Professional Documents
Culture Documents
TOMASZ STRZEŻEK
STOCZEK -
NOWA WIEŚ 1831
BELLONA
Warszawa
Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową wszystkich swoich książek
z rabatem.
www.ksiegarnia.bellona.pl
Nasz adres:
Bellona SA
ul. Grzybowska 77
00-844 Warszawa
Dział Wysyłki tel.: 22 45 70 306, 652 27 01
fax 22 620 42 71
Internet: www.bellona.pl
e-mail: biuro@bellona.pl
I S B N 83-11-11947-5
WSTĘP
kawalerii) i 96 dział. Obecnych pod bronią 37,6 tys., w tym 6,6 tys.
kawalerii.
7 Szaser (fr. chasseur) — myśliwy, goniec, strzelec.
było natarcie na białą broń. Lanca stanowiła ich najważ
niejszy oręż. Istniały waśnie i spory między szaserami
a ułanami o to, który z rodzajów kawalerii jest lepszy.
Jeden z ułanów pisał, iż „...dawno było w zwyczaju”, że
jeżeli zdarzało się, że „...ułani szli koło szaserów albo
nawzajem szaserzy koło ułanów, zawsze ułani z nich się
śmiali, mówiąc «szaser, czego płaczesz» i zaraz sami
odpowiadali «bo mi ułan chleb zjadł». Szaser rzadko
odpowiadał, najczęściej zaklął od wszystkich diabłów,
a ułani na całe gardło się śmiali”8. Tego typu zachowania
ułanów, ich zadziomość i skłonność do żartów, a z drugiej
strony milczenie i pokora szasera, uzewnętrzniały skład
osobowy formacji. Do ułanów garnęli się ochotnicy, a więc
ludzie bardziej świadomi swojego wyboru drogi życiowej
niż rekrut z poboru, pozbawiony możliwości wyboru
formacji, w której chciał służyć. Strzelec konny był więc
pokorny i cichy jak szaser. W ogóle pułki ułańskie
odróżniały się od szaserskich nie tylko mundurem, ale
i sposobem bycia szeregowych i podoficerów. Ignacy
Komorowski odnotował nawet, że wśród nich „zawsze
panowała wesołość” 9.
Kawalerię liniową Królestwa Polskiego tworzyły dwie
dywizje strzelców konnych (szaserów) i ułanów, z czterema
pułkami w każdej z nich. Piąty pułk szaserów wchodził
w skład gwardii królewskiej i dopiero w styczniu 1831
roku stał się pułkiem liniowym. W okresie pokoju każdy
z pułków posiadał sztab, cztery szwadrony liniowe i rezerwę
pieszą. Dwa szwadrony tworzyły dywizjon. Szwadrony
dzieliły się na pododdziały — dwa półszwadrony, pół-
szwadron — na dwa plutony (czyli cztery plutony w szwad-
skórzanym denkiem...”.
flankierzy). Obydwie formacje przeznaczone były do
wypełniania typowych zadań lekkiej kawalerii. Dodatkowo
strzelców konnych szkolono w walce ogniowej w szyku
konnym i pieszym w natarciu i obronie. Domeną ułanów
było natarcie z trzymaną w ręku lancą, która była ich
głównym orężem. Konie dla kawalerii polskiej sprowadzano
głównie z Podola, Wołynia i Ukrainy.
W armii polskiej były tylko dwie baterie artylerii konnej,
która wspierać miała działania kawalerii. Każda z dwóch
baterii miała po 8 dział lekkich (4 armaty 6-funtowe
i 4 jednorogi 1/4-pudowe12), 292-296 oficerów i żołnierzy
(m.in. 48 bombardierów, 138 kanonierów na koniach,
59 kanonierów pociągowych). Z kolei gwardyjska bateria
pozycyjna artylerii konnej uzbrojona była w ciężkie działa
(8 jednorogów 1/2-pudowych).
W tym czasie, gdy rosyjski V Korpus zbliżał się do
granic Królestwa, korpus gen. Józefa Dwernickiego jeszcze
nie istniał. Oddziały, które miały się w nim znaleźć, były
dopiero organizowane.
Chłopicki, jak wiadomo, za liczącą się siłę zbrojną
powstania uznawał tylko starą armię; nie zamierzał naruszać
jej zwartości przez połączenie z formacjami nowymi.
Odrzucił więc kilka planów, które zakładały budowę
jednolitej armii powstańczej (plany Dezyderego Chłapow
skiego, Wojciecha Chrzanowskiego). Zaakceptował decyzję
rządu z 3 XII 1830 roku o powołaniu w szeregi armii
dymisjonowanych podoficerów i żołnierzy, gdyż w jego
przekonaniu włączenie ich w struktury starej armii nie
osłabiało jej wartości. Dymisjonowani mieli tworzyć trzecie
i czwarte bataliony piechoty (od 29 XII) oraz trzecie
dywizjony jazdy w starych pułkach kawalerii. 6 grudnia
dyktator zakazał wcielania dymisjonowanych do nowych
wojsk (tzw. Powstań), a dwa dni później wezwał rząd, aby
i ułanów.
17 [J. D w e r n i c k i ] , Pamiętniki jenerała..., Lwów 1870, s. 9.
(1151 ponad etat) oraz 175 oficerów (44 ponad etat). Ludzi
więc nie brakowało. Gorzej było z końmi, ubraniem,
oporządzeniem i uzbrojeniem. Konie skupowano na terenie
kraju, gdyż Rosjanie odcięli armię powstańczą od dostaw
z Ukrainy. Na szczęście część starych pułków kawalerii
odebrała na czas partię koni, którymi zastąpiono niezdatne
do służby i te co odsłużyły 9 lat (taką wymianę nazywano
remontem). Pozbawione ich zostały pułki strzelców kon
nych i jeden pułk ułanów.
Zakupy nie przynosiły jednak pożądanych efektów.
23 grudnia trzecie dywizjony miały tylko 73 konie skarbowe
(etat przewidywał 3042)18. Aby pozyskać konie dla starych
pułków, a przede wszystkim dla trzecich dywizjonów,
władze powstańcze musiały się odwołać do przymusowych
poborów, które uzupełniały zakupy. Pobór jednego konia
ze 100 dymów (tzn. ze 100 domów mieszkalnych), ogło
szony przez dyktatora 28 XII 1830 roku, rozwiązał problem
zaopatrzenia trzecich dywizjonów w wierzchowce, ale nie
od razu. 4 stycznia dysponowały one 128 końmi skar
bowymi, 10 stycznia — 468, 25 stycznia — 1559, a 5 lutego
— 2091. Widać więc wyraźnie, że w momencie, gdy wojska
rosyjskie wkraczały do Królestwa, tylko 68% podoficerów
i żołnierzy trzecich dywizjonów posiadało konie.
Pozostałe potrzeby trzecich dywizjonów także nie były
łatwe do zaspokojenia. Zasoby państwa i starych pułków
były zbyt szczupłe. Ponadto sami dowódcy pułków nie byli
zainteresowani tym, aby dzielić się dobrem pułkowym
z nowo tworzonymi dywizjonami. Brakowało przede wszy
stkim rzędów końskich (szczególnie siodeł). Zlecono ich
wykonanie w warsztatach rzemieślniczych Królestwa, jak
też w Krakowie, popełniając przy tym błędy, które zaowo
cowały opóźnieniem dostaw. Nierzadko żołnierze musieli
sami wykonywać elementy wyposażenia — np. szyli sakwy
18 Oficerowie mieli własne konie. Państwo łożyło tylko na ich
utrzymanie.
do furażu i przyborów stajennych, lamowali derki, przera
biali terlice na siodła. Rzemienne części oporządzenia
żołnierza (tzw. landwerki19), ostrogi dla strzelców konnych,
kaszkiety dla podoficerów — zabrano ze szwadronów
rezerwowych. Ładownice na ładunki prochowe do karabin
ków i pistoletów odebrano artylerii pieszej. Inne artykuły
ściągano pospiesznie z magazynów Komisji Wojny w War
szawie, najintensywniej na przełomie stycznia i lutego.
Z ubraniem trzecich dywizjonów organizatorzy nie mieli
większych problemów. Do 26 stycznia były ubrane i obute.
Zaciągający się do kawalerii nowo zaciężni od razu
otrzymywali ubiór dostosowany do zimowych warunków.
Nakrycia głowy typowe dla szaserów i ułanów, a więc
kaszkiety i ułanki, dostali tylko podoficerowie; szeregowi
zadowolić się musieli furażerkami podszytymi podwójnie
złożonym wojłokiem (filcem), co miało ich zabezpieczyć
od cięcia szablą.
Dywizjony uzbrojono, tak jak planowano, w szable i lance.
Chorągiewki do lanc szyły damy z Warszawy, ale nie
wiadomo, czy tych elementów uzbrojenia starczyło dla
wszystkich. Pistoletami podzieliły się pułki. Z karabinkami
było gorzej; urzędowe raporty były zbyt optymistyczne
— wynikało z nich, że do końca stycznia karabinki otrzymały
wszystkie dywizjony. W rzeczywistości szaserzy dopiero 8-9
lutego dostali kilkadziesiąt sztuk na dwa plutony.
W 1831 roku armia rosyjska była największa w Europie.
Na papierze liczyła 839 tys. żołnierzy (w piechocie,
kawalerii i artylerii), a w rzeczywistości była o 200 tys.
mniejsza20. Kawaleria regularna w 1830 roku liczyła
95 tys. ludzi w 78 pułkach, a nieregularna — blisko 100
roku było 96 tys. koni (z tego w rezerwie 16,8 tys.), a w 1830 roku
— 70,6 tys. (z tego w rezerwie tylko 1611 sztuk). Ubytek wyniósł więc
ponad 26%.
26 W 1. Dywizji Dragonów, która uczestniczyła w wojnie z Turcją,
latem 1830 roku pułki miały tylko po 384 konie, a brygady — około 760
zamiast 1634.
27 Na jednego kawalerzystę w terenie płaskim miało przypadać
5 żołnierzy z pozostałych rodzajów wojsk lądowych, a w terenie górskim
— 1 na 9. W armii rosyjskiej w 1825 r. na jednego kawalerzystę
przypadało 5,5 żołnierza piechoty, a w 1828 r. — 5,75.
kawalerią a lekką. Od 1830 roku byli oni szkoleni do walki
w szyku konnym i pieszym (zgodnie z regulaminem
strzelców konnych). Do ich zadań zaliczano wspieranie
lekkiej kawalerii oraz opanowywanie punktów o znaczeniu
taktycznym (mostów, przepraw, węzłów komunikacyjnych,
przełęczy, lasów, terenów zabudowanych).
Kawaleria rosyjska miała organizację przyjętą z armii
francuskiej. Kawaleria rezerwowa, zwana też samodzielną
(była zgrupowana w korpusach rezerwowych kawalerii28),
zdolna była do samodzielnych działań bez wsparcia innych
rodzajów wojsk (poza artylerią konną). Z kolei kawaleria
korpuśna (korpusowa)29, zwana też dywizyjną, wspomagała
piechotę i artylerię pieszą zebraną w korpusach piechoty.
Z reguły kawaleria korpusowa wykonywała zadania osło
nowe i rozpoznawcze. Na początku 1828 roku w armii
rosyjskiej było 18 takich dywizji, z tego dziesięć w pięciu
korpusach rezerwowych kawalerii, a osiem w korpusach
piechoty i gwardii.
V Korpus Rezerwowy Kawalerii, z którym bił się
Dwernicki, składał się z dwóch dywizji — 2. Dywizji
Strzelców Konnych i 2. Dywizji Dragonów. Strzelcy konni
pojawili się w armii rosyjskiej w końcu 1812 roku (nie
licząc krótkiego epizodu z lat 1788-1796). Car Aleksander I
uwielbiał tę formację i ją hołubił w latach 1815-1825.
Pułki miały w tym czasie podwójny komplet oficerów
i uznawano je za najlepsze w całej armii. Przygotowywano
je do walki w szyku konnym i pieszym. Mikołaj I miał
innych ulubieńców. Jako oficer piechoty sympatią darzył
dragonów, którzy łączyli walory znanego mu rodzaju
wojsk z kawalerią. Dopóki żył główny inspektor kawalerii
rosyjskiej, wielki książę Konstanty, dopóty Mikołaj I nie
mógł od ręki zlikwidować pułków szaserskich. Jednak już
28 W korpusach rezerwowych łączono dywizję ciężkiej kawalerii
z dywizją lekkiej lub dywizję lekkiej z dywizją średniej.
29 Były to pojedyncze dywizje huzarów lub ułanów.
od 1825 roku trwał proces przekształcania dragonów
w huzarów i ułanów. Po wyeliminowaniu strzelców kon
nych, co nastąpiło w 1833 roku, jedyną formacją szkoloną
do walki w szyku konnym i pieszym byli dragoni. O za
stąpieniu szaserów dragonami Mikołaj I zdecydował na
inspekcji V Korpusu Rezerwowego Kawalerii w Kozielcu
(w Guberni Czernichowskiej) latem 1830 roku. Od tej pory
szkolono ich do walki w szyku konnym i pieszym.
Pułki rosyjskiej kawalerii regularnej nawet w okresie
pokoju miały po 6 szwadronów i rezerwę pieszą (wyjątkiem
były pułki zgromadzone w korpusie rezerwowym gwardii
stacjonującym w Królestwie Polskim, które tak jak pułki
polskie posiadały po cztery szwadrony). Zdaniem Wacława
Tokarza, w 1830 roku rozważano redukcję liczby szwad
ronów w całej armii rosyjskiej, ale wynikało to raczej ze
zmniejszenia liczby koni w pułkach. Formalnie zachowały
one skład sześcioszwadronowy 30.
W wojnie tureckiej uczestniczyła tylko 1/3 regularnej
kawalerii rosyjskiej; 2/3 nie doświadczyły tej wojny.
Dlatego też wnioski z niej wynikające nie upowszechniły
się na tyle, aby dokonać radykalnych zmian w procesie
szkolenia, w organizacji, a także w zakresie higieny
i pielęgnacji koni. Car osobiście był zainteresowany tymi
reformami. Jego mentorem był pisarz wojskowy i teoretyk
wojny, Henry Jomini. Imperator podejmował i weryfikował
decyzje w trakcie przeglądów korpusów, które wieńczyły
letni okres ćwiczeń (od maja do września), gdy pułki
łączyły się w brygady, dywizje i korpusy. W pozostałe
miesiące (od września do maja) szkolenie obejmowało
pluton i szwadron.
Jak trudno było wytrzebić stare nawyki, ilustruje historia
Jamburskiego Pułku Ułanów, w którym dowódcy nadal
zalecali, aby konie były dobrze odkarmione i tresowane
30 Już na wojnę z Turcją niektóre pułki szły w składzie czterech
szwadronów (np. w 4. Dywizji Ułanów).
w maneżu (gdzie trociny na podłożu zastępowały piasek,
zdaniem dowódców zbyt twardy dla końskich kopyt),
a ogony ładnie prezentowały się na przeglądach i pokazach.
W ćwiczeniach polowych i na paradach maszerowano
stępa i nakazano unikać chodów szybszych od umiar
kowanego kłusa, aby konie nie traciły masy ciała. W szko
leniu żołnierzy baczną uwagę zwracano na służbę formalną.
Zgodne wznoszenie okrzyków powitalnych było ważniejsze
niż czyszczenie czy naprawa broni.
U progu wojny z Polską w 1831 roku (dla Rosji był to
polskij pochod, „kampania polska” lub „wojna z buntow
nikami”) pułki wyznaczone do niej nie były lepiej wy
szkolone od tych, które biły się w Turcji. III i V korpusy
rezerwowe kawalerii, a także korpusy piechoty z ich
kawalerią korpusową nie uczestniczyły w wojnach. Dopiero
po kilku miesiącach zmagań z Polakami na dworze carskim
mówiło się o tym, że obydwa korpusy nie miały żadnego
doświadczenia bojowego. Oficjalnie, zgodnie z urzędowym
optymizmem, przedstawiano III Korpus Rezerwowy jako
najlepiej przygotowany do wojny. Jego pułki tworzyli
ludzie „ładni i krzepcy”, a także „pełni bojowego zapału”.
Wiadomo jednak, iż wszystkie korpusy armii czynnej
potrzebowały świeżego rekruta na dokompletowanie swoich
stanów. W V Korpusie czekano głównie na artylerzystów.
Pod płaszczykiem potiomkinowskiego obrazu armii kryły
się poważne niedociągnięcia. Nadużycia nie były rzadkie
(np. w szwadronach czynnych liczba koni była mniejsza od
etatowej, a poza tym były one w gorszym stanie od tych,
które dowódcy trzymali w rezerwach za linią bojową).
Kondycja koni nadal pozostawiała wiele do życzenia;
dzienny dystans 30 km był dla nich wyzwaniem. W 2. Dy
wizji Strzelców Konnych, z którą zmierzył się Dwernicki,
konie już sześć dni po wkroczeniu do Królestwa były
w fatalnym stanie. Mimo to pod Stoczkiem pułki strzelców
konnych prezentowały się okazale — ze swoimi „wielkimi
dzielnymi końmi” i dosiadającymi ich rosłymi, tęgimi
szaserami. Dwernicki nazywał ich „olbrzymami”.
Jak takie konie zachowywały się w walce, ilustruje
przykład gwardyjskich koni zdobytych w maju 1831
roku nad Narwią. Zdaniem Dezyderego Chłapowskiego,
były „tłuste, okazałe, ale ani wyciągniętego kłusa, ani
cwałem chodzić nie chciały. Wyuczone były do krótkiego
galopu, którym zwykle na paradach defilowali, ażeby
bowiem w galopie równanie utrzymać, trzeba, aby galop
był bardzo skróconym. Ładnie się to wydaje na paradzie,
ale szkodliwe na wojnie, bo szarży z bliska, a zatem
krótkiej, konie powinny dochodząc być rozpuszczone,
ażeby mocno uderzyć”.
Wziętych do niewoli strzelców konnych widział w War
szawie Julian Ursyn Niemcewicz. Opisywał ich jako „lud
rosły, już nie młody, strasznie znędzniony”31. Jak na
kilkanaście dni wojny, to obraz doprawdy smutny. Może
potwierdzać tylko opinię, iż żołnierze rosyjscy nie mogli
udźwignąć ciężarów wojny. Przyczyny tego stanu należało
by szukać w tym, iż młodsza kadra oficerska i żołnierze
szeregowi nie mieli doświadczenia wyniesionego z wcześ
niejszych wojen, które mogłoby zniwelować brak wiedzy
i nauk wojskowych. Doświadczenia bałkańskie w żadnym
wypadku nie nauczyły ich niczego, gdyż nie uczestniczyli
w tej wojnie. Niewiele wiedzieli o służbie polowej
(o osłonie, rozpoznaniu, kwaterunku w warunkach polo-
wych, żywieniu siebie i koni). Celne strzelanie także nie
było ich najmocniejszą stroną, tak jak posługiwanie się
lancą, którą dopiero co uraczono strzelców konnych i hu
zarów. Z subordynacją w szeregach też nie było najlepiej,
aczkolwiek pijaństwo, kradzieże czy maruderstwo, czyli
samowolne oddalanie się z oddziału, nie były przypisane
tylko armii rosyjskiej. Poziom destrukcji osiągnął krytyczny
31 J. U. N i e m c e w i c z , Pamiętniki z 1830-1831 roku, Kraków
1909, s. 66.
stan w 2. Dywizji Strzelców Konnych. Jej dowódca, gen.
Geismar, jeszcze na kilka dni przed Stoczkiem skarżył się,
iż „z tej dywizji nie będzie nic dobrego [...], bowiem
niesforność w niej osiągnęła najwyższy stopień”. Nie mógł
znać rzeczywistego przygotowania podkomendnych do
walki, gdyż dopiero na dzień przed rozpoczęciem wojny
dołączył do dywizji. Inni oficerowie, nawet jeżeli znali
faktyczny stan kawalerii, którą przyszło im dowodzić, nie
wykraczali przed szereg, traktując wojnę z Polską jak
spacerek przed wyprawą do Europy Zachodniej. Pojawiły
się nawet ciekawe inicjatywy. W 2. Dywizji Grenadierów
za sprawą oficerów powzięto zobowiązanie, że wymiana
bielizny nastąpi dopiero w Warszawie 32.
Stwierdzić jednak należy, że oficerowie i żołnierze pragnęli
wojny. Była ona środkiem wiodącym do awansów, nagród,
majątku, ale też ucieczką od surowej dyscypliny i taktyki
rewiowej. Duch armii był bez zarzutu. Rosyjski historyk
Aleksander Puzyrewski, powołując się na słowa jednego
z oficerów V Korpusu Kawalerii, pisał: „Duch w wojsku był
wyborny, zapał zmierzenia się z wrogiem niepohamowany;
oburzenie przeciwko Polakom za ich powstanie dzieliła armia
cała od generała do żołnierza”33. Ten propagandowy opty
mizm zakłóca fakt, iż żołnierzom w 2. Dywizji Strzelców
Konnych nie wyjaśniono dokładnie, kto będzie ich przeciwni
kiem; przekraczali Bug z przekonaniem, iż idą wspomóc
Prusaków w walce z Francuzami. Jeńcy spod Stoczka mówili
w Warszawie, że „idą na pomoc Prusom przeciw Francji, na
dwa dni dopiero przed wkroczeniem oświadczono im, że się
4. pułk liniowy zbuntował w Warszawie i że go po drodze
muszą poskromić” 34.
s. 38.
34 „Gazeta Warszawska”, nr 48, 19 II 1831.
Spośród formacji nieregularnych armii rosyjskiej głów
nym przeciwnikiem powstańców byli kozacy. Liczba zaan
gażowanych w wojnę polską pułków kozackich systematy
cznie rosła — z 11 w lutym 1831 roku do 24 w czerwcu,
łącznie z pułkiem gwardyjskim. Wśród nich było 16 pułków
dońskich, 3 czarnomorskie, 2 orenburskie, jeden tieptiarski
i jeden kaukaski liniowy (czerkieski), co razem dawało
9,7 tys. szabel. Pułki kozackie (poza gwardyjskim) dzieliły
się na sotnie, liczące teoretycznie po 100 szabel.
Dla kozaków wojna turecka była ciężkim sprawdzianem.
Wykazali oni jednak swoją przydatność, przejmując na
swoje barki zadania kawalerii regularnej obok tych, które
wypełniali od zawsze, tj. służby ubezpieczeń, rozpoznaw
czej, zagonów na dalekie tyły przeciwnika. Na początku
wojny w Polsce pułki kozackie liczyły po 400-500 szabel.
Często były wyczerpane, gdyż szły na nową wojnę znad
Donu lub wprost z teatru wojny tureckiej. Generalnie
w powstaniu, a wcześniej w walce z armią turecką,
prezentowały się gorzej niż w latach świetności 1812-1814,
kiedy to pod komendą Matwieja Płatowa zdolne były bić
się nawet z regularną kawalerią armii napoleońskiej.
W 1831 roku unikały walki z polską kawalerią, a zwłaszcza
z ułanami. Lepiej im szło, gdy współdziałały z własną
kawalerią regularną. W służbie ubezpieczeń udawało się
Polakom przechwycić ich placówki, co, jak zauważył
Henryk Dembiński, było „rzeczą prawie niesłychaną dla
kozaka, zwykle czujnego”. W małej wojnie kozacy pod
trzymali dawną biegłość. Zasadzki, ataki na mniejsze
oddziały, męczenie przeciwnika nieustannym alarmowa
niem posterunków i wreszcie wypady na tyły nieprzyjaciela,
terroryzowanie ludności, paraliżowanie działań władz ad
ministracyjnych, nawet nie swoją realną obecnością, ale
wyimaginowaną, stworzoną przez plotkę — dopiekły stronie
polskiej niejednokrotnie. Sprawne przemieszczanie się
w terenie, szybkie manewry i ucieczkę w obliczu silniej
szego przeciwnika ułatwiały kozakom doskonałe konie,
które były łakomym kąskiem dla przeciwników, nie mniej
szym niż siodła (kulbaki) wypchane zdobyczą. Kozacy nie
posługiwali się taborem kołowym; zastępowały go juczne
konie. Umundurowanie od początku XIX wieku było
uregulowane i zachowało specyficzne elementy (m.in.
czekmen lub kaftan, szarawary).
Pod względem taktyki i uzbrojenia kawaleria polska
i rosyjska nie różniły się zbytnio, przynajmniej do 1830
roku. We wszystkich rodzajach wojsk stosowano szyki
rozproszone i zwarte — rozwinięty i kolumnowy. Piechota
dodatkowo tworzyła czworoboki, głównie do walki z ka
walerią. Szyk rozproszony kawaleria regularna stosowała
w pościgu i odwrocie.
