You are on page 1of 488

Table of Contents

Strona tytułowa
Spis treści
Karta redakcyjna
Dedykacja
Rozdział 1. Najgorszy. Dzień. W życiu
Rozdział 2. Bohater mimo woli
Rozdział 3. Miniaturowa włamywaczka
Rozdział 4. Nie będziesz tu mieszkać
Rozdział 5. Kanister benzyny i drzemka
Rozdział 6. Szparagi i wyłożenie kart na stół
Rozdział 7. Fanga w ryj
Rozdział 8. Tajemnicza Liza J
Rozdział 9. Załatwianie potrzeb w ogrodzie i dziesiętna klasyfikacja biblioteczna
Rozdział 10. Cięcie włosów i wrzody na dupie
Rozdział 11. Szef z piekła rodem
Rozdział 12. Podwózka do domu
Rozdział 13. Lekcje historii
Rozdział 14. Przyjęcie
Rozdział 15. Knox idzie na zakupy
Rozdział 16. Legendarny Stef
Rozdział 17. Męska rozmowa
Rozdział 18. Zmiany stylu dla każdego
Rozdział 19. Wysoka stawka
Rozdział 20. Szczęśliwa ręka
Rozdział 21. Pilna sprawa rodzinna
Rozdział 22. Jeden topór wojenny, dwa naboje
Rozdział 23. Puk, puk. Kto tam? Knox. Knox
Rozdział 24. Nieproszeni goście
Rozdział 25. Awantura rodzinna
Rozdział 26. Zespół napięcia przedmiesiączkowego i wredota
Rozdział 27. Zemsta polnych myszy
Rozdział 28. Trzecia baza
Rozdział 29. Dom Knoxa
Rozdział 30. Śniadanie wstydu
Rozdział 31. Podejrzany typ wśród książek
Rozdział 32. Lunch i ostrzeżenie
Rozdział 33. Szybki kop
Rozdział 34. Pan młody
Rozdział 35. Cała prawda i happy end
Rozdział 36. Włamanie
Rozdział 37. Strzyżenie i golenie
Rozdział 38. f.i.n.e
Rozdział 39. Rozstanie doszczętne, kompletne i nieodwracalne
Rozdział 40. Konsekwencje bycia idiotą
Rozdział 41. Nowa Naomi
Rozdział 42. Stary Knox
Rozdział 43. Popijawa w dzień
Rozdział 44. Niańki
Rozdział 45. Potyczka w barze
Rozdział 46. Tina jest do bani
Rozdział 47. Zniknięcie
Rozdział 48. Zamiana
Rozdział 49. Odsiecz
Epilog. Jest impreza
Bonusowy epilog. Pięć lat później
Kilka słów od autorki do czytelników
Podziękowania
Spis treści
Karta redakcyjna

Dedykacja

Rozdział 1. Najgorszy. Dzień. W życiu


Rozdział 2. Bohater mimo woli
Rozdział 3. Miniaturowa włamywaczka
Rozdział 4. Nie będziesz tu mieszkać
Rozdział 5. Kanister benzyny i drzemka
Rozdział 6. Szparagi i wyłożenie kart na stół
Rozdział 7. Fanga w ryj
Rozdział 8. Tajemnicza Liza J
Rozdział 9. Załatwianie potrzeb w ogrodzie i dziesiętna klasyfikacja biblioteczna
Rozdział 10. Cięcie włosów i wrzody na dupie
Rozdział 11. Szef z piekła rodem
Rozdział 12. Podwózka do domu
Rozdział 13. Lekcje historii
Rozdział 14. Przyjęcie
Rozdział 15. Knox idzie na zakupy
Rozdział 16. Legendarny Stef
Rozdział 17. Męska rozmowa
Rozdział 18. Zmiany stylu dla każdego
Rozdział 19. Wysoka stawka
Rozdział 20. Szczęśliwa ręka
Rozdział 21. Pilna sprawa rodzinna
Rozdział 22. Jeden topór wojenny, dwa naboje
Rozdział 23. Puk, puk. Kto tam? Knox. Knox
Rozdział 24. Nieproszeni goście
Rozdział 25. Awantura rodzinna
Rozdział 26. Zespół napięcia przedmiesiączkowego i wredota
Rozdział 27. Zemsta polnych myszy
Rozdział 28. Trzecia baza
Rozdział 29. Dom Knoxa
Rozdział 30. Śniadanie wstydu
Rozdział 31. Podejrzany typ wśród książek
Rozdział 32. Lunch i ostrzeżenie
Rozdział 33. Szybki kop
Rozdział 34. Pan młody
Rozdział 35. Cała prawda i happy end
Rozdział 36. Włamanie
Rozdział 37. Strzyżenie i golenie
Rozdział 38. f.i.n.e
Rozdział 39. Rozstanie doszczętne, kompletne i nieodwracalne
Rozdział 40. Konsekwencje bycia idiotą
Rozdział 41. Nowa Naomi
Rozdział 42. Stary Knox
Rozdział 43. Popijawa w dzień
Rozdział 44. Niańki
Rozdział 45. Potyczka w barze
Rozdział 46. Tina jest do bani
Rozdział 47. Zniknięcie
Rozdział 48. Zamiana
Rozdział 49. Odsiecz
Epilog. Jest impreza
Bonusowy epilog. Pięć lat później

Kilka słów od autorki do czytelników


Podziękowania
Tytuł oryginału
THINGS WE NEVER GOT OVER

Copyright © 2022 by Lucy Score


Published by arrangement with Bookcase Literary Agency and Booklab Agency
Copyright © 2023 for the Polish translation by Media Rodzina Sp. z o.o.

Media Rodzina popiera ścisłą ochronę praw autorskich.


Prawo autorskie pobudza różnorodność, napędza kreatywność, promuje wolność słowa, przyczynia się
do tworzenia żywej kultury. Dziękujemy, że przestrzegasz praw autorskich, a więc nie kopiujesz, nie
skanujesz i nie udostępniasz książek publicznie. Dziękujemy za to, że wspierasz autorów i pozwalasz
wydawcom nadal publikować książki.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki –
z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie
pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki Kari March Designs


Opracowanie polskiego projektu okładki i łamanie Andrzej Komendziński

ISBN 978-83-8265-511-7

Gorzka Czekolada jest imprintem wydawnictwa


Media Rodzina Sp. z o.o.
ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań
tel. 61 827 08 50
wydawnictwo@mediarodzina.pl

Konwersja: eLitera s.c.


Dla Josie, Jen i Claire –
kobiet o najdzielniejszych sercach
ROZDZIAŁ PIERWSZY
NAJGORSZY. DZIEŃ. W ŻYCIU
Naomi

N
ie byłam pewna, czego się spodziewać, wchodząc do Café Rev, ale do
licha, na pewno nie mojego zdjęcia wiszącego za kasą i opatrzonego
optymistycznym hasłem: TEJ KLIENTKI NIE OBSŁUGUJEMY. Fotografię
przytrzymywał w miejscu magnes w kształcie żółtej emotki o zmarszczonych groźnie
brwiach.
Przede wszystkim do tej pory moja noga ani razu nie postała w Knockemout w Wirginii,
a już na pewno nie zrobiłam nic, co zasługiwałoby na tak surową karę, jaką jest pozbawienie
człowieka kofeiny. Po drugie zaś, ciekawe, jakich przestępstw trzeba się dopuścić w tej
zapyziałej mieścinie, żeby zostać czarnym charakterem – w dodatku czarniejszym od małej
czarnej?
Ha. „Czarniejszym od małej czarnej”. Bo moje zdjęcie wisiało w lokalnej kawiarni. Ojej.
Ależ ze mnie kopalnia dowcipów, kiedy jestem taka zmęczona, że trudno mi nawet przymknąć
oczy.
Dobrze już, dobrze – po trzecie to było niesłychanie niekorzystne zdjęcie. Wyglądałam na
nim tak, jakbym żyła nieco za długo w upojnym związku miłosnym z solarium i tanim
eyelinerem. Nagle brutalna prawda wdarła się do mojego wycieńczonego, oszołomionego,
trzymającego się na ostatnich agrafkach umysłu.
Tina kolejny już raz zdołała nabruździć w moim życiu. A biorąc pod uwagę wszystko, co
się wydarzyło w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, to doprawdy niemałe
osiągnięcie.
– Czym mogę... – Mężczyzna za ladą, który miał mi dostarczyć cennych, ożywczych łyków
latte, cofnął się o krok i uniósł w obronnym geście dłonie wielkości talerzy. – Nie chcę żadnych
kłopotów.
Był krzepkim facetem o gładkiej, ciemnej skórze i ogolonej, zgrabnie ukształtowanej
głowie. Jego starannie przycięta broda była śnieżnobiała, zauważyłam też parę tatuaży
wystających spod kołnierzyka i rękawów kombinezonu mechanika. Na tym dziwnym stroju
miał naszywkę z imieniem Justice.
Przywołałam na twarz najbardziej ujmujący uśmiech, na jaki potrafiłam się zdobyć, ale
z powodu całonocnej podróży, podczas której zalewałam się łzami, nie oszczędzając
sztucznych rzęs, wyszło to raczej jak skwaszona mina.
– To nie ja – powiedziałam, wskazując fotografię palcem ozdobionym niepotrzebnym mi
już eleganckim tipsem. – Jestem Naomi. Naomi Witt.
Mężczyzna popatrzył na mnie podejrzliwie, a potem wyjął z kieszeni kombinezonu
okulary i włożył je na nos.
Zamrugał, po czym obejrzał mnie dokładnie od stóp do głów. Zauważyłam, że powoli
zaczynają docierać do niego fakty.
– Bliźniaczki – wyjaśniłam.
– Oż kurde – mruknął pod nosem, gładząc wielką dłonią brodę.
Justice nadal zdawał się nieco sceptyczny. Trudno się dziwić. Bądź co bądź, ilu ludzi na
świecie ma demoniczną siostrę bliźniaczkę?
– Tamta to Tina. Moja siostra. Mam się z nią tutaj spotkać.
Właściwie dlaczego moja dawno niewidziana siostra poprosiła o spotkanie ze mną
w lokalu, w którym najwyraźniej nie uważano jej za pożądanego gościa? Byłam zbyt
zmęczona, żeby szukać odpowiedzi na to pytanie.
Justice dalej na mnie patrzył, a ja nagle zrozumiałam, że jego uwagę przykuła moja
fryzura. Instynktownie przyklepałam włosy i na ziemię łagodnie spadła przywiędła stokrotka.
Ups. Pewnie powinnam przejrzeć się w motelowym lustrze, zanim wyszłam do ludzi,
wyglądając jak stuknięte czupiradło w drodze do domu z festiwalu przebierańców.
– Proszę – powiedziałam, sięgnąwszy do kieszeni moich elastycznych spodenek do jogi,
z których wyjęłam prawo jazdy. Podałam mu je. – Widzi pan? Mam na imię Naomi i w tej
chwili najbardziej na świecie marzę o naprawdę ogromnej, gigantycznej latte.
Justice wziął ode mnie dokument i uważnie się mu przyjrzał, a potem przeniósł wzrok
z powrotem na moją twarz.
W końcu skorupa jego stoickiego spokoju pękła. Uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Ale jaja. Miło cię poznać, Naomi.
– Pana też, panie Justice. Zwłaszcza jeżeli zaparzy mi pan wspomnianą wyżej kawę.
– Zrobię ci taką latte, że włosy staną ci dęba – obiecał.
Oto stał przede mną mężczyzna, który wiedział, jak zaspokoić moje największe
pragnienia – i to z uśmiechem! Mimowolnie serce od razu zabiło mi do niego odrobinę
mocniej.
Justice wziął się do roboty, ja tymczasem rozejrzałam się z uznaniem po kawiarni. Została
urządzona w stylu stuprocentowo męskiego warsztatu. Blacha falista na ścianach, lśniące,
czerwone półki, podłoga z polerowanego betonu pokryta plamistym wzorem. Wszystkie kawy
– czy to latte, czy cappuccino – nosiły nazwy w rodzaju „Czerwona linia” albo „Flaga
z szachownicą”. Uznałam, że to urocze.
Przy małych owalnych stolikach rozsianych po lokalu zgromadzili się poranni kawosze.
Każdy z nich patrzył na mnie wzrokiem, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że naprawdę,
ale to naprawdę nie cieszył go mój widok.
– Co byś powiedziała, kochana, na syrop klonowy z aromatem bekonu?! – zawołał Justice
zza błyszczącego ekspresu.
– Powiedziałabym, że to doskonały pomysł. Szczególnie w filiżance wielkości wiadra –
zapewniłam go.
Jego śmiech odbił się echem od ścian i wyglądało na to, że uspokoił resztę klientów, którzy
przestali zwracać na mnie uwagę.
Ktoś otworzył drzwi wejściowe. Obróciłam się, sądząc, że zobaczę przed sobą Tinę.
Ale mężczyzna, który wparował niczym burza do środka, na pewno nie był moją siostrą.
Sądząc po jego wyglądzie, jeszcze bardziej desperacko niż ja potrzebował kofeiny.
„Atrakcyjny” to chyba dobre słowo, którym można by go opisać. „Piekielnie atrakcyjny”
byłoby jeszcze dokładniejszym określeniem. Taki wysoki, że musiałabym stanąć na
najwyższych obcasach, jakie mam, a i tak wciąż zadzierałabym głowę, żeby go pocałować – to
mój oficjalny wskaźnik wzrostu facetów. Jego włosy należały do palety „zgaszony blond” i były
krótko przycięte po bokach, na górze zaś zaczesane do tyłu, co sugerowało, że miał dobry gust
i w przyzwoitym stopniu dbał o swój wygląd.
Oba kryteria znajdowały się wysoko na mojej liście powodów, dla których warto
zainteresować się mężczyzną. Broda była do niej nowym dodatkiem. Nigdy nie całowałam się
z brodatym mężczyzną, ale nagle rozwinęła się we mnie nieuzasadniona racjonalnymi
argumentami chęć nabycia prędzej czy później takiego doświadczenia.
Zwróciłam uwagę na jego oczy. Miały chłodny, błękitnoszary kolor, który przywoływał na
myśl spiż albo lodowce.
Podszedł do mnie, bezpardonowo wkroczył prosto w moją strefę osobistą, zupełnie jakby
uznał, że ma do tego niezbywalne prawo. Kiedy na swojej szerokiej piersi skrzyżował
wytatuowane ramiona, wyrwał mi się z ust zdławiony pisk.
Wow!
– Nie dość jasno się wyraziłem? – warknął olbrzym.
– Ee... hę?
Pogubiłam się. Facet patrzył na mnie takim wzrokiem, jakbym była najbardziej
znienawidzoną postacią reality show w telewizji, a mimo to wciąż miałam ochotę zobaczyć,
jak wygląda nago. Od czasów college’u nie wykazałam się taką niefrasobliwością w ocenie
kandydatów na potencjalnych partnerów seksualnych.
Zrzuciłam winę na wyczerpanie fizyczne i rany emocjonalne.
Justice przerwał na chwilę pracę nad swoim dziełem z kawy i mleka i zaczął machać nad
głową obiema rękami.
– Poczekaj... – zaczął.
– Nie trzeba, Justice – uspokoiłam go. – Dokończ latte, a ja zajmę się tym...
dżentelmenem.
Zaszurały krzesła przy stołach i zobaczyłam, że wszyscy klienci – wielu z filiżankami
i kubkami w rękach – ruszyli czym prędzej do drzwi. Wychodząc, starannie unikali kontaktu
wzrokowego ze mną.
– Knox, to nie tak jak myślisz – podjął kolejną próbę Justice.
– Nie zamierzam dzisiaj grać z tobą w żadne gierki. Spierdalaj stąd! – rozkazał Wiking.
Jasnowłosy bóg seksownej furii zaczął gwałtownie spadać na niższe pozycje w moim
rankingu seksowności.
Wskazałam palcem na siebie.
– Ja?
– Mam już dosyć twoich podjazdów. Daję ci pięć sekund, żebyś wyszła tymi drzwiami
i nigdy nie wróciła.
Zbliżył się jeszcze bardziej – czubki jego butów dotknęły moich odsłoniętych palców
w plażowych klapkach.
Ja cię kręcę. Z bliska wyglądał tak, jakby dopiero co zszedł z łodzi dzikich najeźdźców
z dalekiej północy... albo z planu filmu reklamującego wodę kolońską. Jakby pochodził z jednej
z tych dziwacznych produkcji artystycznych, w których trudno dopatrzyć się sensu, a ich
bohaterowie noszą przydomki w rodzaju Pierwotnej Bestii.
– Szanowny panie, przykro mi, ale przeżywam kryzys życia osobistego i moim jedynym
marzeniem jest wypić filiżankę kawy.
– Tina, już ci to, kurwa, tłumaczyłem. Nie przyłaź tu więcej i nie zawracaj głowy
Justice’owi ani jego klientom, jeśli nie chcesz, żebym osobiście odstawił cię za granicę miasta.
– Knox...
Porywczy, ponętny człowiek-bestia uniósł palec i wyciągnął go w kierunku Justice’a.
– Sekundkę, kolego. Muszę wyrzucić śmieci, a raczej śmiecia.
– Śmiecia? – zachłysnęłam się.
Podobno mieszkańcy Wirginii są niezwykle mili. Tymczasem spędziłam w tym mieście
ledwie pół godziny, a już zaczepił mnie w obcesowy sposób Wiking o manierach troglodyty.
– Kochana, zamówienie gotowe – powiedział Justice, stawiając na drewnianym blacie
bardzo duży kubek kawy na wynos.
Mój wzrok błyskawicznie przeniósł się na parujący, pełen kofeiny majstersztyk.
– Jeśli wolisz uniknąć problemów, nawet nie próbuj po niego sięgnąć – ostrzegł Wiking
niskim, ociekającym wrogością głosem.
Ale pan Leif Erikson nie zdawał sobie sprawy z tego, z kim owego dnia zadarł.
Każda kobieta wyznacza sobie pewne granice. Moja – choć narysowana dosyć szeroko –
właśnie została naruszona.
– Jeśli zbliżysz się choćby o krok do tej ślicznej latte, którą mój przyjaciel Justice
przyrządził specjalnie dla mnie, pożałujesz chwili, w której mnie poznałeś.
Uważałam się za miłą osobę. Zdaniem moich rodziców, byłam dobrym dzieckiem.
A według quizu, który rozwiązałam w Internecie przed dwoma tygodniami, do moich
dominujących cech należała chęć sprawiania przyjemności innym ludziom. Nie najlepiej
radziłam sobie z wyrażaniem gróźb.
Oczy mężczyzny się zwęziły, ja zaś starałam się nie myśleć o seksownych kurzych łapkach
w ich kącikach.
– Już wystarczająco tego żałuję, podobnie jak i całe miasto. Zmiana fryzury nie wystarczy,
żebym zapomniał o kłopotach, których nam przysporzyłaś. A teraz wypieprzaj stąd i nigdy nie
wracaj.
– On myśli, że jesteś Tiną – wtrącił uwagę Justice.
Ten osioł mógł sobie myśleć, że jestem nawet seryjną morderczynią pożerającą swoje
ofiary. Liczyło się tylko to, że stał na drodze między mną i moją dawką kofeiny.
Jasnowłosa bestia zwróciła łeb ku Justice’owi.
– O czym ty, do cholery, mówisz?!
Mój miły kolega od kawy nie zdążył odpowiedzieć, bo już wwierciłam palec w pierś
Wikinga. Nie wszedł zbyt głęboko z powodu nieprzyzwoicie twardej warstwy mięśni pod
skórą. Zadbałam jednak o to, żeby przynajmniej dziabnąć go paznokciem.
– Teraz ty posłuchaj mnie – powiedziałam. – Nie obchodzi mnie, czy pomyliłeś mnie
z moją siostrą, czy nawet z tym chytrusem, który wywindował ceny lekarstwa przeciwko
malarii. Jestem człowiekiem i mam naprawdę zły dzień, a wczoraj spotkały mnie najgorsze
chwile w życiu. Brak mi siły na to, żeby nie obnosić się z emocjami. Lepiej więc zejdź mi
z oczu i daj mi spokój, Wikingu.
Przez pełną napięcia sekundę zdawał się kompletnie ogłupiony.
Uznałam, że to sygnał, by zająć się kawą. Wyminęłam go, wzięłam z lady kubek, delikatnie
zaciągnęłam się aromatem, a potem łapczywie rzuciłam się na parujące źródło życiodajnej
energii.
Piłam długimi łykami, czekając, aż kofeina zacznie czynić cuda, a bogactwo smaku
eksplodowało na moim języku. Byłam pewna, że nieprzyzwoity jęk rozkoszy, który nagle
usłyszałam, wydobył się z mojego gardła, ale zmęczenie nie pozwoliło mi za bardzo się tym
przejmować. Kiedy w końcu odsunęłam kubek od ust i wytarłam je wierzchem dłoni, Wiking
nadal stał wpatrzony we mnie.
Odwróciłam się od niego i posłałam promienny uśmiech mojemu bohaterowi –
Justice’owi, po czym położyłam na ladzie dwadzieścia dolarów oszczędzone specjalnie na
kawę ratunkową.
– Drogi panie, jest pan artystą w swoim fachu. Ile jestem winna za tę najlepszą latte, jaką
piłam w życiu?
– Zważywszy na to, jak zaczął się twój dzień, umówmy się, kochana, że była na koszt firmy
– powiedział, oddając mi prawo jazdy oraz banknot.
– Jest pan moim przyjacielem oraz prawdziwym dżentelmenem. W odróżnieniu od
niektórych poznanych tu ludzi. – Zerknęłam gniewnie przez ramię w miejsce, w którym
Wiking wciąż stał ze skrzyżowanymi ramionami na rozstawionych szeroko nogach.
Rozkoszując się kolejnym łykiem kawy, wsunęłam banknot dwudziestodolarowy do słoika
z napiwkami. – Dziękuję, że był pan dla mnie miły w najgorszym dniu mojego życia.
– Podobno najgorszy był wczoraj – zauważył obcesowo olbrzym z marsową miną.
Ciężko westchnąwszy, powoli obróciłam się przodem do niego.
– To było przed spotkaniem z tobą. Można więc oficjalnie przyjąć, że wczorajszy dzień był
naprawdę zły, ale dzisiejszy już zdążył go przebić. – Znowu zwróciłam się do Justice’a. –
Przykro mi, że ten palant odstraszył klientów. Ale jeśli o mnie chodzi, to obiecuję, że niedługo
znowu wpadnę tu na kawę.
– Będę na ciebie czekał, Naomi – odparł, puszczając do mnie oko.
Obróciłam się i wpadłam prosto w bezmiar torsu tamtego gbura.
– Naomi? – powtórzył.
– Zjeżdżaj.
Pierwszy raz w życiu zachowałam się tak arogancko i zrobiło mi się niemal przyjemnie.
Nie ugięłam się.
– Masz na imię Naomi – zauważył wiking.
Byłam zbyt zajęta, żeby spalić go na popiół wzrokiem, w którym płonął słuszny gniew,
więc nie odpowiedziałam.
– Nie Tina? – Nie odpuszczał.
– One są bliźniaczkami – podsunął Justice.
W jego głosie było tyle wesołości, że nawet nie widząc go, wiedziałam, iż na pewno się
uśmiechał.
– O kurwa! – Wiking przegarnął włosy ciężką dłonią.
– Coś nietęgo ze wzrokiem u twojego przyjaciela – powiedziałam do Justice’a, wskazując
na fotografię Tiny.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat z okładem Tina na którymś etapie życia stała się tlenioną
blondyną, uwypuklając w ten sposób bardziej dyskretne różnice między nami.
– Zostawiłem w domu kontakty – próbował się tłumaczyć.
– Pewnie razem z dobrymi manierami? – zapytałam uszczypliwie.
Kofeina już dostała się do mojego krwiobiegu, sprawiając, że stałam się nienaturalnie
złośliwa.
Wiking nie raczył odpowiedzieć, lecz tylko popatrzył z ogniem w oczach.
Westchnęłam zdegustowana.
– Zejdź mi z drogi, Leifie Eriksonie.
– Mam na imię Knox. Co ty tu właściwie robisz?
Co to w ogóle za imię? Przyjął je po przedawkowaniu piosenki It’s the Hard-Knock Life
z musicalu Annie? Czy sypał żartami z serii: knock-knock – puk, puk, kto tam? A może to jakiś
skrót? Od Knoxwella? Od Knoxathana?”
– Nie twój interes, Knox. To, co robię albo czego nie robię, nie powinno cię interesować.
Prawdę mówiąc, nie powinna cię interesować żadna rzecz, która mnie dotyczy. A teraz z łaski
swojej ustąp mi z drogi.
Miałam ochotę wrzeszczeć na całe gardło tak długo, jak tylko starczyłoby mi sił w płucach.
Próbowałam tego jednak parę razy w samochodzie podczas długiej podróży tutaj i wiem, że
w niczym nie pomogło.
Na szczęście piękny mięśniak wydał z siebie poirytowane westchnienie i ratując swoje
życie, roztropnie się odsunął. Wyszłam z kawiarni w letni upał z taką godnością, jaką jeszcze
byłam zdolna z siebie wykrzesać.
Jeśli Tina chciała się ze mną spotkać, równie dobrze mogła mnie znaleźć w hotelu. Wcale
nie musiałam na nią czekać tutaj i narażać się na zaczepki obcych mężczyzn o osobowości
kaktusa.
Zamierzałam udać się do mojego obskurnego pokoju, wyjąć z włosów wsuwki i stać pod
prysznicem tak długo, aż skończy się gorąca woda. Dopiero potem miałam się zastanowić, co
robić dalej.
To był konkretny plan. Brakowało w nim tylko jednej rzeczy.
Mojego samochodu.
O nie. Mój samochód i torebka!
Stojak na rowery przed kawiarnią stał tak samo jak przedtem. Pralnia automatyczna
z witryną oklejoną kolorowymi plakatami nadal znajdowała się po drugiej stronie ulicy, koło
warsztatu samochodowego.
Ale mojego auta nie było tam, gdzie je zostawiłam.
Miejsce parkingowe przed sklepem zoologicznym, na które cudem udało mi się wcisnąć,
ziało pustką.
Rozejrzałam się w obie strony. Nigdzie jednak nie widziałam ani śladu mojego wiernego,
przykurzonego volvo.
– Zgubiłaś się?
Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby.
– Odejdź.
– W czym problem?
Obróciłam się i zobaczyłam, że Knox patrzy na mnie uważnie, trzymając kubek z kawą na
wynos.
– W czym problem? – powtórzyłam.
Miałam ochotę kopnąć go w kostkę i ukraść mu kawę.
– Słuch mam w porządku, słodziutka. Nie ma po co unosić głosu.
– Problem polega na tym, że kiedy zmarnowałam pięć minut życia na rozmowę z tobą,
mój samochód został odholowany.
– Jesteś pewna?
– Nie. Nigdy nie wiem, gdzie parkuję. Gubię samochody, zostawiam je, gdzie popadnie,
a potem najzwyczajniej w świecie idę kupić sobie nowe auto.
Popatrzył na mnie zaintrygowany.
Wymownie wzniosłam oczy.
– To przecież sarkazm.
Sięgnęłam po telefon, lecz od razu przypomniałam sobie, że już nie mam telefonu.
– Kto mógł ci tak naszczać do owsianki?
– Muszę ci powiedzieć, że ten, kto uczył cię, jak wyrażać troskę o bliźnich, wyciął ci
naprawdę brzydki numer.
Nie marnując czasu na dalszą rozmowę, ruszyłam stanowczym krokiem w kierunku,
w którym spodziewałam się znaleźć posterunek policji.
Nie doszłam nawet do następnej witryny, bo duża, twarda dłoń zacisnęła się na moim
ramieniu.
Wmawiałam sobie, że to brak snu i wyczerpanie emocjonalne były jedyną przyczyną
silnego dreszczu, który wstrząsnął moim ciałem pod wpływem tego dotyku.
– Stój! – rozkazał Knox gburowatym głosem.
– Łapy przy sobie.
Machnęłam niezdarnie ręką, ale jego chwyt jedynie się zacieśnił.
– No to przestań przede mną uciekać.
Porzuciłam na chwilę swoje niezbyt konkretne próby wyzwolenia się z uścisku.
– Przestanę uciekać, jeśli ty przestaniesz zachowywać się jak idiota.
Jego nozdrza rozchyliły się, kiedy uniósł wzrok do nieba, i usłyszałam, że odlicza po cichu.
– Poważnie? Liczysz do dziesięciu?
To przecież mnie spotkało nieszczęście. To ja miałam powód, żeby modlić się
o cierpliwość.
Knox doliczył do końca, ale nadal był wzburzony.
– Jeśli przestanę zachowywać się jak idiota, zatrzymasz się na minutę, żeby porozmawiać?
Wypiłam łyk kawy i przemyślałam jego propozycję.
– Może.
– Puszczam – uprzedził.
– Świetnie – zachęciłam go do działania.
Oboje zerknęliśmy na jego dłoń. Powoli rozluźnił uścisk i puścił mnie wolno, ale jego palce
jeszcze zdążyły przesunąć się po wrażliwej części mojego ciała – po wewnętrznej stronie
ramienia.
Dostałam gęsiej skórki. Miałam nadzieję, że tego nie zauważył. Zwłaszcza że w moim
organizmie gęsia skórka i twardnienie sutków były blisko ze sobą powiązane.
– Zimno ci?
Jego wzrok zdecydowanie nie spoczywał na mojej ręce ani na ramieniu, lecz poniżej
dekoltu.
Do diabła.
– Tak – skłamałam.
– Jest dwadzieścia dziewięć stopni, a poza tym pijesz gorącą kawę.
– Jeżeli już skończyłeś objaśniać mi tajniki temperatury ciała, to wybacz, ale muszę dalej
szukać samochodu – powiedziałam, zasłaniając wolną ręką moje zdradliwe piersi. – Może
byłbyś łaskaw wskazać mi drogę do najbliższego komisariatu albo parkingu policyjnego?
Knox przyjrzał mi się dłuższą chwilę, a potem potrząsnął głową.
– Chodź.
– Przepraszam?
– Podwiozę cię.
– Ha!
Stłumiłam ironiczny śmiech. Chyba śnił, jeśli sądził, że z własnej woli wsiądę z nim do
auta.
Jeszcze nie otrząsnęłam się z szoku, a on już zaczął mnie ponaglać.
– No, rusz się, Stokrotka. Nie mamy na to całego dnia.
ROZDZIAŁ DRUGI
BOHATER MIMO WOLI
Knox

T
a baba gapiła się na mnie takim wzrokiem, jakbym zaproponował jej
francuski pocałunek z grzechotnikiem.
Mój dzień jeszcze na dobre się nie zaczął, a już toczył się w dół po równi
pochyłej. Miałem za to pretensje do tej kobiety. Do niej oraz do Tiny, jej cholernej siostry.
Dla równowagi częścią winy obarczyłem też Agathę, bo to od niej dostałem SMS-a, że Tina
właśnie przyszła do kawiarni, żeby robić zadymę.
To przez nią stałem bladym świtem na ulicy, zgrywając jak kretyn miejskiego wykidajłę
i kłócąc się z babskiem, które pierwszy raz w życiu widziałem na oczy.
Naomi zamrugała, jakbym wyszedł na nią z gęstej mgły.
– Żartujesz, prawda?
Agatha powinna iść do lekarza zbadać sobie wzrok, skoro pomyliła tę wkurwioną brunetkę
z jej tlenioną, zjaraną na solarze, upierdliwą siostrunią.
Różnice między nimi dwiema były widoczne gołym okiem nawet bez szkieł kontaktowych.
Twarz Tiny miała odcień i fakturę starej skórzanej sofy. Głębokie bruzdy, które zawdzięczała
dwóm paczkom fajek dziennie, okalały jej zawzięte usta. Zachowywała się tak, jakby cały świat
był jej winien jakąś wielką przysługę.
Ta tutaj, Naomi, była utkana z zupełnie innej materii. Miała więcej klasy. Dorównywała
wzrostem siostrze. Ale zamiast strzaskać się jak fryta, poszła raczej w styl disneyowskiej
księżniczki z bujną grzywą w kolorze prażonych kasztanów. Z kwiatami usiłującymi wydostać
się za wszelką cenę z dziwacznej, fantazyjnie upiętej fryzury. Jej twarz zdawała się
delikatniejsza, a skóra – jaśniejsza. Pełne, różowe usta. Oczy przywodzące na myśl poszycie
leśne i bezkresne przestrzenie.
Podczas gdy Tina ubierała się jak laska z gangu motocyklistów przepuszczona przez rębak
do drewna, Naomi nosiła jakieś drogie sportowe szorty i pasujący do nich obcisły top na
ramiączkach, spod których wyzierało wysportowane ciało, zapowiadające niemało miłych
niespodzianek.
Wyglądała na taką, której wystarczyłoby raz zerknąć na mnie, by czym prędzej umknąć
w bezpieczne objęcia pierwszego napotkanego menedżera wyższego szczebla w koszuli
golfowej.
Na szczęście dla niej nie interesowały mnie afery miłosne. Ani laski wymagające wiecznej
opieki. Nie leciałem na księżniczki o sarnich oczach, które trzeba ratować z opresji. Nie
marnowałem czasu z kobietami, które oczekiwały czegoś więcej niż dobrej zabawy i kilku
orgazmów.
Skoro jednak już wetknąłem nos w nieswoje sprawy, nazwałem ją śmieciem
i nawrzeszczałem na nią, mogłem przynajmniej szybko zakończyć tę sprawę. A potem jeszcze
wrócić do łóżka.
– Nie, kurwa, nie żartuję – powiedziałem.
– Nigdzie z tobą nie pojadę.
– Nie masz swojego samochodu – przypomniałem.
– Dziękuję za tę odkrywczą uwagę. Myślisz, że tego nie zauważyłam?
– Powiem wprost. Jesteś nowa w tym mieście. Wcięło ci samochód. A ty odrzucasz ofertę
podwózki, bo...
– Bo wszedłeś ni stąd, ni zowąd jak burza do kawiarni i nawrzeszczałeś na mnie! A potem
puściłeś się za mną w pogoń, nie przestając krzyczeć. Jeżeli wsiądę z tobą do auta, to mam
pełne prawo oczekiwać, że porąbiesz mnie na kawałki i rozrzucisz je na pustyni, a nie że
dowieziesz mnie na miejsce.
– Tu nie ma pustyni. Ale jest trochę górskich pustkowi.
Mina Naomi wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie była to ani pomocna, ani zabawna
uwaga.
Wypuściłem powietrze przez zaciśnięte zęby.
– Słuchaj, jestem zmęczony. Dostałem sygnał, że Tina znowu sprawia kłopoty w kawiarni.
Wchodząc tam, właśnie na to się nastawiłem.
Naomi wypiła długi łyk kawy, rozglądając się po ulicy, jakby rozważała możliwość
ucieczki.
– Nawet o tym nie myśl – ostrzegłem ją. – Rozlejesz sobie kawę.
Jej ładne, orzechowe oczy rozszerzyły się i już wiedziałem, że trafiłem w sedno.
– No dobrze. Ale tylko dlatego, że to najlepsza latte, jakiej w życiu próbowałam. I czy
twoim zdaniem tak mają wyglądać przeprosiny? Bo znowu, jak w przypadku wyrażania troski
o drugiego człowieka, marnie ci to wychodzi.
– Ja tylko naświetliłem ci sytuację. Możesz się zgodzić albo nie. Twój wybór.
Nie lubiłem marnować czasu na nieistotne sprawy. Takie jak pogaduszki o niczym albo
przeprosiny.
Drogą przejechał motocykl ryczący na cały regulator piosenką Roba Zombiego, nie
zważając na to, że była dopiero siódma rano. Kierowca popatrzył na nas i hałaśliwie dodał
gazu. Facet wyglądał jak siedemdziesięcioletni upiór, ale jego wytatuowana, siwowłosa postać
wciąż mogła wywoływać astronomicznie silny pociąg u płci przeciwnej.
Zaintrygowana Naomi patrzyła na niego z otwartymi ustami.
Dzisiaj jednak tej pannie ze stokrotkami we włosach nie była pisana eskapada na mroczną
stronę ulicy.
Skinąłem głową na zmotoryzowanego ducha, żeby spieprzał, wyrwałem Naomi z ręki jej
cenną kawę i zacząłem iść chodnikiem.
– Hej!
Tak jak się spodziewałem, ruszyła w pościg za mną. Mogłem ją złapać za rękę i pociągnąć,
ale niezupełnie spodobała mi się moja własna reakcja, kiedy pierwszy raz jej dotknąłem. Było
to dość skomplikowane.
– Po chuj, kurwa, wstawałem z łóżka – mruknąłem.
– Co ci odbiło?! – oburzyła się Naomi, kiedy do mnie podbiegła.
Próbowała odebrać mi kubek, ale trzymałem go tak, że nie mogła dosięgnąć, i szedłem
dalej.
– Jeśli nie chcesz skończyć przywiązana do siodełka motoru tamtego żywego trupa, to
radzę ci, żebyś wsiadła ze mną do pick-upa.
Rozczochrane dziecko-kwiat mamrotało jakieś niepochlebnie brzmiące epitety dotyczące
mojej osobowości i anatomii.
– Słuchaj no, jeśli jesteś zdolna przez pięć minut nie zachowywać się jak gigantyczny ból
dupy, to zawiozę cię na posterunek. Odbierzesz swój cholerny samochód i możesz spieprzać
na zawsze z mojego życia.
– Czy ktoś już ci mówił, że masz charakter wkurzonego jeżowca?
Zignorowałem ją i szedłem dalej.
– Skąd mam wiedzieć, czy sam mnie nie zwiążesz? – zapytała.
Zatrzymałem się i leniwie obrzuciłem ją wzrokiem.
– Słodziutka, nie jesteś w moim typie.
Przewróciła oczami tak teatralnie, że to cud, iż gałki nie wypadły jej z orbit na chodnik.
– Przepraszam na chwilę, ale muszę zalać się łzami.
Wyszedłem na ulicę i otworzyłem drzwi mojego pick-upa po stronie pasażera.
– Wsiadaj.
– Twoje próby okazania kindersztuby są żałosne – narzekała.
– Jakiej znowu kindersztuby?
– To znaczy...
– Jezu, wiem, co to znaczy.
Wiedziałem też, co znaczyło użycie przez nią tego słowa w normalnej rozmowie. Laska
nosiła pieprzone kwiaty we włosach. Była romantyczką. Kolejny punkt na mojej czarnej liście.
Romantyczki to najgorszy typ, kiedy nadchodzi czas się od nich uwolnić. Czepiają się jak rzep.
Udają, że świetnie sobie radzą w otwartym związku. Tymczasem cały czas knują, jakby tu
zostać tą jedyną, podstępnie wciągają faceta w spotkanie z jej rodzicami i potajemnie oglądają
suknie ślubne.
Widząc, że wcale nie kwapi się, by wsiąść, wyciągnąłem rękę i wstawiłem jej kubek
w uchwyt do kawy.
– Nie czuję się przy tobie komfortowo – powiedziała.
Przestrzeń między nami pulsowała taką energią, jaką zwykle czułem tuż przed dobrą
bójką w barze. Niebezpieczną, dodającą adrenaliny. Nie zawracałem sobie tym głowy.
– No wsiadaj, kurde.
W końcu mnie posłuchała, co uznałem niemal za cud. Trzasnąłem drzwiami tuż przed jej
naburmuszoną miną.
– Wszystko gra, Knox?! – krzyknął Bud Nickelbee, stojący w drzwiach swojego sklepu
z narzędziami.
Miał na sobie jak zwykle uniform służbowy, składający się z ogrodniczek i T-shirtu z logo
Led Zeppelin. Kucyk, który od trzydziestu lat opadał mu na plecy – cienki i siwy – upodabniał
go do masywniejszej i mniej zabawnej wersji George’a Carlina.
– Dobrze jest! – zapewniłem go.
Jego wzrok prześlizgnął się do Naomi za szybą.
– Zadzwoń, jeśli będziesz potrzebował kogoś do pomocy przy zakopywaniu ciała!
Usiadłem za kierownicą i uruchomiłem silnik.
– Świadek widział, że wsiadłam z tobą do auta, więc na twoim miejscu zastanowiłabym
się dwa razy, zanim mnie zamordujesz – powiedziała, wskazując palcem na Buda, który nadal
na nas patrzył.
Jak widać, nie słyszała jego uwagi.
– Nie zamierzam cię zamordować – odwarknąłem.
Jeszcze nie.
Zapięła pasy i skrzyżowała swoje długie nogi. Klapek kołysał się na jej palcach, kiedy
kiwała stopą. Miała siniaki na obu kolanach, a na prawym przedramieniu zauważyłem świeże
zadrapanie. Mówiłem sobie, że wcale nie chcę wiedzieć, skąd się wzięły, i wrzuciłem wsteczny
bieg. Chciałem wysadzić ją przy policji – miałem nadzieję, że jeszcze jest wystarczająco
wcześnie, by nie doszło do spotkania, którego wolałem uniknąć – i upewnić się, że Naomi
odbierze ten pieprzony samochód. Przy odrobinie szczęścia jeszcze miałem szansę na
godzinę przymknąć oczy przed oficjalnym rozpoczęciem mojego dnia.
– Wiesz co? – zaczęła. – Jeżeli któreś z nas dwojga ma prawo się wściekać, to chyba raczej
ja. Nawet cię nie znam, a ty na mnie wrzeszczysz, stajesz na drodze między mną i moją kawą,
a potem na domiar złego mnie uprowadzasz, bo tak to można nazwać. Ty nie masz żadnego
powodu do złości.
– Nie wiesz, o czym mówisz, złotko. Mam mnóstwo powodów do złości, a wiele z nich
dotyczy twojej siostruni zabierającej tlen i przestrzeń innym ludziom.
– Tina może i nie należy do najmilszych osób, ale to nie uprawnia cię do wygadywania
takich rzeczy. Bądź co bądź to moja rodzina. – Naomi pociągnęła nosem.
– Do twojej siostry jakoś mi nie pasuje określenie „osoba”. Tina była potworem pierwszej
wody. Kradła. Kłamała. Wywoływała bójki. Za dużo piła. Za rzadko brała kąpiel. I z nikim się
nie liczyła. Tylko dlatego, że miała pretensje do całego świata.
– Słuchaj no, za kogo ty się uważasz? Jedynymi ludźmi, którzy mają prawo tak o niej
mówić, jesteśmy ja, nasi rodzice i uczniowie klasy maturalnej z dwa tysiące trzeciego roku
w Andersontown High. No i może jeszcze komenda straży pożarnej w Andersontown. Ale oni
zasłużyli na ten przywilej. A ty nie. I nie muszę wysłuchiwać, jak się wyżywasz na mnie za
problemy, które poróżniły cię z moją siostrą.
– Dobra, dobra – mruknąłem przez zaciśnięte zęby.
Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Komenda policji w Knockemout znajdowała się
kilka przecznic od Main Street i dzieliła nową siedzibę z biblioteką miejską. Już sam jej widok
sprawił, że zadrgał mi mięsień pod okiem.
Na parkingu przed komisariatem stały pick-up, radiowóz oraz harley Fat Boy. Ani śladu
SUV-a komendanta. Dzięki ci, Chryste, za drobne cuda.

– Chodź. Załatwmy to.


– Ty nie musisz wchodzić tam ze mną.
Naomi zmarszczyła nos. Patrzyła wzrokiem smutnego szczeniaka na swój pusty kubek po
kawie.
Mruknąwszy ze zniecierpliwieniem, podałem jej moją ledwie napoczętą kawę.
– Odprowadzę cię do okienka, zadbam, żeby wydali ci samochód, a potem już nigdy nie
będę musiał cię oglądać.
– W porządku. Ale nie zamierzam ci dziękować.
Nie odpowiedziałem, bo już byłem zajęty czym innym – szedłem zdecydowanym krokiem
ku drzwiom, starając się nie patrzeć na wielkie, złociste litery nad nimi.
– Budynek Administracji Publicznej imienia Knoxa Morgana.
Udałem, że jej nie słyszę, i nie czekałem na nią za szklanymi drzwiami, kiedy zamknęły się
za moimi plecami.
– W tym mieście jest więcej Knoxów? – dociekała Naomi.
Przez chwilę walczyła z drzwiami i w końcu weszła do środka.
– Nie – odparłem z nadzieją, że to położy kres jej pytaniom, na które za chuja nie chciało
mi się odpowiadać.
Budynek był dość nowy, miał od cholery szkła oraz szerokich korytarzy i unosił się w nim
zapach świeżej farby.
– A więc to twoje nazwisko znajduje się na ścianie? – Naomi nie odpuszczała, podbiegając,
aby dotrzymać mi kroku.
– Na to wygląda.
Szarpnąłem za klamkę drzwi po prawej stronie i zachęciłem gestem Naomi, żeby weszła.
Komisariat w Knockemout wyglądał raczej jak biuro w rodzaju coworkingowych
przestrzeni, które uwielbiają hipsterzy w dużych miastach, a nie jak zwyczajny posterunek.
Irytował chłopców i dziewczyny w granatowych mundurach, dla których źródłem dumy była
praca w poprzednim zapleśniałym, rozpadającym się bunkrze z mrugającymi jarzeniówkami
i wykładzinami z mnóstwem plam, które pamiętały kryminalistów sprzed kilkudziesięciu lat.
Ich irytacja spowodowana jasną farbą i modnym wyposażeniem to jedyne w tym miejscu,
co nie budziło we mnie niechęci.
Komisariat w Knockemout starał się z całej siły wrócić do swoich korzeni – stąd wzięły się
wieże cennych akt stawiane na bambusowych biurkach o regulowanej wysokości oraz zapach
taniej, zbyt mocnej kawy parzonej tam o każdej porze dnia i nocy. Na ladzie w recepcji leżało
opakowanie podeschniętych pączków, wszędzie dało się zauważyć ślady palców pokrytych
cukrem pudrem. Do tej pory jednak nic nie zdołało zaćmić nowości pieprzonego urzędu im.
Knoxa Morgana.
Sierżant Grave Hopper siedział za biurkiem i mieszał kawę, do której wsypał mniej więcej
ćwierć kilograma cukru. Kiedyś należał do klubu motocyklowego, ale odkąd przeszedł
metamorfozę, wieczorami trenował drużynę softballu, w której udzielała się jego córka,
a weekendy spędzał, kosząc trawniki. Swój i teściowej. Jednak raz w roku sadzał żonę na
siedzeniu motocykla i ruszali we dwoje przeżywać w trasie od nowa swoje najlepsze lata.
Zauważył mnie oraz mojego gościa i niemal wylał na siebie całą zawartość kubka.
– Co słychać, Knox? – zapytał Grave, bez skrępowania gapiąc się na Naomi.
W mieście nie było żadną tajemnicą, że chciałem mieć jak najmniej do czynienia z lokalną
jednostką policji. Tak samo nikogo nie dziwił fakt, że Tina sprawiała problemy tego rodzaju,
którego nie tolerowałem.
– To jest Naomi, bliźniaczka Tiny – wyjaśniłem. – Dopiero co przyjechała do nas
i twierdzi, że jej samochód został odholowany. Macie go na parkingu?
Wydział policji w Knockemout zwykle miał ważniejsze zmartwienia niż nieprawidłowo
zaparkowane samochody, więc pozwalał mieszkańcom parkować, gdzie im się żywnie
podobało, o ile miejscem tym nie był środek chodnika.
– Jeszcze wrócimy do kwestii bliźniaczek – uprzedził Grave, kierując w nas szpatułkę do
mieszania kawy. – Ale najpierw muszę ci powiedzieć, że od rana jestem tu na razie sam i na
pewno nie przyholowałem żadnego auta.
Kurwa. Przegarnąłem ręką włosy.
– Jeśli nie pan, to kto jeszcze mógł to zrobić? – zapytała z nadzieją Naomi.
Jasne. Ja tu zgrywam bohatera i wiozę ją na policję, ale to szpakowaty Grave zasługuje na
uśmiech i słodki szczebiot.
Grave, ten sukinsyn, delektował się każdym jej słowem i szczerzył się do niej, jakby patrzył
na tort czekoladowy z siedmioma warstwami kremu.
– No więc, Tin... to znaczy Naomi – zaczął Grave. – Moim zdaniem mogła się zdarzyć
jedna z dwóch sytuacji. A – zapomniałaś, gdzie zostawiłaś samochód. Ale w przypadku takiej
dziewczyny jak ty w takim małym mieście to mało prawdopodobne.
– Rzeczywiście – przyznała, bynajmniej nie wytykając mu, że sypie banałami takim
tonem, jakby odkrywał przed nią jakieś wielkie tajemnice.
– Albo B – ktoś ukradł twój samochód.
Już czułem, że mogę pożegnać moją godzinną drzemkę.
– Zaparkowałam przed samym sklepem zoologicznym, bo stamtąd było blisko do
kawiarni, w której miałam się spotkać z siostrą.
Grave przeniósł na mnie wzrok i skinął głową. Lepiej już było załatwić tę część i zrobić to
tak szybko, jak zdarcie cholernego plastra.
– Zatem Tina wiedziała, że wybierasz się do miasta, i domyślała się, gdzie będziesz? –
upewnił się.
Naomi jeszcze nie rozumiała, dokąd zmierza Grave. Potaknęła, patrząc na niego ufnymi,
pełnymi nadziei oczami.
– Tak, wczoraj wieczorem zatelefonowała do mnie. Powiedziała, że ma jakieś kłopoty,
i koniecznie chciała się ze mną spotkać dzisiaj o siódmej rano w Café Rev.
– No więc, złotko... – Grave zwlekał z wyrażeniem opinii. – Oczywiście nie chcę na nikogo
rzucać nieuzasadnionych podejrzeń... Ale możliwe, że...
– Że twoja porąbana siostrunia ukradła ci samochód – wszedłem mu w słowo.
Naomi wbiła we mnie wzrok. Już nie patrzyła słodko ani z nadzieją. O nie. Teraz
wyglądała tak, jakby zamierzała popełnić wykroczenie. A może nawet zbrodnię.
– Obawiam się, że Knox mówi prawdę – powiedział Grave. – Twoja siostra sprawiała
kłopoty, odkąd przed rokiem przyjechała do naszego miasta. To pewnie nie pierwszy
samochód, który sobie przywłaszczyła.
Nozdrza Naomi lekko zadrżały. Przyłożyła do ust moją kawę, wypiła z determinacją kilka
dużych łyków, a potem wyrzuciła pusty kubek do kosza przy biurku.
– Dziękuję za pomoc. Gdyby zobaczył pan niebieskie volvo ozdobione naklejką na
zderzaku z napisem „Warto być miłym”, proszę mnie o tym poinformować.
Chryste.
– Pewno nie masz zainstalowanej apki, która podpowiada, gdzie znajduje się twój
samochód? – zaryzykował Grave.
Naomi sięgnęła do kieszeni, a potem zamarła bez ruchu i na chwilę zamknęła oczy.
– Miałam.
– Ale już nie masz?
– Nie mam telefonu. Bo... ee... wczoraj wieczorem mi się zepsuł.
– No trudno. Jeśli dasz mi numer rejestracyjny, poinformuję patrole, żeby miały na niego
oko – zaproponował Grave, usłużnie podsuwając jej kartkę i długopis.
Naomi wzięła przybory i zaczęła pisać starannym, pochyłym pismem z zawijasami.
– Byłoby dobrze, żebyś zostawiła dane kontaktowe, wiesz, gdzie się zatrzymałaś i tak
dalej, żebyśmy ja albo Nash mogli cię informować o rozwoju sytuacji.
Słysząc to imię, mimowolnie zazgrzytałem zębami.
– Z przyjemnością – powiedziała Naomi, chociaż bynajmniej nie dało się tej emocji
odczytać z tonu jej głosu.
– Nooo... masz może męża albo chłopaka, do którego kontakt mogłabyś dopisać?
Zmroziłem go wzrokiem.
Naomi pokręciła głową.
– Nie.
– W takim razie dziewczynę albo żonę?
– Jestem singielką – odparła, ale zabrzmiało to tak niepewnie, że aż mnie zaintrygowało.
– Nie do wiary. Nasz szef też nikogo nie ma – zauważył Grave tak niewinnym głosem,
jakiego można się spodziewać po dwumetrowym miłośniku gangów motocyklowych
z niezupełnie czystą kartoteką.
– A nie moglibyśmy wrócić do tego momentu, w którym mówisz Naomi, że skontaktujesz
się z nią, jeżeli jej samochód się znajdzie, chociaż wszyscy wiemy, że nie ma na to
najmniejszej szansy? – uciąłem te pogaduszki.
– Nie, jeśli żądasz tego z takim nastawieniem, to nie możemy – zbeształa mnie Naomi.
Ostatni, kurwa, raz wyciągam do kogoś pomocną dłoń. To nie moja robota. Nie moja
odpowiedzialność. A teraz jeszcze się przez to nie wyśpię.
– Jak długo planujesz zostać w naszym mieście? – zapytał Grave, kiedy Naomi zapisywała
na kartce swoje dane.
– Tylko dopóki nie znajdę i nie zamorduję mojej siostry – powiedziała, a potem włożyła
zatyczkę na długopis i odsunęła od siebie kartkę. – Dziękuję bardzo za pomoc, panie
sierżancie.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Naomi obróciła się do mnie. Przez ułamek sekundy mierzyliśmy się spojrzeniami.
– Knox.
– Naomi.
Po tych słowach od razu ruszyła do wyjścia.
– Jak to możliwe, żeby dwie siostry były do siebie takie podobne, a nie miały żadnej innej
wspólnej cechy? – zastanawiał się głośno Grave.
– Wolałbym w to nie wnikać – stwierdziłem szczerze i poszedłem za Naomi.
Zastałem ją na dworze. Chodziła w tę i z powrotem przy rampie dla niepełnosprawnych
i mamrotała pod nosem.
– Jaki masz plan? – zapytałem zrezygnowany.
Popatrzyła na mnie i wydęła usta.
– Plan? – powtórzyła załamującym się głosem.
Włączył mi się instynkt nakazujący walczyć albo spieprzać. Nie znosiłem, kurwa, łzawych
scen. Zwłaszcza takich, których celem była manipulacja emocjami innych ludzi. Płacząca
kobieta sprawiała, że czułem, jakby mnie rozrywano od środka – nie mogłem dopuścić do
tego, żeby działanie tej tajnej broni wyszło na jaw.
– Nie maż się – rozkazałem.
Jej oczy były wilgotne.
– Nie maż się? Kto się maże?
Słabo jej wychodziły kłamstwa.
– Przestań się, kurwa, mazać. To tylko samochód, a z niej jest po prostu flądra. Po jednym
ani drugim nie warto płakać.
Naomi zamrugała gwałtownie i nie wiedziałem, czy się rozbeczy, czy znowu się na mnie
wydrze. Ona jednak mnie zaskoczyła, bo nie zrobiła ani tego, ani tego.
Wyprostowała ramiona i potaknęła.
– Masz rację. To tylko samochód. Wyrobię sobie nowe karty kredytowe, kupię nową
torebkę i zachomikuję nowy zapas saszetek z sosem miodowo-musztardowym.
– Powiedz, dokąd musisz jechać, to cię podwiozę – Wskazałem kciukiem w stronę pick-
upa. – Zawsze możesz wypożyczyć wóz, żeby się stąd wynieść.
Znowu rozejrzała się po ulicy, zapewne licząc na to, że nagle zjawi się jakiś wybawiciel
w gajerze i pod krawatem. Żaden się nie zgłosił, więc westchnęła.
– Wynajęłam pokój w motelu.
W mieście znajdował się tylko jeden motel. Jednopiętrowa, jednogwiazdkowa buda, która
nawet nie zasługiwała na tę nazwę. Zdziwiłem się, że Naomi w ogóle się na niego
zdecydowała.
Milcząc, podeszliśmy z powrotem do mojego auta. Ramię Naomi otarło się o moją rękę
i skóra w tym miejscu jakby mi się zagotowała. Znowu otworzyłem przed nią drzwi. Nie
dlatego, że jestem dżentelmenem, ale dlatego, że naruszanie jej strefy komfortu sprawiało mi
perwersyjną przyjemność.
Czekałem, aż zapnie pasy, a potem zamknąłem drzwi i obszedłem samochód.
– Saszetki z sosem miodowo-musztardowym?
Zerknęła na mnie, kiedy sadowiłem się za kierownicą.
– Słyszałeś o tym facecie, który zimą kilka lat temu przebił się samochodem przez
barierkę na drodze i utknął na skarpie?
Coś mi się obiło o uszy.
– Przez trzy dni żywił się jedynie saszetkami z ketchupem.
– Zamierzasz przebić się przez barierkę?
– Nie. Ale lubię być przygotowana na różne okoliczności. A ketchupu nie lubię.
ROZDZIAŁ TRZECI
MINIATUROWA WŁAMYWACZKA
Naomi

W
którym pokoju się zabukowałaś? – zapytał Knox.
Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, że już jesteśmy przy
motelu.
– A co? – rzuciłam podejrzliwie.
Knox wypuścił powoli powietrze z płuc, jakby tracił resztki cierpliwości.
– Żebym mógł odprowadzić cię do drzwi.
Och, aha.
– Pod dziewiątką.
– Zostawiłaś otwarte drzwi? – Zatrzymał się i zacisnął usta.
– Pewnie. Wszyscy na Long Island tak robią – powiedziałam z obojętną miną. – W ten
sposób pokazujemy sąsiadom, że mamy do nich pełne zaufanie.
Knox rzucił mi to swoje przeciągłe spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
– Nie. No przecież, że nie zostawiłam ich otwartych. Zamknęłam na klucz.
Knox wskazał na drzwi oznaczone numerem dziewięć.
Były otwarte na oścież.
– Och.
Knox wcisnął hamulec bardziej zamaszyście, niż to było konieczne, i zaparkował pick-upa
na środku parkingu.
– Zostań tu.
Zamrugałam, gdy wysiadł i ruszył ostrożnie w kierunku mojego pokoju.
Kiedy skradał się do drzwi, mój zmęczony wzrok nie mógł się oderwać od znoszonych
jeansów opinających jego wspaniałe pośladki. Zahipnotyzowana tym widokiem
obserwowałam, jak stawia długie kroki, toteż dopiero po minucie pikantnych fantazji
uświadomiłam sobie, co zostawiłam w pokoju, i jak bardzo nie chciałabym, żeby spośród
wszystkich ludzi akurat Knox to zobaczył.
– Czekaj! – Wyskoczyłam z pick-upa i pobiegłam za nim, ale się nie zatrzymał, ani nawet
nie zwolnił.
Przyspieszyłam i rzutem na taśmę zdążyłam zagrodzić mu drogę. Knox wpadł z rozpędu
prosto na moją wyciągniętą rękę.
– Zejdź mi z drogi, Naomi – rozkazał.
Nie usłuchałam go, więc przyłożył dłoń do mojego brzucha i pchnął mnie lekko, ale
stanowczo w tył, dopóki nie przestawił mnie pod drzwi pokoju numer osiem.
Nie wiem, jak to o mnie świadczy, ale podobało mi się uczucie wywołane przez ten dotyk.
– Nie musisz tam wchodzić – przekonywałam. – To na pewno tylko sprzątaczka.
– Czy to miejsce wygląda ci na takie, które zatrudnia sprzątaczkę?
Miał rację. Motel sprawiał wrażenie przybytku, w którym w skład wyposażenia zamiast
buteleczek z szamponem powinny wchodzić zastrzyki przeciwtężcowe.
– Zostań – powtórzył, a potem znowu zaczął się skradać do mojego otwartego pokoju.
– Cholera – szepnęłam, kiedy otworzył drzwi szerzej.
Wytrzymałam dwie sekundy, a potem ruszyłam za nim do środka.
Podczas zameldowania, czyli przed niecałą godziną, pokój wyglądał, delikatnie mówiąc,
niezbyt zachęcająco.
Pomarańczowo-brązowa tapeta odchodziła długimi pasami od ściany. Dywan miał
ciemnozielony kolor, w dotyku przypominał szorstką stronę gąbki do mycia naczyń. Armatura
w łazience była różowa jak płyn na zgagę, a pod prysznicem brakowało kilku kafelków.
W promieniu trzydziestu kilometrów nie było jednak innego wyboru, więc doszłam do
wniosku, że jedną albo dwie noce mogę spędzić w tak prymitywnych warunkach. Ponadto
w tamtej chwili nie spodziewałam się, że może mnie spotkać coś złego.
Okazało się jednak, że mogło – i to bardzo złego. Po tym, jak się zameldowałam,
wtaszczyłam walizkę, podłączyłam laptopa i poszłam na spotkanie z Tiną, ktoś się włamał
i doszczętnie splądrował mój pokój.
Walizka leżała do góry dnem na podłodze, a jej zawartość rozrzucona była po całym
dywanie.
Szuflady komody zostały wyciągnięte, drzwi garderoby otwarte na oścież.
Zginął laptop. Oraz zapinana na suwak sakiewka z pieniędzmi, którą zostawiłam ukrytą
w walizce.
Na lustrze w łazience widniało słowo FRAJERKA napisane moją ulubioną szminką. Jak na
ironię rzecz, przed której widokiem chciałam uchronić mojego marudnego Wikinga i która
była warta więcej niż cała reszta skradzionych rzeczy, nadal leżała zmięta w kącie.
Najgorsze było to, że sprawczyni siedziała na łóżku w brudnych trampkach na
skołtunionej pościeli. Oglądała film katastroficzny. Nie byłam zbyt dobra w zgadywaniu wieku
obcych ludzi, ale umiejscowiłam ją zdecydowanie w kategorii: dzieci kilkuletnie.
– Hej, Way – mruknął ponuro Knox.
Błękitne oczy dziewczynki oderwały się od ekranu, skierowały na niego i niemal od razu
wróciły do telewizora.
– Hej, Knox.
Znajdowaliśmy się w małym miasteczku. Mogłam się domyślić, że lokalny ponurak
i małoletnia przestępczyni nie byli sobie obcy.
– Okej, posłuchaj – powiedziałam, wyminąwszy Knoxa, żeby stanąć między nim i rzeczą
w kącie, z której naprawdę nie miałam ochoty się tłumaczyć. – Nie wiem, czy w Wirginii
obowiązują inne prawa dotyczące zatrudniania dzieci, ale prosiłam w recepcji o dodatkową
poduszkę, a nie o to, żeby okradła mnie miniaturowa włamywaczka.
Dziewczynka nawet na mnie nie zerknęła.
– Gdzie twoja mama? – zapytał Knox, ignorując moją uwagę.
Mała wzruszyła ramionami.
– Nie ma jej – powiedziała. – Kim jest twoja znajoma?
– To twoja ciotka, Naomi.
Dziewczynka nie wyglądała na zdziwioną. Ja zaś zapewne sprawiałam wrażenie, jakbym
została wystrzelona z armaty w kierunku ceglanego muru.
– Ciotka? – powtórzyłam, potrząsając głową, bo zdawało mi się, że padło mi na słuch.
Zwiędły płatek wypadł z resztek mojej fryzury i poszybował ku podłodze.
– Myślałam, że nie żyjesz – powiedziała dziewczynka, spoglądając na mnie z ledwie
wyczuwalnym zainteresowaniem. – Masz ładne włosy.
– Ciotka? – zapytałam jeszcze raz.
Knox zwrócił się ku mnie.
– Waylay jest dzieckiem Tiny – powiedział wolno i wyraźnie.
– Tiny? – wychrypiałam jak papuga.
– Wygląda na to, że twoja siostra przywłaszczyła sobie należące do ciebie rzeczy –
zauważył.
– Mówiła, że większość z nich to bezwartościowe gówno – powiedziała dziewczynka.
Zamrugałam gwałtownie. Moja siostra nie tylko ukradła mi samochód, ale na domiar
złego włamała się do pokoju, który wynajęłam, splądrowała go i podrzuciła mi siostrzenicę,
o której istnieniu dopiero teraz się dowiedziałam.
– Wszystko z nią w porządku? – zapytała Waylay, nie odrywając wzroku od tornada, które
właśnie przetaczało się przez ekran.
Zapewne miała na myśli mnie. A ze mną zdecydowanie nic nie było w porządku.
Podniosłam z łóżka poduszkę.
– Mogę was na chwilę przeprosić? – pisnęłam.
Nie czekając na odpowiedź, wynurzyłam się z pokoju w gorący blask wirginijskiego
słońca. Śpiewały ptaki. Z ogłuszającym rykiem silników przejechały dwa motocykle. Po
drugiej stronie ulicy starsza para wysiadła z pick-upa i szła do restauracji na śniadanie.
Jakim prawem wszystko wyglądało tak normalnie, skoro moje życie właśnie uległo
implozji?
Przyłożyłam poduszkę do twarzy i wydałam z siebie wrzask, który od jakiegoś czasu we
mnie wzbierał.
Myśli kotłowały mi się w głowie niczym w bębnie pralki nastawionej na wirowanie
w trybie turbo. Warner miał rację. Ludzie się nie zmieniają. Moja siostra nadal była okropnym
człowiekiem, a mnie nadal cechowała taka naiwność, że dałam się nabrać na jej kłamstwa.
Straciłam samochód, torebkę i laptopa. Nie mówiąc już o pieniądzach, które przywiozłam dla
Tiny. Od wczoraj wieczorem nie miałam pracy i nie wybierałam się do Paryża, chociaż jeszcze
dwadzieścia cztery godziny wcześniej taki był plan. Rodzina i znajomi sądzili, że zupełnie
straciłam rozum. Moja ulubiona szminka uległa zniszczeniu pod wpływem gryzmołów na
lustrze. Miałam za to siostrzenicę, której całe dzieciństwo mnie ominęło.
Po raz kolejny głęboko wciągnęłam powietrze i dla fasonu wrzasnęłam jeszcze raz,
a potem opuściłam poduszkę.
– Okej. Jakoś to odkręcisz. Coś wymyślisz.
– Już skończyłaś tę gadkę motywacyjną?
Obróciłam się na pięcie i zobaczyłam, że Knox stał wsparty o futrynę, z wytatuowanymi
rękami skrzyżowanymi na szerokiej piersi.
– Tak – odparłam, prostując ramiona. – Ile ona ma lat?
– Jedenaście.
Skinęłam głową, wcisnęłam mu do rąk poduszkę i raźno weszłam do pokoju.
– No więc, Waylay... – zaczęłam.
Dało się zauważyć rodzinne podobieństwo w zadartym nosie i dołku w brodzie. Miała
takie same źrebakowate nogi, jak jej matka oraz ja, kiedy byłyśmy w tym wieku.
– No więc, ciociu Naomi...
– Czy twoja mama powiedziała, kiedy wróci?
– Nie.
– Gdzie mieszkacie, kochanie?
Może Tina obecnie przeglądała tam swój łup, decydując, co warto zatrzymać, a co
zniszczyć dla samej draki.
– W Hillside Acres – odpowiedziała Waylay, wychylając się w bok, żeby lepiej widzieć na
ekranie trąbę powietrzną, która właśnie uniosła w powietrze krowy z pastwiska.
– Potrzebuję cię na minutę – oświadczył Knox i wskazał ruchem głowy na drzwi.
Widocznie uznał, że mam mnóstwo czasu. Mnóstwo czasu i żadnego pomysłu na to, co
dalej robić. Żadnego następnego kroku. Żadnej listy zadań, która regulowałaby i organizowała
moje życie, dzieląc je na wyraźne, ułożone w kolejności punkty. Miałam przed sobą jedynie
kryzys, totalny bałagan i katastrofę.
– Oczywiście – zgodziłam się z lekko wyczuwalną histerią w głosie.
Knox czekał, aż go minę, a potem sam też wyszedł na dwór. Zatrzymałam się, ale on szedł
dalej w kierunku wyblakłego od słońca automatu z napojami przed recepcją.
– Naprawdę chciałeś, żebym akurat teraz kupiła ci napój? – zapytałam skołowana.
– Nie. Szukam miejsca poza zasięgiem słuchu dziecka, które jeszcze nie rozumie, że
zostało porzucone – odwarknął.
Ruszyłam za nim.
– Może Tina wróci – powiedziałam.
Knox się zatrzymał i obrócił do mnie.
– Way mówi, że Tina nic jej nie powiedziała. Jedynie, że ma coś do załatwienia i że to jej
zajmie dużo czasu.
Dużo czasu. Do diabła, ile to może być w skali Tiny? Weekend? Tydzień? Miesiąc?
– O Boże. Moi rodzice.
Ta wiadomość nimi wstrząśnie. Tak jakby to, co zrobiłam wczoraj, nie dość ich
zdenerwowało.
Wczoraj, kiedy jechałam autostradą przez Pensylwanię, udało mi się ich przekonać, że
dobrze się czuję i na pewno nie przeżywam niczego, co przypominałoby kryzys wieku
średniego. Kazałam im przysiąc, że nie zmienią ze względu na mnie swoich planów. Dzisiaj
rano polecieli na trwający trzy tygodnie rejs po Morzu Śródziemnym. To ich pierwsze wielkie
wakacje za granicą.
Nie chciałam, żeby moje problemy ani katastrofa życiowa Tiny zepsuły im przyjemność.
– Co zamierzasz zrobić z tym dzieciakiem? – Knox skinął głową ku otwartym drzwiom.
– To znaczy?
– Naomi, kiedy gliny się dowiedzą, że Tina znikła i porzuciła Waylay, mała trafi do rodziny
zastępczej.
Pokręciłam głową.
– Ja jestem jej najbliższą krewną, która nie ma kryminalnej przeszłości. Jestem za nią
odpowiedzialna.
Tak jak za wszystkie inne wybryki Tiny, dopóki nie ukończyłyśmy osiemnastu lat.
Popatrzył na mnie długo, wymownie.
– Ot tak?
– Jesteśmy rodziną.
Ponadto obecnie nie miałam zbyt wielu ważnych spraw na głowie. Można powiedzieć, że
dryfowałam. Pierwszy raz w życiu nie przygotowałam sobie żadnego planu na przyszłość.
I ta myśl napełniała mnie strachem.
– Rodziną – prychnął, jakby mojej logice brakowało sensu.
– Słuchaj, Knox, dziękuję za twoje pokrzykiwania, za przejażdżki i kawę. Ale jak widzisz,
mam sprawę do rozwiązania. Zatem już pewnie czas, żebyś wrócił do tej jaskini, z której
dzisiaj rano wypełzłeś.
– Nigdzie się nie wybieram.
Znowu gniewnie mierzyliśmy się wzrokiem, a milczenie między nami pulsowało energią.
Tym razem on pierwszy je przerwał.
– Przestań się oszukiwać, Stokrotko. Niby co zrobisz?
– Stokrotko?
Wyciągnął rękę i dwoma placami wyjął płatek stokrotki z moich włosów.
Odtrąciłam jego dłoń i cofnęłam się o krok, żeby spokojnie pomyśleć.
– No dobrze, najpierw muszę...
Na pewno nie zadzwonić do rodziców. Policji z całą pewnością też nie chciałam w to
angażować – już nie pierwszy raz – dopóki nie było to konieczne. Stokrotko, jeśli Tina
wróciłaby za godzinę? Chyba pierwsze, co powinnam zrobić, to wypić więcej kawy.
– Dzwoń, cholera, na policję i zgłoś włamanie oraz porzucenie dziecka – nalegał Knox.
– Tina jest moją siostrą. Zresztą skąd wiemy, że nie wróci za godzinę?
– Ukradła twój samochód i porzuciła dzieciaka. Kurwa, takich rzeczy nie puszcza się
płazem.
Ten wytatuowany, burkliwy niedźwiedź miał rację. Naprawdę nie lubiłam u niego tej
cechy.
– Grr! No dobrze. Okej. Daj mi się zastanowić. Mogę pożyczyć od ciebie telefon?
Knox stał zapatrzony we mnie, ale nie wykonał żadnego ruchu.
– Ożeż, do licha, przecież ci go nie ukradnę! Muszę tylko na chwilę do kogoś zadzwonić.
Westchnął przeciągle jak cierpiętnik, ale sięgnął do kieszeni i wyjął komórkę.
– Dziękuję – powiedziałam z teatralną przesadą, a potem energicznym krokiem wróciłam
do pokoju.
Waylay nadal oglądała film, założywszy dłonie za głowę.
Przekopałam walizkę, szukając notesu, a potem wróciłam na dwór.
– Zapisujesz numery znajomych w notesie? – Knox wychylił się nad moim ramieniem.
Przepędziłam go i wybrałam numer.
– Czego, psiakrew?
Głos mojej siostry zawsze wywoływał u mnie skurcz żołądka.
– Na początek kilka wyjaśnień. – Nie dałam się zbić z tropu. – Gdzie jesteś?
– Gdzie jesteś? – przedrzeźniała mnie piskliwym głosem muppeta, którego nie
cierpiałam.
Ze słuchawki doszedł przeciągły odgłos wydmuchiwanego z płuc powietrza.
– Ty palisz w moim samochodzie?
– Zdaje się, że teraz to mój samochód.
– Wiesz co? Mam w nosie ten samochód. Musimy porozmawiać o poważniejszych
sprawach. Ty masz córkę! Córkę, którą porzuciłaś w pokoju motelowym.
– Coś mi, kurde, wyskoczyło. Przez jakiś czas dzieciak nie może mi ograniczać swobody
działania. Jak myślisz, dlaczego nazwałam ją Waylay? Doszłam do wniosku, że mała
zawalidroga może pobyć pod opieką swojej nieskazitelnej cioteczki, dopóki nie wrócę.
Byłam na nią tak wściekła, że się zapowietrzyłam.
Knox odsunął telefon od mojego ucha.
– Słuchaj, Tina, i naprawdę weź to sobie do serca. Masz dokładnie trzydzieści minut, żeby
tu wrócić, albo wezwę pieprzone gliny.
Widziałam, że twardnieją mu rysy twarzy, szczęka się zaciska i pod kośćmi policzkowymi
tworzą się małe wgłębienia. Jego oczy zrobiły się takie lodowate, że przeszedł mnie dreszcz.
– Ty jak zawsze robisz z siebie debila – odcięła się Tina. – Tylko pamiętaj, że jeśli gliny
znowu cię zwiną, to masz nakazy sądowe. Czyli wylądujesz jak idiota za kratami, a jakoś nie
wyobrażam sobie, żeby tłum dobrych ludzi spieszył wpłacić za ciebie kaucję.
Knox zamilkł na chwilę, a potem powiedział:
– Spoko. Ty też się wal.
Zaklął jeszcze raz i opuścił telefon.
– Skąd wy się właściwie znacie? – zastanawiałam się głośno.
– Tina wszystkim zalazła za skórę od pierwszego dnia, kiedy się tu pojawiła. Zawsze
węszyła, gdzie by tu skubnąć trochę łatwego grosza. Próbowała wycyganić odszkodowania za
rzekome upadki z uszczerbkiem na zdrowiu na terenie kilku lokalnych firm, między innymi
w kawiarni twojego kolegi Justice’a. Za każdym razem, kiedy poczuje w kieszeni kilka dolców,
chleje na umór i robi rozróby w całym mieście. Chuligańskie wybryki. Akty wandalizmu.
Tak, to by się zgadzało z zachowaniem mojej siostry.
– Co powiedziała? – zapytałam, chociaż właściwie nie chciałam poznać odpowiedzi.
– Że ma w dupie, czy wezwę gliny. Nie zamierza wrócić.
– Naprawdę tak się wyraziła?
Zawsze chciałam mieć dzieci, ale nie w taki sposób. Nie, kiedy są krok od osiągnięcia
dojrzałości i cały okres kształtowania charakteru mają już za sobą.
– Powiedziała, że wróci, kiedy będzie jej się chciało – mruknął, przesuwając kciukiem po
wyświetlaczu telefonu.
Niektórzy całe życie się nie zmieniają. Moja siostra zawsze ustalała własne zasady. Jako
niemowlę przesypiała całe dnie, a w nocy szalała. Kiedy była maluchem, wyrzucono ją z trzech
żłobków za gryzienie innych dzieci. A gdy weszłyśmy w wiek szkolny... no cóż, zaczął się
prawdziwy festiwal rebelii.
– Co robisz? – zapytałam Knoxa, widząc, że znowu przykłada telefon do ucha.
– Ostatnią rzecz, na jaką mógłbym mieć ochotę – odparł przez zaciśnięte zęby.
– Czyli kupujesz bilety na balet? – główkowałam.
Nie odpowiedział. Napiął ramiona i poszedł na parking. Nie słyszałam dokładnie, co
mówił, ale padło wiele słów na „k” i na „ch”.
Dodałam punkt: „etykieta rozmów telefonicznych” do coraz dłuższej listy rzeczy, w których
Knox Morgan wykazywał rażące braki.
Po powrocie zdawał się jeszcze bardziej poirytowany. Nie zwracając na mnie uwagi,
wyciągnął portfel, wyjął z niego kilka banknotów i włożył je do automatu z napojami.
– Czego chcesz? – burknął.
– Ech? Wodę, proszę.
Grzmocił w przyciski mocniej, niż zdawało się to konieczne. Na ziemię wypadły butelka
wody oraz dwie puszki Yellow Lightning.
– Masz. – Wcisnął mi do ręki wodę i ruszył z powrotem w stronę pokoju.
– Yyy... Dzięki! – krzyknęłam do jego pleców.
Około trzydziestu sekund decydowałam, czy nie lepiej po prostu ruszyć przed siebie,
dopóki nie znajdę się w innej, mniej nieprzyjemnej sytuacji. Było to jednak tylko
teoretyzowanie. Nie wolno mi było odejść. Wzięłam na siebie odpowiedzialność.
Oczekiwałam, że wraz z nią pojawi się poczucie sensu i celu. Oby.
Wróciłam do swojego pokoju i zobaczyłam, że Knox bada zamek w drzwiach.
– Zero finezji – mamrotał.
– Radziłam jej, żeby użyła wytrycha – powiedziała Waylay, otwierając puszkę.
– Dopiero ósma rano, a ty już dałeś jej napój z cukrem? – syknęłam do Knoxa, zajmując
poprzednią pozycję na straży leżącej w kącie sterty materiału.
Popatrzył na mnie, potem na tę rzecz za mną. Rozchyliłam nerwowo ręce, żeby zasłonić
mu widok.
– To jakiś obrus? – zapytał, wytężając wzrok.
– Suknia ślubna – wygadała się Waylay. – Mama powiedziała, że jest brzydka jak noc.
– Akurat. Tina nie poznałaby się na dobrym stylu, nawet gdyby wyrżnął ją w głowę torebką
Birkin – skomentowałam obronnym tonem.
– Czy ta suknia oznacza, że gdzieś na świecie mam też wujka? – zapytała, wskazując
głową na stertę koronek i halkę, dzięki którym jeszcze niedawno czułam się jak księżniczka
elfów, ale teraz sprawiały jedynie, że czułam się jak idiotka.
– Nie – odparłam stanowczo.
Knox nieznacznie uniósł brwi.
– Tak po prostu zachciało ci się spakować w podróż suknię ślubną?
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego miałoby cię to interesować – zauważyłam.
– Ma włosy zrobione tak, jakby się wybierała na elegancką imprezę – dywagowała na głos
Waylay, nie spuszczając ze mnie oczu.
– Masz rację, tak to wygląda – potaknął Knox, z rozbawioną miną krzyżując ręce na piersi.
Nie podobało mi się, że tych dwoje jakby się przeciwko mnie zmówiło.
– Proponuję, żebyśmy mniej uwagi poświęcali moim włosom i sukni, a więcej temu, co
teraz zrobimy. Waylay, czy twoja mama mówiła, dokąd się wybiera?
Dziewczynka utkwiła wzrok w ekranie telewizora. Jej szczupłe ramiona drgnęły.
– Nie wiem. Powiedziała tylko, że teraz jestem twoim problemem.
Nie miałam pojęcia, jak to skomentować. Na szczęście nie musiałam odpowiadać, bo
nagle rozległo się pukanie do otwartych drzwi i zwróciliśmy głowy w tamtą stronę.
Widok mężczyzny stojącego w wejściu zaparł mi dech w piersi. Wyglądało na to, że
Knockemout jest pełne smakowitych kąsków. Ten miał na sobie nieskazitelny granatowy
mundur i bardzo błyszczący identyfikator. Przyjemna warstewka szczeciny podkreślała
mocną linię jego szczęki. Jego ciało było szerokie w ramionach i piersi, a zwężało się
w biodrach i pasie. Włosy miały jasny odcień, niemal złoty. W jego oczach dostrzegłam coś
znajomego.
– Knox – powiedział na powitanie.
– Nash. – Ton Knoxa był tak zimny jak jego oczy.
– Cześć, Way – powiedział przybysz.
Waylay skinęła głową w jego kierunku.
– Dzień dobry, komendancie.
Komendant zwrócił wzrok na mnie.
– Wezwałeś policję? – piskliwie zapytałam Knoxa.
Moja siostra była okropna i na pewno dałabym jej to do zrozumienia. Ale angażowanie
policji zdawało się środkiem ostatecznym.
ROZDZIAŁ CZWARTY
NIE BĘDZIESZ TU MIESZKAĆ
Naomi

T
y to zapewne Naomi? – zagadnął policjant.
Może i dopadł mnie atak paniki, ale spodobało mi się, kiedy ten policjant
wymówił przyjaznym tonem moje imię.
Knox miał jednak wyraźnie odmienne zdanie, bo nagle jego umięśnione ciało wyrosło tuż
przede mną – stanął na rozstawionych nogach ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
– Zgadza się – potwierdziłam, wychylając się zza pleców Knoxa, bo ów ponury typ ani
drgnął, kiedy stuknęłam go palcem.
Tamten mężczyzna zerknął na Knoxa i nie wiem, co zobaczył na jego twarzy, ale
uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Jestem szefem lokalnej policji, ale możesz zwracać się do mnie po imieniu – Nash.
Naprawdę miło cię poznać, Naomi. Przykro mi tylko, że akurat w takich okolicznościach.
Mogę zadać ci kilka pytań?
– Umm, okej – zgodziłam się, chociaż nagle pożałowałam, że nie poświęciłam kilku minut
na odświeżenie twarzy i poprawienie włosów.
Pewnie wyglądałam jak żywy trup obłąkanej druhny panny młodej.
– Może utniemy sobie pogawędkę na parkingu? – zaproponował Nash, wskazując
kierunek głową.
Waylay znowu skupiła uwagę na filmie, popijając przy tym neonowozielony płynny cukier.
– Oczywiście.
Ruszyłam śladem Nasha zaskoczona, że Knox też do nas dołączył. Podszedł do SUV-

a z napisem POLICJA KNOCKEMOUT na drzwiach i z wojowniczą miną oparł się o jego maskę.
– Twoja obecność nie jest potrzebna podczas tej części działań – zwrócił się do niego
Nash.
Knox odsłonił zęby.
– Jeśli chcesz się mnie pozbyć, to zmuś mnie do tego.
– Przepraszam. On od samego rana zachowuje się w taki sposób – wytłumaczyłam
Nashowi.
– Kochana, on się tak zachowuje od urodzenia – sprostował komendant.
Dopiero teraz, kiedy popatrzyli na siebie w identycznie wrogi sposób, nagle mnie olśniło.
– Jesteście braćmi, prawda?
– Bez kitu – mruknął Knox.
– Nie da się zaprzeczyć – powiedział Nash, olśniewając mnie stuwatowym uśmiechem. –
Ja jestem tym dobrym.
– Lepiej już, kurwa, zajmij się robotą – ponaglił go Knox.
– Och, a więc teraz zależy ci na tym, żebym wykonywał swoją pracę? Nie dziw się, że czuję
się trochę skołowany, bo pamiętam, jak...
– Panowie – weszłam mu w słowo. Ich rozmowa w szybkim tempie zbaczała z kursu. Nie
miałam siły ani ochoty rozładowywać napięć między braćmi, a nagliły nas ważniejsze sprawy.
– Nie chcę wykraczać poza moje uprawnienia, ale moglibyśmy już przejść do części dotyczącej
mojej siostry?
– Uważam, że to dobry pomysł, Naomi – powiedział Nash i puściwszy do mnie oko, wyjął
notes.
Knox warknął pod nosem.
– Spiszemy twoje oświadczenie, a potem zastanowimy się, co dalej.
Oto mężczyzna z planem i uśmiechem na twarzy. Był zdecydowanie milszy od swojego
brata.

– Twierdzisz, że można ot tak przywłaszczyć sobie dziecko? – upewniłam się kilka
minut później.
Stanowczo potrzebowałam kawy. Moje zdolności pojmowania świata stawały się coraz
bardziej wątłe w zastraszającym tempie.
– Hm, nie nazywałbym tego przywłaszczeniem. W Wirginii nadzór rodzinny traktuje się
jak sposób na zostawienie dziecka pod pieczą członka rodziny, który występuje jako opiekun
prawny, kiedy biologiczni rodzice są nieobecni.
Może to sobie wyobraziłam, ale zdawało mi się, że bracia zerknęli z rezerwą na siebie.
– Miałabym więc zostać opiekunką prawną Waylay?
Moje życie pędziło naprzód na łeb, na szyję. Dopiero co szykowałam się, by stanąć na
ślubnym kobiercu, a już po chwili miałam decydować o przyszłości jedenastoletniej obcej
osoby.
Nash przegarnął dłonią swoje gęste włosy.
– Tymczasowo. Wyglądasz na stabilną psychicznie, zdrową dorosłą kobietę.
– A jeśli się nie zgodzę?
– Sąd rodzinny umieści Waylay w rodzinie zastępczej. Jeżeli jednak nie masz nic
przeciwko temu, żeby zostać tu kilka tygodni, podczas których zbadamy sytuację, to od strony
prawnej nie ma przeciwwskazań, żeby Waylay mogła zostać z tobą. Gdyby wasze relacje
dobrze się ułożyły, możesz nawet pomyśleć o stałej opiece.
– No dobrze. – Wytarłam nerwowym gestem dłonie w tył szortów. – Co będziecie badać?
– Przede wszystkim spróbujemy się dowiedzieć, co zamierza twoja siostra i co to oznacza
w świetle prawa do opieki nad dzieckiem.
„Mam poważne kłopoty. Potrzebuję forsy, Naomi”.
Przygryzłam wargę.
– Wczoraj do mnie zatelefonowała. Powiedziała, że potrzebuje pomocy, i chciała, żebym
przywiozła trochę pieniędzy. Sądzisz, że grozi jej realne niebezpieczeństwo?
– Może umówmy się, że ty skoncentrujesz się na opiece nad Waylay, a ja zajmę się twoją
siostrą – doradził Nash.
W teorii brzmiało to dobrze, ale wiedziałam z doświadczenia, że jeśli chcę się czuć
usatysfakcjonowana efektami sprzątania, to sama muszę posprzątać bałagan.
– Przywiozłaś te pieniądze? – zapytał Knox, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Spojrzałam w dół i zaczęłam się wpatrywać w palce moich stóp. Czułam się głupio, było
mi wstyd. Przecież wiedziałam, czego się spodziewać.
– Tak.
– Zabrała ci je?
Popatrzyłam na Nasha, bo jego twarz wyglądała przyjaźniej.
– Myślałam, że postąpiłam sprytnie. Trzymałam połowę w samochodzie, a drugą połowę
ukryłam w walizce.
Nash zrobił współczującą minę, tymczasem Knox mruknął półgłosem coś
niezrozumiałego.
– No cóż, chyba lepiej wrócę do pokoju i przedstawię się, jak należy, mojej siostrzenicy –
powiedziałam. – Proszę, informuj mnie o rozwoju sytuacji.
– Nie będziesz tu mieszkać.
Ta deklaracja wyszła od Knoxa.
Uniosłam ręce do nieba.
– Jeśli moja obecność tak ci przeszkadza, to może wyjedź na długie wakacje!
Gdyby wzrokiem dało się podgrzać krew, moja w tej chwili zmieniłaby się w lawę.
– Nie będziesz tu mieszkać – powtórzył Knox, tym razem wskazując na liche drzwi
z wyrwanym zamkiem.
Aha, to miał na myśli.
– Na pewno znajdę jakieś rozwiązanie tego problemu – rzuciłam optymistycznie. –
Komendancie...
– Mów mi Nash – przypomniał.
Knox sprawiał wrażenie, jakby chciał chwycić za głowę swojego brata i rozwalić nią do
reszty drzwi motelu.
– Nash. – Włączyłam sto procent uroku osobistego. – Nie wiesz, gdzie mogłybyśmy
przemieszkać z Waylay kilka nocy?
Knox wyjął telefon i patrząc z gniewem na wyświetlacz, zaczął po nim przesuwać
w agresywny sposób kciukami.
– Mógłbym was podwieźć do domu Tiny. Z pewnością nie jest przytulny, ale przynajmniej
trudno sobie wyobrazić, by Tina próbowała włamać się do siebie i ukraść swoje własne rzeczy.
Knox wsunął telefon do kieszeni. Jego wzrok zatrzymał się na mnie, a mina wyrażała takie
samozadowolenie, że poczułam nieuzasadnioną irytację.
– Jak to miło z twojej strony. Brak mi słów, żeby wyrazić, jak bardzo jestem ci wdzięczna
za pomoc – zwróciłam się do Nasha. – Jestem pewna, że Knox ma o wiele ważniejsze sprawy
na głowie niż marnowanie dalszej części dnia w moim towarzystwie.
– Cała przyjemność po mojej stronie – rzekł Nash.
– Tylko spakuję to, co zostało z moich rzeczy, i powiem Waylay, że jedziemy –
zdecydowałam, a potem ruszyłam z powrotem do pokoju.
Poczucie ulgi spowodowane uwolnieniem się od narwanego, wytatuowanego Knoxa nagle
stłamsił grzmiący ryk.
Motocykl, na którym siedział facet wielkości niedźwiedzia spasionego przed
zapadnięciem w sen zimowy, przemknął ulicą niczym rakieta z prędkością bardzo
przekraczającą dopuszczalny limit.
– Cholera, znowu ten Harvey – mruknął Nash.
– Zdaje się, że powinieneś ruszyć w pościg – zauważył Knox nadal z tym chytrym
uśmieszkiem.
Nash wycelował palec w brata.
– My jeszcze porozmawiamy – ostrzegł niewesołym tonem.
– Lepiej się pospiesz, bo nie upilnujesz prawa – ponaglił go Knox.
Nash zwrócił się ku mnie.
– Naomi, przepraszam, ale muszę lecieć. Będziemy w kontakcie.
Knox nieprzyjaźnie pomachał mu na pożegnanie samymi palcami. Nash pobiegł do SUV-

a i rzucił się w pościg na sygnale.


Znowu zostałam z Knoxem.
– Jesteś pewien, że nie miałeś nic wspólnego ze zniknięciem mojego miłego, uprzejmego
wybawcy, który zaproponował, że mnie podwiezie?
– Niby dlaczego?
– Hm, na pewno nie po to, żeby spędzić ze mną więcej ekscytujących chwil.
– Ruszaj się, Daisy – powiedział. – Spakujmy te twoje rupiecie. Zawiozę ciebie i Way do
Tiny.
– Wolałabym, żebyś nie dotykał moich... rupieci – powiedziałam wyniośle.
Efekt zepsuło zupełnie nieprzystające damie ziewnięcie. Jechałam już na oparach energii
i miałam jedynie nadzieję, że zdążę uwolnić się od Wikinga, zanim padnę z nóg.
ROZDZIAŁ PIĄTY
KANISTER BENZYNY I DRZEMKA
Naomi

H
illside Acres wyglądało raczej jak obozowisko podczas festynu niż
osiedle przyczep kempingowych.
Dzieciaki bawiły się na małym, zadbanym placu zabaw z trawnikiem,
który nie poddał się długiemu wirginijskiemu latu. Wozy otaczały niskie płotki i ogródki
warzywne. Kreatywnie zastosowane kolory oraz przytulne tarasy dodawały im uroku.
Dom Tiny zdawał się pochodzić z innej bajki.
Była to wąska przyczepa stojąca w odległym kącie parkingu. Jej beżowa buda przechylała
się mocno w prawo wskutek – jak się zdawało – brakującego kawałka fundamentu przy
tamtym końcu. Zielsko, które przebiło się przez żwir, smagało mnie po kolanach.
Kamper po drugiej stronie alejki miał ładny, zadaszony ganek ze sznurami lampek
i wiszącymi roślinami. Przed domem Tiny prowizoryczne schody z pustaków prowadziły do
zardzewiałych, niedomykających się drzwi.
Knox znowu zrobił marsową minę. Ale tym razem przynajmniej nie był zły na mnie.
Przyczynę jego złości stanowiła kartka naklejona na drzwiach.
NAKAZ EKSMISJI.

– Zostańcie tu – nakazał, nie patrząc na mnie ani na Waylay.


Czułam się zbyt zmęczona, żeby się złościć, kiedy zdecydowanym krokiem wszedł do
środka.
Waylay ze sceptyczną miną przewróciła oczami.
– Jej już od dawna tu nie ma. Wpadła tylko na chwilę przed pójściem do motelu.
Instynktownie wsparłam dłonie na jej ramionach. Odskoczyła, patrząc na mnie z taką
miną, jakbym próbowała zrobić jej złośliwego psikusa.
Musiałam sobie zapamiętać, żeby nie spieszyć się za bardzo z fizycznym okazywaniem
uczuć.
– O, gdzie wobec tego mieszkałyście?
Waylay wzruszyła ramionami.
– Gdzie ona była, nie wiem. Ja ostatnie dwie noce spędziłam u koleżanki. Jej rodzicom nie
przeszkadzało, że mieli jedno dziecko więcej na kolacji.
W przypadku Tiny dało się mówić o odpowiedzialności tylko wtedy, gdy w ciągu lat
spędzonych razem próbowała mnie naśladować. Mimo to przerażało mnie podejście mojej
siostry do rodzicielstwa.
– Nikogo nie ma! – krzyknął ze środka Knox.
– Przecież wam mówiłam. – Waylay wbiegła po schodkach, a ja ruszyłam za nią.
W środku przyczepa prezentowała się jeszcze gorzej niż na zewnątrz.
Wykładzina przy drzwiach przetarła się na wylot – zostały z niej jedynie długie,
poskręcane włókna sterczące na wszystkie strony. Rozkładany fotel stał naprzeciw taniej,
drewnianej szafki, na której widniał odciśnięty w kurzu ślad po stojaku telewizora. Przed nim
leżała mała, różowa poducha wypełniona kuleczkami.
– Zabrała telewizor. Ale schowałam pilota, kiedy nie patrzyła – powiedziała z dumą
Waylay.
– Dobra robota, bąblu – pochwalił ją Knox i zmierzwił jej włosy.
Z trudnością przełknęłam ślinę i zostawiłam ich w pokoju, a sama wsunęłam głowę do
zapuszczonej kuchni.
Zawartość szafek została przesypana do pełnego po brzegi kosza na środku podłogi
pokrytej zielonym linoleum. Pudełka płatków śniadaniowych, puszki zupy, dawno
rozmrożone snacki o smaku pizzy. W zasięgu wzroku nie dostrzegłam żadnego warzywa.
Na obu końcach znajdowały się sypialnie. W tej z podwójnym łóżkiem widziałam po obu
stronach legowiska popielniczki. Na oknie nie wisiały zasłony, przed blaskiem słońca chroniły
jedynie cienkie prześcieradła przybite wprost do ściany. Szafa i komoda były niemal
kompletnie puste. Wszystko leżało na podłodze albo zostało wywleczone za drzwi. Tknięta
przeczuciem kucnęłam przy łóżku i znalazłam pod nim dwie puste butelki po bourbonie.
Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
– Ona wróci. Wiesz, co nie? – powiedziała Waylay, zaglądając do mnie.
– Wiem – potaknęłam.
Ta mała jeszcze nie zdążyła poznać prawdy, że czasami upływało kilka lat między
kolejnymi powrotami.
– Mój pokój jest na drugim końcu. Chcesz go zobaczyć?
– No pewnie, jeśli mnie zapraszasz.
Zamknęłam drzwi działającej na mnie depresyjnie sypialni Tiny i poszłam z siostrzenicą
przez pokój dzienny. Czułam, że z wyczerpania i nadmiaru wrażeń mam wyschnięte, gorące
oczy.
– Gdzie Knox? – zapytałam.
– Rozmawia na dworze z panem Gibbonsem. To właściciel osiedla. Mama ma u niego od
cholery zaległości – odpowiedziała Waylay, prowadząc mnie do nędznych drzwi z imitacji
drewna na końcu pokoju. Wisiała na nich karteczka z odręcznym napisem ZAKAZ WSTĘPU,

wykonanym brokatem i czterema odcieniami różowych flamastrów.


Zdecydowałam, że reprymendę dotyczącą przekleństw zachowam na później, kiedy już
nie będę zasypiać na stojąco.
Sypialnia Waylay była mała, ale panował w niej porządek. Stało w niej podwójne łóżko
nakryte ładną, różową narzutą. Na uginającej się półce było kilka książek, ale większość
miejsca zajmowały akcesoria do włosów powkładane do kolorowych wiaderek.
Czy to możliwe, że Waylay Witt mogła się okazać stuprocentowo dziewczęcą dziewczynką?
Mała padła bezwładnie na łóżko.
– No to co będziemy robić?
– Cóż – zaczęłam optymistycznym tonem. – Podoba mi się twój pokój. Jeśli chodzi
o resztę domu, myślę, że da się coś z tym zrobić. Trochę szorowania, odrobina porządku...
Kanister benzyny i pudełko zapałek.
Knox wkroczył do pokoju krokiem rozdrażnionego lwa w zoo. Zabrał zdecydowanie za
dużo miejsca oraz większość tlenu.
– Zbieraj swoje graty, Way.
– Hę? Wszystko? – zapytała.
Knox skinął drażliwie głową.
– Wszystko. Naomi.
Odwrócił się i wymaszerował. Czułam, że cała przyczepa trzęsła się pod jego stopami.
– To chyba znaczyło, że masz iść z nim na dwór – podpowiedziała Waylay.
– No tak. Okej. Poczekaj na mnie. Za chwilę wrócę.
Zastałam go przed trailerem. Stał z dłońmi na biodrach wpatrzony w piasek.
– Jakiś problem?
– Nie będziecie tu, kurwa, mieszkać.
Nagle poczułam się zbyt zmęczona, by normalnie funkcjonować. Osunęłam się po
aluminiowym sidingu przyczepy.
– Słuchaj, Knox, jestem skonana do szpiku kości. Nie spałam już milion godzin.
Znalazłam się w obcym miejscu, w obcej sytuacji. Tam siedzi dziecko, które potrzebuje opieki
kogoś dorosłego. Na nieszczęście dla niej tym kimś mam być ja. Ty nagle zmieniłeś się
z bydlaka w fanatycznego szofera. Przestań wreszcie zgrywać burkliwego macho. Nie
prosiłam cię o pomoc. Droga wolna, możesz iść, gdzie chcesz. Ja muszę zająć się sprzątaniem
tego bałaganu.
Dosłownie i w przenośni.
– Skończyłaś? – zapytał.
Ze zmęczenia już nie byłam zdolna się wściec.
– Tak. Skończyłam.
– Dobrze. To teraz bierz dupę w troki i wsiadaj do samochodu. Nie zostaniecie tu.
– Ty nie mówisz poważnie.
– Nie będziecie mieszkać w motelu, gdzie drzwi są z kartonu, ani w trailerze, w którym
grozi wam kalectwo i do którego już raz ktoś się włamał. Poza tym... – Przerwał tyradę, żeby
zerwać z drzwi nakaz eksmisji. – To miejsce już nie należy do Tiny. Z prawnego punktu
widzenia nie możecie tu się rozlokować. A z moralnego – nie pozwolę wam na to.
Zrozumiano?
To była najdłuższa przemowa, jaką wygłosił w mojej obecności, ale szczerze mówiąc, nie
miałam siły na odpowiedź.
On zresztą na nią nie czekał.
– No więc pakujcie się do auta.
– A co potem, Knox? – Odepchnęłam się od ściany przyczepy i zirytowana uniosłam ręce.
– Co potem? Wiesz? Bo ja nie mam pojęcia i to mnie przeraża jak wszyscy diabli.
– Znam miejsce, w którym możecie zostać. Jest tam bezpieczniej niż w motelu. I czyściej
niż w tym pierdolonym syfie.
– Knox, nie mam swojego portfela. Nie mam książeczki czekowej. Nie mam telefonu ani
laptopa. Od wczoraj nie mam też pracy, do której mogłabym wrócić. Jak niby mam zapłacić
za...
Nie byłam zdolna nawet dokończyć zdania. Pokonało mnie zmęczenie i rozpacz.
Knox zaklął i wsunął palce we włosy.
– Zasypiasz na stojąco.
– No i? – zapytałam obrażonym tonem.
Patrzył na mnie dłuższą chwilę.
– Daisy, wsiądź po prostu do wozu.
– Muszę pomóc Waylay się spakować – upierałam się. – I przejrzeć śmieci na wypadek,
gdyby znajdowały się w nich jakieś ważne papiery. Ubezpieczenie, metryka urodzenia,
dokumenty ze szkoły.
Postąpił naprzód, a ja się cofnęłam. Powtarzaliśmy te kroki, dopóki moje plecy nie wsparły
się o jego pick-upa. Knox otworzył drzwi po stronie pasażera.
– Gibbons cię poinformuje, jeśli znajdzie coś ważnego.
– Ale nie powinnam najpierw z nim porozmawiać?
– Już to zrobiłem. Nie pierwszy raz uczestniczy w takim rodeo. Facet jest w porządku.
Zbiera istotne rzeczy, które zostawiają po sobie lokatorzy, i wie, na co zwracać uwagę.
Zadzwoni do mnie, jeżeli coś mu wpadnie w oko. A teraz – do samochodu!!!
Wgramoliłam się na siedzenie i próbowałam sobie przypomnieć, co jeszcze miałam do
zrobienia.
– Way! – szczeknął Knox.
– Jezu. Niech ci z nerwów nie spadną gacie!
Waylay stanęła w drzwiach. Miała na ramionach plecak, a w rękach trzymała dwie czarne
torby na śmieci.
Zadrżało mi serce. Całe jej życie, wszystkie skarby, jakie zgromadziła, mieściły się
w dwóch workach na śmieci. I to nawet nie tych lepszych, z taśmą do związywania.
Knox wziął od niej worki i położył je na platformie pick-upa.
– Ruszajmy.

Jechaliśmy w milczeniu. Skoro nie prowadziłam rozmowy ani nie walczyłam
z Knoxem, zabrakło mi energii, żeby zachować świadomość. Ze snu wyrwał mnie wstrząs,
kiedy pick-up podskoczył na wyboju. Toczyliśmy się piaszczystą drogą wijącą się przez las.
Korony drzew tworzyły nad nami baldachim. Nie miałam pojęcia, czy dopiero co
zapadłam w drzemkę, czy może nasza podróż trwała już od godziny.
Ledwo przypomniałam sobie, w jakim znalazłam się położeniu, gwałtownie wykonałam
zwrot w tył i odprężyłam się dopiero, widząc Waylay na tylnym siedzeniu koło góry koronek,
która niegdyś była moją suknią ślubną.
Obróciłam się z powrotem do Knoxa i ziewnęłam.
– Świetnie. A więc teraz wieziesz nas do lasu, żeby dokonać morderstwa, tak?
Waylay za moimi plecami parsknęła cichym śmiechem.
Knox uparcie milczał, kiedy jechaliśmy dalej po dziurach w leśnej drodze.
– Wow! – Entuzjastyczny krzyk Waylay sprawił, że zerknęłam na widok za przednią szybą.
Szeroki strumień meandrował wzdłuż drogi, a po jakimś czasie skręcał w głąb lasu.
Drzewa przed nami się przerzedziły i zauważyłam to „wow!”. Był nim duży dom z bali
z szerokim gankiem ciągnącym się wzdłuż całej ściany.
Knox wjechał na podjazd i minął chatę.
– Hm, szkoda – mruknęła pod nosem Waylay, kiedy się oddaliliśmy.
Za zakrętem wypatrzyłam w kępie drzew małą, drewnianą chatę, pokrytą ciemnym
sidingiem.
– To mój dom – powiedział Knox. – A tamten jest wasz.
Z tyłu stała chatka jakby żywcem przeniesiona z ilustracji w bajce. Górowały nad nią
wysokie świerki, które dawały schronienie przed gorącym letnim słońcem. Miała urocze
ściany z białego drewna. Mały ganek z desek w optymistycznym odcieniu błękitu zachęcał do
wejścia.
Zachwycił mnie ten widok.
Knox skręcił w krótki, żwirowy podjazd i zgasił silnik.
– Chodźmy – powiedział, wysiadając.
– Zdaje się, że jesteśmy na miejscu – szepnęłam do Waylay.
Obie wysiadłyśmy z pick-upa.
Temperatura tutaj była niższa niż w mieście. Panowała też głębsza cisza. Warkot
motocykli i samochodów zastąpiło brzęczenie pszczół oraz odległy szum samolotu. W okolicy
zaszczekał pies. Słyszałam szmer wody, która bulgotała wśród szepczących drzew gdzieś za
chatką. Ciepły powiew wiatru przyniósł zapach kwiatów, ziemi i słonecznego lata.
To miejsce było idealne. Zbyt idealne dla całkowicie spłukanej panny młodej, która uciekła
sprzed ołtarza.
– Hm, Knox...
Ignorując mnie, zaniósł na ganek torby Waylay oraz moją walizkę.
– Będziemy tu mieszkać? – zapytała Waylay, przyciskając twarz do szyby w oknie, żeby
zajrzeć do środka.
– Dom jest cholernie zakurzony i pewno nie pachnie najlepiej – powiedział Knox.
Otworzył siatkowe drzwi i wyjął klucze. – Kupę czasu stał niezamieszkany. Na pewno
będziesz musiała pootwierać okna. Trochę go przewietrzyć.
Dlaczego ten facet miał klucz do domu, który wyglądał tak, jakby przybył tu wprost
z mojej ulubionej bajki? Dopisałam to sobie do mojej długiej wirtualnej listy pytań. Tuż nad
pytaniami dotyczącymi czynszu i kaucji.
– Knox? – Jeszcze raz próbowałam zwrócić jego uwagę.
On jednak już otworzył drzwi i nagle stanęłam na podłodze z szerokich desek
w przytulnym pokoju dziennym z małym, kamiennym kominkiem. We wnęce między
schodami na piętro i garderobą na płaszcze stał wciśnięty stary sekretarzyk. Natura wnikała
do środka przez okna.
– Naprawdę? Możemy tu mieszkać? – dopytywała Waylay.
Jej niedowierzanie stanowiło odzwierciedlenie moich myśli.
Knox postawił nasze bagaże u stóp wąskich schodów.
– Tak.
Popatrzyła na niego przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
– No to pójdę obejrzeć górę.
– Poczekaj! Zdejmij buty – nakazałam jej, żeby nie wnosiła brudu do domu.
Waylay zerknęła na swoje ubłocone trampki. Lewy miał dziurę na palcu, a do sznurowadła
prawego był przywiązany plastikowy talizman w kształcie serduszka. Mała demonstracyjnie
przewróciła oczami, a potem zsunęła buty ze stóp i zaniosła je w rękach na piętro.
Kąciki ust Knoxa drgnęły, kiedy patrzyliśmy na nią, jak szła po schodach, udając, że nie
jest ani trochę podekscytowana czy zaciekawiona.
– Do diabła, Wikingu!
Myśl o spędzeniu kilku tygodni w domu jak z obrazka, daleko od rzeczy, od których
uciekłam, sprawiała, że kręciło mi się w głowie. Siedząc na ganku i patrząc na strumyk,
mogłam do woli układać na nowo świat z ruin dawnego życia. Pod warunkiem, że byłoby mnie
na to stać.
– Co tam znowu międlisz w głowie? – zapytał Knox.
Wszedł do kuchni wielkości tej w domku dla lalek i popatrzył za okno nad zlewem.
– Chciałeś powiedzieć: „Co cię gryzie, Naomi?”. Powiem ci, Knox. Udało ci się sprawić
jedynie tyle, że Waylay jest podekscytowana myślą o zamieszkaniu w tym domu, a tymczasem
ja nie sądzę, że mogę sobie pozwolić na wynajem. Do faktu, że została porzucona, dojdzie
zatem rozczarowanie. Wyobrażasz sobie, jak się poczuje, jeśli jeszcze dzisiaj wieczorem
wylądujemy z powrotem w motelu?
– Nie wrócicie do tego motelu.
– Ile wynosi czynsz? – zapytałam, przygryzając wargę.
Knox obrócił się plecami do widoku za oknem. Wyglądał na zirytowanego.
– Nie wiem.
– Masz klucz do tego domu, a nie wiesz, ile kosztuje wynajem?
– To zależy – powiedział Knox, zmiatając dłonią warstwę kurzu z wierzchu starej,
kremowej lodówki.
– Od czego?
Potrząsnął głową.
– Od kogo.
– No dobrze. Od kogo?
– Od Lizy J. Właścicielki.
Właścicielki?
– A czy Liza J w ogóle wie, że tu jesteśmy?
Nawet nie pamiętam, kiedy zbliżyłam się do niego. Dotarło to do mnie dopiero, kiedy
palce moich stóp dotknęły czubków jego butów. Jego szaroniebieskie oczy pozostawały
wpatrzone we mnie tak intensywnie, że czułam, jakbym była obserwowana pod lupą.
– Jeśli jeszcze nie wie, to wkrótce się dowie. Może się zdawać trochę szorstka przy
pierwszym kontakcie, ale ma dobre serce – powiedział, przewiercając mnie wzrokiem na
wylot.
Byłam taka zmęczona, że mogłam jedynie odwzajemnić to gniewne spojrzenie.
– Wybrałam dla nas pokoje! – krzyknęła z piętra Waylay, przerywając nasze wzrokowe
zapasy.
– Zgoda? – zapytał cicho Knox.
– Nie! Jaka zgoda? Nie wiem nawet, gdzie jesteśmy ani jak wrócić do miasta. Dojeżdża tu
Uber? Grasują tu niedźwiedzie?
Drgnęły mu usta, a ja poczułam na twarzy rumieniec. Przyglądał mi się w sposób, który
nie przystoi dobrze wychowanym ludziom.
– Kolacja – powiedział.
– Hę? – brzmiała moja erudycyjna odpowiedź.
Wiedziałam na pewno, że nie próbował umówić się ze mną na randkę. Nie po tym, jak cały
dzień okazywaliśmy sobie bezwzględną wrogość.
– O siódmej. W tym dużym domu, który minęliśmy po drodze. Tam mieszka Lisa J. Będzie
chciała cię poznać.
– Jeśli nie wie, że się wprowadziłam, to na bank nie będzie czekała na nas z kolacją –
zauważyłam.
– Kolacja. O siódmej. Do tej pory już będzie cię oczekiwać.
Zdecydowanie nie czułam się komfortowo, będąc zaproszona w taki sposób.
– Co mam jej przynieść? Gdzie jest najbliższy sklep? Lubi wino?
Upominek dla gospodyni był nie tylko wyrazem szacunku – w tym przypadku miał przede
wszystkim zdecydować o pierwszym wrażeniu.
Usta Knoxa drgnęły, jakby bawiły go moje rozterki.
– Idź się przespać, Naomi. A potem pójdziemy na tę kolację u Lizy J.
Odwrócił się i ruszył do drzwi.
– Poczekaj! – Pobiegłam i dogoniłam go na ganku. – Co mam powiedzieć Waylay?
Nie wiedziałam, skąd się wzięło to pytanie w mojej głowie ani panika w moim głosie.
Niełatwo wpadałam w panikę. Pod presją raczej dokonywałam prawdziwych cudów.
– Jak to co?
– Co mam powiedzieć o jej mamie, o sobie i jak wytłumaczyć, dlaczego tu jesteśmy?
– Powiedz jej prawdę.
– Nie jestem pewna, co nią jest.
Knox ruszył w dół schodów i znowu panika ścisnęła mnie za gardło. Jedyny człowiek,
którego znałam w tym mieście, właśnie zamierzał porzucić mnie z obcym dzieckiem, bez
środka transportu i jedynie z garścią rzeczy, których nie ukradła mi siostra.
– Knox!
Znowu się zatrzymał i zaklął.
– Chryste, Naomi. Powiedz, że mama zostawiła ją z tobą i że nie możesz się doczekać,
żeby ją lepiej poznać. Nie komplikuj tego ponad miarę.
– A co, jeśli zapyta, kiedy Tina wróci? Co, jeśli nie będzie chciała ze mną zostać? O Boże. Co
zrobić, żeby mnie słuchała?
Knox wrócił na ganek i bezceremonialnie wkroczył w moją strefę komfortu, a potem zrobił
coś, czego najmniej się spodziewałam.
Uśmiechnął się. Wyszczerzył zęby i zaprezentował olśniewający, stuwatowy uśmiech, od
którego zmiękły mi kolana.
Poczułam się otumaniona, zrobiło mi się gorąco i przestałam panować nad odruchami
swojego ciała.
– Wow – szepnęłam.
– Co „wow”? – zapytał.
– No... uśmiechnąłeś się. I to było absolutne „wow”. Nie wiedziałam, że umiesz tak
wyglądać. No... bo i bez tego wyglądasz jak... – Wykonałam nieokreślony ruch ręką. – Wiesz.
Ale kiedy jeszcze dodasz do tego wizerunku uśmiech, to można cię uznać niemal za
człowieka.
Jego uśmiech zgasł i wróciło znajome rozdrażnienie.
– Jezu, Stokrotka. Idź się wyspać. Pieprzysz jak potłuczona.
Nie chciałam patrzeć, jak odjeżdża. Wróciłam więc do środka i zamknęłam drzwi.
– No i co, do diabła, mam teraz zrobić?


Sen opuścił mnie raptownie, zostawiając po sobie jedynie pełną niejasnej paniki
dezorientację.
Leżałam na brzuchu na gołym materacu, w ręce nadal trzymałam szczotkę do szorowania.
Pokój powoli nabierał ostrości, kiedy moje oczy i umysł powracały do świata żywych.
Warner. Grr.
Tina. Uch.
Samochód. Cholera.
Waylay. Kurde.
Chatka. Przecudna.
Knox. Burkliwy, seksowny, okropny, jednak pomocny.
Odświeżywszy sobie przebieg ostatnich dwudziestu czterech godzin, uniosłam się na
łokciu i usiadłam.
Pokój był mały, ale tak słodki, jak cała reszta domu. Drewniana boazeria na ścianach
pomalowana na biało, staromodne mosiężne łóżko. Stała przy nim wysoka komoda i wąski
stolik w kolorze pawiego błękitu pod oknem wychodzącym na kręty strumień.
Usłyszałam, że ktoś nuci na parterze, i wróciła mi pamięć.
Waylay!
– Cholera – wymamrotałam i poderwałam się z łóżka.
Pierwszy dzień w roli opiekuna prawnego, a już zostawiłam moją świeżo upieczoną
podopieczną samopas nie wiadomo na jak długo. Mogła zostać uprowadzona przez swoją
matkę albo pożarta przez niedźwiedzia, kiedy ja ucinałam sobie smaczną drzemkę.
Pędząc po schodach, wyrzucałam sobie, że jestem beznadziejna.
– Ja cię! Nie skręć sobie karku ani nic w tym guście.
Waylay siedziała przy kuchennym stole i machała bosą stopą, opychając się czymś, co
wyglądało na kanapkę z masłem orzechowym i marmoladą na grubej pajdzie białego chleba.
Marmolady było tyle, że dziewczyna miała zagwarantowaną natychmiastową próchnicę.
– Kawy – wychrypiałam.
– Kobieto, wyglądasz jak zombie.
– Zombie potrzebuje kawy.
– W lodówce są psytki.
Napój gazowany zatem musiał mi wystarczyć. Doczłapałam do lodówki i otworzyłam jej
drzwi. Pijąc pepsi, dopiero w połowie puszki zauważyłam, że w lodówce jest też jedzenie.
– Skąd jedzenie? – zaskrzeczałam.
Zawsze miałam trudności z wybudzeniem się z drzemki. Rano wyskakiwałam z łóżka
pełna energii niczym przedszkolak na cukrowym haju. Jednak podrzemkowa Naomi nie
nadawała się do oglądania. Ani tym bardziej do rozmowy.
Waylay popatrzyła na mnie przeciągle.
– Próbujesz się dowiedzieć ode mnie, skąd się wzięło jedzenie w lodówce?
Uniosłam palec wskazujący i wysiorbałam resztę pepsi.
– Tak – wydyszałam po chwili, czując w gardle szczypanie zimnej kofeiny z cukrem. –
Właśnie tego. – Zrobiłam pauzę, żeby nieelegancko beknąć. – Przepraszam.
Waylay prychnęła kpiąco.
– Kiedy obśliniałaś łóżko, komendant Nash przysłał panią z zakupami.
Zamrugałam i zdawało mi się, że moje gałki oczne chrzęszczą piaskiem. Szef policji
zadbał o jedzenie dla nas, którego ja nie zapewniłam mojej siostrzenicy, bo byłam kompletnie
nieprzytomna. Na pewno tego dnia nie zasłużyłam na złoty medal w opiece nad dziećmi.
– Ale kicha – wymamrotałam.
– Wcale nie kicha – zaprotestowała Waylay, żując wielki kęs kanapki. – W torbie były
cukierki i chipsy.
Musiałam czym prędzej wgramolić się na wyższy poziom skali wskazującej stopień
odpowiedzialności dorosłego człowieka.
– Potrzebujemy listy – zdecydowałam, szorując oczy pięściami. – Trzeba się zorientować,
jak daleko jesteśmy od cywilizacji, jak się do niej dostać i jakie zapasy zrobić na najbliższe parę
dni.
Przede wszystkim kawy. Zdecydowanie potrzebowałam dużego zapasu kawy.
– Do miasta jest mniej więcej osiemset metrów – poinformowała mnie Waylay. Miała
podbródek umazany marmoladą i gdyby nie mina oznaczająca, że jej ciotka zwariowała,
mogłaby wyglądać na słodkiego szkraba. – Dlaczego masz takie podrapane ręce i kolana?
Zerknęłam na zadrapania na mojej skórze.
– Wyczołgałam się przez okno w piwnicy kościoła.
– Fajnie. No to jak? Idziemy do miasta?
– Tak. Tylko zrobię listę zakupów do kuchni.
Znalazłam mój wierny notes i długopis.
Kawa.
Jedzenie.
Transport?
Praca?
Nowy cel w życiu?
– Możemy pojechać rowerami – zapiszczała Waylay.
– Rowerami? – powtórzyłam.
– Tak. Liza J nam je podrzuciła. Powiedziała też, żebyśmy dzisiaj przyszły do niej na
kolację.
– Poznałaś właścicielkę tego domu? – zaskrzeczałam. – Kto jeszcze tu był? Burmistrz?
Właściwie jak długo spałam?
Rozszerzyła oczy i popatrzyła na mnie poważnym wzrokiem.
– Ciociu Naomi, przespałaś całe dwa dni.
Co?!
Waylay uśmiechnęła się przekornie.
– Droczę się z tobą. Zasnęłaś na godzinę.
– Ale śmieszne. Za karę kupuję brukselkę i marchewki.
Waylay zmarszczyła nos.
– Fuj. Ohyda.
– Masz za swoje, mądralo. A teraz zrób mi kanapkę, ja tymczasem uporam się z tą listą.
– Dobrze. Ale pod warunkiem, że zastanowisz się nad rozczesaniem włosów i umyciem
twarzy, zanim pokażemy się ludziom. Nie chcę, żeby widziano mnie w mieście z ciocią
Zombie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
SZPARAGI I WYŁOŻENIE KART NA STÓŁ
Naomi

D
okładnie w tej chwili miał mi dokuczać jet lag podczas spaceru po
Paryżu w podróży poślubnej. Zamiast tego uczepiłam się kierownicy
pradawnego roweru z dziesięcioma biegami i starałam się nie wywrócić.
Upłynęło dziesięć lat, odkąd moja pupa ostatni raz nawiązała bliski kontakt z siodełkiem.
Teraz na każdym wyboju i każdej koleinie na żwirowej drodze szczękały mi zęby oraz
przydatki. Jedyny raz, kiedy udało mi się namówić Warnera na próbę przejażdżki tandemem
po plaży, zaryliśmy głowami w krzakach przed sklepem z latawcami.
Warner nie był z tego zadowolony.
Wiele spraw wywoływało niezadowolenie Warnera Dennisona III. Spraw, na które
powinnam lepiej zwrócić uwagę.
Gęstwina drzew przesuwała się koło nas niczym furkocząca, niewyraźna smuga, kiedy
przebijałyśmy się przez kłęby meszek i gęstej tu, na Południu, wilgoci. Krople potu spływały
mi wzdłuż kręgosłupa.
– Jedziesz czy nie?! – nawoływała Waylay, wyprzedzając mnie, jak mi się zdawało, co
najmniej o kilometr.
Jechała zardzewiałym rowerem dla chłopaków. Ręce swobodnie zwiesiła wzdłuż boków
ciała.
– Jak brzmi twoje drugie imię?! – zapytałam głośno.
– Regina.
– Waylay Regino Witt, proszę natychmiast złapać kierownicę obiema rękami!
– Och, daj spokój. Chyba nie jesteś jedną z tych zołzowatych ciotek, które nienawidzą
dobrej zabawy, co?
Nadepnęłam mocniej na pedały, żeby ją dogonić.
– Właśnie, że uwielbiam dobrą zabawę – wysapałam trochę oburzona taką uwagą, ale
przede wszystkim zdyszana.
Może i nie byłam dziewczyną, która przepada za zabawą w rodzaju jazdy bez trzymanki
albo za wymykaniem się z domu, żeby całować się z chłopakami, lub wymawianiem się
w pracy chorobą, żeby pójść na koncert, ale nie nienawidziłam dobrej zabawy. Po prostu
zwykle było tyle do zrobienia, że na zabawę nie wystarczało czasu.
– Do miasta jedzie się tędy – powiedziała Waylay, wskazując w lewo krótkim ruchem
podbródka.
Był to gest tak bardzo w stylu Tiny, że aż na chwilę odebrał mi resztki oddechu.
Porzuciłyśmy żwir na rzecz gładkiego asfaltu i po kilku minutach zauważyłam przed nami
granicę Knockemout.
Na moment zatraciłam się w przywołanym z dalekiej przeszłości uczuciu towarzyszącym
jeździe rowerem. Cieszyłam się łaskotaniem słońca na twarzy i rękach, ciepłem powietrza
głaszczącego moją skórę, pieśnią miliarda insektów w podrygach lata.
Kiedyś też byłam jedenastoletnią dziewczynką na rowerze. Ja też jeździłam w upale
poranka ku przygodzie i wracałam do domu dopiero, kiedy zgłodniałam albo gdy nad łąkami
wzbiły się świetliki.
Przy granicy miasta znajdowały się rozległe stadniny koni otoczone ładnymi płotami oraz
szmaragdowe pastwiska. Niemal czułam w powietrzu zapach bogactwa i przywilejów.
Przywodził mi na myśl ekskluzywny klub prowadzony przez rodziców Warnera.
Czterej motocykliści w znoszonych jeansowych strojach wyminęli nas, uciekając z rykiem
silników z ciasnoty miasta, a od łoskotu ich maszyn aż wibrowały mi kości.
Hodowcy koni i motocykliści. Jaka niezwykła kombinacja.
Farmy znikły za nami i zastąpiły je schludne domy na schludnych działkach, do których
zbliżałyśmy się coraz bardziej, aż w końcu znalazłyśmy się na głównej ulicy. Panował niewielki
ruch, mogłam zatem przyjrzeć się centrum lepiej niż rankiem.
Koło warsztatu samochodowego zobaczyłam sklep rolniczy oraz butik z upominkami.
Naprzeciw był sklep z narzędziami oraz sklep zoologiczny, sprzed którego skradziono moje
volvo.
– Spożywczak jest tam! – krzyknęła Waylay, nadal wyprzedzając mnie i biorąc zakręt
w lewo z prędkością o wiele większą od tej, którą mogłam zaakceptować jako bezpieczną.
– Zwolnij!
Świetnie. Ledwie pół dnia pod moim okiem, a dziecku mojej siostry już groziła utrata
przednich zębów, jeżeli wpadnie z rozpędu na znak stopu.
Waylay mnie zignorowała. Popędziła ulicą i skręciła na parking.
Dopisałam kaski rowerowe do wirtualnej listy zakupów w głowie i podjechałam.
Przypiąwszy rowery do stojaka przy drzwiach, wyjęłam kopertę, którą przedtem – dzięki
Bogu! – trzymałam ukrytą w pudełku z tamponami. Chwilę przed niedoszłą przysięgą
małżeńską moja matka podała mi karnecik z życzeniami i zwitkiem banknotów.
Miał to być nasz prezent. Pieniądze, które mieliśmy przepuścić podczas podróży
poślubnej. Teraz był to jedyny dostępny mi fundusz, który musiał wystarczyć, dopóki nie
wymienię skradzionych kart kredytowych i debetowych.
Wzdrygnęłam się, myśląc, ile własnych oszczędności nierozsądnie wtopiłam w ślub, do
którego nie doszło.
– Nie wiem, jak dużo brukselki uda ci się kupić, nie schodząc z roweru – zauważyła
z wyższością Waylay.
– Czyżby, mądralo? – Wskazałam palcem na tablicę w witrynie.
DOSTARCZAMY ZAKUPY DO DOMU.

– No nie! – jęknęła Waylay.


– Czyli możemy kupić całą ciężarówkę warzyw – zauważyłam wesoło.


– Nie.
– Co znowu za „nie”? – zapytałam, wymachując przed Waylay wiązką szparagów.
– Nie dla szparagów – odparła Waylay. – Są zielone.
– Nie jadasz zieleniny?
– Tylko pod postacią zielonych cukierków.
Zmarszczyłam nos.
– Musisz jeść jakieś warzywa. No to może owoce?
– Lubię ciasto – powiedziała, podejrzliwie patrząc na kosz z mango, jakby widziała je
pierwszy raz w życiu.
– Co zwykle jadłaś na kolację... z mamą?
Nie wiedziałam, czy Tina stanowi drażliwy temat ani jak często matka zostawiała Waylay,
żeby sama dbała o siebie. Czułam się tak, jakbym została zmuszona do chodzenia z opaską na
oczach po zamarzniętym jeziorze. Prędzej czy później lód musiał się pode mną załamać. Nie
wiedziałam tylko, kiedy ani w którym miejscu się to stanie.
Ramiona Waylay uniosły się aż na wysokość uszu.
– Nie wiem. To, co akurat było w lodówce.
– Resztki z poprzedniego dnia? – dopytałam z nadzieją w głosie.
– Umiem zrobić makaron z serem z paczki i odmrozić pizzę. Czasami nuggetsy
z kurczaka.
Waylay znudziły mango, podeszła więc z krytyczną miną do stoiska z zieloną sałatą.
– Możemy kupić Pop-Tarts?
Zaczynała mnie boleć głowa. Potrzebowałam więcej snu i kawy. Niekoniecznie w tej
kolejności.
– Możemy. Ale najpierw musimy dojść do porozumienia w sprawie czegoś zdrowszego.
Mężczyzna w fartuchu firmowym Grover’s Groceries wyszedł zza zakrętu do działu ze
świeżą żywnością. Jego uśmiech zgasł, kiedy wzrok spoczął na nas. Zwęziły mu się oczy, wargi
odsłoniły zęby – wyglądał tak, jakby nakrył nas na kopaniu plastikowego, podświetlanego
Jezuska w świątecznym żłobku pod chmurką.
– Dzień dobry – powiedziałam, wzbogacając mój normalny uśmiech potężną dawką
serdeczności.
Mężczyzna tylko chrząknął złowrogo i oddalił się szybkim krokiem.
Zerknęłam na Waylay, ale ona albo nie zauważyła sztyletów w jego oczach, albo była na nie
uodporniona.
Tyle zatem w temacie legendarnej południowej gościnności. Z drugiej strony, byliśmy na
północy Wirginii. Możliwe, że tu nie praktykowano południowej gościnności. A może tamten
człowiek właśnie się dowiedział, że jego kotu został tylko miesiąc życia? Nigdy nie wiadomo,
co gryzie ludzi, których spotykasz.
Chodziłyśmy z Waylay po sklepie i zauważyłam podobną reakcję u kilku innych
pracowników oraz klientów. Kiedy kobieta obsługująca stoisko z garmażerią niemal rzuciła
we mnie półkilogramową piersią indyka, stwierdziłam, że dość tego.
Upewniwszy się, że nie słyszy mnie Waylay zajęta buszowaniem w zamrażarce
z nuggetsami z kurczaka, powiedziałam do sprzedawczyni:
– Przepraszam, jestem nowa w tym mieście. Czy złamałam jakąś zasadę sklepowej
etykiety, że zasłużyłam na ciskanie we mnie mięsem?
– Nie wkręcaj mnie, Tina. Zapłacisz za tego indyka czy znowu, jak ostatnim razem,
będziesz próbowała wepchnąć go pod stanik?
No to poznałam odpowiedź na moje pytania.
– Nazywam się Naomi Witt. Jestem siostrą Tiny i ciotką Waylay. Mogę panią zapewnić, że
nigdy w życiu nie wpychałam pod stanik żadnego mięsa.
– Gówno prawda – powiedziała, przykładając dłoń do ust, jakby trzymała w niej megafon.
– Po tobie i twoim dzieciaku można się spodziewać tylko najgorszego. Cholerne złodziejki!
Moja zdolność rozwiązywania konfliktów ograniczała się do sprawiania bliźnim
przyjemności. Zwykle w takich sytuacjach jak teraz wpadałam w przerażenie, przepraszałam
piskliwym głosem, a potem czułam się zobowiązana kupić urażonej stronie jakiś drobny, ale
przemyślany upominek. Dzisiaj jednak byłam zbyt zmęczona.
– Dobrze więc. Wie pani co? W taki sposób nie wolno się zwracać się do klientów –
powiedziałam. Liczyłam na to, że moje słowa będą projekcją stanowczości i pewności siebie,
lecz zdawały się raczej naznaczone histerią. – I jeszcze coś. Dzisiaj co chwila ktoś na mnie
wrzeszczy, zostałam okradziona – dwa razy – i przeszłam błyskawiczny kurs opieki nad
dziećmi. To wszystko zdążyło się stać jeszcze przed południem. W ciągu ostatnich dwóch dni
przespałam mniej więcej godzinę. A mimo to nie rzucam w ludzi mięsem. Proszę jedynie o to,
żeby traktowano mnie i moją siostrzenicę z minimalnym szacunkiem jako uczciwe klientki.
Nie znam pani. Nigdy dotąd mnie tu nie było. Przykro mi, jeśli moja siostra nawyczyniała coś
swoim biustem i pani mięsem. Teraz bardzo proszę pokroić mi cieniej tego indyka!
Pchnęłam ku niej zapakowaną przedtem przez nią porcję.
Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami z miną, która mówiła: „Nie wiem, jak się
zachować wobec tej niezrównoważonej klientki”.
– Nie robisz sobie ze mnie jaj? Nie jesteś Tiną?
– Nie robię żadnych jaj.
Cholera. Trzeba było najpierw iść na kawę.
– Ciociu Naomi, znalazłam Pop-Tarts – powiedziała Waylay, podchodząc z naręczem
ciężkich od cukru przysmaków śniadaniowych.
– Cudownie – powiedziałam.


