You are on page 1of 355

Gorąca Gwiazdka

Copyright © by Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o., MMXX


Wydanie I
Warszawa MMXX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp


upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo
dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim,
nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie,
upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub
podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Spis treści

Katarzyna Berenika Miszczuk. Przyprawy


K.A. Figaro. Odmrażanie serca
Alexa Lavenda. Biedny bogaty Mikołaj
Patrycja Strzałkowska. Wigilia w Zakopanem
Małgorzata Oliwia Sobczak. Druga twarz
Jagna Rolska. Odwołany lot
Katarzyna Mak. Bez lukru
Joanna Dubler. Zołza pod jemiołą
Kaja Łęcka. Co się wydarzyło tamtej niedzieli
Maya Frost. Świąteczna kwarantanna
Alicja Skirgajłło. Filadel a zimową porą
Elżbieta Kozłowska. Nieczekanie
Katarzyna Berenika Miszczuk. Przyprawy

1
Wycieraczki szurały rytmicznie, zagłuszając trzeszczące co chwilę
radio. Świąteczne przeboje powoli zaczynały irytować Anię.
Każdego roku odtwarzano te same szlagiery, powtarzane
monotonnie od lat osiemdziesiątych. Częściowo je lubiła, bo
moment, gdy w  listopadzie Mariah Carey zaczynała śpiewać
w  każdym sklepie All I  want for Christmas, oznaczał, że zbliża się
najbardziej magiczny dla Ani okres w  roku. To w  święta Bożego
Narodzenia wyszła za mąż. Kilka dni po Gwiazdce dowiedziała się
też, że jest w upragnionej ciąży.
Tym razem jednak miała dość świątecznych piosenek. Zacisnęła
kurczowo palce na torebce, którą trzymała na kolanach.
– Może zadzwonię? – wyrzuciła z siebie.
Rafał posłał jej szybkie spojrzenie znad okularów korekcyjnych,
których używał tylko do jazdy autem.
– Dzwoniłaś godzinę temu – zauważył.
– Może mnie potrzebuje.
– Jesteśmy trzysta kilometrów od domu, a dziesięć kilometrów od
celu. Nawet jeśliby cię potrzebował, to zanim zdołamy do niego
wrócić w  tej śnieżycy, twoja mama zdąży sobie poradzić
z ewentualnym kryzysem – powiedział spokojnym głosem.
Irytowało go, że Ania tak wariuje, ale też doskonale ją rozumiał,
bo sam odczuwał lekki niepokój. Wyjechali sami na romantyczny
wypad po raz pierwszy, odkąd urodził się ich synek, zwany przez
wszystkich Ancymonkiem. Miał już prawie trzy lata, więc nie był
małym dzieckiem uzależnionym od rodziców. Wydawało się, że
powinien mężnie znieść kilka dni rozłąki. Poza tym uwielbiał
spędzać czas u  dziadków, kiedy wyrywali się raz w  miesiącu na
randkę do kina albo do restauracji, kilka razy nawet zdarzyło mu się
u  nich spać. Prawdopodobieństwo, że będzie bardzo tęsknił przez
weekend i  zamieni życie babci i  dziadka w  piekło, było naprawdę
niewielkie.
Ale jednak było.
– A jeśli sobie coś zrobi? A jeśli skądś spadnie? Przecież on tak się
lubi wspinać! – Ania zaczynała panikować.
– Spokojnie, kochanie. Najwyżej nabije sobie guza.
– Ja wiem, ale mnie wtedy przy nim nie będzie.
Rafał westchnął.
– Da sobie radę. Twoi rodzice dadzą sobie radę. My też musimy.
Poza tym niedługo pójdzie do przedszkola. Musi nauczyć się
samodzielności. Zaraz babcia ułoży go do snu. Mogę się założyć, że
prześpi noc jak anioł.
Tym razem to Ania odetchnęła głęboko. Miał rację. U  dziadków
Ancymonek nigdy nie budził się w  nocy co dwie godziny i  nie
domagał się zabawy o  czwartej rano. Takie rozrywki miał
w  zanadrzu tylko dla własnej matki. Jeszcze raz nabrała głęboko
powietrza. Wreszcie zaczął jej się udzielać spokój męża.
– Ja nie wiem, kiedy te trzy lata przeleciały – stwierdziła.
– A tak się na początku ciągnęły! – zgodził się. – Poza tym, Aniu,
ty też niedługo wrócisz do pracy. Tam nie będziesz się mogła cały
czas zastanawiać, czy coś złego nie dzieje mu się w przedszkolu.
–  Och, spokojnie. Mam podzielną uwagę. – Uśmiechnęła się
krzywo, a następnie pochyliła do szyby, żeby zerknąć na niebo.
Zbliżał się już wieczór, więc robiło się całkiem ciemno. Gruby
kożuch chmur skutecznie zasłaniał ostatnie promienie słońca,
a  gęsty, mokry śnieg sprawiał, że widoczność skróciła się do
kilkunastu metrów. Od godziny poruszali się po wąskiej drodze
w żółwim tempie.
–  I  gdzie to globalne ocieplenie, którym tak straszą? – mruknęła
i  wyłączyła radio, z  którego dobiegał zniekształcony głos
George’a Michaela śpiewającego Last Christmas.
–  Jutro rano będziesz się cieszyć, że napadało śniegu. Na pewno
będzie bajkowo. Może wypożyczymy biegówki i  poszusujemy po
lesie?
Ania nie przepadała za sportami zimowymi, ale nie chciała mu
robić przykrości.
– Jasne! Bardzo chętnie.
Otworzyła torebkę. Rafał zerknął, na chwilę odrywając spojrzenie
od drogi. Podejrzewał, że Ania jednak nie wytrzyma i zadzwoni do
swojej mamy zapytać o ich małego Ancymonka. Ona jednak zamiast
telefonu wyjęła broszurę reklamową miejsca, do którego właśnie
zmierzali.
Znał ulotkę na pamięć. Kuszenie Ewy i  Adama, niewielki
pensjonat, a właściwie niewielkie spa, położone było pośrodku lasu.
Żeby dostać się do cywilizacji, trzeba było spędzić co najmniej pół
godziny w  samochodzie. Miejsce ich wypoczynku oferowało
rozrywki wyłącznie dla osób po osiemnastym roku życia. Dzieci ani
zwierzęta nie miały wstępu do budynku. Zgodnie z  hasłem
reklamowym zmartwienia i  konwenanse także pozostawały za
progiem.
Kuszenie Ewy i  Adama oferowało romantyczne wyjazdy dla par,
a  także dla osób samotnych, chcących dopiero znaleźć partnera.
Rafałowi wydawało się to odrobinę śmieszne. Nie wyobrażał sobie,
że ktokolwiek mógłby być tak naiwny, by wybrać się na sam koniec
Polski po to, żeby za pomocą zaaranżowanej przez właścicielkę
randki w  ciemno znaleźć swoją drugą połówkę. Szansa, że dwie
osoby spodobają się sobie od pierwszego wejrzenia, była minimalna.
Nigdy wcześniej nie byli na Podkarpaciu, chociaż często śmiali
się, że powinni rzucić wreszcie pracę w  Warszawie i  wyjechać
w Bieszczady. Początkowo, chcąc uczcić swoją szóstą rocznicę ślubu,
chcieli po prostu wynająć pokój w  jakimś drogim hotelu
w Warszawie i udawać przed sobą, że wyjechali na wakacje. Jednak
kilka miesięcy przed świętami ich sąsiadka i  zarazem najlepsza
przyjaciółka Ani opowiedziała im o  tym miejscu. Nie chciała
wdawać się w  szczegóły, ale stwierdziła, że po weekendzie
w  Kuszeniu Ewy i  Adama ona i  jej mąż patrzą na siebie zupełnie
inaczej. Podobno także mentalnie odmłodniała o dziesięć lat.
Rafał był sceptycznie nastawiony do rewelacji sąsiadki, ale Ania
zapaliła się do tego pomysłu, kupiła kilka kompletów bardzo
odważnej bielizny i  niezwłocznie zarezerwowała dla nich pokój.
Właścicielka osobiście do niej oddzwoniła i  przeprowadziła dość
długi wywiad na temat przyczyn ich przyjazdu. Ania, zanim się
spostrzegła, opowiedziała o  tym, jak nie mają z  mężem dla siebie
czasu, odkąd urodził się Ancymonek, i  o  przewlekłym zmęczeniu
wynikającym z  wiecznego niewyspania. Zwierzyła się także, że
bardzo chcieliby mieć kolejne dziecko, ale z jakiegoś powodu im nie
wychodzi. Rafał bardzo poważnie zastanawiał się, skąd takie
wścibstwo u  pani Ewy, właścicielki pensjonatu. Zirytowało go, że
Ania wywleka na wierzch ich prywatne problemy przed obcą osobą.
Teraz jednak, im dłużej jechali pustą drogą przez las, tym bardziej
umacniał się w  przekonaniu, że pani Ewa była zwyczajnie
spragniona plotek. Wszystkie większe miasta były daleko. Kobieta
całymi dniami siedziała w  pensjonacie. Podejrzewał, że poza nią
pewnie jeszcze ktoś tam pracuje, co jednak nie zmieniało faktu, że
miejsce znajdowało się w prawdziwej głuszy.
Zwykle obłożenie było bardzo duże, ale w  weekend pomiędzy
świętami Bożego Narodzenia a  sylwestrem nie znalazło się wielu
chętnych na podróż w dzicz i udało im się zarezerwować pokój.
– Myślisz, że Kuszenie jest otwarte też w tygodniu? – zapytał.
–  Chyba nie. Z  tego, co widziałam na ich stronie internetowej,
pokoje można wynająć tylko na weekend, z  przyjazdem w  piątek,
a wymeldowaniem w niedzielę po piętnastej – odpowiedziała. – Nie
było innej opcji.
– Że też tej kobiecie się to opłaca – skwitował.
– Może w tygodniu pracuje gdzie indziej?
–  I  zostawia pensjonat pusty? W  zimie przecież trzeba pilnować
pieca. To jest tak daleko od wszystkiego, że na pewno nie ma
podciągniętych mediów, tylko wszystko muszą mieć na miejscu.
Rury mogą zamarznąć.
Ania zaśmiała się cicho.
–  A  od kiedy ty jesteś takim znawcą pieców i  rur? Całe życie
w bloku z centralnym ogrzewaniem spędziłeś.
– Coś tam słyszałem – burknął.
– No już, już. Nie złość się.
– Mhm.
– Ciekawe, czy Ancymonek zjadł kolację?
Rafał przewrócił oczami. Po raz kolejny miał upomnieć żonę, żeby
przestała wreszcie martwić się o  dziecko, gdy nagle przed maską
samochodu przeskoczył jakiś cień. Odruchowo szarpnął kierownicą
i  wdusił pedał hamulca. Koła zabuksowały na wilgotnym śniegu,
a  samochód, zamiast stanąć, zaczął powoli sunąć bokiem w  stronę
czarnej ściany drzew. Rafał usiłował przygazować, wściekły, że uległ
panice, ale na nic się to nie zdało. Wpadli w poślizg. Ania krzyczała,
drzewa były coraz bliżej.
Zamknął oczy.
Samochodem szarpnęło. Gdy uchylił powieki, przez szybę
w swoich drzwiach zauważył drzewo, a dokładniej jego pień. Gruby,
przykryty z jednej strony warstwą śniegu. Nie uderzyli w niego. Nie
mógł tego ocenić, siedząc w  środku, ale wyglądało na to, że
zatrzymali się w  odległości kilku centymetrów. Odetchnął. Ania
ciągle krzyczała. Zasłaniała dłońmi twarz tak jak Ancymonek, kiedy
udawał, że się chowa.
Szarpnął ją za rękaw grubego swetra.
– Już po wszystkim. Aniu, już jesteśmy bezpieczni.
Umilkła i odsłoniła oczy. Zamrugała.
– Bezpieczni? – wydusiła.
– Tak, nic się nam nie stało. Samochód chyba jest cały. Wygląda
na to, że w nic nie uderzyliśmy.
– Co to było?
–  Nie wiem – przyznał. – Może jeleń? Coś nam przebiegło przed
maską, ale tak szybko, że nie zauważyłem żadnych szczegółów.
– Mogliśmy umrzeć – wysapała. – Ancymon zostałby sierotą.
Rafał nie przyznałby tego przed żoną głośno, ale pomyślał
dokładnie to samo. Bardziej niż wizja własnej śmierci przerażało go
to, co stałoby się potem z ich dzieckiem.
Pstryknął palcem lampkę na su cie samochodu. Wnętrze
rozjarzyło się ciepłym światłem. Ania była bardzo blada, ale
opanowana. Stwierdził z  zakłopotaniem, że zdecydowanie szybciej
od niego poradziła sobie z sytuacją.
Złapał za drzwi po swojej stronie i spróbował je otworzyć. Tak jak
podejrzewał, udało mu się je uchylić tylko na kilka centymetrów,
dalej nie pozwalał na to pień.
– Muszę wyjść z twojej strony – powiedział.
–  A  po co? – zapytała. – Nie możesz po prostu ruszyć i  jechać
dalej? Nie wpadliśmy przecież do rowu.
– Chciałem zobaczyć, czy auto jest całe.
– W nic nie uderzyliśmy – zaprotestowała.
–  Mimo to wolałbym sprawdzić. Czemu tak bardzo nie chcesz
wyjść i mnie wypuścić? – zirytował się.
– Bo ja nie wiem, czy to był jeleń – odparła cichutko.
– A co niby?
– To coś miało ogon. Jelonki nie mają długich ogonów.
– Ja… – urwał, bo nie wiedział, co odpowiedzieć. Ania była dość
twardo stąpającą po ziemi kobietą. Nie miał powodów, żeby jej nie
wierzyć. Najwyraźniej stworzenie rzeczywiście miało ogon.
Nagle ktoś zapukał w  szybę od strony pasażera. Ostre światło
zapiekło ich w oczy.
Oboje wrzasnęli.
–  Przepraszam, czy wszystko u  państwa w  porządku? – rozległo
się pytanie zadane spokojnym i bardzo kojącym głosem.
Niemalże od razu oboje się uspokoili.
Źródło światła odsunęło się. Zza szyby uśmiechał się do nich
przystojny mężczyzna. Miał miękkie rysy twarzy, charakteru
dodawał mu czarny, podkręcony na końcach wąs, którego nie
powstydziłby się sam doktor Watson. Oczy okolone grubymi rzęsami
wyglądały, jakby były wytuszowane. Trudno było jednoznacznie
określić jego wiek, mógł mieć równie dobrze dwadzieścia, jak
i czterdzieści lat.
Ania opuściła szybę.
–  Dobry wieczór – odezwała się. – Tak, u  nas chyba wszystko
w  porządku. Coś nam przebiegło przed maską i  wpadliśmy
w poślizg.
–  Och, bardzo niedobrze. Na dodatek przy tej śnieżycy
widoczność taka kiepska! – zacmokał. – Całe szczęście, że samochód
cały.
– Tak, cały – potwierdził Rafał.
Było w  tej sytuacji coś absurdalnego i  dziwnego, ale wciąż czuł
się oszołomiony po niedawnym wyrzucie adrenaliny, więc nie
wiedział, co dokładnie mu nie pasowało.
–  Pani Ewa już na państwa czeka – powiedział tajemniczy
mężczyzna.
– Skąd pan…? – zaczęła Ania.
– Ta droga prowadzi tylko do pensjonatu – przerwał jej. – Niczego
więcej tutaj nie ma. Spokojnej podróży – powiedział i  wesoło
pogwizdując, ruszył przed siebie drogą w  kierunku przeciwnym do
wskazanego.
Następne minuty jazdy upłynęły im w  ciszy. Śnieg zaczął padać
coraz mocniej, ale na szczęście niebawem zobaczyli światła
Kuszenia Ewy i  Adama. Zatrzymali się na parkingu, gdzie stało już
kilka aut.
– Zauważyłaś, że on nie miał kurtki? – Rafał wreszcie zrozumiał,
co mu nie pasowało w wyglądzie wąsacza.