W szyku rozwiniętym oddziały piechoty i kawalerii
tworzyły linię: jazda — dwuszeregową, a piechota — trzy-
szeregową35. Oficerowie i podoficerowie zajmowali ściśle
określone miejsca wokół szeregowych. W szyku kolum
nowym oddziały i pododdziały stawały kolejno za sobą,
tworząc kolumny różniące się między sobą długością
frontu (tworzył go rozwinięty oddział lub pododdział)
i głębokością (zależała od liczby szeregów). Spotykano
kolumny batalionowe, dywizjonowe, plutonowe, szóstkowe,
trójkowe, dwójkowe i mniejsze. Nacierającej i broniącej
się piechocie szyk rozwinięty pozwalał na ostrzeliwanie
przeciwnika z karabinów (skuteczny strzał na 220 m) i nie
narażał jej na duże straty od ognia artylerii przeciwnika
(szyk nie był głęboki). Gdy przyszło jednak rozwiniętej
piechocie działać w terenie z licznymi przeszkodami
naturalnymi i sztucznymi, tempo jej marszu spadało.
Naruszona była zwartość szyku i siła ognia. W natarciu
podstawowym szykiem stawała się kolumna, która dzięki
mniejszemu frontowi łatwiej i szybciej przemieszczała się
35 Innowacyjny szyk dwuszeregowy piechoty, i to do walki z kawalerią,
zastosował Geismar pod Bejleszti w 1828 roku.
w terenie. Wydzieleni z niej tyralierzy (od 1/2 do 1/3
składu), tworząc parami łańcuch tyralierski, od czoła
i z boków osłaniali kolumnę i prowadzili wymianę ognia
z przeciwnikiem.
W kawalerii szwadron złożony ze 144 szeregowych
w 4 plutonach po 18 rot tworzył szyk rozwinięty z frontem
długim na ok. 60 m36 i głęboki na dwa szeregi (minimum
5 m). Dywizjon, gdzie dwa szwadrony stały rozwinięte
w jednej linii z odstępem (na pluton), miał front długi na
ok. 135 m, a głębokość szyku wynosiła ok. 5 m. Kolumna
szwadronowa pułku złożonego z czterech szwadronów
rozwiniętych przy froncie liczącym około 60 m miała
głębokość ok. 185 m, a dywizjonowa pułku — front
długości ok. 135 m, a głębokość ok. 5 m. Podane liczby
odpowiadały tzw. kolumnom z zupełnymi odstępami, które
stanowiły punkt wyjścia do tworzenia właściwego szyku.
W kolumnach ściśniętych głębokość szyku zmniejszano,
aby ukryć przed wzrokiem nieprzyjaciela rzeczywistą siłę
oddziału i szybciej przemieszczać się na polu walki. Te
ostatnie kolumny formowano szwadronami lub półszwad-
ronami37. Do marszu wykorzystywano kolumny „podróżne”
— plutonowe38, szóstkowe, trójkowe i rotowe. Rozróżniano
też kolumny proste ze środka, które formowano na środ
kowy oddział, i ze skrzydeł, które formowano na oddziały
stojące na skrzydłach. W natarciu kawaleria stosowała
szyk rozwinięty lub kolumnowy. Uderzano na przeciwnika
białą bronią (lancami, szablami). Flankierzy, tak jak tyra
lierzy w piechocie, rozsypani parami przed frontem lub
skrzydłami oddziału, osłaniali go i ostrzeliwali przeciwnika.
Nacierać można było całym rozwiniętym frontem, prosto
1930, s. 37.
— tylko 25%. Gdy strzelano z karabinka strzelców konnych
i huzarów z dystansu 42 m, do celu trafiało 75% kul,
z 85 m — 50%, a z 142 m — 25%. Kula wystrzelona
z pistoletu z 20 m tylko przypadkowo trafiała w cel.
Zdecydowanie lepsze osiągi miał sztucer kawaleryjski
(wzór 1803). Na 100 strzałów ze 177 m (250 kroków) cel
osiągało 40/50 kul, z 213 m — 40/45, a z 284 m — 25/35
kul. W 1826 roku stwierdzono, że w boju skuteczność
broni palnej była mniejsza od teoretycznej. Dla karabinów
piechoty wynosiła ona 71 m (na 100 oddanych strzałów
w cel trafiło tylko 10). W przypadku broni palnej kawalerii
okazało się, że jej skuteczność była niewielka.
Kaliber broni palnej był jednakowy dla wszystkich
typów (poza niektórymi sztucerami gwintowanymi), co
oczywiście ułatwiało zaopatrzenie w proch i kule. Tabela
nr 1 ilustruje wzory broni z 1809 i 1817 roku oraz nowsze
z 1828. Wydaje się prawdopodobne, iż w uzbrojeniu
dominowały te pierwsze, zwłaszcza w armii polskiej. Poza
uzbrojeniem rosyjskim dysponowała ona jeszcze bronią
francuską (pistolety i karabinki po szwoleżerach-lansjerach
gwardii). W polskich źródłach nie ma wzmianek o uzbro
jeniu kawalerii w broń gwintowaną, mimo że kawaleria
rosyjska, a wcześniej francuska dysponowała sztucerami 59.
Podstawowym uzbrojeniem kawalerzysty była szabla 60
— broń sieczna służąca głównie do cięcia (rąbania),
a rzadziej do pchnięcia. W obydwu armiach lekka kawaleria
posługiwała się szablami wz. 1817 i 1826 (waga około
1 kg, długość ok. 1 m). Zdaniem Bronisława Rakowskiego,
„leżały dobrze w ręku, miały ciężar doskonale rozłożony”.
7 Źródła, t. l , s . 147.
8 Chłopicki odrzucił propozycje działań zaczepnych poza granicami
Królestwa, zawarte w planach przedłożonych mu w grudniu przez
Dezyderego Chłapowskiego oraz Wojciecha Chrzanowskiego. Chrzanow
ski przewidywał podjęcie działań na Litwie przeciwko I i VI korpusom
piechoty, a Chłapowski — opanowanie Brześcia Litewskiego.
organizująca i nadzorująca produkcję i dystrybucję środków
walki i żywności. W obrębie Warszawy skupiono magazyny
z wyposażeniem, umundurowaniem dla wojska oraz żyw
nością. Stolica, wykorzystując swój potencjał przemysłowy,
pomnażała stan uzbrojenia i wyposażenia armii. Była
jednym z trzech ośrodków skupiających powstańczy prze
mysł wojenny. Funkcjonowały w niej zakłady produkujące
i naprawiające broń. Warszawa zaspokajała w znacznym
stopniu zapotrzebowanie armii na proch i amunicję, umun
durowanie, buty, różne elementy wyposażenia, i pełniła
funkcję centralnej bazy szpitalnej wojsk polskich.
Znaczenie polityczne i moralne Warszawy wynikało
z faktu, że była ona „kolebką” polskich ruchów niepodleg
łościowych, które promieniowały na przedrozbiorowe zie
mie polskie i ostatecznie doprowadziły do wybuchu po
wstania. Od tej pory stolica tak trwale związała się
z powstaniem, że w powszechnym odczuciu Polaków
i społeczności międzynarodowej jej zdobycie przez Rosjan
było równoznaczne z klęską powstania.
W polskim dowództwie rozważano plany wojenne prze
widujące jedynie działania obronno-zaczepne na terytorium
Królestwa. Plany tych działań już w połowie grudnia 1830
roku przedłożyli Dezydery Chłapowski, Wojciech Chrza
nowski i Ignacy Prądzyński. Nie przewidywały one obrony
granic. Chłapowski (15 grudnia) sądził, że główna armia
rosyjska wkroczy na teren Królestwa widłami Narwi i Bugu,
a następnie przez Stanisławów skieruje się ku szosie brzes
kiej; postulował więc skoncentrowanie głównej armii polskiej
„ukośnie do szosy brzeskiej”, aby uderzyć z linii Liwca na
maszerujące ku niej korpusy Dybicza. Chrzanowski, przyjmu
jąc trzy różne warianty marszu armii rosyjskiej w głąb
Królestwa, proponował na miejsce koncentracji obszar
między Łomżą, Zambrowem i Śniadowem, skąd należało
podjąć działania zaczepne bądź obronne. Prądzyński w swo
im planie z połowy grudnia, a następnie w jego rozwiniętej
wersji ze stycznia, co prawda mówił o podjęciu działań
zaczepnych przeciwko armii rosyjskiej, ale za punkt wy
jściowy przyjmował tzw. napoleoński trójkąt twierdz, obe
jmujący Pragę, Modlin i Serock. W przypadku gdyby
Dybicz nie popełnił błędu i silnie naciskał na polską armię
przeważającymi siłami, Prądzyński proponował oddać całe
prawobrzeże w ręce rosyjskie, z zachowaniem przyczółków
w postaci przedmościa Pragi i przepraw w Modlinie,
Serocku i Górze Kalwarii. Za ich pośrednictwem armia
polska miała prowadzić „wojnę odporną” połączoną z „...u-
stawicznemi napadami zaczepnemi” dokonywanymi z przy
czółków na prawobrzeżu.
Chłopicki zamierzał jednak przyjąć walkę na prawym
brzegu Wisły. Jego plan opierał się na założeniu, że
główne siły rosyjskie będą posuwać się w głąb Królestwa
szosą brzeską, a szosą kowieńską — mniejsze ich zgrupo
wanie. Generał zakładał związanie głównych sił Dybicza
przez część armii polskiej, która broniłaby kolejno pozycji
położonych bliżej Warszawy, poczynając od pozycji pod
Siedlcami. W tym czasie główne siły polskie pobiłyby na
szosie kowieńskiej słabszą kolumnę rosyjską. Chłopicki
zakładał więc oddanie w ręce przeciwnika znacznych
połaci Królestwa — po Pułtusk na szosie kowieńskiej
i linię wyznaczoną przez Liwiec i Muchawkę lub Kałuszyn
i Mińsk na szosie brzeskiej. Te pozycje stanowić miały
punkty oparcia dla działań obronnych na szosie brzeskiej
i zaczepnych na szosie kowieńskiej.
Do połowy stycznia Chłopicki zmodyfikował swój plan
grudniowy. Do przewidywanych jako szlaki najazdu szosy
kowieńskiej i brzeskiej dodał jeszcze stary trakt litewski.
W tej sytuacji dodatkową pozycję obronną umiejscowił na
wysokości Stanisławowa. Nadal zamierzał stoczyć bitwę
na prawym brzegu Wisły i zakładał uderzenie głównej
armii polskiej na słabszą kolumnę rosyjską idącą szosą
kowieńską oraz działania obronne mniejszych sił polskich
na szosie brzeskiej przeciwko głównym siłom rosyjskim.
Za punkt wyjściowy operacji przyjął pozycję między
Bugiem a Liwcem, Wyszkowem a Siedlcami.
Po 17 stycznia, w okresie pełnienia dowództwa przez
gen. Michała Radziwiłła, w Kwaterze Głównej przeważała
koncepcja stoczenia bitwy na prawym brzegu Wisły z jedną
z kolumn głównej armii Dybicza, ale nie wiedziano, jakim
szlakiem wkroczy on do Królestwa. Podstawą wyjściową
do bitwy miało być ugrupowanie osłonowe wojsk polskich
na szosie brzeskiej i kowieńskiej, utworzone już przez
Chłopickiego. Z pisma naczelnego wodza do rządu, dato
wanego 28 stycznia 1831 roku, wynika, że linię obrony
wytyczono od Siedlec, które traktowano jako „główny
punkt militarny”, przez Łuków na Radzyń. Do Łukowa
cofać się miała Gwardia Ruchoma z obwodu bialskiego,
a z Włodawy — do Radzynia.
W naradach wojennych omawiających plany operacyjne
uczestniczył też generał Józef Dwernicki. Po przybyciu do
stolicy w grudniu 1830 roku starał się on o dowództwo
brygady w dywizji strzelców konnych, jednak wszystkie
stanowiska były już obsadzone. Poza tym gen. Chłopicki
nie zamierzał naruszać struktury dowódczej królewskiej
armii bez zgody króla Mikołaja I. Dwernicki musiał zado
wolić się dowództwem dwóch pułków rezerwowych ułanów
i strzelców konnych. Dopiero 15 XII 1830 roku Sztab
Główny poinformował go, iż powierzono mu „zwierzchni
nadzór” nad organizacją trzecich dywizjonów i w tym celu
miał porozumieć się z dowódcami pułków i Komisją
Wojny9. Chłopicki powierzył to stanowisko Dwernickiemu,
uwzględniając starszeństwo stopnia w strukturach armii;
musiał znać jego wcześniejsze osiągnięcia na polu or
ganizacyjnym, choć jego błędy i porażki również nie były
9 Źródła, t. 1, s. 71. Rozkaz dzienny z 22 XII 1830 roku informował:
„Dowódca Pułków Rezerwowych, Generał Brygady Józef Dwernicki, na
Organizatora trzecich Dywizjonów Pułków Jazdy”.
tajemnicą. Fakt, że Dwernicki był miernym administ
ratorem, raczej nie miał wpływu na decyzję Chłopickiego.
Głównodowodzący mógł natomiast uwzględnić wyważoną
postawę Dwernickiego w pierwszych dniach powstania. Na
tak ważne stanowisko raczej nie wprowadziłby osoby
otwarcie manifestującej wrogość wobec Rosji i aprobatę
dla zwolenników wojny. Okazało się jednak, że Dwernicki
nie spełnił jego oczekiwań.
Dwernicki był przeciwnikiem planów obronnych, a zwła
szcza dopuszczenia przeciwnika pod Warszawę. Opowiadał
się za przeniesieniem teatru wojny poza granice Królestwa,
m.in. na Wołyń. W trakcie organizacji trzecich dywizjonów
kawalerii przedkładał najwyższym władzom wojskowym,
kolejno Chłopickiemu i Radziwiłłowi, plany wyprawy do
tej prowincji. Twierdził, że Dybicz nie ograniczy się do
wkroczenia na teren Królestwa Polskiego tylko od Brześcia
Litewskiego, ale uczyni to też od strony województwa
lubelskiego, skąd mniejsze oddziały ruszą na Warszawę.
Aby udaremnić ten scenariusz, postulował wysłanie „od
działu partyzanckiego”, który mógłby pobić te oddziały lub
ewentualnie wyminąć je i wkraczając na Wołyń, pociągnąć
je za sobą z korzyścią dla stolicy. Postulował włączenie do
tego oddziału „małej części kawalerii regularnej” 10.
Do drugiej połowy stycznia 1831 roku w dowództwie
polskim nie planowano wyprawy za Bug (zgodnie z koncep
cją wojny przyjętą przez Chłopickiego). Ignacy Prądzyński
już w połowie grudnia 1830 roku w swoim planie operacyj
nym m.in. postulował zorganizowanie w Królestwie „małej
wojny”, czyli partyzantki, oraz wysłanie dwóch oddziałów
partyzanckich na Litwę (z woj. augustowskiego) i na Wołyń
z twierdzy w Zamościu. Rozwinął ten projekt w połowie
10 D w e r n i c k i , op. cit., s. 11-12, 137. Dwernicki twierdził, że na
12 Źródła, t. 1, s. 223.
13 J. D u d z i ń s k i , Działania Piotra Strzyżewskiego w Galicji Wschód
niej w czasie wojny polsko-austriackiej w 1809 roku, Roczniki Humanis
tyczne, t. LV: 2007, zesz. 2, s. 147, 151.
ROZDZIAŁ III
WYBUCH WOJNY, PIERWSZE DZIAŁANIA STRON
I ORGANIZACJA KORPUSU DWERNICKIEGO
miała dniówkę.
i ruszył przez Różę na Seroczyn i Kuflew). Kreutz nie
odebrał nowych poleceń i działał zgodnie z rozkazami
Dybicza, które odebrał na przełomie stycznia i lutego12.
Feldmarszałek nie musiał mu wysyłać rozkazów, gdyż
Kreutz wiedział, że ma iść ku Puławom, przeprawić część
kozaków na lewy brzeg, aby sparaliżować polskie zbrojenia
(w Puławach pojawił się 12 lutego).
Strona polska między 6 a 11 lutego nie utrudniała
w poważnym stopniu poczynań Dybiczowi. Spodziewała
się jego głównej armii nie tam, gdzie była w rzeczywistości.
Armia polska osiągnęła stan 61 tys. żołnierzy ze 144
działami, z czego gotowych do boju było 40,7 tysięcy13.
8 lutego ta ostatnia liczba wzrosła do 52 tys., a 18 lutego
osiągnęła 56,6 tysięcy.
Wojska zgrupowano na szosach brzeskiej i kowieńskiej
oraz w Warszawie. Na szosie kowieńskiej pułki kawalerii
zajmowały Ostrołękę i Różan. W Pułtusku znajdował się
kolejny pułk kawalerii, z brygadą piechoty i kompanią
artylerii, a w Radzyminie i Nieporęcie — następna brygada
piechoty i kompania artylerii. Na trakcie brzeskim, starym
Flankierzy
niania porządku i spokoju w mieście. Ostatecznie Dwernicki
nie musiał sięgać po te działa — sześć sztuk otrzymał
z zasobów arsenału.
Poważny problem przysporzyło Dwernickiemu pozys
kanie ludzi do sztabu i obsługi artylerii. Zwrócił się do
Komisji Wojny z prośbą o przydzielenie szefa sztabu,
adiutantów, audytora, komisarza wojennego, lekarza i ob
sługi apteki polowej. Łaskawie zezwolono mu samodzielnie
wyszukać kandydatów do tych stanowisk, a Komisja
zobowiązała się ich zatwierdzić. W przypadku Dwernic
kiego bardzo ważny był wybór szefa sztabu, który mógłby
wiedzą fachową i sprawnością pracy sztabowej wspierać
i uzupełniać braki dowódcy korpusu.
Wyznaczony na szefa sztabu wyprawy wołyńskiej
mjr kwatermistrzostwa Feliks Szymanowski przebywał
w twierdzy zamojskiej. Swoje obowiązki w korpusie
przejął dopiero w marcu najpierw jako p.o., a następnie
faktyczny szef sztabu.
W lutym stanowisko to zajmował kpt. Józef Necki (37
lat). Służbę w wojsku rozpoczął w 1815 roku od stopnia
chorążego w 4. Pułku Strzelców Konnych. W 1824 r.
awansował na porucznika. Dopiero w powstaniu otrzymał
stopień kapitana. Wydaje się, że służba liniowa w pułku
nie mogła przygotować go do wypełniania tak odpowie
dzialnej funkcji jaką było szefostwo sztabu samodzielnego
korpusu. Dwernicki był zapewne tego świadom i zwrócił
się do Sztabu Głównego z prośbą o przydział ppłk. Ignacego
Zielińskiego, dowódcy rezerwowego pułku strzelców kon
nych, który zorganizował trzecie dywizjony szaserów. Sztab
Główny odmówił, gdyż Zieliński miał formować kolejne
szwadrony bojowe ze szwadronów rezerwowych. Dopiero
po 20 lutego stanowisko objął mjr Stanisław Osiński ze
sztabu dowódcy woj. sandomierskiego, który posiadał
„wszelkie zdolności szefa sztabu”. Prawdopodobnie od
6 lutego obowiązki kwatermistrza pełnił w korpusie kpt.
Józef Turzyński, który jednak, zdaniem Józefa Puzyny,
„nie dopisał swych powinności” w bitwie pod Stoczkiem
i został oddalony z korpusu21. Pracą sztabową trudnił się
por. Adam Gumowski, prawdopodobnie dawny podwładny
Dwernickiego z pułku krakusów 22.
Dowództwo przydzieliło Dwernickiemu dwóch adiutan
tów polowych — por. Romana Czarnomskiego (Czarnoc
kiego)23 i ppor. Anastazego Dunina ze sztabu regimentarza
R. Sołtyka24 oraz lekarza Ildefonsa Krysińskiego na stano
wisko lekarza dywizyjnego25. Z pewnością sztab korpusu
liczył więcej osób. Z czasem Leon Sapieha zauważył, iż
znalazło się w nim zbyt wielu demokratów z „rozpalonymi
głowami”, którzy źle się obchodzili z obywatelami i od
stręczali ich od sprawy narodowej 26.
6 lutego skompletowano kadrę dowódczą artylerii.
Nominację na dowódcę odebrał Jan Romański — oficer
artylerii Księstwa Warszawskiego, który po dymisji
w 1821 roku wrócił do armii po wybuchu powstania 27.
21 Puzyna, op. cit., s. 227.
22 A. Gumowski w armii Księstwa Warszawskiego służył w 11. Pułku.
Na porucznika awansował w 1811 r., potem na porucznika adiutant-majora.
Od 1813 roku w krakusach. W 1815 roku przeniesiono go do 2. Pułku.
Odszedł z wojska. Wrócił do pułku po wybuchu powstania.
23 R. Czarnomski (31 lat) służył w armii od 1818 r., awansując od
s. 130.
27 J. Romański, służył w artylerii konnej Ks. Warszawskiego. Awan
ekwipunku.
3 P o r a d o w s k i , op. cit., s. 436.
na koniach „licho osiodłanych” przyprowadził do Mnisze
wa. Stu kilkudziesięciu ludzi, bez mundurów, płaszczy
i koni, zostawił w Grójcu.
W tym czasie w naczelnym dowództwie precyzowano
zadania korpusu. Dwernickiego podporządkowano gen.
Stanisławowo Klickiemu, któremu 8 lutego powierzono
dowództwo nad wojskami rozlokowanymi na lewym
brzegu Wisły.
9 lutego dowództwo polskie ponownie zwróciło czoło
głównej armii ku północnemu wschodowi, na Puł-
tusk-Zegrze-Serock, i zaczęło koncentrować ją w rejonie
szosy kowieńskiej. Na szosie brzeskiej i starym trakcie
litewskim z czołem zwróconym na Węgrów i Siedlce
pozostał „oddzielny korpus” gen. Żymirskiego, którego
podstawowym zadaniem była osłona Warszawy od Liwa
i Węgrowa (stary trakt litewski), od Siedlec (szosa brzeska)
i Lublina (trakt przez Lubartów-Kock-Żelechów-Garwolin
i Osieck do Warszawy). Żymirski dysponował 10 batalio
nami piechoty, 7 pułkami kawalerii i 2 bateriami artylerii.
Jego linia obrony obejmowała Siedlce i linię Liwca z Liwem
i Węgrowem. Od południa osłonił się kawalerią. Główną
kwaterę od 8 do 11 lutego miał w Liwie, od 12 do
16 lutego — w Kałuszynie. Jego oddziały staczały drobne
utarczki z Rosjanami. 9-10 lutego pod Siedlcami ułani
polscy bili się z kozakami. 11 lutego gen. Żymirski
dokonał wypadu z Węgrowa w kierunku Nura nad Bugiem.
Dotarł do Wrotnowa (ok. 13 km na północ od Węgrowa).
Dostrzegł przed wsią Chruszczewka gromadzącą się dywizję
ułanów rosyjskich. Obeszło się bez starcia i polski oddział
cofnął się do Węgrowa.
Polskie rozpoznanie taktyczne i wywiadowcze zawo
dziło. Naczelne dowództwo myliło się nie tylko w ocenie
działań głównej armii rosyjskiej, ale też co do poczynań
V Korpusu Kreutza. 10 lutego ostrzegało Żymirskiego
o obecności na jego prawym skrzydle oddziału gen.
Wirtemberskiego w sile od czterech do siedmiu pułków
z artylerią i kozakami. Nie wiedziano, czy był to korpus
samodzielny, czy też awangarda większego korpusu Geis-
inara, który wkroczył do Królestwa od Włodawy, lub też
Kreutza, maszerującego spod Uściługa. Wirtember
skiego 8 lutego widziano w Lubartowie. 9 lutego sądzono,
że już zajął Puławy4. Wszystko więc wskazywało na to, że
duży korpus rosyjski, który wkroczył do Królestwa od
Włodawy i Uściługa, dowodzony przez Geismara lub
Kreutza z awangardą dowodzoną przez Wirtemberskiego,
koncentrował się w rejonie Lublina i Puław. Jednocześnie
dowiedziano się, że jakiś oddział rosyjski zajął Żelechów
(prawdopodobnie był to jeden z podjazdów Geismara).
Uznano, że „nie może to być jak tylko oddział mało
znaczący, a dla takich nie godzi się zmieniać dyspozycjów
tyczących się całego wojska” 5.
