Professional Documents
Culture Documents
159 wierszy
1968 1988
Wstp
Stanisaw Baraczak urodzi
si w 1946 r. w Poznaniu i
ukoczy tam studia na
Uniwersytecie
im. A. Mickiewicza. Debiutowa
jako poeta i krytyk w r. 1965.
By jednym z zaoycieli
Komitetu Obrony Robotnikw i
kwartalnika "Zapis". Objty
zakazem druku w PRL w latach
1976_#1980, pozbawiony
dyscyplinarnie pracy na Uam w
r. 1977, przyjty zosta na
dawne stanowisko w wyniku
interwencji "Solidarnoci" w
r. 1980. Od marca 1981 r.
przebywa w Stanach
Zjednoczonych, gdzie wykada
literatur polsk na
Uniwersytecie Harvarda. Jest
redaktorem naczelnym "The Polish
Review" (Nowy Jork) i
wspredaguje paryskie "Zeszyty
Literackie".
Bogaty dorobek poetycki,
krytycznoliteracki, edytorski i
translatorski Baraczaka
obejmuje blisko 30 ksiek.
Niniejszy wybr wierszy z
dziewiciu dotychczas
opublikowanych tomw sporzdzony
zosta przez Autora i jest jego
pierwsz ksik poetyck, jaka
ukazuje si oficjalnie w kraju
od r. 1972.
Z tomu~
"Korekta twarzy"
(1968)
Na tej czereni czerwie,~
na jej krwawe wkna
(1970)~
i "Dziennik poranny"~
(1972)
Jednym tchem
Jednym tchem, jednym nawiasem
tchu zamykajcym zdanie,@
jednym nawiasem eber wok
serca@ zamykajcym si jak
pi, jak niewd@ wokoo
wskich ryb wydechu, jednym
tchem@ zamkn wszystko i
zamkn si we wszystkim,
jednym@ wiotkim wirem
pomienia zestruganym z puc@
osmali ciany wizie i
wcign ich poar@ za kostne
kraty klatki piersiowej i w
wie@ tchawicy, jednym tchem,
nim si udawisz@ kneblem
powietrza zgstniaego od@
ostatniego oddechu
rozstrzelanych cia@ i
tchnienia luf gorcych i
obokw@ z dymicej jeszcze na
betonie krwi,@ powietrza, w
ktrym twj gos si rozlega@
czy si rozkada, poykaczu
szabel,@ tak biaej broni,
bezkrwawych a krwawo@ ranicych
krta nawiasw, pord ktrych@
jak serce w ebrach i ryba w
niewodzie@ trzepoce zdanie jednym
tchem jkane@ do ostatniego
tchu@
Wziem sobie do serca
Wziem sobie do serca te pi
litrw krwi,@ ktra ucieka z
niego,@ jakby chciaa@ przebi
si poprzez cienkie tynki
skry,@ lecz wraca wci tym
samym torem@ ze lepego zauka
serdecznego palca;@ przejem
si na wasno t krwi, co
chce zbiec,@ odkd zapaem
pierwszy oddech@ na gorcym
uczynku@ kradziey@ ze
wiata@ i na prbie ucieczki;@
dwu@
garde, to przecie kiedy
takie Nic jak mier@ wp
sowa krta zaronie jak
skudlona sier;@
nigdy bym nie przypuci, e w
dwu ciaach skurcz,@ co wydaje
si wieczny, skbi si jak
kurz@
i w zmarszczki przecierade
pierzchnie lekkim snem,@ gdy
rigor mortis w inne ciao wlewa
si@
nieodwoalnie skrzepym
woskiem; nigdy bym@ nie
przypuci, e w czyje usta
wbija dym@
jzyka jest czuoci mniej
mikk ni strzp@ gazy do
podwizania czyich zmarych
szczk;@
nigdy bym nie przypuci, e
bezwadna do@ zwieszajca si
z ka siga a na dno@
martwego morza potu, cho
przedmiertny pot@ wyschnie
prdzej ni pociel pognieciona
pod@
cia podwjnym ciarem, w
ktrych ronie krew,@ krca,
a nastanie ten i tamten kres.@
Kolda
Urodzony@ ze srebrn yk w
ustach, pod@ szczliw gwiazd
(rozarzonym@ kamieniem
obrazy,@ rzuconym w twoj
stron ju cztery lata temu),@
urodzony@ tak wiele razy, e
mgby ju wreszcie@ zacz
si ba,@ e mgby wreszcie
pragn czego mniej@ ni
wszystkiego (tak jakby nie
wiedzia, e wszystko@ to tylko
tyle, ile wytrwasz na
nieaskawym chlebie@ ciaa i
sonym winie krwi, tak jakby
nie wiedzia,@ e bdziesz
odtd tylko na przemian ran i
Szyba
Rzeczy nam kami: przecie@
szyby przejrzysta gad@ umie
najchytrzej na wiecie@
maskowa si i ga.@
Z pozoru jest czym, co
dzieli:@ na ulic i wntrze,@
na skwar zakurzonych zmcze@ i
rzek chodnej pocieli,@
na wiat drzew i wiat
mebli,@ na otwarty na
przestrza@ wiatr i na martwy
szecian@ powietrza wbitego w
cegy,@
na parkiety i bruki,@ na
ogrzewanie i mrozy,@ na chmury
i na sufit:@ ale to tylko
pozr.@