– No więc? – zagadnęłam, stawiając przed Waylay smoothie z truskawek i kiwi.
Usiadłam naprzeciw niej. Justice, mężczyzna z moich marzeń, przyrządził mi
popołudniową latte w kubku wielkości wazy do zupy.
– Co „no więc”? – powtórzyła moje pytanie nadąsana Waylay. Jej stopa w trampku
rytmicznie stukała w stołową nogę.
Pożałowałam, że na przystanku w drodze do Knockemout rozjechałam kołami samochodu
mój telefon. Mogłabym teraz wpisać w Internecie hasło: „sposoby przełamywania lodów
z dziećmi”.
– Noo... co robiłaś tego lata?
Popatrzyła w moje oczy dłuższą chwilę, a potem zapytała:
– Co ci do tego?
A wydawałoby się, że rozmowa dorosłego z dzieckiem to betka. Ukryłam twarz w moim
kubku kawy i siorbiąc, modliłam się o natchnienie.
– Przyszło mi na myśl, że przydałaby się paniom mała przekąska – powiedział Justice
i postawił na stole talerz ciastek. – Prosto z pieca.
Błękitne oczy Waylay zrobiły się okrągłe jak spodki, kiedy patrzyła na talerz, a potem
zerknęła podejrzliwie na Justice’a.
– Dziękuję, Justice. To bardzo miło z twojej strony – powiedziałam.
Szturchnęłam lekko siostrzenicę.
– Aha, tak. Dzięki – rzuciła Waylay. Nie sięgnęła po ciastko, tylko siedziała wpatrzona
w talerz.
Dostrzegłam okazję, by dać jej przykład, o którego efekt nie musiałam się bać. Porwałam
z talerza ciastko z masłem orzechowym i chapnęłam je między kolejnymi potężnymi
siorbnięciami latte.
– Omójboże – wykrztusiłam z pełnymi ustami. – Justice, wiem, że dopiero co się
poznaliśmy. Ale byłabym zaszczycona, gdybyś zechciał się ze mną ożenić.
– Ona już nawet ma suknię ślubną – dorzuciła Waylay.
Justice zaśmiał się i błysnął złotą obrączką na palcu lewej ręki.
– Muszę z wielką przykrością wyznać, że już jestem zajęty.
– Ech, tak jak wszyscy najlepsi – westchnęłam.
Palce Waylay ukradkiem przesuwały się w kierunku talerza.
– Najbardziej smakują mi te z kawałkami czekolady – powiedział Justice, wskazując
największe ciastko.
Puścił porozumiewawczo oko i odszedł.
Waylay czekała, aż wrócił za kontuar, i dopiero wtedy porwała ciastko z talerza.
– Mmmm. Pychota – mamrotałam z ustami pełnymi ciasteczkowych delicji.
Waylay teatralnie przewróciła oczami.
– Dziwna jesteś.
– Dziób na kłódkę i zajmij się swoim ciastkiem. – Waylay zmrużyła oczy, a ja
uśmiechnęłam się od ucha do ucha. – Żartowałam. No to jaki kolor najbardziej lubisz?
Byłyśmy przy dziesiątym pytaniu mojego żałosnego zestawu, który miał służyć
przełamaniu lodów, gdy nagle pchnięte z rozmachem drzwi kawiarni otworzyły się na oścież
i do środka weszła kobieta w dziurawych rajstopach, krótkiej jeansowej spódniczce i T-shircie
z portretem Lenny’ego Kravitza. Miała burzę ciemnych włosów związanych wysoko w kucyk,
wiele kolczyków oraz kwiat lotosu wytatuowany na przedramieniu. Trudno było określić, czy
jest po trzydziestce czy po czterdziestce.
– Ach, tutaj jesteś – powiedziała, uśmiechając się z lizakiem w ustach, kiedy nas
zobaczyła.
Tak przyjacielskie powitanie od razu wzbudziło moje podejrzenia. Wszyscy mylili mnie
z Tiną, a to znaczyło, że skoro ktoś ucieszył się na mój widok, to zapewne jest wrednym
człowiekiem.
Kobieta chwyciła krzesło, obróciła je oparciem do przodu i usiadła na nim przy naszym
stole.
– Oooch! Smakowicie wyglądają. – Poczęstowała się ciastkiem z czerwonym lukrem
i zastąpiła nim swojego lizaka. – No więc, Naomi – zaczęła.
– Ee... czy my się znamy?
Nasz nieproszony gość plasnął się dłonią w czoło.
– Ups! Gdzie moje maniery? Zapędziłam się o kilka kroków w naszą znajomość. Będziesz
musiała mnie dogonić. Jestem Sherry Fiasco.
– Sherry Fiasco?
Wzruszyła ramionami.
– Wiem. Brzmi to tak, jakbym sobie wymyśliła. Ale naprawdę tak się nazywam. Justice,
wezmę podwójną espresso na wynos! – krzyknęła.
Mój niedoszły mąż uniósł rękę, nie unosząc głowy znad innego zamówienia, które właśnie
realizował.
– Się robi, Fi!
– Aha, więc jak mówiłam, w mojej głowie już jesteśmy koleżankami. I dlatego chcę ci
zaproponować pracę – powiedziała, po czym odgryzła pół ciastka. – Hej, Way.
Waylay przyglądała się Sherry nad brzegiem szklanki ze smoothie.
– Hej.
– Ta jak? Co ty na to? – zapytała Sherry, kołysząc ramionami.
– Hę?
– Ciocia Naomi lubi mieć wszystko z góry zaplanowane – wyjaśniła Waylay. – Dzisiaj
zrobiła już trzy listy.
– Aaa. Z tych, co to patrzą w dół przed skokiem w przepaść – rzekła Sherry, kiwając
filozoficznie głową. – Okej. Jestem menedżerką biznesu, co znaczy, że zarządzam kilkoma
małymi firmami w okolicy. W jednej z nich zabrakło członka obsługi, więc desperacko
potrzebują tam kogoś, kto umie podawać piwo i ogólnie sprawia miłe wrażenie.
– Kelnerki?
Ostatnie pięć lat spędziłam na siedząco w biurze, gdzie odpisywałam na pocztę,
przekładałam z miejsca na miejsce dokumenty i rozwiązywałam problemy dotyczące
pracowników, za pośrednictwem e-maili skomponowanych ze starannie dobranych słów.
Przebywanie wśród ludzi cały dzień na nogach brzmiało jak ciekawa odskocznia.
– To uczciwa praca. Napiwki są spoko. Stroje firmowe ładne. A reszta pracowników lubi
dobrą zabawę. W każdym razie większość z nich – powiedziała Sherry.
– Będę musiała zorganizować opiekunkę dla dziecka – powiedziałam wykrętnie.
– Dla kogo? – zapytała stanowczo Waylay, unosząc wysoko brwi.
– Dla ciebie – odparłam i zmierzwiłam jej włosy.
Zdawała się zbulwersowana i cofnęła się przed moją dłonią.
– Nie potrzebuję niańki.
– To, że przyzwyczaiłaś się robić coś w jakiś sposób, jeszcze nie znaczy, że jest to właściwy
sposób – tłumaczyłam. – Długo musiałaś sama dbać o siebie, ale teraz to moje zadanie. Nie
zostawię cię samej, kiedy będę chodzić do pracy.
– Bzdura. Nie jestem niemowlakiem.
– Masz rację – potaknęłam. – Ale nadzór kogoś dorosłego jest koniecznością.
Waylay mruknęła pod nosem coś, co podejrzanie zabrzmiało jak „gówno prawda”.
Zdecydowałam, że lepiej nie walczyć z wiatrakami, i stworzyłam pozory, że jej nie
dosłyszałam.
– Jeśli to twoje jedyne zastrzeżenie, mogę ci łatwo znaleźć kogoś, kto posiedzi z Way, kiedy
ty będziesz czesać fortunę z napiwków.
Przygryzłam wargę. Nie byłam fanką podejmowania decyzji na poczekaniu. Należało
rozważyć korzyści i wady. Trochę się rozeznać. Przemyśleć kroki. Ustanowić plan.
– Czułabym się skrępowana, zostawiając Waylay pod opieką obcej osoby –
przekonywałam.
– Oczywiście – zaszczebiotała Sherry. – Umówię spotkanie i dopiero potem podejmiesz
decyzję.
– Ee...
Justice gwizdnął przy barze.
– Twoje zamówienie, Fi!
– Dzięki, olbrzymie! – rzuciła i poderwała się z krzesła na nogi. – Do zobaczenia, miłe
panie. Pierwsza zmiana jutro wieczorem. Bądź tam o piątej.
– Poczekaj!
Sherry przechyliła wolno głowę.
– Gdzie ta praca?
– W Honky Tonk – powiedziała takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na
świecie. – Pa!
Patrzyłam, jak Sherry Fiasco wychodzi z kawiarni pewnym siebie krokiem kobiety, która
dokładnie wie, dokąd zmierza i co robi.
Mnie brakowało takiego nastawienia nawet przedtem, kiedy mój plan na najbliższe pięć
lat jeszcze nie leżał w gruzach.
– Co to właściwie było? – szepnęłam.
– Dostałaś robotę, a potem zrobiłaś ze mnie głupie, bezradne dziecko.
Waylay patrzyła na mnie kamiennym wzrokiem.
– Nie nazwałam cię głupim, bezradnym dzieckiem ani nie przyjęłam oficjalnie tej pracy.
Potrzebowałam jednak gotówki – im szybciej, tym lepiej. Moje zapasy na koncie
czekowym nie mogły nam wystarczać w nieskończoność. Zwłaszcza kiedy czekały mnie
wydatki związane z czynszem, depozytem i rachunkami. Nie wspominając już o fakcie, że nie
miałam samochodu, telefonu ani komputera.
Sięgnęłam po jeszcze jedno ciastko i ugryzłam kawałek.
– Nie będzie tak źle – zapewniłam Waylay.
– Uhm, wiem – zakpiła i znowu zaczęła kopać w stół.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
FANGA W RYJ
Knox

D
okąd się pchasz? – zapytałem leniwie, siedząc na rozkładanym
krześle, które postawiłem na środku ścieżki.
Zderzak SUV-a zatrzymał się łaskawie niecałe pół metra od moich kolan,
za nim unosiła się chmura pyłu.
Mój brat wysunął się zza kierownicy i obszedł wóz z drugiej strony.
– Mogłem się domyślić, że tu cię zastanę – powiedział Nash i zacisnął zęby, a potem wyjął
z kieszeni munduru kartkę papieru. Zmiął ją i rzucił nią we mnie. Trafiła prosto w pierś.
– Harvey kazał wręczyć go tobie, bo to twoja wina, że rano pędził jak wariat przez miasto.
Był to mandat za przekroczenie prędkości wypisany pismem mojego brata.
– Nie mam pojęcia, o czym on chrzani – skłamałem i włożyłem mandat do kieszeni.
– Widzę, że nadal jesteś nieodpowiedzialnym dupkiem – stwierdził Nash, jakby w ogóle
brał pod uwagę możliwość, że w ciągu ostatnich kilku lat zaszła we mnie jakakolwiek zmiana.
– A ja widzę, że wciąż jesteś szlachetnym, prawilnym kutasem i że ścisk dupy ci nie minął.
Waylon, mój ospały basset hound, poczłapał na swoich krótkich łapach przywitać wujka
przed gankiem.
Zdrajca.
Kiedy Waylon widział gdzie indziej szansę na specjalne względy albo na większą ilość
przysmaków, które jadają ludzie, nie pozwalał, żeby lojalność go powstrzymywała, i bez
wahania mnie opuszczał.
Wskazałem butelką piwa na drewnianą chatę.
– Mieszkam tu. Pamiętasz? Nie spodziewałem się, że jeszcze do mnie zajrzysz.
Nash od ponad trzech lat nie gościł w moich progach. Odwzajemniałem mu się
w identyczny sposób.
Przykucnął, żeby okazać trochę uczuć Waylonowi.
– Mam dla Naomi wiadomości o rozwoju sytuacji – powiedział.
– Czyli?
– Kurwa, co ci do tego?! Sprawa nie dotyczy ciebie. Nie musisz stać na straży niczym jakiś
gargulec.
Waylon wyczuł, że już nie znajduje się w centrum uwagi, więc wrócił do mnie i wepchnął
nos w moją dłoń. Poklepałem go po boku i dałem mu psi przysmak, który trzymałem
w uchwycie na kubki przy krześle. Chwycił go zębami i podrygując, wrócił na ganek. Jego
ruchliwy ogon z białą końcówką był ledwo widoczną smugą szczęścia.
Uniosłem piwo do ust.
– Ja ją pierwszy zobaczyłem – przypomniałem Nashowi.
Błysk gniewu, który ujrzałem w jego oczach, sprawił mi przyjemność.
– Weź spierdalaj. Chyba raczej pierwszy ją wkurwiłeś.
Wzruszyłem beztrosko ramionami.
– Na jedno wychodzi. Wracaj lepiej do Lizy J. Tam możesz sobie pilnować prawa. Później
przyjdę do was z Naomi i Waylay.
– Nie możesz mi zabronić wykonywania pracy, Knox.
Wstałem z krzesła.
Nash zmrużył oczy.
– Dam ci jedną szansę – zaproponowałem, a potem dopiłem resztę piwa.
– Jeden na jednego? – upewnił się mój brat.
Zawsze przykładał zbyt wielką wagę do reguł.
– No.
Położył swój zegarek na masce SUV-a i podwinął rękawy koszuli. Ja odstawiłem butelkę do
uchwytu i rozciągnąłem ręce nad głową.
– Nigdy nie musiałeś się rozgrzewać – zauważył Nash, przyjmując pozycję boksera.
Rozluźniłem kark i ramiona.
– Pierdol się. Jesteśmy po czterdziestce. Wszystko nas boli.
Długo odwlekaliśmy ten moment. Od kilkudziesięciu lat rozwiązywaliśmy za pomocą
pięści nasze niezliczone nieporozumienia. Szybka rundka i żyło się dalej. Do czasu, kiedy
okładanie się po mordach przestało pomagać.
– Co jest? – podpuszczałem Nasha. – Naszły cię...
Jego cholerna pięść wylądowała na mojej twarzy, zamykając mi usta w pół zdania.
Konkretnie mi przydzwonił. Prosto w pieprzony nos.
Kurwa, to bolało.
– Ja cię pieprzę – syknąłem, obmacując twarz, żeby sprawdzić, czy nic mi nie przestawił.
Mój cholerny brat kiwał się i kołysał przede mną z o wiele za bardzo zadowoloną z siebie
miną.
Poczułem smak krwi, która spłynęła mi na wargi.
– Mam, kurde, sprawy do załatwienia. Marnuję czas, gadając tu z tobą i kopiąc ci...
Wypuściłem pięść do przodu i trafiłem go prosto w gębę, która jak zwykle mu się nie
zamykała. W gębę, z której cedził piękne słówka do uszu Naomi. Odrzuciło mu głowę w tył.
– Ożeż ty, kurwa!
Zasłoniwszy ramieniem usta, rozsmarował krew na rękawie. Czerwone krople pociekły na
jego służbową koszulę. Poczułem się w perwersyjny sposób usatysfakcjonowany.
Spuszczanie łomotu Nashowi zawsze sprawiało mi przyjemność.
– Naprawdę musimy to robić? – zapytał, unosząc wzrok, a jego język powędrował ku
kącikowi ust, żeby posmakować krwi.
– Nie musimy. Wiesz, jak temu zapobiec.
– Ona cię nie znosi. Ty też nawet jej nie lubisz – rzucił.
Podciągnąłem T-shirt, żeby użyć go do zatrzymania krwotoku z nosa.
– To nie ma nic do rzeczy.
Nash zwęził oczy.
– Chodzi o to, że ty zawsze chcesz rozdawać karty. Niezły z ciebie brat.
– Jesteś idiotą, który nie wie, jak okazać wdzięczność – odparowałem.
Potrząsnął głową z taką miną, jakby zamierzał się wycofać. Ale wiedziałem, co knuje.
Dobrze go znałem. Obaj tego pragnęliśmy.
– Zejdź mi z drogi, Knox.
– Nie przepuszczę cię.
– Z radością rozjechałbym cię samochodem. Powiedziałbym, że się schlałeś i leżałeś
nieprzytomny na drodze tak, że cię nie zauważyłem.
– Wylądowałbyś za kratami szybciej, niż ja w kostnicy. Jeśli coś się wydarzy jednemu z nas,
wszyscy w okolicy będą wiedzieć, że w pierwszej kolejności trzeba znaleźć drugiego.
– No, pięknie to świadczy o naszej szczęśliwej, kurwa, rodzince.
Nash splunął.
Krążyliśmy dokoła siebie z uniesionymi pięściami, nie spuszczając z siebie wzroku. Walka
z facetem, z którym się wychowałem, tarmosząc się z nim niezliczoną liczbę razy, była jak
walka z samym sobą. Przewidywałem wszystkie ruchy, zanim je wykonał.
– Pytam jeszcze raz, Knox. Dlaczego stajesz mi na drodze?
Wzruszyłem ramionami. Przede wszystkim po to, żeby go wkurwić. Ale też dlatego, że
naprawdę nie wiedziałem, dlaczego wepchnąłem się między niego i Naomi Watt, laskę
o oczach łani. Nie była w moim typie. Miałem w dupie jej problemy. A jednak. Cała ta
introspekcja była stratą czasu w rodzaju rzeczy, którymi wolałem nie zawracać sobie gitary.
Kiedy coś chciałem zrobić, po prostu to robiłem.
– Ty po prostu chcesz położyć łapy na czymś ładnym i to zepsuć, co nie? – zapytał Nash. –
Nie umiałbyś zadbać o taką kobietę. Ona ma klasę. I rozum.
– Jest zajebiście ciamajdowata. Pasujecie do siebie – odwarknąłem.
– No to złaź mi z drogi.
Znudzony tą gadką przywaliłem mu w szczękę. Oddał mi w żebra.
Nie wiem, jak długo wymienialiśmy ciosy na środku ścieżki, wzbijając piach i obrzucając
się obelgami. Gdzieś między jego wyzwiskami a założeniem mu nelsona, żeby łatwiej
grzmotnąć go w czoło, pierwszy raz od chuj wie kiedy zobaczyłem w nim brata.
– Co wy, do stu diabłów, wyrabiacie? Nie możesz tak traktować przedstawiciela prawa!
Naomi pojawiła się w moim polu widzenia. Wyglądała jak paniusia z wyższych sfer –
dokładnie taka, jakich starałem się unikać, i dokładnie taka, na jakie leciał mój brat.
Rozpuściła włosy – już nie miała w nich stokrotek – były gęste i lśniące, opadały jej na
ramiona. Zniknęły już w dużej mierze ciemne obwódki pod jej oczami. Miała na sobie letnią
suknię w rodzaju tych, które sięgają do stóp i rozbudzają wyobraźnię facetów fantazjujących
o ukrytych pod nią skarbach.
Trzymała w ręce bukiet kwiatów i przez sekundę wzięła mnie chęć, by się dowiedzieć, kto
jej go dał. Powinienem skopać mu tyłek.
Koło niej stała Waylay w szortach i różowym T-shircie. Niosła talerz owinięty
przezroczystą folią i szczerzyła się do nas.
Nash wykorzystał chwilę nieuwagi, żeby wbić łokieć w mój brzuch. Powietrze uciekło mi
z płuc i zgiąłem się wpół, żeby złapać oddech.
– Ma pan krew na twarzy, panie komendancie – zauważyła szczebiotliwie Waylay. –
I z przodu na tej porządnej, czystej koszuli.
Uśmiechnąłem się od ucha do ucha. Mała była córką Tiny, ale humor miała nie od parady.
W dodatku stała w moim narożniku ringu.
Waylon zszedł ze swojej grzędy na ganku i wytoczył się na ścieżkę, żeby przywitać nowo
przybyłych.
– Dzięki, Waylay – powiedział Nash, znowu ścierając krew z ust. – Właśnie miałem się
spotkać z wami dwiema.
Waylay zaczęła pieszczotliwie ściskać obwisłe policzki mojego psa, tymczasem Naomi
wodziła wzrokiem ode mnie do mojego brata.
– Masz nie po kolei w głowie? – syknęła. – Nie możesz się wdawać w bójki z policjantami!
Wolno się rozprostowałem, pocierając obolały mostek.
– Jego nie zaliczam do policjantów. Jest moim bratem.
Waylon wepchnął nos pod suknię Naomi i przydepnął łapą jej stopę. Sukinsyn wiedział,
jak zwrócić na siebie uwagę.
– Och, hello – zaświergotała Naomi i kucnęła, żeby go pogłaskać.
– Wabi się Waylon – poinformował ją Nash.
– Waylon i Waylay – powiedziała w zamyśleniu. – Nie, na pewno nie będą mi się mylić.
Bolał mnie nos. Bolała mnie cała pieprzona twarz. Krwawiły mi kostki palców. Ale patrząc
na nią, kiedy z naręczem kwiatów głaskała mojego spragnionego uwagi kundla, czułem, że
wszystko inne przestaje mieć znaczenie.
Kurwa mać.
Znałem to uczucie. Wiedziałem, jak sobie z nim radzić. Ale nie, kiedy dotyczyło takiej
kobiety. Takiej, która nie wiedziała, że lepiej mieć się przede mną na baczności. Takiej, która
miała suknię ślubną, ale nie nosiła obrączki. Takiej, która opiekuje się jedenastoletnim
dzieckiem. Powinienem zwiewać, gdzie pieprz rośnie. A tymczasem nie umiałem oderwać od
niej wzroku.
– Idiota z ciebie.
Nash wyszczerzył zęby w uśmiechu, a potem skrzywił się z bólu.
– A ty... – Naomi zwróciła się do niego. – Nie uwierzę, że traktujesz poważnie swoją
odznakę, skoro bijesz się na ulicy z własnym bratem.
– On zaczął – powiedzieliśmy obaj jednocześnie.
– W takim razie sami rozwiążcie swoje problemy – rzekła wyniośle i wsparła dłoń na
ramieniu Waylay. – Chodźmy.
– Idziecie do Lizy J? – zapytał Nash.
– Tak. Jesteśmy zaproszone na kolację – powiedziała Naomi.
Waylay uniosła trzymany talerz.
– Mamy ciasteczka.
– Odprowadzę was – zaoferował się Nash. – Możemy porozmawiać po drodze.
– Mnie też to pasuje – powiedziałem i odsunąłem z drogi krzesło.
– Ty nie jesteś zaproszony – zaprotestował Nash.
– Ależ jestem. Dokładnie na siódmą.
Mój brat sprawiał wrażenie, jakby znowu zamierzał rzucić się na mnie. No i dobrze.
Rozwianie aury cnotliwego bohatera, którą starał się roztaczać, wyszłoby mi jedynie na dobre.
Jednak kiedy już miałem go trochę poszczuć, stanęła między nami Naomi. Waylon wtarabanił
się na ring razem z nią i usiadł na jej stopach.
Ta kobieta nie umiała odczytywać znaków. Sama dla siebie stanowiła zagrożenie. Nie
wchodzi się między dwa rozdrażnione byki szykujące się do walki.
– Znalazłeś mój samochód? – zapytała Nasha.
– Znalazł pan moją mamę? – zapytała Waylay.
– Może powinniśmy porozmawiać w spokojniejszym miejscu – zaproponował Nash. –
Knox, bądź dobrym sąsiadem i zaprowadź Waylay do domu, a tymczasem ja zamienię kilka
słów z Naomi.
– Ani mi się śni – zaprotestowała Waylay i skrzyżowała ramiona.
– Ni chuja – poparłem ją.
Nasz pojedynek wzrokowy trwał, dopóki Naomi nie westchnęła teatralnie.
– No dobrze. Miejmy to wreszcie z głowy. Proszę, powiedz, czego się dowiedziałeś.
Mojego brata nagle opanowała nerwowość, co sprawiło, że wytężyłem uwagę.
– Chyba najlepiej wyłożyć wszystko prosto z mostu – powiedział Nash. – Jeszcze nie
znalazłem samochodu. Odkryłem jednak coś ciekawego, sprawdzając w bazie numer
rejestracyjny. Zgłoszono jego kradzież.
– Ja pieprzę, co ty powiesz, Sherlocku? Naomi sama to zrobiła dziś rano –
przypomniałem.
Nash puścił moją uwagę mimo uszu i mówił dalej:
– Kradzież zgłosił wczoraj człowiek o nazwisku Warner Dennison Trzeci zamieszkały na
Long Island w Nowym Jorku.
Naomi wyglądała tak, jakby zapragnęła zapaść się pod ziemię.
– Ukradłaś samochód? – Waylay zapytała ciotkę.
Jej mina wyrażała uznanie. Muszę przyznać, że sam też nie spodziewałem się takiego
rozwoju sytuacji.
– To mój samochód, ale kupił go mój były narzeczony. Jego nazwisko też widnieje na akcie
własności.
Doszedłem do wniosku, że istotnie wygląda jak laska, dla której faceci kupują w prezencie
samochody.
– Nie chciałaś raczej powiedzieć „były mąż”? – zaszczebiotała Waylay.
– Były narzeczony – sprostowała Naomi. – Już ze sobą nie jesteśmy. Nie pobraliśmy się.
– Bo uciekłaś sprzed ołtarza – dodała wnikliwie dziewczynka. – Wczoraj.
– Waylay, powiedziałam ci to w tajemnicy – syknęła Naomi.
Jej policzki nabrały odcienia jaskrawej purpury.
– Ale to ciebie policja przesłuchuje w sprawie kradzieży.
– Nikogo nie przesłuchuję – przekonywał Nash. – Porozmawiam z pracownikami
odpowiedniego działu i wyjaśnię nieporozumienie.
– Dziękuję – powiedziała Naomi.
Jej oczy podejrzanie lśniły, jakby napełniły się łzami.
Kurwa mać.
– Nie wiem jak wam, ale mnie przydałby się drink. Chodźmy do dużego domu
i rozwiążmy problem przy alkoholu – zaproponowałem.
Raczej nie wyobraziłem sobie tego uczucia ulgi, które na chwilę zagościło na jej ładnej
twarzy.


Przez cały krótki spacer do Lizy J zastanawiałem się, jakim, kurwa, cudem stałem się
fanem zwiewnych, letnich sukienek. Kobiety, z którymi się spotykałem, nosiły jeansy,
skóry i rockowe T-shirty. Nie mówiły językiem z podstawówki ani nie nosiły kiecek
powiewających dokoła kostek jak w jakiejś letniej bajce.
Lubiłem baby takie same jak moje związki z nimi – szybkie, wyuzdane i niezobowiązujące.
Naomi Witt na pewno nie była taka i musiałem o tym pamiętać.
– Ty naprawdę chcesz iść na kolację w takim stanie? – zapytała mnie Naomi.
Waylon oddalił się, żeby podnieść nogę pod krzewem derenia.
Idąca za nami Waylay zasypywała Nasha pytaniami dotyczącymi przestępczości
w Knockemout.
– Liza J widywała mnie w gorszych okolicznościach – odparłem i odgryzłem kawałek
ciastka.
– Skąd masz to ciastko? – zaatakowała mnie Naomi.
– Od Waylay – odparłem.
Naomi miała taką minę, jakby zamierzała wytrącić mi je z ręki, więc czym prędzej
wepchnąłem resztę do ust.
– Są przeznaczone dla tajemniczej Lizy J, na której podobno mam zrobić dobre wrażenie –
żaliła się. – Okoliczności mojego zapoznania się z właścicielką domu, w którym może
zamieszkam, już i tak nie są najlepsze. „Dzień dobry, mam na imię Naomi. Zamieszkałam
bezprawnie w pani domu, a ci dwaj mężczyźni przed chwilą bili się na jego podjeździe. Czy
możemy się umówić na niewygórowany czynsz?”.
Prychnąłem, a potem zrobiłem zbolałą minę, bo znowu poczułem dotkliwe pulsowanie
w nosie.
– Wyluzuj. Liza J bardziej zmartwiłaby się, gdybyśmy z Nashem zjawili się
niezakrwawieni i niewkurzeni na siebie – zapewniłem ją.
– O co się wkurzyliście?
– Kotku, nie mam czasu o tym gadać – wymigałem się od odpowiedzi.
Doszliśmy do schodów dużego domu i Naomi się zawahała, patrząc na ociosane z grubsza
deski oraz cedrowe gonty. Za przerośniętymi azaliami i bukszpanem ciągnął się wzdłuż
ściany frontowej długi na piętnaście metrów ganek.
Próbowałem spojrzeć na wszystko jej oczami. Jest nowa w mieście, uciekła ze swojego
ślubu, nie ma się gdzie podziać, a na domiar złego niespodziewanie dostała pod opiekę
dziecko. Z jej punktu widzenia wiele zależało od tej kolacji.
– Tylko nie trzęś gaciami – doradziłem jej. – Liza J nie znosi tchórzy.
Jej ładne, piwne oczy zwęziły się w szparki.
– Dzięki za radę – rzekła kwaśno.
– Ładny dom – powiedziała Waylay, dołączając do nas przed schodami.
Przypomniała mi się jej przyczepa kempingowa. Chaos wszędzie oprócz ciasnego pokoiku
z napisem ZAKAZ WSTĘPU na drzwiach. Dziewczynka robiła, co w jej mocy, żeby bronić swój
mały świat przed chaosem i destabilizacją. Szanowałem to.
– Kiedyś można było go wynajmować. Wejdźmy. Potrzebuję drinka – powiedziałem,
wspinając się po trzech niskich stopniach i sięgając do klamki.
– Nie powinniśmy zapukać albo zadzwonić? – powstrzymała mnie Naomi, przytrzymując
moją rękę.
Znowu to poczułem. Impuls, który przebiegł przez moje ciało i naelektryzował krew,
pobudzając mój organizm tak, jakbym został wystawiony na wielkie ryzyko. Jakieś
niesprecyzowane zagrożenie.
Oboje zerknęliśmy na jej dłoń i szybko ją cofnęła.
– Tutaj to niekonieczne – zapewnił ją Nash, nieświadomy, że w tej chwili w moich żyłach
płynął ogień.
Naomi znowu pociemniały policzki.
– Lizo J! – ryknąłem, ile sił w płucach.
Odpowiedziało mi gorączkowe ujadanie.
– Och, ojej – szepnęła Naomi, zastępując kudłatej masie drogę do Waylay.
Waylon wepchnął się między moją nogę i futrynę drzwi. Do przedpokoju wbiegły dwa psy.
Beagle randy zwany Zbokiem zawdzięczał swoje przezwisko temu, że w ciągu pierwszego
roku życia próbował gwałcić wszystko i wszystkich w zasięgu wzroku. Kitty była jednooką
suką pitbulla o wadze dwudziestu pięciu kilogramów, której wydawało się, że jest drobnym
kanapowcem. Oba zwierzaki pomagały Lizie J znosić samotność.
W domu było chłodniej. I ciemniej. Od jakiegoś czasu Liza J wolała mieć cały czas
zamknięte żaluzje. Twierdziła, że nie otwiera ich, żeby nikt nie zaglądał jej do domu. Ja
jednak znałem prawdę i w sumie się nie dziwiłem.
– Przestań się drzeć! – rozległ się głos dochodzący z kuchni. – Co z tobą? Mama
wychowała cię w stodole?
– Mama nie, ale babcia tak! – odkrzyknął Nash.
Mierząca metr pięćdziesiąt pięć centymetrów postać Elizabeth Jane Persimmon wytoczyła
się ciężkim krokiem, żeby nas powitać. Odkąd pamiętałem, krótkie włosy zawsze tak samo
okalały jej twarz. Regularnie je przycinała. Jej gumowe chodaki do pracy w ogrodzie
zaskrzypiały na podłodze. Miała na sobie swój zwykły uniform złożony ze spodni bojówek
i niebieskiego T-shirtu. Niemal co dzień ubierała się dokładnie tak samo. Podczas upałów
wkładała spodnie z dopinanymi nogawkami. Gdy było zimno, dodawała do zestawu bluzę
w tym samym kolorze co T-shirt.
– Powinnam potopić was w strumieniu, kiedy jeszcze miałam ku temu okazję –
powiedziała.
Stanęła przed nami i skrzyżowała ręce w wyczekującej pozie.
– Dzień dobry, Lizo J. – Nash grzecznie cmoknął ją w policzek.
Powitałam ją w taki sam sposób. Skinęła głową usatysfakcjonowana. Na tym skończyły się
czułe gesty i uprzejmości.
– Co za bałagan tu przywlekliście? – Jej wzrok prześlizgnął się po Naomi i Waylay,
sceptycznie obwąchiwanych przez psy.
Kitty wyłamała się pierwsza i wyraziła swoją aprobatę, waląc z byka w nogi Naomi.
Waylon nie chciał zostać zapomniany, więc pchał się do Naomi tak natrętnie, że aż się
potknęła o niego. Wyciągnąłem rękę, ale Nash był pierwszy i pomógł jej odzyskać równowagę.
– Wypuśćcie te uprzykrzone psy. Niech czorty pobiegają na dworze – poleciła Liza J.
Nash puścił Naomi i otworzył drzwi wejściowe. Trzy włochate smugi wystrzeliły na dwór.
– Lizo J, to jest Naomi i jej siostrzenica Waylay – powiedziałem. – Zamieszkają w tej małej
chacie.
– Czyżby?
Tak samo jak ja nie znosiła, kiedy inni podejmowali za nią decyzje. Ani ona, ani ja nie
rozumieliśmy, dlaczego Nash zdecydował się wstąpić w szeregi strażników prawa. „Chyba że
masz zamiar wywieźć ich wszystkich na taczkach” – to był jedyny powód, który przychodził
mi na myśl.
– Aa, już pamiętam, skąd cię znam – ożywiła się moja babcia, przyglądając się Waylay
przez okulary dwuogniskowe. – Nachodzisz mnie od czasu do czasu, odkąd zaniosłam wam
rowery. W bibliotece naprawiłaś mojego iPada.
– Co ja słyszę? – Naomi zwróciła się do dziewczynki.
Waylay z nieco zawstydzoną miną wzruszyła ramionami.
– Zdarza mi się tam jeździć. Czasami starsi ludzie dają mi do naprawy różne rzeczy.
– A ty wyglądasz tak jak wyrodna matka tej małej. – Teraz Liza J wskazała na Naomi.
– Zapewne chodzi o moją siostrę – wyjaśniła Naomi, uśmiechając się blado.
– Bliźniaczki – wtrąciłem.
Naomi wyciągnęła przed siebie bukiet.
– Przyniosłyśmy dla pani kwiaty i ciastka, żeby podziękować za zaproszenie nas na
kolację.
– Kwiaty, ciastka i dwóch okrwawionych mężczyzn – zauważyła Liza J. – No to wejdźcie
dalej. Kolacja prawie gotowa.
„Prawie gotowa” w języku Lizy J znaczyło, że jeszcze nie przystąpiła do gotowania.
Weszliśmy całą gromadą do kuchni, gdzie już czekały przyrządy i produkty do
przyrządzania zapiekanek i sałatek.
– Mięso. – Zgłosiłem się na ochotnika.
– Sałatka – uległym tonem powiedział Nash.
– Dopiero, kiedy doprowadzicie się do porządku – oświadczyła Liza J, wskazując na zlew
kuchenny.
Nash posłusznie odkręcił wodę. Ja jednak najpierw podszedłem do lodówki i otworzyłem
sobie piwo.
– Kupiłam w piekarni trochę łakoci – powiedziała Liza J. Zerknęła na Waylay, która
podejrzliwie obserwowała składniki sałatki. – Może ułożyłabyś je na talerzu razem z resztą
waszych ciastek, których jeszcze nie wyjedli moi wnukowie? Przy okazji spróbuj kilka, żeby
sprawdzić, czy nadają się do jedzenia.
– Spoko – zgodziła się Waylay i podeszła najkrótszą drogą do pudełka z piekarni leżącego
na blacie.
Wychyliłem się nad jej ramieniem i poczęstowałem się ciastkiem cytrynowym. Moim
ulubionym.
– Idę po wino – rzekła Liza J. – Ty mi wyglądasz na kogoś, kto wie, jak się posługiwać
korkociągiem.
Skierowała tę uwagę do Naomi, która zrobiła taką minę, jakby nie mogła zdecydować, czy
to był komplement, czy krytyka.
– No idź – zachęciłem ją, kiedy Liza J wyszła z pokoju.
Naomi podeszła o krok i poczułem zapach lawendy.
– Pod żadnym pozorem nie wszczynajcie kolejnej bójki w obecności mojej siostrzenicy –
ostrzegła półgłosem.
– Niczego nie mogę obiecać.
Gdyby z oczu dało się strzelać płomieniami, to teraz musiałbym od nowa hodować brwi.
– Komendancie, ufam, że umiesz dopilnować porządku przez kilka minut – powiedziała.
Nash błysnął głupim, czarującym uśmiechem.
– Możesz na mnie liczyć.
– Wazeliniarz – mruknąłem w zwiniętą dłoń.
Waylay parsknęła pod nosem.
– Zaraz wrócę – Naomi zapewniła Waylay. – Pod moją nieobecność rządzi komendant
Morgan.
Dziewczynka zdawała się zdezorientowana. Domyślam się, że nikt nigdy nie zawracał
sobie głowy uprzedzaniem jej, że wychodzi, a co dopiero informowaniem, kiedy wróci.
Naomi stanęła prosto jak struna, a potem wyszła z moją babcią z pokoju. Cholerna suknia
falowała na niej jak na jakiejś bajkowej księżniczce stającej do walki ze smokiem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
TAJEMNICZA LIZA J
Naomi

N
ie byłam pewna, czy dobrze robię, zostawiając Waylay w jednym
pokoju z dorosłymi mężczyznami, którzy ledwie kilka minut wcześniej
bili się na drodze przed domem, ale z pewnymi oporami dołączyłam do
Lizy w mrocznej jadalni.
Ciemnozielona tapeta w tym pokoju miała nadrukowany wzór, który jednak z trudem dało
się odczytać. Stały tam ciężkie meble w rustykalnym stylu. Szeroki stół z surowego drewna
o długości trzech i pół metra był zawalony pudłami i stertami dokumentów. W bufecie
z orzecha zamiast ozdobnych talerzy albo fotografii rodzinnych stały od góry do dołu butelki
wina i mocniejszych alkoholi. Szklanki i kieliszki wypełniały sąsiedni kredens tak ciasno, że
drzwiczki się nie domykały.
Korciło mnie, żeby uporządkować ten bałagan.
Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu była jasna smuga wpadająca przez łukowate
przejście w ścianie naprzeciwko. Prowadziło ono – jak mi się zdawało – na oszkloną werandę,
której panoramiczne okna prosiły się o porządne mycie.
– Ma pani piękny dom – ośmieliłam się zauważyć.
Delikatnie przestawiłam kilka porcelanowych talerzy ułożonych jeden na drugim
niebezpiecznie blisko krawędzi stołu. O ile zdążyłam się zorientować, dom miał ogromny
potencjał. Dusił się niestety pod zakurzonymi kotarami i bezładnymi stertami przedmiotów.
Liza odwróciła się od bufetu. W obu rękach trzymała butelki wina. Była drobna i na
pierwszy rzut oka dobrotliwa – typowa ukochana babunia. Jednak swoich wnuków już od
progu przywitała nieprzyjemnymi obowiązkami i swarliwym tonem.
Ciekawiło mnie, co to może znaczyć, że kiedy Morganowie przedstawiali obcym ludziom
członków swojej rodziny, przemilczali fakt swojego pokrewieństwa z nimi. Jeżeli ktoś w tym
mieście miał realne podstawy ku temu, żeby nie przyznawać się do swojej rodziny, to tym
kimś byłam raczej ja.
– Kiedyś prowadziłam mały pensjonat – zaczęła Liza, stawiając butelki na blacie bufetu. –
Ale to dawne czasy. Ty chyba będziesz chciała zostać tu jakiś czas?
Okej, niezobowiązujące rozmowy towarzyskie nie były jej najmocniejszą stroną.
Rozumiałam to.
Skinęłam głową.
– Domek jest naprawdę śliczny. Rozumiem jednak, że moja obecność może przysparzać
kłopotu. Na pewno wkrótce znajdę alternatywne miejsce zamieszkania.
Była to nie tyle prawda, ile pobożne życzenie. Stojąca przede mną kobieta stanowiła dla
mnie najlepszą szansę na zapewnienie siostrzenicy przez jakiś czas stabilizacji życiowej.
Liza starła serwetką kurz z etykiety na butelce.
– Nie zawracaj sobie tym głowy. Od dawna stał nieużywany.
Jej akcent, niepodobny do śródatlantyckiej odmiany języka spotykanej na północy
Wirginii, sugerował korzenie sięgające nieco dalej na południe.
Pomodliłam się, by szła z nim w parze choć odrobina południowej gościnności.
– Miło, że tak pani mówi. Może zatem omówimy kwestię czynszu i depozytu?
Liza zdecydowanym gestem podała mi pierwszą butelkę.
– Korkociąg jest w szufladzie.
Otworzyłam górną szufladę bufetu i znalazłam w niej galimatias serwetników, podkładek
pod szklanki, świeczek, zapałek. Na końcu dokopałam się do korkociągu.
Zajęłam się korkiem butelki.
– Jak już przedtem wspomniałam, obecnie moja sytuacja finansowa jest dosyć trudna.
– Tak bywa, kiedy okrada cię własna siostra, a przybywa ci nowa gęba do wykarmienia. –
Liza skrzyżowała ramiona.
Knox i Nash zdecydowanie za bardzo trzepali językami.
W milczeniu wyciągnęłam korek z butelki.
– Domyślam się, że pracy też nie masz – zgadła. – Chyba że pracujesz z domu albo coś
w tym rodzaju.
– Niedawno zrezygnowałam z pracy – powiedziałam ostrożnie.
„I z domu. I z narzeczonego. I z całej reszty dotychczasowego życia” – dodałam w myślach.
– Jak niedawno?
Mieszkańcy Knockemout bez skrępowania wścibiali nosy w cudze sprawy.
– Wczoraj.
– Słyszałam, że mój wnuk przywiózł cię tutaj z suknią ślubną powiewającą w oknie jak
sztandar. Jesteś uciekającą panną młodą?
Postawiła przy butelce dwa kieliszki i skinęła głową. Nalałam.
– Chyba można tak powiedzieć.
Po całym roku planowania, wybierania każdego detalu – od przekąsek koktajlowych do
koloru obrusa na stole z wędlinami – wszystko poszło na marne. Czas. Włożony w to wysiłek.
Plany. Pieniądze.
Liza sięgnęła po kieliszek i uniosła go.
– W porządku. Dobrze zapamitaj moje słowa. Nigdy nie pozwól mężczyźnie, którego nie
lubisz, żeby podejmował za ciebie decyzje.
Była to dziwna rada w ustach nieznajomej osoby, na której próbowałam wywrzeć
pozytywne wrażenie. Zważywszy jednak na to, co mnie spotkało w ostatnim czasie,
podniosłam swój kieliszek i stuknęłam się z nią.
– Będzie ci tu dobrze. Knockemout zadba o ciebie i tę dziewczynkę – prorokowała.
– A wracając do tematu domu... – zaczęłam. – Mam trochę oszczędności, z których mogę
skorzystać.
Teoretycznie odkładam je na emeryturę, ale będę musiała z nich uszczknąć.
– Możecie z małą mieszkać za darmo – zdecydowała Liza J.
Otwarłam usta szerzej niż ryba wisząca na ścianie nad nami.
– Uiścisz jedynie rachunki za media – mówiła dalej Liza. – Jeśli chodzi o resztę, umówmy
się, że w zamian trochę mi pomożesz. Nie jestem najporządniejszą gospodynią i przydałoby
mi się czyjeś wsparcie, żeby tu posprzątać.
W duchu popiskiwałam ze szczęścia. Liza okazała się moją dobrą wróżką w ogrodowych
chodakach.
– To bardzo hojna propozycja. – Wciąż próbowałam ogarnąć rozumem to, co się stało, lecz
po ostatnich dwudziestu czterech godzinach mój mózg najwyraźniej wziął sobie urlop.
– Mimo to nadal potrzebujesz stałych dochodów – kontynuowała Liza nieświadoma
mojego stanu psychicznego.
Wciąż potrzebowałam wielu rzeczy. Kasków rowerowych. Samochodu. Spotkania
z terapeutą...
– Och, dzisiaj dostałam propozycję pracy. Kobieta o nazwisku Sherry Fiasco powiedziała,
że jutro mogę pójść na wieczorną zmianę do Honky Tonk. Muszę jednak znaleźć kogoś, kto
zajmie się Waylay.
Usłyszałyśmy skrobanie pazurów na podłodze i po kilku sekundach Waylon wszedł do
pokoju. Popatrzył na nas wyczekująco.
– Pani powiedziała Way-lay, a nie Way-lon – Liza pouczyła psa.
Ten powęszył, upewnił się, że nikt nie upuszcza jedzenia na podłogę, a potem wrócił do
kuchni.
– Nie wspomniałaś przypadkiem Knoxowi o tej propozycji, prawda? – zapytała Liza.
– Nie łączą nas tego rodzaju relacje. Dopiero co się poznaliśmy – odparłam
dyplomatycznie.
Wolałam się nie wygadać przed moją nową gospodynią, że moim zdaniem jej wnuk jest
nieokrzesanym gburem o osobowości wojującego wikinga.
Przyjrzała mi się zza szkieł okularów i kącik jej ust lekko się uniósł.
– Och, wiem, wiem. Ale weź sobie do serca moją radę i na wszelki wypadek nie mów mu
o swojej nowej pracy. Może mieć własne zdanie na ten temat, a jeżeli je ma, to na pewno nie
omieszka go wyrazić.
Jeżeli Knox Morgan sądził, że interesują mnie jego opinie o moim życiu, to mogłam
dopisać skłonności narcystyczne do długiej listy jego wad.
– Moje sprawy to moje sprawy – rzekłam dumnie. – Ponadto i tak nie sądzę, żeby w takim
krótkim terminie udało mi się znaleźć kogoś, pod czyją opieką z czystym sumieniem
mogłabym zostawić Waylay.
– Już go znalazłaś. Chociaż mała pewno nie wymaga szczególnej opieki. Zapewne od
szóstego roku życia sama dla siebie gotuje. Kurczę, może nawet i dla mnie umiałaby zrobić
obiad. Przyprowadź ją jutro, kiedy będziesz szła do pracy.
„Obarczanie innych odpowiedzialnością za zdrowie i bezpieczeństwo drugiego człowieka”
znajdowało się w rubryce nadużyć uprzejmości mojego wewnętrznego kodeksu, których za
wszelką cenę należy unikać. Wymaganie od dobrej wróżki, od której wynajmuję dom, żeby
proszę, proszę, proszę, zajęła się moją siostrzenicą, kiedy sama nie wiadomo do której
godziny będę pracować w barze, od razu wylądowało na pierwszym miejscu tej listy,
detronizując prośby o pomoc w przeprowadzce oraz podwiezienie mnie na operację
w szpitalu lub z operacji do domu.
O rzeczy z rubryki nadużyć uprzejmości mogłam prosić jedynie odpowiedzialnych
członków rodziny i najbliższych przyjaciół. Liza nie zaliczała się do żadnej z tych grup.
– Och, nie wiem, o której skończę pracę – powiedziałam wymijająco. – Może się zrobić
bardzo późno.
Liza wzruszyła ramionami.
– Mnie to nie robi różnicy. Mała spędzi czas ze mną i psami, a po kolacji zaprowadzę ją do
domu. Nie bój się kelnerowania w tym lokalu. Zawsze lubiłam tam chodzić.
Ruszyła w kierunku drzwi, a ja stałam dalej z otwartymi ustami i stopami jakby
przyklejonymi do dywanu.
– Zapłacę! – krzyknęłam, w końcu odzyskując mowę i zdolność poruszania się.
– Później o tym porozmawiamy – odparła Liza, zerkając przez ramię. – Wiem, zdaje ci się,
że to ty mnie wykorzystujesz, ale jeszcze nie masz pojęcia, w jaki bałagan wdepnęłaś.
Zastaliśmy wszystkich – wliczając w to psy – całych i zdrowych w kuchni. Wyglądali
dziwnie swojsko. Waylay siedziała na blacie kuchennej wyspy i krytycznie oceniała każdy
element, który Nash dodawał do sałatki, sama zaś mieszała w miseczce przyprawy i dodatki.
Knox pił piwo i dziabał mięso na patelni, czytając Waylay listę składników.
Nie dało się zauważyć nowych śladów rozlewu krwi. Obaj mężczyźni oczyścili swoje rany
– zostały po nich jedynie krwawe plamy i obrzęki. Nash wyglądał jak rycerz na białym koniu,
nieco poturbowany po tym, jak stanął w obronie damy w opałach. Knox zaś kojarzył się
z czarnym charakterem, który poszedł na noże z bohaterem i wyszedł z pojedynku zwycięsko.
Moja niedawna pomyłka życiowa dotycząca innego rycerza na białym koniu – w każdym
razie taki się zdawał na początku – zdecydowanie zaważyła na tym, że teraz brałam dużą
poprawkę na ten typ mężczyzny, a pociągał mnie raczej Knox i jego łajdacki styl.
A przynajmniej tym tłumaczyłam sobie fakt, że kiedy Knox skierował na mnie wzrok,
poczułam się, jakby ktoś wlał mi wprost do rdzenia kręgowego skwierczący tłuszcz z bekonu.
Starałam się nie patrzeć na niego ani na jego seksowne ruchy przy piecu i skupiłam uwagę
na reszcie pomieszczenia.
Kuchnia w domu Lizy miała astronomicznie dużo miejsca na blatach. Moja wyobraźnia
wskoczyła na najwyższe obroty, podsuwając mi wizje tego, co można by tam osiągnąć podczas
pieczenia świątecznych pierników. Lodówka wyglądała na bardzo starą. Piec zaliczyłabym
wręcz do antyków. Poharatane blaty były wykonane z litego drewna. Szafki pomalowano na
piękny intensywnie oliwkowy odcień. Sądząc zaś po zawartości widocznej za matowymi
szybami niektórych drzwiczek, one też niemal pękały w szwach.
Zdecydowałam, że zaczęłabym sprzątanie właśnie od tego pomieszczenia. Bądź co bądź
kuchnia stanowiła serce domu. Liza jednak nie wyglądała na sentymentalną duszę. Już raczej
na duszę zastygłą w czasie. No cóż, zdarza się. Wystarczyło, by los wyciął człowiekowi
niespodziewany numer, i takie coś jak dbanie o dom schodziło na daleki plan. Bywało, że na
zawsze.
Kiedy wszystko zostało przygotowane, zanieśliśmy jedzenie i wino na werandę, na której
stał mniejszy stół. Okna wychodziły na las i strumień skąpane złotym blaskiem, bo słońce już
stało nisko na letnim niebie.
Kiedy chciałam usiąść koło Waylay, Liza pokręciła głową.
– Nie, nie. Jeśli ci dwaj usiądą koło siebie, to zanim dotrzemy do ciasteczek, będą
uprawiać zapasy na podłodze.
– Jestem pewna, że umieją wytrzymać wystarczająco długo, żeby dokończyć posiłek.
Waylay prychnęła.
– Nie umieją.
– Nie umiemy – powiedział jednocześnie z nią Knox.
– Oczywiście, że umiemy – sprzeciwił się Nash.
Liza raptem uniosła głowę ku Waylay, która szurgnęła ze swoim talerzem na drugą stronę
stołu. Psy weszły gęsiego i stanęły na warcie dokoła stołu. Dwa z nich uznały, że Waylay jest
najbardziej prawdopodobnym źródłem resztek jedzenia upuszczonych z blatu, więc wybrały
pozycję przy niej.
Waylon klapnął na podłogę za Lizą u szczytu stołu.
Obaj mężczyźni ruszyli jednocześnie, żeby usiąść koło mnie. Wygrał Knox dzięki temu, że
odepchnął Nasha łokciem, aż ten niemal upuścił swój talerz.
– A nie mówiłam? – Ich babcia triumfalnie dźgnęła widelcem powietrze.
Zajęłam miejsce i starałam się ignorować przygniatającą bliskość Knoxa, który dołączył do
stołu u mojego boku. To zadanie stało się niemal niewykonalne, kiedy podczas siadania jego
udo pod jeansowym materiałem otarło się o moje ramię. Cofnęłam gwałtownie rękę, niemal
zrzucając sobie przy tym talerz na kolana.
– Coś ty taka nerwowa? – zapytała Waylay.
– Wcale nie jestem nerwowa – zapewniłam ją, lecz kieliszek, po który sięgnęłam,
niebezpiecznie zachybotał się w mojej dłoni.
– No więc o co tym razem się pobiliście? – zapytała wnuków Liza, chcąc wielkodusznie
zmienić temat.
– O nic – odparli chórem Knox i Nash.
Złowrogie spojrzenia, które wymienili między sobą, kazały mi sądzić, że nie lubili się
zgadzać w absolutnie żadnej sprawie.
– Ciocia Naomi ich rozdzieliła – podpowiedziała Waylay, przyglądając się nieufnie
plasterkowi pomidora.
– Jedz sałatkę – napomniałam ją.
– Kto miał przewagę? – zapytała Liza.
– Ja – odpowiedzieli jednocześnie obaj.
Po tej deklaracji nastąpiła kolejna już lodowata chwila milczenia.
– Ci dwaj zawsze rwali się do bitki – zaczęła wspominać Liza. – Oczywiście po każdej
bójce godzili się i znowu byli nierozłączni. Niestety wygląda na to, że akurat z tej drugiej
części już wyrośliście.
– On zaczął – pożalił się Nash.
Knox się żachnął.
– Tylko dlatego, że zawsze jesteś tym dobrym, nie znaczy, że nie ponosisz winy.
Bardzo dobrze rozumiałam dynamikę relacji, która polegała na tym, że jedno
z rodzeństwa zachowuje się dobrze, a drugie źle.
– Obydwaj, jeszcze z Lucy na dokładkę, sprawialiście kłopoty. – Liza potrząsnęła głową. –
Całe miasto wiedziało, że szykuje się coś złego, kiedy dobieraliście się we trójkę.
– Lucy? – zapytałam, nie zdążywszy ugryźć się w język.
– Z Lucianem Rollinsem – wytłumaczył Nash i zmiótł bułką kawałki mielonej wołowiny,
które spadły mu z kanapki na talerz. – To stary kumpel.
Knox mruknął. Jego łokieć otarł się o mój łokieć i znowu zapłonęła mi skóra. Odsunęłam
się tak daleko, jak to możliwe bez siadania Lizie na kolanach.
– A co tam w ogóle u Lucy? – zapytała Liza. – Słyszałam jakiś czas temu, że jest ważną
figurą i chodzi w garniturze.
– Tak to mniej więcej wygląda – potwierdził Nash.
– Od początku umiał się urządzić – powiedziała Liza. – Zawsze wierzył, że są mu pisane
większe, lepsze rzeczy niż przyczepa kempingowa i ciuchy z drugiej ręki.
Waylay przeniosła wzrok na nią.
– Wielu ludzi wywodzi się z niemajętnych środowisk – zauważyłam.
Knox popatrzył na mnie i potrząsnął głową z miną, która wyrażała coś w rodzaju lekkiego
rozbawienia.
– Co?
– Nic. Jedz.
– O co ci chodzi? – nalegałam.
Wzruszył ramionami.
– Kindersztuba. Niemajętne środowiska. Mówisz tak, jakbyś dla rozrywki czytała
słowniki.
– Cieszę się, że moje słownictwo wprawia cię w dobry humor. O niczym innym nie marzę.
– Nie przejmuj się Knoxem – pocieszył mnie Nash. – Onieśmielają go kobiety obdarzone
rozumem.
– Chcesz znowu poczuć na nosie moją piąchę? – zapytał wyzywająco Knox.
Kopnęłam go pod stołem. Zrobiłam to zupełnie instynktownie.
– Au! Kurwa – mruknął i pochylił się, żeby potrzeć goleń.
Wszystkie oczy skierowały się na mnie i dopiero wtedy dotarło do mnie, co zrobiłam.
– No ładnie – powiedziałam i śmiertelnie przerażona odłożyłam widelec. – Wystarczyło
mi kilka minut w twoim towarzystwie, żeby się zarazić. Pewnie zanim się spostrzegę, zacznę
zakładać nelsony obcym ludziom na ulicy.
– Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby to zobaczyć – rozmarzyła się Waylay.
– Ja też – dorzucili jednocześnie Knox i Nash.
Kącik ust Lizy powędrował ku górze.
– Wydaje mi się, że bez problemu dopasujesz się do tego miejsca – orzekła. – Nawet jeśli
mówisz jak chodzący słownik.
– Czyli rozumiem, że pozwalasz im zostać? – upewnił się Knox.
– Tak – powiedziała Liza.
Ledwie dostrzegalny błysk ulgi w oczach Waylay nie umknął mojej uwagi. Po chwili
dziewczynka znowu ukryła się za maską obojętności.
Jedno zmartwienie mniej. Miałyśmy zapewnione ładne, bezpieczne schronienie.
– A wiecie, chłopcy, że nasza Naomi zwiała sprzed ołtarza?
– Wystawiła jakiegoś faceta do wiatru i jeszcze zakosiła mu samochód! – obwieściła
z dumą Waylay.
Sięgnęłam po butelkę wina i napełniłam kieliszek Lizy, a potem swój.
– Wiesz, tam, skąd pochodzę, życie osobiste ludzi jest ich prywatną sprawą.
– Lepiej nie oczekuj tego samego w takim mieście jak Knockemout – doradziła Liza.
– Co on zrobił? – zapytał Nash.
Nie zwrócił się jednak do mnie, lecz do Waylay. Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Nie chciała mi powiedzieć. Ale idę o zakład, że to było coś bardzo złego. Bo
suknia, w której Naomi uciekła, wyglądała naprawdę ładnie. Gdyby o mnie chodziło,
musiałoby mnie spotkać coś cholernie wkurzającego, żebym zdecydowała się na ucieczkę,
zamiast się nią wszystkim pochwalić.
Poczułam na sobie żar spojrzenia Knoxa i skurczyłam się pod nim jak rodzynka. Waylon
pewnie wyczuł u mnie desperację, bo położył się u moich stóp pod stołem.
– A może zmienilibyśmy temat? Na cokolwiek. Porozmawiajmy o religii. Albo o polityce.
O krwawej rywalizacji w sporcie.
– Muszę przyznać, chłopcy, że miło jest wreszcie spotkać się z wami dwoma przy jednym
stole – powiedziała Liza. – Czy to znaczy, że w tym roku nie muszę wyprawiać podwójnego
Święta Dziękczynienia?
– Jeszcze zobaczymy – odpowiedział Nash ze wzrokiem skierowanym na brata.
Wyraźnie wyczuwałam napięcie między nimi.
Nie chcąc, żeby kolację zakończył mecz zapaśniczy, desperacko zmieniłam temat.
– Właściwie to niezupełnie ukradłam ten samochód.
– To samo powiedział Knox, kiedy pani Wheelan, sprzedawczyni z Pop ’N Stop, przyłapała
go z kieszeniami pełnymi słodyczy – rzucił Nash.
– Nie każdy z nas urodził się jako Dudley Doskonały z korkiem w dupie.
– Na litość boską, Knox. Nie wyrażaj się! – Szturchnęłam go łokciem i wskazałam na
Waylay.
A ona wyszczerzyła radośnie zęby.
– Mnie to nie przeszkadza.
– A mnie tak.


Świetliki mrugały, pojawiając się i znikając w bladym świetle zmierzchu, kiedy Knox
i Waylay rzucali kamyki do strumienia. Wszystkie trzy psy, jeden po drugim, wskakiwały
do nurtu, a potem wracały, żeby otrząsnąć się do sucha na brzegu.
Chichot Waylay i niskie pomruki Knoxa odbijały się echem od powierzchni wody,
sprawiając, że cały czas czułam się tak, jakby dzisiaj wcale nie był najgorszy dzień mojego
życia.
Miałam przecież pełny brzuch dobrego jedzenia oraz przytulny domek.
– Dobrze się czujesz?
Nash zbliżył się do mnie po trawie. Jego obecność działała na mnie przyjemnie, kojąco.
Przy nim nie czułam irytacji, która ogarniała mnie w towarzystwie Knoxa.
– Myślę, że tak. – Obróciłam się, żeby na niego popatrzeć. – Dziękuję ci. Za wszystko. To
był stresujący dzień. Ty, Liza i chyba nawet twój brat sprawiliście, że stał się lepszy dla mnie
i dla Waylay.
– Way jest dobrym dzieckiem – powiedział. – Ma dobrze poukładane w głowie. Jest
niezależna. Wielu mieszkańców miasta o tym wie.
Przypomniała mi się scena w sklepie spożywczym.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz. Obym tylko umiała się nią zająć, dopóki nie wymyślimy,
co dalej.
– Skoro już o tym mowa, przyniosłem ci coś. – Podał mi broszurę, ale tymczasem zrobiło
się za ciemno, żeby ją od razu przeczytać. – Znajdziesz tu informacje na temat opieki prawnej
nad członkiem rodziny.
– Och. Dzięki.
– W skrócie chodzi o to, że trzeba złożyć wniosek, uważając jednak na kilka kruczków
prawnych. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziesz miała sześć miesięcy na decyzję, czy chcesz
się starać o opiekę stałą.
Stałą? To słowo podziałało na mnie jak zimny prysznic.
Patrzyłam niewidzącym wzrokiem na Waylay i Knoxa, którzy na zmianę rzucali psom
mokrą piłeczkę tenisową.
– Popytałem o Tinę – mówił dalej Nash. – Jeśli wierzyć plotkom, od kilku tygodni ma
nowego faceta. Ludzie szepczą też o jakimś wielkim skoku.
Nowy facet i wielki skok niestety pasowały jak ulał do mojej siostry.
– Naprawdę sądzisz, że może nie wrócić?
Nash zbliżył się tak, że znalazł się w moim polu widzenia, i pochylił się, żeby popatrzeć mi
w oczy.
– O to chodzi, Naomi, że jeśli wróci, czekają ją poważne kłopoty. Żaden sąd nie będzie
zachwycony ideą potwierdzenia jej praw rodzicielskich...
– A jeśli ja nie zajmę się Waylay, to mała trafi do rodziny zastępczej – dodałam,
wypełniając słowami próżnię niedopowiedzenia.
– Tak to z grubsza wygląda – odparł. – Wiem, że to ważna decyzja, nie proszę cię, żebyś
podjęła ją w tej chwili. Najpierw się poznajcie. Poznaj miasto. Przemyśl to. Mam znajomą
w opiece społecznej. Na pewno pomoże ci w złożeniu wniosku.
Prosił mnie, żebym zarezerwowała najbliższe sześć miesięcy mojego życia dla
dziewczynki, którą dopiero co poznałam. No dobra, można zatem powiedzieć, że moje
dotychczasowe poobijane i nadwerężone plany dotyczące przyszłości oficjalnie legły
w gruzach.
Wypuściłam z płuc powietrze i zdecydowałam, że równie dobrze mogę odłożyć do jutra
panikowanie na myśl o tym, co mnie wkrótce czeka.
– Waylay! Czas do domu! – krzyknęłam.
Waylon przygalopował do mnie z powiewającymi uszami. Wypluł pod moje stopy piłeczkę
tenisową.
– Nie ty, kolego. – Pochyliłam się, żeby go pogłaskać.
– Musimy? – jęknęła Waylay, powłócząc nogami, jakby stopy zastygły jej w betonowych
klocach.
Doskonale rozumiałam to uczucie.
Knox wsparł dłoń na jej głowie i poprowadził Waylay do mnie.
– Przyzwyczaj się, bąblu. Wszyscy czasami musimy robić rzeczy, na które nie mamy
ochoty.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ZAŁATWIANIE POTRZEB W OGRODZIE I DZIESIĘTNA
KLASYFIKACJA BIBLIOTECZNA
Naomi

O
dkryłam, że ganek z tyłu chatki cudownie nadawał się jako miejsce,
w którym mogłam organizować według ważności listę zadań na
najbliższy dzień, czekając, aż zaparzy się nastawiona w dzbanku kawa.
Wyspałam się. Jak pacjent w śpiączce. Otworzyłam oczy dokładnie o 6:15 i poszłam na
palcach do pokoju Waylay. Zajrzałam przez szparę w drzwiach, chcąc się upewnić, że moja
siostrzenica nadal tam jest.
Była. Wtulona w świeżą pościel na białym łóżku z baldachimem.
Patrzyłam na swoją listę, stukając w kartkę końcówką niebieskiego markera. Musiałam
skontaktować się z rodzicami, by poinformować ich, że żyję, nie pogrążyłam się w rozpaczy
ani nic z tych rzeczy. Nie byłam jednak pewna, ile prawdy mogę im wyjawić.
Aha, kochani, pamiętacie waszą drugą córkę? Tę, która przez dwadzieścia lat przyprawiała
was o ból głowy, dopóki nie znikła bez śladu z waszego życia? No właśnie, więc ta córka też ma
córkę, która nie wie o waszym istnieniu.
W jednej chwili zrezygnowaliby z dalszego rejsu i wsiedli do pierwszego samolotu
lecącego w naszym kierunku. Waylay dopiero co została porzucona przez matkę i zamieszkała
pod jednym dachem z ciotką, której nigdy przedtem nie widziała. Na tak wczesnym etapie
dokładanie jej dziadków do tego galimatiasu zdawało się niezbyt trafionym pomysłem.
Ponadto moi rodzice pierwszy raz od dziesięciu lat wyjechali razem na wakacje. Zasłużyli
na trzy tygodnie spokoju i wypoczynku.
Na moją decyzję wpłynęła jedynie w pewnym stopniu konstatacja, że dzięki temu nie
musiałam się zastanawiać nad dyplomatycznym wytłumaczeniem faktu, iż ominęło ich
pierwsze jedenaście lat życia jedynej wnuczki. Jeszcze nie musiałam.
Nie lubiłam zabierać się do realizowania zadań, dopóki nie przemyślałam dokładnie
sposobu, w jaki to zrobię. Wolałam zatem poczekać, aż poznam Waylay lepiej, a moi rodzice
wrócą z rejsu wypoczęci i gotowi na przyjęcie nietypowej wiadomości.
Zadowolona z siebie pozbierałam markery i zeszyt i już zamierzałam wstać, lecz nagle
usłyszałam dobiegające z oddali skrzypienie siatkowych drzwi przeciw insektom.
Mój sąsiad, Waylon, zbiegł truchcikiem po schodkach za domem na dwór, gdzie niewiele
myśląc, podniósł nogę nad plackiem martwej trawy, który najwyraźniej upodobał sobie jako
toaletę. Uśmiechnęłam się, a po chwili mięśnie zamarły mi na twarzy, bo dostrzegłam jeszcze
jeden ruch.
Wiking Knox Morgan wyszedł na trawę ubrany jedynie w czarne bokserki. Był
stuprocentowym mężczyzną. Mięśnie, owłosiona klatka piersiowa, tatuaże. Wyciągnął
leniwie rękę nad głową i podrapał się w kark – stanowił żywą ilustrację zaspanego
testosteronu. Dopiero po dziesięciu sekundach gapienia się na niego z otwartymi ustami
zrozumiałam, że człowiek wzorem swojego psa oddaje mocz przed domem.
Markery wypadły mi z ręki i zagrzechotały na deskach pod stopami. Czas się zatrzymał,
kiedy Knox obrócił się do mnie. Stał przodem, trzymając w dłoni... Nie.
Nie. Nie. Nie.
Zostawiłam markery tam, gdzie leżały, i uciekłam do bezpiecznej kryjówki w chacie,
gratulując sobie z całego serca, że zwalczyłam instynkt, by lepiej się przyjrzeć Knoxowi
juniorowi.
– Dlaczego masz taką czerwoną twarz? Poparzyło cię słońce?
Wrzasnęłam opętańczo i wsparłam się całym ciężarem ciała o siatkę w drzwiach, przez co
niemal wypadłam na ganek.
Waylay stała na krześle i próbowała dosięgnąć Pop-Tartsów, które ukryłam przed nią
w szafce nad lodówką.
– Strasznie jesteś nerwowa – rzuciła oskarżycielsko.
Ostrożnie zamknęłam drzwi, zostawiając na zewnątrz wszelkie myśli dotyczące
załatwiających się mężczyzn.
– Odłóż Pop-Tartsy na miejsce. Zjemy na śniadanie jajka.
– No nieee.
Nie zwracając uwagi na jej pogardę dla jajek, postawiłam na kuchence jedyną w domu
patelnię.
– Co ty na to, żebyśmy dzisiaj poszły do biblioteki?


Biblioteka publiczna w Knockemout stanowiła świątynię chłodu i ciszy w letnim żarze
lejącym się z nieba Wirginii. Urządzono ją w lekkim, jasnym stylu z białymi dębowymi
półkami i stołami z surowego drewna. Przy wysokich oknach stały parami tapicerowane
fotele.
Przy drzwiach wisiała duża tablica z ogłoszeniami publicznymi. Korkowa plansza była
upstrzona przypiętymi w równych odstępach karteczkami informującymi o najróżniejszych
aktywnościach – lekcjach gry na pianinie, wyprzedażach garażowych czy też przejażdżkach
rowerem, organizowanych w celach charytatywnych. Poniżej, na stole z szarym, spłowiałym
blatem leżał wybór książek reprezentujących różne działy literatury – od gorących romansów
do autobiografii i poezji.
Zielone rośliny o połyskliwych liściach rosnące w niebieskich i żółtych doniczkach
ożywiały półki i skąpane w słońcu powierzchnie. W kąciku literatury dziecięcej ściany
pokrywała tapeta w jaskrawych kolorach, a na podłodze leżały tęczowe poduchy. Cicha
muzyka instrumentalna sączyła się z ukrytych głośników. Miejsce przywodziło na myśl raczej
drogie spa niż bibliotekę publiczną. Podobało mi się.
Przy długim, niskim biurku stała przyciągająca wzrok kobieta. Opalona skóra. Czerwona
szminka. Gładkie, lśniące, jasne włosy przetykane różem w ciepłym purpurowym odcieniu.
Oprawki jej okularów były niebieskie, a w nosie migotał malutki ćwiek.
Jedyne, co już z daleka zdradzało ją jako bibliotekarkę, to wysoki stos książek w twardych
okładkach, które miała w rękach.
– Cześć, Way! – zawołała. – Na górze już czeka na ciebie kolejka klientów.
– Dzięki, Sloane.
– Klientów do czego? – zdziwiłam się.
– Do niczego – mruknęła zdawkowo moja siostrzenica.
– Do pomocy technicznej – wyjaśniła atrakcyjna i zadziwiająco głośna bibliotekarka. –
Przychodzi do nas wiele starszych osób nie mających dostępu do swoich jedenastoletnich
wnuków, których mogliby poprosić o naprawienie telefonów, kindli i tabletów.
Przypomniała mi się uwaga, którą ubiegłego wieczoru Liza rzuciła przy kolacji.
To zaś przypomniało mi poranne spotkanie z Knoxem i jego penisem.
Uuups.
– Ciociu Naomi, komputery są tam, przy barze z kawą i toaletach. W razie potrzeby
znajdziesz mnie na piętrze.
– Przy barze z kawą? – powtórzyłam, jednocześnie próbując wyprzeć z głowy myśli
o niemal kompletnie gołym sąsiedzie.
Jednak moja podopieczna już maszerowała pewnym siebie krokiem wzdłuż regałów
w kierunku schodów w głębi.
Bibliotekarka zerknęła na mnie z zainteresowaniem, stawiając na półce powieść Stephena
Kinga.
– Ty nie jesteś Tiną – zauważyła.
– Skąd wiesz?
– Tina w najlepszym razie podrzuciłaby Waylay do drzwi biblioteki, a już na pewno
z własnej woli nie przekroczyłaby jej progu.
– Tina to moja siostra – wytłumaczyłam.
– Domyśliłam się na podstawie podobieństwa. Od kiedy jesteś w mieście? Nie mogę
uwierzyć, że jeszcze nikt nie przyniósł mi najświeższych plotek na twój temat.
– Przyjechałam wczoraj.
– Aha. Wczoraj miałam wolne. Wiedziałam, że tkwienie przed telewizorem przy czwartej
powtórce Teda Lasso to był zły pomysł – pożaliła się bez konkretnego związku z tematem. –
Mam na imię Sloane.
Przerzuciła książki z ręki do ręki niczym żongler i wyciągnęła do mnie dłoń.
Uścisnęłam ją bardzo ostrożnie, żeby nie wywrócić dziesięciu kilogramów literatury, które
nadal trzymała przed sobą.
– Naomi.
– Witam w Knockemout, Naomi. Twoja siostrzenica jest dla nas niezastąpiona.
Miło było usłyszeć dla odmiany coś pozytywnego o rodzinie Wittów.
– Dziękuję. My... hm... dopiero się poznajemy, ale zdaje się bystra i niezależna.
I oby nie okazała się za bardzo wykolejona pod względem psychicznym.
– Chcesz zobaczyć ją w akcji? – zaproponowała Sloane.
– Jeszcze bardziej niż zajrzeć do waszej kawiarni.
Rubinowe usta Sloane wygięły się w uśmiechu.
– Chodź ze mną.
Weszłam ze Sloane schodami na piętro, gdzie znajdowało się jeszcze więcej regałów,
więcej miejsc do siedzenia, więcej roślin i kilka prywatnych pokoików z jednej strony.
W głębi zobaczyłam kolejne niskie, długie biurko, pod szyldem z napisem INICJATYWY

SPOŁECZNE. Waylay siedziała na taborecie i patrzyła ze zmarszczonymi brwiami na jakieś


urządzenie elektroniczne. Jego właściciel, starszy, czarnoskóry mężczyzna w eleganckiej
koszuli i spodniach pochylał się nad blatem.
– To Hinkel McCord. Ukończył sto jeden lat, a nadal czyta co tydzień dwie książki. Wciąż
coś zmienia w ustawieniach swojego czytnika – wyjaśniła Sloane.
– To na pewno sprawka moich uprzykrzonych prawnuków. Każdy sprzęt elektroniczny
przykleja im się do palców. Za moich czasów dzieciaki rzucały się na cukierki i lizaki, a te
nicponie rzucają się tylko na elektronikę – zrzędził Hinkel.
– Kiedy twoja siostra się tu przeprowadziła, Waylay zaczęła przychodzić do nas dwa razy
w tygodniu. Któregoś popołudnia jakaś zawirusowana aktualizacja oprogramowania
wysadziła nam w kosmos cały system. Po jakimś czasie Waylay miała dosyć słuchania, jak
przeklinam mój komputer. Weszła na chwilę za biurko i voilà. – Sloane poruszyła w powietrzu
palcami. – Nie minęło pięć minut, a ona już naprawiła całe to cholerstwo. Zapytałam ją więc,
czy nie chciałaby pomóc kilku innym potrzebującym. Płacę jej snackami i pozwalam
wypożyczać dwa razy więcej książek niż innym czytelnikom. Fajne z niej dziecko.
Nagle ogarnęła mnie potrzeba, by usiąść i zapłakać. Dało się to zauważyć na mojej twarzy.
– O-o. Wszystko w porządku? – zapytała Sloane z zatroskaną miną.
Skinęłam głową, powstrzymując łzy, które cisnęły mi się do oczu.
– Po prostu jestem szczęśliwa – wykrztusiłam.
– Ojej. Na pewno dobrze ci zrobi pudełko chusteczek i espresso – zasugerowała
i odprowadziła mnie od grupy seniorów stłoczonych dokoła biurka. – Belindo, mam tę
najnowszą powieść Kennedy Ryan, o którą pytałaś.
Kobieta z chmurą białych włosów i wielkim krzyżykiem niemal kompletnie niknącym
w imponującym dekolcie klasnęła w dłonie.
– Sloane, jesteś moją najulubieńszą istotą na świecie.
– Wszyscy mi to mówią – odparła bibliotekarka, puszczając porozumiewawczo oko.
– Czy ty wspomniałaś o espresso? – wydukałam ze ściśniętym gardłem.
Sloane potaknęła.
– Mamy tu naprawdę dobrą kawę – powiedziała.
– Zostaniesz moją żoną?
Sloane uśmiechnęła się i kolczyk w jej nosie zamigotał.
– Od jakiegoś czasu kręcą mnie tylko mężczyźni. Z wyjątkiem jednego razu jeszcze
w college’u.
Poprowadziła mnie do wnęki z czterema komputerami i blatem w kształcie podkowy. Był
tam zlew, zmywarka do naczyń i mała lodówka z tabliczką, na której napisano: WODA GRATIS.
Kubki do kawy wisiały na małych, uroczych haczykach.
Sloane podeszła prosto do kawiarki i zabrała się do pracy.
– Wyglądasz mi na kogoś, kto pije co najmniej podwójną.
– Nie odmówiłabym potrójnej.
– Wiedziałam, dlaczego od razu cię polubiłam. Usiądź.
Klapnęłam na krześle przy jednym z komputerów i próbowałam doprowadzić się do
porządku.
– Jeszcze nigdy dotąd nie widziałam takiej biblioteki – powiedziałam, szukając
desperacko tematu luźnej rozmowy, który nie przysporzyłby mi etykietki kłębka splątanych
emocji.
Sloane błysnęła uśmiechem.
– Lubię takie uwagi. W dzieciństwie traktowałam lokalną bibliotekę jak święte miejsce.
Dopiero kiedy trochę dorosłam, zauważyłam, że nie była dostępna dla wszystkich. Poszłam
więc na bibliotekoznawstwo i administrację publiczną i tak się tu znalazłam. – Postawiła
przede mną kubek i wróciła do urządzenia. – Podstawą jest działanie na rzecz społeczności.
Organizujemy darmowe zajęcia z różnych dziedzin – od edukacji seksualnej i planowania
budżetu domowego do medytacji oraz przyrządzania posiłków. Nie mamy tu zbyt wielu
bezdomnych, ale zorganizowaliśmy dla nich w piwnicy szatnię z przechowalnią i małą
pralnię. Wymyślam darmowe programy świetlicowe, żeby pomóc rodzinom, których nie stać
na wysłanie dzieci do świetlic prywatnych. No i oczywiście wypożyczamy książki.
Jej twarz nabrała rozmarzonego, łagodnego wyrazu.
– Super. – Sięgnęłam po kawę, wypiłam łyk i powtórzyłam: – Mmm, super!
Przez dźwięki muzyki przebił się cichy brzęczyk.
– To mój Bat-sygnał. Muszę iść – powiedziała. – Smacznego i powodzenia w ogarnianiu
emocji.


Wyciąg z konta czekowego Naomi Witt: Przekroczony limit. Podejrzenie wyłudzenia.


Kochani Mamo & Tato,
żyję, jestem bezpieczna i całkowicie zdrowa na umyśle. Przysięgam. Przepraszam, że uciekłam w taki
sposób. Wiem, że to było nietypowe. Po prostu nie układało nam się z Warnerem i... Wytłumaczę
wszystko innym razem, kiedy nie będziecie akurat w drodze do rajskiej krainy.
Chcę Wam powiedzieć, że u mnie wszystko dobrze i broń Boże, nie martwcie się o mnie. Zatrzymałam
się na jakiś czas w uroczym miasteczku w Wirginii i nie mogę się nadziwić, jakie puszyste zrobiły się moje
włosy z powodu panującej tu wilgoci.
Cieszcie się słońcem i przysyłajcie mi co dzień zdjęcia, żeby dać znać, że żyjecie.
Kocham Was,
Naomi
PS Omal zapomniałam. Mojemu telefonowi zdarzył się tyci wypadek, którego niestety nie przeżył.
Na razie najlepszym sposobem komunikacji ze mną jest więc e-mail! Bardzo Was kocham! Nie martwcie
się o mnie!


Drogi Stefie,
wiem. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Błagam, nie bądź na mnie zły! Musimy jak
najszybciej porozmawiać. Ale nie przez telefon, bo rozjechałam go na parkingu w Pensylwanii.
Śmieszna rzecz. Można by sądzić, że moja ucieczka sprzed ołtarza była czymś niezwykłym. (A przy
okazji, świetnie wyglądałeś.) Ale jeszcze większą sensacją okazało się to, że ni stąd, ni zowąd zadzwoniła
do mnie siostra, która potem mnie okradła i zostawiła mi pod opieką siostrzenicę, o której nie wiedziałam.
Ma na imię Waylay. Jest jedenastoletnią geniuszką elektroniki i wygląda na to, że pod maską
zblazowania ukrywa sporo dziewczęcości. Potrzebuję kogoś, kto utwierdzi mnie w wierze, że nie
pogłębiam jej traumy.
Staram się być fajną, ale odpowiedzialną ciotką w miejscowości o nazwie Knockemout, gdzie
mężczyźni są nieprzyzwoicie atrakcyjni, a kawa – doskonała.
Będę Cię o wszystkim informowała na bieżąco, kiedy już doprowadzę do porządku moje sprawy.
Przydarzyło się kilka nieprzyjemnych rzeczy mojemu samochodowi i rachunkowi czekowemu w banku.
Aha, i laptopowi.
Jeszcze raz przepraszam. Proszę, nie bądź na mnie zły.
Całuję,
N

Tina,
to ostatni Twój adres mailowy, jaki znam. Gdzie Ty się, do diabła, podziałaś? Jak mogłaś porzucić
Waylay? Gdzie mój cholerny samochód? Wracaj tu, bez gadania. Wpadłaś w kłopoty?
Naomi


To, co jest potrzebne do starań o sprawowanie opieki rodzicielskiej nad członkiem
rodziny:
* wypełnić wniosek i złożyć zaświadczenie o niekaralności,
* wziąć udział w trzech spotkaniach kwalifikacyjnych z pracownikami ośrodka
adopcyjnego,
* dostarczyć trzy poświadczenia kompetencji charakteru (doświadczenia
w kontaktach z dziećmi i opiece),
* umożliwić wywiad adopcyjny dotyczący warunków w domu,
* wysłuchać orzeczenia sądu rodzinnego.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
CIĘCIE WŁOSÓW I WRZODY NA DUPIE
Knox

B
yłem w gównianym nastroju po gównianej nocy.
Jedno i drugie zawdzięczałem Naomi Witt, lasce z pierdolonymi
kwiatami we włosach. Zmarnowałem kupę czasu, przewracając się z boku
na bok, aż w końcu zbudziłem Waylona na wyjście na siku o pierwszej w nocy z pałą stojącą
jak maszt z powodu snu, w którym wygadane usta mojej nowej sąsiadki przesuwały się po niej
w tę i we w tę. Z gardła tej pani dobywały się typowe odgłosy, o jakich fantazjują podjarani
faceci.
Spieprzyła mi już drugą noc z rzędu, więc lepiej, żebym z powrotem zamienił się z chujem
na głowy i każda wróciła na swoje miejsce, bo w przeciwnym razie mogłem się spodziewać
więcej takich hec.
Waylon na miejscu pasażera okazał głośnym ziewnięciem, że też jest wykończony.
– Czuję twój ból, stary – powiedziałem, a potem stanąłem na parkingu i zagapiłem się na
witrynę zakładu.
Ten zestaw kolorów – granatowy z rdzawymi wykończeniami – nie miał prawa dobrze
wyglądać. Takie połączenie brzmiało głupio, kiedy Jeremiah je zaproponował. A jednak dodało
klasy ceglanej elewacji i sprawiło, że Whiskey Clipper wyróżniał się wśród budynków przy
ulicy.
Zakład stał wciśnięty między salonem tatuażu, który przechodził z rąk do rąk częściej niż
żetony pokerowe, oraz wściekle pomarańczową markizą Dino’s Pizza & Subs. Pizzerię
otwierali dopiero o jedenastej, a mimo to już czułem zapach czosnku i sosu pomidorowego.
Jeszcze dwa lata temu mój zakład fryzjerski był jedną z istniejących od zawsze, lecz ledwie
zipiących firm w Knockemout. Dzięki odrobinie wizjonerstwa mojego partnera biznesowego
Jeremiaha, a także poważnemu zastrzykowi pieniędzy – ode mnie – udało się przepchnąć
Whisky Clippera w dwudziesty pierwszy wiek, a nawet zmienić go w małomiasteczkową
kopalnię złota. Teraz uważano go za modny salon obsługujący nie tylko starych facetów,
którzy się tu urodzili i wychowali. Przyciągał klientelę aż z przedmieść Waszyngtonu, która
dla klimatu i obsługi nie wahała się pokonać gęstego ruchu na drogach północnej Wirginii.
Ziewając jak pies, pomogłem Waylonowi wyleźć z pick-upa, po czym ruszyliśmy ku
drzwiom.
W środku było nie mniej efektownie niż na zewnątrz. Podstawę dekoracji stanowiły
odsłonięte cegły, metalowy sufit i polerowany beton. Dołożyliśmy do nich skórę, drewno
i drelich. Przy industrialnym biurku recepcji znajdował się bar ze szklanymi półkami, na
których stał niemal tuzin butelek whisky. Serwowaliśmy też kawę i wino. Ściany zdobiły
oprawione czarno-białe fotografie, ukazujące przede wszystkim barwną historię
Knockemout.
Za skórzanymi kanapami w poczekalni dało się zobaczyć cztery stanowiska do strzyżenia
z wielkimi, okrągłymi lustrami. Pod ścianą w głębi znajdowały się wejście do toalety,
stanowiska do mycia włosów oraz suszarki.
– Dzień dobry, szefie. Coś wcześnie dzisiaj.
Anastasia, czyli zdrobniale Stasia, akurat myła włosy Browderowi Kleinowi.
Mruknąłem pod nosem i podszedłem prosto do dzbanka z kawą koło whisky. Waylon
wdrapał się na kanapę i usiadł koło klientki pijącej kawę z Bailey’s.
Nastoletni syn Stasi, Ricky, kręcił się rytmicznie to w lewo, to w prawo na krześle przy
biurku recepcji. Kiedy nie umawiał klientów ani nie kasował od nich należności, grał na
telefonie w jakąś głupią gierkę.
Jeremiah, mój partner biznesowy i odwieczny przyjaciel, uniósł wzrok nad głową klienta
w garniturze i butach za 400 dolców, któremu cieniował boki na skroniach.
– Wyglądasz jak pół dupy zza krzaka – zauważył.
Jeremiah miał gęste, ciemne włosy, które zapuszczał jako wyraz buntu, ale twarz golił
zupełnie gładko. Na jego ręce widniał duży tatuaż oraz Rolex. Co dwa tygodnie chodził na
manicure, a po pracy dłubał przy motocyklach crossowych, którymi od czasu do czasu ścigał
się z innymi fanatykami. Lubił seks z mężczyznami i z kobietami – jego rodzice nie mieli mu
tego za złe, ale pochodząca z Libanu babka nadal co niedzielę modliła się o jego duszę.
– Dzięki, dupku. Ciebie też fajnie widzieć.
– Siadaj – powiedział i wskazał maszynką do włosów puste stanowisko koło jego klienta.
– Nie mam czasu na strzyżenie jedynie dla twojego widzimisię.
Miałem od cholery spraw do załatwienia. Papierologii do ogarnięcia. Kobiet do
niemyślenia.
– A ja nie mam czasu na to, żebyś psuł klimat tego miejsca takim wyglądem, jakby nie
chciało ci się nawet przeczesać brody i wetrzeć w nią balsamu.
Pogłaskałem obronnym gestem mój zarost.
– Nikogo nie obchodzi, jak wyglądam.
– Nas obchodzi! – wtrąciła klientka z kawą i likierem.
– Amen, Louise! – odpowiedziała jej Stasia i skarciła mnie wzrokiem matki strofującej
krnąbrnego dzieciaka.
Browder wstał z fotela i prasnął mnie dłonią w plecy.
– Wyglądasz na wykończonego. Patrz na te wory pod oczami. Kłopoty z babami?
– Słyszałam, że ta twoja nie-Tina dała ci popalić – rzekła niewinnie Stasia, wskazując
Browderowi miejsce na fotelu przed lustrem.
Stasia i Jeremiah nie mniej od dobrej stylizacji włosów lubili dobrą plotkę.
Nie-Tina. Zarąbiście.
– Ma na imię Naomi.
– Ooooo – odpowiedział mi drwiący chór.
– Nie cierpię was.
– Nieprawda. – Jeremiah wyszczerzył zęby, kończąc cieniowanie.
– Spierdalaj, chłopcze.
– Tylko nie zapomnij, że o drugiej masz klienta, a o trzeciej spotkanie pracowników! –
krzyknęła do mnie Stasia.
Zakląłem pod nosem i poszedłem do swojej jamy. Biznesowa strona interesu spoczywała
na moich barkach, więc miałem mniej klientów niż Jeremiah i Anastasia. Sądziłem, że do tej
pory większość z nich już odstraszy moja groźna mina i małomówność. Okazało się jednak, że
niektórzy lubią się czesać u ponurego golarza.
– Będę w biurze – powiedziałem.
Usłyszałem głuchy łoskot, kiedy cielsko Waylona wylądowało na podłodze, a potem za
moimi plecami zaskrobały pazury.
Byłem już właścicielem Honky Tonk, kiedy budynek, w którym znajdował się zakład,
został wystawiony na sprzedaż. Kupiłem go od pewnego dewelopera w wypucowanych
mokasynach z Baltimore, który chciał tu otworzyć franczyzę jednego z barów sportowych
i pieprzone studio pilates.
Teraz w budynku znajdował się mój bar, zakład fryzjerski i trzy wypasione mieszkania na
piętrze. Jedno z nich wynajmował ten kmiot, mój brat.
Minąłem toaletę oraz mikroskopijną kuchenkę i skierowałem się ku drzwiom z napisem:
Wstęp tylko dla pracowników. Za nimi był magazyn pełen regałów z całym majdanem
potrzebnym do prowadzenia salonu fryzjerskiego. W głębi znajdowały się nieoznaczone
drzwi.
Waylon zrównał ze mną krok, akurat kiedy wyjąłem klucze. Tylko jemu wolno było
wchodzić do mojej samotni. Nie zaliczałem się do bossów, którzy szczycą się tym, że ich drzwi
są zawsze otwarte. Jeśli chciałem się spotkać z pracownikami, korzystaliśmy z biura
kierownika albo z pokoju socjalnego.
Wszedłem do wąskiego korytarza łączącego salon z barem i wprowadziłem kod na panelu
przy drzwiach.
Waylon wbiegł do środka jak błyskawica.
Przestrzeń była niewielka i urządzona ścianami z cegieł i odsłoniętymi kanałami
wentylacyjnymi pod sufitem. Wyposażenie stanowiła kanapa, mała lodówka oraz biurko
z najwyższej klasy komputerem i dwoma monitorami wielkości stadionowych tablic wyników.
Kilkanaście oprawionych fotografii na ścianach składało się na chaotyczny collage mojego
życia. Był wśród nich szczenięcy portret Waylona potykającego się o swoje długie uszy. Ja
i Nash. Jako półnadzy, szczerbaci smarkacze na rowerach górskich. Gdzie indziej zaś jako
dorośli faceci na motorach, wyczekujący przygód na bezkresnych wstęgach dróg.
Nasza dwójka zmieniła się w trójkę po dołączeniu do nas Luciana Rollinsa. Ta ściana,
której nikt oprócz mnie nie oglądał, stanowiła fotograficzną oś czasu, historię naszego
dorastania i braterskich relacji – zakrwawione nosy, długie dni spędzane w strumieniu,
a potem awans do samochodów, dziewczyn i piłki nożnej. Ogniska i piątkowe mecze.
Zakończenia szkół. Wakacje. Przecinanie wstęg.
Jezu, ależ my się postarzeliśmy. Czas się posunął naprzód. Pierwszy raz w życiu poczułem
ukłucie żalu, że już nie możemy z Nashem na siebie liczyć.
Jednak to jedynie potwierdzało, że żaden rodzaj zażyłości nie trwa wiecznie.
Mój wzrok spoczął na jednej z mniejszych ramek. Kolory na tym zdjęciu były bardziej
wyblakłe niż na innych. Moi rodzice siedzieli przytuleni do siebie w namiocie. Mama w ciąży
z jednym z nas uśmiechała się do obiektywu. Tata patrzył na nią takim wzrokiem, jakby całe
życie czekał właśnie na nią. Obydwoje wyglądali na podekscytowanych przygodą, którą miało
być ich wspólne życie.
Nie powiesiłem tej fotografii jedynie z nostalgii. Przypominała mi, że bez względu na to,
jak dobrze wszystko się układa w danej chwili, prędzej czy później spieprzy się na tyle, że
zaplanowana piękna, słoneczna przyszłość zmieni się nie do poznania.
Z Waylona uszło powietrze. Z westchnieniem rozpłaszczył się jak naleśnik na swoim
legowisku.
– Wiem, co czujesz, stary – powiedziałem do niego.
Usiadłem ciężko na krześle za biurkiem i włączyłem komputer, żeby trochę porządzić
moim królestwem.
Pierwsze miejsca na liście dzisiejszych zadań zajmowały kampanie reklamowe Whisky
Clippera i Honkey Tonk w mediach społecznościowych. Już wystarczająco długo odkładałem
na później te pierdoły. Niestety rozwój poprzez zmiany był złem koniecznym.
Z perwersyjną krnąbrnością przełożyłem reklamy na spód wszystkich spraw i zająłem się
ustalaniem harmonogramu pracy w Honky Tonk na najbliższe dwa tygodnie. Brakowało mi
pracownika. Potarłem kark i wybrałem numer do Fi.
– Co tam, szefie? – zapytała.
Ktoś w tle stęknął odrażająco.
– Gdzie ty jesteś?
– Na rodzinnym ju-jitsu. Przed chwilą przerzuciłam Rogera przez ramię. Właśnie szuka
swojej nerki.
Rodzina Fi przywodziła na myśl mocno wstrząśnięty koktajl z dziwacznych składników.
Zdawało się jednak, że każdemu z jej członków odpowiadał taki stan.
– Przekaż Rogerowi moje kondolencje. Dlaczego mamy dziurę w grafiku kelnerów?
– W ubiegłym tygodniu zwolniła się Chrissie. Pamiętasz?
Jak przez mgłę majaczyła mi w pamięci twarz i włosy kelnerki, która czmychała przede
mną za każdym razem, kiedy wychodziłem z biura.
– Dlaczego odeszła?
– Wystraszyłeś ją na śmierć. Nazwałeś ją gamoniem, naciągaczką i radziłeś, żeby nie
szukała bogatego męża, bo nawet bogaci faceci wolą, kiedy ich piwo jest zimne.
Coś takiego pamiętałem. Ledwie.
Chrząknąłem pod nosem.
– No to kto ją zastąpi?
– Już zatrudniłam nową dziewczynę. Dzisiaj zaczyna.
– Ma doświadczenie czy to kolejna taka Crystal?
– Chrissie – sprostowała Fi. – I o ile nie zamierzasz sam rekrutować pracowników, to
sugeruję, żebyś łaskawie się nie wtrącał. Możesz mi jedynie powiedzieć, że odwalam zarąbistą
robotę i że ufasz mojemu instynktowi. – Musiałem raptownie odsunąć telefon od ucha, bo Fi
wydała dziki, ogłuszający okrzyk: – Hi-ha!
– Odwalasz zarąbistą robotę i ufam twojemu instynktowi – wymamrotałem.
– Grzeczny chłopiec. A teraz wybacz, ale muszę sprać tyłek mojemu synowi na oczach
laski, w której się buja.
– Postaraj się nie zachlapać wszystkiego krwią. Nawet nie wiesz, jak trudno to cholerstwo
doczyścić.
Waylon zachrapał na podłodze. Wpisałem: „nowa laska” do pustych miejsc w grafiku, po
czym zająłem się fakturami i resztą gównianej papierologii.
Zarówno Whiskey Clipper, jak i Honky Tonk wykazywały stały wzrost obrotów. Dwa
z trzech wynajmowanych mieszkań zapewniały dodatkowy przychód. Byłem zadowolony
z kwot. To bowiem znaczyło, że zdołałem dokonać niemożliwego i wykorzystać głupi łut
szczęścia, żeby zaplanować stabilną przyszłość. Dzięki inwestycjom i przedsięwzięciom
biznesowym udało mi się wyrwać niespodziewanie trochę grosza i coś na tej podstawie
zbudować.
Ten fakt pomimo bezsennej nocy wprawił mnie w dobry nastrój. Nie mając nic więcej do
roboty, niechętnie otworzyłem Facebooka. Reklama sama w sobie jest zarazą, a co dopiero
taka, która wymaga obecności w mediach społecznościowych i otwierania się przed
milionami upierdliwych, obcych ludzi! Coś takiego można nazwać jedynie wrzodem na dupie.
Mógłbym pójść o zakład, że Naomi była na Facebooku. Pewno nawet lubiła z niego
korzystać.
Moje palce same wpisały nazwisko Naomi Witt do paska wyszukiwarki, nie czekając, aż
trzeźwo myśląca, racjonalna strona mojej natury powstrzyma ten wybryk.
– Hm?
Waylon uniósł pytająco łeb.
– Spokojnie, ja tylko sprawdzam, kim jest nasza sąsiadka. Czy przypadkiem nie uwielbia
produktów Amwaya ani nie urządza skomplikowanej maskarady, podszywając się pod siostrę
bliźniaczkę.
Zadowolony, że jakby co, na pewno uratuję go przed zagrożeniami kryjącymi się
w mediach społecznościowych, Waylon zasnął znowu, chrapiąc, jakby się waliło.
Moja znajoma najwidoczniej nigdy nie słyszała o czymś takim jak ustawienia prywatności.
Dużo można było się o niej dowiedzieć ze stron na portalach. Znalazłem zdjęcia z pracy,
wakacji i świąt rodzinnych. Zwróciłem uwagę na fakt, że na żadnym nie dało się zobaczyć
Tiny. Naomi biegała w maratonach dobroczynnych na pięć kilometrów i zbierała forsę na
pokrycie długów zaciągniętych przez sąsiadkę u weterynarza. Mieszkała w ładnym domu, co
najmniej dwa razy większym od chaty sąsiadującej z moją.
Jeździła na zloty byłych uczniów szkoły średniej i college’u. Na każdym z nich cholernie
dobrze się prezentowała.
Stare fotografie potwierdziły moje domysły, że udzielała się jako cheerleaderka. Ktoś
prowadzący kronikę szkolną chyba był jej wielkim fanem, bo można było odnieść wrażenie, że
wszystkie wpisy z ostatniej klasy dotyczyły przede wszystkim Naomi. Zamrugałem, widząc
kilka zdjęć Naomi z Tiną. Trudno zaprzeczyć, że były bliźniaczkami. Wyraźnie dało się też
zauważyć, że poza fizycznym podobieństwem to zupełnie inne osoby.
Wkręciłem się w swoje śledztwo. Nic już nie mogło mnie oderwać od tego internetowego
stalkingu. Zwłaszcza że alternatywne zajęcia straszyły nudą.
Kopałem więc głębiej.
Po ukończeniu szkoły średniej Tina Witt zniknęła z powierzchni świata cyfrowego. Nie
uśmiechała się, stojąc w swoim birecie i pelerynie. Zupełnie inaczej niż młoda, kwitnąca
Naomi ze świadectwem z paskiem.
Do tej pory Tina już miała na koncie aresztowanie. Mimo to Naomi obejmowała siostrę
w pasie z uśmiechem, który wystarczał dla nich obu. Postawiłbym wszystkie pieniądze na to,
że starała się z całej siły być dobrym człowiekiem. Dzieckiem niewymagającym ciągłej uwagi,
które nie przyczyniało się do bezsennych nocy swoich rodziców.
Ciekawe, ile fajnych rzeczy ją ominęło, kiedy marnowała czas na dążenie do doskonałości.
Trochę bardziej zgłębiłem historię Tiny i odkryłem serię rozpraw przed sądem grodzkim
w Pensylwanii, a potem w New Jersey i Marylandzie. Prowadzenie pojazdu pod wpływem,
posiadanie, uchylanie się od płacenia czynszu. Mniej więcej dwanaście lat temu odsiadywała
wyrok. Niedługi, ale wystarczający, żeby odcisnął piętno. Niecały rok później została matką
i unikała glin.
Wróciłem do profilu Naomi na Facebooku i zatrzymałem wzrok na zdjęciu rodzinnym
z czasów, w których były nastolatkami. Tina stała z marsową miną i skrzyżowanymi rękami
koło siostry, a za nimi rodzice uśmiechali się szczerze, promiennie. Nie wiedziałem, co się
działo za zamkniętymi drzwiami ich domu, jednak moim zdaniem zdarza się, że złe ziarno
bez względu na okoliczności jest po prostu złym ziarnem. Nie ma znaczenia, na jaką glebę
padnie i jaką opieką zostanie otoczone, zawsze wyrośnie z niego zgniły owoc.
Rzut oka na zegar przypomniał mi, że do strzyżenia o drugiej zostało niewiele czasu. To
zaś znaczyło, że powinienem wrócić do moich akcji reklamowych.
Jednak w odróżnieniu od Naomi nie lubiłem się przejmować powinnościami. Wpisałem
zatem jej nazwisko w wyszukiwarce i od razu tego pożałowałem.
Ogłoszenie zaręczyn Warnera Dennisona III z Naomi Witt.
Ten cały Dennison wyglądał na bubka, który spędzał pół życia na polach golfowych
i zawsze miał na podorędziu opowieść przyćmiewającą to, co mówili inni. Oczywiście był
wiceprezesem czegoś tam. Była to jednak firma z jego nazwiskiem w nazwie. Wątpiłem, czy
zapracował własną pracą na elegancko brzmiący tytuł. Sądząc po minie, jaką ujrzałem rano na
twarzy mojej sąsiadki, wytworny Warnerek nigdy w życiu nie odlał się pod chmurką.
Na oficjalnej fotografii Naomi wyglądała olśniewająco pięknie, nie mówiąc już o tym, że
zdawała się szczęśliwa. Co oczywiście w głupi sposób mnie wkurzało. Co mnie mogło
obchodzić, że laskę kręcili faceci w zaprasowanych na kant spodniach? Sprawy mojej sąsiadki
już przestały być moimi sprawami. Znalazłem dla niej i Way lokum, a od tej pory musiała
radzić sobie sama.
Zamknąłem okno przeglądarki. Naomi Witt przestała dla mnie istnieć. Dobrze się czułem
z tą świadomością.
Mój telefon zabuczał na biurku. Waylon uniósł głowę.
– No? – odebrałem połączenie.
– Vernon już tu jest. Chcesz, żebym z nim zaczął? – zaoferował Jeremiah.
– Poczęstuj go whisky. Już idę.
– Spoko.
– Oto i on! – wykrzyknął Vernon Quigg, widząc, że wszedłem do zakładu.
Ten emerytowany marine miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, siedemdziesiąt lat
i sumiasty, idealnie zadbany wąs.
Tylko mnie dopuszczał z nożyczkami w pobliże tego okazałego zarostu. Był to
jednocześnie zaszczyt, jak i niedogodność, bo facet nade wszystko w świecie uwielbiał
plotkować.
– Dzień dobry, Vernon – powiedziałem, zapinając mu pod szyją pelerynę.
– Słyszałem o twojej wczorajszej scysji z nie-Tiną w Café Rev – zagrzmiał rubasznie. –
Wygląda na to, że te bliźniaczki są kropka w kropkę identyczne.
– A ja słyszałam, że są swoim dokładnym przeciwieństwem – wtrąciła Stasia i usiadła na
pustym krześle koło mojego stanowiska.
Zgrzytając zębami, sięgnąłem po grzebień.
– Podobno policja ściga Tinę i nie-Tina pomogła jej uciec – dorzuciła Doris Bacon,
właścicielka stadniny cieszącej się reputacją matecznika championów.
No, ja pierdolę.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
SZEF Z PIEKŁA RODEM
Naomi

W
zięłam fartuch ze skóry i drelichu, który podała mi Sherry Fiasco,
zwana Fi, i zawiązałam go wokół talii.
– Góra wygląda dobrze. – Sherry skinęła głową, patrząc z uznaniem
na mój top z trójkątnym dekoltem i logo Honky Tonk.
– Dzięki – powiedziałam, skubiąc nerwowo rąbek fartucha.
Bluzka przylegała ciasno do ciała i odsłaniała więcej, niż byłam przyzwyczajona
eksponować. Jednak z przeprowadzonego w bibliotece wywiadu dowiedziałam się, że kobiety,
które nie wstydzą się swoich piersi, zwykle dostają lepsze napiwki.
Honky Tonk wyglądał jak wiejska tancbuda, która przeżyła krótki, ale satysfakcjonujący
romans z efekciarskim tajnym szynkiem z czasów prohibicji. Podobał mi się panujący tam
elegancko-kowbojski klimat.
– To jest Maxine. Pokaże ci, jak działa system składania zamówień – powiedziała Fi. Wyjęła
z ust lizaka. – Wpisujesz w nim też godziny rozpoczęcia i końca pracy. I zamawiasz dla siebie
jedzenie. Tu masz numer PIN. – Podała mi lepką kartkę z napisaną pisakiem liczbą 6969.
No ładnie.
– Cześć – zwróciłam się do Maxine.
Miała ciemną skórę połyskującą brokatem w okolicy godnych pozazdroszczenia kości
policzkowych i niezbyt bujnego dekoltu. Jej krótko przycięte włosy skręcały się w naturalny
sposób w drobniutkie karmazynowe pierścienie.
– Mów mi Max – zaproponowała. – Zajmowałaś się już kiedyś roznoszeniem drinków?
Pokręciłam głową.
– Do przedwczoraj pracowałam w HR-rze. – Dałam jej w myślach dodatkowe punkty za to,
że nie okazała rozczarowania. Wiem, sama też nie chciałabym być moją trenerką. – Ale szybko
się uczę – zapewniłam ją.
– Będziesz musiała, bo dzisiaj brakuje nam personelu. Dlatego, o ile nie masz dwóch
lewych rąk, szybko wypchnę cię z gniazdka.
– Postaram się nie mieć obu lewych – obiecałam.
– No raczej. Zaczniemy od zamówienia dla mojej ósemki na górze. Chcą dwa Budy z kija –
zaczęła Maxine i jej palce przemknęły po monitorze, a brokatowe paznokcie hipnotyzowały
mnie szybkimi ruchami.
Czułam zdenerwowanie, ale także silną determinację. Bank poinformował mnie, że może
upłynąć tydzień, zanim dotrą do mnie nowe karty – debetowa i kredytowa. Tymczasem
Waylay już wykończyła całe opakowanie Pop-Tartsów. Jeżeli nie chciałam, żeby moja
siostrzenica głodowała, to musiałam zostać najlepszą kelnerką, jaką znało to miasto.
– Potem wciskasz WYŚLIJ i drukarka na barze wypluwa zamówienie. Tak samo z jedzeniem,
tyle że to idzie prosto do kuchni – tłumaczyła Max.
– Rozumiem.
– To świetnie. Mamy następne. Twoja kolej.
Zawahałam się tylko dwa razy i zarobiłam od trenerki skinięcie głową oznaczające: „może
być”.
– Niech więc płyną napiwki. Mam nadzieję, że twoje stopy są na to gotowe – powiedziała
Maxine z przelotnym uśmiechem.
Odetchnęłam głęboko i ruszyłam z nią w tłum.

Miałam obolałe stopy. Od kilku godzin mój organizm cierpiał na odwodnienie.
I naprawdę zmęczyło mnie tłumaczenie, że nie jestem Tiną. Zwłaszcza że właśnie dlatego
wielu klientów zaczęło nazywać mnie nie-Tiną.
Barmanka Silver powiedziała coś do mnie, ale półżywa nie dosłyszałam, wykładając z tacy
szklanki na stolik przy barze.
– Co?! – próbowałam przekrzyczeć muzykę.
– Dobrze ci idzie?! – powtórzyła, tym razem głośniej.
– Chyba tak!
Max przydzieliła mi dwa stoły, przy których posadziła „wyrozumiałych stałych klientów”.
Obsługiwałam ich w pojedynkę i do tej pory jeszcze nikt oprócz mnie nie skąpał się w piwie
ani nie narzekał, że musiał za długo czekać na zamówione nachosy z wołowiną, więc czułam,
że całkiem przyzwoicie wykonuję swoją pracę.
Miałam wrażenie, że krążąc między barem i stołami, zrobiłam dobre piętnaście
kilometrów.
Większość klientów wyglądała na stałych bywalców. Znali swoje imiona, wiedzieli, co piją
inni, i przekomarzali się ze sobą w kwestiach dotyczących sportu.
Pracownicy kuchni byli całkiem mili. A Silver może i nie okazywała w wylewny sposób
przyjaźni, ale doceniałam jej profesjonalizm, kiedy lała piwo z dwóch kranów jednocześnie,
a przy tym odbierała przez telefon zamówienie na wynos.
Podziwiałam jej sprawność.
Zaniosłam do stołów już którąś kolejkę i nagle dotarło do mnie, że od kilku godzin nie
myślałam o... no, o niczym. Nie miałam czasu zamartwiać się Waylay, Lizą ani czterema e-
mailami od Warnera, których nie otworzyłam. Zwitek banknotów w kieszeni fartucha
pozwalał mi zapomnieć o siostrze-złodziejce i przekroczonym limicie wypłat z konta.
Atrakcyjny, mrukliwy, oddający publicznie mocz sąsiad też ani na chwilę nie zagościł
w moich myślach.
Zdekoncentrowałam się i nagle wpadłam na czyjś twardy jak ściana korpus opięty czarną
koszulą.
– Przepraszam – powiedziałam, przytrzymując się muskularnej przeszkody, żeby nie
stracić równowagi.
– Co ty, kurwa, wyprawiasz?
O nie. Znowu?
– To nie może być prawda – jęknęłam piskliwie.
Uniosłam wzrok do twarzy Knoxa patrzącego na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
– Co ty tu robisz, Naomi?
– Och, przyszłam oblukać lokalne ciacha. A jak ci się zdaje? Pracuję. Teraz zejdź mi
z drogi, żebym nie zdzieliła cię tacą, a uprzedzam, że dzisiaj wlałam w siebie dużo espresso.
Wystarczą trzy, cztery ciosy, żebym posłała cię na deski.
Nie zareagował – w każdym razie nie w sposób werbalny. Pewnie dlatego, że był zbyt
zajęty ciągnięciem mnie za rękę na korytarz. Przeszedł jak burza koło toalet i minął drzwi do
kuchni, a potem precyzyjnie wymierzonym kopnięciem otworzył kolejne drzwi.
– Dobry wieczór, Knox – przywitała go Fi, nie odrywając wzroku od monitorów.
– Co to, kurwa, jest?! – warknął.
Sherry zerknęła łaskawie w jego kierunku.
– To? – zapytała beznamiętnie.
Knox pociągnął mnie na środek pokoju.
– To – powtórzył.
– To jest Naomi. Człowiek rodzaju żeńskiego, który dzisiaj zaczął u nas pracę – odparła
Sherry i obróciła się z powrotem do monitorów.
– Fi, nie życzę sobie, żeby ona tu pracowała.
Miałam już po dziurki w nosie jego zachowania – jakby wkurzał go cały świat ze
szczególnym wskazaniem na mnie. Wyrwałam rękę z jego uścisku i przydzwoniłam mu tacą
w pierś.
Sherry znowu uniosła wzrok i zaniemówiła.
– Nie obchodzi mnie, że jakiś obcy Wiking nie życzy sobie mojej obecności w tym miejscu.
Fi mnie zatrudniła, więc jeśli nie widzisz innego powodu, żeby odrywać mnie od pracy, której
obecnie bardzo potrzebuję, to sugeruję, Oskarze Zrzędo, żebyś przedyskutował
z kierownictwem lokalu swoje zastrzeżenia dotyczące pracowników.
– Ja jestem kierownictwem tej budy – warknął.
Ładna historia. Po prostu nie mogło być inaczej. To znaczy, że przywaliłam tacą mojemu
nowemu szefowi.
– Nie przyjęłabym tej pracy, gdybym wiedziała, że ty tu rządzisz – odgryzłam się.
– Teraz już wiesz. Wynoś się.
– Knox... – Sherry westchnęła ze zmęczeniem. – Potrzebne nam zastępstwo za tamtą
kelnerkę, którą odstraszyłeś swoją wredną miną i fukaniem jak Oskar Zrzęda.
Knox ostrzegawczo wycelował w nią palec.
– Nie pozwolę, żebyś zwalała winę na mnie. Zadzwoń do tej jak-jej-tam i każ jej wrócić do
pracy.
Sherry oparła się na krześle i skrzyżowała ramiona.
– Proszę bardzo, powiedz mi, jak się nazywa, a ja od razu do niej zadzwonię.
Knox zmielił przekleństwo pod nosem.
– No właśnie, tak sądziłam – zauważyła z wyższością Sherry. – Teraz przypomnij mi... kto
tu odpowiada za rekrutację?
– Może nawet sam papież, mam to w dupie – burknął. – Jej tu nie wolno pracować. Nie
chcę jej w mojej knajpie.
Decydując, że nie mam nic do stracenia, znowu przyłożyłam mu tacą.
– Słuchaj, Wikingu! Nie wiem, na czym polega twój problem ze mną. Nie obchodzi mnie,
jakie narcystyczne pomysły roją ci się w głowie, ale nie zjawiłam się w twoim życiu po to, żeby
je zrujnować. Próbuję jedynie dzięki uczciwej pracy odzyskać część pieniędzy skradzionych mi
przez siostrę i dopóki bank nie odblokuje mojego konta, nie pozwolę nikomu przeszkodzić mi
w kupowaniu Pop-Tartsów dla Waylay.
– Naomi ma moje pełne poparcie, szefie – zadeklarowała Sherry. – Chyba że sam chcesz
zająć się jej klientami.
W oczach Knoxa płonął lodowaty ogień.
– Kurwa mać. Niech wam będzie. Tylko dzisiaj. Ale wystarczy jedna pomyłka, jedna skarga
na ciebie i wylatujesz stąd na zbity pysk.
– Twoja wielkoduszność nie będzie ci zapomniana. A teraz wybacz, ale klienci czekają.
– Jeden błąd! – krzyknął jeszcze, gdy wychodziłam.
Zrobiłam lekceważący gest i wyszłam jak burza na korytarz.
– Pozbądź się jej, Fi. Nie będziemy pracować z upierdliwą damulką, która wiecznie
potrzebuje pomocy.
Jego słowa podziałały na mnie jak kopniak, który wypchnął mnie za drzwi. Płonęły mi
policzki.
„Upierdliwa damulka, która wiecznie potrzebuje pomocy”. A więc kogoś takiego widział
we mnie wspaniały Knox o wybuchowym temperamencie.


Zagryzłam zęby i zepchnęłam na dalszy plan myśli o moim głupim szefie.
Skoncentrowałam się teraz na donoszeniu właściwych napojów właściwym klientom,
sprzątaniem stołów dla kolejnych gości i służeniu pomocą tam, gdzie było to konieczne.
Udało mi się wyskoczyć na najkrótszą przerwę świata, podczas której zjechałam do bazy
w łazience, żeby zjeść kilka kęsów przepysznej sałatki z grillowanym kurczakiem,
przyrządzonej w kuchni przez Milforda. Po chwili znowu ruszyłam prosto do baru, gdzie
Silver właśnie lała jedną ręką strumień alkoholu do szklanki, a drugą otwierała butelkę piwa.
Nosiła fryzurę przyciętą krótko przy skórze, zatem nic nie odwracało uwagi od jej
dramatycznego, jakby przydymionego makijażu i malutkiego kółeczka wpiętego w brew.
Miała na sobie blezer z podwiniętymi rękawami oraz krawat w paski wyłożony na
wierzchu topu z logo Honky Tonk. Była atrakcyjna w androgyniczny sposób, który sprawiał, że
poczułam się jak uczennica ósmej klasy podkochująca się w najfajniejszej dziewczynie
w szkole.
– Silver, mogę skorzystać z telefonu, żeby zadzwonić na chwilę do opiekunki mojego
dziecka? – zapytałam, przekrzykując łoskot muzyki.
Barmanka wskazała ruchem głowy telefon leżący między dwoma rzędami nalewaków, co
potraktowałam jak zgodę.
Zerknęłam na zegarek, a potem wybrałam numer domowy. Liza odebrała po trzecim
dzwonku.
– Zamówiłyśmy pizzę zamiast tej góry warzyw, którą nam zostawiłaś – powiedziała.
W tle słyszałam ryk telewizora.
– Czy to były strzały z pistoletu? – zdziwiłam się, wpychając do drugiego ucha palec, żeby
nie zagłuszały jej wokalizy naszego piosenkarza country Mickeya Guytona.
– Dałabyś wiarę? Mała nigdy dotąd nie widziała Podejrzanych – rzuciła lekceważąco.
– Lizo!
– Spokojnie. Przecież nie oglądamy filmów dla dorosłych, tylko strzelamy w domu
z prawdziwej broni.
– Lizo!
– Miałaś rację – twoja ciotka naprawdę jest spięta bardziej niż mankiety koszuli na
niedzielną mszę – rzuciła Liza, zapewne w kierunku mojej zbyt gadatliwej siostrzenicy. –
Wszystko gra. Way pomogła mi w ogrodzie. Zjadłyśmy pizzę, a teraz oglądamy edytowany na
potrzeby kina familijnego film akcji. Sylvester Stallone właśnie nazwał jednego z bandytów
kupojadem.
Odetchnęłam.
– Dziękuję bardzo. Naprawdę doceniam twoją pomoc.
– Miło mi w końcu spędzać wieczór w dobrym towarzystwie. Kiedy masz następną
zmianę?
Przygryzłam wargę.
– Nie jestem pewna. Możliwe, że to było jednorazowe zlecenie. Wygląda na to, że nowy
szef mnie nie lubi.
Liza zaśmiała się cicho.
– Daj mu trochę czasu.
Zrozumiałam, że niańcząca moją siostrzenicę dobra wróżka przewidziała taki rozwój
sytuacji, i zastanawiałam się, co takiego wie, o czym ja nie mam pojęcia.
– To nie czas na pogaduszki! Zapieprzaj do roboty, Daisy.
Zazgrzytałam zębami, słysząc słowa Knoxa.
– Pozdrowienia od wnuka.
Liza zachichotała.
– Powiedz mu, że może mnie cmoknąć w tyłek. Przypomnij mu lepiej, żeby jutro kupił dla
mnie po drodze kurczaka z rożna. Do zobaczenia, jak wrócisz – pożegnała się.
– Jeszcze raz dzięki. Mam u ciebie dług wdzięczności. Pa.
Obróciłam się i zobaczyłam Knoxa stojącego nade mną niczym seksowny sęp.
– Twoja babcia kazała ci cmoknąć ją w tyłek i przynieść kurczaka z rożna.
– Możesz mi waściwie wyjaśnić, dlaczego ucinasz sobie pogaduszki z moją babką podczas
swojej pierwszej i ostatniej zmiany w barze?
– Dlatego, że ona opiekuje się moją jedenastoletnią siostrzenicą, żebym mogła zarobić na
jedzenie i ubranie do szkoły, ty nieżyczliwy mruku!
– Mogłem się tego domyślić – burknął.
– Zostaw ją w spokoju, Knox – skarciła go Silver, potrząsając dwoma shakerami
jednocześnie. – Przecież wiesz, że jeśli będziesz zachowywać się jak kutas, to zabraknie ci rąk
do pracy.
– Na tych rękach akurat mi nie zależy – syknął. – A ty czemu nie poszłaś do kuchni, żeby
wysłać SMS-a, jak wszyscy inni?
– Bo nie mam telefonu – przypomniałam mu.
– Jak to, kurwa, możliwe, żeby nie mieć telefonu?!
– Możliwe, jeśli się go straci w tragicznym wypadku na przydrożnym parkingu –
wypaliłam. – Żałuję, że nie mogę kontynuować tej stymulującej rozmowy, ale muszę pomóc
Max posprzątać ze stołów.
– Dobrze mu przygadałaś, nie-Tina! – zaskrzeczał siedzący przy barze Hinkel McCord.
Przez chwilę zdawało mi się, że Knox podniesie go ze stołka i wyrzuci za drzwi. Wzięłam
głęboki, oczyszczający oddech i zrobiłam to, co wychodziło mi najlepiej – zamknęłam emocje
w małym pudełeczku z ciasno przylegającą pokrywką.
– Czy jeszcze czegoś sobie ode mnie życzysz, zanim wrócę do pracy?
Zmrużył oczy, słysząc mój przymilny ton. Mierzyliśmy się wzrokiem, dopóki nam nie
przeszkodzono.
– Tutaj jesteś! – Nad hałas wybił się znajomy grzmiący głos.
– Justice!
Mój przyszły mąż i właściciel kawiarni obejmował piękną kobietę.
– Przyprowadziłem żonę, żeby poznała moją narzeczoną – zażartował.
– Tylko czekaj, aż Muriel się o tym dowie. – Hinkel zarechotał i wyjął telefon.
– Mam na imię Tallulah – przedstawiła się i wyciągnęła rękę nad barem. – Mężuś
opowiedział mi ze szczegółami o twoim pierwszym dniu w mieście. – Była wysoka, na plecy
opadała jej kaskada brązowych warkoczyków. Nosiła T-shirt z napisem St. John Garage, jeansy
i kowbojki. – Szkoda, że nie było mnie wtedy w kawiarni. Podobno było na co popatrzeć.
– Dzisiaj też jest nie najgorzej – wtrącił Hinkel.
– Miło cię poznać, Tallulah – powiedziałam. – Przepraszam, że oświadczyłam się twojemu
mężowi, ale nie mogłam się powstrzymać, bo parzy taką kawę, że śpiewają o niej nawet anieli
w niebie.
– Doskonale o tym wiem – zgodziła się ze mną.
– Którą część baru dzisiaj obsługujesz? Przyszliśmy specjalnie do ciebie – powiedział
Justice.
Knox zrobił przesadnie zniechęconą minę.
– Nie przejmujcie się nim – powiedziała Silver, odpychając szefa łokciem na bok. – Jest po
prostu nie w sosie, bo Nii jeszcze nic nie spieprzyła.
Miałam ochotę dać jej buziaka za to, że nazwała mnie inaczej niż nie-Tina.
– Pozwolił mi przepracować tylko jedną zmianę. I zażądał zero błędów – tłumaczyłam, nie
przejmując się faktem, że Knox stał tuż za mną.
– Knoxie Morgan – zaświergotała Tallulah. – Tak się nie wita nowych mieszkańców
Knockemout. Gdzie się podziało twoje poczucie więzi z lokalną społecznością?
– Daj mi spokój, Tally! – fuknął Knox, ale bez szczególnego oburzenia.
– Naomi, podaj mi najciemniejsze, najmocniejsze piwo, jakie serwujecie – powiedziała
Tallulah. – A dla mężulka piña coladę z bitą śmietaną.
Justice zatarł niecierpliwie dłonie.
– Weźmiemy też na pół placki z szarpaną wieprzowiną. Z podwójną porcją jalapeño.
– Ale bez kwaśnej śmietany – dodała Tallulah.
– Już się robi – powiedziałam, puszczając do nich oko. – Usiądźcie, zaraz przyniosę
drinki.
– Nie zapisujesz zamówienia? – zapytał Knox, kiedy para moich znajomych zniknęła
w tłumie.
Zarzuciłam włosy przez ramię.
– Nie.
Zerknął na zegarek i złośliwie się uśmiechnął.
– W takim tempie nie doczekasz nawet końca tej zmiany.
– Z radością udowodnię ci, że się mylisz.
– W takim razie właśnie dostałaś jeszcze jeden stół.
Wskazał na głośno zachowujących się gości w kącie sali. Prym wśród nich wodził starszy
mężczyzna z wydętym brzuchem i w kapeluszu kowbojskim.
– Knoxy, nie rób jej tego podczas pierwszego wieczoru – zganiła go Max.
– Jeśli jest taka pewna swoich sił, to nie ma co marnować jej talentu na chlapanie się
w brodziku. Trzeba ją rzucić na głęboką wodę.
– Co za różnica, czy pływasz, czy idziesz na dno, kiedy ktoś wpuszcza do basenu rekiny? –
rzuciła Silver.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
PODWÓZKA DO DOMU
Knox

C
zekała na mnie papierkowa robota, ale bardziej interesowała mnie
nieuchronna katastrofa i zagłada mojej nowej pracownicy.
Naomi zbliżyła się do stołu krokiem idealistycznie myślącej o życiu
nauczycielki pierwszej klasy podczas pierwszego dnia szkoły. Miałem swoje powody, żeby
darzyć silną niechęcią Wyliego Ogdena, ale nie czułem oporów przed wykorzystaniem go do
udowodnienia moich racji.
Naomi nie pasowała do tego miejsca. Jeżeli przekonanie jej o tym wymagało rzucenia jej
wilkowi na pożarcie, to trudno.
Przymknięte oczy Wyliego zatrzymały się na jej postaci, a język wysunął się na chwilę
spomiędzy zębów. Facet znał panujące tu zasady. Wiedział, że nie zawahałbym się przed
wykopaniem go za drzwi, gdyby choć tknął palcem któregoś z moich pracowników. To jednak
nie przeszkadzało mu, żeby zachowywał się jak stary zbereźnik.
– Co ty właściwie w ogóle masz przeciwko nie-Tinie? – zapytała Silver.
Wcisnęła włącznik blendera i nalała wódkę do trzech wysokich szklanek.
Nie odpowiedziałem. Reagowanie na pytania jedynie zachęcało ludzi do dalszej
konwersacji.
Przyglądałem się bez cienia wstydu, gdy Wylie zaczął okazywać Naomi swoje perwersyjne
względy.
Ta laska nie byłaby w moim typie, choćby nie wiem co. Do cholery, nawet gdyby
włożyła jeansy i T-shirt Honky Tonk, nie pozbyłaby się wyglądu paniusi z wyższych sfer, którą
trzeba cały czas się zajmować. Ani przez kilka nocy nie zagrzałaby miejsca w mojej pościeli.
Należała do tych kobiet, które mają wygórowane oczekiwania. Robią dalekosiężne plany.
Zmuszają partnera, żeby wykonywał różne zadania i obowiązki i nie wahają się terroryzować
go do tego prośbą i groźbą.
W normalnych warunkach ignorowałbym swój pociąg do kobiety niebędącej w moim
typie.
Może potrzebna mi była przerwa? Upłynęło już trochę czasu, odkąd ostatni raz wziąłem
kilka wolnych dni w pracy, zabawiłem się, przeleciałem kogoś.
Zrobiłem w myślach rachunek sumienia i zrzedła mi mina.
Upłynęło naprawdę dużo czasu.
Właśnie tego potrzebowałem. Kilku dni z daleka od pracy. Może powinienem wyskoczyć
na plażę. Przeczytać, kurwa, parę książek. Napić się piwa z czyjegoś innego zapasu. Rozejrzeć
się za jakąś dupą bez oczekiwań ani zobowiązań.
Zepchnąłem na dalszy plan instynktowną niechętną reakcję.
Zauważyłem u siebie po czterdziestce niepokojącą ambiwalencję w sprawach dotyczących
uganiania się za dupami. Pewno się rozleniwiłem. Polowanie wymagało udania się na teren
łowów, wypatrywania ofiary, flirtowania. To, co kiedyś było zabawą, od jakiegoś czasu zdawało
się ciężką harówą w zamian za korzyść trwającą jedną czy dwie noce.
Wykrzesałbym jednak z siebie trochę energii, rozładował frustrację seksualną. A potem
wróciłbym tu i nie czuł się zmuszony trzepać konia za każdym razem, kiedy w polu widzenia
pojawia się Naomi Witt.
Podjąwszy decyzję, nalałem sobie wody z automatu i patrzyłem na Naomi, która
zamierzała odejść od stołu, ale Wylie ją zatrzymał. Skurwysyn złapał ją za nadgarstek.
– O kurde – mruknęła pod nosem Silver, widząc, że wstałem z krzesła.
– Cholera – wymamrotałem, idąc przez bar.
– Ależ z ciebie kokietka, Naomi – mówił Wylie. – My tu z chłopcami już od jakiegoś czasu
podziwiamy twoją buźkę.
– I nie tylko buźkę – dorzucił jeden z siedzących koło niego półgłówków, wywołując
spazmy śmiechu u reszty towarzystwa.
Spodziewałem się po niej desperackiej próby ucieczki, tymczasem ona się uśmiechnęła.
– Wiedziałam, chłopcy, że będą z wami same kłopoty – przekomarzała się z nimi.
– Jakieś problemy? – warknąłem.
Dłoń Wyliego cofnęła się od nadgarstka Naomi i nie umknęło mojej uwagi, że dziewczyna
od razu zrobiła krok w tył.
– Problemy? – powtórzył Wylie. – Nie widzę żadnych problemów.
– Wylie i jego przyjaciele chcieli się przedstawić – powiedziała Naomi. – Zaraz do was
wrócę z drinkami.
Popatrzyła na mnie powłóczyście i oddaliła się spokojnie do baru.
Stanąłem w polu widzenia Wyliego i zasłoniłem mu widok oddalającej się dupeczki.
– Znasz reguły, Ogden.
– Chłopaczku, to miasto należało do mnie, kiedy ty byłeś ledwie błyskiem w oku twojego
taty.
– W dzisiejszych czasach to już gówno prawda, nie? – odparłem. – Ale jeśli chodzi o ten
lokal, to moja własność. Jeśli chcesz tu dalej chlać, musisz trzymać cholerne łapy przy sobie.
– Nie podobają mi się twoje insynuacje, chłopcze.
– A mnie się nie podoba, że muszę obsługiwać takiego typa spod ciemnej gwiazdy jak ty.
Chyba jesteśmy kwita.
Zostawiłem jego bandę i poszedłem szukać Naomi. Znalazłem ją przy kasie za barem.
Przygryzła dolną wargę i nawet nie oderwała wzroku od ekranu, na którym wpisywała
z uwagą zamówienie – drinki o takich nazwach jak Seks Na Plaży i Płomienny Orgazm.
Domyśliłem się, że to kretyni Wyliego popisali się kreatywnością.
– Zdzieliłaś mnie tacą za to, że nie podobało ci się moje gadanie, a temu zapoconemu
dupkowi pozwalasz się obłapiać?
– Nie mam czasu przypominać, że groziłeś mi wyrzuceniem z pracy, jeżeli chociaż jeden
stół będzie niezadowolony z obsługi, więc musisz się z tym pogodzić – odparła i wystawiła
środkowy palec tuż przed moją twarzą.
Hinkel McCord i Tallulah zarechotali.
– Ej, przedstawienie nie jest wliczone w cenę – ostrzegłem ich, a potem zwróciłem się
z powrotem do Naomi.
– Do licha, gdzie ten przycisk zmiany składników? – mamrotała.
Wyciągnąłem rękę tuż przy niej i przewinąłem listę opcji po prawej stronie. Mając Naomi
tak blisko między sobą i ekranem, czułem, że libido mi wariuje.
Złośliwie nie odsunąłem się, kiedy wbijała resztę zamówienia. Skończywszy, obróciła się
do mnie.
– Specjalnie mnie do nich wysłałeś. Wiedziałeś, co się stanie. Nie zachowałam się zgodnie
z twoimi oczekiwaniami. Czego się teraz mażesz?
– Wysłałem cię do nich, żeby Wylie cię nastraszył, a nie, kurwa, obmacywał. Jeszcze raz
tak zrobi, to chcę o tym wiedzieć.
Naomi mnie wyśmiała. Prosto w twarz.
– Aha. Akurat, Wikingu. Na pewno od razu do ciebie przybiegnę po ratunek.
– Drinki gotowe, Nii! – krzyknęła Silver.
– Muszę lecieć... szefie – powiedziała Naomi z taką samą optymistyczną, nieszczerą
uprzejmością, z jaką obsługiwała Wyliego.
Miałem chęć przywalić z piąchy w ścianę.
Dziesięć minut później znowu myślałem o użyciu pięści, bo w drzwiach stanął jakby nigdy
nic mój brat. Jego wzrok od razu powędrował ku Naomi, która właśnie serwowała drugą
kolejkę St. Johnsom.
Już mniej więcej po sekundzie zauważył Wyliego przy stole. Obaj zmierzyli się wzrokiem,
a potem Nash ruszył w moim kierunku.
– Patrzcie no, kogo diabli przynieśli – zapiała Sherry.
Moja menedżerka biznesu, którą niechybnie czekało szybkie zwolnienie z pracy, wyszła
z biura, żeby popatrzeć sobie na przedstawienie z Naomi w roli głównej.
Nash oderwał wzrok od tyłka Naomi i uśmiechnął się beztrosko do Sherry.
– Jak leci, Fi? – zapytał.
– Nie ma czasu na nudę. Przyszedłeś pogapić się na nową kelnerkę? – zapytała niewinnym
tonem, zerkając znacząco na mnie.
– Postanowiłem wpaść na chwilę, żeby zobaczyć, jak Naomi radzi sobie pierwszego dnia
w pracy – odparł.
– Tak jak i pół tego pieprzonego miasta – rzuciła Max, mijając nas pędem z tacą pełną
drinków.
– Świetnie sobie radzi – poinformowała Nasha Sherry. – Pomimo wtrącającego się
kierownictwa.
Nash zerknął na mnie.
– Jakoś mnie to nie dziwi.
– Cześć, Nash – zaćwierkała Naomi w drodze do baru.
Odpowiedział skinieniem głowy.
– Hej, Naomi.
Sherry wbiła mi łokieć w brzuch.
– Ktoś tu robi maślane oczy – powiedziała śpiewnie.
Fuknąłem niezrozumiale. Nie jeden, lecz dwóch facetów robiło maślane oczy do tej laski,
ale jeżeli miałbym wyrazić moją opinię, to obaj byliśmy bez szans.
– Przysuń sobie krzesło, komendancie – powiedziała Silver.
Nash skorzystał z jej rady i usiadł przy rogu najbliższym stanowiska kelnerek.
– Na służbie dzisiaj czy już po? – zagadnęła Silver.
– Oficjalnie już po.
– No to piwko – powiedziała, salutując od niechcenia.
– Nie masz przypadkiem wypłat do zatwierdzenia? – zapytała niewinnym głosem Sherry,
kiedy przesunąłem się bliżej brata.
– Może już to zrobiłem? – odparłem wykrętnie, patrząc na Naomi, która znowu podeszła
do stołu Wyliego.
– Dostałabym powiadomienie w systemie, mądralo.
Ech, te nowoczesne systemy.
– Zdążę się tym zająć. A ty przypadkiem nie powinnaś w tej chwili ogarniać interesu?
– W tej chwili muszę ogarnąć jedynie pewnego faceta. Przestań się czepiać Naomi. Jest
dobra. Klienci ją lubią. Pracownicy też. Twój brat ją lubi. Tylko ty masz z nią jakiś problem.
– To mój lokal. Jeśli chcę mieć problem, to go mam.
Kurwa, gadałem jak przedszkolak, któremu nie pozwolono zjeść ciastka.
Sherry plasnęła mnie w policzek i uszczypnęła. Mocno.
– Szefie, jesteś nieuleczalnym osłem, ale to nawet do ciebie niepodobne. Nigdy przedtem
nie interesowali cię nowi pracownicy. Co się zmieniło?
Naomi znowu przemknęła obok i wkurzyło mnie, że gapiłem się na każdy jej krok.
– Często tu przychodzisz? – Naomi olśniła mojego brata szerokim uśmiechem,
zapełniając kolejną tacę drinkami.
– Pomyślałem, że warto wpaść i przekazać ci dobre wiadomości.
– Jakie? – zapytała z nadzieją w oczach.
– Udało mi się odkręcić tamto nieporozumienie w sprawie samochodu, który rzekomo
uprowadziłaś.
Sądząc po tym, jak Naomi rzuciła się na mojego brata i zaczęła go obściskiwać, można by
pomyśleć, że pomachał przed nią dwudziestopięciocentymetrowym chujem ze szczerego
złota.
– Dziękuję, dziękuję, dziękuję – jęczała z rozkoszą.
– Nie spoufalaj się z klientami! – zagrzmiałem.
Naomi spojrzała na mnie z dezaprobatą i cmoknęła Nasha w policzek tak czule, że miałem
ochotę podpalić mojego rodzonego brata.
– Przy okazji chciałem sprawdzić, czy nie potrzebujesz podwiezienia do domu po pracy –
zaproponował.
Ja pierdolę!
Naomi nie miała samochodu. Pewnie przyjechała do roboty cholernym rowerem
i zamierzała po zamknięciu baru wrócić w ten sam sposób. Po ciemku.
Prędzej, kurwa, padłbym trupem, niżbym miał na to pozwolić.
– Jak słodko z twojej strony! – zachwyciła się Naomi.
– To nie będzie konieczne – wtarabaniłem się bez pardonu w ich szczebiot. – Ma kto ją
zawieźć. Sherry to zrobi.
– Sorki, Knox. Kończę o dziesiątej – powiedziała z chytrym uśmieszkiem moja
kierowniczka.
– W takim razie ona też.
– Przecież nie zdążę w ciągu dziesięciu minut rozliczyć moich stołów i zrobić reszty zadań
– przekonywała Naomi. – Max miała mi pokazać, jak się zamyka dzień w kasie, na wypadek,
gdybyś jednak nie zwolnił mnie po dzisiejszym wieczorze.
– W porządku. Wobec tego sam cię zawiozę do domu.
– Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty niż wożenie się z upierdliwą damulką, która
wiecznie potrzebuje pomocy.
– Trafiony zatopiony – szepnęła entuzjastycznie Fi.
– Zawiozę cię. Strażnik Teksasu mieszka nad barem. Do ciebie zupełnie mu nie po drodze.
Oczekiwanie, aż odwiezie cię na chatę, to niepotrzebne trucie mu dupy.
Zobaczyłem, że uśmiech Naomi zrzedł, i już wiedziałem, że uderzyłem w czułą strunę.
– Mnie to nie przeszkadza – upierał się Nash.
Ale Naomi potrząsnęła głową.
– Z bólem serca muszę przyznać, że twój brat ma rację. Późno skończę, a mieszkam daleko
od ciebie.
Nash otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz nie dopuściłem go do głosu.
– Ja z nią jadę.
Miałem nadzieję, że przez pięć minut drogi uda mi się utrzymać język za zębami i ręce
przy sobie.
– Jeśli tak, to mogę cię poprosić na minutę? – Nash zwrócił się do Naomi.
– Możesz ją sobie wziąć na dziesięć minut – powiedziała Max i pchnęła Naomi w kierunku
mojego brata.
Naomi zaśmiała się i uniosła rękę.
– Właściwie muszę wrócić do moich klientów. Potrzebujesz czegoś pilnie, Nash?
Nash zerknął na mnie.
– Policjanci z Waszyngtonu znaleźli dzisiaj twój wóz – powiedział.
Twarz Naomi się rozjaśniła.
– To wspaniale!
Nash zrobił zbolałą minę i pokręcił głową.
– Przykro mi, słonko, ale nie. Znaleźli go w kawałkach na złomowisku.
Naomi zwiesiła ramiona.
– A co z Tiną?
– Slad po niej zaginął.
To jeszcze bardziej ją zdołowało. Już zamierzałem kazać jej przestać się martwić, lecz
nagle Nash wyciągnął rękę i uniósł jej podbródek.
– Nie pozwól, żeby to ci psuło humor, słonko. Jesteś w Knockemout. My tu dbamy
o swoich.


Kiedy mój nieumiejący trzymać rąk na wodzy cholerny brat i Wylie Ogden wyszli
z lokalu, zamknąłem się w biurze, zamiast gapić się na Daisy, która podbijała swoim
uśmiechem serca mieszkańców Knockemout.
Interes szedł dobrze. Wiedziałem, jak ważnym ogniwem w tym procesie byli moi
pracownicy. No ale, Jezu! Miałem na stałe pracować z Naomi? Ile czasu mogło upłynąć, zanim
palnie jakąś przemądrzałą uwagę, a ja przygniotę ją do ściany i pocałuję jedynie po to, żeby się
zamknęła?
Siedziałem, obserwując monitor kamery bezpieczeństwa, i jednocześnie załatwiałem po
kolei sprawy, których Fi ode mnie potrzebowała.
Zatwierdziłem wypłaty. Dokończyłem zamówienie alkoholi. Odpisałem na maile.
I w końcu zająłem się reklamami. Wybiła północ, czas zamknięcia baru, a ja już byłem
bardziej niż gotowy iść do domu.
– Chodź, Waylon! – zawołałem psa, który od razu zeskoczył z łóżka.
W barze nie było już klientów.
– Przyzwoity wieczór! – krzyknęła Silver zza kasy, przy której przeglądała raport dzienny.
– Jak przyzwoity? – zapytałem, starając się z całej siły ignorować Naomi i Max, śmiejące
się z czegoś podczas zawijania sztućców w serwetki. Waylon podbiegł do nich, żeby domagać
się względów.
– Tak, że możemy sobie strzelić po maluchu – odparła Silver.
– Czy ktoś tu mówił o piciu? – zapytała Max.
Miałem pewien układ z pracownikami. Za każdym razem, kiedy udało nam się pobić
rekord sprzedaży z ubiegłego tygodnia, wszyscy pracujący na danej zmianie mogli sobie
wypić na koszt firmy.
Silver podsunęła mi na barze raport, a ja od razu zerknąłem na podsumowanie. Kurde. To
naprawdę był dobry wieczór.
– Może ta nowa przyniosła nam szczęście – zasugerowała.
– Jak dotąd nic nie wskazuje na to, żeby przyciągała szczęście.
– Tak czy inaczej wisisz nam kolejkę.
Westchnąłem.
– Dobra. Nalej wszystkim Teremany. – Zerknąłem przez ramię. – Chodźcie, panie.
Naomi tylko przechyliła na bok głowę, ale Max zeskoczyła ze stołka.
– Wiedziałam, że dobrze nam poszło. Napiwki też były do rzeczy. Chodź – powiedziała
i pociągnęła Naomi.
Nie umknął mojej uwagi grymas bólu na twarzy Naomi, kiedy wstała. Oczywiście nie była
przyzwyczajona do stania godzinami na nogach. Podziwiałem ją jednak za to, że podchodząc
do baru, ukrywała z uporem ów dyskomfort. Waylon deptał jej po piętach niczym zakochany
przygłup.
– Boss zaprasza na tequilę! – obwieściła Silver, wyjmując butelkę.
Max gwizdnęła i zabębniła palcami na blacie.
– Tequilę? – powtórzyła Naomi, ziewając.
– To nasza tradycja – wyjaśniła Silver. – Świętujemy sukces.
– Dołóż jeszcze jednego – powiedziałem, kiedy Silver zaczęła nalewać shoty.
Jej brwi uniosły się niczym skrzydła. Sięgnęła po jeszcze jeden kieliszek.
– Szefunio też się z nami napije. Tego jeszcze nie grali.
Max również wyglądała na zaskoczoną.
– Czekajcie, nie potrzebujemy soli, cytryn, tabasco ani nic w tym rodzaju? – zapytała
Naomi.
Silver pokręciła głową.
– To wszystko daje się do gównianej tequili.
Po rozlaniu shotów unieśliśmy w górę kieliszki.
– Musisz wznieść toast – zwróciła się do mnie Max, kiedy stało się jasne, że nikt inny tego
nie zrobi.
– Okej, kurwa. Niech ci będzie. Za udany wieczór – powiedziałem.
– Ale suchar – westchnęła Silver.
Uniosłem teatralnie oczy do nieba.
– Zamknij się i pij.
– Zdrówko.
Stuknęliśmy się kieliszkami, a potem huknęliśmy nimi o drewniany blat. Naomi nas
naśladowała i patrzyłem, jak wychyla swojego shota.
Spodziewałem się, że zacznie charczeć i desperacko łykać powietrze niczym uczennica
szkoły katolickiej na okresie próbnym przed wstąpieniem do zgromadzenia sióstr. Jednak jej
piwne oczy tylko rozszerzyły się, kiedy ujrzały dno pustego kieliszka.
– Wygląda na to, że nigdy przedtem nie piłam dobrej tequili.
– Witamy w Honky Tonk – powiedziała Max.
– Dzięki. A teraz, kiedy moja pierwsza zmiana oficjalnie dobiegła końca... – Naomi
odstawiła kieliszek, położyła na barze fartuch i zwróciła się do mnie. – Zwalniam się.
Ruszyła w kierunku drzwi.
– Nieeee! – krzyknęły Silver i Max.
– Lepiej coś z tym zrób – syknęła Silver, wbijając we mnie wzrok. – Jest dobra.
– I próbuje zarobić na dziecko – zauważyła Max. – Miej serce, Knoxy.
Zakląłem pod nosem.
– Odprowadźcie się same do domów – poleciłem i wyszedłem do Naomi.
Znalazłem ją na parkingu koło wiekowego roweru.
– Nie pojedziesz tym czymś do domu – oświadczyłem i złapałem za kierownicę.
Naomi westchnęła cicho.
– Masz szczęście, że jestem za bardzo zmęczona na pedałowanie i walkę. Ale i tak
rezygnuję z pracy.
– Nie. – Oddałem jej fartuch, podprowadziłem rower do pick-upa i wrzuciłem go na pakę.
Naomi dokuśtykała do mnie zgarbiona. – Jezu, wyglądasz, jakby stratował cię tabun koni.
– Nie jestem przyzwyczajona do pracy na nogach przez tyle godzin. Tobie łatwo
krytykować, skoro sam jedynie przekładasz dokumenty w wygodnym biurze.
Otworzyłem drzwi po stronie pasażera i pokazałem gestem, żeby wsiadła. Syknęła z bólu,
unosząc nogi.
Poczekałem, aż zajmie wygodną pozycję, i dopiero wtedy zamknąłem drzwi, a potem
obszedłem samochód i usiadłem za kierownicą.
– Nie rezygnujesz z pracy – powtórzyłem, chcąc się upewnić, że dotarło do niej, co
powiedziałem.
– Och, oczywiście, że rezygnuję. Ta jedna myśl pomogła mi dotrzeć do końca zmiany. Całą
noc knułam tę intrygę. Postanowiłam zostać najlepszą kelnerką, jaką w życiu widziałeś,
a potem, kiedy zmienisz zdanie na mój temat, miałam ci powiedzieć, że odchodzę.
– Wracasz do pracy.
Ziewnęła.
– Mówisz tak tylko po to, żeby mnie znowu zwolnić.
– Nieprawda – burknąłem ponuro.
– Chciałeś, żebym zrezygnowała – przypomniała mi. – No więc zrezygnowałam.
Wygrałeś. Hurra, możesz sobie pogratulować.
– Wiesz, okazało się, że nie jesteś do dupy. No i potrzebujesz forsy.
– Zadziwia mnie twoja szczodrobliwość.
Potrząsnąłem głową. Nawet w stanie skrajnego zmęczenia wyrażała się jak na egzaminie
z literatury.
Wsparła głowę o zagłówek fotela.
– Na co czekasz?
– Chcę się upewnić, że dziewczyny wyjdą razem z knajpy i wsiądą do samochodów.
– Jakie to miłe – powiedziała, znowu ziewając.
– Nie jestem takim skończonym draniem.
– Aha, czyli zachowujesz się w ten sposób jedynie wobec mnie? – zakpiła. – Szczęściara ze
mnie.
– Chcesz, żebym wyłożył karty na stół? – Nie chciało mi się słodzić prawdy. – Nie jesteś
w moim typie.
– Żartujesz? – zdziwiła się.
– Nie.
– Nie pociągam cię i dlatego nie możesz zachowywać się wobec mnie w cywilizowany
sposób?
Tylne drzwi baru otworzyły się i zobaczyliśmy, że Max i Silver wychodzą z ostatnim
workiem śmieci. Zaniosły go do śmietnika, a po wrzuceniu go do kontenera przybiły sobie
piątkę. Max pomachała do nas, a Silver znowu zasalutowała na pożegnanie i rozeszły się do
swoich samochodów.
– Nie twierdzę, że mnie nie pociągasz. Powiedziałem, że nie jesteś w moim typie.
Jęknęła.
– Na pewno będę tego żałować, ale chyba powinieneś mi precyzyjniej wytłumaczyć, co
masz na myśli.
– Cóż, Stokrotko. To znaczy, że mojego kutasa nie obchodzi, że nie jesteś w moim typie.
Nie słucha się mnie, tylko staje na baczność, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę.
Naomi dłuższą chwilę milczała.
– Za dużo przy tobie zachodu. Zbyt wiele komplikacji. I nie zadowoliłby cię jedynie szybki
numerek.
– Zdaje się, że Knox Morgan właśnie przyznał, iż nie byłby zdolny mnie zaspokoić.
Szkoda, że nie mam telefonu, żeby uwiecznić ten moment w mediach społecznościowych.
– Po pierwsze. Musisz jak najszybciej zorganizować sobie telefon. To nieodpowiedzialne,
że jeszcze go nie masz, chociaż zajmujesz się dzieckiem.
– Och, daj spokój. Upłynęło ledwie kilka dni, a nie miesięcy. Nie wiedziałam, że będę
musiała opiekować się dzieckiem.
– Po drugie. Byłbym zdolny zaspokoić cię tak, jak jeszcze ci się nie śniło – brnąłem dalej,
wyjeżdżając z parkingu. – Tyle że ty po prostu chciałabyś czegoś więcej, a mnie to nie
interesuje.
– Dlatego że jestem upierdliwą damulką, która wiecznie potrzebuje pomocy – rzuciła
w ciemność za oknem samochodu.
Nie miałem nic na swoją obronę. Byłem kutasem. Trzeba się z tym pogodzić. Naomi
musiała jak najszybciej to dostrzec, żeby trzymać się z daleka ode mnie. W metaforycznym
sensie.
Naomi westchnęła z wyczerpaniem.
– Masz szczęście, że jestem zbyt zmęczona, żeby cię spoliczkować, wyskoczyć
z samochodu i doczołgać się do domu – powiedziała w końcu.
Skręciłem w piaszczystą drogę prowadzącą do chaty.
– Możesz mnie spoliczkować jutro.
– Pewnie po tym leciałbyś na mnie jeszcze bardziej.
– Jesteś wrzodem na mojej dupie.
– E tam, wściekasz się, bo będziesz musiał znaleźć nowe miejsce do siusiania pod domem.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
LEKCJE HISTORII
Naomi

P
rzetrwałyśmy z Waylay cały tydzień razem. Ten fakt sprawił nam
potężną satysfakcję, chociaż nad dalszym życiem każdej z nas wisiały
wielkie znaki zapytania. Jeszcze nie dostałam żadnych wiadomości z sądu
ani od służby ochrony dzieci.
Jednak na wypadek, gdyby ktoś potajemnie nas obserwował, przemyciłam do wczorajszej
pieczeni rzymskiej cukinię i groszek, dzięki czemu udało mi się oszukać wybredny nos Waylay
Witt.
Przepracowałam jeszcze kilka wieczorów w barze i napiwki zaczęły się kumulować.
Kolejny zastrzyk finansowy dostałam dzięki nowym kartom kredytowym i debetowym, które
przyszły pocztą. Nie udało mi się spłacić wszystkich kredytów, które Tina zaciągnęła w moim
imieniu, ale dostęp do moich skromnych oszczędności w ogromnym stopniu mi pomógł.
Na szczęście w tym miesiącu przezornie spłaciłam wcześniej ratę kredytu hipotecznego,
bo sądziłam, że podczas podróży poślubnej upojona szczęściem nie będę pamiętała
o rachunkach. To oraz fakt, że już nie musiałam płacić za samochód ani za jego
ubezpieczenie, znaczyło, że stać mnie było na zaskakująco wiele.
Chcąc w pełni zasłużyć na darmowe mieszkanie, zarezerwowałam trochę czasu na
obowiązki u Lizy.
– Kto to? – zapytała Waylay, wskazując na oprawione zdjęcie, które znalazłam wsunięte
głęboko w szufladzie w jadalni.
Uniosłam wzrok nad ścierką i pastą do polerowania mebli. Fotografia przedstawiała
starszego mężczyznę, który zdawał się pękać z dumy, obejmując uśmiechniętą rudowłosą
dziewczynkę w birecie i pelerynie.
Liza, która wiele razy powtarzała, że nie cierpi sprzątania, lecz i tak chodziła za nami krok
w krok po całym domu, popatrzyła na fotografię takim wzrokiem, jakby widziała ją pierwszy
raz w życiu. Wzięła powoli drżący oddech.
– To... hm. Mój mąż Billy. I nasza córka Jayla.
Waylay już otworzyła usta, żeby zadać kolejne pytanie, ale weszłam jej w słowo,
wyczuwając, że Liza nie lubi opowiadać o członkach rodziny innych niż ci, których już do tej
pory poznałyśmy. Z jakiejś przyczyny ten wielki dom został odgrodzony od reszty świata.
Domyślałam się, że owa przyczyna znajdowała się na fotografii.
– Masz na ten weekend jakieś plany, Lizo? – zapytałam i zerknąwszy znacząco na Waylay,
lekko potrząsnęłam głową.
Liza położyła fotografię wizerunkiem w dół na stole.
– Plany? Ha! – żachnęła się. – Każdego dnia robię dokładnie to samo. Zwlekam tyłek
z łóżka i krzątam się, cholera, od rana do wieczora. W domu i na dworze. Co dzień.
– A w ten weekend gdzie będziesz się krzątać? – zapytała Waylay.
Uniosłam kciuk za plecami Lizy tak, żeby nie widziała.
– Trzeba się zająć ogrodem. Może któraś z was lubi pomidory? Mnie już wychodzą
uszami.
– Obie przepadamy za pomidorami – powiedziałam, a moja siostrzenica udała, że
wymiotuje na podłogę.
– Wobec tego obładuję was nimi przed wyjściem – zdecydowała Liza.