Jak widać z powyższych doniesień, w dowództwie
polskim niewiele wiedziano o rzeczywistym położeniu,
sile i zadaniach V Korpusu Kreutza. Nie zdawano sobie
sprawy z faktu, że korpus ten operował w dwóch kolum
nach, na dwóch rozbieżnych kierunkach. Wyprzedzano
nawet fakty — Rosjan widziano już 9 lutego w Puławach,
a tymczasem Kreutz, który pojawił się nad Wisłą dopiero
3 dni później (12 lutego), 9 lutego tkwił jeszcze w Lub
linie, gdzie dołączył do niego gen. Wirtemberski. Rzeczy
wistym zagrożeniem dla głównej armii był Geismar,
stojący w Łukowie (Żymirski uświadomił to sobie jeszcze
10 lutego).
Obecność dużych sił rosyjskich w województwie lubels
kim budziła niepokój dowództwa polskiego, mogły one
bowiem zagrozić zarówno stolicy (po dokonaniu przeprawy
przez Wisłę), jak też prawej flance głównej armii polskiej.
4 Rząd był poważnie tym zaniepokojony. Spodziewał się nawet
przerwania komunikacji Królestwa z Krakowem.
5 Źródła, t. 1, s. 271-272.
Zabezpieczenie skrzydła głównej armii uznano w dowódz
twie polskim za istotniejsze. Jeszcze 9 lutego postanowiono
przeprawić na prawy brzeg Wisły korpus Dwernickiego.
Decyzja zapadła, mimo że nie było tajemnicą, iż korpus nie
osiągnął jeszcze pełnej gotowości bojowej. Przeprawę Dwer
nickiego wymusiła także zmieniająca się aura. Ocieplenie
i rychłe, jak sądzono, puszczenie lodów na Wiśle mogło
opóźnić marsz korpusu na lewe skrzydło Żymirskiego.
Jedyna stała przeprawa znajdowała się w Warszawie.
W rozkazach skierowanych m.in. do Klickiego i Żymir
skiego nie określono precyzyjnie zadań korpusu Dwernic
kiego. Miał on operować przeciwko tym siłom rosyjskim,
które najbardziej zagrażały Warszawie. Mógł to więc być
nawet ten korpus, który, jak sądzono, zajął w tym czasie
Puławy. W rozkazie zwrócono uwagę, iż Dwernicki dowo
dził korpusem „oddzielnym” i sam powinien zdecydować,
gdzie „jego obecność najbardziej jest potrzebna” (a więc
na prawym lub lewym brzegu Wisły). Od razu pojawił się
problem jego podległości. Na prawym brzegu Wisły
Dwernickiego formalnie nie podporządkowano od razu
Żymirskiemu — stwierdzono tylko, że powinien porozu
mieć się z nim „dla wykonania wspólnych ruchów”. Gdyby
jednak okoliczności doprowadziły np. do zbliżenia kor
pusów do stolicy, to Dwernicki miał podporządkować się
Żymirskiemu. To „przywiązanie” Dwernickiego do Żymir
skiego Sztab Główny wprowadził świadomie. Doskonale
zdawano sobie tam sprawę, iż Dwernicki zamierzał masze
rować aż ku Bugowi, Żymirski miał więc poskromić te
zapędy6. Tymczasem Dwernicki zrozumiał, że dopóki nie
dojdzie do połączenia korpusów, to zachowa swoją samo
dzielność i swobodę podejmowania decyzji.
6 Gen. Józef Z a ł u s k i , szef sztabu Żymirskiego, pisał wprost, iż
Dwernicki został oddany rozkazem naczelnego wodza pod komendę
Żymirskiemu. Żymirski był prawdopodobnie o tym przekonany. Z a ł u
s k i , op. cit., s. 352-353.
Rozkazy wydane 9 lutego przez Klickiego i Sztab
Główny Dwernicki odebrał rano 10 lutego w Mniszewie.
Nakazano mu przeprawę z tymi oddziałami, jakie miał pod
ręką. Pozostałe miały dołączyć do niego na prawym brzegu
Wisły. Pośpiech nakazany przez dowództwo przyczynił się
do tego, że Dwernicki nie zdołał aż do 14 lutego zebrać
wszystkich oddziałów, które przydzielono do jego korpusu.
9 lutego dysponował w Mniszewie tylko 7 szwadronami
ułanów z Góry Kalwarii i Kozienic (bez 6. Szwadronu
2. Pułku Ułanów). Przybycia szwadronów szaserów z Ło
wicza spodziewał się 10 lutego, a z Kutna — 11 lutego.
O pozostałych oddziałach nic nie wiedział.
Pierwsze oddziały przybyły do Mniszewa 9 lutego.
Dwernicki osobiście witał ułanów. Józef Mrozowski wspo
mina, iż poza tradycyjnym powitaniem i pytaniem, czy
razem pójdą na Moskala, wyjaśniał zadania korpusu 7.
10 lutego, po odebraniu rozkazu Klickiego wzywającego
go do najszybszej przeprawy przez Wisłę, Dwernicki
wezwał szwadrony ułańskie nad rzekę, a sam wraz z kilku
mieszkańcami i kilku ułanami8, brnąc po kolana w wodzie9,
wytyczył drogę marszu dla swoich oddziałów.
Kawalerzyści przechodzili rzekę pojedynczo w odstępach.
W tym też dniu do korpusu dołączyło od 120 do 130
krakusów Kościuszki oraz 4. Batalion 5. Pułku Piechoty
Liniowej. Przeprawa piechoty i kawalerii zakończyła się
około północy z 10 na 11 lutego. Ułani zajęli wsie
Piwonin, Leśniki, Ostry Bór, Celejów, Wilkowyje, Podole,
Olszak, Rudę Talubską, a piechota m.in. Wilgę, Ostry Bór
i Celejów. Patrole wysłane w stronę Żelechowa i Garwolina
nie napotkały nieprzyjaciela i nie zdobyły żadnych infor
macji o nim. W raporcie do naczelnego wodza Dwernicki
7 Mrozowski, k. 4.
8 S p a z i e r , op.cit., s. 26: „z niecierpliwością ciągle Korpusik swój
z 10 tylko ułanami wyprzedzając”.
9 Woda przykrywała lód na pół łokcia, tj. około 28 cm.
zapowiedział, że będzie posuwał się na wschód z prawym
skrzydłem wysuniętym ku Żelechowowi, a lewym — ku
Seroczynowi. Komunikację z Wisłą, przez którą przeprawić
się miały pozostałe oddziały korpusu, utrzymać miał
łańcuch małych komend. Generał zdecydowany był szukać
nieprzyjaciela, a gdyby go znalazł, zamierzał działać
stosownie do okoliczności, aby zapewnić osłonę prawemu
skrzydłu armii. Gdyby jednak nieprzyjaciela nie spotkał,
zdecydowany był ruszyć na Lublin, jeżeli „wiadomości
o rozszerzaniu się korpusu Geismara w okolicach Lublina
potwierdzą się” 10.
Dla ochotników korpusu zaczęła się prawdziwa wojna.
Feliks Poradowski, ułan z 2. Pułku Ułanów, myślał nawet,
że śni, widząc obóz wojskowy: „Starzy żołnierze z wąsami
obmarzniętymi około ogniska, lance w kozłach, konie
z torbami na głowach, a wszystko było ożywione, wesołe
i nuciło pieśni narodowe”. Szybko jednak otrzeźwiał, gdy
jego pluton skierowano na placówkę, gdzie musiał siedzieć
nieruchomo na koniu „czasem przez trzy godziny na
mrozie, często wśród burzy i zawiei śnieżnej, w nocy,
z natężonym okiem i pistoletem w ręku”11. Równie nie
przyjemne wspomnienia z pierwszej placówki wyniósł Jan
Bartkowski z 1. Pułku Ułanów: „Stosownie do zalecanej
mi czujności wytrzeszczałem oczy w nakazaną mi stronę,
ale nadaremnie”12. Krótki wzrok i ciemności utrudniały mu
sumienne wykonywanie obowiązków.
11 lutego Dwernicki pomaszerował dalej na wschód. Na
noc zajął Łaskarzew (1 . i 3. pułki ułanów), Dąbrowę,
Izdebno, Rowy (4. Pułk Ułanów), Rębków (główna kwate
ra), Garwolin (2. Pułk Ułanów). W Podolu, Wildze, Stoczku
(na zachód od Rębkowa) pozostały komendy liczące po 22
ludzi. Łaskarzew i Garwolin wytyczały skrzydła szyku
10 Źródła, t. 1, s. 278.
11 Poradowski, op. cit., s. 436.
12 B a r t k o w s k i , op. cit., s . 4 8 .
(13 km). Linia komunikacyjna z lewym brzegiem po
krywała się z drogą Rębków-Stoczek-Wilga (wzdłuż
rzeki Wilgi)-Podole nad Wisłą. Do korpusu dołączył
4. Batalion 1. Pułku Piechoty Liniowej, który przeprawił
się w Górze Kalwarii, oraz dywizjony szaserów (dywizjon
3. Pułku Strzelców Konnych zatrzymał się w Celejowie
i Ostrym Borze). W tym momencie Dwernicki dysponował
już 1200 ułanami, 350 szaserami, 120 krakusami i około
1700 piechurami z 1. i 5. pułków piechoty liniowej.
Późnym wieczorem przez Wisłę przeszły dywizjony
1. i 2. pułków strzelców konnych i 4. Batalion 6.
Pułku Piechoty Liniowej, a także artyleria. Szaserzy
z batalionem piechoty dotarli do Rębkowa.
Artyleria dopiero po południu 10 lutego opuściła stolicę.
Uroczyście pożegnano ją na placu Saskim. W eskorcie
7 szaserów z 5. Pułku Strzelców Konnych przez Piaseczno
bateria dotarła wieczorem do Góry Kalwarii. Tutaj wydarzył
się ciekawy incydent, świadczący o szpiegomanii w armii
polskiej. Zjawił się mianowicie u Puzyny płk Ignacy
Abramowicz, adiutant połowy gen. Maurycego Haukego
(poległ z rąk powstańców 29 XI 1830 roku), z rozkazem,
aby z powodu słabego lodu na Wiśle wrócił z baterią do
Warszawy i przeszedł przez Wisłę mostem. Puzyna nie
zgodził się, gdyż zdawał sobie sprawę, że Dwernicki czeka
na jego działa i bez artylerii trudno mu będzie rozpocząć
działania. Doświadczenie nakazywało mu potwierdzić
rozkaz u komendanta placu, mjr. Józefa Dębickiego z 3.
Pułku Ułanów. Zastał u niego adiutanta Dwernickiego,
ppor. Anastazego Dunina, przybyłego z rozkazem stawienia
się z baterią 11 lutego w Mniszewie, a po przeprawie przez
Wisłę — w Rębkowie. Pomimo poszukiwań Abramowicza
nie odszukano13. 11 lutego o godz. 2 po południu bateria
13 Abramowicz przybył do Góry Kalwarii z rozkazem Sztabu Głów
nego! Zalecał on Klickiemu, aby baterię Puzyny cofnął do Warszawy
i skierował ją do Dwernickiego prawym brzegiem Wisły. Już 10 II 1831 i
dotarła do Mniszewa. Przy pomocy ppor. Ludwika Kur-
kiewicza z korpusu inżynierów Puzyna miał dokonać
przeprawy. Nie było to proste — słaby lód groził utratą
dział i wozów amunicyjnych. Puzyna przeprawiał więc
sprzęt saniami po zdjęciu kół. Artylerzyści trudzili się do
późnej nocy. Ciemności nie pozwalały na marsz do
Rębkowa. Bateria zatrzymała się w Celejowie, gdzie
czekały na nią dwa dywizjony szaserów. Od tej pory nie
odstępowały one dział Puzyny. Ignacy Maciejowski, który
pierwszy raz znalazł się na wojnie, był pod wrażeniem
marszu oddziału w szyku bojowym 14.
W dniu 12 lutego siły Dwernickiego wzrosły do 1200
ułanów, 1050 szaserów, 120 krakusów, ok. 2500 piechurów
z 6 działami. Generał wiedział już, iż jego przeciwnikiem
jest gen. Geismar. Raporty patroli i emisariuszy (szpiegów)
wskazywały na obecność w Łukowie (ok. 50 km od
Garwolina w linii prostej) kilkutysięcznego korpusu rosyj
skiego, którego patrole docierały do Seroczyna i Latowicza.
Dwernicki powinien był w tym momencie nawiązać
kontakt z Żymirskim, który już od kilku dni obserwował
poczynania Geismara.
Od rana 10 lutego docierały do Żymirskiego informacje
o ruchu kolumn rosyjskich od Radzynia na Łuków. Wyni
kało z nich, że liczyły one łącznie, według różnych
doniesień, od 4-6 do 10 tysięcy kawalerii. Dowodził nimi
gen. Geismar. Jedna z kolumn rosyjskich nocowała 8 lutego
w Łukowie (przy ogniskach rozłożonych na rynku), a inne
— we wsiach Zdziary i Róża (między Łukowem a Sero-
od Stoczka.
rosyjski generał opuścił Łuków 12 lutego i na noc z 12 na
13 lutego zatrzymał się w Róży). Postanowił zbliżyć się do
rosyjskich obozów bocznymi drogami i uderzyć z za
skoczenia. Do tej pory korpus przemieszczał się w roz
proszeniu, co ułatwiało mu zakwaterowanie po domach
i zaopatrzenie w żywność i paszę (nie posiadał taborów).
Decydując się na zaatakowanie Geismara, Dwernicki musiał
skoncentrować oddziały i zachować ich marsz w tajemnicy.
Kontaktu z Klickim i Żymirskim, a tym bardziej ze Sztabem
Głównym, nie utrzymywał. Tymczasem dowództwo polskie
już rozważało, jak wykorzystać jego korpus do osłony
Warszawy przed wojskami rosyjskimi przeprawionymi w Pu
ławach, a Żymirski myślał o wspólnej rozprawie z Geis-
marem. Zamierzał w tym celu skoncentrować swój korpus
po Żeliszewem19 i ruszyć na Seroczyn20. Tymczasem od
północy zawisło nad nim niebezpieczeństwo.
Główna armia rosyjska po przeprawie przez Bug (11 lu
tego) 12 lutego opanowała Węgrów i 13 lutego przekroczyła
Liwiec pod Liwem (rano) i Starą Wsią21. 13 lutego Geismar
maszerował z Róży do Seroczyna, aby stamtąd ruszyć na
Kuflew. 14 lutego Dybicz planował osaczenie oddziałów
polskich znajdujących się w Siedlcach22. VI Korpus Pie
choty miał zakończyć przeprawę przez Liwiec, a awangardę
28 P u z y n a , op.cit. , s . 205.
zatrzymał marsz swego korpusu w Seroczynie, aby wyjaśnić
sytuację i przekonać się o rzeczywistej sile polskiego
korpusu i kierunku jego marszu. Od południa osłaniał go
oddział złożony z dwóch szwadronów strzelców konnych
i kozaków. 13 lutego zjawił się on w Stoczku. Rosyjscy
żołnierze zabierali mieszkańcom żywność i patrolowali
okolicę. Czuli się bezpiecznie, gdyż od południa osłaniała
ich placówka ulokowana we wsi Prawdzie (ok. 3,5 km od
Stoczka), licząca ponad 20 strzelców konnych i kozaków
pod dowództwem oficera, który kwaterował we dworze,
zapominając o swoich obowiązkach. Kozacy buszowali po
okolicy. Geismar z Seroczyna także ich porozsyłał. Nie
miał ich zbyt wielu, ale mimo to kozacy odnieśli spory
sukces w nocy z 13 na 14 lutego, zgarniając sporo jeńców
z korpusu Dwernickiego (patrz str. 93).
Dwernicki już wieczorem 13 lutego dowiedział się
o ruchu Geismara. O godz. 22 zjawiło się u niego
w Filipówce dwóch księży z Łukowa z informacją o przy
byciu awangardy kolumny rosyjskiej do Seroczyna pod
dowództwem „osobistym” Geismara. Księża mówili, że
Rosjanie zmierzali nie ku szosie brzeskiej, ale ku Wiśle,
aby przeprawić się pod Górą Kalwarią na lewy brzeg
Wisły i maszerować na Warszawę. Dwernicki jeszcze tego
samego dnia wydał rozkaz dzienny do wojska, w którym
zapowiadał „gorącą rozprawę” następnego dnia, i to z prze
ciwnikiem, który dysponował siłą „co do liczby nierównie
od naszej liczniejszą i wojsko z wojną obeznane”. Generał
cieszył się z siły Geismara, bowiem jego podkomendni
mogli dzięki temu odnieść chwalebne zwycięstwo i okazać,
że byli „Polski synami”. Wojsko podobno przyjęło słowa
Dwernickiego z radością i zapowiadało, że chociażby
Rosjan przypadało kilku na jednego z polskich żołnierzy,
to i tak ich pobiją, a liczyć będą „trupy i niewolnika” 29.
29 D w e r n i c k i , op. cit., s . 2 1 .
Ignacy Maciejowski wspomina, że trudno było jednak
odpocząć w obozie po trudach marszu, gdyż co godzinę
odbierano rozkazy wzywające do czujności. Słyszano też
strzały z placówek, sygnalizujące zbliżanie się kozaków.
Snu nie ułatwiała świadomość obecności w pobliżu obozu
nieprzyjacielskiego, którego „ognie z daleka tworzyły łunę
nad lasem ku wschodowi” 30.
Wieczorem z 13 na 14 lutego Dwernicki nie planował
marszu do Stoczka. Zamierzał dopaść Geismara w Sero-
czynie idąc wprost od Filipówki. Zmianę planu wymusił
brak prostej dobrej drogi wiodącej na północny wschód.
Lokalną drogą na Iwowe i Rudnik, wąską i krętą, przebi
jającą się przez las, nie mógł poprowadzić w nocy artylerii.
Musiał wybrać trakt przez Prawdę i Stoczek.
Stoczek w 1831 roku nie stanowił ważnego węzła
komunikacyjnego. Trakt do Seroczyna pod Stoczkiem
przekraczał rzekę Świder i kierował się na północ do wsi
Kołodziąż, a następnie na zachód do Seroczyna i Latowicza
lub Wodyń. Na wschód od Kołodziąża trakt dochodził do
Róży, a dalej przez Dąbie do Łukowa31. Do Stoczka, który
jest położony na południe od Świdra, od wschodu dochodził
też trakt od Łukowa, biegnący przez Tuchowicze i Lipni aki.
Pozostałe drogi wokół Stoczka były tzw. drogami bocznymi
o znaczeniu lokalnym.
14 lutego Dwernicki chciał rozpocząć marsz z Filipówki
jak najwcześniej, aby nadrobić dłuższą drogę. O godz. 2
w nocy obóz zbudziły dwa wystrzały z placówki. Nie były
one przypadkowe — 3,5 km na zachód od Filipówki
kozacy napadli „nade samym dniem” na jeden z plutonów
3. Dywizjonu 4. Pułku Strzelców Konnych, rozlokowany
30 M a c i e j o w s k i , op. cit. , s . 2 6 .
31 Trakt ze Stoczka przez Różę do Łukowa stanowił fragment znanego
od średniowiecza traktu z Czerska do Łukowa. W XIX wieku stracił ten
odcinek znaczenie na rzecz drogi wiodącej przez Osiny-Tuchowicze do
Łukowa.
w karczmie w Borowiu32. Dowodzący nim podoficer
zupełnie nie zadbał o bezpieczeństwo. Z relacji mieszkańca
Borowia, rodem Saksończyka, wynika, że okoliczni chłopi
naprowadzili kozaków „przy latarniach” na szaserów.
Kozacy zabili podoficera, a 10 polskich kawalerzystów
wzięli do niewoli. Ich łupem padło też 26 koni 33.
Po usłyszeniu strzałów z placówki korpus stanął pod
bronią. W dywizjonie 2. Pułku Ułanów „wachmistrz kazał
plutonowi wsiadać na koń, upominając, aby się cicho
sprawować, dlatego nawet trębacze nie trąbili”. Oddział
stał cicho w ciemnościach nocy. Awangarda korpusu,
dowodzona przez ppłk. Chmielewskiego, a za nią kawaleria,
opuściły Filipówkę prawdopodobnie o 2 rano. Artyleria
ruszyła na Stoczek o godzinie 5 rano, prawdopodobnie
przez Wolę Miastkowską.
Marsz po grudzie i w mrozie był ciężki i nużący. Ze
świtem („jak tylko dzień się zrobił”) straż przednia ppłk.
Chmielewskiego (3. Dywizjon 1. Pułku Strzelców Konnych)
przechwyciła w Prawdzie placówkę rosyjską złożoną z 20
strzelców konnych i kozaków. Umknął Polakom tylko
oficer, dowódca placówki, który nocował we dworze.
Gdyby nie to, działania Chmielewskiego można by było
32 W urzędowym raporcie Dwernicki pisał, iż pluton znajdował
się w Osowie. Dywizjon ten dopiero zmierzał do korpusu. Nie był
jego częścią.
33 Finał tej utarczki nie był przyjemny dla Niemca, który, jak twierdził,
w wojnie tureckiej.
dych, niedoświadczonych ochotników. Dostrzegał jednak
i zalety swoich podkomendnych — zaliczał do nich
zapał i „mocnego ducha”, które kształtowały odwagę.
Wojsko opierające się na takich fundamentach, a nie
na doświadczeniu, wyszkoleniu i karności, skazane było
na porażkę w odwrocie, który by je zdemoralizował
i osłabił zapał. Dwernicki postanowił więc nie czekać
i wyjść naprzeciw Geismara. Był zdecydowany przyjąć
bitwę. W Prawdzie jeszcze raz przemówił do żołnierzy,
podkreślając tym razem, iż jako pierwsi w armii polskiej
zmierzą się z nieprzyjacielem, i poprowadził ich do
Stoczka opuszczonego już przez Rosjan. Zjawił się w nim
przed godz. 10 rano.
Stoczek był osadą miejską, z rynkiem i drewnianym
kościołem z 1774 roku. W 1827 roku znajdowało się
w nim 27 domów mieszkalnych i 297 mieszkańców.
Położony jest na południowym brzegu Świdra. W 1831
roku na brzeg północny wiodła „grobla z opustami
i młynówka na rzece”. Grobla, długa na ponad 100
sążni (tj. około 213 m), praktycznie przecinała całą
dolinę Świdra, zabagnioną i porosłą krzakami. Szerokość
tej doliny wynosiła około 300 metrów. Rzeka nie była
łatwa do przebycia. Ocieplenie trwające od 8 do 12 lutego
osłabiło lód. Podobnie było z doliną rzeczną. Nie wia
domo, czy oziębienie z 13 i 14 lutego ponownie skuło
rzekę mocnym lodem. W Warszawie pomimo minusowej
temperatury w tym czasie odnotowano słotę i odwilż,
która zniszczyła drogi, zmieniając je w bagna i kałuże,
a mróz uczynił z nich ślizgawicę. Śnieg praktycznie
zniknął z pól już 9 lutego, ale odwilż topiąc go, a mróz
skuwając ziemię, utworzyły grudy, które nie ułatwiały
poruszania się po bezdrożach i drogami bocznymi. 14
lutego śnieg ponownie spadł, tak więc sceneria bitwy
była zimowa. Pola były kamieniste, zmarznięte i pokryte
śniegiem.
Trakt wielki zwyczajny z Seroczyna na północnym
brzegu Świdra swój bieg zaczynał od wsi Zgórznica
(w 1831 roku Zgórnica). Jej zabudowania zaczynały się
prawie u samej grobli od Stoczka i ciągnęły się wzdłuż
traktu, którego stan Józef Puzyna określił jako lichy
(„pośledni”). Sam trakt biegł wzdłuż Świdra do dużego
kompleksu leśnego, który zaczynał się około 1,8 km na
północny zachód od Zgórznicy. Na tym odcinku teren był
pofałdowany. Od Zgórznicy do lasu były co najmniej
cztery pasma bezleśnych wzgórz, przeważnie o łagodnych
zboczach. Każde z tych pasm rozciągało się wzdłuż osi
wschód-zachód. Idąc od Zgórznicy, pierwsze pasmo ze
wzgórzem 177,2 mijało się tuż za wsią, drugie — około
650 m dalej ze wzgórzem 180,3 (graniczyło z doliną
Świdra), trzecie — około 900-950 m od Zgórznicy ze
wzgórzami 162, 178,1 i 176, i czwarte — oddalone od wsi
o około 1-1,5 km, ze wzgórzami 163 i 184. Różnice
wysokości między pasmami wynosiły od kilku do kilku
nastu metrów. Między pasmami ciągnęły się padoły (do
linki) z łagodnymi stokami. Obok traktu teren przecinały
dwie drogi boczne biegnące po osi północ-południe.
