Professional Documents
Culture Documents
com)
24.10.2013
Konrad Szlendak
Pamiętam jak dwa, czy trzy lata temu, znalazłem wpis jakiegoś użytkownika w jednym
z pierwszorzędnych serwisów filmowych, który twierdził, że głównym problemem nowej
fali kina eksploatacji jest to, że twórcy za bardzo się starają.
Problemem nie byłoby więc to, że filmowcy odkurzają konwencję, w której szybkość,
taniocha i duża ilość seksu liczą się najbardziej, ale to że nie potrafią odtworzyć
bezpretensjonalności klasyków. Tyle że w tej kwestii sam jestem nieco poćwiartowany, bo o
ile niektóre z tych „śmieci” weszły mi bez smarowania, niektóre z nich nie są lepsze od
jednowymiarowych blockbusterów z dolnej półki. Granica jest więc zaiste cienka.
Eksploatacja jako konwencja filmowa torowała sobie drogę do powrotu na ekrany już w
latach 90., kiedy Robert Rodriguez nakręcił na podstawie scenariusza Quentina Tarantino
jeden z najbardziej kultowych filmów tego okresu: Od zmierzchu do świtu.
To bezpretensjonalne filmidło od innych „koników” odróżniał przede wszystkim tani,
bezpruderyjny humor i dialog z całym zestawem niskobudżetowych perełek lat 70. takich
jak: Atak na posterunek 13, Wściekłe psy (te oryginalne w reżyserii Maria Bavy), Miasto
żywej śmierci, czy seryjnie produkowane przez New World Pictures rozkosze.
Międzynarodowy rynek był wtedy jednak sterowany przez gigantów w stylu Miramax i
oscylował w stronę rosnącego w siłę kina niezależnego spod znaku Darrena Aronofsky’ego,
Kevina Smitha, Danny’ego Boyle’a, Richarda Linklatera, Stevena Soderbergha czy Billy’ego
Boba Thorntona. A filmy te miały tak wielką siłę oddziaływania – na pewno trafiły w swój
czas – że i publiczność była usatysfakcjonowana, i dystrybutorzy nie szukali dalej, tylko
liczyli siano z kolejnych hitów.
W istocie, sytuacja w tym czasie była tak dziwna, że Wściekłe psy – debiut Quentina
Tarantino – kompletnie nie wpasowały się w gusta młodych intelektualistów na Festiwalu
Sundance w 1992. Film został przyjęty z mieszaniną grozy, wstydu i purytańskiego
oburzenia.
Krew, flaki i dziwne gadki zostały sklasyfikowane jako niegodne młodego, niezależnego
reżysera, który miał przecież zgłębiać zakręty życiowe wielkomiejskiej biedoty, obnażać
pustkę klasy średniej lub serwować „zwykłe historie” osadzone w małych ojczyznach
Ameryki. Sam Tarantino nazwał później towarzystwo z Sundance „liberałami w najgorszym
tego słowa znaczeniu”, ale równie dobrze mógł ich określić politycznie poprawnymi
świniami.
Na skutek tego historycznego odrzucenia reżyser do dzisiaj nie daje się zaprosić na
Sundance w roli jurora, a jego obrazy zdryfowały w innym od festiwalowego kierunku, który
szybko zaczął nabierać bardzo specyficznego… eksploatacyjnego charakteru.
I nieprzypadkowo właśnie Tarantino wraz ze swoim dobrym ziomkiem, Robertem
Rodriguezem, jest od połowy lat 90. odpowiedzialny za stopniowy wzrost zainteresowania
klasycznym kinem eksploatacji lat 60./70., które wcześniej było oddalane przez krytyków ze
wzruszeniem brwi (stąd zresztą anglojęzyczna dychotomia highbrow <—> lowbrow) za
miałkość, brak ambicji oraz epatowanie perwersją.
Granica ta w istocie jest cienka, bo co można powiedzieć o filmach z gatunku torture porn
takich jak: Hostel czy Piła, które mimo że posiłkowały się klasykami eksploatacji, szybko
stały się mainstreamowymi hitami, zarabiając miliony dolarów… a moim osobistym zdaniem
można przy ich oglądaniu zjeść własną rękę z nudów, bo są tak bardzo przewidywalne.
Co kto lubi, to oczywiście kwestia własnych gustów i nie będę w to wchodził, ale jeśli
film chce naprawdę nawiązać kontakt z wielkimi klasykami gatunku, powinien posiadać tę
magiczną mieszankę klimatu, perwersji i zaskoczenia, którą posiadają Wielki dom lalek,
Straceńcy czy Vixen!
Ale tak, jak w przeszłości, nowi twórcy przechodzą od niżu do wyżu i vice versa.
Tarantino na nowo odkrył pinky violence i samurajskie kino zemsty w Kill Bill, ale już w
Death Proof ledwo pociągnął slasherowy wątek do przodu. Rob Zombie zrealizował kilka
filmów igrających z hicksploitation, ale jedynie Bękarty diabła stanęły na wysokości zadania.
Podobny los spotkał też Rodrigueza, który z twórcy genialnego Planet Terror stał się
twórcą przeciętnego Maczety (choć wszyscy mamy nadzieję, że sequel będzie lepszy). Z
boku stoją zaś reżyserzy tacy jak James Bickert i Joseph Guzman, którzy zrealizowali
naprawdę fajne produkcje na bardzo niskim budżecie: Dear God No! i Nude Nuns with Big
Guns.
Zadać sobie można jeszcze pytanie, skąd bierze się rosnąca popularność neoeksploatacji,
za którą idzie nostalgia za szokiem przeszłości? Moim zdaniem powody są dwa: znużenie
publiki nudą kina artystycznego i kryzys ekonomiczny, którego efektem jest eskapizm. W
trudnych momentach ludzie nie szukają nowych wyzwań, a wracają do czystej rozrywki…
która oferuje jednak pewną dozę mroku – dowód kolejnego rozbicia ideałów, potłuczenia w
drobny mak filarów, na których miałoby się opierać społeczeństwo.
Także klasyczne kino eksploatacji swój boom przeżywało bowiem w momencie kryzysu
politycznego, będąc wyrazem zmiany wartości i stylu życia, na czym można było dobrze
zarobić… o czym nie wolno zapominać!