– A niech mnie diabli. Udało ci się usunąć z pieca całą skorupę spalenizny – zauważyła
dwie godziny później Liza.
Stała pochylona nad kuchenką, a ja siedziałam na podłodze i odpoczywałam
z wysuniętymi przed siebie nogami.
Byłam spocona, czułam kurcz w palcach po energicznym szorowaniu. Postęp dało się
jednak zauważyć gołym okiem. Sterta brudnych naczyń została umyta i schowana do szafek,
a kuchenka lśniła czernią z każdej strony. Zdjęłam z kuchennej wyspy wszystkie papierzyska,
pudełka oraz torby i kazałam Lizie posortować je na dwie kupki – do zachowania i do
wyrzucenia. Sterta do zatrzymania była cztery razy większa od tej ze śmieciami, ale i tak
można było uznać to za postęp.
Waylay robiła postępy na swój sposób. Po naprawieniu wadliwego czytnika, z którego
zniknęły wszystkie zapisane w nim e-booki, oraz drukarki, która przestała się łączyć
z Internetem, dostała od Lizy stary Blackberry, który znalazłam w szufladzie koło
zlewozmywaka. Liza powiedziała, że jeżeli uda się jej naprawić telefon, może go sobie wziąć.
Darmowy telefon z numerem, którego nie znał nikt z moich dawnych kontaktów? Doskonale.
– Umieram z głodu – ogłosiła Waylay i padła dramatycznie na odsłonięty blat.
Beagle Randy zaszczekał, jakby dla podkreślenia, że zaspokojenie głodu jest ważną i nagłą
potrzebą mojej siostrzenicy. Pitbull Kitty spała w najlepsze na środku kuchni z językiem
wywalonym na podłogę.
– Zjedzmy więc. – Liza klasnęła w dłonie.
Słowo „jedzenie” od razu ożywiło oba psy oraz moją siostrzenicę.
– Oczywiście nie będę gotować tutaj. Nie chcę psuć tego wyglądu jakby prosto z salonu
sprzedaży – dodała Liza. – Pójdziemy do Dino’s. Ja stawiam.
– Mają najlepsze pepperoni. – Waylay się rozweseliła.
– Mogłabym zjeść w pojedynkę całą ich pepperoni w cieście – zawtórowała jej Liza
i podciągnęła na biodrach swoje krótkie bojówki.
Miło było widzieć, że moja siostrzenica dobrze się czuje w towarzystwie dorosłej osoby, ale
wolałabym, żeby to ze mną łączyło ją uwielbienie dla pepperoni.
Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że wciąż oblewam test z przedmiotu, na który przez cały
semestr zapomniałam chodzić.


Zdjęłam strój, w którym sprzątałam, i przebrałam się w letnią sukienkę, a potem Liza
zawiozła nas do miasta swoim starym buickiem zarzucającym na zakrętach niczym
platforma Macy’s podczas dorocznej parady z okazji Święta Dziękczynienia. Wcisnęła się
w wąskie miejsce parkingowe przed witryną osłoniętą pomarańczową markizą. Szyld
w oknie informował, że znalazłyśmy się przed Dino’s Pizza.
Kilka budynków dalej widziałam jakiś zakład fryzjerski o fasadzie z cegieł pomalowanej
granatową farbą. Efektowna wystawa złożona z butelek whisky i kaktusów przyciągała wzrok
do witryny.
Kiedy wysiadłyśmy, dwaj motocykliści wyszli z pizzerii i skierowali się do swoich
harleyów. Jeden z nich puścił do mnie oko i wyszczerzył zęby.
– To nie Tina! – zachrypiała Liza.
– Wiem! – odkrzyknął. – Jak leci, nie-Tina?
Cóż, przynajmniej ludzie zaczęli się przyzwyczajać do faktu, że nie jestem Tiną. Nie
czułam jednak silnej więzi z przezwiskiem: nie-Tina. Pomachałam bez przekonania ręką
i popchnęłam przed sobą Waylay w kierunku drzwi restauracji z nadzieją, że nie-Tina nie
przylgnie do mnie na zawsze.
Liza zignorowała tabliczkę z prośbą, żeby klienci czekali, aż podejdzie do nich ktoś
z obsługi, i usadowiła się w pustym boksie.
Waylay wmaszerowała chwilę po niej, ja jeszcze się wahałam, czekając na pozwolenie.
– Zaraz do was przyjdę! – krzyknął facet za ladą.
Wśliznęłam się z uczuciem ulgi do boksu koło Waylay.
– Jak ci się do tej pory podoba Knockemout? – zapytała mnie Liza.
– Och, eee... jest doprawdy urocze – odparłam, studiując listę sałatek w menu. – Ale ta
nazwa... Czyli co? Nawalanka? Czemu ją zawdzięcza?
– Nie wiem, czy istnieje oficjalne wytłumaczenie. Dość powiedzieć, że różnice zdań
zawsze załatwiano tu za pomocą starych, dobrych metod – pięści i łokci. Żadnego tam
ciągania się po sądach ani mieszania w nasze sprawy snobów ze szkół prawniczych. Ktoś ci
podpada, to mu przydzwaniasz i jesteście kwita. Prosto i do rzeczy.
– Nie wszyscy w ten sposób rozwiązują problemy – powiedziałam surowo do Waylay.
– No, nie wiem. Przywalenie komuś z piąchy w twarz daje dużo satysfakcji – powiedziała
filozoficznym tonem moja siostrzenica. – Próbowałaś?
– Przemoc fizyczna nigdy nie stanowi dobrej odpowiedzi – upierałam się.
– Możliwe, że Naomi ma rację – powiedziała Liza, zwracając się do Waylay. – Tylko
popatrz na moich wnuków. Niektórych spraw nie da się załatwić kilkoma ciosami.
– Knox założył nelsona Nashowi – powiedziała Waylay.
– Gdzie ta obsługa? – zapytałam, nie adresując moich słów do nikogo konkretnego.
– To do niego podobne. – Liza przyznała rację Waylay.
– O co się bili? – zapytała moja siostrzenica.
– Te dwa osły leją się bez przerwy.
– Słyszałam, że poszło im o kobietę.
Wzdrygnęłam się, słysząc tę uwagę z ust kelnerki, która pochyliła się nad stołem, żeby
nonszalancko rzucić na niego serwetki i słomki.
– Ciekawe, o którą, co nie, Neecey? – podpuszczała ją Liza.
– Ja tylko powtarzam to, co słyszałam.
– Wszyscy wiedzą, że Knox od szkoły średniej nie spotykał się z żadną tutejszą
dziewczyną. Pamiętasz, jak Jilly Aucker przeprowadziła się do Canton tylko po to, żeby się
przekonać, czy to pchnie go do działania?
– Tak. A potem poznała tego drwala i urodziła mu cztery drwalątka. – Neecey się
zaśmiała.
Wzbraniałam się przed nadstawianiem uszu akurat na te sprawy, ale nie umiałam się
powstrzymać.
– Ja tylko powtarzam to, co słyszałam. Jaka szkoda, że żaden z tych chłopaków się nie
ustatkował. – Neecey poprawiła okulary na nosie i strzeliła balonem z gumy do żucia. –
Gdybym miała dwadzieścia lat mniej, zakończyłabym ich rywalizację, bezinteresownie
oddając się obu.
– Jestem pewna, że twój mąż jednak zgłosiłby pewne obiekcje – zauważyła Liza.
– Vin od dziesięciu lat pięć razy na tydzień zasypia na sofie. W moim światopoglądzie
panuje zasada, że kto przycina komara, ten się za słabo stara. Ty na pewno jesteś nie-Tiną,
prawda? – zwróciła się do mnie kelnerka. – Podobno wdałaś się w ostrą wymianę zdań
z Knoxem w kawiarni, a potem w Honky Tonk, on cię w końcu przeprosił, ale połamałaś
krzesło na jego głowie, przez co trzeba mu było założyć sześć szwów.
Zatkało mnie. Waylay wybuchła salwą śmiechu.
To miasto wyraźnie żyło plotkami. Skoro krążyła o mnie taka opinia, to nic dziwnego, że
opiekunka społeczna nadal nie podjęła decyzji w mojej sprawie. Pewnie szykowano dla mnie
raczej nakaz aresztowania.
– To jest Naomi i jej siostrzenica Waylay – przedstawiła nas Liza.
– I wcale nie połamałam krzesła na niczyjej głowie – bez względu na to, czy na to zasłużył
czy nie. Jestem bardzo odpowiedzialną dojrzałą osobą – wytłumaczyłam się przed Neecey
z nadzieją, że puści dalej w świat moje słowa.
– Och. Szkoda – powiedziała.
– Dasz mi dolara, żebym mogła puścić jakąś muzykę? – poprosiła po złożeniu zamówienia
Waylay, wskazując na szafę grającą w kącie sali.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo już Liza wsunęła w jej dłoń zmięty banknot
pięciodolarowy.
– Puść coś country. Stęskniłam się za tą muzyką.
– Dzięki! – Waylay złapała pieniądze i poszła do szafy.
– Dlaczego przestałaś słuchać country? – zapytałam.
Na twarzy Lizy znowu pojawiła się ta sama mina, którą zobaczyłam, kiedy Waylay
zainteresowała się rodzinną fotografią. Tęskna i smutna.
– Moja córka ją lubiła. Od rana do wieczora nastawiała ją w radiu. Uczyła chłopców tańca
liniowego, jeszcze zanim nauczyli się porządnie chodzić.
Uderzyło mnie, że w tym zdaniu dominował czas przeszły. Spontanicznie wyciągnęłam
rękę i uścisnęłam jej dłoń. Zwróciła na mnie oczy i odwzajemniła uścisk, a potem cofnęła
dłoń.
– Skoro już mowa o rodzinie, to mój wnuk wyraźnie jest tobą zainteresowany.
– Odkąd tu przyjechałam, Nash wiele razy okazał mi chęć pomocy – powiedziałam.
– Nie mówię o Nashu, głuptasko, tylko o Knoxie.
– O Knoxie? – powtórzyłam, pewna, że się przesłyszałam.
– No wiesz, o takim postawnym mężczyźnie. Z tatuażami. Wnerwionym na cały świat.
Kojarzysz?
– On na pewno nie okazuje zainteresowania mną, Lizo. Okazuje raczej pogardę, odrazę
i złośliwość.
Ponadto w agresywnym tonie przyznał, że czuje pociąg fizyczny do mojego ciała, ale cała
reszta jest dla niego odstręczająca.
Liza zaśmiała się lekceważąco.
– Idę o zakład, że zrobi to dla ciebie.
– Co zrobi?
– Dla ciebie byłby gotowy zrezygnować ze swojej decyzji o tym, żeby na zawsze pozostać
kawalerem. Mogę postawić dowolną kwotę na to, że będziesz pierwszą dziewczyną od ponad
dwudziestu lat, z którą umówi się na randkę. Mówiąc „randka”, mam na myśli...
Podniosłam menu i ukryłam się za nim.
– Wiem, co masz na myśli, ale jesteś w wielkim... wielkim błędzie.
– Stanowi dobrą partię. – Liza nie dawała za wygraną. – Nie chodzi zresztą jedynie o te
pieniądze z loterii.
Byłam pewna na sto procent, że sobie ze mnie żartuje.
– Knox wygrał loterię? – zapytałam z powątpiewaniem.
– Jedenaście milionów. Przed dwoma laty.
Zamrugałam.
– Mówisz to całkiem poważnie, prawda?
– Absolutnie. I nie zachował się jak inni zwycięzcy, którzy od razu kupują wielką
rezydencję i flotę samochodów. Teraz jest jeszcze bogatszy niż tamtego dnia, w którym dostał
czek – pochwaliła go z dumą w głosie.
Przecież ten facet nosił buty starsze od Waylay.
Mieszkał w drewnianej chacie na posiadłości swojej babki.
Przyszedł mi na myśl Warner i jego rodzina, którzy bynajmniej nie mieli na koncie
jedenastu milionów, a mimo to uważali, że należą do najwytworniejszych kręgów śmietanki
towarzyskiej.
– Ale... on jest takim... gburem.
Liza prychnęła.
– Widocznie to potwierdza prawdę, że pieniądze szczęścia nie dają.


W chwili, w której wbiłyśmy zęby w pepperoni i sałatkę – choć właściwie sałatkę
miałam na talerzu tylko ja – otworzyły się drzwi i do pizzerii weszła bibliotekarka Sloane
w towarzystwie dziewczynki.
Tego dnia miała na sobie długą, sięgającą do stóp spódnicę farbowaną techniką tie dye
i przylegający do ciała T-shirt z rękawami wykończonymi lamówką. Jej rozpuszczone włosy
opadały niczym długa, złocista kurtyna, która falowała tak samo jak materiał spódnicy.
Dziewczynka idąca za nią przypominała pyzatego cherubina. Miała ciemną skórę, patrzące
uważnie, brązowe oczy, jej włosy zaś tworzyły uroczą, puszystą chmurę na czubku głowy.
– Cześć, Sloane! – Pomachałam do bibliotekarki.
Jej usta wygięły się w uśmiechu. Skinęła głową w kierunku swojej towarzyszki.
– Kogo my tu mamy? Lizę, Naomi i Waylay. Chloe, znasz Way? – zapytała.
Dziewczyna postukała się w podbródek różowym, brokatowym paznokciem.
– W ubiegłym roku chodziłyśmy na przerwę obiadową o tej samej godzinie, nie?
Siedziałaś przy stole z Niną – tą niską z czarnymi włosami, nie z tą wysoką, której brzydko
pachnie z ust. To znaczy, ona jest nawet fajna, ale nie przykłada się do szczotkowania zębów.
Ja w tym roku uczę się w klasie pani Felch, ale nie za bardzo mi się u niej podoba, bo wszyscy
mówią, że jest starą, wredną babą. Podobno jest nawet jeszcze gorsza, bo zamierza rozwieść
się z mężem.
Zwróciłam uwagę na to, że Waylay przygląda się Chloe z ostrożnym zainteresowaniem.
– Chloe! – Sloane zdawała się jednocześnie rozbawiona i zażenowana.
– Co? Powtarzam to, co usłyszałam z kilku bardzo dobrze poinformowanych źródeł. A ty
w której klasie się uczysz? – zwróciła się do Waylay.
– U pani Felch – powiedziała Waylay.
– W szóstej klasie będzie bosko, nawet ze starą, wredną panią Felch jako
wychowawczynią, bo mamy lekcje w kilku różnych salach i osobnych nauczycieli od
przedmiotów ścisłych, plastyki, wuefu i matematyki. A poza tym będzie z nami chodzić Nina,
Beau i Willow – trajkotała dalej Chloe. – Już wiesz, jak się ubierzesz pierwszego dnia szkoły?
Ja nie mogę się zdecydować między zestawem w całości różowym a biało-różowym.
Mnóstwo słów jak na taką małą osóbkę.
– Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciała zasięgnąć informacji na czyjś temat, po prostu
zapytaj moją siostrzenicę – powiedziała z rozbawioną miną Sloane.
Kiedy Chloe wyszczerzyła w uśmiechu zęby, w jej policzku pojawił się dołek.
– Nie wolno mi odwiedzać cioci Sloane w bibliotece, bo ona uważa, że za dużo mówię. A ja
wcale nie uważam, że mówię za dużo. Dysponuję po prostu dużą liczbą informacji, którymi
muszę się podzielić z ogółem.
Waylay patrzyła na Chloe z wystającą z ust połową kawałka pizzy. Upłynęło sporo czasu,
odkąd sama chodziłam do szkoły i miałam tam kontakt z fajnymi uczniami. Widziałam
jednak, że Chloe idealnie wpisuje się w definicję fajnej uczennicy.
– Powinnyśmy poprosić nasze mamy albo raczej twoją ciocię i moją mamę... albo ciocię,
żeby zaplanowały dla nas spotkanie po szkole. Lubisz rękodzieło albo wędrówki? A może
pieczesz słodycze?
– Eee... – wydukała Waylay.
– Możesz mi powiedzieć w szkole – zaproponowała Chloe.
– Dzięki... – zachrypiała Waylay.
Przyszło mi na myśl, że skoro klienci i pracownicy lokalnych sklepów krzywo patrzyli na
Waylay, to pewnie nie ma zbyt wielu przyjaciół w szkole. Bądź co bądź, łatwo sobie wyobrazić,
że matki niechętnie wyrażały przyzwolenie, by ich dzieci zapraszały do domu córkę Tiny Witt.
Nagle zaświtał mi pewien pomysł.
– Hej, urządzamy w niedzielę małe przyjęcie z kolacją. Chciałybyście do nas wpaść?
– Czy to znaczy, że nie musiałabym gotować, kiedy mam jedyny wolny dzień w tygodniu?
Możesz na mnie liczyć – zgodziła się Sloane. – Co ty na to, Chlo?
– Sprawdzę w moim kalendarzu wydarzeń towarzyskich i dam wam znać. W sobotę idę na
urodziny i na tenisa, ale niedzielę chyba mam wolną.
– Doskonale! – powiedziałam.
Waylay zerknęła na mnie takim wzrokiem, że pomyślałam, iż moja reakcja zabrzmiała
nieco zbyt desperacko.
– Świetnie! Bierzmy już te nasze rzeczy na wynos, zanim wystygną – zasugerowała Sloane
i pchnęła lekko Chloe w kierunku lady.
– Cholerka, mała ma gadane – zauważyła Liza. Popatrzyła na mnie. – No to kiedy
zamierzałaś mnie zaprosić na wasze przyjęcie?
– Eee... teraz.
Dojadłyśmy pizzę, ja dokończyłam sałatkę, a Liza zapłaciła za nas wszystkie niczym
święta patronka chwilowo spłukanych lokatorów. Wyszłyśmy na ulicę prosto w wirginijski żar.
Jednak Liza ruszyła w kierunku przeciwnym niż samochód. Poszła nierównym krokiem do
budynku u zbiegu ulic i głośno zapukała w szklaną witrynę Whiskey Clippera.
Waylay dołączyła do niej i obie zaczęły machać rękami.
– Co robicie? – zapytałam, pospiesznie do nich dołączając.
– Tutaj też Knox jest szefem i od czasu do czasu strzyże klientów – odparła z dumą
w głosie Liza.
Knox Morgan stał za jednym z foteli w swoim codziennym zestawie złożonym z wytartych
jeansów, obcisłego T-shirtu i starych jak świat butów motocyklowych. Właśnie przykładał
brzytwę do policzka klienta. Na biodrach miał skórzany, podobny do fartucha organizer
z nożyczkami i innymi przyborami w specjalnych kieszonkach.
Nigdy do tej pory nie pociągali mnie fryzjerzy. Nie przyszłoby mi na myśl, że takie zajęcie
może być fetyszem. Mimo to patrząc na jego wytatuowane ramiona i zręcznie poruszające się
dłonie, poczułam denerwujące pulsowanie budzącego się we mnie podniecenia, które zaczęło
wybijać się ponad zapachy pizzy, jakich się przed chwilą nawdychałam.
Uniósł wzrok i nasze oczy się spotkały. Przez ułamek sekundy czułam, jakby nie dzieliła
nas szyba. Jakaś siła przyciągała mnie wbrew mojej woli w obręb jego pola magnetycznego.
Jakby łączył nas jakiś sekret.
Wiedziałam, o czym będę myśleć, kładąc się dzisiaj wieczorem do łóżka, i już się za to
nienawidziłam.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
PRZYJĘCIE
Knox

B
rowar i piłka? Albo browar i gadka na tarasie? – zaproponowałem,
kiedy Jeremiah, a za nim Waylon, wszedł po schodach do mojego domu.
Mniej więcej raz na dwa tygodnie kończyłem wcześniej pracę
i spotykaliśmy się na gruncie innym niż zawodowy.
– Muszę się dowiedzieć, co cię gnębi. Jeszcze przed dwoma dniami zachowywałeś się
normalnie. Byłeś wiecznie podminowanym mrukiem. Teraz chodzisz jakiś zafrasowany.
– Nie jestem zafrasowany. Po prostu rozmyślam. W męskim stylu.
Jeremiah prychnął za moimi plecami.
Otworzyłem kluczem drzwi i chociaż bardzo starałem się tego nie robić, zerknąłem
w kierunku sąsiedniej chaty.
Stały przed nią samochody i dochodziła stamtąd muzyka. Świetnie. Moja sąsiadka
prowadziła życie towarzyskie. To jeszcze jeden powód, żeby unikać jej jak diabeł święconej
wody.
Nie żebym musiał specjalnie się o to starać. Ona też unikała mojego towarzystwa, jakbym
to ja stanowił przyczynę jej problemów. Ubiegły tydzień był trudny do zniesienia.
I denerwujący. Odkryłem, że Naomi Witt była ciepłą, serdeczną osobą. A wobec kogo nie
zachowywała się ciepło czy serdecznie, zdecydowanie dawała mu odczuć chłód. Unikała
kontaktu wzrokowego ze mną. Jej uśmiechy i „się robi, szefie” zdawały się zdawkowe. Nawet
kiedy podwoziłem ją do domu i siedzieliśmy sami w kabinie pick-upa, mróz nie odpuszczał
ani o jeden stopień.
Za każdym razem, kiedy już mi się zdawało, że nauczyłem się panować nad emocjami, ona
pojawiała się niespodziewanie w pobliżu. A to w ogrodzie koło domu, a to u mojej babki.
Kurde, kilka dni temu zobaczyłem ją za oknem Whiskey Clippera niczym jakąś cholerną
zjawę.
Doprowadzała mnie już do szaleństwa.
– Widzisz? Znowu to robisz – powiedział Jer i wyciągnął palec w kierunku mojej twarzy. –
Frasujesz się. Co się z tobą dzieje, stary?
– Nic. – Wtem zobaczyłem samochód służbowy mojego brata przed chatą Naomi. –
Kurwa mać.
– Widok fury Nasha pod domem nie-Tiny wkurza cię z konkretnego powodu?
– To twoja biseksualna natura każe ci cały czas interesować się pieprzonymi uczuciami
innych? – odgryzłem się. – Czy winny jest fakt, że wychowałeś się w dużej, libańskiej rodzinie,
w której wszyscy znają się na wylot?
– Może przyczyna leży tu i tu – powiedział z uśmiechem.
Naszą uwagę odwrócił szczególnie głośny wybuch śmiechu oraz zapach grillowanego
mięsa.
Nos Waylona zadrgał. Biały czubek jego ogona zamarł bez ruchu.
– Nie wolno! – powiedziałem stanowczym tonem.
Równie dobrze mogłem powiedzieć: „Spoko, stary. Idź se wysęp parówkę”, bo mój pies
poderwał się z miejsca i tyle go widziałem.
– Wygląda na to, że my też idziemy na imprezę – zauważył Jeremiah.
– Kurwa. Najpierw muszę wziąć piwo.
Minutę później z zimnym piwem w rękach wyszliśmy zza chaty i ujrzeliśmy na ganku
Naomi połowę mieszkańców Knockemout.
Sloane, ładna bibliotekarka, przyszła ze swoją siostrzenicą Chloe, która brodziła po kolana
w strumieniu z Waylay i psami mojej babki. Liza J siedziała koło Tallulah, Justice obsługiwał
grilla, a mój upierdliwy brat flirtował w najlepsze z Naomi.
Ta wyglądała jak uosobienie lata.
Wypiłem dopiero dwa łyki piwa, więc nie dało się wytłumaczyć alkoholem tak idiotycznie
poetyckiego skojarzenia. Zaschło mi w ustach, kiedy mój wzrok zatrzymał się na jej bosych
stopach, a potem powędrował w górę długich, opalonych nóg do miejsca, w którym znikały
one pod kuszącą, cytrynowożółtą letnią sukienką.
– Ach, więc o to chodzi – rzekł chytrze Jeremiah.
Patrzył prosto na Naomi, ale mało mnie to obchodziło.
– Nie wiem, o czym mówisz – powiedziałem.
Waylon wtoczył się na ganek i potruchtał najkrótszą drogą do grilla.
– Waylon! – Naomi wyglądała na uszczęśliwioną widokiem mojego psa.
Kucnęła, żeby się z nim przywitać, i chociaż stałem daleko, to, co zobaczyłem w dekolcie
jej sukni, wystarczyło, żebym poczuł się tak, jakby ktoś ścisnął mi jądra.
– Waylon! – warknąłem.
Zdurniały kundel w ogóle mnie nie słuchał. Był zbyt zajęty poddawaniem się czułościom,
którymi obdarzała go piękna kobieta.
– Knox! Jer! – krzyknęła Tallulah, kiedy zauważyła nas na podwórku. – Chodźcie do nas!
Naomi uniosła głowę i zobaczyłem, że nachmurzyła się, widząc mnie przed sobą. Wzniósł
się między nami lodowy mur.
– Nie chcemy się wpraszać – powiedział Jeremiah, wodząc nieufnym wzrokiem po
poczęstunku.
Na stole leżały faszerowane jajka, grillowane warzywa, jakiś kilkuwarstwowy dip
w wymyślnym naczyniu i cztery rodzaje deserów. Justice obracał na grillu filety z kurczaka
i parówki.
– Możecie się dosiąść – powiedziała Naomi z uśmiechem, który nasuwał skojarzenia
raczej z nerwowym zaciśnięciem zębów niż z zaproszeniem.
Jej intencje były oczywiste. Wolała, żebym nie zostawał na jej małym, przytulnym
przyjęciu.
Z drugiej strony sam wolałbym nie widzieć jej w myślach za każdym razem, kiedy
zamykałem cholerne oczy. Można więc uznać, że byliśmy kwita.
– No dobrze, skoro nalegasz – powiedział Jeremiah i popatrzył na mnie triumfalnie.
– Ładne rośliny – powiedziałem.
Na środku stołu stał niebieski wazon pełen dzikich kwiatów.
– Nash je przyniósł – odparła Naomi.
Niewiele brakowało, żebym w tej chwili starł zadowolony uśmiech z twarzy mojego brata.
Przyniósł kwiaty lasce, z której mnie ledwo udawało się wyciągnąć dwa słowa. Powinien
wiedzieć, że ze mną nie zadziera się w taki sposób.
Ja nie grałem czysto. Nie zależało mi na zwycięstwie. Po prostu chciałem, żeby Nash
przegrał.


Jadłem i gadałem o pierdołach z eklektyczną zbieraniną gości Naomi, ale przede
wszystkim nie spuszczałem z niej oka. Siedziała między Waylay i Nashem, który
dosłownie wepchnął się przede mnie tak, jak podczas zabawy w gorące krzesła. Toczyła
się ożywiona rozmowa, nastrój był wesoły.
Naomi śmiała się, rozmawiała i słuchała innych, jednocześnie dbając o to, żeby nikomu
nie zabrakło nic na talerzu ani w kieliszku, proponowała dokładki i dolewki ze znawstwem
człowieka, który przez całe życie przejmował się dobrym samopoczuciem innych osób.
Była serdeczna, usłużna, zabawna. Tyle że nie dla mnie.
Okej, może kilka razy dałem jej w kość. Osobiście nie uważałem, iż to na tyle niewłaściwe,
żeby zostać zesłanym do krainy wiecznego lodu.
Zaobserwowałem, że za każdym razem kiedy Sloane albo Chloe mówiły o szkole, Naomi
bladła, a czasami wymawiała się czymś i wchodziła do domu.
Rozmawiała z Jeremiahem o fryzurach i o Whiskey Clipperze. Rozmawiała z Justice’em
i Tallulah o kawie i prowadzeniu małej firmy. Nie miała za złe żadnej głupiej uwagi, która
padała z ust mojego brata. Tymczasem choćbym nie wiadomo jak intensywnie wbijał w nią
wzrok, ani razu nie zerknęła w moim kierunku. Byłem dla niej niewidzialnym gościem i nie
czułem się z tym dobrze.
– Liza J opowiadała nam o tym, jacy byliście z Nashem w dzieciństwie – zwrócił się do
mnie Justice.
Mogłem sobie wyobrazić, jakie historie wybrała.
– Mówiła o bitwie na kamienie w strumieniu czy o zjazdach na linie z komina? –
zapytałem brata.
– O tym i o tym – odrzekł Nash z krzywym uśmieszkiem.
– Fajne to było dzieciństwo – powiedziałem do Justice’a.
– Wasi rodzice mieszkali z wami? – zapytała Waylay.
To pytanie zabrzmiało niewinnie w ustach dziecka, które wiedziało, jak to jest, kiedy nie
mieszka się z rodzicami.
Przełknąłem ślinę i zastanawiałem się nad sposobem ucieczki od tematu.
– Mieszkaliśmy z nimi, dopóki nasza mama nie zmarła – wytłumaczył jej Nash.
– Przykro mi to słyszeć.
Te słowa wypowiedziała Naomi i tym razem patrzyła prosto, kurwa, na mnie.
Skinąłem sztywno głową.
– Naomi, odebrałaś już ze szkoły laptopa dla Waylay? – zapytała Sloane. – Moja siostra
twierdzi, że ten, który dostała Chloe, dziwnie działa.
– No właśnie, restartuje się za każdym razem, kiedy uruchamiam Internet. Jak mam
oglądać bez Internetu odpowiednie dla mojego wieku filmy na YouTube? – podchwyciła temat
Chloe.
– Albo, nie wiem, może odrabiać lekcje? – podpuszczała ją Sloane.
– Chyba mogłabym na niego zerknąć – zaoferowała pomoc Waylay.
Brązowe oczy Chloe zrobiły się okrągłe jak spodki.
– Lubisz STEM?
– Co to? – zapytała podejrzliwie Waylay.
– Science Technology Engineering Math. Nauka, technika, inżynieria, matematyka –
wyjaśniła skrót Sloane.
– Właśnie. Zainteresowania nerdów – dodała Chloe.
Sloane szturchnęła łokciem siostrzenicę.
– Au! Nie miałam na myśli, że nerd to coś złego. Nerdzi są w porządku. Nerdzi są fajni.
Nerdzi wyrastają na ludzi, którzy zarządzają firmami i zarabiają pierdyliony dolarów –
powiedziała Chloe i popatrzyła na Waylay. – Nerdzi zdecydowanie są na plus.
Waylay poczerwieniały czubki uszu.
– Moja mama zawsze powtarzała, że bycie nerdem to najgorsze, co się może człowiekowi
zdarzyć – powiedziała cicho. Zerknęła na Naomi. – Mówiła też, że dziewczyny, które lubią
nosić sukienki i dbają o włosy, są... ee... złe.
Naszła mnie nagła ochota, żeby dopaść Tinę, kopnąć ją w tyłek i wepchnąć do strumienia
za to, że nie była dobrą matką, której potrzebowało jej dziecko.
– Twoja mama miała niewłaściwe pojęcie na wiele tematów – powiedziała Naomi
i pogłaskała Waylay po głowie. – Nie rozumiała, że ludzie wcale nie muszą być tylko tacy lub
tacy ani że mogą lubić więcej niż jedną rzecz. Możesz nosić sukienki i nakładać makijaż,
a jednocześnie budować rakiety. Możesz ubierać się w garnitury i grać w koszykówkę. Możesz
być milionerką, a pracować w piżamie.
– Twoja mama nie lubi sukienek ani fryzur? – obruszyła się Chloe. – Nie wie, co traci.
Podczas mojej imprezy urodzinowej w ubiegłym roku przebrałam się aż dwa razy,
a w prezencie dostałam łuk i strzały. Trzeba być sobą. Nie pozwól, żeby ktoś, kto nie lubi
mody, próbował ci coś wmawiać.
– Słuchaj Chloe, chociaż zaraz jej zniknie parówka z talerza. Siad, Waylon! – powiedziała
Liza.
Mój pies zamarł w pół drogi do zdobyczy.
– Nadal cię widzimy. Nie wystarczy się nie ruszać, bęcwale – wyśmiałem go.
Waylay zachichotała.
Waylon poszedł jak niepyszny pod stół. Po chwili zobaczyłem, że Waylay odrywa kawałek
swojej parówki i jakby nigdy nic wsuwa ją pod nakryty kraciastym obrusem blat.
Naomi też to zauważyła, ale nie zdradziła ich tajemnicy.
– Jeśli masz przy sobie laptopa, mogłabym się nim zająć od razu – powiedziała Waylay.
– Hm, jeżeli już otwierasz warsztat poobiedniej pomocy technicznej – Tallulah się ożywiła
i wyjęła z torebki wielkiego iPada – to dopiero co odebrałam ten sprzęt ze sklepu i nie bardzo
wiem, jak przegrać na niego wszystko, co miałam na starym.
– Dziesięć dolarów za każde zlecenie – wtrąciłem, uderzając dłonią w stół.
Wszyscy zwrócili ku mnie oczy. Usta Waylay lekko drgnęły.
– Waylay Witt nie pracuje za darmo. Chcecie najlepszej jakości usług, to musicie za nie
zapłacić – oznajmiłem.
Niepewny uśmieszek małej powoli się rozciągnął, a po chwili przerodził w szeroki
uśmiech od ucha do ucha, bo Tallulah wyjęła z portfela i podała jej banknot
dziesięciodolarowy.
– Masz więc pierwszą oficjalnie płacącą klientkę – oznajmiła z dumą kobieta.
– Ciociu Sloane! – syknęła Chloe.
Sloane uśmiechnęła się i sięgnęła po torebkę.
– Oto dwadzieścia dolarów za usługę. Panna modnisia rozlała miód na klawisz spacji,
kiedy parzyła herbatę. Przydałoby się temu przyjrzeć.
Waylay schowała pieniądze i zabrała się do pracy.
Naomi wreszcie odwzajemniła moje spojrzenie. Nie uśmiechnęła się, nie podziękowała
ani nie zaproponowała, żebym dzisiaj wieczorem zerwał z niej ubranie. Coś jednak pojawiło
się w jej wzroku. W tych piwnych oczach zatliło się coś, co bardzo chciałem zbadać dokładniej.
Zaraz jednak znikło.
– Przepraszam – powiedziała Naomi, wstając od stołu. – Zaraz wrócę.
Nash patrzył na nią, kiedy się oddaliła. Jasnożółty materiał głaskał jej opalone łydki.
Nie dziwiłem się braciakowi. Ale nie zamierzałem pozwolić, żeby ją zdobył.
Kiedy Jeremiah odwrócił jego uwagę pytaniem dotyczącym futbolu, skorzystałem z okazji,
żeby pójść do Naomi. Zastałem ją pochyloną nad sekretarzykiem przy schodach w salonie.
– Co robisz?
Zaskoczona wzdrygnęła się i napięła mięśnie ramion. Obróciła się, trzymając dłonie za
plecami. Kiedy zobaczyła, że to ja, uniosła oczy do sufitu.
– Potrzebujesz czegoś? Szukasz guza? A może pretekstu, żeby już iść do domu?
Zmniejszyłem powoli dystans między nami. Nie rozumiałem, dlaczego to robię.
Wiedziałem jedynie, że patrząc, jak uśmiechała się do mojego brata, czułem ucisk w piersi,
i że jej lodowata obojętność źle na mnie wpływa. W miarę jak skracałem odległość, robiło mi
się coraz cieplej.
– A mówiłaś, że krucho u ciebie z forsą – powiedziałem, kiedy odchyliła głowę, żeby na
mnie popatrzeć.
– Och, wypchaj się, Wikingu.
– Mówię jedynie, Stokrotko, że pierwszego dnia w pracy poczęstowałaś mnie łzawą gadką
o tym, że straciłaś oszczędności i nie stać cię na utrzymanie siostrzenicy, a dzisiaj karmisz za
darmo pół Knockemout.
– To składkowe przyjęcie, Knox. A tak poza tym tylko ty nie przyniosłeś żadnego
poczęstunku. Zresztą nie zrobiłam tego jedynie z potrzeby spotkania się z ludźmi.
Podobało mi się, w jaki sposób wymawiała moje imię, kiedy była rozdrażniona.
W zasadzie podobało mi się brzmienie mojego imienia w jej ustach bez względu na
okoliczności.
– Dobrze. Zatem dlaczego zaprosiłaś pół Knockemout na zrzutkową imprezę?
– Powiem ci, jeśli obiecasz, że zrobisz nam obojgu przysługę i znikniesz stąd.
– Oczywiście – skłamałem.
Przygryzła wargę i zerknęła nad moim ramieniem.
– Dobrze. Zrobiłam to ze względu na Chloe.
– Wydałaś przyjęcie dla jedenastoletniego dzieciaka?
Naomi przewróciła teatralnie oczami.
– Nie! Ta słodka, trajkocząca bez przerwy dziewczynka jest najpopularniejszą uczennicą
w roczniku Waylay. W tym roku są razem w klasie. Starałam się zadbać, żeby spędziły ze sobą
trochę czasu.
– Dobierasz w pary szóstoklasistów?
Naomi wysunęła szczękę do przodu i skrzyżowała ramiona na piersi. Nie miałem nic
przeciwko temu, bo ów gest sprawił, że jej biust uniósł się wyżej i w dekolcie sukienki znalazło
się go więcej.
– Nie rozumiesz, jak to jest, kiedy każdy patrzy na ciebie krytycznym okiem tylko dlatego,
że jesteś spokrewniony z tą czy inną osobą – rzuciła wrogo.
Zrobiłem krok ku niej.
– I tu się kompletnie mylisz.
– Okej. Spoko. Niech ci będzie. Chcę, żeby Waylay miała w szkole koleżanki, a nie była
jedynie obiektem plotek, że jest porzuconą córką Tiny Witt.
Pewnie można się w tym doszukać sensu. Sam miałem przy sobie brata oraz Luciana,
kiedy zacząłem naukę po przeprowadzce do Knockemout. Nikt w szkole nie odważył się nic
złego o nas powiedzieć, bo chroniliśmy się nawzajem niczym stado.
– A co to jest?! – zapytałem, chwytając notes, który trzymała w ręce.
– Knox! Przestań!
– „Pilne zadania związane z powrotem do szkoły” – przeczytałem. – „Odebrać laptopa.
Zaplanować spotkanie z wychowawczynią. Strój szkolny i wyprawka. Pieniądze...”. –
Gwizdnąłem. – Dużo znaków zapytania przy tym punkcie.
Próbowała odebrać mi zeszyt, ale trzymałem go poza jej zasięgiem i przewróciłem stronę.
Zobaczyłem kolejną listę zadań, a dalej jeszcze jedną.
– Widzę, że jesteś miłośniczką list – zauważyłem.
Stawiała ładne, staranne litery, ale z każdym kolejnym punktem dało się poznać po
charakterze pisma coraz silniejszą panikę. Laska próbowała wziąć sporo na klatę. Jeżeli zaś
mogłem sugerować się nabazgranym na dole listy zakupów stanem jej konta w banku, to
moce przerobowe miała raczej niewielkie.
Tym razem pozwoliłem jej zabrać notes. Rzuciła go na biurko za swoimi plecami i uniosła
kieliszek wina.
– Trzymaj się z daleka od moich spraw, Knox – powiedziała.
Miała zaróżowione policzki, a w jej olśniewających piwnych oczach nie dostrzegłem ani
cienia chłodu. Przy każdym głębokim oddechu jej piersi łaskotały mój tors i doprowadzały
mnie do coraz większego obłędu.
– Wiesz, że nie musisz zajmować się tym sama, prawda? – spytałem.
Plasnęła się z udawanym entuzjazmem dłonią w czoło.
– No oczywiście! Przecież mogę poprosić obcych o jałmużnę. Dlaczego wcześniej o tym
nie pomyślałam? To wcale nie znaczyłoby, że nie jestem zdolna w sensie prawnym do opieki
nad dzieckiem. Problem rozwiązałby się sam.
– Przecież nie ma nic złego w przyjęciu pomocy od czasu do czasu.
– Nie potrzebuję pomocy. Potrzebuję czasu – przekonywała. Mięśnie jej ramion się
napięły, dłonie zacisnęły się w pięści po obu stronach ciała. – Sloane napomknęła, że po
rozpoczęciu roku szkolnego zapewne zwolni się stanowisko na pół etatu w bibliotece. Mogę
zaoszczędzić i kupić samochód. To się ma szansę udać. Trzeba mi jedynie trochę czasu.
– Jeśli będziesz potrzebować dodatkowych godzin w Honky Tonk, wystarczy, że mi o tym
powiesz.
Nie umiałem przestać szukać sposobów na to, żeby orbity naszych działań dalej splatały
się ze sobą. Prowadziłem głupią, niebezpieczną grę.
– Ładnie to brzmi w ustach człowieka nazywającego mnie upierdliwą damulką, która
wiecznie potrzebuje pomocy, i już od pierwszego dnia próbującego wyrzucić mnie z pracy.
Wybacz, że nie szukam u ciebie pomocy.
– Och, daj już spokój, Naomi. Byłem wkurzony.
Popatrzyła na mnie tak, jakby chciała spalić mnie wzrokiem.
– I? – zapytała z pretensją w głosie.
– No co? Palnąłem w gniewie kilka głupich słów. Ty nie miałaś ich usłyszeć. To nie moja
wina, że podsłuchujesz prywatne rozmowy.
– Zacząłeś wrzeszczeć dwie sekundy po moim wyjściu! Nie możesz tak robić! Słowa mają
moc. Wywołują w ludziach emocje.
– W takim razie przestań czuć emocje i skończmy o tym gadać – zasugerowałem.
– To najgłupsza rzecz, jaką słyszałam w życiu.
– Wątpię. Wychowałaś się z Tiną.
Lód w jej oczach stopniał i zmienił się w płynną lawę.
– Tak, wychowałam się z Tiną. Miałam dziewięć lat, kiedy podsłuchałam, jak mówiła
mojej najlepszej przyjaciółce, że powinna bawić się z kimś innym, bo ja jestem zbyt sztywna
i nie umiem się wyluzować. Kiedy ukończyłam czternaście lat, całowała się z pewnym
chłopakiem, chociaż wiedziała, że on mi się podobał, a potem powiedziała mi, że wymagam,
by poświęcano mi zbyt wiele uwagi, więc ani on, ani nikt inny nigdy mnie nie zechce.
Zajebiście. Dlatego nie znosiłem rozmów z ludźmi. Wiedziałem, że zawsze prędzej czy
później wsadzę palec w jakąś ranę.
Przegarnąłem dłonią włosy.
– Nagle zjawia się w moim życiu Knox Morgan, który nie chce, żebym kręciła się
w pobliżu, bo pomimo mojego niedoskonałego charakteru, damulkowatości i wygórowanych
potrzeb jakimś cudem pociąga go moje ciało.
– Słuchaj no, Stokrotka, nie traktuj tego tak osobiście.
– Tyle że to właśnie bardzo osobista sprawa.
– Dużo myślałaś i przez to tak się nakręciłaś, co nie? A może nie tylko ja ostatnio nie
mogłem zmrużyć oka?
– Pieprz się, Knox!
Raptem rozległo się pukanie do drzwi i Naomi się wzdrygnęła. Wino zakołysało się
w kieliszku i przelało przez krawędź.
– Nie przeszkadzam?
Kobieta za siatką na komary była kilkanaście centymetrów niższa od Naomi i nosiła
wygnieciony, szary kostium. Ciemne włosy związała w ciasny kok.
– Ummm... – wymamrotała Naomi, próbując zetrzeć dłońmi wino z sukienki. – Eee...
– Nazywam się Yolanda Suarez. Z komitetu ochrony praw dziecka.
O, ja pierdolę.
Naomi zesztywniała niczym trup pod wpływem rigor mortis. Chwyciłem leżące na biurku
pudełko chusteczek higienicznych i podałem jej.
– Masz – powiedziałem.
Naomi nieruchomo patrzyła na gościa, więc sam wyciągnąłem z kartonika kilka
chusteczek i zacząłem usuwać skutki katastrofy.
Zdążyłem dwa razy dotknąć jej dekoltu przez chustkę, a potem wyrwała się z otępienia
i odepchnęła moje dłonie.
– Uch! Dzień dobry. To nie moje wino – powiedziała Naomi z rozszerzonymi paniką
oczami. Kobieta przeniosła wzrok na opróżniony kieliszek w jej ręce. – To znaczy, właściwie
moje. Nie wiem, dlaczego powiedziałam, że nie. Ale nie piję dużo. Jestem odpowiedzialną
osobą. I bardzo rzadko krzyczę na mężczyzn w salonie mojego domu.
– Okeeeej. Zastałam komendanta Morgana? Poprosił mnie, żebym tu zajrzała – odparła
opanowanym tonem Yolanda.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
KNOX IDZIE NA ZAKUPY
Naomi

D
wa dni później nadal przeżywałam minizawał serca za każdym
razem, kiedy ktoś podchodził do drzwi. Nash zaprosił Yolandę,
opiekunkę społeczną Waylay, żeby nas sobie przedstawić. Nie mógł
przewidzieć, że zjawi się akurat w chwili, w której będę wyładowywać na Knoxie bagaż
moich życiowych doświadczeń.
Wizyta zapoznawcza była krótka i upłynęła w niezręcznej atmosferze. Yolanda dała mi
papierowy egzemplarz wniosku o przyznanie opieki. Czułam, że zaszufladkowała mnie jako
wrzeszczącą jędzę ze skłonnością do nadużywania wina. Pozytywne było jedynie to, że Waylay
litościwie okazała naszemu gościowi uprzejmość i nie pisnęła ani słówkiem o tym, że
torturuję ją za pomocą warzyw ukrytych w posiłkach.
Poddałam nasze nieformalne spotkanie tak dogłębnej analizie, że nabrałam pewności, iż
ledwo uszłam z życiem z tego przesłuchania, a Yolanda Suarez szczerze mnie znienawidziła.
Moją nową misją zatem już nie było tylko to, żeby widziano we mnie wystarczająco dobrą
opiekunkę prawną – zamierzałam zostać najlepszą kandydatką do tej roli, jaką kiedykolwiek
widziano w północnej części Wirginii.
Już następnego dnia pożyczyłam buicka Lizy i weszłam stanowczym krokiem do lombardu
Pack Rats w Knockemout. Właściciel sklepu wycenił na czterysta dolarów moją szytą na
zamówienie, niemal nieużywaną suknię ślubną.
Potem wzięłam na wynos kawę od Justice’a i wróciłam prosto do domu, żeby przygotować
listę zakupów do szkoły.
– Zgadnij, co dzisiaj będziemy robić – powiedziałam do Waylay, kiedy jadłyśmy na ganku
za chatką lunch w postaci kanapek i słupków marchewki.
Świeciło słońce, strumień leniwie pluskał, kiedy jego nurt obmywał trawiaste brzegi.
– Pewnie coś nudnego – zgadła Waylay, rzucając za siebie w trawę kolejny słupek
marchewki.
– Idziemy kupować rzeczy do szkoły.
Popatrzyła na mnie podejrzliwie.
– Myślisz, że to konieczne?
– Oczywiście. Jesteś dzieckiem. Dzieci rosną. Wyrastają ze swoich starych rzeczy
i potrzebują nowych.
– A więc zabierasz mnie na zakupy. Będziemy kupować ubrania? – upewniła się.
– I buty. I przybory szkolne. Twoja wychowawczyni jeszcze nie odpisała na mój e-mail,
więc wzięłam od mamy Chloe listę potrzebnych rzeczy.
Trajkotałam jak najęta, bo zjadała mnie trema. Jeszcze byłyśmy z Waylay na wczesnym
etapie budowania więzi, więc nie wzbraniałam się przed sięgnięciem po przekupstwo
w zamian za jej względy.
– Będę mogła wybrać to, co mi się spodoba?
– Sama będziesz nosić te rzeczy. Zarezerwuję sobie jedynie prawo weta na wypadek,
gdybyś zdecydowała się na futro albo welurowy dres. Ale tak poza tym, jasne. Ty wybierasz.
– Ha. No dobrze – zgodziła się.
Może i nie podskakiwała z radości ani nie zarzuciła mi rąk na szyję tak, jak to sobie
wyobrażałam, ale w kącikach jej ust czaił się uśmiech, kiedy ugryzła kęs sandwicza z indykiem
i serem provolone.
Po lunchu kazałam Waylay iść na piętro i przygotować się do wyjścia, sama zaś
przejrzałam listę sklepów w centrum handlowym, którą wydrukowałam sobie w bibliotece.
Dotarłam zaledwie do połowy, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Myśląc ze strachem,
że to pewnie kolejna niespodziewana wizyta Yolandy, szybko poprawiłam palcami włosy,
sprawdziłam w lusterku, czy nie mam szminki na zębach, i zamknęłam wieko sekretarzyka,
żeby nie narażać się na krytyczną ocenę mojej obsesji na punkcie notatników i planerów.
Jednak zamiast Yolandy stał na ganku najbardziej irytujący człowiek na świecie. Miał na
sobie jeansy, szary T-shirt i aviatory. Jego włosy na górze głowy zdawały się nieco krótsze.
Domyślałam się, że właściciel zakładu fryzjerskiego może sobie pozwolić na cięcie, kiedy
dusza zapragnie. Wkurzało mnie, że był taki atrakcyjny z tą swoją brodą, tatuażami
i dystansem wobec świata.
– Jak leci, sąsiadko? – zapytał.
– Kim jesteś i co zrobiłeś z Oskarem Zrzędą? – zapytałam.
– Chodź – powiedział, wskazując kciukiem swojego pick-upa.
– Co? Dokąd? Co tu w ogóle robisz?
– Liza J powiedziała, że potrzebujesz podwózki. Jestem twoim szoferem.
Potrząsnęłam głową.
– O nie, nie spędzimy tego dnia razem.
– Nie pogrywaj, Stokrotka. Pakuj tyłek do auta.
– Trudno się oprzeć tak miłemu zaproszeniu, Wikingu, ale zabieram Waylay do miasta,
żeby kupić jej rzeczy do szkoły. Jeśli o ciebie chodzi, to nie wyglądasz mi na sąsiada, który
czerpie przyjemność z zakupów w towarzystwie dziewczyn.
– To prawda. Ale może jestem sąsiadem, który podrzuca dziewczyny na zakupy, a potem
zawozi je z powrotem do domu.
– Nie obraź się, ale nie. Na kogoś takiego też nie wyglądasz.
– Będziemy tu stać i sprzeczać się o to przez następną godzinę czy w końcu posadzisz
dupę na siedzeniu mojego wozu?
Jego słowa zabrzmiały niemal wesoło, przez co nabrałam podejrzeń.
– Dlaczego nie możemy najzwyczajniej w świecie pożyczyć auta od Lizy?
Taki był pierwotny plan. Nie lubiłam, kiedy coś toczyło się niezgodnie z ustaleniami.
– Bo nie. Dzisiaj jest jej potrzebne. – Wychylił się nad moim ramieniem i krzyknął
w kierunku domu: – Waylay, ruchy! Autobus odjeżdża!
Usłyszałam bębnienie stóp na piętrze. Widocznie moja siostrzenica zapomniała, że
okazywanie emocji podobno nie jest w jej stylu.
Wsparłam dłoń na torsie Knoxa i pchnęłam go, dopóki oboje nie znaleźliśmy się na ganku.
– Słuchaj, to dla nas ważny wyjazd. Próbuję nawiązać bliższy kontakt z Waylay, a ona
jeszcze nigdy nie była na takich zakupach. Jeśli więc z twojego powodu miałoby zdarzyć się
coś, co nam zrujnuje dzień, to już raczej zamówię Lyfta. Właściwie od razu tak zrobię.
Knox zdawał się autentycznie rozbawiony.
– Niby jak chcesz to zrobić za pomocą tej gównianej komórki, za starej, żeby działały na
niej jakiekolwiek apki?
Cholera jasna.
Waylay skoczyła ze schodów do salonu i zgrabnie wylądowała, a potem od razu przyjęła
znudzony wyraz twarzy.
– Hej! – zwróciła się do Knoxa.
– Knox nas podwiezie – zapowiedziałam bez entuzjazmu.
– Fajnie. Ile to rzeczy zamierzasz kupić, skoro potrzebujesz aż pick-upa? – zainteresowała
się Waylay.
– Twoja ciotka ma w planach wykupienie pół centrum handlowego. Teraz będzie do tego
przygotowana – powiedział Knox.
Zanim Waylay zeszła z ganku, dostrzegłam na jej twarzy lekki uśmiech. Na dole schodów
rzuciła w naszą stronę:
– No to do roboty i miejmy to już z głowy.


Nabrałam jeszcze większych podejrzeń, widząc w samochodzie kawę dla mnie
i smoothie dla Waylay.
– W co ty ze mną grasz? – zapytałam Knoxa, kiedy usiadł za kierownicą.
Pominął milczeniem moje pytanie. Ze zmarszczonymi brwiami przeczytał SMS w telefonie.
Jego wahanie mnie zaniepokoiło.
– Wszystko w porządku z Lizą? Coś się stało w Honky Tonk?
– Uspokój się, Daisy. Wszystko i wszyscy mają się dobrze.
Wysłał odpowiedź i uruchomił silnik.
Pojechaliśmy na wschód i włączyliśmy się w sunący wolno strumień samochodów. Kolejny
raz sprawdziłam, czy starannie ułożony plik pieniędzy jest na swoim miejscu, a Knox i Waylay
gawędzili o tym i owym. Przestałam ich słuchać i próbowałam się pozbyć dręczącej mnie
niepewności. Wczoraj w bibliotece weszłam na swoje konto bankowe, żeby sprawdzić stan
środków. Nie miałam dużo pieniędzy. Praca w barze i darmowe mieszkanie stanowiły ważną
pomoc. Jednak moje dochody nie mogły zrobić wielkiego wrażenia na żadnym sądzie
rodzinnym, zwłaszcza gdyby do wydatków doszły opłaty za samochód.
Miałam trzy wyjścia: 1. Znaleźć pracę, którą mogłabym wykonywać, kiedy Waylay będzie
w szkole. 2. Naruszyć kwotę odłożoną na emeryturę. 3. Sprzedać mój dom na Long Island.
Wzdrygnęłam się. Ten dom był dla mnie czymś więcej niż trzema pokojami z salonem
i dwiema łazienkami. Traktowałam go jak bardzo satysfakcjonujący etap w realizacji
większego planu. Dostałam dobrą pracę w spółce inwestycyjnej rodziny Warnera, zakochałam
się i kupiłam ładny dom, w którym miałam założyć rodzinę.
Gdybym go sprzedała, oznaczałoby to definitywne pożegnanie tamtego marzenia. Gdzie
podziałabym się po upływie sześciu miesięcy, podczas których miałam tymczasowo
opiekować się Waylay?
Kiedy w końcu dotarliśmy do centrum handlowego, już kisiłam się w cierpiętniczej
marynacie z żalu i rozpamiętywanych porażek.
– Dzięki za podwiezienie – powiedziałam do Knoxa, który już prowadził przez telefon
rozmowę złożoną z monosylabicznych pytań i odpowiedzi.
Wysiadłam, tuląc w dłoniach kubek kawy. Waylay wygramoliła się z tylnego siedzenia
i trzasnęła drzwiami.
Spodziewałam się, że Knox odjedzie, spowijając nas chmurą spalin, tymczasem on też
wysiadł i wsunął komórkę do tylnej kieszeni spodni.
– Co robisz? – zdziwiłam się.
– Idziesz z nami na zakupy? – zapytała Waylay.
W jej głosie nie słyszałam szoku – raczej ekscytację.
Niech cię diabli, Knoxie Morganie.
– Ja też mam listę zakupów do załatwienia. Miałem nadzieję, moje panie, że pokażecie mi,
jak to się robi.
Weszliśmy do klimatyzowanego wnętrza, gdzie Waylay jedynie zerknęła na mnie, żeby
zachować pozory przyzwoitości, i od razu ruszyła do sklepu z modnymi akcesoriami.
Gdy tylko zniknęła za drzwiami, złapałam Knoxa za wytatuowane ramię.
– Powiesz mi wreszcie, co wyprawiasz?
– Robię zakupy.
– Ty nie chodzisz na zakupy. Nie spędzasz czasu w centrach handlowych.
Obrócił się na pięcie z rozbawioną miną.
– Jesteś tego pewna?
– Należysz do facetów, którzy wciąż noszą te same rzeczy, dopóki się nie rozpadną,
a potem zaczynasz się ubierać w to, co dostałeś na Gwiazdkę od jakiejś krewnej, albo
zamawiasz online dokładnie to samo, co przedtem. Nie chodzisz po centrach handlowych.
Nie robisz zakupów z dziewczynami.
Knox zbliżył się, naruszając moją prywatną przestrzeń. Jego oczy – dzisiaj raczej szare niż
niebieskie – spoważniały.
– Masz jakiś problem z tym, że do was dołączyłem?
– Tak! Co tu robisz, Knox? Próbuję się zbliżyć do Waylay. Nic z tego, co próbowałam, nawet
nie zarysowało otaczającego ją muru. W wieku jedenastu lat już ma twarz pokerzysty, bo
przeżyła zbyt wiele rozczarowań. Chcę zobaczyć jej uśmiech. Prawdziwy uśmiech.
– Jezu, Naomi. Przecież nie zamierzam ci tego spieprzyć.
– Wobec tego po co się z nami ciągasz?
Waylay zapukała od środka w witrynę sklepu i przyłożyła dwie pary kolczyków do swoich
nieprzekłutych uszu. Uniosłam kciuki i dodałam w myślach punkt: „Przekłuć uszy Waylay” do
listy zadań.
– Mam swoje powody. Mam też swoje powody, żeby ci się nie spowiadać.
– Nie przyjmuję takiej odpowiedzi.
Staliśmy tak blisko siebie, że niemal się dotykaliśmy. Mój organizm wariował, bo z jednej
strony owiewało go zimne powietrze z klimatyzacji, a z drugiej bił w niego żar pompowany
przez to spektakularne ciało.
– Na razie to jedyna odpowiedź, na jaką możesz liczyć.
– Nic dziwnego, że jesteś samotny – wytknęłam mu. – Żadna kobieta przy zdrowych
zmysłach nie wytrzymałaby z kimś takim.
– Jestem singlem, bo tego chcę – odparował.
Ledwo uniosłam teatralnie oczy do nieba, a on już zmienił temat.
– Czyli rozumiem, że chcesz się wkupić w sympatię Way, tak?
– Tak. Dziewczyny lubią prezenty.
– Ty też lubisz prezenty? – zapytał.
Pokręciłam głową.
– Nie, Knox. Nie lubię. Ja, kurczę, kocham prezenty!
To była prawda. Uwielbiałam je dostawać.
W ciągu ostatnich kilku lat Warner nie popisywał się w tej dziedzinie. Czułam się jak
materialistka, okazując rozczarowanie źle dobranymi upominkami gwiazdkowymi
i urodzinowymi w niewłaściwych rozmiarach.
Knox uśmiechnął się pod nosem.
– A skąd weźmiesz pieniądze na te szaleństwa? Przecież wiem, ile zarabiasz w Honky
Tonk.
Wyciągnęłam szyję, chcąc się upewnić, że Waylay nadal jest w sklepie. Przymierzała
różowo-purpurową plecioną opaskę na włosy. Wyglądała w niej ślicznie, korciło mnie, żeby
tam pójść i zaciągnąć ją z tym zakupem do kasy.
– Nie żeby to cię powinno obchodzić, ale sprzedałam moją suknię ślubną.
– Jest aż tak źle? – zapytał.
– Źle?
– Sprzedałaś suknię ślubną, żeby zapłacić za przybory szkolne swojej siostrzenicy. Nie
masz telefonu. Ani wozu.
– Mam telefon – powiedziałam, wyjmując z torebki stary Blackberry od Lizy i unosząc go
do oczu Knoxa.
– Odpadł ci klawisz z literą „E”.
Do diabła. Wiele słów zawiera „E”.
– Niepotrzebna mi twoja krytyka. Zrozumiano? Dzisiaj priorytetem są rzeczy dla Waylay.
O resztę zadbam później. Zajmij się więc swoimi sprawami i pozwól mi obsypać siostrzenicę
takimi podarunkami, jakich tylko zapragnie.
Na jego usta znowu wrócił tamten uśmieszek, który wprowadzał chaos w moim układzie
nerwowym.
– Umowa stoi.
Ruszyłam w kierunku sklepu. Kiedy zatrzymałam się przed witryną, żeby popatrzeć
z zachwytem na wystawę, nagle wpadła na mnie rozgrzana, twarda niczym mur masa mięśni.
– Masz jakiś problem? – zapytał Knox.
Jego broda łaskotała mnie w ucho.
Obróciłam się do niego i zazgrzytałam zębami.
– Nie zostawisz nas dzisiaj w spokoju, prawda?
– Prawda – skinął głową i poprowadził mnie tyłem do sklepu, popychając dłonią
rozpostartą na moim brzuchu.


Byłam pewna, że zgubimy go w pierwszym sklepie dla nastolatków, ale wytrzymał
wizytę w każdym z nich. Nawet w obuwniczym. Mało tego – wygłosił kilka razy opinię,
kiedy Waylay go o nią poprosiła, i robił śmieszne miny, żeby odwrócić jej uwagę, kiedy
przekłuwano jej uszy.
Waylay promieniała. Lód jej obojętności zaczął kruszeć przy drugiej parze butów,
a stopniał kompletnie, kiedy namówiłam ją na letnią sukienkę w różowe i żółte kwiaty. Euforia
osiągnęła punkt krytyczny, kiedy Knox wyjął swoją kartę kredytową, słysząc westchnienie
zachwytu małej nad parą jaskraworóżowych tenisówek z oszałamiającym wzorem
kwiatowym.
– Dlaczego dotykasz czoła, ciociu Naomi? – zdziwiła się Waylay.
– Sprawdzam, czy nie mam gorączki, bo na sto procent dostałam halucynacji.
Jedyną alternatywą mogło być przypadkowe przeniesienie się do rzeczywistości
równoległej, w której Knox Morgan był miłym facetem lubiącym uczestniczyć w zakupach.
Wpadliśmy na szkolną koleżankę Waylay, Ninę – dziewczynkę o przyjemnym oddechu
i czarnych włosach. Z przyjemnością poznałam jej ojców, Isaaca i Gaela, którzy bez problemu
przyjęli do wiadomości fakt, że Knox przedstawił się im jako nasz kierowca. Nina zapytała
Waylay, czy chciałaby pójść z nimi do salonu gier. Zgodziłam się z radością i wymieniliśmy się
z Isaakiem numerami telefonów, a Knox wyjął z portfela dwudziestodolarowy banknot.
– Zaszalej, Way – powiedział.
– Wow! Dzięki!
– Nie kupuj za dużo słodyczy! – krzyknęłam do niej. – Jeszcze nie jadłyśmy obiadu!
Machnęła zdawkowo dłonią nad ramieniem. Domyśliłam się, co ten gest oznaczał – że nie
miała zamiaru słuchać mojej rady. Obróciłam się do Knoxa.
– A ty dlaczego wciąż tu jesteś? Snujesz się za nami jak cień od sklepu do sklepu. Cały czas
chodzisz ze wzrokiem utkwionym w telefonie niczym nastolatek. Nic dla siebie nie kupiłeś.
Nie wiadomo, jak mamy cię traktować, i działasz mi na nerwy.
Jego twarz pozostała nieruchoma jak kamień. Nie odpowiedział.
– Dobrze. Wobec tego idę zrobić resztę zakupów.
Skoro żyłam na walizkach, naprawdę potrzebowałam więcej bielizny. Wprawdzie nie
planowałam wizyty w Victoria’s Secret jako fortelu służącego pozbyciu się Knoxa, lecz doszłam
do wniosku, że kto jak kto, ale on na pewno nie wejdzie ze mną do tego sklepu.
Przerzucałam rzeczy w koszu z wyprzedażą, kiedy poczułam jego posępną, zwalistą
obecność. Stał za mną z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Obrzuciłam go pełnym
politowania spojrzeniem i postanowiłam ignorować.
Trudno było jednak ignorować fakt, że każda kobieta wchodząca do sklepu stawała jak
wryta i nie mogła oderwać od niego wzroku.
Czemu tu się dziwić? Był niesprawiedliwie wręcz przystojny. Szkoda tylko, że miał
paskudną osobowość.
Wybrałam z kosza dwie pary normalnych, zwykłych majtek, ale wciąż zerkałam
z utęsknieniem na jedwabne figi z koronkowymi wstawkami po bokach i z tyłu. Po chwili
zjawiła się przede mną sprzedawczyni.
– Mam przygotować dla pani przymierzalnię? – zapytała.
Zastanowiłam się nad jej propozycją. Na chwilę przynajmniej zostałabym sama, bo Knox
przecież nie pchałby się za mną do kabiny.
– Ona je weźmie – powiedział.
Bezceremonialnie wziął ode mnie majtki i podał je sprzedawczyni.
Zaniemówiłam, kiedy zanurzył rękę w koszu, by wyjąć z niego jeszcze trzy pary
niepraktycznych, piekielnie seksownych fig. Różowe, purpurowe i czerwone. Na końcu wybrał
parę urokliwych bokserek w czerwone serduszka.
– I jeszcze to.
Wcisnął je do ręki ekspedientce, która uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo
i zaniosła bieliznę do kasy.
– Knox, nie mogę kupić aż tylu rzeczy – skarciłam go szeptem.
– Zamknij dziób – odparł i wyjął kartę kredytową.
– Jeśli choć przez sekundę przeszło ci przez głowę, że pozwolę ci kupować dla mnie
bieliznę...
Uciął moją tyradę, zarzuciwszy rękę na moje ramię i zasłoniwszy mi usta dłonią.
– Proszę – powiedział i położył na ladzie kartę.
Wiłam się w jego uścisku, dopóki się nie odchylił.
– Jeśli to niezbędny warunek, żeby wydostać się bez cholernego wzwodu z tego
pieprzonego sklepu, to już, kurwa, kupię ci te fatałaszki.
Według moich obliczeń już drugi raz napomknął o tym, że jego przyrodzenie reaguje na
mnie w określony sposób. Nie byłam na tyle dobrą aktorką, by ukrywać, że cieszą mnie jego
podobne do moich rozterki – że pociąga go we mnie aspekt fizyczny, chociaż cała reszta działa
zniechęcająco.
Przestałam się wić, kiedy obrócił mnie tak, że trzymał mnie przed sobą zwróconą do niego
plecami. Przylegając do jego torsu, czułam niezbity dowód potwierdzający moje domysły.
Moje ciało zareagowało zupełnie bez związku z tym, co nakazywał umysł, i wskoczyło od razu
na piąty poziom gotowości seksualnej. Bałam się, że trzeba będzie mnie wynieść ze sklepu.
– To było niewyobrażalnie niewłaściwe – powiedziałam, wychodząc na korytarz ze
skrzyżowanymi na piersiach rękami, nadal otoczona jego ramieniem.
– Chciałaś, żebym coś kupił, to kupiłem.
– Bieliznę. Dla mnie – zaskrzeczałam.
– Wyglądasz na zmęczoną – powiedział z zadowoloną miną.
– Zmęczoną? Jestem wykończona. Przeszliśmy w sklepie chyba z osiemdziesiąt
kilometrów. Wydałam wszystko co do grosza, a nawet jeszcze więcej. Jestem zmęczona.
Jestem głodna. Ale przede wszystkim jestem pogubiona, Knox! Cały czas zachowujesz się tak
obrzydliwie wobec mnie, a dzisiaj nagle zjawiasz się i kupujesz mi ładną bieliznę?
– Może pomyślisz o mnie, kiedy będziesz ją nosić – powiedział.
Jego wzrok błądził gdzieś przed nami.
– Jesteś okropny.
– Proszę bardzo. Mamy jeszcze jeden sklep do obskoczenia – oświadczył i wziął mnie za
rękę.
Czułam się zmęczona. Zbyt zmęczona, żeby się bronić. Zbyt zmęczona, by zwrócić uwagę,
dokąd mnie zaciągnął.
– Dzień dobry, panie Morgan. – Wysoki chudzielec z ciemną kozią bródką pomachał do
nas na powitanie. – Właśnie skończyliśmy.
Znajdowaliśmy się w sklepie z telefonami komórkowymi. Zaparłam się stopami, ale Knox
pchnął mnie w kierunku lady.
– Dobre wyczucie czasu, Ben.
– Oto i on – powiedział sprzedawca i podsunął do mnie nowiutką komórkę. – Wszystko
ma nastawione, gotowe do używania i jest w etui. Jeżeli będzie pani potrzebowała pomocy
w przeniesieniu z chmury starych kontaktów, chętnie służymy radą. Pani nowy numer jest
zapisany w pudełku.
Zdziwiona, zmęczona, głodna, trochę wściekła i bardzo skonsternowana zerknęłam na
telefon, a potem na Knoxa.
– Dzięki. – Knox zwrócił się do Bena, po czym podał mi telefon.
Etui zdobiły brokatowe stokrotki.
– Kupiłeś mi telefon?
– Chodźmy – ponaglił. – Chce mi się jeść.
Pozwoliłam, żeby wyciągnął mnie za rękę ze sklepu. Pamiętałam jedynie, żeby przy
drzwiach pomachać do Bena i mu podziękować.
Byliśmy już w połowie drogi do salonu gier, kiedy mój umysł zaczął wreszcie dodawać dwa
do dwóch.
– Przepędziłeś mnie przez cały ten cholerny mall bez słowa skargi na moje uwagi tylko po
to, żeby mnie zmęczyć. Żebym nie broniła się przed tym telefonem, prawda?
– Burgery, sushi czy pizza? – zapytał.
– Burgery. Knox?
Szedł dalej, nawet nie zwolnił kroku.
– Knox! – Stuknęłam go w ramię, żeby zwrócić jego uwagę.
Kiedy na mnie spojrzał, nie uśmiechał się ani nie wyglądał na zadowolonego z siebie.
– Potrzebowałaś telefonu. Teraz go masz. Nie rób z tego afery.
– Twierdzisz, że wiecznie oczekuję opieki. Wrzeszczysz na mnie, że pracuję u ciebie
w barze, i mówisz, że jedyną rzeczą we mnie godną uwagi jest moje ciało. A potem
nieproszony dołączasz do mojej wyprawy na zakupy po to, żeby kupić mi bieliznę i bardzo
drogi telefon.
– To się mniej więcej zgadza. Z wyjątkiem uwagi o tym, że interesuje mnie jedynie twoje
ciało.
– Zawsze jesteś taki... niekonsekwentny? Taki nielogiczny?
Zatrzymał się i popatrzył na mnie z góry.
– Nie, Naomi. Nie zawsze jestem taki zajebiście niekonsekwentny. Ty jesteś temu winna.
Nie chcę się tobą interesować. Nie chcę marnować całego dnia na łażenie po pieprzonym
centrum handlowym i użeranie się z korkami na drodze. A już na pewno za nic w świecie nie
chcę widzieć, jak przymierzasz tę bieliznę. Ale jednocześnie nie chcę, żebyś siedziała w domu
sama, kiedy w Knockemout szuka cię jakiś facet.
O-o.
– Jakiś facet? Kto?
– Nie wiem. Justice i Wraith już się tym zajmują. Wezwą Nasha, jeśli zajdzie taka potrzeba
– dodał ponuro.
– Co to znaczy, że się „zajmują”?
Oczami wyobraźni widziałam trupy, worki na ciała i taśmę policyjną.
– Nie zawracaj sobie tym głowy.
Nie mogąc powstrzymać śmiechu, ruszyłam dalej. To nie do wiary! Ostatnie cztery lata
przeżyłam w związku, w którym to ja się wszystkim zajmowałam. Każdą rezerwacją miejsc
w restauracji. Każdym wyjazdem na wakacje. Każdym nastawieniem prania. Każdym
wyjściem do spożywczaka.
Tutaj mieszkałam dopiero od niecałych dwóch tygodni, a już zaopiekował się mną
ponurak, który najczęściej okazywał mi jedynie niechęć.
Może pewnego dnia znajdę faceta, który mnie polubi i jednocześnie będzie chciał razem
nieść ciężar zajmowania się wszystkim. A może po prostu skończę jako stara panna, jak to
zawsze wróżyła mi Tina.
– Przechodzisz załamanie nerwowe czy coś? Bo mam, kurde, lepsze rzeczy do roboty niż
gapienie się na twoje huśtawki nastroju.
– Och, świetnie – odparłam, odpędzając atak histerii. – Gderliwy Knox wrócił. Jak
wygląda ten facet?
– Według Justice’a jest podobny do jakiegoś gościa o nazwisku Henry Golding.
– Henry Golding przystojny aktor czy Henry Golding któryś z lokalnych motocyklistów?
To była bardzo istotna różnica.
– Nie znam żadnego motocyklisty o tym nazwisku. Ale facet zjawił się ni stąd, ni zowąd
w kawiarni i pytał o ciebie. Justice twierdził, że na widok zdjęcia twojej siostry na kasie wpadł
niemal w amok.
Pomyślałam, że będzie się to za mną wlokło do końca życia.
– Znasz go?
Teraz przyszła moja kolej na uchylenie się od odpowiedzi.
– Możemy już iść po Waylay i zamówić te hamburgery?
ROZDZIAŁ SZESNASTY
LEGENDARNY STEF
Naomi

W
drodze powrotnej do domu wpisałam numery ojców Niny do mojej
lśniącej nowością komórki. To nie były pierwsze kontakty na liście.
Knox już zdążył dopisać numery telefonów Lizy, Honky Tonk, Sherry,
szkoły Waylay i Café Rev.
Dodał nawet swój.
Nie wiedziałam, co to mogło znaczyć. Jednak szczerze mówiąc, byłam za bardzo
wykończona, żeby o tym rozmyślać. Zwłaszcza że miałam większy problem.
Ów większy problem siedział na schodach ganku przed chatką i trzymał w ręce kieliszek
wina.
– Zostań w samochodzie – warknął Knox.
Ja jednak już byłam w połowie drogi.
– W porządku. Znam go.
Waylay otoczona górą zakupów na tylnym siedzeniu opuściła szybę w oknie i wysunęła
głowę.
– Kto to?
– Stef – odpowiedziałam.
A on odstawił kieliszek i rozchylił ramiona.
Podbiegłam i pozwoliłam mu się objąć. Stefan Liao był mężczyzną doskonałym – bystrym,
zabawnym, troskliwym, szokująco hojnym i tak pięknym, że od wpatrywania się w niego
mogły rozboleć oczy. Jedynak, którego ojciec prowadził firmę deweloperską, a matka tworzyła
aplikacje mobilne. Od urodzenia miał żyłkę do interesów oraz wyszukany gust w każdej
dziedzinie.
Mnie zaś szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało się mieć go za najlepszego przyjaciela.
Wziął mnie w ramiona, uniósł i obrócił nad ziemią.
– Nadal jestem na ciebie nieziemsko wkurzony – powiedział z szerokim uśmiechem.
– Dziękuję za to, że nawet wkurzony nie przestajesz mnie uwielbiać – odpowiedziałam.
Zarzuciłam mu ręce na szyję i wdychałam zapach jego drogiej wody kolońskiej.
Wystarczyło, że na niego popatrzyłam, że go dotknęłam – i od razu moje emocje się
ustabilizowały.
– Nie przedstawisz mnie Blondzi i Bestii? – zapytał Stef.
– Jeszcze trochę poprzytulam się do ciebie.
– Pospiesz się. Bestia ma taką minę, jakby chciał mnie odstrzelić.
– Jest raczej Wikingiem niż Bestią.
Stef ujął moją twarz w dłonie, odchylił moją głowę i pocałował mnie w czoło.
– Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Zapiekły mnie w oczach łzy. Wierzyłam mu. Uczucie ulgi, które wyzwoliły jego słowa,
wystarczyło, by spod moich powiek wytrysnął wodospad Niagara.
– Gdzie mam położyć ten pieprzony chłam? – warknął Knox.
Jego słowa wystarczyły, żeby wodospad Niagara błyskawicznie wysechł. Obróciłam się
i zobaczyłam, że stoi tuż przy mnie.
– Naprawdę?
– Mam dużo roboty, Stokrota. Nie mogę tu stać cały dzień i gapić się, jak lecisz w ślinę
z Henrym Goldingiem.
– Z Henrym Goldingiem? Jak miło – zauważył Stef.
– Waylay, chodź, poznasz mojego przyjaciela! – zawołałam.
Waylay nadal odurzona zakupami, zabawą w salonie gier i hamburgerem zapomniała
zrobić nadąsaną minę.
– Waylay Witt. Knox Morgan. To jest Stefan Liao. W skrócie Stef. W skrócie Way. I... Leif
Erikson. W każdym razie w takich chwilach jak teraz, kiedy patrzy na wszystkich bykiem.
Stef się uśmiechnął. Knox mruknął. Waylay przyglądała się z podziwem wypasionemu
smartwatchowi Stefa.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Wyglądasz zupełnie jak twoja ciocia – zwrócił się
Stef do Waylay.
– Naprawdę?
Nie wyglądała na zdruzgotaną tym porównaniem. Pomyślałam, że moje przekupstwo już
zaczęło działać. Punkt dla mnie.
Knox tymczasem wyglądał tak, jakby chciał na miejscu poćwiartować Stefa.
– A tobie co znowu dolega? – zapytałam go półgłosem.
Zmroził mnie wzrokiem, jakbym to ja była winna jego nagłej zmianie nastroju.
– Knox. – Stef wyciągnął rękę. – Nie wiem, jak ci dziękować za to, że zaopiekowałeś się
moją dziewczyną.
Knox burknął, popatrzył na wyciągniętą dłoń i dopiero po chwili ją uścisnął.
Ich powitanie trwało dłużej niż to konieczne.
– Dlaczego zrobiły im się takie białe palce? – zdziwiła się Waylay.
– Takie męskie sprawy – wytłumaczyłam.
Zrobiła sceptyczną minę.
– Coś w rodzaju ciśnięcia kupy przez czterdzieści pięć minut?
– Tak, coś w tym rodzaju – potaknęłam.
W końcu uścisk dłoni zastąpił pojedynek na spojrzenia. Gdybym straciła czujność,
następne poszłyby w ruch zapewne penisy i linijki.
– Knox bardzo uprzejmie zgodził się zawieźć nas dzisiaj na zakupy – powiedziałam do
Stefa.
– Kupił mi różowe tenisówki, a cioci Naomi bieliznę i telefon.
– Dziękuję za tę interesującą informację, Way. Teraz może byś tak poszła do domu i więcej
się nie odzywała? – zasugerowałam i pchnęłam ją lekko ku drzwiom.
– To zależy. Mogę zjeść ostatnią kanapkę lodową?
– Jest twoja, o ile zapchasz sobie nią buzię i nie będziesz nic mówić.
– To była przyjemność. Na razie, Knox!
Był już w połowie drogi do pick-upa.
– Nie odjeżdżaj jedynie ze względu na mnie! – krzyknął do niego Stef.
Knox nie odpowiedział, lecz usłyszałam coś w rodzaju stłumionego ryku dochodzącego
z kierunku, w którym się oddalił.
– Poczekaj chwilkę – zwróciłam się do Stefa. – Na tylnym siedzeniu jego samochodu leży
pół zawartości magazynów centrum handlowego. Nie chcę, żeby odjechał z moimi rzeczami.
Dogoniłam Knoxa, kiedy otwierał drzwi pick-upa.
– Knox, czekaj!
– Co znowu? Jestem zajęty. Muszę wracać do swoich spraw.
– Daj mi minutę, żebym wyładowała sklepik Waylay z tylnego siedzenia.
Wymamrotał półgłosem kilka barwnych epitetów i otworzył szarpnięciem tylne drzwi.
Zawiesiłam na nadgarstkach tyle toreb i reklamówek, ile zdołałam unieść. W końcu Knox
uległ swojej frustracji. Zaniósł wszystkie kupione rzeczy na ganek i rzucił je na stertę koło
Stefa.
– O, ty naprawdę masz nową bieliznę – zauważył Stef, zerknąwszy do torby z Victoria’s
Secret.
Z piersi Knoxa dobył się kolejny groźny dźwięk. Wiking ruszył jak burza z powrotem do
samochodu.
Uniosłam wzrok do nieba i pobiegłam za nim.
– Knox?
– Jezu Chryste, kobieto – powiedział, obracając się do mnie. – Co jeszcze?
– Nic. Po prostu... Dziękuję za wszystko, co dzisiaj zrobiłeś. To wiele znaczy dla Waylay.
I dla mnie.
Kiedy się odwróciłam, żeby odejść, jego dłoń nagle wystrzeliła w bok i chwyciła mój
nadgarstek.
– A tak na przyszłość, Stokroto, jedyne, co mi dolega, to zawsze jesteś ty.
Nie wiem, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam, ale to zrobiłam. Uniosłam się na palcach
i cmoknęłam go w policzek.
Nadal stał jak zamurowany, kiedy obładowani mnóstwem siatek weszliśmy ze Stefem do
domu.


Kiedy Waylay zapadła w śpiączkę wywołaną szaleństwem zakupów, przebrałam się
w piżamę, zastanawiając się, dlaczego, u licha, zostawiłam otwarte na oścież drzwi
garderoby. Doszłam do wniosku, że to zapewne niedopatrzenie ze strony Waylay.
Zaskoczyło mnie, jak obecność dodatkowej osoby w domu wpływa na panujący w nim ład.
Tubki pasty do zębów zawsze były pozgniatane w przypadkowych miejscach, przekąski
znikały bez śladu, a pilot do telewizora nigdy nie leżał tam, gdzie go zostawiłam.
Zamknęłam szczelnie drzwi garderoby i wróciłam na parter.
Drzwi kuchenne stały otworem, przez siatkę na owady widziałam Stefa na ganku. Mój
przyjaciel zmienił to miejsce w baśniową krainę za pomocą świeczek odstraszających komary.
– Jeszcze nie możesz powiedzieć o tym ani słowa moim rodzicom – powiedziałam bez
wstępu, wychodząc z domu na ganek.
Stef uniósł wzrok znad tacy pełnej wyszukanych mięs i serów, które aranżował na stole
piknikowym.
– Dlaczego w ogóle mi o tym przypominasz, Witty? Przecież wiesz, że zawsze jestem
w twojej drużynie.
– Wiem, że utrzymujesz z nimi kontakt.
– To, że co miesiąc chodzę z twoją mamą do spa, jeszcze nie znaczy, że mógłbym cię
wydać. Ponadto nie powiedziałem im, że się do ciebie wybieram.
– Ja po prostu jeszcze nie wiem, jak im powiedzieć o Waylay. Po tym, jak odegrałam
uciekającą pannę młodą, musiałam przez godzinę namawiać mamę przez telefon, żeby nie
rezygnowała z rejsu. Wiem, że gdybym powiedziała im, co tu się dzieje, w tej samej chwili
zeszliby z pokładu i przylecieli pierwszym samolotem.
– To brzmi prawdopodobnie w przypadku twoich rodziców – zgodził się ze mną Stef
i podał mi kieliszek wina. Przywiózł ze sobą całą skrzynkę wina. – Twoja Bestia pragnie cię
schrupać jak tuzin skrzydełek z grilla.
Usiadłam na krześle ogrodowym koło niego.
– To jest pierwsze, co zamierzałeś mi powiedzieć?
– Najpilniejsze.
– A nie raczej: „Dlaczego porzuciłaś Warnera na ślubnym kobiercu?” albo „Coś ty, do
diabła, myślała, kiedy zdecydowałaś się pomóc siostrze?”.
Stef wsparł na balustradzie swoje długie nogi.
– Wiesz, że nigdy nie lubiłem Warnera. Wpadłem w zachwyt, kiedy zrobiłaś tę sztuczkę ze
znikaniem sprzed ołtarza. Żałuję jedynie, że mnie nie wtajemniczyłaś.
– Przepraszam – powiedziałam, nie mając lepszego argumentu.
– Przestań przepraszać.
– Przep... iękna rada.
– Sama odpowiadasz za swoje życie. Nie przepraszaj całego świata za decyzje, które
podejmujesz.
Mój najlepszy przyjaciel i głos rozsądku. Zero krytykanctwa. Zero podawania
w wątpliwość. Tylko bezwarunkowa miłość i wsparcie... oraz od czasu do czasu gorzka prawda
w oczy. Taki człowiek zdarza się raz na milion.
– Masz rację. Jak zwykle. Mimo to powinnam ci powiedzieć, że chcę zwiać z kościoła.
– Pewnie że tak. A z drugiej strony miałem niezmierną frajdę, kiedy matka Warnera
poinformowała go o tym przed tłumem gości. To, jak starali się zachować twarz i ratować
przed potrzaskaniem swoją porcelanową reputację, było niczym najlepsza komedia. Po
wszystkim wróciłem do domu z jednym z drużbów weselnych.
– Którym?
– Z Paulem.
– Spoko. Dobrze wyglądał w smokingu – zauważyłam.
– Jeszcze lepiej wyglądał bez niego.
– No tak.
– Skoro już mowa o gorącym seksie, to wróćmy do twojej Bestii.
Zachłysnęłam się winem.
– Z Bestią nie łączy nas seks. Nazwał mnie upierdliwą damulką i dodał, że wymagam
szczególnej opieki. Jest nieokrzesany. Wiecznie na mnie wrzeszczy albo narzeka na wszystko,
co robię. Mówi mi, że nie jestem w jego typie. Jakby sądził, że mi na tym zależy. – Prychnęłam
pogardliwie.
– Dlaczego mówisz to prawie szeptem?
– Bo on mieszka tam. – Wskazałam kieliszkiem na chatę Knoxa.
– Aha. Gburowaty sąsiad. Jeden z moich ulubionych tropów.
– Już pierwszego dnia nazwał mnie śmieciem.
– Co za kutas.
– Wiesz, teoretycznie wziął mnie za Tinę i dlatego zwymyślał mnie w kawiarni pełnej
obcych ludzi.
– Co za ślepy kutas!
– Jezu, ależ cię kocham – westchnęłam.
– Ja ciebie też, Witty. Czyli uściślijmy – na pewno nie sypiasz z gorącym, mrukliwym,
wytatuowanym sąsiadem, który zawiózł cię do sklepu i kupił ci bieliznę oraz telefon?
– Na pięćset tysięcy procent nie sypiam z Knoxem. Zresztą pojechał z nami na zakupy
tylko dlatego, że podobno jakiś obcy mężczyzna szukał mnie w mieście.
– Chcesz mi powiedzieć, że jest mrukliwym, nadopiekuńczym, seksownym chłopakiem
z sąsiedztwa, a ty nie zamierzasz się z nim przespać? Jaka strata!
– Może zamiast dyskutować o Knoxie, powiem ci, dlaczego zrejterowałam przed ślubem
i skończyłam jako bezdomna w Knockemout?
– Zapomniałaś dodać: „bezsamochodowa”.
Przewróciłam teatralnie oczami.
– I bezsamochodowa.
– Przyniosę trufle, które ukryłem w twoim pokoju – zaoferował Stef.
– Naprawdę wielka szkoda, że nie jesteś hetero – powiedziałam.
– Jeżeli dla kogoś miałbym zostać hetero, tylko ty byłabyś tą osobą – odparł i stuknął
swoim winem w mój kieliszek.
– Skąd tu się wzięły te kieliszki? – zapytałam, marszcząc brwi.
– To część mojej zastawy samochodowej. Zawsze wożę kilka ze sobą.
– No tak, jakżeby inaczej.


Kochana Naomi,
oboje z ojcem bawimy się doskonale, chociaż nie piszesz, co nowego u Ciebie. W Barcelonie było
pięknie, ale byłoby jeszcze piękniej, gdybyśmy wiedzieli, że nasza córka nie popada w coraz głębszą
depresję ani nie przeżywa pewnego rodzaju kryzysu wieku średniego.
Ale dość już użalania się. Szkoda, że nie widziałaś naszego przewodnika wycieczki, Paola.
Hubba hubba, jak mawiają dzieciaki. Załączyłam zdjęcie, które udało mi się pstryknąć. Jest singlem
– to na wypadek, gdybyś chciała, żebym przywiozła Ci pamiątkę z podróży.
Kocham Cię,
Mama
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
MĘSKA ROZMOWA
Knox

B
yło cholernie wcześnie. Zdecydowanie za wcześnie, żeby ktoś mógł
bezkarnie tak łomotać w moje drzwi. Ktokolwiek to był, zasłużył na
nauczkę. Włożyłem sportowe szorty i zbiegłem ze schodów, usuwając
z oczu resztki snu.
– Ten ktoś będzie żałować, że się urodził – mamrotałem pod nosem i niemal fiknąłem
kozła podcięty przez Waylona, który przyspieszył na ostatnich trzech stopniach.
– Czego? – warknąłem, otwierając gwałtownie drzwi.
Ostentacyjnie przystojny Stef (co za głupie, wprowadzające w błąd imię) patrzył na mnie
nad szkłami drogich okularów przeciwsłonecznych.
– Ja też pozdrawiam sąsiada. Dzień dobry – powiedział.
Miał na sobie golfowe szorty i wzorzystą koszulę z rodzaju tych, które dobrze leżą jedynie
na szczupłych facetach spędzających wiele godzin tygodniowo na sali gimnastycznej.
Mój pies przepchnął pół tułowia przez szparę w drzwiach na ganek i patrzył na intruza jak
w tęczę.
– Kto jest dobrym pieskiem? Co to za przystojniaczek? – zaszczebiotał Stef, kucając, żeby
go pogłaskać.
Waylon pławił się w jego zachwytach.
Potarłem dłonią twarz.
– Czego chcesz?
Goguś uniósł wyżej tekturową tacę z dwoma kubkami kawy na wynos.
– Porozmawiać przy kawie.
Wziąłem jeden kubek i odsunąłem się od drzwi. Waylon podreptał za mną do kuchni,
licząc na wczesne śniadanie.
Zdjąłem wieko z kubka i wyżłopałem łapczywie kilka łyków, jednocześnie wyjmując
z pojemnika porcję karmy dla psów.
Nakarmiwszy Waylona, wsunąłem głowę pod kran i polałem się zimną wodą z nadzieją, że
szok termiczny pobudzi mój umysł.
Kiedy się wyprostowałem, żeby zaczerpnąć powietrza, zobaczyłem przed twarzą ścierkę
do rąk.
Wziąłem ją bez podziękowania i wytarłem głowę.
– Dlaczego przynosisz mi kawę o tak nieludzkiej porze?
– Żeby porozmawiać o Naomi, ma się rozumieć. Sądziłem, że jesteś bardziej domyślny.
– Jestem, o ile nikt mi nie przerywa snu.
Właściwie nie drażniła mnie jedynie przerwa w odpoczynku. Może chodziło też o sen,
w którym rolę główną odgrywały uszminkowane na wiśniowo usta Naomi, właśnie
zabierające się do roboty, kiedy temu bęcwałowi zebrało się na towarzyskie pogaduszki.
– Przepraszam najmocniej. Uznałem, że lepiej nie zwlekać z tą rozmową – powiedział
i podsunął sobie do blatu taboret.
Zmiąłem ścierkę i wrzuciłem ją do zlewu.
– Teraz mi powiesz, że mam się odwalić od twojej dziewczyny?
Stef się zaśmiał.
– Co cię tak bawi?
– Jesteś typowym heterykiem ze sztywnym nastawieniem, które wszystko komplikuje –
powiedział, pochylając się nad blatem.
– Dopijam kawę i już cię tu nie chcę widzieć.
– Dobrze. Cenię to, że dbasz o Naomi. Usłyszałeś, że obcy człowiek wypytuje o nią
w mieście, i od razu wywiozłeś ją z Waylay w bezpieczniejsze miejsce. Rzadko spotykają ją
takie przejawy troskliwości.
– Nie zrobiłem tego, żeby dobrać się do jej majtek.
– Oczywiście, chociaż na tym też ci zależy. Bo przecież nie jesteś głupi. Zrobiłeś to, bo
chciałeś ją chronić. Dlatego mimo aury Seksownego Oskara Zrzędy, którą tworzysz wokół
siebie, w mojej opinii już wyprzedzasz Warnera o lata świetlne.
Zachowałem twarz pokerzysty, żeby nie okazać zainteresowania tym nieznanym mi dotąd
tematem.
– Warner ją wykorzystywał. Próbowałem ją ostrzec. Do diabła, nawet jego też
ostrzegałem. Ale Naomi zrobiła po prostu to, co zawsze.
– Starała się wypić piwo uwarzone przez innych – powiedziałem.
Stef uniósł brwi.
– No, no, no. Czyli jednak słuchasz z uwagą.
Waylon beknął od serca. Usiadł i patrzył na opróżnioną miskę, jakby oczekiwał, że
w magiczny sposób napełni się jeszcze raz.
– Do czego zmierzasz?
– Całe życie próbowała nadrabiać w dwójnasób rozczarowania wynikające z postępków jej
siostry, która nawiasem mówiąc, jest do kitu. Taka postawa aż do dzisiaj źle się na niej odbija.
Zawsze uważała, że musi być najlepszą uczennicą. Dostać najlepszą pracę. Wyjść za
najlepszego faceta. Tymczasem teraz znalazła się w obcym mieście, zgodziła się zająć
jedenastoletnim dzieckiem i ma nadzieję, że jeżeli będzie w tym wystarczająco dobra, to jej
rodzice nie przeżyją kolejnego wielkiego rozczarowania.
Wepchnąłem dłoń we włosy.
– Ale co to ma wspólnego ze mną?
Stef uniósł pojednawczo ręce i wyszczerzył się.
– Słuchaj. Rozumiem, że jesteście na etapie, na którym wciąż nie przyznajecie się do
wzajemnego zainteresowania. Ostatnie, czego Naomi trzeba w tej chwili, to gorący,
intensywny romans, który się może źle skończyć z powodu twojego stosunku do świata. Ale
jeżeli będziesz się o nią troszczył tak jak wczoraj, to nie będziemy mieli problemów.
– A jeżeli nie?
– Jeśli wykorzystasz uległą naturę Naomi, żeby jej zaszkodzić, to będziemy mieli poważny
problem. Umiem być bardzo kreatywny, gdyby trzeba sprawić, żebyś pożałował bycia świnią.
Miał facet jaja. Musiałem mu to oddać. Przychodzi z kawą do domu obcego człowieka,
a potem mu grozi. Sam też byłbym zdolny do czegoś takiego, może z pominięciem kawy.
– Z jakim kreatywnym problemem mierzy się teraz świnia Warner?
Stef upił długi łyk kawy.
– Obecnie wystarczy mu upokorzenie spowodowane porzuceniem w dniu ślubu przez
kobietę, o której mówił przy kolegach, że jest „poniżej jego klasy”. Ale zniszczę go, jeżeli
jeszcze raz się do niej zbliży.
– Co zrobił? – zapytałem.
Stef wypuścił z płuc powietrze i upił kawę.
– Do wczoraj wieczorem nie znałem szczegółów, ale przysiągłem, że dochowam
tajemnicy.
– Coś złego?
Stef zacisnął zęby.
– Coś złego – potwierdził.
Nie podobało mi się, że Naomi zwierza się temu gościowi. Że ma on dostęp do jej
sekretów, a mnie pozostaje jedynie zgadywanie. Mogłem sobie jednak wyobrazić mnóstwo
rzeczy z kategorii „coś złego”. Każda z nich zasługiwała na wybicie zębów tamtemu pajacowi.
– Niech gość się modli, żeby nie wpadł mu do głowy idiotyczny pomysł przyjazdu do
naszego miasta – powiedziałem, odstawiając pusty kubek.
– Przykro mi, ale muszę cię rozczarować – rzekł Stef i oderwał wzrok od Waylona, którego
właśnie drapał po całym tułowiu. – Taki idiotyczny pomysł jest zdecydowanie w jego stylu.
Ponadto, gdzie indziej miałby pójść, kiedy zda sobie sprawę z tego, że właśnie Naomi
rozwiązywała wszystkie jego problemy? Już teraz pisze do niej co dzień e-maile. Jest tylko
kwestią czasu, kiedy się domyśli, gdzie jej szukać.
– Będę na niego czekać – uprzedziłem grobowym głosem.
– Bardzo dobrze. Ja też jakiś czas tu zostanę. Przynajmniej dopóki się nie upewnię, że
Naomi nic nie grozi. Jednak nie mogę bez przerwy stać u jej boku. Dobrze jest więc wiedzieć,
że ktoś jeszcze się o nią troszczy.
– Ona na pewno nie wróciłaby do niego? – Mnie samego zaskoczyło to pytanie.
Stef sprawiał wrażenie, jakby moja dociekliwość sprawiła mu przyjemność.
– Nie. Ale jest tak miła, że może próbować dać mu szansę rehabilitacji.
– Kurwa mać.
– Nasza dziewczyna ma szczególne zamiłowanie do wynajdywania katastrof, które stara
się przekuć w sukces.
Popatrzył na mnie długo, znacząco, ale nie obchodziły mnie ukryte w jego słowach
konotacje. Ja nie byłem chodzącą katastrofą. Wszystko było ze mną w porządku. Miałem całe
życie uporządkowane na, kurwa, tip-top.
– Dobra. Co więc robimy, zanim to się stanie?
– Naomi kiepsko wygląda pod względem finansowym. Wydała większość oszczędności na
ślub i wesele.
Pieprzeni romantycy. Nigdy nie biorą pod uwagę, że jeśli sprawy mogą przyjąć zły obrót,
to na pewno tak się stanie.
– Do pożyczek i jałmużny podchodzi jak do jeża. Może jednak nie mieć wyboru, kiedy jej
rodzice zorientują się w sytuacji.
– Wpadną do miasta wściekli na złą córkę, a tymczasem widząc, że dobrej córce powinęła
się noga, będą starali się uszczęśliwić ją na siłę – domyśliłem się.
Stef energicznie zasalutował.
– To mniej więcej podsumowuje sytuację.
Westchnąłem.
– Naomi nie ma samochodu ani komputera. Dostała kilka godzin kelnerowania w moim
barze.
To jednak nie wystarczało, żeby dłuższy czas utrzymać dwuosobową rodzinę. Najlepsze
zarobki były późnymi wieczorami, co oznaczało, że Naomi potrzebowała kogoś do opieki nad
Waylay.
Samotne mamy to największe bohaterki na całym cholernym świecie, a mało kto o tym
pamięta.
Stef wyjął telefon z tylnej kieszeni spodni i szybko przesunął kciukami po wyświetlaczu.
– Użyję mojego uroku osobistego i namówię ją, żeby wystawiła dom na sprzedaż. Ma go
dopiero od dwóch lat, ale jej wkład własny był całkiem przyzwoity, a ceny nieruchomości w tej
dzielnicy rosną. Jego wartość powinna w pewnym stopniu zneutralizować problem płynności
finansowej.
Pewna niejasna myśl nie dawała mi spokoju, czaiła się w zakamarkach głowy, dopóki nie
wydobyłem jej na powierzchnię
– Bibliotekarka napomknęła o tym, że utworzy nowe stanowisko na pół etatu, jeżeli
uzyska dofinansowanie. Mogę się postarać, żeby je otrzymała.
Stef popatrzył na mnie nad wyświetlaczem komórki.
– Zamierzasz dobrze wykorzystać tę nagrodę z loterii?
A więc pan Goguś prześwietlił mnie przed przyjściem. Z drugiej strony to nie była tajna
wiedza. Ja zresztą zrobiłbym to samo na jego miejscu.
– Czym ty się właściwie zajmujesz? – zapytałem.
Wzruszył ramionami, nie przerywając pisania.
– Trochę tym, trochę tamtym. Mam człowieka, który może się zająć jej domem. Jeżeli
Naomi się zgodzi, w ciągu tygodnia będziemy mieli ofertę. Najpóźniej dwóch.
Opróżniłem kubek. Wypiłem do dna.
– Więc ona nie mieszkała z tym dupkiem?
– Oficjalnie nie. Miał się do niej przeprowadzić po ślubie. Temu leniwemu gnojkowi
podobało się mieszkanie na swoim. Zwłaszcza że Naomi przychodziła do niego sprzątać, prać
i przyrządzać mu jedzenie. Mam nadzieję, że teraz skurwysyn siedzi na dupie w brudnych
gaciach i wypłakuje się nad zupą z puszki.
Przyjrzałem się mu przez sekundę.
– Kim ty, kurwa, jesteś?
– Ja? – Stef się zaśmiał i odłożył telefon do kieszeni. – Najlepszym przyjacielem Naomi.
Bliższym niż rodzina.
– I wy dwoje nigdy nie...
Siedział z zadowoloną miną i czekał, aż to wykrztuszę.
– Nigdy co?
– Nigdy ze sobą nie... chodziliście?
– Nie, o ile nie liczysz pójścia razem na bal maturalny, dlatego że Tina została przyłapana
w szkolnej szatni z kutasem ówczesnego chłopaka Naomi w ustach.
Pierdolona Tina.
– Naomi poszłaby za mną w ogień. Nigdy mnie nie zawiodła i wybaczyła mi kilka wpadek,
kiedy to ja ją zawiodłem. Jest najbardziej niezwykłą kobietą, jaką znam, wliczając w to jej
matkę, która też jest zajebista. A ja nie lubię, kiedy ktoś gra w chuja z moją rodziną.
Szanowałem takie podejście.
– Domyślam się, że to mruknięcie oznacza porozumienie. Będziesz się o nią troszczył. Nie
zrobisz jej w chuja. I obaj zadbamy o to, żeby Warner Złamas Trzeci już się nie zbliżył do niej
na odległość mniejszą niż od jednego do drugiego końca ulicy.
Znowu skinąłem głową.
– W porządku.
– Daj mi telefon – powiedział, wyciągnąwszy rękę.
– Po co?
– Och, a co? Mam pisać SMS-a do Naomi, kiedy Warner przyjedzie jej szukać?
Podałem mu komórkę. Stef przytrzymał ją przed moją nachmurzoną twarzą, żeby
odblokować wyświetlacz.
– He. Ciekawe, czy odblokowałby się, gdybyś się kiedyś uśmiechnął.
– Nie wiem. Nigdy nie próbowałem.
Stef uśmiechnął się szelmowsko.
– Podobasz mi się, Knox. Jesteś pewien, że nasza dziewczyna nie interesuje cię w sensie
romantycznym?
– Absolutnie – skłamałem.
Stef otaksował mnie wzrokiem.
– Hmm. Albo jesteś głupszy, niż mi się zdawało, albo kłamiesz lepiej, niż sądziłem.
– Skończyłeś? Fajnie byłoby znowu nie gościć cię w moim domu.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ZMIANY STYLU DLA KAŻDEGO
Naomi

N
iespodzianka! – powiedział Stef, parkując dokładnie na wprost
Whiskey Clippera.
O-o.
– Po co tu przyjechaliśmy? – zapytałam.
– Zrobić nową fryzurę do szkoły – odparł Stef.
– Mówisz poważnie? – Waylay przygryzła wargę.
Trudno jej było utrzymać aurę znudzonej nastolatki, co podpowiadało mi, że to dobry
pomysł, nawet jeżeli ceną miało być ryzyko, że znowu pokłócę się z Knoxem.
– Śmiertelnie poważnie – odparł Stef i wysiadł ze swojego eleganckiego SUV-

a porsche’a. Otworzył przed Waylay tylne drzwi. – Pierwszy dzień szkoły oznacza dla
wszystkich nowy początek. Jeśli zaś wierzyć recenzjom, to właśnie tu należy się czesać.
Wygramoliłam się z samochodu i dołączyłam do nich na chodniku.
Stef otoczył nas obie ramieniem.
– Najpierw włosy. Potem lunch. Potem paznokcie. A potem przegląd najmodniejszych
strojów na otwarcie semestru.
Uśmiechnęłam się.
– Strojów? W liczbie mnogiej?
– Przecież odprowadzisz Way do autobusu. Potrzebujesz czegoś, w czym zaprezentujesz
się jako odpowiedzialna, lecz seksowna cioteczka.
Waylay zachichotała.
– Większość mam przychodzi pod szkołę w piżamach albo w przepoconych ciuchach
gimnastycznych.
– No właśnie. My zaś musimy pokazać, że kobiety z rodziny Wittów nie idą na
kompromisy i mają dobry gust.
Uniosłam oczy do nieba z udawaną skromnością.
Stef przyłapał mnie na tej minie i zniecierpliwiony skrzyżował ramiona na piersi.
– Co ci zawsze powtarzam, Naomi? Ty, Way, też się dobrze przysłuchaj.
– Kto dobrze wygląda, ten się dobrze czuje – wyrecytowałam.
– Brawo. Teraz ruszcie swoje zgrabne pupy i wchodźcie do środka.
Whiskey Clipper wyglądał inaczej niż jakikolwiek inny salon fryzjerski, w którym stanęła
moja noga. Zamiast dyskretnych pasteli oraz muzyki typowej dla spa i podobnych miejsc
królowały tu ceglane ściany oraz rock z lat siedemdziesiątych. W stylowych ramach z galerii
wisiały czarno-białe fotografie przedstawiające Knockemout z początków XX wieku. Całą
jedną ścianę zajmował bar pełen dekanterów oraz butelek whisky. Niski, zakrzywiony blat
recepcji oraz bar z whisky zdobiły kompozycje egzotycznych roślin.
Poczekalnia dla klientów przywodziła na myśl klub dla VIP-ów dzięki skórzanym kanapom
i szklanym stolikom. Na cementowej podłodze leżał chodnik z imitacji krowiej skóry.
Wnętrze prezentowało się oryginalnie, nieco steampunkowo. I zdecydowanie drogo.
Obróciłam się do mojego przyjaciela i cicho powiedziałam:
– Stef, wiem, że robisz to z sympatii, ale pieniądze...
– Nie wygaduj głupot, Witty. Ja funduję tę przyjemność. – Uniósł dłoń, kiedy otworzyłam
usta, żeby wyrazić sprzeciw. – Nie dostałaś ode mnie prezentu ślubnego.
– Dlaczego?
Popatrzył na mnie wymownie.
– Ach, oczywiście. Przewidziałeś, co się wydarzy.
– No więc pozbądź się już tego idiotycznego wizerunku pod tytułem: „mój narzeczony lubi
długie włosy” i zmień go na coś, co podoba się tobie. A twoja słodka, wyszczekana siostrzenica
niech każe sobie zrobić fryz, który olśni smarkaczy z szóstej klasy.
– Nie da się z tobą dyskutować, wiesz?
– Lepiej oszczędzaj energię i nawet tego nie próbuj.
– Witam panie i pana! – krzyknął Jeremiah ze stanowiska z ozdobnym lustrem
i szkarłatną peleryną zarzuconą na oparcie fotela. – Kto jest gotowy na życiową zmianę?
Waylay pochyliła się do mnie.
– On mówi serio?
Stef ujął ją za ramiona.
– Słuchaj no, drobiazgu. Ty jeszcze nie doświadczyłaś cudu strzyżenia tak dobrego, że
w jego trakcie chmury się rozstępują i rozbrzmiewa anielski chór. Dzisiaj poznasz to uczucie.
– A jeśli mi się nie spodoba? – szepnęła.
– Jeśli ci się nie spodoba, to naszym następnym przystankiem będzie Target i kupię ci tam
wszystkie dostępne akcesoria do włosów, aż w końcu wystylizujemy dla ciebie najlepszą
fryzurę.
– To twoje włosy. Sama zdecydujesz, co chcesz z nimi zrobić – zapewniłam ją.
– Do ciebie należy decyzja, jak chcesz być postrzegana przez resztę świata. Nikt nie może
ci dyktować, kim masz być – dodał Stef.
Wiedziałam, że kieruje te słowa do Waylay, ale zawarta w nich prawda rezonowała
również we mnie. Tak bardzo starałam się przekonać drugiego człowieka, iż spełniam
stawiane przez niego wymagania, że zapomniałam, kim naprawdę jestem. Straciłam
poczucie własnej tożsamości, bo pozwoliłam komuś innemu ją definiować.
– Okej – zgodziła się Waylay. – Ale jeśli wyjdzie kiszka, to wy będziecie temu winni.
– Zróbmy to – powiedziałam z pełnym przekonaniem.
– To się nazywa asertywność – powiedział Stef. Stuknął mnie palcem w nos, potem
powtórzył ten gest z Waylay. – Zaczynajmy.
Podszedł prosto do Jeremiaha.
– Twój kolega jest dziwny – szepnęła Waylay.
– Wiem.
– Ale da się lubić.
– Tak. Ja też tak sądzę.


Może swoje zrobił drugi kieliszek szampana, którym poczęstował mnie Jeremiah.
A może chodziło o to, że męskie palce masujące skórę na mojej głowie i bawiące się moimi
włosami należały do dawno zapomnianych przeze mnie przyjemności. Jednak bez
względu na przyczynę poczułam się w pełni zrelaksowana pierwszy raz od... Nawet nie
umiałam sięgnąć pamięcią tak daleko wstecz.
Moje zmartwienia bynajmniej nie znikły. Wciąż nade mną wisiały. Musiałam rozwiązać
problem opieki nad Waylay. I pieniędzy. I tego, że nadal nie powiedziałam moim rodzicom, iż
mają wnuczkę.
Ale w tej chwili dłonie fantastycznego mężczyzny zataczały kojące kręgi na mojej głowie,
w ręce trzymałam kieliszek z bąbelkami, a moja siostrzenica nie przestawała się śmiać
z czegoś, co mówiła do niej Stasia farbująca pasemka jej włosów na ciemniejszy kolor.
Stef i Jeremiah byli całkowicie pochłonięci rozmową o rodzajach włosów i produktach
służących ich pielęgnacji. Nie byłam pewna, ale zdawało mi się, że dostrzegłam iskierkę
wzajemnego zainteresowania między nimi. Zdradzały ją pełgające na ustach uśmiechy
i powłóczyste, zalotne spojrzenia.
Upłynęło sporo czasu, odkąd Stef pozostawał z kimś w relacji przypominającej stały
związek, a cudowny, utalentowany Jeremiah zdecydowanie był w jego typie.
Usłyszałam dobiegający z ulicy ryk motocykla. Silnik wszedł na wyższe obroty, a potem
nagle zgasł. Po kilku sekundach ktoś otworzył drzwi.
– Cześć, szefie! – krzyknęła Stasia.
Moja bańka rozkoszy prysła.
Burkliwa odpowiedź sprawiła, że moje serce próbowało wyrwać się z piersi niczym
targany niepewnością motyl uwięziony w szklanym słoiku.
– Zostań – nakazał stanowczo Jeremiah, przyciskając dłoń do mojego ramienia.
Nie widziałam Knoxa. Ale czułam jego obecność.
– Hej, Knox – zaćwierkał śpiewnie Stef.
– Stef.
Otworzyłam oczy, zastanawiając się, jakim cudem ci dwaj nawiązali burkliwą komitywę.
– Hej, Way – powiedział Knox nieco łagodniejszym tonem.
– Cześć! – zaszczebiotała w odpowiedzi.
Słyszałam zbliżający się tupot jego ciężkich butów i wszystkie mięśnie mojego ciała
stężały. Żadna kobieta nie wygląda reprezentacyjnie, siedząc z mokrymi włosami na fotelu
fryzjerskim. Nie żebym chciała zrobić na nim wrażenie ani nic w tym rodzaju. Miałam jednak
na sobie bieliznę, którą dla mnie kupił.
– Naomi – zamruczał chrapliwie.
Jak to się działo, że moje imię brzmiało w jego ustach tak, iż czułam prąd przepływający
przez dolne partie mojego ciała? To było seksowne, miłe uczucie.
– Knox – udało mi się wykrztusić.
– Twarz strasznie ci poczerwieniała – zauważył Jeremiah. – Nie za gorąca ta woda?
Stef parsknął stłumionym śmiechem.
Mogłabym przysiąc, że słyszałam dumne zadowolenie w rytmie ciężkich, powolnych
kroków, oddalających się w kierunku zaplecza zakładu.
Ładnym opanowaniem się popisałam, nie ma co.
Stef cichutko zagwizdał na fotelu przy swoim stanowisku.
– Iiiskrzyyyy – zanucił pod nosem.
Uniosłam głowę nad umywalką, wywołując falę, która przelała się nad jej brzegiem.
– Co z tobą? – syknęłam półgłosem. – Zamknij się.
Stef uniósł dłonie w poddańczym geście.
– Spoko. Wybacz.
Jeremiah delikatnie zanurzył moją głowę z powrotem w umywalce. Gotowało się we mnie.
Nie chciałam ani nie potrzebowałam żadnego iskrzenia, a już na pewno nie zależało mi na
tym, żeby ktokolwiek zwracał na nie uwagę.
Jeremiah owinął ręcznikiem moje mokre włosy i poprowadził mnie z powrotem do
stanowiska. Waylay siedziała na fotelu za mną, gdzie omawiała ze Stasią różne fryzury i style.
– A więc co powiedziałabyś na to, żeby się pozbyć zbędnego balastu? – zapytał Jeremiah,
przyglądając mi się bacznie w lustrze.
Uniósł dłonią kłąb moich mokrych włosów i przytrzymał nad linią ramion.
– Myślę, że to świetny pomysł – zdecydowałam.


Zaczęły mnie dręczyć wątpliwości, lecz Jeremiah już agresywnie ciachał moje długie
włosy. Raptem wrócił Knox z kubkiem kawy i czymś w rodzaju krótkiego, skórzanego
fartucha zasłaniającego znoszone jeansy. Z ramionami ozdobionymi mnóstwem tatuaży,
bezlitośnie przykróconą brodą i w odrapanych butach motocyklowych stanowił definicję
męskości.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się w lustrze i oddech uwiązł mi w gardle.
Po nieco przeciągającej się chwili Knox gwizdnął, a potem wskazał kciukiem na klienta
w poczekalni. Tamten dźwignął z kanapy swoją wysoką postać i poczłapał w głąb sali.
– Co u ciebie, ciociu Naomi? – dobiegł zza moich pleców głos Waylay. – Dalej wyglądasz
jak mokry mop?
Czasami dzieciaki to małe gnojki.
– Właśnie przechodzi transformację – zapewnił ją Jeremiah i wsunął swoje długie palce
w znacznie już krótsze włosy na mojej głowie. Niewiele brakowało, żebym zamruczała jak
kotka.
– A jak tam twoje włosy? – zapytałam siostrzenicę.
– Niebieskie. Podobają mi się.
Powiedziała to z zachwytem i ekscytacją, które wywołały uśmiech na mojej twarzy. Do tej
pory martwiłam się, czy przypadkiem nie próbuję zrekompensować jej ponad miarę
niedostatków z przeszłości, co może zmienić ją w uprzywilejowaną smarkulę przekonaną, że
należy jej się specjalne traktowanie. Teraz jednak zdecydowałam, że było warto.
– Jakie niebieskie? Jak Smerfetka?
– Czym jest Smerfetka?
– „Czym jest Smerfetka?” – powtórzyła wyraźnie zszokowana Stasia. Usłyszałam, że szuka
czegoś w kieszeniach, i po chwili usłyszałam dochodzącą z jej telefonu znajomą melodię
piosenki tytułowej z bajki o Smerfach. – To jest Smerfetka.
– Chciałabym mieć takie długie włosy jak ona – powiedziała z zazdrością Waylay.
– Ostatnim razem obcięłaś je dosyć krótko. Ale odrosną – obiecała Stasia absolutnie
pewna swoich słów.
Waylay milczała chwilę. Wyciągnęłam szyję, żeby zerknąć na jej odbicie w lustrze.
– To nie ja je obcięłam – bąknęła, odwzajemniając moje spojrzenie.
– Co mówisz, kochanie? – zapytała Stasia.
– Ja ich nie obcięłam – powiedziała jeszcze raz Waylay. – Mama mi to zrobiła. Za karę. Nie
mogła mi zakazać wychodzenia z domu, bo sama rzadko w nim bywała. Zamiast tego ścięła
mi włosy.
– Kurwa, co za su... Au!
Kopnęłam Stefa w samą porę, a potem obróciłam się na fotelu.
Waylay skwitowała wzruszeniem ramion fakt, że wszyscy dorośli dokoła nagle zamilkli.
– To nic takiego.
Musiała sobie to wmówić. Przypomniały mi się kolorowe kubełki w jej starym pokoju
pełne akcesoriów do włosów. Tina odebrała jej coś ważnego – rzecz, która napawała
dziewczynkę dumą.
Stef i Stasia popatrzyli na mnie, a ja starałam się znaleźć właściwe słowa pocieszenia.
Ktoś jednak mnie uprzedził.
Knox głośno upuścił brzytwę na metalową tackę i podszedł do fotela Waylay.
– Rozumiesz, że to była z jej strony chujowa zagrywka, nie?
– Knox, uważaj, co mówisz – skarciłam go.
Zignorował moją uwagę.
– To, co zrobiła twoja mama, wynikło z jej własnego rozczarowania światem i ze
złośliwości. Nie miało nic wspólnego z tobą. Ty nie doprowadziłaś do tego ani na to nie
zasłużyłaś. To ona zachowała się jak debilka, rozumiesz?
Oczy Waylay zwęziły się, jakby czekała na puentę.
– Noo... – powiedziała niepewnie.
Knox krótko skinął głową.
– Dobrze. Nie wiem, dlaczego twoja mama zachowuje się w taki sposób. Właściwie nie
obchodzi mnie to. Coś się w niej zepsuło i dlatego traktuje ludzi, jakby byli gówno warci.
Rozumiesz?
Waylay znowu potaknęła.
– Twoja ciotka Naomi jest inna. Nie zepsuta. Na pewno od czasu do czasu zdarza się jej
coś spierdolić, ale robi to, bo jest człowiekiem z krwi i kości, a nie dlatego, że się zepsuła.
Dlatego, kiedy coś przeskrobiesz – a tak się stanie prędzej czy później, bo ty też jesteś tylko
człowiekiem – będzie musiała z tego wyciągnąć konsekwencje. Nie ukarze cię jednak
ogoleniem włosów ani głodzeniem. Wymyśli raczej coś nudnego, jakieś sprzątanie, zakaz
wychodzenia z domu albo oglądania telewizji. Kumasz?
– Kumam – powiedziała cicho.
– Od teraz, bąblu, jeśli ktoś będzie twierdził, że ma prawo decydować o sprawach
dotyczących twojego ciała, kopnij go w dupę, a potem przyjdź mnie o tym powiadomić –
powiedział Knox.
Jasny gwint! Seksapil tego faceta właśnie osiągnął poziom, przy którym na kobiecie
topnieje bielizna.
– Mnie też – dodał Stef.
Jeremiah popatrzył poważnie na Waylay.
– I mnie.
Usta Waylay drgnęły. Z trudem powstrzymywała uśmiech. Mnie tymczasem zrobiło się
wilgotno pod powiekami oraz w okolicy majtek.
– A kiedy oni już skończą kopać tyłki złym ludziom, przyjdź do mnie – powiedziała Stasia.
– I do mnie. Najlepiej w ogóle najpierw przyjdź z tym do mnie, żeby nikt nie musiał
wylądować w więzieniu – dorzuciłam.
– Buu, zepsułaś wszystkim zabawę – zakpił Jeremiah.
– Rozumiesz, Way? – upewnił się Knox.
Na ustach dziewczynki pojawił się ledwie widoczny uśmiech.
– Tak. Rozumiem – potaknęła.
– Wobec tego wróćmy do robienia najfajniejszej fryzury na świecie – rzuciła wesoło
Stasia.
Wtem zabrzęczał telefon, który trzymałam na kolanach. Zerknęłam na wyświetlacz.

STEF: A nie mówiłem, że Twoja siostra to spartolone DNA?

Westchnęłam i wciąż rozzłoszczona zerknęłam na niego, a potem odpisałam.


JA: Ustawię się pierwsza w kolejce do lania po pysku, kiedy się tu zjawi.
STEF: Brawo! Moja dziewczyna! Aha, dopisałem do dzisiejszego grafiku po paznokciach depilację
brazylijską.
JA: Super! Skąd ten pomysł?

STEF: Twój mrukliwy typ z tatuażami zasłużył sobie tym wystąpieniem na gorący seks. Aha, mam
straszną chcicę na „Pięćdziesiąt twarzy Jera”.

– Popieram w obu kwestiach – dobiegł znad mojego ramienia głos Jeremiaha, który, jak
się okazało, czytał całą wymianę SMS-ów.
Stef się zaśmiał, a na moją twarz wystąpiło pięćdziesiąt odcieni szkarłatu.
– Co popierasz? – zainteresował się Knox.
Przycisnęłam telefon do piersi i obróciłam się do lustra.
– Nic. Nikt niczego nie popiera! – powiedziałam ostro.
– Twarz ci płonie, Stokrotko – zauważył Knox.
Zapragnęłam wsunąć się pod pelerynę niczym żółw i pozostać tam ukryta do końca życia.
Wtem Jeremiah wyczarował dłońmi na mojej głowie coś tak niesamowicie przyjemnego, że
wbrew sobie zaczęłam się rozluźniać.
Wszyscy wrócili do swoich rozmów, ja zaś od czasu do czasu zerkałam ukradkiem
w kierunku Knoxa.
Ten mężczyzna nie tylko został bohaterem w oczach dziewczynki, ale też zdawał się
sprawnym fryzjerem. Nigdy nie sądziłam, że cięcie włosów może być seksowne, dopóki nie
ujrzałam, jak Knox napinając ruchliwe mięśnie, strzygł i formował gęste, ciemne włosy
swojego klienta.
Wiele zwyczajnych rzeczy było seksownych w wykonaniu Knoxa Morgana.
– Gotowy iść pod nóż? – mruknął ponuro.
– Jeszcze jak! – wymamrotał mężczyzna spod gorącego ręcznika okrywającego mu twarz.
Patrzyłam zafascynowana, kiedy Knox zabrał się do pracy za pomocą brzytwy i kremu do
golenia o słodkim zapachu.
Ten widok relaksował mnie jeszcze skuteczniej niż filmiki przedstawiające mycie myjką
ciśnieniową, które oglądałam jeden po drugim, planując ślub i wesele. Każdy ruch zostawiał
za sobą długie, równe linie, gładkie i lśniące.
– Naprawdę powinnaś to przemyśleć – szepnął do mnie Jeremiah, wyjmując z futerału
lokówkę.
– Co przemyśleć?
Jeremiah popatrzył na mnie w lustrze i wskazał ruchem głowy Knoxa.
– Pas. Nie rozumiem.
– Jak zadbać o swoje dobre samopoczucie – podpowiedział Jeremiah.
– Że co? Słucham?
– Niektórym kobietom wystarczy manicure. Inne idą na masaż albo na terapię. Jeszcze
inne wybierają siłownię albo butelkę ulubionego shiraz. Ale moim zdaniem najlepszym
sposobem na zafundowanie sobie dobrego samopoczucia jest regularny orgazm, który
wstrząsa całą ziemią.
Tym razem poczułam, że zaczerwieniły mi się nawet czubki uszu.
– Dopiero co uciekłam od niedoszłego męża i ślubu. Sądzę, że na jakiś czas wystarczy mi
mocnych wrażeń – szepnęłam.
Jeremiah sprawnie nawijał moje włosy na lokówkę.
– Twoja sprawa. Najważniejsze jednak, żebyś nie zmarnowała tego nowego wizerunku.
Zamaszyście zdjął ze mnie pelerynę i pokazał odbicie w lustrze.
– Ja pier... Ojej!
Pochyliłam się i wsunęłam palce w przyjemny w dotyku, sięgający do podbródka bob. Moje
ciemnobrązowe włosy były poprzetykane rudobrunatnymi refleksami i wiły się, przyjmując
formy, które nazwałam w myślach „falami seksu”.
Stef zaskowytał jak wilk.
– O kurde, Naomi!
Dwa lata zapuszczałam włosy, żeby na wesele upiąć je w perfekcyjny sposób, bo
Warnerowi podobało się, gdy były długie. Dwa lata planowałam wesele, do którego nie doszło.
Zmarnowałam dwa lata, podczas których już mogłam wyglądać tak jak teraz. Pewna siebie.
Stylowa. Diabelnie seksowna. Nawet moje oczy lśniły jakby jaśniej, a uśmiech zdawał się
weselszy.
Warner Dennison III już nigdy więcej niczego mnie nie pozbawi.
– Co o tym sądzisz, ciociu Naomi? – zapytała Waylay.
Stanęła przede mną. Jej jasne włosy były krótko przystrzyżone, na jedno oko opadała
asymetryczna grzywka. Od spodu prześwitywał subtelny błękit.
– Wyglądasz na szesnaście lat – jęknęłam.
Waylay na próbę potrząsnęła głową.
– Mnie się podoba.
– Mnie też. Bardzo – zapewniłam ją.
– Dzięki tej szykownej nowej fryzurze będzie można wyczarować trochę długości, jeżeli
znowu będziesz chciała zapuścić włosy – powiedziała Stasia.
Waylay założyła kosmyk za ucho i popatrzyła na mnie.
– Może krótkie nie są ostatecznie takie złe.
– Stasia, Jeremiah, jesteście cudotwórcami – oświadczył Stef.
Wyjął z portfela pieniądze i podał im.
– Dziękuję – powiedziałam, a potem przytuliłam Stasię i Jeremiaha. Knox popatrzył nad
ramieniem Jeremiaha na moje odbicie w lustrze. Wypuściłam mojego fryzjera z objęć
i odwróciłam wzrok. – To naprawdę było niezwykłe.
– Dokąd teraz idziemy? – dopytywała Waylay, nadal z lekkim uśmiechem przyglądając się
sobie w lustrze.
– Zrobić paznokcie – odpowiedział Stef. – Dłonie twojej ciotki wyglądają jak szpony.
Poczułam na sobie spojrzenie szaroniebieskich oczu i uniosłam wzrok. Knox obserwował
mnie z nieodgadnioną miną. Nie umiałam stwierdzić, czy jest napalony, czy raczej wkurzony.
– Do zobaczenia, szefie.
Aż do samych drzwi czułam na sobie przygniatający ciężar jego uwagi.


Kochani Mamo i Tato,
mam nadzieję, że bawicie się na rejsie, jak jeszcze nigdy przedtem! Nie do wiary, że upłynęły już
niemal trzy tygodnie!
U mnie wszystko dobrze. Mam dla Was ważną wiadomość. Właściwie to Tina ma wiadomość. Okej.
Uważajcie. Tina urodziła córkę. To znaczy, że jesteście dziadkami. Mała ma na imię Waylay. Ukończyła
jedenaście lat i na jakiś czas wzięłam ją pod swoją opiekę, wyręczając Tinę.
Jest naprawdę świetna.
Zadzwońcie do mnie po powrocie do domu, to opowiem Wam wszystko ze szczegółami.
Może uda mi się przyjechać z Waylay na weekend, żebyście ją poznali.
Kocham Was,
Naomi
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
WYSOKA STAWKA
Naomi

N
o, no, patrzcie, jaką fantastyczną dupcię tu przywiało! – krzyknęła Fi
z końca baru w Honky Tonk, gdzie wprowadzała do systemu sprzedaży
oferty specjalne przygotowane na ten wieczór.
Uniosłam ręce i obróciłam się powoli.
Kto by pomyślał, że fryzura może sprawić, żeby człowiek poczuł się odmłodzony o dziesięć
lat i tysiąc razy szykowniejszy? Że już nie wspomnę o krótkiej jeansowej spódniczce, na którą
namówił mnie Stef.
Ten człowiek stanowił wzór dobrego przyjaciela.
Czekając, aż wyjdę tanecznym krokiem z przymierzalni w mojej nowej mini, Stef odbył
naradę przez telefon ze „swoimi ludźmi” i załatwił, żeby spakowali mój dobytek, a dom na
Long Island wystawili na sprzedaż.
Tego wieczoru to on pilnował Waylay i nie wiem, które z nich bardziej ekscytował plan
taśmowego oglądania serialu Brooklyn 9-9.
– Podoba ci się ta fryzura, Fi? – zapytałam i potrząsnęłam głową, żeby wzburzyć nieco
loki.
– Jeszcze jak! Mój brat to, kurde, geniusz fryzjerstwa! A skoro o wilku mowa, to czy twój
Stef ma kogoś? Jeśli nie, to może pobawimy się w swatki?
– A co? Jeremiah mówił coś na temat Stefa? – zapytałam.
– Tylko napomknął, że twój przyjaciel jest najbardziej apetycznym gejem, który
przechadzał się po Knockemout w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
Zapiszczałam podekscytowana.
– Stef też mnie pytał, czy Jeremiah z kimś chodzi!
– Ooch, wszystko się dobrze układa – stwierdziła Fi i wsunęła lizaka do ust. – A przy
okazji, mam dla ciebie dobrą wiadomość.
Uśmiechnęłam się i położyłam torebkę za barem.
– Czyżby Idris Elba wreszcie poszedł po rozum do głowy i zaproponował ci wspólny
wyjazd na prywatną wyspę?
Fi uśmiechnęła się szelmowsko.
– Nie aż tak dobrą. Ale obsługujesz dzisiaj imprezę w prywatnej sali. Zaczyna się
o dziewiątej. Sami klienci z szerokim gestem.
Nadstawiłam uszu.
– Z szerokim gestem?
Fi skinęła głową w kierunku korytarza.
– Pokerzyści. Tylko pssst, nie rozgłaszaj tego wszem wobec. Kilku utracjuszy, którym
zachciało się przepuścić w karty sześciocyfrowe kwoty.
– Sześciocyfrowe? – Zamrugałam. – To legalne? – szepnęłam, chociaż byłyśmy przy barze
same.
Lizak znowu powędrował do ust.
– Nooo... powiedzmy, że jeśli komendant Morgan zaszczyci nas dzisiaj swoją obecnością,
to lepiej nie wpuszczać go do tamtej sali.
Nie byłam pewna, co o tym sądzić. Powinnam dbać o to, żeby dobrze wypaść przed sądem,
więc zapewne nie wypadało mi kłamać w żadnej sprawie.
Jednak tej nocy byłam gotowa przekroczyć ów most, gdyby zaszła taka konieczność.
Przepełniona szczęściem poszłam do kuchni, żeby przygotować się do intensywnej pracy.

Moja wiedza dotycząca pokera ograniczała się do tego, co podejrzałam w telewizji
podczas zmieniania kanałów. Jednego byłam pewna – że telewizyjni gracze wyglądali
zupełnie inaczej niż ci, którzy zgromadzili się dokoła okrągłego stołu w tajnej sali w głębi
Honky Tonk.
Ian o brytyjskim akcencie miał pod turkusową koszulką polo mięśnie, które mogły
sugerować, że całymi dniami własnymi siłami wyręczał podnośnik samochodowy. Wyróżniała
go ciemna skóra, wygolone krótko włosy oraz uśmiech, na widok którego kobietom miękły
kolana. Nosił obrączkę ślubną wysadzaną mnóstwem diamentów.
Na prawo od Iana siedział Tanner. Ten miał jasnorudawe włosy wyglądające tak, jakby
przed chwilą wichrzyły je kobiece palce. Jego strój – uniform mieszkańca stolicy
dojeżdżającego do pracy z przedmieścia – stanowiły drogie, szyte na miarę spodnie, koszula
z podwiniętymi rękawami i poluzowany krawat. Nie miał obrączki i dbał, żeby ten fakt nie
umykał mojej uwagi za każdym razem, kiedy donosiłam mu szkocką whisky z najwyższej
półki. Cały czas wiercił się niespokojnie i podskakiwał nerwowo przy każdym uchyleniu
drzwi.
Z prawej strony Tannera zajmował miejsce mężczyzna, którego pozostali nazywali
Srogim, chociaż wątpię, żeby wyniósł to przezwisko z domu. Sprawiał wrażenie faceta, który
przeniósł się tu wprost z kartek romansu o silversach z klubu motocyklowego. Tatuaże
pokrywały każdy widoczny centymetr kwadratowy jego skóry. Groźna mina i okulary
przeciwsłoneczne nie znikały z jego twarzy, kiedy siedział rozparty na krześle. Pił jedynie
wodę gazowaną.
Koło Srogiego siedziała Winona, jedyna kobieta przy stole. Była wysoka, dobrze
zbudowana, czarnoskóra i zrobiła sobie metaliczny różowy makijaż, dopasowany kolorem do
detali opinającego jej ciało jeansowego kostiumu. Jej bujna fryzura była odważna
i nieskrępowana, tak samo jak śmiech, którym częstowała mężczyznę u swojego boku.
– Lucy, Lucy, Lucy – mówiła. – Kiedy ty się nauczysz, że mnie się nie blefuje?
Lucian należał do takich przystojniaków, na widok których kobiety zastanawiały się, czy
przypadkiem nie podpisał paktu z diabłem. Ciemne włosy. Ciemne oczy, w których pełgał żar.
Ciemny garnitur. Roztaczał niczym aromat wody kolońskiej aurę władzy, bogactwa
i sekretów.
Przybył na miejsce później niż reszta gości, zdjął marynarkę i zakasał rękawy, jakby miał
do dyspozycji nieograniczoną ilość czasu. Pił swój bourbon bez dodatków i nie próbował
zaglądać mi w dekolt, kiedy mu go serwowałam.
– Wtedy, kiedy przestaniesz mnie rozpraszać swoją inteligencją i urodą – droczył się
z sąsiadką.
– Proszę cię. – Winona prychnęła, z gracją przesuwając długimi, czerwonymi
paznokciami słupki wygranych żetonów.
Dolewając wody z lodem do dzbanka w kącie sali, zastanawiałam się, ile może być wart
każdy żeton, kiedy drzwi raptem otworzyły się z hukiem.
Tanner i ja aż podskoczyliśmy w miejscu.
Knox wszedł zamaszystym krokiem do pomieszczenia. Wyglądał jak zawsze irytująco
seksownie.
– Ty sukinsynu – powiedział.
Wszyscy wstrzymali oddech. To znaczy, wszyscy oprócz Luciana, który dalej rozdawał
karty niewzruszony tym wtargnięciem.
– Byłem ciekaw, ile czasu minie, zanim się dowiesz – rzucił beznamiętnie.
Odłożył talię i wstał.
Przez chwilę byłam pewna, że wezmą się za łby niczym walczące o dominację jelenie
w filmie przyrodniczym... albo, no... w przyrodzie.
Tymczasem mroczna mina Knoxa nagle ulotniła się bez śladu i zastąpił ją serdeczny
uśmiech, od którego poczułam się w środku rozgrzana i miękka niczym ciastko z czekoladą
wyjęte prosto z pieca.
A właśnie! – trzeba by w najbliższym czasie upiec ciastka z czekoladą.
Obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i poklepali się po plecach z taką werwą, że ja po
takim powitaniu musiałabym się umówić na wizytę u kręgarza.
– Co ty, do diabła, tu robisz? – zapytał Knox, tym razem mniej agresywnie.
– W tej chwili? Przegrywam z Winoną i myślę o zamówieniu jeszcze jednego drinka.
– Zaraz przyniosę. Ktoś jeszcze życzy sobie nową kolejkę? – pisnęłam.
Knox przeniósł wzrok na mnie. Jego uśmiech znikł tak szybko, że przyszło mi na myśl, iż
mój Wiking dostał skurczu mięśni twarzy. Jego patrzące spode łba oczy udały się
w niespieszną wędrówkę po moim ciele, taksując mnie od stóp do głów. Czułam jego
dezaprobatę, która iskrzyła się niczym wyładowania elektryczne.
– Naomi, wyjdź stąd. Już! – warknął.
– Poważnie? W czym znowu problem, Wikingu?
– Problem? – zareagował Srogi.
W jego niskim głosie zabrzmiała groźba.
– Nie twoja sprawa. – Ton głosu Knoxa osiągnął temperaturę poniżej zera.
– Przynieś kolejkę dla wszystkich, Naomi – zasugerował Ian, nie spuszczając wzroku
z Knoxa.
Skinęłam głową i ruszyłam do drzwi.
Knox od razu zaczął deptać mi po piętach.
Zamknął za nami drzwi i chwycił mnie za ramię, a potem poprowadził pustym
korytarzem w kierunku przeciwnym do baru. Minęliśmy sekretną norę służącą mu za biuro.
Dotarliśmy aż do drzwi na końcu, za którymi znajdował się magazyn zaopatrzenia Whiskey
Clippera.
– Co, do licha, Knox?
– Kurwa, co ty tam robisz w takim stroju?
Wskazałam na pustą tacę.
– A jak myślisz? Serwuję drinki.
– To nie herbatka w jakimś cholernym klubie dla snobów, rybko. A tamtych ludzi nie
uświadczysz w komitecie rodzicielskim w podstawówce.
Ścisnęłam palcami nasadę nosa.
– Muszę sobie rozrysować wykres, diagram albo katalog wszystkiego, czym mogę ci się
narazić. Dlaczego wściekasz się o to, że wykonuję swoją pracę?
– Nie powinnaś obsługiwać tamtej imprezy.
– Słuchaj, Knox, jeśli nie masz zamiaru mi tego wyjaśnić, to nie sądzę, że powinnam cię
słuchać. Drinki nie przyniosą się same.
– Nie możesz się pchać w takie niebezpieczne sytuacje.
Sfrustrowana uniosłam ręce.
– Och, na litość boską! Nigdzie się nie pchałam. Najnormalniej w świecie przyszłam na
swoją zmianę. Fi przydzieliła mi ten stół, bo wiedziała, że dostanę z niego dobre napiwki.
Knox podszedł tak blisko, że jego buciory dotykały czubków moich butów.
– Nie chcę cię widzieć w tamtej sali.
– Przepraszam, ale to ty pozwalasz im tu grać i to ty zatrudniłeś mnie, żebym podawała
drinki. Ergo, problem leży po twojej stronie.
Pochylił się i nasze ciała niemal się zetknęły.
– Naomi, ci ludzie nie są niedzielnymi buntownikami na motorach ani nieszkodliwymi
osobnikami, którzy zagubili się na Beltway. Jeżeli tylko zechcą, mogą się stać niebezpieczni.
I to bardzo.
– Czyżby? Ja też. Jeśli spróbujesz zabrać mi ten stół i dać go komuś innemu, przekonasz
się o tym na własnej skórze.
– O ja cię pieprzę – wymamrotał półgłosem.
– Możesz sobie pomarzyć – prychnęłam.
Zamknął oczy i wiedziałam, że ten wielki bęcwał liczy w myślach do dziesięciu.
Poczekałam do sześciu, a potem ominęłam go i ruszyłam przed siebie.
Zacisnęłam właśnie dłoń na klamce, kiedy mnie dogonił i zostałam uwięziona między
drzwiami i jego ciałem. Czułam na karku jego gorący oddech. Bicie mojego serca słyszałam aż
w głowie.
– Daze... – powiedział.
Dostałam gęsiej skórki na ramionach. Jedyne czułe słówko, na które stać było Warnera, to
„bejbi”. Ogarnęło mnie paraliżujące pożądanie, tak silne, że przez moment nie zdawałam
sobie sprawy, co czuję.
– Co? – szepnęłam.
– Ci ludzie pochodzą z innego świata niż ty. Jeśli ten chuj Tanner wleje w siebie za dużo
whisky w astronomicznie zawyżonej cenie, zacznie walić w co popadnie wszystkim, co mu się
nawinie pod rękę. Twoja spódnica, która ledwo co zakrywa, już go rozprasza. Wystarczy, że za
dużo przegra, by zaczął się dopierdalać i szukać zaczepki. A Srogi? Prowadzi w Waszyngtonie
klub motocyklowy. Ostatnio pracuje przede wszystkim w ochronie, ale nadal zajmuje się
mniej legalnymi przedsięwzięciami. Wszędzie ciągną się za nim kłopoty.
Knox stał tak blisko, że jego tors lekko muskał moje plecy.
– Ian zarobił i stracił więcej milionów niż ktokolwiek z reszty gości przy tym stole. Zrobił
sobie tylu wrogów, że nie chcesz stać koło niego, kiedy któryś z nich się tu zjawi. Winona zaś
jest wściekła na wszystko i wszystkich. Jeżeli coś jej się nie spodoba, z uśmiechem na ustach
puści z dymem cały twój świat.
– A Lucian?
Przez chwilę słychać było jedynie szmer oddechów maskujący milczenie między nami.
– Luce jest niebezpieczny w zupełnie inny sposób – powiedział w końcu Knox.
Ostrożnie obróciłam się przodem do niego. Niezupełnie udało mi się ukryć wzdrygnięcie,
kiedy mój biust musnął jego tors. Rozszerzyły mu się nozdrza, mnie zaś zabiło szybciej serce.
– Nie miałam żadnych problemów z gośćmi przy tym stole. Mogłabym się założyć, że
gdyby Fi, Silver albo Max ich obsługiwały, nie byłoby w ogóle takiej rozmowy.
– One wiedzą, jak sobie radzić z kłopotami.
– A ja nie?
– Kotku, ty miałaś na sobie pierdoloną suknię ślubną i kwiaty we włosach, kiedy wjechałaś
do tego miasta. Krzyczysz w poduszkę, kiedy dopada cię stres.
– To nie znaczy, że nie wiem, jak się zachować!
Knox przytrzymał ręką klamkę za moimi plecami i naparł jeszcze bardziej, pozbawiając
mnie reszty przestrzeni osobistej.
– Ty cholernie potrzebujesz kogoś, kto będzie cię prowadził za rękę.
– Nie jestem żadną paniusią w potrzebie, Knox.
– Naprawdę? Gdzie więc byłabyś teraz, gdybym nie spotkał cię tamtego dnia w kawiarni?
Mieszkałabyś z Way w gównianym trailerze Tiny? Bez pracy. Bez samochodu. Bez telefonu.
Niebezpiecznie prosił się o to, żebym mu przyłożyła tacą w głowę.
– Miałam wtedy zły dzień.
– Zły dzień? Ja pierdolę, Naomi! Gdybym cię nie zawiózł do pieprzonego centrum
handlowego, to do dzisiaj nie miałabyś telefonu. Czy ci się to podoba, czy nie, potrzebujesz
kogoś, kto będzie pilnował twojego tyłka, bo jesteś tak cholernie uparta, że sama tego nie
zrobisz. Za bardzo cię zajmuje pomaganie wszystkim dokoła, żeby zająć się sobą.
Jego tors przylegał do moich piersi, przez co z trudnością docierało do mnie, że w gardle
wzbiera mi furia. Gorące, twarde mięśnie na miękkim, delikatnym ciele. Jego bliskość mnie
upajała.
– Nie pocałujesz mnie – zaprotestowałam.
Z perspektywy czasu była to śmiała deklaracja, bo przecież nigdy dotąd mnie nie całował.
Ale uczciwie trzeba przyznać, że naprawdę sprawiał wrażenie, jakby chciał to zrobić.
– Już prędzej skręciłbym ci ten śliczny kark – odparł, przenosząc wzrok na moje usta.
Zwilżyłam językiem wargi, zdecydowanie gotowa nie pozwolić, żeby mnie pocałował.
Kiedy pochylił głowę do mojej twarzy, basowy pomruk dochodzący z okolicy jego piersi
wprawił w wibracje całe moje ciało.
Po sekundzie kolejna seria wibracji przerwała nam to, co robiliśmy.
– Kurwa! – zaklął szeptem i wyjął z kieszeni koszuli telefon. – Czego? – Słuchał jakiś czas,
a potem wyrzucił z siebie serię barwnych epitetów. – Zatrzymaj go przy barze. Za sekundę
tam będę.
– Co się stało? – zapytałam.
– Widzisz? Właśnie na tym polega twój problem – powiedział i wycelował palec prosto
w moją twarz, a potem gwałtownie otworzył drzwi.
– Na czym?
– Nagle tak się przejęłaś mną, że przestało cię obchodzić własne bezpieczeństwo, chociaż
obsługujesz stół pełen przestępców.
– Czy ktoś już ci mówił, że twój tragizujący stosunek do wszystkiego zakrawa na absurd? –
zapytałam, kiedy pociągnął mnie na korytarz.
Wolną ręką pisał SMS-a.
– Nikt, kto nie życzyłby sobie szybkiej śmierci. Idziemy, Stokrota. Tym razem podzielę się
z tobą moim problemem.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
SZCZĘŚLIWA RĘKA
Knox

M
ój problem – inny niż długość spódniczki Naomi – stał w mundurze,
wsparty o bar i rozmawiał z grupą stałych klientów.
Pociągnąłem Naomi do wnęki przy drzwiach do kuchni.
– Mój brat nie może się zbliżyć do tamtej sali. Rozumiesz?
Jej oczy zrobiły się okrągłe jak spodki.
– Dlaczego mi to mówisz?
– Bo twoim zadaniem będzie odwrócenie jego uwagi i sprawienie, żeby się stąd wyniósł.
Stanęła hardo przede mną i skrzyżowała ramiona.
– Nie przypominam sobie, żeby w zakresie moich obowiążków znajdował się punkt o tym,
że mam okłamywać stróżów prawa.
– Nie każę ci kłamać. Chcę tylko, żebyś zrobiła te swoje oczy grzecznej dziewczynki,
wypięła piersi i poflirtowała z nim, dopóki nie zapomni, że miał uskutecznić nalot.
– To wcale nie brzmi lepiej niż kłamstwo. Brzmi jak prostytucja, a ja jestem pewna, że
każdy sąd rodzinny patrzyłby na to niechętnym okiem podczas rozpatrywania wniosku
o przyznanie mi prawa do opieki nad dzieckiem!
Wypuściłem powietrze przez nos i wyjąłem portfel.
– Dobra, dam ci sto dolców.
– Umowa stoi.
Ledwo zdążyłem zamrugać zaskoczony, a ona już wzięła ode mnie banknot i ruszyła
w kierunku mojego brata. Wiem, że zachowałem się jak gnojek, wykorzystując fakt, że
potrzebowała forsy, i stawiając ją w sytuacji niejasnej pod względem moralnym. Znałem
jednak Nasha i wiedziałem, że nie zrobi nic, co mogłoby umniejszyć szansę Naomi na
uzyskanie opieki nad Waylay. Kurde, przecież każdy idiota, nawet gdyby miał tylko jedno oko,
widziałby, że ta kobieta przewyższa o kilka klas swoją siostrę.
– Kurwa mać – mruknąłem, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
– Interesujące.
Zobaczyłem Fi, która stała pod ścianą i podśmiewając się, ciumkała lizaka służącego jej
jako substytut papierosa.
– Co?
Poruszyła w górę i w dół brwiami.
– Kiedy ja albo Max obsługiwałam tę ekipę, nigdy nie robiłeś takich scen.
– Ty i Max wiecie, jak się zachować – argumentowałem.
– Mnie się zdaje, że Naomi świetnie sobie z nimi radziła. Może to nie ona ma problem?
– Chcesz, Fiasco, żebym ciebie uznał za mój problem? – odgryzłem się.
Moje słowa nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia. Dlatego szef nie powinien
spoufalać się ze swoimi pracownikami.
– Moim zdaniem największym problemem Knoxa Morgana jest Knox Morgan. Ale co ja
tam wiem? – dodała z denerwującym wzruszeniem ramion.
– Nie masz przypadkiem czegoś do roboty?
– Miałabym przegapić przedstawienie? – Fi skinęła głową nad moim ramieniem.
Obróciłem się i wyszukałem wzrokiem Naomi, która w zalotny sposób dotknęła dłonią
ramienia mojego brata.
Kiedy się zaśmiała i zarzuciła włosami, mój genialny plan nagle przestał się wydawać taki
genialny.
– Cholera jasna.
Zostawiłem Fi i przepchnąłem się przez tłum wystarczająco blisko, żeby usłyszeć, jak Nash
mówi:
– Niech zgadnę. W sali na tyłach trwa nielegalna partia pokera, a ty zostałaś podstawiona,
żeby odwrócić moją uwagę.
Kurwa mać.
Naomi zrobiła wielkie oczy i przekonałem się, że ta baba w ogóle nie potrafi zachować
twarzy pokerzysty.
– Eee... Zawsze jesteś taki przystojny i inteligentny? – zapytała.
– Tak – odparł Nash i puścił do niej oko tak debilnie, że chciałem go sprać po głupim ryju.
– Ale pomaga mi też fakt, że mieszkańcy tego miasta nie umieją trzymać języka za zębami.
Nie przyszedłem tu z powodu pokera.
– Nie przyszedłeś też do moich kelnerek. Co więc, do cholery, tu robisz?!
Wbiłem się w tę ich pogawędkę niczym zazdrosny kretyn.
Nash popatrzył na mnie zadowolony, jakby wiedział, że jego zachowanie wkurza mnie jak
mało co.
– Słyszałem, że stary kumpel przyjechał do miasta.
– Mogę potwierdzić tę plotkę.
Wszyscy zrobiliśmy w tył zwrot i zobaczyliśmy Luciana stojącego tuż za nami.
Mój brat wyszczerzył zęby i odepchnął mnie na bok. Przywitał Luciana mocnym uściskiem
i klepnięciem w plecy.
– Dobrze cię znów widzieć, brachu.
– Dobrze jest wrócić na stare śmieci – powiedział Lucian, odwzajemniając uścisk. –
Zwłaszcza że kelnerki są tu coraz ciekawsze. – Puścił oko do Naomi.
Chuj wie, dlaczego wszyscy jakby się nagle zmówili, żeby puszczać oko do Naomi.
Musiałem położyć temu kres tak szybko, jak to możliwe.
– Tak, tak. Wszystko w najlepszym porządku – powiedziałem. – A ty nie masz stołów do
obsłużenia?
Naomi przewróciła oczami.
– Jeszcze nie pozbyłam się twojego brata.
– Możesz sobie zatrzymać tę stówę, jeśli zejdziesz mi z oczu – powiedziałem, czując, że
nie mogę jej dłużej zatrzymywać w towarzystwie mojego brata i najlepszego kumpla.
– Niech ci będzie. Lucian, do zobaczenia w środku. Będzie na ciebie czekać świeży drink –
obiecała. – Nash, miło było z tobą flirtować.
– Cała przyjemność po mojej stronie, kochana – zaświergotał mój brat i zasalutował.
Wszyscy zgodnie patrzyliśmy, jak kołysząc biodrami, szła do baru.
Od powstrzymywania się przed krzykiem rozbolała mnie głowa. Zaciskałem szczękę tak
mocno, że aż się bałem, że połamię sobie zęby. Nie wiem, co takiego miała w sobie ta kobieta,
ale patrząc na Naomi Witt, dostawałem jakiegoś zajoba. Ani trochę mi się to nie podobało.
– Co robisz w mieście? – zapytał Nash Luciana.
– Pytasz, jakbyś był gliną – jęknął Lucian.
– Jestem gliną.
Komendant Nash – to wciąż brzmiało dziwnie.
W młodości wszyscy trzej regularnie wszczynaliśmy burdy i naginaliśmy prawo, często je
łamiąc. Fakt, że Nash wstąpił do policji zakrawał na zdradę. Prosta, wąska ścieżka prawa
zdawała mi się zbyt ograniczająca. Sam od jakiegoś czasu nie wychylałem się za bardzo, ale
zdarzało mi się przechodzić do szarej strefy choćby ze względu na dawne dni.
Lucian to zupełnie inna para kaloszy. Nie ciągnęły się za nim kłopoty. To on je sprowadzał,
gdziekolwiek się pojawił. Jeżeli wrócił do Knockemout, to na sto procent nie po to, żeby
powspominać stare, dobre czasy.
– Czy człowiek nie może po prostu poczuć nostalgii za swoim dzieciństwem? – zapytał
filozoficznie Lucian, fachowo unikając odpowiedzi na pytanie.
– Twoje dzieciństwo było do dupy – przypomniał Nash. – Nie zaglądałeś tu wiele lat. Teraz
coś cię sprowadziło i lepiej, żeby nie wynikły z tego jakieś kłopoty.
– Może zmęczyło mnie ciągłe wysłuchiwanie, że bracia Morganowie zachowują się jak
dwa bezmózgi. Może przyjechałem, żeby pomóc wam zakopać topór wojenny.
Naomi przemknęła koło nas z tacą pełną drinków i beztroskim uśmiechem pod adresem
Luciana i Nasha. Kiedy przeniosła wzrok na mnie, jej uśmiech zmienił się w groźną minę.
– Nie potrzebujemy pomocy z żadnym toporem – przekonywałem, przesuwając się nieco,
żeby zasłonić mu widok oddalającej się krągłej dupki Naomi.
– Ten topór, który wykopaliście i przeciągacie między sobą od dwóch lat, jest oznaką
waszego zidiocenia. Weźcie się już ogarnijcie i, kurwa, żyjcie wreszcie normalnie –
powiedział Lucian.
– Zachowaj te gadki dla polityków – powiedział Nash.
Lucian utworzył firmę konsultingową zajmującą się doradzaniem politykom. Miała ona
zbyt wiele odcieni szarości, żeby budzić zaufanie Nasha. Nasz przyjaciel miał szczególny dar
napełniania serc swoich klientów lękiem przed gniewem bożym. Tak samo postępował wobec
ludzi, którzy stali na drodze do realizacji dążeń owych klientów.
– Takie popierdółki nie przejdą w Knockemout – przypomniałem mu.
– Akurat wy dwaj nie macie się czego obawiać. Chodźmy wypić za dawne czasy –
zaproponował.
– Dzisiaj nie mogę – powiedział Nash. – Jestem na służbie.
– W takim razie lepiej wracaj do roboty – zwróciłem się do niego.
– Chyba tak zrobię. Postaraj się, żeby żaden wkurwiony pokerzysta nie rozpieprzył ci
dzisiaj knajpy. Nie lubię zajmować się spisywaniem raportów.
– Kolacja. Jutro. U ciebie – powiedział Lucian, wskazując na piętro.
– Mnie pasuje – rzekłem.
– W porządku – zgodził się Nash. – Fajnie cię widzieć, Lucy.
Lucian uśmiechnął się półgębkiem.
– Fajnie być widzianym. – Potem popatrzył na mnie. – Zawołaj mnie, kiedy znowu
będziesz się narzucał Naomi.
Pokazałem mu środkowy palec.
Kiedy się oddalił, Nash zwrócił się do mnie:
– Masz chwilę?
– To zależy.
– Chodzi o Tinę.
Kurwa.
– Odprowadzę cię do drzwi.
Sierpniowa noc nadal była lepka od wilgoci, kiedy wyszliśmy przez kuchnię na parking.
– O co chodzi? – zapytałem, kiedy dotarliśmy do policyjnego SUV-a.
– Dokopałem się do kolejnych rzeczy na temat Tiny. Sprzedaje ze swoim nowym facetem
kradzione fanty. Nic szczególnego. Telewizory i telefony. Tablety. Ale krąży plotka, że jej
chłopak utrzymuje kontakty z jakąś większą siatką przestępczą.
– Kim jest ten jej nowy chłopak?
Nash potrząsnął głową.
– Albo nikt go nie zna, albo nie chce mi powiedzieć.
– W takim razie niewiele masz, co nie?
– Jedynie przeczucie, że Tina nie zdecydowała się na porzucenie dziecka tylko dlatego, że
taki miała kaprys. Myślę, że wdepnęła po uszy w jakieś gówno. – Uniósł głowę i popatrzył na
atramentowe niebo. – Kilka osób twierdziło, że chyba widziano ją w Lawlerville.
Lawlerville leżało niecałą godzinę jazdy od Knockemout. To znaczyło, że Tina pewno nie
zamierzała trzymać się w nieskończoność daleko od naszego miasta.
– Kurwa mać – mruknąłem.
– No właśnie.
Wiedziałem, czego Nash ode mnie oczekuje. W innych okolicznościach czekałbym, aż
mnie o to poprosi. Jednak chodziło o Naomi i Waylay, więc nie byłem w nastroju do gierek.
– Popytam. Zobaczę, czy uda mi się wyciągnąć coś z ludzi, którzy nie gadają z psiarnią –
zaoferowałem.
– Dzięki, doceniam to.