2
–  Bardzo długo państwo do nas jechali. Zaczynaliśmy się już
martwić. Zwłaszcza że pogoda dzisiaj jest dość ciężka – powiedziała
właścicielka, opierając piersi o wysoki kontuar, przez co wyglądały,
jakby były ściśnięte gorsetem. Miała na sobie czerwony sweterek
zapinany na perłowe guziczki.
Ania nie była pewna, czy kobieta założyła bieliznę, bo sutki
bardzo wyraźnie malowały się przez materiał. Ledwie powstrzymała
się, żeby nie złapać za poły sweterka i nie pociągnąć ich do góry, tak
żeby głęboki dekolt przestał kusić Rafała. Zerknęła na męża, ale ten
zajęty był trzymaniem w pionie ich sfatygowanej walizki. Jakiś czas
temu urwało się w  niej jedno kółko, przez co nie sposób było jej
teraz postawić. Zaaferowany bagażem, zdawał się w  ogóle nie
zauważać walorów właścicielki.
Ania czuła się przy niej jak zmokła kura. Pani Ewa była piękna.
Dzięki doskonałej mieszance genów wyglądała jak Królewna
Śnieżka, a  raczej jak jej wyuzdana, znacznie odważniejsza wersja.
Mocny makijaż sprawiał, że delikatne rysy nabierały drapieżności.
Czarne proste włosy sięgały jej chyba aż do pasa. Każde pasmo
leżało idealnie, zupełnie jakby przed chwilą wyszła od fryzjera. Ania
odruchowo poprawiła swoje włosy. Miała naturalne blond loki,
które pod wpływem wilgoci zamieniały się w sterczące na wszystkie
strony, spuszone sprężynki. Nie używała aż takiej ilości kosmetyków
jak właścicielka, ale zabrała ze sobą na weekend wszystkie możliwe
akcesoria do malowania, jakie posiadała. Postanowiła szybko, że
zrobi się na bóstwo. Nie mogła przecież wyglądać gorzej od pani
Ewy. Zmęczenie spowodowane zbyt długą i  nerwową podróżą
zniknęło w  jednej chwili. Poczuła przypływ ekscytacji. Już nie
mogła się doczekać, kiedy zamknie się w łazience.
Właścicielka uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo, zupełnie
jakby usłyszała jej myśli. Ania stwierdziła w  duchu, że musi chyba
zacząć bardziej panować nad malującymi się na jej twarzy
emocjami.
–  Mieliśmy mały wypadek – powiedział Rafał. – Coś nam
wskoczyło pod koła.
Zielone oczy pani Ewy rozszerzyły się, a  umalowane krwistą
czerwienią usteczka ułożyły w idealne „O”.
–  Co wskoczyło pod koła? Uderzyli to państwo? – zapytała
zaaferowana.
– Nie, nie, nie – zaprzeczył szybko Rafał. – Na szczęście nie było
zderzenia. Kiedy staliśmy na poboczu, zaczepił nas jakiś mężczyzna.
Spojrzenie pani Ewy delikatnie stwardniało, co nie umknęło
uwadze Ani. Rafał zdawał się nie zauważać zmiany jej zachowania.
–  On nie miał kurtki! – dodał nadal zaintrygowany tym faktem
Rafał. – W  taką pogodę! Miał ze sobą tylko latarkę. Chyba
powinniśmy gdzieś zadzwonić, wezwać do niego pomoc. Przecież
pewnie zamarznie.
–  Spokojnie, to tylko ekonom, pan Iskrzycki – powiedziała. –
Mój… księgowy. Mieszka tu niedaleko. Niech się pan nim nie
przejmuje. Zapewniam, że nie złapie nawet kataru. Jest diabelnie
odporny.
– Och, rozumiem.
Rafał wreszcie skupił uwagę na właścicielce. Od razu wydała mu
się sympatyczna. Jeśli chodzi o  typ urody, stanowiła całkowite
przeciwieństwo jego ukochanej Ani. Zerknął na swoją żonę
z  czułością. Kochał te jej niesforne loki i  naturalny wygląd. Co
prawda jeszcze ładniej było jej w  delikatnym makijażu, ale
rozumiał, że przy opiece nad Ancymonkiem nie miała na to czasu.
Pani Ewa pokiwała głową, jakby zgadzała się z  jego myślami.
Speszył się. Doszedł do wniosku, że chyba musiała zauważyć, jak się
jej przygląda. Postanowił, że przez resztę weekendu będzie starał się
ją ignorować.
Właścicielka była zachwycona parą, którą miała ugościć. Od razu
zapałała do nich sympatią. Z przeprowadzonej telefonicznie ankiety
wiedziała, jaki jest ich podstawowy problem, a swoim zachowaniem
i wyglądem tylko potwierdzili jej wnioski.
Państwo Ząbkiewiczowie byli po prostu zmęczeni. Głównie do ich
wyczerpania przyczyniła się opieka nad wesołym i  bardzo
angażującym trzylatkiem. Permanentne niewyspanie kumulowało
się w  ich organizmach jak zanieczyszczenie. Do tego dochodził
smutek z powodu niemożności zajścia w kolejną ciążę. Seks powoli
stał się dla nich obowiązkiem, który na dodatek muszą wypełniać po
cichu, gdy pociecha śpi. A jako że ich synek był sową i kładł się do
łóżka dopiero po godzinie dziesiątej, czasu na wspólne igraszki nie
było zbyt dużo. Oczami wyobraźni widziała, jak Ząbkiewiczowie
usypiają na kanapie podczas gry wstępnej, ululani po wypiciu
kieliszka wina. I to jednego na spółkę.
Pokręciła głową z dezaprobatą. O związek trzeba dbać.
– Coś nie tak? Czemu pani kręci głową? – zapytała Ania.
Ewa speszyła się.
–  A  ja tak tylko do własnych myśli! – odpowiedziała szybko. –
Proszę za mną, państwa pokój już jest przygotowany.
Sięgnęła do gablotki i  zdjęła z  haczyka kluczyk z  brelokiem
w kształcie serca. Pod pachę wsunęła nieduże pudełko przewiązane
czerwoną wstążką.
– Idziemy! – zakomenderowała. – Niestety nie posiadamy windy.
Da pan radę wejść z  bagażem po schodach? Mogę zawołać mojego
pomocnika. Pewnie jest w kuchni.
– Spokojnie, jest leciutki! Dam radę bez trudu – skłamał Rafał.
Nie wiedział, co Ania spakowała do środka, ale walizka sprawiała
wrażenie wypełnionej kamieniami.
–  Zamontowanie windy wymaga dość istotnych przeróbek
architektonicznych. Nie da się zrobić tego w  pięć dni pomiędzy
weekendami. A mamy obecnie zabukowane wszystkie weekendy na
najbliższe pół roku – pochwaliła się Ewa.
Wnętrze całego pensjonatu było stylizowane na luksusową
leśniczówkę. Drewniane belki, głęboko tłoczone tapety i kryształowe
żyrandole, a  także dywany udające skóry dzikich zwierząt bardzo
podobały się Rafałowi. Nie zobaczyli zbyt wiele na parterze.
Recepcja nie była duża, a  na dodatek jej lwią część zajmował
olbrzymi żywy świerk, przystrojony dziesiątkami różnokolorowych
bombek i  zasuszonych owoców. Przeszklone zamknięte drzwi
prowadziły do jadalni usytuowanej w  dobudowanej do budynku
oranżerii. Po drugiej stronie holu znajdowały się także zamknięte
drzwi, prowadzące, jak mówiła dyskretna tabliczka, do strefy spa.
Ania pokazywała mu stronę internetową pensjonatu, ale ta dość
enigmatycznie mówiła o  tym, jakich zabiegów można się
spodziewać. Mignęła mu tylko informacja o saunie i gorącym źródle.
Uznał to za chwyt marketingowy, jako że nie słyszał, żeby na
Podkarpaciu były termy. Podejrzewał, że w  ofercie jest zwykłe
jacuzzi.
Minęli pierwsze piętro i  weszli na użytkowy strych. Ich pokój
znajdował się na końcu korytarza. Rafał liczył drzwi. Łącznie
znajdowało się ich tutaj sześcioro. Podejrzewał, że na pierwszym
piętrze było podobnie. Zauważył też, że drzwi nie miały numerów,
tylko symbole.
– Czy wszystkie pokoje są zajęte? – zapytał.
– Tylko jeden jest wolny – odparła Ewa. – Wiele osób skusiło się
w  ostatniej chwili i  postanowiło spędzić tu ten weekend.
Podejrzewam, że święta w gronie najbliższych zachęciły wiele osób
do szukania prywatności.
Otworzyła drzwi oznaczone czarnym sercem i  przepuściła ich
przed sobą. Dopiero gdy znaleźli się w środku, zapaliła światło.
Ania bardzo chciała znaleźć coś, co nie będzie się jej podobało
albo na co mógłby narzekać Rafał. Chciała zawczasu przygotować
sobie linię obrony, gdy uwielbiający marudzić mąż się rozkręci. Ze
zdziwieniem musiała jednak przyznać w duchu, że pokój był uroczy.
Nieduży, ponieważ większą jego część zajmowało kwadratowe łoże
z  ozdobnym, bogato rzeźbionym zagłówkiem, po którego bokach
zamontowano drewniane kolumienki. Ania stwierdziła, że musiało
mieć dwa metry na dwa. Przykrywała je śnieżnobiała pościel, która
wyglądała, jakby była nowa. Po obu stronach łóżka stały malutkie
szafki nocne. Na jednej z  nich ustawiono staromodny telefon
z korbką, a na drugiej lampkę ze szmaragdowym kloszem. Nad tym
wszystkim w  dachu przebito dwa okna. Zaopatrzono je w  rolety,
które teraz były podniesione. Niebo się nie przejaśniło, za szybami
widać było tylko ciemność. Po drugiej stronie pokoju stały maleńka
szafa, biurko i  fotel, wyglądający na bardzo wygodny, a  tuż obok
nich mały piecyk. Ściany pomalowano na soczystą zieleń
i  ozdobiono białymi ramkami z  zasuszonymi na kartonie ziołami.
Sypialnia szeptuchy.
– Mam nadzieję, że pokój się podoba – powiedziała właścicielka.
– Mogą być państwo całkowicie spokojni. Dbamy o wygodę naszych
klientów. Po każdym weekendzie materac, tapicerka fotela oraz
dywan są prane, a biurko, szafki oraz szafa myte i dezynfekowane.
To samo tyczy się wszystkich elementów łazienki.
Patrzyli na nią zbaraniali. Rafał zaczął się zastanawiać, z jakiego
powodu co tydzień myją szafę. Czy ktoś uprawia w  niej seks?
Zauważył, że Ania także zerkała na ten mebel. Ewa zaśmiała się
z ich zmieszania.
–  W  łazience znajdą państwo dwuosobową wannę oraz duży
prysznic. Jeżeli chodzi o  hałasy, to wszystkie nasze pokoje są
wyciszone. Zapewniam, że nie dotrze do państwa żaden dźwięk od
sąsiadów, tak samo państwo mogą się w  ogóle nie krępować. Ja
jednakże dzisiaj zamiast dzikich swawoli zachęcam do relaksu po
podróży. Przede wszystkim proszę odpocząć. Jutro i pojutrze czeka
na państwa bardzo dużo rozrywek. Jutrzejszy harmonogram dnia
znajdą państwo w pudełku.
Wręczyła Ani prezent przewiązany wstążeczką.
–  Oczywiście jeśli chcą państwo coś zmienić w  planie dnia albo
mają inne pomysły, proszę do mnie zadzwonić. W  Kuszeniu Ewy
i Adama jesteśmy otwarci na wszystkie propozycje.
– Dobrze – odpowiedzieli chórem.
–  W  pudełku znajdą państwo także menu naszej kuchni razem
z  instrukcją, pod jaki numer zadzwonić, by połączyć się
z  kucharzem. Pierwszego wieczoru w  naszym pensjonacie gorąco
zachęcamy do spożycia posiłku w  pokoju. Odpoczynek przede
wszystkim. Pokonali państwo szmat drogi.
– Dobrze – znowu potwierdzili, odrobinę przytłoczeni nadmiarem
informacji.
–  Jeśli jutrzejsze śniadanie zapragną państwo zjeść w  łóżku, to
także proszę zadzwonić. Proponuję jednak zjeść je w jadalni. Mamy
stamtąd przepiękny widok na las. Rano można zobaczyć przez okna
sarny, które przychodzą do paśnika.
Rafał odetchnął. Teraz już rozumiał, dlaczego właścicielka tak się
przejęła, że mogli uderzyć w  jakieś zwierzę. Najwyraźniej bardzo
lubiła sarny.
–  W  pudełku znajdą państwo kilka prezentów powitalnych oraz
maski.
– Maski? – zdziwił się Rafał.
Ania nie była zdumiona. Słyszała o  nich od sąsiadki. Nie
powiedziała o  tym mężowi, bo bała się, że nie będzie chciał
przyjechać, jeśli usłyszy o  nakazie ich noszenia w  miejscach
ogólnodostępnych.
–  Tak. Maski, które zasłaniają górną część twarzy. Nie wolno
państwu opuścić pokoju bez masek. Do naszego pensjonatu
przyjeżdżają wszyscy, także ludzie polityki, kina czy muzyki.
Mieliśmy nawet jedną zagraniczną gwiazdę. Nasi goście pragną
anonimowości. Poza tym w  Kuszeniu Ewy i  Adama zdarzają się
różne rzeczy. Czasem pary, które tu przyjechały, wracają do domów
w  zmienionym składzie. Niewierny mąż może niechcący spotkać
niewierną małżonkę… – W  jej uśmiechu był cień złośliwości. –
Maski sprawiają, że to wszystko staje się przygodą.
Rafał się obruszył.
– Przepraszam bardzo, ale to brzmi niedorzecznie – skwitował. –
My nie zamierzamy stąd wyjeżdżać w żadnym zmienionym składzie.
Ewa uniosła do góry dłonie w  obronnym geście. Rafał w  jednej
chwili poczuł się głupio. Ania odstawiła pudło na łóżko i złapała go
za rękę.
–  Spokojnie, będziemy nosić maski – powiedziała. – Ja uważam,
że to bardzo zabawne i ekscytujące.
Spojrzał na nią krzywo, ale kiwnął głową na zgodę.
– Doskonale! W takim razie ja państwa zostawiam. W razie pytań
proszę dzwonić pod numer sześć do recepcji. Odbiorę o  każdej
porze. Dobranoc!
Dłuższą chwilę stali w  ciszy, w  końcu zaczęli się śmiać. Lekko
histerycznie, ale szczerze.
– Ale numer, co? – zapytała Ania.
–  Tak – zgodził się. – Kochana, zastanawiam się, w  co ty mnie
wciągnęłaś z  okazji tej rocznicy. To wszystko brzmi, jakby tu się
miały odbywać dzikie orgie.
Ania zaczerwieniła się. Sąsiadka wspominała o  czymś takim…
zapewniła jednak, że udział nie jest obowiązkowy. Wyciągnęła
telefon z torebki i zerknęła na wyświetlacz.
– Och, mam zasięg! – zdziwiła się. – Myślałam, że jak pokój jest
wyciszony, to i zasięgu nie będzie.
– Może to ściema z tym wyciszeniem.
– Sprawdźmy – zaproponowała.
–  Niby jak? Chcesz przystawić ucho do ściany i  nasłuchiwać, co
robią sąsiedzi?
– Nie. Idź na korytarz, a ja krzyknę. Powiesz mi, czy coś słyszałeś.
Rafał przewrócił oczami.
– Muszę?
– Proszę cię, misiaczku.
Zrezygnowany ściągnął kurtkę i  powiesił ją na haczyku koło
drzwi. Już miał wyjść, kiedy zatrzymał go głos żony:
– Maska! Musisz włożyć maskę.
Skrzywił się.
– Muszę? – zapytał. – Przecież idę tylko na kilka sekund.
– Takie są zasady.
Sarkając pod nosem, otworzył pudło. Ku jego zdziwieniu oprócz
wszystkich wymienionych przez właścicielkę przedmiotów znalazł
w  środku także dwa kieliszki i  butelkę wypełnioną zielonkawym,
dość mało zachęcającym napojem. Przyklejona była do niej
karteczka z odręcznie napisanym poleceniem „Wypij mnie”.
–  Maski, polecenia jak z  Alicji w  Krainie Czarów… Co to za
miejsce? – sapnął.
Puściła jego narzekania mimo uszu. Rafał założył koronkową
maseczkę, w  której według niej wyglądał bardzo szykownie.
Wychodząc, poruszył kilka razy drzwiami.
–  Zwykłe drewniane drzwi. Żadnego dźwięku nie zatrzymają –
zawyrokował. – A  w  takim wypadku całe to wyciszanie to pusta
gadka.
– Idź już, idź.
Zamknął drzwi. Ania nabrała głęboko powietrza i zawołała:
– Rafał!
Myślała, że od razu wejdzie z  powrotem, ale tego nie zrobił.
Znowu zawołała, tym razem głośniej. Zirytowała się i  uznała, że
pewnie się z nią droczy.
– Rafał! – zawołała po raz trzeci, tuż przy samych drzwiach.
Nie wytrzymała i szarpnęła za klamkę.
– Czemu nie wołasz? – zapytał z pretensją w głosie. – Stoję tu jak
pajac.
– Wołałam cię trzy razy – odparła.
– Niemożliwe. Nic nie słyszałem.
– Czyli pani Ewa mówiła prawdę.
– Niemożliwe – zaprotestował. – Zamiana. Teraz ja krzyczę, a ty
nasłuchujesz!
– Rafał…
– Dawaj!
Posłusznie założyła maskę i  minęła go w  drzwiach. Zamrugał.
Wyglądała niesamowicie seksownie. Pomyślał, że chyba poprosi ją
później, żeby została w maseczce też w pokoju.
Powtórzyli próbę. Okazało się, że jakimś cudem drzwi faktycznie
są dźwiękoszczelne.
Po rozpakowaniu walizki i wykonaniu telefonu do dziadków oraz
Ancymonka usiedli w  końcu na łóżku. Ewa odłożyła słuchawkę
telefonu. Zamówiona kolacja miała stanąć na tacy przed drzwiami
dokładnie za szesnaście minut. Kucharz poinformował ich, że nie
będzie pukał, żeby nie przeszkadzać, poza tym i  tak by nie tego
usłyszeli. Jedzenie po prostu będzie na nich czekało.
– Próbujemy? – Rafał uniósł butelkę z zielonym płynem.
– Wygląda jak lekarstwo na kaszel.
– Podejrzewam, że też tak smakuje – przyznał i wyciągnął korek.
Poczuli aromat ziół. Nalał trunku do kieliszków.
– Tak, pachnie jak syrop na kaszel – zaśmiał się.
Okazało się, że smakuje bardzo przyjemnie. Nalewka skojarzyła
się Ani ze słodkim wermutem.
Mieli wielkie plany. Ona chciała przebrać się w  któryś
z  seksownych kompletów bielizny. On chciał zaciągnąć ją pod
prysznic. Jednak po zjedzeniu kolacji i wypiciu do końca nalewki po
prostu zasnęli.

