You are on page 1of 300

HISTORYCZNE BITWY

TOMASZ STRZEŻEK

STOCZEK -
NOWA WIEŚ 1831

BELLONA
Warszawa
Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową wszystkich swoich książek
z rabatem.
www.ksiegarnia.bellona.pl

Nasz adres:
Bellona SA
ul. Grzybowska 77
00-844 Warszawa
Dział Wysyłki tel.: 22 45 70 306, 652 27 01
fax 22 620 42 71
Internet: www.bellona.pl
e-mail: biuro@bellona.pl

Ilustracja na okładce: Łukasz Mieszkowski


Redaktor prowadzący: Kornelia Kompanowska
Redaktor merytoryczny: Kazimierz Cap
Redaktor techniczny: Andrzej Wójcik
Korektor: Teresa Kępa

© Copyright by Tomasz Strzeżek, Warszawa 2010


© Copyright by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2010

I S B N 83-11-11947-5
WSTĘP

Powstanie listopadowe i wojna polsko-rosyjska 1831 roku


budzi do dnia dzisiejszego zainteresowanie badaczy i mi­
łośników historii. Jakkolwiek panuje opinia, że po Wac­
ławie Tokarzu już nic nowego w tej sprawie napisać nie
można, to jednak nadal istnieją problemy nieporuszone
lub tylko zasygnalizowane przez naszych wielkich po­
przedników. Zagadnienia „dogłębnie” zbadane można
ukazać też w innym świetle — chociażby za sprawą
nowych źródeł, które pojawiają się w warsztacie historyka.
Potwierdził to dorobek badaczy po 1945 roku. Są zagad­
nienia, które budzą zainteresowanie w obecnej chwili,
a doświadczenia przeszłości mogą być nauką na przy­
szłość. Zalicza się do nich chociażby proces rozbudowy
powstańczych sił zbrojnych, ich przygotowanie, zaopat­
rzenie w środki do walki, wyszkolenie i wreszcie udział
w zmaganiach z armią rosyjską.
Korpus zorganizowany i dowodzony przez gen. Józefa
Dwernickiego zaliczyć można do nowych formacji, powo­
łanych przez władze polskie po wybuchu powstania. Jego
szlak bojowy otworzyła bitwa pod Stoczkiem, która jest
wręcz modelowym przykładem walki zwycięskiej. Na
kartach historii wojen nieczęsto można znaleźć takie
oddziały, które, tworzone praktycznie od podstaw, w krót­
kim czasie były zdolne do realizacji zadań bojowych
w wymiarze taktycznym i operacyjnym. Takim oddziałem
był korpus gen. Józefa Dwernickiego. Jego zasadniczy
trzon, czyli trzecie dywizjony kawalerii regularnej, tworzone
przez kilkadziesiąt dni, a artyleria jeszcze krócej, osiągnęły
taki stan sprawności bojowej, iż praktycznie były nie do
pokonania. Dwernicki, dysponując takim orężem, mógł nie
tylko zmierzyć się z silniejszym, lepiej zorganizowanym,
wyposażonym i uzbrojonym przeciwnikiem, ale i pobić go.
Sam zresztą zyskał w Europie miano „dostawcy armat”,
gdyż więcej ich zdobył „...niż ulano w Warszawie, więcej
jak wszyscy generałowie zdołali zdobyć na nieprzyjacielu”.
Poza tym Dwernicki i jego żołnierze okazali, zwłaszcza
w kampanii zimowej 1831 roku, nadzwyczajny hart ducha,
poświęcenie dla sprawy narodowej, ale też pragnienie
odniesienia zwycięstwa nad przeciwnikiem. Korpus naj­
bardziej przypominał z ducha i form działania francuskie
wojska epoki napoleońskiej, oczywiście z ich lepszymi
i gorszymi cechami.
Bitwa pod Stoczkiem nie była jedynym starciem korpusu
Dwernickiego w lutym 1831 roku. Jego udział w tej fazie
wojny zwieńczyła bitwa pod Nową Wsią z 19 lutego.
Dlatego też to właśnie te bitwy zostały zaprezentowane
w książce. W obydwu królowała kawaleria polska, zgrupo­
wana w samodzielnym korpusie gen. Dwernickiego, i rosyj­
ska z V Korpusu Rezerwowego Kawalerii. Pod Stoczkiem
i Nową Wsią doszło do konfrontacji między gen. Józefem
Dwernickim a gen. Fiodorem Geismarem i gen. Cyprianem
Kreutzem. Polski dowódca wyszczerbił pomniki sławy
generałów rosyjskich wykute w wojnach napoleońskich
i wojnie tureckiej 1828-1829, zyskując sławę, która prze­
kroczyła granice Królestwa Polskiego.
Bitwy pod Stoczkiem i Nową Wsią, a w szczególności
osoba generała Józefa Dwernickiego, już w przeszłości
budziły spore zainteresowanie badaczy, literatów i malarzy.
Z zajmujących się tym tematem dawnych historyków
i wojskowych należy wymienić Janusza Albrechta, Jerzego
Grobickiego, Stefana Przewalskiego, Augusta Sokołow­
skiego i Wacława Tokarza. Współcześnie o Dwernickim
pisali Waldemar Bednarski, Jacek Feduszka, Norbert Kas-
parek, Michał Kopczyński (o bitwie pod Stoczkiem w cyklu
Chwała oręża polskiego), Wojciech Saletra, Maciej Trąbski,
Andrzej Wroński i inni.
Wykaz źródeł zamieszczono na końcu książki. Jest to
jednak tylko wybór najczęściej cytowanych lub wykorzys­
tanych prac przy odtwarzaniu wydarzeń z lutego 1831 roku.
Autor zdaje sobie sprawę, iż swoją książką nie wyczer­
puje tematu i może stać się ona wstępem do dyskusji
o działaniach Dwernickiego w powstaniu listopadowym.
Ewentualne uwagi dotyczące tematyki związanej z książką
proszę kierować pod adres: tstrzezek@wp.pl
ROZDZIAŁ I
GENEZA WOJNY I CHARAKTERYSTYKA
KAWALERII POLSKIEJ I ROSYJSKIEJ

Wybuch powstania w Królestwie Polskim, zaskoczył cara


Rosji Mikołaja I, mimo to jednak dysponował on siłami,
które mogły po upływie dwóch miesięcy rozpocząć działa­
nia zbrojne w celu stłumienia „buntu” Polaków.
Od października 1830 roku, w związku z zaburzeniami
w Europie Zachodniej (m.in. wybuchła rewolucja we
Francji i powstanie w Belgii), rosyjski car powołał
do gotowości wojennej osiem korpusów (181 tys. żołnierzy
i 664 działa). Uważał się on za strażnika ładu politycznego
w Europie, ukształtowanego przez postanowienia kongresu
wiedeńskiego z 1815 roku i zasady Świętego Przymierza.
Za pośrednictwem zbrojnej interwencji zamierzał stłumić
ruchy rewolucyjne (liberalne i demokratyczne), które
zagrażały przede wszystkim przywróconym do władzy
dynastiom, zmiecionym przez armie rewolucyjnej i na­
poleońskiej Francji.
Podobna sytuacja miała już miejsce w 1821 roku za
panowania Aleksandra I. Mikołaj I był bardziej zdeter­
minowany od swego poprzednika. 17 XI 1830 roku król
Niderlandów formalnie zwrócił się do cara z prośbą
o pomoc. Feldmarszałek Iwan Dybicz już 3 października
przedstawił swemu władcy plan marszu korpusów do
granic Prus. V Korpus Rezerwowy Kawalerii, którego
stałym miejscem dyslokacji była gubernia kurska, oddalona
o prawie 700 km od granicy Królestwa Polskiego, miał
w 42 dni dojść do Żytomierza, w 27 dni do Uściługa, w 15
dni do Puław, a w 30 dni do Wrocławia (razem w 114 dni).
Z Wrocławia korpus miał się kierować na Drezno (30 dni).
Dalszy ruch korpusu i pozostałych oddziałów armii inter­
wencyjnej Dybicz uzależniał od wydarzeń w Europie;
w każdym bądź razie rzeczone oddziały powinny znaleźć
się nad Wisłą pod koniec pierwszej dekady stycznia 1831
roku, aby 1 lutego przekroczyć granicę Prus. Gdy Mikołaj I
zdecydował się na wystąpienie przeciwko Polakom, zmienił
tylko dawny cel działania armii; obecnie stało się nim
Królestwo Polskie.
13 XII 1830 roku, w 6 dni po odebraniu w Petersburgu
wieści o powstaniu w Królestwie, car powołał Armię
Czynną z Dybiczem na czele (szefem sztabu został gen.
Karol Toll, a kwatermistrzem generalnym — gen. Aleksan­
der Neidhardt). W tym dniu ku granicy zachodniej państwa
zmierzał V Korpus Rezerwowy Kawalerii i natychmiast
mogły ruszyć I Korpus Piechoty, Korpus Grenadierów
i III Korpus Rezerwowy Kawalerii (już był w guberni
podolskiej). Korpus Litewski (od stycznia VI Korpus
Piechoty) już się zbierał przy granicy, aby wspomóc
wielkiego księcia Konstantego. Korpus Gwardii i II Korpus
Piechoty jeszcze nie odebrały rozkazu marszu. W chwili
wybuchu powstania Armia Czynna była jeszcze rozproszona
i dopiero przystępowała do koncentracji 1.
Rozległe przestrzenie Rosji, słabo rozwinięta infrastruk­
tura komunikacyjna, zimowa pora roku — zapewniły
Polakom 70 dni spokoju, które mogli poświęcić na mobi­
lizację sił ludzkich i materialnych do przyszłej walki. Nie
1 Archiwum Muzeum Wojska Polskiego, syg. 19067, Izlozenie voennych

dejstvij protiv polskich mjateznikov soversennych pod predvoditel’stvom


general’-feldmarsala grafa Dybića Zabalkanskogo w pervoj polovine
1831 goda, Varsava 1834, s. 5-9, 11, 14-18, 27, 30-34 [dalej Ivanov].
wykorzystali ich dostatecznie z kilku przyczyn. Powstańcze
elity rządzące nie były zgodne co do celu powstania
i wojny z Rosją. Nie mogły pozbyć się złudnego przeko­
nania, iż król polski, a zarazem car Rosji w jednej osobie,
wybaczy z własnej woli poddanym bunt i spełni ich
postulaty — m.in. zachowa konstytucję z 1815 roku
i przyłączy do Królestwa Polskiego gubernie zachodnie
Rosji, obejmujące część ziem litewsko-ruskich dawnej
Rzeczypospolitej, zagarniętych przez Rosję w rozbiorach.
To przekonanie o dobrej woli monarchy i jego skłonności
do kompromisu zaślepiało rządzących, powiązanych głów­
nie z konserwatystami, aż do końca powstania. Taka
postawa wynikała też z niewiary w sukces militarny.
Trzeba przyznać, iż rzut oka na mapę i dane statystyczne
z 1831 roku nie wróżyły pomyślnego końca powstaniu.
Rozległe terytorium, zasoby ludzkie i materialne oraz
potencjał militarny Rosji wskazywały na jednego zwycięzcę
wojny. Królestwo Polskie nie miało szansy na powalenie
giganta na kolana, nawet jeżeli stał on na glinianych
nogach. Opinię tę podzielała prawie cała generalicja i wyżsi
oficerowie armii polskiej. Gen. Józef Chłopicki, od 5 XII
1830 roku dyktator powstania, starał się uniknąć wojny, ale
bynajmniej nie zamierzał bezwarunkowo złożyć broni.
Zwolennik rokowań podejmował wysiłki zmierzające do
rozstrzygnięcia konfliktu z Rosją na drodze pokojowej.
Wypuścił więc w imię bezkrwawego rozstrzygnięcia sporu
jeńców i oddziały rosyjskie obecne w Królestwie
(z Zamościa, Modlina), a przede wszystkim te siły, którymi
dysponował w. ks. Konstanty (ok. 7 tys. żołnierzy i cywi­
lów, 2,2 tys. koni). Oddziały te spokojnie cofały się spod
Warszawy ku granicy z Rosją, korzystając ze wsparcia
polskiej administracji, o co zadbał Chłopicki, wydając
stosowne rozkazy władzom cywilnym i wojskowym. Kon­
stanty, nie niepokojony, przeprawił się przez Wisłę pod
Puławami (5-9 XII 1830 r.), a następnie, przy wsparciu
władz cywilnych dostarczających żywność i naprawiających
drogi, przez Lubartów dotarł do Włodawy, gdzie 13 grudnia
przeprawił się przez Bug. Armia powstańcza straciła tym
samym mnóstwo broni i wyposażenia. Wszystko to odbyło
się w myśl polityki Chłopickiego. Silną pozycję w państwie
zajął on nie po to, aby walczyć o pełną niepodległość, ale
w tym celu, aby swoim autorytetem zneutralizować wpływy
zwolenników powstania i wojny. Chłopicki wierzył, iż
dojdzie do porozumienia z carem aż do początku stycznia
1831 roku, kiedy to wrócili z Petersburga wysłannicy
z wieścią, iż kompromisu nie będzie, a car-król domagał
się bezwarunkowego podporządkowania jego woli, złożenia
broni i zdania na łaskę. Dopiero w tym momencie Chłopicki
rozpoczął faktyczne przygotowania do wojny, godząc się
na rozbudowę armii, a dokładniej piechoty, która w tym
czasie była podstawowym rodzajem wojsk. 5 I 1831 roku
zapowiedział powiększenie armii do 100 tys. piechoty
i artylerii oraz 20 tys. kawalerii. Decyzję w tej sprawie
podjął prawdopodobnie pod koniec grudnia 1830 roku. 10
I 1831 roku rozpoczęto organizację 16 nowych pułków
piechoty. Nową kawalerię tworzono już od początku grudnia
1830 roku, podobnie jak powiększanie starej piechoty
i kawalerii o trzecie bataliony i dywizjony (co do czwartych
baonów piechoty, decyzja zapadła 29 XII 1830 r.) 2. Chłopi­
cki bynajmniej nie uważał, iż stracił 40 dni. Wojska
rosyjskie spodziewał się ujrzeć w Królestwie Polskim
dopiero wiosną 1831 roku — a więc, jak sądził, miał dość
czasu na to, aby powiększyć armię trzykrotnie, do stanu
120 tys. żołnierzy.
Do końca grudnia 1830 roku Chłopicki traktował mo­
bilizację jako krok zastraszający, aby cara uczynić bardziej
skłonnym do rokowań. Nie zdecydował się jednak od
razu na szybką rozbudowę armii, aby oszczędzić krajowi
2 Przed powstaniem pułki piechoty liczyły dwa bataliony, a pułki

kawalerii — po dwa dywizjony (4 szwadrony).


wydatków w przypadku bezkrwawego rozstrzygnięcia kon­
fliktu. Poza tym rozbudowa armii królewskiej bez zgody
króla mogła zagrozić rokowaniom. Zgodził się na for­
mowanie tzw. Powstań3 w ramach Gwardii Ruchomej.
Pozostawały one poza strukturami starej armii, tzn. ist­
niejącej przed 29 XI 1830 roku, i nie podlegały minister­
stwu rządowemu, Komisji Rządowej Wojny (dalej Komisja
Wojny). W całym kraju od początku grudnia formowano
Straż Bezpieczeństwa (od 2 i 3 XII), Gwardię Ruchomą
(od 6-7 XII)4, oddziały strzelców, pułki kawalerii z ofiar
dobrowolnych (tzw. obywatelskie) i pułki kawalerii dymo­
wej (tzw. dymowe), tworzone z nakazu władz (od 13 XII
1830 roku). Dla Chłopickiego Powstania nie prezentowały
zbyt dużej wartości bojowej. „Ruchawka”, czy „mas­
karada, wenecki karnawał”, jak nazywał te nowo powstałe
oddziały, nie mogły stawić czoła w otwartym polu regular­
nej armii rosyjskiej5; do tego zdolna była tylko stara armia,
zorganizowana i wyszkolona przez 15 lat bytu Królestwa
Polskiego ręką naczelnego wodza, wielkiego księcia Kon-

3 Na czele Powstań stali dwaj regimentarze, którzy podlegali Komisji

Rządowej Spraw Wewnętrznych i Policji (odpowiednik dzisiejszego


Ministerstwa Spraw Wewnętrznych). Od 22 XII 1830 roku nadzór nad
regimentarzami objęła Komisja Wojny, a następnie zlikwidowano ich
urzędy. 9 I 1831 roku ich funkcje przejęli czterej generałowie armii
czynnej (Organizatorzy Sił Zbrojnych). Każdemu z nich podlegał okręg
wojskowy złożony z dwóch województw.
4 Straż Bezpieczeństwa — formacja o charakterze policyjno-porząd-
kowym, uzbrojona głównie w kosy i piki. Przed rozpoczęciem wojny
postanowiono włączyć ją do działań militarnych, głównie do wojny
partyzanckiej — „małej wojny”. Gwardia Ruchoma — pełniła rolę
rezerwy dla armii regularnej. W styczniu Straż w całym kraju liczyła
blisko 0,5 mln ludzi (około 12% ludności Królestwa), a Gwardia tylko
70-80 tys., gdyż dostarczyła ludzi do nowych pułków piechoty.
5 To przekonanie opierał na doświadczeniach z wojny w Hiszpanii oraz

na świeżych wypadkach włoskich (powstanie w Królestwie Neapolu),


gdzie wojska austriackie w lutym i marcu 1821 roku szybko rozprawiły
się z armią powstańczą gen. G. Pepe.
stantego. To z jej pomocą Chłopicki chciał zamanifestować
Europie wolę walki i uratować honor Polaków, aby nie
skończyli jak Neapolitańczycy. Uważał, że Królestwo
Polskie nie miało szansy pobić Rosji lub siłą skłonić ją do
rokowań. Tymczasem nastroje opinii publicznej radykali-
zowały się. Chłopicki w tej sytuacji oddał władzę w poło­
wie stycznia 1831 roku — nie wierzył w sukces militarny
i nie chciał odpowiadać za klęskę, do której prowadzili kraj
zwolennicy powstania. 25 stycznia przeforsowali oni w sej­
mie detronizację Mikołaja I z tronu polskiego. Rokowania
schodziły na drugi plan; los kraju spoczął w rękach armii.
Starą armię (formacje liniowe i gwardyjskie)6 tworzyło
13 pułków piechoty, 9 pułków kawalerii, batalion saperów,
10 baterii artylerii pieszej i konnej (w tym dwie półbaterie
rakietników pieszych i konnych).
W kawalerii dominowały pułki lekkie — strzelców
konnych i ułanów. Były one bardzo wszechstronne — mog­
ły uczestniczyć w bitwach na równi z kawalerią ciężką
(kirasjerzy) czy średnią (dragoni), a jednocześnie pełnić
służbę osłonowo-rozpoznawczą, operować na skrzydłach
i tyłach przeciwnika, m.in. opanowując punkty o znaczeniu
taktycznym lub strategicznym, oraz oczyszczać teren z nie­
przyjaciela. Kawaleria lekka sprawdzała się w małej wojnie,
tj. walce podjazdowej lub partyzanckiej.
Strzelcy konni (szaserzy7), jak wskazuje nazwa, byli
szkoleni do walki ogniowej w szyku konnym. Oczywiście
przechodzili szkolenie standardowe jak każdy kawalerzysta
i walczyli jak każdy z nich na białą broń (szable), ale ich
specjalnością w armii polskiej była walka z użyciem
karabinków w szyku pieszym (armia polska nie dys­
ponowała dragonami) i konnym. Przeznaczeniem ułanów
6 Stan etatowy — 41,8 tys. żołnierzy (w tym 27 tys. piechoty i 7,7 tys.

kawalerii) i 96 dział. Obecnych pod bronią 37,6 tys., w tym 6,6 tys.
kawalerii.
7 Szaser (fr. chasseur) — myśliwy, goniec, strzelec.
było natarcie na białą broń. Lanca stanowiła ich najważ­
niejszy oręż. Istniały waśnie i spory między szaserami
a ułanami o to, który z rodzajów kawalerii jest lepszy.
Jeden z ułanów pisał, iż „...dawno było w zwyczaju”, że
jeżeli zdarzało się, że „...ułani szli koło szaserów albo
nawzajem szaserzy koło ułanów, zawsze ułani z nich się
śmiali, mówiąc «szaser, czego płaczesz» i zaraz sami
odpowiadali «bo mi ułan chleb zjadł». Szaser rzadko
odpowiadał, najczęściej zaklął od wszystkich diabłów,
a ułani na całe gardło się śmiali”8. Tego typu zachowania
ułanów, ich zadziomość i skłonność do żartów, a z drugiej
strony milczenie i pokora szasera, uzewnętrzniały skład
osobowy formacji. Do ułanów garnęli się ochotnicy, a więc
ludzie bardziej świadomi swojego wyboru drogi życiowej
niż rekrut z poboru, pozbawiony możliwości wyboru
formacji, w której chciał służyć. Strzelec konny był więc
pokorny i cichy jak szaser. W ogóle pułki ułańskie
odróżniały się od szaserskich nie tylko mundurem, ale
i sposobem bycia szeregowych i podoficerów. Ignacy
Komorowski odnotował nawet, że wśród nich „zawsze
panowała wesołość” 9.
Kawalerię liniową Królestwa Polskiego tworzyły dwie
dywizje strzelców konnych (szaserów) i ułanów, z czterema
pułkami w każdej z nich. Piąty pułk szaserów wchodził
w skład gwardii królewskiej i dopiero w styczniu 1831
roku stał się pułkiem liniowym. W okresie pokoju każdy
z pułków posiadał sztab, cztery szwadrony liniowe i rezerwę
pieszą. Dwa szwadrony tworzyły dywizjon. Szwadrony
dzieliły się na pododdziały — dwa półszwadrony, pół-
szwadron — na dwa plutony (czyli cztery plutony w szwad-

8 Biblioteka Narodowa, rkps 10084, Pamiętniki Józefa Mrozowskiego

z lat 1830-1848 [w tekście Mrozowski].


9 T. S t r z e ż e k , Kawaleria Królestwa Polskiego w powstaniu lis­

topadowym— mobilizacja i podstawy funkcjonowania w wojnie, Olsztyn


2006, s. 29.
ronię), pluton — na dwa półplutony. Ostatni szczebel w tej
drabinie zajmowała rota, czyli dwóch żołnierzy szerego­
wych. Trzy roty tworzyły oddział. Liczba rot w plutonach
wahała się od 9 do 18. W każdym z plutonów cztery
skrzydłowe roty (gdy szwadron był rozwinięty w dwa
szeregi), zwane karabinierskimi, tworzyli flankierzy 10.
W armii Królestwa Polskiego na miesiąc przed wybu­
chem powstania pułk kawalerii liczył etatowo około 985
żołnierzy, w tym: w czterech szwadronach liniowych
— 4 oficerów wyższych, 41 oficerów niższych, 71 podofi­
cerów, 13 trębaczy i 720 szeregowych, w rezerwie pieszej
— 3 oficerów, 6 podoficerów, 2 trębaczy i 50 żołnierzy.
Dodatkowo 4 oficerów i od 50 do 70 podoficerów i żoł­
nierzy zaliczano do niefrontowych. Wśród nich był audytor
(sędzia wojskowy), kapelan, lekarze, oboźny, pisarze,
rzemieślnicy (np. zbrojmistrz, kowale), obsługa taborów
(pociąg) i orkiestra pułkowa. Na pułk przypadało 717 koni
należących do państwa (tzw. skarbowych) i około 110
będących własnością oficerów. Do działań wojennych pułk
miał wystąpić w sile 750 jeźdźców, w tym 3 oficerów
wyższych, 32 oficerów niższych, 64 podoficerów, 13 trę­
baczy i 640 szeregowych (szwadron: 8 oficerów, 16 pod­
oficerów, 3 trębaczy, 160 szeregowych). Pozostali podofi­
cerowie i szeregowi byli spieszeni.
Ułani i strzelcy konni różnili się między sobą barwą
mundurów (szaserzy mieli zielone, a ułani granatowe),
nakryciem głowy (u szaserów kaszkiety11, a u ułanów
czapka czworograniasta — ułanka) i uzbrojeniem. Szaser
i ułan mieli szablę i parę pistoletów. Krótkie karabinki
kawaleryjskie mieli szaserzy (w pułkach ułańskich tylko

10 W trakcie działań bojowych tworzyli dwójkami łańcuch przed

frontem lub na skrzydłach oddziału, aby go osłonić i prowadzić wymianę


ognia z przeciwnikiem.
11 Kaszkiet: nakrycie głowy, „okrągłe, rozszerzające się ku górze, ze

skórzanym denkiem...”.
flankierzy). Obydwie formacje przeznaczone były do
wypełniania typowych zadań lekkiej kawalerii. Dodatkowo
strzelców konnych szkolono w walce ogniowej w szyku
konnym i pieszym w natarciu i obronie. Domeną ułanów
było natarcie z trzymaną w ręku lancą, która była ich
głównym orężem. Konie dla kawalerii polskiej sprowadzano
głównie z Podola, Wołynia i Ukrainy.
W armii polskiej były tylko dwie baterie artylerii konnej,
która wspierać miała działania kawalerii. Każda z dwóch
baterii miała po 8 dział lekkich (4 armaty 6-funtowe
i 4 jednorogi 1/4-pudowe12), 292-296 oficerów i żołnierzy
(m.in. 48 bombardierów, 138 kanonierów na koniach,
59 kanonierów pociągowych). Z kolei gwardyjska bateria
pozycyjna artylerii konnej uzbrojona była w ciężkie działa
(8 jednorogów 1/2-pudowych).
W tym czasie, gdy rosyjski V Korpus zbliżał się do
granic Królestwa, korpus gen. Józefa Dwernickiego jeszcze
nie istniał. Oddziały, które miały się w nim znaleźć, były
dopiero organizowane.
Chłopicki, jak wiadomo, za liczącą się siłę zbrojną
powstania uznawał tylko starą armię; nie zamierzał naruszać
jej zwartości przez połączenie z formacjami nowymi.
Odrzucił więc kilka planów, które zakładały budowę
jednolitej armii powstańczej (plany Dezyderego Chłapow­
skiego, Wojciecha Chrzanowskiego). Zaakceptował decyzję
rządu z 3 XII 1830 roku o powołaniu w szeregi armii
dymisjonowanych podoficerów i żołnierzy, gdyż w jego
przekonaniu włączenie ich w struktury starej armii nie
osłabiało jej wartości. Dymisjonowani mieli tworzyć trzecie
i czwarte bataliony piechoty (od 29 XII) oraz trzecie
dywizjony jazdy w starych pułkach kawalerii. 6 grudnia
dyktator zakazał wcielania dymisjonowanych do nowych
wojsk (tzw. Powstań), a dwa dni później wezwał rząd, aby

12 Patrz str. 59-60.


ułatwił organizację trzecich dywizjonów kawalerii.
10 grudnia Komisja Wojny poleciła władzom wojewódzkim
wydzielić dymisjonowanych kawalerzystów. W tym samym
dniu zapadła decyzja, iż szaserzy gromadzić się mieli
w Łowiczu, gdzie już zebrały się wszystkie rezerwy pułków,
a ułani — w Górze Kalwarii (1. i 3. pułki ułanów)
i w Kozienicach (2. i 4. pułki ułanów). Te trzy ośrodki,
położone na lewym brzegu Wisły, stały się centrami
organizacji trzecich dywizjonów, w których zgromadzono
magazyny pułkowe z zapasami oporządzenia i uzbrojenia
wraz z całym zapleczem rzemieślniczym oraz konie.
Wyjątkiem był jedynie trzeci dywizjon pułku strzelców
konnych gwardii, który organizowano w Warszawie.
12 grudnia zapadła ostateczna decyzja o sformowaniu
trzecich dywizjonów dziewięciu pułków kawalerii; nie
wyznaczono przy tym terminu ukończenia ich organizacji.
Prawdopodobnie miały być gotowe do działań bojowych
na wiosnę 1831 roku. Prace nadzorować miał gen. Józef
Dwernicki, wyznaczony do tego zadania 15 XII 1830 r. Do
każdego z dywizjonów kierowano wyższego oficera lub
kapitana jako dowódcę, 14 oficerów niższych, 28 podofi­
cerów, 6 trębaczy, 304 żołnierzy (w plutonie 19 rot) i 338
koni skarbowych, tzn. dostarczonych przez państwo dla
podoficerów, trębaczy i żołnierzy. W sumie dziewięć
dywizjonów zasilić miało armię 3177 oficerami, podofice­
rami i żołnierzami (9 oficerów wyższych lub kapitanów
jako dowódców, 126 oficerów niższych, 54 trębaczy, 252
podoficerów i 2736 żołnierzy). Umundurowaniem i uzbro­
jeniem szwadrony w trzecich dywizjonach nie powinny
odróżniać się od szwadronów w pozostałych dwóch dywiz­
jonach. Kompletne ubranie otrzymać miały z magazynów
pułkowych. Jeżeli trzeba było wykonać jakieś brakujące
elementy ubrania (zwłaszcza płaszcze), materiał dostarczyć
się zobowiązała Komisja Wojny ze swoich zasobów; opłacić
miała także ich wykonanie. Broń planowano ściągnąć
z pułków, tak aby każdy szaser lub ułan trzeciego dywizjonu
dysponował jednym pistoletem (w pierwszych i drugich
dywizjonach szeregowcy zachować mieli po jednym pis­
tolecie, a podoficerowie i trębacze — po parze). Pałasze
i lance (dla ułanów i szaserów) planowano pozyskać
z zapasów pułkowych i Komisji Wojny (przechowywano
je w arsenale warszawskim). Zlecono też wykonanie
w zakładach rządowych 3 tys. sztuk szabel i część lanc.
Karabinki także miały dostarczyć pułki pozostające w linii,
ale tylko „zbywające”. Brakowało ich, dlatego też w dywiz­
jonach szaserów nie wszyscy szeregowcy je otrzymali.
W każdym szwadronie ułanów i szaserów karabinki otrzy­
mało osiem rot, czyli 16 żołnierzy (w dywizjonie były
34 karabinki). Uwzględniając fakt, iż wszystkie trzecie
dywizjony miały identyczne uzbrojenie, strzelców konnych
odróżniały od ułanów tylko szczegóły umundurowania 13.
Jednak to nie zewnętrzna prezencja decydowała o warto­
ści trzecich dywizjonów, tylko ludzie wchodzący w ich
skład. Trzon tych oddziałów stanowili dymisjonowani.
Trudno było ich zebrać, gdyż administracja państwowa
i wojskowa nie dysponowała spisami dawnych żołnierzy.
Zadecydowały o tym względy polityczne — Rosjanie nie
chcieli, aby Królestwo Polskie dysponowało rezerwami,
które mogłyby zasilić armię niepewnego sojusznika. Te
same cele przyświecały carowi, gdy likwidował przemysł
zbrojeniowy Królestwa, uzależniając je od dostaw z Rosji.
Podobnie było z końmi dla kawalerii i artylerii. Żołnierz
i podoficer polskiej armii po odsłużeniu 10 lat mógł
pozostać w wojsku jako „kapitulant”14 lub wrócić do domu.
Tych ostatnich w 1830 roku ściągano do armii. Od służby
uwalniało kalectwo, choroba, wiek (barierą było 60 lat),
13 Rosjanie nie mogli ich odróżnić, dlatego też widząc lance w rękach

żołnierzy Dwernickiego myśleli, iż mają do czynienia tylko z ułanami.


14 Kapitulacja — umowa np. o służbie wojskowej. Kapitulant — żoł­

nierz nadterminowy, który odsłużył 10 lat.


praca w administracji i wyjątkowa sytuacja rodzinna. Wśród
tych, którzy zostali w szeregach armii, znajdowali się
weterani wojen napoleońskich, a nawet powstania koś­
ciuszkowskiego (np. August Kwaśniewski czy Jan Bor­
kowski). Służyli oni nie tylko w pułkach polskich, ale też
francuskich i rosyjskich.
Większość dymisjonowanych znalazła się w rezerwach do
końca grudnia 1830 roku. Byli to żołnierze doświadczeni,
znający służbę połową. Nie wszyscy przejawiali chęć i zapał
do walki — od wojaczki odstręczała liczna rodzina, dzieci,
dobra praca itd. Niektórzy dymisjonowani zbyt często
„dopingowali” się do życia alkoholem. Nałóg pijaństwa nie
był wśród nich rzadkością. Ci, którzy w wojsku zostali, byli
wykorzystywani do szkolenia nowo zaciężnych i zasilili
szwadrony rezerwowe i zakłady15, którymi dysponował każdy
pułk (nawet nowe). Szkolili nieliczne nowe formacje
(w Kielcach i Lublinie), ale zasadniczy ich trzon zasilił trzecie
dywizjony starej kawalerii, gdzie dołączyli do nich młodzi
ochotnicy, którzy wybrali służbę w kawalerii z własnej woli.
Już na przełomie 1830 i 1831 roku w pułkach rezer­
wowych obydwu dywizji kawalerii16 była dostateczna liczba
ludzi, aby zasilić nimi trzecie dywizjony — wynik im­
ponujący, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż rezerwy
piesze pułków, na bazie których tworzono trzecie dywiz­
jony, liczyły na początku organizacji po kilkudziesięciu
ludzi17. 4 stycznia 1831 roku pułki posiadały 3160 podofi­
cerów i żołnierzy (etat dywizjonów przewidywał 3042)
oraz 165 oficerów wyższych i niższych (etat zakładał 135).
Na tym ich rozrost się nie zakończył. 5 lutego w ich
szeregach znajdowało się 4193 podoficerów i żołnierzy

15 Zakład — oddział zapasowy. W oparciu o zgromadzone w nim

zasoby materialne pułku, ludzi i konie przygotowywano do walki.


16 Pułki rezerwowe utworzono z szwadronów rezerwowych szaserów

i ułanów.
17 [J. D w e r n i c k i ] , Pamiętniki jenerała..., Lwów 1870, s. 9.
(1151 ponad etat) oraz 175 oficerów (44 ponad etat). Ludzi
więc nie brakowało. Gorzej było z końmi, ubraniem,
oporządzeniem i uzbrojeniem. Konie skupowano na terenie
kraju, gdyż Rosjanie odcięli armię powstańczą od dostaw
z Ukrainy. Na szczęście część starych pułków kawalerii
odebrała na czas partię koni, którymi zastąpiono niezdatne
do służby i te co odsłużyły 9 lat (taką wymianę nazywano
remontem). Pozbawione ich zostały pułki strzelców kon­
nych i jeden pułk ułanów.
Zakupy nie przynosiły jednak pożądanych efektów.
23 grudnia trzecie dywizjony miały tylko 73 konie skarbowe
(etat przewidywał 3042)18. Aby pozyskać konie dla starych
pułków, a przede wszystkim dla trzecich dywizjonów,
władze powstańcze musiały się odwołać do przymusowych
poborów, które uzupełniały zakupy. Pobór jednego konia
ze 100 dymów (tzn. ze 100 domów mieszkalnych), ogło­
szony przez dyktatora 28 XII 1830 roku, rozwiązał problem
zaopatrzenia trzecich dywizjonów w wierzchowce, ale nie
od razu. 4 stycznia dysponowały one 128 końmi skar­
bowymi, 10 stycznia — 468, 25 stycznia — 1559, a 5 lutego
— 2091. Widać więc wyraźnie, że w momencie, gdy wojska
rosyjskie wkraczały do Królestwa, tylko 68% podoficerów
i żołnierzy trzecich dywizjonów posiadało konie.
Pozostałe potrzeby trzecich dywizjonów także nie były
łatwe do zaspokojenia. Zasoby państwa i starych pułków
były zbyt szczupłe. Ponadto sami dowódcy pułków nie byli
zainteresowani tym, aby dzielić się dobrem pułkowym
z nowo tworzonymi dywizjonami. Brakowało przede wszy­
stkim rzędów końskich (szczególnie siodeł). Zlecono ich
wykonanie w warsztatach rzemieślniczych Królestwa, jak
też w Krakowie, popełniając przy tym błędy, które zaowo­
cowały opóźnieniem dostaw. Nierzadko żołnierze musieli
sami wykonywać elementy wyposażenia — np. szyli sakwy
18 Oficerowie mieli własne konie. Państwo łożyło tylko na ich
utrzymanie.
do furażu i przyborów stajennych, lamowali derki, przera­
biali terlice na siodła. Rzemienne części oporządzenia
żołnierza (tzw. landwerki19), ostrogi dla strzelców konnych,
kaszkiety dla podoficerów — zabrano ze szwadronów
rezerwowych. Ładownice na ładunki prochowe do karabin­
ków i pistoletów odebrano artylerii pieszej. Inne artykuły
ściągano pospiesznie z magazynów Komisji Wojny w War­
szawie, najintensywniej na przełomie stycznia i lutego.
Z ubraniem trzecich dywizjonów organizatorzy nie mieli
większych problemów. Do 26 stycznia były ubrane i obute.
Zaciągający się do kawalerii nowo zaciężni od razu
otrzymywali ubiór dostosowany do zimowych warunków.
Nakrycia głowy typowe dla szaserów i ułanów, a więc
kaszkiety i ułanki, dostali tylko podoficerowie; szeregowi
zadowolić się musieli furażerkami podszytymi podwójnie
złożonym wojłokiem (filcem), co miało ich zabezpieczyć
od cięcia szablą.
Dywizjony uzbrojono, tak jak planowano, w szable i lance.
Chorągiewki do lanc szyły damy z Warszawy, ale nie
wiadomo, czy tych elementów uzbrojenia starczyło dla
wszystkich. Pistoletami podzieliły się pułki. Z karabinkami
było gorzej; urzędowe raporty były zbyt optymistyczne
— wynikało z nich, że do końca stycznia karabinki otrzymały
wszystkie dywizjony. W rzeczywistości szaserzy dopiero 8-9
lutego dostali kilkadziesiąt sztuk na dwa plutony.
W 1831 roku armia rosyjska była największa w Europie.
Na papierze liczyła 839 tys. żołnierzy (w piechocie,
kawalerii i artylerii), a w rzeczywistości była o 200 tys.
mniejsza20. Kawaleria regularna w 1830 roku liczyła
95 tys. ludzi w 78 pułkach, a nieregularna — blisko 100

19 Landwerki: obejmowały m.in. pendent, flintpas itp. Pendent: pas

i dwa rzemienie (rapcie) służące do noszenia broni siecznej, np. szabli.


Flintpas: pas do noszenia karabinka.
20 W armii lądowej żołnierz służył 25 lat. Była więc to armia zawodowa

zasilana rekrutem w czasie wojny.


tys;. ludzi w 191 pułkach (997 sotni w grudniu 1831 roku).
W tej ostatniej najliczniejszą grupę stanowili kozacy dońscy
(w 1825 roku — 80 pułków liniowych)21. Rozbudowana
kawaleria nieregularna była specyficznym elementem armii
rosyjskiej, która w latach 1829-1830 leczyła rany doznane
w wojnie z Turcją (1828-1829)22. Przyczyniła się do nich
miedzy innymi taktyka rewiowa (pokojowo-wojenna), która
zagościła na dobre w armii rosyjskiej (a także w wielu
innych armiach europejskich) po wojnach napoleońskich.
Zwracano w niej uwagę na zewnętrzną prezencję ludzi
i koni. Nie tylko parady, ale i manewry służyły prezentacji
poziomu wyszkolenia jazdy maneżowej, musztry pojedyn­
czych żołnierzy i całych oddziałów, a nie rzeczywistemu
przygotowaniu ich do walki i służby polowej. Taktyka
poporawiła zwrotność i precyzję wykonywania ewolucji
przez rosyjską kawalerię, zewnętrzną prezencję ludzi i koni,
indywidualne wyszkolenie jeździeckie kawalerzystów, wy-
rownanie szeregów i kolumn. Zalety te jednak widoczne
były jedynie na paradach i manewrach, których przebieg
z góry planowano, a szyki były szablonowe. Taktyka ta
przeniosła jednak negatywne następstwa w szkoleniu
indywidualnym i zespołowym żołnierzy, a także w tresurze
i higienie konia. Kawaleria rosyjska nie była przygotowana
do walki i egzystencji w warunkach wojny. Zdarzało się,
że żołnierze nie potrafili strzelać, władać białą bronią, nie

21 Wojsko dońskie w grudniu 1831 roku miało 2 pułki po 6 szwadronów,

80 pułków po 5 sotni, kozacy czarnomorscy 21 pułków po 5 sotni


w każdym (400 szabel). 80 pułków dońskich powinno być na służbie
w czasie wojny (na czas pokoju 54). W grudniu 1831 r. w służbie były
64 pułki. Szeregowy kozak służył w armii 4 lata.
22 Straciła w niej 125 tys. żołnierzy: 10 tys. zabitych, 5 tys. zmarłych
z ran i 110 tys. w następstwie chorób. Inne źródła wspominają, iż tylko
sześciomiesięczna kampania 1828 roku kosztowała Rosję 100 tys. ludzi,
16 tys. koni i 40 tys. wołów. Aby pokryć straty ludzkie, w latach
1828—1830 przeprowadzono trzy pobory, które dały armii 270 tys.
rekrutów.
mówiąc już o wypełnianiu zadań osłonowych i rozpoznaw­
czych. Żołnierze mieli ślepo, wręcz mechanicznie wykony­
wać rozkazy przełożonych, doskonale się prezentować
i jeździć konno. Wierzchowiec także miał być ideałem
piękna, z którym utożsamiano w tym czasie konia odkar-
mionego, z tłustym zadem, dużym brzuchem i połyskującą
sierścią. Robocze, muskularne ciało nie było w modzie.
Mankamenty regularnej kawalerii rosyjskiej ujawniła
wojna z Turcją. Co uczyniła z kawalerii regularnej taktyka
rewiowa, ilustruje zachowanie koni w boju. Podobno gdy
kawaleria nacierała na piechotę, konie, przyzwyczajone na
manewrach do zatrzymania przed jej frontem dla wyrów­
nania szeregów, zatrzymywały się kilka kroków przed
nieprzyjacielem, wystawiając się na morderczy ostrzał
piechoty. Nawet jeżeli podobne opowieści są przesadzone,
to nie zmienia to faktu, iż uczestniczące w wojnie (na
froncie europejskim) co najmniej 24 pułki regularne23 i 23
kozackie poniosły znaczne straty w ludziach i koniach.
Pułki, które znalazły się w granicach Rosji, jak wspomina
świadek, „były cierniami, które wróciły z brzegów Styksu
[...] konie bez jeźdźców ledwo niosły na sobie siodła
i resztę uprzęży, wlokły się powiązane ogonami jeden do
drugiego, a bardziej prawidłowo za rzep [część twarda
ogona], dlatego, że ogonów nie miały”24. W 1830 roku
w regularnych pułkach kawalerii było ok. 69 tys. koni,
a więc o ponad 10 tys. mniej niż w 1828 roku25. Ich
23 Biło się pięć dywizji liniowych — 3. Dywizja Huzarów, 4. i Bugska

dywizje ułanów, 1. Dywizja Strzelców Konnych i 1. Dywizja Dragonów.


24 Po kampanii 1828 roku 3. Dywizja Huzarów wróciła do Rosji bez

koni. W 1. Dywizji Strzelców Konnych pułki Dierpski i Czernichowski


miały po 150 koni (przystępowały do wojny w sile 700 koni, a dowódca
brygady gen. Zaborinski stracił wszystkie swoje konie i od Szumli na
Wołoszczyznę szedł pieszo. 1. Dywizja Strzelców Konnych w mniej niż
w pół roku straciła prawie 2/3 swoich koni.
25 W 1828 roku w pułkach regularnych było 79,2 tys. koni, a w 1830

o 13% mniej (68,9 tys.). W pułkach regularnych i ich rezerwach w 1828


niedoboru nie można było uzupełnić z dnia na dzień (tylko
w ramach corocznej wymiany w pułkach kawaleria rosyjska
potrzebowała 6 tys. koni)26. Dlatego na czas pokoju
zredukowano etatową liczbę koni skarbowych (dla podofi­
cerów i żołnierzy) w pułkach do 817. Dla lekkiej kawalerii
regularnej sprowadzano konie górskie (karabaskie i kabar-
dyńskie) i stepowe (dońskie, ukraińskie i turkmeńskie)
w miejsce koni ze stadnin środkowej Rosji i wysokich koni
tabunowych, które nie sprawdziły się w wojnie. W 1829
roku regularna kawaleria rosyjska nadal liczyła 78 pułków
(473 1/2 szwadronu) i 48 rezerw pieszych (zastąpiły
szwadrony rezerwowe), 97 tys. żołnierzy i 68,9 tys. koni.
Stosunek liczbowy regularnej jazdy rosyjskiej do piechoty,
artylerii i saperów kształtował się na poziomie 1 do 7,8
i nie odpowiadał standardom przyjętym przez teoretyków
wojny27. Po dodaniu kozaków proporcje zmieniały się na
korzyść kawalerii i wynosiły 1 do 3,8.
W armii rosyjskiej znajdowały się formacje reprezen­
tujące wszystkie rodzaje kawalerii. Do ciężkiej zaliczało
się 13 pułków kirasjerów. Ich rola sprowadzała się do
przełamywania bitewnych szyków przeciwnika szarżami
prowadzonymi w szyku zwartym. Była to typowa kawaleria
pola bitwy, której nie marnotrawiono w działaniach osło­
nowych i rozpoznawczych. Kawalerię lekką stanowiło 18
pułków huzarów, 9 strzelców konnych i 26 ułanów. Dragoni
(10 pułków) stanowili ogniwo pośrednie między ciężką

roku było 96 tys. koni (z tego w rezerwie 16,8 tys.), a w 1830 roku
— 70,6 tys. (z tego w rezerwie tylko 1611 sztuk). Ubytek wyniósł więc
ponad 26%.
26 W 1. Dywizji Dragonów, która uczestniczyła w wojnie z Turcją,

latem 1830 roku pułki miały tylko po 384 konie, a brygady — około 760
zamiast 1634.
27 Na jednego kawalerzystę w terenie płaskim miało przypadać
5 żołnierzy z pozostałych rodzajów wojsk lądowych, a w terenie górskim
— 1 na 9. W armii rosyjskiej w 1825 r. na jednego kawalerzystę
przypadało 5,5 żołnierza piechoty, a w 1828 r. — 5,75.
kawalerią a lekką. Od 1830 roku byli oni szkoleni do walki
w szyku konnym i pieszym (zgodnie z regulaminem
strzelców konnych). Do ich zadań zaliczano wspieranie
lekkiej kawalerii oraz opanowywanie punktów o znaczeniu
taktycznym (mostów, przepraw, węzłów komunikacyjnych,
przełęczy, lasów, terenów zabudowanych).
Kawaleria rosyjska miała organizację przyjętą z armii
francuskiej. Kawaleria rezerwowa, zwana też samodzielną
(była zgrupowana w korpusach rezerwowych kawalerii28),
zdolna była do samodzielnych działań bez wsparcia innych
rodzajów wojsk (poza artylerią konną). Z kolei kawaleria
korpuśna (korpusowa)29, zwana też dywizyjną, wspomagała
piechotę i artylerię pieszą zebraną w korpusach piechoty.
Z reguły kawaleria korpusowa wykonywała zadania osło­
nowe i rozpoznawcze. Na początku 1828 roku w armii
rosyjskiej było 18 takich dywizji, z tego dziesięć w pięciu
korpusach rezerwowych kawalerii, a osiem w korpusach
piechoty i gwardii.
V Korpus Rezerwowy Kawalerii, z którym bił się
Dwernicki, składał się z dwóch dywizji — 2. Dywizji
Strzelców Konnych i 2. Dywizji Dragonów. Strzelcy konni
pojawili się w armii rosyjskiej w końcu 1812 roku (nie
licząc krótkiego epizodu z lat 1788-1796). Car Aleksander I
uwielbiał tę formację i ją hołubił w latach 1815-1825.
Pułki miały w tym czasie podwójny komplet oficerów
i uznawano je za najlepsze w całej armii. Przygotowywano
je do walki w szyku konnym i pieszym. Mikołaj I miał
innych ulubieńców. Jako oficer piechoty sympatią darzył
dragonów, którzy łączyli walory znanego mu rodzaju
wojsk z kawalerią. Dopóki żył główny inspektor kawalerii
rosyjskiej, wielki książę Konstanty, dopóty Mikołaj I nie
mógł od ręki zlikwidować pułków szaserskich. Jednak już
28 W korpusach rezerwowych łączono dywizję ciężkiej kawalerii
z dywizją lekkiej lub dywizję lekkiej z dywizją średniej.
29 Były to pojedyncze dywizje huzarów lub ułanów.
od 1825 roku trwał proces przekształcania dragonów
w huzarów i ułanów. Po wyeliminowaniu strzelców kon­
nych, co nastąpiło w 1833 roku, jedyną formacją szkoloną
do walki w szyku konnym i pieszym byli dragoni. O za­
stąpieniu szaserów dragonami Mikołaj I zdecydował na
inspekcji V Korpusu Rezerwowego Kawalerii w Kozielcu
(w Guberni Czernichowskiej) latem 1830 roku. Od tej pory
szkolono ich do walki w szyku konnym i pieszym.
Pułki rosyjskiej kawalerii regularnej nawet w okresie
pokoju miały po 6 szwadronów i rezerwę pieszą (wyjątkiem
były pułki zgromadzone w korpusie rezerwowym gwardii
stacjonującym w Królestwie Polskim, które tak jak pułki
polskie posiadały po cztery szwadrony). Zdaniem Wacława
Tokarza, w 1830 roku rozważano redukcję liczby szwad­
ronów w całej armii rosyjskiej, ale wynikało to raczej ze
zmniejszenia liczby koni w pułkach. Formalnie zachowały
one skład sześcioszwadronowy 30.
W wojnie tureckiej uczestniczyła tylko 1/3 regularnej
kawalerii rosyjskiej; 2/3 nie doświadczyły tej wojny.
Dlatego też wnioski z niej wynikające nie upowszechniły
się na tyle, aby dokonać radykalnych zmian w procesie
szkolenia, w organizacji, a także w zakresie higieny
i pielęgnacji koni. Car osobiście był zainteresowany tymi
reformami. Jego mentorem był pisarz wojskowy i teoretyk
wojny, Henry Jomini. Imperator podejmował i weryfikował
decyzje w trakcie przeglądów korpusów, które wieńczyły
letni okres ćwiczeń (od maja do września), gdy pułki
łączyły się w brygady, dywizje i korpusy. W pozostałe
miesiące (od września do maja) szkolenie obejmowało
pluton i szwadron.
Jak trudno było wytrzebić stare nawyki, ilustruje historia
Jamburskiego Pułku Ułanów, w którym dowódcy nadal
zalecali, aby konie były dobrze odkarmione i tresowane
30 Już na wojnę z Turcją niektóre pułki szły w składzie czterech
szwadronów (np. w 4. Dywizji Ułanów).
w maneżu (gdzie trociny na podłożu zastępowały piasek,
zdaniem dowódców zbyt twardy dla końskich kopyt),
a ogony ładnie prezentowały się na przeglądach i pokazach.
W ćwiczeniach polowych i na paradach maszerowano
stępa i nakazano unikać chodów szybszych od umiar­
kowanego kłusa, aby konie nie traciły masy ciała. W szko­
leniu żołnierzy baczną uwagę zwracano na służbę formalną.
Zgodne wznoszenie okrzyków powitalnych było ważniejsze
niż czyszczenie czy naprawa broni.
U progu wojny z Polską w 1831 roku (dla Rosji był to
polskij pochod, „kampania polska” lub „wojna z buntow­
nikami”) pułki wyznaczone do niej nie były lepiej wy­
szkolone od tych, które biły się w Turcji. III i V korpusy
rezerwowe kawalerii, a także korpusy piechoty z ich
kawalerią korpusową nie uczestniczyły w wojnach. Dopiero
po kilku miesiącach zmagań z Polakami na dworze carskim
mówiło się o tym, że obydwa korpusy nie miały żadnego
doświadczenia bojowego. Oficjalnie, zgodnie z urzędowym
optymizmem, przedstawiano III Korpus Rezerwowy jako
najlepiej przygotowany do wojny. Jego pułki tworzyli
ludzie „ładni i krzepcy”, a także „pełni bojowego zapału”.
Wiadomo jednak, iż wszystkie korpusy armii czynnej
potrzebowały świeżego rekruta na dokompletowanie swoich
stanów. W V Korpusie czekano głównie na artylerzystów.
Pod płaszczykiem potiomkinowskiego obrazu armii kryły
się poważne niedociągnięcia. Nadużycia nie były rzadkie
(np. w szwadronach czynnych liczba koni była mniejsza od
etatowej, a poza tym były one w gorszym stanie od tych,
które dowódcy trzymali w rezerwach za linią bojową).
Kondycja koni nadal pozostawiała wiele do życzenia;
dzienny dystans 30 km był dla nich wyzwaniem. W 2. Dy­
wizji Strzelców Konnych, z którą zmierzył się Dwernicki,
konie już sześć dni po wkroczeniu do Królestwa były
w fatalnym stanie. Mimo to pod Stoczkiem pułki strzelców
konnych prezentowały się okazale — ze swoimi „wielkimi
dzielnymi końmi” i dosiadającymi ich rosłymi, tęgimi
szaserami. Dwernicki nazywał ich „olbrzymami”.
Jak takie konie zachowywały się w walce, ilustruje
przykład gwardyjskich koni zdobytych w maju 1831
roku nad Narwią. Zdaniem Dezyderego Chłapowskiego,
były „tłuste, okazałe, ale ani wyciągniętego kłusa, ani
cwałem chodzić nie chciały. Wyuczone były do krótkiego
galopu, którym zwykle na paradach defilowali, ażeby
bowiem w galopie równanie utrzymać, trzeba, aby galop
był bardzo skróconym. Ładnie się to wydaje na paradzie,
ale szkodliwe na wojnie, bo szarży z bliska, a zatem
krótkiej, konie powinny dochodząc być rozpuszczone,
ażeby mocno uderzyć”.
Wziętych do niewoli strzelców konnych widział w War­
szawie Julian Ursyn Niemcewicz. Opisywał ich jako „lud
rosły, już nie młody, strasznie znędzniony”31. Jak na
kilkanaście dni wojny, to obraz doprawdy smutny. Może
potwierdzać tylko opinię, iż żołnierze rosyjscy nie mogli
udźwignąć ciężarów wojny. Przyczyny tego stanu należało­
by szukać w tym, iż młodsza kadra oficerska i żołnierze
szeregowi nie mieli doświadczenia wyniesionego z wcześ­
niejszych wojen, które mogłoby zniwelować brak wiedzy
i nauk wojskowych. Doświadczenia bałkańskie w żadnym
wypadku nie nauczyły ich niczego, gdyż nie uczestniczyli
w tej wojnie. Niewiele wiedzieli o służbie polowej
(o osłonie, rozpoznaniu, kwaterunku w warunkach polo-
wych, żywieniu siebie i koni). Celne strzelanie także nie
było ich najmocniejszą stroną, tak jak posługiwanie się
lancą, którą dopiero co uraczono strzelców konnych i hu­
zarów. Z subordynacją w szeregach też nie było najlepiej,
aczkolwiek pijaństwo, kradzieże czy maruderstwo, czyli
samowolne oddalanie się z oddziału, nie były przypisane
tylko armii rosyjskiej. Poziom destrukcji osiągnął krytyczny
31 J. U. N i e m c e w i c z , Pamiętniki z 1830-1831 roku, Kraków
1909, s. 66.
stan w 2. Dywizji Strzelców Konnych. Jej dowódca, gen.
Geismar, jeszcze na kilka dni przed Stoczkiem skarżył się,
iż „z tej dywizji nie będzie nic dobrego [...], bowiem
niesforność w niej osiągnęła najwyższy stopień”. Nie mógł
znać rzeczywistego przygotowania podkomendnych do
walki, gdyż dopiero na dzień przed rozpoczęciem wojny
dołączył do dywizji. Inni oficerowie, nawet jeżeli znali
faktyczny stan kawalerii, którą przyszło im dowodzić, nie
wykraczali przed szereg, traktując wojnę z Polską jak
spacerek przed wyprawą do Europy Zachodniej. Pojawiły
się nawet ciekawe inicjatywy. W 2. Dywizji Grenadierów
za sprawą oficerów powzięto zobowiązanie, że wymiana
bielizny nastąpi dopiero w Warszawie 32.
Stwierdzić jednak należy, że oficerowie i żołnierze pragnęli
wojny. Była ona środkiem wiodącym do awansów, nagród,
majątku, ale też ucieczką od surowej dyscypliny i taktyki
rewiowej. Duch armii był bez zarzutu. Rosyjski historyk
Aleksander Puzyrewski, powołując się na słowa jednego
z oficerów V Korpusu Kawalerii, pisał: „Duch w wojsku był
wyborny, zapał zmierzenia się z wrogiem niepohamowany;
oburzenie przeciwko Polakom za ich powstanie dzieliła armia
cała od generała do żołnierza”33. Ten propagandowy opty­
mizm zakłóca fakt, iż żołnierzom w 2. Dywizji Strzelców
Konnych nie wyjaśniono dokładnie, kto będzie ich przeciwni­
kiem; przekraczali Bug z przekonaniem, iż idą wspomóc
Prusaków w walce z Francuzami. Jeńcy spod Stoczka mówili
w Warszawie, że „idą na pomoc Prusom przeciw Francji, na
dwa dni dopiero przed wkroczeniem oświadczono im, że się
4. pułk liniowy zbuntował w Warszawie i że go po drodze
muszą poskromić” 34.

32 W. B o r t n o w s k i , Powstanie listopadowe w oczach Rosjan,


Warszawa 1964, s. 87.
33 A. P u z y r e w s k i , Wojna polsko-ruska 1831 r., Warszawa 1899,

s. 38.
34 „Gazeta Warszawska”, nr 48, 19 II 1831.
Spośród formacji nieregularnych armii rosyjskiej głów­
nym przeciwnikiem powstańców byli kozacy. Liczba zaan­
gażowanych w wojnę polską pułków kozackich systematy­
cznie rosła — z 11 w lutym 1831 roku do 24 w czerwcu,
łącznie z pułkiem gwardyjskim. Wśród nich było 16 pułków
dońskich, 3 czarnomorskie, 2 orenburskie, jeden tieptiarski
i jeden kaukaski liniowy (czerkieski), co razem dawało
9,7 tys. szabel. Pułki kozackie (poza gwardyjskim) dzieliły
się na sotnie, liczące teoretycznie po 100 szabel.
Dla kozaków wojna turecka była ciężkim sprawdzianem.
Wykazali oni jednak swoją przydatność, przejmując na
swoje barki zadania kawalerii regularnej obok tych, które
wypełniali od zawsze, tj. służby ubezpieczeń, rozpoznaw­
czej, zagonów na dalekie tyły przeciwnika. Na początku
wojny w Polsce pułki kozackie liczyły po 400-500 szabel.
Często były wyczerpane, gdyż szły na nową wojnę znad
Donu lub wprost z teatru wojny tureckiej. Generalnie
w powstaniu, a wcześniej w walce z armią turecką,
prezentowały się gorzej niż w latach świetności 1812-1814,
kiedy to pod komendą Matwieja Płatowa zdolne były bić
się nawet z regularną kawalerią armii napoleońskiej.
W 1831 roku unikały walki z polską kawalerią, a zwłaszcza
z ułanami. Lepiej im szło, gdy współdziałały z własną
kawalerią regularną. W służbie ubezpieczeń udawało się
Polakom przechwycić ich placówki, co, jak zauważył
Henryk Dembiński, było „rzeczą prawie niesłychaną dla
kozaka, zwykle czujnego”. W małej wojnie kozacy pod­
trzymali dawną biegłość. Zasadzki, ataki na mniejsze
oddziały, męczenie przeciwnika nieustannym alarmowa­
niem posterunków i wreszcie wypady na tyły nieprzyjaciela,
terroryzowanie ludności, paraliżowanie działań władz ad­
ministracyjnych, nawet nie swoją realną obecnością, ale
wyimaginowaną, stworzoną przez plotkę — dopiekły stronie
polskiej niejednokrotnie. Sprawne przemieszczanie się
w terenie, szybkie manewry i ucieczkę w obliczu silniej­
szego przeciwnika ułatwiały kozakom doskonałe konie,
które były łakomym kąskiem dla przeciwników, nie mniej­
szym niż siodła (kulbaki) wypchane zdobyczą. Kozacy nie
posługiwali się taborem kołowym; zastępowały go juczne
konie. Umundurowanie od początku XIX wieku było
uregulowane i zachowało specyficzne elementy (m.in.
czekmen lub kaftan, szarawary).
Pod względem taktyki i uzbrojenia kawaleria polska
i rosyjska nie różniły się zbytnio, przynajmniej do 1830
roku. We wszystkich rodzajach wojsk stosowano szyki
rozproszone i zwarte — rozwinięty i kolumnowy. Piechota
dodatkowo tworzyła czworoboki, głównie do walki z ka­
walerią. Szyk rozproszony kawaleria regularna stosowała
w pościgu i odwrocie.
W szyku rozwiniętym oddziały piechoty i kawalerii
tworzyły linię: jazda — dwuszeregową, a piechota — trzy-
szeregową35. Oficerowie i podoficerowie zajmowali ściśle
określone miejsca wokół szeregowych. W szyku kolum­
nowym oddziały i pododdziały stawały kolejno za sobą,
tworząc kolumny różniące się między sobą długością
frontu (tworzył go rozwinięty oddział lub pododdział)
i głębokością (zależała od liczby szeregów). Spotykano
kolumny batalionowe, dywizjonowe, plutonowe, szóstkowe,
trójkowe, dwójkowe i mniejsze. Nacierającej i broniącej
się piechocie szyk rozwinięty pozwalał na ostrzeliwanie
przeciwnika z karabinów (skuteczny strzał na 220 m) i nie
narażał jej na duże straty od ognia artylerii przeciwnika
(szyk nie był głęboki). Gdy przyszło jednak rozwiniętej
piechocie działać w terenie z licznymi przeszkodami
naturalnymi i sztucznymi, tempo jej marszu spadało.
Naruszona była zwartość szyku i siła ognia. W natarciu
podstawowym szykiem stawała się kolumna, która dzięki
mniejszemu frontowi łatwiej i szybciej przemieszczała się
35 Innowacyjny szyk dwuszeregowy piechoty, i to do walki z kawalerią,
zastosował Geismar pod Bejleszti w 1828 roku.
w terenie. Wydzieleni z niej tyralierzy (od 1/2 do 1/3
składu), tworząc parami łańcuch tyralierski, od czoła
i z boków osłaniali kolumnę i prowadzili wymianę ognia
z przeciwnikiem.
W kawalerii szwadron złożony ze 144 szeregowych
w 4 plutonach po 18 rot tworzył szyk rozwinięty z frontem
długim na ok. 60 m36 i głęboki na dwa szeregi (minimum
5 m). Dywizjon, gdzie dwa szwadrony stały rozwinięte
w jednej linii z odstępem (na pluton), miał front długi na
ok. 135 m, a głębokość szyku wynosiła ok. 5 m. Kolumna
szwadronowa pułku złożonego z czterech szwadronów
rozwiniętych przy froncie liczącym około 60 m miała
głębokość ok. 185 m, a dywizjonowa pułku — front
długości ok. 135 m, a głębokość ok. 5 m. Podane liczby
odpowiadały tzw. kolumnom z zupełnymi odstępami, które
stanowiły punkt wyjścia do tworzenia właściwego szyku.
W kolumnach ściśniętych głębokość szyku zmniejszano,
aby ukryć przed wzrokiem nieprzyjaciela rzeczywistą siłę
oddziału i szybciej przemieszczać się na polu walki. Te
ostatnie kolumny formowano szwadronami lub półszwad-
ronami37. Do marszu wykorzystywano kolumny „podróżne”
— plutonowe38, szóstkowe, trójkowe i rotowe. Rozróżniano
też kolumny proste ze środka, które formowano na środ­
kowy oddział, i ze skrzydeł, które formowano na oddziały
stojące na skrzydłach. W natarciu kawaleria stosowała
szyk rozwinięty lub kolumnowy. Uderzano na przeciwnika
białą bronią (lancami, szablami). Flankierzy, tak jak tyra­
lierzy w piechocie, rozsypani parami przed frontem lub
skrzydłami oddziału, osłaniali go i ostrzeliwali przeciwnika.
Nacierać można było całym rozwiniętym frontem, prosto

36 Za podstawę do wyliczeń autor przyjął krok liczący 72 cm.


37 Kolumna ściśnięta pułku (szwadronu) przy froncie liczącym około
60 m miała głębokość ok. 40 m.
38 Kolumna ściśnięta plutonowa szwadronu (kolumna plutonami) przy

froncie liczącym około 14 m miała głębokość ok. 40 m.


lub ukośnie, z oddziałami i pododdziałami ugrupowanymi
w schody, oraz kolumną. Kolumna była bardzo skuteczna,
gdyż szyk nieprzyjaciela był rozbijany przez masę jeźdźców
lub piechurów. Tę masę trzeba było jednak utrzymać do
końca ataku. Oficerowie musieli pilnować równej linii
frontu i zwartości szyku. Natarcie kolumną należało do
najtrudniejszych w kawalerii. Słabo wyszkoleni jeźdźcy
nie mogli utrzymać szyku w szybkich manewrach.
W natarciu kawalerii dowódca powinien bardzo rozważ­
nie zwiększać jej tempo — zaczynać stępa, po ok. 40 m
przejść w kłus, po ok. 80 metrach kłusem w galop (zdaniem
W. Chrzanowskiego, nie mógł on być nadto rozwinięty ani
skrócony) i na końcu po 60 metrach przebytych galopem
przejść do cwału, czyli „natężonego galopu”, stosowanego
w szarży. Zmiana chodów powinna odbywać się wolno.
Koń osiągał największy pęd po ok. 20 metrach, a tracił siły
po przebyciu 60 metrów. Z tego też względu zalecano, aby
kłusem i galopem zbliżyć się jak najbardziej do nie­
przyjaciela i na 30-60 metrów od niego „puścić szarżę
w największym rozpuszczeniu koni”, czyli cwałem.
Kawaleria walczyła nie tylko w szyku konnym, ale też
w pieszym. W armii polskiej, która nie dysponowała
dragonami, do walki spieszonej przygotowywano strzelców
konnych (mieli karabinki z bagnetem).
W armii rosyjskiej po wojnie tureckiej w taktyce kawalerii
wprowadzono pewne zmiany. Ponownie dostosowano ją do
walki z regularną kawalerią nieprzyjaciela i wprowadzono do
niej pewne modyfikacje. Jako pierwszy doświadczył zmian
V Korpus Rezerwowy Kawalerii, który nie uczestniczył
w wojnie z Turcją. Na przeglądzie w Kozielcu car zakazał
kawalerii stosować krótkie chody39 i wprowadził natarcie
39 W taktyce rewiowej krótkie chody (zebrany kłus i krótki galop,
kontrgalop zaczynany z dwóch nóg) pozwalały na utrzymanie zwartości
szyku, ale też, z drugiej strony, spowalniały kawalerię. W 1820 roku na
jednym z przeglądów artyleria konna poruszała się szybciej od pułku
w kolumnach dywizjonowych. Kawaleria miała działać
zaczepnie. Już w trakcie wojny z Turcją nakazano do­
wódcom pułków atakować kawalerię turecką bez po­
dejmowania z nią walki ogniowej. Natarcie na białą
broń miało być rozstrzygające (dlatego huzarzy dostali
lance). Najdalej w tym krzewieniu ducha zaczepnego
poszedł gen. Geismar, który odebrał swoim dragonom
karabiny i po jednym pistolecie, a w zamian dał piki.
Dla cara uzbrojenie dragonów w lance było jednak
zbyt radykalnym posunięciem.
Krótki czas, jaki dzielił wojnę turecką od polskiej, nie
pozwolił na wyeliminowanie wieloletnich zaniedbań w szko­
leniu i taktyce rosyjskiej kawalerii. Byli tego świadomi
dowódcy armii czynnej — Dybicz, Toll i Neidhardt. Tuż
przed rozpoczęciem wojny (26 stycznia 1831 roku) ukazała
się instrukcja służby polowej dla podległych im wojsk. Jej
autorem był Neidhardt, a pozostali z trójcy nanieśli na nią
poprawki. Zgodnie z jej treścią, oddziały kawalerii w otwar­
tym terenie miały tworzyć dwie linie, w kolumnach dywizjo­
nowych lub szwadronowych. Druga linia nigdy nie mogła
rozwijać się za pierwszą. Przednia linia zawsze powinna być
uszykowana frontem, druga miała iść w kolumnach dywizjo­
nowych z tyłu skrzydeł pierwszej, a trzecia — około 350
metrów, a nawet więcej, za drugą w kolumnach dywizjono­
wych. Odstępy powinny być ściśnięte. W walce z nacierającą
kawalerią nieprzyjacielską najpierw powinna ostrzelać ją
kartaczami artyleria (gdy nieprzyjaciel zbliżył się na 200-300
metrów od frontu), a dopiero potem na nadszarpniętego
przeciwnika natrzeć powinna pierwsza linia kawalerii włas­
nej, i to w szyku rozwiniętym. Front nacierającego oddziału
nie powinien być większy od frontu dywizjonu lub dwóch
szwadronów. Pozostałe szwadrony pierwszej linii w momen­
cie natarcia winny tworzyć eszelony na prawo i lewo od
kawalerii. Doszło do tego, że dobra piechota mogła wyprzedzić galopującą
kawalerię.
pierwszego dywizjonu w odległości od 35 do 70 metrów.
Druga linia miała wspierać pierwszą, idąc za nią w od­
ległości około 280 m (400 kroków) w kolumnach dy­
wizjonowych. Kierować się one miały ku skrzydłom
pierwszej linii. Tak sformowana jazda mogła wyjść
na skrzydła nacierającej kawalerii nieprzyjaciela. W in­
strukcji podano przykład manewru:
„Dwa dywizjony drugiej kolumny idące jeden za drugim
w odległości 9 plutonów, za prawym skrzydłem przedniej
linii, wykonując, każdy sam z siebie, prawe ramię do
przodu [czyli skręt w lewo] błyskawicznie mogą rozwinąć
się i wykonać atak w skrzydło nieprzyjacielskiej linii”.
W trakcie boju kawaleria powinna atakować nieprzyja­
cielskie baterie artylerii i zajmować łagodnie opadające
stoki wzniesień zajmowanych przez nieprzyjaciela, gdy
tylko zbliży się do nich na odległość 200-300 metrów.
Każdy dowódca kawalerii lub piechoty powinien wykorzys­
tać w walce liczniejszą artylerię. Pierwszym celem dla niej
winna być artyleria przeciwnika, a następnie jego wojska
tworzące szyk obronny. Ogień trzeba było kierować na te
oddziały, które szykowały się do natarcia albo już je
prowadziły. Gdyby szyk nieprzyjacielski był płytki, dowód­
ca powinien skierować swoje natarcie na jego skrzydło.
W przypadku szyku głębokiego celem miało być centrum.
Dowódca powinien wybrać punkt, na który zamierzał
wymierzyć główne uderzenie, i maskować swój zamiar
fałszywymi atakami. Pod ich osłoną miał skoncentrować
siły do rozstrzygnięcia. Zarówno natarcie główne, jak
i fałszywe powinny nastąpić jedno za drugim. W instrukcji
zwrócono też uwagę, że dowódca starać się powinien
utrzymać nietkniętą rezerwę potrzebną do ścigania nie­
przyjaciela. Zwrócono też uwagę na starą zasadę, że
generał, który zachował rezerwę niepobitą, może wznowić
bój niezależnie od tego, jak niekorzystnie się on dla niego
zaczynał.
Instrukcja, wydana 26 stycznia 1831 roku, na kilka
dni przed wkroczeniem do Królestwa Polskiego, raczej
w niewielkim stopniu wpłynęła na postępowanie do­
wódców.
Taktyka kozaków w bitwie nie zmieniła się od lat.
Prowadzili oni walkę w szyku rozproszonym, ławą oraz
klinem. Starali się wychodzić na skrzydła i tyły nie­
przyjaciela. Często pozorowaną ucieczką wciągali go
w pułapkę i osaczali z kilku stron. Tak jak w wojnach
napoleońskich (zwłaszcza w 1812 roku) i w wojnie turec­
kiej, wykazali swoje walory. Mogli wykonywać zadania
kawalerii pola bitwy (u Geismara pełnili funkcje flankierów)
w połączeniu z funkcjami kawalerii pomocniczej (ubez­
pieczenie, osłona i zwiad). W kampanii tureckiej 1829
roku liczbą pułków dorównali kawalerii regularnej (23 do
24), ale wystawili do boju więcej ludzi i koni. Dońskie
konie były bardziej wytrzymałe.
Taktyka kawalerii polskiej nie różniła się od rosyjskiej
— przynajmniej do roku 1830, kiedy to w rosyjskiej
zaczęto wprowadzać pewne zmiany. W. ks. Konstanty nie
był skory do innowacji. Poza tym polska kawaleria nie
była tak rozbudowana i bogata w różne typy formacji.
Składała się tylko z pułków lekkiej kawalerii — ułanów
i strzelców konnych. Wiadomo też, iż w jej szeregach nie
panoszyła się zbytnio taktyka rewiowa. W efekcie istniały
spore różnice w wyszkoleniu między jazdą polską a rosyj­
ską, na korzyść tej pierwszej. Polskiej przewagę zapewniały:
indywidualne wyszkolenie żołnierza w jeździe konnej,
w walce na białą broń, tj. szablą i lancą, w strzelaniu
z pistoletu i karabinka, szybkość i dokładność w manew­
rowaniu indywidualnym i zbiorowym w ramach oddziału
i pododdziału, a zwłaszcza w tak istotnych elementach
taktyki jak zmiana frontu, obrona własnych skrzydeł,
oskrzydlanie przeciwnika i wreszcie doskonałe współ­
działanie w natarciu i obronie. Polska kawaleria zdolna
była oskrzydlać przeciwnika w ostatniej chwili. Kawalerzy-
ści byli pewni swoich umiejętności, a to dawało im
poczucie wyższości nad przeciwnikiem. Nie obawiali się
bezpośredniej walki wręcz; parli do niej. Nie byli pasywni.
Rzutkość, inicjatywa i zdolność zachowania zimnej krwi
w niebezpiecznych sytuacjach pomnażały ich wartość jako
żołnierzy. Tych odwiecznych cech polskiego żołnierza nie
udało się wyplenić Konstantemu.
Stare pułki były słabo przygotowane do służby zwiadow­
czej, osłonowej i funkcjonowania w warunkach polowych.
Pod tym względem dostrzec można nawet pewne podobień­
stwo do regularnej kawalerii rosyjskiej. To był efekt
taktyki rewiowej. Co prawda nie wpłynęła ona w poważnym
stopniu na poziom wyszkolenia (to był efekt dwóch nurtów
szkolenia polskiej kawalerii, reprezentowanych przez Kon­
stantego i oficerów inspekcyjnych jego sztabu), ale znalazła
odzwierciedlenie w nie najlepszej kondycji koni, które
były rosłe i okazałe, ale niezbyt silne i zdolne do pracy.
Trzeba jednak dodać, że także i pod tym względem konie
polskiej kawalerii zachowały się w trakcie wojny lepiej od
rosyjskich, ale i tak, jak zauważył Stanisław Borzykowski,
„ponikły” po pierwszej fazie wojny w lutym 1831 roku.
Przed rozpoczęciem działań wojennych część starych
pułków pełniła służbę dozoru granic, co wyczerpało ich
siły. W gorszej sytuacji były konie i ludzie kawalerii
rosyjskiej, bowiem trzeba było przebyć kilkaset kilometrów,
aby w ogóle znaleźć się przy granicy Królestwa.
Wyszkolenie i przygotowanie do wojny młodszych
oficerów polskich nie odbiegało w dużym stopniu od tego,
co prezentowali ich rówieśnicy w armii rosyjskiej. Ofice­
rowie niżsi, zajmujący stanowiska do dowódcy plutonu
włącznie, byli przeważnie ludźmi młodymi, bez doświad­
czenia bojowego wyniesionego z wojen napoleońskich.
Przynajmniej częściowo odcisnęła na nich swoje piętno
szkoła Konstantego. To ona uczyniła z nich oficerów ślepo
wykonujących rozkazy, posłusznych i karnych, doskonałych
w musztrze i służbie wewnętrznej. Karność była jednak
pozorna, bo utrwalał ją tylko strach przed Konstantym.
Podobnie było z oddaniem służbie, zainteresowaniem co­
dzienną egzystencją podwładnych niższych stopni. Oficero­
wie ci uważali, że ich przeznaczeniem jest jedynie poświęce­
nie i dawanie przykładu. Żyli wydarzeniami w pułku,
szwadronie czy garnizonie. Nie pogłębiali wiedzy wojskowej
nauką i czytelnictwem. To była cecha wspólna dla oficerów
polskich i rosyjskich. Doskonałe wymusztrowanie, umiejęt­
ność manewrowania z idealną precyzją plutonem, szwadro­
nem i pułkiem nie mogła jednak zastąpić praktyki i umiejęt­
ności prowadzenia walki. Brakowało oficerom tak istotnej
cechy kawaleryjskiego dowódcy, jak szybka orientacja
w sytuacji i podejmowanie decyzji. Wszystkie te niedociąg­
nięcia uzewnętrzniły się w czasie wojny. W sferze ideowej,
w poświęceniu dla kraju nie można niższym oficerom wiele
zarzucić — stanowili podporę powstania, podobnie zresztą
jak starsi podoficerowie. Nie brakowało im odwagi.
Zasadniczy trzon kadry oficerskiej polskiej kawalerii
tworzyli oficerowie, których początek służby przypadł na
wojny napoleońskie. Dominowali od stopnia kapitana
wzwyż. Stali na czele pułków, dywizjonów, szwadronów,
a nawet plutonów. W armii zostali tylko ci napoleończycy,
którzy zahartowali się w szkole Konstantego. Co prawda
stępiła ona ich kawaleryjską fantazję i napoleoński zapał,
ale nie wytrzebiła doświadczenia nabytego w bitwach
i służbie polowej. Podobnie było z oficerami dymis­
jonowanymi, którzy wrócili do armii po wybuchu po­
wstania. W ich przypadku wadą była niewątpliwie nie­
znajomość regulaminów obowiązujących po 1815 roku.
Często nie pamiętali też regulaminów francuskich i polskich
z doby wojen napoleońskich.
W armii rosyjskiej prawdopodobnie weteranów wojen
napoleońskich było mniej. Ci, którzy zostali w szeregach,
ulegli w większym stopniu regułom taktyki rewiowej niż
oficerowie polscy. Młodsi oficerowie w zasadzie nie różnili
się od oficerów armii polskiej, może poza gorszym przy­
gotowaniem teoretycznym (o praktycznym już nie mówiąc).
Tradycje wojen napoleońskich przygasły. Nie krzewiono
postaw patriotycznych, narodowych, gdyż najistotniejsze
było posłuszeństwo monarsze i dynastii, a nie narodowi.
Pełny obraz rosyjskiego oficera oddał Ignacy Prądzyński,
pisząc, że zwłaszcza w wojskach liniowych byli oni
„w ogólności pojęcia tępego i bez żadnego ukształtowania,
pozbawieni uczuć wzniosłych i szlachetnych, z wiadomoś­
cią tylko regulaminu i pod władzą karności”. Zmorą armii
byli oficerowie arystokratycznego pochodzenia, których
trudno było zdyscyplinować. Oficer rosyjskiej armii często
wykazywał braki w wyszkoleniu i wiedzy wojskowej.
Umiejętności bojowe i samokształcenie schodziły na drugi
plan. Do tego dochodził brak doświadczenia. Oficerowie
nie byli skłonni wykazywać się własną inicjatywą i podej­
mować ryzykownych decyzji.
Ozdobą armii rosyjskiej byli oficerowie świty cesarskiej,
czyli Sztabu Generalnego, z kwatermistrzostwa i inżynierii.
Podobnie było w armii polskiej. Wiedzą wojskową górowali
nad oficerami liniowych formacji.
Rosyjscy generałowie i oficerowie wyżsi, dowodzący
wyższymi związkami taktycznymi (korpusami, dywizjami
i pułkami), mieli przewagę nad swoimi odpowiednikami
w armii polskiej pod względem doświadczenia i praktyki
w dowodzeniu na wyższych szczeblach. Gen. Nostitz,
„Achilles kawalerii rosyjskiej”, w czerwcu 1831 roku
zwracał uwagę, iż w polskiej kawalerii są „tylko dobrzy
pułkownicy, a nie ma w niej ani jednego generała kawale­
rii”. Pisał to dwa miesiące po tym, jak z areny powstania
zniknął gen. Józef Dwernicki. Nostitz zarzucał wyższym
dowódcom polskim kierującym masami jazdy brak porywu
i dobrego oka, czyli zdolności szybkiej oceny sytuacji.
Wiele razy widział, jak przepuszczali dogodną chwilę,
i tam, gdzie powinni atakować w kolumnach, zatrzymywali
się, aby rozwinąć szyk, albo nie decydowali się podjąć
stanowczych działań. Jednak na placu boju 1831 roku
rzadko kiedy polscy dowódcy kawalerii mieli samodzielne
komendy. Z reguły na polach bitew wykonywali, a nie
wydawali rozkazy. Nie ulega jednak wątpliwości, że
brakowało armii polskiej dowódców zdolnych samodzielnie
prowadzić działania na czele korpusów lub oddziałów
wydzielonych z głównej armii. Szkoła Konstantego, wpa­
jająca musztrę bojową brygady i dywizji, uczestnictwo
w rewiach i przeglądach, ograniczała ich sprawność tak­
tyczno-operacyjną oraz tłumiła doświadczenie. Umiejętność
skorelowania działań różnych rodzajów wojsk, np. kawalerii
z piechotą, nie była ich atutem. Obawiali się brać na siebie
odpowiedzialność. Nie uczono ich organizacji walki, oceny
położenia i podejmowania decyzji. Zasilenie armii dymis­
jonowanymi w niewielkim stopniu poprawiło jakość wyż­
szej kadry dowódczej dowodzącej kawalerią.
W armii rosyjskiej była podobna sytuacja. Niewielu
wyższych dowódców było zdolnych do samodzielnego
dowodzenia. Nie wyróżniali się inicjatywą i gubili się
w trudnych sytuacjach, ale, jak zauważył Wacław Tokarz,
„przy rozkazach wyraźnych i położeniach prostych spełniali
swe zadania dobrze”. Co prawda wojna turecka pozwoliła
na wyróżnienie indywidualności, ale powszechnym zjawis­
kiem zarówno w armii rosyjskiej, jak i polskiej były skargi
dowódców (na różnych szczeblach) na brak w ich otoczeniu
podkomendnych oficerów wyższego stopnia, którym mog­
liby powierzać samodzielne zadania lub stanowiska dowód­
cze. Duży wpływ szefów sztabu na poczynania dowódców
korpusów nie był rzadkim zjawiskiem w armii rosyjskiej.
U boku gen. Cypriana Kreutza, komenderującego V Kor­
pusem Kawalerii, znalazł się gen. Iwan Dellingshausen40,
a przy gen. Geismarze — gen. Roman K. Nasakin. Dybicz,
tworząc kadrę dowódczą kawalerii armii czynnej, wprowa
dzał na stanowiska dowódcze generałów, którzy sprawdzili
się w wojnie tureckiej. V Korpusem Kawalerii dowodził
gen. Kreutz, 2. Dywizją Strzelców Konnych — gen. lejt.
baron Fiodor Geismar (od 20 XI 1830 r.), a 2. Dywizją
Dragonów — gen. mjr Aleksander N. Zaboriński (od 19 IX
1830 r.). Brygadami w dywizji dragonów dowodzili gen.
mjr Gelman i gen. mjr Kawer, a strzelców konnych — gen.
Aleksander W. Paszkow I. i gen. Kalczewskij. Na czele 14.
Brygady Artylerii (przy 2. Dywizji Dragonów) stał płk
baron Zalca, a 15. Brygady (przy 2. Dywizji Strzelców
Konnych) — płk Kuprianow. Całą artylerią korpusu dowo-
dził gen. mjr Braker.
Cyprian Kreutz (53 lata w 1831 roku) cieszył się w armii
rosyjskiej opinią „wielce zdolnego”. Cała jego kariera
potwierdzała te słowa. Wywodził się ze szlachty kurlandz
kiej. Pełnił służbę przy ostatnim królu Rzeczypospolitej
Stanisławie Auguście Poniatowskim. W 1801 roku wstąpił
do armii rosyjskiej. Służył w Sumskim Pułku Huzarów
— kuźni kadr kawalerii rosyjskiej. Zaczynał od stopnia
pułkownika. W wojnach napoleońskich bił się w kampanii
1806 roku. Odznaczył się pod Gołyminem i Morągiem,
gdzie ranny dostał się do niewoli francuskiej. W 1808 roku
dowodził Sumskim Pułkiem Huzarów, a od 1810 roku był
szefem Sybirskiego Pułku Dragonów. Z nim bił się w kam-
panii 1812 roku (Witebsk, Wiaźma, Borodino, Tarutino,
Krasne, Borysów, Wilno, Modlin). Pod Borodino w stopniu
generała majora dowodził brygadą w III Korpusie Kawale­
rii. W kampanii 1813 roku dowodził awangardą korpusu
gen. Leontija Bennigsena (boje od Wilsdruf, Vurcen). Bił
się pod Lipskiem (wdarł się jako jeden z pierwszych do
40 Dellingshausen kontrolował Kreutza (Denis Dawydow pisał nawet
że dowódca korpusu był „na utrzymaniu” swego szefa sztabu) i nie
przebierał w środkach, aby dopiąć celów wyznaczonych przez naczelne
dowództwo.
miasta), a następnie ścigał wycofujących się Francuzów do
Renu, zadając im straty w bitwach pod Lützen, Veissenfels,
Fryburgiem, Naumburgiem, Erfurtern, Gothą i Kaubem.
Zdobył 8 dział i wziął 3 tys. jeńców. Blokował Magdeburg
i Hamburg z amią Bennigsena. W armii Jeana Bemadotta
dowodził awangardą. Wkroczył do Szlezwik-Holsztynu,
przejmując wiele miast, lodem przeszedł na wyspę Als
i szykował się do zajęcia Sondenborga. Po 1815 roku
dowodził pojedynczymi dywizjami kawalerii. Na stopień
generała lejtnanta awansował w 1824 roku. W wojnie
z Turcją dowodził 4. Dywizją Ułanów w korpusie gen.
L. Rotha. Odniósł szereg sukcesów, dowodząc awangardą
tego korpusu. Przeszedł Prut i zajął Jassy. Uczestniczył
w oblężeniu Silistry i Szumli. W kampanii 1829 roku
dowodził samodzielnymi oddziałami. W rozstrzygającej
o losach wojny bitwie pod Kulewczą odegrał poważną
rolę. Ułatwił Dybiczowi odniesienie sukcesu. Uczestniczył
też aktywnie w ostatniej fazie wojny. Pod koniec 1829
roku objął dowództwo nad 2. Dywizją Huzarów, a 19 IX
1830 komendę nad V Korpusem Kawalerii. Posiadał liczne
odznaczenia rosyjskie, pruskie, polskie i nagrody honorowe
za odwagę (złote szable).
Gen. Fiodor K. Geismar (ur. w 1783 roku w Westfalii)
miał 48 lat w 1831 roku. W 1786 roku zaczynał służbę
jako junkier w austriackim pułku piechoty. Bił się z nim
w korpusie Suworowa w kampanii włoskiej (oblężenie
Mantui, bitwy pod Novi i Marengo). Pod Marengo (1800 r.)
dostał się do niewoli. W 1801 roku awansował na oficera.
3 lata później zaciągnął się do armii Wellingtona w Indiach.
W drodze do Indii na wyspie Korfu poznał gen. Anrepa,
który namówił go do służby w rosyjskiej armii. W 1805
roku awansował na chorążego w Sybirskim Pułku Grena­
dierów. W latach 1805-1806 bił się z Francuzami na
Adriatyku (desant w Neapolu), a następnie w wojnie
z Turcją (1806-1807). Odznaczył się w bitwie pod Obilesti.
W 1810 roku był adiutantem gen. M. A. Miłoradowicza.
Uczestniczył w szturmie Szumli i Żurży (Giurgiu). Odszedł
ze służby i osiedlił się w Rumunii. W armii rosyjskiej
ponownie znalazł się w 1812 roku. W stopniu kapitana
Kijowskiego Pułku Grenadierów pełnił obowiązki adiutanta
gen. Bachmietiewa. W bitwie pod Ostrownem został ciężko
ranny. Na majora awansował w 1813 roku. Pełnił obowiązki
adiutanta przy gen. Miłoradowiczu. Z Kalisza wyprawił on
Geismara z oddziałem partyzanckim do Saksonii. Pod
komendą gen. Miłoradowicza bił się pod Kulmem. Od­
znaczył się w tej bitwie. Na oczach cara Aleksandra I
„dziarsko” („po chwacku”) dwukrotnie atakował z pułkiem
kozaków brygadę francuskich kirasjerów. Po tej bitwie ze
swoim oddziałem oddany został pod komendę gen. Płatowa.
Bił się pod Altenburgiem, Zeitz i Lipskiem. W październiku
1813 roku na osobiste polecenie cara Aleksandra I był
wysłany z dwoma pułkami kozaków do obrony Weimaru,
gdzie znajdowała się rodzina panująca (Maria Pawłowa,
księżna weimarska była rodzoną siostrą cara). Odparł atak
na miasto prowadzony przez gen. H. Bertranda, a następnie
kawalerii gwardii gen. Lefebvra-Dessnouettesa, którzy na
rozkaz cesarza Napoleona mieli spalić Weimar i pojmać
rodzinę książęcą. Wdzięczni mieszkańcy miasta podarowali
mu szablę z napisem „Mieszkańcy Weimaru swojemu
wybawcy”, przyznali honorowe obywatelstwo miasta i wy­
stawili mu pomnik za życia. Za wyczyny w Niemczech
awansował na stopień sztabsrotmistrza w pułku ułańskim
lejbgwardii, a za bitwę pod Kulmem — na pułkownika.
Znajdował się w otoczeniu cara. W 1814 roku na czele
lekkiego oddziału wkroczył przez Belgię do północno-
-wschodniej Francji. Zdobył szereg miast: Assebroek,
Courtrai, Arras, porty w Boulogne i Calais. Jako pierwszy,
w styczniu 1814 roku, ogłosił w proklamacji powrót na
tron Burbonów w osobie Ludwika XVIII, czym wywołał
gniew cara. Przed karą ocaliły go sukcesy militarne. Zdobył
Saint-Quentin z fabryką produkującą uzbrojenie artyleryj­
skie (118 odlanych dział), zaatakował Compiègne i doszedł
do Saint-Germain. W 1815 roku objął dowództwo Czugu-
jewskiego Pułku Ułanów. Z nim wrócił do Rosji. Od 1816
roku dowodził Moskiewskim Pułkiem Dragonów. Dwa lata
później awansował na stopień generała majora i powierzono
mu dowództwo nad brygadą kirasjerów na Podolu. W 1825
roku potwierdził wierność tronowi, tłumiąc powstanie Pułku
Czemihowskiego pod Białą Cerkwią. Aresztował powstań­
ców Siergiusza Murawiowa-Apostoła i Michaiła Bestużewa-
-Rumina. W 1826 roku objął dowództwo 1. Dywizji
Strzelców Konnych. W wojnie tureckiej zdobył kolejne
wawrzyny sławy. Dowodząc awangardą VI Korpusu (bry­
gada 4. Dywizji Ułanów, 4 pułki kozackie, 6 dział dońskiej
artylerii) po szybkim marszu, robiąc 90 wiorst dziennie,
opanował Bukareszt. Uprzedził Turków i uratował miasto
od grabieży. Mieszkańcy podarowali mu szablę z diamen­
tami z napisem „Wdzięczni mieszkańcy Wołoszczyzny
swojemu wybawcy”. Największe zaszczyty i sławę przy­
niosła mu bitwa pod Bailesti41 (14 IX 1828) na Wołosz-
czyźnie. Na czele oddziału liczącego 4,3 tys. piechoty
(3 pułki), dragonów (9 szwadronów) i kozaków (1 pułk)
rozbił korpus turecki Ibrahima-Paszy (liczący 25 tys.
żołnierzy) i wyparł Turków za Dunaj. Najpierw zadał mu
duże straty w bitwie w otwartym polu, a następnie zdobył
turecki obóz umocniony pod Calafat42. Turcy stracili 3 tys.
zabitych, ponad 500 jeńców, a Rosjanie — 600 zabitych
i rannych. W obozie oszańcowanym zdobyto 7 dział,
zapasy bojowe i broń dla 10 tys. ludzi, cały obóz złożony
z 400 wozów z żywnością oraz kilka tysięcy koni. Geismar
bił się od 10 rano 14 IX do 4 rano 15 IX. Bitwa pod
Bailesti była największym zwycięstwem, jaki rosyjski oręż
odniósł w bitwie polowej w 1828 roku na bałkańskim
41 Obecnie Bailesti w Rumunii.
42 Calafat nad Dunajem w Rumunii naprzeciw Widynia w Bułgarii.
teatrze wojny. Bitwę tę porównywano do starcia pod
Kagułem z 1770 roku (dowodził gen. Piotr Rumiancew
Zadunajski) i wykładano ją na kursach taktyki.
Geismar stał się jednym z najbardziej znanych dowódców
rosyjskich. Otrzymał awans na generała lejtnanta i adiutanta
cara. W kampanii 1829 roku wziął twierdze Turno i Ra-
chowo. Rozbił wojska Mustafa-Paszy, który nie chciał
uznać postanowień pokoju adrianopolskiego. Zdobył Sofię,
gdzie Mustafa-Pasza skapitulował. Po wojnie tureckiej
objął dowództwo nad 2. Dywizją Dragonów, a w listopadzie
1830 roku — nad 2. Dywizją Strzelców Konnych. Posiadał
szereg odznaczeń.
Geismar był doskonałym dowódcą kawalerii. Miał
prezencję kawalerzysty: wysoki, suchy, z twarzą wyróż­
niającą się długimi, sumiastymi wąsami. Jego adiutant
wspominał, iż nie przejawiał bezdusznej surowości ani
wyniosłego poczucia ważności (pychy) — tych cech, które
eksponowali generałowie rosyjscy, aby zyskać reputację
zdolnych i utalentowanych. U Geismara wszystko było
proste i naturalne. Lubiono go za to, że był dobroduszny
i troskliwy jako dowódca. Srogość i duże wymagania
okazywał, gdy sprawa była ważna z punktu widzenia
służby. W sprawach drobnych był wyrozumiały. Patrzył
przez palce na wyczyny młodzieży dopóty, dopóki nie
przekraczano pewnych granic. Pozyskiwał swoich pod­
władnych takim postępowaniem. Na jego słowo każdy
gotowy był rzucić się w ogień i wodę. W tym przywiąza­
niu podkomendnych tkwiła jedna z głównych przyczyn
jego powodzeń w wojnie tureckiej. Żołnierze uważali, że
nikt inny, tylko Geismar może ich poprowadzić do zwy-
cięstwa. Dlatego też służyli pod nim z niezachwianą
pewnością sukcesu. Zdaniem rosyjskiego oficera F. Tou-
rnaua, Geismar „patrzył na sztukę wojenną tym jasnym
spojrzeniem, które my przyswoiliśmy sobie w obecnych
czasach po licznych ciężkich lekcjach, i korzystał z praw
samodzielnego dowódcy dla wprowadzania w czyn włas­
nych idei nie pytając o pozwolenie”. Żołnierze go lubili za
praktyczny zmysł. Wybawił ich od regulaminowych
elementów wyposażenia i uzbrojenia, niepotrzebnych do
walki i szkodzących zdrowiu w warunkach wojny na
Bałkanach43. Z tego też względu w naczelnym dowództwie
nazywano oddziały Geismara tłumem łobuzów nieprzypo-
minających żołnierzy. Pisano do niego, żądano wyjaśnień
i zmian. Z czasem jednak uwzględniono w praktyce jego
pomysły. Na zaczepki i uwagi dowództwa nie odpowiadał.
Czyny świadczyły, że miał rację.
Ważną rolę w sukcesach Geismara w Turcji odegrał szef
jego sztabu płk Paweł Grabbe. Swoją spokojną i wyważoną
postawą poskramiał nadmierną popędliwość i zapał w boju
Geismara, który w wojnie tureckiej nabrał jeszcze większej
pewności co do własnych umiejętności i dumy ze swoich
osiągnięć. Grabbe opisał Geismara jako człowieka pełnego
niepokoju, pychy i żądzy sławy, nieustannie niepokojącego
siebie i innych planami wojennymi, szlachetnego, wielko­
dusznego, namiętnego i zawziętego, często niesprawied­
liwego, ale zawsze gotowego do szczerego pojednania.
Jako wojskowy Geismar był nieustraszony i obdarzony
zimną krwią. Generalnie Grabbe charakteryzował go jako
człowieka „siły i czynu”.
Z podległych Geismarowi brygadierów na pierwszy plan
wysuwał się bohater spod Stoczka — gen. Aleksander
Vasiliewicz Paszkow (ur. w 1792 roku, w 1831 roku miał
39 lat). W armii służył od 14. roku życia. Wojny napoleoń­
skie odbył w pułku lejbgwardii huzarów (uczestniczył