Zamiast iść zgodnie z wcześniejszym planem do domu, udałem, że mam do
załatwienia jeszcze kilka spraw. Pomogłem Silver za barem, kiedy Max poszła na przerwę.
Odpisałem na dwadzieścia kilka e-maili, czego do tej pory unikałem jak ognia. Zaszedłem
nawet do magazynu i porozcinałem kartony do recyklingu.
Kiedy czwarty raz przyłapałem się na tym, że nogi same niosły mnie w kierunku sali
z pokerem, zdecydowałem, że muszę odciąć się na dobre od pokusy, i poszedłem do piwniczki
z beczkami piwa. Liczyłem na to, że niska temperatura i wysiłek fizyczny podczas
przestawiania beczek nieco osłabią moje rozdrażnienie.
Z tego, co mnie drażniło, można by ułożyć długą listę.
Większość dotyczyła Naomi Witt. Każda rozmowa z nią kończyła się piekielnym bólem
głowy i erekcją.
Sprawę pogarszało to, że widziałem, jak innym mężczyznom plątały się języki, kiedy ona
kręciła się w pobliżu. Nie potrzebowałem jej. A jednocześnie chciałem ją mieć na własność,
żeby każdy dupek to widział i trzymał się od niej z daleka.
Potrzebowałem alkoholu i ostrego pieprzenia. Musiałem o niej zapomnieć.
Kiedy skończyłem ustawiać beczki, miałem zziębnięte na kość ręce, ale głowa też nieco się
ostudziła. Dochodziła jedenasta. Zamierzałem jeszcze zajrzeć do baru, a potem spieprzać do
domu.
Kiedy podszedłem do baru, Silver zerknęła na mnie nad kieliszkiem bimbru, który
właśnie napełniała.
– Może byś sprawdził, co się dzieje na tej prywatnej imprezie? – rzuciła.
– Dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
– Coś długo nie widziałam Naomi.
Głowa znowu mi zapłonęła, jakby ktoś polał ją benzyną i przyłożył zapalniczkę.
Może nie otworzyłem drzwi kopniakiem, ale moje wejście i tak było bardziej dynamiczne
niż zwykle. Tanner, chuderlawy idiota, który imprezował tak zapamiętale, że forsa nie mogła
się go długo trzymać, dosłownie spadł z krzesła.
Naomi jednak nie raczyła unieść głowy. Siedziała między Winoną a Srogim
i z wysuniętym czubkiem języka przyglądała się kartom, które trzymała w ręce.
– No dobrze. Powiedzcie mi jeszcze raz, co przebija parę – powiedziała.
Ian zaczął wykład na temat reguł Texas Hol’em 101, a Srogi pochylił się, żeby zerknąć na jej
karty.
– Podbij – doradził.
Naomi niepewnie sięgnęła po niebieski żeton i popatrzyła pytająco na sąsiada. Ten
pokręcił głową. Naomi dołożyła dwa żetony i kiedy potaknął, rzuciła je na kupkę na środku
stołu.
– Podbijam – ogłosiła, wiercąc tyłkiem na krześle.
Obszedłem stół i pochyliłem się nad nią.
– Co ty odpierdalasz, Naomi?
W końcu z głupią miną uniosła ku mnie twarz.
– Uczę się grać w pokera.
– Bankrut – westchnęła Winona. – Nigdy nie ufaj szczęściu nowicjusza.
– Sprawdzam i podbijam stawkę – zdecydował Lucian i rzucił na stół garść żetonów.
– Daj jej spokój, Morgan – zwrócił się do mnie Ian. – Nasze szklanki są pełne, a ona nigdy
przedtem w to nie grała.
Odsłoniłem zęby.
– Wyluzuj, Morgan – rzuciła Winona. – Każde z nas odpaliło jej trochę żetonów. To tylko
towarzyska partyjka.
Lucian i Naomi mierzyli się wzrokiem.
Pochyliłem się jeszcze raz i szepnąłem jej do ucha:
– Wiesz, ile są warte te żetony?
Potrząsnęła głową i popatrzyła na Iana, który ogłosił bankruta.
– Powiedzieli mi, że nie muszę się tym przejmować.
– Na stole leży dwadzieścia tysięcy.
Trafiłem w czuły punkt. Naomi przestała wpatrywać się w Luciana i wstając od stołu,
popatrzyła na mnie.
Srogi przytrzymał dłoń na jej ramieniu, żeby posadzić ją z powrotem. Zmroziłem go
wzrokiem.
– Weź się, kurwa, wyluzuj, Knox – powiedział. – Słyszałeś Winonę. To towarzyska
partyjka. Żadnych pożyczek. Żadnych odsetek. Laska szybko się uczy.
– Dwadzieścia tysięcy... dolarów? – pisnęła Naomi.
– Sprawdzę – zdecydował Tanner i dorzucił swoje żetony.
– To pokażcie, co macie – zacharczał Srogi, przesuwając swój słupek żetonów na środek
stołu.
Tanner odsłonił gówniane dwie pary. Lucian, nie spiesząc się, ułożył swoje karty, a potem
pokazał zgrabnego małego strita.
– O-o... – Winona cicho westchnęła.
– Twoja kolej, słodka – powiedział Srogi z nieodgadnioną miną.
Naomi rzuciła swoje karty na stół.
– Mój strit chyba jest większy niż twój, Lucian – ogłosiła.
Przy stole rozbrzmiały gratulacje.
– Właśnie wygrałaś dwadzieścia dwa tysiące – wytłumaczyła Winona.
– O kurczę! O kurczę!
Naomi uniosła głowę i widoczne na jej twarzy zadowolenie było dla mnie jak cios w krtań.
– Gratuluję. A teraz zabieraj stąd swój tyłek – powiedziałem, nie wychodząc z roli gnojka.
Lucian jęknął.
– Znowu zmyliły mnie te niewinne oczęta. Jak za każdym cholernym razem.
Nie chciałem, żeby patrzył na jej oczy ani żadną inną część ciała. Wyrwałem krzesło
wprost spod tyłka Naomi.
– Czekaj! A mój taniec zwycięstwa? Jak mam wam wszystkim odpłacić?
– Pewnie, że możesz odtańczyć taniec zwycięstwa – powiedział Tanner, lubieżnie
poklepując się po udach.
Ian zaoszczędził mi kłopotu i sam go trzasnął w tył łepetyny.
– Naomi. Jazda stąd! – powiedziałem, wskazując kciukiem na drzwi.
– Nie tak szybko, Wikingu.
Niespiesznie podzieliła po równo żetony i zaczęła je oddawać wszystkim, od których je
pożyczyła.
Srogi potrząsnął głową i nakrył jej dłoń swoją wytatuowaną grabą.
– Wygrałaś je w uczciwej grze. Masz prawo zatrzymać nagrodę plus mój udział.
– Och, nie mogłabym... – zaczęła.
– Nalegam. A kiedy na coś nalegam, wszyscy robią to, co im każę.
Naomi nie widziała w nim budzącego grozę szemranego typa z gangu motocyklowego.
W jej rzeczywistości słowa te wypowiedział przytulaśny, wytatuowany wróżek chrzestny.
Kiedy zarzuciła mu ramiona na szyję i wycisnęła głośnego całusa na jego policzku,
zobaczyłem, że... się uśmiechnął. Do tej pory sądziłem, że nic nie jest w stanie wywołać
u niego takiej reakcji.
– Za tego rodzaju zachowanie możesz zatrzymać też moje żetony – powiedział Lucian.
Naomi pisnęła radośnie, obeszła stół i cmoknęła Luciana głośno w policzek.
Ian i Winona postąpili wzorem reszty graczy, a potem śmiali się, kiedy Naomi obdarzała
ich niedźwiedzimi uściskami.
– Kup swojej siostrzenicy coś ładnego – doradziła jej Winona.
Jezu Chryste, ile faktów autobiograficznych zdążyła im wyjawić?
– A ja... hm... ja raczej zatrzymam moją część – powiedział Tanner i przysunął do siebie
żetony, które przedtem jej pożyczył.
Pozostali gracze zmrozili go wzrokiem.
– Skąpiradło – mruknęła Winona.
– Nie czepiaj się, miałem ciężki tydzień – jęknął Tanner.
– Wobec tego masz ode mnie napiwek – powiedziała Naomi i podała mu żeton wart sto
dolarów.
Ta kobieta była niesamowita. Wyglądało na to, że Tanner kompletnie przepadł na jej
punkcie.
– Panie i panowie, co wy na to, żebyśmy tym zakończyli wieczór? Słyszałem, że ktoś dzisiaj
gra na żywo w barze. Moglibyśmy wykraść flaszkę albo dwie z prywatnej kolekcji Knoxa
i powspominać stare, dobre czasy – zaproponował Ian.
– Tylko pod warunkiem, że Lucy obieca mi taniec – powiedziała Winona.
Poczekałem, aż wymienią żetony na forsę i wyjdą z sali, zostawiając mnie sam na sam
z Naomi.
Uniosła teraz głowę nad leżącą przed nią górą pieniędzy, które zostawili pokerzyści.
Dostał się jej cholernie suty napiwek.
– Możemy poczekać z reprymendą do jutra, żebym dzisiaj mogła nacieszyć się w spokoju
moim sukcesem?
– Dobrze – powiedziałem przez zaciśnięte zęby. – Ale odwiozę cię do domu.
– W porządku. Pod warunkiem, że po drodze nie będziesz na mnie wrzeszczał.
– Niczego nie obiecuję.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
PILNA SPRAWA RODZINNA
Naomi

M
oje stopy domagały się odpoczynku, ale dwadzieścia tysięcy dolarów
w kieszeni fartuszka dodawało mi energii, dzięki czemu łatwiej było mi
znieść ostatnią godzinę pracy.
– Naomi!
Znalazłam wzrokiem Sloane przy stole w kącie, gdzie siedziała z kobietami w średnim
wieku, Blaze i Agathą, członkiniami klubu motocyklowego i rady bibliotecznej. Sloane
związała włosy w sterczący kucyk, miała na sobie jeansy z obciętymi nogawkami i klapki.
Blaze i Agatha nosiły swoje zwykłe stroje z jeansu i skóry wegańskiej.
– Hej! – Ich widok dodał wigoru moim ruchom. – Dziewczyny wyszły na podbój miasta?
– Świętujemy – wytłumaczyła Sloane. – Biblioteka dostała bardzo duże dofinansowanie,
chociaż już nie przypominam sobie, kiedy o nie wnioskowałam! To zaś znaczy, że możemy
uruchomić program darmowych śniadań dla mieszkańców i wymienić komputery dla
czytelników na nowocześniejsze. A oprócz tego jestem w stanie zaproponować ci pracę na pół
etatu.
– Poważnie? – zapytałam, czując, że wzbiera we mnie euforia.
– Poważna to jest zakonnica w klasztornej celi – wtrąciła Blaze i plasnęła dłonią w blat
stołu.
Sloane uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Może być twoja, jeśli tylko zechcesz.
– Chcę!
Bibliotekarka wyciągnęła do mnie rękę.
– W takim razie witam w szeregach pracowników biblioteki publicznej w Knockemout,
pani koordynatorko lokalnych programów pomocy. Oficjalnie zaczynasz pracę w przyszłym
tygodniu. Zajrzyj do mnie w weekend, żebyśmy omówiły twoje zadania.
Wymieniłam z nią uściski dłoni. Po chwili ją przytuliłam. A potem przytuliłam Blaze
i Agathę.
– Mogę postawić kolejkę pięknym paniom? – zapytałam, wypuszczając z objęć Agathę,
która zdawała się oszołomiona.
– Bibliotekarce nie wypada odmówić gratisowego drinka. Tak jest napisane w regulaminie
– powiedziała Sloane.
– To samo dotyczy nas, lesbijskiej grupy wspierania czytelnictwa – dodała Agatha.
– Moja żona dobrze mówi – poparła ją Blaze.
Oddaliłam się, przemierzając lekkim krokiem zatłoczony parkiet, i wprowadziłam do
systemu zamówienie złożone przez moje nowe szefowe. Myślałam o samochodzie, który teraz
znalazł się w zasięgu ręki, oraz o nowym biurku do pokoju Waylay. Wtem wyrósł przede mną
Lucian.
– Zdaje się, że obiecałaś mi taniec – powiedział i wyciągnął rękę.
Zaśmiałam się.
– Przynajmniej w taki sposób mogę się odwdzięczyć za to, że pozwoliłeś mi wygrać.
– Nigdy nie pozwalam innym wygrać – zapewnił mnie.
Zabrał ode mnie tacę i położył ją na stole obok. Siedzące przy nim właścicielki stadnin
koni nie robiły afery z tego powodu.
– Oczywiście, przecież jesteś wyrachowany i bezlitosny.
Zespół na scenie zagrał wolny, łzawy utwór opowiadający o utraconej miłości.
Lucian wziął mnie w ramiona i znowu przyłapałam się na myślach o tym, jak to możliwe,
że Knockemout ma tak liczną populację nieprzyzwoicie seksownych mężczyzn.
Zastanawiałam się też nad tym, co kierowało Lucianem, by poprosić mnie do tańca. Wyglądał
na człowieka, którego postępowaniu zawsze przyświecał ukryty cel.
– Knox i Nash – zaczął.
Pogratulowałam sobie w myślach przenikliwości.
– Co z nimi?
– Obaj są moimi najlepszymi przyjaciółmi. To, co ich poróżniło, już dawno straciło swoją
moc. Teraz najważniejsze dla mnie jest, żeby się znowu nie poprztykali.
– Ale co to ma wspólnego ze mną?
– Wszystko.
Zaśmiałam się w głos.
– Sądzisz, że mogę rozdmuchać od nowa jakąś kłótnię, do której wywołania nie
przyłożyłam ręki?
– Jesteś zjawiskową kobietą, Naomi. Na domiar złego interesującą, zabawną i miłą. Warto
o ciebie zawalczyć.
– Cóż, dziękuję za te uprzejme, chociaż dziwaczne słowa. Możesz jednak spać spokojnie,
bo oboje z Knoxem ledwo znosimy swoją obecność w jednym pomieszczeniu.
– To nie zawsze znaczy to, na co wygląda – powiedział.
– Przecież ten facet jest grubiański, humorzasty i wszędzie dopatruje się mojej winy.
– Może robi to dlatego, że z twojej przyczyny czuje coś, czego nie chciał czuć – zauważył
Lucian.
– Niby co? Chęć przelania czyjejś krwi?
– A co sądzisz o Nashu? – zapytał.
– Nash stanowi przeciwieństwo swojego brata. Sęk w tym, że niedawno wyplątałam się
z wieloletniego związku. Jestem nowa w tym mieście i staram się robić to, co najlepsze dla
mojej siostrzenicy, która nie miała najłatwiejszego życia. Doba jest za krótka, żeby
eksplorować jakiekolwiek możliwości z nowymi mężczyznami – stwierdziłam stanowczo.
– To dobrze. Bo wiem, że nie chciałabyś nieświadomie dolać oliwy do ognia.
– Co w ogóle roznieciło ten głupi ogień? – zainteresowałam się.
– Zawziętość. Idiotyzm. Ego – wyliczył, niczego nie wyjaśniając.
Wiedziałam, że nie powinnam oczekiwać jasnej odpowiedzi od człowieka, który był dla
Morganów niczym brat.
– Hej, Naomi! Możemy jeszcze domówić... – Sloane zamilkła w pół zdania.
Ta drobna blondynka patrzyła na Luciana z otwartymi ustami i taką miną, jakby dostała
cios pięścią. Poczułam, że ciało Luciana stężało.
Żołądek zacisnął mi się w twardą kulę, kiedy dotarło do mnie, że w jakiś niezrozumiały
sposób zdradziłam moją nową koleżankę.
– Hej – rzuciłam blado. – Poznałaś już...
Moja niezręczna próba przedstawienia ich sobie okazała się niepotrzebna.
– Sloane – powiedział Lucian.
Przebiegł mnie dreszcz pod wpływem jego lodowatego tonu. Sloane zareagowała
w odwrotny sposób. Na jej twarzy pojawił się wyraz buntu, w oczach zapłonęły szmaragdowe
płomienie.
– Czegoś nie wiem czy dzisiaj jest w mieście jakiś zlot chamów?
– Czarująca jak zwykle – odgryzł się Lucian.
– Pierdol się, Rollins.
Oddawszy ten śmiertelny strzał, Sloane obróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku
drzwi.
Lucian ani drgnął, ale nie spuszczał wzroku z jej oddalających się pleców. Jego dłonie,
nadal spoczywające na moich biodrach, zacisnęły się mocno.
– Już skończyłeś obmacywać moje kelnerki, Luce? – zachrzęścił głos Knoxa dochodzący
zza moich pleców.
Zaskoczona pisnęłam. Otaczało mnie stanowczo zbyt wielu wkurzonych ludzi. Lucian
puścił mnie, nadal zapatrzony w drzwi.
– Wszystko w porządku? – zapytałam.
– Nic mu nie będzie – powiedział Knox.
– Nic mi nie będzie.
To było jawne kłamstwo. Mój partner do tańca wyglądał tak, jakby zamierzał popełnić
morderstwo z zimną krwią. Nie byłam pewna, komu pierwszemu poprawić humor.
– Kolacja. Jutro – powiedział w końcu do Knoxa.
– Dobra. Kolacja.
Po tych słowach Lucian ruszył do drzwi.
– Co z nim nie tak? – zapytałam Knoxa.
– Skąd mam, kurde, wiedzieć? – mruknął rozdrażniony.
Drzwi otworzyły się dokładnie w chwili, w której Lucian do nich się zbliżył, i na salę
wszedł Wylie Ogden, oślizgły były komendant policji. Facet instynktownie zrobił unik,
a potem, widząc przed sobą Luciana, zamaskował tę reakcję – nieumiejętnie – kpiącym
uśmieszkiem. Dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu Wylie ustąpił z drogi i obszedł
Luciana szerokim łukiem.
– Co to było, u licha? – zdziwiłam się.
– Nic – skłamał Knox.
Silver przy barze gwizdnęła i przywołała go gestem. Knox podszedł do niej, przeklinając
półgłosem.
Boże, on naprawdę cierpiał na ścisk tyłka gorszy niż mumia w gatkach wyszczuplających.
– Dobrze widziałam, że Sloane wyszła? – zapytała kategorycznym tonem Blaze, która
nagle pojawiła się u mojego boku z Agathą depczącą jej po piętach.
– Tak. Tańczyłam z Lucianem Rollinsem, a ona ledwo na niego spojrzała i od razu wyszła.
Zrobiłam coś złego?
Blaze głośno wypuściła powietrze z płuc.
– Niedobrze.
Agatha potrząsnęła głową.
– Zdecydowanie niedobrze. Oni się nie znoszą.
– Ktoś naprawdę mógłby nie znosić Sloane? Przecież to najmilsza osoba na całej północy
Wirginii.
Agatha wzruszyła ramionami.
– Między nimi wydarzyło się coś nieprzyjemnego. Kiedy dorastali, ich domy stały koło
siebie. Ale nie zadawali się z tymi samymi ludźmi ani nic z tych rzeczy. Nikt nie wie, co się
stało, lecz z jakiejś przyczyny nie mogą na siebie patrzeć.
Zostałam przyłapana w tańcu ze śmiertelnym wrogiem mojej nowej koleżanki/szefowej.
Cholera.
Musiałam to jakoś naprawić. Przynajmniej mogłam się zasłonić niewiedzą – to była
wiarygodna linia obrony. Już sięgnęłam po telefon, lecz to do mnie ktoś zadzwonił pierwszy.
Na linii był Stef.
– Kurczę, muszę odebrać – uprzedziłam motocyklistki. – Cześć, wszystko w porządku?
– Witty, mam złe wieści.
Zamarło mi serce, a potem znowu zaczęło kulawo wybijać rytm. Znałam ten ton jego
głosu. Na pewno nie chodziło o „skończył nam się szampan i lody” – bardziej prawdopodobny
był „alarm, sprawy rodzinne”.
– Co się stało? Waylay nic nie grozi?
Zatkałam palcem drugie ucho, żeby zespół na scenie nie zagłuszał słów Stefa.
– Way nic się nie stało – odparł. – Ale ktoś postrzelił Nasha. Nie wiadomo, czy się wyliże.
Trafił na stół operacyjny.
– O mój Boże – szepnęłam.
– Sierżant o nazwisku Grave poinformował już Lizę. Zawiózł ją do szpitala. Teraz wysyła
kogoś, żeby zawiadomił Knoxa.
Knox. Wyłowiłam go wzrokiem z tłumu. Stał za barem i uśmiechnął się niewyraźnie do
klienta w reakcji na jego słowa. Uniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały.
Pewno coś wyczytał z mojej miny, bo przeskoczył nad barem i zaczął się przepychać
między ludźmi.
– Przykro mi, dziewczyno – powiedział Stef. – Way jest ze mną i psami u Lizy. Nie
przejmuj się nami. Rób spokojnie wszystko, co trzeba.
Knox dobiegł do mnie i chwycił mnie mocno za ramiona.
– Co się stało? Nic ci nie jest?
– Muszę kończyć – powiedziałam i się rozłączyłam.
Ktoś otworzył drzwi wejściowe, zobaczyłam dwóch umundurowanych policjantów
z ponurymi minami. Oddech uwiązł mi w gardle.
– Knox – szepnęłam.
– Jestem tu, mała. Co się stało?
W tym świetle jego oczy zdawały się bardziej niebieskie. Patrzył na mnie poważnym
wzrokiem, płonącym błękitnym ogniem.
Potrząsnęłam głową.
– Mnie nic. Chodzi o ciebie.
– Jak to – o mnie?
Wskazałam drżącym palcem idących do nas policjantów.
– Knox, musimy porozmawiać – powiedział wyższy z nich.


Wycofałam pick-upa i trzeci raz podjechałam do przodu, zanim w końcu udało mi się
równo zaparkować. Budynek szpitala wznosił się przede mną niczym błyszcząca latarnia.
Przy wejściu na oddział ratunkowy sanitariusze właśnie wynosili z karetki pacjenta na
noszach. Światło koguta ambulansu malowało parking na biało-czerwono.
Wypuściłam z ust powietrze i miałam nadzieję, że głęboki oddech uciszy niepewność
bulgoczącą w moim żołądku niczym niestrawna zupa.
Mogłam wrócić do domu.
Powinnam to zrobić. Ale kiedy skończyłam pracę, coś mnie pchnęło do mężczyzny, który
przedtem rzucił mi kluczyki i powiedział, żebym sama odwiozła się do domu. Kazał mi
przysiąc, że tak zrobię, a potem wyszedł z policjantami w noc.
Tymczasem stałam tu teraz, o drugiej w nocy. Sprzeciwiłam się wyraźnym instrukcjom
i wtykałam nos w nieswoje sprawy.
Zdecydowanie powinnam jechać do domu. Tak. Stanowczo. Postanowiłam, że tak będzie
najlepiej... Po chwili jednak wysiadłam z pick-upa i weszłam głównymi drzwiami do szpitala.
O tak późnej godzinie nikogo nie zastałam w recepcji. Poszłam za znakami w kierunku
wind oraz oddziału ostrego dyżuru chirurgicznego znajdującego się na drugim piętrze.
Na korytarzu było upiornie cicho. Jedynie z dyżurki pielęgniarek dochodziły odgłosy życia.
Ruszyłam w tamtym kierunku. Wtem zobaczyłam Knoxa za szybą oddzielającą korytarz
od poczekalni. Jego szerokich barków i aury zniecierpliwienia nie sposób było pomylić z nikim
innym. Chodził po salce oświetlonej bladym światłem niespokojnie niczym zamknięty
w klatce tygrys.
Na pewno wyczuł moją obecność przy drzwiach, bo obrócił się gwałtownie, jakby
spodziewał się ujrzeć przed sobą wroga.
Zacisnął szczękę, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że kłębią się w nim emocje. Złość.
Frustracja. Strach.
– Przyniosłam ci kawę – powiedziałam i niepewnym gestem podałam mu kubek
z pokrywką, który przygotowałam dla niego w kuchni Honky Tonk.
– Zdawało mi się, że kazałem ci jechać do domu – zabulgotał.
– A ja cię nie usłuchałam. Przejdźmy więc do następnego punktu, w którym udawane
zaskoczenie już mamy za sobą.
– Nie chcę cię tutaj.
Wzdrygnęłam się. Nie pod wpływem jego słów, ale bólu, który się w nich krył.
Postawiłam kawę na stoliku z piętrzącymi się czasopismami, których zadaniem było
wyrywanie odwiedzających z niekończącej się spirali lęku.
– Knox... – zaczęłam i zrobiłam krok w jego kierunku.
– Stój! – rozkazał.
Nie posłuchałam. Wolno zmniejszałam dystans między nami.
– Tak się martwię – szepnęłam.
– Weź się, kurwa, wynoś, Naomi. Odejdź. Nie możesz tu zostać. – Jego głos brzmiał
chropawo, dało się wyczuć w nim frustrację.
– Pójdę – odparłam zdecydowanym tonem. – Chciałam się tylko upewnić, że dobrze się
czujesz.
– Czuję się świetnie. – Gorzko to zabrzmiało.
Uniosłam dłoń, żeby ją położyć na jego ramieniu.
Odsunął się gwałtownie.
– Nie! – powiedział ostro.
Nie odpowiedziałam, ale nie ustąpiłam. Zdawało mi się, że wdycham jego gniew jak tlen.
– Nie rób tego – powtórzył.
– Nie zrobię.
– Jeśli teraz mnie dotkniesz... – Potrząsnął głową. – Nie kontroluję się, Naomi.
– Powiedz mi po prostu, czego potrzebujesz.
Jego śmiech zabrzmiał gorzko, niewesoło.
– Potrzebuję tylko znaleźć skurwysyna, który to zrobił mojemu bratu. Potrzebuję cofnąć
czas, żeby nie marnować chuj wie ilu lat na głupie kłótnie. Potrzebuję, kurwa, sposobu na
wybudzenie mojego brata.
Zachłysnął się powietrzem, a ja straciłam panowanie nad własnym ciałem. W jednej chwili
stałam przed Knoxem, a w następnej obejmowałam go w pasie, trzymałam mocno
i próbowałam wchłonąć jego ból.
Jego ciało było napięte, wibrowało, jakby mogło w każdej chwili się rozpaść.
– Przestań – szepnął załamującym się głosem. – Proszę.
Nie przestałam. Przycisnęłam się do niego mocniej, wtuliłam twarz w jego pierś.
Zaklął pod nosem, a potem jego ramiona otoczyły mnie i przygniotły. Knox zatopił twarz
w moich włosach i przytulił się mocno.
Był taki ciepły, taki twardy, taki pełen wigoru! Trzymałam go, jakby od tego zależało moje
życie, i zmuszałam siłą woli, żeby uwolnił nieco emocji, które chował głęboko w sobie.
– Dlaczego nigdy, kurwa, nie słuchasz, co się do ciebie mówi? – wyburczał, muskając
wargami moje włosy.
– Bo niektórzy nie wiedzą, jak poprosić o to, czego naprawdę im trzeba. Ty potrzebowałeś,
żeby ktoś cię przytulił.
– Nieprawda – wychrypiał. Milczał dłuższą chwilę, a ja słuchałam bicia jego serca. –
Potrzebowałem ciebie.
Teraz mój oddech uwiązł w gardle. Próbowałam się odsunąć, żeby popatrzeć na Knoxa, ale
przytrzymał mnie w miejscu.
– Lepiej nie odpowiadaj, Stokrotko – powiedział.
– Okej.
Jego dłoń przesunęła się w dół moich pleców, a potem wróciła na górę. Powtarzał ten gest,
dopóki nie zaczęłam się wtapiać w jego ciało. Nie byłam pewna, które z nas teraz dodawało
drugiemu otuchy, a które się mu poddawało.
– Skończyli go operować – powiedział w końcu Knox, odsuwając się powoli. Powiódł
kciukiem wzdłuż mojej dolnej wargi. – Nie wpuszczą mnie do niego, dopóki się nie zbudzi.
– Będzie chciał się z tobą spotkać? – zaniepokoiłam się.
– Mam to w dupie, czego on chce. Spotka się ze mną i już.
– O co się pokłóciliście?
Knox westchnął. Kiedy sięgnął ręką do moich włosów i założył kosmyk za ucho, niemal
zemdlałam z uniesienia.
– Naprawdę nie chce mi się o tym gadać, Stokrota.
– Masz coś lepszego do zrobienia?
– Tak. Na przykład muszę cię opieprzyć, żebyś wróciła do domu i się przespała. Jutro
Waylay zaczyna szkołę. Tylko tego brakowało, żeby rano ciotka zombi zalała jej płatki płynem
do naczyń.
– Po pierwsze jemy na śniadanie jajka, owoce i jogurt... – zaczęłam, ale nagle dotarło do
mnie, że on jedynie próbuje zmienić temat. – Poszło o kobietę?
Knox uniósł wzrok do sufitu.
– Jeżeli zaczniesz teraz liczyć do dziesięciu, to kopnę cię w kostkę – ostrzegłam.
Westchnął.
– Nie. Nie poszło o kobietę.
– Co oprócz miłości warte jest tego, żeby odsunąć się od swojego brata?
– Pieprzone romantyczki – mruknął.
– Może poczułbyś się lepiej, gdybyś to z siebie wyrzucił, zamiast dusić w sobie emocje?
Znowu przyjrzał mi się z namysłem i już nabrałam pewności, że każe mi zabierać stąd
tyłek i zjeżdżać do domu.
– Dobrze.
Zamrugałam zaskoczona.
– Och. Okej. Wow! To się naprawdę dzieje. Może powinniśmy usiąść? – zaproponowałam,
zerkając na puste plastikowe krzesła.
– Dlaczego rozmowa z babami zawsze musi się wiązać z całym cholernym rytuałem? –
marudził, kiedy prowadziłam go w kierunku krzeseł.
– Bo jeżeli jakąś rzecz w ogóle warto zrobić, to warto ją zrobić porządnie –
wytłumaczyłam i zapraszająco poklepałam stojące obok mnie krzesło.
Usiadł, prostując przed sobą długie nogi, i zapatrzył się nieobecnym wzrokiem na okno.
– Wygrałem na loterii – powiedział.
– Wiem. Liza mi powiedziała.
– Zgarnąłem jedenaście milionów i sądziłem, że to najlepszy los, jaki mógł mnie spotkać.
Kupiłem bar. Parę budynków. Zainwestowałem w plan Jeremiaha, który chciał otworzyć
modny salon fryzjerski. Spłaciłem kredyt Lizy J, bo cienko przędła po śmierci dziadka. –
Popatrzył na swoje dłonie i potarł nimi o jeansowy materiał na udach. – Zajebiście się czułem,
wiedząc, że mogę rozwiązać różne problemy.
Czekałam na dalsze wyznania.
– W dzieciństwie nam się nie przelewało. A kiedy straciliśmy mamę, nie mieliśmy już nic.
Liza J i dziadek wzięli nas pod swój dach, stworzyli nam dom i rodzinę. Ale wciąż żyliśmy
bardzo skromnie, podczas gdy w tym mieście niektóre dzieciaki już w swoje szesnaste
urodziny podjeżdżały pod szkołę pieprzonymi BMW albo ścigały się w weekendy na koniach za
czterdzieści tysięcy dolarów. W takim środowisku żyliśmy z Nashem i Lucy. Żaden z nas nic
nie miał, więc zdarzało nam się przywłaszczyć rzeczy, które do nas nie należały. Nie zawsze
działaliśmy zgodnie z prawem, ale nauczyliśmy się sami dbać o siebie. Nauczyliśmy się, że
czasami trzeba po prostu wziąć to, na co się ma ochotę, zamiast czekać, aż ktoś ci to da.
Podałam mu kawę. Wypił łyk.
– Aż tu pewnego dnia Nash nagle dostał pierdolca i postanowił zostać cholernym
Dudleyem Doskonałym.
Uświadomiłam sobie, że dla Knoxa to musiało być równoznaczne z odrzuceniem.
– Dałem mu pieniądze – powiedział Knox. – W każdym razie próbowałem. Ten uparty
osioł mówił, że ich nie potrzebuje. Jaki człowiek odmawia przyjęcia forsy?
– Wygląda na to, że taki jak twój brat.
– Tak. Na to wygląda. – Zdenerwowany znowu przegarnął palcami włosy. – Szarpaliśmy
się o to niemal dwa lata. Ja starałem się na siłę wepchnąć mu te pieniądze, a on się wzbraniał.
Nawet się z tego powodu pobiliśmy. W końcu Liza J kazała mu je przyjąć. Wiesz, co z nimi
zrobił ten głupi palant?
Przygryzłam dolną wargę, bo wiedziałam.
– Sukinkot przekazał całą kwotę policji w Knockemout, żeby ufundować dla niej nowy
komisariat. Pierdolony budynek administracji publicznej imienia Knoxa Morgana.
Czekałam z nadzieją na ciąg dalszy jego opowieści. Widząc jednak, że nie mam na co
liczyć, oklapłam na krześle.
– Chcesz mi powiedzieć, że ty i twój brat od kilku lat utrzymujecie ze sobą jedynie
szczątkowy kontakt dlatego, że on umieścił twoje nazwisko na jakimś budynku?
– Mówię o tym, że nie wziął pieniędzy, dzięki którym mógł być ustawiony do końca życia,
tylko przekazał je glinom. Psom, którzy pałowali się myślą o schwytaniu trzech nastolatków
lubiących trochę narozrabiać. Kurwa, kiedy Lucian miał siedemnaście lat, spędził tydzień
w więzieniu na podstawie jakichś wydumanych zarzutów. Musieliśmy uczyć się sami, dbać
o swoje sprawy, zamiast latać z każdą pierdą do nieuczciwego komendanta i jego bezmózgiej
ferajny. Tymczasem Nash wziął dwa miliony dolców i zaniósł mu je na tacy.
Zaczęłam dostrzegać jego perspektywę. Odkaszlnęłam lekko.
– Hm, czy teraz w policji wciąż pracują tamci ludzie?
Knox uniósł ramiona.
– Nie.
– Czy Nash pozwala swoim podwładnym wykorzystywać w nieuczciwy sposób swoją
pozycję?
Knox wypchnął językiem policzek.
– Nie.
– Można więc powiedzieć, że Nash oczyścił szeregi i zastąpił złych policjantów dobrymi?
– Nie wiem, jak bardzo dobry jest Grave, zważywszy na to, że w weekendy dalej lubi się
ścigać w nielegalnych rajdach po mieście – rzekł uparcie Knox.
Wsparłam dłoń na jego ramieniu i ścisnęłam.
– Knox.
– Co? – zapytał wpatrzony w dywan.
– Popatrz na mnie.
Kiedy to zrobił, ujrzałam frustrację wyrytą na jego wspaniałej twarzy. Ujęłam jego policzki
w dłonie. Jego broda drapała moją skórę.
– Powiem ci coś, co obaj z bratem powinniście wiedzieć. I chcę, żeby to wyraźnie do ciebie
dotarło.
Jego oczy zatrzymały się na mojej twarzy. Na ustach, nie na oczach. Ale tyle mi
wystarczyło.
– Obaj jesteście idiotami.
Knox oderwał wzrok od moich warg, jego oczy się zwęziły. Ścisnęłam jego policzki, zanim
zdążył warknąć odpowiedź.
– I jeżeli któryś z was zmarnuje choćby jeszcze jeden dzień tylko dlatego, że obaj ciężko
pracowaliście i że każdy na swój sposób przyczynił się do rozwoju miasta, to wasza głupota
jest śmiertelna i nie ma na nią lekarstwa.
Puściłam go i oparłam się na krześle.
– Jeżeli to ma być twój sposób na poprawienie mi humoru, kiedy ktoś postrzelił mojego
brata, to jesteś w tym beznadziejna.
Powoli na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
– Uwierz mi, Wikingu, że ty i twój brat jeszcze możecie wszystko naprawić i zbudować
prawdziwe relacje. Niektórzy z nas nie mają tyle szczęścia. Niektórzy spalili za sobą mosty
i nie da się ich już odbudować. Nie pal mostów z tak głupiego powodu, jakim są pieniądze.
– Twoje słowa mają sens tylko wtedy, jeżeli on się, kurwa, pozbiera – przypomniał mi
Knox.
Wypuściłam z płuc powietrze.
– Tak. Wiem.
Siedzieliśmy, milcząc. Czułam ciepło jego kolana i obejmującego mnie mocno ramienia.
– Panie Morgan? – Do poczekalni weszła pielęgniarka w niebieskim stroju służbowym.
Oboje z Knoxem poderwaliśmy się z krzeseł. Nie byłam pewna, czy świadomie złapał mnie za
rękę. – Pański brat się zbudził i pyta o pana.
Odetchnęłam z uczuciem ulgi.
– Jak on się czuje? – zapytał Knox.
– Jest otumaniony i czeka go długa rehabilitacja, ale nasz zespół chirurgów jest dobrej
myśli.
Napięcie mięśni pleców i ramion Knoxa zelżało.
Ścisnęłam jego dłoń.
– Skoro tak, to sądzę, że teraz powinnam wrócić do domu i przygotować na rano płatki
oraz płyn do naczyń dla Waylay.
Knox chwycił moją dłoń jeszcze mocniej.
– Możemy na chwilę zostać sami? – poprosił pielęgniarkę.
– Oczywiście. Będę za drzwiami. Zaprowadzę pana do niego, kiedy uzna pan, że jest
gotowy.
Knox poczekał, aż kobieta wyjdzie, a potem przyciągnął mnie do siebie.
– Dziękuję, Naomi – szepnął.
Jego usta dotknęły moich. Były gorące, twarde, nieustępliwe. Ujął dłonią moją żuchwę
oraz kark i trzymał mocno, kiedy całowaliśmy się tak, że wszystkie myśli powoli opuściły moją
głowę, zostawiając w niej jedynie burzę emocji.
Po jakimś czasie się odsunął, w jego oczach płonęła namiętność. Na końcu pocałował mnie
w czoło i wyszedł z sali.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
JEDEN TOPÓR WOJENNY, DWA NABOJE
Knox

W
yglądasz jak wrak – wychrypiał Nash.
Światła na sali były przyciemnione. Zobaczyłem mojego brata
w pozycji półleżącej na łóżku, nagiego od pasa w górę. Jego lewe ramię
spowijały bandaże i opatrunki.
Urządzenia popiskiwały, monitory jarzyły się poświatą.
Nash był blady. Zdawał się bezbronny i słaby.
Moje dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści.
– To samo mogę powiedzieć o tobie – odparłem i obszedłem łóżko, by usiąść na krześle
przy ciemnym oknie.
– Wygląda to gorzej, niż jest w istocie. – Jego słowa były niewiele głośniejsze od szeptu.
Wsparłem łokcie na kolanach i starałem się udawać, że się nie przejmuję. W środku jednak
gotowałem się z wściekłości. Ktoś nastawał na życie Nasha. Morganom się nie podskakuje,
trzeba się liczyć z konsekwencjami.
– Jakiś kutas próbował cię zabić.
– Jesteś wściekły o to, że niemal cię uprzedził?
– Wiadomo, kto za tym stoi?
Nash uniósł jedynie kącik ust, jakby uśmiech stanowił zbyt wielki wysiłek.
– A co? Chcesz go przyprowadzić z powrotem do mnie?
– Nash, niewiele brakowało, żebyś zginął. Grave twierdzi, że prawie się wykrwawiłeś, ale
karetka zdążyła w samą porę.
Zawarta w tych słowach prawda sprawiła, że w gardle wezbrała mi żółć.
– Żeby mnie wykończyć, nie wystarczą dwie kule i pojedynek zapaśniczy – stwierdził
z pewnością w głosie.
Potarłem dłońmi kolana. Przesuwałem nimi w tę i z powrotem, żeby zapanować nad
złością. Nad potrzebą rozwalenia czegoś.
– Naomi tu była.
Sam nie wiedziałem, po co go o tym informuję. Może dzięki wypowiedzeniu na głos jej
imienia wszystko zdawało się nieco bardziej znośne.
– To oczywiste. Uważa mnie za ciacho.
– Nie obchodzi mnie, ile kul cię dosięgło. To ja będę z nią chodzić – powiedziałem.
Westchnienie Nasha bardziej przywodziło na myśl świszczący oddech.
– No i dobrze. Im szybciej to spieprzysz, tym szybciej wchodzę ja, cały na biało.
– Spierdalaj, kmiotku.
– No co, dupku? A kto leży w szpitalu? To ja jestem, kurde, bohaterem. Żadna kobieta nie
oprze się bohaterowi z dziurami po kulach.
Rzeczony bohater wykrzywił z bólu twarz, kiedy poruszył się na łóżku. Jego ręka podążyła
ku tacy, ale opadła na materac.
Wstałem i nalałem mu do kubka wody z butelki.
– W takim razie zostań tu parę dni i nie właź mi w paradę. Daj mi przynajmniej szansę
wszystko spierdolić.
Podsunąłem do brzegu tacy kubek ze słomką i patrzyłem, jak sięgnął po to zdrową ręką.
Na czoło wystąpiły mu krople potu, a dłoń drżała, kiedy palce zacisnęły się na plastikowej
ściance naczynia.
Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. Widywałem go w różnych sytuacjach. Na
kacu, wyplutego po epidemii grypy w 1996 roku, zmachanego po tym, jak dał z siebie totalnie
wszystko podczas meczu finałowego przed maturą. Nigdy jednak nie wyglądał na tak słabego.
Kolejny pielęgniarz odsunął z przepraszającym uśmiechem zasłonę parawanu.
– Tylko sprawdzę poziom kroplówki – powiedział.
Nash uniósł kciuk i zapadło między nami milczenie, kiedy pielęgniarz zajął się
pomiarami. Mój brat był podłączony do mnóstwa urządzeń. Ja zaś od wielu lat rzadko z nim
rozmawiałem.
– Dalej pana boli? – zapytał pielęgniarz.
– Nie. Właściwie już wcale.
Jego odpowiedź była zbyt szybka. Za mocno zaciskał usta. Mój brat w drugiej połowie
tamtego przedmaturalnego meczu grał do końca ze złamanym nadgarstkiem. Bo może jako
milszy z nas był uważany za tego dobrego, ale podobnie jak ja nie lubił okazywać słabości.
– Porządnie go boli – naskarżyłem.
– Niech go pan nie słucha – upierał się Nash. Nie zdołał jednak ukryć grymasu, kiedy
poruszył się na materacu. – Pociski przeszły na wylot, szefie. Proces rekonwalescencji nie
musi się wiązać z bólem.
– Wręcz przeciwnie – protestował pielęgniarz. – Ból sygnalizuje, że człowiek wciąż żyje.
Jeżeli go stłumimy, to skąd będziemy wiedzieć, że nie zeszliśmy z tego świata?
– Ona ma nas obu za idiotów – powiedziałem, kiedy pielęgniarz wyszedł.
Nash stęknął i rozkaszlał się tak gwałtownie, jakby ten atak miał go rozerwać na strzępy.
W końcu opadł bezwładnie na łóżko. Widziałem, że ostre, zielone szczyty na wykresie pracy
jego serca powoli się wygładzają.
– Kto? – zapytał po chwili Nash.
– Naomi.
– Niby dlaczego Naomi miałaby sądzić, że jestem idiotą? – zapytał podejrzliwie.
– Powiedziałem jej, dlaczego między nami jest tak, jak jest.
– Nie spodobała jej się twoja postawa Robin Hooda ani moja męska niezależność?
– Ani trochę. W kilku punktach mogła mieć trochę racji.
– Na przykład?
– Na przykład była pewna, że poszło nam o kobietę. A nie o forsę.
Głowa Nasha powoli odchyliła się na bok, jego powieki stawały się coraz cięższe.
– Więc w imię miłości można się poprztykać z rodziną, a z powodu kilku milionów już
nie?
– Tak mniej więcej to brzmiało.
– Trudno się z nią nie zgodzić.
– To dlaczego, kurwa, nie wziąłeś tej kasy i nie oszczędziłeś nam całego zamieszania? –
burknąłem.
Na ustach Nasha pojawił się uśmiech blady jak duch. Oczy pozostawały zamknięte.
– Jesteś moim starszym bratem. I próbowałeś mi wepchnąć na siłę te pieniądze, żeby
mnie od siebie uzależnić.
– Nie skopię ci dupy za takie słowa jedynie dlatego, że jesteś podpięty do tych wszystkich
urządzeń.
Nash z trudnością uniósł dłoń i wystawił środkowy palec.
– Jezu – warknąłem. – Nie chciałem cię uzależnić ani nic z tych rzeczy. Jesteśmy, kurwa,
rodziną. Braćmi. Kiedy jeden z nas wygrywa, to tak, jakbyśmy obaj wygrali.
Na tej samej zasadzie jeżeli jeden przegrywa, to przegrywamy obaj. Tym zaś okazały się
ostatnie lata. Wspólną porażką.
Kurwa mać. Nie znosiłem przegrywać.
– Nie zależało mi na pieniądzach – powiedział niewyraźnie Nash. – Chciałem dojść do
wszystkiego własnymi siłami.
– Mogłeś je więc odłożyć na emeryturę albo coś innego – użalałem się. Znowu zaczął we
mnie wzbierać znajomy koktajl emocji. Poczucie odrzucenia, porażki, słusznego gniewu. –
Zasługiwałeś na trochę dobrego. Po gównie, które obaj przeżyliśmy, i później, kiedy Liza J
została sama po śmierci dziadka. Zasługiwałeś na coś lepszego niż pensja gliniarza na jakimś
zadupiu.
– Na naszym zadupiu – poprawił mnie Nash. – To miasto jest w pewnym sensie nasze.
Każdy z nas na swój sposób wziął je w posiadanie.
Może miał rację. To jednak nie miało znaczenia. Liczyło się tylko tyle, że gdyby wziął ode
mnie tę forsę, dzisiaj nie leżałby w szpitalu. Mój młodszy brat dbałby w inny sposób o interes
miasta. Nie musiałby słuchać niczyich rozkazów. Nie musiałby płacić tak wysokiej ceny.
– Trzeba było zatrzymać forsę. Gdybyś ją wziął, nie leżałbyś tutaj jak potrącony pies.
Nash wolno pokręcił głową na poduszce.
– Zawsze było mi pisane stać po stronie dobra.
– Zamknij się i idź spać – powiedziałem.
– Zdarzały się nam gówniane chwile. Ale zawsze jesteś dla mnie starszym bratem. Zawsze
wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Nie potrzebowałem do tego twoich pieniędzy.
Zwiesił ramiona. Wpadł w objęcia snu, a ja dalej siedziałem przy łóżku i czuwałem nad
nim w milczeniu.


Drzwi automatyczne się otworzyły i wypluły mnie wraz z kłębem klimatyzowanego
powietrza w parny świt. Trwałem przy łóżku Nasha i czekałem, aż wygotuje się we mnie
wściekłość. Wiedziałem, co mnie czeka.
Miałem ochotę wybić pięścią dziurę w ścianie budynku. Chciałem ściągnąć sztormową
falę odwetu na człowieka odpowiedzialnego za stan mojego brata.
Podniosłem od niechcenia z klombu gładki kamień i zważyłem go w palcach, gotów cisnąć
nim z całej siły. Chciałem zniszczyć jakąś rzecz w pobliżu, żeby już nie obmacywać obsesyjnie
pęknięć we własnej duszy.
– Na twoim miejscu nie robiłbym tego.
Zamknąłem kamień w dłoni i zacisnąłem na nim palce.
– Co tu robisz, Lucy?
Lucian stał wsparty o kolumnę z piaskowca tuż za wejściem do szpitala. Końcówka jego
papierosa rozjarzyła się, kiedy zaciągnął się dymem.
Pozwalał sobie na jednego papierosa dziennie. Domyślałem się, że to był właśnie ten
jeden.
– A jak sądzisz?
– Podtrzymujesz budynek? Podrywasz seksowne lekarki?
Lucian strzepnął popiół na ziemię, nie spuszczając ze mnie oczu.
– Co u niego?
Przypomniał mi się ból Nasha, jego wyczerpanie. To, czego nigdy przedtem nie widziałem
u mojego brata.
– W porządku. W każdym razie będzie w porządku.
– Kto to zrobił?
Jego opanowany, beznamiętny ton nie mógł mnie zwieść.
Obaj wiedzieliśmy, czego dotyczy ta rozmowa. Z Lucianem nie łączyły nas więzi krwi, ale
ten facet był Morganem pod każdym istotnym względem. I tak samo jak mnie, zależało mu na
wymierzeniu sprawiedliwości.
– Gliny nie wiedzą. Grave twierdzi, że samochód był kradziony. Nash jeszcze nie podał im
rysopisu sprawcy.
– On pamięta, co się stało?
Wzruszyłem ramionami i mrużąc oczy, popatrzyłem na niebo, które już nabierało
różowych i purpurowych odcieni, w miarę jak słońce wznosiło się nad horyzontem.
– Nie wiem, stary. Był napierdolony środkami znieczulającymi i inną chemią, którą pakują
mu do kroplówki.
– Zacznę trochę w tym dłubać – zapewnił mnie Lucian.
– Powiedz mi, jeśli się czegoś dokopiesz. Nie chcę być odcięty od sprawy.
– No jasne. – Przyglądał mi się przez chwilę. – Chujowo wyglądasz. Powinieneś się
przespać.
– Wszyscy mi to mówią.
Lucian tymczasem wyglądał tak, jakby przed chwilą wyszedł ze spotkania rady nadzorczej.
Miał na sobie elegancki garnitur, ale bez krawata.
– Może już czas, żebyś ich posłuchał – powiedział.
– Luce, on niemal zginął. Zachowywałem się wobec niego jak kawał gnoja, a on wykrwawił
się prawie na śmierć w jakimś pieprzonym rowie.
Lucian zgasił papierosa w kamiennej popielnicy.
– Naprawimy to.
Skinąłem głową. Wiedziałem, że to naprawimy. Takie zdarzenia nie uchodzą płazem.
Facet, który wpakował kulkę mojemu bratu, musiał za to odpowiedzieć.
– A ty naprawisz też resztę – dodał Lucian ostro. – Obaj zmarnowaliście już za dużo
czasu. Dosyć pierdolenia się ze sobą!
Tylko Lucian Rollins był zdolny do wypowiedzenia takich słów i sprawienia siłą woli, żeby
się ziściły.
Przypomniały mi się słowa Naomi. Może naprawdę byliśmy idiotami, skoro trwoniliśmy
czas, który – jak nam się zdawało – został nam dany.
– Załatwione – zgodziłem się.
– Dobrze. Już zaczęło mnie męczyć to, że moi najlepsi przyjaciele z dzieciństwa zachowują
się tak, jakby nadal byli dziećmi.
– Dlatego wróciłeś?
Jego twarz spochmurniała.
– To jeden z powodów.
– A czy wśród pozostałych powodów jest ten dotyczący ładnej bibliotekareczki, która
nienawidzi cię do szpiku kości?
Westchnął i roztargnionym gestem poklepał się po kieszeniach.
– Już wypaliłeś swój przydział na dzisiaj – przypomniałem mu.
– Kurwa – mruknął.
To był w jego wykonaniu największy wybuch frustracji. Na nic więcej sobie nie pozwalał.
Ja miałem wybuchowy charakter. Nash był dobrym, pogodnym człowiekiem. Lucian zaś
panował nad swoimi emocjami jak pieprzony mnich.
– Co w ogóle zaszło między wami? – zapytałem, ciesząc się, że niewygodna dla niego
sytuacja odwróciła ode mnie jego uwagę.
– Twój brat leży na OIOM-ie – powiedział Lucian. – Możesz dziękować losowi, bo tylko
dlatego nadal masz wszystkie zęby.
Pomimo łączącej nas odwiecznej zażyłości jedynie Lucian nigdy nam nie mówił, jaka była
przyczyna gwałtownej niechęci Sloane wobec niego. Aż do wczorajszego wieczoru sądziłem,
że to odwzajemnione uczucie. Jednak zobaczyłem jego minę, kiedy ją ujrzał i kiedy odeszła.
Nie znałem się za dobrze na emocjach, ale to, co malowało się na jego twarzy, moim zdaniem
nie wyglądało na niechęć.
– Pewnie już nawet nie pamiętasz, jak wyprowadzić cios – zakpiłem. – Teraz jedynie
prowadzisz negocjacje w salach konferencyjnych. Napuszczasz na ludzi swoich prawników,
zamiast sprzedać im porządny prawy sierpowy. Tyle że to daje mniej satysfakcji.
– Człowiek z Knockemout wyjdzie, ale Knockemout z człowieka nigdy – odparł.
Miałem nadzieję, że to prawda.
– Cieszę się, że tu jesteś.
Skinął głową.
– Zostanę przy nim, dopóki Liza nie wróci.
– Byłoby fajnie – powiedziałem.
Milcząc, staliśmy mocno na nogach, kiedy słońce wzeszło i dolało złocistości do różu
i purpury. Nowy dzień zaczął się na dobre. Wraz z nim miało się zmienić wiele rzeczy i już nie
mogłem się ich doczekać.
– Prześpij się. – Lucian sięgnął do kieszeni i rzucił mi swoje kluczyki. – Weź moją brykę.
Złapałem w locie kluczyki i wcisnąłem przycisk zamka. Lśniący jaguar zaparkowany
w wygodnym miejscu na parkingu błysnął reflektorami.
– Zawsze miałeś dobry gust.
– Niektóre przyzwyczajenia trudno zmienić.
Coś jednak zmienić się musiało.
– No to do zobaczenia, stary.
Skinął głową. A potem zaskoczyłem nas obu, obejmując go jedną ręką i ściskając mocno.
– Tęskniłem za tobą, bracie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
PUK, PUK. KTO TAM? KNOX. KNOX
Naomi

Z
niespokojnego snu na sofie wyrwały mnie odgłosy dobijania się do
drzwi. Zdezorientowana pokuśtykałam dokoła stolika do kawy, próbując
sobie przypomnieć, gdzie jestem.
Dwadzieścia tysięcy dolarów w gotówce nadal znajdowało się w kieszonce mojego
fartucha.
Nash.
Knox.
Pierwszy dzień szkoły Waylay.
Nic dziwnego, że padłam ofiarą ataku drzemki.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam stojącego za nimi na wycieraczce świeżo wykąpanego
Knoxa. Waylon podreptał do środka, merdając ogonem.
– Cześć – wychrypiałam.
Milczek Knox nie odpowiedział, tylko przekroczył próg domu. Potarłam oczy, żeby
odpędzić resztki snu. Knox sprawiał wrażenie nerwowego, jakby szukał zaczepki. Cóż, jeśli
przyszedł się kłócić, to musiałam go rozczarować. Byłam zbyt zmęczona, żeby podjąć
wyzwanie.
– Jak się czuje twój brat? – ośmieliłam się zapytać.
Przegarnął dłonią włosy.
– Ma przed sobą długą rekonwalescencję. Ale się wyliże. Way pojechała do szkoły?
Jego brat został postrzelony, a on mimo to pamiętał, żeby zainteresować się pierwszym
dniem szkoły Waylay. Nie wiedziałam, jak połączyć takie zachowanie z antypatycznym
typkiem, który wrzeszczał na mnie przy klientach. Pomyślałam, że jeżeli pozostawi tę aurę
zamyślonego mruka, a odrzuci manierę wkurzonego na cały świat łobuza, to pewnego dnia
może nawet dać szczęście którejś kobiecie.
– Tak. – Ziewnęłam. – Wczoraj spała u Lizy, bo późno wróciłam. Rano przygotowaliśmy
dla niej śniadanie z Lizą i Stefem. Stef usmażył naleśniki z czekoladą, chociaż próbowałam
mu wytłumaczyć, że u dzieci gwałtowny wzrost poziomu cukru we krwi jest przyczyną
zmęczenia i braku koncentracji w szkole. – Sama czułam się zmęczona i zdekoncentrowana,
ale nie z powodu naleśników, tylko dlatego, że podenerwowanie Knoxa wytrącało mnie
z równowagi. – Aha, a skoro mowa o Stefie, to zdaje się, że on i Jeremiah mają się ku sobie –
dodałam, rozpaczliwie szukając tematu, który wywołałby jakąkolwiek reakcję werbalną.
Jednak Knox pozostał milczący, kiedy grasował po ciasnym pokoju. Ze swoim wzrostem
w ogóle nie pasował do tego miejsca. Trzymał pod kluczem wiele emocji, a ja z jednej strony
miałam ochotę wyłamać te zamki, a z drugiej marzyłam, żeby po prostu wrócić do łóżka i na
kilka godzin o wszystkim zapomnieć.
– Chcesz kawy? Albo alkoholu? – zaproponowałam, przechodząc za nim do kuchni.
Widziałam, że zaciska dłonie w pięści i po chwili znowu je otwiera. I tak w kółko.
Nie miałam piwa, a najmocniejszym alkoholem w moich zapasach było tanie rosé, które
zamierzałam otworzyć ze Sloane. Mogłam je jednak poświęcić dla faceta, którego brat został
postrzelony.
Knox podniósł z kontuaru ładny żółty liść. Znalazłam go rano przy ścieżce, kiedy
odprowadziłam Waylay na autobus. Temperatura na dworze nadal sugerowała, że mamy lato,
ale nadejście jesieni było nieuniknione.
Waylon wskoczył na sofę w pokoju dziennym.
– Proszę bardzo, rozgość się – zwróciłam się do psa.
Kiedy obróciłam się z powrotem do Knoxa, on właśnie zbliżał się do mnie.
– Naomi...
Jego głos brzmiał chrapliwie, kiedy pieścił sylaby mojego imienia, a potem jego dłonie
znalazły się na moim ciele, przyciągnęły mnie raptownie. Jego usta odnalazły drogę do moich
ust i poddałam się doznaniom. Zatopiłam się w pożądaniu.
Ani on, ani ja nie chcieliśmy tego. Może właśnie dlatego było to tak cholernie dobre. Jedną
dłoń wsunął w moje włosy, drugą objął dolną część moich pleców i przyciągnął mnie do siebie.
– Knox – sapnęłam. – Ty tego nie chcesz – przypomniałam mu.
– Ale potrzebuję – odparł i pochylił się, żeby mnie pocałować.
To całowanie nie przypominało tamtego w poczekalni. Było inne, desperackie.
Zatraciłam się. Wszystkie myśli wysypały się z mojej głowy, zostały w niej tylko emocje.
Wargi Knoxa były twarde, żądające uległości, takie jak on sam. Zmiękłam pod jego naporem.
Poddałam się.
Odpowiedział, pociągając mnie za włosy i odchylając moją głowę pod takim kątem,
jakiego potrzebował, żeby przywrzeć ustami do moich ust. Jego język nie tańczył wraz z moim
– raczej walczył z nim, jakby chciał go poskromić.
Skradł mi oddech, zdolność logicznego myślenia, każdy rozsądny argument, który
tłumaczył, dlaczego to zły pomysł. Zabrał to wszystko i zdematerializował.
– Tego potrzebuję, mała. Chcę, żebyś zmiękła. Chcę, żebyś pozwoliła mi cię mieć.
Nie byłam pewna, czy to świntuszenie, czy już romantyczna poezja. Bez względu na to, po
której stronie zaklasyfikować jego słowa, uwielbiałam ich brzmienie.
Jego palce znalazły ramiączko sukni. Moje serce weszło na wysokie obroty, kiedy materiał
zsunął się o kilka centymetrów w dół ramienia, zostawiając za sobą palący ślad.
Potrzebował tego. Mnie. A celem mojego życia było zaspokajanie potrzeb.
Chwyciłam jego koszulę i wsunęłam pod nią dłoń. Wyczułam twardy mięsień pod ciepłą
skórą.
Po raz pierwszy w życiu Knox postanowił współpracować i gwałtownym ruchem ściągnął
jedną ręką koszulę przez głowę. Boże, ta skóra, muskuły, narysowane tuszem wzory...
Skrobnęłam paznokciami wzdłuż jego piersi, a on zacharczał mi prosto w usta.
Tak, proszę.
Wprawnym pociągnięciem zdarł ze mnie ramiączko sukni, a potem zrobił to samo
z drugim.
– Najwyższy czas, żebym się dowiedział, co kryjesz pod tymi kieckami – mruczał.
Wbiłam zęby w jego dolną wargę i pociągnęłam mocno za pasek spodni.
Przeklinałam się w myślach za to, że rano włożyłam najmniej seksowną bieliznę. Ale
przynajmniej nie traciłam czasu na stanik. Teraz pomyślałam, że nagie piersi zneutralizują
efekt nieseksownych majtek.
Knox wyślizgnął się z jeansów mniej więcej w tej samej chwili, w której moja suknia
spłynęła na ziemię i ułożyła się niczym oczko wodne u moich stóp.
– O cholera, mała. Wiedziałem, kurwa, wiedziałem.
Jego wargi przesuwały się po mojej szyi coraz niżej.
Przeszedł mnie dreszcz.
– Co wiedziałeś?
– Że będziesz tak wyglądać. Że masz ciało, które aż się prosi o pieprzenie.
Łapczywie chwycił w dłoń moją pierś.
Pchnął mnie na lodówkę. Pisnęłam, czując pod plecami zimny metal.
– Knox!
– Przeprosiłbym cię, ale wiesz co? Nie jest mi ani trochę przykro – powiedział, a jego język
zatrzymał się na moim boleśnie rozpalonym sutku.
Straciłam zdolność posługiwania się słowami. Nie byłam w stanie nabrać oddechu.
Mogłam jedynie chwycić go dłonią przez bokserki i trzymać tak mocno, jakby od tego zależało
moje życie.
Odchyliłam głowę i oparłam o lodówkę, kiedy jego usta zamknęły się na moim sutku
i zaczęły go ssać. Każde z jego łapczywych pociągnięć odzywało się echem w całym moim ciele
i miałam wrażenie, że on też o tym wie.
Nie przerywając, wsunął wolną dłoń w moją nieseksowną bieliznę.
Oboje jęknęliśmy, kiedy jego palce trafiły do celu.
– Wiedziałem – mruknął znowu, a jego usta przeniosły się do drugiego sutka. –
Wiedziałem, że tego chcesz.
Mój jęk zmienił się w skowyt, gdy rozchylił mnie dwoma palcami. Dobrze wiedział, co
robi. Nie obchodził się ze mną nieporadnie. Nie było ani jednej zmarnowanej, niezręcznej
chwili. Każdy jego ruch, mimo że napędzany pożądaniem, wyczarowywał magię.
– Muszę cię poczuć od środka – powiedział, pocierając brodą mój sutek.
Jego palce weszły we mnie, a pode mną ugięły się kolana.
Był zbyt intensywny. Za dobrze znał się na rzeczy. Był ekspertem. Zawodowym pogromcą
wagin. Nie wiedziałam, czy umiem dotrzymać mu kroku. Kiedy zaczął poruszać palcami,
zdecydowałam, że mało mnie obchodzą te wątpliwości.
Jego penis naprężył się w moim uścisku. Niewprawnie zsunęłam jego bokserki, uwolniłam
go i mocno uchwyciłam.
Knox napiął się, jęknął, przylgnął czołem do mojego czoła, a nasze dłonie pożądliwie
błądziły po naszych ciałach.
– Chcę cię w łóżku – wycharczał, poczułam, że między palcami spłynęła mi kropla.
Złapałam go mocniej, coraz szybciej wykonywałam posuwiste ruchy.
– Mam nadzieję, że dasz radę mnie tam zanieść, bo nie jestem zdolna się ruszyć.
– Zwolnij, kurwa – rozkazał przez zaciśnięte zęby.
Nie słuchałam go. Byłam zbyt zajęta synchronizacją z jego palcami we mnie. Głośno
nabrałam do płuc powietrza, kiedy je wysunął.
– To nie fair! – syknęłam mu w kark.
Zanim zdążyłam odczuć głęboką stratę po tym, jak mnie opuścił, on już zarzucił mnie
sobie na ramię.
– Knox!
Jedyną jego reakcją było głośne klepnięcie mnie w pośladek.
– Który pokój? – zapytał, przeskakując po dwa stopnie na raz.
Kręciło mi się w głowie od namiętności. Albo mój błędnik źle znosił ten sposób
wchodzenia po schodach.
– Ten – wykrztusiłam.
W ułamku sekundy znalazłam się na wznak na łóżku, a nagi Knox unosił się nade mną.
– O mój Boże. To się naprawdę dzieje?
Ups. Nie chciałam tego powiedzieć głośno.
– Jeszcze nie odzyskuj trzeźwości umysłu – rzucił.
– Mój rozsądek zaginął bez śladu. Słowo honoru.
Knox był za bardzo zajęty robieniem zbolałych min, żeby w dodatku okazywać
rozbawienie. Przyjrzawszy się po raz pierwszy dokładniej jego erekcji, nie mogłam mu się
dziwić. Była podniecająca i onieśmielająca. Gruby, zwieńczony purpurą lider świata penisów
we wzwodzie. Trochę zakręciło mi się w głowie, kiedy Knox zacisnął go w garści.
Miałam jedynie nadzieję, że wie, jak się nim posługiwać. Trudno o coś bardziej
rozczarowującego niż dobrze obdarzony przez naturę mężczyzna, który nie ma pojęcia, jak
korzystać ze swojego sprzętu.
Okazało się jednak, że tym razem nie miałam się o tym przekonać, bo Knox ześlizgnął się
w dół, rozchylił moje nogi i założył je sobie na barki.
Kiedy pochylił się między moimi udami, poczułam taki skurcz mięśni brzucha, jakbym
coś sobie naciągnęła. O Boże! Jego szorstka broda szorowała skórę na udach, a ja byłam
w siódmym niebie.
Jak na człowieka, który mało mówił, jego język potrafił dokonać prawdziwych cudów.
Łączył długie, łapczywe liźnięcia z krótkimi, płytkimi dźgnięciami. W ciągu kilku sekund
poczułam, że lada chwila dojdę.
– Czekaj... czekaj... czekaj – skomlałam, chwytając go mocno za włosy.
Od razu się zatrzymał, czym zarobił u mnie dużo punktów.
– Co się stało? Dobrze się czujesz?
W jego stalowych, szaroniebieskich oczach troska walczyła z pożądaniem.
– To jednorazowy wyskok.
Musiałam powiedzieć to na głos. Żebym sama sobie przypomniała, iż nigdy więcej nie
pozwolę sobie na szczytowanie z Knoxem Morganem.
– Jednorazowy – zgodził się, nadal obserwując mnie z uwagą. – Czy to twoja ostateczna
decyzja?
– Nie mów do mnie jak gospodarz teleturnieju, kiedy masz twarz między moimi nogami.
– To, kurde, nie oczekuj, że będę z tobą gawędził, kiedy niewiele brakowało, żebyś spuściła
mi się na język.
– Punkt dla ciebie – powiedziałam. Całe moje wnętrze pulsowało żarłocznym
pożądaniem. – Jednorazowy wybryk. Postaraj się, żebyśmy dobrze go zapamiętali.
– Więc teraz się, kurwa, trzymaj!
Dobrze, że mnie uprzedził, bo ledwie sekundę, może dwie po tym, jak moje dłonie
zacisnęły się na mosiężnym wezgłowiu łóżka, zrobił takie cuda językiem, jednocześnie
zginając we mnie palce, że moje ciało eksplodowało do wewnątrz.
Zacisnęłam mięśnie dokoła jego palców tak mocno, że bałam się, czy nie będzie musiał się
zgłosić na prześwietlenie. Ale nie martwiło mnie to aż tak, żeby zatrzymać się i sprawdzić, czy
mam rację. Byłam bowiem w samym środku najlepszego orgazmu w życiu, a trzeba
zachowywać wierność pewnym priorytetom. Jeżeli połamałam mu palce, to widocznie
niewiele go to obchodziło, bo dalej pieścił mnie językiem.
– Nadal szczytujesz. Czuję cię – jęknął Knox.
A może wydawało mi się, że tak powiedział. W uszach dzwoniło mi tak, jakbym stała na
dzwonnicy przed niedzielną poranną mszą.
– Daj mi minutę – westchnęłam, z trudnością nabierając powietrza do płuc.
– Mowy nie ma. Miałem się postarać, żebyśmy to dobrze zapamiętali. Zresztą chcę jeszcze
w ciebie wejść, dopóki jesteś na samym szczycie.
– Okej.
Usłyszałam szelest opakowania, który mógł pochodzić jedynie od otwieranych
herbatników albo prezerwatywy. To chyba było to drugie, bo wkrótce jego wzwód wypełnił
mnie aż do samego rdzenia kręgowego.
Knox zrobił pauzę, żeby musnąć językiem obie piersi, a potem uniósł się na kolana.
Wyglądał jak szukający pomsty wojownik. Wytatuowany i muskularny. Z przymkniętymi
powiekami i falującą piersią. Dotarło do mnie, że chyba nie tylko ja cholernie dobrze się
bawię.
To była moja ostatnia spójna myśl, bo po chwili Knox pchnął biodrami i zanurzył we mnie
swoją broń masowego rażenia.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, jego twarz zastygła w wyrazie dręczącej przyjemności
oraz triumfu, kiedy niemal przebił mnie na wylot.
Wygięłam się w spazmie rozkoszy, chociaż uświadomiłam to sobie dopiero, gdy położył na
mnie dłoń i przycisnął z powrotem do materaca.
– Spokojnie, mała. Spokojnie – szepnął.
Wypuściłam uwięziony w płucach oddech i od razu znowu nabrałam powietrza. Był tak
piekielnie wielki! Dopiero teraz zrozumiałam, o czym mówił – sama też poczułam drobne
dreszcze przebiegające wzdłuż przytrzymujących go we mnie mięśni.
– Rób tak dalej, kochana, a na jednym razie się nie skończy.
– Mmmhh. Dobrze. Tak.
Uśmiechnął się nade mną.
– A więc tego trzeba, żeby wywietrzał ci z głowy słownik wyrazów trudnych
i elokwentnych.
– Hmm. Będziesz cały dzień gadał czy wreszcie się ruszysz? – burknęłam.
Znowu narastała we mnie ochota na więcej. Czyżby kutas Knoxa był czarodziejską różdżką
wywołującą orgazmy oraz unicestwiającą takie nieistotne drobiazgi, jak zmęczenie i potrzeby
organizmu?
– Patrz na mnie, Naomi – powiedział Knox. Zrobiłam, co kazał. – Cholera, jesteś piękna!
I taka wilgotna.
Był twardy jak skała.
Wtedy zaczął się poruszać. Wolno. Bez pośpiechu. Na jego skórze lśnił pot. Zaciskał
szczękę. Lecz jego biodra tłoczyły niczym metronom w równym tempie, przy każdym ruchu
wysuwał się, by po chwili znowu wślizgnąć się we mnie.
Byłam w siódmym niebie. Czułam jednak, że on się powstrzymuje, a chciałam mu dać
wszystko, czego potrzebował. Chciałam, żeby to wziął.
– Nie musisz być delikatny – wychrypiałam.
– Nigdzie mi się nie spieszy. Musisz się z tym pogodzić.
– Knox, jeszcze chwila, a twój penis eksploduje od nadmiernego napływu krwi.
– Koniecznie musisz dzielić się opinią na każdy temat? Nawet o tym, jak mam cię
przelecieć?
– Zwłaszcza o tym, jak masz mnie przelecieć.
Pocałował mnie – pewnie po to, żebym już zamilkła, ale nie miałam nic przeciwko temu,
bo kiedy uniosłam biodra, jego ruchy stały się szybsze, a pchnięcia – głębsze. Wyprowadził
mnie poza moją strefę komfortu, zmusił, żebym zaakceptowała nieco więcej, niż do tej pory
byłam w stanie przyjąć.
I do diabła, bardzo mnie to kręciło.
Dał mi to, czego potrzebowałam – i nie musiałam mu nic tłumaczyć ani rozkładać na
części pierwsze. Nie musiałam o nic prosić. Nie mówił głupot w rodzaju: „Może byłoby
łatwiej, gdybyś po prostu zrobiła to sama?”.
– Wracaj na ziemię, Stokrotko.
Zamrugałam i znowu zobaczyłam wyraźnie twarz Knoxa unoszącą się nade mną
z poważną miną.
– Kiedy jestem w tobie, masz być tu ze mną, nigdzie indziej. Zrozumiano?
Skinęłam głową zawstydzona, że niewiele brakowało, bym odpłynęła i zapomniała
o bożym świecie. Knox miał rację. Ile razy zdarzało się, że plany i listy zadań zajmowały mnie
aż tak bardzo, iż nie zauważałam tego, co działo się obok mnie! Albo – jak w tym przypadku –
we mnie.
Chcąc udowodnić, że jestem tu z nim, wbiłam paznokcie w jego ramiona i zacisnęłam
mięśnie dokoła jego włóczni dźgającej głęboko moje ciało.
– Dobra dziewczynka – jęknął.
Było nam dobrze. Było bezsprzecznie tak jak trzeba.
Włosy na piersi Knoxa łaskotały moje nabrzmiałe sutki, wbiłam pięty w jego pośladki.
Poczułam, że nadchodzi kolejny orgazm.
Było mi nieziemsko dobrze.
On też czuł to samo. Pchnięcia nabrały mocy, były mniej kontrolowane, pragnęłam ich
coraz bardziej.
– Nie umiem zdecydować, w jaki sposób cię wziąć – wyznał przez zaciśnięte zęby. – Zbyt
wiele wariantów sobie wyobrażałem.
– Naprawdę? – wydyszałam, udając zdziwienie, jakbym sama nie fantazjowała regularnie
o tym, że pieprzy mnie pochyloną nad stołem bilardowym w Honky Tonk.
Skubnął mnie w dolną wargę.
– Na stojąco pod ścianą mojego biura. Z dłonią na twoich ustach, żeby nikt nie słyszał, jak
doprowadzam cię do orgazmu. Siedzisz na mnie w kabinie pick-upa. Twoje piersi na
wysokości mojej twarzy, żebym mógł ssać cię i pieprzyć jednocześnie. Albo klęczysz na
czworaka i patrzysz przez ramię, ja robię ci dobrze od tyłu.
Okej, te opcje brzmiały nieźle.
Moje piersi były ciężkie, obrzmiałe. Wszystkie zakończenia nerwowe w moim ciele
iskrzyły. Mięśnie brzucha, które prawie naciągnęłam już przy pierwszym orgazmie, znowu się
napięły.
– O ja pierdolę, mała. Stajesz się coraz ciaśniejsza.
Czułam każdą żyłę, każdą bruzdę, każdy centymetr kwadratowy jego wzwodu, kiedy się
we mnie wsuwał. Raz za razem taranował i napierał coraz bardziej. Euforia niczym mgła
zalała mój umysł.
Jego mięśnie wybrzuszały się pod moimi palcami. Oboje drżeliśmy. Szczyt z nim we mnie
był coraz bliżej i już nic nie miało pozostać takie samo jak przedtem. Knox wepchnął rękę
między nasze ciała i objął moją pierś. Mój sutek twardy jak kamyk napierał na jego dłoń.
– Weź w siebie wszystko, mała.
Wzięłam. Rozwarłam się tak szeroko, jak to możliwe, i trzymając się go z całej siły,
skoczyłam w przepaść.
Knox nie poprowadził mnie łagodnie w orgazm – on go zdetonował. Strumień rozkoszy
strzelił przeze mnie niczym prąd wysokiego napięcia, aż zatrzęsłam się od palców stóp do
czubka głowy. Przycisnęłam twarz do szyi Knoxa i krzyknęłam:
– O fuck!
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak na mnie napiera z półprzymkniętymi powiekami.
Puściły mi ostatnie hamulce.
Czułam jego wzbierającą we mnie erekcję. Jęknął przy kolejnym pchnięciu i jeszcze raz
przy następnym. Nadal szczytowałam, kiedy on drgnął, a z jego gardła wyrwał się chrapliwy,
triumfalny krzyk. Zagłębił się mocniej i pozostał tam dłużej. Nasze ciała przywarły do siebie,
perfekcyjnie zsynchronizowane. Z każdym pulsującym szarpnięciem penisa moje mięśnie
zaciskały się na nim coraz silniej.
– Naomi – wycharczał Knox w moją szyję.
Wyjeżdżaliśmy z burzy, a nasze serca biły w jednym rytmie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
NIEPROSZENI GOŚCIE
Naomi

C
iche chrapanie wyrwało mnie z niesamowicie zmysłowego snu
z Knoxem Morganem w roli głównej. Kiedy znowu dobiegło mnie
chrapnięcie i poczułam spoczywające koło mnie ciepłe, twarde ciało, moje
powieki raptem otworzyły się szeroko jak u postaci z kreskówki.
To nie był sen.
Jakimś zbiegiem okoliczności uprawiałam seks z moim burkliwym szefem, wkurzającym
sąsiadem, który bezceremonialnie załatwiał się na podwórku.
Czekałam na dziki pęd wyrzutów sumienia galopujących w moim mózgu niczym stado
bizonów na pylistej prerii. Mój organizm zdawał się jednak zaspokojony wystarczająco, że nie
dopuścił do popłochu. Knox zdołał podporządkować sobie mój umysł oraz ciało.
Ostrożnie, żeby nie zbudzić człowieka chrapiącego na moim łóżku, obróciłam się na bok
i popatrzyłam na niego. Leżał nagi z prześcieradłem zaplątanym dokoła nóg. Reszta jego
wspaniałego ciała prezentowała się odsłonięta. Po raz pierwszy miałam sposobność
przyjrzenia się mu dokładnie z bliska, nie zwracając na siebie jego uwagi.
Gęste, ciemne blond włosy były potargane moimi dłońmi. Między jego brwiami
dostrzegłam drobną bliznę, a drugą, dłuższą i bardziej postrzępioną, znalazłam pod linią
włosów. Miał tak długie rzęsy, że poczułam ukłucie zazdrości. Usta – zwykle zaciśnięte
w grymasie niezadowolenia – teraz miał lekko rozchylone.
Spał na wznak z wytatuowanym ramieniem podłożonym pod głowę. Drugą ręką
obejmował mnie. Nie podejrzewałabym go o skłonność do przytulania się – nie sądzę, by
ktokolwiek przy zdrowych zmysłach mógł w ten sposób o nim myśleć – jednak jego uścisk
świadczył o czymś innym. Jego pierś unosiła się i opadała w rytmie głębokiego, równego
oddechu. Przyglądałam się z fascynacją mięśniom jego brzucha.
Moje mięśnie były obolałe po niespodziewanym treningu erotycznych brzuszków. Jego
sześciopak wyglądał tak, jakby mógł wytrzymać o wiele więcej. Był zwarty i zwężał się
w kształcie litery „V”, której wierzchołek znikał pod prześcieradłem.
Knox miał we śnie taką spokojną, błogą minę, że wygładziła się nawet zmarszczka między
brwiami, nadająca mu wiecznie zirytowany wygląd.
Nie mogłam uwierzyć, że Knox Morgan leży nagi w moim łóżku.
O Boże.
Knox Morgan leżał nagi.
W moim łóżku.
Na domiar złego ten podstępny sukinsyn doprowadził mnie dwa razy do najbardziej
intensywnych orgazmów znanych ludzkości. Niby jak, do diabła, miałam mu teraz spojrzeć
w oczy bez narażania się na mimowolne spazmy waginy?
Oho, odnalazła się moja stara znajoma – nieszczęsna, podła panika.
Co ja właściwie robiłam w łóżku z mężczyzną, z którym bynajmniej nie powinnam sypiać,
zaledwie kilka tygodni po ucieczce ze swojego własnego ślubu?
Musiałam czym prędzej wydostać się z tego łóżka, bo wiedziałam, że jeżeli Knox się
zbudzi i popatrzy na mnie sennym wzrokiem, odrzucę wszelkie środki ostrożności i bez
chwili namysłu wskoczę na jego penisa.
Wymagało to kilku prób, ale udało mi się wywinąć z jego zaskakująco czułych objęć. Nie
chcąc budzić go myszkowaniem po szufladach, wzięłam jedynie przygotowaną na wieczór
koszulę nocną, włożyłam ją bezszelestnie i wyszłam na palcach z sypialni.
– Jednorazowy wyskok – powtarzałam sobie, idąc w dół po schodach.
Stało się. I już po wszystkim. Życie toczy się dalej.
W drodze do kuchni potknęłam się o porzucony but.
– O cholera! – zaklęłam.
Waylon na sofie uniósł łeb, ziewnął i przeciągnął się rozkosznie.
– Cześć – przywitałam go, czując się nieco zawstydzona faktem, że pies może mieć mi za
złe przespanie się z jego panem.
Jednak nawet jeśli basset hound Knoxa ocenił mnie krytycznie, to nie chował długo urazy,
bo odwrócił się na drugi bok i od razu z powrotem zasnął.
Przestawiłam buty Knoxa dalej od schodów.
Zostawiliśmy po sobie szlak z ubrań rozrzuconych na podłodze. Nigdy przedtem nie
zdarzyło mi się nic podobnego.
Postanowiłam pozbierać je od razu po przebudzeniu, kiedy tylko wypiję filiżankę kawy.
Wczorajsza noc spędzona do późna na nogach, niepokój o Nasha, pierwszy dzień szkoły
Waylay, nie wspominając już o orgazmach, po których nadal czułam się odurzona – wszystko
to sprawiało, że błądziłam niemal jak we śnie.
Szybko nastawiłam kawę i czekając, aż się zaparzy, wsparłam się czołem o kontuar.
Myślałam o Waylay, która w swojej purpurowej sukience i różowych tenisówkach wsiadła
do dużego, żółtego autobusu szkolnego. Na ramionach niosła plecak z wyprawką
i śniadaniem.
Nie była szczególnie podekscytowana wizją pierwszego dnia w szóstej klasie. Mogłam
sobie jedynie wyobrażać, jak okropny był dla niej ubiegły rok – pierwszy spędzony
w Knockemout. Miałam nadzieję, że dzięki Ninie, Chloe i nowej wychowawczyni Waylay
otrzyma drugą szansę, która tak bardzo jej się należała. Gdyby to jednak nie podziałało,
znalazłabym inne rozwiązanie. Waylay była inteligentnym, zabawnym, słodkim dzieckiem
i nie zamierzałam pozwolić, żeby świat tego nie zauważył.
Ekspres do kawy zaśpiewał swoją syrenią pieśń, oznajmiając, że zakończył parzenie.
Zaplotłam palce na uchu dzbanka, lecz wtem moją uwagę odwróciło energiczne pukanie do
drzwi.
Waylay uniósł łeb nad legowiskiem na kanapie.
Pospiesznie nalałam sobie pełny kubek i upiłam parzący usta łyk. Dopiero wtedy
otworzyłam na oścież drzwi.
Zakrztusiłam się kofeiną, bo oto na ganku stali moi rodzice.
– Jest nasza córcia! – Moja matka, opalona i szczęśliwa, rozchyliła szeroko ramiona.
Amanda Witt skończyła sześćdziesiąt jeden lat, ale nadal ubierała się w sposób
podkreślający jej kształty, które w college’u zwróciły uwagę mojego ojca. Z dumą farbowała
włosy na ten sam kasztanowy kolor, co w dniu swojego ślubu, chociaż teraz nosiła je
przystrzyżone odważnie na chłopczycę. Grała w golfa, pracowała na pół etatu jako pedagog
szkolny i tchnęła życie w każde pomieszczenie, do którego wchodziła.
– Mama? – zaskrzeczałam, instynktownie pochylając się, żeby ją przytulić.
– Lou, czy to nie najsłodsza tradycyjna chatka, jaką kiedykolwiek widzieliśmy? – zapytała.
Mój ojciec chrząknął. Stał z rękami w kieszeniach szortów i szturchał czubkiem trampka
balustradę.
– Wygląda na solidną konstrukcję – stwierdził. Mamę zachwycały rzeczy estetyczne. Tata
wolał oceniać ich trwałość. – Co tam u ciebie, dziecko? – zapytał.
Przeniosłam na niego powitalne czułości i zaśmiałam się, kiedy moje stopy oderwały się
od ziemi. O ile mama była o kilkanaście centymetrów niższa ode mnie i Tiny, o tyle tata miał
ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Przypominał mi niedźwiedzia i zawsze dawał mi
pewność, że wszystko będzie dobrze.
– Co wy tu właściwie robicie? – zapytałam, kiedy ostrożnie postawił mnie z powrotem na
ziemi.
– Kochanie, chyba nie sądzisz, że nie przyjechalibyśmy prosto do ciebie, otrzymawszy
wiadomość, że mamy wnuczkę? Wyrwaliśmy cię z łóżka? To bardzo ładna koszula nocna –
zauważyła mama.
Łóżko.
Koszula nocna.
Seks.
Knox.
O Boże.
– Eeee...
– Mówiłam ci, Lou, że powinniśmy wrócić wcześniej z rejsu – powiedziała mama, klepiąc
tatę w ramię. – Przecież widzisz, że ma depresję. O tej godzinie nadal jest w koszuli nocnej.
– Nie ma depresji, Mandy – przekonywał tata. Wchodząc do środka, postukał palcami we
framugę drzwi. – Co to jest? Dąb?
– Nie wiem, tato. Mamo, nie mam depresji – powiedziałam, starając się znaleźć sposób,
by pozbyć się ich z domu, zanim zbudzi się mój nagi gość. – Ja tylko... eee... pracowałam
wczoraj do późna i miałam pilną sprawę rodzinną...
Mama zachłysnęła się powietrzem.
– Coś się stało Waylay?
– Nie. Mamo. Przepraszam. Sprawa nie dotyczyła naszej rodziny, tylko rodziny właścicieli
tego domu i baru, w którym pracuję.
– A właśnie, już się nie mogę doczekać, aż zobaczę ten bar. Przypomnij mi, jak się nazywa?
Hanky Pank?
– Honky Tonk – sprostowałam i w tej chwili zauważyłam moją suknię leżącą na podłodze.
– Widzieliście już pokój dzienny?
Moje pytanie zabrzmiało niemal jak krzyk. Rodzice wymienili się spojrzeniami, a potem
udawali zachwyt pomieszczeniem, które wskazałam im desperackim machaniem rękami.
– Lou, tylko popatrz na ten kominek.
– No właśnie, patrz na kominek – zachęcałam piskliwym głosem.
Tata chrząknął.
Kiedy moi rodzice podziwiali kominek, złapałam suknię palcami stopy i zamiotłam nią
pod stół w kuchni.
– Masz też psa! No, no, nie próżnowałaś od ślubu.
Waylon uniósł łeb, jego obwisłe podgardle nadal opierało się na poduszce. Ogon zabębnił
na tapicerce, a moja mama zaczęła się rozpływać w czułościach.
– Kto jest przystojnym chłopcem? Tak, tak, właśnie ty!
– Widzisz, Mandy? Nie ma depresji. Po prostu była zajęta – przekonywał dalej tata.
– Zobaczcie, jaki mam stąd wspaniały widok na las! – Słowa niemal więzły mi w gardle,
kiedy jak opętana wymachiwałam ręką w kierunku okna.
Odwrócili się, żeby popatrzeć na drzewa za szybą, a ja szybko podniosłam z podłogi jeansy
Knoxa i wrzuciłam je do szafki pod zlewem.
– Beeper, chodź się przywitać ze swoim psim bratem albo siostrą!
Mama używała tego samego tonu, którym chwaliła się przed wszystkimi moim
świadectwem z paskiem przyczepionym magnesem do lodówki. Mówiła wystarczająco
głośno, żeby zbudzić mężczyznę śpiącego w moim łóżku na piętrze.
– Przywieźliście Beeper?
Beeper była najnowszym z psów uratowanych przez moich rodziców, suczką nieokreślonej
rasy – w ubiegłym roku kupiłam im na Gwiazdkę test DNA – a raczej wielu ras zmieszanych ze
sobą tak, że wyszło z nich coś podobnego do wielkiego, brązowego druciaka Brillo na czterech
łapach. Druciak Brillo stanął w drzwiach i wszedł do środka.
Waylon usiadł i szczeknął z uznaniem.
– To jest Waylon. Nie należy do mnie, tylko do mojego... hm... sąsiada. Hej, nie
chcielibyście, żebyśmy poszli dokądś na śniadanie albo na lunch? Żebyśmy się stąd wyrwali
pod dowolnym pretekstem?
Waylon zeskoczył z kanapy i stuknął się nosem z Beeper. Ta szczeknęła piskliwie i oboje
zaczęli się ganiać po ciasnym parterze.
– Stokrotka, dziewczyno, co ty tam, kurwa, wyprawiasz?!
Patrzyłam z przerażeniem na pojawiające się na schodach bose stopy, a potem nagie,
muskularne nogi. Obie z mamą zamarłyśmy bez ruchu, kiedy w zasięgu wzroku znalazły się
bokserki – dzięki Bogu za drobne cuda zasłaniające przed oczami penisy.
Tata szybko jak na tak postawnego mężczyznę znalazł się między nami i zbliżającymi się
bokserkami.
– Co pan tu robi?! – krzyknął w kierunku nagiego torsu Knoxa.
– No, no, no – szepnęła mama.
Musiałam jej przyznać rację. Ten mężczyzna naprawdę robił ogromne wrażenie.
Waylon i Beeper skorzystali z okazji, żeby przenieść swoje figle na piętro.
– Daze, wyjaśnisz mi, co tu się dzieje? – Knox odsunął się z drogi przed nadciągającym
psim kataklizmem.
Przeszłam pod wyciągniętym ramieniem taty i stanęłam między rodzicami i moim
szefem... to znaczy sąsiadem... Partnerem seksualnym na jeden numerek?
– Aaach. No dobrze. Więc... Naprawdę żałuję, że nie wypiłam więcej kawy.
– To prawdziwe tatuaże? Ile razy w tygodniu chodzi pan na siłownię? – zainteresowała się
mama, zerkając spod pachy taty.
– Co tu się, do diabła, wyprawia?! – zagrzmiał tata.
– Och, Lou. Nie bądź taki staroświecki – powiedziała mama, klepiąc go czule w tyłek,
a potem podeszła do Knoxa i go przytuliła.
– Mamo!
Knox stał jak słup wyraźnie zszokowany.
– Witaj w naszej rodzinie – powiedziała mama i cmoknęła go w policzek.
– O mój Boże. Zaraz padnę ze wstydu – jęknęłam.
Knox niezręcznie poklepał mamę po plecach.
– Eerm... Dziękuję...
Mama w końcu go puściła, a potem złapała mnie za ramiona.
– Tak się o ciebie martwiliśmy, kochanie. To do ciebie takie niepodobne, żeby uciec
z własnego ślubu. Nie żebyśmy przepadali za Warnerem, ale sama wiesz.
– Zawsze uważałem go za pretensjonalnego bufona – dorzucił tata.
– Bałam się, że wpadłaś w depresję – mówiła dalej mama. – Ale teraz wszystko nabrało dla
mnie sensu! Zakochałaś się w kimś innym i nie mogłaś żyć w iluzji małżeństwa. Czy to nie
cudowne, Lou?
– Muszę napić się kawy – mruknął Knox i poszedł do kuchni.
– Nie przedstawisz nas sobie? – Tata nadal nie wyglądał na zadowolonego.
– Naomi! – krzyknął Knox, zatrzymawszy się przy ekspresie. – Gdzie spodnie?
Zrobiłam niewyraźną minę.
– Pod zlewem.
Popatrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem pochylił się, żeby wyjąć
swoje jeansy.
Mama w nieprawdopodobnie niewłaściwym stylu uniosła oba kciuki w górę, kiedy Knox
odwrócił się od nas, żeby zapiąć zamek spodni.
„Mamo!” – skarciłam ją bezgłośnie.
Ona jednak w dalszym ciągu stała z uniesionymi kciukami i upiornym uśmiechem
aprobaty.
Przypomniało mi się, jak pewnego razu w Andersontown zabrałam ją na wystawiany przez
amatorską grupę teatralną spektakl Goło i wesoło.
Mama umiała docenić męskie kształty.
– Okej, odnoszę wrażenie, że trochę zapędziliśmy się w domysłach. Mamo, tato, to jest
Knox. Mój sąsiad i jednocześnie szef. Nie kochamy się.
Mamie zrzedła mina, a tata z dłońmi na biodrach wbił wzrok w podłogę i zwiesił ramiona.
Znałam tę jego reakcję. Wyrażała obawę. Rozczarowanie. Frasunek. Ale nigdy pod wpływem
mojego zachowania. Zawsze to Tina sprawiała kłopoty wychowawcze. Bardzo żałowałam, że
tym razem ja byłam ich przyczyną.
– Czy to seks na jedną noc? Przechodzisz kryzys wieku średniego, a ten mężczyzna cię
wykorzystał?
Mój ojciec, który trzy lata z rzędu zdobywał tytuł najbardziej przytulaśnego Witta podczas
zjazdów naszej rodziny, teraz zdawał się gotowy do bitki.
– Tato! Nikt nikogo nie wykorzystał.
Zamknęłam usta, bo Knox pojawił się u mojego boku i podał mi filiżankę świeżej kawy.
– Jak długo zamierzacie zostać w mieście? – zapytał Knox moich rodziców.
Tata popatrzył na niego ze złością.
– Jeszcze nie zdecydowaliśmy – powiedziała mama, zwracając się do jego tatuaży. –
Bardzo cieszymy się na spotkanie z wnuczką. I trochę martwimy się o... no wiesz, kogo.
Wskazała na mnie palcem, jakbym nie słyszała jej teatralnego szeptu.
Knox zerknął na mnie i westchnął. Przyłożył dłoń do mojego karku i przyciągnął mnie do
siebie.
– No więc sprawa ma się następująco. Wasza córka wparowała do miasta, chcąc pomóc
swojej pochrzanionej siostrze. Bez urazy.
– Nie ma o czym mówić – zapewniła go mama.
– Wystarczyło mi jedno spojrzenie na Naomi, żeby wpaść na całego.
– Knox! – syknęłam, ale ścisnął mój kark i mówił dalej:
– Zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja. Może nic z tego nie wyjść, ale na razie nam się
podoba. Wychowaliście bystrą, piękną, upartą kobietę.
Mama poprawiła włosy.
– Ma to po mnie.
– W jaki sposób zarabiasz na życie, Knock? – zapytał stanowczo tata.
– Knox – poprawiłam jego pomyłkę. – Jest właścicielem kilku firm i nieruchomości.
Tata prychnął.
– Osiągnął to własną pracą? To chyba lepsze niż nepotyzm.
Domyśliłam się, że miał na myśli Warnera, który od razu po ukończeniu college’u dostał
pracę w firmie swoich rodziców.
– Kilka lat temu dopisało mi szczęście i wygrałem na loterii. Zainwestowałem większość
tych pieniędzy tutaj, w moim mieście – wytłumaczył Knox. – Dopóki Naomi nie zjawiła się
w Knockemout, sądziłem, że wyczerpałem swój limit szczęścia.
Musiałam uważać, bo udawany romantyzm Knoxa mógł zrujnować prawdziwe uczucia.
– Jego nazwisko widnieje na budynku policji – powiedziałam z wymuszonym
optymizmem.
Dłoń na moim karku znowu się zacisnęła. Sięgnęłam w tył i uszczypnęłam Knoxa tuż nad
paskiem jeansów. Ścisnął mnie mocniej, ja też mocniej go uszczypnęłam.
– Muszę wziąć ibuprofen albo coś w tym rodzaju – wymamrotał tata, pocierając czoło.
– Nie powinna cię boleć głowa, Lou. Nasza córka jest cała i zdrowa. To ja się martwiłam
przez całą drogę, pamiętasz? – powiedziała mama, jakby mnie ani Knoxa nie było z nimi
w pokoju.
– Tak? Cóż, teraz to mnie się wydaje, że coś jest z nią nie tak.
– Znajdę ci coś na ból głowy – zaoferowałam pomoc, żeby wywinąć się z uścisku Knoxa, on
jednak tylko ścisnął mój kark mocniej i upił łyk kawy.
– Nie wygłupiaj się. Przecież noszę w torebce wszystkie ulubione tabletki twojego ojca –
zaprotestowała mama.
Ruszyła energicznym krokiem do drzwi wejściowych, przy których przedtem położyła na
ziemi swoją torbę. Tata wcisnął ręce do kieszeni i przeszedł do kuchni. Widziałam, jak
zmarszczył brwi na widok zmiętego T-shirtu Knoxa na kuchence.
– Waylay ucieszy spotkanie z wami. Gdzie się zatrzymacie podczas waszego pobytu
w Knockemout? – zapytałam, rozpaczliwie chwytając się mniej zobowiązujących tematów
rozmowy.
– W mieście jest motel. Sprawdzimy, czy mają tam wolne pokoje – powiedział tata,
otwierając szafki i postukując szufladami.
Nie sądziłam, żeby po trzytygodniowym rejsie luksusowym statkiem po Morzu
Śródziemnym moim rodzicom przypadł do gustu zapyziały, pleśniejący motel. Już zaczęłam
kręcić głową, lecz Knox mnie uprzedził.
– Myślę, że znajdziemy coś lepszego. Załatwimy pokój dla was u Lizy J.
– Knox! – szepnęłam.
Jak miałam udawać, że jesteśmy z Knoxem parą, skoro moi rodzice mieli mieszkać niemal
drzwi w drzwi z nami?
Knox pochylił się, jakby chciał trącić nosem mój policzek, i szepnął:
– Zamknij się.
A potem musnął ustami moją skroń i od razu stwardniały mi sutki.
Mama wróciła z fiolką tabletek i mijając mnie, uśmiechnęła się promiennie.
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
– Jestem pewny, że chcielibyście mieszkać jak najbliżej córki i wnuczki – powiedział Knox.
– Knox, możemy porozmawiać na dworze? – zapytałam z zaciśniętymi zębami.
– Widzisz, jak się rwą do siebie? – zaćwierkała za naszymi plecami mama.
– Tak. Masz coś na nadkwasotę? – zapytał z cierpiętniczą miną tata.
Zamknęłam drzwi i pociągnęłam Knoxa dalej na ganek.
– I niby co mamy robić? Udawać, że ze sobą chodzimy, dopóki moi rodzice nie wyjadą?
– Kurwa, proszę bardzo. Jesteś mi to winna, Daze. Masz pojęcie, co to znaczy dla mojej
reputacji wiecznego kawalera?
– Nie obchodzi mnie twoja reputacja! To ja muszę zdać egzamin! Ponadto zaczyna mnie
męczyć fakt, że wciąż jestem ci coś winna! Dlaczego stale rzucasz mi się na pomoc?
Knox założył za moje ucho kosmyk włosów.
– Może w końcu dobrze się poczułem w roli bohatera?
Moim kolanom niewiele brakowało, żeby ugiąć się pode mną, bo ogarnął mnie
zniewalający stan uniesienia. Kiedy Knox przyciągnął mnie do siebie, jego uśmiech zdawał się
wręcz grzeszny.
Bliski kontakt z jego ciałem w tak krótkim odstępie czasu od najlepszego seksu w życiu
sprawiał, że przepalały mi się obwody. Już straciłam ochotę, by na niego nawrzeszczeć.
Chciałam go pocałować.
– A może – wyszeptał z wargami przy moich ustach – po prostu chcę się przekonać, jakie
to uczucie, kiedy twoje wygadane usta obejmują mojego fiuta.
To przynajmniej zabrzmiało szczerze. I podniecająco. Podobało mi się.
Jedną dłonią odważnie objął mój pośladek. Drugą chwycił mnie za włosy u podstawy
karku.
– Przepraszam, że przeszkadzam.
Instynktownie odskoczyłam od Knoxa. W każdym razie próbowałam to zrobić. Nadal
bowiem mocno mnie trzymał. To zaś okazało się zbawienne, bo pewno przekoziołkowałabym
nad balustradą, gdy zobaczyłam przyglądającą się nam przed schodami pracownicę ośrodka
adopcyjnego, Yolandę Suarez.
– Pani Suarez, jak miło znowu panią widzieć – wykrztusiłam.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
AWANTURA RODZINNA
Knox

P
omimo niezapowiedzianego nalotu rodziców Naomi oraz krytycznie
nastawionej pracownicy ośrodka adopcyjnego, która przyszła z wizytą, bo
na jednej ze stron wniosku brakowało podpisu, po powrocie do szpitala
dopisywał mi zajebisty nastrój.
Pewno, całe to udawanie związku z Naomi mogło – a raczej musiało – okazać się
upierdliwe. Spodziewałem się jednak, że wyrwie Naomi z impasu, a przy okazji wkurzy
mojego brata.
Rano zbudziłem się z przekonaniem, że z tą kobietą jeden raz to za mało. Teraz mogliśmy
się zabawiać ze sobą kilka tygodni, zaspokoić obsesyjną ciekawość, by w końcu o niej
zapomnieć, a kiedy rodzice Naomi wyjadą z miasta – wrócić do normalnego życia.
Ogólnie rzecz biorąc, pomysł nie był najgorszy.
Wszedłem do sali Nasha i zastałem w niej większość oddziału policji z Knockemout.
– Informujcie mnie o tym, co znajdziecie w biurze i magazynie – powiedział Nash z łóżka.
Kolor jego twarzy się poprawił.
– Cieszę się, że nie wykorkowałeś, synu – rzekł Grave.
Reszta gliniarzy potaknęła, kiwając głowami.
– Dobra, dobra. Teraz jazda mi stąd, idźcie pilnować, żeby Knockemout nie rozlazło się
nam w szwach.
Skinąłem głową każdemu z wychodzących policjantów, myśląc o słowach Naomi – że Nash
wyczyścił szeregi policji, by lepiej służyła Knockemout.
Miała rację. Chyba obaj chcieliśmy zrobić coś dobrego dla tego miasta, bo dało nam
miejsce, które mogliśmy nazwać domem.
Kiedy wyszedł ostatni funkcjonariusz, Nash zapytał tylko trochę poirytowanym tonem:
– No i? Co u Naomi?
– Wszystko dobrze.
Morganowie nie przechwalali się swoimi podbojami, pozwoliłem sobie jednak na
niewielki uśmieszek.
– Już to spierdoliłeś?
– Jesteś bardzo śmieszny, kiedy leżysz nafaszerowany ołowiem i dragami.
Westchnął i zauważyłem, że już ma po dziurki w nosie bycia zamkniętym w szpitalnych
murach.
– Co to była za narada wojenna? – zapytałem.
– Wczoraj w nocy zdarzyły się dwa włamania. Do biura i do magazynu. Oba należą do
Rodneya Gibbonsa. W biurze nie było większych strat. Ktoś zgarnął drobne w gotówce
i przetrząsnął sejf. Numer szyfru znalazł na karteczce przyklejonej koło komputera. Magazyn
za to wywrócono do góry nogami. W żadnym z tych miejsc nikt nie zauważył nic
podejrzanego.
– Jak długo będą cię tu trzymać?
Nash użył kciuka, żeby poskrobać się między brwiami – co u niego było oznaką frustracji.
– Za długo, kurwa. Mówią, że mogę wyjść najwcześniej za dwa dni. Potem czeka mnie
jeszcze fizjoterapia, żeby zobaczyć, w jakim stopniu uda mi się odzyskać sprawność ruchową.
Gdyby Nash nie wrócił w stu procentach do poprzedniego stanu, byłby do końca życia
przykuty do biurka. Nawet ja wiedziałem, że znienawidziłby taką robotę.
– W takim razie się nie opierdalaj – doradziłem mu. – Rób wszystko, co ci każą piguły.
Załatw tę fizjoterapię i weź się do kupy. Nikt nie chciałby cię widzieć za biurkiem.
– No jasne. Luce węszy w tej sprawie – dodał, zmieniając temat.
Wyglądał na niezbyt zadowolonego z tego faktu.
– Coś ty? – rzuciłem mało konkretnie.
– Kurde, wiesz, że to robi. To robota dla policji. Nie potrzebuję, żeby ktokolwiek z was,
amatorów, wychodził na ulicę i roztrząsał gnój.
Ubodła mnie jego uwaga o amatorszczyźnie. Kiedyś byliśmy zawodowcami, jeśli chodziło
o różnego rodzaju rozróby. Sam może straciłem nieco dawnego ducha, ale miałem przeczucie,
że nasz przyjaciel teraz był groźniejszy niż w wieku siedemnastu lat.
– Macie coś na tego gościa? – zapytałem.
Nash potrząsnął głową.
– Kradziony samochód. Wyczyszczony ze śladów i porzucony na obrzeżu Lawlerville.
Lokalni mieszkańcy znaleźli go mniej więcej przed godziną.
– Jak dokładnie wyczyszczony?
Nash wzruszył ramionami i skrzywił się z bólu.
– Jeszcze nie wiem. Brak jakichkolwiek śladów na kierownicy i klamkach.
– Jeśli ten dupek jest tak głupi, żeby strzelać do gliniarza, to jest też tak głupi, żeby
zostawić jakiś ślad.
– Wiem – zgodził się ze mną Nash. Poruszał nerwowo nogami pod cienką, białą kołdrą. –
Słyszałem, że Liza ma kilku nowych gości.
Potaknąłem ruchem głowy.
– Rodziców Naomi. Przyjechali dziś rano. Wygląda na to, że chcą poznać wnuczkę.
– To też słyszałem. I jeszcze, że zrobiłeś na nich piorunujące wrażenie, kiedy zszedłeś po
schodach w stroju Adama.
– Twoja poczta pantoflowa nawala. Miałem na sobie bieliznę.
– Na pewno tatusiek był zachwycony.
– Jakoś ogarnął.
– Nie ciekawi cię, jak ich zdaniem wypadasz w porównaniu z jej eks?
– Jej rodzice nie byli jego największymi fanami – odparłem.
Nie wiedziałem jednak, jak wygląda to porównanie w oczach Naomi.
Zerknąłem w dół na tacę z nietkniętym lunchem Nasha. Bulion i piwo imbirowe.
– Do diabła, jak ty masz przeżyć na tej wodzie?
Mój brat zrobił zniechęconą minę.
– Podobno chodzi o to, żeby nie nadwerężać organizmu. Zabiłbym za burgera i fryty.
Chłopaki za bardzo trzęsą portkami przed personelem, żeby przemycić mi tu kontrabandę.
– Zobaczę, co się da zrobić – obiecałem. – Muszę już spadać. Mam parę rzeczy do
załatwienia przed wielką rodzinną kolacją z okazji pierwszego dnia Way w szkole i przyjazdu
starych Naomi.
– Nienawidzę cię – powiedział Nash, ale w jego głosie nie było negatywnych emocji.
– Niech to będzie dla ciebie lekcja, mały braciszku. Musisz wykonywać ruchy szybciej, jeśli
nie chcesz, żeby ktoś cię uprzedził.
Ruszyłem do drzwi.
– Powiedz Way, żeby dała mi cynk, jeśli w szkole ktoś będzie jej podskakiwać! – krzyknął
Nash.
– Spoko.
– A Naomi powiedz, żeby wpadała do mnie, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota.
– To się na pewno nie zdarzy.


W domu Lizy J już nie zalatywało salą muzealną pełną kulek na mole. Mogło to mieć
coś wspólnego z otwieraniem drzwi co pięć minut, żeby wypuścić cztery psy na dwór albo
wpuścić je do środka.
Jednak w większym stopniu zmiana wynikała raczej stąd, że pokoje pozostawiane przez
piętnaście lat same sobie teraz zostały wysprzątane od podłogi do sufitu przez Naomi. Znikły
zakurzone firany, a okna za nimi były otwarte na oścież.
W gabinecie paliły się światła, chociaż nikt tam nie zaglądał od czasów, w których nasz
dom gościł lokatorów. Dostrzegłem Stefa za biurkiem – rozmawiał z kimś przez telefon
i patrzył na ekran leżącego przed nim laptopa.
Z kuchni dochodziła muzyka, słyszałem głosy ludzi prowadzących towarzyskie rozmowy
w ogrodzie.
Może więc nie każda zmiana jest zła.
Przyklęknąłem, żeby potarmosić psy. Beeper, suka rodziców Naomi, przydepnęła ucho
Waylona.
– Fest, kurwa!
Ten radosny okrzyk dobiegł z gabinetu. Stef triumfalnym gestem zamknął laptopa i wstał
zza biurka, wyciągając ręce nad głową w kształt litery „V”.
Psy rozentuzjazmowane jego entuzjazmem przecisnęły się przez szparę w drzwiach
i wpadły do pokoju.
– Dobra, już dosyć. Wszyscy sio! – powiedział Stef. – Rozszarpujecie swoimi psimi
pazurami bardzo drogie mokasyny od Gucciego.
– Dobre wieści? – zapytałem, kiedy wyszedł z gabinetu.
Psy popędziły do kuchni, poruszając się jak jeden niezborny organizm, który zostawiał za
sobą ślady śliny i odgłosy szczekania.
– Nie spoufalaj się ze mną. Nadal mam do ciebie uraz – powiedział.
Kiedy przyprowadziliśmy tu rodziców Naomi, żeby poznali moją babcię, Stef próbował
ukryć fakt, że już od wielu dni mieszka w Knockemout.
Nikt nie dałby się długo nabierać na ściemę w rodzaju: „Co za zbieg okoliczności! Ja też
przyjechałem dopiero dzisiaj rano”.
Ja tylko przyspieszyłem moment odkrycia prawdy, mówiąc Mandy i Lou, jak to się dobrze
składa, że Stef zamieszkał na tak długo pod dachem Lizy J.
– Przejdzie ci – przepowiedziałem.
– Tylko się pilnuj, żeby nie rozczarować Mandy – powiedział. – To byłoby tak, jakbyś
rozdeptał cały miot kociąt.
W moim życiu nigdy nie było nikogo, kogo mógłbym rozczarować.
Poszedłem ze Stefem do pokoju jadalnego, w którym bufet mojej babki przeszedł
metamorfozę w luksusowy bar zastawiony pociętymi cytrynami i limonkami, wiaderkiem
z lodem i kilkoma butelkami przyzwoitych alkoholi.
– Czego się napijesz? – zapytał mnie Stef.
– Bourbona albo piwa.
– Za gorąco na czysty alkohol w temperaturze pokojowej, a piwo jest za mało odświętne.
Wypijemy gin z tonikiem.
Odpowiadał mi ten wybór.
– Co świętujemy?
– Dom Naomi – odpowiedział. – Dwa dni temu został wystawiony na sprzedaż i już się
znalazło troje zainteresowanych kupców. Miejmy nadzieję, że Naomi uzna to za dobrą
nowinę.
– Do diabła, dlaczego miałoby być inaczej?!
Stef popatrzył na mnie beznamiętnie, a potem zaczął nakładać lód do dwóch kieliszków
koktajlowych.
– Na pewno wiesz, że niektórzy mają swoje wymarzone domy. Cóż, dla Naomi ten dom
stanowił symbol kroku w przyszłość. Uwielbiała go. Był idealnym miejscem do założenia
rodziny. Stał w idealnej okolicy. Miał właściwą wielkość. Właściwą liczbę łazienek.
Rezygnowanie z niego to jak rezygnowanie ze wszystkich marzeń, którymi żyła.
– Plany się zmieniają – zauważyłem, kiedy Stef otworzył butelkę toniku.
– Potwierdzam, bo Naomi na pewno nie planowała pójść z tobą do łóżka.
– No i masz – mruknąłem. – Teraz mi powiesz, że nie jestem dla niej wystarczająco dobry,
a ja każę ci spierdalać.
Stef nalał sporo ginu do obu kieliszków.
– Przejdźmy do sedna. Naomi rezygnuje ze swoich marzeń po to, żeby posprzątać bałagan
po Tinie. Robi to nie po raz pierwszy. Jeżeli romans z tobą ograniczy się do przyjemnej
rozrywki, a nie przekształci się w kolejny bałagan wymagający sprzątania, to nie zniszczę ci
życia.
– Ojej, dzięki. A przy okazji, to samo dotyczy ciebie, jeśli się spikniesz z Jerem.
Muszę oddać mu sprawiedliwość – kiedy padło imię mojego najlepszego kumpla, nawet
nie drgnęła mu ręka podczas wkładania limonki i gałązek rozmarynu do kieliszków.
– A więc to tak czuje się człowiek, kiedy odpychająco wścibski typ wpycha nos w jego
sprawy – powiedział beznamiętnie.
– Tak. Niezbyt przyjemnie, co nie?
– Przyjmuję tę krytykę do wiadomości. Może zresztą taka krótkotrwała przygoda pomoże
zneutralizować nieprzyjemny smak, który został jej w ustach po poprzednim związku. Może
dzięki niej zapomni o Warnerze Zjebie Trzecim i zacznie planować przyszłość dla siebie i Way.
– Wznieśmy toast, żeby tak było – zaproponowałem, starając się ignorować fakt, że jego
porównanie z przegryzką między daniami głównymi dotknęło mnie do żywego.
– Na zdrowie. Chodźmy powiedzieć naszej dziewczynie, że za piętnaście dni jej problemy
finansowe oficjalnie się rozwiążą, o ile będzie zdolna pożegnać się z marzeniami.
Przeszliśmy na werandę i wyszli na taras. Wilgoć w powietrzu rozproszyła się już tak, że
na dworze zrobiło się niemal komfortowo. Z głośnika na stole dochodziły złote przeboje
sprzed lat.
Lou obsługiwał grilla. Od skwierczenia oraz aromatu czerwonego mięsa ślinka napłynęła
mi do ust. Amanda i moja babka siedziały na rozkładanych krzesłach i osłaniały dłońmi oczy
przed zachodzącym słońcem.
Psy – kompletnie przemoknięte – otrząsały sierść i suszyły się na trawie.
Jednak moją uwagę najmocniej i na najdłuższy czas przykuła Naomi. W okularach
przeciwsłonecznych na nosie stała po kolana w strumieniu. Zaczesała do tyłu ciemną falę
swoich skróconych włosów i spięła ją klamrą. Miała na sobie bikini w koralowym kolorze
odsłaniające wszystkie kształty, którymi cieszyłem się rano.
Waylay w różowym stroju w grochy pochyliła się, nabrała w dłonie zimnej wody i ochlapała
nią ciotkę.
Krzyk Naomi oraz jej śmiech towarzyszący próbie odwzajemnienia się siostrzenicy
pięknym za nadobne przeniknęły mnie i dotarły aż w okolicę mojego członka. Poczułem
w piersi ciepło, które nie miało nic wspólnego z trzymanym wciąż w ręce, cholernie dobrym
ginem z tonikiem.
Amanda poprawiła na głowie słomkowy kapelusz i westchnęła.
– To prawdziwy raj – zwróciła się do mojej babki.
– Chyba czytałaś inne Pismo Święte niż to, na którym ja się wychowałam – zażartowała
Liza.
– Zawsze marzyłam o licznej rodzinie w dużym domu. O pokoleniach ludzi i psów
przenikających się nawzajem. Czasami dochodzę do wniosku, że po prostu niektóre rzeczy
nie są nam pisane – powiedziała z tęsknotą w głosie.
Stef odkaszlnął dyskretnie.
– Drogie panie, czy życzycie sobie, żebym dolał wam koktajlu?
Liza uniosła pustą szklankę.
– Ja poproszę jeszcze jeden Long Island.
– A ja jeszcze nie dokończyłam mojego, skarbie – powiedziała do Stefa Amanda.
– Zdecydowałaś się mi wybaczyć? – zapytał Stef.
– No cóż, nie da się zaprzeczyć, że przyjechałeś tu, nie mówiąc nam ani słowa –
powiedziała i zsunęła na czubek nosa okulary przeciwsłoneczne, żeby popatrzeć na niego tak,
jak wyobrażałem sobie karcący wzrok matki. – Ale zrobiłeś to z troski o moją córkę. Kto tak
postępuje, zawsze ma u mnie plus.
Stef cmoknął ją w czubek głowy.
– Dzięki, Mandy.
Naomi i Waylay prowadziły już zaawansowaną bitwę morską. Rozbryzgi wody wznosiły
się wysoko, pobłyskując w blasku późnego popołudnia.
– Ile jeszcze będziemy czekać na te hamburgery, Lou? – zawołała Liza.
– Pięć minut – odparł ojciec Naomi.
– Knox – zagadnęła mnie Amanda.
– Słucham.
– Przejdź się ze mną kawałek.
Oho.
Stef z przemądrzałą miną błysnął uśmiechem i znikł za drzwiami domu z kieliszkiem
Lizy.
Ruszyłem z Amandą do końca tarasu, a potem zszedłem po schodach na podwórko.
Zdawało się, jakbyśmy ledwie wczoraj pluskali się z Nashem w strumieniu, płosząc ryby.
Dziadek zajmował się grillowaniem.
Amanda wzięła mnie pod rękę i chwilę szliśmy w milczeniu.
– Dosyć krótko znasz Naomi – zaczęła w końcu.
Już mi się nie podobał kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa.
– Nie zawsze trzeba znać historię, żeby widzieć przyszłość – powiedziałem i od razu
przyszło mi na myśl, że zabrzmiało to jak mądrość z pieprzonego ciastka z wróżbą.
Amanda ścisnęła moje ramię.
– Mam na myśli to, że moja córka nigdy w życiu nie podejmowała pochopnych decyzji,
zwłaszcza o pójściu z kimś do łóżka.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc trzymałem język za zębami.
– Od urodzenia przejmuje się losem innych ludzi. Ważni są dla niej wszyscy dokoła, tylko
nie ona sama. Wcale mnie nie dziwi, że zdecydowała się zaopiekować Waylay, chociaż reszta
jej życia wymknęła się spod kontroli. Dzieli się wszystkim, co ma, aż w końcu nic jej nie
zostaje.
Nie była to dla mnie tajemnica. Kiedy Naomi nie serwowała klientom drinków, wyręczała
swoich współpracowników w kuchni albo sprzątała domowe mauzoleum Lizy.
– Przyniosłeś dla niej kawę przyrządzoną dokładnie tak, jak lubi – mówiła dalej Amanda.
– Ponadto słyszałam, że załatwiłeś jej to lokum i zatrudniłeś ją. Podwozisz ją z pracy do
domu. Stef napomknął, że podarowałeś jej telefon, bo nie miała swojego.
Zacząłem się niecierpliwić. Każdy, kto mnie znał, wiedział, że nie wykazywałem wysokiej
tolerancji na rozmowy z ludźmi, kiedy nie byłem pewny, do czego zmierzają.
– Naomi przejmuje się dobrem innych, ale nie chce, żeby oni zawracali sobie głowę jej
sprawami – kontynuowała Amanda.
– Rozumiem.
– To, że interesują cię jej potrzeby i że tak bardzo dbasz o nią, chociaż ledwo się znacie,
wiele mówi o twoim charakterze. A potwierdza to fakt, że wpuściła cię do łóżka
z pominięciem gruntownych oględzin, które ma w zwyczaju.
Czułem się zarówno zawstydzony, jak i dziwnie zadowolony.
– Z całym należnym szacunkiem, Amando, wolałbym nie rozmawiać z tobą o życiu
seksualnym twojej córki.
– Dlatego, że jesteś mężczyzną, skarbie – powiedziała, poklepując mnie po ramieniu. – Po
prostu chcę ci dać do zrozumienia, że widzę, jak się troszczysz o moją córkę. Przez cały czas,
który spędziła z Warnerem, nie widziałam, żeby on choć raz przyniósł jej kawę. Ani razu nie
widziałam, żeby zrobił coś dla jej korzyści, o ile sam też na tym nie skorzystał. Dziękuję ci
więc za to. Dziękuję, że odczytujesz potrzeby mojej córki i chcesz je spełniać.
– Proszę bardzo. – Zdawało mi się, że tak powinna brzmieć właściwa odpowiedź.
– A tak z ciekawości, dlaczego nazywasz ją Stokrotką? – zapytała.
– Kiedy się poznaliśmy, miała kwiaty we włosach.
Uśmiech Amandy rozciągnął się od ucha do ucha.
– Rzuciła Warnera i pojechała prosto do ciebie, nawet o tym nie wiedząc. To dopiero coś,
prawda?
Nie wiedziałem, czy to „coś” czy może „nic takiego”.
– Tak. Coś.
– Lubię cię, Knox. Lou w końcu też się do ciebie przekona. Ale moją sympatię już masz.
– Kolacja gotowa! – krzyknęła na tarasie Liza J. – Siadajcie do stołu!
– Umieram z głodu – oznajmiła Amanda. – Idź wyłowić nasze dziewczyny ze strumyka,
dobrze?
– Ehm... dobrze.
Stałem chwilę bez ruchu, kiedy matka Naomi ruszyła ku schodom do domu.
Moją uwagę przykuł śmiech Naomi oraz kolejny odgłos chlapnięcia.
Podszedłem do brzegu strumienia i gwizdnąłem. Waylay i Naomi przerwały swoją bitwę.
Obie śmiały się, ociekając wodą.
– Kolacja na stole. Ruszcie dupska i chodźcie – powiedziałem.
– Ojej, jaki on władczy – szepnęła teatralnie Naomi, a Waylay zaśmiała się po
dziecięcemu.
Zarzuciłem ręcznik w rozgwiazdy na mokrą głowę Waylay.
– Jak ci minął pierwszy dzień w szkole, smarku?
– W porządku – powiedziała, zerkając z lekkim zdziwieniem spod ręcznika.
Ta smarkata była twarda jak pieprzona skała. Została porzucona przez niewartą funta
kłaków matkę. Trafiła pod opiekę ciotki, której przedtem nie znała. A potem, pierwszego dnia
szkoły, spotkała po raz pierwszy w życiu swoich dziadków. I mimo to mówi, że wszystko
w porządku.
Obróciła się i pobiegła w kierunku schodów tarasu, na którym czekało jedzenie.
– Tylko umyj ręce, Way! – krzyknęła do niej Naomi.
– Dlaczego? Dopiero co wyszłam z wody! – odkrzyknęła Waylay.
– W takim razie przynajmniej nie głaszcz psów teraz, tylko po jedzeniu!
– „W porządku”. Mnie też powiedziała tylko tyle – westchnęła Naomi, kiedy pomogłem jej
wyjść na brzeg.
– Martwi cię to? – zapytałem, nie mogąc oderwać wzroku od jej piersi.
– Oczywiście. Jak mam rozwiązywać potencjalne problemy, jeśli o nich nie wiem?
– No to porozmawiaj z nauczycielką – doradziłem, obserwując, jak coraz wyraźniej
odznaczają się zarysy jej sutków pod dwoma trójkątami materiału dzielącego mnie od tego,
czego pragnąłem.
– Chyba tak zrobię – powiedziała. – Jak się czuje Nash?
Zamiast odpowiedzieć, zacisnąłem dłoń na jej nadgarstku i pociągnąłem ją w zacienione
miejsce pod tarasem. Jej skóra była zimna od wody. Od patrzenia na jej ociekające wilgocią
krągłości mieszało mi się w głowie.
Podniosłem puszysty ręcznik leżący koło starannie złożonych ubrań na jednym z leżaków,
które od wielu lat nie były wyciągane na światło dzienne, i podałem go Naomi.
– Dzięki – powiedziała i pochyliła się przede mną, żeby osuszyć ręcznikiem włosy.
Istnieją pewne granice, w ramach których mężczyzna jest zdolny się kontrolować, a ja
właśnie je przekroczyłem.
Zabrałem ręcznik z rąk Naomi i poprowadziłem ją tyłem pod kolumnę domu, dopóki nie
dotknęła jej plecami.
– Knox...
Przyłożyłem palec do jej ust i wskazałem w górę.
– Komu średnio wysmażony? – doszedł mnie głos Lou.
– Stef, moja szklanka sama się nie napełni – powiedziała Liza J.
– Co robisz? – szepnęła Naomi.
Kiedy przygwoździłem ją do kolumny biodrami, cholernie dobrze odgadła moje zamiary.
Jej usta ułożyły się w nieme „O”, a ja zerwałem z niej trójkątne kawałki materiału górnej części
bikini.
Pełne, soczyste, ociekające. Do ust napłynęła mi ślina i nie miało to nic wspólnego
z zapachami jedzenia, które podawano nad naszymi głowami.
– Jezu, Daze, patrzę na ciebie w takim stroju i nie mogę się doczekać, kiedy znowu
znajdziemy się w łóżku.
Pochyliłem głowę i objąłem wargami jeden z chłodnych wierzchołków. Usłyszałem
seksowne, ciche westchnięcie, jej dłonie zacisnęły się na moich barkach, naparła piersią na
moje wargi, pragnęła tego równie mocno jak ja. Impuls pomknął wprost do mojego penisa.
– Wziąłbym cię tu i teraz, gdybym chociaż przez chwilę łudził się, że ujdzie mi to płazem.
Naomi zsunęła dłoń z mojego ramienia, wcisnęła ją między nasze ciała i ujęła przez jeansy
nabrzmiałego członka. Zasłoniłem jej usta i przycisnąłem mocno. Poruszyłem biodrami,
zachłannie ocierając się o jej dłoń.
– Dzieci! Kolacja! – krzyknęła nad nami Amanda.
– Ciociu Naomi, ile fasolek muszę zjeść?
Szkliste oczy Naomi od razu nabrały klarowności.
– O mój Boże – rzuciła bezgłośnie.
Uszczypnąłem ją i niezbyt delikatnie nasunąłem z powrotem jej stanik. Chciałem mieć ją
w tym bikini. Rozwiązać sznurek lub dwa i zapewnić sobie nieograniczony dostęp. Potem
brałbym ją w każdy możliwy sposób aż do upadłego. Tymczasem czekała mnie kolacja
w towarzystwie erekcji i publiczności.
Czasami życie bywa w chuj niesprawiedliwe.
Naomi rąbnęła mnie pięścią w ramię.
– Co ci odbiło? – syknęła. – Tam są nasi krewni!
– Coś nie tak? – zapytałem z łobuzerskim uśmiechem.
– Wariat. Zaraz do was dojdziemy! – krzyknęła.
– Dojdziemy, dojdziemy, ale dopiero później – obiecałem sobie pod nosem.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
ZESPÓŁ NAPIĘCIA
PRZEDMIESIĄCZKOWEGO I WREDOTA
Naomi

P
rzyjechałam przed czasem na moją zmianę w Honky Tonk. Tata
pożyczył mi swojego wymuskanego forda explorera. To bonus odwiedzin
rodziców. Innym był fakt, że zostali na noc u Lizy, żeby obejrzeć film
z Waylay.
Ja zaś usłyszałam surowy nakaz kupna samochodu tak szybko, jak to możliwe.
Dzięki wygranej w pokera oraz zysku ze sprzedaży domu znalazłam się w dosyć stabilnej
sytuacji finansowej, nawet gdyby decyzji o zakupie przyzwoitego auta nie dało się uniknąć.
Dobry nastrój zawdzięczałam też szybkiemu numerkowi, do którego po południu nakłonił
mnie Knox, gdy przyszedł pomóc mi skręcić nowe biurko dla Waylay.
Wchodząc do Honky Tonk, byłam nastawiona do życia cholernie pozytywnie.
– Cześć, kobietki – powiedziałam do Fi i Silver. – Zachwycająco dzisiaj wyglądacie.
– Przyszłaś wcześnie i na dodatek dopisuje ci humor – zauważyła Fi i wsunęła do kasy
szufladę z pieniędzmi. – Nienawidzę cię za to.
Silver zerknęła na mnie, zdejmując zręcznie krzesła z baru. Znieruchomiała na chwilę.
– Widać po jej minie, że niedawno przeżyła orgazm. Wyłamała się, nie jest jedną z nas.
O, do licha. Ani Knox, ani ja zdecydowanie nie potrzebowaliśmy, żeby współpracownicy
plotkowali o naszym niezwykle satysfakcjonującym życiu erotycznym.
– No co wy – prychnęłam, chowając twarz za zasłoną włosów podczas zawiązywania
fartucha. – Dziewczynie i bez orgazmu może dopisywać humor. O co chodzi z tą czekoladą
i plastrami rozgrzewającymi?
Koło kasy leżał talerz ciastek czekoladowych owiniętych różowym celofanem, opakowanie
rozgrzewających plastrów menstruacyjnych i fiolka ibuprofenu.
– Comiesięczny zestaw socjalny dla nas od Knoxa – wytłumaczyła Silver. – No to mów. Kto
ci wypisał na twarzy ten orgazm?
– Jaki znowu zestaw socjalny? – zdziwiłam się, ignorując jej pytanie.
– Nasze cykle miesiączkowe się zsynchronizowały. Stasi też – wyjaśniła Fi. – Co miesiąc
boss przygotowuje dla nas zestaw ratunkowy, żebyśmy jakoś przetrwały ten okres, i przez
dzień albo dwa jest dla nas miły.
– Ładnie z jego strony – pochwaliłam.
Fi trzasnęła dłonią w blat.
– ObożetysiębzyknęłąśzKnoxem!
– Co? Ja? Z Knoxem? – Czułam, że żar zalewa mi twarz. – Skąd ci to przyszło do głowy?
Mogę się poczęstować ciastkiem?
– Coś kręci – zauważyła Silver.
– Właśnie. Naomi, musisz jeszcze mocno popracować nad twarzą pokerzysty.
– Ale, kurwa, jaja! Wiesz, że on nigdy dotąd nie przeleciał żadnej pracownicy? Ja cię!
Wiedziałam, że między wami iskrzy! Mówiłam ci, że coś iskrzy, nie? – Fi klepnęła Silver
w ramię.
– No. Iskrzy – potaknęła Silver. – To jak? Jesteście parą? Czy to był tylko impuls
i odreagowanie wiadomości o postrzeleniu brata?
– No więc, jak było w skali od „Ee tam” do „Moja wagina została kompletnie
zdemolowana”? – interesowała się Fi.
Nie tak planowałam ten wieczór. Skierowałam wzrok ku drzwiom do kuchni, a potem
z powrotem na twarze z wyczekującymi minami. W tym mieście plotki rozprzestrzeniały się
z szybkością błyskawicy, a ja nie chciałam znaleźć się na językach.
– Przestańcie już, naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
Stały wpatrzone we mnie. Po chwili zerknęły na siebie i skinęły głowami.
– Okej, zrobimy więc tak – powiedziała Fi. – Ty wyspowiadasz się nam ze wszystkiego,
a my w zamian nikomu nie piśniemy ani słowa.
– A jeśli nie, to co? – próbowałam się stawiać.
Uśmiech Silver nabrał przewrotnego charakteru.
– Jeśli nie, to przez cały wieczór będziemy się głośno zastanawiać przy klientach, kto ci to
wymalował na twarzy.
– Jesteście wcieleniem zła.
– Jesteśmy wcieleniem zła. Ale można nas przekupić – przypomniała Fi.


