You are on page 1of 12

Frederic Jameson

Zakochany biznesmen
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (121-122),
267-277

2010
Prezentacje

Fredric JAMESON

Zakochany biznesmen1

K iedy zastanaw iam się, dlaczego tak niezw ykła powieść, jak Lalka Bolesława
Prusa (A leksandra Głowackiego) jest tak m ało znana, tak rzadko czytana na Z a­
chodzie, pierwsza, nieuchronnie się nasuwająca odpowiedź wskazuje na język polski
jako tzw. język „m ałej m ocy” (small-power languages). N ie zm ienia tego fakt, że jest
to najstarszy słow iański język literacki, z bogatą literatu rą renesansow ą datującą
się od czasu, kiedy Polska była najw iększym k rajem w E uropie; język, k tóry szczy­
ci się najznakom itszym rom antycznym poetą europejskim (jego poezja odegra
w ażną rolę w Lalce).
N ie zm ienia tego rów nież hero iczn y stereotyp Polaków jako Irlandczyków
W schodu, z ich szlachetnym i i straceńczym i rew oltam i przeciw im perialnej p o tę­
dze sąsiada i suzerena (największe z tych przegranych pow stań - styczniowe z 1863
roku - stanow i jeden z tem atów powieści, walczył w n im jej autor). W iększej w ie­
dzy o tym języku i jego literatu rze nie sprzyja naw et kluczowe znaczenie Polski
dla Żydów europejskich, którzy odegrali w ażną historyczną rolę w tym osobliwym
system ie klasowym z liczną zubożałą, lichą szlachtą i drobnym m ieszczaństw em ,
które z w olna w yłaniało się w m iastach. G eneralnie jest to świat tak bardzo obcy
zachodniem u dośw iadczeniu, że odbiorcy P rousta lub czytelnicy angielskiej p o ­
wieści m ogliby uznać tak i obraz społeczeństw a za całkow icie niezrozum iały. „M ais
quoy, ils ne p o rten t po in t de chausses!”2

Źródło tekstu: F. Jam eson A Businessman in L ove, w: The N o v el, vol. 2,


ed. by F. M oretti, P rinceton U n iversity Press, P rinceton 2007, s. 437-446.
267

2 „Ale cóż k ied y n ie noszą pludrów !” (M. M on taign e O kanibalach, w: tegoż Próby,
t. 1, przel. T. Ż eleń sk i [Boy], PIW, W arszawa 1985, s. 318).
Prezentacje

Stąd być może wydają się nam tak dalecy i nazbyt egzotyczni, a zwłaszcza: zako­
chany biznesm en! Bo taki jest tem at tego obszernego arcydzieła postnaturalizm u.
Już sam sform ułow any w ten sposób tem at kojarzy się zachodniem u czytelnikowi
z kom edią lub karykaturą. Zwłaszcza że w Lalce nie m am y do czynienia z głodnym
sukcesu, m łodym arywistą, jak w dyptyku Zoli (Kuchenne schody i Wszystko dla pań)
czy u M aupassanta w Bel-Ami. Zasadniczo odm ienny jest także Paryż - właściwa
stolica zachodniej nowoczesności - który odwiedzam y wraz z bohaterem w braw u­
rowym, oszałam iającym epizodzie um ieszczonym w centralnym punkcie powieści:
W okulski id zie dalej i z n ajw iększą uwagą przypatruje się k am ienicom . C óż tu za sk le­
p y !... N a jlich szy z nich lepiej w ygląda a n iżeli jego, który jest n ajp ięk n iejszym w W ar­
szaw ie. D o m y ciosow e, prawie na każdym p iętrze w ielk ie b alk ony albo balustrady b ie ­
gnące w zd łu ż całego piętra.
„Ten Paryż wygląda, jakby w szyscy m ieszk ań cy czu li potrzebę ciągłego k o m u n ik o ­
w ania się jeżeli nie w kaw iarniach, to za pom ocą gan k ów ” - m yśli W okulski.
I d ach y są jakieś orygin aln e, w ysok ie, obładow ane k om in am i, najeżone blaszanym i
k om in k am i i szpicam i. I na u licach co krok wyrasta albo drzew o, albo latarnia, albo kiosk,
albo kolum na zakończona kulą. Z ycie k ip i tu tak siln ie, że nie m ogąc zu żyć się w n ie ­
sk oń czon ym ruchu powozów , w szybkim b iegu lu d zi, w d źw igan iu p ięciop iętrow ych d o ­
m ów z kam ienia, jeszcze w ytryskuje ze ścian w form ie posągów lub płaskorzeźb, z d a­
ch ów w form ie strzał i z u lic - w postaci n iep rzeliczon ych kiosków.
W ok u lsk iem u zdaje się, że w yd ob yty z martwej w ody w p ad ł nagle w ukrop, który
„burzy się i szu m i, i p r y s k a . ” O n, czło w iek d ojrzały i w sw oim k lim a cie gw ałtow ny,
p oczu ł się tu jak flegm atyczn e d zieck o, którem u im p on u je w szystko i wszyscy.
Tym czasem dokoła niego w ciąż „wre i kipi, i szum i, i pryska”; nie w idać końca tłum ów
ani powozów, ani drzew, ani olśniew ających wystaw, ani nawet samej ulicy. W okulski stop ­
niowo zapada w odurzenie. Przestaje słyszeć hałaśliwą rozmowę przechodniów, potem głuch-
nie na krzyki handlarzy ulicznych, w reszcie na turkot kół.3

