You are on page 1of 153

BENTE PEDERSEN

BIAE NOCE

1
- Zawsze jeste taka samotna - powiedzia. Te sowa pieway, byy takie ciepe.
Wspczucie w jego oczach nie pozostawiao miejsca na fasz. Lina potrafia to wychwyci.
Spotkaa si z tak iloci wspczucia, ktra zdoaaby wypeni beczk na ledzie. Najczciej
miao ono gorzki, nieprzyjemny posmak.
Wspia si na skay. Waciwie nie miaa na to czasu. Nigdy nie miaa czasu. Wiosna
jednak kusia, poruszaa wszystkie zmysy i Lina wyjtkowo posuchaa tego gosu w sobie.
Olai bawi si z innymi dziemi. Bardzo trudno byo zapdzi chopca do ka o tej porze
roku, kiedy nawet wieczorem wiecio soce. Wszystko skpane byo w wietle i szalestwie,
dlaczeg wic i ona nie moga pozwoli sobie na odrobin beztroski? Nie wczya si
przecie od drzwi do drzwi, szukajc towarzystwa ludzi w jej wieku, nie wasaa si z
rybakami, przybywajcymi nie wiadomo skd ze wiata. Chodzia za to w gry. Chyba nie
mogo by w tym nic a tak zego, chyba nie stawaa si przez to gorszym czowiekiem?
- Przedtem te bya sama - cign, sadowic si obok.
Mia z tego miejsca widok na stay ld, na bkitny pas morza pomidzy wysp a ldem.
Stamtd wanie przyszed zaledwie przed kilkoma dniami.
- Ale teraz masz samotno rwnie w oczach - mwi dalej.
Lina milczaa, lecz on nie potraktowa tego jako niechci z jej strony. Na razie jego
sowa nie domagay si odpowiedzi. Jego sowa nie nawyky do chodzenia stadami.
- A czy to le, kiedy kto ma samotno w oczach? - spytaa Lina bez miechu w gosie.
adne z nich nie byo w nastroju do artw.
- Kiedy czowiek jest tak mody jak ty - odpar - i ma w oczach samotno, to jego oczy
robi si stare. Tak by nie moe. Powinna kogo do siebie dopuci.
Z kim on mg rozmawia? No c, to zreszt wszystko jedno. Jej historia pozostawaa
taka sama, bez wzgldu na to, kto j opowiada. A jeli kto chcia si dowiedzie czego
nowego, no to si dowiadywa. Nikt nie musia nikogo szczeglnie wypytywa, by pozna
histori Liny. To bya taka historia, ktr si po prostu opowiada. Bez wzgldu na to, czy kto
pyta, czy nie.
- Nie mam kogo - odpara. Bardzo zwile. W jej przekonaniu tak wygldaa prawda.
- Rosjanin strasznie duo tu nabudowa. Nie patrzy w stron, gdzie rosyjscy rybacy
postawili swoje szopy. Byy to zreszt bardziej domy ni szopy.
A wic on wiedzia. C, czego innego moga si spodziewa? e ludzie bd milcze?
Dla jej dobra. By moe nawet tak si dziao w wypadku naprawd obcych przybyszw. Ale

on przecie nie by obcy. Przybywa tu kadego lata, odkd Lina sigaa pamici. Przeprawia
si przez cienin, niosc w wzeku na plecach dugie, jasne wieczory. Lina w dziecistwie
wierzya, e to wanie on przynosi lato. Tak mwili doroli, a ona nigdy nie dostrzega bysku
w ich oczach. Nigdy nie widziaa, e kciki ich ust odrobin unosz si w gr, kiedy mwili:
Lato przynosi Niillas. Niesie je w swojej sakwie i wypuszcza, gdy ju wszystkie renifery
bezpiecznie przeprawi si na drug stron...
Lina przychodzia w to miejsce rwnie jako dziewczynka. Patrzya na cienin z
szacunkiem przemieszanym ze strachem, ktry tkwi w jej piersi niczym cika gruda.
miertelnie si baa, e tyle reniferw zniknie w morzu i Niillas nie wypuci lata.
Widziaa, jak morze pochania wicej zwierzt, ni potrafia zliczy. Trucha
zapeniyby wszystkie stojaki do suszenia ryb, gdyby je tam powiesi. Tak wanie sobie to
wyobraaa. Staa i wykrcaa palce, wierzc, e Niillas potrafi zatrzyma dla nich lato.
- Nie byoby jak chodzi, gdyby wszyscy, ktrzy tu przybywaj, ot, tak by tutaj
zostawali. Ciekawe, czy odchodzc std na dobre, zabieraj ze sob torf?
Lina nie bardzo rozumiaa, o co mu chodzi. Czsto mwi rzeczy, ktre potrafia poj
dopiero wiele lat pniej. Jego sowa pozostaway w niej, zawieszone gdzie w jakim miejscu,
i musiay skrusze, tak jak suszona ryba. Akurat tego dnia, kiedy zaczynaa je rozumie,
Niillasa mogo wcale przy tym nie by. Lina sama dobrze wiedziaa, ktra z ryb ju si nadaje
do jedzenia.
- Pewnie ju ci o tym opowiedzieli - odezwaa si, rozcierajc plam na spdnicy, ktra
zamiast znikn, robia si coraz wiksza. - On nie wrci. Na pewno nie wrci ze wzgldu na
mnie. Mimo wszystko nic dla niego nie znacz. Jego ona od niego ucieka. O tym nikt tu na
wyspie nie wie. Nikomu tego nie mwiam.
Popatrzya Niillasowi w oczy. Upewnia si, e on zatrzyma t wiadomo dla siebie. e
jej tajemnica jest przy nim bezpieczna. Wiedziaa przecie, e Niillas nosi w sobie wicej
ludzkich tajemnic anieli jakikolwiek inny znany jej czowiek. By osob, ktrej ludzie si
zwierzali.
- Ona wrcia - podja dziewczyna. - A wwczas Lina w Norwegii przestaa si ju
cakiem liczy. Oleg wicej ju jej nie potrzebowa. Wszyscy wiedz, e on mnie rzuci. Ale
nikomu nie przyznaam si, dlaczego tak si stao.
- Nic by nie stracia, mwic o tym - stwierdzi Niillas.
Lina wzruszya ramionami. Niillas mia oczy jak wiosenne niebo, pene rozmaitych
odcieni, rwnie zmienne. Przede wszystkim jednak byy janiejco niebieskie. Wszystkie
rodzaje oczu uwaaa za pikne, byle tylko nie przypominay ciemnych oczu Olega...

- On jest ojcem mojego dziecka - powiedziaa. - To znaczy dzieci... Modsza umara.


Moe to i lepiej, skoro i tak zostaam sama...
- Nie jeste teraz za surowa? Lina kiwna gow.
- A czy nie tak wanie trzeba? - spytaa.
- Nie wiem - odpar. - Czsto si nad tym zastanawiaem, Lino, lecz nie znalazem
odpowiedzi, ktr mgbym nazwa waciw, jedyn waciw...
- Przyprowadzie w tym roku ze sob on, Niillasie? - spytaa Lina.
Myl o synku wci sprawiaa bl. Bolaa te wiadomo, e Oleg ju nie przyjedzie.
Takie rozgoryczenie mogo by niebezpieczne jak bagno.
Niillas rozemia si. Ten miech przynosi ze sob letni wiatr, a wok jego oczu tka
delikatn pajczyn.
- Niillas, nie enic si, wywiadcza kobietom przysug - odpar. - Tacy jak ja nie
powinni bra sobie ony. Jestem wolnym ptakiem. Takim, ktry musi mie dla siebie rwniny i
wody, czu wiatr pod skrzydami. Musz swobodnie uderza skrzydami w powietrzu, a moja
jurta wcale nie staje si bardziej pusta przez to, e nie mam kobiety, ktra mogaby j wypeni.
Ten, kto le si czuje we wasnym towarzystwie, by moe musi otacza si ludmi, by nie
sysze skargi wasnych myli. A ja, bdc sam, czuj, e jestem w dobrym towarzystwie...
Niillas umiechn si lekko. mia si z siebie.
- Nie, i w tym roku nie przywiozem ony. Zapominam, o co ludzie pytaj. W moim
wieku odpowiedzi bywaj dugie. Zwaszcza jeli osoba, ktra pyta, nie potrafi sucha tak
cierpliwie jak ty. Zapominam, e ludzie nie chc dugich odpowiedzi.
- Ja chc - zapewnia Lina. Wczeniej nikt nigdy jej nie mwi, e potrafi sucha.
Ludzie co najwyej przyznawali, e potrafi zadba o dom, poza tym jednak niewiele
rzeczy potrafia, a przynajmniej o tym nie wiedziaa. Niekiedy zdarzao si, e ludzie miali si
z tego, co mwia, i nie by to wcale przyjemny miech. miali si tak, e jej sprawiao to bl.
Lina przypuszczaa, e Niillas nie potrafi si tak mia. On nie mia w sobie takiego miechu,
ale te i nie by jak inni. On chyba rzeczywicie by wolnym ptakiem.
- Duo masz reniferw? - spytaa, bo naprawd chciaa to wiedzie.
Niillas nie posiada nic innego, a przynajmniej ona nic o tym nie wiedziaa. Wszyscy
ludzie osdzali innych po tym, co tamci maj. Oleg zadba o ni, na swj sposb. Ani jej, ani
dziecku niczego nie brakowao. Nie zaliczaa si wcale do najuboszych na wyspie, a mimo to
nikt tak naprawd si z ni nie liczy. Najwidoczniej do tego, co posiadaa, przykadao si inn
miar.
- Wystarczajco - odpar Niillas. - Trudno je policzy. Mam due stado. Znam te

renifery, wycinam im swj znak na uszach. Naznaczyem kade zwierz, o ktrym mwi, e
jest moje. Nie ma ich a tyle, ebym nie mg sobie z nimi poradzi, ale te i nie tak mao,
ebym si rozleniwi. Mam ich akurat tyle, ile trzeba.
Lina nie potrafia go zrozumie.
Siedzia w skrzanej kurcie, znoszonej tak, e a pociemniaej na brz, wytartej do
poysku na okciach. Nosi skrzane spodnie o jeszcze ciemniejszym odcieniu. Tamy od
kumagw tak spowiay, e ju nikt nie odgadby, jaka bya ich pierwotna barwa. Mia
brunatne, naznaczone bruzdami donie, czarne obwdki pod paznokciami, a wosy czesa mu
wiatr. I by przy tym tak bezwstydnie zadowolony, e Lina miaa ochot go spyta, jak to
kryje w sobie tajemnic, dajc mu tyle spokoju, takie poczucie bezpieczestwa i t jego
wielko.
Nie spytaa jednak. Takie sowa w chatach rybakw nazwano by po prostu gupimi.
Niillas moe i rni si od nich, lecz mimo wszystko nie spytaa.
- Nie powinna chodzi sama - powtrzy Niillas. - W zeszym roku bya taka
szczliwa.
- Nie musisz si o mnie martwi! - odpara, cicho si miejc.
Nie co dzie si zdarzao, e kto si o ni troszczy, niepokoi si o ni. Nieco j to
krpowao. Poza tym zapewne ludzie uwaali, e wiedziaa przecie, na co si decyduje. I
pewnie poszeptywali midzy sob, e musi teraz spa w tym ku, ktre sobie pocielia.
W jego oczach co bysno niczym w stojcej wodzie, kiedy soce przedziera si przez
chmury i pozwala, by kilka promykw zboczyo gdzie na manowce. Nawet jej matka nie miaa
tak agodnej twarzy jak Niillas. Powszedni dzie on rybakw wypeniony by znojem, ktry
sprawia, e rysy twarzy napinay si surowoci.
- Niillas martwi si dokadnie o to, o co chce - umiechn si. - A ciebie znam, odkd
bya ma dziewczynk, Lino. Na og czekaa tu na grze, kiedy przybywalimy z
reniferami, pamitasz? Przypominam sobie te twoje biae wosy pomidzy czarn ska a
niebem. Musiaem ci widywa, nim jeszcze zaczem czu si tutaj jak u siebie. Naleaa do
tego miejsca, w pewnym sensie przynosia mi szczcie. Jeste moim amuletem, ktry zapewni
dobre lato, Lino. Nic wic dziwnego, e si martwi, kiedy ta, ktra przynosi mi szczcie, ma
w oczach noc. Wszdzie teraz jest tak jasno, Lino. Powinna wpuci soce rwnie do swoich
oczu.
Ta Lina, ktr bya, zanim spotkaa Olega, rozpakaaby si na takie sowa. Dzisiejsza
Lina natomiast nauczya si zaciska zby. Pewnie, e co wezbrao w jej sercu, lecz nie na
tyle, by w oczach pojawia si wilgo. A nad ustami umiaa tak zapanowa, eby Niillas nie

usysza, jak bardzo jest wzruszona.


- Pewnie na wszystko znajdzie si rada - rzeka wreszcie.
Takie powiedzenia wyraay reguy, wedug ktrych si yo, odkd potrafia sign
pamici. Ludzie nie zasiadali po to, eby si nad sob uala. Nie mogli. Musieli stara si, jak
tylko potrafili najlepiej. I rzeczywicie na og znajdowaa si rada, gniewne supy w kocu
zwykle puszczay. Nic nie okazywao si a tak ze, jak si z pocztku wydawao.
- Rosjanie zostan pewnie na czas wiosennych i letnich pooww.
Kiwna gow. Nie miaa zbytniej ochoty o nich rozmawia, lecz ten temat wydawa
si mniej niebezpieczny. Odrobin mniej bolesny.
- Gdyby byo inaczej, nie potrzebowaliby tych szop - odpara Lina, a w jej sowach
kryo si kilka nieprzyjemnych, piekcych kropel goryczy. - Niektrzy zostaj nawet przez
zim, mieszkaj tu na stae. Pracuj dla niego, dla Olega. I dla Jewgienija Bykowa. Oni si tym
zajmuj we dwch. Bykw ma tylko jedn rk.
Spojrzenie Liny bdzio, skierowao si ku morzu, ku odlegemu pasmu pomidzy
niebem a morzem, bdcemu jak gdyby nicoci. Najblisz nicoci, jak dao si zobaczy.
Wyczu j potrafia, przez cay czas.
- Zawsze wydawao mi si to troch okropne, nigdy nie umiaam zrozumie, jak jego
ona to znosi. Jak mona y z jednorkim czowiekiem? Jak z nim spa...
Zawstydzia si, zaczerwienia lekko. Ze te tak rozpucia jzyk! O takich rzeczach
mona rozmawia z innymi kobietami, lecz nie z mczyzn. Co te on sobie o niej pomyli!
- Okazao si, e ona jest Norwek - cigna w popiechu, niewyranie. - Ta jego
ona...
Lepiej jak najwicej mwi o czym zupenie innym, tak eby Niillas zapomnia o tych
gupstwach, ktre wczeniej si jej wymkny.
- To takie dziwne - cigna, mylc o zimie, spdzonej w Rosji.
Wci bolenie wspominaa tamten czas. Jedynie z Olegiem czua si dobrze, lecz
wszystkiego innego, co tam byo, nienawidzia. Wszystko byo takie obce i przeciwko niej.
Zimowe chody w ojczystych stronach to jedno, a mrz nad Morzem Biaym to zupenie co
innego. Tam cay wiat by zamroony.
- Ona sama o tym nie pamitaa. Mwili, e uderzya si kiedy w gow i stracia
pami. Sama o tym nie wiedziaa, dopki nie zacza rozmawia ze mn po norwesku. To
najdziwniejsza historia, z jak kiedykolwiek si zetknam!
Lina pokrcia gow, na moment zapominajc o sobie.
- Nie przypuszczaem, e w Rosji s kobiety z Norwegii - powiedzia Niillas. Sucha

Liny z uwag. Naprawd sucha jej opowieci.


- Ona bya Norwek - zapewnia Lina. - A przynajmniej std pochodzia. Musiaa
ucieka - umiechna si, zerkajc przez rami, bardziej dlatego, e taki gest nalea do tej
historii, ni dlatego, e si baa, i kto jeszcze j usyszy. - Mwili, e bya skazana na stos w
twierdzy Vardo i e ocalili j przed mierci. Zabrali j stamtd i popynli prosto na wschd.
Bg jeden wie, jak to zrobili. Miaa okropne blizny na ciele, takie, jakich by moe rzeczywicie mona si nabawi w twierdzy Vardo.
I moe troch bya czarownic. Znaa si na rolinach, potrafia zatrzymywa krew... No
i wygldaa jak wiedma...
- Ja te si znam na rolinach - stwierdzi Niillas. - Moe i ja potrafi zatrzymywa
krew. Nazwaaby mnie czarownikiem? Pokrcia gow.
- Nigdy!
- Widzisz, a w Vardo palili rwnie takich jak ja - powiedzia cicho. - Sawa tego
miejsca niesie si daleko, Lino. Wrd ludzi, ktrych naznaczyli pitnem czarownikw, byli
rwnie mczyni. Wielu z mojego ludu. Niektrych z nich znaem. Sporo czasu ju upyno,
odkd zapony ostatnie stosy, i chwaa za to. Wielu niewinnych zgino w pomieniach.
- W kadym razie Raija usza z yciem.
- Raija?
Smakowa to imi. Dwiki sprawiy, e co zadzwonio mu w gowie. Nie potrafi
jednak unie w pamici odpowiednich kamieni, a to imi na pewno kryo si pod ktrym z
nich. Odnajdzie je pniej, jeli tylko na dobre w nim utkwio.
- Ona nie moe by Norwek, skoro nosi imi Raija - stwierdzi z moc. - Musi by
Fink. Nikt z nas si tak nie nazywa. To fiskie imi.
- Ale ona mwi po norwesku!
Niillas wzruszy ramionami, zastanawiajc si, dlaczego jaka nieznajoma kobieta,
przebywajca gdzie daleko w Rosji, tak bardzo potrafi wypeni mu myli.
- Nad fiordy przybyo wielu Finw. Pojawili si rwnie na paskowyach. Niedugo
dotr i tutaj. I to nie tylko ci poszukujcy owisk, lecz cae rodziny, ktre chc uciec od ndzy,
od chleba z kory.
- Jak ty duo wiesz - westchna Lina.
- Po prostu sucham - odpar Niillas. - Podobnie jak ty, ja rwnie potrafi sucha. I
daleko wdruj.
I ty by wiele wiedziaa, Lino, gdyby miaa stado renw, za ktrymi trzeba wdrowa.
- Kobiety nie podruj - stwierdzia Lina.

- Owszem, nasze kobiety podruj.


Nie rozmawiali wicej o Raiji. Ani te o Olegu i rosyjskich rybakach. Lina nie bya do
koca pewna, o czym rozmawiali. Nie wiedziaa, do czego zmierza Niillas, ani nawet czy
cokolwiek chce osign swoimi sowami. One jednak utkwiy w jej umyle, ogrzeway j i z
jakiego dziwnego powodu obawiaa si troch tego, co mog w niej wywoa. Nie chciaa, aby
cokolwiek si stao. Chciaa nauczy si y z tym, co miaa. y tak jak teraz. To bya jej
przyszo. Sowa Niillasa nie powinny niczego w tym zmienia.
- No c, musz wraca do swoich zaj - owiadczy, wstajc.
Ciao mia spryste, to si wprost rzucao w oczy. Mg by rwienikiem ojca Liny, a
najwyej troch modszy. Nigdy chyba tego nie zrozumie do koca. Ojciec przecie by starym
czowiekiem.
Niillas natomiast by waciwie bez wieku. Porusza si jak mody chopak. W jego
ruchach nie dostrzegaa adnego wysiku. Lina zastanawiaa si, czy ona take bdzie moga
unikn staroci. Przygldaa si kobietom ze swego otoczenia, patrzya, jak si starzej, i to j
przeraao. Ju teraz czua, e urodzia dwoje dzieci. Porody zostawiy lady w jej talii i
biodrach. Donie te zaczynay przypomina rce starszych kobiet, podobnie jak twarz, ktrej
czasami miaa okazj przyjrze si przez chwil w stojcej wodzie. Lusterko, ktre dostaa od
Olega, stuka.
- Moe si jeszcze zobaczymy - rzuci Niillas lekko.
Wiatr rozwia mu grzywk, lecz nie zdoa zetrze zmarszczek z czoa, wiadczcych o
tym, e Niillas y.
Czy ona moga powiedzie, e ya? Lina nie bya ju tego pewna. Gdzie w piersi j
zakuo.
- Moe. - To jedno jej sowo byo echem jego sw.
Moe.
Nie byo to sowo obiecujce, e wyrosn z niego kwiaty, ale Lina je zachowaa. Ukrya
je z tak sam mioci, z jak chowa si ziarno na siew. Osonia je i pielgnowaa.
Sama bya ziemi, w ktr pado.
Wtedy jeszcze tego nie rozumiaa. Nie umiaa sobie tego ani wyobrazi, ani zapragn.
Po prostu chowaa jego sowa, tak jak pielgnowaa tyle sw, ktre wypowiada wczeniej.
Przez cae ycie Niillas przynosi jej lato, a ona jemu przynosia szczcie.
Lekko stawiajc stopy obute w kumagi, zszed ze skay i znikn. Kiedy si wiedziao,
gdzie postawi nog, wcale nie byo a tak stromo. Niillas mia wryt w stopy rwnie t
krain. Biega tutaj jako dzieciak, jako mody chopiec i jako dorosy.

Lina nie chciaa nazywa go starym, lecz to jedno sowo, ktre wydawao si wobec
niego obraliwe, stale odzywao si w niej szeptem. Nie chciaa go powtarza nawet w mylach.
Popatrzya za nim dopiero wtedy, gdy oddali si na tyle, e ledwie dao si dostrzec
jego posta, na wypadek, gdyby przyszo mu do gowy zerkn przez rami.
Wwczas i ona niewiele ju widziaa, lecz w jaki niezwyky sposb wystarczaa jej
wiadomo, e to on. Ze widzi go, jak biegnie tam, dokd zmierza, prawdopodobnie do stada.
Zapewne w ogle nie powinien by go zostawia, ale tego Lina nie wiedziaa dobrze. Nie
wiedziaa tylu rzeczy.
Nigdy nie zadaa sobie trudu, eby lepiej pozna Lapoczykw. Pojawiali si tu ze
swoimi reniferami, a potem odchodzili. Przynosili ze sob ycie, gosy, szczekanie psw i inny
jzyk. Taki, ktry w jej uszach by tylko pustymi dwikami.
Nie czua potrzeby dowiedzenia si o nich czegokolwiek. Oni byli inni.
Z niektrymi rozmawiaa. Z dziemi, kiedy sama jeszcze bya dzieckiem. Mwili
rnymi jzykami, lecz mimo wszystko wsplna zabawa bya moliwa. Rwnie wcigajca dla
obu stron. Pniej rozmawiaa gwnie z Niillasem.
W domu spojrzenia, jakie jej posyano, nabieray nagle ostroci, jeli wdaa si w
rozmow z laposkim chopcem w jej wieku. Z czasem zrozumiaa, dlaczego tak si dzieje, i
zacza ich unika. Dziewczta przybywajce wraz z ich grup nigdy nie szukay towarzystwa
rwieniczek z wioski. Trzymay si raczej blisko jurt. Wygldao na to, e maj do swojej
roboty. Liny nigdy nie obchodzio, eby dowiedzie si, jak to naprawd jest.
Niillas by dozwolony i niegrony. Na tyle stary, e nie sdzono, i bdzie si ugania za
dziewcztami.
Rozmawiaa z Niillasem w kade lato, odkd sigaa pamici. Wiedziaa jednak
niezwykle mao o tym, jak naprawd wyglda jego ycie.
Lina nagle si zawstydzia. Chyba nieczsto miaa ochot rozmawia o nim. Mwia
gwnie o sobie, a Niillas sucha. Pod wieloma wzgldami zna j o wiele lepiej anieli jej
rodzice.
Moe.
Poczua, e teraz chciaaby dowiedzie si o nim czego wicej. Pozna go. Ta ch
zrodzia si z zawstydzenia. Nie chciaa ju duej myle tylko i wycznie o sobie.
Jej miech nie unosi si tak wysoko. Spada w d ze skay pod jej stopami, lecia w
przepa. Z Liny nie zostao ju wystarczajco duo, by zajmowa tym myli. Rzucia to wraz
ze miechem w morze.
Kiedy si zorientowaa, e stoi zapatrzona na wschd, odwrcia si. Miaa wiadomo,

jak daleko jest do Archangielska. Ju tam bya. Pojechaa tam.


Jej miech tam nie pofrunie.
Ju nigdy wicej.
Lina starannie otrzepaa ze spdnicy dba trawy i wrzosu, z natury bya bardzo
porzdna. Dobrze j wychowano. I to, e pniej nie potrafia si lepiej upilnowa, na pewno
nie wynikao ze zego wychowania. Takie myli przelatyway jej przez gow. Syszaa je
dostatecznie czsto.
Niillasa nie byo ju wida. Pewnie znikn za ktrym z licznych niewielkich wzgrz,
odnalaz wasne stado. Doczy do swojej grupy. Nic o nich nie wiedziaa. Nie miaa nawet
pewnoci, gdzie rozbili swoje namioty. Wiedziaa, e przybyli, lecz nie prbowaa nawet
wypatrywa supw dymu na niebie, szarych zmarszczek na tle letniego bkitu, jedwabnych
sznurkw w rowiejcej nocy.
Zapewne byy tam, gdzie co roku.
Lina zebraa spdnic i zacza schodzi w d krt ciek, niemale niemoliw do
odnalezienia dla czowieka, ktry nie dorasta na tych skaach. Duo czasu ju upyno, odkd
kto si o ni ba. Bardzo duo, odkd ktokolwiek zabrania jej wspinania si na skay. Moe
troch za tym tsknia. Moe.
- Nie wspinasz si chyba na skay po to, eby wypatrywa Rosjanina?
A wic takie mieli o niej zdanie.
Lina napotkaa spojrzenie brata. Dzie wczeniej zaci si w rk, podczas patroszenia
ryb niemal przern do na p. Opatrunek wci jania czerwieni, ale brat i tak zapewne nie
potrafi utrzyma si z dala od roboty.
- Nic mnie nie obchodz Rosjanie - odpara ze zoci, ale w piersi zakuo j mocno, e
brat tak mao j zna. Przecie dorastali w tej samej izbie, a mimo to nic o niej nie wiedzia. Nie jestem dzieckiem, Samuelu, zapamitaj to sobie! Mam swoje ycie. Robi to, co mi si
podoba. Niepotrzebny mi brat, ktry musi mnie strzec. Zreszt i tak byoby na to za pno...
Samuel zachichota. Moe nie mia pewnoci, czy siostra artuje, czy te naprawd jest
za. Lina wyrosa, oddalia si od domu. Wyrosa na osob, ktrej nie mogli ju by pewni.
- Moesz tak sobie gada - zamia si. - Ale baby nie maj czego szuka w grach.
Do ju si tam nachodzia jako dziewczynka.
- Rozmawiaam z Niillasem - powiedziaa.
- Z t star skr? To on jeszcze yje? Lina popatrzya na brata. Samuel mia
dwadziecia trzy lata, a i na jego twarzy rysowao si kilka bruzd. Wichry na morzu miay
pazury. Tutaj nie mg skama o swoim wieku. Tu nie byo adnych tajemnic.

Zdaniem Liny, Niillas wyglda rwnie modo jak Samuel.


- Niillas nie ma wieku - stwierdzia, nie czujc nawet, jaka w jej glosie brzmi agodno.
Nie zorientowaa si, e si umiecha, e spojrzenie rozsiewa zoty, soneczny blask.
- W kadym razie jest na tyle stary, e nie chce go adna baba! - stwierdzi Samuel
bezlitonie. - Sam musi sobie ogrzewa skry, biedny staruch!
Brat Liny nie przestawa si mia.
- Przynajmniej jego nie musimy si wystrzega z uwagi na ciebie, siostrzyczko!
Powinnimy byli zachowa wiksz czujno, jeli chodzi o tego Rosjanina, ale kto, u
wszystkich diabw, mg podejrzewa, e on jest onaty? Niillasa moesz sobie zatrzyma.
Jedyn lask, jak umie si posugiwa, jest kij pasterski!
Jego miech zalepia jej uszy.
- Zawsze musisz mie tak niewyparzon gb?
Lina odwrcia si do brata plecami, eby nie zauway jej paajcych policzkw.
Nikomu nie wolno tak mwi o Niillasie!
Nie moga mu o tym opowiedzie! Nie moga popatrze mu w oczy i wyzna
wszystkiego... Olai, musi znale Olaia...
No i Niillas mwi, e moe jeszcze si zobacz. Moe.

2
Linie z Soreya nie zawsze wszystko ukadao si atwo. Z pocztku nie wyrniaa si
niczym szczeglnym, ya jak wiele dzieci rybakw z wybrzea Finnmarku. Rodzina bya dua,
chata za maa, ojciec trudzi si na morzu, matka w oborze, a dzieci tam, gdzie mogy si do
czego przyda. Sama Lina swoj przyszo widziaa jasno. Uwaaa, e kiedy polubi syna
rybaka, ktry te bdzie wypywa odzi na morze. Takiego, ktry podobnie jak i ona,
przyszed na wiat i wychowa si w szarej rybackiej chacie. Sdzia, e urodzi dzieci, bdzie
si zajmowa zwierztami, utrzymywa dom w naleytym porzdku. Takie byo ycie. Niczego
wicej si po nim nie spodziewaa.
By moe te i tak by si to skoczyo, gdyby w jej yciu nie zjawi si on, waciciel
statku z Archangielska.
Szesnastoletni Lin wprost oczarowa ten potny mi z wielkiej, nieznanej Rosji.
Oddaa mu wszystko. I wszystko mu obiecaa, podczas gdy on nie szafowa przyrzeczeniami.
Teraz Lina miaa poczucie, e rodzina powinna bya temu zapobiec. Ona wwczas nie
potrafia. Bya jeszcze dzieckiem, przyzwyczajonym do synw rybakw, do chopcw z
ssiedztwa, z ktrymi si bawia, z ktrymi razem dorastaa. On za, waciciel statku, przyby
ze wiata, ktrego nie potrafia ogarn rozumem. Nie wiedziaa, jak si przed nim broni, gdy
j sobie upatrzy.
A rodzina czerpaa z tego korzyci. Rosjanin by szczodry. Okazao si, e jest
wspwacicielem duego statku, e ma ich wicej, waciwie posiada ca flot.
Rodzice i bracia nie sprzeciwiali si temu, e Lina yje z Rosjaninem. Wszak do
kocioa, do ksidza, i tak byo bardzo daleko.
W wieku siedemnastu lat wyjechaa do Rosji. Wszystkim zapowiedziaa, e wychodzi
za m.
Nie uoyo si najlepiej. Wrcia. I teraz wiele wysiku kosztowao j chodzenie z
podniesion gow.
Lina nienawidzia Rosji, nikt nie zdoaby jej nakoni, eby si tam przeniosa. Nawet
Oleg. Nawet kapitan statku Oleg Jurkw, wielki i potny, przystojny, ciemny niczym
grudniowa noc w Finnmarku. O objciach nioscych spokj i poczucie bezpieczestwa i ze
smutkiem w spojrzeniu. Lina sdzia, e on zostanie w Norwegii, a kiedy jego ona ucieka z
innym, bya tego waciwie cakiem pewna.
Lina wierzya, e bdzie z Olegiem. e si pobior, chocia rnia ich wiara. Oleg mia
zosta.

Poczy ich Olai, a pniej Magdalena.


Teraz Lina miaa ju blisko dwadziecia dwa lata i odkd spotkaa Rosjanina, ktry tak
odmieni jej ycie, upyno sze lat. I Lina w roku 1745 bardzo rnia si od tamtej Liny,
szesnastolatki.
On, oczywicie, wyjecha z powrotem do Rosji, a przed wyjazdem walczyli ze sob jak
pies z kotem. Oleg chcia zabra ze sob Olaia, ona powtarzaa, e prdzej go zabije, ni do
tego dopuci. Mwia te inne rzeczy, wiele innych rzeczy. On rwnie.
Lina z Soroya wiedziaa, e Oleg tak naprawd nigdy waciwie jej nie kocha. Bya tak
niepodobna do jego ony, jak tylko dwoje ludzi moe si rni midzy sob. Jemu to
wystarczyo. Wanie dlatego wybra j, a nie adn inn spord gromady krccych si wok
niego dziewczt. Przecie Lina nie bya jedyn, ktra nie okazywaa mu niechci.
On jednak wybra wanie j.
Na jaki czas.
I chocia urodzili si Olai i Magdalena, to pniej wybra Rosj. W kocu za nadesza
wiadomo o powrocie Antonii. Oleg nie mg zosta u Liny, nawet gdyby tego chcia.
Lina wiedziaa, e to tylko wymwka. I tak by z ni nie zosta.
Teraz za baa si, e Oleg za wszelk cen bdzie si stara odebra jej Olaia. Syn wiele
znaczy dla mczyzny. Sam przecie to powtarza. Co prawda mia ju tam w Rosji crk, ale
syn to co zupenie innego. Lina wiedziaa, e Oleg ustanowiby Olaia swoim spadkobierc,
pozwoliby chopcu przej wszystko, co jego ojciec osign tam, daleko na wschodzie w
krainie lodu. By moe pozbawiaa syna majtku po ojcu, lecz nie moga znie myli o tym, e
jej maleki Olai miaby zosta skazany na ycie w tym miecie, w ktrym ona sama zaznaa
tyle strasznego chodu i ktre znienawidzia, gdy tylko postawia stop na tej ziemi.
Moliwe, e syn zostaby tam wielkim czowiekiem, ona jednak wolaa, eby rybaczy
tu, na wybrzeu Finnmarku. Nie chciaa go od siebie puci, i to za nic na wiecie.
Wieczorami, kiedy pooya ju chopca spa, siadywaa sama. Ten dom zbudowa jej
Oleg. ciany byy z rosyjskiego drewna, dach kryty torfem. Oleg zatroszczy si o dwie izby.
To ju prawie zamono, a z ca pewnoci wicej, ni kiedykolwiek mogaby osign jako
moda ona rybaka.
Lina miaa wic dwie izby przepenione cisz. Czsto zreszt nie nazywaa tego cisz,
mwia o pustce.
Lina nie cierpiaa, ale nie byo jej rwnie dobrze. ya, ale y mona na wiele
sposobw.
Noce byy przezroczyste. Przesiadywaa pod swym malekim okienkiem, ledzc

wzrokiem przelatujce mewy. Nie wiedziaa, czy jej samej spodobaoby si latanie. Moe nie?
Moe bya zbyt lkliwa z natury? Lina nie chciaa std odchodzi. Chciaa tu zosta.
Gboko w duszy pragna by kim dla kogo.
Lina westchna i starannie zamkna marzenia. Nie warto, eby kto zaglda tu i w
nich grzeba.
Zoya ubranie, ktre zdja z siebie, starannie poukadaa je w kufrze ustawionym w
nogach ka. Bya taka porzdna, wszystko u niej miao swoje miejsce. Nikt nie moe nazwa
jej flejtuchem. Midzy materacem a wenianym kocem bya wolna. Ale nocnych snw nie
pamitaa nigdy.
Obudzia si wczenie, syszaa rybakw, wybierajcych si na pow. Jej chata leaa
na skraju obszaru nazywanego przez mieszkacw wioski rosyjskim brzegiem. Na skraju
miejsca, gdzie stay rosyjskie szopy. W pewnym oddaleniu od wioski, w ktrej wyrastaa, lecz
nie nazbyt daleko, wprawna rka zdoaaby dorzuci kamie do wsi. Lina rzucaa z dou, jak
wikszo dziewczt, lecz jej kamyk nigdy nie dolatywa do celu. Jej miejsce nie byo wrd
Rosjan, zreszt wcale tego nie pragna. Ale wiejska gromada te nie uznawaa jej za swoj.
Takiego pitna nie potrafia si pozby.
Codzienno narzucaa obowizki. Pranie, sprztanie, zmywanie, gotowanie, Olai,
gotowanie, reperowanie ubra, zmywanie...
Dzie by bkitny, potem zblad i zaiskrzy na nowo. Ztoczerwony, niemal ciepy,
chocia nadszed ju wieczr.
- Jest dzie! - skary si Olai, kiedy kada go do ka. - W dzie si nie pi!
Mia t sam rys uporu wok ust co jego ojciec. Lina nie pierwszy raz to zauwaya.
Zawsze na ten widok troch kuo j w piersi.
Znw opowiadaa synkowi, e jeszcze dugo nie bdzie ciemnej nocy, nie moe wic
czuwa, dopki nie zrobi si ciemno. Popiewaa mu, a naprawd usn. Zacinite chopice
pistki rozluniy si we nie, a rysa wok ust zmienia w co w rodzaju umiechu, ani troch
nie przypominajcego Olega.
Otworzy si przed kim?
Niillas mg tak do niej mwi. Moe nawet byo to rozsdne. Lina nie bardzo znaa si
na rozsdku. Kiedy miaaby si przed kim otworzy? I przed kim?
Rozgoryczenie nie porusza si na mikkich podeszwach kumagw, ono chodzi na
twardej skrze.
Kolejny wieczr przy stole pod maym okienkiem. Robtka na drutach w rkach. Morze
uderzajce o kamienie na brzegu. Fale, ktre nigdy nie odpoczywaj. Mczyni mwicy tak

jak Oleg. miejcy si ze sw, ktrych ona nie rozumiaa, i paczcy jak dzieci przy
piosenkach piewanych drcymi gosami. Mczyni mwicy z akcentem ludzi wybrzea.
Tacy, ktrzy przybywali z poudnia i ze wschodu i porozumiewali si takimi samymi sowami
jak ona. Od czasu do czasu jaki Szwed albo Fin z dalekiego poudnia. Bg jeden wiedzia,
dlaczego tu przybywaj. Droga, jak mieli do pokonania, Linie wydawaa si nie mie koca.
Czyby naprawd istniaa bieda, ktra skracaa t drog wdrujcym ni ludziom? Ludzie za jej
maym okienkiem wiedli rozmaite ycie. Do Liny docieray zaledwie urywki. Ona ya poza ich
obrzeem.
Robia na drutach. Szya. Wiedziaa, e przyjdzie nastpna zima.
Miaa ju zamiar si pooy, kiedy do drzwi rozlego si pukanie. Zdya nawet
przekrci klucz. Zawsze zamykaa drzwi, kiedy przybywali rybacy. Nie tylko wtedy, gdy byli
pijani, mogo im wpa do gowy co nieprzyzwoitego.
- Kto tam? - spytaa ostro. Pier przepenia jej gniew. Nie mog zostawi jej w
spokoju? Przecie may musi spa, a latem tak trudno zagoni go do ka. Nie wierzy jej, gdy
mu mwia, e ju jest noc. Potrafi sania si na nogach ze zmczenia, ale poniewa wiecio
soce i niebo byo jasne, nie dawa si przekona, e jest pora na spanie. Czy nie potrafi sobie
wyobrazi, e najmniej ze wszystkiego potrzeba jej awantur?
- To ja, Niillas - rozlega si cicha odpowied.
Prawie si zapltaa w spdnic, biegnc po podogowych deskach, najbielszych
deskach na caej Soroya. Ale te i nie musiaa daleko chodzi po piasek do ich szorowania.
Klucz jakby okazywa wasn wol. Musiaa unie nieco drzwi i jednoczenie obrci
go w zamku. Skobel natomiast da si atwo przesun, chocia niewielu ludzi tu zagldao i
nieczsto go odsuwaa.
Lina musiaa zaczeka chwil, nim otworzya. Zapa oddech. Nie moga pokaza si
zanadto zdyszana, a zdyszana bya, nawet policzki paliy.
To niemdre a tak bardzo si cieszy!
W kocu otworzya Niillasowi.
- Nie zbudziem ci?
Spojrzeniem prosi o wybaczenie, jeszcze nim zachcia go, by przestpi prg.
Lina pokrcia gow. Gdzie w blasku soca rozleg si krzyk mewy. Ochrypy wrzask
radoci wykrzyczanej nie koczcemu si dniu, jasnoci nocy.
A wic przestpi prg jej domu. Czu si tu jak u siebie, cho nie by! wacicielem tych
cian. Lina zauwaya to, gdy jego oczy przyglday si nalecym do niej rzeczom. Niillas w
adnym miejscu nie czu si obco.

- Zostawie renifery? - O co przecie musiaa spyta, niemiao dotykajc oparcia


krzesa, eby da mu znak, i powinien usi.
- Mam ze sob dwch siostrzecw - umiechn si. - Mode szczeniaki te musz si
do czego przyda. Pewnie skoczy si na tym, e przejm stado po mnie. Nie zaszkodzi
wczeniej ich dopuci do zwierzt. Dobrze im zrobi, kiedy zobacz, e im ufam. A i mnie dobrze zrobi popatrzenie na co innego ni same tylko renifery i niebo na okrgo, przez cay
dzie. Moe...
Znw to sowo, ktrym z tak atwoci si bawi. Ale przyszed. To byo co wicej ni
moe.
- Nie boisz si mieszka sama w pobliu rybackich szop?
Mao kto jeszcze j o to pyta. Matka. Ona jednak rzucia te sowa w taki sposb, e
Lina nie moga stwierdzi, czy naprawd j to obchodzi. Przecie nie chcieli, eby do nich
wracaa. W domu i tak mieli ju wicej ni do gb do wyywienia. Z biegiem lat sporo z
gromady dzieciakw nie wytrzymao trudw ycia i spoczo w ziemi, inne wyprowadziy si
do wasnych szarych chat. Ale w domu rodzicw i tak wci byo ciasno. Cigle jeszcze
mieszkay tam dorose dzieci.
- Moe nie zawsze jest rwnie milo - powiedziaa Lina. Zastanawiaa si, czym go
ugoci. Pora bya ju pna. Miaa odrobin miodu w dzbanku. Czy on tego le nie zrozumie?
Ale nie moga przecie pozwoli, eby wyszed niczym nie poczstowany. Nie powinien odej
bez odpowiedniego przyjcia, musi zabra jej gocinno ze sob. Tak rzadko zdarzaa si
okazja, by moga pokaza si od tej strony. Mao kto do niej przychodzi w odwiedziny.
- Dokuczaj ci? Znw ta troska. I to wicej ni odrobina troski.
Troski o ni.
Lina nie bya do tego przyzwyczajona.
Postanowia wyj mid. Nie by gorzki, sama go uwarzya, tak jak nauczya j matka.
Chciaa pokaza gociowi co, co zrobia wasnorcznie i z czego moga by dumna.
wawo zakrcia si po izbie. Wystawia przed Niillasem dzbanek i kubek, odamaa
kawaek ytniego chleba. Masa w domu nie miaa. Tego rodzaju ywno przechowywaa w
wykopanej w ziemi piwniczce. Nie zamykaa jej na zamek i zdarzao si, e co stamtd gino.
Niewiele, bo w wiosce nie okradano si nawzajem. Nie ogryzano koci do czysta, zawsze
zostawiano na nich chocia troch misa, nawet jeli poyczano co bez pytania. Zdarzao si
niekiedy, e Lina znajdowaa w piwniczce rzeczy, ktrych sama tam nie schowaa. A wic kto
pamita, e co zabra, i odpaca si, gdy wreszcie byo go na to sta. Innych pewnie mona
byo zwyczajnie prosi o poyczk, ale wida nie j.

- Nie bardzo - odpowiedziaa wreszcie na jego pytanie. - Czasem kto staje pod
drzwiami, ale ju si nauczyam mwi im, eby si std zabierali. Ci, ktrzy s tutaj dla Olega,
nic mi nie robi. Wida wci jeszcze pozostaj czciowo pod jego ochron. - Rozemiaa si
ze smutkiem. - Widzisz, gdyby on by jedynie prostym rybakiem stamtd, to wtedy
rzeczywicie uwaaliby mnie za atw zdobycz. Byoby znacznie gorzej. Teraz nie do koca s
pewni, kim dla nich jestem.
Niillas wypi mid. Po pierwszym yku umiechn si i do niej, i do kubka. Znw si
napi, a potem z uznaniem pokiwa gow.
- Sama go uwarzya? Naprawd niezy! Dawno ju nie miaem w ustach czego
podobnego.
Lina zarumienia si od tej pochway. Chona j niczym pierwszy promie soca po
dugim okresie ciemnoci.
Sama nie tkna jedzenia. Robia na drutach. Palce na podoku yy wasnym yciem.
Zmieniay nitk w ubranie. Synek zim nie bdzie marz.
- Duo rzeczy potrafisz, Lino. Wyrosa z ciebie dzielna kobieta.
Mao nie wybuchna miechem. Nikt wczeniej tak jej nie nazywa.
- Chtnie przeprowadzibym z tob handel wymienny - cign. Brunatne donie amay
chleb, ale palce zmiatay okruszki na do. Powierzchnia stou wci pozostawaa czysta. Nasze kobiety nie maj weny, no i wikszo z nich ma do wasnych zaj, eby jeszcze
troszczy si o takiego starego kawalera jak ja. A pn jesieni, moim zdaniem, mio jest mie
grube weniane rkawice. Jak zima nadcignie w peni, to nic nie chroni rk lepiej ni skra, ale
wczeniej sprawdza si wena. Mylisz, e mogaby mi zrobi takie rkawice?
Jego oczy rozszerzyy si, pytay. Pytaa caa jego twarz.
- Zapac ci misem reniferowym, skr, czym bdziesz chciaa. Tym, co ci bdzie
potrzebne.
- To niezbyt wygrowana proba - umiechna si Lina. Co w niej si rozlunio.
Jakby z ulg. Chyba nie bya pewna, jaki rodzaj handlu on moe mie na myli. Wiedziaa
jedynie, e przez chwil si baa.
Baa si, e utraci co drogocennego. Co, czego by moe nigdy od nikogo nie
otrzymaa. To byo trudne, dziwne i niejasne.
Teraz jednak moga si do niego umiechn i powiedzie, e oczywicie, zrobi mu na
drutach rkawice. Mao brakowao, a zaofiarowaaby si, e moe mu te co utka. Potrafia
tka. Umiaa zrobi ptno i chodniki.
Powstrzymaa si jednak. Za wiele mogo okaza si rwnie niedobre jak za mao. On

nie powinien pomyle, e jest a taka samotna.


- Zrobi to z radoci, Niillasie - rzeka. Wypowiadajc jego imi czua w ustach co
niezwykego. A nigdy wczeniej tego nie dowiadczaa. - Jeste przecie starym przyjacielem,
wiesz o tym.
- Na pewno starym - umiechn si ciepo.
Potrafi mia si z siebie. Nie traktowa si tak powanie jak mczyni, ktrych
widywaa w wiosce. Wystarczyo z nich troch poartowa, a ju si syszao, e modzi nie
maj ani odrobiny szacunku dla tych, ktrzy troch ju poyli.
- Ty... ty nie masz wieku - powiedziaa Lina. Nie wiedziaa, czy mwic to, dobrze robi,
lecz tak przecie naprawd o nim mylaa.
- Nie oszukuj, nie nazywaj mnie modzieniaszkiem! - zamia si, unoszc brwi do nieba
w taki sposb, e na moment znikny pod grzywk, nim znw z powrotem opady niczym
ptaki, unoszone wiatrem nad powierzchni morza. - Mgbym by twoim ojcem, gdybym mia
do rozumu i wicej stanowczoci, Lino. Twoja matka te bya przez jaki czas jak kwiat.
Niezbyt dugo. S kobiety, ktre wczenie widn. Zbyt wiele dzieciakw jeden po drugim odbiera kobietom zby i modo.
Jzyk Liny przebieg po jej zbach.
Dziki Bogu, wszystkie te, ktre wida, byy na swoim miejscu. Stracia dwa z samego
tyu, kiedy chodzia w ciy z Magdalen. Na t myl zarumienia si lekko. Cieszya si, e on
o tym nie wie. On mia wszystkie zby, widziaa to. Nie bya to rzecz zwyczajna. W
umiechach wikszoci ludzi majcych ju za sob pierwsze lata modoci widniao na og
wiele szczerb.
mia si tak cicho. Jego spojrzenie nie potrafio wedrze si w jej myli. Przez jaki
czas troch si tego baa, Niillas przecie umia patrze tak gboko.
- C, ona z pewnoci nie zwracaa na mnie uwagi. Ja zreszt rwnie byem jedynie
odrobin ni zauroczony, wcale niegronie. Mody chopak ma tyle rnych marze, zapewne
wiesz. A twoja matka nie spojrzaa dwa razy na Lapoczyka przybywajcego z gr. adna z
dziewczt znad morza si nami nie interesowaa. Dlatego my wszyscy uwaalimy, e one s
jak promie soca, co w nich byszczao. Nasze dziewczyny robiy si najadniejsze, kiedy
wracalimy z powrotem na paskowy.
- By moe one to samo mylay o was - stwierdzia Lina.
Umiechaa si teraz razem z nim. Niillas by taki ciepy. Mwi tak niegronie. Nie
rozmawiaa wczeniej z mczyznami w taki sposb. Tylko z Olegiem. A Oleg waciwie nigdy
wiele si nie odzywa. Nie nalea do ludzi, ktrzy na wszystko zawsze znajd odpowied, w

dodatku jzyk dugo dzieli ich niczym mur. Kiedy wreszcie opanowa jej norweski na tyle, by
moga go zrozumie, to nie mieli ju tak naprawd o czym rozmawia.
- Wtedy si nad tym nie zastanawialimy - przyzna jej racj. - Kiedy zdaem sobie z
tego spraw, byo za pno. Moja wiosna ju wwczas mina. W okresie ciemnoci nawet na
adn nie zerkaem. Tyle byo wtedy innych rzeczy, ktrymi naleao si zaj. Brakowao
czasu na snucie marze o kobietach. Mogli je snu ci, ktrzy mieli kogo, kto im ogrzeje
posanie wieczorem. Nam, pozostaym, po jakim czasie te robio si ciepo. No i w kocu
przestaje si tskni.
- Dobrze ci samemu?
Lina czua, e by moe zapuszcza si na starannie zagrodzone pole, ale musiaa spyta.
Wprost trudno byo jej uwierzy, e si na to zdobya.
- Przynajmniej dopki mog od czasu do czasu z kim porozmawia - odpar. I
wygldao na to, e mwi prawd. - Niektrzy suchaj, inni nie. Czasami zdarza si, e
rozmawiam sam ze sob. Potrafi sucha, umiem te odpowiada. Nie jestem wic najgorsz
osob, z ktr przychodzi mi prowadzi rozmowy...
- Ja nie chc by sama ju do koca ycia! - wyrwao si Linie.
Zaraz jednak zadraa. Spucia wzrok, uwiadomiwszy sobie, co powiedziaa. I sposb,
w jaki to powiedziaa. Bya w tym zbyt porywcza. By moe otworzya zbyt wiele drzwi.
Wiedziaa przynajmniej tyle, e on nie rozpowie tego dalej, lecz by moe nie mia te wcale
ochoty za duo o niej wiedzie.
Matka zawsze powtarzaa, e Lina ma wielk skonno do przesady. e nie zna umiaru.
- I nie bdziesz, Lino - owiadczy. Lina nie moga poj, skd w jego gosie moga si
wzi taka pewno. Przecie chyba nie potrafi patrze w jej przyszo. Powiedzia to jednak
w taki sposb, jak gdyby gotw by jej to obieca.
- To do ciebie nie pasuje - doda, jakby tumaczc si ze swej pewnoci. - Ja mog by
szczliwy, bdc sam. Ty nie jeste ulepiona z takiej gliny. No i jeste za moda.
Znw mwi o jej wieku. Przecie bya dorosa, bya matk. Nie jest ju niemowlciem.
Jego oczy byy teraz niczym woda, niemal przezroczyste jak letnia noc. Lina
zastanawiaa si, czy i ona bdzie miaa kiedy na twarzy takie mie zmarszczki. Niillas musia
si duo umiecha, zmarszczki wok oczu i ust mwiy jej to w swym niemym jzyku.
Niillas nala sobie jeszcze jeden kubek miodu. Po pierwszym yku obliza usta, puci do
niej oko.
- Mogaby zapa mczyzn na sam ten twj mid, Lino.
Czy za tym artem krya si powaga?

