You are on page 1of 86

czyli jak się zmienić, by osiągnąć sukces

osobisty i zawodowy
czyli jak się zmienić, by osiągnąć sukces
osobisty i zawodowy
Spis treści

4 Wstęp

6 Drogowskaz 1. Przerób dzieciństwo

16 Drogowskaz 2. Transcendencja kultury, czyli Polska to stan umysłu

26 Drogowskaz 3. Profesura z wszystkiego, czyli lifelong learning

38 Drogowskaz 4. Think big, czyli weź się do dużych tematów

48 Drogowskaz 5. Doktor Mateusz Grzesiak, czyli zbuduj wizerunek

58 Drogowskaz 6. Równowaga, czyli rodzina jako kręgosłup noszący ciało

66 Drogowskaz 7. Sport, czyli zbuduj świątynię dla duszy i umysłu

75 Drogowskaz 8. Praca marzeń, czyli stwórz swoją karierę

82 Epilog
Wstęp

T
o jest wyzwanie – opowiadać o sobie tak, by przynosiło
to wartość innym. W ewolucji osobowości najpierw
jest to nie do pomyślenia – bo osoba w siebie nie wierzy.
Obecne głosy rodziców sugerują, że jest gorsza, a wychowanie
w kulturze negatywizmu i wypierania wyjątkowości powoduje,
że zło istnieje dla niej jako punkt odniesienia. Potem, gdy
człowiek zaczyna się od tego uwalniać, w jego umysł wkrada
się pycha. To zaczyna być sexy, ten narkotyk podziwu – bo
można znaleźć fanów i karmić się ich idealizacją nas samych,
pod spodem nadal gorszych. Ale to też ma szansę minąć –
choć nie samo. I wtedy pojawia się pokora. To paradoks, że
pojawia się wówczas, gdy już się wiele ma. Człowiek zaczyna
bać się siebie, jednak jest to nie lęk hamujący, ale pewna
uważność. Samoświadomość mówi: uważaj na sodówkę, pilnuj
narcyzmu.

I w tych okolicznościach postanowiłem napisać książkę.

To jest wyzwanie, by napisać ją nie o sobie jako celu, ale


o sobie jako środku do przekazania wartości publice, by
ludzie mogli skorzystać z mojej wiedzy i moich doświad-
czeń. A publika jest szeroka, różnorodna, prezentuje nie-
powtarzalne problemy – potencjalnie. (Ale pod spodem
– już wiesz – te problemy są takie same dla wszystkich,
choć mają różnie oddziałują).

4
Czy autor może stworzyć dzieło nie dla siebie samego, ale
dla innych – wartość ze swoich doświadczeń – i spełnić
intencję ideału robienia czegoś dla ludzi?

Mam nadzieję.

To jest moja 19. książka – nawet nie kręci mnie już ta liczba,
bo wartościuję siebie innymi odnośnikami. Jest szczególnie
intymna, ponieważ oparta na historiach, które mnie stworzy-
ły. Ale ja wiem, że to „ja” jest uniwersalne i że jeśli „odiden-
tyfikuje” się je ode mnie, będzie takie samo jak każde inne.
Na tej ścieżce szukania rozwiązań własnych problemów są
drogowskazy kolektywne, uniwersalne dla każdego. Na dro-
dze do materializowania siebie każdy znajdzie takie same
przeszkody, które będzie musiał pokonać. Sukces jest skut-
kiem, ale nie jest celem, więc czy jeśli opowiem o przyczy-
nach, to czytelnik będzie mógł wypełnić go własną treścią?

Nadal mam nadzieję.

A poza nią mam wiedzę i zrozumienie, które – mam nadzieję


(znowu!) – dadzą czytelnikowi możliwość, by osiągnął, co chce,
lepiej i szybciej, właściwiej i mądrzej, prościej i łatwiej. Moja
głupota niech więc stanie się jego mądrością, moje błędy – jego
przestrogą, moje sukcesy – jego punktem odniesienia. Tak mi
się wydaje, że gdy będę umierał, właśnie to będzie miało naj-
większe znaczenie – liczba żyć, które miały łatwiej ode mnie.

Oby.

Zapraszam więc do zapoznania się z tą książką. To MTWO-


JA (R)EWOLUCJA, czyli jak się zmienić, by osiągnąć suk-
ces osobisty i zawodowy. Niech się dzieje.
1
Przerób
dzieciństwo

drogowskaz 1
N ie wiem zupełnie, jak o tym napisać. Opowiedzieć
o rodzicach, którzy jeszcze żyją. O małym Mateuszu,
który ukształtował moje dorosłe życie. O odrzuceniu i poczuciu
krzywdy, o braku miłości, o wypartej złości i gniewie.

O bezwzględnych standardach i głosie, któremu nie starczy


nawet sto doktoratów, i maszynie, która może wszystko – i nie
jest to bałwochwalstwo. To trudne dla mnie. Gdyby nie lata
pracy nad sobą, terapii z topowymi przecinakami, gotowości do
rozebrania się i stanięcia przed lustrem ze wstydem tak wielkim,
że nie można weń spojrzeć, ten rozdział nie mógłby powstać.

Ale powstał.

Przerób dzieciństwo, Nazywa się „Przerób dzieciństwo”. Bo jeśli go nie przerobisz,


bo jeśli go nie przero- Twoja przeszłość nie pozwoli Ci iść do przodu. Widzisz,
bisz, Twoja prze- psyche działa w wielu wymiarach i zrozumienie tego wymaga

szłość nie pozwoli Ci zupełnie innej świadomości niż ta, do której – jak mniemam
– przyzwyczajeni są ludzie. Wytłumaczę Ci to na przykładzie
iść do przodu
Kaśki (Kaśka to każdy z nas).

Kaśka ma 30 lat. Chce się z kimś związać, ale coś jej w tym
przeszkadza. I nie bardzo ma jak to sobie wytłumaczyć – bo
jest i ładna, i kumata, wykształcona, ma fajną pracę i dobrze

7
zarabia. O co więc chodzi, że za każdym razem, gdy się zbliży
do jakiegoś gościa, sama go rzuca? Ten sabotujący głos,
wynajdujący, co jest nie tak z każdym kolejnym kandydatem:
Wojtek był za niski, Krzysiek za stary, Jacek za słaby, Karol
zbyt dominujący, a Robert też coś miał – i nawet nie pamięta
co, bo to i tak bez różnicy. Wiadomo, że zawsze się coś
znajdzie i to będzie złe, i zdyskwalifikuje tego faceta, tworząc
historie o nim, dopóki ona go nie rzuci. Ale czas mija,
a Kaśka chce mieć dziecko. Świadomie jednak rozumie, że
nie ma księcia z bajki i nie znajdzie nikogo bez wad. Nawet
ma przebłyski, że jej argumenty są marne, że logicznie ich nie
wybroni, ale i tak nie może zatrzymać tego krytycznego
głosu. Straszne, co?

Kaśka jest mną. I Tobą. Ma mechanizm obronny, który


produkuje jej emocje, zachowania, wizualizacje i głosy
wewnętrzne. Tak jakby miała w głowie – nazwijmy ją
w ten sposób dla zrozumienia sytuacji – Kaśkę Zbrojną. Jej
zadaniem jest chronić Kaśkę przed niebezpieczeństwami
związanymi ze związkiem. Kaśka Zbrojna, jak każda część
osobowości, ma swoją genezę. Powstała, gdy kobieta była
nastolatką, miała 14 lat. Po raz kolejny widziała pijanego
ojca, który znowu wyzywał matkę, a ta ze spuszczoną
głową to przyjmowała – takie „pato” wyciągnięte z domu,
powtarzane parę razy w miesiącu. Mężczyzna, który miał
być wzorcem do naśladowania, stał się antybohaterem
i zawiódł na wszystkich możliwych polach; i jej matka, tak
słaba, do dziś pogardzana za to, że nie odeszła, że pozwoliła
na to wszystko, że swym zaniechaniem przyczyniła się do
powstania środowiska z toksyną, destrukcją, deprywacją,

8
chamstwem, odrzuceniem, uprzedmiotowieniem. Kaśka 30-
letnia pamięta to jak przez mgłę, ale nie rozumie zależności.
No i większość wspomnieć wypiera, bo są zbyt bolesne, by
do nich wracać.

I tak nie ma wyjścia.

I ta Kaśka, co ma 30 lat, słyszy głos tej wściekłej 14-latki:


zawiedzionej ojcem, przez którego jej umysł generalizuje
wszystkich mężczyzn. To jest pierwszy wymiar – czasu,
w którym psyche nie operuje. Nie ma znaczenia, że to
było 16 lat temu, bo ona ten głos słyszy teraz. On teraz ją
broni, choć z ojcem nawet nie ma kontaktu. TERAZ –
zrozum – ona przeżywa swoją przeszłość. Bo przeszłość
jest przeszłością tylko z nazwy, ona się dzieje równolegle
do naszego „rzeczywistego” życia.

I jest też przestrzeń, którą jej psyche zniekształca. Kaśka 30-


letnia żyje w Poznaniu, a jako dziecko mieszkała w Słupsku.
Ale to też nie ma znaczenia, bo przestrzenie dzieją się
w umyśle równolegle i „tam” staje się „tu”, tak samo jak
„kiedyś” staje się „teraz”. To jest dopiero początek kopania,
bo Kaśka Zbrojna powstała, jak każda część osobowości, po
coś. Po co? By chronić małą Kasię, to bezbronne dziecko.
To, które pragnie miłości, poczucia bezpieczeństwa, ma na
dłoni to, co w sercu, nie rozumie dorosłych problemów, chce
mieć po swojemu, żyje w tu i teraz, ma wszystkie pozostałe
potrzeby, które odczuwa każde dziecko. Ale jej tata i jej
mama nie realizują ich. Nie ma bezpieczeństwa, gdy jest
alkoholizm, więc mała Kasia się boi.

9
Nie rozwiąże sobie sama tego problemu, bo ma dopiero
osiem lat, nie znajdzie też nikogo innego w swoim otoczeniu,
kto mógłby to zmienić. Mała Kasia jest podwójnie związana
– ani nie rozumie patologii, która ją otacza, ani nie może
z niej wyjść. To tak jakbyś był w klatce z gryzącym psem i ani
nie wiedział, że jesteś w klatce, ani nie rozumiał, z braku
porównania, że gryzienie nie jest żadną normą, że jest złe i nie
powinno mieć miejsca. Kasia boi się więc, gdy jest w domu,
poza tym zajęta obsługą ojca matka nie poświęca jej
wystarczającej uwagi. Pozbawione miłości i empatii dziecko
nie czuje się kochane ani rozumiane, a mimo to musi jakoś
przeżyć. Dostosowuje się więc do istniejących warunków
i staje dzieckiem cierpiącym, które wierzy, że może jakoś
zdobyć tych swoich rodziców. Szuka – a wielu opcji nie ma –
i znajduje; dochodzi do wniosku, że jak tylko będzie
milusińską przylepą, to zdobędzie mamę i tata nie będzie
krzyczał. Lata mijają, taktyka małej Kasi działa średnio – bo
jak ma działać, skoro to problem rodziców – i Kasia buduje
w sobie gniew. Ma go coraz więcej i więcej, zdarza się jej
nawet w szkole wyzwać nauczyciela i pobić koleżankę – taką
słabą ofiarę, co się nad sobą użala (Kasia nie wie, że to przez
nienawiść do swojej matki, że w koleżance widzi właśnie ją).
I tak, krok po kroku, powstaje Kasia Zbrojna. Bazuje na
założeniu, że mężczyźni są niebezpieczni, źli i przemocowi,
a kobiety – słabe. Że należy w życiu być twardą i zimną, bo
proszenie o uczucia nie działa i kończy się odrzuceniem.
Pogardza wrażliwością, utożsamiając ją z uległością, i patrzy
z góry na tych, co się przytulają, całują, trzymają za rękę. I ta
Kaśka Zbrojna tak już prawie 20 lat chroni bohaterkę naszej
historii przed bólem z przeszłości. Dlatego dorosła Katarzyna

10
pieprzyć się potrafi, ale boi się kochać. Zdobywać osiągnięcia
w pracy może, ale nie opowie o tym, co czuje. Nie przyzna się
żadnemu facetowi, że ten jej się podoba, bo po pierwsze to
ryzykowne, a po drugie ona na ten moment nie ma do tego
dostępu. W jej ekosystemie psyche 30-latką zarządza 14-latka,
która chroni 8-latkę. Dorosły człowiek z tu i teraz słucha głosu
siebie z przeszłości, obecnego wewnątrz jego głowy, który
wynajduje i wymyśla negatywne cechy potencjalnych partnerów
po to, by chronić schowane głęboko dziecko przed cierpieniem.
Przekonany o praw- Mimo tego, że Słupsk nie jest Koszalinem, że „teraz” nie jest
dziwości powiedze- „wtedy”, że jej ojciec nie jest każdym mężczyzną, a matka –
nia, że jest się każdą kobietą, to właśnie tak zaprogramowała się Kaśka. Jej

kowalem swego dziejąca się równolegle przeszłość nie pozwala jej na przyszłość
inną niż zna, opierając swoje wnioskowanie na fałszywym
losu, sądziłem, że to
wniosku – skoro związek boli, to należy w niego nie wchodzić.
ja wybrałem swoje
Ale to nie działa – bo bez związku też boli. I ta kobieta jest
życie nieszczęśliwa.

Widzisz, z punktu widzenia jakiejś połowy mojego życia,


rozumiem dziś moją naiwność. Przekonany o prawdziwości
powiedzenia, że jest się kowalem swego losu, sądziłem, że to ja
wybrałem swoje życie. Że ja zdecydowałem się na bycie
psychologiem, a decyzje te były świadome i autonomiczne. Ale
dziś mam wątpliwości. Czy gdybym czuł się kochany, byłbym
genialnym uczniem, który sądził, że zdobywając same piątki
i szóstki, zostanie obdarzony miłością? Może nie – i dziś
pracowałbym na zwykłym etacie, szczęśliwy, że mam kilka
tysięcy co miesiąc. Czy gdybym nie występował od najmłodszych
lat i nie był synem aktora i teatrolożki, dziś miałbym pracę inną niż
występowanie na scenie, na której czuję się jak ryba w wodzie?

11
Czy gdybym nie żył w tej obrzydliwej komunistycznej mentalności,
wypełnionej podejrzliwością, zawiścią, pozorną równością,
miałbym aż taką ambicję, by zdobywać najwyższe szczyty? Czy
ciągnęłoby mnie do Stanów, bo są „naj” pod tyloma względami?
Czy gdybym nie czuł się gorszy, miałbym siłę, by udowadniać
przeciwnikom, że jednak dam radę?

Nie wiem. I nigdy się nie dowiem. Ale rozumiem, że ta przeszłość


mnie ukształtowała i zdecydowała o moich wyborach. A skoro
ona i tak się dzieje równolegle, to znaczy, że wszystko, co
przeżyłem, ciągle na mnie oddziałuje. I ja nie mogę zmienić
Blizny będą zawsze, przeszłości, ale mogę inaczej na nią spojrzeć. Mogę przypomnieć
sobie chwile grozy, które przeżywał mały Mateusz, gdy siedział
ale blizny już nie schowany w pokoju, i wejść w to wspomnienie jako dorosły
bolą. One tylko przy- facet, którym dziś jestem. Powiedzieć do niego: „Jestem tu,
pominają, co się wy- nie bój się, ja to ogarnę”. I zmienić treść tego, co się
wydarzyło. Po jakimś czasie ten mały wewnętrzny chłopak
darzyło, byś dziś
zacznie mi ufać, a ja nie będę go już oceniał, tak jak Kaśka
wiedział i był mą- Zbrojna ocenia małą Kasię – pogardliwie, bez szacunku –
drzejszy bo uważa jej naturalne uczucia za coś złego. Mogę go
wspierać, mogę go kochać, mogę pomagać mu w tych
wszystkich bolesnych wspomnieniach, aż w końcu je
uleczę. Blizny będą zawsze, ale blizny już nie bolą. One
tylko przypominają, co się wydarzyło, byś dziś wiedział
i był mądrzejszy.