- Prawda, jakie to cudow ne m ia s t o ? ! . - zaw ołała nagle, patrząc m u w oczy. - N iech


m ów ią, co chcą, ale Paryż, naw et zw yciężony, n ie przestał być stolicą świata. C zy i na
panu zrob ił takie w r a ż e n ie ? .
- Im ponujące. Zdaje m i się, że po k ilk utygod n iow ym pobycie przybyło m i sił i odw a­
gi. N apraw dę, tam dopiero nau czyłem się być du m n ym z tego, że pracuję.
- N iech m i pan to objaśni.
- Bardzo łatw o. U nas praca ludzka w ydaje m ierne rezultaty: jesteśm y ub od zy i za­
n ied b ani. A le tam praca jaśnieje jak słońce. C óż to za gm achy, od d ach ów do ch od n ik ów
pokryte ozd ob am i jak drogocen n e szkatu łk i. A te lasy obrazów i posągów, całe puszcze
m ach in, a te od m ęty w yrobów fabrycznych i r ę k o d z ie ln ic z y c h ! . D op iero w Paryżu zro­
zu m iałem , że człow iek jest tylko na pozór istotą drobną i wątłą. W rzeczyw istości jest to
g en ialn y i n ieśm ierteln y olbrzym , który z równą łatw ością przerzuca skały, jak i rzeźbi
z nich coś su b teln iejszego od koronek. (t. II, s. 268)

Lalka nie jest też farsą sypialnianą ani nie da się jej podciągnąć pod kategorię
„powieści o d ojrzew aniu”, która to odm iana stanow i niem al dom inujący gatunek

B. Prus L a lka , t. II, oprac. J. Bachórz, Zakład N arodow y im . O ssoliń sk ich ,


268

W rocław -W arszaw a-K raków 1998, s. 110. K olejne cytaty lok alizu ję w tek ście,
podając num er tom u i strony.
Jameson Zakochany biznesmen

zachodniej, X IX -w iecznej lite ra tu ry i jest najgłębszym w yrazem jej krytycznej


negatyw ności4. Co więcej, nie sposób też włączyć tę powieść w tradycję rosyjską,
w której późno rozw inięty język literacki jest zaledwie parw eniuszem wobec wspo­
m nianej wyżej tradycji literatu ry polskiej. K atolicyzm , życie m iejskie, logiczny
pozytywizm i kolonializm tw orzą w Lalce całkow icie odm ienny dyskurs pow ieścio­
wy, w którym opozycja m iasto/w ieś jest bez znaczenia - w porów naniu ze św iatem
w ielkich rosyjskich posiadłości. N acjonalizm wynika tu z oporu politycznego, a m i­
styczny i transcen d en taln y wydźwięk typowy dla pow ieści Dostojew skiego (lub,
choć w inny sposób, Tołstoja) jest w tej prozie całkow icie nieobecny.
Być może pow inienem był pow iedzieć, że to m iejsce zostało zajęte przez in n e­
go rodzaju m istycyzm : świecki m istycyzm rom antycznej m iłości, której w ielkim
kapłanem był M ickiewicz. Jest to rodzaj fatalnej choroby, dobrze znanej w trad y ­
cji, która biegnie od Greków do Prousta. Jednakże rzadko choroba ta naw iedza
rów nie in teresu jącą postać, co p rotago nista Lalki. D latego ostrożnie w ybieram
kategorie opisu i wolę precyzyjnie objaśnić konw encjonalnie pochw alne pojęcia:
„skom plikow any” czy „kom pleks”, poniew aż nie sposób w p ełn i poznać S tanisła­
wa W okulskiego lub odkryć jakim jest „kom pleksem ”. I to m im o rozdziałów z trze-
cioosobową narracją, w których uczucia b ohatera są obficie eksponow ane, a jego
w łasne m yśli o nich w iernie zrelacjonow ane.
W tym m iejscu dotykam y jednej z form alnych osobliwości L alki, jej zew nętrz­
nego lub struktu raln eg o projektu, który pom im o b rak u innow acji posiada głębo­
kie konsekw encje dla treści tego na pozór konw encjonalnego dzieła. Jest to p rze­
chodzenie w siebie dwóch typów narracji. Pierwszy tw orzą rozdziały o W okulskim ,
pisane w n arracji trzecioosobowej, która z w ybitnie nie-Jam esow ską beztroską b łą­
dzi czasem pom iędzy innym i postaciam i. D rug i typ stanow i pow racająca narracja
pierwszoosobowa, opow iadana głosem zaufanego subiekta - Ignacego Rzeckiego.
Z pew nością Rzecki to na swój sposób interesująca postać, głównie dzięki jego
uw ikłaniu w H istorię, ale dla w iększości czytelników to praw dopodobnie raczej
b o hater o jednolitym , a nie złożonym charakterze, a w każdym razie taki, który
jest całkow icie oddany (podobnie jak Serenus Z eitblom , n arrato r Doktora Faustu­
sa) swojem u panu. N ie tw orzą jeszcze pseudopary, jak postacie u B ecketta5, ale
w arto w tym m iejscu zaznaczyć, że ich relacja jest kolejną w ersją Don Kichota,
taka, jaką m ógłby stworzyć Sancho Pansa, pisząc w spom nienia i dzieląc się z czy­
teln ik am i swoim i trosk am i i niepokojam i na tem at obsesji rycerza.
W łaśnie obsesje czynią W okulskiego tak enigm atycznym i - nie w aham się
użyć tego teoretycznego pojęcia anachronicznie w odniesieniu do dziew iętnasto­
wiecznego realizm u - n i e r o z s t r z y g a l n y m . Jest ono bardziej użyteczne