Lina nie wiedziaa. Syszaa go, widziaa, lecz nie cakiem rozumiaa. Niillas kry w
sobie tak gbi, e nie potrafia jej nawet zmierzy.
- Widziaem wczoraj twojego synka. adny dzieciak, ale mao do ciebie podobny.
Prdko biega ten maluch!
- Ja te szybko biegam - odpara. I ona musiaa troch poartowa. Nie chciaa zbyt
dugo roztrzsa sw, nie chciaa te ulec niepokojowi, czajcemu si tu pod powierzchni.
- Olai jest podobny do swego ojca. Oleg to pikny mczyzna. Mode dziewczyny nie
zakochuj si w brzydkich mczyznach. To niepisane prawo, ale wjt powinien postawi pod
nim swoj piecz!
Niillas rozemia si.
- Powinna zabra syna poza wiosk. Mgby mi pomc wypasa renifery. Nabiegaby
si po wrzosowiskach, a nogi nie chciayby go duej nosi. Dzieci i zwierzta s ze sob
zwizane. Na pewno spodobayby mu si nasze psy, nie sdzisz?
Lina kiwna gow. Olai by ciekaw wszystkiego. Na pewno by mu si to spodobao.
Spodobaoby mu si wszystko, co Niillas jej pokazywa, malujc obrazy sowami.
- On nie da rady zaj tak daleko - odrzeka i obraz rozpad si na kawaki. - A moje
plecy nie dadz rady go ponie. Nie maj si najlepiej, odkd urodziam modsze dziecko.
Gos jej jakby zamar. Mwienie o Magdalenie nie stawao si wcale mniej bolesne,
cho coraz wicej dni dzielio j od tamtej zej chwili, gdy j utracia. Dziewczynka nie bya
pierwszym dzieckiem, jakie zmaro w tej wiosce, i na pewno nie ostatnim. Lina jednak nigdy
nie dopuszczaa do siebie myli, e taka tragedia moe spa wanie na ni, e dotknie jej
dziecka. Przecie pielgnowaa je, karmia, dbaa o nie na kady moliwy sposb. Lecz to
jednak po prostu nie wystarczyo.
Malutka rozchorowaa si. Umara.
Lina nie miaa jak si przed tym broni. Magdalen po prostu jej zabrano.
- Jestem pewien, e daa jej cae ciepo, jakiego tylko potrzebowaa, dopki ya powiedzia Niillas cicho.
Nie doda, e moe stao si najlepiej jak mogo, ani te e urodzi przecie wicej
dzieci. Tak mwili jej inni ludzie.
Oni jej suchali, lecz nie przygldali si jej wcale. A jedyn pociech, jak mogli jej
ofiarowa, byy sowa, ktre tak naprawd nic nie znaczyy.
- Nie mona da z siebie wicej ni najwicej i zrobi co lepiej ni najlepiej. I ty na
pewno wszystko to jej daa.
- Ty chyba nie powiedziaby czego, czego tak naprawd nie mylisz? - Lina

popatrzya Niillasowi w oczy. Chciaa w niego zajrze, lecz, niestety, on co przed ni zamkn.
- Nie mwisz tego tylko po to, eby w ogle co mwi?
- A dlaczego miabym tak robi? - spyta, odrobin zdziwiony. - Skoro prawda nie jest
dostatecznie dobra, by mwi o niej na glos, to wol raczej milcze. Lubi szczero, a ty nie?
Od kamstw ogarnia mnie pustka.
- To dlaczego tylu ludzi kamie? Niillas wzruszy ramionami.
- Wielu rzeczy nie wiem, Lino. Twoim zdaniem by moe mam dostatecznie duo lat,
eby to zrozumie, eby wiedzie. Ale wiele jest rzeczy, ktrych nie zrozumiem nigdy.
Szedem przez ycie z szeroko otwartymi oczyma, lecz wci wiele jest rzeczy, ktre mi
umykaj. Zawsze co bdzie wydawao si nam obce.
Wypi do dna i wsta.
- Nie powinienem siedzie tu tak dugo, chciaem tylko z tob porozmawia. Zobaczy
ci. Wierz, e rwnie tego lata przyniesiesz mi szczcie.
Kiedy Lina przekrcia klucz w drzwiach po jego wyjciu, nie bya pewna, dlaczego
przyszed. Rkawice nie mogy by jedynym powodem.
Niillas co przemilcza. Jaki skrawek prawdy, o ktrym nie dao si rozmawia gono.
Jeszcze nie teraz.
Dugo leaa, rozmylajc, nim wreszcie zapada w sen.

3
Lina patrzya, jak dziewczta z wioski pracuj przy przygotowywaniu przynty dla
rosyjskich rybakw. Przynosiy przynajmniej par groszy do domu, gdzie bardzo tego
potrzebowano. I nawet jeli nie pacono gotwk, to przynajmniej dostaway obietnic, e
otrzymaj wicej, gdy pnym latem przybdzie statek Olega i Jewgienija.
I ona te kiedy staa przy beczkach z przynt. Bya mod dziewczyn i patrzya, jak
rybacy wypywaj na morze blisko brzegu i owi mae czarniaki, gromadniki albo ledzie,
majce stanowi przynt dla wielkich ryb, dla dorszy na wiosn, a dla dorszy, duych
czarniakw i halibutw latem. Drobnica nadawaa si jedynie na przynt, to znaczy cz sza
na poywienie dla samych rybakw, wikszo jednak, pokrajana na kawaki, nadziewana bya
na haczyki umocowane do liny. Wrd Rosjan zawsze powszechn wesoo budzio jej imi,
brzmice tak samo jak norweska nazwa tego sprztu do pooww - dugiego sznura z licznymi
haczykami. arty zdaway si nie mie koca. Niejeden zarzuca j sobie na rami, mwic ze
miechem, e tym razem zabierze ze sob na morze t wanie lin.
Teraz ju tak nie mwili.
Od czasu Olega takie arty si skoczyy.
Lina wcale za tym nie tsknia. Nakadanie przynty byo cik harwk. Niektre
dziewczta doskonale potrafiy rwnie przygotowywa sprzt, naprawia go, jeli zachodzia
taka potrzeba. Lina nie zdya si tego nauczy. W domu do miaa braci, a to bya przede
wszystkim robota dla chopcw. Musieli si wprawi, jeli mieli wyy z morza, a taki los
przypada w udziale wikszoci z nich.
Rosjanie z czasem zaczli na swoich odziach przywozi take modych chopcw, bo
wtedy nie musieli ju kupowa rk do pracy wrd Norwegw. Podczas gdy odzie wyprawiay
si na pow, zadaniem najmodszych byo wyszukiwanie przynty, drobnych ryb albo robakw
yjcych nad brzegiem, a take przygotowanie uszkodzonego sprztu na nastpn wypraw.
Kiedy rybacy wracali z morza, najmodsi musieli rozwiesi lin do suszenia, zrobi porzdek ze
zowionymi rybami, zadba o d, a na dodatek wypenia wszystkie swoje obowizki w
szopach.
Chopcy, ktrzy uczyli si rybactwa, musieli ciko pracowa.
Tam gdzie kilka zag rybakw owio dla jednego pryncypaa, zdarzao si, e Rosjanie
przywozili ze sob kucharza albo te wynajmowali kogo z wioski do przygotowywania
posikw. Ale wtedy najmodszy na pokadzie rwnie musia wypywa na morze i pracowa
jak mczyzna. Armatorzy nie pacili za bezczynne rce.

Lina te bya dziewczyn z wybrzea. Niejedno miaa okazj oglda. Widziaa


rybakw przypywajcych na wysp. Znaa ich, syszaa ich rozmowy. No i widziaa
Archangielsk.
Rwnie norwescy rybacy nie zawsze bywali wacicielami odzi. Oni take. Ale
przynajmniej dostawali poow zysku za swoj prac.
Rosjanie wcale nie pracowali mniej. Czsto o wiele wicej. Rybacy ze wschodu mieli
przynajmniej rwnie due dugi u swego pryncypaa, jak rybacy norwescy. Ale Rosjanie
dostawali zaledwie trzeci cz zysku. Pryncypa by wacicielem odzi i sprztu, zobowizany by te do ywienia zaogi. Nic dziwnego wic, e rybacy musieli dokada do jedzenia
drobne ryby zowione tu przy brzegu, inaczej strawa moga by zbyt chuda. Zdanie pryncypaa
o tym, czego potrzeba jego pracownikowi do przeycia, nie zawsze pokrywao si z opini
samych rybakw.
Oleg cigle powtarza, e ich ludzie maj o wiele lepiej ni u kogokolwiek innego. e
ich rybakw nie ptaj dugi i Zaliczki. e dostaj o wiele wiksz cz zysku, a ich
wyywienie jest duo lepsze od tego, ktre zapewniaj inni waciciele statkw.
Lina odwrcia si plecami do dziewczt na brzegu. Owszem, miaa wielkie niebieskie
oczy, ale nie bya naiwna. Ju teraz nie. Zakocha si, to jedno, a ocenia to drugie. Przestaa
by cakiem gupia. I nie patrzya ju na Olega spojrzeniem wygadzajcym kad najdrobniejsz nawet rys.
Plenipotentowi, ktry mieszka w oddzielnej szopie i nadzorowa ca prac rybakw,
nie powodzio si najgorzej. Pozostali dostawali t sam rozwodnion zup, w ktrej trzeba
byo owi kasz. I t sam trzeci cz pooww.
Oleg nie by dobroczyc, tylko pryncypaem. A wok stp takiego czowieka nie
rosn kwiaty.
Lin wci jednak kuo w piersi, kiedy o nim mylaa.
A przecie nie zmusza jej, eby go pokochaa. Sama to zrobia. Bezmylnie. Ca sob.
Oddaa wszystko. I dlatego teraz odczuwaa tak bolesn pustk.
Czua si wykorzystana.
Ale przynajmniej syna od niej nie dostanie. Nawet jego trzeciej czci.
Dni Liny upyway tak jak dni innych kobiet. A zarazem zupenie inaczej. ya w
wiecie pomidzy wiosk a Rosjanami, w rozdzielajcej ich krainie cieni.
Miaa wspomnienia, ktrymi nie chciaa y ani dla ktrych y nie chciaa. Oleg
przyda jej zbyt wiele goryczy. Lina zdawaa sobie spraw, e swoje rozgoryczenie przelewa
teraz na syna. Oleg na to zasuy. Nigdy nie bdzie mg tu przyjecha i skusi syna do

wyjazdu piknymi swkami i obietnicami. Olai nigdy mu nie uwierzy.


Lina robia to, co musiaa.
Jej przyszo to syn, ktrego strzega jak oka w gowie. Kiedy mylaa o
nadchodzcych latach, widziaa tylko syna, dorastajcego, zmieniajcego si w modzieca,
pniej w mczyzn. Zrobi z niego mczyzn, jakim Oleg nigdy nie by.
Takie miao by jej zwycistwo. Jej zemsta. Wtedy Oleg Jurkw bdzie mg
przyjecha tu i spyta o swego norweskiego syna...
Lina poderwaa si, syszc pukanie do drzwi. Ciao napio si czujnie. Grubiaskie
sowa potrafiy tak gboko rani, bardziej bolenie ni haczyki, kiedy lina wylizgiwaa si z
rk i haczyki wbijay si w koniuszki palcw albo w go rk. ciany i drzwi w pewien sposb
chroniy j przed zymi sowami. Ale ostrze tak czy owak zawsze zdoao si przecisn.
- Nie musisz chyba zamyka drzwi w jasny dzie! To jej brat. ciskanie w piersi
ustpio. Dla odmiany wezbra w niej miech, lecz Lina, przyoywszy do do ust, opanowaa
si. Samuel, gdyby powitaa go miechem, jeszcze gotw pomyle, e siostra oszalaa! Moe
nawet ju tak myla i brakowao jedynie, eby przekona si o tym na wasne oczy...
Otworzya mu drzwi. Znw j zakuo, gdy zobaczya, jak Samuel si wykrzywia.
Odniosa wraenie, jakby wcale nie byli rodzin.
To byo nieprzyjemne uczucie, bo przecie wanie rodzin naleao bezwzgldnie
szanowa. Nawet marnego brata, ktry nigdy nie przejmowa si tym, e moe j gboko
zrani.
- Chopy maj inne rzeczy do roboty anieli stukanie do drzwi takiej wariatki jak ty prychn, czstujc si tym, co zostao jej z obiadu. Bez pytania. Bdc u niej, nawet nie sili si
na uprzejmo.
- Nie masz troch piwa? Warzysz lepiej ni nasza stara matka. Ale nie musisz jej tego
powtarza. Ja w kadym razie nie przyznam si nigdy, e co takiego powiedziaem...
Pochania zimn zup, w caoci poyka kawaki ryb. Na pewno z omi, bo troch ich
zostao, Lina bya tego wiadoma. W kcikach ust utkwia mu kasza, zakrzepy tuszcz. Lin
cisno w odku.
Taki by apczywy ten jej brat. Oleg nigdy nie jad w ten sposb...
Ale te pewnie i Oleg nigdy nie zazna takiego godu, szeptem odezwa si w niej jaki
gos. Wyrany i zdradliwy, sprawiajc, e odczula pewne zawstydzenie.
- Rosjanie czekaj na nowego plenipotenta - oznajmi Samuel. - Kto wysa wiadomo
do tego twojego kochanka, e ten, co jest, za duo pcha do wasnej kieszeni... Podobno kto
widzia ju w oddali agle. Sdzili, e to jedna z tych ich przekltych ajb. Czy ty potrafisz

poj, dlaczego Ruscy buduj takie bkarty odzi? Do ich chyba jest na to, eby zbi statek,
ktry byby prawdziwym statkiem? - Samuel pokrci gow.
Nie wyznawa si na wszystkim w wiecie i wcale te nie twierdzi, e tak jest, ale
odzie i ryby, na tym si zna. Niech si strzee ten, co powiedziaby inaczej.
- Nie bd wic mieli dla ciebie czasu, Lino. Najwczeniej, jak ten nowy plenipotent si
tu zadomowi, a ten, ktrego mamy, na penych aglach wyruszy do domu. Nie mog
powiedzie, e bd za nim tskni. A moe to ten twj kochanek postanowi znale czas na to,
eby ci odwiedzi, co, Lino?
Drwi z niej, lecz Lina staraa si puci to w niepami. Jej jasna skra zrobia si taka
gorca, nabiega krwi.
- On jest ojcem Olaia. Lepiej bdzie, jak to sobie zapamitasz. I nie jest moim
kochankiem... Jest...
- By - orzek spokojnie Samuel, umiechajc si szeroko. - Nie tak atwo ci rozzoci,
jak wtedy, kiedy miaa dziesi lat - stwierdzi. - I, niestety, nie mog ci broni, gdyby on si
tu zjawi... jestem przecie ranny. - Wzruszy ramionami. Gest ten nie wyglda nawet
przepraszajco.
- On nie przyjedzie - twardo powiedziaa Lina.
Od prdkich uderze wystraszonego serca zrobio jej si gorco. Brat nie powinien tego
zauway.
- Zawsze moesz poprosi swojego starego Lapoczyka, eby ci przyby na pomoc stwierdzi Samuel, skrobic palcami o dno garnka po zupie. Obliza je, cmokn. - On
przynajmniej ma n. Mogoby si zdarzy, e zraniby Olega, nim tamten by go powali.
Wiem, e tu u ciebie by, w dodatku pno w nocy. Teraz noc nie jest ciemno, Lino.
Lina ugryza si w jzyk. Nie miaa siy broni si przed bezmylnymi arcikami
Samuela. C ten jej brat moe wiedzie o tym, kim jest Niillas? Czym tak naprawd jest...?
Samuel widzia to, co wszyscy. Lina dostrzegaa wicej. Nie potrafia nazwa tego, co widzi,
lecz wiedziaa, e Niillas jest kim wicej anieli tylko starcem. Prby wytumaczenia tego
Samuelowi na nic by si nie zday. Brat nigdy nie zechciaby powici czasu na zrozumienie
tego. miaby si tylko. W ich rodzinnym domu miech przychodzi im z tak atwoci.
- Pilnuj wasnego nosa, Samuelu! - odpara Lina krtko. - W rodzinie do ju bkartw,
przynajmniej ty nie przyno wicej. A Lina zadba ju o siebie. Niillas w kadym razie jest o
wiele mniej niebezpieczny, ni by Oleg.
Samuel rozemia si, niczego innego si nie spodziewa.
- Wci wietnie gotujesz - chichota. - Chtnie znw przyjd na obiad.

Kolejny raz rozlego si pukanie do drzwi. Lina drgna. Nic nie pomg fakt, e nie
bya teraz sama. I tak si baa. Zachowywaa czujno. ciany dookoa nie stanowiy muru.
Nawet nie udaway bezpiecznych.
Samuel mia teraz jeszcze wicej powodw do miechu. Nawet nie prbowa ukry
wyszczerzonych zbw. Umiech obiegby mu gow dookoa, gdyby uszy nie powstrzymay
kcikw ust przed dalszym rozciganiem.
Lina odczua ch, by waln go pustym garnkiem po zupie.
- Pomylaem sobie, e do ciebie zajrz - w drzwiach rozleg si gos Niillasa.
- Skoro ju tu jeste - podsun Samuel.
Wsta, najwyraniej bardziej po to, eby unikn wymwek siostry, ni dlatego, e
naprawd mia na to ochot. Najchtniej zostaby jeszcze, zeraa go ciekawo. Pozwoli si
jednak wyprowadzi i wymin Niillasa, ktry cofn si o krok, eby zrobi mu miejsce. Lina
musiaa go niemal si wciga pniej do rodka.
Olai przez ca wizyt Samuela pozostawa niewidzialny. Chopiec dosy lubi wujka,
chocia Samuel by dla malca zanadto gony i haaliwy. Teraz Olaia przerazia rka Samuela,
opatrunek przesiknity krwi. Chopiec szeroko otwartymi oczyma przyglda si ranie.
Widzia, jak j opatrywano, i ten obraz wry mu si w pami.
To byo okropne.
Rana tak go przeraaa, e nie chcia nawet rozmawia z wujkiem Samuelem. Strasznie
si jej ba. A wujek Samuel stale wystawia t rann rk, odwija paski bandaa i pokazywa
ran.
Olaiowi bardzo si to nie podobao.
Dlatego przez cay czas odwiedzin wuja siedzia pod stoem cichuteko jak myszka i
udawa, e go nie ma. By zupenie sam, a do towarzystwa mia jedynie stopy dorosych.
Niillasa si nie bal. W dodatku Niillas przynis ze sob tyle rnych obcych zapachw,
e Olai musia wyj spod stou. Chcia si przekona, czy ten czowiek rwnie inaczej
wyglda.
- Szczeniaki te musz mie co do roboty - zacz tumaczy si Niillas.
Lin wzruszyy te sowa, doskonale wiedziaa, e s jedynie wymwk.
- Mylisz, e potrzebny mi jest kto, kto mnie bdzie pilnowa? - spytaa. I niemal w tej
samej chwili, gdy sowa zostay wypowiedziane, od razu ich poaowaa. Nie wiedziaa jednak,
jak powinna si zachowa, eby je cofn. I to tak, by nie zabrzmiao to niemdrze.
- Nie - odpar. Lina musiaa bliej mu si przyjrze. Mia w oczach morze. Najwicej w
yciu musia napatrzy si na paskowy, lecz mimo to w spojrzeniu, ktre widziaa, byo

morze. Jej morze. Moe rwnie jego.


Nie wyglda na uraonego czy niepewnego, w kadym razie w znajomy jej sposb.
Usiowa co przemilcze. Istniao co, czego nie chcia ujawni.
Lina czua, e miaaby ochot w to zajrze. Zajrze w jego cienie.
- Ale i tak musz do ciebie wstpowa - cign.
Lina patrzya, jak Niillas bierze Olaia na rce, sadza go sobie na kolanie i nic jakby
sobie z tego nie robic, pozwala, by chopiec mu si przypatrywa.
Olai dotyka jego kurtki. Paluszki chopczyka przesuway si po szorstkiej skrze, po
zmarszczkach na niej, po miejscach, gdzie bya ciemniejsza i gadsza. Niillas pozwoli mu take
potrzyma swj n. Olai wzi go do rki z zapartym tchem.
Niillas niewiele si odzywa. Wpatrywa si w chopca, umiecha poufale.
Olai czu si bezpieczny. Ten czowiek, ktry przynis ze sob tyle nie znanych mu
dotd, przedziwnych zapachw, rwnie dziwnie wyglda. Ale by dobry.
Olai nigdy si co do tego nie myli. Gos tego czowieka by cichy i agodny, on mia
dobre rce, dobre oczy.
Olai zsun si z kolana Niillasa, obieg izdebk dookoa, podbieg do Liny, ktra go
uciskaa. Popatrzy nieznajomemu w oczy. Jeszcze raz uciska matk, a mczyzna
umiechn si. Umiechn si i zrozumia.
Dopiero teraz Olai znw schowa si pod st. Tam byo ciemno i bezpiecznie. I od
czasu do czasu przechodzi go taki cudowny, leciuteki dreszcz, bo by moe byo odrobin
zbyt ciemno. Kiedy zamkn oczy, robio mu si troch strasznie, ale gdy znw je otwiera,
zaraz widzia spdnic matki, jej stopy, nogi tego mczyzny. I sysza ich gosy. Waciwie
najprzyjemniej byo mie oczy otwarte, bo z zamknitymi zbyt wiele myli naraz toczyo mu
si do gowy.
Tak dobrze si czu, siedzc pod stoem. A mczyzna by naprawd dobry.
- Sam powiniene mie dzieci - umiechna si Lina. Nie spodziewaa si u Niillasa
takiego obycia z dziemi. Bya zaskoczona, lecz ledwie odwaya si to okaza.
On nie prosi o wicej, zakopota si niemale tak samo jak ona. Omit tylko
wzrokiem widoczn spod stou cz ciaa chopczyka. Przelotnym spojrzeniem obj kolana i
ruchliwe mae stopy.
- Z dziemi jest u mnie chyba tak jak z kobietami - powiedzia Niillas spokojnie. Prawdopodobnie lepiej, e w ogle ich nie mam. Lepiej dla nich.
Lina pokrcia gow.
- Ja tak nie myl - zaprzeczya. - Wcale, ale to wcale tak nie uwaam, Niillasie. Masz

dobr rk...
Jego umiech by naturalny. Milcza. Trzyma te swoje tysic tajemnic w zamkniciu.
Duo wicej na ten temat nie myla, a w kadym razie nic ju nie powiedzia. Pozwoli, eby
sobie uwaaa, co chce. Moe pozwoli nawet, by si mylia.
- Mwiem ci ju, e jemu by si u nas spodobao. Tam s przecie inne dzieci.
- Tu te s dzieci.
Lina nie chciaa popatrze Niillasowi w oczy. Czua si niepewnie. Jeszcze pomylaby,
e jest gupia. Bo bya gupia.
- One nie wiedziayby tego, co wiedz dzieci we wsi.
To jego mdre spojrzenie. Oczywicie, mia wiadomo, e Olai rwnie jest inny.
Oczywicie, zrozumia to, o czym ona nie chciaa myle, bo to byo zbyt bolesne. Jej dziecko
rnio si od wszystkich innych dzieci.
Olai wyglda tak jak one, mwi tak jak one. Potrafi si mia takim samym radosnym
miechem i paka rwnie rozdzierajco jak one. adne oko nie dostrzegoby, e jest inny od
tamtych. adne ucho nie wychwycioby rnicy.
Ojcem Olaia by Rosjanin. Olai rni si, poniewa jego ojciec zalicza si do obcych.
A moe raczej w ogle nie mia ojca.
Niillas nie powiedzia tego gono. Po prostu rozumia. I martwi si.
- To byaby dla niego jaka odmiana - cign Lapoczyk, widzc, jak mga odpywa od
spojrzenia Liny. Jak gdyby czyta w jej mylach. - Mgby si zaj czym wicej ni tylko
wodorostami i rybami. Miaby renifery. One wszystkie tak si od siebie rni, s jak ludzie.
Para modych oczu potrafi si nauczy to zauwaa, rozumie. No i psy. To co nowego i na
pewno bardzo ciekawego. I spanie nie wrd czterech cian, tylko pod kawakiem ptna
zarzuconego na erdzie.
Pozwoli, by te sowa zawisy midzy nimi. Lina wyobraaa sobie to wszystko, nie
zamykajc oczu. Nie wiedziaa, na ile uwanie Olai ich sucha. Nie wiedziaa, czy zrozumia, e
ta rozmowa dotyczy jego.
Jeli rzeczywicie tak byo. Szczerze mwic, wcale nie miaa co do tego pewnoci. W
tej rozmowie kryo si rwnie co innego, niewypowiedzianego. Sabego, niczym pierwszy
oddech rodzcego si zwierzcia. Powitanie ycia.
- Dzikuj ci - powiedziaa. - Dzikuj te za to, e nie pytasz najpierw chopca.
Jej miech zabrzmia tak drco i dziwnie. Nie znalaz waciwych dla siebie cieek.
Nie znalaz posania, na ktrym mgby si uoy.
- Nie odmawiaj, dopki nie przemylisz wszystkiego. Wczoraj mwiem, nie

zastanawiajc si nad tym.


Odszuka wzrok Liny, lecz nie przytrzymywa go wbrew jej woli. Ona wytrzymaa
spojrzenie tej niezwykej pary oczu, poniewa tego chciaa. Tak bardzo bya go ciekawa.
Pragna si dowiedzie o nim czego wicej. Przekona si, czy Niillas bardziej odkryje siebie.
Czy nie odkryje czego, co sprawi, e bdzie moga go lepiej zrozumie.
- Teraz si nad tym zastanowiem - cign Niillas. - Chopcu dobrze by to zrobio.
Tobie rwnie.
- Co ludzie na to powiedz?
Tak jej si tylko wyrwao. Nie wiedziaa, czy naprawd si o to martwi. Jego propozycja
po prostu sprawia, e sowa potoczyy si same z siebie, jak puste beczki uoone rzdem, gdy
tylko potrci si jedn z nich, t z brzegu. Paday z oskotem, rwnie tak jak beczki.
Niillas rozemia si. Nie by uraony ani dotknity. Nie zauwaya u niego nawet
rozczarowania.
Lina nie wiedziaa, co o nim myle. By moe spodziewaa si z jego strony cho
odrobiny zawodu, ale jemu oczy rozbysy, a usta umiechny si tak szeroko, e zrozumiaa,
w jaki sposb zasuy sobie na wszystkie swoje zmarszczki. Widziaa, jak ich siateczka
rozpociera si wok oczu, naokoo ust i na policzkach. Siateczka tych zmarszczek, ktre
zrodziy si z umiechu.
Z pewnoci byy tam te i takie wyryte przez ciemniejsze chwile, lecz tych stron jego
osoby jeszcze nie poznaa. Nie odnalaza te tych bruzd na twarzy.
Chocia jej oczy cay czas ich szukay.
- Co powiedz ludzie? - powtrzy. Donie zoy na kolanach. Odchyli si nieco w ty i
patrzy na ni. Z ca pewnoci sam potrafi na to pytanie odpowiedzie, lecz pozostawi to jej.
- e my... - zajkna si. Za na siebie, e pokazaa mu, jaka naprawd jest gupia. Co
on sobie o niej pomyli? To znacznie gorsze, ni co powiedz ludzie...
A tego nie moga mu rwnie wyzna, nie wychodzc na jeszcze wiksz idiotk.
Co on myla o niej?
- Co mylisz o mnie? Nie miaa zamiaru o to pyta. Nigdy nie chciaa go o to spyta, to
nie byo nigdy jej celem. Czua, jak ze wstydu krew napywa do policzkw. Najwyraniej ci,
ktrzy twierdzili, e jest bezmylna, mwili prawd. Gupia. Na pewno wanie dlatego Oleg jej
nie chcia. Ta jego ona, ktr mia na wschodzie, Antonia, musiaa bardzo rni si od Liny.
Na pewno wiedziaa, jakie sowa wypyn jej z ust, gdy je otworzy. Gorzej z Lin...
- Nie to - odpar Niillas. Cisza zawieraa w sobie tyle myli, nie cakiem ze sob
zgodnych. Tyle zdziwienia. Lina podniosa gow.

- Nie to - powtrzy. - Za czyj spraw zrobia si taka maa, Lino? Dlaczego im


pomagasz?
Nie bardzo wiedziaa, o co chodzi, lecz brzmiao to tak, jakby by po jej stronie.
Wierzya mu, kiedy mwi, e nie tak j widzi.
Przysza jej do gowy kolejna myl. Jeszcze gorsza.
- Nie chciaam powiedzie... tak o tobie - jkaa si. - Nie chciaam powiedzie, e jeste
taki...
- Wiem.
On, ktry potrafi tak mdrze mwi caymi godzinami, uywa teraz tak niewielu sw.
Jednak tyle nimi wyraa.
- Dlaczego? - spytaa Lina. - Dlaczego nas zapraszasz, skoro wiesz, co ludzie
powiedz... Skoro wiesz...
- Niewiele mnie obchodzi, co ludzie gadaj. Ani to, co mwi moi, ani to, co si mwi
wrd ludzi z wioski. Moe co w tobie widz. Co, co sprawia, e ty rwnie mogaby si
wznie ponad ludzkie gadanie. Nabra od tego siy. Lecz jeli czujesz, e to ci zaszkodzi, to
musisz odmwi. Powinna znale odpowied w sobie. Mie pewno, e to dla ciebie
suszne. Nie rzuca si w to na olep. Lepiej zaczeka, lecz niezbyt dugo, bo przychodz
chwile, kiedy jest za pno.
Lina nie zdoaa si przemc, eby spyta, kiedy nadejdzie taka chwila. Baa si, e on
nie zdoa jej na to odpowiedzie. Baa si tego tak samo jak samej odpowiedzi.
- Innym bdzie si wydawao, e z tob sypiam - rzek wprost to, o czym ona zaledwie
miaa pomyle.
Lina nie moga si przemc, eby na niego spojrze, chocia ya ju przecie
dostatecznie dugo, by wiedzie, o czym on mwi. Nie przypuszczaa, e takie sowa mog
wyj z jego ust. Jej zdaniem Niillas powinien wznosi si ponad tak przyziemno. Niemdra
myl, oczywicie. Jak wikszo rzeczy w niej.
Gupia...
- My bdziemy wiedzie, co si dzieje pod oson namiotu. Oni natomiast nie. Bd
zgadywa. I bez wzgldu na to, z jak si bdziemy im zaprzecza, oni i tak bd myle
swoje. Tacy ju s ludzie. Musz w co wierzy. A wszyscy mierzymy innych swoj miar. Tak
atwo zapomnie, e inni nie s tacy sami jak my. - Nabra powietrza. - Nie przyszoby mi do
gowy prosi ci o to, nigdy o tym nie mylaem. Jeste przecie osob, ktra przynosi mi latem
szczcie. Mam dostatecznie duo lat, eby by twoim ojcem. Jestem dostatecznie stary, eby
by ci przyjacielem, jeli zechcesz tak na mnie spojrze.

- Bardzo chciaabym, eby by moim przyjacielem - szepna Lina. Nie moga doda,
e uwaa to wrcz za zaszczyt, chocia tak wanie si czua. - Ale nie jestem pewna, czy
przyjm twoj propozycj. Czy wci bdziesz moim przyjacielem, jeli odmwi?
Pogadzi j po policzku dwoma palcami z niemal ojcowsk czuoci.
- Oczywicie - odpar. Zanim odszed, poegna si rwnie z Olaiem.
Nie zapomnia o chopcu, chocia may stara si by niewidzialny.
A Lina, kiedy zamykaa za nim drzwi na skobel, miaa na czole zmarszczk zamylenia.

4
Nowy plenipotent rzeczywicie przyjecha. Lina patrzya, jak dwumasztowy statek
rzuca kotwic, potem odbia od niego maa, lekka d i skierowaa si w stron brzegu.
Wygldao na to, e plenipotent wiosuje sam. Ten, ktremu inni usiowali si przypodoba,
wyskoczy z dki tu przed dobiciem do brzegu i pomg wycign j na kamienie.
Lina miaa si.
Ten czowiek wydawa si jej w pewnym sensie znajomy. Z daleka nieatwo byo go
zobaczy dostatecznie wyranie, lecz Lina czua, e powinna go rozpozna.
By drobny i chudy; przez gow przebiego jej, e jest troch podobny do Niillasa.
Cieszya si, e akurat w tej chwili jest sama, bo przebywajc we wasnym towarzystwie,
syszaa swoje myli.
W obozie Rosjan zapanowao poruszenie. Lina czua si nieswojo, patrzc na to i bdc
wiadkiem czego, co jej nie dotyczyo. Bdc wiadkiem czyjej klski.
Nie byo to rozsdne, lecz aowaa czowieka, ktry musia teraz wraca do domu po
to, by ze spuszczon gow zameldowa si przed Olegiem i Jewgienijem.
Lina rozumiaa pokus, na jak zosta wystawiony. Widziaa Archangielsk. Zdawaa
sobie spraw, e nie jest to miasto rodem z bani, cho jego nazwa moga w marzeniach
wywoa obrazy wykadanych zotem ulic. Lina znaa poszarzae chaty w Archangielsku nad
Morzem Biaym, w ktrych zim wiatr z piskiem przeciska si do rodka przez szpary midzy
deskami w cianach. Wiedzc o tym, dawao si zrozumie, e kto, kto wyrs i mieszka w
takiej chacie, moe nieco zbyt gboko sign do cudzego kuferka z pienidzmi i odoy co
dla siebie.
Takie postpowanie nie byo waciwe, lecz jake ludzkie.
Nim nadeszli rybacy, Lina wycofaa si spod okienka. Olai by u jednej z jej
szwagierek, dziewczyny modszej od Liny, lecz bdcej ju matk czworga dzieci. Olai mia
tam towarzystwo, lecz wok Liny chata kurczya si, nawet kiedy chopca tu nie byo. Ale
Linie nie wolno tyle myle o sobie. Olai musia by najwaniejszy.
Wysza wanie po to, eby odebra chopca. Wieczr zabarwi morze niemal na to,
fale zaleway srebrem szary, kamienisty brzeg. Mewy egloway ponad jej gow stadami,
zanoszc si ochrypym krzykiem, skierowanym do modych chopcw zajtych przy
czyszczeniu dziennego poowu. Podniecone prboway si zbliy, za kadym razem z coraz
wiksz miaoci a do chwili, gdy udao im si porwa jaki smakowity kawaek lub gdy
ktry z chopcw trafi w kocu ktrego ptaka kamieniem.

Lina umiechaa si do siebie, wlokc brzeg spdnicy po mokrym piasku. Sama sobie
tylko dodawaa roboty. Sza naokoo, chocia moga such nog przebiec po pokrytej mchem
ziemi.
Nie chciaa jednak i przez wiosk.
Nie chciaa styka si ze spojrzeniami i pogaduszkami. Nie chciaa sysze pyta o to,
co myli.
Nie miaa adnego zdania na temat tego nowego plenipotenta. To nie bya jej sprawa.
Rosjanie jej nie dotyczyli.
Teraz ju nie.
- Lina! Lina! Z pocztku nic nie usyszaa. Zreszt woanie te jej nie dotyczyo, da si
w nim bowiem sysze obcy akcent, ktry przesta ju stanowi cz jej ycia.
- Lina! Zatrzymaa si, odwrcia. Staa na skraju morza w samej tylko spdnicy i
bluzce, czujc, e wiatr wprost ogryza jej ramiona do koci. Powinna bya woy weniany
sweter. Lato przynosio nadzieje, ktre nie zawsze si sprawdzay. Wci jeszcze upynie nieco
czasu, nim ciepo zechce ich otoczy. Jeli w ogle nadejdzie.
Szed w jej stron, jakby wychodzc ze soca. Zarys jego sylwetki sta si wyrany, w
kocu przesun si tak, e wiato padao z boku, i wtedy go poznaa. I zrozumiaa, dlaczego
sam wiosowa ze statku.
- Witaj, Lino! - zawoa amanym norweskim. I umiechn si, widzc jej zdziwienie.
- Witam, panie plenipotencie - odpowiedziaa.
- Mw mi Wasilij - poprawi j.
- Zesano ci tu? - spytaa Lina i zobaczya, e Wasilij szuka znaczenia jej sw. Moe
mwia za prdko jak dla niego, moe w ogle nie zna jej jzyka, moe nauczy si tylko tyle,
by mc okaza uprzejmo.
- Czy mnie przysano? - spyta. Zrobi ruch rk mogcy wiele znaczy. Sta teraz tu
obok niej i nie by od niej o wiele wyszy, a przecie nikt nie mg powiedzie, e Lina
kiedykolwiek chciaa dorosn a do nieba. I to pod adnym wzgldem.
- Odesano - potwierdzi Wasilij. - Ja mwi le? Pokrcia gow. Dziwnie byo go
zobaczy. Ten czowiek przyby ze wiata, ktry, jak usiowaa sobie wmwi, istnia tylko w
jej gowie.
Archangielsk w jednej chwili stal si znw natarczywie bliski.
- Czego Oleg ode mnie chce? - spytaa ze zoci. - Nie wyl do niego mojego dziecka,
jeli tak wanie to sobie wyobraa.
Widziaa, e statek wci stoi na kotwicy. Zasania wiele promieni soca. Jego widok

napenia j strachem.
- Oleg przypynie. Frachtowcem. Chce zobaczy dzieci.
Linie serce zamaro w piersi.
W zielonych liciach krya si jesie. Tkwia w trawie, wci jeszcze zielonej. Istniaa
we wszystkim, co tylko yo. Przypominaa jej, e pniej te co bdzie.
Jesie.
Frachtowiec przypywa jesieni. Pod koniec lata. Zanim licie przebray si za
soneczka. Nim gazki znw stay nagie.
- Moesz przesa mu wiadomo. Statkiem. Jeli chcesz. Oni odpywaj jutro.
- Ty zostajesz? Kiwn gow. Lina wcigna oddech.
- Nie mam adnej wiadomoci dla Olega. To, co chc mu powiedzie, mog mu
powiedzie prosto w twarz, kiedy tu przybdzie. On o tym wie. Prosi ci, eby mi to
przekaza? ebym wysaa mu wiadomo?
Wasilij kiwn gow. Lina zobaczya, e wosy zaczynay mu si przerzedza.
Wydawa si przez to jakby mniej grony. By ludzki. Lubia go.
Zadawaa sobie w mylach pytanie, czy przysano go tutaj dlatego, e troch za bardzo
polubi on Bykowa.
Wstrtna myl. Odepchna j na bok. Pojawia si jednak kolejna. Oleg powinien
dowiedzie si o Magdalenie. Mia do tego prawo. Magdalena bya jego dzieckiem.
Moga wysa mu wiadomo.
Lina milczaa. Nie potrafia si zmusi do cofnicia swoich sw. Byy zbyt cikie. Za
wiele j kosztoway. Musiaa si czego trzyma.
Oleg przyjedzie i wtedy si wszystkiego dowie. Temu Jurkowowi nie zaszkodzi jeden
czy drugi wstrzs. Zreszt z tego, co wiedziaa, dawny plenipotent i tak mu wszystko opowie.
Oleg dowie si tak czy owak.
- Nie bd zbyt surowa - poprosi Wasililj. - Nie bd za twarda.
- Wobec Olega? - spytaa Lina z niedowierzaniem. - Przecie on pozwoli mi uwierzy,
e wanie mnie pragnie. Pozwoli mi uwierzy, e bdzie y razem ze mn tutaj. Potem nagle
zmieni zdanie. I ja mam nie by wobec niego zbyt twarda? Wrci do swojej baby, a ja siedz
tu. Nikt mnie ju nie chce. Wydaje mi si, e to Oleg twardo obszed si ze mn...
Zamiaa si gucho z podwjnego znaczenia tego sowa. Wasilij nawet si nie
umiechn. Nie zrozumia drugiego dna.
- Ja take przyjbym Antoni - umiechn si Wasilij. Wyglda prawie jak chopak,
cho z pewnoci by od niej blisko dwa razy starszy. - Gdyby tylko bya moja...

- Wydawao mi si, e rzucasz tskne spojrzenia raczej za on tego drugiego


pryncypaa - napomkna Lina ze sodk mink. Chciaa pokaza mu pazurki, da do
zrozumienia, e potrafi si odgry, podrapa, wykorzysta te rodki, jakimi dysponuje.
Nie bya tylko gupi, naiwn Lin.
- Raija Bykowa prosia, ebym ci przekaza pozdrowienia - owiadczy Wasilij.
Mwi teraz sztywno, sowa rozdziela krtkimi przerwami, jakby nis je w worku i
musia gboko si nachyla, eby znale takie, ktre pasuje najlepiej.
- To ona nauczya ci mwi po norwesku? Kiwn gow. Twarz mia zamknit,
podobnie jak spojrzenie. Potrafi sobie z tym radzi jeszcze lepiej ni Niillas. Nie zdradza
niczego.
Lina zrozumiaa jednak, e dla Wasilija Raija wci bya wana. Tylko ona si liczya.
W pewnym sensie ona i ten nowy plenipotent jechali na tym samym wzku. Zrobio jej si go
troch al.
- Oleg take - doda. Upyna chwila, nim Lina zrozumiaa, o czym mwi. Chyba nie
bardzo uwaaa.
Wasilij stara si na pewno by pilnym uczniem, zwaszcza jeeli bya to jedyna
moliwo widywania Raiji. Czyby lekcje odbyway si pod nadzorem Jewgienija i Olega?
Lina nie chciaa o tym wiedzie. Nie chciaa o nim wiedzie nic. Nie chciaa te sysze
o Archangielsku. Nie tsknia za tym miastem i nie tsknia za Morzem Biaym.
Nienawidzia...
I nie chciaa darzy sympati tego czowieka, przecie on trzyma stron Olega. Nie by
wart jej zaufania, zreszt na pewno go nie zdobdzie.
Lina ze swego uporu budowaa wok siebie drewniany pot.
- Nie mam adnej wiadomoci dla Olega - powtrzya, ucinajc wszystko, co on by
moe zamierza powiedzie.
Soce wci unosio si nad morzem, lecz jakby grozio, e zanurzy si w fale, e
rozerwie cienk lini dzielc morze od nieba, zatopi si w przejrzysty zielony bkit, zatonie
im, zniknie i pozostawi ich w wiecznej ciemnoci.
Lina wiedziaa, e to tylko arty. Wiedziaa, e tak si nigdy nie stanie. Soce
zachodzio i wschodzio, spokojnie zataczao krg wok jej wiata. Wdrowao te dalej.
Widziaa je take w Archangielsku, a tam przecie strasznie daleko.
Soce bdzie przez cay czas wdrowa po jej niebie. Bdzie oglda j ze wszystkich
stron, przez cay dany jej czas.
- Spiesz si - oznajmia. - Zegnaj! Nie syszaa, czy odpowiedzia na poegnanie. Nie

zostaa tam dostatecznie dugo. Stopy puciy si biegiem. Dotykay mchu i trawy, zamiast
kamieni gadkich, wygadzanych przez fale przypywu, ktry dopiero niedawno si cofn.
Znw bd wic mieli o czym gada w wiosce. O Linie biegncej midzy domami. Na
pewno widzieli, jak rozmawiaa z nowym plenipotentem. Na pewno bd si zastanawia, co
mia jej do przekazania.
Zaniosa Olaia do domu. Nie moga i prdko. Chopiec bardzo urs w cigu ostatniej
zimy i wiosny, wycign si jak kwiat ku wiatu. A poniewa spa, lea w objciach Liny
ciki i bezwadny jak worek z mk. Nie obudzi si nawet wtedy, gdy kada go do ka,
umiechn si tylko przez sen. Do niej. Do kadego.
Lina usiada przy jego eczku i zoya donie. Odmwia modlitw z dziecistwa.
Modlia si o to, aby nikt go jej nie odebra. O to, by mia lepsze ycie, ni ona miaa.
Przynajmniej na razie.
Sprawdzia, czy drzwi i okna s starannie zaryglowane. Zamkna si wrd
drewnianych cian. aowaa, e drewno, ktre mogo przyby z kadego miejsca na wiecie,
pochodzio akurat z Rosji, lecz z tym niewiele moga zrobi.
Wrd cian czua si zamknita.
Baa si jednak wyj poza to bezpieczne miejsce. Ono j uwizio.
Nastpnego dnia rano statek wypyn. Lina zabraa Olaia ze sob na brzeg. Umiechaa
si, widzc rado chopca. Kciki ust uniosy jej si do gry, kiedy Olai cisn kamieniem w
lad za oddalajcym si statkiem.
- Brzydka d! - zawoa jej syn.
Linie cieplej zrobio si na sercu. Z pewnoci nieadnie, e tak czua. Popatrzya w
niebo. Na pewno tam to zauwaono. Trudno. To bya upojna chwila.
odzie rybackie ju wypyny, poegloway. Nie byy ju nawet kropkami w miejscu,
gdzie morze caowao niebo. Zostay same z morzem. Niebo tworzyo nad nimi kopu, ld dla
rybakw przesta istnie.
Lina o tym wiedziaa, miaa bowiem okazj oglda morze na dalekich owiskach.
Wypywaa wraz z brami, bdc jeszcze dziewczynk. W innych rodzinach kobiety musiay
same wypywa na pow, gdy ich mowie wyprawiali si daleko w morze. W domu te trzeba
byo co je.
Lina mieszkaa tu przy pmisku z jedzeniem, a zim, gdy cz mczyzn std ruszaa
na poudnie, na Lofoty, wiatry i chody byy tak dokuczliwe, e niewielu wyprawiao si daleko
od brzegu.
Lina staa nad morzem a do pnego przedpoudnia. Nie zwaaa na kliwe uwagi

dziewczyn, pracujcych przy zakadaniu przynty. Spyway po niej jak woda po gsi. Rwnie
dobrze mogy wyla pomyje na edredona, odniosoby to taki sam rezultat. Lina nawet nie
mrugna. A dziewczyny w kocu si odczepiy.
Nie rozumiay jej. Lina ich nie dostrzegaa. Oddalaa si od nich, sama nie zdajc sobie
z tego sprawy.
Rosyjski statek znikn za horyzontem. Nie widziaa ju nawet grnych szczytw
masztw. Umiechaa si, jakby w roztargnieniu, samymi ustami. Olai wietnie si bawi nad
brzegiem. Pulchne pistki pene mia muszelek, piasku i pkw wodorostw.
- To twj? Lina drgna przestraszona, ale prdko wzia si w gar. On przecie tu, na
Soroya, by oczami Olega.
- Mj - potwierdzia, nie spuszczajc oczu z Olaia. W gosie daa si sysze duma.
Oczywicie, e by jej. Jej!
- Podobny do Olega. - Wasilij zmruy oczy. Zmieniy si teraz w cienkie kreski.
- Nie sdziam, e plenipotenci wasaj si po brzegu - powiedziaa Lina ostro,
skadajc rce na piersiach. Wiedziaa, e kobiety zajmujce si przynt maj uszy na
szypukach, niemale ju widziaa, jak przysuwaj si bliej.
- Wasaj si? - spyta Wasilij.
- Chodz - wyjania Lina. Nie przypuszczaa, e bdzie go czego uczy. By przecie
kapitanem odzi Olega i Bykowa. I caowa si z on Bykowa.
- Ja chodz - odpar beznamitnie. Lina popatrzya na niego z ukosa. Wasilij nawet si
nie ubiera jak plenipotent, raczej jak rybak. A spojrzenie, ktrym patrzy na morze, byo pene
tsknoty. Linie przemkno przez gow, e z pewnoci sam pragn znale si w odzi.
- A gdzie maa... Linie przebieg dreszcz po plecach. Jak gdyby wiatr mocniej powia od
morza. Odwrcia si plecami do wody. Zadraa. Nie suchaa.
- Maa - cign Wasilij. - Magdalena... Przez moment Lina zadaa sobie pytanie, co
Oleg myli o swoich dzieciach. O swych norweskich dzieciach. Mwi jej, e nigdy o nich nie
zapomni, lecz Lina ju mu nie wierzya.
Nie miaa pojcia, co mieszka w jego mylach. Teraz ju nie. Wydawao jej si, e to
wie, lecz by moe kobiety zawsze si myl.
- Kto pilnuje maej? - Wasilij mia miy gos. Bez wzgldu na to, czy by plenipotentem
Olega, czy nie.
Lina ju o tym wiedziaa, chocia wcale nie chciaa go sucha. Nie chciaa go lubi.
Przecie on patrzy, sucha i mwi dla Olega. By jego przyjacielem.
- Magdalena umara - powiedziaa Lina.

- Umara?
Lina wbia w niego wzrok. Jej oczy ciskay byskawice w jego pytajce spojrzenie.
Widziaa sam siebie w jego oczach. Swoje dwukrotne odbicie.
- Musisz tak powtarza to sowo? - krzykna do niego, uniesiona gniewem, ktry
wybuch tak nagle, jak ogie ogarniajcy stare siano. Jak ogie pochaniajcy zeszoroczn
traw.
- Musisz to powtarza? Tak, wanie tak! Umara! Umara, syszysz? Umara! Ju nie
yje!
Lina zapaa Olaia za rk, niemal porwaa go za sob, pocigna w stron domu.
Chopczyk nie rozumia, dlaczego matka tak si z nim obchodzi, dlaczego nie wolno mu zosta
na brzegu, skoro tak si dobrze bawi. Ale si nie sprzeciwia. Bal si jej gniewu. Ba si, kiedy
jej gos stawa si taki gony. Ba si, kiedy donie robiy si takie twarde, przestaway by
mikkie i dobre, jak zawsze byy rce mamy.
Wasilij dogoni j przy drzwiach. Lina miaa oczy tak zalepione zami, e nie moga
poradzi sobie z zamkiem.
Bez sowa wyj klucz z jej rki, otworzy i wszed za ni do rodka. A potem zamkn
drzwi, odgradzajc j od wiata, od spojrze, od oniemiaych gosw.
- Nie wiedziaem - powiedzia. - Skd mogem wiedzie...
- No tak - odpara Lina. Rce opucia wzdu ciaa. Oczy pieky, w gardle ciskao, w
piersi take. To by bl. A ciany toczyy si na ni.
W jego gosie da si sysze wyrzut. Syszaa to. Jakie on mia prawo, eby j oskara?
Osdza? On, ktry jak pies czoga si przed on armatora?
Olai uciek pod st. Siedzia cicho jak myszka z nadziej, e nikt go nie zobaczy. Sam
natomiast widzia wszystko i sysza wszystko, ale wikszoci nie rozumia.
- Mimo to adnej wiadomoci? By moe nie by to wyrzut ani te osd. Lina uwaniej
wsuchaa si w jego gos. Wychwycia niedowierzanie.
- adnej wiadomoci - powiedziaa pusto. - adnej wiadomoci.
- To rwnie jego dziecko.
- Owszem - przyznaa Lina. Nigdy temu nie zaprzeczaa. Bya z tego dumna.
- Nie powiedziaaby mu o tym? Nigdy? Wasilij sta zwrcony plecami do drzwi. W
doniach wci trzyma pk jej kluczy.
- On by przyjecha - rzeka Lina. - Gdyby go obchodziy, przyjechaby. Nie dla mnie.
Dla nich. Nie spodziewaam si, e przyjedzie dla mnie, ale dla dzieci. Wtedy by si o tym
dowiedzia. Nic nie przysa. Nie przysa nikogo, eby spyta, jak im si wiedzie.

- Ja przyjechaem - oznajmi Wasilij. - I ja pytaem. Prosi o wiadomo.