I przeszłość stała się wartością.

Dziś wiem, że należy przerobić przeszłość, by móc stworzyć


lepszą przyszłość. Że moje wyobrażenia o przyszłości zależą od
tego, na ile pozwolę małemu Mateuszowi w mojej głowie
marzyć. To dla niego, małego chłopca, nie istnieją granice,
które mnie, dorosłemu, wyznacza racjonalny umysł. To on jest

13
furtką do otwartej wyobraźni, która przyjmie wszystko. Jeśli go
nie zahamuję, to on, opierając się na tym, co czuje, pokaże
przyszłość, w którą należy iść, a ja, dorosły, ją zmaterializuję.

Kaśka powinna ogarnąć to, co się stało. Może pójść na terapię


albo poduczyć się, jak działa psyche, zaliczyć dobre szkolenie
z diagnozą w tle i poznać parę technik zmiany przekonań. Wejść
teraz w swoją przeszłość, zacząć hamować dialog wewnętrzny
części swej psyche, którą nazwaliśmy „Kaśka Zbrojna”, i dojść do
lęków swego wewnętrznego dziecka. Uspokoić je, zająć się nim,
wytłumaczyć błędy ojca i matki, stać się dla niego rodzicem,
którego sama nigdy nie miała.

Jedynym rodzicem, który kiedykolwiek będzie w stanie ogarnąć


Twoje dzieciństwo, jesteś Ty sam. Jesteś kluczem do siebie
Nie mogę zmienić samego, do nieograniczonego potencjału, z którym każde dziecko
przeszłości, ale przychodzi na świat, a który potem, przez rodziców, kulturę, nasze
mogę inaczej na nią interpretacje, jest ukierunkowywany, definiowany, kształtowany,

spojrzeć hamowany. To naturalny proces. Ale woda w szklance jest czymś


innym niż woda w rwącej rzece, w jeziorze, w oceanie. Potencjał
to właśnie taka woda. Woda nie ma kształtu, dopóki nie wleje się
jej do naczynia. Kultura to naczynie. Rodzina to naczynie. Ciało
to naczynie. I tak dalej.

To planowanie wstecz jest złożone. Ludzie patrzą w przyszłość,


nie wiedząc, że tak naprawdę mają przed sobą telewizor,
w którym wyświetlana jest im przeszłość. Myślą: „Idę po
awans”, po czym widzą w telewizorze program, który im
pokazuje i mówi, że to się nie uda – bo kiedyś się nie udało.
Planują schudnięcie, ale telewizor w ich umyśle wyświetla obraz

14
taty chwalącego się, że osiągnął sukces, i niezadowolonej z tego
mamy – co ówczesne dziecko zakodowało jako przekonanie:
„Sukces jest zły, bo rani innych”. I nieważne, że mama była nie
niezadowolona, ale smutna – nie ze względu na sukces taty, ale
przez to, że za dużo pracował. Wspomnienie jest ułomne,
jednak dopóki go nie zmienimy, nie jesteśmy w stanie pozbyć się
tego telewizora, który pokazuje nie przyszłość, ale przeszłość.
Wiem dziś, że kluczem do mojej przyszłości jest przerobienie
mojej przeszłości, bo dzięki temu odblokuję potencjał małego
Mateusza, dany mu w chwili urodzenia, i będę mógł marzyć bez
hamującego sceptycyzmu czy lęku. Ponieważ w mojej psyche
mieszka też dorosły wykształcony człowiek z konkretną wiedzą,
ogarnę ten temat; osobowość nie będzie mi już przeszkadzać.

Jako że podtytuł książki brzmi: Jak się zmienić, by osiągnąć


sukces osobisty i zawodowy, w tym rozdziale dostałeś pierwszą
odpowiedź – przerób swoje dzieciństwo. To, czy potrzebujesz
do tego pomocy specjalisty, czy ogarniesz to samodzielnie,
zależy od wielu czynników; najważniejsze jest, byś to zrobił.
To jest ta uniwersalna lekcja, która pomogła mi zrozumieć, że
kluczem do sukcesu – następstwa – jest przyczyna. Zacząłem
więc tworzyć dzieciństwo, którego pragnie mały Mateusz.
Nadal to robię. To trudny proces, bo trzeba przejść przez
„hardcore’y” z przeszłości, ale do zrobienia. Skoro wtedy, na
żywo, Cię to nie zabiło, nie zabije Cię w wyobraźni.

Przerób dzieciństwo.

15
2
Transcendencja
kultury, czyli Polska
to stan umysłu

drogowskaz 2
P
ierwszy raz zabolało, gdy miałem jakieś dwadzieścia parę
lat i zaczynałem działać w branży szkoleniowej. Prowa-
dziłem forum internetowe i stawałem się w internecie postacią
publiczną – choć oczywiście trudno to w ten sposób nazywać,
biorąc pod uwagę ówczesne małe zasięgi i porównując to z dzi-
siejszymi czasami, gdy każdy działający w mediach społeczno-
ściowych staje się publiczny. Gdzieś w internecie przeczytałem
o sobie, że jestem przemijającą modą. I zabolało. I się wście-
kłem. I nawet nie miałem pojęcia, że to dopiero początek drogi
do piekła.

Lata mijały, ja stawałem się coraz popularniejszy i więcej ludzi


o mnie mówiło. Sprawdzałem co. Nie zauważyłem nawet, że
oddaję poczucie własnej wartości w obce ręce.

Wtedy myślałem, że oddaję je w ręce konkretnego człowieka –


zazdrosnego konkurenta, zakompleksionego nastolatka, życio-
wego przegrywa, który z jakiegoś względu buduje się kosztem
innych. Jeszcze nie wiedziałem – bo ani nie miałem świadomo-
ści, ani nie umiałem łączyć faktów – że jednostka jest tylko nie-
świadomym medium cienia kultury, w której przyszło mi się
urodzić. Żółć była szczególnie widoczna, gdy wracałem zza gra-
nicy. Uśmiechnięci Meksykanie, biedni czy bogaci, z życiem
trudnym albo łatwym, nie mieli tego napięcia, które dało się

17
czuć nad Wisłą. Niemcy, choć zdystansowani, nie pielęgnowali
w sobie zawiści i nie mówili źle o innych. Amerykanie nie opo-
wiadali kawałów, w których motywem przewodnim był głupi
Jaś, co innych robił w konia. Im dłużej podróżowałem, tym
mniej mnie to śmieszyło, bo zaczynałem kwestionować zasad-
Jednostka jest tylko ność entuzjazmu w sytuacji, w której ktoś kpi z innych kosztem
nieświadomym siebie samego. Zamiast win-win było lose-lose, tak jak w tym

medium cienia kul- kawale o zawistnej babie: Złapał ją diabeł i znając jej polskie
pochodzenie, powiedział sprytnie, że da jej, cokolwiek ta ze-
tury
chce, ale jej sąsiadka dostanie dwa razy więcej tego samego.
Baba myśli i nic nie chce wybrać, no bo weźmie samochód –
tamta dostanie dwa; poprosi o nowy dom – tamta i tak będzie
mieć więcej. W końcu wpadła na rozwiązanie i z zadowole-
niem poprosiła diabła, by ten oślepił ją na jedno oko.

Polska to stan umysłu.

Nie zrozumiałem tego od razu, ale gdy zdałem sobie sprawę


z istnienia umysłu kolektywnego, obejmującego swymi niewi-
dzialnymi szponami całą populację, zacząłem szukać powtarza-
jących się wzorców. Były wszędzie. Człowiek wyprzedzający
jadącego inaczej, niż ten by sobie życzył, kierowcę i patrzący na
niego z pogardą – bo „debil”. Wychodzący ze sklepu klient,
który nic nie ukradł, ale ma obawę, że bramki alarmowe się
odezwą i jednak wyjdzie na złodzieja. Samochód parkujący na
ulicy i kierowca rozglądający się, czy nie ma gdzieś służb mun-
durowych, by nie zapłacić kilku złotych. Pozamerytoryczne
bluzgi polityków, wycierających sobie słowem „Polska” tyłki.
Negatywne artykuły w prasie, które jako główny zarzut wska-
zują to, że ktoś dużo zarabia. Szukanie haczyków w umowach,

18
tak jakby wszyscy chcieli oszukać. Permanentne narzekanie
i niezadowolenie, niezależnie od sytuacji. Dyskusje staruszek na
przystankach – którą bardziej co boli. Agresywni staruszkowie
wychodzący z kościołów, wyzywający innych w imię swego
zniekształconego pojęcia tolerancji. Polak jadący w londyń-
skim metrze, słuchający swoich rodaków rozmawiających obok
i z niewiadomego względu wstydzący się przyznać, że jest
z Polski. Niekończące się internetowe walki, w których już
dawno przestało chodzić o znalezienie rozwiązania, a celem
stało się udowodnienie racji. Sfrustrowane głosy matek w pia-
skownicy, wymagających od dziecka, by nie robiło X, nie mó-
wiło Y, nie zachowywało się Z. Atak patrioty z tatuażem Polski
Walczącej, który reaguje jak byk na płachtę na każde krytycz-
ne spojrzenie na ten kraj, nawet jeśli jest oparte na faktach.

Żyłem przesiąknięty tym przez lata. Homogeniczna kultura ma


to do siebie, że nie jest penetrowana przez różnorodność i sama
zamyka się we własnym sosie. Dlatego gdy zacząłem wyjeżdżać
z kraju, powoli rozumiałem, że ja taki nie chcę być, albo do-
kładniej – że to już nie jestem ja. Studia w Niemczech pokazały
mi, że student nie jest gównem, którego poczuciem własnej
wartości pomiata się w feudalnym systemie uczelni, ale partne-
rem do rozmowy. Mieszkanie w Meksyku udowodniło, że
mogę cieszyć się życiem bez powodu i dobrze innym życzyć.
Chiny pokazały, na czym polega harmonia, i dały spokój. Pa-
miętam, jak po wygłoszeniu wykładu Kantonie, jechałem zno-
wu godzinę w zatłoczonym metrze i zdałem sobie sprawę, że
nie czuję złości ani jakiejkolwiek irytacji, od kiedy tam jestem.
Nie czułem jej, bo wyjechałem z Polski. I za każdym razem,
gdy wracałem, znowu wsiąkałem w to samo. W Stanach nie

19
czułem się oceniany i doświadczyłem otwartości i faktycznej
ciekawości. Najpierw myślałem, że Amerykanie są sztuczni i na-
iwni; potem do mnie dotarło, że to jest ich norma. Zaskakiwała
mnie uprzejmość Anglików i ich pełne zrozumienie dla moich
marzeń. Nie było, że „trudno”, że „nie da się”; pytań: „Po co ci
to?” albo: „A co, jeśli się nie uda?”. Była w zamian życzliwość.
Przesiąkałem nią i wiedziałem już, że coś jest z Polską nie tak.

Byłem zbyt dojrzały, by wierzyć w bajki o ziemi obiecanej i są-


dzić, że znajdę kraj, który ma wszystko, czego potrzebuję. Zda-
wałem sobie sprawę, że dezorganizacja Kolumbijczyków
i chaos, w jakim żyją, są patologiczne. Po porwaniu w Brazylii
dotarło do mnie, czym jest prawdziwe, zagrażające życiu niebez-
pieczeństwo. Pośrednia komunikacja Meksykanów doprowa-
dzała mnie do szału, bo trzeba było domyślać się, co kto
naprawdę ma na myśli. Niemcy byli sztywni i nie okazywali
uczyć, a Anglicy mówili jedno i myśleli drugie. To nie były ste-
reotypy, ale doświadczenia z obcowania z umysłem kolektyw-
nym – kulturą w pełnej krasie, normą społeczną, medianą
Janusza i Grażyny. To smutne, że ilość indywidualizmu w lu-
dziach jest znacznie mniejsza niż ilość osobowości zbiorowej –
narodowej, religijnej, politycznej. Ludzie żyją w tych akwariach
i nie wiedzą, że to, co myślą i czują, nie bierze się od nich sa-
mych, ale jest wynikiem niewidzialnego programowania spo-
łecznego pochodzącego z kultury, w której żyją. Wiedząc, że
wszędzie będzie coś dobrego i złego, przeszedłem kryzys przy-
należności – dotarło do mnie, że ja nie identyfikuję się z żadną
kulturą. I wyszedłem z niego, m.in. dzięki jednemu księdzu
profesorowi – Kazimierzowi Popielskiemu z KUL-u, który
uczył mnie logoterapii. W czasie jednego z jego pobytów

20
w moim warszawskim biurze podzieliłem się z nim trapiącą
mnie refleksją: „Proszę mi wyjaśnić to, co czuję. Nie identyfi-
kuję się z żadną nacją, bo dopiero połączenie wszystkich razem
daje mi poczucie, że to ja. Mimo iż mam ciało mężczyzny, to
mam wrażenie, że czuję i myślę też jak kobieta. Nie ma dla
mnie żadnego znaczenia, skąd ktoś jest albo jaki ma kolor
skóry, a każda z religii mówi według mnie o tym samym”.
Ksiądz się uśmiechnął. Opuścił na chwilę wzrok, po czym
podniósł go i powiedział: „Ty po prostu jesteś Dzieckiem
Wszechświata”.

To było takie oczywiste. Mój ciąg do podróżowania i odwie-


dziny w ponad 130 krajach. Czerpanie z każdej kultury z głę-
Mimo iż mam ciało bokim przekonaniem, że każda jest częścią mnie. Chęć
mężczyzny, to mam poznawania wszelkich ludzkich doświadczeń, zarówno tych

wrażenie, że czuję dobrych, jak i złych, by przeżyć wszystko; wiedzieć wszystko;


rozumieć i połączyć się z pełnią. Znalazłem archetyp – uni-
i myślę też jak ko-
wersalną osobowość, która jest synergią wszystkich osobowo-
bieta
ści jednostkowych, kultur, ras, płci, pokoleń. Jest absolutnie
pojemna. To byłem tak bardzo ja, że poszukałem tatuażysty
i przez dzielone na sześć sesji blisko 40 godzin męczyłem się
pod jego maszynką. Dziecko Wszechświata. I ciekawe, że po-
wiedział to człowiek łączący w sobie duchowość, jako ksiądz,
ze światem merytoryki, jako naukowiec. Uczeń Viktora Fran-
kla. Fascynujące odkrycie.

Wejście w świat socjologii popchnęło mnie ku zdobywaniu


wiedzy o kulturze. Rzetelnej, mierzalnej, konkretnej. Łącząc ją
z psychologią, zacząłem wyciągać wnioski, a szkolna pasja do hi-
storii przydała się, gdy zestawiałem to, co było, z tym, co jest.

21
To jednak była już nie moja linia czasu, ale narodu. Gwałt
związany z najazdem, który naród poniżył, zbudował u niego
niskie poczucie własnej wartości. Ono pozostało do dziś, mimo,
że najeźdźcy już dawno nie ma. Ten obrzydliwy hejt obecny
wszędzie: Politycy, którzy nie umieją rozmawiać ze sobą inaczej
W internecie nie ma niż w konflikcie. Rodzice krzyczący na dzieci albo je bijący, co
granic – i kiedyś nie niszczy im psychikę i potencjalnie tworzy kolejne pokolenie ka-
będzie ich między tów. Akademiki celowo utrudniające życie studentom, pracow-
ludźmi nicy okradający swych szefów czy pracodawcy traktujący ludzi,
których zatrudnili, jak zbywalny przedmiot. Wojny, które
wprowadziły do polskich genów lęk i traumę, komunizm pod-
sycający podejrzliwość i zamknięcie granic, które uniemożliwiło
czerpanie wzorców z inności. Kompleksy i poczucie gorszości,
z których wynikają zawiść, patologiczny brak zaufania, niezależ-
nie od przesłanek, oparty na przekonaniu, że świat jest złym
miejscem, i powierzchowna religijność bez duchowości, upra-
wiana przez ludzi popełniających grzechy, przed którymi
ostrzegają swych podopiecznych – to m.in. przejawy tej choro-
by, która toczy Polskę od lat.

