You are on page 1of 3

Czy choroba jest krzyżem?

Od pewnego czasu pojawiają się w Kościele opinie i nauczania, oparte na dość prostej tezie:
choroba nie jest krzyżem. Tylko, czy ta teza nie jest zbytnio uproszczona? Już na samym poziomie
językowym można stwierdzić, że w zakres znaczeniowy symbolu, jakim w kulturze
chrześcijańskiej stał się krzyż, zdecydowanie wchodzi choroba, tak jak i każde inne cierpienie.
Spróbujmy więc sięgnąć pod powierzchnię symbolu i wydobyć inne pytanie, które stało się
podstawą dla tamtego:
Czy Bóg chce naszego cierpienia i śmierci? Wielu chrześcijan entuzjastycznie zakrzyknie,
że absolutnie nie, co gorsza popierając swoją tezę uzasadnieniami opartymi na Biblii, a nawet
doświadczeniu. Wobec niezbitego, empirycznie udowadnialnego i powtarzającego się wielokrotnie
na dzień fenomenu, że ludzie, nawet osoby głęboko wierzące, często cierpią i umierają, cały gmach
ich argumentacji wydaje się jednak blednąć; tym bardziej, iż trudno raczej posądzać osoby
wytrwale, nierzadko latami, bez widocznych (ani tym bardziej natychmiastowych) efektów modlące
się o uzdrowienie, swoje lub kogoś bliskiego, o brak wiary, która, obok posłuszeństwa słowom
Jezusa, była praktycznie jedynym zanotowanym w Ewangelii warunkiem uzdrowienia. Jak więc
jest naprawdę?
Niestety dla entuzjastów – których w żadnym razie nie mam zamiaru obrażać ani ranić ich
uczuć; często są to ludzie albo rzeczywiście doświadczeni cierpieniem i gorąco pragnący
uzdrowienia, albo też regularnie i najczęściej skutecznie modlący się o uzdrowienie innych, albo i
jedno, i drugie – w oparciu o Objawienie i dwutysiącletnią naukę Kościoła, na powyższe pytanie
należy odpowiedzieć… twierdząco. Tak, Bóg chce naszego cierpienia i śmierci. Jednakże za tym
krótkim i kolącym jak cierń zdaniem trzeba zaraz dopisać długie jak sama historia zbawienia
wyjaśnienie, rozpoczynające się od wielkiego: ALE…
Cofnijmy się więc do samego początku. W Raju, po grzechu pierworodnym Bóg wyraźnie
zgodził się na trudy, cierpienie, przemijalność i śmiertelność rasy ludzkiej (i wszystkiego, co jest na
Ziemi). Co więcej, nawet formułuje Swoje sądy w sposób nie pozostawiający wątpliwości: „W
proch się obrócisz”, „W bólu będziesz rodzić” (por. Rdz 3) etc. Na pierwszy rzut oka moglibyśmy
pomyśleć, że jest w tym Swoim wyroku niesprawiedliwy i niemiłosierny. I rzeczywiście, taki obraz
Boga kreuje w naszych umysłach Szatan, gdy tylko widzi, że jesteśmy osłabieni przez cierpienie
lub śmierć swoją lub jakiejś bliskiej osoby. Wmawia nam wówczas, że Bóg karze nas w sposób
niewspółmierny do naszej winy (Za jakie grzechy?, co to za wielka rzecz, zjeść jedno jabłko?…), a
do tego jeszcze nie wysłuchuje naszych żarliwych błagań o zmiłowanie, ergo jest nie tylko
niesprawiedliwy, ale i niemiłosierny. Spróbujmy jednak na moment oderwać się od naszych
osobistych, często jakże tragicznych (i piszę to bez cienia ironii) doświadczeń i zmagań z pokusą, i
popatrzmy na fakt cierpienia i śmierci obiektywnie, to znaczy tak, jak widzi je Bóg oraz cała
Tradycja Kościoła.