Naprawd szyba nie jest@
podziaem, ale sama@ z wasnego
wntrza zieje@ wsk, gbok
jam.@
Mao kto z nas to dostrzeg:@
dlatego tylko szyba@ jest
cienka jak noa ostrze,@ e z
obu jej stron przywar@
nierozerwalnym parciem@ dwu
magdeburskich pkul@ wiat,
w niesyszalnym huku@ zgniatajcy
uparcie@
barwy, czasy, przestrzenie,@
zwierzta, ptaki, ryby,@ pod
ogromnym cinieniem@ a do
gruboci szyby.@
Ten wiat skondensowany, gdy
spojrze na szka krawd,@
zielonoci jaskraw@ lni jak
to oceanu:@
i tylko std wiadomo,@ e
wewntrz co si dzieje,@ e
wewntrz szyby ton@ zmiadone
epopeje,@
bo szklany wiat, zgniatany@
do utraty kolorw@ przez wiat,
ktry my znamy -@ zrezygnowa z
oporu.@
Zbyt wielkie tu
zagszczenie,@ by mg da
zna, e yje;@ czasami tylko
dlaczego@ "nie"?@
Spjrzmy prawdzie w oczy
Spjrzmy prawdzie w oczy: w
nieobecne@ oczy potrconego
przypadkowo@ przechodnia z
podniesionym konierzem; w
stae@ oczy wzniesione ku
tablicy z odjazdami@
dalekobienych pocigw; w
krtkowzroczne@ oczy wpatrzone
z bliska w gazetowy petit;@ w
oczy popiesznie obmywane
rankiem@ z nieposusznego snu,
popiesznie ocierane@ za dnia z
ez nieposusznych, popiesznie@
zakrywane monetami, bo mier
take jest@ nieposuszna, zbyt
piesznie gna w lepy zauek@
oczodow; wic dajmy z siebie
wszystko@ na wasno tym
spojrzeniom, stamy na
wysokoci@ oczu, jak napis
kred na murze, odwamy si
spojrze@ prawdzie w te szare
oczy, ktrych z nas nie
spuszcza,@ ktre s wszdzie,
wbite w chodnik pod stopami,@
wlepione w afisz i utkwione w
chmurach;@ a choby si pod
nami nigdy nie ugiy@ nogi, to
jedno bdzie nas umiao rzuci@
na kolana.@
Och, wszystkie sowa pisane
Och, wszystkie sowa pisane
pod szpiegujcym przez rami@
nagim bielmem arwki, och,
wszystkie sowa pod baczn,@
bia twarz sufitu, pod dachem,
pod chmur, pod socem:@
na pask wprasowane w kartk
kafarem biaego wiata,@ nie
wiecie, olepione, jak ciemno
gstnieje nad ranem,@ nie
wiecie, e to o wicie
codziennie noc musi si zacz@
i, co dzie rozpoczynana, nigdy
nie moe si skoczy,@ och,
przyczyn@ nienobiay),@
w zasadzie nie ma prawa
pojawi si kto taki,@ o mzgu
tak wyzywajco szarym;@
nie potrzebuj go ci ludzie,
ktrzy w zimowy przedwit@ jad
tramwajem do pracy; ich rce@
zbyt s zajte przytrzymywaniem
teczek@ z drugim niadaniem,
aby mogy sign@ po ksik,
zreszt jest zbyt ciemno; nie@
potrzebuje go ta starsza
kobieta, cica@ samej sobie
jak siatka z zakupami: na jej@
nogach ylaki biegn lini i tak
prostsz@ ni najprostsze
linijki wiersza; nie potrzebuje
go mody@ czowiek w paszczu ze
sztucznej skry, odkadajcy@
wtpliwoci na pniej a
nadziej na@ ksieczk
oszczdnociow, nie na
jakkolwiek@ z ksiek;@
w zasadzie niemoliwe wic, by
si pojawi,@
a jednak jest;@ i niepojty
upr@ kae mu wci na nowo
wznosi ze sw mury,@ ktre
aby obali, do jest machn
rk@
Co jest grane
Wszyscy wiemy, co; puszczamy
do siebie oko, nie puszczajc
farby;@ wiadomo, co jest grane:
muzyka ludowa@ w radio,
wojskowe marsze na ulicach@ w
kade wito, na estradach
piosenki modzieowe o@ radoci
ycia, na stadionie grany@ jest
hymn pastwowy, na wiey
Mariackiej@ hejna, w czasie
pochodu Midzynarodwka,@ o
wicie grana jest pobudka na
fanfarach@ fabrycznych syren, a
wieczorem@ koysanka
telewizyjnego filmu z wyszych
sfer;@ i wszystko, co tu jest
grane, wszystko, co tu si
Ugry si w jzyk
Nie pluj od razu wszystkim, co
ci myl@ na jzyk przyniesie;
zanim otworzysz usta,@
przeknij t gorzk lin, zanim
co powiesz, trzy razy@ si
zastanw nad losem a) posady,
b)@ posad wiata, c)
wszystkich@ posadzonych; bity w
twarz pici@ pieni masowej,
ugry si czym prdzej w
jzyk,@ tak, mocno, jeszcze
mocniej, nie rozwieraj szczk,@
zacinij zby, nie bj si,
najwyej@ jzyk ci spuchnie tak
korzystnie, e@ nie bdziesz
mg ju wybekota ani sowa@
i bez adnych problemw uzyskasz