Lina nic nie rzeka. Wiedziaa, e on nie moe jej zrozumie. Nie potrafia mu nic
wyjani. Wasilij by przyjacielem Olega.
- Przywiozem podarki dla ciebie i dla dzieci. Dla Olaia i Magdaleny. Musiaem czeka,
a moje rzeczy znajd si w domu, a tamten si wyprowadzi. On przysa podarki.
- Dlaczego nic o tym nie mwie? - Otara ostatnie zy rkawem bluzki. - To by i tak
nic nie zmienio - dodaa prdko. - Niech Oleg sobie nie myli, e moe mnie kupi podarkami.
Nie chc od niego nic poza tym, co jest mi winien. To, co jest winien Olaiowi. Nic ode mnie nie
dostanie, nawet jeli przybdzie z podarkami. Nic nie dostanie, nawet jeli mnie nimi zasypie.
Olegowi Jurkowowi nie uda si kupi Liny. Ju teraz nie. Moe i jestem gupia, lecz nie a tak
bardzo. Mojego syna te nie kupi! Olai jest wart wicej ni wszystko, co mog przed sob
postawi. Nawet gdybym nie miaa nic poza sob, moim ubraniem i ubraniem dziecka, to i tak
nie kupiby Olaia. Nawet gdyby by carem Rosji, Olaia i tak by nie dosta. I nie kupiby take
Liny!
- Byem zy na ciebie - owiadczy Wasilij. Sysza wszystko, co powiedziaa, i
wikszo take zrozumia. Nic jednak nie potrafi jej na to odrzec.
Wasilij czu, e nie ma do tego prawa. Zamiast tego odpowiedzia na jej pytanie. To, o
ktrym prawie zapomnia, poniewa wszystko inne spyno wodospadem.
- Posaem wiadomo - przyzna si. - W twoim imieniu. Przekazaem, e wszystko jest
w porzdku. Z wami. Z tob i z dziemi.
Teraz Wasilij tego aowa i przyzna si do tego gono.
- Nie powinienem by tego robi.
Lina wpatrywaa si w niego dugo, a potem wybuchna miechem. Jej miech toczy
si rwnie obficie jak przed chwil sowa. miaa si i miaa. Nie przestawaa si mia.
Zataczaa si ze miechu tu przed Wasilijem, zy znw trysny jej z oczu, strumykiem pync
po policzkach. To by inny rodzaj ez. Wypakaa si do dna. Wymiaa si do dna.
Wasilij chcia j zapa, wycign do niej rce.
Lina umkna przed nim. Wpada prosto na st, zacisna donie na jego krawdzi.
Cieszya si, e st stoi akurat w tym miejscu tak mocno i pewnie. I miech wreszcie ucich,
ale w piersi j bolao. Kuo. Dawio w gardle. Zachrypa. odek zacisn si w grud tward
jak kamienie, polerowane przez morze. Nawet oczy bolay.
- No to usyszy nowin, jak tu przyjedzie! - zamiaa si gucho i bolenie. Bl utkwi
nawet w skrze. - Doprawdy, dobrze si stanie, e on tu przyjedzie, ten Oleg Jurkw! Szkoda
tylko, e niepotrzebnie straci pienidze na podarki dla najmodszego dzieciaka. Dla tej crki,

ktra umara!
Wasilij nie wiedzia, co ma mwi. Nie wiedzia, jak ma si zmierzy z t kobiet, od
ktrej wprost bila gorycz.
Moe miaa ku temu powody. Zawsze traktowa j jak troch przygupi. Taka bya
opinia Raiji, a on patrzy na Lin oczami Raiji. Teraz gos Raiji nie dwicza mu w uszach,
utkwi w nich jedynie gos Liny.
By moe Raija inaczej patrzyaby na Lin, gdyby widziaa j tutaj. Wasilij nie chcia
si zastanawia, co powiedziaaby Raija, jak by j osdzaa. Sam patrzy, sam myla. Bliski by
polubienia tej kobiety.
Pooy jej klucze na stole. Cay czas nie spuszcza z niej wzroku. Nic nie mg zrobi.
Nie mg jej dotkn, to by w niczym nie pomogo. Nikt nie mg jej pomc, moe nawet Oleg.
- Jeste czowiekiem Olega - rzucia Lina. - Odejd std!
- Jestem Wasilij Uskow - odpar. - A nie czowiek Olega. Nie tylko...
Moe Linie to nie wystarczao, ale nic wicej nie mg jej powiedzie. Nic wicej nie
mg dla niej zrobi.

5
- I dokd ty si wybierasz? Samuel wczenie zacz dzie. Lina wiedziaa, e prbowa
si z ni spotka rwnie poprzedniego dnia. Syszaa go pod drzwiami, zaraz po wyjciu Wasilija. Przychodzi rwnie wieczorem, i to kilka razy.
Grozi, e wyway drzwi, ale poprzesta na grobach.
Lina milczaa niewzruszona. Olai wystraszy si tak bardzo, e nawet nie pisn.
Powtarzaa sobie, e robi to dla Olaia. Dzieciak by bliski utraty zmysw ze strachu.
Czua, e ona rwnie jest temu winna, i ta wiadomo nie napawaa jej wcale dum.
Lina nie przestawaa si pakowa.
- Gdzie ty si, u diaba, wybierasz?
Samuel stan przed ni, gos mia bardziej wadczy, anieli pamitaa u ojca. A Bg
jeden wie, e ojciec nie syn z agodnych prb. Dzieci wychowywano surowo i rzadko si
zdarzao, eby rzga przez cay dzie staa spokojnie za drzwiami.
- Czego chcia od ciebie ten Ruski? On mwi po norwesku.
- Zauwayam - odpara Lina. - Znam go. Mieszkaam tam, nie pamitasz?
Lina nie zdawaa sobie sprawy, e potrafi mie tak kwany gos jak cz tych
suszonych owocw, ktre Oleg przechowywa w szklanych sojach.
- Wszyscy wiedz, e nawrzeszczaa na niego nad brzegiem. Czy ty w ogle mylisz?
Jak gupia moe by kobieta! Nie wiesz, e caa wie o tobie gada? Caa wyspa? W ogle nie
mylisz o rodzinie?
- Skoro wszyscy wiedz, e do niego wrzeszczaam, to wiedz te z pewnoci, co
wrzeszczaam. - Lina wci bya twarda. - Niczego si nie wstydz. Moesz to askawie
wszystkim powiedzie. Niech sobie gadaj, niech sobie myl! Mnie to nic nie obchodzi!
Samuel nabra powietrza i zaatakowa z zupenie innej i bardzo nieoczekiwanej strony.
- Ty go znasz stamtd? Masz zamiar si do niego przeprowadzi? U niego jest wicej
izb. Moe samotnemu mczynie w nich za zimno? Przydaby mu si kto do ogrzania ka.
Do wy trzepani a materacy. Moe robia to ju wczeniej, z tego co wiem...
Lina cisna w niego lampk. Samuel uchyli si, rozleg si brzk tuczonego szka. Na
biaej pododze rozlewaa si ciemna plama tranu. Lina gono zakla.
- Prawdziwy z ciebie diabe, Samuelu! Czart by si umia z tego twojego imienia
rodem z Biblii. Pochodzi chyba od samego zego!
- No, no, widz, e z tego ogniska jeszcze si dymi - stwierdzi Samuel. Pozbiera
odamki szka, umiechajc si przy tym szeroko. - Cigle tak atwo ci rozdrani, Lino.

Atakujesz ze spuszczon gow, tak jak byki reniferw. Wydawaoby si, e napatrzya si, jak
one to robi.
- A ty masz gb rwnie durn jak dorsz w lutym! W Linie wci si gotowao. Niech
si Samuelowi nie wydaje, e zdoa j w jakikolwiek sposb powstrzyma. O nie, na Boga!
- Ju niedugo bd si moga bliej przypatrze reniferom - powiedziaa lekko, dumnie
unoszc gow. May diablik w gowie nie przestawa judzi. Przecie ludzie i tak bd myle
o niej jak najgorzej. Kady najndzniejszy nawet mieszkaniec wioski bdzie myla swoje.
Moe wic rozpuci jzyk tak, eby naprawd mieli o czym gada. Niillasowi to w niczym nie
zaszkodzi.
- Zamierzam ogrzewa posanie Niillasowi!
Samuel oniemia. Lina nie moga sobie przypomnie, by kiedykolwiek zdoaa
doprowadzi do tego, e bratu zabrako jzyka w gbie.
- Chyba nie mwisz tego powanie?
- Jak najpowaniej - odpara Lina z umiechem. Dawno ju, jeeli w ogle
kiedykolwiek, nie czua si tak pewna siebie.
- Nie moesz tam cign dzieciaka! Oni maj wszy! Tam jest brud! Nie mwisz tego
powanie, Lino. Mwisz tak, eby mnie rozzoci. No dobrze, udao ci si. To byo wietne
wyjanienie. A teraz mw prawd! Chc wiedzie, dokd idziesz. Ludzie myleli, e moe
znw wybierasz si na wschd...
Ach, tak? A wic tego bali si w domu... No tak, dopki Lina bya tu, na Soroya, razem
z dzieckiem pryncypaa Olega Jurkowa z Archangielska, to im rwnie co skapywao.
- Olai i ja idziemy do siida Niillasa. Do jego obozowiska. - Lina wci okazywaa taki
sam spokj. Ledwie mrugna. - Mog tam zabra Olaia. Mam do tego pene prawo, adna sia
na wiecie mnie przed tym nie powstrzyma. A ju na pewno nie ty, Samuelu. Ty jeste tylko
moim bratem. Zrobi, co zechc, a Olai jest moim dzieckiem. Nikt poza mn o nim nie
decyduje.
- Ojciec... - zacz Samuel.
- Niech sam tu przyjdzie i powie mi to wprost. - Lina nie tracia rezonu. - Nie
zauwayam, eby przychodzi tu ktokolwiek inny z rodziny poza tob, Samuelu. A ty jeste
tylko moim bratem. Olai i ja idziemy do Niillasa. Uwaam, e dla Olaia tak bdzie najlepiej. W
domu ostatnio za duo si dzieje. Nigdzie nie ma spokoju, dopki trwaj poowy.
Brat wpatrywa si w ni ze zdumieniem.
- I co zamierzasz tam robi? - spyta. - Oprcz, oczywicie, zapewniania Niillasowi
mikkiego posania. Olai bdzie patrze, jak jego matka puszcza si z Lapoczykiem z gr?

Tak wanie masz zamiar wychowywa dzieciaka? Lepiej by byo, eby Oleg zabra go ze sob
do Rosji!
- Pozwl, e ja bd o tym decydowa - owiadczya Lina. - Nie zdoasz mnie
powstrzyma, Samuelu.
- Przecie on jest stary! Lina wzruszya ramionami. Szkoda, e brat nie wie, jak bardzo
niewinna jest ta wyprawa. Teraz bya zobowizana udawa, e kryje si za tym znacznie wicej.
- On rozumie. W dodatku Niillas nie ma adnego wieku.
Nic z tego nie byo kamstwem, tak wanie przecie go postrzegaa.
- Pozwl mi y, tak jak tego chc, Samuelu. Ja ci nie mwi, jak ty masz y. Nie
pytam, skd wracasz nad ranem...
- Ja jestem mczyzn - odpar brat z oburzeniem. - Nie lubi patrze, jak ci
wykorzystuj.
Lina umiechna si. To dopiero okrelenie w stosunku do Niillasa! Nie wierzya, eby
on by w stanie wykorzysta kogokolwiek. Nawet gdyby tego chcia.
- Id do Niillasa z radoci - owiadczya. Mylaa tak naprawd. Ale nieco inaczej ni
rozumia to brat. Jej umiech zagodnia, a oczy zawieciy jakim nowym blaskiem.
Samuel poczu ogarniajce go mdoci. Ona nie moe by taka, nie ona, jego siostra!
Ale przecie miaa dwoje dzieci z Olegiem i wtedy te nie byo mowy o ksidzu. No a Bg
jeden wie, co j czy z tym czowiekiem, ktry przyby tu jako plenipotent. Chyba nie bez
powodu pozwoli si wysa tak daleko do obcego kraju. Od razu mona pomyle, e Lina ma
z tym co wsplnego, e go skusia.
Wstrtnie tak ocenia siostr. Taka dziewczyna! Ale bya ju przecie naznaczona i nikt
jej nie chcia. aden porzdny chop.
A teraz rzuca si w ramiona zawszonego Lapoczyka, rwnego wiekiem ich rodzicom,
w dodatku takiego dziwaka.
Moe wic mieli ze sob co wsplnego, bo i Linie najwidoczniej brakowao pitej
klepki.
Zabieraa ze sob niezbyt wiele rzeczy, ubrania Olaia, jedn zmian dla siebie. Chleb i
maso, ser, troch tego miodu, ktry Niillas tak chwali.
To z pewnoci niemdre z jej strony, ciko jej bdzie dwiga dzban, ale tym Lina si
nie przejmowaa. Nieczsto si zdarzao, eby ludzie za co j chwalili. Chciaa sprawi
przyjemno Niillasowi, tak jak i on uradowa j, mwic, e potrafi co robi naprawd
dobrze.
Wyprawia si w drog wczenie rano. Gwnie dlatego, e Olai potrzebowa czasu. By

jeszcze za may na pokonywanie duych odlegoci na jeden raz. A do miejsca, w ktrym


Lapoczycy rozbili obz, nie byo blisko.
Bdzie potrzebowaa caego dnia.
Ponadto chciaa opuci wiosk, zanim wikszo ludzi znajdzie czas na popatrywanie,
co robi inni. O wczesnym poranku tyle byo innych rzeczy do zrobienia. Obora, piec, posiek.
Mczyni wypywali odziami, kobiety nie miay moliwoci wygldania przez okno.
Samuel odprowadzi j kawaek i przez cay czas, gdy jej towarzyszy, nie przestawa na
ni krzycze na pene gardo. Przynajmniej jednak ponis chopca na rkach przez wie. Lina
moga mu by za to jedynie wdziczna. Bo inaczej pierwszy przystanek wypadby mniej wicej
jeszcze w polu widzenia ludzi.
Niillas podchodzi do tego tak beztrosko, ale Lina nie potrafia nie przejmowa si
osdem wsi. Nie przestawaa jej drczy wiadomo, e na pewno wezm j na jzyki. Tak
bardzo pragna wznie si ponad ich gadanie, unie w powietrze jak ptak uciekajcy na
rozpostartych skrzydach. By moe jej skrzyda nie byy jeszcze dostatecznie mocne. Nie do
wiczya.
Kilka kurczowych uderze skrzydami i znw opadaa na ziemi. Stale odkrywaa w
sobie nowe skazy. Chyba nigdy nie bdzie czysta. Nigdy nie przestanie si tym martwi.
- Za diaba si na tobie nie wyrozumiem! - stwierdzi Samuel. - Tylko nie przychod
pniej i nie mw, e ci nie ostrzegaem!
Lina umiechna si zmczonym umiechem.
Odoya toboek, wzia Olaia z ramion brata. Stana z chopcem w objciach.
- Wystarczy - rzeka. - Czy kiedykolwiek obciaam ci za to, co zrobiam?
Samuel nic na to nie odpowiedzia.
- Ludzie pomyl, e postradaa rozum. A co powiedz o nim? O Nicolasie?
Zastanawiaa si nad tym? Co ty, u diaba, narobia, eby tak zawrci w gowie temu
staruchowi? On nie jest przy zdrowych zmysach! Zawsze byem takiego zdania.
- Cicho bd - szepna Lina.
Okazywana przez ni cierpliwo zaskakiwaa nawet j sam, ale po prostu nie miaa
siy na ktnie. Awantura w rodku dnia i tak bya okropn rzecz. Ale poranek to najgorsza
pora na niezgod.
Lina postawia Olaia na ziemi, podniosa swj wzeek, zarzucia go na rami i ruszya
w drog, trzymajc chopca za rk.
Dokonaa wyboru. I ju teraz, kiedy tylko zostawia wiosk za plecami, lej jej si
zrobio na sercu. Wszystko, co byo dla niej zaplanowane, wszystko, co dla niej wyryto, to

wszystko zostawiaa za sob. Odchodzia, nie ogldajc si w ty.


Czua si teraz nieskoczenie silna. Jak gdyby nigdy wicej nie miaa ju tam wrci.
Jak gdyby opuszczaa ich na zawsze.
Dzie si duy, Lina zreszt nie spodziewaa si niczego innego. Do wyranie
patrzya na rzeczywisto. Nie miaa w zwyczaju uywa zbyt jaskrawych kolorw, gdy
malowaa swoje nadzieje.
Olai popakiwa. Przyzwyczajony by do przebywania cay czas w pobliu domu. Jego
wiat koczy si na przybrzenych kamieniach i zaraz za rodzinnym domem Liny, dalej nigdy
nie postawi stp. Lina musiaa go przekonywa i kusi. piewaa i opowiadaa bajki.
Wymylaa nowe ciekawe rzeczy, ktre bd robi, gdy tylko dojd do nastpnego wzniesienia.
A potem do jeszcze jednego i kolejnego.
Dzie upywa.
Olaia bolay nogi, by przecie tylko maym chopcem. Paka do wieczornego soca,
ktre od czasu do czasu okazywao im ask, wygldajc spoza chmur i obdarzajc odrobin
ciepa. Pod wieczr zaczo robi si chodno. Krajobraz by tu taki otwarty, wystawiony na
humory wiatrw, a wichry tutaj, na pnocy wiata, nawet latem potrafiy by zdradliwe.
Rwnie Lin ogarno przygnbienie. W duchu przeklinaa sam siebie. Jak zwykle nie
zastanowia si gbiej, powtarzaa sobie, prbujc nie jednoczenie Olaia i worek. Rce
bolay j tak, e niemal stracia ju w nich czucie. Ciar, ktry dwigaa, by wielki, baa si, i
w kadej chwili moe upa. Nie bya to jednak pora na ualanie si nad sob, bo Olai
przestraszy si jeszcze bardziej. Za nic na wiecie nie wolno dopuci do tego, eby ogarn go
jeszcze wikszy lk. Na tyle musiaa by dorosa.
Lina jednak bya sama pord wielkiego pustkowia, cho znajdowaa si przecie na
rodzinnej wyspie. Dziwne, jak ta znajoma, droga sercu wyspa stawaa si inna tu, gdzie nie
osiedlili si ludzie. Rwnie dobrze Lina moga si znajdowa o setki mil od domu. Bya sama,
sama musiaa podejmowa decyzje, sama nie sobie pociech, sama dodawa otuchy.
Tymczasem potrzebna bya jej pociecha kogo, kto by powiedzia, e nie porwaa si na
nic niemdrego.
Dookoa krajobraz by otwarty. Brunatna ziele szarzaa, kiedy soce kryo si za
chmurami. W powietrzu dawao si wwczas wyczu ten chd, o ktrym szeptaa szaro. A
kiedy soce wyaniao si zza chmur, wszystko stawao si czerwone i cho to z pewnoci
jedynie wzrok j zwodzi, wydawao jej si, e robi si wtedy cieplej.
Znw okazaa si gupia.
Moe Samuel mia racj... Samuel czsto miewa racj, nawet wwczas gdy jeszcze byli

dziemi. W kadym razie pozwalali mu, eby jego byo na wierzchu. Lina za zawsze bya t
gupi.
Teraz nie powinna si w to wdawa tak bez zastanowienia. Moga przecie zaczeka na
Niillasa. Przecie on by si pojawi, prdzej czy pniej. Wwczas odeszaby wraz z nim.
Pomgby jej nie. Wiedziaby, ktrdy maj i. Teraz szukaa drogi na chybi trafi i nie bya
cakiem pewna, czy idzie we waciw stron. Zdawaa sobie spraw, e podczas marszu moga
zmieni kierunek.
Owszem, mieszkaa tutaj, lecz nigdy si nie nauczya tych drobnych znakw
wskazujcych drog. Nigdy nie nauczya si odczytywa otaczajcej przyrody.
Miejscowi ludzie wiele uczyli si o morzu, lecz niezbyt duo o ziemi. A ju na pewno
nie robiy tego dziewczta.
Bya gupia.
Sza dalej. Dalej, coraz dalej...
Czyby zobaczya renifera?
Lina postawia Olaia na ziemi, nie zwracajc uwagi na jego pacz. W piersi j cisno,
zakuo. Oczywicie, e postpia gupio. Oczywicie, e powinna zosta w domu. Tam miaa
dach nad gow, a dookoa siebie ciany. Tu nie byo cian, a sufit zastpowao niebo.
Lina nie wiedziaa, czy: na pewno to jej pisane. Z pewnoci zrobia le. Jest po prostu
gupia. Nie rozumie, co dla niej dobre.
Czy to renifery? Czy moliwe, e to naprawd renifery? Jeli nie, to co innego mogoby
to by?
Lina nie chciaa nic mwi Olaiowi. Zamiast tego w jej gosie pojawia si pewna
surowo, gdy poganiaa go do dalszej wdrwki, znw na wasnych nogach, czy tego chcia,
czy nie. A chopczyk nie chcia. By ju zmczony.
Pez waciwie, popakujc. I zabierao to jeszcze wicej czasu, ni gdyby go niosa.
Lina westchna z rezygnacj. Zacisna zby, powstrzymujc gniew, ktry i tak nie
przynisby adnego rezultatu.
Gdyby na niego nakrzyczaa, popatrzyby na ni tymi swoimi wielkimi oczami i zaraz
sam zaczby wrzeszcze i paka. Nie byo jej to teraz potrzebne. Nie miaa te na to siy.
Chciaa tylko podej troch bliej, przekona si, czy to, co, jak jej si wydawao,
porusza si w cieniu skay, to naprawd renifery, czy tylko zabawa soca z cieniami.
- Dobry Boe, spraw, eby to byy renifery!
Upyna caa wieczno, nim dotara do niewielkiego wzgrza, z ktrego miaa dobry
widok. Lina zdusia w sobie ochot, eby odrzuci swj toboek i pobiec tam sama tylko po to,

eby si przekona.
Ale Olai by si wystraszy. Pomylaby, e naprawd go zostawia.
A Olai by najwaniejszy. Czua si za niego odpowiedzialna. Oleg nie bdzie jej
mwia e le si wywizaa z tej odpowiedzialnoci. Z pewnoci wiele rzeczy dao si o niej
powiedzie, lecz nie to, e si nie zajmuje dzieckiem.
Stali tam wic. Olai nie mia ju siy nawet paka. Usiad po prostu w miejscu, tak jak
stal, i nie wydawa z siebie adnego dwiku. Lina nie potrafia go pocieszy. Nie potrafia
znale nowych sposobw na powiedzenie mu, e ju niedaleko. e niedugo odpoczn,
najedz si... e niedugo dotr na miejsce.
Olai chcia ju do domu.
Tylko Lina wiedziaa, dokd id. I dlaczego tu przyszli.
To byy renifery.
Lina take usiada obok Olaia. Obja dziecko i rozpakaa mu si we wosy. miaa si i
pakaa jednoczenie. zy tryskay jej z oczu, a miech toczy si niczym lawina w grach na
wiosn.
- Teraz ju naprawd niedaleko, mj kochany!
Gos jej zabrzmia inaczej ni poprzednio, gdy powtarzaa te same sowa. Nawet Olai to
usysza. Teraz to bya prawda.
- Idziemy do Niillasa, maleki - oznajmia synkowi, nie wypuszczajc go z obj. Pamitasz Niillasa?
- Tego dziwnego pana? - spyta Olai. Lina kiwna gow. Niillas zapewne w oczach
Olaia wyglda dziwnie. By inny. By moe za kilka dni jej syn inaczej spojrzy na to, co jest
dziwne, a co nie. Z pewnoci wiele rzeczy bdzie wygldao inaczej, lecz nie wszystko wyda
si dziwne.
- Tak, wanie jego - odpowiedziaa synkowi.
Niillas nie by dziwny. Nie umiaa nawet traktowa go jak kogo, kto jest inny. Niillas
by taki jak by powinien, nie mg by inny, bo wtedy nie byby Niillasem.
Siedziaa z Olaiem na kolanach. Odczua tak ulg, e cae zmczenie w barkach,
nogach i stopach ustpio. Caa zmienia si jakby w chmur, w wieczorn chmur, skpan w
wietle tczy.
Potem znw zrobio jej si zimno. O wiele ciemniejsze chmury zamkny j midzy
sob, przesoniy wesoy widok soca.
Bya gupia.
Powinna zaczeka na Niillasa. On by przyszed. By moe nie zaproponowaby jej tego

jeszcze raz, lecz to by jako przeya. Sama mogaby powiedzie, e chtnie do niego przyjdzie.
Przecie ju j o to prosi.
A teraz nie wiedziaa, gdzie moe by Niillas.
I tam... spyta o niego.
Takich rzeczy si nie robio. Wprawdzie jej dobremu imieniu nic nie mogo zaszkodzi
bardziej anieli to, co ju si stao, lecz czua, e na myl, i miaaby o niego rozpytywa, nawet
jej wosy staway dba na gowie.
Nie moga. Nie moga pojawi si ot, tak, znikd, z dzieckiem na rku i pyta o Niillasa.
Nie moga.
Olai wyrwa si z jej obj. Stan na wasnych nogach.
- Reny, mamo, reny!
Mae stopy odbiegy od niej, zabray drobne chopice ciako i pomkny do reniferw
pascych si w oddali. Lina dostrzegaa ju teraz supy dymu na tle nieba, a one nie byy ju a
tak daleko.
Od namiotw oddzielao ich niewielkie wzgrze. Domylaa si tego. Rozumiaa.
Olai pdzi ju w tamt stron. Lina woaa za nim, ale chopczyk nie dawa si teraz
zatrzyma. Nagle mia ku czemu biec, zobaczy co na wasne oczy. Mae nki si oywiy.
Widziay ju, dokd id.
Olai bieg.
Lina musiaa spieszy za nim.
Dogonia go, nim dotar na szczyt, ale may trudny by do okieznania. Teraz potrafi ju
wyda z siebie gos. Po prostu w ostatnich godzinach zabrako mu woli, by go z siebie
wypuci. Teraz natomiast obudzi si w nim cay upr, jaki tylko w sobie nosi. Jego krzyk
pomkn a pod niebo. Nie byy to wyrane sowa, nie dao si ich od siebie odrni, lecz Lina
zrozumiaa go lepiej ni dobrze. I przestraszya si, e sycha go a na nastpnym wzgrzu, na
tym, przy ktrym pasy si renifery.
Trysny zy. Lina zrezygnowaa z prb zatrzymania chopczyka. Nie by wprawdzie
duy, ale rkami i nogami wymachiwa i uderza bez przerwy. Nie przestawa, nawet kiedy
brakowao mu tchu. Wtedy tylko krzyki na chwil milky. Na moment, ale nie na duej.
Lina zagryza w sobie strach. Biega za synkiem. Nie musiaa mu mwi, w ktr stron
id, Olai sam to wiedzia. By na szczycie wzgrza i wszystko zobaczy.
Nim Lina wspia si na wzniesienie, kto nadszed w ich stron. Mska posta. Jeden
rzut oka wystarczy Linie, eby stwierdzi, e to nie Niillas.
To jaki mody chopak, w jej wieku albo nawet jeszcze modszy. Ale ubrany by

dokadnie tak samo jak Niillas, w tak sam mikk brunatn skr, a ydki oplatay mu barwne
tamy od kumagw. Twarz i donie mia tak samo brzowe jak Niillas, wosy ciemne i sztywne,
oczy zdumione, bardzo niebieskie.
Olai zatrzyma si. Popatrzy na mczyzn, ale wcale si nie cofn. Sta w miejscu.
- Zabdzia? - spyta mczyzna. Lina pokrcia gow. Policzki jej paay. Czua to.
Wiedziaa, jak to moe wyglda. Czua si gupia. Tylko gupia.
- Szam tutaj - powiedziaa w kocu. Nie miaa ochoty nic tumaczy temu
nieznajomemu, dopki nie pomwi z Niillasem.
Ale eby nie wyj na wariatk, musiaa poda powd swego tu przybycia.
- Id do Niillasa. Brwi chopaka wystrzeliy w powietrze. Obrzuci j spojrzeniem, w
kciku ust pojawi si cie umiechu. W oczach bysno.
Lina zauwaya, e obcy zerka na Olaia. Moe porwnywa rysy dziecka z rysami
Niillasa? Jeli tak, to nie znajdzie podobiestwa. Ale niech sobie myli, co chce!
Policzki nie przestaway jej pon.
- Niillas pomaga przy dojeniu.
Wci nie spuszcza z niej wzroku. Way j i mierzy oczami, jak czsto robi
mczyni. Lina przeya to ju wczeniej. Inni take patrzyli na ni podobnie, kiedy si
dowiadywali, e ona yje z Olegiem. Tak patrzyli mczyni na kobiety, nie bdce
dziewcztami, z ktrymi chcieliby si oeni, ani te niczyimi onami.
- W dojeniu? - powtrzya.
Nie wiedziaa, e Lapoczycy maj krowy. Nie widziaa, eby jakie tu pdzili. W
kadym razie na wyspie nie mogli ich kupi. Nikt tutaj nie mia wicej ni jednej krowy i
wszyscy pilnowali zwierzt jak najczystszego zota. Krowy nikt by nie sprzeda.
- Kto musi apa samice i przytrzymywa je podczas dojenia. Doj kobiety - wyjani
chopak. - Ale trzymanie to nie jest babska robota.
Oni doj renifery! Oczywicie! Dobry Boe, musia uzna j za wicej ni zwyczajnie
gupi. Policzki wci nie przestaway pali arem.
Powinna bya to zrozumie.
- Nie macie teraz cielt? - spytaa ostronie, depczc mu po pitach, bo chopak bez
sowa podnis Olaia do gry i wzi go na barana. May nie zaprotestowa przeciwko temu
nawet jednym sowem. - One nie potrzebuj mleka?
- Zatykamy cieltom pyski - odpar. Lina nie miaa siy na zadawanie pyta. Zupenie
nie pojmowaa, o czym on mwi. Nie chciaa jednak wyda mu si jeszcze gupsza, ni ju
sobie na to zasuya.

Zatyka cieltom pyski? Nie wierzya, eby mogo to oznacza akurat to, o czym
mylaa. Nikt chyba nie mg by a tak okrutny. A w dodatku nie potrafia zrozumie, w jaki
sposb miaoby to pomc. Przecie mimo wszystko rozmawiali o mleku.
Dotarli ju do namiotw, rozstawionych na nierwnym, zaokrglonym placyku
pomidzy dwoma wzgrzami. Widok by tu rozlegy, w oddali majaczyo stado. Nieopodal
pyn nieduy strumyk, dostarcza im wody. Lina domylaa si rwnie, e ze wzgrza, pod
ktrym pasy si renifery, wida te morze.
Piknie tu byo. Najwyraniej nie znaa wszystkich tajemnych zaktkw na swojej
wasnej wyspie.
W obozowisku zostao niewielu ludzi. Kilkoro dzieci biegao w koo, przygldajc im
si bez zaenowania, z zupenie nieskrywan ciekawoci. Odezway si do modego czowieka
i otrzymay wypowiedzian ciszonym gosem odpowied, ktra przynajmniej sprawia, e
zamilky. Wci jednak nie przestaway si gapi.
Chopak podprowadzi j do jednego z namiotw, odchyli po i postawi Olaia na
ziemi.
- To lav'vo Niillasa. Na palenisku jeszcze si arzy. On trzyma w rodku drzewo.
Moesz tam wej. Powiem mu, e przysza.
Nie spyta jej o imi. Nie wyjawi wasnego. Odszed od niej, nawet si nie ogldajc.
Lina zakopotana, popychajc Olaia przed sob, wesza w pmrok jurty, a potem zacigna
po.
Nic innego zrobi nie moga.

6
- Przysza.
Niillas sta w rodku lav'vo. Twarz mia ukryt w cieniach.
Lina zasna razem z Olaiem. Z wycieczenia, lecz take z powodu pewnej ulgi, ktr
odczua. Po prostu pooya si przy synku, a teraz nie wiedziaa, od jak dawna ju tak ley. Nie
syszaa, jak Niillas wchodzi.
- Nie zrozumiae, e przyjd?
Usiad i cign czapk. Wosy sterczay mu na wszystkie strony, nawet nie poprawi
ich rk. Lina miaa ochot je zmierzwi, a potem uczesa palcami. Zoya donie w fadach
spdnicy, czua, e policzki zaczynaj jej pon.
- Nie mogem tego zrozumie - odpar po prostu. - Gdybym rozumia, przyszedbym po
ciebie. Musiaa chyba wdrowa przez cay dzie?
Lina kiwna gow. Nie byo to dalekie od prawdy.
- Dobrze, e przysza.
Niillas nie pyta, dlaczego. Powiedzia tylko, e to dobrze. Lina poczua si niemale
uraona. Przygotowywaa si przecie na tumaczenie. Przez cay dzie wiczya, w jaki sposb
mu o tym powie. Tymczasem on nawet nie spyta...
- Rosjanin ma nowego plenipotenta.
Niillas zzu buty, wycign stopy z kumagw. Kilka dbe brzowej turzycy utkwio
mu midzy palcami. Lina uznaa to za wzruszajce, ale on nic nie zauway.
- Ten poprzedni pewnie krad - powiedzia cierpko Niillas. - To zreszt bardzo ludzkie,
nawet zwierzta kradn od siebie nawzajem. Dlaczego my mielibymy by lepsi?
Powinien spyta, czy ten nowy to kto, kogo znaa, a wtedy mogaby mu wszystko
opowiedzie. Teraz natomiast sprawy robiy si coraz trudniejsze do wyjanienia.
- Znam tego, ktry przyjecha. Poznaam go, kiedy tam byam. To przyjaciel Olega.
Oleg prosi o nowiny o dzieciach. Pozwoliam, eby statek odpyn bez wiadomoci o mierci
Magdaleny.
- Wiele masz w sobie goryczy - stwierdzi. Rozmawiali ciszonymi gosami, adne z
nich nie chciao zbudzi Olaia. Dna bya zaskoczona tym, jak bardzo mona si poczu
samotnym w takim namiocie jak ten. Z zewntrz przecie dobiegay rozmaite dwiki, miechy,
pacz, gosy. Urywki tak wielu rozmw. Cisza pomidzy sowami. Ludzie, ktrzy si dotykaj.
Trzeszczenie drewna poncego na ognisku. Szczekanie psw.
Dochodzio tu tak wiele rozmaitych dwikw, lecz one jej nie dotyczyy, w niczym nie

powstrzymyway. Moga powiedzie to, co chciaa, zrobi, co chciaa.


Lina nie czua si tu zniewolona, nie miaa wraenia, e wszyscy si przysuchuj
wanie jej. W rodzinnej wsi ciany wcale jej nie chroniy. Oczy wioski bacznie si jej
przyglday.
Tutaj odnosia wraenie, e wszystko zaley tylko od niej. Nie miaa pewnoci, czy
kiedykolwiek w ogle tak czua.
- On ma przyjecha jesieni. Zobaczy dzieci.
- Nie moe ci odebra synka.
Lina nie bya wcale a tak tego pewna.
Niillas mg mie spokj w spojrzeniu, mg mruy oczy na dym, podnoszcy si pod
dach. Tam dym na chwil si zatrzymywa, by w kocu uj przez dymnik, wymiesza si z
przejrzystym bkitem bdcym niebem i znikn.
To by jej lk, on dawa z siebie tylko sowa.
- To przed nim uciekasz? - spyta Niillas cicho. Nie patrzy przy tym na ni, tylko na
swoje stopy. Rozpi pas, przy ktrym nosi n. - Przed ojcem chopca?
- Frachtowiec przypynie dopiero jesieni. Lina syszaa, jak cienko brzmi jej gos.
Wiedziaa, e ten przenikliwy ton, ktry w nim dwiczy, zdradza wszystko. Kamaa.
- Uciekam przed Olegiem - wyznaa, zdecydowana na szczero.
Niillas nie by czowiekiem, ktremu si kamie. Nie moga skama.
- Ale nie do kadego mogabym z tego powodu i - dodaa prdko.
Niillas nie moe sobie pomyle, e ona go wykorzystuje. Wcale nie miaa takiego
zamiaru. Byo zupenie inaczej.
- Moesz zosta tak dugo, jak tylko bdziesz chciaa - powiedzia Niillas dziwnie
krtko. - Chciaem, eby przysza, prawda? A mwi to, co myl. Ale wiesz, e my std
odejdziemy, nim nastanie jesie. Odejdziemy, nim przypynie frachtowiec.
Tak, Lina to wiedziaa.
Nie chciaa o tym myle. Na razie byo lato, pocztek lata. Niillas jak zawsze zjawi si
razem z latem. Lina miaa wraenie, e przynis lato w swoim wzeku tylko dla niej.
- Godna?
Lina pokrcia gow. Z gbi swojego worka wycigna mid, chleb, maso i ser.
Wysuna si w przd i uoya wszystko koo jego stp.
Ona i Olai ju si najedli. Nasycili si. Nie byo ju w niej adnej pustki.
- Nie przyszlimy z pustymi rkami - powiedziaa z umiechem, a w jej gosie
zadwiczaa duma. Spojrzenie prosio o uznanie. Czekaa caym ciaem, uwaaa na kady

jego gest.
Niillas wycign korek z dzbanka z miodem i przyoy go do ust. Wypi i umiechn
si.
- e te wzia ze sob mid! Musiao ci by ciko go nie!
- Smakowa ci. Niillas z niedowierzaniem pokrci gow. Zamia si cicho, ciepo. Tak
jak Lina zapamitaa jego miech. Jego miech rwnie by jak lato. Cieplej jej si zrobio na
duszy. Cieszya si, e niosa ten mid przez cay dzie a z wioski.
Kiedy Niillas si do niej umiechn, resztki zmczenia znikny jak rk odj.
Poda jej dzbanek. W pierwszej chwili z umiechem odmwia, ale on nie ustpowa.
Rce Liny dray, gdy obiema domi uja naczynie. Wargi uoyy si wok otworu, wypia,
po dziecicemu wiadoma, e on przed chwil przykada usta w to samo miejsce. Przekna i
oddaa mu dzban. Kiedy palce ich rk si musny, nie wiedziaa, czy to przypadek. Patrzya,
jak Niillas pije.
Miaa uczucie, jakby go pocaowaa.
Zaczerwienia si.
Niillas zakorkowa dzbanek. Odstawi go midzy garnki pod cian namiotu. Lina
zdya si ju zdziwi iloci przestrzeni na tak niewielkiej powierzchni. W namiocie Niillasa
panowa nienaganny porzdek. Podejrzewaa, e wszystko ley dokadnie w tym samym
miejscu, gdzie zawsze. Nie dao si nabaagani wrd cian, stojcych tak blisko siebie.
Rozoy kilka skr. Lina owina Olaia w weniany koc, a teraz Niillas poda jej jeszcze
dwie skrzane derki.
- To wam wystarczy? - spyta.
Lina przytakna. Patrzya, jak Niillas szykuje miejsce do spania dla siebie, a po drugiej
stronie paleniska dla nich. Ogarno j uczucie, e znajduj si w jakiej wielkiej sali, jak gdyby
oddziela ich od siebie cay wiat.
Patrzya, jak Niillas bez cienia zawstydzenia zdejmuje z siebie skrzan kurtk.
Widziaa, e ma twarde, ylaste ciao, chocia jest niewysokiego wzrostu i szczupy.
Gwatownie si odwrcia, kiedy zacz rozpina spodnie. Wlizgna si czym prdzej pod
swoje skry i dopiero pod ich oson cigna spdnic i bluzk. Potem wysuna ubranie poza
ciepo okrycia. Miaa nadziej, e mrok nie pozwala zobaczy, jak bardzo pon jej policzki.
Do diaba, przecie wiedziaa, jak zostali stworzeni mczyni. Prawd powiedziawszy,
to, czym rnili si od kobiet, pozwolio jej zazna niejednej radoci a trudnej do ogarnicia
rozumem. A teraz rumienia si jak stara panna!
Kiedy odwaya si zerkn przez rami, Niillas ju lea pod okryciem. Na plecach, z

rkami pod gow. Oczy mia zamknite, ale Lina wiedziaa, e nie pi.
Lina te pooya si na plecach. Czua czerwony ar buchajcy od paleniska.
Czekaa, e moe on co powie, ale si nie odezwa.
- Co to znaczy zatyka pyski cieltom? - spytaa szeptem.
Niillas poruszy si w ciemnoci. Obrci si na bok, Lina posza w jego lady. Teraz, na
skraju ciepego czerwonego blasku, moga dojrze jego twarz.
- Nie pozwalamy, eby cielta doiy krowy do koca - powiedzia.
Nie zainteresowa si, dlaczego o to pyta. Po prostu wyszed z zaoenia, e chce to
wiedzie.
- Na jak cz dnia wkadamy cieltom do pyskw na ukos kawaek drewnianej
szczapy, tam przymocowujemy j na bie. Cielak moe si pa, ale nie bardzo moe ssa. To
si nazywa zatykanie cielakom pyskw.
Lina wyobrazia to sobie. Nie przemoga si, eby zada pytanie, czy cieltom taki
zabieg nie sprawia blu. W tej samej chwili uwiadomia sobie, e widziaa kiedy, jak ludzie
hodujcy owce robili co podobnego z jagnitami.
Cisza si przeduaa.
- Co powiedz w twojej siida na to, e jestem tutaj?
- Guttorm stwierdzi, e mj namiot nie jest ju pusty - odpar Niillas.
- To ten mody chopak?
- No tak.
A wic znaa ju jego imi. Guttorm. Namiot Niillasa nie jest ju pusty. Zastanawiaa
si, co to mogo oznacza dla ludzi, ktrzy to syszeli. Co si za tym kryo?
- Moja siostrzenica jest zarczona z Guttormem - oznajmi Niillas tym samym znionym
gosem. - Pobior si, jak ona troch doronie.
- A ile lat ma teraz?
- Dwanacie - odpar Niillas bez mrugnicia okiem.
- I ju jest mu przyrzeczona? - zdziwia si Lina. - Przecie to jeszcze dziecko, a on jest
dorosym mczyzn!
- Jest jeszcze mody - odpar Niillas. - I pochodzi z dobrego rodu. To dobrzy ludzie.
Mikkal - Matte - An - ti - Guttorm to dobry chopak. Jego ojciec, Anti, by jednym z
najlepszych hodowcw reniferw, jakich znaem. Uton przed trzema laty podczas letniej
przeprawy. Mia tylko tego jednego chopaka i osiem crek. Guttorm nie przynosi wstydu ani
ojcu, ani swemu rodowi. Matte, jego dziad, by jednym z naszych najwikszych owcw
niedwiedzi. Wci kr o nim legendy. Mikkal, pradziadek Guttorma, te by owc. Stara

opowie mwi, e nikt nie zdoby tylu skr co on. Moja siostrzenica nie znajdzie lepszego
ma, Lino. To nie jest starzec, ktrego przyjmie z niechci. Od zawsze wiedziaa, e bdzie
miaa Guttorma za ma. Zostaa mu przyobiecana w dniu, kiedy dostaa imi. Rodzice omwili
to zawczasu. Oba rody dobrze wyjd na tym maestwie. Sara szyje ju sukni lubn.
Lina nie skomentowaa tego. Niillas podsuwa jej kawaki innego wiata.
- A tobie nigdy adnej nie przyrzeczono? Niillas zamia si cicho.
- Ze mnie adna dobra partia. Teraz jestem ju za stary i nie ma nikogo, kto by
prowadzi rozmowy w moim imieniu. A ja sam si tego nie tykam. Ta, ktrej byem
przyrzeczony w dziecistwie, jako dziecko umara. Wida los nie chcia mi da adnej kobiety.
Mj namiot mia zosta pusty.
Przypatrywa si Linie, dopki nie zamkna oczu, mruczc dobranoc. Znw uciekaa,
tym razem od jego spojrzenia. Uciekaa w gb siebie, chowaa si za przymknitymi
powiekami. Kiedy miaa je zamknite, nie przeszkadzao jej, e on na ni patrzy.
Lina dugo leaa, nie pic i nasuchujc. Wsuchiwaa si w znajomy oddech Olaia, w
Niillasa oddychajcego spokojnie we nie - rwnie ten dwik uczynia czym znajomym,
czym, co naleao do niej.
Czua te zapachy, niektre z nich rozpoznawaa. Inne pozostaway bezimienne,
stanowic cz nieznanego wiata, w ktry wkroczya. Dwikw na zewntrz rwnie byo
coraz mniej, niektre jednak si utrzymyway. Gdzie awanturowa si pies. ciszone gosy
przesuway si obok. Mowa Niillasa. Dwiki w jej uszach. Dwiki bez sensu, lecz niosce w
sobie jakie obce pikno.
Zasna wrd tej obcoci. Wrd zapachw i dwikw. Zasna przy wtrze wiatru,
ktry znalaz jaki strzpek w namiocie, na ktrym mg cichutko gwizda. Koysanka natury.
Olai jeszcze spa, kiedy Niillas j obudzi. Lina popatrzya mu prosto w twarz i poczua
si jeszcze bardziej zaenowana ni poprzedniego wieczoru, kiedy zasta j w swojej jurcie.
Bya wtedy miertelnie zmczona, teraz wypocza. I przebudzi si w niej wstyd... Niillas ju
si ubra. Od razu zwrcia na to uwag i na ten widok odczua icie dziecic ulg. Siedzia w
skrzanych nogawicach, z zasznurowanymi kumagami, barwne tamy oplatay ydki i grn
cz ud, mocujc nogawice z garbowanej skry do spodni. Nosi te dork, skrzan kurt,
wkadan wosem do wewntrz, i pas na biodrach.
- Ju jest rano? - zdziwia si. Nie moga chyba tak dugo spa. Olai zreszt te nie
zalicza si do tych, ktrzy wstaj najpniej. To jedno byo pewne.
- Id do stada - wyjani Niillas ciszonym gosem. - Pierwszego dnia nie chc ci
zostawia samej. Ty i chopiec moecie pj ze mn. Spdzimy tam cay dzie, ale pogoda jest

adna. Wieczorem poznasz obozowisko, siida. Wszystko po kolei, po jednym kroku, prawda,
Lino?
Lina kiwna gow, ale si nie poruszya. Milczaa. Okryta bya skr a pod brod.
Wtedy zrozumia. Jego twarz zmienia si w jeden wielki umiech, lecz nie zdradzi si
ani sowem. Nawet nie prbowa jej zawstydzi.
- Pjd przemy troch oczy - wyjani i, wychodzc, wpuci do rodka odrobin
tego porannego wiata, po czym znw zamkn ich w bezpiecznym zmierzchu jurty.
Lina ubieraa si byskawicznie. Tak bardzo si spieszya, e bluzk zapia krzywo.
Olai nie pozwoli si dobudzi, ubraa wic synka ppicego. Skoczya, zanim Niillas
wrci.
Pozwoli Olaiowi usi sobie na barana, chocia nis jeszcze kosz z yka i swj
pasterski kij. Mimo to jednak kroczy bez wysiku, lekko, jak kto, kto przyzwyczai si mie
paskowy pod stopami. Lina musiaa niemale biec lekkim truchtem, eby dotrzyma mu
kroku.
Poranek by przejrzysty, powietrze przybrao odcie najjaniejszego bkitu, a chmury
wrd tej bladej niebieskoci wyglday jedynie jak biae manicia palcem. Soce sao
dobrotliwe zociste promienie, grzao, cho by dopiero wit, a ono miao jeszcze wci na
brzegach rumieniec nocy.
Ziemia powoli zaczynaa si zieleni. Minie jeszcze troch czasu, nim lato zagoci tu na
dobre. Wci przewaay odcienie brzu i najciemniejszej czerwieni, jak mona sobie
wyobrazi, barwy misa wieo zabitego renifera. Takiej czerwieni, e wygldaa niemal na
czer. Tu i wdzie jednak daway si zauway delikatne, wte dba janiejcej zieleni.
Wiosna poszeptywaa, e w wielki cud wkrtce dokona si rwnie tutaj. Ze w jaowej ziemi
drzemi tajemnice. Niebawem ziemia przywdzieje letnie barwy i oczaruje ich wszystkich, zawrci im w gowach jak modym kozom w okresie rui.
Z jurt unosiy si ju w niebo wyki dymu. Mwiy, e niektrzy ju nie pi. Psy
wycignite jak dugie leay na placyku midzy namiotami. Przewracay oczami na widok
ludzi opuszczajcych obozowisko. Najmodsze podryway si, obszczekujc ich, ale starsze nie
ruszay si z miejsc, waciwie nie zwracay na nich uwagi, widzc, e idzie Niillas.
Rozpoznaway go, wiedziay, e nic im nie przyjdzie ze szczekania na jednego z mieszkacw
obozowiska. Modziaki te prdzej czy pniej to zrozumiej, ale teraz nie mogy si
powstrzyma od biegania dla zabawy a do zdarcia ap. Stare psiska byy ju na to za mdre,
opuszczay pyski i pozwalay oczom odpocz.
Niillas, idc, niewiele si odzywa. Linie zupenie to nie przeszkadzao. Miaa przed

oczami jego plecy, a ten widok nis ze sob spokj. Mio byo tak i za nim krok w krok. A
poza tym do mwienia i tak zabrakoby jej oddechu. Niillas szed tak szybko, jak tylko dao si
maszerowa, nie biegnc. Lina do miaa kopotw z dotrzymaniem mu kroku.
Przy stadzie kto ju czeka. W zagbieniu terenu znajdowao si miejsce na ognisko,
stamtd dobrze byo wida renifery, a Linie na widok stada a dech zaparo w piersiach.
Wygldao na liczne rwnie z daleka, mnstwo plamek brzowych i szarych, ktre
bezustannie si poruszay. Z bliska zmieniay si w poszczeglne zwierzta, tworzce olbrzymi
obraz. Obraz, ktry zmienia si przez cay czas. Kady renifer by niczym fala na potnym
morzu, zawsze w ktrym miejscu co drgao. Nie byo dwch identycznych zwierzt, lecz
niewprawne oko nie potrafio ich od siebie odrni.
Wspaniay widok!
- Troch si spniem - oznajmi Niillas, stawiajc Olaia na ziemi.
Tamten drugi popatrzy na niego, a potem umiechn si i zerkn na Lin.
To by ten sam mody chopak, ktrego spotkaa poprzedniego wieczoru. Guttorm. To,
co zdaway si wiedzie jego oczy, przyprawio Lin o rumieniec. Myli si, lecz ona mu tego
nie moga wyjani.
- W niektre noce pi si lepiej ni zwykle - stwierdzi Guttorm w jzyku Liny.
Pewn przyjemno sprawio jej, gdy usyszaa, e on stara si zrobi co dla niej, cho
wyranie byo wida, e przychodzi mu to z trudem. Zrobio jej si cieplej, ni gdyby j obj i
zasypa sowami powitania.
Olai nie wiedzia, w ktr stron ma pobiec. Wszdzie dookoa otaczao go tyle
przestrzeni i nigdzie nie wida byo morza, do ktrego zawsze zabraniano mu si zblia.
- Nie ma si czego ba - powiedzia Niillas uspokajajcym tonem, kiedy Lina chciaa
pobiec za chopczykiem. - Nie istnieje bezpieczniejsze miejsce ni to.
Widziaa, e on ma racj. Mieli widok na wszystkie strony wiata. Olai za znajdowa
wszelkie moliwe skarby, odkrywa kady nowy kawaeczek wiata lecego u jego stp. Nieco
w oddali kusio stado reniferw.
- Nie da rady pobiec a tak daleko - stwierdzi Niillas. - Nie bdzie te mia odwagi. Nie
przestraszy zwierzt. Zreszt stado nie jest teraz takie niebezpieczne. Wszystkie krowy ju si
ocieliy, nie potrzebuj ju takiego spokoju. W dodatku dwch nas jest do pilnowanie stada,
nawet gdyby si rozbiego...
Lina nie moga poj, jakim sposobem dwch ludzi jest w stanie dopilnowa tak
ogromnego stada, lecz przemilczaa swoj niewiedz.
Guttorm, siedzc, ostrzy n. Ostrze mia byszczce, lecz wida niedostatecznie ostre.

Palce chopaka byy szczupe, z widocznymi cignami, brzowe. Lina odnosia wraenie, e,
przypatrujc mu si z tak uwag, robi co niedozwolonego. Zawstydzona odwrcia wzrok. O
wiele bezpieczniej byo patrze na Niillasa. Nawet jeli wyczu jej spojrzenie, nie zmieni si
ani krztyny. Nie pawi si te w jej oczach.
By po prostu Niillasem, spokojnym jak gra, niezgbionym, bezpiecznym. Guttorm to
co zupenie innego.
- Bdziesz dzi znaczy swoje? - To ciszony, troch mroczny gos modego chopca.
Wci mwi w jej jzyku, ale zwraca si do Niillasa, co do tego nie byo adnych wtpliwoci.
Jego spojrzenie nawet jej nie omioto. Patrzy tylko na Niillasa, pytajco.
- A co ty na to, ebymy dzisiaj zabrali si za twoje? Niillas wzruszy ramionami, rka
sama z siebie uoya si na rkojeci noa.
- Taki z ciebie wielki waciciel reniferw... W rozmowie mczyzn pobrzmiewa
miech i art.
- Musimy naznaczy cielta przed jesiennym pdzeniem - wyjani Niillas Linie. Przynajmniej wikszo z nich. - Puci oka do Liny. - Bo jeli nie zadbam o to, eby zostawi
swj znak na uchu cielt, to jeszcze to chopaczysko mi je ukradnie i wytnie na uszach cielakw
swj znak.
miech Guttorma rwnie brzmia agodnie.
- Nie miaby tylu reniferw, Niillasie, gdyby i ty swego czasu nie umia tak wietnie
podkrada maych cielakw!
Niillas nic na to nie powiedzia, umiecha si tylko szeroko, oczy mu rozbysy, a rce
wykonay raczej przepraszajcy gest.
- Czowiek sdzi innych podug wasnej miary - stwierdzi Guttorm.
- Modzie nie ma za grosz szacunku dla niczego - odparowa Niillas. - Nawet dla
starego czowieka.
- Starego? - powtrzy Guttorm i tym razem nie patrzy jedynie na Niillasa. Jego
spojrzenie na duej zatrzymao si na Linie. - No, c - powiedzia, przecigajc goski. - Nie
jestem ju tego taki pewien. Nie wiem, czy i ty tak naprawd mylisz.
Wsta i ruszy ku stadu. Mia lekko ukowato wygite nogi. Kolana podczas marszu
mikko mu si zginay, plecy mia proste, wiatr rozwiewa wosy. Szed z go gow, nie tak
jak Niillas, ktry nosi czapk.
Lina przez chwil ledzia go wzrokiem. Kiedy znw odwrcia si do Niillasa, zdaa
sobie spraw, e musia obserwowa j od dobrej chwili.
W jego spojrzeniu pojawi si jaki cie. Jakby niepokj. Co, czego nie potrafia

nazwa. Jak gdyby co w niej zauway. Lina zastanawiaa si, co to moe by.
- Zostaniesz tu sama a do popoudnia. Nie moemy tylko siedzie i przyglda si
stadu. - Rozemia si zakopotany. - Pjdziemy teraz znaczy. Potrzeba do tego dwch.
- A jak rozpoznajecie cielta? - To pytanie na pewno byo gupie, ale musiaa spyta.
- Matki s oznakowane, prawda? - umiechn si Niillas. - A cielta trzymaj si blisko
matek.
Powinna bya si tego domyli. Pokiwaa gow. Cieszya si, e Niillas nie okaza jej
pogardy.
- Dasz sobie rad sama?
Lina potakna. Musiaa. Nie chciaa by mu zawad, przecie nie po to tu przysza.
Lecz rwnie nie tego tak naprawd oczekiwaa.
Dzie pyn. Zupenie przeciwnie ni Lina si spodziewaa. Znakowanie zwierzt byo
niczym przedziwna gra. Lina nie potrafia si jej oprze, pozwolia si pochwyci temu, co
widzi, tak jak chwytane byy cielta.
Cielta owiono na lasso. Jeden z mczyzn siada na modym reniferze okrakiem i
przytrzymywa mu eb. Drugi byskawicznym ruchem wycina noem swj znak na uchu
zwierzcia.
Lina syszaa co w rodzaju zawodzenia i serce kurczyo jej si w piersi, lecz zaraz
potem cielak skaka w koo jak wczeniej. Troch rzuca gow, jak gdyby chcia pozby si
blu z ucha, lecz po chwili wydawao si, e nie czuje naci.
Mczyni znakowali cielaka po cielaku. Taczyli wrd stada, spojrzenia mieli bystre,
dobrze widzieli, ktre ze zwierzt s oznaczone, a ktre jeszcze nie. Doskonale te rozrniali,
ktre nale do kogo.
Znak.
Znajdowanie nowego cielcia.
Znak.
Co raz to nowe cielta.
Soce przetaczao si po niebie. Lina i Olai podeszli bliej stada, eby lepiej mc
widzie, lecz cakiem nie omielili si podchodzi. Nie chcieli straszy zwierzt, a by moe
troch si bali tak wielkiej ich gromady.
Lina nie chciaa myle o tym, co mogoby si wydarzy, gdyby cae stado ruszyo w
ich stron. Nie chciaa zosta uwiziona wraz z Olaiem midzy tupoccymi kopytami.
Stado si paso, niektre z dorosych zwierzt sprawiay wraenie nieco wystraszonych,
gdy Niillas i Guttorm biegali pomidzy nimi. Renifery jednak nigdy nie uciekay daleko.