4 Zob. H . M arcuse Eros i cyw ilizacja (przeł. H. Jankow ska, A. Paw elski, M uza,
W arszawa 1998) lub T.W. A dorno M in im a moralia (przekł. i przyp. M . L u k asiew icz,
posł. M.J. S iem ek , W ydaw nictw o L iterack ie, Kraków 2009).
269

5 Zob. mój w yw ód na tem at tej figury w: W yndham Lewis. The M odernist as Fascist,
U n iv ersity o f C aliforn ia Press, B erkeley 1979, s. 58-61.
Prezentacje

niż zwykłe m ów ienie o oscylowaniu m iędzy w nętrzem i zew nętrzem , m iędzy świa­
dom ością W okulskiego a sądam i innych lu d zi w yw iedzionym i z jego zachow ania.
Jest to nierozstrzygalność ustanow iona przez jego świadomość siebie, przypom ina
tym nieco Proustow skie „w ahania serca” (les intermittences du coeur), ale zawiera
bardziej gwałtowne nieciągłości, puste m iejsca, których żadna proustow ska n a rra ­
cja nie m oże w ypełnić.
To pustka w rów nym stop niu społeczno-historyczna, co egzystencjalna, i sta­
nowi pierw szą spośród w ielu oryginalnych cech tej cudownej powieści. To otw arta
ran a pozostaw iona przez utraco n ą niepodległość, przez zacofanie gospodarcze
m ieszczaństw a, jak również przez zupełny b rak dzieciństw a bo h atera (W okulski
pojawia się od razu jako dorosły, jakby znikąd); na koniec przez znaczące w yda­
rzenie, o którym już w spom inałem - bezowocne pow stanie 1863 roku, w którym
walczy jako m łody człowiek, skazany następ n ie na, również nieuw iecznione w p o ­
wieści, 10 lat pobytu na Syberii. W rócim y później to tego spotkania z H istorią, ale
nie po to, aby użyć go do in te rp retacji Lalki jako narodow ej alegorii (choć wierzę,
że tak m oże być). N a razie zadow alam się spostrzeżeniem , że literatu ra „małej
m ocy” lub po pro stu niepow stająca w którejś ze światowych potęg jest z koniecz­
ności bardziej polityczna niż ta z krajów dom inujących, poniew aż polityka jest
dla ich obyw ateli nieusuw alna, a H istoria w n ieu n ik n io n y sposób krzyżuje się tam
z dośw iadczeniem egzystencjalnym . Tym czasem znakiem przynależności do świa­
ta Z achodu jest nasza indyw idualna zdolność całkowitego uchylenia się H istorii
i możliwość wycofania się w życie pryw atne, gdzie - generalnie i przez większość
czasu - jesteśm y p rzed n ią (H istorią) u ch ro n ien i6.
M łodość W okulskiego sama w sobie jest zestaw ieniem tych niepow iązanych
w ym iarów - co w idać już w przedakcji powieści, kiedy pojawia się jako tajem n i­
cza, m roczna i groźna „brodata bestia, w paltocie z foczej skóry, odwróconej wło­
sem na w ierzch” (t. II, s. 45). C echuje go pasja do n au k i i wynalazków, inaczej
m ówiąc do zachodniej nowoczesności, ale że jest całkow icie zubożały, m usi zara­
biać na życie jako kelner. W krótce będzie jednak bogatym biznesm enem - ożeni
się dla pieniędzy, co jest niezbyt chw alebnym czynem dla rom antycznego b o h ate­
ra. M iał też w uja, rom antycznego szlachcica, którego nadal z czułością w spom ina.
Rów nocześnie uważa się z pew nością za jednego z czołowych przedstaw icieli roz­
w ijającej się b u rżu azji, co z kolei spraw ia, że nosi stygm at zwykłego kupca, choć
jest też przedsiębiorcą-aw anturnikiem zdolnym do podejm ow ania d ram atyczne­
go ryzyka i rzucającym się w n iebezpieczne przedsięw zięcia w ojenne. Swojego
bogactwa i w ładzy używa brutalnie:

Tak rozm yślał W okulski i spokojnym w zrokiem przypatrywał się M aruszew iczow i. Z n isz­
czon y zaś m łod y człow iek , który w dodatku b ył bardzo nerwowy, w ił się pod jego spojrze­
niem jak gołąb ek pod w zrokiem okularnika. N ap rzód n ieco pobladł, potem ch ciał oprzeć
270

6 Zob. mój artykuł T hird W orld Literature in the E ra of M ultinational C apitalism , „Social
T ext” 1986 vol. 15, s. 65-88.
Jameson Zakochany biznesmen

zn u żo n e oczy na jakim ś ob ojętn ym p rzed m iocie, którego na próżno szukał po su ficie


i ścianach pokoju, a n areszcie, ob lan y zim n ym potem , u czu ł, że nie m oże wyrwać swego
b łęd n ego w zroku spod w pływ u W okulskiego. Z daw ało m u się, że ch m u rn y k u p iec k lesz­
czam i p och w ycił m u d u szę i że niep od obn a m u się oprzeć. W ięc jeszcze parę razy ruszył
głow ą i n areszcie z całym zau faniem u ton ął w sp ojrzen iu W ok u lsk iego. (t. I, s. 428)

Częściej ulega - jak u D ostojew skiego - aktom m iłosierdzia, ale bez aury zba­
wiciela, za to w obskurnej scenerii i otoczeniu właściwym dla naturalistycznego
przedstaw iania nowej urbanistycznej i przem ysłowej nędzy, choć to powieść p o ­
święcona głównie klasom uprzyw ilejow anym :

„ K o ń ? . ” - szep nął W okulski i czegoś serce m u się ścisn ęło.


