You are on page 1of 42

m .

wsi polskiej.
Współczesua wieś polska to jeden z najciekawszych dokumentów do naszej
historyi. P. Karol Potkański, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego, opracował
w poniższym artykule, według najnowszych źródeł, dzieje je j przeobrażeń.
Z artykułu tego wynika, że wieś polska, nietylko że w w. X I I I i X I V
oparła się nawale kolonizacyi niemieckiej, ale wziąwszy od obcych przybyszów ich
lepszą organizacyę, rozpoczęła nowe życie, które pod względem ekonomicznym po­
stawiło Polskę w rzędzie pierwszorzędnych państw europejskich w tej epoce.

tarych kronik, dokumentów,


zabytków sztuki i arch itek tu ry
pytam y się przedew szystkiem
kiedy chodzi o przeszłość.
Dlaczego tak je s t — łatwo od­
gadnąć. Stare kroniki i do­
kum enty przechowujem y po
bibliotekach i archiwach, za­
b y tk i sztuki i arch itek tu ry
bronim y przed zniszczeniem
i nie dopuszczamy wszelkiej
zmiany, chcemy je mieć i za­
chować o ile tylko można, nie-
tkniętem i, chcemy słowem,
ochronić je przed działaniem
Inicyał pow yższy to rysunek czasu, k tó ry niszczy i przed
z X V wieku, przedstawia­ działaniem życia, które, samo
ją cy Kazimierza Wielkiego , ciągle zmienne, zmienia wszy­
ku któremu garnie się lud. stko dokoła siebie, i, rzec
można, tą przem ianą w łaśnie
ż y je .
W obec tego rodzi się pytanie, czy np. sposób budowania domów,
lub rozdział pól i system gospodarstw a m ogą być m ateryałem histo-
O pochodzeniu w si polskiej. 7

rycznym , czy można się ich pytać o odległą przeszłość historyczną?


Przecież domy, pola, są przedm iotem codziennego użytku — co więcej,
stanow ią m ajątek społeczny, są dobrem ekonomicznem i jako takie
m uszą się naginać i przystosow yw ać bezustannie do nowych potrzeb
i wymagań, powinniśm y się nawet usilnie o to starać, aby odpowia­
dały tym nowym potrzebom, aby się przystosow ały do bieżących, współ­
czesnych form życia. W szystko to prawda, ale mimo tych w ątpliw o­
ści, które się mogą niejednem u nasunąć, przecież się pytać możemy
0 przeszłość, naw et odległą, nietylko starych kronik i np. pomników
architektury, ale dziś lub do niedawma jeszcze istniejących form za­
sadniczych, pól dworskich i chłopskich, chat i dworu, słowem możemy
się pytać wsi polskiej współczesnej lub do niedaw na jeszcze istn ieją­
cej o jej pochodzenie i przeszłość i może nam ona dać odpowiedź.
Czemu ta k jest? Łatwo odpowiedzieć.
W szyscy wiemy, że różne w arstw y społeczne nie biorą rów no­
miernego udziału w kulturze — jedne z nich idą naprzód, inne pozo­
stają w tyle, pozostając zaś w tyle, nie m ają tych potrzeb, które są
przyczyną i powodem wszelkich zmian, trzym ają się więc starszych,
prostszych form i sposobów gospodarczych, których na nowsze nie
zmieniają. To byłaby odpowiedź, która się sam a narzuca, odpowiedź
pierw sza z brzegu, jakbyśm y mogli powiedzieć. Prócz niej je s t w szak­
że i inna, po k tó rą trzeba głębiej sięgnąć. Okresy historyi ekonomicz­
nych stosunków są daleko dłuższe, niż okresy historyi politycznej, tak
że jeden i ten sam stopień ekonomicznej ewolucyi obejm uje zazwyczaj
różne stadja ewolucyi politycznej. Szczególniej okazuje się tu taj
trw ałą technika gospodarcza, k tóra się naw et wówczas nie koniecznie
zmienia, kiedy się zmienia rozdział m ajątku społecznego, zawsze w ię­
cej związany ze zmianami politycznem i i bardziej od nich zawisły.
Głębiej, poza zmienną, ruchliw ą i burzliw ą falą politycznych zdarzeń
1 wypadków, kryje się toń nie zupełnie nieruchom a, ale spokojniejsza.
Umiany, które w niej zachodzą, są powolne — lecz za to trw alsze i się­
gające do gruntu, do podstaw. Dopóki się one nie pojawią, wszystko
je s t p0 dawnemu — wiele rzeczy zmienia się na powierzchni — a prze­
cież dawne formy i stosunki zostają nietknięte! Podobnie i ze wsią
polską. P rzetrw ała ona niejedną polityczną zmianę, przetrw ała naw et
i upadek dawnej Rzeczypospolitej, i dopiero dzisiaj znowu się zmieniać
poczyna. Nim to wszakże nastąpi, nim zniknie, a raczej nim się prze­
obrazi i zatraci swe charakterystyczne znamiona, możemy jeszcze dzi­
siaj lub mogliśmy do niedaw na odnajdyw ać w niej nietylko zatarte
ślady i szczątki — ale praw ie nietknięte formy i stosunki odległej prze­
szłości dziejowej.
Skoro ta k jest, m usim y przed ewszysjtkiem zapoznać się z n ajb ar­
dziej zasadniczemi formami jeszcze dziś istniejącej wsi polskiej. U łatw i
8 O G N I S K O

nam to załączony szem atyczny plan (str. 19), zresztą w rzeczywistości is t­


niejącej w 1816 roku wioski w Proszowskiem, na którym to planie za­
znaczone są właśnie najbardziej typowe i najpow szechniejsze jej cha­
rakterystyczn e znamiona.
W ieś polska, taka, ja k ą jeszcze pam iętamy, z chatam i po obu stro­
nach drogi, je s t zbudowana zazwyczaj w prostą ulicę, z folwarkiem
i dworem pańskim opodal. Pola orne takiej wioski dzielą się zazwy­
czaj na trzy części, stosując się do podziału gospodarczego. Nie tak
to dawno bowiem, gdyż jeszcze do połowy X IX wieku mniej więcej,
system em panującym był system trójpolowy, siano oziminę w jednem
z tych trzech pól, w drugiem jarzynę, a trzecie i ostatnie było ugorem
i służyło za pastw isko. W iększą część każdego z onych pól stanowiły
g ru n ta folwarczne, t. z. w Galicyi obszar dworski, obok nich zaś cią­
gnęły się wązkiemi pasm am i działki chłopskie. Taka je s t najogólniej­
sza, sze m a tyc zn a forma w si polskiej. Oczywiście, różne odstępstw a od
niej i zm iany są nietylko możliwe ale naw et konieczne. Przedew szyst-
kiem tam , gdzie gleba nie była jednostajnie urodzajną, tam owe trzy
pola dzieliły się jeszcze na niwy, a w każdej z takich niw znowu po­
jaw iają się i pola dworskie i sąsiadujące z nimi działki chłopskie. Na
ta k ą wieś polską różne wpływy działały w ciągu wieków, i one też
w niejednem m usiały naruszyć tę jej najprostszą, dosyć przejrzystą
formę. Działy rodzinne, później kupna, sprzedaże, zam iany etc., spra­
wiły, że szczególniej działki chłopskie w rzynały się i „targały “ coraz
bardziej, na coraz bardziej mniejsze parcele, rozrzucone, nieraz w kilku­
n astu i kilkudziesięciu naw et miejscach. W każdym jednak razie
w szystkie te nieuniknione zresztą zmiany działy się w obrębie onej za­
sadniczej formy, gm atw ając ją i zacierając pozornie, ale wcale jej nie
znosząc. Ogólnie też biorąc, w skazany szem at może służyć jako typ
najpow szechniejszy wsi polskiej, inne, np. typ, w którym osadnik
miał tylko w jednym szerokim pasie swoją rolę, należał do mniejszo­
ści i w krótce przyjął ową formę, o której przed chw ilą mówiłem, tak
że istotnie należy tę formę uznać za powszechną.
Stw ierdzenie powszechności tego typu je s t tylko częścią zadania,
któreśm y sobie postawili, teraz z kolei musimy się zapytać skąd się on
wziął, z jak iej je s t epoki i jakim odpowiada stosunkom gospodarczym
i społecznym?
Zupełnie na pewno możemy odnieść istnienie tej formy wioski
do XV i XVI wieku. W ówczas już była ona powszechną i zupełnie
ustaloną. Nie mamy oczywiście z tych czasów planów lub katastru ,
ale mamy inne źródła, które nam ten brak mogą zastąpić. Pierwszy
Kromer wr swym opisie Polski z drugiej połowy XVI w. mówi, że w io­
s k i budowane są w prostą ulicę. O podziale pól mówią znowu źródła,
O pochodzeniu w si polskiej. 9

które mamy dzięki zapobiegliwości kościoła. Istnieją z tego czasu


mianowicie różne spisy m ajątków i uposażeń kościelnych. N ajstarszy
i najpełniejszy je s t t. z. Liber Benefidorum, t .j . „Księga uposażeń1* Dłu­
gosza, obejm ująca całą dyecezyę Krakowską, a więc całą ówczesną
Małopolską. Pochodzi ona z drugiej połowy XV wieku, prócz niej zaś
dla archidyecezyi gnieźnieńskiej mamy nieco późniejszą z 1851 roku
podobną księgę uposażeń Łaskiego, oraz Liber Retaxationum z pierwszych
lat XVI wieku. Je s t to bardzo szczegółowy inw entarz dóbr i docho­
dów m ajątku arcybiskupstw a, sporządzony także przez tego samego
Łaskiego, a wreszcie mam y jeszcze sta tu ta i księgi sądowe z XV
wieku, które dla badań tego rodzaju ja k nasze, można zużytkować.
Opisy, gdzie leżą role folwarczne, role proboszczów, lub więcej szczegó­
łowe wzmianki o łanach kmiecych, w skazują pośrednio, że wieś ów­
czesna — to w łaśnie wieś z podziałem na trzy pola, w których tylko
role kmiece stanowczo górowały' nad folwarcznemi, bo ról folwarcz­
nych nie było jeszcze podówczas wiele, ja k to zobaczymy niebawem.
Prócz tych wzmianek pośrednich, mamy ważniejsze, bezpośrednie, które
mówią w prost o takim właśnie podziale pól, k tó ry już znamy. Mówi
to przędew szystkiem owa „Księga uposażeń** Długosza w jednym u stę­
pie, wspom ina w nim mianowicie o jak iejś wiosce, której role "dzielą
się na trzy pola, „zwyczajem innych wiosek**. A dalej S ta tu t K azi­
mierza Jagiellończyka z roku 1457 wspom ina o zagrodniku, k tóry nie
ma roli w trzech miejscach, widocznie więc był to w yjątek — inni za­
grodnicy i kmiecie mieli ta k podzielone role. S tatu t Januszowskiego
z XVI w. w reszcie mówi, że łan polski ma być podzielony na trzy
pola, a wreszcie to samo pow tarzają i księgi podskarbińskie z końca
XVI w. W szystkie te historyczne źródła, ja k widzimy, poświadczają
zgodnie, źe ow podział na trzy poła był podziałem powszechnym
w X V i XVI wieku, powszechną była i wieś zabudowana w ulicę.
Podział zaś onych trzech pól na poszczególne niw y był bardzo czę­
stym , możemy się o tern także przekonać z tych sam ych źródeł, które
przed chwilą wymieniłem, oraz z ksiąg sądowych; opisy wiosek, które
się w nich mieszczą, stw ierdzają to aż nadto w yraźnie i nie pozosta­
wiają pod tym względem żadnej wątpliwości.
Samo stw ierdzenie faktu, że tak a a nie inna forma wioski była
powszechną w XV i XVI w ieku w Polsce, nie wyczerpuje wszakże
całej kwestyi. Cofnęliśmy wstecz wieś polską od połowy X IX wieku
Jo XV i XVI ale zachodzi teraz pytanie czy nie możemy jej cofnąć
jeszcze dalej wstecz i uznać np. że to ja k iś p rastary typ słow iański —
wieś polska z doby pierw szych Piastów, Mieszka i Chrobrego? W iemy
przecież, że stosunki ekonomiczne i formy gospodarcze odznaczają się
wielką stałością, z tego naw et założenia wyszliśmy, więc może osta-
10 OGNISKO

tecznie i owa wieś polska nie już z XIX ale z XV wieku da się istotnie
cofnąć wstecz dalej jeszcze? Otóż takie przypuszczenie należy k ate­
gorycznie odrzucić. Wieś z XV w. nie je s t wsią najpierwotniejszą. Mamy
na to bezpośrednie i pośrednie dowody. Na razie nie mogę bliżej
wchodzić w tę kwestyę, zbyt bowiem oddaliłoby to nas od właściwe­
go przedmiotu. Wkrótce będę miał sposobność zająć się bliżej pier-
wotnem, t. j. najstarszem osadnictwem polskiem, tutaj wystarczy
stwierdzić fakt, że najdawniejsze osady polskie były bądź osadami je-
dnodworczemi, bądź zbiorem osad jednodworczych, chata osadnika
wraz z uprawianem polem nie koniecznie w jednem miejscu, ale czę­
stokroć rozrzuconem w kilku niwkach, np. po lesie, stanowiła dla sie­
bie odrębną gospodarczą całość. Mogło też przyjść do zestawienia
razem kilku takich osad jednodworczych w skutek rozrodzenia się po­
tomków pierwszego osadnika-założyciela lub jednorazowego osiedlenia
się paru lub kilku osadników, nie były to jednak wioski takie, jakie
poznaliśmy, słowem nie była to wieś polska ani XV w. ani oczywiście
XIX wieku. Ta wieś, którą znamy do dziś dnia jeszcze, wyrugowała
widocznie dawniejszą — to przypuszczenie samo się teraz już nasuwa.
Istotnie tak się i stało.
Powstanie obecnej wsi polskiej można odnieść do wielkiego
ruchu gospodarczego i społecznego, który się w Piastowskiej Polsce
rozpoczął w ciągu XIII wieku, a rozwinął i dokonał w ciągu dwóch
następnych stuleci, t. j. w ciągu XIV i XV wieku. Bez przesady też
rzec można: jeszcze dzisiaj odezuwmmy pośrednio najdalsze, ostatnie
skutki tego, tak już zdaje się dalekiego przewrotu.
W każdym rozwoju ekonomiczno-społecznym dają się odróżnić
dwa nader znamienne okresy, a mianowicie: pierwszy — gospodarstwa
bezobrotowego, odosobnionego i następny — gospodarstwa pieniężnego.
Stadyum pierwsze, gospodarstwa odosobnionego, tern się głównie od­
znacza, że producent je st zarazem konsumentem, wystarcza sobie pra­
wie zupełnie, handel zaś je s t przedewszystkiem zamiennym. W sta­
dyum zaś więcej rozwiniętego gospodarstwa pieniężnego, podział pracy
staje się coraz powszechniejszym, pieniądz występuje też jako środek,
stale pośredniczący między tym, który sprzedaje, a tym, który kupuje,
ludzie tworzą sobie niejako pewną stałą miarą wartości. Oczywiście
oba te okresy nie są w rzeczywistości tak ściśle odgraniczone, jak
w naukowej definicyi. Życie nie mieści się nigdy w formule czy
definicyi, i nie może być w niej zupełnie uwięzione. Między jedn ą epoką
a drugą, które są niejako dwoma ostatecznościami, mieści się epoka
przejściowa. Pieniądz jako środek zamienny je st już znany i w uży­
ciu, ale nie w powszechnem i wyłącznem użyciu,' tak że większość
tranzakcyi, lub przynajmniej bardzo znaczna ich część dokonywa się
O pochodzeniu w si polskiej. pj