3
Ania ziewnęła i  przeciągnęła się w  pościeli. Uchyliła powieki
i  zobaczyła szare, wolno płynące chmury. Przez krótką chwilę nie
wiedziała, gdzie jest, jednak kolejne wspomnienia powoli
wypływały na powierzchnię przytępionego snem umysłu.
Pensjonat Kuszenie Ewy i Adama.
Rafał sapnął i przekręcił się na plecy.
– Co się dzieje? – zapytał, ziewając. – Gdzie…?
– Na urlopie – odpowiedziała radośnie.
– Na…? A faktycznie.
On także zapatrzył się na chmury. Ogarnął go spokój.
– Aniu, jak ci się spało? – zapytał.
–  Nadzwyczaj dobrze – odpowiedziała. – Nie pamiętam, kiedy
mogłam przespać noc bez ani jednej pobudki.
– A ja bez kolan Ancymonka wbitych w plecy.
Zachichotała. W  domu nie mieli tak szerokiego łóżka, co nie
przeszkadzało ich synkowi wpadać do nich w  odwiedziny około
trzeciej w  nocy. Zawsze zajmował miejsce pomiędzy rodzicami
i rozpychał się kończynami, upodabniając się do rozgwiazdy, przez
co oni spali na samych brzegach materaca.
–  Ja chyba nawet nie będę potrzebowała dzisiaj kawy –
stwierdziła.
–  A  ja sobie nie odmówię. Powiem ci, że jestem bardzo ciekawy
dzisiejszych atrakcji. Czuję, że mam tyle energii! Aż mnie rozpiera!
Zerknęła na niego spod rzęs.
– Rozpiera? – zapytała niewinnym tonem.
Rafał czuł się, jakby odmłodniał o co najmniej dziesięć lat.
– Nie masz aby ochoty na prysznic? – rzucił.
Ania skrzywiła się. Zupełnie o tym zapomniała. Wczoraj usnęli po
jedzeniu dokładnie tak, jak siedzieli. Ona wciąż miała na sobie
podkoszulek, stanik i  bawełniane majtki, bardzo wygodne, ale
w  ogóle nie seksowne. Rafał wciąż siedział w  przepoconym
podkoszulku i  bokserkach. Podejrzewała, że resztki posiłku także
leżały gdzieś w pościeli.
– Powinniśmy byli umyć się wczoraj po podróży.
–  Co się odwlecze, to nie uciecze. Idę do łazienki. Czuję, że
powinienem najpierw umyć zęby. Zapraszam za mną.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wyskoczył spod kołdry i  w  kilku
susach znalazł się przy drzwiach od łazienki. Obejrzał się na nią
przez ramię i  zaczął ściągać wolno podkoszulek, kręcąc przy tym
biodrami. Ania zakrztusiła się ze śmiechu. Jednocześnie poczuła, jak
ogarnia ją melancholia. Nie potra ła sobie przypomnieć, kiedy
ostatnio się tak wygłupiali. Doszła do wniosku, że chyba jeszcze na
studiach.
Nie musiała długo czekać na kolejną część przedstawienia. Chwilę
później zza przymkniętych drzwi wyleciały bokserki męża.
Usłyszała, jak zaczął fałszować All I want for Christmas is you.
– Przyjdziesz do mnie? – zawołał.
–  Oczywiście! – Zapatrzyła się jeszcze raz na leniwie sunące po
niebie chmury.
Usłyszała, jak Rafał szoruje zęby.
– Idziesz? – zawołał chwilę później.
– Tak, tak! Ustaw wodę pod prysznicem. Już idę! – odpowiedziała
zaskoczona, że chyba na moment przysnęła.
Rzuciła się pospiesznie do walizki w  poszukiwaniu rzeczy, które
ostatnio kupiła. Wymacała koronkowe body z  otworem
w  strategicznym miejscu. Nie, nie pasowało. Wepchnęła je
z powrotem na dno i wyciągnęła pas do pończoch.
– No co jest?! – warknęła.
– Idziesz? – zawołał.
– Idę, idę! – odkrzyknęła i wreszcie znalazła to, czego szukała.
Zrzuciła przepocone ciuchy i  na gołe ciało narzuciła szlafrok
z koronkowymi wstawkami. Nie czuła się w nim zbyt pewnie. Sięgał
ledwo za pośladki, więc nawet jeszcze w  sklepowej przymierzalni
zauważyła, że cellulit na jej udach jest wyraźnie widoczny. Na
szczęście fałdy materiału przynajmniej trochę tuszowały wystający
brzuszek, który pomimo trzech lat, jakie minęły od ciąży, jakoś
wcale nie zamierzał wrócić do poprzedniego kształtu, a także piersi,
które ostatnio zaczęły przegrywać z bezlitosną dla każdej miseczki D
grawitacją.
Weszła do łazienki. Unosiła się w  niej para, przez co wszystko
wydawało się trochę nierealne. Duży prysznic nie miał brodzika,
spadek podłogi zapewniał wygodny odpływ. Nie było też typowej
kabiny. Jedna bardzo duża ta a szkła oddzielała miejsce
z  prysznicem od reszty łazienki. Żeby wejść do środka, trzeba było
odchylić nieduże, także szklane drzwi. Rafał musiał odkręcić bardzo
gorącą wodę, bo wszystko całkiem zaparowało.
– Kochanie? – zawołała.
Drzwi uchyliły się, a  jej małżonek wystawił głowę. Wesoły
uśmiech zamarł mu na twarzy. Przesunął spojrzeniem po jej nogach,
skąpym szlafroczku i  rozchylonych na dekolcie połach materiału.
Zobaczyła w jego oczach głód.
– Chodź do mnie – wychrypiał.
Ania nie była pewna, skąd u  niej ta nagła wstydliwość. Przecież
znali swoje ciała na wylot. Mimo to teraz chciała być dla niego
idealna.
Zrzuciła szlafroczek i  przeskoczyła przez drzwi. Otulił ją zapach
kwiatów i ziół. Odetchnęła zaskoczona.
– Co to? – zapytała.
–  Jakiś ich autorski płyn pod prysznic – powiedział i  pokazał jej
butelkę z  napisem „Użyj mnie”. – Ja już się szybko umyłem. Nie
wiem, co oni tu dodają do picia, jedzenia, a może i wody w kranie,
ale jakimś cudem czuję się, jakby mi ubyło kilka lat.
Uśmiechnęła się do niego przekornie.
– Siwe skronie ci nie zniknęły.
– Siwe skronie to ja mam od Ancymonka i od ciebie, kochanie –
odpowiedział z czułością w głosie, przez co przytyk zupełnie mu się
nie udał. Sięgnął po butelkę płynu. – Mogę? Chcę cię namydlić.
Kiwnęła głową. Ominęła go i  weszła pod deszczownicę. Krople
wody zaczęły spływać z  jej ciała. Odchyliła do tyłu głowę
i  zamknęła oczy. Po chwili poczuła jego dłonie, gładko sunące po
skórze. Wysunęła się spod strumienia wody, rozgrzana
i  zarumieniona. Uśmiechnęła się do niego. Wpatrywał się w  nią
z zachwytem i leniwym rozluźnieniem, którego nie widziała już od
wielu lat. Dawno temu zniknął, zastąpiony chronicznym
zmęczeniem i  stresem przynoszonym z  pracy do domu. Ucieszyła
się, że jeszcze potra się zrelaksować.
Jego dłonie objęły jej piersi. Palce lekko ugniatały skórę, a kciuki
odnalazły brodawki i zaczęły kręcić dookoła nich kółka. Westchnęła.
Dobrze wiedział, co zrobić, żeby szybko zareagowała.
On jednak zsunął dłonie z jej piersi i zaczął namydlać jej brzuch.
Złapała go za ramiona, żeby się oprzeć, siłą woli powstrzymując się
przed pociągnięciem go z  powrotem do góry. Nie chciała, żeby
patrzył na poszarpane linie rozstępów.
Tymczasem Rafał nie mógł napatrzyć się na Anię. Wróciła
kobieta, w której się zakochał kilkanaście lat temu. Psotne chochliki
w  oczach, zmysłowy uśmiech i  ten ruch bioder podczas chodzenia,
który zawsze przyprawiał go o  zawrót głowy. Powolne mycie było
ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę. Był gotowy na więcej.
Zobaczył jednak, że nie jest taka pewna siebie jak kiedyś,
i postanowił to naprawić.
Udowodnić jej, że dla niego jest piękna.
To było aż nie do pomyślenia, że wystarczyła jedna przespana,
beztroska noc, żeby i on, i ona znowu stali się sobą.
Odwrócił ją do siebie tyłem i  zaczął namydlać jej plecy, mocno
wbijając kłykcie tam, gdzie zwykle bolało ją po całym dniu biegania
na czworaka za Ancymonkiem. Zaczęła mruczeć, zachwycona
masażem. Przysunął się blisko i  zbliżył biodra do jej pośladków.
Szepnął do jej ucha:
– Kocham cię.
Wypięła pośladki i  zakręciła biodrami, ocierając się o  niego. Był
już gotowy. Ona też czuła, że niedługo eksploduje. Od aromatu ziół
kręciło jej się w  głowie. Chciała rzucić się na niego. Chciała
krzyknąć, ponaglić go, żeby przestał ją masować, żeby wreszcie…
Złapał ją za biodra i delikatnie nakierował pośladki we właściwą
stronę. Jęknęła. Oparła się dłońmi o ścianę i stanęła na palcach. On
zgiął nogi w  kolanach. Pasowali do siebie idealnie. Woda
z deszczownicy spływała im po plecach, drażniąc skórę.
– Kocham cię – powtórzył.
Jeden rytm zaczął prowadzić ich do wspólnego krzyku. Ania nie
zamierzała się powstrzymywać. Tu nie było Ancymonka, który mógł
się obudzić. Tu nie było sąsiadów, którym będzie wstyd spojrzeć
w oczy w windzie.
Tu była tylko ona, on i pożądanie.
Oraz rozkosz.
Dużo rozkoszy…

4
Zjedli śniadanie w ciszy, bo nie potrzebowali słów. Wystarczało im,
że na siebie patrzą. Oranżeria, w  której urządzono jadalnię, była
prawie pusta. Oprócz nich przy oddalonych stolikach siedziały
jeszcze dwie pary. Tak samo zamaskowane i  milczące. Łączyły ich
wszystkich tylko uśmiechy. Przekorne, poufałe i  głodne. Bardzo
głodne. Wszyscy mieli ochotę na więcej.
Las za przeszklonymi ścianami oranżerii wyglądał pięknie.
Drzewa sprawiały wrażenie posypanych grubą warstwą cukru
pudru. Biały dywan śniegu koło budynku znaczyły ślady kopytek,
ale nigdzie nie było widać żadnej sarny.
Do jadalni zajrzała Ewa. Po kolei podchodziła do stolików
i szeptała z gośćmi. W końcu dotarła do Ząbkiewiczów. Uśmiechnęła
się szeroko.
– Mogę? – Wskazała na puste krzesło.
– Tak – zgodziła się Ania.
Zerknęła na inne pary, które powoli zbierały się do wyjścia. Do
nich właścicielka się nie przysiadała. Zaciekawiło ją dlaczego.
–  Widzę, że posłuchali państwo mojej rady i  wczoraj wieczorem
po prostu odpoczęli – powiedziała.
Rafał zaśmiał się i  pokiwał głową. Jego początkowa nieufność
wobec dziwnej właścicielki zmieniła się w szczerą sympatię. Dzięki
niej kochali się dzisiaj rano z  Anią tak, jakby świat miał się zaraz
skończyć.
– Nalewka nas uśpiła – powiedziała Ania.
–  Taki był jej cel. – Ewa puściła do niej oko. – Gotowi na
dzisiejsze przygody?
Ania wyprostowała się i  wypchnęła piersi do przodu. Poczuła
podniecenie na myśl, że pod bluzką i  dżinsami ma na sobie
koronkowe body, kupione w  sklepie z  bielizną erotyczną. Chciała
upodobnić się do Ewy, która wydawała się bardzo zadowolona ze
swojego ciała. Świadczył o  tym chociażby jej opięty i  wyzywający
ubiór. Jej biust znowu usiłował wydostać się na zewnątrz, koronka
czarnego stanika była doskonale widoczna spod skąpej bluzeczki.
–  Ja mam kilka pytań! – Rafał pospiesznie wyjął harmonogram,
który przygotowała dla nich właścicielka. Napisany był odręcznie
lekko pochyłym charakterem pisma. Litery sprawiały wrażenie
wykaligrafowanych.
– Tak?
–  W  sumie to nie rozumiem ani jednego punktu – przyznał
i położył kartkę na stole. – A są tylko trzy, więc czuję się trochę jak
głupek.
–  Są tylko trzy, bo więcej państwu nie potrzeba – odparła
lakonicznie. – Wybrałam dla państwa klasykę.
Wskazała na napis „sól”.
–  Po śniadaniu relaks w  solnej grocie. Są tam bardzo wygodne
leżaki dwuosobowe.
Czerwony paznokieć zjechał niżej, wskazując słowo „cukier”.
–  Po obiedzie kilka zabiegów w  stre e wellness, na przykład
cukrowy peeling całego ciała, maska na dłonie, twarz. Wybór
zabiegów mamy naprawdę szeroki. Na miejscu, po zapoznaniu się
z całą ofertą, będą mogli państwo dokonać ostatecznego wyboru.
Wskazała ostatni punkt na liście: „pieprz”.
– A na koniec pobudzający masaż w wykonaniu moich pracownic.
Będą państwo masowani równocześnie. Zajmiecie leżanki obok
siebie. Radzę zabrać ze sobą szlafroki, znajdą je państwo w  sza e.
Z doświadczenia wiem, że masaż jest bardzo podniecający i po nim
przebiegną państwo od razu do sypialni. Po co zbędne ubrania? Ze
szlafroków szybciej się państwo uwolnią.
Ania zobaczyła przed oczami siebie i  Rafała, jak uprawiają dziki
seks w grocie skalnej. Ona wreszcie miałaby okazję zedrzeć z siebie
ubranie i pokazać mu body, z którego była tak dumna. Rafał byłby
zmieszany. Przestraszyłby się, że ktoś może wejść i ich nakryć. Ona
by go uspokoiła, rozpięła rozporek jego dżinsów i  zaczęła go
masować. A  potem ujeżdżałaby go. Tak długo, aż Rafał zacząłby
wykrzykiwać jej imię i  całkiem od tego zachrypł. W  każdej chwili
ktoś mógłby zajrzeć do groty, zwabiony ich jękami, ale mimo to oni
by się kochali.
Rafał bardzo zainteresował się masażem. Wyobraził sobie, jak
leżą z  Anią na osobnych leżankach, a  zamaskowane pracownice –
w jego wyobraźni wszyscy poza właścicielką byli tu zamaskowani –
nakładają na ich ciała pachnące olejki. Masują ich wszędzie, także
tam, gdzie normalnie nie dałby się dotknąć nikomu obcemu ani
gdzie nie pozwoliłby dotknąć swojej żony. Kobieta w  masce
masowałaby piersi Ani okrężnymi ruchami, aż całe błyszczałyby
w  świetle świec. Wokół unosiłby się ziołowy zapach. Taki sam jak
w  łazience. Taki sam, którym pachniał tajemniczy wermut. Potem
kobiety zostawiłyby ich samych, a  oni jakoś przenieśliby się do
swojego pokoju. W  tym miejscu fantazja zawiodła Rafała, ale
pominął szybko ten niewygodny fragment i  po prostu wyobraził
sobie, że są już w sypialni. Ich ciała nadał byłyby śliskie od olejków.
Popchnąłby Anię na łóżko, a  ona, upadając, rozchyliłaby nogi.
Wsunąłby się na nią…
Właścicielka pensjonatu odchrząknęła znacząco. Ania i  Rafał
zamrugali, jakby obudzili się ze snu. Ewa ledwie powstrzymywała
uśmiech, który cisnął jej się na wargi. Uważała, że ta konkretna para
jest urocza. Polubiła ich.
– To jak? Akceptują państwo harmonogram? – zapytała.
–  Tak – potwierdzili szybko. Zerknęli na siebie nawzajem. Oboje
byli zaczerwienieni ze wstydu aż po koniuszki uszu.
–  Doskonale – ucieszyła się Ewa. – W  takim razie życzę miłego
pobytu. Po masażu znajdą państwo w swoim pokoju kolejny prezent
i  harmonogram na niedzielę. Już niestety krótszy, bo po obiedzie
jadą państwo do domu.
– Dziękujemy – powiedział Rafał. – To my będziemy już…
– A ja mam jeszcze pytanie! – weszła mu w słowo Ania.
– Tak?
– Dlaczego sól, cukier i pieprz?
Ewa uśmiechnęła się melancholijnie.
–  Bo przyprawy to jedyne, co jest wam potrzebne w  związku.
Uwierzcie mi, że wśród moich gości bardzo rzadko to się zdarza.
Macie wszystko, czego gorąco wam zazdroszczę i czego jednocześnie
gratuluję. Musicie wspólne życie tylko czasem odpowiednio
doprawić, żeby nie spowszedniało. A także… warto raz na jakiś czas
się wyspać, czyż nie?
Małżonkowie spojrzeli na siebie z uśmiechem. Właścicielka wstała
z krzesła. Już miała odejść, ale odwróciła się jeszcze i rzuciła przez
ramię:
–  Aha, co do tego, co was w  głównej mierze blokowało… Mam
nadzieję, że za dziewięć miesięcy dacie mi znać, jak poszło.

