Professional Documents
Culture Documents
1
Wycieraczki szurały rytmicznie, zagłuszając trzeszczące co chwilę
radio. Świąteczne przeboje powoli zaczynały irytować Anię.
Każdego roku odtwarzano te same szlagiery, powtarzane
monotonnie od lat osiemdziesiątych. Częściowo je lubiła, bo
moment, gdy w listopadzie Mariah Carey zaczynała śpiewać
w każdym sklepie All I want for Christmas, oznaczał, że zbliża się
najbardziej magiczny dla Ani okres w roku. To w święta Bożego
Narodzenia wyszła za mąż. Kilka dni po Gwiazdce dowiedziała się
też, że jest w upragnionej ciąży.
Tym razem jednak miała dość świątecznych piosenek. Zacisnęła
kurczowo palce na torebce, którą trzymała na kolanach.
– Może zadzwonię? – wyrzuciła z siebie.
Rafał posłał jej szybkie spojrzenie znad okularów korekcyjnych,
których używał tylko do jazdy autem.
– Dzwoniłaś godzinę temu – zauważył.
– Może mnie potrzebuje.
– Jesteśmy trzysta kilometrów od domu, a dziesięć kilometrów od
celu. Nawet jeśliby cię potrzebował, to zanim zdołamy do niego
wrócić w tej śnieżycy, twoja mama zdąży sobie poradzić
z ewentualnym kryzysem – powiedział spokojnym głosem.
Irytowało go, że Ania tak wariuje, ale też doskonale ją rozumiał,
bo sam odczuwał lekki niepokój. Wyjechali sami na romantyczny
wypad po raz pierwszy, odkąd urodził się ich synek, zwany przez
wszystkich Ancymonkiem. Miał już prawie trzy lata, więc nie był
małym dzieckiem uzależnionym od rodziców. Wydawało się, że
powinien mężnie znieść kilka dni rozłąki. Poza tym uwielbiał
spędzać czas u dziadków, kiedy wyrywali się raz w miesiącu na
randkę do kina albo do restauracji, kilka razy nawet zdarzyło mu się
u nich spać. Prawdopodobieństwo, że będzie bardzo tęsknił przez
weekend i zamieni życie babci i dziadka w piekło, było naprawdę
niewielkie.
Ale jednak było.
– A jeśli sobie coś zrobi? A jeśli skądś spadnie? Przecież on tak się
lubi wspinać! – Ania zaczynała panikować.
– Spokojnie, kochanie. Najwyżej nabije sobie guza.
– Ja wiem, ale mnie wtedy przy nim nie będzie.
Rafał westchnął.
– Da sobie radę. Twoi rodzice dadzą sobie radę. My też musimy.
Poza tym niedługo pójdzie do przedszkola. Musi nauczyć się
samodzielności. Zaraz babcia ułoży go do snu. Mogę się założyć, że
prześpi noc jak anioł.
Tym razem to Ania odetchnęła głęboko. Miał rację. U dziadków
Ancymonek nigdy nie budził się w nocy co dwie godziny i nie
domagał się zabawy o czwartej rano. Takie rozrywki miał
w zanadrzu tylko dla własnej matki. Jeszcze raz nabrała głęboko
powietrza. Wreszcie zaczął jej się udzielać spokój męża.
– Ja nie wiem, kiedy te trzy lata przeleciały – stwierdziła.
– A tak się na początku ciągnęły! – zgodził się. – Poza tym, Aniu,
ty też niedługo wrócisz do pracy. Tam nie będziesz się mogła cały
czas zastanawiać, czy coś złego nie dzieje mu się w przedszkolu.
– Och, spokojnie. Mam podzielną uwagę. – Uśmiechnęła się
krzywo, a następnie pochyliła do szyby, żeby zerknąć na niebo.
Zbliżał się już wieczór, więc robiło się całkiem ciemno. Gruby
kożuch chmur skutecznie zasłaniał ostatnie promienie słońca,
a gęsty, mokry śnieg sprawiał, że widoczność skróciła się do
kilkunastu metrów. Od godziny poruszali się po wąskiej drodze
w żółwim tempie.
– I gdzie to globalne ocieplenie, którym tak straszą? – mruknęła
i wyłączyła radio, z którego dobiegał zniekształcony głos
George’a Michaela śpiewającego Last Christmas.
– Jutro rano będziesz się cieszyć, że napadało śniegu. Na pewno
będzie bajkowo. Może wypożyczymy biegówki i poszusujemy po
lesie?
Ania nie przepadała za sportami zimowymi, ale nie chciała mu
robić przykrości.
– Jasne! Bardzo chętnie.
Otworzyła torebkę. Rafał zerknął, na chwilę odrywając spojrzenie
od drogi. Podejrzewał, że Ania jednak nie wytrzyma i zadzwoni do
swojej mamy zapytać o ich małego Ancymonka. Ona jednak zamiast
telefonu wyjęła broszurę reklamową miejsca, do którego właśnie
zmierzali.
Znał ulotkę na pamięć. Kuszenie Ewy i Adama, niewielki
pensjonat, a właściwie niewielkie spa, położone było pośrodku lasu.
Żeby dostać się do cywilizacji, trzeba było spędzić co najmniej pół
godziny w samochodzie. Miejsce ich wypoczynku oferowało
rozrywki wyłącznie dla osób po osiemnastym roku życia. Dzieci ani
zwierzęta nie miały wstępu do budynku. Zgodnie z hasłem
reklamowym zmartwienia i konwenanse także pozostawały za
progiem.
Kuszenie Ewy i Adama oferowało romantyczne wyjazdy dla par,
a także dla osób samotnych, chcących dopiero znaleźć partnera.
Rafałowi wydawało się to odrobinę śmieszne. Nie wyobrażał sobie,
że ktokolwiek mógłby być tak naiwny, by wybrać się na sam koniec
Polski po to, żeby za pomocą zaaranżowanej przez właścicielkę
randki w ciemno znaleźć swoją drugą połówkę. Szansa, że dwie
osoby spodobają się sobie od pierwszego wejrzenia, była minimalna.
Nigdy wcześniej nie byli na Podkarpaciu, chociaż często śmiali
się, że powinni rzucić wreszcie pracę w Warszawie i wyjechać
w Bieszczady. Początkowo, chcąc uczcić swoją szóstą rocznicę ślubu,
chcieli po prostu wynająć pokój w jakimś drogim hotelu
w Warszawie i udawać przed sobą, że wyjechali na wakacje. Jednak
kilka miesięcy przed świętami ich sąsiadka i zarazem najlepsza
przyjaciółka Ani opowiedziała im o tym miejscu. Nie chciała
wdawać się w szczegóły, ale stwierdziła, że po weekendzie
w Kuszeniu Ewy i Adama ona i jej mąż patrzą na siebie zupełnie
inaczej. Podobno także mentalnie odmłodniała o dziesięć lat.
Rafał był sceptycznie nastawiony do rewelacji sąsiadki, ale Ania
zapaliła się do tego pomysłu, kupiła kilka kompletów bardzo
odważnej bielizny i niezwłocznie zarezerwowała dla nich pokój.
Właścicielka osobiście do niej oddzwoniła i przeprowadziła dość
długi wywiad na temat przyczyn ich przyjazdu. Ania, zanim się
spostrzegła, opowiedziała o tym, jak nie mają z mężem dla siebie
czasu, odkąd urodził się Ancymonek, i o przewlekłym zmęczeniu
wynikającym z wiecznego niewyspania. Zwierzyła się także, że
bardzo chcieliby mieć kolejne dziecko, ale z jakiegoś powodu im nie
wychodzi. Rafał bardzo poważnie zastanawiał się, skąd takie
wścibstwo u pani Ewy, właścicielki pensjonatu. Zirytowało go, że
Ania wywleka na wierzch ich prywatne problemy przed obcą osobą.
Teraz jednak, im dłużej jechali pustą drogą przez las, tym bardziej
umacniał się w przekonaniu, że pani Ewa była zwyczajnie
spragniona plotek. Wszystkie większe miasta były daleko. Kobieta
całymi dniami siedziała w pensjonacie. Podejrzewał, że poza nią
pewnie jeszcze ktoś tam pracuje, co jednak nie zmieniało faktu, że
miejsce znajdowało się w prawdziwej głuszy.
Zwykle obłożenie było bardzo duże, ale w weekend pomiędzy
świętami Bożego Narodzenia a sylwestrem nie znalazło się wielu
chętnych na podróż w dzicz i udało im się zarezerwować pokój.
– Myślisz, że Kuszenie jest otwarte też w tygodniu? – zapytał.
– Chyba nie. Z tego, co widziałam na ich stronie internetowej,
pokoje można wynająć tylko na weekend, z przyjazdem w piątek,
a wymeldowaniem w niedzielę po piętnastej – odpowiedziała. – Nie
było innej opcji.
– Że też tej kobiecie się to opłaca – skwitował.
– Może w tygodniu pracuje gdzie indziej?
– I zostawia pensjonat pusty? W zimie przecież trzeba pilnować
pieca. To jest tak daleko od wszystkiego, że na pewno nie ma
podciągniętych mediów, tylko wszystko muszą mieć na miejscu.
Rury mogą zamarznąć.
Ania zaśmiała się cicho.
– A od kiedy ty jesteś takim znawcą pieców i rur? Całe życie
w bloku z centralnym ogrzewaniem spędziłeś.
– Coś tam słyszałem – burknął.
– No już, już. Nie złość się.
– Mhm.
– Ciekawe, czy Ancymonek zjadł kolację?
Rafał przewrócił oczami. Po raz kolejny miał upomnieć żonę, żeby
przestała wreszcie martwić się o dziecko, gdy nagle przed maską
samochodu przeskoczył jakiś cień. Odruchowo szarpnął kierownicą
i wdusił pedał hamulca. Koła zabuksowały na wilgotnym śniegu,
a samochód, zamiast stanąć, zaczął powoli sunąć bokiem w stronę
czarnej ściany drzew. Rafał usiłował przygazować, wściekły, że uległ
panice, ale na nic się to nie zdało. Wpadli w poślizg. Ania krzyczała,
drzewa były coraz bliżej.
Zamknął oczy.
Samochodem szarpnęło. Gdy uchylił powieki, przez szybę
w swoich drzwiach zauważył drzewo, a dokładniej jego pień. Gruby,
przykryty z jednej strony warstwą śniegu. Nie uderzyli w niego. Nie
mógł tego ocenić, siedząc w środku, ale wyglądało na to, że
zatrzymali się w odległości kilku centymetrów. Odetchnął. Ania
ciągle krzyczała. Zasłaniała dłońmi twarz tak jak Ancymonek, kiedy
udawał, że się chowa.
Szarpnął ją za rękaw grubego swetra.
– Już po wszystkim. Aniu, już jesteśmy bezpieczni.
Umilkła i odsłoniła oczy. Zamrugała.
– Bezpieczni? – wydusiła.
– Tak, nic się nam nie stało. Samochód chyba jest cały. Wygląda
na to, że w nic nie uderzyliśmy.
– Co to było?
– Nie wiem – przyznał. – Może jeleń? Coś nam przebiegło przed
maską, ale tak szybko, że nie zauważyłem żadnych szczegółów.
– Mogliśmy umrzeć – wysapała. – Ancymon zostałby sierotą.
Rafał nie przyznałby tego przed żoną głośno, ale pomyślał
dokładnie to samo. Bardziej niż wizja własnej śmierci przerażało go
to, co stałoby się potem z ich dzieckiem.
Pstryknął palcem lampkę na su cie samochodu. Wnętrze
rozjarzyło się ciepłym światłem. Ania była bardzo blada, ale
opanowana. Stwierdził z zakłopotaniem, że zdecydowanie szybciej
od niego poradziła sobie z sytuacją.
Złapał za drzwi po swojej stronie i spróbował je otworzyć. Tak jak
podejrzewał, udało mu się je uchylić tylko na kilka centymetrów,
dalej nie pozwalał na to pień.
– Muszę wyjść z twojej strony – powiedział.
– A po co? – zapytała. – Nie możesz po prostu ruszyć i jechać
dalej? Nie wpadliśmy przecież do rowu.
– Chciałem zobaczyć, czy auto jest całe.
– W nic nie uderzyliśmy – zaprotestowała.
– Mimo to wolałbym sprawdzić. Czemu tak bardzo nie chcesz
wyjść i mnie wypuścić? – zirytował się.
– Bo ja nie wiem, czy to był jeleń – odparła cichutko.
– A co niby?
– To coś miało ogon. Jelonki nie mają długich ogonów.
– Ja… – urwał, bo nie wiedział, co odpowiedzieć. Ania była dość
twardo stąpającą po ziemi kobietą. Nie miał powodów, żeby jej nie
wierzyć. Najwyraźniej stworzenie rzeczywiście miało ogon.
Nagle ktoś zapukał w szybę od strony pasażera. Ostre światło
zapiekło ich w oczy.
Oboje wrzasnęli.
– Przepraszam, czy wszystko u państwa w porządku? – rozległo
się pytanie zadane spokojnym i bardzo kojącym głosem.
Niemalże od razu oboje się uspokoili.
Źródło światła odsunęło się. Zza szyby uśmiechał się do nich
przystojny mężczyzna. Miał miękkie rysy twarzy, charakteru
dodawał mu czarny, podkręcony na końcach wąs, którego nie
powstydziłby się sam doktor Watson. Oczy okolone grubymi rzęsami
wyglądały, jakby były wytuszowane. Trudno było jednoznacznie
określić jego wiek, mógł mieć równie dobrze dwadzieścia, jak
i czterdzieści lat.
Ania opuściła szybę.
– Dobry wieczór – odezwała się. – Tak, u nas chyba wszystko
w porządku. Coś nam przebiegło przed maską i wpadliśmy
w poślizg.
– Och, bardzo niedobrze. Na dodatek przy tej śnieżycy
widoczność taka kiepska! – zacmokał. – Całe szczęście, że samochód
cały.
– Tak, cały – potwierdził Rafał.
Było w tej sytuacji coś absurdalnego i dziwnego, ale wciąż czuł
się oszołomiony po niedawnym wyrzucie adrenaliny, więc nie
wiedział, co dokładnie mu nie pasowało.
– Pani Ewa już na państwa czeka – powiedział tajemniczy
mężczyzna.
– Skąd pan…? – zaczęła Ania.
– Ta droga prowadzi tylko do pensjonatu – przerwał jej. – Niczego
więcej tutaj nie ma. Spokojnej podróży – powiedział i wesoło
pogwizdując, ruszył przed siebie drogą w kierunku przeciwnym do
wskazanego.
Następne minuty jazdy upłynęły im w ciszy. Śnieg zaczął padać
coraz mocniej, ale na szczęście niebawem zobaczyli światła
Kuszenia Ewy i Adama. Zatrzymali się na parkingu, gdzie stało już
kilka aut.
– Zauważyłaś, że on nie miał kurtki? – Rafał wreszcie zrozumiał,
co mu nie pasowało w wyglądzie wąsacza.
2
– Bardzo długo państwo do nas jechali. Zaczynaliśmy się już
martwić. Zwłaszcza że pogoda dzisiaj jest dość ciężka – powiedziała
właścicielka, opierając piersi o wysoki kontuar, przez co wyglądały,
jakby były ściśnięte gorsetem. Miała na sobie czerwony sweterek
zapinany na perłowe guziczki.
Ania nie była pewna, czy kobieta założyła bieliznę, bo sutki
bardzo wyraźnie malowały się przez materiał. Ledwie powstrzymała
się, żeby nie złapać za poły sweterka i nie pociągnąć ich do góry, tak
żeby głęboki dekolt przestał kusić Rafała. Zerknęła na męża, ale ten
zajęty był trzymaniem w pionie ich sfatygowanej walizki. Jakiś czas
temu urwało się w niej jedno kółko, przez co nie sposób było jej
teraz postawić. Zaaferowany bagażem, zdawał się w ogóle nie
zauważać walorów właścicielki.
Ania czuła się przy niej jak zmokła kura. Pani Ewa była piękna.
Dzięki doskonałej mieszance genów wyglądała jak Królewna
Śnieżka, a raczej jak jej wyuzdana, znacznie odważniejsza wersja.
Mocny makijaż sprawiał, że delikatne rysy nabierały drapieżności.
Czarne proste włosy sięgały jej chyba aż do pasa. Każde pasmo
leżało idealnie, zupełnie jakby przed chwilą wyszła od fryzjera. Ania
odruchowo poprawiła swoje włosy. Miała naturalne blond loki,
które pod wpływem wilgoci zamieniały się w sterczące na wszystkie
strony, spuszone sprężynki. Nie używała aż takiej ilości kosmetyków
jak właścicielka, ale zabrała ze sobą na weekend wszystkie możliwe
akcesoria do malowania, jakie posiadała. Postanowiła szybko, że
zrobi się na bóstwo. Nie mogła przecież wyglądać gorzej od pani
Ewy. Zmęczenie spowodowane zbyt długą i nerwową podróżą
zniknęło w jednej chwili. Poczuła przypływ ekscytacji. Już nie
mogła się doczekać, kiedy zamknie się w łazience.
Właścicielka uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo, zupełnie
jakby usłyszała jej myśli. Ania stwierdziła w duchu, że musi chyba
zacząć bardziej panować nad malującymi się na jej twarzy
emocjami.
– Mieliśmy mały wypadek – powiedział Rafał. – Coś nam
wskoczyło pod koła.
Zielone oczy pani Ewy rozszerzyły się, a umalowane krwistą
czerwienią usteczka ułożyły w idealne „O”.
– Co wskoczyło pod koła? Uderzyli to państwo? – zapytała
zaaferowana.
– Nie, nie, nie – zaprzeczył szybko Rafał. – Na szczęście nie było
zderzenia. Kiedy staliśmy na poboczu, zaczepił nas jakiś mężczyzna.
Spojrzenie pani Ewy delikatnie stwardniało, co nie umknęło
uwadze Ani. Rafał zdawał się nie zauważać zmiany jej zachowania.
– On nie miał kurtki! – dodał nadal zaintrygowany tym faktem
Rafał. – W taką pogodę! Miał ze sobą tylko latarkę. Chyba
powinniśmy gdzieś zadzwonić, wezwać do niego pomoc. Przecież
pewnie zamarznie.
– Spokojnie, to tylko ekonom, pan Iskrzycki – powiedziała. –
Mój… księgowy. Mieszka tu niedaleko. Niech się pan nim nie
przejmuje. Zapewniam, że nie złapie nawet kataru. Jest diabelnie
odporny.
– Och, rozumiem.
Rafał wreszcie skupił uwagę na właścicielce. Od razu wydała mu
się sympatyczna. Jeśli chodzi o typ urody, stanowiła całkowite
przeciwieństwo jego ukochanej Ani. Zerknął na swoją żonę
z czułością. Kochał te jej niesforne loki i naturalny wygląd. Co
prawda jeszcze ładniej było jej w delikatnym makijażu, ale
rozumiał, że przy opiece nad Ancymonkiem nie miała na to czasu.
Pani Ewa pokiwała głową, jakby zgadzała się z jego myślami.
Speszył się. Doszedł do wniosku, że chyba musiała zauważyć, jak się
jej przygląda. Postanowił, że przez resztę weekendu będzie starał się
ją ignorować.
Właścicielka była zachwycona parą, którą miała ugościć. Od razu
zapałała do nich sympatią. Z przeprowadzonej telefonicznie ankiety
wiedziała, jaki jest ich podstawowy problem, a swoim zachowaniem
i wyglądem tylko potwierdzili jej wnioski.
Państwo Ząbkiewiczowie byli po prostu zmęczeni. Głównie do ich
wyczerpania przyczyniła się opieka nad wesołym i bardzo
angażującym trzylatkiem. Permanentne niewyspanie kumulowało
się w ich organizmach jak zanieczyszczenie. Do tego dochodził
smutek z powodu niemożności zajścia w kolejną ciążę. Seks powoli
stał się dla nich obowiązkiem, który na dodatek muszą wypełniać po
cichu, gdy pociecha śpi. A jako że ich synek był sową i kładł się do
łóżka dopiero po godzinie dziesiątej, czasu na wspólne igraszki nie
było zbyt dużo. Oczami wyobraźni widziała, jak Ząbkiewiczowie
usypiają na kanapie podczas gry wstępnej, ululani po wypiciu
kieliszka wina. I to jednego na spółkę.
Pokręciła głową z dezaprobatą. O związek trzeba dbać.
– Coś nie tak? Czemu pani kręci głową? – zapytała Ania.
Ewa speszyła się.
– A ja tak tylko do własnych myśli! – odpowiedziała szybko. –
Proszę za mną, państwa pokój już jest przygotowany.
Sięgnęła do gablotki i zdjęła z haczyka kluczyk z brelokiem
w kształcie serca. Pod pachę wsunęła nieduże pudełko przewiązane
czerwoną wstążką.
– Idziemy! – zakomenderowała. – Niestety nie posiadamy windy.
Da pan radę wejść z bagażem po schodach? Mogę zawołać mojego
pomocnika. Pewnie jest w kuchni.
– Spokojnie, jest leciutki! Dam radę bez trudu – skłamał Rafał.
Nie wiedział, co Ania spakowała do środka, ale walizka sprawiała
wrażenie wypełnionej kamieniami.
– Zamontowanie windy wymaga dość istotnych przeróbek
architektonicznych. Nie da się zrobić tego w pięć dni pomiędzy
weekendami. A mamy obecnie zabukowane wszystkie weekendy na
najbliższe pół roku – pochwaliła się Ewa.
Wnętrze całego pensjonatu było stylizowane na luksusową
leśniczówkę. Drewniane belki, głęboko tłoczone tapety i kryształowe
żyrandole, a także dywany udające skóry dzikich zwierząt bardzo
podobały się Rafałowi. Nie zobaczyli zbyt wiele na parterze.
Recepcja nie była duża, a na dodatek jej lwią część zajmował
olbrzymi żywy świerk, przystrojony dziesiątkami różnokolorowych
bombek i zasuszonych owoców. Przeszklone zamknięte drzwi
prowadziły do jadalni usytuowanej w dobudowanej do budynku
oranżerii. Po drugiej stronie holu znajdowały się także zamknięte
drzwi, prowadzące, jak mówiła dyskretna tabliczka, do strefy spa.
Ania pokazywała mu stronę internetową pensjonatu, ale ta dość
enigmatycznie mówiła o tym, jakich zabiegów można się
spodziewać. Mignęła mu tylko informacja o saunie i gorącym źródle.
Uznał to za chwyt marketingowy, jako że nie słyszał, żeby na
Podkarpaciu były termy. Podejrzewał, że w ofercie jest zwykłe
jacuzzi.
Minęli pierwsze piętro i weszli na użytkowy strych. Ich pokój
znajdował się na końcu korytarza. Rafał liczył drzwi. Łącznie
znajdowało się ich tutaj sześcioro. Podejrzewał, że na pierwszym
piętrze było podobnie. Zauważył też, że drzwi nie miały numerów,
tylko symbole.
– Czy wszystkie pokoje są zajęte? – zapytał.
– Tylko jeden jest wolny – odparła Ewa. – Wiele osób skusiło się
w ostatniej chwili i postanowiło spędzić tu ten weekend.
Podejrzewam, że święta w gronie najbliższych zachęciły wiele osób
do szukania prywatności.
Otworzyła drzwi oznaczone czarnym sercem i przepuściła ich
przed sobą. Dopiero gdy znaleźli się w środku, zapaliła światło.
Ania bardzo chciała znaleźć coś, co nie będzie się jej podobało
albo na co mógłby narzekać Rafał. Chciała zawczasu przygotować
sobie linię obrony, gdy uwielbiający marudzić mąż się rozkręci. Ze
zdziwieniem musiała jednak przyznać w duchu, że pokój był uroczy.
Nieduży, ponieważ większą jego część zajmowało kwadratowe łoże
z ozdobnym, bogato rzeźbionym zagłówkiem, po którego bokach
zamontowano drewniane kolumienki. Ania stwierdziła, że musiało
mieć dwa metry na dwa. Przykrywała je śnieżnobiała pościel, która
wyglądała, jakby była nowa. Po obu stronach łóżka stały malutkie
szafki nocne. Na jednej z nich ustawiono staromodny telefon
z korbką, a na drugiej lampkę ze szmaragdowym kloszem. Nad tym
wszystkim w dachu przebito dwa okna. Zaopatrzono je w rolety,
które teraz były podniesione. Niebo się nie przejaśniło, za szybami
widać było tylko ciemność. Po drugiej stronie pokoju stały maleńka
szafa, biurko i fotel, wyglądający na bardzo wygodny, a tuż obok
nich mały piecyk. Ściany pomalowano na soczystą zieleń
i ozdobiono białymi ramkami z zasuszonymi na kartonie ziołami.
Sypialnia szeptuchy.
– Mam nadzieję, że pokój się podoba – powiedziała właścicielka.
– Mogą być państwo całkowicie spokojni. Dbamy o wygodę naszych
klientów. Po każdym weekendzie materac, tapicerka fotela oraz
dywan są prane, a biurko, szafki oraz szafa myte i dezynfekowane.
To samo tyczy się wszystkich elementów łazienki.
Patrzyli na nią zbaraniali. Rafał zaczął się zastanawiać, z jakiego
powodu co tydzień myją szafę. Czy ktoś uprawia w niej seks?
Zauważył, że Ania także zerkała na ten mebel. Ewa zaśmiała się
z ich zmieszania.
– W łazience znajdą państwo dwuosobową wannę oraz duży
prysznic. Jeżeli chodzi o hałasy, to wszystkie nasze pokoje są
wyciszone. Zapewniam, że nie dotrze do państwa żaden dźwięk od
sąsiadów, tak samo państwo mogą się w ogóle nie krępować. Ja
jednakże dzisiaj zamiast dzikich swawoli zachęcam do relaksu po
podróży. Przede wszystkim proszę odpocząć. Jutro i pojutrze czeka
na państwa bardzo dużo rozrywek. Jutrzejszy harmonogram dnia
znajdą państwo w pudełku.
Wręczyła Ani prezent przewiązany wstążeczką.
– Oczywiście jeśli chcą państwo coś zmienić w planie dnia albo
mają inne pomysły, proszę do mnie zadzwonić. W Kuszeniu Ewy
i Adama jesteśmy otwarci na wszystkie propozycje.
– Dobrze – odpowiedzieli chórem.
– W pudełku znajdą państwo także menu naszej kuchni razem
z instrukcją, pod jaki numer zadzwonić, by połączyć się
z kucharzem. Pierwszego wieczoru w naszym pensjonacie gorąco
zachęcamy do spożycia posiłku w pokoju. Odpoczynek przede
wszystkim. Pokonali państwo szmat drogi.
– Dobrze – znowu potwierdzili, odrobinę przytłoczeni nadmiarem
informacji.
– Jeśli jutrzejsze śniadanie zapragną państwo zjeść w łóżku, to
także proszę zadzwonić. Proponuję jednak zjeść je w jadalni. Mamy
stamtąd przepiękny widok na las. Rano można zobaczyć przez okna
sarny, które przychodzą do paśnika.
Rafał odetchnął. Teraz już rozumiał, dlaczego właścicielka tak się
przejęła, że mogli uderzyć w jakieś zwierzę. Najwyraźniej bardzo
lubiła sarny.
– W pudełku znajdą państwo kilka prezentów powitalnych oraz
maski.
– Maski? – zdziwił się Rafał.
Ania nie była zdumiona. Słyszała o nich od sąsiadki. Nie
powiedziała o tym mężowi, bo bała się, że nie będzie chciał
przyjechać, jeśli usłyszy o nakazie ich noszenia w miejscach
ogólnodostępnych.
– Tak. Maski, które zasłaniają górną część twarzy. Nie wolno
państwu opuścić pokoju bez masek. Do naszego pensjonatu
przyjeżdżają wszyscy, także ludzie polityki, kina czy muzyki.
Mieliśmy nawet jedną zagraniczną gwiazdę. Nasi goście pragną
anonimowości. Poza tym w Kuszeniu Ewy i Adama zdarzają się
różne rzeczy. Czasem pary, które tu przyjechały, wracają do domów
w zmienionym składzie. Niewierny mąż może niechcący spotkać
niewierną małżonkę… – W jej uśmiechu był cień złośliwości. –
Maski sprawiają, że to wszystko staje się przygodą.
Rafał się obruszył.
– Przepraszam bardzo, ale to brzmi niedorzecznie – skwitował. –
My nie zamierzamy stąd wyjeżdżać w żadnym zmienionym składzie.
Ewa uniosła do góry dłonie w obronnym geście. Rafał w jednej
chwili poczuł się głupio. Ania odstawiła pudło na łóżko i złapała go
za rękę.
– Spokojnie, będziemy nosić maski – powiedziała. – Ja uważam,
że to bardzo zabawne i ekscytujące.
Spojrzał na nią krzywo, ale kiwnął głową na zgodę.
– Doskonale! W takim razie ja państwa zostawiam. W razie pytań
proszę dzwonić pod numer sześć do recepcji. Odbiorę o każdej
porze. Dobranoc!
Dłuższą chwilę stali w ciszy, w końcu zaczęli się śmiać. Lekko
histerycznie, ale szczerze.
– Ale numer, co? – zapytała Ania.
– Tak – zgodził się. – Kochana, zastanawiam się, w co ty mnie
wciągnęłaś z okazji tej rocznicy. To wszystko brzmi, jakby tu się
miały odbywać dzikie orgie.
Ania zaczerwieniła się. Sąsiadka wspominała o czymś takim…
zapewniła jednak, że udział nie jest obowiązkowy. Wyciągnęła
telefon z torebki i zerknęła na wyświetlacz.
– Och, mam zasięg! – zdziwiła się. – Myślałam, że jak pokój jest
wyciszony, to i zasięgu nie będzie.
– Może to ściema z tym wyciszeniem.
– Sprawdźmy – zaproponowała.
– Niby jak? Chcesz przystawić ucho do ściany i nasłuchiwać, co
robią sąsiedzi?
– Nie. Idź na korytarz, a ja krzyknę. Powiesz mi, czy coś słyszałeś.
Rafał przewrócił oczami.
– Muszę?
– Proszę cię, misiaczku.