czasowe@ zwolnienie z prawdy; a
jeli poczujesz@ na
podniebieniu sony smak, nie
przejmuj si:@ ten czerwony
atrament gniewu i tak nie
przejdzie ci przez usta@
To si nie mieci w gowie
Nawet najmniejszy pocisk
przechodzi na wylot@ wszelkie
jej wyobraenie, nawet
najkrtszy@ drut kolczasty
potrafi wicej pojma@ ni ona
jest w stanie poj, to@ si
nie mieci w gowie, ten grb,
to si@ nie mieci w grobie,
ten glob, to si nie mieci@ w
globie, ten gd@ wolnoci,@
ktra nam co dzie przychodzi do
gowy,@ ale si w niej nie
mieci, ktr co dzie@
zadajemy sobie samym@ do
odrobienia jak wypracowanie,
ale@ na nasze szczcie@ to si nie
mieci w sowie@
Fotografia pisarza
Cho ksika, trzepic
skrzydekami@ obwoluty, zrywa
si do panicznego lotu@ z
przeraonym gdakaniem, gubic
pierze sw,@ on@ zachowuje
spokj@ (chciaoby si
powiedzie: nieporuszony, bd
co bd zdjcie@ wykonano przy
uyciu statywu);@
prawa rka na pierwszym
planie, palce: rodkowy,@
serdeczny i may, zwinite,
tworz co w rodzaju@
ppici, ktra nie ma zamiaru
uderzy@ w aden st,@ a tym
bardziej w adne biurko,@ kciuk
podpiera szczk doln,
przyciska j do grnej,
zamykajc@ szczelnie ten wentyl
bezpieczestwa,@ usta,@ by nie
puciy pary w postaci
swobodnie podrygiwa w
sualczej ekstazie,@ ugina si
pod ciarem kamstwa, lub@
trz si ze strachu:@
wanie po to wynaleziono
mwnic, aeby@ zasoni to
wszystko@ dyskretnie@ przed
naszymi oczami.@
Napiszcie do nas,~
co o tym sdzicie
Poniewa zaley nam na
szczerej i spontanicznej@
wymianie zda z naszymi
czytelnikami,@ pragniemy podda
publicznej dyskusji@
nastpujc kwesti, ktra
stanowi draliw@ bolczk
codziennego ycia i domaga@ si
zdecydowanej odpowiedzi:@ czy
Ziemia krci si wokoo
Soca,@ czy Soce wok
Ziemi, a jeli tak@ lub nie, to
dlaczego?@ Najbardziej
spontaniczne i szczere opinie@
zostan nagrodzone bonami
towarowymi;@ anonimw nie
drukujemy.@
Napiszcie do nas, co o tym
sdzicie.@
Gdzie drwa rbi (I)
Gdzie znw drwa rbi; skd
znowu te drwa@ si wziy;
jakim cudem co z nich jeszcze
trwa,@
skoro - zdawaoby si - nie
zosta ni wirek@ z tylu
rodzinnych stow i subowych
biurek@
pod toporami, ktre jak
obuchem lecz@ wszelkie
zwtpienie tez, e tam wiry
lec,@
gdzie drwa si rbie: a w
rbania sens@ nikt nie wtpi,
bo wlewa otuch do serc@
Nazajutrz po kolejnym@
zbiorowym samobjstwie zawsze
tak samo@ idzie si rano po
gazety,@ zawsze tak samo bieli
si wieo@ spady nieg albo
wschodzi@ czyciutkie soce
letniego poranka, zawsze@ tak
samo dzwoni butelki z mlekiem
i@ pachn rogaliki, zawsze
tak@ samo maa dziewczynka z
tornistrem@ biegnie do szkoy i
potyka si i pada@ i tucze
kolano i jest duo paczu i w
tym paczu@ jest zawsze@ tak
wiele ycia@
11 II 76
Autentyk
Danucie i Adamowi Zagajewskim
Za jakie czterdzieci lat,
kiedy ju wszyscy@
powymieramy,@ okae si (ku
oglnemu zaskoczeniu), e@ czas
ycia tego pokolenia nie by@
er rozkwitu dziennikw
intymnych:@ cho z pozoru
sprzyjaa temu zjawisku masowa@
samotno, dzienniki@ jako si
nie rodziy, te intymne@
embriony poczte z zapodnienia
mzgu przez rzeczywisto@ (a
moe odwrotnie)@ umiercane
byy przed swym narodzeniem, w
ciasnych@ onach naszych
spdzielczych mieszka,@ w
ktrych co noc podrywa nas ze
snu@ trzask drzwi od windy lub
kroki na schodach;@ na nic byy
zapewnienia on, e to tylko
ssiedzi wracaj z dansingu.@
Tak, bojaliwe byo nasze
pokolenie@ i moe nawet@
lepiej, e nie zostan po nim te
dzienniki,@ ktre i tak byyby
nieczytelne@ z powodu braku
imion i pogldw wasnych,@
ograniczone do zapisu stanu@
pogody@ i aktualnego, na
wszelki wypadek niezmiennie@
dobrego samopoczucia.@
Trzej krlowie
Lechowi Dymarskiemu
Przyjd pewnie po Nowym
Roku.@ Jak zwykle, wczenie
rano.@ Kleszczami dzwonka
wycignity za gow z
pocieli,@ oszoomiony jak
noworodek,@ otworzysz drzwi.