– A więc twoi rodzice nakryli cię podczas randki. Klasyka – powiedziała Silver, kiedy
po dziesięciu minutach zakończyłam mój wyrzyg słowny.
– I twoja wagina została zdemolowana – dodała Fi.
– I nie zostaliśmy parą. Chyba że jesteście moimi rodzicami albo pracownicami ośrodka
adopcyjnego oceniającymi moją przydatność do opieki nad dzieckiem, bo jeśli tak, to
oczywiście nawiązaliśmy nieoczekiwany romans.
– Ale uprawiacie seks? – upewniła się Silver.
– Tymczasowo – powiedziałam stanowczo.
Silver uniosła przebite kolczykami brwi. Fi przestała na chwilę pożerać swoje ciastko.
– Głupio to brzmi, kiedy mówi się o tym na głos. Nie powinnyśmy szykować się do
otwarcia?
– Ech. Dokucza mi zespół napięcia przedmiesiączkowego. Wolałabym zjeść jeszcze jedno
ciastko i porozmawiać o takich rzeczach, jak długość penisa albo intensywność orgazmu –
wyznała Fi.
Od konieczności odpowiedzi wybawił mnie mój telefon, na którym wyświetliła się
wiadomość.

SLOANE: Moja siostrzenica przed chwilą wypaplała coś, o czym chyba powinnaś wiedzieć.

JA: Co się stało? Mój asymetryczny przedziałek wyszedł z mody?

SLOANE: Tak. Ale powiedziała też, że od dwóch dni nauczycielka uwzięła się na Way.

JA: Co to znaczy?

SLOANE: Chloe twierdzi, że ta Felch jest wredna dla Waylay. Wrzeszczy na nią przy innych uczniach.
Robi dziwne uwagi o jej mamie. Chloe i Nina mają kłopoty, bo się za nią wstawiły.
JA: Dzięki, że mi to mówisz.

SLOANE: No to jak będzie? Pójdziesz do tej nauczycielki i odstawisz przed nią mamę lwicę, nie?

Włożyłam telefon do kieszeni.


– Bardzo mi przykro, dziewczyny, ale muszę wyskoczyć do szkoły Waylay.
– Way ma kłopoty?
– Nie. Ale jej wychowawczyni Felch się o nie prosi. Zastąpicie mnie, dopóki nie wrócę?
Silver oderwała wzrok od plastra rozgrzewającego, który właśnie przyklejała do
podbrzusza.
– Ja chętnie cię zastąpię, jeśli przyniesiesz mi z kawiarni przy szkole precla z polewą
karmelową.
Oczy Fi się zaświeciły.
– Ooooch! Przynieś dwa!
– Lepiej od razu trzy – skorygowała ją Silver. – O wpół do piątej przychodzi do pracy Max,
a do niej ciotka w czerwonym ferrari przyjechała już wczoraj.
– Trzy precle z polewą karmelową. Zrobione – powiedziałam, po czym rozwiązałam pasek
fartucha i sięgnęłam po torebkę. – Na pewno nie macie nic przeciwko temu, że wychodzę?
Fi machnęła ręką.
– Zawsze mamy tu spokój przez godzinę albo i dwie po otwarciu. A Knox na pewno będzie
unikał dziewczyn w tygodniu rekina.
– W tygodniu rekina?
Fi wskazała na ibuprofen i ciastka czekoladowe.
– Och, aha. W tym tygodniu rekina. Dzięki za zastępstwo!
Posłałam im pocałunek i ruszyłam do wyjścia.
Szkoła znajdowała się dwie przecznice od baru, więc poszłam tam z buta. Dzięki temu
miałam dosyć czasu, żeby się porządnie nakręcić. Męczyli mnie już ludzie, którzy uważali, że
mogą oceniać obcą osobę przez pryzmat poczynań jej rodziny. Na moim życiu zawsze kładły
się cieniem wybryki Tiny. Wkurzało mnie, że Waylay musi się mierzyć z tym samym
problemem.
Była tylko dzieckiem. Powinna chodzić na nocowanie do koleżanek, bawić się, podjadać
ukradkiem śmieciowe żarcie, a nie borykać się ze skutkami reputacji swojej matki.
Co było jeszcze gorsze – nie ufała mi tak, by zwierzyć się z nieprzyjemności, które ją
spotykały w szkole. Jak miałam załagodzić problem, jeśli o nim nie wiedziałam?
Szkoła podstawowa w Knockemout mieściła się w niskim budynku z cegy w środku
miasta. Z prawej strony przylegał do niego standardowy plac zabaw wysypany korą, do drzwi
zaś prowadził długi podjazd, na który autobusy szkolne co dzień przywoziły dzieci i skąd
odbierały je po lekcjach.
Zajęcia już się skończyły, ale miałam nadzieję, że zastanę panią Felch w budynku.
Drzwi wejściowe nadal stały szeroko otwarte po exodusie uczniów, więc weszłam do
środka. Pachniało pastą do podłóg i płynem dezynfekcyjnym. Był to dopiero pierwszy tydzień
nauki po wakacjach, a na tablicy przed salami dla klas szóstych już wisiało mnóstwo plac
plastycznych. Wyjątek stanowiła sala 303. Tablica przed nią była niemal pusta, jeśli nie liczyć
kalendarza, na którym zaznaczano dni pozostałe do końca roku szkolnego. Przypięto też do
niej kartkę z nazwiskiem pani Felch.
Nie spotkałam wychowawczyni podczas wieczorku zapoznawczego przed rozpoczęciem
roku. Przebywała na zwolnieniu lekarskim, a ja spędziłam większość tego czasu,
przypominając łagodnie rodzicom i pracownikom szkoły, że nie jestem moją siostrą. Teraz
plułam sobie w brodę, że nie postarałam się lepiej jej poznać, zanim oddałam pod opiekę moją
siostrzenicę.
Zobaczyłam kobietę siedzącą za biurkiem z przodu klasy. Na oko dałam jej pięćdziesiąt
kilka lat. Przetykane siwizną włosy miała upięte w kok tak ciasny, że na pewno cierpiała od
tego na migrenę. Od stóp do głów nosiła odcienie beżu, a jej zaciśnięte usta wyglądały jak
wąska kreska. Przeglądała coś w telefonie i biła od niej aura osoby rozczarowanej wszystkim,
co przyniosło jej życie.
Zapukałam lekko do drzwi i weszłam do klasy.
– Pani Felch, jeszcze się nie znamy, ale...
Kobieta uniosła wzrok i telefon w jej dłoni drgnął, a oczy za szkłami okularów zwęziły się
w szparki.
– Nie próbuj mnie zwieść. Wiem, kim jesteś.
Jezu Chryste! Czy poczta pantoflowa jeszcze nie dotarła do kadry nauczycielskiej?
– Nie jestem Tiną. Nazywam się Naomi Witt. Moja siostrzenica Waylay uczy się w pani
klasie i chciałabym z panią porozmawiać o tym, w jaki sposób jest tu traktowana.
Nigdy nie byłam dobra w konfrontacjach. Do licha, dość powiedzieć, że wolałam
przecisnąć się przez okienko w piwnicy kościoła i zwiać z własnego ślubu, niż przyznać się
panu młodemu, że za niego nie wyjdę.
Jednak w tej chwili płonął we mnie ogień. Nie brałam pod uwagę odwrotu. Nie
zamierzałam ustępować.
– A niby jak jest traktowana? Traktuję ją tak, jak na to zasługuje! – warknęła pani Felch.
Bruzdy na jej twarzy się pogłębiły. – Traktuję ją tak, jak powinno się traktować córkę kurwy.
– Słucham?
– Dobrze słyszałaś.
Dostrzegłam kątem oka jakiś ruch i nagle zrozumiałam, że mam o wiele większy problem
niż przeprawa z wredną wychowawczynią szóstej klasy.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
ZEMSTA POLNYCH MYSZY
Knox

W
szedłem przez kuchnię do Honky Tonk, obracając klucze na palcu
i pogwizdując.
– Komuś dzisiaj jest bardzo wesoło – zauważył Milford, szef kuchni.
Zastanowiło mnie, jakim fiutem muszę się wszystkim zdawać na co dzień, skoro mój
dobry nastrój staje się taką sensacją, ale po chwili zdecydowałem, że właściwie mam to
w dupie.
Upewniłem się, że na moją twarz wróciła ponura mina, i przeszedłem do baru. Siedziało
tam już z pół tuzina pierwszych klientów rozproszonych po sali. Max i Silver opychały się
ciastkami czekoladowymi za barem i trzymały się za brzuchy.
Fi wyszła z łazienki, pocierając dłońmi okolice krzyża.
– Boże. Dlaczego kobieta musi siusiać sto czterdzieści siedem razy dziennie, kiedy wsiada
na bawełnianego kuca? – Widząc mnie, jęknęła. – Czego tu szukasz, do diabła?! Dzisiaj mamy
noc czerwonego przypływu.
– Jestem właścicielem tej knajpy – przypomniałem jej i rozejrzałem się po barze.
– Tak, wiem. Ale jesteś też na tyle rozsądny, żeby nie zaglądać tu, kiedy masz na zmianie
trzy krwawe kobiety.
– Gdzie Naomi? – zapytałem.
– Odpuść sobie dzisiaj ten ton, Knoxy, bo rozkwaszę ci nos.
Nie użyłem żadnego niezwykłego tonu, ale wiedziałem, że lepiej jej tego nie wypominać.
– Przyniosłem wam ciastka.
– Przyniosłeś nam ciastka, żebyśmy nie beczały po kątach.
Miała rację. Fi znała mój sekret. Łzy działały na mnie jak kryptonit. Nie mogłem znieść
płaczu kobiet. Czułem się wobec nich beznadziejnie – bezsilny i wkurzony.
– Gdzie Naomi? – ponowiłem pytanie, starając się nadać mu odpowiedni ton.
– U mnie wszystko dobrze, Knox. Dzięki za zainteresowanie. Chociaż czuję się tak, jakby
ktoś zgniatał mi macicę i próbował ją wypchnąć na zewnątrz przez wąski tunel. Jestem
zachwycona perspektywą pracy przez cały wieczór.
Otworzyłem już usta, żeby się odgryźć, ale uniosła do góry palec.
– A-a. Na twoim miejscu nie robiłabym tego – uprzedziła mnie.
Zamknąłem się więc i przydybałem przy barze Silver.
– Gdzie Naomi?
Silver przezornie nie zdradzała żadnych emocji, ale jej wzrok powędrował ku Fi, która
w teatralny sposób wykonywała gest przypominający podrzynanie gardła.
– Naprawdę będziemy się w to bawić? – zapytałem.
Moja kierowniczka przewróciła oczami.
– No dobra. Naomi tu była, ale okazało się, że jest jakiś problem z nauczycielką Waylay.
Poszła go rozwiązać i poprosiła, żebyśmy ją zastąpiły.
– Przyniesie nam precle – dodała Max z ustami pełnymi ciastka, które trzymała w zębach,
przechodząc obok z dwoma dopiero nalanymi piwami. Niemal na pewno naruszała w ten
sposób przepisy BHP, ale roztropnie wolałem w tej sprawie trzymać dziób na kłódkę.
Patrzyłem na stojące przede mną kobiety.
– Sądziłyście, że się wścieknę o to, że poszła się zająć jakąś szkolną sprawą?
Fi prychnęła.
– Nie. Ale mało się dzisiaj dzieje. Przyszło nam na myśl, że dzięki temu będzie większa
heca.
Zamknąłem oczy i zacząłem odliczać do dziesięciu.
– Dlaczego cię jeszcze nie wylałem?
– Bo jestem niesamowita! – zanuciła, rozkładając szeroko ramiona. – Wzdrygnęła się
i chwyciła za brzuch. – Pieprzony okres.
– Amen – zgodziła się z nią Silver.
– Przyklejcie sobie cholerne plastry i co jakiś czas idźcie odpocząć – doradziłem im.
– Patrzcie go, jaki Doktor Menstruacja – rzuciła Fi.
– Praca z czempionkami synchronizacji nauczyła mnie takich rzeczy, o jakich mi się nie
śniło. Która to nauczycielka?
– Nauczycielka? – zapytała Max, przemykając koło nas z dwiema pustymi szklankami.
Z ciastka już nic nie zostało. Miałem nadzieję, że okruchy nie wpadły nikomu do piwa.
– Nauczycielka Waylay – wytłumaczyłem jak krowie na rowie. – Naomi powiedziała, na
czym polegał ten problem?
– Interesuje cię to z jakiejś konkretnej przyczyny? – zapytała Fi.
Nie podobał mi się jej uśmieszek.
– Tak. Bądź co bądź płacę jej za to, żeby przychodziła do pracy, a jej nie ma.
– Nabierasz agresywnego tonu, a ja źle reaguję na agresję, kiedy mam babskie dni –
ostrzegła Silver.
Właśnie dlatego nie zbliżałem się do Honky Tonk, kiedy włączał się czerwony alarm –
takim kodem zaznaczyłem w kalendarzu ten okres.
– Pani Felch! – krzyknęła Max, która tymczasem zajęła miejsce przy dwuosobowym stole
w kącie.
Siedziała na jednym krześle, a na drugim wsparła stopy. Położyła sobie na czole i oczach
mokrą serwetkę barową.
– Jeśli o mnie chodzi, nie jestem fanką tej Felch. Jedno z moich dzieci było w jej klasie.
Zadawała uczniom na święta zadania domowe – przypomniała sobie Fi.
– Kurwa mać.
Fi i Silver zwróciły się w moim kierunku. Max zerknęła spod swojego zimnego kompresu.
– Felch jest mężatką – powiedziałem.
– Tytuł „pani” zwykle to sugeruje – zauważyła protekcjonalnie Silver.
– Pani Felch jest żoną pana Felcha. Nolana Felcha.
Fi pierwsza zauważyła związek.
– Oooo kurde. Przekichane.
– Czekajcie, czy to nie z nim Tina...
– Tak. Ten sam. Muszę lecieć. Postarajcie się nie odstraszyć wszystkich klientów.
Fi się zaśmiała drwiąco.
– Niech przychodzą. Z okazji crappy hour poczęstujemy ich w promocji Krwawą Mary.
– Jak chcesz. Do zobaczenia.
Wychodząc na parking, przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie przyjdę do Honky Tonk
podczas czerwonego alarmu.
Już niemal dotarłem do pick-upa, gdy zrównał się ze mną buick Lizy. Za kierownicą
siedział jednak ojciec Naomi, a nie moja babka. Na czole miał widoczne głębokie bruzdy
świadczące o zmartwieniu. Siedzenie pasażera zajmowała podminowana Amanda.
– Wszystko w porządku? – zapytałem.
Odczytałem z ich min, że coś nie gra.
– Waylay zniknęła – powiedziała Amanda, chwytając się za serce. – Poszła do chatki, żeby
wziąć stamtąd zeszyt do zadań domowych, i miała wrócić prosto do Lizy. Planowaliśmy
wspólną kolację i film.
– Nie wróciła, znikł też jej rower – wtrącił szorstko Lou. – Mamy nadzieję, że Naomi się
z nią spotkała.
Zakląłem pod nosem.
– Naomi tu nie ma. W szkole wynikły jakieś problemy z wychowawczynią Way. Poszła tam
w tej sprawie.
– Może Waylay też pojechała do szkoły. – Amanda mocno chwyciła męża za rękę.
– Akurat się tam wybieram – powiedziałem ponuro.
– Zamierzasz się tam stawić jako członek rodziny? – zadrwił Lou.
– Nie. Ale wasza córka może liczyć na moje wsparcie, zwłaszcza kiedy się pcha w paszczę
lwa.

Pokonując krótki odcinek drogi do szkoły, nie zwracałem uwagi na ograniczenia
prędkości i znaki stopu. Zauważyłem, że jadący za mną Lou zachowywał się tak samo.
Zatrzymaliśmy się na sąsiadujących ze sobą miejscach parkingowych i zjednoczeni
wspólnym celem sforsowaliśmy drzwi wejściowe.
Odkąd ukończyłem naukę, ani razu nie postawiłem stopy w budynku szkoły. Zdawało mi
się jednak, że niewiele się tam zmieniło.
– Skąd mamy wiedzieć, dokąd iść? – zastanawiała się na cały głos Amanda, gdy weszliśmy
na korytarz.
Usłyszałem podniesione głosy dobiegające z jednego z bocznych korytarzy.
– Obstawiałbym ten kierunek – powiedziałem.
– Twoja siostra zrujnowała mi życie!
Nie czekając na Wittów, pobiegłem na oślep w tamtą stronę. Dopadłem otwartych drzwi
w chwili, w której Felch z pięściami wspartymi na biodrach pochyliła się blisko do Naomi,
naruszając jej przestrzeń osobistą.
Wszedłem cicho do klasy, ale żadna z kobiet nie zwróciła na mnie uwagi.
– Z tego, co mi pani powiedziała, wynika, że to pani mąż je zrujnował. Jedenastoletnie
dziecko na pewno nie jest tu niczemu winne. – Naomi z rękami na biodrach nie zamierzała
ustępować ani o krok.
Dzisiaj włożyła kuszącą jeansową spódniczkę, z wystrzępionymi brzegami i szwami
biegnącymi wzdłuż krągłości bioder. Podobało mi się, jak Naomi w niej wygląda,
a jednocześnie drażnił mnie fakt, że nosiła ją do podawania piwa innym mężczyznom niż ja.
– Jakkolwiek na to patrzeć, płynie w niej krew matki. W żadnej z was nie ma nic
niewinnego – wysyczała pani Felch, oskarżycielsko celując palcem w twarz Naomi.
Musiałem odstawić na boczny tor moje zamiary dotyczące Naomi oraz jej obcisłej
jeansowej miniówki.
– Gówno prawda!
Dźwięk moich słów sprawił, że obie raptownie obróciły się w moją stronę.
Oczy pani Felch zrobiły się wielkie za szkłami okularów. Umiałem być groźnym
skurwysynem, kiedy tego chciałem, w tej chwili zaś zależało mi na tym, żeby siać postrach.
Zrobiłem dwa kroki naprzód, a ona cofnęła się do biurka niczym szczur w brylach zapędzony
w kozi róg.
– Knox – powiedziała Naomi przez zaciśnięte zęby. – Tak się cieszę, że przyszedłeś.
Przechyliła na bok głowę i dyskretnie wskazała podbródkiem na przepierzenie przy
drzwiach, za którym znajdował się kącik na kurtki i płaszcze.
Zerknąłem w tamtym kierunku i przed oczami mignął mi jasny kosmyk z błękitnymi
akcentami. Waylay ze słoikiem Bóg wie czego w ręce zawstydzona pomachała do mnie
samymi palcami, leżąc na brzuchu na podłodze.
– Ja pierdolę – mruknąłem.
– Nie ma potrzeby używać takiego języka – szczeknęła Felch.
– Jak, kurwa, nie?! – odgryzłem się i stanąłem tak, żeby zasłonić przejście do
prowizorycznej szatni. – Myślę, że dziadkowie Waylay też tak sądzą, prawda?
Skinąłem głową na Lou, który do tej pory mocno przytrzymywał Amandę w miejscu za jej
letni sweter.
– Wygląda na to, że zrobiła nam się wywiadówka z udziałem większości rodziny –
powiedziałem, krzyżując ramiona na piersi.
– Sądząc po tym, na kogo wychowaliście swoją córkę, chyba nie sądzicie, że choć przez
chwilę dam się nabrać na ten pokaz rodzinnego wsparcia. – Nauczycielka siąknęła nosem. –
Waylay Witt jest młodocianą kryminalistką, a jej matka to rozbijająca cudze rodziny,
nafaszerowana środkami odurzającymi męta społeczna.
– Zdawało mi się, że ktoś tu mówił o nadużywaniu wulgarnego języka.
– Jasny gwint – szepnęła Amanda.
Domyśliłem się, że zauważyła kryjówkę wnuczki.
– Hę? – Lou miał nieco spóźniony zapłon, ale żona pokazała mu, o co chodzi. – Aha,
o cholera – wymamrotał.
Zrobił krok do przodu i stanął przy mnie ramię w ramię.
Amanda przesunęła się w prawo. Wspólnie utworzyliśmy mur między Waylay i jej
niewartą splunięcia nauczycielką.
Naomi wyraźnie poczuła ulgę. Obróciła się z powrotem do starego krakena.
– Pani Felch – powiedziała ostro, ściągając na siebie uwagę kobiety.
Pstryknąłem palcami i pokazałem Waylay drzwi. Zaraz zaczęła się czołgaćdo wyjścia.
Naomi przeszła na drugi koniec klasy, machając rękami, jakby dostała napadu
wściekłości.
– Rozumiem pani sytuację. Naprawdę. Na pewno nie zasłużyła pani na to, co zafundował
jej mąż i moja siostra. Ale to pani jest odpowiedzialna nie tylko za edukację uczniów, lecz
również za to, żeby się czuli w szkole bezpiecznie. Tymczasem wiem z pierwszej ręki, że jeśli
chodzi o sprawowanie tego obowiązku zawodzi pani na całej linii!
Tenisówki Waylay w końcu zniknęły na korytarzu.
– Tina zwabiła mojego męża do łóżka i...
– Dosyć tego! – rzuciłem tak ostro, że kobiecie zadrżały wargi.
– Tak. No właśnie! – dodała Amanda, cofając się do drzwi. – Ojej! Przypomniałam sobie,
że zostawiłam na korytarzu torebkę.
Rzuciła się do wyjścia... trzymając torebkę w ręce.
Naomi wróciła i stanęła koło mnie.
– Daję pani weekend na zastanowienie się, czy zmieni pani swoje zachowanie tak, żeby
wszyscy uczniowie, łącznie z moją siostrzenicą, czuli się bezpiecznie pod pani opieką.
W przeciwnym razie nie tylko zabiorę Waylay z pani klasy, ale też poinformuję kuratorium
i wtedy dopiero zacznie się piekło.
Wyciągnąłem rękę, i przyciągnąłem Naomi do siebie. Naomi Spitfire umiała być
w pewnym stopniu groźna, o ile akurat nie krzyczała z frustracji w poduszkę.
– Ona naprawdę to zrobi, gwarantuję – dodał dumnie Lou. – Nie spocznie, dopóki nie
zniknie pani na zawsze ze szkoły. A reszta z nas wesprze ją na każdym kroku.
– To nie tak miało być – szepnęła pani Felch. Ciężko osunęła się na krzesło. – Mieliśmy
razem przejść na emeryturę. Mieliśmy kupić wóz kempingowy i jeździć po całym kraju.
Tymczasem teraz nawet nie chcę na niego patrzeć. Został ze mną jedynie dlatego, że ona
rzuciła go równie szybko, jak go poderwała.
Domyślałem się, że dla Lou niełatwe było wysłuchiwanie takich rzeczy o jednej z jego
córek. Facet jednak dobrze panował nad emocjami.
Czułem, że złość już opuszcza Naomi.
– Nie zasłużyła pani na to, co ją spotkało – powtórzyła Naomi, tym razem łagodniej. – Ale
Waylay też jest niewinna. A ja nie pozwolę nikomu dać jej odczuć, że odpowiada za decyzje
podejmowane przez dorosłych. I pani, i Waylay zasługujecie na lepsze karty niż te, które dał
wam los.
Pani Felch drgnęła, ale znowu opadła na siedzenie.
Przycisnąłem lekko Naomi do siebie, by pokazać, że się z nią zgadzam.
– Ma pani cały weekend na to, żeby się namyślić – powiedziała. – Proszę o maila, kiedy już
pani zdecyduje, co dalej. W przeciwnym razie spotkamy się w poniedziałek.


– Waylay Regino Witt!
Kiedy wróciliśmy na parking, gdzie Amanda z Waylay czekały przy aucie mojej babki,
okazało się, że Naomi bynajmniej się jeszcze nie wykrzyczała.
– Naomi, może byśmy... – zaczęła Amanda.
– Nie próbuj mnie powstrzymywać, mamo. Pewna osoba o wzroście poniżej półtora metra
z niebieskimi pasemkami we włosach musi się wytłumaczyć. Chcę się dowiedzieć, dlaczego,
gdy przyszłam rozmówić się z nauczycielką, moja siostrzenica ukrywała się w szatni
z myszami w słoiku! Miałaś być z dziadkami u Lizy.
Waylay wbiła wzrok w czubki tenisówek. Tych różowych, ode mnie. Na sznurówce
zawiesiła wisiorek w kształcie serca. W słoiku u jej stóp siedziały na legowisku z suchej trawy
dwie myszy.
– Pani Felch miała ścisk d...
– Nie kończ tego zdania – powiedziała Naomi. – Już jesteś w wystarczających opałach.
Na twarzy Waylay dało się dostrzec bunt.
– Nie zrobiłam nic złego. Od pierwszego dnia w szkole była dla mnie wredna. Totalnie
wredna. Nawrzeszczała na mnie przy wszystkich, kiedy rozlałam przed stołówką mleko
czekoladowe. Nie pozwoliła całej klasie wyjść na przerwę i mówiła, że to moja wina, bo nie
szanuję cudzej własności. A potem, kiedy rozdała wszystkim ulotki o jakiejś głupiej akcji
pieczenia ciastek, które mieliśmy pokazać rodzicom, powiedziała, że ja nie muszę w tym
uczestniczyć, bo moja mama jest zbyt zajęta w sypialni, żeby znaleźć drogę do kuchni.
Naomi wyglądała tak, jakby każdej chwili mógł ją trafić szlag.
– Weź się w garść – uprzedziłem i wysunąłem się przed nią.
Wsparłem dłoń na ramieniu Waylay i lekko je ścisnąłem.
– Słuchaj, bąblu. Chyba wszyscy tu rozumiemy, że to dla ciebie nowa sytuacja, kiedy masz
dokoła siebie dorosłych, którzy mogą się za tobą wstawić. Musisz się jednak do niej
przyzwyczaić. Naomi nie zniknie bez ostrzeżenia. Masz też dziadków. I masz mnie, Lizę J
oraz Nasha. Ale tą swoją ucieczką napędziłaś nam, kurde, strachu.
Waylay skrobała czubkiem buta asfalt.
– Sorry – mruknęła z nadąsaną miną.
– Mam na myśli to, że w twoim rogu ringu stoi teraz kupa ludzi. Nie musisz walczyć
o wszystko sama. A twoja ciocia Naomi jest zdolna zrobić o wiele więcej, niż dałoby się
osiągnąć, podrzucając myszy do szuflady w biurku nauczycielki.
– Chciałam jej też wpuścić wirusa do komputera. Takiego złośliwego, który dodaje litery
i liczby, kiedy coś piszesz. – Jej policzki zrobiły się czerwone ze wzburzenia.
Chcąc zamaskować uśmiech, przygryzłem policzek.
– Okej. To całkiem niezłe – przyznałem. – Tyle że na dłuższą metę nieskuteczne. Twoja
nauczycielka ma problem, którego sama nie jesteś w stanie rozwiązać. Musisz o wszystkim
informować ciotkę, żeby mogła załatwić sprawę tak, jak zrobiła to dzisiaj.
– Pani Felch wyglądała na przestraszoną – powiedziała Waylay, zerkając ostrożnie pod
moim ramieniem na Naomi.
– Twoja ciotka umie być przerażająca, kiedy przestaje wywrzaskiwać złość w poduszkę.
– Mam kłopoty? – zapytała Waylay.
– Tak – odparła surowo Naomi.
Jednocześnie z nią Amanda rzuciła:
– Oczywiście że nie, skarbie.
– Mamo!
– No co, Naomi? – zdziwiła się Amanda, otwierając szeroko oczy. – Dzieciak przez kilka
dni przeżywał w szkole traumę.
– Matka ma rację – poparł ją Lou. – Powinniśmy zwołać spotkanie kryzysowe z dyrekcją
szkoły i kimś z rady nauczycielskiej. Może udałoby im się zorganizować jeszcze dzisiaj
specjalne spotkanie w kuratorium.
– Ale żenada – jęknęła Waylay.
Nie wiem, co mnie, kurde, podkusiło, żeby pchać się w sam środek rodzinnej dyskusji, ale
to zrobiłem.
– Może raczej dajmy tej Felch ochłonąć przez weekend. Naomi już wyłożyła sprawę
wystarczająco jasno. Jeżeli czymś jeszcze trzeba będzie się zająć, zajmiemy się tym
w poniedziałek – oświadczyłem.
– A ty co tu w ogóle robisz? – Lou skierował złość na mnie.
– Tato! – Wszystko wskazywało na to, że teraz z kolei Naomi poczuła się zażenowana.
Podeszła i stanęła u mojego boku.
– Waylay, wypuść te myszy tam, przy drzewach – poleciłem.
Młoda popatrzyła na mnie nieufnie, ale pobiegła do wąskiego pasa zieleni oddzielającego
szkołę od sklepiku z preclami. Czekałem, aż znajdzie się poza zasięgiem słuchu, i dopiero
wtedy zwróciłem się do Lou:
– Jestem tu dlatego, że Naomi wdepnęła w gówno, o którym nie miała pojęcia. Felch miała
na pieńku z Tiną, odkąd jej mąż ubiegłego lata pieprzył się z nią na boku. Całe miasto o tym
mówiło. Teraz Naomi znowu sprząta bałagan, który zostawiła po sobie Tina. Mam wrażenie,
że robi to całe życie. Może więc odpuść trochę albo jeszcze lepiej – tym razem pomóż jej
sprzątać.
Lou sprawiał wrażenie, jakby zamierzał się na mnie rzucić, ale zauważyłem, że moje słowa
dotarły do Amandy. Ta dotknęła ramienia męża.
– Knox dobrze mówi, Lou. Nikomu nie pomożemy, jeśli będziemy krytykować Naomi.
Naomi wzięła głęboki oddech i wolno wypuściła powietrze z płuc. Powiodłem dłonią
w górę jej pleców, a potem znowu zsunąłem ją w dół.
– Powinnam wrócić do pracy – powiedziała Naomi. – Już godzinę mnie tam nie było. Czy
wy dwoje moglibyście zawieźć Waylay do domu i dopilnować, żeby znowu nie uciekła?
– Oczywiście, skarbie. Skoro teraz wiemy, że umie się potajemnie wymknąć, będziemy na
nią lepiej uważać.
– Zdejmę przednią oponę z koła jej roweru – zdecydował Lou.
– Będę musiała przeskoczyć naprzód o kilka rozdziałów wypożyczonej książki na temat
dyscypliny – powiedziała Naomi. – Do licha! Nie znoszę czytać nie po kolei.
– Córka Judith zmienia hasło do Wi-Fi, kiedy decyduje się ukarać swoje dzieci, i przywraca
stare dopiero po odwołaniu bana – zasugerowała usłużnie Amanda.
Waylay wróciła z pustym słoikiem. Poczułem, że Naomi znowu nabiera oddechu.
– Pani Felch ma większe kłopoty niż ty, Waylay. Ale Knox dobrze powiedział, że powinnaś
przychodzić do mnie z takimi sprawami. Nie mów mi, że wszystko w porządku, kiedy wcale
tak nie jest. Możesz liczyć na moją pomoc. Nie powinnaś się wymykać i potajemnie mścić na
każdym, kto ci podpadł. A zwłaszcza nie powinnaś tak traktować niewinnych myszek polnych.
– Przyniosłam dla nich jedzenie i zamierzałam zostawić im wodę w szufladzie –
tłumaczyła się Waylay.
– Porozmawiamy o tym jutro rano – stwierdziła Naomi. – Teraz dziadkowie zawiozą cię
do domu. Pozostawiam ich decyzji, czy będziesz dzisiaj szorować podłogi, czy wciąż możecie
obejrzeć razem film.
– Na pewno film – szepnął Lou.
– Ale pozmywasz po kolacji – dodała Amanda.
– Przepraszam, że się przeze mnie martwiliście – bąknęła cicho Waylay. Uniosła wzrok do
twarzy Naomi. – I przepraszam, że nic ci nie powiedziałam.
– Przyjmuję przeprosiny – odpowiedziała Naomi. Pochyliła się i szybko przytuliła
dziewczynkę. – Teraz muszę wracać do pracy.
– Podwiozę cię – zgłosiłem się na ochotnika.
– Dziękuję. Do zobaczenia rano – rzekła z pewną dozą niepewności do rodziny.
Odpowiedział jej chór pożegnalnych głosów. Naomi ruszyła w kierunku pick-upa.
Czekałem, aż otworzy drzwi po stronie pasażera, i wszedłem w słowo Amandzie, która już
planowała pójście na lody przed powrotem do domu.
– Moglibyście wyświadczyć mi przysługę i zahaczyć o Honky Tonk, żeby zabrać wasz
samochód? Dzisiaj po pracy odwiozę Naomi do domu.
Miałem wobec niej pewne plany.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
TRZECIA BAZA
Knox

O
na uciekła z domu – powiedziała Naomi, patrząc za okno i trzymając
na kolanach torbę jeszcze ciepłych precli.
– Nie uciekła, tylko się wymknęła – sprostowałem.
– Jak zwał, tak zwał, ale w jakim świetle stawia to mnie jako opiekunkę? Pozwoliłam, żeby
jedenastoletnie dziecko błąkało się po mieście ze słoikiem myszy i wirusem komputerowym.
– Daze, nie powinnaś tak surowo oceniać swojej szansy na przyznanie ci praw do opieki.
Naprawdę uważasz, że którykolwiek przytomnie myślący sąd mógłby zdecydować, że Waylay
będzie lepiej z mamą?
Zwróciła na mnie lśniące oczy.
– Nie da się nie oceniać surowo wszystkiego, co robisz, kiedy wiesz, że system prawny
weźmie pod mikroskop każdy wybór życiowy, który podejmujesz.
Potrząsnąłem głową i skręciłem w drogę polną, na której mój pick-up ledwie się mieścił.
– To nie jest droga do pracy – zauważyłam.
– Jeszcze tam nie jedziemy – odparłem.
Samochód podskakiwał na wybojach i koleinach.
– Muszę wracać. Mam dzisiaj zmianę i o tej porze już powinnam pracować – nalegała.
– Kotku, musisz mniej uwagi poświęcać temu, co powinnaś robić, a więcej temu, na co
masz ochotę.
– Mam ochotę wrócić do pracy. Nie mam czasu na to, żeby dać się zamordować w środku
lasu.
Drzewa się przerzedziły i otwarła się przed nami przestrzeń porośnięta wysoką trawą.
– Knox, co ty wyprawiasz?
– Przed chwilą byłem świadkiem tego, jak przeciwstawiłaś się babie, która wyżywała się
na dziecku za swoje problemy – zacząłem.
– Niektórzy ludzie nie umieją radzić sobie z bólem. – Naomi znowu popatrzyła za okno. –
Dlatego wyładowują frustrację na osobach z najbliższego otoczenia.
– Tak, no więc... Fajnie wyglądałaś, kiedy w tej spódniczce ledwo zasłaniającej ci tyłek
stawiłaś czoło oprawczyni.
– Aha, więc mnie uprowadziłeś? – zapytała. – Gdzie my jesteśmy?
Zatrzymałem auto przy linii drzew i zgasiłem silnik.
– Na Trzeciej Bazie. W każdym razie tak nazywaliśmy to miejsce, kiedy chodziłem do
szkoły średniej. Przyjeżdżaliśmy tu z browarami i paliliśmy ogniska. Pół mojej klasy straciło
cnotę na tej łące.
Cień uśmiechu wypłynął na jej usta.
– Ty też?
Wsunąłem ramię za oparcie jej siedzenia.
– Nie. Ja ją straciłem w stodole Laury Beyler.
– Knox, czy ty przywiozłeś mnie tutaj, żeby się migdalić w godzinach pracy?
Jej oburzenie brzmiało uroczo.
– Och, liczyłem na coś więcej – rzekłem i pochyliłem się, żeby odpiąć jej pas. Potem
podniosłem torbę z preclami z jej kolan i rzuciłem na tylne siedzenie.
– To niepoważne. Muszę być w pracy.
– Kotku, ja nie żartuję w sprawach seksu. Ponadto pracujesz dla mnie.
– Tak. W barze. Pełnym kobiet z napięciem przedmiesiączkowym i czekających na precle.
Potrząsnąłem głową.
– Całe miasto wie, że dziś w barze obowiązuje czerwony alarm. To będzie spokojna noc.
– W ogóle nie uspokaja mnie myśl, że całe miasto śledzi cykl menstruacyjny swoich
mieszkanek.
– Hej, to się nazywa normalizacja tematów tabu – przekonywałem. – A teraz daj tu swój
seksowny tyłeczek.
Grzeczna Naomi prowadziła wewnętrzną walkę z Niegrzeczną Naomi, ale patrząc na to,
jak przygryzła wargę, już wiedziałem, która z nich wygra.
– Kiedy stałaś w tej mini i broniłaś Way, ledwie udało mi się zapanować nad rękami
w obecności dziecka i twoich rodziców. Myślałem, że wykituję. Mamy szczęście, że zdołałem
dowieźć nas na miejsce, bo cała krew z mózgu odpłynęła mi do kutasa.
– Chcesz przez to powiedzieć, że podnieca cię, kiedy wrzeszczę na obcych ludzi?
– Daze, im szybciej przestaniesz gadać, tym szybciej będę mógł cię przygnieść do tej deski
rozdzielczej i sprawić, że zapomnisz o pracy i gównianych nauczycielach.
Przez chwilę przyglądała mi się spod ciężkich powiek.
– Okej.
Nie dałem jej szansy na zmianę zdania. Chwyciłem ją pod ramiona i wciągnąłem na siebie
tak, że usiadła okrakiem na moich udach, a jej spódniczka sfałdowała się wokół talii.
– Mówiłem ci już, jak mnie kręcą te kiecki? – zapytałem, a potem wpiłem się w nią ustami.
Odsunęła się ode mnie.
– Właściwie to mówiłeś, że ich nie znosisz. Pamiętasz?
Zgrzytnąłem zębami, ona zaś uśmiechnęła się złośliwie, miażdżąc przez materiał jeansów
mojego penisa.
– Kłamałem.
– To, co robimy, jest bardzo nieodpowiedzialne – powiedziała.
Pociągnąłem za dekolt koszulki na ramiączkach z logo Honky Tonk i kiedy zdarłem ją
z niej razem ze stanikiem, nagie piersi zakołysały się przed moją twarzą. Sutki już prosiły się
o to, żebym wziął je do ust. Jeżeli do mojego mózgu nadal dochodziły jakieś resztki krwi, to
ten widok sprawił, że teraz odpłynęły na południe.
– Jeszcze bardziej nieodpowiedzialne byłoby zmuszanie mnie do patrzenia, jak pracujesz
cały wieczór w tej pieprzonej spódniczce, nie pozwalając mi się spuścić.
– Wiem, że powinnam się obrazić za takie słowa, ale...
Pochyliłem się i chwyciłem wargami sterczący różowy sutek. Nie musiała kończyć zdania.
Czułem przez materiał jeansów, jaka już się zrobiła mokra. Wiedziałem, do czego
doprowadzały ją moje słowa. I to jeszcze nic w porównaniu z rzeczami, do których zdolna była
cała reszta mnie.
Naomi wzdrygnęła się, kiedy zacząłem ssać, a po chwili jej palce osunęły się do paska
spodni.
Uniosłem biodra, żeby ułatwić jej dostęp. Wtem ryknął klakson.
Naomi zachłysnęła się powietrzem.
– Oj! Przepraszam. To moja pupa. To znaczy, chodzi mi o to, że nacisnęłam pupą klakson.
A nie, że ona wydała ten dźwięk.
Mimowolnie uśmiechnąłem się zanurzony w jej piersiach. Ta kobieta wprawiała mnie
w dobry nastrój nie tylko z najbardziej oczywistych powodów.
Wspólnymi siłami udało nam się zsunąć jeansy do pół uda i wyzwolić pulsującego kutasa,
jeszcze tylko raz dając sygnał klaksonem. Nie chciałem zwlekać. Musiałem czym prędzej
znaleźć się w niej i sądząc po zdyszanych jęknięciach wydzierających się z gardła Naomi,
zgadywałem, że ona podziela moje pragnienia. Uniosłem ją ręką wsuniętą pod biodra, a drugą
dłonią poprowadziłem czubek penisa tam, gdzie jego miejsce – do ciasnej, wilgotnej krainy
czarów.
Mojej ciasnej, wilgotnej krainy czarów.
Naomi należała do mnie. Przynajmniej teraz. I to zupełnie wystarczało.
Z obiema dłońmi na jej biodrach posadziłem ją głębiej na sobie, sam zaś pchnąłem w górę
i wsunąłem klingę do pochwy.
Naomi wykrzyczała moje imię, ja zaś musiałem przerobić cały zestaw psychicznej
gimnastyki kryzysowej, żeby nie wytrysnąć już w tych pierwszych chwilach. Jej drżąca cipka
trzymała mocnym uściskiem całą długość mojej maczugi.
Trzymałem Naomi nadzianą na pal, tymczasem moje usta odkrywały od nowa uroki jej
doskonałych piersi. Mógłbym przysiąc, że słyszałem, jak każde mocne pchnięcie odzywało się
echem wśród więżących mnie ścian.
Było jak w niebie. Było mi...
– Kurwa, mała! – rzuciłem nagle, wypuszczając spomiędzy warg jej pierś. – Kurwa mać!
Kondom!
Naomi jęknęła chrapliwie.
– Knox, jeśli teraz ruszysz się choćby na centymetr, doprowadzisz mnie do orgazmu.
A wtedy...
– Wypompujesz orgazm także ze mnie – dokończyłem.
Miała zaciśnięte powieki, usta zaś lekko rozchylone. Personifikacja ekstazy w blasku
wieczornego, letniego słońca.
Przecież nie byłem nastolatkiem, nie zapomniałem o zabezpieczeniu. Do diabła, nie tylko
nosiłem prezerwatywę w portfelu, jak przystało na odpowiedzialnego faceta, ale miałem ich
zapas w schowku przy kierownicy.
– Zdarzyło ci się kiedykolwiek...?
Pokręciła głową, zanim zdążyłem dokończyć pytanie.
– Nigdy.
– Mnie też.
Wodziłem palcami dokoła jej piersi. Naomi otworzyła oczy i przygryzła wargę.
– Jakie to przyjemne.
– Nie chcę robić nic, czego ty nie chcesz – zapewniłem ją.
Tyle że ja tego chciałem. Chciałem pójść na całość bez osłony. Chciałem poczuć, jak
mieszają się nasze soki. Chciałem być pierwszym mężczyzną, któremu na to pozwoliła.
Zatknąć flagę w jej pamięci jako pionier czegoś godnego zapamiętania.
– Biorę pigułki – wyznała niepewnie.
Wysunąłem język, żeby podrażnić drugi sutek.
– A ja jestem czysty – wymruczałem. – Mogę ci pokazać.
Naomi miała hopla na punkcie potwierdzania faktów. Jeśli chciałaby rzucić okiem na moją
książeczkę zdrowia, to proszę bardzo, żaden problem. Zwłaszcza gdyby to miało oznaczać, że
mógłbym się w niej swobodnie poruszać i czuć bez żadnych przeszkód, jak mnie ujeżdża,
a potem osiąga szczyt.
– Okej – powiedziała znowu.
Poczułem się lepiej niż wtedy, kiedy wygrałem na loterii – niesamowite uczucie zapłonęło
mi w piersi. Świadomość tego, że mi zaufała – wiedziała, że nie zrobię jej krzywdy.
– Na pewno? – utwierdziłem się.
Utkwiła wzrok w moich oczach.
– Knox, jest mi tak dobrze. Nie chcę się przejmować zabezpieczeniem. Nie tym razem.
Mam ochotę zaszaleć i... w ogóle. Po prostu rób to dalej. Proszę!
Postarałem się zrobić to w taki sposób, jakiego jeszcze nie znała.
Wsunąłem pod nią dłonie, objąłem nimi półkule pośladków.
Poddając nas oboje próbie, uniosłem ją do góry i wysunąłem się o kilka centymetrów.
Stęknęliśmy jednocześnie, Naomi wsparła się czołem o moje czoło. Kiedy nic nas od siebie
nie dzieliło, każdy ruch wewnątrz niej był nie tylko obłędnie dobry. Był autentyczny.
Kiedy na mnie zadrżała, uznałem, że dosyć tego pieprzonego roztkliwiania się. Nadszedł
czas, by ją porządnie zerżnąć.
– Lepiej się teraz trzymaj, mała – uprzedziłem.
Serce waliło mi tak, jakbym wbiegł po schodach na szóste piętro.
Poczekałem, aż chwyciła się oparcia mojego siedzenia.
– Zróbmy tak, Naomi, że teraz zacznę pchać, a ty dojdziesz tak szybko i mocno, jak
potrafisz. Potem już na spokojnie poprowadzę cię znowu na szczyt i kiedy dotrzesz tam drugi
raz, będę na ciebie czekał.
– To dobry plan. Dogłębnie przemyślany. Wskazałeś wymierny cel – powiedziała i już po
chwili wysysała mi pocałunkami powietrze z płuc.
Znowu wysunąłem się z niej i nabrałem z oddechem jej jęk.
– Trzymaj się – przypomniałem, a potem wziąłem się do roboty i poruszając biodrami,
popychałem ją mocno w górę i w dół.
Musiałem się z całej siły powstrzymywać, żeby nie stracić nad sobą kontroli i nie wbijać się
w nią bez opamiętania.
– Jezu, Naomi – dyszałem, kiedy jej cipka drżała na moim trzonku.
– Mówiłam ci, że już niewiele mi trzeba – tłumaczyła się zdenerwowanym, zawstydzonym
tonem.
– Wszystko, co robisz, sprawia, że jeszcze bardziej cię pragnę – wychrypiałem.
Nie zdążyła zareagować na moje gówniane wyznanie. Zatopiłem twarz w jej drugiej piersi
i zacząłem wykonywać ruchy. Powolne, miarowe. Bez względu na to, jak wiele kosztowało
mnie powstrzymywanie żądzy.
Za trzecim pchnięciem szczytowała tak, jakby przeszyła ją błyskawica, przy okazji
niechcący wciskając klakson, który zabrzmiał jak pieśń wiktorii. Jej ciało stężało, jej mięśnie
się naprężyły, poddając mojego członka najsłodszym torturom. Niewiele brakowało, żebym
dostał zeza, starając się utrzymać wytrysk w jądrach, gdzie już niemal wrzało.
Nigdy dotąd nie byłem z taką kobietą jak ona. Nigdy przedtem tak się nie czułem. Gdybym
choć przez chwilę się nad tym zastanowił, zapaliłaby mi się w głowie czerwona lampka.
Jednak w tej konkretnej chwili miałem to głęboko w dupie. Dopóki Naomi Witt siedziała na
mnie, dopóty mogłem się z niczym nie liczyć.
– Dobrze, dziewczyno! – jęknąłem, kiedy ściskała mnie i wypuszczała w rytmie
piękniejszym niż jakakolwiek muzyka.
– O Boże, o Boże – powtarzała jak mantrę, aż wreszcie zwiotczała i opadła na mnie.
Znieruchomiałem w niej i przygarnąłem bliżej do siebie. Czułem jej serce bijące tuż przy
moim. Po chwili stuknęła mnie w ramię.
– Obiecałeś mi jeszcze jeden – powiedziała stłumionym głosem z twarzą wciśniętą w moją
szyję.
– Kotku, próbuję trochę ochłonąć, żeby spełnić tę obietnicę.
Uniosła głowę, żeby na mnie popatrzeć zza kurtyny kasztanowokarmelowych kosmyków.
Rozsunąłem je i założyłem za uszy. To był dziwnie intymny gest. Od razu go pożałowałem, bo
poczułem, że w ten sposób zasupłałem kolejny węzeł, który mnie przy niej trzymał.
– Czy to znaczy, że tobie też jest dobrze? Nie myślisz po prostu, że „spoko, obleci”?
Chcąc zilustrować swoje słowa, zakołysała od niechcenia biodrami w taki sposób, że nie
umiałem powstrzymać jęku.
– Do diabła, Naomi, jak możesz myśleć, że kiedy szczytujesz na moim fiucie, jedyną
rzeczą, którą czuję, jest „spoko, obleci”? Jak sądzisz, dlaczego powiedziałem, że będę udawał
twojego chłopaka?
Naomi zaśmiała się pod nosem.
– Dlatego że widziałeś, jak bardzo rozczarowani mną byli moi rodzice, i postanowiłeś
ruszyć mi z odsieczą, bo lubisz zgrywać burkliwego, małomiasteczkowego bohatera.
– Spryciula. Ale naprawdę zrobiłem to, bo kiedy się zbudziłem, nie zastałem cię u mojego
boku, a chciałem, żebyś tam była.
– Czyżby?
– Chciałem cię tam zastać po to, żeby obrócić cię na czworaki i wygrzmocić tak ostro,
żebyś przez następne dwie doby pamiętała to za każdym razem, kiedy próbowałabyś usiąść.
Otworzyła usta i wydobyło się z nich coś między jękiem a skamleniem.
– Jeszcze z tobą nie skończyłem, Stokrotko – powiedziałem.
W duchu skarciłem się za to, że moje słowa mogły zabrzmieć zbyt szorstko. Zwykle
podczas seksu nie byłem tak rozgadany. Jednak Naomi jeszcze nie ufała do końca emocjom,
które w niej wywoływałem. Coś takiego nie mogło się sprawdzić na dłuższą metę. Ani nawet
na krótką.
– Już mogę znowu się ruszyć? – zapytała Naomi.
– Jezu Chryste, tak.
Znowu zaczęła się rytmicznie ruszać, jakby mój kutas był ogierem, którego należało
ujarzmić. Z każdym posuwistym ruchem, z każdym cichym jękiem, z każdym wbiciem
paznokcia w moją skórę czułem, że reszta świata oddala się od nas, zostajemy tylko Naomi
i ja.
Krople potu perliły się na naszych ciałach. Nasze oddechy mieszały się ze sobą.
Nic nie mogło się równać z uczuciem, które dawało kompletne zanurzenie się w niej
i zgoda na to, żeby mną zawładnęła.
– Naomi – wychrypiałem, czując, że znowu zaczyna wibrować dokoła mnie.
Te drobne pulsujące drgania doprowadzały mnie, kurwa, do szaleństwa.
– Knox. Tak. Proszę – jęczała.
Chwyciłem wargami sutek, possałem i wziąłem go głęboko do ust. Kiedy wstrząsnęła nią
pierwsza fala orgazmu, straciłem panowanie nad sobą i zasuwałem w jej gorącym, ciasnym
tunelu tak, jakby od tego zależało całe życie.
Może zresztą zależało.
Bo kiedy pierwszy wrzący strumień wydarł się na wolność i kiedy Naomi wykrzyczała na
cały głos moje imię, kiedy zacisnęła się na mnie i nastąpił drugi, a potem trzeci wytrysk,
poczułem się jak nowo narodzony. Żywy. Opróżniony i napełniony od nowa czymś, czego do
tej pory nie znałem. Czymś, co wzbudzało we mnie piekielnie silny strach.
Szczytowałem jednak dalej, ona też, a nasze orgazmy zdawały się trwać
w nieskończoność.
Dlatego. Właśnie dlatego jeden raz to byłoby stanowczo za mało. Teraz już w ogóle nie
wiedziałem, ile razy to nie za mało.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
DOM KNOXA
Knox

Ł
adnie tu – zauważyła Naomi, kiedy zamknąłem na klucz drzwi za nami
i włączyłem światła.
– Dzięki. Mój dziadek zbudował ten dom – powiedziałem, ziewając.
Miałem za sobą długi dzień, a potem długą noc w Honky Tonk i potrzebowałem snu.
– Naprawdę? – zdziwiła się.
Jej wzrok powędrował ku wysokiemu stropowi nad pokojem dziennym, omiótł drewniane
belki pod sufitem i żyrandol z poroża.
Drewniana konstrukcja była stara, a jej styl można by opisać jako rustykalny. Dwie
sypialnie, jedna łazienka. Podłogi z desek sosnowych. Kamiennemu kominkowi przydałoby
się porządne czyszczenie, ale działał dobrze. Skórzana kanapa w końcu wysiedziała się tak,
jak lubiłem.
Tu był mój dom.
– To twoi rodzice? – zapytała, podnosząc zdjęcie z małego stolika.
Sam nie wiem, dlaczego je trzymałem. Przedstawiało moich rodziców w tańcu liniowym
w trakcie pikniku przed domem Lizy J i dziadka. Uśmiechy na twarzach, stopy uniesione
w zsynchronizowanym kroku. Szczęśliwe dni, których końca w tamtej chwili nikt się nie
spodziewał.
Co oczywiście okazało się iluzją.
Szczęśliwe dni zawsze się kończą.
– Słuchaj, Daze, jestem wykończony.
Wskutek zamachu na życie mojego brata, niespodziewanej serii orgazmów oraz wytężonej
pracy potrzebowałem co najmniej ośmiu godzin niezmąconego snu, żebym mógł jakoś
funkcjonować.
– Och. Ach tak. Oczywiście – powiedziała i ostrożnie odstawiła ramkę ze zdjęciem
z powrotem na stolik. Zwróciłem uwagę na fakt, że obróciła je przodem do sofy, a nie tyłem,
jak sam bym to zrobił. – Pójdę już do domu. Dzięki za wsparcie na spotkaniu
z wychowawczynią Way... i moimi rodzicami. No i za orgazmy, i całą resztę.
– Mała, nigdzie nie idziesz. Po prostu tłumaczę ci się, dlaczego nie będę do ciebie
startował, kiedy pójdziemy na górę.
– Powinnam już wracać do domu, Knox. Muszę wcześnie wstać, żeby zaprowadzić Way do
Lizy.
Naomi wyglądała na nie mniej zmęczoną ode mnie.
Kiedyś nie zwracałem na to szczególnej uwagi, ale moje dziewczyny z Honky Tonk
kończyły robotę o drugiej albo trzeciej w nocy, a w tygodniu musiały wstawać o szóstej albo
siódmej rano, w zależności od tego, w jakim stopniu mogły liczyć na pomoc swojej drugiej
połówki.
Pamiętałem, że Fi przez bity rok co dzień zasypiała na stojąco przy biurku, bo jej dzieciaki
nie chciały spać w nocy. Doszło do tego, że musiałem zrobić to, czego nie znosiłem najbardziej
na świecie. Zaangażowałem się.
Napuściłem na nią Lizę J i już po niecałym tygodniu moja babka włączyła obydwoje
smarków do swojego harmonogramu, żeby zapewnić im każdej nocy dziesięć godzin snu.
– Jutro nie pracujesz, zgadza się? – zapytałem.
Naomi skinęła głową, a potem ziewnęła.
– Wobec tego razem wstaniemy za... – zerknąłem na zegarek i zakląłem – trzy godziny
i pójdziemy na śniadanie do Lizy J.
To było rozwiązanie godne dżentelmena. Zwykle nie zawracałem sobie głowy takimi
sprawami. Poczułem jednak lekkie ukłucie poczucia winy, kiedy pomyślałem, że miałbym się
wylegiwać, podczas gdy Naomi wkrótce musi się zwlec z łóżka, żeby iść na pieprzone
śniadanie rodzinne, a potem przez resztę dnia będzie dbać o to, żeby Waylay nie pakowała się
w kolizje z prawem.
Poza tym przecież mogłem po śniadaniu wrócić do domu i spać, kurwa, ile dusza
zapragnie.
Podobało mi się, kiedy jej powieki opadły na sekundę, a oczy zrobiły się senne. Jednak po
chwili wróciła praktyczna Naomi dbająca przede wszystkim o samopoczucie reszty świata.
– Nie musisz wstawać ze mną. Potrzebujesz snu. Dzisiaj wrócę do domu i może innym
razem... – jej wzrok ześlizgnął się w dół mojego ciała, a policzki zaróżowiły się delikatnie –
...znowu się spotkamy.
– Tak, tak. Niezła próba. Chcesz wody? – zapytałem, zmierzając w stronę kuchni.
Była ona większa niż w jej chacie, ale niewiele się różniła od tamtej. Mogłem sobie
wyobrazić, że niektórzy goście nazwaliby ją uroczą. Wyposażenie stanowiły szafki
z hikorowego drewna, blaty w głębokim odcieniu leśnej zieleni oraz malutka wyspa na
kółkach, której używałem do składowania nigdy nieotwieranej poczty.
– Wody? – powtórzyła.
– Tak, mała. Napijesz się wody, zanim pójdziemy do łóżka?
– Knox, nie wiem, co mam o tym myśleć. Łączy nas tylko seks. Wyjątkiem są sytuacje,
w których moi rodzice znajdują się w pobliżu, bo wtedy udajemy parę. Teraz jednak moich
rodziców tu nie ma, a ja jestem taka zmęczona, że nie sądzę, by nawet orgazm zdołał ustrzec
mnie przed zaśnięciem. Co my więc, do diabła, wyprawiamy?
Napełniłem szklankę wodą z kranu, a potem wziąłem Naomi za rękę i poprowadziłem
w kierunku schodów.
– Jeśli się uprzesz, żeby wyjść w środku nocy, będę musiał odprowadzić cię do domu,
a potem przywlec swoją dupę z powrotem. To znaczy, Daze, że uderzenie w kimono opóźni się
dla mnie co najmniej o piętnaście minut, a naprawdę jestem zajebiście śpiący.
– Zostawiłam w domu moje rzeczy – upierała się, ale przygryzła z wahaniem wargę.
– Stokrotko, jakich rzeczy potrzebujesz w ciągu najbliższych trzech godzin?
– Szczoteczki do zębów.
– Mam na górze zapasową.
– Płynu do mycia twarzy i balsamu.
– Mam wodę i mydło – powiedziałem i pociągnąłem ją na górę.
– Nadal nie...
Zatrzymałem się i stanąłem przodem do niej.
– Mała, nie chcę teraz o tym debatować ani zastanawiać się, co to wszystko znaczy. Chcę
po prostu przyłożyć głowę do poduszki, wiedząc, że jesteś bezpieczna i też odpoczywasz.
Obiecuję ci, że rozłożymy ten bałagan na części pierwsze, ale zróbmy to jutro. Teraz
potrzebuję jedynie zamknąć oczy i nie myśleć, kurde, o niczym.
Naomi zrobiła przesadnie zrezygnowaną minę.
– Dobrze. Ale jutro na pewno rozłożymy ten bałagan na części pierwsze i ustalimy od
nowa reguły.
– Super. Już nie mogę się doczekać.
Nie czekając, aż zmieni zdanie, zaciągnąłem ją na piętro, do mojej sypialni.
– Wow! – Ziewnęła i mrugając, patrzyła na moje łóżko.
Łóżko i kanapa to dwa najważniejsze meble w domu mężczyzny. Do mojego domu
wybrałem zajebiście wielkie łoże w rozmiarze king size z bejcowanego na ciemno drewna.
Jak zawsze było niezasłane. Nigdy nie rozumiałem, po co ścielić łóżko, skoro za chwilę
znowu się na nim śpi. Dobrze, że Naomi już ledwie kontaktowała, bo nawet gdyby
skołtuniona pościel nie przekonała jej do pójścia do siebie, na pewno zaważyłaby o tym sterta
bielizny i T-shirtów rzuconych koło szafki nocnej.
Pchnąłem lekko Naomi w kierunku łazienki i poszperałem pod umywalką, dopóki nie
znalazłem zapasowej szczoteczki do zębów, w zakurzonym oryginalnym opakowaniu.
– Widzę, że nie miewasz zbyt wielu gości, którzy spędzaliby tu noc – zasugerowała
Naomi, ścierając z plastiku warstwę kurzu.
Wzruszyłem ramionami. Nigdy do tej pory nie spędziłem nocy w tym domu z żadną
kobietą. Pozwalając Naomi na zostanie tam ze mną do rana, już przekroczyłem niewidzialną
granicę naszej umowy. Za chuja nie dałoby się przymknąć oczu na to, jakie ten fakt miał
znaczenie dla niej.
To ona była przyzwyczajona do dzielenia z innym człowiekiem życia, umywalki i łóżka. To
ona jeszcze niedawno żyła w stałym związku.
Świetnie. Teraz byłem nie tylko zmęczony, ale i zły.
Staliśmy ramię przy ramieniu, myjąc zęby. Z jakiejś przyczyny wykonywanie tej czynności
w towarzystwie przypomniało mi czasy dzieciństwa. Kiedy byliśmy mali, co wieczór
czekaliśmy z Nashem na łóżku naszych rodziców, aż skończą myć zęby i przyjdą poczytać nam
kolejny rozdział książki, którą akurat z nimi przerabialiśmy.
Odpędziłem to wspomnienie i zerknąłem na Naomi. Miała nieobecny wyraz twarzy.
– Co się stało? – zapytałem.
– Wszyscy o nas mówią – odpowiedziała, płucząc szczoteczkę.
– Wszyscy, to znaczy kto?
– Całe miasto. Wszyscy twierdzą, że ze sobą chodzimy.
– Wątpię. Większość po prostu twierdzi, że się ze sobą pieprzymy.
Rzuciła we mnie ręcznikiem. Złapałem go jedną ręką.
– No dobrze. Moi rodzice i opiekunka społeczna Waylay sądzą, że jesteśmy parą, a reszta
miasta myśli, że łączy nas tylko seks.
– No i?
Naomi zdawała się rozdrażniona.
– No i takie plotki upodabniają mnie do... no wiesz, mojej siostry. Znam cię dopiero od
trzech tygodni. Ciebie nie obchodzi, co ludzie o tobie myślą? Co o tobie mówią?
– Dlaczego miałoby mnie obchodzić? Mogą sobie szeptać za moimi plecami. O ile nikt nie
jest na tyle głupi, żeby powiedzieć mi to prosto w twarz, mam w dupie, co tam sobie ględzi.
Naomi potrząsnęła głową.
– Chciałabym być trochę bardziej taka jak ty.
– Czyli jaka? Chciałabyś być samolubnym gnojem?
– Nie. Kimś, kto nie czuje kompulsywnej potrzeby zadowalania wszystkich dokoła.
– Aha, raczej kimś, kto czuje kompulsywną potrzebę wnerwiania wszystkich ludzi –
podsunąłem.
– Nie masz pojęcia, jakie wyczerpujące jest wieczne przejmowanie się losem innych,
poczucie odpowiedzialności za nich, chęć uszczęśliwiania ich i sprawiania, żeby cię lubili.
Miała rację. Nie miałem pojęcia, jak to jest.
– No to przestań się tym przejmować.
– Oczywiście tobie łatwo to powiedzieć – odparła gderliwie. Sięgnęła po ręcznik, wytarła
szczoteczkę, a potem blat wokół umywalki. – Wszystko wydaje ci się takie proste.
– Bo jest proste – przekonywałem. – Coś ci się nie podoba? Po prostu przestań to robić.
– Panie i panowie, oto filozofia życia według Knoxa Morgana.
Teatralnie przewróciła oczami.
– Do łóżka! – rozkazałem. – Za późno na filozofowanie.
Naomi zerknęła w dół na swoje ubranie. Stała boso, ale nadal nosiła tamtą jeansową
miniówkę i koszulkę na ramiączkach, w której pracowała w barze.
– Nie mam piżamy.
– Czy mam rozumieć, że nie śpisz nago?
Podobnie jak słanie łóżka, piżamy służyły według mnie jedynie marnowaniu czasu.
Naomi patrzyła na mnie zgorszona.
– Aha, oczywiście, że nie sypiasz nago.
– W środku nocy mógłby wybuchnąć pożar – przekonywała, krzyżując ramiona.
– Nie mam żadnych aseksualnych ciuchów, w które mogłabyś się zakutać.
– Ha, ha.
– Dobrze. – Zostawiłem ją w łazience i podszedłem do komody, w której znalazłem czysty
T-shirt. – Masz. – Podałem go Naomi.
Popatrzyła na niego, potem na mnie. Fajnie przy tym wyglądała. Zaspana i nieco mniej
idealna, bo praca oraz późna godzina wyszczerbiły jej zbroję.
– Dzięki – powiedziała i znowu popatrzyła na T-shirt, a potem na mnie.
W końcu dotarło do mnie, co sugeruje.
– Wiesz, że już widziałem cię nagą, co nie?
– To było co innego. Wyjdź.
Potrząsając głową, opuściłem łazienkę i zamknąłem drzwi.
Po dwóch minutach Naomi stanęła w wejściu ubrana w mój T-shirt. Była wysoka, a mimo
to koszulka sięgała jej do połowy uda.
Miała umytą twarz, włosy upięła luźno na czubku głowy.
Za chwilę dziewczyna z sąsiedztwa miała wślizgnąć się do mojego łóżka. Wiedziałem, że
to błąd. Ale taki błąd byłem gotowy popełnić. Tylko raz.
Zamieniliśmy się miejscami – Naomi weszła do sypialni, a ja zająłem łazienkę, żeby wyjąć
szkła kontaktowe z zaczerwienionych oczu.
Już na ostatnich oparach energii zgasiłem światło i podszedłem do mojej strony łóżka.
Naomi leżała na wznak z rękami pod głową i patrzyła nieruchomo na sufit. Wyłączyłem
lampkę nocną i rozebrawszy się po ciemku, rzuciłem brudne rzeczy w kierunku sterty prania.
Odchyliłem kołdrę i wreszcie padłem z westchnieniem na łóżko. Poczekałem chwilę,
gapiąc się w ciemność. To nie musiało nic znaczyć. To nie musiał być kolejny węzeł, jeszcze
jedna wiążąca mnie lina.
– Wygodnie ci? – zapytałem.
– Moja poduszka dziwnie pachnie – powiedziała jakby rozdrażniona.
– Śpisz na połowie Waylona.
Wyciągnąłem spod jej głowy poduszkę i rzuciłem jej moją.
– Hej!
– Teraz lepiej?
Usłyszałem, że powąchała poduszkę.
– Lepiej – potaknęła.
– Dobranoc, Naomi.
– Dobranoc, Knox.


Zbudził mnie łoskot, skowyt i przekleństwo.
– Naomi? – zachrypiałem, rozklejając z trudnością powieki.
Gdy mój wzrok nabrał ostrości, zobaczyłem ją w nogach łóżka, gdzie wykonywała
gimnastyczne wygibasy, starając się włożyć spódniczkę.
– Przepraszam – szepnęła. – Muszę wziąć prysznic przed pójściem do Lizy na śniadanie.
– Prysznic jest też tutaj – zauważyłem i uniosłem się na łokciu, żeby popatrzeć, jak wkłada
wywrócony na lewą stronę top.
– Ale potrzebne mi też świeże ciuchy i maskara. Suszarka do włosów. Śpij dalej, Knox. Nie
musimy oboje wyglądać jak żywe trupy.
Zerknąłem zapuchniętymi oczami na wyświetlacz komórki. Pięć po siódmej.
Zdecydowałem, że cztery godziny w jednym łóżku naprawdę nie mogły się liczyć jako
spędzenie nocy z kobietą.
Urok stanu kawalerskiego polegał na tym, że sam decydowałem o tym, jak przebiegały
moje dni. Nie musiałem dopasowywać się do niczyich planów ani zajmować swoimi sprawami
tylko po to, żeby druga osoba mogła w tym czasie robić to samo.
Jednak nawet komuś takiemu jak ja zdawało się to nie w porządku, że Naomi miała
przetrwać cały dzień na resztkach energii, podczas gdy ja wylegiwałbym się w najlepsze.
Zresztą wizja śniadania przedstawiała się kusząco.
Moje stopy opadły z hukiem na podłogę.
– Co robisz? – zdziwiła się Naomi, próbując poprawić top, który nadal był wywrócony na
lewą stronę, ale tyłem do przodu.
– Nie ma powodu, żebyś wróciła do domu, wzięła prysznic, a potem szła pieszo do Lizy.
Mój prysznic jest równie dobry.
– Nie mogę iść na śniadanie w stroju służbowym – irytowała się. – Na pewno nie piszę się
na spacer wstydu na rodzinne śniadanie.
– Dobrze. Daj mi listę.
Popatrzyła na mnie tak, jakbym mówił w suahili.
– Listę czego?
– Tego, co jest ci potrzebne, żeby przy śniadaniu nie najeść się wstydu. Weźmiesz
prysznic, a ja przyniosę ci rzeczy.
– Jak na partnera do przygodnego seksu bardzo się starasz mi nadskakiwać.
Nie potrafiłem powiedzieć dlaczego, ale te słowa mnie wkurzyły.
Wstałem i podniosłem z podłogi jeansy.
– Dawaj tę listę.
Włożyłem spodnie, a Naomi wsparła dłonie na biodrach i zmroziła mnie wzrokiem.
– Mówił ci ktoś, że rano jesteś zrzędliwy?
– Tak. Każdy, kto miał nieszczęście spotkać mnie przed dziesiątą rano. Powiedz, czego
potrzebujesz z domu, i właź pod prysznic.
Cztery minuty później szedłem do wyjścia z listą nieprzyzwoicie długą jak na sobotnie
śniadanie, do którego moja babka miała zasiąść w swojej piżamie w barwach maskujących.
Przebiegłem truchtem odległość między naszymi domami i wszedłem na ganek za chatą
Naomi. Odkąd pamiętałem, skrzynka na klucz zawsze znajdowała się w tym samym miejscu.
W sztucznym kamieniu w jednej ze skrzynek na kwiaty na balustradzie. Wyjąłem klucz,
włożyłem go do zamka, ale okazało się, że już był otwarty.
No ładnie, teraz zmuszała mnie do palnięcia mówki o zasadach bezpieczeństwa.
W chacie pachniało świeżym powietrzem, pieczywem i cytryną.
Kuchnia lśniła czystością, o ile nie liczyć otwartej poczty leżącej na blacie. Naomi
przechowywała ją w małym, stojącym organizerze, zapewne w kolejności alfabetycznej, lecz
teraz wszystkie koperty leżały rozrzucone bezładnie niczym rozwarty wachlarz.
Sekretarzyk we wnęce pokoju dziennego był otwarty – dostrzegłem pod blatem
uporządkowane przybory: laptop Naomi, kubek z kolorowymi długopisami, stertę zeszytów.
Dolna szuflada wystawała na kilkanaście centymetrów.
Może nie było tu góry bielizny i T-shirtów, ale ucieszyłem się, widząc pewien nieporządek.
Zauważyłem, że Naomi stawała się nieprawdopodobnie porządnicka pod wpływem stresu.
Mały bałagan uznałem więc za dobry znak.
Przeskakiwałem po dwa stopnie na raz, wbiegłem najpierw do łazienki po przybory
toaletowe i suszarkę do włosów. Następnie wpadłem do pokoju Naomi, skąd wziąłem szorty
oraz – jako prawdziwy facet – koronkową, dziewczęcą bluzkę zapinaną na guziki.
Zgarnąwszy towar, zamknąłem drzwi od podwórka i wróciłem do mojego domu.
Kiedy wszedłem do sypialni, wpadłem prosto na Naomi, która stała z mokrymi włosami
w zaparowanej łazience. Miała na sobie jedynie ręcznik.
Na ten widok stanąłem jak wryty. Podobała mi się w takiej wersji. Fakt, że niekompletnie
ubrana Naomi świeżo po wyjściu spod prysznica znajduje się w mojej prywatnej przestrzeni,
sprawiał mi przyjemność.
Podobało mi się to tak bardzo, że przeszedłem do ofensywy.
– Powinnaś zamykać drzwi na klucz, Daisy. Wiem, że to małe miasto, ale tutaj też
zdarzają się różne rzeczy. Tak jak w przypadku postrzelenia mojego brata.
Naomi zamrugała, a potem niemal wyrwała mi z ręki torbę dziewczyńskich gadżetów.
– Ja zawsze zamykam drzwi na klucz. Nie jestem taką nieogarniętą laską.
– Z tyłu było otwarte – poinformowałem ją.
Naomi zanurzyła dłoń w torbie i rozłożyła przybory toaletowe w równej linii dokoła
umywalki. Wziąłem ze sobą więcej, niż chciała, bo nie widziałem żadnej różnicy między
pieprzoną konturówką a kredką do brwi.
– Za każdym razem, jak wychodzę, i na noc zamykam drzwi na klucz – upierała się.
Sięgnęła po szczotkę i przeczesała nią wciąż wilgotne włosy.
Wsparłem się ramieniem o framugę drzwi i syciłem oczy widokiem Naomi, która
w metodyczny sposób używała kolejnych kosmetyków.
– Do czego ci w ogóle to wszystko?
– A ty co? Nigdy nie widziałeś, jak kobieta szykuje się do wyjścia?
Omiotła mnie podejrzliwym spojrzeniem, jednocześnie obrysowując kredką kontur ust.
– To tylko śniadanie – przypomniałem.
– Ale nie chcę wyglądać tak, jakbym dopiero co tarzała się z tobą na łóżku.
We wzroku, którym mnie zmierzyła, dostrzegłem uszczypliwość. Zerknąłem w lustro
i zobaczyłem, że moje włosy sterczą na wszystkie strony. Broda była z jednej strony
przygnieciona. Pod okiem miałem odciśnięty ślad po poduszce.
– Dlaczego? – zapytałem.
– Bo to byłoby nieuprzejme.
Skrzyżowałem ręce i wyszczerzyłem w uśmiechu zęby.
– Nie kumam cię, mała.
Skierowała uwagę z powrotem na paletę odcieni i zaczęła rozcierać niektóre z nich na
powiekach.
– Wychodzimy na śniadanie – powiedziała takim tonem, jakby to wszystko tłumaczyło.
– W rodzinnym gronie – uzupełniłem.
– Nie chcę sprawiać wrażenia, jakbym przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny non stop
uprawiała z tobą seks. Waylay potrzebuje wzoru do naśladowania. Poza tym moi rodzice mają
dosyć zmartwień. Oszczędźmy im zgryzot z powodu rozwiązłej córki.
– Naomi, fakt, że uprawiasz z kimś seks, nie znaczy, że jesteś rozwiązła.
Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy złościć.
– Ja to wiem. Ale za każdym razem, kiedy podejmuję decyzję w jakimkolwiek stopniu
przywodzącą na myśl to, co zrobiłaby Tina, czuję, że muszę wyraźnie zaznaczyć swoją
odmienność.
Odłożyła cienie do oczu i sięgnęła po gadżet do podkręcania rzęs.
Zacząłem trochę lepiej rozumieć tę kobietę, chociaż w wyobraźni wciąż widziałem ją nagą.
– Za bardzo komplikujesz sobie życie, wiesz?
Zdołała rzucić mi gniewne spojrzenie pomimo tego ustrojstwa na oku.
– Nie każdego stać na to, żeby paradować po mieście, mając w nosie, co ludzie o nim
myślą.
– Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, Stokrotko. Ja nie paraduję.
Zrobiła zeza, patrząc na moje odbicie w lustrze.
– No dobra. A więc defilujesz.
– Dlaczego ci się wydaje, że musisz wciąż udowadniać swoim rodzicom, że nie jesteś Tiną?
Przecież każdemu, kto ma oczy i uszy, wystarczy spędzić z tobą pół minuty, żeby się o tym
przekonać.
– Rodzice mają pewne oczekiwania wobec swoich dzieci. Tak już jest urządzony ten świat.
Niektórzy chcą, żeby ich dzieci wyrosły na lekarzy. Innym się marzy kariera sportowa. Części
zależy na tym, żeby dzieci po prostu wyrosły na szczęśliwych, zdrowych dorosłych ludzi,
którzy przyczynią się do rozwoju swojej społeczności.
– Okej – powiedziałem i czekałem na ciąg dalszy.
– Moi rodzice należeli do tej ostatniej grupy. Ale Tina nie spełniła ich oczekiwań. Pod
żadnym względem. Ja przynosiłam ze szkoły piątki i czwórki, a ona same dwóje. W szkole
średniej zapisałam się do drużyny hokeja na trawie i chodziłam na zajęcia pozalekcyjne,
tymczasem Tina chodziła na wagary i dała się przyłapać na paleniu trawki na trybunach
boiska do baseballa.
– To był jej własny wybór – zauważyłem.
– Wyobraź sobie jednak, jak to jest, kiedy widzisz, że twoi ukochani rodzice co chwila
przeżywają rozczarowanie. Ja po prostu musiałam być dobrą córką. Nie miałam wyboru. Nie
mogłam sobie pozwolić na żaden bunt nastolatki ani na wieczne zmiany kierunku studiów
w poszukiwaniu własnych zainteresowań. Wystarczyło, że jedna córka im się nie udała.
– Czy dlatego zdecydowałaś się na ślub z tym typem Warnerem? – zapytałem.
Jej twarz w lustrze stężała.
– Chyba częściowo tak – powiedziała Naomi z namysłem. – Zdawało się, że to dobry
wybór. Na papierze.
– Naomi, nie możesz całe życie starać się zadowalać wszystkich, tylko nie siebie –
powiedziałem.
– A właściwie dlaczego?
Zdawała się szczerze skonsternowana.
– Bo w końcu rozdasz innym za dużo i tobie samej nic nie zostanie.
– Mówisz jak Stef – stwierdziła.
– I kto teraz jest złośliwy? – zażartowałem. – Twoi rodzice nie chcą, żebyś była idealna.
Chcą, żebyś była szczęśliwa. Tymczasem ty znowu zgłaszasz się na ochotnika do sprzątania
bałaganu po siostrze. Bez uprzedzenia ani jakiegokolwiek przygotowania wzięłaś na siebie
rolę rodzica.
– Nie było innej możliwości.
– To, że inne wyjście jest do dupy, nie znaczy, że nie można go brać pod rozwagę. Czy ty
w ogóle chciałaś mieć dzieci? – zapytałem.
Nasze spojrzenia znowu spotkały się w lustrze.
– Tak. Chciałam. I to bardzo. Ale sądziłam, że pojawią się w moim życiu w bardziej
tradycyjny sposób. I że przynajmniej nacieszę się procesem starania się o nie. Zawsze jednak
chciałam mieć rodzinę. Tymczasem teraz wszystko psuję i nawet nie umiem wypełnić
prawidłowo wniosku. A jeżeli nie chcę, żeby to było jedynie tymczasowe prawo do opieki?
A jeśli chciałabym, żeby Waylay została ze mną na zawsze? Co, jeśli ona nie będzie chciała
zostać ze mną? Albo jeżeli sąd zdecyduje, że się nie nadaję? – Wycelowała we mnie szminkę. –
Takie myśli kłębią mi się w głowie.
– Można się, kurwa, wykończyć.
– To prawda. A kiedy raz w życiu zrobiłam coś z czystego egoizmu i jedynie dla własnej
przyjemności, nagle okazuje się to polem minowym i wybucha mi prosto w twarz.
– Co zrobiłaś tylko dla siebie? – zdziwiłem się.
– Przespałam się niby bez zobowiązań z pewnym zrzędliwym, wytatuowanym fryzjerem.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
ŚNIADANIE WSTYDU
Naomi

W
iesz, nie wymagam od ciebie, żebyś tam szedł ze mną –
przypomniałam. – Mało spałeś w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu
godzin.
– Tak samo jak ty – powiedział Knox, demonstracyjnie zamykając drzwi na klucz, kiedy
wyszliśmy.
Wiedziałam, że chce w ten sposób udowodnić swoją rację. Nie lubiłam, kiedy ktoś na siłę
starał się przekonać mnie, że ją ma. W każdym razie nie tolerowałam tego przed wypiciem
porannej kawy.
W milczeniu pokonaliśmy krótki odcinek drogi do domu Lizy. Ptaki śpiewały, słońce
świeciło, a moje myśli krążyły po głowie niczym pranie w źle załadowanej suszarce.
Spaliśmy ze sobą. W tym sensie, że zasnęliśmy w jednym łóżku, nie uprawiając seksu.
Jakby tego było mało, kiedy otworzyłam oczy, wiking Knox Morgan leżał przytulony do mnie
„na łyżeczkę”.
Mało wiedziałam o seksie bez zobowiązań. Do licha, miałam tak wiele zobowiązań wobec
całego świata, że przez większość dorosłego życia czułam się całkowicie skrępowana. Jednak
nawet dla kogoś takiego jak ja nie było tajemnicą, że spanie w miłosnym splocie w jednym
łóżku jest o wiele bardziej intymną czynnością niż to, na co się umówiliśmy.
Ale żeby nie było – budząc się w bezpośrednim sąsiedztwie twardego, naprawdę twardego
jak kamień ciała i czując ciężkie ramię obejmujące mnie w talii, wiedziałam, że to była jedna
z najlepszych pobudek na świecie.
Jednak nie na to się umawialiśmy. Zasady po coś się ustala. Reguły zapobiegają
zakochiwaniu się w mrukliwych, lubiących się tulić wikingach.
Przygryzłam dolną wargę.
Mężczyzn czasami dopada zmęczenie, więc nie chce im się odprowadzać kobiet do domu,
a nie mogą pozwolić na to, żeby szły do domu same, narażając się na pożarcie przez dzikie
zwierzęta. Ten mężczyzna miał za sobą traumatyczne dwadzieścia cztery godziny. Zapewne
nie był zdolny do podejmowania racjonalnych decyzji. A może Knox po prostu rzucał się we
śnie i wykonywał nieświadome gesty. Może nawet co noc tulił się „na łyżeczkę” do swojego
psa.
Oczywiście to nie tłumaczyło, dlaczego zgłosił gotowość, by pobiec do drugiego domu
i przynieść mi rzeczy, kiedy brałam prysznic. Dlaczego w przemyślany sposób wybrał
garderobę dla mnie. Zerknęłam na biało-zielone szorty z wysokim stanem i zgrabny, ażurowy
top. Pamiętał nawet o bieliźnie. Wprawdzie zdecydował się na stringi niepasujące do stanika,
ale dobre i to.
– Skończyłaś już analizować wszystko do upadłego?
Wyrwałam się z zamyślenia i zobaczyłam na twarzy Knoxa coś, co wyglądało niemal jak
uśmiech.
– Układałam w myślach listę zadań – skłamałam rezolutnie.
– Aha, na pewno. Możemy wejść?
Zorientowałam się, że już staliśmy przed domem Lizy. Zza siatki w drzwiach dochodził
zapach bekonu z syropem klonowym według sławnego na całym świecie przepisu Stefa.
Rozległo się pojedyncze szczeknięcie, a potem cały ich chór i cztery psy wybiegły z domu
na ganek.
Waylon biegł ostatni z powiewającymi uszami i obscenicznie wywalonym ozorem.
– Hej, stary – przywitał go Knox, klękając i tarmosząc Waylona oraz resztę psów, które
podskakiwały i poszczekiwały entuzjastycznie.
Pochyliłam się i przywitałam ze stadem w bardziej cywilizowany sposób.
– No więc jaki mamy plan? – zapytałam po chwili.
Knox ostatni raz potarmosił uszy Waylona.
– Jaki znowu plan?
– Dotyczący śniadania. Z moją rodziną.
– Nie wiem, jak twój, Daze, ale mój plan sprowadza się do wyżłopania pół dzbanka kawy,
wtrząchnięcia bekonu i powrotu do łóżka na kolejne cztery albo pięć godzin.
– Chodziło mi raczej o... no wiesz... Dalej udajemy?
Przez jego twarz przemknęła emocja, której nie umiałam rozgryźć.
– Tak. Dalej udajemy – potaknął w końcu.
Nie byłam pewna, czy jego słowa przyniosły mi ulgę.
W domu zastaliśmy Lizę i mojego tatę trzymających wartę za plecami Stefa, który zaglądał
przez drzwiczki do piekarnika, gdzie ułożony na dwóch blachach bekon roztaczał niebiański
zapach. Mama zastawiała stół na werandzie. Waylay wciąż w swojej nowej, ręcznie farbowanej
na różowy kolor piżamie okrążała stół, ostrożnie rozlewając do szklanek sok pomarańczowy.
Poczułam gwałtowny przypływ czułości, lecz po chwili przypomniałam sobie, że wciąż
muszę wymyślić dla niej odpowiednią karę. Naprawdę potrzebowałam lektury rozdziału
o dyscyplinie w wypożyczonej z biblioteki książce.
– Dzień dobry, gołąbki. Knox, ciebie się nie spodziewałam – powiedziała Liza, kiedy nas
zauważyła.
Miała na sobie puchaty, błękitny szlafrok narzucony na lekką piżamę ze wzorem
maskującym. Szurając stopami, podeszła do ekspresu do kawy.
Knox objął mnie ramieniem.
– Dzień dobry – odpowiedział. – Nie mógłbym odmówić sobie bekonu.
– Nikt tego nie potrafi – rzucił Stef, wyjmując blachy z pieca i stawiając je na dwóch
podstawkach, które sama znalazłam za kredensem w jadalni domu Lizy.
Waylay weszła boso i z podejrzliwą miną wciągnęła nosem powietrze.
– Dlaczego to tak dziwnie pachnie?
– Po pierwsze, moja droga, to ty dziwnie pachniesz – powiedział Stef i puścił do niej oko.
– A po drugie, tak pachnie karmelizowany syrop klonowy.
Waylay się ożywiła.
– Lubię syrop. – Przeniosła na mnie wzrok. – Dzień dobry, ciociu Naomi.
Pogłaskałam ją po zmierzwionych, jasnych włosach.
– Dzień dobry. Dobrze się wczoraj bawiłaś z dziadkami czy kazali ci szorować podłogi?
– Obejrzeliśmy z babcią i wujkiem Stefem Narzeczoną dla księcia. Dziadek zasnął, zanim się
pojawiły wrzeszczące węgorze – powiedziała. – Dalej mam szlaban?
Mama otworzyła usta, popatrzyła na mnie i znowu je zamknęła.
– Tak – zdecydowałam. – Do końca weekendu.
– A możemy przynajmniej pójść do biblioteki?
Nadal się uczyłam, jak egzekwować dyscyplinę, ale uznałam, że biblioteka jest
wystarczająco bezpieczną opcją.
– Pewnie.
Ziewnęłam.
– Widzę, że ktoś potrzebuje kawy – zaszczebiotała mama. – Późno poszłaś spać?
Zerknęła na Knoxa i mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
– Wiecie, dokąd jeszcze powinniście dzisiaj pójść? – zapytał tata.
Bekon został bezpiecznie wyjęty z pieca, więc teraz tata czujnie obserwował Lizę, kiedy
podrzucała na patelni omlet.
– Dokąd? – zapytałam niepewnie.
Obrócił się do mnie.
– Do dealera samochodów. Potrzebne ci auto – oznajmił z wyższością, jakby sądził, że
myśl o zakupie samochodu jakimś cudem mi umknęła.
– Wiem, tato. Mam ten punkt na liście.
Miałam go dosłownie na liście zadań. A właściwie w tabelce, w której porównałam różne
marki i modele pod względem niezawodności, spalania i kosztów utrzymania.
– Potrzebujecie z Waylay czegoś solidnego – mówił dalej. – Nie możecie wiecznie
poruszać się rowerami. Ani się obejrzysz, nadejdzie zima.
– Wiem, tato.
– Jeżeli potrzeba ci pieniędzy, możemy ci z mamą pomóc.
– Tata ma rację, kochanie – potwierdziła mama.
Podała kubek kawy Knoxowi, a drugi mnie. Stała przed nami w kraciastych szortach do
spania i rozpinanym topie z tym samym wzorem.
– Nie trzeba mi pieniędzy. Mam ich dosyć – zapewniłam.
– Pójdziemy więc dzisiaj po południu – zdecydował tata.
Pokręciłam głową.
– To niekonieczne.
Jeszcze nie dokończyłam tabelki, a nie zamierzałam chodzić po placu, nie wiedząc, jakiego
dokładnie modelu szukam ani nie znając jego wartości.
– Już sami zaplanowaliśmy na dzisiaj pójście po samochód – powiedział Knox.
„Co ten zrzędliwy wiking wygaduje?” – pomyślałam. Nie słyszałam o takich planach.
A w odróżnieniu od udawania romantycznych uczuć zakup samochodu trudno byłoby
sfingować przed rodzicami.
Knox przyciągnął mnie do swojego boku. Był to zaborczy gest, który wprawił mnie
w zakłopotanie i jednocześnie podniecił.
– Właśnie zamierzałem pójść z Naomi i Waylay rozejrzeć się za furą – powiedział.
Tata chrząknął.
– Ja też mogę iść z wami? – upewniła się Waylay, wdrapując się na kolanach na wysoki
taboret.
– To będzie także twój samochód, więc lepiej żebyś pomogła mi go wybrać –
powiedziałam.
– Kupmy motocykl!
– Nie – zaprotestowałyśmy z mamą chórem.
– No to sama go sobie kupię, kiedy będę dosyć duża.
Zacisnęłam powieki, starając się nie myśleć o tragediach, które stanęły mi przed oczami
jak na filmie edukacyjnym dla licealistów dotyczącym bezpieczeństwa na drodze.
– Zmieniłam zdanie. Masz szlaban, dopóki nie ukończysz trzydziestu pięciu lat.
– Prawo chyba na to nie pozwala – odparła Waylay.
– Przykro mi, Witty, ale w tym przypadku muszę się zgodzić z dzieckiem – powiedział
Stef i wsparty na łokciach o blat pochylił się do Waylay.
Złamał na pół chrupiący plaster bekonu i podał jeden kawałek mojej siostrzenicy.
– Ja też oddaję głos na Way – dorzucił Knox i ścisnął moje ramię z niby uśmieszkiem
pląsającym w kącikach ust. – Możesz ją więzić jedynie do osiemnastki.
Waylay zwycięskim gestem uniosła pięść i odgryzła kęs bekonu.
– Dobrze. Zatem masz szlaban, dopóki nie ukończysz osiemnastu lat. Aha, i wiedzcie, że
to nie fair rzucać się hurmem na jednego – pożaliłam się.
– Wujku Stefie – powiedziała Waylay, a jej oczy zrobiły się okrągłe i bardzo poważne. – To
jest najlepszy bekon, jaki jadłam w swoim życiu.
– A widzisz? Mówiłem – odparł triumfalnie Stef.
Klepnął dłonią w blat. Psy, wziąwszy ów odgłos za pukanie, rzuciły się, ujadając, do drzwi.
– Mam dla was wiadomość! – ogłosiła Liza. – Nash wraca do domu.
– Nie za wcześnie na to? – zapytałam.
Brat Knoxa odniósł dwie rany postrzałowe. Mogło się zdawać, że zasłużył na więcej
odpoczynku niż dwa dni w szpitalu.
– Dostaje na głowę od leżenia w zamknięciu. W domu będzie mu lepiej – spekulowała
Liza.
Knox potakująco skinął głową.
– Cóż, to znaczy, że jego mieszkaniu przydałoby się gruntowne sprzątanie. Nie chcemy
przecież pozwolić, żeby do jego ran dostały się zarazki, prawda? – zaproponowała mama,
jakby co dzień spotykała się z ofiarami postrzałów.
– Pewnie będzie też potrzebował czegoś do jedzenia – dorzucił swoje trzy grosze tata. –
Dam głowę, że w jego lodówce wszystko jest już zepsute. Przygotuję listę.
Liza i Knox wymienili zaskoczone spojrzenia. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
– Wittowie już tak mają – wytłumaczyłam. – Najlepiej poddać się temu i niczemu się nie
dziwić.

– W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin przespałam się z Knoxem dwa razy,
a potem na dokładkę z nim... spałam. Nie wiem, ile z tego było błędem. Miało się
skończyć na jednym razie i na sto procent nie planowaliśmy ze sobą przesypiać ani jednej
nocy, ale on cały czas zmienia reguły gry – wyspowiadałam się Stefowi.
Siedzieliśmy na ganku przed domem Lizy i czekaliśmy, aż Waylay pozbiera swoje rzeczy,
żebyśmy mogły wrócić do chatki i przygotować się do przedwczesnej wyprawy po samochód.
Po raz pierwszy znalazłam się z przyjacielem sam na sam po pójściu na całość z Knoxem...
i nakryciu nas przez rodziców.
Od dwóch dni przerzucaliśmy się SMS-ami.
– Znowu to zrobiłaś? Wiedziałem! Kurw...teczka, wiedziałem! – powtarzał, przestępując
tanecznym krokiem z nogi na nogę.
– Wspaniale. Gratuluję jasnowidztwa. A teraz powiedz mi, proszę, co to może znaczyć.
– Skąd, u diabła, mam wiedzieć, co to może znaczyć? Przecież sam stchórzyłem, zamiast
poprosić pięknego boga seksu z salonu fryzjerskiego o jego numer telefonu.
Zaniemówiłam.
– Przepraszam, ale Stefan Liao jeszcze nigdy nie stchórzył przed randką z seksownym
facetem.
– Nie rozczulajmy się nade mną ani nad moim tymczasowym załamaniem nerwowym.
Wróćmy do pogadanki o seksie... Jak było?
– Fenomenalnie. Seks życia. Teraz usidliłam go w czymś na kształt stałego związku i nie
mam pojęcia, jak o tym powiedzieć Way. Nie chcę, żeby doszła do wniosku, że przeskakiwanie
z jednego związku w drugi jest czymś normalnym. Ani że brak partnera to coś złego. Ani że
w porządku jest seks na jedną noc z przystojnym facetem.
– Niestety muszę cię zmartwić, panno Sztywniarska, ale wszystko, co wymieniłaś, jest
w porządku.
– Ja w wieku trzydziestu sześciu lat mam prawo to wiedzieć – odparłam surowo. – Ale nic
z tego nie wygląda najlepiej w oczach sądu rodzinnego. Zresztą czy naprawdę chcę dawać taki
przykład jedenastoletniej dziewczynce?
– Widzę, że wkroczyłaś w fazę nadinterpretacji wszystkiego, co budzi twoje obawy –
skwitował Stef.
– Przestań się wymądrzać jak pacan i wreszcie zacznij dawać dobre rady!
Stef wyciągnął ręce i ścisnął dłońmi moje policzki.
– Naomi. Nie zaświtała ci w głowie myśl, że to może być twoja szansa, żeby zacząć żyć tak,
jak chcesz? Żeby zacząć robić to, na co masz ochotę?
– Nie – odpowiedziałam.
Siatkowe drzwi nagle otworzyły się z łoskotem i na ganek wyskoczyła Waylay z Waylonem
depczącym jej po piętach.
– Nie mogę znaleźć zeszytu do matematyki.
– Gdzie go ostatni raz widziałaś? – zapytałam.
– Gdybym pamiętała, abym wiedział, gdzie jest.
We troje ruszyliśmy w kierunku chatki. Waylon wybiegł do przodu i co kilka kroków
zatrzymywał się, żeby poniuchać różne rzeczy, a potem je obsikać.
– Czy Knox wie, że masz jego psa? – zapytałam.
– Nie wiem. – Waylay wzruszyła ramionami. – A więc już jesteście z Knoxem parą?
Potknęłam się o własne nogi.
Stef parsknął koło mnie bez krzty współczucia.
Sapnęłam zniecierpliwiona.
– Szczerze mówiąc, Way, nie mam bladego pojęcia. Nie wiem, kim dla siebie jesteśmy,
czego od niego oczekuję ani czego on oczekuje ode mnie. Zatem raczej nie będziemy parą na
zawsze. Ale może się okazać, że spędzimy w jego towarzystwie jeszcze trochę czasu. O ile
tobie to odpowiada.
Waylay zamyśliła się, marszcząc brwi i kopiąc kamyk na drodze.
– Chcesz mi powiedzieć, że nie spotykałabyś się z nim ani nic z tych rzeczy, gdybym miała
coś przeciwko temu?
– No... tak. Jesteś dla mnie ważna, więc twoja opinia się liczy.
– Aha. W takim razie możesz go zaprosić na kolację, jeśli zechce przyjść – powiedziała.

Nash już był w domu i odpoczywał w swoim świeżo wysprzątanym i zaopatrzonym
mieszkaniu. Moi rodzice poszli na swoją cotygodniową randkę do pięciogwiazdkowej
restauracji libańskiej w Canton. Liza poprosiła Stefa, żeby towarzyszył jej jako „prywatne
ciacho” podczas bankietu w lokalnej „eleganckiej jak cholera stadninie koni”.
Jeżeli o mnie chodzi, to na podjeździe przed moim domem stał nowy (nowy dla mnie) SUV,
mój niby-chłopak i siostrzenica szykowali ognisko za domem, a ja w tej chwili wyrzucałam
resztki po kolacji.
Waylon czuwał przy mnie w kuchni, na wypadek gdybym upuściła na podłogę
wspomniane resztki.
– No już dobrze. Ale niech ci się nie zdaje, że wystarczy zrobić ten obwisły pysk i za
każdym razem spadnie ci pod nos smakołyk – uprzedziłam basseta i sięgnęłam do dużego
słoja po ciastko dla psów.
Nie mogłam się powstrzymać i kupiłam zapas tych ciastek w sklepie zoologicznym taty
Niny.
Waylon pochłonął swój przysmak i zamerdał z uznaniem całą tylną częścią ciała.
– Auć! Cholera jasna!
– Waylay! Jak ty się wyrażasz! – krzyknęłam.
– Przepraszam! – odkrzyknęła.
– Przyłapała cię – zanucił Knox niewystarczająco cicho.
– Knox!
– Przepraszam!
Potrząsnęłam głową.
– Co mamy z nimi zrobić? – zapytałam Waylona.
Pies beknął i zamerdał ogonem.
Na dworze Waylay wydała okrzyk zwycięstwa, a Knox uniósł nad głowę obie pięści. W tej
chwili iskry zmieniły się w płomienie. Przybili sobie piątkę.
Zrobiłam im zdjęcie, kiedy świętowali swój sukces, i wysłałam je Stefowi.
JA: Spędzam wieczór z parą piromanów. A ty co dzisiaj robisz?

Odpisał po niecałej minucie – przysłał mi pstrykniętą z bliska fotkę bardzo dostojnie


wyglądającego konia.
STEF: Chyba się zakochałem. Czy byłbym seksowny jako hodowca koni?

JA: Najseksowniejszy.

– Ciociu Naomi! – Kiedy wycierałam blaty, Waylay wpadła przez siatkowe drzwi do
kuchni. – Rozpaliliśmy ogień. Jesteśmy gotowi na s’moresy!
Miała umorusaną twarz i plamy z trawy na T-shircie. Ale wyglądała na szczęśliwą
jedenastolatkę.
– Wobec tego lepiej, żebyśmy już zaczęli je podpiekać.
Zamaszystym gestem zdjęłam ściereczkę z przygotowanego wcześniej talerza ze
s’moresami.
– O ja!
– Chodźcie, panie! – zawołał nas Knox.
– No już – powiedziałam do Waylay, popychając ją lekko w kierunku drzwi.
– Częściej się uśmiechasz.
– Co?
– Knox sprawia, że częściej się uśmiechasz. Bardzo często. A on patrzy na ciebie tak, jakby
bardzo cię lubił.
Poczułam, że się rumienię.
– Czyżby?
Waylay skinęła głową.
– Tak. To fajne.
Zjedliśmy niezdrową ilość s’moresów i siedzieliśmy przy ognisku, aż się ściemniło.
Spodziewałam się, że Knox znajdzie wymówkę, żeby ulotnić się do domu, lecz on wszedł
z nami do środka i pomógł mi sprzątać, podczas gdy Waylay – z Waylonem – poszła na piętro,
żeby umyć zęby.
– Wygląda na to, że mój pies pokochał twoją siostrzenicę – zauważył Knox.
Wyjął z lodówki otwartą butelkę wina i piwo.
– Tak, zdecydowanie kwitnie między nimi romans – zgodziłam się z nim.
Sięgnął po kieliszek, napełnił go dla mnie i podał.
Okej, chyba nie tylko między nimi kwitł romans.
– Dzięki za kolację – powiedział Knox.
Otworzył swoje piwo i wsparł się biodrami o blat.
– Dzięki za przekonanie sprzedawcy aut, że musi nam ulec – odpowiedziałam.
– To dobry wóz.
Knox wsunął palce za pasek moich szortów i przyciągnął mnie do siebie.
Spędziliśmy większość tego dnia ze sobą, ale bez kontaktu fizycznego. Szczególnym
rodzajem tortury było przebywanie tak blisko mężczyzny, który wywoływał we mnie tak wiele
emocji, że zapominałam o myśleniu, nie mogąc jednak wyciągnąć do niego ręki ani go
dotknąć.
Pachniał dymem i czekoladą. To był mój nowy ulubiony aromat. Nie mogłam się
powstrzymać. Chciałam go posmakować. Uległam pokusie. Zbliżyłam do niego usta
i popróbowałam jego smaku. Powoli. Bez nagłości.
Jego wolna ręka znalazła się na moich plecach, dłoń przylgnęła do nich tuż powyżej pasa
i przytrzymała mnie mocno.
Wdychałam go. Pozwoliłam, żeby jego żar pochłonął chłód mojej skóry.
Wtem na schodach zabębniły kroki i Waylay z psem zbiegli na dół.
– Cholera – mruknął półgłosem Knox.
Odsunęłam się gwałtownie i podniosłam z blatu kieliszek.
– Możemy pooglądać telewizję przed pójściem do łóżka? – zapytała Waylay.
– Pewnie. Tylko się pożegnam z Knoxem.
Dałam mu sposobność do pożegnania się z nami. Na pewno był wykończony, a ja
zdecydowanie miałam ważniejsze rzeczy na głowie niż oglądanie nastolatek na YouTube,
pokazujących rówieśniczkom, jak się robi makijaż.
– Chętnie popatrzę z wami – powiedział jednak Knox.
Wziął piwo i poszedł do pokoju dziennego. Waylay rzuciła się na kanapę i skuliła się
w swoim ulubionym kącie. Pies wskoczył z nią, ułożył się obok. Knox zajął miejsce na drugim
końcu i zapraszającym gestem poklepał leżącą koło niego poduszkę.
Usiadłam więc z siostrzenicą, niby-chłopakiem oraz jego psem i oglądaliśmy prowadzony
przez piętnastolatkę z dwoma milionami subskrybentów instruktaż, dzięki któremu
dowiedzieliśmy się, jak dobrać właściwy eyeliner do swojego koloru oczu.
Ciepłe ramię Knoxa spoczywało w krzepiący sposób za mną na oparciu sofy.
Po pięciu minutach od rozpoczęcia filmu usłyszałam chrapanie. Knox trzymał stopy na
ławie, a wspartą na poduszce głowę odchylił do tyłu. Miał zamknięte oczy i otwarte usta.
Popatrzyłam na Waylay, na co ona wyszczerzyła w uśmiechu zęby.
Kiedy Knox znowu zachrapał, obie cicho zachichotałyśmy.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
PODEJRZANY TYP WŚRÓD KSIĄŻEK
Naomi

P
ierwszy tydzień września wpłynął niczym obłok pary do miasta,
przynosząc letnią wilgoć oraz pierwsze przebarwienia liści. Po kilku
dniach cierpliwego znoszenia osaczającej go uwagi ze strony rodziny
i znajomych Nash zdecydował, że już czuje się wystarczająco dobrze, żeby wrócić do pracy
na kilka godzin dziennie.
Koszmarna pani Felch ogłosiła nagle, że przechodzi na emeryturę, i przeprowadziła się do
siostry mieszkającej w Karolinie Południowej. Waylay zadurzyła się w nowym nauczycielu,
panu Michaelsie, oraz zapisała się na treningi drużyny piłkarskiej. Przeżyliśmy pierwszy
oficjalny wywiad środowiskowy i chociaż moja siostrzenica wyraźnie dała do zrozumienia, że
nie jest miłośniczką warzyw, które w nią wmuszałam, pani Suarez ustaliła termin oceny
warunków mieszkaniowych, co przyjęłam za dobrą monetę.
Kiedy nie kibicowałam Waylay na boisku, nie sypiałam z Knoxem ani nie czytałam
kolejnych książek o wychowaniu dzieci, zajmowałam się pracą. Zatrudniłam się w bibliotece
i to zajęcie sprawiało mi wielką frajdę. Zapewniwszy sobie bezpieczną pozycję w Honky Tonk
oraz na bibliotecznym stanowisku koordynatorki lokalnych programów pomocy, poczułam, że
wreszcie zaczynam wykuwać sobie własne miejsce w tej społeczności. Zwłaszcza że większość
mieszkańców w końcu przestała mnie nazywać nie-Tiną.


Naomi,
Boże, tak Cię przepraszam. Tęsknię za Tobą. Bez Ciebie wszystko idzie na opak. Nie miałem prawa
wyładowywać na Tobie mojego stresu. Próbowałem jedynie zapewnić Ci jak najlepsze warunki życia.
Gdybyśmy tylko poczekali tak, jak tego chciałem, nie doszłoby do takiej sytuacji.
Kocham Cię,
Warner


Jęknęłam cicho i stanowczym kliknięciem zamknęłam pocztę elektroniczną.
– Znowu Warner? – Stef oderwał wzrok od ekranu swojego laptopa.
Tego dnia biblioteka była niemal pusta, więc mój najlepszy przyjaciel zajął stół koło biurka
koordynatorki lokalnych programów pomocy.
– Tak, znowu Warner – potaknęłam.
– Mówiłem ci, żebyś w ogóle ich nie otwierała.
– Wiem. Otwieram tylko co drugi. To już jakiś postęp, prawda?
– Obściskujesz się z Wikingiem. Po co zawracasz sobie głowę czytaniem e-maili od innego
mężczyzny, który zasypuje cię jękliwymi w tonie, pasywno-agresywnymi wyrzutami o to, że
już nie pierzesz jego skarpetek.
Zmarszczyłam nos i popatrzyłam dookoła, chcąc się upewnić, że nie ma w pobliżu nikogo,
kto mógłby nas usłyszeć.
– W pewnym sensie lubię czytać, jak się płaszczy, nawet jeżeli robi to w pasywno-
agresywny sposób.
– Jeśli tak, to w porządku. – Stef się zadumał.
– Jeszcze inny, bardziej logiczny głos podpowiada mi, że to właściwie nie ma znaczenia.
Związek, który budowałam z Warnerem, jest obecnie tak samo nierzeczywisty jak ten, który
udaję z Knoxem.
– Skoro już o tym mowa, to można odnieść wrażenie, że oboje dobrze się przykładacie do
udawania.
– Wiem, czego się spodziewać – zapewniłam go. – A to już więcej, niż kiedy byłam
z Warnerem. Nie domyśliłam się, że Warner wcale nie chciał żyć ze mną. Knox przynajmniej
mówi wprost o swoich zamiarach.
Stef rozparł się na krześle i uważnie mi się przyglądał.
– No co? – zapytałam, sprawdzając, czy nie chodzi o to, że mam na swetrze resztki
śniadania.
– Taka wspaniała, inteligentna i zabawna kobieta jak ty nie powinna się wdawać w tyle
niedorobionych związków. Zaczynam sądzić, że ich wspólnym mianownikiem jesteś ty sama,
Witty.
Pokazałam mu język.
– Dziękuję bardzo, przyjacielu.
– Mówię serio. Knoxa i jego problemy rozgryzłem już w ciągu trzydziestu sekund od
pierwszego spotkania. Ty jednak lepiej się kryjesz. Nosisz swój bagaż emocji niczym piterek.
Nie wypuszczasz go z ręki.
– Nigdy w życiu nie pozwoliłbyś mi nosić piterka, bez względu na to, czy z emocjami czy
bez. A kiedy porozmawiamy o tym, dlaczego nadal nie poprosiłeś Jeremiaha o numer jego
telefonu?
– Nigdy. Poza tym on też nie poprosił o mój numer.
Otworzyły się drzwi windy i pojawiła się Sloane z wózkiem na książki.
– Jak wam upływa czas?
Tego dnia jej zupełnie niebiblioteczny strój składał się z obcisłych jeansów o nogawkach
sięgających do kostek, zamszowych botków z odsłoniętymi palcami oraz czarnego sweterka
z naszywkami w kształcie serc na łokciach. Oprawki jej okularów były tak samo czerwone jak
serduszka.
– Nieźle. Stef próbuje mi wmówić skłonność do noszenia emocjonalnych piterków, a ja
załatwiłam dla Agathy i Blaze spotkanie z prawnikiem pomagającym seniorom pro bono, żeby
omówiły z nim możliwości długoterminowej opieki nad tatą Agathy – powiedziałam.
Sloane pochyliła się nad wózkiem i wsparła podbródek na splecionych dłoniach.
– Po pierwsze, świetna robota w sprawie naszych ulubionych motocyklistek. A po drugie,
mój drogi, sypiący żartami Stefie, powiedz proszę, że masz heteroseksualnego brata, kuzyna
albo starszego siostrzeńca. Nie jestem wybredna.
Stef wyszczerzył zęby.
– Właśnie udowodniłaś, że jesteś.
Sloane zmarszczyła nos.
– Ech, mniejsza z tym. Dworowanie sobie z Naomi zawsze jest źródłem dobrej zabawy.
– Wiesz, co powiadają, nie? – zapytał Stef.
– Tak, tak. Że jeśli brak ci odporności na to, co gorące, trzymaj się z daleka od piętra naszej
biblioteki.
Po tych słowach zniknęła z wózkiem między regałami.
Kilka minut później Stef wyszedł, żeby przeprowadzić telefoniczną konferencję dotyczącą
jakiegoś tajemniczego interesu swojej firmy, ja zaś pomogłam postawnemu motocykliście
Wraithowi umówić się na wizytę w najbliższym ośrodku opieki społecznej i wysłałam do
czytelników e-mail z informacją o październikowej akcji „Książka albo psikus”.
Kiedy kończyłam wypisywać notatki z rozdziału o dojrzewaniu w ostatnio wypożyczonej
książce dotyczącej wychowania dzieci, ktoś raptem odkaszlnął znacząco.
– Przepraszam, czy mogłaby mi pani pomóc?
Chłopak miał zielone oczy i krótkie, sterczące na żel włosy. Spod rękawów jego białej
koszuli wystawały tatuaże ciągnące się aż do wierzchu dłoni. Stał z nieśmiałym uśmiechem,
na jego nadgarstku pobłyskiwał drogi zegarek, a na szyi – złoty łańcuch.
Dziwny wyraz jego oczu nie uszedł mojej uwagi.
Nie było w tym jednak nic niezwykłego. Każdy, kto miał pecha poznać Tinę, zwykle
potrzebował chwili na otrzaskanie się z faktem, że byłyśmy bliźniaczkami.
– W czym mogę pomóc? – zapytałam z uśmiechem.
Chłopak poklepał pokrywę laptopa trzymanego pod pachą.
– Szukam kogoś, kto się trochę zna na technice. Ten przeklęty komputer przestał łączyć
się z myszą bezprzewodową i czytać pendrive’y. Nie zna pani kogoś, kto mógłby mi pomóc?
Przyglądał mi się tak intensywnie, że poczułam się nieco onieśmielona.
– Cóż, tym kimś na pewno nie mogłabym być ja – zażartowałam i zakończyłam
wymuszonym śmiechem.
– Ja też. Zwykle zgłaszam się do żony z takimi problemami. Teraz jednak wyjechała
w sprawach służbowych, a ja nie mogę czekać, aż wróci – tłumaczył. – Dlatego szukam
pomocy. To nie musi być zawodowiec ani nikt w tym rodzaju. Jestem gotów zapłacić nawet
jakiemuś uczniowi.
Coś mi w nim nie pasowało. Może po prostu dokuczał mi głód. Albo nadchodził „czerwony
alarm”. A może ten człowiek rozdeptywał dla rozrywki nowo narodzone kocięta i ostrzegła
mnie przed nim intuicja opiekunki prawnej.
Jedyną osobą pasującą do jego opisu była Waylay. Nie zamierzałam jednak dopuszczać
w jej pobliże człowieka, którego sam widok wywoływał u mnie gęsią skórkę.
Posłałam mu uśmiech jedynie o kilka stopni cieplejszy od lodu.
– Ojej. Mieszkam tu od niedawna i dopiero zaczynam się orientować, kto jest kim.
Z marszu nikt mi nie przychodzi do głowy, ale jeżeli zostawi mi pan swój numer telefonu albo
e-mail, odezwę się, gdy tylko znajdę kogoś odpowiedniego.
Jego palce wskazujący i środkowy zabębniły powoli na pokrywie laptopa. Raz, dwa. Raz,
dwa. Raz, dwa.
Sama nie wiem, dlaczego wstrzymałam oddech.
– Wie pani co? To świetny pomysł – zgodził się z serdecznym uśmiechem. – Ma pani
długopis?
Z uczuciem ulgi podsunęłam mu notes z logo biblioteki i podałam długopis.
– Proszę bardzo.
Nasze palce się musnęły, kiedy go wziął, i dłużej, niż to konieczne, wytrzymywał mój
wzrok. Nagle znowu się uśmiechnął i pochylił, żeby naskrobać na kartce numer.
– Mam na imię Flint – powiedział i dla podkreślenia tych słów stuknął długopisem w swój
podpis. Jego wzrok prześliznął się po moim identyfikatorze. – Naomi.
Nie podobał mi się sposób, w jaki wypowiedział moje imię. Jakby mnie znał. Jakbym nie
miała przed nim żadnych tajemnic.
– Na pewno kogoś dla pana znajdziemy – zaskrzeczałam chrypiącym głosem.
Flint skinął głową.
– Świetnie. Im prędzej, tym lepiej. – Podniósł z biurka laptop i omiótł mnie wzrokiem,
a potem zasalutował. – Do zobaczenia, Naomi.
– Żegnam.
Patrzyłam, jak dumnym krokiem szedł w kierunku schodów. Dopiero po pełnej minucie
uzmysłowiłam sobie, co mi w nim nie pasowało. Dłonie. A konkretnie lewa dłoń, na której nie
nosił obrączki ślubnej.
To tylko paranoja. Może to znak, że staję się coraz lepsza w opiece nad dzieckiem.
Przestałam się przejmować tym spotkaniem i poszłam do mojego mikroskopijnego biura,
żeby dopisać punkt: „lokalny specjalista od komputerów” do listy pytań, które chciałam zadać
Sloane.
Ta kobieta miała wzrost krasnoludka, ale niewątpliwie jej głowa była pełna wielkich
pomysłów na to, w jaki sposób rozszerzyć ofertę usług wykonywanych przez bibliotekę dla
społeczności. Ekscytowała mnie i budziła moje zainteresowanie wizja udziału w projekcie tak
mocno nastawionym na pomaganie ludziom.
Jakiś ciemny kształt w drzwiach do biura odwrócił moją uwagę.
Podskoczyłam w miejscu i przycisnęłam dłoń do piersi.
– Jezusie Nazareński, Knox! Przestraszyłeś mnie nie na żarty!
Knox wsparł się o framugę i uniósł pytająco brwi.
– Mała, nie chcę cię pouczać, jak masz wykonywać swoją pracę, ani nic z tych rzeczy, ale
czy w bibliotece nie powinnaś zachowywać się trochę ciszej?
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
LUNCH I OSTRZEŻENIE
Knox

M
iałem mnóstwo roboty. Musiałem zadbać o interesy. Opieprzyć
pracowników. Ale w ogóle nie myślałem o tych sprawach. Myślałem tylko
o niej.
Poszedłem do biblioteki, ignorując wszystko inne, bo odkąd otworzyłem oczy, myślałem
tylko o jednym i chciałem się spotkać z Naomi.
Dużo czasu schodziło mi na rozmyślaniach o Naomi Witt, od kiedy znalazła się w naszym
mieście. Zaskakiwało mnie, że im więcej z nią przebywałem, tym bardziej pogłębiał się u mnie
ten stan.
Tego dnia wyglądała absolutnie nieziemsko, stojąc za biurkiem zajęta jakąś listą zadań,
którą układała w głowie. Nosiła opinający krągłości ciała sweter w niedorzecznie babskim
odcieniu różu.
– Co ty tu robisz? – zapytała, a jej zaskoczenie powoli zostało wyparte przez szczęście.
Podeszła i stanęła tak blisko, że niemal się dotykaliśmy. Podobało mi się, że podświadomie
wciąż dążyła do bliskości, do kontaktu fizycznego. Jakby jej ciało samo cały czas pragnęło być
jak najbliżej mojego. Zawsze obawiałem się, że takie zachowanie może mnie zniechęcić jako
przejaw nachalnej potrzeby tkliwości. Tymczasem było... nie było takie najgorsze.
– Przyszło mi na myśl, żeby cię zabrać na lunch.
– Naprawdę?
Wyglądała na podekscytowaną tym zaproszeniem. Doszedłem do wniosku, że to też
w niczym nie przeszkadza. Sprawiało mi cholerną przyjemność, że taka kobieta jak Naomi
patrzy na mnie, jakbym nagle został jej bohaterem.
– Nie, Stokrotka. Przyszedłem tylko po to, żeby się z tobą podroczyć. Oczywiście że
naprawdę.
– Świetnie się składa, bo zgłodniałam.
Jej luksusowe usta pokryte intensywnie różową szminką wygięły się w łuk tak
zapraszająco, że nie mogłem oderwać od nich wzroku.
Sam też byłem głodny – ale bynajmniej nie chodziło mi o jedzenie.
– Dobrze. No to chodź. Jak długą masz przerwę?
– Godzinę.
Zajebiście, dzięki Bogu.
Po chwili wyszliśmy z biblioteki prosto we wrześniowe słońce. Przytrzymując Naomi
w talii, pokierowałem ją do mojego pick-upa.
– No więc który z eleganckich lokali będzie nas dzisiaj karmić? – zapytała, kiedy usiadłem
za kierownicą.
Sięgnąłem do tyłu po papierową torbę i rzuciłem ją Naomi na kolana. Otworzyła i zajrzała
do środka.
– Z masłem orzechowym i dżemem – podpowiedziałem.
– Zrobiłeś dla mnie kanapkę.
– Masz tam też chipsy – dodałem obronnym tonem. – I tę herbatę, którą tak lubisz.
– Okej. Postaram się udawać, że nie robi na mnie szczególnego wrażenia fakt, iż
przygotowałeś dla mnie lunch na piknik.
– Nie jedziemy na piknik – powiedziałem, przekręcając klucz w stacyjce.
– Gdzie więc zjemy ten nasz niepiknikowy lunch?
– Na Trzeciej Bazie, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Zacisnęła uda i lekko poruszyła biodrami na siedzeniu. Jej zęby skubnęły dolną wargę.
– A co z klaksonem? – zapytała.
– Wziąłem koc.
– Koc i torebka z lunchem. I ty mówisz, że to nie piknik – droczyła się.
Nie byłaby taka mądra, gdybym już teraz mógł wsunąć dłoń w jej ciasne spodnie.
– Zawsze możemy jeszcze wrócić do biblioteki i zjeść w pokoju socjalnym – pogroziłem.
Naomi wyciągnęła rękę i chwyciła mnie za udo.
– Knox?
Słysząc poważny ton w jej głosie, bezwiednie uniosłem gardę.
– Co?
– To nie wygląda na udawanie.
Uderzyłem potylicą w oparcie siedzenia. Wiedziałem, że ta rozmowa musi nastąpić, mimo
to wcale jej nie chciałem.
Jeśli o mnie chodzi, to udawanie skończyło się niemal na samym początku. Kiedy jej
dotykałem, robiłem to dlatego, że tak chciałem. Nie dlatego, żeby ktoś inny widział, że to
robię.
– Musimy się tym zajmować, Stokrotko? Teraz, kiedy zegar odmierza czas do końca twojej
przerwy?
Naomi spuściła wzrok.
– Nie. Oczywiście że nie.
Zazgrzytałem zębami.
– Wiem, że musimy. Jeśli koniecznie chcesz o tym rozmawiać, to mów, co ci leży na
wątrobie. Przestań się przejmować, że mnie wkurzysz, bo oboje wiemy, że tak czy inaczej to
nieuniknione.
Jej oczy uniosły się do mojej twarzy.
– Ja tylko chciałabym wiedzieć... co my robimy.
– Nie wiem, co robimy. Wiem, że lubię spędzać czas z tobą, nie zastanawiając się, co
będzie dalej, za miesiąc ani za rok. A co ty robisz?
– Oprócz tego, że lubię spędzać z tobą czas?
– Tak.
Jej ładne, piwne oczy znowu skierowały się w dół.
– Zastanawiam się, co dalej – wyznała.
Uniosłem jej podbródek, żeby na mnie popatrzyła.
– A dlaczego zawsze musi być jakieś „dalej”? Dlaczego nie mielibyśmy cieszyć się tym, co
jest teraz, i nie zadręczać się na śmierć tym, co jeszcze się nie zdarzyło?
– Ja zwykle działam w taki sposób – powiedziała.
– Co ty na to, żebyśmy przez jakiś czas spróbowali działać po mojemu? Mój sposób
oznaczałby, że zanim wybije pierwsza po południu, możesz liczyć na niepiknikowy lunch i co
najmniej jeden orgazm.
Jej policzki się zaróżowiły, a uśmiech może i nie dorównywał temu, którym obdarzyła
mnie, kiedy ją początkowo zaskoczyłem, ale był wystarczający.
– Spróbujmy – powiedziała.
Niemal w tej samej chwili stwardniał mi kutas. Mój umysł znowu zalał strumień myśli
o tym, jak ją położę na kocu nagą, pojękującą moje imię. Chciałem poczuć jej smak pod
chmurką, pod słońcem, w ciepłych podmuchach wiatru. Chciałem czuć, jak się pode mną
wije, kiedy reszta świata zatrzymuje się bez ruchu.
Wrzuciłem wsteczny i dodałem gazu.
Przejechaliśmy dopiero jedną przecznicę, gdy z otchłani torebki Naomi dobiegł dźwięk
dzwonka telefonu. Naomi wyłowiła komórkę i zmarszczyła brwi, patrząc na wyświetlacz.
– To Nash.
Wyrwałem jej z ręki telefon i odebrałem połączenie.
– Knox! – protestowała Naomi.
– Czego? – warknąłem do słuchawki.
– Muszę porozmawiać z Naomi – powiedział Nash ponurym tonem.
– Jest zajęta. Gadasz ze mną.
– Już próbowałem, dupku. Dzwoniłem najpierw do ciebie, ale nie odbierałeś. Mam dobre
wiadomości w związku z Tiną.
Tak więc mój piknik poszedł się jebać.