Trzymay si w cieniu gry i skubay traw.


Lina rzadko miaa okazj oglda widok, ktry wywieraby na niej takie wraenie.
Nawet Olai pozwoli si zauroczy. Gdyby troch nie ba si zwierzt, on take wbiegby w
stado, przyczy si do Niillasa i Guttorma.
Wreszcie zrobili przerw. Soce stao ju wysoko na niebie, wsunli w kocu noe do
pochew, wytarszy je uprzednio o nogawice. Lina zrozumiaa nagle, e liczne plamy, ktre
zauwaya na nogawicach Niillasa, rwnie byy plamami zwierzcej krwi. Odepchna jednak
od siebie t myl. Przecie z ryb take wypywaa krew. Miao j w sobie wszystko, co yo.
Nie moe pozwoli na to, eby od niemdrych myli zy dawiy j w gardle. Inaczej nie ma co
marzy o dalszym yciu. Skoro chciao si przey, to trzeba rwnie tolerowa widok krwi.
- Wytrzymujesz - zauway Niillas, siadajc. Uama kilka gazek i uoy je na
ognisku. Ogie niemal cakiem ju zgas, tak bardzo Lina bya zajta tym, co si dzieje wrd
stada.
- Mam wraenie, e nawet nie odetchnam, odkd zaczlicie - powiedziaa
spontanicznie.
Niillas umiechn si, jakby wiedzia. Znw by na nogach, wyszuka ga wierzby o
odpowiedniej dugoci i gruboci, odci z niej boczne gazki, troch ociosa, grny koniec
zrobi grubszy od dolnego. Potem poda j Olaiowi.
- Zobacz, chopcze - powiedzia. - Masz pasterski kij, moesz teraz by moim
parobkiem i pasa reny, gdy ja bd odpoczywa.
Lina poczua zy toczce si gdzie pod powiekami. Ale kiedy zerkna na Guttorma,
zauwaya jego nieco wyniosy umieszek i wielkoduszny gest Niillasa nieco przyblak.
Lina poczua si gupio.
Lecz Olai w kadym razie by szczliwy. Z wielk powag przyj swj pasterski kij i z
tak sam powag przysiad na kamieniu, bacznie przygldajc si stadu. Nawet na chwil nie
oderwa spojrzenia od zwierzt. Niillas ciszonym gosem tumaczy mu, na co ma zwraca
uwag. Nie wymienia zbyt wielu szczegw, eby Olaiowi wszystko si nie pomieszao, do
jednak, by malec poczu si wany. W jednej chwili sta si kim przydatnym.
Mczyni wypakowali jedzenie, wdzone miso reniferw, smaczne i dobre, w miar
sone, o lekkim posmaku jaowca i zapachu ogniska. amali na kawaki chleb, okrgy i paski,
niepodobny do tego, do jakiego przywyka Lina. Kiedy go sprbowaa, zaraz poznaa, e nie
upieczono go na drodach, lecz pewnie tak byo najlepiej pod goym niebem. Czas i narzdzia
decydoway o tym, co si jado.
Popijali wod ze strumienia, przyjemnie odwieaa gardo po sonym misie. Kubki

mieli zrobione z guzkw drzewnych, Niillas zatroszczy si o zabranie dodatkowego naczynia


dla Liny. Dzielia je z Olaiem.
- Zrobi ci kubek, jak znajd odpowiedni guzek - powiedzia swobodnie. - Ten bdzie
dla chopca.
- Mam kilka guzkw - lekko odezwa si Guttorm. - Znalazem po drodze.
- Sdziem, e przeznaczysz je do swojego wasnego gospodarstwa. - Niillas popatrzy
na niego ostrym spojrzeniem.
Guttorm wzruszy ramionami. Lea wycignity na mchu, podpierajc si na okciu.
- Wydaje mi si, e znajd jeszcze do takich guzkw do wasnego gospodarstwa. Sara
musi poczeka jeszcze kilka lat, nim si pobierzemy. No i dzieci te nie przychodz na wiat,
nim zdy si mrugn. - Zerkn na Lin, przez moment przytrzyma jej spojrzenie. - Zrobi
dla ciebie kubek. Dostaniesz go jutro. Noc jest za duga, eby ca przesypia. Jak si tu jutro
spotkamy, dam ci kubek.
- Lina jutro nie przyjdzie - owiadczy Niillas. Nie dopuci Liny do gosu, nie pozwoli
jej nawet podzikowa. - Musi pozna kobiety, robi to samo co one. Nie jest inna ni one,
Guttormie.
Linie wydao si, e w tych ostatnich sowach zabrzmiao ostrzeenie. Nie pojmowaa,
do czego mogo by potrzebne.
Ale przez reszt dnia co tkwio w powietrzu. Co, co nie zostao dopowiedziane. Co,
co nie pozwalao wypowiada sw. Lina ju zacza si zastanawia, czy przypadkiem,
przychodzc tutaj, nie postpia le.

7
Byli w podry ju od blisko tygodnia. Frachtowiec Antonia z Archangielska
wypyn wczenie w rejs na zachd latem 1745 roku.
Wieli ze sob te same towary co zwykle, chocia za zdobycie wikszoci nieco wicej
zapacili, kosztowao ich to rwnie wicej wysiku. Poza tym nic w tym rejsie nie byo
zwyczajne. A w dodatku Antonia z Archangielska wioza na pokadzie kobiet. T, ktra
uyczya statkowi swego imienia.
- le si czujesz? - dopytywa si Oleg, oddajc statek sternikowi. Robi to bardzo
niechtnie, lecz teraz, kiedy wiz ze sob rodzin, jej musia powica czas.
- Jestem po prostu ciekawa - odpara Toni. - I za, e nie mog by teraz na pokadzie.
Przecie tyle tu rzeczy, ktrych jeszcze nie widziaam - westchna gono.
Oleg rozemia si. Statek bardziej ni w poprzednich dniach koysa si na falach.
Wiatr nie cich od rana. Oleg zabroni Toni i Oldze wychodzi na pokad. Na jego statku nikt
nie mg wypa za burt, a ju na pewno nie jego ona albo crka.
Olga potrafia spa na tak wzburzonym morzu.
Oleg, umiechajc si Z czuoci, pogadzi j po wosach.
- Ten dzieciak to nieodrodna crka swego ojca, prawda? Powinna by kapitanem.
Szkoda, e to dziewczynka...
- Tak czy owak moe zosta kapitanem. - Z ciemnych oczu Toni posypay si na ma
iskry.
- Chyba nie yczysz tak le swojej rodzonej crce? - Oleg zdziwiony popatrzy na
Tonie. - To syn powinien przej obowizki po ojcu. Kapitanem zostanie Misza. Ale nasz may
kwiatuszek jest dostatecznie bystry, eby przej sprawy na ldzie. Potrafi przey bez syna na
moich odziach...
Toni wychwycia w gosie Olega bolesny ton. Nie powinna mie wyrzutw sumienia,
ale w sercu j zakuo. A wszystko przez to, e nie potrafia da mu tego syna, ktrego wci
tak bardzo pragn.
- Sdzisz, e ona, Lina, zgodzi si na to? - spytaa. Wolaa zaj myli czym innym.
- A dlaczego miaaby odmwi? - rzuci Oleg beztrosko, lecz Toni nie bya do koca
przekonana, e naprawd sam wierzy w to, co mwi.
- Nie rozstalicie si przecie jak przyjaciele - przypomniaa Olegowi, gaszczc go po
gowie.
Odsun si od niej nieco, jakby uciekajc od pieszczot. Nie wszystko midzy nimi

ukadao si najlepiej. Na razie jeszcze nie. Owszem, byy momenty, kiedy zachowywali si jak
wanie zakochani, lecz Oleg nie potrafi tak atwo zapomnie, e w czasie, kiedy uwaa Tonie
za swoj, rozdzieli ich inny mczyzna.
Lina z Soroya w ogle si nie liczya w tych rachunkach. J podsumowywa w
oddzielnym supku. Tak postrzega to Oleg. Lina nie miaa nic wsplnego z Toni.
Jako mczyzna oblicza swoje rachunki wedug wasnego widzimisi.
- Przekazaem jej wiadomo przez Wasilija. Wie, e przyjedamy. Wysaem podarki
dla dzieci i dla niej.
Nie jestem maostkowy. Tego nie moe powiedzie. Czego wicej moe si po mnie
spodziewa? Czy moe mi odmwi? Przecie to rwnie moje dzieci...
Oleg unika patrzenia na Antoni, kiedy nalewa likier z karafki stojcej w szafce. Nie
spyta, czy i ona nie ma ochoty. Wypi odwrcony do niej plecami.
- Ona nie wie, e przypyniesz tak prdko - stwierdzia Antonia, nie przestajc dry
tematu. - W dodatku sdzi, e przyjedziesz sam. Nie liczy si z tym, e i ja si zjawi.
- Przecie sama o to bagaa! Antonia doskonale zdawaa sobie z tego spraw.
Rzeczywicie, bagaa. Prosia na kolanach, eby j zabra, a skoro ona miaa jecha,
musieli wzi rwnie Olg. Temu za Oleg najduej si przeciwstawia. Nawet w wieczr
poprzedzajcy dzie wypynicia powiedzia nie. Zmiana decyzji nastpia dopiero rano i
Antonia cieszya si, e wczeniej si spakowaa.
Toni bya niezmiernie ciekawa tej Liny. Chciaa j zobaczy, dowiedzie si, co
takiego w niej ujo Olega. Toni sdzia, e jest w stanie ujrze to wyraniej, ni on
kiedykolwiek byby w stanie jej wytumaczy.
W dodatku tak naprawd Oleg nigdy niczego jej nie tumaczy. Takim ju by
czowiekiem. Moe gdyby wla w siebie duo wdki, Raija zdoaaby co z niego wycign,
ale o niczym, co miao zwizek z Lin, o uczuciach dobrych i zych, nigdy nie chcia
rozmawia z Antoni.
To byo w pewnym sensie przykre. Ale te nigdy nie da od niej, By opowiedziaa mu
o wszystkim, co j czyo z innymi mczyznami. Antonia i tak mu opowiedziaa. Ukrya
jedynie najboleniejsze fragmenty wspomnie, te, ktrych nie dawao si ubra w sowa.
Bl stawa si mniej dotkliwy, gdy pozwalao si innym choby do niego zajrze, lecz
istnia jednak taki bl, ktrym nie dawao si dzieli. Ten rodzaj cierpienia by wasnoci tylko
jednego czowieka ze wszystkimi konsekwencjami, jakie si z tym czyy.
Antonia znosia go sama. Milczaa. Wiedziaa, e da sobie z tym rad.
Pomimo i ona i Oleg byli dwojgiem ludzi, ktrzy yli ze sob, pomimo i czyy ich

wizy mioci, jak rwnie szacunek i przyja, to jednak czua w sobie jaki niepokj, ktry j
od niego odgradza. Wiedziaa, e na zawsze pozostan dwiema wyspami, rozdzielonymi wod.
Nie miao to adnego zwizku z tamtymi innymi jej mczyznami, ona i Oleg zawsze
byli jak wyspy. Nie potrafili oderwa si od podoa i da si ponie wodzie ku sobie.
- Po prostu chciaabym j zobaczy - tumaczya Toni. - Nie chc wyrzdzi jej adnej
krzywdy. Nie chc rosn w si jej kosztem. Nie musz jej nawet poznawa, starczy, e
zobacz j z daleka. Ona jest t drug kobiet w twoim yciu, Olegu, matk twoich dzieci. Czy
to takie dziwne, e tego pragn?
Oleg nala sobie jeszcze kieliszek likieru. Wypi. Toni wiedziaa, e mu to nie
zaszkodzi. Tolerowa o wiele wicej. Bolao j jednak, e zapija sowa, ktre powinna od niego
usysze.
- Szkoda, e morze nie jest spokojne, Toniu - powiedzia i troskliwie umieci karafk i
kieliszek z powrotem w szafce, pomylanej tak, e wszystko do siebie dokadnie pasowao, nic
nie mogo si przesun ani stuc nawet podczas najgorszego sztormu. - Zatrzymabym wtedy
statek, spucilibymy szalup na wod, a ja powiosowabym na jedn z tych maych wysepek.
Zeszlibymy na ld, moja Toniu, i tam bym ci kocha. Powoli, wrd krzyku mew koujcych
nad naszymi ciaami, podczas gdy soce prawie utonoby w morzu. Leelibymy na goej
skale, ty, ja, niebo, morze i mewy. W blasku soca.
- A marynarze na statku ustawiliby si wszyscy jak jeden m na tej samej burcie i
podawaliby sobie od oczu do oczu lunet, robic na wysokoci relingu takie rzeczy, o ktrych
gono si nie mwi - dodaa cierpko Toni.
Oleg zaczerwieni si, odwrci wzrok.
Toni zdaa sobie spraw, e tym razem to ona wesza w butach w jego marzenia, i to
jeszcze mocno tupic. Przecie mwi tak szczerze.
Dzieli si z ni piknym marzeniem, szuka jej zaufania, a doczeka si ironii. Nie
zrozumiaa...
Toni nabraa tchu i przekna ca swoj dum. Od tyu obja go ramionami i,
wyraajc al, przytulia policzek do jego plecw.
- Przepraszam ci, Olegu. To bya taka pikna myl. Ta moja niewyparzona gba...
Chciaabym, eby nam si to udao. Uwaasz, e to moliwe? Co powiedziaaby zaoga?
Rozemia si. Odwrci si do niej, a Toni nie wypucia go z obj. Teraz i jego
mocne rce j objy. Pocaowa j w czoo, czubek nosa i w usta.
- Twoja gba doskonale si do tego nadaje - umiechn si, jeszcze raz lekko j caujc.
- Przejmujesz si tym, co mwi zaoga? Co pomyl ludzie? Sdziem, e wszyscy ju myl o

tobie wszystko, co moliwe. Nie tylko o tobie, o mnie rwnie. O nas. To bya prawda.
- Sdzisz, e moemy? - spytaa Toni. Zamkna oczy i wyobrazia to sobie. To, o
czym ni sowami dla niej. Jego marzenie. O nich. Dla nich. Nagle zapragna je przey.
Wymiesza marzenia z rzeczywistoci i stworzy co nieskoczenie piknego, co mogliby
razem wspomina.
- Chcesz tego? - spyta niemale z niedowierzaniem. - Naprawd tego chcesz?
Antonia kiwna gow. W ciemnych oczach bysno. Statkiem koysao tak mocno, e
musieli sta na szeroko rozstawionych nogach, ciaami ciko opierali si o siebie nawzajem.
- Gorco mi si robi - powiedziaa z umiechem, artobliwie puszczajc do niego oko. Mogabym ci poprosi, eby unis mi spdnic i zobaczy, jak bardzo gorco - dodaa
ciszonym gosem.
- A co by byo, gdybym tak naprawd zrobi? - spyta. Jego szyja bya tak blisko.
Spojrzenie mikkie jak aksamit szukao ust, wargi rwnie.
- Olga pi - szepna Antonia. Oleg nie puci jej i razem podeszli do wbudowanej w
cian koi crki. Oleg zacign zason. A potem opar si plecami o drzwi i podnis w gr
spdnic Antonii. Jego usta zatrzymay si na jej wargach i caoway je, caoway. Donie
rozpltyway tasiemki ubrania, robi to na lepo. Porusza si po terenie wprawdzie znajomym,
lecz mimo wszystko nieodmiennie podniecajcym, ciekawym. Zawsze nowym.
- Jeste gorca - szepn cicho, troch zaskoczony, gdy palce dotary wreszcie tam,
gdzie chciay, kiedy wszystkie warstwy ubrania, ktre go powstrzymyway, zostay ju zdjte,
podniesione do gry lub zsunite na bok. - To ci rozpalio...
- Ty mnie rozpalie - szepna Toni w jego usta, zarzucajc mu ramiona na mocny
kark, i oddaa si jego poszukujcym doniom. Napawaa si tym z zamknitymi oczyma.
Kiedy j podnis i wszed w ni, Antonia obja udami jego biodra. Swoim ciarem
zmusia go, by si nie spieszy, by napawa si t chwil, by uczyni z niej agodny ar, nie za
ogie, ktry niszczy wszystko. To przypominao powolne delektowanie si jedzeniem, kiedy
jest si miertelnie godnym. Pochaniajc poywienie zbyt apczywie, nie zapamitaoby si
pniej wszystkich smakw. A Toni pragna wspomina podanie jak ywe, zbieraa
obramowane zotem chwile, tak jak dzieci nad morzem zbieraj muszle.
Pia pocaunki i piecia jego skr na karku tak leniwie, e wprost czua, jak delikatne
woski si podnosz. To rwnie dziaao podniecajco. Oleg wypenia j sob, swoim
pulsujcym ciepem, obejmowa j, a jego twarde, mocne ciao byo wok niej i w niej. Ca
sob owina si wok Olega, oplota go mikko.
Kiedy poprawiali ubranie, Oleg wyglda jak zawstydzony chopiec. Przeczesa wosy

palcami, zaczerwieni si, ale rumieniec prdko zblad. Umiecha si szeroko.


A Toni policzki pony.
- Przynajmniej na pewno nie jest nam nudno - powiedziaa lekko. - Musisz przyzna, e
zabieranie ony w podr na zachd ma rwnie swoje zalety. Nie ze wszystkim mgby sobie
poradzi beze mnie.
Posa jej w powietrzu pocaunek, rysy twarzy mu zmiky, zmika te i dusza.
Zmika...
Wiedzia, e Lina nigdy nie byaby w stanie wywoa w nim takiego szalestwa, takiej
delikatnoci, takiej bezbronnoci.
Tego, czego nie mgby nigdy zdradzi innemu czowiekowi. Tego wielkiego, czym
bya dla niego Antonia. adna inna nie potrafia tego dokona. adna inna. Tylko Toni.
- Rzeczywicie, to ma swoje zalety - przyzna.
W chwilach takich jak ta zgodziby si na wszystko. Ba si, e ona o tym wie, ale mia
pewno, e Antonia nigdy tego nie wykorzysta przeciwko niemu.
- Musz i na gr. - Sowa troch si jakby potykay, skakay jak optane wiosennym
szalestwem kozioki. - Bo inaczej zaoga zacznie si zastanawia, co ja wyprawiam tumaczy si.
Antonia wzruszya ramionami.
- Przejmujesz si tym? - spytaa drwico.
W jej oczach pojawi si szelmowski bysk. Wiedziaa, e tym zawsze go zdobdzie.
Zoya usta w ciup i szeroko otworzya oczy. To nie bya do koca gra, lecz Antonia doskonale
wiedziaa, co robi. W tym tkwia jej przewaga.
Oleg jeszcze nie otrzsn si z oszoomienia, do jakiego go przywioda. Nie mia si jak
skry, by bezbronny. Ba si takiego uczucia, chocia jedynie Antonia moga rozebra go tak
cakowicie do naga.
- Potrzebuj mnie. Prawie uciek. Antonia cicho rozemiaa si do siebie. Mrugna do
wasnego odbicia. Oleg przy szafce na filianki mia lusterko, oprawione w ciemne drewno ze
wschodu.
- Jeszcze nie cakiem przepada, stara damo - powiedziaa do siebie. - Antonia Jurkowa
wci potrafi podbija serca. Nawet jeli jest to tylko wasny m...
Pod jej stopami przelewao si morze. Antonia rzucia si na koj. Leaa z otwartymi
oczyma, wpatrujc si w deski nad gow. Umiechaa si. Czua si jak kot, ktremu
przytrafia si rzadka okazja skosztowania sodkiej mietanki.
Tydzie pniej zbliali si do celu podry. Po drodze napotkali tamten statek.

Zamienili z ludmi na nim kilka sw. Oleg otrzyma pozdrowienia od Liny - ona i dzieci maj
si dobrze.
Po tym spotkaniu Olegowi wygadzio si kilka zmarszczek na czole. Ulga ta obja
rwnie Antoni. A wic Lina przynajmniej pragna, eby Oleg dowiedzia si czego o
dzieciach. Nie byy to wprawdzie najserdeczniejsze pozdrowienia, jakich miaa okazj sucha,
lecz Lina by moe nie zaliczaa si do osb barwnie haftujcych sowami. Niektrym ciko
przychodzio wysya sowa za porednictwem obcych ludzi.
Raija wzruszaa ramionami i niemale prychaa, gdy Antonia dopytywaa si, jaka jest
Lina.
Raija nazywaa Lin gupi prostaczk. Mwia, e dziewczyna ma zrczne rce, blade
policzki i pust gow. Taki obraz Liny malowaa Raija. Antonii niemal al byo tej drugiej
kobiety Olega. Miaa, na Boga, nadziej, e jej nikt nigdy nie opisze w podobny sposb. To
przecie gorsze ni nienawi. Zosta ocenionym jako co, co nawet nie jest niczym.
Wbrew nakazom rozsdku Antonia nie przestawaa mie nadziei, e w Linie co tkwi.
Co takiego, co by si jej spodobao.
Zbliaa si pnoc. Mogli pyn przez ca noc, zaczynao jednak brakowa sodkiej
wody. Oleg wyda rozkaz zrzucenia kotwicy. Na ldzie wida byo rzek wpadajc do morza,
Oleg wyprawi wic na brzeg grup marynarzy po wod.
Antonia rwnie wysza na pokad. Owina si paszczem, od morza bowiem cigno
chodem.
- Olga pi - oznajmia Olegowi. M sta przy relingu z lunet pod pach. Chocia
troch wiao, Oleg uwaa, e ten wiatr im sprzyja. Mia na sobie jedynie cienk, szerok
koszul, niestarannie wepchnit w spodnie, a odkd Antonia nauczya go nosi buty do konnej
jazdy, nie wkada adnych innych, nawet na pokadzie statku. Dawniej chodzi w drewniakach,
tak samo jak marynarze. Nikt jednak nie traktowa go jak zadzierajcego nosa wielmo, pomimo i nosi byszczce, dugie buty. Jego zaoga za dobrze go znaa, by tak o nim myle.
Oleg obj ramiona Antonii. Lekko j ucisn.
- Widzisz? - spyta, ruchem wolnej rki z lunet zatoczy uk, obejmujcy cay pikny
pejza.
Morze byo zotoczerwone, niebo wycigao iskry z tarczy soca, pio , pomaracz
i czerwie. W miejscach, gdzie jasny r styka si z chodnym bkitem nieba, stawao si
niemal fioletowe.
Na zewntrznych kracach nie byo zielone, takie jak na og widywaa Antonia.
Pachniao morzem, lecz byo niebieskie. Tafla wody wydawaa si cakiem gadka, ledwie

dawao si dostrzec delikatne zmarszczki.


- Piknie? - spyta.
Antonia kiwna gow, opara si na jego ramieniu. Rzeczywicie widok by tak
pikny, e a cisno jej si serce.
Nad ich gowami krzyczaa mewa. Uskrzydlona artystka, piszca szarymi koniuszkami
pir niewidzialne znaki na niebie.
Oleg odwrci Antoni w taki sposb, eby mieli widok jakby od strony ldu, za statek,
od strony soca. Ku wielkiemu morzu Stworzyciel szczodr rk rozsypa wyspy.
Oleg bez sowa poda onie lunet.
.Antonia przyoya j do oka, ustawia, popatrzya. Najblisze wysepki byy jedynie
kawakami ska, goymi kamieniami, ledwie wystajcymi z wody. Wypolerowane do poysku,
czarne, liskie, mokre. Pochaniane przez morze od setek lat. Co najmniej tysic razy kadego
dnia. I za kadym razem na nowo wypluwane.
Te pooone dalej byy wiksze. Nie widziaa ich tak wyranie, bo zasaniay je
najblisze szkiery. Ale miay inny kolor - albo to soce pomalowao je brunatn czerwieni,
albo te porasta je wrzos i mech.
Serce Antonii zaczo uderza mocniej.
- To s te wyspy, o ktrych marzyem - powiedzia Oleg.
Toni oddaa mu lunet. Czua, e czonki ma ociae. Nie zapomniaa jego marzenia.
Niekiedy zdarzao si, e wyjmowaa je z pamici tylko dla siebie i rozkoszowaa si nim w
samotnoci. Nigdy nie zdradzia si z tym przed Olegiem, sdzia, e on zapomnia o swym
marzeniu. Od tamtej pory nie wspomina o nim ani sowem.
- Akurat te? - spytaa ostro. - Dlatego, e bye tu ju kiedy? Bye z inn? Z ni?
Oleg rozemia si rozbrajajco.
- Nie sdziem, e jeste zazdrosna, Toniu - a mrucza z zadowolenia. - Nie, nie byem
tutaj. Z adn inn. Z nikim. W ogle nie wydaje mi si, ebym kiedykolwiek tu by. Nie
pamitam. Lecz to s wyspy z mojego marzenia. To niemdre... - Zamia si. - Ale w ogle
jestem okropnie niemdry, kiedy chodzi o ciebie, moje dziecko.
Antonia nie dotkna nigdy stop norweskiej ziemi. Wzdu pooonych najdalej na
wschd wybrzey Finnmarku zatrzymywali si tylko na krtko, kiedy potrzebowali sodkiej
wody po drodze. Czerpali j ze strumieni i maych rzek, ktre udao im si zauway ze statku.
Niektrzy czonkowie zaogi zaczynali si skary. Po pierwsze, wyruszyli w rejs
bezbonie wczenie, a po drugie, teraz jeszcze na dodatek prawie si nie zatrzymuj w
Norwegii. C to za wyprawa na zachd?

Oleg tumaczy im, e popyn dalej na poudnie, a to znaczy, e nie mog si pozby
towarw ju w Finnmarku.
- Pierwszy prawdziwy przystanek nastpi na Soroya - oznajmi to zupenie spokojnie i
uzasadni obecnoci na wyspie rybakw z jego kompanii. Marynarze rwnie i to wyjanienie
przyjli, chocia miny troch im zrzedy.
- Miaaby ochot wybra si na norwesk ziemi? - spyta Oleg. Jego spojrzenie
mwio wieloma jzykami, a w kadym byo wieloznaczne.
Antonia przymkna powieki. Przed oczami pojawiy jej si fragmenty z jego marzenia.
Pamitaa, e kochali si w nim dziko i piknie. Widziaa niebo, zlewajce si w jedno z
morzem, soce unoszce si midzy powietrzem a wod i wyspy z kamienia, pamitajcego
zaranie dziejw.
Kiwna gow, umiechna si. Na twarzy delikatnymi kreskami miaa wypisane
oczekiwanie.
Na pokad zaadowano wie wod. Marynarze ju chcieli uwiza lekk d do
statku, kiedy Oleg ich powstrzyma.
- Chc pokaza mojej onie ten nowy ld - owiadczy z min niewinn jak u
zbkujcego dziecka.
Zszed na d do dki jako pierwszy i pomg Antonii, gdy ju spucia si po
sznurowej drabince.
Nad ich gowami pobrzmiewa lekki chichot, nie pozbawiony jednak szacunku.
Mczyni wymieniali spojrzenia, umiechy byy niczym milczce, atwe do odczytania
sygnay, ktre posyali sobie nawzajem.
Wiosowa silnymi pocigniciami, spokojnie. Powierzchni wody marszczy jedynie
lad, pozostawiany przez ich dk. Nawet wiatr ucich.
- Nie wszyscy znaleli sobie miejsce przy relingu - umiechn si, gdy oddalili si ju
od odzi. Jego miech by rwnie zabarwiony oczekiwaniem. - Ale dla wszelkiej pewnoci
lunet zabraem ze sob.
Antonia wczeniej nie zwrcia na to uwagi, teraz zobaczya, e sprzt ley na dnie
dki u jego stp.
- Gdybym wiedziaa, e morze budzi w tobie tak namitno, to na kolanach bym ci
bagaa, eby mnie ze sob zabra ju duo, duo wczeniej - stwierdzia Antonia. Zwilya
jzykiem wargi. Lubia patrze, jak Oleg wiosuje. Lubia patrze na jego rce, na minie
uwydatniajce si pod opalon skr. Lubia widzie mocne barki zaznaczajce si pod cienkim
materiaem koszuli, patrze, jak minie ud napraj si przy kadym ruchu wiosem i jak

spodnie napinaj si na biodrach. Lubia patrze na jego spocone czoo, na wosy pociemniae,
prawie mokre, klejce si do wilgotnej skry. Miaa ochot zliza ten pot, scaowa go,
pragna smakowa jego skr, czu jej zapach, son wod i wiee powietrze. Pragna
chon to wszystkimi zmysami.
W przygldaniu si wiosujcemu Olegowi bya jaka zmysowo.
- Rozepniesz dla mnie bluzk? - spyta zachrypnitym gosem, nie przestajc
wiosowa. - I stanik - doda. Wyczytaa z jego spojrzenia, e ta myl go podnieca. J take
rozgrzewaa.
Antonia prdko rozejrzaa si dookoa, lecz zobaczya tylko morze, otaczajce ich
malek upink. Statek zostawili daleko za sob, ld zamieni si w wsk kresk, a o tej porze
nocy nie przepywali tdy rybacy.
Byli tylko oni, morze, niebo i soce.
Wolnym ruchem rozsuna paszcz, a potem rozpia bluzk a do pasa, wycigna j
zza paska spdnicy, rozsznurowaa stanik.
Powietrze na nagiej skrze wydawao si chodne, lecz nie tylko za jego spraw sutki
piersi napryy si jak pczki wierzby na wiosn.
Donie miaa gorce. Wytara je o spdnic, o uda.
Popatrzya na niego. Dostrzega mg w spojrzeniu. Uniosa spdnice, zarwno t
czarn, wierzchni, jak i bia halk, uoya je sobie na kolanach i zacza rozwizywa
tasiemki bielizny. Przez cay czas patrzya przy tym mowi w oczy. Widziaa, jak zwila
wargi. Raz po raz.
Oleg wiosowa teraz z wiksz si, duszymi pocigniciami wiose.
Antonia wylizgna si z biaych majtek, udao jej si przy tym nie wywrci odzi,
lekko ni tylko zakoysao. Zsuna je z ciaa, a potem podcigna spdnic do samej gry.
Odchylia si w ty tak daleko, jak tylko moga, na poy siedziaa teraz, na poy leaa. Podaa
go. Pragna go. Chciaa zdj z niego ubranie, patrze na niego, czu go i posiada.
A sama kusia. Wabia. Dobrze o tym wiedziaa. Chciaa widzie podanie na jego
twarzy.
Oleg wpyn midzy szkiery. Znalaz nieco wysz wysepk, ktra moga osoni ich
przed spojrzeniami ze statku i ze staego ldu.
d zaszorowaa dnem o ska, nim Oleg wydosta si na stay ld. Byo tu do
gboko. Gdyby wyskoczy chwil wczeniej, czekaaby go orzewiajca kpiel, a to nie
miecio si w planach Olega na t noc.
Nie chcia, by cokolwiek przywoywao go do porzdku, ani troch.

Cakowicie wycign na ska dk wraz z siedzc w niej Antoni. Ona nie zrobia
nic, by si zakry, nic takiego, by si przed nim osoni.
Oleg wynis on z odzi i przeszedszy na rodek wyspy, uoy j na mikkim mchu,
ktry wci by brunatnoczerwony. Lato jeszcze nie zagocio na dobre. Sam przyklkn obok
niej, zsun spodnie. Jego rce nie mogy si ni nasyci, wargi zostawiay lady mioci na
ciele. By tak rozpalony, e musiaa przycisn donie do jego piersi, by go na chwil
powstrzyma.
Zdecydowanie popchna go na plecy, wstaa i zdja ubranie. Przytrzymywaa jego
rce, kiedy chcia jej dotyka i pieci. Powoli go rozbieraa. Rozbieraa i piecia.
- Marzye o tym - szepna Antonia, caujc go dugo. Leaa na nim, decydowaa,
posiadaa go. - Pozwl mi to zrobi...
Oleg przymkn oczy i tylko bra.
Niebo byo jedynie troch czerwiesze, gdy powoli wiosowali z powrotem na statek.
Ciaa mieli rozleniwione, cikie i zadowolone. Syte.
- Nastpnym razem ty bdziesz marzy - powiedzia Oleg.
Antonia zamrugaa. Prawie ju spaa. Taka bya szczliwa, niczego wicej nie
pragna. Ta chwila ju jej wystarczya.
- Nastpnym razem bdziemy si bawi w twoje marzenie. I ja wszystko zrobi...
Znw zamkna powieki, czua ruchy odzi. Pozwolia im sta si falami krwi
przetaczajcej si przez jej yy.
Pod powiekami byo jasno. Miaa soce w oczach. Wlewao swoje wiato, swoje
barwy w jej drzemic wiadomo.
Antonia nie chciaa myle, e po tej roziskrzonej, rozpalonej, gorcej nocy nadejdzie
rwnie dzie. Nie chciaa myle o tym, e jeszcze przez wiele dni bdzie miaa pod stopami
deski pokadu. Absolutnie nie chciaa myle o tym, e niedugo dobij do Soroya.
Ju niedugo miaa j zobaczy.
Lin. T drug. Norwesk kobiet Olega.
Antonia nie chciaa o tym myle.
Westchna. Pragna by rozleniwiona mioci, szczliwa a po koniuszki wosw.
Pragna namalowa t chwil w pamici wiatem. wiatem soca i son wod.

8
Upyno wiele dni. Mino wiele nocy. Lato wsuno ju stop za drzwi wybrzea
Finnmarku.
Lina wyrniaa si wrd kobiet w obozowisku swoim norweskim strojem i ruchami,
gdy pracowaa wraz z innymi. Wci miaa w sobie pewn niezdarno i lk, gdy zamierzaa
zrobi co, czego niedawno si nauczya.
Przez cae ycie Lina lubia trzyma si bezpiecznego gruntu. Wszystkiego, co umiaa,
nauczya si wczeniej. Pniej nabieraa ju tylko wprawy.
To, co nowe, czsto odrzucaa, uznajc, e do niej nie pasuje, i przestawaa zwraca na
to uwag. Tak byo atwiej. Jej rce uczyy si niewielu nowych rzeczy. Czua si bezpieczniej,
odpychajc je od siebie.
W siida Lina nie moga ukry si przed tym, czego nie znaa. Gdyby tak zrobia, nie
byoby tam dla niej miejsca.
A chciaa zosta.
Kobiety przyjy j z dobrym nastawieniem, yczliwoci i osobliwym byskiem w
oczach. Te, ktre znay norweski, rozmawiay z ni, uczyy j sw ze swego jzyka, jak gdyby
obdarowyway cennymi skarbami.
Lina nie nauczya si rosyjskiego podczas tej jednej zimy spdzonej w Archangielsku.
Tamten jzyk wci pozostawa dla niej tylko dwikami.
Tymczasem przebywajc w obozowisku Lapoczykw niespena tydzie opanowaa ju
wiele laposkich sw. Kobiety miay si z radoci, gdy je wyprbowywaa i trafiaa na
waciwe. Czua si jak ksiniczka, kiedy zdoaa opowiedzie im, co myli, w jzyku, ktry
wczeniej przelatywa obok jej uszu niczym ptaki zmierzajce do obcych krain.
Lina wiedziaa, e rni si od tych kobiet. One nosiy swoje kurty z mikkiej
garbowanej skry reniferw, koyszce si wesoo podczas marszu. Kumagi obwizyway
piknymi tkanymi krajkami, ktre zdobiy ydki niczym biuteria. Pasy, rwnie tkane bd
zrobione ze skry, zostay wykonane przez nie same wasnorcznie albo te przez kogo, kto je
kocha.
Lina miaa biae wosy, a niemal wszystkie kobiety wok niej czarne jak skrzyda
kruka. Wrd mczyzn zdarzali si jasnowosi, ich gowy mieniy si rnymi odcieniami a
do brzu i brunatnej czerni, czego nie spotykao si u adnej z kobiet. U wikszoci dzieci
rwnie dominowaa ciemna karnacja.
Olai wygldem nie wyrnia si tak bardzo wrd malcw. Policzki mu si opaliy,

waciwie od innych dzieci odrniao go tylko ubranie. apa sowa szybciej ni Lina.
Posugiwa si tymi samymi zwrotami, ktrych uywali towarzysze zabaw, uywa ich bez
wtpliwoci, rozumia, co mwi inne dzieci, i sam by przez nie rozumiany.
Lina widziaa, e synka tu zaakceptowano. Patrzya, jak si bawi i mieje. Cieszya si
wwczas, e odesza z wioski. Olaiowi wyszo to na dobre, jej samej take.
Niektre z kobiet zajte byy teraz dojeniem reniferw. Praca ta wymagaa rwnie
obecnoci wielu mczyzn. Lina braa ju w tym udzia, wiedziaa, co trzeba zrobi, lecz
zdawaa sobie spraw, e wci jeszcze nie opanowaa tej sztuki. Trudno byo, majc tylko
dwie rce, trzyma naczynie sporzdzone z duego guzka drzewnego, a jednoczenie stara si
troch uspokoi krow w czasie, gdy druga osoba doia. No i naleao si przy tym rwnie
dobrze uwija, bo przecie doio si wiele samic.
Potrzeba byo do tego sprawnych doni, lecz od czasu do czasu pozwalano jej
sprbowa. Powiczy. Na wypadek, gdyby miao si jej to przyda, jak mwiy kobiety.
Robiy przy tym porozumiewawcze miny, ale nie prboway nic przed ni ukrywa.
Duo przebywaa w pobliu jurt, zajmujc si pleceniem i przerabianiem turzycy wraz z
modymi dziewcztami, tak po prawdzie sporo modszymi od niej. Bya to stosunkowo prosta
praca, waciwie nie dao jej si wykona le, ale tak czy owak naleao si z tym upora i Lina
czua si przynajmniej poyteczna.
Spora cz dnia upywaa Linie na cinaniu turzycy. Trawa musiaa osign
odpowiedni wysoko, nim mona byo j ci, nie powinna te przerosn. Po ciciu
turzycy dziewczta wizay j w pczki, by atwiej byo przenie traw do siida. Tutaj pczki
te mciy, potem czesay przeznaczonym do tego specjalnym zgrzebem, a pniej wywieszay
do wysuszenia na drzewach i krzakach wok obozu. cign j dopiero, jak zupenie wyschnie,
rozwi supe i cay pczek zwin w duy kb. W takiej postaci atwiej j bdzie przewie do
obozowiska, w ktrym Lapoczycy spdzali jesie i zim.
Turzyca bya bardzo wana, uywano jej do wycieania butw, zarwno latem, jak i
zim. Zastpowaa weniane onuce, do ktrych tak przyzwyczaili si Norwegowie i w ktrych
marzli, gdy tylko nogi im przemoky.
Lina czesaa turzyc i miaa si z dziewcztami. Gawdzia w swoim wasnym jzyku,
od czasu do czasu wplatajc laposkie sowa tam, gdzie wydawao jej si, e moe to zrobi.
Odrniaa si od nich, bystre oko prdko mogo to zauway. Nie bya taka sprawna, jak
pozostae dziewczta siedzce wok niej.
Nie czua si jednak odepchnita, inna i gorsza. One j zaakceptoway.
Lina bya szczliwa.

- wietnie sobie radzisz.


Lina zapanowaa nad sob na tyle, eby nie podnie gowy za prdko. Tego nie wolno
jej byo robi. Inne dziewczta spoglday na ni, na niego, na nich. W tym rodowisku istniay
wyznaczone granice, ktrych nie naleao przekracza.
Spokojnie podniosa gow i napotkaa jasne spojrzenie Guttorma. Zobaczya jego
umiech, ktry wyglda tak, jakby maleki diabeek podcign mu w gr kciki ust.
- Nauczya si tego wszystkiego w cigu zaledwie kilku dni - podj, kucajc przy niej.
Lina musiaa na niego spojrze. Przyjrze mu si uwaniej. Sprawdzi, czy on sobie z
niej nie drwi. Ale wygldao, e mwi szczerze.
- Potrafisz doda otuchy - powiedziaa moe troch za prdko, ale pochwycia
spojrzenia innych dziewczt i umiechna si, a przez to one umiechay si teraz wraz z ni.
To by moe troch go przestraszyo. Wszystkie dziewczce twarze zwrciy si teraz
do Guttorma. Umiechnite, wrcz rozemiane.
Byskawicznie poderwa si na nogi, popatrzy na ni, obrzuci spojrzeniem gromadk
dziewczt, usysza chichot. Znw spojrza na Lin. I odszed.
Chichot stawa si coraz goniejszy. Teraz wszystkie dziewczyny patrzyy ju na Lin.
- Guttorm jeszcze nigdy si nie zatrzyma, eby z nami porozmawia - stwierdzia jedna
z nich.
- Ja te dobrze umiem czesa turzyc - zamiaa si druga, pokazujc, jak doskonale
sobie radzi z pczkami trawy.
Lina prychna, lecz obudzi si w niej niepokj. Miaa ochot si odwrci. Miaa
ochot wzrokiem odszuka Guttorma.
- On ze mnie artuje - powiedziaa lekko, niemal prychajc. - Stroi sobie arty ze
wszystkich...
No tak, rzeczywicie, to musiay przyzna. Z Guttorma by artowni jakich mao. Lubi
si bawi, lubi si mia, czsto nawet kosztem innych. Chtnie mu to jednak wybaczano,
poniewa by taki rozbrajajcy.
Lina nie przebywaa w siida dugo, lecz tyle zdya ju zrozumie.
- Guttorm ci lubi - stwierdzia dziewczyna siedzca najbliej Liny, wyczekujco i z
byskiem wesooci w oczach.
- On jest zarczony z Sar - przypomniaa Lina. - A ty, oczywicie, si mylisz.
- Sara to jeszcze dziecko - szepno kilka naraz. Zacieniy krg. Siedziay teraz tak
blisko siebie, e ich kolana niemal stykay si ze sob.
- Guttorm ma dziewitnacie lat, prawie dwadziecia. On nic nie widzi w tym dzieciaku.

Przyglda si tobie, Lino.


- On tylko artuje - stwierdzia Lina. Obrcia to wszystko w miech. Wiedziaa, e to
jest tak niemoliwe, e nie powinna nawet o tym pomyle. Ale krew szybciej zacza kry
jej w yach.
- Ciekawe, czy Niillas uznaby to za dobry art? - spytaa jedna z dziewczt, mrugajc
niewinnie.
Lina nie czua si ju teraz tak dobrze. Nie cieszyo jej ju duej zainteresowanie
okazywane przez Guttorma. Nie powinny tak mwi o Niillasie.
- Guttorm to adny chopak.
Sowa te pady tak cicho, e Lina ledwie je usyszaa. Musiaa si rozejrze, eby
stwierdzi, ktra z dziewczt to powiedziaa.
- Ma takie pikne ramiona. A widziaycie jego tyek?
miech wzbi si ku niebu jak ptak. Niewielki ptaszek, ktry unosi si coraz wyej, a
w kocu znikn wrd bkitu.
- A te jego usta - rozlegy si chichoty. - Wargi ma takie, jak gdyby chcia wymusi na
tobie pocaunek.
- Jest zupenie inny ni ten stary, z ktrym dzielisz namiot - pady odwane sowa
dziewczyny, siedzcej naprzeciwko Liny.
miech je poczy. Obali wszystkie mury. Bya jedn z nich. Przyjy j do swej
gromady, i to dziki Guttormowi.
- Jaki on jest? - pado zadane szeptem pytanie i czarne grzywki skupiy si jeszcze
bardziej wok Liny.
A Lina czua, e jej policzki robi si gorce. W skroniach pulsowao. Jaki ciar leg
jej na piersi.
- No, Niillas - ponaglay j. - On jest przecie stary, ale jako w pewnym sensie si
trzyma... Czy on... no wiesz...
Lina popatrzya na swoje rce. Nie chciaa ju tego wicej. Nie chciaa im ju dawa
adnych powodw do miechu. Nie chciaa, eby si miay z Niillasa. Nie chciaa, eby tak o
nim mwiy. eby nawet tak o nim mylay.
Niillas nie by taki.
Wszyscy inni tak, ale Niillas nie by taki.
- Nie mog o nim mwi - powiedziaa, patrzc po kolei na wszystkie i zatrzymujc si
przez moment na kadej twarzy. Nie bya te w stanie kama, kamstwo zawsze przychodzio
jej z trudem. - Lubi Niillasa, w pewnym sensie - wyznaa zakopotana, lecz nawet to wydawao

si niestosowne. - Nie mog o nim mwi. Nie tak...


Popatrzya na nie, a potem odwiesia swj pczek turzycy, zabraa swoje zgrzebo i
posza do namiotu, ktry dzielia z Niillasem.
Nie wiedziaa, czy dziewczta patrz za ni. Domylaa si, e pewnie tak jest, ale by
moe nie bd ju pniej o niej mwi. Moe one rwnie odczuway zakopotanie.
Niillas nie wrci. Lav'vo byo puste. Lina syszaa wszystko, co dziao si wok
namiotu, lecz mimo to czua si samotna. Sama na rozlegym morzu. Z adnej strony nie
widziaa ldu.
Usiada. Tak te nie byo dobrze. Powinna czym zaj rce, ale gow miaa tak pen.
Wypenion zupenie innymi mylami ni jeszcze zaledwie kilka dni wczeniej.
Twarz Guttorma w snach. Oczy Niillasa. Te oczy, ktre widziay. Czasami baa si jego
oczu. Miaa wraenie, e on zna j lepiej ni ona sama siebie. Dostrzega w niej wicej ni ona
sama. I lepiej j te rozumia. To byo najbardziej przeraajce. Ale nie dawa jej rad.
Do namiotu wsuno si wiato. Wska smuga, nie wicej.
Mczyni z ludu Niillasa chodzili ubrani waciwie jednakowo, rozrni ich mona
byo jedynie po krajkach, opltujcych kumagi i nogawice. Kobiety, ktre je tkay, trzymay si
swoich charakterystycznych wzorw, przekazywanych w spadku crkom przez matki.
Guttorm mia takie ciemne wosy. Nie by podobny do Niillasa. Przez chwil sta tu
przy otworze wejciowym, a potem gwatownym ruchem osun si na kolana tu koo Liny.
- Musz ci zobaczy - powiedzia cicho, lecz dobitnie, a potem uj j za rce.
Lina chciaa przycign je do siebie, lecz on jej na to nie pozwoli. Trzyma mocno.
- Dzi wieczorem, w nocy, wszystko jedno...
- Nie mog - powiedziaa Lina sztywno. Nie potrafia si przemc, eby na niego
spojrze. Chciaa, lecz czua, e nie powinna. Co j wstrzymywao.
- Nie moesz? Nie chcesz?
- Nie mog.
Jego te nie potrafia oszuka. W przelocie bysny jego biae zby i oczy. Puci
wreszcie jej rce.
- Chodzi o Niillasa? Nie moesz zosta w jego namiocie. Nie moesz... jeste jeszcze
moda, a Niillas jest taki stary. Jeste pikna, Lino. Najpikniejsza, jak znam. Nie marnuj si
dla Niillasa.
- A ty masz dla mnie miejsce? - spytaa Lina, czujc, jak znw wraca dawna gorycz.
Guttorm odwrci gow. Mieszka razem z rodzin i w namiocie, bdcym jego
domem, wszyscy toczyli si jeden koo drugiego.

- Masz si oeni z Sar - przypomniaa Lina.


- Do tego jeszcze daleko.
I znw zapa j za rce. cisn je w poufaym gecie. Zatrzyma t czc ich ni.
- Musz si z tob spotka, Lino! Chc ci obj. Dugo na ni patrzy, a potem
pocaowa. Z zaskoczenia. Gorco, troch chciwie.
Oczy mu byszczay, gdy odsun usta.
- Nie chcesz si ze mn zobaczy, Lino? - W gosie brzmiaa pewno siebie. Czu
przecie, jak wysza mu na spotkanie, jak mu odpowiedziaa.
- Owszem...
- Bdziesz jutro cinaa turzyc?
- Mog... Szeptem powiedzia jej, gdzie ma i.
- Tylko sama - doda z naciskiem. - Przyjd tam. Nie bd jutro pas reniferw. Urw
si.
Odetchn gbiej i delikatnie dotkn jej wosw. Przesypywa je w palcach.
- Nie chc, eby dzi w nocy z nim spaa - powiedzia cicho. - Myl o tym. Nie myl
prawie o niczym innym, Lino. Widz ci razem z nim. Jestem zazdrosny. Jestem tak zazdrosny,
e to mnie zera od rodka. Nie chc o tym myle. Chc myle o tym, e dzisiejszej nocy mu
odmwisz, Lino.
Lina milczaa. Utkwia wzrok we wasnych rkach.
- Ja nie sypiam z Niillasem - wyznaa. - On mnie nigdy nie tkn. Nawet nie prbowa...
Guttorm przyglda si jej z niedowierzaniem. ciska jej donie i wpatrywa si w ni
bez sw.
- Nigdy? - spyta. Lina pokrcia gow. I wtedy on si rozemia, niemal rozbrajajco.
- Nie artuj sobie! - rzuci. - Przecie ja o tym myl. Jestem zazdrosny. Pragn ci.
Chc ci tylko dla siebie. Ale nie musisz kama. Nie musisz udawa, e...
Lina milczaa.
Guttorm j puci. Natychmiast te poderwa si na nogi. Osign to, po co przyszed.
- Odnajd ci jutro.
Lina kiwna gow. Nie z sam tylko radoci patrzya na jego zwyciski umiech.
Doczyo si do tego co jeszcze, co przydawao oszoomieniu sodko - gorzkiego smaku.
- Przyjdziesz tam?
Lina troch zmika, poniewa Guttorm zada sobie trud, eby jeszcze raz j spyta.
Poniewa okaza odrobin niepewnoci.
- Przyjd - odpara.