43 Geismar kazał zastąpić kaszkiety, które w gorącym klimacie uciskały


głowę i nie zapewniały osłony przed słońcem, chłodem i uderzeniem
przeciwnika, czapkami, do których kazał przyszyć długie daszki. Tasaki,
których żołnierze nie używali w walce, a utrudniały marsz, kazał oddać
do magazynów tak jak zbyteczne jego zdaniem rzeczy z tornistrów. Jego
piechota zyskała w ten sposób szybkość i zwinność. Nie była ociężała.
w licznych bitwach kampanii 1812-1814). Służył w nim
od 1810 do 1817 roku, z krótką przerwą w 1816 roku, gdy
zasilił pułk dragonów. W 1817 roku powierzono mu
dowództwo nad Achtyrskim Pułkiem Huzarów. W 1824
roku awansował na stopień generała majora. Bił się
w wojnie tureckiej (dowodził brygadą w 4. Dywizji
Ułanów). W marcu 1830 roku objął brygadę w 1. Dywizji
Strzelców Konnych. W armii cieszył się sławą niezłomnego
wojaka, posiwiałego w bojach, odważnego i znającego
rzemiosło wojskowe.
O dowódcach pułków z brygady Paszkowa wiemy
niewiele, poza bardzo krytycznymi uwagami Geismara
pisanymi po Stoczku. Pułkowników Nowosilcowa i Lewina
scharakteryzował on jako „niezdolnych lub słabych”.
Obydwaj uczestniczyli w wojnach napoleońskich. Nowosil-
cow miał kilka odznaczeń i złotą szablę za odwagę.
Jak widać z powyższej analizy, Dwernicki walczył
z rosyjskimi dowódcami doświadczonymi, znanymi w armii,
którzy zapracowali na sławę w wojnach napoleońskich
i tureckiej.
Józef Dwernicki, urodzony w 1779 roku, w 1831 miał
52 lata. Nie mógł poszczycić się tak bogatym przebiegiem
służby jak Kreutz czy Geismar. Wojna 1831 roku była
pierwszą, w której samodzielnie dowodził oddziałem więk­
szym od pułku. Służbę wojskową (nie licząc pięciomiesięcz­
nej służby w artylerii) rozpoczął w czasie wojny z Austrią
w 1809 roku. Na czele 100 ochotników dołączył do
oddziału Piotra Strzyżewskiego. Odznaczył się w bojach
o Tarnopol, które przyniosły mu stopień rotmistrza (kapi­
tana) w pułku A. Trzecieskiego. Walczył pod Zalesz­
czykami, Chorostkowem i Wieniawką na Podolu Galicyjs­
kim. Po wojnie znalazł się w armii Księstwa Warszaws­
kiego. Awansował na szefa szwadronu w 15. Pułku Ułanów.
W jego szeregach bił się w kampanii rosyjskiej 1812 roku
pod Mirem, Bobrujskiem i Świsłoczą. W grudniu dowodził
szczątkami pułku. Przyprowadził podkomendnych do War­
szawy „w stanie o wiele lepszym niżeli do niej dostały się
inne oddziały [...],bo przynajmniej nie w zupełnej rozsypce”44.
W 1813 roku w stopniu majora znalazł się w 8. Pułku
Ułanów, a następnie — w 4. Pułku Ułanów (dowodził
pułkiem pod nieobecność dowódcy, płk. Telesfora Kostanec-
kiego). Walczył w Niemczech (m.in. pod Wittembergą,
Lipskiem). Od stycznia 1814 roku służył w pułku krakusów
w stopniu pułkownika en second. Z krakusami bił się pod
Claye i w obronie Paryża. W wojnach napoleońskich nabył
wiedzę i doświadczenie z zakresu służby polowej lekkiej
kawalerii, jej użycia w boju, wojny podjazdowej (małej
wojny), a także umiejętność korelacji działań kawalerii
z artylerią konną. Pogłębił też zdolności organizacyjne pracą
przy 4. i 8. pułkach ułanów i pułku krakusów.
Ostatnie boje pod Paryżem przysporzyły Dwernickiemu
sławy. Sam Aleksander I podziwiał jego zmagania z kawa­
lerią i piechotą pruską z korpusu gen. Yorcka. Proponował
mu nawet przejście na stronę sprzymierzonych. Dwernicki
odmówił, a tym samym zapracował na uznanie w. ks.
Konstantego — przyszłego naczelnego wodza armii Króles­
twa Polskiego. W jej szeregach dowodził od 1815 roku
2. Pułkiem Ułanów, gdzie znalazło się wielu jego pod­
komendnych krakusów. Na tym stanowisku nie wykazał się
jako dobry administrator, bo taką funkcję pełnił dowódca
pułku w armii w. ks. Konstantego. Odpowiadał osobiście za
stan fizyczny koni i żołnierzy, wyżywienie, zaopatrzenie,
a także wyszkolenie formacji. Nie potrafił zarabiać na pułku
jak jego koledzy i nie dorobił się majątku jego kosztem45.
Musiał nawet łożyć na pułk własne środki. Mistrzostwo
osiągnął w ukrywaniu braków przed oczyma inspektorów.
Delikatnie mówiąc, „zaplątał się w administracji”. Konstanty
44 D w e r n i c k i , op.cit., s. VIII.
45 I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętniki, t. 2, Kraków 1909, s. 330:, „On
z koleżkami wszystko przepił, przejadł i przehulał”.
ochronił go przed kompromitacją i powierzył mu administ­
rację pułku ppłk. Stanisłąwowi Gawrońskiemu, a dowództwo
— płk. Stefanowi Ziemięckiemu. Gawroński oskarżał Dwer­
nickiego przed przełożonymi o niedbalstwo.
Konsekwencje „wolnej” gospodarki Dwernicki ponosił
jeszcze w 1831 roku. Miał długi wobec dostawców. Jak
wspomina Józef Puzyna, 9 lutego 1831 roku, na kilka dni
przed Stoczkiem, Żydzi-liweranci nachodzili Dwernickiego
i pomimo czasu wojny byli bardzo natarczywi w żądaniach
zwrotu pieniędzy za furaż i inne dostawy do 2. Pułku
Ułanów, i prawie się „gwałtem do pokoju wciskali”.
Bohater, którego za parę dni cała Warszawa rada byłaby
obnosić na rękach i po rękach całować, 9 lutego rano
musiał przeciskać się do bryczki przez tłum Żydów
„z brodą i w jarmułki”, którzy nie mieli krzty szacunku dla
generała, a ich natręctwo „zaczęło przybierać postać ostrych
wymówek i odkazywań” 46.
Niedociągnięcia w sferze administracji w czasie wojny
znalazły odzwierciedlenie w niedostatecznej dbałości Dwer­
nickiego o zaopatrzenie podległych mu ludzi i koni
w żywność i furaż. Można to wytłumaczyć szybkimi
i skrytymi działaniami korpusu oraz tym, że przyszły
generał operował w terenie słabo zaludnionym i pozbawio­
nym dużych zapasów, nie mógł więc zapewnić korpusowi
regularnych dostaw. Najlepiej podsumował tę sytuację
jeden z oficerów pod Boremlem: „O wszystko trzeba było
starać się samemu”, o ludzi i konie nie dbano zupełnie.
Trudno było powiedzieć o dowódcy kawalerii, że
jest dobry, jeżeli nie potrafi pogodzić ze sobą wymagań
z zakresu pielęgnacji i żywienia koni z potrzebami
wojny. Dwernicki reprezentował starą napoleońską szkołę.
Nie zważał na kondycję ludzi i ich wierzchowców
46 Z pamiętnika Józefa Kniazia z Kozielska Puzyny, kapitana artylerii
wojska polskiego w powstaniu 1831 r. (21 1-3 V), Rocznik Mazowiecki,
t. II, 1999, s. 199 [dalej Puzyna].
— najważniejsze było zadanie i cel, jaki mu wytyczono.
Przez cały okres bytu pokojowego Dwernicki udowodnił, że
interesuje go przede wszystkim poziom wyszkolenia pułku,
i to nie do parad, ale do wojny. Reprezentował on ten odłam
oficerów w kadrach dowódczych armii, który w pracy
szkoleniowej wykraczał poza taktykę rewiową. Uczył mane­
wrów „szczególnie w boju użytecznych”, a zapewne i pew­
nych elementów służby polowej. Z 2. Pułku Ułanów,
zwanego „białymi ułanami” uczynił jeden z najlepiej wyszko­
lonych regimentów na czas wojny. Nawet w. ks. Konstanty
uznawał go za dobrego dowódcę. Już w latach 1814-1815
zlecił mu tłumaczenie na język polski rosyjskich regulami­
nów, a następnie napisanie nowego regulaminu dla rosyjskiej
kawalerii. Do jego pozytywnych cech jako dowódcy kawale­
rii zaliczyć należy, zdaniem Bronisława Pawłowskiego,
doskonałą orientację na placu boju, rozpoznanie i wykorzy­
stanie słabych stron nieprzyjaciela, a w sferze taktyki
— znajomość i opanowanie „techniki wszelkiego rodzaju
szarż jazdy”, umiejętność skorelowania natarcia kawalerii
z artylerią konną. Potrafił improwizować. Stosował w walce
manewry i ruchy, które wykraczały poza regulaminową
rutynę i schematyczne rewie z lat 1815-1830. Mógł dzięki
temu zaskoczyć przeciwnika.
Był jednym z nielicznych oficerów wyższych, prezen­
tujących najlepsze cechy napoleońskiego oficera kawalerii.
Bez asekuranctwa, bez względu na straty dążył do celu.
Nieprzyjaciela chciał zniszczyć, nie zważając na jego
liczebność. Szukał przeciwnika, ścigał go i dopadał niesiony
„gorącym duchem śmiałej inicjatywy i zapalonej przedsię­
biorczości”47. Wykorzystywał najlepsze cechy kawalerii
wiodące do sukcesu — gwałtowność i natarczywość
natarcia, zręczne i zwinne rozwijanie szyków, ich porządek
i zwartość. Potrafił „...zręcznymi manewrami [...] ukryć

47 B. P a w ł o w s k i , Dwernicki, Poznań 1922, s. 10-12.


rzeczywiste zamiary oraz oszukać nieprzyjaciela co do
ilości posiadanych sił”. Nie wymyślał nowych założeń
taktycznych. Jego ulubiony manewr to „wedle przodków
obyczaju i stosownie do ducha narodowego rzucić się jak
wicher na przeciwnika, złamać go i wśród sprawionego
zamieszania działa jego opanować”. Był bardzo uważny
i ostrożny w dzień i w nocy. Gdy tylko zauważył coś
nadzwyczajnego (np. „niezwyczajne światło” własnego
obozowiska), osobiście wyjaśniał sytuację48. Objeżdżał obóz
każdego dnia, prawie do samej północy był na koniu,
lustrował grandgardy, placówki i „ledwie nie pojedyncze
widety”49. Jego zdolność prowadzenia oddziałów w bój
niektórzy uznawali za genialną. Jednak tępiła tę ocenę
nieporadność w sferze logistyki i zaopatrzenia korpusu
w żywność, paszę i amunicję 50.
Dominuje powszechna ocena, iż Dwernicki nadawał się
na dowódcę brygady, dywizji, a nawet korpusu, ale pod
nadzorem naczelnego dowództwa lub kontrolą dobrego
szefa sztabu. Tak jak większość wyższych dowódców
armii polskiej w 1831 roku, Dwernicki nie posiadał
zdolności i umiejętności operacyjnych. Nie znał zasad
współdziałania rodzajów wojsk, kawalerii wspartej przez
artylerię konną z piechotą i artylerią pieszą. Był „niewol­
nikiem” kawalerii. Piechota była dla niego tylko orężem
pomocniczym (osłaniał nią swoje pozycje w szyku

48 [F. Poradowski], Wspomnienia z roku 1830 i 1831 przez ...


podporucznika 2-go pułku ułanów, [w:] Zbiór pamiętników do historii
powstania polskiego z roku 1830-1831, Lwów 1881, s. 439.
49 W trakcie działań bojowych oddziały zabezpieczały swoje stanowiska

placówkami zwanymi grandgardami i pikietami oraz czatami zwanymi


wedetami.
50 Marcin Smarzewski pisał o Dwernickim: „Dzielny żołnierz, niepo­

równywalny dowódca kawalerii w boju, ale żak w taktyce i strategii, laik


w sztuce zaopatrzenia korpusu [...]. Na czele szwadronów wobec
nieprzyjaciela jeniusz, w radzie wojennej, w gospodarstwie obozowym
student nieporadny”.
i w terenie oraz artylerię). To kawaleria rozstrzygała
i decydowała o wszystkim. Z jej pomocą rozbijał nieprzyja­
cielską kawalerię, piechotę i artylerię. Z drugiej strony należy
zauważyć, że Dwernicki w toku kampanii 1831 roku nigdy
nie dysponował dobrze wyszkoloną starą piechotą. Oddano
mu do dyspozycji tylko czwarte bataliony i nowe pułki
piechoty formowane z rekrutów. Być może miało to wpływ
na niedostateczne wykorzystanie ich w walce.
Zdolności operacyjnych Dwernicki nie miał, bo za
Konstantego nie wymagano samokształcenia w naukach
wojennych także od wyższych oficerów. Zresztą cechy
charakteru Dwernickiego nie ułatwiały mu samokształcenia.
Skrzynecki mówił o nim, iż jest rębaczem — „...zjeść
dobry obiad i potem hajże zacząć szarżę”. W efekcie do
powstania listopadowego przystępował bez wiedzy teore­
tycznej o wojnie czy strategii, co nie predysponowało go
do wyższych stanowisk, zwłaszcza samodzielnego dowódz­
twa. Teoretyczna wiedza musiała uzupełniać praktykę
i doświadczenie. Ignacy Prądzyński uważał, że Dwernicki,
zajmując stanowisko dowódcy korpusu kawalerii operują­
cego w ramach armii głównej, byłby doskonałą kartą
w ręku naczelnego wodza powstania.
Cechy charakteru Dwernickiego osłabiałyby siłę tej karty.
Był człowiekiem ambitnym, żądnym sukcesu, niechętnie
podporządkowującym się innym. Chciał samodzielnie od­
nosić sukcesy, nie dzieląc się nimi z nikim51. Zaciętość,
zapał, rzutkość, temperament nie były mu obce. Cechy te
jak najbardziej były potrzebne dobremu dowódcy kawalerii,
który, zdniem Bronisława Rakowskiego, „rozstrzygał za­
wsze, rozstrzyga i będzie rozstrzygać o wartości kawalerii”.
Nie zbywało Dwernickiemu na odwadze i przytomności
umysłu. Czasami jednak ta odwaga graniczyła z brawurą.
W relacjach z innymi ludźmi był bardzo otwarty. Potrafił

51 J. Z a ł u s k i , Wspomnienia, Kraków 1976, s. 353.


ich sobie zjednać, w czym pomagała mu prostota bycia,
szczerość, koleżeństwo, dobrotliwość i pobłażliwość. Zda­
niem Władysława Zamoyskiego, miał w sobie coś, co
„ujmowało i przyciągało serca, a czego by mu każdy
naczelnik mógł pozazdrościć”. Był człowiekiem „wesołej
myśli, bez żadnej pretensji”. Świadom swoich zdolności
taktycznych, w żadnym wypadku nie pysznił się nimi. Nie
okazywał wyniosłości, nie oglądał się „ani za zyskiem, ani
za tytułami”. Świecił przykładem. Zawsze prowadził osobiś­
cie jazdę do boju. Nie unikał niebezpieczeństwa. Zdaniem
Prądzyńskiego, „sam prowadził wszystkie ataki i dlatego
też jego żołnierze wszędzie za nim na ślepo biegli”.
Ksawery Bronikowski wspominał, iż Dwernicki nie
szukał wygód. Czasami przez kilka dni się nie rozbierał.
Jakiś oficer pisał do „Kuriera Warszawskiego”, iż trudno
było uwierzyć, że ten starszy człowiek „jakby młodzieniec
prawie nie zsiada z konia, ledwie przez dwie godziny
sypia, w czasie bitwy jest wszędzie, padające koło niego
kule szanują bohatera. Zachęca, woła, a na głos jego
podwaja się męstwo Polskich Rycerzy”. Nawet w przerwie
działań „był wszędzie i w dzień, i w nocy”.
Poza tym był to typowy luzak „charakteru miękkiego,
słabego, bez woli i hartu”, którym łatwo było kierować52.
Wedle Henryka Gołejewskiego, Dwernicki w danej sytuacji
kierował się „zawsze cudzym zdaniem”. Z kolei Władysław
Zamoyski uważał, że Dwernicki „ledwo zasługiwał” na
miano dowódcy. Typowo wyluzowany człowiek, który nie
był „ścisły ani surowy”, nawet w kwestiach najważniejszych
był podatny na myśli, które narzucało mu otoczenie. Inni
świadkowie epoki także punktowali słabe strony Dwernic­
kiego. Stanisław Barzykowski zarzucał mu „słaby charakter
i brak woli”, a Stanisław Jabłonowski — „pociąg do
nieporządku i słabość charakteru”.
52 S . B a r z y k o w s k i , Historia powstania listopadowego, t. 2, Poznań
1884, s. 349.
Dwernicki nie prezentował się okazale. Mały wzrost,
a zwłaszcza nadmierna otyłość nie pasowały do dowódcy
lekkiej kawalerii. Pruska prasa pozwoliła sobie nawet na żart,
umieszczając ilustrację z postacią Dwernickiego dwa razy
grubszą niż był w rzeczywistości, z podpisem Lekka Kawale­
ria Polska53. Otyłość nie przeszkadzała mu jednak w konnej
jeździe. Nie unikał jej. Był dobrym jeźdźcem. Imponował
żelaznym zdrowiem. Obywał się bez okularów, a zimą nie
używał futra. Miał ujmujący wyraz twarzy i „głos przyjem­
ny”. Potrafił krótką i energiczną przemową zaskarbić sobie
podwładnych, i to tak, że gdyby „kazał jednemu na dziesięciu
uderzyć, to każdy by pobiegł z ochotą”. W bitwie był
„groźny, pełen dzielności i lwiej odwagi”.
Zarzucano Dwernickiemu, że nie potrafił utrzymać
porządku i subordynacji. W jego korpusie „karność [...]
była luźna, porządku brakowało”. Granice między Dwer­
nickim a dowódcami jego oddziałów były zatarte. Dyscyp­
linę zastępowała bardzo bliska więź i relacje osobiste
między dowódcą a jego oficerami i żołnierzami. Dwernicki
uznawał tylko „moralny” sposób wprowadzania dyscypliny,
bez użycia kar fizycznych. Potrafił rozmawiać z żoł­
nierzami. Należał do wyjątków wśród polskich generałów,
gdyż „żył z żołnierzami, sypiał obok nich na gołej słomie,
idąc do szarży zawsze widzieli go w przedzie z wzniesio­
nym do góry pałaszem”54. Znosił wszelkie trudy, na które
narażeni byli jego podwładni w obozie i w walce. Zdaniem
Prądzyńskiego, znosił ich więcej niż żołnierze, „bo nieraz
żołnierz jeszcze spoczywał, kiedy on już był na koniu,
a częstokroć on ostatni w obozie zsiadał z konia, ażeby
spocząć”. Żołnierzom okazywał „ojcowską pieczołowitość”.
Szanował i poważał doświadczonych weteranów, nierzadko
znając ich z imienia i nazwiska. W obozie „żył z nimi po
53„Goniec Krakowski”, nr 61, 16 III 1831.
54 Jenerał Zamoyski 1803-1860, t. 2, Poznań 1913, s. 286 [dalej
Zamoyski].
koleżeńsku”. Rozmawiał nawet z najmłodszymi żołnierza­
mi. W dywizjonie 2. Pułku Ułanów znał prawie każdego
z imienia i nazwiska. Pił z nimi wódkę i palił marny tytoń.
Rozmawiał z nimi. Słynne były te pogaduszki z żołnierzami.
Nie tylko zachęcał w nich do walki, ale i wyjaśniał zadania
korpusu. Żołnierze odpłacali Dwernickiemu przywiązaniem
i poświęceniem. Gotowi byli oddać za niego życie i wyciąg­
nąć z najgorszej opresji. Dwernicki potrafił swój zapał
przelać na podkomendnych, którzy dokonywali cudów
waleczności55. Umiał ich nagradzać, i to nie medalami. Był
zdolny wypić z zasłużonym oddziałem kociołek wódki.
Takimi drobnymi na pozór krokami zdobywał przychylność
podwładnych. „Trzeba było widzieć — pisał świadek
uroczystości — ten zapał, opisać go nie jestem w stanie.
Każdy żołnierz bez wyjątku poszedłby, że tak powiem,
w piekło na Jego skinienie” 56.
Prądzyński porównywał Dwernickiego do pruskiego
feldmarszałka Gebharda Blüchera, który swoją nieustęp­
liwością w boju i zaciętością zapracował na miano „generał
Vorwärts”. Zdaniem Józefa Załuskiego, ambicja, chęć
samodzielnego wykazania się, nie pozwalała mu pod­
porządkowywać się innym dowódcom i stać się „polskim
Blücherem”.
Konstanty oszczędził Dwernickiemu przykrości po aferze
w 2. Pułku Ułanów. Ograniczył tylko jego wpływ na
administrację oddziałów. 29 V 1829 roku awansował go na
stopień generała brygady i przeniósł do dywizji strzelców
konnych jako oficera przydzielonego dowódcy dywizji,
gen. Stanisławowi Klickiemu. Zlecił mu przygotowanie
nowego regulaminu dla kawalerii rosyjskiej.
Dwernicki nie angażował się w działalność spiskową.
W chwili wybuchu powstania był w Sieradzu przy sztabie
3. Pułku Strzelców Konnych. Zareagował tak jak większość
55 Z a m o y s k i , op. cit., t. 2, s. 190, 286.
56 M r o z o w s k i, k. 9.
dowódców57 — nie poszedł na pomoc stolicy i czekał na
rozkazy Klickiego. Ściśle je wykonywał: skoncentrował
rozproszony pułk i dopiero 6 XII 1830 r. ruszył z Sieradza.
W Warszawie znalazł się 12 grudnia. W przeciwieństwie
do wielu swoich kolegów z wyższej kadry dowódczej,
„szczerze z Moskalami zerwał, nie bał się mary demagogicz­
nej, dzielił czucie narodu i umiał ku jednemu celowi spoić
wszystkich dążenia i męstwo”58. Te słowa Ignacego Kruszew­
skiego, adiutanta naczelnego wodza, może zbyt patetyczne,
oddają jednak rzeczywistą postawę Dwernickiego wobec
powstania i wojny z Rosją.
Dobre dowodzenie, taktyka, wyszkolenie — są ważnymi,
ale nie jedynymi źródłami sukcesu w walce. Wiele zależało
także od broni, jaką posługiwano się na polach bitew.
W 1830 roku formacje lekkiej kawalerii polskiej i rosyj­
skiej dysponowały podobnym uzbrojeniem dostarczonym
przez zakłady w Złotouście i Tule. Królestwo Polskie nie
miało własnego przemysłu zbrojeniowego.
Okres powstania listopadowego to czas, gdy nadal
dominowała broń gładkolufowa z zamkiem skałkowym
(patrz tabela 1). Nie była to broń idealna. Skuteczność na
dalszych dystansach była niewielka; np. z pistoletu strzał
oddany być powinien z miejsca, gdyż strzelając z konia
w ruchu tylko przypadkowo można było trafić w cel.
Z karabinka teoretycznie skutecznie strzelano na ok. 180 m,
ale największą celność osiągano poniżej 40 metrów. Szcze­
gółowe badania przeprowadzone w Rosji wykazały, że
strzelając z karabinu dragońskiego do tarczy wysokiej na
1,8 m i szerokiej na 1,2 m z odległości 56 m cel osiągnęło
75% kul, z odległości 113 m — 50% kul, a ze 170 m

57 T. S t r z e ż e k , Udział kawalerii Królestwa Polskiego w Wielkim


Tygodniu Polaków (29 XI-5 XII 1830 roku), Echa Przeszłości, t. 8: 2007,
s. 111-131.
58 [I. K r u s z e w s k i ] , Pamiętniki generała... 1830-1831, Warszawa

1930, s. 37.
— tylko 25%. Gdy strzelano z karabinka strzelców konnych
i huzarów z dystansu 42 m, do celu trafiało 75% kul,
z 85 m — 50%, a z 142 m — 25%. Kula wystrzelona
z pistoletu z 20 m tylko przypadkowo trafiała w cel.
Zdecydowanie lepsze osiągi miał sztucer kawaleryjski
(wzór 1803). Na 100 strzałów ze 177 m (250 kroków) cel
osiągało 40/50 kul, z 213 m — 40/45, a z 284 m — 25/35
kul. W 1826 roku stwierdzono, że w boju skuteczność
broni palnej była mniejsza od teoretycznej. Dla karabinów
piechoty wynosiła ona 71 m (na 100 oddanych strzałów
w cel trafiło tylko 10). W przypadku broni palnej kawalerii
okazało się, że jej skuteczność była niewielka.
Kaliber broni palnej był jednakowy dla wszystkich
typów (poza niektórymi sztucerami gwintowanymi), co
oczywiście ułatwiało zaopatrzenie w proch i kule. Tabela
nr 1 ilustruje wzory broni z 1809 i 1817 roku oraz nowsze
z 1828. Wydaje się prawdopodobne, iż w uzbrojeniu
dominowały te pierwsze, zwłaszcza w armii polskiej. Poza
uzbrojeniem rosyjskim dysponowała ona jeszcze bronią
francuską (pistolety i karabinki po szwoleżerach-lansjerach
gwardii). W polskich źródłach nie ma wzmianek o uzbro­
jeniu kawalerii w broń gwintowaną, mimo że kawaleria
rosyjska, a wcześniej francuska dysponowała sztucerami 59.
Podstawowym uzbrojeniem kawalerzysty była szabla 60
— broń sieczna służąca głównie do cięcia (rąbania),
a rzadziej do pchnięcia. W obydwu armiach lekka kawaleria
posługiwała się szablami wz. 1817 i 1826 (waga około
1 kg, długość ok. 1 m). Zdaniem Bronisława Rakowskiego,
„leżały dobrze w ręku, miały ciężar doskonale rozłożony”.

59 W pułku strzelców konnych armii rosyjskiej roty karabinierskie


w szwadronie uzbrojone były w sztucery gwintowane, a pozostali szaserzy
— w karabiny gładkolufowe. W pułkach ułanów roty karabinierskie miały
sztucery. Dragoni mieli swój własny karabin gładkolufowy, dłuższy od
karabinków kawaleryjskich.
60 Posługiwano się też nazwą „pałasz”.
W armii polskiej znajdowały się także nieliczne egzem­
plarze szabel francuskich.
Lanca, „królowa broni”, stanowiła standardowe uzbroje­
nie ułanów polskich i rosyjskich. Już w trakcie wojny
tureckiej w armii rosyjskiej lance (piki) dano do ręki
huzarom i strzelcom konnym (a nawet dragonom, jak to
uczynił Geismar). W wojnie 1831 roku w lance uzbrojono
nawet kirasjerów. Rosyjskie miały około 2,8-2,85 metra
i były dłuższe od lanc starej polskiej kawalerii (od 2,3 do
2,6 m). Wieńczył je jeszcze proporczyk (długość 65 cm,
szerokość 35), którego nie było na lancach rosyjskich
strzelców konnych. W nowych pułkach kawalerii polskiej,
formowanych po wybuchu powstania, lance dorównywały
rosyjskim długością (2,88 m), gdyż wychodzono z błędnego
założenia, że im była dłuższa, tym lepsza; tymczasem było
odwrotnie. Doskonale rozumieli to polscy ułani, którzy
byli mistrzami w fechtowaniu. Lanca pozwalała wpraw­
nemu kawalerzyście zadawać całą paletę pchnięć wokół
siebie, kłuć, ale i uderzać przeciwnika i jego konia.
Ostatecznie można było nią rzucić jak włócznią. Lanca
była bronią przydatną w natarciu i w obronie. Dla Polaków
była orężem narodowym. Z pewnością nie tak dobrze
posługiwali się nią ci żołnierze, którzy nie mieli okazji
ćwiczyć skomplikowanego fechtunku. Dotyczyło to zarów­
no polskich strzelców konnych z korpusu Dwernickiego,
jak i strzelców konnych i huzarów z armii rosyjskiej.
Niewyszkolony kawalerzysta wolał porzucić lancę, czując
się bezpieczniej z szablą w ręce lub bronią palną.
Wśród dowódców rosyjskich toczyła się dyskusja na
temat optymalnego uzbrojenia kawalerzysty. Car zdecydo­
wał się powiększyć asortyment broni huzarów i strzelców
konnych o lancę, której Rosjanie zasmakowali w bojach
z turecką jazdą regularną i nieregularną. Otrzymali ją też
kirasjerzy przynajmniej w jednej dywizji. W 1830 roku
gen. Karol Toll chciał też uzbroić w lance dragonów.
Sprzeciwił się temu car, który traktował dragonów jak
piechotę na koniach i zalecał rozdzielać ich między oddziały
i mieszać z kozakami i strzelcami konnymi. Tylko gen.
Geismar, nie oglądając się na przełożonych, w wojnie
tureckiej odebrał dragonom z 1. Dywizji karabiny i po
jednym pistolecie (zostawił im jeden), dał do ręki piki
i kazał w boju prowadzić natarcie z białą bronią w ręku.
Zabronił dragonom flankierować w walce z kawalerią
turecką (do tego wykorzystywał kozaków) i wymagał od
nich pełnienia typowej służby kawaleryjskiej, tj. osłony
i rozpoznania. Jednak na tak radykalne zmiany mógł sobie
pozwolić tylko bohater spod Bailesti.
Kozacy uzbrojeni byli w broń palną i białą. Wyróżniali
się spisami bez chorągiewek, które były dłuższe od lanc
używanych przez kawalerię regularną (2,8-2,85 m). Trudno
im było się tymi spisami posługiwać z racji wysokiej
pozycji na koniu. Ich siodła były wysokie i miały specyficz­
ną konstrukcję. Uzbrojenie kozaka uzupełniała szabla,
pistolety i karabin 61.
Artyleria polowa (szczegółowy wykaz typów dział
i ich parametry ukazano w tabeli 2.) w wojnach do
pierwszej połowy XIX wieku dzieliła się na pieszą
i konną. Obydwie armie wykorzystywały gładkolufowe
armaty oraz jednorogi62. Dzieliły się one na pozycyjne
(ciężkie) armaty 12-funtowe i jednorogi półpudowe oraz
lekkie armaty 6-funtowe i jednorogi ćwierćpudowe 63.
61 Długiej broni palnej nie mieli zbyt dużo, dlatego też po wojnie

1831 roku pułki kozackie otrzymały po 200 karabinów zdobytych


na powstańcach.
62 Jednoróg klasyfikowano jako haubico-granatnik lub typ haubicy. Był

orężem uniwersalnym, gdyż można było z niego strzelać także do celów


ukrytych za przeszkodami terenowymi.
63 W rosyjskiej artylerii konnej do 1830 roku ćwierćpudowe jednorogi

konne zastąpiono pieszymi, które były nieco dłuższe i cięższe od


konnych. Gdy Dwernicki zdobył jednorogi pod Stoczkiem, nie przydzielił
ich do baterii konnej, ale do pieszej.
Znano trzy podstawowe typy strzałów — „rdzenny”,
„czołgający” i „nawiasowy”. „Rdzenny” był strzałem
płaskim, który mógł zmienić się w „czołgający”. W „czo­
łgającym” pocisk leciał do celu, wykonując co najmniej
dwa większe lub mniejsze odbicia od ziemi. Strzały
„nawiasowe”, w których pocisk leciał lukiem do celu,
dzieliły się na „prosto nawiasowe” i „czołgające”. W pie­
rwszym z nich pocisk dosięgał celu przy pierwszym
upadku; z kolei przy „czołgającym” — po odbiciach 64.
Przyjmuje się generalnie, iż armaty i jednorogi strzelały
na dystans do 2,8 km65, ale strzał pewny („celny”) działa
lekkie mogły oddać na 745 metrów, a pozycyjne — na 850
metrów. Bez uzasadnionej przyczyny działa pozycyjne nie
powinny strzelać na dystans powyżej 1065 m (500 sążni),
a lekkie — 852 m (400 sążni). Zasięg zależał także od
rodzaju używanych pocisków. Armaty strzelały kulami
i kartaczami, a jednorogi granatami i kartaczami.
Kule z surowego żelaza niszczyły cel, rozbijając lub
miażdżąc swoją masą. Strzelano nimi m.in. do kolumn
piechoty lub kawalerii oraz artylerii przeciwnika. Granaty
odlane z żeliwa, wypełnione prochem, dzięki zapalnikowi
eksplodowały, rażąc nieprzyjaciela swoimi skorupami i od­
łamkami. Przyjmuje się, iż granat 10-funtowy rozpadał się
na 10, 15 i więcej czerepów o wadze od 0,7 do 1,5 kg.
Strefa ich rażenia wynosiła nawet 400 metrów, ale realną
szkodę wyrządzały w promieniu 15 m. Granaty doskonale
spełniały swoją rolę, gdy ich celem były kolumny nie-
64 J. K o s i ń s k i , Zasady nauki artylerii, Warszawa 1820, t. 2, s. 12-15.
65 Donośność teoretyczna 12-funtówki — 2,8 km, 6-funtówki —
2,6 km, jednorogu półpudowego — 2,5 km, jednorogu ćwierćpudowego
pieszego — 2,2 km. Praktyczna odległość dla kul i granatów — około
1250 m, skuteczna — ok. 950 m, a absolutna — 630 m. Dla kartaczy
praktyczna — 650-630 m, skuteczna — 420-450 m, a przeciętna bojowa
— 300. Jednorogi strzelały skutecznie granatem na odległość 1065 m,
strzałem czołgającym (płasko-rykoszetowym) — na ok. 1300 m, a kar-
taczem — na 630 m.
przyjacielskie w otwartym polu albo też nieprzyjaciel
ukryty za wzgórzami czy w wąwozie. Kartacz tworzyły
małe kule ułożone warstwami i okryte powłoką (puszka
metalowa o wysokości od 10 do 24 cm). W trakcie strzału
powłoka rozpadała się i kulki rozpryskiwały się, rażąc
przeciwnika. Było ich od 30 do 20066. Większych kul było
mniej w kartaczu, ale za to były skuteczniejsze, gdyż
dolatywały najdalej. Rozróżniano kartacze na dystans
bliższy i dalszy. Pierwsze z nich raziły nieprzyjaciela
oddalonego nawet o 530 m, a drugie — o 530-850 m.
Najskuteczniejszy strzał kartaczowy oddawano na
140-210 m.
Rosjanie precyzyjnie wyliczyli zasięg skutecznego strzału
uwzględniając cel, który widział celowniczy działa. Gdy
przeciwnik oddalony był o 1500 kroków (1065 m), ostrzał
rozpoczynały działa pozycyjne kulami i granatami. Można
było odróżnić piechotę od jazdy oraz czy oddziały stoją
w miejscu lub ruszają się. Dystans 1200 kroków (852 m)
pozwalał dostrzec przerwy między oddziałami frontu
i wszystkie ruchy oddziałów przeciwnika. W tym momencie
mogły strzelać działa lekkie kulami i granatami. Z odleg­
łości 1000 kroków (710 m) człowiek był już widoczny, ale
nie można było rozróżnić żadnej części ciała. Działa
pozycyjne mogły już strzelać do nieprzyjaciela kartaczami.
Gdy zbliżył się on na 800 kroków (568 m), do ostrzału
kartaczowego włączały się działa lekkie. Celowniczy mógł
odróżnić głowę od tułowia człowieka i górną część ciała
od dolnej. Do celów oddalonych o 500 kroków (355 m)
donosiły już kartacze bliższe z dział lekkich, a na 600
kroków (426 m) — bliższe z dział pozycyjnych. Można już
było odróżnić głowę człowieka (ale nadal nie była widoczna
twarz), górną od dolnej części ciała. Widoczne też były
66 W kartaczu armaty 3-funtowej (pruskiej) kul było od 24 do 48,
armaty 6-funtowej — od 41 do 99, a w kartaczu jednorogu ćwierć-
pudowego — od 48 do 132.
karabiny w rękach piechoty. Na odległość 300 kroków
(213 m) najskuteczniejsze były kartacze. Człowiek już był
dobrze widoczny.
Artyleria konna odgrywała na polu bitwy bardzo ważną
rolę. Była ona dostosowana do szybkiego przemieszczania
się w terenie (kanonierzy dosiadali koni), aby dotrzymać
pola kawalerii. Artyleria konna miała ją wspierać, zwal­
czając artylerię lub jazdę nieprzyjacielską. Taktykę tej
broni doskonale opisał Józef Puzyna, dowódca baterii
w korpusie Dwernickiego. Pisał on, iż działanie artylerii
polowej „szczególnie zaś nade wszystkim baterii lekko
konnej, pokłada całą swoją moc i dzielność na szybkich
poruszeniach, tj. na prędkim przeniesieniu działa z jednego
miejsca na drugie, na wielkiej i spiesznej liczbie strzałów,
ażeby nieprzyjaciela zarzucić gradem pocisków i przerazić
go. Celowanie artylerii polowej powinno przeto być mniej
systematyczne, a więcej na przybliżeniu oparte. Każdy
strzał byleby płasko wykonany (ricochette) może niejeden,
to drugi punkt trafić i zniszczyć może nieprzyjaciela,
a nawet może go zmusić do ucieczki” 67.
Standardowe działa artylerii konnej posiadał tylko V Kor­
pus. Obydwie jego dywizje miały po dwie 12-działowe
baterie artylerii konnej, przy czym trzy z nich miały działa
lekkie (armaty 6-funtowe i jednorogi półpudowe), a jedna
— działa ciężkie (armaty 12-funtowe i jednorogi pół­
pudowe). Korpus Dwernickiego działa tego typu musiał
dopiero zdobyć, ponieważ rozpoczynał kampanię z ar­
matami 3-funtowymi.

67 P u z y n a , op. cit., s. 207.


ROZDZIAŁ II
KONCENTRACJA ROSYJSKIEJ ARMII
PRZY GRANICY KRÓLESTWA POLSKIEGO
I PLANY OPERACYJNE STRON

W grudniu 1830 roku armia rosyjska powoli, ale nieubłagal­


nie zbliżała się do granic zachodnich państwa. Na Litwie
i w obwodzie białostockim koncentrowało się coraz więcej
sił (od Uściługa na południu po Kowno na północy).
Dybicz, który już od 10 1 1831 roku przebywał w Grodnie,
13 stycznia dysponował 66 tys. żołnierzy z 240 działami,
a 27 stycznia — 92,3 tys. Gros tych sił skoncentrował na
północ od Brześcia Litewskiego. Na południe od tego
punktu, na Wołyniu, znajdowały się stosunkowo niewielkie
siły (niecałe 10%). Praktycznie jedynym dużym związkiem
taktycznym na tym odcinku był V Korpus Kawalerii.
Jeszcze w listopadzie V Korpus stacjonował na granicy
guberni kurskiej z guberniami małorosyjskimi, utrzymując
kordon kwarantanny, Rosji zagrażał bowiem poważny wróg,
epidemia cholery. 7 XII 1830 roku czołowe oddziały obydwu
dywizji korpusu pojawiły się w Kijowie i Perejasławiu.
Przeprawa zajęła trochę czasu, gdyż Dniepr szeroko rozlał 1.

1 H. K o c ó j , Powstanie Listopadowe w depeszach posła pruskiego


Fryderyka Schölera, Kraków 2003, s. 145-146. W Petersburgu panowała
opinia, iż Dybicz wkroczył do Królestwa Polskiego osiem dni później niż
zamierzał, za sprawą V Korpusu, którego marsz utrudniał fatalny stan
dróg w porze zimowej oraz epidemia cholery. 3. Dywizja Kirasjerów
z III Korpusu Kawalerii napotkała podobne trudności — rano najgorszą
grudę, w dzień błoto po kolana.
Po 10 XII 1830 roku Dybicz zmienił pierwotny cel marszu
V Korpusu, jakim były kwatery zimowe w guberni wołyńskiej
w rejonie Żytomierza (200-300 km do Bugu). Rozkazał
Kreutzowi bez zatrzymywania się maszerować ku granicom
Królestwa Polskiego, na Dubno i Łuck. 13 XII 1830 roku
2. Dywizja Strzelców Konnych już przeszła Dniepr i zmierzała
z Kijowa na Żytomierz, a 2. Dywizja Dragonów nadal tkwiła
w rejonie Perejasławia z powodu braku środków przeprawo­
wych. 13 I 1831 roku czołówki korpusu doszły do Łucka
(2. Dywizja Dragonów) i Włodzimierza Wołyńskiego (2. Dy­
wizja Strzelców Konnych)2. W ciągu kilkudziesięciu dni
uzupełniono stany dywizji i rot artylerii. W grudniu zwłaszcza
te ostatnie miały braki kadrowe. Mniej więcej 17 stycznia
V Korpus zajął kwatery między Łuckiem a Włodzimierzem
na trakcie łucko-lubelskim, który pod Uściługiem wchodził
do Królestwa i tym samym wytyczał naturalny szlak marszu
Kreutza. W tym też czasie dozbrojono dywizję strzelców
konnych, dostarczając jej lance. Dybiczowi zależało na jak
najszybszym wkroczeniu do Królestwa Polskiego, aby uchro­
nić go przed epidemią cholery. Pułki Kreutza, wyczerpane
uciążliwym marszem, przygotowywały się do wojny. Nie
wiadomo, czy zaprawiano żołnierzy do służby polowej, czy
też poprzestano na doświadczeniach nabytych w trakcie
marszu. Pewne jest, że na szkolenie we władaniu lancą
zabrakło czasu i środków. Możliwe, że przyczyną takiego
stanu rzeczy był brak dowódcy strzelców konnych, gdyż
Geismar formalnie objął komendę dywizji dopiero 4 lutego
1831 roku, czyli na dzień przed przekroczeniem granicy.
Około 24 stycznia Kreutz otrzymał rozkaz Dybicza,
w myśl którego w dniu 2 lutego miał skoncentrować we
Włodawie i Uściługu na blisko siebie położonych kwaterach
obydwie dywizje wraz z przydzielonymi do nich trzema
2 Pełna koncentracja 2. Dywizji Strzelców Konnych we Włodzimierzu

miała zakończyć się między 9 a 16 stycznia, a 2. Dywizji Dragonów


— w Łucku między 11 a 16 stycznia 1831 roku.
pułkami kozaków (dońskie Choperskiego i Płatowa oraz
5. Konny Czarnomorski). Poszczególne dywizje powinny
znajdować się w takiej odległości, aby jednym niedługim
marszem mogły skoncentrować się przy tych miejscowoś­
ciach. 4 lutego dywizje były oddalone od siebie o około
90 km (w linii prostej). Liczyły 7379 dragonów i strzelców
konnych, 1330 kozaków i 48 dział z 879 artylerzystami.
Były to siły niewielkie, jeżeli uwzględnimy zadania, jakie
Dybicz wyznaczył Kreutzowi. Opracowując je, musiał
wziąć pod uwagę m.in. cały szereg czynników, w tym sieć
drogową Królestwa, ukształtowanie terenu, przeszkody
wodne, zalesienie itd.
We wschodniej części Królestwa Polskiego można wyróż­
nić cztery autonomiczne obszary działań wojennych: pierw­
szy — między Narwią a granicą pruską (obejmował m.in.
województwo augustowskie); drugi — między Narwią
a Bugiem; trzeci — między Bugiem a rzekami Tyśmienicą
i Włodawą; czwarty — od rz. Włodawy do granicy z Austrią.
Przez wszystkie przebiegały dogodne szlaki wiodące z głębi
Rosji do Warszawy, co było istotne z racji pory roku, na którą
przypadł początek działań wojennych. Były to: szosa kowień­
ska, szosa brzeska, trakt białostocki, stary trakt litewski i trakt
wołyński (lubelski lub łucko-lubelski).
W pierwszym obszarze podstawowym szlakiem drogowym
była szosa kowieńska, łącząca Kowno z Warszawą przez
Suwałki, Łomżę, Ostrołękę, Pułtusk, Serock i Zegrze. Przez
drugi obszar, między Narwią a Bugiem, biegł trakt białostoc­
ki, będący częścią szlaku łączącego Wilno z Warszawą
przez Grodno, Tykocin, Wysokie Mazowieckie, Czyżew,
Wyszków lub Jadów. Przez obszar rozciągający się między
Bugiem a Tyśmienicą i Włodawą przebiegały dwa trakty
— stary trakt litewski i szosa brzeska. Stary trakt litewski,
idący z Wilna i Grodna do Warszawy, przekraczał Bug
w Nurze i biegł do stolicy przez Węgrów, Liw, Stanisławów
i Okuniew. Właściwy trakt łączył się w Sokołowie i w Węg­
rowie z odgałęzieniami idącymi z Bielska na Nur i Drohi­
czyn, a dalej docierał do Warszawy przez Węgrów i Stani­
sławów. Trudną do przebycia przeszkodę stanowił zabag-
niony Liwiec i jego dopływ Kostrzyn, szczególne znaczenie
miały więc mosty między Węgrowem a Liwem. W okresie
wezbrań Liwca stanowiły one jedyny dogodny punkt do
przeprawy. Lasy w rejonie starego traktu litewskiego do
Liwca nie tworzyły większych zwartych kompleksów. Roz­
poczynały się one dopiero na zachód od wideł Liwca i Bugu
na przedłużeniu Wysoczyzny Kałuszyńskiej.
Pod Brześciem rozpoczynała swój bieg na Warszawę szosa
brzeska. Ciągnęła się ona korytarzem ograniczonym od
południa bagnisto-lesistym Polesiem Lubelskim i podmokły­
mi dolinami Krzny Północnej i Południowej. Od Siedlec ten
korytarz dodatkowo zawężał zabagniony górny Liwiec,
bagniste dolne biegi Muchawki oraz Kostrzynia, a na końcu
Wielki Bór, czyli kompleks leśny między Kałuszynem
a Pragą. Teren wokół szosy był na ogół nizinny i płaski,
jednak bardzo nieprzejrzysty (lasy) i poprzecinany rzekami.
Największe zalesienie występowało na zachód od Kałuszyna;
po wschodniej stronie tej miejscowości było znacznie
mniejsze. Obszar na odcinku Siedlce-Międzyrzec był bardziej
otwarty i dogodny dla komunikacji niż część wschodnia
między Międzyrzecem, Białą a Terespolem. Duże kompleksy
leśne rozciągały się między Międzyrzecem a Białą oraz
między Tyśmienicą a Piwonią (Lasy Parczewskie). Cały ten
obszar przecinały liczne dopływy większych rzek (Bugu
i Wieprza). Były to zazwyczaj małe rzeczki i strumienie,
które płynąc w różnych kierunkach przecinały drogi i lasy.
Miały mały spadek, płaskie brzegi i z tego względu wylewały
dość szeroko i płytko, tworząc mokradła i bagna. Największą
z tych rzek był Liwiec, płynący wielu równoległymi koryta­
mi. Mniejsze od Liwca rzeki, takie jak Kostrzyń czy
Muchawka, przecinały szosę brzeską. W porze wylewów
tworzyły one poważne przeszkody.
System drogowy na południe od szosy był słabo roz­
winięty. Generalnie miał on układ równoleżnikowy. Połą­
czenia między lepszymi i szerokimi szlakami stanowiły
drogi lokalne, trudne do przebycia zimą, a nieprzejezdne
w okresie odwilży. Teren ten był bardzo niedogodny dla
komunikacji (głównie za sprawą zalesienia), toteż trakt
lubelski omijał go — biegł od Lublina do Puław, gdzie
znajdowała się przeprawa przez Wisłę. Dalej do Warszawy
szedł wzdłuż lewego brzegu rzeki przez Kozienice, Ryczy­
wół i Mniszew. Z kolei na prawym brzegu Wisły szlak ku
Warszawie wytyczał trakt będący odgałęzieniem traktu
lubelskiego, z przeprawą przez Wieprz pod Bobrownikami.
Dalej biegł do Warszawy m.in. przez Maciejowice, Kar­
czew, i wychodził na szosę brzeską pod Wawrem. W 1831
roku trakt lubelski miał tylko niewielki odcinek szosowy.
Łączył on Piaski z Raciborowem (około 75 kilometrów;
zwano ten odcinek traktem uściługskim) oraz od Miszewa
do stolicy (około 51 km) na lewym brzegu Wisły.
Najdogodniejsze pozycje obronne dla polskiej armii
znajdowały się w pobliżu granicy wytyczonej przez trudne
do przebycia rzeki (Niemen w okolicach Grodna, Biebrzę
od ujścia do Narwi, Narew do Suraża, Nurzec do ujścia do
Buga, Bug do Włodawy). Cały teren Podlasia z racji
licznych dopływów dużych rzek był dogodny do taktycz­
nych walk obronnych, ale, co należy podkreślić, tylko
w okresie od wiosny do jesieni. Zima skutecznie elimino­
wała przeszkody naturalne w postaci rzek i bagien. Walory
obronne podnosiły lasy; co prawda nie tworzyły one na
większości obszaru Podlasia dużych, zwartych kompleksów,
ale z racji dominującego gatunku drzew (sosna) ułatwiały,
niezależnie od pory roku, ukrycie się przed oczami przeciw­
nika. Zwarte kompleksy leśne zaczynały się dopiero na
Mazowszu (Wielki Bór na zachód od Kałuszyna i w widłach
Liwca i Bugu). Walory obronne Podlasia, szczególnie
zimą, niwelował fakt, iż obwód białostocki wcinał się dość
głęboko w terytorium Królestwa, co uniemożliwiało obronę
obszarów najdalej wysuniętych na wschód, a więc obwodów
litewskich w województwie augustowskim oraz obwodów
bialskiego i radzyńskiego województwa podlaskiego. Z tego
też względu za najlepszą pozycję obronną uchodził obszar
międzyrzecza Bugu i Narwi, osłonięty środkowymi biegami
tych rzek. Umożliwiał on zablokowanie drogi przeciwnikowi
prącemu ku Warszawie od strony bramy białostockiej traktem
białostockim i starym traktem litewskim, jak i z kierunku
północno-wschodniego od półwyspu litewskiego szosą ko­
wieńską. Należy jednak zaznaczyć, że ten dogodny do
koncentracji armii obszar znajdował się w pobliżu granic
państwa i jego wartość musiała osłabnąć w warunkach
zimowych. W przypadku ataku od strony Brześcia najlepsze
tereny do obrony zaczynały się w dolinie Liwca i przy
Wielkim Borze. Istotną rolę w działaniach obronnych
odgrywać musiały węzły komunikacyjne. Między Bugiem
a Wieprzem kluczową rolę odgrywały Węgrów i Sokołół,
a przede wszystkim Siedlce, które były największym ośrod­
kiem miejskim na szosie między Warszawą a Brześciem
oraz węzłem komunikacyjnym, w którym zbiegały się drogi
boczne biegnące z północy i południa oraz od przepraw na
Wieprzu (w pobliżu Kocka i w Bobrownikach) i na Bugu
(Brok, Nur, Granne, Drohiczyn). Czyniło to z Siedlec
łącznik dwóch terenów operacyjnych rozdzielonych Bugiem.
Przebiegająca przez to miasto szosa brzeska także miała
duże znaczenie, gdyż ten, kto ją opanował, kontrolował cały
obszar między Bugiem, Wieprzem i Wisłą. Stoczek znaj­
dował się na uboczu sieci komunikacyjnej — nie tak jak
Łuków, który leżał na przecięciu szlaku od Włodawy do
Mińska (przez Radzyń) i z Żelechowa (trakt pocztowy
z Siedlec do Kozienic przez Łuków i Żelechów).
Wśród polskich dowódców panowała opinia, iż wojna
rozpocznie się na wiosnę 1831 roku. Tę opinię zweryfiko­
wały dopiero doniesienia wywiadu. Wiele z nich docierało
do Warszawy z obszaru Podlasia i Lubelszczyzny, grani­
czącego z guberniami zachodnimi Rosji. Dostarczały ich
przede wszystkim władze wojewódzkie, obwodowe, bur­
mistrzowie, nadstrażnicy, pracownicy komór celnych i ko­
mitety obywatelskie. Informacje władz cywilnych uzupeł­
niały doniesienia oficerów wysłanych nad granicę (np.
Józefa Zaliwskiego z woj. augustowskiego), emisariuszy,
dezerterów itd. Niestety, w wielu wypadkach były one
fałszywe, co widać na przykładzie zapowiedzi wkroczenia
Rosjan do Królestwa. Wymieniane były daty 9-10 XII,
15-16 XII, 24 XII 1830 r., 9-10 I, 17-18 i 20 I 1831 roku.
Na przełomie stycznia i lutego pojawiły się doniesienia
precyzyjnie określające datę wtargnięcia Rosjan do Króles­
twa, ale dowództwo polskie uznało dopiero za najbardziej
wiarygodne informacje z pierwszych dni lutego, gdy armia
rosyjska już zakończyła przygotowania do wojny.
Wachlarz informacji docierających do Warszawy był
znacznie szerszy i dotyczył nie tylko terminu wkroczenia
wojsk rosyjskich do Królestwa. Na początku grudnia 1830
roku szczególnie istotne były wieści o korpusie litewskim,
którego część stacjonowała w rejonie Białegostoku, Grodna,
Słonimia, Słucka i Nieświeża. Informacje o nim były o tyle
istotne, że istniała możliwość przeciągnięcia na stronę polską
części jego żołnierzy. Służyli w nim liczni Polacy zamieszku­
jący zachodnie gubernie Rosji. Dowódca korpusu gen.
Grigorij Rosen, gdy tylko otrzymał wieść o powstaniu
w Królestwie, zaczął koncentrować swoje siły, obsadzając
batalionami rezerwowymi Brześć, Grodno, Białystok, Wło­
dzimierz Wołyński i Krzemieniec. Rozkazy, jakie otrzymał
z Petersburga (po 7 grudnia), nakazywały mu po zakończeniu
koncentracji wkroczyć na teren Królestwa na odsiecz Kon­
stantemu. Rosen jednak się z tym wstrzymał, gdy tylko
Konstanty z oddziałem przekroczył Bug 13 grudnia 1830
roku. Informacje polskich władz cywilnych docierające do
sztabu głównego w Warszawie (najwięcej w drugiej dekadzie
grudnia) mówiły o koncentracji pułków korpusu w Białym­
stoku (brygada litewska i 24. Dywizja Piechoty) i o silnych
nastrojach propolskich (o duchu rewolucyjnym) wśród
żołnierzy i oficerów.
Chłopicki nie skorzystał z tych informacji i nie zaatako­
wał korpusu. Już 2 grudnia 1830 roku Konstanty obiecał
mu, że nie wyda Rosenowi rozkazu wkroczenia do Króles­
twa. To wystarczyło Chłopickiemu. Informacje wywiadow­
cze pozwalały mu jedynie weryfikować obietnice cesarze-
wicza. W ten sposób strona polska zaprzepaściła szansę
osłabienia armii rosyjskiej (jeżeli nawet nie zdołano by
rozbić korpusu litewskiego, to z pewnością w poważnym
stopniu zdezorganizowano by go, pozyskując służących
w nim Polaków). Car nie był tak wyrozumiały. W wydanych
7 grudnia dyspozycjach do koncentracji armii dopuszczał
naruszenie granic Królestwa. I Korpus Piechoty gen. Piotra
Pahlena, kwaterujący w guberniach nadbałtyckich i w części
Litwy, miał maszerować do obwodu białostockiego przez
województwo augustowskie, rozbrajając przy okazji miesz­
kańców i rozrzucając cesarskie proklamacje (III Korpus
Kawalerii miał wkroczyć do województwa lubelskiego).
Te rozkazy wstrzymał Konstanty i Dybicz.
Dowództwo rosyjskie, opracowując plan wojny, było
zgodne, że wojska należało wprowadzić do Królestwa jeszcze
zimą (koniec stycznia-początek lutego 1831 roku), aby
wykorzystać sprzyjające okoliczności w postaci skutych lodem
cieków wodnych i bagien, utwardzonej drożni, a przede
wszystkim, aby utrudnić zbrojenia Polaków, przejmując zasoby
ludzkie i materialne prawobrzeżnych województw. Spowol­
nienie procesu mobilizacji, a zwłaszcza procesu włączania
w struktury armii nowych oddziałów formowanych po wybu­
chu powstania, prac fortyfikacyjnych wokół Warszawy, także
było brane pod uwagę przez Dybicza. Dla niego Królestwo
Polskie stanowiło tylko etap w marszu nad Ren. Zamierzał
rozpocząć go w maju 1831 roku.
Optymizm feldmarszałka zaraził Tolla, Neidhardta i więk­
szość oficerów. Bezkrwawy i błyskotliwy sukces w Królest­
wie miał być kolejnym wawrzynem w wieńcu chwały
rosyjskiej armii. Dybicz zapowiadał oficjalnie, że rozprawa
z Polakami zajmie mu dwa tygodnie. Gwarantką sukcesu była
150-tysięczna armia gotowa do pochodu na Paryż, znaczne
rezerwy Rosji oraz jego własne umiejętności i doświadczenie.
Pychy i samozadowolenia pogromcy Turków z 1829 roku nie
tonowały argumenty, że dowódcy polskiej armii byli niezrów­
nani, a armia polska mogła być lepsza od rosyjskiej. Nie
dostrzegał w szeregach powstańców osoby godnej i zdolnej
przeciwstawić się mu; nawet Chłopicki, jego zdaniem, nie
miał predyspozycji do kierowania operacjami i do dowodze­
nia dużą armią, gdyż „nie dowodził czym więcej jak
brygadą”. Dostrzegał u Polaków brak rezerw, które mogłyby
im zapewnić przeciąganie konfliktu. Okazało się, że więk­
szym realistą był car, który spodziewał się oporu Polaków
i liczył się nawet ze stratami armii rosyjskiej, co jednak nie
mąciło jego przekonania o ostatecznym sukcesie.
Głównym celem Rosjan była Warszawa. Jej zdobycie
uwarunkowane było pobiciem armii polskiej. Dybicz za­
mierzał rozbić wojsko polskie na prawym brzegu Wisły,
jednak liczył się także z tym, iż nie uda się mu tego
dokonać. Z tego też względu był gotowy zapędzić armię
polską w mury Warszawy, przeprawić się na lewy brzeg
Wisły z główną armią w górnym biegu Wisły i zdobyć
miasto głodem lub szturmem.
Plan operacyjny Dybicza zakładał, że główne siły rosyj­
skie przekroczą granice Królestwa między Tykocinem
a Drohiczynem i korzystając z mrozów ścinających prze­
szkody wodne ruszą ku Warszawie traktem białostockim
i starym traktem litewskim (odnogą z Brańska na Nur
i Brok). Marsz między Narwią a Bugiem powinien wy­
prowadzić armię rosyjską między dwa zgrupowania armii
polskiej, rozlokowane, w świetle doniesień wywiadu, na
szosach kowieńskiej i brzeskiej.
Zgodnie z założeniami tego planu, koncentrująca się
u granic Królestwa Polskiego armia rosyjska tworzyła
trzy zgrupowania. Większość jej sił tkwiła w obwodzie
białostockim między Grodnem a Brześciem Litewskim:
I Korpus Piechoty — w Knyszynie i Krypnie Wielkim
(8,2 tys. bagnetów i szabel z 16 działami), w Choroszczy
i Żółtkach (11,5 tys. bagnetów i szabel z 32 działami),
VI Korpus Piechoty — w okolicach Suraża (18,8 tys.
bagnetów i szabel z 48 działami), Topczewie (9,4 tys.
bagnetów i szabel z 32 działami) i w okolicach Grodziska
(8,5 tys. bagnetów i szabel z 32 działami). Rezerwą
centrum (19,1 tys. bagnetów i szabel z 36 działami),
zgrupowaną w Białymstoku i okolicach, dowodził w.
ks. Konstanty. Ku Białemustokowi podążało 3,5 tys.
bagnetów z 32 działami. Razem siły główne liczyły
w 79 batalionach, 99 szwadronach i 25 sotniach 66,6 tys.
bagnetów, 17,1 tys. szabel i 228 dział. Na prawym
skrzydle przygotowywał się przekroczenia granicy oddział
gen. Mandersterna rozlokowany w pobliżu Grodna (4,4 tys.
bagnetów szabel z 12 działami) oraz oddział gen. Iwana
Szachowskiego w Kownie (w eszelonach 15,6 tys. bag­
netów, 1,1 tys. szabel i 48 dział).
Lewe skrzydło tworzyły oddziały: płk. Josifa Anrepa
(747 szabel) w Brześciu Litewskim, gen. Geismara (4,3 tys.
szabel i 24 działa) w rejonie Włodawy i gen. Kreutza
w rejonie Uściługa (3,8 tys. szabel i 24 działa) 3.
Zgrupowania skrzydłowe miały wkroczyć szosami ko­
wieńską i brzeską oraz traktem lubelskim dzień wcześniej
niż zgrupowanie główne. Dybicz liczył, że w ten sposób
wywoła we władzach polskich zamieszanie i początkowo
ukryje przed nimi szlak pochodu w głąb kraju głównej
armii (np. korpus Kreutza odciągać miał uwagę Polaków
3 Oddział dowodzony przez Kreutza złożony był tylko z jednej dywizji
V Korpusu (drugą miał Geismar), ale w rosyjskich dokumentach z jego
komendą utożsamiano cały korpus.
ku Lublinowi i Zamościowi). Poza tym korpusy i oddziały
skrzydłowe w krótkim czasie mogły opanować znaczne
połacie województw augustowskiego, lubelskiego i podlas­
kiego. W opinii Dybicza te dość ryzykownie wysunięte na
zachód skrzydła w krótkim czasie miała wesprzeć główna
armia marszem ku Warszawie; idąc krótszą drogą, mogła
ona zagrozić części głównej armii polskiej, rozlokowanej
między szosą brzeską a Bugiem. V Korpus Kawalerii
w razie niebezpieczeństwa mógł umknąć przed ciosem
Polaków, bo tworzyły go lekkie oddziały złożone z kawa­
lerii i artylerii konnej.
W myśl przyjętych planów, korpus Kreutza miał wypeł­
nić dwa zadania: osłaniać lewe skrzydło armii głównej
oraz opanować obszar Królestwa między górną Wisłą,
szosą brzeską i Warszawą. W tym celu rozdzielono go na
dwie kolumny, oddalone od siebie już na początku działań
na dystans 90 km, ale gotowe do połączenia się w razie
konieczności. Jedna z nich, dowodzona przez Geismara,
skierowana została z Włodawy na Łuków, a druga, pod
dowództwem Kreutza — od Uściługa na Lublin. Dla
Dybicza ważniejszą rolę odegrać miał Kreutz. Gdyby uznał
on, iż miał zbyt małe siły, aby opanować Lublin, mógł
ściągnąć do pomocy całą dywizję strzelców konnych
Geismara. Zdobycie Lublina było dla Dybicza sprawą
kluczową. Twierdza Zamość, leżąca nieco na uboczu teatru
wojny, była mniej ważna, dlatego też Kreutz miał jedynie
obserwować poczynania polskiego garnizonu i przeciąć mu
komunikację z Warszawą. Do tego zadania wystarczył
jeden pułk dragonów wsparty dwiema sotniami kozaków
i 4 działami. Oddział ten miał także oczyścić z powstańców
województwo lubelskie od granicy z Rosją w Uściługu po
Wisłę i osłaniać tyły korpusu. Kreutz po opanowaniu
Lublina miał udać się do Puław i opanować przeprawę
przez Wisłę (na trakcie lubelskim). Na Warszawę powinien
posuwać się prawym brzegiem Wisły (tzn. nadwiślańskim
odgałęzieniem traktu lubelskiego przez Maciejowice),
przejmując kontrolę nad środkami przeprawowymi, na
jakie się natknie4. Z dyspozycji wynika, że Kreutz nie
musiał przeprawiać się z korpusem na lewy brzeg Wisły,
ale mógł wysłać za rzekę wydzielony z korpusu oddział 5.
Zadanie Geismara sprowadzało się do osłony lewego
skrzydła głównej armii rosyjskiej. Gdyby Kreutz nie wezwał
go w Lubelskie, powinien oddziaływać na prawe skrzydło
i tył nieprzyjaciela, a od Łukowa skierować się ku Wiśle
na odcinek między Warszawą a Puławami. Więź z Kreut­
zem miał utrzymywać za pośrednictwem silnego oddziału
wysłanego ku Lublinowi, a z główną armią — poprzez
niewielki oddział płk. Anrepa, który wkraczał do Królestwa
szosą brzeską.
Kreutz i Geismar mieli wypełniać funkcje pomocnicze
wobec głównej armii, na wstępie odciągnąć uwagę Polaków
od traktu białostockiego ku Lublinowi i Puławom, a gdyby
powstańcy wycofali się ku Warszawie — wspomagać
przeprawę głównej armii przez Wisłę w górnym jej biegu.
Dybicz w liście do cara z 27 stycznia 1831 roku stwierdził,
że działania głównej armii będzie prowadził energicznie,
aby nie dopuścić do odcięcia przez Polaków V Korpusu;
widać więc, że w pewnym stopniu zdawał sobie sprawę, na
jakie niebezpieczeństwo narażał Kreutza i jego kolumny.
Polskie dowództwo w ciągu grudnia i stycznia otrzymywało
wiele informacji o koncentracji przeciwnika. Najdokładniejsze
z nich dotarły do stolicy dopiero na początku drugiej dekady
stycznia 1831 roku. Dotyczyły one przede wszystkim I i VI
korpusów piechoty oraz III Korpusu Kawalerii, stanu rzek
(Bugu, Biebrzy, Niemna), mostów (m.in. informowano o po­
kryciu rzek lodem, o rozbiórce mostów i o ich naprawie na
przełomie grudnia i stycznia, o stanie mostów w styczniu
4 Dybicz zapobiegliwie przygotowywał sobie środki do przeprawy na

lewy brzeg Wisły.