Podziwiając kształtną dupkę Naomi przed moją twarzą, leniwie się zastanawiałem, jak
mój ranny brat sobie radzi z tymi długimi ciągami schodów. Mieszkanie Nasha
znajdowało się na piętrze nad Whisky Clipperem. W ubiegły weekend, kiedy go tu
przywiozłem, wlazł na górę o własnych siłach dopiero po tym, jak zagroziłem, że
przerzucę go sobie przez ramię i zaniosę do domu.
Otworzył drzwi, gdy tylko uniosłem pięść, żeby zapukać.
Zdawał się blady, zmęczony. Kutas nie włożył koszuli, zostawił na widoku swoje opatrunki
i bandaże. Trzymał w ręce świeżą gazę i rolkę plastra.
– Ojej, biedaku – niemal wyśpiewała Naomi i zabrała mu to. – Daj, pomogę ci.
Nash posłał mi złośliwy uśmieszek, kiedy nasza Florence Nightingale weszła do
mieszkania. Zdecydowałem, że jeśli dalej będzie zgrywał przed Naomi rannego bohatera,
podniosę mu, kurde, czynsz i własnoręcznie zepchnę go ze schodów.
– Lepiej, żeby twoje wiadomości były warte zachodu – uprzedziłem go, wchodząc do
środka.
Mieszkanie miało wysoki strop, ściany z odsłoniętych cegieł i wysokie, łukowate okna
wychodzące na główną ulicę. Składało się z dwóch sypialni, łazienki, którą osobiście
wymieniłem na nową, i otwartej przestrzei dziennej z małą, ale wypasioną kuchnią.
Stół jadalniany pokrywały dokumenty i teczki wyglądające jak akta spraw policyjnych.
Nash miał wyraźne problemy z przestrzeganiem zaleceń lekarza. Morganowie nie lubili, kiedy
ktoś im dyktował, co mają robić.
– Usiądź – powiedziała Naomi.
Wysunęła spod kuchennej wyspy krzesło. Nash ostrożnie się na nie osunął, zaciskając
jednocześnie szczękę tak, jakby sam ten ruch sprawiał mu wielki ból.
– Bierzesz tabletki przeciwbólowe? – zapytałem.
Przedtem nakłoniłem go niemal siłą, żeby wykupił receptę. Ale fiolka nadal stała przy
umywalce, tam, gdzie ją zostawiłem.
Brat popatrzył mi w oczy.
– Nie.
Wiedziałem, dlaczego. Bo zaraza mogła przejść z jednego pokolenia na kolejne. Obaj
żyliśmy w tym przeświadczeniu.
– To nie jest przyjemny widok – ostrzegł Nash, kiedy Naomi podeszła do zlewu, żeby
umyć ręce.
– A czy któraś rana ładnie wygląda? Po to się robi kurs pierwszej pomocy.
Osuszyła ręce i uśmiechając się do mnie promiennie, wróciła do Nasha.
– Mam nadzieję, że nam tu nie zemdlejesz – powiedziałem.
Pokazała mi język.
– Musisz wiedzieć, że przeszłam zaawansowane szkolenie z zasad udzielania pierwszej
pomocy.
Nash zerknął na mnie, a Naomi delikatnie zerwała plaster z jego ramienia.
– Kilka lat temu znalazłam się na miejscu wypadku samochodowego. Był późny wieczór,
padał deszcz. Jeleń wyskoczył przed samochód i kierowca musiał ostro skręcić, żeby go nie
potrącić. Uderzył czołowo w drzewo. Wszędzie była krew. Kierowca cierpiał, a ja byłam zdolna
jedynie zadzwonić pod numer alarmowy i trzymać go za rękę. Nigdy w życiu nie czułam się
taka bezradna jak wtedy.
Uzmysłowiłem sobie, jak musiało ją to dręczyć. Kobieta, dla której sensem życia było
dawanie innym poczucia bezpieczeństwa i szczęścia, na pewno źle zniosła swoją bezradność
w obliczu cierpienia.
– Dlatego zapisałaś się na kurs? – domyślił się Nash, kiedy Naomi zdjęła mu opatrunek.
Zauważyłem, jak bardzo zaciskał zęby, usłyszałem napięcie w jego głosie.
Naomi z sykiem wypuściła powietrze. Uniosłem wzrok.
Ramię Nasha było odsłonięte. Rana nie przypominała otworu o gładkich brzegach.
Wyglądała jak jama wypełniona zaognioną tkanką, czarnymi szwami i rdzawą, zaschniętą
krwią.
– Poszłam na trzy kursy – sprostowała Naomi.
Wróciło do mnie pewne wspomnienie. Nash leżący na plecach na placu zabaw i krew
płynąca mu z nosa, kiedy Chris Turkowski siedział okrakiem na jego piersi i grzmocił go po
twarzy pięściami.
Tamtego dnia Chris skończył gorzej niż mój brat. A mnie zawieszono na dwa dni
w prawach ucznia. Jednak uznaliśmy z tatą, że warto było ponieść takie konsekwencje.
„Trzeba umieć dbać o rodzinę” – stwierdził ojciec. W tamtych czasach jeszcze w to wierzył.
Nie mogłem oderwać wzroku od ran mojego brata, a krew pulsowała mi w głowie.
– Knox? – Głos Naomi dobiegł z bliska.
Poczułem dłonie na ramionach i dotarło do mnie, że Naomi stoi przede mną.
– Nie chcesz usiąść na chwilę, Wikingu? Nie wiem, czy poradzę sobie z dwoma pacjentami
jednocześnie.
Zrozumiałem. Obawiała się, że zemdleję. Już otworzyłem usta, żeby sprostować
nieporozumienie i wytłumaczyć, że w ten sposób objawiła się moja męska wściekłość i duma,
a nie ugięły się pode mną kolana. Zmieniłem jednak zdanie i spełniłem jej oczekiwania, bo
dotarło do mnie, że jej troska o mnie wygrała z ranami postrzałowymi Nasha.
Pozwoliłem, żeby Naomi umościła mnie na skórzanym fotelu w pokoju dziennym.
– Dobrze się czujesz? – zapytała, pochyliwszy się, żeby zbadać mój wzrok.
– Już mi lepiej – odpowiedziałem.
Widziałem nad jej ramieniem, że mój brat wyciągnął do mnie środkowy palec.
Naomi musnęła ustami moje czoło.
– Nie ruszaj się stąd. Za chwilę przyniosę ci szklankę wody, dobrze?
Nash odkaszlnął i mruknął pod nosem coś, co podejrzanie brzmiało jak „pozer”, ale jego
występ zakończył jęk bólu.
Dobrze mu tak. Kiedy Naomi popędziła mu z pomocą, odwzajemniłem jego
jednopalczasty salut.
– Nigdy przedtem nie widziałem, żebyś zasłabł na widok krwi – zauważył Nash.
– Chcesz mi coś powiedzieć czy tak wyglądają twoje towarzyskie pogaduszki? Nic
dziwnego, że nikt nie chce się z tobą zadawać.
Naomi posłała mi karcące spojrzenie i otworzyła świeże opakowanie gazy. Widziałem, że
mój brat zacisnął mocniej zęby, kiedy przyłożyła opatrunek do rany. Odwróciłem wzrok,
dopóki Nash nie odchrząknął.
– Mam wiadomości dotyczące Tiny – powiedział.
Naomi zamarła w miejscu, trzymając pasek plastra.
– Wszystko dobrze u niej?
Siostra bliźniaczka okradła ją i porzuciła dziecko, a tymczasem pytanie, które nasunęło się
Naomi pierwsze, dotyczyło stanu i samopoczucia Tiny.
Ta kobieta musiała się nauczyć, że niektóre więzy trzeba raz na zawsze przeciąć.
– Nie znamy miejsca jej pobytu, ale zdaje się, że w naszym mieście znajduje się coś, czego
nie chciała zostawić. Znaleźliśmy odciski jej palców wśród dowodów z włamania do
magazynu.
Moje nerwy napięły się, bo przypomniałem sobie jego rozmowę w szpitalu.
– Jakiego włamania do magazynu? – zapytała Naomi, przechodząc do opatrywania rany
znajdującej się niżej na torsie Nasha.
– Właściciel osiedla przyczep kempingowych zgłosił dwa włamania: jedno do swojego
biura, a drugie do magazynu, w którym przechowywał zostawione przez najemców rzeczy
przedstawiające jakąś wartość. Napad na magazyn przeprowadzono w prymitywny sposób.
Ktoś wyłamał zamek. Zginęło sporo rzeczy. W całym pomieszczeniu znaleźliśmy odciski
palców Tiny.
Błyskawicznie zapomniałem o swoim fejkowym omdleniu i poderwałem się z fotela.
– To jest, kurwa, małe miasto – powiedziałem, przechodząc do kuchni. – Do diabła, jak to
możliwe, że ona się tu włóczy, a nikt jej nie widział?!
– Mam na ten temat pewną teorię. Udało nam się zdobyć nagranie z kamery
bezpieczeństwa przy wejściu – powiedział Nash i zdrową ręką przyciągnął teczkę z aktami.
Otworzył ją, a naszym oczom ukazało się ziarniste zdjęcie przedstawiające kobietę
w długich, ciemnych włosach i długiej sukni.
Naomi pochyliła się do mojego brata, żeby przyjrzeć się fotografii. Nie byłem pewny, ale
miałem wrażenie, że Nash sztachnął się zapachem jej włosów.
Przyciągnąłem ją do siebie, dalej od mojego brata, i podałem jej fotografię.
„A ty co, kurwa?” – zapytałem bezgłośnie Nasha.
Wzruszył ramionami i jego twarz wykrzywił grymas bólu.
– Uparty kretyn – mruknąłem.
Poprowadziłem Naomi do krzesła barowego poza zasięgiem łap Nasha, a potem rozeźlony
podszedłem do umywalki. Zauważyłem, że nadal przechowywał w szafce różne dostępne bez
recepty świństwa oraz rozrośniętą nad miarę kolekcję suplementów. Wyjąłem fiolkę panadolu
i nalałem wody do szklanki. Podsunąłem je na blacie mojemu głupiemu bratu.
Zobaczyłem na kontuarze blachę do pieczenia z jakimś deserem. Uniosłem brzeg folii
i powąchałem. Ciasto z brzoskwiniami. Spoko.
Usprawiedliwiając się, że z powodu Nasha ominął mnie lunch, sięgnąłem po widelec.
– To moja suknia – powiedziała Naomi i oddała zdjęcie Nashowi.
Zbladła. Wyrwałem bratu z ręki fotografię i przyjrzałem się.
Kurwa mać! To rzeczywiście była jej suknia.
– Podejrzewałem, że przebierała się za ciebie na wypadek, gdyby spotkała któregoś
z mieszkańców miasta – tłumaczył Nash. – Pewno zabrała ci tę suknię, kiedy włamała się do
motelu.
Naomi znowu przygryzła wargę.
– Co jest? – zapytałem.
Potrząsnęła głową.
– Nic takiego.
Aktywował się mój wewnętrzny detektor kłamstw.
– Stokrotka.
– No bo Tina robiła to już, kiedy byłyśmy dziećmi. Pewnego razu w drugiej klasie liceum
leżałam chora w domu. Ona poszła do szkoły przebrana za mnie i powiedziała mojemu
nauczycielowi historii – w którym się podkochiwałam – żeby spierdalał. Dostałam karę
aresztu szkolnego. A to wszystko dlatego, że tydzień wcześniej rodzice dali samochód mnie,
bo ona miała szlaban.
Chryste.
– Nie trzeba było trzymać języka za zębami ani odsiadywać posłusznie kary –
powiedziałem ostro i zdegustowany wbiłem widelec w ciasto.
– Znalazła to, czego szukała? – zapytała Nasha Naomi.
– Nie wiemy. Słyszałem, że kilka tygodni temu Tina spiknęła się z jakimś nowym fagasem.
Lucian trochę drążył temat. Dowiedział się, że ten facet to jakiś ostry zawodnik
z Waszyngtonu. Tina przechwalała się paru znajomym, że szykuje im się większy skok.
– Czy to ciasto brzoskwiniowe mojej mamy? – zapytała Naomi, wskazując na talerzyk,
który trzymałem przed sobą.
– Tak, zajrzała do mnie rano, żeby je podrzucić. Przy okazji wykradła mi brudne rzeczy do
prania i podlała rośliny.
Na twarzy Naomi pojawił się słaby uśmiech.
– Witam w rodzinie. Przygotuj się na zalew matczynych uczuć.
Coś było nie tak i Naomi próbowała to ukryć. Odłożyłem ciasto i znowu podniosłem
fotografię.
– Oż kurwa.
– Co? – zapytał Nash.
– Widziałem cię w tej sukni. Przed zakładem – powiedziałem, przypomniawszy sobie, jak
stała przed witryną Whiskey Clippera z Lizą i Waylay.
Wyglądała w tej kiecce jak uosobienie lata.
Jej policzki już nie były blade jak przedtem. Oblały się rumieńcem.
– To znaczy, że Tina nie ukradła jej z motelu. Włamała się do chaty.
Naomi zajęła się układaniem przyborów w apteczce.
Nash zaklął i potarł twarz zdrową dłonią.
– Muszę zadzwonić do Grave’a. – Wstał i podniósł ze stołu telefon. – Tak, Grave – rzucił
po chwili. – Mamy nowy problem.
Czekałem, aż wyszedł do sypialni, a potem skierowałem uwagę na Naomi.
– Włamała się do twojego domu, a ty nie zamierzałaś o tym powiedzieć?
Naomi podniosła wzrok, kiedy okrążyłem blat kuchenny. Zasłoniła się dłońmi, ale
szedłem dalej, dopóki jej dłonie nie wsparły się o moją pierś.
– Nie wolno ci ukrywać przede mną takich rzeczy. Nic jej nie jesteś winna. Nie możesz
całe życie chronić ludzi, którzy ni chuja na to nie zasługują. A już na pewno nie wtedy, kiedy
stawką jest twoje bezpieczeństwo.
Usta Naomi wygięły się w dół i dopiero wtedy się zorientowałem, że na nią
nawrzeszczałem.
– Co myślałaś? Masz pod opieką Way. Jeśli Tina i jej szemrany fagas włamują się do
twojego domu, to kurwa, nie ukrywasz tego faktu! Nie chronisz przestępcy, tylko dziecko.
Odepchnęła mnie, ale ani drgnąłem.
– Widziałeś mój pokój w motelu. Słyszałeś, co powiedział Nash – że magazyn został
zdemolowany. Tak działa moja siostra. Niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze –
powiedziała ostro Naomi. – Gdyby Tina włamała się do mnie, z chaty niewiele by zostało. Nie
zniosłaby myśli, że trafiło mi się coś lepszego niż jej. Tak więc może i zauważyłam raz czy
dwa, że coś jest nie na miejscu, ale uznałam, że to sprawka Waylay albo Lizy. Tina na pewno
się nie włamała.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Naomi zwilżyła językiem usta.
– Może ktoś ją wpuścił?
– Ktoś czyli Waylay?
Naomi zerknęła nerwowo w kierunku, skąd dochodził głos Nasha.
– Może Tina w jakiś sposób dała jej znać, że chce się dostać do środka, i Waylay zostawiła
drzwi otwarte? Pamiętasz, jak zrugałeś mnie o to, że nie zamykam drzwi na klucz? A może
Tina powiedziała, czego potrzebuje, i Waylay jej to dała?
– Sądzisz, że dzieciak zadawałby się z Tiną po tym, jak spędził kilka tygodni z tobą?
I z twoimi rodzicami? Kurwa, nawet ze Stefem i Lizą? Dałaś jej szczęśliwą, dużą rodzinę. Niby
dlaczego miałaby ryzykować, że to spierdoli?
– Tina jest jej matką – upierała się Naomi. – Rodzina nie przestaje być rodziną tylko
dlatego, że któryś z jej członków pakuje się w gówno.
– Tyle że dokładnie tak się dzieje, a ty musisz w końcu odpuścić sobie tę lojalność wobec
swojej pieprzonej siostry! Ona na to nie zasługuje!
– Nie chodzi o lojalność wobec Tiny, głupku! – krzyknęła Naomi.
Znowu próbowała mnie pchnąć, ale stałem nieruchomy.
– Oświeć mnie w takim razie – powiedziałem.
– Jeżeli Waylay miała cokolwiek wspólnego z wpuszczeniem Tiny do domu, to jak taki fakt
będzie wyglądał na rozprawie o przyznanie mi opieki nad nią? Jak mam udowodnić, że nadaję
się na opiekunkę dziecka, skoro nawet nie umiem zabezpieczyć domu przed kryminalistami?
Zabiorą mi ją. Zawiodę ją. Zawiodę rodziców. Waylay wyląduje u obcych ludzi... – Załamał jej
się głos.
Chwyciłem ją i przytuliłem.
– Mała. Przestań.
– Próbowałam – powiedziała, wbijając palce w mój T-shirt.
– Co próbowałaś?
– Próbowałam nie żywić nienawiści do Tiny. Przez całe życie tak się starałam jej nie
znienawidzić.
Objąłem dłonią jej kark i przycisnąłem jej twarz do mojej szyi.
– Tylko, kurwa, nie płacz, Daze. Nie płacz przez nią. Już dosyć jej dałaś.
Naomi wciągnęła głośno powietrze i westchnęła.
– Możesz mnie użyć jak poduszki, jeśli chce ci się wrzeszczeć – zaproponowałem.
– Nie staraj się być w takiej chwili słodki i zabawny.
– Mała, jeszcze nikt przed tobą nie oskarżał mnie o te dwie rzeczy.
Odsunęła się i nabrała kolejny oddech dla ukojenia nerwów.
– Nie tego się spodziewałam, kiedy powiedziałeś, że zabierasz mnie na lunch.
– A ja akurat spodziewałem się krzyków, tyle że mieliśmy być nadzy. Już dobrze?
Jej palce zataczały drobne kręgi na mojej piersi.
– Już dobrze. Przynajmniej na jakiś czas. Pójdę do łazienki trochę się ogarnąć.
– A ja tymczasem zjem jeszcze trochę ciasta twojej mamy.
Posłała mi słaby uśmiech, który sprawił, że czułem rzeczy, których nie chciałem czuć.
Wyciągnąłem rękę i założyłem jej kosmyk za ucho.
– Wszystko będzie dobrze. Nikt ci nie zabierze Way. Zadbamy o to z Nashem.
Wtuliła policzek w moją dłoń.
– Nie możesz rozwiązywać za mnie moich problemów.
– Och, a tobie wolno rozwiązywać problemy wszystkich ludzi? – wytknąłem jej prawdę. –
Musisz przestać się przejmować naprawianiem życia każdemu dokoła. Lepiej zadbaj o własne
dobro.
Milczała, ale czułem, że moje słowa trafiły na podatny grunt.
Klepnąłem ją dla draki w tyłek.
– No już. Idź się wykrzyczeć w ręczniki.
Po chwili Nash wrócił z sypialni.
– Grave wysyła do Naomi chłopców, żeby sprawdzili, czy da się zebrać odciski. Gdzie ona
jest?
– W łazience. Znaleźliście odciski w biurze właściciela? – zapytałem.
Pokręcił głową.
– Ktoś wykonał czystą robotę.
– Mogli się rozdzielić? Tina zajęła się magazynem, a jej chłoptaś poszedł do biura?
Nash się zastanowił.
– To miałoby ręce i nogi.
– Naomi nie wierzy, że Tina się włamała. Obawia się, że Way ją wpuściła. Nie wie, jak to
może wpłynąć na jej sprawę w sądzie.
Nash wypuścił powietrze z płuc.
– Sędzia, który widząc obie siostry, zdecyduje, że Naomi nie nadaje się na opiekunkę,
powinien się zastanowić, czy toga jest dla niego odpowiednim strojem.
– Ona się wszystkim przejmuje. Dlatego nie chcę, żeby martwiła się tym, że jakiś obcy
człowiek zakrada się do jej domu i myszkuje w prywatnych rzeczach.
– Z dwojga złego lepszy jest potwór, którego znasz – powiedział Nash. Potaknąłem. –
A skoro o tym mowa, spotkasz się z nim w weekend?
Powoli nabrałem na widelec kolejny kawałek ciasta, chociaż nagle straciłem apetyt.
– Jeżeli tam będzie.
– Daj mu to ode mnie. – Nash pokuśtykał do stołu i podniósł z niego plecak. – I może
zastanów się, czy warto dalej dawać mu pieniądze.
– Masz szczęście, że zmęczyły mnie już kłótnie na ten temat – odpowiedziałem i wziąłem
plecak.
– Ludzie wciąż mi mówią, że dopisało mi szczęście – rzekł.
– Bądź co bądź, nadal tu jesteś, co nie?
– Pamiętałeś, co miała na sobie tamtego dnia, kiedy zobaczyłeś ją za oknem – rzucił,
wskazując ruchem głowy na drzwi łazienki.
– Tak. I co z tego?
– Ona znaczy dla ciebie więcej, niż jesteś gotów przyznać.
– Ocipiałeś z utraty krwi?
– Ja tylko mówię, że ci na niej zależy. Nie chciałoby ci się wytykać żadnej innej kobiecie, że
rżnie głupa. Żadnej innej nie znałbyś na tyle, żeby wiedzieć, kiedy wciska ci ściemę, a co
dopiero robić scenę z tej przyczyny.
– Masz zamiar przejść do sedna?
– Tak. Nie spierdol tego jak zwykle.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
SZYBKI KOP
Naomi

D
laczego treningi dla dzieciaków muszą się zaczynać o takich
nieludzkich godzinach? I dlaczego murawa jest taka mokra? Patrz na te
buty. Przecież one nigdy nie wyschną – narzekał Stef, kiedy rozłożyliśmy
składane krzesełka przy boisku do piłki nożnej.
– Jest dziewiąta, a nie czwarta rano – rzuciłam cierpko. – Gdybyście wczoraj z Lizą nie
przyrządzili, a potem nie wypili całego dzbanka margarity, to może dzisiaj nie chowałbyś się
przed słońcem jak jakiś wampir.
Stef usiadł na krześle. Niesamowicie stylowo prezentował się w ray-banach i grubym,
wełnianym swetrze.
– To był mój ostatni wieczór w mieście przed wyjazdem do Paryża. Nie mogłem odmówić
Lizie margarity. Zresztą łatwo ci zgrywać Suzy Słoneczko, kiedy masz zapewnione regularne
pieprzenie.
– Buzia na kłódkę, Pelo Plotkaro.
Zerknęłam niepewnie na resztę kibiców Waylay. Moi rodzice siedzieli z Lizą, po której
w ogóle nie było widać, że wypiła pół dzbanka margarity. Mama – jak to ona – zapoznawała
się ze wszystkimi sąsiadami w promieniu dziesięciu metrów, pytała ich o nazwiska
zawodników, którym kibicowali, i dumnie wskazywała na Waylay w koszulce z szóstką na
plecach.
Wraith, twardy, przystojny motocyklista o siwych włosach, kroczył wzdłuż linii autu. Nosił
T-shirt z logo Metalliki, czarne jeansy, a jego usta wykrzywiał grymas idealnie okolony wąsem
w stylu Fu Manchu.
– Jak zawsze ślicznotka z ciebie, Lizo! – rzucił z wilczym uśmiechem.
– Zachowaj te komplementy dla kogoś innego, bajkerze! – odkrzyknęła. Zauważyłam
jednak plamy koloru, które wykwitły na jej policzkach.
– Pokażcie im, Knock ‘Em Outs! – ryknął na całe gardło Wraith.
Piętnaście dziewcząt reprezentujących wszystkie możliwe kształty, rozmiary i odcienie
skóry podbiegły truchtem do człowieka, którego na pierwszy rzut oka trudno byłoby wziąć za
trenera.
– Ten facet wygląda jak kryminalista, a nie trener dziewczęcej drużyny piłkarskiej –
zauważył Stef.
– To Wraith, a tam jest jego wnuczka Delilah, ta z dwoma kucykami po bokach głowy. Gra
w ataku. Jest niebywale szybka – wytłumaczyłam.
Kiedy zawodniczki pochyliły się w kręgu, żeby się naradzić, Waylay uniosła głowę
i pomachała do mnie. Uśmiechnęłam się i odwzajemniłam pozdrowienie.
Sędzia zagwizdał krótko dwa razy i dwie dziewczynki z każdej drużyny podbiegły na
środek boiska.
– Co się dzieje? Mecz już się zaczął? – zapytał Stef.
– Będą rzucać monetą. Masz szczęście, że jesteś ładny. Co ty byś zrobił, gdyby twój
przyszły mąż pasjonował się sportem?
Stef się wzdrygnął.
– Nawet mi o tym nie mów.
– Rzut monetą decyduje o tym, która drużyna rozpocznie mecz i na którą bramkę będzie
grać.
– Nie poznaję cię, stałaś się prawdziwą futbolową mamuśką – zakpił Stef.
Nieco zażenowana poprawiłam na sobie bluzę z kapturem i napisem: Knock ‘Em Out. Za
sprawą szkolnej zbiórki pieniędzy moja szafa wypełniła się gadżetami wspierającymi drużynę
uczennic podstawówki. Jej maskotką była olbrzymia rękawica bokserska zwana Fangą, która
zdawała mi się słodka i jednocześnie niewłaściwa.
– Poczytałam trochę o sporcie – wyznałam.
Dokładnie przestudiowałam ten temat. Przeczytałam jeszcze raz Rock Bottom Girl
i obejrzałam Teda Lasso, Podkręć jak Beckham, a na dokładkę jeszcze Ona to on.
Gwizdek na boisku zasygnalizował początek gry. Dziewczyny ruszyły do akcji, a ja
dopingowałam je wraz z resztą tłumu na trybunach.
Już po dwóch minutach wstrzymałam oddech i zmiażdżyłam w śmiertelnym uścisku dłoń
Stefa, bo Waylay przyjęła podanie i dryblowała z piłką w kierunku bramki.
– Dawaj, Waylay! Dawaj! – Tata aż poderwał się z ławki.
Kiedy miałyśmy z Tiną dziesięć lat, ona przez jeden sezon grała w drużynie softballowej.
Tata był jej najbardziej zagorzałym kibicem. Miło było zobaczyć, że nie stracił dawnego
entuzjazmu.
Waylay zamarkowała wyprowadzenie piłki w prawo, po czym obiegła z drugiej strony
obrończynię i błyskawicznie zagrała do Chloe, siostrzenicy Sloane.
– To była dobra akcja, prawda? – zapytał Stef. – Wyglądała na dobrą. Chytre
wyprowadzenie w pole przeciwnika.
– Trener twierdzi, że Way ma naturalny talent – pochwaliłam się z dumą, a potem
wrzasnęłam: – Biegnij, Chloe!
Chloe straciła piłkę, która wypadła na aut, i grę zatrzymano, żeby trzy zawodniczki mogły
zawiązać buty.
– Naturalny talent. To robi wrażenie.
– Jest szybka, zjawia się niepostrzeżenie w środku akcji, umie współpracować z resztą
drużyny. Musi jedynie popracować nad dwoma drobnymi przyzwyczajeniami.
– Co to za przyzwyczajenia? – zapytał Stef.
– Dużo mnie ominęło? – Sloane stanęła koło mnie w jeansach i topie na ramiączkach
z logo Nirvany, na który narzuciła miękki, szary kardigan.
Jasne włosy przetykane różowymi kosmykami upięła wysoko w kok na czubku głowy
i dopełniła look stylowymi okularami przeciwsłonecznymi. Jej usta miały rubinowy kolor.
Pomachała do Chloe, a potem usiadła na przyniesionym krzesełku biwakowym.
– Tylko pierwsze dwie minuty. Jeszcze nikt nie strzelił gola. A Wraith wciąż nie krzyczał:
„Do roboty, drogie panie!”.
Jak na komendę krzepki motocyklista przyłożył dłonie do ust i wrzasnął:
– Do roboty, drogie panie!
– I na świecie znowu zapanował ład – powiedziała Sloane z uśmiechem satysfakcji. – Way
już dostała żółtą kartkę?
Potrząsnęłam głową.
– Jeszcze nie.
Jeżeli jednak dwa poprzednie mecze można było potraktować jak wskazówkę, to prędzej
czy później musiało się to stać.
– To jakiś rodzaj nagrody? – zapytał Stef.
– Niezupełnie. – Sloane porozumiewawczo puściła do mnie oko i znowu zwróciła się do
mojego przyjaciela: – Wyglądasz dzisiaj tak odlotowo, że aż mnie to denerwuje.
Stef nastroszył piórka, podszczypując dekolt swojego swetra.
– Och, dziękuję, seksowna bibliotekareczko. A mnie urzekają twoje buty.
Sloane wyprostowała nogi, żeby popatrzeć z podziwem na sięgające kolan, wodoodporne
obuwie.
– Dzięki. Już na początku kariery piłkarskiej Chloe przekonałam się, że nie jestem fanką
przemoczonych butów i nasiąkniętych wodą skarpetek.
– Dlaczego dopiero teraz się tego dowiaduję? – pożalił się Stef.
– A przy okazji, zachwyca mnie ta burza loków – powiedziała Sloane, wykonując
zamaszysty ruch ręką przed moją twarzą.
W egzaltowany sposób potrząsnęłam grzywą.
– Dzięki. Waylay pokazała mi filmik instruktażowy.
– Jesteśmy nową generacją seksi futbolowych mam – stwierdził Stef.
– Wypiję za to – przyklasnęła jego słowom Sloane, unosząc do ust termos z napisem:
„Mylisz się – to nie wino”.
– A gdzie się podział twój seksi futbolowy tatko? – zwrócił się do mnie Stef.
– Dzięki Bogu, ktoś w końcu o to zapytał. – Sloane poruszyła się na krzesełku. – Ułożyłam
całą listę pytań. Jak dobry jest wasz seks? Czy on od razu po orgazmie też jest taki mrukliwy
jak w pozostałych okolicznościach, czy może w jego kamiennej fasadzie pojawiają się
pęknięcia, przez które widać bijące w środku miękkie serce pluszowego misiaka?
– Czy zdarzyło mu się zedrzeć z ciebie jakąś część ubrania? – dorzucił Stef. – Bo jeśli tak,
to znam faceta, który szyje całe zestawy garderoby zapinanej na rzepy.
– Mogłam się tego spodziewać – powiedziałam z udawaną oschłością.
Sloane pochyliła się konfidencjonalnie.
– Jest z tych, co przynoszą kwiaty i gotują dla ciebie kolacje? Czy raczej warczy na każdego,
kto ośmiela się zatrzymać wzrok na twoich cyckach?
– Stanowczo to drugie – ocenił Stef.
– Uspokójcie się! Są tu moi rodzice i jego babcia – szepnęłam. – Ponadto przyszliśmy na
mecz uczniów podstawówki.
– Ona chce nam wmówić, że zachowujemy się niewłaściwie, ale nie wie, że wszystkie
rozmowy prowadzone dokoła tego boiska obracają się wokół seksu – pożalił się Stef.
– Nieprawda – powiedziałam półgłosem.
– Och, możesz mi wierzyć, że to prawda. Chloe trenuje, odkąd ukończyła sześć lat. Ci
ojcowie, których tam widzisz, wyglądają tak, jakby rozmawiali o narzędziach do
majsterkowania i kosiarkach, tymczasem dyskutują o wazektomii. – Sloane wskazała na
grupę ojcw pochylonych konspiracyjnie koło trybuny.
– Przypomnij mi, bo nie pamiętam. Dlaczego Knoxa tu nie ma? – zapytał Stef, udając
niewinność.
Westchnęłam.
– Nie ma go tu, bo go nie zaprosiłam.
Nie wyjawiłam jednak, że nie zaprosiłam go, ponieważ nie sądziłam, że przyjąłby
zaproszenie. Knox Morgan nie wyglądał na mężczyznę, który z własnej woli przychodzi na
imprezę sportową dla dzieci i przez godzinę wdaje się w lekką rozmowę z rodzicami.
Był raczej typem mężczyzny, który przygważdża cię i doprowadza do orgazmu
w pozycjach, jakie nie powinny w ogóle być możliwe. Ubiegłej nocy, kiedy przygniótł mnie
leżącą na brzuchu i wszedł we mnie od tyłu...
W środku zacisnęłam się bezwiednie pod wpływem tego deprawującego wspomnienia.
– Dlaczego go nie zaprosiłaś? – nie ustępowała Sloane, jakby bardziej od meczu wciągnęła
ją stadionowa inkwizycja.
Wymownie wzniosłam oczy ku niebu.
– Nie wiem. Pewnie dlatego, że i tak by nie przyszedł. Zresztą nie chcę, żeby Waylay za
bardzo przyzwyczaiła się do jego towarzystwa.
– Naomi. Powiem ci coś z wielkiej sympatii do ciebie. Knox od czasów szkoły średniej
z nikim nie chodził. Tak więc to naprawdę coś wielkiego, bo znaczy, że ujrzał w tobie coś
szczególnego, czego nie widział w nikim innym.
Poczułam się jak oszustka.
Nie było we mnie nic szczególnego. Nie udało mi się rozkochać w sobie mężczyzny
odpornego na miłość. Po prostu zmiotła mnie – przyznaję – gorąca fala pożądania po
jednorazowym seksie, jego zaś dopadły konsekwencje faktu, że przeleciał dobrą dziewczynę.
– Czy to Nash? – Stef litościwie zmienił temat.
Uniosłam oczy i zobaczyłam go, kiedy powoli kuśtykał w moim kierunku.
Sloane zamruczała dosadnie.
– Od tych Morganów doprawdy trudno oderwać wzrok.
Musiałam jej przyznać rację.
Nash Morgan wyglądał w każdym calu jak ranny bohater. Zwróciłam uwagę na to, że
całkiem sporo mam, a nawet dwóch ojców pomyślało tak samo. Szedł w znoszonych jeansach
i bluzie henley z długim rękawem. Daszek baseballówki spuścił nisko, zauważyłam też, że
zrezygnował z temblaka. Szedł wolno, ostrożnie. Jego krok wyglądał na swobodny, ale
domyśliłam się, że dyktowały go raczej ból i wyczerpanie niż chęć osiągnięcia
nonszalanckiego efektu.
– Dzień dobry – powiedział, kiedy się z nami zrównał.
– Hej! – odrzekłam. – Chcesz usiąść?
Potrząsnął głową, nie spuszczając wzroku z boiska, na którym Knock ‘Em Outs przeszły
do defensywy.
Waylay go zauważyła i pomachała ręką.
Odwzajemnił ten gest zdrowym ramieniem, ale dostrzegłam pod przykrywką uśmiechu
grymas bólu.
Powinien zostać w domu i wypoczywać, a nie spacerować bez temblaka po mieście.
Przyłapałam się na tym, że przenoszę na niego irytację spowodowaną przez jego brata.
– Siadaj – powiedziałam stanowczo i sama wstałam, po czym wręcz na siłę posadziłam go
na moim miejscu.
– Nie muszę siedzieć, Naomi. Nie muszę odpoczywać w domu. Muszę być w mieście
i robić to, w czym jestem dobry.
– Czyli co? – zapytałam. – Wyglądać tak, jakby potrąciła cię flota autobusów szkolnych?
– Auć! – Stef syknął. – Lepiej się jej nie sprzeciwiaj, komendancie. Kiedy jest
podminowana, staje się kąśliwa.
– Nie jestem podminowana – zakpiłam.
– A powinnaś być, wziąwszy pod uwagę bombę, która na ciebie spadła – powiedział Nash.
O-o.
– Zmieniłam zdanie. Możesz już sobie iść – zdecydowałam.
Zrobił chytrą minę.
– To znaczy, że im nie powiedziałaś?
– O czym? – zapytali jednocześnie Sloane i Stef.
– Jeszcze nie miałam okazji – tłumaczyłam się nieprzekonująco.
– A miałaś okazję powiedzieć rodzicom? Albo Lizie J, która przecież jest właścicielką tego
domu?
– Co tu się wyprawia? – zastanawiała się na głos Sloane.
Oczy Stefa zwęziły się w szparki.
– Zdaje się, że nasza skryta przyjaciółeczka ukrywa przed nami coś więcej niż opowieści
o swoich przygodach łóżkowych.
– Och, na litość boską! – sapnęłam.
– Zatem Naomi nie zająknęła się o związku Tiny z niedawnymi włamaniami w naszym
mieście? – zapytał Nash, chociaż doskonale wiedział, że tego nie zrobiłam.
– Na sto procent się nie zająknęła.
– Co więc powiecie o tym, że w celu dokonania kradzieży Tina włamała się do chaty
Naomi i zabrała stamtąd jedną z jej sukni?
Sloane zsunęła okulary na czubek nosa i popatrzyła na mnie ponad szkłami.
– Nieładnie, kochana. Nieładnie.
– Znowu wycięła ten stary numer z udawaniem drugiej bliźniaczki? – zapytał Stef, nie
patrząc na mnie, co nigdy nie zwiastowało nic dobrego.
– No co? Sama dopiero się dowiedziałam...
– Naomi, powiedziałem ci o tym trzy dni temu – przypomniał Nash.
– Nie znam się zbyt dobrze na prawie obowiązującym w Wirginii. Czy dopuszczalne jest
zaklejenie ust policjanta taśmą klejącą?
– Tylko poza godzinami pracy – odparł z uśmiechem Nash.
– Dlaczego to przed nami ukryłaś? Dlaczego nic nie powiedziałaś? Jeżeli mamy uważać na
twoją siostrę, to lepiej, żebyśmy wiedzieli o czymś takim – zwróciła mi uwagę Sloane.
– Coś ci powiem o naszej małej Witty. – Stef pochylił się do Sloane.
– No i masz – burknęłam pod nosem.
– Widzisz, Naomi nie lubi zadręczać ludzi irytującymi historiami, za jakie uważa między
innymi dzielenie się podejrzeniem, że coś jest nie w porządku. Albo proszenie o pomoc. Albo
dbanie o własne potrzeby i pragnienia. Woli siedzieć cicho jak mysz pod miotłą i dbać o to,
żeby wszyscy dokoła byli zadowoleni.
– To porąbane – oceniła Sloane.
Zrobiłam kwaśną minę.
– Słuchajcie, kochani. Wiem, że czujecie się zapędzeni w kozi róg. Rozumiem was.
Podzielam wasze wątpliwości. Jednak obecnie priorytetową dla mnie sprawą jest uzyskanie
prawa opieki nad siostrzenicą. Nie mam czasu ani siły zajmować się niczym innym...
– Twoja występna siostra była u ciebie w domu, w którym mieszkasz z jej córką – weszła
mi w słowo Sloane. – Okradła cię. Przebrała się za ciebie, popełniając przestępstwo, żebyś
znowu to ty poniosła konsekwencje. Naprawdę uznałaś, że nie warto o tym mówić?
– Wielkie dzięki, Nash – powiedziałam.
Sloane skrzyżowała ramiona na piersi.
– Nie obwiniaj człowieka, który dopiero co został postrzelony – powiedziała.
– Nie wydaje wam się, że przesadzacie?
– Nie. Reagujemy w prawidłowy sposób. To ty zachowujesz się niewłaściwie do sytuacji.
Stawką jest twoje bezpieczeństwo i bezpieczeństwo Waylay. To zdecydowanie zasługuje na
reakcję – powiedział Stef.
Wbiłam wzrok w swoje dłonie.
– Zatem poczulibyście się lepiej, wiedząc, że jestem przerażona. Że strach mrozi moją
duszę i boję się, iż stanie się coś, z powodu czego stracę Waylay. Że wychowają ją jacyś obcy
ludzie. Albo jeszcze gorzej – że moja siostra, osoba, która powinna być mi najbliższa na
świecie, jakby nigdy nic wróci do miasta i mi ją odbierze, a ja nawet się o tym nie dowiem.
Próbuję udowodnić, że jestem najlepszą szansą dla tego dziecka, chociaż opiekunka społeczna
wciąż przyłapuje mnie w najgorszych momentach, pracuję na dwie zmiany, cały czas starając
się przypominać Waylay, że jej życie nie musi wyglądać tak, jak wyglądało przez ostatnie
jedenaście lat, a wy wymagacie ode mnie, żebym wtrącała do rozmów uwagi o tym, jak to
muszę się zajeżdżać do upadłego, jeśli chcę w nocy zasnąć, a nie gapić się w sufit, myśląc, że
wszystko może z byle powodu lec w gruzach.
– Nooo... tak. To byłoby lepsze niż ukrywanie prawdy – powiedziała Sloane.
– Dziękuję – rzekł Stef. – Czy teraz zechcesz nas wtajemniczyć?
– Naomi, otacza cię wielu ludzi, którym leży na sercu twój los. Może już czas, żebyś
zamiast cały czas opiekować się innymi, pozwoliła im zaopiekować się tobą?
Wysunęłam podbródek.
– Wezmę to pod rozwagę.
– Słyszycie ten przemądrzały ton? – zapytał Stef. – Nic nie wskóramy, dopóki Naomi się
nie uspokoi.
– Muszę się przejść – powiedziałam z obrazą w głosie.
Nie odeszłam jednak daleko, bo usłyszałam:
– Naomi! Poczekaj!
Chciałam iść dalej, pokazać Nashowi środkowy palec, ale przecież byłam sobą, więc
zatrzymałam się i na niego poczekałam.
– Nie będę cię wkurzał – rzekł. Miał bardziej niebieskie oczy niż Knox, ale płonął w nich
ten sam intensywny blask, pod wpływem którego mój żołądek wykonywał skoki i inne
akrobacje. – Musisz mieć oczy szeroko otwarte. Twoja rodzina tego potrzebuje. Ukrywanie
przed nimi tego wszystkiego jest nieodpowiedzialne i właśnie takie zachowanie źle wypada
w ocenie sądu rodzinnego.
– Powiedziałeś, że nie ma się czym przejmować!
– Mówię do ciebie językiem, który brzmi zrozumiale. W byciu opiekunką, rodzicem nie
chodzi o to, żeby dostać złoty medal od władz. Raczej o to, żeby postępować we właściwy
sposób, nawet jeżeli przychodzi to z trudnością. Zwłaszcza wtedy.
Łatwo mu mówić. To nie on został nakryty przez pracownika ośrodka adopcyjnego nago
po przypadkowym seksie.
Nash wyciągnął rękę i przytrzymał dłonią moje ramię.
– Słyszysz? – zapytał.
– Na twoim miejscu zastanowiłbym się nad swoim postępowaniem i trzymał łapy przy
sobie.
Mimowolnie obróciłam głowę i go zobaczyłam. Knox zbliżał się do nas niespiesznie.
W jego oczach jednak nie dało się dostrzec beztroski. Wyglądał na wnerwionego.
Nash ani drgnął, nawet kiedy Knox stanął między nami.
Nie zauważyłam, kiedy zostałam przyciągnięta do boku Knoxa i otoczyło mnie jego ramię.
Publiczność na trybunach zdawała się rozdarta między akcją na boisku i naszym kameralnym
dramatem.
Uśmiechnęłam się, jakbyśmy rozmawiali o motylkach i pogodzie.
Bracia mierzyli się wzrokiem.
– Przypomniałem twojej dziewczynie, że członkowie rodziny muszą dbać o siebie
nawzajem – powiedział Nash.
– No to już skończyłeś przypominać. Teraz spierdalaj do domu i odpoczywaj, żeby nabrać
sił do dbania o rodzinę.
– Podoba mi się mecz. Chyba jednak zostanę – rzucił Nash. – Miło było cię widzieć,
Naomi.
Nie odpowiedziałam, tylko w milczeniu, patrzyłam, jak podszedł do Lizy i moich
rodziców. Wyglądało na to, że rano żadnemu z braci Morganów nie dopisuje humor.
– Co tu robisz? – zapytałam, odchylając głowę, żeby unieść wzrok do twarzy Knoxa.
Patrzył na boisko, na którym Nina spudłowała i zamiast w piłkę kopnęła w kostkę
zawodniczkę drużyny przeciwników.
– Słyszałem, że jest mecz. Przyszedłem popatrzeć.
Jego kciuk zataczał leniwe kręgi na moim ramieniu. Poczułam drobne dreszcze
rozchodzące się z tego miejsca do wszystkich zakamarków ciała. Mój naburmuszony,
wytatuowany niby-chłopak zwlókł się z łóżka w sobotni poranek, chociaż wczoraj pracował do
późna. Zrobił to, żeby zjawić się tutaj ze względu na mnie i Waylay. Nie byłam pewna, co o tym
sądzić.
– Wczesna godzina – zauważyłam.
– Mhm.
– Nash się po prostu martwi – powiedziałam, starając się nieco ożywić rozmowę.
– Jak zawsze.
Wrzawa na trybunach nagle się nasiliła i moją uwagę przykuły wydarzenia na boisku.
Poczułam, jak napięły się mięśnie Knoxa u mojego boku, kiedy Waylay przyjęła podanie
i zaczęła dryblować w kierunku bramki.
– Leć do końca, Way! – zachęcał ją krzykiem Wraith.
– Dajesz, dajesz, Waylay! – krzyczał tata.
– No dalej, bąblu – mamrotał Knox, całkowicie skupiony na szóstce z tyłu jej koszulki.
Moje palce bezwiednie zacisnęły się na T-shircie Knoxa. Odległość do bramki była coraz
mniejsza.
Waylay zamierzyła się, żeby kopnąć piłkę, lecz w tej chwili inna zawodniczka wpadła na
nią z impetem i obie potoczyły się na ziemię.
Rozległ się chóralny jęk kibiców.
Nina i Chloe pomogły Waylay wstać i dopiero teraz zobaczyłam, jaką czerwoną ma twarz.
– O-o.
– Co znowu? – zapytał Knox.
– Pierdzielisz, sędzio! – ryknęła na całe gardło Waylay.
– O cholera – szepnęłam.
– Ona naprawdę powiedziała do sędziego, że pierdzieli? – upewnił się Knox.
Sędzia zagwizdał i podszedł gniewnym krokiem do Waylay, trzymając dłoń w kieszonce na
piersi.
Jęknęłam, kiedy wyciągnął żółtą kartkę i uniósł ją tuż przed twarzą mojej zbuntowanej
siostrzenicy.
– Na każdym meczu powtarza się to samo. Jakby nie umiała się powstrzymać – jęknęłam.
– Sędzio, jak to?! – krzyknął Wraith. – Był faul!
– Przykro mi, trenerze. Na boisku nie używamy takiego języka – odparł sędzia.
Waylay znowu otworzyła usta. Na szczęście Chloe wystarczyło przytomności umysłu, żeby
zasłonić je dłonią, zanim popłynął z nich strumień rynsztokowych słów. Waylay próbowała się
wyrwać.
– To jej trzecia żółta kartka w ciągu trzech meczów. Nie wiem, jak z tym skończyć.
Knox wsunął palce do ust i gwizdnął. Wszyscy zwrócili głowy w jego kierunku – Waylay
też.
– Way! – Przywołał ją gestem. – Chodź tutaj.
Chloe puściła ją i Waylay ze wzrokiem wbitym w czubki butów, z czerwonymi policzkami
podeszła do linii boiska.
Knox wypuścił mnie z objęć i położył dłoń na jej karku.
– Rozumiem cię, bąblu, naprawdę. Ale nie możesz tak pierdzielić na boisku ani w szkole.
– Dlaczego? Ty tak mówisz. I mama.
– My jesteśmy dorośli, a poza tym nam nie stoją nad głowami inni dorośli, którzy na
każdym kroku zabranialiby nam różnych rzeczy.
– No to co mam zrobić? Ona mnie faulowała! Mogłam zdobyć gola.
– W myślach możesz o tym mówić tak głośno, jak chcesz. Możesz to z siebie wyrzucić
oczami, porami skóry, każdym oddechem, lecz na boisku nigdy więcej tego nie mów. Jesteś
zajebista, stać cię na to, Waylay. Masz charakterek, ale o wiele więcej ugrasz, kontrolując swój
temperament, niż pozwalając mu hulać bez ograniczeń. Panuj nad nim, żeby on nie
zapanował nad tobą. Kumasz, o czym mówię?
Waylay potaknęła z poważną miną.
– Chyba tak. Kiedy wolno przeklinać?
– Kiedy oglądasz ze mną futbol.
Waylay przeniosła wzrok na mnie, żeby sprawdzić moją reakcję.
– Nie przejmuj się ciocią. Jest z ciebie diabelnie dumna. Ale pamiętaj, że tego rodzaju
wybuchy jedynie cię blokują. Dajmy jej teraz więcej powodów do dumy, dobra?
Way westchnęła. Po chwili znowu skinęła głową.
– Tak. Dobra. Ale na pewno mogę przeklinać, kiedy będziemy oglądać mecz?
– Jak cholera – powiedział Knox i zmierzwił jej włosy.
– A jak już przestanę chodzić do szkoły?
– Możesz przeklinać od chuja i jeszcze trochę, ale dopiero po college’u. Może i nawet po
studiach, jeśli będziesz robić doktorat czy jakieś tam inne gówno.
Kącik ust Waylay uniósł się lekko.
– Tak lepiej – powiedział Knox. – A teraz bierz dupę w troki i zasuwaj na boisko, i wpakuj
piłkę do bramki, żebyśmy mogli po meczu pójść na lody.
– Przecież jeszcze nie minęło południe – powiedziała zgorszona, zerkając w moją stronę,
jakby uważała mnie za potwora, zatwardziałego wroga przekleństw i lodów.
– Nie ma to jak lody po wielkim zwycięstwie – zapewnił ją Knox.
Uśmiechnęła się do niego.
– Okej. Dzięki, Knox. Przykro mi, ciociu Naomi.
– Wybaczam ci – powiedziałam. – Już jestem z ciebie bardzo dumna. Teraz wracaj na
boisko i pokaż, jaka z ciebie gwiazda.
Nie była to najlepsza rada, ale czułam się nieco oszołomiona, kiedy Knox stanął ramię
w ramię z Wraithem. Dołączył do nich mój ojciec, a potem Nash. Razem tworzyli mur
testosteronu służący ochronie bliskich im dziewczyn oraz kierowaniu ich poczynaniami.
– A wydawałoby się, że bardziej ponętny już być nie może – zauważyła mama, która nagle
pojawiła się u mojego boku.
– Mówisz o Knoxie czy o tacie?
– O obu. A raczej o każdym z nich. Trener Wraith zdecydowanie ma w sobie sporo uroku
osobistego. Nash też jest nie mniej seksowny od brata.
– Mamo!
– To tylko luźna obserwacja. My, kobiety z rodu Wittów, mamy ponadprzeciętny gust, jeśli
chodzi o mężczyzn. W każdym razie można to powiedzieć o większości z nas.
Zasłoniłam dłonią usta i próbowałam stłumić chichot.


Czas płynął, a wynik nadal pozostawał remisowy – 1:1.
– Naprzód, panie! – krzyczał Wraith.
Widziałam, że Waylay zerknęła na nas, dostrzegłam ukradkowy uśmiech na jej twarzy
i znowu poczułam ciarki. Miała swoich kibiców, którzy już nie mogli się doczekać
świętowania razem z nią. To dla niej wiele znaczyło.
– Świetnie sobie z nią radzisz – powiedziała mama.
– Naprawdę?
– Tylko popatrz na jej uśmiech. Zobacz, jak na nas spogląda, by się upewnić, że wciąż tu
jesteśmy. Mów, co chcesz, o Tinie, ale pozostawienie córki pod twoją opieką było najlepszą
decyzją, jaką w życiu podjęła.
Oczy zaszły mi łzami.
– Dzięki, mamo – szepnęłam.
Wzięła mnie pod rękę i nagle poczułam, że tężeje.
– Znowu dostała piłkę!
Córka Wraitha została zatrzymana przez dwie obrończynie, więc wykonała długie podanie
prosto pod nogi Waylay.
– Dajesz! – krzyknęliśmy jednym głosem.
Tłum poderwał się na nogi. Stałyśmy z mamą mocno objęte i patrzyłyśmy, jak Waylay
wykiwała ostatnią obrończynię broniącą dostępu do bramki.
– O mój Boże, chyba zemdleję.
– Zasuwaj, Waylay! – zapiszczała na całe gardło mama.
Tak też się stało. Wstrzymałam oddech, kiedy piłka poszybowała niczym w zwolnionym
tempie w kierunku bramki.
Widzowie się rozwrzeszczeli. Słyszałam wybijający się nad nimi krzyk Stefa:
– Kop do tego czegoś z siatką!
Bramkarka rzuciła się do obrony.
Jednak piłka przeleciała tuż koło jej palców i wylądowała w świetle bramki.
Wrzeszczałam razem z mamą i obie podskakiwałyśmy jak na sprężynach.
– Moja wnuczka! – wydzierała się mama wniebogłosy.
– Zajebiście! – ryczał Wraith.
– Cholerna racja! – krzyknęła Liza.
Sloane i Stef padli sobie w ramiona.
Sędzia odgwizdał koniec meczu.
Waylay stała nieruchoma ze wzrokiem utkwionym w siatce bramki, jakby nie dowierzała,
czego udało jej się dokonać. A potem się obróciła. Reszta drużyny do niej podbiegła, krzycząc
i chichocząc. Ona jednak patrzyła nad ich głowami. Patrzyła na mnie. A potem zerwała się do
biegu.
Ja też. Złapałam ją, kiedy rzuciła się w moje objęcia, podniosłam ją i obróciłam się
w miejscu.
– Udało ci się!
– Widziałaś, ciociu Naomi? Widziałaś, co zrobiłam?
– Widziałam, kochanie. Jestem z ciebie bardzo dumna!
– Możemy iść na lody? I pozwolisz mi przeklinać podczas oglądania meczu z Knoxem?
– Tak. I... chyba tak.
Objęła mnie za szyję i mocno przytuliła, a potem szepnęła:
– To najlepszy dzień mojego życia.
Próbowałam powstrzymać łzy. Poczułam, że ktoś mi ją wyrywa z objęć. To był Knox.
Posadził sobie Waylay na ramionach, a reszta zawodniczek i ich rodzice zgromadzili się
dokoła, żeby jej pogratulować. Knox posłał w moim kierunku niecodzienny, szeroki uśmiech,
od którego zakręciło mi się w głowie.
– Obgadaliśmy rzecz ze Sloane i uznaliśmy, że ci wybaczamy – powiedział Stef, obejmując
mnie ramieniem.
– Pod warunkiem, że zaprosisz nas na lody – dodała Sloane.
– I dopuścisz nas do spraw dotyczących twojego życia – zastrzegł Stef.
Przyciągnęłam ich do siebie i mocno przytuliłam. Kiedy zerknęłam nad ich ramionami,
zobaczyłam, że tata poklepał Knoxa po plecach.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
PAN MŁODY
Naomi

P
rzełożyłam przez ucho trzpień kolczyka i odchyliłam się, żeby zobaczyć
efekt.
– Co sądzisz? – zapytałam Waylay, która leżała na brzuchu na moim
łóżku, wspierając podbródek na dłoniach.
Dziewczynka przyjrzała się kolczykom.
– Te są lepsze – zdecydowała. – Błyszczą tak samo jak napis Honky Tonk na twoim topie
i lepiej je widać, kiedy zarzucasz włosami.
– Nie zarzucam włosami – powiedziałam i zmierzwiłam jej grzywkę.
Ostatnio moja siostrzenica coraz lepiej tolerowała oznaki czułości.
– Oczywiście że tak. Kiedy przyłapujesz Knoxa na tym, że na ciebie patrzy, robisz tak.
Potrząsnęła jasnowłosą główką i zatrzepotała rzęsami.
– Nieprawda!
– Prawda.
– Jestem dorosła i ja tu rządzę, więc jak mówię, że nie, to nie – upierałam się.
Wyciągnęłam się koło niej na łóżku.
– I jeszcze robi ci się taka rozciamkana twarz, kiedy on wchodzi do pokoju albo dostajesz
od niego SMS-a.
– Taka sama jak tobie, kiedy ktoś w twoim towarzystwie rzuci nazwisko pana Michaelsa? –
droczyłam się z nią.
Waylay od razu zrobiła minę, którą śmiało dałoby się nazwać rozciamkaną.
– Ha! A widzisz? Właśnie to jest rozciamkana twarz – powiedziałam, wskazując palcem.
– Chyba śnisz – obruszyła się wciąż z uśmiechem. – Mogę użyć twojego sprayu do włosów,
skoro już zniszczyłaś mi fryzurę?
– Pewnie – zgodziłam się.
Way ześlizgnęła się z łóżka i podniosła spray, który zostawiłam na komodzie.
– Na pewno spakowałaś wszystko, czego potrzebujesz? – zapytałam, zerkając na torbę
plażową leżącą przy wejściu.
Waylay została zaproszona przez Ninę na urodziny z nocowaniem. Pierwszy raz w życiu
miała spędzić noc z kimś spoza rodziny i czułam lekkie podenerwowanie.
– Na pewno – potaknęła.
Wysuwała z ust koniuszek języka, uważnie sczesując włosy na czoło, a potem spryskując je
lakierem.
– Dzisiaj pracuję aż do zamknięcia, więc jeśli zdecydujesz, że jednak nie chcesz zostać
tam na noc, będziesz musiała zadzwonić do dziadków albo do Lizy lub Knoxa i któreś z nich
cię odbierze.
Waylay zrobiła zeza, patrząc na mnie w lustrze.
– Dlaczego miałabym nie zostać? Przecież cały sens imprezy polega na tym, że mamy tam
nocować.
Już włożyła piżamę zgodnie z instrukcją na zaproszeniu. Dodała do niej różowe tenisówki
od Knoxa z charmem w kształcie serduszka, którego nigdy z nich nie zdejmowała.
– Chcę po prostu, żebyś pamiętała jakby co, że zawsze możesz zatelefonować i ktoś będzie
na ciebie czekał – powiedziałam. – Nawet kiedy będziesz już starsza.
Odkaszlnęłam cicho, a Waylay odstawiła spray na miejsce.
– No co? – zapytała, obracając się przodem do mnie.
– To znaczy? – zapytałam wykrętnie.
– Zawsze tak hmykasz, kiedy zamierzasz powiedzieć coś, co twoim zdaniem może się
komuś nie spodobać.
Cholernie bystre z niej dziecko.
– Masz jakieś wieści od mamy?
Waylay spuściła wzrok.
– Nie. Dlaczego?
– Ktoś mi powiedział, że niedawno widział ją w mieście.
– Naprawdę? – Waylay zmarszczyła brwi, jakby ta wiadomość ją zaniepokoiła.
Skinęłam głową.
– Nie rozmawiałam z nią.
– Czy to znaczy, że ona chce mnie zabrać? – zapytała Way.
Mimowolnie znowu chrząknęłam, ale się powstrzymałam. Nie wiedziałam, jak jej
odpowiedzieć. Zapytałam więc:
– A chciałabyś tego?
Waylay z napięciem obserwowała czubki swoich butów.
– Dobrze mi z tobą – powiedziała w końcu.
Poczułam, że moje ramiona się rozluźniają.
– A ja lubię, kiedy jesteś ze mną.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Mimo że w ogóle ci nie wychodzi udawanie, jak zarzucam włosami.
Waylay się uśmiechnęła, lecz po chwili spoważniała.
– Ona zawsze wraca.
Jej głos tym razem zabrzmiał inaczej. Bardziej jak ostrzeżenie.
– Zastanowimy się nad tym dopiero, kiedy będzie trzeba – zdecydowałam. – A teraz
jedźmy już na nocowanie. Na pewno spakowałaś szczoteczkę do zębów?
– Jejku, ciociu Naomi! To nie pierwsze nocowanie w moim życiu!
– Okej, okej. A wzięłaś bieliznę?


JA: Jak tam w Paryżu?

STEF: Przeholowałem z szampanem i tańczyłem z mężczyzną o imieniu Gaston. Zatem zajebiście.


Mimo to tęsknię za Tobą i resztą rodzinki.
JA: My też za Tobą tęsknimy.

STEF: Działy się jakieś dramatyczne historie, o których „zapomniałaś” mi powiedzieć?

JA: Jak miło, że nie nosisz urazy. Nie. Nie było żadnych dramatów oprócz tego, że Waylay idzie na
nocowanie do koleżanki.
STEF: Czy to znaczy, że sama też organizujesz nocowanie? Jeśli tak, koniecznie włóż ten jednoczęściowy
gorset, który Ci wysłałem! Rozpuści Knoxowi mózg! Ups. Muszę już iść. Gaston wzywa!


Honky Tonk w piątek wieczorem był głośnym miejscem. Schodziło się mnóstwo ludzi,
muzyka dudniła ogłuszająco i nikt się nie przejmował tym, czy rano zbudzi się z kacem,
więc zamówienia na drinki spływały bez przerwy.
Czekając, aż Max skończy nabijać w kasie zamówienie, odgarnęłam włosy z karku.
– Gdzie się dzisiaj podziewa Knox?! – krzyknęła za barem Silver.
– Spotkał się z Lucianem! – próbowałam przekrzyczeć Sweet Home Alabama. Zespół grał
przyzwoicie, ale dźwięki ledwie dało się słyszeć, kiedy cała knajpa śpiewała ten utwór. –
Powiedział, że później tu zajrzy!
Max odeszła od kasy i zaczęła ustawiać drinki na tacy.
– Dzisiaj sypią się dobre napiwki – powiedziała.
– Zanosi się na shoty po pracy. – Uniosłam porozumiewawczo brwi.
– W twojej części pojawił się nowy klient – powiedziała Max i wskazała na drugi koniec
parkietu. – Co słychać na nocowaniu młodzieży?
– Way przysłała mi SMS-a, żebym przestała zasypywać ją SMS-ami, a od Gael dostałam
zdjęcie dziewczynek robiących sobie paznokcie i maseczki. Wygląda na to, że bawi się jak
nigdy dotąd.
Zaniosłam dwa świeżo nalane piwa do stołu koniarzy i wracając do baru, przywitałam się
krótko z Hinkelem McCordem oraz z Budem Nickelbeem.
Udało mi się rzucić okiem na nowego gościa. Odchylił w tył krzesło i wsparty o ścianę
pozostawał w cieniu. Dostrzegłam jednak w mroku jego rude włosy. To był tamten facet
z biblioteki. Ten, który prosił o pomoc w naprawie laptopa.
Po karku przebiegł mi nerwowy dreszcz. Może ten człowiek mieszkał w Knockemout.
Może doszukiwałam się zbyt wiele, podczas gdy on był jedynie zwykłym facetem, któremu
zepsuł się laptop i który w piątek wieczorem lubił wypić zimne piwo.
A może nie.
– Proszę bardzo – powiedziałam, stawiając drinki na stole czteroosobowej grupy, która
przed chwilą powiększyła się o dwie osoby.
– Dzięki, Naomi. I dziękuję, że znalazłaś dla mojej ciotki tę firmę od opieki domowej –
powiedziała Neecey, gadatliwa kelnerka z Dino’s.
– To była dla mnie czysta przyjemność. Hej, czy ktoś z was zna tamtego faceta pod ścianą?
– zapytałam.
Cztery głowy zwróciły się jednocześnie w jego stronę. Knockemout nie słynęło
z subtelności.
– Nie kojarzę go – powiedziała Neecey. – Te rude włosy są bardzo charakterystyczne.
Czuję, że pewnie zapamiętałabym go, gdybym już kiedyś go widziała.
– A co, Nay? Sprawia ci kłopoty? – zapytał Wraith ze śmiertelnie poważną miną.
Zmusiłam się do lekkiego śmiechu.
– Nie. Po prostu pamiętam go z biblioteki. Nie wiedziałam, że pochodzi stąd.
Nagle zapragnęłam, żeby Knox tu był.
Dwie sekundy później cieszyłam się, że go nie było. Bo tym razem, kiedy drzwi stanęły
otworem, modliłam się, żeby ziemia się pode mną rozstąpiła.
– A ten goguś to kto? – zdziwił się głośno Wraith.
– O nie. Nie, nie, nie, nie, nie – szepnęłam.
Warner Dennison III rozglądał się po wnętrzu baru. Na jego przystojnej twarzy dało się
dostrzec szyderstwo.
Przyszło mi na myśl, żeby podkulić ogon i czmychnąć do kuchni. Było już jednak za późno.
Przyszpilił mnie wzrokiem i nawet nie próbował ukryć zaskoczenia.
– Naomi! – zawołał, kiedy zespół na scenie zamilkł.
Głowy zwróciły się ku mnie, a potem skierowały się na Warnera.
Nogi wrosły mi w ziemię, on już do mnie szedł, wymijając kolejne stoły.
– Co ty tu robisz? – zapytałam ostro.
– Ja? Chyba, do diabła, ty?! Co robisz w takim miejscu? I coś ty na siebie włożyła?! –
zapytał i wyciągnął do mnie ręce.
Jego dłonie ujęły moje bicepsy, jakby zamierzał przyciągnąć mnie w objęcia, ale się nie
poddałam.
– Pracuję tutaj – wyjaśniłam i przytrzymałam go na odległość dłonią stanowczo wspartą
o jego pierś.
Na zewnątrz zawarczał silnik motocykla. Warner się wzdrygnął.
– Już nie pracujesz – powiedział. – To śmieszne. Rozumiem, chciałaś mi coś udowodnić.
Teraz wracasz do domu.
– Do domu? – Udało mi się zaśmiać oschle. – Warner, sprzedałam mój dom. Teraz
mieszkam tutaj.
– Nie bądź śmieszna – odparł. – Wracasz ze mną do domu.
Chcąc uniknąć wywoływania sceny, zaprzestałam prób wyrwania się z jego uścisku.
– O czym ty w ogóle mówisz? Już nie jesteśmy parą.
– Uciekłaś z naszego ślubu, a potem tygodniami ignorowałaś moje telefony i e-maile.
Jeżeli chciałaś mi coś udowodnić, to ci się udało.
– Co dokładnie, twoim zdaniem, chciałam udowodnić?
Jego nozdrza się rozszerzyły i zauważyłam, że zacisnął szczękę. Wpadł w złość. Poczułam
ucisk w żołądku.
– Chciałaś mi pokazać, jak wyglądałoby życie bez ciebie. No to już wiem.
Klienci baru słuchali jak urzeczeni.
– Warner, chodźmy porozmawiać gdzie indziej – zaproponowałam.
Pociągnęłam go za bar, na korytarz przy toaletach.
– Tęsknię za tobą, Naomi. Tęsknię za naszymi kolacjami. Tęsknię za powrotami do domu,
do świeżo wypranych przez ciebie rzeczy. Tęsknię za wspólnymi wyjściami, kiedy mogłem się
tobą pochwalić.
Potrząsnęłam głową z nadzieją, że uda mi się pobudzić umysł do logicznego myślenia. Nie
mogłam uwierzyć, że widziałam go przed sobą.
– Słuchaj – powiedział. – Przepraszam za to, co się stało. Byłem zestresowany. Za dużo
wypiłem. To już się nie powtórzy.
– Jak mnie tu znalazłeś? – zapytałam, w końcu uwalniając się z jego uścisku.
– Nasze mamy są znajomymi na Facebooku. Moja zobaczyła zdjęcia, które zamieściła
twoja mama.
Pożałowałam, że nie wytłumaczyłam zbyt dokładnie mojej mamie, dlaczego uciekłam
w dniu ślubu. Gdyby wiedziała, dlaczego rzuciłam Warnera, to na sto procent nie wskazałaby
nikomu drogi do mnie.
Warner przytrzymał mnie za nadgarstki.
– Wszystko tu w porządku? – zapytała Max, która ni stąd, ni zowąd zjawiła się na końcu
korytarza.
– W porządku – skłamałam.
– Nie twój zasrany interes – rzucił półgłosem Warner, nie odrywając wzroku ode mnie.
– Warner! – Przypomniały mi się podobne uwagi, które kierował do mnie i niezliczonej
liczby innych ludzi.
– Chodźmy gdzieś, gdzie można porozmawiać – powiedział, zaciskając mocniej palce na
moich nadgarstkach.
– Nie. Musisz mnie wysłuchać. Nigdzie z tobą nie idę, a już na pewno nie wrócę do ciebie.
To koniec. Koniec z nami. Nie ma o czym dyskutować. Wracaj do domu, Warner.
Podszedł bliżej, naruszając moją strefę komfortu.
– Nigdzie się nie ruszę bez ciebie – upierał się.
Poczułam zapach alkoholu w jego oddechu i skrzywiłam się z niesmakiem.
– Ile wypiłeś?
– Kurwa mać, Naomi. Przestań winić o wszystko fakt, że wypiłem jednego czy dwa drinki.
Wystarczyło, że dałem ci trochę swobody, i zobacz, jak ją wykorzystałaś. – Zatoczył łuk
ramieniem. – To do ciebie nie pasuje. Nie jesteś częścią miejsca, w którym żyją tacy ludzie.
– Puść mnie, Warner – powiedziałam spokojnie.
Zamiast jednak pozwolić mi odejść, pchnął mnie na ścianę i przycisnął do niej, trzymając
mnie za ramiona.
Nie podobało mi się jego zachowanie. W niczym nie przypominało tamtej chwili, w której
Knox uwięził mnie między swoimi ramionami i wypełnił moje zmysły, a ja byłam gotowa na
wszystko, żeby znaleźć się jeszcze bliżej niego. Teraz było zupełnie inaczej.
– Musisz stąd wyjechać, Warner – powiedziałam.
– Jeśli chcesz, żebym wyjechał, to ty jedziesz ze mną.
Potrząsnęłam głową.
– Nie mogę. Jestem w pracy.
– Pieprzyć to, Naomi! Pieprzyć ten twój napad złości. Jestem gotowy ci wybaczyć.
– Zabieraj od niej pierdolone łapy. Już!
Kolana ugięły się pode mną, kiedy usłyszałam głos Knoxa.
– Zjeżdżaj, fiucie. To sprawa między mną i moją narzeczoną – odpowiedział Warner.
– Uuu, niezbyt mądra odpowiedź – rzekł bez emocji Lucian.
Knox i Lucian stali na końcu korytarza. Lucian przytrzymywał Knoxa za ramię. Trudno
powiedzieć, czy powstrzymywał go, czy dawał do zrozumienia, że go wspiera.
Nagle Knoxa już nie było u wylotu korytarza, a Warner już mnie nie obłapiał.
– Daj mu zrobić pierwszy ruch! – krzyknął Lucian.
Warner się zamierzył, a ja patrzyłam z przerażeniem, kiedy zadał cios, który sprawił, że
głowa Knoxa odchyliła się w tył.
– Może być – powiedział Lucian, stojąc z rękami w kieszeniach niczym uosobienie
relaksu.
Knox oddał głos swoim pięściom. Pierwszy cios wylądował na nosie Warnera. Usłyszałam
chrzęst. Warner zamachnął się na oślep. Jego pięść prześlizgnęła się po ramieniu Knoxa. Krew
polała się z nosa Warnera, a Knox uderzył go jeszcze raz i kolejny, aż wreszcie Warner osunął
się na podłogę. Knox nie zdążył go tam dopaść, bo Lucian zdołał go odciągnąć.
– Wystarczy – powiedział spokojnie, chociaż Knox próbował się mu wyrwać. – Zajmij się
Naomi.
Słysząc moje imię, Knox oderwał wzrok od zakrwawionego eksnarzeczonego i przeniósł
go na mnie.
– Co jest, kurwa?! – warknął Warner, kiedy Lucian postawił go na nogi. – Dzwonię do
prawnika! Rano już będziesz siedzieć!
– Powodzenia. Jego brat jest komendantem policji, a mój prawnik kosztuje dziesięć razy
więcej niż twój. Uwaga na drzwi – ostrzegł, a potem użył twarzy Warnera do pchnięcia
szklanych drzwi między korytarzem i kuchnią.
Kiedy obaj zniknęli na zewnątrz, w barze rozbrzmiał radosny okrzyk.
Po chwili przestałam się przejmować tym, kto zmyje ze szklanego panelu rozmazaną
krew, bo Knox stanął przede mną, a jego twarz wyrażała tysiąc odcieni furii.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
CAŁA PRAWDA I HAPPY END
Knox

M
uszę iść do toalety – pisnęła Naomi i poleciała jak pocisk w tamtym
kierunku.
– Pies go trącał, kurna – mamrotałem, zaciskając dłonie w pięści.
Adrenalina i wściekłość przewalały się w moich żyłach, rozgrzewając krew do temperatury
wrzenia.
Przyszło mi na myśl, żeby pójść za nią tam, dokąd mężczyźni nie zaglądają, ale uprzedziły
mnie Max, Silver i Fi.
– Kurwa, nie możecie wszystkie jednocześnie opuścić sali! – krzyknąłem przez zamknięte
drzwi.
– Spieprzaj, Knoxy! Musimy się tym zająć! – odkrzyknęła Fi.
– A ja zajmę się tym, Knox – powiedział Wraith. Zarzucił sobie ścierkę na ramię i stanął za
barem. – Przez jakiś czas będziemy serwować tylko browary i szoty, bo ni chuja nie wiem, jak
nalać coś innego.
Rozległ się hałaśliwy aplauz.
Drzwi do kuchni otworzyły się na oścież i stanął w nich chef Milford, trzymający w jednej
ręce dwa koszyki nachos z mięsem z mostka, w drugiej zaś torbę z lodem owiniętą ścierką.
Rzucił mi lód, a potem zagwizdał tak przenikliwie, że niemal pękły mi bębenki w uszach.
Sloane podbiegła i odebrała koszyki.
– Spoko! Dla kogo te nachosy?
Dokoła baru wzniósł się las rąk.
– Jeżeli się dowiem, że któreś z was kłamie, osobiście będę mu przez rok uprzykrzać życie.
Sloane nie była grzeczną, cichą bibliotekarką. Słynęła z temperamentu, który pod
wpływem emocji był zdolny przekształcić się w huragan piątej kategorii siejący strach
i zniszczenie.
Wszyscy oprócz dwóch klientów roztropnie opuścili ręce.
– Teraz lepiej – powiedziała Sloane.
– Mamy wszystko pod kontrolą, szefie. Idź zająć się swoją panią – namawiał Milford.
– Czy Lucian...
– Pan Rollins poszedł wynieść śmieci. – Milford wyszczerzył zęby w uśmiechu i czmychnął
z powrotem do kuchni.
Chciałem pójść za jego radą, ale obawiałem się, że jej gang mnie do niej nie dopuści.
Mogłem bez chwili zastanowienia znokautować tamtego bubka, ale miałem dosyć oleju
w głowie, żeby nie zadzierać z babami z Honky Tonk.
– Naomi – powiedziałem, waląc pięścią w drzwi toalety. – Jak nie wyleziesz, to albo sam
tam wejdę, albo pójdę wbić tamtemu sukinsynowi jeszcze więcej oleju do głowy.
Drzwi stanęły otworem i Naomi z rozmazanym makijażem popatrzyła na mnie groźnie.
– Co to, to nie.
Kiedy się do niej pochyliłem, poczułem rozpływające się we mnie uczucie ulgi.
– Teraz cię dotknę, bo się nie powstrzymam. Uprzedzam cię o tym, bo jeśli pod wpływem
dotyku się wzdrygniesz, pójdę na parking i tak skopię dupę temu pajacowi, że nigdy w życiu
nie będzie w stanie dotknąć żadnej kobiety.
Naomi zrobiła wielkie oczy, ale skinęła głową.
Starałem się wziąć ją za rękę tak delikatnie, jak to możliwe.
– W porządku? – zapytałem.
Znowu potaknęła.
Tyle mi wystarczyło. Pociągnąłem ją koło toalet i kanciapy Fi do drugiego korytarza,
prowadzącego do mojego biura.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że do tego doszło – jęknęła Naomi. – Tak mi wstyd.
Wcale nie była zawstydzona. Była, kurwa, przerażona. Nigdy nie zapomnę tego, co
zobaczyłem w jej oczach, kiedy wszedłem na korytarz.
– Że też miał czelność zjawić się tu i mówić, że pragnie mojego powrotu, bo tęskni za tym,
jak mu sprzątałam.
Ścisnąłem jej dłoń.
– Patrz uważnie, Stokrotko.
– Na co? Miałam patrzeć, jak robisz mu tatar z twarzy? Myślisz, że ma złamany nos?
Byłem tego pewien. Taki był mój cel.
– Patrz uważnie na to – powiedziałem, wskazując na zamek szyfrowy koło drzwi. – Zero-
pięć-dwa-dwa.
Naomi popatrzyła na zamek, a potem na mnie.
– Dlaczego pokazujesz mi ten kod?
– Jeżeli pokaże się tu tamten facet albo ktokolwiek inny, z kim nie masz ochoty się
spotkać, przyjdź tutaj i wbij zero-pięć-dwa-dwa.
– Ja tu jestem bliska załamania nerwowego, a ty mi każesz zapamiętywać liczby?
– Wpisz ten kod, Naomi.
Zrobiła, co kazałem, mamrocząc przy tym pod nosem, że wszyscy mężczyźni to jeden
wielki ból dupy. Miała trochę racji.
– Brawo, dobra dziewczynka. Widzisz tę zieloną lampkę?
Skinęła głową.
– Otwórz drzwi.
– Knox, powinnam wrócić na salę. Ludzie będą gadać. Mam do obsłużenia sześć stołów –
powiedziała, lecz jej dłoń zawisła niepewnie nad klamką.
– Otwórz te cholerne drzwi i wrzuć na luz.
Jej olśniewające, piwne oczy znowu się rozszerzyły, a ja poczułem, że świat dokoła zwalnia
i w końcu się zatrzymuje. Kiedy to robiła – kiedy patrzyła na mnie z nadzieją, zaufaniem
i odrobiną pożądania – działy się ze mną dziwne rzeczy. Rzeczy, których nie chciałem
analizować, bo sprawiały mi przyjemność i wolałem nie marnować czasu na zastanawianie
się, w jaki sposób mogłyby się zepsuć.
– Okej – zgodziła się w końcu i pchnęła drzwi.
Popchnąłem ją do środka, po czym zamknąłem za nami.
– Wow! Forteca Samotności – powiedziała z rewerencją Naomi.
– To tylko biuro – wytłumaczyłem rzeczowo.
– Raczej twoja bezpieczna przystań. Kryjówka. Nikt oprócz Waylona nie ma tu prawa
wstępu. Mimo to dostałam od ciebie szyfr.
– Nie każ mi tego żałować – powiedziałem i podszedłem do niej, napierając tak, że cofnęła
się pod drzwi.
Walczyłem z przemożną chęcią objęcia jej i przytrzymania mocno w ramionach.
– Spróbuję – odpowiedziała chrapliwie.
– To, co tam się stało, było popierdolone – zacząłem, wspierając dłonie o ścianę po obu
stronach głowy Naomi.
Zrobiła zbolałą minę.
– Wiem. Przepraszam. Nie miałam pojęcia, że on się tu zjawi. Nie miałam z nim kontaktu
od próby przed ślubem. Próbowałam wyprowadzić go na stronę i porozmawiać na osobności,
ale...
– Kotku, jeśli jeszcze któryś facet przydybie cię w takiej pozycji, to chcę, żebyś mu
przykopała z całej siły w jaja, a jak się zegnie wpół, to z kolana w pysk. A potem uciekaj, jakby
się paliło. Mam w dupie, że zrobi się chryja. Wiesz, czego nie mam w dupie? Faktu, że
wchodzę do mojego baru i widzę faceta obłapiającego moją dziewczynę.
Jej dolna warga zadrżała, a ja miałem nagłą chęć dorwać tego Warnera Chujwiejakmutam,
złapać go za łeb i jebnąć nim w pierwszą napotkaną szybę.
– Przepraszam – szepnęła Naomi.
– Kotku, nie chcę, żebyś mnie przepraszała. Nie chcę, żebyś się bała. Chcę, żebyś była
wkurwiona tak samo jak ja, kiedy jakiemuś pajacowi przywidzi się, że może cię dotykać
swoimi brudnymi łapskami. Chcę, żebyś znała swoją wartość, by nikt przy zdrowych zmysłach
nie ubzdurał sobie, że może cię tak traktować. Rozumiesz?
Potaknęła niepewnie ruchem głowy.
– Dobrze. Myślę, Daze, że już czas, żebyś opowiedziała mi wszystko od początku do
końca.
– Naprawdę nie musimy rozmawiać o...
– Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie powiesz mi wszystkiego. I kiedy mówię „wszystkiego”, to
mam na myśli całą historię od A do, kurwa, Zet.
– Przecież my nie jesteśmy prawdzi...
Ścisnąłem palcami jej dzióbek.
– Nie-e, Naomi. Nieważne, co mówi napis na pieprzonej etykietce. Obchodzi mnie, co
czujesz, a jeśli nie zaczniesz mówić, to nie będę mógł zadbać o to, żeby nic podobnego nigdy
więcej się nie zdarzyło.
Dłuższą chwilę stała zupełnie bez ruchu.
– Jeżeli ci opowiem, pozwolisz mi wrócić do pracy? – zapytała, poruszając wargami pod
moimi palcami.
– Tak. Pozwolę ci wrócić na salę.
– I obiecasz, że nie będziesz ścigał Warnera?
Wiedziałem, że ten warunek trudno mi będzie spełnić.
– Tak – skłamałem.
– Zatem dobrze.
Odsunąłem dłoń od jej ust, a ona przeszła pod moim ramieniem i stanęła na środku
pomieszczenia między biurkiem i kanapą.
– To moja wina – zaczęła.
– Pierdolenie.
Obróciła się w miejscu i skarciła mnie wzrokiem.
– Nic ci nie powiem, jeśli będziesz mi przerywał jak ci dwaj zgredzi na balkonie
w Muppetach. Oboje umrzemy tu z głodu, po czym ktoś w końcu poczuje smród naszych
rozkładających się ciał i wyważy drzwi.
Przysiadłem na brzegu biurka i wysunąłem do przodu nogi.
– Niech ci będzie. Kontynuuj tę absurdalną autokrytykę.
– Piękna aliteracja – zauważyła.
– Mów, Daze.
Wypuściła powietrze z płuc.
– No dobrze. Okej. Jakiś czas ze sobą chodziliśmy.
– To już historia. Przejrzałaś na oczy. Ty zrobiłaś krok naprzód, on zatrzymał się
w miejscu.
Skinęła głową.
– Byliśmy parą już tak długo, że zaczęłam myśleć o kolejnym etapie. – Zerknęła na mnie. –
Nie wiem, czy już zdążyłeś się zorientować, ale naprawdę lubię układać listy zadań i odhaczać
kolejne zrealizowane punkty.
– No coś ty.
– Więc na papierze zdawało się, że do siebie pasujemy. Wszystko miało sens. Nasz
związek miał sens. Nie chodziło mi bynajmniej o to, żeby z rocznym wyprzedzeniem planował
wakacje. Ale wciąż zwlekał ze sprawami, które moim zdaniem powinny nastąpić szybciej.
– Kazałaś mu więc pospieszyć się ze sraniem albo zwolnić kibel – zgadłem.
– Oczywiście zrobiłam to o wiele bardziej elokwentnie. Powiedziałam, że widzę naszą
przyszłość we dwoje. Pracowałam w firmie należącej do jego rodziny, od trzech lat byliśmy
parą. To było logiczne następstwo. Powiedziałam, że jeśli nie chce spędzić ze mną życia, to
niech pozwoli mi odejść. Kilka tygodni później poszliśmy do jego ulubionej włoskiej
restauracji, gdzie położył przede mną na stole szkatułkę od jubilera. Z jednej strony poczułam
ulgę.
– A z drugiej?
– Sądzę, iż już wtedy wiedziałam, że to błąd.
Potrząsnąłem głową i skrzyżowałem ramiona.
– Kotku, ty już dużo wcześniej wiedziałaś, że to błąd.
– Cóż, wiesz, co mówią. Człowiek jest mądry po szkodzie.
– Dlatego czujesz się jak ciołek?
Drgnęły jej kąciki ust.
– Można tak powiedzieć. Naprawdę nie chcesz wysłuchiwać tego wszystkiego.
– Mów, mów – warknąłem. – Ja ci się wyspowiadałem tamtej nocy, kiedy strzelano do
Nasha. Teraz pora na rewanż.
Westchnęła i już byłem pewny, że wygrałem.
– Zaczęliśmy planować ślub. Właściwie, mówiąc „my”, mam na myśli siebie i jego matkę,
bo Warner cały czas był w pracy i ani myślał zawracać sobie głowę szczegółami. Przeżywał
trudny okres w firmie. Był pod wpływem silnego stresu. Zaczął więcej pić. Czepiał się różnych
drobiazgów. Starałam się być dla niego lepsza, więcej robić, zmniejszyć swoje oczekiwania.
Swędziały mnie ręce – chciałem je zacisnąć na szyi tego skurwiela.
– Mniej więcej miesiąc przed ślubem wyszliśmy na kolację z inną parą. Warner za dużo
wypił. Kiedy wiozłam go samochodem do domu, zaczął mnie oskarżać o flirtowanie z tym
drugim facetem. Zaśmiałam się. Zarzut był absurdalny. On nie widział w tym nic śmiesznego.
Zła...
Urwała w pół słowa i jej usta wykrzywił grymas.
– Powiedz – nakazałem szorstko.
– Zła... złapał mnie za włosy i szarpnął do tyłu. Tak mnie tym zaskoczył, że gwałtownie
skręciłam kierownicą i niemal uderzyłam w zaparkowany samochód.
Musiałem się z całej siły powstrzymywać, żeby nie poderwać się zza biurka i nie wybiec na
parking przed barem, żeby skopać okurwieńca.
– Twierdził, że nie chciał tego zrobić – mówiła dalej, jakby nie widząc, że jej słowa
uruchomiły we mnie mechanizm bomby zegarowej. – Przepraszał mnie gorliwie. Przez
tydzień co dzień przysyłał kwiaty. „To przez stres”, tłumaczył. Starał się o awans, żeby
zapewnić nam przyszłość.
Dławiłem się ledwo powstrzymywaną furią i nie wiedziałem, jak długo jeszcze uda mi się
udawać spokój.
– Zbliżał się dzień ślubu, a on naprawdę zachowywał się tak, jakby wstydził się swojego
zachowania. A ja byłam tak głupia, tak bardzo zależało mi na kolejnym kroku, że mu
uwierzyłam. Wszystko układało się dobrze. A nawet lepiej niż dobrze. Aż do próby przed
ślubem.
Bezwiednie wbiłem palce w swoje bicepsy. Naomi krążyła przede mną w tę i z powrotem.
– Kiedy przyszedł na próbę, już śmierdział jak gorzelnia, a podczas kolacji wypił jeszcze
więcej drinków. Podsłuchałam uszczypliwe komentarze jego matki, która zwierzała się
komuś, że chciała zaprosić więcej gości, ale nie mogła, bo moich rodziców nie byłoby na to
stać.
Wyglądało na to, że matce okurwieńca też przydałoby się solidne lanie.
– Wpadłam w taką złość, że pokłóciłam się z Warnerem przed restauracją. – Wzdrygnęła
się, a mnie niewiele brakowało, żebym starł na proch wszystkie plomby na zębach. – Dzięki
Bogu byliśmy na parkingu sami. Moi rodzice już pojechali do domu. Stef i reszta weselnych
gości nadal siedzieli w środku. Nagle Warner dał upust złości. Bez ostrzeżenia, jakby ktoś
przekręcił włącznik. Kompletnie się tego nie spodziewałam. – Zamknęła oczy. Wiedziałem, że
znowu przeżywa w wyobraźni tamten moment. – Uderzył mnie w twarz. Mocno. Nie tak,
żebym się przewróciła, ale wystarczająco, żeby mnie upokorzyć. Stałam zszokowana,
trzymając dłoń przy policzku. Nie mogłam uwierzyć, że zrobił coś takiego.
Wątpiłem, czy Naomi zdawała sobie sprawę z tego, że uniosła dłoń do policzka, jakby
nadal czuła tamto uderzenie.
Nie mogłem dłużej się powstrzymywać. Ruszyłem do wyjścia i już wyciągnąłem rękę do
klamki gotów wyrwać ją z drzwi, gdy nagle poczułem na plecach jej dłonie.
– Knox, dokąd idziesz?
Otworzyłem zamek i szarpnąłem klamkę.
– Wykopać płytki grób, do którego go wrzucę, jak już zmęczę się obijaniem mu mordy.
Jej paznokcie wbiły się w skórę pod moją koszulą, wywołując we mnie dreszcz czegoś
więcej niż furia.
– Nie zostawiaj mnie samej – poprosiła, a potem wtuliła się w moje plecy.
Kurwa mać.
– Zaczął chodzić nerwowo i wrzeszczeć. Powiedział, że to moja wina. Że nie był gotowy na
ten ślub. Że chciał najpierw zrealizować w życiu pewne cele i dopiero potem skupić się na
prywatnych sprawach. Mówił, że sama jestem sobie winna, bo go ponaglałam. On tylko chciał
dać mi wszystko, czego pragnęłam, a tymczasem teraz miałam do niego pretensje dzień przed
ślubem, do którego on wcale nie dążył.
– To pieprzone brednie, Naomi. Przecież wiesz.
– Tak – pisnęła i wsparła czoło między moimi łopatkami.
Poczułem wilgoć sączącą się przez materiał koszuli.
Cholera jasna.
Obróciłem się i wziąłem ją w ramiona, tuląc jej twarz do piersi. Miała nierówny oddech.
– Mała, rozwalasz mnie.
– Tak mi wstyd – szepnęła. – To był tylko policzek. Nie poturbował mnie tak bardzo,
żebym musiała iść do szpitala. Mojemu życiu nie groziło niebezpieczeństwo.
– To bynajmniej nie znaczy, że miał prawo tak się zachować. Mężczyzna nie podnosi ręki
na kobietę. Nigdy.
– Jednak sama nie byłam zupełnie bez winy. Próbowałam zmusić go do ślubu. Niewiele
brakowało, żebym złożyła przysięgę małżeńską mimo wszystko. Żałosne, prawda? Stałam
w podziemiach kościoła, miałam na sobie suknię ślubną i przejmowałam się tym, co pomyślą
ludzie, jeżeli nie pójdę do ołtarza. Nie chciałam zawieść ich oczekiwań.
Starłem kciukami łzy płynące po jej policzkach. Każda z nich była jak ostrze wbijające się
w moje serce.
– Nadal nie wiem, czy dokonałabym właściwego wyboru, gdyby Tina nie zadzwoniła do
mnie i nie powiedziała, że ma kłopoty. Dopiero po jej telefonie nabrałam pewności, że nie
dam rady tego zrobić.
Po wszystkim, czego dopuściła się Tina, przynajmniej okazało się, że podsunęła Naomi
pretekst w chwili, w której był on jej najbardziej potrzebny.
– Stokrotko, dałaś mu wybór. Nie ma znaczenia, jakie gówniane w jego opinii były te
opcje. Miał możliwość zdecydowania. Mógł spędzić resztę życia z tobą albo bez ciebie.
Krzywdząc cię, nie dał ci wyboru.
– Powinnam jednak posłuchać, co starał się mi powiedzieć. Nie chciał się angażować, a ja
nalegałam, żeby to zrobił.
– Miał wolny wybór – powtórzyłem. – Słuchaj. Jeśli mężczyzna nie angażuje się na całego
w związek z kobietą, to ma jakiś powód. Może szuka czegoś lepszego. Może wygodnie mu tak,
jak jest, i nie chce robić w swoim świecie miejsca dla ciebie. Tak czy inaczej nie wykona kroku
naprzód, dopóki nie zostanie do tego zmuszony. I nawet wtedy, kiedy już wykrztusi
sakramentalne pytanie, i nawet kiedy stanie przed ołtarzem, będzie się trzymał wersji, że to
nie był jego pomysł. Umyje ręce i zrzuci z siebie odpowiedzialność za pielęgnowanie związku.
Wszystko jednak sprowadza się do faktu, że od początku do końca miał, kurwa, wybór. Do
niczego go nie zmusiłaś.
Naomi spuściła wzrok.
– Dla niego nigdy nie byłam wystarczająco dobra.
– Kotku, jeśli chcesz znać prawdę, to wiedz, że nawet gdyby bardzo się starał, to raczej on
nie byłby wystarczająco dobry dla ciebie i zajebiście dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Dlatego manipulował jej uczuciami i próbował udowodnić swoją wyższość, demonstrując,
że jest silniejszy od niej i ma większą władzę. Z użyciem przemocy. Po czymś takim mogło być
jedynie coraz gorzej.
– Do diabła, Knox. Nie możesz w tej chwili być dla mnie taki dobry!
– Nie płacz. Nie roń ani jednej łzy więcej po kretynie, który nigdy nie był ciebie wart.
W przeciwnym razie połamię mu ręce i nogi.
Naomi zwiesiła głowę, a potem znowu uniosła wzrok do mojej twarzy.
– Dziękuję.
– Za co?
– Za to, że tu jesteś. Za to, że... zaopiekowałeś się mną i sprzątasz mój bałagan. To
naprawdę wiele znaczy.
Wytarłem kciukiem jeszcze jedną łzę.
– Co ci mówiłem o płakaniu?
– Teraz to nie przez niego, tylko przez ciebie.
Zamiast dorwać Warnera i kopać go w brzuch, dopóki nie zdarłbym czubków butów,
zrobiłem coś ważniejszego. Pochyliłem się i zbliżyłem usta do jej ust.
Naomi od razu zmiękła i poddała się mojej woli. Nie próbowała się bronić. Zrobiłem
w miejscu obrót tak, że teraz jej plecy znalazły się przy drzwiach.
– Knox? – szepnęła.
Wepchnąłem kolano między jej uda i przygniotłem udami do drzwi, jednocześnie
plądrując jej usta. Topniała pod moim naporem, chętna i spragniona.
Błyskawicznie mi stanął.
Seksowny cichy jęk, który wyrwał się jej z gardła, kiedy przywarłem do niej penisem,
niemal doprowadził mnie do obłędu. Lizałem ją, całowałem i smakowałem, dopóki powietrze
dokoła nas nie nasyciło się ładunkiem elektrycznym, a puls w moich żyłach nie zrównał się
z rytmem jej serca.
Pchnąłem ją kutasem raz, drugi, trzeci, a potem wsunąłem dłoń między nasze ciała i pod
tę minispódniczkę, której tak bardzo nienawidziłem.
Kiedy wymacałem jedwabny brzeg jej majtek, zamruczałem. Poznałem po dotyku, że to
jedne z tych, które dla niej kupiłem. Przyjemnie było wiedzieć, że nosi rzecz ode mnie tak
blisko swojego ciała, w miejscu przeznaczonym jedynie dla moich oczu.
– On nie zasługuje na to, żebyś choć przez sekundę marnowała na niego swoją energię.
Nigdy na to nie zasługiwał – powiedziałem, odciągając na bok jej bieliznę, kierowany raczej
pośpiechem niż z finezją.
– Co robisz? – zapytała z oczami mętnymi od pożądania.
– Przypominam ci, na co zasługujesz.
Wsunąłem dwa palce w jej wilgotny żar i wchłonąłem ustami jej zduszony krzyk. Już
pulsowała pobudzona dotykiem, błagając całym ciałem o orgazm.
– Chcesz, żebym przestał?
Mój głos zabrzmiał bardziej szorstko, niż zamierzałem, lecz nie umiałem być delikatny ani
łagodny, kiedy pod jej wpływem stawałem się twardszy niż beton.
– Jeśli przestaniesz, zamorduję cię – jęknęła.
– Dobra dziewczynka – powiedziałem i skubnąłem wrażliwą skórę na jej szyi.
Pieprzyłem ją palcami, najpierw powoli, ale nabierając tempa. Wytrzymywałem
z obsesyjną pożądliwością jej wzrok, żeby zobaczyć, jak rozpada się na atomy pod wpływem
orgazmu, który jej dałem. Potrzebowałem jednak czegoś więcej. Potrzebowałem jej smaku.
Zaskomlała, kiedy osunąłem się na kolana. Skomlenie zmieniło się w niski skowyt, kiedy
przycisnąłem usta do zagłębienia między jej nogami.
– Poczuj na moją rękę, Naomi. Galopuj na niej, daj się ponieść. Pamiętaj, kim jesteś. Na co
zasługujesz.
To było ostatnie polecenie, które jej dałem, bo mój język już zajął się zataczaniem kręgów
wokół jej wrażliwej łechtaczki. Smakowała niebiańsko, kiedy napierała na moją twarz.
Mój kutas pulsował pod suwakiem spodni z tak gwałtowną potrzebą wydostania się na
wolność, jakiej nie czułem jeszcze nigdy. Ona jest moja! Chciałem ją sobie zaklepać,
przywłaszczyć, żeby wszyscy okurwieńcy wiedzieli, że nie mają ze mną ani cienia szansy.
– Knox – popiskiwała Naomi i czułem, jak zaciska mięśnie na moich palcach, pociąga je
głębiej do środka.
To było zakurwiście piękne.
– Tak, dobrze, mała – mruczałem. – Poczuj mnie w sobie.
Leciutko ssałem i drażniłem językiem nabrzmiały pączek.
Naomi jęknęła jakby z bólu i poczułem, że rozstąpiła się dokoła moich palców. Była
cudem. Dziełem sztuki. Nikt na nią nie zasługiwał. Na pewno nie Warner. Nawet ja.
Byłem jej niegodny, to jednak nie powstrzymywało mnie przed braniem.
Fale ucichły. Żelazne uściski przeszły w omdlały trzepot, jednak mój pal nadal prężył się
boleśnie. Chciałem go w nią wbić i poczuć na nim echo jej orgazmu.
Wtem zaczęła mnie podciągać do góry, a jej palce manipulowały przy moim pasku. Moje
dłonie rozpłaszczyły się na drzwiach, kiedy Naomi wyzwoliła kutasa, sama zaś klęknęła przed
nim.
– Nie musisz tego robić, Naomi.
Mój nabrzmiały chucią szept brzmiał chrapliwie.
– Chcę.
Jej usta były rozchylone. Poczułem gorący oddech na udzie i mój kutas zadrżał. Naomi
wydała aprobujący odgłos i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć albo zrobić, jej doskonałe
różowe wargi rozwarły się szerzej, a mój koniuszek zniknął między nimi.
To było jak uderzenie gromu, jak błyskawica.
Ostatnią spójną myślą, która przeszła mi przez głowę, była konstatacja, że okurwieńca
Warnera uratowała przed największym w życiu lańskiem jedynie perfekcyjna buźka Naomi na
moim członku.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
WŁAMANIE
Knox

N
ash ziewnął i potarł twarz dłonią. Siedział przy stole w spodniach od
dresu. Na jego zwykle ogolonej gładko twarzy dało się zauważyć początki
zarostu.
– Słuchaj, już ci mówiłem, że gówno pamiętam z tamtej strzelaniny. Nie pamiętam nawet,
że zatrzymałem samochód.
Było już po drugiej w nocy. To Lucian nalegał, żebyśmy zastanowili się wspólnie nad
sytuacją.
Obróciłem telefon, żeby sprawdzić, czy Naomi do mnie napisała. Miała wysłać SMS-a od
razu po dotarciu do domu. Po wydarzeniach tej nocy niechętnie zgodziłem się, żeby pojechała
tam sama. Lucian jednak się uparł, że musimy obgadać sprawy z Nashem.
– To normalne? Że nie pamiętasz takich rzeczy? – zapytałem.
Nash wzruszył zdrowym ramieniem.
– Skąd mam, kurwa, wiedzieć?! Nigdy przedtem nie zostałem postrzelony.
Zachowywał się nonszalancko, ale cienie pod jego oczami nie miały nic wspólnego z późną
porą.
Lucian tymczasem sprawiał wrażenie człowieka, który właśnie zaczyna się rozkręcać. Miał
na sobie zdekompletowany elegancki garnitur. Krawat i marynarka wisiały na oparciu łóżka
Nasha. Jeszcze jako młody chłopak Lucian sypiał krótko i płytko. Na każdym wspólnym
nocowaniu zasypiał ostatni i wstawał pierwszy. Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, jakie demony
nie pozwalają mu przesypiać nocy. Nie musieliśmy.
– Potrzebne nam nagranie z kamery samochodowej – powiedział Lucian.
Pochylił się i trzymając w rękach szklankę bourbona, wsparł łokcie na kolanach.
Ledwo skończył mówić, mój brat potrząsnął głową.
– Spierdalaj, Luce. Wiesz, że nie mogę ci go udostępnić. Stanowi dowód w trwającym
śledztwie. Rozumiem, że prawo i porządek mało dla was dwóch znaczą, ale...
– Przyświeca nam ten sam cel. My też chcemy się dowiedzieć, komu odjebało na tyle, żeby
władować w ciebie dwie kulki i zostawić cię, żebyś się wykrwawił – wtrąciłem. – Na twoim
miejscu nie marudziłbym, gdyby ktoś mi proponował dodatkową parę oczu i uszu.
Znowu zerknąłem na wyświetlacz komórki.
Zero SMS-ów.
– A ty co? – zapytał Nash, wskazując ruchem głowy mój telefon. – Liza J znowu daje ci
łupnia w Słówka?
– Naomi jeszcze nie wróciła do domu.
– Droga zajmuje najwyżej pięć minut – zauważył Nash.
Lucian popatrzył na mnie.
– Nie powiedziałeś mu?
– O czym mi nie powiedział?
– Ekschłopak Naomi zjawił się dzisiaj w Honky Tonk. Przystawiał się do niej. Przestraszył
ją.
– Jezu. Gdzie zakopaliście jego ciało?
Lucian uśmiechnął się przewrotnie.
– Wolałbyś tego nie wiedzieć.
Nash ścisnął palcami nasadę nosa.
– Naprawdę nie mam ochoty na zajmowanie się tą sprawą.
– Wyluzuj – powiedziałem. – Nie wykitował. Ale jeśli jeszcze raz zobaczę tu jego parszywą
mordę, to nie ręczę za siebie.
– Knox pozwolił mu przy świadkach na zadanie pierwszego ciosu – wyjaśnił uspokajająco
Lucian.
– Co jeszcze zrobił przy świadkach? Złamał mu, kurwa, kręgosłup?
– Tylko nos. Odprowadziłem delikwenta na parking i pomogłem mu zrozumieć, że jeżeli
kiedykolwiek spróbuje zbliżyć się do Naomi na odległość mniejszą niż sto kilometrów,
życiową misją mojego adwokata stanie się doprowadzenie całej jego rodziny do bankructwa.
– A oprócz tego Luce przygrzał gębą skurwysyna w drzwi do kuchni – dorzuciłem wesoło,
żeby oddać koledze honor.
Mój brat sięgnął po nietknięty do tej pory bourbon, który Lucian przed nim postawił,
i wypił go jednym haustem.
– Cholera! Nie lubię dowiadywać się o takich sprawach ostatni.
– Niewiele cię ominęło – pocieszyłem go.
– Co ty tu w ogóle robisz? – zapytał Nash, gapiąc się na mnie.
– Patrzę na dwóch łebków i dostaję skrętu kiszek.
– Dlaczego patrzysz na nas, skoro powinieneś siedzieć z Naomi w domu? Pewnie
z powodu tej historii dostała nieźle w kość. Jest przestraszona. Zażenowana. Martwi się, jak to
wpłynie na przebieg rozprawy o przyznanie jej praw do opieki. W połączeniu z całym
gównem, które zafundowała jej Tina, to jest ostatnie, czego mogłaby teraz w swoim życiu
potrzebować.
Nie podobało mi się, że mój brat tak dobrze znał Naomi.
– Nic jej się nie stanie. Przegadaliśmy to. Pojadę do niej od razu, kiedy przestaniesz
świrować i dasz nam nagranie z samochodu.
– O co chodzi z tym gównem zafundowanym przez Tinę? – zapytał Lucian.
Nash przybliżył mu szczegóły włamania, którego dokonała siostra Naomi. Wtem
zadzwonił mój telefon. Wystrzeliłem jak z katapulty, żeby odebrać.
– Najwyższy, kurde, czas, Daisy.
– Knox?
Ton, którym wypowiedziała moje imię, zjeżył mi włosy na głowie.
– Co się stało?! – zapytałem, już sięgając po kluczyki.
Nash i Lucian też poderwali się z miejsc.
– Ktoś tu był. Ktoś się włamał. Co za bałagan! Nie wiem, jak to posprzątam!
– Wyjdź z domu! – warknąłem.
Lucian już narzucił na ramiona marynarkę, a Nash starał się wsunąć T-shirt za pasek
spodni od dresu. Rzuciłem mu tenisówki.
– Nie ma ich tu. Sprawdziłam – usłyszałem głos Naomi.
– Jeszcze o tym porozmawiamy – zapewniłem ją ponurym głosem. – Teraz wracaj do
pierdolonego samochodu, zamknij pierdolone drzwi na klucz i jedź do Lizy. Niech ci, kurwa,
nie wpadnie do głowy pomysł, żeby wysiąść, dopóki twój ojciec po ciebie nie przyjedzie.
– Knox, jest środek nocy...
– Chuj mnie to obchodzi. Lou może sobie robić w tej chwili nawet kolonoskopię. Właź do
samochodu! Teraz się rozłączę, a ty dzwoń do Nasha. Zostań z nim na linii, a ja tymczasem
skontaktuję się z twoim tatą.
– Knox...
– Nie dyskutuj, Naomi. Wsiądź do cholernego wozu! – Słyszałem, że jeszcze zrzędzi
półgłosem, a potem dobiegł mnie wyraźny odgłos rozrusznika. – Grzeczna dziewczynka.
Teraz dzwoń do Nasha.
Rozłączyłem się, nie czekając, aż powie coś jeszcze, i przewinąłem listę kontaktów,
szukając numeru Lou.
– Dom? – zapytał Nash.
Jego telefon rozbłysł. Na wyświelaczu pojawiło się imię Naomi.
– Tak.
– Zawiozę Nasha – zaoferował się Lucian i zdjął klucze z haczyka przy drzwiach.
– Ty nie możesz prowadzić radiowozu, Luce – przekonywał Nash.
– Nie? No to patrz.
– Lou? – odezwałem się, kiedy ojciec Naomi odebrał połączenie. – Mamy problem.


Podjechaliśmy z piskiem opon niczym w pościgu samochodowym – ja pierwszy, a za
mną Lucian i Nash policyjnym radiowozem na światłach.
Moje dłonie bezwiednie zacisnęły się na kierownicy, kiedy zobaczyłem, że wszyscy łącznie
z psami siedzieli na ganku przed domem Lizy. Którą część zdania: „Siedźcie, kurwa,
w środku” tak trudno zrozumieć?
Przed chatą Naomi gwałtownie wcisnąłem hamulec. Lucian gładko wślizgnął się
i zaparkował obok. Obróciłem się do niego.
– Zrób mi przysługę i pogoń wszystkich do środka, żeby nie stali jak kołki i nie czekali, aż
ktoś ich sprzątnie.
Lucian bez słowa skinął głową i rozpłynął się w ciemności.
– Wsparcie już jest w drodze – poinformował mnie Nash, kiedy biegliśmy po schodach na
ganek.
Siatka przeciw owadom wisiała na jednym zawiasie, a drzwi za nią stały szeroko otwarte.
– Naomi powiedziała, że nikogo tam nie ma.
– Skąd to niby wiemy? – W głosie Nasha słyszałem niemal takie samo wzburzenie, jakie
sam czułem.
– Stąd, że zanim do mnie zadzwoniła, obeszła cały dom, trzymając przed sobą nóż do
chleba.
– Zamierzasz z nią o tym porozmawiać, tak?
– Jak ci się zdaje?
– Zdaje mi się, że tak.
Musiałem przyznać, że całkiem miło było mieć brata po mojej stronie.
– O kurwa! – jęknąłem, kiedy weszliśmy.
Bałagan to mało powiedziane. Siedziska kanapy leżały rozrzucone na podłodze. Wszystkie
szuflady biurka zostały wyciągnięte, a ich zawartość – wysypana. Szafa na kurtki i płaszcze
była otwarta, ubrania zaś rozwleczone po całym pokoju dziennym.
Z szafek w kuchni wypruto flaki. Drzwi lodówki wisiały otwarte na oścież, połowa
jedzenia walała się po linoleum.
– Ktoś się porządnie wkurzył i działał w pośpiechu – zauważył Nash.
Ruszyłem w górę po schodach, starając się nie dawać upustu wściekłości. Naomi dwa razy
w ciągu jednej nocy została napadnięta, a ja za każdym razem przybywałem za późno. Czułem
się... bezsilny, bezużyteczny. Jaki ze mnie pożytek, jeśli nie umiałem zadbać o jej
bezpieczeństwo?
Słyszałem brata za moimi plecami. Biegł na górę po schodach wolniej niż ja.
Widząc na korytarzu różowy kocyk Waylay, skierowałem kroki do jej pokoju. Wyglądało
tam jeszcze gorzej niż na parterze. Nowe ubrania Waylay zostały wygarnięte z szafy i komody.
Pościel zerwano z łóżka, materac stał oparty o ścianę. Oprawione zdjęcia, które przez
większość mojego życia wisiały na ścianach, teraz wylądowały na podłodze. Niektóre miały
pobite szybki.
– Eks czy siostra? – zastanawiał się głośno Nash.
W sypialni Naomi też panował rozgardiasz. Łóżko odarto z pościeli, szafę otwarto
i opróżniono. Intruz tak samo postąpił z komodą.
Wśród kosmetyków na komodzie panował bałagan, którego nie mogłem przypisać Naomi.
Na lustrze widniał nabazgrany szminką napis: SUKA.
Zrobiło mi się czerwono przed oczami i nie miało to nic wspólnego z odcieniem pomadki.
– Zachowaj chłodny umysł – radził Nash. – W niczym nie pomożesz, jeśli ci odwali i dasz
się ponieść emocjom.
Zajrzeliśmy do każdego zakamarka na piętrze, by się upewnić, że nikogo tam nie ma.
Kiedy zeszliśmy z powrotem na parter, Nash wyglądał blado i ociekał potem. Przed dom
podjechały dwa dodatkowe radiowozy.
Ich koguty zabarwiły otaczające nas drzewa na niebiesko i czerwono.
Wyszedłem na ganek, żeby zmusić płuca do nabrania świeżego powietrza, bo
w przeciwnym razie udławiłbym się wzbierającą we mnie złością.
Zauważyłem ją – stała na piaszczystej drodze nadal w stroju służbowym, na który
narzuciła starą flanelową koszulę mojego dziadka. Waylon wtulał się w jej nogi
w najgroźniejszej pozycji, na jaką stać basseta.
Nawet nie całkiem świadomie zbiegłem po schodach. Wiedziałem jedynie, że przyciąga
mnie do niej jakaś siła.
– Dobrze się czujesz? – zapytała, patrząc ze zmartwioną miną.
Potrząsnąłem głową i wziąłem ją w ramiona.
Ona pytała, czy to ja dobrze się czuję!
– Dobrze – skłamałem.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY
STRZYŻENIE I GOLENIE
Naomi

D
okąd jedziemy? – zapytałam Knoxa.
W lusterku wstecznym oddalało się Knockemout.
– Na zakupy? – zapytała z nadzieją w głosie siedząca z tyłu Waylay.
Dobrze zniosła wiadomość o tym, że na jakiś czas przeprowadzimy się do Lizy
J. Oczywiście okłamałam ją w żywe oczy, mówiąc, że w naszej chatce zaległy się insekty, więc
przez kilka dni będziemy mieszkać ze wszystkimi u Lizy.
Waylay była zachwycona wizją przedłużonych odwiedzin z nocowaniem u koleżanki.
Jeżeli jednak chodzi o moich rodziców, to nie radzili sobie zbyt dobrze. Nie z faktem, że
mieli nas wszystkich pod jednym dachem. Na to zareagowali niemal ekstatycznie. Ale Knox
uparł się, żebym powiedziała im prawdę. Całą prawdę, począwszy od przyczyny mojej
ucieczki od Warnera.
Mama o czwartej nad ranem zaczęła pisać na Facebooku utrzymaną w wojowniczym tonie
wiadomość do matki Warnera, tymczasem Knox musiał fizycznie powstrzymywać tatę, żeby
nie popędził ścigać mojego byłego narzeczonego.
Tata uspokoił się w znacznym stopniu dopiero, kiedy Lucian upewnił go, że Knox nie tylko
zamiótł Warnerem podłogę, ale też przestawił mu nos.
Takjak się spodziewałam, prawda okazała się bolesna, dlatego do tej pory cały czas ją
ukrywałam. Jednak moi rodzice dzielnie udźwignęli jej ciężar.
Rozmawialiśmy do piątej rano przy naleśnikach antystresowych mamy, po czym zasnęłam
z Knoxem w jego dawnym pokoju. Byłam pewna, że nie uda mi się zmrużyć oka, ale kiedy
ciężkie ramię Knoxa zakotwiczyło mnie do jego boku, zapadłam w głęboki sen i pozostałam
w nim aż do dziesiątej.
Kiedy się zbudziłam, byłam sama, bo Knox pojechał do miasta, żeby przywieźć Waylay
z nocowania.
Wyszłam na ganek z gigantycznym kubłem kawy i czekałam na nich, myśląc o tym, jak
dalece ten mężczyzna zacierał granice naszej umowy. Po powrocie Knox wsparł dłoń na
głowie Waylay, zmierzwił jej jasną czuprynę i czule szturchnął ją w bok.
Uświadomiłam sobie, jak bardzo także w moim sercu zatarły się te granice. Miałam zatem
kłopot. I nie dotyczył on włamania, siostry o przestępczych skłonnościach ani
eksnarzeczonego.
Czułam, że zakochuję się w mężczyźnie, którego przysięgałam nie darzyć uczuciem. Knox
jednak sprawiał, że dotrzymanie danego sobie słowa było niemożliwe. Przez jego zachowanie
stało się to nieuniknione.
Niestety akurat w tej chwili zjawiła się przed domem kobieta z ośrodka adopcyjnego, żeby
przeprowadzić wywiad środowiskowy, o którym zupełnie zapomniałam. Na pewno nie
wyobraziłam sobie zaskoczenia widocznego na twarzy pani Suarez. Próbowałam zagonić
Waylay do domu Lizy, jednocześnie za pomocą mglistych wymówek tłumaczyłam, dlaczego
nie byłyśmy przygotowane do jej wizyty.
Dzięki Bogu Knox znowu interweniował. Kazał Waylay iść do kuchni i zaparzyć nam kawy
na drogę. Kiedy znalazła się poza zasięgiem słuchu, to on opisał zaistniałą sytuację pani
Suarez.
Nie miałam dobrego przeczucia dotyczącego wpływu jego słów na wynik mojej rozprawy
sądowej.
– Nie jedziemy na zakupy – powiedział teraz Knox do Waylay, skręcając w zjazd na
autostradę.
– Po co wieziemy te wszystkie rzeczy w bagażniku? – zapytała Waylay.
Mimo że umysł miałam zajęty rozgorączkowanym zgadywaniem opinii pracownicy
socjalnej na temat wielokrotnych włamań do mojego domu, którym nie zapobiegłam, sama
też byłam ciekawa odpowiedzi Knoxa. Kiedy zamykał pokrywę platformy pick-upa,
zauważyłyśmy pod nią kilkanaście sklepowych siatek.
– To zapasy – powiedział tajemniczo.
Zadzwonił jego telefon, na ekranie wyświetliło się imię Jeremiaha.
– No – mruknął Knox na przywitanie. Zdecydowanie nie najlepiej odnajdywał się
w rozmowach towarzyskich. – Będziemy tam za jakieś czterdzieści pięć minut – rzucił do
słuchawki. – Tak, spotkamy się na miejscu.
Okazało się, że owo „na miejscu” to Hannah’s Place, schronisko dla bezdomnych na
obrzeżu Waszyngtonu.
Dość nowy ceglany budynek stał na ogrodzonym terenie. Knox minął bramę i skręcił
w kierunku wejścia, gdzie ujrzałam stojącego pod markizą Jeremiaha.
– Druga tura dotarła na miejsce – rzekł Jeremiah z uśmiechem, kiedy wytarabaniliśmy się
z samochodu. – Świetna stylówa, Way.
Waylay z dumą przyklepała mały warkocz francuski, który upięła niczym koronę dokoła
głowy.
– Dzięki.
Kobieta u boku Jeremiaha była niska, krępa i bardzo, bardzo odważna, bo ruszyła prosto
do Knoxa i objęła go mocnym uściskiem. – Jest i mój drugi ulubiony fryzjer – powiedziała.
Knox odwzajemnił jej uścisk.
– Dlaczego tym razem spadłem w rankingu?
Kobieta pochyliła się i uśmiechnęła szelmowsko.
– Jer przywiózł mi dwieście rolek papieru toaletowego.
– Zobaczymy, czy dalej będziesz tak myślała, kiedy zobaczysz, co ja ci przywiozłem.
– Widzę, że przywiozłeś dwie wolontariuszki – powiedziała.
– Shirley, poznaj Naomi i Waylay – przedstawił nas Knox. – Shirley zrezygnowała z pracy
w korporacji i siedmiocyfrowych wypłat po to, żeby prowadzić schronisko – powiedział.
– Komu potrzebne narady zarządu i narożne biura, kiedy całymi dniami może robić coś
dobrego? – rzekła Shirley, potrząsając moją ręką, a potem ręką Waylay.
– Miło panią poznać – powiedziałam.
– Mnie też. Zwłaszcza, jeśli masz dwie sprawne ręce i niestraszne ci układanie towarów na
półkach ani ładowanie kartonów.
– Jestem chętna i gotowa – zapewniłam ją, a potem szturchnęłam łokciem Waylay, która
zdawała się nieco markotna.
– Ustaw towar, gdzie ci wygodnie – powiedział Knox. – Ja tu wszystko przygotuję
i możemy zaczynać.
Poszłyśmy z Waylay śladem Shirley do środka.
– Wolałabym pójść na zakupy – szepnęła do mnie Waylay.
– Może potem znajdziemy centrum handlowe – odpowiedziałam i lekko ścisnęłam jej
ramię.
Jedno było pewne – Knox Morgan chował w zanadrzu wiele niespodzianek.


– To nawet całkiem fajne, że robią coś takiego – powiedziała Waylay, kiedy
obserwowałyśmy zza wysokich okien Knoxa i Jeremiaha, którzy urządzili prowizoryczny
salon fryzjerski pod chmurką.
Spędziłyśmy z innymi wolontariuszami dwie godziny na sortowaniu jedzenia i ubrań
z datków, tymczasem Knox i Jeremiah zabawiali niekończącą się liczbę klientów, którzy
zajmowali miejsca na fotelach pod markizą na chodniku.
Trwał piękny dzień zapowiadający nadejście jesieni, wśród ludzi panował radosny nastrój
festynu.
Pracownicy schroniska, wolontariusze i mieszkańcy tworzyli coś w rodzaju wielkiej,
niesfornej rodziny, dzięki czemu przygnębiające zjawisko, jakim jest bezdomność, zdawało
się raczej utrudnieniem wzywającym do działania niż stygmatem, na który została skazana
część społeczeństwa.
Knox i Jeremiah wspólnymi siłami przemieniali zaniedbane, zwichrzone kudły w stylowe,
modne fryzury. Uświadomiłam sobie, że robiąc to, zmieniali sposób, w jaki każdy z ich
klientów postrzegał siebie.
Obecnie Jeremiah sunął ręczną maszynką do strzyżenia przez ciemną czuprynę pewnego
chłopca, wywołując u niego regularne napady chichotu. Mężczyzna w fotelu przed Knoxem
miał długą, krzaczastą brodę i cienkie, rzadkie, siwe włosy. Jego mocno opaloną twarz
przecinały głębokie bruzdy, wąskie ramiona były skulone. Nosił czyste spodnie dresowe i T-
shirt z długimi rękawami – obie części garderoby o kilka rozmiarów za duże.
Przymknął oczy, na chwilę opuszczając gardę i poddając się błogiemu uczuciu, kiedy Knox
ułożył na jego twarzy ręcznik zwilżony gorącą wodą i szykował przybory do golenia.
– Tak. Całkiem fajne – przyznałam rację Waylay, głaszcząc ją po głowie.
– Ci dwaj już od wielu lat raz na miesiąc powtarzają tę akcję – wtrąciła Shirley, która ni
stąd, ni zowąd pojawiła się u mojego boku. – Naszych podopiecznych rajcuje zmiana stylu, za
którą normalnie zapłaciliby dwieście dolarów, a przy okazji otoczenie zaczyna ich postrzegać
w zupełnie innym świetle. Dopisało nam wielkie szczęście, że Knox Morgan zwrócił uwagę na
nasze starania.
Zastanowiło mnie, czy na tym budynku też znajdowało się jego nazwisko. A jeśli tak, to czy
przeszkadzało mu to mniej niż napis nad komisariatem policji?
Patrzyłam, jak zamaszystym gestem zdjął ręcznik z twarzy mężczyzny na fotelu,
wywołując jego uśmiech.

– Przyniosłem ci kawę.
Gigantyczny kubek z kawą na wynos zmaterializował się przed moimi oczami, kiedy
wyprostowałam się nad stołem, na którym składałam w kostkę T-shirty.
Przede mną stał Knox z drugim, mniejszym kubkiem w ręce i patrzył na mnie takim
wzrokiem, że serce w mojej piersi wykonało salto.
Ten mężczyzna dzisiaj stał się bohaterem dla kilkudziesięciu osób – nie licząc mnie –
a mimo to pomyślał o tym, żeby pójść po sagan kawy dla mnie.
Uderzyło mnie to niczym ciepła, połyskująca fala, która niemal zbiła mnie z nóg.
– Dzięki – powiedziałam, czując, że robi mi się wilgotno pod powiekami.
– Kurwa, coś ty, Daze?
Oczywiście zauważył, że niewiele brakowało, żebym się rozbeczała z powodu kofeiny. Bo
jego uwagi nic nie umykało.
– Kotek, co ci? Ktoś ci coś nagadał?
Wyjrzał z marsową miną za okno, jakby tam szukał winowajcy.
– Nie! – zaprzeczyłam stanowczo. – Jestem po prostu... To... cudowna inicjatywa, Knox.
Wiesz, prawda?
– To tylko strzyżenie, Naomi – odparł bez emocji.
Potrząsnęłam głową. Jako kobieta miałam zakodowane w naturze, że strzyżenie włosów
rzadko sprowadza się jedynie do cięcia włosów.
– Nie. To coś więcej. Zmieniasz sposób, w jaki reszta świata widzi tych ludzi. I wpływasz
na to, jak oni sami czują się w swoim ciele.
– Zamknij się – odparł szorstko, jednak kącik jego ust nieznacznie się uniósł.
Ani się obejrzałam, a już wyjął kawę z moich dłoni, odstawił ją na stół koło sterty T-shirtów
i przyciągnął mnie do swojej piersi.
– Sam się zamknij – powiedziałam, kładąc dłonie na jego ramionach.
– A gdzie Way? – zapytał Knox. Jego niebieskie oczy rozglądały się, szukając małej.
O cholerka.
Głupi złocisty blask znowu mnie wypełnił i groził wytryśnięciem fontanną z mojego serca.
Oto człowiek, który poświęcił cały dzień ludziom bezdomnym, robiąc im modne fryzury,
potem przyniósł mi kawę, teraz czuwał nad tym, żeby Waylay była bezpieczna. Opiekował się
nią tak samo jak mną.
Przepadłam z kretesem.
– Tam, z Shirley – powiedziałam i wskazałam w kierunku placu zabaw, gdzie Waylay
kołysała na huśtawce małą dziewczynkę, a Shirley prowadziła jakąś zabawę.
Waylay zobaczyła, że się jej przyglądamy, i pomachała ręką.
Odpowiedziałam tym samym gestem, a wypełniającego mnie blasku już nic nie mogło
zgasić.
Musiałam się wydostać. Uciec od tych mocnych ramion, żeby przypomnieć sobie, dlaczego
to się nie mogło udać. Dlaczego naprawdę nie byliśmy parą.
Bo Knox nie chciał się wiązać. Bo w gruncie rzeczy nigdy naprawdę nie stanowiłam dla
nikogo pierwszego wyboru.
Ten złośliwy cichy podszept załatwił sprawę, przekłuł niczym strzała mój ładny balonik
nadziei.
Nagle Knox stężał, a jego uścisk się wzmocnił.
– Wszystko gra? – zaniepokoiłam się.
– Przygruchałeś sobie dziewczynę, Knox? – dobiegł piskliwy głos.
Obróciłam się w objęciach Knoxa do mężczyzny, który przedtem siedział na fotelu
fryzjerskim. Już nie wyglądał jak zagubiona dusza, zdawał się o wiele młodszy. Srebrnowłosy,
krótko ostrzyżony starszy mężczyzna z odsłoniętą twarzą. Szpakowata, schludna broda
okalała jego wyraźnie zarysowaną szczękę.
Ramiona Knoxa zacisnęły się mocniej dokoła mnie. Przytulił mnie, trzymając przed sobą.
– Właściwie dwie dziewczyny – powiedziałam z uśmiechem i wskazałam na Waylay, która
właśnie śmiała się ze słów jednego ze swoich rówieśników.
– Ładna – pochwalił mężczyzna. – Zupełnie jak jej mama.
Teoretycznie powinnam skorygować jego pomyłkę. Ale skoro mama Waylay była moją
siostrą bliźniaczką i wyglądałyśmy identycznie, zdecydowałam się przyjąć ów komplement.
– Dziękuję – odparłam.
– Nie przedstawisz nas sobie? – zapytał Knoxa mężczyzna, drapiąc się po przedramieniu.
W jego ruchach dało się zauważyć ledwo uchwytną chaotyczną niespójność.
Nastąpiła dłuższa chwila niezręcznego milczenia, które poczułam się zmuszona
przerwać.
– Mam na imię Naomi – powiedziałam i wyciągnęłam rękę do mężczyzny.
– Naomi – powtórzył. – A ja...
– To Duke – wszedł mu w słowo Knox.
Duke skinął głową i na chwilę spuścił wzrok.
– Miło mi cię poznać, Duke – rzekłam z nadal wyciągniętą do niego ręką.
– Wobec tego mnie też jest miło – powiedział w końcu.
Odwzajemnił powitanie. Jego dłoń była twarda, szorstka. Miał niezwykłe oczy o barwie
czystego srebra.
– Dbaj o nie należycie, Knox – dodał po chwili.
Knox mruknął niezrozumiale i odciągnął mnie o krok w tył. Moja dłoń wyślizgnęła się
z uścisku Duke’a. Mężczyzna poczłapał w kierunku przestronnej przemysłowej kuchni.
– Wynosimy się – zakomenderował Knox. – Idź po Way.
Aha, znowu coś ugryzło go w tyłek. No i dobrze. Dzięki temu przynajmniej nie zbzikuję
zupełnie na jego punkcie.
Bez słowa sięgnęłam po kawę, którą dla mnie przyniósł, i wyszłam na dwór po Waylay.
Przywołałam ją z placu zabaw i powiedziałam, że czas wracać do domu. Kiedy żegnałyśmy
się z nowymi znajomymi, zobaczyłam Knoxa z Dukiem przy pick-upie.
Knox podał mężczyźnie plecak – jak się zdawało, wypełniony po brzegi. Prowadzili
rozmowę wyglądającą na intensywną wymianę zdań. Duke cały czas potakiwał ze wzrokiem
wbitym w ziemię pod stopami i drapał się z roztargnieniem po przedramionach.
Uniósł oczy dopiero, kiedy Knox wyjął białą kopertę i coś do niego powiedział.
– Z kim Knox rozmawia? – zapytała Waylay.
– Z panem o imieniu Duke. Ostrzygł go.
– Wszystko z nim okej?
Nie byłam pewna, czy ma na myśli Knoxa czy Duke’a.
– Nie wiem, kochanie.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY
F.I.N.E
Knox

S
pierdoliłem już na całego, ale nie mogłem się powstrzymać przed
spapraniem jeszcze bardziej. Mimo że wiedziałem, co zaraz muszę zrobić.
– Knox... – jęczała Naomi głosem stłumionym przez poduszkę.
Tym razem nie wrzeszczała z frustracji. Po prostu starała się zachowywać w miarę cicho,
gdy uprawialiśmy seks w domu mojej babki. W pokoju, w którym dorastałem.
Klęczała przede mną na czworaka.
Myślałem, że przyjdzie mi to łatwiej, jeśli nie będę widział jej oczu. Jeśli nie będę patrzył,
jak zajdą mgłą pod ciężkimi powiekami, kiedy ostatni raz doprowadzę ją do orgazmu.
No to się, kurwa, pomyliłem.
Zacisnąłem mocniej dłoń na jej karku i przyhamowałem pchnięcia. Wiele mnie to
kosztowało. Ale warto było przystopować, kiedy siedziałem zanurzony w niej aż po rękojeść.
Jej ciałem wstrząsnął dreszcz na zewnątrz i w środku, gdy przycisnąłem wargi do skóry na
łopatkach. Mój język chciał posmakować jej ciała. Chciałem ją wdychać. Zatrzymać na zawsze
w pamięci każdą sekundę tego uczucia.
Wypłynąłem na zbyt głęboką wodę. Tonąłem. Wciągnęła mnie pod powierzchnię, a ja
niczym idiota chętnie na to przystałem. Zapomniawszy o wszystkim, czego się nauczyłem,
o każdej złożonej w życiu obietnicy, o wszystkich przyczynach, dla których nie powinienem do
tego dopuścić.
Czułem niepokój, że już może być za późno.
– Knox...
Kwilenie nagle się urwało i poczułem, że jej mięśnie wibrują na moim pulsującym kutasie.
W odpowiedzi krew zafalowała w moich żyłach.
Przesunąłem dłonią wzdłuż pleców Naomi, wielbiąc jedwabiste ciepło pod moim
dotykiem.
Naomi uniosła głowę nad poduszką i zerknęła na mnie przez ramię. Jej włosy były
w nieładzie, usta obrzmiałe, powieki ciężkie. Ledwie sekundy dzieliły ją od orgazmu. Od
uczynienia mi tego cudu. Stwardniały mi jaja, wbiłem zęby w swoją wargę.
Potrzebowałem tego. Musiałem jej to dać. Jeszcze jeden, ostatni raz.
Pociągnąłem ją do góry tak, że teraz oboje klęczeliśmy. Jej plecy przylegały ciasno do mojej
piersi.
Uniosła ramiona nad głowę i sięgnęła w tył, żeby objąć mnie za szyję, za bark.
– Proszę, Knox. Proszę – błagała.
Nie potrzebowałem dalszej zachęty. Jedną dłonią złapałem jej pierś, drugą zsunąłem niżej,
między nogi, gdzie wciąż byliśmy złączeni.
Wystarczył jeden sztych na próbę, żeby jej głowa odchyliła się do tyłu i wbiła się w moje
ramię.
Wysunąłem się z niej niemal do końca, a potem znowu dźgnąłem.
Dochodziła. Jej mięśnie naprężały się i rozluźniały wokół mnie, przytrzymywały mocno
penisa, a ja zająłem się jej łechtaczką, prowadząc Naomi poza skraj rozkoszy.
Następnie ruszyłem jej śladem. Rzuciłem się za nią z wysokiego klifu, pozwoliłem, żeby jej
orgazm wyciągnął ze mnie wszystko. Spuściłem się mocno, głęboko. Wytrysnąłem w nią
pierwszym gorącym strumieniem i było mi zajebiście.
Wygięła się w tył, biorąc w siebie wszystko, co jej dałem.
Rozkoszowała się tym.
Zajebiście mi się to podobało.
Zajebiście ją uwielbiałem.
Dopiero opróżniony do cna, nadal podrygując w niej, nadal goniąc za euforią,
przypomniałem sobie, jakie to pierdolone świństwo. Jakim pojebem byłem, robiąc jej coś
takiego, skoro wiedziałem, co teraz się zdarzy.
Nie mogłem się jednak powstrzymać.
Tak samo nie mogłem się powstrzymać przed opadnięciem z nią na materac, objęciem jej
mocno ramionami i czułym przytuleniem.
Jeszcze z niej nie wyszedłem, a już knułem, jak to wszystko zakończyć.


Godzinę później Naomi głęboko spała, a ja wymknąłem się z łóżka. Chciało mi się pić.
Miałem ochotę na podwójną dawkę czegoś wystarczająco mocnego, żeby zapomnieć
i przestać się przejmować. A ponieważ pragnąłem znieczulenia, zignorowałem to uczucie
i zamiast sięgnąć po drinka, nalałem sobie szklankę wody.
– Oho, ktoś potrzebuje uzupełnienia płynów.
Denerwowałem się tak bardzo, że dałem się zaskoczyć własnej babce.
– Jezus Maria! Lizo J! Po co tak się skradasz?
Liza pstryknęła włącznik światła i przyjrzała mi się zza dwuogniskowych szkieł okularów.
– Trochę czasu upłynęło od ostatniego razu, kiedy ukradkiem zaprosiłeś jakąś dziewczynę
do twojego łóżka w tym domu – zauważyła.
Miała na sobie piżamowe szorty w kratę i dopasowany top z krótkim rękawem. Wyglądała
jak drwal na wakacjach.
– Nigdy nikogo nie zapraszałem ukradkiem do mojego łóżka pod twoim dachem –
skłamałem.
– Bredzisz jak potłuczony. Chcesz mi wmówić, że Callie Edwards jedynie dziwnym
zbiegiem okoliczności sprawdzała stan dachu nad gankiem o pierwszej w nocy latem po tym,
jak ukończyłeś ostatnią klasę liceum?
Absolutnie zapomniałem o Callie. I o wszystkich innych laskach. Zupełnie jakby nagle
w moim mózgu wystarczało miejsca dla tylko jednej kobiety. I właśnie na tym polegał cały
problem.
– Mnie tam nie przeszkadza, że cię z nimi widuję – powiedziała Liza, odpychając mnie na
bok, żeby sobie też nalać wody.
– Niby z kim?
Liza dała mi znać wymownym spojrzeniem, żebym przestał pieprzyć jak potłuczony.
– Z Naomi. I z Waylay. Wyglądasz na szczęśliwego.
Na pewno nie. Można było powiedzieć o mnie różne rzeczy, ale na pewno nie to, że czułem
się szczęśliwy. Stałem o krok od przepaści bez odwrotu. Od spirali, która groziła
zniszczeniem wszystkiego, co udało mi się zbudować.
– To nic poważnego – rzuciłem obronnym tonem.
– Widziałam twoją minę, kiedy tu przyjechałeś wczoraj wieczorem. Kiedy zdałeś sobie
sprawę z tego, jak bardzo twoja dziewczyna otarła się o kłopoty.
– Ona nie jest moją dziewczyną – powiedziałem stanowczo, rozmyślnie unikając
głównego tematu.
– Jeśli nie twoją, to na pewno skończy jako dziewczyna kogoś innego. Taka ładna pannica?
Troszcząca się o innych. Urocza. Zabawna. Prędzej czy później zainteresuje się nią ktoś z IQ
wyższym od twojego.
– No i dobrze.
Pewnie, że znajdzie kogoś innego. Zasługiwała na kogoś innego. Kogoś niepochodzącego
z tych stron. Raczej skądś, gdzie nie musiałbym na nią wpadać przypadkiem w sklepie
spożywczym ani widywać jej w barze czy też na ulicy. Z upływem czasu zostanie mi po Naomi
Witt jedynie blade wspomnienie.
Tyle że wiedziałem, iż to nieprawda. Nie zniknie z mojej pamięci. Haczyk został
zarzucony. Złapałem przynętę. Do końca życia nie będzie ani jednego dnia bez wspomnień
o niej. Codziennie miałem powtarzać w myślach jej imię, by pamiętać, że kiedyś ją miałem.
Wypiłem długi łyk wody, walcząc z gulą w gardle.
– Twój brat patrzy na nią takim wzrokiem, jakby miał przed sobą domowy niedzielny
obiad – podzieliła się przenikliwą obserwacją Liza. – Może on okaże się dość mądry, by
wiedzieć, jakie spotkało go szczęście.
Łyk wody wleciał mi w złą dziurkę i popłynął w kierunku płuc. Zakrztusiłem się
i zakaszlałem.
Chwytając łapczywie powietrze, odtwarzałem w głowie ten scenariusz. Naomi i Waylay
przy stole w Święto Dziękczynienia. Dłoń Nasha na jej karku. Jego uśmiech na myśl o tym, co
go czeka, kiedy wszyscy już pójdą do domu.
Wyobrażałem ją sobie, jak kołysze się nad nim w ciemności. Jak jej słodkie usta się
rozchylają. Włosy opadają na oczy, kiedy wzdycha jego imię. Nash.
Ktoś inny będzie słyszał swoje imię padające z jej ust. Ktoś inny będzie mógł się czuć jak
największy szczęściarz. Ktoś inny będzie jej przynosił popołudniowe kawy i widział błysk w jej
piwnych oczach.
Ktoś inny będzie woził ją i Waylay na szkolne zakupy.
I tym kimś mógłby być mój własny brat.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Liza, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Całkiem nieźle.
Kolejne kłamstwo.
– Wiesz, co się mówi o tych, którzy twierdzą, że jest im nieźle? Że naprawdę są w czarnej
dupie. Pozbawieni wiary w siebie. Neurotyczni. I rozchwiani emocjonalnie – mruknęła Liza. –
Pogaś światła, jak tu skończysz. Prąd nie rośnie na drzewach.
Zgasiłem światła i stałem w ciemnej kuchni przepełniony nienawiścią do siebie samego.

Mój żołądek wypełniały odłamki szkła.
Tak się czułem, przytrzymując przed Naomi drzwi pizzerii u Dina. Naomi znowu włożyła
suknię, ale tym razem długi, powłóczysty krój letniej sukienki zastąpiły długie rękawy.
Wiedziałem – bo rano ubierałem się koło niej – że nosiła też jedną z par bielizny, którą dla niej
kupiłem.
Fakt, że to już ostatni raz, kiedy miałem prawo patrzeć, jak się ubiera, niemal rzucił mnie
na kolana.
Tak samo podziałało na mnie śniadanie z jej pieprzoną rodziną.
Z całą liczną, szczęśliwą rodziną zgromadzoną dokoła jednego stołu. Nawet Nash oderwał
się od biurka, żeby dołączyć do zabawy. Do diabła, Stef też połączył się przez FaceTime
z Paryża, żeby ocenić bekon przyrządzony przez Naomi.
Amanda była wniebowzięta, mogąc gościć wszystkich pod jednym dachem, i wysmażyła
obłędne śniadanie. Lou, który przez większość swojego pobytu w mieście okazywał mi skrajną
niechęć, nagle zaczął zachowywać się tak, jakbym był dodatkiem do rodziny co najmniej tak
wartościowym jak Stef.
Domyślałem się, że wkrótce zmieni śpiewkę.
Cały ten biznes z liczną, szczęśliwą rodzinką był jedynie fikcją, więc im szybciej wszyscy
przestaną udawać, tym lepiej.
Odprowadziłem Waylay na przystanek autobusowy, bo Naomi szykowała się do pracy. Nie
czułem się dobrze, spuszczając je z oka, dopóki wciąż istniała możliwość, że włamywacz nadal
grasuje po mieście. Że wciąż szuka okazji, by uczynić więcej szkód.
W tej sytuacji to, co musiałem zrobić, nastręczało jeszcze więcej problemów.
Naomi ruszyła do stołu przy oknie, ale pokierowałem ją raczej w głąb sali. W miejsce
publiczne, ale niezupełnie na widoku.
– Przygotowałam listę dla Nasha – powiedziała i wyciągnęła z torebki kartkę, którą
rozłożyła na stole.
Była zupełnie nieświadoma moich zamiarów.
Imię mojego brata zbiło mnie z tropu.
– Listę czego? – zapytałem szorstko.
– Dni, w których moim zdaniem Tina mogła włamać się do chaty, oraz wszystkich
podejrzanych osób, które sobie przypominam. Niewiele się tego uzbierało i nie wiem, w jaki
sposób miałoby w czymkolwiek pomóc. Ale on twierdził, że wystarczy, żebym przynajmniej
spróbowała wyznaczyć przypuszczalny moment poprzedniego włamania – powiedziała
i podniosła ze stołu menu.
– Przekażę mu tę listę – powiedziałem, marząc o mocnym drinku.
– Wszystko w porządku? – zapytała i obserwując mnie, przechyliła na bok głowę. –
Wyglądasz na zmęczonego.
– Daze, musimy porozmawiać.
Dławiłem się słowami. Moja skóra zdawała mi się za ciasna. Wszystko było nie takie, jak
trzeba.
– Od kiedy tak się wyrywasz do sklecania ze sobą słów? – zażartowała.
Ufała mi. Ta myśl sprawiała, że czułem się jak kupa psiego łajna. Sądziła, że po prostu
chłopak zabrał ją w środku dnia na lunch. Ale przecież ją uprzedzałem, no nie? Mówiłem, żeby
nie wiązała się ze mną za mocno.
– Wszystko się... skomplikowało – powiedziałem.
– Słuchaj, wiem, że martwią cię te włamania – wtrąciła Naomi. – Ale wierzę, że kiedy już
zainstalują nam nowe zabezpieczenia, będziemy mieć problem z głowy. Warner wrócił do
domu, więc jeżeli to on wyładował złość w tak niszczycielski sposób, teraz jest za daleko, żeby
to powtórzyć. A jeśli winna jest Tina, to albo znalazła, czego szukała, albo ja tego nie mam.
Nie musisz się martwić o mnie ani o Way.
Nie odpowiedziałem. Nie umiałem. Musiałem zdobyć się na wypowiedzenie właściwych
słów.
Naomi wyciągnęła rękę nad stołem i uścisnęła mój nadgarstek.
– A przy okazji chcę ci powiedzieć, jak bardzo jestem wdzięczna, że mam cię przy sobie.
Za twoją pomoc. Dzięki tobie czuję, że nie jestem sama. Że może pierwszy raz w życiu nie
muszę w pojedynkę czuwać nad każdym najmniejszym detalem. Dziękuję ci za to, Knox.
Zamknąłem oczy i starałem się nie zwymiotować.
– Posłuchaj. Tak jak mówiłem... – Musiałem zacisnąć zęby, żeby jakoś przez to przebrnąć.
– To wszystko jest skomplikowane i częściowo sam jestem temu winny.
Naomi uniosła wzrok i zmarszczyła brwi.
– Dobrze się czujesz? Na pewno nie jesteś zmęczony?
Byłem, kurwa, ledwie żywy. I przepełniony odrazą do siebie.
– Nic mi nie jest – powiedziałem. – Ale uważam, że już czas, by każde z nas poszło
w swoją stronę.
„Przygruchałeś sobie dziewczynę?”. Tamte słowa dźwięczały w mojej głowie.
Dłoń Naomi zastygła na moim nadgarstku.
– W swoją stronę?
– Dobrze się bawiłem. Mam nadzieję, że ty też. Ale musimy to przerwać, zanim któreś
z nas za bardzo się zaangażuje.
Patrzyła na mnie oniemiałym wzrokiem, jej piwne oczy były nieruchome.
Kurwa mać.
– Masz na myśli mnie – powiedziała głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
– Mam na myśli, że to, co robimy... – Przeraża mnie jak, kurde, nie wiem co. – Że dobiegło
końca.
„Bo nie ufam swoim uczuciom” – dodałem w myślach.
– Przyprowadziłeś mnie tutaj, w miejsce publiczne, żeby ze mną zerwać? Nie do wiary.
Jej dłoń się cofnęła i wiedziałem, że nigdy więcej jej nie poczuję. Nie miałem pojęcia, co
było bardziej niszczące – świadomość tego czy raczej wiedza, co zdarzyłoby się, gdybym teraz
wszystkiego nie skończył.
– Posłuchaj, Naomi, oboje znaliśmy reguły, kiedy to zaczęliśmy. Ja tylko chcę powiedzieć,
że musimy się wycofać, zanim któreś z nas straci głowę.
– Idiotka ze mnie – szepnęła i przyłożyła czubki palców do skroni.
– Wiem, że w przyszłym miesiącu masz rozprawę w sądzie rodzinnym i jestem gotów
zachować pozory, że jesteśmy parą, jeśli uważasz, że to mogłoby ci pomóc. I nadal będę miał
oko na ciebie i Way, dopóki nie upewnimy się, kto stoi za włamaniem do twojego domu.
– Jak wielkodusznie z twojej strony – powiedziała lodowato.
Umiałem radzić sobie ze złością. Do cholery, co dzień zjadałem złość na śniadanie. Ale łzy,
uczucie zawodu, ból – z tym nie potrafiłem się obchodzić.
– Od początku mówiłem: żadnych uczuciowych więzi.
Ostrzegałem ją. Próbowałem grać fair. Tymczasem teraz patrzyła na mnie tak, jakbym
specjalnie ją skrzywdził.
Nagle ten wyraz twarzy znikł. Rozwiała się miękkość jej rysów, zgasł ogień w oczach.
– Rozumiem – powiedziała. – Jestem zbyt wielkim obciążeniem. Waylay jest zbyt wielkim
obciążeniem. Nawet w najlepszych chwilach jestem za dużym balastem, a jednocześnie
niewystarczającym, żeby cię zatrzymać.
W jej śmiechu nie dało się słyszeć wesołości.
– Przestań, Stokrotko! – rozkazałem, zamiast po prostu ugryźć się w język.
Wzięła powolny, głęboki wdech, a potem posłała mi zdawkowy uśmiech, który wbił mi się
w serce niczym pieprzony tasak.
– To już ostatni raz, kiedy mówisz mi, co mam robić, i od teraz nie masz prawa nazywać
mnie Stokrotką.
Poczułem, że wzbiera we mnie coś, co bynajmniej nie miało nic wspólnego z uczuciem
ulgi, którego oczekiwałem. Nie. Ta narastająca we mnie emocja przypominała rozgrzane do
białości ostrze paniki.
– Nie bądź taka.
Naomi przesunęła się na brzeg siedzenia i wstała.
– Nie musiałeś tego robić w taki sposób. W miejscu publicznym, żeby uniknąć awantury.
Jestem już dużą dziewczynką, Knox. I pewnego dnia znajdę mężczyznę, którego nie odstrasza
upierdliwa damulka wiecznie potrzebująca pomocy. Mężczyznę, który zechce nie tylko wejść
z buciorami w mój bałagan, ale i zostać w nim aż do posprzątania. Ty, jak widać, nim nie
jesteś. Przynajmniej powiedziałeś mi to już na początku.
Sam też wstałem. Czułem, że z jakiejś przyczyny sytuacja wymknęła mi się z ręki.
– Nie powiedziałem nic takiego.
– To twoje słowa i masz rację. Powinnam dobrze się im przysłuchać za pierwszym razem,
kiedy padły z twoich ust. – Chwyciła torebkę i kartkę ze stołu przede mną. – Dzięki za
propozycję udawania, że jesteś mną zainteresowany, ale raczej z niej zrezygnuję.
Nie patrzyła na mnie.
– Nic się nie musi zmienić, Naomi. Dalej możesz pracować w barze. Ty i Liza nadal macie
obowiązującą umowę. Wszystko inne też może zostać tak, jak jest.
– Muszę już iść – powiedziała i ruszyła do drzwi.
Złapałem ją za rękę i przyciągnąłem. Ten gest zdawał się taki naturalny, a jego dodatkową
zaletą było to, że zmusił ją do spojrzenia na mnie. Supeł w moim żołądku na chwilę się
rozplątał, kiedy nasze oczy się spotkały.
– Masz – powiedziałem, wyciągając z tylnej kieszeni spodni kopertę.
Podałem ją Naomi.
– A to co? Lista powodów, dla których jestem niewystarczająco dobra?
– To pieniądze – wytłumaczyłem.
Cofnęła się gwałtownie, jakbym powiedział jej, że to koperta pełna pająków.
– Weź je. Pomogą tobie i Way.
Odepchnęła moją rękę, koperta plasnęła o moją pierś.
– Nie chcę twoich pieniędzy. Nic już od ciebie nie chcę. Ale zwłaszcza pieniędzy.
Po tych słowach próbowała się oswobodzić. Instynktownie zacisnąłem dłoń.
– Zabierz. Ode mnie. Ręce. Knox – powiedziała cicho Naomi.
W jej oczach już nie płonął ogień. Były skute lodem.
– Naomi, to nie musi być tak.
– Żegnaj, Knox.
Wyślizgnęła się z mojego uchwytu i zostawiła mnie patrzącego na nią jak głupek.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY
ROZSTANIE DOSZCZĘTNE, KOMPLETNE I NIEODWRACALNE
Naomi

Z
byt skomplikowana. Osaczająca. Desperacko potrzebująca miłości. Nic
niewarta.
Takie myśli krążyły mi po głowie jak krzesełka odrażającej karuzeli,
kiedy szłam szybko chodnikiem, a Knockemout dokoła mnie zmieniało się w niewyraźną
smugę rozmazaną niewypłakanymi łzami.
Zbudowałam sobie tutaj nowe życie. Stworzyłam w umyśle fikcyjną krainę. Popijałam
popołudniową kawę i szeptałam świństewka, które dla niego znaczyły kompletnie co innego.
On mnie nie chciał. Nigdy.
Na domiar złego nie chciał też Waylay. Wciągnęłam młodą podopieczną o wciąż
kształtującej się wrażliwości w mój związek z mężczyzną, który na dłuższą metę nie
zamierzał zagrzać miejsca w jej życiu.
Widziałam to w jego oczach. Współczucie. Litował się nade mną. Biedna, głupia Naomi
zakochała się w łobuzie, który przecież niczego nie obiecywał.
I jeszcze te pieniądze. Jaki trzeba mieć tupet, żeby złamać mi serce, a potem sypnąć
groszem, jakbym była prostytutką i jakby to jakimś cudem mogło zrekompensować ból. Ten
fakt nadał upokorzeniu dodatkowy wymiar.
Zamierzałam iść do Lizy, udać, że mam migrenę, i spędzić resztę dnia w łóżku. Musiałam
też przeprowadzić ze sobą odkładaną zbyt długo rozmowę o wybieraniu na partnerów
niewłaściwych złamasów. Znowu.
I jeszcze zdecydowałam, że po tej połajance zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby
Waylay nigdy nie znalazła się w takiej samej sytuacji.
Boże. Mieszkałam w małej mieścinie – małej nawet w skali prowincjonalnych mieścin.
Wiedziałam, że dalej będę go widywać. Na każdym kroku. W kawiarni. W pracy. To było jego
miasto. Nie moje.
Czy ja tu w ogóle pasowałam?
– Hej, Naomi! – Bud Nickelbee zawołał mnie, wychylając głowę zza progu swojego sklepu
żelaznego. – Chciałem ci tylko dać znać, że rano wpadłem naprawić twoje drzwi!
Stanęłam jak wryta.
– Naprawdę?
Pokiwał głową.
– Słyszałem o twoich kłopotach i nie chciałem, żebyś musiała zawracać sobie głowę
naprawami.
Uściskałam go z całej siły.
– Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Dziękuję, Bud.
Wzruszył ramionami, a potem z zażenowaniem poklepał mnie po plecach.
– Przyszło mi na myśl, że ostatnio miałaś na głowie sporo problemów, więc przydałaby ci
się pomoc.
– Jesteś dobrym człowiekiem, Bud.
– Okeeeej – powiedział. – Wszystko u ciebie gra? Mam do kogoś zadzwonić? Mogę zadbać,
żeby Knox do ciebie zajrzał.
Pokręciłam głową tak gwałtownie, że sklep żelazny i jego właściciel przede mną zmieniły
się w smugę.
– Nie! – niemal krzyknęłam. – To znaczy, dzięki, ale nie trzeba.
Ktoś otworzył drzwi pizzerii Dina i poczułam, że mój żołą-dek osunął się aż do ziemi,
kiedy na chodnik wyszedł Knox.
Odwróciłam się, prosząc Boga o dar niewidzialności.
– Naomi! – krzyknął.
Zaczęłam iść w przeciwnym kierunku.
– Naomi, daj spokój, zatrzymaj się – powiedział Knox.
Jednak za sprawą kilku słów stracił na zawsze przywilej wydawania mi poleceń nie
znoszących sprzeciwu.
– Odpuść, Knox. Pani wyraźnie nie chce w tej chwili z tobą rozmawiać – usłyszałam głos
Buda.
– Zejdź mi z drogi, Bud! – warknął Knox.
Byłam idiotką. Ale przynajmniej idiotką o szybkich nogach.
Ruszyłam raźno w kierunku przecznicy zdeterminowana, by zostawić Knoxa daleko
w tylnym lusterku, tak samo jak eksnarzeczonego.
„Jeśli mężczyzna nie angażuje się na całego w związek z kobietą, to ma jakiś powód”.
„Może szuka czegoś lepszego”.
Czułam fizyczny ból w piersi, kiedy słowa Knoxa o Warnerze odbijały się echem w mojej
głowie.
Czy był na świecie ktoś, dla kogo byłabym w sam raz? Nie za dużo, nie za mało, tylko takim
człowiekiem, na którego czekał całe życie?
Łzy paliły mnie pod powiekami, kiedy skręciłam truchtem za róg ulic.
Z powodu tych łez nie zauważyłam kobiety, która wyszła przede mną na ulicę.
– Och, przepraszam – powiedziałam ułamek sekundy za późno, bo już wpadłam na nią
całym impetem.
– Pani Witt.
Dobry Boże, nie.
Yolanda Suarez, surowa pracownica społeczna, która jeszcze ani razu nie widziała mnie
w niekompromitującej sytuacji, zdawała się zaskoczona tym kontaktem fizycznym.
Otworzyłam usta, lecz nie wydobyłam z nich żadnego dźwięku.
– Dobrze się pani czuje? – zapytała.
Miałam na końcu języka kłamstwo. Brzmiące tak znajomo, że niemal prawdziwe. Daleko
mu jednak było do prawdy. Czasami prawda jest ważniejsza niż dobre zamiary.
– Nie. Właściwie nie.
Dziesięć minut siedziałam zapatrzona w serce narysowane w piance na stojącej przede
mną latte.
– I to już wszystko. Udawałam związek z mężczyzną, który uprzedzał mnie, żebym się
w nim nie zakochiwała, a ja to zrobiłam. Mój eksnarzeczony zjawił się w lokalu, w którym
pracuję, i wywołał awanturę. Ktoś włamał się do naszego domu i nikt nie wie, czy to on, Tina
czy może inny, przypadkowy przestępca. Aha, a Waylay próbowała zemścić się na wrednej
nauczycielce za pomocą polnych myszy.
Naprzeciw mnie Yolanda podniosła filiżankę z zieloną herbatą i upiła łyk. Odstawiła
filiżankę.
– No cóż.
– Przyniosłem wam ciasteczka – powiedział Justice z grobową miną.
Postawił talerz na stole koło mojego łokcia.
– To były serca? – zapytałam, trzymając w ręce kształt wyraźnie będący połową serca
oblanego różowym lukrem.
Justice zmarszczył nos.
– Złamałem je na pół. Miałem nadzieję, że nie zauważysz.
– Dziękuję, Justice. To słodkie – powiedziałam.
Zanim się oddalił, ścisnął delikatnie moje ramię, a ja musiałam przygryźć policzek, żeby
nie płakać.
– No więc krótko mówiąc, w moim życiu zapanował bałagan, którego już nie umiem
ukryć, a pani zasługuje na to, żeby usłyszeć prawdę. Przysięgam jednak, że chociaż tego
obecnie nie widać, jestem wyjątkowo zorganizowana, przedsiębiorcza i nie cofnę się przed
niczym, żeby zapewnić bezpieczeństwo Waylay.
– Naomi – odpowiedziała Yolanda. – Waylay ma szczęście, że trafiła jej się taka opiekunka
jak ty, i każdy sąd w tym stanie wysnuje taki sam wniosek. Jej frekwencja w szkole się
poprawiła. Oceny też. Ma prawdziwych przyjaciół. Twoja obecność ma bardzo pozytywny
wpływ na życie tej małej.
Po raz pierwszy w życiu nie marzyłam o złotej odznace. Chciałam, żeby ktoś mnie
przejrzał na wylot. Naprawdę zobaczył, jakie ze mnie siedem nieszczęść.
– A to wszystko, co robię źle?
Zdawało mi się, że dostrzegłam litość w uśmiechu pani Suarez.
– Na tym polega bycie rodzicem. Wszyscy staramy się jak najlepiej. Bywamy skonani,
zagubieni albo czujemy, że wciąż nas krytykują inni, którzy na pierwszy rzut oka mają
wszystkie umiejętności w małym palcu. Nikt jednak nie jest doskonały. Wszyscy
improwizujemy i uczymy się na bieżąco.
– Naprawdę? – szepnęłam.
Yolanda Suarez pochyliła się nad stołem.
– Wczoraj wieczorem uziemiłam mojego dwunastoletniego syna na trzy dni, bo cały dzień
grał mi na nerwach, aż w końcu miarka się przebrała, kiedy powiedział, że klopsiki, które robi
mama jego najlepszego kolegi Evana smakują mu bardziej niż moje. – Upiła łyk herbaty. –
A dzisiaj go przeproszę i odwołam zakaz wychodzenia na dwór, o ile posprzątał swój pokój.
Mimo że mama Evana kupuje swoje klopsiki w dziale z mrożonkami w Grover’s Groceries.
Zdobyłam się na niepewny uśmiech.
– Życie jest po prostu o wiele trudniejsze, niż mogłam się spodziewać – wyznałam. –
Sądziłam, że jeśli ułożę plan i będę się trzymała zasad, wszystko pójdzie jak z płatka.
– Mogę ci coś doradzić? – zapytała.
– Proszę.
– Na pewnym etapie musisz przestać się tak bardzo przejmować tym, czego potrzebują
wszyscy dokoła ciebie, i zacząć myśleć o własnych potrzebach.
Zamrugałam.
– Myślałam, że stawianie innych na pierwszym miejscu jest pożądaną cechą u opiekunki
prawnej dziecka – powiedziałam, zasłaniając się siąknięciem nosem jak tarczą.
– Równie ważne jest dawanie przykładu siostrzenicy, że nie musi stawać na głowie, by
ktoś ją pokochał. Że nie trzeba samemu się podpalać po to, żeby ogrzać innych. Wymaganie,
żeby inni dostrzegali twoje potrzeby, nie jest niczym złym. Jest wyrazem odwagi i dzieci to
widzą. Wszystko obserwują i widzą. Jeżeli pokażesz jej na własnym przykładzie, że jedyną
drogą, by zasłużyć na miłość, jest oddawanie się innym bez reszty, to taką naukę sobie
przyswoi.
Jęknęłam i przyłożyłam czoło do blatu.
– Istnieje różnica między zaspokajaniem potrzeb drugiego człowieka kierowanym
miłością do niego a zaspokajaniem owych potrzeb po to, żeby zasłużyć na jego miłość –
mówiła dalej Yolanda Suarez. To fakt, różnica była ogromna. Pierwsze wynikało ze szczerej
potrzeby dzielenia się, a drugie z chęci sterowania cudzymi emocjami. – Wszystko będzie
dobrze, Naomi – pocieszyła mnie Yolanda. – Masz serce na dłoni i prędzej czy później, kiedy
skończy się obecna drama, ktoś na ciebie spojrzy i to dostrzeże. I dla odmiany to on zadba
o twoje potrzeby.
Aha, akurat.
Zaczęło do mnie docierać, że w życiu mogę liczyć jedynie na siebie. I oczywiście na Stefa.
Ale jego preferencje seksualne zdecydowanie wykluczały możliwość nawiązania z nim
romansu.
– Jeśli zaś chodzi o Knoxa... – dodała Yolanda.
Uniosłam głowę nad blatem. Sam dźwięk jego imienia podziałał jak ostra drzazga w moim
sercu.
– Co z nim?
– Nie znam żadnej innej kobiety w tym mieście, która nie poddałaby się urokowi Knoxa
Morgana, gdyby ten poświęcił jej tyle czasu i uwagi, ile poświęcił tobie. Powiem ci jeszcze, że
nigdy nie widziałam, by patrzył na kogokolwiek tak, jak na ciebie. Jeśli cały czas udawał
uczucie, to ktoś powinien mu przyznać Oscara. Znam go szmat czasu. I to wystarczająco
dobrze, by wiedzieć, że nigdy nie robi nic wbrew sobie, zwłaszcza w sytuacjach dotyczących
kobiet. Jeżeli zgodził się z własnej woli symulować związek z tobą, to naprawdę tego chciał.
– Sam wpadł na ten pomysł – szepnęłam.
Rozbłysła we mnie iskierka nadziei. Od razu ją zdusiłam.
„Jeśli mężczyzna nie angażuje się na całego w związek z kobietą, to ma jakiś powód”.
– Przeżył wiele gównianych chwil po śmierci matki i po wszystkim, co działo się później –
mówiła dalej Yolanda. – Jemu nikt nie dał wzoru szczęśliwego pożycia małżeńskiego,
z którym ty się wychowałaś. Czasami człowiek nie ma żadnych marzeń ani nadziei, bo po
prostu nie wie, co jest możliwe.
– Pani Suarez...
– Sądzę, że na tym etapie już możesz zwracać się do mnie po imieniu.
– Yolando, jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku. Skąd w tobie tyle mądrości?
– Byłam dwa razy zamężna i mam czworo dzieci. Moi rodzice są małżeństwem od
pięćdziesięciu lat. Rodzice męża rozwodzili się i pobierali od nowa tyle razy, że już straciliśmy
rachubę. Jeżeli miałabym wskazać jedno, co znam na wskroś, to jest miłość, i wiem, jaka
potrafi być skomplikowana.