Zrezygnowany ściągnął kurtkę i powiesił ją na haczyku koło
drzwi. Już miał wyjść, kiedy zatrzymał go głos żony:
– Maska! Musisz włożyć maskę.
Skrzywił się.
– Muszę? – zapytał. – Przecież idę tylko na kilka sekund.
– Takie są zasady.
Sarkając pod nosem, otworzył pudło. Ku jego zdziwieniu oprócz
wszystkich wymienionych przez właścicielkę przedmiotów znalazł
w środku także dwa kieliszki i butelkę wypełnioną zielonkawym,
dość mało zachęcającym napojem. Przyklejona była do niej
karteczka z odręcznie napisanym poleceniem „Wypij mnie”.
– Maski, polecenia jak z Alicji w Krainie Czarów… Co to za
miejsce? – sapnął.
Puściła jego narzekania mimo uszu. Rafał założył koronkową
maseczkę, w której według niej wyglądał bardzo szykownie.
Wychodząc, poruszył kilka razy drzwiami.
– Zwykłe drewniane drzwi. Żadnego dźwięku nie zatrzymają –
zawyrokował. – A w takim wypadku całe to wyciszanie to pusta
gadka.
– Idź już, idź.
Zamknął drzwi. Ania nabrała głęboko powietrza i zawołała:
– Rafał!
Myślała, że od razu wejdzie z powrotem, ale tego nie zrobił.
Znowu zawołała, tym razem głośniej. Zirytowała się i uznała, że
pewnie się z nią droczy.
– Rafał! – zawołała po raz trzeci, tuż przy samych drzwiach.
Nie wytrzymała i szarpnęła za klamkę.
– Czemu nie wołasz? – zapytał z pretensją w głosie. – Stoję tu jak
pajac.
– Wołałam cię trzy razy – odparła.
– Niemożliwe. Nic nie słyszałem.
– Czyli pani Ewa mówiła prawdę.
– Niemożliwe – zaprotestował. – Zamiana. Teraz ja krzyczę, a ty
nasłuchujesz!
– Rafał…
– Dawaj!
Posłusznie założyła maskę i minęła go w drzwiach. Zamrugał.
Wyglądała niesamowicie seksownie. Pomyślał, że chyba poprosi ją
później, żeby została w maseczce też w pokoju.
Powtórzyli próbę. Okazało się, że jakimś cudem drzwi faktycznie
są dźwiękoszczelne.
Po rozpakowaniu walizki i wykonaniu telefonu do dziadków oraz
Ancymonka usiedli w końcu na łóżku. Ewa odłożyła słuchawkę
telefonu. Zamówiona kolacja miała stanąć na tacy przed drzwiami
dokładnie za szesnaście minut. Kucharz poinformował ich, że nie
będzie pukał, żeby nie przeszkadzać, poza tym i tak by nie tego
usłyszeli. Jedzenie po prostu będzie na nich czekało.
– Próbujemy? – Rafał uniósł butelkę z zielonym płynem.
– Wygląda jak lekarstwo na kaszel.
– Podejrzewam, że też tak smakuje – przyznał i wyciągnął korek.
Poczuli aromat ziół. Nalał trunku do kieliszków.
– Tak, pachnie jak syrop na kaszel – zaśmiał się.
Okazało się, że smakuje bardzo przyjemnie. Nalewka skojarzyła
się Ani ze słodkim wermutem.
Mieli wielkie plany. Ona chciała przebrać się w któryś
z seksownych kompletów bielizny. On chciał zaciągnąć ją pod
prysznic. Jednak po zjedzeniu kolacji i wypiciu do końca nalewki po
prostu zasnęli.
3
Ania ziewnęła i przeciągnęła się w pościeli. Uchyliła powieki
i zobaczyła szare, wolno płynące chmury. Przez krótką chwilę nie
wiedziała, gdzie jest, jednak kolejne wspomnienia powoli
wypływały na powierzchnię przytępionego snem umysłu.
Pensjonat Kuszenie Ewy i Adama.
Rafał sapnął i przekręcił się na plecy.
– Co się dzieje? – zapytał, ziewając. – Gdzie…?
– Na urlopie – odpowiedziała radośnie.
– Na…? A faktycznie.
On także zapatrzył się na chmury. Ogarnął go spokój.
– Aniu, jak ci się spało? – zapytał.
– Nadzwyczaj dobrze – odpowiedziała. – Nie pamiętam, kiedy
mogłam przespać noc bez ani jednej pobudki.
– A ja bez kolan Ancymonka wbitych w plecy.
Zachichotała. W domu nie mieli tak szerokiego łóżka, co nie
przeszkadzało ich synkowi wpadać do nich w odwiedziny około
trzeciej w nocy. Zawsze zajmował miejsce pomiędzy rodzicami
i rozpychał się kończynami, upodabniając się do rozgwiazdy, przez
co oni spali na samych brzegach materaca.
– Ja chyba nawet nie będę potrzebowała dzisiaj kawy –
stwierdziła.
– A ja sobie nie odmówię. Powiem ci, że jestem bardzo ciekawy
dzisiejszych atrakcji. Czuję, że mam tyle energii! Aż mnie rozpiera!
Zerknęła na niego spod rzęs.
– Rozpiera? – zapytała niewinnym tonem.
Rafał czuł się, jakby odmłodniał o co najmniej dziesięć lat.
– Nie masz aby ochoty na prysznic? – rzucił.
Ania skrzywiła się. Zupełnie o tym zapomniała. Wczoraj usnęli po
jedzeniu dokładnie tak, jak siedzieli. Ona wciąż miała na sobie
podkoszulek, stanik i bawełniane majtki, bardzo wygodne, ale
w ogóle nie seksowne. Rafał wciąż siedział w przepoconym
podkoszulku i bokserkach. Podejrzewała, że resztki posiłku także
leżały gdzieś w pościeli.
– Powinniśmy byli umyć się wczoraj po podróży.
– Co się odwlecze, to nie uciecze. Idę do łazienki. Czuję, że
powinienem najpierw umyć zęby. Zapraszam za mną.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wyskoczył spod kołdry i w kilku
susach znalazł się przy drzwiach od łazienki. Obejrzał się na nią
przez ramię i zaczął ściągać wolno podkoszulek, kręcąc przy tym
biodrami. Ania zakrztusiła się ze śmiechu. Jednocześnie poczuła, jak
ogarnia ją melancholia. Nie potra ła sobie przypomnieć, kiedy
ostatnio się tak wygłupiali. Doszła do wniosku, że chyba jeszcze na
studiach.
Nie musiała długo czekać na kolejną część przedstawienia. Chwilę
później zza przymkniętych drzwi wyleciały bokserki męża.
Usłyszała, jak zaczął fałszować All I want for Christmas is you.
– Przyjdziesz do mnie? – zawołał.
– Oczywiście! – Zapatrzyła się jeszcze raz na leniwie sunące po
niebie chmury.
Usłyszała, jak Rafał szoruje zęby.
– Idziesz? – zawołał chwilę później.
– Tak, tak! Ustaw wodę pod prysznicem. Już idę! – odpowiedziała
zaskoczona, że chyba na moment przysnęła.
Rzuciła się pospiesznie do walizki w poszukiwaniu rzeczy, które
ostatnio kupiła. Wymacała koronkowe body z otworem
w strategicznym miejscu. Nie, nie pasowało. Wepchnęła je
z powrotem na dno i wyciągnęła pas do pończoch.
– No co jest?! – warknęła.
– Idziesz? – zawołał.
– Idę, idę! – odkrzyknęła i wreszcie znalazła to, czego szukała.
Zrzuciła przepocone ciuchy i na gołe ciało narzuciła szlafrok
z koronkowymi wstawkami. Nie czuła się w nim zbyt pewnie. Sięgał
ledwo za pośladki, więc nawet jeszcze w sklepowej przymierzalni
zauważyła, że cellulit na jej udach jest wyraźnie widoczny. Na
szczęście fałdy materiału przynajmniej trochę tuszowały wystający
brzuszek, który pomimo trzech lat, jakie minęły od ciąży, jakoś
wcale nie zamierzał wrócić do poprzedniego kształtu, a także piersi,
które ostatnio zaczęły przegrywać z bezlitosną dla każdej miseczki D
grawitacją.
Weszła do łazienki. Unosiła się w niej para, przez co wszystko
wydawało się trochę nierealne. Duży prysznic nie miał brodzika,
spadek podłogi zapewniał wygodny odpływ. Nie było też typowej
kabiny. Jedna bardzo duża ta a szkła oddzielała miejsce
z prysznicem od reszty łazienki. Żeby wejść do środka, trzeba było
odchylić nieduże, także szklane drzwi. Rafał musiał odkręcić bardzo
gorącą wodę, bo wszystko całkiem zaparowało.
– Kochanie? – zawołała.
Drzwi uchyliły się, a jej małżonek wystawił głowę. Wesoły
uśmiech zamarł mu na twarzy. Przesunął spojrzeniem po jej nogach,
skąpym szlafroczku i rozchylonych na dekolcie połach materiału.
Zobaczyła w jego oczach głód.
– Chodź do mnie – wychrypiał.
Ania nie była pewna, skąd u niej ta nagła wstydliwość. Przecież
znali swoje ciała na wylot. Mimo to teraz chciała być dla niego
idealna.
Zrzuciła szlafroczek i przeskoczyła przez drzwi. Otulił ją zapach
kwiatów i ziół. Odetchnęła zaskoczona.
– Co to? – zapytała.
– Jakiś ich autorski płyn pod prysznic – powiedział i pokazał jej
butelkę z napisem „Użyj mnie”. – Ja już się szybko umyłem. Nie
wiem, co oni tu dodają do picia, jedzenia, a może i wody w kranie,
ale jakimś cudem czuję się, jakby mi ubyło kilka lat.
Uśmiechnęła się do niego przekornie.
– Siwe skronie ci nie zniknęły.
– Siwe skronie to ja mam od Ancymonka i od ciebie, kochanie –
odpowiedział z czułością w głosie, przez co przytyk zupełnie mu się
nie udał. Sięgnął po butelkę płynu. – Mogę? Chcę cię namydlić.
Kiwnęła głową. Ominęła go i weszła pod deszczownicę. Krople
wody zaczęły spływać z jej ciała. Odchyliła do tyłu głowę
i zamknęła oczy. Po chwili poczuła jego dłonie, gładko sunące po
skórze. Wysunęła się spod strumienia wody, rozgrzana
i zarumieniona. Uśmiechnęła się do niego. Wpatrywał się w nią
z zachwytem i leniwym rozluźnieniem, którego nie widziała już od
wielu lat. Dawno temu zniknął, zastąpiony chronicznym
zmęczeniem i stresem przynoszonym z pracy do domu. Ucieszyła
się, że jeszcze potra się zrelaksować.
Jego dłonie objęły jej piersi. Palce lekko ugniatały skórę, a kciuki
odnalazły brodawki i zaczęły kręcić dookoła nich kółka. Westchnęła.
Dobrze wiedział, co zrobić, żeby szybko zareagowała.
On jednak zsunął dłonie z jej piersi i zaczął namydlać jej brzuch.
Złapała go za ramiona, żeby się oprzeć, siłą woli powstrzymując się
przed pociągnięciem go z powrotem do góry. Nie chciała, żeby
patrzył na poszarpane linie rozstępów.
Tymczasem Rafał nie mógł napatrzyć się na Anię. Wróciła
kobieta, w której się zakochał kilkanaście lat temu. Psotne chochliki
w oczach, zmysłowy uśmiech i ten ruch bioder podczas chodzenia,
który zawsze przyprawiał go o zawrót głowy. Powolne mycie było
ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę. Był gotowy na więcej.
Zobaczył jednak, że nie jest taka pewna siebie jak kiedyś,
i postanowił to naprawić.
Udowodnić jej, że dla niego jest piękna.
To było aż nie do pomyślenia, że wystarczyła jedna przespana,
beztroska noc, żeby i on, i ona znowu stali się sobą.
Odwrócił ją do siebie tyłem i zaczął namydlać jej plecy, mocno
wbijając kłykcie tam, gdzie zwykle bolało ją po całym dniu biegania
na czworaka za Ancymonkiem. Zaczęła mruczeć, zachwycona
masażem. Przysunął się blisko i zbliżył biodra do jej pośladków.
Szepnął do jej ucha:
– Kocham cię.
Wypięła pośladki i zakręciła biodrami, ocierając się o niego. Był
już gotowy. Ona też czuła, że niedługo eksploduje. Od aromatu ziół
kręciło jej się w głowie. Chciała rzucić się na niego. Chciała
krzyknąć, ponaglić go, żeby przestał ją masować, żeby wreszcie…
Złapał ją za biodra i delikatnie nakierował pośladki we właściwą
stronę. Jęknęła. Oparła się dłońmi o ścianę i stanęła na palcach. On
zgiął nogi w kolanach. Pasowali do siebie idealnie. Woda
z deszczownicy spływała im po plecach, drażniąc skórę.
– Kocham cię – powtórzył.
Jeden rytm zaczął prowadzić ich do wspólnego krzyku. Ania nie
zamierzała się powstrzymywać. Tu nie było Ancymonka, który mógł
się obudzić. Tu nie było sąsiadów, którym będzie wstyd spojrzeć
w oczy w windzie.
Tu była tylko ona, on i pożądanie.
Oraz rozkosz.
Dużo rozkoszy…
4
Zjedli śniadanie w ciszy, bo nie potrzebowali słów. Wystarczało im,
że na siebie patrzą. Oranżeria, w której urządzono jadalnię, była
prawie pusta. Oprócz nich przy oddalonych stolikach siedziały
jeszcze dwie pary. Tak samo zamaskowane i milczące. Łączyły ich
wszystkich tylko uśmiechy. Przekorne, poufałe i głodne. Bardzo
głodne. Wszyscy mieli ochotę na więcej.
Las za przeszklonymi ścianami oranżerii wyglądał pięknie.
Drzewa sprawiały wrażenie posypanych grubą warstwą cukru
pudru. Biały dywan śniegu koło budynku znaczyły ślady kopytek,
ale nigdzie nie było widać żadnej sarny.
Do jadalni zajrzała Ewa. Po kolei podchodziła do stolików
i szeptała z gośćmi. W końcu dotarła do Ząbkiewiczów. Uśmiechnęła
się szeroko.
– Mogę? – Wskazała na puste krzesło.
– Tak – zgodziła się Ania.
Zerknęła na inne pary, które powoli zbierały się do wyjścia. Do
nich właścicielka się nie przysiadała. Zaciekawiło ją dlaczego.
– Widzę, że posłuchali państwo mojej rady i wczoraj wieczorem
po prostu odpoczęli – powiedziała.
Rafał zaśmiał się i pokiwał głową. Jego początkowa nieufność
wobec dziwnej właścicielki zmieniła się w szczerą sympatię. Dzięki
niej kochali się dzisiaj rano z Anią tak, jakby świat miał się zaraz
skończyć.
– Nalewka nas uśpiła – powiedziała Ania.
– Taki był jej cel. – Ewa puściła do niej oko. – Gotowi na
dzisiejsze przygody?
Ania wyprostowała się i wypchnęła piersi do przodu. Poczuła
podniecenie na myśl, że pod bluzką i dżinsami ma na sobie
koronkowe body, kupione w sklepie z bielizną erotyczną. Chciała
upodobnić się do Ewy, która wydawała się bardzo zadowolona ze
swojego ciała. Świadczył o tym chociażby jej opięty i wyzywający
ubiór. Jej biust znowu usiłował wydostać się na zewnątrz, koronka
czarnego stanika była doskonale widoczna spod skąpej bluzeczki.
– Ja mam kilka pytań! – Rafał pospiesznie wyjął harmonogram,
który przygotowała dla nich właścicielka. Napisany był odręcznie
lekko pochyłym charakterem pisma. Litery sprawiały wrażenie
wykaligrafowanych.
– Tak?
– W sumie to nie rozumiem ani jednego punktu – przyznał
i położył kartkę na stole. – A są tylko trzy, więc czuję się trochę jak
głupek.
– Są tylko trzy, bo więcej państwu nie potrzeba – odparła
lakonicznie. – Wybrałam dla państwa klasykę.
Wskazała na napis „sól”.
– Po śniadaniu relaks w solnej grocie. Są tam bardzo wygodne
leżaki dwuosobowe.
Czerwony paznokieć zjechał niżej, wskazując słowo „cukier”.
– Po obiedzie kilka zabiegów w stre e wellness, na przykład
cukrowy peeling całego ciała, maska na dłonie, twarz. Wybór
zabiegów mamy naprawdę szeroki. Na miejscu, po zapoznaniu się
z całą ofertą, będą mogli państwo dokonać ostatecznego wyboru.
Wskazała ostatni punkt na liście: „pieprz”.
– A na koniec pobudzający masaż w wykonaniu moich pracownic.
Będą państwo masowani równocześnie. Zajmiecie leżanki obok
siebie. Radzę zabrać ze sobą szlafroki, znajdą je państwo w sza e.
Z doświadczenia wiem, że masaż jest bardzo podniecający i po nim
przebiegną państwo od razu do sypialni. Po co zbędne ubrania? Ze
szlafroków szybciej się państwo uwolnią.
Ania zobaczyła przed oczami siebie i Rafała, jak uprawiają dziki
seks w grocie skalnej. Ona wreszcie miałaby okazję zedrzeć z siebie
ubranie i pokazać mu body, z którego była tak dumna. Rafał byłby
zmieszany. Przestraszyłby się, że ktoś może wejść i ich nakryć. Ona
by go uspokoiła, rozpięła rozporek jego dżinsów i zaczęła go
masować. A potem ujeżdżałaby go. Tak długo, aż Rafał zacząłby
wykrzykiwać jej imię i całkiem od tego zachrypł. W każdej chwili
ktoś mógłby zajrzeć do groty, zwabiony ich jękami, ale mimo to oni
by się kochali.
Rafał bardzo zainteresował się masażem. Wyobraził sobie, jak
leżą z Anią na osobnych leżankach, a zamaskowane pracownice –
w jego wyobraźni wszyscy poza właścicielką byli tu zamaskowani –
nakładają na ich ciała pachnące olejki. Masują ich wszędzie, także
tam, gdzie normalnie nie dałby się dotknąć nikomu obcemu ani
gdzie nie pozwoliłby dotknąć swojej żony. Kobieta w masce
masowałaby piersi Ani okrężnymi ruchami, aż całe błyszczałyby
w świetle świec. Wokół unosiłby się ziołowy zapach. Taki sam jak
w łazience. Taki sam, którym pachniał tajemniczy wermut. Potem
kobiety zostawiłyby ich samych, a oni jakoś przenieśliby się do
swojego pokoju. W tym miejscu fantazja zawiodła Rafała, ale
pominął szybko ten niewygodny fragment i po prostu wyobraził
sobie, że są już w sypialni. Ich ciała nadał byłyby śliskie od olejków.
Popchnąłby Anię na łóżko, a ona, upadając, rozchyliłaby nogi.
Wsunąłby się na nią…
Właścicielka pensjonatu odchrząknęła znacząco. Ania i Rafał
zamrugali, jakby obudzili się ze snu. Ewa ledwie powstrzymywała
uśmiech, który cisnął jej się na wargi. Uważała, że ta konkretna para
jest urocza. Polubiła ich.
– To jak? Akceptują państwo harmonogram? – zapytała.
– Tak – potwierdzili szybko. Zerknęli na siebie nawzajem. Oboje
byli zaczerwienieni ze wstydu aż po koniuszki uszu.
– Doskonale – ucieszyła się Ewa. – W takim razie życzę miłego
pobytu. Po masażu znajdą państwo w swoim pokoju kolejny prezent
i harmonogram na niedzielę. Już niestety krótszy, bo po obiedzie
jadą państwo do domu.
– Dziękujemy – powiedział Rafał. – To my będziemy już…
– A ja mam jeszcze pytanie! – weszła mu w słowo Ania.
– Tak?
– Dlaczego sól, cukier i pieprz?
Ewa uśmiechnęła się melancholijnie.
– Bo przyprawy to jedyne, co jest wam potrzebne w związku.
Uwierzcie mi, że wśród moich gości bardzo rzadko to się zdarza.
Macie wszystko, czego gorąco wam zazdroszczę i czego jednocześnie
gratuluję. Musicie wspólne życie tylko czasem odpowiednio
doprawić, żeby nie spowszedniało. A także… warto raz na jakiś czas
się wyspać, czyż nie?
Małżonkowie spojrzeli na siebie z uśmiechem. Właścicielka wstała
z krzesła. Już miała odejść, ale odwróciła się jeszcze i rzuciła przez
ramię:
– Aha, co do tego, co was w głównej mierze blokowało… Mam
nadzieję, że za dziewięć miesięcy dacie mi znać, jak poszło.
5
Właścicielka przeszła do recepcji. Już miała minąć kontuar i wyjrzeć
na zewnątrz, gdy zza wysokiego biurka wysunął się Iskrzycki. Ewę
ogarnęły złość i panika.
– Co tu robisz?! – syknęła i czym prędzej doskoczyła do biurka.
Twarz mężczyzny przybrała zbolały wyraz. Oparł w teatralnym
geście dłoń na piersi.
– Jak to co? – zapytał. – Pomagam przecież! Kiedy zabawiałaś
gości w jadalni, przyszła tu dwójka staruszków chichoczących jak
nastolatki. Przekierowałem ich do groty rozkoszy.
Ewa poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Wsunęła się za
biurko i sięgnęła po telefon. Czym prędzej wybrała numer
wewnętrzny do groty. Niestety nikt nie odbierał.
– Oni mają po osiemdziesiąt lat – jęknęła. – Dostaną tam jakiegoś
zawału czy udaru.
– Spokojnie. Moje sukuby znają się na rzeczy – uspokoił ją,
podkręcając wąs.
Odetchnęła i spróbowała się uspokoić. Miał rację. Jego
podwładne były dość inteligentne.
– Nie wolno ci się tu pojawiać, kiedy są goście – powiedziała. –
Mogą cię zobaczyć! O ile jeszcze możemy wmawiać wszystkim, że
twoje rogi to element przebrania, o tyle z kopyt się nie
wytłumaczymy.
– Zapragnąłem towarzystwa. Wciąż nie mogę dojść do siebie po
tym, jak tamta parka prawie potrąciła mnie swoim samochodem.
– A przydałoby się – mruknęła.
– Już się tak nie irytuj. Beze mnie cały ten interes zaraz by upadł.
W końcu jestem twoim księgowym.
Rzuciła mu krzywe spojrzenie.
– To jak? Czyje pragnienia zaraz spełnimy? – zapytał
z szelmowskim uśmieszkiem.
K.A. Figaro. Odmrażanie serca
***
***
***
***
***
Eve była wściekła. Po raz kolejny nie udało się jej zdobyć pracy, na
której ogromnie jej zależało. Znowu usłyszała tę samą śpiewkę:
„Widzimy pani potencjał, kreatywność i entuzjazm, ale jest pani za
młoda i nie ma pani wymaganego wykształcenia”.
Miała dwadzieścia jeden lat, masę ambicji, talentu i jeszcze więcej
pomysłów. Oprócz tego nie posiadała nic. Mieszkała w małym
amerykańskim miasteczku i pochodziła z rodziny, która na
utrzymanie zarabiała ciężką pracą na roli. Ojciec Eve niegdyś
posiadał spory kawałek ziemi i żyło im się lepiej, kiedy jednak jej
mama zaczęła chorować, musieli sprzedać większość swojego
dobytku i to, co zostało im pod uprawę, wystarczało na bardzo
skromne życie. Dziewczyna dwoiła się i troiła, żeby pomóc na
farmie, i próbowała znaleźć dodatkową pracę, jednak w miasteczku
niewiele było możliwości na zarobienie pieniędzy. Teraz wracała
z rozmowy kwali kacyjnej w „wielkim mieście”, gdzie zaproszono
ją trzy dni przed Wigilią tylko po to, by ją poinformować, że jednak
nie spełnia warunków. Przez chwilę podejrzewała nawet, że szef
rmy chciał sobie jedynie na nią popatrzeć i się poślinić, bo więcej
razy spojrzał na jej biust niż w jej oczy. Facet był obleśny i sposób,
w jaki na nią patrzył, sprawiał, że z każdą minutą spędzoną w jego
biurze jej obrzydzenie i złość rosły. Obiecała sobie, że na stałe
usunie z CV swoje zdjęcie i informacje o wieku, tak żeby przyciągać
potencjalnych pracodawców swoimi umiejętnościami, nie
wyglądem. Eva była bardzo kreatywna i chciała to wykorzystać
w pracy. Miała talent do tworzenia świetnych akcji promocyjnych
i miała nadzieję na zatrudnienie w jakiejś wielkiej, dobrze
prosperującej rmie. Białe kołnierzyki zawsze były zachwycone
rezultatami jej dotychczasowych kampanii promocyjnych, ale
gwoździem do trumny okazywał się brak wykształcenia. Na studia
dziewczyna nie mogła sobie pozwolić, nie tylko ze względu na brak
nansów, ale także dlatego, że nie chciała opuścić schorowanej
matki. Na razie musiało jej wystarczyć tworzenie kampanii
reklamowych dla malutkich rm w miejscu jej zamieszkania. Nie
było z tego wielkiego dochodu, ale przynajmniej zdobywała jakieś
doświadczenie. Dodatkowo rozwój małych biznesów, takich jak
rodzinne restauracje czy hotele, dało się przeliczyć na procenty
i zaprezentować w wykresach i tabelkach, które wpadały w oko
potencjalnym pracodawcom. Jak na osobę bez studiów w tym
kierunku radziła sobie świetnie. „Naturalny talent” – słyszała nieraz,
mimo to odsyłano ją do domu z kwitkiem.
Tak naprawdę marzyła o tym, żeby wykorzystać to, co jeszcze
posiadali jej rodzice. Na kawałku ziemi, który uprawiali, zostały
piękne, stare, pełne uroku stajnie. Niestety były zrujnowane
i doprowadzenie ich do stanu używalności wymagało wiele pracy
i pieniędzy. Eve marzyła o tym, żeby je wyremontować i przerobić
na apartamenty wypoczynkowe. W miasteczku roiło się od turystów
i dziewczyna była pewna, że stary, klimatyczny budynek,
wyremontowany z miłością i uwagą, na pewno przyciągnąłby
urlopowiczów. Uprawa kawałka roli, który im został, zwyczajnie się
już nie opłacała. Zwierząt też mieli niewiele, ale to w zupełności
wystarczyłoby pod agroturystykę. Miastowi uwielbiali pokazywać
dzieciakom zwierzęta, a potem przechwalać się tym po powrocie do
betonowej dżungli. Eve doskonale wiedziała, jak sprzedać swój
biznes i co uczyniłoby go atrakcyjnym. W modzie teraz były
produkty organiczne i domowe posiłki, a tego na ich farmie nie
brakowało. Do tego jednak potrzebowała inwestora lub pożyczki
z banku. Niestety żaden bank pożyczki nie chciał jej udzielić, bo
dziewczyna nie miała stałej pracy, a nigdy nie zaryzykowałaby
zastawu ziemi, choć jej rodzice wierzyli w nią i właśnie to
zaproponowali. Jedynym wyjściem w tej sytuacji było znalezienie
stałej pracy. Dzisiejszego dnia po raz kolejny zrozumiała, że
marzenie pozostanie wyłącznie marzeniem.
Stała teraz w ogromnym korku, a samochód poruszał się
w żółwim tempie. Kilka dni przed świętami ludzie wyruszyli do
miasta w poszukiwaniu ostatnich prezentów, co przełożyło się na
zapchane ulice, stres i trąbienie z każdej strony. W Eve wszystko
krzyczało, miała ochotę wyrzucać z siebie wiązanki przekleństw,
jakich świat jeszcze nie słyszał. Za trzy dni Wigilia, a ona utknęła tu
na amen. W domu masa pracy, którą zapewne wykonywała teraz
mama. Sama. A przecież nie powinna. Od kilku lat miała problemy
ze zdrowiem, odwiedzała masę specjalistów, przeszła niezliczoną
ilość badań i testów, jednak nikt nie potra ł powiedzieć, co jej
dolegało. Eve wiedziała, że gdyby mieli prywatne ubezpieczenie,
lekarze bardziej by się postarali, ale na to nie było ich stać. Kiedy
matka dziewczyny miała dobre dni, czuła się normalnie, a kiedy
przychodziły te złe, nie mogła nawet wyjść z łóżka. Miała problemy
z poruszaniem się i potworne bóle stawów. Na szczęście od kilku dni
czuła się całkiem dobrze, ale Eve wiedziała, że z tego właśnie
powodu weźmie na siebie więcej, niż powinna. Jej mama była
mądrą, serdeczną i pracowitą kobietą, nienawidziła swojej choroby,
tak jak nienawidziła bezsilności i bezczynności.
Dziewczyna po raz kolejny sprawdziła godzinę na wyświetlaczu
telefonu. Już od trzydziestu minut stała w korku i przejechała
najwyżej pięć kilometrów.
– W takim tempie do domu dotrę na Nowy Rok – warknęła
i zobaczyła, że ma nieprzeczytanego esemesa.
Wieczorem w pracy Eve nie mogła się skupić. Wszystko leciało jej
z rąk, była zmęczona, skacowana i zdezorientowana. Okazało się, że
poprzedniej nocy zawarła umowę swoich marzeń… z diabłem. Albo
z aniołem, sama jeszcze nie wiedziała. Zachary Arrow zgodził się
zainwestować w jej biznes marzeń w zamian za dwadzieścia procent
z zysku. Oznaczało to, że dziewczyna mogła przebudować stajnie
i zmienić je w luksusowe apartamenty dla turystów, a kawałek
ziemi, jaki został rodzicom, zagospodarować tak, żeby służył
agroturystyce. Gdyby plan się nie powiódł, dziewczyna miała
odpracować pożyczkę w Arrow Corporation, jednej z największych,
najbardziej renomowanych rm w całych Stanach Zjednoczonych.