5 I v a n o v, s. 106-108.
itp.), magazynów i zaopatrzenia armii rosyjskiej. Doniesienia
mówiły o ścisłym strzeżeniu granic, o poczynaniach cara,
Dybicza i dowódców rosyjskich (np. informacje o carze były
istotne, gdyż nie wyobrażano sobie w Warszawie, aby armia
rosyjska rozpoczęła działania bez niego) i o nastrojach
patriotycznych wśród Polaków w guberniach zachodnich.
Jednocześnie uzyskiwano informacje o prześladowaniach osób
sprzyjających powstaniu lub uznanych za potencjalnych
wrogów w przyszłości, o odbieraniu włościanom żelaznych
narzędzi itd. O armii rosyjskiej dowództwo polskie wiedziało,
że była osłabiona po wojnie z Turcją. Dwernicki, który
przebywał na Podolu, relacjonował na radzie wojennej 20
I 1831 roku, że widział pułki wracające z wojny i liczące po
200-300, a nawet kilkadziesiąt koni. W grudniu 1830 roku
rejonowi Uściługa i Włodawy nie poświęcano dostatecznej
uwagi, ale zdawano sobie sprawę, że wkrótce przybędą tam
większe siły rosyjskie — 30 tys. piechoty i 10 tys. kawalerii
(III Korpus Kawalerii i IV Korpus Piechoty). Do połowy
stycznia 1831 roku nic nie wskazywało na koncentrację
znacznych sił rosyjskich między Brześciem a granicą z Austrią;
jedynie 9 stycznia 1831 roku zasygnalizowano marsz 2.
Dywizji Strzelców Konnych z kozakami w okolicach Włodzi­
mierza Wołyńskiego. Większość wojsk zmierzała jednak na
północ, na Brześć, Białystok i Grodno, gdzie koncentrowała
się główna armia rosyjska. Dopiero od połowy stycznia
napływać zaczęły informacje o obecności sił rosyjskich
w pobliżu granicy na południe od Brześcia. Już 16 stycznia
w Warszawie wiedziano o marszu z Ukrainy na Włodzimierz
korpusu dowodzonego przez gen. Kreutza. Jego przednie
straże miały już rozciągać się nad Bugiem od Krylowa ku
Uściługowi 6.
W oparciu o informacje o poczynaniach Rosjan polska
Kwatera Główna próbowała rozpoznać zamiary operacyjne
6 Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831, t. 1, Warszawa

1931, s. 175 [dalej Źródła].


Dybicza i przygotować plany działań własnych; niestety,
mnogość nierzadko sprzecznych ze sobą informacji utrud­
niała dokładne ustalenie miejsc wkroczenia Rosjan do
Królestwa. Doniesienia wskazywały na wszystkie punkty
graniczne — poczynając od Grodna, a na Chełmie kończąc,
bez wskazania, którędy wejdą siły główne. Chłopicki
w połowie grudnia 1830 r. sądził, że wkroczą one do
Królestwa Polskiego szosą brzeską, a na szosie kowieńskiej
będzie operował niewielki korpus mający odwrócić uwagę
Polaków od szlaku pochodu głównej armii. W pierwszej
dekadzie stycznia 1831 r. polski głównodowodzący sądził,
że główne siły wejdą szosą brzeską lub starym traktem
litewskim, a ewentualnie obydwu tymi szlakami 7.
Plany operacyjne, omawiane w polskim dowództwie między
grudniem a końcem stycznia, nie przewidywały obrony granic
i z góry zakładały oddanie prawie całych województw
nadgranicznych — augustowskiego, podlaskiego i lubelskiego.
Co prawda na początku grudnia 1830 roku Chłopicki twierdził,
że miała być broniona każda piędź Królestwa, ale z pewnością
nie zamierzał angażować w bój o granice starej armii
regularnej ani też podjąć walki siłami przeznaczonymi do
działań zaczepnych na terytorium rosyjskim 8.
W planach polskich najważniejsza była Warszawa. Tak
jak dla Rosjan zdobycie stolicy Królestwa oznaczało
zwycięstwo w wojnie, tak dla Polaków jej utrata równo­
znaczna była z klęską zrywu niepodległościowego. War­
szawa stanowiła zaplecze dla głównej armii polskiej, a także
moralną opokę, bez której powstanie nie byłoby w stanie
przetrwać. W jej murach pracowała władza wykonawcza,

7 Źródła, t. l , s . 147.
8 Chłopicki odrzucił propozycje działań zaczepnych poza granicami
Królestwa, zawarte w planach przedłożonych mu w grudniu przez
Dezyderego Chłapowskiego oraz Wojciecha Chrzanowskiego. Chrzanow­
ski przewidywał podjęcie działań na Litwie przeciwko I i VI korpusom
piechoty, a Chłapowski — opanowanie Brześcia Litewskiego.
organizująca i nadzorująca produkcję i dystrybucję środków
walki i żywności. W obrębie Warszawy skupiono magazyny
z wyposażeniem, umundurowaniem dla wojska oraz żyw­
nością. Stolica, wykorzystując swój potencjał przemysłowy,
pomnażała stan uzbrojenia i wyposażenia armii. Była
jednym z trzech ośrodków skupiających powstańczy prze­
mysł wojenny. Funkcjonowały w niej zakłady produkujące
i naprawiające broń. Warszawa zaspokajała w znacznym
stopniu zapotrzebowanie armii na proch i amunicję, umun­
durowanie, buty, różne elementy wyposażenia, i pełniła
funkcję centralnej bazy szpitalnej wojsk polskich.
Znaczenie polityczne i moralne Warszawy wynikało
z faktu, że była ona „kolebką” polskich ruchów niepodleg­
łościowych, które promieniowały na przedrozbiorowe zie­
mie polskie i ostatecznie doprowadziły do wybuchu po­
wstania. Od tej pory stolica tak trwale związała się
z powstaniem, że w powszechnym odczuciu Polaków
i społeczności międzynarodowej jej zdobycie przez Rosjan
było równoznaczne z klęską powstania.
W polskim dowództwie rozważano plany wojenne prze­
widujące jedynie działania obronno-zaczepne na terytorium
Królestwa. Plany tych działań już w połowie grudnia 1830
roku przedłożyli Dezydery Chłapowski, Wojciech Chrza­
nowski i Ignacy Prądzyński. Nie przewidywały one obrony
granic. Chłapowski (15 grudnia) sądził, że główna armia
rosyjska wkroczy na teren Królestwa widłami Narwi i Bugu,
a następnie przez Stanisławów skieruje się ku szosie brzes­
kiej; postulował więc skoncentrowanie głównej armii polskiej
„ukośnie do szosy brzeskiej”, aby uderzyć z linii Liwca na
maszerujące ku niej korpusy Dybicza. Chrzanowski, przyjmu­
jąc trzy różne warianty marszu armii rosyjskiej w głąb
Królestwa, proponował na miejsce koncentracji obszar
między Łomżą, Zambrowem i Śniadowem, skąd należało
podjąć działania zaczepne bądź obronne. Prądzyński w swo­
im planie z połowy grudnia, a następnie w jego rozwiniętej
wersji ze stycznia, co prawda mówił o podjęciu działań
zaczepnych przeciwko armii rosyjskiej, ale za punkt wy­
jściowy przyjmował tzw. napoleoński trójkąt twierdz, obe­
jmujący Pragę, Modlin i Serock. W przypadku gdyby
Dybicz nie popełnił błędu i silnie naciskał na polską armię
przeważającymi siłami, Prądzyński proponował oddać całe
prawobrzeże w ręce rosyjskie, z zachowaniem przyczółków
w postaci przedmościa Pragi i przepraw w Modlinie,
Serocku i Górze Kalwarii. Za ich pośrednictwem armia
polska miała prowadzić „wojnę odporną” połączoną z „...u-
stawicznemi napadami zaczepnemi” dokonywanymi z przy­
czółków na prawobrzeżu.
Chłopicki zamierzał jednak przyjąć walkę na prawym
brzegu Wisły. Jego plan opierał się na założeniu, że
główne siły rosyjskie będą posuwać się w głąb Królestwa
szosą brzeską, a szosą kowieńską — mniejsze ich zgrupo­
wanie. Generał zakładał związanie głównych sił Dybicza
przez część armii polskiej, która broniłaby kolejno pozycji
położonych bliżej Warszawy, poczynając od pozycji pod
Siedlcami. W tym czasie główne siły polskie pobiłyby na
szosie kowieńskiej słabszą kolumnę rosyjską. Chłopicki
zakładał więc oddanie w ręce przeciwnika znacznych
połaci Królestwa — po Pułtusk na szosie kowieńskiej
i linię wyznaczoną przez Liwiec i Muchawkę lub Kałuszyn
i Mińsk na szosie brzeskiej. Te pozycje stanowić miały
punkty oparcia dla działań obronnych na szosie brzeskiej
i zaczepnych na szosie kowieńskiej.
Do połowy stycznia Chłopicki zmodyfikował swój plan
grudniowy. Do przewidywanych jako szlaki najazdu szosy
kowieńskiej i brzeskiej dodał jeszcze stary trakt litewski.
W tej sytuacji dodatkową pozycję obronną umiejscowił na
wysokości Stanisławowa. Nadal zamierzał stoczyć bitwę
na prawym brzegu Wisły i zakładał uderzenie głównej
armii polskiej na słabszą kolumnę rosyjską idącą szosą
kowieńską oraz działania obronne mniejszych sił polskich
na szosie brzeskiej przeciwko głównym siłom rosyjskim.
Za punkt wyjściowy operacji przyjął pozycję między
Bugiem a Liwcem, Wyszkowem a Siedlcami.
Po 17 stycznia, w okresie pełnienia dowództwa przez
gen. Michała Radziwiłła, w Kwaterze Głównej przeważała
koncepcja stoczenia bitwy na prawym brzegu Wisły z jedną
z kolumn głównej armii Dybicza, ale nie wiedziano, jakim
szlakiem wkroczy on do Królestwa. Podstawą wyjściową
do bitwy miało być ugrupowanie osłonowe wojsk polskich
na szosie brzeskiej i kowieńskiej, utworzone już przez
Chłopickiego. Z pisma naczelnego wodza do rządu, dato­
wanego 28 stycznia 1831 roku, wynika, że linię obrony
wytyczono od Siedlec, które traktowano jako „główny
punkt militarny”, przez Łuków na Radzyń. Do Łukowa
cofać się miała Gwardia Ruchoma z obwodu bialskiego,
a z Włodawy — do Radzynia.
W naradach wojennych omawiających plany operacyjne
uczestniczył też generał Józef Dwernicki. Po przybyciu do
stolicy w grudniu 1830 roku starał się on o dowództwo
brygady w dywizji strzelców konnych, jednak wszystkie
stanowiska były już obsadzone. Poza tym gen. Chłopicki
nie zamierzał naruszać struktury dowódczej królewskiej
armii bez zgody króla Mikołaja I. Dwernicki musiał zado­
wolić się dowództwem dwóch pułków rezerwowych ułanów
i strzelców konnych. Dopiero 15 XII 1830 roku Sztab
Główny poinformował go, iż powierzono mu „zwierzchni
nadzór” nad organizacją trzecich dywizjonów i w tym celu
miał porozumieć się z dowódcami pułków i Komisją
Wojny9. Chłopicki powierzył to stanowisko Dwernickiemu,
uwzględniając starszeństwo stopnia w strukturach armii;
musiał znać jego wcześniejsze osiągnięcia na polu or­
ganizacyjnym, choć jego błędy i porażki również nie były
9 Źródła, t. 1, s. 71. Rozkaz dzienny z 22 XII 1830 roku informował:
„Dowódca Pułków Rezerwowych, Generał Brygady Józef Dwernicki, na
Organizatora trzecich Dywizjonów Pułków Jazdy”.
tajemnicą. Fakt, że Dwernicki był miernym administ­
ratorem, raczej nie miał wpływu na decyzję Chłopickiego.
Głównodowodzący mógł natomiast uwzględnić wyważoną
postawę Dwernickiego w pierwszych dniach powstania. Na
tak ważne stanowisko raczej nie wprowadziłby osoby
otwarcie manifestującej wrogość wobec Rosji i aprobatę
dla zwolenników wojny. Okazało się jednak, że Dwernicki
nie spełnił jego oczekiwań.
Dwernicki był przeciwnikiem planów obronnych, a zwła­
szcza dopuszczenia przeciwnika pod Warszawę. Opowiadał
się za przeniesieniem teatru wojny poza granice Królestwa,
m.in. na Wołyń. W trakcie organizacji trzecich dywizjonów
kawalerii przedkładał najwyższym władzom wojskowym,
kolejno Chłopickiemu i Radziwiłłowi, plany wyprawy do
tej prowincji. Twierdził, że Dybicz nie ograniczy się do
wkroczenia na teren Królestwa Polskiego tylko od Brześcia
Litewskiego, ale uczyni to też od strony województwa
lubelskiego, skąd mniejsze oddziały ruszą na Warszawę.
Aby udaremnić ten scenariusz, postulował wysłanie „od­
działu partyzanckiego”, który mógłby pobić te oddziały lub
ewentualnie wyminąć je i wkraczając na Wołyń, pociągnąć
je za sobą z korzyścią dla stolicy. Postulował włączenie do
tego oddziału „małej części kawalerii regularnej” 10.
Do drugiej połowy stycznia 1831 roku w dowództwie
polskim nie planowano wyprawy za Bug (zgodnie z koncep­
cją wojny przyjętą przez Chłopickiego). Ignacy Prądzyński
już w połowie grudnia 1830 roku w swoim planie operacyj­
nym m.in. postulował zorganizowanie w Królestwie „małej
wojny”, czyli partyzantki, oraz wysłanie dwóch oddziałów
partyzanckich na Litwę (z woj. augustowskiego) i na Wołyń
z twierdzy w Zamościu. Rozwinął ten projekt w połowie
10 D w e r n i c k i , op. cit., s. 11-12, 137. Dwernicki twierdził, że na

radach wojennych przedkładał „potrzebę rozszerzenia działań na Wołyń,


Podole, Ukrainę i Litwę” i że „należało natychmiast wyprawę do tych
prowincji uskutecznić”.
stycznia 1831 roku, ale nie znalazł on zrozumienia w naj­
wyższych kręgach dowódczych powstania. Plany wzniecenia
powstania na Wołyniu zgłaszali gen. Piotr Szembek, Henryk
Dembiński, Roman Sołtyk. Wszystkie te projekty przewi­
dywały rozpoczęcie wyprawy po wybuchu wojny. Wyjątkiem
był plan Dezyderego Chłapowskiego z początku grudnia
1830 roku, który przewidywał podjęcie przez stronę polską
działań zaczepnych (na początku lutego).
Podejście władz wojskowych do powstania zmieniło się
po odejściu Chłopickiego. O potrzebie udzielenia pomocy
Litwie i Rusi mówiono w sejmie, wśród przedstawicieli
różnych ugrupowań politycznych. Najgłośniej za wzniece­
niem powstania na Wołyniu optowała lewica powstania, tj.
Towarzystwo Patriotyczne (reaktywowało się 19 stycznia
1831 roku). Józef Dwernicki zbliżył się do tego środowiska
opowiadającego się za wojną z Rosją. Dla Ignacego
Prądzyńskiego, który wrócił z „zesłania” w Zamościu
i stopniowo wywalczył sobie równorzędną z Wojciechem
Chrzanowskim pozycję głównego „mózgu operacyjnego”
armii polskiej, wysłanie oddziału na Wołyń miało być
częścią „małej wojny”, obejmującej Królestwo Polskie
i gubernie zachodnie Rosji.
Radziwiłł zgodził się na zorganizowanie „małej wojny”,
którą Prądzyński traktował jako środek służący osłabieniu
głównej armii rosyjskiej. Z dwóch zasadniczych rodzajów
„małej wojny”, tj. prowadzonej przez miejscową ludność
lub oddziały regularne wojska, Prądzyński uznał za naj­
dogodniejszą w warunkach polskich tę drugą11. W skład
oddziałów partyzanckich na prawobrzeżu miała wchodzić
większość formacji powstałych po wybuchu powstania,
a więc wojewódzkie pułki piechoty i pułki jazdy 50-dy-
mowej (poza pułkami piechoty z woj. podlaskiego), strzelcy
11 Prądzyński uważał, że naród polski nie posiada cech niezbędnych do
walki partyzanckiej — zaciętości, nienawiści, braku litości i woli
długotrwałego oporu.
z dóbr rządowych (strzelcy leśni) i celnicy. Projekt Prądzyń-
skiego był rozpatrywany przez sztab główny. Dokonano
w nim znacznych zmian co do siły wyznaczonych do
partyzantki. Do oddziałów nowo formowanych dodano
„...co się da użyć ze straży bezpieczeństwa”. W tym
wydaniu „mała wojna” miała przybrać dwie formy, które
wyróżnił Prądzyński. 2-3 lutego przygotowano plany,
wyznaczono dowódców, ale na pełne wcielenie koncepcji
w życie zabrakło czasu. Rozkazy wyszły ze stolicy 4-5
lutego, gdy wojna już trwała.
Częścią składową planu „małej wojny” były wyprawy
oddziałów partyzanckich za granice Królestwa Polskiego.
Dowództwo oddziału skierowanego na Wołyń powierzono
gen. Dwernickiemu. 3 lutego odebrał on szczegółową
instrukcję i zgodę Naczelnego Wodza na objęcie nad nią
dowództwa. Miał ruszyć do Lublina i po zebraniu oddziału
w Zamościu przekroczyć z nim granicę po wybuchu
wojny. Dwernicki rozpoczął przygotowania do wyprawy,
ale początek wojny zastał go jeszcze w stolicy i dopiero
zbierał się, aby wyruszyć do Lublina.
Dwernicki miał stopień generała brygady, ale z racji
nominacji na dowódcę wyprawy wołyńskiej nie uwzględ­
niono go w strukturach dowódczych kawalerii armii,
ogłoszonych 2 II 1831 roku; tymczasem dywizje powierzo­
no nawet pułkownikom (Antoniemu Jankowskiemu i And­
rzejowi Ruttie). Wyprawa na Wołyń była więc dla niego
wybawieniem. Otwierała przed nim szansę na odniesienie
sukcesu, bo był przekonany, że uda się wzniecić powstanie
na taką skalę, jak to uczynił ppłk Piotr Strzyżewski w 1809
roku. Siły przydzielono mu więcej niż skromne, ale trzeba
pamiętać, że Strzyżewski zaczynał od szwadronu kawalerii
regularnej, a skończył działania dowodząc kilkutysięcznym
oddziałem powstania.
Dwernickiemu przydzielono batalion z garnizonu Zamoś­
cia, 4 działa 3-funtowe, dwa szwadrony jazdy lubelskiej,
które formowały się w Krasnymstawie, i Legię Wołyńską,
która egzystowała na razie tylko na papierze. Do kadry
oficerskiej korpusu włączono ppłk. Aleksandra Błędows­
kiego i kpt. kwatermistrzostwa Feliksa Szymanowskiego12.
Generał, widząc mizerię tego oddziału, prosił o kilka
szwadronów regularnej kawalerii (nawet Piotr Strzyżewski
w 1809 roku dysponował jednym szwadronem kawalerii
regularnej w sile 300 ułanów, a po dwóch miesiącach
— 4 tys. kawalerii i piechoty z 4 działami13). Odmówiono
mu jednak nawet tak skromnego wzmocnienia.

12 Źródła, t. 1, s. 223.
13 J. D u d z i ń s k i , Działania Piotra Strzyżewskiego w Galicji Wschód
niej w czasie wojny polsko-austriackiej w 1809 roku, Roczniki Humanis
tyczne, t. LV: 2007, zesz. 2, s. 147, 151.
ROZDZIAŁ III
WYBUCH WOJNY, PIERWSZE DZIAŁANIA STRON
I ORGANIZACJA KORPUSU DWERNICKIEGO

5 lutego 1831 roku oddziały rosyjskie prawego i lewego


skrzydła (ok. 31 tys. żołnierzy, 106 dział) przekroczyły
granicę Królestwa Polskiego. Do województwa augustows-
kiego wkroczył pierwszy eszelon korpusu grenadierów gen.
Szachowskiego (5,1 tys. bagnetów, 1 tys. szabel i 24 działa)
oraz oddział gen. Mandersterna (3,7 tys. bagnetów, 634
szable i 12 dział). Oddział płk. Anrepa (743 szable) szosą
brzeską zmierzał spod Brześcia przez Terespol do Białej.
Oddział Geismara spod Włodawy doszedł do Grabówki,
a gen. Kreutza — spod Uściługa do Hrubieszowa. 6 lutego do
oddziałów skrzydłowych dołączyła główna armia (81 tys.
żołnierzy, 220 dział), tworząca cztery duże zgrupowania
— I Korpusu Piechoty, VI Korpusu Piechoty, rezerwy w. ks.
Konstantego i III Korpusu Rezerwowego Kawalerii. Przekro­
czyły one granicę na odcinku Tykocin-Suraż-Granne.
7 lutego kolumny rosyjskie, skrzydłowe i głównej armii,
dotarły do Rudek (I Korpus Piechoty), Wysokiego Mazo­
wieckiego (VI Korpus Piechoty), Sterdyni, Kosowa, Nura
i Węgrowa (III Korpus Kawalerii), Sokołowa i Suraża
(rezerwa Konstantego), Rajgrodu (Manderstern), Mariam-
pola (Szachowski), Siedlec (kozacy z oddziału Anrepa),
Radzynia (Geismar) i Krasnegostawu (Kreutz).
8 lutego faktycznie już prawie całe województwo augus­
towskie i znaczna część podlaskiego i lubelskiego znalazły
się w rękach rosyjskich. Zambrów i Łomżę zajął I Korpus
Piechoty, Andrzejów i Czyżew — VI Korpus Piechoty,
Sterdyń i Wrotnów — III Korpus Kawalerii, rejon od
Sokołowa do Wysokiego Mazowieckiego — rezerwa Kon­
stantego, Kalwarię — oddział Szachowskiego, Szczuczyn
— oddział Mandersterna, Radzyń lub Łuków — oddział
Geismara i Piaski — oddział Kreutza. Anrep wyparty
został przez Polaków z Siedlec i cofnął się do Zbuczyna.
Dybicz konsekwentnie realizował swój plan i parł
z główną masą wojsk między Narwią a Bugiem na
Wyszków, aby rozdzielić wojsko polskie na dwa zgrupo­
wania rozlokowane na szosie brzeskiej i kowieńskiej
Szczęście mu sprzyjało do 8 lutego, w którym to dniu
zaczęła się odwilż, powoli zmieniająca drogi w błotne
topiele, a rzeki i bagna — w trudne do przebycia prze-
szkody, gdyż topił się lód, po którym miały przejść
rosyjskie wojska. Dopływy Bugu i Narwi wystąpiły z brze-
gów. Aura miała odegrać znaczącą rolę w dalszym prze-
biegu wypadków.
3 lutego w Warszawie padał śnieg i było dotkliwie zimno
(-6,3°C)'. Od 5 lutego pogoda poprawiała się i mimo że śnieg
nadal padał, spodziewano się odwilży. Temperatura wzrosła
do 1,3°C. Nagle 8 lutego zaczął padać deszcz. Wiatr zmienił
kierunek z południowo-wschodniego na zachodni (utrzymał
się do 14 lutego). Pogoda z ostrej zimowej zmieniła się
w łagodną i deszczową. Temperatura rosła (6 i 7 lutego
+ 0,5°C, 8 lutego + 2°C, 9 lutego + 2,2°C, 10 lutego + 4,6°C
11 lutego + 5,1°C, 12 lutego + 4,2°C). 10 lutego śnieg zaczął
topnieć i padał deszcz. Dopiero 13 lutego do Warszawy
wrócił mróz (-1,2°C). Utrzymał się on w następne dni (14
lutego — 3,3°C, 15 lutego — 4,2°C). 15 lutego wiatr zmienił
kierunek na południowy. Gwałtowna zmiana temperatury
miała wpływ na grubość i trwałość pokrywy lodowej na
1 2 lutego było jeszcze zimniej: -15° C. Rzekę Bug można było przejść

po lodzie od Wyszkowa po Ciechanowiec.


Wiśle. Pomimo deszczu rzekę można było przejść pieszo
lodem (10-14 lutego). Mrozy z 13 i 14 lutego wzmocniły lód,
ale nie osiągnął on takiego stanu jak w styczniu i pierwszych
dniach lutego. 16 lutego w rejonie Ryczywołu był bardzo
osłabiony. W Mniszewie (przy ujściu Pilicy) nad lodem stała
woda na łokieć (ok. 0,5 m). W ciągu kilku następnych dni
stan lodu pogorszył się. 17 lutego burmistrz Czerska pisał, iż
przeprawa była bardzo niebezpieczna. Generalnie jednak
mniej więcej do 20 lutego walczące strony miały zapewnioną
swobodę komunikacji między brzegami.
Pierwsze trzy dni działań wojennych nie przysporzyły
Rosjanom poważnych strat. Geismar i Kreutz praktycznie nie
byli niepokojeni przez powstańców i posuwali się do przodu,
wydzielając drobne oddziały do zadań pomocniczych.
5 lutego Geismar po przekroczeniu Bugu wysłał na
Lublin silny oddział złożony z kozaków, aby nawiązał on
łączność z Kreutzem, który po przeprawie przez Bug
w Uściługu zatrzymał się w Hrubieszowie i jego okolicach.
W kierunku Zamościa Geismar wysłał oddział gen. mjr.
Kawera (ok. 1000 szabel i 4 działa artylerii konnej)2, a sam
5 lutego skierował się na Białą i zatrzymał się w Grabówce.
6 lutego udał się na Radzyń i doszedł do wsi Rudno.
Kreutz osiągnął Wojsławice, a Kawer — Grabowiec.
Z doniesień polskich urzędników wynika, iż wojska
rosyjskie zachowywały się poprawnie, jak we własnym
kraju — nie rabowały, nie nakładały kontrybucji i nie
dokonywały zaboru żywności. W Hrubieszowie Rosjanie
wnieśli nawet opłatę konsumpcyjną od zabitych wołów.
Kreutz donosił Dybiczowi 6 lutego, że wszędzie był dobrze
przyjęty, a tam, gdzie urzędnicy polscy zgodnie z za­
rządzeniem władz powstańczych opuścili miejsca urzędo­
wania, wyznaczał nowych. Donosił też, iż dotarły do niego
pogłoski, że w Lublinie znajdowały się cztery bataliony
2 Finlandzki Pułk Dragonów (6 szwadronów) i 2 sotnie kozaków
z pułku Choperskiego.
polskie. W razie potrzeby chciał ściągnąć pod swoją
komendę Geismara.
Poprawne zachowanie wobec mieszkańców Królestwa
zalecił sam Dybicz. Zależało mu na utrzymaniu spokoju na
terenach „wyzwolonych od buntowników”, gdyż armia
rosyjska miała czerpać z nich żywność i paszę. Feldmarszałek
chciał pozyskać je za cenę poprawnego zachowania swoich
żołnierzy względem mieszkańców Królestwa. 26 stycznia
w Grodnie wydał instrukcję, w której jasno określał metody
zaopatrzenia armii. Zalecał m.in. pozostawienie zastanych
urzędników na stanowiskach; brakujących polecił zastępować
nowymi, przy czym powoływać ich miano według dawnych
zasad. Zastanych urzędników instrukcja zezwalała zmieniać
tylko wtedy, gdy nie można było im zaufać. Nowi urzędnicy
mieli być aprobowani przez mieszkańców. W celu uspraw­
nienia ściągania żywności (i ochrony porządku) dowódcy
korpusów i oddziałów wydzielonych mieli delegować ofice­
rów do komisji obwodowych i wojewódzkich jako komisarzy
wojennych. 27 stycznia Dybicz nakazał, aby w ciągu
pierwszych dwóch tygodni nie stosować rekwizycji; wyjątek
dotyczył tylko słomy, siana i podwód. Przez te dwa tygodnie
armia miała żywić się tylko tym, co miała przy sobie
(suchary na 20 dni, furaż w ziarnie na 12 dni). Postępowanie
zgodnie z instrukcjami miało stworzyć warunki do sprawnej
eksploatacji zasobów z zajętych obszarów na drodze re­
kwizycji (za wydaniem kwitów). Jednocześnie jednak Dybicz
ustanowił niską cenę na produkty, niekorzystną dla miesz­
kańców Królestwa.
7 lutego Geismar doszedł do Radzynia, a Kreutz osiągnął
Krasnystaw i Izbicę. Rosjanie podjęli próbę bezkrwawego
zajęcia Zamościa. Zgodnie z wytycznymi dowództwa
naczelnego, z chwilą, gdy wojska rosyjskie przekroczyły
granicę, wojna się jeszcze dla nich nie zaczęła. Zmienić to
musiały pierwsze strzały oddane przez „buntowników”.
Dlatego też Kreutz skierował do twierdzy zamojskiej
parlamentarzystę z propozycją, aby polscy żołnierze wspól­
nie z rosyjskimi pełnili służbę garnizonową, oczywiście po
złożeniu przysięgi na wierność królowi Mikołajowi I.
W Zamościu nikt nie zamierzał spełnić tej prośby, a tym
bardziej komendant gen. Julian Sierawski 3.
Prasa zamieściła odpowiedź, jaką miał on rzekomo
udzielić parlamentariuszowi. Polski dowódca przyjął wy­
słannika w otoczeniu swych oficerów. Obruszył go fragment
listu, w którym za prowodyrów powstania uznano „młodych
zapaleńców”. Sierawski podobno odpowiedział tymi słowy:
„Wielmożny Pan Dowódca jest cudzoziemcem; powinien
by wiedzieć, że się twierdze beż wystrzałów nie poddają.
Jeżeli więc zechce na przyszłość mówić o poddaniu, niech
przez kule, a nie przez parlamentarza rozmawia. Zresztą ja
tu władzy Cesarza Mikołaja nie uznaję, lecz sprawiam ją
w imieniu wolnego i niepodległego narodu. Idź i oświadcz
to Jenerałowi, a spojrzyj na moje siwe włosy i powiedz mu,
że ci nie młody zapaleniec zlecił to oświadczenie” 4.
8 lutego Geismar dotarł do Łukowa5, ale wcześniej
wysłał z Radzynia na Lubartów 2 sotnie kozackiego
5. Konnego Pułku Czarnomorskiego pod dowództwem
byłego generała wojsk polskich, gen. Adama Wirtembers-
kiego. Kreutz tymczasem dotarł do Piasków. Od Lublina
dzielił go dystans 24 km. Z kolei oddział Kawera widziano
rano w Starym Zamościu (ok. 10 km od Zamościa)
i Rokołupach, na wschód od Krasnegostawu.
9 lutego Geismar tkwił w Łukowie, skąd wysyłał na
zachód patrole. Widziano je 10 lutego m.in. w Stoczku
i Seroczynie, a nawet i w Żelechowie. Pobyt Geismara
w Łukowie wymuszony został porażkę Anrepa, który 8 lutego

3 Od 6 lutego był nim formalnie płk. Jan Krysiński, ale w prasie

powstańczej i pamiętnikach to Sierawskiego wymienia się jako tego


komendanta, który udzielił odpowiedzi wysłannikowi Kreutza.
4 „Kurier Polski”, nr 420, 13 II 1831.

5 Puzyrewski twierdzi, iż 8 lutego Geismar miał dniówkę w Radzyniu.


rano wyparty został przez Polaków z Siedlec. Kreutz tym­
czasem zbliżył się do Lublina. Gdy okazało się, że nie ma
w nim polskich oddziałów, zajął miasto6. Rosjanie nadal
zachowywali się poprawnie — za wszystko płacili, nie
zajmowali siłą kwater i nikomu nie robili „żadnej [...]
przykrości”. Inaczej zachowywał się gen. Wirtemberski. Był
to czarny charakter w opinii polskiej prasy i opinii publicznej.
Generał książę Adam Wirtemberski (Würtemberg-Mont-
beliard) w 1831 roku miał 39 lat. Był ciotecznym bratem
cara Mikołaja I i w. ks. Konstantego. Od 1803 do 1807
roku służył w armii rosyjskiej (był oficerem w pułku
ułanów), a następnie w armii wirtemberskiej, gdzie wspinał
się po szczeblach kariery od majora do generała dywizji.
Pułkiem dowodził już w 1812 roku. Bił się przeciwko
Rosji w 1812 roku („podobno się odznaczył”) i w 1813
roku. Po bitwie pod Lipskiem znalazł się w szeregach
koalicji antynapoleońskiej. Od 1818 roku służył w armii
polskiej. Objął dowództwo brygady ułanów (Dwernicki był
jego podkomendnym jako dowódca 2. Pułku Ułanów), ale
„nie okazał żadnej wyższości”. W służbie czasu pokoju
spełniał oczekiwania Konstantego, który sądził nawet, że
w wojnie także będzie przydatny. Konstanty oficjalnie
wyrażał się o nim dobrze, ale prywatnie go nie lubił. Po
wybuchu powstania Wirtemberski był gotowy poprowadzić
swoją brygadę do Warszawy na pomoc Konstantemu.
Udaremnili mu to oficerowie. Zdał dowództwo brygady
i udał się do Uściługa, gdzie miał czekać na zatwierdzenie
przez Chłopickiego podania o dymisję.
Wirtemberski zaręczał słowem honoru, że nie będzie
walczył z powstaniem i szkodził polskiemu narodowi, ale
nie wywiązał się z tej obietnicy. Jeszcze przed wojną
zabrał na granicy konie sprowadzone z Ukrainy dla
polskiej kawalerii. Ojciec wychował go na Niemca,
6 W źródłach są pewne rozbieżności. Jako datę zajęcia miasta przez
Rosjan wymienia się zarówno 8, jak i 9 lutego.
Polaków nie lubił. Do minimum ograniczył kontakty
z matką — Marią Czartoryską, która rozwiodła się
z mężem, Ludwikiem Wirtemberskim, w 1793 roku. Adam
Wirtemberski, „wyrodny syn”, nie miał skrupułów w 1831
roku. Posunął się do tego, że ostrzelał z armat pałac
w Puławach, siedzibę matki i babki. Jako Niemiec odnalazł
się w armii rosyjskiej, w której służyło wielu oficerów
niemieckiego pochodzenia.
Wirtemberski był znienawidzony przez Polaków za
zdradę. Przy każdej okazji nie szczędzono mu epitetów7.
Bacznie obserwowano jego poczynania, ale przeceniano
jego rzeczywistą pozycję w rosyjskiej armii. „Kurier Polski”
z 11 lutego (nr 418) odnotował, iż Wirtemberski „...napada
na bezbronnych, zabiera polskie czapki, otwiera listy na
pocztach i dokazuje à la grand Constantin”.
Następnego dnia ukazała się dokładniejsza relacja
z jego działalności. Wirtemberski wkroczył do Lubartowa
8 lutego rano ze 160 kozakami. Zabrał pocztę i akta
z urzędów, a noszącym kokardy narodowe „kazał je
obedrzeć”. Burmistrz nosił czapkę amarantową „na ba­
kier”. Wirtemberski zabrał mu ją, zapłacił 2 ruble, „aby
jej w takim kolorze nie używał”. Spędził ważniejszych
mieszkańców, otoczył ich kozakami i kazał im złożyć
przysięgę wierności królowi Mikołajowi I i podpisać ją.
Burmistrzowi zakazał wypuszczać ludzi z miasta,
a szczególnie dziedziczkę hr. Małachowską. Ostentacyj­
nie położył przed nią proklamację cesarską, której nie
przyjęła. Wieczorem Wirtemberski opuścił Łuków i skie­
rował się na Lublin, gdzie rezydował Kreutz. Prasa
doniosła, że idylla skończyła się. Kreutz nałożył na
miasto kontrybucję 8.
7 N i e m c e w i c z , op. cit., s. 60, „Bezecny Wirtemberg [...] przechodzi

wszystkich Moskali w nienawiści swej dla nas, gdzie przyjdzie ciemięży,


naigrywa się [...] Czemuż natura monstra takie wydaje”.
8 „Kurier Polski”, nr 423, 16 II 1831.
Wydarzenia z pierwszych kilku dni wskazywały, iż
kampania w Królestwie Polskim będzie dla Rosjan spa­
cerkiem. Doszło co prawda do drobnych starć w rejonie
szosy brzeskiej i kowieńskiej, ale nic nie zapowiadało
eskalacji wojny.
Groźniejszym przeciwnikiem dla agresorów okazała się
pogoda; to ona zmusiła Dybicza do zmiany pierwotnego
planu operacji w Królestwie. Wobec tego, że szybki marsz
między Bugiem a Narwią na Wyszków stał się niemożliwy,
rosyjski feldmarszałek postanowił przeprawić główną armię
na południowy brzeg Bugu w Nurze i Broku. Jego celem
stały się oddziały polskie rozmieszczone na szosie brzeskiej;
chciał je dopaść, zanim połączyłyby się z pozostałą częścią
armii, zwróconą ku szosie kowieńskiej i ku Wyszkowowi.
Czoło armii rosyjskiej zmieniło kierunek marszu z połu­
dniowo-zachodniego na południowy. Dybicz zamierzał
kontynuować marsz na Warszawę starym traktem litewskim
i szosą brzeską od strony Węgrowa i Siedlec.
Zmiana planów dla głównej armii wymusiła modyfikację
zadań V Korpusu, a przynajmniej dywizji Geismara. 10 lu­
tego Geismar zajmował Łuków, a Kreutz — Lublin. 11 lute­
go Geismar stał w Łukowie9, Anrep — w Zbuczynie,
a gen. Kreutz ruszył z Lublina na Puławy10. W tym dniu
główna armia rosyjska przeprawiała się przez Bug.
Geismar odebrał już wiadomość o zmianie marszu głównej
armii. Nowe rozkazy przywiózł mu adiutant Dybicza,
rotmistrz Aleksander I. Kruzensztern11. Geismar miał skorelo­
wać swoje dalsze ruchy z główną armią i wspierać jej
działania nad Bugiem i Liwcem (12 lutego opuścił Łuków

9 Zdaniem Puzyrewskiego, Geismar ruszył w tym dniu do Róży,


a Anrep został w Zbuczynie.
10 I v a n o v , s. 132, 134. Kreutz polecił gen. Kawerowi obserwować

Zamość, a jeden szwadron dragonów i sotnię kozaków wysłać do Lublina.


11 Wysłano go z Kwatery Głównej 9 II 1831 roku, gdy główna armia

miała dniówkę.
i ruszył przez Różę na Seroczyn i Kuflew). Kreutz nie
odebrał nowych poleceń i działał zgodnie z rozkazami
Dybicza, które odebrał na przełomie stycznia i lutego12.
Feldmarszałek nie musiał mu wysyłać rozkazów, gdyż
Kreutz wiedział, że ma iść ku Puławom, przeprawić część
kozaków na lewy brzeg, aby sparaliżować polskie zbrojenia
(w Puławach pojawił się 12 lutego).
Strona polska między 6 a 11 lutego nie utrudniała
w poważnym stopniu poczynań Dybiczowi. Spodziewała
się jego głównej armii nie tam, gdzie była w rzeczywistości.
Armia polska osiągnęła stan 61 tys. żołnierzy ze 144
działami, z czego gotowych do boju było 40,7 tysięcy13.
8 lutego ta ostatnia liczba wzrosła do 52 tys., a 18 lutego
osiągnęła 56,6 tysięcy.
Wojska zgrupowano na szosach brzeskiej i kowieńskiej
oraz w Warszawie. Na szosie kowieńskiej pułki kawalerii
zajmowały Ostrołękę i Różan. W Pułtusku znajdował się
kolejny pułk kawalerii, z brygadą piechoty i kompanią
artylerii, a w Radzyminie i Nieporęcie — następna brygada
piechoty i kompania artylerii. Na trakcie brzeskim, starym

12 F. Smitt utrzymuje, iż po rozmowie z Geismarem w Łukowie

Kruzensztern ruszył do Lublina. Twierdzi nawet, że Kreutz otrzymał od


niego rozkaz Dybicza nakazujący mu przejść Wisłę, zniszczyć wszystkie
zbrojenia po drugiej stronie Wisły. Z listu Dybicza do cara wynika
jednak, że Kruzensztern rozmawiał tylko z Geismarem, a ten przekazał
mu zdawkowe informacje o ruchach Kreutza. 13 lutego feldmarszałek
tylko domyślał się, że Kreutz zajął Lublin, bo nie wzywał na pomoc
Geismara (list do cara z 13 II 31). Ostatnie doniesienie od Kreutza miał
z 8 II (meldował, iż był jeden marsz od Lublina). U Puzyrewskiego nawet
nie ma wzmianki o misji Kruzenszterna do Kreutza. F. S m i t, Istorija
polskogo vozstanija i vojny 1830-1831 godov, t. 1, S. Peterburg 1863,
s. 467.
13 Około 20 tys. zmierzało do armii lub zajmowało twierdze. Poza

ewidencją znajdowało się około 40 tys. żołnierzy, którzy byli w or­


ganizowanych formacjach i jeszcze nie weszli na etat Komisji Wojny.
Wśród nich było 35,5 tys. żołnierzy z 16 nowych pułków piechoty, do
których powołano 43 tys. ludzi.
trakcie litewskim i trakcie białostockim najdalej wysunięte
na wschód posterunki zajmowały pułki kawalerii. Szosy
brzeskiej strzegły trzy pułki ułanów z baterią artylerii,
rozlokowane wokół Siedlec. Kolejny pułk ułanów strzegł
w Węgrowie starego traktu litewskiego. Za kawalerią
w trzech rzutach ku Warszawie zgrupowała się piechota
w rejonie Mińska i Kałuszyna, Stanisławowa i Dobrego.
Tak jak przewidział Dybicz, powstańcze siły zbrojne
znajdowały się w trakcie mobilizacji i poza ich strukturami
znajdował się cały szereg organizowanych formacji pieszych
i kawaleryjskich. Jednak to nie oznacza, że przewaga wojsk
rosyjskich była największą bolączką strony polskiej. O wiele
gorszy był brak jednolitego dowództwa i spójnego planu
działań. Takie plany z trudem wypracowywano w sytuacji,
gdy decyzje podejmował naczelny wódz Michał Radziwiłł
i jego doradca gen. Józef Chłopicki, ppłk Wojciech Chrzanow­
ski i ppłk Ignacy Prądzyński, nie licząc całego tabunu
oficerów z szefem sztabu Józefem Mrozińskim na czele.
Chłopicki, z którego głosem wszyscy się liczyli, nie wiedział
sam, czego chce — wahał się między walną bitwą wydaną
w polu i wypracowaną z położenia środkowego między
korpusami rosyjskimi a bitwą stoczoną w oparciu o obozy
oszańcowane, wznoszone na przedpolu Warszawy i Pragi.
Podjęcie decyzji od początku wojny utrudniał brak
zgodnej opinii co do kierunku wkroczenia głównych sił
rosyjskich do Królestwa. Dopiero raporty gen. Tadeusza
Suchorzewskiego (z 5 lutego sprzed godz. 9 rano) i płk.
Antoniego Jankowskiego (z 6 lutego o 1 rano) wskazały
obszar między Bugiem a Narwią na odcinku Suraż i Pięt-
kowo oraz Żochy i Ciechanowiec, odpowiadający w przy­
bliżeniu rzeczywistym zamiarom Dybicza.
Zgodnie z rozkazami Sztabu Głównego z 5 lutego, cała
armia polska miała 7-8 lutego skoncentrować się w rejonie
starego traktu litewskiego (Węgrów, Stanisławów) i szosy
brzeskiej (Opole, Mińsk); jednak już 6 lutego ruch ten
zawieszono. Dowództwo polskie było przekonane, że główna
armia rosyjska zmierzała na stolicę przez Ostrów-Wyszków
na Radzymin (trakt wyszkowski). Armia polska zaczęła
zmieniać swój szyk i koncentrowała się między Zegrzem,
Radzyminem i Stanisławowem frontem ku północnemu
wschodowi. 7-8 lutego czoło armii polskiej znowu zaczęto
zwracać na wscnód, gdyż za główny cel marszu głównej
armii rosyjskiej uznano Węgrów i linię Liwca. 8 lutego gen.
Żymirski na czele dwóch pułków piechoty i pułku ułanów
przekroczył linię Liwca i wyparł rosyjską kawalerię z Węgro­
wa. Z kolei pluton ułanów z 1. pułku wyparł kozaków
z Siedlec, zabijając dwóch, a siedmiu biorąc do niewoli14.
Najdalej wysunięte na wschód pozycje polskie obejmowały
Liw, Węgrów oraz Siedlce. Obszar położony na południe od
szosy brzeskiej i szlaki wiodące ku Warszawie od południo­
wego wschodu były wręcz ogołocone z wojska.
Tymczasem z województwa lubelskiego i części podlas­
kiego (na południe od Brześcia) do stolicy napływały
niepokojące informacje. W swoim raporcie z 5 lutego gen.
Suchorzewski alarmował dowództwo, że „pod Uściługiem
ma być generał Geismar z 22 000 jazdy”15. Nie była to
zaskakująca wiadomość. Następne dni tylko ją potwierdzały.
3 lutego komisarz obwodu radzyńskiego informował, że
2 lutego w rejon Włodawy przybyło 20 pułków z artylerią,
pod dowództwem gen. Geismara, i rozciągnęły się one na
dystansie 4 mil od Włodawy. Co ciekawe, komisarz doniósł,
że 5 lutego wojska rosyjskie miały wkroczyć do Królestwa
nie tylko od Włodawy, ale i od Uściługa, gdzie też znajdować
się miał rosyjski korpus. Prawdopodobnie raporty Suchorzew-
skiego i komisarza obwodu radzyńskiego mniej więcej
w tym samym czasie, 6 lutego, dotarły do polskiej Kwatery
Głównej, wzbudzając w niej poważny niepokój. Wymienione
14 Gen. Suchorzewski wypuścił jeńców. Rosjanie dowidzieli się od

nich, jakie siły powstańcze były w Siedlcach.


15 Źródła, t. 1, s. 238.
w raportach liczne oddziały kawalerii Geismara16 mogły
zagrozić oddziałom polskim zgromadzonym na szosie brzes­
kiej. Aby rozwiązać ten problem, wykorzystano osobę Józefa
Dwernickiego.
Wojna przyniosła Dwernickiemu upragnione stanowisko
w linii. Wieczorem z 6 na 7 lutego na radzie wojennej
u naczelnego wodza Dwernickiemu powierzono dowództwo
nad „korpusem oddzielnym”, z którym miał działać „szcze­
gólnie” przeciwko korpusowi rosyjskiemu, jaki pojawił się
w województwie lubelskim. Dwernickiemu nakazano, aby
wykorzystując oddziały partyzanckie i Straż Bezpieczeń­
stwa działał na prawym skrzydle głównej armii polskiej17,
która w tym czasie szykowała się do starcia z Dybiczem.
Gdy wydawano ten rozkaz, nie zdawano sobie sprawy, że
przeciwnikiem Dwernickiego będzie V Korpus Kawalerii
dowodzony przez gen. Kreutza; sądzono, że to Geismar
dowodził oddziałami, które przekroczyły granicę w Uści-
ługu i Włodawie.
Podobnie jak oddział do wyprawy wołyńskiej, tak
i „oddzielny korpus” nie istniał; Dwernicki musiał go sobie
stworzyć. Sztab Główny wydzielił do niego z armii cztery
czwarte bataliony 1., 2., 5. i 6. pułków piechoty liniowej
kończące organizację w Rawie, Radomiu, Końskich
i Mszczonowie, oraz batalion Wolnych Strzelców Podlaskich,
„kuryńców” ppłk. Michała Kuszlla. Zasadniczy trzon korpusu
stanowić miały trzecie dywizjony ośmiu pułków kawalerii
(bez trzeciego dywizjonu 5. Pułku Strzelców Konnych).
Dodano do nich dwa nowe pułki — Pułk Pierwszy Krakusów
im. Tadeusza Kościuszki (krakusi Kościuszki) i Pułk Kraku­
sów im. Księcia Józefa Poniatowskiego (krakusi Poniatow­
skiego). Niezbyt imponującą artylerię tworzyć miało sześć
16 O Kreutzu zapomniano, mimo że meldunki z połowy stycznia 1831

roku wskazywały na niego jako na dowódcę korpusu.


17 Źródła, t. 1, s. 275, „ma osłaniać Warszawę przeciw korpusowi

wojsk rosyjskich, który wkroczył w województwo lubelskie”.


armat 3-funtowych. Były to formacje nowe, tworzone po
wybuchu powstania, dlatego też Dwernicki zwrócił się
o zasilenie korpusu starym wojskiem, przynajmniej puł­
kiem piechoty i kawalerii. Odmówiono mu, twierdząc, że
ma dostateczne siły do realizacji postawionego zadania.
Generał nie rezygnował z walki o wzmocnienie swoich sił
i poprosił o dwie nowe formacje — dywizjon karabinie­
rów18 i szwadron jazdy poznańskiej19 — również bez­
skutecznie.
Za początkową datę istnienia korpusu można uznać
wieczór z 6 na 7 lutego 1831 roku. Komisja Wojny
rozesłała z opóźnieniem rozkazy do dowódców batalionów
piechoty i pułków krakusów, aby ruszyli do Mniszewa
2 km od ujścia Pilicy do Wisły na drodze bitej z Warszawy.
Kierować się tam miały także trzecie dywizjony kawalerii
(rozkazy wysłał Dwernicki) i strzelcy Kuszlla 20.
Poważne trudności Dwernicki napotkał przy organizacji
artylerii. Minister wojny Izydor Krasiński otwarcie przyznał,
że sformowanie baterii w krótkim czasie nie było możliwe,
ale dał wolną rękę Dwernickiemu. Gen. Piotr Bontemps,
odpowiedzialny za zaopatrzenie artylerii w sprzęt i amuni­
cję, mógł zaoferować Dwernickiemu tylko 4 armaty
3-funtowe bez koni do zaprzęgu. Obiecał mu, że w miarę
możliwości tym się zajmie. Co do dwóch dodatkowych
dział, skierował Dwernickiego do warszawskiej Gwardii
Narodowej, która otrzymała je wcześniej, zapewne dla
dodania animuszu tej mieszczańskiej formacji przypomina­
jącej z nazwy wojsko, a przeznaczonej głównie do zapew-
18 Dywizjon karabinierów konnych utworzono z żandarmów, przeważ­

nie weteranów kawalerii. Dywizjonem dowodził mjr Franciszek Sznayde.


Formalnie dywizjon włączono do armii 7 II 1831 roku.
19 Formowany od 28 XII 1830 roku z ochotników przybyłych z Wiel­

kiego Księstwa Poznańskiego. Do końca powstania rozrósł się do pułku.


Pierwszy szwadron wyszedł na linię bojową 12 II 1831 roku.
20 Kuszell odebrał rozkaz od gen. Weyssenhoffa, ale skłamał Dwernic­

kiemu już po powstaniu, że żadnego rozkazu nie otrzymał.


Gen. Józef Dwernicki Gen. Julian Sierawski

Gen. Cyprian Kreutz Gen. Fiodor Geismar


Polski szaser
z 3. Dywizjonu
Polski ułan z 3. Dywizjonu
Krakusi z 1. Pułku Jazdy Krakowskiej
Krakusi Kościuszki
Krakus Poniatowskiego
Kozak armii rosyjskiej w ubraniu
zimowym

Trębacz rosyjskich dragonów


w szynelu, 1826-1827
Szwadron w szyku rozwiniętym

Flankierzy
niania porządku i spokoju w mieście. Ostatecznie Dwernicki
nie musiał sięgać po te działa — sześć sztuk otrzymał
z zasobów arsenału.
Poważny problem przysporzyło Dwernickiemu pozys­
kanie ludzi do sztabu i obsługi artylerii. Zwrócił się do
Komisji Wojny z prośbą o przydzielenie szefa sztabu,
adiutantów, audytora, komisarza wojennego, lekarza i ob­
sługi apteki polowej. Łaskawie zezwolono mu samodzielnie
wyszukać kandydatów do tych stanowisk, a Komisja
zobowiązała się ich zatwierdzić. W przypadku Dwernic­
kiego bardzo ważny był wybór szefa sztabu, który mógłby
wiedzą fachową i sprawnością pracy sztabowej wspierać
i uzupełniać braki dowódcy korpusu.
Wyznaczony na szefa sztabu wyprawy wołyńskiej
mjr kwatermistrzostwa Feliks Szymanowski przebywał
w twierdzy zamojskiej. Swoje obowiązki w korpusie
przejął dopiero w marcu najpierw jako p.o., a następnie
faktyczny szef sztabu.
W lutym stanowisko to zajmował kpt. Józef Necki (37
lat). Służbę w wojsku rozpoczął w 1815 roku od stopnia
chorążego w 4. Pułku Strzelców Konnych. W 1824 r.
awansował na porucznika. Dopiero w powstaniu otrzymał
stopień kapitana. Wydaje się, że służba liniowa w pułku
nie mogła przygotować go do wypełniania tak odpowie­
dzialnej funkcji jaką było szefostwo sztabu samodzielnego
korpusu. Dwernicki był zapewne tego świadom i zwrócił
się do Sztabu Głównego z prośbą o przydział ppłk. Ignacego
Zielińskiego, dowódcy rezerwowego pułku strzelców kon­
nych, który zorganizował trzecie dywizjony szaserów. Sztab
Główny odmówił, gdyż Zieliński miał formować kolejne
szwadrony bojowe ze szwadronów rezerwowych. Dopiero
po 20 lutego stanowisko objął mjr Stanisław Osiński ze
sztabu dowódcy woj. sandomierskiego, który posiadał
„wszelkie zdolności szefa sztabu”. Prawdopodobnie od
6 lutego obowiązki kwatermistrza pełnił w korpusie kpt.
Józef Turzyński, który jednak, zdaniem Józefa Puzyny,
„nie dopisał swych powinności” w bitwie pod Stoczkiem
i został oddalony z korpusu21. Pracą sztabową trudnił się
por. Adam Gumowski, prawdopodobnie dawny podwładny
Dwernickiego z pułku krakusów 22.
Dowództwo przydzieliło Dwernickiemu dwóch adiutan­
tów polowych — por. Romana Czarnomskiego (Czarnoc­
kiego)23 i ppor. Anastazego Dunina ze sztabu regimentarza
R. Sołtyka24 oraz lekarza Ildefonsa Krysińskiego na stano­
wisko lekarza dywizyjnego25. Z pewnością sztab korpusu
liczył więcej osób. Z czasem Leon Sapieha zauważył, iż
znalazło się w nim zbyt wielu demokratów z „rozpalonymi
głowami”, którzy źle się obchodzili z obywatelami i od­
stręczali ich od sprawy narodowej 26.
6 lutego skompletowano kadrę dowódczą artylerii.
Nominację na dowódcę odebrał Jan Romański — oficer
artylerii Księstwa Warszawskiego, który po dymisji
w 1821 roku wrócił do armii po wybuchu powstania 27.
21 Puzyna, op. cit., s. 227.
22 A. Gumowski w armii Księstwa Warszawskiego służył w 11. Pułku.
Na porucznika awansował w 1811 r., potem na porucznika adiutant-majora.
Od 1813 roku w krakusach. W 1815 roku przeniesiono go do 2. Pułku.
Odszedł z wojska. Wrócił do pułku po wybuchu powstania.
23 R. Czarnomski (31 lat) służył w armii od 1818 r., awansując od

podchorążego do stopnia ppor. w pułku strzelców konnych gwardii


i 2. Pułku Strzelców Konnych. Awansował na porucznika 6 lutego 1831 r.
24 A. Dunin — 29 lat, członek Sprzysiężenia Wysockiego i uczestnik

Nocy Listopadowej. Otrzymał stopień por. w nowych formacjach. Od


6 lutego adiutant połowy Dwernickiego w stopniu ppor.
25 I. Krysiński, (36 lat), lekarz w Radomiu do 1830 roku. Skończył

medycynę na UW w 1816 (doktor medycyny).


26 L. S a p i e h a, Wspomnienia (z lat od 1803 do 1863 R.), Lwów 1914,

s. 130.
27 J. Romański, służył w artylerii konnej Ks. Warszawskiego. Awan­

sował do stopnia kapitana. W kampanii rosyjskiej 1812 roku odznaczył


się pod Smoleńskiem (otrzymał Legię Honorową). Od grudnia w niewoli
rosyjskiej. W armii Królestwa służył w Dyrekcji Artylerii. Podał się do
dymisji w 1821 roku w stopniu majora. Był inwalidą. Nie mógł władać
Ten najpierw przyjął, a następnie zrezygnował z dowództwa
nad baterią, gdy zorientował się, jakie są trudności z pozyska­
niem dla niej koni wierzchowych. Uważał, że korpus
powinien mieć baterię konną a nie pieszą, i dlatego zrezygno­
wał z komendy28. Dwernicki wiedział o tym i dlatego sam
znalazł sobie dowódcę w osobie Józefa Puzyny, który dopiero
co przybył z Galicji. 6 lutego generał przypadkowo spotkał go
na ulicy i jeszcze tego samego dnia przedstawił, a właściwie
przypomniał w Pałacu Namiestnikowskim naczelnemu wo­
dzowi, gen. Janowi Weyssenhoffowi, i Romanowi Sołtykowi.
Józef Puzyna nie był postacią nieznaną. W 1831 roku miał
38 lat. W armii Księstwa, po krótkim epizodzie służby
w 11. Pułku Ułanów (15 IV 1809-1 IX 1810), znalazł się
w artylerii konnej w stopniu podporucznika. Odbył kampanie
1809 i 1812 roku. Bronił Gdańska (stąd znajomość z naczel­
nym wodzem) i po kapitulacji dostał się do rosyjskiej niewoli.
W 1815 roku odebrał przydział do 2. Baterii Konnej w armii
Królestwa, skąd podał się do dymisji. 6 lutego 1831 roku
w stopniu porucznika umieszczono go w 4. Baterii Konnej.
Zanim jednak się obejrzał, Dwernicki bez jego wiedzy
ściągnął go do swojego korpusu. Sam Puzyna dowiedział się
o tym w nocy z 8 na 9 lutego, gdy uczestniczył w nieformal­
nym spotkaniu w kwaterze Dwernickiego.
Obsadę oficerską baterii uzupełniali ppor. Józef Korze­
niowski (22 lata) i ppor. Erazm Lipski (28 lat). Korzeniow­
ski służbę w artylerii rozpoczął w 1824 r. w 2. Kompanii
Pieszej Artylerii, a Erazm Lipski — rok wcześniej. Obydwaj
byli słuchaczami Zimowej Szkoły Artylerii i uczestniczyli
prawą ręką. Wstąpił w szeregi armii powstańczej. Dostał nawet wsparcie
na wyekwipowanie. Pisał w podaniu: „Pomimo dwudziestoletniej wysługi
w wojsku polskim i pomimo odbytych kampanii i ran, które kalectwo na
rękę prawą i niemożność władania nią sprawiły, pragnąc wszelako dzisiaj
stać się użytecznym, przyjąłem dowództwo nad 6 działami artylerii
partyzanckiej i już otrzymałem rozkaz udania się...”.
28 J. M a c i e j o w s k i , Pod rozkazami Dwernickiego. Wspomnienia
z roku 1831, „Tygodnik Ilustrowany”, 1921, nr 1, s. 26.
w Nocy Listopadowej. Obydwaj też otrzymali 18 XII
1830 r. awans na podporuczników.
Dwernicki napotkał spore trudności przy kompletowaniu
obsady podoficerskiej i szeregowych artylerii. Baterii
brakowało wyszkolonej obsługi. Zdaniem Dwernickiego,
Puzyna dostał tylko kilkunastu kanonierów „cokolwiek
wymusztrowanych”. Pochodzili oni z różnych baterii,
wyselekcjonowani negatywnie przez ich dowódców, którzy
korzystając z okazji, pozbyli się „tylko to co najgorszego
w [...] komplecie się znajdowało”. Pozostali byli ochot­
nikami, mającymi mgliste wyobrażenie o służbie w ar­
tylerii. Wśród nich znalazło się kilkunastu przedstawicieli
inteligencji warszawskiej, członków Towarzystwa Pat-
riotycznego, którzy, jak przyznał sam Puzyna, stali się
„ozdobą, podporą i największym czynnikiem działań”
baterii. Pełnili oni obowiązki kanonierów. Pozyskał ich
podobno ppor. Korzeniowski, który wezwał ochotników
na posiedzeniu Towarzystwa Patriotycznego (był jego
członkiem). Od początku służyli w tej baterii Ignacy
Maciejowski, Ostrzykowski, Leszczyński, Żuliński, Stefan
Grotowski, Michał Tadeusz Dembiński, Tadeusz Krępo-
wiecki, Michał Łuszczewski i Szwartz (Szwarc), mistrz
sztuki złotniczej. W gronie tym roiło się od doktorów
prawa i filozofii.
Józef Puzyna pisał, że 10 lutego, gdy wymaszerował
z Warszawy, bateria liczyła 140 ludzi29 i 160 koni30.
Wydaje się to jednak nieprawdopodobne. Nie udało się mu
pozyskać koni wierzchowych dla obsługi i bateria była
piesza, a nie konna. Poza tym miała 87 ludzi (w tym

29 W tym 4 oficerów, 18 podoficerów (kadetów), 18 kanonierów

I klasy, 36 kanonierów 2 klasy, 56 pociągowych, 4 rakietników, 3 trębaczy


i pisarz dowódcy.
30 72 wierzchowe, 24 zaprzężone do dział, 24 zaprzężone do wozów,

4 przy kuźni, 4 przy wozie z narzędziami, 4 przy wozie zapasowym,


4 przy kancelarii.
3 oficerów) oraz 48 koni (w tym 42 artyleryjskie)31.
Wyszkolenie żołnierzy pozostawiało wiele do życzenia. Stał
się jednak cud — w ciągu 14 dni istnienia doraźnie stworzona
bateria z niewyszkoloną i niezgraną obsługą zmieniła się we
wzorową. Stało się tak za sprawą trójki oficerów (Puzyny,
Korzeniowskiego i Lipskiego), którzy łączyli wiedzę fachową
z wiarą w powstanie (zwłaszcza dwaj ostatni). Puzyna
zaaplikował swoim podkomendnym praktyczne szkolenie
podstawowych czynności artylerzysty. Ćwiczyli dzień
w dzień przed arsenałem w Warszawie, a następnie w trakcie
marszu korpusu dwa razy dziennie, a nawet w trakcie popasu
i odpoczynku koni. Żołnierze przyswajali sobie meandry
sprawnego obsługiwania dział, postępowania poszczególnych
członków obsługi na wypadek ubytku któregoś z kolegów.
Puzyna usunął z nauki „niemiecki pedantyzm”. Dla niego
najważniejsze było, aby artylerzyści umieli sprawnie i szybko
odprzodkować, zaprzodkować, nabić, wycelować, wystrzelić,
ruszyć do przodu i do tyłu z końmi, w przedłużnicy rękoma
kanonierów albo z szelkami. Starał się, aby jego podkomend­
ni spełniali podstawowe kryteria dobrego artylerzysty lekkiej
artylerii i prezentowali „szybkość, zręczność, łatwość, na
koniec trafność w strzelaniu”. Trudno było w krótkim czasie
ten ideał osiągnąć. Jeszcze 12 lutego, na dwa dni przed
Stoczkiem, gdy przeprowadzono ćwiczenia, oficerowie wątpi­
li w wartość bojową baterii. Jak wspomina Maciejowski,
zaprzodkowanie i odprzodkowanie dział poszło fatalnie
Manewrowania w polu bateria uczyła się w trakcie marszu
korpusu. Puzyna był szczególnie wyczulony na ten punkt
gdyż jako rasowy artylerzysta konny uważał, że siła konnej
artylerii opierała się na „szybkich poruszeniach, tj. prędkim
przeniesieniu działa z jednego miejsca na drugie, na wielkie
i spiesznej liczbie strzałów, ażeby nieprzyjaciela zarzucić
gradem pocisków i przerazić go”. Szybkie oddawanie
31 Potwierdza to relacja Ignacego Maciejowskiego, a także raport

urzędowy z 18 II, który wskazuje, że bateria liczyła 3 oficerów, 84


podoficerów i żołnierzy, 6 koni oficerskich i 42 konie artyleryjskie.
strzałów oznaczało, że celowniczy nie mógł precyzyjnie
namierzyć celu. Puzyna wpajał, że „celowanie powinno
przeto być mniej systematyczne, a więcej na przybliżeniu
oparte. Każdy strzał, byleby płasko wykonany (ricochette)
może nie jeden, to drugi punkt trafić i zniszczyć może
nieprzyjaciela, a nawet może go zmusić do ucieczki”. Gdy
bateria 11 lutego dołączyła do korpusu, nie prezentowała
się okazale i niewiele sobie po niej obiecywano. Konie
pozabierano od „fiakrów warszawskich”, a zaprzęgi w dzia­
łach i wozach amunicyjnych rwały się nieustannie.
Trzon korpusu stanowiły trzecie dywizjony kawalerii.
Na początku lutego proces ich organizacji jeszcze się nie
zakończył. 8 lutego w obydwu pułkach rezerwowych (5.-
i 6. szwadrony, szwadrony rezerwowe) oraz w zakładzie
5. Pułku Strzelców Konnych znajdowało się 162 oficerów,
4030 podoficerów i żołnierzy, 525 koni oficerskich i tylko
930 koni skarbowych dla podoficerów i żołnierzy. Spośród
nich Dwernicki musiał wybrać dwa tysiące zdatnych do
boju ludzi i koni. Selekcję przeprowadzono przed wymar­
szem do Mniszewa. Dowódca rezerwowego pułku strzelców
konnych, ppłk Zieliński, pisał w raporcie 13 lutego, iż po
jej przeprowadzeniu zostało mu pod komendą „mało co
dobrego, z żołnierzy kulawe, chrome, słabowite i najgorszej
konduity [zachowania] pozamieniane, przy tym butów nie
mają wszyscy”. Kosztem pułków rezerwowych i szwad­
ronów zakładowych Dwernicki stworzył doskonałe narzę­
dzie wojny. Przesądził o tym skład osobowy trzecich
dywizjonów. Mniej więcej połowę ich składu stanowili
młodzi ochotnicy. Józef Dwernicki w swoich pismach
wielokrotnie podkreślał, że pod Stoczkiem taka była
struktura składu osobowego szwadronów. W polemice
z Karolem Różyckim stwierdził: „Kawalerię w połowie
z ludzi dymisjonowanych, a w połowie z uczniów war­
szawskich, sejneńskich, krakowskich i innych młodych
ochotników sformowałem”. Z kolei w pamiętnikach pisał,
iż dymisjonowani „w małej liczbie znajdowali się” lub że
większość żołnierzy w trzecich dywizjonach stanowili młodzi
ochotnicy. Wacław Tokarz stwierdził, iż w niektórych
szwadronach dymisjonowanych starczyło jedynie na drugi
szereg rozwiniętego szyku, co oznacza, iż stanowili ledwie
50% stanu niższych stopni. Prawdopodobnie ten mieszany
skład przesądził o wysokiej wartości jazdy Dwernickiego.
Nawet tak wybredny oficer, jakim był Wojciech Chrzanow­
ski, stawiał trzecie dywizjony wyżej niż szwadrony w dwóch
pierwszych dywizjonach pułków starej jazdy. Jego zdaniem te
drugie, w przeciwieństwie do pierwszych, nie miały gwałtow­
ności, która stanowiła główną siłę kawalerii.
Gdy Dwernicki słał rozkaz marszu do Mniszewa, dywiz­
jony nie były gotowe do boju w pełnym składzie etatowym.
Do 11 lutego w korpusie znalazły się tylko piąte szwadrony
i pierwsze plutony szóstych szwadronów siedmiu dywiz­
jonów (bez dywizjonu strzelców konnych byłej gwardii
i 4. Pułku Strzelców Konnych). Piąte szwadrony wystąpiły
z etatową liczbą ludzi i koni (14 podoficerów, 3 trębaczy,
152 żołnierzy i 169 koni), a szóste — w sile 50 jeźdźców,
gdyż tylko tyle koni było „munsztukowanych”. Dywizjony
1. i 3. pułków miały jednak po 180-200 koni gotowych do
marszu. Pozostałe plutony szóstych szwadronów kończyły
organizację w Mniszewie i dołączyły do korpusu po bitwie
pod Stoczkiem (14 lutego), tak jak trzeci dywizjon 3. Pułku
Strzelców Konnych i szósty szwadron 2. Pułku Ułanów 32.
Tuż przed wymarszem z Łowicza do Mniszewa plutony
strzelców konnych otrzymały ze szwadronów rezerwowych
brakujące elementy wyposażenia i uzbrojenia i, jak przyznał

32 J. B a r t k o w s k i, Wspomnienia z powstania 1831 roku i pierwszych


lat emigracji, Kraków 1967, s. 47-48, 51; R. S p a z i e r , Historia
powstania narodu polskiego w roku 1830 i 1831, t. 2, Paryż 1833, s. 26.
Korpus składał się z sześciu szwadronów 1., 2. i 3. pułków strzelców
konnych, czterech szwadronów 1. i 4. puł., 1 1/2 szwadronu 2. Pułku
i 1 1/2 szwadronu 3. Pułku.
ppłk Ignacy Zieliński, prawie je „zdezorganizowały”. Wyssa­
ły z nich kaszkiety dla podoficerów, po 50 landwerków33,
kilkadziesiąt karabinków, ostrogi i „zgoła co zostało w rezer­
wach”. Mimo to oddziały idące do walki odczuwały braki.
Zdaniem Wacława Tokarza, rzędy końskie dano dywizjonom
w czasie marszu, a z Kozienic ruszyły bez kulbak. 9 lutego
dywizjony 1. i 3. pułków nie miały czapraków34. Zastąpiono
je więc derami, które przed wymarszem lamowano. W 2. Puł­
ku Ułanów było podobnie. Przez pierwsze dni obywano się
bez siodeł i dopiero 9 lutego odebrano siodła i rzemiona (tj.
gołe terlice), które „przez jedną noc musiały być zupełnie
w siodła przemienione”. Nie ma się więc co dziwić, że Ignacy
Kruszewski, który widział dywizjony po bitwie pod Stocz­
kiem, stwierdził, iż miały one dobre konie, ale „niedokładne”
uzbrojenie i rzędy. Drugie, trzecie i czwarte plutony szóstych
szwadronów 9 lutego miały terlice, „czyli całe okulbaczenie
[...] jako i inne effekta świeżo z Warszawy przysłane na
wozach”. Ludzie do Mniszewa przyprowadzili konie za
tręzla. Szybko jednak skończyli dopasowywanie oporządze­
nia i po 14 lutego dołączyli do towarzyszy broni opromienio­
nych zwycięstwem pod Stoczkiem. Nie wszyscy zdążyli.
Jeden z tych plutonów spotkał na swojej drodze Ignacy
Kruszewski. Niektórzy szaserzy, jak twierdzi, mieli na
koniach tylko deki, a kulbaki „wieźli pod pachą, bo nie mieli
czasu, aby dopasować do nich rzemienie”. Także uzbrojenie
mieli „niedokładne”, ale za to prowadzili ze sobą kilka
luźnych koni. Jeżeli nie w pododdziałach, to pojedynczo
żołnierze Dwernickiego zmierzali do korpusu. „Wszędzie
spostrzegać było można — pisał Spazier — pospieszających
za tym korpusem pojedynczych kawalerzystów bez siodła lub
rynsztunku albo nawet i bez konia”. Trudno w tej sytuacji
stwierdzić, jaki był stan rzeczywisty trzecich dywizjonów,
gdyż stale dołączały do nich pododdziały gotowe do walki.
33 Rzemienne części oporządzenia żołnierza.
34 Sukienne okrycie konia wkładane na wierzch siodła.
W ciągu stycznia i w pierwszych dniach lutego uzupeł­
niano wyposażenie i umundurowanie ludzi. Już 26 stycznia
dywizjony były kompletnie obute i ubrane w mundury
i płaszcze. Nawet ochotnicy, którzy dołączali do dywiz­
jonów na początku lutego, od ręki otrzymywali mundury.
Od dwóch pierwszych dywizjonów trzecie dywizjony
wyróżniały się furażerkami35 na głowach żołnierzy. Tylko
podoficerowie mieli kaszkiety i ułanki. Uzbrojeniem trzecie
dywizjony nie ustępowały dwóm pierwszym. Szaserzy
i ułani mieli pałasze, lance, a karabinierzy dodatkowo
karabinki (8 rot, czyli 16 żołnierzy w szwadronie) i po
jednym pistolecie.
Etat trzecich dywizjonów przewidywał w ich składzie
9 oficerów wyższych lub kapitanów na stanowiskach
dowódczych szwadronów i 126 oficerów niższych. Tych
drugich pozyskano bardzo prosto, awansując 122 podofice­
rów ze szkoły podchorążych kawalerii.
Obsada dowódcza trzecich dywizjonów wyglądała na­
stępująco: dywizjon 1. Pułku Ułanów: mjr Franciszek Russjan;
5. Szwadron — kpt. Roman Lisicki; 6. Szwadron — kpt.
Franciszek Sumorok; dywizjon 2. Pułku Ułanów: mjr Józef
Wiśniewski; 5. Szwadron — kpt. Bazyli Lewiński; 6. Szwad­
ron — kpt. Filip Domański; dywizjon 3. Pułku Ułanów: mjr
Antoni Wierzchlejski; 5. Szwadron — kpt. Jan Sadowski;
dywizjon 4.Pułku Ułanów: mjr Feliks Kossakowski;5. Szwad­
ron — kpt. Paweł Rutkowski; 6. Szwadron — kpt. Antoni
Wydżga; dywizjon 1. Pułku Strzelców Konnych — ppłk
Karol Chmielewski; 5. Szwadron — kpt. Michał Potocki,