I z tej choroby musiałem się wyleczyć: Zwalczyć kompleksy


miłością. Zamienić zawiść na życzliwość. Pozbyć się podejrzli-
wości. Przestać marudzić i szukać dziury w całym. Wycią-
gnąć z nich esencję, przemetabolizować i zostawić w sobie
najlepsze polskie cechy – odwagę, upór, kreatywność. Ten
proces nadal trwa i nie wiem, czy kiedykolwiek się skończy,
ale ja już obrałem ten kierunek i ani nie chcę, ani nie powinie-
nem, ani nie mogę zawrócić. W internecie nie ma granic –
i kiedyś nie będzie ich między ludźmi. Nie będzie już czar-
nych i białych, katolików i muzułmanów, Amerykanów czy

23
Rosjan. Powstanie obywatel świata, a wraz z nim pojawi się
przyzwolenie na bycie wszystkim. Wierzę w to głęboko i chciał-
bym, aby tak było. Polska potrzebuje zbiorowej terapii, ale wąt-
Powstanie obywatel pię, by nastąpiło to w najbliższym czasie – więc czeka Cię

świata, a wraz z nim indywidualna praca nad sobą.

pojawi się przyzwo- Ta książka traktuje o tym, jak się zmienić, by osiągnąć sukces
lenie na bycie osobisty i zawodowy. Oto więc drogowskaz numer dwa – trans-
wszystkim cendencja kultury, czyli Polska to stan umysłu. Wyjdź ponad
polskość. Zrozum, że to zestaw znormalizowanych nawyków
poznawczych i behawioralnych, których można się oduczyć.
Pożyj w innym kraju albo otocz się innymi kulturami, by mieć
porównanie i zobaczyć, że hejt jest nie standardem, ale sympto-
mem choroby. Zacznij czerpać garściami z różnorodności
i dojrzyj, jak ograniczający jest dwupodział na lewicę i prawicę,
jak wyniszczające jest bicie się o rację, która i tak jest jedynie
opinią, że nie trzeba bać się błędów, a poniżanie innych powin-
no prowadzić nie do rechotu, ale do współczucia. Jestem prze-
Ta książka traktuje konany, że dzięki czerpaniu wzorców z różnych kultur
o tym, jak się zmie- zacząłem myśleć o problemach globalnych, co dało mi szerszą

nić, by osiągnąć perspektywę. Że łączenie różnych kultur w jedną osobowość


jest możliwe i w żaden sposób nie ogranicza tego, kim jesteś
sukces osobisty
w tym momencie. Jest wręcz przeciwnie – bo niemiecka orga-
i zawodowy
nizacja zahamuje negatywne skutki polskiej spontaniczności,
a ta dla odmiany wzbogaci Niemców. Transcendencja kultury
jest moim zdaniem – po przerobieniu dzieciństwa – kluczem
do wolności, samorealizacji, możliwości wyboru.

I jest trudna, bo ludzie tak się z kulturą identyfikują, że nie po-


trafią wyobrazić sobie bez niej życia. Tego, że nie muszą patrzeć

24
na świat jej oczami, ale mogą własnymi; nie muszą nosić jej
problemów; są w stanie uwolnić się od traum poprzednich po-
koleń; pozostawić wojny i komunizm w XX w. i zbudować
nowe, mądrzejsze i bardziej świadome społeczeństwo, które
czerpie mądrości z przeszłości, zrywając z jej ograniczeniami.

Transcendencji nie robi się terapią, tak jak w poprzednim


Dlatego czytaj, zwie- przypadku. Robi się ją świadomością, która poprzez kontrast
dzaj, podróżuj, ucz pozwala porównywać. Potrzebujesz przeżyć te same aspekty
się języków obcych, po polsku, latynosku, chińsku, niemiecku… I zobaczysz, że

rozmawiaj z obcokra- jeden model nie tylko nie wystarcza, lecz także ogranicza

jowcami o tym, jak i nie musi być skuteczny. Dlatego czytaj, zwiedzaj, podróżuj,
ucz się języków obcych, rozmawiaj z obcokrajowcami o tym,
widzą Polskę.
jak widzą Polskę.

Na początku tej transcendentnej podróży jak szalony odwie-


dzałem nowe miejsca, ale teraz wybrałem inny model. Żyję
jednocześnie w modelach polskim, amerykańskim i chińskim.
Te trzy wymiary „lewarują się” wzajemnie, uzupełniają i prze-
nikają. Mam w nich pełen przekrój cech: pośredniość i bez-
pośredniość w komunikacji, konfliktowość i harmonię,
ateizm i religijność, nowoczesność i tradycję, dystans i otwar-
Kim się staniesz, tość, logikę i emocje. Te światy prowadzą mnie w kierunku
wychodząc ponad synergii, której znaczenie czuję, ale której nie umiem sobie
polskie poczucie wyobrazić. Kim się staniesz, wychodząc ponad polskie poczu-
gorszości? cie gorszości? Co kryje się za etnocentryzmem? Jak traktuje
się ludzi, nie podejrzewając ich o niecne zamiary? Kim jesteś
pod płaszczem polskości, co czujesz i myślisz? Te wszystkie
pytania warto sobie cały czas zadawać.

25
3
Profesura z wszystkiego,
czyli lifelong learning

drogowskaz 3
K
tórym nurtem psychoterapeutycznym pójdziesz? – py-
tali znajomi ze studiów, gdy w pierwszej dekadzie XX
w. studiowałem psychologię. „Każdym” – odpowiadałem.
„Ale nie można iść każdym” – oponowali. „Trzeba wybrać”.
Więc wybrałem – wszystkie. Od tamtego czasu skończyłem
kursy terapeutyczne większości istniejących szkół terapii. Od
psychoanalizy, poprzez Gestalt, uważność, terapię schematu
czy ACT, do terapii poznawczo-behawioralnej albo wykorzy-
stującej NLP. Oczywiście, że chcę iść każdym nurtem, bo do-
piero wtedy będę skuteczny.

„Którym samochodem chcesz umieć jeździć?” „Każdym”.


„Nie można. Trzeba wybrać. Audi czy Toyotą? Może Volks-
wagenem albo Porsche?” Ale ja chcę każdym. I rozumiem,
że jest różnica między prowadzeniem autobusu a prowadze-
niem małej osobówki, ale wiem też, że statystycznie mam
ponad 70 lat życia i że w tym czasie zdążę to ogarnąć.

„Jesteś humanistą czy umysłem ścisłym?” Oboma. Rozu-


miem działanie tych dwóch różnych paradygmatów myśle-
nia. Rozróżniam funkcje poszczególnych części mózgu, ale
mam jeden mózg i on może uczynić mnie humanistycznym
umysłem ścisłym. Albo ścisłym umysłem humanistycznym.
Mam czas – w końcu to lifelong learning.

27
Są różne szkoły filozofii życia, podobnie jak różne są osobo-
wości czy kultury. Jeden poświęca się medycynie i zostaje
lekarzem, drugi religii, stając się księdzem, a trzeci – piłce
jako zawodowy sportowiec. Każdy z nich zapytany, o co
chodzi w życiu, odpowie coś innego. Lekarz – że o zdrowie.
Ksiądz – że o moralność. A piłkarz – że o ruch. I ja też mam
swoją filozofię, na której zbudowałem całą karierę zawodo-
wą, a wcześniej – osobowość i wartości. W moim życiu cho-
dzi o naukę. Ten, co się uczy, nazywa się „uczeń”, a najlepiej
jest się uczyć, ucząc innych. I to właśnie robię. Poświęcając
się uczeniu się, zdobywam wiedzę. Muszę niestety wybierać
którą, bo jest jej zbyt dużo, by dowiedzieć się wszystkiego
(choć, jak śpiewał Freddie Mercury, I want it all, and I want
it now). I muszę też wybrać, gdzie jej nabywam.

Trochę nie mamy wyboru, gdy urodzeni w jakiejś rodzinie,


jesteśmy obarczeni poziomem świadomości naszych rodzi-
Nie mamy wyboru, ców. Niektórzy z nich chcą dobrze, inni chcą źle, ale każdy
gdy urodzeni w ja- przekazuje nam określoną mapę świata, która przez jakiś
kiejś rodzinie, jeste- czas (może nawet całe życie) kształtuje nasze zachowania
i wybory. Nie wybiera sobie dziecko za ojca alkoholika, by
śmy obarczeni
skończyć potem z głębokim poczuciem bycia niewystarczają-
poziomem świado-
co dobrym, podobnie jak dziewczynka nie decyduje się na
mości naszych ro-
matkę z narcyzmem, która najbardziej na świecie kocha
dziców. siebie i używa córki jak zabawki. I to są pierwsze lekcje –
choć zupełnie nieoficjalne i bez struktury – które dostajemy.
Czy miłość polega na rzucaniu wszystkiego dla partnera, czy
też pozwala zachować balans między oczekiwaniami swoimi
a jego? Czy ze stresem radzić sobie za pomocą używek, czy
medytacji? Czy należy zostać pracownikiem, czy też praco-

28
dawcą? I tak dalej. Ta wychowawcza akademia daje nam
konkretne i ważne lekcje, choć dziecko nie nazywa się
uczniem, a rodzice – nauczycielami. Ale i dziecko, i rodzice
pełnią takie funkcje.

Potem jest szkoła – ta oficjalna, gdzie według programu


uczymy się określonych rzeczy zorganizowanych w przed-
mioty. Ktoś je pozbierał, skodyfikował, sklasyfikował i na-
zwał matematyką, biologią, chemią itd. Chodzimy do niej,
bo musimy, a czasem – bo chcemy. Ta szkoła uczy nas, ba-
Szkoła ma nas przy- zując na większych, niezrozumiałych dla nas wówczas czyn-
gotować do życia, nikach: politycznym, który decyduje o tym, jakie rzeczy są

choć to życie traktu- dla dzieci ważne; psychologicznym, bo od osobowości na-


uczyciela zależeć będzie często, czy przedmiot polubimy, czy
je najwyraźniej bar-
nie; finansowym, bo te lepsze szkoły są zwykle najdroższe
dzo wąsko,
i na dostęp do nich pozwolić sobie mogą ci z zasobami.
ponieważ nie uczy Szkoła ma nas przygotować do życia, choć to życie traktuje
rzeczy, które są najwyraźniej bardzo wąsko, ponieważ nie uczy rzeczy, które
w nim potrzebne są w nim potrzebne. Szkoła nie wskazuje, jak zdobyć inteli-
gencję emocjonalną, a bez niej nie da się budować relacji.
Nie mówi, jak zarabiać pieniądze, skazując większość społe-
czeństwa na życie w biedzie albo – w najlepszym wypadku
– znacznie poniżej swoich możliwości. Nie uczy zdrowego
odżywiania się, a bez tego życie jest krótsze. Nie informuje,
jak radzić sobie z problemami, choć każdy je przecież ciągle
ma. Zatem powiedzenie, że szkoła przygotowuje do życia,
jest nieprawdą, bo ludzie ją kończący nie zawsze wiedzą, co
mają ze sobą począć. Szkoła nie wyposaża w kompetencje,
które są kluczowe w tym życiu, i to niezależnie od kierunku,
jaki się obierze.

29
Powstaje więc pytanie: „Gdzie się tego życia nauczyć?”.

Był bodajże 2006, a ja w trakcie kolejnego ośmiodniowego


szkolenia. Pamiętam, że patrząc na grupę uczestników i ana-
Uświadomiłem so- lizując, co się dzieje, uświadomiłem sobie, że stałem się dla
bie, że stałem się siebie najlepszym nauczycielem. Wyrosłem z poszukiwań

dla siebie najlep- guru, którzy są idealni (nie ma ich), odwoływania się do siły
wyższej bez samodzielnego myślenia (nie chcę być ofiarą
szym nauczycielem
czegokolwiek ani kogokolwiek), modeli społecznych opar-
tych na przekonaniach, które obalało moje doświadczenie:
że należy się specjalizować w jednej dziedzinie – bzdura,
można w wielu, potrzeba tylko czasu i intensywnego wysił-
ku; że trzeba znaleźć po szkole pracę – nieprawda, można ją
sobie stworzyć; że człowiek uczy się w szkole – przedmiotów
owszem, ale na pewno nie kompetencji pozwalających funk-
cjonować z sukcesem w życiu; że nauczyciele są odpowie-
dzialni za naszą wiedzę – nie, nie są, oni tylko wykładają
wiedzę, z zakresu której są kompetentni, a reszta zależy od
nas, uczniów. Podobnie jak w każdej innej profesji, wśród
nauczycieli znajdzie się takich, którzy są zaburzeni, i takich,
którzy są odpowiedzialni i cudowni; słabych merytorycznie
i świetnie przygotowanych. Na pewno nauczyciele ogromnie
na nas oddziałują. Ich osobowość często wpływa na to, jak
postrzegamy przedmiot, co z kolei wpływa na wybór stu-
diów, które w następstwie skierują nas na określone tory
zawodowe.

Profesor Piekarski z Koszalina na pierwszych zajęciach z hi-


storii dał nam do zabawy jakiś przedmiot. Nikt nie wiedział,
co to jest, a on zaczął opowiadać o tym, że to przedmiot

31
z Oświęcimia. Tak wszedłem w świat historii, mojej pierw-
szej miłości. Właśnie dzięki niemu. Kilkanaście lat później,
w klasie maturalnej, stałem się olimpijczykiem z tego przed-
miotu. W rezultacie zostałem zwolniony z drugiego przed-
miotu maturalnego i spałem do południa, gdy inni go
zdawali. On pokazał, że może być ciekawie. W tamtej pod-
stawówce była też inna Pani – nie wymienię jej z imienia
i nazwiska – która miała coś do mnie i której się bałem. Nie-
stety, wykładała akurat przedmioty ścisłe.

W 1994 zamiast iść do klasy ósmej, jak każdy inny, zdałem


egzaminy do zerówki – klasy eksperymentalnej, w której
mieliśmy kilkanaście godzin języka angielskiego tygodniowo.
Naszym nauczycielem był profesor Parczewski, który od
początku rewolucjonizował podejście dydaktyczne. Naj-
pierw się okazało, że nasze oceny zależą od nas. Potem – że
na klasówkach się nie oszukuje, bo faktycznie chce się prze-
testować swoją wiedzę. I że uczymy się dla siebie, nie dla in-
nych. Na tych zajęciach uwielbiałem być. Ten człowiek
mnie inspirował, udowadniał, że można zrobić tak, by ludzie
chcieli, bez zmuszania ich. Niebywałe! On był moim idolem,
pokazał, że można inaczej, i ukierunkował mnie pod kątem
zasad dydaktycznych. I był profesor Rudecki, z matmy, któ-
rego się bałem, który wystawił mi jedyną trójkę na świadec-
twie maturalnym – ale i tak nie przeszkodziło mi to w tym,
by pierwszy doktorat zrobić właśnie z nauk ekonomicznych.

Gdy miałem trzydzieści kilka lat, wróciłem do mojego li-


ceum, Dubois. Wystąpiłem przed wszystkimi uczniami, zo-
baczyłem wielu swoich nauczycieli, przyjechali dziennikarze

32
lokalnych mediów… Nawet teraz, gdy piszę te słowa, lecą mi
łzy po policzkach – wyobrażam sobie, jak dumni muszą być
ci wychowawcy z tego, że ten nastolatek zrobił duże rzeczy
i wyszedł, przecież też dzięki ich pracy, na ludzi. Jakość na-
uczyciela ocenia się po wynikach jego uczniów. Mieć przed
sobą w klasie potencjał i móc mówić wprost do niego, tak
by on za jakiś czas stał się szczęśliwą osobą osiągającą sukce-
sy. A by to się stało, ta osoba musi się uczyć.