Księga Mądrości w pierwszym rozdziale uczy, że Bóg w Swoim oryginalnym zamyśle nie
chciał, żebyśmy cierpieli i umierali; są to skutki zawiści Diabła, który namówił do grzechu
Pierwszych Rodziców, podobnie zresztą jak i każdego z nas w jakimś punkcie naszej historii. Bóg
jednak, wydając w ogrodzie Eden Swój wyrok na mężczyznę, kobietę i Szatana dokonał rzeczy
zdumiewającej: zapewne wbrew nadziejom tego ostatniego nie skazał Adama i Ewy na
natychmiastowe potępienie, co prawnie im się należało (zapłatą za grzech jest śmierć, jak naucza
św. Paweł, a według św Jakuba jeśli kto przekroczył jedno przykazanie, to tak, jakby złamał
wszystkie). Zamiast tego, być może dlatego, że ich wiedza w chwili popełniania grzechu
pierworodnego była jednak (w przeciwieństwie do złego ducha) ograniczona, zamienił ich karę
wieczną na zaledwie doczesną, niejako zakładając wędzidło cierpieniu i śmierci, i z bezcelowych
skutków decyzji odrzucenia Boga i Jego Miłości przez człowieka zmienił je w narzędzia mające
służyć naszemu wychowaniu, poprawie i oczyszczeniu, czyli innymi słowy – w karę (jeszcze jedno
nielubiane i nierozumiane dziś słowo). Dzięki temu działaniu Boga konsekwencje naszych
grzechów nie zmiotły nas prosto do Piekła, tylko stały się dla nas możliwością i szansą na
odpokutowanie za swoje występki (można powiedzieć obrazowo: ile drogi pokonaliśmy oddalając
się od Boga i idąc za pokusą, tyle samo musimy przejść z powrotem; z tym, że schodzimy „z
górki”, a wracamy „pod górę”). Jest to pierwszy aspekt Bożego Miłosierdzia w tej kwestii. Drugi
polega na tym, że Bóg nie tylko złagodził naszą karę, ale też dał nam moc i siłę Swojej łaski,
żebyśmy mogli ją odbyć dużo szybciej i z dużo większą zasługą, niżby to się nam należało z samej
tylko sprawiedliwości. Tę łaskę i moc dał nam w Swoim Synu.
Syn Boży, Bóg-Człowiek, umierając na Krzyżu dokonał jeszcze jednej zdumiewającej
rzeczy: wziął na siebie całą naszą karę, tzn. wszystkie skutki naszych grzechów, i przecierpiał je w
Sobie samym, jednak nie tak, jak większość ludzi, tj. z lękiem, rozpaczą i buntem, ale z Miłością i
pokornym Posłuszeństwem Woli Ojca, przez które zmazał nasze nieposłuszeństwo. Otworzył nam
w ten sposób nową drogę wykorzystania naszego cierpienia. Wracając do metafory krzyża, od
tamtej pory możemy nasz własny krzyż, którego i tak nigdy do końca nie unikniemy, przyjąć na
trzy sposoby: albo jak zły łotr Gezmas, tzn. buntując się przeciwko Bogu, przeklinając Go i
uważając za kogoś niesprawiedliwego i niemiłosiernego, a taka postawa prowadzi wprost do
potępienia; albo jak dobry łotr Dezmas, czyli przyjąć cierpienie i śmierć jako słuszną karę, która
nam się należy za nasze grzechy, i odcierpieć je za życia ziemskiego, by potem uniknąć dużo
dłuższych i cięższych mąk czyśćcowych (zauważmy na marginesie, że Dobry Łotr wyznał wiarę
zarówno w Sprawiedliwość Boga, jak i w Jego Miłosierdzie, które też otrzymał – Jezus nie zdjął go
z krzyża, ale za to dał mu nieskończenie więcej: człowiek ten jako pierwszy wszedł wprost do
Nieba, na nowo otwartego przez Chrystusa Zmartwychwstałego). Możemy wreszcie pójść trzecią
drogą, jaką nasz Pan otwarł każdemu wierzącemu, choć niestety tylko nieliczni decydują się nią
pójść: jest to droga cierpienia jak Jezus i razem z Nim; to pełna miłości prośba o to, by móc wziąć
na siebie część cierpień Zbawiciela, i w ten sposób „dopełnić w swoim ciele niedostatki udręk
Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (znów św. Paweł); to cierpienie
wynagradzające nie tylko za grzechy swoje, ale też i innych ludzi, pozbawione pychy, motywowane
wyłącznie czystą i bezinteresowną miłością. Miłością, która wiedzie prosto do Nieba.