Bynie@ gwiazda legitymacji.@
Trzech. W jednym z nich
rozpoznasz@ z bezmylnym
zdumieniem (jaki ten wiat@
jest may) swego koleg z awy
szkolnej.@ Od tamtych czasw
prawie wcale si nie zmieni,@
zapuci tylko wsy,@ no, moe
przyty troch.@ Wejd. Bynie
zoto ich zegarkw (jaki@ ten
wit jest szary), dym z ich
papierosw@ zasnuje pokj
kadzidlan woni.@ Brak mirry
do kompletu - pomylisz
pprzytomnie,@ wsuwajc pit
pod tapczan ksik, ktrej nie
powinni znale -@ co to
waciwie takiego ta mirra,@
trzeba by kiedy nareszcie@
sprawdzi. Pan@ pjdzie z
nami.@ Pjdziesz@ z nimi. Jaki
ten nieg jest biay.@ Jaki ten
fiat jest czarny.@ Jaki ten
wiat by ogromny.@
grudzie 76
Co bdzie wiadectwem
Krystynie i Ryszardowi
Krynickim
Nie nasze podrczniki
historii, ktrych nikt@ nie
otworzy, bo i po co, nie@
gazety, ktre nigdy nie byy
otwarte@ na rzeczywisto
(jeli nie liczy niektrych@
nekrologw i prognoz pogody),
nie listy,@ ktre tak czsto
byway otwierane, e@ niczego w
Na mier przyjaciela
Na tw mier - bo cho nigdy
tak bardzo jak teraz@ nie ye
(jeli yciem@ nazwiemy
regularny puls ywej gotwki@
wzbierajcy co miesic w
kieszeni na sercu@ i rwnie
regularny przyrost ywej
wagi),@ wic cho nigdy nie
ye tak bardzo jak teraz,@ to
jednak twoje ycie ju od
dawna@ przestao y@ o
wasnych siach: teraz jest to
ycie,@ na ktre si zarabia,
ycie towarzyskie,@ w ktrym
si bierze udzia, ycie z t
czy inn@ kobiet, ycie
osobiste i@ zawodowe, w ktrym
wszelkiej pomylnoci ycz@
podwadni, z ludmi trzeba umie
y, nie samym@ chlebem i tak
dalej, tak to jest w tym
yciu;@
na tw mier - bo cho nigdy
tak bardzo jak teraz@ nie
czue si jak nowo narodzony
(jeli@ nazwa narodzinami to
proste odkrycie,@ e nie jest
niczym wyrodnym wrodzona@ nam
wszystkim rezygnacja, zrodzone z
warunkw@ posuszestwo lub
przyrodzone ludzkie prawo do@
przejcia przez ycie na
kolanach), zatem@ chocia nigdy
tak bardzo jak teraz nie
czue,@ e po trzydziestce
narodzie si na nowo,@ to
jednak twoje narodziny nie s@
przyjciem na wiat@ i
otwarciem na oczu:@ s
odejciem w mrok, mimo e tak
bardzo jeste@ rodzonym bratem,
nieodrodnym synem@ kadego z
nas;@
na tw mier wic, raz
by si przekona, e to wanie
oni,@ e to oni najbardziej si
boj@
A tak niewiele brakowao
Adamowi Michnikowi
A tak niewiele brakowao:
mogem@ po prostu wraz z innymi
podnie rk,@ po prostu wraz
z innymi j opuci -@ aby w
tej samej chwili wrosa
cikim@ okciem w zielone
sukno prezydialnych stow,@ w
skr wycieajc przepastne
siedzenia@ czarnych limuzyn, w
polakierowane@ pulpity mwnic,
w bankietow biel@ obrusw;@
mogem podnie rk. Ale
nie.@ Nadmiar przekory? brak
pokory? szczerze@ mwic,
jedynie moment zagapienia:@
paniczny strach na myl, e moe
wcale@ nie bd mg opuci
rki, e@ do podniesion
przebije rzenicki@ hak nieba,
ktre ze smutn ironi@ lubimy
sobie wyobraa jako@ pusty
sklep misny, gdzie tylko
czasami@ zjawia si towar w
postaci@ naszych zarnitych
dusz.@
Tum, ktry tumi~
i tumaczy
Tum, ktry tumi i
tumaczy;@ ktry tupotem i tp
guchot,@ stoczony w
autobusach i tunelach, tumi@
sabiutkie ttno sensu,
stukajce w czaszce,@ ale ktry
tumaczy ten ulotny puls@ na
nieodwoaln mow@ swej tumnej
samotnoci;@ tum, ktry, cho
nie daje mi si wytumaczy@ i
tumi kade sowo, kadc mi na
ustach@ do wsplnego
milczenia,@ jednak w moje
ttnice toczy wspln krew,@
czarn,@ na oczyszczenie
czekajc, wci@ tukc
guchym mrokiem w mur komory
serca;@ ten tum, ktry
tratujc i duszc, zarazem@
ogarnia swym uciskiem, tchem
napenia puca@ i
niewytumaczalny, jest
wytumaczony@
Stan skupienia
Cho pisane w stanie braku
skupienia;@
cho powstaj na kolanie; cho
rzucone na kolana, rzadko kiedy
powstaj;@
cho lotny i cieky popiech
przenika przez zamknite drzwi
strof jak swd kuchenny i szum
wody z kranu;@
cho w ich akcentach sycha
stpanie ssiada po obolaej
pododze czaszki;@
cho czuje si w ich rytmie
pieszny puls stanw
przedzawaowych, duszny bl
codziennego stanu wyjtkowego;@
cho w charakterze ich pisma
wida nerwowo, jakby prbowano
je spisa szybciej ni trwa
zoenie podpisu pod nakazem
rewizji;@
cho powstaj nieraz tak jak
powstajce z przeraenia
wosy;@
cho ich stan pozostawia wiele
do krzyczenia -@ umwmy si,
e@ krzycze w nich nie
warto;@ e w staym braku
skupienia ich stan skupienia
musi by tym bardziej stay;@
e nie wolno im przecieka
przez byle palce, ulatnia si
przy byle pace;@
e s jedyn rzecz, ktra nie
jest do kupienia@
i ktra czasem bywa odkupieniem@
Kady z nas~
ma schronienie
Kady z nas ma schronienie w