Tak czy inaczej, była na wygranej pozycji. Oznaczało to także, że
wreszcie miała szansę na lepsze pieniądze, a co za tym idzie – na
lepszą opiekę medyczną dla mamy. Teraz miała nie tylko nadzieję,
ale też realne możliwości. I to właśnie było najgorsze. Wiedziała, że
nie zrezygnuje z tej umowy. Mimo że była zawarta po pijaku. Mimo
że nie wiedziała, czego tak naprawdę jej inwestor oczekuje
w zamian, bo przecież dwadzieścia procent zysku z małego ośrodka
agroturystycznego było dla jego rmy niczym. Dla mamy jednak
Eve była gotowa zrobić wszystko.
Kiedy wreszcie o cjalnie zakończyła pracę, czuła się jak zombi.
Cały wieczór widziała Zacka, ale celowo unikała go, żeby nie
wzbudzić zainteresowania kolegów. Wciąż zastanawiała się, czy
ktokolwiek wiedział, że spędziła noc w jego pokoju hotelowym.
Wiele razy przyłapała go na tym, że patrzył na nią, odpowiadała
wtedy uśmiechem i czekała na wieczorne spotkanie. I nie chodziło
tylko o umowę, chciała po prostu być blisko niego, patrzeć na niego,
czuć jego zapach… Było między nimi przyciąganie, które kusiło
i obiecywało coś bardzo, bardzo dobrego. Czuła to za każdym
razem, kiedy Zack na nią patrzył. Świadomość, że jego wzrok błądził
po jej ciele, sprawiała, że przebiegał ją przyjemny dreszcz.
Kiedy John podziękował wszystkim za pracę, Eve wzięła szybki
prysznic i zmieniła ubrania. Nie chciała pachnieć kuchnią
i papierosami. Włożyła jedwabną bluzkę w kolorze pudrowego różu
i szarą spódnicę, sięgającą jej za kolano. Strój był prosty, o cjalny,
ale podkreślał jej atrybuty i sprawiał, że czuła się pewniej. W końcu
mieli rozmawiać o interesach. Kiedy kończyła poprawiać makijaż,
rozdzwonił się jej telefon, na ekranie pojawił się numer podpisany
„Ciastek”. W pierwszym momencie nie miała pojęcia, o kogo chodzi,
ale po chwili ją olśniło.
– Nie wiedziałam, że mam twój numer – wypaliła na powitanie.
– Widzę, że amnezja objęła wiele aspektów wczorajszego
wieczoru – odpowiedział i dziewczyna wiedziała, że się uśmiecha.
– No cóż, muszę przyznać, że nie mam mocnej głowy, i widzę, że
nie powinnam pić, bo konsekwencje są brutalne. – Teraz już słyszała
śmiech po drugiej stronie telefonu.
– Nawet porządnie spita byłaś twarda, rozkoszna i inteligentna.
Potra łabyś sprzedać lód Eskimosowi. – Dziewczynę zawstydził ten
komplement. Prawdą było, że kiedy pomagała lokalnym biznesom,
z delikatnej kobiety przemieniała się w ostrą, zdecydowaną i pewną
siebie promotorkę. Kochała swoje miasteczko, rozumiała problemy
ludzi, którzy w nim żyli, i chciała dla nich jak najlepiej. Nigdy
jednak nie walczyła o siebie i swoje pomysły i nie miała pojęcia, co
tym razem ją podkusiło. – No ale tracimy czas na pogaduchy przez
telefon, kiedy powinniśmy twardo ubijać interesy. Chcesz się
spotkać w hotelowej restauracji? Kawę serwują dwadzieścia cztery
godziny na dobę.
– Wolałabym w twoim pokoju – powiedziała, zanim pomyślała,
i poczuła, że jej policzki pokrywa gorący rumieniec. – Przepraszam,
nie chcę się narzucać i nie chcę, żebyś sobie pomyślał, że…
– Że można połączyć biznes z przyjemnością?
– Spadaj – powiedziała, a on znowu się roześmiał. – Po prostu
mieszkam w pięknej, ale zabitej dechami mieścinie, wszyscy mnie tu
znają. Wszystko jedno, czy wypiłabym z tobą kawę tu, czy w innym
publicznym miejscu, jutro rano i tak wszyscy mieliby mnie na
językach.
– Czy ja też?
– Co też?
– Miałbym cię na języku? Jeśli tak, to bardzo chętnie zaryzykuję
to publiczne wyjście na kawę.
– Wiem, że mnie nie widzisz, więc powiem ci, że właśnie
przewracam oczami. I idę do twojego pokoju, więc oczekuję
wzorowego zachowania. – Usłyszała jego śmiech i się rozłączyła. Nie
wiedziała, skąd brała się w niej ta pozorna pewność siebie, bo tak
naprawdę ręce jej drżały i lekko panikowała na myśl o spotkaniu
z Zackiem. Sił i determinacji jednak dodawała jej myśl, że idzie
walczyć o lepszą przyszłość dla siebie, ale przede wszystkim dla
swojej mamy.
Po chwili już stała pod jego drzwiami. Otworzyły się sekundę po
tym, jak w nie zapukała. Zack odsunął się, żeby wpuścić ją do
środka, stał jednak na tyle blisko, że poczuła jego zniewalający
zapach.
– Usiądź – powiedział, wskazując jeden z foteli ustawionych przy
stoliku, po czym podszedł do niej, powoli rozluźniając krawat
i rzucając go na łóżko. Rozpiął górne guziki koszuli i podwinął
rękawy, patrząc na nią w skupieniu. Wyglądał tak seksownie, że Eve
nie mogła oderwać od niego oczu. – Napijesz się? – spytał. Sięgnął
po butelkę wina i kieliszki.
Dziewczyna wiedziała, że po wczorajszym wieczorze nie powinna
pić, ale czuła się ogromnie spięta, a alkohol potra ł tak cudownie
rozluźnić.
– Dwa kieliszki. To mój limit na dziś. Ty jesteś moim strażnikiem,
nie pozwól mi się upić – powiedziała, a na jego twarzy wykwitł
czarujący uśmiech.
Nalał wina do dwóch kieliszków i wzniósł toast.
– Za nową inwestycję, za zdobywanie szczytów.
Stuknęli się kieliszkami i dziewczyna upiła kilka łyków wina.
Smakowało cudownie, lekko owocowo, słodko i grzesznie.
Wyciągnęła kontrakt i zapytała bez owijania w bawełnę:
– Dlaczego postanowiłeś mi pomóc? Nazywasz to inwestycją, ale
ty praktycznie nic z tego nie będziesz miał. Dwadzieścia procent
zysku z maleńkiego rodzinnego interesu to dla tak ogromnej
korporacji jak ziarnko piasku na pustyni.
Zack przyglądał się jej badawczo i widziała, że intensywnie
o czymś myśli. Im dłużej nie odpowiadał, tym bardziej się
denerwowała. W końcu dopił wino, nalał sobie kolejny kieliszek
i usiadł naprzeciwko niej.
– Nie wiem, czy znasz moją historię. Wyguglowałaś mnie?
Jego pytanie ją zaskoczyło, ale rozumiała je.
– Nie. Lubię, jak ludzie sami mówią mi o sobie to, co chcieliby,
żebym o nich wiedziała.
Uśmiechnął się na tę odpowiedź, a potem lekko posmutniał.
– Mam dwadzieścia osiem lat i pozornie ogromne szczęście.
Założyłem rmę, kiedy miałem osiemnaście lat. Zacząłem od zera
i tylko dzięki temu, że mój ojciec we mnie wierzył. Sprzedał dom,
żebym mógł rozkręcić biznes. Pracowałem bardzo ciężko, ale to była
moja pasja. Spotkałem odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie
i już po dwóch latach udało mi się zarobić swój pierwszy milion.
Niedługo potem zdobyłem fortunę. Jedyne, co mi się nie udało, to
uratować mojego ojca. Kiedy miałem dwadzieścia jeden lat, miał
wylew i niedługo po tym zmarł w szpitalu.
Dziewczyna bezwiednie wyciągnęła ręce i oplotła nimi jego silną
dłoń. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym bólu, który łamał jej serce.
– Wczoraj, rozmawiając z tobą, widziałem siebie sprzed kilku lat.
Pełnego pasji, nadziei i ambicji. Ostatnio ciężko mi docenić to, co
mam. Nic mnie nie ekscytuje. Mam wszystko, ale nie to, czego
najbardziej potrzebuję. Nie mam nikogo bliskiego, żadnej rodziny,
przez lata pogrążony byłem w pomnażaniu majątku i poza rmą nie
widziałem świata. Osiągnąłem już wszystko, co chciałem, i czuję
znudzenie. Wczoraj to, jak opowiadałaś o swoich planach
i marzeniach, sprawiło, że i ja wreszcie poczułem ekscytację. Jesteś
jak powiew świeżego powietrza, który napełnił moje żagle… Nie
mogłem pomóc swojemu ojcu, ale postaram się pomóc tobie i twojej
mamie.
Dziewczyna nie wiedziała, co ma powiedzieć. Nie spodziewała
się, że Zack tak się przed nią otworzy i że osoby z jego statusem są
zdolne do takiej empatii i serdeczności. Nie pamiętała, że wczoraj
opowiadała o chorobie mamy, i trochę ją to zawstydziło.
– Robisz to z litości? – musiała zapytać.
– Nie! – odpowiedział zdecydowanie. – Robię to, bo mam co do
ciebie dobre przeczucia. Bo twoja pasja i marzenia wyrwały mnie
z letargu. Bo masz talent i świetne pomysły, a ja chcę w swojej
rmie mieć takich ludzi.
Widziała szczerość w jego spojrzeniu i odetchnęła z ulgą. Może
nie miała wykształcenia, pieniędzy czy znajomości, ale miała swoją
dumę i nie chciała myśleć, że Zack zaproponował jej umowę, bo
było mu jej zwyczajnie żal. Patrzyła teraz na niego zupełnie inaczej
i widziała samotnego, zagubionego człowieka, który miał wszystko,
ale tak naprawdę nie miał nic.
– Co robisz pojutrze wieczorem? – spytała nagle.
– Kolejna impreza rmowa.
– Ale przecież będzie Wigilia. Imprezy rmowe są tak
bezosobowe i zimne! Chciałabym cię zaprosić do naszego domu.
– Teraz to ja muszę zapytać. Robisz to z litości?
– Tak – odpowiedziała i oboje się roześmiali. – Szkoda mi cię, bo
zamiast niesamowicie mocnego świątecznego ponczu zrobionego
przez moją mamę będziesz tutaj pił drogiego szampana. Bo zamiast
siedzieć przy zatłoczonym stole z rozwrzeszczanymi członkami
mojej rodziny, przedziwnymi sąsiadami i babcią, która nie
kontroluje tego, co mówi, będziesz tutaj prowadził sztywne,
kulturalne pogawędki. A najbardziej jest mi cię szkoda, bo nie
dostaniesz tu w prezencie okropnych, gryzących wełnianych
skarpetek dzierganych na drutach przez tę moją babcię.
– To wszystko brzmi okropnie. Przyjmuję zaproszenie –
odpowiedział z uśmiechem, a Eve poczuła, że jej serce wywinęło
radosne salto.
Dziewczyna wstała i wyciągnęła telefon, po czym szybko wstukała
swój adres i wysłała go na numer Zacka.
– Więc jesteśmy umówieni na jutro. Przyjedź o szesnastej. Twój
kierowca też jest zaproszony, jeśli ma ochotę – instruowała, pakując
kontrakt i zbierając się do wyjścia. Zobaczyła, że Zack wpatruje się
w nią intensywnie. – Coś się stało? – spytała, czując, że jej serce
przyspiesza.
Mężczyzna zbliżał się do niej powoli, a kiedy stanął naprzeciwko,
spojrzał w górę. Nad nimi wisiała ozdobna jemioła. Zanim Eve
zdążyła cokolwiek pomyśleć, znalazła się w jego ramionach, a jego
usta odnalazły jej. Pocałunek był delikatny, ale stanowczy.
Dziewczyna westchnęła i poczuła, że się rozluźnia pod wpływem
jego bliskości. Był silny, cholernie seksowny, a ona czuła się przy
nim bezpieczna i spokojna. Kiedy spojrzał jej w oczy, była
rozpalona. Patrzył na nią badawczo, jakby czekając na zezwolenie,
a wtedy ona wspięła się na palce i delikatnie musnęła jego usta.
Zack jednym płynnym ruchem wziął ją na ręce i przeniósł na łóżko.
Eve pragnęła go jak nikogo przedtem. Leżąc, z zapartym tchem
patrzyła, jak mężczyzna powoli rozpina koszulę. Wyglądał
nieziemsko, a jego zapach otaczał ją zmysłową, kuszącą mgiełką
i doprowadzał do szaleństwa.
– Jesteś taka piękna – powiedział głębokim, zachrypniętym
głosem, który sprawił, że dziewczynę przeszył dreszcz.
Eve zdjęła swoją bluzkę, a on rozpiął jej spódnicę i zsunął ją
z niej, delikatnie muskając przy tym jej jedwabistą skórę. Jego dotyk
sprawiał, że przez ciało przebiegały rozkoszne dreszcze. Leżała teraz
w samej bieliźnie, a on błądził wzrokiem po jej piersiach, otulonych
śnieżnobiałymi koronkami, po zgrabnym, smukłym ciele i po
włosach rozsypanych na poduszce.
– Wyglądasz jak anioł – powiedział poważnie, a ona mimo
lekkiego zdenerwowania roześmiała się.
– Zdążyłeś mnie już trochę poznać, więc wiesz, że do anioła mi
daleko.
– Nic bardziej mylnego – odpowiedział i momentalnie znalazł się
na niej, całując ją delikatnie i namiętnie zarazem.
Dziewczyna przylgnęła do jego mocnego ciała i upajała się jego
bliskością. Nie mogła mu się oprzeć. Jego magnetyzm i siła
całkowicie ją zniewalały. Wplatał teraz dłonie w jej włosy, ciągnąc
delikatnie i zmysłowo. Z lekkim westchnieniem Eve uniosła biodra
i przycisnęła je do jego twardej męskości. Zamruczał seksownie,
a jego usta zsunęły się z jej warg na brodę, szyję, dekolt… Sprawnie
wyswobodził jej piersi z ciasnego stanika i jedną ścisnął dłonią,
a drugą objął ustami i lekko przygryzł. Dziewczyna wygięła się
w łuk, mrucząc jak zadowolona kotka i przyciągając go mocniej do
siebie, wtuliła dłonie w jego włosy i rozkoszowała się pieszczotą
jego gorącego, wilgotnego języka, który naprzemiennie pieścił raz
jedną, raz drugą brodawkę. Zack lizał, ssał i przygryzał jej sutki, co
doprowadzało ją do szaleństwa. Czuła pulsowanie w całym ciele,
pragnęła go coraz bardziej, a jej skóra była boleśnie wręcz
uwrażliwiona na jego dotyk. Mężczyzna powoli zaczął zsuwać się
niżej, jego usta muskały teraz skórę jej brzucha, język zatoczył kręgi
na pępku i przesunął się niżej, a kiedy poczuła jego wilgoć i ciepło
przez materiał swoich majteczek, złapała go za włosy i przyciągnęła
do siebie, mocno zaciskając na nim uda. Zack pozbył się reszty jej
bielizny i swoich bokserek i sięgnął do stolika przy łóżku po
zabezpieczenie. Dziewczyna usiadła i pomogła mu założyć
prezerwatywę. Spojrzał na nią z pożądaniem i czułością, a ona
położyła się i pociągnęła go na siebie, natychmiast czując przyjemny
ciężar jego ciała. On zaś, podpierając się na łokciach, wpił się w jej
usta, nogą rozchylił jej uda i naparł na nią swoją męskością.
Dziewczyna przylgnęła do niego i uniosła biodra, a on wbił się w nią
zdecydowanie. Był ogromny, wypełniał ją rozkosznie, niemal
boleśnie. Objęła go udami poruszając się nagląco, ale Zack czekał.
Patrzył na nią i lekko się uśmiechał.
– Jesteś niesamowita – powiedział. – Zadziorna, zabawna,
delikatna i silna, piękna i nieziemsko seksowna.
Przesunęła dłońmi po jego twarzy, musnęła opuszkami palców
jego usta i pocałowała czule. Oddawał jej pocałunki najpierw powoli
i delikatnie, potem z coraz większym żarem i niecierpliwością.
W końcu zaczął się w niej poruszać, a dziewczyna przygryzła jego
dolną wargę i jęknęła z rozkoszą. Wykonywał ruchy umiejętnie,
całując ją przy tym zachłannie. Dotyk jego skóry, słodki smak ust
i nieziemski zapach sprawiały, że jej zmysły szalały. Pieszczotliwie
błądziła dłońmi po jego szerokich barkach, plecach i pośladkach.
Czuła, że orgazm jest już blisko, ścisnęła go więc i przyciągnęła
mocniej do siebie, a Zack przyspieszył, dodatkowo pieszcząc dłonią
jej wzgórek rozkoszy. Wbijał się w nią raz za razem, stymulując
łechtaczkę, aż dziewczynę zalał ogromny, obezwładniający orgazm.
Słyszała swój własny bezwstydny jęk, jej ciało wiło się w rozkoszy,
uda zaciskały na jego biodrach, a dłonie mocno ściskały jego
pośladki, kiedy odlatywała w krainę rozkoszy, zabierając Zacka ze
sobą. Nigdy wcześniej niczego takiego nie przeżyła i nawet o tym
nie marzyła.
Kiedy jej ciało wreszcie uspokoiło się po fali orgazmu, poczuła się
spełniona, zrelaksowana i… niesamowicie zmęczona. Zack położył
się obok niej w dźwięku ich przyspieszonych oddechów.
– To było niesamowite – powiedział, patrząc na nią ciepło,
i przygarnął ją do siebie.
Dziewczyna czuła się przy nim tak cudownie swobodnie
i bezpiecznie, no i po raz pierwszy od wielu lat czuła się beztrosko.
Pomyślała, że Zack jest jej biznesowym Świętym Mikołajem, który
przyniósł wyśnione prezenty. Z tą myślą zapadła w spokojny,
głęboki sen.
***
***
Każda pora roku jest dobra, by wybrać się w góry. Uwielbiam długie
spacery, na które najczęściej udaję się samotnie, aby zapomnieć
o całym bożym świecie. Dlatego też, gdy grupa BTE zaproponowała
mi parę tygodni wcześniej dwuipółgodzinną pieszą wędrówkę na
Rusinową Polanę, bez wahania uznałam, że zimowa aura absolutnie
nie dyskredytuje takiego spaceru jako elementu planu wycieczki
integracyjnej dla mojej rmy. Uważam ponadto, że nie ma nic
bardziej ekscytującego niż kubek ciepłej herbaty po długim
spacerze, chłód na zewnątrz i gwar karczmy, wokół której malują
się ośnieżone szczyty na niebieskim niebie. Miałam głęboką
nadzieję, że tych parudziesięciu uczestników wyjazdu będzie równie
zachwyconych moją wizją. Gdy moje marzenia wreszcie
przeobraziły się w rzeczywistość, byłam przeszczęśliwa. Jedyne, co
psuło mi widok, to uśmiech na twarzy Marcina skierowany w stronę
jego podopiecznej. Szczerzył się do niej tak namiętnie, jakby miał ją
zaraz całą pożreć. Nie mogłam tego znieść. Wywracało mi to
żołądek do góry nogami i mdliło mnie tak mocno, że ledwo
powstrzymywałam wymioty. Dlatego też w karczmie, w której
znaleźliśmy się całą grupą po przebyciu paru ładnych kilometrów,
zamiast herbaty zamówiłam grzane czerwone wino. Muszę
przyznać, że wcześniejsze moje stwierdzenie, iż nie ma nic lepszego
od „ciepłej herbaty po długim spacerze”, powinnam całkowicie
zmienić na zdanie, że nie ma nic lepszego od grzańca z widokiem na
szczyty i rozpościerający się wszędzie biały puch. Pochłaniając
kolejne łyki napoju, napawałam się przepiękną panoramą Tatr
Wysokich i nawet nie zauważyłam, kiedy w mojej głowie pojawił się
lekki szmer, który zdradliwie zaczął plątać mi język i spowalniał
reakcje. Zdaje się, że w ferworze złości i jednocześnie uciechy
całkowicie zapomniałam, że nawet najłatwiejszy szlak w zimowych
warunkach może być naprawdę niebezpieczny. Pech chciał, że
przypomniałam to sobie, leżąc na oblodzonych schodach karczmy
z nogami uniesionymi w nienaturalny sposób.
Ku mojemu zdziwieniu nie musiałam nawet wołać o pomoc. Po
kilku sekundach koło mnie zjawiło się wsparcie w postaci dwójki
mężczyzn chcących uratować mnie z opresji. Nie wiedziałam, gdzie
podziać oczy, które dosłownie wyłaziły mi z orbit.
– Jezu, nic ci nie jest? – Zaniepokojony Jakub podał mi dłoń.
Nie odpowiedziałam mu natychmiast, bo sama nie miałam
stuprocentowej pewności, czy w istocie tak jest.
– Nie widzisz, że upadła? To przecież jasne jak słońce, że coś jej
jednak jest. Kochanie, zadzwonię po wsparcie. – Marcin nie dawał
za wygraną i ostentacyjnie starał się pokazać swojemu rywalowi,
kto jest górą.
– Nie wygłupiaj się, ona tylko upadła. Będziesz wzywać do niej
swój lansiarski helikopter, by jej tym zaimponować?
Patrzyłam na ich dyskusję z niedowierzaniem. Wprawdzie nic mi
nie było, ale ich słowna przepychanka była tak niebywale
intrygująca, że nie mogłam ot tak wstać, bo przegapiłabym
i zniszczyła w ten sposób jeden z najzabawniejszych momentów
w całym moim życiu.
Dopiero gdy zaczęło się robić między nimi naprawdę gorąco,
podparłam się na ramieniu Jakuba i otrzepałam spodnie z zimnego
lodu.
– Nic mi nie jest.
– Na pewno? Jak coś, to ja zrobię wszystko. Dobrze wiesz, na co
mnie stać, żebyś czuła się bezpiecznie. – Marcin nagle rozłożył
szeroko ramiona, oczekując zapewne, że rzucę mu się w objęcia,
dziękując za okazaną łaskę. Zamiast tego obdarowałam go
prześmiewczym wyrazem twarzy.
– Jedyne, o co chcę cię poprosić, to byś nie nazywał mnie więcej
w ten sposób.
– O czym ty mówisz? Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi…
Powiedziałem coś nie tak?
Rzeczywiście trudno było się nie dziwić, bo jeszcze parę godzin
temu sikałabym ze szczęścia, gdyby nazwał mnie swoim kochaniem,
ale prawda była taka, że widok Jakuba sprawił, iż nabrałam
znacznie większej pewności siebie. Ta dziewczyna z głosem
ociekającym jadem zupełnie nie przypominała już osoby, z którą
Marcin spędził ostatnie miesiące swojego życia.
– Mam ci przypomnieć naszą ostatnią rozmowę? Rozstaliśmy się,
nie pamiętasz? Poza tym zdaje się, że ktoś na ciebie czeka w środku.
Hmm? Czy nie mam racji?
– Ha, ha, Karolina, czy mi się zdaje, czy ty jesteś zazdrosna?
– Chyba żartujesz.
– Uważam, że twoje zachowanie jest niebywale nieadekwatne do
sytuacji. Człowiek przychodzi i z dobrego serca chce ci pomóc, a ty
go odpychasz i na dodatek robisz to w bardzo opryskliwy sposób.
Dla twojej wiadomości, jeśli jesteś taka ciekawska, nic mnie z nią
nie łączy.
– Dziś na śniadaniu odniosłam zupełnie inne wrażenie –
oznajmiłam mu gniewnym głosem.
– Mylne… – odrzekł Marcin i odwrócił się, po czym zaczął
wspinać się po stopniach do ciepłego wnętrza budynku, gdzie
siedziała moja rywalka.
Słyszałam gdzieś, że im bardziej odpycha się od siebie drugą
osobę, tym bardziej ta zaczyna do nas lgnąć. Coś w tym chyba jest.
Nie wiem, czy faktycznie to zadziałało na Marcina, ale
postanowiłam, że będę dalej w to brnąć, a nuż uda mi się go
odzyskać. I tak nie miałam już nic do stracenia, a poza tym był
jeszcze Jakub, który również znajdował się w samym centrum
mojego zainteresowania. Czyżbym właśnie wpadła z deszczu pod
rynnę? Nie miałam zielonego pojęcia, którego z nich pragnęłam
w tamtym momencie bardziej? Boga seksu, z charyzmatycznym
i wygórowanym poczuciem własnego ego, który wprawdzie był
niezłym dupkiem, ale dalej kręcił mnie jak jasna cholera, czy też
grzecznego i poukładanego Kubę, robiącego do mnie maślane oczy,
od których biła prawdziwa ludzka dobroć i spokój. Dlaczego
w ogóle się nad tym zastanawiałam? Dlaczego należę do tych
kobiet, które tak bardzo lubią trudne wybory i toksyczne relacje.
Po tym, jak doczołgałam się z powrotem do hotelu, udając przed
wszystkimi całkowicie trzeźwą i kompletnie nieobolałą, natychmiast
padłam w swoim olbrzymim apartamencie na wielkie łóżko i miękką
pierzynę. Wtuliłam głowę w poduszkę i nie wiedzieć kiedy po prostu
zasnęłam. Dzięki Bogu godzinę przed wigilijną kolacją, którą zresztą
sama zorganizowałam, ktoś zaczął dobijać się do moich drzwi.
Niechętnie powlekłam się do drzwi, by ujrzeć za nimi
zdenerwowanego Jakuba.
– Karolina… Jeszcze nie jesteś gotowa?
– Jak widać…
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że przez cały ten czas spałaś?
Minęły dwie godziny, odkąd wróciliśmy z wycieczki.
– O cholera! Chciałam tylko na chwilę zmrużyć oczy. Wróciłam
mocno zmęczona. A która jest właściwie teraz godzina?
– Zdecydowanie za późna na grzebanie się. Za czterdzieści minut
masz być gotowa na dole.
– Zdajesz sobie sprawę, że uratowałeś mi tyłek? Nawet nie wiem,
jak ci dziękować.
– Próbowałem się w pierwszej kolejności do ciebie dodzwonić, ale
zdaje się, że włączenie dzwonka w telefonie miałaś w totalnym
poważaniu.
– To wszystko przez… A zresztą nieważne. – Ugryzłam się
w język, zanim wypowiedziałam imię Marcina, którego chciałam
winić za całe zło świata.
– Nie ma czasu na roztrząsanie spraw, które są już za nami. Może
los szykuje coś dla ciebie lepszego – powiedział, przyciągając mnie
do siebie i obejmując ramieniem.
Przytulił mnie tak mocno, że podświadomie poczułam
przyciąganie naszych ciał i nagle oblała mnie fala niespodziewanego
podniecenia. Z jednej strony pragnęłam go pocałować, ale z drugiej
– bałam się kolejnego rozczarowania. Chyba nie byłam jeszcze
gotowa na ten ruch, a na pewno nie na to, by znów pchać się
w kolejny związek. Było na to zdecydowanie za wcześnie.
Oderwałam się od niego jak poparzona i zamknęłam szybko
drzwi, mamrocząc pod nosem, że muszę się zbierać. Włożyłam na
siebie elegancki czarny kombinezon, do którego dobrałam klasyczne
lakierki na obcasie, a włosy uczesałam w luźny lok. Całość
ukoronował przepiękny naszyjnik z pereł, który kupiłam sobie
kiedyś na poprawę humoru. Idealnie nadawał się na tę okazję,
wyglądałam naprawdę zjawiskowo i z klasą. Zresztą to nie było
tylko moje zdanie. Przyciągałam wzrok każdego z moich gości,
którzy komplementowali nie tylko mój wybór miejsca imprezy, a też
mój wygląd.
Urokliwa karczma, w której zorganizowałam kolację, także i mnie
zachwyciła. Była położona z dala od gwaru i hałasu, wśród białych
wzgórz Bukowiny Tatrzańskiej. Niepowtarzalny klimat drewnianych
wnętrz sprawił, że na twarzach moich gości wreszcie zagościł
uśmiech – jak mi się wydawało, wcale nieudawany. Do tego czas
umilała nam regionalna kapela, grająca melodyjne kolędy. O dziwo,
panierowanego w migdałach karpia zjadłam podczas miłej rozmowy
z Marcinem, który nie odstępował mnie na krok. Okazało się, że
moja szanowna rywalka zatruła się nieświeżym oscypkiem,
zjedzonym w południe na Krupówkach, i zamiast towarzyszyć nam
wszystkim podczas kolacji, spędzała wieczór, przytulając twarz do
deski klozetowej. Nawet odrobinę było mi jej szkoda, ale to ja
czułam się górą i nie miałam ochoty zamartwiać się jej
samopoczuciem. Udałam tylko przez chwilę wielkie przejęcie
sytuacją, po czym zaczęłam się rozglądać po wielkiej knajpie,
starając się zlokalizować Jakuba, lecz ten zwyczajnie rozpłynął się
w powietrzu. Muszę przyznać, że tego wieczoru dałam sobie
odrobinę nadziei, że może uczucie między mną a Marcinem się
odrodzi i na nowo nasze ścieżki wrócą na wspólny tor. Zwłaszcza
kiedy usta Marcina wylądowały na moich, gdy po powrocie do
hotelu odprowadził mnie do mojego apartamentu.
– Może wejdziesz? – Mój głos rozbrzmiał na korytarzu bardzo
donośnie, choć niekoniecznie taki był zamysł. Stałam przed nim
rozdygotana i pełna obaw, że jednak odmówi. Serce waliło mi
w piersiach jak opętane.
Przez chwilę Marcin nie odpowiadał, chwiał się na nogach, co
było wynikiem sporej ilości wypitego alkoholu, aż wreszcie
zdecydował się do mnie odezwać:
– Daj mi chwilę. Pójdę dosłownie na sekundę do swojego pokoju
i wrócę.
– Jasne.
Sekundy, a nawet minuty mijały, a jego nie było. Zaczęłam
podejrzewać, że może zasnął, ale w obawie, że mogło mu się coś
stać, ruszyłam korytarzem do jego pokoju. Drzwi były uchylone,
więc po chwili namysłu postanowiłam wejść do środka. Wtedy do
moich uszu dobiegł charakterystyczny kobiecy odgłos rozkoszy, a ja
zobaczyłam wijącą się na Marcinie nagą sylwetkę Weroniki.