35 Furażerki były ciemnozielone (strzelcy konni) lub granatowe (ułani)

z wypustkami w barwie pułku. Pierwsze pułki miały karmazynowe,


drugie — białe, trzecie — żółte, a czwarte — niebieskie. Płaszcz szary
z kołnierzem i naramiennikami ciemnozielonymi lub granatowymi. Patki
na kołnierzu i wypustki wokół naramienników miały barwy pułkowe.
Guziki białe. Czapraki były szare z lampasem w barwie pułku, pendent
czerwony, a rząd koński czarny.
6. Szwadron — kpt. Feliks Kożuchowski; dywizjon 2. Pułku
Strzelców Konnych — 5. Szwadron — kpt. Józef Trojanow­
ski; 6. Szwadron — kpt. Kacper Ziółkowski; dywizjon
3. Pułku Strzelców Konnych — ppłk Franciszek Suchorze-
wski; 5. Szwadron — kpt. Ludwik Wójcicki; 6. Szwadron
— kpt. Wojciech Stangenberg; dywizjon 4. Pułku Strzelców
Konnych — 5. Szwadron — kpt. Andrzej Czerkawski;
6. Szwadron — kpt. Jan Wojtkiewicz; dywizjon 5. Pułku
Strzelców Konnych — 5. Szwadron — mjr Ignacy Popław­
ski, 6 . Szwadron — kpt. Wincenty Laudański.
Wyższe stanowiska oficerskie zajmowali starsi wiekiem
napoleończycy, z długim stażem służby, którzy odbyli cały
szereg kampanii, począwszy od 1807 roku. Wielu z nich
miało najwyższe odznaczenia polskie i francuskie i cały
szereg bitew na koncie.
Franciszek Russjan, bohater bitwy pod Stoczkiem, miał 43
lata (ur. 1788); dosłużył się w kawalerii Księstwa Warszaw­
skiego stopnia porucznika w szeregach 4. Pułku Strzelców
Konnych i 10. Pułku Huzarów (od 1810 r.). Odbył kampanie
w 1809 i w 1812 r. Tę ostatnią zakończył w niewoli
rosyjskiej. Od 1815 r. podjął służbę w armii Królestwa
Polskiego — najpierw w 2. Pułku Strzelców Konnych,
a następnie w 1. Pułku Ułanów. W 1826 r. awansował na
majora. Posiadał Krzyż Legii Honorowej. Był doskonałym
oficerem. Ignacy Komorowski zauważył, iż był on „bardzo
czynny i oględny [powściągliwy] i służbista okrutny”.
Roman Lisicki (45 lat) od 1809 roku służył w piechocie
Księstwa. W 1813 roku znalazł się w pułku eklererów
w stopniu ppor. Bił się w kampaniach 1809, 1812-1813 r.
Odznaczony Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari.
W armii Królestwa służył w stopniu porucznika w 1. Pułku
Ułanów, 3. Pułku Ułanów (1817-1823), a przed powstaniem
— ponownie w 1. Pułku Ułanów w stopniu kapitana.
Franciszek Sumorok w armii Księstwa służył w pułkach
ułanów 8. i 18. Stopień podporucznika otrzymał w 1812 r.
W armii Królestwa Polskiego awansował na porucznika
i kapitana w 3. Pułku Strzelców Konnych i 1. Pułku Ułanów.
Józef Wiśniewski (Wiszniewski) rozpoczął służbę w 9. Puł­
ku Ułanów. W 1810 r. awansował na podporucznika.
W 1812 r. odszedł ze służby. Był odznaczony Legią Honoro­
wą. W armii Królestwa służył w 2. Pułku Ułanów, awansując
kolejno na porucznika, kapitana (1819) i majora (1824).
Bazyli Lewiński (39 lat) służbę w armii Księstwa
rozpoczął od 15. Pułku Ułanów. W 1811 r. awansował na
podporucznika. Bił się w kampaniach 1809, 1812-1814
roku kolejno w 15. Pułku Ułanów, 6. Pułku Ułanów
i w Pułku Krakusów. Towarzysz broni Dwernickiego z walk
w Galicji. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti
Militari (1812 r.) i Legią Honorową (1814 r.). W armii
Królestwa Polskiego służył w 2. Pułku Ułanów. Awansował
od stopnia porucznika (1819) do kapitana (1829).
Filip Domański (42 lata) w 1809 r. znalazł się w fo­
rmacji gidów (przewodników), a następnie w 5. Pułku
Strzelców Konnych w stopniu podporucznika. W 1814
roku służył w Pułku Krakusów. Bił się w kampaniach
1809, 1812, 1813-1814. W armii Królestwa przydzielono
go do 2. Pułku Ułanów. Awansował od porucznika (1816)
do kapitana (1824).
Antoni Wierzchlejski w armii Księstwa Warszawskiego
służył w 3. Pułku Ułanów. Awansował od ppor. (1810) do
kapitana (1813). W armii Królestwa Polskiego rozpoczął
służbę w 2. Pułku Ułanów, a od 1818 r. związał się
z 3. Pułkiem Ułanów. W powstaniu pozostał w swoim
pułku, ale formalnie rozkazem dziennym z 6 lutego uzyskał
awans na stopień majora w 2. Pułku Strzelców Konnych.
Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari
i Krzyżem Legii Honorowej.
Jan Sadowski od 1807 r. służył w 1. Pułku Strzelców
Konnych armii Księstwa Warszawskiego. Awansował na
stopień podporucznika i porucznika (1810). W kampanii
1812 roku dostał się do niewoli rosyjskiej. W dobie
Królestwa Polskiego służył w 3. Pułku Ułanów, awansując
do stopnia kapitana. Był odznaczony Złotym Krzyżem
Orderu Virtuti Militari (1810 r.).
Feliks Kossakowski (44 lata) od 1805 do 1812 roku
służył w kawalerii austriackiej, awansując od chorążego do
porucznika. W latach 1812-1813 bił się w szeregach
4. Pułku Legii Nadwiślańskiej. Od 1814 roku znalazł się
w armii francuskiej w stopniu kapitana. Odbył kampanie
1809 (w armii austriackiej), 1813-1814 roku. W armii
Królestwa Polskiego przydzielono go do 2. Pułku Ułanów,
a w 1817 r. — do 4. Pułku Ułanów, gdzie objął dowództwo
szwadronu. 6 lutego 1831 roku awansował na majora.
Paweł Rutkowski (44 lata) w 1806 roku wstąpił do
formacji powstania kaliskiego jako towarzysz. W 1807 r.
awansował na ppor., a w 1810 — na por. w 3. Pułku
Ułanów. W kampanii rosyjskiej 1812 roku w bitwie pod
Mirem dostał się do niewoli rosyjskiej. Odbył kampanie
1807, 1809 i 1812 roku. Odznaczony Krzyżem Złotym
Orderu Virtuti Militari (1809 r.). W 1815 roku przeniesiony
na reformę. Od 1816-1817 ponownie znalazł się w służbie
czynnej w szeregach 1. Pułku Ułanów, a od 1819 roku
— w 4. Pułku Ułanów w stopniu kapitana.
Antoni Wydżga w armii Księstwa awansował od pod­
porucznika do porucznika w 9. Pułku Ułanów. Odbył
kampanie 1809 i 1812 roku. Od lipca 1816 do 1820 roku
służył w 4. Pułku Strzelców Konnych. Wrócił do armii po
wybuchu powstania. Rozkazem dziennym z 9 I 1831 roku
otrzymał przydział do 4. Pułku Ułanów w stopniu kapitana.
Karol Chmielewski (42 lata) w szeregach kawalerii
Księstwa walczył od 1806 r. i awansował od podporucznika
do kapitana w 2. Pułku Ułanów i 8. Pułku Ułanów (kilka
miesięcy 1813 roku). Odbył kampanie 1807, 1809
i 1812-1814 r. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti
Militari (1810 r.) i Legią Honorową (1813). W armii
Królestwa od początku służył w 1. Pułku Strzelców Konnych,
awansując na majora (1818) i ppłk. (1824).
Michał Potocki (46 lat) w armii Księstwa służył w 12. Puł­
ku Ułanów (1809-1813) i 8. Pułku Ułanów (1813) jako
prosty żołnierz i adiutant podoficer. Na końcu znalazł się
w szeregach Gwardii Honorowej. Odbył kampanie w 1809,
1812-1814 r. Odznaczono go Legią Honorową. W armii
Królestwa Polskiego znalazł się w 1. Pułku Strzelców
Konnych, awansując na podporucznika, porucznika (1817)
i kapitana (1827).
Feliks Kożuchowski (42 lata) od 1807 do 1813 roku
służył w 2. Pułku Ułanów od prostego żołnierza do stopnia
podporucznika. W lutym 1813 r. w 4. Pułku Ułanów,
a następnie w Gwardii Honorowej. Walczył w kampaniach
1807, 1809, 1812 i 1813 roku. Od 1815 w armii Królestwa
awansował od podporucznika do kapitana (1830) w 1.
Pułku Strzelców Konnych.
Józef Trojanowski służbę rozpoczął w 17. Pułku Ułanów
w 1812 r. Awansował na podporucznika. Po rozwiązaniu
pułku rozpoczął służbę w 2. Pułku Strzelców Konnych
armii Królestwa Polskiego. Do 1830 roku awansował na
stopień kapitana.
Kacper Ziółkowski w armii Księstwa służył w 13. Pułku
Huzarów w stopniu podporucznika. W 1812 r. przeniesiony
do 20. Pułku Ułanów. Po 1815 roku znalazł się w 2. Pułku
Strzelców Konnych. Z czasem awansował na kpt. Miał
Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari.
Franciszek Suchorzewski w wojnach napoleońskich
zdobył krzyż Legii Honorowej. W armii Królestwa Pol­
skiego służył w 2. Pułku Strzelców Konnych, a następnie
— w 3. Pułku Strzelców Konnych, awansując od majora
do stopnia podpułkownika.
Ludwik Wójcicki rozpoczął służbę w 16. Pułku Ułanów,
w 1811 awansował na podporucznika. W armii Królestwa
Polskiego umieszczony w 3. Pułku Strzelców Konnych. Do
1830 r. awansował na stopień kapitana. Był odznaczony
Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari.
Wojciech Stangenberg w armii Księstwa Warszawskiego
służył w 5. Pułku Strzelców Konnych. W 1812 r. awan­
sował na podporucznika. Od 1815 roku w 3. Pułku
Strzelców Konnych. W 1830 roku był kapitanem w tym
pułku. Wziął dymisję, ale wrócił do służby.
Andrzej Czerkawski od 1809 r. służył w 12. Pułku
Ułanów. Na podporucznika awansował w 1812 r. Uczest­
niczył w kampaniach 1809, 1812 i 1813 roku. W armii
Królestwa Polskiego w 1. Pułku Strzelców Konnych,
a następnie — 4. Pułku Strzelców Konnych. Awansował na
kapitana w 1829 roku.
Jan Wojtkiewicz w armii Królestwa służył w 3. Pułku
Ułanów, awansując od podporucznika do porucznika.
W 1830 roku przeniesiony do 4. Pułku Strzelców Konnych
w stopniu kapitana.
Podoficerów dla trzecich dywizjonów pozyskano z Kor­
pusu Inwalidów i Weteranów, starych pułków i spośród
dymisjonowanych.
Wśród żołnierzy trzecich dywizjonów powstał konglo­
merat młodych, pełnych zapału i poświęcenia ochotników
ze starymi wiarusami. W dywizjonie 2. Pułku Ułanów
wśród starszych żołnierzy znaleźć można było kościusz­
kowców (Dwernicki znał ich nazwiska — Łabuś i Stachur­
ski) i napoleończyków, wachmistrzów Stankiewicza i Fran­
ciszka Godlewskiego oraz trębacza Swiderskiego „z sumias­
tym wąsem” i krzyżem francuskim. W 6. Szwadronie
5. Pułku Strzelców Konnych celnymi radami wspierali
młodego dowódcę plutonu pamiętający kampanię w Rosji
w 1812 roku „żołnierze spod Napoleona, z dekoracjami,
wprawni i bardzo porządni ludzie”36. W dywizjonie 2. Pułku
36 Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu,
rkps 7977/11, k. 19, Pamiętniki Erazma Rozwadowskiego 1825-1831, k.
19 [dalej Rozwadowski].
Strzelców Konnych młody student Klimkiewicz także zada­
wał się z wiarusami. W 5. Szwadronie 1. Pułku Ułanów Jan
Bartkowski słuchał, „podzielając powszechne poważanie,
jakim naówczas otaczano starych legionistów i napoleoń-
czyków”, opowieści wachmistrza plutonu, który każde swoje
opowiadanie „z iskrzącymi się oczyma i najeżonym wąsem”
kończył słowami, że „na ziemi polskiej żadnemu Moskalowi
nie da pardonu”, albo karabiniera Józefa Majewskiego
walczącego w Hiszpanii, a następnie, po wzięciu do niewoli
— w angielskim 10. Pułku Huzarów, z którego zresztą
uciekł. Jakkolwiek dymisjonowani, a zwłaszcza wiarusi
napoleońscy, dystansowali się od nieopierzonych ochotników,
to jednak pomagali im w zaprawie do służby polowej.
Chociażby Klimkiewicz dzięki „rozsądnej mowie i gorliwości
służby” zapracował na miano „młody stary” i zaufanie
wiarusów, którzy w walkach za Bugiem brali go ze sobą na
niebezpieczne rekonesanse. Więzi utrwalała codzienna służ­
ba, a także wspominki i opowieści wiarusów podnoszące
zapał do walki i patriotycznego ducha, mimo że wśród
żółtodziobów znajdowali się tacy, którzy przyjmowali czasem
te opowieści „z pewnym niedowiarstwem”.
Morale napoleończyków podobno było niezachwiane.
Józefa Mrozowskiego uderzyła ich „pewność zwycięstwa”.
Utrwalali oni wśród młodszych żołnierzy przywiązanie do
koni i dbałość o nie. Niestety, byli też źródłem negatywnych
cech. Pijaństwo, o którym już była mowa, nie było
bynajmniej zjawiskiem rzadkim. Wśród żołnierzy rosyj­
skich, zwłaszcza po porażce pod Stoczkiem, panowała
opinia, iż to wódka dodawała odwagi żołnierzom Dwernic­
kiego. Powszechnie wierzono, iż wsie soldaty Dwernickiego
pijanicy.... Rzekome pijaństwo żołnierzy Dwernickiego
wykorzystali propagandowo Rosjanie. Poseł pruski w Pe­
tersburgu Fryderyk Schöler donosił królowi, że wszyscy
jeńcy z korpusu Dwernickiego „byli całkowicie pijani”.
Czy prowadziło ono do dezorganizacji oddziału, to zależało
już od oficerów. Starszych kawalerzystów cechowała także
wspólna dla wszystkich dymisjonowanych mała wytrzyma­
łość na problemy bytowe (np. braki regularnych dostaw
żywności), oporne podporządkowywanie się rozkazom
przełożonych, gdy nie znali ich sensu lub nie widzieli
efektów własnego wysiłku, a także odwyknięcie od służby.
Dla potencjalnych inteligentów obcowanie z nieokrzesany­
mi, prymitywnymi żołdakami być może było niezłą szkołą
życia, ale z pewnością nie wpajało im ono humanitarnego
postępowania wobec przeciwnika.
Problem braku koni dla trzecich dywizjonów rozwiązano
dopiero na przełomie stycznia i lutego 1831 roku. Dwie duże
dostawy miały miejsce 22-25 stycznia (841 koni) i po
2 lutego (1314 sztuk). Dwernicki poważnie się do tego
przyczynił, najpierw naciskając na Komisję Wojny (oskarżał
ją przed dyktatorem o opieszałość), a wreszcie współuczestni­
cząc w przygotowaniu postanowienia dyktatora z 28 grudnia
1830 roku o poborze jednego konia ze 100 dymów, który
ostatecznie rozwiązał tak ważki problem. Pozyskane konie
były mniejsze od tych, którymi dysponowały stare pułki,
gdzie minimalna wysokość w kłębie wynosiła nie mniej niż
1,46 m i nie więcej niż 1,56-1,59 m. W starych pułkach za
sprawą taktyki rewiowej większość musiały stanowić konie,
których wysokość była zbliżona do górnych dopuszczalnych
granic (1,52-1,59 m). Konie z poboru 100-dymowego musia­
ły mieć nie mniej niż 1,44 wysokości w kłębie, a że konie
krajowe nie były tak urodziwe jak dońskie, to raczej
dominowały niskie. Już w pułkach rezerwowych dostrzegano
istną pstrokaciznę koni. Obok dońskich po kozakach znaleźć
wśród nich można było konie „z fornalek obywatelskich
z ofiar kraju” (tzw. konie cugowe). Janusz Albrecht uważał,
że generalnie korpus Dwernickiego dysponował końmi
małymi, ale za to zwinnymi37. Dopiero w trakcie kampanii

37 J. A l b r e c h t , Bitwa pod Stoczkiem, Bellona, R. 4: 1921, s. 491.


okazało się, iż były one niewytrzymałe i nieprzygotowane
do trudów wojennych, a zwłaszcza szybkich marszów.
Proces szkolenia trzecich dywizjonów nie nastręczał
poważniejszych problemów. Dymisjonowani, obeznani ze
służbą i musztrą, doświadczeni i znający służbę połową
(zwłaszcza weterani wojen napoleońskich), mogli dzielić
się wiedzą z ochotnikami. Pomocne były też szwadrony
rezerwowe (zakłady) z kadrą oficerską i podoficerską,
która mogła poświęcić więcej czasu na szkolenie. Prze­
szkolonych ochotników w zwartych pododdziałach i na
wyjeżdżonych koniach odsyłano do szwadronów i dywiz­
jonów, gdzie nawet nie tracono czasu na dodatkowe
szkolenie ochotników w ramach tych oddziałów. Siłą
rzeczy przechodzili oni kurs bardzo przyspieszony. Witalis
Makowski 1 lutego przybył do Góry Kalwarii ze szkoły
w Łukowie, 3 lutego już był umundurowany, a 4 lutego
i w następne dni „wywijał” pałaszem i lancą. W połowie
lutego już ruszył do walki. Jan Bartkowski przyznaje, że
„wszelkie ćwiczenia przygotowawcze odbywały się z po­
śpiechem i gwałtownie”. Ćwiczył jednak trochę dłużej niż
Makowski. Wspominał, że „na codziennej musztrze pieszej
i konnej oraz robieniu pałaszami i lancami upłynęły
miesiące grudzień i styczeń”.
Trudno ustalić precyzyjnie liczbę jeźdźców gotowych do
boju w trzecich dywizjonach między 10 a 18 lutego 1831
roku. Sam Dwernicki przyznał, iż pod Stoczkiem w 14
szwadronach (bez dywizjonu 4. Pułku Strzelców Konnych
i szwadronu z 2. Pułku Ułanów) miał 2100 ludzi. 18 lutego,
już po Stoczku, dywizjony liczyły 2712 ludzi i 2769 koni,
a 27 lutego (z dywizjonem 5. Pułku Strzelców Konnych)
— 2301 szabel (patrz tabela 3).
Nowe pułki kawalerii (z ofiar obywatelskich), for­
mowane po 29 XI 1830 roku na mocy postanowienia
dyktatora z 6 grudnia, nie zakończyły swojej organizacji
do lutego 1831 r.
1. Pułk Krakusów Tadeusza Kościuszki (krakusi Kościusz­
ki) organizowano w Warszawie i okolicznych miejscowoś­
ciach. Fundatorem był Antoni Szymański, obywatel z Podola.
Był on towarzyszem broni Dwernickiego od czasu powstania
1809 roku w Galicji. Służył w stopniu kapitana w 15. Pułku
Ułanów Księstwa Warszawskiego. W 1814 r. znalazł się
w Pułku Krakusów ze stopniem szefa szwadronu. W armii
Królestwa służył w 2. Pułku Ułanów do 1819 roku, gdy podał
się do dymisji. Otrzymał ją w stopniu majora. W powstaniu
zdołał w styczniu 1831 roku sformować jeden szwadron
krakusów Kościuszki, który już 31 stycznia wszedł na etat
państwa. Nie wiadomo dokładnie, ilu żołnierzy znalazło się
w korpusie Dwernickiego. 6 lutego w Mniszewie pojawiło się
117 żołnierzy i 25 oficerów ze 142 końmi (w pamiętniku
Dwernicki pisał o 80 szeregowych i 20 oficerach, a w rapor­
cie z 13 lutego — o 130 ludziach z tego pułku) na mizernych,
licho osiodłanych koniach z niekompletnym uzbrojeniem.
Braki w uzbrojeniu szwadron uzupełnił po bitwie pod
Stoczkiem. Dowódcą oddziału był kpt. Ignacy Krasnodęb­
ski38. Twierdził on, iż w Grójcu zostało stu kilkudziesięciu
ludzi pozbawionych umundurowania i koni. Kadrę oficerską
szwadronu, bardzo rozbudowaną w stosunku do liczby
szeregowych i podoficerów, tworzyli oficerowie dymisjono­
wani i ochotnicy (urzędnicy39).
Pułk Krakusów Księcia Józefa Poniatowskiego (krakusi
Poniatowskiego) tworzył Józef Wiśniewski, dymisjonowany
38 Ignacy Krasnodębski służył w kawalerii Księstwa Warszawskiego

w 3. Pułku w stopniu porucznika. W 1812 roku znalazł się w niewoli


rosyjskiej. W armii Królestwa Polskiego służył w 1. Pułku Strzelców
Konnych, a w 1829 awansował na kapitana 1. Pułku . W następnym roku
podał się do dymisji z powodu „słabości zdrowia”.
39 Dwernicki w raporcie z 15 lutego wymienił 11 oficerów pułku
uczestniczących w bitwie pod Stoczkiem, m.in. ppłk. Morawskiego, kpt.
Krasnodębskiego i Leszczyńskiego. Z czasem dołączył do korpusu drugi
szwadron. Dywizjonem dowodził kpt. Krasnodębski, a szwadronami kpt.
Leszczyński i por. Florian Błociszewski.
oficer wojska polskiego. W dobie Księstwa Warszawskiego
służył on prawdopodobnie w piechocie, ale odszedł z woj­
ska w 1810 r. Trzy lata później prawdopodobnie wrócił do
szeregów armii. Służył w stopniu kapitana w Pułku
Krakusów. Był odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Virtuti
Militari. Podał się do dymisji w stopniu majora. Dorobił się
znacznego majątku. Formował swój pułk w województwie
kaliskim i w Warszawie. Po 8 lutego 1. Szwadron w sile
120 ludzi i 100 koni dołączył do korpusu Dwernickiego,
ale w bitwie pod Stoczkiem nie wziął udziału. Szwadronem
dowodził kpt. Łęcki.
Krakusi Kościuszki i Poniatowskiego z pewnością nie
prezentowali takiego poziomu wyszkolenia jak trzecie
dywizjony. Zabrakło czasu i instruktorów. Dla tego typu
formacji (tj. ochotniczych) charakterystyczny był niski
poziom subordynacji i karności. Nie brakowało natomiast
zapału do walki. Krakusi Kościuszki prosili podobno, aby
mogli walczyć w przedniej straży. Dwernicki zgodził się
i później tego żałował. Obydwa szwadrony krakusów
powinny mieć standardowe uzbrojenie w postaci szabli,
lancy i broni palnej krótkiej. Wyróżniali się umundurowa­
niem. Krakusi Poniatowskiego i Kościuszki nosili granatowe
krakuski (wołoszki) z kieszonkami na ładunki prochowe na
piersiach, granatowe spodnie, karmazynową czapkę ułańską
lub zwykłe rogatywki miękkie czworograniaste (typu
ludowej krakuski), płaszcze, a oficerowie burki. Dodatki
takie jak pióra, kołnierze, wyłogi, wyszycia, podszewki,
lampasy na spodnie były karmazynowe i białe. Lance
krakusów Kościuszki miały trójbarwne chorągiewki — gra-
natowo-biało-karmazynowe, a krakusów Poniatowskiego
— biało-karmazynowe 40.
Piechotę korpusu tworzyły cztery czwarte bataliony
starych pułków piechoty. Dymisjonowani piechurzy nie
40 Z pewnością więc nie byli to krakusi w sukmanach z obrazu Jana
Rosena Bitwa pod Stoczkiem.
dominowali w nich, gdyż zasilili bataliony trzecie41. Or­
ganizację czwartych batalionów rozpoczęto dopiero pod
koniec grudnia 1830 roku. W ich skład weszli nieliczni
żołnierze i podoficerowie dymisjonowani, którzy nie zasilili
batalionów trzecich, oraz nowozaciężni ściągnięci z bata­
lionów Gwardii Ruchomej. Ci ostatni nie byli dostatecznie
wyszkoleni i zdyscyplinowani z powodu braku instruktorów
i oficerów. Zdaniem Dwernickiego, bataliony te tworzyła
młodzież „upadająca pod samym trudem pochodu, nie-
umiejąca nieść broni, pakunku”, nieprzygotowana do mar­
szu i w efekcie w trakcie kampanii „padała po drogach”.
Żołnierze byli gorzej ubrani i wyposażeni niż ci ze starej
armii, a nawet trzecich batalionów. W czwartych batalio­
nach brakowało tornistrów, landwerków, werbli, kociołków,
sukna na płaszcze i skóry na buty. Ostatecznie sukno
ściągnięto z przejętych magazynów rosyjskich. Nie zabrakło
też karabinów, ale młodzi żołnierze nie potrafili z nich
strzelać. Wojsko dopiero trzeba było z nich zrobić.
Dwernicki wspominał, że oficerowie gorliwie i niezmor­
dowanie trudzili się szkoleniem i musztrą i w efekcie
bataliony zyskały „postać wojska”. Jednak dla nich pierwszą
poważną bitwą był dopiero Boreml w kwietniu 1831 roku.
W fazie lutowych działań korpusu Dwernickiego praktycz­
nie nie odegrały poważnej roli na polach bitew.
Dowództwo nad całością piechoty Dwernicki powierzył
prawdopodobnie ppłk. Stanisławowi Rychłowskiemu, który
w 1831 roku miał 40 lat. Od grudnia 1806 r. służył w armii
Księstwa, wspinając się po szczeblach kariery od podoficera
do kapitana (1813). Odbył kampanie z lat 1807, 1809,
1812-1814. Odznaczono go Krzyżem Złotym Orderu Virtuti
Militari. W armii Królestwa służył w 1. Pułku Piechoty
Liniowej, awansując na majora w 1830 roku. Należał do
Wolnomularstwa Narodowego i aktywnie w nim działał.

41 Formowano je od 10 XII 1830 roku.


Marcin Smarzewski scharakteryzował go jako „ognistego
męża”. Odwagi mu na pewno nie brakowało, ale dodatkowo
był jeszcze lubiany i szanowany przez żołnierzy.
Oprócz Rychłowskiego batalionami dowodzili: kpt. Karol
Szumer (Schumer) z 1. Pułku Piechoty Liniowej, kpt.
Antoni Łubkowski z 5. Pułku Piechoty Liniowej i kpt.
Franciszek Gzowski z 6. Pułku Piechoty Liniowej. Mimo
słabego wyszkolenia cztery bataliony stanowiły znaczące
wsparcie dla kawalerii korpusu. W lutym liczyły około
3,3-3,4 tys. żołnierzy (patrz tabela 3) 42.
Strzelcy Kuszlla nie wzmocnili Dwernickiego, nawet gdy
jego korpus przeprawił się na prawy brzeg Wisły. Pozostali
pod dowództwem gen. Franciszka Żymirskiego i wzięli
aktywny udział w walkach w rejonie szosy brzeskiej.
Jako całość korpus Dwernickiego zbierał pozytywne
oceny. Chyba najdalej na drodze wyliczania superlatyw
doszedł Ksawery Bronikowski, który pisał, że korpus
Dwernickiego „mianowicie jazda, może mieć sobie równą,
ale lepszej od niej w żadnych krajach, w żadnym narodzie,
w żadnej epoce, jak doświadczeni oficerowie twierdzą, nikt
nie znajdzie”. Żołnierze korpusu dla Bronikowskiego byli
„poezją naszego wielkiego powstania”. Jednak, jak zauwa­
żył autor tych słów, był to korpus kawaleryjski, gdyż to
trzecie dywizjony stanowiły jego zasadniczy trzon. Dodanie
mu niewyszkolonej i nieprzygotowanej do szybkich mar­
szów piechoty nie było posunięciem zbyt rozważnym,
gdyż Dwernicki lubił przemieszczać korpus szybko i skrycie
(„marsze dobrze ukryte”), aby zaskoczyć przeciwnika. Po
latach, analizując działania korpusu, Prądzyński uznał, że
najlepszym rozwiązaniem byłoby dostarczenie piechurom
chłopskich koni (o sformowaniu pułków dragonów nie
myślano, a poza tym nie było czasu i środków). Z powo­
dzeniem zastosował ten wariant gen. Chłapowski, gdy
42 5-6 II — 3352 oficerów, podoficerów i żołnierzy, 18 II — 3506,
a 27 11 — 3151.
w maju 1831 roku przedzierał się z terenu Królestwa
Polskiego na Litwę.
Połączenie starej kawalerii z nową miało pewne zalety.
Nowa mogłaby wyręczyć starą w wypełnianiu zadań
osłonowych i rozpoznawczych. Stara zachowałaby tym
samym siły do działań rozstrzygających, np. do bitew.
Problem tkwił w tym, iż nowa kawaleria nie była przygo­
towana do wypełniania tego typu zadań. Z relacji oficera
5. Pułku Szaserów wynika, że pełen zapału i ochoty do
walki 1. Pułk Jazdy Krakowskiej (dołączył do korpusu
Dwernickiego po 16 II) zawsze szedł „po bokach w niepo­
rządku”, a natarcie na nieprzyjaciela wykonywał w „roz­
sypce”, czyli w szyku rozproszonym, a nie zwartym.
Na szczęście nie tylko wyszkolenie, doświadczenie czy
uzbrojenie i wyposażenie decydowały o wartości oddziału.
Liczył się też duch przepełniający jego żołnierzy, wola walki,
nienawiść do wroga, chęć zmierzenia się z nim, „nieustraszo-
ność, pogarda śmierci i zamiłowanie ojczyzny” (cyt. za
Bronikowskim). Tych cech korpusowi nie brakowało. Zda­
niem Prądzyńskiego, Dwernicki uczynił z niego arcydzieło,
którego „impuls moralny i pierwsze uderzenie były nie do
wytrzymania”43. Oczywiście Prądzyński pisząc te słowa miał
na myśli trzon korpusu, trzecie dywizjony. Jednak nawet
Dwernicki nie był w pełni z nich zadowolony. Jakkolwiek
w boju sprawowały się doskonale, to jednak dostrzeżono, że
ich młodzi żołnierze nie byli przygotowani do długich
marszów. Podobnie jak w nowej jeździe ochotniczej, popeł­
niali podstawowe błędy przy rozmieszczaniu ładunku, kulba-
czeniu koni, co kończyło się odparzeniami, chorobami
i osłabieniem koni. W efekcie liczba zdolnych do boju
jeźdźców malała z każdym przemarszem i bitwą.
Kolejnym, niezwykle istotnym czynnikiem osłabiającym
korpus był niedostatek dyscypliny i karności. Dwernicki nie

43 P r ą d z y ń s k i , op. cit., t. 2, s. 331.


uznawał kar cielesnych i ostrego postępowania przełożonych
wobec podkomendnych. Preferował metody „moralne”, per­
swazję, uświadamianie sensu wysiłku i poświęcenia, kształ­
towanie postaw narodowych i obywatelskich. Jednak nawet
najwspanialszymi hasłami nie napełniano w tym czasie żołąd­
ków ludzkich, a tym bardziej końskich. Polski żołnierz,
a zwłaszcza dymisjonowany weteran, który wracał w szeregi,
musiał być syty, aby myśleć o ojczyźnie. Koń także musiał
być najedzony i napojony (w odpowiednim czasie), a do tego
starannie pielęgnowany i rozsądnie eksploatowany. Zapał
młodych ochotników, gotowych poświęcić życie i wygody na
ołtarzu sprawy narodowej, nie dodawał koniom sił i nie mógł
zmusić do nieustannego wysiłku weteranów wojen. Wśród
tych ostatnich była wola walki z Moskalami, ale konie nie
miały „za grosz patriotyzmu [...] i upierały się przy owsie”.
Gdy warunki egzystencji były złe, a do tego przychodziły
porażki, wśród żołnierzy słabło morale i zapał. W ryzach
mogła ich utrzymać tylko dyscyplina i karność. Niestety,
w korpusie Dwernickiego brakowało ich nawet w relacjach
między wyższymi a niższymi oficerami. Zastępowały je
braterstwo i więź zrodzona ze świadomości wspólnego
losu i trudów. W korpusie panował nieład, a w pułkach nie
było „porządnej organizacji”. Jak zauważył Franciszek
Gajewski, który latem 1831 roku dowodził byłymi żoł­
nierzami i oficerami z korpusu Dwernickiego, „każdy
chciał dowodzić, każdy krzyczał, a mało kto słuchał”.
Władysław Zamoyski pisał, że Dwernicki nie był w stanie
kontrolować swoich podwładnych, którzy robili co chcieli.
W każdej bitwie, jaką stoczył korpus, Dwernicki starał się
„powstrzymać szaleńców, których w następnej godzinie,
skoro się bitwa powiodła, nagradzał jak bohaterów”44. Z tym
zjawiskiem mieliśmy do czynienia pod Stoczkiem i Nową
Wsią. Franciszek Russjan, Bazyli Lewiński, a nawet dowódca

44 Z a m o y s k i , op. cit., t . 2 , s . 192.


1. Pułku Jazdy Krakowskiej, Kajetan Żuchowski, samowolnie
zaczynali natarcie albo też kontynuowali je wbrew rozkazom
Dwernickiego. Byli to typowi oficerowie napoleońscy,
którzy tak jak Bazyli Lewiński nie wiedzieli, co to jest
„cofać się”, starali się wykorzystać każdą słabość okazaną
przez przeciwnika, każdą dogodną okazję do szarży, i za
wszelką cenę usiłowali osiągnąć wyznaczony cel45. Takie
samowolne wyrywanie się przed szereg, i to w czasie
bitwy, narażało cały korpus na niebezpieczeństwo. Zamoyski
zauważył nawet, że „waleczność korpusu nie ujęta w karby
wolą dowódcy, sprowadzała czasem niepożądane skutki,
wciągała bowiem korpus w stanowcze rozprawy, bez wzglę­
du na to, czy chwila i okoliczności były odpowiednie...”.
Ten nieład panujący w korpusie Dwernickiego ujawniał się
nie tylko na placu boju. Występował też na postojach,
w trakcie obozowania lub przy tak poważnym przedsię­
wzięciu, jakim była przeprawa przez Wisłę.
Sztab Dwernickiego przypominał raczej zebranie towa­
rzyskie, a nie ciało, w którym podejmowano decyzje
i przygotowywano działania korpusu. Sam Dwernicki
najlepiej demonstrował niezdolność do zgodnego działania
z innymi dowódcami (zwłaszcza tymi, którym miał pod­
legać, a nie byli w jego oczach godnymi takiej współpracy).
Między 10 a 14 lutego po prostu zniknął z oczu naczelnego
dowództwa, gen. Stanisława Klickiego, któremu podlegał,
i gen. Franciszka Żymirskiego, z którym miał współdziałać.
Po 14 lutego praktycznie każdy rozkaz, jaki był do niego
kierowany z wyższych szczebli dowódczych, zawierał
prośbę o jak najczęstsze raportowanie, gdzie się znajduje
i co czyni.

45 Ta „zaraza” przenosiła się na młodych oficerów. Na emigracji


adiutant Dwernickiego Roman Czarnomski szczycił się tym, iż pod
Stoczkiem lub Kurowem „bez rozkazu podkomendnych swoich po­
prowadził do ataku”. Z. M i ł k o w s k i , (T.T. Jeż), Sylwety emigracyjne,
Kraków 1988, s. 95.
ROZDZIAŁ IV
DZIAŁANIA KORPUSU DWERNICKIEGO
NA PRAWYM BRZEGU WISŁY
I BITWA POD STOCZKIEM
(14 LUTEGO 1831 ROKU)

Dwa dni, 7 i 8 lutego, Dwernicki poświęcił na przygoto­


wania i organizację oddziałów, rozsyłanie rozkazów, walkę
o pozyskanie sprzętu i ludzi. Napotykał na drodze opór
niechętnych lub obojętnych wobec powstania urzędników.
Okazało się, że w Komisji Wojny nawet nie zapoznano się
z rozkazami do batalionów piechoty i krakusów nade­
słanymi wprost z rady wojennej. Wieczorem z 8 na
9 lutego Dwernicki odbył spotkanie z niektórymi dowód­
cami podległych sobie oddziałów (m.in. uczestniczył w nim
Józef Puzyna, Józef Wiśniewski, Antoni Szymański, ofice­
rowie sztabu i oficerowie niższych stopni). W spotkaniu
brali udział także działacze Towarzystwa Patriotycznego,
którzy dołączyli do korpusu od razu (np. jako kanonierzy)
albo po kilku dniach. Dla nich Dwernicki stawał się
kluczową postacią w armii, która umiała, a przede wszyst­
kim chciała walczyć z Rosją. Dwernicki, który od dłuższego
czasu opowiadał się za wyprawą na Wołyń, i to jeszcze
przed rozpoczęciem wojny, zaliczał się do grona nielicznych
wyższych dowódców powstania, którzy wierzyli w jego
sukces. Dla korpusu, który powstawał pod jego komendą,
w opinii patriotów i samego Dwernickiego głównym celem
nie był Geismar czy Kreutz (generalnie korpus rosyjski,
który operował w województwie lubelskim), ale Wołyń.
Na naradzie, która trwała do 3 rano 9 lutego, mówiono
głównie o wyprawie za Bug. Entuzjazm był niesamowity.
„Im prędzej, tym lepiej — wszyscy mówili, a bardziej
krzyczeli” — wspominał Józef Puzyna.
Dwernicki opuścił stolicę rano 9 lutego, aby nadzorować
koncentrację korpusu. Utrudniało ją rozproszenie oddziałów.
Ułani byli w najlepszej sytuacji. Dywizjony 1. i 3. pułków
ułanów z Góry Kalwarii i okolic miały do Mniszewa ok.
15 km drogi (w linii prostej), ale dywizjony 2. i 4. pułków
ułanów — ok. 30 km, szaserzy — ponad 100 km,
a bataliony piechoty — od 50 do ok. 100 km. Artylerię
organizującą się w stolicy od punktu koncentracji dzielił
dystans ok. 50 km. Wszyscy żołnierze wiedzieli już
o rozpoczęciu wojny, ale nie byli do niej przygotowani.
Dwernicki był tego świadom, gdyż jeszcze 1 lutego
lustrował dywizjony 2. i 4. pułków ułanów w Kozienicach.
Gdy po południu 8 lutego dywizjony 1. i 3. pułków ułanów
ruszały z Góry Kalwarii do Mniszewa, liczyły tylko po 200
koni. Jak wspominał Jan Bartkowski, nastroje wśród
żołnierzy były dobre, ale też większość z nich była
podchmielona lub pijana, grożąc rozbiciem szyku mar­
szowego. Russjan tolerował ten stan do wieczora, kiedy to
zatrzymano się na nocleg w Warce. Następnego dnia
zakazał picia pod groźbą surowej kary i pokazał, że nie
żartuje. Jeden z żołnierzy dostał „trzydzieści podogoni”
i odesłano go do zakładu. Inny żołnierz tego dywizjonu
wspomina, iż ostatnie dni lutego były wypełnione inten­
sywnym szkoleniem ułanów: „Wszelkie ćwiczenia przygo­
towawcze odbywały się z pośpiechem i gwałtownie. Ruch
wielki, młodzieży pełno”1. Nie inaczej było w 3. Dywizjonie
2. Pułku Ułanów, rozlokowanym w Kozienicach i okolicz­
nych wioskach. Józef Mrozowski wspomina szycie sakw
przez żołnierzy i zaniepokojenie młodych ochotników, że

1 W . M a k o w s k i , Fragmenty z pamiętnika, Włocławek 1931, s. 24.


nie potrafili pakować mantelzaków2. Starsi żołnierze nie
chcieli im w tym pomóc; gdy jednak dymisjonowani
uświadomili sobie, że wojenka jest blisko, pomogli młodym
towarzyszom broni przygotować się do przeglądu. Sami
też szykowali się do wojny — głaskali konie, oglądali ich
podkowy, próbowali do nich mówić, nucili piosenki wojen­
ne. Wreszcie wieczorem przy gorzałce „z jak największą
swobodą opowiadali sobie dawne bitwy, które staczali pod
wodzą cesarza Napoleona, księcia Poniatowskiego i in­
nych”. Ochotnika Mrozowskiego podnosiła na duchu ich
pewność zwycięstwa, wiara we własne siły, a „młodzi,
słysząc ich pogadanki, także tym lepszego nabierali ducha
i o przegranej nie pomyśleli”. Następnego dnia przed
wymarszem nastroje patriotyczne sięgnęły apogeum. Wia­
rusi śpiewali: „Dwernicki wojak dzielny, śmiały”, „Pod
Białego Orła znaki”, „Na koń, na koń” czy „Dalej, bracia,
miecz do ręki”.
Marsz szwadronu z Kozienic do Mniszewa prowadził
sam kpt. Lewiński, którego widzieć na koniu „było praw­
dziwą rozkoszą”. Śpiewano różne piosenki wojskowe
i oczywiście pieśń legionów — „Jeszcze Polska nie
zginęła”. Gorzej wspominał marsz Feliks Poradowski. On
i jego koledzy jechali bez siodeł. Dostali je 9 lutego
w Mniszewie, ale nie wszyscy. Młodzi ochotnicy musieli
zadowolić się rzemionami, tj. gołymi terlicami, które
dopiero przez noc przerabiano na siodła. Pomagali im
w tym starzy żołnierze. Opłaciło się, gdyż niesamowitą
radość sprawił widok szwadronu „na koniach osiodłanych
i z lancami w tulejkach”3. Podobne intensywne przygoto­
wania trwały i w innych oddziałach. Kpt. Krasnodębski
dokonał ostrej selekcji wśród krakusów Kościuszki. Tylko
100-130 oficerów, podoficerów i żołnierzy z około 250-300
2 Mantelzak — element siodła, w którym jeździec przechowywał część

ekwipunku.
3 P o r a d o w s k i , op. cit., s. 436.
na koniach „licho osiodłanych” przyprowadził do Mnisze­
wa. Stu kilkudziesięciu ludzi, bez mundurów, płaszczy
i koni, zostawił w Grójcu.
W tym czasie w naczelnym dowództwie precyzowano
zadania korpusu. Dwernickiego podporządkowano gen.
Stanisławowo Klickiemu, któremu 8 lutego powierzono
dowództwo nad wojskami rozlokowanymi na lewym
brzegu Wisły.
9 lutego dowództwo polskie ponownie zwróciło czoło
głównej armii ku północnemu wschodowi, na Puł-
tusk-Zegrze-Serock, i zaczęło koncentrować ją w rejonie
szosy kowieńskiej. Na szosie brzeskiej i starym trakcie
litewskim z czołem zwróconym na Węgrów i Siedlce
pozostał „oddzielny korpus” gen. Żymirskiego, którego
podstawowym zadaniem była osłona Warszawy od Liwa
i Węgrowa (stary trakt litewski), od Siedlec (szosa brzeska)
i Lublina (trakt przez Lubartów-Kock-Żelechów-Garwolin
i Osieck do Warszawy). Żymirski dysponował 10 batalio­
nami piechoty, 7 pułkami kawalerii i 2 bateriami artylerii.
Jego linia obrony obejmowała Siedlce i linię Liwca z Liwem
i Węgrowem. Od południa osłonił się kawalerią. Główną
kwaterę od 8 do 11 lutego miał w Liwie, od 12 do
16 lutego — w Kałuszynie. Jego oddziały staczały drobne
utarczki z Rosjanami. 9-10 lutego pod Siedlcami ułani
polscy bili się z kozakami. 11 lutego gen. Żymirski
dokonał wypadu z Węgrowa w kierunku Nura nad Bugiem.
Dotarł do Wrotnowa (ok. 13 km na północ od Węgrowa).
Dostrzegł przed wsią Chruszczewka gromadzącą się dywizję
ułanów rosyjskich. Obeszło się bez starcia i polski oddział
cofnął się do Węgrowa.
Polskie rozpoznanie taktyczne i wywiadowcze zawo­
dziło. Naczelne dowództwo myliło się nie tylko w ocenie
działań głównej armii rosyjskiej, ale też co do poczynań
V Korpusu Kreutza. 10 lutego ostrzegało Żymirskiego
o obecności na jego prawym skrzydle oddziału gen.
Wirtemberskiego w sile od czterech do siedmiu pułków
z artylerią i kozakami. Nie wiedziano, czy był to korpus
samodzielny, czy też awangarda większego korpusu Geis-
inara, który wkroczył do Królestwa od Włodawy, lub też
Kreutza, maszerującego spod Uściługa. Wirtember­
skiego 8 lutego widziano w Lubartowie. 9 lutego sądzono,
że już zajął Puławy4. Wszystko więc wskazywało na to, że
duży korpus rosyjski, który wkroczył do Królestwa od
Włodawy i Uściługa, dowodzony przez Geismara lub
Kreutza z awangardą dowodzoną przez Wirtemberskiego,
koncentrował się w rejonie Lublina i Puław. Jednocześnie
dowiedziano się, że jakiś oddział rosyjski zajął Żelechów
(prawdopodobnie był to jeden z podjazdów Geismara).
Uznano, że „nie może to być jak tylko oddział mało
znaczący, a dla takich nie godzi się zmieniać dyspozycjów
tyczących się całego wojska” 5.
Jak widać z powyższych doniesień, w dowództwie
polskim niewiele wiedziano o rzeczywistym położeniu,
sile i zadaniach V Korpusu Kreutza. Nie zdawano sobie
sprawy z faktu, że korpus ten operował w dwóch kolum­
nach, na dwóch rozbieżnych kierunkach. Wyprzedzano
nawet fakty — Rosjan widziano już 9 lutego w Puławach,
a tymczasem Kreutz, który pojawił się nad Wisłą dopiero
3 dni później (12 lutego), 9 lutego tkwił jeszcze w Lub­
linie, gdzie dołączył do niego gen. Wirtemberski. Rzeczy­
wistym zagrożeniem dla głównej armii był Geismar,
stojący w Łukowie (Żymirski uświadomił to sobie jeszcze
10 lutego).
Obecność dużych sił rosyjskich w województwie lubels­
kim budziła niepokój dowództwa polskiego, mogły one
bowiem zagrozić zarówno stolicy (po dokonaniu przeprawy
przez Wisłę), jak też prawej flance głównej armii polskiej.
4 Rząd był poważnie tym zaniepokojony. Spodziewał się nawet
przerwania komunikacji Królestwa z Krakowem.
5 Źródła, t. 1, s. 271-272.
Zabezpieczenie skrzydła głównej armii uznano w dowódz­
twie polskim za istotniejsze. Jeszcze 9 lutego postanowiono
przeprawić na prawy brzeg Wisły korpus Dwernickiego.
Decyzja zapadła, mimo że nie było tajemnicą, iż korpus nie
osiągnął jeszcze pełnej gotowości bojowej. Przeprawę Dwer­
nickiego wymusiła także zmieniająca się aura. Ocieplenie
i rychłe, jak sądzono, puszczenie lodów na Wiśle mogło
opóźnić marsz korpusu na lewe skrzydło Żymirskiego.
Jedyna stała przeprawa znajdowała się w Warszawie.
W rozkazach skierowanych m.in. do Klickiego i Żymir­
skiego nie określono precyzyjnie zadań korpusu Dwernic­
kiego. Miał on operować przeciwko tym siłom rosyjskim,
które najbardziej zagrażały Warszawie. Mógł to więc być
nawet ten korpus, który, jak sądzono, zajął w tym czasie
Puławy. W rozkazie zwrócono uwagę, iż Dwernicki dowo­
dził korpusem „oddzielnym” i sam powinien zdecydować,
gdzie „jego obecność najbardziej jest potrzebna” (a więc
na prawym lub lewym brzegu Wisły). Od razu pojawił się
problem jego podległości. Na prawym brzegu Wisły
Dwernickiego formalnie nie podporządkowano od razu
Żymirskiemu — stwierdzono tylko, że powinien porozu­
mieć się z nim „dla wykonania wspólnych ruchów”. Gdyby
jednak okoliczności doprowadziły np. do zbliżenia kor­
pusów do stolicy, to Dwernicki miał podporządkować się
Żymirskiemu. To „przywiązanie” Dwernickiego do Żymir­
skiego Sztab Główny wprowadził świadomie. Doskonale
zdawano sobie tam sprawę, iż Dwernicki zamierzał masze­
rować aż ku Bugowi, Żymirski miał więc poskromić te
zapędy6. Tymczasem Dwernicki zrozumiał, że dopóki nie
dojdzie do połączenia korpusów, to zachowa swoją samo­
dzielność i swobodę podejmowania decyzji.
6 Gen. Józef Z a ł u s k i , szef sztabu Żymirskiego, pisał wprost, iż
Dwernicki został oddany rozkazem naczelnego wodza pod komendę
Żymirskiemu. Żymirski był prawdopodobnie o tym przekonany. Z a ł u ­
s k i , op. cit., s. 352-353.
Rozkazy wydane 9 lutego przez Klickiego i Sztab
Główny Dwernicki odebrał rano 10 lutego w Mniszewie.
Nakazano mu przeprawę z tymi oddziałami, jakie miał pod
ręką. Pozostałe miały dołączyć do niego na prawym brzegu
Wisły. Pośpiech nakazany przez dowództwo przyczynił się
do tego, że Dwernicki nie zdołał aż do 14 lutego zebrać
wszystkich oddziałów, które przydzielono do jego korpusu.
9 lutego dysponował w Mniszewie tylko 7 szwadronami
ułanów z Góry Kalwarii i Kozienic (bez 6. Szwadronu
2. Pułku Ułanów). Przybycia szwadronów szaserów z Ło­
wicza spodziewał się 10 lutego, a z Kutna — 11 lutego.
O pozostałych oddziałach nic nie wiedział.
Pierwsze oddziały przybyły do Mniszewa 9 lutego.
Dwernicki osobiście witał ułanów. Józef Mrozowski wspo­
mina, iż poza tradycyjnym powitaniem i pytaniem, czy
razem pójdą na Moskala, wyjaśniał zadania korpusu 7.
10 lutego, po odebraniu rozkazu Klickiego wzywającego
go do najszybszej przeprawy przez Wisłę, Dwernicki
wezwał szwadrony ułańskie nad rzekę, a sam wraz z kilku
mieszkańcami i kilku ułanami8, brnąc po kolana w wodzie9,
wytyczył drogę marszu dla swoich oddziałów.
Kawalerzyści przechodzili rzekę pojedynczo w odstępach.
W tym też dniu do korpusu dołączyło od 120 do 130
krakusów Kościuszki oraz 4. Batalion 5. Pułku Piechoty
Liniowej. Przeprawa piechoty i kawalerii zakończyła się
około północy z 10 na 11 lutego. Ułani zajęli wsie
Piwonin, Leśniki, Ostry Bór, Celejów, Wilkowyje, Podole,
Olszak, Rudę Talubską, a piechota m.in. Wilgę, Ostry Bór
i Celejów. Patrole wysłane w stronę Żelechowa i Garwolina
nie napotkały nieprzyjaciela i nie zdobyły żadnych infor­
macji o nim. W raporcie do naczelnego wodza Dwernicki
7 Mrozowski, k. 4.
8 S p a z i e r , op.cit., s. 26: „z niecierpliwością ciągle Korpusik swój
z 10 tylko ułanami wyprzedzając”.
9 Woda przykrywała lód na pół łokcia, tj. około 28 cm.
zapowiedział, że będzie posuwał się na wschód z prawym
skrzydłem wysuniętym ku Żelechowowi, a lewym — ku
Seroczynowi. Komunikację z Wisłą, przez którą przeprawić
się miały pozostałe oddziały korpusu, utrzymać miał
łańcuch małych komend. Generał zdecydowany był szukać
nieprzyjaciela, a gdyby go znalazł, zamierzał działać
stosownie do okoliczności, aby zapewnić osłonę prawemu
skrzydłu armii. Gdyby jednak nieprzyjaciela nie spotkał,
zdecydowany był ruszyć na Lublin, jeżeli „wiadomości
o rozszerzaniu się korpusu Geismara w okolicach Lublina
potwierdzą się” 10.
Dla ochotników korpusu zaczęła się prawdziwa wojna.
Feliks Poradowski, ułan z 2. Pułku Ułanów, myślał nawet,
że śni, widząc obóz wojskowy: „Starzy żołnierze z wąsami
obmarzniętymi około ogniska, lance w kozłach, konie
z torbami na głowach, a wszystko było ożywione, wesołe
i nuciło pieśni narodowe”. Szybko jednak otrzeźwiał, gdy
jego pluton skierowano na placówkę, gdzie musiał siedzieć
nieruchomo na koniu „czasem przez trzy godziny na
mrozie, często wśród burzy i zawiei śnieżnej, w nocy,
z natężonym okiem i pistoletem w ręku”11. Równie nie­
przyjemne wspomnienia z pierwszej placówki wyniósł Jan
Bartkowski z 1. Pułku Ułanów: „Stosownie do zalecanej
mi czujności wytrzeszczałem oczy w nakazaną mi stronę,
ale nadaremnie”12. Krótki wzrok i ciemności utrudniały mu
sumienne wykonywanie obowiązków.
11 lutego Dwernicki pomaszerował dalej na wschód. Na
noc zajął Łaskarzew (1 . i 3. pułki ułanów), Dąbrowę,
Izdebno, Rowy (4. Pułk Ułanów), Rębków (główna kwate­
ra), Garwolin (2. Pułk Ułanów). W Podolu, Wildze, Stoczku
(na zachód od Rębkowa) pozostały komendy liczące po 22
ludzi. Łaskarzew i Garwolin wytyczały skrzydła szyku
10 Źródła, t. 1, s. 278.
11 Poradowski, op. cit., s. 436.
12 B a r t k o w s k i , op. cit., s . 4 8 .
(13 km). Linia komunikacyjna z lewym brzegiem po­
krywała się z drogą Rębków-Stoczek-Wilga (wzdłuż
rzeki Wilgi)-Podole nad Wisłą. Do korpusu dołączył
4. Batalion 1. Pułku Piechoty Liniowej, który przeprawił
się w Górze Kalwarii, oraz dywizjony szaserów (dywizjon
3. Pułku Strzelców Konnych zatrzymał się w Celejowie
i Ostrym Borze). W tym momencie Dwernicki dysponował
już 1200 ułanami, 350 szaserami, 120 krakusami i około
1700 piechurami z 1. i 5. pułków piechoty liniowej.
Późnym wieczorem przez Wisłę przeszły dywizjony
1. i 2. pułków strzelców konnych i 4. Batalion 6.
Pułku Piechoty Liniowej, a także artyleria. Szaserzy
z batalionem piechoty dotarli do Rębkowa.
Artyleria dopiero po południu 10 lutego opuściła stolicę.
Uroczyście pożegnano ją na placu Saskim. W eskorcie
7 szaserów z 5. Pułku Strzelców Konnych przez Piaseczno
bateria dotarła wieczorem do Góry Kalwarii. Tutaj wydarzył
się ciekawy incydent, świadczący o szpiegomanii w armii
polskiej. Zjawił się mianowicie u Puzyny płk Ignacy
Abramowicz, adiutant połowy gen. Maurycego Haukego
(poległ z rąk powstańców 29 XI 1830 roku), z rozkazem,
aby z powodu słabego lodu na Wiśle wrócił z baterią do
Warszawy i przeszedł przez Wisłę mostem. Puzyna nie
zgodził się, gdyż zdawał sobie sprawę, że Dwernicki czeka
na jego działa i bez artylerii trudno mu będzie rozpocząć
działania. Doświadczenie nakazywało mu potwierdzić
rozkaz u komendanta placu, mjr. Józefa Dębickiego z 3.
Pułku Ułanów. Zastał u niego adiutanta Dwernickiego,
ppor. Anastazego Dunina, przybyłego z rozkazem stawienia
się z baterią 11 lutego w Mniszewie, a po przeprawie przez
Wisłę — w Rębkowie. Pomimo poszukiwań Abramowicza
nie odszukano13. 11 lutego o godz. 2 po południu bateria
13 Abramowicz przybył do Góry Kalwarii z rozkazem Sztabu Głów
nego! Zalecał on Klickiemu, aby baterię Puzyny cofnął do Warszawy
i skierował ją do Dwernickiego prawym brzegiem Wisły. Już 10 II 1831 i
dotarła do Mniszewa. Przy pomocy ppor. Ludwika Kur-
kiewicza z korpusu inżynierów Puzyna miał dokonać
przeprawy. Nie było to proste — słaby lód groził utratą
dział i wozów amunicyjnych. Puzyna przeprawiał więc
sprzęt saniami po zdjęciu kół. Artylerzyści trudzili się do
późnej nocy. Ciemności nie pozwalały na marsz do
Rębkowa. Bateria zatrzymała się w Celejowie, gdzie
czekały na nią dwa dywizjony szaserów. Od tej pory nie
odstępowały one dział Puzyny. Ignacy Maciejowski, który
pierwszy raz znalazł się na wojnie, był pod wrażeniem
marszu oddziału w szyku bojowym 14.
W dniu 12 lutego siły Dwernickiego wzrosły do 1200
ułanów, 1050 szaserów, 120 krakusów, ok. 2500 piechurów
z 6 działami. Generał wiedział już, iż jego przeciwnikiem
jest gen. Geismar. Raporty patroli i emisariuszy (szpiegów)
wskazywały na obecność w Łukowie (ok. 50 km od
Garwolina w linii prostej) kilkutysięcznego korpusu rosyj­
skiego, którego patrole docierały do Seroczyna i Latowicza.
Dwernicki powinien był w tym momencie nawiązać
kontakt z Żymirskim, który już od kilku dni obserwował
poczynania Geismara.
Od rana 10 lutego docierały do Żymirskiego informacje
o ruchu kolumn rosyjskich od Radzynia na Łuków. Wyni­
kało z nich, że liczyły one łącznie, według różnych
doniesień, od 4-6 do 10 tysięcy kawalerii. Dowodził nimi
gen. Geismar. Jedna z kolumn rosyjskich nocowała 8 lutego
w Łukowie (przy ogniskach rozłożonych na rynku), a inne
— we wsiach Zdziary i Róża (między Łukowem a Sero-

Sztab Główny zalecał takie posunięcie. Możliwe więc, że Puzyna w swoim


pamiętniku zignorowanie rozkazu Sztabu Głównego (dla niego było to
poważne przewinienie) uzasadniał złą wolą Abramowicza. W powszechnej
opinii był to zdrajca sprawy narodowej, który w marcu 1831 roku
wykreślony został ze stanu armii polskiej, a po 1831 roku był faworytem
Iwana Paskiewicza, wiernie służąc Rosji.
14 M a c i e j o w s k i , op. cit., s . 2 6 .
czynem i Stoczkiem), a nawet Dąbiu (na południe od
Łukowa). 9 lutego oddziały rosyjskie udały się do Osin
i Mysłowa pod Żelechowem, skąd zamierzały iść na
Garwolin (odgałęzieniem traktu lubelskiego). 9 lutego
oddziały rosyjskie nocowały na południe od Stoczka, we
Wnętrznej i Osinach.
10 lutego Żymirski już był pewny, że grozi mu niebezpie­
czeństwo. Odebrał raport emisariuszy wysłanych przez gen.
Tadeusza Suchorzewskiego z Siedlec, że kilkutysięczny
korpus rosyjskiej kawalerii maszeruje od Łukowa ku Seroczy-
nowi. Żymirski natychmiast wysłał na południe od szosy
brzeskiej do Cegłowa i Siennicy dwa nowe pułki kawalerii
kaliskiej (1. i 2. pułki jazdy kaliskiej), które wzmocniły
obecne tam dwa pułki starej kawalerii (2. i 4. pułki strzelców
konnych). Zamierzał powierzyć dowództwo nad nimi gen.
Stryjeńskiemu i skierować je aż do Latowicza, skąd miały
lepiej pilnować prawego skrzydła korpusu „od obejścia go
przez kolumnę rosyjską od strony Łukowa postępującej”.
Tym samym Geismar, który jeszcze nie ruszył się nawet
z Łukowa, już wywołał obawy Żymirskiego o prawą flankę
i ściągał na siebie jego oddziały. Żymirski przeniósł nawet
swoją kwaterę z Liwa do Kałuszyna, aby być bliżej dogodnej
do obrony pozycji nad Kostrzyniem w Boimiu. Z kolei gen.
Suchorzewski bez zastanowienia opuścił Siedlce i trzymał
w mieście tylko awangardę. Nawet naczelne dowództwo
ostrzegło Żymirskiego o godz. 11.30 w nocy, iż do jego
pozycji zbliżała się kolumna rosyjska od Łukowa. Raporty te
były niezupełnie dokładne. Dwernicki miał już lepsze
informacje — wiedział, że Geismar nie ruszył się jeszcze
z Łukowa (uczynił to dopiero 12 lutego).
11 lutego Sztab Główny w ogóle bagatelizował obecność
oddziałów rosyjskich pod Łukowem i Siedlcami, sądząc, iż
miały one odwrócić uwagę strony polskiej od głównej
armii rosyjskiej, która, jak błędnie sądzono, maszerowała
ku Warszawie od Łomży. Tę informację zdawał się
potwierdzać brak doniesień o aktywności w tym dniu
Geismara. Zaobserwowano tylko małe patrole jazdy rosyj­
skiej m.in. w Stoczku, ale o piechocie, a „tym bardziej
znacznym korpusie piechoty żadnej nie miano wzmianki.
Patrole kawalerii z korpusu Żymirskiego też nie odkryły
większych zgrupowań wojsk przeciwnika. Były nawet
w Stoczku i stwierdziły, że pojawiały się w okolicy tylko
patrole kawalerii bez piechoty”.
12 lutego dowództwo polskie już orientowało się, że dwie
kolumny rosyjskie, które wkroczyły do Królestwa we Włoda­
wie (Geismara) i od Uściługa (według Sztabu Głównego,
drugą dowodził gen. Wirtemberski) operowały w dwóch
różnych kierunkach. Wirtemberski znajdował się w Puła­
wach15, Geismar w Łukowie, a Anrep pod Siedlcami (w
Zbuczynie); żaden z nich nie ruszył się ze swego miejsca.
Żymirski doszedł nawet do wniosku, iż wstrzymali oni swój
marsz w oczekiwaniu na rozkazy z głównej armii. Oddziały
jego korpusu zajmowały Liw (jeden batalion), Siedlce i okolice
(oddziały gen. Józefa Czyżewskiego i Jana Tomickiego),
a większość sił była skoncentrowana koło Kałuszyna.
Żymirski planował przeprowadzenie operacji przeciwko
Geismarowi; chciał działać wspólnie z Dwernickim i dla­
tego prosił Sztab Główny, aby ten polecił Dwernickiemu
powiadomienie go o miejscu swego stacjonowania. Tym­
czasem sam Sztab Główny wiele by dał, aby poznać
aktualną pozycję korpusu Dwernickiego. Przepadł on
w bezmiarze prawego brzegu Wisły i nie dał znaku życia
od ostatniego raportu z 10 lutego. Sztab Główny bez­
skutecznie wzywał go, aby regularnie co 5 dni informował
dowództwo o stanie korpusu. Klicki próbował zdyscyp­
linować Dwernickiego od początku jego samodzielnych
działań. Jeszcze 9 lutego, gdy korpus dopiero się zbierał
15 Potwierdzały to meldunki z 11 i 12 lutego o zajęciu przez Rosjan
Kazimierza nad Wisłą i obecności 4 mile pod Puławami awangardy
Wirtemberskiego (3 tys. piechoty, 800 jazdy i 12 armat).
w Mniszewie, prosił naczelnego wodza, aby ten zwrócił
uwagę Dwernickiego na konieczność osłony Warszawy
i lewego brzegu Wisły, województw krakowskiego i san­
domierskiego z ich zasobami ludzkimi i magazynami.
I 1 lutego sam przypomniał Dwernickiemu te zadania; nie
wiadomo jednak, czy rozkazy dotarły do adresata.
Korpus Dwernickiego 12 lutego ruszył na wschód i zajął
Miastków, Zwolę (2. Pułk Ułanów), Górzno i Goniwilk,
Ryczyska, Żelechów, Kłębów, Rębków, i Stryć (4. Pułk
Ułanów), Zadybie i Wolę Zadybską (3. Pułk Ułanów),
Jagodne, Kłoczew, Jędrzejów i Dutki (1. Pułk Ułanów).
Tym razem front oddziałów był większy niż 11 lutego
— osiągnął około 25 km z północy na południe (między
Kłoczewem a Miastkowem). Z listu wysłanego z Żelechowa
12 lutego wynika, iż ułani stali koło Jagodnego, w Woli
Ząbkowskiej, Trojanowie, Kębłowie. 12 lutego po południu
przybyli krakusi Kościuszki, a w nocy — 3. Dywizjon
2. Pułku Ułanów. W Żelechowie obozowano koło kościoła
św. Stanisława i chociaż „noc słotna i przykra”, żołnierze
byli weseli i grzali się przy ogniskach16. Artyleria przeszła
z Celejowa do Rębkowa (ok. 14 km), a następnie, wraz
z 4. Batalionem 5. Pułku Piechoty Liniowej, do Chotyni,
gdzie zastano wieczorem oddziały przybyłe wcześniej
z Rębkowa. Chotynię opuszczały właśnie dywizjony strzel­
ców konnych kierujące się na Żelechów. Podczas pobytu
w Chotyni i w trakcie marszu artylerzyści ćwiczyli pod­
stawowe czynności, jak np. zaprzodkowanie i odprzod-
kowanie dział i furgonów; szło im jednak „niewprawnie”.
Oficerowie zwątpili w dobrą postawę baterii w walce 17.
Dwernicki w tym dniu sądził, że Geismar nadal obozuje
w Łukowie, ale dodatkowo także w Róży18 (w rzeczywistości
16 „Merkury”, nr 68, 23 II 1831.
17 M ac i e j o w s k i , op. cit., s . 2 6 .
18 Około 20 km na północny zachód od Łukowa i 8 km na płn. wsch.

od Stoczka.
rosyjski generał opuścił Łuków 12 lutego i na noc z 12 na
13 lutego zatrzymał się w Róży). Postanowił zbliżyć się do
rosyjskich obozów bocznymi drogami i uderzyć z za­
skoczenia. Do tej pory korpus przemieszczał się w roz­
proszeniu, co ułatwiało mu zakwaterowanie po domach
i zaopatrzenie w żywność i paszę (nie posiadał taborów).
Decydując się na zaatakowanie Geismara, Dwernicki musiał
skoncentrować oddziały i zachować ich marsz w tajemnicy.
Kontaktu z Klickim i Żymirskim, a tym bardziej ze Sztabem
Głównym, nie utrzymywał. Tymczasem dowództwo polskie
już rozważało, jak wykorzystać jego korpus do osłony
Warszawy przed wojskami rosyjskimi przeprawionymi w Pu­
ławach, a Żymirski myślał o wspólnej rozprawie z Geis-
marem. Zamierzał w tym celu skoncentrować swój korpus
po Żeliszewem19 i ruszyć na Seroczyn20. Tymczasem od
północy zawisło nad nim niebezpieczeństwo.
Główna armia rosyjska po przeprawie przez Bug (11 lu­
tego) 12 lutego opanowała Węgrów i 13 lutego przekroczyła
Liwiec pod Liwem (rano) i Starą Wsią21. 13 lutego Geismar
maszerował z Róży do Seroczyna, aby stamtąd ruszyć na
Kuflew. 14 lutego Dybicz planował osaczenie oddziałów
polskich znajdujących się w Siedlcach22. VI Korpus Pie­
choty miał zakończyć przeprawę przez Liwiec, a awangardę

19 18 km na północ od Stoczka, 7 km na południe od szosy brzeskiej,

14 km na płd. wsch. od Kałuszyna.


20 23 km na płd. od Kałuszyna i 30 km od Mińska.

21 I Korpus Piechoty zajmował Liw i Strupiechów na starym trakcie

litewskim, VI Korpus Piechoty jeszcze nie przeprawił się przez Liwiec


pod Starą Wsią, ale już uczyniła to jego straż przednia (nocowała pod
Turną). Rezerwa Konstantego stała pod Sokołowem, jeden pułk huzarów
— w Suchożebrach (na płn. od Siedlec), a III Korpus Kawalerii znajdował
się na południe od Węgrowa.
22 W Siedlcach miało być, według źródeł rosyjskich, 6 batalionów

piechoty, 8 szwadronów, 18 dział, pułk krakusów i „nieśmiertelni”


strzelcy Kuszlla.
posunąć na Dobre starym traktem litewskim, I Korpus
Piechoty — ruszyć z Liwa na Kałuszyn ku szosie brzeskiej,
III Korpus Kawalerii i rezerwa Konstantego — zająć
Siedlce. Wyparte z miasta oddziały polskie miała ścigać
energicznie kawaleria III Korpusu, a Geismar, maszerując
od Stoczka23, miał „ubiec nieprzyjaciela w odwrocie”,
a więc wyjść na szosę brzeską, odcinając Polakom drogę
odwrotu na zachód.
Żymirski zdawał sobie sprawę, co grozi jego oddziałom
od strony Liwa, ale też od Siennicy (od 24 godzin był
alarmowany o marszu kolumny Geismara). 13 lutego rano
jego oddziały odstąpiły od Liwca i opuściły Siedlce oraz
Opole na szosie brzeskiej, koncentrując się w Kałuszynie
i Boimiu nad Kostrzyniem. Tym samym wymknęły się one
z sideł, jakie zastawiał na nie Dybicz. Żymirski nie
zrezygnował bynajmniej z chęci rozprawy z Geismarem.
Zamierzał skoncentrować korpus w Cegłowie, aby uderzyć
na prawe skrzydło rosyjskiego oddziału 14 lutego. Odwiodło
go od tego zamiaru naczelne dowództwo, które powoli
koncentrowało armię pod Zegrzem, Radzyminem oraz
w rejonie starego traktu litewskiego i szosy brzeskiej,
oczekując, że Dybicz zaatakuje główną armię polską
traktem ciechanowskim (od Nura przez Kosów na Radzy­
min) lub starym traktem litewskim.
Tymczasem Geismar 13 lutego, idąc z Róży przez
Stoczek, doszedł do Seroczyna z zamiarem marszu na
Kuflew, aby wyjść 14 lutego w rejonie szosy brzeskiej
na flankę lub tyły armii polskiej. Nie miał bezpośredniej
łączności z główną armią, od której oddzielały go wojska
polskie na szosie brzeskiej. Komunikować się z Dybiczem
mógł drogą okrężną za pośrednictwem oddziału płk.
Anrepa. W tym celu trzymał lekki oddział w miejscowości
Jastrzębie na drodze z Łukowa do Siedlec (ok. 15 km
23 Dybicz był przekonany, że Geismar znajdował się w Stoczku, bo już
12 II wysłano mu rozkaz marszu z Łukowa na Seroczyn i Latowicz.
na południu od Siedlec). Ten system łączności nie działał
sprawnie. Dlatego też nikt nie poinformował Geismara,
że Dybicz, ulegając prośbie w. ks. Konstantego, wstrzymał
marsz jego oddziałów do Siedlec, godząc się, aby uczyniły
to 15 lutego24. Tym samym cały plan osaczenia oddziałów
polskich z Siedlec brał w łeb, a nieświadomy sytuacji
Geismar, działając zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami,
wchodził między oddziały Żymirskiego i Dwernickiego,
narażając się na całkowitą zagładę. Zatrzymał się dopiero
wieczorem 13 lutego, gdy złapani jeńcy polscy zeznali,
że na jego tyły wychodził korpus polski Dwernickiego,
zmierzający od Garwolina na Stoczek i Siedlce.
Dybicz, nie wiedząc, że swoimi decyzjami naraził
Geismara na niebezpieczeństwo, znajdował się ze swoją
główną kwaterą w Węgrowie. 14 lutego jego oddziały
zajmowały Liw, Węgrów, Strupiechów na starym trakcie
litewskim, Mokobody (III Korpus Kawalerii), Korytnicę
(straż przednia w Pniewniku), Siedlce (oddziały płk. Anrepa
i pułku huzarów) i Suchożebry (rezerwa Konstantego).
Dybicz był zawiedziony fiaskiem działań nad Liwcem.
Rozpoczął przygotowania do dalszych operacji. Ich plan
przedstawił w liście do cara z 14 lutego. Pisał go, zanim
dotarła do niego informacja o Stoczku.
Wiedział, że teren nie sprzyja wydaniu walnej bitwy
(obszar Wielkiego Boru). Pogodził się z tym, iż nie zdoła
pobić armii polskiej w polu, chyba że jej wódz sam
z własnej woli zdecyduje się ją przyjąć. Sądził, że samo
pojawienie się jego armii pod stolicą Królestwa, podobnie
jak przejęcie kontroli nad „prawie trzema województwami”
i częścią płockiego ze stratą tylko 2 zabitych i 10 rannych,
będą dostatecznym powodem, aby Polacy zrezygnowali
z kontynuowania oporu. Kreutz i Geismar mieli ich
24 Konstanty odmówił wykonania rozkazów, tłumacząc się zmęczeniem
żołnierzy rezerwy.
„zmiękczyć” jeszcze bardziej. W swoim planie zakończenia
wojny wyznaczył im poważne zadanie — mieli osaczyć
Warszawę od południa, przerwać mobilizację powstańczych
sił zbrojnych w województwie sandomierskim i większej
części mazowieckiego oraz przeciąć komunikację Warszawy
z Kaliszem i Krakowem, a tym samym z Europą. Widząc
postawę mieszkańców Królestwa, którzy do tej pory, tj. do
14 lutego, nie stawiali oporu, a także słaby opór armii
polskiej, bardziej myślał o wyprawie na Europę i o oszczę­
dzaniu mających wziąć w niej udział I i VI korpusów
piechoty i V Korpusu Kawalerii. Dał armii 3 dni wypoczynku
(14-16 lutego). 17 lutego chciał ruszyć na Warszawę starym
traktem litewskim (VI Korpus) oraz szosą brzeską (I Korpus,
III Korpus Kawalerii, rezerwa Konstantego). Jednocześnie
Kreutz miał przeprawić się na lewy brzeg Wisły25, wzmocnio­
ny jednym pułkiem strzelców konnych z dywizji Geismara.
Przeprawa zależna jednak była od stanu lodu na Wiśle.
Z Geismara Dybicz nie był zadowolony; jego dotych­
czasowe działania feldmarszałek oceniał jako ospałe26.
Uważał, iż zbliżenie oddziału Geismara do głównej armii
pozwalało na oddanie części jego sił do dyspozycji Kreutza.
Z resztą oddziałów Geismar miał po 17 lutego podejść do
Wisły i po lodzie przejść na lewy brzeg.
Dybicz, snując te plany, nie przewidział, że prawdziwa
wojna dla niego i jego armii dopiero się zaczęła, a V Korpus
odbierze solidne baty od Dwernickiego.
13 lutego rano Dwernicki zebrał korpus pod Żele­
chowem i ruszył z nim do Filipówki27. Świadomie wybrał
ten kierunek — liczył, iż lasy rozciągające się między

25 Dybicz nie wiedział, że Kreutz już przeprawił się na lewy brzeg

z większością swoich sił.


26 Można się z tym zgodzić. Przejście 36 km z Łukowa do Seroczyna

zajęło Geismarowi 2 dni.


27 Około 15 km na północny zachód od Żelechowa i 9 km na
południowy zachód od Stoczka.
Stoczkiem a rzeką Wilgą pozwolą mu skrycie podejść
przez Stoczek do Róży, gdzie miał znajdować się jeden
z dwóch obozów Geismara. Z Róży chciał kontynuować
marsz przeciwko głównym siłom rosyjskiego korpusu
rzekomo obecnym w Łukowie. Wykalkulował, że od
strony Róży, która leżała na północny zachód od Łukowa,
łatwiej będzie zaskoczyć Rosjan. Marsz odbywałby się
lasami bdzięki którym Dwernicki mógł podejść bardzo
blisko Geismara.
Artyleria z piechotą korpusu od rana zmierzała z Chotyni
do Żelechowa, gdzie nowe rozkazy skierowały je wprost do
Miastkowa. Puzyna udał się sam do Żelechowa, gdzie
Dwernicki szykował się do wymarszu z pięcioma dywizjona­
mi jazdy. Zaniepokojony informacjami o słabym wyszkoleniu
baterii, pytał Puzynę, czy jego podkomendni „potrafią
strzelać”, bo następnego dnia spodziewał się walczyć z Geis-
marem dysponującym artylerią konną. Puzyna zapewniał, że
talent, zapał i zdrowy rozsądek młodzieży służącej w baterii
gwarantują sprostanie „powinnościom artylerii i rozkazom
generała”28. Bateria tymczasem wraz z piechotą, zamiast
dobrym traktem na Żelechów, posuwała się przez lasy
drogami bocznymi. Około godz. 13 dotarła do Miastkowa,
skąd z dwoma dywizjonami strzelców konnych, po dwugo­
dzinnym wypoczynku, dotarła do obozu pod Filipówką.
Niestety, w tym momencie Dwernicki stracił już szansę
na zaskoczenie Geismara. Wysłany rano z Miastkowa
patrol krakusów Kościuszki natknął się na oddział kozaków
niedaleko Stoczka. Podoficer dowodzący patrolem, zamiast
uniknąć starcia, wdał się w bój. Jeden lub dwóch krakusów
dostało się do niewoli rosyjskiej. Jeńcy zaznali Geismarowi
zmierzającemu na Kuflew, iż od Garwolina na Siedlce
zmierza polski korpus rezerwowy, który przeprawił się
przez Wisłę pod Magnuszewem. Geismar natychmiast

28 P u z y n a , op.cit. , s . 205.
zatrzymał marsz swego korpusu w Seroczynie, aby wyjaśnić
sytuację i przekonać się o rzeczywistej sile polskiego
korpusu i kierunku jego marszu. Od południa osłaniał go
oddział złożony z dwóch szwadronów strzelców konnych
i kozaków. 13 lutego zjawił się on w Stoczku. Rosyjscy
żołnierze zabierali mieszkańcom żywność i patrolowali
okolicę. Czuli się bezpiecznie, gdyż od południa osłaniała
ich placówka ulokowana we wsi Prawdzie (ok. 3,5 km od
Stoczka), licząca ponad 20 strzelców konnych i kozaków
pod dowództwem oficera, który kwaterował we dworze,
zapominając o swoich obowiązkach. Kozacy buszowali po
okolicy. Geismar z Seroczyna także ich porozsyłał. Nie
miał ich zbyt wielu, ale mimo to kozacy odnieśli spory
sukces w nocy z 13 na 14 lutego, zgarniając sporo jeńców
z korpusu Dwernickiego (patrz str. 93).
Dwernicki już wieczorem 13 lutego dowiedział się
o ruchu Geismara. O godz. 22 zjawiło się u niego
w Filipówce dwóch księży z Łukowa z informacją o przy­
byciu awangardy kolumny rosyjskiej do Seroczyna pod
dowództwem „osobistym” Geismara. Księża mówili, że
Rosjanie zmierzali nie ku szosie brzeskiej, ale ku Wiśle,
aby przeprawić się pod Górą Kalwarią na lewy brzeg
Wisły i maszerować na Warszawę. Dwernicki jeszcze tego
samego dnia wydał rozkaz dzienny do wojska, w którym
zapowiadał „gorącą rozprawę” następnego dnia, i to z prze­
ciwnikiem, który dysponował siłą „co do liczby nierównie
od naszej liczniejszą i wojsko z wojną obeznane”. Generał
cieszył się z siły Geismara, bowiem jego podkomendni
mogli dzięki temu odnieść chwalebne zwycięstwo i okazać,
że byli „Polski synami”. Wojsko podobno przyjęło słowa
Dwernickiego z radością i zapowiadało, że chociażby
Rosjan przypadało kilku na jednego z polskich żołnierzy,
to i tak ich pobiją, a liczyć będą „trupy i niewolnika” 29.