jeszcze za pomocą pew n y c h dóbr, k tó ry c h w a rtość powszechnie j e s t


ustaloną i użyteczność ogólnie znaną. D obra owe to przedew szystkiem :
zboże, bydło, miód, a prócz tego skórki rozlicznych zwierząt, bardzo
poszukiw any przedm iot ówczesnego handlu. Okres te n przejściowy
m ożnaby nazwać okresem surrogatów pieniądza. P olska w X II i XIII w.
a naw et znacznie wcześniej przeszła ju ż i zostaw iła za sobą epokę
gospodarstw a zupełnie bezobrotowego. Takie gospodarstw o zresztą
prowadzą tylko ludy zostające n a bardzo nizkich szczeblach k u ltu ry ,
o niem też w Polsce X II w. i m owy być j u ż n a w e t nie może. Nie
weszła w szakże Polska ówczesna zupełnie jeszcze w okres gospodar­
s tw a czysto pieniężnego. Pieniądz, j a k w szyscy w iem y powszechnie,
istniał w Polsce X II i X IV wieku, ale większość danin n a rzecz pa­
nującego, kościoła i n a rzecz dworów pańskich, k tó rą sk ła d a ła ludność
rolnicza różnych ka te g o ry j, była oddaw aną i przy jm o w a n ą w znacznej
bardzo jeszcze mierze w zbożu, bydle, miodzie i łupieżach zwierzęcych,
a znak to niechybny, że gospodarstw o społeczne tkw i n a owym pośre-
dniem s ta d y u m rozw oju surrogatów pieniądza. W X III wszakże w ieku
przychodzi chwila, ja k b y ś m y dzisiaj powiedzieli, „przesilenia ekono­
micznego", k tó ra m a dla dalszego rozwoju Polski pierw szorzędne zna­
czenie.
Naród, odcięty od wszelkich wpływów z zewnątrz, k tó ry przecho­
dzi podobne przesilenie ekonomiczne, m usi sobie sam radzić i sam
w ytw orzyć nowe form y ekonomicznego i społecznego bytu. Takie od­
cięcie wszakże j e s t rzeczą w y ją tk o w ą — zwykle też dzieje się in a ­
czej: zaciąga on niejako pożyczkę — ulega wpływom narodów sąsied­
nich, znajdujących się na w yższych szczeblach ekonomicznego rozw o­
ju , — przy sw aja sobie te form y i stosow nie do swoich potrzeb zmie­
nia je i przerabia. Od tego przerobienia i przysw ojenia zależy nieraz
jego dalszy b y t i je g o rozwój. Jeżeli bowiem nie j e s t w stanie p rzy­
swoić sobie onych form w yższych, grozi m u zwykle niebezpieczeństwo
pochłonięcia przez n aród bardziej rozwinięty, k tó ry często z początku
na drodze pokojowej, a później i przem ocą narzuca mu sw oją kulturę.
J e s t to zwykłe prawo: formy niższe, mniej doskonałe, ustąpić m uszą
przed wyższymi, jeśli się z niemi zetkną. „Byle strum ień życia płynął
wyżej" — j a k mówi poeta. W podobnem niebezpieczeństw ie znalazła
się podówczas i Polska. W końcu ju ż X II wieku, a w każdym razie
w ciągu X III dała się uczuć w Polsce potrzeba onej przem iany gospo­
d a rs tw a surogatów. na pieniężne (oczywiście przem iany powolnej), za­
trzym ać tego ruchu nie było można, od jego załatwienia, j a k w spom i­
nałem, zależała dalsza przyszłość i rozwój — trzeba też było koniecz­
nie rodzące się żądania zaspokoić. Społeczeństwa, na niższych szcze­
blach k u ltu ry stojące, inaczej tw orzą sobie pojęcie bogactw a: przedsta-
10 12 O G N I S K O
~ 1
ter w ia się ono dla nich po większej części jako skarb , je śli chodzi o drogi a
co1 -kruszec, drogocenne tkaniny etc. Prócz tego zaś stanow ią bogactwo t
go: zapasy. Teraz wszakże dobrze zaopatrzona spiżarnia, jakbyśm y dzisiaj I
na powiedzieli, w ziarno, dzierze miodu i połcie słoniny nie mogła jedy-
wc nie i wyłącznie w ystarczyć. Nie chciano mieć już pełnej komory —
go chciano mieć przedewszystkiem pełny trzos — pieniędzy, chciano mieć
wo dochód w pieniądzu. Miejscowa ludność rolnicza, zostawiona swym
st\ w łasnym siłom, nie mogła na razie zadość uczynić nowym wymaga-
dn niom, nie mogła sprostać i podołać zadaniu, trzeb a było przedewszyst-
wr kiem innej, lepszej techniki gospodarczej, ale prócz tego trzeba było
stc gruntow ne] przem iany daw nych stosunków społecznych, bez której to
bit przem iany znowu technika nie w ystarczała, słowem potrzeba było po­
ra; lepszenia doli rolniczej ludności, z czego, ja k zwykle w takich razach,
tor nie zdawano sobie wcale sprawy. Nie wątpię, że owa przem iana byłaby
się się dokonała na drodze zwykłej, jeśli tak powiedzieć wolno. Ludność
po: rolnicza i wogóle społeczeństwo polskie X III w ieku byłoby samo roz-
XI wiązało tę kw estyę — tylko bardzo powoli i może pod niejednym wzglę-
wh dem nie tak łatwo i nie tak dobrze „od ra z u “ — ale potrzebowało do
tego długiej pracy, a co zatem idzie i długiego czasu. Tymczasem
stało się inaczej. W Polsce objawiła się dążność do zapotrzebowania
rut w ydatniejszej ludzkiej pracy — daleki Zachód potrafił ją zaspokoić,
roz Polska zaroiła się od obcych przybyszów z dalekich stron, od koloni-
nas stów, gotowych czynsz pieniężny uiszczać.
rze Na zachodnim krańcu Europy, nad morzem Niemieckiem we
skr P landryi i Pryzyi w końcu X I w ieku i na początku X II objawił się ko­
rzy stn y zw rot w położeniu ludności rolniczej, a w ślad za tern względ-
dw ne, ja k na ówczesne czasy przeludnienie. To wytworzyło znowu
be; dążność w śród owej ludności do szukania nowych siedzib, słowem do
Sts kolonizacyi. Słabo zaludnionych przestrzeni nie brakło podówczas
zm w Europie, z onego też zbiornika we Plandryi, z którego poczęło się
wi< teraz przelewać, rozeszła się szeroko fala osadnicza po onych nieledwie
dyi pustych obszarach. Ruch em igracyjny z P landryi i Holandyi, dla
sta którego wschód Europy odgryw ał podobną rolę, ja k dla osadników
sta europejskich F ar-W est Północnej Ameryki, dał się najwcześniej i naj-
lud silniej odczuć w sąsiednich okolicach Niemiec północnych i w Turyn-
ob; gii, powoli jed n ak dotarła ona pierw sza fala osadnicza, jakbyśm y ją
w nazwać mogli, dalej na Wschód i oparła się aż o Polskę — mianowicie
del o Śląsk, gdzie onych osadników P iandryjskich i W allońskich spotykam y
a c dosyć wcześnie. Nie domyślamy się może, iż osadnictwo fryzyjsko-
prz flandryjskie — to pierwsza straż wielkiego osadniczego i ekonomicz-
ciu nego prądu, który zaludnił dzisiejsze Niemcy północne — Prusy, ik tó -
tra ry do g ru n tu zmienił etniczne stosunki tej części Europy. Państw o
O pochodzeniu w si polskiej. 13

Niemieckie dawno już było zajęło i ujarzm iło Słowian połabskich —


i ale zająć i ujarzm ić — a naw et w ytępić w znacznej mierze ludność
tubylczą — to jeszcze nie w szystko, to dopiero przedw stępne niejako
przygotow anie do dalszego działania. Słowiańszczyzna połabska po dłu-

1k^

K azim ierz W ielki

rysunek Jan a Matejki.

gich i morderczych walkach, z przetrzebioną bardzo silnie ludnością,


czekała -właśnie teraz na tych, którzy mieli dać hasła niejako do zu­
pełnego wyparcia tubylców. Książęta Sascy, przedewszystkiem A lbrecht
Niedźwiedź, a także różni dostojnicy kościelni, biskup Bremy i arcy­
biskup Hamburga, oraz cały szereg różnych opatów' cysterskich zwró-
A A/
14 OGNISKO

ciło się teraz do F la n d ry i i F ryzyi po owych osadników. Kto potrze­


b u je i żąda w yśw iadczenia ja k ic h ś usług, j a k w ty m razie ekonomicz­
nych, ten m usi się zgodzić także na pewne w arunki, k tóre podają ci,
do k tórych się on zw raca i sam też m usi swoje podać. Przyszło więc
w te n sposób do zaw arcia o b o p ó ln ej u m o w y między stronami. Koloniści
owi, sprow adzani z Zachodu, do dzisiejszych Niemiec północnych prze-
dew szystkiem , przynosili z sobą zmienione i ulepszone sposoby t e c h ­
nicznej u p raw y i podziału pól, ulepszony pług żelazny i zam iast roz­
rzuconych drobnych dzialków po całej przestrzeni, najętej pod u p ra ­
wy, je d e n większy kaw ał pola, k tó ry się ciągnął zazwyczaj długim pa­
sem od zabudow ań gospodarczych do granic wioski, czasem zaś ze
w zględu n a trójpolówkę rola owa leżała w trzech polach. Był to po­
stęp i to znaczny wobec panujących podówczas stosunków . Postępem
b y ła również i organizacya takiej nowej wioski. Myliłby się ten, k tó ­
r y b y sądził, że była ona zupełnie now ą — ta k nie było, ju ż istniejące,
daw niejsze sto su n k i były p u n k tem w yjścia do dalszych zmian w tym
k ierunku. Zm iany te polegały przedew szystkiem na przyznaniu w ięk­
szej autonomii, większego sam orządu n ow ym osadnikom. Ani t. zw.
Schulthess, t. j. nasz późniejszy sołtys, rodzaj niższego u rzędnika w iej­
skiego, k tó ry teraz zazwyczaj um aw iał się z właścicielem za osadni­
ków, nie był zupełną nowością, ani sądownictwo, k tóre sprawował, ale
i jego urząd i zakres funkcyj, k tó re wypełniał, zostały teraz zmienione
i rozszerzone w duchu, j a k wspom inałem, zapew nienia większej sw o­
body m ieszkańcom . I w śród samej ludności rolniczej m ogła się zna­
leźć klasa, której ppłożenie praw nie było bardzo zbliżone do położenia
kolonistów. Oczywiście tylko dawniejsze, uciążliwe nieraz i wielora­
kie robocizny i dan in y zostały zamienione n a stałe. Zastąpił je czynsz
w gotowiznie, o k tó ry p rzedew szystkiem chodziło właścicielom, sp ro ­
w a d z a ją c y m kolonistów. Koloniści zaś mogli go łatwiej uiścić, bo
byli zamożniejsi od daw niejszej ludności, pracującej gorzej w śród gor­
szych w a ru n k ó w — prócz czynszu składali oni jeszcze pewną ilość
zboża różnego g a tu n k u i opłacali dziesięcinę zazwyczaj także w go­
tówce. Pełnili też i pew ne posługi, a tam , gdzie był folwark, bardzo
nieznaczną robociznę, zwykle parę dni w ro k u i pomoc przy żniwach.
Takie były najogólniej tylko i pokrótce zaznaczone ich obowiązki,
k tóre w ypełniać m usieli — ale nie odrazu. Jeżeli bowiem należało wieś
z nowego korzenia założyć, osuszyć błota, j a k się to zwykle działo
na północnem pojeziorzu morza Niemieckiego lub Bałtyku, lub w y trze ­
bić las, je ś li to było w e w n ątrz kraju, tam uwalniano now ych osadni­
ków n a pew ną liczbę lat od wszelkich czynszów i obowiązków. Jeżeli
zaś przychodziło do zam iany iuż istniejącej dawniejszej osady na nową,
ta m zazwyczaj lata owej wolności skracano do połowy, ze względu na
O p o c h o d z e n iu w s i p o lsk ie j. ^5

łatwiejsze w arunki gospodarstw a. Zresztą liczba lat owych stałą nie


była — to już zależało od umowy, nie zapom inajmy bowiem, że to była
Umowa między stronam i, k tóra w tym w ypadku, ja k i w wielu innych,
regulow ała w zajem ny stosunek. Pośrednio w ynika z samego faktu,
że to była umowa, jeszcze jeden nader ważny fakt. Skąd przycho­
dzili owi osadnicy? N ikt się ich ta k bardzo, ja k sądzę, nie w ypyty­
wał. Mogli to być t. zw. „hospites“, t. j. goście, którzy mieli prawo
przenosić się z m iejsca na miejsce i upraw iać cudze włości, godzić się
za kontraktem , jakbyśm y powiedzieli, słowem owa klasa ludności ro l­
niczej, której prawne stanow isko najbardziej się zbliżało do stanow iska
nowych osadników, mogli to być czyiś poddani, którzy tego przyw i­
leju nie mieli i którzy byli naw et zbiegami. Z chwilą wszakże, kiedy
przyszło do zaw arcia takiej umowy, wchodzili oni faktycznie w nowy
stosunek, byli, jak b y śm y dziś powiedzieli, farm eram i, dzierżawcami,
którzy mogli opuścić rolę w w ypełnieniu w arunków, przewidzianych
w umowie. Z praw a tego musieli oni często korzystać, a naw et go
nadużywać, było też ono dla nich ważnym bardzo przywilejem , k tóry
w ynikał z samych ówczesnych stosunków ekonomicznych. Zapotrze­
bowanie pracy było znaczne i rosło ono, dopokąd o ziemię było łatw iej,
niż o pracę ludzką. Ten w zgląd naw et zapewniał w pewnej mierze
przewagę tym , którzy dostarczali pracy, t. j. nowym kolonistom nad
nowymi właścicielami, w skutek też tej przew agi stosunki ludności ro l­
niczej zm ieniały się podówczas na lepsze — ja k się zresztą zwykle
dzieje w epokach zwiększonego ruchu gospodarczego, który bez zapo­
trzebowania pracy obejść się nie może. Cały ten ruch osadniczy,
0 którym wspominałem, w ciągu X II a szczególniej w ciągu X III wie­
ku ogarnął zachodnie i południowe Niemcy, „Niemcy właściwe",
jakbyśm y je w odróżnieniu od późniejszych, w schodnich mogli nazwać.
1 one z kolei nietylko przyjm ow ały owych flandryjskich kolonistów,
ale pod impulsem owej kolonizacyi i w edług jej modły zaczęły zmie­
niać i reorganizować swoje w łasne stosunki i same w ysyłać także ko­
lonistów na daleki W schód. Przyszło im to łatwo w X II i X III w ie­
ku, bowiem Niemcy zachodnie posiadały ju ż także nadwyżkę ludności,
gotową opuścić swe dawne siedziby i szukać choćby na obczyźnie po­
praw y lo'su; udoskonalone zaś urządzenia Ilandryjskie, o których wspo­
minałem, miały z niemieckiemi jedno źródło i różniły się tylko sto­
pniem rozwoju, łatwo więc i szybko mogły być przejęte. To wszystko
sprawiło, że kolonizacya niem iecka stała się niebawem bardzo liczną,
liczniejszą naw et o wiele, niż flandryjska, od której tylko impuls w y­
szedł, i że nie kto inny, ja k Niemcy przyjęły główny udział w zalud­
nieniu i zagospodarowaniu wschodniej Europy.
16 O G N I S K O