– A jednak… – szepnęłam pod nosem. Podeszłam do nich do
łóżka, wywrzeszczałam w jego stronę najgorsze obelgi, jakie tylko
znałam, po czym natychmiast wybiegłam, trzaskając drzwiami.
***
Rano, po nieprzespanej i przepłakanej nocy, wzięłam gorący
prysznic i ubrałam się byle jak. Byłam wciąż zmęczona, a raczej
wycieńczona emocjami, które targały mną przez ostatnie godziny.
Szczerze mówiąc, miałam wszystkiego dość. Chciałam jak
najszybciej zakończyć ten tragiczny wyjazd i wrócić do domu,
w którym czekała mnie pustka, czyli to, co dawało mi spokój.
Niestety przed naszym odjazdem do Warszawy mieliśmy jeszcze
śniadanie i jedną atrakcję, o której wspominał mi Kuba,
sponsorowaną przez tajemniczego gościa.
Jak się okazało przy porannym posiłku, Marcin miał nie tylko
ogromnego kaca po wódce, ale również wyglądał na takiego,
którego dopadł moralniak. Gdy tylko mnie zobaczył, zaczął
zachowywać się jak zbity pies. Błagał o wybaczenie, choć wiedział,
że i tak go nigdy nie otrzyma. Nie miałam ochoty nawet na niego
patrzeć, na szczęście na ratunek przyszedł Jakub. Z uśmiechem na
twarzy nakazał przestać przejmować się idiotą, którego penis
znajdował się już w każdej pięknej kobiecie chodzącej po tej
planecie, i oznajmił, że za moment spełnią się moje marzenia. Byłam
szalenie ciekawa, co takiego miał na myśli – i dopiero wznosząc się
nad szczytami Tatr, dałam wiarę temu, że lecę helikopterem. BTE
zorganizowało lot prawdziwym trzyosobowym śmigłowcem. Tego
widoku nie da się opisać słowami! Najlepsze w tym wszystkim było
to, co stało się zaraz po wylądowaniu.
– Polecisz ze mną do Warszawy? – Ten kompromitujący się
każdym zachowaniem dupek Marcin stał jak kretyn, wpatrując się
w każdy mój ruch, jakby chciał w ten sposób wybadać, co siedzi mi
w głowie. – Wykupiłem również powrót dla dwóch osób.
– Ty wykupiłeś? – osłupiałam, słysząc jego słowa.
– Karolina, wybacz mi, proszę. To, co się wczoraj stało… To nie
byłem ja. Zupełnie nie wiem, jak do tego doszło. Naprawdę mi na
tobie zależy. Uwierz mi.
– Przestań pieprzyć… Ty jesteś tym tajemniczym sponsorem
atrakcji?
– Tak, i proszę cię, żebyś teraz ze mną poleciała do domu, do
mojego domu. Odpoczniemy i wszystko sobie wyjaśnimy. Proszę,
nie róbmy scen przy świadkach.
– Naprawdę ty mnie o coś prosisz? Jak w ogóle śmiesz!? Miałeś
już swoją szansę. Nigdzie z tobą nie polecę i nigdy już nie będę
lecieć na ciebie! Zapomnij o tym, że łączyło nas coś więcej oprócz
relacji zawodowych.
– A w takim razie polecisz sama?
– Ty tak serio dalej w to brniesz?
– Chcę ci to wszystko wynagrodzić, wiem, że będziesz
zachwycona. Tyle razy mówiłaś mi, że chciałabyś kiedyś się
przelecieć…
– Ha, ha, jaki, kurwa, zbieg okoliczności! W twoich ustach słowo
„przelecieć” kojarzy mi się akurat z czymś innym. W dupę sobie
schowaj ten helikopter! Dobrze ci idzie przelatywanie Wiktorii, więc
weź ją i tym razem – odpowiedziałam i odmaszerowałam. Już
z oddali zauważyłam, że wszystkiemu przyglądał się Kuba. Wyglądał
na zaniepokojonego, ale niestety nie mogłam skorzystać z jego
wsparcia, bo wzywały go obowiązki, był w końcu w pracy.
Po dwóch godzinach, gdy wszyscy uczestnicy zapakowali się do
busów i odjechali, zostałam z grupą BTE na polanie, dopinając
ostatnie ustalenia. Mieliśmy ruszyć za nimi do Warszawy należącym
do ich pracownika jeepem, w którym trzymali swój sprzęt.
Szanowny dupek Marcin, zdaje się, nie za bardzo zmartwił się
brakiem mojego towarzystwa podczas lotu, bo – właściwie za moją
namową – zabrał do śmigłowca swoją asystentkę i pomachał mi
z góry na pożegnanie. Moja mina mówiła sama za siebie. Kipiałam
ze złości. Na szczęście tym razem Jakub był w stanie poświęcić mi
czas. Zaskoczył mnie tym, co mi zaproponował.
– Na helikopter mnie nie stać, ale pojutrze jest samolot do
Warszawy z lotniska w Krakowie za kwotę, którą jestem w stanie
pokryć. Mam nadzieję, że nie będzie to zbyt nietaktowne, jeśli
zaproponuję ci jeszcze jeden romantyczny dzień w Zakopanem?
Moje serce momentalnie znalazło się w gardle. Mieszanka
wszelakich emocji tego dnia była nie do opisania.
– Jakub… – zaczęłam, ale on nagle mi przerwał.
– Do niczego nie będę cię zmuszać. Zgódź się, proszę. Jeśli
będziesz chciała, będę spał na podłodze. Po prostu ogromnie zależy
mi na tym, by móc spędzić z tobą chwilę sam na sam. Chciałbym iść
z tobą na długi spacer i pokazać ci piękne widoki. Nie będę naciskał,
nie jestem takim facetem, a zresztą komu ja to tłumaczę… Dobrze
mnie przecież znasz.
Postanowiłam dać mu szansę i postarać się naprawić to, co
spieprzyłam lata temu. Pomyślałam, że może ten wyjazd sprawi, że
po prostu zostaniemy przyjaciółmi, a może odrodzi się znów między
nami uczcie. Nie wiedziałam, czego oczekiwać, ale była pewna, że
Kuba mnie nigdy nie skrzywdzi.
Po paru godzinach weszłam do niewielkiej góralskiej chaty,
mającej w sobie o wiele więcej uroku niż gigantycznych rozmiarów
komercyjny hotel.
– Tu jest pięknie – powiedziałam, przesuwając ręką po pachnącej
drewnem balustradzie, która okalała prowadzące na piętro schody.
Jakub uśmiechnął się serdecznie i przyciągnął mnie do siebie,
a gdy nasze twarze znalazły się naprawdę blisko, szepnął mi wprost
do ust, muskając je tylko przez sekundę bardzo delikatnie:
– Chodź, pokażę ci górę.
W kilka chwil zrobiło mi się naprawdę gorąco. Oboje w głowie
mieliśmy tylko jedno, chociaż on, tak jak obiecał, nie przekraczał
granic, tylko grzecznie czekał na mój ruch. Gdy nacisnął klamkę,
wiedziałam już, że zostaniemy w sypialni na dłużej.
Bardzo powoli weszłam do pokoju i usiadłam na miękkim
materacu, czekając, aż Kuba do mnie podejdzie.
– Czy ty mnie zapraszasz? – Uśmiechnął się, po czym przysiadł
koło mnie i wtedy to się stało.
Zdecydowałam się wykonać pierwszy ruch i połączyć nasze usta.
Kuba przycisnął mnie do siebie i zaczął namiętnie całować, jedną
ręką czule dotykając mojej twarzy. Czułam się jak przed laty, gdy
byłam dla niego całym światem.
– Pieprz mnie tu i teraz… – szepnęłam mu do ucha, czując, jak
jego twardy kutas wbija się w moje udo.
Pocałował mnie jeszcze raz, po czym zeskoczył z łóżka i zaczął
zrzucać na podłogę swoje ubranie. Podążyłam jego śladem i już po
sekundzie Jakub wsunął się w moje mokre wnętrze.
Jęknęłam z rozkoszy. Kiedy pchnął mnie kolejny raz, było mi
naprawdę cudownie. Jemu również się podobało. Drżał
z podniecenia, czułam to pod palcami, gdy ściskałam jego mięśnie
na plecach. Nie mówiliśmy do siebie nic, w ciszy chłonąc tę piękną
chwilę. Potem Kuba zaczął poruszać się coraz mocniej, głębiej
i szybciej. Poczułam charakterystyczne pulsowanie łechtaczki
i w końcu zalała mnie fala rozkoszy, która sprawiła, że z moich ust
wydobył się głośny krzyk.
Gdy ucichłam, Jakub wpatrywał się we mnie z uśmiechem na
twarzy.
– Miło cię znów widzieć przy sobie… – szepnął.
Miał rację, podjęłam słuszną decyzję. Warto było zostać. To wcale
nie był najgorszy wyjazd. Może tak naprawdę najlepszy w moim
życiu…
Małgorzata Oliwia Sobczak. Druga twarz
1
Za oknem prószy śnieg. Gęsty, mięsisty. Zacina z prawej strony,
pchany przez nadmorski wiatr. Alicja Grabska marzy, by znów
znaleźć się na dworze, odetchnąć pełnym jodu powietrzem, poczuć
mróz przecinający skórę jej twarzy. Ale dopiero weszła. Ściągnęła
kurtkę, pozwoliła się wycałować gospodarzom.
W mieszkaniu jest gorąco. Odkręcone kaloryfery, para ulatująca
z wielkiego garnka stojącego na palniku, żar kuchenki, w której
nieprzerwanie coś się od rana piecze. Kobieta unosi w dłoniach
włosy w kolorze pszenicznego blondu, odsłania długą szyję, lecz nie
na wiele się to zdaje. Odpina więc guzik białej cienkiej koszuli
włożonej w czarną ołówkową spódnicę. I jeszcze jeden. Pod
rozchylonym materiałem majaczy koronkowy stanik. Siada na
wskazanym przez ojca krześle. Jej wzrok prześlizguje się po licznych
świątecznych ozdobach, Pameli kręcącej się po kuchni, labradorze
z czerwoną kokardą u szyi leżącym wygodnie na psim zielonym
posłaniu. Lekko się uśmiecha, udając, że przedwigilijny gwar
wprawia ją w miły nastrój, ale tak naprawdę jej umysł wyświetla
zupełnie inne obrazy. Ciemnowłosy mężczyzna popycha ją na
ścianę, zaczyna pieścić piersi, wgryza się w jej szyję. Po chwili
przejeżdża dużą, ciężką dłonią po jej udzie, niecierpliwie unosi do
góry sukienkę.
– Jak mama? – pyta nagle Zenon Grabski.
Podaje jej białe wino z dwiema kostkami lodu i również siada
przy stole. Choć Alicja przeczuwa, że wino jest słabej jakości,
chętnie po nie sięga, wypija duszkiem kilka łyków. Wino faktycznie
jest kwaskowate, ale docenia fakt, że Zygmunt Grabski pamięta,
w jakim alkoholu gustuje córka.
– Dobrze – odpowiada.
Tym razem przed oczami staje jej znudzona kobieta i jej
dystyngowany mąż, którzy niemal na siebie nie patrzą. Z obojętnym
wyrazem twarzy podają sobie paterę z dorszem. Są martwi jak ta
zalana galaretą ryba.
Ojciec z wylewającym się brzuchem przynajmniej się uśmiecha.
Podobnie dziewczyna ojca, która wkracza do pokoju z kolejnym
parującym daniem. Uśmiech nie schodzi jej z ust, jakby była
niezdolna do przybrania innego wyrazu twarzy. Pewnie właśnie to
się tacie w Pameli podoba. Twarz mamy, od kiedy Alicja pamięta,
nie wyraża niemal żadnych uczuć. No może lekką irytację, gdy
odzywa się dystyngowany Hans. Alicja nie wie, co Hansowi mogło
spodobać się w matce. Nieprzystępność, wyniosłość? Przecież matka
nawet na początku ich związku nie udawała nikogo innego.
– Smakują ci pierogi? – pyta Pamela, uśmiechając się jeszcze
szerzej, a Alicja zdaje sobie sprawę z tego, że pierogi stoją tuż przed
nią od jakiegoś czasu. – Z kapustą i grzybami. Sama z Zenkiem
lepiłam. Przepis znaleźliśmy w internecie. Zrobiliśmy farsz, a potem
zabraliśmy się do lepienia. Kupa zabawy, serio. Pewnie myślisz, że
łatwiej byłoby kupić gotowe, ale w świętach przecież nie o to
chodzi. Ja od dziecka najbardziej lubiłam przygotowania do wigilii.
Ten nastrój, klimat, świąteczne zakupy, no i gotowanie. Keks
lubiłam robić. Mama mi tylko przygotowywała produkty, a potem
sama wszystko musiałam…
Słowa wypadają z ust Pameli jak cukierki z automatu. Alicja
przestaje słuchać. Przed oczami znów staje jej nieznajomy z klubu,
któremu pozwoliła zabrać się wczoraj do domu. Nie miała tego
w planach, wręcz postanowiła, że więcej tego nie zrobi, ale
mężczyźnie jakimś cudem udało się tra ć w jej czułe struny.
– Założę się, że pieprzysz się jak mała suczka – szepnął,
nachylając się do jej ucha.
Zapach papierosowego dymu z jego ust mieszał się z korzenną
nutą perfum. Musiał być starszy od niej. Miał niemal czarne oczy
i dwudniowy zarost. Jego policzek kreśliła cieniutka blizna.
Ciągnęła się od oka do ust. A ona zapragnęła przejechać po niej
językiem.
– Przekonajmy się – odpowiedziała i dała się poprowadzić do
mieszczącego się kilkaset metrów dalej mieszkania.
– Jak w pracy? – pytanie ojca ponownie rozwiewa multiplikujące
się w jej głowie obrazy.
Znów wraca do upiornie nagrzanego pokoju, w którym królują
zgniła zieleń i pluszowa czerwień. Pierogi przestały parować, zlepiły
się w jedną szarą masę. Czuje, że po skroni spływa jej maluteńka
strużka potu. Natychmiast widzi, jak mężczyzna z klubu zbiera ją
językiem. Uśmiecha się lekko i podnosi włosy do góry. Skręca je
wokół czubka głowy w kok, który natychmiast się rozpada.
– Dobrze. – Kiwa głową. – Gazeta szybko się rozwija. Druk
uzupełniamy treściami dostępnymi na stronie. To jeszcze nie ten
sam poziom co „Bałtycki”, ale idziemy do przodu.
– Czyli jesteś zadowolona ze zmiany?
– Jak najbardziej – odpowiada, choć tak naprawdę nie miała
specjalnego wyjścia.
Seks w pracy nie służy właściwej atmosferze. Tak argumentował
jej zwolnienie szef, który zresztą jako pierwszy sięgnął pod spódnicę
Alicji już pierwszego dnia jej pracy. Nic tak nie denerwuje
dziennikarki jak podwójne standardy.
Alicja Grabska bierze do ust pieroga; ten rozpływa się w jej
ustach. Grzyby mają korzenny posmak, a ten po wczorajszym
wieczorze kojarzy jej się doskonale.
– Smaczne – chwali, a uśmiech Pameli pęcznieje wdzięcznością.
W końcu wigilijny wieczór się kończy. Alicja wychodzi na dwór
i wsłuchuje się w odgłosy Sopotu. Niema kołdra śniegu otula
chodniki, latarnie i ławki. Mróz zaczyna wnikać w jej rozgrzaną
skórę. Powolutku ulatuje widmo raz po raz zmieniających się
kolorów lampek na choince i kolęd śpiewanych basem przez ojca
i sopranem przez Pamelę. Ciemnowłosy mężczyzna znów jednym
ruchem ściąga z niej sukienkę, zdziera stanik i z pasją zaczyna ssać
sutek, który sztywnieje mu w ustach. Druga ręka zaciska się na jej
kroczu; regularnie, nie za mocno ani nie za słabo, dokładnie tak, jak
powinna. Wyciska Alicję jak cytrynę, coraz bardziej wilgotną,
dojrzałą, gotową.
Kobieta zmierza w dół ulicy Monte Cassino. Czuje się lekko
wstawiona. Jej nogi sprężyście odbijają się od wilgotnego,
połyskującego bruku. Przechodzi obok SPATiF-u. Przez wysokie,
poprzecinane ciemnymi szprosami okna na pierwszym piętrze
wylewa się gwar muzyki i rozmów. Coroczna klubowa pasterka jak
zwykle przyciągnęła liczne grono bywalców. Przez chwilę korci ją,
by wspiąć się schodami do góry, zamówić kieliszek wina, oddać
frywolnej atmosferze. Ale wizja zdjęcia obcasów i oglądania seriali
w samej bieliźnie korci ją jeszcze bardziej. Uwielbia w ten sposób
kontestować święta. Być może to przez rodziców, którzy rozstali się,
gdy miała pięć lat. Pamięta, jak staje w progu dużego pokoju. Mama
krzyczy, a ojciec patrzy jak zbity pies. Chyba w oczach ma łzy.
W rogu świeci choinka, którą tego dnia Alicja pomagała ubierać.
– Może powinniście się w końcu rozwieść? Nie będzie mi smutno
– mówi dziewczynka.
Ma dwie sterczące po obu stronach kitki. Matka na krótką chwilę
milknie.
Dwadzieścia pięć lat później Alicja Grabska przechodzi przez ulicę
i skręca w lewo. Aleja Franciszka Mamuszki jest niemal wyludniona.
Morze kilkaset metrów dalej ryczy jak potwór. Oszalałe od wiatru
fale obijają się o brzeg, wrzynają w zamrożony piasek. Ten dźwięk
paradoksalnie ją koi, uspokaja. Wczorajszy brunet zwala się z jej
ciała i zasypia. Ona wychodzi. Zostawia jego obraz za sobą.
Przechodzi obok klubu S nks 700. Pod białym, klasycyzującym,
ponadstuletnim budynkiem stoi mężczyzna w zielonej szwedce. Pali
papierosa i nie spuszcza z niej wzroku. Ciało Alicji pręży się,
wyciąga o kilka centymetrów w górę. Jej biodra mimowolnie
zaczynają się kołysać, mimo że nakazuje sobie iść dalej.
Duszne basy powoli cichną. Znów otacza ją przecinana jedynie
szumem morza cisza. Nieskażona biel parku Północnego jest
oczyszczająca, niemal błoga. Skórzane kozaki znikają za każdym
krokiem w kilkucentymetrowej warstwie sypkiego śniegu.
Na ławce nieopodal dostrzega dziewczynę. Ta nachyla się do
przodu i wpatruje w ziemię. Choć jest głęboki mróz, ma na sobie
tylko czarną sukienkę. Brązowe, lekko falowane włosy opadają jej
na twarz. Alicja zbliża się do niej. Słyszy, że dziewczyna pojękuje.
– Dobrze się czujesz? – pyta.
Lecz dziewczyna nie reaguje, nadal zgięta wpół cicho jęczy.
Alicja rozgląda się wokół siebie. Biała cisza. Nikogo innego nie
ma.
– Halo! Wszystko dobrze? Mogę ci jakoś pomóc?
Bierze dziewczynę za ramiona i odpycha do tyłu.
Poznaje tę twarz. Nieraz widziała ją w mediach
społecznościowych. Znana blogerka promująca aktywność i zdrowy
styl życia; o pięknej cerze, nienagannym make-upie, dopracowanym
out cie. Tylko że teraz mówiąca słodkim głosem in uencerka, którą
śledzą trzy miliony widzów, nie wygląda zdrowo i perfekcyjnie. Ma
szeroko otwarte, otoczone rozmazanym tuszem oczy, a z ust toczy
pianę. Najwyraźniej próbuje też coś powiedzieć, ale z jej gardła
wydostaje się tylko rzężenie.
Ryk morza przestaje wydawać się Alicji kojący; niczym
ostrzeżenie wbija jej się w mózg.
2
– Bardzo dobrze, że szybko pani zareagowała – mówi lekarz. Nie
wygląda jak Mark Sloan ani Derek Shepherd z serialu Chirurdzy. Nie
wygląda jak żaden z lekarzy, którzy pojawiają się w jej fantazjach.
Siwe włosy wynurzają się z przydługich dziurek nosa. Obrzęki pod
oczami sprawiają, że przypomina Ryszarda Terleckiego. – Jeszcze
chwila i byłoby po dziewczynie. Ugotowałaby się od środka.
– Dopalacze? – pyta Alicja.
– Najwyraźniej – odpowiada doktor. – Żeby coś takiego robić
sobie w Wigilię… – Z niedowierzaniem kiwa głową.
Odchodzi. Jego medyczne obuwie sunie cicho po podłodze
wyłożonej mdłym lastryko.
Alicja Grabska rozgląda się po korytarzu. Jest zupełnie pusty.
Szwankująca halogenowa lampa cicho mruczy, mrugając
porozumiewawczo. Dziennikarka wsuwa się do sali, w której po
operacji położono Anitę Mrożek.
Aparatura, do której podłączono dziewczynę, pika raz po raz. Pik.
Pik. Dźwięk wypełnia ciemny pokój, rozświetlany jedynie przez
ciepłe, niemal pomarańczowe światło lampki nocnej. Szpitalna sala
zawieszona ponad czasem i przestrzenią uspokajająco dryfuje. Alicja
Grabska ma ochotę przysiąść, skulić się, zniknąć. Wie jednak, że nie
ma zbyt wiele czasu. Nie jest członkiem rodziny. W ogóle nie
powinno jej tu być. Podchodzi więc do znajdującej się przy
jednoosobowym łóżku szafki. Sięga po wciśniętą w róg torebkę
i wyjmuje z niej telefon. Naciska boczny klawisz. Na ekranie
pojawia się wibrujące kółeczko. Przez chwilę się waha, ale
ostatecznie sięga po dłoń nieprzytomnej Anity, przykłada jej palec
do smartfona, który natychmiast się rozświetla.
Na pulpicie uśmiechnięta dziewczyna w sportowym staniku
i obcisłych kolorowych spodniach zgina nogi w półprzysiadzie.
Napis „Be Healthy” fosforyzująco ślizga się po ekranie. Alicja
przegląda wiadomości na Messengerze. Wchodzi w galerię
i przerzuca kilka ostatnich zdjęć, na których Anita Mrożek zajada się
sałatą z kozim serem.
Wrzuca telefon do torby, która ostrożnie ląduje z powrotem na
swoim miejscu. Przenosi wzrok na nieprzytomną dziewczynę,
zagryza wargę, myśli. Jakim cudem autorka poczytnego bloga
behealthywithanita.pl kończy w takim stanie w wigilijny wieczór?
Cyka kilka fotek sałaty, wrzuca je na Instagrama, a tak naprawdę
idzie w miasto i trzy talerze pierogów zagryza pigułą? Dziennikarka
wie, że taka wersja wydarzeń nie jest możliwa. Mrożek osiągnęła to
wszystko dlatego, że jej wizerunek jest spójny z rzeczywistością.
Nigdy nie odpuszcza. Żadnemu paparazzi nie udało się pstryknąć jej
kompromitującego zdjęcia tak jak perfekcyjnej pani domu, z której
auta wyleciała góra śmieci. Dziennikarska intuicja podpowiada jej,
że coś tu zdecydowanie nie gra.
Nagle Grabska słyszy jakiś dźwięk. Szybko wychodzi na korytarz,
na końcu którego stoi lekarz i dwóch mężczyzn. Dziennikarka
z daleka rozpoznaje Anatola Mrożka, trójmiejskiego biznesmena,
równie sławnego jak jego córka. Mężczyźni rozmawiają, a Alicja
przemyka obok nich.
Stara się podsłuchać dialog. Zerka kątem oka w bok. I wtedy
spotyka się z jego wzrokiem. Po policzku ciągnie się cieniutka
blizna, a Alicja Grabska czuje w ustach jej smak.
3
Białe wino smakuje wybornie. Jest zimne i jedwabiste. Pozostawia
na języku cierpkość, która po chwili przechodzi w słodycz. Dwie
kostki lodu obijają się o ścianki szklanki. Stuk. Stuk. Alicja Grabska
ma ochotę wsadzić do niej palec wskazujący, poczuć zimno lodu,
przejechać zmarzniętym palcem po ustach, zlizać z nich rześki,
winogronowy posmak. Na tę myśl lekko się uśmiecha, jednak tego
nie robi. Nie przyszła tu dziś dla zabawy, choć wspomnienie
podobnego do Joaquina Phoenixa bruneta, którego nie spodziewała
się spotkać na szpitalnym korytarzu, nie daje jej spokoju.
– A! To jest pani Alicja. To ona zadzwoniła po karetkę –
powiedział siwowłosy lekarz i zachęcająco wyciągnął za nią rękę,
choć ona jak najszybciej chciała uciec. – To ojciec pani Anity. Gdyby
nie pani Alicja, pana córka mogłaby nie przeżyć.
– Anatol Mrożek – przedstawił się biznesmen. Wyglądał tak samo
jak na zdjęciach w prasie: postawny, zadbany, pomimo wieku nadal
przystojny, choć przekrwione oczy zdradzały zmęczenie i coraz
bardziej ogarniający go strach. – Przyjechałem najszybciej, jak
mogłem. Zamykałem jeszcze jeden ważny biznes w Warszawie…
Bardzo pani dziękuję! Stokrotnie! – Wziął jej dłoń i ścisnął obiema
rękami.
– Naprawdę nie ma za to. Każdy na moim miejscu zrobiłby to
samo… – Alicja Grabska lekko się zaczerwieniła. Starała się omijać
wzrokiem stojącego tuż obok Anatola Mrożka mężczyznę z blizną,
który z kamienną miną jej się przyglądał.
Szybko się pożegnała, odwróciła na pięcie. Jej ciało doskonale
wiedziało, że brunet wciąż za nią patrzy; miękkim ruchem
wyciągnęło się do góry.
Dziennikarka nadal czuje na sobie ten wzrok i może dlatego wciąż
jest podniecona. Po rozwodzie kilkakrotnie lądowała w łóżku
z nieznajomymi, ale szybko o nich zapominała. Obrazy pijackiego,
szybkiego i natarczywego seksu na drugi dzień się zacierały. Nie
pamiętała nawet, czy było jej dobrze. Tym razem jest inaczej. Już
drugi dzień dotyk nieznajomego pali jej skórę. Jego silne palce
zaciskają się na jej udach, zęby ciągną wargi, zarost drażni linię
szczęki. Choć nie znają swoich imion, są idealnie dopasowani. Ich
ciała w niewytłumaczalny sposób doskonale się komunikują.
– Jeszcze raz to samo? – Do jej stolika podchodzi kelner.
Alicja dziękuje, ale wysila się na swój najbardziej czarujący
uśmiech.
– Zna pan tę dziewczynę? – pyta, pokazując zdjęcie Anity Mrożek.
Blondwłosy kelner robi duże oczy, spogląda na rozjaśniony
choinkowymi światełkami bar, jakby szukał kogoś, kto mógłby mu
pomóc, lecz nie stoi tam akurat nikt z obsługi. – Wczoraj jadła tu
kolację wigilijną. Wrzuciła stąd zdjęcia na Insta – dodaje
dziennikarka.
– Tak. To straszne, cała ta akcja – mówi kelner.
Wszyscy wiedzą, że sławna t blogerka wczoraj za bardzo
zaszalała. I spotkała ją zasłużona kara. Dziś rano na plotkarskim
portalu pojawiło się opatrzone tytułem Zapaść po dopalaczach
zdjęcie, na którym Mrożek w rozmazanym makijażu, z rozbieganymi
oczami i w podciągniętej do góry, obnażającej podarte rajstopy
sukience przytula się do chłopaka, którego twarz zasłonięto czarnym
prostokątem. Pod spodem posypało się tysiące negatywnych
komentarzy. „Doczekała się kłamliwa suka”, „Sałata na obiad,
narkotyki na kolację. Nic dziwnego, że ma perfekcyjną gurę”,
„How to die t ;)”, „Ale wstyd. Wmawia dziewczynom, że piękną
sylwetkę można osiągnąć przez ćwiczenia i zdrowy tryb życia,
a sama stymuluje się dopalaczami. Naciągaczka, jakich mało”. Kilka
osób próbowało jej bronić. Może miała jakieś problemy? Może
presja osiągniętego w tak młodym wieku sukcesu była zbyt duża?
Ale to były pojedyncze przypadki. Anita Mrożek została potępiona
w środowisku t in uencerek i skreślona przez ogół obserwujących
ją fanów.
– W jakim była stanie?
– Kurczę, normalnym. – Kelner kon dencjonalnie przysiada się
naprzeciwko Alicji. Jego noga niemal styka się z jej kolanem.
Nachyla się w jej kierunku przez stół. Gdy mówi, w jego policzkach
tworzą się słodkie dołki. – Do tej sałaty zamówiła jeszcze rybę i sok.
Nie bełkotała, nie potykała się. Generalnie była zupełnie trzeźwa,
gdy wychodziła.
– O której to było godzinie?
– Jakoś o dziesiątej.
– Sama wychodziła?
– Nie wiem. Kolację jadła sama.
– A tego chłopaka? Kojarzy pan? – Alicja pokazuje na telefonie
znalezione w sieci zdjęcie.
– Pewnie. Topola – odpowiada kelner.
– Też tu wczoraj jadł?
– Przyszedł na drinka. Długo nie siedział.
– Możliwe, że wyszedł z Anitą?
– Nie wiem. Trudno mi powiedzieć.
– Okej. Dzięki. – Alicja przesuwa pięćdziesięciozłotowy banknot
po blacie i wstaje.
Kelner opiera się całym ciałem o stół i uśmiecha zadziornie.
Dołeczki w jego policzkach stają się jeszcze bardziej zauważalne.
– Liczyłem raczej na numer telefonu. – Podnosi do góry jedną
brew.
– Dziś musi ci wystarczyć napiwek – odpowiada kobieta.