Raz w m arcu przechodząc A leją Jerozolim sk ą zob aczył tłum lu d zi, czarny w óz wę-
glarski stojący w pop rzek drogi pod bram ą, a o parę kroków dalej w yp rzężonego konia.
- C o się to stało?
- K oń złam ał nogę - odparł w esoło jeden z p rzechodniów , który m iał fiołk ow y szalik
na szyi i trzym ał ręce w k ieszen iach.
W okulski m im och od em spojrzał na d elik w en ta. C h u d y koń z w ytartym i bokam i stał
przyw iązany do m łodego drzewka u n osząc w górę tylną nogę. Stał cich o, patrzył w yw ró­
conym ok iem na W ok u lsk iego i gryzł z b ólu gałązkę okrytą szronem .
„D laczego d ziś dopiero p rzyp om niał m i się ten koń? - m yślał W okulski - dlaczego
ogarnia m n ie taki żal?”
S zed ł O b oźn ą pod górę, rozm arzony, i czu ł, że w ciągu kilku god zin , które sp ęd ził
w nadrzecznej d zieln icy, zaszła w nim jakaś zm iana. D aw niej - d ziesięć lat tem u, rok
tem u, wczoraj jeszcze, przechodząc u licam i nie spotykał na n ich n ic szczególn ego. S nuli
się lu d zie, jeźd ziły dorożki, sk lep y otw ierały gościn n e objęcia dla przechodniów . A le te­
raz przybył m u jakby now y zm ysł. K ażdy obdarty człow iek w ydaw ał m u się istotą w ołają­
cą o ratunek tym głośn iej, że n ic nie m ów ił, tylko rzucał trw ożne spojrzenia jak ów koń
ze złam an ą nogą. Każda uboga kobieta w ydaw ała m u się praczką, która w yżartym i od
m ydła rękam i pow strzym uje rodzinę nad brzegiem n ęd zy i upadku. K ażde m izern e d z ie c ­
ko w ydaw ało m u się skazanym na śm ierć przed w czesn ą albo na sp ęd zan ie d n i i nocy
w śm ietn ik u przy u licy D obrej.
I nie tylko ob ch od zili go lu d zie. C zu ł zm ęczen ie koni ciągn ących ciężk ie w ozy i ból
ich karków tartych do krwi przez ch om ąto. C zu ł obaw ę psa, który szczek ał na u licy zg u ­
b iw szy pana, i rozpacz chudej suki z ob w isłym i w ym ion am i, która na próżno b iegała od
rynsztoka do rynsztoka szukając strawy dla sieb ie i szczen iąt. I jeszcze, na dom iar cier­
p ień , b ola ły go drzew a obdarte z kory, bruki podobne do pow ybijanych zębów, w ilgoć na
ścianach, p ołam an e sprzęty i podarta od zież.
Zdaw ało m u się, że każda taka rzecz jest chora albo zraniona, że skarży się: „Patrz,
jak c i e r p i ę . ”, i że tylko on słyszy i rozu m ie jej skargi. A ta szczególn a zd oln ość o d czu ­
w ania cu d zego b ólu urodziła się w nim d op iero d ziś, przed god zin ą. (t. I, s. 180-181)

Chcę pochw alić - jako narracyjne i powieściowe osiągnięcie - konsekw encję


tej heterogeniczności, a przede w szystkim fakt, że zróżnicow ane cechy i działania
W okulskiego nie jednoczą się w organiczną całość, w jakąś psychologiczną spój­
ność tej niby proteuszow ej postaci, ale raczej w szystkie pozostają oddzielone od
siebie, toksyczne lub obojętne, odsłaniając nieobecność jako właściwe cen tru m
271

podm iotu.
Prezentacje

W okulski - jak zobaczym y, w eh ik u ł w ielkiej n am iętn o ści, jeśli k ie d y k o l­