Lifelong learning jest pedagogicznym konceptem zakładają-


cym naukę przez całe życie. Mając statystycznie ponad 70
lat do wykorzystania, jesteśmy w stanie zaplanować je tak,
by osiągnąć praktycznie wszystko, co jest możliwe – od
otwarcia i zbudowania korporacji, poprzez zwiedzenie wielu
krajów, do zdobycia Nobla czy ukończenia wielu kierunków
studiów. „Możemy” wcale nie oznacza „zrobimy”. Po dro-
dze zachodzą sytuacje losowe, a poza tym jesteśmy pod
Jeśli mamy przero- wpływem oddziaływania sił niezależnych od nas, jak np.
bioną przeszłość, rozwój technologii, prawo, polityka etc. W zakresie tych

wymyślamy przy- czynników tworzymy siebie – wymyślamy to, jacy jesteśmy.


Jeśli mamy przerobioną przeszłość, wymyślamy przyszłość
szłość i ją materiali-
i ją materializujemy. Są różne pomysły na to, jak to zrobić –
zujemy
niektórzy mówią o szczęściu, inni o relacjach, ktoś o talen-
cie. A ja mówię o wiedzy. By stworzyć siebie takiego, jakim
chcesz być, potrzebujesz wiedzy.

Zajmuję się tym, co robię, blisko 20 lat i zdążyłem zoriento-


wać się, że ludzie mający nieprzypadkowe szczęście i odno-
szący sukcesy posiadają zestaw kompetencji z czterech
obszarów – duchowości, marketingu, zarządzania i rozwoju

33
osobistego. Ten pierwszy uczy ich o transcendencji – wycho-
dzeniu ponad umysł jednostkowy i zbiorowy – dostarczając
im narzędzia, które pozwalają obserwować swoje ego i zesta-
wy przekonań pochodzące z rodziny, kultury, epoki. Dzięki
temu mogą być świadkami tego, co myślą, czują i co robią,
zamiast reagować automatycznie, na podstawie doświadczeń
z przeszłości. Duchowość zakłada, że poza tym, co myślimy
na swój temat, istnieje też cały obszar człowieczeństwa, do
którego również możemy się podłączyć. Bez niej życie jest
puste, maszynowe, bezrefleksyjne, nie ma głębszego sensu
i opiera się na logice, nie uwzględniając innych paradygma-
tów funkcjonowania.

Marketing pokazuje, jak dobrać do grupy docelowej odpo-


wiedni przekaz opisujący produkt bądź usługę, tak by od-
biorca zobaczył je jako propozycję wartości, która rozwiąże
jego problemy i pomoże mu osiągnąć rezultaty. Bez marke-
tingu mama nie przekona dziecka do robienia pracy domo-
wej, mężczyzna kobiety do zamążpójścia, nauczyciel uczniów
– by się uczyli; o sprzedawcy przekonującym klienta czy pra-
cowniku nakłaniającym szefa do podwyżki nawet nie wspo-
minając. Bez marketingu nie istniejemy w świadomości
odbiorcy albo istniejemy nie tak, jak byśmy tego chcieli –
np. rodzic nie jest widziany przez dziecko jako autorytet.

Jest jeszcze rozwój osobisty, z ważnymi aspektami służącymi


samorealizacji. Jaki jest sens Twojego życia? Jakie masz warto-
ści? Co to znaczy poruszać się w paradygmacie empatycznym
albo logicznym? Jak zmieniać emocje u siebie i innych, wy-
chodzić z negatywnych nawyków, motywować się, planować

34
swoje życie, wychowywać mądrze dzieci, budować ich posta-
wę, radzić sobie z konfliktami i umieć żyć w zgodzie? Każde-
mu z tych aspektów trzeba poświęcić ileś czasu, by zdobyć
kompetencje w jego zakresie i nauczyć się z nich korzystać.

Do kompletnego obrazu brakuje jeszcze zarządzania. W jego


skład wchodzą planowanie, organizowanie, weryfikowanie,
motywowanie i przywództwo zespołowe – takim zespołem
mogą być zarówno przyjaciele, jak i rodzina czy firma. Istot-
ne jest zrozumienie tego, jak realizować powyższe procesy, by
móc zarządzać ludźmi i dzięki temu działać kolektywnie.
Zarządzanie to już nie rozwój osobisty, ale rozwój zbiorowy.

Te wszystkie cztery pola razem tworzą dyscyplinę, którą


nazwałem Mixed Mental Arts. To mój autorski model kom-
petencji społecznych, które są fundamentem sukcesów ży-
ciowych i zawodowych. Opanowanie go w podstawowym
zakresie szacuję na ok. dwa lata pracy – tyle według mnie
zajmuje transformacja przypadkowego nieświadomego klo-
na rodzinno-kulturowego w świadomego człowieka zarzą-
dzającego swym życiem w określonej rzeczywistości. Te dwa
lata to dopiero początek – bo przecież w tym rozdziale cho-
dzi o lifelong learning.

35
M I X E D M E N TA L A R T S

DEFINICJA

Dyscyplina, która łączy narzędzia komunikacyjne


z różnych dziedzin w celu stworzenia praktycznych
modeli zmiany i aplikuje je w czterech obszarach
życia zawodowego i osobistego: marketingu,
zarządzania, duchowości i rozwoju osobistego.

DYSCYPLINA

O ŚĆ REPU TAC
W O LN JA W
SI EC
ŚĆ I
NO MOW A C
EC ERO ŚĆ JĘ
OB SZ CZ I A ŁA ZY
KK
O ŚĆ ZA
RZ OR
LN ŚĆ BU D OW Ą ZY
JE NT
A CYJN O A NIE A DZ
OC ME OW A U TO AN ŚC
EM INN RY T IE
W
I
ŚĆ CO PYW ET ĄT
E NO U PL
NI I KA AT YW
RI T I N
G I W O
IE L KRE FE
UM BO STO RY T
DI
GT
O
ŚC R
IE Z M
A LN O
ŚĆ AR
N O SY ELLI AL I A T
ZR
M MO R N G CH M
LI Z

O
ET
FA

M I

W
Y AR
HO
U

PY

A
I PU KE
ZA

S
ŚC

N
ES BL

IE
TI
E

O N I
UL C
W

N
RE
DF

N
RO

ŚĆ
O

EG
G
IN L PE
D

O AT
U

IA

O
N M I
LT

CJ
RS
ŚW

AN
L
IA

N
KU

RA

AC
PI
O
T

AL
Y

N
G
PA

ER
ć
Y

JE
M

AL
TE

oś M
RM

IZ
A
IO

W
EM

CJ
IN

ar

A
BR

SZ
Z
NO

TA

w
PO

PO
AN

E
DY

FO
o

T
DI
ke

ST

RZ
ME

ch

RA
LL

NG

RA
t in

E
IA

NIA

OW
IA

Ż
Du

B
I
ŚC

T EG
EN
AN
ŁA N

-U
g
RTO

IE
RM
W

IA M
CJA

GO
ĘPO
Z IA

HA

JA
WA

ZE

CRO
E- C

A RK
D EN
FIA D

PO ST

SO C
CH I A

AC

O MM
K

SS- SE
ET I N
CEN

SLO G

IA
DL
KO D EKS
F I LO Z O

H I ERA R

L SA LE
W I A RA

M ERCE
T RA N S

GO W A

LLI N
AN
OBSZAR

G
S
MIXED określona część życia
MENTAL ARTS zawodowego
JED N O ST

Z A RZ Ą D
PRO JECT

T W O RZ E

ŻE
D ELEGO

W I ĘZ I

N AW Y KI
i osobistego

Z KÓW
CELE

TA
SA BO

Z W IĄ

IE
Z AN

W AN
KA O

NIE K

RZ EN
MA N

KT

O C
IE Z

GI A
IE
RG

U LT
A GE

TW O

N CE
MI A

IE

LO
ANI

st y
URY

ŚC
M EN

PO
IA

Z AC

LA

Za

AN
bi

TY
OR

ŚC
T

BA
C
YJN

SZ

OW
IE

so
GA

rz

FE
A
ŻK

CJ
CH
A

NI

ąd

jo

za
PL

K- L
ZA

I KA
ZA
W

ó
KA
A

ni
OR
IZ J

CY

NO

zw

UN
RI

e
JN

E
A

W
DE

Ro
N

M
E
RY
AN

KO
EJ

KO
CY

I
IE

ZE

N
JA
ZY

LE
PR

PU
C
JN

KO
A
A

YJ
CH

BL W
KO

LN

SP
A

PO

TY
YZ

I
N
A

O C
NA
O

IE
IA
RY

TK SP O
EC
Ć

ZM
OR
RD

AN EA M ZM
O

T
PR

A K HI S
YN

CJ

IA IN
W G
O

MI
ZA

A
EM

A
N ED W DR Ć CI I
RZ

Ą IE UK ZA AŻ ANI TO Ś OŚ A
CJ JA
D OW RZ E OTW A R W W C
ZA Ą DZ BO IO O
N AN ANI O SO ŻY
C EM EN
E KR IE G
IE IE Y Z YSO Z AN JA LA LI
KO OD
PO
WE Z A RZ Ą D MI S RO TE
NF W ST Y NT IN
LI I ED L E PR IE KO
KT Z IA Z YW WAN
E M LN Ó DZ T W
A M O D ELO IA
O ŚĆ B AN
RZ E ĄZ
TI M PO T WI
COACH CJA ZY
EM
AN
IN G REA LI Z A PR
A GE LE
M EN ST Y
T SI Ę
CSR
U C Z EN I E

MODUŁ
temat z zakresu
określonego obszaru

TECHNIKA
sposób realizacji
OBSZARY określonego tematu

Marketing

Zarządzanie

Duchowość

Rozwój osobisty
Zatem trzecią odpowiedzią na pytanie: „Jak się zmienić, by
osiągnąć sukces osobisty i zawodowy?” jest: „Uczyć się przez
całe życie” – „trzaskać” tytuły akademickie, kończyć kolejne
studia, uczestniczyć w szkoleniach, absolutnie koniecznie
przerobić terapeutycznie swoje dzieciństwo, na bieżąco
uczyć się tego, czego wymaga epoka, opanować chiński, bo
bez niego nie będzie się dało za jakiś czas robić dużych te-
matów. Nie przestawać się uczyć.

Nigdy.

Nie ma lepszej inwestycji niż Ty SA. Akcjonariuszami są


wszyscy, których spotkasz w swoim życiu. Dzięki temu podej-
ściu teraz możesz czytać tę książkę – bo wiem, jak ją napisać,
jak wypromować, jak zrobić z niej przydatny dla czytelnika
materiał. Wiedza, wiedza, wiedza – przez całe życie.

37
4
Think big, czyli weź się
do dużych tematów

drogowskaz 4
W
ydaje mi się, że większość ludzi spędza swoje ży-
cie, zajmując się małymi i indywidualnymi proble-
mami. Martwią się np., czy ktoś ich pozytywnie oceni. Albo
czy kogoś poznają. Czy też co będzie na obiad lub jak się nie
spóźnić na randkę. Nie ma niczego złego w tych problemach,
ale one nie spełniają dwóch warunków, które moim zdaniem
spełniać powinny – nie są duże i kolektywne. Problem oceny
Twojej osoby obchodzi tylko Ciebie, nie jest więc sprawą
ludzkości ani nawet małej grupy. Jeśli go rozwiążesz, to bę-
dziesz co prawda szczęśliwszy jako człowiek, ale nie zarobisz
dzięki temu dużych pieniędzy. Nie przejdziesz do historii.
Nie zmienisz życia mas. Może Cię to nie kręci – jednak jeżeli
cel to osiągnięcie sukcesu osobistego i zawodowego, będziesz
musiał znaleźć sobie odpowiednie problemy.

To jest wariactwo i samobójstwo – umieścić rozwój na szczy-


cie swojej hierarchii wartości. Widzisz, rozwój to zwykle efekt
uboczny czegoś – programista dostaje nowy CRM i poznając
go, rozwija się. Dziecko idzie do szkoły i rozwija się, bo na-
uczyciel je uczy. Ktoś rozwija się, czytając nową książkę.

Ale samorozwój albo rozwój jako wartość w życiu to zupeł-


nie inny model. Gatunek człowieka, który go reprezentuje –
z całą pewnością należymy do niego ja i zapewne wielu czy-

39
telników tej książki – traktuje rozwój jako kierunek swego
życia. Oczywiste jest, że rozwijać można się dopiero wtedy,
gdy się jest zwiniętym – trzeba więc znaleźć obszar swojej
słabości. To jest trudne na wielu poziomach. Najpierw mu-
sisz poszukać czegoś, w czym jesteś nie taki, jaki chcesz być
– to już może być nieprzyjemne, bo między stanem obecnym
a aspiracyjnym jest dysonans powodujący frustrację. Potem
musisz zebrać zasoby, dzięki którym będziesz mógł osiągnąć
postawione sobie cele, aby one z kolei doprowadziły Cię do
tego JA, którym chcesz być. To też jest trudne. A na końcu
musisz jeszcze to osiągnąć. Rozwój jest więc ciągłym celo-
wym i świadomym szukaniem, w czym można być lepszym,
a następnie podejmowaniem wysiłku, by tym lepszym się
stać. Ale ludzie przecież nie lubią wysiłku – i dlatego właśnie
się nie rozwijają. A skoro tego nie robią, to nie zdobywają
kompetencji, dzięki którym mogliby osiągnąć, co chcą.

Zakładając więc, że chcesz się rozwinąć, zastanówmy się, jak


to się ma do dużych tematów. Ano ma się, i to bardzo, bo
rozwijać się możesz w stopniu małym albo dużym. By rozwi-
nąć się trochę, musisz rozwiązać mały problem. By mocno –
spory problem. By rozwinąć się gigantycznie, musisz poko-
nać gigantyczny problem – i tak dalej. Rośniesz, zabierając
się do zdobywania określonego celu, który Cię przerasta, bo
zbierasz zasoby potrzebne, by go osiągnąć, i właśnie dzięki
nim się rozwijasz. Stąd też mój wybór dużych tematów. Lu-
dzie nazywają to często ambicją i myślą, że taki ktoś chce
dużo osiągnąć – ale sądzę, że kierują się inną, niż ja tu opisu-
ję, genezą. Ambicja może mieć charakter osobowościowy,
może wynikać z modelu kulturowego (Amerykanie są ambit-

40
ni), z wychowania, a nawet epoki. Ale jest jeszcze jedna am-
bicja – i o niej tu mowa – świadomość tego, że rozwijać się
można tylko, podejmując wysiłek. A to nie jest przyjemne,
nie jest fajne. Mózg stawia opór, łatwiej jest zawsze wybrać
to, co się zna, niż coś nowego. Poza ambicją jest tu jeszcze je-
den czynnik – gotowość do podejmowania ryzyka. Jeśli jej
nie wypracujesz, nie zyskasz możliwości wykonywania dzia-
łań mogących potencjalnie zabrać Cię z miejsc, w których ak-
tualnie jesteś, w nowe. Na przykład z bycia zatrudnionym do
własnej firmy. Z pracy w Polsce do pracy zagranicznej. Z by-
cia pasywną żoną do bycia proaktywną partnerką. Z bez-
piecznej, bo znanej biedy do sektora rynku, w którym są
pieniądze. Z małego miasta do dużego. I tak dalej. Standardy
podnosić można zawsze, a poprzeczka, którą sobie postawisz,
będzie stanowić o zakresie rozwoju czekającego na Ciebie.
I właśnie dlatego ja jestem ambitny – chcę mieć więcej i być
więcej, bo to jest droga, która zmusza mnie do rozwoju. Im
wyższy cel, tym więcej nauki; więcej ryzyka, możliwości po-
rażki, lęku przed nieznanym, konieczności wysilania się, wal-
ki z lenistwem. To jest jeden z powodów, dla których think
big uważam za kluczowe w osiąganiu sukcesu: bo zmusza do
rozwoju. A rozwój zawsze prowadzi do sukcesu.