Za ostatnim pasmem wzgórz zaczynał się las, przez
który płynęła rzeczka. Trakt do Kołodziąża i Seroczyna
biegł wśród drzew około 800 metrów, wąskimi groblami,
gdyż otaczały go tereny bagniste i nisko położone. W po
bliżu punktu przecięcia rzeczki przez trakt znajdował się
młyn Kulak i stawy pokryte lodem, tak jak okoliczne
bagna. W rejonie młyna grobla na trakcie była najdłuższa.
Na północ od Zgórznicy ku Toczyskom (ok. 2,8 km)
teren był równiejszy i opisywano go w 1930 roku jako
„przedstawiający szerokie, płaskie wyniosłości”. Przecinały
go drogi lokalne biegnące po osi północny wschód-połu-
dniowy zachód. Największą przeszkodą na tym obszarze
był strumień (rzeczka) biegnący parowem (po osi
wschód-zachód) od Zgórznicy, oddalony o 1,6-2,2 km.
Ten ciek wodny wpadał w las i ciągnął się aż do traktu ze
Zgórznicy do Kołodziąża. Drogi lokalne ze Zgórznicy do
Toczysk przekraczały parów około 2,2 km od Zgórznicy.
Tak więc każdy, kto szedł z Seroczyna do Stoczka od
północy, musiał najpierw przejść 3,3 km z Kołodziąża do
Toczysk (w tym około 1,7 km przez las), dalej 500 metrów
od Toczysk do parowu i dodatkowe 2 km do Zgórznicy.
Na wschód od tej wsi teren ponownie był pofałdowany do
wsi Zaskwiera i Zabiele.
Pola na północ i zachód od Zgórznicy, na których miała
rozegrać się bitwa, były kamieniste, zmarznięte, pokryte
śniegiem i grudą, która utrudnia szybki marsz.
Rosyjscy oficerowie, którzy w 1831 roku oglądali
pobojowisko, zwracali uwagę na groblę pod Stoczkiem,
którą biegła jedyna droga łącząca obydwa brzegi i wzgórza
pozbawione drzew; za nimi ciągnęła się „obszerna płasz
czyzna” (chodziło w tym wypadku o dolinę Świdra).
O godz. 10 Dwernicki opuścił Stoczek z częścią korpusu;
prawdopodobnie z dywizjonami szaserów przeszedł na
prawą (północną) stronę Świdra. Rozlokowały się one
w dolinie rzeki przy drodze do Seroczyna. Wedety konne
stanęły na okolicznych wzgórzach. Piechurzy, artylerzyści,
a wcześniej ułani zatrzymali się na rynku w Stoczku; konie
potrzebowały wypoczynku po uciążliwym marszu. Młodzi
żołnierze po raz pierwszy mieli okazję zobaczyć z bliska
żołnierzy rosyjskich, wziętych do niewoli przez Chmielew
skiego. Dla ułanów postój nie trwał długo. Józef Mrozowski
z 2. Pułku Ułanów wspomina, iż jego szwadron wkroczył
do Stoczka rano, „gdy robił się” dzień. Kpt. Bazyli Lewiński
kazał się zatrzymać, zsiąść z koni, „popręgi poprzyciągać”,
bo zapowiadał, że za kwadrans, a najwyżej za pół godziny
„będą bić Moskala”36. Dywizjon 1. Pułku Ułanów stanął
w Stoczku w „ściśniętej kolumnie na rynku”, ale oficerowie
36 M r o z o w s k i , k. 5 verte.
nie mogli zatrzymać ludzi w szeregach — ci od razu, gdy
tylko zsiedli z koni, rzucili się na poszukiwanie żywności.
Janowi Bartkowskiemu nie udało się nawet za złotówkę
kupić garnka kartofli od piechura; musiał obyć się tylko
smakiem. Głód doskwierał wszystkim. Próbowano szukać
ratunku w szynku, w którym „Moskale nie wychlali całego
zapasu wódki”, ale Bartkowski nie zdążył nawet wkroczyć
do tej świątyni rozrywki, gdy zatrąbiono na koń. Dowódcy
uświadamiali podkomendnym, że czeka ich walka. Feliks
Poradowski z 2. Pułku Ułanów może zbyt patetycznie
przelał na papier swoje wrażenia, ale dla niego: „Tego
uczucia radości, tej prawdziwej rozkoszy, że już raz
rozpocznie się walka z najeźdźcą — żadne pióro nie
skreśli, serce tylko polskie żyjące miłością dla kraju pojąć
je potrafi”37. Jego towarzysz broni z dywizjonu, Józef
Mrozowski, wspominał, iż on i jego towarzysze broni
cieszyli się, że będą bić Moskali. Widać, iż ten zapał
udzielił się wszystkim podkomendnym kpt. Lewińskiego.
Oddziały rosyjskie zbliżały się do Stoczka. Geismar
musiał zareagować na informacje o polskim korpusie
wychodzącym mu na tyły. Trudno jednoznacznie stwierdzić,
co wiedział o tym korpusie. Gdyby rzeczywiście sądził, iż
Dwernicki dysponował 10-12 tys. żołnierzy (takie liczby
pojawiły się w rosyjskich raportach), to raczej wystąpiłby
przeciwko niemu z wszystkimi siłami, jakie miał pod ręką.
Tak się jednak nie stało. Można więc przypuszczać, że nie
uwierzył w zeznania jeńców i spodziewał się zastać
w Stoczku kilka tysięcy żołnierzy polskich. Co istotne,
jeńcy z pewnością poinformowali Geismara, że korpus
składa się z nowych formacji i to zapewne ułatwiło mu
podjęcie decyzji o wydaniu bitwy. Z drugiej strony,
zwyciężyły jego złe cechy charakteru — zapomniał, że nie
dowodzi doskonałymi pułkami dragonów spod Bailesti
46 Mrozowski, k. 5.
to przerażało, a starszych i doświadczonych — dener
wowało. Ochotnik Jan Bartkowski wolał iść do ataku na
białą broń, bo na tyle dobrze nią władał, aby nie dać się
„zarżnąć jak baran”, niż czekać na kulę lub granat, który
urwać mu mógł głowę.
Rosjanie chcieli zmiękczyć Polaków. Przeciwstawić się
im mogła tylko bateria Puzyny, która jako ostatnia zajęła
pozycje. Jej marsz na plac boju opóźniła „poślednia droga”,
prowadząca z wąwozu na „wzgórza stoczkowskie”. Dwer
nicki rozkazał Puzynie zająć taką pozycję, która pozwoliła
by mu razić obydwie baterie rosyjskie jednocześnie. W tym
momencie tworzyły one kąt prosty. Puzyna wyprowadził
więc swoją baterię „przy końcu wąwozu naprzeciwko
rosyjskiemu środkowemu punktowi położonemu pomiędzy
dwiema nieprzyjacielskimi bateriami, tak że mogła na
obydwie skutecznie działać”. Trzy armaty zaczęły bić
w działa Paszkowa, a kolejne trzy — w działa Geismara.
Rozpoczął się pojedynek, w którym przewagę mieli Ros
janie. Puzyna nadrabiał to jednak dużą ruchliwością swojej
baterii, która zmieniała pozycję i zasypywała przeciwnika
gradem pocisków. Zdaniem jednego z artylerzystów, Puzyna
„szybko i bezzwłocznie” wybierał nowe pozycje. Zmieniał
je stosownie do potrzeb, a artylerzyści „pieszo cwałowali”
za działami „po grudzie i w miejscu górzystym”. Ignacy
Maciejowski — artylerzysta — wspominał po latach:
„Zadyszany, ledwie stanąłem przy mem drugim dziale,
zaraz odprzodkowawszy je na komendę, skierowałem
w stronę, skąd szedł ogień nieprzyjacielski, skąd kule
armatnie rosyjskie w nas rzęsisto biły. Czterech tylko
kanonierów było nas do posługi działa, piąty podoficer
zajęty był wydawaniem ładunków z przodkary i jaszczyka.
Ale z równą przytomnością, pośpiechem i odwagą praco
waliśmy wszyscy”.
Jak na doktora prawa walczącego z paragrafami — cał
kiem nieźle...
Polskie działa, obsługiwane przez „orły Temidy”, panów
doktorów filozofii i mistrza sztuki złotniczej zasypywały
przeciwnika gradem pocisków.
Działa strzelały „ogniem dowolnym i tak szybko, tak
gęsto odpowiadaliśmy na gęste kule nieprzyjaciela, że
— wspomina Ignacy Maciejowski — każdy z nas, sześciu
ochotników Gwardii Narodowej, przeznaczony do ce
lowania działem sobie powierzonym, najmniej po 20
razy dał ognia, a jak się okazało z liczby przepalników,
których każdy z nas użył w boju, nie dłużej jak 40
minut trwającym” 47.
Jak uczył Puzyna, liczyła się tylko liczba oddanych
strzałów, a mniej ich celność. Działa polskie biły do
rosyjskich z pozycji oddalonej od przeciwnika „na półdys-
tans”, tj. około 300-400 m. Osłonę artylerzystom zapew
niała piechota: batalion 1. Pułku Piechoty Liniowej — od
prawej, a bataliony 5. i 6. pułków piechoty liniowej — od
lewej, ustawione „pod górę”. Wszystkie trzy bataliony
sformowały czworoboki. Narażało je to na poważne straty
od pocisków rosyjskiej artylerii. Bezpośrednią osłonę
działom Puzyny zapewniał dywizjon 3. Pułku Strzelców
Konnych, który stał za baterią.
Dwernicki obserwował rozwijającą się sytuację. Naras
tający ogień artylerii rosyjskiej wskazywał na dwa warianty
działań Geismara. Rosyjski dowódca mógł samym tylko
ogniem artyleryjskim wyprzeć Polaków z pozycji za
Stoczek, narażając ich na duże straty (przez Świder
musieliby przejść wąską groblą lub po lodzie), albo też, i tu
się Dwernicki nie mylił, uderzyć jedną kolumną, związać
polskie oddziały od czoła, a drugą wyjść na ich tyły.
48 B a r t k o w s k i , op. cit., s . 4 9 .
49 Trudno rozstrzygnąć, jak było. Warto zauważyć, iż w swoich
pamiętnikach Dwernicki opisuje natarcie Russjana od tego momentu, gdy
znajdował się już ze swoimi ułanami pod lasem tuż przed lewą flanką
Paszkowa. R. Spazier w ogóle pomija kwestię, kto wydał rozkaz do
natarcia. Pisze jedynie, że gdy spostrzeżono, „że pierwsze skuteczne
strzały zamieszanie sprawiły, natarł natychmiast major Russjan z ułanami
i Krakusami...”. W. Zwierkowski także potwierdza tę wersję: „Zaledwie
szwadrony polskie spostrzegły nieprzyjaciela, nie czekając komendy
ruszyły do ataku...”. Barzykowski stwierdził, że Russjan „miał szczęśliwe
natchnienie”.
Wskazuje zresztą na to sposób przeprowadzenia natarcia
(patrz niżej).
Jeżeli Dwernicki wahał się z rozpoczęciem działań,
to miał ku temu uzasadnione powody. Przede wszystkim
nie mógł wiedzieć, jak liczne oddziały go atakowały
(rosyjski pułk złożony z trzech dywizjonów można było
z dala uznać za dwa pułki). W tym wypadku rzucanie
się z 5 szwadronami ułanów na 12 szwadronów Paszkowa
wydawało się być szalone. Z drugiej strony, generał
nie mógł zaatakować Paszkowa wszystkim, czym dys
ponował, gdyż druga kolumna rosyjska od razu mogłaby
wyjść mu na tyły.
Z pamiętnika ułana 2. Pułku Józefa Mrozińskiego wynika,
iż tym szaleńcem, który bez rozkazu Dwernickiego popędził
na rosyjskie działa, był kpt. Bazyli Lewiński. Podobno
miał dość biernego czekania na śmierć od kuli rosyjskiej
i poprowadził szwadron wprost na działa z kolumny
Paszkowa 50.
Nie ma się co dziwić, że tyle osób pretenduje do miana
inicjatora szarży na kolumnę Paszkowa, bo była ona idealna.
Ułani ruszyli, prawdopodobnie od razu formując się
w trzy rzuty. Pierwszy tworzyła kolumna dywizjonowa
1. Pułku Ułanów, drugi — szwadron 2. Pułku Ułanów,
a trzeci — dywizjon 3. Pułku Ułanów. Gdy dotychczasowe
pozycje ułanów zajmowały bataliony piechoty, ułani szli
kłusem w kierunku lasu i lewego skrzydła Paszkowa, aby
je obejść i odciąć od nadciągającego Geismara. Kozaków
już nie było, bo „przy pierwszym poruszeniu pierzchli [...]
i schronili się do lasu”51. Ten kierunek natarcia Russjana
był przemyślany, gdyż zmuszał Rosjan do zmiany frontu
i szyku. Już Prądzyński zauważył, że Polacy odnieśli pod
Stoczkiem sukces, gdyż uderzyli, zanim „Rosjanie rozwinęli
50 M r o z o w s k i , k. 5 verte.
51 S p a z i e r , op. cit., s . 28 .
się, co dowodzi bystrości oka polskich dowódców, a mia
nowicie Russjana” 52.
Paszkow natychmiast zareagował: stanął na czele roz
winiętych na lewo od dział dwóch szwadronów drugiego
dywizjonu i zaczął zwracać ich front ku nacierającym
Polakom. Zajmował pozycję na wzgórzu i nie zamierzał
z niego zejść. Strzelcy konni mieli ogniem z miejsca
powstrzymać polskich ułanów. Jednocześnie 1. Dywizjon,
który stał w tyle za działami w pierwszym rzucie, zaczął
wymijać 2. Dywizjon od prawej, aby w szyku rozwiniętym
uderzyć na lewe skrzydło Polaków, porażonych ogniem
karabinków 2. Dywizjonu. Prowadził go dowódca pułku,
płk Nowosilcow. Działa także zmieniały front, szykując się
do otwarcia ognia kartaczowego. 3. Dywizjon, nadal
w kolumnach szwadronowych, stanął w asekuracji dział.
Paszkow zamierzał więc związać ułanów polskich od czoła
i uderzeniem na flankę zepchnąć na las, wystawiając ich
jednocześnie pod szable 3. Dywizjonu.
Szwadrony Russjana kłusem dotarły na wysokość rosyj
skiego szyku i zwróciły czoło na zachód53. Nadal formowały
trzy rzuty, ale już nie w kolumnach dywizjonowych.
Rozwijały się kolejno i rozpoczynały natarcie. Pierwszą
linię tworzyły szwadrony 1. Pułku Ułanów54, prowadzone
przez mjr. Russjana i kpt. Lisickiego, drugą — szwadron
2. Pułku Ułanów pod kpt. Lewińskim, a trzecią — dywizjon
3. Pułku Ułanów z majorem Wierzchlejskim i kpt. Sadow
skim. Kolejno włączały się one do walki.
Russjan ze swoimi ułanami 1. Pułku Ułanów kłusem
kierował się na rozwinięty 2. Dywizjon rosyjski dowodzony
52 P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik, t. 1, s. 406.
53 Russjan miał dość miejsca do manewrowania. Między Zgórznicą
a parowem strumienia było 1,1 km wolnej przestrzeni.
54 Z relacji Bartkowskiego wynika, iż dywizjony w składzie dwóch
56 D w e r n i c k i , op. cit. , s . 2 4 .
57 „Gazeta Warszawska”, nr 50, 21 II 1831. Chorąży Józef Młotkowski
z 1. Pułku Ułanów otrzymał Srebrny Krzyż Orderu Virtuti Militari
31 VIII 1831 roku. W swoim raporcie z 15 lutego 1831 roku Dwernicki
umieszcza go w gronie zasłużonych jako podoficera Młokowskiego.
58 Autor relacji Józef Mrozowski stracił nawet konia rażonego kar-
taczem.
Koń Lewińskiego stanął dęba, ale jeździec rąbnął „Ruska
przez łeb”, wyzywając go od durniów i udzielając mu
pośmiertnej reprymendy, aby strzelał lepiej.
Pędzący bez strachu ułani polscy dostatecznie wy
straszyli szaserów z 1. Dywizjonu. Nawet nie wszyscy
zasmakowali walki — „odwrócili front i zaczęli uciekać”59.
Zdopingowała ich do tego śmierć albo ciężka rana
Nowosilcowa, który został przebity lancą na wylot60.
Prawdopodobnie na karkach szaserów rosyjskich pierw
szego dywizjonu ułani popędzili wprost na rosyjskie
działa. 3. Dywizjon szaserów nawet nie kiwnął palcem
w ich obronie — widząc ucieczkę kolegów z 1. Dywiz
jonu, szaserzy 3. zrobili zwrot w tył i zaczęli oddalać się
z pola bitwy. Ułani polscy bez trudu dogonili baterię
rozproszoną w ucieczce, która cofała się na trakt do
Seroczyna i ku zbawczym lasom. Wybicie i odpędzenie
kanonierów nie zajęło im zbyt wiele czasu. Uniesieni
bojem, nawet nie zabezpieczyli należycie zdobyczy i po
pędzili za umykającymi szaserami i kanonierami.
2. Dywizjon Perejasławskiego Pułku także już dołączył
do peletonu zbiegów; tak szybko się w nim znalazł, że
szaserzy 1. Dywizjonu, którzy próbowali obejść szwadrony
Russjana w pierwszej fazie starcia, w jednej chwili zostali
odcięci od zasadniczego trzonu dywizjonu, rozbijanego
w puch i ściganego już przez ułanów 1. Pułku. Przebili się
więc przez szyki Polaków i jak zauważył Jan Bartkowski,
przysporzyli ułanom największych strat. Porzucili „po
większej części” lance i „przejeżdżając między nami,
jeszcze niejednemu z nas pałaszami na odlew zadali rany”.
Autora tych słów, Jana Bartkowskiego, dopadł jeden
z tych szaserów. Zdołał tylko przeciąć pamiętnikarzowi
59 Mrozowski, k. 5.
60 Rosyjscy żołnierze zdołali go jednak zabrać z pobojowiska. Jak
zauważył Dwernicki, w armii rosyjskiej zabici i ranni zawsze byli
wynoszeni z placu boju, i to jeszcze w trakcie walki.
płaszcz na lewym ramieniu, a następnie „wyskoczywszy na
długość konia, chciał jednemu z naszych z tyłu rozpłatać
głowę, ale w tej samej chwili” Bartkowski pchnął go lancą
w krzyż, i to tak niefortunnie, że złamał lancę, a grot został
w ciele szasera. Bartkowski popędził dalej i drugiego
szasera zdzielił szablą w kark 61.
W tym momencie już nic nie mogło zatrzymać polskich
ułanów. Do szwadronów 1. i 2. pułków dołączył dywizjon
3. Pułku Ułanów. Dwernicki w swoim raporcie napisał, iż
„wsparł on mężnie” szarżę Russjana i Lewińskiego. Kilkuset
zmykających dragonów i rosyjskich artylerzystów kierowało
się w stronę lasu. Początkowo przynajmniej jeden z dywiz
jonów utrzymał zwarty szyk, który jednak z pewnością
szybko się rozpadł. Starcie zmieniło się w ciąg indywidual
nych i grupowych pojedynków. Korzystając z zamieszania,
żołnierzom rosyjskim udało się ocalić dwa działa. Jeden
z podoficerów (ogniomistrz) z grupą kanonierów rozsądnie
odłączył od tabunu uciekinierów i wprowadził działa na
bagna pokryte lodem. Niedostrzeżony przez Polaków,
krzakami przedostał się do drogi na Kołodziąż. Wbił się
następnie w potok uciekających szaserów i dotarł do
Seroczyna, pozbawiając Polaków zdobyczy.
Tymczasem na tyłach działy się dantejskie sceny. Szwad
ron 2. Pułku Ułanów pędził za Rosjanami. Kapitan Lewiński
szalał; prawie wpadał między szaserów i „rąbał wokół
siebie”. Jego podkomendni nie mogli się później nadziwić,
że mu „ręka nie uschła”. Rosjanie uciekali w lasy i na
bagna doliny Świdra. Nie najlepszym szlakiem odwrotu
była wąska droga z groblami, którą przybyli od Seroczyna.
Przy młynie Kulak powstał nawet „chwilowy ścisk”,
w który wbili się ułani z lancami. Rosjanie uciekali konno
i pieszo na pokryty lodem staw, ale nie dla wszystkich los
61 A. Puzyrewski widzi tę fazę walk inaczej: to 2. Dywizjon, który
Artyleria w boju
Kosynierzy walczą z kawalerią rosyjską
Biwak
piechoty
polskiej
Biwak
kawalerii
polskiej
dywizją tuż przed rozpoczęciem wojny i nie znał oficerów,
podoficerów i żołnierzy. Winę zrzucił na żołnierzy. Stwier
dził, że oficerowie z jego brygady i dywizji sumienie
wypełniali swoje obowiązki i tylko niespodziewany, paniczny
strach, który owładnął żołnierzami, był przyczyną nie
powodzenia.
Dybicz nie uwierzył w słowa Geismara, gdyż chociażby
z raportów tego ostatniego wynikało, iż poszczególne
dywizjony, zanim ich żołnierzy owładnął strach, wykony
wały jak na komendę regulaminowy zwrot w tył; poza tym
w liście do Anrepa generał jednoznacznie obwiniał ofice
rów. Na ponowne pytanie feldmarszałka Geismar biczował
siebie, ale i innych. Bronił się, że objął dywizję 4 lutego
i nie mógł poznać oficerów dywizji. Schlebiał im jednak
pisząc, iż słyszał w trakcie ucieczki pod Stoczkiem głosy
wielu oficerów, którzy nakłaniali żołnierzy do zatrzymania
się, ale ich wysiłki były daremne, tak jak jego własne i gen.
Paszkowa. Przyznał też, iż zagalopował się oskarżając
oficerów, gdyż był bardzo wzburzony zdarzeniami, z któ
rymi nigdy wcześniej nie miał do czynienia.
5 marca Dybicz po skonfrontowaniu raportów Geismara
i Paszkowa, a także po uwzględnieniu mężnej postawy
pułku króla wirtemberskiego (miał na myśli jego udział
w walkach 19 lutego) poinformował ministra wojny gen.
Aleksandra Czernyszewa, że tak nadzwyczajna porażka
pod Stoczkiem była następstwem rozproszenia pułków
1. Brygady 2. Dywizji Strzelców Konnych i braku ko
relacji w ich ruchu pod Stoczek. Aleksander Puzyrewski
zauważył, że Geismar dwukrotnie wystawił pod ciosy
połączonych sił Polaków 1/4 swojej dywizji (czyli każdy
z pułków osobno). Za drugą przyczynę porażki Dybicz
uznał znaczne oddalenie od pola bitwy 2. Brygady Dy
wizji, która mogłaby wzmocnić 1. Brygadę i nie patrząc
na przewagę nieprzyjaciela, pozwoliłaby Geismarowi
wznowić bój ku chwale rosyjskiego oręża. Jako trzecią
przyczynę, nieudowodnioną, feldmarszałek wymienił nie
właściwe wprowadzenie w bój pułków 1. Brygady. Moż
liwe, że chodziło w tym wypadku o wyznaczenie im
punktu zboru w zasięgu działania nieprzyjaciela albo
zawahanie się Paszkowa na początku bitwy. Car przyjął
wnioski komisji, ale już w liście do Dybicza z 20 lutego
pisał: „Stoczek jest bardzo zaszczytny dla młodego wojska
Dwernickiego, a tym haniebniejszy dla naszych strzelców
konnych” 104.