Nic z tego, co powiedzia, czy co da do zrozumienia, nie odwiodoby jej od pjcia w


miejsce wyznaczonego spotkania. Chciaa spotka si z Guttormem sam na sam. Musiaa.
Cudowne oszoomienie ogarno j a po koniuszki palcw. Cudowne. Troch niebezpieczne i
zakazane...
To miao sodki, nieskoczenie sodki smak. Taki jak brzowy cukier w szklanych
miseczkach, ktre stawiali na st bogaci waciciele odzi. Jak suszone owoce, ktre potrafiy
mie w sobie nieco kwaskowatoci, chocia kapitan zapewnia, e lepszych nie ma.
Lina musiaa zobaczy si z Guttormem. Sam na sam.
Niillas tego wieczoru wrci pno do domu. Nadesza ju w pewnym sensie noc. Olai
spa. Lina udawaa, e pi. Niillas nic nawet nie zjad, tylko zaraz wsun si pod okrycie.
Olai nie sprawia jej kopotu. Wsplnota w obozowisku oznaczaa, e nikt nigdy nie
musia by sam. Opiekowano si sob nawzajem, nie zajmowano si wycznie swoimi
sprawami. Drzwi nie daway si zamkn. Ludzie syszeli si we dnie i w nocy, widzieli si.
yli blisko siebie. Wiedzieli o sobie niemal wszystko, dobre i ze. Ale poniewa wszyscy inni
wiedzieli to, co byo do dowiedzenia si o kadym czowieku, rzadko uywano tej wiedzy
przeciwko sobie.
Jeli kto potrzebowa pomocy, to nie pytano, czy w potrzebie znalaz si wuj, ciotka,
bratanek czy siostrzenica. Wszyscy naleeli do wsplnoty. Oczywicie pomagano sobie
wszdzie tak, jak potrafiono. Ponadto rody byy ze sob tak spltane, e niemal zawsze
chodzio o siostrzeca lub bratanka, babk czy dziadka albo te innego krewniaka, czowieka, z
ktrym byo si zczonym nierozerwalnymi wizami, chocia cieki rodw czsto byway
wskie i krte.
A jeli przyjmowali do swej wsplnoty kogo z zewntrz, to rwnie i t osob
traktowano jak kogo z rodziny.
Dzieci w cigu dnia bawiy si razem. Pomagay w tym, z czym mogy sobie poradzi.
Ledwie odrosy od ziemi, a ju mogy si do czego przyda. Olai nie chcia czepia si
spdnicy matki, zupenie inaczej ni w wiosce, gdzie nie lubi, gdy znikaa mu z pola widzenia.
- Id, mamo, id - mwi, ledwie majc czas, eby na ni spojrze.
Linie cieplej si robio na sercu, gdy widziaa, e synek sta si czci wsplnoty. Mio
byo patrze, jak stanowi jedno z malutkimi ludzikami takimi jak on. Cho troch te i
przykro, e radzi tak sobie bez niej. Nie tylko ona moga go obejmowa i pociesza, inni
rwnie mogli pocaowa w bolce miejsce, inni mogli go nakarmi...
Nie posiadaa go. Zosta jej tylko wypoyczony. To bya nowa myl, przeraajca.
Sprawiaa, e Lina caa a kurczya si w sobie, stawaa si mniejsza jako czowiek, tracia

jakby swoj warto. Napeniao j to lkiem, ktrego bardzo nie lubia. Niepewnoci.
Teraz, idc przez wrzosowiska, Lina odepchna t myl od siebie. Wkrtce ujrzy
morze. Wiedziaa, dokd idzie. Znaa to miejsce od strony wody. Nigdy nie sza tam z gbi
ldu, lecz Guttorm bardzo dokadnie jej wszystko wytumaczy. Troch j bolao, e on rwnie
wydawa si zna jej rodzinn wysp o wiele lepiej ni ona sama, a przecie przeya tu niemal
cale swoje ycie, gdy on tymczasem przebywa na wyspie tylko latem.
Niillas nazywa jej wysp swoj letni krain...
Nie, nie wolno jej teraz myle o Niillasie!
Rano rozmawiali swobodnie. Niillas wczenie wyszed. Mwi, e bdzie pas sam. Ze
modzi, szczeniaki, bd szuka reniferw, ktre odczyy si od stada, poniewa nie chcieli,
eby zdeptay pastwiska mieszkacw wyspy. Norwegowie i Lapoczycy musieli przecie y
obok siebie, nie niszczc nic sobie nawzajem.
Lina zrozumiaa, w jaki sposb Guttorm bdzie mg odczy si od innych. Przecie
podczas szukania zabkanych renw nie chodzili parami, trzymajc si ze rce.
Lekko powiedziaa Niillasowi, e zapewne pozostanie w siida, chyba e wyznacz jej
jakie inne obowizki. Na og to starsze kobiety decydoway, czym zaj maj si modsze,
mniej dowiadczone.
Okamaa Niillasa.
Dotara do nieduej zatoczki, wskiej i osonitej. Droga do brzegu morza bya stroma,
lecz dao si zej w d. Lina miaa dostatecznie due dowiadczenie we wspinaniu si po
skaach, eby umie wyszuka oparcie dla doni i stp. miaa si do siebie, spuszczajc si w
d, miaa si, e niemal ryzykuje ycie, eby spotka si z kim, kto by moe wcale nie jest
jej przeznaczony.
Niillas rozczarowaby si, gdyby wiedzia, co ona robi.
Musiaa zaczeka na Guttorma. Ale przynajmniej rosa tu turzyca, ktrej moga naci,
nie wrci wic do obozowiska z pustymi rkami.
Lina cia i wizaa, cia i wizaa. Miaa wraenie, e czas wcale nie pynie.
Wydawao jej si, e soce stoi na niebie nieustannie w tym samym miejscu.
To byo istne cierpienie.
Czy warto tak cierpie? Czy Guttorm by tego wart?
Zrobio jej si gorco, spocia si. Podwina wic rkawy bluzki ponad okcie. Jej
czarna spdnica chona soneczne promienie. Przez moment mylaa o tym, eby j zdj i
zosta tylko w samej halce, byoby jej o wiele wygodniej. Ale to mogo wywoa u Guttorma
myli, ktrych wcale sobie nie yczya, a przynajmniej nie od razu...

- Dobry Boe, Lino - ajaa si pgosem. - Kogo ty prbujesz oszuka? Przecie nie
ma tu nikogo innego oprcz ciebie i dobrze wiesz, e nie spotykacie si tutaj po to, eby si
trzyma za rce. Nie po to on chce spotka si z tob sam na sam! Nie udawaj lepszej, ni
jeste!
Troch jej ulyo. Zamiaa si z siebie. Poczua si wolna. W brzuchu zaaskotao
radosne oczekiwanie. Jakie sodkie! On zwrci na ni uwag, uzna za adn, za pikn, baga
o spotkanie...
Dawno ju tego nie przeya. Dawno nie widziaa tego, co dostrzega w oczach
Guttorma, gdy na ni patrzy. Tak patrzy na ni Oleg cae wieki temu, nim w jego oczach
pojawi si mrz. Nim przestaa dla niego cokolwiek znaczy. Nim staa si jedynie powodem
alu, e j w ogle obejmowa.
Guttorm jej pragn. Mwiy to jego oczy, umiech, jego donie, gdy jej dotyka. I usta sowami, pocaunkami.
Guttorm jej poda!
Te sowa zmieniy si w pie.
Lina pragna, eby zawsze tak byo, eby zawsze wypeniaa j taka rado i uniesienie.
Nad jej gow posypay si kamienie. Lina popatrzya w gr. Zobaczya
brunatnoczarne nogawice, te tamy wok ydek. Wsuna n do pochwy, zwizaa ostatni
pk turzycy, cieszy od pozostaych, ale nie moga zostawi trawy luzem. Tu, w zatoczce,
wrd ska, trudno byo mwi o wietrze, ktry mgby rozwia traw, to po prostu jej oczy nie
mogy znie nieporzdku.
Guttorm umiecha si, kiedy schodzi na d. By taki prdki, taki gwatowny.
Przewrci j we wrzos, turla si z ni, by na niej i pod ni, ciao mia twarde.
- Baem si, e tu nie trafisz - umiechn si. - Nie bardzo potrafi tumaczy drog.
Lina powiedziaa, e odnalaza to miejsce bez kopotu.
Guttorm przytrzymywa j za nadgarstki, przyciskajc je do wrzosu i mchu po obu
stronach jej gowy. Warkocz, ktry z tak starannoci zaplota rano, rozluni si, a przecie
tak chciaa piknie wyglda dla niego...
Na poy na niej lea, naciska na biodro, na pier, na udo.
- Nieatwo mi byo odczy si od reszty - umiechn si i mrugn. - Zwykle nie
chodz sam, wiesz...
Lina zastanawiaa si, co chcia przez to powiedzie.
Guttorm umiechn si - i pomyla, e tak atwo jest kama. Kobiety przyjm
wszystko, byle tylko wypowiada sowa z odrobin cieplejszym umiechem. Pragn jej.

Pochodzi z ludu wdrowcw, by myliwym, a tyle czasu miao jeszcze upyn, nim Sara
stanie si kobiet dla niego. Teraz pozostawaa zaledwie dziewczynk o paskiej piersi, lecz
wszystkie kobiety z jej rodziny obdarzone byy bujnymi kobiecymi ksztatami, mia wic czas,
eby czeka. A nikt nie wymaga od niego, by do maeskiego posania wchodzi
niedowiadczony.
Lina bya inna. Tak mwi chopakom, z ktrymi razem wyprawi si na poszukiwanie
zbkanych zwierzt. Zgadzali si z nim. Ten i w rwnie oblizywa si na myl o niej.
Ona take pod tym wzgldem nie moga by zanadto zasadnicza. Dzielia wszak namiot
z takim staruchem jak Niillas. Miaa te dzieciaka z Rosjaninem. To budzio nadzieje w innych.
Guttorm upiera si przy swoim prawie do pierwszestwa. Przecie to on wyrwa j
staremu Niillasowi.
- Ja pierwszy bd zbiera te bagienne jagody - owiadczy im bez ogrdek.
A oni z tego stwierdzenia wymalowali wiele obrazw. miech, ktry si rozleg, by
ciki, a oczy dziwnie byszczce.
- A jak mi si ju znudzi...
- ...to wstp na bagna bdzie otwarty dla innych? Guttorm nic nie powiedzia. Da im
jedynie do zrozumienia, co o tym myli.
A teraz przyszed na zbir...
Lina popatrzya w jego jasnoniebieskie oczy, byy niczym skrawki nieba, otaczajcego
brzowoczarne wosy. Przez moment poaowaa, e nie spotkaa Guttorma, zanim w jej yciu
pojawi si Oleg. Czy wtedy wszystko uoyoby si inaczej? Czy wwczas atwiej by jej byo
by dzisiaj Lin?
Jego palce rozploty warkocz. Rozczesay jej wosy, troch przy tym cignc, bo donie
mia takie prdkie.
- Pocauj mnie - poprosia Lina, nie wiedzc, skd bierze t odwag. Ale nie moga ju
duej patrze na jego usta tu nad sob i nie mc dosign ich wasnymi wargami.
Mrucza ze miechem. Przytrzymywa j, dugo na ni patrzy, uda pocaunek w
powietrzu, drani si z ni. Oczy mu byszczay, byy teraz niczym morze, ktre soce w taki
dzie jak dzisiaj zdobi byskami.
Jeden jego okie znalaz miejsce pomidzy jej ramieniem a ciaem, do piecia bark.
Guttorm podcign si na ni, udo wsun pomidzy jej nogi, otar si kolanem o wntrze uda.
Lina zapragna, eby nigdy nie przestawa, nigdy jej nie puszcza...
Ciko osun si na ni, otworzy jej usta wasnymi, caowa chciwie, mocno,
apczywie. Szorowa niemal zbami po jej zbach, lecz ona nawet wtedy nie protestowaa. Jego

popiech i niepokj byy jak pochlebstwo. Tak gorco jej pragn... tak gorco za ni tskni...
- Chcesz wicej? - spyta, lekko unoszc gow.
- Chc - odpara. - Chc wicej. Chc wszystko.
Guttorm rozemia si i z tym miechem j caowa. mia si prosto w jej wargi. Lina
odpowiadaa mu z tak sam chciwoci i godem. Zaciskaa rce wok jego wskich plecw,
jej wargi nie ustaway w dzikim tacu z jego wargami.
- Twoja skra... Mocno wbia zby w koniuszek jego ucha, eby go przebudzi, eby
powiedzie mu, e nie wystarcz rozpalone wargi na jej szyi, zapdzajce si coraz dalej w gb
rozcicia bluzki.
Puci j, przetoczy si na bok, ciko oddychajc. W oczach pojawi mu si odcie
bkitu bledszy ni miao letnie niebo. Nasuna si na nie popoudniowa mgieka.
- Chc poczu twoj skr. Lina usiada i zacza szarpa jego dork, zupenie sobie z
tym nie radzc, ale on prdko pozby si pasa i tam i ju wkrtce stan przed ni nagi i sprysty. Niczego nie ukrywa, na twarzy mia wypisane wyzwanie, nie zawstydzenie.
Lina dotkna guzika przy bluzce. Ogromnie si jej spieszyo, pragna tego, pragna
tego ju teraz. Prdko. Bez myli, bez rozumu.
- Nie!
Guttorm zsun jej rce na plecy, przycisn si do niej, mrucza zadowolony, gdy
odpowiedziaa na jego ruchy. Z umiechem pocaowa j w szyj.
Rozpi bluzk, potem stanik i zsun je z ramion. Mao nie poodrywa guzikw od
spdnicy, prawie j z niej zdar.
- Ile ty, u diaba, warstw ubrania masz na sobie! - dziwi si, dotarszy do majtek. Zacz
zmaga si ze sznurowaniem.
Lina rozemiaa si, pozwalaa mu si mczy. Cudownie byo dowiadcza takiego
podania. Cudownie czu taki niepokj, niecierpliwo, soce pieszczce nag skr, jego
donie, wargi...
Upadli na mikki mech. Guttorm by silniejszy od Liny. Nie chcia mie jej na sobie,
przetoczy si na ni, kiedy ju mylaa, e zwyciya, i tak j przytrzyma. Usiad na niej,
pokazujc, co j czeka.
Linie si spieszyo.
Ale on nie zamierza nic jej dawa, kiedy o to prosia. Przeciga, przedua. Skania
do baga. Do mwienia rzeczy, ktrych nigdy nie mwia Olegowi. Takich, ktrych nie
podejrzewaa nawet, e jest w stanie powiedzie. Uczyni j bezwstydn, niemal wulgarn, i
umiecha si, gdy wypowiadaa te bezecne sowa. Mwi jej takie rzeczy, od ktrych si ru-

mienia. Dotyka jej z chciwoci, prosi, by robia z nim to, czego nigdy nie robia z Olegiem.
A ona go suchaa. Chocia policzki pali wstyd, speniaa jego polecenia. Powtarzaa to,
co kaza jej powiedzie.
Ciao bolao j od niemal brutalnych pieszczot, gdy wreszcie chcia j posi. Rozchyli
jej kolana i wzi j tak samo twardo, podliwie, jak j przedtem pieci. Lina czua si niczym
upolowana przez niego zdobycz. Jkna. Rozkosz nie zdoaa cakowicie stumi blu, ktry jej
rwnie zadawa.
ciga j, nie dawa jej powietrza. Bra i bra z zamknitymi oczami, czerpa z tego
rozkosz. Wylewaa si z jego ust, ale Lina nie rozumiaa, co mwi, uywa laposkich sw.
Podporzdkowywa j sobie. Kry j, bra, bra i bra.
Lina zacisna powieki i istniaa ju tylko dla niego. Robia, co tylko moga, eby go
zadowoli. Baa si jednak otworzy oczy i spojrze mu w twarz.
Wypenia j, by niczym gwatowne fale, a w kocu osun si na ni i stoczy z jej
ciaa, a potem leg ciko, wyczerpany i zaspokojony, obok niej.
Lina popatrzya na niego z boku. Chciaa dotkn jego rki, lecej tak blisko.
Wystarczyo, eby wyprostowaa palec, a ju by go dotkna. Baa si jednak, a on ukry si za
zamknitymi oczami. Nie puszcza jej do siebie.
Soce piecio wci twarde piersi Liny. Bya rozpalona, rozarzona, niezaspokojona...
- Bya wspaniaa - rozleg si jego gos. Wydobywa si gdzie z gbi garda. - Zao
si, e jestem lepszy od Niillasa, prawda?
Lin cisno w gardle. Przecie poprzedniego wieczoru powiedziaa mu prawd.
Zdradzia i siebie, i Niillasa.
- Nie miaa nigdy takiego jak ja, prawda?
- Nie - odpara Lina.
- Dzie jest dugi - obieca Guttorm. Chocia si umiecha, to jednak wci nie
dopuszcza jej do siebie. - Mam dla ciebie wicej, Lino, wicej...
Przekna lin. Nie bya w stanie nic powiedzie. Miaa tylko nadziej. To nie mogo
by wszystko. To nie mogo jeszcze by wszystko...
Teraz i Lina zamkna oczy. Czekaa...

9
Potem nastpiy kolejne schadzki. Dni, ktre nadeszy, przyniosy nowe wymwki,
ktre pozwoliy im si widywa. Wykradali si z obozowiska, ukrywali si tam, gdzie natura
tworzya schronienie. By moe tylko dla nich.
Guttorm znw bra Lin w posiadanie, raz po raz. da jej. Znw i znw. A ona
dawaa, tylko dawaa. Siebie. Wicej nic nie miaa. Swoje ciao.
A on bra j z najwiksz oczywistoci, zrobi si wrcz nieostrony, zaniedbywa
swoje obowizki tylko po to, by mc gdzie si z ni zaszy, zadrze jej spdnic, rozpi
bluzk i chciwie si ni syci.
- Nigdy nie mam ci do - szepta, kiedy znw ju zapi spodnie.
Schowali si za wielkimi gazami, stanowczo zbyt blisko siida. Drog, z ktrej mona
ich byo dostrzec, rzadko chodzili ludzie, lecz przemknicie si tu niezauwaenie sprawiao
wiele trudnoci.
Lina, klczc, zapinaa bluzk. Musiaa od nowa zaplata wosy, on zawsze je burzy,
wyciska sice na rkach i na piersiach, jego pocaunki zostawiay lady na jej ramionach, na
karku, zby wbijay si tam, gdzie byo to prawie widoczne. Doprowadza j do tego, by go
pragna, i nigdy w peni nie spenia skadanych obietnic.
W ramionach Olega Lina krzyczaa ze szczcia. Oleg pozwala jej posmakowa nieba.
Kobiety nie powinny tak myle, lecz ona to przeya. Wia si z radoci pod ciaem
Olega, ca sob krzyczaa z tsknoty, gdy jej ramiona staway si puste.
Guttorm mia w sobie jeszcze zbyt mao mczyzny, by zdoa wypeni t pustk.
Moe nigdy si nim nie stanie?
Lina nie wiedziaa. Miaa nadziej, e jednak tak bdzie. By przecie taki pikny.
Sprawia, e pona, lecz sam nie umia tchn ycia w ar, ktry w niej tkwi. Nie szuka
pomieni, ar mu wystarcza.
- Niillas pasie teraz noc - powiedzia Guttorm, caujc jej szyj.
Pocaowa j w usta, obj i rozpina guziki, ktre wanie zapia. Westchn
uszczliwiony, zadowolony. Umiechn si, czujc, e Lina odpowiada jego doniom.
Podnis jej spdnic. Kiedy si spotykali tak jak teraz, nie wkadaa nic pod spd.
Lina zamkna oczy. Pozwolia jego doniom robi to, co chciay. Niczego mu nie
odmawiaa.
- Naprawd jeste gorca - mrukn zadowolony. - A ja jestem tylko mczyzn...
W jego gowie zaczynaa dojrzewa pewna myl.

- Przydaoby ci si kilku mczyzn, Lino - zaartowa. - Jeden, eby ci rozgrza, a


drugi, ktry by ci nasyci. Ja bybym tym, ktry by ci syci.
Lina nie odpowiedziaa. Jego rce byy takie cudowne, chciaa prosi, eby nie
przestawa.
Opuci jej spdnic na kolana i teraz rozpi bluzk. Pieci, momentami ciska tak
mocno, e niemal sprawia jej bl. Lekko ksa i ssa.
- Niillas pilnuje noc stada, Lino. Nie mog przyj do ciebie w nocy?
Lina odetchna gbiej. W gowie jej zawirowao. Guttorm miaby z ni spa w
namiocie Niillasa?
- Olai si przebudzi - powiedziaa prdko. - I powie o wszystkim Niillasowi.
Dziki Bogu, e to wymylia! Nigdy nie zdoaaby si w aden sposb wytumaczy z
tego przed Niillasem. Pogardzaby ni.
A to by bya znacznie gorsza kara, anieli jego nienawi. Wyrzuciby j ze swego
namiotu i wszyscy dowiedzieliby si, dlaczego. Guttorm by zarczony z Sar, po czym takim
nie mogliby zatrzyma Liny we wsplnocie, zostaaby usunita z obozowiska, zamaaby
wszelkie zasady.
- Olai moe spa u mojej siostry. Jej m take doglda reniferw w nocy. Ona
zrozumie, bdzie mnie krya. Ona take ma gorc krew.
- Czy to nie wyda si dziwne? - zastanawiaa si Lina. - Usysz nas. Zobacz ciebie. W
siida nikt nie potrafi utrzyma tajemnicy.
- Niektrzy potrafi - umiechn si Guttorm. Jej tumaczenia pokazyway mu, e
waciwie ju j zwyciy. Nawet kiedy zapltaa si w jego sida, wci si opieraa. Bya
zdobycz, ktra nie moe si znudzi. Zdobycz, ktra zawsze bdzie przydawa radoci
myliwemu.
- W nocy, Lino, z ogniem na palenisku, wrd mikkich, ciepych okry. Brabym ci
przez ca noc. Przez ca noc bym ci syci...
Zawsze tak im si spieszyo. Zawsze, z wyjtkiem tego pierwszego nagrzanego socem
dnia, brakowao im czasu. Moe to dlatego...
Lina domylaa si, e on rwnie mgby obdarowa j kawakami blasku soca.
Pragna tego posmakowa, chciaa si nim nasyci, a nie chodzi stale wygodzona.
- Niillas si nie dowie? - spytaa.
Wci baa si nastpstw, jakie to moe przynie.
Jego rce zatony pod jej bluzk. Caowa j leniwie, tak powoli i od niechcenia, jak,
gdyby si zorientowa, e jej si to podoba.

- Niillas si nie dowie. Nikt si nie dowie. Przynios troch miodu od ma mojej
siostry i zabawimy si, Lino!
Mid szwagra wymieszany by z mocniejszym trunkiem. Guttorm umiechn si na
sam myl. Pragn zobaczy, jak Lina odrzuca przynajmniej troch swojej ostronoci. Chcia
patrze, jak robi wicej tych rzeczy, ktre sobie wyobraa. Bawi si tym w mylach do tego
stopnia, e znw by niemal gotw jeszcze raz jej zada. Postanowi jednak to ukry, odoy
pord innych nadziei.
By moe nadszed czas, by wpuci i innych na moczary. Wci byy jagody do
zrywania. A kto powiedzia, e trzeba je zrywa w samotnoci...
Cudownie byoby podzieli si z kim tak radoci!
- Zgd si - szepta z naciskiem. - Nie poaujesz. Zgd si, a potem nie bdziesz
pragna niczego innego, tylko eby Niillas przez wszystkie noce ju doglda stada.
Lina kiwna gow, przekona j, cho bya temu niechtna.
- Dobrze... Jego umiech starczy niemal za zapat za ca t niech. Guttorm wsun
jeszcze donie pod jej spdnic, podrani j troch, eby odej z jej zapachem na palcach.
- Poprosz siostr, eby pozwolia przenocowa Olaiowi u siebie. Moe ona spyta
rwnie Niillasa.
Wzruszy ramionami, odszed od niej, nucc pod nosem.
Lina potara brod kolana. Troch popakaa. aowaa, e nie zosta cho chwil duej.
Nie mylaa tyle, kiedy on by razem z ni. Guttorm rni si od Niillasa. Niillas malowa w jej
gowie tyle myli.
Poszo tak gadko, e Lina zacza si zastanawia, czy Guttorm nie robi tego ju
wczeniej. Okazao si, e siostra Guttorma jest ju po rozmowie z Niillasem, kiedy Lina
wrcia do obozowiska. Przyniosa ze sob turzyc. Turzyca zawsze stanowia dla niej
wymwk, eby oddali si od obozu i namiotw.
- Olai ma ochot przenocowa u swoich maych przyjaci. Nie bdziesz si baa spa
sama?
Lina pokrcia gow. Nie miaa miaoci spojrze Niillasowi w oczy. Namiot by
pusty. Zostaa sama. Czekaa na Guttorma.
Przyszed, przynis ze sob mid szwagra. Wemkn si do jej namiotu, to znaczy do
namiotu Niillasa.
Bi od niego zapach wiary w siebie i miodu. Wida zaczerpn z napitku troch odwagi.
Nie tyle jednak, by straci swj wdzik.
Lina, nim si spostrzega, ju leaa na plecach wrd zwinitych skr. W piersi miaa

pust jam. Chciaa z nim rwnie porozmawia, nie tylko si kocha.


Guttorm by peen zapau, wprost tryska radoci, troch mcio mu si w gowie od
tego niezwykego miodu. Donie nie zaznaway spokoju. Chciay jedynie szuka, prbowa,
czu...
Wmusi w ni kilka ykw napoju. Lina si rozkaszlaa, prawie wszystko wyplua.
- To wcale nie jest mid - szeptaa z wyrzutem. - To wdka, Guttormie!
- Pst! Nie wymawiaj mojego imienia! Przewrci oczami i sam pocign yk, niezbyt
wielki, bo on nie by gupi. Nie chcia by na tyle pijany, eby nie mc wzi ng za pas, gdyby
kto si pojawi. Mid przeznaczony by gwnie dla Liny, powinien w niej wzbudzi jeszcze
wiksz ustpliwo.
- To nie zaszkodzi - stwierdzi, proponujc jej jeszcze. - Moe jest nieco gorzki, ale nie
ma w nim wcale tak duo wdki, jest troch przyprawiony suszonymi zioami. Mj szwagier
nie marnuje wdki.
Lina daa si namwi. Tyle w niej byo wyrzutw sumienia, ktre naleao zdusi,
zatopi, zamroczy. Moe to cho troch pomoe...
Zakrcio jej si w gowie. Zawirowao. Tak mocno, e nie byo mowy o siedzeniu.
Musiaa si pooy. Umiech Guttorma rozpywa mu si na twarzy, tak samo jak bkit oczu.
Oczy zmieniy si w grskie strumienie. Lina nie moga powstrzyma si od miechu. A
dziwne, e wczeniej tego nie zauwaya.
- miejesz si ze mnie? - spyta gwatownie. Zawsze tak gwatownie.
A myli Liny snuy si powoli. Powinien mwi do niej wolniej, teraz sowa j omijay,
nawet si za ni nie oglday. Biegy gdzie dalej i z pluskiem wpaday na pnocy w morze.
- Masz oczy jak woda - wymamrotaa niewyranie. - Topisz mnie.
Rozemia si cicho. Niewiele sensu byo w tym, co mwia. Myli wykonyway takie
dziwne skoki.
- Twoje usta to wnyki - stwierdzi, kadc si obok niej.
Zatkn korek w dzban. Oszczdza cenne krople. Moe za jaki czas bdzie musiaa
dosta wicej. Nie powinna cakiem straci przytomnoci. Miaa po prostu nie mc odmwi.
- One mnie chwytaj - doda. - Chc, eby mnie schwyciy.
Lina zamiaa si, pocaowaa go. Wydawa jej si agodniejszy ni zazwyczaj.
Pogaska j przez ubrania. Nie zrobi nawet gestu, wiadczcego o tym, e ma zamiar
si rozebra.
- Godna jeste? - szepn jej wprost do ucha. Oddech mia taki gorcy. - Pragniesz
mnie, Lino?

Chciaa go obejmowa, trzyma, czu cicho, powoli i dugo...


Chciaa z nim rozmawia, kocha si z nim, potem znw rozmawia, wykorzysta noc
do tego, do czego zwykle wykorzystuj j kochankowie. Nie spieszy si, nie by samym tylko
ciaem i podaniem. To, co w rodku, rwnie powinno w tym uczestniczy. Nie tylko ciao,
lecz rwnie dusza.
Nie umiaa znale dla tego sw. Nie potrafia mu o tym powiedzie. Miaa nadziej, e
on i tak zrozumie. Miaa nadziej, e znalaz dla niej miejsce w swoim yciu. Miaa nadziej.
- Nie tylko mnie si podobasz, Lino. Nie tylko ja uwaam, e jeste adna.
Lina prawie si nie poruszya. W jej oczach odmalowao si zdziwienie.
A on szepta, caowa j, ukradkiem wsuwa palce pod jej ubranie, kpa je w jej skrze.
- Matte, wiesz, ktry Matte, to mj kompan, i Henrik, drugi kolega. S ode mnie troch
modsi, niewiele wiedz o kobietach. Uwaaj, e jeste wspaniaa. Rozmawiaj o tobie.
- Wiedz, e ty...?
Lina usiowaa podnie si na okciach, ale w gowie tak jej si zakrcio, e osuna
si z powrotem.
- Nie - zapewni j. - Ale gadaj. Snuj o tobie fantazje. O tym, jaka jeste. Jak to by
byo zrobi to z tob. - Rozemia si i pocaunkami zmusi do milczenia.
Kiedy j puci, Lina bya tak rozedrgana i saba, e nie pamitaa ju, co zamierzaa mu
powiedzie. Ale w odku miaa tward kul.
- Nie mogem im nic zdradzi, jakeby to! - Guttorm rozpina jej bluzk.
Jego palce nauczyy si ju sztuki rozpinania malekich guziczkw stanika. Rce ju si
przy tym nie trzsy.
- Nie mogem przecie o nas mwi, prawda? - powiedzia, pieszczc jej piersi. - A
moe jednak mog? - szepn to tak cicho, e Lina musiaa si wysili, by go usysze. - Ty tak
poniesz, Lino... Nie jeste ju dzieckiem. Moe mgbym si tob podzieli. Dzielenie si z
kim radoci po dwakro j zwiksza.
Oczy mu zabysy. Lina nie moga go zrozumie. Dzieli si? Dlaczego myli tak
wolno?
- To by bya noc naprawd jak w niebie, prawda? Ty, ja, Matte i Henrik. Nie
rozgrzaaby si te przy nich? aden z nich nie jest brzydki.
Lina zrozumiaa. Odsuna si od niego, przetoczya na brzuch. Zamkna oczy, eby
nie patrze na skry. Widziaa chmury, czua mdoci. Syszaa jego gos, roztaczajcy przed
ni wizje tych cudownoci.
A ona nie wiedziaa nawet, o kim on mwi. On wcale jej nie chcia. Wcale nie o ni mu

chodzio.
Owszem, o jej ciao...
Ale nawet tego nie chcia posiada sam, tylko dla siebie. By tak szczodry, e chcia si
ni dzieli z dwjk swych najbliszych przyjaci!
Guttorm znw obrci j ku sobie. Zacz rozbiera. Gos mia sodki i gadki, jakby
malany. Przekonywa j spojrzeniem, sowa paday jak letni deszcz.
- Chcesz wicej miodu?
Lina zrozumiaa, dlaczego przynis mid. Poprosia, eby jej nala, ale nie wypia
wicej, tylko udawaa. Guttorm nie potrafi patrze przez gliniany kubek. Dlaczego w ogle
pia?
Nie wolno jej byo krzycze. Niillas nie mg si o niczym dowiedzie, podobnie jak
nikt inny. Musiaa pozby si std Guttorma, ale w taki sposb, eby nikt nie zorientowa si, e
on tu w ogle przyszed. Dlaczego bya taka gupia? Taka lepa? Dlaczego nie zauwaya tego,
co od samego pocztku byo tak jasne?
- Mgbym ich tu sprowadzi, jako przemyci. Guttorm wci mwi o tym samym.
Lina usiowaa myle. To bya jaka moliwo.
Oni na pewno nie stoj pod jurt i nie czekaj. Musiaby wyj std, odszuka ich. To
troch potrwa. Czy dostatecznie dugo? Musiaa std uciec. Do Niillasa.
Do stada byo daleko.
Uniosa gow, wci w niej wirowao. Tyczki namiotu rozmnoyy si, zrobio si ich
co najmniej dwa razy wicej, ni byo w rzeczywistoci. Lina staraa si utrzyma gow
podniesion, wpatrywaa si w otwr dymnika. wiat powoli przestawa si krci. Dostrzegaa
ju nawet krawdzie namiotu.
Moga da sobie rad. Wymkn si std w czasie, gdy Guttorm pjdzie po tych dwch.
Pobiegnie, odszuka Niillasa. Powie mu, e baa si spa sama. Ze czua si samotna. e wypia
mid, poniewa nie radzia sobie z samotnoci. Bdzie musiaa wyla ten mid...
Moe sobie poradzi.
Nie musi tumaczy Niillasowi, dlaczego przysza.
Gos Guttorma. Taki cichy, waciwie tylko szept. Taki by ostrony, eby nikt si nie
domyli, e do niej przychodzi. Lina widziaa go teraz wyranie, wyraniej ni kiedykolwiek,
chocia miaa zamknite oczy.
- Z Mattem i Henrikiem naprawd bdzie mio, Lino. Nikt nie zrobi ci nic zego, to ci
si spodoba. Przecie taka jeste rozpalona. Twojego aru jest wicej ni do dla jednego,
starczy go dla trzech.

- Id - szepna.
Na nic wicej nie miaa siy. Popatrzya na niego, miaa ochot splun, lecz nie miaa.
Akurat teraz zostaa zdana na jego ask. To wszystko bya zabawa, wczeniej tego nie
zrozumiaa. Przez cay czas to bya tylko zabawa, a Guttorm o tym dobrze wiedzia. To tylko
ona okazaa si na tyle gupia, e niczego nie poja.
- Pjd po nich.
Guttorm ju klcza. Nie mia czasu choby jej pocaowa czy dotkn. Zapomnia
nawet o drogocennym dzbanie z miodem. Zerka na wyjcie z namiotu, tak bardzo nie mg ju
si doczeka.
Lina rwnie czekaa, przeykaa mdoci. Zacisna donie na fadach spdnicy,
podrapaa si w donie. Mocny alkohol wywoywa w niej senno, oszoomienie. On dobrze
wiedzia, czego jej nala!
- To na pewno troch potrwa - szepn. Umiechn si wrd cieni. Lina tego nie
widziaa, lecz poznaa po tonie gosu. Guttorm w zapale miesza oba jzyki.
Dobrze, niech to potrwa.
- Napij si w tym czasie miodu, Lino!
Ju go nie byo.
Lina z wysikiem si podniosa. Wok niej wszystko wirowao. Musiaa zamkn oczy,
eby wytrzyma, zagryza wargi, a poczua smak krwi. To bolao, ale przecie nie moga tu
zasn. Musiaa wyj, i to jak najprdzej. Wydosta si jak najdalej std, poza zasig wzroku
tych, ktrzy nadejd. Guttorm nie moe zauway jej ucieczki.
Nie udao jej si stan na nogi przy pierwszej prbie, na czworakach popeza od
posania do drzwi namiotu. Wyczogaa si na zewntrz. Niezbyt przy tym uwaaa. Na
zewntrz byo cicho.
Kilka psw unioso by, popatrzyo na ni, zamrugao zaspanymi oczami. Ona naleaa
do obozowiska. Chocia peza po ziemi, to naleaa do tego miejsca. Zwierzta nie miay siy
na ni szczeka, nie miay te siy, by jej towarzyszy.
Byy ciche godziny nocy.
Dotara do kamieni, za ktrymi krya si z Guttormem. Tutaj odpocza. W miejscu, w
ktrym si kochali, ogarny j mdoci. Wymiotowaa ci, kaszlc przy tym moliwie jak
najciszej. W kocu wymiotowaa powietrzem, mao si nie zadusia. Podcigna si na kolana,
zadajc sobie pytanie, czy Guttorm ju wrci do namiotu.
Najpierw bd jej szuka w obozie, on wie przecie, e bya tak pijana, i ledwie moga
siedzie.

Zapomniaa wyla mid. Gdy to sobie uwiadomia, przeszed j dreszcz. Co teraz


powie Niillasowi?
Moe nie bdzie musiaa nic mwi? Moga zasn, gdy tylko do niego dotrze. To
przynajmniej odsunoby wszystko w czasie. Moe sny natchn j, pomog co wymyli. Co
takiego, w co Niillas uwierzy.
Musi go odszuka. Musi znale Niillasa.
Bya zamroczona, lecz miaa pewne pojcie o tym, gdzie on moe by. O tej porze doby
powinna kierowa si wprost na soce. Umiechna si. Gorzko miaa si z siebie, w gowie
jej piewao. odkowi te nie bardzo si to spodobao. Wszystko w nim si przelewao i
przetaczao.
I nie bya w stanie, ale przynajmniej podniosa si na kolana. Poklepaa brzow
spdnic, brunatn bluz, cieszc si, e czarn spdnic i bia bluzk zostawia. Teraz moga
czoga si w socu, bo ubranie miao niemal identyczn barw jak wrzos. Nawet jeli zaczn
jej wypatrywa z siida, to trudniej bdzie j dostrzec. Niedobrze przecie patrze prosto w
soce, nawet jeli noc nie wiecio tak mocno jak w poudnie. Czerwone pomienie i tak
mogy olepi.
Lina zacza pezn.
Pakaa, ale posuwaa si dalej. Docierajc do miejsc, w ktrych ziemia przynajmniej
lekko opadaa, turlaa si w d. Kilka razy si uderzya, jeszcze bardziej zakrcio jej si w
gowie, kilkakrotnie te wymiotowaa, ale si nie poddawaa.
Soce nie byo ju tak czerwone, kiedy poczua zapach ogniska. Uniosa gow. Ujrzaa
lecce pod niebem dwie kaczki. Usyszaa szybki trzepot skrzyde, ktry mia utrzyma
niezgrabne ciaka w grze. Samiec i samica. Gruda w gardle rosa coraz mocniej.
Lina uklka, przez chwil si koysaa, w kocu podpara si rkami o ziemi.
Spostrzega, e donie jej krwawi, a wczeniej niczego nie czua. Waciwie teraz te ju nic
nie czua, adnego blu ani pieczenia, tylko gorco.
Podniosa si na nogi, zobaczya ognisko. Dostrzega mczyzn przy ogniu, na p
lea, nie patrzy w jej stron. Lina ucieszya si, widzc, e jest sam.
Na chwiejnych nogach podesza do ogniska.
- Lina! Wpatrywa si w ni ze zdumieniem, a w kocu podtrzyma, gdy osuwaa si na
ziemi. Posadzi j obok siebie, skra kaftana dotkna jej piersi. Lina popatrzya w d i
zaczerwienia si.
Nie zapia bluzki. Teraz czym prdzej zebraa jej poy, mocno przytrzymujc.
- Pia?

Niillas wszy w powietrzu. Oczy mia takie zatroskane. Jak dobrze byo zobaczy, e
kto si ni przejmuje, kto si o ni troszczy.
- Wikszo zwymiotowaam - wyjania. Opara si o jego bark, wstrzsana
dreszczami, i pakaa z radoci, e go znalaza.
Niillas wyj skr renifera, ktr zawsze ze sob nosi. Po deszczu mona byo na niej
siedzie sucho i ciepo. Narzuci j Linie na ramiona, przez cay czas nie odrywajc spojrzenia
od jej twarzy.
- I tak mnie jeszcze obejmij - poprosia. Usucha.
- Byam gupia - powiedziaa. Chocia zamkna oczy, okamywanie go byo trudne,
prawie niemoliwe. Lina zreszt nie wiedziaa, czy chce, eby dzieliy ich kamstwa. Ten czas,
odkd staa si tylko ciaem, z ktrym sypia Guttorm, nie by dobry.
- Nie powinnam bya spa dzi w nocy sama - powiedziaa. Gos miaa tak wyrany, na
jaki tylko byo j sta. Nie szeptaa. Nie chciaa umniejsza swojej winy. - Guttorm mia
przyj...
- Dzikuj - rzek tylko Niillas, ciskajc j za rami. Swobodn rk dorzuci wicej
drewna do ognia.
Pomienie odstraszay owady. Nie zaguszay jednak muzyki komarw i muszek ani te
nie przeryway ich taca. Ich czarne sylwetki wida byo na tle czerwonoltego nieba. Kreliy
prdkie znaki na przewietlonych socem chmurach.
- Dzikujesz? - Lina nie moga si powstrzyma od zadania tego pytania. Poczua si
teraz naprawd paskudnie. On jej dzikowa.
- Za to, e... postanowia uczyni mnie swoim powiernikiem. Za to, e chcesz mi o tym
opowiedzie. Zastanawiaem si, czy to zrobisz. I smutno mi byo, e nie podja nawet takiej
prby.
- Wiedziae? Upyna krtka chwila, nim zadaa mu w kocu to pytanie, zanim
uwiadomia sobie, co on tak naprawd powiedzia. Wymioty nic nie pomogy, obrzydzenie
wci tkwio w niej.
- Wiedziaem - umiechn si Niillas. - Wiem nawet, kiedy si zaczo. cinaa sama
turzyc, a Guttorm szuka zabkanych zwierzt. Nietrudno byo to odgadn. W jakim innym
czasie mogo si to zacz? No kiedy? I przecie widziaem ciebie, widziaem, co zrobi z
twoimi oczami. Widziaem te jego.
- Czy wszyscy o tym wiedz?
Rozemia si. Ale Niillas nie mia si tak jak Guttorm. Niillas mia w miechu ciepo.
- Jestem na tyle stary, e to widz. Mam czas, eby patrze. Nie wiem, czy inni co

zauwayli, moe niektrzy. Ale na pewno niewielu. Ty i ja mieszkamy w jednym namiocie. Nie
musiaem daleko chodzi, eby ci si przyjrze.
Lina przekna lin.
Na mio bosk, jaka maa si zrobia! Wolaaby chyba umrze - Lecz jednoczenie
wcale tego nie chciaa. Po prostu znw przeya rozczarowanie. Oleg nie patrzy na ni jako na
cao, Guttorm nie patrzy na ni jako na cao.
Bya tylko ciaem.
Czy kobieta moga by czym wicej?
Przed oczami stana jej Raija. Lina wiedziaa, e Raija nigdy nie darzya jej szczegln
sympati. Raija z dobroci powicaa jej swj czas. Moe rwnie po to, by mc pomwi po
norwesku.
Ale Raija nigdy jej nie polubia. Nigdy nie traktowaa jej jak osoby tyle samo wartej, co
ona sama.
Raija bya pikna, lecz nie przez jej urod Lina tak dobrze j zapamitaa, tylko przez jej
siln wol, upr, wzrok, ktry nigdy nie ucieka. Przez odwag. Raija nigdy si nie baa. W
portowych oberach nazywano j Caryc. piewano o niej pieni, o tym, e jest pikna jak
bogini, jak caryca. Ale pieni te wychwalay rwnie jej odwag, jej serce. Wszystkie te
przymioty, ktre dostrzegaa rwnie Lina.
Kobieta moga by czym wicej ni samym tylko ciaem.
Lina widziaa to na wasne oczy. Lina widziaa Raij Bykow z Archangielska i
postanowia, e nigdy nikomu si nie odda, zanim kto nie ujrzy jej caoci. Kto nie dostrzee w
niej czowieka, a nie tylko ciao.
- Opowiesz mi, co si stao? Lina nie karmia Niillasa kamstwami. eby sta si caym,
trzeba mie miao spojrzenia prawdzie w oczy. Opowiedziaa mu wic ca prawd, niczego
nie oszczdzia. Opowiedziaa o wszystkim, poczwszy od tamtego dnia, w ktrym spotkaa si
z Guttormem w odludnej zatoczce.
- Pomwi z nim - przyrzek jej pniej Niillas. By przygnbiony. Wok ust pojawiy
mu si wyrane bruzdy.
- Nie musisz tego dla mnie robi.
- Mimo wszystko z nim porozmawiam. - Zerkn na ni. - Chcesz wraca do wsi, do
domu?
- Uciec? Lina smakowaa to sowo. Byo kuszce. Gdyby wrcia do wioski, nie
musiaaby wicej widywa Guttorma. W wiosce nikomu o niczym by nie powiedziaa. Nie byo
tam nikogo, komu winna by bya jakiekolwiek wyjanienia.

Uciec. C za wstrtne sowo! A Lina czua si taka zmczona. Czua si chora,


dokuczay jej mdoci i nie chciaa ucieka od tego, czemu nie miaa odwagi spojrze w oczy.
Do miaa strachu.
- A mog zosta? - spytaa. - Bdziesz wci chcia mnie trzyma w swoim namiocie?
Na pewno najbardziej chciaby mnie wyrzuci. Przynosz ci tylko wstyd.
- Moesz zosta.
- Wobec tego zostan - powiedziaa Lina. - To bdzie jak zaczynanie ycia jeszcze raz
od pocztku. Zobacz, czy tym razem nie uda mi si uoy wszystkiego jak naley. Chyba raz
mona popeni bd?
Niillas umiechn si do niej, ale ona tego nie widziaa. Zasna wtulona w jego rami,
umiechaa si we nie. Na twarzy malowaa jej si ulga.
Niillas jak najstaranniej owin j w reniferow skr. Nie okrya jej cakiem, ale
przytrzymywa j jak najlepiej. I przez ca noc obejmowa Lin. Sam czuwa. Dorzuci do
ognia cae zebrane wczeniej drewno, oddawa jej swoje ciepo. Czu si za ni w pewnym
sensie odpowiedzialny. Nie moga marzn, skoro mg j ogrza.
Soce wdrowao coraz wyej po niebie. Zrzucio ju czerwon powiat z cichych
godzin nocy, istniejc tylko dla tych, ktrzy umieli doceni to ulotne pikno.
Niillas widzia to ju tysic razy wczeniej. Lina wci spaa w jego objciach.
Wsta nowy dzie.

10
Lina nigdy si nie dowiedziaa, co Niillas powiedzia Guttormowi. Miaa pewne
podejrzenia, lecz pozna caej prawdy nie chciaa. Guttorm ju si do niej nie zblia. Ucieka,
gdy j zobaczy, nie powica jej nawet spojrzenia.
Lina za nim nie tsknia. Blask, ktry wczeniej pokrywa go grub warstw, popka,
rozkruszy si. Guttorm straci nagle ca sw wspaniao.
Niektre z dziewczt zauwayy, e Guttorm przesta wodzi oczami za Lin. Lina
mwia im, e to rozsdnie z jego strony, skoro ma si przecie eni z Sar, i dodawaa
beztrosko, e przecie takiej dobrej partii si nie odrzuca. Nikt o nic wicej nie pyta. Nawet
siostra Guttorma odnosia si do niej tak jak wczeniej, cho przecie musiaa wiedzie, co
zaszo, lub przynajmniej si domyla.
Lina zaczynaa rozumie, e Niillas ma we wsplnocie mocn pozycj.
Lina powoli wchodzia w tryby codziennoci. Zajmowaa si turzyc, chocia teraz nie
cinaa jej ju tyle co dawniej. A kiedy sza na zbir, nigdy nie wyprawiaa si sama. Wci
tkwi w niej cier strachu. Baa si oddali w pojedynk. Ten lk j zoci, lecz nie dao si
zaprzeczy, e wci j przeladowa.
Nauczya si doi. Bya bardzo dumna, kiedy udao jej si napeni skopek mlekiem tak
szybko jak innym kobietom. A przecie nie miaa wcale mniejszego naczynia. Codziennoci
stao si, e Niillas apa krowy na lasso, a ona je doia. Nauczya si te wyrabia sery.
Napeniaa mas drewniane, piknie rzebione formy. Przekonaa si, e Niillas ma wyjtkowo
zrczne rce. Formy do wyrobu serw czsto ozdabiano piknymi wzorami, a na dnie ryto znak
rodziny wacicieli, nie wszystkie jednak byy tak wyjtkowo pikne, jak te zrobione przez
Niillasa. Niektre z nich miay ksztaty splecionych wy. Ustawiali formy z serami jedn na
drugiej, na dole najwiksza, na niej kolejno coraz mniejsze, a do najmniejszej na czubku, a na
koniec kadli kamie sucy jako prasa. Sery naleao obraca, a ta robota wymagaa wielu
zabiegw.
Suszyli te mleko na zim. Wlewali wiee mleko do wywrconych odkw
reniferowych i wywieszali do suszenia. Do uycia letni por mleko wlewano do dzbanw i
stawiano je wrd kamieni w najbliszej rozpadlinie, eby si nie popsuo.
Lina nauczya si te piec. Do wypieku ich chleba nie uywano drody. Rkami
rozbijano ciasto na paskie placki, ktre pieczono na kamiennej pycie nachylonej lekko pod
ktem do paleniska albo te w duych, otwartych naczyniach bezporednio na ogniu. Granice
wyznaczaa jedynie pomysowo.

Kobiety szyy buty. Nie byo to zajcie cakiem obce Linie, lecz nie bardzo umiaa sobie
z nim poradzi. Prbowaa, ale jako jej nie szo.
- Za bdzie z ciebie ona - artoway z niej dobrodusznie inne kobiety. - Twj m
bdzie marz w nogi!
Ale Niillas nie by jej mem, tak wic to inne kobiety dbay o to, by mia suche i ciepe
stopy.
Lina nie najlepiej radzia te sobie z przdzeniem turzycy. Kiedy si obserwowao t
czynno, wydawaa si cakiem prosta. Najpierw z przdzy wysnuwao si pojedyncz nitk,
skrcan na kolanie, potem splatao si j podwjnie na policzku.
Lina prbowaa, ale w kocu si poddaa. Wymawiaa si od tej pracy, tumaczc, e to
chyba co, czego trzeba uczy si od dziecka. Nie miaa tego w palcach.
Potrafia natomiast tka. Tkaa duo od dziecistwa i tkanie krajek, umocowanych w
pasie, byo wielk przyjemnoci. Obowizyway wzory przekazywane z pokolenia na
pokolenie w poszczeglnych rodach, nie byy jednak trudne i Lina prdko znalaza takie, ktre
moga wykorzysta. Kobiety day jej do zrozumienia, e wolno te co w nich zmieni. Kada
staraa si swojej tkaninie nada jak charakterystyczn tylko dla siebie cech. Taki swj znak.
Lina rwnie tak robia.
Bya przydatna.
Staa si jedn z kobiet w siida. miaa si razem z nimi, plotkowaa i gawdzia.
Pilnowaa cudzych dzieci, inne kobiety zajmoway si jej synkiem. Znajdowaa czas dla Olaia.
Niillas znw z ni rozmawia. Lubia go sucha. Sprawia, e miaa wasne zdanie.
Pyta j, prosi, eby si nad tym czy tamtym zastanowia. Sucha z uwag, gdy ubieraa swoje
myli w sowa. Nie traktowa ich jako mao wane.
Wieczorne chwile spdzone przy palenisku razem z Niillasem stay si dla Liny
prawdziwymi skarbami. Momentami, ktre chowaa gboko w sercu.
Zapowiadao si, e to lato bdzie szczliwe, pomimo i jego pocztek by niczym
uderzenie pici prosto w twarz. Lina czsto przyapywaa si na tym, e gono si mieje, e
czuje si taka swobodna.
- Taka jeste liczna, mamo - powiedzia jej pewnego wieczoru z powag Olai, kiedy
kada go spa.
Lina rwnie te sowa skrztnie ukrya w pamici. Wprawdzie pady z ust jej syna, lecz
nieoczekiwanie, bez uprzedzenia. Byy takie proste i szczere.
Lina zacza wierzy, e potrafi si cieszy. e potrafi y, nie tsknic za czym przez
cay czas. e moe by Lin, a nie tylko drug kobiet jakiego mczyzny, ukryt w cieniu i

czekajc na okruchy, ktre ta pierwsza zmiecie ze swego stou.