Drugim powodem jest kwestia skali. Jeśli zajmujesz się wą-


skim tematem, to liczba ludzi nim zainteresowanych też bę-
dzie wąska. Jeżeli martwisz się o siebie, jesteś jedynym
beneficjentem rozwiązania tego problemu. Ale jeśli mar-
twisz się o rodzinę, jest Was już więcej i zaczynasz jej być
potrzebny. Teraz wyobraź sobie, że myślisz o problemach
swojego 10-osobowego zespołu – w takiej sytuacji masz już

41
10 osób, które temat obejmuje. Idźmy dalej: zabierzmy się
do problemów Polaków, a liczba respondentów wzrośnie do
kilkudziesięciu milionów. Rozumiesz? Przestań myśleć jedy-
nie o swoich problemach, bo nie zbudujesz tym skali. Za-
cznij myśleć o problemach zbiorowości, a wtedy osiągniesz
duży sukces. Trick polega na tym, by zdać sobie sprawę
z tego, że jest się częścią fraktalnej matrioszki – jesteś jedną

Zrozum, że nie ma z laleczek w większych laleczkach, które są częścią kolejnych


laleczek, itd. Zrozum, że nie ma czegoś takiego jak problem
czegoś takiego jak
jednostki, który nie byłby również problemem uniwersal-
problem jednostki,
nym, dotyczącym nas wszystkich. Jesteśmy tak bardzo zi-
który nie byłby rów- dentyfikowani z treścią ego, że mamy wrażenie ciągłej
nież problemem uni- niepowtarzalności i wyjątkowości naszych przeżyć, a tak na-
wersalnym, prawdę wszyscy czujemy to samo, tak samo i mamy takie
dotyczącym nas same problemy. Na przykład odrzucenie – nieważne, czy
wszystkich przeżywasz je wtedy, gdy żona Cię nie przytula, a Ty tego
potrzebujesz, czy wówczas, gdy pies nie macha ogonem, jak
się z nim witasz, czy wtedy, kiedy wywalają Cię z pracy albo
dziewczyna odwraca głowę podczas rozmów z Tobą. Istotne
jest zrozumienie, że naturę odrzucenia znają wszyscy, ale
każdy przeżywa je w innej treści. Życie materialne i zawar-
tość myśli to właśnie treść, ale algorytm odczucia jest iden-
tyczny. Głód też – choć każdy czuje go w innej chwili, to
odczucie jest takie samo. Zakochanie także. Zranienie rów-
nież. Podobnie jak Ty, ja też doświadczam smutku, lęku,
wstydu, pożądania, radości i całej plejady innych emocji, ja
też mam przeszłość i plany na później. Różnimy się treścią,
tak jak księżniczki Disneya – bo przecież pod spodem każda
jest taka sama, każda ma swojego księcia, przyjaciela, kogoś,
kto przeszkadza, mędrca etc.

42
Kluczem jest więc zrozumienie, że Twój problem jest też
problemem wszystkich, i takie rozwiązywanie go, by inni
również na tym skorzystali. Zobacz, jak to działa.

Jakiś czas temu napisałem poniższy tekst i umieściłem go na


moim profilu na Facebooku. Widziało go blisko 2 mln osób,
zdobył ponad 20 tys. polubień, więcej niż 2 tys. komentarzy
Kluczem jest więc i prawie 9 tys. udostępnień. To, że jest popularny, nie ulega
zrozumienie, że żadnym wątpliwościom. Ale dlaczego? Przeczytaj go, a ja

Twój problem jest pod spodem wyjaśnię Ci jego fenomen.

też problemem Choćby skały srały


wszystkich, i takie
rozwiązywanie go, Choćby skały srały, jeśli nie jesteś popularny, to dlatego, że
by inni również na „ludzie Cię nie kupują”, a gdy podążają za Tobą tłumy, to

tym skorzystali „zmanipulowałeś owce”. Kiedy zrobisz duży biznes, „chodzi


Ci tylko o kasę”. A gdy podzielisz się pieniędzmi, to przeczy-
tasz, że się chwalisz.

Choćby skały srały

Gdy jesteś biedny, to „nie starasz się wystarczająco”, a gdy


stajesz się bogaty, to „kosztem innych”. Kiedy utyjesz, usły-
szysz, że „jesteś leniwy”, a kiedy schudniesz i zaczniesz dbać
o atrakcyjność, dowiesz się, że to powierzchowne i puste, a do
tego „sodówka Ci uderzyła”.

Choćby skały srały

Gdy zrobisz coś w oparciu o swoje doświadczenie, ktoś powie,


że „to nie jest udowodnione naukowo”. Kiedy opiszesz to jako

44
model, usłyszysz, że „jesteś teoretykiem”. Gdy nie masz wy-
kształcenia, toś głupi, a z tytułem – zarozumiały.

Choćby skały srały

Smutno Ci z tego powodu, od razu pada sugestia, byś prze-


stał narzekać, ale gdy już się cieszysz, to „pewnie coś brałeś”.
Na zdjęciu masz sztuczny uśmiech albo jesteś drętwy – i na
serio nie ma znaczenia, którą pozę wybierzesz. Bo choćby ska-
ły srały, choćbyś stanął na uszach, choćbyś przeszedł samego
siebie i poziom świadomości tej planety, i tak zawsze będzie
dla nich źle.

Głupi skrytykują mądrzejszych, choć powinni się od nich uczyć.

Nieznani zechcą ściągnąć z piedestału popularnych, choć


powinni dążyć do tego, by stanąć obok nich.

Zawistni oplują reputację lidera, choć powinni za nim podą-


żać, a potem stać się lepsi.

Chamscy podetną skrzydła życzliwemu, choć powinni go


wspierać.

I choćby skały srały, nie zostaniesz polubiony przez tych, któ-


rzy Ci zazdroszczą. Nie dotrzesz do tych, którzy się Ciebie
boją. Nie przemówisz do tych, co nie chcą słuchać. Nie przeko-
nasz tych, którzy wybierają znane ograniczenia zamiast nie-
znanych możliwości.

I w tej historii o głębokiej beznadziei, gdy zawsze świeczki


prowadzą żarówkę na szafot, byłyby jedynie smutek i ból.

45
Brak zrozumienia wymieszany z odrzuceniem. Poczucie
marnotrawstwa, gdy masz tyle miłości, mądrości, odwagi
i bogactwa, że Ci się wylewa, ale druga strona jest tak nie-
świadoma, zakompleksiona, zagniewana i przestraszona, że
wyciągniętą pomocną dłoń traktuje jako zagrożenie.

Całe szczęście, że w tej historii jest też coś więcej.

Bo choćby skały srały, gdy już wyglądasz dobrze, to możesz


wyglądać jeszcze lepiej. Niech widzą, że sukces to dopiero
początek.

Choćby skały srały, gdy zarabiasz dużo, idź po więcej. Niech


rozumieją, że dać można tyle, ile się ma, więc warto mieć
dużo.

Choćby skały srały, gdy jesteś popularny, stań się idolem.


Niech wiedzą, że chęć bycia przykładem wynika z absolutnej
miłości do ludzi.

Choćby skały srały, gdy zdobyłeś wykształcenie, uderzaj po


kolejny stopień. Niech zobaczą, że mądrość nie zna granic.

Bo choćby skały srały, żarówka nie zostanie zrozumiana przez


świeczkę. Ale to nie znaczy, że powinna przestać świecić.

Pozdrawiam wszystkich tych, którzy wierzą, że przyszłość się


kreuje, odpowiedzialność się bierze, a dobrocią się dzieli. I po-
zdrawiam też wszystkich tych, którzy krytykują, zazdrosz-
czą, hejtują i niszczą. Pozdrawiam z głębi serca – im potrzeba
tych pozdrowień pięć razy więcej niż Wam.

46
Ten tekst jest popularny, bo dotyczy nas wszystkich. Każdy
z nas poznał ludzi, którzy wciąż są niezadowoleni. Narzeka-
ją, czepiają się, ciągle im coś nie pasuje. Ci ludzie są może
sfrustrowani, może zaburzeni, może nienawistni, może zlęk-
nieni – to nie jest ważne. Istotne jest, że kogoś takiego
znasz. Ja też. Ale nie piszę tego tekstu o sobie ani dla siebie.
Pisze go o zjawisku, którego wszyscy doświadczyli. Każdy je
Jeśli będziesz zabie- rozumie, odczuwa, każdego tak samo ono boli. Wyrażając
rał się do zbioro- w tym tekście vox populi (głos ludu), podłączam się do zbio-
wych problemów, rowego umysłu i mówię nim, czuję nim, myślę nim. To jest
osiągniesz spory właśnie think big – zabieranie się do największych, najpo-

sukces ważniejszych tematów.

Uczę się od jakiegoś czasu chińskiego i jest to jedna z naj-


trudniejszych rzeczy, jakie robiłem w życiu. Ponad miliardo-
wy rynek czeka na mnie, jeśli to ogarnę. Jak wiele ludzkich
żyć można zmienić, zdobywając jedną kompetencję? To jest
duży temat. Zostałem amerykańskim imigrantem, by móc
w USA pracować i uczyć – a na tamtym rynku są najwięksi
Kiedyś potrzebowa- konkurenci. Poznawanie kultury Amerykanów, próby zrozu-
łem wiary, by utrzy- mienia, jak działają, czego potrzebują, kosztują mnie dużo
mać się w działaniu, i pieniędzy, i energii – ale to też jest duży temat. Planowanie
dziś potrzebuję pla- otwarcia uniwersytetu online i zmiany oblicza polskiej edu-

nu i determinacji kacji poprzez jej digitalizację jest także dużym tematem.

Zawsze myślałem o dużych tematach. Kiedyś potrzebowa-


łem wiary, by utrzymać się w działaniu, dziś potrzebuję pla-
nu i determinacji. Jeśli będziesz zabierał się do zbiorowych
problemów, osiągniesz spory sukces.

47
5
Doktor Mateusz Grzesiak,
czyli zbuduj wizerunek

drogowskaz 5
N
arracja jest wszędzie, a konsumenci treści są wszędo-
bylscy. Jedzą interpretacje, metabolizują je i wypusz-
czają na świat w formie opinii, w które wierzą.

Myślę, że to się zaczęło jakiś czas temu, gdy stawałem się


coraz bardziej rozpoznawalny. Pojawiali się, krok po kroku,
w coraz większych ilościach, ludzie, którzy mają opinię i w nią
wierzą. Wyznawcy swego zdania, boga o imieniu Ego, ekstre-
miści niedopuszczający politeizmu i przekonani, że ich opinia
jest prawdziwa. Ponieważ umysł przyjmie wszystko, mamy im-
pas – można uwierzyć w każdą bzdurę i na jej podstawie po-
dejmować działania. O ile prawo reguluje zachowania i – całe
szczęście – karze za te, które są zakazane, o tyle nie mamy ta-
kiego systemu reglamentacji w przypadku opinii. Nie ma kary
za nieprawdziwe przekonania. Nie ma też nagrody za praw-
dziwe. Nie ma konsekwencji historii, którą ktoś sobie stwo-
rzył. I taka nasza natura, że tworzymy opinie i nie można tego
zatrzymać, tak jak nie można przestać oddychać. Posiadanie
opinii na temat opinii też nie pomaga – na pewno nie mnie.

Ja tego nie rozumiałem na początku. Sądziłem, że jeśli ktoś ma


nieprawdziwą opinię i się o tym dowie, będzie chciał ją zmienić
na prawdziwą. Ale nie potwierdzały tego moje doświadczenia.
Co więcej, myślę, że na tym poziomie rozwoju świadomości

49
społeczeństwa większość ludzi nie umie odróżnić swoich prze-
konań od faktów. Gdy więc podaje się im racjonalne argumen-
ty, gotowi są nie tylko odbijać je, lecz także bronić swoich,
konstruując taką rzeczywistość, by ziściła się samospełniająca
się przepowiednia. Katolik wierzy w niebo i piekło, słucha więc
ludzi, którzy mu mówią, co musi zrobić, by dostać się do jedne-
go z nich. Robi to, co każą, choć nie ma żadnego empirycznego
dowodu, że to, w co wierzy, w ogóle istnieje (ma za to dowody,
że nie istnieje). Hejter wierzy, że pisząc negatywnie o kimś, jest
piewcą prawdy, więc siedzi przed komputerem i wylewa z sie-
bie żółć. Polityk przekonuje do swych poglądów, nie uwzględ-
niając tego, że ktoś inny ich nie podziela, itd. Po latach
nieudolnych prób zrozumiałem, że tylko niektórzy ludzie są
zdolni i skłonni do zmiany swoich opinii, a wszyscy pozostali
będą w wierzyli w te raz przyjęte. To nie przyszło mi łatwo – bo
wiem, że opinia nie musi być zgodna z prawdą; bo rozumiem,
że wiedza wypiera opinie; bo jestem świadomy, że opinie, które
ludzie traktują jako swoje, w zdecydowanej większości należą
do rodziców, kultury, polityków, epoki itd. Ludzie wierzą
w bzdury, które do tego nie są ich – cóż za straszne połączenie!
To tak jakby nosić nie swoje ubranie, niepasujące do sytuacji,
i mieć przekonanie, że jest własne i OK. To smutne.

I gdy to zrozumiałem, zdałem sobie sprawę, że ludzie nie tyl-


ko mają opinie i nie chcą ich zmieniać, lecz także że na ich
podstawie podejmują działanie. To działanie może dotyczyć
mnie – np. wypowiadają się na mój temat w mediach albo
piszą komentarze w internecie, co wpływa na moje samopo-
czucie (to zależy ode mnie) i – potencjalnie – na moją rzeczy-
wistość (to już zależy także od innych). Chciałem coś z tym

50
zrobić. Ale skoro nie jestem w stanie zmienić ich opinii, to co?
I wtedy do mnie dotarło – mogę im dać swoją opinię. Wska-
zać, jak ja chcę być postrzegany. Mogę stworzyć wizerunek.
Ciekawe, ile jest w tym mojej ekstrawertycznej osobowości;
na ile wynika to z przebywania na scenie, gdzie jestem ekspo-
nowany na innych, a na ile ze zwykłego rachunku ekonomicz-
nego, który pokazuje na konkretnych liczbach, jak można
zarabiać dzięki wizerunkowi; ile jest wiedzy marketingowej,
która mówi mi, jak to robić, a ile właśnie próby radzenia sobie
z bezsilnością, która wynika z tego, że ludzie mają nieprawdzi-
we opinie i ich nie zmieniają.

Tak czy inaczej, znalazłem sposób – zbudowanie wizerunku.


Najpierw robiłem to nieświadomie, intuicyjnie, bezwiednie.
Uczyłem się, obserwując reakcje ludzi, i wyciągałem wnioski.
Jak oni reagują? Co im się podoba, a co nie? Dlaczego tak my-
ślą? Czemu Polacy dają mi rady, choć o nie nie prosiłem, a Chiń-
czycy tego nie robią? Z jakiego względu gdy napiszę o swoim
sukcesie, w Polsce zawsze ktoś będzie miał z tym problem, ale
w USA już nie? Czemu Polakowi podoba się bardziej zdjęcie,
na którym jestem z moją rodziną, niż fotografia mnie samego?
Czemu popularniejsza jest opowieść o cierpieniu, a mniej popu-
larna – o korzyściach? Dlaczego temat relacji bardziej interesuje
kobiety, a mniej mężczyzn? Czemu na Facebooku udziela się
mniej tych ostatnich? Miałem takich pytań tysiące i każde z nich
kończyło się jakąś odpowiedzią, która uczyła mnie, co mam ro-
bić. Z czasem zacząłem być w tym dobry – na tyle dobry, że
mogłem się temu poświęcić zawodowo, napisać doktorat, rozsze-
rzyć moją działalność na nowe rynki. To wszystko było możliwe,
bo zacząłem opanowywać personal branding.