– Hej, kochanie. Jak ci się udał lunch?
Mama miała na sobie przybrudzony ziemią T-shirt oraz kapelusz plażowy. W jednej ręce
trzymała mrożoną herbatę, a w drugiej rękawicę ogrodniczą.
– Cześć, mamo – odpowiedziałam, starając się nie patrzeć na nią. Poszłam prosto
w kierunku ganku. Amanda Witt była wyczulona na złe samopoczucie u innych ludzi,
a jeszcze nie miałam ochoty na rozmowę z nią o tym. – Gdzie Way?
– Tata wziął ją do centrum handlowego. Masz problemy? Co się stało? Czy ktoś się udławił
bagietką przy śniadaniu?
Bez słowa potrząsnęłam głową, bo nie ufałam swojemu głosowi.
– Czyżby coś się stało Knoxowi? – Jej głos złagodniał.
Próbowałam przełknąć gulę wypełniającą mi gardło, ale dusiłam się powstrzymywanymi
łzami.
– Okej. Chodźmy gdzieś usiąść – zdecydowała mama i poprowadziła mnie korytarzem do
sypialni, którą dzieliła z moim ojcem.
Był to jasny, ładny pokój w odcieniach beżu i szarości.
Stało w nim duże łóżko z baldachimem, a okna wychodziły na ogród za domem oraz
strumień. Wazon pełen świeżo ściętych kwiatów zdobił stół zajmujący miejsce między dwoma
fotelami pod oknem.
– Tylko to rozprostuję – powiedziała mama i udrapowała na oparciu fotela podniszczony
szlafrok łazienkowy taty.
Nie znosiła tego szlafroka, więc wynajdywała tysiąc jeden sposobów, by się go pozbyć, lecz
tacie zawsze udawało się przywrócić go do życia.
Mama rozsiadła się na fotelu przybranym szlafrokiem i poklepała siedzenie sąsiedniego
fotela.
– Siadaj. Porozmawiamy.
Pokręciłam głową, ale zajęłam miejsce.
– Mamo, naprawdę nie jestem teraz w nastroju do rozmowy.
– No to masz przesrane, kochanie.
– Mamo!
Wzruszyła ramionami.
– O wiele za długo przymykałam oko na to, że całe życie starałaś się nie być dla nas
ciężarem. Łatwiej było wierzyć, że zawsze będziesz umiała się zachować. Że zawsze będziesz
dobrą córeczką. To nie fair wobec ciebie.
– Co ty wygadujesz?
– Mówię, kochana, słodka córeńko o złotym serduszku, żebyś nie próbowała wciąż być
taka cholernie idealna.
Miałam poważne wątpliwości, czy na taką rozmowę byłam przygotowana lepiej niż na
tamtą z Knoxem.
– Od dzieciństwa próbujesz starać się za siebie i za siostrę. Unikasz obarczania innych
swoimi problemami, nie prosisz o nic i nikomu nie robisz niemiłych niespodzianek.
– Wydaje mi się, że żaden rodzic nie powinien na to narzekać – broniłam się.
– Naomi, nigdy nie zależało mi na tym, żebyś była idealna. Wolałabym, żebyś była
szczęśliwa.
– Jestem... szczęśliwa – skłamałam.
– Oboje z ojcem zrobiliśmy, co w naszej mocy, żeby pomóc Tinie zbudować szczęśliwe,
zdrowe życie. To jednak nie była droga, którą wybrała. Dopiero po latach zrozumieliśmy, że
naszym zadaniem nie powinno być zmuszanie jej do przemiany w kogoś, kim ona nigdy się
nie stanie. Zrobiliśmy dla niej to, co uważaliśmy za najlepsze. Jednak wybory, których
dokonuje Tina, nie są miarą naszej wartości jako rodziców. To trudna lekcja, lecz pogodziliśmy
się z rzeczywistością. Teraz czas na ciebie. Nie możesz całe życie wynagradzać wszystkim
błędów popełnianych przez siostrę.
– Nie powiedziałabym, że przeżyłam w ten sposób całe życie – tłumaczyłam się.
Mama wyciągnęła rękę i pogładziła mnie po policzku. Poczułam, że zostawiła na mojej
skórze ziarenka piasku.
– Ups! Przepraszam. – Polizała kciuk i pochyliła się do mnie, żeby zetrzeć brud.
– Mamo! Jestem na to za stara. – Odchyliłam się.
– Posłuchaj, kochanie. Wolno ci mieć własne potrzeby. Wolno ci popełniać błędy. Wolno ci
podejmować decyzje, z którymi ja albo tata możemy się nie zgadzać. To twoje życie. Jesteś
piękną, wrażliwą, inteligentną kobietą, która wreszcie musi zacząć myśleć o tym, czego sama
chce.
Czego właściwie chciałam?
W tej chwili chciałam jedynie wczołgać się do łóżka, nakryć głowę kołdrą i przez tydzień
nie wychodzić. Ale nie mogłam. Miałam obowiązki. Jeden z nich namówił mojego tatę na
wyjście do centrum handlowego.
– Czy ty w ogóle chcesz być opiekunką prawną? – zapytała mama.
Zwlekałam z odpowiedzią.
– Nie wyobrażam sobie, że wzięcie pod swoje skrzydła niemal dwunastoletniego dziecka
perfekcyjnie zgrało się z twoimi planami – dodała.
– Mamo, przecież nie mogłam pozwolić, żeby Waylay wylądowała u obcych ludzi.
– No a ja i tata? Nie przyszło ci na myśl, że zrobienie miejsca w naszym życiu dla wnuczki
może nam sprawić wielką radość?
– Rodziców nie powinno się skazywać na wychowywanie córki ich córki. To nie fair. Tata
przeszedł na emeryturę. Ty też wkrótce do niego dołączysz. Tamten rejs był pierwszą większą
podróżą, którą wspólnie odbyliście.
– Pragniesz zostać jej opiekunką? – powtórzyła swoje pytanie mama, unikając odpowiedzi
na moje doskonałe argumenty.
Czy tego pragnęłam? Czy chciałam zastąpić Waylay matkę?
Poczułam, że w mojej piersi zapełgała łuna niedawnego blasku. Zaczęła wypierać chłód,
który tam zagościł.
– Tak – powiedziałam, a moje usta dokonały rzeczy niemożliwej i ułożyły się w niewielki
uśmiech.
To była prawda. Pragnęłam tego bardziej niż czegokolwiek innego ze wszystkich list, które
układałam. Bardziej niż każdego innego celu, do którego uparcie dążyłam.
– Naprawdę chcę. Kocham ją. Uwielbiam spędzać z nią czas. Uwielbiam, kiedy wraca ze
szkoły i kipi opowieściami, którymi koniecznie musi się ze mną podzielić. Uwielbiam patrzeć,
jak wyrasta na bystre, silne, pewne siebie dziecko, które od czasu do czasu zapomina o gardzie
i pozwala mi wejść do swojego świata.
– Znam to uczucie – powiedziała łagodnie mama. – Chciałabym, żeby zdarzało mi się
częściej.
Auć. Celnie.
– Zerwałam z Knoxem – rzuciłam pospiesznie. – My właściwie nie byliśmy parą. Łączył
nas po prostu udany... bardzo udany seks. Jednak niechcący się zakochałam, chociaż
uprzedzał mnie, żebym tego nie robiła. Teraz zaś uważa, że jestem zbyt skomplikowana
i niewarta starań.
Mama popatrzyła na swoją mrożoną herbatę, a potem na mnie.
– Chyba będziemy potrzebowały czegoś mocniejszego do picia.

Kilka godzin później wyszłam na palcach na ganek przed moim domem. Trzymałam
w ręce telefon. Telefon, który Knox dla mnie kupił. To zaś znaczyło, że przy najbliższej
okazji musiałam go roztrzaskać na milion kawałków.
Reszta rodziny sprzątała po kolacji. Po kolacji, na której ostentacyjnie zabrakło Knoxa.
Mama odwróciła uwagę Waylay od jego nieobecności, domagając się od niej po jedzeniu
pokazu mody połączonego z prezentacją nowego płaszczyka zimowego i swetrów, które kupił
mój zbyt uległy ojciec.
Rozbolała mnie głowa od utrzymywania sztucznego uśmiechu na twarzy.
Wybrałam numer szybko, żeby nie stchórzyć.
– Witty! Co słychać? Znaleźli już dupka, który się do ciebie włamał?
Napisałam do niego i do Sloane SMS-y o włamaniu. Ta nowa sprawa jednak wymagała
dłuższej rozmowy.
– Stef... – Głos mi się załamał już przy jego imieniu.
– Kurdemol! Co się stało? Dobrze się czujesz? U Waylay wszystko w porządku?
Potrząsnęłam głową i próbowałam pozbyć się guli z gardła. Wtem przypomniałam sobie
co, mówił Knox.
„Nie roń ani jednej łzy więcej po kretynie, który nigdy nie był ciebie wart”.
Odkaszlnęłam.
– Knox ze mną zerwał.
– Co za śmieć! Oszałamiająco piękny ludzki śmieć. Zerwał na niby czy naprawdę?
– Naprawdę. Stałam się dla niego zbyt „skomplikowana”.
– Do diabła, a czego chciał? Prostaczki? Prostaczki są beznadziejne w łóżku, a jeszcze
gorsze w robieniu loda.
Udało mi się zaśmiać żałośnie.
– Słuchaj, Naomi. Jeżeli ten facet nie jest wystarczająco kumaty, żeby zauważyć, jaka
z ciebie inteligentna, piękna, miła, wrażliwa i obłędnie dobra w grach planszowych osóbka, to
jego strata. To zaś znaczy, że sam jest prostakiem. Zakazuję ci marnować choćby sekundę na
dogłębną analizę jego zachowania i wyciąganie pochopnego wniosku, że to ty masz problem.
Aha, zatem mój plan na wieczór przepadł z kretesem.
– Nie mogę uwierzyć, Stef, że się w nim zakochałam. Co ja w ogóle myślałam?
– Myślałaś: „Oto boski mężczyzna, który jest świetny w łóżku, odprowadza moją
siostrzenicę na autobus do szkoły, łamie nos mojemu eks i przynosi mi popołudniową kawę na
poprawę humoru”. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to właśnie ten, bo sam je
tam umieścił. Gdybyś mnie zapytała o zdanie, chociaż oczywiście wiem, że tego nie zrobiłaś,
powiedziałbym ci, że niczego nie udawał. Twój wytatuowany półbóg naprawdę dał się porwać
uczuciu i właśnie dlatego zaczął trząść gaciami.
– Naprawdę muszę ograniczyć pisanie do ciebie SMS-ów o wszystkim, co dzieje się w moim
życiu – zdecydowałam. – To prowadzi do współuzależnień.
– Poruszę ten temat na spotkaniu z naszym terapeutą małżeńskim – zażartował Stef. –
Słuchaj, za kilka dni wracam do Knockemout. Co chcesz robić do tego czasu? Dać dyla? Kupić
nową szafę ubrań na otarcie łez?
Pytał mnie o to zupełnie poważnie. Gdybym powiedziała, że chce mi się polecieć do
Rzymu i wydać bajońskie kwoty na nowe buty, zarezerwowałby dla mnie bilety lotnicze.
Gdybym zaplanowała zemstę na Knoxie polegającą na wypełnieniu jego butów
styropianowymi kulkami i grysikiem do kuwet dla kotów, Stef zjawiłby się na progu mojego
domu z przyczepą tych produktów służących odwetowi.
Może wcale nie potrzebowałam partnera na całe życie? Może już go miałam?
– Chyba będę po prostu udawać, że on nie istnieje, dopóki w to nie uwierzę –
zdecydowałam.
Chciałam, żeby przestał dla mnie coś znaczyć. Chciałam nie czuć absolutnie nic, kiedy się
zjawiał w pobliżu. Chciałam zapomnieć, że się w nim w ogóle zabujałam.
– Jak na ciebie to irytująco dojrzała decyzja – zauważył Stef.
– Ale chcę też, żeby cierpiał, kiedy będę o nim zapominać – dodałam.
– Moja krew – pochwalił Stef. – Mamy zatem przypadek Królowej Lodu z domieszką
Czarnego Łabędzia.
Zdołałam się blado uśmiechnąć pomimo dziury ziejącej w moim sercu.
– Mniej więcej tak to wygląda.
– Sprawdzaj skrzynkę pocztową i czekaj na przesyłkę z Sephory – powiedział Stef.
Żadna liczba drogich kosmetyków nie mogła wpłynąć na zmianę mojego nastroju.
Wiedziałam jednak, że w ten sposób Stef okazywał mi, jak bardzo mnie kocha, więc mu na to
pozwoliłam.
– Dzięki, Stef – szepnęłam.
– Hej. Głowa do góry, Witty. Musisz dawać dziecku przykład. Odporność na przeciwności
losu to nie jest najgorsza cecha, którą warto przekazać młodszym. Wyjdź z domu i się zabaw.
Nawet jeśli teraz nie jesteś w zabawowym nastroju, udawaj, dopóki nie stanie się to faktem.
Dręczyło mnie przeczucie, że będę musiała długo udawać.
Knox Morgan nie należał do mężczyzn, o których udaje się zapomnieć. Do końca życia.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY
KONSEKWENCJE BYCIA IDIOTĄ
Knox

P
rzestań się na mnie gapić – rozkazałem.
Waylon sapnął tak głęboko, że zatrzęsły mu się fafle. Miał bardziej
żałosną minę niż zwykle, a to naprawdę osiągnięcie w przypadku basseta
hounda. Siedział na moich kolanach, wsparty łapami o moją pierś i patrzył na mnie tak, że
przechodziły mnie ciarki.
Dało się zauważyć, że mojego psa wcale nie zachwycał powrót do starych zwyczajów
i przesiadywanie całymi dniami w chacie.
Nie docierało do niego, że w ten sposób oszczędzałem Naomi konieczności patrzenia na
mnie z drugiego końca stołu.
Nie obchodziło go, kurwa, że tak się musiałem zachować.
No bo musiałem – przekonywałem sam siebie.
Bez względu na to, jak bardzo Naomi zdawała się skrzywdzona.
– Kurwa mać – mruknąłem pod nosem i pogładziłem brodę.
Przeciąganie tego jedynie skomplikowałoby sprawy jeszcze bardziej, jeszcze głębiej
zraniłoby uczucia.
Siedząc naprzeciw mnie w pizzerii u Dina, Naomi była taka zrelaksowana i szczęśliwa.
Wyglądała tak cholernie pociągająco, że nie byłem zdolny na nią patrzeć, choć jednocześnie
nie umiałem odwrócić wzroku. A potem całe to światło w niej zgasło.
Ja to sprawiłem. Zgasiłem je.
Ale, kurwa mać, tak trzeba było zrobić.
Wiedziałem, że wkrótce poczuję się lepiej. Zawsze wracało mi dobre samopoczucie.
W końcu nadejdzie poczucie ulgi po wyplątaniu się ze skomplikowanej sytuacji i już nie będę
taki... niespokojny.
Nie mając nic innego do roboty, zerwałem kapsel z trzeciego piwa.
Był poniedziałek. Całe popołudnie spędziłem w Whiskey Clipperze, ale przeniosłem się do
biura, bo klienci i pracownicy zaczęli głupio na mnie spoglądać. W Knockemout plotki
rozchodziły się lotem błyskawicy. Zamierzałem wieczorem popracować w barze, lecz już
w progu Honky Tonk Max i Silver mnie wybuczały. Potem Fi pokazała mi środkowy palec
i kazała wrócić dopiero wtedy, kiedy nauczę się nie być dupkiem.
Właśnie dlatego wolałem nie ładować się w relacje z kobietami z Knockemout.
Kiedy uznały, że ktoś im podpadł, stawały się jadowite jak grzechotniki. Tak więc ten
wieczór spędzałem w domu, ciesząc się samotnością.
Czekałem, aż opadnie kurz. Przestanę się czuć jak kupa gówna. Naomi minie pierdolony
foch. I wszyscy przejdą nad tym do porządku dziennego.
Waylon kolejny raz kwęknął i popatrzył żałośnie na swoją pustą miskę.
– No dobra.
Zeskoczył na podłogę, nakarmiłem go, a potem wróciłem do pokoju dziennego, gdzie
rozwaliłem się na kanapie i sięgnąłem po pilota do telewizora.
Tymczasem moje palce natrafiły na ramkę fotografii. Nie miałem nic lepszego do roboty,
więc podniosłem ją i przyjrzałem się zdjęciu. Moi rodzice byli szczęśliwi. Zbudowali dom
rodzinny dla mnie i Nasha. Dobry dom.
Dopóki się nie zawalił, bo stał na niepewnych fundamentach.
Powiodłem opuszkami po uśmiechniętej twarzy mamy na portrecie i przez chwilę
zastanawiałem się, co sądziłaby o Naomi i Waylay.
Co sądziłaby o mnie.
Pociągnąwszy z butelki długi łyk, przeniosłem wzrok na ojca. Nie patrzył w obiektyw, na
autora zdjęcia. Poświęcił uwagę wyłącznie mamie. Ona była światłem i spoiwem. Wszystkim,
co dawało naszej rodzinie siłę oraz radość. Kiedy odeszła, rozpadliśmy się jak domek z kart.
Odłożyłem ramkę, odwracając ją tak, żeby już nie patrzeć w przeszłość.
Przeszłość i przyszłość były miejscami, w których nie miałem czego szukać. Liczyła się
tylko teraźniejszość. A obecnie... cóż, nadal czułem się jak gówno.
W pełni godząc się na nocne znieczulenie emocji, sięgnąłem drugi raz po pilota, lecz nagle
głośne pukanie ożywiło Waylona, który popędził galopem do drzwi, łopocząc uszami.
Ruszyłem za nim godniejszym krokiem.
Rześkie wrześniowe powietrze wdarło się do domu, kiedy otworzyłem drzwi.
Na progu stał Nash z zaciśniętą szczęką i dłońmi zwiniętymi w pięści.
– Masz szczęście, że muszę użyć prawej ręki.
– Co chcesz...
Nie dostałem szansy, by dokończyć pytanie, bo pięść brata wylądowała na mojej twarzy.
Jak przystało na atak z zaskoczenia, zadzwoniło mi po tym ciosie w uszach i zatoczyłem się
w tył.
– Oż kurwa! Co ci odwaliło, Nash?
Przepchnął się koło mnie do środka.
– Co ci mówiłem? – warknął, zerkając na mnie przez ramię.
Otworzył moją lodówkę i bez pytania poczęstował się piwem.
– Jezu. Niby o czym? – zdziwiłem się.
Poruszyłem szczęką w przód i w tył.
– O Naomi – doszedł mnie głos Luciana.
– Chryste, Lucy. A ty skąd się tu wziąłeś?
– Przyjechałem. – Poklepał mnie po ramieniu i dołączył do Nasha w kuchni. – Lepiej się
czujesz? – zwrócił się do mojego brata.
Nash podał mu piwo i wzruszył ramionami.
– Raczej nie. On ma nie tylko zakuty łeb, ale i twarz jak ze stali.
– Co was tu w ogóle sprowadza, barany?
Zakosiłem Lucianowi piwo i przyłożyłem je do obolałej żuchwy. Nash podał mu nową
butelkę.
– Naomi oczywiście – powiedział Lucian, biorąc piwo, a potem kucnął, żeby pogłaskać
Waylona.
– Ja pierdolę, to nie wasz zasrany interes.
– Może i nie. Ale twoje dobro leży nam na sercu.
– Uprzedzałem cię, żebyś tego nie spieprzył – powiedział Nash.
– Wal się. Nie możecie bez zaproszenia ładować mi się na chatę, żeby obić mi ryj, tarmosić
mojego psa i żłopać moje piwo.
– Możemy, kiedy zachowujesz się jak głupi, uparty sukinsyn – odgryzł się Nash.
– Nie. Nie siadajcie. Nie rozgaszczajcie się. W końcu mam wieczór dla siebie i nie będę go
marnować z wami dwoma.
Lucian wziął swoje piwo i przeszedł do pokoju dziennego. Rozsiadł się na fotelu, wsparł
stopy na ławie i wyglądał na tak zadowolonego, jakby zamierzał zostać w tej pozycji do rana.
– Czasami was nienawidzę, pacany – narzekałem.
– Z wzajemnością – warknął Nash, jednak z jego ruchów nie dało się odczytać
negatywnych emocji, kiedy pochylił się, żeby okazać Waylonowi trochę czułości, których ten
się domagał.
Ogon uszczęśliwionego psa zmienił się w niewyraźną smugę.
– To nie tak, że nas nienawidzisz – rzekł łagodnie Lucian. – Ty nienawidzisz sam siebie.
– Spierdalaj. Niby dlaczego miałbym czuć nienawiść do siebie?
Powinienem się przeprowadzić. Kupić pięćset hektarów ziemi, zbudować pieprzoną chatę
na samym środku tej działki i nikomu, kurde, nie mówić, gdzie teraz mieszkam.
– Dlatego, że pozbyłeś się najlepszego, co zdarzyło ci się w życiu – powiedział Nash.
– Żadna baba nigdy nie będzie najlepszą przygodą mojego życia – przekonywałem.
Te słowa nawet w moich zabrzmiały uszach jak kłamstwo.
– Jesteś najgłupszym sukinsynem w całym stanie. – Mój brat westchnął ciężko.
– Nie ma w tych słowach ani grama przesady – poparł go Lucian.
– Do chuja pana, co was tak nagle interesuje, z kim chodzę, a z kim nie? To zresztą ani
przez chwilę nie był autentyczny związek.
– Popełniasz zakurwiście wielki błąd – upierał się Nash.
– I co z tego? Przynajmniej teraz ty masz u niej szansę.
Wyobraziłem ich sobie przez ułamek sekundy i sama myśl o tym niemal powaliła mnie na
kolana.
Mój brat odstawił piwo.
– Tak, zdecydowanie muszę mu jeszcze raz przywalić.
Lucian odchylił głowę i wsparł ją o poduszkę.
– Powiedziałem, że pozwolę ci tylko na jeden cios. Już go wykorzystałeś. Znajdź inny
sposób, żeby nasze rady dotarły do jego zakutego łba.
– Dobrze. Spróbujmy nowej metody. Prawdy.
– Jakie to odkrywcze – zakpił Lucian.
Wyglądało na to, że się ich nie pozbędę, dopóki się nie nagadają.
– Powiedz, co masz do powiedzenia, a potem wypieprzajcie.
– To się powtarza za każdym razem, kiedy człowiek się z nim spotyka – pożalił się Nash
Lucianowi.
– Wiem, zauważyłem. – Lucian skinął głową.
Nie spodobało mi się podejrzenie, że brat i przyjaciel spotykali się za moimi plecami
i dyskutowali o dotyczących mnie sprawach.
– Niby z kim się spotykam?
Nash zmiażdżył mnie wzrokiem. Zniecierpliwiony uniosłem oczy do nieba.
– Noż, do kurwy nędzy, wypchaj się sianem. Zerwałem z Naomi, bo nie chciałem, żeby
zrobiła sobie emocjonalną krzywdę. Postąpiłem tak, jak trzeba, i nie miało to nic wspólnego
z nikim innym. Łaskawie przestań więc poddawać mnie dupnej psychoanalizie.
– A więc to jedynie zbieg okoliczności, że po spotkaniu z nim od razu decydujesz, że
sprawy posuwają się za daleko?
– On nie ma wpływu na nic, co robię – upierałem się.
– Ile mu dałeś? – zapytał Nash.
– O czym ty mówisz?
– Ile mu dałeś pieniędzy? To dokładnie w twoim stylu. Wszystkie problemy próbujesz
rozwiązywać za pomocą forsy. Jakbyś chciał przekupić poczucie bólu. To jednak niemożliwe.
Nie uda ci się kupić tacie trzeźwości. Nie udało ci się kupić dla mnie życia, które dałoby
satysfakcję tobie samemu. A już, kurwa, na pewno nie poczujesz się lepiej, zrywając z Naomi
i rzucając jej garść pieniędzy na otarcie łez.
Lucian przeniósł wzrok na mnie.
– Nie mów, że tak zrobiłeś.
Huknąłem butelką o blat stołu, aż trysnął z niej gejzer, obryzgując wszystko dokoła.
– Ostrzegałem ją. Kazałem się nie przywiązywać. Wiedziała, że nie ma żadnej szansy. To
nie moja wina, że jest romantyczką, która wierzyła, że mnie zmieni. Mógłbym się zmienić. Ale
nie chcę. I dlaczego, do kurwy nędzy, muszę się wam z tego tłumaczyć? Nie zrobiłem nic
złego. Powiedziałem jej, żeby się nie zakochiwała.
– Czyny mówią głośniej niż słowa, złamasie. – Sfrustrowany Nash uniósł zdrową rękę. –
Luce, weź ty mu powiedz.
Lucian pochylił się na krześle, wsparł łokcie na kolanach.
– Na mój rozum twój brat ma na myśli to, że wbrew słowom, iż ta kobieta mało cię
obchodziła i że nie zamierzałeś się angażować, twoje zachowanie sugerowało coś innego.
– To był tylko seks – powiedziałem beznamiętnie.
Świetny seks. Odurzający seks.
Lucian pokręcił głową.
– Raz za razem wyciągałeś do niej dłoń. Zapewniłeś jej dach nad głową, pracę. Pojechałeś
do szkoły, żeby bronić jej siostrzenicy. Sprałeś po mordzie jej eksnarzeczonego.
– Kupiłeś jej telefon. Pomogłeś z samochodem – dodał Nash.
– Patrzyłeś na nią tak, jakby była jedyną kobietą na świecie. Robiłeś to tak przekonująco,
że uwierzyła – mówił dalej Lucian.
Waylon podreptał do mojego przyjaciela i wtulił pysk w jego nogi.
– A po wszystkim próbowałeś zapłacić jej, żeby się odwaliła – mruknął Nash.
Zamknąłem oczy.
– Nie próbowałem jej zapłacić. Chciałem jedynie upewnić się, że niczego jej nie zabraknie.
A ona nie przyjęła wyciągniętej ręki. Odtrąciła ją, jakby napluła mi w twarz.
– Aha, i właśnie w ten sposób pokazałeś, że ona nic dla ciebie nie znaczy?
– Nie możesz traktować kasy jako zamiennika twojej obecności w życiu innych ludzi.
Głos Nasha brzmiał żałośnie, więc otworzyłem oczy i przyjrzałem się mu. Tak naprawdę
się mu przyjrzałem.
Czy to samo pomyślał, kiedy zaproponowałem mu udział w mojej wygranej na loterii?
Kiedy niemal dosłownie wepchnąłem mu forsę do gardła?
Jego kariera w policji stała się dla nas kością niezgody. Zamiast jednak usiąść
i porozmawiać z nim na ten temat, próbowałem pociągać za sznurki, wpłynąć na niego za
pomocą fury pieniędzy. Chciałem dać mu tyle, żeby już nigdy nie musiał się niczym
przejmować ani pracować. Tak w moim wydaniu wyglądało okazywanie troski o los bliskich
mi osób.
– Powinieneś zatrzymać tę forsę. Może dzięki temu przed kilkoma tygodniami nie
wykrwawiałbyś się w pierdolonym rowie – powiedziałem drętwo.
Nash potrząsnął głową.
– Ty nadal nie rozumiesz, co nie, Knox?
– Czego nie rozumiem? Że jesteś bardziej uparty ode mnie? Że gdybyś mnie posłuchał, to
tamten tchórz w kradzionym aucie nie próbowałby cię sprzątnąć? A przy okazji, Luce,
wywęszyłeś już coś w tej sprawie?
– Pracuję nad tym – powiedział Lucian.
Nash zignorował temat oboczny.
– Nie rozumiesz, że tak czy inaczej nosiłbym ten mundur. Nawet gdybym wiedział, że
jutro znowu ktoś mnie weźmie na cel. Poszedłbym do tego budynku, za który chcąc nie chcąc,
zapłaciłeś, nawet gdybym wiedział, że będę musiał rozstać się z życiem. Bo tak postępuje
człowiek, który kocha to, co robi. Nie uchyla się. Nawet kiedy ze strachu sra w gacie. Aha,
i jeśli nie przestaniecie wpierdalać się w obowiązki policji albo jeśli choć przez chwilę
przyjdzie wam na myśl, żeby na własną rękę wymierzać sprawiedliwość, to obu was wsadzę do
celi.
– Widzę, że nie da się wygrać ani z jednym, ani z drugim – skwitował Lucian, a Waylon
załomotał ogonem o podłokietnik krzesła.
– Skończyłeś tę gadkę? – zapytałem, nagle zbyt zmęczony, by walczyć.
– Już kończę. Jeśli tak ci zależy na tym, żeby zachować się przyzwoicie, to idź powiedzieć
Naomi, dlaczego naprawdę kazałeś jej odejść.
– Czyżby? Niby co jest tą prawdziwą przyczyną? – zapytałem podejrzliwie.
– To, że przenika cię aż do szpiku kości cholerny strach, że zakochasz się po uszy, a potem
skończysz jak tata. I jak Liza J. Że nie udźwigniesz ciężaru niepowodzeń. – Jego słowa trafiły
w sedno niczym strzała wbijająca się w bycze oko tarczy, którą nosiłem na szyi, nawet o tym
nie wiedząc. – Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Zawsze uważałem mojego starszego brata za
najmądrzejszego gościa pod słońcem. Teraz dochodzę do wniosku, że jest po prostu
cierpiącym na urojenia głupcem. – Ruszył do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymał się na chwilę.
– Mogłeś być szczęśliwy, człowieku. Nie tylko bezpieczny. Szczęśliwy. Taki, jacy wszyscy
kiedyś byliśmy.
Lucian postawił Waylona na podłodze i wyszedł z Nashem.

Kiedy wyszli, zabierając ze sobą moje piwo i swoje święte oburzenie, usiadłem
w ciemnym pokoju i patrzyłem na wyłączony ekran telewizora, starając się nie myśleć
o tym, co zostało powiedziane.
Posunąłem się nawet do tego, żeby zacząć szukać jak największych działek na sprzedaż
daleko w chuj od Knockemout.
Z mojej komórki dobiegł sygnał wiadomości.
Stef: Poważnie? Ostrzegałem cię, stary. Nie mogłeś nie okazać się samolubnym chujem?
Rzuciłem telefon na siedzenie obok i zamknąłem oczy. Czy to prawda, że moje największe
wysiłki zmierzające do dbania o ludzi, na których mi zależało, sprowadzały się do
obsypywania ich forsą? Pieniądze dawały im poczucie bezpieczeństwa, a dla mnie stanowiły
tarczę.
Wtem łomotanie do drzwi wyrwało Waylona z drzemki.
Mój basset szczeknął krótko, głośno, a potem zdecydował, że fotel jednak jest
wygodniejszy, i od razu znowu zasnął.
– Spierdalać! – krzyknąłem.
– Otwórz cholerne drzwi, Morgan!
To nie Nash ani Lucian wrócili, żeby stanąć do rundy drugiej. Za drzwiami stał ktoś o wiele
gorszy.
Otworzyłem i ujrzałem ojca Naomi w spodniach od piżamy i bluzie. Lou wyglądał na
wściekłego. Ale bourbon, na który przerzuciłem się po tym, jak poprzedni niezapowiedziani
goście wyżłopali mi całe piwo, skutecznie mnie znieczulił.
– Jeśli przyszedłeś, żeby obić mi ryj, ktoś już cię ubiegł.
– I dobrze. Mam nadzieję, że zrobiła to Naomi – odparł Lou i wtargnął do środka.
Naprawdę pilnie potrzebowałem tych pięciuset hektarów.
– Ona ma na to za dużą klasę.
Lou zatrzymał się w przedpokoju i obrócił się do mnie.
– Masz rację. Ponadto za bardzo cierpi, żeby dostrzec prawdę.
– Dlaczego wszyscy nagle dostali obsesji na punkcie jakiejś „prawdy”? – Zrobiłem palcami
w powietrzu znak cudzysłowu. – Może by w końcu przestali się wtryniać i zajęli się swoją
własną prawdą?
– Bo cudzą prawdę łatwiej jest dostrzec. I większą radość daje skopanie dupy komuś
innemu, zwłaszcza kiedy ten nosi ją wyżej głowy.
– Myślałem, że kto jak kto, ale ty odtańczysz taniec zwycięstwa. Nigdy nie podobało ci się,
co do niej czułem.
– Nie ufałem temu, co do niej czułeś. To wielka różnica.
– Domyślam się więc, że przyszedłeś dać mi życiową lekcję.
– Dobrze się domyślasz. Ktoś musi to zrobić.
Postanowiłem wykopać głęboką fosę dokoła mojego bunkra, żeby jeszcze lepiej go
zabezpieczyć.
– Kurwa, Lou, mam czterdzieści trzy lata. Nie potrzebuję ojcowskich rad.
– Przerąbane. Bo właśnie to cię czeka. Przykro mi, że na wczesnym etapie życia tak wiele
straciłeś. Przykro mi, że twoja mama zmarła, a tata cię zawiódł. Liza trochę nam o tym
opowiedziała. Przykro mi, że kilka lat później straciłeś dziadka. To nie fair. Trudno cię winić
o to, że chcesz się ukryć przed swoim bólem.
– Wcale się nie ukrywam. Jestem cholerną otwartą księgą. Uprzedziłem twoją córkę, czego
może się po mnie spodziewać. To nie moja wina, że robiła sobie nadzieję.
– Przyznałbym ci rację, gdyby nie pewna rzecz.
Potarłem dłonią twarz.
– Jeśli pozwolę ci powiedzieć, co masz na myśli, dasz mi wreszcie spokój i wyjdziesz?
– Nie zrobiłeś tego z braku zaangażowania. Zrobiłeś to dlatego, że zaczęło ci cholernie
mocno zależeć i się przestraszyłeś.
Prychnąłem w szklankę, starając się nie myśleć o ucisku, coraz silniej przygniatającym mi
pierś.
– Synu, spieprzyłeś po całości – mówił dalej Lou. – Jestem ojcem Naomi, więc pewnie
brakuje mi obiektywizmu, ale wiem, że nie ma drugiej takiej kobiety jak moja córka. Kogoś
takiego spotyka się raz w życiu. Tak samo było z jej mamą. Jeżeli sądzisz, że na nią nie
zasługujesz, to nie podoba mi się, jak to świadczy o twojej opinii na własny temat.
Odstawiłem na bok szklankę. Lou nie powiedział, że nie zasłużyłem na Naomi.
Powiedział, że sam sądzę, iż na nią nie zasłużyłem.
– Czy ty zasługujesz na Amandę?
– Do licha, nie! Nadal tak twierdzę. Ale odkąd ją poznałem, każdego dnia staram się być jej
godny. Dzięki niej stałem się lepszym człowiekiem. Dała mi takie życie, o którym nawet nie
marzyłem. Oczywiście, mieliśmy trudniejsze chwile. Większość z nich dotyczyła Tiny.
Najważniejsze jednak, że ani razu nie żałowałem, iż jesteśmy razem.
Uparcie milczałem, żałując, że nie znajduję się gdziekolwiek indziej, byle nie tu.
– Prędzej czy później będziesz musiał zaakceptować, że nie masz wpływu na wybory
dokonywane przez innych ludzi. Na domiar złego czasami nie da się skorygować ich wad. –
Mówiąc to, Lou patrzył na mnie nieruchomym wzrokiem. – Nie odpowiadam za wybory
moich córek ani za to, co z nich wynika. Tak samo ty nie odpowiadasz za decyzje swojego ojca.
Jesteś jednak odpowiedzialny za to, co sam wybierasz. To zaś oznacza między innymi
rezygnację z czegoś najlepszego, co ci się w życiu przytrafiło.
– Słuchaj, Lou, miło było pogawędzić, ale...
Lou wsparł dłoń na moim ramieniu. Jego uścisk był mocny, stanowczy.
– Nie mogłeś zapobiec wypadkowi twojej mamy ani uratować taty przed uzależnieniem.
Teraz boisz się, że nikim nie uda ci się opiekować. I że nie mógłbyś znieść kolejnej straty.
Miałem ściśnięte gardło. Paliło mnie w przełyku.
Lou jeszcze mocniej zacisnął palce.
– Gdzieś tam, głęboko w tobie kryje się mężczyzna o wiele silniejszy niż ten, którym
kiedykolwiek twój ojciec. Widzę to. Twoja babka to widzi. Moja córka to widzi. Może już czas,
żebyś sam też popatrzył w lustro.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY
NOWA NAOMI
Naomi

K
nox: Posłuchaj, wiem, że mogłem inaczej załatwić tę sprawę. Uwierz
jednak, że tak jest lepiej. Jeśli Tobie albo Waylay czegoś będzie trzeba, chce
się o tym dowiedzieć.
KNOX: Liza pewnie już ci powiedziała, że w sobotę firma ochroniarska zainstaluje w chacie alarm.
O której Waylay gra mecz?
KNOX: Wszystko u Ciebie w porządku?

KNOX: To, że nie jesteśmy razem, nie znaczy, że nie chcę dalej czuwać nad bezpieczeństwem Twoim
i Waylay.
KNOX: Nie możesz unikać mnie do końca życia.

KNOX: Kurwa mać, zachowujmy się jak dorośli. To miasto jest zajebiście małe. Prędzej czy później na
siebie wpadniemy.


Otworzyłam z trudnością jedno zapuchnięte oko i zerknęłam na wyświetlacz
dzwoniącego telefonu.
Zadowolona, że nie jest to połączenie z numeru nieistniejącego już dla mnie jednego
z braci Morganów, dotknęłam zielonej słuchawki.
– Uhm? – wychrypiałam.
– Pobudka, Witty! – dobiegł z drugiej połowy globu radosny głos Stefa.
W odpowiedzi jęknęłam w poduszkę i obróciłam się na drugi bok.
Naiwnie wierząc, że uda mi się odciąć od reszty świata, naciągnęłam kołdrę na głowę. Jak
na złość wskutek tego ruchu niechcący spowił mnie zapach tamtego nieistniejącego
mężczyzny. Dalsze sypianie w łóżku, które dzieliłam z nim w okresie, kiedy jeszcze wierzyłam
w łączącą nas farsę, miało jedynie taki skutek, że popadałam w spiralę coraz głębszej depresji.
Jeżeli miałam wyjść z tej sytuacji obronną ręką, powinnam spalić tę pościel i kupić Lizie
nowy zestaw.
– Sądząc po tak wylewnym powitaniu, zgaduję, że jeszcze nie zwlekłaś dupci z łóżka, żeby
dzisiaj na pewno, na sto procent skończyć z rozpamiętywaniem ostatnich tygodni – domyślił
się Stef.
Chrząknęłam niezrozumiale.
– Masz szczęście, że nie znajdujemy się oboje na tym samym kontynencie, bo niestety
koniec z tym – zaszczebiotał.
– Z czym?
– Z użalaniem się nad sobą. Z tęsknotą za twoim głupim, seksownym, fejkowym
chłopakiem. Upłynęło pięć dni. Kończymy akceptowalny w cywilizowanym świecie okres
żałoby. Dzisiaj oficjalnie odradzasz się jako Nowa Naomi.
Idea odrodzenia brzmiała jak zbyt wielkie wyzwanie.
– A nie mogę po prostu sczeznąć jako Stara Naomi?
Stara Naomi od pięciu dni przybierała sztuczny uśmiech w obecności Waylay, czytelników
i klientów biblioteki, a potem kilka godzin dziennie próbowała na pół gwizdka odgruzowywać
dom. Jednocześnie z całej siły unikała rozmyślania o Knoxie.
Byłam już wykończona.
– Nie ma takiej możliwości. Wybiła szósta trzydzieści twojego czasu. Zaczynasz nowy
dzień.
– Dlaczego jesteś taki podły? – jęknęłam.
– Bo jestem twoim podłym wróżkiem chrzestnym. Czas zacząć przemianę, moja mała
gąsieniczko.
– Ja nie chcę się zmieniać w motyla. Chcę uschnąć w moim kokonie.
– No to masz przechlapane. Jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie wstaniesz z łóżka, wytoczę
ciężkie działa.
– Wstałam. – Było to oczywiste kłamstwo.
Stef rzucił po francusku coś brzmiącego jak szyderstwo.
– Na wypadek, gdybyś potrzebowała słownika, to znaczyło po francusku: gówno prawda.
A teraz kłamczuszko wstawaj i idź wziąć prysznic, bo wiem od Lizy, że twoje włosy są bardziej
tłuste niż frytkownica w barze sportowym podczas finałowego meczu o puchar mistrza
świata. Jak skończysz, chcę, żebyś otworzyła paczkę z Sephory, którą ode mnie dostałaś,
i wyrwała się wreszcie z tego pieprzonego marazmu.
– Lubię marazm.
– Nie lubisz. Lubisz planowanie i listy zadań. Daję ci obie te rzeczy.
– Przyjaciele, którzy znają cię na wylot, są przereklamowani – poskarżyłam się
w poduszkę.
– Jak sobie chcesz. W porządku. Ale chcę mieć na piśmie, że mnie do tego zmusiłaś.
– Do czego?
– Masz pod opieką jedenastoletnią dziewczynkę, która upatruje w tobie wzoru do
naśladowania. Naprawdę chcesz ją nauczyć, że kiedy chłopak złamie jej serce, to należy
wycofać się z dalszego życia?
Usiadłam.
– Nienawidzę cię.
– Nieprawda.
– Dlaczego nie pozwalasz mi tarzać się w udręce?
Chodziło o coś więcej niż złamane serce i on to wiedział. Knox mnie ostrzegał. Uprzedził
mnie, żebym się w nim nie zakochiwała, nie myliła jego zachowania z prawdziwym uczuciem.
A ja mimo to się zakochałam. Sama zrobiłam z siebie idiotkę. Warner przynajmniej starał się
ukryć przede mną swoją prawdziwą naturę.
Można to było potraktować jak usprawiedliwienie. Niezbyt dobre, ale jednak jakieś.
Z Knoxem nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie.
Kochałam go. Naprawdę kochałam. Kochałam go tak, że nie wiedziałam, czy przeżyję
udrękę będąca reakcją na odrzucenie.
– Dlatego, że negatywne myślenie, całe to: „Jaka ze mnie idiotka” i „Jak mogłam się w nim
zakochać?”, jest stratą czasu i energii. Ponadto stanowi gówniany przykład dla Waylay, która
miała już w życiu tyle gównianych przykładów, że wystarczy jej ich aż do śmierci. No więc
dupka do góry, bierz prysznic i przygotuj się, żeby pokazać Waylay, jak palisz do gołej ziemi
świat pełen głupich złamasów.
Moje stopy wylądowały na podłodze.
– Jesteś naprawdę dobry w gadkach motywacyjnych.
– Zasługujesz na coś lepszego, Witty. Wiem, że gdzieś tam w głębi duszy w to nie
wierzysz. Ale zasługujesz na mężczyznę, dla którego zawsze będziesz na pierwszym miejscu.
– Kocham cię.
– Ja ciebie też, dziewczynko. Muszę lecieć. Ale chcę zobaczyć poprysznicowe selfie, na
którym będzie widać twoją wielką przemianę. Wysyłam ci e-mailem dzisiejszy plan gry.


OD: Stef

DO: Naomi

TEMAT: Nowej Naomi Dzień Pierwszy

1. Zwlec dupę z wyra.


2. Prysznic.
3. Makijaż.
4. Włosy.
5. Garderoba. (Wiem, jak bardzo lubisz odhaczać ten punkt.)
6. Śniadanie mistrzów.
7. Trening Waylay. Uśmiech. Olśnij całe pieprzone boisko swoim wdziękiem i urodą.
8. Zwołaj spontaniczne spotkanie towarzyskie. Zaproś znajomych, rodzinę i Nasha (bardzo ważne).
Wyglądaj oszałamiająco (to też jest niezmiernie ważne). Dobrze się baw (to najważniejsze) albo udawaj
tak długo, dopóki w to nie uwierzysz.
9. Idź spać zadowolona z siebie.
10. Powtarzaj cały cykl aż do skutku.


Usatysfakcjonowana, że cztery punkty już skreśliłam z listy zadań, zeszłam na parter.
Reszta domu nadal była pogrążona w ciszy.
Stef bardzo dobrze mnie znał. Zresztą łatwiej było udawać pozytywne nastawienie, kiedy
na zewnątrz prezentowałam się przyzwoicie.
Czekał już na mnie świeży dzbanek kawy. Nalałam jej sobie hojnie do kubka
w optymistycznym czerwonym kolorze i pijąc niespiesznie, rozglądałam się po kuchni.
To pomieszczenie zyskało nowe życie po tym, jak zostałam do niego zaproszona. Można
było odnieść wrażenie, że to samo dotyczyło całego domu. Zasłony były nie tylko rozsunięte,
ale i wyprane, wyprasowane oraz zawieszone od nowa. Poranne słońce wpadało przez czyste
szyby.
Wieloletnia patyna kurzu i nalotu została zeskrobana, z szafek i szuflad znikł cały
śmietnik. Sypialnie niemal dwadzieścia lat zamknięte na cztery spusty teraz tętniły życiem.
Kuchnia, jadalnia oraz weranda stały się sercem domu pełnego ludzi.
Wspólnie tchnęliśmy życie w przestrzeń, która zbyt długo była go pozbawiona.
Wypiłam kawę na werandzie. Stanąwszy przy oknie, chłonęłam widok strumienia,
chwytającego opadłe liście i niosącego je w dół nurtu.
Obecne w nim poczucie straty nadal dawało znać o sobie.
Puste miejsca po córce i mężu nie wypełniły się w magiczny sposób. Zdawało mi się
jednak, że teraz te puste miejsca otaczało coś więcej. Sobotnie mecze piłki nożnej. Rodzinne
kolacje. Leniwe popołudnia spędzane na grillowaniu i zabawach w strumieniu.
Psy. Dzieci. Wino. Desery. Wieczory gier.
Zbudowaliśmy coś szczególnego dokoła Lizy i jej samotności. Dokoła mnie i moich
życiowych pomyłek. To nie był koniec. Pomyłki zdarzały się po to, żeby wyciągać z nich
nauczkę i nie popełniać kolejnych. Nie musiały działać niszcząco.
Zdolność wstawania z powrotem po każdym upadku.
Moim zdaniem Waylay już od dawna stanowiła uosobienie tej cechy. Przez całe
dzieciństwo towarzyszył jej brak stabilizacji i bezpieczeństwa. Teraz uczyła się ufać dorosłym
obecnym w jej życiu. Może jej było nieco łatwiej, bo nigdy nie załamała się tak jak ja.
Podziwiałam ją za to.
Pomyślałam, że ona też może stanowić dla mnie wzór do naśladowania.
Usłyszałam szuranie kapci przeplatane ekstatycznym skrobaniem psich pazurów na
płytkach podłogi.
– Dzień dobry, ciociu Naomi. Co będzie na śniadanie? – Waylay ziewnęła w kuchni.
Odłożyłam na później moje poranne rozważania i wróciłam do domu.
– Dzień dobry. Na co masz ochotę?
Wzruszyła ramionami, po czym usiadła na taborecie przy wyspie. Jasne włosy sterczały jej
z jednej strony głowy, a z drugiej były przygniecione. Miała na sobie piżamę w różową
panterkę oraz puszyste kapcie, które Randy i Kitty co najmniej raz dziennie próbowały
wykraść i ukryć w swoich legowiskach.
– Hm. Może na jajka z serem? – zaproponowała. – Wow! Ładnie wyglądasz.
– Dzięki – odpowiedziałam, sięgając po patelnię.
– Gdzie Knox?
Pytanie Waylay wbiło mi się niczym nóż w serce.
– Przeprowadził się z powrotem do swojej chaty – powiedziałam ostrożnie.
Waylay zrobiła zblazowaną minę.
– Tyle to wiem. Ale dlaczego? Myślałam, że między wami dobrze się układa. Cały czas się
cmokaliście i było przy tym dużo śmiechu.
Instynkt podpowiadał mi, żeby skłamać. Po to, żeby ją chronić. Bądź co bądź jeszcze była
dzieckiem. Zrobiłam już jednak tak wiele dla ochrony innych, a efekty moich starań wciąż
zwracały się przeciwko mnie.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam, wyjmując masło i jajka z lodówki.
– Nazwałam Donniego Pacera patafianem tylko dlatego, że popchnął Chloe i powiedział
jej, że jest gównianym przegrywem – zaczęła się bronić Waylay. – I nie użyłam słowa na k...,
bo wiem, że nie wolno mi tak mówić.
Stałam z kartonem jajek w ręce i mrugałam zaskoczona.
– Wiesz co? Wrócimy do tego za chwilę.
Jednak moja siostrzenica jeszcze nie była gotowa poddać się bez walki.
– Knox mówił, że dobrze jest stawać w obronie innych. Że obowiązkiem silniejszych jest
opiekować się tymi, którzy potrzebują opieki. Twierdził, że ja zaliczam się do tych silnych.
Masz ci los.
Przełknęłam gulę w gardle i mrugałam, żeby cofnąć łzy, które zapiekły mnie pod
powiekami, grożąc rozmazaniem maskary.
Tym razem ogarnęło mnie rozżalenie nie tylko wobec siebie samej. Żałowałam małej
dziewczynki, której bohater nie chciał mieć nic wspólnego z żadną z nas.
– To prawda – potaknęłam. – I bardzo dobrze, że należysz do silnych osób, bo muszę
powiedzieć ci coś, co trudno będzie zaakceptować.
– Moja mama wraca? – szepnęła Waylay.
Nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć. Zaczęłam więc od innej strony.
– W naszym domu nie zalęgły się insekty – wypaliłam po krótkim namyśle.
Beagle Randy podbiegł i uniósł smutne, brązowe oczy do mojej twarzy. Pochyliłam się,
żeby potarmosić jego uszy.
– Nie?
– Nie, kochanie. Wymyśliłam to dlatego, żebyś się nie martwiła. Okazuje się jednak, że
lepiej będzie, jeżeli poznasz prawdę o tym, co się dzieje. Ktoś się do nas włamał. Zrobił
okropny bałagan i zabrał kilka rzeczy. Komendant Nash sądzi, że włamywacze szukali czegoś
konkretnego. Nie wiemy, czego, nie wiemy też, czy to znaleźli.
Waylay siedziała ze wzrokiem utkwionym w blat.
– Dlatego przeprowadziłyśmy się do Lizy i dziadków.
– A co z Knoxem?
Przełknęłam z wysiłkiem ślinę.
– Zerwaliśmy ze sobą.
Palec, którym Waylay przesuwała okruszek na blacie, nagle się zatrzymał.
– Dlaczego zerwaliście?
Ech, dzieci i ich pytania, na które nie da się prosto odpowiedzieć.
– Nie jestem pewna, kochanie. Czasami ludzie po prostu chcą czegoś innego.
– Czego on chciał? Nie byłyśmy dla niego wystarczająco dobre?
Nakryłam dłonią jej dłoń i ścisnęłam lekko.
– Sądzę, że byłyśmy aż za dobre i może dlatego się przestraszył.
– Powinnaś była mi powiedzieć.
– Powinnam – przyznałam jej rację.
– Nie jestem jakimś bobasem, który boi się nie wiadomo czego.
– Wiem. Z nas dwóch ja jestem większym bobasem.
To wywołało leciutki uśmiech na jej twarzy.
– To sprawka mamy?
– Co takiego?
– Czy to mama włamała się do nas? Ona robi takie rzeczy.
Właśnie dlatego nie prowadziłam szczerych rozmów z ludźmi. Zadawali pytania, które
wymagały jeszcze większej szczerości.
Wypuściłam z płuc powietrze.
– Naprawdę nie wiem. Możliwe. Przychodzi ci na myśl coś, czego mogłaby szukać?
Waylay wzruszyła swoimi dziecięcymi ramionami, na których już dźwigała
niesprawiedliwie wielki ciężar.
– Nie wiem. Może czegoś wartego dużo pieniędzy.
– Cóż, bez względu na to, kto był sprawcą, już nie masz się czym przejmować. Dzisiaj Liza
zakłada alarmy.
Waylay skinęła głową, a jej palce znowu zaczęły rysować wzory na blacie.
– Chcesz mi powiedzieć, jak się z tym czujesz? – zapytałam.
Waylay pochyliła się, żeby podrapać Kitty po głowie.
– Nie wiem. Chyba źle. I jestem wkurzona.
– Ja też – dopowiedziałam.
– Knox od nas odszedł. Myślałam, że nas lubi. Że naprawdę nas lubi.
Serce mi pękło od nowa i przysięgałam sobie, że sprawię, by Knox Morgan słono za to
zapłacił. Podeszłam do Waylay i objęłam ją ramieniem.
– Lubił nas, kochanie. Ale niektórym zdarza się tchórzyć, kiedy zaczynają za bardzo się
przywiązywać.
Waylay westchnęła.
– Chyba rozumiem. Ale mogę być na niego wściekła, tak?
Odgarnęłam włosy z jej oczu.
– Tak. Możesz. Twoje emocje są prawdziwe i uzasadnione. Nie pozwól nikomu wmówić
sobie, że czegoś nie powinnaś czuć. Zgoda?
– Tak. Zgoda.
– No więc co sądzisz o tym, żeby dzisiaj wieczorem urządzić przyjęcie, jeżeli Liza się
zgodzi? – zapytałam i znowu ścisnęłam delikatnie jej dłoń.
Waylay się ożywiła.
– Jakie przyjęcie?
– Myślałam o cydrze i s’moresach przy ognisku – powiedziałam, wbijając jajko do szklanej
miski.
– To brzmi fajnie. Mogę zaprosić Chloe i Ninę?
Wciąż zachwycał mnie fakt, że Waylay ma przyjaciółki oraz dom, w który chce z nimi
spędzać czas.
– Oczywiście. Napiszę do ich rodziców.
– Może uda nam się namówić Lizę, żeby przygotowała muzykę country, którą lubiła mama
Knoxa i Nasha – zaproponowała Waylay.
– Świetny pomysł, Way. A skoro mowa o przyjęciach...
Waylay westchnęła i uniosła wzrok do sufitu.
– Zbliżają się twoje urodziny – przypomniałam. Wraz z Lizą i rodzicami już
przygotowaliśmy całą szafę pięknie zapakowanych prezentów. Od kilku tygodni suszyliśmy
głowę Waylay o ów wielki dzień, ale ona wciąż unikała tego tematu. – Zastanowiłaś się już,
w jaki sposób chciałabyś je spędzić?
Way przewróciła oczami.
– O Jezuniu, ciociu Naomi! Mówiłam ci milion razy, że nie lubię urodzin. Są głupie,
rozczarowujące i bez sensu.
Mimo wszystko uśmiechnęłam się.
– Nie chcę ci robić wyrzutów, ale babcia wpadnie w histerię, jeśli nie pozwolisz jej
przynajmniej upiec dla ciebie tortu.
Widziałam po minie Waylay, że kalkuluje w myślach.
– Jaki to miałby być tort?
Stuknęłam ją drewnianą łyżką w nos.
– Właśnie to jest najlepsze w urodzinach. Decyzja należy do ciebie.
– Aha. No to się zastanowię.
– Niczego więcej od ciebie nie chcę.
Gdy przelałam jajka do patelni, nagle poczułam w talii jej ręce i twarz przywierającą do
moich pleców.
– Przykro mi, że Knox okazał się patafianem, ciociu Naomi – doszedł mnie stłumiony głos
Waylay.
Ścisnęło mnie w gardle, mocno chwyciłam jej dłoń. To nadal było nowe, kruche zjawisko –
ta czułość, którą okazywała mi w chwilach, w których się jej najmniej spodziewałam. Bałam
się, że zrobię albo powiem coś, co ją odstręczy.
– Mnie też. Ale poradzimy sobie. Będzie lepiej niż dobrze – obiecałam.
Puściła mnie.
– Hej. Mam nadzieję, że te buraki, które się do nas włamały, nie ukradły moich nowych
jeansów w różowe kwiatki, co nie?

Fi: Nie wiem, co się dzieje między wami, ale Knox przed chwilą wcisnął mi 1000
dolarów za to, żebym wpisała cię do grafiku na dzisiaj, bo na poprzednie dwie zmiany
wzięłaś zwolnienie lekarskie. Mogę podzielić się z Tobą na pół albo kazać mu spadać na
drzewo. Twój wybór!
Ja: Sorry. Nie dam rady tam pójść. Dzisiaj robimy ognisko i Ty też czuj się zaproszona.
Fi: Zajebiście! Pewnie! Mogę przyprowadzić moją wkurzającą rodzinkę?
Ja: Byłabym rozczarowana, gdybyś tego nie zrobiła.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI
STARY KNOX
Knox

N
ie zamierzałem tego otwarcie przyznać, ale wykańczało mnie, że
Naomi wciąż zgrywała królową lodu. Upłynęło pięć dni, odkąd wyznałem
jej prawdę. Odkąd zakończyłem wszystko, żeby oszczędzić jej przykrości.
I było mi z tym chujowo.
Nie czułem ulgi, której oczekiwałem po zerwaniu. Czułem się raczej chory i nieswój.
Nieledwie winny. To było gorsze niż mój pierwszy kac po trzydziestce.
Chciałem, żeby sytuacja wróciła do stanu sprzed dnia, w którym Naomi zjawiła się
z pieprzonymi stokrotkami we włosach. To jednak było niemożliwe. Przynajmniej dopóki ona
nadal pozostawała w Knockemout, ale unikała mnie jak ognia.
To naprawdę trudna sztuka, zważywszy na fakt, że wciąż mieszkała u mojej babki.
Odwołała godziny pracy w Honky Tonk. Spodziewałem się ukojenia nerwów dzięki temu, że
nie musiałem się z nią spotykać, ale im dłużej nie odpisywała na moje SMS-y ani nie odbierała
połączeń, tym większa ogarniała mnie nerwowość.
Do tej pory już powinna otrząsnąć się z pierwszego szoku. Do diabła. Ja też powinienem
się otrząsnąć.
– Twój klient z piątej odwołał wizytę – poinformowała mnie Stasia, gdy wróciłem do
Whiskey Clippera z późnego lunchu u Dina, gdzie poczęstowano mnie lodowatymi
spojrzeniami i zimną pizzą, której zresztą wcale nie chciało mi się jeść.
Stasia i Jeremiah sprzątali zakład przed zamknięciem.
– Naprawdę?
Już trzeci klient w tym tygodniu rezygnował ze strzyżenia. Dwaj zmienili plany i zapisali
się do Jeremiaha. Siedzieli na fotelach i patrzyli na mnie z wyrzutem w oczach. Żaden z nich
nie miał jaj na tyle, żeby coś powiedzieć, ale to nawet dobrze. Wystarczył mi opieprz, który
dostałem od dziewczyn z Honky Tonk.
– Wygląda na to, że im podpadłeś – myślała głośno Stasia.
– Nikt nie powinien się interesować, z kim się spotykam, a z kim nie – powiedziałem.
Zanurzyłem grzebień w alkoholu i odłożyłem nożyczki.
– Tak to już jest w małych miastach – wtrącił Jeremiah. – Wszyscy tu żyją sprawami
innych mieszkańców.
– Tak? Mogą mnie cmoknąć w dupę.
– Patrz, jak poprawił mu się humor, odkąd wyplątał się z tego strasznego, toksycznego
związku – powiedziała Stasia i udała, że drapie się środkowym palcem w nos.
– Przypomnij sobie, kto ci podpisuje wypłatę – napomniałem ją.
– Niektóre sprawy są warte więcej niż pieniądze.
Nie musiałem wysłuchiwać tych przytyków. Miałem od cholery spraw do załatwienia. Całe
życie przed sobą. Ci wszyscy idioci powinni zapomnieć o mnie i Naomi.
– Idę do Honky Tonk – powiedziałem.
– Dobrej zabawy! – rzucił Jeremiah.
Pokazałem mu środkowy palec.
Zamiast do baru poszedłem od razu do mojego biura. Nie czułem się w nim jak w azylu.
Czułem się raczej jak w więzieniu. W tym tygodniu spędziłem za zamkniętymi drzwiami
więcej czasu niż przez cały ubiegły miesiąc. Jeszcze nigdy nie wciągnęła mnie aż do tego
stopnia papierkowa robota. Pierwszy raz byłem tak bardzo odklejony od wszystkiego, co się
działo w interesie.
– Jak to, kurde, jest, że wszyscy w tym mieście nagle interesują się, do kogo podbijam, a do
kogo nie? – mamrotałem do siebie.
Sięgnąłem po czek za wynajem jednego z mieszkań na piętrze. Lokator dołączył liścik
nabazgrany na żółtej samoprzylepnej karteczce: „Klasycznie spierdoliłeś temat”.
Zacząłem się obawiać, że wszyscy mogą mieć rację. Że zrobiłem coś złego. To zaś pasowało
mi mniej więcej tak jak idea noszenia garnituru i krawata co dzień do końca życia.
Lubiłem poczucie wolności. Dlatego prowadziłem własny biznes. Tamten los na loterii
zapewnił mi stabilizację życiową i swobodę. Z drugiej strony prowadzenie interesów też
czasami przypominało dostosowywanie się do tysięcy pieprzonych przepisów, które mnie
ograniczały. Ale na takie ograniczenia sam się zdecydowałem.
Mogłem prowadzić interes, nie oglądając się na innych ludzi... No, może z wyjątkiem tych,
których zatrudniałem. I obsługiwałem.
Kurwa mać.
Musiałem przestać o tym myśleć.
Poszedłem korytarzem na salę Honky Tonk. Jak na piątek było jeszcze wcześnie, ale
muzyka już grała głośno i czułem dolatujący z kuchni zapach pieczonych skrzydełek. To
miejsce zawsze mogłem nazwać domem. Chociaż teraz przyłapałem się na tym, że
bezwiednie omiotłem bar wzrokiem, szukając Naomi.
Nie było jej, a rozczarowanie, które poczułem, przeszyło mnie niczym ostrze cholernego
noża.
Silver i Max stały za barem. Fi nawijała gadkę z Wraithem. Wszystkie trzy jak na komendę
popatrzyły na mnie.
– Dobry wieczór – przywitałem je ostrożnie, żeby wyczuć nastroje.
– Buu! – odpowiedziały chórem.
Silver i Max skierowały kciuki w dół. Fi uniosła kciuk w górę, ale drugą ręką pokazała mi
środkowy palec. Drugi barman, Brad, nowy nabytek zatrudniony, by zrekompensować
nadmiar estrogenu, unikał kontaktu wzrokowego ze mną.
– Naprawdę?
Nieliczni klienci parsknęli drwiąco.
– Mógłbym każdego z was wylać na zbity pysk – przypomniałem im.
Wszyscy jednocześnie skrzyżowali ramiona.
– Chciałabym to zobaczyć – powiedziała Max.
– Właśnie. Na pewno świetnie radziłbyś sobie w pojedynkę za barem w sobotę wieczorem
– dorzuciła Silver, a kolczyk w jej nosie poruszył się, kiedy wydęła nozdrza.
Ja pierdolę.
Umiałem poznać, kiedy byłem niemile widziany.
No i dobrze. Mogłem wrócić do domu, by cieszyć się spokojem i ciszą kawalerskiego życia.
Znowu. Miałem nadzieję, że tym razem nie będę się czuł taki kurewsko samotny. W końcu się
przyzwyczaję.
– Spoko. Wychodzę – powiedziałem.
– Bardzo dobrze – rzuciła Max.
– Cześć – dodała Silver.
– Wal się – prychnęła Fi. – Ja też wychodzę.
– I dobrze. Jak sobie chcesz.
Zamierzałem wrócić do domu i opracować nowy grafik, według którego te trzy już nigdy
nie znajdą się razem na tej samej zmianie. Nawet jeśli musiałbym w związku z tym zatrudnić
pięć dodatkowych osób. Zatrudniłbym facetów, bo ci nie dostają miesiączki ani nie skaczą
człowiekowi po głowie.
Fantazjowałem o takim życiu podczas przejażdżki rowerem po ulicach Knockemout i poza
miastem, dopóki nie wróciłem do domu. Nie spieszyłem się, bo nikt na mnie nie czekał.
Nikomu nie musiałem się tłumaczyć. Mogłem robić, czego dusza zapragnie.
Czyli żyć dokładnie tak, jak lubiłem.
Rozmyślanie o przyjemnościach życia bez Naomi zajęło mnie tak bardzo, że niemal nie
zauważyłem pojazdów stojących przed domem Lizy.
Na sekundę wpadłem w panikę, sądząc, że stało się coś złego. Że doszło do kolejnego
włamania albo czegoś jeszcze gorszego.
Dopiero po chwili usłyszałem muzykę i śmiech.
Przejechałem wolno obok z nadzieją, że wyłowię Naomi wzrokiem. Nie dopisało mi
szczęście. Postawiłem rower na podjeździe i podszedłem do drzwi mojego domu. Do moich
nozdrzy dotarł zapach ogniska.
Zdecydowałem, że skoro Liza chciała urządzić imprezę, nic mi o tym nie mówiąc, to jej
sprawa. Wszedłem do środka.
Waylon rzucił się na mnie, żeby miętolić łapami moje jeansy, szczekać i jęczeć, jak bardzo
zgłodniał od swojej popołudniowej przegryzki.
– Dobra, dobra. Chodź. Najpierw siku, potem kolacja.
Poszedłem prosto do kuchni i otworzyłem drzwi na podwórko. Pies wystrzelił jak pocisk
między moimi nogami.
Nie zatrzymał się w swoim zwykłym miejscu, gdzie lubił się załatwiać. Krótkie łapy
poniosły go cwałem w kierunku domu Lizy.
Z miejsca, w którym stałem, widziałem ognisko. Ktoś wzniósł wysoki stos koło
strumienia. Było dużo stołów zastawionych jedzeniem oraz krzeseł ogrodowych. Kilkanaście
osób kręciło się między nimi i wyglądało na to, że dobrze się bawią.
Psy Lizy – Randy i Kitty – odbiegły na chwilę od stołów z jedzeniem, żeby przywitać
Waylona. Wypatrzyłem Waylay w jaskraworóżowej czapce, którą na pewno Amanda zrobiła
dla niej na drutach. Jej przyjaciółki, Nina i Chloe, wygłupiały się z boku domu. Zaskoczyło
mnie nagłe ukłucie w sercu. Waylay uklękła w trawie i porządnie wytarmosiła Waylona. A on
wpadł w taką ekstazę, że obrócił się brzuchem do góry.
Potarłem z roztargnieniem pierś, zastanawiając się, czy przyczyną tego nieprzyjemnego
uczucia nie była niestrawność spowodowana gównianą, zimną pizzą.
Snop światła reflektorów przeciął podwórko, kiedy kolejny samochód podjechał pod dom.
Poznałem tego minivana. Wysypali się z niego Fi z mężem i dzieciakami. Wynieśli rozkładane
krzesła, jakieś naczynia z pokrywkami i sześciopak piwa.
Świetnie. Teraz już nawet moja własna rodzina i pracownicy wzięli stronę Naomi.
Zdecydowanie potrzebowałem tych pięciuset hektarów daleko stąd.
Nagle ją zobaczyłem.
Naomi – w blasku ognia.
Miała na sobie obcisłe legginsy, podkreślające każdy centymetr jej długich na kilometr
nóg. Buty z dziewczyńskim futerkowym wykończeniem. Gruby, krótki sweter, na który
włożyła ocieplaną kamizelkę. Jej włosy wyglądały jak kaskada loków połyskujących
bursztynowymi refleksami w świetle ognia. Miała na głowie wełnianą czapkę, taką samą jak
Waylay, tyle że w intensywnie czerwonym kolorze.
Uśmiechała się. Śmiała. Promieniała.
Kłucie w mojej piersi zmieniło się w intensywny ból. Zastanawiałem się, czy nie
powinienem zadzwonić do kardiologa. To nie było normalne. Nie tak to miało wyglądać.
Zawsze kończyłem związki, nie czekając, aż staną się zbyt grząskie, i od razu spływało na
mnie poczucie ulgi. W rzadkich sytuacjach, kiedy zdarzało mi się wpaść przypadkiem na
którąś z zaliczonych przeze mnie kobiet, były to łatwe spotkania. Bezproblemowe. Nigdy
niczego nie obiecywałem, a one nie miały żadnych oczekiwań.
Jednak tym razem pomimo moich wysiłków oczekiwania się pojawiły. Chociaż z drugiej
strony Naomi nie wyglądała na cierpiącą. Stała przy strumieniu blisko mojego upierdliwego
brata i prowadziła z nim intymną rozmowę.
Jej dłoń w rękawiczce uniosła się i dotknęła jego ramienia.
Bezwiednie zacisnąłem pięści. W pole widzenia wsączyła się czerwień.
Mój cholerny brat nie zmarnował ani chwili, co nie?
Nie podjąłem świadomej decyzji, by podejść, ale moje stopy z własnej woli ruszyły
naprzód. Szedłem wielkimi krokami po trawie w kierunku zadowolonej grupki ludzi, a głowę
wypełniały mi destrukcyjne myśli.
Nie chciałem, żeby się z nim zadawała. Nie chciałem, żeby zadawała się z kimkolwiek
innym.
Nie mogłem znieść myśli o tym, że stoją koło siebie. Nie wiadomo, co jeszcze razem robili.
Kurwa mać.
Liza J krzyknęła do mnie, a Amanda posłała mi litościwy uśmiech, kiedy tratowałem ich
odświętny nastrój.
– Widzę, że ani trochę nie zwlekaliście – warknąłem, dopadłszy do nich z drugiej strony
ogniska.
Nash miał czelność zaśmiać mi się w twarz.
Naomi zachowała się inaczej. Jej beztroski uśmiech zgasł, a kiedy się ku mnie zwróciła, nie
zobaczyłem przed sobą królowej lodu gotowej zmrozić mnie wzrokiem. Stał przede mną słup
ognia, który zamierzał żywcem mnie spopielić.
Ulga spłynęła na mnie szybko, była wszechogarniająca. Ucisk w mojej piersi zelżał o kilka
milimetrów. Gdyby bowiem Naomi potraktowała mnie chłodem, znaczyłoby to, że jestem jej
obojętny. Tymczasem ogień, który dostrzegłem w jej niezwykłych piwnych oczach oznaczał,
że nienawidzi mnie do żywego.
To zaś było o niebo lepsze niż lodowata obojętność.
Nash zrobił krok naprzód, stając między mną i Naomi, co jedynie wkurzyło mnie jeszcze
bardziej.
– Masz jakiś problem? – zapytał.
Mój problem miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu i kilka ran postrzałowych.
– Problem? Z tym, że dojadasz resztki po mnie? Nie. To nawet lepiej, że nic się nie
zmarnuje.
Byłem pierdolonym chujem, posunąłem się za daleko. Zasłużyłem na lanie, które za chwilę
miał mi spuścić Nash. W pewnym sensie czekałem na to. Chciałem, żeby ukarał mnie i wybił
mi z głowy emocjonalny burdel, który robił mi sieczkę z mózgu.
Nie umiałem jasno myśleć, kiedy ona stała tak blisko. Tak blisko, a mimo to nie mogłem jej
dotknąć. Dotknąć i wziąć tego, co już raz odrzuciłem.
Nash zamachnął się, ale nie zdążył wyrzucić do przodu pięści, bo nagle ktoś stanął między
nami.
– Zachowujesz się jak dziecko, które domaga się uwagi – powiedziała ostro Naomi, stojąc
ledwie kilka centymetrów przede mną. – Poza tym nie zostałeś zaproszony. Wracaj do domu.
– Stokrotko... – spróbowałem do niej dotrzeć, jakby kierowany autopilotem.
Wtem kolejna postać wepchnęła się między nas.
– Sugeruję, żebyś zrobił w tył zwrot, jeśli nie chcesz przejść do historii jako największy
pajac w tym mieście – powiedziała Sloane.
Patrzyła na mnie z taką wściekłością, jakbym dopiero co znokautował świętego Mikołaja
na spotkaniu z dziećmi w bibliotece.
– Zejdź mi z drogi, Sloane – warknąłem jej w twarz.
Poczułem na piersi czyjąś dłoń i ktoś z całej siły pchnął mnie w tył.
– Wybrałeś niewłaściwy cel, przyjacielu.
Lucian, który w jeansach i polarowej bluzie wyglądał tak nieformalnie, jak jeszcze nigdy
w ciągu ostatnich dziesięciu lat, trzymał mnie mocno obiema rękami za kurtkę.
Widziałem w jego oczach furię, która podpowiedziała mi, że stąpam po cienkim lodzie.
Mogłem wygrać z Nashem, zwłaszcza, gdy miał tylko jedną sprawną rękę. Ale nie byłem tak
głupi, żeby sądzić, że przeżyję w jako takim stanie starcie dwóch na jednego z bratem
i Lucianem.
– Nie potrzebuję twojej ochrony, bogaty idioto – skarciła Luciana Sloane.
Ignorując ją, odciągnął mnie od ogniska. Dalej od mojej rodziny. Od mojego głupiego psa,
który właśnie w tej chwili wpychał nos w półmisek pełen parówek.
– Puść mnie, Luce – ostrzegłem.
– Zrobię to, kiedy już nie będziesz próbował szukać guza, ciągnąc za sobą sznur
przypadkowych ofiar.
Interesujące. Nie wściekł się o to, że rzuciłem się na Nasha i Naomi, lecz o to, że zadarłem
ze Sloane.
– Myślałem, że jej nie znosisz – podpuściłem go.
Lucian pchnął mnie i zatoczyłem się do tyłu.
– Chryste, Knox. Nie musisz cały czas być takim kutasem.
– Taki już się urodziłem.
– Pierdolisz. O każdym człowieku świadczą wybory, których dokonuje. A ty w tej chwili
dokonujesz głupiego wyboru.
– Zrobiłem to, co należało zrobić.
Lucian wyjął papierosa i zapalniczkę.
– Wmawiaj to sobie dalej, jeśli takie myślenie pomaga ci spać w nocy.
– Powiedziałem jej, żeby się ze mną nie wiązała emocjonalnie. Ostrzegłem ją.
Zerknąłem nad ramieniem Luciana i zobaczyłem Naomi stojącą przy ognisku, odwróconą
tyłem do mnie. Nash obejmował ją ramieniem.
Znowu poczułem ucisk w piersi i już nie tyle ukłucie, ile cholerną ranę od noża w sercu.
Może i uprzedziłem Naomi, żeby się nie angażowała, ale sobie samemu nie
wyświadczyłem tej przysługi. Nie przyszło mi na myśl, że będę musiał się tym przejmować.
Tymczasem Naomi Witt, uciekająca panna młoda z obsesją na punkcie sprzątania, miała
mnie na haczyku.
– Zrobiłem to, co właściwe – powiedziałem jeszcze raz, jakby wskutek powtarzania to
zdanie mogło stać się prawdą.
Nie spuszczając mnie z oka, Lucian zapalił papierosa.
– Nie przyszło ci nigdy do głowy, że właściwe byłoby raczej stać się takim mężczyzną,
jakim nie umiał być twój ojciec?
Kurwa mać. Jego słowa podziałały na mnie niczym fanga w nos.
– Pieprz się, Lucy.
– A może to ty jesteś popieprzony, Knox?
Odwrócił się i poszedł z powrotem do ogniska, zostawiając mnie samego w ciemności.
Zobaczyłem kątem oka różową plamę. Okazało się, że Waylay stała kilka metrów ode mnie.
Waylon siedział u jej stóp.
– Cześć, Way – powiedziałem, nagle czując się jak największy na świecie dupek.
– Cześć, Knox.
– Jak leci?
Wzruszyła ramionami. Z nieruchomą twarzą wbijała we mnie te swoje niebieskie oczy.
– Jak ci się udał trening? Chciałem wpaść na chwilę, ale...
– W porządku. Nie musisz udawać. Przyzwyczaiłyśmy się z ciocią Naomi, że nikt nas nie
chce.
– Way, to jest, kurwa, nie fair. Wcale nie dlatego nie wyszło nam z twoją ciotką.
– Skoro tak mówisz. Chyba jednak nie powinieneś przeklinać przy dzieciach. Jeszcze się
czegoś od ciebie nauczą.
Auć.
– Mówię serio, bąblu. Wy jesteście dla mnie za dobre. Prędzej czy później same
doszłybyście do takiego wniosku. Zasługujecie na kogoś lepszego.
Waylay popatrzyła na czubki swoich butów. Mały charm w kształcie serca połyskiwał na jej
sznurowadle i uświadomiłem sobie, że nie włożyła tamtych tenisówek, które jej dałem. To też
raniło moje serce.
– Gdybyś naprawdę tak myślał, starałbyś się być wystarczająco dobry, a nie pozbywał się
nas jak śmieci.
– Nigdy nie powiedziałem, że jesteś śmieciem.
– W ogóle niewiele mówiłeś, prawda? – zadrwiła. – A teraz zostaw ciocię Naomi
w spokoju. Masz rację. Zasługuje na kogoś lepszego niż facet, który nie dostrzega, jaka jest
niezwykła.
– Wiem, jaka jest niezwykła. I wiem, jak niezwykła jesteś ty – przekonywałem.
– Ale nie dość niezwykła, żebyś został – powiedziała.
W jej gniewnym spojrzeniu dało się zobaczyć dojrzałość wykraczającą daleko poza wiek
jedenastu lat. Nienawidziłem się tym bardziej, że stałem się jednym z ludzi, którzy zasiali
w jej sercu wątpliwość, czy naprawdę jest bystrą, piękną, twardą laską.
– Waylay! Chodź! – krzyknęła Nina, trzymając nad głową wielką paczkę marshmallows.
– Powinieneś już iść – powiedziała do mnie Waylay. – Przez ciebie ciocia Naomi jest
smutna, a to mi się nie podoba.
– Podrzucisz mi do domu polne myszy? – zapytałem z nadzieją, że żartem uda się
naprawić część szkód.
– A po co? Nie ma sensu mścić się na kimś, kto jest za głupi, żeby się tym przejąć.
Odwróciła się i ruszyła w kierunku ogniska. Po chwili się zatrzymała.
– Zabieram twojego psa – powiedziała. – Chodź, Waylon.
Patrzyłem, jak dzieciak, którego nie tylko lubiłem, ale i szanowałem, oddala się ku reszcie
ludzi z moim cholernym psem. Naomi uniosła ramię, objęła Waylay i obie stanęły zwrócone
plecami do mnie.
Z przekory wziąłem sobie ze stołu parówkę i piwo. Bez przekonania zasalutowałem babce
na pożegnanie, a potem poszedłem sam do domu.
Na miejscu wyrzuciłem obie zdobycze do kosza.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI
POPIJAWA W DZIEŃ
Naomi

K
nox: Jestem Ci winien przeprosiny za wczorajszy wieczór u Lizy. Źle
się zachowałem.


Wzięłam głęboki oddech, wyłączyłam silnik samochodu i długo patrzyłam na boczne
wejście do Honky Tonk. To był mój pierwszy dzień pracy po rozstaniu i skręcało mnie
w żołądku z niepewności. Przyszłam na weekendową zmianę w porze lunchu. Szansa na
to, że zastanę Knoxa, była wręcz ujemna.
Mimo to potrzebowałam zachęty, żeby wysiąść z samochodu.
W drugiej pracy cały ubiegły tydzień upłynął w pozytywnym nastroju. Biblioteka kojarzyła
mi się z nowym rozdaniem i niewiele rzeczy w tym miejscu przywoływało wspomnienia
o Knoksie. Honky Tonk to jednak zupełnie co innego.
– Dasz sobie radę. Wysiądź z auta. Zgarnij napiwki i uśmiechaj się, aż rozbolą cię policzki.
Na rodzinnym ognisku Knox zrobił scenę, dał upust złości i musiał zostać odeskortowany
przez przyjaciela. Bez wielkiego przekonania starałam się wyciągnąć od Sloane więcej
informacji na temat rycerskiego zachowania Luciana. W środku jednak czułam się
roztrzęsiona po tak bliskim spotkaniu z Knoxem.
Zdawał się zły i niemal pokrzywdzony. Jakby fakt, że stałam koło jego brata, potraktował
jak coś w rodzaju zdrady. To śmieszne. Przecież sam wyrzucił mnie jak niepotrzebną rzecz
i śmiał twierdzić, że narzucam zbyt szybkie tempo, chociaż ja jedynie dałam Nashowi listę
ludzi i zdarzeń, w których dostrzegłam potencjalne zagrożenie.
Popatrzyłam w lusterko wsteczne.
– Jesteś Łabędzią Królową Lodu – powiedziałam do swojego odbicia, a potem wysiadłam
i poszłam dziarsko do baru.
Przyjęłam z ulgą fakt, że nigdzie w środku go nie zobaczyłam. Milford z drugim
kucharzem już rozpalali pod kuchnią i szykowali się do nadchodzącego dnia. Przywitałam się
ze wszystkimi i poszłam do baru. Na sali nadal panował półmrok. Krzesła stały jedne na
drugich, więc włączyłam muzykę oraz światła i zaczęłam przygotowywać lokal.
Zdjęłam krzesła na podłogę, złożyłam i podłączyłam urządzenie do serwowania napojów
i właśnie włączałam podgrzewacz do zupy, gdy nagle ktoś otworzył boczne drzwi.
Wszedł przez nie Knox. Jego wzrok od razu padł na mnie.
Powietrze uleciało z moich płuc i raptem zapomniałam, jak wziąć oddech.
Cholera jasna! Dlaczego mężczyzna, który tak bardzo mnie zranił, musiał tak dobrze
wyglądać? To nie fair. Miał na sobie jeansy i jeden ze swoich wielu T-shirtów z długim
rękawem – tym razem w barwie zgaszonej zieleni. Na jego podbródku widniał blady siniak
nadający mu wygląd łobuza. Seksownego, apetycznego łobuza.
Ale Nowa Naomi miała dosyć oleju w głowie, by wiedzieć, że musi się pilnować. Nie było
szansy powrotu.
Knox skinął głową na powitanie, lecz skupiłam uwagę na podgrzewaczu do zup i starałam
się udawać, że szef dla mnie nie istnieje. Udawało mi się, dopóki nie podszedł zbyt blisko,
żebym mogła go ignorować.
– Hej – powiedział.
– Hej – odpowiedziałam jak echo.
Nałożyłam metalową pokrywkę na podgrzewacz i wyrzuciłam folię, którą była owinięta.
– Dzisiaj stoję na barze – poinformował mnie po chwili wahania.
– Okej. – Wyminęłam go, żeby dostać się do zmywarki, w której czekały na wyjęcie dwa
kosze ze szklankami. Wzięłam jeden z nich i nagle poczułam, że został mi zabrany. – Poradzę
sobie.
– Ja też – odparł Knox, zaniósł kosz do automatu z sokami i postawił go na stalowym
blacie.
Zrobiłam kwaśną minę i chwyciłam drugi kosz. Ten też od razu został mi odebrany. Jakby
nigdy nic poszłam włączyć lampy grzewcze i podeszłam do kasy, żeby sprawdzić, czy nie
brakuje w niej papieru.
Czułam na sobie jego wzrok. Miał ciężar i temperaturę. Przeszkadzało mi, że byłam aż tak
świadoma bliskości Knoxa.
Mogłabym przysiąc, że wodził wzrokiem po moim ciele od stóp do głów. Włożyłam tego
dnia jeansy zamiast krótkiej spódniczki, bo czułam, że przyda mi się każda dodatkowa
warstwa ochrony.
– Naomi.
Jego głos zabrzmiał chropawo, gdy wymówił moje imię. Zadrżałam. Zerknęłam na Knoxa
i posłałam mu najbardziej olśniewający sztuczny uśmiech.
– Tak?
Przegarnął dłonią włosy, a potem skrzyżował ręce.
– Jestem ci winien przeprosiny. Wczoraj wieczorem...
– Nie przejmuj się tym. Poszło w niepamięć – powiedziałam i demonstracyjnie
przeszukałam fartuch, by się upewnić, że mam portmonetkę i notes.
– Nie musimy się zachowywać... No, wiesz. Dziwnie.
– Och, dla mnie to nie jest dziwne – skłamałam. – Było, minęło. Zeszłoroczny śnieg. Życie
toczy się dalej.
Jego oczy przybrały kolor płynnego srebra, przygwoździł mnie wzrokiem. Powietrze
między nami wypełnił ładunek elektryczny, zwiastujący trzask błyskawicy. Zmusiłam się
jednak do wytrzymania jego spojrzenia.
– Oczywiście – powiedział z zaciśniętą szczęką. – No to dobrze.


Nie miałam pojęcia, jak bardzo Knox sobie mnie odpuścił i przeszedł nad tamtymi
sprawami do porządku dziennego. Dowiedziałam się dopiero po najbardziej nieruchawej
godzinie w mojej kelnerskiej karierze. Normalnie w sobotę podczas lunchu można było
liczyć na to, że interes pójdzie jako tako, ale tym razem garstka siedmiu klientów zdawała
się absolutnie usatysfakcjonowana powolnym sączeniem piwa i przeżuwaniem każdego
kęsa sto trzydzieści siedem razy. Mimo że przyuczałam nowego kelnera Brada, wciąż
wystarczało mi czasu na rozmyślania.
Akurat szorowałam ścianę przy barze do przyrządzania koktajli, z której starałam się
usunąć szczególnie uciążliwą plamę, kiedy drzwi się otworzyły i weszła do restauracji kobieta.
A raczej wkroczyła. Nosiła czarne zamszowe botki na szpilkach, jeansy wyglądające tak, jakby
zostały pochlapane farbą, oraz krótką skórzaną kurtkę.
Trio bransoletek zdobiło prawy nadgarstek. Paznokcie miały luksusowy, zbrodniczo-
krwawy kolor. Zapamiętałam sobie, żeby przy okazji zapytać ją, jaki to odcień lakieru.
Jej ciemne włosy były krótko przystrzyżone i zmierzwione na czubku głowy. Kości
policzkowe mogłyby służyć do rżnięcia szkła. Fachowo wykonany makijaż smoky eyes
dopełniał całości. Uśmiechała się w nieco kpiący sposób.
Od razu nabrałam ochoty, żeby się z nią zaprzyjaźnić. Pójść z nią na zakupy. Dowiedzieć
się o niej wszystkiego po to, by ją naśladować i odkryć w sobie takie same pokłady pewności
siebie.
Jej uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny, kiedy zauważyła Knoxa za barem, i w tej
chwili przeszła mi do pewnego stopnia chęć nawiązania z nią znajomości. Zerknęłam na
Knoxa i już miałam pewność, że nie chciałabym się z nią przyjaźnić. Nie po tym, jak
zobaczyłam w jej oczach czułą poufałość.
Nie powiedziała ani słowa, tylko przeszła przez bar, nie spuszczając wzroku z Knoxa.
Kiedy podeszła, nie usiadła na stołku ani nie zamówiła koktajlu – który, jak się spodziewałam,
musiałby być najbardziej nietuzinkowym drinkiem na świecie. O nie. Wyciągnęła rękę,
chwyciła Knoxa za koszulę i pocałowała go w usta.
Poczułam ucisk w żołądku.
– O kurde – jęknął Wraith przy swoim stole.
– Ee, to dziewczyna szefa? – zapytał Brad, kelner, którego miałam szkolić.
– Wygląda na to, że tak. – Mój głos zabrzmiał tak, jakby ktoś ścisnął moją krtań. – Zaraz
wrócę. Potrzymaj. – Podałam Bradowi brudną ścierkę i obeszłam bar szerokim łukiem.
– Naomi! – W głosie Knoxa wyczułam irytację, ale jego nastroje już mnie nie interesowały.
Serce waliło mi tak mocno, że słyszałam jego bicie w uszach, kiedy szłam w kierunku
toalety, odprowadzana wzrokiem wszystkich klientów i pracowników lokalu.
Udałam, że nie dotarło do mnie wołanie Knoxa ani słowa, którymi go przywitała.
– Knox? Serio? Najwyższy, kurde, czas – rozległ się jej gardłowy głos.
– Zajebiście, Lina. Nie mogłaś najpierw zadzwonić? Wybrałaś najgorszy możliwy
moment.
Nie usłyszałam nic więcej, pchnęłam drzwi toalety i podeszłam prosto do umywalki. Nie
byłam pewna, czy zbierało mi się na płacz, wymioty czy na to, żeby podnieść kosz na śmieci
i wysypać jego zawartość na głowę Knoxa. Próbowałam zapanować nad emocjami
i rozważałam plan obejmujący wszystkie trzy z tych rzeczy, lecz raptem ktoś otworzył
z impetem drzwi.
Moja niedoszła przyjaciółka weszła do środka. Trzymała ręce w tylnych kieszeniach spodni
i nie spuszczała ze mnie oczu.
Mogłam sobie jedynie wyobrazić widok, który miała przed sobą. Żałosną, chorą z miłości
ofermę o okropnym guście w kwestii mężczyzn. To samo widziałam co dzień w lustrze, zanim
pokryłam ów widok mascarą i szminką.
– Naomi – powiedziała.
Odkaszlnęłam z nadzieją, że uda mi się pozbyć guli, która zaklinowała się w moim gardle.
– Tak, to ja – odparłam optymistycznie.
Zabrzmiało to raczej tak, jakbym krztusiła się pinezkami, ale przynajmniej przywołałam
na twarz starannie zaaranżowaną obojętność.
– Wow! Twarz pokerzystki. Super. Nieźle ci to wychodzi – powiedziała tamta. – Nic
dziwnego, że trzymasz go za jaja.
Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć, więc oderwałam kawałek ręcznika papierowego
i przetarłam nim suchy jak pieprz, czysty blat dokoła umywalki.
– Jestem Lina – przedstawiła się. Wyciągnęła rękę i skróciła odległość między nami. –
Właściwie Angelina, ale nie podoba mi się takie długie imię.
Instynktownie ujęłam wyciągniętą dłoń i potrząsnęłam nią.
– Miło cię poznać – skłamałam.
Lina się zaśmiała.
– Nieprawda. Na pewno nie jest ci miło po pierwszym wrażeniu, jakie na tobie zrobiłam.
Ale spróbuję to naprawić i postawię ci drinka.
– Bez urazy, Lino, ale to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. Nie zamierzam pić drinków
w barze mojego ekschłopaka z jego nową dziewczyną.
– Nie mam ci tego za złe. Ale nie jestem jego nową dziewczyną. Prawdę mówiąc, jestem
jeszcze bardziej eks niż ty. I na pewno nie będziemy pić tutaj. Musimy pójść tam, dokąd nie
sięga słuch nierozgarniętego Knoxa.
Miałam szczerą nadzieję, że nie żartuje sobie ze mnie.
– No i co ty na to? – zapytała Lina, przechylając na bok głowę. – Knoxowi za drzwiami
siada pikawa, a pozostali już przekazują sobie przez głuchy telefon, co się przed chwilą
wydarzyło. Jeśli o mnie chodzi, to powinnyśmy im podrzucić temat do gorączkowych plotek.
– Nie mogę ot tak wyjść z pracy – powiedziałam.
– Oczywiście, że możesz. Mamy sobie wiele do opowiedzenia. Do współczucia. Do
wypicia. Zostawimy mu do pomocy tamtego przystojnego chłopaczka. Da sobie radę. A ty
zasługujesz na przerwę po tym gównie, które stało się twoim udziałem.
Wzięłam głęboki oddech i zastanowiłam się. Idea przepracowania całej zmiany z Knoxem
plasowała się niżej na liście przyjemności niż wyrywanie paznokci u stóp podczas badania
ginekologicznego.
– Jak się nazywa kolor twojego lakieru? – zapytałam.
– Burgund Krwawa Łaźnia.

SLOANE: Słyszałam, że nowa dziewczyna Knoxa pojawiła się w barze i zaczęli uprawiać seks na
stole bilardowym. Dobrze się czujesz????? Potrzebujesz łopat i worków na ciała?
JA: Zostałam uprowadzona przez tę nową dziewczynę, która naprawdę jest dawną eksdziewczyną.
Pijemy w Hellhoundzie.
SLOANE: Daj mi chwilę na znalezienie spodni! Będę tam za kwadrans!


Hellhound, bar dla motocyklistów, znajdował się piętnaście minut od miasta
w kierunku Waszyngtonu. Parking przed lokalem był do połowy zapełniony motorami.
Siding w sraczkowatym kolorze nie zachęcał do wejścia do środka.
Wewnątrz światła były przygaszone, stoły bilardowe cieszyły się ogromną popularnością,
a z szafy grającej w kącie dudniły dźwięki muzyki Roba Zombiego. Bar kleił się od brudu,
musiałam stłumić w sobie chęć, by poprosić o gąbkę i płyn do czyszczenia.
– Co będzie dla was? – zapytał barman.
Nie uśmiechał się, ale też nie wzbudzał specjalnej grozy. Był wysokim, krzepkim
mężczyzną o siwiejących włosach i brodzie. Nosił skórzaną kamizelkę włożoną na T-shirt
z długim rękawem. Podciągnięte do łokci rękawy odsłaniały tatuaże na obu przedramionach.
Tatuaże przypomniały mi o Knoksie. To zaś wywoływało pragnienie alkoholu.
– Jak masz na imię, przystojniaku? – zapytała Lina, siadając na stołku.
– Joel.
– Joel, nalej mi najlepszej szkockiej, jaką tu serwujecie. Niech będzie podwójna – dodała.
Do licha. A nie mówiłam, że zamówi coś nietuzinkowego?
– Załatwione. A dla ciebie, kochana? – Popatrzył na mnie.
– Och. Ee. Poproszę białe wino – powiedziałam, czując się jak najmniej oryginalna osoba
w barze.
Barman puścił do mnie oko.
– Już się robi.
– Daleko mu do Knoxa, ale pociągają mnie takie srebrne lisy – rozmarzyła się głośno Lina.
Moje mruknięcie zabrzmiało zdawkowo.
– Och, daj spokój. Nawet jeśli Knox jest pacanem – a obie wiemy, że nim jest – możemy
przecież podziwiać jego znakomitą oprawę zewnętrzną – przekonywała Lina.
Nie byłam w nastroju do podziwiania niczego, co wiązało się z Wikingiem, który brutalnie
podeptał moje życie.
Srebrny Lis Joel postawił przed nami drinki i znowu się ulotnił.
– Co my właściwie tu robimy? – zapytałam.
Lina uniosła szklankę.
– Pijemy alkohol. I lepiej się poznajemy.
– Dlaczego?
– Dlatego, że nie widziałaś miny Knoxa, kiedy cmoknęłam go na powitanie.
Z zamkniętymi ustami.
Jeśli z zamkniętymi ustami, to można jej wybaczyć.
Zaraz, zaraz, stop.
Nie. To przecież nie miało znaczenia.
Co z tego, że Lina nie chodziła z Knoxem? On mnie rzucił. Nie musiałam zawracać sobie
głowy konkurencją.
Wodziłam palcem dokoła brzegu kieliszka.
– O co chodzi z tą miną?
Lina wycelowała we mnie palec.
– Wyrażała strach. Znam tego faceta, odkąd ledwie stał się mężczyzną, i nigdy nie
widziałam, żeby się bał. Tymczasem obleciał go najprawdziwszy strach, kiedy zobaczył, że
odchodzisz.
Westchnęłam. Nie chciałam słuchać takiego gadania. Nie chciałam udawać, że jest
nadzieja, skoro jej nie było.
– Nie wiem, dlaczego miałby się bać mojego odejścia. Sam to zrobił dużo wcześniej.
– Niech zgadnę. Nie chodziło o ciebie. To przez niego. Twierdził, że nie wchodzi w stałe
związki, nie lubi komplikacji ani odpowiedzialności. Nie widział dla was przyszłości, dlatego
pozwolił ci odejść, żebyś nie zmarnowała sobie życia.
Zamrugałam.
– Naprawdę dobrze go znasz.
– Wiedz, że noszę imponujący tytuł jego pierwszej oficjalnej nie-dziewczyny. Dziękuję
bardzo. To było w mojej trzeciej klasie szkoły średniej. On wtedy miał dwadzieścia cztery lata.
Poznaliśmy się na imprezie, a nasz związek trwał chlubne cztery tygodnie kipiące hormonami
i wypełnione kacami. Potem ten idiota spietrał i wręczył mi papiery rozwodowe.
– Wnioskując z waszego powitania, dla ciebie to rozstanie skończyło się lepiej niż dla
niego.
Lina uśmiechnęła się i wypiła łyk whisky.
– Nie docenił mojego uporu. Widzisz, mnie on wcale nie był potrzebny jako chłopak. Ale
chciałam nadal go mieć jako przyjaciela. Zmusiłam go więc do przyjaźni. Kontaktujemy się ze
sobą mniej więcej raz na dwa miesiące. Dopóki nie wygrał tamtej loterii, spotykaliśmy się co
dwa lata. Zawsze w jakimś neutralnym miejscu. Pomagaliśmy sobie nawzajem w podrywaniu
nowych partnerów.
Wypiłam wino trzema dużymi łykami. Jeszcze nie zdążyłam odstawić kieliszka, a już stał
przede mną kolejny.
– Dzięki, Joel. – Wymieniłam pusty kieliszek na pełny. – Właściwie to co z nim jest nie
tak?
Lina prychnęła i upiła jeszcze łyk.
– To samo co ze wszystkimi. Bagaż doświadczeń. Ludzie się spotykają, iskry się sypią,
a potem oboje cały czas próbują ukryć swoją prawdziwą naturę, żeby dalej zachować
atrakcyjność. Na końcu wszyscy się dziwią, dlaczego im nie wyszło.
Było w tym wiele prawdy.
– Tylko sobie wyobraź, ile czasu można by zaoszczędzić, gdyby wszyscy od początku
mówili, co im leży na wątrobie. Cześć, mam na imię Lina. Cechują mnie trudne relacje
z ojcem, chorobliwa zazdrość i wybuchy złości, więc lepiej, żebyś nie wchodził mi w drogę.
Ponadto słynę z tego, że potrafię zjeść cały talerz ciastek czekoladowych podczas jednego
posiedzenia, i nie składam rzeczy po praniu.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
– Twoja kolej – powiedziała Lina.
– Cześć, Lina. Mam na imię Naomi i stale zakochuję się w facetach, którzy nie widzą
przyszłości ze mną. Ja jednak wciąż mam nadzieję, że wspólna przyszłość, którą sobie
wyobrażam, będzie na tyle dobra, żeby ich przy mnie zatrzymać. Poza tym nie znoszę mojej
siostry bliźniaczki, przez co czuję się podła. Och, aha, i jeszcze Knox Morgan zrujnował
wszystkie czekające mnie jeszcze w życiu orgazmy.
Tym razem to Lina się zaśmiała. Zjawiła się przed nią kolejna szkocka whisky.
– Ten facet wie, czego nam trzeba – rzekła Lina, wskazując na naszego przyjaznego
barmana.
– Kiedy dwie kobiety przychodzą tu i rozmawiają o jednym mężczyźnie, to wiadomo, że
potrzebują stałej dostawy drinków – odpowiedział.
– Joel, jesteś prawdziwym dżentelmenem – pochwaliła go Lina.
Drzwi wejściowe otworzyły się z trzaskiem i stanęła w nich Sloane. Nie zrobiła makijażu,
włożyła podróbki butów uggs, legginsy i za dużą o kilka rozmiarów bluzę futbolową
Politechniki Wirginijskiej. Gruby warkocz zarzuciła sobie na ramię.
– Ty to na pewno ta nowa lafirynda – powiedziała Sloane.
– A ty to na pewno oddział kawalerii, który przybył ratować księżniczkę Naomi ze
szponów bestii – domyśliła się Lina.
Parsknęłam śmiechem w kieliszek wina.
– Sloane, poznaj Linę. Lina jest najpierwszą eksdziewczyną Knoxa. Sloane jest
nadopiekuńczą bibliotekarką z rewelacyjną fryzurą. – Wyciągnęłam palec nad barem. – A ten
srebrny lis to Joel, nasz barman.
Sloane zajęła stołek koło mnie i kiedy jeszcze się sadowiła na siedzeniu, Joel już był przy
nas.
– Ty też chodziłaś z tym samym facetem? – zapytał.
Sloane wsparła podbródek na dłoni.
– Nie, Joel, nie chodziłam. Przyszłam jedynie jako wsparcie moralne.
– Napijesz się, udzielając moralnego wsparcia?
– No pewnie. Jaką tu robicie Krwawą Mary?
– Zajebiście ostrą.
– No to wezmę Krwawą Mary i kolejkę Fireballa.
Joel zasalutował i oddalił się, żeby przygotować drinki.
Jeden z mężczyzn oderwał się od stołu bilardowego stojącego najbliżej nas i podszedł.
Miał imponujące kolce na ramionach kamizelki i godne pozazdroszczenia wąsy.
– Hej, suczki, postawić wam drinka?
Obróciłyśmy się jednocześnie na stołkach.
– Nie, dziękujemy – powiedziałam.
– Spierdalaj – rzuciła Lina z kąśliwym uśmiechem.
– Jeśli sądzisz, że nazywając nas suczkami, zasłużysz na zaproszenie do dalszej rozmowy,
nie mówiąc już o łóżku, to czeka cię gorzkie rozczarowanie – wytłumaczyła Sloane.
– Odejdź, Reaper – poradził mu Joel, nie unosząc wzroku znad butelki wódki, którą lał do
szklanki Sloane.
Zabrzęczał mój telefon, zerknęłam na wyświetlacz.
Knox: To nie tak, jak mogło się zdawać. Nie spotykam się z Liną.
Knox: Nie żeby Cię to miało obchodzić.
Knox: Kurwa mać. Mogłabyś przynajmniej odpisać i dać mi znać, gdzie jesteś.
Jak na kogoś, kto ze mną zerwał, pisał do mnie zaskakująco dużo SMS-ów.
Naomi: Jestem w fantastycznym miejscu o nazwie Nie Twój Interes. Przestań. Do. Mnie.
Pisać.
Podsunęłam telefon Sloane.
– Masz. Przejmij nad tym dowodzenie.
Lina pokazała nam SMS-a w swoim telefonie.
Knox: Kurwa, gdzieś Ty ją zaciągnęła?
– Widzisz? Strach – powiedziała.
– Nie sądzę, że jeszcze dzisiaj wrócę do pracy – namyślałam się głośno. – Hej, Waylay
pojechała do muzeum w Waszyngtonie z Niną i jej ojcami. Nie ma lepszego sposobu na
spędzenie jesiennej soboty niż urżnięcie się w trupa.
– Co to Waylay? – zapytała Lina.
– Moja siostrzenica.
– Siostrzenica, o której istnieniu Naomi nie wiedziała, bo jej siostra bliźniaczka jest
gówno warta i nie utrzymywała z nią kontaktów – dodała Sloane.
Okręcając na palcu końcówkę warkocza, patrzyła nieobecnym wzrokiem na mecz na
ekranie telebimu.
– Wszystko w porządku? – zapytałam ją.
– W porządku. Po prostu mam dość facetów.
– Amen, siostro – powiedziałam i wzniosłam kieliszek do toastu.
– Wiesz, co robi moja siostra, mama Chloe? Jest bi. Za każdym razem, kiedy wkurzy ją
facet, z którym obecnie chodzi, zrywa z nim i przez mniej więcej rok spotyka się tylko
z kobietami. Jest moją idolką. Czasami żałuję, że tak bardzo lubię penisy.
Joel postawił przed Sloane Krwawą Mary z dryfującym na powierzchni plastrem
pieczonego bekonu i nawet nie drgnęła mu powieka, kiedy usłyszał słowo: penisy.
Zmarszczyłam nos.
– Proszę, nie wspominaj o penisach.
– Moje doświadczenia z wyposażeniem Knoxa pochodzą sprzed niemal dwudziestu lat.
Mogę sobie jedynie wyobrażać, o ile lepsze stało się z wiekiem – powiedziała Lina ze
współczuciem w głosie.
– Wiecie co? Skoro staram się o przyznanie opieki prawnej nad dzieckiem, to może
powinnam raczej skupić się na byciu rodzicem i zapomnieć o tym, że jestem kobietą...
– Mającą potrzeby seksualne? – dokończyła Sloane.
Sięgnęłam po wino.
– Po ilu kieliszkach człowiek zapomina o seksie?
– Zwykle po półtorej butelki. To jednak wiąże się z kacem, który ścina cię z nóg na trzy
dni, więc nie polecam – podpowiedziała Lina.
– Ja mu naprawdę wierzyłam – szepnęłam.
Joel ustawił przed nami shoty. Zapatrzyłam się na mój kieliszek.
– Wiem, od początku mówił, że to zmierza donikąd. Ale zachowywał się tak, że wierzyłam
w sens naszego związku. Wciąż dawał dowody swojego zaangażowania. Nie tylko wobec
mnie, ale i wobec Waylay.
– Czekaj, czekaj, wróć. Knox Morgan? Spędzał czas z twoim dzieckiem? Z własnej woli?
– Zabierał ją na zakupy. Chodził na jej mecze piłki nożnej i nauczył ją, że nie powinna
przeklinać. Powiedział jej, że silni ludzie stają w obronie słabszych, którzy nie są zdolni sami
się bronić. Odbierał ją z domów koleżanek po nocowaniach. Oglądał z nią mecze w telewizji.
Lina pokręciła głową.
– Zupełnie go pochrzaniło.
– Tak jak wszystkich mężczyzn – mruknęła Sloane.
Joel zatrzymał się i popatrzył na nią wymownie.
– Oprócz ciebie, Joel. Ty jesteś bohaterem wśród antybohaterów – sprostowała.
Joel skinął głową, podał mi nowy kieliszek wina i znowu znikł.
Sloane przyssała się do słomki zanurzonej w drinku, jakby miała przed sobą shake
proteinowy po turnieju kulturystycznym.
– Okej, pytam poważnie. Co się z tobą dzieje? – zapytałam. – Czy to ma coś wspólnego
z wczorajszym zachowaniem Luciana?
– Luciana? To dopiero seksowne imię – zauważyła Lina.
Sloane prychnęła drwiąco.
– Seksowne imię seksownego mężczyzny – dopowiedziałam.
– Lucian Rollins nie ma w sobie nic seksownego – zaprotestowała Sloane, kiedy już
oderwała się od słomki, żeby zaczerpnąć powietrza.
– No dobra. Teraz już wiem, że kłamiesz. Chyba że w bibliotece spadł ci na głowę cały
katalog książek.
Sloane potrząsnęła głową, a potem sięgnęła po shota.
– Nie mówię o Lucianie. Żadna z nas nie mówi o Lucianie. Rozmawiałyśmy o Knoksie.
– Możemy już przestać o nim mówić? – zapytałam.
Czułam, jakby skalpel wbijał mi się w serce za każdym razem, kiedy padało jego imię.
– Oczywiście – zgodziła się Lina.
– Zdrówko! – Sloane uniosła kieliszek.
Stuknęłyśmy się z nią, a potem wychyliłyśmy kolejkę.
Mężczyzna z wykałaczką zwisającą ryzykownie z kącika ust podszedł do nas i wsparł się
łokciem o bar stanowczo za blisko Liny. Jego T-shirt nie w pełni zasłaniał brzuch wystający
nad paskiem czarnych jeansów.
– Która z pań dałaby się zaprosić na inspekcję tylnego siedzenia mojego motoru?
Joel ustawił przed nami nową kolejkę shotów.
Lina uniosła swój kieliszek. Dołączyłyśmy do niej ze Sloane i wypiłyśmy na raz. Lina
odstawiła kieliszek i zanim Wykałaczka zdążył się zorientować, co się dzieje, już miał
wciśnięty w tors wąski obcas jej buta.
– Odejdź, żebym nie musiała wykrwawić cię na oczach moich koleżanek! – warknęła.
– Jestem nią zachwycona. I jej butami – szepnęła do mnie Sloane.
– Chryste, Python, dajże im spokój, bo jeśli nakryje cię twoja stara, obetnie ci jaja.
– Posłuchaj rady tego miłego pana, Python – syknęła Lina i pchnęła go butem.
Odsunął się kawałek, a potem uniósł ręce do góry.
– Tylko pytałem. Nie wiedziałem, że jesteście lesbijki.
– Bo to jedyne wytłumaczenie, dlaczego nie chcemy się z tobą pieprzyć, nie? – rzuciła
Sloane.
Po dwóch kolejkach whisky i bardzo mocnej Krwawej Mary już jej szumiało w głowie.
– Możemy poprosić trochę wody? – zapytałam Joela.
Przytaknął, a po chwili przyłożył dłonie do ust.
– Słuchajcie, fiuty! – krzyknął. – Te panie nie mają ochoty na przejażdżkę ani na zabawy
z wami. Następny buc, który będzie je nagabywał, wyleci z hukiem z baru!
Dokoła nas rozległ się pomruk, ale w końcu wszyscy wrócili do swoich zajęć.
– Joel, czy ty już masz żonę? – zapytałam.
Uniósł lewą dłoń, żeby pokazać mi złotą obrączkę.
– Wszyscy najlepsi już są zajęci – pożaliłam się.
Drzwi wejściowe znowu stanęły otworem.
– Ktoś tu sobie robi jaja – jęknęła Sloane.
Joel dał jej świeżo przyrządzoną Krwawą Mary. Od razu się do niej pochyliła.
Obróciłam się na stołku, trochę się przy tym chwiejąc, bo alkohol zaburzył moją
równowagę.
– Mmm, ja cię kręcę – zamruczała koło mnie Lina. – Kim są ci mężczyźni?
– Kolejnym oddziałem kawalerii – wymamrotała Sloane.
Lucian i Nash podeszli do baru, błyszcząc w tłumie jak wszystkie odcienie tęczy.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY
NIAŃKI
Naomi

T
o nie może być zbieg okoliczności – zauważyłam.
– Knox wezwał gliny – powiedział Lucian, wskazując ruchem głowy
Nasha. – A gliny wezwały mnie.
Nash zmierzył mnie wzrokiem.
– Nic ci nie jest?
– Nie. Dlaczego tu przyszliście?
Nash wypuścił przeciągle powietrze z płuc i przeniósł wzrok na Linę. Uniosła pytająco
brwi.
– Zgodziliśmy się wystąpić w roli nianiek – powiedział w końcu.
Zaniemówiłam.
– Niepotrzebne nam niańki. Zwłaszcza takie, które powtórzą Knoxowi wszystko, o czym
tu rozmawiamy.
– Nie chcę mówić o oczywistych sprawach, ale wziąwszy pod uwagę wszystko, co się
ostatnio działo, nie powinnaś chodzić bez żadnej obstawy – tłumaczył Nash.
– A kto powiedział, że nie mam obstawy? Przed chwilą niewiele brakowało, żeby Lina
przebiła pewnemu facetowi mostek obcasem swojego buta – zaprotestowałam. – Jak nas tu
znaleźliście?
– Akurat tym nie zawracałbym sobie głowy – rzucił Lucian, nie patrząc na Sloane, która
miażdżyła go wzrokiem, jakby miała przed sobą diabła wcielonego.
– Ty na pewno jesteś z rodziny Morganów – zastanawiała się głośno Lina wsparta łokciami
o blat, mierząc Nasha wzrokiem od stóp do głów.
– Lina, to jest Nash. Brat Knoxa – przedstawiłam go.
– Skoro już przy tym jesteśmy, chyba pójdę do domu – powiedziała Sloane i ześlizgnęła się
ze stołka.
Nie odeszła daleko. Lucian zastąpił jej drogę, więżąc ją między sobą i barem, ale unikając
kontaktu fizycznego.
Sloane zadarła wysoko głowę, żeby na niego popatrzeć.
Była o kilkadziesiąt centymetrów niższa od niego, ale ten fakt nie przeszkadzał jej miotać
wzrokiem shurikenów.
– Zostaniesz tutaj – naciskał na nią Lucian grobowym głosem.
– Właśnie, że idę – upierała się Sloane.
– Widzę na barze przed tobą trzy puste kieliszki. Zostajesz.
– Zorganizuję sobie carpooling. Teraz zejdź mi z drogi, chyba że chcesz zaraz śpiewać
sopranem.
Lina przestała pożerać wzrokiem Nasha i pochyliła się nad moim ramieniem.
– Powiesz mi, co ich łączy?
– Nie wiem. Z nikim nie chcą o tym rozmawiać.
– Oooch. Uwielbiam gorące sekrety z przeszłości – zainteresowała się.
– Wszystko słyszymy – rzuciła surowo Sloane, nie przerywając seksownego pojedynku na
spojrzenia z Lucianem.
– Jesteśmy wśród przyjaciół... – zaczęłam.
– Nie. Nie jesteśmy – odparł Lucian.
Oczy Sloane płonęły, nadając jej wygląd ognistego chochlika zamierzającego popełnić
morderstwo.
– Nareszcie. Jest coś, w czym się ze sobą zgadzamy.
Mój telefon zawibrował przy łokciu Sloane. Ledwie kilka sekund później z komórki Liny
też dobiegł sygnał wiadomości. Nash i Lucian jednocześnie sięgnęli do kieszeni.
– Jak na człowieka, dla którego nic nie znaczysz, Knox strasznie się martwi o to, co się
z tobą dzieje – zauważyła Lina, znowu pokazując mi wyświetlacz.
– Oraz co o nim opowiadasz – dodał z kpiącym uśmieszkiem Lucian.
Potrząsnęłam głową.
– Wydaje mi się, że zabiorę się ze Sloane.
– Nie! – Lina złapała mnie za rękę i ścisnęła. – Nie dawaj mu satysfakcji, że zrujnował ci
dzień. Zostań. Zamówimy więcej drinków. Pogadamy o pierdółkach. I niech wszyscy, którzy
chcą zostać z nami, złożą przysięgę krwi, że nie powtórzą nic Knoxowi.
– Na mnie nie liczcie, jeśli on zostaje – protestowała Sloane, posyłając mordercze
spojrzenie Lucianowi.
– Ale możesz się stąd ruszyć jedynie moim autem, więc lepiej, do cholery, usiądź i zamów
coś do jedzenia – rozkazał Lucian.
Sloane odsłoniła zęby i przez chwilę bałam się, że go ugryzie.
Zasłoniłam jej usta dłonią.
– Weźmy nachosy i jeszcze jedną kolejkę.


Nieodebrane połączenia: Knox 4.
– To nie fair, Joel! Powiedziałeś, że nie wolno się do nich zbliżać! – protestował jeden
z mężczyzn przy stole bilardowym, pijak w obcisłej czapce i z tatuażami pod oczami, kiedy
usiadłyśmy przy stole z Lucianem i Nashem.
Joel pokazał mu środkowy palec, a nasze niańki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
– Widzicie? Mówiłyśmy wam, że nie potrzebujemy ochrony. Mamy srebrnego lisa Joela –
powiedziałam.
– Może po prostu chcemy spędzić przyjemnie czas w waszym towarzystwie? –
zasugerował Nash i obdarzył mnie firmowym seksownym uśmiechem Morganów.
Westchnęłam tak mocno, że zdmuchnęłam serwetkę na drugi koniec stołu.
– Coś nie tak, Nae? – zapytała Sloane.
Przez ułamek sekundy namyślałam się nad odpowiedzią.
– Wszystko – wyznałam w końcu. – Wszystko jest nie tak. Zepsute albo pokręcone. Kiedyś
miałam plan. Panowałam nad sytuacją. Wiem, że możecie mi nie uwierzyć, ale kiedyś nie
włamywano się do mojego domu. Nie musiałam trzymać na dystans eksnarzeczonych ani
martwić się, czy daję dobry przykład jedenastoletnim dziewczynkom o dojrzałości
trzydziestolatek. – Potoczyłam wzrokiem dookołą i zobaczyłam zatroskane twarze. –
Przepraszam. Nie powinnam tego mówić. Zapomnijcie, że coś takiego mi się wymsknęło.
Sloane wycelowała palec w moją twarz.
– Przestań.
Sięgnęłam po szklankę wody i wdmuchnęłam w nią powietrze przez słomkę, aż
zabulgotało.
– Co mam przestać?
– Przestań zachowywać się tak, jakbyś nie miała prawa wyrażać swoich emocji.
Lina, która zdawała się trzeźwa jak świnia, chociaż miała za sobą cztery kolejki szkockiej
whisky, stuknęła kostkami palców w blat.
– Święta prawda. Dlaczego ona to robi?
– Jest dobrą bliźniaczką – zaczęła tłumaczyć Sloane. – Jej siostra wszystko pieprzy
i zafundowała rodzinie emocjonalne rodeo. Dlatego misją życiową Naomi stało się
udowodnienie, że jest grzecznym dzieckiem i nikomu nie będzie psuć humoru takimi
drobiazgami jak jej własne uczucia, potrzeby i zachcianki.
– Hej! Paskudo! – protestowałam.
Sloane ścisnęła moją dłoń.
– Mówię o tym szczerze, bo cię kocham.
– Jestem nowa w tym towarzystwie – zauważyła Lina. – Ale czy nie byłoby dobrze pokazać
siostrzenicy, jak wygląda silna, niezależna kobieta, która żyje tak, jak chce?
– Dlaczego wszyscy wciąż mi to powtarzają? – jęknęłam. – Wiecie, co zrobiłam dla siebie?
Tylko i wyłącznie dla siebie?
– Co zrobiłaś? – zapytał spokojnie Lucian.
Zwróciłam uwagę na fakt, że jego krzesło było zwrócone ku Sloane, odgradzając ją niczym
barierka ochronna.
– Zadałam się z Knoxem. To zrobiłam dla siebie. Chciałam się poczuć dobrze i na jedną
noc zapomnieć o burzy gówna w moim życiu. Sami widzicie, co z tego wynikło! Ostrzegał
mnie. Zakazał mi się angażować. Powiedział, że nie ma szansy na wspólną przyszłość. A ja
mimo to się zakochałam. Co jest ze mną nie tak?
– Panowie, chcielibyście dodać coś od siebie? – zaproponowała Lina.
Mężczyźni znowu wymienili porozumiewawcze spojrzenia, znak męskiej solidarności.
– Już słyszę, jak powtarzają w myślach rozdziały Kodeksu Prawdziwego Faceta –
szepnęłam.
Nash z namysłem przegarnął dłonią włosy. Ten gest przypomniał mi jego brata.
– Dobrze się czujesz? Nie potrzebujesz odpoczynku? – zapytałam.
Nash wymownie wzniósł oczy ku niebu.
– Nic mnie nie boli, Naomi.
– Nash został postrzelony – Sloane wytłumaczyła Linie.
Ta obrzuciła go badawczym spojrzeniem, jakby jej wzrok mógł przeniknąć warstwy
ubrania aż do skóry.
– Przechlapane – powiedziała i uniosła szklankę, żeby wypić łyk wody.
– Nie zaliczyłbym tego do moich ulubionych przeżyć – przyznał Nash. – Naomi, nie
powinnaś zastanawiać się, co jest z tobą nie tak ani co zrobiłaś źle. Zrozum wreszcie, że to
Knox ma problem.
– Popieram – wtrącił Lucian.
– Widzisz, w dzieciństwie dotknęło nas wiele ciężkich strat. To może człowiekowi
namieszać w głowie – powiedział Nash.
Lina przyglądała się mu z zainteresowaniem.
– A jak to wpłynęło na twoją głowę?
Przelotny uśmiech Nasha błysnął niczym iskierka optymizmu.
– Ja jestem o wiele inteligentniejszy od mojego brata.
Lina przeniosła wzrok na mnie.
– A nie mówiłam? Nikt nie chce odsłonić swojej prawdziwej twarzy i od razu na starcie
wywalić na stół całego bagażu emocjonalnego, który nosi.
– Kiedy zaufasz komuś na tyle, żeby pozwolić mu zobaczyć, kim naprawdę jesteś, zdrada
jest tysiąc razy gorsza, niż gdybyś mu nie dał do ręki tej broni – odezwał się cicho Lucian.
Usłyszałam, że Sloane gwałtownie nabrała powietrza do płuc.
Nash też musiał zwrócić na to uwagę, bo zmienił temat.
– A więc, Lino, co cię sprowadza do naszego miasta? – zapytał, krzyżując ramiona
i opierając się wygodnie na krześle.
– A ty co? Policja? – zażartowała Lina.
Rozśmieszyło mnie to tak, że z moich ust trysnęła nad stołem fontanna drobnych kropelek
wody, co z kolei rozbawiło Sloane i obie zaczęłyśmy chichotać bez opamiętania.
Na ustach Luciana zapełgał cień uśmiechu.
– Nash jest gliniarzem – wytłumaczyłam Linie. – Takim prawdziwym gliną. Ważniakiem
w hierarchii glin.
Lina obserwowała go nad brzegiem szklanki.
– Interesujące.
– Ale rzeczywiście, co cię tu sprowadziło? – zapytałam.
– Akurat miałam trochę wolnego czasu i byłam w okolicy. Pomyślałam, że warto złożyć
wizytę staremu przyjacielowi.
– Czym się zajmujesz? – zainteresowała się Sloane.
Lina rozmazała palcem krążek wilgoci na blacie stołu.
– Ubezpieczeniami. Powiedziałabym wam więcej, ale to masakrycznie nudne. Nawet nie
leżało koło strzelaniny. Jak do tego doszło? – zapytała Nasha.
Ten wzruszył zdrowym ramieniem.
– Rutynowe zatrzymanie do kontroli, które poszło nie tak.
– Udało się złapać sprawcę? – dopytywała.
– Jeszcze nie – odpowiedział Lucian.
Lodowaty ton jego głosu sprawił, że przebiegł mi dreszcz po plecach.


– Muszę iść do kibelka – powiedziałam.
– Pójdę z tobą – zgłosiła się Sloane i poderwała się z krzesła, jakby poraził ją prąd.
Ruszyłam z nią do pogrążonego w półmroku korytarza, ale kiedy przytrzymała dla mnie
otwarte drzwi, Nash mnie zatrzymał.
– Masz chwilkę? – zapytał.
Mój pęcherz już ledwo wytrzymywał, ale sprawa zdawała się ważna.
– Pewnie – powiedziałam i zachęciłam gestem Sloane, żeby zaczęła siusiać beze mnie.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że przeglądałem listę, którą mi dałaś – rzekł. – Oficjalnie
jeszcze nie wróciłem do pracy, ale to oznacza jedynie tyle, że nic innego nie zajmuje mojej
uwagi.
– Doceniam to. Dziękuję, Nash. – Uścisnęłam z wdzięcznością jego ramię.
Przecież delektowanie się mięśniami to nie grzech, prawda?
– Dasz mi znać, jeśli przypomnisz sobie jeszcze jakieś szczegóły dotyczące tamtego
rudego faceta?
– Pewnie. – Energicznie skinęłam głową. – Rozmawiałam z nim tylko raz. Ale wyróżnia
się w tłumie. Muskularny, wytatuowany, ognistorude włosy...
Oczy Nasha nabrały dziwnego, nieobecnego wyrazu.
– Dobrze się czujesz? – zapytałam go jeszcze raz.
W niemal niedostrzegalny sposób skinął głową.
– Tak. Dobrze.
– Sądzisz, że on mógł mieć coś wspólnego z włamaniem?
Nash znowu zrobił typowy dla Morganów tik – przygładził dłonią włosy.
– Stanowi niewiadomą w tym równaniu, a ja nie lubię niewiadomych. Facet pojawia się ni
stąd, ni zowąd w bibliotece, żeby z tobą porozmawiać.
– Powiedział, że potrzebuje pomocy z komputerem.
Nash potaknął. Widziałam, że układa od nowa klocki w głowie, stara się znaleźć logiczny
wzór.
– Później widzisz go w barze tej samej nocy, której ktoś się włamuje do twojego domu. To
nie może być zbieg okoliczności.
Wzdrygnęłam się.
– Nadal mam nadzieję, że kimkolwiek byli ci ludzie, znaleźli to, czego szukali. A jeśli tak,
to nie mają powodu, by wrócić.
– Ja też mam taką nadzieję – powiedział Nash. – Rozmawiałaś o tym z Waylay?
– Tak, w końcu to zrobiłam. Dobrze to zniosła. Bardziej niż samo włamanie martwiło ją,
czy nie skradziono jej nowych ciuchów. Wydawało się, że nie wie, czego Tina ani nikt inny
mogliby szukać. Bo przecież nie trzymamy w salonie kontenera skradzionych telewizorów.
– Myślałem o tym – powiedział Nash, pocierając dłonią szczękę. – Nie musiało chodzić
o kradziony towar. Kiedy Tina przechwalała się, że ma na oku fuchę wartą kupę forsy, mogła
mieć na myśli coś innego.
– Na przykład co?
– Ludzie płacą grubą forsę za różne rzeczy. Może Tina już nie handluje kradzionym
towarem, lecz dała się wciągnąć w coś innego. Może w jej ręce dostała się informacja, której
potrzebował kto inny? Albo której ujawnieniu chciał zapobiec?
– Ale w jaki sposób można stracić albo ukryć informację?
Nash uśmiechnął się słodko.
– Nie wszyscy są tacy zorganizowani jak ty, kochana.
– Jeżeli w tym zamieszaniu chodzi o przedmiot, który Tina zgubiła przez swój brak
odpowiedzialności, to się naprawdę wkurzę – powiedziałam. – Dziewięć razy dorabiała
klucze do domu. Dziewięć. A kluczyków samochodowych nawet nie liczę.
Uśmiech pozostał na dłużej na twarzy Nasha.
– Wszystko będzie dobrze, Naomi. Obiecuję.
Skinęłam głową. Nie mogłam jednak przestać myśleć o tym, jak wiele razy Tinie udało się
mnie skrzywdzić pomimo starań rodziców. Niby jak oddział małomiasteczkowej policji
dowodzony przez rannego komendanta miał nas przed nią ochronić?
Nagle mnie olśniło. Może wreszcie nadszedł czas, żeby samodzielnie stawić jej czoło.
Nash wsparł się o ścianę. Jego mina nie zdradzała emocji, ale mogłabym się założyć o to,
że poczuł ból.
– Chciałbym cię o coś poprosić. – Wyglądał bardzo poważnie.
– Tak? – Zaschło mi w gardle.
Pewnie, Nash był tak samo niesprawiedliwie ponętny jak jego głupi brat. Miał
zdecydowanie pogodniejsze usposobienie. I świetnie dogadywał się z dziećmi. Z Waylay. Ale
jeżeli zamierzał umówić się ze mną na randkę ledwie kilka dni po swoim bracie, to musiałam
mu grzecznie odmówić.
Nie miałam głowy do tego, żeby wiązać się z kolejnym Morganem, zresztą musiałam
skupić się na siostrzenicy i na staraniach o prawo do opieki nad nią.
– Nie masz nic przeciwko temu, żebym zamienił parę słów z Waylay? – zapytał.
Wybił mnie z rytmu. Musiałam odtworzyć sobie w myślach jego słowa, żeby się upewnić,
czy jakimś cudem nie przeoczyłam zaproszenia na kolację. Ale nie.
– Z Waylay? Dlaczego?
– Może udałoby mi się zadać właściwe pytanie, które pomogłoby jej w przypomnieniu
sobie czegoś ważnego sprzed zniknięcia mamy. Ona zna Tinę lepiej niż ktokolwiek z nas.
Najeżyłam się.
– Uważasz, że Waylay maczała w tym palce?
– Nie, kochana, nie. Ale wiem, jak to jest, być dzieckiem, które woli siedzieć cicho
i pilnować swoich spraw.
Mogłam sobie wyobrazić go w tej roli. Knox był tym, który stawał okoniem i wpadał w szał
w obliczu problemów. Nash z zewnątrz mógł się zdawać miłym, ugodowym mężczyzną, ale
dało się u niego zauważyć ukrytą głębię. Zastanawiałam się, jakie sekrety kryją się pod tą
cichą wodą.
– Dobrze – zgodziłam się. – Ale chcę być przy niej, kiedy będziesz z nią rozmawiał.
Dopiero co zaczęła mi ufać. Otworzyła się przede mną. Dlatego chcę być przy tym obecna.
– Oczywiście.
Założył za moje ucho kosmyk włosów, a ja pomyślałam, jaki z niego miły człowiek. Po
chwili pożałowałam, że to nie palce Knoxa dotknęły moich włosów. To zaś znowu
przypomniało mi, jaka jestem na niego wściekła.
Sloane otworzyła drzwi i wyszła z łazienki. A dokładniej – wytoczyła się z niej. Złapałam
ją, a ona uśmiechnęła się do mnie i ścisnęła dłońmi moje policzki.
– Jesteś taaaaaka śliczna!
– Odprowadzę tę panią do stołu – zgłosił się na ochotnika Nash.
– Ty też jesteś śliczny, Nash – powiedziała Sloane.
– Wiem. To przekleństwo, Sloaney Mortadelko.
– Ojej. Pamiętasz – zapiała, kiedy prowadził ją do reszty towarzystwa.
Weszłam do łazienki damskiej i stwierdziłam, że nie jest to pomieszczenie, w którym
miałabym ochotę spędzić więcej czasu niż to niezbędne. Załatwiłam więc szybko, co trzeba,
a potem wyszłam z powrotem na korytarz. Nie czekała na nim żadna z naszych męskich
nianiek, więc wyjęłam telefon i otworzyłam skrzynkę pocztową.
Zerkając nad ramieniem, by się upewnić, że nie zmaterializowali się nagle za moimi
plecami Lucian ani Nash, zaczęłam pisać nowy e-mail.

DO: Tina

OD: Naomi
TEMAT: Czego szukasz

Tina,
nie wiem, czego szukasz. Ale jeśli miałoby sprawić, że znikniesz z mojego życia, pomogę Ci to znaleźć.
Powiedz, co to jest i jak mogę Ci tę rzecz dać.
N.

Sądziłam, że jeśli pierwsza znajdę obiekt poszukiwań Tiny, zdobędę argument, dzięki
któremu pozbędę się jej. Jeżeli chodziło o jakieś kody do arsenału atomowego, to mogłam je
bez żalu oddać, albo przynajmniej użyć ich do wywabienia jej z kryjówki.
Czekałam na malutkie ukłucie wyrzutów sumienia. To jednak się nie pojawiło. Nadal
czekałam, kiedy zadzwonił mój telefon.
Knox Morgan.
Nie wiedziałam, czy to wina Fireballi czy moich żałosnych dopingujących myśli, ale
czułam się w pełni gotowa do przejęcia kontroli nad własnymi emocjami. Wyprostowałam
ramiona i odebrałam połączenie.
– Czego?
– Naomi? Dzięki Bogu.
W jego głosie pobrzmiewała ulga.
– Czego chcesz, Knox?
– Słuchaj, nie wiem, co ci nagadała Lina, ale to nie jest tak, jak myślisz.
– Myślę tylko tyle – weszłam mu w słowo – że twoje życie uczuciowe kompletnie mnie nie
dotyczy.
– Ech, daj spokój. Nie bądź taka.
– Będę taka, jak mi się podoba, a tobie nic do tego. Przestań pisać SMS-y i wydzwaniać.
Koniec z nami. Odszedłeś ode mnie.
– Naomi, to, że nie jesteśmy ze sobą, nie znaczy, że nie zależy mi na twoim
bezpieczeństwie.
Jego głos, zawarte w nim emocje, docierały prosto do mojej piersi. Czułam, że nie mogę
oddychać.
– To bardzo rycerskie z twojej strony, ale nie musisz czuwać nad moim bezpieczeństwem.
Mam dosyć ludzi, którzy dbają, żebym była bezpieczna. Jesteś oficjalnie zwolniony z tego
zobowiązania. Ciesz się wolnością.
– Stokrota, nie wiem, jak mam do ciebie mówić, żebyś zrozumiała.
– W tym sęk, Knox, że rozumiem. Rozumiem, że ci na mnie zależało, ale się
przestraszyłeś. Rozumiem, że ja ani Waylay nie mogłyśmy ci wynagrodzić tego strachu.
Rozumiem. Radzę sobie. Podjąłeś decyzję i teraz musisz uporać się z konsekwencjami. Ale ja
nie jestem jak Lina. Nie będę nalegać, żebyśmy dalej się przyjaźnili. Właściwie uznaj tę
rozmowę za moje wypowiedzenie. Jutro ostatni raz przychodzę do pracy w Honky Tonk. Fakt,
że mieszkamy w tym samym cholernym mieście, nie musi znaczyć, że musimy się co chwila
widywać.
– Naomi, nie tego chciałem.
– Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie, czego chcesz. Nareszcie ważniejsze jest dla mnie
to, czego ja chcę. Teraz skończ już z telefonami. Nie pisz do mnie. Odwołaj swoje niańki
i pozwól mi żyć po swojemu. Bo ty już nie jesteś częścią mojego życia.
– Słuchaj. Jeśli chodzi o tamte rzeczy, które powiedziałem o tobie i Nashu, to
przepraszam. On mi nagadał, że...
– Wiesz co? Muszę cię powstrzymać, zanim znowu nazwiesz mnie resztkami po tobie. Nie
obchodzi mnie, co mówisz ani myślisz o mnie albo o mężczyźnie, z którym zdecyduję się
spotykać. Nie potrzebuję twoich opinii ani niedorobionych przeprosin. Kto w ogóle kaja się,
rzucając od niechcenia: „no to przepraszam”? – Starałam się, żeby moja imitacja jego głosu
brzmiała jak najmniej pochlebnie.
Na drugim końcu linii zapadło milczenie. Przez sekundę zdawało mi się, że się rozłączył.
– Ile wypiłaś? – zapytał w końcu.
Przesunęłam telefon, by mieć go na wprost ust, i wrzasnęłam na całe gardło.
Usłyszałam zgrzyt odsuwanych krzeseł i po chwili Lucian z Nashem pojawili się u wejścia
na korytarz. Uniosłam palec, żeby ich zatrzymać.
– Sugeruję, żebyś skasował ten numer, bo jeśli jeszcze raz do mnie zadzwonisz, każę
Waylay nie oddawać ci psa.
– Naomi...
Rozłączyłam się i odłożyłam komórkę do kieszeni.
– Czy któryś z was mógłby mnie odwieźć do domu? Rozbolała mnie głowa.
Jednak ból głowy był niczym w porównaniu z bólem, który czułam w sercu.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY
POTYCZKA W BARZE
Knox

W
padłem jak burza do Honky Tonk. Ubiegłej nocy nie zmrużyłem
oka. Nie mogłem zasnąć po telefonie do Naomi. Ta kobieta była
koszmarnie uparta. Miała w dupie, że wszystko próbowałem robić dla
jej dobra. Nie chciała spojrzeć na to z mojej perspektywy. Odejście z pracy tylko z powodu
zranionych uczuć było idiotycznym pomysłem równoznacznym z odcięciem sobie
dopływu gotówki.
Zamierzałem jej o tym powiedzieć.
Zamiast zwykłych pozdrowień powitały mnie kose spojrzenia pracowników kuchni i nagle
wszyscy zdawali się tacy pochłonięci swoimi zajęciami, że przestali zwracać na mnie uwagę.
Już czas, żeby każdy wyciągnął sobie kij z dupy i skończył z tymi smutami.
Pchnąłem drzwi do baru i zobaczyłem Naomi pochyloną nad blatem w kącie. Śmiała się
z czegoś, co powiedziała jej mama. Lou i Amanda przyszli na drinka, który był jednym
z punktów ich cotygodniowej randki.
Wiedziałem, że ich obecność nie ma nic wspólnego ze wsparciem dla mnie, a ich córka
może na nie liczyć w stu procent.
Reszta sali w jej sektorze już była zapełniona. Ta laska wiedziała, jak przyciągnąć ludzi.
Knockemout przygarnęło ją tak samo jak mnie i mojego brata przed laty. Jeśli wyobrażała
sobie, że może mnie zostawić na lodzie, to czekało ją wielkie rozczarowanie.
Wtem długa noga w jeansowej nogawce wystrzeliła przede mną, blokując mi drogę.
– Hola! Kowboju! Masz taką minę, jakbyś zamierzał kogoś zamordować.
– Nie mam czasu na gierki, Lina.
– No to sam przestań się w nie bawić.
– To nie ja pogrywam. Kurwa, powiedziałem jej tak samo jak tobie, że to będzie tak
wyglądać. Stało się dokładnie to, o czym mówiłem. Jakim prawem teraz stroi fochy?
– Przyszło ci na myśl, żeby jej powiedzieć, dlaczego naprawdę taki jesteś? – zapytała,
podnosząc do ust szklankę pełną alkoholu, który – byłem tego niemal pewien – pochodził
z moich prywatnych zapasów bourbona.
– O czym ty mówisz? – zapytałem beznamiętnie.
Lina wykonała okrężny ruch głową, jakby rozgrzewała się przed walką.
– Słuchaj, Knox. My, kobiety, mamy szósty zmysł, którym wyczuwamy, kiedy ktoś nam
wciska półprawdy.
– Chcesz mi powiedzieć coś konkretnego?
Naomi odeszła od swojego stołu, machając lekko ręką na pożegnanie, i podeszła do
drugiego, przy którym siedziało czterech motocyklistów.
– Ona wie, że nie mówisz jej wszystkiego. Ja też to wiedziałam. I idę o zakład, że każda
kobieta, z którą spotykałeś się od wtedy do teraz, też to wiedziała. Mamy słabość do
skrzywdzonych mężczyzn. Każda wierzy, że to właśnie ona dotrze do serca takiego faceta. Że
w magiczny sposób go uzdrowi za pomocą miłości.
– Odpuść, Lina.
– Mówię poważnie. Ale ty każdą z nas odpychasz od siebie. Sądzę, że wynika to z faktu, że
nie dopuszczasz do siebie prawdy.
– Gadasz jak pierdolona psychoterapeutka w telewizji.
– No więc, przyjacielu, wszystko sprowadza się do tego, że Naomi zasługuje na prawdę.
Nawet jeśli ta nie brzmi pięknie. Naomi nie wybaczy ci ani nie „skończy ze smutami”, jak to
elokwentnie nazywasz, dopóki nie będziesz z nią szczery. Moim zdaniem jesteś jej to winny.
– Naprawdę w tej chwili cię nie lubię – powiedziałem.
Lina się uśmiechnęła.
– A ja mam to gdzieś. – Dopiła drinka i odstawiła pustą szklankę na bar. – Do zobaczenia.
Postaraj się nie schrzanić jeszcze bardziej.
Jej słowa nadal dźwięczały mi w uszach, kiedy wszedłem za bar i przydybałem Naomi przy
kasie.
Jeszcze mnie nie zauważyła, więc stałem i syciłem nią wzrok, a całe moje ciało wyrywało
się, żeby ją dotknąć. Miała zaróżowione policzki. Jej włosy układały się w seksowne fale.
Znowu nosiła jedną ze swoich cholernie krótkich jeansowych spódniczek. Ta wyglądała na
nową i jeszcze krótszą niż poprzednie. Włożyła kowbojskie buty i firmowy top z długim
rękawem i dekoltem w serek. Stanowiła ucieleśnienie fantazji każdego faceta.
Wyglądała jak ucieleśnienie moich fantazji.
– Musimy pogadać – powiedziałem.
Wzdrygnęła się, słysząc mój głos. Zmierzyła mnie wzrokiem, a potem się odwróciła.
Przytrzymałem ją za ramię.
– To nie jest prośba.
– Nie wiem, czy zauważyłeś, szefie, ale mam do obsłużenia siedem stołów. Jestem zajęta.
To mój ostatni wieczór. Nie mamy o czym rozmawiać.
– Mylisz się, Stokrotko. To nie jest twój ostatni wieczór i musisz wysłuchać wielu rzeczy.
Staliśmy blisko siebie. Za blisko. Wypełniła wszystkie moje zmysły. Jej zapach, aksamitna
miękkość jej skóry, brzmienie jej głosu. Czułem je w samym środku ciała.
Ona też czuła podobnie. Pociąg nie przeminął ot tak, tylko dlatego że uznałem, że to
koniec. Mógłbym przysiąc, że tydzień spędzony z dala od niej jeszcze zaostrzył mój apetyt.
Kurwa, tęskniłem za budzeniem się rano u jej boku. Za patrzeniem na nią przy stole
u Lizy. Za odprowadzaniem Waylay na przystanek autobusowy. Tęskniłem za sposobem,
w jaki mnie całowała – jakby nie umiała się powstrzymać.
Z głośników huknął skoczny przebój country i cały bar się ożywił.
– Jestem zajęta, Wikingu. Jeśli mnie stąd odciągniesz, zaszkodzisz jedynie swoim
wpływom do kasy.
Zacisnąłem zęby.
– Ogarnij stoły. Za kwadrans masz przerwę. W moim biurze.
– Uhm, jasne – powiedziała głosem ociekającym sarkazmem.
– Jeśli za kwadrans nie zobaczę cię w biurze, to przyjdę tu, przerzucę cię przez ramię
i sam tam zaniosę. – Pochyliłem się niemal tak blisko, jakbym zamierzał ją pocałować. – I nie
ma najmniejszej szansy, żeby twoja miniówa to przeżyła.
Poczułem, że zadrżała, kiedy moje wargi musnęły jej ucho.
– Piętnaście minut, Naomi – powiedziałem i zostawiłem ją oniemiałą.