P olska leżała podówczas n a dalszym jeszcze W schodzie niż dzi­


siaj. W praw dzie położenie geograficzne ja k o takie zmianom nie ulega,
nie posuw a się dalej, lub nie przybliża, posuw ają się wszakże lub co­
fają p rą d y cywilizacyjne. Polska też ówczesna, powiedzieć można,
leżała na sam ych ju ż k rań c a c h E uropy, E u ro p y łacińskiej, zachodniej,
k tó rą sam a kiedyś m iała n a W schód dalej posunąć. Do niej też dojść,
o n ią się oprzeć m usiały owe p rą d y kolonizacyjne, n a nią w pływ swój
w yw rzeć. T ak się stało istotnie. W p ły w to był niezm iernej donio­
słości i wagi, j a k często b y w a w pływ pod wielu względami zbaw ienny
w pew nych epokach dziejowego rozwoju — ale mógł on być i obosiecz­
nym , mógł się bowiem i zgubnym okazać.
P ie rw sz a fala tego wielkiego ru c h u kolonizacyjnego, fala flandryj-
ska, mimo że szła z ta k daleka, dotarła przecież do Polski — i to nie­
spodziewanie wcześnie. Mianowicie na Ś ląsku widzimy osadników
flandryjskich, z francuskiej części F landryi, t. j. z W allonyi, pod k o ­
niec X II wieku. Osiedlają się oni na ziemiach bogatego opactw a k a ­
noników reg u larnych n a górze Sobótce, którego zakonnicy także
z F la n d ry i przybyli, później są i we W rocław iu — z chwilą j a k się on
ze starego piastow skiego grodu przetw arza n a miasto. Po im m igracyi
flandryjskiej, k tóra dotarła zresztą tylko do najbardziej zachodnich
okrain Polski, do samego zaś jej w ńętrza nie doszła, przyszła fala
druga, potężniejsza, a z nią przyszli oczywiście — dobrzy nasi zna­
jo m i—niem ieccy koloniści. Pierwsza, po przejściu ta k znacznych obsza­
rów, była ju ż za słabą, m usnęła więc tylko Polskę, za to druga u d e ­
rzyła o nią z całą jeszcze siłą, zalała j ą n a chwilę, cofnęła się, ale zo­
staw iła znaczne bardzo ślady, przyniosła bowiem z sobą nietylko
ludzi, ale z nim i razem nowe urzą d z e n ia i nowe stosunki ekonomiczne.
Z pomocą to w łaśnie owych kolonistów niem ieckich i niejako przez
nich dokonał się ów p rzew rót gospodarczy, o k tó ry m wspominałem.
P rz ew ró t te n ekonomiczny i społeczny j e s t pierwszorzędnej donio­
słości: P olska wyszła z d a w n y c h pierw otniejszych stosunków i weszła
w nowe, bardziej rozwinięte, nastąpiła zam iana gospodarstw a bezobro-
towego n a pieniężne, powstały miasta, bez k tó ry c h zamiana owa doko­
nać się nie może. Bez przesady też należy powiedzieć: od pom yślnego
rozwiązania tego dziejowego problem atu zależał nietylko przyszły ro ­
zwój ekonomiczny Polski, ale n a w e t w znacznej mierze jej narodow e
iśtnienie. Setki dokum entów lokacyjnych, t. j. przywilei w ystaw io­
nych na zakładanie wiosek na praw ie flandryjskiem lub niemieckiem,
które do nas doszły, świadczą jeszcze, j a k dalece nowe osady były
liczne i j a k szybko pow staw ały w ciągu X III i X IV wieku. P a n u jąc y
udzielał pozwolenia n a lokacye, które były zarazem uwolnieniem od
daw nych ciężarów i danin sk ła danych wed!ug praw a miejscowego, t. j.
O pochodzeniu w si polskiej. py

'polskiego, korzystali z niego wszyscy, którzy tylko korzystać mogli


a więc kościół i rycerstw o — ale przedewszystkiem kościół. Posiadał
on z dawien dawna znaczne i rozległe m ajątki, zawsze też, dbały o do­
bre zagospodarowanie i powiększenie dochodów, pierwszy m usiał się
zwrócić po nowych kolonistów, którzy jed n i mogli mu zapewnić i do­
chód i dziesięcinę w pieniądzu i zbożu—przecież już w pierwszej połowie
X III wieku biskup płocki i w rocław ski wiodą długie spory z księciem
i ludnością, nie chcą bowiem już w tedy przyjm ować dziesięciny
w skórkach zwierzęcych i miodzie — i zam iast owych surogatów pie­
niądza, żądają oni gotówki i zboża. Nic też dziwnego, że pierw si zw racają
się do tych, którzy im jedynie mogą dostarczyć jednego i drugiego,
a przychodzi im to o wiele łatwiej niż innym. W idzieliśmy ju ż jak
opactwo śląskie na górze Sobótce zwraca się do P landryi i stam tąd
osadników sprowadza, bo samo stam tąd pochodzi. Bogate opactwa
Cystersów, pow stałe przeważnie na końcu X II wieku, pochodzą pra­
wie wyłącznie z Niemiec, nic też dziwnego, że z Niemiec sprowadzają
teraz osadników i przedew szystkiem zw racają się po nich do swej
dawnej ojczyzny: chcą mieć nietylko braci zakonnych Niemców, ale
i wioski niemieckie naokoło siebie i robią to o ile tylko się da. Prócz
kościoła żywy udział w tym całym ruchu bierze sam panujący, do k tó ­
rego należą podówczas jeszcze olbrzymie obszary. Zaludnia on je i za-
gospodarowywa także przybyszam i z Niemiec - a nadto lokuje i zakłada
niemieckie miasta. Stare piastowskie grody u stęp u ją teraz m iejsca
niemieckim miastom. Sypane z ziemi okopy koliste, z póza których
w yglądają zczerniałe drew niane obronne budowle i kościelne wieże —
dawne, nieraz jeszcze pogańskie grodziska, zam ieniają się na m uro­
wane grody i dworce książęce, daw ne podgrodzia: kupy domostw pod
owymi kolistem i okopami — zam ieniają się na regularnie wytyczone
i wymierzone kw adratow e rynki z ratuszem i farą w pośrodku i uli­
cami, które się rozchodzą na w szystkie cztery strony. Kraj przybiera
inny charakter, bo i rycerstw o także w yjednyw a od księcia pozwole­
nie na zakładanie wsi na prawie niemieckiem, i ono nie chce być
w tyle za kościołem i panującym; nie chce, a naw et nie może, czuje
bowiem. doskonale i umie ocenić ekonomiczne znaczenie kolonizacyi
i nie myśli wcale wyzbyw ać się płynących z niej korzyści. Słowem
w tym ruchu kolonizacyjnym biorą udział w szystkie w arstw y spo­
łeczne według sił i możności.
W ielki ten prąd kolonizacyjny, pod którego wpływem dokonała
się w Polsce przem iana gospodarstw a bezobrotowego na pieniężne,
musiał także zmienić organizacyę ludności rolniczej, był dosyć potę­
żnym, aby w ytw orzyć i pozostawić nowy typ wioski — ten typ wioski
właśnie, k tóry obecnie za polski miejscowy możemy uważać. Z nim
18 OG N I S K O

m ożem y się tera z zapoznać i dowiedzieć, ja k on w y gląda n a ziem iach


polskich. W n ik a n ie w szczegóły w ychodzi daleko poza ram y niniejszego
a rty k u łu , nie m am też i j a zam iaru podaw ać tu ta j szczegółow ych badań,
w y sta rc z y m iejsca zaledw ie n a podzielenie się z czytelnikiem n ajo g ó l­
n iejszym i w ynikam i, choć przyznać trzeba, że n iety lk o b rak m iejsca stoi na
przeszkodzie do pow iedzenia i co n ajw ażn iejsze objaśnienia w szystkiego.
To, co się w ie pew nie i dokładnie, zaw sze skrócić łatw o — ale w łaśnie
tru d n o ść polega n a tem , że nie w szy stk o dobrze w iem y, nie w iem y
np. dokładnie o ile i w ja k ie j m ierze zm ieniają się w a ru n k i um ów
m iędzy w łaścicielam i a kolonistam i w m iarę, ja k się n a w schód posu­
w am y. Na to n ależało b y porów nać lokacye polskie — z bardziej za­
chodnim i niem ieckiem i — a o ile w iem przy n ajm n iej, n ik t się tem nie
zajął, z g ó ry w szakże pow iedzieć m ożna, iż sam k o n tra k t, sam a
um ow a, k tó rą obie stro n y zaw ierały nie w ielkim i nie znacznym m o­
g ła ulegać zm ianom . Je d e n czynsz, t. j. je g o w ysokość oraz dziesię­
cina i inne ciężary, słow em stro n a jeg o ekonom iczna um ow y zm ienić
się m ogła, choć i to pew nem nie je s t; stro n a p raw n a nie u leg a zm ia­
nom ta k łatw o, i tym razem też nie zm ieniła się w cale, ale, co nas
najw ięcej obchodzi, nie zm ieniła się sam a technika, t. j. sam sposób za­
k ła d a n ia now ych osad lub przem iany ju ż istniejących. Nie zm ienił
się ów sposób i po drodze nie, zgubił, nim do n as przyszedł. N asze
osady są to w ięc typow e, praw dziw e, ja k b y śm y pow iedzieć m ogli, pod
w zględem u rządzenia kolonie flan d ry jsk ie lub niem ieckie. Z m iany n a ­
stą p iły później pod w pływ em m iejscow ych stosunków , ale i ty c h
zm ian zbytnio przeceniać nie należy — głów ny zrąb, głów ny plan,
w sw oich najo g ó ln iejszy ch za ry sa c h nie został ta k dalece naruszonym —
dlatego też m ożem y śm iało pow tórzyć, że wieś polska, ta , k tó rą dziś
znam y i k tó ra je s t lub do n ied aw n a jeszcze była zupełnie pow szechną,
pochodzi w prostej linii od ow ych osad zak ład an y ch n ieg d y ś na nie-
m ieckiem lub flandryjskiem praw ie.
P rz y p atrzm y się nieco bliżej ty m wioskom , k tó re w zór dla póź­
niejszych stanow ią.
L okacya wsi, osadzenie je j n a praw ie niem ieckiem „in iure th e u -
to n ic o “, j a k m ów ią nasze dokum enty, w ym agało dosyć czasu i zachodu.
B rały w niej udział um aw iające się strony: w łaściciel z jed n ej strony,
a z d rugiej so łty s ja k o pośrednik, oraz, j a k ich nazyw ają nasze polskie
do kum enty, km iecie t. j. przyszli gospodarze i prócz nich re s z ta w iej­
skiej ludności, a m ianow icie zagrodnicy, a tak że często rzem ieślnicy
i karczm arze. Ze stro n y kolonistów w ystępow ał sołtys i pod jego
kierunkiem dokonyw ał się pom iar zajm ow anego o b s z a r u — zw ykle lasu
lub p u stk i — a czasem sta re j, ju ż istn ieją ce j osady, k tó rą na nowo n a ­
leżało urządzić. Oznaczano m iejsce, k tó re następ n ie rozm ierzano na
O pochodzeniu, w si polskiej. 19

łany, tak się bowiem w Polsce nazywa „mansus“, który odpowiał nie­
mieckiej „Hufe“, włóce, jakbyśm y ją także nazwać mogli. Dwa były
rodzaje łanów, które z sobą przynieśli obcy koloniści: łan frankoński—

Plan w si polsk iej, zało żo n ej na p raw ie niem ieckiem .