Dziao si to wtedy, kiedy Antonia z Archangielska rzucia kotwic w pobliu wioski.
Kiedy spucili lekkie odzie na wod i powiosowali w stron ldu, Olegowi wyszli na
spotkanie jego rybacy i Wasilij. Wszyscy nie posiadali si ze zdziwienia, e przypyn tak
wczenie.
Oleg wyjani, e tego roku pragnie popyn dalej na poudnie w poszukiwaniu nowych
rynkw zbytu. By moe w nastpnych latach bd wysya jeszcze wicej frachtowcw ni
teraz. Przecie dalej na poudnie te musz y ludzie, ktrzy chtnie kupi tani rosyjsk
mk, a na wymian bd mieli ryby.
Oczywicie potrafi si wytumaczy. Oczywicie te wyjanienia byy wiarygodne.
Ale jego spojrzenie cay czas kierowao si na chat, ktra bya jego domem tu, na
Soroya. Wygldaa na tak cich; przyszo mu do gowy, e jest opuszczona.
Oleg nie przemg si, eby pyta o Lin, gdy otaczao go tylu ludzi. Wiele nowin mia
do przekazania z domu. Wiele pozdrowie z brzegw Morza Biaego. By to winien ludziom,
ktrzy dla niego pracowali. Ale jego spojrzenie przez cay czas kryo niespokojnie. Oczy nie
przestaway szuka. Poszed z Wasilijem do jego chaty.
- Co z Lin? - spyta. - Widujesz j? Wasilij pokrci gow.
- Przekazali ci pozdrowienia? - odpowiedzia pytaniem. - Spotkae nasz statek?
Oleg potwierdzi, a Wasilijowi serce si skurczyo. Mia niemale nadziej, e oba statki
si wyminy, nie przekazujc sobie nawzajem nowin. Oczywicie byoby to do niezwyke,
ale nie opuszczaa go ta iskierka nadziei.
- To ja przesaem pozdrowienia od Liny - owiadczy teraz ciko. - Ona nie chciaa
tego zrobi. Stwierdzia, e nie ma ci nic do powiedzenia. I byy pewne rzeczy, o ktrych nie
wiedziaem, kiedy przekazywaem ci wiadomoci od niej.
- Jakie na przykad? - spyta Oleg ze zowrbnym spokojem. Przeczuwa, e to nie
moe skoczy si niczym dobrym.
- Lina sama powinna ci o tym powiedzie, lecz masz prawo dowiedzie si o wszystkim
od razu, nim powie ci to kto inny. Poniewa Liny nie ma tutaj... - Wasilij westchn ciko i
sprbowa jeszcze raz. - Twoje najmodsze dziecko nie yje. Dziewczynka umara tej zimy.
Oleg pobiela na twarzy. Zacisn pici.
- Ona nie chciaa mnie o tym powiadomi? - wybuchn i ju by przy drzwiach.
- Nie masz po co tam i - uprzedzi go Wasilij. - Jej tam nie ma. Nie ma jej we wsi.
Oleg powoli odwrci si do niego, jakby skurczy si w sobie.
- Lapoczycy przybywaj tu latem z wntrza ldu - oznajmi Wasilij. - S tu pastwiska

reniferw.
- Wiem. - Oleg zaczyna si niecierpliwi. - Co to ma wsplnego z Lin?
Nie byo czasu na mwienie ogrdkami.
- Ona i chopiec mieszkaj teraz u nich. Zostawia wszystko. Powiadaj, e on jest
dostatecznie stary, eby by jej ojcem. Ludzie prawie o niczym innym nie gadaj, odkd
przyjechaem. Lina odesza wkrtce potem. Nie wiem, czy to z mojego powodu...
Olegowi na chwil odebrao mow.
- Jest ze mn Toni - powiedzia wreszcie. - Olga take. Toni chciaa zobaczy Lin.
Wiesz, jakie s kobiety - doda, krcc gow. - Kto by przypuci, e Lina moe nosi w sobie
tak gorycz...
- Nie uwaam jej wcale za gupi - stwierdzi Wasilij. - Ale o tobie nie miaa do
powiedzenia wiele dobrego.
Oleg ciko opar si o drzwi.
- A spodziewae si czego innego? - spyta i na tym samym oddechu doda: - Raija ci
pozdrawia, dzieci take. Raija uczy Jelizawiet domowych obowizkw.
Wasilij umiechn si kcikiem ust.
- Nie wymylie tych pozdrowie sam? Oleg przekrzywi gow.
- Ale od Jewgienija nie przywo adnych ycze powodzenia. Sam musiabym je
uoy.
Obaj si rozemiali, ale ten miech mia nieprzyjemny smak. Wasilij stara si nie
myle o Raiji. Rzadko mu si to udawao.
- Wiesz, gdzie oni s? - spyta Oleg. - Wiesz, gdzie Lapoczycy maj swoje
obozowisko?
- Jej brat, Samuel, powinien to wiedzie - stwierdzi Wasilij.
Oleg kiwn gow.
- Musz pomwi z Toni, a potem porozmawiam z Samuelem. Wybierzesz si tam ze
mn? Pamitam, e Lina ci kiedy lubia. To przez ten twj nieodparty wdzik, do ktrego
kobiety maj tak sabo. A potrzeba mi wszystkiego, co moe mi pomc.
Wasilij nie mia zbyt wielkiej ochoty, by mu towarzyszy, lecz wiele by winien
Olegowi. Odpar wic:
- Pjd z tob.
Samuelowi nie umiechao si prowadzenie Rosjan do obozowiska i Oleg musia w
kocu zabrzcze monetami. Po drodze Samuel zadba o to, eby jasne dla wszystkich si stao,
i stara si powstrzyma Lin.

- Bg jeden wie, dlaczego tak si zainteresowaa tym starym durniem! - westchn. Sama nigdy nie miaa dobrze w gowie. A on pewnie tylko si cieszy, e ma bab, co mu
ogrzeje posanie!
Ani Oleg, ani Wasilij nic waciwie mu nie odpowiadali. Sam musia mwi. Poczuwa
si w obowizku, eby ich zabawia, a nie tylko wskazywa drog.
Dawno ju nadszed wieczr, kiedy ich grupka dotara do siida. Byo ju na tyle pno,
e, ci ktrzy pilnowali stada w cigu dnia, zawrcili ju z pastwisk, a ich obowizki przeja
nowa grupa.
Lina tkaa. To zajcie sprawiao jej rado. Pragna podarowa Niillasowi co, w co
woyaby te jak czstk siebie; tak krajk jak ta utka tylko ona.
To nie byo nic wielkiego, lecz co, czego dokadnie nie powtrzy nikt inny.
Cakiem by j zaskoczyli, gdyby wczeniej nie dostrzeg ich Olai.
- Wujek Samuel! - zawoa may, biegnc ku trzem mczyznom.
Lina poczua wzbierajcy gniew. Po co Samuel przychodzi tu za ni? Czyby co zego
stao si w domu?
Kiedy ujrzaa potnego mczyzn, idcego z bratem, czenko wypado jej z rki. Nie
moga go znale, bo nie spuszczaa oczu z tego czowieka. Dobr chwil potrwao zdjcie z
siebie sprztu do tkania. Roztrzsa si.
Oleg jednak nie zrobi nawet miny, wskazujcej na to, e chce do niej podej. Nawet na
ni nie spojrza. Wpatrywa si w chopca.
Rce Niillasa na jej ramionach. Donie pene ciepa i spokoju.
- Kim s ci dwaj? - spyta. agodny powiew wiatru przemkn koo jej ucha.
- To ten nowy plenipotent - odpara Lina. - I ojciec Olaia.
- Powinienem by to zrozumie - spokojnie stwierdzi Niillasa - Moesz si z nim teraz
spotka? Dasz sobie rad?
Ucisk doni.
Lina kiwna gow.
- On ci nic nie zrobi - obieca Niillas. - Ale chyba powinna z nim porozmawia. Jest
przecie ojcem chopca.
- Nie odbierze mi go - szepna Lina z przejciem. - Prdzej go zabij! Naprawd!
- Jeli do niego podejdziesz, to ju zyskasz pewn przewag - powiedzia Niillas cicho.
Lina go posuchaa. Zostawia donie Niillasa. Z wysoko podniesion gow wysza
Olegowi na spotkanie.
- Witaj - pozdrowia go gosem by moe ciszonym, lecz przez to wcale nie mniej

uprzejmie.
Oleg pooy jej rce na ramionach i pocaowa w oba policzki. Lina cmokna w
powietrze. To rwnie stanowio cz zabawy, pewnej gry. To byy same gesty. Uprzejmo.
- Wydaje mi si, e mamy sobie co do powiedzenia. - Z oczu Olega bi elazny upr.
- Na osobnoci - odpara Lina, kiwniciem gowy wskazujc na otwarty teren poza
obozowiskiem. - To nie jest przeznaczone dla uszu wszystkich.
Oleg zgodzi si na jej propozycj.
Na szczcie podczas rozmowy Oleg usiad. Gdyby sta, musiaaby zadziera gow,
jakby go o co bagaa, a to byoby jak czekanie na wyrok zarzdcy okrgu.
- Co si stao z Magdalen?
- Zachorowaa - odpara Lina. Brwi jej si cigny. Zmarszczka midzy nimi znw
nabraa ostroci, a w ostatnich dniach ju zaczynaa si zaciera.
- Zim? Lina kiwna gow.
- Opowiedz o tym. By taki ostry, by moe dlatego, e przywyk do wydawania
rozkazw. Lina nie pamitaa go takim. Nikt nie umia mwi z wiksz czuoci ni ten Oleg,
ktry pozosta w jej pamici. Teraz szczeka niczym rozzoszczony pies.
Opowiadaa o chorobie, o kaszlu, o luzie. O wszystkich rodkach, jakich prbowali.
- Umara. Nic nie pomagao.
- Dlaczego mnie nie powiadomia?
Lina dugo wpatrywaa si w Olega. Wci odczuwaa wobec niego rozgoryczenie. Bya
pewna, e on nigdy nie bdzie w stanie bodaj odrobin j zrozumie.
- A jak miaam to zrobi? Kiedy si to stao, krzykiem ci wzywaam. Pakaam. Nie
spaam przez tyle nocy. Modliam si o to, eby przyjecha. Prbowaam dotrze do ciebie
mylami. Gdyby jaki ptak lecia wtedy na wschd, posaabym z nim wiadomo. Nigdy tak
bardzo ci nie potrzebowaam, Olegu, jak wanie wtedy!
- Miaa mono zrobi to pniej.
To by ten czowiek, ktrego kochaa? Lina popatrzya na niego. Zobaczya obcego.
Widziaa, e ten mczyzna da! rysy twarzy jej synkowi. Widziaa t twarz, o ktrej nia. Rce,
ktre jej dotykay, usta, ktre j caoway. I widziaa obcego.
- Wtedy ona ju dawno nie ya. Lina przymkna oczy. Wci widziaa to dziecko,
ktre utracia. Moga je zobaczy. Oleg nie mg..
- Wtedy ju ci nie potrzebowaam, Olegu. Wtedy ju zrobiam si twarda. I gorzka.
- Miaem prawo wiedzie.
- Teraz ju wiesz.

Oleg westchn. Wyrywa mech z korzeniami, usypywa z niego dookoa siebie


kopczyki.
- Bardzo mnie boli, e dowiedziaem si w taki sposb. Wasia uzna, e musi mi o tym
powiedzie, zanim dowiem si od kogo innego.
- Ja te cierpiaam. - Linie pojawiy si na policzkach czerwone plamy. - Nie myl sobie,
e jeste jedynym czowiekiem, ktry odczuwa bl. Cierpi od mierci Magdaleny. Nie upyn
prawie ani jeden dzie, ebym za ni nie pakaa. Moesz to zrozumie? Potrafisz poj taki
bl? Przecie ja j urodziam! Ja jej chciaam! Kochaam j. Wykarmiam. Bya poow mojego
ycia. Ja te cierpiaam, Olegu! Nie jeste jedyny, ktry wie, co to bl!
- Czy Olai o mnie pyta? Lina pokrcia gow. Dziwne, ale nie czua adnej radoci,
adnego upojenia zwycistwem.
- Nie wydaje mi si, eby ci pozna - odpara. Ale bez radoci. - W kadym razie nie
mia pewnoci.
- Dlaczego tu jeste? - spyta Oleg, skinieniem gowy wskazujc na obozowisko. - Masz
przecie dom, to ci nie wystarczy? Samuel mwi, e chodzi o mczyzn. I to dostatecznie
starego, e mgby by twoim ojcem.
- Nie zrozumiaby tego - westchna Lina. - Samuel te nic nie rozumie. Sypiam w
namiocie mczyzny, to prawda. Wcale si tego nie wstydz. S inne rzeczy, jakie popeniam
w yciu, ktrych wstydz si o wiele bardziej. I nie wstydz si te Niillasa. Nie zrozumiaby,
gdybym ci wyjania, czym on dla mnie jest. Jest dobry dla Olaia. May go polubi. Dobrze mi
tutaj.
- Toni przypyna razem ze mn. - Oleg, mwic to, nie patrzy na Lin. - Chce ci
pozna.
- Po co? - spytaa Lina podejrzliwie. - Nie znios wicej uderze w twarz, jeste w
stanie to poj? Nie chc, eby znw mnie upokarzano. Czowiek potrafi wiele znie, ale
przychodzi chwila, kiedy nie daje ju duej rady. Ja osignam wanie taki stan. Wicej nie
znios.
- Prbowaem zatrzyma j w domu - tumaczy si Oleg. - Toni wcale nie chce ci
upokarza. Nie zdziwibym si, gdybycie bardzo si ze sob zaprzyjaniy, a mnie dostaoby
si od obydwu.
Lina umiechna si wbrew wasnej woli. Oleg wcale nie artowa. Naprawd tak
myla i troch si tego ba. Okazao si, e wci jeszcze go zna. Nie by jej a tak bardzo
obcy.
- Nie wiem, czy tego chc. - Lina zastanawiaa si, co powiedziaby na to Niillas. Moe

nie mwiby nic, dopki ona si nie zdecyduje. To do niego bardzo podobne.
- Przyjechaem po co innego. Oleg wyrwa ca kp mchu.
- Olaia nie dostaniesz! Lina owiadczya to, zanim on zdy cokolwiek napomkn.
Bya pewna, e o to poprosi. Mwi o tym ju tyle razy wczeniej.
- Wol, eby zosta wdrownym Lapoczykiem ni Rosjaninem!
- Nie utrudniaj mi tak, Lino - poprosi Oleg. - Tym razem wcale nie o to chodzi.
Posuchaj mnie najpierw, zanim mi odmwisz.
- Czego wic chcesz? - spytaa Lina. Oczy miaa zmruone, szukaa na jego twarzy
jakich oznak. Nic nie znalaza, spostrzega jednak, e jest spity. e teraz decyduje si na co
bardzo dla niego wanego.
- Susznie, e chopiec jest z tob - powiedzia wreszcie Oleg.
Wiele go to kosztowao. Tyle Lina rozumiaa, ale wcale z tego powodu nie obudziy si
w niej adne cieplejsze uczucia dla Olega. Nie pozwalao jej na to wielkie rozgoryczenie.
- Nie mog ci go odebra - cign Oleg. Sowa nie paday ju teraz pojedynczo,
grupoway si w stada. - I wcale te tego nie chc - zapewni.
Lina mylaa swoje. Nie potrafia lepo mu zaufa. Kiedy go kochaa, a on j odrzuci.
Prawie nic ju nie zostao z zaufania, jakim dawniej go darzya. Zestrugao si w cieniutk
drzazg. A na wybrzeu Finnmarku drzewa rosn bardzo powoli.
- Chciabym go wypoyczy - owiadczy Oleg.
Nareszcie popatrzyli sobie w oczy. On pragn pokaza jej, e jest szczery, e mwi
uczciwie. Ona nie potrafia ukry powtpiewania ani lku.
- Wypoyczy go?
- Wybieram si statkiem na poudnie. Bardzo chciabym zabra ze sob Olaia w ten rejs.
Przywioz go z powrotem. Nie prosz ci o wiele, tylko o kawaek tego lata. Nie przydaoby ci
si troch czasu bez niego?
- Ja nie cierpi, przebywajc z moim dzieckiem! - wybuchna Lina. - Skd mog
wiedzie, czy mnie nie oszukujesz? Przecie atwo byoby ci wzi kurs na wschd. Nie
mogabym ot, tak po prostu za tob powiosowa, prawda? Z tego, co wiem, gdyby go wypoyczy, to ju nigdy nie zobaczyabym mojego dziecka!
- Moesz mi zaufa, Lino! - Oleg sign po jej donie, lecz Lina bya szybsza. Czym
prdzej wsuna je w kieszenie spdnicy. Zamkna si w sobie. Kadym najdrobniejszym
nawet ruchem odpychaa go od siebie. On nie bdzie jej dotyka. Nie wolno mu.
- Mog ci zaufa? - spytaa. - Nie wiem, czy mog, Olegu. Nie wiem, czy mam na to
do odwagi.

- Przysigam... - zacz.
- Przysigi na nic si nie zdadz - przerwaa mu. Bya zmczona. Miaa wraenie, e
jakie siy cign j w rne strony. Pragna dla syna wszystkiego co najlepsze. Tak uwaaa,
sama chciaa w to wierzy. Nie wiedziaa, czy Oleg rwnie tego chce. To przecie by Oleg, a
on sta si obcym czowiekiem. Ta wiadomo nie przestawaa bole.
- Musz si nad tym zastanowi - westchna. Przynajmniej odsunie decyzj w czasie.
Musi istnie moliwo odmwienia mu w taki sposb, ktry nie odbije si na chopcu. Nie
chciaa puszcza od siebie Olaia. Nie chciaa te, eby Oleg zbyt dugo krci si w pobliu
wioski, ale adne dobre wytumaczenie nie wpado jej do gowy. Czas. Musi mie czas. - Nie
moge si chyba spodziewa, e go teraz dostaniesz, prawda?
Nie odpowiedzia.
- Chc z nim porozmawia, przywita si z nim. Lina zerwaa si na nogi bez jego
pomocy. Tego nie moga mu odmwi. Posza przodem do obozowiska. Niewiele ze sob
rozmawiali. Czas, kiedy mieli sobie co do powiedzenia, ju min. Zreszt nawet kiedy nie
rozmawiali ze sob zbyt wiele. Oleg mwi do niej, byy chwile, kiedy ona mwia do niego.
Lecz ze sob rozmawiali rzadko.
Samuel niczego chopcu nie zdradzi. Lina podejrzewaa, e chcia zobaczy, jak siostra
sobie z tym poradzi. Jeeli spodziewa si dramatu, to zamierzaa go rozczarowa.
- To jest tatu, Olai - powiedziaa do synka. Wsuna rczk chopca w do Olega i
staa, czekajc, a w Olaiu co si przebudzi. Jaki przebysk, wspomnienie ojca. Jego gosu,
zapachu czy twarzy.
Zostawia ich samych dopiero wtedy, gdy miaa ju pewno, e Olai si nie wystraszy.
Jej syn musi si czu bezpieczny.
Samuel wzruszy ramionami. Ze miechem powiedzia do Liny:
- Szczerze mwic, uwaam, e we wsi byo ci lepiej. Zakadam si, e jeste po prostu
zbyt dumna, eby wrci do domu.
- Dobrze mi tutaj. Rozemia si kpico.
- Potrafi wywija pastersk lask, tak? Lina nie moga go duej znie. By jej bratem,
lecz nigdy chyba jeszcze nie czua si mniej z nim spokrewniona ni akurat w tej chwili.
Odnalaza Niillasa, przy nim nie musiaa si na nic wysila. Jake z nim bogosawienie
atwo!
- Taka jestem zmczona - westchna Lina. - Przez cay czas walcz. Nie mog si od
nich uwolni, tak mi z tego powodu przykro, Niillasie!
- To przesta walczy - stwierdzi.

- Wtedy odbior mi wszystko!


- On ci nie moe odebra Olaia - stwierdzi Niillas z niezachwian pewnoci.
Patrzy na Rosjanina i na syna Liny. Ich wzajemne podobiestwo a rzucao si w oczy.
Tak wanie Olai bdzie wyglda pewnego dnia. Wysoki i przystojny, tak jak ten jego ojciec.
- On chce go wypoyczy - powiedziaa Lina bez tchu. Strach si w niej zaciska.
Widziaa ich razem we dwch. Ca sob czua, jak bardzo kocha Olaia. Nie moe go utraci,
bo wtedy jej ycie straci sens. Gupio byo nawet tak myle, lecz Lina bya szczera wobec
siebie. Gdyby Oleg odebra jej Olaia, zabiby j.
Martwym gosem opowiedziaa, o co prosi j Oleg. Swoje zwtpienie zoya w rce
Niillasa.
- Boj si - zwierzya si Niillasowi. - Nie potrafi zaufa Olegowi.
- Czy on wczeniej ci okama? - spyta Niillas.
- Porzuci mnie.
- A czy kama o tym? Niillas znal odpowied na to pytanie, wiedzia o niej prawie
wszystko.
- Jego szczero pieka a do blu - przyznaa Lina. - Ale to byo, zanim powiedzielimy
sobie takie rzeczy, ktre powinny pozosta niewypowiedziane. Ja wcale nie twierdz, e on jest
gorszy ode mnie, ale w kadym razie mwi, e chce mi odebra dziecko. Chcia zrobi z Olaia
waciciela statkw w Archangielsku.
Lina wymwia nazw miasta w taki sposb, w jaki robi to Oleg. Zabrzmiao to twardo,
dwiki uderzyy o siebie, zanim wydostay si z ust.
- Ja bym o nic nie pyta, gdybym chcia ukra dziecko - stwierdzi Niillas. - Ale
oczywicie mog mwi tylko za siebie.
Lina milczaa. Waciwie nie chciaa adnej rady, domylaa si, w ktr stron Niillas
j poprowadzi, jeli w ogle zechce co powiedzie. Przez gow przemkna jej gorzka myl,
e mczyni trzymaj razem, a do ostatniego ruchu, bez wzgldu na to, jak rni si od
siebie, lecz zaraz pucia to w zapomnienie. To byo niesprawiedliwe wobec Niillasa.
- Zastanowi si nad tym - obiecaa Lina. - I tylko ja o tym zdecyduj. Nic ani nikt na
mnie nie wpynie.
- To twj syn - odpar Niillas, rozkadajc rce. Wiele powiedzia, posugujc si
zaledwie tymi trzema sowami.
Lina zdusia w sobie odpowied. Musiaa si zastanowi. Nie podja jeszcze adnej
decyzji, na razie jeszcze nie.

11
- Rozumiem j - rzeka Antonia do Olega. Opowiedzia jej o spotkaniu z Lin.
- Ma przecie tylko tego synka - dodaa Antonia. - A tobie rzeczywicie przychodzio to
do gowy. Mgby to zrobi. Mgby go zabra. A ona z tob by nie wygraa.
- Musisz j tak cholernie wietnie rozumie? - zdenerwowa si Oleg.
Wci nosi w sobie uraz. Nie wystarczao mu, e pozwolono mu zobaczy si z synem
przez kilka krtkich chwil. Zastanawia si, czy wystarczy mu kilka tygodni spdzonych z nim,
czy te moe odczuje pokus zrobienia tego, czego baa si Lina. Tego, o czym, nawet zdaniem
Toni, cay czas myla.
- Ja po prostu chciabym si z nim na nowo pozna. Chc jedynie, eby i on mnie
pamita. I to nie tak, jak pamita mnie Lina. Chc, eby Olai zapamita mnie sam.
Oleg nie mia siy mwi o Magdalenie. Wspomnia o tym Toni, lecz nic wicej nie
mwi. W sercu nosi rozognion ran.
Oleg nie rozumia Liny.
- Sdzie, e bdzie cnotliwie siedzie w tym domu, ktry jej dae. Zaamana,
nieutulona w alu z powodu twego odjazdu. - To gos Toni wbi mu si w uszy, uja go za rk
obiema domi i ucisna. - Spodziewae si, e wanie tak j zastaniesz, prawda? Oleg nie
odpowiedzia.
- Przecie ona moe robi wszystko, na co tylko przyjdzie jej ochota - cigna Antonia
bezlitonie. - Przecie si z ni nie oenie. Moe sobie wybra mczyzn, jakiego zechce,
wszystko jedno, jakie ty masz o nim zdanie... Ona nie jest twoj wasnoci, Olegu, cho moe
ci si wydaje, e j kupie...
Zamia si chrapliwie.
- Nie, nie jest moj wasnoci. Nigdy nie byem wacicielem adnej z moich kobiet.
- A byby szczliwszy, gdyby naprawd tak byo?
- Moe bardziej bybym mczyzn - odpar Oleg i wyszed na pokad.
Nie poprosi Antonii, eby mu towarzyszya, a ona wiedziaa, e lepiej bdzie, jeli si
do niego nie przyczy. Nie moga go zmusi, eby dzieli z ni swj bl. Oleg by mczyzn,
ktry aob musia znosi sam. Toni przestaa ju wierzy, e kiedykolwiek zdoa go
odmieni.
Lina potrzebowaa dwch dni na podjcie decyzji. W gbi ducha doskonale zdawaa
sobie spraw, jak bardzo bolesna jest dla Olega kada godzina oczekiwania. Przez jaki czas
znajdowaa w tym co w rodzaju radoci, lecz niedugo j ona ogrzewaa.

Potrzebowaa tych dwch dni, lecz nie z uwagi na siebie. Po prostu musiaa pomwi z
Olaiem.
Niillas nawet nie prbowa si w to miesza. Sucha tylko jej i chopca. Czasami Lina
zauwaaa umiech na jego twarzy, a wtedy wydawao jej si, e jest z niej zadowolony.
Niillas towarzyszy jej tamtego dnia, kiedy o wczesnym poranku wyprawia si do wsi.
Nis Olaia na barana. Rozmawiali. Nazywali sowami to, co chopczyk przey w siida. Olai
zgromadzi cay acuszek rzeczy, o ktrych opowie tatusiowi. Lina wolaaby, eby may nie
mia w sobie a tyle niespokojnej nadziei, lecz Olai wyranie si cieszy.
Wida nie uday jej si prby oczerniania Olega w oczach syna. Teraz nawet si tym
radowaa. Byszczce oczy Olaia byy dla niej niczym szlachetne kamienie. Dawa jej chwile do
zapamitania.
Bez wzgldu na to, co mylaa na temat Olega, Olai mia prawo wiedzie o jego
istnieniu. Lina wci jednak si lkaa, e Oleg zechce skra swego syna.
Jej syna.
Otworzyli drzwi do jej domu. Upyno nie tak znw wiele czasu, odkd Lina go
opucia, lecz w rodku ju unosi si zapach nie zamieszkanego pomieszczenia. Zaduch. Lina
wszdzie widziaa kurz. To sprawiao jej przykro. Wci jeszcze nie miaa dopuci do
siebie myli, e oto wyprawia Olaia w podr, ktrej nie bdzie z nim dzieli.
Sam Olai chcia zabra ze sob wszystko. Rwnie Lin i Niillasa. Raz po raz mu
powtarzali, e nie mog z nim jecha. Niillas musia si przecie zajmowa swoimi reniferami,
Lina domem. By moe bdzie moga pomc w czym Niillasowi. W kocu ostro ucili te
rozmowy.
Gdy usyszeli kroki przed domem, wiedzieli, e to nie nadchodz ludzie ze wsi. W ich
wypadku przeamanie lodw trwaoby znacznie duej, wieniacy raczej trzymali si na dystans,
dopki wydarzenia w peni si nie rozwiny.
Oleg musia si schyli, eby wej do rodka. Zawsze tak byo. Drzwi robiono tutaj
moliwie jak najnisze, a take najwsze. Zim liczyo si to, eby w domach mie jak
najmniejsze otwory, przez ktre wdzieraj si nieg i przecigi.
- Widziaem, e przyszlicie - powiedzia w napiciu, pytajco.
Zauway, e Lina si pakuje. Nie mia jednak pyta o jej decyzj. Domyla si jej,
lecz mimo wszystko brako mu odwagi, by spyta wprost.
- Czekaem - doda. Sta tu przy drzwiach, growa nad wszystkim w izbie.
Olai si zawstydzi i schowa za kufrem na ubrania, nad ktrym Lina, klczc, nachylaa
si tak mocno, e prawie a staa na gowie.

Oleg wszdzie wyrnia si wzrostem, a w niewielkiej izdebce przypomina gr. Olai


nie mg oczu oderwa od ojca.
- Takich decyzji nie podejmuje si w biegu - owiadczya twardo Lina, nawet nie
patrzc na Olega. - Wci mam wtpliwoci. Chc najpierw zobaczy twoj on.
Oleg chrzkn oniemielony, zrobi dwa kroki na bok. Antonia staa za nim, schowana
za jego plecami. Teraz wystpia w przd, drobna i krucha, w lunych spodniach do konnej
jazdy, dugich butach a do kolan, szerokiej, haftowanej bluzce, przewizanej w pasie chustk.
Ciemne loki sprawiay, e wygldaa na modsz, ni bya w rzeczywistoci. W oczach, ktre
obrzuciy Lin uwanym spojrzeniem, nie kryo si zwycistwo, poczucie radoci z cudzego
nieszczcia, nic takiego, co Lina spodziewaa si w nich zobaczy.
Lina stana na nogi. Czua, e Olai uczepi si jej spdnicy. Przez gow przebiego jej
to, co Niillas powiedzia, gdy Oleg przyby do obozowiska. O tym, e jeli si wyjdzie drugiej
stronie na spotkanie, to ju si jest w poowie wygranym.
Wycigna rk do Antonii, dotkna jej palcw, zawahaa si przez chwil, a nastpnie
ucaowaa Antoni w oba policzki.
Nie miaa miaoci popatrze na Olega. Nie chciaa wiedzie, co on o niej myli.
Antonia okazaa si inna, ni Lina si spodziewaa. Obie kobiety stany obok siebie,
rami przy ramieniu. Patrzyy sobie w oczy, ale mwiy rnymi jzykami.
Lina wprawdzie rozumiaa troch rosyjski, lecz nie chciaa mwi w tym jzyku, nawet
gdyby od tego zaleao jej ycie. Antonia troszk poznaa norweski podczas lekcji udzielanych
przez Raij Wasilijowi, wystarczajco, by wychwyci jedno czy drugie sowo, lecz nie do, by
sama moga si odezwa.
- Pozwolisz mu z nami pojecha? - spyta Oleg. Lina popatrzya na Antoni.
- Pod jednym warunkiem - odpara. - Chc czego, zanim puszcz go od siebie, Olegu.
Nie ufam ci i nic nie pomog adne twoje sowa czy obietnice. Po prostu ci nie ufam.
- Chcesz zastaw? - spyta. Czyby Lina naprawd chciaa sprzeda mu ten czas, jaki
mia spdzi z synem? Czyby naprawd bya taka twarda? Przecie zawsze cechowaa j
agodno i ustpliwo, atwo dawao si zaprowadzi j tam, gdzie si chciao, gotowa
przyj wszystko, co jej zaproponowa. Jej, im obojgu... Oleg nie mia nawet myle dalej.
- Nie chc zastawu. - Z oczu Liny strzeliy byskawice. Z gniewem wbia wzrok w
Olega. - Nie chc twoich pienidzy, twoich podarunkw, nie chc nic od ciebie. - Nabraa
powietrza i przeniosa spojrzenie na Antoni. - Od niej chc obietnic. To ona ma mi przyrzec,
e dostan Olaia z powrotem, kiedy jesieni wyruszycie w drog do domu.
Oleg westchn. Rozemia si. Nie potrafi ukry, jak wielk odczu ulg.

- Ale ja ci to mog obieca, Lino! Przecie cay czas ci to powtarzam, odkd ci


poprosiem.
- Nie, nie ty. - Lina upieraa si przy swoim. - Ja tobie ju nie wierz, Olegu. Nic od
ciebie nie chc. A ju najmniej twoich obietnic. Wiem dobrze, ile s warte. Ona ma mi to
obieca.
Oleg z przejciem przetumaczy wszystko Antonii. Antonii wystarczyo wysucha go
ledwie do poowy i ju mocno obja zaskoczon Lin.
- Obiecuj! - wyrzucia z siebie prdko po rosyjsku. - Obiecuj na wszystko, co jest mi
wite i drogie, e dostaniesz z powrotem swego syna! I to nie za dziesi lat, lecz kiedy
bdziemy wracali na wschd. Nawet gdybym musiaa grozi mu noem, dostaniesz chopca z
powrotem. Przysigam ci to, Lino! - A zwracajc si do Olega, dodaa: - A ty, bardzo prosz,
przetumacz jej wszystko co do sowa. Nawet to, e nie tak znw piknie si o tobie wyraziam.
Oleg usucha, nawet min nie dajc do zrozumienia, jakie wraenie wywary na nim
sowa ony. Prawie nie patrzy przy tym na Lin.
- No, to chyba wszystko w porzdku? - spyta niby to beznamitnie, lecz z wyranym
popiechem.
Lina kiwna gow. Byo w porzdku. Decyzja zapada. Dopiero teraz wypuszczaa
Olaia od siebie. Wanie teraz okazywaa im swoje zaufanie. I baa si.
- Chc by sama, kiedy bd si z nim egna - owiadczya. - Nie, Niillasie, ty moesz
zosta...
Oleg i Toni czekali przed chat. Nie mieli odwagi nawet zerkn przez rami. Syszeli
ciszony gos Liny, syszeli, jak dzielnie stara si ukry rozpacz, i cisz, gdy tulia Olaia do
siebie. Jasny gos chopca. Taki by niecierpliwy, nie mg si ju doczeka, kiedy wyjdzie z
domu. Za may, eby zrozumie, co to oznacza. W jego mylach nie byo miary dla odlegoci i
czasu. By moe nie zdawa sobie sprawy, e ju niedugo mamy nie bdzie. Lina usiowaa mu
to tumaczy, lecz dla Olaia okazao si to zbyt trudne, a dla niej zbyt bolesne.
Teraz, przeykajc pacz, tulia synka. Mylaa o tym, e jesie przecie przyjdzie ju
wkrtce. O tym, e czas potrafi pyn i e synkowi na pewno bdzie tam dobrze. Oleg
serdecznie si nim zajmie i ona, Antonia, take. Jej dziecku niczego nie bdzie brakowao.
Niebawem nadejdzie jesie, o tym musi by przekonana, nie snu adnych zych myli, tylko t
jedn dobr. Jesie przyjdzie ju niedugo.
Niillas zmierzwi Olaiowi wosy, prosi, eby by grzecznym chopcem. Prosi te, eby
zapamita, co przeyje, bo przecie musi im o wszystkim pniej opowiedzie.
Lina wyniosa Olaia do Olega, podaa mu go na rce. Ucaowaa synka w oba policzki i

w czoo.
- Uwaajcie na niego - powiedziaa, bacznie wpatrujc si w Olega i Antoni. Przysigam, e ci zabij, Olegu, jeli z nim nie wrcisz! - dodaa cicho i prdko, lecz nawet
Antonia, ktra nie znaa jej jzyka, bez najmniejszych kopotw zrozumiaa sens tych sw.
- Wrc - odpar Oleg. - Moesz pj z nami na statek. Nie wypywamy tak od razu,
tak bardzo nam si nie spieszy.
- Odpycie jak najszybciej. Lina kurczowo zaciskaa donie na wasnych
przedramionach. Rce miaa takie puste, takie puste objcia.
- Obiecuj, e nie zmieni decyzji, ale na twoim statku moja noga nie postanie, Olegu.
Jeli tam przyjd, to tylko po to, eby zabra dziecko.
Oleg kiwn gow. Rozumia. Podnis worek, w ktry Lina spakowaa ubranie Olaia.
Synka wzi na rce. Wypoyczy go.
Frachtowiec Antonia z Archangielska podnis agle, zaraz po tym, jak kapitan wsiad
na pokad.
Lina staa nieruchomo, a do chwili gdy zaczli podnosi agle. Dopiero wtedy wrcia
do chaty. Bez jednego sowa.
Zgarna troch wczki, druty do robtek, wsuna do wzeka par ubra.
- Wci chcesz widzie mnie w siida? - spytaa Niillasa. Nawet nie popatrzya na
morze.
- Oczywicie. Zawsze znajdzie si dla ciebie miejsce w moim namiocie.
Lina zamkna drzwi, klucz wsuna pod kamie przy progu. Rwnie oddalajc si od
domu, nie obejrzaa si wstecz.
Zatrzymaa si na odpoczynek, dopiero gdy odeszli od brzegu na tyle, e morze dao si
wyczu jedynie po zapachu. Jej oczy nie chciay widzie.
Dopiero wtedy usiada wrd otwartego na wszystkie strony krajobrazu i rozpakaa si,
wtulona twarz w podcignite kolana.
- adne piskl nie nauczy si fruwa, jeli rodzice bd zapdza je z powrotem do
gniazda - owiadczy Niillas, kiedy Lina otara oczy. - Musz nauczy si rozpociera
skrzyda. Z dziemi jest tak samo. Jeli mona mwi, e kto dzisiaj odnis zwycistwo, to
wanie ty, Lino. Byem z ciebie dumny.
- Ja nie jestem dumna - mrukna. Oczy j pieky. Widziaa tylko ciemno. Wyczuwaa
jedynie ciemno. Nie czua si taka samotna od mierci Magdaleny. - Ju tego auj wyznaa. - Nigdy go ju nie zobacz! C znaczy byle obietnica tej jego baby? Ona jest pewnie
taka sama jak on.

- Tak uwaasz? - spyta Niillas. Nie powiedzia, co sam o tym myli. To nie byo istotne.
Liczya si tylko Lina, jej wiara albo jej wtpliwoci.
Gdzie w oddali poskarya si siewka, bolenie, jakby pakaa w jej imieniu. Lina
bardziej aonie nie potrafia paka.
- Nie - odpara Lina. - Nawet w to nie wierz. Okazaa si zupenie inna, ni
przypuszczaam. Powinna by brzydka i za. Faszywa. I mie wstrtny, nieprzyjemny,
przenikliwy gos. Ale pewnie wtedy Oleg tak bardzo by jej nie kocha, prawda? Pozwoli jej
wrci, chocia ucieka od niego z innym.
Liny nikt nigdy tak mocno nie kocha. Westchna.
- Oni z nim wrc. W gbi ducha wiem, e tak bdzie. Gdybym sdzia, e stanie si
inaczej, nigdy bym mu nie pozwolia zabra Olaia. Ale tak boli, e go teraz nie widz, e tyle
czasu upynie, nim bd moga go obj. Rozchoruj si z tsknoty, nim nadejdzie jesie. W
kadej minucie bd zadawa sobie pytanie, jak on si miewa. Bd za nim tskni, a Olai
moe tak wietnie si bawi, e za mn nie zatskni. Matka na og nie jest ciekaw osob...
Niillas wycign do Liny ogorza do.
- Idziemy dalej?
Nastpnym razem odpoczywali przy strumieniu. Lina pooya si na brzuchu i troch
si napia. Pozwolia, eby chodna, przejrzysta woda spukaa zy i obmya jej twarz. Wiatr i
soce j wysuszyy. Uoya si na plecach i patrzya, jak chmury mkn po niebie. P nieba
byo bardziej biae ni niebieskie, biel mieszaa si z bkitem. Tam w grze nie byo adnych
prawdziwych granic i wszystko przez cay czas si poruszao, nic nie trwao niezmienne. Lina
zapragna, eby takie wanie byo jej ycie, jak letnie niebo.
- Szczliwy jeste, Niillasie? - spytaa.
- Przez cay czas? - odpowiedzia jej pytaniem, czy te raczej wcale nie odpowiedzia. Czsto bywam bardzo szczliwy, kiedy indziej wcale. Nie wiem, czy kto jest szczliwy
przez cay czas. Jak mona by odrni szczcie od wszystkich innych odczu, gdyby stale
byo si szczliwym? Chyba miaoby si do szczcia, nie sdzisz?
- Ja bym nigdy nie miaa do. Lina wolno poruszya gow z boku na bok. Teraz to ona
zmieniaa niebo, a moe nie? Moe to rzeczywicie byo takie proste?
- Moe nie do - stwierdzi Niillas. - Ale mogoby si znudzi. My, ludzie, jestemy
dziwni. Tak rzadko bywamy zadowoleni. Nie wystarcza nam to, co mamy. Zawsze musimy
pragn czego jeszcze. Czego innego. Nawet jeli to niemoliwe, to i tak chorujemy z
pragnienia, eby to mie. Uwaamy, e bez tego nie bdziemy szczliwi. Dziwne z nas
stworzenia.

- Ja nie wiem, czego pragn - powiedziaa Lina. - Wiem jedynie, e pragn. Wiem, e
nie jestem tak naprawd szczliwa, e wiele czasu mino, odkd si tak czuam.
Niillas dugo na ni patrzy. Lina miaa adn buzi, cho nie bya klasyczn piknoci.
A moe nawet nie nazywano jej adn, a ju na pewno nie wszyscy. Trzeba si byo do niej
przyzwyczai, nauczy si j ceni.
- Ja jestem szczliwy, kiedy promie soca muska mnie po policzku - wyzna cicho
Niillas. - I kiedy sysz, jak ptaki piewaj wok mnie i jest czerwona noc. Jestem szczliwy,
gdy moje stopy mog wreszcie odpocz po dugim dniu i kiedy napeniam brzuch po tym, jak
byem bardzo godny. Jestem szczliwy, kiedy pierwszy raz po zimie widz soce, ale
szczliwy jestem rwnie, gdy pada pierwszy nieg. Jestem szczliwy, widzc cielta
reniferw, po raz pierwszy stojce na niepewnych nogach, i kiedy wkadam do ust pierwsze
dojrzae moroszki...
Lina przekrcia si na brzuch. Opara gow na rkach i uwanie na niego popatrzya.
- Nie o takim szczciu mylaam - stwierdzia. - Mylaam w innym sensie.
- Czyby wic byo wiele rodzajw szczcia? - spyta Niillas, ktry chodzi po wiecie
ju dwa razy duej ni ona. Oczy mu si rozszerzyy jak u dziecka, ktre natyka si na co
nowego. - Jak je rozpoznajesz? Po uderzeniach serca? Jedno szczcie dla tego, a inne szczcie
na co innego? Czy taka jest prawda? Czy naprawd tak jest?
Lina zarumienia si, prychna. Musia chyba zrozumie, o co jej chodzi. Nie by
przecie ani mody, ani gupi. Nie chciaa te uwierzy, eby nie mia w ogle dowiadczenia,
chocia w jego namiocie nie mieszkaa ona.
- S wszystkie te rodzaje szczcia, ktre wymienie - powiedziaa. - Ale jest te to
pomidzy ludmi. Midzy mczyzn a kobiet...
Chocia bardzo silia si na spokj, to jednak si zaczerwienia. Czua si zaenowana.
Byo to po dwakro gupot. Niillas wiedzia o niej prawie wszystko, wiedzia o niej i o
Guttormie i skromno bya ostatnim sowem, jakiego by w stosunku do niej uy.
Niillas cign czapk, przeczesa wosy palcami. Jako tako je uoy. Czapk odgoni
komary.
- Zrozumiaem, e o to ci chodzi - umiechn si. - A taki gupi nie jestem. Ale mnie
si tak nie wydaje. Wszystko to jest szczcie. Tylko my decydujemy o tym, e jakie szczcie
jest mniej warte od innego. Ja potrafi si tak samo cieszy pierwszym przebyskiem soca po
dugiej zimie, jak pocaunkiem kobiety.
Lina pokrcia gow.
- Wobec tego nie moe chodzi o t naprawd waciw kobiet - wyrwao jej si.

Popatrzyli na siebie przez moment i oboje wybuchnli miechem.


- Przepraszam - powiedziaa Lina, wci nie przestajc si mia. - Nic zego nie
miaam na myli, ale czasami mwi bez zastanowienia. W domu twierdz, e mwi, nie
mylc. Moe maj racj.
- To si nazywa szczero - stwierdzi Niillas z powag. - Moe im si ona nie podoba, a
ja j lubi. Bardzo do ciebie pasuje. Jeste liczna, kiedy jeste szczera, Lino.
Wielkie nieba, dlaczego ona tak si rumieni, kiedy on chce tylko okaza jej uprzejmo?
Mczyni wczeniej mwili jej ju rne rzeczy, nie tak dawno jeszcze Guttorm, chocia on
nie by szczeglnie szczodry w sowach. A tymczasem ona si czerwieni, ponie jak ognisko
tylko dlatego, e Niillas by dla niej miy.
Lina zamkna oczy, obrcia si z powrotem na plecy. Dobrze byo tak lee. Nawet
komary jej nie przeszkadzay, wia lekki wiatr. Pewnie on troch je rozgania, nie dopuszcza
ich do niej. Zreszt Lina przestaa si ju poci, owady nie kieroway si wic zapachem.
Cudownie tak lee!
- Moemy tu zosta? - spytaa, szeroko otwierajc oczy. Uniosa si na okciu, a oczy i
usta prosiy i bagay. - Moemy zosta? Niedugo bdzie wieczr, waciwie ju jest, a do siida
jeszcze daleko. Nim tam dojdziemy, zapadnie noc. Dzisiejszej nocy i tak nie moesz pilnowa
stada. Nikt si nie spodziewa, e zajmiesz si dzi w nocy zwierztami.
Niillas mia si z tej powodzi sw.
- Tak wanie brzmi potoki na wiosn - umiechn si.
Spojrzeniem omit pasmo wzgrz, skay, zarola wierzbiny, strumie i pooone
nieopodal bagna.
- Bd myle, e nocujemy w wiosce - rzeka Lina. Niillas musia przyzna jej racj.
Rzeczywicie w obozowisku uznaj, e tak wanie si stao. Bd ze miechem mwi, e
Niillas postanowi wyprbowa materace Norwegw, nim powrci pod skrzane okrycia w
swoim namiocie. Nie bardzo go obchodzio, co sobie pomyl. Przez cae ycie musia przecie
znosi ich dobroduszne domysy. Niekiedy mieli racj, innym razem si mylili, on natomiast
wci pozostawa taki sam.
Moliwo sprawienia radoci Linie staa si jego radoci, przemienia si w szczcie.
miaaby si z niego, gdyby jej o tym powiedzia, ale spenienie jej proby nie byo przez to
wcale trudniejsze.
- Oczywicie, e moemy zosta - odpar. - Mamy drewno, mamy schronienie pod
ska. Jest tam nawet nieduy wystp na wypadek, gdyby noc przyniosa deszcz. Pod ska
ronie mech, mikko si bdzie na nim spao. Nie jest te mokro i mamy wod. Oczywicie, e

moemy tu zosta!
Rozradowana Lina rzucia mu si na szyj. Rosyjskim zwyczajem ucaowaa go w oba
policzki, ale zawstydzona zaraz si cofna. Nagle przypomniaa sobie, dlaczego wyruszyli w t
wdrwk. Przypomniaa sobie, e nie powinna si cieszy, e przecie Olai nie wybiegnie jej
na spotkanie, kiedy powrc do siida. Przez kilka krtkich momentw oszoomienia wydawao
jej si, e Olai tam zosta i e dlatego nie ma go teraz z nimi. Ale nie zapomniaa o tym, staraa
si jedynie odsun od siebie prawd.
- miech nie jest grzechem, Lino. Pjd poszuka drewna.
Lina patrzya, jak Niillas odchodzi. Lubia na niego patrze. Wiedziaa, e wrci. Jego
czapka zostaa. Poszed przecie tylko po drzewo.
Podczas jego nieobecnoci Lina si rozpakaa. Pakaa tak dugo, a poczua si pusta w
rodku. A nie zostao jej ju wicej ez. Wtedy znw obmya twarz w strumieniu i miaa si z
siebie, nazywaa si niemdr dziewczyn. Tumaczya sobie, e niemoliwe jest przepakanie
caego lata a do jesieni. Wtedy ju na pewno ludzie zaczn gada o Linie z Soroya, tej, ktra
przepakaa cae lato. O Linie z czerwonym nosem...
Lina nie moga si powstrzyma, musiaa mia si z siebie. Przecie nikt i tak nie mg
jej tu usysze, nawet Niillas. I przecie chocia si miaa, to i tak nie przestawaa rwnie
mocno tskni za Olaiem. Wiedziaa o tym. Nie byo tu nikogo, komu musiaaby si z tego
tumaczy. Oganiajc si od komarw, pozwolia sobie na umiech.
Nie bya przecie w wiosce, ciany jej nie odgradzay. Nie bya te w siida, gdzie
wikszo ludzi domylaa si na temat drugiego czowieka wicej ni on sam.
Bya tutaj, pod otwartym niebem, bez cian, bez dachu, bez ludzi. Niillas ledwie si
liczy. To prawda, e by bardziej czowiekiem ni wikszo znanych jej ludzi i bardziej go
cenia ni wszystkich, ktrych moga sobie przypomnie, ale dlatego wanie nie przeszkadzaa
jej jego obecno. Niillas nigdy nie prbowa jej upokarza. Niillas po prostu by. Lina
dowiadczya ju samotnoci wrd ludzi, tak czsto bywaa t, ktra si od nich rnia, e w
kocu przyja to jako sposb chronienia si przed innymi. Przyzwyczaia si do takiej
samotnoci. Z Niillasem nigdy nie bya sama.
Ani sowem nie wspomnia nawet o jej zaczerwienionych oczach, kiedy wrci z
narczem drewna. Lina te nazbieraa gazek pod wskazan przez niego ska. Nawet gdyby
noc staa si chodna, nie musieli marzn.
Niillas rozpali ogie, Lina wyja jedzenie. Zasiedli razem przy ognisku, tak jak
wczeniej w tyle spokojnych wieczorw, ale teraz byo inaczej. Lina stale przyapywaa si na
tym, e usiuje si wsucha w oddech Olaia. W sercu kuo j, gdy go nie syszaa. Szukaa

synka wzrokiem, przypominaa sobie, e go nie ma, i dalej szukaa.


To bardzo bolao.
- Tu s inne dwiki - powiedzia Niillas. Zrozumia j bez koniecznoci tumaczenia. Posuchaj tylko - poprosi. - Syszysz ptaki? Te, ktre znasz... Gdzie daleko krzyczy mewa,
syszaem te kaczki i krzyk ora. Siewka jest bardziej zrozpaczona ni ty, Lino. Syszysz je,
Lino? Wydaje mi si, e one prbuj da ci szczcie. Pozwolisz im na to?
On mwi o szczciu! I to tego samego dnia, kiedy pozwolia zabra od siebie synka,
swoje jedyne dziecko! Siedziaa, zastanawiajc si, czy Oleg zadba o to, aby Olai najad si do
syta. Czy dopilnuje, eby may nie marz? Przecie na pokadzie frachtowcw potrafia by taka
straszna wilgo, dowiadczya jej na wasnej skrze. Nawet kajuta samego kapitana czsto
przypominaa podrzdn ober.
Lina suchaa wbrew swej woli. Staraa si nie patrze na Niillasa, tylko sucha.
adnych ptakw nie widziaa, lecz one i tak wypeniay powietrze dookoa, jak gdyby istniay
wszdzie. Musiaa sucha. Musiaa postara si uchwyci ich obraz.
- Piknie? - spyta Niillas.
- Piknie - zgodzia si z nim Lina. - Masz racj, szczcie jest tylko jedno...

12
Cay wiat dra w posadach. Ziemia dudnia, jak gdyby uderzay w ni potne kopyta.
Paskowy zasypyway iskry. Lina trzsa si, gdy si obudzia. W miejscu, w ktrym leaa,
byo wprawdzie sucho, ale chodno.
- Tiermes dzi w nocy pdzi na swym koniu po niebie - mrukn Niillas od strony jej
stp, tam bowiem mia gow. Odstpi jej lepsze miejsce, poniewa twierdzi, e jego skrzane
ubranie znacznie lepiej trzyma ciepo ni jej pcienne.
- Tiermes? - powtrzya Lina zdziwiona, cigle rozespana.
- Bg grzmotw - wyjani Niillas. - Gdy byem mody, skadalimy mu ofiary. S tacy,
ktrzy cigle jeszcze to robi. Ofiary ze zwierzt. Odbywa si to w najgbszej tajemnicy.
Tiermes to potny sprzymierzeniec, lecz nie mona liczy na pomoc bogw, nie dajc im nic
w zamian. Wtedy oni tylko wybuchaj gniewem. Nie naley niczego da, nic przy tym nie
dajc. To tak samo jak we wszystkim innym, najpierw trzeba da, a dopiero pniej o co
prosi.
Lina nie baa si grzmotw, przynajmniej nie a tak bardzo. Do tej pory jednak zawsze
od burzy oddziela j dach. Iskry grzmotu, byskawice, mogy przecie zabi. Nie widziaa tego
na wasne oczy, lecz oczywicie syszaa o podobnych wypadkach. Rka Boga potrafia uderzy
nagle, nieoczekiwanie. Czowiek, ktry zgin tak mierci, rzadko cieszy si dobr saw u
potomnych. Kolejne pokolenia zastanawiay si, co te zego mg uczyni, eby zasuy na
taki los. Nie do pomylenia byo, e mogo si to sta po prostu przypadkiem.
- Boisz si? - spyta. Usiad pod ska. Mieli nad gow prawdziwy dach z kamienia,
lecz niezbyt wysoki, ludzie wysi od nich dwojga nie byliby w stanie usi wyprostowani.
Lina rwnie podsuna si w gr.
- Nie - powiedziaa. - Nie boj si. Niebo byo szare, gste jak owsianka, ktra postoi
kilka tygodni. Wida byo byskawice, ogniste noe rozcinay szar owsiank ruchem zbyt
prdkim do zauwaenia przez oko.
- Najgorzej jest z tamtej strony, od morza - stwierdzi Niillas. - Miejmy nadziej, e nic
si nie stanie stadu. Zwierzta s takie pochliwe, bardzo prdko moe si skoczy tak, e
bdziemy mieli mnstwo roboty ze spdzaniem duych czci stada. Z Tiermesem nie ma
artw.
- Mwisz o burzy, tak jakby by to mczyzna.
Niillas umiechn si lekko. Przenis wzrok z Liny na krajobraz, spowity cieniem
cikich chmur, cieniem Tiermesa.