betonie,@ oprcz tego po jednym
balkonie,@ na nim skrzynk,
gdzie sadzi begonie;@
odbywamy mierci i porody,@
ogldamy prognoz pogody,@ aby
y, mamy wane powody;@
jednoczenie nam bij
godziny,@ jednakowo si
wyszmelcowanych teczek@ z
przetartymi na zgiciach
papierami chwileczk@ gdzie ja
podziaem to zawiadczenie,
gdyby@ w ogle ich nie byo,
tych zanadto@ takich samych i
nadmiernie@ odmiennych wiatw
z podwyszonym@ cinieniem, z
wygrowanymi@ daniami panie
musisz pan mi pomc, zbyt
gono@ mwicych, zbyt
naocznie@ ywych, zbyt
dotkliwie@ ludzkich,@
o ile atwiej by si mwio
nic co ludzkie nie jest@
7 Xi 79: Nigdy naprawd
Nigdy naprawd nie marzem,
nigdy@ nie ary mnie wszy,
nigdy nie zaznaem@ prawdziwego
godu, ponienia, strachu o
wasne ycie:@
czasami si zastanawiam, czy w
ogle mam prawo pisa@
13 Xi 79: Elegia druga,~
urodzinowa
Obchodz urodziny@ z daleka i
na palcach@ licz trzydzieci
trzy lata, skoczone@ na
chybcika i z grubsza@ jak
terminowa praca, do ktrej nie
miaem@
nigdy serca; bo z rk@ na
nim przyznaj: wcale@ nie
spodziewaem si akurat tego@ a
nie innego ycia,@ przychodzc
w swoim czasie na wiat.@
Szczerze mwic,@
jeli chodzi o ycie,@ nie
mam wyrobionego@ w cigym
uyciu zdania, adnej gadko@
chodzcej wte i wewte@
szuflady, ktr mona by
szczelnie zamyka@
usta zwtpieniom; moim@
zdaniom wci - moim zdaniem -@
nagle@ co ze mn niedobrze,
musz@ si oprze, biay st
taczy@ w oczach, rozpywa si,
ronie@ w nieny (dlaczego
wszystkie@ przywidzenia) step,
po ktrym,@ trzymajc si
(musz@ by takie) za rce, id
przed@ (melodramatyczne)
siebie@ moje dzieci;@
otrzsam si, przecieram oczy,
sigam po baleron,@ ktrego
sporo jeszcze zostanie na
jutro@
18 Xii 79: nieg II
Bezczelnie bezcielesny,
bezczeszczco czysty,@
brukajcy sw biel krochmalon
bruk@ najbardziej wyboisty i
najbardziej szary;@ kryjcy
kad sprawk, kad prawd,
brud@ i brak kady, drg bruzdy
i brunatno grud@ pod pacht
gadk, spran i steryln;
czyby@ midzy blem a biel
tak obce obszary,@ tak puste
karty byy, e on tylko mie@
zapisa je, zasypa: drobny,
biay druk@
patkw? Nieprawda. yzne i
ywe ojczyzny@ szaroci ra
ruchem w tym zmroonym nie:@
ludzie; ich ten odgrnie
narzucony grb@ nie pochonie,
wystawa bd z kadej szpary@
pobielanej mogiy i depta ten
prg,@ ten stopie topniejcy,
przejciow mier, nieg@
19 Xii 79: Czyste rce
Palce modego porucznika
Suby Bezpieczestwa,@ ktry w
komisariacie dworcowym
wertowa,@ podnoszc na mnie co
chwila peen wyrzutu wzrok,@
wydobyte z moich bagay rysunki
Jana Lebensteina,@
nie zostawiy na papierze
adnych ladw.@
Dziwne.@
Nie ebym si spodziewa plam
krwi, smug potu, brudu,@ czy
choby tustych odciskw, ktre
podobno zostawia na ksikach@
lubicy czyta przy jedzeniu
Wielki Nauczyciel Ludzkoci:@
praca modego porucznika Suby
Bezpieczestwa@ jest czysta,@
on sam ma tytu magistra praw@
i nawyki higieny osobistej,
wyniesione@ z kulturalnej,@
inteligenckiej rodziny.@
A jednak@ byoby jako
naturalniej,@ gdyby na naszych
wierszach, rysunkach,
dziennikach i mzgach@
pozostawiali, choby na
pamitk,@ swj niepowtarzalny
(linie papilarne!) lad@ ci
najwnikliwsi z odbiorcw
wspczesnej sztuki;@ zwaszcza
gdy ocalaj j od zagady jednym
niechtnym zdaniem:@ "No
dobra,@ ostatecznie@ moemy
panu tego nie konfiskowa".@
21 Xii 79: But why?
Cynthia Kaminsky, dziewczyna
nie z tego@ wiata; z tego
drugiego; w tym@ znalaza si
tydzie temu (w pierwszym dniu
od razu@ zatrucie befsztykiem
tatarskim, "nothing serious");
przez cae@
dwudziestojednoletnie ycie
(widziaa te@ co, co si
nazywa "bar mleczny", "very
strange") nie wysuwaa@
zadartego nosa poza Springfield,
Illinois;@
"sorry", raz bya z wycieczk w
Washington, D.C.;@
Cynthia Kaminsky, wystajce
zby, nieopanowany chichot,@
nieustajce zdumienie:@
jak ludzie tutaj mog to
wszystko wytrzyma?@ czemu nikt
tego nie zdemaskuje w
gazetach?@
nieowieconych reymw:@
"Moje ostatnie sowo: wicej
wiata!" -@
chocia ostatnie
sowo - wiem o tym - bd mie
one@
29 Xii 79: nieg III
Daremnie si wywyszasz o ten
centymetr nad ziemi:@ i tak
ci z niej zedrzemy, zgarniemy,
wywieziemy@
gdzie, gdzie nie bdziesz nam
dawa biel wynios i niem@
jasno do zrozumienia, e
przecie zesao ci niebo@
na nasze cikie roboty, aby
nam by anioem@ upadym ale
strem; i tak ci piachem,
popioem@
sypniemy, by nam
przykadem nie wieci, w oczy
nas nie ku;@ prno si
chcesz zasuy, niegu,
przebrany czowieku,@
i tak ci stratujemy, i tak
zmieszamy ci z botem,@ i tak
zrwnamy ci z ziemi a nie z
odlegym obokiem,@