•20 OGNISKO

w ięk szy, z d a je się, o d p o w ia d a ją c y n iem ieckiej „K b n ig s h u fe “, t . zw.


w łóce k ró le w s k ie j, i ła n f la n d r y js k i — m n ie js z y , z n a n y t a k ż e u n a s
j a k o w łó k a C h e łm iń s k a . S to s u n e k w z a j e m n y ob u t y c h ła n ó w b y ł
ta k i, że ł a n fr a n k o ń s k i był d w a r a z y w ię k s z y od fla n d r y js k ie g o , m iał
on m o rg ó w 6 0 , pod cz as k ie d y f l a n d r y js k i m iał ich ty lk o trzy dz ieści.
Z w y k le n a ł a n y fr a n k o ń s k ie m ierz o n o la s y i p u s tk i, k t ó r e m ia ły b y ć
do piero w y trz e b io n e i z a m ie n io n e n a u p r a w n ą rolę — n a fla n d r y js k ie
zaś m niejsze, j u ż d a w n ie j u p r a w n e pola, cho ć n ie było to zaw sze
i w szę d zie z a s a d ą , k t ó r ą b y się k ie ro w a n o stale. Z d aje się, że i m n ie j­
sza lub w ię k s z a u ro d z a jn o ś ć g r u n t ó w w c h o d z iła t u t a j w ra c h u b ę ,
a m ian o w icie ziem ie m n iej u ro d z a jn e dzielono n a ł a n y w ię k s z e f r a n ­
k o ń s k ie , ży zniejsze n a m n ie js z e — fla n d ry js k ie . S a m p o m iar o d b y w a ł
się za p o m o cą szn u ra; po p rz e m ie rz e n iu obliczano o g ó ln ą ilość łanów .
B ard zo cz ęsto o w y c h ła n ó w b yło d w a d zieścia, choć z g ó ry o s tr z e g a m ,
że w cale nie m y ś lę a b y to b y ła j a k a ś s t a ł a liczba, b y w a ły bow iem
osad y liczące i po t r z y d z ie ś c i — po cz e rd z ie ś c i i w ięcej ła n ó w — a b y ­
w a ły i m niejsze — s t w i e r d z ić t y l k o m u szę, że w s i o d w u d z ie s tu ła n a c h
s p o t y k a m y w d o k u m e n t a c h lo k a c y j n y c h dosyć dużo. Obliczano t e d y
czy j e s t t y c h ła n ó w ty l e ile było t r z e b a i p r z y s tę p o w a n o do ich roz-.
działu m iędzy całą lu d n o ś ć p rz y s z łe j w ioski — m ięd zy km ieci, s o ł t y s a
i z a g ro d n ik ó w .
Koloniści, k m iecie, j a k ich n a z y w a j ą s ta le p óźn iejsze p olskie do­
k u m e n t y lo k a c y jn e , d o s ta w a li za zw y c zaj po j e d n y m łanie, a w y ją tk o w o
n a w e t i po d w a łan y , ale to w k a ż d y m ra zie należało do r z a d k ic h w y ­
p ad k ó w . P o z o s ta je te r a z w s z a k ż e p y ta n ie , gdzie i j a k leża ł ów łan,
k tó ry p rz y p a d a ł k a ż d e m u z k o lo n is tó w n a o w y m p r z e z n a c z o n y m pod
u p r a w ę o b s z a r z e — czy c a ły leżał w j e d n y m m ie js c u — czy m oże ro z­
dzielo ny w k ilk u lu b może w p aru? O sad y fla n d ry js k ie , z a k ła d a n e
w d z is ie js z y c h p ó łn o c n y c h N iem czech , szczeg ó ln iej o s a d y z a k ła d a n e
w d zis ie js z y m H a n ow erz e, M eklem b u rg ii, o d z n a c z a ły się u le p s z o n y m
po d ziałe m pól, j a k to j u ż w s p o m in a łe m . U le p s z e n ie to polegało n a
u p ro s z c z e n iu d a w n ie j is tn ie ją c e g o po działu pól o rn y c h . K a żd y o sad n ik
m ian o w icie d o s ta w a ł swój g r u n t w j e d n e m m ie js c u , w j e d n y m wą-
zld m pasie, k t ó r y się c ią g n ą ł od j e g o d o m o s t w a do g r a n ic wsi. T a k t
podział w y tw o r z y ł się p rz e d e w s z y s tk ie m we P ry z y i, g d zie by ł w y n i ­
k ie m w a r u n k ó w fizyograficznych. P o la orne w pobliżu m orza, n a r a ­
żone n a je g o zalew y, m u s ia ły się n a s z tu c z n ie u s y p a n y c h w y ż y n a c h
c ią g n ą ć t a k i m i w ą z k im i p asa m i. B e z w ą tp ie n ia , t a k i p odział p r z y n o ­
sili z so b ą i w in n e okolice f l a n d r y js c y i n ie m ie c c y koloniści, p r z y n o ­
sili go cz asem i do P o ls k i — n ie sądzę w sza k że, a b y to był p a n u j ą c y
podział w si o s a d z o n y c h u n a s n a p ra w ie n iem ieck iem . Mógł się on
n a w e t d o sy ć często trafiać — t e m u nie przeczę, ale nie sądzę, a b y
O pochodzeniu w si polskiej.

w płynął-ną ostateczne w ytw orzenie późniejszej wsi polskiej. Na to ,


w płynął typ iniiy. Nasze dokum enty lokacyjne w ym ieniają parę razy
,i miejsce w którera. się znajdowały łany kolonistów, a mianowicie
mówią one czasem, że są w trzech m iejscach — otóż sądzę, że był fo
podział powszechnie przyjęty. Nowi koloniści przyczynili się głównie
do rozpowszechnienia u nas gospodarstw a trójpolowego, które, aczkol­
wiek znane, przecież nie było w XIV w. ogólnie przyjętem — a właśnie
fakt, że łan znajduje się w trzech miejscach, odpowiada gospodar­
czemu podziałowi na trzy poła: ozime, ja re i na ugór. Taki podział
m usieli przynieść ze sobą osobliwie liczniejsi koloniści niemieccy i ten
w łaśnie pozostał typowym. Uczeni niemieccy są zdania, że podówczas
w Niemczech panującym był podział pochodzący z bardzo odległej epoki.
G runta owe, należące do jak iejś osady, dzieliły się na pewną ilość niw
różnej urodzajności, w każdej takiej niwie każdy z mieszkańców wioski
miał swój udział i w ten sposób miał swoją włókę we w szystkich rodza­
ja ch gleby. Otóż wobec tego podziału, podział na trzy poła, uw zględnia­
jący tylko sposób, t. j. technikę gospodarstw a, był postępem, bo był
także uproszczeniem. Z pewnością też okazywał się w zwykłej prak­
tyce dostatecznym , aby zapewnić każdem u z uczestników ta k i sam
udział we w szystkich rodzajach gleby w ziętych pod upraw ę — zbyt
bowiem w ielkich różnic pod tym względem na przestrzeni jednej
wioski być nie mogło, i w znacznej większości wypadków z pewnością
nie bywało. Ten podział na trzy pola, z których w każdym nowy osadnik
miał trzecią część łanu frankońskiego lub flandryjskiego, t. j. mórg 20
lub 10, był powszechnym. Dokonywał się on zaś w drodze losowa­
nia, dla uniknięcia wszelkich sporów, któreby przy zwykłym dowol­
nym wyborze w yniknąć mogły. Nie trzeba sobie wszakże zbyt pro­
sto, t. j. zbyt ściśle przedstaw iać tego pomiaru': przypuśćmy, mogło
być dwudziestu osadników — otóż nie koniecznie równo dwadzieścia
łanów odpowiadało ich liczbie. Zwykle tak nie bywało. Przedew szyst-
kiem mógł się znaleźć i znajdował ja k iś łan jeden, dwa, lub jak aś
jego część naw et ponad żądaną i umówioną liczbę, otóż dzielono i taki
resztujący skraw ek roli między kolonistów. Były to t. zw. po nie­
miecku „U berschary11, z których pow stał nasz „obszar11. Później,
w XV wieku, role one zbywające nazywano bardzo trafnie przym iar­
kami, a po łacinie excrescentiae albo superjlm tates. Leżały one na g ran i­
cy wsi poza całkowitem i łanami. Nie w szystko oczywiście kończyło
się na owej roli — prócz niej kolonista m usiał mieć łąkę, pastwisko
i wreszcie las, z którego mógłby użytkować. Łąki zwykle dostaw ał
pewną ilość w proporcyi do roli ornej, mierzono zaś ją albo na wozy
siana, albo też dawano w prost pewien jej obszar, pomieszczony podo­
bnie ja k orne pola. Pastw isko zostawało wspólne dla w szystkich —
22 O G N IS K O

las też, aczkolwiek pański obciążony był, jak b y śm y powiedzieli dzi­


siaj, różnemi serw itutam i. Budulcu oczywiście dostarczał właściciel
na zbudowanie domostw, ale prócz tego jego las musiał dostarczyć
kolonistom drzew a opałowego i różnych jeszcze użytków, bez których
ówczesne gospodarstwo, bardziej jeszcze ekstensyw ne niż dzisiejsze,
obejść się nie mogło.
Kmiece łany w trzech polach z przym iarkam i i łąkam i nadaw ały
ch arak ter wsi, decydowały o jej typie i zajmowały praw ie cały jej
obszar, nie można wszakże powiedzieć aby zajmowały go całkowicie.
Prócz nich były jeszcze owe grunta, które nie były łanam i kmiecymi,
t. j. nie miały więcej niż łan, albo nie dochodziły do jego rozmiaru.
Przedew szystkiem prócz łanów i kmieci byli jeszcze zagrodnicy i były
zagrody t. zw. hortulani i hortulaniae przywilejów lokacyjnych, do­
słownie ogrodnicy i ogrody. Zagrody nie leżały w trzech polach,
nie można też powiedzieć ile wynosiły? Zazwyczaj mierzono je na
pręty, nie na morgi; przypuścić trzeba, że były to kaw ałki pola roz­
m aitej wielkości w rozm aitych wioskach, wydzielane razem z domo­
stw em zagrodnikom i albo każdy kmieć miał na swoim łanie obok swego
domu taki skraw ek roli z chatą przeznaczoną dla zagrodnika, albo
też zagrodnicy razem, t. j. w jednem jakiem ś m iejscu wsi, zwykle na
t. zw. „nawicie" mieli one zagrody. Prócz zagrodników takie hortula­
niae, t. j. zagrody, mieli także karczm arze lub karczmarz, oraz rze­
mieślnicy, ja k np. niezbędny kowal oraz szewc, piekarz, rzeźnik, bo
wówczas byli oni po wsiach, były np. i ja tk i, co nas może nieco zdzi­
wić, ale w tedy nie był jeszcze kmieć skazanym na przymusowy we-
getaryanizm , ja k dzisiaj.
Jeżeli weźmiemy łan jako jed n o stk ę m iary powierzchni i co wa­
żniejsze, jako jednostkę gospodarczą — to zagrody stanow iły ostatni
najm niejszy, rzecby można, ułam ek tej jed n o stk i sam oistnie zagospo­
darowany. Ale i sam łan, a naw et dw a łany, które kmieć czasami
posiadał, nie były znowu najw iększą, jedyną gospodarczą jednostką.
W iększą było „sołtystwo" — nie dwór, jakbyśm y się mogli spodziewać,
sądząc z czasów późniejszych. Sołtys, aczkolwiek nie jedynie, ja k to
zaraz zobaczymy, był wszakże głównie wyposażony ziemią. D ostaw ał
on zazwyczaj dwa, trzy do czterech łanów, ponad 4 liczbę nie bardzo
ju ż wykroczyć można. Bywały wprawdzie i większe jeszcze sołtystw a,
ale w każdym razie należy przyjąć, że cztery łany były granicą jego roz­
m iaru. Dwa łany wszakże należałoby może przyjąć jeśli nie za n a j­
częstszy, to w każdym razie za częsty, dość zw ykły rozmiar sołtystw a,
było więc ono w takim razie dwa razy większe od gospodarstw a km ie­
cego. Ciekawem je s t czy przy w ydzielaniu gruntów na sołtystwo
nie da się zauważyć ja k iś stały sposób obliczania, jak iś proceder, obó-
,• X — my-

O pochodzeniu w si polskiej. 23

w iązujący zwyczajowo dla stron obu? Otóż na to pytanie dosyć


trudno odpowiedzieć. Przynajm niej w prost nie mówią o tern przyw i­
leje lokacyjne. Z zestaw ienia i porównania ogólnej liczby łanów
z liczbą łanów sołtystw a możnaby przypuścić, że często obowiązywał
dziesiąty procent, t. j. jeśli np. wieś liczyła łanów dwadzieścia, sołty­
stwo liczyło ich dwa — ale nie zawsze da się ów stosunek zauważyć —
tak, iż można go zaznaczyć, ale nie można tw ierdzić, że był on po­
wszechnie i jedynie znanym i uznanym . Jaśniej się przedstaw ia kwe-
stya położenia owych łanów sołtysich. Mogły one leżeć mianowicie
albo razem z łanam i kmięcymi, t. j. w trzech polach — albo mogły s ta ­
nowić odrębny, zam knięty kompleks gospodarczy, poza owym podzia­
łem na trzy pola. Otóż powiedzieć trzeba, że zwykle leżały razem
z łanam i kmiecymi w trzech polach. Tam, gdzie kmieć miał trzecią
część łana, t. j. dziesięć lub dwadzieścia morgów w stosunku do ja ­
kości łana, tam sołtys miał albo po całym łanie, albo po morgów dw a­
dzieścia i czterdzieści. To zależało już oczywiście od tego, czy sołtys
miał dwa czy trzy łany, lub więcej. Czasem wszakże było inaczej,
a mianowicie część łanów sołtysich leżała razem z kmiecymi, np. j e ­
den łan lub naw et więcej leżał przy samem sołtystw ie i stanow ił od­
rębny i zam knięty gospodarczy kompleks. Z tego, co o sołtystw ie po­
wiedziałem, można ju ż mówić, że w znacznej mierze zastępował on
późniejszy folwark — rodzi się wszakże pytanie: czy napraw dę w ta ­
kich wsiach nowo lokow anych na praw ie niemieckiem , nie było wcale
folwarków i gruntów folwarcznych? Otóż je śli wieś była królew ską
lub kościelną, zazwyczaj folw arku nie b y ło — jeśli zaś była szlachecką,
bardzo często znajdow ał się on we wsi — ale reg u łą to w cale nie było.
Czy jednak był lub nie—bo to ju ż zależało od miejscowych w arunków
w każdym razie był on nieznacznych rozmiarów, zajmował zwykle
nie więcej nad parę lub kilka najwyżej łanów, słowem tam, gdzie byl,
nie przenosił jego obszar w zw ykłych w arunkach obszaru sołtystw a,
zwykle zaś i tak bywało, że sołtystw o mogło być od folwarku znacz­
niejsze.
Podany tu taj obraz wsi lokowanej w Polsce na prawie nie-
mieckiem, nietylko że się nie różni zasadniczo od naszego planu i od
wsi polśkiej dzisiejszej, ale w głównych, zasadniczych rysach zga­
dza się z nią zupełnie. I tu i tam podział na trzy pola — i tu i tam
zagrody — jedn a tylko różnica m usi każdego uderzyć i zastanowić:
a mianowicie brak pól folwarcznych, które tak dużo zajm ują miejsca
na planie i wszędzie później, w każdej w si polskiej. Te różnice w y­
tw orzyły już późniejsze stosunki, była to zmiana, k tó ra się też doko­
nała w obrębie wsi lokowanej na prawie niem ieckiem i której pun­
ktem w yjścia były stosunki wsi owej; różnice więc polskiej wsi później-
24 OGNISKO