29 D w e r n i c k i , op. cit., s . 2 1 .
Ignacy Maciejowski wspomina, że trudno było jednak
odpocząć w obozie po trudach marszu, gdyż co godzinę
odbierano rozkazy wzywające do czujności. Słyszano też
strzały z placówek, sygnalizujące zbliżanie się kozaków.
Snu nie ułatwiała świadomość obecności w pobliżu obozu
nieprzyjacielskiego, którego „ognie z daleka tworzyły łunę
nad lasem ku wschodowi” 30.
Wieczorem z 13 na 14 lutego Dwernicki nie planował
marszu do Stoczka. Zamierzał dopaść Geismara w Sero-
czynie idąc wprost od Filipówki. Zmianę planu wymusił
brak prostej dobrej drogi wiodącej na północny wschód.
Lokalną drogą na Iwowe i Rudnik, wąską i krętą, przebi­
jającą się przez las, nie mógł poprowadzić w nocy artylerii.
Musiał wybrać trakt przez Prawdę i Stoczek.
Stoczek w 1831 roku nie stanowił ważnego węzła
komunikacyjnego. Trakt do Seroczyna pod Stoczkiem
przekraczał rzekę Świder i kierował się na północ do wsi
Kołodziąż, a następnie na zachód do Seroczyna i Latowicza
lub Wodyń. Na wschód od Kołodziąża trakt dochodził do
Róży, a dalej przez Dąbie do Łukowa31. Do Stoczka, który
jest położony na południe od Świdra, od wschodu dochodził
też trakt od Łukowa, biegnący przez Tuchowicze i Lipni aki.
Pozostałe drogi wokół Stoczka były tzw. drogami bocznymi
o znaczeniu lokalnym.
14 lutego Dwernicki chciał rozpocząć marsz z Filipówki
jak najwcześniej, aby nadrobić dłuższą drogę. O godz. 2
w nocy obóz zbudziły dwa wystrzały z placówki. Nie były
one przypadkowe — 3,5 km na zachód od Filipówki
kozacy napadli „nade samym dniem” na jeden z plutonów
3. Dywizjonu 4. Pułku Strzelców Konnych, rozlokowany

30 M a c i e j o w s k i , op. cit. , s . 2 6 .
31 Trakt ze Stoczka przez Różę do Łukowa stanowił fragment znanego
od średniowiecza traktu z Czerska do Łukowa. W XIX wieku stracił ten
odcinek znaczenie na rzecz drogi wiodącej przez Osiny-Tuchowicze do
Łukowa.
w karczmie w Borowiu32. Dowodzący nim podoficer
zupełnie nie zadbał o bezpieczeństwo. Z relacji mieszkańca
Borowia, rodem Saksończyka, wynika, że okoliczni chłopi
naprowadzili kozaków „przy latarniach” na szaserów.
Kozacy zabili podoficera, a 10 polskich kawalerzystów
wzięli do niewoli. Ich łupem padło też 26 koni 33.
Po usłyszeniu strzałów z placówki korpus stanął pod
bronią. W dywizjonie 2. Pułku Ułanów „wachmistrz kazał
plutonowi wsiadać na koń, upominając, aby się cicho
sprawować, dlatego nawet trębacze nie trąbili”. Oddział
stał cicho w ciemnościach nocy. Awangarda korpusu,
dowodzona przez ppłk. Chmielewskiego, a za nią kawaleria,
opuściły Filipówkę prawdopodobnie o 2 rano. Artyleria
ruszyła na Stoczek o godzinie 5 rano, prawdopodobnie
przez Wolę Miastkowską.
Marsz po grudzie i w mrozie był ciężki i nużący. Ze
świtem („jak tylko dzień się zrobił”) straż przednia ppłk.
Chmielewskiego (3. Dywizjon 1. Pułku Strzelców Konnych)
przechwyciła w Prawdzie placówkę rosyjską złożoną z 20
strzelców konnych i kozaków. Umknął Polakom tylko
oficer, dowódca placówki, który nocował we dworze.
Gdyby nie to, działania Chmielewskiego można by było
32 W urzędowym raporcie Dwernicki pisał, iż pluton znajdował
się w Osowie. Dywizjon ten dopiero zmierzał do korpusu. Nie był
jego częścią.
33 Finał tej utarczki nie był przyjemny dla Niemca, który, jak twierdził,

cieszył się zaufaniem znających go Polaków. Niestety, „dwóch łajdaków,


którzy są i byli największymi zbrodniarzami, dla nadeszłej rewolucji
sądzeni być nie mogli, owczarz Józef Pietraszek i młynarz Stanisław”
przekonało żołnierzy polskich z 4. Pułku Strzelców Konnych, że Saksoń-
czyk jest rosyjskim szpiegiem i że to on naprowadził kozaków na ich
współtowarzyszy broni w karczmie w Borowiu. Namawiali do zemsty,
zabójstwa i rabunku. Tak też się stało. Do Saksończyka strzelano
z pistoletów i rąbano go pałaszami. Niemiec stracił wzrok i zniszczono
mu dom. Tymczasem zaręczał, iż nie pomagał kozakom, gdyż 13 lutego
był w Słódzewie pod Parysowem u obywatela Olszewskiego. Do Borowia
wrócił o zmroku, gdy oddział szaserów już zajmował karczmę.
uznać za sukces, gdyż skrycie podszedł do Prawdy i wziął
jeńców w sytuacji, gdy teren nie sprzyjał zaskoczeniu.
Wieś Prawda leżała na płaskowzgórzu, na otwartej prze­
strzeni, której nie okrywały lasy (las był oddalony od
zachodnich i południowych zabudowań wsi o ponad kilo­
metr). Zbiegły oficer, a także strzały, które padły w walce,
ostrzegły przed grożącym niebezpieczeństwem oddział
rosyjski stojący w Stoczku. Dowodzący nim oficer rosyjski
natychmiast przeszedł na północny brzeg Świdra i zajął
pozycje na wzgórzu przy trakcie wiodącym do Seroczyna.
Od jeńców rosyjskich Dwernicki dowiedział się, jakimi
siłami dysponuje Geismar. Wszystko wskazywało na to, iż
naprzeciw korpusu polskiego znajdowały się cztery pułki
kawalerii (po dwa strzelców konnych i dragonów), dwie
baterie artylerii, a w Stoczku — kilkuset jeźdźców34.
Dwernicki zdecydował się kontynuować marsz na Seroczyn.
Był świadom, że idzie do boju dysponując korpusem
słabszym od sił przeciwnika. 14 lutego polski korpus
składał się z 14 szwadronów kawalerii, 3 batalionów
piechoty i 6 dział, gdy tymczasem dywizja rosyjska miała
24 szwadrony z liczniejszą artylerią i kozaków. Dwernicki
nie wiedział, czego może się spodziewać po swoich
podkomendnych. Nie był pewny, jak zachowają się w wal­
ce. Porażki doznane 13 lutego i raport o stanie wyszkolenia
artylerii nie mogły napawać go optymizmem. Sądził, że
artyleria rosyjska, „ta znakomita gałąź armii rosyjskiej”,
jest lepsza i silniejsza od jego baterii, a kawaleria „na
dzielnych koniach, w wojnie tureckiej z bojem oswojona”35.
Ustępować jej musiały trzecie dywizjony złożone z dymis­
jonowanych żołnierzy „od służby odwykłych” oraz mło­

34 W urzędowym raporcie i wspomnieniach Dwernicki pisał o 4 pułkach

regularnych, 10 sotniach kozaków, 2 półbateriach artylerii, z 8 armatami


i 4 jednorogami.
35 Dwernicki mylił się; 2. Dywizja Strzelców Konnych nie uczestniczyła

w wojnie tureckiej.
dych, niedoświadczonych ochotników. Dostrzegał jednak
i zalety swoich podkomendnych — zaliczał do nich
zapał i „mocnego ducha”, które kształtowały odwagę.
Wojsko opierające się na takich fundamentach, a nie
na doświadczeniu, wyszkoleniu i karności, skazane było
na porażkę w odwrocie, który by je zdemoralizował
i osłabił zapał. Dwernicki postanowił więc nie czekać
i wyjść naprzeciw Geismara. Był zdecydowany przyjąć
bitwę. W Prawdzie jeszcze raz przemówił do żołnierzy,
podkreślając tym razem, iż jako pierwsi w armii polskiej
zmierzą się z nieprzyjacielem, i poprowadził ich do
Stoczka opuszczonego już przez Rosjan. Zjawił się w nim
przed godz. 10 rano.
Stoczek był osadą miejską, z rynkiem i drewnianym
kościołem z 1774 roku. W 1827 roku znajdowało się
w nim 27 domów mieszkalnych i 297 mieszkańców.
Położony jest na południowym brzegu Świdra. W 1831
roku na brzeg północny wiodła „grobla z opustami
i młynówka na rzece”. Grobla, długa na ponad 100
sążni (tj. około 213 m), praktycznie przecinała całą
dolinę Świdra, zabagnioną i porosłą krzakami. Szerokość
tej doliny wynosiła około 300 metrów. Rzeka nie była
łatwa do przebycia. Ocieplenie trwające od 8 do 12 lutego
osłabiło lód. Podobnie było z doliną rzeczną. Nie wia­
domo, czy oziębienie z 13 i 14 lutego ponownie skuło
rzekę mocnym lodem. W Warszawie pomimo minusowej
temperatury w tym czasie odnotowano słotę i odwilż,
która zniszczyła drogi, zmieniając je w bagna i kałuże,
a mróz uczynił z nich ślizgawicę. Śnieg praktycznie
zniknął z pól już 9 lutego, ale odwilż topiąc go, a mróz
skuwając ziemię, utworzyły grudy, które nie ułatwiały
poruszania się po bezdrożach i drogami bocznymi. 14
lutego śnieg ponownie spadł, tak więc sceneria bitwy
była zimowa. Pola były kamieniste, zmarznięte i pokryte
śniegiem.
Trakt wielki zwyczajny z Seroczyna na północnym
brzegu Świdra swój bieg zaczynał od wsi Zgórznica
(w 1831 roku Zgórnica). Jej zabudowania zaczynały się
prawie u samej grobli od Stoczka i ciągnęły się wzdłuż
traktu, którego stan Józef Puzyna określił jako lichy
(„pośledni”). Sam trakt biegł wzdłuż Świdra do dużego
kompleksu leśnego, który zaczynał się około 1,8 km na
północny zachód od Zgórznicy. Na tym odcinku teren był
pofałdowany. Od Zgórznicy do lasu były co najmniej
cztery pasma bezleśnych wzgórz, przeważnie o łagodnych
zboczach. Każde z tych pasm rozciągało się wzdłuż osi
wschód-zachód. Idąc od Zgórznicy, pierwsze pasmo ze
wzgórzem 177,2 mijało się tuż za wsią, drugie — około
650 m dalej ze wzgórzem 180,3 (graniczyło z doliną
Świdra), trzecie — około 900-950 m od Zgórznicy ze
wzgórzami 162, 178,1 i 176, i czwarte — oddalone od wsi
o około 1-1,5 km, ze wzgórzami 163 i 184. Różnice
wysokości między pasmami wynosiły od kilku do kilku­
nastu metrów. Między pasmami ciągnęły się padoły (do­
linki) z łagodnymi stokami. Obok traktu teren przecinały
dwie drogi boczne biegnące po osi północ-południe.
Za ostatnim pasmem wzgórz zaczynał się las, przez
który płynęła rzeczka. Trakt do Kołodziąża i Seroczyna
biegł wśród drzew około 800 metrów, wąskimi groblami,
gdyż otaczały go tereny bagniste i nisko położone. W po­
bliżu punktu przecięcia rzeczki przez trakt znajdował się
młyn Kulak i stawy pokryte lodem, tak jak okoliczne
bagna. W rejonie młyna grobla na trakcie była najdłuższa.
Na północ od Zgórznicy ku Toczyskom (ok. 2,8 km)
teren był równiejszy i opisywano go w 1930 roku jako
„przedstawiający szerokie, płaskie wyniosłości”. Przecinały
go drogi lokalne biegnące po osi północny wschód-połu-
dniowy zachód. Największą przeszkodą na tym obszarze
był strumień (rzeczka) biegnący parowem (po osi
wschód-zachód) od Zgórznicy, oddalony o 1,6-2,2 km.
Ten ciek wodny wpadał w las i ciągnął się aż do traktu ze
Zgórznicy do Kołodziąża. Drogi lokalne ze Zgórznicy do
Toczysk przekraczały parów około 2,2 km od Zgórznicy.
Tak więc każdy, kto szedł z Seroczyna do Stoczka od
północy, musiał najpierw przejść 3,3 km z Kołodziąża do
Toczysk (w tym około 1,7 km przez las), dalej 500 metrów
od Toczysk do parowu i dodatkowe 2 km do Zgórznicy.
Na wschód od tej wsi teren ponownie był pofałdowany do
wsi Zaskwiera i Zabiele.
Pola na północ i zachód od Zgórznicy, na których miała
rozegrać się bitwa, były kamieniste, zmarznięte, pokryte
śniegiem i grudą, która utrudnia szybki marsz.
Rosyjscy oficerowie, którzy w 1831 roku oglądali
pobojowisko, zwracali uwagę na groblę pod Stoczkiem,
którą biegła jedyna droga łącząca obydwa brzegi i wzgórza
pozbawione drzew; za nimi ciągnęła się „obszerna płasz­
czyzna” (chodziło w tym wypadku o dolinę Świdra).
O godz. 10 Dwernicki opuścił Stoczek z częścią korpusu;
prawdopodobnie z dywizjonami szaserów przeszedł na
prawą (północną) stronę Świdra. Rozlokowały się one
w dolinie rzeki przy drodze do Seroczyna. Wedety konne
stanęły na okolicznych wzgórzach. Piechurzy, artylerzyści,
a wcześniej ułani zatrzymali się na rynku w Stoczku; konie
potrzebowały wypoczynku po uciążliwym marszu. Młodzi
żołnierze po raz pierwszy mieli okazję zobaczyć z bliska
żołnierzy rosyjskich, wziętych do niewoli przez Chmielew­
skiego. Dla ułanów postój nie trwał długo. Józef Mrozowski
z 2. Pułku Ułanów wspomina, iż jego szwadron wkroczył
do Stoczka rano, „gdy robił się” dzień. Kpt. Bazyli Lewiński
kazał się zatrzymać, zsiąść z koni, „popręgi poprzyciągać”,
bo zapowiadał, że za kwadrans, a najwyżej za pół godziny
„będą bić Moskala”36. Dywizjon 1. Pułku Ułanów stanął
w Stoczku w „ściśniętej kolumnie na rynku”, ale oficerowie

36 M r o z o w s k i , k. 5 verte.
nie mogli zatrzymać ludzi w szeregach — ci od razu, gdy
tylko zsiedli z koni, rzucili się na poszukiwanie żywności.
Janowi Bartkowskiemu nie udało się nawet za złotówkę
kupić garnka kartofli od piechura; musiał obyć się tylko
smakiem. Głód doskwierał wszystkim. Próbowano szukać
ratunku w szynku, w którym „Moskale nie wychlali całego
zapasu wódki”, ale Bartkowski nie zdążył nawet wkroczyć
do tej świątyni rozrywki, gdy zatrąbiono na koń. Dowódcy
uświadamiali podkomendnym, że czeka ich walka. Feliks
Poradowski z 2. Pułku Ułanów może zbyt patetycznie
przelał na papier swoje wrażenia, ale dla niego: „Tego
uczucia radości, tej prawdziwej rozkoszy, że już raz
rozpocznie się walka z najeźdźcą — żadne pióro nie
skreśli, serce tylko polskie żyjące miłością dla kraju pojąć
je potrafi”37. Jego towarzysz broni z dywizjonu, Józef
Mrozowski, wspominał, iż on i jego towarzysze broni
cieszyli się, że będą bić Moskali. Widać, iż ten zapał
udzielił się wszystkim podkomendnym kpt. Lewińskiego.
Oddziały rosyjskie zbliżały się do Stoczka. Geismar
musiał zareagować na informacje o polskim korpusie
wychodzącym mu na tyły. Trudno jednoznacznie stwierdzić,
co wiedział o tym korpusie. Gdyby rzeczywiście sądził, iż
Dwernicki dysponował 10-12 tys. żołnierzy (takie liczby
pojawiły się w rosyjskich raportach), to raczej wystąpiłby
przeciwko niemu z wszystkimi siłami, jakie miał pod ręką.
Tak się jednak nie stało. Można więc przypuszczać, że nie
uwierzył w zeznania jeńców i spodziewał się zastać
w Stoczku kilka tysięcy żołnierzy polskich. Co istotne,
jeńcy z pewnością poinformowali Geismara, że korpus
składa się z nowych formacji i to zapewne ułatwiło mu
podjęcie decyzji o wydaniu bitwy. Z drugiej strony,
zwyciężyły jego złe cechy charakteru — zapomniał, że nie
dowodzi doskonałymi pułkami dragonów spod Bailesti

37 P o r a d o w s k i , op. cit., s . 437.


(Tomskim i Koływańskim), „tymi cud bohaterami nie-
znającymi przeszkody dla swojego natarcia, wypełniającymi
wszystkie wydane im rozkazy”. Co ciekawe, zdawał sobie
sprawę z niskiego stanu karności i ducha swoich strzelców
konnych, jednak był przekonany, że tak jak inni żołnierze
rosyjskiej armii szaserzy wypełnią swoją powinność na
placu boju i prędzej polegną, niż uciekając pokażą nie­
przyjacielowi plecy. Sądził też zapewne, iż własną postawą
zachęci podkomendnych do walki. Z drugiej strony, chciał
walczyć, gdyż zwycięstwo — pierwsze, jakie oręż rosyjski
odniósłby nad „buntownikami” w 1831 roku — wzbogaciło­
by jego własny wieniec chwały i utrwaliłoby sławę, jaką
cieszył się w armii.
Zdaniem jednego z oficerów rosyjskich, dla Geismara
obojętne było, z jakimi siłami przyjdzie mu się zmierzyć:
„Zapalony, ufny w siebie, odwagi niepohamowanej
i dumny z nabytej w dawnych wojnach sławy, mianowicie
w kampanii tureckiej 1828-1829, w której wygrał świetną
bitwę pod Bejleszti, Geismar traktował wojsko polskie
z pogardą, uważając je za coś w rodzaju pospolitego
ruszenia (ruchawki) i dlatego nie postarał się o dokładne
zbadanie pozycji ani nie wydał odpowiednich rozporządzeń,
a troszczył się tylko o to, aby mu nie uszło”.
Pewność siebie i pogarda dla przeciwnika zgubiły
Geismara. Podobno przed bitwą ogłaszał wszem i wobec
wiarę w męstwo strzelców konnych i wyrażał żal, że nie
będą mogli w pełni go okazać, gdyż mieli naprzeciw siebie
„same nowo sformowane wojsko”. Zabrakło u boku Geis­
mara jego szefa sztabu z wojny tureckiej płk. Grabbe, który
potrafił temperować zapał swojego przełożonego.
Informację o odparciu oddziału ze Stoczka Geismar
odebrał około godz. 9 rano. Nie wahając się podjął decyzję
o marszu na spotkanie z nieprzyjacielem. Zdecydował się
zaatakować jako pierwszy. Musiał wydać bitwę przeciw­
nikowi, który obszedł go od południa, zagrażał tyłom
i mógł przeciąć komunikację z główną armią na Jastrzębie.
Postanowił przeprowadzić natarcie z dwóch stron — od
drogi z Seroczyna idącej na Zgórznicę przez las koło
młyna Kulak oraz od strony Toczysk. Dowództwo pierwszej
kolumny, złożonej z Perejasławskiego Pułku Strzelców
Konnych z 4 działami 29. Roty Konnej (około 980 szaserów
i 70 artylerzystów), powierzył gen. Paszkowowi, a nad
drugą, utworzoną z pułku Wirtemberskiego, z 6 działami
29. Roty (ok. 960 szaserów i 102 artylerzystów), objął
komendę osobiście 38.
Plan był prosty — Paszkow miał związać przeciwnika
od czoła, a Geismar — uderzyć na skrzydło i tyły polskiego
oddziału bijącego się z Paszko wem. Obydwie kolumny
miały połączyć się w Zgórznicy. Niewątpliwie opanowanie
wylotu grobli wiodącej do Stoczka przypieczętowałoby los
polskiego korpusu. Sukces planu zależał od zgrania działań
obydwu kolumn. Geismar nie przewidział, że jego kolumna
miała do przebycia dłuższy dystans, i to węższą drogą
przez las między Kołodziążem a Toczyskami, przez który
dragoni mogli przejść tylko kolumną trójkową (trzech
dragonów we froncie), a następnie parów z rzeczką za
Toczyskami. Paszkow także musiał przedzierać się przez
las, ale od odkrytej przestrzeni naprzeciwko Zgórznicy
dzielił go krótszy dystans. Kontakt z nieprzyjacielem mógł
nawiązać wcześniej niż Geismar, ale to akurat było zgodne
z przyjętym planem.
Zarzucano Geismarowi, iż zmierzał pod Stoczek bez
uprzedniego wysłania patroli, które poprzedzając kolumny
nie tylko rozpoznawałyby teren, ale co istotne — uniemoż­
liwiłyby mieszkańcom ostrzeżenie Dwernickiego. Geismar

38 W źródłach rosyjskich brak wzmianki o kozakach. Z polskich tylko


R. Spazier pisał, prawdopodobnie w oparciu o relację świadków, o obec­
ności pułku kozaków. Dwernicki w pamiętniku i relacjach urzędowych
wspominał, iż Geismar dysponował dwoma pułkami (10 sotni), ale o ich
udziale w bitwie nie pisał.
prawdopodobnie uznał jednak, że patrole samą swoją
obecnością mogłyby uprzedzić polskiego dowódcę o zbli­
żających się kolumnach. Najpoważniejszy błąd Geismar
popełnił przy doborze sił do walki. Zdecydował się zaan­
gażować w bój tylko dwa pułki i 10 dział. Pod Seroczynem
zostawił pozostałe dwa pułki z 14 działami artylerii konnej
i kozakami39. Nie wyjaśnił, dlaczego tak postąpił. Można
tylko przypuszczać, że obawiał się o swoje tyły, zagrożone
od strony szosy brzeskiej. Tym samym brygada pozo­
stawiona w Seroczynie nie mogła go wesprzeć w razie
niebezpieczeństwa, oddzielona od Zgórznicy lasem. Geis­
mar naruszył więc podstawową zasadę sztuki wojennej
— nie zapewnił sobie wsparcia rezerw, na co dowództwo
armii czynnej zwracało uwagę w swojej instrukcji sprzed
wojny.
Obydwa pułki 1. Brygady 2. Dywizji Strzelców Konnych
nie miały zbyt długiej tradycji bojowej. Perejasławski pułk
sformowano w maju 1803 r. jako pułk dragoński. W 1806 r.
uczestniczył on w wojnie z Turcją przy zajęciu Besarabii,
Mołdawii i Wołoszczyzny, a w 1811 r. — w bitwie pod
Ruse (twierdza Ruszczuk). W wojnie 1812 roku znajdował
się w armii dunajskiej. 17 XII 1812 roku przeformowa.no
go w pułk strzelców konnych. Od 1817 r. znalazł się
w składzie 2. Dywizji Strzelców Konnych. Pułk Jego
Wysokości Króla Wirtemberskiego kontynuował tradycję
Liflandzkiego Pułku Dragonów, który powstał w 1805
roku. Tworzył go doskonały dowódca rosyjskiej kawalerii,
płk Piotr Pahlen I (w 1831 r. dowodził I Korpusem Piecho­
ty). W wojnie z Francją w 1806-1807 roku bił się pod
Ostrołęką, Pruską Iławą, Dobrym Miastem i Frydlandem.
W 1810 r. w wojnie z Turcją uczestniczył m.in. w szturmie
na Szumię, za co nagrodzono go Srebrnymi Trąbami. Bił
się pod Ruse. W 1812 r., znajdował się w armii dunajskiej.
39 Arzamaski i Tyraspolski pułki strzelców konnych (ok. 1790 szabel)
i 2 pułki kozaków.
W kampanii 1813 roku uczestniczył już będąc z pułkiem
strzelców konnych. Bił się pod Katzbach (nad Kaczawą),
Dreznem i Lipskiem. Rok później otrzymał prawo noszenia
na kaszkietach znaku „Za Wyróżnienie”. W 1817 roku
pułk przydzielono do V Korpusu. 11 V 1819 r. jego szefem
został król wirtemberski — stąd nazwa: Pułk JKM Króla
Wirtemberskiego.
Dwernicki został uprzedzony o marszu Rosjan. Ledwie
jego żołnierze zdołali zdobyć żywność dla siebie i koni,
ledwie zdążyli je nakarmić, gdy nadbiegli chłopi z infor­
macją, że z lasu od Toczysk maszeruje („ciągnie”) kolumna
kawalerii. Dostrzegły ją też polskie wedety konne, roz­
lokowane na północ od Zgórznicy. Dwernicki wysunął
prawdopodobnie dywizjony szaserów ku Toczyskom, a sam
pospieszył ze sztabem na wzgórze („górę”), położone na
północno-zachodnim skraju Zgórznicy. Z niego spostrze­
żono z lewej strony drugą kolumnę rosyjskiej jazdy — to
oddziały Paszkowa zbliżały się od lasu drogą z Seroczyna.
Paszkow prawdopodobnie zmierzał ku pasmu wzgórz ze
wzniesieniem 180,3, oddalonym od pozycji polskich o około
550-650 metrów (tzn. na dystans skutecznego strzału
z lekkich dział). Aby dojść do tego pasma, Paszkow musiał
przejść kilometr otwartej, pofałdowanej przestrzeni. Kolum­
na Geismara była jeszcze dalej — ponad 2 km na północ
od Zgórznicy. Dwernicki miał więc czas na pospieszne
ściągnięcie reszty swoich sił ze Stoczka na prawy brzeg
rzeki. Dla niego nie były to przyjemne chwile — korpus
miał rozdzielony Świdrem i nie spodziewał się praw­
dopodobnie starcia pod Stoczkiem. Najrozsądniejsze byłoby
cofnięcie przeprawionych dywizjonów szaserskich na połu­
dniowy lewy brzeg, ale generał nie mógł sobie na to
pozwolić.
Oddziały korpusu postawiono na nogi już po pierwszym
ostrzeżeniu. Ułani pospiesznym kłusem wychodzili ze
Stoczka i wąską groblą docierali do Zgórznicy. 5. Szwadron
2. Pułku Ułanów rozwijał się na wzgórzu przy drodze do
Seroczyna tuż za wsią. Kolejne szwadrony zajmowały
pozycje w jego pobliżu, prawdopodobnie w kolumnach
dywizjonowych. Od czoła osłaniał szyk łańcuch flankierów.
Po ułanach do Zgórznicy dotarła piechota, która z kolumn
sformowała czworoboki — szyk obronny przeciwko kawa­
lerii. Artyleria przeszła przez Świder jako ostatnia. Adiutant
Dwernickiego wzywał Puzynę do szybkiego marszu, bo
rosyjskie oddziały już stały na pozycjach. Prawdopodobnie
miał na myśli czołowe szwadrony Paszkowa, które widocz­
ne były na „wyniosłym wzgórzu” w odległości strzału
armatniego. Pułk kozaków, wymieniany przez Spaziera,
stanął bardziej na północ (prawdopodobnie na wzgórzach
178,1 i 178), aby nawiązać więź z Geismarem, którego
kolumna była jeszcze za parowem na południe od Toczysk.
Dwernicki szacował, że każda z kolumn rosyjskich ma
po dwa pułki kawalerii i baterię artylerii konnej. Przypusz­
czał więc, że przyszło mu stawić czoła całej dywizji, która
liczy co najmniej 4,6 tys. jeźdźców, a więc dwa razy
więcej od tego, czym dysponował. Trzecie dywizjony nie
osiągnęły jeszcze pełnych stanów etatowych i wraz z kra­
kusami Kościuszki 14 lutego liczyły około 2-2,1 tys.
szabel w 14 szwadronach40. Siły jazdy obydwu stron były
więc wyrównane, gdyż Geismar posiadał pod Stoczkiem
około 1,9 tys. szaserów i około 200 artylerzystów41. Jednak
rano 14 lutego Dwernicki o tym nie wiedział. Ukształ­
towanie terenu i spora odległość nie pozwoliły mu rozpo­
znać sił przeciwnika. Sądził, że Geismar ma przewagę
w kawalerii i artylerii. Piechotą (ok. 2,5 tys. bagnetów) nie

40 D w e r n i c k i , op.cit. , s. 27. 1 4 szwadronów bez 3. Dywizjonu


4. Pułku Strzelców Konnych i 6. Szwadronu 2. Pułku Ułanów.
41 W raporcie Dwernicki pisał, że miał do czynienia z dywizją
kawalerii rosyjskiej wspieraną dwoma bateriami artylerii. Dopiero w pa­
miętnikach liczbę dział zredukował do 12 w dwóch półbateriach. Źródła,
t. I, s. 329; D w e r n i c k i , op.cit. , s . 2 1 .
mógł zrównoważyć przewagi rosyjskiej w tych rodzajach
wojsk. Trudno było uwierzyć, że 6 działek „wiwatówek”
z doraźnie skleconą obsługą i na dodatek spieszoną sprosta
cztery razy liczniejszej rosyjskiej artylerii konnej, która
poza tym miała cięższe działa i lepiej wyszkolonych
kanonierów. Wyprowadzenie korpusu na otwarte pole,
a zwłaszcza piechoty, byłoby w mniemaniu Dwernickiego
szaleństwem — ruchliwa rosyjska artyleria konna mogłaby
rozstrzelać kartaczami polskie oddziały. Dlatego też praw­
dopodobnie nie zamierzał jako pierwszy rozpoczynać bitwy.
Inicjatywę przejęli Rosjanie. Ich kanonierzy dostali okazję
zademonstrowania swoich umiejętności.
Paszkow ustawił swoje 4 działa z prawej strony drogi
(zapewne na wysokości wzgórza 180,3) przed szykiem
kawalerii. 6 szwadronów dragonów sformował schodami
w trzy linie. Pierwszy dywizjon w dwóch kolumnach
szwadronowych (plutonami) stał w tyle artylerii, drugi
dywizjon z rozwiniętymi szwadronami tworzył drugą linię
na lewo od baterii, a trzeci zajął pozycję w rezerwie za
drugim dywizjonem w dwóch kolumnach szwadronowych
(plutonami).
Geismar w tym czasie prawdopodobnie dopiero prze­
chodził przez parów pod Toczyskami na otwarty teren.
Jego dywizjony nadal formowały kolumny marszowe,
między którymi znajdowały się po dwa działa. Możliwe, że
pierwsze ich para (jednorogi) w asekuracji jednego dywiz­
jonu była wysunięta do przodu ku Zgórznicy i osłaniała
marsz pozostałych dywizjonów 42.
W tym momencie, gdy Geismar zbliżał się do Zgórznicy,
zgodnie z przyjętym planem Paszkow powinien zaatakować
polski korpus. Możliwe, iż nie rzucił do natarcia swojej
jazdy, gdyż dostrzegł przed sobą zbyt silnego przeciwnika.
42 Dwernicki w swoich raportach i pamiętnikach pisze, że zarówno

kolumna Paszkowa, jak i Geismara doszły do polskich pozycji na dystans


strzału działowego.
Już sam widok czworoboków polskiej piechoty najeżonych
bagnetami uzmysłowił Paszko wo wi, że sześć szwadronów
(o za mało, aby związać bojem (nie mówiąc już o pobiciu)
przeciwnika, którego miał przed sobą. Te kilka szwadronów
ułańskich, nawet gdyby udało się je pobić, mogłoby znaleźć
oparcie w czworobokach piechoty. Paszkow nie miał takiej
rezerwy. Porażka nawet jednego dywizjonu mogłaby go
postawić w kłopotliwej sytuacji. Przewagę zapewniała mu
tylko artyleria (polskie działa jeszcze nie zajęły pozycji),
dlatego też tylko ją zdecydował się wprowadzić do boju.
Bitwa rozpoczęła się między godz. 10 i 11 rano. Bateria
Paszkowa otworzyła ogień jako pierwsza. Wkrótce dołą­
czyły do niej pierwsze dwa działa Geismara. Polskie
oddziały jeszcze się rozwijały, gdy razić je zaczęły pociski
rosyjskiej artylerii. Dywizjony 1. i 3. pułków ułanów wraz
ze szwadronem 2. Pułku Ułanów stanęły naprzeciw baterii
kolumny Paszko wa. Od rosyjskich szwadronów oddzielała
je „wielka pochyłość między dwiema górami”43. Na północ
od Zgórznicy „przy końcu drugiego wąwozu, który się na
prawo od pierwszego wzgórza w dolinę ciągnął”44 Dwerni­
cki rozwinął dywizjony 1. i 2. pułków strzelców konnych
oraz 4. Pułku Ułanów. Dywizjony 1. Pułku Strzelców
Konnych i 4. Pułku Ułanów były zwrócone czołem na
północny wschód ku kolumnie Geismara, a dywizjon
2. Pułku Strzelców Konnych „rozwinął się frontem do
prawego boku” tej kolumny45. Jej bateria (2 działa) stała
naprzeciw polskich dywizjonów. Szwadron krakusów Koś­
ciuszki Dwernicki zatrzymał przy sobie jako rezerwę,
a trzy bataliony piechoty i dywizjon 3. Pułku Strzelców
Konnych przeznaczył na asekurację baterii Puzyny, która
dopiero wychodziła na pozycję.
43 Źródła, t. 1, s. 329.
44 S p a z i e r , op. cits . 2 7 .
45 Wynika z tego, iż dywizjon 2. Pułku Strzelców Konnych miał
ewentualnie przerwać komunikację między Paszkowem a Geismarem.
Między polskie oddziały wpadały pociski rosyjskiej
artylerii, ale nie utrudniały one formowania szyku; zada­
wały jednak bolesne ciosy. Pocisk z baterii Paszkowa zabił
kanoniera w polskiej baterii, która dopiero przymierzała się
do artyleryjskiego pojedynku. Z kolei Józef Puzyna
wspomina, że w tym momencie, gdy zbliżał się do
polskiego szyku, pierwszy strzał z kolumny Geismara
wyrwał rotę (tj. dwóch jeźdźców) z dywizjonu 4. Pułku
Ułanów. Łącznie poległo w tej fazie boju kilku żołnierzy
polskich.
Dla nowozaciężnych stanie pod pociskami było przy­
krym doświadczeniem. W szwadronie 1. Pułku Ułanów,
gdy zasyczała kula nad głowami, wszyscy skłonili się
„jak na komendę” i jednocześnie, jak wspomina Jan
Bartkowski „dosłyszeliśmy koło siebie: «Święty Jakubie»,
«Święty Stanisławie», «Święty Antoni, miej nas w swej
pieczy». Nie mając sam żadnego świętego patrona, west­
chnąłem wszakoż w duszy do Boga, aby mi tylko
kulka głowy nie urwała”.
Kłanianie się kulom różniło niedoświadczonych żołnierzy
od weteranów. Ci ostatni dobrze wiedzieli, że niedoświad­
czonych i nieostrzelanych towarzyszy broni trzeba w tym
momencie podtrzymywać na duchu. Rozumiał to kpt.
Lewiński, który udzielał ostatnich rad swoim podkomend­
nym z 2. Pułku Ułanów. Przypominał: „Ułani, lance na
temblakach tęgo trzymać, a tak żgajmy, żeby chorągiewka
na drugą stronę przeszła”. Artyleria rosyjska biła do nich
kartaczami (dalekiego zasięgu), ale nie wyrządziła im
szkody. Za to Lewiński jeździł wzdłuż szyku rozwiniętego
szwadronu na siwej klaczy („sadzi lansady przed frontem
kpiąc z ich strzałów”), wyzywając Moskali od durniów46.
Bezczynne trwanie pod ogniem artylerii nie zaliczano do
przyjemnych epizodów wojennego bytu. Młodych żołnierzy

46 Mrozowski, k. 5.
to przerażało, a starszych i doświadczonych — dener­
wowało. Ochotnik Jan Bartkowski wolał iść do ataku na
białą broń, bo na tyle dobrze nią władał, aby nie dać się
„zarżnąć jak baran”, niż czekać na kulę lub granat, który
urwać mu mógł głowę.
Rosjanie chcieli zmiękczyć Polaków. Przeciwstawić się
im mogła tylko bateria Puzyny, która jako ostatnia zajęła
pozycje. Jej marsz na plac boju opóźniła „poślednia droga”,
prowadząca z wąwozu na „wzgórza stoczkowskie”. Dwer­
nicki rozkazał Puzynie zająć taką pozycję, która pozwoliła­
by mu razić obydwie baterie rosyjskie jednocześnie. W tym
momencie tworzyły one kąt prosty. Puzyna wyprowadził
więc swoją baterię „przy końcu wąwozu naprzeciwko
rosyjskiemu środkowemu punktowi położonemu pomiędzy
dwiema nieprzyjacielskimi bateriami, tak że mogła na
obydwie skutecznie działać”. Trzy armaty zaczęły bić
w działa Paszkowa, a kolejne trzy — w działa Geismara.
Rozpoczął się pojedynek, w którym przewagę mieli Ros­
janie. Puzyna nadrabiał to jednak dużą ruchliwością swojej
baterii, która zmieniała pozycję i zasypywała przeciwnika
gradem pocisków. Zdaniem jednego z artylerzystów, Puzyna
„szybko i bezzwłocznie” wybierał nowe pozycje. Zmieniał
je stosownie do potrzeb, a artylerzyści „pieszo cwałowali”
za działami „po grudzie i w miejscu górzystym”. Ignacy
Maciejowski — artylerzysta — wspominał po latach:
„Zadyszany, ledwie stanąłem przy mem drugim dziale,
zaraz odprzodkowawszy je na komendę, skierowałem
w stronę, skąd szedł ogień nieprzyjacielski, skąd kule
armatnie rosyjskie w nas rzęsisto biły. Czterech tylko
kanonierów było nas do posługi działa, piąty podoficer
zajęty był wydawaniem ładunków z przodkary i jaszczyka.
Ale z równą przytomnością, pośpiechem i odwagą praco­
waliśmy wszyscy”.
Jak na doktora prawa walczącego z paragrafami — cał­
kiem nieźle...
Polskie działa, obsługiwane przez „orły Temidy”, panów
doktorów filozofii i mistrza sztuki złotniczej zasypywały
przeciwnika gradem pocisków.
Działa strzelały „ogniem dowolnym i tak szybko, tak
gęsto odpowiadaliśmy na gęste kule nieprzyjaciela, że
— wspomina Ignacy Maciejowski — każdy z nas, sześciu
ochotników Gwardii Narodowej, przeznaczony do ce­
lowania działem sobie powierzonym, najmniej po 20
razy dał ognia, a jak się okazało z liczby przepalników,
których każdy z nas użył w boju, nie dłużej jak 40
minut trwającym” 47.
Jak uczył Puzyna, liczyła się tylko liczba oddanych
strzałów, a mniej ich celność. Działa polskie biły do
rosyjskich z pozycji oddalonej od przeciwnika „na półdys-
tans”, tj. około 300-400 m. Osłonę artylerzystom zapew­
niała piechota: batalion 1. Pułku Piechoty Liniowej — od
prawej, a bataliony 5. i 6. pułków piechoty liniowej — od
lewej, ustawione „pod górę”. Wszystkie trzy bataliony
sformowały czworoboki. Narażało je to na poważne straty
od pocisków rosyjskiej artylerii. Bezpośrednią osłonę
działom Puzyny zapewniał dywizjon 3. Pułku Strzelców
Konnych, który stał za baterią.
Dwernicki obserwował rozwijającą się sytuację. Naras­
tający ogień artylerii rosyjskiej wskazywał na dwa warianty
działań Geismara. Rosyjski dowódca mógł samym tylko
ogniem artyleryjskim wyprzeć Polaków z pozycji za
Stoczek, narażając ich na duże straty (przez Świder
musieliby przejść wąską groblą lub po lodzie), albo też, i tu
się Dwernicki nie mylił, uderzyć jedną kolumną, związać
polskie oddziały od czoła, a drugą wyjść na ich tyły.

47 M a c i e j o w s k i , op. cit., s. 44. Daje to łącznie 80 strzałów. Z kolei


Wacław Tokarz cytuje opis bitwy pruskiego oficera Canitza und Dallwitza,
z którego wynika, że artyleria Geismara oddała pod Stoczkiem zaledwie
12 strzałów. W. T o k a r z, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa
1993, s. 169.
Dwernicki zdecydował się zaatakować pierwszy, a za
cel obrał kolumnę Paszkowa, która była najbliżej Zgórznicy
i jako pierwsza otworzyła ogień z dział. Osobiście pojawił
się przy szwadronach ułańskich: „Otulony w płaszcz,
z spokojnym wejrzeniem, przejechał stępa przed frontem.
Zaszumiała druga kula i trzecia, ale już im żadna głowa nie
oddała ukłonu”. Dwernicki zbliżył się do mjr. Russjana
i „wskazał mu prawe skrzydło nieprzyjaciela, skąd padły
pierwsze strzały” 48.
Czy tak wyglądał początek wspaniałej szarży ułanów
— nie wiadomo. Ignacy Prądzyński, a za nim zapewne
Stanisław Barzykowski utrzymują, iż to sam Russjan
bez rozkazu Dwernickiego podjął decyzję o natarciu.
Zdaniem Prądzyńskiego, „podobno major Russjan pierw­
sze uderzenie uskutecznił bez rozkazu, co widząc Dwe­
rnicki, a sądząc, że zapędzenie się na taką siłę zgubnym
być musi, posłał do Russjana, ażeby go wycofać, na­
pomnieć i podobnie nawet chciał go rozstrzelać”. Zanim
jednak adiutant zdołał przekazać rozkaz, Russjan już
rozstrzygnął walkę na swoją korzyść 49.
Sygnałem do natarcia dla Dwernickiego lub Russjana
było zamieszanie w szykach Paszkowa, wywołane celnymi
strzałami artylerii Puzyny. Można też przyjąć, iż ta osoba,
która podjęła decyzję, nie chciała dopuścić do połączenia
kolumn rosyjskich i starała się rozbić najbliższą z nich.

48 B a r t k o w s k i , op. cit., s . 4 9 .
49 Trudno rozstrzygnąć, jak było. Warto zauważyć, iż w swoich
pamiętnikach Dwernicki opisuje natarcie Russjana od tego momentu, gdy
znajdował się już ze swoimi ułanami pod lasem tuż przed lewą flanką
Paszkowa. R. Spazier w ogóle pomija kwestię, kto wydał rozkaz do
natarcia. Pisze jedynie, że gdy spostrzeżono, „że pierwsze skuteczne
strzały zamieszanie sprawiły, natarł natychmiast major Russjan z ułanami
i Krakusami...”. W. Zwierkowski także potwierdza tę wersję: „Zaledwie
szwadrony polskie spostrzegły nieprzyjaciela, nie czekając komendy
ruszyły do ataku...”. Barzykowski stwierdził, że Russjan „miał szczęśliwe
natchnienie”.
Wskazuje zresztą na to sposób przeprowadzenia natarcia
(patrz niżej).
Jeżeli Dwernicki wahał się z rozpoczęciem działań,
to miał ku temu uzasadnione powody. Przede wszystkim
nie mógł wiedzieć, jak liczne oddziały go atakowały
(rosyjski pułk złożony z trzech dywizjonów można było
z dala uznać za dwa pułki). W tym wypadku rzucanie
się z 5 szwadronami ułanów na 12 szwadronów Paszkowa
wydawało się być szalone. Z drugiej strony, generał
nie mógł zaatakować Paszkowa wszystkim, czym dys­
ponował, gdyż druga kolumna rosyjska od razu mogłaby
wyjść mu na tyły.
Z pamiętnika ułana 2. Pułku Józefa Mrozińskiego wynika,
iż tym szaleńcem, który bez rozkazu Dwernickiego popędził
na rosyjskie działa, był kpt. Bazyli Lewiński. Podobno
miał dość biernego czekania na śmierć od kuli rosyjskiej
i poprowadził szwadron wprost na działa z kolumny
Paszkowa 50.
Nie ma się co dziwić, że tyle osób pretenduje do miana
inicjatora szarży na kolumnę Paszkowa, bo była ona idealna.
Ułani ruszyli, prawdopodobnie od razu formując się
w trzy rzuty. Pierwszy tworzyła kolumna dywizjonowa
1. Pułku Ułanów, drugi — szwadron 2. Pułku Ułanów,
a trzeci — dywizjon 3. Pułku Ułanów. Gdy dotychczasowe
pozycje ułanów zajmowały bataliony piechoty, ułani szli
kłusem w kierunku lasu i lewego skrzydła Paszkowa, aby
je obejść i odciąć od nadciągającego Geismara. Kozaków
już nie było, bo „przy pierwszym poruszeniu pierzchli [...]
i schronili się do lasu”51. Ten kierunek natarcia Russjana
był przemyślany, gdyż zmuszał Rosjan do zmiany frontu
i szyku. Już Prądzyński zauważył, że Polacy odnieśli pod
Stoczkiem sukces, gdyż uderzyli, zanim „Rosjanie rozwinęli
50 M r o z o w s k i , k. 5 verte.
51 S p a z i e r , op. cit., s . 28 .
się, co dowodzi bystrości oka polskich dowódców, a mia­
nowicie Russjana” 52.
Paszkow natychmiast zareagował: stanął na czele roz­
winiętych na lewo od dział dwóch szwadronów drugiego
dywizjonu i zaczął zwracać ich front ku nacierającym
Polakom. Zajmował pozycję na wzgórzu i nie zamierzał
z niego zejść. Strzelcy konni mieli ogniem z miejsca
powstrzymać polskich ułanów. Jednocześnie 1. Dywizjon,
który stał w tyle za działami w pierwszym rzucie, zaczął
wymijać 2. Dywizjon od prawej, aby w szyku rozwiniętym
uderzyć na lewe skrzydło Polaków, porażonych ogniem
karabinków 2. Dywizjonu. Prowadził go dowódca pułku,
płk Nowosilcow. Działa także zmieniały front, szykując się
do otwarcia ognia kartaczowego. 3. Dywizjon, nadal
w kolumnach szwadronowych, stanął w asekuracji dział.
Paszkow zamierzał więc związać ułanów polskich od czoła
i uderzeniem na flankę zepchnąć na las, wystawiając ich
jednocześnie pod szable 3. Dywizjonu.
Szwadrony Russjana kłusem dotarły na wysokość rosyj­
skiego szyku i zwróciły czoło na zachód53. Nadal formowały
trzy rzuty, ale już nie w kolumnach dywizjonowych.
Rozwijały się kolejno i rozpoczynały natarcie. Pierwszą
linię tworzyły szwadrony 1. Pułku Ułanów54, prowadzone
przez mjr. Russjana i kpt. Lisickiego, drugą — szwadron
2. Pułku Ułanów pod kpt. Lewińskim, a trzecią — dywizjon
3. Pułku Ułanów z majorem Wierzchlejskim i kpt. Sadow­
skim. Kolejno włączały się one do walki.
Russjan ze swoimi ułanami 1. Pułku Ułanów kłusem
kierował się na rozwinięty 2. Dywizjon rosyjski dowodzony

52 P r ą d z y ń s k i , Pamiętnik, t. 1, s. 406.
53 Russjan miał dość miejsca do manewrowania. Między Zgórznicą
a parowem strumienia było 1,1 km wolnej przestrzeni.
54 Z relacji Bartkowskiego wynika, iż dywizjony w składzie dwóch

szwadronów formowały kolumny dywizjonowe. Front tworzył rozwinięty


szwadron.
przez Paszkowa. W trakcie zwrotu w lewo i wchodzenia na
wzgórek zajęty przez Rosjan front ułanów „przekrzywił się
nieco”, naruszając linię szwadronów. Doświadczony Russjan
doskonale zdawał sobie sprawę, że równość linii i zwartość
szyku w natarciu są gwarancją sukcesu. Dlatego też zareago­
wał ostro: „Milion diabłów zjedliście! Wolno! Wolno! Pysk
przetnę temu, który się będzie rwał”. Prawdopodobnie oba
szwadrony 1. Pułku Ułanów w tym momencie przeszły
z kłusa w stępa. Udało się — szyk się wyrównał, ale tempo
natarcia spadło. Ułani stali się idealnym celem dla rosyjskich
dział, które zaczęły strzelać kartaczami.
Nagle przed Polakami wyrosły szwadrony Paszkowa.
Zbliżyły się kłusem, ale nie uderzyły na białą broń, mimo
że mogły spaść na ułanów ze wzgórza, gdy ci byli na jego
skłonie. Zatrzymały się jednak na szczycie wzgórza wznosząc
okrzyk „hurra”. Russjan zarządził „Do flanku broń”. Rosyjscy
strzelcy oddali salwę z karabinków i ruszyli do natarcia
z lancami w ręku, wysuwając je „o łokieć przed łbami
końskimi”. Kule nie wyrządziły poważnych szkód ułanom
1. Pułku, którzy dalej szli stępa i dopiero około dwudziestu
kroków przed zbliżającymi się szaserami rosyjskimi, na
komendę „Do ataku broń! Marsz! Marsz!”, ruszyli „z kopyta
jak piorun i w dwóch skokach” starli się z Rosjanami.
Paszkow próbował oskrzydlić Polaków, ale zareagowali na
to polscy ułani z drugiego szeregu, którzy „bez komendy
niczyjej zwrócili się trzema w lewo tył i nadstawili im ostrza
lanc”55. W miejscu czołowego starcia przez kilka sekund
trwała walka wręcz. Słychać było „tylko chrzęst drzewców
i szczęk pałaszy”. Szybko jednak polscy ułani przełamali
szyk rosyjski, sprawnie operując lancami. Gdy zabrakło
miejsca na pchnięcie, to nawet już nie kłuli szaserów
grotami, ale „walili po łbach”. Rosjanie swoje lance porzucili
i starali się odpowiadać na ciosy szablami.
55 B a r t k o w s k i , op. cits. 50. Dywizjon 1. Pułku Ułanów był

słabszy o co najmniej 100 szabel od rosyjskiego.


Dwernicki, który był świadkiem walki, wspominał,
że starcie było gwałtowne i pomieszane szyki dywizjonów
toczyły w zamieszaniu „zacięty krwawy bój”. Z daleka
można było odróżnić walczących. Rosyjscy szaserzy
„olbrzymiego wzrostu, na wielkich, dzielnych koniach”
przytłaczali ułanów, lekko ubranych, „na małych, zwin­
nych koniach”. Jednak to lanca dała zwycięstwo. Zręczni,
szybcy ułani kłuli „tych olbrzymów, chociaż mężnie
walczących, połowę zsadzili z koni”56. Russjan walczył
w pierwszym szeregu. Gdy znalazł się w niebezpie­
czeństwie, własnym ciałem zasłonił go Tomasz Młot-
kowski, który został ranny 57.
1. Dywizjon rosyjskich strzelców konnych, który zmierzał
na lewą flankę Russjana, nie zdołał pomóc 2. Dywizjonowi.
Pułkownik Nowosilcow zaczął rozwijać swoich podkomen­
dnych do boju, gdy niespodziewanie wpadł na niego
z boku z „szybkością błyskawicy” szwadron 2. Pułku
Ułanów tworzący drugi rzut polskiej jazdy.
Kpt. Lewiński prowadził natarcie zgodnie z zasadami
sztuki. Zakomenderował: „Szwadron, baczność — czucie
do prawego — kłusem marsz”, a dalej w marszu: „Uszy do
góry, a jak wam mówiłem, pchnij tak, żeby chorągiewka
na drugą stronę przeszła. Galopem — marsz”; wreszcie
kiedy już byli bliżej Moskali, odwraca się i komenderuje:
„Marsz, marsz, pędem za mną”. Rosjanie strzelali do
ułanów z ręcznej broni i kartaczami z dział58, ale to ich nie
powstrzymało. Lewiński pędził na czele. Jako pierwszy
dopadł szasera rosyjskiego, który strzelał do niego z bliska.

56 D w e r n i c k i , op. cit. , s . 2 4 .
57 „Gazeta Warszawska”, nr 50, 21 II 1831. Chorąży Józef Młotkowski
z 1. Pułku Ułanów otrzymał Srebrny Krzyż Orderu Virtuti Militari
31 VIII 1831 roku. W swoim raporcie z 15 lutego 1831 roku Dwernicki
umieszcza go w gronie zasłużonych jako podoficera Młokowskiego.
58 Autor relacji Józef Mrozowski stracił nawet konia rażonego kar-

taczem.
Koń Lewińskiego stanął dęba, ale jeździec rąbnął „Ruska
przez łeb”, wyzywając go od durniów i udzielając mu
pośmiertnej reprymendy, aby strzelał lepiej.
Pędzący bez strachu ułani polscy dostatecznie wy­
straszyli szaserów z 1. Dywizjonu. Nawet nie wszyscy
zasmakowali walki — „odwrócili front i zaczęli uciekać”59.
Zdopingowała ich do tego śmierć albo ciężka rana
Nowosilcowa, który został przebity lancą na wylot60.
Prawdopodobnie na karkach szaserów rosyjskich pierw­
szego dywizjonu ułani popędzili wprost na rosyjskie
działa. 3. Dywizjon szaserów nawet nie kiwnął palcem
w ich obronie — widząc ucieczkę kolegów z 1. Dywiz­
jonu, szaserzy 3. zrobili zwrot w tył i zaczęli oddalać się
z pola bitwy. Ułani polscy bez trudu dogonili baterię
rozproszoną w ucieczce, która cofała się na trakt do
Seroczyna i ku zbawczym lasom. Wybicie i odpędzenie
kanonierów nie zajęło im zbyt wiele czasu. Uniesieni
bojem, nawet nie zabezpieczyli należycie zdobyczy i po­
pędzili za umykającymi szaserami i kanonierami.
2. Dywizjon Perejasławskiego Pułku także już dołączył
do peletonu zbiegów; tak szybko się w nim znalazł, że
szaserzy 1. Dywizjonu, którzy próbowali obejść szwadrony
Russjana w pierwszej fazie starcia, w jednej chwili zostali
odcięci od zasadniczego trzonu dywizjonu, rozbijanego
w puch i ściganego już przez ułanów 1. Pułku. Przebili się
więc przez szyki Polaków i jak zauważył Jan Bartkowski,
przysporzyli ułanom największych strat. Porzucili „po
większej części” lance i „przejeżdżając między nami,
jeszcze niejednemu z nas pałaszami na odlew zadali rany”.
Autora tych słów, Jana Bartkowskiego, dopadł jeden
z tych szaserów. Zdołał tylko przeciąć pamiętnikarzowi
59 Mrozowski, k. 5.
60 Rosyjscy żołnierze zdołali go jednak zabrać z pobojowiska. Jak
zauważył Dwernicki, w armii rosyjskiej zabici i ranni zawsze byli
wynoszeni z placu boju, i to jeszcze w trakcie walki.
płaszcz na lewym ramieniu, a następnie „wyskoczywszy na
długość konia, chciał jednemu z naszych z tyłu rozpłatać
głowę, ale w tej samej chwili” Bartkowski pchnął go lancą
w krzyż, i to tak niefortunnie, że złamał lancę, a grot został
w ciele szasera. Bartkowski popędził dalej i drugiego
szasera zdzielił szablą w kark 61.
W tym momencie już nic nie mogło zatrzymać polskich
ułanów. Do szwadronów 1. i 2. pułków dołączył dywizjon
3. Pułku Ułanów. Dwernicki w swoim raporcie napisał, iż
„wsparł on mężnie” szarżę Russjana i Lewińskiego. Kilkuset
zmykających dragonów i rosyjskich artylerzystów kierowało
się w stronę lasu. Początkowo przynajmniej jeden z dywiz­
jonów utrzymał zwarty szyk, który jednak z pewnością
szybko się rozpadł. Starcie zmieniło się w ciąg indywidual­
nych i grupowych pojedynków. Korzystając z zamieszania,
żołnierzom rosyjskim udało się ocalić dwa działa. Jeden
z podoficerów (ogniomistrz) z grupą kanonierów rozsądnie
odłączył od tabunu uciekinierów i wprowadził działa na
bagna pokryte lodem. Niedostrzeżony przez Polaków,
krzakami przedostał się do drogi na Kołodziąż. Wbił się
następnie w potok uciekających szaserów i dotarł do
Seroczyna, pozbawiając Polaków zdobyczy.
Tymczasem na tyłach działy się dantejskie sceny. Szwad­
ron 2. Pułku Ułanów pędził za Rosjanami. Kapitan Lewiński
szalał; prawie wpadał między szaserów i „rąbał wokół
siebie”. Jego podkomendni nie mogli się później nadziwić,
że mu „ręka nie uschła”. Rosjanie uciekali w lasy i na
bagna doliny Świdra. Nie najlepszym szlakiem odwrotu
była wąska droga z groblami, którą przybyli od Seroczyna.
Przy młynie Kulak powstał nawet „chwilowy ścisk”,
w który wbili się ułani z lancami. Rosjanie uciekali konno
i pieszo na pokryty lodem staw, ale nie dla wszystkich los
61 A. Puzyrewski widzi tę fazę walk inaczej: to 2. Dywizjon, który

osłaniał działa „rąbiąc się z Polakami, również się w tył rzucił,


pozostawiwszy w ręku dwa działa”.
był łaskawy. Bartkowski wspominał, iż „tam niejednego
[...] śmierć zabrała”62. Ułani też zapłacili daninę krwi,
o czym świadczy krzyż na Kulaku, postawiony nad grobem
kilku poległych ułanów.
Dwernicki pisał, iż ułani wzięli do niewoli łącznie stu
kilkudziesięciu żołnierzy rosyjskich, a ponad 100 zabili63.
Zapewne straty ich byłyby większe, gdyby kontynuowano
pościg za las, jednak Russjan postąpił rozważnie i przy
grobli zatrzymał większość ułanów. Czynił mu z tego
powodu zarzuty Stanisław Barzykowski, który opierając się
na relacjach uczestników boju stwierdził, że major 1. Pułku
Ułanów „po zupełne zwycięstwo sięgnąć czy nie śmiał, czy
nie umiał, bo przy grobli się zatrzymał, a właśnie dopiero za
groblą było zupełne zwycięstwo”64. Barzykowski zapomniał
chyba, że na północ od Zgórznicy była druga kolumna
rosyjska pod dowództwem Geismara. Pościg i tak był
daleki. Sięgnął około pół mili (tj. około 3-4 km). Uczest­
niczyli w nim głównie ułani 1. i 2. pułków. Rozproszonych
ułanów zwoływali trębacze grając sygnał na zbiórkę.
Bój z Paszkowem był bardzo efektowny, ale krótki.
Zdaniem Dwernickiego, „w mgnieniu oka” Russjan i Le­
wiński rozbili szaserów i zdobyli działa. Dla Vitalisa
Makowskiego z 3. Pułku Ułanów zdobyto działa tak
szybko, że „nie upłynęły dwa pacierze”.
Na pobojowisku poza leżącymi trupami i wziętymi do
niewoli jeńcami kręcili się pojedynczo żołnierze, którzy
stracili swoje wierzchowce. Józef Mrozowski za radą
wachmistrza Stępkowskiego pieszo popędził za szwad­
ronem, zostawiając przy trupie końskim mantelzak z bieliz­
ną i kilku rublami. Na pagórku z „krzakami sosnowymi”
zgubiony szaser rosyjski próbował go ustrzelić z karabinka.
Chybił, a rozsierdzony Mrozowski nie darował mu życia
62 B a r t k o w s k i , op. cit., s. 50 .
63 D w e r n i c k i , op. cit., s. 25 .
64 B a r z y k o w s k i , op. cit., t. 2, s. 313.
walnął lancą w łeb i pchnął koło ucha, zabijając na
miejscu. Znalazł konia oficerskiego i jadąc śladami pułku,
natknął się na rosyjską armatę zaprzężoną w cztery konie,
która ugrzęzła w błocie. Artylerzysta rosyjski, gdy tylko
dostrzegł Mrozowskiego i ułana Michalskiego z 2. Pułku
Ułanów, uciekł z końmi. Mrozowski i Michalski zostali
przy dziale, które potem wraz z ułanami wracającymi
z pościgu odprowadzili do korpusu 65.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy ułani rozprawiali
się z Pułkiem Perejasławskim, Geismar ruszył na oddziały
Dwernickiego rozlokowane przy Zgórznicy. Widział, jak
Paszkow odbierał srogie baty, ale nic istotnego zrobić
nie mógł —jego pułk przekroczył dopiero parów i jeszcze
nie rozwinął szyku. Intensywny ogień prowadziły co
najwyżej dwa działa, bo pozostałe cztery były jeszcze
między dywizjonami, które Geismar uformował w trzy
kolumny schodami. W tym szyku zamierzał zbliżyć się
do oddziałów Paszkowa, na lewe skrzydło polskie, które
właśnie maltretowało Pułk Perejasławski. Miał nadzieję,
że przynajmniej odciąży Paszkowa i pozwoli mu wykonać
zadanie, jakie mu wyznaczył. Ten ruch ułatwić mu mogła
polna droga wiodąca na północno-zachodni skraj Zgórznicy.
Marsz poprzedził intensywnym ostrzałem artyleryjskim
polskich pozycji. Prowadziło go sześć dział baterii to­
warzyszącej pułkowi króla wirtemberskiego. Prawdopo­
dobnie w pobliżu polskich pozycji Geismar chciał rozwinąć
kolumny dywizjonowe w linię szwadronów z wysuniętym
do przodu prawym (zachodnim) skrzydłem, aby nawiązać
więź z Paszkowem 66.
Pociski rosyjskiej artylerii dosięgły 4. Batalionu 1. Pułku
Piechoty Liniowej, który od prawej asekurował baterię
65 Michalski znalazł się na liście wyróżnionych żołnierzy z 2. Pułku,

tak samo jak Mroziński.


66 S m i 11, op. cit., s. 345: „Chciał rozwinąć pułk ustawiony początkowo

w trzy oddzielne kolumny i atakować Polaków schodami”.


Puzyny. Jednorogi strzelały granatami. Już pierw:szy z nich
wpadł w czworobok i „wyrwał trzy roty z kompanii
kapitana Łabędzkiego”, zabijając kilku ludzi (według
Dwernickiego — dziesięciu), włącznie z lekarzem batalio­
nowym Gienderskim. Podoficer Konstanty Pilimski miał
twarz tak zbryzganą krwią i mózgiem, że kpt. Łabędzki
sądził, iż został śmiertelnie ranny.
Widok poległych kolegów zrobił wrażenie na młodych
żołnierzach. Sąsiedzi zabitych, przerażeni widokiem trupów,
padli na kolana, wzywając na pomoc Matkę Boską. Rodzącą
się panikę zdusił dowódca kompanii, kapitan Baltazar
Łabędzki67, który zawołał: „Milion diabłów zjedliście”;
kazał ludziom wstać i szlusować wyłom. Jeden z żołnierzy
niefrontowych, infirmier (noszowy), stanął w szeregu
z karabinem i ładownicą po zabitym. Rychłowski, aby
potrzymać podkomendnych na duchu, zaintonował „donoś­
nym głosem «Jeszcze Polska nie zginęła». Zachęceni tym
przykładem żołnierze zaczęli śpiewać, zrazu głosem niepew­
nym i drżącym, ale w mgnieniu oka ochłonęli ze stra­
chu”68. Batalion od tego momentu zachował mężną
postawę i stał nieporuszenie; „okrzykami radości głuszył
huk dział nieprzyjacielskich, śpiewając za przykładem
walecznego dowódcy” i „radośnie” witał kule i granaty
pękające w czworoboku 69.
Dowódca baterii polskiej Józef Puzyna nie próżnował.
Połączył w całość 6 dział i otworzył ogień do rosyjskiej
baterii.
67 Baltazar Łabędzki (40 lat w 1831 r.) służył w 12. Pułku Piechoty

Księstwa Warszawskiego od 1809 roku. Wstąpił w jego szeregi jako


ochotnik. Odbył kampanie 1809, 1812-1813. Pod Lipskiem rann;y dostał
się do niewoli rosyjskiej. W armii Królestwa Polskiego awansował na
stopień oficerski po zakończeniu nauki w Szkole Podchorążych Piechoty
( 1 8 1 7 r. podporucznik w 5. Pułku Piechoty Liniowej, a od 3824 r.
porucznik w 1. Pułku Piechoty Liniowej).
68 Epizod ten powielano wielokrotnie w prasie i raportach.

69 Źródła, t. 1, s. 329; D w e r n i c k i , op. cit., s. 25 , 27.


Dwernicki zdecydował się na rozpoczęcie natarcia; nie
mógł pozwolić na to, aby Rosjanie masakrowali mu
oddział ogniem artylerii z dalekiego dystansu, a zwłaszcza
strzałami z jednorogów. Z drugiej strony, dla baterii
Puzyny odległość około 1 km była zbyt duża, aby mógł
w tym pojedynku zwyciężyć. Samej baterii Dwernicki nie
mógł wysunąć na przedpole, a tym bardziej 4. Batalionu
1. Pułku Piechoty Liniowej, który już odczuwał ogień
przeciwnika.
Dwernicki prawdopodobnie próbował powtórzyć manewr
Russjana z boju z Paszkowem. Nie chciał atakować głęboko
uszykowanej kolumny Geismara od czoła, zwłaszcza że
stała tam artyleria, ale powziął zamiar uderzenia od
wschodu, tak aby wyjść na skrzydło rosyjskiej kolumny,
zmusić ją do zmiany frontu i odrzucić na parów oraz las.
Dysponował w tym momencie trzema dywizjonami strzel­
ców konnych z 1., 2., i 3. pułków, dywizjonem 4. Pułku
Ułanów oraz szwadronem krakusów (9 szwadronów, ok.
1400 szabel), przy czym 3. Dywizjon 3. Pułku Strzelców
Konnych nadal asekurował artylerię.
Prawdopodobnie do pierwszego natarcia Dwernicki wy­
korzystał dywizjony 1. Pułku Strzelców Konnych i 4. Pułku
Ułanów oraz szwadron krakusów Kościuszki. Rozkazy
doręczył dowódcom adiutant A. Dunin, który pozostał przy
szwadronach i uczestniczył w natarciu. Dywizjon 3. Pułku
Strzelców Konnych tylko zbliżył się od czoła do kolumny
Geismara, a pozostałe pięć ruszyło wprost na lewe
(wschodnie) skrzydło rosyjskiego pułku. W rezerwie
Dwernicki zachował dywizjon 2. Pułku Strzelców Kon­
nych. Ułani Russjana nie mogli pomóc, gdyż jeszcze
się uganiali za szaserami Paszkowa albo dopiero zbierali
się na pobojowisku.
Natarciu przewodził prawdopodobnie dowódca dywiz­
jonu 1. Pułku Strzelców Konnych, ppłk Chmielewski. Nie
wiadomo, w jakim szyku prowadził szarżę. Szwadron
krakusów Kościuszki tworzył prawe skrzydło. Jak zwykle,
Polacy szybko i sprawnie wykonali manewr obejścia Rosjan
i rzucili się na nich „szalonym pędem”. Jednak natarcie się
nie udało. Rosjanie zwrócili front ku zbliżającym się
polskim szaserom i ułanom. 3. Dywizjon pułku króla
wirtemberskiego, stojący na czele szyku, podpuścił Polaków
bardzo blisko i „sypnął im ogniem w same oczy prawie, co
ich powstrzymało”. Działa rosyjskie też nie próżnowały
i biły do atakujących kartaczami.
Z polskich źródeł niewiele można dowiedzieć się o nie­
powodzeniu pierwszego natarcia. Dwernicki wspomniał
tylko, iż jego dywizjony zatrzymały się kilkanaście kroków
przed czołem kolumny Geismara; zaimponował im widok
rosyjskich kolumn, stojących „nieporuszenie i z godną
wytrwałego żołnierza spokojnością”. Jednak nie tylko
imponująca „siła spokoju” miała w tym swój udział.
Szaserzy i działa rosyjskie strzelały, i to skutecznie.
Z raportu Geismara wynika, że kule i kartacze rozproszyły
atakujących. Krakusi Kościuszki ustąpili także. Naoczny
świadek walki pisał do „Kuriera Warszawskiego” o „zapew­
ne niepotrzebnem cofnieniu się szwadronu trzymającego
prawe skrzydło w pierwszej linii Krakusów im. Tadeusza
Kościuszki” 70.
Geismar, rozzuchwalony odparciem pierwszego ataku
kawalerii polskiej, postanowił podjąć bardziej stanowcze
działania. Rozkazał artylerii posuwać się do przodu, podob­
nie jak i 3. Dywizjonowi Szaserów, który miał praw­
dopodobnie rozwinąć swoje szwadrony. Nie udało mu się
jednak przejąć inicjatywy. Puzyna, asekurowany przez
dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych, skrócił dystans
dzielący go od dział rosyjskich i zbliżył się do nich na
odległość 120 sążni (tj. 220-280 m). Z nowej pozycji
zasypał rosyjskie działa pociskami. Ignacy Maciejowski

70 „Kurier Warszawski”, nr 81, 23 III 1831.


wspominał, że strzały polskich dział były tak skuteczne, że
„trzy nieprzyjacielskie działa zdemontowane zostały, a jazda
rosyjska rażona od kul naszych w kolumnach pomieszaniem
swych szyków dała wkrótce powód naszej kawalerii do
spiesznego natarcia, czyli szarży” 71.
Dwernicki tylko czekał na dogodną chwilę. Już po
fiasku pierwszego natarcia przygotował drugie na front
i flankę kolumny Geismara. Od zachodu nie groziło już mu
niebezpieczeństwo, więc mógł wykorzystać całość sił
niezaangażowanych w bój z Paszkowem. Dywizjon 2. Pułku
Strzelców Konnych, stojący do tej pory z lewej strony
szyku, z kpt. Trojanowskim i Ziółkowskim na czele,
uderzyć miał od frontu. Dywizjon 3. Pułku Strzelców
Konnych ppłk. Suchorzewskiego ze szwadronami kpt.
Wójcickiego i Stangenberga tworzyły drugą linię natarcia.
Dwernicki przesunął go do przodu, aby wspierał natarcie
dywizjonu 2. Pułku Strzelców Konnych72. Sam pospiesznie
dołączył do dywizjonu 1. Pułku Strzelców Konnych ppłk.
Chmielewskiego oraz dywizjonu 4. Pułku Ułanów mjr.
Kossakowskiego. W natarciu uczestniczył też szwadron
krakusów Kościuszki, w którym jakiś nieznany z nazwiska
oficer „piękną przemową” zachęcił towarzyszy do walki.
Dwernicki objął komendę nad dywizjonem 1. Pułku
Strzelców Konnych, obszedł z nim lewe skrzydło 3. Dywiz­
jonu rosyjskiego pułku, który cofnął się nieco, aby odkryć
pole ostrzału dla artylerii. W tym momencie Dwernicki
uderzył od skrzydła, a jednocześnie dywizjon 4. Pułku
Ułanów i dywizjon 2. Pułku Strzelców Konnych z dwóch
stron — od czoła i ze skrzydła — rzuciły się na baterię
rosyjskich dział, pozbawioną osłony. Te co prawda strzeliły
kartaczami, ale tym razem nie powstrzymały one polskich
71 M a c i e j o w s k i , s . 4 4 ; P u z y n a , op. cit. , s . 208.
72 Źródła, t. 1, s. 329; D w e r n i c k i , s . 2 5 , pisze tylko, że dywizjon
3. Pułku Strzelców Konnych przesunął się do przodu, a o dywizjonie
2. Pułku Strzelców Konnych nie ma wzmianki.
kawalerzystów. Ich szarża musiała być bardzo gwałtowna
i nie było czasu na wahanie się — tym bardziej że
odbywała się na oczach samego Dwernickiego. Szaserzy
i ułani dopadli dział i zaczęli wybijać kanonierów. Ich los
dopełnił dywizjon 3. Pułku Strzelców Konnych. Dwa
jednorogi i cztery armaty nawet nie ruszyły ze swoich
pozycji. Szarża polska była tak szybka, że 1. Dywizjon
pułku króla wirtemberskiego nawet nie zdążył zareagować.
Rozpadł się jak domek z kart cały szyk rosyjskiego pułku.
3. Dywizjon nie dotrzymał pola dywizjonowi Chmielew­
skiego. Rosjanie stracili na wstępie swojego dowódcę,
którego zwalił z konia jednym cięciem Anastazy Dunin,
adiutant Dwernickiego. Wbrew jednak temu, co twierdził
Geismar, 3. Dywizjon rosyjskich szaserów zbiegł dopiero
po „krótkim, ale mężnym oporze”. Geismar stanął na czele
2. Dywizjonu. Starał się zachęcić go do boju krótką,
pobudzającą przemową, okrzykiem „naprzód, naprzód”,
i posłał w bój. Myślał, że to wystarczy, ale się przeliczył.
Szaserzy w dużym nieporządku zaczęli uciekać, szukając
ratunku w lesie. Dali przykład 1. Dywizjonowi, który
asekurował artylerię i nawet nie próbował jej odbić
z polskich rąk; poszedł w ślady drugiego.
Cała rozprawa z trzema dywizjonami pułku króla wir­
temberskiego trwała kilka minut.
Polscy ułani i szaserzy uzbrojeni w lance popędzili za
uciekinierami. Jeżeli nawet szaserzy rosyjscy zachowali
jeszcze zwarty szyk, to rozpadł się on w ucieczce w las ku
drodze na Seroczyn. Pomimo usilnych starań Geismarowi
i oficerom nie udało się zatrzymać nawet jednego żołnierza.
Intensywny pościg trwał aż do lasu. Rosjanie stracili
mnóstwo ludzi zabitych i zabranych w niewolę (około 300
według Dwernickiego). Prawdopodobnie na skraju lasu,
w miejscu, gdzie trakt wchodził między drzewa, doszło do
„chwilowego ścisku”, jak przy młynie Kulak. Jeden szwad­
ron (jest też mowa o dwóch) już w lesie został „wykłuty
i wycięty do nogi”. Polscy kawalerzyści w pościgu zapędzili
się za las, ale tam już czekała na nich w szyku bojowym
2. Brygada dywizji Geismara. Aleksander Puzyrewski pisał
nawet, że maszerowała ona pod Stoczek na odgłos strzałów.
Uciekający szybko więc znaleźli w niej osłonę. Geismar
był wśród nich. W pierwszej chwili po ucieczce szaserów
stał jak zamurowany. Nigdy nie przydarzyła się mu taka
sytuacja. Szybko otrzeźwiał, gdyż zbliżała się do niego
cała masa polskich jeźdźców z lancami w ręku i krzyczą­
cych: „Bij Moskala, bić go”. Wielu z nich, porwanych
pościgiem, minęło Geismara, który zaczął uciekać z pola
bitwy. Polscy kawalerzyści nawet nie zauważyli, że rosyjski
generał jechał między nimi. W liście do płk. Anrepa
opisywał wrażenia z tego dnia:
„Ułani deptali nam po piętach, na dystansie kilku wiorst,
rażąc swoimi pikami, ja sam byłem kilka razy pod koniem,
wówczas, gdy nieprzyjaciel pędził nad moją głową i bądź
co bądź życie moje ocalało”.
Polscy kawalerzyści nie darowali tak łatwo życia;
raczej nierzadkim zjawiskiem było zabijanie jeńców.
Józef Mrozowski bez oporów pozbawił życia szasera
rosyjskiego, mimo że ten błagał go o litość. Jan Bartkowski
wspominał, iż uratował Moskala, który prosił na kolanach
o życie służącego polskiego oficera przymierzającego
się już do zadania ciosu pałaszem. Nawet w relacjach
prasowych pojawiła się wzmianka, iż oficerowie polscy
z trudem wstrzymali zapał żołnierzy po bitwie. Bez
ich starań „nie mielibyśmy żadnego jeńca” 73.
Korpus zbierał się na pobojowisku. Żołnierzy rozgrza­
nych bojem i rozproszonych trudno było ściągnąć do
szeregów. Trębacze wygrywali sygnały zbiórki.
Niesamowite emocje przeżyli artylerzyści i piechurzy
polscy. Szaserzy i ułani w pogoni za Rosjanami tak bardzo

73 „Gazeta Warszawska”, nr 49, 20 II 31.


się oddalili od Zgórznicy, że „tylko głuchy huk i szczęk
broni do jej uszu dochodził”. Nagle od strony, gdzie biła
się kawaleria, zauważono działa pędzące galopem na polską
baterię. Puzyna obawiał się, że Rosjanie kontratakują.
Kanonierzy szykowali się nawet do otwarcia ognia, gdy
rozpoznali „szaserów i ułanów polskich, którzy na zdobyte
rosyjskie działa powsiadali” i przyprowadzili je Puzynie
z „niewymowną radością” 74.
1. Szwadron 2. Pułku Ułanów wracał z pościgu pro­
wadząc 40 jeńców, wśród których było tylko kilkunastu
zupełnie zdrowych. Szwadron sformował się na wzgórzu,
gdzie stały rosyjskie działa. Przez pół godziny tkwił
na tej pozycji. Lewiński, zadowolony, jeździł wzdłuż
szwadronu stępa. Chwalił podkomendnych i wzywał
ich do dalszego wysiłku:
„...dobrze tęgo, odważnieście się spisali jak na młodych
żołnierzy, ale spodziewam się, że w drugiej bitwie będzie
jeszcze lepiej, to znaczy, że więcej zginie Moskali, bo dziś
to mało, na jednej tylko grobli cośmy ich tam trochę
położyli, a tu trzeba tak bić, żeby każdy po bitwie mógł
powiedzieć, ja ich paru położyłem” 75.
Pod wieczór szwadron cofnął się do doliny Świdra.
Pozwolono żołnierzom zsiąść z koni i gotować. Znalazła
się nawet wódka. Każdy żołnierz dostał czarkę, „czy co
któremu brakowało”. Kucharze gotowali, żołnierze snuli
opowieści o bitwie. Nakarmiono konie i po męczącym dniu
spano po żołniersku. Ułani poukładali się wokół dużego
ogniska w ten sposób, że „głowa jednego leżała na nogach
drugiego w zgięciu kolan, tym sposobem sformowało się
koło”. Wszyscy myśleli, że będą nocować pod Stoczkiem.
Witalis Makowski z 3. Pułku Ułanów, gdy wracał z pościgu,
zastał „wojsko [...] w wesołym humorze”. Wspominał obóz
w polu, ogniska, posiłek w postaci ugotowanej kaszy,
74 S p a z i e r , op. cit., s . 2 9 .
75 Mrozowski, k. 7.
sucharów i wody. Ignacy Maciejowski z artylerii nie mógł
uporać się z nieustannym szumem i dzwonieniem w uszach,
których nabawił się od huku własnych dział. Postawy
w boju gratulowali artylerzystom wszyscy — Dwernicki,
Puzyna, oficerowie piechoty i kawalerii. Wszyscy byli
zaskoczeni jej sprawnością. W urzędowym raporcie Dwer­
nicki chwalił ją za ogień „nadzwyczajnie szybki i tak
skuteczny, iż kilka dział nieprzyjacielskich demontował” 76.
Dwernickiego rozpierała radość. W ciągu 30-45 minut
rozbił oddział rosyjski, który, jak mniemał, był silniejszy
od jego korpusu. Witał osobiście wracających z pościgu,
objeżdżał plac boju, dziękował żołnierzom i uraczył ich
rozkazem dziennym napisanym ad hoc na zdobytym
jaszczu. Zwrócił się w nim bezpośrednio do żołnierzy:
„Wczoraj obiecałem wam spotkanie i bój z nieprzyjacie­
lem, a wy przyrzekliście zwyciężyć i z pomocą Boga
święcie dotrzymaliście obietnic. Niech żyje Polska! Niech
żyje waleczny korpus, któremu mam szczęście dowodzić” 77.
Stoczek ostatecznie utrwalił jego mocną pozycję wśród
żołnierzy. Od tej chwili „prawie ubóstwiał cały korpus
Dwernickiego za to, iż zdecydowanym swoim męstwem
dowiódł, iż wie jak Polaków do boju prowadzić potrzeba”78.
Dwernicki doskonale zdawał sobie sprawę, iż to trzecie
dywizjony stanowią o całej wartości jego korpusu. Poznał
jego wartość w warunkach bojowych, nabrał jeszcze
większej pewności co do dalszych sukcesów.
Bitwa ujawniła jednak także braki i niedociągnięcia
korpusu. Aby je wyeliminować, piechota ćwiczyła musztrę,
a głównie nabijanie broni. W kawalerii przeprowadzono
lustrację, głównie koni i ich osiodłania. Okazało się, że
wiele z nich miało odparzoną skórę i rany od ucisku
pakunku i siodła; poza tym, niedawno pozyskane dla armii,
76 Źródła, t. 1, s. 330.
77 D w e r n i c k i , op. cit., s . 2 8 .
78 S p a z i e r , op. cit., s. 2 9 .
nie były przygotowane na duży wysiłek w warunkach
bojowych. Wiele z nich było „znużonych”. Poważnie
zaszkodził im grunt pod Stoczkiem, kamienisty i zmarz­
nięty. Prawie wszystkie straciły podkowy, a mnóstwo było
podbitych. Ta bolesna kontuzja eliminowała je z szeregów
na kilka dni79. Sytuację ratowały w niewielkim stopniu
konie zdobyte w bitwie.
Dwernicki musiał zreorganizować artylerię. We wszyst­
kich urzędowych raportach i pamiętnikach padała liczba
11 zdobytych dział, z zaprzęgiem i amunicją, przy czym
6 zdobyto w walce z Gei smarem, a 5 z Paszkowem. Z tych
11 dział tylko 5 miało być zdatnych do użycia, a 6 uszko­
dzonych, zdemontowanych lub z połamanymi kołami
i osiami. Liczba 11 dział zdobytych pojawiła się w pierw­
szych raportach Dwernickiego. Tymczasem w boju z Pasz­
kowem Polacy zdobyli tylko 2 działa (prawdopodobnie
armaty 6-funtowe), a z Gei smarem — 6 (dwa jednorogi
1/4-pudowe i 4 armaty 6-funtowe). Rosjanie przyznali, że
stracili 8 dział i 9 jaszczy amunicyjnych z 29. Roty
Konnej. Taka była rzeczywista zdobycz Dwernickiego.
Bateria Puzyny rozrosła się do 11 dział; wśród nich było
6 armat 3-funtowych, 3 armaty 6-funtowe i dwa jednorogi
1/4-pudowe. Obsługę dobrano spośród podoficerów i żoł­
nierzy kawalerii. Trzy pozostałe zdobyte działa nie były
zdatne do użytku. Jedno z nich z uszkodzonym sworzniem
Dwernicki od razu odesłał do Warszawy, a pozostałe dwa
zostawił na pobojowisku (ściągnął je do korpusu dopiero
15 lutego).
Rosyjskie straty w ludziach wyniosły, według urzędowych
raportów, 249 zabitych i przepadłych bez wieści (w tym
jeden oficer wyższy i 5 oficerów niższych), 37 rannych
(w tym 1 oficer niższy). Rosjanie nie doliczyli się ponadto
238 koni, a 36 miało kontuzje. Polacy straty przeciwnika
79 Podbicie — miejscowe stłuczenie, siniak na spodzie kopyta, m.in.

w następstwie jazdy po kamienistym gruncie.


oceniali wyżej. Jeńców doliczyli się 230, w tym 5 oficerów
(2 kapitanów, 1 porucznik i dwóch junkrów), a zabitych
„najmniej” 400. Wśród zabitych było 2 sztabsoficerów,
pułkownik artylerii (błędnie uznano, iż był to Nowosilcow)
i kilkunastu niższych oficerów. Oddziały Russjana zabiły
ponad 100 żołnierzy rosyjskich, a stu kilkudziesięciu wzięły
do niewoli (w drugim raporcie dowódca wspominał już
o 200 zabitych). Kolumna Geismara stracić miała „mnóstwo
ludzi zabitych i rannych” — łącznie do 300 ludzi. Polacy
zdobyli 246 koni, a reszta po zabitych i wziętych do
niewoli jeźdźcach rozproszyła się lub uciekła za szaserami.
W urzędowych raportach rosyjskich podejrzanie niska
wydaje się liczba rannych. Wiadomo, że Dwernicki zostawił
w Stoczku stu „mocno rannych” i polecił burmistrzowi
dbać o ich zdrowie i odesłać później do Warszawy. Od
razu do stolicy wysłano 3 oficerów, 2 junkrów i 104
żołnierzy z jednym działem. Eskortowało ich 58 krakusów
Kościuszki (18 z nich zostało w Warszawie i zaciągnęło się
do innych formacji). 6 lutego obydwa pułki rosyjskie
uczestniczące w bitwie pod Stoczkiem liczyły 1944 żoł­
nierzy, 19 lutego — 1150 żołnierzy w 12 szwadronach,
28 lutego — 1445, a 27 marca (w 8 szwadronach) — 1299.
Można więc przyjąć, że w bitwie wielu żołnierzy rosyjskich
było rannych i kontuzjowanych, co było normalne w przy­
padku starcia kawalerii. Po wyleczeniu wracali oni do
służby. Tak też się prawdopodobnie stało z rannymi
pozostawionymi w Stoczku, gdyż Rosjanie szybko odzyskali
nad nim kontrolę. Duża różnica liczbowa w stanie brygady
spod Stoczka była konsekwencją dalszych walk, w których
uczestniczyła. Pułk króla wirtemberskiego zmył hańbę
porażki pod Wawrem 19 lutego. Tak więc nie wszyscy
z 499 żołnierzy, którzy zniknęli ze statystyk rosyjskich
między 6 a 28 lutego, polegli pod Stoczkiem.
Prasa powstańcza rozpisywała się o stratach material­
nych Geismara. Polscy żołnierze zdobyli podobno tabory
z rzeczami osobistymi rosyjskiego generała (m.in. „pyszny
i bogaty namiot”) i oficerów jego sztabu. Wino, konfitury
i inne łakocie odesłano do Warszawy, aby „członkowie
rządu skosztowali tych przysmaków”. Doskonały tytoń
fajkowy „Wagstaff”, umieszczony w kilku dużych pudłach
„jak herbata”, Dwernicki podarował żołnierzom. Kilku
podoficerów 4. Pułku Ułanów jeździło między oddziałami
i każdy żołnierz mógł wziąć garść tego rarytasu dla
nałogowych palaczy fajek, aby „uraczyć się dobrym
tytoniem moskiewskim”. W furgonie sztabu znaleziono
łącznie pół beczki araku, kilkadziesiąt butelek wina,
kilka pak herbaty, kilkanaście słojów konfitur kijowskich
i pak tytoniu80. Nie było żołnierza w korpusie, który
by „suchara swego nie smakował konfiturami gejsma-
rowskiemi”.
Straty polskie były mniejsze od rosyjskich. Urzędowy
raport wymieniał 46 żołnierzy zabitych (w tym kilku
podoficerów), 54 rannych podoficerów i żołnierzy oraz
5 oficerów. Wśród tych ostatnich znalazł się waleczny mjr
Russjan81 z 1. Pułku Ułanów, ppor. Ludwik Krzyżanowski
i ppor. Eustachy Radwański z 2. Pułku Ułanów, por. Józef
Falkowski z 3. Pułku Ułanów82 i ppor. Józef Smoleński
z 2. Pułku Strzelców Konnych. W pierwszym raporcie
Dwernicki podał tylko 16 zabitych (w tym podlekarza
z 1. Pułku Piechoty Liniowej Gienderskiego), 18 rannych,

80 „Gazeta Warszawska”, nr 48, 19 II 1831.


