teresą i nie można tego komentować. Osiemnastka to dzień
oczekiwany całe życie, a Tato chce go zepsuć! Włamałem się do znanej w naszej miejscowości
„Knajpy” restauracji Lubiana. Nie mam pojęcia jak mi się udało tam wejść . Wcisnąłem się przez
jakieś małe piwniczne okienko i cały wytarzałem w wilgotnej ziemi. Byłem tak pijany, że mając
klucze od sejfu nie potrafiłem go otworzyć. Za to zjadłem pęto kiełbasy z musztardą i rozbiłem dla
zabawy wytłaczankę jajek. Wreszcie znalazłem wino, które piłem wymiotując z powrotem zjedzoną
kiełbasę. Wino było markowe, ale dla mnie najgorsze jakie piłem i zarazem najmocniejsze. Robiło
się już widno kiedy wyszedłem z okradanej restauracji. Byłem calusieńki brudny i całą drogę do
domu wydzierałem się bluźniąc wniebogłosy z pętkiem kiełbasy na szyi. Pobudziłem prawie cały
Rynek i sąsiadujące z moim bloki, ale nie był to mój pierwszy raz i w naszym mieście nie byłem
jedynym takim egzemplarzem może przywykli. Wyspałem się i wykapałem. Przebrałem w czyste
ubranie, ale od dalszego picia powstrzymać się nie mogłem i w dzień moich osiemnastych urodzin
miałem tylko długi i nieobecności w pracy. Tego dnia obudziłem się nie tyle skacowany co jeszcze
pijany. Był to dzień moich osiemnastych urodzin. 04.07.1988r byłe przepełniony żalem i
nienawiścią skierowaną do wszystkich. Uraza do Taty była tak wielka, że niemal czułem się
strasznie skrzywdzonym dzieckiem. Tato też chyba jeszcze nie wytrzeźwiał od poprzedniego dnia,
lub zaczął już nowy, ale próbował zagadać. Obaj mieliśmy niewyobrażalnie wielką dumę i własne
nieustępliwe ego. Które tylko dolało oliwy do ognia! Padło wiele słów, które miało na celu
wzajemne zranienie jeden drugiego i stało się. Wyskoczyłem z mieszkania z tak skondensowana
agresją i nienawiścią, że nie zatrzymałem się nawet na schodach mijając mojego brata Grzesia,
wraz Żona, którzy przyszli złożyć mi urodzinowe życzenia. Nie mieli pojęcia, bo skąd mieli je
mieć, że już podjąłem decyzję i … koooooonnnieeeccccc

„Jeden jedyny jest kwiat, który należy szanować


Są to chwile młodych lat, których nie wolno zmarnować!!!”
( wiersz napisany w więzieniu, autor nieznany)

***
Jeżeli tyle przeżyłeś to, jak to możliwe że nie zostałeś kaleką fizycznym, lub psychicznym? No
właśnie nie wiem! Może to cud?!
Wiem natomiast, że pominąłem wiele rzeczy, gdyż po prostu ich nie pamiętam, albo ze zwykłej
prostoty i braku umiejętności opisywania zdarzeń, albo z obawy, że niektóre rzeczy są naprawdę nie
do uwierzenia. Jak i z tego powodu, ze niektórych rzeczy po prostu się wstydzę. Nie jestem gotów
do ich ujawnienia. Dla mnie na to jest za wcześnie.

***

Motywacja do napisania rękopisu jest ogromna potrzeba podzielenia się swoim doświadczeniem,
jak również Pani Ola, Robert K. i mój sponsor Jarek, którym bardzo dziękuję. Motywował mnie
również czas „Pandemii”, który nauczył mnie wykorzystywać ociekające bezpowrotnie chwile.

***
Rękopis ten jest tylko świadectwem, które we współpracy wielu osób oddamy mam nadzieje jako
cegiełkę w procesie budowy moich marzeń, czyli Fundacji. Fundacji pomagającej osobom
podobnym mnie w mieście Łowicz.

172
***
Rękopis ten dedykuje Służbie Więziennej i mojej rodzinie, ale w szczególności Tacie, Mamie,
Bratu, oraz Hubertowi i Wiktorii – Michalinie, których bardzo kocham.

Kocham zresztą Was wszystkich i proszę każdego życzliwego o pomoc w stworzeniu owej
Fundacji. Pomóżmy innym Przekroczyć Próg Niewiary i wrócić do domu.

***

Zawsze wierzyłem w Boga, ale nigdy nie umiałem wprowadzić tej wiary w życie. Znalazłem
jednak sposób. Znalazłem Ojca Pio i znalazłem wspólnotę AA – AN,
oraz Program 12 – nastu Kroków.

Dzięki temu dane mi jest być częścią jednego wielkiego cudu. Gdzie człowiek dany jest drugiemu
człowiekowi i mimo że pisząc te słowa ciągle jestem w więzieniu to czuje się wreszcie wolnym
człowiekiem.
***
(Inne dziecko gorszego Boga)
to też metaforyczny przekaz zjawiska dorastania, które w dorosłym życiu nazywamy DDA.

„Dlaczego miałbym się obrazić, przecież to ja wszystko wymyśliłem” Myślę, że tak sam Bóg
skomentowałby te nazewnictwo i metaforyczny przekaz.

***
Ferajna Rynku Brwinowskiego Miasta mojego pokolenia umarła prawie w całości. Główna
przyczyna śmierci jest Alkohol. Zabójca bardziej bezwzględny niż jakikolwiek morderca, czy
choroba. Tragedia młodego pokolenia polega na tym, że mieszane uzależnienia, lub narkotyki
zabijają w przyspieszonym tempie. Cierpienie z tym związane dotyka całych rodzin i toksycznie
rani kolejne pokolenia. Moja historia jest jedną z wielu. Jest tak zwyczajna, że właściwie każdy
chłopak z ulicy odnajdzie tu cząstkę siebie. Jest jednak wyjście z tego przeklętego labiryntu.
Ja je znalazłem. Trzeba chcieć!

PS. Imię – M... Drugie – K....


Nazwisko – D.....
Imiona rodziców – S...,N....,I...A....
Mama z domu – K....
Data i miejsce urodzenia – 04.07.1970 w Żyrardowie
Zamieszkały – ZK ŁOWICZ oddział VI cela 610
Michał Dębek
06.01.2021

SERDECZNY BÓG ZAPŁAĆ.


DZIĘKUJE WAM PRZYJACIELE.

173
SPIS TREŚCI

1. Przedmowa

2. Więzień uzależnienia

3. Wstań i walcz

4. Inne dziecko gorszego Boga

174

You might also like