sżej bynajm niej nie przeczą temu, że pochodzi ona od tej właśnie,,
którą poznaliśmy.
Łany, które dostaw ał sołtys i kmiecie, a także zagrody, słowem
cały ten podział wioski, o jakim mówiłem, służył za podstaw ę do umo-,
wy o czynsze i powinno­
ści, które za używalność
ziemi mieli składać spro­
wadzeni osadnicy. W y stę­
puje przede w szystkiem
sołtys przy samej umowie,
tak dobrze u nas w Pol­
sce, ja k i wszędzie gdzie­
indziej. Panujący, biskup,
opat, lub wreszcie możny
ja k i pan, słowem w łaści­
ciel ziemi szukał koloni­
stów, ale nie umawiał się
z każdym z nich z osobna.
W imieniu kolonistów w y­
stępował i um awiał się
jeden — późniejszy sołtys,
z nim przychodziło do za­
w arcia i spisania umowy.
Podobnie przecież działo
się do niedaw na jeszcze,
a może i dziś jeszcze dzie­
je się w Królestwie Pol-,
skiem. Jeśli idzie o roz­
parcelowanie m a j ą t k u ,
oczywiście przedsiębiorca,
k tóry kolonistów dostar­
cza dzisiaj, nie zostaje
C h ło p i p o lsc y z X IV -g o wieku sołtysem, cała jego rola
ry s u n e k J a n a M a te jk i. ogranicza się do sprowa-
dzenia kolonistów.
Dawniej było inaczej. Zazwyczaj ten, k tóry kolonistów w ynaj­
dywał i zmawiał, staw ał się, ja k przed chwilą powiedziałem, soł­
tysem . Sama ta nazw a je s t spolszczeniem zresztą tylko nazwy nie­
mieckiej „S chulthess“, po łacinie zaś nazyw ał się on s c u lu tu s ■ Ten soł­
ty s — schulthess miał rozliczne praw a i przywileje. Jak już wiemy,
był on pośredniczącym ogniwem między panem włości, dziedzicem
a kolonistami. P an ów, dziedzic, osobliwie jeśli nim był kościół, po-
O p o c h o d z e n iu wsi. p o lsk ie j. 25,

siadał sam liczne przywileje, p rzedew szystkiem zaś miał sądownictwo


na d ludnością, na je g o ziemiach osiadłą, choćby z samego ty tu łu lo k a ­
cyjnego, którego m u udzielił panujący. Z chwilą lokacyi ustępow ał on
znaczną jego część sołtysowi i kolonistom. Sołtys, ja k o zastępca dzie­
dzica, spraw ow ał są d y w raz z ław nikam i, w y b ra n y m i z pośród kolo­
nistów, sądził on w raz z nimi rozliczne k a te g o ry e spraw cywilnych
i karnych, j a k b y ś m y dzisiaj powiedzieli, z zastrzeżeniem tylko n ie k tó ­
rych dla pana. Dziedzic osobiście, lub jego wysłannik, zjeżdżał n a ich
sądzenie trz y raz y do roku, i wówczas sołtys był obowiązany razem
z kolonistami przyjąć go i ugościć. Zwykle przygotow yw ano dla niego
jedno t. zw. „pr<mmum“, po polsku w późniejszych dok u m en ta ch
„obiedne", koloniści zaś dw a pozostałe. To ugoszczenie, t. j. d o s ta r­
czenie wszelkich potrzeb zwykle przez je d e n dzień później zamieniano
n a roczną opłatę, k tó rą sołtys i kmiecie składali. Ówczesne k a ry s ą ­
dowe składały się w większości w ypadków z k a r pieniężnych, otóż
przychodziło do ich podziału między dziedzicem, sołtysem a poszkodo­
w anym . Sołtys miał prawo do pobierania trzeciej ich części w edług
zasady, przyjętej w Niemczech. Prócz tego dochodu, któ ry był znacz­
nym, miał jeszcze sołtys i inne. Należał do niego dochód z szóstego
a czasem z dziesiątego łanu, a prócz tego dochód z pewnej ilości za­
gród, oraz karczma, t. j. praw o pędzenia piwa., wreszcie miał często
bardzo kuźnię i piekarnię. Posiadał on je całkowicie, albo pobierał
z nich część jakąś czynszu, zazwyczaj także trzecią. Miał też prawo
polowania, łowienia ryb, pobierał również część dochodów za używ al­
ność lasów, k tó rą składali nowi osadnicy. Za to w szystko , był sołtys
obowiązanym oczywiście do pew nych u słu g wobec dziedzica, d o ś w i a d ­
czenia m u t. zw. po łacinie „h u n o r e s m usiał on jeździć np. z listem
i wypełniać pewne, mniej uciążliwe zlecenia i posługi — ale n a jw a żn ie j­
szym jego obowiązkiem był obowiązek staw ien ia się na w y praw ę wo­
jenną, ile razy zaszła tego potrzeba. Było to w szystko szeroko i ściśle
omawiane w lokacyjnej umowie; ja k o ś ć pancerza, broni,, z k tó rą miał
się stawić, ilość pachołków, k tó ry c h miał z sobą przywieźć, a przede­
wszystkiem w artość konia były należycie w yszczególnione. K rótki ten
przegląd p raw i obowiązków sołtysa aż na d to w yraźnie wskazuje, j a k
ważną on odgryw ał rolę, j a k w ażnym był czynnikiem przy lokacyi wsi
na prawie niemieckiem, k tó rą się zajmował i. k tó rą przeprowadzał.
Sołtys um aw iał się tylko, j a k wiemy, w imieniu kolonistów, k tó ­
rzy oczywiście musieli odgryw ać przy każdej lokacyi najw ażniejszą
rolę. Przywilej uw alniał ich p rzedew szystkiem od wszelkich obowiąz­
ków, ciążących na miejscowej — w naszym w y p a d k u — n a polskiej
ludności; nazywało się to uw olnieniem od p raw a polskiego. W s t a r ­
szych przyw ilejach zazwyczaj następow ało wyliczenie całego szeregu
26 OG N I S K O

rozlicznych danin, oraz powinności na rzecz panującego i jego urzędni­


ków, do których koloniści nie byli obowiązani, a wreszcie uwolnienie
od sądow nictw a księcia i tych, którzy z jego ram ienia sprawowali
sądy. Uwolnienie to było nader obszerne, tak że powiedzieć można:
bez m ała nowi osadnicy byli uw olnieni od w szystkich ciężarów, prócz
paru np.: i w Polsce tak ja k na Zachodzie panujący zastrzegał sobie
prawo powoływania osadników pod broń, je śli nieprzyjaciel był w k ra­
ju, zwykle byli oni także obowiązani do napraw y grodów obronnych,
choć ze znacznemi ustępstw am i i ułatw ieniam i, czasem wreszcie panu­
ją c y zastrzegał sobie t. zw. sep, t. j. opłaty w zbożu, czasem znowu
poradlne lub podworowe, t. j. jed n ą z najbardziej powszechnych a n a j­
mniej uciążliwych danin — a także apelacyę od sądów sołtysa lub na­
w et część spraw, których rozstrzygnięcie zwykle sobie zachowywał.
Lokacya wsi była tedy na małym obszarze, t. j. w granicach jednej
wioski, zupełnym przewrotem , wyjęciem z pod praw a powszechnego,
które obowiązywało w kraju, a nadaniem praw a innego, które z sobą
przynosili obcy koloniści.
Usunięcie daw nych praw i zwyczajów było niejako przygotow a­
niem teren u dla organizacyi praw nej, podobnie ja k wykarczow anie
lasu było robotą przedw stępną przed założeniem samej osady. Po
eksempcyi następował szereg warunków, na których mieli się koloniści
osiedlić, a co do których rozstrzygała umowa. W ięc tedy w pierw­
szym rzędzie umawiano się o lata robocizny, bo nie odrazu po doko­
nanej lokacyi koloniści mieli opłacać czynsz i pełnić różne powinności.
To je s t zrozumiałem: musieli przecież dom zbudować, rolę pod uprawę
przysposobić, sprokurow ać sobie inw entarz. Nie przypędzali oni z sobą
z dalekich Niemiec bydła — to pewno, bo i rasy rogatego bydła i koni
nie są u nas te same, co w Niemczech, ale czy inw entarza dostarczał
na miejsce właściciel, czy go sobie kolonista kupował? Co do tego,
ta k ważnego p u nktu milczą przyw ileje lokacyjne, sądzę, że sami mu­
sieli go sobie zakupić, lub w inny ja k i sposób dostać. Tak czy ina­
czej zresztą m usieli się nowi osadnicy zagospodarować, na co potrze­
bowali przecież czasu — trochę tylko dziwić może znaczna liczba tych
lat wolności. Bardzo często, jeśli nie zazwyczaj, ilość ich wynosiła lat
dwadzieścia, jeśli to była wieś nowa, założona „na surowym korzeniu",
t. j. świeżo w ytrzebiona z puszczy, dziesięć, je śli to była wieś już
istniejąca, a na nowo tylko osadzona, czasem znowu jak aś liczba po­
średnia, jeśli wieś była nowo zakładana, ale nie potrzeba było starej
puszczy trzebić. Często również liczba owej robocizny, ja k ją nazy­
w ają polskie źródła, w ynosiła lat dw anaście i sześć, rzadziej już mniej,
niż te cyfry — choć się i to zdarzało, mianowicie później, w tedy zazwy­
czaj do lat trzech zredukowano lata wolności. Reguła je s t tu taj
O p o c h o d z e n iu w si p o lsk ie j. 27

zre sz tą ja sn ą , choć ta k ż e nie bez częsty ch w yjątków , a m ianow icie


la ta w olności praw ie zaw sze są o połow ę m niejsze, je ś li chodzi o w ieś,
•już daw niej istn ieją cą . Po upływ ie ty c h la t trz e b a było, acz nie bez
żalu, zacząć płacić czynsz, „ p ła t“, j a k go n a z y w a ją pom niki p raw o ­
daw cze polskie z X V w ieku, i spełniać inne pow inności, k tó ry c h w y ­
m agała p ierw o tn a um ow a. P rzed ew szy stk iem koloniści płacili ów ty le
pożądany czynsz pieniężny w gotów ce. Oczywiście zupełnie je d n a k o ­
w ym i rów nym w szędzie być on nie m ógł, w a ru n k i bow iem flzyogra-
flczne, t. j. urodzajność roli zb y t są odm ienne, ale śm iało pow iedzieć
można, że dosyć stale i w znacznej bardzo w iększości w ypadków
w ciągu X III-go i X V -go w ieku w ynosił on jed n e g o ferto n a, to je s t
c z w a rtą część g rzyw ny, czyli, ja k w Polsce, gdzie g rzy w n a w y n o ­
siła 48 groszy, w ynosił on 12 groszy. To j e s t cyfra, k tó rą m ożna p rzy ­
ją ć za p rzeciętn ą i k tó rą obliczenia s ta ty sty c z n e stale ja k o ta k ą podają;
dodać w szakże należy: więcej stale dla W ielkopolski, niż dla M ałopol­
ski, gdzie czynsz j e s t nieco w yższy, w ynosi bowiem zw ykle ferto n lub
szesnaście a tak że ośm naście i dw adzieścia groszy. U w ażniejszy czy­
te ln ik może się zapytać: z jak ie g o to łan u m ianow icie te n czynsz opła­
cali km iecie, z m niejszego, chełm ińskiego i flandryjskiego, -czy z w ięk ­
szego frankońskiego. Otóż, co do tego, ta k się rzeczy m ają: p rzy w i­
leje lo kacyjne w w iększości w ypadków nie m ówią, z jak ie g o łan u
czynsz m a być pobierany, tam zaś, gdzie w ym ieniają, że łan je s t
m niejszy lub w iększy, tam się da zauw ażyć oczyw iście podniesienie
czynszu — ale nie takie, jak ie g o z g óry m oglibyśm y oczekiw ać, a m ia­
now icie z dw a razy w iększego łan u frankońskiego, czynsz w cale a w cale
nie w ynosi dwa razy w ięcej. N adw yżka je s t bardzo nieznaczna, albo
je j n aw et niem a zupełnie, — choć tu ta j w chodziła w grę i m niejsza u ro ­
dzajność łanu fran k o ń sk ieg o , n a k tó ry zre sz tą rzadziej m ierzono w io­
s k i,— ta k że pow iedzieć m ożna: czynsz w zw ykłych w aru n k ach z łanu
m niejszego w ynosi czw artą część g rzy w n y z m ałą przew yżką tylko,
je śli łan j e s t w iększy. Km ieć w szakże nie płacił całego czynszu je d y ­
nie tylko w pieniądzach. Na zasadzie lokacyjnej um ow y składał on
tak ż e czynsz w naturze, bez czego ów czesne gospodarstw o obejść się
nie m ogło. P rz ed e w sz y stk ie m w chodzi tu ta j w rac h u b ę czynsz, s k ła ­
d an y w zbożu, k tórego to zboża prod u k o w ali koloniści w ięcej, a może
i w lepszem ziarnie, w każdym razie sądzę, że produkow ali więcej
pszenicy, niż m iejscow a ludność rolnicza. Zw ykle składali now i osa­
dnicy z łanu od je d n e j do trz e ch m iar (korcy?) tro ja k ie g o ziarna:
t- j. pszenicy, ż y ta i ow sa — to b y ł zw yczaj pow szechny. Prócz teg o
jeszcze sk ład ał ko lo n ista dorocznie pew ną ilość ja j, zw ykle po d w a­
dzieścia lub po pół kopy i p arę k u r lub kapłonów . To były głów ne
jego zobow iązania, k tó re składał zw ykle n a św. M arcina, na jesien i —
28 O G N I S K O

j a j a tylko i kapłony składał n a wiosnę. Prócz tego daw ał lub opłacał


kolonista jeszcze zwykle w dwóch trzecich obiedne, o k tórem ju ż w spo­
m inałem, płacił też jeszcze drobniejszy d o d a te k niejako do czynszu za
używalności leśne w n aturze lub pieniądzu, stosow nie do umowy, jeżeli
te używalności wogóle nie były zupełnie daw ne, bo i t a k nieraz by­
wało. D odaw szy do tego dziesięcinę sk ładaną albo w pieniądzach,
albo w zbożu, (co było zawsze postępem , tam gdzie j ą dawniej sk ła ­
dano w łupieżach zwierzęcych) m ielibyśm y w najogólniejszych tylko
ry sa c h skreślony obraz, co km ieć uiszczał w końcu X III i X IV wieku.
Po km ieciach d ru g ą w a rstw ę ludności rolniczej stanowili, j a k wiemy,
zagrodnicy. Otóż ile opłacał zagrodnik, o wiele trudniej powiedzieć,
trudniej najpierw dlatego, że zagroda nie j e s t ta k stałą jed nostką, j a k
łan, zazwyczaj też nie wiemy, ile ona wynosiła, w iem y zaś, że byw ały
i zagrody większe, wynoszące po kilka a n a w e t czasem po kilkanaście
mórg, byw ały też i bardzo małe, które, j a k wiem y, liczono n a pręty.
W ja k im był sto su n k u czynsz do w ielkości zagród i j a k się zmie­
niał — trudno określić, znam y tylko, j a k wspom inałem, czynsz i to
dosyć rzadko, k tó ry j e s t dosyć nierówny, a nie wiemy, jakiej jed nostce
obszaru odpowiada.
W szy stk ie te ciężary, związane z posiadaniem ła n u lub zagrody,
j a k czynsz w gotówce, zboże etc. etc., nie w y c zerpują w szelako obo­
wiązków km iecia i zagrodnika. Prócz nich były i inne jeszcze p o ­
winności, które n a nich ciążyły, a m ianowicie km ieć i zag ro d n ik m u ­
sieli odrabiać to, co b yśm y mogli nazwać p ó ź n ie js z ą ,nazwą: pańszczy­
zny. Co do owej pańszczyzny, to dw a są w ogóle sposoby jej odra­
biania, albo na dni, albo na ilość p r a c y ,—w naszym w ypadku na obszar
obrobionegó pola d w orskiego—obydw a są u nas znane i obydwa prawie
to samo oznaczają. Zazwyczaj km iecie m ają odrabiać z łana dw a dni
do roku albo trzy, rzadziej cztery, dw a do trzech dni więc można
przyjąć za przeciętną. Mają oni przez te dni obrobić, t. j. zaorać pola
dworskie, ju trz y n a m i wówczas zwane, trz y razy do roku: n a wiosnę,
lato i jesień, prócz tego zaś ciążył n a nich jeszcze obowiązek skosze­
nia siana na łąkach. Często nie m ówią przyw ileje lokacyjne o ilości
dni, ale w ym ieniają ilość ziemi do obrobienia z jed n e g o łanu, k tó rą
m ierzą znowu albo zwykłą m iarą powierzchni, albo n a ilość w ysłanego
ziarna. W ynosi ona zwykle od je d n e g o do trzech morgów, lub od
jednego do trzech korcy (mensura). Robota opisana j e s t szczegółowo
w tak ic h razach, a więc m ają kmiecie zw ykle zaorać, potem ziarnem
właściciela obsiać role folw arczne ozime i jare , a także tam , gdzie są
wym ienione trz y m orgi i ugór; n a stępnie m ają je zawłóczyć, w szystko
to nie porzuciwszy raz zaczętej roboty; siano zaś m a ją skosić i zwieźć
n a folwark, a ponieważ j a k w iem y nie wszędzie znajdow ały się fol-
O p o c h o d z e n iu w s i p o lsk ie j. 29