w iek była - jest szyfrem . N ie zn am innego b o h atera X IX -w iecznej pow ieści,
0 k tó ry m m ożna by ta k pow iedzieć, chcę p rzy tym p o d k reślić zaletę, jaką jest
u n ik a n ie d ram aty zo w ania jego ta jem n icz o ści (patrz: D ostojew ski), co o d ró ż­
n ia tę postać od b o h ateró w ro syjskich , k tó rzy w niek o ń czący ch się m onologach
1 w yzn aniach p ró b u ją w yrazić - lu b po p ro stu sk onstruow ać - swoje tajem n ice.
T rzeba jeszcze dodać, że d ialo gi P rusa n ie tylko n ie m ają nic w spólnego z w iel­
kim ro sy jsk im i k o n flik ta m i, ale raczej sk rzą się w ytraw nym dow cipem , jaki
z n a jd u je m y w szędzie u schy łku tego stu lecia, od G issinga do G aldósa i F o n ta-
nego (a naw et, cofając się, do G eorge E liot, je d n ak z p o m in ięc iem fra n cu sk ich
n atu ra listó w ).
Cóż zatem jest ową p u stk ą, która tkw i w ce n tru m istoty, jaką jest W okulski?
Oczywiście, to coś zw ane n am iętno ścią, któ ra - trzeba to wyjawić - rozpoczęła
się od chw ili, gdy po raz pierw szy zobaczył w teatrze Izabelę Łęcką, co stało się
p rete k ste m dla pochłaniającej całkow icie życiowej obsesji, k tó ra zm u si go n a j­
pierw do zrobienia fo rtu n y na h a n d lu (ryzykuje w łasnym życiem na w ojnie b a ł­
k ańskiej), a n astęp n ie sekretnego w spom agania jej ojca - zubożałego ary sto k ra­
ty niezdolnego uw ierzyć an i w swoje nieszczęście i p o stęp u jącą ru in ę, an i w k o ­
nieczność życia na poziom ie stosow nym do posiad an y ch środków.
W szystko, co robi W okulski, jest, w ta k i czy in n y sposób, podporządkow ane
zdobyciu u zn an ia tej niezw ykle pięk nej, ale ciągle niezam ężnej m łodej kobiety,
o której n ik t nie p o trafi pow iedzieć, czy jest p u sta i fryw olna, czy też zim na i n ie ­
przystępn a; czy boi się plebejskiej en erg ii Stanisław a, czy po p ro stu g ard zi jego
pozycją społeczną (kupca!). Tym sposobem Izabela rów nież staje się en ig m a­
tyczna, co jest w ażne o tyle, że n ie czynim y jej odpow iedzialną za los W okulskie­
go. To nie belle dame sans merci, jesteśm y św iadkam i tego, jak w strząsa n ią siła
natury, której do tąd n ie m ogła obserwować ograniczona k ręg iem swej w arstw y
społecznej.

D o p iero w W okulskim poznała nie tylko now ą osob istość, ale n iesp od ziew an e zjawisko.
Jego niep od obn a było ok reślić jednym w yrazem , a naw et stom a zd an iam i. N ie b ył też do
nikogo podobny, a jeżeli w ogóle m ożna go było z czym ś porów nyw ać, to chyba z jakąś
ok olicą, p rzez którą jedzie się cały d zień i gd zie spotyka się rów niny i góry, lasy i łąki,
w od y i p u styn ie, w sie i m iasta. I gd zie jeszcze, spoza m gieł horyzontu, w ynurzają się
jakieś n iejasn e w id ok i, już n iep od obn e do żadnej rzeczy znanej. O garniało ją zd u m ien ie
i pytała się: czy to jest gra podnieconej im agin acji, czy naprawdę istota nadludzka, a przy­
najm niej - pozasalonow a?7 (t. I, s. 439)

To nie przygodne flirty Izabeli p chają W okulskiego na kraw ędź szaleństw a ani
też jej status społeczny. W rzeczywistości m am y możliwość obserwować, jak stop­
niowo, wcale nie niechętnie, godzi się z myślą poślubienia tego w ybitnego, a przy

7 Ten p oczątek 14. rozd ziału d ok u m en tu je en igm atyczn ą osobow ość W okulskiego
IL I

d zięk i w yliczan iu p rzez Izabelę jej zm ien n ych w rażeń i sądów o nim .
Jameson Zakochany biznesmen

tym także bardzo bogatego parw eniusza8. To W okulski podejm uje ostateczną de­
cyzję w tej spraw ie, a m y m ożem y przypuszczać, że - jak wszystkie w ielkie n a­
m iętności - i ta jest nie tylko skazana na klęskę, ale w jakiś bardziej niejasny spo­
sób jej w ydana. W ielka nam iętność nie może być „szczęśliwa” bez uniew ażnienia
siebie samej; samo słowo „szczęście” jest w odniesieniu do niej w ulgarne, co widać
już w pierwszej praw dziw ie nowoczesnej pow ieści (po oczywistych p o przednicz­
kach), jaką jest Księżna de Clèves, gdzie jedynym sposobem zachow ania wielkiego
uczucia i utrzym ania w eń w iary okazuje się chronienie go p rzed spełnieniem . N ie
żeby W okulski całkiem tego unikał.
Teraz m usim y przyjrzeć się bliżej tem u „czem uś”, o czym błędem byłoby m y­
śleć, że to coś psychologicznego czy choćby tylko jakaś odm iana em ocji lub uczuć.
To raczej dośw iadczenie m etafizyczne, dośw iadczenie A bsolutu, „jakiś m istyczny
p u n k t, w którym zbiegają się w szystkie jego w spom nienia, p rag n ien ia i nadzieje,
ognisko, bez którego życie nie m iałoby stylu, a naw et sensu”. Przypuszczam , że
m ieszczańska lub indyw idualistyczna psychologia jest kiepsko przygotow ana, aby
uchwycić podobny fenom en. Może go wyjaśnić tylko nieobecny sens niew yrażal­
nego zdarzenia (niew yrażalne, ponieważ zakazane przez rosyjską cenzurę), m ia­
nowicie: klęski pow stania 1863 roku. Jedynie filozofia „zdarzenia” (jaką obecnie
rozwija A lain B adiou9) m oże przenieść jedność form y i treści (lub teo rii i p rak ty ­
ki) nierozłączne w tym idealny m m om encie, w k tó ry m H isto ria dotyka swego
A bsolutu, i którego u trata może być oddana tylko poprzez analogiczny absolut,
jakim jest m iłosna nam iętność W okulskiego. N ie chcę p rzy tym tw ierdzić, jak
czynił to w w ielu m iejscach L uk acs10, że nam iętność m iłosna jest su b sty tu tem
nam iętności politycznej, która nie została zrealizow ana; że m iłość jest drugą p ięk ­
ną klęską zaraz po klęsce historycznej oraz że istnieje coś w rodzaju k u ltu ry h isto ­
rycznego dośw iadczenia klęski. Klęska jest bez w ątpienia szlachetniejszym słowem