Oczywiście, patrząc z drugiej strony, Bóg nie zabrania nam korzystać ze środków
przyrodzonych (leczenie) i nadprzyrodzonych (modlitwa o uzdrowienie), by ulżyć w cierpieniu
sobie lub komuś lub by opóźnić śmierć; co więcej, zaniedbywanie tych środków można nawet
uznać za grzech przeciw 5. Przykazaniu, które zobowiązuje nas do pełnej miłości troski o zdrowie i
życie ludzkie na każdym jego etapie. Życie i śmierć są w ręku Boga, i to Jemu trzeba pozostawić
decydowanie o czasie oraz sposobie zakończenia naszej ziemskiej pielgrzymki. Co więcej, nawet
samo Słowo Boże zachęca nas do korzystania z pomocy lekarzy i lekarstw (Mądrość Syracha) oraz
do pełnej wiary modlitwy o uzdrowienie (znów list św. Jakuba). Sam Jezus uzdrowił wszystkich,
którzy do Niego przyszli, i tę samą moc dał Swoim uczniom, by tak ukazać realną potęgę Boga i
potwierdzić prawdę Jego Ewangelii. Bóg chce naszego szczęścia, i to w całej pełni, zarówno na
Ziemi, jak i w Wieczności. Jednakże odmawianie Mu władzy pozostawienia nam takiego czy
innego cierpienia i użycia go po to, aby z tego obiektywnego zła (np. choroby) wyprowadzić dobro
w postaci naszego szybszego wejścia do Nieba, albo składanie całej „winy” za brak
natychmiastowych efektów modlitwy o uzdrowienie na karb zbyt małej wiary osoby proszącej o tę
łaskę uważam osobiście za wielką krzywdę wyrządzaną osobom cierpiącym, którym takim
nauczaniem nie tylko się nie pomaga, ale nawet w pewnym sensie nie pozwala się wejść w swoje
doświadczenie cierpienia lub śmierci z wiarą, nadzieją, miłością, pokorą, ufnością i
posłuszeństwem Woli Bożej. Podczas gdy tylko taka postawa gwarantuje to, że Pan będzie mógł
nadać sens i cel naszemu cierpieniu i śmierci, którym to sensem oraz celem jest tylko i wyłącznie
Miłość i niekończące się, niczym niezmącone, prawdziwe Szczęście.
Podsumowując więc, módlmy się o uzdrowienie i korzystajmy z dostępnych, zgodnych z
moralnością chrześcijańską metod leczenia, starając się uniknąć niepotrzebnego cierpienia i
przedwczesnej śmierci, ale nie bójmy się też ich przyjąć, gdy przyjdą. Co więcej, nawet bądźmy
gotowi wyrwać Przeciwnikowi jego własną broń z ręki i go nią pokonać, przyjmując nasze
cierpienie i śmierć i ofiarując je Bogu jako ofiarę Miłości. Nie szukajmy też nieśmiertelności i pełni
szczęścia tu na Ziemi, w doczesności, w romaitych utopiach (w tym również w tej obecnie
najbardziej modnej, transhumanistyczno-newage’owskiej), które zawsze prędzej czy później stają
się dystopią; raczej pozwólmy Bogu przeprowadzić nas przez życie tak, jak On chce. Nie bójmy
się: On nie pozwoli nam cierpieć ponad miarę, a raczej da nam zawsze siły potrzebne do uniesienia
tego, co na nas dopuści i co nam da, jako że On Sam jako pierwszy poniósł to wszystko na Sobie, a
nam otworzył drogę po Swoich śladach, przez Krzyż do Zmartwychwstania. Chciejmy więc jak św.
Paweł mieć udział zarówno w mocy Jego Zmartwychwstania, jak i w Jego cierpieniach (list do
Filipian), by odważnie wraz z Nim stawiając im czoła, również razem z Nim odnieść nad nimi
wspaniałe zwycięstwo i zasiąść z Nim na Jego Tronie (Apokalipsa). Jako że pełnią uzdrowienia i
szczęścia nie jest zniknięcie choroby i chwilowe przedłużenie życia ziemskiego, ale pełne
zjednoczenie z Bogiem w Niebie.

Michał Jaworowski

You might also like