81 Miał trzy rany w tym jedną w przegub ręki. Eliminowała go ona
z dalszej walki. Odesłano go do stolicy kilka dni po bitwie. Dowództwo
dywizjonu objął kpt. Roman Lisicki, awansowany na stopień majora.
82 Falkowski miał 47 lat. Służył w armii od 1807 roku. Awansował od

prostego żołnierza do oficera. W Księstwie służył w 3. Pułku Ułanów,


Pułku Krakusów (1814). W 1815 roku pozostał we Francji i zaciągnął się
do odtwarzanego 7. Pułku Legii Nadwiślańskiej. Odbył kampanie 1807,
1809, 1812-1814 i 1815 roku. Wrócił do kraju w 1815 r. Skończył szkołę
podchorążych kawalerii i w 3. Pułku Ułanów awansował na ppor. (1817),
por. (1824). 6 lutego 1831 roku otrzymał stopień kapitana.
w tym ppor. Leopolda Raczyńskiego z 1. Pułku Ułanów.
Uczestnik bitwy w liście do „Kuriera Warszawskiego”
pisał o 9 zabitych, w tym lekarzu Gienderskim z 1. Pułku
Piechoty Liniowej, i 30 rannych (w tym 6 oficerach).
Dwernicki w swoim pamiętniku zredukował swoje straty
do 27 zabitych i 60 rannych i zaznaczył, że większość
żołnierzy ucierpiała od ognia rosyjskiej artylerii. Bateria
Puzyny straciła 2 kanonierów oraz 3 ludzi z pociągu,
7 koni i jeden wóz. Geismar chwalił się, iż wziął jeńców.
Prawdopodobnie dołączył ich do złapanych przez kozaków
w nocy z 13 na 14 lutego i w sumie miał ich 20.
Dwernicki w swoich raportach wychwalał wszystkich
oficerów. Nie dowiemy się już, jakie błędy popełnił Józef
Turzyński z korpusu kwatermistrzostwa, który w bitwie pod
Stoczkiem nie dopełnił swych powinności. Z każdego
oddziału Dwernicki wyróżnił po kilku oficerów, podoficerów
i żołnierzy. Ich nazwiska znalazły się w urzędowym raporcie
z bitwy. Spośród oficerów sztabu wymienił z nazwiska kpt.
Neckiego p.o. szefa sztabu, który zgodnie z rozkazem
„postawił na wskazanym miejscu” dywizjon 2. Pułku Strzel­
ców Konnych, co pomogło „rozbiciu kolumny Geismara”.
Porucznika Czarnomskiego Dwernicki wysłał z rozkazami
natarcia do dywizjonu 1. Pułku Ułanów, a ppor. Dunina — do
1. Pułku Strzelców Konnych. Obydwaj wykonali polecenia
i uczestniczyli w szarżach. Pomogli Dwernickiemu oficero­
wie z Pułku Jazdy Lubelskiej, por. Andrzej Ligęza i ppor.
Józef Niewęgłowski, którzy w bitwie odznaczyli się „przykła­
dnym męstwem” i ciągłą czynnością. Generał nie pominął
także lekarza dywizyjnego Krysińskiego, dla którego Stoczek
był chrztem bojowym. Do awansów i odznaczeń dowódca
przedstawił wielu oficerów, podoficerów i żołnierzy. Naczel­
ny wódz ich nie poskąpił83. Rozkazem dziennym z 18 lutego,
z naruszeniem zasady starszeństwa, która była podstawą
83 14 marca korpus otrzymał 50 krzyży złotych i srebrnych Orderu
Virtuti Militari za całą kampanię lutową.
polityki awansowej armii polskiej, „za świetne odznacze­
nie się w boju” Dwernicki awansował na generała dywizji,
a major Russjan — na podpułkownika w 1. Pułku Ułanów.
Sukces spod Stoczka był potrzebny zwolennikom
powstania i rządowi. Bitwa stoczona przez Dwernickiego
dała stronie rosyjskiej jednoznaczny dowód, że w Króles­
twie Polskim toczyła się wojna i to nie wojna domowa,
dzięki której urażony władca odzyska bezkrwawo swoje
władztwo na drodze bezwarunkowej kapitulacji i przyję­
cia warunków, jakie sam narzucił. Dotychczasowy prze­
bieg działań wywierał fatalny wpływ na polską opinię
publiczną i armię. Utrata znacznych połaci Królestwa,
z Siedlcami, Augustowem i Lublinem, znacznymi zaso­
bami materialnymi i ludzkimi, narastający strach o los
własny i bliskich, wreszcie uaktywnienie się przeciw­
ników wojny kraczących wszem i wobec, że nie ma
żadnych szans na sukces — spowodowały, że w War­
szawie panowały „niespokojne wieści i smutek”. Rząd
musiał uspokajać opinię publiczną, zastraszoną plotkami.
Stoczek zmienił te nastroje. Zwycięstwo Dwernickiego
„podniosło ducha, rozweseliło umysły, kraj, stolica
i wojsko uradowało się, wszystko nabrało otuchy i swo­
body”84. Zdaniem I. Prądzyńskiego, Stoczek „Warszawę
na chwilę upoił radością, napełnił nadzieją”. „Kurier
Polski” 16 lutego opublikował wieść, iż do rządu dotarł
raport prezesa komisji wojewódzkiej podlaskiej o zwy­
cięstwie Dwernickiego pod Seroczynem nad siedmio-
tysięcznym oddziałem Geismara, którego „rozbił zupeł­
nie”, zdobył 8 dział, kilkuset żołnierzy zabił, a drugie
tyle wziął do niewoli. To był triumf, który na drugi plan
odrzucił potyczkę pod wsią Zakrzew85. Tego samego
84 B a r z y k o w s k i , op. cit., t. 2, s. 314.
85 W nocy z 14 na 15 lutego oddział pod komendą gen. Skrzyneckiego
napadł na straż przednią VI Korpusu. Wspaniałą szarżę przeprowadził
szwadron 2. Pułku Ułanów.
dnia gen. Klicki poinformował szefa sztabu gen. Józefa
Mrozińskiego, że Dwernicki zdobył 5 dział, dwa znisz­
czył, amunicję z pomocą chłopów wysadził w powietrze,
wziął wielu jeńców, a okolicę „usłał rannymi”.
Propaganda powstańcza od razu rzuciła się do kolory-
zowania faktów. Wyolbrzymiano dane, wymyślano fakty,
które nie miały miejsca — jak ten, że włościanie pod
Seroczynem „wpadli na tylną straż nieprzyjaciela i wy­
sadzili w powietrze jeden jaszcz z amunicją”, albo że
„grabież i rabunek w Seroczynie przypłacili drogo
Rosjanie, gdyż wieśniacy chwyciwszy za kosy i siekiery
odbili swoje 18 par wołów”. Wiadomości prasowe długo
krążyły po kraju. 21 lutego oficer, który z nowym
pułkiem piechoty znalazł się w Wilanowie pod War­
szawą, czytał w prasie, jak to Dwernicki odniósł zwycięs­
two nad Geismarem „sławnym z wyprawy tureckiej za
Bałkanem”, a który miał 12 tys. żołnierzy. 16 lutego
mieszkańcy Warszawy z okazji zwycięstwa oświetlili
domy. Dwunastoletni Krzysztof Niezabitowski zapamię­
tał te chwile:
„Dnia jednego — było już wieczorem, wbiega C[hłędow-
ski], zdyszany, radośny — i donosi nam tłumnie, iż wygrali
nasi, iż pobili Moskali, iż Dwernicki — zwycięzcą — pod
Stoczkiem, iż zabrał dziewięć armat, chorągwie, jeńców
i wszystko. Za nim P [...] spieszy, potwierdza nam tę wieść
pierwszego zwycięstwa i mówi, że Matka jego już iluminuje
swe okna — po sześć świec stawiają w każdym — co za
patriotyzm! patriotyzm z obawy. — Że wkrótce cała
Warszawa płonąć ogniem weselnym będzie. — Radość
ogarnia nas wszystkich — i my nasze światła niesiemy
tłumnie do okien — biegamy po pokojach — szaleni
ściskamy się wesoło, winszujemy sobie zwycięstwa. Już
nam się zdawało, że cała moskwicinów armia zwyciężona,
pobita — że wróg już wygnany z kraju, w dziecinnym
szale — jużeśmy widzieli Polskę wolną, Ojczyznę swobod­
ną, pokonanych Moskali” 86.
Już dzień wcześniej na wieść o sukcesie wznoszono
wszędzie okrzyki na cześć Dwernickiego. 17 lutego miesz­
kańcy stolicy mieli jeszcze większą uciechę — przyjechał
„cyrk objazdowy”. O godz. 14 krakusi Kościuszki przy­
prowadzili jeńców zabranych pod Stoczkiem i armatę
6-funtową 87. Niemcewicz wspominał, że było 160 żołnierzy
i podoficerów oraz kilku oficerów. Opisał ich jako „lud
rosły, już niemłody, strasznie znędzniony, dusze zupełnie
zwierzęce pod postaciami ludzkimi. Nie wiedzieli z kim
się bili, powiedziano, że z Francuzami”. Ludzie witali
jeńców okrzykami, ale obchodzono się z nimi dobrze;
dawano nawet pieniądze i nakarmiono. Dowódca konwoju
korzystając z dużego zainteresowania ogłosił, że „nikt nie
ujrzy ich, jeśli nie przyniesie bułki, kiełbaski lub co
innego; tym sposobem nieszczęśliwi posiłek jakiś znaleźli,
w wojsku ich bowiem głód największy” 88.
Na wspaniałe przyjęcie mogli liczyć ranni polscy uczest­
nicy bitwy. 17 lutego przywieziono rannego szasera z 1. Puł­
ku Strzelców Konnych. W prasie ukazywały się artykuły
wychwalające korpus i osobę Dwernickiego. Karmiono
nimi opinię publiczną długo po bitwie, aby tylko poprawić
nastroje, zwłaszcza w okresie zmagań pod Warszawą
19-25 lutego 1831 roku. W „Gazecie Warszawskiej”
z 20 lutego (nr 49) pisano, że świadkowie bitwy byli
zgodni — „nie pamiętają nigdy tyle natarczywości i zapału
oraz zimnej rozwagi z jednej, ile popłochu z drugiej
strony”. Kapitan rosyjski wzięty do niewoli pod Stoczkiem
„wyjawił” czytelnikom źródło sukcesu Polaków: „Nie dziw,
86 K.J.A. N i e z a b i t o w s k i , Pamiętniki moje, Warszawa (period
rewolucyjny), Warszawa 1991, s. 104-105.
87 „Kurier Polski”, nr 425, 18 II 31.
88 N i e m c e w i c z , op. cit., s . 66 .
ażeście zwyciężyli i zwyciężać będziecie, bo każdy z was
chce zginąć, a każdy z nas chce życie zachować”. Był to
jeden z wielu artykułów, które akcentowały odwagę, zapał,
a przede wszystkim wolę zwycięstwa i gotowość oddania
życia za kraj żołnierzy Dwernickiego. Niestety, tych cech
brakowało większości mieszkańców Królestwa, a nawet
walczącym w szeregach armii.
Sam Dwernicki zwracał uwagę na „zimną krew i spo-
kojność młodych ludzi”, dla których Stoczek był pierwszą
bitwą w życiu. Pisał też, iż „zapał, z jakim walczyli
lak oficerowie, jak żołnierze przechodzi wyobrażenie,
lecz skutki bitwy, w której nieprzyjaciel zupełnie zni­
szczony został, dostatecznie go oznaczają”. Z kolei
generał Jakub Lewiński pisał, iż Dwernicki zawdzięczał
sukces „dobrze umontowanym” (tzn. wyekwipowanym),
doświadczonym żołnierzom z dorobkiem kilkunastu lat
służby. Ze świeżym i źle „umontowanym” żołnierzem
„nie byłby mógł się na tak obcesowe [gwałtowne] szarże
odważyć”89. Świadek bitwy w liście z Góry Kalwarii
(z 17 lutego) zauważył, że żołnierze pod Stoczkiem
byli „na czczo, bez posiłku, konie poodbijane, pole
ogromne, górzyste i kamieniste; ale zimna krew, doskonałe
kombinacje i miłość Dwernickiego, jaką ma w wojsku,
wszystko przy zapale nie do opisania wojska, cudów
dokonały”90. W prasie przedstawiono czyny pojedynczych
osób — młodego Tomasza Młotkowskiego z 1. Pułku
Ułanów zasłaniającego własnym ciałem mjr. Russjana,
nieznanego oficera z krakusów Kościuszki, który po­
prowadził szwadron do ataku na działa rosyjskie, a także
całych oddziałów, np. 4. Batalionu 1. Pułku Piechoty
Liniowej z ppłk. Rychłowskim na czele, czy 3. Dywizjonu
2. Pułku Strzelców Konnych, który się „przyłożył do
zwycięstwa i odebrania armat”.
89 J. L e w i ń s k i, Pamiętniki z 1831 roku, Poznań 1895, s. 20.
90 „Kurier Warszawski”, nr 51, 21 II 1831.
W armii Stoczek przyjęto z zaskoczeniem; dziwili się
zarówno zwolennicy powstania, jak i wątpiący w jego
sukces91. Nieprawdopodobne było to, że Dwernicki zwy­
ciężył stojąc na czele korpusu, którego formacja nie była
ukończona, a na dodatek pobił jednego z rosyjskich
bohaterów wojny tureckiej dowodzącego wyborną dywizją
armii rosyjskiej, o której wiedziano, że zaliczała się do
elity kawalerii. Jakkolwiek doświadczeni oficerowie wyżsi
musieli sobie zdawać sprawę z tego, że zasadniczy trzon
korpusu polskiego tworzyły trzecie dywizjony złożone
z dymisjonowanych żołnierzy, to jednak opowieści o po­
stawie nowozaciężnych w batalionach piechoty i szwadronie
krakusów musiały przynajmniej skłonić do zastanowienia
się, jaką rzeczywistą wartość miały oddziały formowane
po wybuchu powstania. Wielu nie przekonało się do
powstańczej „ruchawki” (np. Chłopicki, który musiał
dopiero osobiście zobaczyć młodego żołnierza pod Gro-
chowem), ale młodych oficerów umocniło w zapale.
Naczelny wódz zwycięstwo ogłosił armii rozkazem dzien­
nym z 16 lutego 1831 roku, w którym cytował dosłownie
treść pierwszego raportu Dwernickiego. Obwieszczał armii,
że ze Stoczkiem „Sława Oręża Polskiego w dawnym
zaistniała blasku”, że ze „zwróconą wolnością, wracają
cuda waleczności” i wzywał żołnierzy, aby powtórzyli „te
cuda”, a nawet dokonali większych. W szeregach armii,
znużonej ciągłymi marszami z jednego miejsca na drugie,
wieść o Stoczku „lotem błyskawicy nadbiegła” i „potężnie
skrzepiła upadającego ducha żołnierzy” 92. Generalnie pa-
91 Za przykład może służyć szef sztabu 2. Dywizji Piechoty gen. Józef

Załuski, który jeszcze 8 lutego na spotkaniu towarzyskim straszył cywilów


i wojskowych zagładą Polski.
92 J. P a t e l s k i , Wspomnienia wojskowe 1823-1831, Wilno 1914,
s. 120. Nieco chłodniej opisuje reakcję armii Tadeusz Józef Chamski
z 4. Pułku Piechoty Liniowej „lubo poeta, nie miał tych iluzji swych
towarzyszy broni”. Pisał on, iż sukces Dwernickiego rozgłoszono rozkazem
dziennym, który jednak wojsku, „nie dodał ducha, bo było w nim tyle, ile
nowała radość z sukcesu, a bezwzględni zwolennicy
powstania „przez patriotyzm wygórowany i najchwaleb­
niejszy zwycięstwo Dwernickiego pod Stoczkiem” trak-
lowali jak Racławice z 1794 roku 93.
Nastroje żołnierzy najlepiej oddają listy. Władysław
Zamoyski, szef sztabu dywizji kawalerii, pisał do matki
o bitwach pod Stoczkiem i Dobrem i dodawał: „Dwer­
nickiego świetna. Czemuż mnie tam nie było”. Sądząc,
że pod Stoczkiem porażki doznał gen. Wirtemberski,
pisał: „Ten cymbał kuzyn dał się wychłostać. Prawdziwym
wstydem by było, gdybyśmy mu dali ujść”94. Żołnierz
z pułku jazdy poznańskiej pisał 18 i 22 lutego 1831
roku o tym, jak to Dwernicki porządnie pobił Geismara
i wziął mu 18-20 armat i „dosyć niewolnika”95. Generał
Tomasz Łubieński, wątpiący w sukces powstania, z Dę-
bego Wielkiego niewiele pisał do ojca o sukcesie Dwer­
nickiego. Wspomniał tylko, że rozbił on korpus rosyjski,
wziął 5 dział i „bardzo wielu więźniów”. Oficer 1. Pułku
Jazdy Krakowskiej Henryk Wielowieyski, chory, leczył
się na tyłach i czekał na powrót do pułku. Dostawał
„febry” z niecierpliwości i żalu, a gdy dowiedział się
o Stoczku, wpadł w „gorączkę, maglinę i ciągle gadał
bez przytomności o bitwie i wojnie” 96.
W Jabłonnie, w kwaterze głównej naczelnego wodza,
15 lutego wieczorem nic nie wiedziano o sukcesie Dwer­
nickiego. Gen. Morawski pisał w liście do gen. Krukowiec-
kiego: „Donoszą, że Geismar ku Seroczynowi ciągnie.
potrzeba, ale wpłynęło zamaszyście na przekonanie zagorzałych oficerów
i żołnierzy, że Moskali można, należy i musi się zwyciężyć, mianowicie
gdy w utarczce pod Zakrzewiem [...] nieprzyjaciel [...] cofnął się nad
ranjdem rzeczywiście płocho i nagle, nawet bez walki”, T.J. C h a m s k i ,
Janaida, t. 1, Paryż 1860, s. 171.
93 C h a m s k i , op. cit., s. 171.
94 Z a m o y s k i , op. cit., t. 2, s. 109.
95 Biblioteka PAN w Kórniku, rkps 12935, k. 30, 33.
96 H. W i e 1 o w i e y s k i, Wspomnienia, Kielce 1905, s. 88.
O Dwernickiem słyszeliśmy tylko, że był w Łaskarzewie.
Zapewne przetrzepie się z Geismarem”97. Także w sztabie
Żymirskiego w Kałuszynie 15 lutego nie zdawano sobie
sprawy, iż miała miejsce bitwa pod Stoczkiem. Nadal
obawiano się podjazdów Geismara („partyzantów”), które
docierały do szosy brzeskiej. Od południa Żymirski osłaniał
się dwoma pułkami jazdy kaliskiej, które trzymał w Ceg­
łowie pod dowództwem gen. Stryjeńskiego. Wiedział, że
Geismar zajmował Łuków, Seroczyn i Latowicz, a jego
patrole (kozacy) docierały pod Mińsk i Siennicę.
Rzekoma obecność Geismara w Latowiczu wywołała
nawet „wielką trwogę” w Warszawie. Obawiano się, że
zbliżał się on do stolicy traktem od Żelechowa, a nawet
traktem nadwiślańskim od Bobrownik przez Maciejowice.
Po południu 15 lutego Żymirski był przekonany, że kolumna
Geismara skierowała się wprost na szosę brzeską i widziano
w jej składzie liczną piechotę „mianowicie pod Ożarowem”.
Jeszcze nie ukończył raportu, gdy przybył emisariusz
z wieścią o marszu całej kolumny nieprzyjacielskiej z okolic
Łukowa i Seroczyna do Siedlec na szosę brzeską oraz
o potyczce koło Latowicza i Seroczyna „na naszą korzyść”.
Tak dowiedział się o Stoczku, który dzień wcześniej
wywróżył 14 lutego w Sztabie Głównym gen. Franciszek
Morawski. Pisał on do prezesa rządu Adama Czartorys­
kiego, iż „spodziewać się nawet należy po dzielności
generała Dwernickiego, że wkrótce generała Geismara
zapędy ukróci niezawodnie”. Gdy wróżba się spełniła,
w sztabie Żymirskiego panowało zadowolenie, gdyż od­
daliła się groźba obejścia pozycji korpusu od południa.
Jednocześnie pojawiły się głosy, że w przypadku skorelo­
wania działań Dwernickiego z Żymirskim Geismar może
zostać całkowicie zniszczony. Dwernicki jednak nie dawał
o sobie znaku życia i w sztabie Żymirskiego uzyskiwano

97 Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, rkps 548, k. 50.


informacje o jego poczynaniach tylko z drugiej ręki („wieści
uboczne”).
Jeżeli bezpośredni sąsiad nic o Dwernickim nie wiedział,
to tym bardziej nieświadom jego ruchów był Sztab Główny.
Po kilku dniach decydenci mieli już dość niewiedzy
i rozpoczęli ożywioną korespondencję, w której pojawiało
się kluczowe pytanie: gdzie jest Dwernicki? 15 lutego
naczelny wódz pisał do prezesa rządu, iż wysłał na
poszukiwania swojego adiutanta kpt. Ignacego Kruszews­
kiego. Generał Klicki w tym samym dniu słał na po­
szukiwania emisariuszy i oficerów ze swojego sztabu, bo
skarżył się, iż od kilku dni nie odebrał od Dwernickiego
żadnych raportów. Sztab Główny ucieszył się z informacji,
jaką przekazał Stanisław Barzykowski, iż Dwernicki jest
w Łaskarzewie. Uważano, że obecność korpusu w tej
miejscowości była „najbardziej [...] potrzebna”. O Dwer­
nickiego wypytywano wszystkich wokoło. Jeszcze 16 lutego
płk Karol Tumo ze sztabu dowódcy jazdy w prywatnym
liście do Władysława Zamoyskiego pytał, czy nie miał
jakiejkolwiek wieści o Dwernickim: „Gdzie się podział?,
ani słówka o nim od przejścia Wisły nie wiemy?”.
W działaniach Dwernickiego nie dopatrzono się błędów
taktycznych. Czerpano ze Stoczka wzorce. Władysław
Zamoyski, szef sztabu dywizji kawalerii, pod Dębem
Wielkim 18 lutego, gdy nie można było wykonać szarż
zaoranymi polami, pozbawionymi śniegu i przy silnym
mrozie (tworzyły się grudy na polach), proponował gen.
Żymirskiemu, aby prowadził je wzdłuż gościńca, rowami,
które ciągnęły się z obu jego stron. Dodał też, że takie
szarże w tym samym czasie „wyśmienicie się powodziły
żołnierzom Dwernickiego. Były one w duchu naszego
wojska, naszej wojny, naszego charakteru narodowego”.
Jakkolwiek pod Stoczkiem jazda polska poboczami nie
szarżowała, to jednak imponował jej zapał, energia, pewna
improwizacja zrodzona z okoliczności oraz potęga pierw­
szego uderzenia (zwłaszcza trzecich dywizjonów).
Dwernicki nie zastosował pod Stoczkiem skomplikowa­
nych manewrów taktycznych. W pierwszych natarciach
próbował obejść skrzydło przeciwnika i wykorzystać dezor­
ganizację w jego szykach, jaką tym manewrem wywoływał.
Dopiero za drugim razem kombinował natarcie czołowe ze
skrzydłowym. Janusz Albrecht zwrócił uwagę na to, iż
Dwernicki śmiało, bardzo zdecydowanie i szybko wybierał
moment i miejsce szarży, którą to zdolnością „zawsze
odznaczał się jego wzrok”. Wydaje się, że po Stoczku, gdy
poznał rzeczywistą wartość swojej jazdy, uznał ją za
zdolną do prowadzenia szarż wprost na czoło szyku
przeciwnika.
Bronisław Pawłowski, a za nim Janusz Albrecht źródeł
sukcesów Dwernickiego doszukiwali się w zwinności
i lekkości charakteryzujących „od zawsze” polską kawale­
rię. Pod Stoczkiem zaistniały wszystkie przesłanki sukcesu:
„śmiała inicjatywa wodza, bystrość orientacji, jego świetny
przykład osobisty dodające lotności i pewności siebie
jeździe polskiej”.
Pomimo zastrzeżeń i narzekań na samowolę Dwernic­
kiego w powszechnej opinii zdobył on reputację „dzielnego
wodza”. Jego sztuka wojenna była prosta: „Byleby się
działa nieprzyjacielskie ukazały, bez wahania się na nie
rzucał i zabierał”.
Rząd Narodowy nie wahał się — szybko podjął decyzję
o awansie Dwernickiego na stopień generała dywizji, aby
innym generałom „dać przykład i zachętę”. Stanisław
Barzykowski 18 lutego wieczorem udał się do Kwatery
Głównej na Grochowie, aby uzyskać zgodę naczelnego
wodza na nominację. Generałowie i sam naczelny wódz,
zmiękczeni zdaniem opinii publicznej i relacją z bitwy
„prostego ludu”, który reprezentował chłop spod Seroczyna
odprowadzający do stolicy swoim zaprzęgiem zdemon­
towaną armatę rosyjską98, nie oponowali. Byli w armii
generałowie starsi stażem służby, ale, jak zauważył gen.
Morawski, Dwernicki awansował, bo „pod Stoczkiem
wszystkich prześcignął”.
Geismarowi Stoczek nie przysporzył sławy. Po porażce
rosyjski generał co prawda zdołał dotrzeć do Seroczyna
i połączyć się z 2. Brygadą swojej dywizji wspartą 14
działami, ale po tym, co zobaczył pod Stoczkiem, nie
odważył się wprowadzić jej do boju. Do godz. 17 pozostał
w Seroczynie, aby ściągnąć do szeregów jak największą
liczbę uciekinierów. O Dwernickim wiedział, iż stał on
w kolumnach po obu stronach Świdra, na drodze do
Latowicza i pod samym Stoczkiem (a właściwie Zgórznicą).
Rosjanin obawiał się ataku z dwóch stron — od szosy
brzeskiej i od Stoczka. Największe obawy budził oczywiście
Dwernicki. Po sukcesie porannym mógł on przejść do działań
zaczepnych, zaatakować i zniszczyć dywizję Geismara.
Rosyjski dowódca uznał więc za rozsądny odwrót przez
Skórzec do wsi Cisie"; wolał narazić dywizję na ciężki marsz
nocny niż tkwić w Seroczynie i czekać na Polaków. Cofał się
pod osłoną ariergardy, która jeszcze około godz. 11 wieczo­
rem nie połączyła się z dywizją, budząc niepokój Geismara.
Był bardzo zmęczony — od świtu na koniu zsiadł z niego
dopiero o 10 wieczorem. W liście do płk. Anrepa pisał, że
dzień 14 lutego będzie zawsze najnieszczęśliwszym w jego
życiu. Szukał winnych porażki. Oczywiście uważał, że nie
przyczynił się do niej swoimi rozporządzeniami i działał
zgodnie z zasadami. Winna była dywizja, na którą rzucał
gromy. Składała się z tchórzy i niegodziwców. Uważał, iż
swawola osiągnęła w niej taki stan, że można było go
opanować tylko brutalnymi metodami, rozstrzeli wuj ąc każde­
go dnia po kilku ludzi, włącznie z oficerami. Dowódców
pułkowych" scharakteryzował jako niezdolnych i słabych.
W całej dywizji brakowało porządku, dyscypliny i gorliwości
98 P r ą d z y ń s k i , op. cit., t. 1, s. 560.
99 Ponad 20 km w linii prostej na północny wschód od Seroczyna
i 12 km na południowy zachód od Siedlec.
w służbie. Deklarował, że nigdy w życiu nie widział
większego hańbiącego tchórzostwa, a że nigdy nie kłamał,
to nie zamierzał przed przełożonymi ukryć stanu dywizji
i jej postawy. Chciał donieść o wszystkim, co się wydarzyło,
Dybiczowi, gdyż wojsko po takim zachowaniu trzeba było
surowo ukarać — w przeciwnym wypadku mogłoby to
mieć fatalne następstwa. Zaatakował Kreutza za to, że nie
poinformował go o ruchu Dwernickiego, który przeprawił
się przez Wisłę trzema kolumnami. Dostało się też Wir-
temberskiemu, który zabrał Geismarowi dwie sotnie koza­
ków. Sobie zarzucił obciążenie dywizji nadmiernymi tabo­
rami. Dopiero z czasem przyznał, że jednak przyczynił się
do klęski. Na początku marca 1831 roku w trakcie rokowań
z Polakami miał się wyrazić, iż popełnił głupstwo pod
Stoczkiem.
Ta nieudana bitwa uczyniła z Geismara zaciekłego
wroga Polaków. Nie był zainteresowany szybkim zakoń­
czeniem wojny na drodze rokowań, gdyż pozbawiono by
go możliwości odwetu. Jednak pozostałe miesiące działań
wojennych nie były dla niego pomyślne. W trakcie polskiej
ofensywy wiosennej został pobity pod Wawrem, Dębem
Wielkim i Iganiami. Dybicz, niezadowolony z jego po­
czynań, oddalił go z armii do Kijowa. Geismar wrócił do
służby na rozkaz cara. Dowodził awangardą w korpusie
gen. Rüdigera i odznaczył się przy szturmie Warszawy 100.
Bezpośrednio po bitwie pod Stoczkiem Geismar nie
zamierzał już prowadzić samodzielnych działań; chciał
połączyć się z główną armią. Uważał, że teren na południe
od szosy brzeskiej nie sprzyjał kawalerii. Obawiał się też,
że Dwernicki mógłby go zniszczyć, biorąc w klamry
dwoma kolumnami z trzech, z którymi się przeprawił przez
Wisłę. Sądził, że pod Stoczkiem dopadła go kolumna
100 Roman K. Nasakin, generał major, szef sztabu 2. Dywizji Strzelców
Konnych, też nie miał szczęścia w tej wojnie. Jego oddział 27 kwietnia
1831 roku pod Okuniewem został rozbity przez jazdę polską.
środkowa. Wieczorem 14 lutego wypytywał o Dwernickiego
jeńców złapanych w Borowiu i pod Stoczkiem. Dopiero
teraz poznał, jak sądził, rzeczywisty stan polskiego
korpusu. Pod Stoczkiem bił się z jedną z trzech kolumn
Dwernickiego złożoną z 12-16 szwadronów trzecich
dywizjonów strzelców konnych i ułanów, jednej konnej
baterii i kilku batalionów piechoty. Wieczorem 14 lutego
uważał, że cały korpus Dwernickiego liczył 16 szwad­
ronów strzelców konnych i ułanów, 4 szwadrony konnych
krakusów (Krakussen), 5 pułków piechoty i 8 dział.
15 lutego straszył Dybicza jeszcze większą siłą Dwernic­
kiego, prawdopodobnie w tym celu, aby usprawiedliwić
porażkę — pisał o 10-12 tysiącach żołnierzy. Korpus miał
przeprawić się w Magnuszewie i przemieszczać się
w trzech kolumnach. Środkowa, złożona z 5 batalionów
piechoty (po 1000 ludzi każdy), 8 szwadronów ułanów
i 8 szwadronów krakusów z 8 działami pod dowództwem
Dwernickiego, kierować się miała na Garwolin. Z zeznań
jeńców wynikało, iż przed bitwą pod Stoczkiem polski
dowódca maszerował na Łuków. Po Stoczku Geismar nie
wiedział, co postanowi Dwernicki, zalecał jednak ostroż­
ność. Okazało się, że nie miał nawet mapy terenu, na
którym mu przyszło działać.
15 lutego rano Geismar zjawił się pod Siedlcami.
Oficerowie 2. Dywizji Grenadierów z rezerwy Konstantego,
którzy jako pierwsi wkroczyli do miasta, ujrzeli ze zdzi­
wieniem gen. Geismara w surducie z czerwonym szalem
i gen. Romana K. Nasakina, jego szefa sztabu. Geismar był
przekonany, że tuż za nim znajduje się nieprzyjaciel.
Pierwsza brygada jego dywizji cofała się w nieporządku.
Świadek widział zmęczone konie pokryte pyłem i pianą,
zmęczone twarze żołnierzy, z których wielu było za­
krwawionych i ledwie trzymało się na koniach, artyleryjskie
konie bez dział, trochę wozów wypełnionych rannymi
i zabitymi. Wszystko to przypominało nieuporządkowany
tłum, na którego czele „tęgim kłusem jechał siwy Paszkow”
— szczęśliwy, że mógł zatrzymać swoją brygadę pod
osłoną dywizji grenadierów. On też zapewniał, że Polacy
są tuż za nim. 2. Brygada dywizji Geismara cofała się
inną drogą. Zmordowana i zmaltretowana brygada roz­
lokowała się za grenadierami. Długo jeszcze „ciągnęli
kawalerzyści na rannych koniach, dowódca jednego z puł­
ków, pułkownik Nowosilcow martwy leżał na kolasce
z przebitą na wylot piersią. Widok był bardzo nieprzyjemny.
Jęki rannych, rozpacz oddziału. Wszystko to było przy­
gnębiające i ciężkie”.
Generał Paszkow nie mógł dojść do siebie. Mówił, że
bywał w bardzo ciężkich bitwach i zawsze dziwił się
odwadze Rosjan, ale nigdy nie doświadczył ucieczki
oddziałów rosyjskich z pola bitwy. Twierdził, że lepiej by
było, gdyby zginął. Gdy posiwiały w bojach generał
wypowiadał te słowa, z jego oczu „łzy ciekły strumieniami”.
Oficerowie brygady podchodzili do oficerów z dywizji
grenadierów i opowiadali o szczegółach bitwy. Wszyscy
przyznawali, że bitwa nie była udana. Bohaterem był
ogniomistrz, który zdołał uratować dwa działa 101.
Geismar w Siedlcach tłumaczył się wielkiemu księciu
Konstantemu z porażki. Rozmowa toczyła się po francusku,
ale potem jak zwykle rozmówcy przeszli na rosyjski. Geismar
bagatelizował porażkę. Przyznał się do niej, ale twierdził, że
Dwernicki tak się wystraszył, że bez oglądania się za siebie
popędził ku Warszawie. Na ziemię sprowadził Geismara
towarzyszący mu kozak trzymający płaszcz, który bez
ogródek powiedział, że to, co mówi generał, jest nieprawdą.
Geismar kazał mu milczeć. Kozak opowiedział, że przy
wielkim księciu nie śmie milczeć i zadał pytanie dobijające
Geismara: „Z jakiego powodu pułki były w tak opłakanym
stanie?”.
101 N. D. N e e l o w , Vospominanija o polskoj vojne 1831 goda, St.

Peterburg 1878, s. 60.


Informacje Geismara o sile korpusu Dwernickiego i o je­
go rzekomym marszu pod Siedlce zaniepokoiły Konstan­
tego; gotowy był nawet opuścić miasto i zająć pozycję za
nim. Z relacji oficera sztabu 2. Dywizji Grenadierów
wynika, iż sprzeciwił się temu gen. Piotr Dannenberg. Jego
zdaniem, Polacy po zajęciu Siedlec broniliby zaciekle
miasta i trzeba by było zapłacić za jego odzyskanie krwią.
Poza tym zwrócił uwagę, że odwrót nie byłby zgodny
z planami Dybicza. Konstanty podobno zgodził się pozostać
w Siedlcach, ale gen. Toll, który przybył do sztabu
korpusu rezerwy około godz. 7 rano, stwierdził, że
cesarzewicz zamierzał cofnąć się do Chodowa na północ
od Siedlec.
Toll nie zjawił się w Siedlcach przypadkowo — wysłał
go Dybicz z Węgrowa. W nocy z 14 na 15 lutego odebrał
on smutną wiadomość o dużych stratach Geismara, któ­
rych ten doznał w pobliżu Seroczyna. Co istotne, feldmar­
szałek spodziewał się, że Polacy po sukcesie podejmą
jakiś ruch zagrażający chociażby Siedlcom. Miał nadzieję,
że „z Bożą pomocą” porażka Geismara nie będzie miała
wpływu na planowane operacje, o których pisał do cara
14 lutego. Planował nawet uderzyć na korpus Dwernic­
kiego, jeżeli ten nie wycofałby się na Mińsk lub Kałuszyn.
Chciał do tego zaangażować część swoich skoncent­
rowanych oddziałów. Jeżeli zaś Dwernicki wycofałby się,
to Dybicz miał nadzieję, że złe wrażenie wywołane
w kraju porażką pod Stoczkiem rozwieje się wraz z poja­
wieniem się głównych sił rosyjskich pod Pragą. Toll miał
zorientować się w sytuacji i ruchy sił głównych do­
stosować do tego, co ustali w Siedlcach.
Toll zaakceptował rozporządzenia Konstantego, ale nie
zgodził się na opuszczenie miasta. Do dywizji Geis­
mara dołączył płk Anrep, któremu generał powierzył
dowództwo Perejasławskiego Pułku Strzelców Konnych.
Toll przygotowywał ruch armii na Kałuszyn 17 lutego.
Geismar już wysunięty został ze swoim oddziałem na
Skórzec, a 16 lutego skierował się na Seroczyn, rozpoznając
teren od strony Stoczka, Latowicza i Jeruzala. Nie oddalał
się zbytnio od szosy brzeskiej. Jego dywizja została
podzielona. Każda z brygad współdziałała z grenadierami
2. Dywizji i ułanami z 3. Dywizji.
Bitwą pod Stoczkiem zainteresował się sam Dybicz. Co
prawda Toll skwitował ją słowami „pierwsze koty za
płoty”, ale feldmarszałek był świadom, że pierwsza
porażka może mieć zły wpływ na postawę żołnierzy. Utrata
8 dział i sromotna ucieczka szaserów z pola bitwy nie mogły
pozostać bez reakcji głównodowodzącego. Dowódcy rosyjscy
zostali zobowiązani do złożenia szczegółowych raportów.
Śledztwo nadzorował Toll. Dybicz szukał winnych, ale
trudno było mu oskarżyć Geismara, bohatera z 1828 roku,
którego sam ściągnął do armii maszerującej do Europy
Zachodniej. Znał jego raporty, ale zbulwersował go list
Geismara do Anrepa (pisany wieczorem 14 lutego), w którym
generał oskarżał swoich oficerów. Dybicz zwrócił się do
Geismara dwukrotnie, aby wskazał te osoby, którym on
przypisywał porażkę. Geismar nie mógł oskarżyć oficerów
personalnie, wrócił więc do pierwotnych argumentów. Pisał
o braku dyscypliny i porządku w dywizji. Oskarżył swojego
poprzednika na stanowisku dowódcy dywizji102, że mało dbał
o podtrzymanie morale wojska103. Podważył tym samym całą
istotę bytu wojska do 1828-1829 roku, piętnując taktykę
rewiową. Jednocześnie tłumaczył, że objął dowództwo nad
102 Był nim generał lejtnant Paweł P. Łopuchin, człowiek o poglądach
liberalnych, do 1822 roku członek Towarzystwa Północnego. Po powstaniu
dekabrystów w 1825 roku był objęty śledztwem. Geismar wysuwając
oskarżenie chciał pogrążyć liberała. Łopuchin dowodził 2. Dywizją
Strzelców Konnych do listopada 1830 roku.
103 Geismar pisał o „moralnych właściwościach wojennychT. Chodziło

mu o morale, czyli ducha bojowego, wolę walki, gotowość do wypełniania


obowiązku, zadań, rozkazów itp.
Marsz kolumny rosyjskiej, zima 1831 r.

Bitwa pod Stoczkiem, obraz Jana Rosena


Bitwa pod Stoczkiem 14 lutego 1831, litografia

Fragment powyższej litografii. Dwernicki w otoczeniu sztabu


Zwycięstwo Dwernickiego pod Stoczkiem, rysunek por. K. Malankiewicza
Oddział krakusów opanowuje armaty rosyjskie. Litografia

Dwernicki pod Stoczkiem po bitwie


Starcie ułanów z kozakami

Artyleria w boju
Kosynierzy walczą z kawalerią rosyjską
Biwak
piechoty
polskiej
Biwak
kawalerii
polskiej
dywizją tuż przed rozpoczęciem wojny i nie znał oficerów,
podoficerów i żołnierzy. Winę zrzucił na żołnierzy. Stwier­
dził, że oficerowie z jego brygady i dywizji sumienie
wypełniali swoje obowiązki i tylko niespodziewany, paniczny
strach, który owładnął żołnierzami, był przyczyną nie­
powodzenia.
Dybicz nie uwierzył w słowa Geismara, gdyż chociażby
z raportów tego ostatniego wynikało, iż poszczególne
dywizjony, zanim ich żołnierzy owładnął strach, wykony­
wały jak na komendę regulaminowy zwrot w tył; poza tym
w liście do Anrepa generał jednoznacznie obwiniał ofice­
rów. Na ponowne pytanie feldmarszałka Geismar biczował
siebie, ale i innych. Bronił się, że objął dywizję 4 lutego
i nie mógł poznać oficerów dywizji. Schlebiał im jednak
pisząc, iż słyszał w trakcie ucieczki pod Stoczkiem głosy
wielu oficerów, którzy nakłaniali żołnierzy do zatrzymania
się, ale ich wysiłki były daremne, tak jak jego własne i gen.
Paszkowa. Przyznał też, iż zagalopował się oskarżając
oficerów, gdyż był bardzo wzburzony zdarzeniami, z któ­
rymi nigdy wcześniej nie miał do czynienia.
5 marca Dybicz po skonfrontowaniu raportów Geismara
i Paszkowa, a także po uwzględnieniu mężnej postawy
pułku króla wirtemberskiego (miał na myśli jego udział
w walkach 19 lutego) poinformował ministra wojny gen.
Aleksandra Czernyszewa, że tak nadzwyczajna porażka
pod Stoczkiem była następstwem rozproszenia pułków
1. Brygady 2. Dywizji Strzelców Konnych i braku ko­
relacji w ich ruchu pod Stoczek. Aleksander Puzyrewski
zauważył, że Geismar dwukrotnie wystawił pod ciosy
połączonych sił Polaków 1/4 swojej dywizji (czyli każdy
z pułków osobno). Za drugą przyczynę porażki Dybicz
uznał znaczne oddalenie od pola bitwy 2. Brygady Dy­
wizji, która mogłaby wzmocnić 1. Brygadę i nie patrząc
na przewagę nieprzyjaciela, pozwoliłaby Geismarowi
wznowić bój ku chwale rosyjskiego oręża. Jako trzecią
przyczynę, nieudowodnioną, feldmarszałek wymienił nie­
właściwe wprowadzenie w bój pułków 1. Brygady. Moż­
liwe, że chodziło w tym wypadku o wyznaczenie im
punktu zboru w zasięgu działania nieprzyjaciela albo
zawahanie się Paszkowa na początku bitwy. Car przyjął
wnioski komisji, ale już w liście do Dybicza z 20 lutego
pisał: „Stoczek jest bardzo zaszczytny dla młodego wojska
Dwernickiego, a tym haniebniejszy dla naszych strzelców
konnych” 104.
Sprawa nie rozeszła się jednak po kościach. Dla „ruskich”
generałów, patriotów o słowiańskim, a nie niemieckim
rodowodzie, nienawidzących tzw. „nikczemników von”
winny był przede wszystkim Geismar105. Denis Dawydow,
który zwiedził plac boju pod Stoczkiem już w 1831 roku,
zdziwiony był znaczną odległością dzielącą 1. Brygadę
od 2. Dwernicki dzięki temu rozproszył Paszkowa, zanim
Geismar zdołał obejść skraj lasu106. Z kolei oficer sztabu
2. Dywizji Grenadierów, Niejełow, poza brakiem koor­
dynacji działań zwrócił uwagę na fakt, że strzelcy konni
tuż przed wojną dostali piki. Żołnierze nie ćwiczyli
fechtunku nimi, a poza tym drzewca zostały wykonane
byle jak — prawdopodobnie były zbyt krótkie. Gdy
w trakcie bitwy kazano szaserom atakować, ci zaczęli
odrzucać piki i dobywać szabel, co doprowadziło do
zatrzymania szarży, zamieszania w szeregach i w ostatecz­
ności do porażki. Geismar po czasie zwrócił uwagę na brak
piechoty pod swoją komendą. Teren nie sprzyjał działaniom
jazdy, a poza tym obecność piechurów dodałaby trochę
pewności szaserom, którzy w razie porażki mogliby znaleźć
oparcie w czworobokach. Oficerowie rosyjscy, którzy

104 Tokarz, op. cit., s. 170, przypis.


105 Puzyrewski dopiero pod koniec XIX wieku napisze, że Geismar był
„nieudolnym dowódcą”.
106 D.V. D a v y d o v , Zapiski o pol’skoj vojne 1831 goda, Russkaja

Starina, t. 6: 1872, s. 366.


relacjonowali przebieg bitwy, twierdzili, że polska piechota
przynajmniej raz wsparła własną kawalerię (w boju z Puł­
kiem Perejasławskim). Na słabość dowódców pułków
zwrócił uwagę Geismar, a po latach Aleksander Puzyrewski.
Zarzucił on także stronie rosyjskiej słabość działań rozpo­
znawczych. Geismar nie znał rzeczywistej siły Dwernic­
kiego a ni też pozycji, którą on zajmował (prosił Anrepa
o mapy dopiero wieczorem 14 lutego).
ROZDZIAŁ V
WALKI Z KREUTZEM
W WOJEWÓDZTWIE SANDOMIERSKIM
I BITWA POD NOWĄ WSIĄ
(19 LUTEGO 1831 ROKU)

Po bitwie Dwernicki nie zamierzał ścigać Geismara.


Wiedział1, że zatrzymał się on w Seroczynie z rozbitą
właśnie przednią strażą korpusu, którego główne siły
z taborami stały w Łukowie lub Róży2. Postanowił wycofać
się 20 km na zachód do Parysowa. Wydaje się, iż jego
zachowanie po „zwycięskiej” bitwie pod Stoczkiem wyni­
kało z faktu, iż był świadom niezdolności swojego korpusu
do kontynuowania działań. Ujawniły się braki wyszkolenia
(zwłaszcza piechoty), a połowa koni jego kawalerii była
tak zmęczona i kontuzjowana (podbita), że nie mogła się
nawet ruszyć z miejsca. Z drugiej strony, Dwernicki
pamiętał, że jego głównym zadaniem jest osłona Warszawy
przed oddziałami rosyjskimi operującymi nie tylko na
prawym, ale i na lewym brzegu Wisły, nie mógł więc
oddalać się zbytnio od głównego celu swoich działań; nie
dziwi więc odwrót ze Stoczka. Pozostanie w nim także nie

1 Informacje uzyskał prawdopodobnie od jeńców i od wracających


z pościgu polskich kawalerzy stów, którzy dostrzegli 2. Brygadę z dywizji
strzelców konnych Geismara.
2 W pierwszym raporcie z bitwy Dwernicki pisał: „Generał Geismar

znajdował się w Seroczynie z przednią strażą korpusu stojącego pod


Łukowem i Różą, która składa się z dwóch pułków strzelców konnych,
z dwóch pułków dragonów oraz z dwóch baterii artylerii”.
wchodziło w grę z racji znacznego oddalenia od szosy
brzeskiej i głównej armii polskiej. Z pewnością w sztabie
pełnym młodych, żądnych walki oficerów pojawiły się
zarzuty, że nie ścigano Geismara, ale Dwernicki był na tyle
rozsądny, żeby je zignorować.
Korpus opuścił miejsce zwycięskiej bitwy przed zmro­
kiem. Aby przeciwnik nie dostrzegł odwrotu, prawdopodob­
nie pozostawiono rozpalone ognie obozowiska. Geismar
sądził, że Dwernicki z korpusem nocował pod Stoczkiem,
tymczasem, maszerując przez Prawdę, rano jeszcze przed
świtem 15 lutego zjawił się on w Parysowie3. Mieszkańcy
miasteczka, ogołoceni z zapasów, nie mogli wyżywić
korpusu, który powiększył się o 4. Batalion 2. Pułku
Piechoty Liniowej i 6. Szwadron 2. Pułku Ułanów, a dzień
wcześniej, po bitwie — o 3. Dywizjon 4. Pułku Strzelców
Konnych. Brakowało żywności i furażu. Ignacy Maciejów
ski pamiętał, że z Tadeuszem Krępowieckim dla ogrzania
się pił gorącą wodę z solą jako substytut herbaty. Dopiero
w ciągu dnia z okolicy dostarczono woły, mąkę i kaszę. Do
tego czasu każdy radził sobie, jak mógł. Dyscyplina
rozluźniła się. Józef Puzyna wspominał, że nie można było
wypocząć, gdyż strzały nieustannie zrywały ze snu i sta­
wiały pod broń odpoczywających żołnierzy. Tak było
przez cały prawie dzień 15 lutego i w nocy z 15 na
16 lutego. Adiutant naczelnego wodza Ignacy Kruszewski,
który po długich poszukiwaniach i wymykaniu się kozakom
buszującym na tyłach Dwernickiego zjawił się w Parysowie,
był bardzo zdziwiony wyglądem obozu, który, choć „nie­
zupełnie wojskowy” i „nie bardzo porządny”, ale „rzewnie
przemawia do serca Polaka”. Już na wstępie słyszał strzały
na wiwat, które jak rasowy wojskowy odebrał jako sygnał
zbliżania się nieprzyjaciela. Cały dzień spędził w miastecz­
ku, chłonąc atmosferę tak odmienną od tej, jaka panowała
3 W 1827 roku osada miejska, 88 domów mieszkalnych i 740
mieszkańców.
w Kwaterze Głównej armii. Czuło się, że to był obóz
zwycięzców niewątpiących w sukces. Widać było pewne
mankamenty, np. obdartą piechotę złożoną z młodych
rekrutów, ale za to wesołą i gotową do czynu pod komendą
patrioty i walecznego dowódcy Rychłowskiego, kawalerię
z nieporządnym uzbrojeniem i osiodłaniem, ale za to na
„dobrych koniach”.
Kruszewski tak w ogóle przybył do Parysowa z plutonem
strzelców konnych, który z Łowicza zmierzał do korpusu.
Niektórzy z szaserów „siedzieli na koniach na derach
tylko, kulbaki wieźli pod pachą, mając na etapach przypa­
sować do nich rzemienie. Uzbrojenie było równie niedo­
kładne jak okulbaczenie, ale duch wysoki, zaufanie w spra­
wie ojczyzny i wesołość”4. Widział, jak Puzyna, łącząc
„kilka mało znaczących 3-ch i 4-ro funtowych pukawek”
ze zdobytymi działami doprowadził tę „broń do znaczenia
artylerii”. Obok oficerów „po większej części z czasów
księcia Konstantego”, a po Stoczku „zgrzanych patriotycz­
nym zapałem”, widział żołnierzy dymisjonowanych, mło­
dzież akademicką i członków Towarzystwa Patriotycznego,
którzy dołączyli do korpusu w Parysowie. Był wśród nich
Ksawery Bronikowski, założyciel Towarzystwa Partyzantów
Polskich, księża „znani z patriotycznego zapału”, Ignacy
Szynglarski i Kazimierz Pułaski. 20 panów partyzantów,
„w różnych cywilnych ubraniach, uzbrojonych w strzelby
myśliwskie, pistolety i pałasze” w korpusie znalazło sobie
miejsce na stanowiskach adiutantów (np. Bronikowski,
adiutant połowy), kapelanów, kanonierów artylerii, piechu­
rów lub kawalerzy sto w. Cywile-patrioci, którzy wyszli
z Warszawy na wojnę partyzancką, trochę śmieszyli nawet
ochotników, którzy dzień wcześniej przeszli chrzest bojowy.
Maciejowski opisywał szyderczo, jak oddział formował
cuenus, czyli klin rzymski, w obliczu zagrożenia; podobno

4 K r u s z e w s k i , op. cit., s . 35 .
nauczyli ich tego uczeni historycy, którzy znaleźli się
w oddziale. Kruszewski zwrócił uwagę na połączenie
w korpusie młodej krwi ochotników, młodzieży nowoza-
ciężnej i zapalonych patriotów ze starą krwią dawnych
wojskowych. Ta mieszanka uczyniła korpus zdolny do
każdego przedsięwzięcia.
Sztab korpusu też był nietypowy. Dwernicki rezydował
w małym dworku w miasteczku. Pokój był wypełniony
rozradowanymi oficerami, a „siwy i gruby generał jak
ojciec między nimi, pobłażający, ale kochany i umiejący
tę młodzież zapalić do boju”5. W sztabie pojawiać się
zaczęło coraz więcej osób cywilnych, awansowanych na
pierwsze stopnie oficerskie. Budziło to niezadowolenie
oficerów liniowych, którzy, tak jak Erazm Rozwadowski
z 5. Pułku Strzelców Konnych, przebywając pod Zamoś­
ciem (marzec 1831 r.) dostrzegł „nieporządek, natłok do
sztabu ludzi niezdatnych i krzykaczów ani wiadomości
wojskowych” 6.
Wraz z przybyciem Kruszewskiego Dwernicki ponownie
znalazł się w orbicie głównej armii. Otrzymał on rozkaz
Klickiego, z którego jasno wynikało, że Warszawa jest
zagrożona przez korpus gen. Wirtemberskiego (w rzeczy­
wistości Kreutza), operujący na lewym brzegu Wisły.
Jednak generał rozsmakował się w swojej samodzielności
— nawet nie podjął kroków w celu porozumienia się
z Żymirskim7. 15 lutego planował jeszcze raz uderzyć na
Geismara, a nie przeprawiać się na lewy brzeg Wisły,
a tym bardziej oddawać się pod komendę Żymirskiego.
Aby rozpoznać położenie Geismara, w nocy z 14 na
15 lutego wysłał nawet patrol do Stoczka. Patrolujący
stwierdzili, że rosyjski dowódca uciekł z niedobitkami do
Łukowa lub wsi Róży, gdzie stała reszta jego korpusu.
5 K r u s z e w s k i , op. cit., s . 3 6 .
6 R o z w a d o w s k i , k. 21.
7 Podobno nie wiedział, gdzie go szukać!
Cały dzień 15 lutego generał spędził w Parysowie.
Przyznał nawet szczerze, że nie miał „z nikim do czynienia”.
Korpus wypoczywał po trudach, a zwłaszcza jego konie.
W ciągu tych dwóch dni, tj. 14 i 15 lutego, zmieniła się
sytuacja na południe od Warszawy w województwie
sandomierskim. Gen. Kreutz opanował województwo lubel­
skie, gdzie nie było sił zdolnych mu się oprzeć. Dowódca
okręgu wojskowego obejmującego woj. lubelskie i podlas­
kie, gen. Edward Żółtowski, wycofał się za Wisłę. Podległe
mu oddziały, formowane nowe pułki piechoty 15. i 16.
wraz z 2. Pułkiem Jazdy Lubelskiej Orła Białego, utworzyły
kordon obronny nad Wisłą między Kozienicami a Kazi­
mierzem. W woj. lubelskim w rękach polskich pozostała
twierdza w Zamościu. Jej garnizon kontrolował okoliczne
powiaty i prowadził aktywną małą wojnę na tyłach armii
rosyjskiej. W nocy z 15 na 16 lutego oddział z Zamościa
wziął w Hrubieszowie do niewoli oficera komendanta
placu i 4 dragonów. W tym samym czasie w Starym
Zamościu inny oddział polski rozbił placówkę rosyjską,
zabijając 5 kozaków, a jednego biorąc do niewoli.
W myśl rozkazów z początku lutego, Kreutz, jakkolwiek
dowodził samodzielnym korpusem, miał wspomagać główną
armię w jej marszu na Warszawę. Nakazano mu dojść do linii
Wisły, opanować Puławy z przeprawą, a następnie maszero­
wać ku stolicy Królestwa prawym brzegiem Wisły. Na lewy
brzeg miał wysłać jedynie oddziały kozaków, głównie w tym
celu, aby rozpraszały powstańcze siły zbrojne, paraliżowały
mobilizację nowych oddziałów, utrudniały funkcjonowanie
administracji i przecięły komunikację między Warszawą
a Kaliszem i Krakowem (tym samym z Europą).
Wieczorem z 11 na 12 lutego oddział pod komendą gen.
Wirtemberskiego opanował Kazimierz ze znacznym magazy­
nem żywności i paszy, którego Polacy nie zdążyli w całości
ewakuować. Kreutz zajął Puławy 12 lutego. W Kazimierzu
doszło do starć w obronie magazynu. Rosjanie wzięli do
niewoli oficera i 47 szeregowych, prawdopodobnie ze
Straży Bezpieczeństwa, oraz krakusów z 2. Pułku Jazdy
Lubelskiej Orła Białego (dalej — krakusi Orła Białego).
Kazimierz Oborski, dowódca tego pułku, opisywał w prasie,
jak heroiczne boje w obronie magazynu toczył jego pułk,
dzięki czemu wywieziono z niego parę tysięcy korcy
zboża. Raporty polskich urzędników wskazują, iż 80 koza­
ków wpadło do Kazimierza od strony Puław i zabrało do
niewoli kilkunastu krakusów. Od województwa sandomier­
skiego oddzielała Kreutza tylko Wisła pokryta lodem,
którego stan, wbrew nadziejom Polaków, pozwalał na doko­
nanie przeprawy. Już 12 lutego pierwsze oddziały rosyjskie
pojawiły się na lewym brzegu, gdzie natknęły się na polską
obronę. W Gniewoszowie stacjonowała część oddziału płk.
Wincentego Szeptyckiego, który miał prowadzić „małą wojnę”
w województwie lubelskim. Oddział ten wydzielił z podległych
sobie sił gen. Żółtowski. Liczył on około 800-850 żołnierzy
z 15. i 16. pułków piechoty liniowej, uzbrojonych w broń
palną (dalej — batalion zbiorczy) i od 150 do 200 krakusów
Orła Białego. 12 lutego kozacy odparli pikiety krakusów od
brzegów Wisły aż po Gniewoszów i wrócili pod Górę
Puławską. Gen. Żółtowski nie ruszył się z Kozienic z 15.
i 16. pułkami piechoty liniowej na wsparcie Szeptyckiego
i myślał już o odwrocie do Warki. Polacy rozpoczęli
ewakuację zasobów magazynu Gniewoszowa do Mniszewa.
W nocy z 12 na 13 lutego kozacy bez strzału przechwycili
dwóch krakusów z pikiety pod Wysokim Kołem (na płd. od
Gniewoszowa). 13 lutego od rana Kreutz przeprawił kilka­
naście szwadronów kawalerii i 12 dział. Jeszcze przed
południem na Gniewoszów ruszyła awangarda płk. Szyllinga
(ok. 350 szabel i 2 działa), prąc przed sobą krakusów.
Szeptycki uznał, iż w obliczu znacznej przewagi nieprzyjaciela
nie może utrzymać pozycji i ustąpił z Gniewoszowa.
Gdy Kreutz pojawił się na lewym brzegu Wisły, od
głównej armii dzielił go dystans ponad 100 km (w linii
prostej). Korpusy centrum szyku rosyjskiego dopiero prze­
kraczały Bug i Liwiec. Zajmowały pozycje w rejonie
Węgrowa i Siedlec, z których rozpoczęły 17 lutego marsz
na Warszawę. W tym momencie Kreutz był już na lewym
brzegu Wisły; wkroczył na obszar Królestwa uznawany
przez władze powstańcze za bezpieczny, i to na dodatek
w tym momencie, gdy Polacy ściągali swoje siły ludzkie
i materialne ku stolicy, szykując się do walnej rozprawy
z Dybiczem.
Województwo sandomierskie stało przed Kreutzem ot­
worem. Dla powstania miało ono duże znaczenie. Nie
zaliczało się do najludniejszych (7. miejsce na osiem).
Rolnictwo miało słabe, ale pomimo nieurodzaju (poza
pszenicą) dokonano na jego obszarze znacznych zakupów
żywności i paszy na potrzeby armii powstańczej. Zmaga­
zynowano je bliżej Warszawy w magazynach w Górze
Kalwarii i Rawie. Mniejsze magazyny znajdowały się
Końskich, Radomiu i Magnuszewie. 18 lutego w radomskim
magazynie były znaczne zapasy, gdyż stanowił on punkt
etapowy w transporcie do Warszawy zasobów magazynu
głównego zlokalizowanego w Kielcach. Pomimo zarządzeń
ewakuacyjnych, zapasów z Radomia nie wywieziono. Nie
dopuścili do tego sami mieszkańcy, a władze nie miały
siły, aby zarządzenie wyegzekwować.
Województwo sandomierskie mogło się poszczycić rozwi­
niętym przemysłem metalurgicznym, który stał się składową
częścią powstańczego przemysłu zbrojeniowego. Obejmował
on szereg miejscowości wzdłuż rzeki Kamiennej, m.in.
Ostrowiec, Suchedniów, Wąchock, a w głębi województwa
— np. Końskie nad rzeką Czarną, Przyborów czy Kozienice
w pobliżu Wisły. W lutym 1831 roku zakłady te dostarczały
powstańczym siłom zbrojnym głównie broń białą — pałasze,
kosy i piki, lance — oraz pociski (odlewnie granatów
w Samsonowie i Suchedniowie). Od Puław dzielił je dystans
od kilkudziesięciu do ponad stu kilometrów.
Ukształtowanie terenu województwa sandomierskiego
sprzyjało skrytym działaniom, zwłaszcza w jego połu­
dniowej i wschodniej części. Między Pilicą a Podgórzem
Iłżeckim rozciągała się falista równina (Równina Radom­
ska), przez którą płynie rzeka Radomka i mniejsze
dopływy Wisły i Pilicy. Ułatwiłyby one obronę, ale nie
w warunkach zimowych, gdy lód skuł przeszkody wodne
i bagna. Obrońcom sprzyjało za to duże zalesienie.
Większe niż obecnie kompleksy leśne obejmowały obszar
wytyczony przez rzekę Pilicę i miejscowości Białobrzegi,
Nowe Miasto n. Pilicą, Radom, Skaryszew, Zwoleń
(Puszcza Kozienicka). W południowej części zwarty
kompleks tworzyła Puszcza Świętokrzyska, która wraz
z Górami Świętokrzyskimi zapewniała osłonę wielu za­
kładom przemysłowym i wydobywczym. Naturalną linię
obronną wytyczała w tym rejonie rzeka Kamienna. W wa­
runkach zimowych i przy dużym zalesieniu szybkość
przemieszczania się zależała od systemu drogowego, który
wytyczał też szlaki działań mas wojska. Najdogodniejsze
do szybkiego marszu były trakty główne, czyli państwowe
drogi bite (szosy) z twardą kamienną nawierzchnią z drob­
nego granitu. Przez woj. sandomierskie przebiegał trakt
krakowski (z Warszawy do Michałowic biegł przez Nowe
Miasto n. Pilicą, Drzewicę, Opoczno, Końskie i Radoszyce).
Z kolei wzdłuż Wisły biegł trakt lubelski. Formę bitą
(szosową) miał tylko odcinek od stolicy do Mniszewa. Od
Mniszewa do Puław trakt ten nie miał formy szosowej
i przebijał się przez Puszczę Kozienicką jako tzw. trakt
pocztowy z gorszą nawierzchnią. W Puławach była prze­
prawa przez Wisłę. Tutaj trakt lubelski krzyżował się
z traktem łączącym Radom z Kurowem. Aby sparaliżować
skutecznie komunikację Warszawy z Krakowem i Europą,
Kreutz musiałby posunąć się na północy aż za Pilicę (po
Grójec), a na zachód — aż za Radom (po Opoczno
i Końskie); w przeciwnym wypadku Polacy zachowaliby
swobodę komunikacji szosowej między województwami
lewobrzeżnymi i Warszawy z Europą. Na tak głębokie
wniknięcie w terytorium przeciwnika Kreutz nie miał
dostatecznych sił.
2. Dywizja Dragonów po wydzieleniu oddziałów do
zabezpieczenia woj. lubelskiego liczyła maksimum 2,5 tys.
dragonów z pułków Twerskiego i Kazańskiego oraz księcia
Aleksandra Wirtemberskiego (14-16 szwadronów), 450-500
kozaków8 (3 sotnie Pułku Choperskiego i 2 sotnie 5. Pułku
Konnego Czarnomorskiego) i 380 artylerzystów9. Oddział
dysponował bardzo silną artylerią w postaci 8 dział lekkich
konnych z 28. Roty i 12 dział ciężkich konnych z 27. Roty.
Całość sił Kreutza, która operowała w woj. sandomierskim,
oscylowała wokół 3000-3500 żołnierzy. Oddział obarczony
był taborem liczącym około 300 wozów z zapasem żywności
na dwa tygodnie i wyposażeniem szpitalnym.
Powstańcze władze cywilne i wojskowe w województwie
sandomierskim po odejściu oddziałów regularnych do
korpusu Dwernickiego były pozbawione realnej siły zbroj­
nej zdolnej oprzeć się oddziałom regularnej armii rosyjskiej.
Strona polska mogła teoretycznie wysłać do boju z Kreut­
zem od razu około 9 tys. piechoty i blisko tysiąc kawale-
rzystów (krakusów) z nowych pułków. Niestety, te im­
ponujące liczby nie odzwierciedlały rzeczywistego poten­
cjału formacji sformowanych po wybuchu powstania;
chociażby z dwóch nowych pułków kawalerii, 2. Pułku
Jazdy Sandomierskiej i 2. Pułku Jazdy Lubelskiej (krakusi
Orła Białego), do boju można było wystawić co najwyżej

8 Inne źródła wspominają o 800 kozakach.


9 Na prawym brzegu Wisły Kreutz zostawił od 6 do 8 szwadronów
dragonów z Pułku Finlandzkiego (896 szabel) i prawdopodobnie Kazańs­
kiego (ok. 300 szabel), 2 sotnie kozaków z Pułku Choperskiego (około
200 szabel) i 4 działa 28. Roty Konnej. Siły te obserwowały Zamość,
stacjonowały w Lublinie, Puławach i Kazimierzu, a także pilnowały
traktu na Uściług.
400 jeźdźców, i to nie najlepiej uzbrojonych i wyszkolonych.
Obydwa pułki przypominały raczej nieregularną kawalerię
rosyjską, kozaków. Podobnie było z nowymi pułkami
piechoty, które znajdowały się w trakcie prac organizacyj­
nych — nie były gotowe do walki z racji braków materiało­
wych (m.in. mundurów, broni palnej) oraz niedostatecznego
wyszkolenia, doświadczenia żołnierzy, którzy na dodatek
uzbrojeni byli głównie w kosy i piki. Równie mało im­
ponująco przedstawiały się widniejące na papierze Straż
Bezpieczeństwa i Gwardia Ruchoma (13 lutego zarządzono
zbiórkę tych formacji), których realna wartość bojowa była
wręcz znikoma. Po 12 lutego przyszło im zmierzyć się
z regularną armią rosyjską.
Kreutz wbrew rozkazom Dybicza zdecydował się przejść
Wisłę z całym korpusem. Zamierzał utrzymać kontrolę nad
zasobami magazynu w Kazimierzu. Postanowił odrzucić
Polaków od brzegu Wisły, aby nie odbili magazynu
w chwili, gdy maszerowałby w dół rzeki. O wyborze
lewego brzegu jako terenu działań zadecydowała też obawa,
iż przeprawa przez Wieprz byłaby nie mniej trudna
i niebezpieczna jak przez Wisłę. Ponadto nie chciał mieć
dwóch przepraw, przez Wisłę w Puławach i przez Wieprz
w rejonie Bobrownik, gdyż rozproszyłby tym samym i tak
słabe siły.
14 lutego, gdy Dwernicki rozprawiał się z Geismarem,
Kreutz przeprawił na lewy brzeg całość korpusu, włącznie
z ciężką artylerią i taborami. Rosjanie musieli wzmacniać
lód, a działa pozycyjne rozbierać na części. Straż przednia
korpusu płk. Szyllinga opanowała już Gniewoszów, z któ­
rego ustąpił oddział płk. Szeptyckiego złożony z batalionu
zbiorczego ppłk. Reszki (żołnierze 15. i 16. pułków piechoty
liniowej) oraz 150-200 krakusów Orła Białego. Gen.
Żółtowski z pozostałymi żołnierzami pułków 15. i 16. nic
wsparł Szeptyckiego — opuścił Kozienice i udał się do
Warki. Szeptycki zajął Kozienice i osłaniał ewakuację
magazynu do Mniszewa. 15 lutego cofnął się do Ryczywo­
łu, gdzie zdał komendę na ręce ppłk. Antoniego Reszki.
Nie był to fortunny wybór — gdy Rosjanie pojawili się pod
miastem, Reszka pospiesznie je opuścił, nie próbując nawet
rozpoznać sił, jakie miał przed sobą. Jego raport z hiobową
wieścią o marszu Rosjan na Warszawę dotarł do stolicy,
gdzie urzędował gen. Stanisław Klicki, na którym od
8 lutego spoczywała obrona lewego brzegu Wisły. Reszka
zatrzymał się dopiero w Mniszewie, a w Magnuszewie
zostawił tylko kompanię piechoty (kilkudziesięciu piechu­
rów z 15. i 16. pułków piechoty liniowej i nieco krakusów
Orła Białego) pod dowództwem ppor. Apolinarego Nyki.
Ten młody oficer, bardzo zasłużony dla powstania, domagał
się od Reszki, aby bronił Ryczywołu i przeprawy przez
Radomkę. Reszka podobno go nawet aresztował za to, że
„radził nie ustępować i energicznie przy tym obstawał”. Na
nic jednak się zdały protesty „młodego zapaleńca” 10.
Napór niewielkiej awangardy Kreutza wystarczył więc
„aby polskie oddziały cofnęły się ponad 50 km ku Warsza­
wie, pozostawiając przeciwnikowi sporą część kraju. Kreutz
z głównymi siłami dalej ich nie ścigał i zatrzymał się
w Gniewoszowie, gdzie stał od 14 do 18 lutego. Jego
oddziały operowały na dwóch kierunkach: na północ ku
Kozienicom i Ryczywołowi (kierunek warszawski) i na
zachód na Zwoleń i Radom (kierunek radomski). Najważniej­
szy dla niego był kierunek warszawski, co wynikało z opera­
cji głównej armii rosyjskiej. Od strony stolicy Królestwa
spodziewał się też zapewne najsilniejszej kontrakcji Polaków.
10 Apolinary Nyko (27 lat) po ukończeniu szkoły kadetów w Kaliszu
rozpoczął służbę w 1. Pułku Piechoty Liniowej w stopniu podoficera.
W szkole podchorążych należał do sprzysiężenia Wysockiego. Aktywnie
uczestniczył w Nocy Listopadowej (m.in. Reszka, dowódca batalionu
4. Pułku Piechoty Liniowej próbował zastrzelić Nykę za to, iż wzywał
żołnierzy do broni!). W grudniu awansował na ppor. w 1. Pułku Piechoty
Lniowej, a 7 marca 1831 roku otrzymał Złoty Krzyż Orderu Virtuti
Militari. Do maja 1831 roku awansowano go na stopień kapitana.
Na zachód od Puław (kierunek radomski) Kreutz
nie kierował znaczących sił. Oddziały gen. Kazimierza
Dziekońskiego (dowódca sił zbrojnych w województwach
sandomierskim i krakowskim), tworzyły łańcuch pos­
terunków wzdłuż Wisły w Opatowie, Lipsku i Zwoleniu
oraz zajmowały Radom (około 950 kawalerii i 2,2 tys.
piechoty11, nie licząc zbierającej się Straży Bezpieczeństwa
i Gwardii Ruchomej, które raczej nie mogły wesprzeć
skutecznie wojsk liniowych). Ich dowódcy zniknęli. Z no­
wych pułków piechoty 11. tkwił w Nowym Mieście
n. Pilicą, a 9. i 10. zmierzały na Warszawę traktem
krakowskim12. Okazało się, iż było to za mało, aby
uniemożliwić Rosjanom zajęcie Radomia.
Początek działań zapowiadał się dla Polaków obiecująco.
13 lutego oddział 30 krakusów z 2. Pułku Jazdy San­
domierskiej wysłany ze Zwolenia przez płk. Franciszka
Kozakowskiego13, dowódcę „małej wojny” w woj. san­
domierskim, zaatakował w Łagowie i zmusił do ucieczki
50 kozaków. Krakusi dowodzeni przez mjr. Jana Wielhor-
skiego podobno dotarli aż do Góry Puławskiej, skąd wyparli
ich Rosjanie. Pod Górą Puławską Rosjanie wzięli do
niewoli kadeta Ksawerego Jasińskiego. Z kolei sami stracili
w Łagowie (zdaniem Polaków) 4 zabitych kozaków,

11 W Lipsku 50 koni 2. Pułku Jazdy Sandomierskiej i 100 koni jazdy

lubelskiej (50-dymowej), w Opatowie 84 konie 2. Pułku Jazdy Krakowskiej


i 40 lubelskiej, 18 strażników konnych i 300 ludzi z batalionu Gwardii
Ruchomej, a w Zwoleniu 50 koni. Siły w Radomiu: 400 koni 2. Pułku
Jazdy Sandomierskiej, 160 koni jazdy sandomierskiej (50-dymowej), 50
strzelców leśnych z bronią, 1826 żołnierzy z 12. pułku piechoty liniowej.
12 9. i 10. pułki piechoty liniowej raczej nie mogły być użyte do w a l k i

Dopiero 15-16 lutego dzielono je na bataliony i kompanie. 9. Pułk


Piechoty Liniowej dostał karabiny 19 lutego w Rawie.
13 Pułkownik kwatermistrzostwa, od 10 lutego dowódca sił zbrojnych

przeznaczonych do „małej wojny” w woj. sandomierskim (celnicy,


strzelcy leśni, Gwardia Ruchoma i „wszystko, co da się użyć” ze Straży
Bezpieczeństwa.
6 rannych i 10 koni. Urzędowy raport polski wspomina
tylko o 4 zabitych kozakach i 2 zdobytych koniach. Inny
idzie jeszcze dalej i mówi tylko o zabitym kozaku.
14 lutego pałeczkę przejęli Rosjanie. 60 kozaków zaata­
kowało w Zwoleniu Wielhorskiego, ale oddział polski
wyszedł z utarczki bez szwanku, a nawet ścigał kozaków.
Pomimo sukcesu Kozakowski wycofał się ze Zwolenia na
wieść, iż „część znaczna jazdy rosyjskiej” zmierza do
Radomia. Nie mylił się co do ruchu Rosjan, natomiast
w ocenie sił przeciwnika przesadził.
Kreutz 14 lutego wysłał z Gniewoszowa na Radom oddział
około 500 szabel z 2 działami (2 szwadrony dragonów
i 2 sotnie kozaków) pod komendą gen. Wirtemberskiego.
Zatrzymał się on na trakcie z Puław mniej więcej na
wysokości Łagowa i Łaguszowa (13 km na zachód od Góry
Puławskiej). W nocy z 14 na 15 lutego o 2 rano uderzył na
niego od południa oddział 150 koni jazdy sandomierskiej
i lubelskiej mjr. Floriana Karczewskiego (z 2. Pułku Jazdy
Sandomierskiej). Po nocnym ataku, w którym Rosjanie
podobno stracili 35 zabitych kozaków, krakusi cofnęli się ze
stratą 4 ludzi i 2 koni do Zwolenia. Tam dopadł ich po
południu Wirtemberski. Wyparł on polską jazdę z miasteczka
i rozbił jej ariergardę. Rosjanie wzięli do niewoli 22 ludzi, nie
licząc zabitych i rannych. Florian Karczewski pisze, iż zadano
Rosjanom „znaczne” straty w ludziach i koniach, ale
z przebiegu utarczki wynika całkiem coś przeciwnego — to
Polacy podali tyły i cofnęli się do Szydłowca.
Wirtemberski wywalczył tym samym drogę do Radomia.
Komendę nad oddziałem, który rozrósł się do około 600
szabel z 3 działami, objął szef sztabu V Korpusu, gen.
Iwan Dellingshausen. Opór stawiły Rosjanom niewielkie
siły polskie dowodzone przez płk. Piotra Łagowskiego.
Gen. Dziekoński, mając zbyt przesadne wieści o sile
przeciwnika (ich źródłem byli „tchórz oficer i paru żydów
[sic!]”)14, opuścił Radom 16 lutego o godz. 14 z 12. Pułkiem
Piechoty Liniowej i 60-75 krakusami; zamiast jednak
kierować się na Jedlińsk i Białobrzegi, aby połączyć się
z oddziałem gen. Juliana Sierawskiego (3,1 tys. nowej
piechoty i kawalerii) zmierzającym od Warszawy przeciwko
Kreutzowi, udał się na Przytyk (na północny zachód od
Radomia). Ten ruch miał swoje uzasadnienie — Dziekoński
mógł obawiać się, iż droga na Białobrzegi jest zagrożona
przez Rosjan, o czym mogło świadczyć starcie szwadronu
2. Pułku Jazdy Sandomierskiej mjr. Karczewskiego z ko­
zakami dońskimi pod Bartodziejami (6 km na wschód od
Jedlińska). Krakusi mieli zabić 25 kozaków. Sami stracili
oficera i 3 żołnierzy rannych.
Radom opanowali Rosjanie. Wzięli w nim do niewoli
2 oficerów i 30 podoficerów i żołnierzy. Zniszczyli
mundury i około 3 tys. sztuk broni (piki i kosy). Przejęli
magazyn, ale prawdopodobnie nie zniszczyli go nawet, gdy
17 lutego opuszczali miasto.
Na południe od Radomia w Szydłowcu gromadziły
się powstańcze oddziały nieregularne, których zadaniem
było prowadzenie wojny partyzanckiej i osłona zakładów
zbrojeniowych. Formalne dowództwo nad nimi sprawował
płk Kozakowski, od 15 lutego naczelny dowódca sił
zbrojnych w woj. sandomierskim. Rościł sobie do tego
prawo płk Piotr Łagowski15, który kwestionował pod­
ległość Kozakowskiemu i w praktyce kontestował jego
poczynania. Próbował ich godzić Roman Sołtyk16. Spory
14 Z ich raportów wynikało, że na Radom miał iść korpus złożony
z 5 tys. żołnierzy i 6 dział.
15 Piotr Łagowski, zwolennik powstania, odważny, energiczny, nie

zwykle ambitny i zazdrosny o sławę innych, „chciał wszystko pod siebie


zagarnąć i kierować”. Przeznaczeniem Łagowskiego i jego 2. Pułku Jazdy
Sandomierskiej był Wołyń, gdzie miał wzniecić powstanie. 12 lutego
1831 roku Klicki powierzył mu, jako dowódcy „małej wojny”, zadanie
osłony brzegu Wisły od Kozienic do Zawichostu.
16 Roman Sołtyk, poseł, był bardziej politykiem niż wojskowym. Miał

niewielkie doświadczenie jako wyższy dowódca, ale za to był zwolennikiem


kompetencyjne, zadrażnienia z przeszłości i wreszcie
przekonanie o znaczącej sile Rosjan w rejonie Radomia
i Góry Puławskiej sparaliżowały działania tego oddziału,
który w ciągu kilku dni osiągnął stan od 2050 do 2700
ludzi. Nie odegrał on poważnej roli w walce z Kreutzem
i tylko pochłaniał środki materialne i żywność przeznaczo­
ne dla Warszawy. Kozakowski nawet nie związał części sił
rosyjskich. Najpierw wycofał się z Szydłowca do Bliżyna,
a następnie Rejowa. Nie próbował nawet odzyskać Rado­
mia, który Dellingshausen opuścił w południe 17 lutego,
i udał się do Kozienic.
Wydarzenia rozgrywające się w województwie san­
domierskim z niepokojem obserwowano w Warszawie.
Gen. Klicki i naczelny wódz nie mogli zorientować się
w sytuacji. Jeszcze przed 13-14 lutego liczono się w stolicy
z tym, że Rosjanie podejmą działania na lewym brzegu
Wisły. 9 lutego rząd zwrócił uwagę naczelnemu wodzowi,
że kolumna idąca od Uściługa może przeciąć komunikację
z woj. krakowskim i Krakowem. Około 10 lutego obawiano
się w Warszawie, iż grozi stolicy podwójne oskrzydlenie
od Zakroczymia przez główną armię Dybicza i od górnej
Wisły przez Geismara. Konsul francuski w Warszawie,
R. Durand, który pozyskiwał informacje z kręgów rządo­
wych i wojskowych, w depeszy z 8 lutego pisał, iż kilka
pułków jazdy po opanowaniu Lublina „może przejść Wisłę
w Puławach”. 10 lutego wyrażał obawę, iż Geismar może
przejść Wisłę przed ruszeniem kry. 11-12 lutego odebrano
w Warszawie informację o zajęciu przez Rosjan Kazimierza
nad Wisłą i o obecności 4 mile od Puław awangardy gen.
Wirtemberskiego (3 tys. piechoty, 800 jazdy i 12 dział).

powstania i patriotą podszytym zarozumialstwem i samochwalstwem.