- By moe rzeczywicie wyobraam go sobie w mskiej postaci - przyzna, nie


zdradzajc, czy sobie artuje, czy te nie.
- Czy wszyscy dawni bogowie twego ludu to mczyni?
- Nie, s wrd nich rwnie kobiety - odpar Niillas z powag. - I nie s wcale mniej
wane od mczyzn. Pe nie ma tak wielkiego znaczenia, gdy mwimy o bogach, Lino.
- Ty w nich wierzysz? Niillas wzruszy ramionami.
- Wierz w to, e soce powraca po kadej zimie. e pada deszcz i sypie nieg. e
wiej wiatry, a rzeki pyn. Wierz w to, e renifery znajduj jedzenie, w to, e w wodach s
ryby, a w lasach zwierzyna. e morze czeka na nas latem. Wierz, e zima bdzie zimna, a zorza polarna bdzie wia si po niebie, gdy jest najzimniej. I e potem soce, wiecc,
poprowadzi nas przez lato. S tacy, ktrzy wierz w o wiele mniej ni to...
Lina nie uwaaa, eby odpowiedzia jej na pytanie. Nie rozumiaa tyle co on, lecz
uznaa, e waciwie odpowiedzi nie uzyskaa. Wiedziaa jednak, e drugi raz nie spyta...
Zrobio jej si zimno, zacza grzeba w wzeku, ktry spakowaa w domu. Przede
wszystkim bya tam wczka, przypomniao jej si przecie, e Niillas prosi j o zrobienie
rkawic na drutach. Znalaza te jednak weniany sweter i czym prdzej si w niego owina.
Nie przestawaa si trz.
- Wydaje mi si, e powinnimy postara si dla ciebie o tak kurt, jak nosz kobiety stwierdzi Niillas spokojnie.
Lina pokrcia gow.
- Nie warto marnowa na mnie dobrych skr. Sami ich przecie potrzebujecie, a ja
zostan tylko do jesieni. Jeli do tej pory nie bdzie mi ciepo, to znaczy, e nie ma si co mn
przejmowa.
Niillas umiechn si do siebie. Cieszy si z mroku, jaki Tiermes zesa na wiat. Lina
nie poja znaczenia jego sw, a nie mia ochoty tumaczy jej tego dosownie.
Zrobio si jeszcze zimniej, kiedy lun deszcz. Strugi deszczu lay si z nieba, chostay
ziemi, wprost trudno byo dostrzec krajobraz. Wszystko stapiao si ze sob za cian wody.
- Pozwl mi si obj - powiedzia Niillas z trosk. - Przecie szczkasz zbami z
zimna!
Lina wtulia si w niego z wdzicznoci. Od razu zrobio jej si cieplej, cho
oczywicie tylko to sobie wmwia. W kadym razie nawet to dobrze jej zrobio. Wszystko
jedno, jak byo naprawd, byle tylko nie marza.
- I tak nie zdylibymy do domu przed burz - stwierdzi Niillas. - A nie wszdzie
znalelibymy rwnie dobre schronienie przed tak pogod. Doprawdy, cigle wierz, e wci

przynosisz mi szczcie. To przecie ty zaproponowaa, ebymy tu zostali.


- Nie chciaam wraca do namiotu i na wasne oczy si przekona, e Olaia tam nie ma.
- To bez znaczenia, dlaczego tak si stao - stwierdzi Niillas. - Tak czy owak jestemy
tutaj, mamy sucho. Ziemia potrzebowaa deszczu...
Niillas zawsze dostrzega to, co dobre. Nawet w najczarniejszym mroku najwyraniej
potrafi znale powd do radoci. By doprawdy dziwnym czowiekiem.
- Chcesz spa? - spyta agodnie. - Wtul si w ska. Starannie wymocilimy j mchem
i nie powinno by zimno. Ja si poo z brzegu, przez dork woda nie przesiknie.
Lin rzeczywicie morzy sen. Skulia si pod ska, byo tu mikko i sucho, niemal
przytulnie. Niillas wsun jej jedn rk pod gow, drug nie bez zakopotania obj. Jak ciana
odgrodzi j od burzy. Sprawi, e znalaza si niczym w ciepej, przytulnej jamce.
- pij - powiedzia cicho. - Musisz odpocz.
Kiedy si znw obudzia, nie wsta jeszcze prawdziwy ranek. Burza mina, przestao
pada. Wszdzie dookoa panowaa cisza. Z pewnoci wanie dlatego si obudzia. Niillas nie
spa, Lina zacza si wierci.
- Czy ty w ogle nie spae? - spytaa szeptem.
Nie miaa powodu, eby szepta, byli wszak sami. Tylko oni, skaa, otwarty krajobraz i
niebo. Przewaay na nim jeszcze szare chmury, lecz wida ju byo, e niektre z nich za
plecami Niillasa zaczynaj si czerwieni.
- Niewiele - odpar lekko. - Nie we wszystkie noce trzeba spa. To mi nie przeszkadza.
Potrafi odpocz bez snu.
- To na pewno przeze mnie, zemdlaa ci rka i nie chciae mnie budzi. Taki jeste dla
mnie dobry!
Delikatnie przytrzyma j, kiedy chciaa wsta i wysun si z jego obj.
- Mnie jest wygodnie - powiedzia. Lina uwiadomia sobie, e wcale nie jest cicho.
Owszem, to prawda, przestao grzmie, lecz wcale nie byo cicho. Gdzie ponad nimi za
plecami Niillasa istnia cay dom dwikw. Mia ciany i dach.
wiergot ptakw.
Lina wsuchaa si z uniesieniem. Niillas nie by czowiekiem, ktry by wymaga z jej
strony nieprzerwanego mwienia. Nie uwaa ciszy za niebezpieczn.
- Syszysz? - spyta. Lina kiwna tylko gow. Gdyby si odezwaa, jej gos rozbiby na
kawaki, zniszczy t czarujc, nieskoczon pikno. Gos Niillasa wchodzi w skad tego
chru, on nalea do tego, do ptakw, do natury...
- Syszysz te trele, ktre rozpoczynaj si w niebie i opadaj niemal do samej ziemi?

Mwi ciszonym gosem, Lina wiedziaa, jakie tony ma na myli. Te, ktre dotychczas
w jej uszach brzmiay jednakowo, nieoczekiwanie potrafia rozrni. Potrafia oddzieli
piosenk jednego ptaka od innych, dlatego e on jej to opisa.
- To piecuszek - powiedzia. - Ma gniazdo na ziemi, swj maleki dom z trawy i mchu,
wymoszczony bielukimi pirkami, malek jamk z dachem i cianami. Siedzi teraz na jajach,
a moe ma ju pisklta? Piecuszek broni si piewem, potrafisz to sobie wyobrazi, Lino?
Nabra powietrza.
- Nie jeste za stara na historie, na banie? Lina przecigna si z wyran
przyjemnoci.
- Na pewno nie, jeli s takie pikne jak te, ktre opowiadasz Olaiowi.
- Ta bdzie o piecuszku - umiechn si.
- W pewn letni noc lis natkn si na gniazdo piecuszka na ziemi. Lis to sprytny
myliwy, wychwyci zapach pisklt w gniedzie. Ani matka, ani jej dzieci nie wyczuy
nadejcia drapienika. Nadlecia jednak samiec i on prdko zrozumia, jak wielkie
niebezpieczestwo zagraa jego rodzinie. Unosi si na skrzydach tu przed nosem lisa, lecz
poza zasigiem rudej kity.
- Co mog dla ciebie zrobi? - zawiergota dzielny ptaszek.
- Zrobi nie moesz nic - odpar lis z kwan min. Nie bardzo si ucieszy z tego, e
przeszkadza mu si tu przed posikiem. - Zamierzam zje jedno z twoich dzieci na niadanie.
Piecuszek nie traci gowy. Dzielny ptaszek postanowi przechytrzy lisa.
- Najpierw musz odpiewa moj wiosenn pie, ruda kito - owiadczy i lis zasiad
wygodnie, eby sucha. Piosenka brzmiaa mikko i smutno, lecz dla tych, ktrzy znaj si na
takich piosenkach, bya te najzupeniej wyrana.
- W gr latajcie! W gr latajcie! wir, wir! Nigdy nie oddam ci tego, co moje!
Pisklta zrozumiay ostrzeenie. A e uczyy si ju fruwa, gniazdo prdko opustoszao
i zosta przy nim tylko majcy si z pyszna lis. Maleki brzowozielony ptaszek o tobiaej
piersi ocali swoj rodzin i oszuka przebiegego lisa.
- Kto ci nauczy wszystkich tych historii? - zaciekawia si Lina. Miaa wraenie, e
syszy teraz wycznie piecuszka. Z pewnoci wok nich dwiczay gosy wielu innych
ptakw, lecz do niej dociera wycznie ten.
- Ja take miaem matk jak inni - odpar Niillas niemal zakopotany. - A ona potrafia
opowiada jak mao kto.
- Ty te masz ten dar - umiechna si Lina. - Olai ubstwia ci sucha. Na pewno za
tob tskni.

- I ja tskni za nim - stwierdzi Niillas, delikatnie dotykajc jej policzka. Musn lad
pozostawiony przez toczc si z. - To aden wstyd paka - pocieszy j. - Przy mnie moesz
paka. By moe wczoraj wypakaa si ju do pusta, ale zy szybko kiekuj. Nie chowaj
swego paczu, Lino. On nigdy nie zniknie, jeli go z siebie nie wypucisz.
Lina nie chciaa paka, tak eby Niillas to widzia. Nie chciaa, ale ustpia. Donie
gadzce j po wosach odebray jej siln wol. Niillas mwi wasnymi sowami, byy one
darem dla Liny, ktrego nie rozumiaa.
Nie powinien oglda jej w takim stanie.
Lina ukrya twarz. Wcisna j w jego dork pomidzy barkiem a szyj Zacisna palce
na ramionach i caa a zanosia si od paczu. Pakaa tak mocno, e oboje si trzli. Pakaa z
tsknoty za Olaiem, z samotnoci, z blu. Z pustki, w ktrej pozostawi j Oleg. Z pustki, ktr
by. Pakaa nad wasn gupot, nad Guttormem, ktry tylko si ni bawi. Pakaa przez zdrad
i zwtpienie, i dlatego, e bya Lin. Samotn Lin.
Pieni wok nich wci trway, od czasu do czasu odzyway si gwatowniej, niekiedy
si oddalay, momentami pobrzmieway tylko pojedyncze tony, jakby w caej tej wielkiej
ogromnoci istnia tylko jeden jedyny ptak. A potem dwiki znw wybuchay od nowa. Byy
w trzepocie skrzyde, w wierkaniu. Mae gardzioka barwiy cay ten wiat, ktry mogli
usysze.
Lina przestaa paka, lecz wci tulia si do Niillasa. Nie chciaa, eby si jej teraz
przyglda, eby zobaczy jej czerwone zapuchnite oczy, smugi ez na policzkach. Na og,
gdy pakaa, nos te robi jej si gupio czerwony i wyglda wtedy na o wiele wikszy, ni by
w rzeczywistoci.
Niillas j obejmowa. By niczym skaa za jej plecami, tylko promieniowao od niego
ciepo.
Lina nie trzymaa si go ju tak mocno, w palcach o mao nie dostaa kurczu. Doni
lekko musna mu wosy na karku, zaaskotao, odwrcia gow. Policzek, ktry wtulaa w
bluz Niillasa, by mokry. Wystawia go teraz na powietrze, gadzc czoem jego szyj.
Wsuchiwaa si w rytm jego pulsu, spokojny i guchy. Niczego wicej teraz nie syszaa. Jego
serce zaguszyo piosenk ptakw.
Lina odkrya swj wasny oddech, swj puls. Rytm jej serca narasta w uszach, by
szybszy ni jego, przypomina odgos biegncych stp. Prdkie, pospieszne uderzenia.
Chciaa go puci, a zarazem tego nie chciaa. Chciaa znw zacisn oczy, zmusi si
do zanicia. Ale zamrugaa, zobaczya jego szyj, poczua ciepo jego skry, caego ciaa.
Zobaczya drganie ttnicy pod uchem. Teraz serce Niillasa taczyo w zupenie innym rytmie,

jakby kto mocniej uderza w bbenek.


Lina nie chciaa tego, a zarazem chciaa. Oszustwem byoby powiedzie, e tego nie
pragnie. Moe na chwil wstrzymaa oddech, moe przez chwil si zastanowia, ale te chwile
nie byy dugie. Oddychaa. Bya. Tak jak on.
Jej usta, dotykajce pulsujcej yy na jego szyi, zwilgotniay. Wargi poszukiway. Mia
smak soli. Linie spodobao si to, wargi skubny go w ucho, oddychay w nie. Palce splatay
wosy na karku.
Niillas uj j za ramiona. Przez moment chcia si z niej otrzsn, uy siy.
- Nie, Lino - wydusi z siebie. - Bdziesz tego aowa...
A ona przycigna go do siebie, jego ramiona przesoniy cay wiat na zewntrz. Lina
nie chciaa go widzie, nie chciaa go zna. Za ni bya skaa, twarda, zimna, wieczna. A jej
ramiona obejmoway mczyzn, w ktrym widziaa wszystko, tylko nie mczyzn, ktrego
mona obj.
Ustami pochaniaa jego sowa. Poykaa protesty. Jzyk zwila mu wargi, zakrada si
do rodka. Szuka, zaznajamia si, czarowa. Lina go nie puszczaa, jej ramiona byy jak
okowy. Objcia jak acuchy.
Niillas usiowa co do niej powiedzie, ale ona za kade jego sowo pacia
pocaunkiem. Mikkie wargi obsypyway bogosawiestwem jego twarz. Zalewaa go
pocaunkami. Dawaa. daa.
Lina nie prosia o pozwolenie, nie pytaa. Nie puszczaa go, trzymaa go w niewoli i
sama bya beznadziejnie schwytana w puapk. Nie zauwaya adnych ptli ani wnykw,
tymczasem one mocno si wok niej zacisny.
Pragna tego.
Oderwaa jedn rk od jego karku i ukradkiem wsuna j pomidzy ich ciaa, pod
krawd jego kurty. Poczua na wierzchu doni mikko futrzanej krawdzi. Skrzane spodnie
zawizane byy tamami, ktrych tajemnic nie znaa. Zacza si z nimi mocowa i napotkaa
jego rk, ktra pomoga jej tu, gdzie jej do tworzya tylko nowe supy.
Nie przestajc go caowa, Lina podniosa spdnic, rozwizaa swoje wasne tasiemki,
zrzucia ubranie, ktre tylko przeszkadzao. Rozpia sweter i bluzk. Szorstkie palce dotkny
jej skry. Dray lekko, dotykajc malekich guziczkw.
Palcami przeczesaa ciemn grzywk, zmierzwia j z dzikoci. Teraz jego usta byy na
jej szyi, ramionach, gorce wargi na piersi.
Lina przysuna si do Niillasa. W jej oczach zapali si wit. Szaro zaczynaa si
rozwiewa, przechodzia w , w karmazyn wierzbwki, w janiejcy bkit... Bkit taki jak

any przetacznika, pokrywajce zbocza.


Teraz nie potrzebowaa ju czasu. Nie potrzebowaa mikkich pieszczot, eby wywoa
ar. Ju bya rozpalona. Ju nie marza. Pragna. Pragna...
Znalaza go, gotowego. Otworzya si przed nim, nakrya go, bya na nim, wok niego,
blisko.
Soce przedaro si przez chmury. Czarami przemienio szaro w klejnoty wiata i
barw. Lekki wiatr pogania oboki, wypogadza niebo, unosi je wyej. Wok nich wci trwa
koncert. Nie piewao a tyle ptakw, co podczas tych chwil dzielcych noc od dnia, ale i nie
byo to potrzebne. Pojedyncze ptasie gardzioko miecio tony, ktre bogosawiy im t chwil.
Piecuszek piewem wyznacza granic swego wiata.
Niillas pniej by taki czuy, taki delikatny w pieszczotach. Peen troski, jak gdyby to
on j do tego doprowadzi, jak gdyby to bya jego wina...
- Dlaczego? - spyta Niillas w kocu, delikatnie dotykajc jej czoa. Lina pragna, eby
tam wanie j pocaowa, lecz chyba nie mia odwagi.
- Poniewa tego chciaam - odpara. - Po prostu chciaam. Wiedziaam, e z tob to
bdzie pikne. I tak te byo. Jeste na mnie zy?
Nie spytaaby, gdyby sdzia, e odpowie na to pytanie twierdzco.
- Nie, nie jestem zy - pokrci gow. - Czy czuj si zaszczycony? Oczywicie. Ja te
uwaam, e to byo pikne. Nieoczekiwane. Daa mi szczcie, wiesz o tym?
Co roso w jej piersi. Nie musia wcale tego mwi. Nie bya przyzwyczajona do takich
sw.
Dla niej to te bya rado, to byo szczcie. Niillas odetchn gboko.
- Chc, eby o czym wiedziaa, Lino. Wcale nie oczekiwaem tego, kiedy zapraszaem
ci do swojej jurty. Nie oczekiwaem adnej zapaty, ani takiej, ani na aden inny sposb. I
wiem, e to, co si teraz stao, wcale nie byo zapat.
Wyjtkowo nie ucieka od mwienia wprost.
- Musisz take wiedzie, Lino, e nie spodziewam si, e to si powtrzy. Wcale tego
od ciebie nie wymagam. Domylam si, dlaczego to si teraz zdarzyo, i wcale nie znaczy, e
znw bdziemy ze sob spa.
Lina przyoya mu palec do ust. Gdy go odsuna, pocaowaa go lekko.
- To si stao - szepna. - Byo pikne. Bye taki dobry, Niillasie. Moe kiedy jeszcze
si stanie? Nie wiem. Moe nigdy? O tym te nic nie wiem. Jestem teraz tylko szczliwa. Czy
to nie wystarczy?
Niillas umiechn si do niej.

- Te myli s mi dziwnie znajome - stwierdzi. - Skd je wzia?


- Moe ukradam. Lina przytulia si mocno do niego, obja go w pasie.
- Byy teraz takie waciwe - westchna. - Nie ma sw, ktre byyby bardziej
odpowiednie, Niillasie. Zaniemy teraz razem? Powiniene odpocz!
Niillas przelotnie musn wargami jej skro. Potem westchn, obj za ramiona, usn
do rytmu jej serca.
Poranek wsta cichy. Strumie szemra, wiatr szepta. Moe o nich? Poza tym wszystkie
odgosy wydaway si dalekie. Ptaki pieway gdzie w oddali.
Dzie to pora duych ptakw. Mae gardzioka najlepiej sycha w nocnej ciszy.
Lina, obudziwszy si, poczua rado, e Niillas wci j obejmuje.
- Teraz znw nie spae? - zdziwia si.
- Owszem - odpar. - Ale przebudziem si w porze, kiedy zwykle si budz.
- Ciesz si, e nie wstae - powiedziaa. - Czuabym si samotna, gdybym obudzia si
tu cakiem sama.
Lekko pocaowaa go w policzek.
- Nie rb tego. - Jasne oczy spoglday na ni z powag.
- Ale ja chc - odpara tak samo powanie. Niczego nie obiecywaa, nie prosia te jego
o adn obietnic. - Chc teraz - powiedziaa. - Dzie dobry, Niillasie. Dzisiaj wracamy do
obozowiska. Zaczn dzi robi na drutach rkawice dla ciebie.
- Czybym nis do domu wen?
Podnis si, chon poranek. Czu, e pier wypenia mu co wielkiego, i nie mia
odwagi patrze na Lin. Radowali si t chwil.
- Czy zawsze nazywasz miejsce, w ktrym stoi twj namiot, swoim domem? - spytaa
Lina. - Nie ma takiego miejsca, ktre byoby twoim domem naprawd?
- Mj prawdziwy dom jest tam, gdzie ustawi swoje lav'vo - odpar Niillas.
Pytanie dziewczyny przypomniao mu, jak bardzo jest obca. Jak po dwakro jest to
niemoliwe. Po wielekro. Wczoraj nie zdy si nawet zastanowi nad przepaci, ktra ich
rozdziela.
- Urodziem si gdzie na paskowyu, stopami dotykaem niezliczenie wielu miejsc.
Niektre z nich znam lepiej ni inne, niektre lubi bardziej od innych, lecz one przez to nie
staj si wcale bardziej moim domem. Jestem w domu tam, gdzie przebywa moje stado. Tam,
gdzie stoi mj namiot, gdzie jest moja rodzina. Wydaje mi si, e ludzie miewaj gorsze domy
ni mj.
Lina posza do strumienia. Obmya w nim twarz i rce. Odgadywaa, e Niillas na ni

patrzy. Zapragna nagle by pikna, mie wosy ze szczerego zota i oczy jak niebo. Pragna
obdarzy go takim piknem. Tymczasem bya tylko Lin, najzwyklejsz Lin, ani brzydk, ani
adn. Po prostu Lin. Teraz nie bya ju nawet drug kobiet Olega.
Tylko Lin.
Soce grzao. Przyjemnie byo wystawi do niego twarz. Mwi dzie dobry z
zamknitymi oczami. Olai na pewno ju nie pi. Rwnie na pokadzie rosyjskiego frachtowca
dzie zaczyna si wczenie. Waciwie tam dzie nigdy si nie koczy, kto zawsze czuwa.
Zawsze sycha byo jakie dwiki, no i morze nigdy nie kado si spa. Statek koysa si
dniem i noc, zawsze pozostawa w ruchu.
Lina czua si ju spokojniejsza. Nie musiaa przynajmniej martwi si o to, czy jest mu
dobrze. Oleg skoczyby za nim w ogie. Musi po prostu przesta ba si o to, e ukradnie jej
synka. Teraz staraa si ju tak nie myle, ale cier wtpliwoci pozosta. Wbi si gboko pod
skr.
Otoczyy j ramiona, przy policzku poczua policzek. Rce Niillasa ujy jej donie.
Czua si przy nim bezpiecznie. Wrcz pewna siebie.
- Zmawiasz modlitw? - spyta. - To pierwsze promienie soca w roku s
najmocniejsze. To wtedy powinna zwrci si do sonecznej tarczy i odmawia swoje
modlitwy...
- auj, e twj namiot nie stoi tutaj - wyrwao si Linie. Rozemiaa si, oniemielona,
zdajc sobie spraw z tego, co powiedziaa. - To nie bya modlitwa...
- Tylko pobone yczenie - umiechn si Niillas. Ofiarowywaa mu co nawet
wwczas, gdy sama nie zdawaa sobie z tego sprawy.
- Myl tylko o sobie - przyznaa. - Ale teraz, tak, teraz doskonale poradziabym sobie
bez innych ludzi. Chciaabym mie ci tylko dla siebie.
Czy nie okazaa tym zbytniej miaoci? Czy mogo to zosta le odebrane? Lina nie
chciaa, eby Niillas le j zrozumia. Nie chciaa go wiza. Nie wpadoby jej do gowy, eby
go wizi.
Niillas wypeni jej cay ten dzie. Sprawi, e wytrzymaa. By moe ju jutro
zatskniaby do siida, takich rzeczy nie wie si z ca pewnoci. Ale teraz pragna zatrzyma
go tylko dla siebie. Kobiety nie mwiy takich rzeczy, kobiety zawsze byway le zrozumiane.
Pocaowa j w policzek. Przyoy do do jej doni, splt palce.
- Jeste taka moda - powiedzia. W glosie pobrzmiewa mu smutek. - Waciwie to z
Guttormem wydawao si suszniejsze. Byem ju dorosy, kiedy ty dopiero si urodzia.
Spaem ju z wieloma kobietami, kiedy tobie zmieniano pieluchy. Potrafisz to sobie wyobrazi?

- To nie jest wane - odpara Lina. I rzeczywicie, nie byo. Te lata w ogle jej nie
obchodziy. Wiedziaa, e kiedy miny, przecie on by od niej o wiele mdrzejszy. Jego oczy
widziay o wiele wicej. Przey znacznie wicej ni ona.
Ale to tylko go wzbogacio, wcale na tym nie straci. Dziki temu ona go zauwaya i
nie odwrcia si do niego plecami.
Niillas delikatnie zwrci Lin twarz do siebie, potem lekko j odsun. Sta teraz tak,
e soce bezlitonie owietlao mu twarz.
- Spjrz na mnie - poprosi. - I powiedz mi, co widzisz.
Lina gwatownie poruszya gow, jej delikatne jasne wosy uoyy si tak jak powinny.
Warkocze rozploty si w cigu nocy, wstki pewnie leay jeszcze tam, gdzie spali.
Wygldaa inaczej z rozpuszczonymi wosami, rysy jej wtedy miky. Nabieraa jakby innej
formy kobiecoci.
- Masz dobre oczy - powiedziaa. - Maj teraz zaczerwienione biaka, poniewa w nocy
prawie nie spae. Masz zabawny nos, brwi janiejsze ni wosy. Szczerze mwic, sdz, e
przydaaby ci si kpiel. Twoja czupryna dawno ju nie widziaa wody, ale wosy nawet nie zaczy ci si przerzedza. Czy wszyscy mczyni w twoim rodzie tak wietnie si trzymaj?
Masz miy umiech, nawet kiedy starasz si zachowa powag, to wida, e najbardziej jeste
przyzwyczajony do umiechu. Mwi o tym zmarszczki wok ust i te wok oczu take. Wydaje mi si, e duo si w yciu miae, Niillasie. Miae w nim sporo zabawy. Naprawd
jeste sodki.
Niillas westchn. Patrzy na ni, krcc gow, a w kocu nie wytrzyma i powag na
jego twarzy zmaza miech. Przybraa taki wyraz, jakiego Lina wanie si spodziewaa.
- Prosiem ci, eby na mnie popatrzya - westchn. - Po to, eby zobaczya. eby
zobaczya, e masz przed sob starucha. e by moe ju za dziesi lat nie bd y, e bliszy
mi jest ten drugi koniec ycia. A tymczasem o czym ty mwisz? O dobrych oczach i
zmarszczkach od umiechu? Mwisz o starym dziadu, e jest sodki!
- Bo jeste sodki - zamruczaa, zadowolona z siebie. Bardzo zadowolona z siebie. Nie
powiedziaa nic, czego nie mylaa naprawd. Nic takiego, czego by aowaa. - Ten stary dziad
jest doprawdy wprost nie do pojcia sodki!
- Wprost nie do pojcia, to waciwe okrelenie - spojrza na ni. - Ty waciwie jeste
jeszcze prawie dzieckiem, wiesz o tym, Lino?
- Doskonale zdajesz sobie spraw z tego, e tak nie jest - odpara. Innym nie potrafia si
przeciwstawia, ale teraz jej sowa pyny gadko, poniewa mwia do Niillasa. On j
traktowa jak czowieka. - Stoi przed tob kobieta - wyjania, majc nadziej, e nie za bardzo

si zachwala. Ze on zrozumia to zaproszenie.


Czua si taka rozdarta, gdy chodzio o Niillasa.
Obj j tak nieoczekiwanie, tak szczerze. Trzyma j, jak gdyby si ba, e mu odfrunie.
Jego usta szukay, a odnalazy jej wargi. Pocaunek by mocny, zdecydowany. Trwa teraz, w
tym momencie.
- Ty mnie nie znasz - powiedzia. - Znasz tylko pewne fragmenty mnie, Lino. Znasz to,
co dobre, yczliwe i agodne. Dzisiejszej nocy otworzya nowe drzwi, ledwie je uchylia, ale
ja mam te swoje inne strony. S pewne rzeczy, o ktrych nie wiem, czy chciaaby je ze mn
dzieli. S we mnie takie strony, ktrych nie chciabym ci pokazywa. Wiele jest we mnie tego,
co pragnbym ukry.
- Sam mwie, e niewane jest to, co byo, ani to, co przyjdzie jutro. - Lina przytulia
si do jego policzka. Czua, e jej skra jest gadka tam, gdzie jego pokryta zmarszczkami. To
w niczym nie szkodzio. Byo mie. Byo dobre.
- By moe zobacz chocia przebysk tych innych stron - szepna. - I by moe mnie
rwnie si one nie spodobaj. Ale nie mw mi z gry, co mam myle. Wszyscy inni mwili
mi, co mam robi i co mam myle. Przynajmniej ty bd inny, Niillasie, nie bd taki jak oni.
To takie dziwne uczucie mc myle co samemu.
Niillas zrozumia, e tej walki nie moe wygra. Mg od niej uciec i aowa przez
reszt ycia albo stawi jej czoo i by moe do koca ycia wspomina.
- Lino - powiedzia cicho. - Akurat w tej chwili chc si z tob kocha. Tutaj. Bez
popiechu. Bez ubrania. Jak stary czowiek moe kocha si z takim modym kwiatuszkiem jak
ty.
Lina rozemiaa si, tak samo jak na og mia si Niillas. Nie z kogo, lecz razem z
kim. Zarzucia mu rce na szyj, pozwolia si do niego przycign. Twarz rozjaniaa jej
rado.
- A wic zrb to - poprosia. - Zrb to, Niillasie.
Lina usna. Szczliwa, rozgrzana, osabiona. Ociaa i nasycona mioci.
Niillas okry j ubraniem, soce przed poudniem ostro wiecio, a owady w cigu dnia
byy rwnie zainteresowane zdobycz.
Sam si ubra. Siedzia, odcinajc kawaki suszonego misa; nie czu smaku soli. Popi
wod ze strumyka, a potem zwily grzywk, poniewa ona o tym wspomniaa. Natar gow
piaskiem, spuka. Nie czu chodu wody.
Ciao mia lekko odrtwiae. Waciwie aowa, e to zaproponowa. To, co zdarzyo
si noc, to jedno. Mogli to sobie tumaczy na wiele sposobw, pogod, piewem ptakw,

samotnoci Liny, i jego...


To natomiast, co stao si teraz, nie miao innego wytumaczenia, jak tylko on i ona.
Tak si opiera, mwi, e niczego wicej si nie spodziewa, ale krew okazaa si za
gorca. Nie mia zbyt wielu powodw do dumy.
Inni mogliby powiedzie, e nie jest wcale lepszy od Guttorma. Rnili si sposobem
postpowania, ale poza tym...
Nie, nie wolno mu si porwnywa z tym napalonym modzieniaszkiem. On przecie
wykorzysta Lin! Mao brakowao, a pohabiby j najbardziej jak tylko mona.
To byo...
To byo co innego.
Niillas wycisn wod z wosw, zaczesa je do tyu, poczu chodne strumyczki
spywajce po plecach i po piersi. Po skrze, ktrej wczeniej dotykaa ona.
Nie mia ju na sobie patka skry, ktrej ona by nie dotkna. Widziaa go. Dotykaa.
Caowaa. Widziaa jego wiek. Widziaa.
Przyjrza si wasnym doniom. One rwnie po niej podroway. Te donie, te palce
dotykay jej, podniecay j i pieciy. Znay j.
Bdzie j pamita tymi domi. Daleko, w rodku zimy, te donie bd mu
przypomina jej skr, jej ciao i ciepo.
Czy rce Liny te go zapamitaj?
Niillas nie mia siy je. Grzechem byoby nazwanie go chopakiem, a przecie
rozpozna w sobie ten niepokj. To uczucie pojawiao si, kiedy si czerwieni dlatego, e jaka
dziewczyna na niego patrzya. A przecie ostatni raz zdarzyo si to tyle lat temu, e nie zostao
mu ich ju tyle samo do chwili, gdy pochowaj go pod kamieniami w rozpadlinie gdzie na
paskowyu.
Ona nie bya najpikniejsza, jak spotka. Nie bya te najmdrzejsza. Zapewne rwnie
nie najzrczniejsza pod wzgldem, w jaki mierzyo si zrczno kobiet. Powinien
zainteresowa si jak starsz kobiet, pamitajc te rzeczy, ktre lubi wspomina, o ktrych
lubi rozmawia. Znajc ludzi, w ktrych narodzinach, yciu i mierci uczestniczy.
Jedn z jego ludu. Blisz mu wiekiem. Tak, ktra miaaby wicej dowiadczenia ni
Lina.
Dla takiej kobiety powinien otworzy swj namiot.
Ale Lina miaa w sobie jaki czar. Nie chodzio tu o jej bezradno ani wtpliwoci czy
niepewno. Pragn, eby wszystko to moga zostawi za sob.
Miaa w sobie jednak jak sodycz. Co, co nie da si wytumaczy rozumem. Co, co

nie da si uchwyci i obejrze z kadej strony. Lina miaa to w sobie i wanie to go ujo.
Do jego jurty przychodziy kobiety, wykazujce si na posaniu o wiele wikszymi
umiejtnociami ni Lina. Nie pamita jednak adnej, ktra nakoniaby go do takiego
zastanowienia jak teraz. Z tamtymi tak atwo byo si pniej ubra i poegna.
Teraz natomiast pojawi si w nim niepokj, przeraajcy Niillasa bardziej, ni chcia
si do tego przyzna.
Byo oczekiwanie. Jego krew wcale nie ochoda. Nie mia do. Nie nasyci si, nie by
gotw na spogldanie w innym kierunku.
Jego oczy szukay Liny. Serce tak niebezpiecznie mu zmiko. Tkwia w nim czuo i
podanie, nieprzewidywalna mieszanka. Z tym nie wolno igra. W dodatku Lina nie bya
kobiet, ktr mona si bawi.
Sam przecie obieca Guttormowi tgie lanie, jeli chopak tego nie zrozumie.
Smak w ustach zaostrzy si. Niillas nie by z siebie dumny. Szuka jej wzrokiem.
- Masz to lato - powiedzia do siebie. - Nie wicej ni to lato, Niillasie. Jedno jedyne
lato z dugiego szeregu, ktre ona ma przed sob. Jedno z ostatnich lat, ktrego zapamitanie
uznasz za warte zachodu. Nie wolno ci posuwa si za daleko.
Westchn. Widzia, jak soce igra w jasnoblond wosach. Skr miaa tak jasn jak
nieg. Jak mleko. Ona bya inna. Lina.
Pozwoli jej spa jeszcze troch, a potem musz i dalej. Do siida. Do domu. By moe
czar bdzie mia tam inny blask.
Niillas zarazem pragn tego i nie pragn.

13
ycie w obozowisku nie byo ju cakiem takie samo. Nawet jurta Niillasa staa si
pniej inna. Bl wywoany odejciem Olaia z jej najbliszego otoczenia przytumia obecno
Niillasa i wiadomo tego, e jest tu dla niej.
To byo co wicej anieli tylko cielesne poczenie. Nawet ono jednak nigdy nie byo
takie samo, nigdy jednorodne, nigdy pozbawione ciepa. Oni yli razem. Niillas z umiechem
mwi, e Lina wypenia jego jurt. Lina uwaaa, e kryje si w tym agodna przesada, ale
lubia tego sucha.
Nabrali wsplnych zwyczajw. Lina odkrya, e z Olegiem nie zdyo si tak sta.
Oleg zawsze mia tyle innych spraw, morze, d, ryby, handel. Lina przyrzdzaa mu jedzenie,
przez jaki czas opiekowaa si jego dzieckiem, ale robia to wszystko dla niego, nie razem z
nim. To nie mogo mie wielkiego znaczenia. Nie spytali jej nawet, czy chce zobaczy si z
Olg, Lina miaa nadziej, e to z uwagi na dziewczynk. Bolaoby bardzo, gdyby byo
wynikiem zapomnienia. Albo bezmylnoci.
Ona i Niillas nabrali wsplnych zwyczajw. Mieli tak mao czasu. Musieli uchwyci si
go obiema rkami i mocno trzyma. Noc leeli pod skrami i rozmawiali. Kochali si, zanim
ar wygas. Rozmawiali, dopki ostatnia cienka smuka dymu nie znalaza drogi przez dymnik.
Kiedy otwr wypeniao jedynie niebo, wiedzieli, e pora spa. Spali objci. Ich noce wypeniay futrzane okrycia, ktre ze sob dzielili, i naga skra.
Kobiety w obozowisku zajmoway si szyciem. Zwinite skry, ktre przyniosy ze
sob, zmieniay si w odzienie dla rodziny. W ciepe letnie dni przygotowyway zim, patrzyy
w przyszo, moe bay si chodu, lecz rzadko o tym wspominay. I chocia mao o tym
mwiy, Lina czua si osamotniona, widzc, jak pochylaj karki nad zimowymi kurtami.
One znay przyszo. Wiedziay, gdzie si znajd. Wiedziay, e dni rwnie tam maj
swj rytm. Szy ku czemu znajomemu. Razem. Lina miaa natomiast tylko lato.
Jesie oznaczaa now samotno.
- Jutro chc ci zabra ze sob - powiedzia Niillas, przecigajc si.
Lin bardzo to zaskoczyo. W ostatnich tygodniach mczyni pilnujcy stada
znakowali cielta. Nie byo czasu na bezczynne siedzenie przy ogniu.
May krek nocnego nieba, widniejcy midzy tyczkami, w oczach Liny nabra
yczliwego odcienia bkitu.
Znalaza to miejsce na piersi Niillasa, gdzie tak dobrze byo przyoy policzek. Ta
chwila niosa ze sob szczcie. Zachowaa j w sobie, zaoszczdzia. I zasna.

Lina zabraa ze sob robtk. I jak si okazao, nie na prno. Poranek wyglda
niezupenie tak, jak sobie to wyobraaa. Nie by wcale tak spokojny, tak peen Niillasa, jak
miaa na to nadziej.
Niillas nie pas sam. Lina zauwaya take Guttorma, ale chopak albo mia w sobie tyle
poczucia przyzwoitoci, albo te ywi taki respekt wobec Niillasa, e trzyma si z daleka. Lina
bardzo si z tego cieszya. Natomiast dwch starszych mczyzn nie wstydzio si podej do
ich ogniska, Lina miaa pewne przeczucie, e przyszli ze wzgldu na ni. Tyle wczeniej rzucali
uwag, sali zaciekawione spojrzenia. Nie amali jednak adnych zasad. Nie niszczyli niczyich
potw. Ich zaloty byy niezwyke, lecz nie odpychajce. Nawet przyjemne.
Rozmowa krcia si wok czasw, ktrych Lina nie pamitaa. Rozmawiali o
wydarzeniach i ludziach, z ktrymi dzielili swoje dni. Lina suchaa jednym uchem, dopki nie
dotaro do niej, e ci staruszkowie dorastali razem z Niillasem. Jednoczenie z nim byli
dziemi, ale w jej oczach nie byli do niego podobni.
Rozmawiali o yciu i mierci. O ludziach, ktrzy zamarzli podczas zimowych wypasw,
o burzach, ktre nadcigny tak nagle, e nawet dla tych, ktrzy mieli paskowy we krwi, nie
istniaa moliwo szukania schronienia. Mwili te o tych, ktrzy padli ofiar dzikich
drapienikw. O watahach wilkw, ktre zabijay samotnego czowieka na nartach i poryway
najsabsze renifery w stadzie.
- No, ale Pehr umar zupenie inaczej ni inni - zamia si jeden z mczyzn. Przenosi
wzrok od jednego do drugiego ze swych towarzyszy. Sprawdza, czy i oni to pamitaj. mia
si przy tym pod nosem. - Pamitacie, ile trudu sobie zada, eby wysa wychowank do
Ivguvuotna, kiedy jego syn zacz mie na ni oko?
Tak, tak, pamitali. Niillas take w zamyleniu kiwa gow. Zmarszczy czoo, zaduma
si, wida prbowa pochwyci co w pamici.
- Jaki czas pniej - cign ten, ktry zacz histori, odplta to wspomnienie - do
obozowiska Pehra przyszed jaki Fin, przyprowadzi ze sob troje dzieci, szuka schronienia na
zim. Przynis mu pozdrowienia od wychowanicy. Dzieciaki byy jej. Wjt w Alcie wzi j
sobie na naonic. Pehr popatrzy na dzieci i uciek na paskowy. Tam go znaleli martwego.
Tak, tak, Pehr umar w gniewie. To jego syn Mikkal machn dzieciaka tej dziewczynie, ktr
Pehr sam wysa na zachd. Nic mu z tego nie przyszo. Dzieciak i tak trafi do siida Pehra.
Nikt nie mg nie zauway, e to crka Mikkala. No i Raiji...
I Lina, i Niillas wyranie drgnli. Lina zacza przysuchiwa si uwaniej. Wiele sw
j omijao, lecz cokolwiek zrozumiaa. Sens wbija si w mzg.
- Pikna bya ta maa Finka. Mona zrozumie chopaka. Pamitam j. Bya ledwie

dziewczynk, a ja ju dorosem, ale pamitam, e olniewaa piknoci. Takiej twarzy si nie


zapomina, tych wielkich ciemnych oczu i czarnych wosw.
Linie ciarki przebiegy po plecach. To niemoliwe, eby wiat by taki may!
- On si oeni z Sigg, pamitacie j? Z t, ktra oszalaa. Zabi j niedwied. Mieli
tego jednego syna, jednego, zdaje si, stracili, nie pamitam tego zbyt dokadnie.
- To prawda - zawtrowa mu ten drugi. - Ona wanie wtedy oszalaa. Mikkal syn Pehra
uciek z Raij. On, syn i ona. Wrcili z jego synem. Ravna, ona Pehra, wychowaa chopca.
Mikkal umar dla tej dziewczyny, tak gadali. Mwili co o ludziach wjta, ktrzy chcieli j
uwizi oskaron o czary. Moe i wygldaa jak czarownica, ale chyba ni nie bya.
W kadym razie zastrzelono go zamiast niej. To dopiero mier! Ale on y tylko dla
niej, nic wic w tym takiego dziwnego, e i dla niej umar. Ona podobno ucieka, Bg jeden
wie, dokd. Syn Mikkala te znikn, Ailo, tak go woali. Jakby zawiso nad nimi jakie
przeklestwo. W trzech pokoleniach mczyni znikali. Moe to przez ni? Ciekawe, co si z
ni stao?
- Zostaa on waciciela statkw w Archangielsku - powiedziaa Lina.
Popatrzyli na ni zdziwieni.
Niillas wyjani ze wciek szybkoci.
- Wydaje mi si, e Lina ma racj - powiedzia. - Nie pomylaem o Mikkalu synu
Pehra, kiedy mi o niej wspomniaa. Raija to przecie do niezwyke imi, a wiedziaem, e
skd je znam, ale nie powizaem jej z Mikkalem. To moe by ona. Musi. O ilu kobietach o
imieniu Raija syszelimy?
- Tamta miaa czarne wosy i ciemne oczy - powiedziaa Lina. - Bardzo pikna. Ma ze
trzydzieci pi lat, tak przypuszczam. Ona sama nie bya tego pewna.
Lina z trudem przekazaa im histori, ktr usyszaa w Archangielsku, to, co Jewgienij i
Oleg opowiadali o Raiji. Nie cakiem zgadzaa si z tym, co zapamitali bd usyszeli
mczyni siedzcy teraz koo niej przy ognisku, lecz mimo wszystko wizao si to ze sob.
Lina opowiedziaa im take banie o carycy, o piosenkach.
- Ona miaa w sobie jaki czar - dodaa niechtnie. - Nie wiem, czy bya czarownic,
moe nie. Ale nie bya te cakiem zwyczajna.
- To na pewno ta sama osoba - uznali mczyni. miali si bardzo, syszc, e w
wielkiej dalekiej Rosji ludzie snuj banie o kobiecie Mikkala.
- Ta Raija miaa w oczach i ycie, i mier.
- Pamitam j - wtrci si Niillas. - Nie spotkaem chyba pikniejszej od niej kobiety.
Widziaem j raz na jarmarku. Bya jedyn kobiet, ktra miaa tam swj kram. Mikkal przyby

tam razem ze swoimi szwagrami, z jak kobiet, ale nie z Sigg, ona chyba ju wtedy nie ya,
a moe byo to po tym, jak oszalaa. On po prostu pyn przez izb zatoczon ludmi. Widzieli
tylko siebie. Pamitam, e wyszedem, bo niemal a bolao od patrzenia na nich. Nigdy jeszcze
nie widziaem mczyzny tak zauroczonego kobiet. Ale ona co w sobie miaa. Co wicej ni
sam tylko urod...
Lina ucicha. Przypomniaa jej si Raija, taka, jakiej nie widzia aden z tych mczyzn.
Lina miaa okazj zobaczy doros Raij, t, ktra nazywaa si Raisa Bykowa i mwia, e nie
pamita swego dawnego ycia.
Czy to byo kamstwo? Czy Raija rwnie ucieka? Czy bya osob, ktra ucieka od
tego, co trudne? Linie raz po raz dwicza w uszach gos Niillasa, mwicego, e Raija bya
najpikniejsz kobiet, jak spotka.
To bardzo pieko. Lina doskonale wiedziaa, e nie jest pikna, lecz uczucie, e musi
porwnywa si z Raij, wywoao w niej ciki, tpy bl.
Nie miaa na to siy.
Rozczarowanie palio.
Mczyni dalej gawdzili, ju nie o niej, nie o Raiji, ktra miaa ciemne oczy i
jedwabiste wosy, czarne i byszczce jak pira kruka.
To tylko Lina o niej mylaa.
Nagle usyszeli krzyk, dobiegajcy bardziej od strony skay, gdzie renifery w cieniu
chroniy si przed socem i gorcem i gdzie owady tak bardzo im nie dokuczay.
Mczyni natychmiast skoczyli na rwne nogi.
Lina wychwycia niepokj, jakie falowanie ziemi. Inny rytm przyrody.
- To te przeklte grzyby! - zawoa Niillas.
Mczyni rzucili wszystko i pognali ku stadu, ktre oderwao si od skay. Tam ju
Guttorm z kilkoma modymi chopakami usiowa odci drog tupoczcej masie zwierzt,
nadcigajcych w ich stron.
Lina nie moga oderwa od nich oczu. Nie moga poj, jak taka garstka ludzi zdoa
powstrzyma tyle zwierzt. Byo ich przecie wicej ni kwiatw mlecza na zielonej letniej
ce, nie daoby si ich policzy. Ona w kadym razie nie potrafia.
Rzeka reniferw napyna, nim Niillas i pozostali mczyni dobiegli do stada.
Zatrzymywanie reniferw na nic si nie zdawao. Zwierzta gnay naprzd jak optane.
Lina widziaa, e Guttorm podj prb schwytania jednego z pierwszych zwierzt, wypuci
lasso w powietrze, lecz musia rzuci si na bok, eby nie stratoway go nadbiegajce renifery.
Znikn wrd szarobrunatnej gromady, wygldajcej jak morze. Nie dao si w nim

rozrni poszczeglnych zwierzt, tylko fale, zlewajce si ze sob tak samo jak
niebieskozielona morska woda, ktr Lina znaa rwnie dobrze jak wasne ciao.
Niillas ju tam by. Usiowa zagrodzi reniferom drog swoim kijem pasterskim,
walczy z brunatnymi odmtami, sam by brunatny wrd tych brzw. Jego ylaste ciao
usiowao stawi opr potnym falom. Niektre z nich udao mu si zawrci, zmusi do
odwrotu. Walczy z nimi i taczy, by razem z nimi, przeciwko nim i pord nich.
Lina nie widziaa innych. Widziaa tylko jego, Niillasa, nie jej Niillasa, nie bya przecie
Niillas - Lin. Nikt jej tak nie nazywa, nawet ona sama, nawet w mylach, w najgbszej
tajemnicy.
Zwierzta wyglday, jakby sterowaa nimi jaka nieznana sia, wywoujca w nich
obd. Nawet te, ktre zmuszono do odwrotu, znw rzucay si w fale, nacieray od tyu. Byy
jak zalepione. Z tak sam atwoci wspinay si na zbocza i pary naprzd prost drog.
Musiay pdzi dalej, musiay si std wydosta. Jak gdyby kadego z nich dosiad sam
diabe.
Mczyni do dugo rwnie si trzymali. Utworzyli acuch, ktry przez jaki czas
wytrzyma. Ale gromada zwierzt bya wielka, znajdoway si w niej stada nalece do wielu
rodzin. Szeciu mczyzn nie byo w stanie powstrzyma pdzcej naprzd oszalaej gromady
zwierzt, ktra chciaa si std wydosta, ktra musiaa si std wydosta.
Lina syszaa okrzyki, docieray do niej urywki sw. Nie wiedziaa, jak dugo walczyli,
a w kocu zrezygnowali, pozwolili zwierztom uciec.
Patrzya, jak mczyni wdzieraj si w to morze ywych zwierzt. Usiowaa nie
spuszcza z oczu Niillasa, lecz to nie byo proste. Wok niego wszystko przez cay czas si
zmieniao. Niillas nawet przez moment nie pozostawa w tym samym miejscu. Wystarczyo, e
mrugna, a ju tracia pewno, e go odnajdzie, chocia oczy nie przestaway szuka.
Moe jednak zobaczya to w przelocie, bo ona rwnie kierowaa si ku cieniom ska, w
stron zdeptanej ziemi. Ostatnie zwierzta biegy niczym ywy wachlarz za tamtymi, ktre byy
ywymi ciekami, prowadzcymi na kraniec tego, co moe zobaczy ludzkie oko.
Lin stopy same niosy. Spieszyy si. Serce miaa niespokojne. Co utkwio jej w
gardle. Kiedy chciaa zawoa Niillasa, nie wydoby si z niego aden dwik, nawet szept.
Lina biega.
Niillas lea na ziemi, z czoa leciaa mu krew, ca twarz mia zakrwawion.
Nie moga tego zrozumie. Osuna si przy nim na kolana i palcami powioda po ranie.
Nie moga tego poj, chocia koniuszki palcw zabarwiy jej si czerwieni.
Niillas si krzywi, prbowa otworzy oczy, ale zaraz je zamkn, bo zalaa mu je

spywajca krew.
Jeden ze starszych mczyzn zapa na lasso koza i teraz si z nim siowa. Modzi
chopcy pomogli, bysno ostrze noa Guttorma. Nie zawaha si przed wbiciem go w pier
zwierzcia. Kozio zadra i zanis si rykiem bezsilnoci. Jedno jedyne ukucie. Guttorm
powoli wycign ostrze. Podtrzyma eb zwierzcia, pozwalajc, by ciao upado na ziemi.
- Z tego koza nigdy nie byo nic dobrego - stwierdzi ktry. - Niillas chcia go zostawi
do rozpodu.
- Tak, tak, to potrafi - przyzna ktry cierpko. - Skoczy ci wprost do oczu, Niillasie.
- Zabierzecie trucho do siida - rzuci modzikom stanowczo jeden ze starszych przez
rami. - Wszyscy, ktrzy tylko mog przyj, niech id za stadem. Moe renifery si
zatrzymaj, zanim zejd na pastwiska nalece do wioski. Trzeba je stamtd zabra, bo w
przyszych latach nie bd nas tu chcieli oglda.
Lina nie wiedziaa, co si dzieje za ni, wok niej. Trzymaa Niillasa za ramiona i
zaczynaa rozumie.
- Czy nikt mu nie moe pomc? - spytaa. Tym razem gos jej ju usucha. - Czy nikt
mu nie moe pomc? Przecie on krwawi! Wykrwawi si na mier.
- Po prostu krwawi - poprawi j ten, ktry z tak wadczoci wysa Guttorma i
pozostaych chopakw do wioski.
Zdecydowanie odsun Lin na bok, a Niillasa podcign do gry. Teraz gdy Niillas
psiedzia, krew znw polaa si ywszym strumieniem.
Palce mczyzny obmacyway szyj Niillasa.
- Przecie on ma ran na gowie - powiedziaa Lina z rozpacz. ciskaa przez cay czas
rk Niillasa. Nie moga nic dla niego zrobi. Wypeniaa j rozpacz i strach.
Nie moga go utraci...
- Ja wiem, co robi - stwierdzi mczyzna spokojnie. W kcikach oczu czaio mu si
co na ksztat umiechu. - Norweskie kobiety nosz kilka warstw spdnic - umiechn si do
niej. Jedn rk przysun z boku do szyi Niillasa. - Ty te?
Upyna chwila, nim Lina zrozumiaa, o co mu chodzi. Tak wolno mylaa. Bya
bardziej zaskoczona, kiedy w kocu zrozumiaa, ni tym, e wczeniej do tego nie doszo.
Niczym si nie przejmujc, zadara spdnic. Mczyni mieli inne zajcia ni
ogldanie jej ydek. Nie zdoaa rozedrze szwu przy fadzie, musiaa sign po n Niillasa,
eby go przeci. W kocu udao jej si udrze pas z halki.
Przeykaa lin na widok krwi. Nie lubia tego widoku, ogarniay j mdoci.
- Moesz mu opatrzy ran - powiedzia ten, ktry podtrzymywa Niillasa.