8 Z m ien n o ść nastroju W ok u lsk iego, by użyć słów T.S. E liota o H am lecie, jest
niew ystarczająco m otyw ow ana jego częstym i p od ejrzen iam i i atakam i zazdrości.
Św iat zm ien ia się nagle, w jednej chw ili: „O panował go p esym izm . K obiety
w ydaw ały m u się brzydkim i, ich barwne stroje d zik im i, ich kokieteria w strętną.
M ężczyźn i byli głu p i, tłum ordynaryjny, m uzyka w rzaskliw a. W chodząc na galerię,
śm iał się z jej skrzypiących schod ów i starych ścian, na których było w idać ślady
d eszczow ych za ciek ó w ” (t. I, s. 407). Ta m eton im ia Stim m ung m oże także przesunąć
się ku m etaforze: „W sercu gotow ała m u się głu ch a w ściek łość. C zu ł, że jego ręce
stają się jak żelazn e sztaby, a ciało nabiera tak dziw nej tęgości, że chyba n ie ma
k u li, która by uderzyw szy go n ie odskoczyła. P rzem knął m u przez głow ę wyraz:
śm ierć, i na ch w ilę u śm iech n ął się. W ied ział, że śm ierć nie rzuca się na odważnych;
staje tylko naprzeciw n ich jak zły p ies i patrzy zielo n y m i oczym a: czy n ie zm rużą
pow ieki?” (t. I, s. 419-420).

9 Zob. np. G. L ukacs L’être et l’événem ent, S eu il, Paris 1988.

10 Zob. np. jego w yw ód o n am iętn ościach H u lota w K uzynce Bietce (Essays on R ealism ,
273

ed. and introd. by R. L ivin gston e, transl. by D . Fernbach, M IT Press, C am bridge,


M ass 1981).
Prezentacje

niż szczęście (success), ale skłaniam się do postrzegania owych dwu A bsolutów -
rew olucji i nam iętności W okulskiego - jako głęboko pow iązanych na p odobień­
stwo ukrytych naczyń połączonych.
To, co uznajem y za nieludzkie cen tru m podm iotowości W okulskiego, za bezoso­
bową naturę jego obsesji, za pierw otną pustkę, wokół której usiłują skupić się bez­
ładnie nieco bardziej ludzkie, psychologiczne cechy jego osobowości, jest właśnie
owym głębszym pokrew ieństw em Absolutów, nieśw iadom ą czy nawet m etafizyczną
jednością indyw idualnego i kolektywnego, która czyni z bohatera w ehikuł niedefi-
niow alnych w istocie i niem ożliw ych do steoretyzowania popędów. Lalka to zatem -
wbrew pozorom , że jest inaczej - wielka powieść polityczna; narracja, której nie­
obecnym cen trum jest pierw otny im puls polityczny, nigdy w powieści nie w ymie­
niany, a który właśnie poprzez tę nieobecność jest w niej obecny wszędzie.
Taką lekturę potw ierdza w ątek bardziej gemütlich, jakim jest h isto ria w iernego
subiekta Rzeckiego. O pow iada ona o jednej wielkiej przygodzie życia, która rzu ­
ciła go w w ir rew olucji 1848 roku; o jego zaciągu do węgierskiej arm ii rew olucyj­
nej, pikarejskiej włóczędze przez kontrrew olucyjną już E uropę, o tęsknocie za N a­
poleonem i wciąż żywej pam ięci o poległym tow arzyszu A uguście K atzu (epizod
zapow iadający być może los W okulskiego, który też praw dopodobnie p opełnił sa­
m obójstwo). Całe ciepło i w spółczucie obecne w tej powieści, w zruszające, m elan ­
cholijne i elegijne przyjem ności, jakie budzi, zn ajd u ją schronienie w tym w ątku,
jak gdyby pierzchały przed n ielu dzkim chłodem pryncypała.
N ie przesadzajm y jednak, w idzieliśm y wszak poruszające akty m iłosierdzia
W okulskiego. Pow inniśm y także pam iętać o jego dziecinnej i pełnej zaraźliw ego
entuzjazm u nam iętności do w iedzy i wynalazków. D la W okulskiego Paryż i jego
nowoczesność zostały przez autora uosobione w dziwacznej figurze G eista (nawet
jego im ię jest bez w ątpienia znaczące), kogoś pom iędzy erem itą, alchem ikiem i n a­
ukowcem, kto dąży do odkrycia wyjątkowej kom binacji chem icznej i stw orzenia
substancji, określanej w daw nych czasach jako k am ień filozoficzny lub co n aj­
m niej owo złoto, w które alchem ik p rzem ieniał ołów, a który dziś potrafiłby po
p ro stu zarabiać dużo pieniędzy. D la W okulskiego lab o rato riu m G eista stanow i
n ieu stan n ą pokusę, podobnie jak sam starzec - „M ojżesz, który do obiecanej zie­
m i prow adzi jeszcze nie urodzone pok o len ia” (t. II, s. 186) - który dodatkowo
k onstytuuje Izabelę jako przeciw nika w walce o duszę bohatera.
Jak m am y rozum ieć tę w izję n au ki, której nużąca eksperym entalność przypo­
m ina nieco m ałżeństw o C urie, bardziej zaś m o n u m en taln ą, ab surdalną i tragicz­
ną postać ojca z Śmierci na kredyt C eline’a; bardziej domowy w arsztat niż lab o rato ­
riu m z W poszukiwaniu straconego czasu?
Powinno paść w tym m iejscu słowo „pozytywizm”, a nam trzeba zanurzyć się
z pow rotem w intelektualnym klim acie późnego X IX wieku, kiedy idee A uguste’a
C om te’a trium falnie obiegały świat, pozostawiając swoje slogany wyryte na brazy­
lijskiej fladze, a ich duch był w iernie czczony wszędzie, gdzie „szło się z postępem ”.
Polska m a swoją w łasną periodyzację tego zjawiska, w odróżnieniu od rosyjskiego
274