warki dworskie, więc przywileje z góry zastrzegają sobie te robocizny


jeśli folwark będzie założony, tam zaś gdzie folwark znajdował się w sąsie­
dniej wiosce, tam kmiecie mieli obowiązek zwieźć zboże, ale przywilej za­
strzega w takich razach, że do najbliższej wioski, która je s t po nazwisku
wymieniona. Sądzę, że owe dwa dni do roku odpowiadały zazwyczaj
dwom jutrzynom, t.j. dwom morgom z łana, trzeci zaś dzień był prze­
znaczony na kośbę siana, taki też musiał być prawdopodobnie stosu­
nek wzajemny tych dwóch sposobów obliczeń robocizny kmieci. Prócz
tego wszystkiego, kmiecie i cała ludność wioski, zdolna do pracy, była
jeszcze obowiązaną do wychodzenia do żniw dwmrskich przez parę dni.
Była. to t. z. „pomocna" lub „tłoka*1. Wedle starego zwyczaju germań­
skiego miał ich dwór żywić, dostawali oni mianowicie pewną ilość
słoniny i pewną ilość piwa, zwykle z góry określoną. Takie były ro-
bocizńy kmieci, bardzo nieznaczne, ale wiemy dlaczego ta k nieznaczne?
Bo dworskich folwarków albo nie było wcale, albo jeśli i były, ja k
np. w dobrach szlacheckich,'to były bardzo małe i drobnych rozmia­
rów, gospodarstwo też było oparte przedewszystkiem na czynszu i to
je st jego wybitnym znamieniem w tej epoce. Daleko mniej wiemy
o robociznach zagrodników, gdyż przywileje co do tego punktu są
bardzo małomówne, trzeba tylko przyjąć za pewne, że odrabiali oni
więcej niż kmiecie, zagrodnicy bowiem to przecież właściwi stali ro­
botnicy wiejscy, z natury więc swego położenia, mniej płacić a więcej
odrabiać musieli.
Krótki ten opis wsi polskiej zaznaczający tylko najważniejsze
r ysy jej ustroju, pokazuje nam zupełnie jasno i wyraźnie ja k dalece
położenie ludności rolniczej ówrczesnej było dobrem i korzystnem. Nie
znamy jeszcze budżetu ówczesnego kmiecia, do którego zestawienia
należałoby znać ceny łanów (któreby się zebrać zresztą dały), na za­
sadzie wszelako ogólnego wrażenia, opartego na wczytaniu się w źró­
dła, możemy powiedzieć, że czynsz z łanu nie był wcale wygórowanym,
nie były też wygórowane daniny w zbożu, a wiemy ja k małemi były
robocizny, łan zaś był co n a jm n iej włóką trzydziestomorgową, do któ­
rej należał kawał łąki, używalności leśne i pastwisko, a zazwyczaj na­
leżał także i ów „przymiarek", który nierzadko wynosił kilka, a nawet
kilkanaście morgów, tak że wszystko razem stanowi obszerne i do­
statnie gospodarstwo. Nie mamy inwentarzy chłopskich z XIV wieku,
ale z końca tego stulecia lub z początków XV trafia się czasem za­
piska w księgach sądowych, wyliczająca „dobytek" kmiecia. Wszędzie
widzimy w jego posiadaniu po dwie i więcej pary koni, po kilka sztuk
rogatego bydła, a prócz tego jeszcze owce, kozy i drób, i spore za­
pasy zboża; zagrabienie tego dobytku liczy on sobie jako szkodę kilku
grzywien, co na owre czasy było sumą znaczną, a wszystko to świadczy
30 O GN I S K O

o rzeczywistej zamożności i dobrobycie kmiecia, dobrobycie, o k tó ­


rym, niestety, tak rzadko się słyszy w dziejach polskich, a o którym
ta k b y się słyszeć pragnęło i słyszeć należało.
Wioski, zakładane lub przenoszone w ciągu X III i XIV wieku,
to ja k wiemy, wioski osadzane na prawie niemieckiem, m agdebur-
skiem , szwedzkiem, flandryjskiem lub jak im kto chce — ale nie pol-
skiem, z pod którego przecież są wyjmowane. Koloniści, którzy w nich
zam ieszkują, to początkowo obcy przybysze z Niemiec, skąd przynoszą
swój język, swój obyczaj, swoje prawo, swój pług żelazny lepszej kon-
strukcyi i wreszcie .swoje ulepszone sposoby uprawy. Możemy sobie
z łatw ością w ystaw ić i dziś jeszcze niestety, ja k dalece ów napływ
żywiołów obcych cyw ilizacyjnie wyższych, był groźnym i niebezpiecz­
nym dla Polski ówczesnej. Żelazny pług, z którym przyszli obcy przy­
bysze, bywa czasem groźniejszym niż miecz żelazny. Zdobyć on Polskę
mógł, tak ja k zdobył całe obszary słowiańskie nad morzem Baltyckiem,
ta k ja k zdobył część Ślązka, tej prastarej polskiej dzielnicy. A prze­
cież się to nie stało. W ięc dlaczego ów wielki ruch kolonizacyjny
niem iecki nie w yparł wówczas zupełnie polskiego żywiołu, a czemu
pozostaw ił tylko organizacyę swoją i swoje formy osadnicze, a nie po­
zostawił z niemi razem nazawsze niem ieckich osadników? Oto p y ta­
nia pierwszorzędnej dla nas doniosłości. F ak t jest, że Polska się oparła
tej fali, że nie została zatopioną,—wiemy o tem wszyscy, — przyczyny
tego faktu wszakże nie ta k łatwo dadzą się ująć i określić, są zanadto
zawiłe i różnorodne,—badać je tu w szystkie nie miejsce; to jednak każdy
odrazu pojmie i oceni, że spraw ą pierwszorzędnej doniosłości w tej walce,—
bo w alką nazwać ją można, aczkolwiek nie zawsze świadomie prowa­
dzoną,—było to, żeśmy podówczas już mogli przejąć i przyswoić sobie
ową im portow aną nową organizacyę i żeśmy w skutek tego sami w ca­
łym tym ruchu mogli wziąć udział. Przypatryw anie się mu bierne,
tkw ienie wśród tych sam ych daw nych, pod wielu względami zacofa­
nych warunków, byłoby w prost zgubne, bo byłoby się równało ze­
pchnięciu na poślednie stanowisko. Trzeba było koniecznie ruszyć się
z m iejsca i pójść także razem naprzód, i to się w łaśnie stało na
szczęście.
Pierwsze osady nie flandryjskie ale niem ieckie pojawiają się na
Śląsku, ja k wiemy, w pierw szych dziesiątkach lat X III wieku. Mało
co później, a powiedzm y naw et praw ie równocześnie pojawiają się
one w Małopolsce i w W ielkopolsce. Książęta, im który bardziej go­
spodarny i zapobiegliwy (np. książę ślązki i czas jak iś krakow ski
H enryk Brodaty), tem łacniej sprow adzają obcych kolonistów, bo tem
więcej chodzi im o zakładanie nowych m iast i wiosek. Oczywiście ci
pierw si osadnicy są z pochodzenia wyłącznie Niemcami, są nimi i na-
O pochodzeniu w si polskiej. 31

stępni; rzec też śmiało można, przez wiek XIII, szczególniej w pier­
wszej jego połowie, przybyw ają do Polski prawie sami Niemcy i ży­
wioł niem iecki nietylko sadowi się w m iastach, ale także, ja k to już
Wiemy, dosyć licznie i po wsiach. I tam było też słychać język no­
wych przybyszów. Żywioł niem iecki nie przestaje napływać i w ciągu
XIV wieku; idzie on od coraz to bardziej zniemczałego Ślązka, idzie
i od również coraz bardziej niem ieckich Niemiec północnych: Pomorza
i Brandenburgii, a idzie wreszcie i od południa, t. j. od Spiżu na

K a z i m i e r z Wielki, k ró l c h ł o p k ó w
obraz W . E ljasza.

„ P o d g ó r z e g d z i e się także Niemcy grom adnie osiedlili. A przecież


mimo tego napływu, je śli można było powiedzieć, iż prawie każdą
wieś osadzoną w ciągu XIII-go wieku na „prawie niem ieckiem “ isto­
tnie zam ieszkują Niemcy, a w yjątkowo tylko czasem i Polacy, to
o wiele trudniej to samo powtórzyć o XIV wieku. Czem się to dzieje?
Odpowiedź nie trudna, bo wówczas już bowiem „prawo niemieckie"
nie je s t wcale synonimem niem ieckich osadników, mogli to być, i byli
z pewnością, ja k wiemy, Polacy osadzani na niem ieckim prawie. Ale
dlaczego w takim razie panujący i biskupi polscy nie zam ieniali od
32 OGNI S KO

początku starych polskich osad na nowe, zostaw iając w nich dawnych


osadników na innych tylko w arunkach i na nowem prawie? Odpowie­
dzieć na to pytanie można, bo ta ludność polska z samego początku
nie była tak dobrym ekonomicznie m ateryałem , ja k obca napływowa.
Tak było czas jakiś istotnie, ale dosyć wcześnie nauczyła się ona
z pewnością tyle, że gorszym m ateryałem od niej nie była. Nie o to
wszkaże jedynie chodziłb i nie był to jed y n y wzgląd, dla którego nie
odrazu ludność miejscowa mogła wziąć czynny udział w owym wiel­
kim ruchu kolonizacyjnym. Prócz tego był jeszcze i drugi bardzo wa­
żny, który należało przełamać. Dla panującego przedewszystkiem,
a także i dla kościoła, daleko prościej i bezpieczniej było ze względów
praw nych uciec się do obcego kolonisty, sprowadzić go i osadzić na
innem prawie, równocześnie w yzw alając z pod krajowego, niż zrobić
to' samo z miejscowym, powiedzmy, polskim chłopem. Niemieckiego
kolonisty n ik t nie potrzebował od niczego uw alniać, ani zmieniać jego
stanu prawnego je śli tak powiedzieć wolno, n ikt się go bowiem nie
pytał, skąd przychodzi i czy ma prawo osiedlać się, z góry bowiem
każdy wiedział, że nikt się o niego reklam ow ać nie będzie. Inaczej
musiało być z miejscową ludnością. Tę nim się osadziło na innem
prawie i uwolniło od obowiązków, które z dawien dawna spełniała,-
trzeba było uwolnić, czyli zmienić jej położenie, co nie zawsze było
na rękę tym, którzy wioski na nowem niemieckiem prawie zakładali.
Takie masowe uw alnianie ludności miejscowej, i pozostawienie jej na
tem samem miejscu było trudnem , bo na tej ludności właśnie opierał
się cały system adm inistracyjny, ta ludność a nie inna miała właśnie
obowiązek zadosyćuczynienia wszelkim potrzebom ówczesnego państw a,
a nietylko opłacania czynszu wedle swych sił ekonomicznych. Ona to
m iała obowiązek dostarczania podwód księciu i jego służebnikom, ona
to napraw iała grody, ona wreszcie, co najważniejsze, wchodziła w skład
organizacyi opolnej i grodowej. Uwolnić ją więc od tego wszystkiego,
znaczyło zachwiać bardzo silnie podstaw am i organizacyi samego pań­
stwa, znacznie ją przeistoczyć i przeobrazić, a to wcale pożądanem
nie było i być nie mogło. To wprawdzie robili w znacznej mierze
i koloniści niemieccy, ale ten ich wpływ na miejscowy ustrój spo­
łeczny był mniej widocznym i przyznać trzeba, nie tak radykalnym
i bardziej pośrednim, Stało się jed n ak to, co się stać musiało. Prze­
miana nastąpiła, ale powoli, miejscowa ludność rolnicza wzięła także
udział w tym całym ruchu osadniczym, i chcąc nie chcąc dopomogła
także w znacznej mierze do przeobrażenia dawnej Polski, ale nie stało
się to odrazu i za jednym zamachem, i nie stało świadomie, bo ruch
ten w yrósł nad głowy tych, którzy go rozpoczęli i wywołał skutki,
z których jasno nie zawsze musieli sobie zdawać spraw ę ci, którzy go
O pochodzeniu w si polskiej. 33