Z woli naczelnego wodza miał „wzbudzać umysły” do walki, co ułatwić
mu miały liczne koneksje w województwie sandomierskim, które re­
prezentował w sejmie. Jako dowódcy Straży Bezpieczeństwa i Gwardii
Ruchomej w woj. sandomierskim podlegali mu Kozakowski i Łagowski.
13 lutego wiedziano w stolicy, że oddział gen. Wirtember-
skiego, który przeprawił się w Puławach, złożony jest
z samej kawalerii, i nie przypuszczano, aby z powodu
słabego lodu dysponował artylerią. Nawet kawalerię uzna­
wano za „nieosobliwą”17. Dzień później do wieczora błędnie
sądzono, iż Wirtemberski wrócił na prawy brzeg.
Od 14 lutego Klicki skierował na południe od Warszawy
całą kawalerię, jaką dysponował w stolicy, i to bynajmniej
nie za sprawą działań Kreutza. Obawiał się, że z racji coraz
silniejszych mrozów Rosjanie mogliby swobodnie przejść
Wisłę, nawet z artylerią, na całym jej odcinku od Warszawy
po Mniszew. Za zgodą dowództwa zaczął gromadzić
oddziały, których mógłby użyć przeciwko przeprawionym
oddziałom rosyjskim. Znalazł się wśród nich 1. Pułk Jazdy
Krakowskiej18 oraz 3. Dywizjon 5. Pułku Strzelców Kon­
nych, który nie znalazł się w korpusie Dwernickiego.
Sztab Główny zlecił Klickiemu zadanie osłony Warszawy
przed oddziałem Wirtemberskiego (w rzeczywistości Kreut­
za) operującym na lewym brzegu Wisły. Już 13 lutego
upoważnił go nawet do cofnięcia z prawego brzegu korpusu
Dwernickiego, którego piechota i artyleria byłaby niezwykle
użyteczna do walki z rosyjskim korpusem, posiadającym
w swym składzie tylko kawalerię. Ten rozkaz Klicki
powierzył kpt. Ignacemu Kruszewskiemu, oficerowi wy­
słanemu przez Kwaterę Główną do Dwernickiego.
14 lutego od rana do popołudnia w Warszawie odebrano
meldunki, że Wirtemberski dysponuje pod Puławami czte­
rema pułkami dragonów, kozakami i piechotą — w sumie
4 tys. ludzi, a na lewy brzeg przeprawiał od 100 do 400
kozaków. Klicki otrzymał zgodę Sztabu Głównego na
wysłanie do Puław oddziału gen. Juliana Sierawskiego. Już
o godz. 6.30 rano wydał rozkaz gotowości do marszu dla
17 Źródła, t. 1, s. 299.
18 Pułk ten zmierzał do głównej armii. 13 lutego zjawił się w War­
szawie, a 15 lutego miał udać się na prawy brzeg Wisły.
przydzielonych mu oddziałów. Były to: 1. Pułk Jazdy
Krakowskiej (6 szwadronów — 1000 ludzi) i 3. Dywizjon
5. Pułku Strzelców Konnych (300 ludzi). W drodze na
południe dołączyć miały do swojej komendy: w Piasecznie
400 żołnierzy z bronią palną z 22. Pułku Piechoty Liniowej
płk. Teodora Kalinkowskiego, w Czersku — następnych
400 piechurów z bronią palną z 21. Pułku Piechoty
Liniowej, w Kozienicach lub „gdzie się na trakcie znaj­
duje” — 800 żołnierzy z 15. i 16. pułków piechoty liniowej
oraz 200 szabel krakusów Orła Białego (oddział ppłk.
Reszki). W myśl rozkazów, Sierawski miał dotrzeć do
Puław, przejść Wisłę i zaatakować znajdującego się na
prawym brzegu gen. Wirtemberskiego. Klicki zakazał
Sierawskiemu podejmowania działań na prawym brzegu
Wisły po wykonaniu zadania; miał on przede wszystkim
wypędzić Rosjan za Wisłę i nie dopuścić do tego, aby
zagrozili Warszawie. Co do Dwernickiego, Klicki realizo­
wał wytyczne naczelnego dowództwa, które obawiało się
utraty kontroli nad województwem sandomierskim. Liczo­
no się już nie tylko z działaniami kozaków na lewym
brzegu Wisły, ale i większych sił rosyjskich, które
mogłyby zagrozić Warszawie. Klicki wysłał więc do
Dwernickiego rozkazy, aby zaatakował oddziały gen.
Wirtemberskiego na prawym brzegu Wisły, „jeżeli się
znajdzie w punkcie do tego korzystnym”, albo wrócił na
lewy brzeg „jak najspieszniej” i działał przeciwko tym
siłom rosyjskim, które już operowały w województwie
sandomierskim 19.
Klicki zapewnił Dwernickiemu dużą swobodę działania,
ale mimo to stawiał go w kłopotliwej sytuacji, gdyż miał
on zwalczać V Korpus, operujący w dwóch zgrupowaniach
(Geismara i Kreutza) oddalonych od siebie o kilkadziesiąt
kilometrów.

19 Źródła, t . 1 , s . 316-317.
Do wieczora 14 lutego sytuacja na froncie walk w wo­
jewództwie sandomierskim zmieniła się. Z raportów m.in.
gen. Dziekońskiego, płk. Kozakowskiego i lokalnych władz
(np. burmistrza Magnuszewa) wynikało, że Rosjanie prze­
prawili się przez Wisłę „w znacznej sile”, i to z artylerią,
i ruszyli na Kozienice oraz Radom. Z kolei płk Wincenty
Szeptycki zaalarmował, że Rosjanie zbudowali most na
Wieprzu na prawobrzeżnym odgałęzieniu traktu lubelskiego
w pobliżu Bobrownik. 14 lutego miała nim ruszyć na
Warszawę ku szosie brzeskiej kolumna wojsk. Gdy ze­
stawiano te informacje z wiadomościami o ruchu Geismara
z 13 i 14 lutego, wyłaniał się z nich obraz skoordynowanej
akcji armii rosyjskiej na południe od szosy brzeskiej.
Dowództwo polskie było przekonane, iż zagrożone są
tyły i lewe skrzydło głównej armii polskiej. Tymczasem
prawda była taka, że Kreutz działał na własną rękę i nic
nie wiedział o poczynaniach swojego podwładnego, gene­
rała Geismara. Dowództwo polskie musiało jednak podjąć
radykalne kroki, gdyż zagrożenie Warszawy stawało się
realne. Zdawano sobie sprawę, iż samo pojawienie się
rosyjskich oddziałów pod Warszawą (nawet gdyby nie
podejmowały ataku) miałoby katastrofalne skutki dla po­
wstania. Już sam fakt, że Rosjanie przeprawili się przez
Wisłę, budził niepokój mieszkańców (15 lutego rząd wydał
polecenie budowy barykad stolicy)20. 14 lutego wieczorem
dowództwo polskie podjęło decyzję o skierowaniu Dwer­
nickiego na lewy brzeg Wisły, gdyż uznano, że siły, jakie
do tej pory gen. Klicki skierował przeciwko oddziałom
rosyjskim w województwie sandomierskim, są niedostatecz-
ne. O godz. 12 w nocy z 14 na 15 lutego Klicki kategorycz-
nie rozkazał Dwernickiemu, aby przeprawił się przez Wisłę
między Mniszewem a Puławami i wyszedł na tyły lub
20 15 lutego R. Durand pisał w depeszy do Paryża: „Geismar pokonał
Wisłę w Puławach i zapewniają, że kozacy są oddaleni od Warszawy nie
więcej jak 4 mile”.
skrzydło wojsk rosyjskich, które zmierzały na Radom.
Z kolei Sierawskiego podnosił na duchu zapewniając, że
w miarę jak będzie szedł na południe, dołączą do niego
większe siły i poinformował go o rozkazie dla Dwernic­
kiego, aby przechodził Wisłę. Zalecał więc, aby do czasu
przybycia Dwernickiego osłaniał stolicę i starał się przerwać
komunikację Rosjan z Puławami.
Jednocześnie Klicki wzmacniał Sierawskiego. Przydzielił
mu 1400 piechurów (700 z bronią palną i 700 kosynierów)
z 11. Pułku Piechoty Liniowej płk. Franciszka Młokosie-
wicza i 4 działa 3-funtowe ppor. Antoniego Frölicha,
pierwotnie przeznaczone do wojny partyzanckiej w woje­
wództwie augustowskim. Dokonał też zmian na stanowis­
kach dowódczych w województwie sandomierskim. Dzie-
koński i Żółtowski ustąpili, a ich miejsce zajęli Kozakowski,
Sołtyk i Łagowski. Klicki polecił im współdziałać z Sieraw-
skim, mianowanym Komendantem Siły Zbrojnej w Woje­
wództwie Krakowskim i Sandomierskim.
Wkrótce powyższy plan stał się nierealny. W wojewódz­
twie sandomierskim narastał chaos pogłębiany dezinforma­
cją szerzoną przez Rosjan, a zwłaszcza kozaków operują­
cych na znacznym obszarze województwa, i Żydów. Każdy
z dowódców polskich, w tym Sierawski, Sołtyk i Kozakow­
ski, sądził, że to jego oddział jest głównym celem przeciw­
nika. Większa część oddziału Kreutza tkwiła do 18 lutego
w Gniewoszowie, a widziano go wszędzie. Generał Klicki,
który jeszcze 14 lutego rozsądnie oceniał zamiary Rosjan
w województwie sandomierskim, w obliczu alarmistycznych
i wykluczających się doniesień stracił jasność oceny,
podobnie jak Sztab Główny. Co ciekawe, w miarę upływu
czasu informacje o wojskach rosyjskich w województwie
sandomierskim stawały się absurdalne. Do 16 lutego Polacy
nawet nie wiedzieli, że walczą z Kreutzem! Przez kilka dni
za dowódcę uznawano Geismara (do 11 lutego, gdy okazało
się, że był on na prawym brzegu). Po nim zmorą Polaków
stał się znienawidzony gen. Wirtemberski. 16 lutego było
już jasne, że dowodzi Kreutz, a Wirtemberski to jego
podkomendny. Dwernicki w tym dniu jeszcze Wirtember-
skiego uznawał za głównego przeciwnika na lewym brzegu,
a dopiero dwa dni później — Kreutza i Wirtemberskiego.
Siły Kreutza w oczach Polaków rozrastały się w miarę
upływu czasu. Mnożyli je ppłk Antoni Reszka, ppłk
Aleksander Błędowski spod komendy Sierawskiego, a nawet
ppor. Apolinary Nyko, dzielny i energiczny oficer, który
walcząc z 350 dragonami i kozakami, przekonał Błędows­
kiego, że bił się z 6000.
Listę wieńczył, ale nie zamykał sam gen. Sierawski,
którego w żaden sposób nie można uznać za zdrajcę
— zaliczany do zwolenników powstania, gorący patriota,
doświadczony żołnierz, ale niezbyt błyskotliwy. Na po­
czątku powstania widoczny był u niego niedostatek wiedzy
wojskowej. Już w. ks. Konstanty zalecał wykorzystanie go
w czasie wojny jako organizatora rezerw, a nie dowódcę
liniowego. Był odważny, ale niezdecydowany w działaniu,
chwiejny i ulegający opinii otoczenia. Józef Puzyna wspo­
minał, że w sztabie Dwernickiego nazywano go „nasz stary
alarmista”, gdyż w działaniach lutowych był „zawsze
wątpliwy w swym przedsięwzięciu, ciągle Dwernickiemu
przemagające siły nieprzyjaciela wystawiał”. Do błędnej
oceny sił przeciwnika dorzucali swoje trzy grosze pozostali
wojskowi (Dziekoński, Żółtowski, Szeptycki), przedstawi-
ciele administracji lokalnej, mieszkańcy województwa, dla
których jeden, a najwyżej kilku kozaków urastało do
setek21, a zabranie przez nich z poczty listów uznawano za
opanowanie miejscowości.

21 Kozaków widziano nawet tam, gdzie nie mieli szansy się pojawić.

14-15 lutego, gdy korpus Kreutza przeprawiał się przez Wisłę, Ignacy
Szymański informował Henryka Dembińskiego w Końskich, iż 6 tys.
kozaków było już w m. Przysusze (ok. 40 km na zachód od Radomia),
a cały korpus Kreutza był już w Radomiu.
W Warszawie rosła gorączka, gdyż wraz ze zwiększającą
się w raportach liczbą żołnierzy rosyjskich rosła obawa o los
stolicy. Rano 14 lutego w stolicy wiedziano, że na lewym
brzegu Wisły operuje co najwyżej kilkuset kozaków, a trzon
korpusu rosyjskiego (4 tys. żołnierzy z artylerią) znajduje się
w Puławach. Wieczorem 14 lutego była już mowa o przepra­
wie znacznej siły, i to z artylerią. 15 lutego sądzono, że te
4 tys. ludzi stanowi jedynie awangardę większych sił, które
przeprawić się miały później. 16-17 lutego uważano, że
Rosjanie cofnęli się na prawy brzeg, ale w Puławach mają
6-7 tys. ludzi i 20 dział. W tym samym czasie w Radomiu
wyobrażano sobie, że Rosjanie idą do miasta w sile 5 tys.
żołnierzy z 6 działami, a Klicki w Warszawie był przekonany,
że Sierawski ma przeciwko sobie 4 tys. kawalerii, 11 dział
i piechotę „nie wiadomo w jakiej sile”.
Polacy nie mogli zidentyfikować rodzajów wojsk, jakimi
dysponował Kreutz, co prowadziło m.in. do pomnażania
jego sił. Spieszeni dragoni w warunkach zimowych, ubrani
w szynele i kaszkiety (pokryte ceratą) na głowie, a do tego
uzbrojeni w długie karabiny z bagnetami przypominali
zwykłych żołnierzy piechoty, nietrudno więc było o pomył­
kę przy rozpoznaniu oddziału. Jednak w doniesieniach
znajdowały się wzmianki nie tylko o „nie wiadomo jak
licznej piechocie”, ale też o kirasjerach, o dwóch pułkach
dragonów, strzelców konnych i kozaków, a nawet o huza­
rach, nie wspominając już o artylerii.
Nieobecne w oddziale Kreutza rodzaje wojsk pojawiły
się głównie w doniesieniach po 16 lutego. Wynikało
z nich, iż na lewym brzegu Wisły operuje rozbudowany
korpus, zdolny do samodzielnych działań. Nawet zwolennik
powstania, ale rozsądny dowódca, dysponujący dopiero co
powołanym do służby żołnierzem, słabo wyszkolonym
i uzbrojonym, nie ośmieliłby się atakować oddziału, w któ­
rego składzie znajdowałaby się, obok piechoty i lekkiej
jazdy, kawaleria ciężka (kirasjerzy) z artylerią.
Oddziały powstańcze, które znalazły się w strefie działań
Kreutza, nie cieszyły się zaufaniem dowódców. Dla Dziekoń-
skiego podległe mu formacje przedstawiały „słabe wyobraże-
nie wojska”. Nowa piechota dla wszystkich, nie wyłączając
nawet Dwernickiego, nie prezentowała realnej siły bojowej.
Jeszcze gorzej oceniano kosynierów i pikinierów ze Straży
Bezpieczeństwa i Gwardii Ruchomej. Byli co prawda
oficerowie, którzy dostrzegali możliwość ich wykorzystania
w boju, ale stanowili mniejszość. Kult kosy, który lansował
Sztab Główny, nie działał na polskich dowódców. Dla
Dziekońskiego, Żółtowskiego, Reszki liczył się tylko ogień
broni palnej, zwarte formacje zdolne do manewrowania pod
ogniem przeciwnika, a nie partyzancka ruchawka. Nawet
dowódcy wyznaczeni do „małej wojny” cenili wyłącznie
strzelców. Nowa jazda prezentowała się lepiej niż piechota,
ale nie na tyle, aby obdarzyć ją pełnym zaufaniem. Sołtyk
mógł dumnie nazywać swoje oddziały „Dywizją Sandomier-
ską”, ale w rzeczywistości była owa dywizja zbieraniną
różnych oddziałów formowanych po wybuchu powstania.
Tworzyło ją około 600 kawalerzystów; byli to żołnierze
wybrani spośród 300-400 jeźdźców 2. Pułku Jazdy Sando
mierskiej, 100 z jazdy 50-dymowej sandomierskiej, 100
z jazdy 50-dymowej lubelskiej przydzielonej do Pułku
Krakusów Orła Białego, 120 koni z 2. Pułku Jazdy Krakows
kiej, 18 konnych strzelców leśnych. Do tego dochodziło 500
strzelców pieszych, w tym 110 strzelców leśnych pieszych
(Kozakowskiego) i 105 z formacji Juliusza Małachowskiego.
Towarzyszyło im od 1200 do 1300 kosynierów należących do
dwóch batalionów kadrowych gwardii ruchomej i chłopów
z kosami, spędzonych z okolicznych wsi. Wśród strzelców
i kosynierów byli też górnicy i hutnicy z Korpusu Górniczego
w liczbie 400.
Sołtyk w żadnym wypadku nie zamierzał wystawić
tej zbieraniny do walki z regularnymi oddziałami ro-
syjskimi, podobnie jak Kozakowski. Jedynie Łagowski
chciał walczyć, ale raczej opowiadał się za małą wojną,
w której sprawdził się 2. Pułk Jazdy Sandomierskiej. Nie
ulega wątpliwości, że ten oddział zbierający się na połu­
dnie od Radomia miał optymalny skład i liczbę ludzi do
„małej wojny”. Mógł wyrządzić sporo szkód Kreutzowi,
gdyby tylko stał na jego czele dowódca nieskonfliktowany
z podwładnymi i znający się na rzeczy. Łagowski, tak to
przynajmniej wynika z jego relacji, gotowy był walczyć
jak partyzant, a Sołtyk i Kozakowski nie sprostali zadaniu,
obarczeni odpowiedzialnością za osłonę fabryk zbrojenio­
wych. Wyobrażenie silnego przeciwnika przytłaczało ich
między 16 a 22 lutego. Nie można im z tego względu
czynić zarzutów, bo „paraliżowi” ulegli też inni dowódcy,
nie wyłączając gen. Sierawskiego. Sytuację zmieniło poja­
wienie się na lewym brzegu Dwernickiego.
Dwernicki decyzję o przeprawie na lewy brzeg Wisły
podjął 15 lutego w Parysowie, gdy okazało się, że Geismar
wycofał się z Seroczyna. Rano 16 lutego polski generał
wydał rozkaz gotowości do wymarszu do Osiecka22. Wybrał
ten kierunek, gdyż swoją obecnością na prawym skrzydle
armii chciał w razie walnej bitwy osłabić główną armię
rosyjską o korpus, który Dybicz musiałby skierować
przeciwko niemu. Nie spieszył się. Ksiądz Szynglarski od
godz. 10 rano głosił kazanie przed każdym z oddziałów
korpusu. Chwalił żołnierzy za odwagę i męstwo pod
Stoczkiem i wzywał do dalszych poświęceń na rzecz
wolnej i niepodległej ojczyzny. Po ceremoniach korpus
ruszył do Osiecka. Marsz i nocleg były bardzo uciążliwe,
zwłaszcza dla nowozaciężnych. Noc była mroźna i wiał
ostry wiatr północny.
W Osiecku Dwernicki odebrał rozkaz Klickiego z wie­
czora 14 lutego, w którym kategorycznie kazał mu prze­
prawić się przez Wisłę między Mniszewem a Puławami,
22 Około 18 km na zachód od Parysowa i 14 km na wschód od Góry
Kalwarii.
aby wspólnie z gen. Sierawskim, który już zmierzał
z Warszawy ku Puławom, osaczył i wziął w kleszcze
korpus rosyjski zmierzający z Puław na Radom 23.
Dwernicki wbrew sugestiom Klickiego zamierzał prze­
prawić się w Górze Kalwarii, gdyż obawiał się o stan lodu
na Wiśle; gdyby był zbyt słaby, generał mógłby przejść
Wisłę tylko w Warszawie, jego korpus dysponował bowiem
cięższą artylerią (armatami 6-funtowymi i jednorogami
1/4-pudowymi). Gdyby poszedł do Puław, to i tak nie
mógłby przeprawić tych dział, a naraziłby baterię na
dłuższy marsz do stolicy. Poza tym przeprawiając się
w Górze Kalwarii liczył na restaurację korpusu w oparciu
o szwadrony rezerwowe zgromadzone w tym miasteczku.
Nadal meldował Klickiemu, że w jego kawalerii znajdują
się konie wymagające przekucia lub kilkudniowego od
poczynku. Zapewniał, że korpus zniszczy przeciwnika na
lewym brzegu i prosił o wzmocnienie starą piechotą
i szwadronami rezerwowymi strzelców konnych z Łowicza.
Planował już wspólne działania z Sierawskim, a jednocześ
nie skarżył się Klickiemu, że żołnierze głodują z braku
chleba, którego nie mieli od kilku dni. Dwernicki naiwnie
uważał, że polskiemu żołnierzowi brak żywności „zupełnie"
rekompensowała myśl o zniszczeniu nieprzyjaciela. „Tro-
chę” inaczej widzieli to żołnierze, a tym bardziej konie.
Ignacy Maciejowski zauważył, że „żołnierz polski, aby
czemkolwiek sobie podjadł, już śpiewa i gotów do boju,
głodny zaś, aby tylko był w spoczynku, zaraz wyrzeka, że
już trzy dni a on ani koń jego nie jadł, że mu głodno,
chłodno i do domu daleko”. Stwierdził też, że ten, kto
dowodzi polskimi żołnierzami, powinien szanować ich
„moc duszy” („tę siłę moralną ludu polskiego”), zapał
i chęć do walki, dbając o jego potrzeby fizyczne („ciało"),
23 Klicki dopisał do rozkazu zdanie: „Nie trzeba tracić czasu na
uskutecznienie tego rozkazu, taka jest wola Naczelnego Wodza, i potrzeba
zasłonienia stolicy”.
bo „fizyczność łączy się ściśle z moralną władzą człowie­
ka”24. Aby spełnić ten warunek, Dwernicki powinien mieć
w korpusie dobrych i zaradnych komisarzy wojennych.
Ten warunek nie został jednak spełniony. Zaopatrzenie
korpusu w żywność mogło się poprawić tylko w Górze
Kalwarii, gdzie od 7 lutego wskutek wezwania Komisji
Potrzeb Wojska gromadzono część zapasów z lewobrzeża.
15 lutego jego zasoby były już znaczne i pozwalały na
zaspokojenie potrzeb korpusu Dwernickiego.
17 lutego w Osiecku Dwernicki przeprowadził odprawę
z oficerami. Poinformował ich o gratulacjach i podzięko­
waniach za sukces pod Stoczkiem i radości, jaką sprawili
mieszkańcom stolicy. Tłumaczył się, dlaczego cofnął korpus
do Parysowa i nie ścigał Geismara. Wyjaśnił, że muszą
przeprawić się na lewy brzeg, aby zastąpić drogę ku stolicy
Wirtemberskiemu, „któren niepomny, że z polskiej krwi
zrodzony, chce przynajmniej pod rogatkami Warszawy
jeden pistoletowy strzał uczynić”. Zadaniem korpusu było
więc odparcie przeciwnika idącego na stolicę, ale też
oczyszczenie z Rosjan lewego brzegu Wisły. Dwernicki
zapowiadał trudną przeprawę przez Wisłę, gdyż pokrywa
lodowa była niepewna. Obawiał się o artylerię, dlatego też
przypomniał Puzynie, jak przeprawił się 11 lutego. Wszy­
stkim dowódcom polecił, aby zwrócili uwagę na swoich
podkomendnych i strzegli, „by przez nieuwagę niedo­
świadczonych żołnierzy kraj szkody nie poniósł”25. Ustalono
porządek marszu. Dwernicki pojechał pierwszy, aby prze­
konać się, czy lód na Wiśle pozwoli na przeprawę artylerii.
Zależało mu na niej, gdyż doniesienia o oddziale rosyjskim
gen. Wirtemberskiego wyraźnie wskazywały, iż dysponował
on artylerią.
Dwernicki pojawił się w Górze Kalwarii w południe. Na
pierwszy rzut oka sytuacja nie wyglądała najlepiej. Lód był
24 M a c i e j o w s k i , op. cit., s . 44 .
25 P u z y n a , op. cit., s. 210.
już poodrywany od brzegów. Dwernicki zdecydowany był
przeprawić piechotę i kawalerię, ale co do artylerii,
zwłaszcza zdobytej na Geismarze, miał wątpliwości. Roz­
ważał wysłanie jej z eskortą dywizjonu kawalerii i dwóch
kompanii piechoty do Warszawy. Zwrócił się nawet do
Klickiego z prośbą o wymianę w stolicy koni artyleryjskich,
gdyż te, które do tej pory służyły, były „niezmiernie
znużone i jeszcze przez tak długi marsz zupełnie nie będą
mogły ciągnąć”. Liczył, że pomogą mu w wymianie koni
obywatele dobrowolnymi ofiarami. Prosił już któryś raz
z rzędu o wzmocnienie korpusu starym pułkiem piechoty,
bo, jak przyznał, na swoje cztery bataliony „złożone
z samych rekrutów” niewiele mógł liczyć. Domagał się
podków, i to na gwałt, „bo nie będzie czym wojować”
— pisał do Klickiego. 18 lutego odesłał do Warszawy dwa
działa zdemontowane, a trzy, które podobno zostały na
pobojowisku pod Stoczkiem, rozkazał odesłać do stolicy
burmistrzowi. Chciał wzmocnić swój korpus szwadronami
rezerwowymi ułanów i strzelców konnych, które sta­
cjonowały w Łowiczu i Górze Kalwarii.
Już 15 lutego szwadrony rezerwowe 1., 3. i 4. pułków
ułanów były „pięknie ubrane, z przystojnych i ochoczych
ludzi złożone”. Ułani mieli kilkadziesiąt koni, brakowało
jednak zupełnie okulbaczenia. Ppłk Zieliński, dowódca
rezerwowego pułku dywizji strzelców konnych, 18 lutego
1831 roku zapowiadał, że w ciągu 8 dni byłby w stanie
wystawić do boju dywizjon złożony z wybranych ludzi,
zdrowszych i „zdolniejszych do boju”. Potrzebował jednak
do tego okulbaczenia i sukna na mantelzaki, płótna na
sakwy i torby oraz innych brakujących składników wypo­
sażenia kawalerzysty. Dwernicki poparł żądanie Zieliń­
skiego, ale do ewentualnego starcia z Kreutzem raczej nie
mógł liczyć na znaczące zasilenie korpusu szaserami.
Pozyskał tylko ułanów. 18 lutego do 3. Dywizjonu 1. Pułku
Ułanów dołączyły trzy plutony. Prawdopodobnie także
pozostałe dywizjony ułańskie zostały zasilone dymisjonowa­
nymi i ochotnikami przeszkolonymi w szwadronach rezerwo­
wych. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań Dwernicki
mógł w pełni wykorzystać potencjał bojowy ułanów.
Najważniejsza była jednak przeprawa korpusu. Do połą­
czenia utrzymującego się w głównym nurcie rzeki lodu
z lądem wykorzystano statki rzeczne. Deskami wyłożono cały
szlak przeprawy przez rzekę. Pomimo upomnień generała
przeprawa odbyła się chaotycznie i nieporządnie. Dowódcy
dywizjonów kawalerii wykłócali się między sobą o pierw­
szeństwo. Puzyna musiał „gwałtem odtrącać kawalerię”.
Artylerzyści męczyli się z przeprawą całą noc. Prawdopodob­
nie rozmontowane działa przewozili saniami. Do godz.
2 w nocy 18 lutego zdołali już zgromadzić całą baterię
w Górze Kalwarii. Kawalerzyści przechodzili przez rzekę
pojedynczo, pieszo, prowadząc konie za uzdę. Przeprawa
odbyła się w ostatniej chwili. Artylerzysta korpusu, Feliks
Saniewski, pisał z Góry Kalwarii 18 lutego, że rzeka „jakby
na nas czekała, bo po naszym przejściu woda już jest na
Wiśle”.
Na lewym brzegu ułani rozlokowali się w Górze Kalwarii
i okolicznych miejscowościach (dywizjony 1. i 3. pułków
ułanów nocowały w Czersku), a szaserzy — prawdopodob­
nie w Poty czy (ok. 7 km na południe od Góry Kalwarii).
Na froncie walki z Kreutzem główną rolę odgrywał
w tym czasie gen. Sierawski. 15 lutego w Górze Kalwarii
dysponował on 1. Pułkiem Jazdy Krakowskiej i dywizjonem
5. Pułku Strzelców Konnych. Na nowe pułki piechoty nie
liczył. Były one w takim stanie, w jakim widział je kilka
tygodni wcześniej, czyli w nędznym. 16 lutego Sierawski
osiągnął Mniszew, gdzie połączył się z oddziałem ppłk.
Reszki. Zgodnie z rozkazem Klickiego, miał wysłać pod­
jazdy kawalerii jak najbliżej nieprzyjaciela. Na południe
ruszył więc ppłk Aleksander Błędowski z dywizjonem
5. Pułku Strzelców Konnych. Przed nim operował już
oddział ppor. Apolinarego Nyki (kilkudziesięciu piechurów
z 15. i 16. pułków piechoty liniowej, nieco krakusów Orła
Białego). 16 lutego zjawił się on w Ryczywole (20 km na
południe od Mniszewa) i wysunął swoją straż przednią aż
do Nowej Wsi (6 km od Ryczywołu), gdzie miał utarczkę
z kozakami26. Należeli oni do oddziału płk. Szyllinga (350
szabel, 2 działa), który stanowił straż przednią Kreutza.
Nyko utrzymał pozycję do południa 17 lutego. Błędowski
z dywizjonem szaserów i 11. Pułkiem Piechoty Liniowej
(2,6 tys. kosynierów i strzelców) stał w Magnuszewie, skąd
straszył Sierawskiego i Klickiego, że Kreutz rozlokował
swój korpus wzdłuż traktu do Puław, od Kozienic do
Gniewoszowa (ok. 23 km) — sam Kreutz ze sztabem
w Gniewoszowie, dwie i pół baterii artylerii i kirasjerzy
w Sieciechowie, po dwa pułki dragonów, strzelców konnych
i kozaków w Kozienicach i Psarach. Ostrzegał, że gen.
Sierawski, dysponując 1500 kawalerzystami, batalionem
Reszki z 800 żołnierzami i 4 działami, „nie może mieć
nadziei, jak tylko pomału i najporządniej rejterować”27.
Sierawski bez zastrzeżeń przyjął raporty Błędowskiego
i Nyki. Tymczasem swoimi meldunkami wyprzedzili om
rzeczywiste ruchy Kreutza; dopiero 18 lutego ruszył on
z Gniewoszowa na Kozienice. Jak Kreutz sam stwierdził,
ten ruch wymusiły na nim okoliczności, w jakich się
znalazł — przede wszystkim brak informacji z głównej
armii, pogłoski zebrane od cywilów i zeznania jeńców
o porażce Geismara pod Stoczkiem, obawa o bezpieczną
drogę odwrotu za Wisłę (lód słabł, co wróżyło problemy
przy przeprawie dział i taborów). Rejon Kozienic był
dogodny do obrony — z trzech stron otoczony Puszczą
Kozienicką ze słabo rozwiniętą siecią dróg, ale za to
z dostępem do Wisły.
26 Krakusi stracili jednego żołnierza, a sami zabili kozaka i zdobyli
konia.
27 Źródła, t. 1, s. 345-346.
Dwernicki szedł już Kreutzowi naprzeciw, niewiele
jednak brakowało, a ponownie wróciłby na prawy brzeg
Wisły, aby wziąć udział w zmaganiach na głównym teatrze
wojny. 16 lutego armia rosyjska przekroczyła Liwiec
i zajmowała Korytnicę, Pniewnik (VI Korpus Piechoty),
Liw i Strupiechów (I Korpus Piechoty), Siedlce, Opole,
Mokobody (rezerwa Konstantego i III Korpus Kawalerii),
rejon Seroczyna (Geismar)28. Główna armia polska do­
stosowała swój szyk do linii zajmowanej przez wojska
rosyjskie. Zwracała czoło na północny wschód i wschód.
Linię obronną wytyczały miejscowości: Kraszę w (droga od
Wyszkowa i Kamieńczyka), Tuł (droga od Jadowa), Stani­
sławów (na starym trakcie litewskim) i Mińsk (szosa
brzeska). Na szosie brzeskiej stał gen. Żymirski (w Kału­
szynie gros sił i w Mińsku jeden pułk piechoty, pułk
kawalerii i bateria artylerii). Sztab główny rozkazał mu
osłaniać się od Liwa, Mokobod, Siedlec, a także od
południa od Wodyń, Latowicza i Siennicy.
Między 16 a 18 lutego między Klickim a Sztabem
Głównym trwała wymiana korespondencji dotycząca Dwer­
nickiego; rozważano, gdzie generał powinien być wykorzys­
tany — w zmaganiach z Kreutzem, czy z Dybiczem.
W rozkazach z 16 lutego (godz. 23) Sztab Główny
wskazał Dwernickiemu jego podstawowe zadania. Należała
do nich osłona Warszawy przed oddziałami przeprawionymi
w Puławach, obserwacja Geismara, którego już raz pobił
(mściła się połowiczność sukcesu pod Stoczkiem) i osłona
prawego skrzydła głównej armii. Naczelne dowództwo
wróciło więc do pierwotnych zadań wyznaczonych kor­
pusowi Dwernickiego. Jednocześnie ostrzegało go, że

28 Geismar 16 lutego opuścił Skórzec i ruszył na Seroczyn. Z rozkazu


gen. Tolla miał obserwować obszar między Stoczkiem, Latowiczem
i Jeruzalem. 17 lutego Toll cofnął jego dywizję do szosy brzeskiej
i rozlokował przy wsi Polaki. 4 działa 29. Roty odesłał do 2. Dywizji
Grenadierów.
w najbliższym czasie mogło dojść do „stanowczych wypad­
ków”, a więc do walnej bitwy z Dybiczem pod Pragą.
Z tego też względu zalecano, aby generał utrzymał komu­
nikację z Żymirskim na szosie brzeskiej między Mińskiem
a Kałuszynem. Naczelne dowództwo polskie jakby nie
dostrzegało, że wyznaczało Dwernickiemu dwa kierunki
działań rozdzielone coraz trudniejszą do przebycia Wisłą.
Ciężar podjęcia decyzji, które z zadań na dany moment
było ważniejsze, przerzucono na barki samego Dwernic­
kiego, licząc na jego „roztropność, czynność i męstwo”29.
Klicki, który dzień wcześniej wysłał Dwernickiemu kate­
goryczny rozkaz przeprawy na lewy brzeg rzeki, złagodził
żądania. W tym momencie był przekonany, że Sierawski
jest dostatecznie silny, aby uporać się z Rosjanami w wo­
jewództwie sandomierskim. W oparciu o błędne informacje
o rzekomym odwrocie Rosjan za Wisłę zalecał Dwernic­
kiemu, aby pozostając w Osiecku, utrzymywał kontakt
zarówno z Sierawskim, jak i Żymirskim. Ostrzegał go też,
że Rosjanie podobno budowali most na Wieprzu w rejonie
Bobrownik, aby maszerując wzdłuż Wisły wyjść na prawe
skrzydło głównej armii.
Ze słów Klickiego wynikało, iż chciał on, aby Dwernicki
nie przeprawiał się na lewy brzeg Wisły i był gotowy do
działania na rzecz głównej armii polskiej w rejonie szosy
brzeskiej i na prawym brzegu. Uzależniał jednak ten
scenariusz od postępowania Rosjan w województwie san­
domierskim. Tylko ich odwrót do Puław i wstrzymanie
marszu w głąb województwa sandomierskiego pozwoliłoby
na pozostawienie Dwernickiego na prawym brzegu Wisły
do dyspozycji głównej armii. Klicki był optymistą — sądził,
że tak właśnie Rosjanie postąpią, dlatego też z góry
uprzedzał Sierawskiego, że Dwernicki nie będzie mógł
przeprawić się na lewy brzeg, aby go wspomóc.

29 Źródła, t. 1, s. 336-337.
Cała ta korespondencja straciła sens już w tym momencie,
gdy była pisana. Dwernicki, zanim ją odebrał, już prze­
prawił się przez Wisłę i znajdował się w Górze Kalwarii.
Tymczasem tak jak przewidywano 17 lutego na głównym
froncie wojny rozpoczęły się boje na szlakach wiodących
do Warszawy od wschodu. Dybicz po trzydniowej przerwie
ruszył ku stolicy szosą brzeską na Kałuszyn (główne siły)
i starym traktem litewskim (VI Korpus). Doszło do dwóch
bitew: pod Kałuszynem bił się gen. Żymirski, a pod
Dobrem — gen. Skrzynecki. Te drobne w sumie starcia,
które kosztowały obydwie strony kilkuset zabitych, rannych
i jeńców, znaczyły tylko szlak odwrotu głównej armii
polskiej na Warszawę. W obliczu, tych wydarzeń drobne
utarczki w województwie sandomierskim straciły na
znaczeniu.
Po południu 17 lutego Sztab Główny, nie wiedząc, że
Dwernicki już był w Górze Kalwarii na lewym brzegu
Wisły, polecił mu zbliżyć się do szosy brzeskiej, aby był
„gotów na wszelki wypadek”. Oczekiwano walnej bitwy
pod Pragą30. Klicki miał wysłać Dwernickiemu identyczny
rozkaz; przygotował instrukcję, w której nakazywał mu
w obliczu walk głównej armii na wschód od Warszawy
ponowną przeprawę na prawy brzeg i podejście do szosy
brzeskiej na odcinku między Warszawą a Mińskiem. Z tego
jednak względu, że naprzeciw Sierawskiego znajdowały
się duże siły, rozkazał mu zostawić w Górze Kalwarii dwa
działa, dwa bataliony piechoty i dwa szwadrony jazdy.
17 lutego wieczorem sytuacja się zmieniła. Do Klickiego
dotarły informacje (raporty Sierawskiego i Błędowskiego),
że nieprzyjaciel w znacznej sile zmierza ku stolicy.
Alarmujące były już meldunki z 16 lutego. 17 lutego
sytuacja jeszcze bardziej się zaostrzyła (przynajmniej tak
to wynikało z meldunków Sierawskiego i Błędowskiego).

30 Źródła, t. 1, s. 348-349.
Do południa ppor. Nyko z niewielkim oddziałem piechoty
i kawalerii utrzymał się pod Nową Wsią, a następnie, party
przez Rosjan, wycofał się do Ryczywołu i Głowaczowa
nad Radomką. Oddział pozostawiony w Ryczywole wycofał
się za rzekę, ale wcześniej „zruinował” most. Chwilę
potem Polaków dopadli rosyjscy dragoni i kozacy z działem,
nie zdecydowali się jednak na przeprawę. Ppłk Błędowski
szykował się do opuszczenia Magnuszewa z dywizjonem
5. Pułku Strzelców Konnych i 11. Pułkiem Piechoty Linio­
wej. Nyko zameldował mu, że oddziały rosyjskie, które go
atakowały, liczą 6000 żołnierzy. Błędowski nie sprawdził
tej informacji. Natychmiast przekazał ją Sierawskiemu
z wiadomością, iż zamierza cofać się ze swoimi oddziałami
na Mniszew. Gdy okazało się, że oddziały rosyjskie nie
przekroczyły Radomki, Błędowski nie uspokoił Sieraws-
kiego, dając tym samym do zrozumienia, że Rosjanie się
zbliżają. Sierawski meldował Klickiemu (już w nocy
17 lutego), że siły rosyjskie liczą 7 tys. żołnierzy 31 .
Klicki znalazł się w kropce — z jednej strony zrozumiał,
że Sierawski z niedoświadczonymi i słabo wyszkolonymi
oddziałami nie zdoła powstrzymać marszu Rosjan ku
stolicy, a z drugiej był świadom, że brak Dwernickiego na
prawym brzegu Wisły osłabia główną armię. Dlatego
zwrócił się do naczelnego wodza z pytaniem, czy Dwernicki
od razu miał powrócić na prawy brzeg, czy też po
oczyszczeniu z nieprzyjaciela lewego brzegu.
18 lutego rozstrzygnął się los Dwernickiego. Po południu
Sztab Główny ostatecznie rozkazał mu zniszczyć wszystkie
siły rosyjskie, które operowały na lewym brzegu Wisły.
Podporządkowano mu korpus Sierawskiego i wszystkie
oddziały znajdujące się w rejonie walk, a więc także
Sołtyka, Kozakowskiego i Łagowskiego. Po zakończeniu
31 Muzeum w Łowiczu, rkps 4457, nr 295, 305
32 Źródła, t. 1, s. 358.
operacji nakazano Dwernickiemu przygotować wojska do
walki z główną armią Dybicza lub do „stanowczej wyprawy
za Bug”. Sztab Główny w piśmie do Klickiego zauważył
jednak, że jeżeli Sierawski samodzielnie zdolny będzie
oprzeć się kolumnie rosyjskiej idącej od Kozienic, a ewen­
tualnie z oddziałami wydzielonymi z korpusu Dwernic­
kiego, to Dwernicki powinien przejść na prawy brzeg
Wisły „dla współdziałania w stanowczej bitwie, która
wkrótce podług wszelkiego podobieństwa nastąpi”. Klicki
doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że ta walna bitwa
zdecydować miała o losie powstania, uświadomił więc
Dwernickiemu, że to on sam ma zdecydować czy pozostanie
na lewym brzegu, czy też zostawi Sierawskiego z częścią
sił, a sam z resztą korpusu przez Warszawę lub po
przeprawie na południe od stolicy dołączy do głównej armii.
Klicki wiedział, że to raporty Sierawskiego były kluczo­
we dla Dwernickiego, dlatego też zawiadomił tego pierw­
szego, że powinien zdobyć rzetelne i pewne informacje
o siłach rosyjskich idących ku Warszawie od Kozienic,
gdyż od nich zależał ruch korpusu Dwernickiego „w dniu,
w którym się ważą może losy Polski”. Sierawski nie
sprostał jednak zadaniu. Utrzymywał, że ma przed sobą
6-7 tys. żołnierzy rosyjskich. Bez Dwernickiego nie
zamierzał ruszyć się z Mniszewa. Tylko z jego wsparciem
mógł odzyskać Radom i zatrzymać pochód Rosjan na
Warszawę. Straszył, że Rosjanie przeprawili więcej sił na
lewy brzeg, gdyż obawiali się zniszczenia przepraw przez
wezbrane wody Wisły (doprawdy, dziwne kalkulacje
rodziły się w głowie Sierawskiego), a poza tym przymie­
rzali się do zniszczenia fabryk broni w województwach
sandomierskim i krakowskim. Przesłał raport Błędow­
skiego z 18 lutego, z którego wynikało, że kilometr za
Kozienicami znajduje się kawaleria i piechota rosyjska
i nieprzyjaciel „nowe wojska odkrywa, gdyż mówią, że
huzary są z niemi”.
Tak alarmistyczne wiadomości przesądziły sprawę. 18 lu­
tego wieczorem Dwernicki zdecydował się pozostać na
lewym brzegu Wisły, połączyć z Sierawskim i ruszyć
„w Imię Boga naprzeciw najezdników lubelskiego i san­
domierskiego województwa”. Jednoznacznie dawał tym
samym do zrozumienia, że w sandomierskim się nie
zatrzyma, a z lubelskiego powędruje na Wołyń. Klicki
studził jego zapędy. Był pewny sukcesu, ale rozkazał mu
po pobiciu Rosjan w województwie sandomierskim zabez­
pieczyć województwo i linię Wisły. Dał mu też cenne
wskazówki, jak pobić Kreutza; zalecał m.in. utrzymanie
grobli i mostu w Mniszewie i wyprowadzenie korpusu
przez Głowaczów na tyły lub flankę rosyjskich oddziałów,
które, jak wynikało z meldunków, zajmowały Kozienice
i były w okolicy Ryczywołu.
Do starcia z Kreutzem Dwernicki dysponował większymi
siłami niż 14 lutego pod Stoczkiem. Podlegał mu oddział
Sierawskiego, w którym do najwartościowszych oddziałów
zaliczano szaserów 5. Pułku Strzelców Konnych i krakusów
z 1. Pułku Jazdy Krakowskiej. Sierawski dysponował też
oddziałami z nowych pułków piechoty. Batalion zbiorczy
ppłk. Reszki, złożony z żołnierzy 15. i 16. pułków piechoty
liniowej (850 bagnetów), nie cieszył się jego uznaniem.
Pisał, iż tworzyło go kilkuset wieśniaków „po chłopsku
ubranych”, przed kilkunastu dniami uzbrojonych w karabi­
ny, na dodatek nieobeznanych z tą bronią. Prawdopodobnie
nie lepszy stan wyszkolenia prezentowali dołączeni do
batalionu żołnierze z 21. i 22. pułków piechoty liniowej
(po 400 ludzi). Sierawskiego zasiliły także dwa pułki
nowej piechoty — 11. i 12. Pierwszy z nich, dowodzony
przez płk. Franciszka Młokosiewicza, miał 700 żołnierzy
uzbrojonych w karabiny i 1000 kosynierów. 12. Pułk
Piechoty Liniowej płk. Pawła Muchowskiego zasilił Sieraw­
skiego 400 żołnierzami z karabinami i około 1400 kosynie­
rami i pikinierami. Jeszcze 14 lutego gen. Dziekoński pisał,
iż pułk jest bez ubrania i butów i generalnie ma „słabe
wyobrażenie wojska”. W sumie piechota Sierawskiego na
papierze prezentowała się imponująco ze swoimi 2350-2750
żołnierzami uzbrojonymi w karabiny i 2400 z kosami
i pikami. Nie byli oni jednak dostatecznie wyszkoleni.
Brakowało im doświadczenia bojowego, nie mówiąc już
o butach, mundurach i płaszczach. Jan Bartkowski pisał, iż
większość żołnierzy była w sukmanach i w czapkach
baranich. Sierawski, widząc nędzny stan ubrania piechoty,
prosił gen. Klickiego o dostarczenie 4,2 tys. par butów
i 800 płaszczy.
3. Dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych (ok. 300
szabel) stanowił najwartościowszy składnik oddziału Sie­
rawskiego. Składał się z dymisjonowanych żołnierzy i mło­
dych ochotników, szkolonych przez młodych oficerów
awansowanych ze szkoły podchorążych. Działaniami dywiz­
jonu kierował ppłk Aleksander Błędowski ze sztabu naczel­
nego wodza, a dowódcą był stojący też na czele 5. Szwad­
ronu kpt. Ignacy Popławski. 6. Szwadronem dowodził kpt.
Wincenty Laudański. Wszyscy trzej oficerowie służyli już
w armii Księstwa Warszawskiego, imponowali doświad­
czeniem i odbytym szlakiem bojowym.
Błędowski w armii Księstwa Warszawskiego awansował
od kadeta do kapitana, bijąc się w szeregach 2. i 16.
pułków ułanów. Zaliczył kampanie 1809, 1812-1813
roku. Odznaczono go Złotym Krzyżem Orderu Virtuti
Militari i Legią Honorową. W armii Królestwa Polskiego
służył w 3. Pułku Strzelców Konnych w stopniu majora.
W 1820 roku podał się do dymisji. Po wybuchu powstania
wrócił do armii i znalazł się w sztabie przybocznym
naczelnego wodza.
Laudański służył od 1808 roku. Odbył kampanie 1809,
1812-1814 roku w 1. Pułku Strzelców Konnych i 1. Pułku
Ułanów. Oficerem został w armii Królestwa Polskiego,
służąc w pułku strzelców konnych gwardii. Odznaczono go
Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari (1812) i Legią
Honorową (1813). Jeden z podkomendnych pisał o nim, że
był on „starym napoleońskim żołnierzem, dekorowanym
i tęgim oficerem”.
Popławski oficerem został już w Księstwie Warszawskim
(w 1814 roku). Bił się w kampaniach 1812-1814 w szere­
gach 16. Pułku Ułanów i 13. Pułku Huzarów. W Królestwie
Polskim służył w pułku strzelców konnych gwardii, awan­
sując od porucznika do kapitana. Za kampanię 1812 r.
otrzymał Złoty Krzyż Orderu Virtuti Militari.
Młodszym oficerom, którzy doskonale dowodzili swoimi
komendami w musztrze, brakowało praktyki służby w polu,
wspierali się więc radami starych żołnierzy. Korzystał
z nich m.in. ppor. Erazm Rozwadowski, który w swoim
plutonie miał odznaczonych krzyżami weteranów, uczest­
niczących w kampanii 1812 roku. Scharakteryzował ich
jako „wprawnych i bardzo porządnych”.
1. Pułk Jazdy Krakowskiej („biali krakusi”) powstał
w grudniu 1830 roku z ochotników i żołnierzy z poboru
(50-dymowego), tj. z chłopów i „ludzi luźnych” bez stałego
zamieszkania. Jeźdźcy dymowi dominowali nad ochot­
nikami. Po selekcji służyli w nim mężczyźni, którzy nie
ukończyli 35 lat. Korpus oficerski tworzyła szlachta. Jej
przedstawicieli można było znaleźć także wśród żołnierzy
i podoficerów. Kadrę dowódczą tworzyli oficerowie dymis­
jonowani.
Dowódcą był płk Kajetan Rzuchowski (56 lat w 1831 r.),
który służył w armii Księstwa Warszawskiego od 1807
roku — kolejno w 2. Pułku Ułanów i 3. Pułku Ułanów,
awansując do stopnia majora. W 1813 r. objął dowództwo
Pułku Krakusów. Odbył kampanie 1807, 1809, 1812-1814
roku. Po bitwie pod Lipskiem znalazł się w grupie wyższych
oficerów, którzy nie zamierzali maszerować z armią
francuską za Ren. Za taką postawę zapłacił prawdopodobnie
stanowiskiem dowódcy krakusów. Po reorganizacji armii
polskiej w Sedanie znalazł się w licznej grupie oficerów
bez przydziału. Pułkiem Krakusów dowodził płk. Aleksan­
der Oborski i pułkownik Józef Dwernicki. Rzuchowski był
odznaczony Legią Honorową w 1813 r. i Krzyżem Kawaler­
skim orderu Virtuti Militari. Nie służył w armii Królestwa
Polskiego. Podał się do dymisji w stopniu podpułkownika.
W 1831 roku prawdopodobnie nie w smak mu była służba
pod komendą Dwernickiego. W 1831 roku dwa razy nie
wykonał jego rozkazów — pod Nową Wsią, a następnie na
początku marca 1831 roku nie dołączył do korpusu Dwer­
nickiego zmierzającego na Lubelszczyznę. Był człowiekiem
bardzo ambitnym. Nie mógł pogodzić się z szybką karierą
oficerów młodszych od siebie (Dwernickiego, a zwłaszcza
Henryka Dembińskiego, z którym konkurował o dowództwo
nad 1. Pułkiem Jazdy Krakowskiej).
Stanowiska dowódców dywizjonów i szwadronów w 1. Puł­
ku Jazdy Krakowskiej pełnili oficerowie dymisjonowani,
którzy służyli w armii Księstwa Warszawskiego i Królestwa
Polskiego: major Teodor Marchocki, mjr Ludwik Bystrzonow-
ski, mjr Michał Badeni, mjr Teofil Trzebiński.
Teodor Marchocki od 1809 r. służył w piechocie Księs­
twa, awansując od ppor. do kpt. adiutanta majora. Był
adiutantem gen. Sierawskiego do 1818 r., kiedy to podał
się do dymisji. Odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti
Militari.
Ludwik Bystrzonowski (34 lata) nie miał związków
z armią, gdy za własne pieniądze wystawił jeden ze
szwadronów pułku.
Michał Badeni (37 lat) w armii Księstwa i Królestwa
Polskiego służył w artylerii konnej. Odbył kampanię
1813-1814 r. Do dymisji podał się w 1818 r.
Teofil Trzebiński (34 lata) od 1815 roku służył w armii
Królestwa Polskiego w elitarnym pułku strzelców konnych
gwardii. Awansował od podchorążego do porucznika. Pełnił
obowiązki adiutanta pułku. Podał się do dymisji w 1829 roku.
Młodsi oficerowie, w tym także ci, którzy dowodzili
plutonami, nie mieli doświadczenia, a nawet elementarnej
wiedzy wojskowej, pojęcia o subordynacji i karności. Pełni
byli za to patriotyzmu oraz chęci odznaczenia się w walce.
Pułk był dobrze uzbrojony — już w połowie stycznia
1831 r. posiadał pistolety różnego kalibru, pałasze i lance.
Biali krakusi byli dopiero na początku drogi, która za­
prowadziła ich do elity jazdy powstańczej. Wyróżniali się
umundurowaniem, które jeden z oficerów uznał za „arcy-
piękne”. Nosili białe sukmany krakowskie z czerwonymi
kołnierzami i kieszonkami na ładunki oraz niską czworo­
graniastą czerwoną czapkę krakowską obszytą czarnym
barankiem (krakuska). Czasami czapkę ozdabiano pawim
piórem, małymi piórkami lub białą kokardą. Ubranie
uzupełniały szare rajtuzy podszyte skórą, krótki kaftan pod
sukmanę i bura lub czarna sukmana (zwana skalbmierską),
zawieszona na lewym ramieniu jak burka.
Ten okazale prezentujący się pułk opuścił 2 lutego
Kielce i 13 lutego stawił się w Warszawie. Generał Klicki
chwalił doskonały stan ludzi i koni, które nie odczuły
dotkliwie marszu w warunkach zimowych. Dwernickiemu
pułk także zaimponował umundurowaniem i dobrym
stanem wierzchowców. Żołnierze — młodzi, „piękni
i dziarskiej postawy”, dobrze uzbrojeni — byli chętni do
walki i „pełni najlepszego ducha”. Gen. Sierawski bardzo
dobrze oceniał pułk oddany mu pod komendę, uznając, że
jest tak samo „zdolny do boju” jak 3. Dywizjon 5. Pułku
Strzelców Konnych. Nazywał go pułkiem „lansjerów
krakusów” lub „ułańskim krakusów”. Na ochocie do walki
pułkowi nie zbywało, gorzej było z doświadczeniem,
rozwagą i w ogóle zrozumieniem zadań kawalerii. Pułk był
dobrze wyszkolony w musztrze; niestety, to nie parady
i manewry miały zweryfikować jego wartość, ale pole
bitwy pod Nową Wsią.
Szaserzy i krakusi liczyli łącznie około 1300-1400 szabel.
Krakusi Orła Białego (około 200 szabel) już od 13 lutego
byli na pierwszej linii walk z Kreutzem. Stanowili wartościo­
wy składnik oddziału, podobnie jak bateria artylerii ppor.
Antoniego Frölicha, licząca 4 armaty 3-funtowe.
Korpus Dwernickiego wzmocnili krakusi Poniatowskiego
(około 120 ludzi i 100 koni) i kawałerzyści z rezerw
starych pułków, dzięki którym np. dywizjony 1. i 3.
pułków ułanów osiągnęły łącznie stan 640 koni.
18 lutego w 18 szwadronach trzecich dywizjonów (bez
5. Pułku Strzelców Konnych) znajdowało się 2712 żołnierzy
i 2769 koni (patrz tabela 3). Artyleria korpusu pozyskała
działa średnie. Liczyła łącznie 11 dział — 6 armat
3-funtowych , 3 armaty 6-funtowe i 2 jednorogi 1/4-pudowe.
Piechotę korpusu tworzyły czwarte bataliony starych
pułków. 18 lutego osiągnęły one stan 3431 żołnierzy (w tym
75 oficerów), ale Dwernicki uważał je za mało wartościowe,
podobnie jak piechotę Sierawskiego. Kawaleria i artyleria to
były te rodzaje wojsk, na których opierał się walcząc
z Kreutzem. 18 lutego po połączeniu z Sierawskim Dwernicki
dysponował około 4,6 tys. kawalerzystów, 8,2 tys. piechurów,
180 artylerzystami (bez obsługi koni pociągowych), co
w sumie przedstawiało na papierze imponującą siłę blisko 13
tysięcy żołnierzy z 15 działami (w tym dziesięć 3-funtowych
armat). 21 II 1831 roku Kreutz w oparciu o zeznania jeńców
szacował siłę korpusu Dwernickiego na 16 tys. ludzi, w tym
600 strzelców i liczne tłumy kosynierów w 18 szwadronach,
8 batalionach, 3 pułkach krakusów. Ta masa dysponowała,
jego zdaniem, 2 działami artylerii pieszej i 6 działami
konnymi.
Dwernickiemu podlegały też oddziały zgromadzone na
południe od Radomia: 2050-2700 ludzi pod dowództwem
Sołtyka i Kozakowskiego. Jednak ci nie skorelowali swoich
działań z Dwernickim — udali się do Skaryszewa33, ale na

33 6 km na południe od Radomia.
pierwszą wieść o zbliżaniu się Rosjan bez sprawdzenia
stanu faktycznego pospiesznie zrejterowali o północy z 17
na 18 lutego na południe do Bliżyna34. Dwernicki w żadnym
wypadku nie mógł liczyć na ich pomoc.
18 lutego 1831 roku Dwernicki odebrał rozkazy naczel­
nego wodza, formalnie kierujące go do rozprawy z Kreut­
zem, oraz nominację na generała dywizji. Generał Sieraw­
ski, starszy wiekiem i stażem służby, został mu podporząd­
kowany. Mogło to rodzić niesnaski, o których wspominali
np. Józef Puzyna i Ignacy Maciejowski 35.
W Górze Kalwarii Dwernicki zbierał informacje o swoim
przeciwniku. Z raportów Sierawskiego i Błędowskiego
wynikało, że patrole rosyjskiego oddziału dochodzą do
Ryczywołu nad Radomką. Doniesienia z 17 lutego (z godz.
1 rano) wspominały, że Rosjanie zajęli Kozienice, a ich
patrole były widoczne we wsi Wilczkowice pod Ryczywo­
łem. Oddziały Sierawskiego, nad którymi Dwernicki przejął
komendę, były rozproszone wzdłuż Wisły między Radomką
a Pilicą. Pod Mniszewem obozował pułk krakusów Rzuchow-
skiego z kosynierami i zbiorczym batalionem 15. i 16. pułku
piechoty liniowej, w Magnuszewie stał ppłk Błędowski
z dywizjonem 5. Pułku Strzelców Konnych (na południe od
miasta), 11. Pułkiem Piechoty Liniowej (na północ od
miasta) i oddziałem ppor. Nyki. Wieś Trzebień między
Ryczywołem a Magnuszewem zajmowała kompania piechoty
Byszewskiego z oddziału podpułkownika Reszki, a Ryczywół
— kompania piechoty i pluton szaserów. Most na Radomce
w Ryczywole był „zrujnowany” przez oddział ppor. Nyki.
Główne siły rosyjskie w przekonaniu Dwernickiego i Sieraw­
skiego znajdowały się w kilometr za Kozienicami, ale już
17 lutego sygnalizowano ruch Rosjan na Głowaczów na
drodze prowadzącej do Warki. Z kolei patrol szaserów
wysłany na Radom nie natknął się na nieprzyjaciela.
34 16 km na południowy wschód od Szydłowca.
35 M a c i e j o w s k i , op. cit., s. 44; P u z y n a, op.cit., s. 211.
Dwernicki w oparciu o te informacje postanowił skon­
centrować korpus w Mniszewie. Artyleria wraz z piechotą
ruszyła z Góry Kalwarii o godz. 10 wieczorem 18 lutego,
ułani — z Czerska o godz. 1 po północy 19 lutego,
a Dwernicki ze sztabem — z Góry Kalwarii o 2 w nocy.
Marsz był bardzo uciążliwy z powodu zimna, ostrego
wiatru szalejącego wzdłuż Wisły oraz gołoledzi „śliz­
gawicy” na drodze.
19 lutego „z dniem szarzejącym” pierwsze oddziały
korpusu przybyły do Mniszewa, gdzie zarządzono spoczy­
nek. Ułani zjawili się w miasteczku około godz. 6 rano
i rozlokowali się na jego południowym przedpolu przed
lasem. Jan Bartkowski wspominał, że żołnierzom dokuczało
zimno. Zmarzły im nogi pomimo tego, że strzemiona mieli
„pookręcane krajką” (odcięty pasek tkaniny). Zejście z koni
i dreptanie w miejscu nie pomagało. Ułani „jakby rozpaczą
pchnięci” rozniecili ogień, korzystając z części słomianego
dachu kuźni i starych oraz nowych kół. Nie przejmowano
się więc za bardzo własnością prywatną. Ułani zamierzali
kontentować się ogniem do czasu przybycia pozostałych
oddziałów korpusu. Jednak biwak nie trwał długo — wkrót­
ce po rozpaleniu ognisk żołnierzy postawiono na nogi
i zarządzono wymarsz.
Kolumnę otwierał oddział Sierawskiego. 4 działa 3-
funtowe baterii konnej Frölicha szły w awangardzie, a
bateria Puzyny — w ariergardzie. W Magnuszewie
pospiesznie naprawiono most. Dwernicki wzmocnił
baterię Frölicha dwoma jednorogami zdobytymi pod
Stoczkiem (dowodził nimi por. Lipski), które dołączyły
do batalionu zbiorczego Reszki.
Po południu pierwsze oddziały polskie dotarły do Ry­
czywołu. Dywizjon 2. Pułku Ułanów idący w awangardzie
napotkał strzelców (możliwe, że z oddziału ppor. Nyki).
Witali oni ułanów okrzykami na część Dwernickiego.
Zapewniali, że Rosjanie byli jeszcze w Ryczywole, a Żydzi
z ich polecenia rozbierali most. Rozjuszyło to starych
wiarusów, którzy nie ukrywali swej niechęci do narodu
wybranego i zapowiadali wieszanie jego przedstawicieli.
Dywizjon kłusem dotarł do przeprawy. Jezdnia mostu była
częściowo spalona albo rozebrana — zostały tylko pale
i belki poprzeczne. Część zniszczeń dokonali już 17 lutego
żołnierze Nyki. Dokończenie dzieła Rosjanie zlecili Żydom.
Ułani częściowo naprawili most i zaczęli przechodzić na
drugi brzeg pojedynczo piechotą, prowadząc za sobą konie.
Na drugim brzegu byli już krakusi Rzuchowskiego, którzy
dotarli do Ryczywołu prawdopodobnie przez Głowaczów.
Korpus Dwernickiego zbierał się wolno pod Ryczywo­
łem od godz. 14. Dokonał nadzwyczajnego wysiłku
marszowego — oddziały miały w nogach od 20 do 40
km36. Wśród żołnierzy rozeszła się pogłoska, że w Nowej
Wsi znajdują się sztaby gen. Kreutza i Wirtemberskiego.
Do zachodu słońca pozostały jeszcze trzy godziny (około
godz. 17.00).
Dwernicki prawdopodobnie nie zamierzał staczać boju
19 lutego — korpus dopiero się zbierał, a poza tym musiał
odpocząć po długim marszu; zamierzał jednak zająć dogod­
ne pozycje wyjściowe do działań następnego dnia. Chodziło
mu przede wszystkim o opanowanie Nowej Wsi37, która
była położona w pobliżu traktu pocztowego do Kozienic.
Pozwolił więc Sierawskiemu ruszyć z awangardą utworzoną
przez jego oddział na południe. Sierawski musiał to uczynić
jeszcze przed godziną 14.
Teren między Ryczywołem a Kozienicami nie sprzyjał
działaniom zaczepnym. Od Ryczywołu na południe wiodły
dwa szlaki. Właściwy trakt pocztowy przebiegał w pobliżu
Nowej Wsi, koloni Chinów38 i wsi Maydan. Od zachodu
36 Z Czerska do Mniszewa ok. 16 km w linii prostej, a z Mniszewa do
Ryczywołu około 20 km.
37 W 1827 roku wieś rządowa. 52 domy mieszkalne i 722 mieszkańców.
38 W 1827 roku 25 domów mieszkalnych i 171 mieszkańców.
do traktu przylegał las, przez który przebijał się od
Ryczywołu do Kozienic nowy trakt (obecnie droga nr 79).
Był on w trakcie budowy i w 1831 roku prawdopodobnie
kończył swój bieg u wylotu z lasu, mniej więcej na
wysokości kolonii Chinów, gdzie łączył się ze starym
traktem pocztowym.
Polany pod Nową Wsią i kolonią Chinów od zachodu
przylegające do lasu, od wschodu graniczyły ze zmarzłym
trzęsawiskiem naszpikowanym kępami krzaków i drzew.
W lutym 1831 roku trzęsawiskiem można było swobodnie
przemieszczać się konno, ale trudno było wydostać się
z niego na trakt pocztowy. Od trzęsawiska oddzielała go
wysoka skarpa lub rów. Poza tym trakt w niektórych
miejscach biegł groblą wznoszącą się kilka stóp (stopa
— ok. 30 cm) nad poziom trzęsawiska. Mniej więcej na
wysokości kolonii Chinów groblę przecinał błotnisty stru­
mień, nad którym wznosił się mostek.
Polany były oddzielone od siebie lasem. Polana pod
Nową Wsią tworzyła zwężający się na południe trójkąt,
którego zachodni bok (ok. 700 m) wytyczał trakt pocztowy,
las i zarośla („choina”), zachodni (ok. 1,5-2 km) — trzę­
sawisko, a północny — (ok. 1 km) — zabudowania wsi.
Na tej polanie rozegrała się zasadnicza bitwa. Jak widać,
trudno było na niej rozwinąć większe siły. Do drugiej
polany pod kolonią Chinów prowadził z pierwszej trakt
pocztowy, który przebijał się przez 600-700 metrów lasu.
Polana pod kolonią Chinów od północy, zachodu i połu­
dnia była ograniczona lasami, a od wschodu — traktem
pocztowym i trzęsawiskami. Od tej polany i po przejściu
małego lasu trakt biegł otwartą przestrzenią, ograniczoną od
wschodu trzęsawiskami, do wsi Maydan, Opatkowice i wpa­
dał na ok. 500-metrową groblę zwieńczoną mostem nad
rzeczką Chartowa. Na obydwu polanach, pod Nową Wsią
i kolonią Chinów, rozciągały się pola niedogodne do ruchu
wojsk (a zwłaszcza kawalerii w zwartym szyku i artylerii);
świeżo wykarczowane i zaorane, były pełne pieńków i ko­
rzeni wystających z ziemi.
Bardzo szczegółowy opis terenu zawarł w swoich pamięt­
nikach Józef Mrozowski. Wspominał on, że po minięciu
pierwszej polany pod Nową Wsią wchodziło się do lasu,
a po wyjściu z niego — na dość duży plac po lewej i bagna,
na drodze most, „ale, jak to mówią, polski most”, czyli lichy
drewniany, a z prawej las39. Ten opis pokrywa się mniej
więcej z tym, co pokazuje mapa terenu z 1839 roku.
Kreutz, który 18 lutego 1831 roku pojawił się w Kozie­
nicach, osłonił się od północy awangardą złożoną
z 6 szwadronów dragonów pułku księcia Aleksandra
Wirtemberskiego (w trzech dywizjonach około 750-900
szabel)40, 3 sotni kozaków Pułku Dońskiego Choperskiego
(około 260 szabel)41 i 6 dział artylerii konnej z Roty nr
28 (ok. 114 artylerzystów)42. Dowódca roty, ppłk Paweł
Iwanowicz Butowicz43, miał też dowodzić awangardą.
Kreutz uzasadniał ten wybór tym, iż tylko siłą swojej
artylerii liczniejszej od tej, którą posiadał, przeciwnik
mógłby odeprzeć jego napór. Przy awangardzie znajdował
się także dowódca pułku dragonów płk Szylling, który od
kilku dni bił się z Polakami na kierunku kozienickim
i znał teren działań.

39 M r o z o w s k i, k. 8, verte.
40 Niezwykle zasłużony, kontynuował tradycje pułku sformowanego
w 1709 roku. Jako Ryski (Riżskij dragonskij Połk) uczestniczył w licznych
bitwach kampanii z lat 1812-1815.
41 Polskie źródła wymieniają jeden lub dwa pułki.
42 28. Rota Konna za udział w wojnie z Turcją 1828-1829 otrzymała

na kaszkiety odznakę honorową „Za Wyróżnienie”.


43 Paweł Iwanowicz Butowicz — 40 lat, ukończył w 1810 roku korpus

kadetów. Służył w 18. Rocie Konnej. Uczestniczył w kampanii 1812,


1813 i 1814 roku (m.in. w oblężeniu Częstochowy). W 1813 roku
awansował na porucznika. W wojnie tureckiej w stopniu kapitana dowodził
20. Rotą Konną, która za zasługi otrzymała Srebrne Trąby. Przed wojną
1831 roku awansował na podpułkownika.
Awangarda zajęła pozycję na polanie koło kolonii
Chinów. Po północnej stronie strumienia i mostka Butowicz
umieścił na trakcie swoje działa. Przed nimi jakieś
500-600 m nowy trakt wychodził z lasu i łączył się
z traktem pocztowym. Po obu stronach baterii stanęły dwa
dywizjony dragonów (ok. 500-600 szabel). Przedpole
pozycji i las zajęły posterunki kozackie. Kozacy posunęli
się pod Nową Wieś, a nawet Ryczywół, gdzie ścierali się
z oddziałem Nyki44. W tyle za strumieniem i mostem zajął
pozycję odwód oddziału — 2 szwadrony dragonów
(250-300 szabel) i 2 działa artylerii konnej. Pozostałe 10
szwadronów dywizji dragonów (ok. 1500 szabel) z artylerią
(14 dział) Kreutz trzymał w Kozienicach (5 km od pozycji
awangardy) wraz z dwiema sotniami kozaków 5. Pułku
Konnego Czarnomorskiego.
Kreutz prawdopodobnie nie spodziewał się, że będzie
zaatakowany. Wskazuje na to oddalenie awangardy od
pozostałych sił dywizji. Wydaje się więc prawdopodobne,
iż nie miał żadnych informacji o marszu Dwernickiego. Od
dawna nie komunikował się z główną armią i Geismarem.
Gdyby przeczuwał jakieś zagrożenie, to zapewne przy
awangardzie znajdowałby się on lub jego szef sztabu, gen.
Dellingshausen.
Aura raczej nie sprzyjała walce. W Warszawie od­
notowano tego dnia około -2°C i opady śniegu. Wiał silny
wiatr południowy, który zwiewał dymy wystrzałów ku
północy. W Kozienicach nie słyszano huku dział i wy­
strzałów karabinowych.
Oddział Sierawskiego zmierzał ku Nowej Wsi traktem
pocztowym45. Czoło szyku kawalerii tworzyli biali krakusi
Rzuchowskiego. Parli oni przed sobą kozaków, którzy
w rejonie Nowej Wsi dołączyli do swoich placówek
44 W raporcie z bitwy Kreutz wspominał, że jego oddziały walczyły
19 lutego od godz. 10 do nocy.
45 Z Ryczywołu do Nowej Wsi w linii prostej było około 7 km.
i zatrzymali się. Rozpoczął się bój flankierski, który z reguły
powodował dużo huku, a nie przysparzał większych strat.
Dwernicki pospieszył na plac boju traktem pocztowym
tylko z trzema dywizjonami ułanów z 1., 2., i 3. pułków
(około 900 szabel). Gdy zbliżył się do Nowej Wsi, kozacy
(„tłumy kozactwa”) właśnie zwinęli posterunki i cwałem
cofali się w las oddzielający polanę pod Nową Wsią od tej
w pobliżu kolonii Chinów. Dywizjon krakusów siadł im na
kark i zaczął ścigać. Dwernicki, doskonale znając taktykę
kozacką, obawiał się, że jest świadkiem klasycznego
manewru naprowadzania przeciwnika na dobrze obsadzoną
pozycję lub w pułapkę zorganizowaną przez większe siły
dońców. Kazał Sierawskiemu zatrzymać krakusów, aby
najpierw piechota rozwinięta w linie tyralierskie rozpoznała
las. Wysłał też do korpusu pod Ryczywołem rozkaz
spiesznego marszu pod Nową Wieś. Dywizjonom ułańskim
rozkazał zbliżyć się do lasu i czekał na rozwój sytuacji.
Zaczęła ona przybierać niekorzystny obrót dla Polaków.
Rzuchowski kategorycznie odmówił wykonania rozkazu.
Chciał, aby jego podkomendni, żądni walki, po raz pierwszy
starli się z realnym przeciwnikiem i „zjednali dla pułku
chwały”. Liczył też zapewne na łatwy sukces, gdyż jego
krakusi mieli, jak sądził, stawać do boju tylko z kozakami,
których gromił tak umiejętnie w kampanii 1813 roku
w Niemczech. Dwernicki wysłał swojego adiutanta, aby
poskromił „nieposłusznego pułkownika”, ale było już za
późno. Rzuchowski zapewnił białym krakusom chrzest
bojowy — niestety, bardzo krwawy.
Około godz. 15 rozproszeni w pościgu krakusi wypadli
na polanę pod kolonią Chinów wprost pod kartacze
rosyjskiej artylerii. Podpułkownik Butowicz sprawił im
krwawą łaźnię, wybijając z szyku około 40 ludzi zabitych,
rannych i „zsadzonych z koni”, które padły rażone kar-
taczami. Był to pierwszy z dwóch lub trzech nieudanych
ataków krakusów na rosyjskie działa, przeprowadzonych
w bitwie pod Nową Wsią. Po pierwszej porażce od razu
czmychnęli w las i wypadli „bez porządku”, w panice, na
polanę pod Nową Wsią, ciągnąc za sobą pogrzebowy
łańcuch koni bez jeźdźców46. Zatrzymali się dopiero za
linią ułanów i pozostałych dywizjonów swojego pułku.
Dwernicki nie popełnił błędu Rzuchowskiego — czekał na
własną piechotę i artylerię. Tymczasem rozmieścił swoją
kawalerię w trzech liniach „niedaleko gościńca do Kozienic”.
W pierwszej znalazły się cztery szwadrony krakusów 1. Puł­
ku Jazdy Krakowskiej, w drugiej — dywizjony 1. i 3. pułków
ułanów, a w trzeciej — dywizjon 5. Pułku Strzelców
Konnych i dwa pozostałe szwadrony krakusów Rzuchowskie­
go. Dywizjon 2. Pułku Ułanów Dwernicki prawdopodobnie
trzymał przy sobie jako odwód, a następnie przydzielił jako
osłonę baterii artylerii Frölicha, gdy ta przybyła pod Nową
Wieś47. Poszczególne dywizjony stały w kolumnach. Pierw­
sza linia nie wychodziła poza południowy skraj Nowej Wsi
i rozwinęła się w pobliżu pasma wzgórz, gdzie stanowisko
dowodzenia obrał Dwernicki.
Tymczasem Rosjanie opuścili swoją dogodną do obrony
pozycję; weszli w las i idąc wzdłuż traktu, zjawili się na
polanie pod Nową Wsią. Ruch ten można wyjaśnić tylko
tym, iż dowódca rosyjskiej awangardy, pokrzepiony pierw­
szym sukcesem nad krakusami, chciał kontynuować dobrą
passę. Jednocześnie nie wiedział, że jego przeciwnikiem
nie jest już Sierawski czy też drobne oddziały strzelców
i piechurzy ubrani w sukmany, z którymi Rosjanie mieli do
czynienia od 13 lutego, ale znacznie liczniejszy korpus
z silną artylerią48. Wszystko wskazuje więc na to, iż Kreutz

46 D w e r n i c k i , op. cit., s . 3 3 ; P u z y r e w s k i , op.cit., s. 126; S m i t ,


op. cit., s. 470, powołując się na „Nową Polskę”, nr 49, pisał, że krakusi
źle bili się pod Nową Wsią: „Chociaż oni śmiało rzucali się dwa razy na
kartacze, no nie mogli wytrzymać spotkania z dragonami”; T o k a r z ,
op. cit., s. 212.
47 D w e r n i c k i , op. cit., s . 3 3 ; B a r t k o w s k i , op. cit., s . 5 3 .
kompletnie nie wiedział, z kim miał walczyć jego osamot­
niony na lewym brzegu korpus.
Gdy rosyjska awangarda wyszła z lasu na polanę pod
Nową Wsią, było już za późno na odwrót. Widząc przed
sobą kawalerię polską rozlokowaną na wysokości Nowej
Wsi, dragoni zatrzymali się na chwilę, a następnie zaczęli
rozwijać szyk w prawo od traktu „na znacznej prze­
strzeni”49. Cztery działa Butowicza zajęły centrum szyku,
a skrzydła — dywizjony dragonów wsparte kozakami.
Rezerwa pozostała na dotychczasowych pozycjach za
błotnistym strumieniem na polanie pod Chinowem.
Obecność licznej polskiej kawalerii pod Nową Wsią
z pewnością zaskoczyła dowódcę rosyjskiej awangardy,
który nie mógł od razu cofnąć się na dawne pozycje, gdyż
naraziłby się na pościg. W tyle rozciągały się zmarznięte
trzęsawiska, niedostępne dla dział i jaszczy z amunicją.
Jedyną drogę odwrotu wytyczała Rosjanom „drożyna”
przez las50, czyli trakt pocztowy, którym sami wpakowali
się w pułapkę. Byli na straconej pozycji. Butowiczowi nie
pozostało nic innego, jak rozwinąć szyk i szukać szczęścia
w bezpośredniej walce, a przede wszystkim w sile swojej
artylerii. Liczył, że zdoła przytłumić zaczepne zapędy
Polaków. Rosyjskie działa od razu zaczęły razić ich kulami
i kartaczami. Gdyby kawaleria polska zdecydowała się na
atak, naraziłaby się na poważne straty. Tempo jej natarcia
spowolniałyby zaorane pola z wystającymi pniakami drzew
i dywizjony dragonów gotowe do kontrnatarcia. Dowódca
awangardy rosyjskiej liczył więc, iż zdoła do zmroku, tj.
mniej więcej przez godzinę lub dwie, utrzymać pozycję

48 Taką decyzję najłatwiej podjąć mógł płk Szylling, który z tą

prowizoryczną „ruchawką” powstańczą bił się od 13 lutego i za każdym


razem z korzyścią dla siebie.
49 D w e r n i c k i , op. cit. , s . 3 1 .
50 D w e r n i c k i , op. cit., s. 33 — „wąski trakt” do Kozienic; B a r t ­

k o w s k i , op. cit., s. 54 — „drożyna między lasem a trzęsawiskiem”.


i uratować swój niewielki oddział (około 500-600 drago­
nów, 80 artylerzystów i nieznaną liczbą kozaków).
Dwernicki nie atakował — chciał złapać w sieci większą
rybę, czyli cały korpus Kreutza. Liczył, iż rosyjski dowódca
ruszy z Kozienic na wsparcie awangardy. Dwernicki
potraktował ją jak przynętę. Punkt dowodzenia miał na
wzgórzu na zachód od Nowej Wsi, skąd roztaczał się
doskonały widok na trakt pocztowy wijący się wzdłuż
trzęsawisk. Kreutz jednak nie nadchodził; przyczyna była
prozaiczna — nie słyszał huku dział spod Nowej Wsi, gdyż
silny wiatr wiał od południa. Dopiero kłęby dymu za­
intrygowały sztab rosyjskiego dowódcy i wymusiły reakcję.
Na pomoc awangardzie Kreutz wysłał szefa sztabu gen.
Dellingshausena z czterema szwadronami dragonów (około
600 szabel) i ostatnimi dwoma działami 28. Roty Konnej.
Kolejne dwa szwadrony (około 300 szabel) odesłał w tył
do obrony taboru (300 furgonów z zapasem żywności na
dwa tygodnie i wyposażeniem szpitalnym) oddalonego od
Kozienic o 8 kilometrów. W Kozienicach zostawił sobie
pod ręką dwa-cztery szwadrony dragonów (300-600 szabel)
i dwie sotnie kozaków z 5. Pułku Czarnomorskiego (ok.
300 szabel) oraz 12 dział. Z tą ostatnią rezerwą czekał na
wynik boju.
Dwernicki nie mógł dłużej czekać — od ognia rosyjskiej
artylerii polska kawaleria ponosiła coraz większe straty.
Nie wszystkie oddziały cierpiały jednakowo. Witalis Ma­
kowski z dywizjonu 3. Pułku Ułanów wspominał po latach,
że on i jego towarzysze stali pod ogniem dział, ale nikt nie
zginął. W pułku Rzuchowskiego kule zadawały dotkliwe
straty, mimo że krakusi nie widzieli nawet nieprzyjaciela.
Jan Koźmian, strzelec z oddziału Nyki wspominał, że
strzelano do nich kartaczami, ale mieli tylko kilku rannych.
Przekonał się na własnej skórze, że „nie tak wiele ludzi
ginie od armat”51. Zapomniał jednak dodać, że piechota nie
operowała na otwartej przestrzeni, ale dobierała się do
lewego skrzydła dragonów, korzystając z osłony lasu
i krzaków 52.
Na plac boju przybyły wreszcie polska artyleria awan­
gardy. Jej wsparcie pozwoliło Dwernickiemu na prze­
prowadzenie natarcia. Frölich mógł związać ogniem działa
rosyjskie, otwierając tym samym drogę polskiej kawalerii.
Zanim jednak do natarcia doszło, dywizjon 2. Pułku Ułanów
asekurujący działa Frölicha tracił dużo ludzi i koni53. Wraz
z artylerią na polu bitwy zjawiły się bataliony piechoty
z żołnierzami uzbrojonymi w karabiny, kosy i piki. Do
Nowej Wsi zbliżyły się traktem pocztowym. Piechurzy
zaczęli obchodzić lasem pozycje awangardy rosyjskiej,
a prawdopodobnie docierali także do polany pod Chino-
wem54. Dwernicki był pewny sukcesu i spoglądając na
oddział rosyjski rzekł nawet do Sierawskiego: „Oto dobry
połów”. Niestety, przeliczył się.
Główne uderzenie od czoła wykonać miała kawaleria.
Dwa pierwsze jej rzuty stanowiły cztery szwadrony kraku­
sów Rzuchowskiego i dywizjony 1. i 3. pułków ułanów
(razem 8 szwadronów). Trzeci rzut (dwa pozostałe szwad­
rony krakusów i dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych)
kierował się na prawe skrzydło rosyjskie przeciwko dywiz­
jonowi dragonów i kozakom55. Dywizjony polskich ułanów

51 Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu,

rkps, 2207, k. 11 list z około 23 lutego 1831 r. Koźmian pisał, że Polacy


mieli 14 dział, a Rosjanie 20. Jeżeli oceniał liczbę po intensywności
strzałów, to bardzo dobrze świadczyło to o wyszkoleniu i sprawności
artylerzystów rosyjskich, którzy prowadzili bardzo intensywny ogień.
52 Źródła., t. 1, s. 373, Dwernicki w raporcie z bitwy wychwalał por.