5
Właścicielka przeszła do recepcji. Już miała minąć kontuar i wyjrzeć
na zewnątrz, gdy zza wysokiego biurka wysunął się Iskrzycki. Ewę
ogarnęły złość i panika.
– Co tu robisz?! – syknęła i czym prędzej doskoczyła do biurka.
Twarz mężczyzny przybrała zbolały wyraz. Oparł w  teatralnym
geście dłoń na piersi.
–  Jak to co? – zapytał. – Pomagam przecież! Kiedy zabawiałaś
gości w  jadalni, przyszła tu dwójka staruszków chichoczących jak
nastolatki. Przekierowałem ich do groty rozkoszy.
Ewa poczuła, jak krew odpływa jej z  twarzy. Wsunęła się za
biurko i  sięgnęła po telefon. Czym prędzej wybrała numer
wewnętrzny do groty. Niestety nikt nie odbierał.
– Oni mają po osiemdziesiąt lat – jęknęła. – Dostaną tam jakiegoś
zawału czy udaru.
–  Spokojnie. Moje sukuby znają się na rzeczy – uspokoił ją,
podkręcając wąs.
Odetchnęła i  spróbowała się uspokoić. Miał rację. Jego
podwładne były dość inteligentne.
–  Nie wolno ci się tu pojawiać, kiedy są goście – powiedziała. –
Mogą cię zobaczyć! O  ile jeszcze możemy wmawiać wszystkim, że
twoje rogi to element przebrania, o  tyle z  kopyt się nie
wytłumaczymy.
–  Zapragnąłem towarzystwa. Wciąż nie mogę dojść do siebie po
tym, jak tamta parka prawie potrąciła mnie swoim samochodem.
– A przydałoby się – mruknęła.
– Już się tak nie irytuj. Beze mnie cały ten interes zaraz by upadł.
W końcu jestem twoim księgowym.
Rzuciła mu krzywe spojrzenie.
–  To jak? Czyje pragnienia zaraz spełnimy? – zapytał
z szelmowskim uśmieszkiem.
K.A. Figaro. Odmrażanie serca

Święta, święta, święta – burczę, okropnie niepocieszona faktem, że


moja matka wymyśliła, żeby spędzić święta w  cholernych górach!
Co prawda moje rodzinne miasto leży blisko Zakopanego, ale dzisiaj
każdy kilometr się liczy, bo jadę z Trójmiasta. Panuje ziąb i muszę
zachrzaniać niemal osiemset kilometrów, by dojechać na miejsce.
Śnieg miejscami sypie jakby ze zdwojoną siłą i wtedy muszę jechać
dwadzieścia kilometrów na godzinę, co bardzo utrudnia jazdę. Pluję
sobie w  brodę, że nie wyjechałam z  dwie godziny wcześniej, ale
przecież musiałam posiedzieć nad nowym projektem. Nie zważałam
na to, że oczy mi się zamykały. W  pewnym momencie odleciałam
i nawet dźwięk budzika mnie nie obudził.
Generalnie to mam ochotę pieprzyć obietnicę, jaką dwa tygodnie
temu złożyłam mamie w czasie rozmowy telefonicznej, ale wiem, że
nie mogę. Moje wewnętrzne „ja” nie pozwala mi się zatrzymać, więc
jadę autostradą, gdzie każdy samochód porusza się jak żółw.
Koncentruję się na jeździe, ale jednocześnie wyobrażam sobie, co
bym robiła, gdybym teraz znajdowała się u siebie, w swoim małym
apartamencie. Siedziałabym na wygodnym narożniku, nogi
oparłabym o podnóżek, w ręku trzymałabym kieliszek z czerwonym
półwytrawnym winem, a  salon tonąłby w  świetle świec. Nie, nie
jestem romantyczką, ale świece od zawsze mnie relaksują. Głowa
spoczywałaby na wygodnym oparciu i  co jakiś czas otwierałabym
oczy, aby spojrzeć na su t. Cieszyłabym się panującą wokół mnie
ciszą, a  z  kuchni dobiegałyby mnie rytmiczne dźwięki
wydobywające się z radia. A teraz? Teraz jadę swoją wypasioną kią,
a oczy latają mi dookoła głowy.
Kocham swoją rodzinę, i  to mocno, naprawdę. Ale różnię się od
swoich rodziców, szczególnie od matki. Kobiety o złotym sercu, dla
której rodzina to podstawa. Stefan wraz z  Ulą, czyli moi rodzice,
pragną, żebym znalazła w  końcu kogoś, z  kim spędzę życie.
Uważają, że w  wieku trzydziestu paru lat już powinnam mieć
rodzinę i  gromadkę dzieci. Problem polega na tym, że nie
potrzebuje mężczyzny w  swoim życiu. Dlaczego? Ano dlatego, że
facetów uważam za pasożytów. Na początku znajomości zawsze się
starają, słodzą, zwodzą słowami, dają kwiaty, prawią komplementy,
a  gdy już zamieszka taki chwast w  naszym domu, to zaczyna
wymagać, kąsać, wychodzić na piwo do kolegów. I  właśnie te
cholerne wymogi mi nie odpowiadają i  odpowiadać nie będą. Nie
mam zamiaru zamartwiać się, gdzie wychodzi i  z  kim jest. Nie
potrzebuję tego. Jestem stworzona do innych, wyższych celów, a nie
do tego, żeby jakiemuś utowi prać skarpetki, usługiwać czy robić
przygłupie prezenty, z  których ani grama się nie ucieszy.
Nienawidzę udawania. Jedynie przy rodzinie gryzę się, jak tylko
mogę, w język, by nikogo nie urazić, dla ich dobra staram się mało
odzywać. Nie każdy lubi i  rozumie mój humor oraz wizję mojego
życia. W  swoim świecie, czyli w  świecie biznesu, mam totalnie
w  dupie, kto co pomyśli. Słynę ze szczerości i  ironii, której
nauczyłam się, bo musiałam. Zresztą w  życiu tak jest. Trzeba być
dupkiem, by coś osiągnąć. Niestety dobro nie zawsze popłaca. A jak
się ma dobre serce i  chce się je dać światu i  innym, to ci inni
zaczynają nas doić, jakbyśmy byli złotą krową, ale ile można dawać
siebie i być ciągle wykorzystywanym? Cholera, szanujmy się!
W moim życiu było wielu facetów. Pierwszy złamał mi serce. To
przez niego uciekłam z  rodzinnego miasta, byle go nie spotkać na
swojej drodze. Na studiach pojawiały się przelotne chwasty. Była
zabawa, szybki seks, mało randek, więcej nauki. A pięć lat temu, tuż
przed trzydziestką, drugi raz tra ła mnie strzała Amora, przez co
stałam się słaba. Przestałam patrzeć na swoje potrzeby. Zbyt
dosadnie brałam do siebie krytykę od chwasta, który starał się mnie
zranić co jakiś czas. Pozbyłam się tarczy, która chroniłaby mnie
przed bólem.
Byłam ślepo zakochana w  Jarku. Miał gest, gadane, sypał
kawałami jak z  rękawa, a  swoim poczuciem humoru zarażał
wszystkich. Po prostu ideał! Idealny do towarzystwa, za to fatalny
we współżyciu domowym, chociaż seks z nim był faktycznie bardzo
dobry. Naprawdę potra ł zrobić cuda. A  język to on miał
nieziemski, umiał nim tak manewrować, że dochodziłam w  kilka
sekund. To mistrz minety. Tak zasysał mój dzyndzel, że aż
piszczałam, czując przeszywający przyjemny ból. Wiedziałam, że
seks jest zajebisty, ale on rozgrzewał mnie do czerwoności. To z nim
odkryłam, że gdy do seksu dojdzie ból zyczny w  postaci
mocniejszych klapsów czy niewinnego przyduszania, to staję się
istną kocicą, która chce więcej i  więcej. Co niektórzy już klapsy
uważali za perwersyjny seks, ale dla mnie są one czymś, bez czego
nie funkcjonuję i  chodzę struta, jak mocniej nie dostaję. Taki tam
fetysz. Kiedyś znalazłam się na imprezie, część osób odpadła przez
zbyt dużą ilość alkoholu, ale kilka dziewczyn się utrzymało, więc
zaczęłyśmy opowiadać o  swoich łóżkowych podbojach. Gdy
mówiłam o  sobie, trzy się zgorszyły, jedna chyba czuła się
zakłopotana, a  dwie spojrzały na siebie porozumiewawczo –
wyczułam w  tych dwóch wsparcie, ale reszta chyba pomyślała, że
opowiadam pornosa. Wtedy zrozumiałam, że każda z  nas ma inne
preferencje seksualne i tylko nieliczne są tak samo zboczone jak ja.
A  ja mam to szczęście, że odkryłam w  sobie tę niepohamowaną
seksualność i żądzę.
Ale wracając do Jarka, to wcale nie był taki cudowny, jak się
może wydawać. Był cholernym manipulatorem, egoistą i złamanym
utem. Ale to on dał mi nauczkę i  pokazał, jak powinno się
postępować w  życiu z  takimi jak on. Dzięki Bogu, tej umiejętności
nauczyłam się w  wieku trzydziestu kilku lat i  zostawiłam go na
ślubnym kobiercu, wybiegając z krzykiem, że nie mogę zmarnować
sobie życia. Odetchnęłam z ulgą!
Naprawdę uwielbiam uprawiać seks albo się masturbować!
Niestety od roku z  nikim nie spałam, więc zaspokajam się swoimi
ukochanymi wibratorami. Jeden pieści tylko punkt G. Drugi punkt G
oraz łechtaczkę, a  jeszcze inny dwa poprzednie i  otwór analny.
Czasem nakładam na wibrator nakładkę gumową z  kolcami, która
krzywdy nie robi, ale za to daje taką przyjemność, że orgazm
murowany. Ale najbardziej lubię jajeczko. Matko kochana, nieraz,
żeby sobie ulżyć, wkładam je do cipki w pracy i włączam wibrację,
siedząc za biurkiem. Uwielbiam tę adrenalinę, że ktoś może wejść
i  spojrzeć na mnie, kiedy jestem w  stanie ukojenia. Potrząsam
głową, żeby nie myśleć o  grzesznych rzeczach, na które mam
ogromną chęć.
Patrzę na GPS, wskazuje, że do celu mam trzydzieści kilometrów,
ale mimo to nie czuję pocieszenia. Kozaki mnie uwierają w  pięty,
w kolanach czuję drętwienie, a całe moje ciało jest jakby skurczone.
Ciągle próbuję zrozumieć, dlaczego matka wynajęła jakąś chatkę
w  górach, w  której mamy spędzić Wigilię, pierwszy i  drugi dzień
świąt. Kolacja świąteczna ma się rozpocząć dziś o  osiemnastej.
Niestety zamierzam wrócić do swojego życia już jutro. Nie
wyobrażam sobie spędzić trzech dni z  całą swoją rodziną. Prędzej
osiwieję albo stanę się kurą, która znosi złote jajko, jak u  Jasia
Fasoli.
Słucham nawigacji. Jestem coraz bliżej. Na dworze z  każdej
strony nadal sypie śnieg. Płatki rozpuszczają się na przedniej szybie,
ale widoczność jest zerowa, więc zwalniam. Jadę przez Zakopane.
Dalej nie znam trasy. Dwanaście kilometrów i  będę u  celu.
Samochód się toczy, bo jazdą tego nazwać już nie mogę. Nagle
wjeżdżam w  jakiś las i  widoczność jeszcze bardziej się ogranicza,
a nawigacja traci zasięg.
–  Czy to jakieś żarty? – piszczę. – Co za szajs! Jak ja dojadę na
miejsce? – zastanawiam się na głos.
Zadzwonię do Ulki, myślę, sięgając po torbę z sąsiedniego fotela.
Szperam w  niej ręką, próbując namierzyć telefon. Na chwilę
spuszczam wzrok z  jezdni. Odnajduję go. Wyciągam i  nagle coś
wyskakuje z  lasu. Frunie nade mną, a  ja czuję okropne uderzenie
w  piersi. Aż mnie zatyka. Ciepło rozlewa się po ciele. To sarna.
Znika w  czeluściach ciemności tak szybko, jak się pojawiła, ja
niestety tracę kontrolę nad pojazdem i  wjeżdżam w  płot, który
wyrósł na zakręcie. Uderzam czołem o  kierownicę, pas mnie
unieruchamia i  ciało grzęźnie przy fotelu. Kręci mi się w  głowie
i  jest mi niedobrze. Nie rozumiem tego, co się właśnie wydarzyło,
ale czuję okropny ból w karku. Przymykam oczy, aby przyzwyczaić
wzrok do panującej ciemności. Nadal słyszę pracę silnika, więc
przekręcam kluczyk w  stacyjce i  wyłączam auto. Światła przednie
padły. Oczy przyzwyczajają się mi do ciemności i  w  oddali
dostrzegam gospodarstwo zatopione w ciemnościach. Całe szczęście,
że księżyc odbija się fragmentami na śniegu i nie jest tak mrocznie
jak w  horrorach. Przynajmniej tak sobie tłumaczę. Postanawiam
wyjść z  samochodu i  obejrzeć szkody, które spowodowałam, ale
w  coś uderzam drzwiami. Zdezorientowana przekręcam głowę
i widzę drewniany płot tuż przy moich drzwiach.
–  Ja pierdolę! Kurwa! Kurwa! Kurwa! – wrzeszczę, uderzając
dłońmi o kierownicę. Spoglądam w stronę nieba i pytam: – Jeszcze
coś dla mnie przygotujesz?
Jestem wściekła i mam ochotę strzelić sobie kulkę w łeb, ale nie
mam pistoletu, a szkoda. Postanawiam odpiąć pas i przejść na tylne
siedzenie. Trzymając telefon cały czas w  dłoniach, przeciskam się
między fotelami. Czuję satysfakcję, że mieści się tam mój tyłek. Tak,
jestem próżna, chyba jak każda kobieta. Siadam i próbuję otworzyć
drzwi za kierowcą, niestety o  coś trą, mimo wszystko nie
odpuszczam i  pcham je nogami, aż w  końcu się otwierają.
Niemiłosierny ziąb wdziera się do ciepłego samochodu. Szybko
zarzucam na siebie ciepłą kurtkę i  wychodzę na zewnątrz. I  co?
I wpadam w śnieg aż po uda, nie mogę się ruszyć.
– Aaaaaaaaaa! – drę się, wściekła, a mój głos odbija się od drzew.
– To jakieś żarty! Pomocy! – wrzeszczę jak opętana, uderzając
dłońmi o zimny śnieg, czego od razu żałuję, bo dłonie momentalnie
mi drętwieją. Mimo to próbuję poruszyć się z miejsca, chociaż śnieg
pieści śmiało moje już zmarznięte nogi. Niestety zaspa, w  której
ugrzęzłam, nie chce wypuścić mnie ze swoich łap.
Wyciągam dłoń wraz z  telefonem w  stronę nieba, z  nadzieją, że
odnajdę zasięg i zadzwonię do matki, która zorganizuje mi pomoc.
Jak na złość – zasięgu brak. Chce mi się śmiać, ale zamiast tego
wybucham.
–  Fuck! Czy tylko ja mam takiego pecha? – piszczę zła i  chcę
usiąść w  samochodzie, niestety wcześniej zrobiłam taki krok, że
teraz mam problem i nie dosięgam tyłkiem do siedziska. Zaczynam
się kołysać do przodu i  do tyłu, robiąc w  ten sposób wielki otwór
przy swoich udach, z  nadzieją, że to w  czymś pomoże. Ciągle
powtarzam w  duchu, że muszę się stąd wydostać. Nagle
przypominam sobie, że wjechałam w  jakieś gospodarstwo, co
prawda zalewają je ciemności, ale może jest ktoś w  środku, kto
byłby w  stanie mi pomóc. Odszkodowanie będzie wprawdzie słono
kosztować, ale może ten, kto tam mieszka, jest człowiekiem, a  nie
jakimś psychopatycznym mordercą albo roszczeniowym utem. Po
tej ostatniej myśli momentalnie zalewa mnie nieprzyjemne uczucie,
jakby strach, na dodatek w  oddali słyszę wyjącego wilka. Chcę jak
najszybciej znaleźć się w  aucie bądź w  jakimkolwiek bezpiecznym
miejscu. Co mnie podkusiło, żeby wysiąść z  ciepłego samochodu?
Ach, już wiem, chciałam zadzwonić do mamy. Świetnie. Teraz ani
do niej nie zadzwonię, ani nie dojadę na miejsce o  określonej
godzinie. Chyba to drugie bardziej mnie irytuje, przecież jestem
perfekcjonistką, jak więc mogę kogoś zawieść?
Dmucham ciepłym powietrzem z ust w ręce, bo czuję, jak zimny
śnieg zaczyna coraz bardziej mi doskwierać. Rajstopy totalnie mi
przemokły, zmarznięte uda drętwieją. Dawno nie płakałam, ale teraz
czuję bezradność. Z  całych sił wrzeszczę, żeby ktoś mnie usłyszał,
ale mój głos odbija się echem. Światło się nie zapala. Za to na moje
wołanie odpowiedzią jest znów skowyt wilka. Dygoczącą ręką na
nowo próbuję wybrać numer do matki, ale odzywa się jedynie
pikanie. Ciskam głupim telefonem do środka auta. Pierwszy raz od
dawna czuję się bezsilna.