wywołali. Z początku, ja k wspominałem, panujący i kościół sprow a­


dzali kolonistów Niemców. Nierzadko książę, w ydając przywilej loka­
cyjny, zastrzegał naw et, że sołtys niem a praw a przyjm ować i godzić
ludności rolniczej polskiej nieswobodnej, czasem pozwalał tylko swo­
bodnym brać w niej udział, a czasem w reszcie nie pozwalał wogóle
osadzania Polaków na niem ieckiem prawie. W szystko to je s t łatwo
zrozumiałem, bo ja k wiem y nie chciał dozwalać na bezprawne p rze­
noszenie się ludności, albo nie chciał wyłączać z grodowego i opol-
nego związku naw et tej części ludności, k tó ra m iała praw a swobodnego
przenoszenia się z miejsca na miejsce. Te zastrzeżenia nie były w szak­
że bardzo skuteczne i wcale nie były powszechne, już bowiem naw et
w pierwszej połowie X III w ieku znajdujem y od niego w yjątki: książę
mianowicie nierzadko udziela przyw ileju w prost przeciwnego tym za­
strzeżeniom, i pozwala na osadzanie „jakiegokolwiek języka ludzi“,
a więc i Polaków, których zresztą często przywilej wymienia. P rzy­
czyna tego, na pozór trudnego do objaśnienia faktu je s t w gruncie
rzeczy zupełnie ja sn a i prosta. Oto zapotrzebow anie kolonistów, zapo­
trzebow anie pracy ludzkiej było większe niż liczba tych kolonistów
Niemców, których w danym w ypadku można było dostarczyć, słowem,
form ułując to w języku ekonomii, popyt był większy niż podaż i przed
tym faktem w szystkie inne względy ustąpić m usiały. W skutek tego
to w łaśnie objawu, dosyć ju ż wcześnie spotykam y polską ludność rol­
niczą w ciągniętą do kolonizacyi i biorącą w niej udział.
Nie w szystkie w arstw y tej ludności wszakże mogły się zrazu
staw ić na zawołanie do kolonizacyi, to zależało oczywiście od ich po­
łożenia praw nego. N ajłatw iej oczywiście przyszło to tej w arstw ie,
której stanowisko prawne było najbardziej zbliżonem do stanow iska
nowych przybyszów, a więc przedew szystkiem tym , którzy mieli prawo
swobodnego przenoszenia się z m iejsca na miejsce i którzy tem s a ­
mem nie byli przywiązani, przypisani do gleby. Taka klasa, ja k są­
dzę, istniała w Polsce w X III wieku. Pojęcie wolności je s t wprawdzie
bardzo trudnem w gruncie rzeczy do określenia w ciągu średnich
wieków, bo nie zawsze te same znamiona składają się na nią, z tem
wszakże zastrzeżeniem powiedzieć można, że to byli wolni ludzie i tak
naw et-są w źródłach nazywani. Ci to właśnie wolni ludzie musieli
pierwsi w kolonizacyi wziąć udział. Ale, ja k zwykle w takich razach
bywa, ruch ten, którego punktem w yjścia były stosunki ekonomiczne,
nie zatrzym ał się na jednej tylko w arstw ie, ale udzielił się także in­
nym. Ja k się to stało, nie zawsze możemy dokładnie prześledzić we
w szystkich szczegółach — nie o szczegóły wszakże idzie w niniejszej
pracy, w ystarczy powiedzieć najogólniej, że i ludność rolniczą, pozba­
wioną przyw ileju swobodnego przenoszenia się, a więc ludność nie-
wolną ruch ten powoli ogarnął — na to zresztą mamy dowody. L u d ­
ność niewolna coraz bardziej musiała zbiegać, coraz trudniej ją było
utrzym ać, a zresztą ciągłe zapotrzebow ania swobodnej, a przynajm niej
swobodniejszej pracy, zrobiło swoje. Okazało się nieraz korzystniej-
szem uwolnić naw et daw nych przypisańców i na nowych w arunkach
osadzić, niż na daw nych trzym ać. Powoli więc ruch kolonizacyjny po­
czął oddziaływać na miejscową ludność. Początkowo niechętnem
okiem patrzyła ona na obcych przybyszów i na sąsiednią wieś
lokowaną na prawie niemieckiem. Nietyko zazdrość byłą tego przy­
czyną. Obcy przybysze w skutek samego faktu lokacyi byli uciążli­
wymi dla tubylców, rozryw ali daw ną organizacyę — nie było np. można
kolonistom niemcom zdawać laski opolnej lub szukać u nich „śladu “
przestępcy, albo zdawać podwody, zwykle od wsi do wsi prow adzą­
cych. To wszystko było nieraz powodem sporów i niezadowolenia —
w krótce jed n ak pokazało się, że oddziaływanie tych nowych osad, na
miejscowe stosunki, ja k już wspomniałem, było zbawiennem i wyszło
na korzyść miejscowej ludności.
Instytucya, która tak je s t ściśle skonstruow aną , iż nie mieści
w sobie i mieścić żadną m iarą nie może odmiennych nieco stosunków,
nie je s t zdolną do dalszego rozwoju, bo objęcie odmiennych, choć por
krew nych stosunków, staje się punktem w yjścia nieraz dalszych prze­
mian i przeobrażeń. Podobnie się rzeczy miały z naszą organizacyą
wsi, osadzonych na prawie niemieckiem. D ostarczyły one z początku
i na długo gotowej formy dla ludności miejscowej, która skorzystała
z tego i w tę formę gotową weszła. Jako kmiecie, a częściej daleko
jako zagrodnicy, w XIII wieku osiedlali się w nowych osadach Polacy.
Później już w XIV w ieku całe wioski oni bez podziału zaludniali: soł­
tys, kmiecie, zagrodnicy, karczm arze — wszystko to rekrutow ało się
z miejscowej ludności. W szystko było ta k samo — a przecież nie tak
samo. Musiały się w kraść pewne odmiany, choć rząd zawsze ten sam
pozostał: cała, rzecby można, strona m ateryalna, podział pól, łan, jako
jed n o stk a miary etc. etc. — to wszystko zmianom nie bardzo mogło
uledz; ale nieraz mogło się zmienić i zmieniało istotnie stanowisko pra­
wne osadników. Zdarzało się to w tych mianowicie wypadkach, w któ­
rych chodziło np. o reorganizacyę już istniejącej polskiej osady.
W ówczas bardzo często właściciel wioski uw alniał wprawdzie swych
dawnych poddanych od powinności i prestancyi, które dawniej na nich
ciążyły, a to, aby tern ła tw :ej mogli uiszczać czynsz w gotówce i w zbo­
żu, ale przecież z konieczności nieraz większy nacisk musiał kłaść
np. na robocizny, ograniczał także ich zbyt, daleko idące w edług nie­
go prawa, nie daw ał sołtysa etc. To wytworzyło w ciągu XIV wieku,
ja k łatw o spostrzedz, formę pośrednią wsi osadzonych, jak b y powiedzieć
O pochodzeniu, w si polskiej. 35

można, na niezupełnem niem ieckiem prawie. To niezupełne prawo nie­


mieckie nie było ezem innem, ja k tylko zmienionem pod wpływem
nowych stosunków starem prawem polskiem, osady też, które je m iały,
nazyw ały się osadami in ju rę polonico. Nazwa ta oznacza przedewszyst-
kiem wieś, nie m ającą niemieckiego prawa, je s t też używaną, jako
przeciw staw ienie do wsi, które to prawo miały. Samo wszakże „pra­
wo polskie'1 w tym wypadku uległo zmianie. W ieś na prawie polskiem
z XIV wieku, osobliwie w drugiej połowie, za rządów Kazimierza W .
nie oznacza w ogromnej większości wypadków, bynajm niej, w si na
prastarem , książęcem prawie, ja k jeszcze np. w X III wieku, kiedy obie
te formy osadnicze: obca, niemiecka i polska miejscowa nie łączyły się
z sobą wcale. Nie je s t to wieś zupełnie nienaruszona, jeśli tak pow ie­
dzieć wolno, w której się nie zm ieniły stosunki od prastarej piastow ­
skiej doby, ale wieś osadzona na takiem połowicznem prawie. Oczy­
wiście nie chcę przez to twierdzić, że ju ż wówczas nie było wsi mało
albo i wcale n ietkniętych nowymi stosunkam i. Spotykali się jeszcze
i adskryptycjusze, t. j. przypisani do gleby, były i dawne wioski o roz­
rzuconych działkach i źrebiach — ale chodzi o to, że takie osady nie
stanow iły ju ż więcej ty p u ogólnego, że ich organizacya chyliła się do
upadku i przeznaczoną była na zagładę, — to też ostatecznie prawie zu­
pełnie z powierzchni k raju zniknęła. Było to niezbędnem, bo na to
aby się pojawiły nowe formy bytu, stare m usiały ustąpić. W idzie­
liśm y, ja k stosunki społeczne, niezwykłe różnorodne a naw et antago-
nistyczne w ciągu X III a po części i XIV w ieku poczęły tracić
z czasem swoje ostre kanty, jeśli tak powiedzieć wolno, poczęły się
układać obok siebie, potem coraz bardziej i przenikać wzajemnie,
z czego pow stała nowa forma i nowa klasa społeczna, ja k ją śmiało
nazwać można, a mianowicie pow stał kmieć polski: zamieszkały
we wsi o takiem praw ie połowicznem, bardzo już zbliżony swem sta ­
nowiskiem praw nem do kmiecia, osadzonego na rzeczywistem nie­
mieckiem prawie, a daleki od dawnego polskiego, niewolnego chłopa.
Ten kmieć miał w łaśnie zapanować w całój Polsce, niestety tylko czas
jakiś, za ostatniego W ielkiego P iasta i pierw szych Jagiellonów. Nie
można ukryw ać: w tej całej przem ianie wiele je s t momentów ciem­
nych, wielu szczegółów brak, wielu rzeczy nie wiemy, ale najogólniej­
sze linie dadzą się mniej więcej zaznaczyć — a nam na razie przynaj­
mniej o więcej nie chodzi. Bez przesady też już dzisiaj powiedzieć
można, że w tej przemianie, w tem ukonstytuow aniu się nowej w arstw y
ludności rolniczej tkwiło w znacznej mierze rozwiązanie zagadki przyszło­
ści. W owym kolonizacyjnym ruchu z XIII wieku nie trudno poznać
pierwszego uderzenia potężnej fali, zwącej się nieinaczej, ja k „pochód
na W schód", D rany naah Osten, k tóry jeszcze dzisiaj odczuwamy. Nie
36 OGNISKO

dosyć było orężem podbić i ujarzm ić Słowian N adbałtyckich, należało


ich kraje zaludnić i skolonizować, i tego Niemcy dokonyw ały od X II w.
t. j. od chwili, kiedy same wzmogły się ekonomicznie. Dziś, ten wielki
prąd dziejowy, dla nas zawsze ta k groźny, bo go utrzym uje i popiera
potężne państw o, kto wie czy się nie wyczerpał ekonomicznie, zbyt
bowiem w łaśnie potrzebuje opieki i pomocy państw a, — wówczas był on
wszakże w całej pełni swego ekonomicznego rozwoju i siły, to też
Polska X III i XIV w. miała przed sobą nie łada zadanie do rozw ią­
zania. Na szczęście rozwiązała je pomyślnie. N aturalnie bez s tra t się
nie obeszło. U traciła ona, nie zaraz podówczas, ale nieco później,
w skutek tego ruchu swoje najdalej na zachód w ysunięte dzierżawy
plemienne, utraciła dolny Ślązk, ale się też i na tern skończyło. Ger-
manizacya, k tóra mogła iść razem z kolonizacyą na niemieckiem pra­
wie, dalej wszakże nie poszła. M iasta spolonizowały się znacznie pó­
źniej, to praw da, ale wioski bardzo wcześnie. Tak się zaś stało dla­
tego, źe miejscowa Ludność napłynęła niejako w tę początkowo cudzoziem ską
fo rm ę , z której powstał, ja k wiemy, typ wsi polskiej. Polska mogła
z tego wielkiego prądu osadniczego skorzystać, ale też mogła w jego
falach sam a pójść na dno, słowem kolonizacya była dla niej obosieczną
bronią, w szystko zależało, czy zdoła ją opanować lub nie, opanować
zaś w tym wypadku znaczyło wziąć samem u w niej udział, przysw oić'
sobie płynące z niego korzyści i pójść dalej swoją w łasną drogą.
W spółczesne prawodawstwo Kazimierza W. i przywileje lokacyjne
dają nam możność wniknięcia nieco bliżej i określenia szczegółów tegO’
przedm iotu i położenia ówczesnego kmiecia. W ięc najprzód w s ta tu ­
tach wielkiego króla są ślady nowych stosunków i królewskiej inge-
re n c y i— tylko nie biją one bardzo w oczy, dlatego też pominąć je
łatwo. Kmieć ówczesąy, bo tej nazwy jako najpowszechniejszej będę
używać, miał już de fa c to przynajm niej prawo przenoszenia się,—s ta tu t
próbował je naw et ograniczać,—posiadał też jeszcze z daw niejszych cza­
sów pochodzące prawo odpowiadania przed sądem nietylko pańskim,
lecz i królewskim , tylko, że dawniej miała je pewna kategorya rolni­
czej ludności, teraz obowiązek ten, a raczej przyw ilej, m usiał się roz­
szerzyć na tę nową pow stającą klasę ludności. Je s t to zresztą bardzo
ciemny punkt naszej w ew nętrznej historyi, potrzebujący aby go h i­
storycy praw a jaknajprędzej wyświetlili. Tutaj jedynie w ystarczy
stwierdzić, że już podówczas ogromna większość kmiecej ludności
odpowiadała i pozywała przed sądam i publicznemi, jeśli tak powie­
dzieć wolno, a nietylko przed patrym onialnym i, pańskim i. W ażne to
są bardzo przywileje! Prócz nich wszakże Kazimierz W. stanowi z pa­
nam i Rady, a więc za ich zgodą, że pan niema dziedziczyć po kmieciu
i zabierać jego „puścizny14, ale spadkobiercą je s t rodzina kmiecia, a da-
O pochodzeniu w si polskiej. 37

lej podniósł on wysokość tej części okupu, k tó rą pobierała rodzina za­


bitego kmiecia od jego zabójcy. Są to nader ważne zm iany, decydu­
ją ce o. nabyciu wolności praw nej. Szczególniej kw estya dziedziczenia
po zm arłym kmieciu je s t ważną, i co nas w pierwszej chwili zadziwić
może, je s t kw estyą, która w X III i XIV w. na Zachodzie, np. we Fran-
cyi, odgryw ała także znaczną rolę. Od t. z. „m ain-m orte“, t . j . „naszej
puścizny“, uwalniano podówczas także masowo poddanych. To form u­
łowanie praw ne nowych stosunków, te reformy, jak b y je nazwać mo­
żna, nie mogły się obyć bez opozycyi i niezadowolnienia. Każdy głęb­
szy przew rót w ew nętrzny bez „tarcia“ i opozycyi przecież nie może
się obejść. Nie mógł się więc obejść i nasz polski. W edług bardzo
wiarogodnej trądycyi Długosza, Kazimierz W. je s t królem chłopków.
Bronił on kmieci przed uciskiem panów—jak zapewnia nasz dziejopis—
w ysłuchiw ał sprawy, które przed niego k m iecie, zanosili, rozstrzygał
na ich korzyść, i szedł naw et tak daleko, że w edług słów Długosza,
o których prawdziwości nie możemy wątpić, miał on powiedzieć: „miej
chłopie w kalecie ogniwo a na polu krzem ień znajdziesz, łacno sobie
z nim sprawiedliwość uczynisz je śli masz krzyw dę". Musiały więc
starcia być ostre i krzyw dy znaczne, skoro wywołały tę tak bardzo
bezwzględną radę króla, ale właściwie o co chodziło w tern wszyst-
kiem? Nie sądzę aby chodziło o zwykłe przygodne jak ieś gw ałty i roz­
boje, przyczyny tego niezadowolenia i ucisku leżały głębiej, i szukać
ich należy w owym ekonomicznym i społecznym przewrocie, który
Polska wówczas przechodziła, i tu znowu tylko bliższe badania, k tó ­
rych brak, mogłyby kw estyę zupełnie w yjaśnić, my zaś na jej zazna­
czeniu m usim y poprzestać.
Objawy, o których wspomniałem: prawodawcze formułowanie sto ­
sunków, które zmieniło życie, antagonizm y czy niezadowolnienia ró­
żnych w arstw społecznych, wszystko to są, nie chcę powiedzieć „po­
wierzchowne", ale zwierzchnie objawy głębiej tkw iących przyczyn.
Faktem je st, że ów wielki ruch ekonomiczny, k tóry dał początek obce­
mu osadnictwu, nie ustaw ał, przeobrażał się tylko i rozwijał dalej.
Rozstrzygającem tu taj pozostawało zawsze to, że popyt na pracę był
w iększy niż podaż, i w tym stosunku tkw ił węzeł całej kwestyi. Pol­
ska stała otworem dla osadników obcych lub swoich i czekała, aby
dla pracy ludzkiej zdobyć całe nieupraw ne dotychczas obszary. Skoro
się raz osadnicy znaleźli, musieli oni mimo trudności, które się n a strę ­
czały po drodze, zająć znaczne i korzystne w społeczeństwie m iejsce—
inaczej być naw et nie mogło.
Ja k każdy wielki prąd tej natury, ta k samo i nasz zresztą nie
mógł nie mieć także stron ujem nych — byłoby to wprost niemożliwem.
38: O G N I S K O