Narzuca na barki puszysty camelowy płaszcz, odgarnia z czoła
proste włosy w kolorze pszenicy i wychodzi na dwór. Mróz
natychmiast ścina jej skórę. Alicja jak papierosem zaciąga się
morskim powietrzem; nigdzie indziej nie smakuje jej tak jak
w Trójmieście.
Zanim ruszy przed siebie, ogarnia ją dobrze znane uczucie. Ciało
pręży się, wyciąga w górę, a zarazem poddaje dziwnej miękkości.
Odwraca głowę i napotyka jego uważne spojrzenie. Mężczyzna stoi
nieopodal. W dżinsach, ciemnej kurtce i wojskowych butach zapiera
się jedną nogą o mur restauracji. W opuszczonej dłoni trzyma
marlboro. Dziś nie wieje. Dym unosi się prosto do góry.
Alicja Grabska waha się tylko ułamek sekundy. Odwraca głowę
i zdecydowanym krokiem zmierza chodnikiem wzdłuż ulicy
Powstańców Warszawy. Mężczyzna rzuca niedopałek na ziemię,
w kilku skokach zrównuje się z kobietą i idzie z nią ramię w ramię,
jakby od zawsze spacerowali tuż obok siebie.
Chwilę tak trwają w milczeniu, które w zupełnie naturalny sposób
wypełnia się oczekiwaniem. Żadne z nich jednak nie chce go
przerywać. Podoba im się dzielące ich natężenie.
Gdy na parkingu Sheratona Alicja podchodzi do jednej
z taksówek, mężczyzna w końcu się odzywa:
– Może lepiej zabierzesz się ze mną?
Jego cieniutka blizna na policzku połyskuje w świetle latarni.
– Raczej nie jedziemy w tym samym kierunku – odpowiada Alicja,
choć ma ogromną ochotę znów przejechać językiem po szramie na
szorstkiej skórze bruneta.
– Tu się z tobą nie zgodzę. Jedziemy dokładnie w to samo
miejsce, Alicjo. Detektyw Oskar Korda. Pracuję w policji. –
Mężczyzna wyciąga dłoń i w tym samym momencie natężenie, które
czuje dziennikarka, pryska.
Kobieta lekko się krzywi. Jej były mąż też był policjantem
i ostatecznie okazał się nieźle porąbany.
– Igor Topolski mieszka przy Żeromskiego. Jeśli nie chcesz,
żebym był tam przed tobą, to zapraszam. – Oskar Korda wskazuje na
stojące nieopodal szare bmw.
Alicja Grabska z niechęcią zerka na auto, po czym przenosi wzrok
na detektywa. Ciemne, grube brwi, zaczesane do tyłu lekko falujące
włosy, niezmiennie kpiarska mina potęgowana przez sięgającą ust
bliznę. Choć Korda zaczyna ją drażnić, dziennikarka nie chce
ominąć rozmowy policjanta z Topolą. Pragnie tej historii; czuje, że
będzie z tego dobry materiał. Gdy detektyw otwiera przed nią
przednie drzwi pasażera, pokornie wsiada do środka.
Ruszają. Wnętrze auta wypełnia milczenie, które tym razem
nieznośnie narasta. Za oknem przeskakują śnieżne obrazy. Sopot
skąpany jest w bieli i niebieskiej poświacie świątecznych iluminacji.
– Skąd wiedziałeś, że szukam Topolskiego? – pyta nagle Grabska,
odrywając wzrok od szyby.
– Widziałem, jak wychodzisz z pokoju Mrożek. Torbę przesunięto
kilka centymetrów w lewo, dłoń nieprzytomnej blogerki ułożono
pod innym kątem. A gdy włączyłem telefon, od razu wyświetliło się
zdjęcie w galerii, na którym widnieje Topola. Zakładam, że
widziałaś też ich korespondencję na Messengerze.
– Dobry jesteś – burczy Alicja.
– Jestem – nieskromnie przyznaje detektyw.
Suną zaśnieżoną ulicą Antoniego Abrahama. Za oknami domów
rysują się czubki choinek zwieńczone złotymi i czerwonymi
gwiazdami. Sopocianie siadają pewnie akurat do świątecznego
obiadu. Ich mieszkania wypełnia śmiech, krzyki dzieci, głośne
dialogi tych samych, puszczanych co roku lmów. Najwyraźniej
tylko dziennikarka i detektyw nie muszą gdzieś być, mogą pozwolić
sobie na błądzenie labiryntem uliczek, by poznać prawdę
o blogerce, która dla kogokolwiek przestała mieć znaczenie.
Mijają rozwidlenie drogi i podjeżdżają pod ukryty za drzewami
dom przy Żeromskiego.
Drzwi otwiera im Igor Topolski, znany w mediach
społecznościowych jako Topola: gamer doskonale poruszający się po
otwartym świecie Minecrafta, niemający litości dla spotykanych tam
istot. Wysoko postawione blond włosy w połączeniu z lekko
wystającą szczęką sprawiają, że przypomina Barta Simpsona, jednak
popularność w sieci niweluje niedostatki urody. Topola jest znany
z licznych romansów, o których rozpisują się serwisy plotkarskie.
Youtuber patrzy na nich zdziwionym wzrokiem.
– Detektyw Oskar Korda – przedstawia się mężczyzna z blizną,
przejeżdżając Topoli przed oczami odznaką.
Alicji przebiega przez głowę myśl, że policjantowi brakuje
popielatego kapelusza.
– W czym mogę pomóc? – pyta Topolski, przelotnie spoglądając
za siebie.
W salonie przy stole prowadzona jest głośna rozmowa. Nikt nie
zwraca na nich uwagi.
– Przepraszamy, że niepokoimy w święta, ale mamy do pana kilka
pytań w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa
z artykułu pięćdziesiątego ósmego ustawy o przeciwdziałaniu
narkomanii. Chodzi o Anitę Mrożek.
– Anitę? – Topola marszczy brwi, jakby się zastanawiał, czy zna
dziewczynę.
– Anitę Mrożek. Spędził z nią pan wczoraj wieczór. Możemy wejść
i porozmawiać czy woli pan złożyć zeznania na komendzie?
– Wolę na komendzie. – Topola znów się odwraca.
Sprawdza, czy nikt przy stole nie słyszy tej wymiany zdań.
– To zapraszam. – Korda wskazuje chłopakowi stojące na
chodniku auto.
– Teraz? – dziwi się Igor.
– Teraz. – Twarz Kordy jest jak skała, a stojąca obok Alicja
Grabska ponownie zaczyna czuć do niego miętę.
Jego nieprzystępność ma magnetyczny urok.
– Dobrze, to proszę do środka – decyduje się Topola, prowadząc
ich od razu korytarzem do bocznego pokoju z wyjściem na
zarośnięty bluszczem taras.
Igor zapala górne światło, które obnaża wyklejone o cjalnymi
plakatami do komputerowych gier ściany. Na centralnym miejscu
stoi ogromny ekran iMaca. To tu youtuber rozgrywa swój
internetowy survival.
– To o co chodzi? – pyta zdenerwowany Topola.
Na jego czole pojawiają się kropelki potu.
– Wczorajszy wieczór spędził pan z Anitą Mrożek, czy tak? – pyta
Korda.
– Nie no, nie wiem dlaczego… – Topola zaczyna nieudolnie się
tłumaczyć.
– Umówiliście się na spotkanie na komunikatorze. Mamy dostęp
do waszej rozmowy.
– No tak, ale nalnie…
– Finalnie spotkaliście się w Fidelu, mamy zeznanie świadka oraz
zdjęcie, że pan tam wtedy był.
Topola kiwa głową.
– Co się wydarzyło, gdy opuściliście lokal? – wyrywa się Alicja.
– Nic, pożegnaliśmy się. Każdy poszedł w swoją stronę. Anita
najwyraźniej nie miała jeszcze dość – odpowiedział youtuber.
– Twierdzi pan, że już wtedy dziewczyna musiała być pod
wpływem? – Korda podnosi brew.
– Nie wiem, ale sprawiała wrażenie rozkojarzonej. Jakiegoś
drinka na pewno spiła, jak każdy zresztą. W końcu to święta –
odpowiada Igor Topolski.
– Czyli nie poszliście razem dalej, czy tak? – dopytuje Grabska.
– Tak. Ja grzecznie wróciłem do domu.
– A na tym zdjęciu – Alicja pokazuje na smartfonie krążącą od
rana po internecie fotogra ę – to przypadkiem nie jest pan?
Mężczyzna siedzący obok Anity Mrożek ma sterczące do góry
blond włosy i czarną koszulkę.
– Wie pani, ile chłopaków w Trójmieście ma takie włosy? To
może być każdy.
– A te snickersy pan poznaje? – Dziennikarka wskazuje na
trampki mężczyzny na zdjęciu. – New Balance. Najnowsza kolekcja.
Takie same stoją w korytarzu – dodaje.
– Jak pani mówi, najnowsza kolekcja, bardzo rozchwytywana. To
też o niczym nie świadczy – rzeczowo odpowiada Topola, choć
kropelki na jego czole połyskują coraz bardziej. – Zresztą jakie to
ma znaczenie, kogo obłapiała w klubie naćpana Mrożek? – nagle
staje się poirytowany.
– To się okaże – mówi Oskar Korda, czujnie mrużąc oczy. – Nie
będziemy zajmować panu więcej czasu. – Kłania się i wraz z Alicją
zmierza do wyjścia.
Gdy znajdują się na zewnątrz, mężczyzna bierze do ust papierosa,
przypala płomieniem z zapalniczki. Woń tytoniu miesza się
z zapachem mrozu i korzennych przypraw.
– Co sądzisz? – pyta Grabska.
– Ściemnia, aż miło – stwierdza detektyw, wydmuchując dym.
– Dokładnie – potwierdza Alicja. – To teraz do S nksa?
Oskar Korda przechyla z uznaniem głowę.
– Skąd wiesz?
– Spotkałam Mrożek, gdy siedziała kilkaset metrów od klubu.
A poza tym wszędzie poznałabym wyleniałe obicie tego
wiktoriańskiego szezlonga.
– Dobra jesteś – przyznaje Korda, rzucając niedopałek do
studzienki.
– Jestem. – Alicja uśmiecha się półgębkiem i wsiada do
odblokowanego przez Kordę bmw.
Świątynia, jak zwykło się mówić na sopocki klub S nks 700, na
razie świeci pustkami. Łysy bramkarz siedzący na zapleczu kiwa im
głową. Mijają bordową kotarę, za którą niebawem znudzeni
siedzeniem przy świątecznym stole wyznawcy poddadzą się
hipnotycznym rytmom Noisiego i Mr. Cannabeatza, i przechodzą
przez oklejony skrawkami gazet, pomalowany na czarno korytarz.
W małej sali zwieńczonej niewielką fontanną również nic się nie
dzieje. Przy stoliku siedzą dwie dziewczyny z symetrycznie ściętymi
grzywkami i kolczykami w nosach oraz chłopak w czapce
z daszkiem i z hipsterską brodą. Didżej w średnim wieku, stojący
przy konsolecie, przygotowuje się do seta. W tle leci
drumandbassowa muzyka.
Podchodzą do nieznacznie podświetlonego baru. Przystojny,
krótko ścięty barman z tunelami w uszach i tatuażami na
wyżyłowanych rękach pyta, co dla nich.
Oskar Korda z ciekawością patrzy na Alicję Grabską. Po raz
pierwszy nie może powstrzymać uśmiechu. Nim dziennikarka zdąży
odpowiedzieć, mówi:
– Kieliszek białego wytrawnego wina z dwiema kostkami lodu
i małe piwo.
Barman sprawnym ruchem otwiera butelkę chardonnay i nalewa
alkohol do lampki. Po chwili kostki lodu uderzają o ścianki szkła,
a kobieta znów ma ochotę przejechać po nich palcem.
Korda podnosi w jej stronę butelkę, po czym popija kilka łyków
i wyciąga zdjęcie Anity Mrożek w stronę przecierającego szmatką
szklankę wydziaranego mężczyzny.
– Poznajesz ją?
Barman na chwilę wstrzymuje się z wycieraniem, przybliża głowę
do ekranu komórki i kiwa potwierdzająco głową.
– Była tu wczoraj?
– Yhm. Siedziała tam. – Wskazuje brodą stojącą w rogu
wyślizganą leżankę.
– Sama?
– Z takim kolesiem. Blondynem. Bywa tu od czasu do czasu.
– Ten? – Tym razem Grabska wyciąga smartfona.
– Tak.
– Jak się zachowywali? – Korda pociąga łyk piwa.
– Nie wiem… rozmawiali normalnie. Chyba podeszła do nich
jakaś blondynka, ale akurat przechodziłem na bar po drugiej stronie,
więc nie powiem więcej. Jak wróciłem gdzieś po godzinie, to ta
ciemnowłosa laska, o którą pytacie, była już sama. Wyglądała na
nawaloną, choć wcześniej piła wodę. No i za chwilę wyszła. Ledwo.
– Nie zainteresowałeś się, że mogła się źle poczuć? – Alicja
spojrzała na barmana z wyrzutem.
– Kochana – odpowiada. – Tu każdy co wieczór się chwieje. A ja
jestem właśnie od tego, by tak się stało. – Z grymasem uśmiechu na
twarzy wraca do przecierania szkła.
Wychodzą przed budynek. Nadmorski wiatr się wzmaga. Długie
włosy Alicji lekko wirują, raz po raz zakrywając jej twarz. Detektyw
Korda stoi naprzeciwko. Dzieli ich wyciągnięcie ręki. Przez chwilę
patrzą na siebie bez słowa. Fale uderzające o brzeg odmierzają
zawieszone w czasie sekundy.
– Hmm – przeciąga głoski Korda.
Cienka blizna unosi się lekko do góry.
Aleją Franciszka Mamuszki kierują się do samochodu.
4
– Nie możemy tego zrobić. Już nie. Wszystko się zmieniło. Nasz
układ czy cokolwiek to było… – mówi Alicja, spoglądając przez
szybę na białą połać plaży przechodzącą w czerń nastroszonej wody.
Detektyw zaparkował na końcu ulicy Orłowskiej. Od morza dzieli
ich kilka metrów. Choć szyby auta są szczelnie zamknięte, wyraźnie
słychać obijające się o brzeg fale. Wiatr przybrał na sile. Co jakiś
czas uderza w tył szarego bmw, jakby chciał wedrzeć się do środka.
– Tego? Chodzi ci o to, że nie możemy się dalej pieprzyć? – pyta
rozbawiony Korda.
Choć Alicja na niego nie patrzy, wie, że łączący się z blizną kącik
ust mężczyzny znów ironicznie się podniósł. Spędziła z nim raptem
kilka godzin, a już potra odtworzyć w pamięci ten
charakterystyczny grymas, którego nie powstydziłby się bezimienny
rewolwerowiec z westernu Sergia Leone.
– Tak. Chodzi mi o to, że nie możemy się pieprzyć. – Alicja
przenosi wzrok na mężczyznę.
W świetle stojącej naprzeciwko latarni zaznacza się niemal
niewidoczne na co dzień złamanie w połowie nosa Kordy.
Mężczyzna odpiął pas, skierował tułów w jej stronę. Jego usta
faktycznie układają się w iście eastwoodowski grymas, który
sprawia, że Alicja natychmiast staje się mokra.
– Okej – mówi detektyw i wzrusza ramionami.
Ta reakcja tylko ją rozjusza. Myślała, że Korda będzie oponował,
wyciągnie swoją dużą dłoń, delikatnie przejedzie palcem po jej
wargach, by nagle wsadzić go za dolną linię jej zębów i gwałtownie
przyciągnąć do siebie.
– To co proponujesz? – dodaje detektyw, a ona z ulgą również
uśmiecha się kącikiem ust.
– Żadnego dotykania – mówi Alicja, siadając w poprzek.
Zapiera jeden czarny kozak o skrzynię biegów. Drugi but wciska
w oparcie siedzenia mężczyzny. Opiera plecy o drzwi i podciąga
czarną aksamitną spódnicę. Pod spodem ma cieliste rajstopy. Wsuwa
pod nie dłoń, na bok przesuwa cieniutką linię stringów.
Mężczyzna patrzy na nią z kamienną twarzą. Powoli, bardzo
powoli rozpina zamek spodni. Zaczyna się dotykać. Nie odrywa od
niej wzroku, zagryza wargę, mruczy. Ten dźwięk sprawia, że Alicja
jeszcze mocniej zapiera się nogami, jej palce przemierzają drogę pod
przezroczystym, coraz bardziej wilgotnym nylonem.
Zamglone oczy detektywa wodzą za jej ruchami. Alicja przeciągle
wzdycha, gdy wibrujący budzik w telefonie wybudza ją ze snu.
Dziennikarka automatycznie go wyłącza, podnosi zaspane
powieki.
Jest ósma trzydzieści. Drugi dzień świąt. Przez kilka minut nie
wstaje, z sypialnianego łóżka spogląda za okno, na którym wiszą
otwarte drewniane żaluzje. Przez nagie ramiona kasztanowca
prześlizgują się grube płatki śniegu. Spadają niespiesznie i gładko.
Kobieta przenosi wzrok na wiszące tuż nad nią lustro. Przez chwilę
śledzi w nim swoje odbicie. Ma ochotę zanurzyć rękę pod
ciemnoszarą, jedwabistą pościelą, dokończyć historię, którą
podpowiedziała jej podświadomość. Jednak się powstrzymuje. Lubi
czuć to natężenie. Lubi, jak wzrasta i doprowadza ją do szaleństwa.
Dlatego wyskakuje z łóżka i po szybkiej toalecie wbija się w strój do
codziennego joggingu. Na bluzę wkłada metalizowany bezrękawnik,
na głowę oversizową czarną czapkę. W adidasach z metalizowanymi
wstawkami do pary zbiega po klatce jasnej kamienicy
z wykuszowymi oknami przy ulicy Jerzego Ha nera i przebija się
przez zaśnieżony sopocki plac Mancowy.
Wbiega na plażę. Po ciemnym, niskim niebie przelatują mewy.
Wzburzone fale rytmicznie wrzynają się w piasek; nie mają dźwięku,
poruszają się w takt skomponowanej przez Michała Lorenca suity
jazzowej do Psów Pasikowskiego, którą Alicja wybrała na aplikacji
muzycznej w telefonie. Nastrojowa trąbka w słuchawkach niesie
kobietę wzdłuż linii morza, sugestywnie uruchamiając senne obrazy.
Cienka blizna przecinająca policzek, ledwo widoczne załamanie na
kości nosowej, rozchylone, otoczone krótkim zarostem usta.
Detektyw sięga do rozporka. Jego członek jest godny bezimiennego
rewolwerowca: jasnoróżowy, idealnie skrojony, pokryty siecią
nabrzmiałych błękitnych żyłek.
Alicja przyspiesza. Mięśnie jej nóg rozciągają się na maksymalną
długość, ciśnienie w organizmie wzrasta. Choć trenuje co rano,
dawno nie przebiegła tak dużego dystansu.
Po półtorej godziny wraca do domu. Łapczywie, prosto z butelki
pije wodę, która spływa jej po brodzie. W drodze do łazienki zrzuca
z siebie mokre ciuchy, zanurza się pod chłodnym strumieniem
prysznica. Ręce opiera o kafelki, głowę schyla ku dołowi,
pozwalając, by woda ściekała wzdłuż włosów. Powoli się uspokaja.
Czuje się jak po najlepszym orgazmie.
Na śniadanie zjada sadzone jajka na tostach, popija je mocną
czarną kawą. Siada do komputera. Sprawdza, jak czytelnicy reagują
na wrzucone przez nią w nocy artykuły. Jest dobrze. Wygenerowano
sporo komentarzy, więc szef powinien być z niej zadowolony, gdy
jutro wrócą do biura.
Na pewno byłby jeszcze bardziej zadowolony, gdyby miała dla
niego superklikającą się perełkę o celebrytce Mrożek. Jeśli wyszłoby
na to, że narkotyk podał Anicie youtuber z kilkumilionową
oglądalnością, news mógłby okazać się hitem. Tylko po co Topola
miałby odurzać dziewczynę? Gdyby chodziło o seks, nie zostawiłby
jej niemal nieprzytomnej w klubie. Ale może chodziło po prostu
o fun? Głupi żart, którego konsekwencji nie przewidział?
A jeśli się mylę? Może Anita Mrożek z własnej woli wzięła
narkotyk? – przez jej głowę przemyka myśl. Jest sama w Wigilię.
Ojciec pomimo świąt załatwia sprawy w Warszawie, matka nie żyje
od kilku lat. Blogerka ma dość diety, wycieńczających treningów,
ciągłego trzymania się zasad. Pragnie zaszaleć, choć raz odpuścić
i dać się ponieść. Może się zakochała? Miłość diametralnie zmienia
percepcję. Alicja Grabska doskonale to wie, była tam kiedyś.
Dziennikarka widzi siebie sprzed lat. Siedzi skulona w kącie. Tuż
po tym, jak jej paranoiczny mąż groził jej bronią. Mężczyzna
odkłada glocka, łapie się za włosy, zaczyna łkać i pada na ziemię.
Alicja zbliża się na kolanach niczym kotka. „To nie twoja wina –
szepcze. – Nie twoja…”.
Gdy kochasz, przestajesz być sobą. Dlatego Alicja obiecała sobie,
że już nigdy nie obdarzy nikogo miłością. Zresztą od długiego czasu
nie jest już do niej zdolna. Teraz o miłości decyduje tylko jej ciało.
Grabska wchodzi na kanał Mrożek, przegląda wpisy w mediach
społecznościowych. Dziewczyna wydaje się bez skazy, a to znaczy,
że albo coś ukrywa, albo skazę dopiero nabędzie. Każdy prędzej czy
później doczeka się swojego trupa w sza e.
Do głowy przychodzi jej jeszcze jeden pomysł, który często
stosuje jako dziennikarka. Sprawdza Anitę Mrożek po hasztagu.
Przede wszystkim wyświetlają się posty blogerki, ale na Youtubie
wyskakują dwa lmiki wrzucone w ciągu ostatnich czterdziestu
ośmiu godzin przez Kaśkę Lipińską, prowadzącą kanał Eat Healthy,
Stay Wealthy with Kaśka. Tytuły lmów to: Anita Mrożek – jak
można było się tak pomylić? i Odchudzanie bez kitu. Nie bądź Anitą
Mrożek. Grabska włącza pierwszy z nich.
Hej, kochani! – Ładna blondynka z dołeczkami w policzkach,
w obcisłych legginsach i oversizovej różowej bluzie szaleńczo macha
ręką do kamery. – Jak wam mijają święta? Poleniuchowaliście,
pojedliście, poleżeliście? No to pora brać się do roboty! – Głos
dziewczyny nie schodzi z wysokich obrotów. – Pamiętajcie! My nie
odpuszczamy! Nie jesteśmy Anitą Mrożek – śmieje się. – Dobra, ale
teraz na poważnie. Zanim zaczniemy ćwiczenia, chciałabym się
odnieść do doniesień na temat blogerki promującej zdrowy tryb
życia, z którą też pewnie nieraz mieliście wątpliwą przyjemność
ćwiczyć. Anita zatruła się wczoraj dopalaczami. Tak, wiem, to
straszne. – Kaśka teatralnie przykłada dłonie do piersi. – Straszne, że
trzeba sięgać po używki, żeby mieć powera, żeby się
dowartościować, żeby się lepiej poczuć. I wmawiać innym, że ładną
sylwetkę osiąga się poprzez odpowiednią dietę. Jak widać, taka
droga na skróty nie kończy się dobrze. Ja tak jak wy zastanawiam
się, jak mogłam się tak bardzo pomylić co do tej osoby. Ale pomimo
to bardzo was proszę, powstrzymajcie się od złych komentarzy.
Zachowajcie spokój. Równowaga wewnętrzna jest najważniejsza!
A teeeeeraz – youtuberka cyzeluje słowo – czas na rozgrzewkę! Trzy,
dwa, jeden, lecimy!
5
Igor Topolski zdenerwowany rozgląda się wokół. Szybko
i rytmicznie uderza zgiętymi palcami o uda. Lata mu lewa noga.
Alicja Grabska stoi po drugiej stronie lustra pokrytego tak cienką
warstwą metalu, że przy słabym oświetleniu zaczyna pełnić funkcję
szyby. Czy Topola ma świadomość, że po drugiej stronie ktoś stoi?
Że przygląda się jego gestom i nadaje im hipotetyczne znaczenie?
Do pokoju przesłuchań wchodzi detektyw Korda. Dziennikarka
prostuje plecy, jakby policjant mógł ją zobaczyć. Zagryza wargę
i lekko pochyla głowę. Nie spuszcza go z oczu.
Oskar Korda zdecydowanym krokiem przemierza pomieszczenie,
z teatralnym zgrzytem odsuwa krzesło i siada naprzeciwko
Topolskiego. Krzyżuje ręce. Nic nie mówi. Wpatruje się w chłopaka
poważnym wzrokiem. Jego cienka, sunąca po policzku blizna to
jemu nadaje wyraz bandziora.
Wtem do pokoju przesłuchań nieznany jej policjant wprowadza
Katarzynę Lipińską. Ma na sobie dżinsy, jasne buty emu i koszulę
w lamparci wzór. Igor Topolski szeroko otwiera oczy. Na jego czole
momentalnie pojawiają się kropelki potu. Youtuberka nie mogła się
go spodziewać, lecz zachowuje kamienną twarz. Dołeczek w jej
brodzie nawet nie drgnie. Zajmuje miejsce pod ścianą, przy krześle
wskazanym jej przez Kordę.
– Jak już jesteśmy wszyscy, to chciałbym ustalić fakty dotyczące
wieczoru z dnia dwudziestego czwartego grudnia. Panie Igorze,
rozumiem, że pani Katarzyna Lipińska to pana sympatia? – detektyw
zwraca się do gamera.
Twarz chłopaka natychmiast robi się czerwona, lecz potakująco
kiwa głową. Lipińska rzuca mu groźne spojrzenie.
– Świadkowie widzieli państwa wraz z walczącą o życie Anitą
Mrożek w klubie S nks 700. Ojcu pokrzywdzonej, szanowanemu
i wpływowemu biznesmenowi, zależy na jak najszybszym ustaleniu
prawdy i oczyszczeniu dobrego imienia córki, a tym samym wszyscy
znajdujemy się pod sporą presją. Jak państwo rozumiecie, w tej
sytuacji nie odpuścimy, póki nie znajdziemy winnego sytuacji. –
Korda przepraszająco rozkłada ręce. – Już przeglądamy monitoring
z prawdopodobnego miejsca przestępstwa i przypuszczam, że
nagranie wyjaśni nam, co tak naprawdę zaszło. – Detektyw jest
świetnym blagierem, myśli Alicja, która wie, że w klubie nie
zainstalowano kamer. – Ale najlepiej dla państwa będzie, jeśli sami
opowiecie, co się wydarzyło. Przez sąd może zostać to potraktowane
jako okoliczność łagodząca.
Katarzyna Lipińska mimowolnie zerka na Igora Topolskiego, nim
wbija wzrok w podłogę. Coraz bardziej spocony gamer nadal siedzi
jak sparaliżowany.
– No dobrze. – Detektyw Korda wstaje i strzyka szyją. – W takim
razie ja państwu opowiem, co się tam stało. Otóż pan Igor Topolski
za namową pani Lipińskiej nawiązał kontakt z Anitą Mrożek. Po
coraz bardziej intymnej wymianie wiadomości zaproponował
spotkanie w wigilijny wieczór w restauracji Fidel w Sopocie.
Następnie przenieśli się państwo do klubu S nks, gdzie pan Topolski
podał dziewczynie nielegalną substancję. Gdy specy k zaczął
działać, wkroczyła pani Lipińska i zrobiła Anicie Mrożek
kompromitujące zdjęcie, które wysłała do serwisu plotkarskiego.
Jeśli okoliczności się potwierdzą, grozi państwu do trzech lat
więzienia, a jeśli bardzo wzięty adwokat pana Mrożka wykaże, że
podanie narkotyku nastąpiło bez wiedzy pokrzywdzonej, czyn
zostanie oceniony jako bardziej szkodliwy społecznie i może
skończyć się na jeszcze dłuższej odsiadce. – Korda ucina i bacznie
przygląda się siedzącej na krzesłach parze. – Oczywiście to pan
Topolski zainicjował całą akcję, a tym samym to przede wszystkim
pan będzie odpowiadał za…
– To nie był mój pomysł! – wyrywa się Topola, wstając z miejsca.
– Zamknij się – syczy Lipińska.
– To ona to wszystko… ja nic nie zrobiłem!
– Zamknij się, kurwa!
– Nie zamknę się! Nie pójdę do więzienia za ciebie! Przeszperała
mi telefon i znalazła moje rozmowy z Anitą, była zazdrosna, to
dlatego podała jej…
– Przecież ty o wszystkim wiedziałeś! – Kaśka Lipińska zrywa się
z miejsca. – Zresztą to był twój plan! – oskarża chłopaka.
– Nieprawda! Sami zobaczcie.
Topola sięga po telefon, odpala lmik. Ekran jest zupełnie
ciemny, słychać jedynie przebijające przez muzykę głosy.
– Co robisz?
– Zobaczysz. Będzie niezła polewka.
– Pojebało cię! Oddaj mi tę szklankę! Kurwa, idzie…
– Cześć, jestem Kaśka. Znajoma Igora.
– Anita.
– Bardzo mi miło. Mogę chwilę z wami posiedzieć? Czekam na
chłopaka i…
6
Co to było? Co to, kurwa, było? – myśli Alicja, leżąc w bieliźnie na
łóżku. Patrzy na odbijającą się w su towym lustrze twarz. Jest
posągowa. Biała skóra, delikatnie pociągnięte różem policzki,
wydatne usta. Włosy w kolorze pszenicznego blondu rozsypują się
wokół głowy. Płaski brzuch, na środku którego rysuje się pionowe
zagłębienie, wystający wzgórek łonowy, długie, smukłe nogi.
Dlaczego przy Kordzie czuje się tak niepewnie? Przecież to tylko
pożądanie. Nic więcej. Czemu więc uciekła? Zachowała się jak ona
sprzed lat, jak tamta druga kobieta, którą postanowiła już nigdy nie
być.