Lina usuchaa. Rce jej si trzsy, ale z kad chwil nabieray pewnoci. Nie moga
zrobi bdu.
Niillas wyglda tak ndznie, kiedy lea na ziemi z zamknitymi oczyma i gow
owinit biaym ptnem.
Lina otara mu twarz czystymi pasami oderwanymi z halki, ktra sigaa jej teraz ledwie
do kolan. Baa si.
Bya sama. Niillas ukry si za zamknitymi powiekami, a ona nie moga do niego
dotrze.
- On nie umrze? - spytaa. Nie wiedziaa, ile razy zadaa im to pytanie. Nie wiedziaa, ile
razy musiaa usysze t sam odpowied, nim w kocu omielia si w ni uwierzy.
- Nie umrze, nie. - W gosach starszych mczyzn brzmiaa pewno. - Jeszcze przed
wieczorem wrci do siida.
- Nie moemy zanie go do domu? Obaj pokrcili gowami.
- Po takim uderzeniu w gow nie naley go porusza. Obaj zostawimy ci skry, ktre
ze sob przynielimy. Trzymaj staruszka w cieple. Nanosimy ci drewna, nie trzeba, eby si
od niego za bardzo oddalaa. On dojdzie do siebie, cho to troch potrwa. Ale Niillas, ta stara
skra, mocno trzyma si ycia. Dobrze jest wygarbowany. Trzeba czego wicej, anieli
szalonego koza, eby go pokona!
Lina zostaa sama z Niillasem. Chyba jeszcze nigdy nie czua si bardziej osamotniona.
Panika szarpaa j od rodka, drania si z ni, zanosia lodowatym miechem.
Tamci nie mogli zosta razem z ni. Miaa przecie jedzenie, wod, drewno i ogie.
Miaa skry, ktrymi moga okry Niillasa. Jego n. Nie mogli z ni zosta. Musieli doczy
do innych, ciga stado.
Lina dobrze wiedziaa, co mwi ludzie we wsi, kiedy jeden albo dwa reny zdepcz ich
pastwiska. Potrafia sobie wyobrazi, co si stanie, jeli takie morze reniferw, skadajce si ze
stad tylu rodzin, obali ploty i stratuje zimow karm dla gospodarskich zwierzt.
Nie mogli siedzie razem z ni. Musiaa zosta sama z Niillasem i ze swoj panik.
Niillas wydawa si taki delikatny, taki kruchy. W tym momencie sta si bezbronny, nie
by ju silnym, mdrym Niillasem, radzcym sobie ze wszystkim, wiedzcym wszystko,
nioscym ze sob spokj, poczucie bezpieczestwa i rozsdek.
Gdyby i ona odesza, pozostaby zdany na ask losu, opuszczony.
Potrzebowa teraz Liny.
To bya zupenie nowa myl. Do tej pory to ona go potrzebowaa. Braa od niego. Nigdy
nie sdzia, e Niillas moe jej potrzebowa rwnie mocno.

Mogo to trwa zaledwie przez t chwil, lecz byo i tak dostatecznie mocne. O dziwo.
Lina nie odstpowaa go na krok.
Niillas krzywi si, powracajc ze swej wdrwki w niewiadomo, z tego miejsca,
kryjcego si pod zamknitymi powiekami.
- Lina?
Niemale nie miaa odetchn, odkd ujrzaa pierwsze drgania na jego twarzy. Nie
odrywaa od niego oczu, a pierwszym sowem, jakie pojawio si w jego ustach, byo jej imi.
Nawet na to nie liczya.
Patrzy na ni przez wziutkie szparki oczu, takie jasne, takie niebieskie. Moe odrobin
szarawe. Lina nie miaa ju pewnoci, w oczach Niillasa kryo si tyle barw.
Bruzdy na twarzy znacznie si teraz pogbiy.
- Wszystkie pobiegy? - dopytywa si.
- Wszystkie - odpara. W ustach miaa tak sucho, e jzyk lepi si do podniebienia.
- Przeklte grzyby! - mrukn. Znw zamkn oczy, ale twarz zwrci ku niej.
- Johan zatrzyma krew? - zapyta.
- Tak - odpara, chocia nie pamitaa, czy na pewno zrobi to wanie Johan. Lecz skoro
Niillas tak zakada, na pewno tak wanie byo. Wtedy mao co do niej docierao. - Tak
strasznie si baam - powiedziaa cicho. Koniuszkami palcw dotkna jego policzkw i warg.
Wysun je do pocaunku.
- O mnie? - Zerkn na ni, umiechajc si lekko. Bardziej wygldao to na skrzywienie
ni umiech.
- O ciebie - potwierdzia.
- Ta dziura w gowie si zagoi - rzek z wysikiem. - Masz dla mnie troch wody, Lino?
Dobry Boe, jaka ona bezmylna! Opowiada mu, jak strasznie si czua, nie
zastanawiajc si wcale nad tym, czego on moe potrzebowa! Przecie eby doj do siebie,
trzeba czego wicej, anieli zerkanie na pikn Lin.
Wsuna mu rk pod kark. Pamitaa o tym, co powiedzieli jej mczyni. Ledwie
tylko uniosa nad ziemi jego gow, przystawiajc mu kubek do warg.
Niillas pi maymi ykami. Rozlewa wod.
- Wszystko bdzie dobrze - obieca, wypiwszy dwa kubki. Wida byo, jak bardzo jest
blady pod opalenizn.
- Zjesz co?
- Nie mam siy. Lea nieruchomo, ale by przytomny. Poznawaa to po drganiu mini
na szyi i twarzy.

- Po si przy mnie, Lino - poprosi. - Nic zego ci nie zrobi.


Umiechn si pgbkiem, w oczach, ktre na chwil dla niej otworzy, bysny
iskierki wesooci.
- Taka jeste ciepa i mikka. Bd przy mnie. Lina przytulia si do niego, obja go, a
rk wsuna mu pod gow jak poduszk.
- Tak jest dobrze?
- Dobrze - odpar z umiechem.
Lina w piersiach miaa cae niebo, wieczno. Nadziej, ktra rozcigaa si dalej, ni
moga sign wzrokiem ze swojej skay w rodzinnej wiosce. Nadziej, ktra rozcigaa si
przez cienin a do staego ldu, daleko tam, gdzie nigdy nie bya, przez krajobraz, ktrego
nigdy nie widziaa.
- Grzyby dla reniferw s jak brzowy cukier dla ludzi. Zwierzta szalej, gdy tylko je
zwchaj. Zapdzenie ich z powrotem to icie piekielna robota.
Lina wczeniej zastanawiaa si, dlaczego stado ucieko. Nie byo przecie
najmniejszego nawet migotania soca, ktre, jak wiedziaa, potrafi wywoa wrd zwierzt
panik. W cieniu, tam gdzie nie byo dokuczliwego gorca i drczcych owadw, renifery
zachowyway spokj.
Nie wiedziaa, e rwnie renifery maj swj ulubiony przysmak. e poywienie moe
wywoa taki niepokj wrd caego stada.
- Ten kozio mia w sobie szalestwo, ju odkd by cielciem - mrukn Niillas. - Ale
by taki silny, oszczdzaem go do rozpodu.
- Baam si, e umrzesz - powiedziaa Lina.
- Dugo ju yj - odpar po przecigajcej si chwili milczenia. - Inni mogliby ju
przej stado po mnie. Zostan po mnie tylko renifery. Ten dzie musi kiedy nadej. Czekam
na niego. Ju si nawet z nim zaprzyjaniem. Lepiej zosta stratowanym przez rena, ni
chorowa w mroku namiotu. Nie chc umiera w saboci, w blach. Chc umrze silny...
- Nie chc, eby umiera - zaprotestowaa Lina, mocno obejmujc go ramionami. - Nie
ty, Niillasie, nie ty!
- C - odpar. - Mnie ta chwila jest blisza ni wielu innym.
Lina zamkna oczy, mocno zacisna powieki. zy tak pieky. Ale musiaa je jako
powstrzyma. On nie moe ich zobaczy. Nie moe wiedzie, jak bardzo j to boli. Jak twarda
jest ta gruda w brzuchu.
Nie moga podzieli si z nim uczuciami, jakie ogarny j w tamtej chwili, kiedy bya
pewna, e on ju nie yje, kiedy znalaza go lecego na ziemi, caego we krwi. I tamtego

odgosu, kiedy zarnli renifera.


Cay umys Liny wypeni si wtedy mierci.
- Nie pacz przeze mnie, Lino. A wic prba oszukania go na nic si nie zdaa.
Chocia nie wypowiedziaa na ten temat ani sowa, to i tak si zdradzia. Trzymaa si
go tak kurczowo, e wida zrozumia, dokd wdruj jej myli. Niillas duo wiedzia, potrafi to
odgadn.
- Jestem po prostu szczera - powiedziaa. - Mwie, e to wane.
- Ja jestem tak mao wany, Lino. Nawet wiatr nade mn nie zapacze.
- Ale ja bd paka. - W jej sowach pobrzmiewa upr, chocia kryo si za nimi co
innego. Wiedzieli o tym oboje, i Lina, i Niillas.
- Powinna bya zosta w wiosce - westchn.
- Prosisz, ebym std odesza? Niillas usiowa pokrci gow, ale taki ruch wyranie
sprawi mu bl.
- Wcale tak nie powiedziaem - szepn. Oczy mia szeroko otwarte i w nich rwnie
widnia bl, lecz zupenie innego rodzaju anieli ten wywoany uderzeniem w gow. - Teraz
bagam ci o to, eby zostaa. Do jesieni.
Lina przekna lin, gardo miaa zacinite. Nieatwo jej byo oddycha. Co w niej
pragno odda si radoci, lecz przede wszystkim miaa ochot paka.
Rozczarowanie pieko, rozdzierao j na strzpy.
Na ile bezwstydnoci moga sobie pozwoli? Jak daleko moga si posun? Nikt w
ogle nie liczy ju na to, e zostao w niej cho troch wstydu. Moe uwaali, e jest za gupia,
by go czu. e jest za gupia, by wiedzie, czym jest przyzwoito. Wczeniej zamykaa na to i
oczy, i uszy. Pod tym wzgldem ju i tak bya napitnowana.
Wygldao na to, e Niillas chce j powstrzyma, eby nie powiedziaa za duo. Swoimi
sowami wyznacza dla niej granice.
Jak na czowieka pochodzcego z ludu, dla ktrego granice nie istniay, niezwykle
dobrze radzi sobie z wyznaczaniem barier.
Kiedy powiedzia, e nie powinna si przejmowa tym, co mwi ludzie. e przecie
sama dobrze wie, co jest dla niej waciwe. I e wie to tylko ona, bo przecie nikt inny nie zna
jej rwnie dobrze.
Tak wiele j nauczy. Nie mg teraz od tego uciec.
- Do jesieni to za mao - owiadczya Lina. Staraa si z caych si zapanowa nad
gosem, tak by Niillas zrozumia ca powag, z jak to mwia.
Omielia si na wicej ni kiedykolwiek. Na wicej ni wtedy, gdy bez przyzwolenia

ksidza i wadz ya z Olegiem i urodzia mu dwoje dzieci.


Omielia si na wicej.
On nie mg odesa jej w nico, pozbawi nawet samej siebie, pozostawi bezdomn,
odart ze wszystkiego.
Nikt nie mia nad ni takiej wadzy jak Niillas, oddawaa mu si w peni. Oddaa mu
wszystko, co miaa, i wszystko, czym bya. Wszystko, czym miaa nadziej kiedy si sta.
Dla niego.
- Kocham ci, Niillasie - powiedziaa. - Nie wiedziaam o tym, lecz teraz ju wiem.
Kocham ci, kocham. Bd ci kochaa duej ni do jesieni, duej ni do nastpnego lata.
Nigdy wczeniej nie kochaam, ale teraz ci kocham. Tylko ciebie, Niillasie. Na zawsze
ciebie...
- Miaem nadziej, e nigdy nie wypowiesz tych sw - odezwa si wreszcie.
Zrobi si taki cichy, kiedy umilka. Z pocztku nawet na ni nie patrzy. Czowiek,
ktry wiedzia wszystko, ukrywa teraz przed ni swoje oczy.
- Kocham ci - powtrzya Lina z uporem, dumna z tego, co czuje. Dumna, e ma
odwag to wyzna, i bardziej pewna swoich uczu ni kiedykolwiek.
Tak dugo bya mod dziewczyn. Uprzda sobie co w rodzaju ycia wok marze i
faszywych obietnic. Gwny element jej ycia stanowio oszustwo.
Teraz czua si dorosa i silna. Moe jeszcze nie jak dojrzaa soczysta jagoda, ktra
wprost doprasza si, eby palce j zerway, lecz dostatecznie dojrzaa.
To Niillas pomg jej to osign. Wprawdzie nie pokaza jej dokadnie drogi, lecz
napomkn, w jaki sposb moe j odnale. Nie poprowadzi jej ku pewnoci, raczej stara si
trzyma j od niej z daleka.
- Nie pro, ebym powiedzia to samo - szepn Niillas. - Powinienem baga, eby
wrcia do wsi. Teraz bardziej ni kiedykolwiek. Powinienem grobami zmusi ci do powrotu
do domu...
- Dom jest tam, gdzie jeste ty. Z trudem przekn lin.
- Nie utrudniaj mi niczego, Lino. Takich sw nie mwiem nikomu, s zbyt wielkie dla
moich ust. Gdybym mia w sobie wicej mczyzny, kazabym ci odej.
Lina pocaowaa go, delikatnie. Koniuszkiem jzyka rozchylia mu wargi. Caowaa go
tak, eby nie mia adnych wtpliwoci. Mocno. Wypucia z siebie to, co wczeniej odrobin
staraa si powcign, utrzyma w cuglach, tak aby nie pomyla o niej, e jest z kobiet.
Jej jzyk bieg po jego wargach, budzi go i kusi. Zmusza do odwzajemnienia
pocaunku. Sprawi, e jego rce uoyy jej si na ramionach i przytrzymyway j tak mocno,

jak sobie tego yczya.


- Popro, ebym wracaa do wsi - szepna, przytrzymujc wzrokiem jego oczy. Nie
wolno mu ich teraz zamyka. Gdyby w tej chwili opuci powieki, podniosaby je palcami.
- Odejd - sprbowa, ale wargi same rozcigay mu si w umiechu. Oczy bagay, eby
zostaa. Nie mwiy tego samego co usta, formoway zupenie inn prob. - Zosta - poprosi
Niillas. Byo to jedyne, o co mg j poprosi, jednoczenie zachowujc szczero. Lina
umiechna si usatysfakcjonowana. By moe Niillas by si opiera, gdyby ten kozio nie
skopa go do nieprzytomnoci. Nie ma wic tego zego, co by nie wyszo na dobre.
- Jak dugo? - spytaa. Tak cicho, e baa si, i jej nie usyszy.
Ale on usysza. Uchwyci kad sylab, kade drenie jej gosu.
- Nie naciskaj zbyt mocno, Lino - ostrzeg. - Nie teraz.
Zaakceptowaa to. Obja go jeszcze mocniej.
- Syszysz piecuszka? - spytaa. Powietrze wypenia znajoma piosenka.
Niillas pocaowa j bez sowa.

14
Zbliaa si jesie. Nadchodzia nieubaganie. Kolory stay si o wiele wyraniejsze,
mocniejsze. Nabray tego samego smaku co powietrze, nabray ostroci.
Soce z wyranie wikszym trudem wspinao si teraz ponad wszystkie szczyty. Czsto
si zdarzao, e odpoczywao na ktrym ze zboczy, na p kryo si za nim, a potem z wolna
wstawao.
Wieczory niosy w sobie zmierzch, jakby wprawiay si do przynoszenia nocy, przy
kadej prbie udawao im si przeduy go odrobin.
Niillas mia na gowie blizn, wci ywo czerwon, ale wiadomo byo, e z czasem ona
zbieleje. Sam z tego artowa:
- Jeli poyj dostatecznie dugo, eby moja blizna zbielaa...
Lina znaa niewielu mczyzn, ktrzy potrafiliby mia si z siebie. Jej Niillas by
niezwyky pod tak wieloma wzgldami.
Zbierali moroszki. Ssali peni lata, obracali w ustach ty sok, nim go przeknli.
Wiadra si napeniay. Bagna obdarzay ich swoim zotem. Lato byo takie szczodre. Pocaunki
Niillasa miay smak moroszek.
- Naprawd przyniosa mi szczcie tego lata, Lino, mj amulecie!
A lato z wolna odchodzio. Lina wyczuwaa powiewy wiatru na dugo, nim si pojawiy.
Bya przecie letnim amuletem, osob, ktra przynosi szczcie latem.
To oczywiste, e bdzie marza, gdy nadcignie jesie. To oczywiste, e wyczuje j
wczeniej ni inni.
Kilkakrotnie wyprawiaa si do wioski. Nigdy sama, zawsze towarzyszy jej Niillas.
Tam rwnie j obejmowa. Nie ba si obdarza jej delikatnymi pieszczotami nawet wtedy,
gdy z uwag ledziy ich ciekawskie spojrzenia.
Frachtowiec nie przypyn tak wczenie, jak tego oczekiwaa, ale przecie nie sdzia,
e Oleg bdzie si stara jak najbardziej skrci czas przebywania z synem.
Lina tsknia za Olaiem. Ciekawa bya, czy wyrs w cigu tych tygodni, waciwie ju
miesicy spdzonych na morzu. Miaa wiadomo, e nie bdzie wiadkiem tego dorastania,
zachodzcych w nim zmian. Nigdy nie bdzie wiedziaa, w jaki sposb si odbyy. Nigdy nie
pozna tych tygodni. To bolao.
Troch si te baa, e Oleg mimo wszystko nie przywiezie jej synka. W momentach
przygnbienia zadawaa sobie pytanie, czy naprawd ma powody, eby bardziej ufa Antonii
ni Olegowi.

W kocu postanowia im wierzy. Niillas powtarza jej, e obdarzanie ludzi zaufaniem


wzbogaca.
Jesie si zbliaa. Lina tak bardzo chciaa ufa w tej sprawie Niillasowi. Ale nie
wiedziaa, czy moe.
- Frachtowiec nie przypyn - oznajmia mu, chocia byo to zbdne. Sam przecie
widzia. Jego oczy patrzyy rwnie bystro jak jej. Przecie za kadym razem towarzyszy jej do
wioski.
Wspili si na ska nieopodal wioski. Na t ska, gdzie si z nim spotkaa wwczas,
gdy gorca wiosna ledwie zapowiadaa lato. Tam gdzie przesiadywaa kadej wiosny i patrzya,
jak Niillas przychodzi, niosc lato w swoim wzeku.
Nikt we wsi nie widzia frachtowca, nawet cie agla nie zamajaczy na horyzoncie
pomidzy niebem a morzem. Ale Lina nie potrafia uwierzy ludziom. W powrotnej drodze, w
drodze do domu, do siida, wspili si wic najwyej jak tylko mogli.
Ludzie we wsi oczywicie mwili prawd. Pomidzy niebem a morzem nie byo wida
nawet cienia agli.
Lina odwrcia si plecami do morza. Ale wtedy jej oczy musiay spoglda na ld, a to
wcale nie poprawio jej nastroju.
- Ile dni jeszcze zostao? - spytaa. Nie chciaa, eby jej gos brzmia tak cienko, ale
podczas tego lata wcale nie wprawia si w udawaniu. W wielu rzeczach si wprawia, lecz nie
akurat w tym.
- Ja nie licz - odpar Niillas. - Wiem, e niewiele, lecz nie mam siy ich liczy. Nie
chc, eby te dni stay si bardziej szare. A bl barwi wszystko na czarno.
- Jeli frachtowiec przypynie najpierw... - zacza Lina.
Niillas pokrci gow. Doni zakry jej usta, zdecydowanym gestem, lecz nie tak, eby
sprawi jej bl. A w nastpnej chwili mocno przycisn j do siebie i obsypa pocaunkami jej
szyj, policzki i powieki. Czoem opar si o jej czoo. Trzyma j, ale nie zdoa odpdzi
wiadomoci tego, co ich czeka.
Ta wiadomo nie dawaa si odpdzi, nawet Niillas nie by w stanie przymkn na
ni oczu, podobnie jak i ona. Wsplnie dzielili radoci i szczcie, teraz musieli wsplnie
stawi czoo rwnie temu.
- Nie rozmawialimy o tym, Lino - powiedzia. - Nawet si nad tym nie
zastanawialimy...
- Dlatego, e ty nigdy nie chciae.
Niillas usiad przy niej. Wci j obejmowa. W duchu zadawa sobie pytanie, jak dugo

bdzie pamita jej mikko, jej zapachy, jej smak...


Pewnego dnia by moe jej twarz zatrze si w jego pamici. Chyba e on wczeniej
umrze.
Lina miaa racj. Nigdy nie chcia o tym mwi. Pragn, aby nigdy nie zaistniaa
konieczno poruszania tego tematu. Pragn, eby w Linie odezwa si niepokj przynaleny
jej modoci, eby si nim znudzia. Wszystko byoby wtedy atwiejsze.
- Ja nie zostan - powiedzia. - Nie mog zosta i czeka na frachtowiec. Samotny
czowiek jest nikim w moich okolicach. A tutejsze okolice jesieni i zim nie s moje. Bd
wtedy czowiekiem znikd. yj z mojego stada, siida to moja rodzina. Naleymy do siebie.
Bez nich nie dam sobie rady. Nie zdoam przey bez wsplnoty.
- A my? - spytaa Lina ledwie syszalnie. Nigdy dotd jego rami obejmujce j tak
bardzo jej nie ciyo. - A ty i ja, Niillasie? Czy my do siebie nie naleymy? Dasz sobie rad
beze mnie? Czy to wanie prbujesz mi powiedzie? Nie zawsze ci rozumiem, Niillasie. To
co, o czym musisz mi powiedzie wprost.
Daleko pod nimi byo morze, bardziej zielone ni niebieskie. Ld zacz si czerwieni.
Wrzosy na tle skalistego podoa i szarzejcego mchu zdaway si krwawi.
Ju niedugo Niillas pozwoli, by woda oddzielia go od Soraya. Opuci letni krain w
oczekiwaniu na nastpne lato. W zimowej krainie czekay niewypasione pastwiska. W zimowej
krainie znajdoway si miejsca godw, znajome kozom.
- Jedziem na nartach tego lata - powiedzia z westchnieniem. Nawet tym nie mg
wyrazi, jak gboko aowa tego, co si stao. - Zapomniaem, e nie da si jedzi na nartach
na tyle lekko, eby nie pozostawia adnego widocznego ladu.
Lina pocaowaa go w policzek. Przykadaa usta do kadej widocznej na nim
zmarszczki, caowaa kciki ust.
- Zim byy dobre warunki do jazdy na nartach - stwierdzia z moc. - Najdroszy
Niillasie, nawet ty nie moge sdzi, e po tym, co si stao, po nas, nic ju nie bdzie. Ty
przecie tak nie mylisz!
- Miaem nadziej, e ci si znudz - przyzna, pozwalajc jej przewrci si na ziemi.
Lina usiada na nim okrakiem, mocno przytrzymaa go za nadgarstki, nie chciaa mu
wierzy.
- Tylko nie zepchnij nas ze skay! - ostrzeg j Niillas z pen powag. Niekiedy Lina
wykazywaa gwatowno, ktra moga nawet przestraszy. Twierdzia, e jest w tym szczera,
e to w niej tkwi, a Niillas pamita, jak bardzo jest jeszcze moda.
- Czym ja jestem dla ciebie? - spytaa Lina z powan min. - Przysigam, e zrzuc nas

oboje, ebymy si zabili, jeli mi tego nie powiesz! Chc, eby by ze mn szczery, Niillasie,
rwnie szczery jak ja byam z tob. Czy byam dla ciebie jedynie przynoszcym szczcie
amuletem? Ciep radoci na posaniu w tej twojej letniej krainie?
- Nie - odpar Niillas. Patrzy na ni, widzia, e gniew i pacz zaraz si w niej
wymieszaj. Dumny by z niej, widzc, e gniew i upr s najsilniejsze. Chcia wierzy, e Lina
nie bdzie za nim paka.
Bya tak sodka. Teraz nazywa j rwnie pikn. W cigu tego lata niewiele si
zmienia na zewntrz, ale przez t mg w oczach wydawaa mu si pikna.
- Jeste pikna - powiedzia jej. aowa, e nie moe pokaza jej obrazu w swoich
oczach. Wiedzia jednak, e nigdy nie bdzie w stanie jej tego przekaza. Nie potrafi tak
dobrze opisywa. Zreszt Lina by moe i tak by mu nie uwierzya.
Teraz te prychna.
- Ja nie jestem pikna. Pikna jest Raija. Powiedziae przecie, e to najpikniejsza
kobieta, jak spotkae.
Czyby tak powiedzia? Kiedy? No tak, rzeczywicie, przypomnia sobie teraz...
Dlaczego kobiety przechowuj takie sowa? Dlaczego w taki sposb niszcz swoj godno?
- Na ni patrzyem jedynie oczami - odpar. - Ciebie widz caym sob. Dlatego jeste
pikniejsza. Na tym polega rnica, rozumiesz, Lino? Dla mnie jeste pikna. Wanie tak ci
widz.
- Kocham ci - powiedziaa z uporem i dum w gosie. Wiosenna Lina rumieniaby si
ze wstydu, za wszelk cen staraaby si ukry swoje uczucia.
Tego lata kocha niedojrza mod dziewczyn i doros kobiet, wci pozostajc w
objciach tej samej osoby. Obiema nimi bya Lina.
- Odebrae mi wszelki wstyd, jaki kiedykolwiek posiadaam. Kocham ci. Powtarzaam
ci to nawet przez sen. Byam z tob szczliwa. Olega obchodzia zaledwie poowa mnie, a
moe nawet tyle nie. Ty pragne mnie caej. Przez jaki czas. Dlaczego ju teraz nie? Bo jeli
frachtowiec przypynie najpierw... Niillas rwnie tym razem nie pozwoli jej powiedzie tego
do koca.
- Uczynia to lato moim najpikniejszym wspomnieniem. Okazaa si wcale nie tylko
amuletem, wypenia mj namiot. Dzielia ze mn wszystko. Nigdy nie dzieliem tyle z adn
kobiet, ile z tob. Moesz mi wierzy albo nie, to zaley od ciebie, Lino. - Umilk na chwil. By moe nie powiedziaem wszystkiego, co chciaa ode mnie usysze - cign - ale
przysigam, e nigdy ci nie skamaem. Jeste ostatni osob, ktr bym okama.
- A mimo to nigdy nie powiedziae...

- ...tego, co chciaa usysze - dokoczy. - Moe ci kocham - przyzna.


Otrzyma promienny umiech; wiedzia, e go dostanie, gdy tylko o tym napomknie.
Twarz Liny natychmiast zdradzaa uczucia. Marna z niej bya oszustka.
Nie byaby w stanie powiedzie nieprawdy, nawet gdyby bardzo si staraa.
Lina dugo smakowaa jego sowa. Niemal zapomniaa, e doczy jeszcze do nich
moe.
- Nic wicej ponad to nie moesz powiedzie, prawda? - umiechna si, cho mimo
wszystko troch aowaa, e doda jeszcze i to sowo.
- Mnie to wystarczy...
Niillas usiad. Nigdy mocniej go nie przytrzymywaa. Teraz i jego rce objy j w
pasie.
- Nigdy nie zadowalaj si poow, nie zlizuj okruszyn, Lino. Nawet tych, ktre ja ci
rzuc. Nigdy nie wolno ci przed nikim peza. Nigdy!
Otworzy jej usta swoimi wargami. Pocaowa mocno. Peen by gniewu, podania i
alu. Gardzi sob za t swoj sabo. Przeklina si za to, e stan na drodze tego dzieciaka.
Ale nie potrafiby zrezygnowa z adnej chwili tego lata. Te letnie miesice byy jego
najcenniejszym wspomnieniem.
Pocaowa j. Rozpi bluzk, caowa cae ciao, gdzie mg dosign. aowa, e nie
jest czowiekiem, ktrego czasami widzia, gdy zamkn oczy. Mczyzn o prostej postawie,
silnych rkach i gadkiej skrze. Mczyzn, ktry jeszcze przez dziesitki lat zachowa
sprysto i si ramion. Ten mczyzna przed niczym by si nie wzbrania. Zabraby j z
wyspy, skrad j do swej zimowej krainy. Scaowaby z niej wszystkie jej wtpliwoci,
wszystkie jej zobowizania, wizi czce j z miejscami i ludmi.
Ale mczyzna spod powiek istnia tylko tam, pod powiekami. Mczyzna o twarzy
poznaczonej zmarszczkami i rkach, ktre utraciy si, pocaunkami zagusza jej namowy, a
wyznania mioci zmienia w milczenie. Ten mczyzna si pragn j raz po raz zasadza w
tej ziemi, z ktrej ona chciaa si wyrwa z korzeniami.
Wosy tworzyy bia glori wok jej gowy. Oczy miaa byszczce; czerwone,
nabrzmiae wargi dray. Pomidzy opalon szyj i twarz a biaym ciaem, jasnym jak mleko,
przebiegaa wyrana granica, wyznaczona lini konierzyka. Lina wycigna bluzk zza paska
spdnicy, pene piersi wskazyway na niego, bujne nad jej wsk tali. A przecie bya taka
krucha, biust by zbyt obfity dla drobnej postaci. Ale kusi, przyciga, sprawia, i Niillas czu,
e jeszcze nie wszystkie soki w nim wyschy.
Jego donie znay j tak dobrze, lecz nigdy si ni nie nuyy. Nigdy nie miay jej tak

naprawd dosy.
- Bliej nieba ju mnie nie zaprowadzisz - powiedziaa Lina z umiechem.
Nie przejmowaa si tym, e by moe ich wida, nie wstydzia si niczego, co robia
razem z Niillasem. Z nim nic nie mogo by brzydkie.
Przycign j do siebie. Przez moment wzdraga si przed rozbieraniem si w
dziennym wietle, lecz w kocu zacisn zby i zrobi to. W mroku jurty Lina moga nie
zwraca uwagi na jego wiek, a chcia zmusi j, eby zobaczya to, o czym sam tak wietnie
wiedzia, z czego tak bolenie zdawa sobie spraw. I Lina, chocia nie chciaa, musiaa to
zobaczy.
- Popatrz na mnie - poprosi, odsuwajc j od siebie. Prosi j o to samo z pewnoci ju
sto razy wczeniej. Baga j, by dostrzega jego staro, lecz ona tylko si miaa swoim
perlistym miechem. Zmylia sobie innego Niillasa, nie tego prawdziwego, tego, ktrego on
poznawa po skrze, po zmarszczkach, ani nawet nie tego, ktrego on sam wymyla lub
przywoywa we wspomnieniach. Nie by pewien, czy ten mczyzna naprawd by nim samym
w modoci.
Bardzo chcia w to wierzy. To byo jego wasne wspomnienie o sobie samym.
Ale Lina opowiedziaa mu o nim takim, jakiego sam nigdy nie widzia. O Niillasie
istniejcym w jej oczach.
Teraz Lina westchna, gadzc go po piersi. Niillas wiedzia, e skr ma w tym
miejscu lun, nie napinajc si na sprystych miniach, jak u modych chopcw. Nogi te
zrobiy si ciesze. Wci by sprawny, lecz jego ciau brakowao sprystoci i wieoci.
Kiedy wszystko w nim byo mode, lecz teraz ju nie. On to widzia i baga j, by dostrzega
to samo. Baga, eby powiedziaa mu, e jest stary.
- Mogabym si pozwoli oszuka, e jeste prny, mj najdroszy, kochany powiedziaa z umiechem. Koniuszki palcw ledwie go przy tym dotykay, muskay cienk
skr, biegy po delikatnych zmarszczkach, o jakie przyprawi go wiek.
Lina przesuna palcami po jego twarzy. Leciutki dotyk, wiatr, pocaunki soca.
- Ja lubi twoje zmarszczki, Niillasie, one mi opowiadaj o tobie. O twoim yciu.
Jeszcze zanim rozmawiae ze mn o wszystkim, one opowiedziay mi, kim jeste. Powiedziay
mi tak wiele, nie kamay. Patrzyam na twoj twarz, na twoje zmarszczki, na twj umiech i
lady po miechu. Widziaam, jak troski ci naznaczyy. Widziaam, e przeye niejedn
pogod, widziaam twoje oczy, a wok nich wianuszek zmarszczek, przypominajcych
promyki soca. Dostrzegam, dlaczego masz kad z nich, kiedy patrzyam, jak si umiechasz.
Lina pocaowaa go leciutko, pieszczotliwie potargaa mu wosy.

- Widziaam srebro w twoich wosach i wiedziaam, e to by moe najwiksze


bogactwo, jakie mog zdoby. Nie przeszkadza mi, e nie s takie jak wwczas, gdy miae
osiemnacie lat. Gdybym spotkaa ci, gdy miae osiemnacie lat, moliwe, e w ogle nie
zwrciabym na ciebie uwagi, bo osiemnastolatek nie byby wcale t osob, ktrej tak dugo
szukaam.
Piecia domi jego barki. Lekko szczypaa go artobliwie i zaraz caowaa, eby
naprawi wyrzdzon krzywd. Caowaa jego palce, kady z osobna, pocaunkami obsypywaa
ylaste ramiona.
Pooya si na nim i pozwolia cikim piersiom pieci jego tors. Za nimi pospieszyy
donie. Potem usta.
- Lubi twoje ciao - owiadczya. Jej usta nabray wyrazu uporu, ktry Niillas ju tak
dobrze pozna, ktry zapamita w niej najlepiej.
- Miaam chopa, ktry by w moim ku samym tylko ciaem i ktry cay by twardy.
Dotyka mnie tak mocno, e moje ciao pokrywao si ladami jego doni, cho we wasnym
mniemaniu okazywa mi delikatno. Gdybym chciaa modego koza, to bym go sobie
znalaza. Nie cieknie mi linka na widok tych, o ktrych ty mwisz, e chciaby mnie z nimi
widzie. Wcale nie uwaam, eby mode ciao Guttorma byo pikniejsze od twojego. Uwaam,
e jeste pikny, Niillasie, od srebra w twoich wosach przez cae cudne ciao a do palcw u
stp, pomarszczonych, jak twierdzisz. Mnie si one podobaj!
Lina pochylia si nad nim, pocaowaa w usta i wplota si w jego objcia.
- Zawsze prosisz, ebym na ciebie patrzya - umiechna si, tulc si nosem do jego
nosa. Mwic, wargami dotykaa jego ust, rce zarzucia mu na szyj. Nie zamierzaa go teraz
puszcza. - A mnie na ten widok zasycha w gardle i w ustach. - Podnosia si nad nim i
opadaa... - ...a gdzie indziej robi si mokra - mrukna.
Napawaa si rozkosz.
- Wolabym, eby patrzya na mnie inaczej - powiedzia Niillas duo pniej. Ich
spocone ciaa zmarzy, schowali si wic w ubraniach i wyruszyli w stron obozowiska, eby
si rozgrza.
Otoczy ich zmrok, mikki, delikatny. By niczym ochronna tkanina.
Niillas waciwie ju si zdecydowa, e poprosi Lin o powrt do wioski. Uzna, e
takie poegnanie bdzie najprostsze. Widzia ju, jak sam wraca do jurty, a ona idzie do swej
chaty, zbudowanej z rosyjskiego drewna. To by byo takie czyste.
adnych ez, adnych baga.
Nie musiaby oglda blu w jej oczach. Przeyby te ostatnie dni w letniej krainie bez

niej. Bez otaczajcych go zapachw kobiety. Bez szukania jej obok siebie pod okryciem.
Widzia ju, jak przyzwyczaja si do pustki w zimowej krainie, jak nazywa to, co byo,
letnim snem. Moe zdoaby sam siebie oszuka?
Tymczasem nie by w stanie jej puci. Wczepi si w jej nagie ciao i nie puszcza,
dopki oboje nie zmarzli tak, e z zimna szczkali zbami.
Nie potrafi prosi jej, eby odesza, a przecie powinien. Nie potrafi. Tak mao mam
wic w sobie z mczyzny, przebiego mu przez gow. Taki jestem aosny...
- Kocham ci, Lino - powiedzia, apic j za rk. Szed tak prdko, e Lina musiaa
biec, eby dotrzyma mu kroku. Tak prdko, e nie moga nic nawet powiedzie, bo z trudem
oddychaa.
Lecz kiedy spojrza na ni chwil pniej, spostrzeg, e zapali gwiazdy w jej oczach.
A wic powiedzia wreszcie to, na co przez cay czas czekaa. Niillas przeklina sam
siebie. aosny, oto kim by!
Kobiety chciay wiedzie. Nie od Niillasa, na jego widok tylko si miay. Grad pyta
spad na Lin. To j lekko szturchay okciami.
- No i jak? Niillas zabierze ci ze sob? Wyruszysz z nami na stay ld, na zimowe
pastwiska? Jeszcze si nie przemg, eby ci o to spyta?
Lina odpowiadaa im wymijajco. Miaa przecie synka, a on jeszcze nie wrci.
Frachtowiec nie powrci z rejsu na poudnie. Nie moga zostawi Olaia. Tyle wszak dla niej
znaczy...
W obozowisku zapanowaa atmosfera popiechu. Miejsce godw reniferw znajdowao
si w gbi ldu. Od pokole zwierzta parzyy si wanie tam, nigdzie indziej. Zaczynao
brakowa czasu. Nikt nic nie mwi, lecz wida byo, e z trudem si wstrzymuj. Wszyscy
przecigali niezbdn prac tak dugo, jak si tylko dao, lecz nie przekraczajc granic
rozsdku.
Siida polubia Lin. To ona wypenia lav'vo Niillasa. Dla niego czekali tak dugo, jak
si dao. Nie pytali o nic, ale robili to dla niego. Z mioci.
Lina wyczua to, nie wiedziaa, czy Niillas rwnie to widzi. Niekiedy wydawao jej si,
e tak, ale on w sprawach dotyczcych jego samego potrafi by do lepy, nie spodziewa si
niczego niezwykego. I byby zaskoczony, gdyby co takiego zauway.
Lina pomagaa. Pakowaa to, co naleao spakowa. W ten sposb mwia wicej, ni
powiedziaaby sowami.
Spakowa naleao wszystkie ubrania, cay sprzt, jedzenie i narzdzia, wszystko to, co
zebrali i zrobili w cigu tego lata. Cay dobytek naleao przewie w miejsce zimowego

obozowiska.
Wszystko miao zosta zaadowane na juczne zwierzta i przetransportowane nad
cienin. Tam znw trzeba byo rozadowywa. W wiosce wynajmowano odzie do przewozu
ludzi i sprztu na drug stron. Renifery przebyway cienin wpaw. Niektre
najprawdopodobniej uton podczas dugiej i mczcej przeprawy, najsabsze z cielt na pewno
nie dadz sobie rady.
Te najmniejsze ju zarnito, bo spodziewano si, e tak czy owak nie poradz sobie w
wodzie. Lepiej byo wic mie ich miso na wasny uytek, anieli odda je morzu. Naleao
umie przewidywa.
W ostatni wieczr w obozowisku zapanowa niepokj. Nikt nie mg znale sobie
miejsca, wszyscy chcieli ju wyruszy. Mieli we krwi przenoszenie si razem z reniferami,
podrowanie wraz ze socem. Trzeba si byo egna z miejscami i porami roku, wita inne,
wstpowa w nie z nadziej. Takie byo ycie. Takie miao by.
Lav'vo pene spakowanego sprztu uoonego z jednej strony wydawao si bardziej
zatoczone ni zazwyczaj. Przy palenisku leay tylko najniezbdniejsze narzdzia. Pod cian
posanie. Toboek Liny tu przy drzwiach.
- Jeli frachtowiec przypyn... - powiedziaa Lina. - Jeeli...
Niillas umiecha si. Wok ust rysowa mu si wyraz zmczenia. On nie obraca w
mylach tego sowa, tak byo od pocztku. Mia dostatecznie duo lat, eby umie spojrze
prawdzie w oczy. Nie ba si tego, co nastpi pniej.
Postpowali wedug swoich wieczornych zwyczajw. Nie mwili na gos, e to ju
ostatni raz, e lato dobiega koca. Nie mwili nic o tym, e jesie zdoaa ich dopdzi. W
namiocie byo ciemno. Ciemniej ni wwczas, gdy jeszcze si nie znali.
Nie rozmawiali o tym.
- Jeeli frachtowiec przypynie dzie po waszym wyruszeniu, to zabior Olaia i
przeprawi si odzi przez cienin - owiadczya Lina zdecydowanie, wtulajc usta w jego
szyj. - Bd wdrowa dzie i noc, a was znajd. Wy przecie te musicie wdrowa
piechot...
Rozemiaa si, niepewnie. Chciaa paka, lecz nawet na to nie moga si zdoby.
Przecie byo im tak piknie. Nie chciaa splami wspomnie zami.
- Nie wszystkie ptaki mog pofrun tak daleko - odpowiedzia jej Niillas. - Niektre w
ogle nie odlatuj.
- Ja pewnie jestem mew - uznaa Lina. - Mam zosta na Soroya do nastpnego lata.
Jestem tak mew, ktra nie ma do rozumu na to, eby znale sobie partnera wrd swoich.

Szukam go wrd ptakw, ktre tu przylatuj. Ale przecie nie z kadego ptaka mona zrobi
mew, prawda? A te, ktre wybieram, odlatuj std jesieni. A Lina zostaje sama, razem z
mewami.
- Wiele jest piknych mew - stwierdzi Niillas, nawijajc na palec lok jej wosw.
Kusio go, eby uci kawaek na pamitk, ale opar si temu pragnieniu. Lina zrobia mu na
drutach rkawice. aowa prawie, e tak si stao. Nawet one jesieni mogy si zmieni w
dokuczliwe, drczce, nie dajce si zatrze wspomnienie.
- Ale one tak gono krzycz! Lina wdychaa zapach Niillasa. Zachowywaa go.
Usiowaa w mylach nada mu nazw, lecz nie bardzo jej si to udawao. Miaa
nadziej, e tak czy owak uda mu si go zapamita.
Wiedziaa, z ktrej strony wieje wiatr. Pogod zawsze umiaa przepowiedzie.
- yj ju pidziesit lat - powiedzia do niej Niillas bardzo cicho. - Ta zima, ktra
nadejdzie, bdzie moj pidziesit pierwsz zim. - Z dreniem wypuci oddech. - Jeli bd
mia szczcie, jeli Ibmel, Pan Bg, okae mi ask, to by moe zostao mi ich jeszcze
dziesi. Moliwe te, e moje dni wczeniej bd policzone. Nie mog y tak, jak gdybym
by rwnie mody jak Guttorm i jego kompani. Gdybym mia trzydzieci lat, mgbym sobie
pozwoli na to, eby myle sercem, rozumiesz to, Lino?
Owszem, Lina rozumiaa, cho bardzo tego nie chciaa...
- Za trzy lata, cztery, moe za pi mog ju nie y, Lino. Moe nawet w cigu tych lat
urodziliby nam si synowie, moe crki. Nigdy nie wiadomo, jak pobogosawi nas Ibmel.
Mogaby zosta ze stadem i gromadk dzieci wrd ludzi, z ktrymi byaby zwizana jedynie
poprzez oenek, a trzeba wizw krwi, by da sobie rad, moja Lino. Trzeba wizw krwi, gdy
jest si starym, inaczej nikt o ciebie na staro nie zadba. Byaby za moda na to, eby zosta
sama, a za stara na to, by kto chcia ci polubi. U nas pierwsi umieraj mczyni.
Niillas mwi schrypnitym gosem. By poruszony. Wiele o tym myla, chocia nie
chcia mwi. Wci nie odstpowa od swoich argumentw. One byy dokadnie przemylane.
Wasnorcznie rozebra je na czci i z powrotem poskada. Teraz sprawdza, czy nie
przeciekn.
Gdyby tylko byo to moliwe. Gdyby tylko cokolwiek mu to umoliwio, pierwszy
zdecydowaby si wykorzysta t szans.
Czu, e dla niego jest to bardziej bolesne ni dla Liny. Dla Liny to byo lato, po ktrym
nadejdzie jeszcze wiele innych. Niillas by przekonany, e nie jest ostatnim mczyzn, jakiego
ona pokocha.
Serce potrafi przywiza si do wielu ludzi, kiedy jest si na to dostatecznie modym.

Ale ona przynajmniej musi si dowiedzie, musi mie pewno, e on jej nie odrzuca.
Bo przecie wcale tak nie byo.
Za bardzo j kocha, by j do siebie przywizywa. Za bardzo lubi, by skazywa j na
lata, podczas ktrych nie mgby jej pomaga, wspiera tak, jak powinien.
- Kocham ci tak bardzo, e nie mog ci tego zrobi - rzek z powag. - Nie mam prawa
odbiera ci moliwoci takiego ycia, do jakiego zostaa zrodzona. Zostaaby wdow jako
moda dziewczyna. Nikt nie yje wiecznie, nawet Niillas. Gdybym mia dziesi lat mniej,
gdybym mg ci zaproponowa o dziesi lat wicej, to nie wahabym si nawet przez moment.
Zabibym kadego mczyzn, ktry omieliby si ledwie na ciebie zerkn. Gotw bybym
zarn p stada, eby uzyska od twego ojca zgod na maestwo. Starabym si o ciebie tak,
jak jeszcze nigdy nikt nie stara si o adn kobiet tu w letniej krainie. Ale jest tak jak jest,
Lino, i nic si nie da na to wicej poradzi. Tak jak jest teraz, nie mog...
- Jeli frachtowiec przypyn - powtrzya Lina z uporem w gosie. - Jeli frachtowiec
przypyn, pjd za wami. Bd sza za wami razem z Olaiem tak dugo w gb ldu, a nie
bdziesz mnie mg ju odesa. A jeli wtedy mnie nie zechcesz, to oddam si pierwszemu
lepszemu...
- Nie mylisz tak naprawd - rozemia si, radujc si kadym jej najdrobniejszym
nawet protestem. Kade takie jej sowo skrztnie skrywa. Jego zszarpana dusza bdzie ich
bardzo potrzebowa, gdy poczuje ju pod stopami stay ld. Wtedy rany w duszy trzeba bdzie
opatrze, a wwczas wspomnienia tego, jak bardzo by kiedy kochany, bd mogy suy jako
co w rodzaju maci na rany, ktre nie chc si goi.
Niillas wzi j w ramiona. Zamkn jej usta w sposb, ktry najbardziej si do tego
nadawa. Kocha j tak dugo, a jego ciao nie miao ju si na wicej. Oboje usnli,
wycieczeni, nasyceni, przepojeni smutkiem.
Od wczesnego poranka zaczli adowa juczne reny. Zapano je poprzedniego wieczoru
i przez ca noc stay uwizane w pobliu siida.
Juczne siodo skadao si z dwch deseczek najbardziej przypominajcych narty,
poczonych przy spiczastym kocu. Siodo to nakadano na grzbiet renifera i porzdnie
mocowano pod brzuchem zwierzcia za pomoc skrzanych rzemieni.
Na tych ostro zakoczonych deseczkach wieszano juki. Narzdzia pakowano w
rozmaite puda i paczki, w kosze, ktrych dno zrobione byo z prostej plecionki z gazek, w
skrzane worki i torby, w kosze z yka. Niektre z jucznych siode miay szczeglnie dugie
deseczki, suyy one jako uchwyty dla maych dzieci, ktre nie mogy i o wasnych siach,
tylko musiay jecha przy bagau.

Najmniejsze, niemowlta, przesypiay jesienne przeprowadzki upione w swoich


koyskach, komse, przytroczonych do bagau, podobnie jak cay inny sprzt.
Lina obserwowaa, jak Lapoczycy si pakuj. Jak przygotowuj si do wyruszenia. Jak
uprztaj miejsce letniego popasu, jak zdejmuj namioty, jak porzdkuj obz.
Ostatni renifer kadej rodziny nis jurt, przymocowan do grzbietu.
Stado, ktre nie dwigao jukw, ju znajdowao si na drodze ku cieninie, nad morze.
W nozdrzach miao zapach zimowego lea. Pasterze jeszcze przed nadejciem witu pognali
zwierzta z letniej krainy do domu.
Niillas nie doczy do nich i Lina w pewnym sensie cieszya si z tego. To jednak
wcale nie uatwiao poegnania.
Niillas take si spakowa. Do transportu swojego dobytku nie potrzebowa wielu
zwierzt. Dwa renifery na sprzt, jeden do dwigania jurty. Chyba prociej nie mona ju
podrowa.
Lina staa ze swoim wzekiem w doniach. Niillas wyj go jej z rk i powiesi na
pozie przy siodle pierwszego renifera.
Orszak jucznych zwierzt rozpocz wdrwk.
Lina sza obok Niillasa, nie dotykaa go, lecz mogaby to zrobi, gdyby zechciaa. On
te mg, gdyby tego zapragn. adne z nich jednak tego nie zrobio.
Szli razem i oddzielnie. Zamykali pochd. Jak niegrzeczne dzieci. Kroczyli w
milczeniu, ociale, puci.
Lina modlia si, odmawiaa w duchu t jedyn modlitw, ktra miaa znaczenie dla jej
ycia. O to, by Antonia z Archangielska kotwiczya ju w pobliu wioski. O to, by jej syn
powrci do niej. O to, by dana jej bya szansa schwytania tego szczcia.
Ju nigdy wicej nie bdzie o nic prosi, byle tylko frachtowiec czeka w pobliu
wioski!
Ze wzgrza nieopodal wsi mieli widok na morze. Nie kotwiczy tam aden statek. Lina
pobiega, zostawiajc Niillasa i cay pochd. Wspia si najwyej jak si dao, rozejrzaa si na
wszystkie strony, lecz nigdzie na zachodzie nie wida byo agla.
Wida Pan Bg uzna, e na to nie zasuya. Doprawdy, przecie nie prosia o tak
wiele, ale najwidoczniej nie nadszed jeszcze kres prb, na jakie j wystawiano.
Niillas wiedzia, jak gorc ywia nadziej. Zapa j za rk, kiedy wrcia.
Zaprowadzi do wsi, mia ochot osuszy jej zy, ale nie przemg si, eby to zrobi.
Znajdowa pewn pociech, widzc, jak ona pacze, i w gbi duszy odczu co na ksztat
wdzicznoci.

Lina bya tak uparta, taka oporna.


Sam przygotowywa si na to, e rosyjski statek by moe przypynie, e Olai wrci.
Przygotowywa si na to, e bdzie musia wszystko jej powiedzie, gdyby naprawd tak si
stao.
Lina upieraaby si przy swoim, mwiaby, e idzie razem z nimi.
A on nie mg na to pozwoli.
Teraz przynajmniej nie musia czyni ich poegnania jeszcze bardziej przykrym i
bolesnym.
Mieszkacy wsi wiedzieli, kiedy Lapoczycy si przenosz. Wiedzieli, e bd
potrzebowali odzi. Czekali. Czekali ju od wielu dni, wiele byo gadania. Zastanawiano si
nawet, czy w ogle zamierzaj wrci na stay ld. Nie wszyscy mieli ochot ssiadowa z
Lapoczykami przez cay rok. Lato byo takie krtkie, stali mieszkacy tych okolic niewiele
mieli kontaktu z gomi, obie strony jako si ze sob godziy, obywao si bez powaniejszych
sporw.
Zaczto adowa odzie. Ludzie wsiadali do rodka, na wikszych odziach rozpinano
agle, w mniejszych wiolarz mocno chwyta za wiosa, popluwszy w donie.
Niillas rwnie teraz by ostatni. Jemu si nie spieszyo. Jesie spada na niego tak
nagle.
Sta, trzymajc Lin za rce, utrwala jej obraz w swej pamici. Przysiga sobie, e j
zapamita akurat tak jak teraz.
By przekonany, e Lina pozostanie jego ostatni prawdziw mioci w yciu. By
moe, rozwaywszy wszystko w zimowym obozie, dojdzie do wniosku, e bya rwnie
najwiksz. Na razie jednak nie mg nic o tym powiedzie.
Jego d czekaa. Inni wsiedli ju na pokad. Podnoszono agiel. Dawno proszono,
eby i on wsiad.
Niillas obj Lin, zamkn oczy i mocno przytuli. W oczach zapieko. Nie otwiera ich,
dopki nie mia pewnoci, e nie popyn zy. Miny ju cae lata, odkd ostatnio paka.
Jej usta przy jego.
Ostatni pocaunek. Ostatni. Zmieszany z sol. Niillas nie wiedzia, czy to jej zy, czy
jego. Nie zdoa si powstrzyma. Po policzkach popyny mu strumyki. Kiedy j puci, nie
mia nawet siy ukrywa, e paka, ani przed ni, ani przed innymi.
- Ty te mnie opuszczasz? - spytaa Lina. - Ty take? Niillas nie wiedzia, czy syszy
pogard w jej gosie. Czyby spodziewaa si od niego czego wicej?
Kiwn gow w charakterystyczny dla siebie agodny sposb, nie wiedzia, czy ona

wyczuwa ten bl, ten smutek, czy wie, ile go to kosztuje.


- Gdybym teraz nie odszed, Lino, oznaczaoby to, e nigdy nie byem ci bliski, e nigdy
ci nie kochaem...

You might also like