Miał j e też i r u c h o s a d n ic z y p o lsk i z X I V w ie k u i to n a w e t dosy ć


znaczn e. P rzed ew szystk iem ta k ż e „ ja k z w y k l e “ i r u c h osad niczy
w s p ó łc z e s n y m ia ł p e w n ą d ą ż n o ść do p rz e ro d z e n ia się w s p e k u la c y ę
i g o s p o d a r s tw o r a b u n k o w e . D w a t u t a j g ro z iły n ieb ez p iecz eń stw a:
u m a w ia n ie o s a d n ik ó w , p rz e z s o łty só w i owe l a t a robocizny. P rz y sil-
n e m z a p o tr z e b o w a n iu k o lo n is tó w ła tw o było b a rd z o o p ew n e n a d u ż y ­
cia ze s t r o n y p o ś re d n ik ó w , t. j . so łty só w . P o tw o r z y ły się zn a c z n ie jsz e
p r z e d s i ę b i o r s t w a osadn icze, j e ś l i t a k p o w ied z ie ć wolno, w s k u t e k czego *

w ich r ę k u m ó g ł się r u c h t e n s k u p ia ć , to w s z a k ż e nie b y ło b y złem


t a k dalece. J e s t to o b ja w d o s y ć z r e s z tą n a t u r a l n y , ale znaleźli się lu ­
dzie, t. j. so łty si, k t ó r z y się p o d e jm o w a li o s a d z a n ia w ielu n a ra z wio­
sek, a w y w i ą z a ć się później ze s w y c h zobow iązań, g d y b y b y li n a w e t
chcieli, n ie b y lib y w s ta n ie . R o zp o cz y n ali lo k a c y ę , cią g n ę li n a w e t
z niej p e w n e zyski, je ś l i się dało — a n a s t ę p n i e po rzu cali j ą d la d r u ­
giej, trze ciej i t. d. N a p ró żn o p r z y w ile je z a s tr z e g a ją często, że s o łty s
osobiście w e w s i osiądzie, że d o p ro w a d z i do k o ń c a lo k a c y ę etc. etc.
N ic to n ie p o m ag ało , i ż a d n e p rz e p is y t e m u za ra d z ić n ie b y ły w s t a ­
nie, g d y ż o b ja w t e n t k w ił j u ż w s am ej isto cie n ie ja k o teg o ca łego
r u c h u i te g o sz y b k ie g o tę tn a , z j a k i e m się s t o s u n k i ó w c zesn e ro z w i­
ja ł y . K m iecie ró w nież, n ie ty lk o s o łty si o b ja w ia li n ie ra z d ą ż n o ść do
n i e d o t r z y m y w a n i a u m ó w — i ich o g a rn ia ł, r z e c b y m ożna, t e n d u c h n ie ­
s p o k o jn y p rz e n o s z e n ia się z m ie js c a n a m iejsce. S zczególniej ze w z g lę ­
d u n a z a s ie d z e n ie się k m ie c ia n a m ie js c u n ieb ez p iecz n em i b y ły ł a t a
ro b ocizn y, b y ł a to b o w ie m t a c h w ila k r y t y c z n a , k t ó r ą tr z e b a było
p rz e jś ć , j e ś l i się chciało n a m ie jsc u p ozostać. A le j a k t u p o z o s ta ć n a
m ie js c u , z d e c y d o w a ć się n a p łace n ie cz y n s z u , d z iesię cin y , n a s k ł a d a ­
nie ró ż n y c h opłat, k i e d y m o żn a było d o s t a ć się znow u t a k ła tw o n a
robociznę, k ie d y w obec z a p o trz e b o w a n ia ń a m a w ia n o i p o d m a w ia n o
km ieci, a b y się gd ziein d z ie j prz en ieśli — a p rz e n ie ś ć się zaw sze było
gdzie! Opuścić łan, k t ó r y się zaczął w y ja ła w ia ć , i c h a tę d o sy ć n a ­
p rę d c e s k le c o n ą — to nie k o s z to w a ło k m ie c ia z n o w u t a k wiele! P r z e ­
n o sił się on też często i c h ę tn ie — a u w ielu m u siało się to s ta ć n a ­
w e t i n a ło g ie m — p o ry w a ł się on, b y le iść dalej w ś w ia t, zn o w u t r z e ­
bić las, zn ow u się budowrać i z a k ła d a ć n o w e s ied lisk o — k ilk a też r a z y
W ży c iu m u s ia ł on n ie ra z o p u szc zać s t a r ą a z a k ła d a ć n o w ą siedzibo.
I znow u b ard zo n ie w ie le m o gło p rz e c iw d z ia ła ć p r a w o d a w s tw o , choć
p rz e p is ó w n ie zbrakło. J a k k a ż d y d o b ry p ra w o d a w c a , t a k i K a zi­
m ierz W . m u s ia ł zw rócić u w a g ę n a te n s t a n rzeczy, m u sieli zw rócić
u w a g ę i p a n o w ie r a d y — b e z p o ś re d n io w tern z a in te re s o w a n i. Z p o w o ­
d u c z ę steg o o d b ieża n ia p o d d a n y c h , m ów i też s t a t u t , n is z c z e ją m a j ą t k i
panów , p rz e to nie m a n a ra z w ięcej k m ie c i bez w oli p a n a do inn ej
O p o c h o d z e n iu w s i p o lsk ie j. 39.

wsi się przenosić* ja k jed en lub dwóch, a tylko w następujących w y­


padkach mogą „ruszyć się“ w szyscy, a mianowicie kiedy dziedzic
osili córkę lub żonę kmiecia; jeśli go za długi pana fantują; kiedy
wreszcie pan je s t pod kościelną ekskom uniką. Te ograniczenia nie są
jedyne. Tak np. ten sam arty k u ł w innej redakcyi, ale zdaje się także
współczesnej, omawia dalej bezprawne opuszczanie panów przez kmieci:
nie wolno im odbieżyć nocą z wioski, winni są dać zastępcę, obliczać
swą rolę, oziminę, jarzynę i oddać gospodarstw o w porządku, a w resz­
cie służyć lub czynsz płacić przez tyle lat, przez ile używali wolności.
Inny znowu artykuł stanow i kary za wykopanie drzew owocowych,
chociażby wykopywał je ten, k tóry je sadził, co oczywiście odnosi się
do rabunkow ego w prost gospodarstw a kmieci, którzy z sobą i szczepy
chcieli zabierać. W ątpliw em je st, czy się to wszystko na wiele przy­
dało, skoro tylko znalazł się inny dziedzic, który zbiegłego km iecia
chętnie przyjął do siebie, a taki się zawsze znajdował. Przew iduje to
naw et ten sam artykuł statu tu , który się zajm uje bezprawnem opuszcza­
niem gospodarstw przez kmieci, określa on bowiem karę, którą ma
pan, przyjm ujący cudzego kmiecia, zapłacić. Pomimo wszystko w osta­
tniej instancyi rozstrzygała tu taj, ja k zawsze w takich w ypadkach,
konkurencya. Często też i tak bywało, że pó upływie robocizny dzie­
dzic zmieniał w arunki umowy dawniejszej, ustępow ał z w ym iaru łanów —
a być może i z czynszu. Czasem znowu kmieć oświadczał sądownie,
że godzi się naw et na więzienie, jeśli przed czasem swój łan opuści.
W szystkie te artykuły praw a, zastrzeżenia etc. stw ierdzają raz jeszcze
tylko, ja k dalece silnym i ożywionym, że ju ż nie powiem gorączko­
wym, chwilami był ruch kolonizacyjny, który w XIV w ieku całą Pol­
skę ogarnął. Że miał i on swoje ciemne strony, że nosił w sobie za­
rodki złego — któż o tem wątpił! Alboż je s t ja k a in sty tu cy a tak do­
skonała, żeby ich nie mieć i nie nosić? W każdym razie ruch ten był
niezbędnym dla dalszego rozwoju Polski, bez niego obejść się ona nie
mogła, dobre, dodatnie jego strony przeważają*też stanowczo i zupeł­
nie szalę na jego korzyść.
Mówi się nieraz w podaniu i historyi o idealnem zajęciu jakiegoś
kraju. Lech przybyw a do Gniezna ze swoją drużyną i ze swojem ple­
mieniem i obejmuje w posiadanie Polskę — tak chce legenda — ale rze­
czywistość chce i w ym aga czego innego. Trzeba mianowicie ten za­
ję ty kraj w pocie czoła pługiem przeorać ja k długi i szeroki, zamienić
odłóg na pole upraw ne, którego plonem ludzie się żywią, słowem zdo­
być go pracą i zawłaszczyć poraź drugi. To w łaśnie zrobił cały
ten ruch osadniczy, który się w Polsce XIV w. dokonał. Jem u zawdzię­
cza Polska, że z napoły pustej stała się ludną. Dzięki sprzyjającym
40 OGNI S KO

warunkom , większej swobodzie i w iększem u dobrobytowi znalazła się


łatwo ta nadw yżka ludności, k tó ra j ą zaludniła. Statystycznych da­
nych niestety nie posiadamy, dokum enty wszakże wspom inają czasem
0 tern, ja k „z łaski Bożej" kraj się zaludnia, i rzeczywiście, zaludniał
się on i prawie w oczach mnożyły się nowe osady i przybywało ludzi,
którzy je zamieszkiwali. Nic tego wyraźniej nie wskazuje, ja k kw estya
ochrony lasów i kw estya używalności rozlicznych, które wówczas do­
piero na praw dę pow stały. Już s ta tu t Kazimierza W. zakazuje, ścina­
nia cenniejszych drzew w lasach, ja k np. dębów, widocznie więc daw ­
niej nie było to niedozwolonem, a w każdym razie nie pilnowano tego
zbytecznie. Ten sam sta tu t w ydaje przepisy o przepędzaniu stad
świń do lasów, aby w polach szkód nie czyniły. Przy końcu też XIV
w ieku widzimy znaczny ruch, szczególniej w W ielkopolsce—k tó ra zdaje
się w tym w ypadku przoduje innym d zieln ico m -reg u lu jący kw estyę
używalności, kw estyę serw itutów , ja k ją śmiało możemy nazwać. Na­
zywało się to podówczas „interdictio hereditatis“, „zapo wiedzeniem", t. j.
zakazywaniem dziedziny t. j. włości. Obwoływano w grodzie trzy k ro ­
tnie, iż nie wolno robić dowolnie dróg, wzbraniano użytków w lasach,
polach, łąkach i pastw iskach. Zakaz ten odnosi się zwykle do obcych
ludzi, z sąsiednich wsi, czasem do swoich własnych. Inaczej być nie
mogło; niegdyś w szystko to stało nieledwie że otworem każdemu, go­
spodarstw o bardzo ekstensyw ne potrzebowało takiej, rzecby można,
wspólności niezajętych obszarów. Teraz zmieniły się stosunki. Las,
łąka, odłóg przestał być nieużytkiem . Po zajęciu pod upraw ę znacz­
nych przestrzeni zrobiło się ciaśniej, nieużytki nabrały wartości, zresztą
lepsze gospodarstw o wymagało ich ograniczenia, a co zatem idzie
1 uregulowania. W łaściciel, lub właściciele zwykle przy działach za­
strzegali dla siebie i swych kmieci t. z. „łączeństwo", t. j. właśnie p ra­
wo używalności leśnych i pastw iskow ych, ale już było ono zreformo­
wane, bo ściślej określone, a raczej bo określone poraź pierwszy
wogóle.
W Polsce XIV wieku odwieczne puszcze i ciemne bory rzedną,
ustępuje mrok, światło się przez gąszcz leśną przedziera, słychać stuk
siekier i łomot w alących się drzew, a w dalekich leśnych ostępach
dziki zwierz przystaje i słucha zdziwiony, z nad moczarów podnosi łoś
swą ciężką głowę i niedźwiedź ospały idzie dalej szukać legowiska,
a z bagien zrywa się ptactwo i z krzykiem krąży niespokojne, bo się
w darł człowiek, k tóry nań nastaje, trzebi puszczę, osusza bagna i za­
kłada siedziby. Robi się widniej, jaśn iej, przestrzeniej. Wszędzie w i­
dać świeżo zorane pola, świeże, jasne, słomiane strzechy chat coraz
częściej przeryw ają dawną głuszę leśną. W szędzie ruch, wszędzie ży-
O pochodzeniu w si polskiej. 41

cie, wszędzie w ysiłek ludzki i praca. Zbywa się Polska ówczesna s ta ­


rych przeżytych form, organizacya grodowa powoli upada w znacznej
mierze, dlatego że są ju ż m iasta, w ychodzą też coraz bardziej z użycia
rozliczne dawne daniny, związane z innem gospodarstwem i z innym
ustrojem , słowem Polska przechodzi z jednej epoki do drugiej. P ro­
wadzi ją zaś ostatni k ró l-P ia s t do lepszej, szerszej przyszłości i sam
zam yka przeszłości podwoje.
Z tej to w łaśnie epoki pochodzi, ja k wiemy, wieś polska.— ta sama,
którą w szyscy prawie jeszcze pam iętamy.
K arol Potkański.
' , : - < •
193059
BIBLIOTEKA
N A RO DO W A

You might also like