***

Widzę na sobie światła re ektorów i mam nadzieję, że zaraz zostanę


uratowana. Mimo że światło ostro daje mi po oczach, wiem, że to
moja jedyna szansa na ratunek, dlatego macham, ile mam sił
w rękach.
Auto się zatrzymuje, a ja z dłoni robię daszek, żeby dostrzec, kto
jest moim wybawcą. Modlę się, żeby nie był nim żaden seryjny
zabójca. Cieszę się, że oprócz mnie ktoś się w  końcu pojawił w  tej
dziwnie mrocznej okolicy i że nie jest to zwierz, ale człowiek.
– Pomóc pani? – pyta facet, który wysiadł z samochodu.
Czy on nie widzi, w jak patowej sytuacji się znajduję?
–  Tak! – odpowiadam, dostrzegając jedynie jakąś poświatę
człowieka. Facet stoi na pokrytym śniegiem asfalcie jakieś dwa
metry poniżej mnie.
–  Jak się pani czuje? – pyta, ale nadal nie mogę zobaczyć jego
twarzy.
–  Jestem więźniem śniegu, więc jak pan myśli?! – rzucam
sarkastycznie.
– W takim razie śnieg ma przechlapane i jest na straconej pozycji
– dorzuca równie nieuprzejmie.
Besztam się w  myślach za to, że jestem niemiła. Przecież wcale
nie musiał się zatrzymywać i  mi pomagać. Zamiast się cieszyć,
syczę. To takie normalne, myślę.
– Pomoże mi pan czy będzie tak stać jak posąg?
– Musi się pani położyć na śniegu. Rzucę pani linę. Niech się pani
jej złapie, wtedy pociągnę i będzie pani uratowana.
–  Dobrze – krzyczę rozradowana, a  on znika i  słyszę, jak uderza
klapą bagażnika.
Zapinam szczelnie kurtkę, żałując, że nie wzięłam z  auta czapki
ani szalika. Śnieg ciągle sypie jak popieprzony. Włosy mam mokre,
wyglądam jak zmoknięta kura. Nie ma co, seksapil pełną parą.
Naciągam na głowę kaptur. Jestem gotowa. Nogi mi drżą. Dlaczego
nie wzięłam rękawiczek? – ganię się w myślach. Facet z dołu drugi
raz rzuca w moim kierunku linę. Chwytam ją, sznur wbija się mocno
w  moje posiniaczone i  zmarznięte dłonie, ale wiem, że to moja
ostatnia deska ratunku i  muszę z  siebie wykrzesać całą siłę, jaką
jeszcze mam.
–  Święty, byś mi mógł dziś pomóc – mówię, patrząc krótko
w  stronę nieba, a  do moich uszu dociera przyjemny dźwięk
dzwoneczków, który powoduje dreszcze.
– Niechże się pani już położy! – krzyczy gość z drogi, wytrącając
mnie całkowicie z dziwnego stanu.
Związuję ręce sznurem i  pochylam się na śniegu. Mężczyzna
zaczyna ciągnąć linę, wtedy wynurzam się z  zaspy. Raptownie
zaczynam zjeżdżać w dół. Piszczę i ostatecznie ląduję głową u stóp
swojego wybawcy. Wstając, z całym impetem podnoszę głowę, przez
co tra am nią prosto w jego krocze. W głowie mnie kłuje, a on zwija
się z bólu. No pięknie.
– Ja pierdolę – jedynie tak potra ę to skomentować.
Facet mruczy coś pod nosem i  wiem, że na pewno odszedł ode
mnie, dlatego znów opieram się rękoma o zimny śnieg, ale obie ręce
mi się uginają i ląduję twarzą na białym, cholernie zimnym puchu.
Już mi jest wszystko jedno. Jestem totalnie zrezygnowana.
Obcy mężczyzna znów postanawia mi pomóc, mimo że chwilę
temu go znokautowałam. Chwyta mnie pewnie za ramię i przekręca
na bok, żebym zaczerpnęła tchu. Wybucham niekontrolowanym
śmiechem. Nie widzę go, ale na pewno patrzy na mnie jak na
wariatkę. Nie mogę otworzyć oczu, bo gdy to robię, płatki śniegu
lądują prosto na moich gałkach ocznych, w  pewnym momencie
wypełniają mi usta i zaczynam kasłać jak opętana.
–  Wariatka – kwituje facet i  staje za moją głową. Wiem to, bo
słyszę, jak trzeszczy śnieg pod jego ciężarem. Chwyta mnie znów
mocno, tym razem pod ramiona, i pomaga wstać, rozhisteryzowanej
kobiecie po trzydziestce. Zaczynam dygotać, gdy zimny wiatr hula.
Wcześniej go nie czułam. Zęby mi drżą, a  całe ciało trzęsie się jak
galareta. Nie jestem w  stanie zrobić kroku. Śnieg, jak na złość,
zaczyna jeszcze mocniej sypiać. Facet mnie puszcza, ale nie mogę
się utrzymać na nogach i zaraz chyba się przewrócę. Musiał dostrzec
mój stan, bo mocno łapie mnie za ramię.
–  Dziękuję – szepczę, słysząc nie swój głos, ale mówię to ja.
Dziwne uczucie. Chcę na niego spojrzeć, ale nie mogę przez ten
cholerny śnieg! Nienawidzę śniegu i świąt!
– Jest pani w stanie się poruszać? – Ignoruje moje podziękowanie.
– Chyba nie. Skostniałam – burczę.
– Musi pani złapać równowagę na jakieś dwadzieścia sekund. Da
pani radę?
– Spróbuję – odpowiadam zgodnie z prawdą. Czuję się zmarznięta
do szpiku kości, a  światło jego re ektorów wcale nie ułatwia mi
życia.
Chyba wszystkie gwiazdy świata dziś spiskują przeciw mnie!
– Raz, dwa, trzy – mówi i mnie puszcza.
Słyszę, jak skrzypi śnieg. Facet odchodzi, otwiera drzwi i  coś
wyciąga, po czym wraca w  chwili, gdy jestem bliska przewrócenia
się. Zarzuca na mnie coś ciężkiego i po chwili robi mi się cieplej.
–  Musimy dojść do auta. Chodź, pomogę ci – mówi uprzejmie,
biorąc mnie w swoje ramiona.
–  Dam sobie radę – odpowiadam, ale nie mam nawet siły się
z nim kłócić.
– Tra ła się Merida Waleczna – kwituje, kierując mnie do auta.
Wsiadam do jego samochodu i  dygoczę. Facet zamyka za mną
drzwi. Wtedy dostrzegam, jak moja kia zwisa na zaspie. Jakim
cudem wjechałam pod taką górkę? I jak ta mała górka mogła okazać
się dla mnie niemal śmiertelna? Obcy siada na sąsiednim fotelu
i podkręca odgrzewanie. Czuję, jak topnieję. Pierwszy raz nie mam
odwagi spojrzeć na mężczyznę. Czuję wobec niego dziwny respekt.
Może przez to uderzenie w  jego krocze? A  może przez przyjemny
zapach wydobywający się z  wnętrza samochodu? Pachnie skórą,
męskimi perfumami i  czymś przyjemnie sosnowym. Przez chwilę
gdzieś odlatuję, ale szybko wracam do żywych.
– Dziękuję – odzywam się, patrząc przez okno.
– Nie ma za co. Masz w aucie coś cennego?
Kiwam głową, czując się głupio.
–  Torbę, a  w  niej portfel i  kasę, karty bankomatowe, klucze,
dowód rejestracyjny, telefon komórkowy, laptop, walizki i  sałatkę,
którą zrobiłam na wigilię, chociaż nienawidzę świąt! – wyliczam.
Czuję się coraz bardziej bezsilna i głupia, chociaż to uczucie dawno
temu gdzieś znikło. Pod powiekami gromadzą mi się łzy.
– Wezwę lawetę.
Znów kiwam głową i znów jest mi potwornie głupio.
– Nie ma tutaj zasięgu.
– Mimo to spróbuję.
Mężczyzna chwyta za telefon, a  ja dostrzegam jego sporej
wielkości zadbane dłonie oraz rękaw czarnego płaszcza. Gdy tylko
się poruszył, czuję intensywniej jego perfumy. Matko kochana,
naprawdę dawno nie miałam faceta. Opanuj się, Diana! – karcę się
w myślach. Telefonuje i udaje mu się dodzwonić. Jakim cholernym
cudem?
–  Za godzinę powinni się pojawić. Zawieźć cię gdzieś? –
Znienacka dotyka ciepłą dłonią mojego skostniałego policzka. Czuję
przyjemne mrowienie, które rozlewa się po moim ciele. – Jezu,
jesteś cała zmarznięta.
–  Nic mi nie będzie. Nie trzeba. Poczekam – mówię twardo,
patrząc ciągle przed siebie.
Facet wychodzi z  auta, otwiera bagażnik, mamrocze coś pod
nosem. Ewidentnie czegoś szuka. Szybko otwieram osłonę
przeciwsłoneczną, aby zobaczyć w  małym lustereczku, jak
wyglądam, i  dostrzegam, że tusz mi się rozmazał pod oczami.
Przypominam pandę.
Boże, widzisz i nie grzmisz! – jęczę w duchu.
Drzwi otwierają się z mojej strony i do środka wdziera się zimne
powietrze, co wywołuje u mnie trzy kichnięcia. Nieznajomy podaje
mi coś w reklamówce.
– Chcesz ze mną czekać, okej, ale przebierz się. Tu masz spodnie,
bluzkę i sweter mojej siostry, która zapomniała wziąć z domu swojej
walizki i…
Unoszę głowę i dostrzegam tylko dolny zarys jego szczęki, bo na
głowie ma kaptur. Tylko tyle albo aż tyle. Nasze dłonie się stykają,
gdy podaje mi rzeczy. Czuję przyjemny dreszcz, który próbuję
zignorować.
–  Nieważne – kończy w  chwili, gdy chce powiedzieć coś więcej.
Zamyka z impetem drzwi.
Czuję się co najmniej głupio. Mężczyzna staje przy zaspie i patrzy
na mój samochód, którego tył lekko zwisa. Zsuwam z  siebie ciepły
koc w  kolorze oletowym. Ściągam mokrą kurtkę. Wszystko
wrzucam na tył auta. A potem zdejmuję górę i stanik, zakładam to,
co mi dał, po czym to samo robię z dołem. Buty mam przemoczone.
W  momencie gdy kończę zapinać guzik w  dżinsach, mężczyzna
o szerokich ramionach rusza w moją stronę. Teraz dostrzegam jego
twarz – jest kwadratowa, gładka, z  mocno wykrojonymi, pełnymi
ustami. Nos prosty, ale nie jakoś specjalnie rzucający się w  oczy.
Ramiona szerokie, przynajmniej takie się wydają w  czarnym
płaszczu. W  końcu jest mi ciepło, mimo że nie mam na sobie ani
majtek, ani stanika. Puka do mojego okna.
– Potrzebujesz jeszcze czegoś?
–  Ciepłych skarpet – rzucam bez zastanowienia. – Szalika,
rękawiczek i czapki.
– Da się zrobić.
Mam wrażenie, że się uśmiecha.
Wraca za chwilę z  tym, o  co go poprosiłam. Siada obok mnie,
dmuchając w swoje dłonie, po czym zdejmuje kaptur.
– Ale ziąb – mówi, a ja wtedy odwracam głowę i nasz wzrok się
krzyżuje.
Czuję mrowienie w  każdej partii ciała. Jego oczy są jak magnes.
Gdzieś je już widziałam, ale to wyparłam. Wiem to, czuję w środku.
Coś mnie zatyka. Moje serce dziwnie przyśpiesza. Uśmiecha się,
ukazując swoje zęby. Ten uśmiech… Zdecydowanie nie chcę, żeby
był tym, z kim się mi skojarzył. Robi mi się duszno.
– Jestem Damian – przedstawia się, podając dłoń.
– Diana – rzucam bez zastanowienia.
Jaką on ma gładką dłoń! Przyjemną. Dużą. I  zgrabną. Puszczam
ją.
– Piękne imię – stwierdza. – Dobrze mi się kojarzy.
Intryguje mnie.
– Tak? Dlaczego?
– Dawne dzieje.
Wyczuwam w  jego głosie dziwny smutek. Patrzę na jego dłoń
i  nie dostrzegam obrączki. Nie chce mi się wierzyć, że jest
samotnikiem. Moje rozważania przerywa nadjeżdżająca laweta.
Damian wychodzi na zewnątrz. Zarzucam na siebie kurtkę oraz
mokre buty i idę jego śladem. Mój wybawca stoi i patrzy, jak jeden
z  dwóch gości ściąga mój samochód, a  drugi podchodzi do mnie
i wydobywa wszystkie informacje. Kiedy auto jest na dole, cieszę się
jak mała dziewczynka, ale mój zapał mija, gdy oglądam je ze
wszystkich stron i  dostrzegam, że przednie światła są pęknięte,
a  drzwi od strony kierowcy wgniecione. Mimo to zapalam silnik
i słyszę, że chodzi. Jedynka. Ruszam. Może jakoś dojadę, myślę.
– Mamy je zabrać? – pyta jeden z wybawicieli.
– Myślę, że dojadę.
– Diana, chodź na chwilę – prosi Damian, pukając w szybę.
Zdziwiona jego propozycją wysiadam i  oddalam się wraz z  nim
o trzy kroki od panów od lawety.
–  Słuchaj, wrzuć do mnie wszystkie swoje rzeczy. Zawiozę cię,
gdzie będziesz chciała. Załatwię ci samochód zastępczy. Nie
wiadomo, czy auto jest do końca sprawne. Światła nie są, a w tych
ciemnościach są niezbędne, żebyś bezpiecznie dojechała na miejsce.
Uwierz mi, to nie będzie dla mnie żaden problem, żeby ci pomóc.
Nie daj się prosić.
Brzmi sensownie.
–  Oni zawiozą go do znajomego mechanika i  po świętach ci je
zrobią. Postaram się, żeby auto zastępcze dotarło jutro.
Patrzę na jego oczy i  usta, które mówią do mnie z  taką
determinacją, i w jednej sekundzie przepadam.
– Zgoda. To znaczy nie. Auto jest sprawne. Chodzi. Nie ma takiej
potrzeby. Już i tak mi bardzo pomogłeś. Poradzę sobie.
Znów śnieg zaczyna przybierać na sile, a  moje wewnętrzne „ja”
krzyczy, że pieprzę głupoty.
– Diana…
– Przepraszamy, ale mamy kolejne zgłoszenie. Płaci pani i jedzie
czy mamy brać auto do mechanika?
– Proszę wziąć auto do mechanika, tylko dać nam pięć minut na
rozładowanie najważniejszych rzeczy – odpowiada za mnie Damian,
przez co mam ochotę go walnąć, ale z drugiej strony ma rację, nie
wiadomo, czy coś nie jest zepsute pod klapą, no i  te cholerne
światła, które całkowicie przekreślają moją podróż.
Przeładowuję wszystko do samochodu Damiana: sałatkę, dwie
walizki, laptop, torbę i  telefon oraz prezenty dla mojej rodziny.
W duchu chciałabym ich spotkać w te święta. Płacę chłopakom trzy
stówy. Podają mi wizytówkę mechanika, u  którego auto będzie do
odbioru po świętach, i odjeżdżają.
– Dokąd cię zawieźć? – pyta, kiedy siedzimy już w jego aucie.
–  Nie wiem. Telefon mi się rozładował, a tam był adres miejsca,
gdzie miałam jechać – mówię zrezygnowana, opierając głowę
o  fotel. – Ale adres miałam jeszcze wbity w  GPS – dodaję pełna
nadziei.
Czuję na sobie jego wzrok, który wywołuje we mnie przyjemne
dreszcze.
– To gdzie go masz?
– Pojechał razem z moją kią – jęczę poirytowana.
–  Dobra. Musisz jakoś podładować swój telefon. – Patrzy na
zegarek i  cmoka. – Pojedziemy do moich rodziców, żeby nie
zarzucili mi, że się ewakuowałem. Zgoda?
–  Powiedziałeś, że zawieziesz mnie, gdzie będę potrzebowała,
a  tymczasem już chcesz mnie poznawać ze swoimi rodzicami? –
rzucam, uśmiechając się pod nosem.
– Gdy ich poznasz, sama zrozumiesz.
Odpala silnik, a  atmosfera robi się jeszcze bardziej przyjemna.
Czuję dziwne wibracje, które próbuję ignorować. Jego zapach działa
na moje zmysły, a brak seksu daje o sobie znać.