51
Oto siedzę teraz w samolocie i piszę książkę. Jestem sam dla
siebie, ale nie do końca – kilka siedzeń za mną siedzi człowiek,
który chciał sobie zrobić ze mną zdjęcie. Jest moim fanem.
Tylko ja nie wiem, czy on aby na pewno chce zrobić sobie
zdjęcie ze mną – w sumie jestem zwykłym człowiekiem, ubra-
nym bez rewelacji, pewnie nie podobam mu się wizualnie, nie
jestem też dziwadłem, by mógł mnie potem pokazywać znajo-
mym w ramach ciekawostki. Musi więc być w tym coś innego
– on chce zdjęcie nie ze mną, ale z moim wizerunkiem. Z dok-
torem Mateuszem Grzesiakiem, najpopularniejszym psycholo-
giem w Polsce. Motywatorem, wykładowcą, człowiekiem,
Prawdziwe relacje z którym ma szczególną relację – bo opartą na wyobraże-
są lepsze niż te niach, a nie na przeżyciach. Nie widział mnie wcześniej na

w świecie wirtual- żywo, nie wie, co myślę, czuję, jak się zachowuję na co dzień –
ale obraz mnie, mój wizerunek, jest mu bliski. Może nawet
nym. Są bezpośred-
bardzo bliski. Kto wie, czy przez ten obraz nie realizuję mu
nie, oparte na
jakichś niespełnionych potrzeb z dzieciństwa. Może czuje się
faktach, mają formę dzięki mnie akceptowany albo kochany, może motywuję go
faktycznego dialogu lub czuje wdzięczność, gdy mnie widzi. Jedno jest pewne – on
ma relację z brandem, nie ze mną. A ja to nie brand. A przy-
najmniej nie w tym wydaniu, w którym ja to rozumiem.

Seks na żywo jest lepszy niż porno, choć to drugie pozwala


wybrać dowolny układ z dowolną liczbą partnerów, bez gor-
szego dnia, bólu głowy czy niewłaściwej logistyki, które prze-
cież wpływają na pożycie na żywo. Ale większość mężczyzn
i kobiet częściej ogląda porno, niż uprawia seks. Prawdziwe
relacje są lepsze niż te w świecie wirtualnym. Są bezpośred-
nie, oparte na faktach, mają formę faktycznego dialogu. Ale
i tak mamy więcej znajomych na fejsie niż w życiu rzeczywi-

53
stym. Poczucie własnej wartości bazujące na tym, kim się jest,
jest pewniejsze niż to, którego podstawą jest wirtualny super-
man zbierający lajki. To pierwsze zależy od rzeczywistych
doświadczeń, jest niewzruszalne, a to drugie może zniknąć
wraz z zablokowaniem konta. Ale i tak więcej młodych ludzi
czerpie je z social mediów niż z własnego życia. Gdy lata
temu wchodziłem w ten wirtualny świat, jak każdy z nas, bez
instrukcji obsługi, nie wiedziałem, jak to się robi – ale dziś już
wiem. I znam zasady gry, np. tę, by oddzielić człowieka od
roli, którą gra. Jako twórca dr. Mateusza Grzesiaka pozostaję
– a przynajmniej staram się pozostać – niezidentyfikowany
z nim i traktuję markę jako narzędzie edukacji czy zarabiania
pieniędzy. Mam wrażenie, że ludzie nie odróżniają aspektu
marki i jego wybiórczo odgrywanej roli od faktycznego czło-
wieka, który przecież jest taki sam jak każdy inny człowiek.
Ludzie z tymi markami budują relacje, wchodzą w interakcje,
fantazjują o nich albo odwrotnie – nienawidzą ich, nie lubią,
są obojętni. Najciekawsze jest to, że ta marka z punktu widze-

Mam wrażenie, że nia samego konstruktu nie istnieje – jest wycinkiem rzeczywi-
stości opartym na jakichś założeniach, a nawet może być
ludzie nie odróżniają
zupełnie zmyślona i nie mieć żadnego potwierdzenia w rze-
aspektu marki i jego
czywistości (co w kontekście biznesu jest nieopłacalne, ale
wybiórczo odgrywa- technicznie możliwe – znane są przypadki wymyślanych pro-
nej roli od faktyczne- fili społecznościowych, które zyskały dziko na popularności).
go człowieka Gdy to zrozumiałem, postanowiłem tworzyć markę świado-
mie – pokazując wybranym odbiorcom to, co chcę im przeka-
zać. Wymagało to ode mnie decyzji dotyczącej odbiorców,
a następnie celów tego brandu. Wiedziałem, że łatwiejsze
emocjonalnie i intelektualnie, a biznesowo długoterminowo
bardziej zasadne będzie bazowanie na sobie jako punkcie od-

54
niesienia. Ja na tym wizerunku chciałem oprzeć swoją przy-
szłość, więc nie interesowało mnie nic, co nie opierałoby się
na faktach.

No i się zaczęło. Analizowaniu nadal nie ma końca, ale zrozu-


mienie potrzeb odbiorcy, umiejętność komunikacji w jego
języku są głębsze niż kiedyś. Dla kobiet najważniejszy jest
udany związek, a jego zbudowanie – trudniejsze niż kariera
zawodowa. Mężczyźni nie umieją rozmawiać o uczuciach,
a swoje problemy wolą rozwiązywać samodzielnie. Z hejterem
nie należy wchodzić w interakcję inną niż oparta na humory-
stycznych ripostach, z którymi sobie nie poradzi. Warto też
trzymać się suchych faktów i pokazać mu jego błędy w myśle-
niu, dzięki czemu zbierze się poparcie w swojej grupie docelo-
wej. Doktorat przed nazwiskiem budzi szacunek. W Polsce
widoczna jest dychotomia nauki bez odniesienia do praktyki
i praktyki, która nie potrafi się opisać modelami naukowymi,
co prowadzi do podziału na teoretyków i praktyków. Atrak-
cyjne ciało podoba się każdemu, ale nie mając wsparcia w in-
nych wartościach, dostanie łatkę powierzchownego. Sport jest
mile widziany, dzieci są najrzadziej atakowane, o polityce nie
ma sensu pisać, bo każdy, kto się o niej wypowiada, uważa, że
wie najlepiej, religia to temat, którego dotykanie bardzo pro-
wokuje. Nie tykać fanatyków, banować agresywnych, wcho-
dzić w interakcje z ludźmi szczerze zainteresowanymi… To
wszystko kawałki, puzzle, o których mogłaby powstać osobna
książka. Każdy z nich składał mi się na całość obrazu uniwer-
salnego aspiracyjnego JA, którym chciała być moja grupa do-
celowa – również ja. Stałem się tym obrazem. Okazało się, że
sukcesem jest udany związek oparty na miłości i świadomo-

55
ści; że można o nim pisać i pokazywać go ludziom, że to jest
do osiągnięcia. Wiadomo było, że fajne ciało podoba się in-
nym, a akurat tak się składa, że uprawiam dziko sport – efekt
uboczny jest taki, że mam się czym chwalić. Międzynarodo-
we sukcesy robią wrażenie, a opisywanie ścieżki osiągania ich
to wartość dla odbiorców. Doktorat świadczy o inteligencji,
a więcej niż jeden ją multiplikuje. Mieszkanie poza Polską,
w mocarstwowych krajach imponuje, a elegancki ubiór przy-
ciąga uwagę i budzi zaufanie. W ostatecznym rozrachunku
wizerunek sprowadza się do stania się aspiracyjnym JA, które
Twoi odbiorcy chcą mieć. I nie ma w tym nic skomplikowa-
nego, choć dojście do wniosków może być kolosalnie trudne.
W moim przypadku na obraz ten złożyły się: założenie
szczęśliwej rodziny, zarobienie dużych pieniędzy, zdobycie wy-
kształcenia, stanie się liderem swojego sektora, zbudowanie
aliansów z partnerami strategicznymi, zbudowanie atrakcyj-
nego ciała i kilka innych rzeczy. Nie wspominam nawet
o współpracy z PR-em i mediach, bo to temat na osobną
Potrzebujesz wize- książkę. To naturalne, że imponują nam ludzie, którzy mają
runku, bo dopiero to, co my chcemy mieć – ja z tego zrobiłem filozofię życia.
dzięki niemu ludzie Osiągnąć to, czego chcę ja, znaleźć ludzi, którzy chcą tego
samego, pokazać im, że to mam, i tym samym stać się dla
mogą dowiedzieć
nich benchmarkiem. Przypominam: ja włożyłem blisko 20 lat
się, kim jesteś
pracy w to, by być tu, gdzie jestem.

Podsumowując: Potrzebujesz wizerunku, bo dopiero dzięki


niemu ludzie mogą dowiedzieć się, kim jesteś. Wirtualne od-
zwierciedlenie Ciebie to JA 2.0 – cyfrowy Ty. Myślę, że umie-
jętność zarządzania nim i niewidzialnym rankingiem, który
każdy z nas swoją opinią nieświadomie tworzy, jest podstawą

56
sukcesu w dzisiejszych czasach. Co więc znajdę o Tobie, gdy
wpisze Twe nazwisko w Google’u? Oby to, co powinienem
poznać, by chcieć Cię spotkać na żywo / zatrudnić / zbudo-
wać z Tobą związek (tu wstaw jakikolwiek inny cel, który
chcesz osiągnąć).
6
Równowaga,
czyli rodzina jako kręgosłup
noszący ciało

drogowskaz 6
P
raca jest łatwiejsza niż rodzina. Uczysz się pracować,
gdy już jesteś względnie dorosły, masz równo pod
sufitem, jesteś świadomy i możesz przewidzieć określone
scenariusze. Z rodziną jest inaczej – wzorców komunikacyj-
nych i myślenia uczysz się, mając miesiące, a w ciągu kilku
pierwszych lat życia tworzysz schematy, które potencjalnie
mogą z Tobą zostać na zawsze. Zatem do rodziny, którą
założysz, wejdziesz zarówno z całym dobrodziejstwem, jak
i z całym złem inwentarza – wszystkie nieprzerobione me-
chanizmy z dzieciństwa, negatywne wspomnienia, traumy
itd. znajdą się w jej polu i albo zdołasz to uleczyć i ruszyć
do przodu, albo będziesz z nimi nadal żył. Po wielu latach
od założenia rodziny widzę, że stworzenie biznesu i osią-
gnięcie sukcesu zawodowego to pikuś w porównaniu z tym,
co to znaczy mieć świadomy związek i mądrze wychowy-
wać dziecko.

Ciekawe jest dla mnie to, że pewnie część ludzi uważa od-
wrotnie: rodzinę biorą za pewnik, a pracę – za coś trudnego.
Nie jest to moje doświadczenie, a na pewno nie potwierdza
go moje małżeństwo. I choć każdy ma swoją ścieżkę, to po-
każę Ci w tym rozdziale, dlaczego myślę, że świadoma rodzi-
na to podstawa sukcesu.

59
Zanim poznałem Ilianę, byłem w różnych związkach. Dziś
widzę, jak bardzo nieświadome one były. Powtarzałem
w nich schematy z dzieciństwa, wzięte od moich rodziców.
Powielałem ten sam dysfunkcyjny model związku, w którym
występowały uzależnienia, agresja, wzajemne kompensacje.
Z pracy z ludźmi wiem, że tak samo wyglądają inne małżeń-
stwa – w pewnym momencie partnerzy orientują się, że coś
nie działa, a następnie zaczynają grzebać w przyczynach
tego złego stanu rzeczy i wcześniej czy później trafiają do
wspomnień z dzieciństwa. Tam znajdują puszkę Pandory.
Jeśli odważą się ją otworzyć, to czeka ich prawdopodobnie
jedna z najtrudniejszych ścieżek w życiu – ścieżka uwolnie-
nia się od przeszłości. Od mamy, która nie zwracała uwagi
i wzbudziła w synu lęk przed odrzuceniem – gdy dziś dzwo-
ni on do żony, a ta nie odbiera, od razu myśli, że go zostawi-
ła. Od ojca, który pił, przez co córka stała się ratowniczką
i dziś nie potrafi zbudować związku z kimś innym niż ofiara,
która ma problemy. Od przemocowego dziadka, który rzą-
dził całą rodziną, albo braku zaufania wziętego od babci,
która manipulowała uczuciami. W puszce Pandory mieszka-
ją odrzucenie, brak miłości, podejrzliwość, teorie konspira-
cyjne, agresja, lenistwo, chamstwo, cynizm, roszczeniowość,
perfekcjonizm, hiperkrytycyzm, narcyzm, paranoje i cała
masa innych demonów, które niszczą życie dorosłego czło-
wieka. Widzicie, w pracy to wszystko nie wyjdzie – idziemy
do biura, robimy swoje, możemy się zdystansować wobec
innych. Jeśli nie doświadczymy mobbingu albo innych fak-
tycznie szkodliwych rzeczy, to prawdopodobnie nie będzie-
my mieli motywacji, by wejść głębiej. Pamiętasz, jak
w pierwszym rozdziale pisałem o przerabianiu dzieciństwa?

60
O tym, że przeszłość się nie skończyła i nadal kontroluje
Twoje życie? Jeśli zdecydujesz się na założenie świadomej
rodziny, czeka Cię przeprawa z własnym dzieciństwem, bo
w tej rodzinie ono Ci wyjdzie. Tu się nie ma jak ukryć, to,
jaki jesteś, przekażesz dzieciom, a w swoim głosie wcześniej
czy później usłyszysz głos rodzica, którego przysięgałeś nie
powtarzać, bo Cię ranił. Dlaczego tak się dzieje? Rodzina
jest zbudowana na uczuciach, a praca – na zachowaniach.
W rodzinie zbliżamy się do siebie, w pracy nie musimy.
Rodzina to pierwsze środowisko dziecka, praca – znacznie
późniejsze. Rodzina jest lustrem całego naszego dotychcza-
sowego życia, a praca – obietnicą przyszłości. Rodzina stwa-
rza więc okazję do transcendencji – uwolnienia się od
przeszłości – co w konsekwencji pozwoli nam stawać się
w pracy tym, kim chcemy być, już bez ograniczeń innych
niż rzeczywiste. To wyjątkowa okazja.

Zwracam Twoją uwagę na słowo „świadoma” w określeniu


„świadoma rodzina”. Moim zdaniem to właśnie ten wyraz
By mieć świadomą stanowi o różnicy między zniewoleniem przeszłością a wol-
rodzinę, musimy ją nością od niej. By mieć świadomą rodzinę, musimy ją two-
tworzyć, opierając rzyć, opierając się na tzw. trybie zdrowego dorosłego. To
nasze dojrzałe, aktualne self – część osobowości, która: po-
się na tzw. trybie
trafi dbać o nasze potrzeby, nie boi się okazywania uczuć,
zdrowego dorosłego
ma adekwatne i skuteczne strategie radzenia sobie z proble-
mami, umie wyznaczać granice innym; daje poczucie bez-
pieczeństwa, nie ma kłopotów z autoekspresją ani byciem
zależną od innych; umie zmieniać negatywne nawyki i za-
chowania; nie ucieka w nałogi, konfrontuje się z problema-
mi; buduje wartościowe relacje z innymi, pozbawione

61
mechanizmów nadrzędności czy podrzędności; mówi i robi,
co czuje i myśli, w sposób społecznie akceptowalny, nie ra-
niąc nikogo ani też nie powstrzymując siebie; uprawia seks
dający radość, nieobarczony filozofiami czy religiami hamu-
jącymi jego potencjał; jest transcendentna – wychodzi po-
nad kulturę, ponad ciało, ponad rasę, ponad wiek, ponad
swoje myśli i emocje, pozostając w roli kochającego, bez-
stronnego obserwatora; żyje w samorealizacji i współpracy,
dba zarówno o rozwój osobisty (siebie), jak i o rozwój zbioro-
wy (społeczności); jest etyczna i spójna, bo nie mając zabu-
rzeń, posiada dostęp do empatii i tym samym nie czyni
innym krzywdy. Taki stan świadomości jest dostępny dla
każdego i każdy z nas czasem go osiąga, ale życie zgodnie
z nim na co dzień i utrzymywanie go bez popadania w me-
chanizmy przeszłości to już zupełnie inna sprawa.