Przewraca się na bok, uzupełnia kieliszek białym winem, pociąga
kilka łyków, zlizuje alkohol z mokrych ust. Znów staje się sobą.
Znów czuje się podniecona. Odstawia kieliszek, ponownie przekręca
się na plecy i wpatruje w lustro, choć teraz zamiast siebie widzi
detektywa. Wyobraża sobie ciągnącą się po jego policzku bliznę
i mimowolnie przesuwa ręką po brzuchu, podnosi materiał majtek
i zaczyna się dotykać. Korda też zaczyna się dotykać, uchyla usta
dokładnie tak samo jak ona.
Dzwonek do drzwi jest abstrakcyjny. Alicja zamiera. Czuje bijące
w klatce piersiowej serce. Niechętnie wstaje z łóżka i boso
przechodzi przez korytarz do drzwi. Zerka przez judasza. Na klatce
swoi Korda. Dziennikarka się uśmiecha i z rozmachem otwiera.
– Przyniosłem gałązkę oliwną. – Detektyw wyciąga butelkę
chardonnay. – Choć nie ułatwiasz mi tego, mała. – Podnosi kącik
ust, stara się nie patrzeć na Alicję ubraną jedynie w niemal
prześwitującą koronkę.
Kobieta się odsuwa, wpuszcza mężczyznę do środka, zmierza
korytarzem w stronę sypialni. Czuje na sobie wzrok idącego za sobą
Kordy.
– Chciałem cię przeprosić – mówi detektyw, gdy Alicja przystaje
pośrodku pokoju. Korda rozgląda się niepewnie. Spogląda na
zainstalowane nad łóżkiem lustro. – Nasz układ wyraźnie się
zmienił, jesteśmy na zupełnie innym poziomie znajomości, więc… –
chrząka – nie powinienem był na to napierać.
– Na to? – pyta rozbawiona Alicja. – Chodzi ci o to, że nie
możemy się dalej pieprzyć? – wypowiada zdanie ze snu.
– Tak. Chodzi mi o to, że nie możemy dalej się pieprzyć –
powtarza mężczyzna, akcentując ostatnie słowo.
Patrzy jej prosto w oczy.
– Mylisz się – mówi kobieta i podchodzi do detektywa. – Nadal
się nie znamy. Nic się nie zmieniło.
Jej głos jest stanowczy i opanowany. Jest pewna siebie, bardziej
niż kiedykolwiek przedtem.
Tym razem to ona popycha mężczyznę na ścianę. Klęka i rozpina
rozporek jego spodni, które wraz z bokserkami natarczywie ściąga
do połowy ud. Mężczyzna jest już gotowy. Niczego nie udaje. Alicja
bierze go do ust, okręca językiem, połyka całego. Czuje się
fantastycznie. Marzyła o tym od dwóch dni. Detektyw mruczy, co
sprawia, że Alicja chce więcej. Nie może się go doczekać. Korda
jakby czytał jej w myślach, chwyta ją za włosy i lekko przyciąga
w górę. Teraz to on przyciska ją do ściany. Zamienia się z nią
miejscem, jakby walczyli o władzę. Jego język jest ciepły i mokry.
Sunie po cipce Alicji, doprowadzając ją niemal do szaleństwa.
Mężczyzna nagle wstaje; on też nie może się jej doczekać.
Odwraca dziennikarkę przodem do ściany, jedną ręką znów łapie ją
za włosy, drugą odsuwa koronkę stringów. Wbija się w nią bez
ostrzeżenia. Choć Alicja cieknie, jego członek napotyka opór.
Kobieta cicho krzyczy. Dopiero po kilku pchnięciach dziennikarka
przyjmuje go w pełni i zaczyna jęczeć.
Gdy zaspokajają pierwszy głód, przenoszą się na łóżko. Korda
zrzuca buty i ściąga spodnie. Kładzie się na nagiej Alicji, jedną rękę
zaciska na zarzuconych nad głową kobiety nadgarstkach. Tym
razem wchodzi w nią powoli, uważnie. Ich spocone ciała odbijają
się w su towym lustrze, które śledzi ich ruchy, wygina się wraz
z nimi.
W końcu oboje przewracają się na plecy. Ich klatki piersiowe
unoszą się mocno to w górę, to w dół; powoli się uspokajają. Bez
cienia uśmiechu patrzą na swoje odbicia w lustrze zawieszonym nad
łóżkiem.
Każde z nich ma dwie twarze. Żadne z nich nie wie, które są
prawdziwe.
Jagna Rolska. Odwołany lot
***
***
***
– Niespodzianka!
Zaskoczona Majka rozglądała się niepewnie po wiwatujących
przyjaciołach i ich znajomych, którzy przybyli tu, by wspólnie
świętować jej dwudzieste piąte urodziny.
– No nie mów, że zapomniałaś o własnych urodzinach. – Tatiana
była nad wyraz błyskotliwą osobą i szybko wychwyciła chwilowe
skonfundowanie na twarzy Mai. – Jeszcze raz: najlepszego! –
dodała, ściskając ją serdecznie i wręczając kieliszek z białym
musującym winem.
Po chwili w tej części lokalu, gdzie jak się okazało, jej przyjaciółki
zamówiły specjalny stolik na tę okazję, rozległo się głośne Happy
Birthday, a na stół oprócz tortu w kształcie męskiego przyrodzenia –
na którego widok solenizantka wymownie przewróciła oczyma –
wjechało całe morze alkoholu, zapowiadające gigantycznego kaca.
Musiała się więc pilnować, co okazało się niełatwe. Przyjaciółki
bowiem narzuciły ostre tempo, a ona miała słabą głowę.
Maja, która na ogół nie lubiła być w centrum uwagi, a właśnie
stała się obiektem zainteresowania, zaraz po kolejnym toaście na
swoją cześć postanowiła się oddalić. Korzystając z chwili
zamieszania, przeszła w stronę parkietu.
– Myślę, że dziś jest ten dzień – powiedziała Tatka, dołączając do
niej wraz z Justą i wręczając jej kolejny kieliszek. – Co o tym
sądzisz?
– Sądzę, że to dobry pomysł. Wybór jest całkiem spory. – Justyna
mrugnęła przy tym do Mai, która wciąż nie miała pojęcia, o czym
mówiły przyjaciółki.
– O co wam chodzi? – zapytała wprost. Nie lubiła takich gierek.
– Ty już wiesz – odparła dobitnie Tatiana. – Wybieraj –
powiedziała i zatoczyła ręką krąg, wskazując na tłumnie
wypełniających lokal mężczyzn.
– Co?!
Majka już chciała wyperswadować im ten niedorzeczny pomysł,
kiedy naraz doszło ją ciche westchnienie Tatki. A to z reguły
świadczyło tylko o jednym – Tatiana właśnie upatrzyła sobie cel.
Maja z pewną zadziornością zerknęła w stronę, w którą na moment
pobiegł wzrok przyjaciółki, i dosłownie oniemiała. Obiekt
zainteresowania Tatiany wyglądał całkiem nieźle Nie! Obiekt
zainteresowania Tatiany był nieziemski!
Nagle Majka podjęła być może najgłupszą decyzję w życiu.
W zasadzie nie wiedziała, co nią powodowało, może przekora,
a może pewnego rodzaju chęć odwetu na zbyt nachalnej
przyjaciółce.
– Tamten. – Pokazała ręką na faceta stojącego przy barze, którego
Tatka nie spuszczała z oczu.
– Który? – Justyna zaczęła się rozglądać.
– Tamten. – Majka ponownie skinęła na mężczyznę. Sączył
właśnie jakiegoś kolorowego drinka z palemką.
– To zbyt duże wyzwanie jak dla ciebie – skwitowała Tatiana.
Jej uwaga podziałała na Maję niczym płachta na byka. W dodatku
postawa i nadąsana czy nawet odrobinę buńczuczna mina
przyjaciółki wskazywały, że ta oczekiwała jakichś wyjaśnień. To
chyba najbardziej Majkę rozsierdziło. Chcąc zrobić na złość
Tatianie, ruszyła wolnym, lekko niepewnym krokiem w stronę baru.
Niezadowolenie przyjaciółki upewniło ją, że Tatiana sama miała
ochotę na tego przystojniaka. Wbrew zdrowemu rozsądkowi – który
podpowiadał jej, by odpuściła – posuwała się jednak naprzód. Była
przy tym niezwykle ostrożna. Uważała, by nie potknąć się o własne
nogi i w rezultacie nie wyłożyć się jak długa, stając się obiektem
kompromitacji. Te kilka wypitych wcześniej drinków zrobiło już
swoje.
Dotarła do baru i przycupnęła na wysokim stołku tuż obok swego
celu, który zdawał się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi.
Chrząknęła wymownie, wierząc, że zdoła w ten sposób przebić się
przez panujący dookoła hałas. Nic bardziej mylnego, facet ani
drgnął. Ukradkiem zerknęła w stronę przyjaciółek, które nie
spuszczały z niej wzroku. Dostrzegając pewnego rodzaju
zadowolenie na twarzy jednej z nich, znów poczuła złość. Jak
Tatiana może się tak zachowywać?! Przyrzekła sobie, że osiągnie
swój cel, choćby po trupach.
– Mógłbyś mi podać słomkę? – spytała siedzącego przy barze
mężczyznę, który wlepiał wzrok w swojego drinka, bawiąc się
palemką.
– Do mnie mówisz? – Odwrócił się, wyglądając przy tym na
zaskoczonego.
O kurwa, pomyślała, olśniona jego nietuzinkową urodą.
– Tak, do ciebie – zdołała jedynie odpowiedzieć, jednocześnie
potakując głową.
– Nie rozumiem.
– Prosiłam o słomkę – wyjaśniła, zerkając wymownie na szklankę
wypełnioną kolorowymi plastikowymi rurkami.
– Słomkę? – Sięgnął po naczynie, wyłowił czerwoną rurkę, ale
zanim ją podał, przez chwilę obracał ją w palcach. – Nie rozumiem.
– Czego? – spytała, chyba odrobinę naiwnie, bo na jego ustach
natychmiast wykwitł uśmiech, za którym pewnie szalała niejedna
panna w mieście.
– Po co ci słomka, skoro nie widzę drinka? – zapytał.
Gdyby Majka nie była tak bardzo wstawiona, z całą pewnością nie
wiedziałaby, co odpowiedzieć. W tej chwili jednak, pomimo
lekkiego rumieńca, który natychmiast wypłynął na jej policzki,
ośmielona krążącymi w żyłach procentami, szybko odparła:
– Myślałam, że ty mi go postawisz…
Spojrzał na nią, jakby zupełnie nie wierzył, że to powiedziała.
Uśmiechał się przy tym lekko, co zdradzały drgające kąciki jego
zmysłowych ust.
– Chyba masz dość – skwitował, ale wysunął w jej stronę
czerwoną rurkę, którą Maja postanowiła od razu uchwycić. Zamiast
tego omal nie spadła z hokera. Złapał ją w ostatniej chwili, chroniąc
przed bliskim spotkaniem z podłogą. – Nic ci nie jest? – spytał i bez
najmniejszego wysiłku podciągnął ją ku górze. Jej twarz nagle
znalazła się blisko jego twarzy.
Majka spojrzała niepewnie i dostrzegła coś w rodzaju zdumienia
w oczach trzymającego ją w ramionach mężczyzny.
– Nie, chyba nie – bąknęła cicho, po czym zerknęła na chwilkę
w stronę swoich przyjaciółek. Widząc zaskoczenie na twarzy
Justyny i coraz większe oburzenie na ślicznym licu Tatiany,
postanowiła kontynuować. – Powiem ci coś w sekrecie.
– Tak? – Uniesiona nieznacznie brew i usta tego cholernie
przystojnego faceta złożone w niepewnym, ale jakże cudownym
uśmiechu, mogły świadczyć jedynie o tym, że go zaintrygowała
i chyba nieco… bawiła.
– Moje przyjaciółki na nas patrzą – wyszeptała, a kiedy
w odruchu próbował się rozejrzeć, zagarnęła jego twarz obiema
dłońmi, zupełnie jakby chciała go pocałować. W rzeczywistości
chciała go tylko odwieść od spojrzenia w tamtym kierunku. –
Założyłyśmy się. Dziś są moje urodziny, a one się mnie uczepiły –
wyjaśniła pobieżnie, patrząc mu w oczy. Ich barwa, której w tej
chwili nie umiała sprecyzować, zdawała się naraz pociemnieć. –
Mam cię wyrwać. – Mrugnęła do niego albo raczej próbowała to
uczynić, trudno jej było ocenić to jednoznacznie, bo naprawdę była
wstawiona. – Więc bądź tak miły i pomóż mi wywieść je w pole.
Nie musiała czekać zbyt długo. Mężczyzna nagle przywarł do jej
ust, wdzierając się w nie językiem. Całował ją długo, namiętnie,
niespiesznie, aż zawirowało jej w głowie. Oderwał się na moment,
ale uczynił to tylko po to, by wtulić ją w siebie ciasno, i już po
chwili niósł ją na rękach w stronę wyjścia.
Majkę zamurowało. Nie zdołała nawet pisnąć, a już oboje znaleźli
się na parkingu, gdzie stał zaparkowany jego samochód. Otworzył
go pilotem, umieścił ją we wnętrzu i sam szybko zajął miejsce
kierowcy. Po chwili, nie wiedzieć czemu, znów zagarnął ją do siebie
i na powrót zaczął całować. Była zdezorientowana całą sytuacją, jak
i faktem, że to wszystko działo się naprawdę. Resztkami zdrowego
rozsądku zdołała go nieznacznie odepchnąć i ledwie łapiąc oddech,
zapytała:
– Co robisz? Przecież już wystarczy…
– One tu są.
– Kto? – wyrwało się jej, na co zareagował śmiechem.
Naraz pojęła, że mówi o jej przyjaciółkach. Zerknęła przelotnie na
tylne siedzenie, bo trzymający ją w ramionach mężczyzna
skutecznie jej to utrudniał, zupełnie jakby spodziewała się, że Tatka
i Justa będą chciały więcej niezbitych dowodów albo co gorsza,
będą miały ochotę się przyłączyć.
– Nie tam – zaśmiał się ponownie, ale powstrzymał ją, kiedy
chciała ponownie się obejrzeć. Przecież mogła wszystko zepsuć. Na
domiar złego znów przywarł do niej ustami, na co ona dosłownie
rozpłynęła się w jego ramionach…
– Co robisz? – wyrwało się znów Mai, kiedy nagle wypuścił ją
z ramion, a do jej uszu dotarł warkot odpalanego silnika.
– Skoro mamy towarzystwo… – odparł tajemniczo.
W mig zorientowała się, że samochód rusza.
– Dokąd mnie zabierasz?!
– Zaraz się przekonasz.
***
Droga do celu nie trwała zbyt długo, choć właściwie Majka nie była
w stanie tego dokładnie sprecyzować. Z drzemki wyrwały ją lekkie
drgania samochodu, który akurat parkował na jakiejś nierówności.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytała nagle, starając się przypomnieć
sobie wydarzenia mijającego wieczoru i jednocześnie wypatrzeć
w ciemności coś, co mogłoby dać jej odpowiedź na zadane właśnie
pytanie.
– U mnie – odparł siedzący obok mężczyzna. Nie czekając na
dalsze pytania, wyszedł z auta i po chwili znalazł się po stronie
drzwi pasażera, które niezwłocznie przed nią otworzył. –
Zapraszam. – Wysunął w jej stronę dłoń, Maja zaś niepewnie ją
ujęła.
Wkrótce oboje znaleźli się pod drzwiami domu. W ciemnościach,
rozjaśnianych jedynie mdłymi światłami latarenek, sprawiał
wrażenie olbrzymiego. Kiedy dosłownie po sekundzie stanęli w jego
przytulnym wnętrzu, przed Mają rozciągnął się widok, jaki dotąd
mogła podziwiać jedynie w telewizyjnych programach
o milionerach.
– To chyba nie jest dobry pomysł… – wydukała i spojrzała
w stronę drzwi.
Wtedy on objął ją ciasno, a następnie znalazł jej wargi, na których
natychmiast złożył pocałunek – Majka była pewna, że nigdy go nie
zapomni. Wdarł się językiem w jej usta, a te, zamiast słuchać głosu
rozsądku i zacisnąć się w cienką kreskę, rozchylały się i kusiły…
Niesforny rozum, który podpowiadał, by brała nogi za pas, płatał jej
gla, budząc w głowie najśmielsze erotyczne fantazje i oczekiwania.
***
***
– W porządku?
Majka, zażenowana zupełnie nowym doznaniem, jakim w istocie
był pierwszy orgazm, pokiwała głową.
– Hej? – Mężczyzna zatrzymał ją, kiedy próbowała wyśliznąć się
z jego ramion, i wwiercił się w nią spojrzeniem diabelsko kuszących,
szarogranatowych oczu. – Co chcesz zrobić?
– Chyba powinnam już pójść – jęknęła niepewnym głosem.
– Skoro sądzisz, że pozwolę ci odejść, to jesteś w błędzie.
– Słucham? – Zadrżała. Nieraz słyszała o psychopatach, którzy
tygodniami, a nawet latami więzili swe o ary, zmuszając je do
nierządu.
– Nie wypuszczę cię stąd, dopóki nie ujrzę na twojej twarzy
zadowolenia tak wielkiego jak moje własne – szepnął prosto w jej
usta, którymi ponownie zawładnął. – Nie pozwolę ci odejść, póki nie
wyzwolę w tobie tych wszystkich ukrytych emocji, które skrywają
się gdzieś tu. – Dotknął jej drobnej piersi, która mimo że nadal
skryta za cienkim materiałem, zareagowała bardzo intensywnie.
– Co robisz? – zdołała zapytać, widząc, że wstaje.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, a następnie powolnymi, choć
niezwykle wprawnymi ruchami – zupełnie jakby celowo tworzył coś
na wzór widowiska – pozbywał się swojego ubrania.
Majka przełknęła głośno ślinę na widok zupełnie obnażonego,
niebywale seksownego męskiego ciała. Jej wzrok prześliznął się po
jego muskularnych ramionach, szerokim, cudownie wyrzeźbionym
torsie, napiętym brzuchu, który sprawiał wrażenie, jakby był ze
stali, i zatrzymał się na jego członku. Ten wydawał się przeogromny.
Wstrzymała oddech, nie mogąc uwierzyć, że się w niej zmieścił.
Przyłapana na podziwianiu jego atutów, spłonęła rumieńcem, na co
on zaśmiał się cicho. Następnie zawisł nad nią, zdarł z niej satynową
narzutę, po czym wsunął dłoń pod jej drżące plecy i rozpiął
biustonosz, który z rozkoszą cisnął na podłogę. Przywarł ustami do
jednej z piersi, ssał ją, pieścił językiem, kreśląc zmysłowe kółka,
a jednocześnie drugą pierś stymulował palcami, czym doprowadzał
Majkę do szaleństwa. Wiła się pod nim i jęczała cicho, nadal jednak
próbując się powstrzymywać.
Nie nawykła do podobnych sytuacji, gdyż brakowało jej
doświadczenia. W zasadzie po raz pierwszy w życiu znalazła się
w tak niezręcznym położeniu. Uciekła wzrokiem, kiedy dostrzegła
uśmiech błąkający się na przystojnej twarzy swego kochanka,
a potem przymknęła powieki, oddając się rozkoszy, która
zawładnęła jej ciałem. Czuła na sobie jego dłonie – rozpoczęły
ponowną wędrówkę, aż dotarły do jej najczulszego punktu. Gdy
wprawne palce zaczęły pieścić jej wnętrze, na moment znów
wstrzymała oddech. Nie umiała nad sobą zapanować, jęczała
bezwstydnie, coraz śmielej wypychając biodra, które teraz już
poruszały się rytmicznie, jakby wbrew jej na ogół zdrowemu
rozsądkowi.
– Tak, bardzo ładnie – usłyszała jego zadowolony głos, co
sprawiło, że natychmiast otworzyła oczy. Policzki płonęły jej żywym
ogniem, czuła to wyraźnie, choć w tej chwili nie była pewna, czy
szkarłat skóry był efektem wstydu, czy odczuwanej nieziemskiej
przyjemności. – A teraz chodź do mnie – powiedział i zanim
wyjaśnił, czego oczekuje, już leżał pod nią, wprawnie sadzając ją na
sobie okrakiem. – Jeśli cię znów zaboli, powiedz.
Przez moment patrzyła na leżącego pod sobą mężczyznę i nie była
w stanie uczynić choćby najmniejszego ruchu. Wówczas on przejął
inicjatywę. Jednym zdecydowanym ruchem usadowił ją na swoim
gotowym członku. Poczuła go w sobie głęboko, a chwilowy ból
rozchodzący się w dole brzucha szybko ustąpił miejsca rozkoszy,
która już zalewała jej drobne ciało. Zamknęła oczy i delektowała się
chwilą, czując przyjemne mrowienie rozchodzące się wzdłuż
kręgosłupa.
– W porządku?
Zerknęła na niego spod rzęs i niepewnie pokiwała głową.
– Pokaż, co potra sz, mała. – Klepnął ją w pośladek i posłał
łobuzerski uśmiech, który sprawił, że policzki Majki znów pokryły
się purpurą
Trzymając ją za pośladki, uniósł lekko jej pupę, by za chwilę
docisnąć jej ciało do własnego. Wchodził w nią raz po raz, głębiej,
intensywniej.
– Tak, dobrze – pochwalił ją i wyprężył się mocniej, na co wydała
z siebie głośny, przeciągły jęk.
***
Był pewien, że nie sprawił jej bólu, więc nie przestawał i prosząc ją
o to samo, pomógł złapać wspólny rytm.
– Pięknie – pochwalił.
Rajcował go ten widok, choć wiedział, że nie nacieszy się nim
zbyt długo. Zaraz dojdzie, a nie zdoła się już dłużej powstrzymywać.
Starał się jednak przeciągać tę chwilę i podziwiał cudowną
przemianę, jaka rodziła się na jego oczach, powodowana orgazmem
kochanki. Wsparł się na łokciach, by ponownie musnąć ustami jej
maleńkie piersi i te cudownie naprężone, lekko zaróżowione
guziczki. Doznania tej dziewczyny sięgnęły apogeum – teraz
bezwstydnie krzyczała już na całe gardło. Odnalazł jej usta, które
zamknął pocałunkiem, siadając przy tym i wciskając się w nią
jeszcze mocniej, scalając ich ciała w ciasnym, miłosnym uścisku.
– Tak… – jęknął w nabrzmiałe od pocałunków wargi swej
kochanki. – Cudownie – dodał jeszcze, po czym pulsując, wypełnił ją
gorącą spermą.
***
***
Nie chciał jej spłoszyć, zaczął więc od rąk. Wyraźnie zadrżała pod
wpływem dotyku, ale nie oponowała. Wtedy zbliżył spienioną myjkę
do jej piersi. Dziewczyna zamknęła oczy, co – był tego pewien –
zrobiła ze wstydu. Przyciągnął ją wówczas jeszcze bliżej i starannie
umył najintymniejsze miejsce w ciele kobiety. Z jej ust natychmiast
wydobył się cichy jęk, który sprawiał mu niebywałą przyjemność.
Jeszcze nigdy nie miał do czynienia z tak wrażliwą dziewczyną,
a znał ich przecież wiele. Mógłby przysiąc, że zrobiłby jej dobrze za
pomocą miękkiej gąbki, ale w tej chwili nie zamierzał tego
udowadniać, bo naraz sam zapragnął więcej. Porzucił więc myjkę
i natychmiast zaczął pieścić ją palcami, na co zaczęła się wić, jęcząc
coraz głośniej. Uchwycił jej dłoń i nakierował ją na swój naprężony
członek. Przesuwając jej rękę w górę i dół, wymownie pokazał, jak
ma z nim postępować. Znów mógłby przysiąc, że spłonęła
rumieńcem, przez co jego gotowy już penis stał się jeszcze twardszy.
Drobna dłoń i zaplatające się na jego ucie palce sprawiły, że jak
w amoku zaczął poruszać biodrami, jednocześnie nie przestając
pieścić dziewczyny. Jej słodkie jęki wypełniały całą przestrzeń,
a cudowna reakcja jej ciała budziła w nim coraz większe fantazje.
Uklęknął, a jego męskość znalazła się na wysokości jej twarzy. Ta
niedoświadczona kobieta patrzyła na jego buzującą erekcję
z przerażeniem, ale i dziką fascynacją, która go zachwycała.
– Dasz radę – zapewnił ją i zbliżył członek do jej ust.
Kiedy niepewnie, ale jednak je otworzyła, ostrożnie wsunął się
w jej rozchylone wargi. Jeszcze przez moment patrzył na jej reakcję,
która – znów był pewien jej kolejnego debiutu – mogła być
naprawdę różna, a następnie zaczął poruszać miarowo biodrami.
– Ssij – powiedział zmienionym z pożądania głosem.
Zareagowała natychmiast i choć wciąż nieudolnie, zaczęła go
zachłannie zasysać. Chwycił ją za ramiona, by mieć nad nią
kontrolę, i zamknął oczy, zupełnie oddając się przyjemności. Wbijał
się w jej usta, czując naprzemiennie ślizgający się język i przyjemne
zasysanie słodkich warg. Kiedy poczuł, że jest bardzo bliski
spełnienia, cofnął biodra, na co spojrzała na niego z totalnym
niezrozumieniem.
– Jeszcze na to za wcześnie – wyjaśnił schrypniętym głosem,
a następnie podniósł ją wyżej, błyskawicznie obrócił, i zapierając jej
dłonie na rancie wanny, wszedł w nią bardzo głęboko.
Jęknęła głośno, przeciągle. Wstrzymał się więc na moment,
dopasowując się do jej ciasnego ciała, po czym czując, jak się
rozluźnia, rozpoczął szaloną gonitwę, z olbrzymią przyjemnością
wsłuchując się w jej rozkoszne jęki.
***
***
Maja nie czuła się dobrze z tym, że przez niejakiego Joego Blacka
posprzeczała się z najlepszymi przyjaciółkami. Nie chciała przecież
przez faceta, którego w zasadzie nie znała – ale który niewątpliwie
doprowadził ją, i to wielokrotnie, do szaleństwa, o jakim nawet nie
śniła – stracić wieloletnich kumpeli. Były dla niej ważniejsze od
jakiegoś tam dzianego przystojniaka, który w dodatku rzekomo nie
cieszył się najlepszą opinią. Nie miała pojęcia, przed czym chciały ją
przestrzec Tatka z Justą, ale zamierzała sama to sprawdzić w necie.
Skoro był tak znanym i wpływowym biznesmenem, to pewnie okaże
się to proste. Najpierw jednak wzięła relaksacyjną kąpiel, podczas
której zaczęła rozpamiętywać chwile spędzone w ramionach Blacka,
co wywołało żywe pragnienie w jej spragnionym pieszczot ciele…
Wróciła do salonu ubrana w polarowy kombinezon w żółto-czarne
paski, do złudzenia przypominający swym wzorem pszczółkę, jej
ulubioną postać z kreskówki, którą przed laty tak chętnie emitowała
polska telewizja. Kombinezon kupiła jakiś czas temu w second-
handzie, uznając, że idealnie komponuje się z jej imieniem. Mają
nazwały ją zakonnice, które krótko opiekowały się nią, kiedy tuż po
swoich narodzinach tra ła pod ich opiekę. Ponoć ze względu na
mikre rozmiary i niewielką wagę – ważyła niespełna dwa kilogramy
– siostry chciały nazwać ją Calineczką, ale nie zgodziły się na to
panie z urzędu stanu cywilnego. Dla samej Mai stanowiło to
pewnego rodzaju wybawienie, bo nie umiała sobie wyobrazić, by
miano ją nazywać w tak niepoważny sposób. Wolała być Mają czy
też „pszczółką”, jak nieraz określały ją siostry, niż jakąś Calineczką.
Zaparzyła sobie ziołową herbatę, zrobiła kanapkę z szynką
i żółtym serem i zasiadła przed komputerem. Szybko wyguglowała
całą masę informacji na temat Blacka i rzeczywiście musiała
przyznać, że żadna z nich nie była ani trochę miła. Głównie pisano
o jego bogatym życiu towarzyskim, rozwiązłości, licznych i głośnych
romansach oraz hucznych rozstaniach, zwykle z liczącymi się
w świecie osobistościami. Dziwnie drażniły ją te informacje,
a najbardziej działały jej na nerwy te wszystkie zdjęcia niezmiernie
przystojnego Joego w ramionach naprawdę pięknych kobiet. Jednak
nie to było najgorsze. Maja omal nie zachłysnęła się herbatą, kiedy
przeczytała kolejną pogłoskę na temat Blacka. Jakiś plotkarski
portal, dołączając fotkę, która nie do końca maskowała twarz
rzekomego sprawcy, pisał, że biznesmen Joe B. miał zgwałcić
piętnastolatkę. Proces w tej sprawie ciągnął się latami, a sam pan B.,
jak podkreślała wymownie gazeta, wyłgał się i uniknął kary,
rzekomo płacąc rodzinie poszkodowanej niebagatelną kwotę.
Majka zamknęła z hukiem laptop. Była wstrząśnięta. Nie potra ła
uwierzyć, że chodzi o tego samego mężczyznę, z którym spędziła
ostatnie godziny. Może nie była obyta w tej dziedzinie, może nie
miała doświadczenia z mężczyznami, ale jakoś nie dawała wiary, że
ten facet byłby do tego zdolny. Ten, z którym spędziła noc, był
stanowczy, ale też czuły. Z całą pewnością nie był typem
gwałciciela!
Dzwonek do drzwi sprowadził ją na ziemię. Szybko ruszyła
w stronę wejścia, sądząc, że to wróciła któraś z jej przyjaciółek.
Olbrzymi bukiet czerwonych róż, z którym omal się nie zderzyła po
otwarciu drzwi, sprawił, że oniemiała.
– Pani Maja Kowalska? – Młody chłopak w stroju kuriera ledwo
zdołał się wyłonić zza kwiatów.
Wciąż pod wpływem przeczytanych przed momentem rewelacji,
jak i zaskoczona nagłym, w istocie przepięknym widokiem,
pokiwała jedynie głową.