Sprawa nie rozeszła się jednak po kościach. Dla „ruskich”
generałów, patriotów o słowiańskim, a nie niemieckim
rodowodzie, nienawidzących tzw. „nikczemników von”
winny był przede wszystkim Geismar105. Denis Dawydow,
który zwiedził plac boju pod Stoczkiem już w 1831 roku,
zdziwiony był znaczną odległością dzielącą 1. Brygadę
od 2. Dwernicki dzięki temu rozproszył Paszkowa, zanim
Geismar zdołał obejść skraj lasu106. Z kolei oficer sztabu
2. Dywizji Grenadierów, Niejełow, poza brakiem koor
dynacji działań zwrócił uwagę na fakt, że strzelcy konni
tuż przed wojną dostali piki. Żołnierze nie ćwiczyli
fechtunku nimi, a poza tym drzewca zostały wykonane
byle jak — prawdopodobnie były zbyt krótkie. Gdy
w trakcie bitwy kazano szaserom atakować, ci zaczęli
odrzucać piki i dobywać szabel, co doprowadziło do
zatrzymania szarży, zamieszania w szeregach i w ostatecz
ności do porażki. Geismar po czasie zwrócił uwagę na brak
piechoty pod swoją komendą. Teren nie sprzyjał działaniom
jazdy, a poza tym obecność piechurów dodałaby trochę
pewności szaserom, którzy w razie porażki mogliby znaleźć
oparcie w czworobokach. Oficerowie rosyjscy, którzy
4 K r u s z e w s k i , op. cit., s . 35 .
nauczyli ich tego uczeni historycy, którzy znaleźli się
w oddziale. Kruszewski zwrócił uwagę na połączenie
w korpusie młodej krwi ochotników, młodzieży nowoza-
ciężnej i zapalonych patriotów ze starą krwią dawnych
wojskowych. Ta mieszanka uczyniła korpus zdolny do
każdego przedsięwzięcia.
Sztab korpusu też był nietypowy. Dwernicki rezydował
w małym dworku w miasteczku. Pokój był wypełniony
rozradowanymi oficerami, a „siwy i gruby generał jak
ojciec między nimi, pobłażający, ale kochany i umiejący
tę młodzież zapalić do boju”5. W sztabie pojawiać się
zaczęło coraz więcej osób cywilnych, awansowanych na
pierwsze stopnie oficerskie. Budziło to niezadowolenie
oficerów liniowych, którzy, tak jak Erazm Rozwadowski
z 5. Pułku Strzelców Konnych, przebywając pod Zamoś
ciem (marzec 1831 r.) dostrzegł „nieporządek, natłok do
sztabu ludzi niezdatnych i krzykaczów ani wiadomości
wojskowych” 6.
Wraz z przybyciem Kruszewskiego Dwernicki ponownie
znalazł się w orbicie głównej armii. Otrzymał on rozkaz
Klickiego, z którego jasno wynikało, że Warszawa jest
zagrożona przez korpus gen. Wirtemberskiego (w rzeczy
wistości Kreutza), operujący na lewym brzegu Wisły.
Jednak generał rozsmakował się w swojej samodzielności
— nawet nie podjął kroków w celu porozumienia się
z Żymirskim7. 15 lutego planował jeszcze raz uderzyć na
Geismara, a nie przeprawiać się na lewy brzeg Wisły,
a tym bardziej oddawać się pod komendę Żymirskiego.
Aby rozpoznać położenie Geismara, w nocy z 14 na
15 lutego wysłał nawet patrol do Stoczka. Patrolujący
stwierdzili, że rosyjski dowódca uciekł z niedobitkami do
Łukowa lub wsi Róży, gdzie stała reszta jego korpusu.
5 K r u s z e w s k i , op. cit., s . 3 6 .
6 R o z w a d o w s k i , k. 21.
7 Podobno nie wiedział, gdzie go szukać!
Cały dzień 15 lutego generał spędził w Parysowie.
Przyznał nawet szczerze, że nie miał „z nikim do czynienia”.
Korpus wypoczywał po trudach, a zwłaszcza jego konie.
W ciągu tych dwóch dni, tj. 14 i 15 lutego, zmieniła się
sytuacja na południe od Warszawy w województwie
sandomierskim. Gen. Kreutz opanował województwo lubel
skie, gdzie nie było sił zdolnych mu się oprzeć. Dowódca
okręgu wojskowego obejmującego woj. lubelskie i podlas
kie, gen. Edward Żółtowski, wycofał się za Wisłę. Podległe
mu oddziały, formowane nowe pułki piechoty 15. i 16.
wraz z 2. Pułkiem Jazdy Lubelskiej Orła Białego, utworzyły
kordon obronny nad Wisłą między Kozienicami a Kazi
mierzem. W woj. lubelskim w rękach polskich pozostała
twierdza w Zamościu. Jej garnizon kontrolował okoliczne
powiaty i prowadził aktywną małą wojnę na tyłach armii
rosyjskiej. W nocy z 15 na 16 lutego oddział z Zamościa
wziął w Hrubieszowie do niewoli oficera komendanta
placu i 4 dragonów. W tym samym czasie w Starym
Zamościu inny oddział polski rozbił placówkę rosyjską,
zabijając 5 kozaków, a jednego biorąc do niewoli.
W myśl rozkazów z początku lutego, Kreutz, jakkolwiek
dowodził samodzielnym korpusem, miał wspomagać główną
armię w jej marszu na Warszawę. Nakazano mu dojść do linii
Wisły, opanować Puławy z przeprawą, a następnie maszero
wać ku stolicy Królestwa prawym brzegiem Wisły. Na lewy
brzeg miał wysłać jedynie oddziały kozaków, głównie w tym
celu, aby rozpraszały powstańcze siły zbrojne, paraliżowały
mobilizację nowych oddziałów, utrudniały funkcjonowanie
administracji i przecięły komunikację między Warszawą
a Kaliszem i Krakowem (tym samym z Europą).
Wieczorem z 11 na 12 lutego oddział pod komendą gen.
Wirtemberskiego opanował Kazimierz ze znacznym magazy
nem żywności i paszy, którego Polacy nie zdążyli w całości
ewakuować. Kreutz zajął Puławy 12 lutego. W Kazimierzu
doszło do starć w obronie magazynu. Rosjanie wzięli do
niewoli oficera i 47 szeregowych, prawdopodobnie ze
Straży Bezpieczeństwa, oraz krakusów z 2. Pułku Jazdy
Lubelskiej Orła Białego (dalej — krakusi Orła Białego).
Kazimierz Oborski, dowódca tego pułku, opisywał w prasie,
jak heroiczne boje w obronie magazynu toczył jego pułk,
dzięki czemu wywieziono z niego parę tysięcy korcy
zboża. Raporty polskich urzędników wskazują, iż 80 koza
ków wpadło do Kazimierza od strony Puław i zabrało do
niewoli kilkunastu krakusów. Od województwa sandomier
skiego oddzielała Kreutza tylko Wisła pokryta lodem,
którego stan, wbrew nadziejom Polaków, pozwalał na doko
nanie przeprawy. Już 12 lutego pierwsze oddziały rosyjskie
pojawiły się na lewym brzegu, gdzie natknęły się na polską
obronę. W Gniewoszowie stacjonowała część oddziału płk.
Wincentego Szeptyckiego, który miał prowadzić „małą wojnę”
w województwie lubelskim. Oddział ten wydzielił z podległych
sobie sił gen. Żółtowski. Liczył on około 800-850 żołnierzy
z 15. i 16. pułków piechoty liniowej, uzbrojonych w broń
palną (dalej — batalion zbiorczy) i od 150 do 200 krakusów
Orła Białego. 12 lutego kozacy odparli pikiety krakusów od
brzegów Wisły aż po Gniewoszów i wrócili pod Górę
Puławską. Gen. Żółtowski nie ruszył się z Kozienic z 15.
i 16. pułkami piechoty liniowej na wsparcie Szeptyckiego
i myślał już o odwrocie do Warki. Polacy rozpoczęli
ewakuację zasobów magazynu Gniewoszowa do Mniszewa.
W nocy z 12 na 13 lutego kozacy bez strzału przechwycili
dwóch krakusów z pikiety pod Wysokim Kołem (na płd. od
Gniewoszowa). 13 lutego od rana Kreutz przeprawił kilka
naście szwadronów kawalerii i 12 dział. Jeszcze przed
południem na Gniewoszów ruszyła awangarda płk. Szyllinga
(ok. 350 szabel i 2 działa), prąc przed sobą krakusów.
Szeptycki uznał, iż w obliczu znacznej przewagi nieprzyjaciela
nie może utrzymać pozycji i ustąpił z Gniewoszowa.
Gdy Kreutz pojawił się na lewym brzegu Wisły, od
głównej armii dzielił go dystans ponad 100 km (w linii
prostej). Korpusy centrum szyku rosyjskiego dopiero prze
kraczały Bug i Liwiec. Zajmowały pozycje w rejonie
Węgrowa i Siedlec, z których rozpoczęły 17 lutego marsz
na Warszawę. W tym momencie Kreutz był już na lewym
brzegu Wisły; wkroczył na obszar Królestwa uznawany
przez władze powstańcze za bezpieczny, i to na dodatek
w tym momencie, gdy Polacy ściągali swoje siły ludzkie
i materialne ku stolicy, szykując się do walnej rozprawy
z Dybiczem.
Województwo sandomierskie stało przed Kreutzem ot
worem. Dla powstania miało ono duże znaczenie. Nie
zaliczało się do najludniejszych (7. miejsce na osiem).
Rolnictwo miało słabe, ale pomimo nieurodzaju (poza
pszenicą) dokonano na jego obszarze znacznych zakupów
żywności i paszy na potrzeby armii powstańczej. Zmaga
zynowano je bliżej Warszawy w magazynach w Górze
Kalwarii i Rawie. Mniejsze magazyny znajdowały się
Końskich, Radomiu i Magnuszewie. 18 lutego w radomskim
magazynie były znaczne zapasy, gdyż stanowił on punkt
etapowy w transporcie do Warszawy zasobów magazynu
głównego zlokalizowanego w Kielcach. Pomimo zarządzeń
ewakuacyjnych, zapasów z Radomia nie wywieziono. Nie
dopuścili do tego sami mieszkańcy, a władze nie miały
siły, aby zarządzenie wyegzekwować.
Województwo sandomierskie mogło się poszczycić rozwi
niętym przemysłem metalurgicznym, który stał się składową
częścią powstańczego przemysłu zbrojeniowego. Obejmował
on szereg miejscowości wzdłuż rzeki Kamiennej, m.in.
Ostrowiec, Suchedniów, Wąchock, a w głębi województwa
— np. Końskie nad rzeką Czarną, Przyborów czy Kozienice
w pobliżu Wisły. W lutym 1831 roku zakłady te dostarczały
powstańczym siłom zbrojnym głównie broń białą — pałasze,
kosy i piki, lance — oraz pociski (odlewnie granatów
w Samsonowie i Suchedniowie). Od Puław dzielił je dystans
od kilkudziesięciu do ponad stu kilometrów.
Ukształtowanie terenu województwa sandomierskiego
sprzyjało skrytym działaniom, zwłaszcza w jego połu
dniowej i wschodniej części. Między Pilicą a Podgórzem
Iłżeckim rozciągała się falista równina (Równina Radom
ska), przez którą płynie rzeka Radomka i mniejsze
dopływy Wisły i Pilicy. Ułatwiłyby one obronę, ale nie
w warunkach zimowych, gdy lód skuł przeszkody wodne
i bagna. Obrońcom sprzyjało za to duże zalesienie.
Większe niż obecnie kompleksy leśne obejmowały obszar
wytyczony przez rzekę Pilicę i miejscowości Białobrzegi,
Nowe Miasto n. Pilicą, Radom, Skaryszew, Zwoleń
(Puszcza Kozienicka). W południowej części zwarty
kompleks tworzyła Puszcza Świętokrzyska, która wraz
z Górami Świętokrzyskimi zapewniała osłonę wielu za
kładom przemysłowym i wydobywczym. Naturalną linię
obronną wytyczała w tym rejonie rzeka Kamienna. W wa
runkach zimowych i przy dużym zalesieniu szybkość
przemieszczania się zależała od systemu drogowego, który
wytyczał też szlaki działań mas wojska. Najdogodniejsze
do szybkiego marszu były trakty główne, czyli państwowe
drogi bite (szosy) z twardą kamienną nawierzchnią z drob
nego granitu. Przez woj. sandomierskie przebiegał trakt
krakowski (z Warszawy do Michałowic biegł przez Nowe
Miasto n. Pilicą, Drzewicę, Opoczno, Końskie i Radoszyce).
Z kolei wzdłuż Wisły biegł trakt lubelski. Formę bitą
(szosową) miał tylko odcinek od stolicy do Mniszewa. Od
Mniszewa do Puław trakt ten nie miał formy szosowej
i przebijał się przez Puszczę Kozienicką jako tzw. trakt
pocztowy z gorszą nawierzchnią. W Puławach była prze
prawa przez Wisłę. Tutaj trakt lubelski krzyżował się
z traktem łączącym Radom z Kurowem. Aby sparaliżować
skutecznie komunikację Warszawy z Krakowem i Europą,
Kreutz musiałby posunąć się na północy aż za Pilicę (po
Grójec), a na zachód — aż za Radom (po Opoczno
i Końskie); w przeciwnym wypadku Polacy zachowaliby
swobodę komunikacji szosowej między województwami
lewobrzeżnymi i Warszawy z Europą. Na tak głębokie
wniknięcie w terytorium przeciwnika Kreutz nie miał
dostatecznych sił.
2. Dywizja Dragonów po wydzieleniu oddziałów do
zabezpieczenia woj. lubelskiego liczyła maksimum 2,5 tys.
dragonów z pułków Twerskiego i Kazańskiego oraz księcia
Aleksandra Wirtemberskiego (14-16 szwadronów), 450-500
kozaków8 (3 sotnie Pułku Choperskiego i 2 sotnie 5. Pułku
Konnego Czarnomorskiego) i 380 artylerzystów9. Oddział
dysponował bardzo silną artylerią w postaci 8 dział lekkich
konnych z 28. Roty i 12 dział ciężkich konnych z 27. Roty.
Całość sił Kreutza, która operowała w woj. sandomierskim,
oscylowała wokół 3000-3500 żołnierzy. Oddział obarczony
był taborem liczącym około 300 wozów z zapasem żywności
na dwa tygodnie i wyposażeniem szpitalnym.
Powstańcze władze cywilne i wojskowe w województwie
sandomierskim po odejściu oddziałów regularnych do
korpusu Dwernickiego były pozbawione realnej siły zbroj
nej zdolnej oprzeć się oddziałom regularnej armii rosyjskiej.
Strona polska mogła teoretycznie wysłać do boju z Kreut
zem od razu około 9 tys. piechoty i blisko tysiąc kawale-
rzystów (krakusów) z nowych pułków. Niestety, te im
ponujące liczby nie odzwierciedlały rzeczywistego poten
cjału formacji sformowanych po wybuchu powstania;
chociażby z dwóch nowych pułków kawalerii, 2. Pułku
Jazdy Sandomierskiej i 2. Pułku Jazdy Lubelskiej (krakusi
Orła Białego), do boju można było wystawić co najwyżej
19 Źródła, t . 1 , s . 316-317.
Do wieczora 14 lutego sytuacja na froncie walk w wo
jewództwie sandomierskim zmieniła się. Z raportów m.in.
gen. Dziekońskiego, płk. Kozakowskiego i lokalnych władz
(np. burmistrza Magnuszewa) wynikało, że Rosjanie prze
prawili się przez Wisłę „w znacznej sile”, i to z artylerią,
i ruszyli na Kozienice oraz Radom. Z kolei płk Wincenty
Szeptycki zaalarmował, że Rosjanie zbudowali most na
Wieprzu na prawobrzeżnym odgałęzieniu traktu lubelskiego
w pobliżu Bobrownik. 14 lutego miała nim ruszyć na
Warszawę ku szosie brzeskiej kolumna wojsk. Gdy ze
stawiano te informacje z wiadomościami o ruchu Geismara
z 13 i 14 lutego, wyłaniał się z nich obraz skoordynowanej
akcji armii rosyjskiej na południe od szosy brzeskiej.
Dowództwo polskie było przekonane, iż zagrożone są
tyły i lewe skrzydło głównej armii polskiej. Tymczasem
prawda była taka, że Kreutz działał na własną rękę i nic
nie wiedział o poczynaniach swojego podwładnego, gene
rała Geismara. Dowództwo polskie musiało jednak podjąć
radykalne kroki, gdyż zagrożenie Warszawy stawało się
realne. Zdawano sobie sprawę, iż samo pojawienie się
rosyjskich oddziałów pod Warszawą (nawet gdyby nie
podejmowały ataku) miałoby katastrofalne skutki dla po
wstania. Już sam fakt, że Rosjanie przeprawili się przez
Wisłę, budził niepokój mieszkańców (15 lutego rząd wydał
polecenie budowy barykad stolicy)20. 14 lutego wieczorem
dowództwo polskie podjęło decyzję o skierowaniu Dwer
nickiego na lewy brzeg Wisły, gdyż uznano, że siły, jakie
do tej pory gen. Klicki skierował przeciwko oddziałom
rosyjskim w województwie sandomierskim, są niedostatecz-
ne. O godz. 12 w nocy z 14 na 15 lutego Klicki kategorycz-
nie rozkazał Dwernickiemu, aby przeprawił się przez Wisłę
między Mniszewem a Puławami i wyszedł na tyły lub
20 15 lutego R. Durand pisał w depeszy do Paryża: „Geismar pokonał
Wisłę w Puławach i zapewniają, że kozacy są oddaleni od Warszawy nie
więcej jak 4 mile”.
skrzydło wojsk rosyjskich, które zmierzały na Radom.
Z kolei Sierawskiego podnosił na duchu zapewniając, że
w miarę jak będzie szedł na południe, dołączą do niego
większe siły i poinformował go o rozkazie dla Dwernic
kiego, aby przechodził Wisłę. Zalecał więc, aby do czasu
przybycia Dwernickiego osłaniał stolicę i starał się przerwać
komunikację Rosjan z Puławami.
Jednocześnie Klicki wzmacniał Sierawskiego. Przydzielił
mu 1400 piechurów (700 z bronią palną i 700 kosynierów)
z 11. Pułku Piechoty Liniowej płk. Franciszka Młokosie-
wicza i 4 działa 3-funtowe ppor. Antoniego Frölicha,
pierwotnie przeznaczone do wojny partyzanckiej w woje
wództwie augustowskim. Dokonał też zmian na stanowis
kach dowódczych w województwie sandomierskim. Dzie-
koński i Żółtowski ustąpili, a ich miejsce zajęli Kozakowski,
Sołtyk i Łagowski. Klicki polecił im współdziałać z Sieraw-
skim, mianowanym Komendantem Siły Zbrojnej w Woje
wództwie Krakowskim i Sandomierskim.
Wkrótce powyższy plan stał się nierealny. W wojewódz
twie sandomierskim narastał chaos pogłębiany dezinforma
cją szerzoną przez Rosjan, a zwłaszcza kozaków operują
cych na znacznym obszarze województwa, i Żydów. Każdy
z dowódców polskich, w tym Sierawski, Sołtyk i Kozakow
ski, sądził, że to jego oddział jest głównym celem przeciw
nika. Większa część oddziału Kreutza tkwiła do 18 lutego
w Gniewoszowie, a widziano go wszędzie. Generał Klicki,
który jeszcze 14 lutego rozsądnie oceniał zamiary Rosjan
w województwie sandomierskim, w obliczu alarmistycznych
i wykluczających się doniesień stracił jasność oceny,
podobnie jak Sztab Główny. Co ciekawe, w miarę upływu
czasu informacje o wojskach rosyjskich w województwie
sandomierskim stawały się absurdalne. Do 16 lutego Polacy
nawet nie wiedzieli, że walczą z Kreutzem! Przez kilka dni
za dowódcę uznawano Geismara (do 11 lutego, gdy okazało
się, że był on na prawym brzegu). Po nim zmorą Polaków
stał się znienawidzony gen. Wirtemberski. 16 lutego było
już jasne, że dowodzi Kreutz, a Wirtemberski to jego
podkomendny. Dwernicki w tym dniu jeszcze Wirtember-
skiego uznawał za głównego przeciwnika na lewym brzegu,
a dopiero dwa dni później — Kreutza i Wirtemberskiego.
Siły Kreutza w oczach Polaków rozrastały się w miarę
upływu czasu. Mnożyli je ppłk Antoni Reszka, ppłk
Aleksander Błędowski spod komendy Sierawskiego, a nawet
ppor. Apolinary Nyko, dzielny i energiczny oficer, który
walcząc z 350 dragonami i kozakami, przekonał Błędows
kiego, że bił się z 6000.
Listę wieńczył, ale nie zamykał sam gen. Sierawski,
którego w żaden sposób nie można uznać za zdrajcę
— zaliczany do zwolenników powstania, gorący patriota,
doświadczony żołnierz, ale niezbyt błyskotliwy. Na po
czątku powstania widoczny był u niego niedostatek wiedzy
wojskowej. Już w. ks. Konstanty zalecał wykorzystanie go
w czasie wojny jako organizatora rezerw, a nie dowódcę
liniowego. Był odważny, ale niezdecydowany w działaniu,
chwiejny i ulegający opinii otoczenia. Józef Puzyna wspo
minał, że w sztabie Dwernickiego nazywano go „nasz stary
alarmista”, gdyż w działaniach lutowych był „zawsze
wątpliwy w swym przedsięwzięciu, ciągle Dwernickiemu
przemagające siły nieprzyjaciela wystawiał”. Do błędnej
oceny sił przeciwnika dorzucali swoje trzy grosze pozostali
wojskowi (Dziekoński, Żółtowski, Szeptycki), przedstawi-
ciele administracji lokalnej, mieszkańcy województwa, dla
których jeden, a najwyżej kilku kozaków urastało do
setek21, a zabranie przez nich z poczty listów uznawano za
opanowanie miejscowości.
21 Kozaków widziano nawet tam, gdzie nie mieli szansy się pojawić.
14-15 lutego, gdy korpus Kreutza przeprawiał się przez Wisłę, Ignacy
Szymański informował Henryka Dembińskiego w Końskich, iż 6 tys.
kozaków było już w m. Przysusze (ok. 40 km na zachód od Radomia),
a cały korpus Kreutza był już w Radomiu.
W Warszawie rosła gorączka, gdyż wraz ze zwiększającą
się w raportach liczbą żołnierzy rosyjskich rosła obawa o los
stolicy. Rano 14 lutego w stolicy wiedziano, że na lewym
brzegu Wisły operuje co najwyżej kilkuset kozaków, a trzon
korpusu rosyjskiego (4 tys. żołnierzy z artylerią) znajduje się
w Puławach. Wieczorem 14 lutego była już mowa o przepra
wie znacznej siły, i to z artylerią. 15 lutego sądzono, że te
4 tys. ludzi stanowi jedynie awangardę większych sił, które
przeprawić się miały później. 16-17 lutego uważano, że
Rosjanie cofnęli się na prawy brzeg, ale w Puławach mają
6-7 tys. ludzi i 20 dział. W tym samym czasie w Radomiu
wyobrażano sobie, że Rosjanie idą do miasta w sile 5 tys.
żołnierzy z 6 działami, a Klicki w Warszawie był przekonany,
że Sierawski ma przeciwko sobie 4 tys. kawalerii, 11 dział
i piechotę „nie wiadomo w jakiej sile”.
Polacy nie mogli zidentyfikować rodzajów wojsk, jakimi
dysponował Kreutz, co prowadziło m.in. do pomnażania
jego sił. Spieszeni dragoni w warunkach zimowych, ubrani
w szynele i kaszkiety (pokryte ceratą) na głowie, a do tego
uzbrojeni w długie karabiny z bagnetami przypominali
zwykłych żołnierzy piechoty, nietrudno więc było o pomył
kę przy rozpoznaniu oddziału. Jednak w doniesieniach
znajdowały się wzmianki nie tylko o „nie wiadomo jak
licznej piechocie”, ale też o kirasjerach, o dwóch pułkach
dragonów, strzelców konnych i kozaków, a nawet o huza
rach, nie wspominając już o artylerii.
Nieobecne w oddziale Kreutza rodzaje wojsk pojawiły
się głównie w doniesieniach po 16 lutego. Wynikało
z nich, iż na lewym brzegu Wisły operuje rozbudowany
korpus, zdolny do samodzielnych działań. Nawet zwolennik
powstania, ale rozsądny dowódca, dysponujący dopiero co
powołanym do służby żołnierzem, słabo wyszkolonym
i uzbrojonym, nie ośmieliłby się atakować oddziału, w któ
rego składzie znajdowałaby się, obok piechoty i lekkiej
jazdy, kawaleria ciężka (kirasjerzy) z artylerią.
Oddziały powstańcze, które znalazły się w strefie działań
Kreutza, nie cieszyły się zaufaniem dowódców. Dla Dziekoń-
skiego podległe mu formacje przedstawiały „słabe wyobraże-
nie wojska”. Nowa piechota dla wszystkich, nie wyłączając
nawet Dwernickiego, nie prezentowała realnej siły bojowej.