***

Po czterech skrętach dojeżdżamy pod wielką chatę, jaką widzi się


nieraz na pocztówkach świątecznych. Z  komina wypływa ciemny
dym, który miesza się z  prószącym białym śniegiem. W  niemal
wszystkich oknach dostrzegam zapalone światła. A  wokół las,
zasypany białym puchem. Romantyzm pełną parą, ale staram się go
nie dostrzegać. Nie mogę. Damian to żaden mój rycerz. Jestem
dojrzałą kobietą. Nie szukam przelotnych romansów. Ten etap
zaliczyłam na studiach.
Damian parkuje samochód, a  ja czuję zdenerwowanie. Nie
rozumiem dlaczego.
– Mam spoko rodzinę. Sama zobaczysz – stwierdza. – Weźmiemy
i  twoje walizki, pewnie będziesz chciała się przebrać w  swoje
ciuchy.
Z  tylnego siedzenia zbieram swoje mokre ubrania i  pakuję je do
walizki. Policzki mocno mi się rumienią, całe szczęście, że na głowie
mam kaptur.
Damian bierze trzy walizki, ja jedną i sałatkę, bo co mi po niej?
Idąc ścieżką wyznaczoną przez gospodarza, czuję się irracjonalnie
i  zaczynam się śmiać. Na twarzy mam płatki śniegu, które chyba
nigdy nie przestaną wylatywać z chmur.
– Co cię tak bawi?
–  Sama nie wiem. Chyba romantyzm wynikający z  nieszczęścia,
które mnie spotkało.
–  Do mnie za to zapukało szczęście – szepcze, nachylając się do
mojego ucha, gdy wchodzimy na drewniany ganek chaty.
Niemal czuję, jak topnieję. Tak dawno nie słyszałam tak
banalnego komplementu. Zerkam na niego, a  on puszcza do mnie
oko. Uśmiecham się niewinnie. Lubię go.
– Flirtujesz ze mną, Damianie?
–  Próbuję – kwituje i  puka w  drewniane drzwi. Nad nimi
przyczepiona jest podkowa, a powyżej świąteczny zielony stroik. My
zaś stoimy pod jemiołą. – Powinienem cię pocałować, Diano, tak
mówi tradycja…
Drzwi otwierają się i staje w nich… moja matka!
–  No nareszcie jesteś, kochana Diano! To twój nowy chłopak? –
pyta, patrząc na Damiana.
Kompletnie nie wiem, co się dzieje. Matka porywa mnie w  wir
uścisków i  wciąga do środka chaty. Nagle dobiega do mnie gwar
rozmów i śmiech dzieci.
– Wchodź, chłopcze, wchodź! – mówi, ponaglając Damiana, który
jest równie mocno zdezorientowany jak ja.
Nagle z  jakiegoś pomieszczenia wychodzi pulchna kobieta około
sześćdziesiątki i woła:
– Damian! Już się martwiłam, że nie przyjedziesz, bo zatrzymają
cię interesy. Jak dobrze, że jesteś. To twoja przyjaciółka? – pyta.
– Witaj, mamo – mówi i wymienia się z nią ciepłym uściskiem.
– Och, Tereniu kochana, to nasze dzieci – piszczy Urszula, śmiejąc
się ciepło, podczas gdy Damian zdejmuje okrycie i wiesza je tuż za
sobą. – Diano, pamiętasz państwa Filipiaków? Przyjaźnimy się tyle
lat, że w  końcu postanowiłyśmy wraz z  Tereską zrobić wspólnie
święta. A  że oni mają tutaj domek, zaprosili nas do siebie. Nie
chciałam ci mówić prawdy, bo na pewno byś się wymigała i  nie
przyjechała. – Klasszcze w  dłonie. – Cudownie, że wszyscy już
jesteśmy. Tylko was brakowało. No nic. Diano, jak ty wyglądasz,
przebierz się, kochana, do kolacji – trajkocze Urszula, a  my
z Damianem patrzymy na siebie.
Nie wiem, o czym on myśli, ale wiem, że ja skanuję go wzrokiem.
Czarne, krótko ostrzyżone włosy, niebieskie jak niebo oczy, prosty
nos, idealnie wygolony zarost, szerokie ramiona. Czarna marynarka
od garnituru, biała koszula, od pasa w dół czarne dżinsy. Zmężniał.
Jakim cudem go nie poznałam? Damian to mężczyzna, z  którym
straciłam dziewictwo. To dawny kolega, przyjaciel, rozmówca
i  kochanek. Kiedyś złamał mi serce, mówiąc, że wyjeżdża do
Hamburga na studia i  że musi sobie poukładać życie z  dala ode
mnie. To było równe osiemnaście lat temu, a  wspomnienia
wywołały we mnie lawinę uczuć.
Teraz wygląda na innego mężczyznę, zmieniły mu się rysy
twarzy, ale oczy… oczy nadal ma te same. Uśmiecha się lekko
i  dostrzegam na prawym policzku dołeczek, w  którym kiedyś się
zakochałam. Jak mogłam go nie poznać? Moje ciało wiedziało.
W  końcu złamał mi serce. Po nim nie mogłam się już w  nikim
zakochać. Udało się to tylko przy Jarku. Każdy był nie taki jak on.
Zagryzam wargę, nie zważając kompletnie na to, co mówi matka.
W  tym momencie znajduję się w  próżni tylko z  nim i  jego oczami,
które równie mocno mnie obserwują i badają.
–  Diana miała wypadek – wtrąca się Damian. – Jej auto
odholowali do mechanika.
–  O  mój Boże! O  mój Boże! – lamentuje Ula, a  ja wracam do
rzeczywistości.
– Gdzie mam pokój? – pytam, ignorując Damiana.
– Chodź, pokażę ci – mówi matka i pcha mnie w stronę jasnego,
szerokiego korytarza. Wchodzimy po schodach, a ona zasypuje mnie
pytaniami o  wypadek. Na wszystkie grzecznie odpowiadam. Na
piętrze znajduje się chyba z siedem pokoi. W końcu dochodzimy na
miejsce. – To tutaj, Diano. – Otwiera drzwi, po czym zapala światło.
Pokój jest urządzony w  starym stylu: drewniane łóżko
z  baldachimem, na podłodze wielki gruby dywan w  jakiś
nieokreślony wzór, ogromna drewniana szafa, a  także kominek,
w  którym tli się ogień. Tuż obok niego poukładane są kawałki
drewna, które pewnie należy dokładać, żeby nie zamarznąć.
– Ładnie tu.
– To prawda.
–  Czemu nie powiedziałaś, że będziemy w  domu Teresy
i Mateusza?
– Nie przyjechałabyś, gdybym powiedziała.
– Tego nie wiesz – kwituję, patrząc w jej czarne jak węgiel oczy.
– Bałabyś się konfrontacji z Damianem.
– Tym bardziej powinnaś mi powiedzieć. Przygotowałabym się na
to spotkanie – warczę. – Kocham cię, ale siebie także.
Podchodzi do mnie i  bierze moją dłoń. W  tym geście jest wiele
dobroci, ciepła i  miłości. Prowadzi mnie do łóżka, na którym
siadamy.
–  Diano, to było dawno temu. To, co was łączyło, już dawno
umarło.
– Skąd ta pewność?
Machnęła ręką.
– Z tego, co zdążyłam zauważyć na dole, nawet go nie poznałaś.
A może to jakiś znak, że to właśnie on ci pomógł podczas wypadku?

– Oj, mamo, dajże spokój.


Zamilkła.
–  Może czas wrócić do żywych, co? Po jego wyjeździe się
zmieniłaś. Nie chcę, żebyś przez kolejne lata błądziła i  szukała
w mężczyznach jego.
– Nikogo w nikim nie szukam – mamroczę.
– Jeśli naprawdę tak jest, to jego obecność nie powinna w żaden
sposób na ciebie wpłynąć. Przebierz się i przyszykuj na kolację.
– Dobrze.
Urszula wychodzi, zostawiając mnie z  moimi skotłowanymi
myślami. Obejmuję się i  podchodzę do okna, gdzie opieram głowę
o  ścianę i  obserwuję, co dzieje się na zewnątrz. Las. Wszędzie
drzewa, na nich zatrzymujący się śnieg. Przymykam oczy.
Gdy Damian wyjechał, tęskniłam za nim rok, dwa, potem
próbowałam zapomnieć, napotykając na swojej drodze różnych
kochanków. To, że nie wyszłam za Jarka, też częściowo było
związane z Damianem. Nie był nim.
Dlaczego go nie poznałam? Może rzeczywiście moje uczucia do
niego umarły?
Tak, musiały wygasnąć.
Nagle rozlega się pukanie do drzwi, odwracam się i  w  progu
dostrzegam jego. Patrzę mu w  oczy, próbując rozszyfrować swoje
uczucia, i  jedyne, co rozpoznaję, to ciepło, które rozlewa się po
każdej komórce mojego ciała, oraz niewyobrażalna potrzeba
znalezienia się blisko niego.
– Twoja druga walizka. – Pokazuje na bagaż i uśmiecha się lekko.
Stoję nieruchomo. Zapomniałam języka w  gębie. – Pomyślałem, że
ci się przyda.
– Dziękuję.
Idzie w  moją stronę, a  pode mną miękną kolana. Boję się, że
osunę się na ziemię, dlatego mocno opieram ciało o  ścianę. Dzielą
nas centymetry.
– Wiedziałeś, co się święci?
–  Nie do końca. Mama mówiła, że zaprosiła przyjaciół, ale nie
mówiła kogo. Nie wiedziałem, że chodzi o was, chociaż miałem taką
nadzieję.
Kładzie swoją ciepłą dłoń na moim policzku. Strącam ją.
– A ja nie. Nie przyjechałabym tu, wiedząc, że mogę cię spotkać.
Robi krok w tył.
– Rozumiem.
– Nie chcę od ciebie żadnej pomocy.
– Diano… nie bądź niemądra.
– Poradzę sobie. Nie chcę od ciebie żadnego auta zastępczego.
– Diano… – mówi to tak, że czuję dreszcze.
To niemożliwe. Kurwa, niemożliwe, żebym jeszcze coś do niego
czuła. To umarło osiemnaście lat temu!
– Zajmuj się swoim życiem – cedzę. – Tak jak chciałeś, a do mnie
się nie zbliżaj – warczę. – Dziękuję za pomoc, ale niczego od ciebie
więcej nie potrzebuję. Rozumiesz?
Damian zaciska mocno szczękę i wycofuje się.
– Czekamy na ciebie. Pośpiesz się – rzuca i wychodzi.
Podchodzę do walizki i  wyjmuję z  niej najlepszą kreację, jaką
spakowałam. Przed założeniem małej czarnej biorę ciepły prysznic,
który mam nadzieję, że pomoże mi się zrelaksować. Próbuję nie
myśleć o  Damianie, ale gdy tylko przymykam oczy, widzę nas – ja
mam szesnaście lat, on dziewiętnaście – jak jedziemy na rowerach.
Śmiejemy się głośno. Docinamy sobie, ale żadne z  nas się z  tego
powodu nie gniewa. W końcu dojeżdżamy nad jezioro, gdzie często
spotykaliśmy się ze znajomymi. Dziś jednak jesteśmy tu sami. To
końcówka lata. Stawiamy rowery, rozbieramy się i  wpadamy do
jeziora. Chlapiemy się nawzajem, a potem on mnie łapie, podnosi do
góry, ale zamiast wrzucić do wody, przybliża się do mnie. Pamiętam
napięcie i  ekscytację. Jego miękkie usta muskają moje wargi.
Oplatam go nogami w  pasie i  wychodzimy z  wody. Namiętny,
nieznany pocałunek doprowadza moje ciało do stuprocentowego
wrzenia. Przepadam w  jego objęciach. On ściąga ze mnie wszystko
i całuje z ogromną delikatnością każdy fragment mojego ciała. Liże,
pieści, delektuje się chwilą, a  ja drżę z  podniecenia, ale i  chłodu,
który towarzyszy mi po wyjściu z wody. Nie skupiam się jednak na
tym, lecz na jego dłoniach, które błądzą po moim ciele i  robią
wszystko, żebym całkowicie odleciała. Wsuwa we mnie palce
i kciukiem pieści moją łechtaczkę. Nie wiem, co się dzieje, ale czuję
napływającą potrzebę jęczenia i  krzyczenia. Drżę i  piszczę
zachwycona. On składa na moich ustach kolejny namiętny
pocałunek. Opadam wyczerpana, a on próbuje we mnie wejść. Robi
to bardzo powoli. Uśmiecha się, zawisa nade mną i  patrzy mi
głęboko w  oczy. Nie boję się, że zrobi mi krzywdę. Ufam mu.
Zawsze o mnie dba. Nasze ciała się splatają.
–  Jesteś taka piękna – szepcze i  kąsa moje usta. Czuję ból. –
Przepraszam, to zaboli tylko raz – mówi, a ja wierzę mu na słowo.
Zaciskam powieki, a  on wbija się we mnie. Czuję się rozerwana
i kłuje mnie w środku, ale chcę tego. Pragnę go.
–  Dziękuję – mówi i  składa pocałunek na moich ustach, potem
całuje policzki, nos, czoło, wchodzi we mnie i się wysuwa. Nie wie,
że to boli. Nie mówię mu. Dyszy do mojego ucha, a  ja jestem
szczęśliwa, że to on mnie rozdziewicza.
Wtedy myślałam, że to miłość mojego życia.
Uderzam mokrą dłonią o zimne kafelki i czuję pod powiekami łzy.
– To było dawno! Pamiętaj o tym! – warczę, zła na siebie.
Moja cipka jest mokra. Pragnie go równie mocno jak osiemnaście
lat temu. Co się ze mną, do jasnej cholery, dzieje?! Wychodzę
z  łazienki. Osuszam ręcznikiem ciało. Patrzę na siebie w  lustrze.
Moje ogniste włosy są mokre, więc suszę je. Zaczynają się kręcić, jak
to mają w  zwyczaju. Kiedy są już suche, nakładam na rzęsy tusz
i  podkreślam brwi, a  kości policzkowe zdobię różem
i  rozświetlaczem. Moje zielone kocie oczy wyglądają naprawdę
bardzo dobrze. Następnie wkładam czarną sukienkę, sięgającą mi do
kolan. Tył jest w kształcie litery V. Nie zakładam stanika, ale mam
niewielkie piersi, więc mogę sobie na to pozwolić. Wkładam ciepłe
półbuty na obcasie i  idę wzdłuż drewnianego korytarza,
zastanawiając się, jak się wydostać z  tej patowej sytuacji.
Postanawiam jutro wezwać taksówkę i  nie wracać już nigdy do
przeszłości, przez którą nie mogę ułożyć sobie życia.
To nie ma żadnego znaczenia, że mi pomógł i  znów stanął na
mojej drodze. To nic nie znaczy, mówię do siebie, próbując
uwierzyć we własne słowa.