– Gdzieś podpisać? – spytała, wreszcie odzyskując mowę
i odbierając kwiaty z rąk kuriera.
– Nie – odparł, po czym wyjął z kieszeni telefon i nawet nie
pytając jej o zdanie, cyknął fotę.
– Co robisz?! – naskoczyła na niego.
– Przepraszam. – Wzruszył ramionami. – Ale dostałem wyraźne
polecenie.
Kiedy zaaferowana zuchwałością kuriera zatrzasnęła drzwi,
usłyszała dźwięk przychodzącego esemesa. Sięgnęła niepewnie po
leżący na stole telefon, od razu podejrzewając, od kogo nadeszła
wiadomość. Nie pojmowała jednak, jak to możliwe, nie
przypominała sobie przecież, by podawała mu swój numer,
podobnie zresztą jak adres zamieszkania. Poza tym nawet się nie
przedstawiła…
***
***
***
***
Nie minęła chwila, a oboje nie mieli już na sobie ubrań. Pieścił ją,
okrywając namiętnymi pocałunkami, na które jej ciało reagowało
wyjątkowo intensywnie. Wprawnym ruchem podniósł ją i zawiesił
jej wiotkie ciało nad swoją twarzą. Była zaskoczona i onieśmielona,
ale wyraźny znak, by chwyciła się rączek znajdujących się tuż nad
oknami samochodu, podziałał na dziewczynę jak zielone światło.
Posłusznie wykonała jego polecenie, na co on zaczął ją lizać i ssać,
w krótkim czasie doprowadzając ją do intensywnego orgazmu. Jej
głośne jęki wypełniały ciasną przestrzeń, co cholernie mu się
podobało i sprawiało, że chciał słyszeć ją bardziej. Wbijał się więc
językiem raz po raz w jej słodką szczelinkę, kąsał nieznacznie,
zahaczając zębami o łechtaczkę, która pod wpływem tych
wyrachowanych pieszczot nabrzmiała jeszcze bardziej. Rękoma
wyznaczał rytm jej pośladkom, pozwalając, by to ona pieprzyła jego.
Świetnie jej to wychodziło, musiał to przyznać z triumfem. Czuł
dumę, bo był nie tylko jej pierwszym kochankiem, ale także
nauczycielem.
Gdy poczuł, że jest zupełnie mokra, przycisnął ją mocniej i zatopił
w niej swój lubieżny język. Jej krzyki nie były żadną misty kacją,
która nierzadko zdarzała się u kobiet lecących tylko na jego kasę.
Miłosne jęki tej dziewczyny były dowodem na to, że sprawił jej
niebywałą rozkosz. Teraz zdjął ją z siebie, ułożył jej targane
emocjami ciało na swoich kolanach i napierając na jej pupę, wszedł
w nią mocno, sprawiając, że doznania stały się jeszcze bardziej
intensywne. Wbijał się w nią raz po raz, słuchał jej słodkiego jęku,
aż wreszcie sam doszedł i wtulony w jej rozpalone ciało, opadł
ciężko na fotel.
***
***
***
Z wiadomości
Maciej do Anny: Zwariowałaś?! Ile masz lat, żeby odwalać takie
akcje? Wstyd! Koleś zawrócił ci w głowie, jesteś otumaniona seksem i nie
myślisz. To dla nas trauma! Z niepozdrowieniami
Anna do Macieja: Musiałam przeczytać dwa razy, bo aż nie wierzę.
Gdy zapytałam, dlaczego miałeś romans z dwudziestolatką,
odpowiedziałeś, że to kryzys. Potrzebowałeś poczuć się młody, nic w tym
złego. Za nasze wspólne pieniądze pojechałeś z nią do Egiptu, choć ja
słyszałam przez lata, że do Egiptu jeżdżą ludzie bez wyobraźni. Kotku,
więcej luzu. My, kobiety, też mamy prawo. Nie wiedziałeś? Ups.
Pozdrawiam. Szczęśliwa Anka
Anna
1 grudnia
Pierwszy raz w życiu miała orgazm przez sen. Nie pamiętała, z kim,
gdzie i dlaczego, ale wstrząsnęło nią tak silne pragnienie,
eksplodował każdy kawałek ciała, że po obudzeniu leżała przez
dłuższą chwilę mokra, spocona i próbowała wyrównać oddech. Gdy
zadzwonił telefon, wciąż nie wiedziała, w jakiej jest rzeczywistości.
To Magda, redaktorka. Uwielbiała dzwonić po ósmej, właśnie wtedy
ruszała ze swojego podwarszawskiego domu do redakcji, która
mieściła się w Mordorze, na warszawskim Służewcu. Korki to dla
niej idealny moment, by porozmawiać z opieszałymi, spóźniającymi
się z książkami autorkami.
– No co tam? Doślesz mi coś? – zaczęła.
Chodząca cierpliwość i energia. Tego poranka też zarażała
entuzjazmem, w przeciwieństwie do Anny, która znów zasnęła
o czwartej rano, kolejną noc nie pracując, za to wpadając w czarną
dziurę o nazwie Net ix.
– Oczywiście – skłamała instynktownie Anna.
– Akurat! Zawsze to słyszę! Jesteś już dwa miesiące po terminie,
proszę, weź się w garść.
Anna chciała udać, że ma problem z zasięgiem, i się rozłączyć,
ostatnio była to jej stała metoda na unikanie konfrontacji. Wybrała
szczerość.
– Mam pustkę w głowie. Nie wiem, czy dam radę, najwyżej
oddam zaliczkę.
Nienawidziła tego uczucia. Uczucia, że zawala, rozczarowuje
kogoś. Ale miała pustkę nie tylko w głowie, ale też w sercu.
Wymyśliła, że napisze książkę o małżeństwie. Coś jak Historia
małżeńska, tyle że z innym nałem. Wymyśliła ją, zanim pojawił się
lm. Ale gdy podpisała umowę na powieść i usiadła do pracy, nie
potra ła ruszyć. Potem nieustannie coś poprawiała, zmieniała. I oto
efekt. Powinna już dawno mieć całą książkę, nie miała nawet
połowy.
– Co się dzieje? Kupiłaś sobie nawet dom na odludziu, żeby ci się
lepiej pracowało. – Magda w końcu się zaśmiała.
Miała rację. Rzadko kto ma tak cudowne warunki do pracy jak
Anna. Samotność, cisza. Wciąż rozmawiając, zeszła na dół
i nastawiła kawę. Przez okno w kuchni widziała jezioro i pomost.
Z łatwością dostrzegła też nurkujące kaczki. Właśnie o takich
porannych widokach marzą ludzie, którzy pragną zarabiać na
pisaniu czy mieć inny wolny zawód. Dlaczego więc jej to nie idzie?
Magda nagle zmieniła temat, opowiadała teraz o sytuacji
w wydawnictwie, dzieciach i mężu.
– Dobra, wyślij mi chociaż to, co zrobiłaś, razem pomyślimy,
może cię natchnę swoją historią, choć wiem, że masz własną,
o wiele mocniejszą – rzuciła na koniec.
Ukłucie. Tak, rzeczywiście, historię małżeńską Anna miała już za
sobą. Teraz mogła być wsparciem dla innych kobiet. Pytanie tylko,
czy dla tych, które w związku chcą trwać, czy dla chcących go
porzucić.
***
***
Z wiadomości
Jakub do Anny: Tak, wyczułem, że ci się podobam. Właśnie wtedy,
gdy patrzyłaś na mnie przez okno łazienki. Wcześniej myślałem raczej,
że to ja sobie coś wyobrażam. Dlaczego taka kobieta miałaby
zainteresować się właśnie mną. Pisarka z wielkim domem, urządzonym
jak z żurnala. Pomyślałem nawet: „Ta laska jest z innej rzeczywistości”.
Przyjechaliśmy wieczorem, otworzyłaś nam drzwi z kieliszkiem martini
w ręce, w luźnej, chyba niebieskiej sukience opadającej na ramiona.
Byłem w szoku, nie tak wyobrażałem sobie matkę przyjaciela. Moja ma
trzydzieści kilogramów nadwagi, zniszczone włosy i serce chyba też, bo
mężczyźni jej nie interesują. W każdym razie nic o tym nie wiem. Moją
mamę interesuje bardziej śmierć niż życie, wciąż czyta książki
o umieraniu. Stałaś tak w drzwiach, a mój wzrok powędrował niżej, nie
miałaś stanika, twoje sutki odznaczały się pod materiałem. Podnieciłem
się w sekundę, to była reakcja zjologiczna, chwilę później poczułem
wstyd. Ale zachwycałaś. Długie, kręcone jasne włosy, piękne biodra,
talia. Byłaś uosobieniem kobiecości i nie potra łem na ciebie spojrzeć
inaczej. Przez chwilę byłem nawet przekonany, że drzwi otworzyła
starsza siostra Jeremiego. Tyle że on nie miał siostry.
„I tak sobie pani wstaje, siada na fotelu i patrzy na jezioro…?” – nie
dowierzałem. Śmiałaś się. Potem chodziłem po wnętrzu, zauważałem
każdy szczegół, naturalne materiały, idealnie skomponowane drewno
i biel, nad salonem przestrzeń z widoczną więźbą dachową, większość
pomieszczeń z pełnym przeszkleniem na las i jezioro. Łazienka na końcu
domu, po schodach wejście do otwartej na cały dom biblioteki.
„Architekt zwraca uwagę na takie rzeczy” – tłumaczyłem się ze swojej
ciekawości. Kiwałaś ze zrozumieniem głową, a ja już myślałem, jak
pięknie musi być tu latem i wczesną jesienią, wyobraziłem sobie, jak
wybiegasz w deszczu spod prysznica z którymś ze swoich kochanków,
jak tarzacie się w jesiennych liściach, wpuszczasz zapach porannej rosy.
Jednym słowem, ciut mi odbiło. „Piękny ten dom, ale dziwny. To chyba
była kiedyś stodoła, co?” – złapała mnie za rękę Iga. „Aha” –
mruknąłem. Nie chciało mi się z nią gadać. Podawałaś nam tajskie,
później jedliśmy przy kominku. Patrzyłem, jak przytulasz Jeremiego, tak
swobodnie, bez osaczania, jak on ci ten dotyk naturalnie odwzajemnia.
Widziałem porozumienie, które was łączy, i mu zazdrościłem. Nie
miałem z matką takiego porozumienia nigdy. O trzeciej odprowadziłaś
nas z Igą do pokoju, gdzie mieliśmy spać. Szliśmy za tobą, a ja czułem
tylko zapach twoich perfum, otworzyłaś drzwi, spojrzałaś na ogromne
łóżko stojące pod oknem, chyba się uśmiechnęłaś i rzuciłaś: „Dobrych
snów, o ile zamierzacie spać”. Mrugnęłaś okiem i wyszłaś.
5 grudnia
– Nie chcę – jęknęła w słuchawkę. – Nie chcę gości.
Po drugiej stronie usłyszała westchnięcie Sylwii.
– Anka, ty dziczejesz! Gdzie ty ostatnio byłaś? Kiedy widziałaś
ludzi?!
– Dziś byłam na zakupach – oponowała.
– Wiesz, że nie o to mi chodzi. Potrzebni ci goście!! I koniec
tematu – mruknęła przyjaciółka.
Po czym zaczęła opowieść o mężczyźnie, którego poznała wczoraj
na imprezie.
– …i na tym parkingu ruchaliśmy się jak dzikie norki –
ekscytowała się.
Nie, tego było za dużo. Uwielbiała Sylwię, ale szczegóły z jej
życia erotycznego mało ją interesowały.
– Już chyba jestem za stara na takie historie – stwierdziła.
– Właśnie! Za stara. Jesteś za stara na rozmowę o dobrym
bzykanku. Ja cię błagam, ty się ogarnij.
W tym momencie Anna usłyszała nadjeżdżający samochód,
wyłączenie silnika i trzaśnięcie drzwi.
– Muszę kończyć, przyjechali! – oznajmiła z ulgą.
Bez kurtki, z kieliszkiem wyskoczyła przed drzwi.
Jeremi wyglądał rewelacyjnie. Za każdym razem, gdy go
widziała, czuła, że znów zrobił kilka kroków w kierunku dojrzałości.
Już nie tylko jego ciało było dorosłe, ale też sposób myślenia,
poglądy. Kiedy to się stało? – zastanawiała się. Kiedy jej syn
skończył dwadzieścia trzy lata? Dlaczego to tak szybko minęło? Nie
chciała wpaść w melancholię, ale jednak czasem ją to przerastało.
– Co tam, matka? Mówiłem ci już, że cię kocham? – Objął ją
mocno. To był ich stały rytuał powitań.
– Nigdy dość – zaśmiała się.
Z samochodu wysiadła też Patrycja, Mila i Flo podbiegły do niej
radośnie. Anna też ją lubiła, wesoła, normalna dziewczyna, nawet
czasem miała wrażenie, że jej zakręcony syn nie zasługuje na taką
poukładaną osobę, ale była szczęśliwa, bo przy niej się uspokoił
i ustatkował.
– Ależ pani pięknie wygląda – szepnęła jej do ucha Patrycja.
Tuż za nią stanął wysoki, dobrze zbudowany facet. Aż zakręciło
jej się w głowie. Rany, Ragnar Lothbrook z Wikingów, we własnej
osobie, przeszło jej przez myśl. Miał też podobne niegrzeczne
spojrzenie, co nie do końca pasowało do jego eleganckiego
zachowania.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się i wyciągnął rękę. – Kuba jestem.
Widzę, że kumpel zabrał mnie do raju – zażartował. I już poważniej
dodał: – Przepiękne okolice. I jaki dom, wow!
– A z rzeczami mi nie pomożesz?! – od strony samochodu dobiegł
głos pełen pretensji.
Właścicielką głosu była dziewczyna Kuby, stała przy samochodzie
wyraźnie niezadowolona. Była ładniejsza i zgrabniejsza niż Patrycja.
Szczerze mówiąc, wyglądała jak top modelka i Anna przez ułamek
sekundy pomyślała, że zupełnie nie wie, czy w obecnym stanie
ducha jest gotowa na to piękno i tę młodość.
– Oczywiście, kochanie. – Uśmiechnął się. Ale miał coś dziwnego
w głosie i Anna pomyślała, że jest ciut ironiczny.
Już godzinę później wiedziała, że to wspaniale, że Iga nie jest
dziewczyną Jeremiasza. Owszem, była błyskotliwa, ale poza tym
wydawała się niezbyt mądra. Nie włączała się do rozmów o polityce,
gospodarce światowej, historii, architekturze, badaniach nad
szczepionką na koronawirusa, ożywiła się natomiast, gdy temat
zszedł na medycynę estetyczną i ploteczki o gwiazdach. Wyraźnie
była zainteresowana tym, że po drugiej stronie jeziora letni dom ma
znana gwiazda telewizji śniadaniowej.
– Musimy tam koniecznie pójść zrobić sobie zdjęcie. – Ścisnęła
Kubę za rękę.
Chłopak nieco się wzdrygnął.
Cóż, nietrudno było też zauważyć, że Iga nie znajdowała się
w sferze zainteresowań Kuby. Nie dotykał jej, rzadko patrzył w jej
stronę. Oczywiście w Annie od razu obudził się badacz relacji
międzyludzkich, ale postanowiła nie wypytywać o nic Jeremiego.
Nie cierpiał, kiedy była wścibska.
Po północy odprowadziła Kubę i jego dziewczynę do sypialni,
nalała sobie wina i usiadła na kanapie. U , nie będzie łatwo. Ludzie.
Ich bagaże, śmiech, rozmowy, energia, rzeczy materialne
i niematerialne zajęły przestrzeń. Trzy minuty po ich przyjeździe
zatęskniła za ciszą. Dwa dni, tyle będzie musiała znieść.
Czerwone wino przyjemnie krążyło w ciele, ogień w kominku
trzaskał. Postanowiła jeszcze wyjść z psami przed snem, włożyła
kurtkę i wyszła do ogrodu. Mila i Flo wyraźnie coś wywęszyły, bo
pobiegły na tył domu i nie reagowały na wołania.
– Chodźcie tu, wariatki – syczała Anna.
Nagle znalazła się naprzeciwko sypialni Kuby i Igi. Okno pokoju,
jak wszystkie w jej domu, było wielkie, od podłogi po su t. Z tego
punktu doskonale widziała każdy szczegół: łóżko, drewnianą
podłogę pomalowaną na biało, gra ki na ścianach. Dostrzegła też
lustro, które wynalazła kiedyś na pchlim targu, a przed nim nagą Igę
kontemplującą swoje odbicie. Anna, zamiast odwrócić wzrok
i odejść, wpatrywała się w nią urzeczona. Dziewczyna była
oszałamiająca. Czarne, długie i lśniące włosy opadające na ramiona,
młoda, napięta skóra, piękne oczy, długie rzęsy, lekko umięśnione
ciało, delikatnie zarysowana talia, biodra, piersi nieduże, nieznające
jeszcze pojęcia grawitacji, z niewielkimi różowymi sutkami. Idealne.
Gładki wzgórek łonowy, szczupłe uda. Tuż za za Igą stanął Jakub,
Anna widziała jego umięśnione pośladki, uda i plecy ozdobione
tatuażami. Musiała przyznać, że chyba nigdy nie widziała faceta,
który miał takie ciało. Nie był przesadnie umięśniony, przynajmniej
nie w nachalny sposób, jaki czasem widziała u młodych facetów,
których zdjęcia podziwiała na Instagramie. Jednocześnie widać było
jego siłę, wynikającą z miesięcy treningów. Dotknął włosów Igi
i odgarnął je na lewą stroną. Zaczął delikatnie gryźć ją w kark,
w tym samym czasie jego ręce przesunęły się wzdłuż linii bioder,
przez pośladki. Później położył dłoń na jej brzuchu. Anna nagle
przestraszyła się, że za chwilę ją zobaczą, poczuła też wyrzuty
sumienia, że bezkarnie przygląda się czyjejś chwili intymności.
– Flo, Mila, noga! – Gwizdnęła cicho.
Tym razem psy przybiegły od razu. Co one tam wcześniej
znalazły? Koniecznie musi to rano sprawdzić.
Długo nie mogła zasnąć, myślała o Idze i Kubie. Jednak jest w niej
zakochany, nie jest taką świetną obserwatorką. Zresztą trudno nie
być w takiej dziewczynie zakochanym, choć przebywanie z nią
mogłaby porównać do obcowania z księżniczką. Przez cały wieczór
Iga nawet się nie podniosła, żeby w czymkolwiek pomóc. I nie
chodziło nawet o samą pomoc, ale dziewczyna nawet nie zapytała.
Iga lubiła, gdy się koło niej skacze.
***
Jakub
Anna
Jakub
Anna
***
Jakub
Z wiadomości
Jakub do Anny: Nie mogę przestać o tobie myśleć. Chcę do ciebie
przyjechać, mieć cię cały czas.
Anna do Jakuba: To tylko złudzenie, chwila, też kiedyś przeżywałam
fascynację starszymi facetami, minie ci.
Anna
Z wiadomości
Jeremi do Anny: Nie wiem, co napisać. Wiesz, jak się czułem, kiedy
was zobaczyłem? Szok! Nie spodziewałem się, że wyrwiesz mojego
kumpla, poza tym wiesz, jak się czuje Iga? Wciąż mówi, że się zabije, że
to przez moją pierdolniętą matkę! Patrycja boi się ją spuścić z oczu.
Gdybym wiedział, jak to się potoczy, nigdy bym do ciebie z nimi nie
przyjechał. Skończ to, bo to chore.
17 grudnia
Jakub
Anna
***
24 grudnia (czwartek)
Czy podczas seksu z nim pomyśli o Jeremim? Czy Jeremi nie
zadzwoni? Czy Kuba jest doświadczony? Może bzykanie to
najgorszy z możliwych pomysłów, a on okaże się kłodą? A może ona
rozczaruje jego? Jej ciało? Myśl o nagiej Idze natychmiast ją
ostudziła. Tak! Będzie rozczarowany, to więcej niż pewne.
Z nerwów od rana sprzątała, dom więc lśnił. Ugotowała barszcz
z uszkami, upiekła makowiec, zrobiła kilka sałatek. W ciągu
ostatnich kilku dni niemal co godzinę chciała odwoływać przyjazd
Kuby. Nie zrobiła tego. Teraz też chciała odwołać, ale o siódmej
rano przysłał wiadomość, że już wyjechał. Zerknęła na zegarek – po
jedenastej, powinien zaraz być. Postanowiła wcześniej się wykąpać,
sięgnęła po świeże ręczniki i powoli zaczęła wchodzić na górę.
W połowie drogi zawróciła i poszła do łazienki na dole. Lubiła
czasem kąpać się w miejscu z całą przeszkloną przestrzenią. Woda
spływała jej wtedy po włosach, karku, rozgrzewała ją, a ona patrzyła
na las. Teraz też tak zrobiła, puściła wodę, ustawiła odpowiednią
temperaturę i skierowała strumień na siebie. Stała tak przez chwilę,
po czym zamknęła oczy. Przez cały czas czuła przy sobie Kubę,
próbowała uspokoić myśli, przestać się zastanawiać, co będzie
potem. Dziś miał być tylko mężczyzną, którego pragnie i który
pragnie jej. Oboje przecież wiedzieli, co się wydarzy, oboje byli
dorośli. Wyobrażała sobie, jak ją dotyka, jak są razem pod tym
prysznicem, i nie obchodziło jej nic innego. Zasługiwała na
przyjemność, na to, żeby było jej dobrze. Przypomniała sobie, jak
okropnie i staro czuła się, gdy dowiedziała się o zdradzie Maćka,
i uświadomiła sobie, jak dobrze się czuje teraz, czekając na Kubę.
Nagle otworzyła oczy, przekonana, że ktoś ją obserwuje.
Naprzeciwko niej stał Kuba. I to już nie była wyobraźnia. Stał po
drugiej stronie okna, na zewnątrz, i wpatrywał się w nią nagą. Nie
zrobił głupiej miny, nie zamurowało go. Uśmiechał się po prostu,
pokazywał ręką w kierunku drzwi wejściowych, a ruchy jego warg
wskazywały na słowa: „Otworzysz mi?”. Złapała ręcznik i pobiegła
po klucze. W duchu śmiała się, że tak odpłynęła i nawet nie
usłyszała, że podjechał pod dom.
Jakub
Anna
Nawet nie pamiętała, ile orgazmów miała tej nocy. Raczej jeden
wielki, nieustający orgazm. W całym jej życiu nie zdarzyło się, żeby
ktoś doprowadził ją do takiego stanu. To było szaleństwo. Kochali
się na stole, na podłodze, w łazience, pod prysznicem, w holu,
w salonie, tuż przy oknie. Anna śmiała się, że dobrze, że jej sąsiad,
pan Kazimierz, pojechał na Wigilię do żony do Sopotu, bo gdyby
przypadkiem szedł z psem przez jej działkę, jak to czasem robił,
byłby w szoku.
– Jeśli o mnie chodzi, mogą nas widzieć wszyscy staruszkowie
tego świata – śmiał się Kuba.
– On nie jest staruszkiem, tylko panem dojrzałym! Za trzydzieści
lat też będę w takim stanie.
– No chyba raczej za sto lat, bo podpisałaś pakt z diabłem. –
Pocałował ją w czoło.
Wieczorem poszli na pasterkę, a ponieważ wcześniej pili, wybrali
się piechotą. Mijali właśnie działki prowadzące do głównej drogi,
gdy spytał:
– Ej, kobieto, mogę cię przelecieć na tym tarasie? – Wskazał na
drewniany dom. Anna doskonale go znała. Co roku na całe lato
przyjeżdżała tu młoda para z dzieckiem, ich rodzice, właściciele,
byli już starsi, rzadko się tutaj pojawiali.
– Ale że tu? Nie idziemy na pasterkę?
– A wiesz, ile trwa pasterka? Milion godzin. – Pociągnął ją za
rękę. – Chodź!
Nie wierzyła w to, co robi. Przeskoczyła za Kubą przez płot
i dotarła na taras sąsiadów. Był zadaszony, ze specjalną wnęką, nikt
chyba nie mógł ich tu zobaczyć.
– Podciągnij sukienkę – rozkazał.
– Chyba śnisz – zaśmiała się, udając, że chce się wyrwać.
Przytrzymał ją mocniej, ręce przełożył do tyłu.
– Teraz cię zwiążę – zażartował.
Sięgnął pod jej kurtkę, sprawnie dotarł do miejsca między udami
i zaczął palcami pocierać łechtaczkę. Rajstopy i majtki zrobiły się
wilgotne w ciągu ułamków sekund.
– Jesteś nienormalny, przestań – próbowała się uwolnić, ale
dotarł do jej piersi i teraz mocował się ze stanikiem.
– Mam naprawdę przestać? – mruczał jej do ucha.
– No nie, teraz mnie jednak przeleć.
Uniósł ją i posadził na drewnianym stole, jednym ruchem ręki
zsunął jej majtki i rajstopy, drugą ręką rozpiął spodnie. Chwilę
później już w niej był. Poruszał się mocno i szybko. Odchyliła się
i próbowała wyczuć jego rytm i tak samo mocno i szybko ruszać
biodrami. Chwilę przed orgazmem zobaczyła jeszcze rozgwieżdżone
niebo.
Na pasterkę jednak nie doszli. Gdy wrócili do domu, znów się
kochali, a potem jeszcze znów i znów. Rozmawiali, jedli, kochali się,
znów rozmawiali, jedli, oglądali lmy.
Rano Anna wpadła w panikę.
– Boże, powinnam zadzwonić do Jeremiego, nie słyszałam go od
wczoraj rano, nawet nie wiem, czy doleciał do Londynu.
Nagle poczuła obezwładniające wyrzuty sumienia. Co ona
najlepszego zrobiła? Pierwszy raz od dwudziestu godzin zerknęła na
telefon. Poza kilkudziesięcioma wiadomościami z życzeniami od
fanek i znajomych znalazła informację od Jeremiego:
Wszystkie loty odwołane, zostaję z ojcem w Wawie. Przyjechać do
ciebie? Mogę ruszyć jutro.
Annę rozbolał żołądek. Zapomnieć o własnym synu! Zaraz się
zganiła. Przecież każde święta spędzali razem, do tej pory była
wzorową matką. Jeremi miał wyjechać, ona nie chciała się
narzucać, potra ł czasem się złościć, że za dużo pisze, że go osacza.
Nauczyła się więc być bierniejsza w tej relacji i po prostu czekać, aż
on się odezwie, wtedy miała pewność, że mu nie przeszkadza.
Jestem, przepraszam. Padł mi telefon, zadzwoń – napisała.
– Dlaczego tak się denerwujesz? – Kuba objął ją od tyłu
i pocałował w kark.
Wzdrygnęła się, dokładnie tak samo pocałował przecież Igę. Nagle
zdała sobie sprawę z chwilowości tej sytuacji.
– Co się stało? – wyczuł od razu.
– Chodzi o Jeremiego. Nie mam z nim kontaktu, nie odebrałam
wczoraj wiadomości.
– Do mnie też pisał, jest w dobrej formie. Patrycja do nich
przyjechała.
Wizja syna, jego dziewczyny i eksmęża przy jednym stole, gdy
tymczasem ona gziła się tutaj z ich kumplem… Nie, to było za dużo.
– Sorry, wyjdę na chwilę, muszę odetchnąć.
Narzuciła kurtkę, wzięła psy i wyszła przed dom. Próbowała
zebrać myśli. Całe ciało aż ją bolało od seksu. Wszędzie czuła
zapach Kuby, miała wrażenie, że przenikał ją całą. Ostatnie godziny
były tak namiętne, że nie pamięta, kiedy tak się czuła, ale…
Cholera, były same „ale”.
Nagle otworzyły się drzwi. Spojrzała w ich kierunku, w progu stał
Kuba z dwoma ku ami grzanego piwa.
– Pij duszkiem. Za dużo rozkminiasz, pisarko. Wszystko czuję.
Właśnie. Czuł. Wiedziała, że dawno nikt jej tak nie wyczuwał.
Tej nocy najpierw kochali się pod prysznicem, później na
podłodze w salonie, potem znów pod prysznicem. Była naprawdę
pod wrażeniem jego mocy. Ten seks był spokojniejszy, głęboki.
Zasnęła wtulona w niego, co było najlepsze, a może i najgorsze, bo
oboje mieli poczucie, jakby znali się od dawna. Jakby byli parą.
O trzeciej w nocy dostała wiadomość. To nie był Jeremi, to był
Maciek.
Jesteś prawdziwą dziwką! Przyjaciel syna. Nie masz żadnej
moralności. Chyba synek przestanie cię kochać, jak mu to wyślę.
Pod spodem kilka zdjęć: ona z Kubą pod prysznicem
w przeszklonej łazience, zbliżenia na kanapę, kiedy się kochali, ich
namiętne pocałunki, miny. Ktoś sfotografował nawet ich seks na
tarasie.
30 grudnia
Z wiadomości
Jeremi do Anny: Mamo, odbierz, do cholery, ten telefon…
Jeremi do Anny: To jest jednak słabe, co robisz.
Jeremi do Anny: Proszę, odezwij się, przesadziłem.
31 grudnia
Z wiadomości
Jeremi do Anny: Przepraszam, rozmawiałem z Kubą, powiedział mi,
że oszalał na Twoim punkcie. Nie wiem, co napisać, jesteście oboje
dorośli, a Ty uczyłaś mnie, że otwartość i tolerancja są drogą do spokoju
i szczęścia. Przyznaję, byłem w szoku, ale Patrycja mnie uspokoiła. To
ona pierwsza stwierdziła, że powinienem się cieszyć, bo Kuba będzie miał
fajną kobietę, a moja matka fajnego faceta. Na razie to dla mnie jeszcze
trudne. Gdy myślę, że wy wtedy, tamtej niedzieli, gdy Iga była
w szpitalu… No dobra, zdarza się. Chemia nie wybiera, sama mówiłaś…
Wolałbym, żeby to był przelotny romans, ale jak nie będzie – też okej.