Od jakiegoś czasu uczestniczę z moją żoną w terapii. Traktu-


jemy ją jako część rozwoju osobistego i rodzinnego. Jest to je-
dyny moment, gdy w naszej relacji pojawiają się konflikty –
bo zawsze w czasie sesji wychodzą rzeczy, które są negatywne.
Każde z nas wytyka partnerowi jakieś sprawy z przeszłości
i choć formalnie nie mają one z nami nic wspólnego, to, chcąc
nie chcąc, musimy stać się podmiotem ich oddziaływania. To
niesprawiedliwe, że ja muszę płacić rachunek za jej dziadka,
a ona – za moją matkę. Ale tak jest i już. Wspominałem wcze-
śniej, że rozwój jako cel sam w sobie, jako wartość wymaga
obrania ścieżki świadomego poszukiwania słabości i leczenia
przeszłych ran, tak by móc stawać się pełnią człowieczeństwa.
Nie wiem nawet, co oznacza to pojęcie, ale wiem doskonale,
kiedy nią nie jestem – wtedy, gdy wchodzę w małego przestra-

62
szonego Mateuszka albo w perfekcjonistę, który chce przy-
kryć rany z przeszłości. To nie ja, a dokładniej: to już nie ja.
Ale co z tego, skoro jakieś rany nie zostały jeszcze zabliźnione
i te mechanizmy się uruchamiają? To trudne, gdy żona, pła-
cząc, mówi Ci w twarz, jak źle się czuje. Wiesz, że nie zrobiłeś
tego, o co Cię posądza, i starasz się samemu nie wchodzić
w mechanizmy obronne, by na nią też nie wybuchnąć. Podej-
mujesz rękawicę, pokonujesz kawałek po kawałku swoje lęki
i tym samym uczysz się, jak w tej rodzinie być dojrzałym, oka-
zywać uczucia, mówić, co myślisz, realizować swoje potrzeby
i pomagać w tym innym, wychowywać dziecko zgodnie z jego
uniwersalnymi i indywidualnymi potrzebami, zamiast wlewać
mu do głowy czyjąś religię, obce zwyczaje, zarażać własnymi
ograniczeniami czy zmuszać do wyboru jakiejś ścieżki.

Związek z moją żoną nie jest łatwy. Prawdę mówiąc, jest to naj-
trudniejsza relacja mojego życia. Nikt tak jak ona nie potrafi wy-
wołać u mnie tyle wściekłości, lęków, obaw, zranić mnie tak czy
odrzucić. Tak samo pewnie działa to w drugą stronę – i to nie
Bycie razem ozna- dlatego, że któreś z nas jest złym człowiekiem. Taki jest efekt ob-
cza pokonanie naj- rania ścieżki budowania świadomej rodziny. Bycie razem oznacza
pierw mechanizmów pokonanie najpierw mechanizmów kulturowych, a potem traum
z dzieciństwa. Ale dzięki tym trudom mamy relację tak głęboką,
kulturowych, a po-
tak odżywczą, że staliśmy się dla milionów Polaków inspiracją.
tem traum z dzieciń-
Nie dziwię się – chcę mieć taką relację, jaką mam w chwili, gdy
stwa
jest między nami dobrze, chcę też odnajdywać w sobie siłę
w chwili, kiedy jest między nami źle. Myślę, że ta inspiracja nie
ma w ogóle narcystycznych pobudek – jest naturalną reakcją na
osiąganie świadomości i intymności między nami jako wynik cho-
lernie ciężkiej pracy, jaką włożyliśmy w bycie razem.

63
I jest jeszcze córka – dziewięcioletnia Adriana, która wykre-
owała swojego ojca. Przy niej zacząłem odpoczywać od we-
wnętrznego perfekcjonisty, zacząłem szukać balansu między
osiąganiem a nicnierobieniem, choć przebywanie z nią to
czasem więcej niż występ przed tysiącami osób. Koniecz-
ność bycia delikatnym, wrażliwym, wyrozumiałym stała się
faktem, podobnie jak myślenie w kategoriach uniwersalnego
bezpieczeństwa, tworzenia środowiska spokoju i rozwoju.
Cieszę się, że mogłem jej dać to, czego potrzebuje, i to, cze-
go nie miałem ja ani czego nie było, gdy byłem dzieckiem.
Mam nadzieję, że nie będzie musiała naprawiać się po
swoich rodzicach i przyjdzie się jej mierzyć „tylko” z proble-
mami własnej epoki – plastikiem zostawianym jej i jej rówie-
śnikom przez poprzednie pokolenia, zanieczyszczeniem
powietrza, uzależnieniem od technologii i wieloma innymi
cieniami, które muszą towarzyszyć jej czasom.

Gdy więc myślę, jak się zmienić, by osiągnąć sukces osobisty


i zawodowy, przychodzi mi do głowy założenie rodziny. Ro-
dziny, w której podejmujemy rękawicę i odkrywamy siebie
takich, jacy się urodziliśmy – pięknych, prawdziwych, ko-
chających, z wszystkimi duchowymi zasobami. Rodzina jest
Rodzina jest powro- powrotem do przeszłości, a praca to kreowanie przyszłości.
tem do przeszłości, Oba światy tworzą balans. To ciekawe, że spośród wszyst-
a praca to kreowa- kich moich sukcesów ten akurat jest dla mnie najważniejszy,

nie przyszłości choć nie dostałem za niego żadnej nagrody, żadnego tytułu,
żadnych pieniędzy. Wiem za to, że ten drugi świat – zawo-
dowy – może się rozwijać, ponieważ działa ten pierwszy.

65
7
Sport,
czyli zbuduj świątynię
dla duszy i umysłu

drogowskaz 7
L
eży na mnie, cięższy o 30 kg. Trzyma za połę kimo-
na. Jeśli przestawi swoją drugą rękę, to mnie udusi.
Ledwo dyszę, serce wali mi jak bęben, ale świadomość obej-
muje zarówno oddech, jak i emocje. Uspokajam się, jak
w zwolnionym filmie, i czekam na jego ruch. Gdy zaczyna
się przesuwać, chwytam swoją ręką jego ramię, blokuje mu
nogę i mostuję, wywracając go. W okamgnieniu jestem na
górze. Teraz on ma problem, a ja dominuję. Taka zmiana
akcji, takie brazylijskie ju-jitsu.

Podobnych treningów było w ciągu ostatnich czterech lat


wiele, standardowo ćwiczyłem kilka razy w tygodniu. Zaczy-
nałem od dwóch spotkań tygodniowo, potem były trzy
i cztery. Gdy przeszedłem na pięć, po skończonym treningu
wlokłem za sobą torbę i miałem problem, by wejść po scho-
dach. Powtarzałem sobie: „Przyzwyczaję się, przyzwyczaję
się, to minie”. I po kilku miesiącach mijało. Wtedy dodawa-
łem jednostkę treningową albo sparowałem z lepszymi gość-
mi ode mnie. I znowu było tak samo trudno, a potem się
adaptowałem i robiło się łatwiej. Na chwilę, bo ciągle pod-
nosiłem poprzeczkę.

Gdy dziś myślę, jak się zmienić, by osiągnąć sukces osobisty


i zawodowy, przychodzi mi do głowy uprawianie sportu. Upra-

67
wianie go z głową, tak by służył rozwojowi całościowemu, a nie
tylko stymulował ego. By dał zdrowie, dzięki czemu będziemy
w stanie przez długie lata dobrze funkcjonować. Zdrowie nas
nie obchodzi, dopóki się nie rozchorujemy, a potem jest już za
późno, by cofnąć czas i zmienić nawyki żywieniowe czy te doty-
czące aktywności. Należy wybrać taki sport, który pozwoli
ogarnąć psyche i nauczy nas determinacji, konsekwencji, pod-
niesie sprawność, siłę i wytrzymałość. Po latach uprawiania
sportu ja znalazłem taką dyscyplinę – to brazylijskie ju-jitsu.
Ale nie od niego zaczynała się moja przygoda.

W dzieciństwie chodziłem krótko do szkoły sportowej,


w której mieliśmy cztery godziny pływania dziennie. Dzięki
Należy wybrać taki temu wyrobiłem sobie kształty, które zostały ze mną na całe
sport, który pozwoli życie – szerokie, masywne plecy i barki. Potem zapisałem się
ogarnąć psyche na taniec towarzyski i – jak zwykle, robiąc to na maksa –
i nauczy nas deter- w ciągu kilku lat zostałem nastolatkiem całkiem przyzwoicie
śmigającym walca, fokstrota czy cza-czę. Później przyszedł
minacji, konsekwen-
okres koszykówki, gdy rozgrywałem piłkę i mimo niedużego
cji, podniesie
wzrostu biegałem między dużymi chłopakami po parkiecie,
sprawność, siłę i wy-
a następnie – czas siłowni, który trwał do momentu, kiedy
trzymałość skończyłem 30. rok życia. Na siłownię okazałem się psy-
chicznie za słaby. Lustro wyciągało ze mnie wewnętrznego
narcyza, a ego wybierało sobie te partie mięśni, które fajniej
pokazywać na zewnątrz – były to niekoniecznie przecież
najtrudniejsze do robienia przysiady ze sztangą.

Gdzieś po drodze, w wieku dwudziestu kilku lat, zacząłem


mocno tyć. Może było to związane ze związkiem, w którym
wtedy tkwiłem, a może z innymi czynnikami. Gdy skończy-

68
łem 26 lat, osiągnąłem – rekordową dla mnie – wagę 103 kg.
Byłem duży, byłem gruby. I choć pod tymi wałkami krył się
konkretny mięsień, wyrabiany latami na siłowni, to jednak
trudno było go dojrzeć. Postanowiłem schudnąć, gdy pew-
nego dnia nie mogłem bez problemu wejść po schodach na
pierwsze piętro. Odwiedziłem dietetyków, sportowców, się-
gnąłem do wnętrza swojej psychiki i zacząłem ostro treno-
wać. Ćwiczyłem dużo, ćwiczyłem mocno, moje ciało się
zmieniało i wyglądało coraz lepiej. Siedem miesięcy później
prezentowałem się świetnie, ale moja niedojrzała psychika
zapłaciła za to wzrostem arogancji, zarozumialstwa i innych
cech konstytuujących szeroko pojętą sodówkę. Nie wiedzia-
łem wtedy jeszcze, że to osobowość uprawia sport i nie tylko
wybiera go pod siebie, lecz także siebie nim tworzy.

Mniej więcej w tamtym okresie poznałem Ilianę i przesta-


łem chodzić na siłownię. Bałem się faceta z lustra, tego, któ-
ry chciał się podziwiać, nie odpuścił spojrzeniu. Przestałem
ćwiczyć, co być może miało jakiś związek z ciężkim wypad-
kiem, który przeszedłem w wieku 30 lat. Iliana była wtedy
w siódmym miesiącu ciąży i to był trudny moment dla
wszystkich. Wstałem sprzed telewizora, by pójść do toalety.
Tam straciłem przytomność i wypadłem przez drzwi na pod-
łogę. Obudziłem się w kałuży krwi i z amnezją. Przyjechała
karetka i zabrała mnie do szpitala. Po kilku godzinach na-
zwano mnie „panem szybkim” – miałem migotanie przed-
sionków. Diagnoza była niefajna. Lekarze zaproponowali
kardiowersję – przywrócenie prawidłowej akcji serca za po-
mocą sprzętu. Miała się odbyć kolejnego dnia. Nie chciałem
tego robić, ale też nie zamierzałem się poddawać. Zacząłem

69
od razu pracować z metodami, które znałem: medytacją,
oddechem, technikami wizualizacji, modlitwą i wieloma in-
nymi. W jakiś sposób przyczyniły się one – oraz leki, które
dostałem – do uspokojenia tego serca na tyle, że kolejnego
dnia zostałem wypisany ze szpitala. Ale miałem nadciśnienie
i coś z tym musiałem zrobić. Poszedłem do lekarza. Pamię-
tam, że rzucił tekstem: „Dam panu beta-blokery, takie mło-
dzieżowe”. „Co to znaczy?” – zapytałem. „To znaczy –
odpowiedział – że może pan mieć małe problemy z erekcją”.
Ja na to: „To niefajnie. A jak długo będę na tych lekach?”.
„Do końca życia” – zabrzmiał wyrok. „Przecież nie zmieni
pan rozmiaru mięśnia sercowego, a ma pan hipertrofię”.

Ale ja już byłem za bardzo świadomy, by połykać bez autoreflek-


sji sugestie innych. Jego ograniczenia nie są moimi, podobnie
jak filozofia jednego modelu nie jest jedyną, która obowiązuje.
Skoro farmacja mi nie pomoże, poszukam czegoś innego.

I zaczęła się jedna z najtrudniejszych przepraw mojego życia.


Próbowałem wszystkiego: począwszy od akupunktury, po-
przez dietę dla nadciśnieniowców, medytacje przeróżnej maści,
Gdy jesteś zdetermi- tybetańskie zioła i techniki kolejnych lekarzy, po leczenie pra-
nowany, nie ma zna- niczne, tapping i wszystkie inne mniej lub bardziej wiarygodne
czenia, co mówią metody. Gdy jesteś zdeterminowany, nie ma znaczenia, co
inni – ważny jest cel mówią inni – ważny jest cel. Ja miałem cel – zamierzałem
wyzdrowieć. Model sprzedawania jakiegoś produktu jest co
prawda godnym pozazdroszczenia z perspektywy finansowej
modelem biznesowym firmy farmaceutycznej, ale żadnym
rozwiązaniem dla mnie. W ciągu pierwszych kilku miesięcy
nie działo się nic – ciśnienie utrzymywało się na tym samym,

70
wysokim poziomie. W tym czasie schudłem, zmieniłem nawy-
ki sportowe, przeszedłem masę diet oczyszczających i detok-
sów. Po pół roku ciśnienie zaczęło się wahać – raz było
wysokie, a raz niskie. Po ośmiu miesiącach ustabilizowało się
na poziomie 130/85 mm Hg. Poszedłem do tego samego le-
karza zrobić USG. Hipertrofii lewej komory nie było – serce
wróciło do prawidłowego rozmiaru. Byłem zdrowy. Te osiem
miesięcy – hardcorowych miesięcy – nauczyło mnie, by nigdy
nie być niewolnikiem jednego paradygmatu. By zrozumieć,
że słowo „leczyć” jest znacznie szersze i nie dotyczy tylko cia-
ła. Że to, co jest niemożliwe dla jednego, dla drugiego już ta-
kie nie jest; że to, czego nie można w jednym systemie,
można w drugim. Z punktu widzenia nauki nie zrobiłem
niczego dziwnego albo niemożliwego, ale gdybym posłuchał
tamtego lekarza, nigdy nie podjąłbym trudu pracy nad sobą.
Otworzyło to też przede mną cały świat medycyny tradycyj-
nej, alternatywnej, psychosomatyki, nauczyło holistycznego
podejścia do ludzkiego ciała. Poszerzyło świadomość na te-
mat tego, co i jak jeść, jak ćwiczyć. A także doprowadziło do
poszukiwań nowej dyscypliny sportowej. I tak trafiłem na
brazylijskie ju-jitsu i zapasy.