Jeszcze gorzej oceniano kosynierów i pikinierów ze Straży
Bezpieczeństwa i Gwardii Ruchomej. Byli co prawda
oficerowie, którzy dostrzegali możliwość ich wykorzystania
w boju, ale stanowili mniejszość. Kult kosy, który lansował
Sztab Główny, nie działał na polskich dowódców. Dla
Dziekońskiego, Żółtowskiego, Reszki liczył się tylko ogień
broni palnej, zwarte formacje zdolne do manewrowania pod
ogniem przeciwnika, a nie partyzancka ruchawka. Nawet
dowódcy wyznaczeni do „małej wojny” cenili wyłącznie
strzelców. Nowa jazda prezentowała się lepiej niż piechota,
ale nie na tyle, aby obdarzyć ją pełnym zaufaniem. Sołtyk
mógł dumnie nazywać swoje oddziały „Dywizją Sandomier-
ską”, ale w rzeczywistości była owa dywizja zbieraniną
różnych oddziałów formowanych po wybuchu powstania.
Tworzyło ją około 600 kawalerzystów; byli to żołnierze
wybrani spośród 300-400 jeźdźców 2. Pułku Jazdy Sando
mierskiej, 100 z jazdy 50-dymowej sandomierskiej, 100
z jazdy 50-dymowej lubelskiej przydzielonej do Pułku
Krakusów Orła Białego, 120 koni z 2. Pułku Jazdy Krakows
kiej, 18 konnych strzelców leśnych. Do tego dochodziło 500
strzelców pieszych, w tym 110 strzelców leśnych pieszych
(Kozakowskiego) i 105 z formacji Juliusza Małachowskiego.
Towarzyszyło im od 1200 do 1300 kosynierów należących do
dwóch batalionów kadrowych gwardii ruchomej i chłopów
z kosami, spędzonych z okolicznych wsi. Wśród strzelców
i kosynierów byli też górnicy i hutnicy z Korpusu Górniczego
w liczbie 400.
Sołtyk w żadnym wypadku nie zamierzał wystawić
tej zbieraniny do walki z regularnymi oddziałami ro-
syjskimi, podobnie jak Kozakowski. Jedynie Łagowski
chciał walczyć, ale raczej opowiadał się za małą wojną,
w której sprawdził się 2. Pułk Jazdy Sandomierskiej. Nie
ulega wątpliwości, że ten oddział zbierający się na połu
dnie od Radomia miał optymalny skład i liczbę ludzi do
„małej wojny”. Mógł wyrządzić sporo szkód Kreutzowi,
gdyby tylko stał na jego czele dowódca nieskonfliktowany
z podwładnymi i znający się na rzeczy. Łagowski, tak to
przynajmniej wynika z jego relacji, gotowy był walczyć
jak partyzant, a Sołtyk i Kozakowski nie sprostali zadaniu,
obarczeni odpowiedzialnością za osłonę fabryk zbrojenio
wych. Wyobrażenie silnego przeciwnika przytłaczało ich
między 16 a 22 lutego. Nie można im z tego względu
czynić zarzutów, bo „paraliżowi” ulegli też inni dowódcy,
nie wyłączając gen. Sierawskiego. Sytuację zmieniło poja
wienie się na lewym brzegu Dwernickiego.
Dwernicki decyzję o przeprawie na lewy brzeg Wisły
podjął 15 lutego w Parysowie, gdy okazało się, że Geismar
wycofał się z Seroczyna. Rano 16 lutego polski generał
wydał rozkaz gotowości do wymarszu do Osiecka22. Wybrał
ten kierunek, gdyż swoją obecnością na prawym skrzydle
armii chciał w razie walnej bitwy osłabić główną armię
rosyjską o korpus, który Dybicz musiałby skierować
przeciwko niemu. Nie spieszył się. Ksiądz Szynglarski od
godz. 10 rano głosił kazanie przed każdym z oddziałów
korpusu. Chwalił żołnierzy za odwagę i męstwo pod
Stoczkiem i wzywał do dalszych poświęceń na rzecz
wolnej i niepodległej ojczyzny. Po ceremoniach korpus
ruszył do Osiecka. Marsz i nocleg były bardzo uciążliwe,
zwłaszcza dla nowozaciężnych. Noc była mroźna i wiał
ostry wiatr północny.
W Osiecku Dwernicki odebrał rozkaz Klickiego z wie
czora 14 lutego, w którym kategorycznie kazał mu prze
prawić się przez Wisłę między Mniszewem a Puławami,
22 Około 18 km na zachód od Parysowa i 14 km na wschód od Góry
Kalwarii.
aby wspólnie z gen. Sierawskim, który już zmierzał
z Warszawy ku Puławom, osaczył i wziął w kleszcze
korpus rosyjski zmierzający z Puław na Radom 23.
Dwernicki wbrew sugestiom Klickiego zamierzał prze
prawić się w Górze Kalwarii, gdyż obawiał się o stan lodu
na Wiśle; gdyby był zbyt słaby, generał mógłby przejść
Wisłę tylko w Warszawie, jego korpus dysponował bowiem
cięższą artylerią (armatami 6-funtowymi i jednorogami
1/4-pudowymi). Gdyby poszedł do Puław, to i tak nie
mógłby przeprawić tych dział, a naraziłby baterię na
dłuższy marsz do stolicy. Poza tym przeprawiając się
w Górze Kalwarii liczył na restaurację korpusu w oparciu
o szwadrony rezerwowe zgromadzone w tym miasteczku.
Nadal meldował Klickiemu, że w jego kawalerii znajdują
się konie wymagające przekucia lub kilkudniowego od
poczynku. Zapewniał, że korpus zniszczy przeciwnika na
lewym brzegu i prosił o wzmocnienie starą piechotą
i szwadronami rezerwowymi strzelców konnych z Łowicza.
Planował już wspólne działania z Sierawskim, a jednocześ
nie skarżył się Klickiemu, że żołnierze głodują z braku
chleba, którego nie mieli od kilku dni. Dwernicki naiwnie
uważał, że polskiemu żołnierzowi brak żywności „zupełnie"
rekompensowała myśl o zniszczeniu nieprzyjaciela. „Tro-
chę” inaczej widzieli to żołnierze, a tym bardziej konie.
Ignacy Maciejowski zauważył, że „żołnierz polski, aby
czemkolwiek sobie podjadł, już śpiewa i gotów do boju,
głodny zaś, aby tylko był w spoczynku, zaraz wyrzeka, że
już trzy dni a on ani koń jego nie jadł, że mu głodno,
chłodno i do domu daleko”. Stwierdził też, że ten, kto
dowodzi polskimi żołnierzami, powinien szanować ich
„moc duszy” („tę siłę moralną ludu polskiego”), zapał
i chęć do walki, dbając o jego potrzeby fizyczne („ciało"),
23 Klicki dopisał do rozkazu zdanie: „Nie trzeba tracić czasu na
uskutecznienie tego rozkazu, taka jest wola Naczelnego Wodza, i potrzeba
zasłonienia stolicy”.
bo „fizyczność łączy się ściśle z moralną władzą człowie
ka”24. Aby spełnić ten warunek, Dwernicki powinien mieć
w korpusie dobrych i zaradnych komisarzy wojennych.
Ten warunek nie został jednak spełniony. Zaopatrzenie
korpusu w żywność mogło się poprawić tylko w Górze
Kalwarii, gdzie od 7 lutego wskutek wezwania Komisji
Potrzeb Wojska gromadzono część zapasów z lewobrzeża.
15 lutego jego zasoby były już znaczne i pozwalały na
zaspokojenie potrzeb korpusu Dwernickiego.
17 lutego w Osiecku Dwernicki przeprowadził odprawę
z oficerami. Poinformował ich o gratulacjach i podzięko
waniach za sukces pod Stoczkiem i radości, jaką sprawili
mieszkańcom stolicy. Tłumaczył się, dlaczego cofnął korpus
do Parysowa i nie ścigał Geismara. Wyjaśnił, że muszą
przeprawić się na lewy brzeg, aby zastąpić drogę ku stolicy
Wirtemberskiemu, „któren niepomny, że z polskiej krwi
zrodzony, chce przynajmniej pod rogatkami Warszawy
jeden pistoletowy strzał uczynić”. Zadaniem korpusu było
więc odparcie przeciwnika idącego na stolicę, ale też
oczyszczenie z Rosjan lewego brzegu Wisły. Dwernicki
zapowiadał trudną przeprawę przez Wisłę, gdyż pokrywa
lodowa była niepewna. Obawiał się o artylerię, dlatego też
przypomniał Puzynie, jak przeprawił się 11 lutego. Wszy
stkim dowódcom polecił, aby zwrócili uwagę na swoich
podkomendnych i strzegli, „by przez nieuwagę niedo
świadczonych żołnierzy kraj szkody nie poniósł”25. Ustalono
porządek marszu. Dwernicki pojechał pierwszy, aby prze
konać się, czy lód na Wiśle pozwoli na przeprawę artylerii.
Zależało mu na niej, gdyż doniesienia o oddziale rosyjskim
gen. Wirtemberskiego wyraźnie wskazywały, iż dysponował
on artylerią.
Dwernicki pojawił się w Górze Kalwarii w południe. Na
pierwszy rzut oka sytuacja nie wyglądała najlepiej. Lód był
24 M a c i e j o w s k i , op. cit., s . 44 .
25 P u z y n a , op. cit., s. 210.
już poodrywany od brzegów. Dwernicki zdecydowany był
przeprawić piechotę i kawalerię, ale co do artylerii,
zwłaszcza zdobytej na Geismarze, miał wątpliwości. Roz
ważał wysłanie jej z eskortą dywizjonu kawalerii i dwóch
kompanii piechoty do Warszawy. Zwrócił się nawet do
Klickiego z prośbą o wymianę w stolicy koni artyleryjskich,
gdyż te, które do tej pory służyły, były „niezmiernie
znużone i jeszcze przez tak długi marsz zupełnie nie będą
mogły ciągnąć”. Liczył, że pomogą mu w wymianie koni
obywatele dobrowolnymi ofiarami. Prosił już któryś raz
z rzędu o wzmocnienie korpusu starym pułkiem piechoty,
bo, jak przyznał, na swoje cztery bataliony „złożone
z samych rekrutów” niewiele mógł liczyć. Domagał się
podków, i to na gwałt, „bo nie będzie czym wojować”
— pisał do Klickiego. 18 lutego odesłał do Warszawy dwa
działa zdemontowane, a trzy, które podobno zostały na
pobojowisku pod Stoczkiem, rozkazał odesłać do stolicy
burmistrzowi. Chciał wzmocnić swój korpus szwadronami
rezerwowymi ułanów i strzelców konnych, które sta
cjonowały w Łowiczu i Górze Kalwarii.
Już 15 lutego szwadrony rezerwowe 1., 3. i 4. pułków
ułanów były „pięknie ubrane, z przystojnych i ochoczych
ludzi złożone”. Ułani mieli kilkadziesiąt koni, brakowało
jednak zupełnie okulbaczenia. Ppłk Zieliński, dowódca
rezerwowego pułku dywizji strzelców konnych, 18 lutego
1831 roku zapowiadał, że w ciągu 8 dni byłby w stanie
wystawić do boju dywizjon złożony z wybranych ludzi,
zdrowszych i „zdolniejszych do boju”. Potrzebował jednak
do tego okulbaczenia i sukna na mantelzaki, płótna na
sakwy i torby oraz innych brakujących składników wypo
sażenia kawalerzysty. Dwernicki poparł żądanie Zieliń
skiego, ale do ewentualnego starcia z Kreutzem raczej nie
mógł liczyć na znaczące zasilenie korpusu szaserami.
Pozyskał tylko ułanów. 18 lutego do 3. Dywizjonu 1. Pułku
Ułanów dołączyły trzy plutony. Prawdopodobnie także
pozostałe dywizjony ułańskie zostały zasilone dymisjonowa
nymi i ochotnikami przeszkolonymi w szwadronach rezerwo
wych. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań Dwernicki
mógł w pełni wykorzystać potencjał bojowy ułanów.
Najważniejsza była jednak przeprawa korpusu. Do połą
czenia utrzymującego się w głównym nurcie rzeki lodu
z lądem wykorzystano statki rzeczne. Deskami wyłożono cały
szlak przeprawy przez rzekę. Pomimo upomnień generała
przeprawa odbyła się chaotycznie i nieporządnie. Dowódcy
dywizjonów kawalerii wykłócali się między sobą o pierw
szeństwo. Puzyna musiał „gwałtem odtrącać kawalerię”.
Artylerzyści męczyli się z przeprawą całą noc. Prawdopodob
nie rozmontowane działa przewozili saniami. Do godz.
2 w nocy 18 lutego zdołali już zgromadzić całą baterię
w Górze Kalwarii. Kawalerzyści przechodzili przez rzekę
pojedynczo, pieszo, prowadząc konie za uzdę. Przeprawa
odbyła się w ostatniej chwili. Artylerzysta korpusu, Feliks
Saniewski, pisał z Góry Kalwarii 18 lutego, że rzeka „jakby
na nas czekała, bo po naszym przejściu woda już jest na
Wiśle”.
Na lewym brzegu ułani rozlokowali się w Górze Kalwarii
i okolicznych miejscowościach (dywizjony 1. i 3. pułków
ułanów nocowały w Czersku), a szaserzy — prawdopodob
nie w Poty czy (ok. 7 km na południe od Góry Kalwarii).
Na froncie walki z Kreutzem główną rolę odgrywał
w tym czasie gen. Sierawski. 15 lutego w Górze Kalwarii
dysponował on 1. Pułkiem Jazdy Krakowskiej i dywizjonem
5. Pułku Strzelców Konnych. Na nowe pułki piechoty nie
liczył. Były one w takim stanie, w jakim widział je kilka
tygodni wcześniej, czyli w nędznym. 16 lutego Sierawski
osiągnął Mniszew, gdzie połączył się z oddziałem ppłk.
Reszki. Zgodnie z rozkazem Klickiego, miał wysłać pod
jazdy kawalerii jak najbliżej nieprzyjaciela. Na południe
ruszył więc ppłk Aleksander Błędowski z dywizjonem
5. Pułku Strzelców Konnych. Przed nim operował już
oddział ppor. Apolinarego Nyki (kilkudziesięciu piechurów
z 15. i 16. pułków piechoty liniowej, nieco krakusów Orła
Białego). 16 lutego zjawił się on w Ryczywole (20 km na
południe od Mniszewa) i wysunął swoją straż przednią aż
do Nowej Wsi (6 km od Ryczywołu), gdzie miał utarczkę
z kozakami26. Należeli oni do oddziału płk. Szyllinga (350
szabel, 2 działa), który stanowił straż przednią Kreutza.
Nyko utrzymał pozycję do południa 17 lutego. Błędowski
z dywizjonem szaserów i 11. Pułkiem Piechoty Liniowej
(2,6 tys. kosynierów i strzelców) stał w Magnuszewie, skąd
straszył Sierawskiego i Klickiego, że Kreutz rozlokował
swój korpus wzdłuż traktu do Puław, od Kozienic do
Gniewoszowa (ok. 23 km) — sam Kreutz ze sztabem
w Gniewoszowie, dwie i pół baterii artylerii i kirasjerzy
w Sieciechowie, po dwa pułki dragonów, strzelców konnych
i kozaków w Kozienicach i Psarach. Ostrzegał, że gen.
Sierawski, dysponując 1500 kawalerzystami, batalionem
Reszki z 800 żołnierzami i 4 działami, „nie może mieć
nadziei, jak tylko pomału i najporządniej rejterować”27.
Sierawski bez zastrzeżeń przyjął raporty Błędowskiego
i Nyki. Tymczasem swoimi meldunkami wyprzedzili om
rzeczywiste ruchy Kreutza; dopiero 18 lutego ruszył on
z Gniewoszowa na Kozienice. Jak Kreutz sam stwierdził,
ten ruch wymusiły na nim okoliczności, w jakich się
znalazł — przede wszystkim brak informacji z głównej
armii, pogłoski zebrane od cywilów i zeznania jeńców
o porażce Geismara pod Stoczkiem, obawa o bezpieczną
drogę odwrotu za Wisłę (lód słabł, co wróżyło problemy
przy przeprawie dział i taborów). Rejon Kozienic był
dogodny do obrony — z trzech stron otoczony Puszczą
Kozienicką ze słabo rozwiniętą siecią dróg, ale za to
z dostępem do Wisły.
26 Krakusi stracili jednego żołnierza, a sami zabili kozaka i zdobyli
konia.
27 Źródła, t. 1, s. 345-346.
Dwernicki szedł już Kreutzowi naprzeciw, niewiele
jednak brakowało, a ponownie wróciłby na prawy brzeg
Wisły, aby wziąć udział w zmaganiach na głównym teatrze
wojny. 16 lutego armia rosyjska przekroczyła Liwiec
i zajmowała Korytnicę, Pniewnik (VI Korpus Piechoty),
Liw i Strupiechów (I Korpus Piechoty), Siedlce, Opole,
Mokobody (rezerwa Konstantego i III Korpus Kawalerii),
rejon Seroczyna (Geismar)28. Główna armia polska do
stosowała swój szyk do linii zajmowanej przez wojska
rosyjskie. Zwracała czoło na północny wschód i wschód.
Linię obronną wytyczały miejscowości: Kraszę w (droga od
Wyszkowa i Kamieńczyka), Tuł (droga od Jadowa), Stani
sławów (na starym trakcie litewskim) i Mińsk (szosa
brzeska). Na szosie brzeskiej stał gen. Żymirski (w Kału
szynie gros sił i w Mińsku jeden pułk piechoty, pułk
kawalerii i bateria artylerii). Sztab główny rozkazał mu
osłaniać się od Liwa, Mokobod, Siedlec, a także od
południa od Wodyń, Latowicza i Siennicy.
Między 16 a 18 lutego między Klickim a Sztabem
Głównym trwała wymiana korespondencji dotycząca Dwer
nickiego; rozważano, gdzie generał powinien być wykorzys
tany — w zmaganiach z Kreutzem, czy z Dybiczem.
W rozkazach z 16 lutego (godz. 23) Sztab Główny
wskazał Dwernickiemu jego podstawowe zadania. Należała
do nich osłona Warszawy przed oddziałami przeprawionymi
w Puławach, obserwacja Geismara, którego już raz pobił
(mściła się połowiczność sukcesu pod Stoczkiem) i osłona
prawego skrzydła głównej armii. Naczelne dowództwo
wróciło więc do pierwotnych zadań wyznaczonych kor
pusowi Dwernickiego. Jednocześnie ostrzegało go, że
29 Źródła, t. 1, s. 336-337.
Cała ta korespondencja straciła sens już w tym momencie,
gdy była pisana. Dwernicki, zanim ją odebrał, już prze
prawił się przez Wisłę i znajdował się w Górze Kalwarii.
Tymczasem tak jak przewidywano 17 lutego na głównym
froncie wojny rozpoczęły się boje na szlakach wiodących
do Warszawy od wschodu. Dybicz po trzydniowej przerwie
ruszył ku stolicy szosą brzeską na Kałuszyn (główne siły)
i starym traktem litewskim (VI Korpus). Doszło do dwóch
bitew: pod Kałuszynem bił się gen. Żymirski, a pod
Dobrem — gen. Skrzynecki. Te drobne w sumie starcia,
które kosztowały obydwie strony kilkuset zabitych, rannych
i jeńców, znaczyły tylko szlak odwrotu głównej armii
polskiej na Warszawę. W obliczu, tych wydarzeń drobne
utarczki w województwie sandomierskim straciły na
znaczeniu.
Po południu 17 lutego Sztab Główny, nie wiedząc, że
Dwernicki już był w Górze Kalwarii na lewym brzegu
Wisły, polecił mu zbliżyć się do szosy brzeskiej, aby był
„gotów na wszelki wypadek”. Oczekiwano walnej bitwy
pod Pragą30. Klicki miał wysłać Dwernickiemu identyczny
rozkaz; przygotował instrukcję, w której nakazywał mu
w obliczu walk głównej armii na wschód od Warszawy
ponowną przeprawę na prawy brzeg i podejście do szosy
brzeskiej na odcinku między Warszawą a Mińskiem. Z tego
jednak względu, że naprzeciw Sierawskiego znajdowały
się duże siły, rozkazał mu zostawić w Górze Kalwarii dwa
działa, dwa bataliony piechoty i dwa szwadrony jazdy.
17 lutego wieczorem sytuacja się zmieniła. Do Klickiego
dotarły informacje (raporty Sierawskiego i Błędowskiego),
że nieprzyjaciel w znacznej sile zmierza ku stolicy.
Alarmujące były już meldunki z 16 lutego. 17 lutego
sytuacja jeszcze bardziej się zaostrzyła (przynajmniej tak
to wynikało z meldunków Sierawskiego i Błędowskiego).
30 Źródła, t. 1, s. 348-349.
Do południa ppor. Nyko z niewielkim oddziałem piechoty
i kawalerii utrzymał się pod Nową Wsią, a następnie, party
przez Rosjan, wycofał się do Ryczywołu i Głowaczowa
nad Radomką. Oddział pozostawiony w Ryczywole wycofał
się za rzekę, ale wcześniej „zruinował” most. Chwilę
potem Polaków dopadli rosyjscy dragoni i kozacy z działem,
nie zdecydowali się jednak na przeprawę. Ppłk Błędowski
szykował się do opuszczenia Magnuszewa z dywizjonem
5. Pułku Strzelców Konnych i 11. Pułkiem Piechoty Linio
wej. Nyko zameldował mu, że oddziały rosyjskie, które go
atakowały, liczą 6000 żołnierzy. Błędowski nie sprawdził
tej informacji. Natychmiast przekazał ją Sierawskiemu
z wiadomością, iż zamierza cofać się ze swoimi oddziałami
na Mniszew. Gdy okazało się, że oddziały rosyjskie nie
przekroczyły Radomki, Błędowski nie uspokoił Sieraws-
kiego, dając tym samym do zrozumienia, że Rosjanie się
zbliżają. Sierawski meldował Klickiemu (już w nocy
17 lutego), że siły rosyjskie liczą 7 tys. żołnierzy 31 .
Klicki znalazł się w kropce — z jednej strony zrozumiał,
że Sierawski z niedoświadczonymi i słabo wyszkolonymi
oddziałami nie zdoła powstrzymać marszu Rosjan ku
stolicy, a z drugiej był świadom, że brak Dwernickiego na
prawym brzegu Wisły osłabia główną armię. Dlatego
zwrócił się do naczelnego wodza z pytaniem, czy Dwernicki
od razu miał powrócić na prawy brzeg, czy też po
oczyszczeniu z nieprzyjaciela lewego brzegu.
18 lutego rozstrzygnął się los Dwernickiego. Po południu
Sztab Główny ostatecznie rozkazał mu zniszczyć wszystkie
siły rosyjskie, które operowały na lewym brzegu Wisły.
Podporządkowano mu korpus Sierawskiego i wszystkie
oddziały znajdujące się w rejonie walk, a więc także
Sołtyka, Kozakowskiego i Łagowskiego. Po zakończeniu
31 Muzeum w Łowiczu, rkps 4457, nr 295, 305
32 Źródła, t. 1, s. 358.
operacji nakazano Dwernickiemu przygotować wojska do
walki z główną armią Dybicza lub do „stanowczej wyprawy
za Bug”. Sztab Główny w piśmie do Klickiego zauważył
jednak, że jeżeli Sierawski samodzielnie zdolny będzie
oprzeć się kolumnie rosyjskiej idącej od Kozienic, a ewen
tualnie z oddziałami wydzielonymi z korpusu Dwernic
kiego, to Dwernicki powinien przejść na prawy brzeg
Wisły „dla współdziałania w stanowczej bitwie, która
wkrótce podług wszelkiego podobieństwa nastąpi”. Klicki
doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że ta walna bitwa
zdecydować miała o losie powstania, uświadomił więc
Dwernickiemu, że to on sam ma zdecydować czy pozostanie
na lewym brzegu, czy też zostawi Sierawskiego z częścią
sił, a sam z resztą korpusu przez Warszawę lub po
przeprawie na południe od stolicy dołączy do głównej armii.