***

Dzielę się opłatkiem tylko z  rodziną i  z  obojgiem państwa


Filipiaków. Damiana omijam szerokim łukiem. To pewne, że nigdy
więcej go nie spotkam. Nigdy więcej tu nie przyjadę.
Kolacja mija na rozmowach o  wszystkim i  o  niczym. W  tym
momencie nie ma znaczenia, że ja i  mój starszy brat jesteśmy na
kierowniczych stanowiskach, a  pozostała dwójka naszego
rodzeństwa skupiła uwagę na życiu rodzinnym i ma po troje dzieci.
Starszy brat ma dwójkę. Łącznie Urszula ma ośmioro wnucząt. Ja
jako jedyna odstaję od reszty, ale to nie szkodzi. Teraz tworzymy
całość. Obecność państwa Filipiaków nie uwiera, mam wrażenie, że
są częścią naszej rodziny. Monika, siostra Damiana, też ma trójkę
potomstwa, więc dzieci w  te święta nie brakuje. Mimo tego gwaru
czuję spokój.
W  powietrzu unosi się zapach smażonej ryby, kapusty wigilijnej,
czerwonego barszczu i pierników. Stół zastawiony jest suto, a ja po
raz pierwszy od kilku lat czuję wewnętrzne odprężenie.
–  Prezenty! – krzyczy syn Moniki, a reszta dzieciaków podłapuje
temat.
Podnosimy się z  krzeseł. Zapomniałam przynieść prezenty, ale
kiedy docieramy pod ogromną choinkę, ozdobioną pięknymi
kolorowymi bombkami, piernikami, lizakami, sznurami i  watą,
widzę, że znajdują się one pod drzewkiem. Zdziwiona mrużę oczy,
ale wtedy na plecach czuję czyjś dotyk.
–  Pozwoliłem sobie przynieść twoją torbę z  prezentami, kiedy
dzieci zajęte były zabawą. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za
złe? – szepcze, a jego głos wdziera się do zakazanych granic mojego
skostniałego serca.
– Dziękuję – odpowiadam równie cicho. – Weź tę rękę – ganię go,
czując jednocześnie ból i przyjemność.
– Dzieci, chodźcie i wy! – ponagla nas Teresa.
Opieram się biodrem o  sofę. Cała drżę. Damian zajmuje miejsce
tuż za mną. Czuję mrowienie ciała i  dziwny zawrót głowy. Trudno
przy nim być, istna tortura.
– Buziak! – krzyczy Maja, córka mojej siostry Lidki.
Co?
Zdziwiona patrzę na nią, a  ona wskazuje na nas palcem.
Zamieram.
–  Stoicie pod jemiołą – wyjaśnia. – Mama mówi, że to tradycja,
i często staje pod nią z tatą. No, buziak, bo będziecie mieć w życiu
pecha.
Mam ochotę zabić ją wzrokiem, ale dziewczynka ma jedenaście
lat, więc jedynie mam chęć strzelić w łeb sobie, a jemu w kolano.
Wszystkie spojrzenia lądują na nas. Damian sprawnie mnie
odwraca. Zaraz zapadnę się pod ziemię. Słyszę doping, który wcale
nie ułatwia podjęcia decyzji.
–  Zajmijcie się lepiej prezentami – warczę do wszystkich
i  ulatniam się z  salonu, w  którym zrobiło się zdecydowanie zbyt
tłoczno i duszno.
– Diana – słyszę za sobą matkę, kiedy docieram do przedpokoju. –
Wróć do nas. Proszę. Tam jest prezent dla ciebie.
Patrzę w  jej oczy i  wiem, że chce dobrze. Jest niższa ode mnie
i  bardziej pulchna, ale jest najlepszą matką na świecie. Doskonale
wszystko rozumie, chyba nawet lepiej niż ja sama.
–  Daj mi chwilę – mówię, a  ona kiwa głową. – Przewietrzę się
i wrócę. Dobrze?
– Dobrze. Załóż mój stylowy kożuch. Będzie ci ciepło.
Uśmiecham się i  przyjmuję propozycję. Na głowę zarzucam
kaptur, wciągam ciepłe kozaki należące do mojej siostry i wychodzę
na zewnątrz, wciągając mocno powietrze do płuc. Ciągle pada. Jest
nieziemsko pięknie. Chciałabym, żeby życie było tak proste i  tak
piękne jak ta chwila w  tym miejscu, ale… nie może być. Może
jednak nie chcę, żeby było?
Ktoś otwiera drzwi, wiem to, bo skrzypią. Odwracam się. Damian.
–  Wracaj do środka. Już dziś sporo czasu w  śniegu spędziłaś –
mówi pół żartem, pół serio. Wychodzi na zewnątrz i  staje obok
mnie. Patrzymy w tym samym kierunku, a moje serce drży.
– Dlaczego? – wypalam w końcu, odwracając się w jego stronę.
– Co? Co dlaczego?
–  Dlaczego osiemnaście lat temu nie powiedziałeś mi, że
zamierzasz wyjechać, tylko poinformowałeś mnie jako ostatnią?
Myślałam, że byliśmy blisko.
–  Byliśmy, Diano – mówi. Wyciąga dłoń i  kładzie ją na moim
policzku.
Znów czuję to ciepło rozlewające się po moim ciele. Próbuję je
zignorować, ale jestem zbyt spragniona jego dotyku. Uwielbiam,
gdy to robi, mimo że minęło tyle czasu. On jest przeszłością! –
krzyczę do siebie w środku, próbując aktywować swoją wewnętrzną
tarczę ochronną. Nie chcę więcej cierpieć, zwłaszcza przez niego.
– Dlaczego nie powiedziałeś? Przespałeś się ze mną, a po tygodniu
oznajmiłeś, że wyjeżdżasz. Dlaczego, do jasnej cholery,
potraktowałeś mnie tak, jakbym była dla ciebie balastem?
–  Nie chciałem cię zatrzymywać, Diano – mówi, patrząc mi
głęboko w  oczy. Topnieję pod samym jego spojrzeniem. – Byliśmy
młodzi. Przed tobą życie stało otworem. Przede mną też. Uwierz mi,
to była bardzo trudna decyzja. Zrezygnować z ciebie czy ze studiów
i pracy, która się przede mną otwierała. Gdybym nie wyjechał, być
może bym cię znienawidził.
–  Czekałam na ciebie, na to, że się odezwiesz, napiszesz,
zadzwonisz, ale ty… przepadłeś.
–  Ale teraz jestem. Stoję przed tobą. Świadomy, że cię pragnę
równie mocno jak kilkanaście lat temu. Jestem pewny, że uczucie,
którym cię darzyłem, jedynie się wzmocniło.
– O czym ty mówisz? – pytam zdezorientowana, a on nachyla się
i miażdży moje usta swoimi. Nogi się pode mną uginają, a wybuch
namiętności i  pożądania dosłownie mnie nokautuje. Pod wpływem
chwili odwzajemniam pocałunek. Zarzucam mu ręce na szyję
i  przyciągam go do siebie. Czuję się tak, jakby tych lat rozłąki
w  ogóle nie było. Jedna chwila, a  ja cała płonę, dla niego i  przez
niego, a wybuch uczuć miażdży niemal do bólu.
Odsuwa się. Nasze czoła się stykają. Oboje dyszymy, jakbyśmy
przebiegli maraton.
–  Czekałem na ciebie tyle cholernych lat. Nie psuj tej chwili
domysłami i  wspomnieniami o  przeszłości. Może tak miało być.
Może każde z  nas czegoś musiało doświadczyć, ale teraz, Diano…
pozwól się na nowo rozkochać, a  obiecuję, że nigdy więcej cię nie
zostawię – mówi, a ja bardzo chcę mu zaufać, ale się boję.
Zbliżamy do siebie nasze usta i  na nowo wirujemy
w  romantycznym świecie, w  który od dawna przestałam wierzyć.
Może on ma rację. Może to nasz czas, ale…
–  Damian, ja nie mogę – oddalam się od niego. Wchodzę do
domu, zostawiając go na zewnątrz. Ściągam z  siebie kożuch matki
i podchodzę do niej. Mam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko, ale
nie mogę. Jestem dobrze sytuowaną kobietą. Zimną jak głaz. Dawne
uczucia nie mogą wygrać. Biorę matkę za rękę. Oddalamy się
i mówię do niej cicho:
– Wiem, że nie chcesz, by pić w Wigilię. Powiedz mi tylko, gdzie
jest jakieś wino, i  teleportuję się do swojego pokoju, żebyś nie
musiała tego oglądać.
– Co się stało? – pyta zatroskana.
–  Ja i  on pod jednym dachem… – Kręcę głową, przez co moje
rude włosy tańczą wokół mojej twarzy. – To się nie uda. Albo mi
dajesz wino, albo zamawiam taksówkę i stąd znikam.
– Ale… – waha się, patrzy na mnie, a potem kiwa głową i idzie do
kuchni. Podążam za nią jak cień, ignorując resztę ludzi. Z  szafki
wyciąga butelkę. Daje mi korkociąg i kieliszek. – Powiem, że miałaś
ważny telefon z pracy.
Całuję ją w  ciepły policzek, przytula mnie. Ekspresowo wchodzę
po schodach. Kiedy dotykam klamki w  drzwiach swojego pokoju,
słyszę z oddali jego głos. Nie mam sił z nim rozmawiać. Potrzebuje
kokonu, w którym się schowam i wszystko przemyślę. Wślizguję się
do pomieszczenia i  szukam od środka jakiegoś zamka, ale niczego
takiego nie znajduję.
Pukanie.
– Diano, możemy porozmawiać? Proszę – mówi.
– Jutro, Din. Jutro – odpowiadam, celowo używając tego imienia,
bo wiem, że na niego podziała.
Chwilę milczy.
– Dobrze – stwierdza. Słyszę, jak oddala się od drzwi.
Zsuwam się na podłogę, czując, jak zimne jest drewno. Nie
rozumiem siebie i swoich czuć. Czuję się wyczerpana i bezsilna. Tak
bardzo chcę teraz, w  tym cholernym momencie, znaleźć się
w swoim apartamencie, do którego nikt prócz mnie nie ma dostępu.
Nakrywam twarz dłońmi i  pozwalam sobie na smutek, który
przytłacza mnie swoim ciężarem.
Tego wieczoru wypijam dwa kieliszki wina i  wtulona w  świeżą
pościel, zasypiam, pragnąc na nowo zaufać Damianowi.

***

Śniadanie w pierwszy dzień świąt okazuje się nawet znośne. Damian


mnie nie nachodzi. Daje mi przestrzeń, której potrzebuję. Matka co
jakiś czas zerka na mnie z troską, zastanawiając się pewnie, czy ze
mną porozmawiać. Wzdycham nieświadomie, czym zwracam uwagę
siostry i brata Wojtka, który lekko stuka mnie w ramię.
–  Rozchmurz się – wypala. – Nie chcemy mieć przez ciebie
zjebanych świąt, sister.
– Nie mów mi, co mam robić – cedzę. Tracę kompletnie ochotę na
pyszności, które znajdują się na stole. Chcę się ulotnić, ale zdaję
sobie sprawę, że to byłoby niegrzeczne. Wystarczy, że zrobiłam to
wczoraj. Do późnej nocy słyszałam śmiechy dobiegające spod
podłogi.
– Rozwiązałaś wczorajszy problem? – pyta ojciec. Całkowicie już
osiwiał, a mimo to nadal mógłby złamać niejedno serce. Nienaganny
garnitur, spinki przy koszuli, prawdziwy rekin biznesu. Myślę, że to
po nim odziedziczyłam smykałkę do interesów. Od zawsze go takim
pamiętam, a  także to, jak bardzo kochali się z  matką. Czasem nie
potra łam zrozumieć ich zażyłości, ale teraz szczerze im
zazdrościłam.
– Tak – odpowiadam.
– Mam nadzieję, że wszystko gra.
–  Tak. – Patrzę prosto w  jego oczy, które badawczo mi się
przyglądają. Kiwa głową na znak zrozumienia, ale on wie, że ja
kłamie.
Odchodzę od stołu. W  pokoju szukam swojego nieszczęsnego
telefonu, który wczoraj przed snem podłączyłam do ładowarki.
Uświadamiam sobie, że jest zasięg. Idę za ciosem i  włączam swoją
lokalizację, a potem szukam numeru najbliższego postoju taksówek.
Już chcę go wybrać, kiedy ktoś puka do drzwi. Podchodzę do nich
i lekko je uchylam.
– Diana, porozmawiaj ze mną, proszę.
–  Nie ma o  czym rozmawiać. Przepraszam, ale jestem zajęta –
mówię, ganiąc się w myślach za głupotę. – Później.
– Przyjechał twój samochód zastępczy. Proszę, tu masz wszystkie
dokumenty, kluczyki i dane, których potrzebujesz, by go używać.
Nasze ciała się dotykają. Robi mi się duszno. Niemal tracę
oddech.
Kurwa, co się ze mną dzieje?!
– Mówiłam ci, że nie chcę.
– Dla starych przyjaciół potra ę zrobić wiele.
–  Nie byliśmy przyjaciółmi, Damian. Przyjaciele mówią sobie
o wyjazdach, a nie informują o nich tuż przed wylotem.
– Musiałem tak postąpić – broni się.
– Wiesz, co jest najgorsze? – pytam. – Nie to, że wyjechałeś, ale że
olałeś mnie, nawet nie próbowałeś nawiązać ze mną kontaktu.
Totalnie podciąłeś mi skrzydła, mówiąc, że musisz sobie ułożyć
życie beze mnie, jakbym była jakimś pieprzonym ciężarem. Mówisz,
że byliśmy przyjaciółmi? Myślisz się, Damian. Nie byliśmy. –
Zatrzaskuję drzwi.
Nie mam ochoty go słuchać ani na niego patrzeć. Pakuję
w  pośpiechu swoje ubrania. Chcę się stąd ewakuować, najlepiej do
najbliższego hotelu. Zresztą nieważne gdzie, byle jak najdalej od
niego.
Schodzę do mamy, by powiedzieć jej, że wyjeżdżam, ale kiedy
widzę jej ciepłe, pełne miłości spojrzenie, czuję się podle, bo wiem,
że muszę ją zranić. Widzi, że się miotam, więc podchodzi do mnie.
– Mamo, przepraszam, ale muszę wyjechać – wyjaśniam, wtulając
się w jej ramiona. – Obiecuję, że w następnym roku…
–  Zostań chociaż na kulig – przerywa mi. – Jest piękna pogoda.
Idealna na taką atrakcję. Jeżeli po tym nadal będziesz chciała
wyjechać, nie zatrzymam cię.
Jej oczy proszą, a  ja nie potra ę jej odmówić. Wyjaśnia, że po
obiedzie mamy się wszyscy spotkać przed domem, więc wracam do
swojego pokoju i  znów wyciągam ubrania, odpowiednie do
wydarzenia. Czarne dżinsy, podkoszulek i  koszula. Na wszelki
wypadek biorę jeszcze bluzę z kapturem i schodzę na dół. Pomagam
w  kuchni, żeby nie zbliżać się do Damiana, który opowiada
dzieciom świąteczne historie, na co one co chwilę wybuchają
śmiechem. Serce mi rośnie i jednocześnie krwawi.
–  Będzie dobrym ojcem – stwierdza pani Tereska. Zauważa, że
patrzę na Damiana z  nożem w  dłoniach. – Chyba że go wcześniej
zamordujesz.
– Mam nadzieję, że tra na odpowiednią kobietę, która mu je da
– dodaję od niechcenia i  wracam do krojenia warzyw na sałatkę
grecką.
–  Są święta. Pewne rzeczy się wybacza i  puszcza w  niepamięć –
dodaje, kładąc mi swoją dłoń na ramieniu. Po chwili jednak ją cofa.
– Może już by je miał, gdyby wtedy nie wyjechał.
–  Może – odpowiada. – Ale gdyby nie wyjechał, możliwe, że
znienawidziłby tę, o której zapomnieć nie potra .
Patrzę na nią. Wbija we mnie wzrok. Ignoruję jej przekaz.
– Myślę, że on jedynie dbał o czubek własnego nosa – cedzę. – Kto
wie, czy teraz nie zrobiłby tego samego. – Wzruszam ramionami. –
Całe szczęście, że potra ł odsunąć od siebie przyjaciół…
– Diano, nie bądź tak głupio ślepa i urażona. Bierz to, co daje ci
życie. Wierz mi, że nie chcemy z  Urszulą spędzić kolejnych
osiemnastu lat w strachu, że przez przypadek się spotkacie. Może to
jakiś znak…
Z  salonu dobiega śmiech Damiana, a  moje nogi miękną. Wiem
i czuję, że jest mi bliski, ale nie potra ę mu wybaczyć.
– Ziemniaki dochodzą – informuje Urszula.
Kończymy swoje zajęcia i  siadamy przy stole. Czuję na sobie
palący wzrok Damiana. Nie powinnam na niego patrzeć, ale robię
to. Uśmiecha się do mnie. Znów wszyscy przy stole tracą dla mnie
znaczenie. Liczymy się tylko my. Zaczynam szybciej oddychać.
Koszulka mnie uwiera, ale Wojtek trąca mnie w  rękę, przez co
wracam do żywych i  już więcej nie patrzę na Damiana. Nie mogę.
To zakazane.