aby nie mg nam wmawia zszarzay, zdeptany mie -@ e
ludzkie umieranie gorsze ni
biaa mier@
31 Xii 79: Ju wkrtce
Ju wkrtce wezm si za
siebie, wezm@ si w gar,
zrobi porzdek w szufladzie@
przemyl wszystko do koca,
zaplombuj zby,@ uzupeni
luki w wyksztaceniu, zaczn@
gimnastykowa si co rano, w
sowniku@ sprawdz kilka sw,
ktrych znaczenie jest dla mnie
wci niejasne,@ wicej
spacerw z dziemi, regularny@
tryb ycia, odpisywa na listy,
pi mleko,@ nie rozprasza si,
wicej pracy nad sob, w ogle@
by sob, by wreszcie
bardziej@ sob,@
ale waciwie jak to zrobi,
skoro@ ju@ i to od tak dawna,
tak bardzo@ nim jestem@
1 I 80: Elegia trzecia,~
noworoczna
Wicej huku petard,@ ni co
roku; ledzimy,@ wychyleni z
balkonu,@ jak wszystkim i
nikomu@ w rodku nocy i zimy@
chce si urzdza przetarg:@
kto radoniej i goniej@
skamie, e z niepokoju@
pierwszej w roku godziny@ nie
nasz codzienny letarg,@ lecz
nowa jawa ronie@ i
narodziny.@
Z balkonw, loggi, okien@
betonowego miasta@ lec
petardy, sztuczne@ ognie,
flaszki po wdce,@ gazet
ponce pasma;@ wszdzie, jak
sign okiem,@ wszdzie, jak
zadre sercem@ (ktre w piersi
si tucze@ goniej ni szko
o asfalt), co nas, jak wsplnym
mrokiem,@ wsplnym niejasnym
sensem@ jednak rozjania.@
Potrzebna jest okrga@ data,
godzina zero,@ by si w tej
okrgoci@ moga zmieci,
umoci@ ta, co zwykle uwiera@
kanciasto, co urga@ szorstkim
brakiem ogady:@ sztucznie
radoni, goni,@ yjmy; jutro
dopiero@ mier codzienna i
ciga@ wda si w nowe ukady@
z tym, kto umiera.@
Ale to - w dni poprzednie,@
ale to - w dni nastpne.@
Tymczasem - wicej huku,@ by w
oguszonym uchu@ nie brzmiay
mtnym ttnem@ echa bardziej
powszednie:@ opot flag, werbli
warkot,@ pochodw tupot
guchy,@ brawa stadionw tpe -@
to szumy niepotrzebne,@
2 I 80: Eroica
"Schwyci swj los za gardo"
(Beethoven), ale jak@ to
zrobi, na to nie starczy piciu
palcw ani@ piciu zmysw,
tego si nie da@ poj ani
obj, tego garda, ono@ nie
jest obudowane grubymi
miniami@ ani okutane cienkim
szalikiem, z niego@ nie
wydobywa si ani krwawy ryk ani
kwany@ oddech, jego po prostu
nie ma,@
tego garda,@ a gdyby nawet
byo,@ rce i tak s stale
czym zajte,@ biciem braw,
podpisywaniem zezna, gr na
akordeonie,@ niesieniem siatki
z karpiami na wita,
trzymaniem@ drzewca, pchaniem
wzka, pocieraniem czoa@
30 I 80: nieg IV
Naley go oglda z autobusu
"Jelcz"@ starego typu, w ktrym
3 okna cakiem czyste@ nie s
nigdy, z zasady; i naley mie@
miejsce siedzce z dermy
pocitej yletk@ przez
chuligana, z nudw; i naley
lekko@ mruy oczy, by twarze
stoczone, bezkrwiste@
(mglicie znane, z widzenia)
pokryway wszystek@ szarawy
obszar szyby jak lustrzana
nied;@
i trzeba jecha w toku; i
trzeba daleko,@ na drugi koniec
mzgu, ten, ktry ma przystp@
bezwiedny i swobodny do wiata,
Co dzi rzucili
Co dzi rzucili@ w boto a co
Braki, odrzuty,~
produkty zastpcze
Wic to ju zawsze tak, ju
zawsze zamiast@ gwiazdy
pierwszej wietnoci dorsz
drugiej wieoci,@ wic zawsze
ziemia sztucznym miodem,
rozwodnionym@ mlekiem bdzie
pyna, a w ksidze
przeznacze,@ odbitej na
papierze pitej klasy, zawsze@
gdzie w rodku bdzie brakowa
arkusza?@
Wic to ju zawsze, tak, ju
zawsze. Zamiast@ ostatecznej
jasnoci i pierwszej jakoci@
przed oczami wci bd paczce
si drzwi@ z obluzowan klamk,
a nie rajskie wrota.@ Objadajc
si piesznie przy chwiejnym
stoliku@ przecenionym bigosem,
jake tu wyszepta:@
"Wic to ju". Zawsze tak. Ju
zawsze zamiast@ woa: "Chc
y jak czowiek", szuka dziury
w caym@ niebie, jakie ci dano
- bdziesz y jak czowiek,@
czyli: patrzc przez palce,
przymykajc oczy.@ Dziury w
Graynie
Pamita o papierosach. eby
zawsze byy pod rk,@ gotowe
do wsunicia w kiesze, gdy
znowu go zabieraj.@
Zna na pami przepisy
dotyczce paczek i widze.@
Sztuk zmuszania mini twarzy
do umiechu.@
Jednym chodnym spojrzeniem
gasi wrzask policjanta,@
zaparza spokojnie herbat, gdy
oni bebesz szuflady.@
Z obozu albo szpitala sa
listy, e wszystko w porzdku.@
Tyle umiejtnoci, taka
perfekcja. Mwi powanie.@
Chociaby po to, aby si nie
zmarnoway,@ nagrod za to
wszystko powinna by
niemiertelno,@ a ju co
najmniej jej wybrakowana wersja,
ycie.@
mier. Nie, to niepowane,
nie przyjmuj tego do
wiadomoci.@ Z iloma
trudniejszymi sprawami dawaa
sobie rad.@ Jeeli kogo
podziwiaem, to wanie
ciebie.@ Jeli co byo trwae,
to wanie ten podziw.@ Ile
razy chciaem ci powiedzie. Nie
byo jak.@ Wstydziem si luk w
sownictwie i mikrofonu w
cianie.@ Teraz sysz, e za
pno. Nie, nie wierz.@
To przecie tylko nico.