Klicki wiedział, że to raporty Sierawskiego były kluczo
we dla Dwernickiego, dlatego też zawiadomił tego pierw
szego, że powinien zdobyć rzetelne i pewne informacje
o siłach rosyjskich idących ku Warszawie od Kozienic,
gdyż od nich zależał ruch korpusu Dwernickiego „w dniu,
w którym się ważą może losy Polski”. Sierawski nie
sprostał jednak zadaniu. Utrzymywał, że ma przed sobą
6-7 tys. żołnierzy rosyjskich. Bez Dwernickiego nie
zamierzał ruszyć się z Mniszewa. Tylko z jego wsparciem
mógł odzyskać Radom i zatrzymać pochód Rosjan na
Warszawę. Straszył, że Rosjanie przeprawili więcej sił na
lewy brzeg, gdyż obawiali się zniszczenia przepraw przez
wezbrane wody Wisły (doprawdy, dziwne kalkulacje
rodziły się w głowie Sierawskiego), a poza tym przymie
rzali się do zniszczenia fabryk broni w województwach
sandomierskim i krakowskim. Przesłał raport Błędow
skiego z 18 lutego, z którego wynikało, że kilometr za
Kozienicami znajduje się kawaleria i piechota rosyjska
i nieprzyjaciel „nowe wojska odkrywa, gdyż mówią, że
huzary są z niemi”.
Tak alarmistyczne wiadomości przesądziły sprawę. 18 lu
tego wieczorem Dwernicki zdecydował się pozostać na
lewym brzegu Wisły, połączyć z Sierawskim i ruszyć
„w Imię Boga naprzeciw najezdników lubelskiego i san
domierskiego województwa”. Jednoznacznie dawał tym
samym do zrozumienia, że w sandomierskim się nie
zatrzyma, a z lubelskiego powędruje na Wołyń. Klicki
studził jego zapędy. Był pewny sukcesu, ale rozkazał mu
po pobiciu Rosjan w województwie sandomierskim zabez
pieczyć województwo i linię Wisły. Dał mu też cenne
wskazówki, jak pobić Kreutza; zalecał m.in. utrzymanie
grobli i mostu w Mniszewie i wyprowadzenie korpusu
przez Głowaczów na tyły lub flankę rosyjskich oddziałów,
które, jak wynikało z meldunków, zajmowały Kozienice
i były w okolicy Ryczywołu.
Do starcia z Kreutzem Dwernicki dysponował większymi
siłami niż 14 lutego pod Stoczkiem. Podlegał mu oddział
Sierawskiego, w którym do najwartościowszych oddziałów
zaliczano szaserów 5. Pułku Strzelców Konnych i krakusów
z 1. Pułku Jazdy Krakowskiej. Sierawski dysponował też
oddziałami z nowych pułków piechoty. Batalion zbiorczy
ppłk. Reszki, złożony z żołnierzy 15. i 16. pułków piechoty
liniowej (850 bagnetów), nie cieszył się jego uznaniem.
Pisał, iż tworzyło go kilkuset wieśniaków „po chłopsku
ubranych”, przed kilkunastu dniami uzbrojonych w karabi
ny, na dodatek nieobeznanych z tą bronią. Prawdopodobnie
nie lepszy stan wyszkolenia prezentowali dołączeni do
batalionu żołnierze z 21. i 22. pułków piechoty liniowej
(po 400 ludzi). Sierawskiego zasiliły także dwa pułki
nowej piechoty — 11. i 12. Pierwszy z nich, dowodzony
przez płk. Franciszka Młokosiewicza, miał 700 żołnierzy
uzbrojonych w karabiny i 1000 kosynierów. 12. Pułk
Piechoty Liniowej płk. Pawła Muchowskiego zasilił Sieraw
skiego 400 żołnierzami z karabinami i około 1400 kosynie
rami i pikinierami. Jeszcze 14 lutego gen. Dziekoński pisał,
iż pułk jest bez ubrania i butów i generalnie ma „słabe
wyobrażenie wojska”. W sumie piechota Sierawskiego na
papierze prezentowała się imponująco ze swoimi 2350-2750
żołnierzami uzbrojonymi w karabiny i 2400 z kosami
i pikami. Nie byli oni jednak dostatecznie wyszkoleni.
Brakowało im doświadczenia bojowego, nie mówiąc już
o butach, mundurach i płaszczach. Jan Bartkowski pisał, iż
większość żołnierzy była w sukmanach i w czapkach
baranich. Sierawski, widząc nędzny stan ubrania piechoty,
prosił gen. Klickiego o dostarczenie 4,2 tys. par butów
i 800 płaszczy.
3. Dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych (ok. 300
szabel) stanowił najwartościowszy składnik oddziału Sie
rawskiego. Składał się z dymisjonowanych żołnierzy i mło
dych ochotników, szkolonych przez młodych oficerów
awansowanych ze szkoły podchorążych. Działaniami dywiz
jonu kierował ppłk Aleksander Błędowski ze sztabu naczel
nego wodza, a dowódcą był stojący też na czele 5. Szwad
ronu kpt. Ignacy Popławski. 6. Szwadronem dowodził kpt.
Wincenty Laudański. Wszyscy trzej oficerowie służyli już
w armii Księstwa Warszawskiego, imponowali doświad
czeniem i odbytym szlakiem bojowym.
Błędowski w armii Księstwa Warszawskiego awansował
od kadeta do kapitana, bijąc się w szeregach 2. i 16.
pułków ułanów. Zaliczył kampanie 1809, 1812-1813
roku. Odznaczono go Złotym Krzyżem Orderu Virtuti
Militari i Legią Honorową. W armii Królestwa Polskiego
służył w 3. Pułku Strzelców Konnych w stopniu majora.
W 1820 roku podał się do dymisji. Po wybuchu powstania
wrócił do armii i znalazł się w sztabie przybocznym
naczelnego wodza.
Laudański służył od 1808 roku. Odbył kampanie 1809,
1812-1814 roku w 1. Pułku Strzelców Konnych i 1. Pułku
Ułanów. Oficerem został w armii Królestwa Polskiego,
służąc w pułku strzelców konnych gwardii. Odznaczono go
Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari (1812) i Legią
Honorową (1813). Jeden z podkomendnych pisał o nim, że
był on „starym napoleońskim żołnierzem, dekorowanym
i tęgim oficerem”.
Popławski oficerem został już w Księstwie Warszawskim
(w 1814 roku). Bił się w kampaniach 1812-1814 w szere
gach 16. Pułku Ułanów i 13. Pułku Huzarów. W Królestwie
Polskim służył w pułku strzelców konnych gwardii, awan
sując od porucznika do kapitana. Za kampanię 1812 r.
otrzymał Złoty Krzyż Orderu Virtuti Militari.
Młodszym oficerom, którzy doskonale dowodzili swoimi
komendami w musztrze, brakowało praktyki służby w polu,
wspierali się więc radami starych żołnierzy. Korzystał
z nich m.in. ppor. Erazm Rozwadowski, który w swoim
plutonie miał odznaczonych krzyżami weteranów, uczest
niczących w kampanii 1812 roku. Scharakteryzował ich
jako „wprawnych i bardzo porządnych”.
1. Pułk Jazdy Krakowskiej („biali krakusi”) powstał
w grudniu 1830 roku z ochotników i żołnierzy z poboru
(50-dymowego), tj. z chłopów i „ludzi luźnych” bez stałego
zamieszkania. Jeźdźcy dymowi dominowali nad ochot
nikami. Po selekcji służyli w nim mężczyźni, którzy nie
ukończyli 35 lat. Korpus oficerski tworzyła szlachta. Jej
przedstawicieli można było znaleźć także wśród żołnierzy
i podoficerów. Kadrę dowódczą tworzyli oficerowie dymis
jonowani.
Dowódcą był płk Kajetan Rzuchowski (56 lat w 1831 r.),
który służył w armii Księstwa Warszawskiego od 1807
roku — kolejno w 2. Pułku Ułanów i 3. Pułku Ułanów,
awansując do stopnia majora. W 1813 r. objął dowództwo
Pułku Krakusów. Odbył kampanie 1807, 1809, 1812-1814
roku. Po bitwie pod Lipskiem znalazł się w grupie wyższych
oficerów, którzy nie zamierzali maszerować z armią
francuską za Ren. Za taką postawę zapłacił prawdopodobnie
stanowiskiem dowódcy krakusów. Po reorganizacji armii
polskiej w Sedanie znalazł się w licznej grupie oficerów
bez przydziału. Pułkiem Krakusów dowodził płk. Aleksan
der Oborski i pułkownik Józef Dwernicki. Rzuchowski był
odznaczony Legią Honorową w 1813 r. i Krzyżem Kawaler
skim orderu Virtuti Militari. Nie służył w armii Królestwa
Polskiego. Podał się do dymisji w stopniu podpułkownika.
W 1831 roku prawdopodobnie nie w smak mu była służba
pod komendą Dwernickiego. W 1831 roku dwa razy nie
wykonał jego rozkazów — pod Nową Wsią, a następnie na
początku marca 1831 roku nie dołączył do korpusu Dwer
nickiego zmierzającego na Lubelszczyznę. Był człowiekiem
bardzo ambitnym. Nie mógł pogodzić się z szybką karierą
oficerów młodszych od siebie (Dwernickiego, a zwłaszcza
Henryka Dembińskiego, z którym konkurował o dowództwo
nad 1. Pułkiem Jazdy Krakowskiej).
Stanowiska dowódców dywizjonów i szwadronów w 1. Puł
ku Jazdy Krakowskiej pełnili oficerowie dymisjonowani,
którzy służyli w armii Księstwa Warszawskiego i Królestwa
Polskiego: major Teodor Marchocki, mjr Ludwik Bystrzonow-
ski, mjr Michał Badeni, mjr Teofil Trzebiński.
Teodor Marchocki od 1809 r. służył w piechocie Księs
twa, awansując od ppor. do kpt. adiutanta majora. Był
adiutantem gen. Sierawskiego do 1818 r., kiedy to podał
się do dymisji. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti
Militari.
Ludwik Bystrzonowski (34 lata) nie miał związków
z armią, gdy za własne pieniądze wystawił jeden ze
szwadronów pułku.
Michał Badeni (37 lat) w armii Księstwa i Królestwa
Polskiego służył w artylerii konnej. Odbył kampanię
1813-1814 r. Do dymisji podał się w 1818 r.
Teofil Trzebiński (34 lata) od 1815 roku służył w armii
Królestwa Polskiego w elitarnym pułku strzelców konnych
gwardii. Awansował od podchorążego do porucznika. Pełnił
obowiązki adiutanta pułku. Podał się do dymisji w 1829 roku.
Młodsi oficerowie, w tym także ci, którzy dowodzili
plutonami, nie mieli doświadczenia, a nawet elementarnej
wiedzy wojskowej, pojęcia o subordynacji i karności. Pełni
byli za to patriotyzmu oraz chęci odznaczenia się w walce.
Pułk był dobrze uzbrojony — już w połowie stycznia
1831 r. posiadał pistolety różnego kalibru, pałasze i lance.
Biali krakusi byli dopiero na początku drogi, która za
prowadziła ich do elity jazdy powstańczej. Wyróżniali się
umundurowaniem, które jeden z oficerów uznał za „arcy-
piękne”. Nosili białe sukmany krakowskie z czerwonymi
kołnierzami i kieszonkami na ładunki oraz niską czworo
graniastą czerwoną czapkę krakowską obszytą czarnym
barankiem (krakuska). Czasami czapkę ozdabiano pawim
piórem, małymi piórkami lub białą kokardą. Ubranie
uzupełniały szare rajtuzy podszyte skórą, krótki kaftan pod
sukmanę i bura lub czarna sukmana (zwana skalbmierską),
zawieszona na lewym ramieniu jak burka.
Ten okazale prezentujący się pułk opuścił 2 lutego
Kielce i 13 lutego stawił się w Warszawie. Generał Klicki
chwalił doskonały stan ludzi i koni, które nie odczuły
dotkliwie marszu w warunkach zimowych. Dwernickiemu
pułk także zaimponował umundurowaniem i dobrym
stanem wierzchowców. Żołnierze — młodzi, „piękni
i dziarskiej postawy”, dobrze uzbrojeni — byli chętni do
walki i „pełni najlepszego ducha”. Gen. Sierawski bardzo
dobrze oceniał pułk oddany mu pod komendę, uznając, że
jest tak samo „zdolny do boju” jak 3. Dywizjon 5. Pułku
Strzelców Konnych. Nazywał go pułkiem „lansjerów
krakusów” lub „ułańskim krakusów”. Na ochocie do walki
pułkowi nie zbywało, gorzej było z doświadczeniem,
rozwagą i w ogóle zrozumieniem zadań kawalerii. Pułk był
dobrze wyszkolony w musztrze; niestety, to nie parady
i manewry miały zweryfikować jego wartość, ale pole
bitwy pod Nową Wsią.
Szaserzy i krakusi liczyli łącznie około 1300-1400 szabel.
Krakusi Orła Białego (około 200 szabel) już od 13 lutego
byli na pierwszej linii walk z Kreutzem. Stanowili wartościo
wy składnik oddziału, podobnie jak bateria artylerii ppor.
Antoniego Frölicha, licząca 4 armaty 3-funtowe.
Korpus Dwernickiego wzmocnili krakusi Poniatowskiego
(około 120 ludzi i 100 koni) i kawałerzyści z rezerw
starych pułków, dzięki którym np. dywizjony 1. i 3.
pułków ułanów osiągnęły łącznie stan 640 koni.
18 lutego w 18 szwadronach trzecich dywizjonów (bez
5. Pułku Strzelców Konnych) znajdowało się 2712 żołnierzy
i 2769 koni (patrz tabela 3). Artyleria korpusu pozyskała
działa średnie. Liczyła łącznie 11 dział — 6 armat
3-funtowych , 3 armaty 6-funtowe i 2 jednorogi 1/4-pudowe.
Piechotę korpusu tworzyły czwarte bataliony starych
pułków. 18 lutego osiągnęły one stan 3431 żołnierzy (w tym
75 oficerów), ale Dwernicki uważał je za mało wartościowe,
podobnie jak piechotę Sierawskiego. Kawaleria i artyleria to
były te rodzaje wojsk, na których opierał się walcząc
z Kreutzem. 18 lutego po połączeniu z Sierawskim Dwernicki
dysponował około 4,6 tys. kawalerzystów, 8,2 tys. piechurów,
180 artylerzystami (bez obsługi koni pociągowych), co
w sumie przedstawiało na papierze imponującą siłę blisko 13
tysięcy żołnierzy z 15 działami (w tym dziesięć 3-funtowych
armat). 21 II 1831 roku Kreutz w oparciu o zeznania jeńców
szacował siłę korpusu Dwernickiego na 16 tys. ludzi, w tym
600 strzelców i liczne tłumy kosynierów w 18 szwadronach,
8 batalionach, 3 pułkach krakusów. Ta masa dysponowała,
jego zdaniem, 2 działami artylerii pieszej i 6 działami
konnymi.
Dwernickiemu podlegały też oddziały zgromadzone na
południe od Radomia: 2050-2700 ludzi pod dowództwem
Sołtyka i Kozakowskiego. Jednak ci nie skorelowali swoich
działań z Dwernickim — udali się do Skaryszewa33, ale na
33 6 km na południe od Radomia.
pierwszą wieść o zbliżaniu się Rosjan bez sprawdzenia
stanu faktycznego pospiesznie zrejterowali o północy z 17
na 18 lutego na południe do Bliżyna34. Dwernicki w żadnym
wypadku nie mógł liczyć na ich pomoc.
18 lutego 1831 roku Dwernicki odebrał rozkazy naczel
nego wodza, formalnie kierujące go do rozprawy z Kreut
zem, oraz nominację na generała dywizji. Generał Sieraw
ski, starszy wiekiem i stażem służby, został mu podporząd
kowany. Mogło to rodzić niesnaski, o których wspominali
np. Józef Puzyna i Ignacy Maciejowski 35.
W Górze Kalwarii Dwernicki zbierał informacje o swoim
przeciwniku. Z raportów Sierawskiego i Błędowskiego
wynikało, że patrole rosyjskiego oddziału dochodzą do
Ryczywołu nad Radomką. Doniesienia z 17 lutego (z godz.
1 rano) wspominały, że Rosjanie zajęli Kozienice, a ich
patrole były widoczne we wsi Wilczkowice pod Ryczywo
łem. Oddziały Sierawskiego, nad którymi Dwernicki przejął
komendę, były rozproszone wzdłuż Wisły między Radomką
a Pilicą. Pod Mniszewem obozował pułk krakusów Rzuchow-
skiego z kosynierami i zbiorczym batalionem 15. i 16. pułku
piechoty liniowej, w Magnuszewie stał ppłk Błędowski
z dywizjonem 5. Pułku Strzelców Konnych (na południe od
miasta), 11. Pułkiem Piechoty Liniowej (na północ od
miasta) i oddziałem ppor. Nyki. Wieś Trzebień między
Ryczywołem a Magnuszewem zajmowała kompania piechoty
Byszewskiego z oddziału podpułkownika Reszki, a Ryczywół
— kompania piechoty i pluton szaserów. Most na Radomce
w Ryczywole był „zrujnowany” przez oddział ppor. Nyki.
Główne siły rosyjskie w przekonaniu Dwernickiego i Sieraw
skiego znajdowały się w kilometr za Kozienicami, ale już
17 lutego sygnalizowano ruch Rosjan na Głowaczów na
drodze prowadzącej do Warki. Z kolei patrol szaserów
wysłany na Radom nie natknął się na nieprzyjaciela.
34 16 km na południowy wschód od Szydłowca.
35 M a c i e j o w s k i , op. cit., s. 44; P u z y n a, op.cit., s. 211.
Dwernicki w oparciu o te informacje postanowił skon
centrować korpus w Mniszewie. Artyleria wraz z piechotą
ruszyła z Góry Kalwarii o godz. 10 wieczorem 18 lutego,
ułani — z Czerska o godz. 1 po północy 19 lutego,
a Dwernicki ze sztabem — z Góry Kalwarii o 2 w nocy.
Marsz był bardzo uciążliwy z powodu zimna, ostrego
wiatru szalejącego wzdłuż Wisły oraz gołoledzi „śliz
gawicy” na drodze.
19 lutego „z dniem szarzejącym” pierwsze oddziały
korpusu przybyły do Mniszewa, gdzie zarządzono spoczy
nek. Ułani zjawili się w miasteczku około godz. 6 rano
i rozlokowali się na jego południowym przedpolu przed
lasem. Jan Bartkowski wspominał, że żołnierzom dokuczało
zimno. Zmarzły im nogi pomimo tego, że strzemiona mieli
„pookręcane krajką” (odcięty pasek tkaniny). Zejście z koni
i dreptanie w miejscu nie pomagało. Ułani „jakby rozpaczą
pchnięci” rozniecili ogień, korzystając z części słomianego
dachu kuźni i starych oraz nowych kół. Nie przejmowano
się więc za bardzo własnością prywatną. Ułani zamierzali
kontentować się ogniem do czasu przybycia pozostałych
oddziałów korpusu. Jednak biwak nie trwał długo — wkrót
ce po rozpaleniu ognisk żołnierzy postawiono na nogi
i zarządzono wymarsz.
Kolumnę otwierał oddział Sierawskiego. 4 działa 3-
funtowe baterii konnej Frölicha szły w awangardzie, a
bateria Puzyny — w ariergardzie. W Magnuszewie
pospiesznie naprawiono most. Dwernicki wzmocnił
baterię Frölicha dwoma jednorogami zdobytymi pod
Stoczkiem (dowodził nimi por. Lipski), które dołączyły
do batalionu zbiorczego Reszki.
Po południu pierwsze oddziały polskie dotarły do Ry
czywołu. Dywizjon 2. Pułku Ułanów idący w awangardzie
napotkał strzelców (możliwe, że z oddziału ppor. Nyki).
Witali oni ułanów okrzykami na część Dwernickiego.
Zapewniali, że Rosjanie byli jeszcze w Ryczywole, a Żydzi
z ich polecenia rozbierali most. Rozjuszyło to starych
wiarusów, którzy nie ukrywali swej niechęci do narodu
wybranego i zapowiadali wieszanie jego przedstawicieli.
Dywizjon kłusem dotarł do przeprawy. Jezdnia mostu była
częściowo spalona albo rozebrana — zostały tylko pale
i belki poprzeczne. Część zniszczeń dokonali już 17 lutego
żołnierze Nyki. Dokończenie dzieła Rosjanie zlecili Żydom.
Ułani częściowo naprawili most i zaczęli przechodzić na
drugi brzeg pojedynczo piechotą, prowadząc za sobą konie.
Na drugim brzegu byli już krakusi Rzuchowskiego, którzy
dotarli do Ryczywołu prawdopodobnie przez Głowaczów.
Korpus Dwernickiego zbierał się wolno pod Ryczywo
łem od godz. 14. Dokonał nadzwyczajnego wysiłku
marszowego — oddziały miały w nogach od 20 do 40
km36. Wśród żołnierzy rozeszła się pogłoska, że w Nowej
Wsi znajdują się sztaby gen. Kreutza i Wirtemberskiego.
Do zachodu słońca pozostały jeszcze trzy godziny (około
godz. 17.00).
Dwernicki prawdopodobnie nie zamierzał staczać boju
19 lutego — korpus dopiero się zbierał, a poza tym musiał
odpocząć po długim marszu; zamierzał jednak zająć dogod
ne pozycje wyjściowe do działań następnego dnia. Chodziło
mu przede wszystkim o opanowanie Nowej Wsi37, która
była położona w pobliżu traktu pocztowego do Kozienic.
Pozwolił więc Sierawskiemu ruszyć z awangardą utworzoną
przez jego oddział na południe. Sierawski musiał to uczynić
jeszcze przed godziną 14.
Teren między Ryczywołem a Kozienicami nie sprzyjał
działaniom zaczepnym. Od Ryczywołu na południe wiodły
dwa szlaki. Właściwy trakt pocztowy przebiegał w pobliżu
Nowej Wsi, koloni Chinów38 i wsi Maydan. Od zachodu
36 Z Czerska do Mniszewa ok. 16 km w linii prostej, a z Mniszewa do
Ryczywołu około 20 km.
37 W 1827 roku wieś rządowa. 52 domy mieszkalne i 722 mieszkańców.
38 W 1827 roku 25 domów mieszkalnych i 171 mieszkańców.
do traktu przylegał las, przez który przebijał się od
Ryczywołu do Kozienic nowy trakt (obecnie droga nr 79).
Był on w trakcie budowy i w 1831 roku prawdopodobnie
kończył swój bieg u wylotu z lasu, mniej więcej na
wysokości kolonii Chinów, gdzie łączył się ze starym
traktem pocztowym.
Polany pod Nową Wsią i kolonią Chinów od zachodu
przylegające do lasu, od wschodu graniczyły ze zmarzłym
trzęsawiskiem naszpikowanym kępami krzaków i drzew.
W lutym 1831 roku trzęsawiskiem można było swobodnie
przemieszczać się konno, ale trudno było wydostać się
z niego na trakt pocztowy. Od trzęsawiska oddzielała go
wysoka skarpa lub rów. Poza tym trakt w niektórych
miejscach biegł groblą wznoszącą się kilka stóp (stopa
— ok. 30 cm) nad poziom trzęsawiska. Mniej więcej na
wysokości kolonii Chinów groblę przecinał błotnisty stru
mień, nad którym wznosił się mostek.
Polany były oddzielone od siebie lasem. Polana pod
Nową Wsią tworzyła zwężający się na południe trójkąt,
którego zachodni bok (ok. 700 m) wytyczał trakt pocztowy,
las i zarośla („choina”), zachodni (ok. 1,5-2 km) — trzę
sawisko, a północny — (ok. 1 km) — zabudowania wsi.
Na tej polanie rozegrała się zasadnicza bitwa. Jak widać,
trudno było na niej rozwinąć większe siły. Do drugiej
polany pod kolonią Chinów prowadził z pierwszej trakt
pocztowy, który przebijał się przez 600-700 metrów lasu.
Polana pod kolonią Chinów od północy, zachodu i połu
dnia była ograniczona lasami, a od wschodu — traktem
pocztowym i trzęsawiskami. Od tej polany i po przejściu
małego lasu trakt biegł otwartą przestrzenią, ograniczoną od
wschodu trzęsawiskami, do wsi Maydan, Opatkowice i wpa
dał na ok. 500-metrową groblę zwieńczoną mostem nad
rzeczką Chartowa. Na obydwu polanach, pod Nową Wsią
i kolonią Chinów, rozciągały się pola niedogodne do ruchu
wojsk (a zwłaszcza kawalerii w zwartym szyku i artylerii);
świeżo wykarczowane i zaorane, były pełne pieńków i ko
rzeni wystających z ziemi.