Szukałem czegoś, co będę mógł robić do końca życia albo


Jeśli chcesz w życiu przynajmniej przez długie lata; co będzie rozwijało zarówno
osiągnąć sukces, moje ciało, jak i mój umysł oraz mój charakter. Pragnąłem,

znajdź swój sport aby wygląd był efektem ubocznym, a nie celem samym
w sobie. Aby każda część ciała była zaangażowana, by nie
i poświęć mu się
kładło się większego nacisku na wybrane. Szukałem dyscy-
całkowicie
pliny, którą mógłbym uprawiać na całym świecie; która nie
uszkodzi mnie z czasem.

71
I znalazłem. Gdy po raz pierwszy poszedłem na trening BJJ,
zdałem sobie sprawę, że właśnie to chcę robić. Mój trener
kazał mi wykonać fikołki – i zdziwił się nawet, że to potrafię.
Zacząłem od trzech razy w tygodniu prywatnie, potem
zwiększałem częstotliwość. Później postanowiłem chodzić
na zajęcia w grupie. Dziś, po blisko czterech latach trenin-
gów, jestem w miarę przyzwoitym niebieskim pasem z trze-
ma belkami, sporadycznie rezygnującym z któregokolwiek
z pięciu spotkań w tygodniu. Sparuję na całym świecie, uczę
się bezustannie i pokonuje obawy przed walką na zawodach,
trudy odwodniania się, porażki, których w praktyce do-
świadczam codziennie. To niebywałe, że wzrostu w tym spo-
Musisz być pokorny, rcie nie można przyspieszyć – musisz chodzić na treningi,
bo jeśli nie odkle- wypocić swoje, powtarzać drille, męczyć się z gośćmi 30 kg

piesz, to albo stra- cięższymi od Ciebie albo tak szybkimi i dynamicznymi, że


nie wiesz nawet, kiedy Ci miną Twoją gardę. Musisz być
cisz przytomność,
pokorny, bo jeśli nie odklepiesz, to albo stracisz przytom-
albo złamiesz koń-
ność, albo złamiesz kończynę czy popsujesz ciało w jakiś
czynę czy popsujesz inny sposób. I gdy z jednej strony poddajesz się tak wiele
ciało w jakiś inny razy, a z drugiej – walczysz do ostatniej kropli krwi, nabie-
sposób rasz szacunku do siły, szybkości, techniki, wytrzymałości.
Nie wiem, czy istnieje jakiś inny sport, który lepiej uczy
wychodzenia ponad ego, pewności siebie bez arogancji,
przyjaznego podejścia do gościa chcącego Cię udusić, sport,
dzięki któremu możesz pojawić się na salach w Japonii, Ar-
gentynie czy Polsce, gdzie nikt Cię nie zna, nie mówiąc języ-
kiem gospodarzy, po czym po przybiciu ręki zacząć walkę.
Ta niesamowita społeczność jest kolejnym powodem, dla
którego kocham ten sport. No i zapasy – gdy je poznasz,
zrozumiesz, że w życiu nie ma nic trudniejszego :-).

73
Jeśli więc chcesz w życiu osiągnąć sukces, znajdź swój sport
i poświęć mu się całkowicie. Nie mów, że nie masz czasu –
bo czas się „robi”. Nie mów, że jest za trudno, tylko się przy-
zwyczaj i zacznij go systematycznie uprawiać. Dzięki temu
wzrośnie Twoja pewność siebie, determinacja, wytrwałość,
zmieni się Twoje podejście do konkurencji – z zazdrości na
taktykę – nauczysz się zachowywać spokój w stresie, a na
koniec dnia będziesz naprawdę dobrze wyglądać.

74
8
Praca marzeń,
czyli stwórz swoją karierę

drogowskaz 8
D
oktor Mateusz Grzesiak, psycholog i wykładowca
akademicki – powiedziała dziennikarka. I zaczął się
wywiad. Długa droga prowadziła do tego momentu, a na
niej znalazły się uniwersalne kamienie milowe, które każdy
musi poznać, by osiągnąć cel zawarty w tytule tego rozdzia-
łu. Bo jeśli chcesz się zmienić, by osiągnąć sukces osobisty
i zawodowy, to czeka Cię też stworzenie swojej kariery.

Zaczyna się od genezy, która najczęściej sięga dzieciństwa.


Gdzieś kiedyś, dawno temu, gdy byłeś dzieckiem, zacząłeś
robić coś, co miało na Ciebie ogromny wpływ. Może budo-
wałeś na plaży zamki z piasku i dzięki temu stałeś się potem
architektem. Albo malowałeś coś i tata Cię chwalił, dlatego
zrobiłeś karierę jako projektant wnętrz. Może, tak jak ja,
uwielbiałeś uczyć innych, stąd czerpałeś natchnienie, albo
kręciło Cię naprawianie popsutych rzeczy i dziś jesteś leka-
rzem. Nie wiem, jaka jest Twoja geneza, ale wiem, że musia-
łeś robić w życiu coś, do czego Cię nikt nie zmuszał, co
sprawiało Ci radość, co uwielbiasz i mógłbyś robić za dar-
mo. Jeśli coś takiego znajdziesz, nigdy nie będziesz mieć
problemów z motywacją.

Jest jednak jeszcze kwestia rynku. Sama pasja to za mało, by


zarobić dobre pieniądze. Niewydolny system może zabić każ-

76
dą dobrą chęć, podobnie jak forma pracy, która niekiedy
ogranicza możliwości rozwoju. Jeśli w danym sektorze moż-
na zarabiać dużo, to warunek numer dwa jest spełniony. Ale
nie tak wygląda praca listonosza czy hydraulika, którzy zwy-
kle są zatrudnieni przez kogoś i których ogranicza atrakcyj-
ność samego sektora. Dlatego sprawdź wartość rynku, na
którym działasz, a następnie zastanów się nad formą pracy –
otworzysz własny biznes, zostając samozatrudnionym, czy
zatrudni Cię ktoś inny? W obu tych przypadkach da się za-
robić dobrze – choć to zależy od środowiska. Prezes banku
może dostawać nawet kilka milionów rocznie, ale nauczyciel
w szkole pewnie nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy w tym
samym czasie. Sprawdź więc możliwości zarobkowe i zasta-
nów się, czy Ci odpowiadają.

Następnie zastanów się, kto będzie odbiorcą Twoich usług.


Tylko przy niektórych ludziach jesteś w stanie rosnąć i mieć
radość z tego, co robisz, więc dobrze przemyśl, jaka będzie
Twoja grupa docelowa. Ja pragnę wymagających, inteligent-
nych ludzi szukających rozwoju, którzy chcą być lepsi, są
ambitni i patrzą w przyszłość. Znalazłem taką grupę i do
niej kieruję swój przekaz. To przedsiębiorcy i osoby zajmują-
ce wyższe stanowiska kierownicze; ludzie wykształceni, czę-
sto w szkołach i zawsze przez życie. Chcą więcej, chcą lepiej,
szukają skuteczności. To moje plemię – ja taki właśnie je-
stem i im pasuje mój przekaz. Po hiszpańsku jest takie po-
wiedzenie, że gdy rzucisz świniom diamenty, będą narzekać,
że twarde – więc idź z przekazem do kogoś, kto go doceni.
Gdzieś jest ktoś, kto chce z Tobą pracować. Musisz znaleźć
właściwą grupę docelową.

77
Masz pasję, działasz we właściwym sektorze i oferujesz
produkty lub usługi odpowiedniej grupie docelowej – pozo-
staje zatem kwestia jakości Twoich kompetencji. Ja postawi-
łem sobie poprzeczkę najwyżej – w tym, co robię, chcę być
jednym z najlepszych na świecie. W moim sektorze nie ma
medali olimpijskich, więc nie ma jak być numerem jeden –
W tym, co robię, kryteriów to określających jest zbyt wiele. Ale pod wzglę-
chcę być jednym dem kompetencji i zasięgu działań wiadomo, co kto umie.

z najlepszych By osiągnąć ten cel, a raczej iść tą niekończącą się ścieżką,


muszę się ciągle uczyć – co też czynię, podnosząc poziom
na świecie
swoich kompetencji. Szkoły terapeutyczne, szkolenia online,
kolejne kierunki studiów, warsztaty, stała terapia, opieka
superwizora, kursy na żywo, nie wspominając nawet o nie-
zliczonej liczbie wysłuchanych audiobooków, przeczytanych
książek i oczywiście stałej pracy w zawodzie, przez kilkadzie-
siąt godzin tygodniowo. To daje efekt kuli śnieżnej albo
wina z potencjałem starzenia się – każdy kolejny rok przyno-
si coraz lepsze rezultaty, podnosi poziom moich umiejętno-
ści, daje nowe doświadczenia. Z czasem człowiek staje się
coraz lepszy, dzięki czemu może rozwiązywać trudniejsze
problemy. Za trudniejsze problemy więcej się płaci, bo siłą
rzeczy jest mniej ludzi, którzy mogą sobie z nimi poradzić.
To jest lejek – im trudniej, tym węziej – więc stawki rosną.
W ten właśnie sposób zdobyłem teoretyczne podstawy, by
brać w Polsce 4000 zł za godzinę pracy – co w mojej bran-
ży dla wielu jest ewenementem. Dla mnie to po prostu zro-
zumienie zasad, które na kartach tej książki wykładam. Tak
samo jest w każdym innym zawodzie. Im więcej ludzi może
coś zrobić, tym bardziej spadają tego ceny – ze względu na
konkurencję; im mniej osób coś umie, tym więcej to kosztuje.

78
Jeśli to zrozumiesz, wybierzesz ścieżkę, która doprowadzi
Cię do bycia tak dobrym, byś mógł stać się tak samo bogaty.
A gdy będziesz najlepszy, będziesz najbogatszy – oczywiście
biorąc pod uwagę pozostałe czynniki, jak wielkość rynku
czy segment klienta, którego na to stać.

Model wydawania pieniędzy na naukę był mi bliski od


zawsze i myślę, że wyniosłem to z domu. Moi rodzice wyda-
wali ostatnie pieniądze na naukę języka angielskiego, inwe-
stowali w moje kompetencje, kiedy byłem dzieckiem –
i mnie to zostało. Gdy zaczynałem swoją karierę w wieku 20
lat, też nie kupowałem sobie niczego zbytecznego, tylko
wszystko inwestowałem w szkolenia. I się opłaciło. Nie zda-
rza mi się często spotykać na świecie ludzi, którzy pokończy-
liby tyle kursów, pracowaliby tyle nad swoim warsztatem,
tyle wydawaliby na to pieniędzy. Od wielu lat stać mnie na
rzeczy, które można określić zbytkami materialnymi, ale na-
dal inwestuję w naukę od mądrzejszych od siebie.

Kolejnym krokiem do sukcesu jest interdyscyplinarność –


Rozwój osobisty zrozumienie, że myślenie w kategoriach jednego zawodu to
i zawodowy muszą przeżytek. Tak naprawdę lepiej mieć ich kilka. Dlatego za-

iść w parze, być wsze uważałem model przedsiębiorcy za wyjściowy. Trzeba


umieć sprzedawać, by zarabiać pieniądze, copywriting – by
partnerami, być bli-
atrakcyjnie pisać; coaching – by się rozwijać; psychologię –
sko siebie tak bar-
by się zmieniać; marketing – by odpowiednio pokazywać
dzo, by stały się
wartość odbiorcom; public speaking – by prezentować; ra-
jednością chunkowość – by liczyć pieniądze w racjonalny sposób, itd.
I o ile ja występuję na rynku jako konsultant, terapeuta, co-
ach, wykładowca, speaker, o tyle w gruncie rzeczy to wszyst-

80
ko zestaw etykiet opisujących kogoś, kto umie kodyfikować
ludzkie myśli, zachowania i emocje i tworzyć z tego modele.
Nie powiem jednak rynkowi, że jestem kodyfikatorem czy
modelarzem, bo to nie istnieje jako koncept – używam więc
innej nomenklatury, która jest dla niego zrozumiała. Ale pod
spodem znajduje się szeroki wachlarz umiejętności składo-
wych, które pozwalają mi robić to, co robię. I jestem gotowy
rozszerzać go, analizując potrzeby rynku i dostosowując się
do nowych oczekiwań moich odbiorców.

Nie da się oddzielić pracy od nadrzędnego konceptu własnej


osobowości, czyli tego, kim jesteś. Jakim jesteś człowiekiem?
Jakie masz wartości i co konstytuuje Ciebie jako niepowta-
rzalne indywiduum? Skoro dla mnie najważniejsze są rozwój,
skuteczność, miłość, wolność i humanizm, to nadaję się do
treści zakresowej nauczyciela, który jest skupiony na tym, by
kochając ludzi, podnosić ich poziom świadomości za pomo-
cą narzędzi, które zna. Bo to człowiek ma pracę, a nie praca
– człowieka. Dlatego rozwój osobisty i zawodowy muszą iść
w parze, być partnerami, być blisko siebie tak bardzo, by
stały się jednością – w niej rodzi się inteligencja, która pracu-
je na rzecz siebie, innych i wszystkiego pozostałego.

81
Epilog
MTWOJA (R)EWOLUCJA, czyli jak się zmienić, by osią-
gnąć sukces osobisty i zawodowy to tytuł tej książki, a także
ścieżka pokazująca w określonych krokach, co trzeba zrobić,
by mieć powyższe. Nigdy nie uważałem, że wiedza jest czy-
jaś, niech więc moje doświadczenia – choć tak naprawdę są
one kolektywne i każdy z nas przez nie przechodzi – staną się
drogowskazami dla każdego z Was, kto tą ścieżką idzie. To
jest wielkie, wielkie zbawienie bóli i cierpień z przeszłości –
wiedzieć, że inni ludzie nie muszą popełniać moich błędów
(znowu: nie moich, ale kolektywnych), bo dzięki instrukcjom
dotyczącym życia mogą startować wcześniej, z lepszego pozio-
mu. Ja też stoję na ramionach gigantów i pod spodem mam
nadzieję, że w jakiejś mierze staję się oparciem dla innych, by
i oni byli gigantami – choć nie mnie to oceniać. W polskiej
historii są Sobieski, który nas bronił, Mickiewicz, który do
nas pisał, Piłsudski, co walczył o wolność, czy Lewandowski,
co wzbudzał narodową dumę. Ci ludzie i wielu, wielu innych,
też tych niewidocznych, przyczynili się do tego, że dziś może-
my myśleć z innej, lepszej perspektywy o przyszłości.

83
Życzę Wam sukcesów, tych wynikających ze świadomości,
dobroci, miłości, skuteczności, wielkości ludzkiego potencja-
łu. Życzę Wam tego, byście byli przydatni dla innych i stali
się ludźmi, których spotkanie obdarza inteligencją, wolno-
ścią, rozwojem. Bycie przydatnym, bycie częścią czegoś więk-
szego zawstydza anioły, które na nas patrzą. Wszak jesteśmy
tylko ludźmi, ale mierzymy w kierunku tego, na wzór którego
zostaliśmy stworzeni.

Powodzenia!

Ściskam

Mateusz

84
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publi-


kacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą
kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmo-
wym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich
niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowy-


mi bądź towarowymi ich właścicieli.

Autor oraz Starway Institute dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej


książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej od-
powiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne
naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor oraz Starway Institute
nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wyni-
kłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.

Projekt okładki i skład: Robert Król

Starway Institute
ul. Ogrodowa 58, 00-876 Warszawa
tel. +48 733 511 797
e-mail: office@starwayinstitute.com
www: https://starwayinstitute.com/

ISBN: 978-83-948280-4-2
Copyright © Starway Insititute 2019
ISBN 978-83-948280-4-2

9 7 88 39 4 8 28 04 2

You might also like