m odelu (rewolucyjny/anarchistyczny) chronologii: „człowiek lat 50., 60., 70.” itd.


Jameson Zakochany biznesmen

Polską specyfikę sym bolizują dzieje W okulskiego, który jest figurą tej szczególnej
periodyzacji historii. Jedna z m ądrzejszych postaci w powieści, bliski m u żydowski
lekarz przedstaw ia to następująco: „Stopiło się w n im dwu ludzi: rom antyk sprzed
roku sześćdziesiątego i pozytywista z siedem dziesiątego” (t. I, s. 321) - tak oto Fau­
sta „dwie dusze w jednej p iersi” otrzym ują społeczny i historyczny opis.
W ten sposób wszystko zostało pow iedziane, przynajm niej jeśli chodzi o po­
ziom ideologiczny powieści. W ielki M ickiewicz, poeta zarówno epicki i liryczny,
a także poeta rew olucji (sto lat późnej jego sztuka Dziady wywołała innego ro d za­
ju rew olucję w W arszawie 1968 roku) jest głów nym graczem w tym dram acie, k tó ­
ry, tak samo jak Don Kichote czy Pani Bowary, opow iada także o fałszu literatury.
„Teraz już w iem , przez kogo jestem tak za cza r o w a n y ...”
U czu ł łzę pod pow ieką, lecz p oham ow ał się i n ie sp lam iła m u twarzy.
„Z m arnow aliście życie m oje. Z atru liście dwa pok olen ia! - szepnął. - O to skutki
w aszych sen tym en taln ych , p ogląd ów na m i ł o ś ć . ” (t. I, s. 190)

Tym sposobem powieść jako form a w akcie autoreferencjalności zawraca ku


sobie sam ej, wykazując, że gatu nek literack i i język są tym , co m usi zostać wyko­
rzenione, anulow ane, zanegow ane i całkow icie odrzucone, jeśli m a się odrodzić.
Ale to nie tylko pozytyw izm (i m o nsieu r H om ais) tryw ializuje ro m antyzm
i przekształca go w zwykły bowaryzm : pozytywizm także jest trywialny, jeżeli nie
w idzim y w n im działania ideologii przem ysłowej nowoczesności. Już na początku
pow ieści (akcja tego fragm entu rozgrywa się oczywiście we F rancji, która dla sło­
w iańskich turystów jest sercem zachodniej nowoczesności) Izabela, spoglądając
na h utę żelaza, m a niezw ykłą wizję w yłaniania się całkow icie nowego świata i k re­
su starej arystokracji, w obrębie której jej w łasne życie m a sens:
Zjeżdżając z góry, w o k o licy pełnej lasów i łąk, pod szafirow ym n ieb em zobaczyła o t­
chłań w y p ełn ion ą obłokam i czarnych dym ów i białych par i u słyszała głu ch y łoskot, zgrzyt
i sapanie m ach in. P otem w id ziała p iece, jak w ieże śred niow ieczn ych zam ków, dyszące
p łom ien ia m i - potężne koła, które obracały się z szybk ością b łyskaw ic - w ielk ie ru szto­
w ania, które sam e toczyły się po szynach - stru m ien ie rozpalonego do b iałości żelaza
i p ó łn agich robotników , jak sp iżow e posągi, o ponurych w ejrzen iach . P onad tym w szy st­
kim - krwawa łu n a, w arczen ie kół, jęki m iechów , grzm ot m łotów i n iecierp liw e o d d ech y
kotłów, a pod stopam i d reszcz w ylęk n ion ej ziem i.
W ted y zdało się jej, że z w yżyn szczęśliw ego O lim p u zstąp iła do bezn ad ziejn ej o t­
ch łan i W ulkana, gd zie cyk lop ow ie kują p ioruny m ogące zdruzgotać sam O lim p . Przy­
szły jej na m yśl legen d y o zbuntow anych olbrzym ach, o końcu tego pięknego świata, w k tó­
rym przebyw ała, i pierw szy raz w życiu ją, b ogin ię, przed którą g ięli się m arszałkow ie
i senatorzy, zdjęła trwoga. (t. 1, s. 97-98)