Bardzo szczegółowy opis terenu zawarł w swoich pamięt
nikach Józef Mrozowski. Wspominał on, że po minięciu
pierwszej polany pod Nową Wsią wchodziło się do lasu,
a po wyjściu z niego — na dość duży plac po lewej i bagna,
na drodze most, „ale, jak to mówią, polski most”, czyli lichy
drewniany, a z prawej las39. Ten opis pokrywa się mniej
więcej z tym, co pokazuje mapa terenu z 1839 roku.
Kreutz, który 18 lutego 1831 roku pojawił się w Kozie
nicach, osłonił się od północy awangardą złożoną
z 6 szwadronów dragonów pułku księcia Aleksandra
Wirtemberskiego (w trzech dywizjonach około 750-900
szabel)40, 3 sotni kozaków Pułku Dońskiego Choperskiego
(około 260 szabel)41 i 6 dział artylerii konnej z Roty nr
28 (ok. 114 artylerzystów)42. Dowódca roty, ppłk Paweł
Iwanowicz Butowicz43, miał też dowodzić awangardą.
Kreutz uzasadniał ten wybór tym, iż tylko siłą swojej
artylerii liczniejszej od tej, którą posiadał, przeciwnik
mógłby odeprzeć jego napór. Przy awangardzie znajdował
się także dowódca pułku dragonów płk Szylling, który od
kilku dni bił się z Polakami na kierunku kozienickim
i znał teren działań.
39 M r o z o w s k i, k. 8, verte.
40 Niezwykle zasłużony, kontynuował tradycje pułku sformowanego
w 1709 roku. Jako Ryski (Riżskij dragonskij Połk) uczestniczył w licznych
bitwach kampanii z lat 1812-1815.
41 Polskie źródła wymieniają jeden lub dwa pułki.
42 28. Rota Konna za udział w wojnie z Turcją 1828-1829 otrzymała
Niemojewski.
miały wykonać najcięższą pracę — zdobyć baterię artylerii
frontalnym atakiem od czoła.
Dwernicki najpierw musiał całą jazdę wyprowadzić
przed Nową Wieś i zbliżyć się do rosyjskich pozycji, co
nie było łatwe z racji nasilającego się ognia rosyjskiej
artylerii i zaoranych pół. Krakusi pierwszego rzutu praw
dopodobnie znowu jako pierwsi ruszyli ku pozycjom
rosyjskim, kierując się wzdłuż lasu wprost na lewe skrzydło
rosyjskie obsadzone przez dywizjon dragonów i kozaków.
Ku baterii posuwał się wolno rozwinięty dywizjon 3. Pułku
Ułanów prowadzony przez mjr. Wierzchlejskiego. Nie
spieszył się — czekał na dywizjon 1. Pułku Ułanów mjr.
Lisickiego, który miał rozwinąć się po jego lewej stronie.
Niestety, w trakcie marszu na pozycję wyjściową do
natarcia pogubił się nieco. Przygodny mieszkaniec Nowej
Wsi, „na pozór ekonom”56, skierował kolumnę dywizjonu
na wschód. Dopiero jakaś kobieta „krzykiem wielkim”
ostrzegła Lisickiego, że prowadzi ludzi wprost na parowy,
w których mogliby ugrzęznąć. Dywizjon zawrócił na zachód
ku rosyjskim pozycjom. Trzeci rzut kawalerii zmierzał za
dywizjonem na skraj lewego skrzydła ataku.
Zanim ułani 1. Pułku dołączyli do dywizjonu Wierzch
lejskiego, ponownie krwawą łaźnię przeżyli krakusi. Moż
liwe, że Rzuchowski chciał zrehabilitować się po pierwszej
porażce i rzucił szwadrony do przodu, licząc na wsparcie
rozwijających się za nim ułanów. Krakusi spędzili kozaków,
zbliżyli się do pozycji rosyjskich i wpadli pod ogień
rosyjskiej artylerii i karabinów dragonów, którzy następnie
uderzyli na krakusów i zmusili ich do odwrotu57. Inaczej
nie można sobie wytłumaczyć ich panicznej ucieczki,
której świadkiem był Jan Bartkowski z 1. Pułku Ułanów.
58 B a r t k o w s k i , op. cit. , s . 5 3 .
59 B a r t k o w s k i , op. cit., s. 377: „Była to gorzka nauka dla pułkow
nika Żuchowskiego [Rzuchowskiego], który w swym zapale i w zaufaniu
w bitność Krakowiaków zapomniał, że młody żołnierz, choćby najśmielszy,
nie powinien być prowadzony pierwszy raz w ogień sam jeden, lecz
w asystencji starego i z ogniem już obeznanego wojaka”. Nie wszyscy
krakusi zatrzymali się pod Nową Wsią. Bartkowski wspominał, iż „garstka
z nich w tym przestrachu oparła się dopiero między Mniszewem i Górą”.
60 Możliwe, iż sądził, że po odparciu krakusów to był najlepszy czas
Wynika z niego, iż Butowicz padł ranny na ziemię, gdy zabito pod nim
konia. Ułani doskoczyli do niego, a jeden z nich chciał go nawet przebić.
Wstrzymał go oficer. Butowicz ofiarowywał ułanom kiesę ze złotem, ale
ułani nie przyjęli i powiedzieli: „My się nie bijemy dla złota, ale za
Ojczyznę”. Jest z to z pewnością kolejny przykład lansowania przez
propagandę „szlachetnej” i patriotycznej postawy polskich wiarusów.
Wątpić jednak należy, że pogardziliby takim zastrzykiem gotówki.
Butowicz nie mógł liczyć na fory i z pewnością ogołocony został
z kosztowności jak inni. Takie były prawa wojny.
pędzili za dragonami jak na wyścigach. Gdy ich dogonili,
zachęcając się okrzykami, w rozsypce próbowali atakować
„kłując po trochu”. Tymczasem dragoni uporządkowali
szyk i dołączyli do dywizjonu odwodowego wspartego
dwoma działami konnymi. Zajmował on nadal pozycję na
trakcie za strumieniem i mostkiem. Przywitał krakusów
gradem kul i kartaczy. Krakusi już trzeci raz w tej bitwie
znaleźli się w takiej sytuacji. Tym razem jednak Rosjanie
strzelali zarówno do krakusów, jak i do własnych towarzy
szy broni przemieszanych z polskimi jeźdźcami. Zaraz
potem, gdy krakusi jeszcze nie otrząsnęli się z zaskoczenia,
spadła na nich kontrszarża dragonów. Krzycząc „hurra”
Rosjanie rzucili się z szablami w dłoni na Polaków. Doszło
do zwarcia kawalerzystów „w ścisku okropnym, w którym
nie walczono już bronią”, ale na pięści”65. W tym momencie
lance w rękach krakusów były zawadą. Nie zdołali po
wstrzymać natarcia dragonów. Jeden okrzyk oficera66:
„Zdrada. Uciekaj, co możesz!” i powtórzone przez innych
„zdrada, zdrada” wystarczyły, aby skończył się ich opór.
W pełnej rozsypce zaczęli uciekać na północ67. Pierwszą
ich ofiarą byli szaserzy z 5. Pułku, którzy dopiero co
wyszli z lasu na polanę i zaczęli rozwijać szyk. Wpadli na
65 D w e r n i c k i , op. cit. , s . 3 5 ; B a r t k o w s k i , op.cit., s. 55; S m i t,
op. cit., s. 470.
66 B a r t k o w s k i , op. cit., s. 55, sugeruje, że to był Ignacy Ab
85 Źródła, t. 1, s. 376.
Magnuszewa, a następnie do Mniszewa. Noc z 20 na
21 lutego żołnierze spędzili w obozach o głodzie i chłodzie.
Awangardę tworzyli ułani. Jan Bartkowski z 1. Pułku
wspominał, iż on i jego towarzysze nocowali pod laskiem
„na roli rozwilżonej, na której nie można było bez zmocze
nia ani siąść, ani się położyć”. Żywności i paszy nie było.
Oddziały same musiały ją zdobywać. Oczywiście nikt nie
zważał na potrzeby mieszkańców. Wiarusi pułku bez
zmrużenia oka wycięli cały młody las, pozyskując choinę
na legowisko i materiał opałowy, który jednak do niczego
się nie przydał. Ułani dusili się w kłębach gęstego dymu.
21 lutego korpus ruszył w dalszą drogę. Jego tyły osłonił
oddział wydzielony z komendy Sierawskiego. Trzy batalio
ny piechoty (dwa z pułku ppłk. Muchowskiego i batalion
Reszki), jeden szwadron ułanów i 6 dział (dwie armaty
6-funtowe i cztery 3-funtowe) stacjonowały w Konarach
(około 5 km na północ od Mniszewa). Nawet gdyby Kreutz
zdecydował się na marsz za Dwernickim, to musiałby się
sporo natrudzić, aby przebyć długą groblę rozciągającą się
między Mniszewem a Konarami. Mosty były przygotowane
do zniszczenia. Na obejście pozycji Kreutz straciłby dwa
dni. Dwernicki kalkulował, że przez ten czas zdołałby
odeprzeć oddziały rosyjskie przeprawione pod Karczewem
i wrócić na rozprawę z Kreutzem.
Tymczasem 20 lutego sytuacja pod Karczewem uspokoiła
się. Kilkudziesięciu kozaków, którzy przeszli na lewy
brzeg z 19 na 20 lutego, rozpędzonych zostało przez
krakusów podlaskich płk. Kuszlla. Z 50 kozaków dwóch
wzięto do niewoli. Reszta uciekła na prawy brzeg. Lód już
był tak bardzo osłabiony, że podobno wielu z nich utonęło.
Klicki dobrze orientował się w sytuacji. Zwiększył
obsadę posterunków osłaniających linię Wisły. Nawet nie
myślał o sprowadzeniu Dwernickiego do Góry Kalwarii
i w rejon Karczewa, dopóki nie rozbiłby Kreutza. Sądził,
że Dwernicki już tego dokonał i wojsk rosyjskich nie ma
już na lewym brzegu. Dawał więc Dwernickiemu instrukcję,
jak ma dalej postępować. Polecił mu zostawić Sierawskiego
„do dokończenia reszty” na pozycji nad Pilicą, a z resztą
korpusu miał pospiesznie wracać pod Warszawę, aby
ewentualnie wziąć udział w zmaganiach u boku głównej
armii. Zapowiadał, że jego korpus nadal jest przeznaczony
do samodzielnych działań. Rozkaz kończył w przyjaznym
tonie: „Ściskam cię i całuję i z serca zawsze będę Twoim
przyjacielem” 86.
21 lutego Klicki już nie był taki pewny, że linia Wisły
jest bezpieczna. W rejonie Gass (naprzeciw Karczewa)
znowu pojawili się Rosjanie. Raporty osób cywilnych,
ppłk. Łempickiego (dowódcy 15. Pułku Piechoty Liniowej)
oraz rannego oficera 5. Pułku Strzelców Konnych, który
przybył do Warszawy z Mniszewa, wskazywały, iż Rosjanie
próbowali przeprawić przez Wisłę nie tylko kawalerię, ale
i oddziały piechoty, które widziano „maszerujące przez
lód”. Informacje okazały się prawdziwe. Po jednym dniu
przerwy Geismar ponownie pojawił się pod Karczewem.
Tym razem dysponował 2. Brygadą swojej dywizji, pułkiem
kozaków dońskich Płatowa i 2 działami artylerii konnej
30. Roty. Jego zadania nie różniły się od tych, które
otrzymał dwa dni wcześniej. Gdy jego szaserzy wchodzili
na lód i badali jego grubość, obserwatorzy z drugiego
brzegu mogli to odebrać jako próbę przeprawy.
Klicki zaczął wzmacniać siły stacjonujące w Gassach. Do
dwóch batalionów 15. Pułku Piechoty i czterech szwadronów
jazdy kaliskiej i podlaskiej chciał dodać jeszcze dwa działa
artylerii konnej z głównej armii. Wysłał też z Warszawy
półbaterię artylerii, którą sam zorganizował z dział, jakie
znalazł w mieście. Dodał im dwie kompanie piechoty, 100
strzelców i 60 kawalerzystów. Całością dowodził mjr Józef
Wilson z korpusu inżynierów.
86 Żródła, t. 1, s. 375.
Dwernicki po odebraniu rozkazów Klickiego z 20 lutego,
które nie przedstawiały w ciemnych barwach sytuacji pod
Karczewem, mimo wszystko zdecydował się kontynuować
marsz na Warszawę, spodziewając się, że niedługo dojdzie
do walnej bitwy pod stolicą. Podpułkownik Rębiszewski ze
sztabu Klickiego, który wiózł rozkaz z 20 lutego, opowiadał
Dwernickiemu o „trwodze i niebezpieczeństwie w War
szawie”. Dwernickiemu było to na rękę. Wezwanie, aby
zbliżył się do stolicy, potraktował dosłownie. Uznał, że
pobicie Kreutza, którego oczekiwał Klicki, nie jest istotne
w obliczu zagrożenia stolicy i perspektywy walnej bitwy.
21 lutego korpus maszerował z Mniszewa do Góry
Kalwarii. W drodze dostał rozkaz przyspieszenia marszu.
Wbrew temu, co twierdził Józef Puzyna, to sam Dwernicki
(a nie „poczciwy stary alarmista” gen. Sierawski) wydał
ten rozkaz. Gdy zjawił się w Gassach, dostrzegł „kolumny
rosyjskie pod Karczewem gotowe do przejścia przez Wisłę
i przeznaczone do napadu na Warszawę z lewego brzegu
tej rzeki...”. Geismar, dysponujący około dwoma tysiącami
jazdy, doskonale pozorował obecność większych sił. Dwer
nicki nie sprowadził korpusu do Gass. Zatrzymał go na noc
w Górze Kalwarii. Obserwując stan lodu na rzece doszedł
do wniosku, że Rosjanie nie przeprawią się na lewy brzeg
ze znaczącymi siłami zdolnymi zagrozić stolicy. W raporcie
do gen. Klickiego pisał, że kra na rzece zaczynała się
łamać. Rano 22 lutego Dwernicki ponownie zjawił się
w Gassach. Rosjanie strzelali nawet z dział, ale nic
stanowczego nie czynili. Geismar obserwował polskie
oddziały. Meldował Dybiczowi o zbieraniu się pospolitego
ruszenia. Jego strzelcy konni zbierali furaż i żywność dla
głównej armii, a kozacy trzymali łańcuch obserwacyjny
wzdłuż Wisły. Dybicz wzmocnił jego oddział 3. Pułkiem
Jegrów i dwoma działami z 30. Roty Konnej.
Klicki także wzmacniał oddziały w Gassach. Sztab
Główny ostrzegał go, że Rosjanie przygotowywali prze
prawy przez Wisłę i znajdowali się w Karczewie i Jabłon
nie. Tymczasem od kilku dni pogoda przeprawie nie
sprzyjała. Ocieplenie nadwerężało lód na Wiśle i podnosiło
poziom jej wód. 19 lutego w nocy i rano padał śnieg. Koło
godz. 10 w Warszawie zaczęło mocno świecić słońce.
Wisła w wielu miejscach zaczęła pękać. 20 lutego dzień
był „nader pogodny”. 21 II była łagodna pogoda, odwilż,
i wody Wisły podniosły się. Zdaniem Dwernickiego, Wisła
była nie do przebycia. 22 II wody podniosły się „jeszcze
bardziej” i w Warszawie oczekiwano, że lody ruszą lada
moment. Tak samo było 24 lutego. Temperatura rano była
minusowa”: 20 II — 2°C, 21 II — 3°C, 23 II — 2°C, 25 II
— 2°C, 26 II — śnieg i -1°C. Wróżono rychły moment
ruszenia lodu. Nadchodził czas, gdy Wisła, „dobra patriot-
ka”, jak ją nazwał Władysław Zamoyski, zapewniła bez
pieczeństwo powstaniu.
Klicki prawdopodobnie już 21 lutego zdawał sobie
sprawę, iż Dwernicki niepotrzebnie przerwał działania
przeciwko Kreutzowi. Zalecał mu powrót na południe, aby
„wynagrodzić tak bolesną stratę”, jaką było „wymknienie
się Kreutza i Wirtemberga” 87. Dwernicki odebrał rozkaz
22 lutego i zobowiązał się, że nie wróci pod Warszawę,
dopóki nie oczyści z nieprzyjaciela województw lewo
brzeżnych. Dołączył do korpusu, który o 10 rano 22 lutego
ruszył z powrotem na południe do Warki. Spędził tam noc
w bardzo dobrych warunkach, bo jak relacjonował świadek,
„wszystko można było dostać”. Poza tym ze stolicy odebrał
oporządzenie dla swoich żołnierzy („effekty”) z magazynów
komisariatu wojskowego.
W Warce Dwernicki opracował dalszy plan działania.
Zdecydował, że nie będzie maszerował głównym traktem tak
jak 18-19 lutego, ale traktami bocznymi, aby obejść pozycje
Kreutza od zachodu przez rozległe lasy w rejonie Głowaczo-
87 Źródła, t. 1, s. 376.
wa. Tym samym realizował instrukcję, jaką już 18 lutego
przedstawił mu Klicki. Jednocześnie od południa Kreutza
zaatakować miała „dywizja sandomierska”. 22 lutego Dwer
nicki rozkazał płk. Kozakowskiemu, aby ze swoją kolumną
liczącą około 2 tys. ludzi posunął się na Zwoleń ku Puławom
i bronił przeprawy przed oddziałami rosyjskimi cofającymi
się z Kozienic lub dał odpór oddziałom, które zbliżyłyby się
do przeprawy od strony Lublina i próbowałyby się przeprawić
na lewy brzeg. Gdyby Kozakowski nie zastał nieprzyjaciela
w Puławach, Dwernicki polecił mu 23 lutego ruszyć na
Kozienice, ale nie głównym traktem pocztowym, tylko
szlakiem bocznym, znajdującym się w pobliżu. Po usłyszeniu
huku dział z Kozienic, który świadczyłby o odwrocie wojsk
rosyjskich przed Dwernickim, Kozakowski miał utrudniać
Rosjanom odwrót niszcząc mosty, tarasując trakt zawalonymi
drzewami i szarpiąc ich z boku. Od północy blokował Kreutza
Muchowski i Młokosiewicz, nadal zajmujący Konary.
Aby usprawnić działania korpusu, Dwernicki podzielił go
na cztery brygady. Pierwsza pod dowództwem płk. Rzuchow-
skiego składała się z trzecich dywizjonów 1. Pułku Ułanów,
1. Pułku Strzelców Konnych, pułku jazdy krakowskiej
i szwadronu krakusów Poniatowskiego (razem 11 szwadro
nów). Druga brygada złożona była z dywizjonów 2. i 4 puł
ków strzelców konnych, 4. Batalionu 6. Pułku Piechoty
Liniowej i 6 dział artylerii pieszej Puzyny. Trzecia brygada,
dowodzona przez ppłk. Wierzchlejskiego, składała się z dywi
zjonów 3. i 5. pułków strzelców konnych, 3. Pułku Ułanów
i 4. Batalionu 2. Pułku Piechoty Liniowej. Czwarta brygada
pod dowództwem ppłk. Rychłowskiego w swym składzie
miała dywizjony 2. i 4. pułków ułanów, szwadron krakusów
Kościuszki, czwarte bataliony 1. Pułku Piechoty Liniowej
i 5. Pułku Piechoty Liniowej oraz 4 działa artylerii konnej
ppor. Frölicha. Do tego dochodziły jeszcze pozostające poza
strukturą brygadową: 11. Pułk Piechoty Liniowej z 2 działa
mi, 12. Pułk Piechoty Liniowej z 2 działami i zbiorczy
batalion złożony z żołnierzy 15. i 16. pułków piechoty
liniowej. 27 lutego korpus liczył ponad 11,3 tys. ludzi
(3,5 tys. kawalerii, 7,6 tys. piechoty i 156 artylerzystów)
z 14 działami.
Dwernicki chciał nawet włączyć do korpusu pułk jazdy
podlaskiej; jego dowódcę, płk. Kuszlla, kusił stanowiskiem
dowódcy jednej z brygad. Kuszell z ochotą chciał przystać na
taki układ, ale wyperswadował mu to sam generał Klicki.
Krakusi Orła Białego mieli pozostać nad Pilicą, a w Konarach
— płk Muchowski z 12. Pułkiem Piechoty Liniowej, batalio
nem zbiorczym, 2 działami i małym oddziałem kawalerii.
23 lutego korpus rozpoczął operację. Przeprawił się
przez Pilicę w Lechanicach88, gdzie najpierw trzeba było
przez kilka godzin naprawiać most zniszczony przez
rosyjskie podjazdy. Od emisariuszy Dwernicki dowiedział
się, że oddział gen. Wirtemberskiego (pułk dragonów,
kilkuset kozaków i kilka armat) znajdował się w Brzozie89.
Zdecydowany był go dopaść jeszcze tego samego dnia.
Jednak przewodnicy, którzy prowadzili awangardę, zmylili
trasę w leśnych ostępach. Polskie oddziały „błąkały się”
bez celu przez cały dzień i ostatecznie spędziły noc
w Grabowie, położonym w obrębie ogromnych lasów.
Ognie biwaków dostrzegły patrole rosyjskie z Brzozy.
Obecny tam oddział nie czekał na Polaków; natychmiast
uszedł do Kozienic i dołączył do korpusu.
Kreutz po bitwie pod Nową Wsią zyskał kolejne cztery
dni na straszenie Polaków groźbą marszu na Warszawę,
Kielce, Radom, a nawet Kalisz90. Kozacy i dragoni,
czywole.
93 Kreutz musiał znać to miejsce. Rosjanie po raz pierwszy skorzystali
95 M a c i e j o w s k i , op. cit., s . 5 9 .
96 B a r t k o w s k i , op. cit. , s . 5 6 .
97 Zabito, raniono i wzięto do niewoli od 286 do 305 żołnierzy
Karabin dragoński
wz. 1809 17,78 3,74 4,01 1,32 1,73 700 180-200
Karabin dragoński
wz. 1828 17,78 3,48 3,83 • • • ok. 180
Karabinek
strzelców konnych
wz. 1817 17,78 3,18 3,40 1,07 1,44 ok. 500 140-180
Karabinek
strzelców konnych
wz. 1828 17,78 2,76 3,05 • • ok. 7001 .•
Karabinek
huzarski wz. 1817 17,78 3,18 _ • • • ok. 180
Karabinek
huzarski wz. 1828 17,78 2,69 _ • • • ok. 180
Karabin kozacki
wz. 1828 17,78 2,77 _ • • ok. 700 •
Sztucer kawalerii
wz. 1803 16,51 • • • • 710 •
Sztucer piechoty
wz. 1805 17 4,28 • 1,3 1,6 750 450
Sztucer kawalerii
wz. 1818 16,51 • • • • 675 •
• — brak danych
----- nie występuje
Armata
12-funtowa 120 985 4,9/5,7 10/12 6 2,8-(*)-0,7/0,8 0,8—(•)—0,3
Armata
6-funtowa 95 440 2,4/2,8 5,6/5,6 6 2,6—(•)—0,5/0,7 0,7-(*)-0,2/0,3
Armata
3-funtowa » 230 1,43 2,3 6 2,4—(•)—<•) (•)_(.)_02/03
Jednoróg
półpudowy
(20 funtowy) 154 815 8,1/8,9 13,6/13,8 6 (•)—2,5—0,5/0,8 (•)—1,2—0,5
Jednoróg
ćwierćpudowy
pieszy
(10 funtowy) 122 435 (•) 10/7,8 4 (•)—2,2—0,4/0,7 (•)-(•)-(•)
Jednoróg
ćwierćpudowy
artylerii
konnej
(10 funtowy) 122 380 3,8/4 6,4/6,4 4 (*)-2,4-0,4/0,7 (•H*H«>
Baon zbiorczy
OPRACOWANIA
Wstęp ............................................................................................... 5
Rozdział I: Geneza wojny i charakterystyka kawalerii polskiej
i rosyjskiej ................................................................................... 8
Rozdział II: Koncentracja rosyjskiej armii przy granicy
Królestwa Polskiego i plany operacyjne stron .......................... 63
Rozdział III: Wybuch wojny, pierwsze działania stron i organi
zacja korpusu Dwernickiego ..................................................... 84
Rozdział IV: Działania koipusu Dwernickiego na prawym
brzegu Wisły i bitwa pod Stoczkiem (14 lutego 1831 roku) .. 121
Rozdział V: Walki z Kreutzem w województwie sandomier
skim i bitwa pod Nową Wsią (19 lutego 1831 roku) .............. 196
Zakończenie ................................................................................. 271
Załączniki .................................................................................... 273
Bibliografia selektywna ............................................................... 276
Spis ilustracji ............................................................................... 283