Jake takie nic@ ma stan
pomidzy nami. Na zo, na
zawsze zapisz@ t kresk na
tczwce, zmarszczk w kcie
ust.@ Zgoda, wiem, nie
odpowiesz na moj ostatni
pocztwk.@ Ale bd za to
wini co rzeczywistego,@
listonosza, katastrof lotnicz,
cenzur,@ nie nieistnienie,
ktre, zgd si, nie
istnieje.@
XI_XII, 1982
Kiedy, po latach
"Kiedy, po latach, Historia
przyzna nam racj."@ Ale
Historia niczego nie przyzna,
nie przyzna@ si do niczego,
Historia nie odezwie si ju ani
sowem, Historia@ ley pod
ptora metrem piasku albo
gliny,@ pod skr Historii
zgstniaa w sice krew@ z
wolna przemieszcza si w d,
zgodnie z prawami cienia,@ w
oczach Historii jest pustka i
nad wybitymi zbami@ nawet nie
drgn jej na zawsze
zacinite,@ na zawsze
uciszone, na zawsze
osiemnastoletnie wargi@
Dyletanci
Zbigniewowi Herbertowi
Pozbawieni zalepienia
historycy niewtpliwie wydobd
na jaw@ zastanawiajc cech
tego spoeczestwa,@ ktra
stawia w okrelonym wietle ca
jego mani wielkoci:@ byo
to@ spoeczestwo dyletantw.@
Aktorka marnowaa swj talent
zbierajc podpisy i skadki.@
Porad prawnych udziela krytyk
literacki (wyksztacony za
pastwowe pienidze),@
suwnicowa, miechu warte,
zasiadaa przy konferencyjnym
stole,@ powielacze klecone
przez fizyka jdrowego@ byy,
powiedzmy sobie szczerze,@
aonie prymitywne.@
Kady robi nie to, co do
niego naleao.@
Rzecz prosta, miay w tym swj
udzia pewne niedobre
tradycje,@ wszyscy ci poeci
liryczni szturmujcy bez
przeszkolenia Belweder,@ nie
pilnujcy kopyta szewcy z
szablami, damy w czerni@
narodzin, wczgostwo i
zakcenie porzdku,@
przekroczenie granicy, tamowanie
ruchu,@ pragnienie znalezienia
si nie tam gdzie moje
miejsce,@ taki jest zarzut
sprawnie obmacujcych mnie
doni@ a szczk kajdanek za
plecami poucza mnie przepisowo i
pynnie,@ e mam prawo zachowa
milczenie, e wszystko,@ co
powiem, moe obrci si
przeciwko mnie@
Okno
I opuszczenie bdzie
odpuszczeniem.@ Przez
podcignite - a nie uchylone -@
okno dobiegnie obcy idiom
popoudnia,@ pomruk strzyonych
trawnikw, tu obok@ mikkie
trzanicie drzwiczek
samochodu,@ gardowy gos
ssiada z naprzeciwka@ pozdrowi
po imieniu przybysza, w
jzyku,@ w ktrym "ssiad" i
"blini" to jedno i to samo@
sowo, w jzyku, ktry nie byby
twj wasny@ nawet gdyby, nawet
gdyby by twj.@ I opuszczenie
bdzie odpouszczeniem.@
Lot do Seattle
Mczyzna o wygldzie drwala i
kobieta w ciy,@ na oko pity
miesic, po twojej prawej
stronie;@ tak, ona mieszka na
Wschodnim Wybrzeu, leci@
odwiedzi matk w Seattle; tak,
spdzia tam cae dziecistwo,@
owszem, lubi to miasto; nie, on
leci dalej,@ do Anchorage, to
ju jego trzeci rok na Alasce,@
tak, jest tam adnie o tej porze
roku;@ ich sowa s dobroduszne
i obe jak oboki@ po lewej
rce. W trzech plastikowych
Z tomu~
"Widokwka z tego wiata"~
(1988)
Co mam powiedzie
Ktry to wiat, czy ten? Nie w
takt, niespodziewane@
targnicia wiatru szarpi
rozespanym niebem.@ Co mam
powiedzie, wie, e bdzie
powiedziane.@
Furkot wrbla. Filc piki
uderza o cian@ garau. Szum z
odlegych szos. Znw, po raz nie
wiem@ ktry: to wiat, czytelne
"tak", niespodziewane@
przybicie stempla soca na
kolejny ranek,@ ktrego mogo
nie by, a jest, cay, jeden.@
Co mam powiedzie? "Wierz"?