Izabela trafn ie ujrzy w W okulskim alegorię tych przerażających sił, rep rezen ­
tu je on bow iem przyszłość, jaka czeka całą jej klasę. „W inszuję p an u zupełnego
triu m fu ”, zauważa dobrze poinform ow any adw okat przy okazji założenia spółki
handlow ej, jaką W okulski stworzył dla wybranej grupy arystokratów . „Książę for­
m alnie zakochany w p an u , obaj hrabiow ie i baron toż s a m o . O ryginały to są, jak
275

p an w idział, ale ludzie dobrych c h ę c i . C hcieliby coś robić, m ają naw et rozum
Prezentacje

i u k ształcen ie, ale... en erg ii b rak !... C horoba w oli, p an ie: cała klasa jest n ią
d o tk n ięta” (t. I, s. 350-351) - oto ostateczna diagnoza specyficznie polskiej n ied o ­
li, zapisana z kom iczną dokładnością w satyrycznych fragm entach tej opowieści
0 n am iętn ości, opow ieści, która nie po k azu je jakiejś idealnej m iłości (jak np.
u Stendhala), ale została zainscenizow ana na tle zabaw nej i okrutnej panoram y
społecznej. Przedm iotem oskarżenia jest w powieści klasa społeczna, która dozna­
ła porażki, porzucając swoją m isję historyczną. W społecznej aurze powszechnego
zaniechania Żydzi odnajdu ją swoją szansę.

W ogóle, m oże od roku, uważam - stw ierdza R zecki - że do starozakonnych rośnie n ie ­


chęć; naw et ci, którzy przed kilkom a laty n azyw ali ich P olakam i m ojżeszow ego w yzn a­
nia, d ziś zwą ich Ż ydam i. Zaś ci, którzy nied aw n o p od ziw iali ich pracę, w ytrw ałość i z d o l­
n ości, d ziś w id zą tylko w yzysk i szachrajstw o.
Słuchając tego, czasem m yślę, że na lu d zk ość spada jakiś m rok duchow y, podobny
do nocy. (t. I, s. 304)

W końcowej części powieści, pod nieobecność m ieszczaństw a i wobec n ied o ­


łęstwa arystokracji, Żydzi stają się przedsiębiorcam i. Pogarda W okulskiego (jak
1 samego autora) dla antysem ityzm u nie m oże uchronić ich p rzed złą wolą i zaz­
drością nieudolnych konkurentów . N ie chroni też od całej gam y stereotypów cha­
rakterologicznych - od rew olucyjnego zapału do otw artej chciw ości i skąpstwa.
Powieść Prusa to in teresujący d okum ent historycznej roli, jaką Żydzi odegrali
w polskiej ekonom ii (i w dziejach k raju kluczowego dla h isto rii i dośw iadczenia
Żydów), tw orzy też fascynujące zestaw ienie z obrazem w arstw y eleganckich i wy­
kształconych Żydów kopenhaskich w pow ieści H enrika P o n toppidana W czepku
urodzony (Lykke-Per 1904). Ta ostatnia powieść była też, jak pam iętam y, jednym
z w ym ienionych przez L ukacsa w jego Teorii powieści dzieł jako p rzykład pierw ­
szej kategorii typologicznej: tzw. powieści abstrakcyjnego idealizm u, na czele z Don
Kichotem, k tó rem u została przeciw staw iona ironia „rom antycznego rozczarow a­
n ia ” (zilustrow ana najpełniej w Szkole uczuć). Lalka także jest pow ieścią o straco­
nych złu dzeniach, ale ostatecznie pod trzy m u je w iarę w te złudzenia nie m niej
zasadniczo niż Don Kichote: „A jednakże ten don Q uichot był szczęśliwszy ode
mnie! - myślał. - D opiero n ad grobem zaczął budzić się ze swych z ł u d z e ń . A j a ? . ”
(t. II, s. 562). Być m oże powieść Prusa jest tym rzad k im p rzypadkiem kom binacji
obu typów Lukacsa w jednej form ie. W każdym razie, kiedy W okulski o tym roz­
m yśla, znajduje się rów nocześnie na kraw ędzi wybranego przez siebie grobu. Poza
sceną, niczym b oh ater Szalonego Piotrusia G odarda, owija się dynam item na wzgó­
rzu, w m iejscu zw iązanym z m niej nieszczęśliw ą m iłością swego w uja, u p am ięt­
nioną w yrytym i w kam ieniu, nieśm iertelnym i w ierszam i M ickiewicza.
Słusznie jednak nasze ostatnie m yśli są przy Rzeckim , cóż bow iem m iałby po­
cząć z sobą Sanczo po zn ikn ięciu swego pana?

Przełożył Ryszard Koziołek


276
Jameson Zakochany biznesmen

Abstract
Frederic JAMESON
Duke University

A Businessman in Love
Jameson describes the uniqueness of Lalka, the classic novel by Bolesław Prus, whose
reception in English-speaking countries still leaves much to be hoped for. Jameson sees the
novel's ingenuity and its superiority to contemporary English, French or Russian literature
not only in Prus's skill but also in the specificity of Polish history and culture. In his view, the
main theme of the novel is the political experience of its central character Wokulski, which
constitutes an absent centre of the person acting, as well as the central problem of the novel
itself. In Jameson's reading, Lalka is a great political novel, a narrative whose absent core is
a political event, not quoted anywhere in the text, but omnipresent through its very absence.

LLl

You might also like