Jestem wkurwiony na ojca. To wynajęcie detektywa, śledzenie Cię,
wysyłanie mi zdjęć… Jego głupie gierki, których nie powinien uprawiać
żaden dorosły.
Anna
Napisał w południe:
Wynająłem apartament w Gdyni. Przyjedziesz?
Tyle. Udostępnił jej jeszcze lokalizację. Przez głowę przebiegły jej
tysiące myśli. Ale dlaczego apartament? Przecież lepsze warunki
mają u niej. Szkoda pieniędzy. Co z psami, nie zostawi tak
wszystkiego. Bla, bla, bla, powiedziałaby Sylwia. Same preteksty
i próby ucieczki. Nie chciała z nią teraz rozmawiać, ale pomyślała,
że przyjaciółka ma jednak rację. Prawie straciła Kubę – przez
Maćka, przez śledzącego ją detektywa, przez swoje emocje – ale
jednak to, co się działo między nimi, było silne. Przynajmniej tu
i teraz. Przyjechał.
Zadzwoniła do pana Kazimierza.
– Oczywiście, że zaopiekuję się domem i psami – obiecał.
O siedemnastej była już przy Świętojańskiej. Zostawiła samochód
i skręciła w małą uliczkę, przy której znajdowało się mieszkanie
Kuby. Odetchnęła głęboko i zadzwoniła.
Kuba
***
***
***
Przez dwa kolejne dni nie wyściubiłam nosa z pokoju. Kiedy teraz
sobie o tym przypomnę, aż skręca mnie ze złości na siebie samą.
Straciliśmy przez moje rozterki tyle czasu, a przecież każda godzina
z Matteo była cenniejsza niż tysiąc zaręczynowych pierścionków
z diamentem, które mógł mi podarować jakikolwiek inny
mężczyzna. Wtedy jednak nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Zakopałam się więc z książką pod kocem, zagrzałam w rondelku
dostarczone przez kuriera wino i delektowałam widokiem, który
roztaczał się z mojego okna. W nocy spadł śnieg, który na
czerwonych dachach Bergamo wyglądał jak warstwa cienkiej białej
wełny i sprawiał, że miasto wydawało się jeszcze bardziej bajkowe.
Właściciel piekarni mieszczącej się na dole przystrajał witrynę
lokalu zieloną girlandą imitującą sosnowe igły. Roześmiał się, kiedy
stojąca za nim dziewczynka rzuciła w niego śnieżką. Zazdrościłam
jej beztroski i radości. Moją duszę zalewała czarna jak smoła
rozpacz. Matteo oczywiście próbował ze mną porozmawiać, ale nie
otworzyłam mu drzwi. Wieczorem zadzwonił Adam i rozmowa
z nim jeszcze pogorszyła mi humor.
– Dwudziestego piątego grudnia nie ma żadnego połączenia
z Bergamo do Polski – zaczął, a ja poczułam radość. – Udało mi się
zabukować ci lot Lufthansą przez Frankfurt. Zdążymy jeszcze na
kolację do rodziców.
– Świetnie – powiedziałam bez przekonania.
– Nie cieszysz się?
– Cieszę.
– Jeszcze kilka dni i będziemy razem. Już na zawsze.
Przełknęłam ślinę. Rozłączyłam się i wlałam do kubka resztę wina
z rondelka. Wypiłam wszystko duszkiem.
***
– Milena, proszę! – obudziło mnie pukanie do drzwi.
Była środa, szesnasty grudnia, godzina dwunasta w południe. Do
końca kwarantanny zostało niecałe dziewięć dni. Matteo pukał
cicho, ale uporczywie.
– Nie odejdę stąd, dopóki nie otworzysz. Przynajmniej ze mną
porozmawiaj.
Milczałam. W nocy znowu śniłam o mężczyźnie, który gonił mnie
uliczkami starego miasta. Najpierw byłam przekonana, że to Adam
odkrył moją niewierność i chce się na mnie zemścić. Kiedy jednak
mnie dopadł, przyparł do muru i spojrzał mi w oczy, zobaczyłam
niebieskie tęczówki Matteo. Wiedziałam, że jeśli teraz go wpuszczę,
stanie się coś bardzo złego.
– Milena… – nie przestawał prosić. – Per favore, gattina.
Wstałam z łóżka i zamaszystym ruchem otworzyłam mu drzwi.
– Nie mów tak do mnie, rozumiesz? – krzyknęłam.
Patrzył na mnie zdziwiony. Wciąż miałam na sobie czarną
satynową koszulkę nocną, która w nocy musiała się rozpiąć
i odsłaniała fragment mojej piersi. Zasłoniłam się rękami.
– Rozumiem, że jesteś na mnie zła, ale nie karz mnie milczeniem.
Oszaleję sam w czterech ścianach. Przysięgam, że cię nie dotknę,
o nic nie poproszę i nie wspomnę słowem o seksie, tylko błagam, nie
milcz. – Zrobił krok w moim kierunku. – Płakałaś? Aż tak bardzo
żałujesz tego, co się stało?
– Nic nie rozumiesz. – Pokiwałam głową. – Nie płakałam dlatego,
że żałuję.
Matteo zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i złapał mnie za
ramiona. Musiałam zadrzeć głowę do góry, żeby spojrzeć mu
w oczy. Prawie słyszałam, jak wali mu serce. Mnie waliło równie
głośno.
– Jestem smutna, bo pragnę cię bardziej niż kogokolwiek na
świecie i nie mam pojęcia, co z tym zrobić!
– Och, kochanie… – Wpił się wargami w moje usta.
Matteo całował, jakby chciał mnie pochłonąć, a ja nie miałam już
siły się opierać. Staliśmy tak na środku pokoju, całując się jak
wariaci, jak ludzie, którzy nigdy wcześniej tego nie robili, albo tacy,
którzy za chwilę będą musieli rozstać się na zawsze. Nie wiem, ile to
trwało, i nie obchodziło mnie, czy mijają sekundy, czy długie
minuty. Mogłam tam zostać na zawsze. W końcu Matteo oderwał się
od moich ust i zaczął schodzić niżej. Pieścił moją szyję, miejsce za
uchem i jego płatek. Kiedy zaczął rozpinać guziki mojej sukienki,
spojrzał mi w oczy głęboko, z wyczekiwaniem. Pokiwałam głową.
Jego palce jeszcze przyspieszyły, jakby bał się, że zaraz się rozmyślę.
Zanim jednak zdążyłam to zrobić, Matteo wpijał się już w moją
pierś. Ssał delikatnie sutek, a elektryzujący prąd przechodził przez
całe moje ciało. Nigdy nie robiłam się tak mokra dla żadnego
mężczyzny. Nawet gdyby jakiś ostatni głos rozsądku zdołał przebić
się teraz do mojej wyobraźni, powstrzymać to wszystko, ciało
wiedziało swoje. Wygrało, a ja się poddałam. Matteo uniósł mnie
w górę, a ja oplotłam go w biodrach udami. Posadził mnie na stole
i rozpiął dół sukienki. Gdybyś była moja, zdjąłbym ci majtki zębami,
przypomniały mi się jego słowa. Nie mogłam być jego bardziej niż
teraz, a on dotrzymał obietnicy. Kiedy siedziałam przed nim na stole
z rozchełstaną na piersiach sukienką, bez majtek i z cipką na
wysokości jego twarzy, Matteo schował twarz między moimi udami.
– Gattina – szeptał i całował mnie, a ja całkiem odpłynęłam.
Kiedy poczułam, że przychodzi pierwszy orgazm, jeszcze mocniej
przycisnęłam jego głowę do mojego sromu. Drżałam z rozkoszy
i trzęsły mi się uda, ale kiedy fala opadła, Matteo nie przestał mnie
lizać. Po kilku sekundach poczułam, że za chwilę znowu będę
szczytować. Tym razem trwało to jeszcze dłużej, a Matteo wciąż
mnie pieścił. Fale rozkoszy przychodziły jedna po drugiej, aż
straciłam rachubę. Na chwilę straciłam nawet świadomość tego,
gdzie jestem, czułam tylko, że Matteo bierze mnie na ręce, niesie na
łóżko i układa na nim delikatnie. Ocknęłam się w końcu
i spojrzałam mu w oczy.
– Chyba gdzieś odjechałam.
– Zauważyłem – powiedział z zawadiackim uśmiechem.
– To dlatego, że… nie przeżyłam nigdy czegoś takiego.
– Masz na myśli orgazm wielokrotny?
– Mam na myśli w ogóle… pieszczenie cipki.
Matteo gwałtownie się podniósł.
– Chcesz powiedzieć, że… – Wyglądał, jakby właśnie się
dowiedział, że ktoś na mnie napadł. – Twój narzeczony nie liże
twojej cudownej, słodkiej cipki przy każdej możliwej okazji?
Imbecili! – naprawdę się denerwował.
Pokręciłam głową przecząco. Rzeczywiście Adam nigdy nie
fatygował się między moje uda. Uwielbiał seks oralny… ale
jednostronny, a ja lubiłam mu go dawać. Na początku było mi
trochę przykro, że nie chce oddać mi przyjemności, myślałam, że się
mnie brzydzi. I może faktycznie coś w tym było. Tłumaczył, że to
przez jego zawód. Od rana do wieczora oglądał tyle sromów, że ten
widok przestał być dla niego atrakcyjny. A może budził w nim
nawet znużenie lub odrazę. Starałam się to zrozumieć.
– No capisco… – powtarzał Matteo. – To najpiękniejsza, zaraz po
oczach, część ciała kobiety. To tak, jakby pozbawić się największej
przyjemności… nie chcieć całować twoich ust, nie pragnąć cię
całej… Ale może to dobrze. Ona będzie tylko moja, tylko dla mnie –
powiedział i złożył na mojej cipce najdelikatniejszy pocałunek,
zupełnie jakby naprawdę całował moje usta. – Tak bardzo cię
pragnę…
– Ja ciebie też – odpowiedziałam zdecydowanie i patrząc mu
w oczy, zaczęłam rozpinać mu spodnie. Już przez materiał dżinsów
czułam, jak twardnieje, i bardzo mnie to podnieciło. Miał
przylegające do ciała białe bokserki, z którymi kontrastowała jego
opalona skóra i ciemne włoski wskazujące drogę do rozkoszy. Pod
cienką bawełną bardzo dokładnie rysował się jego penis. Kiedy go
dotknęłam, wyprostował się całkiem, a różowa główka wysunęła się
spod bokserek. Nigdy wcześniej nie myślałam, że penis może być
piękny, ale ten należący do Matteo zdecydowanie taki właśnie był.
Pozbyliśmy się jego bielizny, Matteo nadal klęczał, ja siedziałam
przed nim.
– Pokazuje to, co mu się podoba – zażartował.
Jego penis sterczał wycelowany w moją twarz. Ujęłam go
w dłonie i zaczęłam miarowo poruszać, jednocześnie pieszcząc
delikatnie jego jądra. Kiedy na szczycie główki pojawiła się pierwsza
lśniąca kropla świadcząca o jego podnieceniu, wysunęłam język
i zlizałam ją, patrząc Matteo prosto w oczy. Jęknął, a ja objęłam
jego członek ustami. Lizałam go i ssałam, i sprawiało mi to dziką
przyjemność.
– Zaczekaj – Matteo dyszał. – Zaczekaj, bo zaraz wytrysnę. Jesteś
taka cudowna, że ledwo się powstrzymuję.
Znowu się całowaliśmy. Pieścił kciukiem moje sutki, jego palce
wsuwały się w moją cipkę, przygotowując ją na to, co za chwilę
miało nastąpić. Po chwili wyjął je ze środka i oblizał ze smakiem.
– Uwielbiam cię – powiedział i w tym samym momencie
zdecydowanym, silnym ruchem wtargnął we mnie swoim twardym
członkiem, aż poczułam, jak rozpycha moje wnętrze. – Gattina...
Jego ruchy były miarowe i pewne, już po kilku chwilach
poczułam, że zbliża się kolejny orgazm. Zanim to jednak nastąpiło,
Matteo uśmiechnął się i na chwilę przerwał, zostawiając mnie na
skraju rozkoszy. Patrzyłam na niego wyczekująco, niemal błagalnie,
nieprzytomnym wzrokiem, a on odwrócił mnie na brzuch. Całował
i gryzł moje pośladki, wsuwał język w moją cipkę, drażnił
łechtaczkę i przerywał, kiedy zaczynałam jęczeć coraz głośniej.
W końcu wszedł we mnie, tak samo mocno i zdecydowanie jak
poprzednio. Czułam go w sobie i na sobie, co było najwspanialszą
rzeczą pod słońcem. Matteo pochylał się nade mną, całował mój
kark, ucho, jednocześnie poruszając się we mnie. Orgazm, który
przyszedł, był najsilniejszym, jaki dotąd przeżyłam. Krzyczałam
i miałam gdzieś, że słyszy to pewnie nie tylko cała kamienica, ale
cała Via Torquato Tasso. Matteo zrobił kilka silniejszych szybszych
ruchów, z których ostatni był najgłębszy, a potem poczułam, jak
rozlewa się we mnie ciepło. Ugryzł mnie zaczepnie w ramię, opadł
na poduszkę obok i zagarnął do siebie moje ciało. Nie wiem, jak
długo leżeliśmy wtuleni w siebie. Nigdy bym nie pomyślała, że ten
młody chłopak, sprawiający wrażenie marzyciela, potra tak
sprawnie pieścić kobiece ciało. Bardzo nie chciałam myśleć o tym,
że ta chwila kiedyś musi się skończyć, i o tym, co wtedy zrobię.
– Leżałem w trwodze, by niczego nie spłoszyć mokrym chlupotem
serca – zacytował znany mi wiersz Grochowiaka.
Czułam dokładnie to samo. Słowa nie były zresztą potrzebne.
W końcu oboje zapadliśmy w sen.
***
***
Wiem, że to nie było rozsądne, ale takie nie było nic, co zrobiłam
w ciągu ostatniego tygodnia. Ja, rozważna i przezorna, nieszukająca
nigdy przygód i ekscesów, nielubiąca igrania z ogniem, właśnie
naruszałam warunki kwarantanny, wymykałam się tylnym wyjściem
z hotelu i mknęłam czerwonym mini morrisem wzdłuż jeziora
Como, ciesząc się jak dziecko. Widoki przyprawiały o zawrót głowy.
Dzień był wyjątkowo ciepły i pogodny, a ta a niebieskiej wody
mieniła się i błyszczała w słońcu.
– Najpierw jeszcze jedna niespodzianka – powiedział Matteo
i nagle skręcił z autostrady w zjazd do jakiejś miejscowości, której
nazwy nie zauważyłam.
Jechaliśmy najpierw długim tunelem, a kiedy się skończył,
wydawało mi się, że znaleźliśmy się w innej rzeczywistości.
Krajobraz zamienił się w iście alpejski, wąska droga wiodła wśród
łąk w coraz wyższe góry. Wjechaliśmy do niewielkiego, zasypanego
śniegiem miasteczka, które wyglądało jak wyjęte ze świątecznej
reklamy. Był wczesny ranek, pierwsi narciarze dopiero wychodzili
z kwater, a właściciele lokali otwierali okiennice.
– Zdążymy na pierwszy kurs – powiedział Matteo, kiedy
zatrzymaliśmy się na ogromnym i pustawym leśnym parkingu.
– Kurs czego? – zapytałam zdziwiona, ale tylko złapał mnie za
rękę i pociągnął za sobą.
Po chwili moim oczom ukazał się spektakularny widok.
Znajdowaliśmy się przy stacji kolei górskiej, u naszych stóp leżała
rozległa dolina otoczona ostrymi, ośnieżonymi szczytami, od
których odbijało się oślepiające słońce.
Matteo kupił bilety w automacie i już po chwili siedzieliśmy
w wagoniku, który niósł nas wysoko w górę. Rzeczywiście, oprócz
nas nie było prawie nikogo. Dopiero kilka wagoników za nami
wsiedli jacyś spragnieni białego szaleństwa urlopowicze. Panorama,
która roztaczała się wokół, była oszałamiająca, a przestrzeń
i monumentalne Alpy robiły wrażenie, które potęgowała jeszcze
wysokość, na jaką się wznosiliśmy. Trochę się bałam, bo jechałam
taką koleją pierwszy raz, i musiałam łapać Matteo za ramię.
– Miałaś kiedyś orgazm na tysiąc siedmiuset metrach nad
poziomem morza? – zapytał, śmiejąc się.
– Cooo?
Zamknął mi usta swoimi, jego dłoń powędrowała między moje
uda. Złapał mnie mocno za krocze, a ja jak zwykle spłynęłam
wilgocią.
– Ktoś nas zobaczy… – próbowałam oponować, ale Matteo już
zdjął mi spodnie do połowy ud, ukucnął przede mną i zanurzył język
w mojej cipce. Osłaniał go tylko mój płaszcz, ale już po chwili to
przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie wiedziałam, czy jestem
bardziej oszołomiona widokiem oddalającej się doliny, czy tym, co
język Matteo wyprawiał z moją łechtaczką. Ssał ją delikatnie
i pocierał, aż nabrzmiała, jakby prosząc o więcej. Moje soki
spływały wprost do jego spragnionych ust, a on nie przestawał mnie
lizać. Z góry widziałam, jak grupka ludzi, którzy wsiedli kilka
wagoników za nami, zawzięcie dyskutuje między sobą, nie mając
pojęcia, co dzieje się nad ich głowami. Szczytowałam dwa razy,
zanim dojechaliśmy na Piani di Bobbio.
W ośrodku narciarskim Matteo wypił kawę, a dla mnie zamówił
Bombardino, które wprawiło mnie w jeszcze lepszy nastrój. Kiedy
zjechaliśmy na dół, czułam się jak w bajce. Polska, Adam, ślub – to
wszystko było tak daleko, że wydawało się nierealne. To nie mogła
być prawda, że jutro stanie się to rzeczywistością.
Ze świątecznego, zimowego Barzio dotarliśmy w końcu do
zupełnie wiosennej Varenny, skąpanej w słońcu, choć wietrznej.
Było na tyle ciepło, że zostawiliśmy płaszcze w samochodzie
i chodnikiem zawieszonym nad jeziorem poszliśmy do centrum.
Miasteczko, które umościło się między jeziorem a zboczem góry,
wyglądało jak pudełko kolorowych cukierków. Między pastelowymi
willami i pałacykami wznosiły się wiecznie zielone cyprysy.
Zatrzymaliśmy się na niewielkiej kamienistej plaży, na którą
wychodziły kawiarniane stoliki. Za nami wznosiły się urokliwe,
niewielkie kamienice, przed nami roztaczał widok na Como
i otaczające je pagórki. Matteo usiadł na ławce, a ja stałam na
brzegu jeziora i chłonęłam wszystko: to, co widziałam, to, co
czułam, ten moment.
– Jest tak cudownie, że nie wiem, jak dam radę wrócić –
powiedziałam w końcu. Naprawdę nie miałam nic przeciwko temu,
żeby wrosnąć w tę ziemię, jak wierzba, pod którą stała ławka.
– To nie wracaj. Gattina…
Usiadłam obok niego, wiatr suszył łzy, które spływały mi po
policzkach.
– Zostań ze mną, proszę. – Matteo całował mnie po twarzy. – Nie
wyobrażam sobie, że jutro o tej porze nie będziemy już razem.
Ja też nie mogłam i nawet nie chciałam sobie tego wyobrazić.
A jednak nie wyobrażałam też sobie, że potra łabym zostawić
zbudowany z pietyzmem, stabilny, pięcioletni związek dla nieznanej
przygody z mężczyzną, którego znałam kilkanaście dni. Mój umysł
mówił, że to najgłupszy pomysł świata. Jednak moje ciało było
pewne swojego wyboru. Pragnęło Matteo każdą komórką. Czy aż tak
bardzo mogło się mylić?
– Jesteś głodna? – zapytał weselszym tonem. – Zapraszam cię na
najlepszy włoski posiłek, jaki możesz sobie wyobrazić.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Abbadii, przy głównej
ulicy, przy której mieściła się niepozorna pizzeria. Matteo zamówił
margheritę i marinarę na wynos i po kilkunastu minutach
maszerowaliśmy chodnikiem w stronę plaży. Z kartonu wydobywał
się tak boski zapach, że chciałam zjeść tę pizzę tam, na ulicy. Jakimś
cudem udało nam się jednak dotrzeć na miejsce. Umościliśmy się na
całkiem ciepłym piasku.
– Najlepsza pizza z najlepszym widokiem – powiedział i zanurzył
zęby w idealnie chrupiącym cieście.
– Chyba zaraz dostanę orgazmu – jęknęłam z pełnymi ustami.
– Chcesz, żebym był zazdrosny o kucharza?
Jedliśmy, gadaliśmy i śmialiśmy się, wyrywając sobie kolejne
kawałki pizzy.
– Milena… – Matteo odezwał się nagle poważnym głosem. –
Wiem, że nie mam ci do zaoferowania tyle, ile twój narzeczony. Nie
mam domu z ogrodem, nie kupię ci, przynajmniej na razie, jaguara,
nie zabiorę na Malediwy… Mam tylko to. – Wykonał gest ręką. –
Mogę zabrać cię kolejką w górę, na najpiękniejszą plażę, nakarmić
cię najlepszą pizzą i lodami, dać ci najlepszy orgazm, jaki miałaś i…
po prostu cię kochać. Tak jak teraz. Nie wiem, czy to ci wystarczy,
ale jeśli tak, to… jestem twój.
Uśmiechnęłam się i spuściłam wzrok. W mojej głowie aż
kotłowało się od myśli i naprawdę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Na szczęście Matteo nie naciskał. Wróciliśmy do hotelu, tak jak
obiecał – przed wieczorną kontrolą. Odmeldowaliśmy się
policjantowi, a potem jak co wieczór poszłam do pokoju Matteo.
Tym razem kochaliśmy się powoli. Może zdawało nam się, że w ten
sposób zatrzymamy czas, że noc będzie ciągnęła się
w nieskończoność, a ranek nigdy nie nastąpi.
***
Obudził mnie nagły impuls. Po chwili okazało się, że tym impulsem
było migające na niebiesko światełko telefonu. Chciałam go
wyłączyć, a kiedy wzięłam go do ręki, okazało się, że to nie mój
aparat, ale Matteo. Było już za późno. Przeczytałam kawałek
wiadomości, która wyświetliła się na ekranie. Pisała kobieta
o imieniu Clara. Po włosku, ale zdołałam zrozumieć. „Tęsknię,
kochany. To już dziś”. Poczułam się jak ktoś wrzucony pod zimny
prysznic. Zrzuciłam kołdrę.
– Kim jest Clara? – zapytałam na głos.
– Co? O czym ty… – Matteo był zaspany.
– Kim jest Clara, która pisze, że za tobą tęskni?
– Och, to… – Matteo jęknął jak mały chłopiec, który nie chce
wstać do szkoły. Moje wyczekujące milczenie sprawiło jednak, że
otworzył oczy i usiadł obok mnie. – Przepraszam, że ci nie
powiedziałem. Najpierw myślałem, że to nie ma znaczenia, że cię
nie interesuję, a potem… sama wiesz, jak wszystko się potoczyło.
Zresztą to nadal nie ma znaczenia. Nie chciałem zrywać z nią
w święta, przez telefon, ale zrobię to, jeśli tylko powiesz, że ze mną
zostaniesz.
– A jeśli nie zostanę? – zawołałam.
– Gattina…
– Do niej też tak mówisz?
– O co ci chodzi… Przecież sama masz narzeczonego! – uniósł się.
– Jutro wychodzisz za niego za mąż!
– Ale od początku o tym wiedziałeś! Nic przed tobą nie
ukrywałam, a ty… ty po prostu oszukałeś mnie…
– To nie tak. Wiesz dobrze, że to nie tak. Nie możesz wyzywać
mnie od oszustów, kiedy sama… sama… – Szukał właściwego słowa,
które nie będzie mnie obrażało wprost, a mimo wszystko nazwie to,
co zrobiłam. Zdradziłam i okłamałam Adama.
– Jestem obrzydliwa, zdaję sobie z tego sprawę. Nigdy nie
powinnam tego robić. Ale przynajmniej przed tobą nic nie
ukrywałam, wiedziałeś, na czym stoisz. Tymczasem ty… ty…
– Co?
– Świadomie, mając dziewczynę, podrywałeś inną! Skąd mam
wiedzieć, że kiedyś nie zrobisz mi tego samego?
– Aha, czyli to tak. Ja ciebie podrywałem, a ty, biedna, tylko mi
uległaś. Prawda jest taka, że znaleźliśmy się w tej samej sytuacji, ale
według ciebie to tylko ja jestem zły. Myślisz, że to sobie
zaplanowałem? Że zrobiłem to z wyrachowania?
Złapał mnie za ręce, ale wykręciłam się.
– Nie wiem. Właśnie o to chodzi, że nie wiem, rozumiesz? Nie
umiem ocenić, bo prawie w ogóle cię nie znam!
– To mnie poznaj, gattina, daj mi szansę.
Kręciłam przecząco głową. Wstałam, włożyłam na siebie sweter
i pozbierałam ubrania, które porozrzucaliśmy poprzedniego
wieczoru. Z łazienki zabrałam kosmetyki.
– Boisz się – stwierdził smutno Matteo. – Po prostu się boisz.
Zamknęłam za sobą drzwi i płacząc, wróciłam do siebie. W jakimś
amoku spakowałam rzeczy do walizki, pościeliłam łóżko,
sprzątnęłam pokój. Poszłam pod prysznic i szorowałam dokładnie
całe ciało, jakby to mogło zetrzeć wspomnienie jego dotyku na
mojej skórze. Tarłam i tak czerwoną od płaczu twarz, mocno
szczotkowałam nieposłuszne włosy. Nienawidziłam siebie za swoją
głupotę. Sama byłam sobie winna, ale na szczęście los dał mi szansę
na naprawę swoich błędów. Kiedy doprowadziłam się już do
porządku, uczesałam, ubrałam i pomalowałam, usiadłam nieco
spokojniejsza na łóżku i zadzwoniłam do Adama. Nagrałam mu na
pocztę wiadomość, że nie mogę się doczekać powrotu. Mogłam
zamówić taksówkę na lotnisko, ale wolałam się przejść, ochłonąć,
zresztą przystanek autobusowy nie był daleko. Musiałam jeszcze
tylko poczekać na ostatnią wizytę policjanta, żeby wypełnić
odpowiednie papiery stwierdzające zakończenie mojej kwarantanny.
– Z bliska jest pani jeszcze piękniejsza – powiedział
funkcjonariusz łamaną angielszczyzną. Cholerni Włosi. Nie
przepuszczą żadnej okazji do taniej bajery.
Nie odwzajemniłam uśmiechu, zimnym tonem życzyłam mu
wesołych świąt z rodziną. Kiedy zeszłam na dół i zamknęłam za
sobą drzwi kamienicy, coś ścisnęło mnie w środku. Ostatni raz
spojrzałam w okno pokoju, w którym spędziliśmy z Matteo tyle
upojnych dni i nocy. Łzy popłynęły same, ale ignorując je, szłam
zdecydowanym krokiem w stronę przystanku, targając za sobą
walizkę. W autobusie ludzie potrącali mnie, ktoś coś do mnie mówił,
ale byłam nieobecna, czułam się jak w szklanej kuli, którą ktoś
gwałtownie potrząsnął. Idąc za tłumem, który wysypał się
z autobusu, dotarłam do hali odpraw. Złość na Matteo powoli
opadała, ustępowała miejsca bólowi, powoli rozlewającemu się
w moim wnętrzu. A może to naprawdę wszystko moja wina? Może
wiadomość od jego dziewczyny wykorzystałam jako pretekst? Może
ucieczka przed nim, przed tym, co nieznane, była mi na rękę?
Kiedy stałam w kolejce do odprawy, ktoś nagle złapał mnie za
rękę.
– Gattina… – usłyszałam.
Matteo miał potargane włosy i zaczerwienione oczy. Patrzył na
mnie tylko i nic nie mówił. Pewnie tak jak ja nie miał pojęcia, co
jeszcze można powiedzieć w takiej sytuacji. Trzymał tylko kurczowo
moje palce, mimo że stojący za mną ludzie zaczęli popychać mnie
w stronę bramek. Przesuwałam się powoli, nasze ręce oddalały się
od siebie, a mimo to wciąż czułam jego palący dotyk. Odwróciłam
się ostatni raz, ale Matteo zniknął. Nie mogłam dojrzeć w tłumie
jego twarzy. Przeszło mi przez myśl, że może w ogóle go tam nie
było, że to rozpacz podsunęła mi jakieś majaki. Stałam na środku
lotniska, potrącana przez ludzi, którzy spieszyli się na święta do
swoich bliskich. Otaczał mnie tłum, a mimo to nigdy nie czułam się
bardziej samotna.
Następnego dnia, z twarzą bledszą niż sukienka, którą miałam na
sobie, wyszłam za mąż za Adama. Najbardziej stabilnego i solidnego
mężczyznę, jakiego w życiu poznałam. Czekało mnie u jego boku
wspaniałe życie. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś wybaczę sobie
największy błąd, jaki popełniłam.
Alicja Skirgajłło. Filadelfia zimową porą
***
***
***
***
***
***
***
***
***
***
Czwartek, 24 grudnia. Tuż po północy.
Mieszkanie Izabeli
***
Nie zaciągnęła wieczorem rolet, więc gdy tylko słońce pojawiło się
na niebie, jego promienie uderzyły ją prosto w twarz. Przewróciła
się na drugi bok i zobaczyła, że jest w łóżku sama. Westchnęła. Jak
na zawołanie w progu stanął Rafał w kompletnie do niego
niepasującym zielono-żółtym fartuszku.
– Wstałaś – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Jesteś? – Tu z kolei na pewno wybrzmiało zdziwienie.
– Przecież nie jestem Kopciuszkiem, żeby spadać przed północą –
stwierdził beztrosko. – Grzeję pierogi.
– Na śniadanie?
– Na tym polega dorosłość, żeby jeść na śniadanie to, co się chce.
I na tym polegają święta. – Mrugnął okiem.
Redaktor inicjujący: Agnieszka Trzeszkowska
ISBN 978-83-280-8713-2
Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.
i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.