Bdzie powiedziane@
tak wiele sw, a adne nie
zo si w zdanie@ proste
oznajmujce o Wiedzcym
Niemym,@ ktry, osiadszy w
ttnie, tka niespodziewane@
skrzyowania przypadkw na tej
Lipiec 1952
Ocknem si bez paniki: jakby
godzc si, e wzrokiem
natrafi@ na granatow emali
wiadra, tu obok na trawie,@ z
wod po brzegi, niezrozumiale
jasnoczerwon;@
kto, z ciurkaniem i wpraw,
wyyma cierk czy fartuch@ i
kretonowy, mokry, wskrzeszajcy
z martwych@ chd wdawa si w
ukady z moj praw skroni,@
w ktrej co pulsowao;
rozdziawione gamoniowato@ wrota
kuni, dyszce, tak jak przez
cae to lato,@ zastarza woni
opikw, iskier, skrzanych
miechw@
i przypalonych kopyt,
tumaczyy mi schrypym,
dymnym@ basem Hendryka, szwagra
naszej gospodyni,@ e jak si ma
sze lat, to nie mona,
czowieku,@
podchodzi za blisko kowada,
bo jak czasem odamek prynie,@
no to tego. I przez sekund
widziaem sam siebie,
przejrzycie@ odrbnego,
wielokrotnego, na progach
niezliczonych kuni,@
jak wchodzilimy w drog
odpryskom wiata, stali@ na
torach pdzcych pocigw,
gwiazd, losw, okruchw stali.@
"Ja" byo tym, co nie byo tym
wszystkim. Za p roku mia
umrze Stalin.@ O p globu by
inny kontynent. W p mgnienia
zaczynao si Pniej.@
Jakie Ty
Waciwie nie musz wiedzie o
tobie nic wicej, ni@ to, e
jeste tym jakim Ty, ktre
formuje mi w ustach@ i - przez
opar wydechu, przez opr jzyka,
przez ni@ atmosferyczny, przez
krzyowa si z dugim, w d
przez mostek biegncym
naciciem@
(wzgrek onowy taktownie
przykrye strzpem ligniny),@
w ktrym wyrczy ci wczeniej
szpitalny posugacz_osiek.@ I
zdawao si naturalne, e
pozwane na proces gnilny,@
upokorzone ciao poddawao si,
gdy podnosie@ do wiata
gumow doni jego serce czy
wtrob, badae@ tre jelit i
barw puc, rozcinae
tczowosine@ paty odka. A
wszystko swym ostatecznym
banaem@
sumowa odr, przed ktrym
ostrzege mnie jeszcze w
domu:@ "Co zrobi, jest tylko
biologia: co zostaje z
czowieka, to mierdzi."@ Ile
tomw, totemw, systemw tym
samym "ecce homo" zatykao mi
nos i usta pniej - jakby
chciay potwierdzi,@ e nie
dorosem do tego, aby o tych,
ktrzy musz umiera,@
powiedzie cokolwiek wicej ni
da si powiedzie o mierci.@
Lecz zdawao si naturalne, e
si musz buntowa, upiera.@
Yard sale
"Popielniczka, abaur, rowerek
dziecicy,@ stary mikser
(ebonit o lepkiej powierzchni@
z wartym w szczeliny kurzem),@
dwie walizy,@ jaskrawe bluzki,
krzeso bez lewej porczy,@
budzik, ksiki z zakresu
psychoanalizy@ i kuchni
chiskiej, toster - na wszystkim
przywieszki@ z cenami jak dla
zgrywy (dziesi centw,
dolar)@ i wszystko, wystawione
na sprzeda i trawnik, trwa pod
niedzielnym dzwonem soca i
wytrawn,@ cho autoironicznie
przysiada w "Smakoszu",@
zionc nieogolonym, trzydniowym
podmuchem:@ jak to, ja pod
krawatem, kiedy on pod much,@
ja skrpowany, zapity, gdy on
ostatni z koszul@ rozrywa jak
krwawic pier! Filisterski
brak serca!@
Drobnomieszczaskie cnoty. Ja
wiem, ja si ich wstydz,@ od
lat poniej poziomu: co za
blama, nie mie w biografii@
ani jednego rozwodu, dewiacji,
wikszego naogu,@ kuracji
psychiatrycznej, burzliwego
romansu na boku,@
penokrwistego podcicia y;
jakie szare gafy@ zamiast
tczowych skandali; chandry
trwajce z tydzie,@
zamiast eby z szacunkiem
szeptano: "B. ma potworne@
wielomiesiczne kryzysy";
adnego dzwonienia po nocy@ do
przyjaci z daniem wysuchania
nowego wiersza,@ poyczki na
heroin czy kaucj, znalezienia
w ich yciu miejsca@ na mnie,
caego; nic - czasem list, lecz
bez krzyku "Pomocy!",@ najwyej
z aluzj typu: "Ostatnio jestem
w zej formie".@
Ja wiem, to nie materia na
mit, kult, legend,@ film z
Robertem De Niro, tuczeniem
szka i scenami.@ W ktrym
momencie zszedem, nieuleczalny
prymus,@ na t z drog? Skd
ten chorobliwy przymus,@ aby
udawa zdrowie, ustawia przed
zniszczeniami@ barierki i
makiety? Z pewnoci, e nie
bd@
i tak syszany ze swoj
zdawion suplik do nikd@ w
chrze profesjonalnie
dwicznych koloratur@ skowytu?
Z niemiaoci? Z nie do
zniesienia jaskrawej@
wiadomoci, e trzeba by, na
dobr spraw,@ w kadej
Ustawienie gosu
Tak, takim moe gosem, jakim
pierwszy pilot@ owiadcza przez
goniki, e wszystko w
porzdku@ (tak jakby sto ton
stanowczy, kategoryczny,@ i
cakowicie bezsilny) amanie
praw ludzkich i ucisk.@ Nie eby
nie by ju w stanie czu blu,
wspczucia, goryczy.@ Im
pniej, im odleglej, tym
wiksz to miao warto,@ tym
atwiej, moe z nerww, zy
pieky w kcikach oczu.@ Przez
chwil, przez chwil gadzi
zwile spleciony warkocz@
kontrapunktu, rozwaa cud
wspistnienia gosw,@ z
ktrych kady odbywa w czasie
osobn podr@ a w kadym
punkcie czasu zwizuje je inna
harmonia.@ ycia by nie
starczyo, nie tylko tej chwili
- od@ to na pniej.
Przyspieszy, i dopiero gdy
ostro hamowa@ przed
skrzyowaniem, niejasna myl: e
w tak gstej muzyce@ jest
miejsce na wszystko, z nim
wcznie - e jedno nie
przeciwdziaa@ drugiemu, e nie
on sucha ale muzyka uycza@ mu
suchu, czasu, cierpienia,
wszystkiego, co przewidziaa@
Drogi kciku porad
1
Drogi kciku porad, cho z
natury@ spokojny, wpadam wci
w depresj, widzc@ krew. Pny
wieczr, wczam telewizor:@ znw
akt terroru, trupy dzieci.
(Ktry@ z nas, telewidzw, nie
zna takich zgryzot!)@ Snu!
(Lecz nie nasz jest win
ponury@ i krwawy@ bieg spraw
wiata.) Po raz wtry:@ Chc
spa! (Wystarczy spokj, kilka
wizyt@ u terapeuty.) Wieczna
bieganina@ sanitariuszy, dym z
ruin, kobiety@ zaamujce rce:
czy wiat zapomina@ o nas,
niewinnych, ktrych nie
ciekawi@ zo? W rezultacie