Nyko, który „ciągle z piechotą i kawalerią był czynny”.


53 L. D r e w n i c k i, Za moich czasów, Warszawa 1971, s. 116, relacja

podoficera Wincentego Truszyńskiego.


54 B a r t k o w s k i , op. cit., s. 53 — „kilka batalionów kosynierów [...]

posunęło się naprzód ku lasowi”.


55 Rozkazy natarcia zawiózł ułanom adiutant Dwernickiego Zenon

Niemojewski.
miały wykonać najcięższą pracę — zdobyć baterię artylerii
frontalnym atakiem od czoła.
Dwernicki najpierw musiał całą jazdę wyprowadzić
przed Nową Wieś i zbliżyć się do rosyjskich pozycji, co
nie było łatwe z racji nasilającego się ognia rosyjskiej
artylerii i zaoranych pół. Krakusi pierwszego rzutu praw­
dopodobnie znowu jako pierwsi ruszyli ku pozycjom
rosyjskim, kierując się wzdłuż lasu wprost na lewe skrzydło
rosyjskie obsadzone przez dywizjon dragonów i kozaków.
Ku baterii posuwał się wolno rozwinięty dywizjon 3. Pułku
Ułanów prowadzony przez mjr. Wierzchlejskiego. Nie
spieszył się — czekał na dywizjon 1. Pułku Ułanów mjr.
Lisickiego, który miał rozwinąć się po jego lewej stronie.
Niestety, w trakcie marszu na pozycję wyjściową do
natarcia pogubił się nieco. Przygodny mieszkaniec Nowej
Wsi, „na pozór ekonom”56, skierował kolumnę dywizjonu
na wschód. Dopiero jakaś kobieta „krzykiem wielkim”
ostrzegła Lisickiego, że prowadzi ludzi wprost na parowy,
w których mogliby ugrzęznąć. Dywizjon zawrócił na zachód
ku rosyjskim pozycjom. Trzeci rzut kawalerii zmierzał za
dywizjonem na skraj lewego skrzydła ataku.
Zanim ułani 1. Pułku dołączyli do dywizjonu Wierzch­
lejskiego, ponownie krwawą łaźnię przeżyli krakusi. Moż­
liwe, że Rzuchowski chciał zrehabilitować się po pierwszej
porażce i rzucił szwadrony do przodu, licząc na wsparcie
rozwijających się za nim ułanów. Krakusi spędzili kozaków,
zbliżyli się do pozycji rosyjskich i wpadli pod ogień
rosyjskiej artylerii i karabinów dragonów, którzy następnie
uderzyli na krakusów i zmusili ich do odwrotu57. Inaczej
nie można sobie wytłumaczyć ich panicznej ucieczki,
której świadkiem był Jan Bartkowski z 1. Pułku Ułanów.

56 B a r t k o w s k i , op. cit., s. 377 — „mniemany ekonom w szaraczku


musiał być zdrajcą przekupionym przez Moskali”.
57 W. Z w i e r k o w s k i , Rys powstania walki i działań Polaków 1830

i 1831 roku, Warszawa 1973, s. 171.


On i jego towarzysze ujrzeli „chmarę” białych krakusów
uciekających przez choinę w strasznym popłochu. „Jedni
byli krwią zbroczeni, drugim się siodła przewracały”
— wspominał Bartkowski. Oficerowie 1. Pułku próbowali
zatrzymać uciekinierów krzykami i płazami szabel, ale
bezskutecznie58. Prawdopodobnie krakusi zatrzymali się
dopiero poza zasięgiem ognia rosyjskiej artylerii 59.
Krakusi ponieśli porażkę m.in. i tego względu, że nie
otrzymali wsparcia baterii Frölicha, która dopiero zbliżała się
do dział rosyjskich na dystans strzału kartaczowego. Dwernic­
ki korzystając z osłony lasu i dymów wystrzałów podprowa­
dził działa tak blisko armat Butowicza, że nawet cztery
polskie działa 3-funtowe mogły razić baterię nieprzyjacielską
kartaczami. Dywizjon 1. Pułku Ułanów zmierzał na lewe
skrzydło dywizjonu Wierzchlejskiego. Rosjanie wiedzieli, co
ich czeka, i dlatego wzmogli ostrzał. Bartkowski wspomina,
iż ogień był tak „żywy”, że kartacze wytrącały ułanom z rąk
lance. Na zajęcie nakazanych pozycji i rozwinięcie szyku nie
było już czasu. 5. Szwadron 1. Pułku Ułanów zmieszał się
z 6. Szwadronem 3. Pułku Ułanów. Gdy Frölich zajął
pozycję, padł rozkaz: natarcia. Butowicz już prawdopodobnie
przymierzał się do wycofywania dwóch dział z zajmowanych
przez nie pozycji, pod osłoną ognia dwóch pozostałych 60.

58 B a r t k o w s k i , op. cit. , s . 5 3 .
59 B a r t k o w s k i , op. cit., s. 377: „Była to gorzka nauka dla pułkow­
nika Żuchowskiego [Rzuchowskiego], który w swym zapale i w zaufaniu
w bitność Krakowiaków zapomniał, że młody żołnierz, choćby najśmielszy,
nie powinien być prowadzony pierwszy raz w ogień sam jeden, lecz
w asystencji starego i z ogniem już obeznanego wojaka”. Nie wszyscy
krakusi zatrzymali się pod Nową Wsią. Bartkowski wspominał, iż „garstka
z nich w tym przestrachu oparła się dopiero między Mniszewem i Górą”.
60 Możliwe, iż sądził, że po odparciu krakusów to był najlepszy czas

na odwrót. Bartkowski twierdził, że ułani dopadli 6 dział „zaprzod-


kowanych i gotowych do odwrotu”. Z kolei Józef Dwernicki w raporcie
urzędowym stwierdził, że 4 działa artylerii konnej „do ostatniego momentu
z największą przytomnością strzelały”.
Rosyjski oficer ze sztabu Kreutza, który stwierdził, iż
„niepodobna było nie zachwycić się tą szarżą”, w oparciu
o relacje świadków opisał natarcie polskich ułanów. Ruszyli
kłusem „równo, dzielnie jak na musztrze, kartacze nasze
szczerbiły ich szeregi, ale ułani szlusując szli śmiało
naprzód. Na 50 sążni [około 100 m] przed działami
dowódca pułku zakomenderował «marsz, marsz» i padł
rażony kartaczem, ale ułani szalenie jak piorun rzucili się
naprzód i zdobyli baterię” 61.
Wacław Tokarz odtworzył ten opis ataku plastyczniej.
Polscy ułani...
„...szli kłusem, ładnie, spokojnie, dowódcy i oficerowie
na swoich miejscach, jak na ćwiczeniach. Kartacze wyry­
wały całe roty, ale ułani szlusowali i szli dalej. Na 50 sążni
przed nami dowódca, który jechał przed frontem, dźwięcz­
nie miękko zakomenderował «Marsz! Marsz». Kartacze
zrzuciły go z konia, ale ułani poszli” 62.
Tę szarżę, zdaniem Dwernickiego, ułatwił ułanom ppor.
Frölich, który celnymi strzałami kartaczowymi z bliskiego
dystansu „zmieszał” artylerzystów Butowicza. Można też
szukać innego wytłumaczenia tak łatwego przebycia desz­
czu kartaczy, który, jak uważał Dwernicki, wyrwał z sze­
regów tylko kilka rannych koni i ranił w nogę Wierzchlej-
skiego. Butowicz już wycofywał się z pozycji i ułanów
raziły tylko dwa działa. W każdym bądź razie ułani „jak
błyskawica” wpadli na rosyjską baterię i zalali ją masą
sześciuset lanc i szabel. Dragoni z osłony nie mogli jej
pomóc. Złamał ich sam widok szarży prowadzonej „pod
ogniem tak rzęsistym”, a poza tym sami znaleźli się
w opałach. Wpadli na nich krakusi Rzuchowskiego i ułani
z 1. Pułku. Zaatakowane zostały obydwa dywizjony.
Lewoskrzydłowy „pierzchł”, zanim go dopadli polscy
kawalerzyści, i zaczął uciekać wzdłuż traktu pocztowego
61 P u z y r e w s k i , op. cit., s. 127.
62 T o k a r z , op. cit., s. 212.
na polanę pod kolonią Chinów. Krakusi „wraz z innymi
szwadronami składającymi nasze prawe skrzydło” ślepo
popędzili za nimi. Dywizjon z lewego skrzydła miał
utrudnioną drogę ucieczki. Szukał ratunku w trzęsawiskach,
gdzie, według Dwernickiego, część dragonów straciła konie
i pieszo przez błota dobrnęła do swoich 63.
Osamotnieni artylerzyści rosyjscy bronili swoich dział.
Walczyli wyciorami i pałaszami. Zachęcał ich do walki
ppłk Butowicz, który broniąc się z wściekłością zranił
kilku ułanów. Sam też odebrał kilka ran kłutych, ale
dopiero lanca starego żołnierza z 5. Szwadronu 1, Pułku
Ułanów zwaliła go z konia na ziemię. Większość kanonie-
rów poległa, zarąbana szablami lub skłuta lancami ułanów.
Działa znalazły się w rękach polskiej jazdy64. Ułani i krakusi
ścigali uciekinierów; chociażby Jan Bartkowski z 1. Pułku
Ułanów gonił po trzęsawisku rosyjskiego oficera i przeoczył
kontratak rosyjskiej kawalerii.
Gdy ułani bili się o działa, na czoło pościgu wzdłuż
traktu do Kozienic wysunęli się krakusi pierwszej linii
i trzecia linia kawalerii polskiej (dywizjon krakusów
Rzuchowskiego i dywizjon 5. Pułku Strzelców Konnych).
Krakusi nie utrzymali zwartego szyku i szli jak zwykle po
bokach, w nieporządku. Za nimi przez las przedzierali się
w szwadronowych kolumnach plutonami szaserzy. Krakusi

63 D w e r n i c k i , op. cit., s. 35, twierdzi, że dragoni stracili w tej fazie

walki połowę ludzi.


64 „Kurier Polski” (nr 432, 24 II 1831) zamieścił opis ataku na baterię.

Wynika z niego, iż Butowicz padł ranny na ziemię, gdy zabito pod nim
konia. Ułani doskoczyli do niego, a jeden z nich chciał go nawet przebić.
Wstrzymał go oficer. Butowicz ofiarowywał ułanom kiesę ze złotem, ale
ułani nie przyjęli i powiedzieli: „My się nie bijemy dla złota, ale za
Ojczyznę”. Jest z to z pewnością kolejny przykład lansowania przez
propagandę „szlachetnej” i patriotycznej postawy polskich wiarusów.
Wątpić jednak należy, że pogardziliby takim zastrzykiem gotówki.
Butowicz nie mógł liczyć na fory i z pewnością ogołocony został
z kosztowności jak inni. Takie były prawa wojny.
pędzili za dragonami jak na wyścigach. Gdy ich dogonili,
zachęcając się okrzykami, w rozsypce próbowali atakować
„kłując po trochu”. Tymczasem dragoni uporządkowali
szyk i dołączyli do dywizjonu odwodowego wspartego
dwoma działami konnymi. Zajmował on nadal pozycję na
trakcie za strumieniem i mostkiem. Przywitał krakusów
gradem kul i kartaczy. Krakusi już trzeci raz w tej bitwie
znaleźli się w takiej sytuacji. Tym razem jednak Rosjanie
strzelali zarówno do krakusów, jak i do własnych towarzy­
szy broni przemieszanych z polskimi jeźdźcami. Zaraz
potem, gdy krakusi jeszcze nie otrząsnęli się z zaskoczenia,
spadła na nich kontrszarża dragonów. Krzycząc „hurra”
Rosjanie rzucili się z szablami w dłoni na Polaków. Doszło
do zwarcia kawalerzystów „w ścisku okropnym, w którym
nie walczono już bronią”, ale na pięści”65. W tym momencie
lance w rękach krakusów były zawadą. Nie zdołali po­
wstrzymać natarcia dragonów. Jeden okrzyk oficera66:
„Zdrada. Uciekaj, co możesz!” i powtórzone przez innych
„zdrada, zdrada” wystarczyły, aby skończył się ich opór.
W pełnej rozsypce zaczęli uciekać na północ67. Pierwszą
ich ofiarą byli szaserzy z 5. Pułku, którzy dopiero co
wyszli z lasu na polanę i zaczęli rozwijać szyk. Wpadli na
65 D w e r n i c k i , op. cit. , s . 3 5 ; B a r t k o w s k i , op.cit., s. 55; S m i t,
op. cit., s. 470.
66 B a r t k o w s k i , op. cit., s. 55, sugeruje, że to był Ignacy Ab­

ramowicz. Widać, dla Polaków człowiek o tym nazwisku był synonimem


zdrajcy i tchórza. W wykazach oficerów 1. Pułku Jazdy Krakowskiej nie
pojawił się oficer o tym nazwisku.
67 Rosyjski historyk Smitt z lubością pisał, jak to Dwernicki uciekał

z krakusami i ledwie wymknął się spod szabli dragona. Tę plotkę


powtórzył za nieznanym z imienia i nazwiska polskim podoficerem Leon
Drewnicki. Dodał też, iż „młodzi krakusi i ich świeże konie będąc
pierwszy raz w boju i jeszcze nieoswojeni z prochem, na krzyk dragonów
«Ura, Ura» i biegnących na nich [...] nastraszeni w największym nieładzie
przez Ryczywół uciekli”. D r e w n i c k i , op.cit., s. 117; S m i t t , op.cit.,
s. 470.
nich w tym momencie uciekający krakusi, a tuż za nimi
rąbiący wszystko co się rusza i na drzewo nie ucieka
dragoni rosyjscy. Jak przyznał uczestnik tych wydarzeń
Erazm Rozwadowski, „żadna siła nie mogła powstrzymać
uciekających w pomieszaniu, złamali nasz szyk i musieli­
śmy przepuścić ich, odpędzać atakujących, którzy zastaw­
szy nas niesformowanych nacierali gwałtownie całym
pułkiem”68. Szaserzy nie dali się złamać, ustępowali
w porządku, ale dragoni zepchnęli ich w las, praw­
dopodobnie na nowy trakt. Na „wąskiej drodze okopanej
przez las” szaserom nie pozostało już nic innego jak
cofać się.
Rozwadowski, jak by nie było, oficer pułku, oderwał się
od oddziału i „pobłądził” w lesie69. Każdy ratował się jak
mógł z opresji. Porucznik Kwiryn Russecki z 1. Pułku
Jazdy Krakowskiej stracił konia trafionego kulą. Jako
dobry gimnastyk wskoczył na konia przejeżdżającego
krakusa. Zaczął się z nim nawet targować, aby ten go nie
spychał. Doszedł w licytacji do 5 rubli, a gdy to nie
wystarczyło, po prostu brutalnie zwalił krakusa z konia,
a sam umknął z placu boju.
Krakusi roznieśli popłoch po okolicy. Byli i tacy, którzy
w ucieczce dotarli do Ryczywołu, a nawet dalej. Na
nowym trakcie natknęli się na nich artylerzyści z baterii
Puzyny, którzy opuścili Ryczywół i weszli w las. Krakusi
byli w opłakanym stanie — poranieni, pokaleczeni, i wołali
do artylerzystów, aby dali ognia do dragonów, którzy byli
tuż za nimi. Bateria zatrzymała się w lesie i szykowała się
do przyjęcia dragonów70. Uniknęli jednak starcia, gdyż
dragoni wybrali inny cel.
68 R o z w a d o w s k i , s. 22-23.
69 Do dywizjonu dołączył dopiero wieczorem wraz z kilku krakusami,
którzy „ze mną wjechali w las i nie miałem satysfakcji udziału w pierw­
szym boju”.
70 M a c i e j o w s k i , op. cit., s . 5 9 .
Gdy Rozwadowski zaczynał swoje leśne wędrówki,
a krakusi zmykali jak zające, dragoni rosyjscy popędzili
z polany pod kolonią Chinów traktem pocztowym na pole
pod Nową Wsią. Tak jak szaserzy, zwycięscy ułani nie byli
w stanie ich powstrzymać.
Hieronim Kajsiewicz, podchorąży 3. Pułku Ułanów, tak
jak inni zapędził się za uciekającymi kanonierami rosyj­
skimi, gdy niespodziewanie otoczyli go dragoni krzyczący
Kriczy pardon. Kajsiewicz nie posłuchał — wspominał:
„Waliłem, jak mnie walono, krew się broczyła, siły
uciekały i upadłem. Konie po mnie tratowały, w oczach się
zaćmiło, nie wiem, co się ze mną działo".
Odebrał łącznie osiem ran, w tym cięcie szablą w gło­
wę. Stracił przytomność. Jego brat Leopold, który bił się
obok, uznał go nawet za umarłego71. Obydwaj bracia
znaleźli się w niewoli. Podobny los spotkał Teofila
Ogonowskiego z 1. Pułku Ułanów. Dragoni porąbali go
szablami m.in. w głowę, obdarli z odzieży i odprowadzili
do Kozienic, a potem do Puław, gdzie Polacy go odbili.
Witalis Makowski z 3. Pułku Ułanów miał więcej szczęś­
cia. W zapadających ciemnościach kozak zabił mu konia.
Ledwie ułan otrząsnął się po upadku, ujrzał kolegów
z pułku uciekających z krzykiem, że „nieprzyjaciel goni”.
Pan Witalis zmykał z pola bitwy szybciej niż krakusi,
mijając ciała zabitych i mnóstwo koni bez jeźdźców,
biegających po polu. Jednego z nich zdołał złapać i uciekł
spod szabel rosyjskich 72.
Bardzo pomocna w bitwie była lanca. Była ona doskonałą
bronią nie tylko w ataku, ale i w obronie. Pod Nową Wsią
zademonstrował jej walory dymisjonowany żołnierz Pra-
żuch, „dawny owczarz”. Osaczony przez kilku dragonów,
dostał cięcie w furażerkę, ale od śmierci uratował go
71 Młodość Hieronima Kajsiewicza i jego udział w wojnie 1831 roku,
„Rodzina Polska”, 1930, nr 12.
72 M a k o w s k i , op. cit., s. 2 7 .
podwójny wojłok. Dalej „tak dzielnie młynkował lancą”,
że rozpędził dragonów i wywalczył sobie drogę ucieczki 73.
Zaciekłe pojedynki i gonitwy na polanie pod kolonią
Chinów przeniosły się też pod Nową Wieś. Dragoni
wpadli na polanę, odbili z rąk Polaków dwa działa
i odprowadzili je na południe, za kolonię Chinów i rzecz­
kę. Do Nowej Wsi nie dojechali, gdyż zbliżać się zaczął
ku nim dywizjon 2. Pułku Ułanów wysłany przez Dwer­
nickiego w celu wsparcia krakusów. Uaktywniła się także
piechota polska, prawdopodobnie z batalionu zbiorowego
Reszki. Piechurzy polscy celnie razili dragonów, wywo­
łując zamęt i rozstrój w ich szeregach. Dragoni nie mieli
gdzie się ukryć przed tymi strzałami. Cofali się wolno,
zbierając z pobojowiska rannych towarzyszy broni oraz
polskich żołnierzy rannych i kontuzjowanych. W niewoli
znalazł się wtedy podchorąży Hieronim Kajsiewicz, jego
brat Leopold i kilku kolegów z 3. Pułku Ułanów, adiutant
Dwernickiego Zenon Niemojewski, belwederczyk, który
dostąpił tego „zaszczytu”, iż został wymieniony w urzę­
dowym raporcie Kreutza z bitwy pod Kozienicami (Nową
Wsią) pod nazwiskiem „Majecki”.
Niewoli uniknął Jan Bartkowski, który obserwował poraż­
kę ułanów z trzęsawiska, na którym znalazł się ścigając
oficera dragonów. Próbował dopaść traktu przed dragonami.
Udało mu się to, w przeciwieństwie do wachmistrza z 1. Puł­
ku Ułanów, któremu koń się „zwinął” i zwalił w rów.
Wachmistrz dostał się w ręce rosyjskie. Z kolei podchorąży
3. Pułku Ułanów74, którego koń wpadł na konia wachmistrza
i także się „powalił”, zdołał przez trzęsawisko zbiec do
swoich. Bartkowski dostał się na groblę, gdzie natychmiast
usiadł mu na ogon dragon z szablą w dłoni. Wzywał Polaka
do poddania: Kriczy pardon, miatietnik!, ale Bartkowski tylko
zwrócił do tyłu lancę i uciekł do lasu.
73 B a r t k o w s k i , op. cit., s. 378.
74 Dawny kleryk u pijarów na Żoliborzu.
Dragoni spokojnie cofali się na pozycje wyjściowe, za
strumień i mostek. Po piętach deptał im dywizjon 2. Pułku
Ułanów. Z relacji jednego z jego żołnierzy wynika, iż
mijali miejsce starcia, z trupami dragona i ułanów z 1. Puł­
ku. Obok nich biegały konie krakusów, tak jak kozackie
z „poduszkami skórzanymi na terlicach”. Po przebyciu lasu
ułani trafili na ten moment, gdy ich koledzy z pułków 1.
i 3. oraz szaserzy rejterowali od mostu z dragonami na
ogonie. Jednego z zapalczywych Rosjan zabił nawet trębacz
dywizjonu Swiderski. Wraz z dywizjonem 2. Pułku Ułanów
postępowała piechota, która, jak zauważył Feliks Poradow-
ski, „podwójnym krokiem obok nas pospieszała”. Piechurzy
tak jak kawaleria kierowali się na polanę pod kolonię
Chinów. Niektóre ich oddziały pojawiły się tam nawet
wcześniej. Obchodząc polanę lasami od zachodu, znalazły
się w pobliżu mostka nad strumieniem. Uaktywniły się
w tym momencie, gdy ułani 2. Pułku zaatakowali dragonów.
Niewiele brakowało, a ułani nie podjęliby ataku. Oficer
dowodzący dywizjonem75 wydał rozkaz odwrotu, ale ułani
nie wykonali go, zachęceni do walki przez kpt. Lewiń­
skiego. Jak zwykle na czele szyku, „jak gdyby na paradzie
na Saskim placu”, poprowadził on ułanów na szykujących
się do boju dragonów; ci jednak nie dotrzymali pola
— zawrócili i popędzili na most, gdzie już witała ich
ogniem polska piechota. Lewiński nie zatrzymał się i prze­
kroczył strumień i mostek. Posuwał się za dragonami. Nie
słuchał dowódcy dywizjonu, a potem kolejno przybywają­
75 Prawdopodobnie był to kpt. Michał Zembrzuski albo dowódca
6. Szwadronu kpt. Filip Domański, zastępujący mjr. Józefa Wiśniewskiego.
M r o z o w s k i , k. 8 verte. Michał Zembrzuski (47 lat) służbę rozpoczął
w 1811 roku od pułku szwoleżerów-lansjerów gwardii. W 1814 r. służył
w 3. Pułku Eklererów Gwardii. Odbył kampanię 1812-1814. W armii
Królestwa Polskiego przydzielono go do 4. Pułku Ułanów w stopniu
podporucznika. Od 1820 roku pełnił służbę adiutanta przy dowódcy
dywizji ułanów gen. Janie Weyssenhoffie. Awansował kolejno na stopień
porucznika (w 1820) i kapitana.
cych adiutantów Dwernickiego. Dopiero widok szwadronów
rosyjskich maszerujących z prawej strony traktu (zapewne
Dellingshausena) zatrzymał zapalczywego oficera. Cofał
się spokojnie, dwukrotnie zwracając się czołem do po­
stępujących za nim dragonów. Pozorował nawet natarcie.
Jednak gdy tylko szwadrony ruszały kłusem do natarcia,
dragoni zawracali. Lewiński wycofał się na polanę pod
kolonią Chinów, gdzie za strumieniem zbierał się korpus
Dwernickiego. Dellingshausen ostrzeliwał polskie oddziały
z dwóch dział, które przyprowadził z Kozienic. Zmrok
przerwał walkę 76.
Widok gromadzących się oddziałów polskich wywołał
spory niepokój rosyjskich dowódców. Wydawało się, że
dla Kreutza nie było już ratunku. Wznowienia boju Rosjanie
spodziewali się dopiero następnego dnia. Tymczasem
niespodziewanie sytuacja przyjęła inny obrót. Było jeszcze
na tyle jasno, że dostrzeżono odwrót wojsk polskich.
Sformowały one kolumnę marszową i ruszyły spod Chino­
wa i Nowej Wsi na północ do Ryczywołu.
Dywizjon 2. Pułku Ułanów cofał się jako ostatni. Wracał
jak triumfator. Oficerowie i żołnierze winszowali Lewiń­
skiemu powodzenia w ostatnim natarciu. Dwernicki stawił
się osobiście w dywizjonie z żołnierzami niosącymi
kociołki z wódką. Najpierw oddał salut pałaszem, nabrał
z kociołka pólkwaterek wódki i przemówił do Lewiń­
skiego: „W obozie po żołniersku wypiję ten półkwaterek
wódki do ciebie i za twoje zdrowie, bohaterze, dzisiaj’77.
Mogłoby się wydawać, że niesubordynacja, nieposłuszeń­
stwo rozkazom i samodzielna inicjatywa popłaca; trzeba
jednak uwzględnić fakt, iż Dwernicki i Lewiński bardzo
dobrze się znali, walcząc wspólnie od 1809 roku.
Dwernicki w raportach urzędowych, a później w pa­
miętnikach starał się wykazać, iż utrzymał pobojowisko
76 M r o z o w s k i , op. cit., k. 8, verte P u z y r e w s k i , op. cit., s. 127.
77 M r o z o w s k i , op. cit., k. 8 verte.
w swoich rękach. Awangarda nocująca pod Nową Wsią
miała ułatwić mu kontynuację marszu na Kozienice
następnego dnia. Oczywiście czynił tak ze względów
prestiżowych i propagandowych. Prawda jest jednak
taka, iż cały korpus wycofał na noc do Ryczywołu,
gdzie udał się i sam Dwernicki. Awangardę złożoną
z oddziałów niezaangażowanych w bój 19 lutego (dwa
dywizjony strzelców konnych i dwa bataliony piechoty)
zamierzał wysłać z Ryczywołu do Nowej Wsi, ale odwiódł
go od tego gen. Sierawski. „Zawsze wątpliwy w swym
przedsięwzięciu”, ostrzegał Dwernickiego, że Rosjanie
mają przewagę i mogą przygotować kolejną pułapkę.
Kolumna awangardy przeszła prawie pół mili (około
4 km) i zawrócono ją do Ryczywołu 78.
Bilans bitwy nie był zbyt korzystny dla strony polskiej.
Dwernicki sam przyznał, że bił się z mniejszymi siłami
od tych, którymi dysponował79. W świetle danych urzę­
dowych w bitwie zdobyto 3 działa z jaszczami amu­
nicyjnymi i zaprzęgiem. Do niewoli wzięto stu kilku­
dziesięciu żołnierzy, z rannym ppłk. Butowiczem na
czele80. Do Warszawy odesłano Butowicza i 80 jeńców
z artylerii i kawalerii81. Liczbę zabitych żołnierzy ro­
syjskich szacowano na 200.
Urzędowy raport rosyjski wymienił tylko 57 zabitych
i 35 rannych, w tym chorążych Strukowa i Etingera.
Butowicz wrócił do armii. W marcu wymieniony został za
78 M a c i e j o w s k i , s. 44. W obozie aż huczało od plotek o sporach
między Sierawskim a Dwernickiem. Podobno Sierawski odmówił wspól­
nego działania przeciw Rosjanom. Dwernicki w swoich pamiętnikach nic
nie pisze o jakichkolwiek swarach z Sierawskim 19 lutego.
79 W urzędowym raporcie pisał, że Rosjanie mieli pułk dragonów,

2 pułki kozaków i 4 działa artylerii.


80 W raporcie Dwernicki wspomniał o 40 jeńcach, a w pamiętnikach

wymienił Butowicza i 8 kanonierów ciężko rannych, 158 dragonów,


w tym 6 oficerów.
81 „Kurier Warszawski”, nr 52, 22 II 1831.
wziętego do niewoli 10 marca 1831 roku w potyczce pod
Wawrem rannego płk. Aleksandra Błędowskiego. Rosjanie
przyznali się do straty dwóch dział z 28. Roty Konnej 82.
Straty własne Dwernicki zaniżył, aby zatrzeć złe wraże­
nie. W urzędowym raporcie wspomniał o „wielu rannych”,
zwłaszcza od kartaczy artylerii. Szacował nawet, iż liczba
ich dojdzie do 50. Najwięcej od kartaczy ucierpiał dywizjon
3. Pułku Ułanów. Jego dowódca mjr Wierzchlejski był
lekko raniony kartaczem w nogę. W Warszawie zmarł
kadet Janowski. W pułku krakusów Rzuchowskiego ranny
był por. Hipolit Grabkowski (stracił nogę), a kontuzjowany
— Adam Linowski. Adiutant Dwernickiego ppor. Sierawski
(syn generała) był ranny w rękę. Urzędowy raport wymienił
liczbę 28 zabitych, 20 rannych i 15 wziętych do niewoli.
Rosjanie podwyższyli stratę Polaków. Podobno przejęli
w Ryczywole (po 19 lutego) list polskiego majora,
z którego wynikało, że powstańcy stracili 300 ludzi,
głównie od kartaczy, które na ograniczonej przestrzeni
czyniły największe spustoszenie w szeregach polskich.
W urzędowych raportach dowódcy rosyjscy pisali o 400
trupach Polaków zalegających pobojowisko i 70 jeńcach,
wśród których było 3 oficerów wyższych (sztabsoficerów).
W raporcie z 22 lutego Kreutz zwiększył liczbę jeńców
do 105 (wśród nich znaleźli się żołnierze z regularnych
pułków piechoty). Stwierdził, iż większość z nich była
ciężko ranna. Umieścił też w raporcie polskiego generała
Jana Tomickiego, który w tym czasie uczestniczył w zma­
ganiach na szosie brzeskiej!
Trudno wskazać jednoznacznie zwycięzcę bitwy z 19 lu­
tego. Dwernicki nie osiągnął zamierzonego celu, jakim
było zajęcie Nowej Wsi jako punktu, z którego miał
rozpocząć działania następnego dnia. Rosjanie odparli atak
Polaków i praktycznie utrzymali swoje pozycje sprzed
82 28. Rota 2 działa straciła pod Nową Wsią, a następne 3 w bitwie pod
Kurowem. 13 III 1831 r. miała na stanie 7 dział.
bitwy. Zadali przeciwnikowi znaczne straty. Z analizy
stanów osobowych oddziałów Dwernickiego z 18 i 27 lu­
tego 1831 roku (tabela 3) wynika, że w trzecich dywiz­
jonach ułanów i strzelców konnych (bez 5. Pułku Strzelców
Konnych) ubyło z szeregów 395 oficerów i żołnierzy,
w 3. Dywizjonie 5. Pułku Strzelców Konnych — od 30 do
68, a w 1. Pułku Jazdy Krakowskiej — od 31 do 112.
W sumie ubytek w samej tylko kawalerii Dwernickiego
wyniósł od 456 do 575 żołnierzy 83.
Trudniej określić straty rosyjskiego pułku dragonów księcia
Aleksandra Wirtemberskiego, który tworzył brygadę z Kazań­
skim Pułkiem Dragonów. Między 6 a 28 lutego z brygady tej
ubyło 493 dragonów. Jeżeli uwzględnimy fakt, że 26 lutego
1831 roku w Puławach Polacy zniszczyli jeden szwadron
Kazańskiego Pułku Dragonów liczący około 125-150 szabel,
to pułk księcia Wirtemberskiego stracił w ciągu 22 dni (w
tym pod Nową Wsią) około 340-360 dragonów.
Rosjanie byli jednak pod wrażeniem zapalczywości
polskich kawalerzystów. Próbowali tłumaczyć to ich pijań­
stwem. W wódce doszukiwali się polskiej odwagi. Według
nich, wsie sołdaty Dwernickiego pijanicy, strielaj, strielaj
oni wsie bieżut na pieriod.
Kreutz niczego innego nie spodziewał się następnego
dnia, jak kontynuacji polskich działań zaczepnych. Zdawał
sobie sprawę ze znacznej przewagi liczebnej Dwernickiego.
I niewiele pocieszający był fakt, iż gros jego korpusu
stanowili nowozaciężni, bo jak się okazało pod Nową
Wsią, łatwo było krakusów kilka razy pobić, ale nie
zwyciężyć. Dowiedział się też o porażce Geismara pod
Stoczkiem, która musiała dla niego i jego żołnierzy być
bardzo przykra, oznaczała bowiem, że oddział, który miał
ich wspierać, nie będzie mógł tego uczynić. Kreutz uzmys­
łowił sobie, że był w pułapce. Lód na Wiśle był słaby,
83 Nie można jednak stwierdzić z pewnością, iż są to zabici, ranni
i jeńcy spod Nowej Wsi. Mogły być też inne przyczyny ubytku z szeregów
— choroby, wydzielenie do innych zadań itd.
a więc przeprawa nie mogłaby odbyć się łatwo. Na
szczęście dla rosyjskiego dowódcy po 19 lutego temperatura
była minusowa. Musiał więc poczekać jakiś czas, aż stan
lodu umożliwi przeprawę na prawy brzeg dział (zwłaszcza
ciężkich z 27. Roty) i licznych taborów.
Korpus rosyjski nocował za Kozienicami na biwakach,
nie rozpalając nawet ognia. Od czoła osłaniała go awangar­
da rozlokowana prawdopodobnie w pobliżu placu boju
albo aż za rzeką Chartową (bliżej Kozienic). Pułk kozaków
wysłany dalej na północ obserwował poczynania Polaków.
Kreutz uważał, że Dwernicki cofając się do Ryczywołu
chciał uśpić jego czujność i w nocy ponowi atak. W raporcie
do Dybicza (21 II 1831 roku, gdy Dwernicki ustąpił nawet
z Ryczywołu) pisał wprost, że nawet po odwrocie Polaków
jego położenie nie poprawiło się i następny atak Polaków
mógłby odeprzeć tylko nie szczędząc swojej artylerii.
Gotowy był jednak kontynuować marsz ku Warszawie, aby
wspomóc główną armię. Zamierzał związać bojem przynaj­
mniej część sił polskich.
Korpus polski noc z 19 na 20 lutego spędził w Ryczy­
wole. Dwernickiemu zależało przede wszystkim na tym,
aby jego ludzie odpoczęli. Żywności dostarczyli mieszkańcy
Ryczywołu i okolic. Oddziały biwakowały na okolicznych
polach. Wiarusy z 2. Pułku Ułanów ukarali kilku Żydów
za zniszczenie mostu, ale oficerowie zdołali powstrzymać
ekscesy i przywrócić spokój. Powszechnie oczekiwano, iż
następnego dnia korpus ponownie ruszy ku Kozienicom,
aby ostatecznie rozprawić się z Kreutzem. Stało się jednak
inaczej, i co ciekawe, za sprawą Geismara, którego oddziały
niespodziewanie pojawiły się w Gassach naprzeciw Kar­
czewa, blisko 50 km w linii prostej na tyłach Dwernickiego.
Na głównym teatrze wojny armia rosyjska zbliżyła się
do Warszawy. 19 lutego doszło do bitwy pod Wawrem 84.
84 Polacy stracili 2,5 tys. żołnierzy zabitych, rannych i jeńców, a

Rosjanie 3,7 tys.


Oddziały polskie wycofały się ku Grochowowi, utrzymując
w rękach Olszynkę Grochowską. Stała się ona miejscem
zaciekłych bojów do 25 lutego, gdy rozegrała się decydująca
bitwa między głównymi siłami obydwu walczących stron.
Do tego dnia główna armia rosyjska tkwiła na przedpolu
Pragi, a jej oddziały skrzydłowe dochodziły do linii Wisły.
Gen. Klicki, odpowiedzialny za obronę lewego brzegu,
niepokoił się o jego bezpieczeństwo. Rosjanie wykorzys­
tując fakt, iż Wisła nadal była skuta lodem, mogli przerzucić
na lewy brzeg przynajmniej lekkie oddziały (np. kozaków),
które mogły sparaliżować koncentrację wojsk polskich
i wywołać panikę wśród mieszkańców stolicy. Obawy te
były tym bardziej uzasadnione, że rano 19 lutego po lodzie
swobodnie przeszedł na lewy brzeg pułk jazdy podlaskiej
ppłk. Antoniego Kuszlla. Klicki ostrzegł dowódców od­
działów w Piasecznie i Górze Kalwarii, aby zachowali
ostrożność.
Obawy Klickiego spełniły się po południu 19 lutego.
O godz. 18 kozacy dotarli do Sobień, Radwankowa
Szlacheckiego i Ostrówka, położonych na prawym brzegu
Wisły naprzeciw Góry Kalwarii i Czerska. Podjęli też
próbę przeprawy do Gass naprzeciw Karczewa. Stacjo­
nujący w Górze Kalwarii kpt. Adam Nowicki, dowódca
szwadronu rezerwowego 2. Pułku Ułanów, natychmiast
19 lutego wieczorem wysłał Dwernickiemu raport z infor­
macją, że „kilkanaście tysięcy wojsk nieprzyjacielskich
stanęło nad Wisłą pod Karczewem naprzeciw Gassów i że
kozaki już Wisłę przeszli”.
Doniesienie było prawdziwe. W Karczewie pojawił się
gen. Geismar. Po Stoczku ten ulubieniec Dybicza nie
poszedł w odstawkę. Od 16 lutego z przydzielonymi mu
oddziałami osłaniał lewą flankę głównej armii. Podlegające
mu siły przebudowano, przygotowując je na ewentualną
nową konfrontację z Dwernickim. Geismar dysponował
2. Brygadą swojej dywizji, Ukraińskim Pułkiem Ułanów,
pułkiem piechoty ks. Karola Pruskiego i 16 działami
artylerii konnej z rot 29. i 30. Od południa osłaniały go
dwa pułki kozaków Płatowa (zajmował Jeruzal i Seroczyn)
i 5. Czarnomorski (w Wiśniewie).
Wieczorem z 17 na 18 lutego Geismar znajdował się
w Cegłowie. 18 lutego poszedł do Siennicy, aby osłaniać
obszar między Latowiczem a Kołbielą, a 19 lutego ruszył
na Karczew, skąd miał przeprawić lekkie oddziały na lewy
brzeg Wisły i wysyłać podjazdy wzdłuż brzegu rzeki ku
Pradze i Warszawie. Dybicz nakazał mu też rozpoznać stan
lodu na Wiśle i przeprawy, a także zorientować się, jakie
środki przeprawowe znajdują się w Karczewie (mogły się
przydać, gdyby puściły lody na rzece). Zgodnie z rozkazem,
Geismar zjawił się w Karczewie 19 lutego wieczorem
z oddziałem liczącym około 4,6 tys. żołnierzy (1,6 tys.
piechoty, 3 tys. kawalerii, w tym 488 kozaków) i 12 dział
artylerii konnej. Jednak jeszcze tego samego dnia otrzymał
rozkaz zbliżenia się 20 lutego do głównej armii (oczekiwano
walnego starcia z armią powstańczą na równinie praskiej).
W dół Wisły miał wysyłać jedynie patrole kozaków.
Polacy dostrzegli z lewego brzegu kilka tysięcy żołnierzy
rosyjskich gromadzących się naprzeciw Gass. Kapitan
Nowicki miał więc podstawy do tego, aby wysłać wyżej
wzmiankowany raport. Dwernicki odebrał go o godz.
9 rano 20 lutego. Uznał, że Rosjanie „pod Karczewem na
lewy brzeg Wisły z piechotą i jazdą przeprawiać się
poczęli”85. W tej sytuacji, gdy zagrożona była stolica,
Dwernicki natychmiast zarządził marsz korpusu na północ.
Chciał też wziąć udział w walnej bitwie. Huk dział spod
Warszawy słyszano już od dwóch dni.
Kolumna marszowa polskiego korpusu, gotowa od 9 rano
do pochodu na Kozienice, ruszyła w przeciwną stronę, do

85 Źródła, t. 1, s. 376.
Magnuszewa, a następnie do Mniszewa. Noc z 20 na
21 lutego żołnierze spędzili w obozach o głodzie i chłodzie.
Awangardę tworzyli ułani. Jan Bartkowski z 1. Pułku
wspominał, iż on i jego towarzysze nocowali pod laskiem
„na roli rozwilżonej, na której nie można było bez zmocze­
nia ani siąść, ani się położyć”. Żywności i paszy nie było.
Oddziały same musiały ją zdobywać. Oczywiście nikt nie
zważał na potrzeby mieszkańców. Wiarusi pułku bez
zmrużenia oka wycięli cały młody las, pozyskując choinę
na legowisko i materiał opałowy, który jednak do niczego
się nie przydał. Ułani dusili się w kłębach gęstego dymu.
21 lutego korpus ruszył w dalszą drogę. Jego tyły osłonił
oddział wydzielony z komendy Sierawskiego. Trzy batalio­
ny piechoty (dwa z pułku ppłk. Muchowskiego i batalion
Reszki), jeden szwadron ułanów i 6 dział (dwie armaty
6-funtowe i cztery 3-funtowe) stacjonowały w Konarach
(około 5 km na północ od Mniszewa). Nawet gdyby Kreutz
zdecydował się na marsz za Dwernickim, to musiałby się
sporo natrudzić, aby przebyć długą groblę rozciągającą się
między Mniszewem a Konarami. Mosty były przygotowane
do zniszczenia. Na obejście pozycji Kreutz straciłby dwa
dni. Dwernicki kalkulował, że przez ten czas zdołałby
odeprzeć oddziały rosyjskie przeprawione pod Karczewem
i wrócić na rozprawę z Kreutzem.
Tymczasem 20 lutego sytuacja pod Karczewem uspokoiła
się. Kilkudziesięciu kozaków, którzy przeszli na lewy
brzeg z 19 na 20 lutego, rozpędzonych zostało przez
krakusów podlaskich płk. Kuszlla. Z 50 kozaków dwóch
wzięto do niewoli. Reszta uciekła na prawy brzeg. Lód już
był tak bardzo osłabiony, że podobno wielu z nich utonęło.
Klicki dobrze orientował się w sytuacji. Zwiększył
obsadę posterunków osłaniających linię Wisły. Nawet nie
myślał o sprowadzeniu Dwernickiego do Góry Kalwarii
i w rejon Karczewa, dopóki nie rozbiłby Kreutza. Sądził,
że Dwernicki już tego dokonał i wojsk rosyjskich nie ma
już na lewym brzegu. Dawał więc Dwernickiemu instrukcję,
jak ma dalej postępować. Polecił mu zostawić Sierawskiego
„do dokończenia reszty” na pozycji nad Pilicą, a z resztą
korpusu miał pospiesznie wracać pod Warszawę, aby
ewentualnie wziąć udział w zmaganiach u boku głównej
armii. Zapowiadał, że jego korpus nadal jest przeznaczony
do samodzielnych działań. Rozkaz kończył w przyjaznym
tonie: „Ściskam cię i całuję i z serca zawsze będę Twoim
przyjacielem” 86.
21 lutego Klicki już nie był taki pewny, że linia Wisły
jest bezpieczna. W rejonie Gass (naprzeciw Karczewa)
znowu pojawili się Rosjanie. Raporty osób cywilnych,
ppłk. Łempickiego (dowódcy 15. Pułku Piechoty Liniowej)
oraz rannego oficera 5. Pułku Strzelców Konnych, który
przybył do Warszawy z Mniszewa, wskazywały, iż Rosjanie
próbowali przeprawić przez Wisłę nie tylko kawalerię, ale
i oddziały piechoty, które widziano „maszerujące przez
lód”. Informacje okazały się prawdziwe. Po jednym dniu
przerwy Geismar ponownie pojawił się pod Karczewem.
Tym razem dysponował 2. Brygadą swojej dywizji, pułkiem
kozaków dońskich Płatowa i 2 działami artylerii konnej
30. Roty. Jego zadania nie różniły się od tych, które
otrzymał dwa dni wcześniej. Gdy jego szaserzy wchodzili
na lód i badali jego grubość, obserwatorzy z drugiego
brzegu mogli to odebrać jako próbę przeprawy.
Klicki zaczął wzmacniać siły stacjonujące w Gassach. Do
dwóch batalionów 15. Pułku Piechoty i czterech szwadronów
jazdy kaliskiej i podlaskiej chciał dodać jeszcze dwa działa
artylerii konnej z głównej armii. Wysłał też z Warszawy
półbaterię artylerii, którą sam zorganizował z dział, jakie
znalazł w mieście. Dodał im dwie kompanie piechoty, 100
strzelców i 60 kawalerzystów. Całością dowodził mjr Józef
Wilson z korpusu inżynierów.

86 Żródła, t. 1, s. 375.
Dwernicki po odebraniu rozkazów Klickiego z 20 lutego,
które nie przedstawiały w ciemnych barwach sytuacji pod
Karczewem, mimo wszystko zdecydował się kontynuować
marsz na Warszawę, spodziewając się, że niedługo dojdzie
do walnej bitwy pod stolicą. Podpułkownik Rębiszewski ze
sztabu Klickiego, który wiózł rozkaz z 20 lutego, opowiadał
Dwernickiemu o „trwodze i niebezpieczeństwie w War­
szawie”. Dwernickiemu było to na rękę. Wezwanie, aby
zbliżył się do stolicy, potraktował dosłownie. Uznał, że
pobicie Kreutza, którego oczekiwał Klicki, nie jest istotne
w obliczu zagrożenia stolicy i perspektywy walnej bitwy.
21 lutego korpus maszerował z Mniszewa do Góry
Kalwarii. W drodze dostał rozkaz przyspieszenia marszu.
Wbrew temu, co twierdził Józef Puzyna, to sam Dwernicki
(a nie „poczciwy stary alarmista” gen. Sierawski) wydał
ten rozkaz. Gdy zjawił się w Gassach, dostrzegł „kolumny
rosyjskie pod Karczewem gotowe do przejścia przez Wisłę
i przeznaczone do napadu na Warszawę z lewego brzegu
tej rzeki...”. Geismar, dysponujący około dwoma tysiącami
jazdy, doskonale pozorował obecność większych sił. Dwer­
nicki nie sprowadził korpusu do Gass. Zatrzymał go na noc
w Górze Kalwarii. Obserwując stan lodu na rzece doszedł
do wniosku, że Rosjanie nie przeprawią się na lewy brzeg
ze znaczącymi siłami zdolnymi zagrozić stolicy. W raporcie
do gen. Klickiego pisał, że kra na rzece zaczynała się
łamać. Rano 22 lutego Dwernicki ponownie zjawił się
w Gassach. Rosjanie strzelali nawet z dział, ale nic
stanowczego nie czynili. Geismar obserwował polskie
oddziały. Meldował Dybiczowi o zbieraniu się pospolitego
ruszenia. Jego strzelcy konni zbierali furaż i żywność dla
głównej armii, a kozacy trzymali łańcuch obserwacyjny
wzdłuż Wisły. Dybicz wzmocnił jego oddział 3. Pułkiem
Jegrów i dwoma działami z 30. Roty Konnej.
Klicki także wzmacniał oddziały w Gassach. Sztab
Główny ostrzegał go, że Rosjanie przygotowywali prze­
prawy przez Wisłę i znajdowali się w Karczewie i Jabłon­
nie. Tymczasem od kilku dni pogoda przeprawie nie
sprzyjała. Ocieplenie nadwerężało lód na Wiśle i podnosiło
poziom jej wód. 19 lutego w nocy i rano padał śnieg. Koło
godz. 10 w Warszawie zaczęło mocno świecić słońce.
Wisła w wielu miejscach zaczęła pękać. 20 lutego dzień
był „nader pogodny”. 21 II była łagodna pogoda, odwilż,
i wody Wisły podniosły się. Zdaniem Dwernickiego, Wisła
była nie do przebycia. 22 II wody podniosły się „jeszcze
bardziej” i w Warszawie oczekiwano, że lody ruszą lada
moment. Tak samo było 24 lutego. Temperatura rano była
minusowa”: 20 II — 2°C, 21 II — 3°C, 23 II — 2°C, 25 II
— 2°C, 26 II — śnieg i -1°C. Wróżono rychły moment
ruszenia lodu. Nadchodził czas, gdy Wisła, „dobra patriot-
ka”, jak ją nazwał Władysław Zamoyski, zapewniła bez­
pieczeństwo powstaniu.
Klicki prawdopodobnie już 21 lutego zdawał sobie
sprawę, iż Dwernicki niepotrzebnie przerwał działania
przeciwko Kreutzowi. Zalecał mu powrót na południe, aby
„wynagrodzić tak bolesną stratę”, jaką było „wymknienie
się Kreutza i Wirtemberga” 87. Dwernicki odebrał rozkaz
22 lutego i zobowiązał się, że nie wróci pod Warszawę,
dopóki nie oczyści z nieprzyjaciela województw lewo­
brzeżnych. Dołączył do korpusu, który o 10 rano 22 lutego
ruszył z powrotem na południe do Warki. Spędził tam noc
w bardzo dobrych warunkach, bo jak relacjonował świadek,
„wszystko można było dostać”. Poza tym ze stolicy odebrał
oporządzenie dla swoich żołnierzy („effekty”) z magazynów
komisariatu wojskowego.
W Warce Dwernicki opracował dalszy plan działania.
Zdecydował, że nie będzie maszerował głównym traktem tak
jak 18-19 lutego, ale traktami bocznymi, aby obejść pozycje
Kreutza od zachodu przez rozległe lasy w rejonie Głowaczo-

87 Źródła, t. 1, s. 376.
wa. Tym samym realizował instrukcję, jaką już 18 lutego
przedstawił mu Klicki. Jednocześnie od południa Kreutza
zaatakować miała „dywizja sandomierska”. 22 lutego Dwer­
nicki rozkazał płk. Kozakowskiemu, aby ze swoją kolumną
liczącą około 2 tys. ludzi posunął się na Zwoleń ku Puławom
i bronił przeprawy przed oddziałami rosyjskimi cofającymi
się z Kozienic lub dał odpór oddziałom, które zbliżyłyby się
do przeprawy od strony Lublina i próbowałyby się przeprawić
na lewy brzeg. Gdyby Kozakowski nie zastał nieprzyjaciela
w Puławach, Dwernicki polecił mu 23 lutego ruszyć na
Kozienice, ale nie głównym traktem pocztowym, tylko
szlakiem bocznym, znajdującym się w pobliżu. Po usłyszeniu
huku dział z Kozienic, który świadczyłby o odwrocie wojsk
rosyjskich przed Dwernickim, Kozakowski miał utrudniać
Rosjanom odwrót niszcząc mosty, tarasując trakt zawalonymi
drzewami i szarpiąc ich z boku. Od północy blokował Kreutza
Muchowski i Młokosiewicz, nadal zajmujący Konary.
Aby usprawnić działania korpusu, Dwernicki podzielił go
na cztery brygady. Pierwsza pod dowództwem płk. Rzuchow-
skiego składała się z trzecich dywizjonów 1. Pułku Ułanów,
1. Pułku Strzelców Konnych, pułku jazdy krakowskiej
i szwadronu krakusów Poniatowskiego (razem 11 szwadro­
nów). Druga brygada złożona była z dywizjonów 2. i 4 puł­
ków strzelców konnych, 4. Batalionu 6. Pułku Piechoty
Liniowej i 6 dział artylerii pieszej Puzyny. Trzecia brygada,
dowodzona przez ppłk. Wierzchlejskiego, składała się z dywi­
zjonów 3. i 5. pułków strzelców konnych, 3. Pułku Ułanów
i 4. Batalionu 2. Pułku Piechoty Liniowej. Czwarta brygada
pod dowództwem ppłk. Rychłowskiego w swym składzie
miała dywizjony 2. i 4. pułków ułanów, szwadron krakusów
Kościuszki, czwarte bataliony 1. Pułku Piechoty Liniowej
i 5. Pułku Piechoty Liniowej oraz 4 działa artylerii konnej
ppor. Frölicha. Do tego dochodziły jeszcze pozostające poza
strukturą brygadową: 11. Pułk Piechoty Liniowej z 2 działa­
mi, 12. Pułk Piechoty Liniowej z 2 działami i zbiorczy
batalion złożony z żołnierzy 15. i 16. pułków piechoty
liniowej. 27 lutego korpus liczył ponad 11,3 tys. ludzi
(3,5 tys. kawalerii, 7,6 tys. piechoty i 156 artylerzystów)
z 14 działami.
Dwernicki chciał nawet włączyć do korpusu pułk jazdy
podlaskiej; jego dowódcę, płk. Kuszlla, kusił stanowiskiem
dowódcy jednej z brygad. Kuszell z ochotą chciał przystać na
taki układ, ale wyperswadował mu to sam generał Klicki.
Krakusi Orła Białego mieli pozostać nad Pilicą, a w Konarach
— płk Muchowski z 12. Pułkiem Piechoty Liniowej, batalio­
nem zbiorczym, 2 działami i małym oddziałem kawalerii.
23 lutego korpus rozpoczął operację. Przeprawił się
przez Pilicę w Lechanicach88, gdzie najpierw trzeba było
przez kilka godzin naprawiać most zniszczony przez
rosyjskie podjazdy. Od emisariuszy Dwernicki dowiedział
się, że oddział gen. Wirtemberskiego (pułk dragonów,
kilkuset kozaków i kilka armat) znajdował się w Brzozie89.
Zdecydowany był go dopaść jeszcze tego samego dnia.
Jednak przewodnicy, którzy prowadzili awangardę, zmylili
trasę w leśnych ostępach. Polskie oddziały „błąkały się”
bez celu przez cały dzień i ostatecznie spędziły noc
w Grabowie, położonym w obrębie ogromnych lasów.
Ognie biwaków dostrzegły patrole rosyjskie z Brzozy.
Obecny tam oddział nie czekał na Polaków; natychmiast
uszedł do Kozienic i dołączył do korpusu.
Kreutz po bitwie pod Nową Wsią zyskał kolejne cztery
dni na straszenie Polaków groźbą marszu na Warszawę,
Kielce, Radom, a nawet Kalisz90. Kozacy i dragoni,

88 Około 7 km na zachód od Warki.


89 14 km na zachód od Kozienic i 16 km na południe od Grabowa.
90 21 lutego komisja obwodu piotrkowskiego zawiadomiła komisję

województwa kaliskiego, iż Rosjanie zajęli Końskie, gdy tymczasem


znajdowali się oni prawie 100 km na wschód w rejonie Ryczywołu i lizali
rany po bitwie pod Nową Wsią. Komisja woj. kaliskiego szykowała się
już nawet do obrony Kalisza.
z którymi ucierali się żołnierze z oddziału gen. Sieraws­
kiego91, zapuszczali się za Radomkę i od 20 lutego
zajmowali Nową Wieś. Podobno „przestrach między nimi
[dragonami] był tak wielki, że prócz wedet jeden z nich
ciągle siedział na najwyższym szczeblu drabiny prowadzą­
cej do komina chaty zajętej przez dowódcę oddziału
i wytrzeszczał ślepia ku Ryczywołowi, skąd się spodziewał
nowego ataku z naszej strony”. Jakiś oddział Kreutza (bez
artylerii) zajął nawet Magnuszew z magazynem. Główne
siły dowódca rosyjski trzymał pod Kozienicami i czekał na
rozkazy Dybicza. Przygotowywał się, z jednej strony, do
marszu na Warszawę, aby ściągnąć na siebie jak największe
siły polskie w momencie, gdy główna armia biłaby się
o stolicę Królestwa92, a z drugiej, szykował już sobie drogę
odwrotu na prawy brzeg pod Wólką Tyrzyńską i Tyrzy-
nem93. Żołnierze kładli na lód deski i słomę, które polewali
wodą. Przy brzegu, gdzie nie było lodu, budowano mostki.
Kreutz skorzystał z przeprawy, gdy tylko dowiedział się,
że Dwernicki ponownie zwrócił się przeciwko niemu94.
Jego oddziały cofając się zniszczyły magazyny w Mag­
nuszewie i Kozienicach, zabierały mieszkańcom bydło
i furaż, a w nocy z 23 na 24 lutego pospiesznie przeszły
lodem na prawy brzeg Wisły z taborami i artylerią. Pod
Puławami Kreutz raczej nie mógłby tego dokonać, gdyż do

91 Jan Koźmian pisał w liście: „Nocujemy po lasach i ciągle ucieramy


się z kozakami, teraz jesteśmy w Mniszewie i w okolicach łapiemy
dragonów”.
92 Przygotowywał materiały do odbudowy mostu na Radomce w Ry­

czywole.
93 Kreutz musiał znać to miejsce. Rosjanie po raz pierwszy skorzystali

z niego w powstaniu kościuszkowskim. Właśnie pod Wólką Tyrzyńską


(po drugiej stronie Wisły Tyrzyn) przeprawiał swój korpus gen. Ivan
Fersen przed bitwą pod Maciejowicami.
94 O marszu Dwernickiego dowiedział się od patroli i żydów świad­

czących mu usługi szpiegowskie.


Góry Puławskiej zbliżały się z rozkazu Dwernickiego
oddziały Sołtyka i Kozakowskiego. Miały one zablokować
punkt przeprawy i ewentualnie iść na spotkanie Kreutza ku
Kozienicom. Cały plan osaczenia rosyjskiego korpusu spalił
jednak na panewce.
24 lutego Dwernicki ruszył w pościg „spiesznym bardzo
marszem” do Brzozy, a stamtąd po godzinnym odpoczynku
— do Kozienic. Gdy oddziały polskie zbliżyły się do
punktu przeprawy, Kreutz przywitał je salwami swojej
artylerii. Sztab Dwernickiego i Sierawskiego zatrzymał się
w Kozienicach. Bateria Puzyny, trzecie dywizjony 2. i 4.
pułków ułanów oraz 1., 3. i 5. szaserów zostały w Stani-
sławicach. Mimo że pozostałe oddziały wkraczały do
Kozienic „wśród śpiewów patriotycznych, wesoło...”, żoł­
nierze byli zawiedzeni95. Szukano winnych niepowodzenia.
Wachmistrz 1. Pułku Ułanów, który spędził kilka dni
w rosyjskiej niewoli, rozpowiadał, jak to pewien kupiec
skąpiący owsa dla koni krakusów hojnie dzielił się nim
z dragonami rosyjskimi. Niewiele brakowało, a pan kupiec
skończyłby na latarni jako zdrajca. Oficerowie uspokoili
żołnierzy, ale na krótko. Krakusi obrali sobie za cel żydów.
Spustoszyli ich domostwa, „konfiskując” cały tytoń, jaki
był w trzech sklepach. Zaraza rozboju rozeszła się na inne
oddziały, także piechotę. Ofiarą żywiołu padli żydowscy
mieszkańcy Kozienic 96.
Militarne niepowodzenie Dwernickiego zrekompensowali
w niewielkim stopniu płk Kozakowski i płk Łagowski,
którzy 26 lutego przeprawili się z częścią „dywizji san­
domierskiej” przez Wisłę i rozbili zajmujące Puławy
i Kaziemierz oddziały rosyjskie97. Dzień później oddział

95 M a c i e j o w s k i , op. cit., s . 5 9 .
96 B a r t k o w s k i , op. cit. , s . 5 6 .
97 Zabito, raniono i wzięto do niewoli od 286 do 305 żołnierzy

rosyjskich (dragonów i tzw. niefrontowych). Polacy zdobyli też setkę


wozów wypełnionych zbożem.
wysłany przez ppłk. Muchowskiego z Konar na prawy
brzeg Wisły we wsi Goźlin zaatakował i rozbił oddział
strzelców konnych z dywizji Geismara (Polacy zabili 14
szaserów z Pułku Arzamaskiego, a 6 wzięli do niewoli,
w tym 2 oficerów — rotmistrza i porucznika).
Dwernicki myślał o przedostaniu się na prawy brzeg
rzeki, aby ostatecznie rozbić Kreutza. Nie mógł jednak
przeprawić się pod ogniem jego artylerii; czekał, aż oddali
się on od brzegu. Korpus skoncentrował w Gniewoszowie,
Piekarach, Kozienicach oraz we wsi Maydan. Główną
kwaterę generał ulokował w Kozienicach.
Klickiego zaniepokoiły trochę te zapędy Dwernickiego na
prawy brzeg Wisły. 25 lutego, jeszcze przed bitwą pod
Grochowem, zainicjował on dyskusję w naczelnym dowódz­
twie na temat dalszych losów korpusu. Rozważał trzy
warianty: ściągnięcie korpusu do Warszawy, ulokowanie go
nad Pilicą, skąd miał wspierać Sierawskiego pozostawionego
w województwie sandomierskim z zadaniem obserwacji
przepraw pod Puławami i Kazimierzem lub skierowanie
korpusu na prawy brzeg Królestwa z zadaniem operowania na
tyłach armii rosyjskiej. W przypadku realizacji trzeciego
wariantu Klicki nie wróżył Dwernickiemu powodzenia; coraz
słabszy lód na Wiśle odciąłby korpus od lewobrzeża. W tej
sytuacji Dwernicki musiałby szukać schronienia w Zamościu,
który nie był w stanie go wyżywić, odwrót w granice Austrii
lub „awanturowanie się” na Wołyń. Naczelne dowództwo nie
podjęło dyskusji, pochłonięte walną bitwą pod Grochowem.
Dwernicki wprost przeciwnie, myślał już tylko o Wołyniu, na
który dostać się chciał po trupie Kreutza. Ten tymczasem
przez dwa dni, rozlokowany między Maciejowicami a Stęży­
cą, przemieszczał się z jednego miejsca na drugie, aby
wreszcie na dłużej zająć Stężycę i Puławy. Drogę na Wołyń
Dwernicki miał na razie zablokowaną. Sytuacja zmieni się na
przełomie lutego i marca.
ZAKOŃCZENIE

Stoczek i Nowa Wieś nie zaliczają się do największych


bitew powstania listopadowego i wojny polsko-rosyjskiej
1831 roku. Nie przyniosły one stronie polskiej tysięcy
jeńców, niebotycznych zdobyczy materialnych i terytorial­
nych. Generałowi Józefowi Dwernickiemu nie udało się
nawet zniszczyć V Korpusu Rezerwowego Kawalerii, który
był jego przeciwnikiem w pierwszej fazie wojny. Stoczek
zakończył się zwycięstwem Polaków. Bitwę pod Nową
Wsią w najlepszym wypadku można uznać za nieroz­
strzygniętą. Poza tym nie imponowała ona pod względem
taktycznym tak jak Stoczek. W skali strategicznej obydwie
bitwy sparaliżowały działania korpusu gen. Cypriana Kreut­
za, który nie wypełnił do końca zadań wyznaczonych przez
feldmarszałka Iwana Dybicza, głównodowodzącego wojsk
rosyjskich; nie uchroniły jednak powstańców przed utratą
województwa lubelskiego oraz sparaliżowaniem działań
administracji polskiej w województwie sandomierskim
(ucierpiała na tym mobilizacja sił i środków do walki).
Z kolei obecność Geismara pod Karczewem kilka dni po
Stoczku potwierdziła tylko połowiczność sukcesu Drew-
nickiego z 14 lutego 1831 roku. Dwernicki nie mógł pobić
skutecznie gen. Fiodora Geismara i Cypriana Kreutza m.in.
ze względu na słabe rozpoznanie przeciwnika, jego sił,
zamiarów i dyslokacji, nie mówiąc już o znacznej odległości
dzielącej obydwie dywizje rosyjskie. Trzeba też zaznaczyć,
że działania między 10 a 23 lutego 1831 roku dopiero
przygotowywały korpus Dwernickiego do działań bojowych
w województwie lubelskim i za Bugiem, hartując nowoza-
ciężnych i przywracając sprawność bojową dymisjonowa­
nym. Nie ulega jednak wątpliwości, że obydwie bitwy
wywarły poważny wpływ na morale armii, władz powstania
i postawę społeczeństwa. Stoczek sprawił to w większym
stopniu niż Nowa Wieś, gdyż był atrakcyjniejszy dla
zwolenników powstania. Wykorzystali oni sukcesy do
wykrzesania z mieszkańców Królestwa Polskiego większego
zaangażowania, hojności i poświęcenia dla powstania.
Jeżeli spojrzymy więc na Stoczek i Nową Wieś przez
pryzmat oddziaływania na armię i społeczeństwo, to ich
znaczenie daleko wykraczało poza te 10 dział i kilkuset
rosyjskich żołnierzy zabitych, rannych i wziętych do
niewoli. Dwernicki pokazał, że można pobić wojska
rosyjskie, jeżeli tylko się tego chce i nie są one jakąś
niebotyczną skałą, której nie można skruszyć.
Dwernicki nie walczył z podrzędnymi generałami rosyj­
skimi. Pobił opromienionego sławą wojen napoleońskich
i wojny tureckiej 1828-1829 roku generała Geismara
i mocno nastraszył Kreutza. Dokonał tego walcząc na czele
formacji, które zrodziło powstanie. Jego przeciwnikiem
były stare pułki, obecne w strukturach armii rosyjskiej od
kilkudziesięciu do ponad dwustu lat.
Nie można zarzucić Dwernickiemu, uczestnikom bitwy czy
wreszcie autorom raportów czy artykułów prasowych, że
ubarwiali fakty, bezkrytycznie malowali obraz bitew i ich
polskich uczestników, zawyżali straty przeciwnika w ludziach
i sprzęcie, zaniżając jednocześnie straty własne. Sam fakt, że
generał zdobył nawet te 10 dział, był osiągnięciem, gdyż
główna armia działa traciła, a nie zdobywała; zaś zawyżanie
strat przeciwnika przy jednoczesnym zaniżaniu własnych
było normalną praktyką walczących stron.
ZAŁĄCZNIKI
Tabela 1. Parametry broni palnej lekkiej kawalerii polskiej
i rosyjskiej w 1831 roku

Typy Kaliber Waga Długość Zasięg strzału


broni w kg w metrach w metrach

bez z bez z maksy­ skutecz-


bag. bag. bag. bag. malny czny

Pistolet wz. 1809 17,78 ok. 1,5 - 0,40-0,42 - ok. 1001 30

Karabin dragoński
wz. 1809 17,78 3,74 4,01 1,32 1,73 700 180-200
Karabin dragoński
wz. 1828 17,78 3,48 3,83 • • • ok. 180
Karabinek
strzelców konnych
wz. 1817 17,78 3,18 3,40 1,07 1,44 ok. 500 140-180
Karabinek
strzelców konnych
wz. 1828 17,78 2,76 3,05 • • ok. 7001 .•

Karabinek
huzarski wz. 1817 17,78 3,18 _ • • • ok. 180
Karabinek
huzarski wz. 1828 17,78 2,69 _ • • • ok. 180
Karabin kozacki
wz. 1828 17,78 2,77 _ • • ok. 700 •

Sztucer kawalerii
wz. 1803 16,51 • • • • 710 •

Sztucer piechoty
wz. 1805 17 4,28 • 1,3 1,6 750 450
Sztucer kawalerii
wz. 1818 16,51 • • • • 675 •

1 — kąt podniesienia broni 43°.

• — brak danych
----- nie występuje

Źródła: L.G. B e s k r o v n y j , Russkaja armija i flot v XIX veke,


Moskva 1973, s. 331; M. M a c i e j o w s k i , Broń palna wojsk polskich
1797-1831, Wrocław 1980, s. 122.
Tabela 2. Parametry dział towarzyszących lekkiej kawalerii
polskiej i rosyjskiej w 1831 roku

Typy dział Kaliber Ciężar Ciężar pocisku Liczba Zasięg strzału


w mm działa w kg koni w km
w kg w za­
przęgu

Kula Kartacz Maksymalny1 Skuteczny1


lub bliższy
granat /dalszy

Armata
12-funtowa 120 985 4,9/5,7 10/12 6 2,8-(*)-0,7/0,8 0,8—(•)—0,3

Armata
6-funtowa 95 440 2,4/2,8 5,6/5,6 6 2,6—(•)—0,5/0,7 0,7-(*)-0,2/0,3

Armata
3-funtowa » 230 1,43 2,3 6 2,4—(•)—<•) (•)_(.)_02/03

Jednoróg
półpudowy
(20 funtowy) 154 815 8,1/8,9 13,6/13,8 6 (•)—2,5—0,5/0,8 (•)—1,2—0,5

Jednoróg
ćwierćpudowy
pieszy
(10 funtowy) 122 435 (•) 10/7,8 4 (•)—2,2—0,4/0,7 (•)-(•)-(•)

Jednoróg
ćwierćpudowy
artylerii
konnej
(10 funtowy) 122 380 3,8/4 6,4/6,4 4 (*)-2,4-0,4/0,7 (•H*H«>

1 — kolejno: kula — granat — kartacz bliższy/ dalszy


(•) — brak danych

Źródła: J. K o s i ń s k i , Zasady nauki artylerii, Warszawa 1820, t. 2,


s. 47-51; L.G. B e s k r o v n y j , Russkaja armija i flot v XIX veke,
Moskva 1973, s. 331; Istoria material’noj casti artillierii, S. Peterburg
1904, tabela 13; M. M a c k i e w i c z, Arsenał minionych wieków, [w]: M.
K o p c z y ń s k i , Bitwa pod Stoczkiem 14 lutego 1831, cykl Chwała
Oręża Polskiego, dodatek do „Rzeczpospolitej”, 18 listopada 2006, s. 13;
W i e 1 i c z k o-W i 1 e c k i, Artyleria Królestwa Polskiego w stuletnią
rocznicę, „Przegląd Kawaleryjski”, t. 10: 1930, s. 410.
Generalnie, jeżeli chodzi o dane dotyczące sprzętu artyleryjskiego, są
spore rozbieżności w źródłach. Prawdopodobnie wynikają one z tego, iż
stosowano różne ładunki prochowe, podawano wagę ładunku z pociskiem.
Tabela 3. Stan oddziałów dowodzonych przez gen. Józefa
Dwernickiego

Nazwa oddziału 5-8 II 18 II 27 II 15 III

Dywizjon 1. puł. 200 640 280 14—246=260A

Dywizjon 3. puł. 200 306 306

Dywizjon 2. puł. (•) (•) 289 11-289=300A

Dywizjon 4. puł. (•) (•) 216 15-271=286A

Dywizjon 1. psk (•) (•) 210 18—19—222=259B

Dywizjon 3. psk (•) (•) 328 10—268=278A

Dywizjon 2. psk (•) (•) 618 10—20—270=300B

Dywizjon 4. psk (•) (•) 14-160=174A

Suma III dywizjonyc (•) 105- 2607=2712A 2247 2163

Dywizjon 5. psk (•) 300 270 11-205=216A

Krakusi Kościuszki ok. 142-100 (•) 136 (•)


Krakusi Poniatowskiego ok. 120 (•) 105 (•)
Krakusi Orła Białego 300 150-200 366 (•)
1. pj Krakowskiej 1020 1081 969 48—890=917A

l.ppi (•) 18-88=899A 816 16—52—576=644B

5. ppl 16-851=867A 23-784=807A 790 16—516=532A

2. ppl 18-669=687A 16—810=826A 760 16—810=826A

6. ppl (•) 18-881=899A 785 15—537=552A

Baon zbiorczy

z 15. i 16. ppl 800-850 800-850 750 (•)


11. ppl (•) 2001 2027-2470 (•)
12. ppl (•) 22-1800=1822A 1786-2067 (•)
Artyleria (•) 3-84=87A 156 240

(•) — brak danych


A — oficerowie — podoficerowie i szeregowi = ogół.
B — oficerowie — podoficerowie — szeregowi = ogół.
C — bez 3. Dywizjonu 5. Pułku Strzelców Konnych

Źródła: Biblioteka Uniwersytecka Katolickiego Uniwersytetu Lubels­


kiego, rkps 57, k. 107; I. P r ą d z y ń s k i , Pamiętniki, t. 4, s. 104,
załącznik; W. W. B e d n a r s k i , Rola wojskowa ziem południowo-wschod­
nich Królestwa Polskiego w powstaniu listopadowym 1830-1831, Puławy
1977, s. 215, 266.
BIBLIOGRAFIA SELEKTYWNA

Archiwum Muzeum Wojska Polskiego, syg. 19067, Izlozenie


voennych dejstvij protiv polskich mjateznikov soversennych
pod predvoditelstvom general ’-fel’dmarsala grafa Dybića
Zabalkanskogo v pervoj polovine 1831 goda, Varsava 1834,
s. 193 s. 33 [w tekście Ivanov].
Biblioteka Narodowa, rkps 10084, Pamiętniki Józefa Mrozo­
wskiego z lat 1830-1848. [w tekście Mrozowski].
Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu,
rkps, 2207, k. 23, list Jana Koźmiana z 23 II 1831.
Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu,
rkps 7977/11, Pamiętniki Erazma Rozwadowskiego 1825-1831,
[w tekście Rozwadowski].
Muzeum w Łowiczu, rkps 4457.

Vojna z polskimi mjateznikami 1831 goda w perepiskie im­


peratora Nikołaja I s grafom Dybićem Zabalkańskim, Rus-
skaja Starina, R. 5: t. 41, 1884, ks. 1, 2; t. 43, 1884, ks. 9.
Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831, t.l, War­
szawa 1931, t. 4, Warszawa 1935 [w tekście Źródła].

„Gazeta Warszawska”, nr 48, 19 II 1831, nr 49, 20 II 1831, nr


50, 21 II 1831
„Goniec Krakowski”, nr 61, 16 III 1831.
„Kurier Polski”, nr 418, 11 II 1831, nr 420, 13 II 1831, nr 423,
16 II 1831, nr 425, 18 II 1831, nr 432, 24 II 1831
„Kurier Warszawski”, nr 51, 21 II 1831, nr 52, 22 II 1831,
nr 81, 23 III 1831, „Kurier Warszawski”, nr 85, 28 III 1831.
„Merkury”, nr 68, 23 II 1831

B a r t k o w s k i J., Wspomnienia z powstania 1831 roku i pierw­


szych lat emigracji, Kraków 1967.
B a r z y k o w s k i S., Historia powstania listopadowego, t. 2,
Poznań 1884.
D a v y d o v D.V., Zapiski o poVskoj vojne 1831 goda, Russkaja
Starina, t. 6: 1872.
D r e w n i c k i L., Za moich czasów, Warszawa 1971.
[ D w e r n i c k i J.], Pamiętniki jenerała..., Lwów 1870.
Jenerał Zamoyski 1803-1860, t. 2, Poznań 1913, s. 286 [w tekście
Zamoyski].
[ K r u s z e w s k i I.], Pamiętniki generała... 1830-1831, Wa­
rszawa 1930.
L e w i ń s k i J., Pamiętniki z 1831 roku, Poznań 1895.
M a c i e j o w s k i J., Pod rozkazami Dwernickiego. Wspomnienia
z roku 1831, „Tygodnik Ilustrowany”, 1921, nr 1, s. 26, nr 3,
s. 44, nr 3, s. 59.
M a k o w s k i W., Fragmenty z pamiętnika, Włocławek 1931.
Młodość Hieronima Kajsiewicza i jego udział w wojnie 1831
roku, „Rodzina Polska”, 1930, nr 12.
N e e l o w N.D., Vospominanija o polskoj vojne 1831 goda, S.
Peterburg 1878.
N i e m c e w i c z J.U., Pamiętniki z 1830-1831 roku, Kraków 1909.
N i e z a b i t o w s k i K.J.A, Pamiętniki moje Warszawa (period
rewolucyjny), Warszawa 1991.
[ P o r a d o w s k i F.], Wspomnienia z roku 1830 i 1831 przez ...
podporucznika 2go pułku ułanów, [w:] Zbiór pamiętników do
historii powstania polskiego z roku 1830-1831, Lwów 1881,
s. 439 [w tekście Poradowski].
P r ą d z y ń s k i I., Pamiętniki, t. 1-2, Kraków 1909.
S a p i e h a L., Wspomnienia (z lat od 1803 do 1863 R.),
Lwów 1914.
W i e l o w i e y s k i H., Wspomnienia, Kielce 1905
Z pamiętnika Józefa Kniazia z Kozielska Puzyny, kapitana artylerii
wojska polskiego w powstaniu 1831 r. (21 1-3 V), „Rocznik
Mazowiecki”, t. 11: 1999, [w tekście Puzyna].
Z a ł u s k i J., Wspomnienia, Kraków 1976.
Z w i e r k o w s k i W., Rys powstania walki i działań Polaków
1830 i 1831 roku, Warszawa 1973.

OPRACOWANIA

A l b r e c h t J., Bitwa pod Stoczkiem, Bellona, R. 4: 1921.


B i e l e c k i R., Słownik biograficzny oficerów powstania lis­
topadowego, t . 1-3, Warszawa 1995-1998.
B o r t n o w s k i W., Powstanie listopadowe w oczach Rosjan,
Warszawa 1964.
B r o n i k o w s k i Ksawery, Wyprawa jenerała Dwernickiego na
Wołyń, „Kurier Polski”, nr 520, 27 V 1831.
D ą b k o w s k i W., Generał Józef Dwernicki w Radomskiem
w lutym 1831 roku, Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towa­
rzystwa Naukowego, t. 17: 1980, zesz. 4.
G e m b a r z e w s k i B., Wojsko polskie. Królestwo Polskie
1815-1830, Warszawa 1903.
Józefa Dwernickiego odpowiedź na pismo pod tytułem „ Uwagi
Karola Różyckiego nad Wyprawą Generała Dwernickiego na
Ruś”, Londyn 1937.
K o c ó j H., Powstanie Listopadowe w depeszach posła pruskiego
Fryderyka Schälera, Kraków 2003.
P a w ł o w s k i B., Dwernicki, Poznań 1922, s. 10-12.
Przewodnik po polach bitew wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831,
pod redakcją Ottona Laskowskiego, Warszawa 1931.
P u z y r e w s k i A., Wojna polsko-ruska 1831 r., Warszawa 1899.
S m i t F., Istorija polskogo vozstanija i vojny 1830-1831 godov,
t. 1-2 , S. Peterburg 1863.
S p a z i e r R., Historia powstania narodu polskiego w roku 1830
i 1831, t. 2, Paryż 1833.
S t r z e ż e k T., Kawaleria Królestwa Polskiego w powstaniu
listopadowym — mobilizacja i podstawy funkcjonowania
w wojnie, Olsztyn 2006, s. 29.
S t r z e ż e k T., Udział kawalerii Królestwa Polskiego w Wielkim
Tygodniu Polaków (29 XI-5 XII1830 roku), „Echa Przeszłości”,
t. 8: 2007, s. 111-131.
T a r c z y ń s k i M., Generalicja powstania listopadowego, War­
szawa 1988.
T o k a r z W., Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831, Warszawa
1993.
Z i ó ł e k J., Piechota nowej organizacji w powstaniu listopadowym,
„Studia i Materiały do Historii Wojskowości”, t. 20: 1976.
MAPY
SPIS ILUSTRACJI

Gen. Józef Dwernicki


Gen. Julian Sierawski
Gen. Cyprian Kreutz
Gen. Fiodor Geismar
Polski szaser z 3. Dywizjonu
Polski ułan z 3. Dywizjonu
Krakusi z 1. Pułku Jazdy Krakowskiej
Krakusi Kościuszki
Krakus Poniatowskiego
Kozak armii rosyjskiej w ubraniu zimowym
Trębacz rosyjskich dragonów w szynelu, 1826-1827
Szwadron w szyku rozwiniętym
Flankierzy
Marsz kolumny rosyjskiej, zima 1831 r.
Bitwa pod Stoczkiem, obraz Jana Rosena
Bitwa pod Stoczkiem 14 lutego 1831, litografia.
Fragment powyższej litografii. Dwernicki w otoczeniu sztabu.
Zwycięstwo Dwernickiego pod Stoczkiem, rysunek por. K.
Malankiewicza
Oddział krakusów opanowuje armaty rosyjskie, litografia.
Dwernicki pod Stoczkiem po bitwie.
Starcie ułanów z kozakami.
Artyleria w boju.
Kosynierzy walczą z kawalerią rosyjską.
Biwak piechoty polskiej.
Biwak kawalerii polskiej.
SPIS TREŚCI

Wstęp ............................................................................................... 5
Rozdział I: Geneza wojny i charakterystyka kawalerii polskiej
i rosyjskiej ................................................................................... 8
Rozdział II: Koncentracja rosyjskiej armii przy granicy
Królestwa Polskiego i plany operacyjne stron .......................... 63
Rozdział III: Wybuch wojny, pierwsze działania stron i organi­
zacja korpusu Dwernickiego ..................................................... 84
Rozdział IV: Działania koipusu Dwernickiego na prawym
brzegu Wisły i bitwa pod Stoczkiem (14 lutego 1831 roku) .. 121
Rozdział V: Walki z Kreutzem w województwie sandomier­
skim i bitwa pod Nową Wsią (19 lutego 1831 roku) .............. 196
Zakończenie ................................................................................. 271
Załączniki .................................................................................... 273
Bibliografia selektywna ............................................................... 276
Spis ilustracji ............................................................................... 283

You might also like