Szesnaście minut później siedziałem w biurze sam, wkurwiony jak szerszeń.
Szarpnąłem za klamkę i otworzyłem drzwi z takim impetem, że zagrzechotały zawiasy.
Kiedy wypadłem do baru, Naomi uniosła głowę nad stanowiskiem do przyrządzania
koktajli niczym sarna wyczuwająca zagrożenie.
Ruszyłem prosto do niej.
Jej oczy zrobiły się okrągłe, kiedy zrozumiała moje intencje.
– Ostrzegałem cię – powiedziałem, a ona zrobiła krok w tył, potem jeszcze jeden.
– Ani się waż, Knox!
Ale ja się, kurwa, poważyłem.
Złapałem ją za ramię i zgiąłem ją w pół w talii. W niecałą sekundę trzymałem ją na
ramieniu. Wszystko stało się szybko jak zgrzyt igły na płycie. Bar kompletnie zamilkł, słychać
było jedynie głos Dariusa Ruckera w głośnikach.
– Max, roznieś te drinki – poleciłem, wskazując ruchem głowy tacę Naomi.
Naomi wiła się, próbowała się wyprostować, ale ani mi się śniło jej to umożliwić.
Prasnąłem ją mocno w dupę, aż poczułem ciało pod warstwami jeansu i bawełny.
W barze zawrzało pandemonium.
Naomi piszczała i próbowała dosięgnąć rąbka spódniczki.
Miała na sobie bieliznę, którą kupiłem, i wiedziałem, że pomimo całego mrozu, którym
mnie częstowała, zajebiście za mną tęskniła.
– Wszyscy widzą moją bieliznę! – skamlała.
Położyłem dłoń na jej dupie.
– Lepiej?
– Zdzielę cię w twarz tak, że głowa ci się obróci dokoła własnej osi – groziła Naomi, kiedy
wyprowadziłem ją z baru i niosłem do biura.
Wbijając kod przy drzwiach, już nie czułem, żeby walczyła. Wisiała sobie jedynie głową
w dół ze skrzyżowanymi rękami i – jak się domyślałem – naburmuszoną miną.
Z wielką niechęcią myślałem o zrzuceniu jej z ramienia. Wolałbym, żeby istniał inny
sposób załatwienia tej sprawy, który nie wymagałby przerywania kontaktu fizycznego. Ale
nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach nie dało się mnie zaliczyć do wspaniałych
partnerów do rozmowy, a kiedy penis stał mi tak, że aż bolał, stawałem się jeszcze gorszy w te
klocki.
Złapałem ją za biodra i zsunąłem po moim ciele, dopóki palce jej stóp nie dotknęły
podłogi. Przez chwilę staliśmy wtuleni w siebie, połączeni w jeden organizm. I przez sekundę,
kiedy Naomi patrzyła w moje oczy, przyciskając dłonie do mojej piersi, wszystko zdawało się
właściwe.
Lecz po chwili odsunęła się i cofnęła o krok.
– Czego ty, do diabła, chcesz ode mnie, Knox? Powiedziałeś, że nie chcesz się wiązać. No
to już nie jesteśmy razem. Nie chodzę za tobą, nie błagam o jeszcze jedną szansę.
Uszanowałam twoje życzenie.
Balem się, że błędnie odpowie sobie na swoje pytania, jeśli spuści wzrok poniżej mojego
pasa, więc poprowadziłem ją na fotel za moim biurkiem.
– Siadaj.
Skrzyżowawszy ramiona, patrzyła na mnie ze złością przez całe trzydzieści sekund, ale
uległa.
– Dobrze – powiedziała i opadła ciężko na fotel.
Odległość wcale nie podziałała na mnie lepiej. Zaczęło do mnie docierać, że jedynie
fizyczna bliskość z nią może poprawić mi samopoczucie.
– Ty wciąż jedno mówisz, a potem zachowujesz się tak, jakbyś chciał czegoś zupełnie
innego – powiedziała.
– Wiem.
To zamknęło jej usta.
Nie mogłem ustać w miejscu, więc zacząłem krążyć w tę i z powrotem przed biurkiem, bo
wolałem, żeby dla bezpieczeństwa coś nas dzieliło.
– Muszę ci coś powiedzieć.
Bębniła palcami o skórę swoich ramion.
– Oświecisz mnie w końcu czy już mam ci pomachać tipsami na pożegnanie?
Wepchnąłem dłoń we włosy, poskrobałem się po brodzie. Czułem się spocony, swędziła
mnie skóra.
– Nie popędzaj mnie, okej?
– Nie mam zamiaru przez ciebie zaniedbać pracy – powiedziała.
– Kurwa mać, Naomi. Daj mi sekundę. Jeszcze nigdy nie rozmawiałem z nikim o tych
sprawach. Kumasz?
– Dlaczego właśnie teraz chcesz o nich mówić?
Wstała.
– Poznałaś mojego ojca – wyrzuciłem z siebie.
Powoli opadła z powrotem na fotel.
Znowu zacząłem chodzić po pokoju.
– To było w schronisku – wytłumaczyłem.
– O mój Boże. Duke – domyśliła się. Nagle ją olśniło. – Obciąłeś mu włosy. Poznałeś nas ze
sobą.
Wcale ich ze sobą nie poznałem. Naomi sama zaczęła z nim gadać.
– Kiedy moja mama zmarła, nie udźwignął tego ciężaru. Rozpił się. Przestał chodzić do
pracy. Został zatrzymany za jazdę pod wpływem. Wtedy Liza i dziadek się nami zaopiekowali.
Oni też byli w żałobie. Dla nich wspólne życie ze mną i Nashem stanowiło bolesne
przypomnienie o własnej stracie. Ale dla ojca... On nie był zdolny nawet na nas patrzeć. Pił
i pił, tu, w tym miejscu. W barze, który tu się znajdował przed Honky Tonk.
Może dlatego go kupiłem. Dlatego czułem potrzebę zmiany go w coś lepszego.
– Kiedy alkohol przestał działać na niego znieczulająco, ruszył na poszukiwanie czegoś
mocniejszego.
Zalała mnie gwałtowna fala wspomnień, o których sądziłem, że zostały na zawsze
pogrzebane.
Tata z przekrwionymi oczami, zadrapania i strupy na jego ramionach. Sińce i zacięcia na
twarzy, których przyczyny nie pamiętał.
Tata skulony na podłodze w kuchni, wrzeszczący coś o robakach.
Tata bez czucia na łóżku Nasha i leżąca koło niego fiolka po tabletkach.
Zaryzykowałem, by unieść głowę i popatrzeć na Naomi. Ta siedziała nieruchoma
z rozszerzonymi, smutnymi oczami. Lepsze to niż lodowata obojętność.
– Kilkanaście razy zgłaszał się na odwyk, ale nie wytrzymywał tam za długo. W końcu
dziadkowie wyrzucili go z domu.
Przegarnąłem dłonią włosy i chwyciłem się mocno za kark.
Naomi milczała.
– Nie pozbierał się. Nigdy nie próbował. Nash ani ja nie byliśmy dla niego wystarczająco
dobrym powodem, żeby jakoś się trzymać. Mamę też straciliśmy, ale nie dlatego, że
postanowiła nas porzucić. – Przełknąłem z trudnością ślinę. – Ale tata? On dokonał wyboru.
Zostawił nas samych sobie. Co dzień budzi się i powtarza ten sam wybór.
Naomi wypuściła z płuc drżący oddech. Zobaczyłem łzy w jej oczach.
– Nie rób tego – ostrzegłem ją.
Potaknęła lekko i zamrugała, żeby powstrzymać płacz. Odwróciłem się od niej
zdeterminowany, by powiedzieć wszystko do końca.
– Liza J i dziadek starali się, jak umieli, żeby nam to wynagrodzić. Mieliśmy też Luciana.
Mieliśmy szkołę. Mieliśmy psy i strumień. Dochodziliśmy do siebie kilka lat, ale się udało.
Daliśmy radę. Żyliśmy dalej. A potem dziadek dostał zawału serca. Spadł z dachu, naprawiając
rynnę z tyłu domu. Kiedy wylądował na ziemi, już nie żył.
Usłyszałem szurgot fotela, a po sekundzie ręce Naomi objęły mnie w pasie. Nadal nic nie
mówiła, tylko przytuliła się do moich pleców i pozostała bez ruchu. Pozwoliłem jej na to.
Zachowałem się samolubnie, ale chciałem czuć kojący dotyk jej ciała.
Nabrałem powietrza do płuc, żeby pozbyć się ucisku w piersi.
– To było tak, jakbyśmy od nowa ich stracili. Tyle bezsensownych, kurwa, strat. Dla Lizy J
ten cios okazał się zbyt silny. Załamała się, płacząc w milczeniu przy trumnie. Wylała studnię
łez, stojąc nad mężczyzną, którego kochała całe życie. Nigdy w ciągu mojej pieprzonej
egzystencji nie czułem się taki bezsilny jak wtedy. Liza zamknęła pensjonat. Zaciągnęła
zasłony, żeby nie wpadało do domu słońce. Przestała żyć.
Znowu poczułem, że nie jestem dla ukochanej osoby kimś, dla kogo warto dalej żyć.
– Te zasłony pozostały zaciągnięte, dopóki ty się nie zjawiłaś – dodałem szeptem.
Poczułem, że drgnęła i westchnęła przeciągle.
– Kurwa, Naomi. Kazałem ci nie płakać.
– Nie płaczę – zachlipała.
Przeciągnąłem ją przede mnie. Łzy żłobiły bruzdy w jej ślicznej twarzy. Dolna warga
drżała.
– To skaza mojej krwi. Mój tata, Liza J. Nie umieli radzić sobie ze stratą. Zatracili się
i wszystko dokoła nich wymknęło się spod kontroli. Wywodzę się z takiego domu. Nie mogę
sobie pozwolić na to, żeby się poddać jak oni. Już od jakiegoś czasu życie niektórych ludzi
zależy ode mnie. Do diabła, czasami zdaje się, jakby całe cholerne miasto czegoś ode mnie
potrzebowało. Nie mogę pakować się w sytuację, w której ich wszystkich zawiodę.
Naomi odetchnęła powoli, z drżeniem.
– Rozumiem, dlaczego tak się czujesz – powiedziała w końcu.
– Tylko się nade mną nie użalaj. – Złapałem ją mocniej za ramiona.
Naomi przesunęła pod oczami wierzchem dłoni.
– Nie użalam się nad tobą. Próbuję zrozumieć, jak to się stało, że nie zmieniłeś się
w jeszcze bardziej poplątany kłębek emocji naznaczonych traumą i poczuciem zagubienia.
Obaj z bratem powinniście być z siebie dumni.
Siąknąłem nosem, a potem poddałem się dojmującej chęci objęcia jej czule. Wsparłem
podbródek na jej głowie.
– Przepraszam, Naomi. Ale nie wiem, jak być innym człowiekiem.
Znieruchomiała w moich ramionach. Uniosła głowę, żeby na mnie popatrzeć.
– Wow. Knox Morgan właśnie szczerze za coś przeprosił.
– Tak, ale nie przyzwyczajaj się do tego.
Zrzedła jej mina, a ja uświadomiłem sobie, jaka to była głupia uwaga.
– Kurde. Przepraszam, mała. Jestem dupkiem.
– Tak – przyznała mi rację, bohatersko pociągając nosem.
Rozejrzałem się po biurze. Jednak byłem facetem. Nie miałem pod ręką pudełka
chusteczek.
– Tam – powiedziałem, prowadząc Naomi do kanapy, na której leżała moja torba
sportowa.
Wyciągnąłem z niej T-shirt i użyłem go do otarcia łez, które sprawiały, że kroiło mi się
serce. Pozwoliła mi na to, dzięki czemu było to odrobinę łatwiejsze do zniesienia.
– Knox?
– Tak, Stokroto?
– Mam nadzieję, że pewnego dnia poznasz kobietę, dla której uznasz, że warto było to
przeżyć.
Uniosłem jej podbródek.
– Mała, ty chyba nie kumasz. Jeśli nie ty i Way, to nikt nie będzie tego wart.
– To naprawdę słodkie i jednocześnie pokręcone – szepnęła.
– Wiem.
– Dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś.
– Dziękuję, że wysłuchałaś.
Czułem się... inaczej. Jakby lżejszy, jakbym zdołał odsłonić moje własne okna czy kurde,
coś w tym rodzaju.
– Zgoda? – zapytałem, zanurzając palce w jej włosach i zakładając kosmyki za uszy. – Czy
nadal mnie nienawidzisz?
– Hm, nienawidzę cię o wiele mniej niż na początku mojej dzisiejszej zmiany w barze.
Zadrżały mi usta.
– Czy to znaczy, że mogłabyś zostać w Honky Tonk? Klienci cię uwielbiają. Pracownicy za
tobą szaleją. A szef ma cholerną słabość do ciebie.
To było coś więcej niż słabość. Kiedy ją trzymałem w objęciach, rozmawiałem z nią tak jak
teraz, działo się w moim sercu coś, co przywodziło na myśl fajerwerki.
Zacisnęła usta i dotknęła dłońmi mojej piersi.
– Knox – powiedziała.
Potrząsnąłem głową.
– Wiem. Nie w porządku jest prosić cię, żebyś została, skoro zasługujesz na kogoś
lepszego.
– Nie sądzę, by moje serce było bezpieczne przy tobie.
– Naomi, ostatnią rzeczą, na jakiej mogłoby mi zależeć, jest sprawianie ci przykrości.
Zamknęła oczy.
– Wiem. Rozumiem. Ale nie wiem, jak bronić się przed nadzieją.
Uniosłem jej podbródek.
– Popatrz na mnie.
Zrobiła, jak jej kazałem.
– Mów.
Przewróciła oczami.
– No bo popatrz na nas, Knox. Oboje wiemy, że to droga donikąd, a mimo to wciąż
jesteśmy ze sobą spleceni.
Jezu, uwielbiałem to jej eleganckie słownictwo.
– Przez jakiś czas będę umiała napominać się, że nie możemy być razem na zawsze. Ale
z upływem czasu zacznę o tym zapominać. Bo jesteś, jaki jesteś. Chcesz się opiekować
wszystkim i wszystkimi. Kupisz Waylay sukienkę, która jej się spodoba. Albo moja mama
namówi cię na wspólne weekendowe wypady na golfa. Albo znowu przyniesiesz mi kawę,
kiedy będę jej najbardziej potrzebowała. Albo znowu dasz w pysk mojemu eks. I zapomnę.
I znowu się zakocham.
– Co chcesz, żebym zrobił? – zapytałem, przyciągając ją z powrotem do siebie. – Nie mogę
być tym, kim chciałabyś, żebym był. Ale nie mogę pozwolić ci odejść.
Przyłożyła dłoń do mojego policzka i patrzyła na mnie z uczuciem, które diabelnie
przypominało miłość.
– Niestety, Wikingu, mamy jedynie dwie opcje do wyboru. Ktoś mi kiedyś powiedział
dokładnie w tym pomieszczeniu, że nie ma znaczenia, jakie gówniane masz opcje. Tak czy
siak jest to jakiś wybór.
– Zdaje się, że ten sam facet powiedział ci, o pewnym człowieku, który nie wiem, jak
bardzo by się starał, nigdy nie będzie wystarczająco dobry dla ciebie.
Przytuliła mnie mocno, a potem zaczęła się wyślizgiwać z moich objęć.
– Muszę wracać na salę.
Wypuszczenie jej było wbrew wszelkim instynktom, które mną kierowały, ale to zrobiłem.
Dziwnie się czułem. Jak otwarta, żywa rana. Ale jednocześnie lepiej. Naomi mi wybaczyła.
Pokazałem jej, kim naprawdę byłem, skąd się wywodziłem, a ona to zaakceptowała.
– Mam szansę na zwrot psa? – zapytałem.
Naomi uśmiechnęła się smutno.
– To już musicie rozwiązać z Waylay. Może jej też przydałyby się przeprosiny? Dzisiaj
spędza wieczór z Lizą.
Skinąłem głową.
– Dobra. Okej. Naomi?
Zatrzymała się przy drzwiach i spojrzała na mnie.
– Czy myślisz, że gdybyśmy to dalej ciągnęli... To znaczy. Gdybyśmy nie zerwali, to czy
możliwe, żebyś mnie...
Nie mogłem wykrztusić tych słów. Utknęły mi w gardle i nie chciały się wydostać.
– Tak – odparła ze smutnym uśmiechem, od którego skręciło mnie w żołądku.
– Co „tak”?
– Kochałabym cię.
– Skąd wiesz? – zapytałem chrapliwym głosem.
– Bo już cię kocham, głupolu.
Po tych słowach wyszła z mojego biura.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY
TINA JEST DO BANI
Naomi

P
oszłam prosto do łazienki, żeby dokonać remontu mojej twarzy. Knox
Morgan zdecydowanie źle wpływał na makijaż kobiety. Kiedy
doprowadziłam do porządku twarz smutnego klauna i uszminkowałam od
nowa usta, popatrzyłam długo i krytycznie na moje odbicie w lustrze.
Drobne odłamki mojego rozbitego serca zostały starte na drobny proch wyznaniem
Knoxa.
– Nic więc dziwnego – szepnęłam do lustra.
W życiu czasami dzieją się rzeczy, które długo pozostają z nami. Oboje pragnęliśmy, żeby
ktoś nas pokochał na tyle mocno, by nadrobić wszystkie lata, w których byliśmy
niewystarczająco dobrzy dla innych. Zdawało się przykrą stratą, że mieliśmy dla siebie takie
silne uczucia, a jednak żadne z nas nie mogło być dla drugiego właśnie taką osobą.
Nie mogłam sprawić, żeby Knox pokochał mnie wystarczająco mocno, więc
zdecydowałam, że im szybciej o nim zapomnę, tym lepiej. Może udałoby nam się utrzymać
przyjacielskie stosunki. Gdyby udało mi się uzyskać prawo do opieki nad Waylay
i postanowiłybyśmy zostać w Knockemout.
Pomyślawszy o Waylay, wyjęłam z fartucha komórkę i sprawdziłam wiadomości. Na
początku tygodnia zainstalowałam na laptopie Waylay komunikator, żeby mogła do mnie
pisać, kiedy tego potrzebuje. Ona w zamian ściągnęła dla mnie na telefon klawiaturę GIF-
ową na wypadek, gdyby naszła nas ochota na wymienienie się GIF-ami w ciągu dnia.
– No pięknie! – jęknęłam, widząc kilkanaście nowych SMS-ów.

SILVER: Ładne figi.

MAX: Niech to lepiej oznacza, że do siebie wracacie!!!!

MAMA: sześć emotek przedstawiających płomień.

FI: Zajęłyśmy się twoimi stołami, więc życzę Ci tyle orgazmów w biurze Knoxa, ile dusza zapragnie.

SLOANE: Napisała do mnie Lina (i dziewięć innych osób z baru). Czy ten sukinsyn naprawdę wyniósł
cię z sali jak jaskiniowiec? Mam nadzieję, że przemodelowałaś mu twarz i jaja.
WAYLAY: Ciociu Naomi, mam problem.
Oddech zamarł mi w płucach, kiedy mój wzrok padł na tę ostatnią wiadomość. Waylay
wysłała ją przed piętnastoma minutami. Pisałam odpowiedź drżącymi dłońmi, wybiegając
z łazienki.

JA: Nic ci nie grozi? Co się stało?

Wmawiałam sobie, że jedenastoletnie dzieci mogą mieć różne rodzaje problemów. To nie
musiało znaczyć, że grozi jej niebezpieczeństwo. Może zapomniała zadania domowego
z matmy. Może niechcący stłukła jednego z ulubionych aniołków ogrodowych Lizy. Może
dostała okres.
Miałam też w ciągu ostatnich pięciu minut trzy nieodebrane połączenia z nieznanego
numeru. Coś było nie tak.
Pobiegłam do kuchni i przewinęłam listę kontaktów do numeru Lizy.
– Wszystko w porządku, Naomi? – zapytał Milford, kiedy pospiesznie ruszyłam na
parking.
– Tak. Chyba tak. Tylko muszę szybko zadzwonić – powiedziałam i pchnąwszy drzwi,
wyszłam w zimną noc.
Już zamierzałam dotknąć zielonej ikonki, lecz oślepił mnie snop reflektorów samochodu.
Uniosłam dłoń, żeby osłonić oczy, i cofnęłam się o krok.
– Naomi.
Ręce opadły mi bezwładnie wzdłuż ciała. Znałam ten głos.
– Tina?
Moja siostra bliźniaczka wychyliła się z okna po stronie kierowcy. Poczułam się tak,
jakbym znowu spojrzała w lustro. W gabinecie luster w lunaparku. Jej niegdyś rozjaśnione
włosy teraz były ciemnobrązowe i obcięte w stylu podobnym do mojego. Nasze oczy miały ten
sam piwny kolor. Różnice były ledwie dostrzegalne. Tina nosiła tanią kurtkę ze sztucznej
skóry. W uszach miała mnóstwo kolczyków. Jej eyeliner był grubo nałożony, granatowy.
Ale wyglądała na równie zaniepokojoną jak ja.
– On ma Waylay! Zabrał ją! – powiedziała.
Poczułam ucisk w żołądku i zebrało mi się na mdłości, a wszystkie mięśnie mojego ciała
napięły się instynktownie.
– Kto? Kto ją zabrał? Gdzie ona jest?
– To moja wina – zawodziła Tina. – Musimy jechać. Musisz mi pomóc. Wiem, dokąd ją
zawiózł.
– Powinnyśmy wezwać policję – powiedziałam, przypomniawszy sobie, że trzymam
w ręce telefon.
– Zadzwonisz po drodze. Musimy działać szybko – ponaglała Tina. – Wsiadaj!
Jak na autopilocie otworzyłam drzwi po stronie pasażera i wsiadłam. Sięgnęłam po pas
bezpieczeństwa, gdy wtem poczułam, że coś pokrytego futrem zatrzasnęło się na moim
nadgarstku.
– Co ty wyprawiasz!? – wrzasnęłam.
Tina złapała moją drugą rękę, jej paznokcie wbiły się w moją skórę. Próbowałam się
wyrwać, ale nie byłam dość szybka. Zdążyła zatrzasnąć kajdanki na drugim nadgarstku.
– Jak na tę inteligentną jesteś niewiarygodnie głupia – powiedziała Tina, zapalając
papierosa.
Moja demoniczna bliźniaczka przypięła mnie do deski rozdzielczej futrzanymi
kajdankami do erotycznych zabaw.
– Gdzie Waylay?
– Wyluzuj. – Wydmuchnęła chmurę dymu w moim kierunku. – Dzieciakowi nic się nie
stało. Tobie też się nie stanie, jeśli będziesz współpracować.
– Współpracować? Jak? Z kim? – Szarpnęłam się w kajdankach.
Tina zarechotała i wyjechała z parkingu.
– Śmieszny gadżet, nie? Znalazłam je w kartonie z seksownymi zabawkami w magazynie
zboczonego właściciela mojego byłego mieszkania.
– Ohyda! – Czułam, że gdy to się skończy, będę musiała zdezynfekować się chlorem.
Moja komórka leżała wyświetlaczem w dół na podłodze. Gdybym jej dosiegła, mogłabym
do kogoś zatelefonować. Znowu pociagnęłam za łańcuch kajdanek i zawyłam, kiedy wpiły mi
się w skórę.
– Dostałam twój e-mail – powiedziała tonem swobodnej pogawędki moja siostra. –
Domyślam się, że z pomocą twoją i mojego gzuba szybko znajdziemy to, czego szukam.
– Co znajdziemy?
Trąciłam czubkiem buta telefon, starając się obrócić go wyświetlaczem do góry. Kąt był
dość niewygodny, więc zamiast obrócić komórkę, wsunęłam ją głębiej pod deskę rozdzielczą.
– Nie dziwi mnie to, że nie wiesz. Jedyna rzecz, która się w miarę udała u tego mojego
dzieciaka, to fakt, że umie trzymać cholerną gębę na kłódkę. Mojemu partnerowi i mnie
wpadła w ręce dosyć ważna informacja, za którą wielu ludzi byłoby gotowych zapłacić dużo
pieniędzy. Trzymałam ją na dysku USB. To on się zgubił.
– Co to ma wspólnego z Waylay?
Tym razem udało mi się obrócić telefon na drugą stronę i niestety... włączyć ekran. Blask
bynajmniej nie był subtelny.
– Oho! Niezła próba, Grzeczniusiu.
Moja siostra schyliła się, żeby sięgnąć po telefon. Samochód zjechał z drogi na pobocze,
reflektory oświetliły długie ogrodzenie pastwiska.
– Uważaj!
Pochyliłam się i w tej samej chwili staranowałyśmy ogrodzenie, po czym samochód
zatrzymał się w wysokiej trawie na pastwisku dla koni. Uderzyłam głową w deskę rozdzielczą,
aż w oczach stanęły mi świeczki.
– Uups! – powiedziała Tina, siadając z moim telefonem w ręce.
– Aua! Boże, twoje umiejętności za kierownicą w ogóle się nie poprawiły, prawda?
– Orgazmy i figi – mruczała pod nosem Tina, czytając moje SMS-y. – Heh. Może stałaś się
trochę bardziej interesująca po ukończeniu szkoły średniej?
Pochyliłam się, żeby potrzeć uwięzioną ręką obolałe czoło.
– Nie waż się skrzywdzić Waylay, nieodpowiedzialna ignorantko.
– Widzę, że słownik w głowie nadal działa. Za kogo ty mnie, kurde, uważasz? Nie
skrzywdziłabym własnej córki.
Zdawała się szczerze urażona.
– Słuchaj – powiedziałam ze znużeniem. – Zabierz mnie po prostu do Waylay.
– Taki mam plan, Grzeczniusiu.
Przezwiskiem Grzeczniusia Tina obdarzyła mnie, kiedy w wieku dziewięciu lat próbowała
namówić mnie, żeby sprawdzić, jak wysoko uda nam się strzelić z kuszy naszego wujka, którą
gdzieś znalazła.
Chciałabym teraz mieć tę kuszę.
– Nie mogę się nadziwić, że jesteśmy rodziną.
– No to jesteśmy dwie – odparła i wyrzuciła za okno papierosa, a potem mój telefon.
Zgłośniła radio i wcisnęła pedał gazu.
Samochód zakołysał się dziko na boki na wilgotnej trawie, a potem wrócił przez dziurę
w ogrodzeniu na asfalt.


Po półgodzinie Tina skręciła z dziurawej drogi, która przecinała podupadłą
przemysłową część przedmieścia Waszyngtonu. Zatrzymała się przy siatce ogrodzenia
i położyła się całym ciężarem ciała na klaksonie.
Subtelność nie była domeną mojej siostry.
Całą drogę myślałam o Waylay. I o Knoksie. O rodzicach. O Lizie. Nashu. Sloane.
O dziewczynach z Honky Tonk. O tym, że w końcu jakimś cudem udało mi się stworzyć dom –
tylko po to, żeby Tina zjawiła się ni stąd, ni zowąd i wszystko zrujnowała.
Kolejny raz.
Dwie ciemne postaci w jeansowo-skórzanych strojach podeszły i zaczęły siłować się
z bramą, która wydała rozdzierający uszy zgrzyt.
Musiałam wykorzystać moje mocne strony i sprytnie to rozegrać. Zdecydowałam, że
najpierw dostanę się do Waylay, a potem znajdę sposób, żeby się wydostać. Byłam do tego
zdolna.
Wjechałyśmy przez bramę. Tina zaparkowała przed rampą towarową. Znowu zapaliła
papierosa. Czwartego, odkąd ruszyłyśmy w drogę.
– Nie powinnaś tyle palić.
– A ty co? Policja płucna?
– Dostajesz od tego zmarszczek.
– Po to są chirurdzy plastyczni – powiedziała Tina i wypięła znacznie większe od moich
sztuczne piersi. – Na tym polega twój problem. Zawsze za bardzo przejmujesz się
konsekwencjami, więc nie umiesz się zabawić.
– Za to ty nigdy nie myślisz o konsekwencjach – wytknęłam jej. – Zobacz, dokąd cię to
doprowadziło. Porzuciłaś, a potem porwałaś Waylay. Uprowadziłaś mnie. Nie mówiąc już
o wszystkich razach, kiedy mnie okradłaś. A teraz zajmujesz się paserstwem.
– Tak? I która z nas lepiej się bawi?
– Jeśli chcesz wiedzieć, to sypiam z Knoxem Morganem.
Tina popatrzyła na mnie zza kłębów dymu.
– Wkręcasz mnie.
Potrząsnęłam głową.
– Nie wkręcam cię.
Tina klepnęła mocno kierownicę i zarechotała.
– No, no. Patrzcie państwo, jak Grzeczniusia w końcu się wyluzowała. Jeszcze trochę
i zaczniesz tańczyć na rurze w turnieju amatorek i kraść zdrapki w sklepach.
Miałam co do tego poważne wątpliwości.
– Co? Kto wie? Może nawet rozluźnisz gorset, żeby znaleźć tę siostrzaną więź, o której
wiecznie jęczałaś. – Tina plasnęła mnie w udo, co w jej wydaniu mogło być oznaką czułości. –
Ale najpierw musimy zająć się bieżącym interesem.
Uniosłam moje skute dłonie.
– Jakim interesem mogę się zająć, nosząc na rękach seksowne kajdanki?
Tina sięgnęła do schowka w drzwiach po swojej stronie i wyjęła z niego pęk kluczy.
– No więc tak. Chcę, żebyś wyświadczyła mi pewną przysługę.
– Dla ciebie wszystko, Tino – odparłam kwaśno.
– Założyłam się z moim partnerem o sto dolców, że sprowadzę cię, nie odwołując się do
ogłuszenia ani innego rodzaju przemocy. Powiedziałam mu, że od urodzenia jesteś straszną
naiwniarą. On twierdził, że nigdy nie uda mi się nakłonić cię do przyjścia z własnej woli. No
więc zrobimy tak. Rozkuję cię, a potem zaprowadzę do mojego partnera i dzieciaka. A ty nie
piśniesz ani słowem o tym. – Pogładziła futrzaną purpurową panterkę na kajdankach.
Moja siostra zgłupiała do reszty.
– Jeśli cię rozkuję, a ty spróbujesz uciec, albo jeżeli wypaplasz prawdę, to zrobię wszystko,
żebyś już nigdy nie zobaczyła Waylay.
Może i zgłupiała, ale umiała zaskakująco celnie identyfikować, co motywuje innych ludzi.
Tina się uśmiechnęła.
– No właśnie. Wiedziałam, że ją polubisz. Domyślałam się też, że ona polubi ciebie,
zważywszy na twoją fascynację całym tym gównem odpowiednim dla małych dziewczynek.
Wiedziałam, że najlepiej będzie zostawić dzieciaka z tobą, dopóki nie będę gotowa do dalszej
drogi.
– Waylay jest świetną dziewczyną – powiedziałam.
– Przynajmniej nie jęczy ani nie trzepie ozorem jak niektórzy ludzie. – Popatrzyła na mnie
wymownie. – W każdym razie chodzi o to, żebym wygrała zakład, a ty spędzisz trochę czasu
z dzieckiem, zanim nie pojedziemy po odbiór forsy.
Zatem chciała wziąć Waylay ze sobą. Poczułam, że w żołądku gniecie mnie kula lodu, ale
przemilczałam jej słowa.
– To jak, umowa stoi?
Potaknęłam.
– Tak. Tak. Stoi.
– Chodźmy więc po moje sto dolców – powiedziała wesoło Tina.
W magazynie doliczyłam się jeszcze trzech smagłych zbirów, wszystkich uzbrojonych. Na
parterze stał niemal tuzin szpanerskich samochodów. Niektóre były przykryte plandekami,
inne miały otwarte drzwi oraz pokrywy silnika. Na drugim końcu rampy piętrzyły się kartony
z telewizorami i inną kontrabandą.
W środku panował chłód, a ja nie byłam ubrana na taką temperaturę.
– Chodź, Grzeczniusiu. Mamy sprawy do załatwienia – ponagliła mnie Tina
i poprowadziła metalowymi schodami na piętro, które wyglądało tak, jakby kiedyś znajdowała
się tam przestrzeń biurowa.
Moja siostra otworzyła jedne z drzwi i wkroczyła dumnie do pomieszczenia.
– Mamusia wróciła! – rzuciła w głąb.
Zawahałam się na korytarzu i zmówiłam cichą modlitwę do bogów dobrych bliźniaczek.
Bałam się. Wiele bym dała, żeby mieć przy sobie Knoxa, Nasha albo cały oddział policji
Knockemout. To jednak było jedynie pobożne życzenie.
Tego dnia musiałam być sama sobie bohaterką. W przeciwnym razie wszystko by
przepadło.
Wyprostowałam ramiona i przekroczyłam próg, żeby dokonać tego, co wychodziło mi
najlepiej – oceny kolejności, w której należało posprzątać bałagan. Pokój był ogrzany, dzięki
Bogu. Nie do komfortowej temperatury, ale przynajmniej na tyle, żeby przydatki nie zmieniły
mi się w sople lodu. W powietrzu unosił się wyraźny odór resztek jedzenia na wynos,
najprawdopodobniej dochodzący ze sterty pudełek po pizzy oraz pojemników jednorazowych
na długim, rozkładanym stole.
Zapyziałe szklane okna wychodziły na przestrzeń magazynową oraz na dwór. Pod trzecią
ścianą leżał futon zasłany pościelą wyglądającą na bardzo drogą oraz aż sześcioma
poduszkami.
Dwa wieszaki na kółkach obwieszone designerskimi ubraniami służyły za prowizoryczną
garderobę. Dwa tuziny drogich męskich butów sportowych i mokasynów stały w równych
rzędach na drugim rozkładanym stole.
Podłoga się kleiła. Sufit znaczyły dziury. A okna pokrywała gruba warstwa brudu.
Korciło mnie, żeby rozejrzeć się za lizolem i wyszorować wszystkie powierzchnie.
W pewnej chwili zobaczyłam stół zastawiony wysokimi na kilkadziesiąt centymetrów plikami
banknotów.
– A nie mówiłam? – powiedziała triumfalnie Tina, wskazując na mnie kciukiem. –
Przyszła jak po sznurku, co nie?
Zaskoczona stanęłam jak wryta, bo rozpoznałam mężczyznę w rozłożystym skórzanym
fotelu przed telewizorem z płaskim ekranem.
To był tamten rudzielec z biblioteki i Honky Tonk. Tyle że tym razem nie miał na sobie
stroju, który pozwalałby mu wtopić się w otoczenie. Nosił krzykliwie drogie jeansy
i jaskrawopomarańczową bluzę Balenciaga.
Polerował szmatką już i tak lśniący pistolet.
Przełknęłam ślinę.
– Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Sobowtórkę mojej kobiety. Pamiętasz mnie? –
zapytał z demonicznym uśmiechem.
– Pan Flint – powiedziałam.
Tina prychnęła.
– Naprawdę ma na imię Duncan. Duncan Hugo. Z kartelu przestępczego Hugo.
Próbowała mi zaimponować, przedstawiła go takim tonem, jakby mówiła, że chodzi
z seksownym prawnikiem broniącym praw człowieka albo z ortodontą z wielkim domem na
plaży.
– Co ci mówiłem, T? – warknął Duncan. – Miałaś, kurwa, nikomu nie zdradzać mojego
pierdolonego nazwiska.
– Phi. Przecież to moja siostra – odparła Tina, otwierając pudełko pizzy i wyjmując
z niego kawałek. – Jeśli nawet jej nie mogę tego powiedzieć, to komu mogę się pochwalić?
Duncan ścisnął palcami nasadę nosa. Widziałam ten gest u mojego ojca oraz u Knoxa.
Zaintrygowało mnie, czy wszystkie kobiety z rodu Wittów działają w ten sam sposób na
mężczyzn.
– Kobieto, nie jesteśmy na wieczorku towarzyskim z przyjaciółkami – przypomniał jej
Duncan. – Tu chodzi o interesy.
– Możemy pogadać o interesach, jak już dasz mi forsę. Przegrałeś. Wygrana należy do
mnie. Wyskakuj z kasy.
Moim zdaniem drażnienie się z uzbrojonym człowiekiem nie było najlepszym pomysłem,
ale Tina zachowała się tak jak zawsze – robiła, co chciała, bez względu na konsekwencje.
– Dolicz mi to do rachunku – powiedział mężczyzna, dalej mi się przyglądając.
Uniósł lufę pistoletu, żeby podrapać się w skroń.
– To chyba niezbyt bezpieczny sposób obchodzenia się z bronią – zauważyłam.
Przyglądał mi się kilka sekund, a potem jego twarz wykrzywił złośliwy uśmiech.
– To śmieszne. Zabawna jesteś.
Świetnie. Teraz celował we mnie lufą niczym przedłużeniem palca.
– Wsadź se w dupę swój rachunek, Dunc. Dawaj gotówkę – upierała się Tina.
– Gdzie jest Waylay? – zapytałam stanowczo.
– Och, no tak. Gdzie dzieciak? – zainteresowała się Tina, rozglądając się dokoła.
Uśmiech Duncana stał się jeszcze szerszy i bardziej złowieszczy. Bandzior kopnął
czubkiem buta stojący koło niego fotel. Potoczył się po podłodze, a siedzenie powoli obróciło
się przodem do nas.
– Mmmh mmm!
Waylay w piżamie i tenisówkach siedziała na krześle zakneblowana i związana. Miała
buntowniczą minę, która odzwierciedlała emocje widoczne na twarzy jej matki. Waylon
siedział na jej kolanach. Jego ogon poruszył się na mój widok.
Zupełnie zapomniałam o strachu i niemal pożałowałam tego rudego osła. Jeżeli nie
zabiłaby go Tina ani ja za skrępowanie Waylay, na pewno zrobiłby to Knox za uprowadzenie
jego psa.
– Dlaczego ona jest związana? – zażądała odpowiedzi Tina.
Duncan wzruszył ramionami i poskrobał się lufą pistoletu między łopatkami.
– Bo ta mała suka nazwała mnie kutafonem i próbowała kopnąć mnie w jaja. Ugryzła
mnie, kurwa – powiedział i uniósł przedramię, żeby zademonstrować bandaż.
– A co? Zachowywałeś się jak kutafon? – zapytała moja siostra, krzyżując ręce na
piersiach.
Waylay zmrużyła oczy. Pokiwała energicznie głową.
– Kto? Ja? – Duncan z miną niewiniątka wycelował lufę w swoją pierś. – Powiedziałem
tylko, żeby nie jadła kolejnego kawałka pizzy, bo będzie gruba, a nikt nie lubi grubych lasek.
Tina zrobiła krok naprzód i dźgnęła go palcem.
– Nie waż się mówić mojemu dziecku, że będzie gruba. Dzieciaki biorą sobie do serca
takie pierdoły. Jeszcze się nabawi dysmorfofobii albo innego gówna.
Byłam pod wrażeniem.
– W dzisiejszych czasach suki zrobiły się bardzo wrażliwe – Duncan zwrócił się do mnie,
jakby szukał poklasku.
– Daj mi pieniądze i rozwiąż ją – zażądała Tina.
Zwróciłam uwagę na hierarchię jej priorytetów, w związku z czym mój nowo rozbudzony
respekt dla niej szybko przygasł.
Zniecierpliwiona ruszyłam w kierunku Waylay. Waylon niezgrabnie zeskoczył z jej kolan
i próbował wyjść mi naprzeciw, ale zatrzymała go smycz.
– A-a. Jeszcze krok i będziemy mieć problem, nie-Tino.
Ostrzeżeniu towarzyszył trzask odbezpieczanego pistoletu. Duncan wstał.
Popatrzyłam na niego z wściekłością.
– Mam na imię Naomi.
– Jak dla mnie mogłabyś się nazywać nawet Queen Latifah. Stój tam i się nie ruszaj. –
Wskazał miejsce pistoletem. – A teraz, Waylay... Co to w ogóle za pojebane imię? Gdzie jest
pendrive? Masz dziesięć sekund na odpowiedź, a potem strzelę twojej ciotce między oczy.
Papieros wypadł Tinie z ust na podłogę. Moja siostra patrzyła zaskoczona na Duncana.
– Co ty, kurwa, pierdolisz?! Tego nie było w planie, gnoju!
– Zamknij mordę, bo ciebie też sprzątnę. He! Co jest jeszcze smutniejsze niż martwa
bliźniaczka? Dwie martwe bliźniaczki!
Duncan zawył rozbawiony swoim nieśmiesznym dowcipem.
– Ty podstępny oszuście! – warknęła Tina.
Facet przestał się śmiać.
– Weź se na wstrzymanie, T. Jeszcze cię nie wyrolowałem. Mówiłem szczerze, co
zamierzam zrobić. Możemy wziąć ten pendrive, sprzedać go i zacząć budować coś
autentycznego. Coś niezależnego od mojego, kurwa, ojczulka i pieprzonych interesów
rodzinnych!
Jego ręce poruszały się chaotycznie, wylot lufy pistoletu przesuwał się z miejsca na
miejsce.
– Przepraszam, czy mógłbyś gestykulować bez broni w ręce? – zasugerowałam.
– Chryste, a ten znowu wyjeżdża z kompleksem ojca – zadrwiła Tina. – Buu, mój tatuś jest
wielkim bossem półświatka. Tak trudno dotrzymać mu kroku. Buu, kurna, buu.
Znowu zaczęłam powolutku przesuwać się w stronę Waylay.
– Wiesz, że nie lubię, kiedy mówisz do mnie tak samo jak mama! – zawył Duncan.
– Zachowujesz się tak, jakbyś tu rządził. A kto zwabił dzieciaka do samochodu, udając
moją siostrę? I kto sprowadził tu Naomi?
– Hej, wiesz, że robię to dla ciebie, T. Moglibyśmy w końcu zorganizować ten sprzęt do
podrabiania dokumentów, o którym tyle nawijasz. Albo założyć farmę dawców
czarnorynkowych organów.
Zmarszczyłam nos.
– Fuj! Coś takiego naprawdę istnieje?
– Nie próbuj pluć w moją kaszkę, Pięknina – zwrócił się do mnie.
Dobre sobie.
Tina trzasnęła go wierzchem dłoni w ramię.
– Jak ty ją nazwałeś?
Skorzystałam z chwilowego zamieszania, żeby podkraść się bliżej Waylay.
– Au! Przejęzyczyłem się. Chciałem powiedzieć: nie-Tina – tłumaczył się Duncan.
W tej chwili moja siostrzenica pochyliła się do przodu, próbując przewrócić fotel, ale
uzyskała tylko tyle, że wpadła na stół pełen grubych plików pieniędzy.
Podbiegłam do niej co tchu, żeby rozplątać jednocześnie smycz i sznur.
– Jeszcze jeden ruch i obie zginą – ostrzegł Duncan, celując we mnie, lecz patrząc na
Waylay. – Masz pięć sekund, smarkaczu, żeby zacząć gadać. Gdzie ten pendrive?
Oczy Waylay, wielkie jak spodki, były utkwione we mnie.
– Pięć... cztery... trzy... dwa...
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY
ZNIKNIĘCIE
Knox

C
oś ty, do diabła, zrobił Naomi? – zapytała wyzywająco Fi, wymachując
mi przed oczami lizakiem, kiedy wróciłem na salę.
Zauważyłem, że rodzice Naomi już poszli, a ich stół zajął kto inny.
– Porozmawiałem z nią. Kulturalnie – odparłem, patrząc w jej zwężone oczy. – A co?
– To nie mogła być bardzo kulturalna rozmowa, skoro jej stoły są pełne pustych szklanek.
Zerknąłem nad ramieniem Fi, robiąc to, co zawsze – rozglądając się za Naomi. Lecz Fi
mówiła prawdę. Naomi przepadła.
– Jeśli wygoniłeś ją w samym środku zmiany...
– Nie wygoniłem jej. Rozmawialiśmy. Wszystko było w porządku. Bardzo w porządku.
Sprawdziłaś w toalecie?
– Ojej, że też na to nie wpadłam! – Głos Fi ociekał sarkazmem.
– Pytałaś go, co, do diabła, zrobił Naomi? – rzuciła Max, przemykając koło nas.
Lodowata bryła zagnieździła się w moim żołądku. Nie zwracając uwagi na pracowników,
przepchnąłem się między ludźmi do kuchni.
– Jest tu Naomi?
Milford oderwał wzrok od kurczaka, którego grillował, i skinął głową ku drzwiom
prowadzącym na parking.
– Wyszła parę minut temu, żeby zadzwonić. Wyglądała na zdenerwowaną. Znowu jej
nagadałeś?
Nie zawracałem sobie głowy odpowiedzią. Podbiegłem do drzwi i pchnąłem je. Fi deptała
mi po piętach. Nocne powietrze kłuło chłodem, który bynajmniej nie rozproszył lodowatego
strachu, który mnie mroził. Na parkingu nie było ani śladu po Naomi.
– Kurwa mać.
Miałem złe przeczucia.
– Pewnie wyszła odetchnąć świeżym powietrzem, bo najpierw złamałeś jej serce, a potem
zawstydziłeś przed połową miasta – zgadywała Fi, rozglądając się ze mną po parkingu, ale jej
głos też brzmiał niepewnie.
– Nie podoba mi się to – mruknąłem. – Naomi!
Nie dostałem odpowiedzi.
– Naomi! Knox przeprasza, że jest kutasem! – krzyknęła Fi w noc.
Milczenie.
Telefon zawibrował mi w kieszeni. Wyciągnąłem go szybko.
Nash.
– Czego?
– Krótka piłka. Jadę do Lizy. Twierdzi, że Waylay zniknęła. Wyprowadziła twojego psa,
żeby się wysikał, i żadne z nich nie wróciło.
Bryła lodu w moim żołądku zmieniła się w górę lodową.
– Jak dawno?
– Mniej więcej czterdzieści minut temu. Liza ich szuka. Zdawało jej się, że widziała tylne
światła samochodu zbliżające się do skrzyżowania z ulicą. Mówi, że próbowała dodzwonić się
do Naomi, ale nie odbiera. Ja też dzwoniłem, ale połączyłem się ze skrzynką. To pewnie nic
takiego, ale lepiej powiedz Naomi, co się dzieje.
Kurwa. Kurwa. Kurwa.
Serce waliło mi jak w cholerny bęben.
– Naomi wyszła na dwór, żeby zadzwonić, i od tamtej pory nikt jej nie widział. Stoję na
pieprzonym parkingu i nie ma jej tutaj.
– Cholera jasna!
– To mi się nie podoba – powiedziałem, przesuwając dłonią po włosach. – Spróbuję ich
poszukać.
– Zrób coś dla mnie i skontaktuj się z rodzicami Naomi. Ja pojadę po Lizę i wyślę kilku
moich chłopaków, żeby przeczesali las.
– Nie znajdą jej tam – powiedziałem.
– Od czegoś trzeba zacząć. Oddzwonię – powiedział Nash.
Od razu wybrałem numer Naomi i wróciłem do baru. Fi poszła za mną z rozszerzonymi
troską oczami.
Pstryknąłem na nią palcami.
– Sprawdź nagrania z kamery na parkingu.
Nawet nie próbowała pyskować, tylko kiwnęła głową i oddaliła się czym prędzej
w kierunku biura.
– Wszystko gra u Naomi, szefie? – zapytał Milford.
– Nie ma jej tam.
– Hej! Przydałaby mi się pomoc. Indianie zaczynają się buntować i żądają drinków –
powiedziała Max, stanąwszy w drzwiach do kuchni. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na nas,
żeby zmienić śpiewkę. – Co jest?
– Nie możemy znaleźć Naomi – powiedziałem.
W uchu wciąż słyszałem głuchy sygnał telefonu.
– Co jej tym razem nagadałeś? – zirytowała się Max.
Tu Naomi Witt. Dziękuję za telefon. Proszę zostawić wiadomość.
Wcisnąłem ponowne wybieranie numeru. Strach o nią spowijał mnie jak czarna, mroźna
chmura.
– No dalej, Daze. Odbierz – mamrotałem.
– Ja spróbuję – powiedziała Max i wyjęła swoją komórkę.
– Powiedz mi, jak tylko usłyszysz jej głos. Muszę wiedzieć, gdzie się podziała.
– Co się dzieje? – zapytała Silver, wsuwając głowę przez szparę w drzwiach.
– Waylay i Naomi zniknęły – rzuciłem krótko.
Wszystkie oczy spoczęły na mnie.
– Jak to się mogło stać, że obie zniknęły jednocześnie? – zastanawiała się na głos Max.
Potrząsnąłem głową i przewinąłem listę kontaktów. Drżały mi ręce. Wybrałem numer
Lou.
– Wiem, że jesteście na randce i że obecnie nie należę do twoich ulubieńców, ale chyba
mamy problem – powiedziałem, kiedy odebrał.
– Co się stało?
– Liza mówi, że Waylay znowu przepadła. Szukają jej z Nashem, ale Naomi wyszła z baru,
żeby zatelefonować, i jej też nie można znaleźć.
– Za dwie minuty spotkam się z tobą w Honky Tonk – powiedział.
– Lou, jeśli coś im się stało... – Nie byłem zdolny dokończyć tego zdania.
– Znajdziemy je. Nie załamuj się, synu.
– Knox.
Zaalarmowany głosem Fi błyskawicznie się obróciłem.
– Muszę kończyć – powiedziałem do słuchawki i się rozłączyłem. – Co znalazłaś?
– Jej płaszcz i torebka leżą za barem. A kamera zarejestrowała, że mniej więcej przed
dziesięcioma minutami Naomi wsiadła do samochodu na parkingu.
Dziesięć minut równie dobrze mogło trwać całe życie.
– Co to był za samochód? Kto go prowadził?
– Na to i na to trudno odpowiedzieć. Jakiś ciemny, zapyziały sedan. Ale wyglądało to tak,
jakby wsiadła z własnej woli.
– Do diabła, co się dzieje?! – zagrzmiał Wraith, zaglądając do kuchni. – Zaraz będziecie tu
mieć rewolucję, jeśli ktoś nie zacznie nalewać piwa.
– Naomi zaginęła – powiedziała do niego Fi.
– O kurwa!
– Waylay też – dodała Max, uśmiechając się przez łzy.
– Kurwa razy dwa – mruknął Wraith, a potem wycofał się za drzwi i wrócił na salę.
– Jej telefon – powiedziała Fi.
– Nie odbiera.
– Ale masz go w konfiguracji rodzinnej, prawda?
Mój umysł pracował z prędkością miliona kilometrów na sekundę. Powinienem wyjść i jej
szukać. Każda sekunda, którą tu marnowałem, mogła oddalać Naomi od miasta.
– Tak.
Max klepnęła mnie w ramię.
– No to możesz go wyśledzić!
Pierdolona technika. Niech żyje. Podałem Max moją komórkę.
– Ty ją znajdź.
Kiedy Max zaczęła przesuwać palcami po wyświetlaczu, poszedłem do biura. Wziąłem
kurtkę oraz kluczyki i wróciłem do baru.
Nie panował tam armagedon, którego się spodziewałem po wkurzonych pijusach
w sobotni wieczór. Był to raczej kontrolowany chaos. Wraith stał na barze wśród kufli
i szklanek. Wszyscy klienci zgromadzili się przed nim, wkładając kurtki i płaszcze.
– Ostatni raz widziano, jak wsiadała do czterodrzwiowego, burego rzęcha. Miała na sobie
jeansową spódniczkę oraz bluzkę z długim rękawem i napisem Honky Tonk.
– Do diabła, co to ma być? – zapytałem.
– Grupa poszukiwawcza – odparła Silver i wsunęła rękę do rękawa szarego tweedowego
płaszcza.
Trzasnęły drzwi wejściowe i wszyscy z nadzieją zwrócili głowy.
To byli Lou i Amanda.
– Przepuście ich! – rozkazał Wraith.
Tłum się rozstąpił i para podeszła szybkim krokiem.
– Mam ją! – Max triumfalnie uniosła telefon.
– Zdaje się, że jest w pobliżu farmy Szczęśliwa Podkowa przy drodze numer siedem.
Wyrwałem jej z ręki telefon.
– Zadzwoń do Nasha – powiedziałem, wskazując Lou.
Lou zwrócił się do Amandy:
– Zadzwoń do Nasha. Ja idę z nim.
Nie marnowałem czasu na sprzeczki. Wyszliśmy na parking. Odpaliłem pick-upa, zanim
jeszcze zdążyliśmy zamknąć drzwi. Wcisnąłem gaz do dechy i wyjechaliśmy driftem
z parkingu.
– Kto ją uprowadził?
– Nie wiem na pewno – odparłem, ściskając mocniej kierownicę. – Ale skoro Waylay też
zniknęła, obstawiam Tinę.
Lou zaklął pod nosem.
Zadzwonił mój telefon. To był Nash. Przełączyłem się w tryb głośnomówiący.
– Znalazłeś Way? – zapytałem.
– Nie. Wiozę Lizę J do miasta. Zdobyłem nagranie z kamery przy drzwiach posesji
Morrisona. Około godziny temu jakiś ciemny, gówniany sedan podjechał pod dom Lizy. Duży,
czarny SUV czekał na niego zaparkowany na poboczu. Reflektory uruchomiły czujnik ruchu.
Czas zdarzenia pokrywa się mniej więcej z tym, kiedy Liza widziała tylne światła. Dostaliśmy
też zawiadomienie o kolizji, której sprawca zbiegł z miejsca wypadku. Ktoś wjechał
w ogrodzenie wokół pastwiska Loya przy drodze sąsiadującej ze Szczęśliwą Podkową.
Zerknęliśmy na siebie z Lou.
– Już tam jedziemy, namierzyliśmy telefon Naomi.
– Nie róbcie nic głupiego – rzucił surowo Nash.
Szczęśliwa Podkowa znajdowała się niedaleko, a droga zdawała się tym krótsza, że
pędziłem sto pięćdziesiąt na godzinę.
– To powinno być tutaj – powiedział Lou, patrząc na wyświetlacz mojego telefonu.
Zdjąłem nogę z gazu. A potem mocno wcisnąłem hamulec, bo zobaczyłem przed sobą
ogrodzenie.
– O kurde.
Ślady opon skręcały z asfaltu i wiodły prosto na drewniany płot. Skręciłem kierownicą tak,
żeby oświetlić ich szlak, i wrzuciłem luz w samochodzie.
Loyowie na pastwisku oglądali szkody. Pani Loy miała na sobie za dużą flanelową koszulę
i paliła cienkie cygaro. Pan Loy podszedł prosto do nas.
– Dacie wiarę? Jakiś sukinsyn roztrzaskał nasz płot, a potem jakby nigdy nic odjechał!
– Weź latarkę ze schowka – poleciłem Lou.
– Naomi! – krzyknąłem, gdy tylko moje stopy dotknęły ziemi.
Oszroniona trawa chrzęściła pod moimi butami.
Nikt mi nie odpowiedział.
Lou oświetlił latarką pastwisko i ruszyliśmy po śladach.
– Zdaje się, że zatrzymali się na chwilę, zanim odjechali – powiedział.
– Pewnie jakiś pijany idiota.
Coś leżącego w trawie przykuło mój wzrok i pochyliłem się, żeby to podnieść. W mojej ręce
znalazł się telefon komórkowy w futerale ozdobinym brokatowymi stokrotkami.
Poczułem lód w sercu, musiałem się zmusić do nabrania oddechu.
– To jej? – zapytał Lou.
– Tak.
– Cholera!
– Co tam macie? Czy to dowód? – próbował ustalić pan Loy.


Jechałem z powrotem do Honky Tonk jak we mgle. Lou cały czas coś mówił, ale go nie
słuchałem. Byłem zbyt zajęty odtwarzaniem w myślach ostatniej rozmowy z Naomi. Nie
chciałem jej stracić, więc odepchnąłem ją od siebie i mimo wszystko ją straciłem.
Miała rację. To było jeszcze gorsze. O wiele, kurwa, gorsze.
Ktoś to zaaranżował. Ktoś się zawziął, żeby zabrać mi je obie. Lecz miałem zamiar
sprawić, żeby ten ktoś kurewsko słono za to zapłacił.
Gdy tylko zaparkowałem przed wejściem do baru, wytoczyło się z niego pół cholernego
miasta.
– No i gdzie ona jest?
– Znalazłeś ją?
– A wygląda, jakby ją znalazł, Elmer, baranie?
– Wygląda na wkurzonego.
Nie zwracając uwagi na to zbiegowisko i padające pytania, przepchnąłem się do środka,
gdzie zastałem pół komendy policji Knockemout oraz drugą połowę mieszkańców miasta.
Z tablicy zmazano listę ofert specjalnych i zastąpiono ją odręczną mapą Knockemout
podzieloną na sektory.
Fi, Max i Silver ruszyły ku mnie, Nash zaś uniósł wzrok.
– Nie znalazłeś ich – domyśliła się Fi.
Potrząsnąłem głową.
Przenikliwy gwizd wybił się nad gwarem, zamykając wszystkim usta.
– Dzięki, Luce – zwrócił się Nash do Luciana, który w tej samej chwili wrócił do swojej
rozmowy telefonicznej. – Jak już mówiłem, wysłaliśmy powiadomienie do wszystkich komend
dotyczące Naomi Witt, Waylay Witt, szarego sedana oraz nowszego modelu czarnego
chevroleta tahoe. Zaczynamy od poszukiwań w mieście, a potem będziemy zataczać coraz
szersze kręgi wokół jego granicy.
Amanda pociągnęła Lizę J i podeszła pospiesznie do Lou, który przytulił ją do swojego
boku.
– Znajdziemy je – obiecał.
Objął drugą ręką moją babkę.
Nie mogłem oddychać. Nie mogłem przełykać. Nie mogłem się ruszyć z miejsca.
Myślałem, że znam uczucie strachu. Bałem się stać taki jak ojciec. Załamać się po stracie. Ale
ten strach był gorszy. Nie powiedziałem Naomi, jak zajebiście ją kocham. Obu tego nie
powiedziałem. Ktoś pozbawił mnie szansy na to wyznanie. Nie załamałem się. Stało się coś
gorszego. Zabrakło mi pieprzonej odwagi, żeby kogoś kochać tak, by się załamać.
Przegarnąłem dłonią włosy i zamarłem w tej pozycji, bo zaczęło do mnie docierać, z czego
zrezygnowałem.
Wtem poczułem czyjeś palce zaciskające się na moim ramieniu.
– Weź się w garść – powiedział Lucian. – Znajdziemy je.
– Jak? Jak, kurwa, chcesz je znaleźć? Gówno wiemy o tym, co się stało.
– Mamy numer rejestracyjny skradzionego przed godziną w Lawlerville szarego forda
Taurusa z dwa tysiące drugiego roku – rzekł Lucian.
– Jeszcze nie mamy tych numerów – sprostował Nash. Zrobił pauzę, żeby zerknąć na swój
telefon. – A właściwie wróć, cofam to. Szary ford Taurus z dwa tysiące drugiego z klapą
bagażnika pomalowaną szarą farbą do gruntowania. – Przeczytał numery tablicy
rejestracyjnej.
– Do Lawlerville jest stąd pół godziny – powiedziałem, dokonując w głowie obliczeń.
To miejsce znajdowało się na przedmieściu Waszyngtonu przy samej granicy miasta.
– Trzeba by mieć nie po kolei w głowie, żeby wracać kradzionym samochodem na miejsce
przestępstwa – zauważył Lucian.
– Jeśli Tina maczała w tym palce, to możesz liczyć na jej głupotę.
Drzwi baru otworzyły się i do środka weszły pospiesznie Sloane z Liną.
Sloane była zdyszana i przestraszona. Lina sama budziła postrach.
– Co mogę zrobić? – zapytała Sloane.
– Komu mam skopać tyłek? – rzuciła Lina.
Musiałem ruszyć do dzieła. Musiałem wyjść i znaleźć moje dziewczyny oraz rozerwać na
strzępy wszystkich, którzy brali udział w jej uprowadzeniu, a potem do końca życia błagać
Naomi o przebaczenie.
– Dajcie nam chwilę, moje panie – powiedział Lucian i wyprowadził mnie na dwór. – Jest
coś jeszcze.
– Czyli co?
– Mam nazwisko.
Chwyciłem go za kołnierz wełnianego płaszcza.
– Daj mi je – warknąłem.
Dłonie Luciana zacisnęły się na moich dłoniach.
– Raczej ci to nie pomoże tak, jak masz nadzieję.
– Gadaj, bo będę musiał użyć pięści.
– Duncan Hugo.
Puściłem go.
– Z tych Hugo? Z kartelu?
Anthony Hugo był bossem działającym na terenie Waszyngtonu i Baltimore. Narkotyki.
Prostytucja. Broń. Wymuszenia. Szantaż polityczny. Maczał swoje brudne paluchy w każdym
rodzaju działalności przestępczej.
– Duncan to syn bossa. I niezły pojeb. To w jego warsztacie znaleziono zezłomowany wóz,
który brał udział w zamachu na Nasha. Podejrzewałem, że to nie był zbieg okoliczności, ale
potrzebowałem potwierdzenia kilku informacji przed podzieleniem się nimi z tobą i Nashem.
– Jak długo wiedziałeś? – Moje dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści.
– Nie tak długo, żebyś dzisiaj marnował na mnie swój czas i energię.
– Cholera jasna, Luce.
– Krążą plotki, że synalek poróżnił się z ojcem. Zdaje się, że Duncan postanowił działać
solo. Plotki mówią też, że od kilku miesięcy pracuje z jakąś kobietą i się z nią pieprzy.
Ta informacja pasowała do reszty układanki niczym ostatni klocek puzzli.
Pierdolona Tina Witt.
– Gdzie go szukać?
Lucian wsunął ręce do kieszeni. Jego mina niczego nie zdradzała.
– W tym sęk, że odkąd poprztykał się z ojcem, nikt nie wie, gdzie przebywa.
– Albo nikt ci tego nie mówi.
– Ludzie prędzej czy później wszystko mi mówią – rzekł Lucian.
Nie miałem czasu przejmować się tym, jak groźnie zabrzmiała jego uwaga.
– Rozmawiałeś o tym z Nashem? – zapytałem, wyjmując kluczyki z kieszeni.
– Podałem mu jedynie numer rejestracyjny. Może to zbieg okoliczności.
– Na pewno nie.
Za moimi plecami Sloane otworzyła drzwi i wyszła na dwór.
– Będziesz ich szukać? – zapytała.
Skinąłem głową, a potem zwróciłem się do Luciana:
– Zacznę w Lawlersville i będę zmierzał w kierunku stolicy.
– Poczekaj – powiedział.
– Jadę z tobą – oświadczyła Sloane.
Lucian zastąpił jej drogę.
– Ty tu zostajesz.
– Ona jest moją przyjaciółką, a Waylay to dla mnie jakby druga siostrzenica.
– Nigdzie się stąd nie ruszasz.
Nie miałem czasu przysłuchiwać się ostrzeżeniom wypowiadanym przez Luciana
groźnym jak cholera głosem, przed którym wszyscy drżeli.
– Myślę, że wyobrażasz sobie nieprawdopodobnie głupio, iż masz cokolwiek do
powiedzenia na temat tego, co zrobię, a czego nie.
– Jeśli się dowiem się, że dzisiaj przekroczyłaś granicę Knockemout, zadbam o to, żeby
twoja ukochana biblioteka już nigdy nie dostała ani centa dofinansowania. A potem wykupię
wszystkie działki dokoła twojego domu i zbuduję na nich takie wysokie bloki, że zapomnisz,
jak wygląda słońce.
– Ty bogaty sukin...
Zostawiłem ich z tymi problemami. Otworzyłem drzwi mojego pick-upa i usiadłem za
kierownicą. Po sekundzie Lucian otworzył drzwi po stronie pasażera i dołączył do mnie.
– Dokąd jedziemy?
– Zacznę na samej górze. Spiorę Anthony’ego Hugo tak, że wyśpiewa, gdzie się ukrył ten
kutas, jego syn. Potem jego syna też spiorę tak, że nie zostanie mu ani jedna cała kość.
A potem ożenię się z Naomi Witt.
– To brzmi jak dobra zabawa – powiedział mój przyjaciel i wyjął telefon.
– Możesz po drodze dać cynk Nashowi. I skontaktuj się ze swoimi tajemniczymi
informatorami, żeby znaleźli dla mnie Anthony’ego Hugo.
Już od dziesięciu minut byliśmy poza miastem i mieliśmy dwa sprawdzone adresy, pod
którymi mogliśmy znaleźć najgroźniejszego bossa mafii w Waszyngtonie. Jeden
z informatorów nawet dał nam kod do bramy wjazdowej do jego posiadłości.
Sukinsyna Luciana Rollinsa naprawdę należało się bać.
Jego komórka znowu zadzwoniła.
– Tu Lucian. – Słuchał kilka sekund, a potem podał mi telefon. – Do ciebie.
To pewnie był mój brat, który zamierzał opierdolić mnie za to, że sam przystąpiłem do
wymierzania sprawiedliwości.
– Czego? – rzuciłem do słuchawki.
– Knox? Tu Srogi.
Srogi – pokerzysta grający o najwyższe stawki i prezes niezupełnie legalnego klubu
motocyklowego.
– To nie jest najlepsza pora na planowanie najbliższej partii pokera, człowieku.
– Nie chcę gadać o pokerze. Chodzi o sprawy klubu. Dotarła do mnie pewna informacja,
która może cię zainteresować.
– Nie jestem nią zainteresowany, chyba że chodzi o miejsce pobytu Duncana Hugo.
– Wobec tego bardzo cię to zainteresuje. Ta twoja ładna kelnereczka z krągłą dupcią przed
chwilą weszła do nowego warsztatu Duncana Hugo.
Serce zatłukło mi o żebra.
– Co powiedziałeś?
– Moi chłopcy mają swoje powody, żeby interesować się tym budynkiem.
– Nie pracuję z glinami – przypomniałem mu.
– Powiedzmy, że niektórym lokalnym przedsiębiorcom nie podoba się nowa konkurencja.
To znaczyło, że klub Srogiego zamierzał przejąć tamten warsztat.
– Przyglądamy się wszystkim, którzy tam wchodzą i wychodzą. Właśnie dostałem fotę
potwierdzającą fakty. Ona ma siostrę bliźniaczkę, tak?
– Tak, a co?
– Pamiętam, że podczas ostatniej partyjki opowiadała o niej. Wygląda na to, że nie
wciskała kitu. Suka przykuła Naomi kajdankami do deski rozdzielczej.
Wcisnąłem gaz do dechy.
– Adres! – krzyknąłem.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY
ZAMIANA
Naomi

P
ięć... cztery... trzy... dwa...
– Poczekaj! Dlaczego zdaje ci się, że Waylay wie, gdzie się znajduje
przedmiot, którego szukasz? – zapytałam, podejmując desperacką próbę
odwrócenia uwagi Duncana od odliczania sekund do śmierci. – Ona jest tylko dzieckiem.
– Mmmf mmm – wymamrotała Waylay wyraźnie urażona.
Tina milczała. Stała ze wzrokiem wbitym w Duncana. Zaskoczyło mnie, że nie spaliły go
płomienie strzelające z jej oczu. Facet nie wiedział, że podpalił lont. Miałam nadzieję, że
nieuchronna eksplozja furii mojej siostry nie zgładzi nas wszystkich.
– To proste. Dodałem dwa do dwóch. Tina wzięła pendrive, a ten znikł. W domu oprócz
niej była tylko jedna osoba. Ta mała smarkula, specjalistka od techniki oraz kradzieży.
– Tina powiedziała ci, że cznikł?
– Nie, święty Mikołaj. – Duncan zrobił zniecierpliwioną minę.
– Nie przyszło ci na myśl, że Tina ukrywa go przed tobą? Może wzięła go po to, żeby cię
wyrolować?
Tina i Duncan jednocześnie popatrzyli na mnie. Nie wiedziałam, czy wybrnęłam, czy
raczej zaszkodziłam sobie jeszcze bardziej, ale przynajmniej lufa pistoletu skierowała się
w dół. Uklękłam i zajęłam się rozplątywaniem supła na nadgarstkach Waylay.
– Nie słuchaj jej – powiedziała Tina, kiedy znowu wróciła do rzeczywistości. – Ona używa
tej samej sztuczki, którą stosowała wobec naszych rodziców. Próbuje cię zmanipulować.
– Nie cierpię, kiedy ktoś tak robi – warknął Duncan i znowu uniósł broń. – Na czym to ja
skończyłem? Pięć?
– Dziewięć? – zasugerowałam nieśmiało.
– Musisz skorzystać z toalety – zwróciła się do mnie Tina.
– Co, proszę?
Popatrzyła na mnie znacząco.
– Musisz iść do toalety – powtórzyła, a potem zwróciła się do Duncana: – Ona ma okres.
Nie chcesz jej zastrzelić i obryzgać krwią menstruacyjną całego biura, co nie, Dunc?
– Fuj. Nie opowiadaj mi o tych babskich sprawach – pożalił się z taką miną, jakby zbierało
mu się na wymioty.
– Zaprowadzę ją do toalety i wyciągniemy z dzieciaka informację o tym, gdzie jest ukryty
pendrive – powiedziała Tina, dając Waylay znaki wzrokiem. – A potem pójdę kupić
smażonego kurczaka, za którym tak przepadasz.
Tina na pewno coś knuła. Miała znaną mi dobrze, przebiegłą minę. A ja na sto procent nie
dostałam okresu. Od czerwonego alarmu w Honky Tonk dzieliły nas jeszcze dwa tygodnie.
– Nareszcie gadasz do rzeczy – powiedział Duncan zadowolony, że jego kobieta wróciła na
swoje miejsce w szeregu. – Wiesz, T., że naprawdę nie chciałem cię zastrzelić.
– Wiem, z jakim stresem musisz sobie radzić, kochanie – powiedziała Tina i pociągnęła
mnie na drugi koniec pomieszczenia, do drzwi z napisem: TO LETY. – Zrób sobie małą przerwę.
Wypij trochę piwa. My zaraz wrócimy! – krzyknęła przez ramię.
Wepchnęła mnie do toalety, której przydałoby się porządne szorowanie beczką chloru.
– Zdejmuj ciuchy – rozkazała Tina, kiedy drzwi zamknęły się za nami.
– Co? Tina, nie możemy zostawić z nim Waylay sam na sam. On jest szaleńcem.
– Zaczyna to do mnie docierać. A teraz zdejmij te cholerne ciuchy – powiedziała i sama
zdjęła spodnie.
– Odbiło ci. Tego nawet nie da się nazwać złą decyzją grożącą straszliwymi
konsekwencjami. Teraz już wypłynęłaś na głęboką wodę.
– Kurwa mać, nie próbuję cię namówić do kazirodczego spółkowania. Nie gramy
w pornosie. Zamieniamy się rolami. On ci nie pozwoli stąd wyjść, bo się boi, że wezwiesz
pomoc. Ale mnie nie musi tu trzymać.
Zdjęła top przez głowę i rzuciła go do mnie. Wylądował na mojej twarzy.
– No to wyjdź i zadzwoń po policję – szepnęłam.
– Nie zostawię Waylay z tym głupim skurwysynem.
– Już raz ją porzuciłaś!
– Zostawiłam ją z tobą, mądralo. Wiedziałam, że dobrze się nią zaopiekujesz, dopóki nie
wrócę z łupem.
Wiedziałam, że nie powinnam traktować jej słów jak komplementu, lecz Tinie rzadko
zdarzało się mówić coś miłego.
– Bawi się tą berettą jak swoim siusiakiem, a pod opakowaniem pizzy ma walthera PPK –
mówiła dalej. – Wiesz, jak się z tym obchodzić? Czy jesteś gotowa odstrzelić facetowi jaja,
nawet jeśli groziłoby ci za to więzienie?
– Nie i tak. O ile dzięki temu Waylay mogłaby ujść z życiem.
– Jeśli o mnie chodzi, to na oba pytania mogę odpowiedzieć twierdząco. Zresztą mam
cholernie celne oko. Daj mi więc tę pieprzoną kieckę. I leć po gliny.
– Nie możesz po prostu wysłać SMS-a do Knoxa i Nasha? Napisać im, gdzie jesteśmy?
– Telefon został w samochodzie – odparła, naciągając na biodra moją mini. – Dunc
paranoicznie boi się namierzenia przez władze. Nigdy nie ma przy sobie komórki.
Włożyłam przez głowę top Tiny.
– No dobrze. Okej. Jaki więc mamy plan?
– Wyjdziemy stąd. Ja będę tobą, ale przekażę Waylay zaszyfrowaną wiadomość.
– Jak zaszyfrowaną?
– Powiem: „Czytałam ostatnio artykuł o wycince lasów deszczowych”. Ona wie, że to
sygnał, by się przygotować do ucieczki.
Domyśliłam się, że tak wyglądał w przypadku Tiny odpowiednik rodzinnego treningu na
wypadek pożaru.
– Dobrze, a co potem?
– Waylay poda zmyślone miejsce ukrycia tego przedmiotu. Dunc wyśle po niego swoich
ludzi. Ty niby pójdziesz po kurczaka, żeby wspólnie uczcić sukces, tymczasem naprawdę
wsiądziesz do samochodu i zadzwonisz pod dziewięćset jedenaście.
To nie brzmiało jak dogłębnie przemyślany plan. A mojej siostrze mogłam ufać tak samo
jak swojemu talentowi do plucia na odległość, czyli prawie wcale. Nie miałam jednak innego
wyjścia.
– A co ty zrobisz? – Jeszcze się ociągałam. – Nawet jeżeli uda ci się wykiwać Duncana, na
zewnątrz są uzbrojeni mężczyźni.
– Zrobię wszystko, co trzeba, byleby wydostać stąd Waylay.
Zapięłam zamek jej jeansów, a potem włożyłam jej buty.
Popatrzyłyśmy na siebie.
– Twój biust zaraz rozerwie mój T-shirt – skomentowałam.
Tina sięgnęła po rolkę papieru toaletowego.
– Wypchaj tym stanik.
– Serio? – pisnęłam.
– Wystarczy, że obie będziemy miały duże cycki, żeby nie zauważył różnicy. Dzisiaj już
wypił siedem browarów.
– Ty naprawdę musisz popracować nad swoim gustem w kwestii mężczyzn –
skwitowałam, upychając do stanika zwitki papieru toaletowego.
Tina wzruszyła ramionami.
– On nie jest taki zły, kiedy nie pije.
– Yo! Wyłaźcie stamtąd, drogie panie! Jeszcze trochę i zacznę strzelać!
– Rzeczywiście, wymarzony mężczyzna – mruknęłam.
– Postaraj się nie chodzić tak, jakbyś miała kij w dupie – syknęła Tina, popychając mnie
w kierunku drzwi.
– A ty spróbuj mówić tak, jakbyś nie musiała ściągać na egzaminie, żeby ukończyć
podstawówkę.
Wróciłyśmy do naszego kawalera. Poczułam ulgę, widząc, że Waylay wciąż żyje i ma
zbuntowaną minę. Waylon siedział przy jej fotelu niczym ochroniarz. Na mój widok tąpnął
ogonem o podłogę. Bałam się, że Duncan mógł na to zwrócić uwagę.
Na szczęście za bardzo wciągnęła go gra wideo polegająca na strzelaniu do skąpo
ubranych kobiet.
– Ha! Możesz mi possać lufę, suko!
Tina odchrząknęła i popatrzyła na Waylay.
– Czytałam ostatnio artykuł o wycince lasów deszczowych.
Waylay wytrzeszczyła oczy nad taśmą klejącą. Skinęłam głową na nią, a potem na jej
matkę. Mała zamrugała dwa razy. Tina szturchnęła mnie łokciem.
– Auć. To znaczy, przestań mleć ozorem o jakichś gównianych czytankach, tylko idź usiąść
tam... koło mojego dzieciaka – powiedziałam, zarzucając włosy za ramię, i wskazałam ręką
w kierunku Waylay.
– Waylay, słoneczko, mysiupysiu, dobrze się czujesz? Tak mi przykro, że dzieją się te
straszne rzeczy. To pewnie moja wina, bo taka ze mnie snobka i zachowuję się, jakbym była
lepsza od wszystkich innych ludzi – powiedziała Tina i osunęła się bezwładnie na porwaną
otomanę koło swojej córki. Rozchyliła kolana tak szeroko, że widziałam moją... eee... jej
bieliznę.
Waylay teatralnie przewróciła oczami.
Usłyszałam, że Duncan wstał za moimi plecami. Wtem zaskoczył mnie piekący klaps
w pupę.
– Twoja dupka godnie się prezentuje w tych portkach, Teen – skomplementował mnie
i dopił haustem resztę piwa.
Rzucił puszkę w tył nad ramieniem i beknął głośno.
– Mam doskonały gust, jeśli chodzi o mężczyzn – powiedziałam, piorunując Tinę
wzrokiem.
– Heh. Twoja siostra nosi takie same stringi jak ty – zauważył Duncan. Wskazał palcem na
odsłonięte krocze Tiny. – Wy naprawdę jesteście bliźniaczkami.
On zaś naprawdę był idiotą. Niestety uzbrojonym idiotą. A ja nie miałam lepszego
pomysłu niż plan Tiny.
– Rozmawiałam z Ti... to znaczy z Naomi – zaczęłam.
– Mam nadzieję, że nie zapaskudziła krwią całego kibla, co nie?
Zazgrzytałam zębami.
– Nie. Ściany i podłoga są umazane tymi samymi płynami ustrojowymi co zawsze.
Tina wymownie odchrząknęła. Biedny Waylon patrzył to na nią, to na mnie, jakby
próbował zrozumieć, co się dzieje.
– Ale wracając do tematu, Waylay, rozmawiałam z twoją ciocią, która bardzo cię kocha.
Doszłyśmy do wniosku, że Duncanowi można zaufać i powiedzieć mu, gdzie ukryłaś
pendrive’a.
– Jasne, wyśpiewaj mi całą prawdę, smarkulo. Można mi ufać jak cholera – powiedział
Duncan, zapomniawszy chyba, że ledwie przed kilkoma minutami groził, iż pozbawi życia jej
ciotkę i matkę.
– Po prostu powiedz, gdzie go zawoalowałaś, a on wyśle kogoś, żeby go przyniósł –
powiedziała Tina, starannie wypowiadając słowa.
Wyraz „zawoalować” zdecydowanie nie pasował do tego kontekstu.
Duncan szturchnął mnie łokciem.
– Idź odkleić jej z ust taśmę.
Podeszłam do Waylay i się pochyliłam.
– To ja, Naomi – szepnęłam.
Zrobiła zeza, by dać mi znać, że przecież od razu się tego domyśliła. Waylon wstał i polizał
mnie w łydkę.
– Ej, patrz, jak cię polubił – powiedział Duncan. – Psy są zmienne jak suki. Jeszcze
godzinę temu cały czas warczał na ciebie, a teraz chętnie przeleciałby twoją nogę.
Odkleiłam brzeg taśmy.
– Przepraszam, mała – szepnęłam i pociągnęłam szybko do końca.
– Sukinkurdekot, aua! – krzyknęła Waylay.
Nagle z całego serca zatęskniłam za Knoxem.
– Powiedz mi, smarkulo, gdzie jest ten pendrive – zagadnął Duncan.
W moim polu widzenia pojawił się pistolet, kiedy jego właściciel się zbliżył.
Waylay wzięła głęboki oddech, jakby szykowała się do bohaterskiej przemowy.
– Ukryłam go w bibliotece w Knockemout. Przykleiłam taśmą pod półką regału
z literaturą historyczną.
Mądra, mądra dziewczynka. Jeśli Duncan wyśle swoich ludzi do biblioteki, to tak, jakby
kazał im się włamać do komisariatu policji.
– Dziękuję, że nam to powiedziałaś. Jestem z ciebie dumna. Podziwiam twoją szczerość
i uczciwość.
Domyśliłam się, że Tina próbowała mnie naśladować, ale zabrzmiało to raczej tak, jakby
mówiła z brytyjskim akcentem.
– Pewnie chcesz po to pojechać od razu, dopóki biblioteka jest zamknięta – zwróciłam się
do Duncana.
– Tak, możliwe – powiedział, ale stał zapatrzony w Tinę i zdawał się pogrążony w myślach.
– No to chyba pójdę po tego kurczaka – rzuciłam i ruszyłam ostrożnie ku drzwiom.
– Nie tak szybko.
Poczułam u podstawy karku lufę pistoletu i zastygłam bez ruchu. Plan Tiny oficjalnie nie
wypalił.
Waylon warknął gardłowo. Ten dźwięk spotęgował moją tęsknotę za Knoxem. Tamten
mężczyzna mógł mnie nie kochać, ale nie miałam wątpliwości, że bez wahania zrobiłby
z twarzy Duncana sztukę abstrakcyjną.
– Przez całe życie mnie nie doceniano – powiedział Duncan tonem swobodnej pogawędki.
– Nazywano mnie idiotą. Mówiono, że jestem głupi i nierozgarnięty. Grałem więc tę rolę.
Udawałem przygłupa. W obecności przygłupa ludzie przestają uważać na to, co mówią. I nie
starają się tak bardzo ukrywać swoich prawdziwych zamiarów... prawda, Naomi?
Cholera.
– To wy dwie jesteście przygłupie. Naprawdę sądziłyście, że dam się nabrać na waszą
zamianę ról? – Prychnął.
– Skąd wiedziałeś? – zapytałam, próbując zyskać na czasie.
– Twoje cycki nie są asymetryczne.
– Mówisz o Tinie.
– Nie, głupia babo. Cycki Tiny są nierówne. A twoje nie. I kto teraz wyszedł na głupka?
Mówiąc to, wywijał bronią.
Chwilowo nie trzymał mnie na muszce, więc obróciłam się przodem do niego. Tina
nerwowo próbowała rozsupłać więzy Waylay. Kolano. Jaja. Nos.
Usłyszałam instrukcje Knoxa niemal tak wyraźnie, jakby stał koło mnie.
– Lubiłem cię, Tina. Naprawdę cię, kurwa, lubiłem. A teraz będę musiał cię zabić. Myślisz,
że jak się z tym czuję?
Uniósł pistolet i w głębi duszy wiedziałam, że tym razem zamierzał go użyć.
Tina patrzyła na mnie intensywnie. Raz w życiu wiedziałam dokładnie, co myśli.
– Hej, Duncan? – zagadnęłam.
Od chwili, w której przeniósł wzrok na mnie, wszystko odbyło się jak w zwolnionym
tempie. Tina odepchnęła fotel Waylay z linii ognia, sama zaś rzuciła się w przeciwną stronę,
sięgając do pudełka z pizzą.
– A masz!
Przytrzymałam Duncana za ramiona i wbiłam kolano w jego krocze. Pistolet wypadł mu
z ręki, a on zgiął się wpół.
Dzwoniło mi w uszach. Nadal jednak słyszałam w głowie głos Knoxa.
Nos.
Wciąż trzymając za ramiona, uniosłam gwłtownie kolano, które tym razem weszło
w bliski kontakt z twarzą Duncana.
Nie słyszałam, czy coś chrupnęło, ale sądząc po tym, jak mężczyzna skulił się na podłodze,
domyśliłam się, że wykonałam zadanie poprawnie.
Wydawało mi się, że przez dzwonienie w uszach przebił się odgłos wystrzałów. Zdawały
się jednak odległe. Doszło mnie też wycie syreny.
Zostawiłam Duncana tam, gdzie leżał, i podbiegłam do Waylay. Obróciłam jej fotel.
Spłynęła na mnie fala szczęścia, gdy zobaczyłam, że nie jest ranna.
– Nic ci się nie stało? – zapytałam, starając się ją rozwiązać drżącymi palcami.
– To było niesamowite, ciociu Naomi! – powiedziała.
– Ty głupi gnojku! – Tina stała z pistoletem spod pizzy wycelowanym w Duncana, gdy ten
dźwignął się na czworaki. – Chciałeś zastrzelić moją siostrę i mnie też?
– Mamo, policja tu jest! – krzyknęła Waylay, kiedy w końcu udało mi się uwolnić jej
nadgarstki.
Tina kopnęła Duncana w okolice krocza.
– Masz szczęście, że zabrakło mi czasu, żeby cię zastrzelić. – Odwróciła się od niego. –
Masz – powiedziała i podała mi pistolet.
Trzymałam go na wyciągnięcie ręki i modliłam się, żeby nie wypalił.
– Ty serio zamierzasz uciec?
Sama musiałam przyznać, że to było głupie pytanie.
Oczywiście, że moja siostra szykowała się do ucieczki. Zawsze się tak kończyło, kiedy
narobiła bałaganu.
Tina podniosła z podłogi brudną, czarną torbę sportową i wepchnęła do niej kilka plików
banknotów. Na wierzch rzuciła resztę pizzy, zostawiając jedynie kawałek z dziurą po kuli.
– Mam alergię na psiarskich – powiedziała. Zarzuciła pasek torby na ramię i popatrzyła
na córkę. – Do następnego spotkania, dzieciaku.
– Pa, mamo – odpowiedziała Waylay i pomachała uwolnioną z więzów ręką.
Za moimi plecami Duncan jęknął na podłodze. Waylon warknął.
– Fajnie było. Dzięki za kieckę, Grzeczniusiu. Dbaj o moje dziecko.
Zasalutowała na pożegnanie, a potem wyszła przez okno na schody ewakuacyjne.
Supeł w końcu się rozluźnił i upuściłam linę na podłogę.
– Ona jeszcze wróci – powiedziała Waylay, wstając i potrząsając zdrętwiałymi dłońmi.
Nie miałam co do tego wątpliwości.
– Chodź. Spróbujmy się stąd wydostać.
Odłożyłam pistolet i odwiązałam Waylona od nogi biurka. Nie tylko dłonie mi drżały.
Teraz miałam drgawki na całym ciele. Wiedziałam, że nie poczujemy się bezpieczne, dopóki
nie wrócimy do domu, do Lizy.
A może i wtedy nie będzie to możliwe.
Widok pistoletu wycelowanego w moją siostrzenicę wrył mi się na zawsze w pamięć.
Wątpiłam, czy jeszcze kiedykolwiek zasnę.
– Ciociu Naomi!
Panika w głosie Waylay kazała mi się błyskawicznie obrócić. Instynktownie zasłoniłam ją
swoim ciałem i znalazłam się dokładnie naprzeciw siniaczącej dłoni Duncana.
Jego dłoń zacisnęła się na mojej krtani, odcinając mi tlen.
Z nosa leciała mu krew. Przez ułamek sekundy poczułam satysfakcję, że ja to sprawiłam.
Postawiłam się mu i walczyłam. Lecz ta chwila uleciała i czerń zaczęła skradać się w moje pole
widzenia.
– Wszystko zaprzepaściłaś! – zawył Duncan.
Czas stanął w miejscu i zastygł w wizji końca, gdy lufa zbliżyła się do mojej głowy.
Niemożliwe, że to miało zakończyć się w taki sposób. Na oczach Waylay. Kiedy w budynku
już była pomoc.
Bez Knoxa.
Poczułam, że ramiona Waylay objęły mnie z tyłu. Ostatnie pożegnanie. Nie byłam zdolna
ruszyć się ani nic powiedzieć. Nie mogłam kazać jej uciekać. Mój świat czerniał.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, zaskakując jednakowo mnie i Duncana. Obrócił
głowę dokładnie w chwili, w której jeden z jego ludzi wpadł tyłem do pomieszczenia.
A właściwie nie. Nie wpadł. Został do niego wrzucony niczym szmaciana kukła.
W ostatnim przypływie energii kopnęłam Duncana w goleń.
– Waylay, uciekaj! – rozkazał ktoś.
Jego głos brzmiał tak cudownie znajomo, a jednocześnie dochodził jakby z bardzo daleka.
Pomoc nadeszła.
Waylay nic się nie stanie.
Zapadłam w ciemność.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY
ODSIECZ
Knox

P
rzywaliłem mu nisko i mocno, posyłając go na podłogę. Jakaś cząstka
mojej świadomości podpowiedziała mi, że Naomi też osuwa się na ziemię.
Powinienem do niej podbiec. Ale nie mogłem przestać okładać leżącego
pode mną człowieka.
Moja pięść wbijała się raz za razem w jego twarz, dopóki ktoś nie chwycił mnie i nie
odciągnął w tył.
– Wystarczy – powiedział Lucian.
Duncan Hugo przestał dla mnie istnieć.
Były jedynie Naomi i Waylay. Waylay klęczała koło ciotki i tuliła do piersi jej dłoń. Łzy
wzbierające w jej oczach wbijały się niczym sztylety w mój żołądek.
– Zbudź się, ciociu Naomi – szeptała.
Zbliżyłem się i chwyciłem Waylay, przytuliłem ją mocno.
– Zrób coś, żeby się zbudziła, Knox – błagała.
Mój bezmyślny pies wczołgał się między nas i zaczął wyć.
Lucian rozmawiał przez telefon, przyciskając palec do posiniaczonej szyi Naomi.
– Potrzebna nam karetka – rzucił szorstko.
Nadal obejmując Waylay, pochyliłem się do Naomi i przyłożyłem dłoń do policzka
ukochanej kobiety. Kobiety, którą straciłem na zawsze. Kobiety, bez której nie umiałem żyć.
– Kurwa, budzimy się, Daze – charczałem.
Płonęły mi oczy i gardło. Zamazał mi się widok, gorące łzy rozmyły kontury.
Niemal to przegapiłem. Drgnięcie jej długich rzęs. A potem zdawało mi się, że śnię, kiedy
te jej pieprzone, piwne oczy się otworzyły.
– Kawy – wychrypiała.
Chryste, jak ja kochałem tę kobietę.
Waylay stężała u mojego boku, jej ramię zacisnęło się na mojej szyi tak, że niemal mnie
udusiła.
– Nie opuściłaś mnie!
– Ja pierdolę, dzięki Bogu – szepnął Lucian.
Przeciągnął dłonią po czole, osunął się w tył i półleżał wsparty na łokciach na podłodze.
– Pewnie, że cię nie opuściłam – zaskrzeczała Naomi.
Patrząc na sine ślady na jej szyi, miałem ochotę odebrać życie człowiekowi, który je tam
zostawił. Ale wzywały mnie ważniejsze rzeczy.
– Witamy z powrotem wśród żywych, Daze – szepnąłem.
Pochyliłem się i przycisnąłem usta do jej policzka, odetchnąłem jej zapachem.
– Knox – westchnęła. – Przyszedłeś.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo nagle otworzyły się boczne drzwi, przez które zakradłem
się do pomieszczenia, gdy Lucian wywołał zamieszanie przy głównym wejściu. Zobaczyłem
pistolet oraz błysk w oku mężczyzny i już wiedziałem, co się wydarzy. Zadziałał instynkt.
Pociągnąłem Waylay do przodu, padłem na ziemię i zasłoniłem małą oraz Naomi,
przygniatając obie do podłogi.
Dwa wystrzały nastąpiły błyskawicznie jeden po drugim, ale ich nie poczułem. Żadnego
bólu. Tylko ciepło moich dwóch dziewczyn, żywych, pode mną.
Zaryzykowałem i uniosłem głowę. Zobaczyłem leżące obok ciało strzelca.
– Pierdoleni idioci – sapnął Nash wsparty plecami o ścianę.
Miał jakieś draśnięcie na twarzy, krew na T-shircie i obficie się pocił.
– Załatwiłeś to prawą ręką? – zapytał Lucian pod wyraźnym wrażeniem.
Mój brat pokazał mu środkowy palec i osunął się po ścianie.
– Mówiłem wam, barany, że jestem dobry w tym, co robię.
– Żyjemy? – dobiegł spode mnie głos Waylay.
– Żyjemy, kochanie – uspokoiła ją Naomi.
Ostrożnie przeniosłem ciężar ciała. Obie patrzyły na mnie z identycznym uśmiechem.
Wycelowałem palec w Waylay.
– Należy ci się, kurde, impreza urodzinowa. A po niej bierzemy ślub – zwróciłem się do
Naomi.
Oczy Naomi zrobiły się okrągłe, wyciągnęła do mnie ręce i zaczęła nerwowo obmacywać
mój tors.
– Co się stało, kotek?
– Postrzelili cię? Uderzyłeś się w głowę?
– Nie, Daze. Nic mi nie dolega.
– To może ja uderzyłam się w głowę?
– Nie, kotku.
– Na pewno. Zdawało mi się, że wspomniałeś o ślubie.
– Myślisz, że jestem taki głupi, by z was dwu zrezygnować?
– Ee... tak – powiedzieli jednocześnie Waylay, Lucian i Nash.
– Mogę dostać specjalną sukienkę na przyjęcie i drugą na wesele? – zapytała Waylay.
– Możesz dostać dziesięć sukienek – obiecałem.
– Rozpieścisz ją – napomniała mnie Naomi, głaszcząc Waylay po głowie.
– No kurwa, oczywiście. Ciebie też rozpieszczę.
Jej uśmiech posklejał z powrotem kawałki mojej duszy, o których nawet nie wiedziałem, że
były popękane.
– Gdzie jest Duncan? – zapytała nagle Waylay.
Lucian poderwał się z ziemi i rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Zwiał.
– Chyba pierdolisz – rzucił półgłosem Nash. – Dlatego amatorzy nie powinni się mieszać
do spraw policji.
– Już nie mogę się doczekać, kiedy dorosnę i ja też będę mogła cały czas przeklinać –
oznajmiła Waylay.
Wszyscy jednocześnie usłyszeliśmy tupot stóp na schodach. Nash zajął pozycję taktyczną
z pistoletem wycelowanym w drzwi. Ja też wyjąłem mój pistolet zza paska spodni
i przyłożyłem się do strzału.
Raptem do pokoju wpadły Lina i Sloane.
– Jezu Chryste, niewiele brakowało, żebym was zastrzelił – poskarżył się Nash i opuścił
broń. – Co wy tu, do diabła, robicie?! Jak nas znalazłyście?
Sloane wyglądała tak, jakby zbierało się jej na mdłości.
– Ruszyłyśmy tropem Nasha.
– Zostawiłeś na parkingu szlak martwych ciał. Sam się zabawiłeś i nie zostawiłeś nic dla
innych – powiedziała Lina i uklękła koło mojego brata. Delikatnie podciągnęła rękaw jego
koszuli. – Pozrywałeś szwy, mistrzu.
– Prawie tego nie czuję – skłamał Nash przez zaciśnięte zęby.
Sloane zauważyła Naomi i ruszyła szybko do nas. Jednak Lucian już był w pół drogi,
przemierzając pokój niczym bóg gotowy zgładzić śmiertelną istotę.
Spotkali się na środku i zatrzymali ledwie kilka centymetrów od siebie.
– Kazałem ci zostać w mieście – warknął Lucian.
– Zejdź mi z drogi, ważnia...
Urwała w pół słowa. Zobaczyłem, że patrzyła na bandytę, którego sprzątnął Nash. Twarz
jej pobielała.
– Sloane.
Bibliotekarka nie zareagowała, więc Lucian chwycił ją za podbródek i stanowczym gestem
zwrócił jej twarz ku sobie.
– Kolano. Jaja. Nos – szepnęła do mnie Naomi.
– Zuch dziewczyna. – Przytuliłem ją.
– Naomi, jak się czujesz?! – krzyknęła Lina, odrywając się na chwilę od mojego brata.
– Całkiem dobrze – powiedziała Naomi i popatrzyła na mnie z uśmiechem, który mógł
wnieść światło w życie każdego mężczyzny.
– Kocham cię do jasnej cholery – szepnąłem jej do ucha. Otworzyła usta, ale potrząsnąłem
głową. – Nie. Tobie jeszcze nie wolno tego mówić. Myślę, że najpierw sam muszę ci to
powtarzać co najmniej przez tydzień, zanim zasłużę na usłyszenie tych słów od ciebie.
Kapujesz?
Jej uśmiech stał się niemożliwie promienny, a oczy wypełniły się łzami.
– Przepraszam. – Pociągnęła nosem i uniosła dłonie do twarzy. – Wiem, że nie lubisz
płaczu.
– Tym razem chyba to wytrzymam – powiedziałem i zbliżyłem usta do jej ust.
– Blee. – Waylay udała, że wymiotuje.
Poczułem całym ciałem, że Naomi zadrżała od śmiechu. Nie odrywając od niej oczu,
wyciągnąłem rękę w bok i na oślep znalazłem dłonią twarz Waylay, żeby ją lekko odepchnąć.
Zatoczyła się do tyłu ze śmiechem.
Na schodach znowu zrobiło się zamieszanie i po chwili w wejściu zaroiło się od gliniarzy.
– Rzućcie broń!
– Rychło w czas, do cholery – mruknął Nash.
Upuścił swojego glocka i wyciągnął do góry dłoń z odznaką policyjną.


W środku nocy siedziałem przy Naomi w ambulansie, a policyjna detektyw zadawała
nam kolejną rundę pytań. Nie mogłem znieść dzielącej nas odległości, kiedy oddalałem się
od Naomi nawet na kilkadziesiąt centymetrów. Niewiele brakowało, żebym stracił i ją,
i Waylay.
Gdyby Srogi nie dał mi cynku... Gdybym spóźnił się o minutę... Gdyby Nash nie strzelał
tak celnie z prawej ręki...
Mogło zaistnieć wiele takich „gdyby”, a mimo to byłem tu i za nic w świecie nie
zamierzałem wypuścić z garści najlepszej rzeczy, która trafiła mi się w życiu.
– A to co, do licha? Jakaś parada? – zdziwił się jeden z mundurowych.
Podjechał do nas motocykl. Po chwili dołączył do niego drugi i kolejne. W sumie
dwanaście. Za nimi jechały cztery samochody.
Zgasły silniki. Otworzyły się drzwi. I stanęło przed nami całe pierdolone Knockemout.
Musiałem zamrugać kilka razy, kiedy zobaczyłem, że Wraith pomógł mojej babce zsiąść
z siodełka jego motocykla. Lou i Amanda wysiedli ze swojego SUV-a i ruszyli biegiem do nas.
Jeremiah, Stasia i Stef deptali im po piętach. Silver i Max wyskoczyły z minivana Fi wraz
z Milfordem i czworgiem stałych klientów Honky Tonk.
Justice oraz Tallulah zaparkowali swoje motocykle i podeszli szybkim krokiem.
– Możemy już skończyć? – zapytałem przesłuchującą nas detektyw.
– Jeszcze tylko jedno pytanie, pani Witt – powiedziała. – Patrol policyjny zatrzymał
kobietę podającą się za Naomi Witt. Przyłapano ją dwie ulice stąd na próbie kradzieży forda
Mustanga. Przychodzi pani na myśl, kto to może być?
– To musi być jakiś żart – jęknęła Naomi.
Zobaczyłem Nasha i Luciana oddalających się od grupy policjantów. Brat przywołał mnie
ruchem głowy.
Wskazałem gestem, żeby Lou zajął moje miejsce.
– Zaraz wrócę, Daze – uprzedziłem.
Naomi się uśmiechnęła, kiedy jej tata podszedł z depczącą mu po piętach Amandą. Mama
Naomi zatrzymała się na chwilę, by cmoknąć mnie siarczyście w policzek i równie mocno
prasnąć w półdupek.
– Dziękuję ci za uratowanie moich dziewcząt – szepnęła do mnie, a potem skierowała
uwagę na córkę. – Przynieśliśmy ci kawę, skarbie!
– Skończyłeś już pierdolić życie sobie i innym? – zapytał mnie Stef.
– Dopiero co powiedziałem naszej dziewczynie, że się z nią ożenię. No więc tak. Raczej
skończyłem.
– To dobrze. W takim razie nie muszę cię zniszczyć – odparł. – Wystarczyło, że
zostawiłem was samych na niecałe dwa tygodnie, i widzisz, Witty, co się stało.
– O mój Boże, Stef! Kiedy wróciłeś?
Kiedy stanąłem na asfalcie, poczułem dłoń wsuwającą się w moją dłoń i zerknąłem w dół.
Waylay splotła swoje palce z moimi. W drugiej ręce trzymała na smyczy Waylona. Pies
sprawiał wrażenie, jakby marzył jedynie o tym, by się położyć i spać cały miesiąc.
– Mówiłeś serio o tych sukienkach? – zapytała, gdy zbliżaliśmy się do mojego brata.
Puściłem jej dłoń i przytuliłem ją do mojego boku.
– No pewnie, bąblu.
– A to, co mówiłeś cioci Naomi, też było serio? Że ją kochasz i tak dalej?
Zatrzymałem się i obróciłem Waylay przodem do mnie.
– Nigdy o niczym w życiu nie mówiłem bardziej serio – zapewniłem ją.
– Czyli już więcej nas nie opuścisz?
Ścisnąłem jej ramiona.
– Nigdy. Było mi bardzo źle bez was.
– Beze mnie też? – zapytała.
Dostrzegłem iskierkę nadziei, którą mała błyskawicznie zgasiła.
– Way, jesteś inteligentna. Jesteś dzielna. Jesteś wspaniała. I będzie mi strasznie nie
w smak, kiedy zaczniesz umawiać się na randki. Zajebiście cię kocham. I to wcale nie tylko
dlatego, że dostałem cię w pakiecie.
Miała tak poważną minę, że niemal pękło mi serce.
– A mógłbyś mnie nadal kochać, gdybym coś ci zdradziła? Coś złego?
Jeżeli Duncan Hugo choćby tknął Waylay, byłem gotów znaleźć go, odrąbać mu ręce
i wepchnąć mu je do gardła.
– Bąblu, nic, co mi powiesz, nie może osłabić mojej miłości do ciebie.
– Obiecujesz?
– Przysięgam na twoje zajebiaszcze tenisówki.
Waylay zerknęła na swoje buty, potem znowu na mnie i kącik jej ust lekko się uniósł.
– Możliwe, że ja też zajebiście cię kocham.
Przygarnąłem ją mocniej, przyciskając jej twarz do mojego splotu słonecznego. Kiedy
objęła mnie ramionami, poczułem, że serce nagle przestało mieścić się w mojej piersi.
– Tylko nie mów cioci Naomi, że powiedziałam to w taki sposób.
– Spoko.
Odsunęła się.
– Okej. No więc posłuchaj...
Dwie minuty później poprowadziłem Waylay do Nasha i Luciana. Sanitariusz już zszył od
nowa ranę mojego brata. Obaj mężczyźni nosili plastry na różnych zacięciach i zadrapaniach
widocznych na ich ciałach. Wszyscy trzej wiedzieliśmy, że nazajutrz wszystko będzie nas
bolało. Pojutrze też. I pewnie jeszcze następnego dnia.
– Naomi powiedziała, że Tina i Hugo szukali pendrive’a z jakąś informacją – tłumaczył
Nash. – Nikt nie wie, co to była za informacja ani gdzie się podział ów pendrive.
– Waylay, idź sprawdzić, czy twojej ciotce niczego nie trzeba – zasugerował Lucian.
Powiodłem oczami za jego wzrokiem i zobaczyłem, że patrzył na Sloane, która uwijała się
przy Naomi z jej rodzicami i Stefem.
– Właściwie Way chciałaby wam coś powiedzieć. – Zachęcająco ścisnąłem jej ramię. –
Śmiało, bąblu.
Waylay wzięła głęboki oddech, a potem pochyliła się, żeby rozwiązać but.
– Oni szukali tego – powiedziała, prostując się i trzymając w dłoni charm w kształcie
serca.
Nash wziął go od niej. Trzymał charm palcami, a potem zmarszczył brwi. Ostrożnie
rozsunął dwie połówki serca.
– O cholera...
– To pendrive – wyjaśniła Waylay. – Mama była bardzo podjarana, kiedy przyniosła go do
domu. Cały czas powtarzała, że w końcu wpadnie nam w ręce kupa forsy, że niedługo będzie
się wozić zarąbiście wielkim SUV-em i kilka razy dziennie opychać się stekami. Byłam ciekawa,
więc sprawdziłam, co się na nim znajduje. Była tam tylko lista nazwisk i adresów.
Pomyślałam, że pewnie są ważne, więc na wszelki wypadek skopiowałam plik na mój
pendrive. Ona często gubiła rzeczy.
Skinąłem głową, żeby mówiła dalej.
– Mama wkurwi... to znaczy wkurzyła się na mnie o jakąś głupotę i za karę obcięła mi
włosy. Postanowiłam więc też ją ukarać. Zabrałam jej pendrive, żeby myślała, że go zgubiła,
a potem ukryłam go w bibliotece, ale nie w dziale literatury historycznej, jak powiedziałam
Duncanowi. Jest przyklejony taśmą pod jedną z szufladek w archiwum. Nie wiedziałam, że
oni chcieli włamać się do cioci Naomi, porwać nas i tak dalej. Słowo honoru – powiedziała.
Nash wsparł dłoń na jej ramieniu.
– Nie bój się, Waylay. Nie zrobiłaś nic złego. Dobrze, że mówisz mi o tym.
– Tamten bandyta powiedział, że zastrzeli ciocię Naomi, jeśli nie powiem, gdzie jest
pendrive. Próbowałam mu powiedzieć, ale zakleił mi usta taśmą.
Mruknąłem groźnie, słysząc o tym po raz pierwszy.
– Ty w niczym nie zawiniłaś – zapewnił ją jeszcze raz Nash.
Winna była jednak jej matka i wcale nie czułem wyrzutów sumienia, wiedząc, że została
aresztowana. Zdecydowałem jednak, że to niewłaściwy moment, by informować o tym
Waylay.
– I jeszcze jedno – dodała Way.
– Co? – zapytał Nash.
– Twoje nazwisko znajdowało się na liście.
Wymieniliśmy się z Lucianem spojrzeniami.
– Musimy zobaczyć tę listę – zażądał Lucian.
Nash wyciągnął ręce i zasłonił Waylay uszy.
– Za cholerę wam na to nie pozwolę, dupki. To sprawa policji. Chodź, Way. Wyjaśnijmy to
twojej cioci, a potem poprosimy Sloane, żeby nas wpuściła do biblioteki.
– Dobrze – zgodziła się mała. – Knox?
– Tak, bąblu?
Przywołała mnie palcem, więc się pochyliłem. Kiedy już skończyła szeptać mi do ucha,
z trudnością zachowywałem poważną minę.
– Rozumiem. Do zobaczenia w domu – powiedziałem i zmierzwiłem jej włosy.
Patrzyliśmy, jak Nash odprowadził ją do ambulansu.
– Musimy skołować tę cholerną listę – powiedział Lucian.
Poczułem, że moje usta mimowolnie wygięły się w łuk.
– Co? – zapytał.
– To nie jedyna kopia. Way załadowała plik na serwer biblioteki.
Lucian chwilę stał zaskoczony, a potem ryknął śmiechem. Wzrok Sloane powędrował
błyskawicznie ku niemu, do mnie zaś dotarło, że Lucian niemal nigdy się nie śmiał. Zupełnie
inaczej niż w dzieciństwie, kiedy wszystko nas bawiło.
– Będziesz miał przesrane, kiedy ta mała zacznie wymykać się na randki – powiedział.
Już się nie mogłem, kurwa, doczekać.
Ruszyliśmy w kierunku Naomi, która teraz stała okryta kocem i trzymała w ręce kawę.
Pomimo tego wszystkiego, co tej nocy widziałem, i wszystkiego, co schrzaniłem, uśmiech,
którym mnie obdarzyła, rozświetlił mnie od środka.
Klepnąłem Luciana w ramię.
– Hej, co byś powiedział na to, żeby zostać świadkiem na moim ślubie?
EPILOG
JEST IMPREZA
Naomi

M
mmh. Knox. Musimy wrócić na przyjęcie – mamrotałam z ustami
przyciśniętymi do jego warg.
Knox przygniótł mnie do ściany w piwnicy domu Lizy. W ogrodzie
trwał zorganizowany z niebywałym rozmachem bal z okazji dwunastych urodzin Waylay.
Impreza przeniosła się także przed dom. Oraz do kuchni, jadalni i na werandę.
Wszędzie kręciło się mnóstwo dzieci, rodziców i motocyklistów.
Mężczyzna, który obecnie pozbawiał mnie tchu pocałunkami, przed balem usiadł
z Waylay i poprosił ją o listę wszystkich rzeczy, które jej się marzyły. A potem spełnił co do
jednej każdą z tych zachcianek.
Dlatego teraz w naszym ogrodzie znajdował się nadmuchiwany tor przeszkód, małe zoo
rozstawiło się przed domem, a na stole z poczęstunkiem nie dało się zauważyć ani jednego
warzywa – uginał się raczej pod ciężarem pizzy, nachosów, popcornu i aż dwóch tortów
urodzinowych.
Język Knoxa znowu próbował wedrzeć się do moich ust. Miałam miękkie kolana. Erekcja,
którą czułam na brzuchu, sprawiała, że moje własne narządy wariowały.
– Niech twoi rodzice, Liza, Stef i Sloane bawią się w gospodarzy. Daj mi pięć minut –
mruczał chrapliwie prosto w moje usta.
– Pięć minut?
Knox wsunął dłoń między nasze ciała i wślizgnął ją pod moją sukienkę. Kiedy jego palce
dotarły do celu, moje biodra kierowane instynktem naparły gwałtownie na niego.
– Może wystarczą cztery, żeby doprowadzić cię do orgazmu – zdecydował.
Udałoby mu się to już w ciągu piętnastu sekund, ale byłam zachłanna.
– Niech ci będzie – szepnęłam.
Pociągnął mnie ze sobą, żeby zaryglować szklane drzwi, a potem skierował kroki do
komody pod ścianą i posadził mnie na niej.
– Do czego mają służyć te pudła? – zapytałam, widząc stertę w kącie pomieszczenia.
– Nie przejmuj się nimi – powiedział Knox.
Zdecydowałam się pójść za jego radą, bo zaborczym ruchem zsunął moje figi, aż
wylądowały na podłodze.
– Pięć minut – przypomniał mi.
Zaczepił moje pięty o brzeg drewnianego blatu i rozchylił szeroko kolana. Nie czekając, aż
rzucę jakąś przemądrzałą uwagę, wyciągnął z jeansów swojego grubego, twardego penisa
i wsunął go we mnie pyszny centymetr po centymetrze.
Jęczeliśmy oboje, gdy wpychał się coraz głębiej, żeby szczelnie mnie sobą wypełnić.
– Nie mogę... Uwierzyć... Że mnie... Na to... Namówiłeś – powiedziałam.
Moje zęby zadzwoniły o siebie, gdy zaczął bezwzględnie napierać.
– Już czuję, że mnie ściskasz z całej siły, kotku. – Jego głos brzmiał jak chrzęst.
Knox był nienasycony od czasu „wypadku”, jak nazywałam tamte zdarzenia w warsztacie.
Niemal nie spuszczał mnie z oka. Mnie zaś to wcale nie przeszkadzało, zwłaszcza że tak dużo
czasu spędzaliśmy ze sobą nago. No, może oprócz chwil, w których rozmawialiśmy z policją.
Zarówno tą z Knockemout, jak i z innymi wydziałami.
Okazało się, że tamta osławiona lista zawierała nazwiska kilku gliniarzy oraz ich
informatorów z półświatka w pięciu hrabstwach na północy Wirginii.
Ojciec Duncana Hugo położył rękę na tych informacjach i zamierzał wyeliminować
wszystkich wymienionych tam policjantów oraz informatorów. Hugo, chcąc się przypodobać
ojcu, zdecydował się dokonać zamachu na jednego z ludzi z listy – Nasha.
Spartaczył jednak próbę zabójstwa, czym sprowadził na siebie ojcowski gniew. Doszedł do
wniosku, że większy zysk przyniesie mu kradzież tych informacji, by sprzedać je temu, kto
najwięcej za nie zapłaci.
Dowiedziałam się tego dzięki mojej siostrze, która wyśpiewała wszystko jak kanarek
w pomarańczowym więziennym uniformie. To spowodowało, że mogła liczyć na dosyć
pobłażliwy wyrok w przypadku, gdyby udzielone przez nią informacje przyczyniły się do
zatrzymania dowolnej liczby członków kartelu przestępczego Hugo.
Odkąd Tina wylądowała za kratami, moja droga do uzyskania prawa opieki nad Waylay
była prosta. Wciąż pozostawała długa, ale przynajmniej usunęliśmy największe przeszkody.
Dopóki zaś Duncan Hugo pozostawał nieuchwytny, szukała go policja w całym stanie
i miałam przeczucie, że już niezbyt długo będzie się cieszył wolnością.
– Więcej dzieciaków – wychrypiał Knox.
– Co? – zapytałam, odrywając się od jego ust.
Poruszył biodrami jak tłokiem i wbił się we mnie aż po rękojeść.
– Chcę więcej dzieciaków.
Czułam skurcze moich mięśni i wiedziałam, że za chwilę będę szczytować.
– Co? – powtórzyłam tępo.
– Way byłaby świetną starszą siostrą – powiedział. Z wilczym uśmiechem wsunął palce
pod dekolt mojej sukienki i pociągnął go razem ze stanikiem w dół, odsłaniając piersi.
Pochylił głowę, jego usta zatrzymały się centymetr nad prężącym się sutkiem. – Wchodzisz
w to?
Chciał mieć dzieci. Chciał założyć rodzinę ze mną i Waylay. Czułam się tak, jakby moje
serce miało eksplodować. Tak samo jak wagina.
– T-tak – wyjęczałam.
– Dobrze.
Był zadowolony z siebie, triumfował i wyglądał diabelnie seksownie, kiedy objął wargami
moją pierś.
Odchyliłam się w tył i pozwoliłam, żeby splądrował mnie do cna.
Wciąż przeżywałam orgazm potężny jak trzęsienie ziemi, kiedy Knox wbił się aż do końca
i znieruchomiał. Wyrwał mu się gardłowy jęk i poczułam głęboko pierwszy gorący puls jego
wytrysku.
– Kocham cię, Naomi – mruczał, a jego wargi pieściły nabożnie moją skórę.
– Ja... ja... – On jednak zasłonił moje usta dłonią i dalej ślizgał się we mnie w tę
i z powrotem, jakby pragnął nacieszyć się każdą sekundą naszej bliskości.
– Jeszcze nie, kotku.
Upłynął tydzień od wypadku i jego pierwszego wyznania miłości, a on nadal nie pozwalał
mi odwzajemnić się tym samym.
– Wkrótce? – zapytałam.
– Wkrótce – potaknął.
Stałam się najszczęśliwszą kobietą na świecie.


Knox wyszedł z piwnicy pierwszy, mówiąc, że musi czegoś dopilnować. Ja jeszcze
poprawiłam włosy oraz sukienkę. Miałam nadzieję, że ową rzeczą wymagającą jego
obecności nie była ściana wspinaczkowa ani balon na ogrzane powietrze. Po chwili ja też
weszłam na parter i wpadłam prosto na Lizę siedzącą na tapicerowanym krześle
z kwiatowym nadrukiem, które sama kiedyś wygrzebałam z piwnicy i zaniosłam do
przedpokoju.
– Ależ mnie nastraszyłaś!
– Zastanawiałam się nad pewną kwestią – zagadnęła mnie bez żadnego wstępu. – Ten
dom jest za duży dla jednej starej kobiety.
Moje palce znieruchomiały we włosach.
– Chyba nie myślisz o sprzedaży, prawda?
Nie umiałam sobie wyobrazić tego domu bez niej. Nie umiałam sobie wyobrazić jej bez
tego domu.
– Nie. Wiąże się z nim za dużo wspomnień. Ma zbyt ważną historię. Myślę raczej
o przeprowadzce do tej mniejszej chatki.
– Och?
Poczułam, że moje brwi same się uniosły. Nie wiedziałam, jak zareagować. Zawsze
zakładałam, że prędzej czy później zamieszkamy w naszej chatce na stałe. Czyżby tymczasem
Liza zamierzała nas eksmitować?
– Ten dom potrzebuje rodziny. Dużej i hałaśliwej. Rodzinnych ognisk i bobasów.
Przemądrzałych nastolatek. Psów.
– No, psy już ma – zauważyłam.
Liza potaknęła krótko.
– Tak. No więc załatwione.
– Co jest załatwione?
– Że przeprowadzę się do tej mniejszej chaty. Ty z Knoxem i Waylay zamieszkacie tutaj.
Zaniemówiłam. Jednocześnie mój mózg od razu zaczął analizować dziesiątki nowych
wariantów ustawienia mebli.
– Aaa... Ee... Nie... nie wiem, co powiedzieć, Lizo.
– Nie ma o czym mówić. Już w ubiegłym tygodniu rozmawiałam o tym z Knoxem.
– I co powiedział?
Poczęstowała mnie takim spojrzeniem, jakbym poprosiła ją, żeby przestała jeść czerwone
mięso.
– Do licha, a jak myślisz? – zapytała zrzędliwym tonem. – Przecież widzisz, cholera, że
wyprawił dla twojej małej najlepszą imprezę, jaką kiedykolwiek widziało to miasto, co nie? Już
planuje ślub, prawda?
Skinęłam głową. Nie byłam zdolna wykrztusić ani słowa. Najpierw przyjęcie dla Waylay.
Później rozmowa o dzieciach. A teraz dom moich marzeń. Czułam się tak, jakby to mnie Knox
poprosił o listę życzeń i starał się zrealizować każdy jej punkt.
Liza wyciągnęła rękę i uścisnęła moją dłoń.
– Miło było porozmawiać. Pójdę sprawdzić, czy już możemy pokroić te torty.
Nadal patrzyłam w osłupieniu na opuszczone przez nią krzesło, kiedy Stef zjawił się na
korytarzu.
– Waylay cię potrzebuje, Witty – powiedział.
To mnie wyrwało z otępienia.
– Dobrze. Gdzie jest?
Stef wskazał kciukiem w kierunku ogrodu.
– Za domem. Dobrze ci? – zapytał z wszystkowiedzącym uśmiechem.
Potrząsnęłam głową.
– Knox dopiero co wyciągnął mnie na szybki numerek, powiedział, że chce mieć ze mną
więcej dzieci, a potem Liza sprezentowała nam ten dom.
Stef gwizdnął przeciągle.
– Zdaje się, że przydałby ci się drink.
– Albo siedem drinków.
Stef poprowadził mnie przez jadalnię, gdzie dziwnym zbiegiem okoliczności już stały dwa
wąskie, wysokie kieliszki do szampana. Podał mi jeden z nich i wyszliśmy przez drzwi
werandy na taras.
– Niespodzianka!
Cofnęłam się o krok i przyłożyłam dłoń do serca, słysząc, że znaczna część populacji
Knockemout wiwatuje przed domem.
– Dajcie spokój, to przecież nie jest przyjęcie-niespodzianka – zwróciłam się do gości.
Rozległy się przytłumione śmiechy, a mnie uderzyła myśl, że wszyscy wyglądają na
podejrzanie podekscytowanych, jakby na coś czekali.
Moi rodzice stali z boku przy tarasie z Lizą i Waylay. Wszyscy przywitali mnie szerokimi
uśmiechami.
– Co się dzieje?
Obróciłam się pytająco do Stefa, ale ten oddalał się tyłem, posyłając mi pocałunki.
– Naomi.
Nagle zwróciłam głowę w drugą stronę i zobaczyłam przed sobą Knoxa z taką poważną
miną, że poczułam ucisk w żołądku.
– Co się stało? – zapytałam.
Rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy nikomu nie stała się krzywda albo coś gorszego. Ale
wszyscy byli na miejscu. Każdy, na kim nam zależało, stał tu, w naszym ogrodzie i uśmiechał
się do nas.
Knox trzymał w ręce pudełko. Małą, czarną, aksamitną szkatułkę.
O mój Boże!
Zerknęłam przez ramię na Waylay. Bałam się, że zepsułam jej przyjęcie. To było jej święto,
a nie moje. Ona jednak trzymała moją mamę za rękę i podskakiwała na czubkach palców, na
jej twarzy zaś promieniał najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.
– Naomi – powtórzył Knox.
Znowu spojrzałam na niego i przycisnęłam palce do ust.
– Tak? – Zabrzmiało to jak stłumiony pisk.
– Powiedziałem ci, że chcę ślubu.
Skinęłam głową, bo już nie ufałam mojemu głosowi.
– Ale nie wytłumaczyłem, dlaczego.
Postąpił krok naprzód, potem jeszcze jeden, aż stanęliśmy tak blisko siebie, że stykaliśmy
się czubkami butów.
Miałam trudności ze złapaniem oddechu.
– Nie zasługuję na ciebie – powiedział, po czym zerknął nad moim ramieniem. – Ale
pewien mądry człowiek powiedział mi kiedyś, że najważniejsze, żebym przez resztę życia
starał się być takim mężczyzną, który mógłby na ciebie zasłużyć. Dlatego właśnie zamierzam
to zrobić. Zawsze będę pamiętał, jakie zajebiste szczęście mnie spotkało. Będę o tym myślał co
dzień. I postaram się być dla ciebie jak najlepszy. Bo ty, Naomi Witt, jesteś niesamowita.
Jesteś piękna. Jesteś słodka. Używasz takiego słownictwa, że kurde, petarda. Sprawiasz, że
każdy człowiek może się poczuć doceniony i zauważony. Naprawiasz to, co z różnych
przyczyn przestało działać. Na przykład mnie. Posklejałaś mnie z powrotem. I za każdym
razem, kiedy się do mnie uśmiechasz, czuję się tak, jakbym znowu wygrał los na loterii.
Łzy niebezpiecznie wezbrały pod moimi powiekami i już nic nie mogłam zrobić, żeby je
zatrzymać. Knox otworzył szkatułkę, ale nic nie widziałam z powodu tych wodotrysków.
Znając Knoxa, mogłam się jedynie domyślać, że pierścionek był przesadnie krzykliwy, a mimo
to dokładnie taki, jak trzeba.
– No więc już ci to przedtem powiedziałem. A teraz zamierzam cię poprosić. Wyjdź za
mnie, Daze.
Nie wytknęłam mu, że to niezupełnie była prośba – jego oświadczyny zabrzmiały raczej
jak rozkaz. Byłam jednak za bardzo zajęta kiwaniem głową.
– Muszę to usłyszeć, kotku – nakłaniał mnie.
– Tak. – Udało mi się wykrztusić tylko tyle, po czym zostałam przygnieciona do bardzo
twardej i bardzo ciepłej piersi mojego narzeczonego.
Wszyscy, których kochałam, wznosili radosne okrzyki na naszą cześć, a Knox całował
mnie... w sposób bardzo niestosowny, zważywszy na fakt, że mieliśmy publiczność.
Odsunął się o kilka centymetrów.
– Kocham cię, Daisy, tak, że kurwa, ja pierdolę.
Nabrałam z trudnością powietrza do płuc i próbowałam się nie rozbeczeć. Udało mi się
jedynie westchnąć i skinąć głową w niezbyt dostojny sposób.
– Teraz możesz to powiedzieć – zachęcił mnie i ujął dłońmi moją twarz, a jego
szaroniebieskie oczy podpowiadały mi dokładnie to, co chciał usłyszeć.
– Kocham cię, Knox.
– Właśnie tak, kurde, kotku.
Przytulił mnie mocno, a potem odsunął ode mnie jedną rękę i wyciągnął ją w bok.
Koło nas wyrosła jak spod ziemi Waylay, tak samo jak ja uśmiechająca się przez łzy.
Otoczyłam ją ramieniem, łącząc na zawsze nas troje. Waylon wepchnął między nas głowę
i szczeknął.
– Stanąłeś na wysokości zadania, Knox – powiedziała Waylay. – Jestem z ciebie dumna.
– A teraz gotowa na tort? – zapytał ją.
– Nie zapomnij o sekretnym życzeniu – przypomniałam.
Waylay uśmiechnęła się do mnie.
– Nie potrzebuję go. Już dostałam wszystko, czego chciałam.
No i masz – łzy znowu popłynęły.
– Ja też, skarbie. Ja też.
– Okej. Nowa zasada rodzinna. Żadnej z was nie wolno nigdy więcej płakać – powiedział
chrapliwie Knox.
Zabrzmiało to bardzo poważnie. I sprawiło, że jedynie popłakałyśmy się jeszcze bardziej.


Później tego samego dnia, po zakończeniu imprezy, goście rozeszli się do domów,
a Knox znowu mnie rozebrał i leżeliśmy przy zgaszonym świetle w naszym pokoju. Jego
palce wyznaczały leniwie szlaki wzdłuż moich pleców, a ja tuliłam się do jego piersi.
Na końcu korytarza pół tuzina dziewczynek chichotało w pokoju Waylay.
Liza nie marnowała czasu i od razu zabrała się do spełniania swojej obietnicy. Spakowała
walizkę oraz miski dla psów i spędziła swoją pierwszą noc w mniejszej chacie.
– To był najlepszy dzień mojego życia – szepnęłam, podziwiając migotliwe refleksy
światła z łazienki na pierścionku, który nosiłam na palcu. Dobrze zgadłam. Był bardzo
krzykliwy. Olbrzymi diament otoczony po obu stronach trzema mniejszymi kamieniami.
Powinnam zabrać się do podnoszenia ciężarów drugą ręką, jeśli chciałam nadal mieć
symetryczne mięśnie.
Knox złożył pocałunek na czubku mojej głowy.
– Odkąd cię poznałem, każdy dzień był dla mnie najlepszym dniem mojego życia.
– Nie bądź taki słodki, bo złamię twoją nową zasadę rodzinną – ostrzegłam go.
Poruszył się pod moim ciężarem.
– Mam dla ciebie jeszcze parę rzeczy.
– Knox, nie obraź się, ale po najlepszej imprezie urodzinowej, jaką znało to miasto, domu
sprezentowanym nam przez Lizę i żądaniu na oczach wszystkich naszych przyjaciół i rodziny,
żebym wyszła za ciebie za mąż, wątpię, czy coś jeszcze mogłoby mnie ucieszyć.
– Jak sobie chcesz – powiedział.
Wytrzymałam jedynie dziesięć sekund.
– No dobra. Dawaj.
Knox usiadł i zapalił lampkę przy łóżku. Uśmiechał się od ucha do ucha, a ten widok
zmieniał moje serce w płynne złoto.
– Po pierwsze, jutro musisz mi pomóc się spakować.
– Spakować?
– Oficjalnie przeprowadzam się tutaj, ale nie wiem, co z mojego bajzlu twoi rodzice będą
chcieli zatrzymać, a co wyrzucić.
– Moi rodzice?
– Liza J przekazała nam dom. A ja przekazuję twoim rodzicom moją chatę.
Usiadłam i podciągnęłam kołdrę pod szyję.
– Chcesz dać chatę moim rodzicom – powtórzyłam.
Knox uśmiechnął się jak wilk.
– Co, Stokrotko? Nadal dzwoni ci w uszach?
– Chyba tak. A może wszystkie orgazmy, którymi mnie uszczęśliwiasz, spowolniły moje
procesy słuchowe.
Knox objął ramieniem mój kark i przyciągnął mnie do siebie.
– Twoja mama dostała pracę w szkole Waylay. Będzie półetatowym pedagogiem. Zaczyna
w styczniu.
Przycisnęłam dłonie do oczu.
– Czy to znaczy, że moi rodzice...
– Przeprowadzają się do Knockemout.
– Jak to zrobiłeś? Jak ci się... Waylay będzie dorastać z dziadkami w sąsiedztwie!
Ja cię kręcę, wszystkie moje marzenia po kolei się spełniały – dzięki niemu.
– Musisz coś zrozumieć, Naomi. Jeżeli jest na świecie coś, na czym ci zależy, zdobędę to
dla ciebie. Bez zadawania zbędnych pytań. Chcesz czegoś, no to masz. Jest twoje. Zatem
proszę bardzo.
Rzucił mi plik papierów.
Podniosłam je, niewiele widząc. Wyglądały jak jakieś dokumenty prawne.
– Co to jest?
– Otwórz na stronie z podpisem – polecił.
Znalazłam miejsce zaznaczone żółtym markerem i zobaczyłam podpis mojej siostry
nabazgrany wzdłuż linii.
Wpadły mi w oko słowa: „opieka” i „prawa rodzicielskie”.
– O mój Boże – wyszeptałam.
– Zrzekła się praw rodzicielskich na twoją rzecz. To oficjalna decyzja. Nie będzie więcej
spotkań w sądzie ani wywiadów środowiskowych. Way jest twoja.
Nie byłam w stanie mówić. Nie mogłam oddychać. Mogłam jedynie bezgłośnie szlochać.
– Cholera, kotek. Nie znoszę, kiedy to robisz – mamrotał Knox.
Podniósł mnie i posadził na swoich kolanach.
Skinęłam głową, nadal płacząc. Objęłam go mocno ramionami i wtuliłam się w niego.
– A teraz czas na coś, czego ja chcę.
Jeśli o mnie chodzi, ten mężczyzna mógł sobie wziąć wszystko, co chciał. Moje obie nerki.
Moją ulubioną torebkę. Wszystko.
– Jeżeli zamierzasz uprawiać ze mną seks czwarty raz w ciągu jednego dnia, to najpierw
będę potrzebowała ibuprofenu, lodu i pięciu litrów wody – przekomarzałam się z nim przez
łzy.
Jego śmiech zabrzmiał jak hurkot dochodzący z piersi. Knox wsunął palce w moje włosy
i pogłaskał mnie.
– Chcę ślubu raczej szybciej niż później. Nie będę marnował ani minuty na to, żeby nie
mieć ciebie za żonę. Zgodzę się na wszystko, czego chcesz. Wielkie weselisko w kościele.
Barbecue w ogrodzie. Suknię ślubną za pięciocyfrową kwotę. Ale wymagam jednej rzeczy.
Oczywiście – wymagał, nie prosił.
– Czego?
– Chcę, żebyś wpięła stokrotki we włosy.
BONUSOWY EPILOG
PIĘĆ LAT PÓŹNIEJ
Knox

Z
największą ostrożnością podałem zawiniątko stojącej na ganku
Waylay i wygrzebałem z kieszeni klucze.
Way uśmiechnęła się do malutkiej twarzyczki z długimi rzęsami,
a potem uniosła wzrok do mnie.
– Dobrze się spisaliście – powiedziała.
Już miała siedemnaście lat, a ja dostawałem palpitacji za każdym razem, kiedy myślałem
o tym, że w przyszłym roku opuści nas i wyjedzie do college’u. Nie byłem na to gotowy.
Widziałem jednak po jej minie, że będzie przyjeżdżała do domu częściej, niż początkowo
planowała. Zamierzała spędzić więcej czasu z siostrami.
Siostry.
Patrzyłem na moją żonę, kołyszącą się z boku na bok w długiej, powiewnej sukience,
jednej z tych, które nadal doprowadzały mnie do szaleństwa. Dbałem o to, żeby zawsze miała
ich pełną szafę.
Szkrab, którego trzymała na biodrze, ssał kciuk, a jego powieki stawały się coraz cięższe.
Uśmiech Naomi, łagodny, wyrażający satysfakcję, był przeznaczony dla mnie.
W takich chwilach zawsze to czułem. Miłość do kobiety, dzięki której odżyłem. Która dała
mi powód, by budzić się co rano z uśmiechem. Która kochała mnie tak, by wygładzić kanciaste
krawędzie mojej duszy.
Na początku przeżywaliśmy rollercoaster emocji, a potem ta jazda bez trzymanki się
powtórzyła, kiedy nie udało nam się stworzyć wielkiej rodziny, jak sobie planowaliśmy.
Stanęliśmy jednak do walki z przeciwnościami tak jak do wszystkiego innego.
Razem.
Teraz staliśmy przed domem z naszymi trzema córkami. Dwie z nich były największą
tajemnicą, jaką kiedykolwiek ukrywaliśmy przed światem. Po wielu latach przygotowań udało
się z dnia na dzień przeprowadzić adopcję.
Nie mieliśmy nawet czasu urządzić dla nich pokoi – tak nagle dostaliśmy informację, że
trzyletnia Bridget oraz jej nowo narodzona siostra Gillian mogą trafić do nas.
Pogładziłem kciukiem policzek żony, objąłem dłonią jej kark i przyciągnąłem ją do siebie.
Pocałowałem ją w czoło, a potem musnąłem wargami włosy naszej córki.
– Mama, tata i Liza będą w siódmym niebie – przewidywała Naomi. Włożyłem klucz do
zamka. – Szkoda, że nie ma sposobu, by poinformować ich o tym jednocześnie.
Przez sekundę żałowałem, że moja matka nie miała okazji poznać wnuczek. Szkoda, że
nie widziała swoich synów jako dorosłych mężczyzn ani kobiet, które sobie dobrali. Strata
stanowiła jednak element miłości.
– Ciekawe, ile sekund wytrzymasz, zanim dorwiesz się do telefonu – droczyłem się
z Naomi.
– Tyle, ile trwa zrobienie siusiu, danie Bridget snacka i przygotowanie butelki dla Gilly.
– Snack! – Moja córka nagle się rozbudziła.
– Słuchajcie. No właśnie, jeśli o to chodzi... – powiedziała Waylay z nieco zawstydzonym
uśmiechem.
– Co zrobiłaś, Way? – zapytałem.
– Nie powiedziałam nikomu nic konkretnego – odparła. – Ale wymknęło mi się, że mamy
im dzisiaj do zakomunikowania ważną wiadomość.
Jak na zawołanie drzwi otwarto od wewnątrz.
– Doprawdy z ciekawości cały dzień chodzimy z tatą po ścianach – oświadczyła Amanda,
wspierając dłonie na biodrach.
Dostrzegłem w pokoju dziennym Lou, który oglądał telewizję z Nashem i Lucianem.
– Nie my, tylko twoja mama! – krzyknął Lou. – Ja byłem bardzo spokojny!
– Co to za ważna wiadomość? – zapytał Stef, wyłoniwszy się zza pleców mojej teściowej.
– No właśnie? Po co taka tajemnica? – domagała się odpowiedzi żona mojego brata.
– Przynieśliście coś na kolację? – zapytała moja babka, zjawiając się koło nich.
– Chodzi o stypendium piłkarskie Waylay? – próbował zgadnąć Wraith.
Bez względu na to, jak długo to trwało, nadal nie umiałem się przyzwyczaić do faktu, że
ten motocyklista chodził z moją babką. Nawet jeśli zdawało się, że oboje są z tego powodu
wściekle szczęśliwi.
– Ej, czekajcie – rzekł Jeremiah, ściskając rękę Stefa.
Sloane zerknęła nad ramieniem Amandy, kiedy się odsunąłem i stanąłem z boku.
– Patrzcie – westchnęła.
Amanda zobaczyła je pierwsza. Jej radosny krzyk zwabił Lou, Nasha i Luciana, którzy
wbiegli po schodach, rozglądając się za potencjalnym zagrożeniem. Ten sam krzyk zbudził
maleństwo, które nie wyglądało na zadowolone z faktu, że w tak głośny sposób wyrwano je
z drzemki.
Fi wytoczyła się z kuchni.
– Co to, do diabła, za wrza...
Nie dokończyła, bo sama wydała wrzask, od którego cierpła skóra.
– Maluszki! – Amanda pochlipywała, kiedy Waylay podała jej płaczącą Gillian. – Mamy
maluszki!
– Chodź do dziadzia – powiedział Lou i wyciągnął ręce do Bridget. – Przyrzekam, że
zawsze będę miał dla was słodycze.
Bridget nieśmiało powstrzymywała się przez chwilę, ale słowo słodycze podziałało jak
zaklęcie, więc podeszła do niego.
Jeśli się nie pomyliłem, zdawało mi się, że mój teść też ukradkiem chlipnął.
– Patrz, jaka śliczna dzidzia – powiedziała Amanda do Sloane, łaskocząc maleńkie
paluszki.
– Teraz rozumiem, dlaczego zasypywałeś mnie tymi pytaniami o fryzury dla dziewczyn –
rzekł z szerokim uśmiechem Jeremiah.
Suszyłem mu głowę pytaniami o najlepsze produkty do pielęgnacji oraz o techniki
stylizacji, bo moje córki musiały mieć najładniejsze włosy w Knockemout.
Chłopak Waylay, Theo, podszedł i ją przytulił. Spiorunowałem go wzrokiem, ale bez tego
ognia co zwykle.
– Cześć, Theo.
– Dzień dobry, panie Morgan.
Zdecydowanie zacząłem się stawać za miękki, bo nie cofnął ręki z ramion mojej córki.
Naomi dźgnęła mnie łokciem w żebra.
– Tato, zachowuj się – skarciła mnie Waylay, wymownie unosząc wzrok do nieba.
Teraz Liza trzymała Gillian, a Nash podrzucał Bridget, wywołując u niej salwy śmiechu.
– Myślę, że na tę okazję nadaje się pizza – zdecydowała Amanda. – Lucian, ty ją zamów.
Lou, idź po taśmę do mierzenia.
– Po co? – zdziwił się Lou.
– Będziecie z resztą męskiej części towarzystwa mierzyć sypialnie dziewczynek, żebyśmy
mogli zacząć urządzać pokoiki dziecięce. A my, panie, do barku z winem. Musimy się
zastanowić nad kolorami i motywami przewodnimi, sprawdzić żłobki i przedszkola w okolicy
i przygotować listy zakupów – zakomenderowała Amanda.
– Ja idę z damską częścią ekipy – zdecydował Stef.
Zrobił pauzę i pocałował Jeremiaha w usta.
– Zostaw dla mnie jeden kieliszek! – krzyknął do niego mąż.
Naomi objęła mnie mocno w pasie.
– Kocham cię, Knoxie Morgan – szepnęła.
Nigdy mi się nie znudziło, kiedy to mówiła.
– Kocham cię, kotku.
Wysunęła się z moich objęć i patrzyłem, jak oddaliła się z resztą kobiet w kierunku
jadalni. Sukienka falowała dokoła jej kostek.
– Nieźle, Knoxy – powiedziała Lina, zwlekając z opuszczeniem przedpokoju.
Mocno ją przytuliłem i przypomniałem:
– Tobie trafiły się bliźniaczki.
– Które obecnie ucinają sobie drzemkę w pokoju Way. Nie pozwól mi ani na chwilę o nich
zapomnieć.
Nowe pokolenie trafiło pod dach tego domu i nasza rodzina w końcu zdawała się
kompletna.
Ktoś zapukał do drzwi za moimi plecami.
– Tato.
– Nie przeszkadzam?
Dobrze wyglądał. Był zdrowy. Nie trzęsły mu się ręce. To nadal zaskakiwało mnie za
każdym razem, kiedy go widziałem.
John Wayne Morgan był trzeźwy od trzech lat. Mieszkał w Waszyngtonie ze swoją
dziewczyną i dwoma przygarniętymi kotami. Pracował w bardzo skutecznej fundacji
zbierającej pieniądze dla Hannah’s Place. Schronisko bardzo się rozrosło i miało filie
w centrum stolicy oraz w Maryland.
– Waylay napisała do mnie SMS-a. Podobno macie coś ważnego do zakomunikowania. Mogę
wrócić, kiedy będzie tu spokojniej – zaproponował.
– Tato.
Nash odstawił drabinę, którą taszczył Bóg wie po co, i na powitanie objął go, poklepując
jednocześnie po plecach. Ja jeszcze nie dotarłem do tego etapu relacji z naszym ojcem. Ale
każda wizyta, każda rozmowa telefoniczna, każda dotrzymana obietnica przybliżała nas
o kolejny milimetr.
– Przyszedłeś w samą porę, żeby poznać swoje nowe wnuczki – powiedziałem.
Twarz taty się rozjaśniła.
– Wnuczki.
– Trzy dni temu zadzwonili do nas z ośrodka i powiedzieli, że mają dwie małe
dziewczynki gotowe dołączyć do naszej rodziny – wytłumaczyłem. – Nie chcieliśmy nikomu
nic mówić, dopóki nie przywieźliśmy ich do domu.
– Wnuczki – powtórzył zachwyconym głosem jak najszczęśliwszy człowiek pod słońcem.
Poczułem, że dystans między nami skrócił się o kolejny milimetr.
– Wejdź – powiedziałem.
Wsparłem dłonie na jego ramionach i pokierowałem do kipiącego estrogenem sztabu,
w którym Amanda i Liza rozłożyły na stole próbki farb oraz wszystkie dostępne laptopy
i tablety.
Sloane karmiła maleństwo butelką, a Bridget siedziała na stole i wyjadała z miseczki
pocięte na pół winogrona. Moje córki otaczała miłość oraz silne, mądre kobiety.
– Duke! Tak się cieszę, że udało ci się przyjechać! – powiedziała Amanda i wstała, żeby
cmoknąć mojego tatę w policzek. – Chodź poznać swoje nowe dziewczynki!
Mój ojciec został wchłonięty przez krąg złożony z kobiet i Stefa.
Poczułem dłonie na moim pasku i po chwili Naomi wyciągnęła mnie tyłem z pokoju.
– Dokąd mnie porywasz? – zapytałem rozbawiony.
Puściła mój pasek i poprowadziła mnie za rękę do pokoju dziennego, w którym nad
kominkiem wisiał nasz portret ślubny. Nadal czułem dziwny ucisk w piersi za każdym razem,
kiedy na niego patrzyłem. Naomi – zachwycająca, podekscytowana w swojej sukni, z koroną
uplecioną ze stokrotek we włosach. Obejmowała ramieniem Waylay, która uparła się, by
włożyć sięgającą do ziemi, cytrynowożółtą suknię i sama też wplotła stokrotki we włosy. Obie
miały roześmiane twarze. A ja? Cholernie dobrze prezentowałem się w garniturze. A przy tym
byłem cholernie szczęśliwy, że mogłem dbać o swoją żonę i córkę.
– Wiem, że na najbliższe kilka lat nasze życie zmieni się w absolutne szaleństwo –
powiedziała Naomi, ujmując w dłonie moją twarz. – Wiem, że będziemy wykończeni,
przepracowani oraz przerażeni na śmierć przez większość tego czasu, a może i przez cały
czas. Ale wiem też, że nic z tego nie wydarzyłoby się, gdyby nie ty.
– Kotek, nie ogarnę sam tego towarzystwa, jeśli teraz mi się rozkleisz – uprzedziłem.
Jednym z pozytywów bezpłodności był fakt, że nie musiałem patrzeć, jak moja żona cierpi
pod wpływem hormonów wytwarzanych przez organizm podczas ciąży. Jakoś zniósłbym jej
napady płaczu, ale pewnie nie za dobrze.
– Nie zamierzam płakać – powiedziała.
Moja żona była wierutną kłamczuchą, bo przecież już widziałem, jak zaczęły jej lśnić
wilgocią piwne oczy, które darzyłem taką wielką miłością.
– Ale zamierzam ci powiedzieć, że dzięki tobie każdy dzień jest najlepszym dniem mojego
życia. Że nigdy nie przestanę czuć wdzięczności za to, że...
– Że przestałem zachowywać się jak kutas? – zasugerowałem.
Pokręciła głową.
– Za to, że zdecydowałeś, iż byłyśmy z Way tego warte. Dziękuję ci za to życie, Knoxie
Morgan. Nikt inny nie umiałby spełniać wszystkich moich marzeń w taki sposób, jakby to była
największa przygoda.
Jakimś cudem znowu udała jej się ta sztuka. Zawsze zaskakiwało mnie, kiedy Naomi
wynajdywała we mnie jeszcze jeden potrzaskany fragment i sklejała go w całość.
– Kocham cię, Knox. Nigdy nie przestanę czuć wdzięczności za to, jaki jesteś, i za
wszystko, co robisz.
Coś mnie okropnie dławiło w gardle. A w oczach czułem pieczenie, którym jednak nie
bardzo się przejmowałem.
Złapałem Naomi i przyciągnąłem ją, a potem zanurzyłem twarz w jej włosach.
– Kocham cię – wychrypiałem.
Słowa nie wystarczały. Nie mogły w najmniejszym stopniu wyrazić uczucia, które
wypełniało moją pierś, gdy się budziłem i czułem ją wtuloną we mnie, bezpieczną, pogrążoną
we śnie. Nie oddawały tego, co czułem, kiedy wchodziła do pokoju i wypełniała go słonecznym
blaskiem. A już na pewno nie dawały obrazu moich emocji, kiedy patrzyła prosto w moje oczy
i mówiła, że dałem jej wszystko, czego pragnęła.
Skoro moich uczuć nie dało się wyrazić słowami, byłem zdeterminowany, by do końca
życia okazywać je za pomocą gestów i czynów.
KILKA SŁÓW OD AUTORKI DO CZYTELNIKÓW
Drodzy Czytelnicy,
ukończyłam tę książkę 4 listopada 2021 roku o 23.03 i od razu zalałam się łzami.

Zaczęłam ją pisać pięć miesięcy wcześniej. Zaledwie kilka dni przed nagłym odejściem
Davida, ukochanego męża Claire Kingsley, a mojego drogiego przyjaciela. Jego śmierć
wstrząsnęła mną tym bardziej, że w ciągu zaledwie dwóch miesięcy moim przyjaciółkom
już po raz trzeci zdarzyło się, że ich mężowie opuścili ten świat zbyt wcześnie.

Czułam się załamana. Nigdy przedtem nie przyszło mi na myśl, że świat mógłby
istnieć bez Davida. A co dopiero świat, w którym trzy z moich najbliższych przyjaciółek
owdowiały w tragicznych okolicznościach w wieku czterdziestu kilku lat.

Kiedy zaczęłam pisać tę powieść, jeszcze nie wiedziałam, o czym ona będzie. Nawet
gdy dotarłam do połowy, nie byłam tego pewna. Teraz, kiedy ją skończyłam, w końcu
zrozumiałam. To książka o odwadze, której potrzebujemy, żeby kogoś pokochać, chociaż
wiemy, jak się kończą wszystkie historie miłosne. Opowiada o tym, że zawsze trzeba
wybrać miłość, a nie strach. Że należy zacisnąć zęby i wykazać się siłą ducha, chociaż
wiadomo, że będzie piekielnie bolało.

Lęk Knoxa przed utratą ukochanej osoby i całkowitym załamaniem emocjonalnym był
dla mnie czymś bardzo realnym. Pisząc tę historię, w znacznym stopniu musiałam się
uporać z własną żałobą oraz strachem. Czasami trudno mi było przejść do porządku
dziennego nad cierpieniem po stracie, która dotknęła bliskie mi osoby. Innym razem
udawało mi się rozumować tak trzeźwo, by pamiętać, jakie to szczęście kochać kogoś tak
bardzo, że utrata tej osoby jest tak druzgocząca.

Życzę nam wszystkim, żebyśmy kochali z całego serca i tak wyraźnie dali odczuć swoją
obecność w naszych związkach ucuciowych, by po rozstaniu żałować jedynie, iż mogły
trwać one dłużej, a nie – że powinny być lepsze. Pragnę, żebyśmy wszyscy rozumieli, iż
nawet ból po stracie nadaje życiu specyficzną barwę, smak i teksturę.
Dziękuję, przyjaciele, za przeczytanie tej książki, a także za odwagę.

Xoxo
Lucy
PODZIĘKOWANIA
Kari March Designs za doskonały projekt okładki.

Jessice, Dawn i Heather za waszą edytorską nadzwyczajność.

Joyce i Tammy za przeczytanie pierwszej wersji TCZWNNZ i utwierdzanie mnie


w przekonaniu, że nie jest ona kompletną porażką na poziomie emocjonalnym.

Josie, Jen i Claire za siłę, dzięki której pocieszałyście innych nawet w obliczu
największej straty w waszym życiu.

Panu Lucy za powtarzanie mi, żebym nie przejmowała się terminami złożenia
maszynopisu ani datą publikacji, lecz po prostu skupiła się na napisaniu jak najlepszej
opowieści.

Wodzie gazowanej za udawanie coli.

Czytelnikom za wspieranie mnie, mimo że pisanie tej powieści trwało tak cholernie
długo. Jesteście najlepsi.

You might also like