***

Na zewnątrz jest pięknie. Biel pokrywa całą powierzchnię


olbrzymiego gospodarstwa, a także drzewa. Jest dość ciepło. Z nieba
nie pada już nic, można będzie więc rozkoszować się podróżą. Przed
chatą stoi kilka dorodnych koni, każdy z  doczepionymi do niego
saniami. Rodzice moi i Damiana siadają razem, rodzeństwo zajmuje
miejsca ze swoimi najbliższymi i  okazuje się, że został już tylko
jeden koń z mniejszymi saniami. Mam ochotę wrzeszczeć.
–  Nie masz wrażenia, że to zostało zaplanowane? – pytam
Damiana, który pomaga mi się usadowić. Czuję się przy nim dobrze,
chociaż staram się trzymać dystans.
– Jeżeli tak, to jestem zobowiązany osobom, które to wymyśliły –
mówi i zajmuje miejsce obok mnie.
– Możemy ruszać? – pyta woźnica.
Zgodnie odpowiadamy, że tak.
Jest idealnie. Romantycznie. Błogo i wyjątkowo spokojnie. Inaczej
niż w  moim życiu w  Gdyni. Nie boli mnie głowa, czuję się
odprężona, a może to on tak na mnie działa? Jedziemy w milczeniu.
Damian bierze koc i  okrywa nim nasze kolana. Siedzimy bardzo
blisko siebie. Moje serce wariuje. Besztam się w  duchu, że jestem
niepoważna.
– Czym się zajmujesz? – zaczynam, aby przerwać martwą ciszę.
–  Jestem właścicielem rmy Bilon. Siedziba znajduje się
w  Hamburgu. – Moja nadzieja w  tej chwili umiera. – Mam salony
samochodowe w  Polsce, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Rosji,
Hiszpanii i we Francji.
– Robi wrażenie.
–  Na mnie przestało – mówi i  patrzy w  dal. Jest jakiś
przygnębiony. – A ty, droga Diano, czym się zajmujesz?
– Niczym specjalnym. Jestem maklerem giełdowym. Sporo jeżdżę.
– Lubisz swoje życie?
–  Nie jest złe – oświadczam, zastanawiając się, czy mówię
prawdę. – A tobie zagranica służy?
Wzrusza ramionami.
– Związany jesteś z kimś?
– Rozwiodłem się siedem lat temu.
– Przykro mi.
–  Nie powinno. Po prostu nie wyszło. Tak jest lepiej. A  ty?
Spotykasz się z kimś? – Miażdży mnie wzrokiem, więc odpowiadam
zgodnie z  prawdą, że nie. – Przepraszam, że wtedy cię tak
potraktowałem. Osiemnaście lat temu – wyznaje. – Przestraszyłem
się. Nie chciałem cię stracić, ale nie mogłem cię uwiązać.
Męczylibyśmy się.
– Kochałam cię.
–  A  ja ciebie, Diano… – mówi i chwyta moją dłoń, którą mocno
ściska.
Czuję, że mówi prawdę. Widzę to w jego oczach.
– Myślisz, że… – milknę, a on się uśmiecha.
–  Jeżeli tylko będziesz chciała spróbować być ze mną, to wiedz,
że o  niczym innym nie śnię od lat. Ale daję ci wybór i  do niczego
nie namawiam. Musisz wiedzieć, że na stałe mieszkam w Hamburgu
i nie zamierzam osiąść w Polsce.
Czuję ból, ale mimo to siadam na niego okrakiem i zatapiam mu
dłonie we włosach. Całuję jego usta, namiętnie i z czułością, a pod
warstwami ubrań czuję, jak bardzo robię się mokra. Zapach jego
perfum pobudza moje pragnienia. Czuję się spragniona jego
pieszczot i  jego obecności w  swoim życiu. Pragnę, aby ta chwila
trwała. Tak bardzo go chcę. Zasysam jego górną wargę, pragnąc
jeszcze więcej. Jego dłonie lądują na mojej talii, czuję je pomimo
kurtki.
Oddychamy ciężko, uśmiechając się do siebie.
– Proszę zawrócić – krzyczę do woźnicy.
Teraz albo nigdy.
Przez całą podróż do chaty nie schodzę z  jego kolan. Czuję, że
jego sprzęt rozrywa mu spodnie. Moje majtki są wilgotne. Pożądam
go. Gdy docieramy na miejsce, nikogo nie ma, ale Damian znajduje
klucze pod ciężkim wazonem i  otwiera drzwi. Zdejmujemy tylko
buty i biegniemy do mojego pokoju. Tam zrzucamy z siebie ubrania.
Kiedy rozpinam mu koszulę, ręce mi drżą. Jego zimne dłonie
z  delikatnością dotykają mojego ciała: ramion, pleców, nagich
pośladków. Mocno chwyta mnie w  talii. Nogami obwiązuję go
w pasie. Zatapiamy się w namiętnym pocałunku. Damian podchodzi
do łóżka i kładzie się na plecach. Przesuwa się na środek. Wiercę się
na nim i w końcu nadziewam się na jego przyjaciela. Wypełnia mnie
całą od środka. Jest mi cholernie dobrze. Pulsuje we mnie, jego oczy
płoną. Dotyka z czułością moich piersi.
– Uszczypnij moje sutki – nakazuję. Ujeżdżam go, opierając dłoń
na jego klatce piersiowej. Szczypie je i ciągnie, tak jak lubię. Klepie
mnie w  tyłek. Jest idealnie. Znajduję się tu, gdzie powinnam być,
i z tym, z kim zawsze powinnam uprawiać miłość.
Damian siada i bierze do ust mój sutek. Ssie go. Kładzie dłonie na
moich biodrach i  nadajemy naszym ciałom wspólny rytm.
Namiętny, ognisty, zabójczy. Wchodzi we mnie głęboko, aż po same
jądra, sztywnieję na moment i chłonę naszą wspólną chwilę.
Damian unosi się, by po chwili rzucić mnie na łóżko. Patrzy na
mnie lubieżnie, jakbym była jego o arą. I jestem nią. Rozszerza mi
uda i  znika między nimi. Czuję, jak językiem pieści moje wilgotne
płatki, a  ja błagam w  myślach, żeby nie przestawał. Wchodzi nim
w moją dziurkę i dołącza do gry palce.
– Och! – jęczę. – Jeszcze!
Wyginam ciało w łuk. Damian wstaje i pociąga mnie na krawędź
łóżka. Mój tyłek lekko zwisa. Damian nadziewa się na mnie, mocno,
natarczywie, pośpiesznie, jakby wiedział, że chcę mu uciec. W jego
ruchach dostrzegam zaborczość, potrzebę przynależności. Kocha się
ze mną, dbając o  całe moje ciało. Pieści także mój brzuch, szyję,
wkłada mi do ust palec, który mocno ssę.
– Diana, jesteś nieziemska – mówi, patrząc mi prosto w oczy.
Wybucha we mnie kolejna fala podniecenia. Oplatam go nogami
i dociskam do siebie, dłonią pieszczę wzgórek łonowy. W momencie
gdy mam dojść, kładzie mi dłoń na szyi i lekko ściska. To wystarcza.
Eksploduję na nim, a  on posuwistymi ruchami wchodzi we mnie
mocno i  głęboko. Słyszę, jak jego jądra obijają się o  mój tyłek.
W  powietrzu unosi się zapach seksu. Damian kończy na moim
brzuchu, po czym bierze swoją koszulę, wyciera mnie nią i kładzie
się obok. Wtulam się w jego ramiona.
– Pragnę cię – szepcze. – Pragnę do końca swoich dni – mówi, a ja
zamieram.
Nasze oddechy się uspokajają. Czuję się bezpieczna, szczęśliwa
i  jedyna. Postanawiam dać nam szansę. Chociaż pewna część mnie
chce od niego uciec, nie dopuszczam jej do głosu i  wyrzucam ze
swojej głowy.
– Uwielbiam święta – mówi.
A ja po raz pierwszy od kilku lat odpowiadam:
– Ja teraz też. Są magiczne i potra ą zdziałać cuda.
– Cudem jesteś ty, Dajan – szepcze, a ja mu wierzę.
Wierzę, bo chcę, pragnę i potrzebuję.
Przytula mnie do siebie, czuję na udzie jego rosnącą erekcję.
– O… Komuś mało…
–  Ciebie nigdy nie będę miał dość – mówi i  na nowo zaczyna
mnie pieścić.
Alexa Lavenda. Biedny bogaty Mikołaj

Eve była wściekła. Po raz kolejny nie udało się jej zdobyć pracy, na
której ogromnie jej zależało. Znowu usłyszała tę samą śpiewkę:
„Widzimy pani potencjał, kreatywność i entuzjazm, ale jest pani za
młoda i nie ma pani wymaganego wykształcenia”.
Miała dwadzieścia jeden lat, masę ambicji, talentu i jeszcze więcej
pomysłów. Oprócz tego nie posiadała nic. Mieszkała w  małym
amerykańskim miasteczku i  pochodziła z  rodziny, która na
utrzymanie zarabiała ciężką pracą na roli. Ojciec Eve niegdyś
posiadał spory kawałek ziemi i  żyło im się lepiej, kiedy jednak jej
mama zaczęła chorować, musieli sprzedać większość swojego
dobytku i  to, co zostało im pod uprawę, wystarczało na bardzo
skromne życie. Dziewczyna dwoiła się i  troiła, żeby pomóc na
farmie, i próbowała znaleźć dodatkową pracę, jednak w miasteczku
niewiele było możliwości na zarobienie pieniędzy. Teraz wracała
z  rozmowy kwali kacyjnej w  „wielkim mieście”, gdzie zaproszono
ją trzy dni przed Wigilią tylko po to, by ją poinformować, że jednak
nie spełnia warunków. Przez chwilę podejrzewała nawet, że szef
rmy chciał sobie jedynie na nią popatrzeć i się poślinić, bo więcej
razy spojrzał na jej biust niż w jej oczy. Facet był obleśny i sposób,
w jaki na nią patrzył, sprawiał, że z każdą minutą spędzoną w jego
biurze jej obrzydzenie i  złość rosły. Obiecała sobie, że na stałe
usunie z CV swoje zdjęcie i informacje o wieku, tak żeby przyciągać
potencjalnych pracodawców swoimi umiejętnościami, nie
wyglądem. Eva była bardzo kreatywna i  chciała to wykorzystać
w  pracy. Miała talent do tworzenia świetnych akcji promocyjnych
i  miała nadzieję na zatrudnienie w  jakiejś wielkiej, dobrze
prosperującej rmie. Białe kołnierzyki zawsze były zachwycone
rezultatami jej dotychczasowych kampanii promocyjnych, ale
gwoździem do trumny okazywał się brak wykształcenia. Na studia
dziewczyna nie mogła sobie pozwolić, nie tylko ze względu na brak
nansów, ale także dlatego, że nie chciała opuścić schorowanej
matki. Na razie musiało jej wystarczyć tworzenie kampanii
reklamowych dla malutkich rm w  miejscu jej zamieszkania. Nie
było z  tego wielkiego dochodu, ale przynajmniej zdobywała jakieś
doświadczenie. Dodatkowo rozwój małych biznesów, takich jak
rodzinne restauracje czy hotele, dało się przeliczyć na procenty
i  zaprezentować w  wykresach i  tabelkach, które wpadały w  oko
potencjalnym pracodawcom. Jak na osobę bez studiów w  tym
kierunku radziła sobie świetnie. „Naturalny talent” – słyszała nieraz,
mimo to odsyłano ją do domu z kwitkiem.
Tak naprawdę marzyła o  tym, żeby wykorzystać to, co jeszcze
posiadali jej rodzice. Na kawałku ziemi, który uprawiali, zostały
piękne, stare, pełne uroku stajnie. Niestety były zrujnowane
i  doprowadzenie ich do stanu używalności wymagało wiele pracy
i pieniędzy. Eve marzyła o tym, żeby je wyremontować i przerobić
na apartamenty wypoczynkowe. W miasteczku roiło się od turystów
i  dziewczyna była pewna, że stary, klimatyczny budynek,
wyremontowany z  miłością i  uwagą, na pewno przyciągnąłby
urlopowiczów. Uprawa kawałka roli, który im został, zwyczajnie się
już nie opłacała. Zwierząt też mieli niewiele, ale to w  zupełności
wystarczyłoby pod agroturystykę. Miastowi uwielbiali pokazywać
dzieciakom zwierzęta, a potem przechwalać się tym po powrocie do
betonowej dżungli. Eve doskonale wiedziała, jak sprzedać swój
biznes i  co uczyniłoby go atrakcyjnym. W  modzie teraz były
produkty organiczne i  domowe posiłki, a  tego na ich farmie nie
brakowało. Do tego jednak potrzebowała inwestora lub pożyczki
z  banku. Niestety żaden bank pożyczki nie chciał jej udzielić, bo
dziewczyna nie miała stałej pracy, a  nigdy nie zaryzykowałaby
zastawu ziemi, choć jej rodzice wierzyli w  nią i  właśnie to
zaproponowali. Jedynym wyjściem w  tej sytuacji było znalezienie
stałej pracy. Dzisiejszego dnia po raz kolejny zrozumiała, że
marzenie pozostanie wyłącznie marzeniem.
Stała teraz w  ogromnym korku, a  samochód poruszał się
w  żółwim tempie. Kilka dni przed świętami ludzie wyruszyli do
miasta w  poszukiwaniu ostatnich prezentów, co przełożyło się na
zapchane ulice, stres i  trąbienie z  każdej strony. W  Eve wszystko
krzyczało, miała ochotę wyrzucać z  siebie wiązanki przekleństw,
jakich świat jeszcze nie słyszał. Za trzy dni Wigilia, a ona utknęła tu
na amen. W  domu masa pracy, którą zapewne wykonywała teraz
mama. Sama. A przecież nie powinna. Od kilku lat miała problemy
ze zdrowiem, odwiedzała masę specjalistów, przeszła niezliczoną
ilość badań i  testów, jednak nikt nie potra ł powiedzieć, co jej
dolegało. Eve wiedziała, że gdyby mieli prywatne ubezpieczenie,
lekarze bardziej by się postarali, ale na to nie było ich stać. Kiedy
matka dziewczyny miała dobre dni, czuła się normalnie, a  kiedy
przychodziły te złe, nie mogła nawet wyjść z łóżka. Miała problemy
z poruszaniem się i potworne bóle stawów. Na szczęście od kilku dni
czuła się całkiem dobrze, ale Eve wiedziała, że z  tego właśnie
powodu weźmie na siebie więcej, niż powinna. Jej mama była
mądrą, serdeczną i pracowitą kobietą, nienawidziła swojej choroby,
tak jak nienawidziła bezsilności i bezczynności.
Dziewczyna po raz kolejny sprawdziła godzinę na wyświetlaczu
telefonu. Już od trzydziestu minut stała w  korku i  przejechała
najwyżej pięć kilometrów.
–  W  takim tempie do domu dotrę na Nowy Rok – warknęła
i zobaczyła, że ma nieprzeczytanego esemesa.

Potrzebuję Cię dziś w  restauracji. Kilka osób wypadło z  powodu


grypy, płacę podwójnie za roznoszenie drinków i  przekąsek. Biała
bluzka i  czarna spódnica, ważni klienci do obsługi, ważna impreza.
Proszę.

Dziewczyna rzuciła telefon z  powrotem na siedzenie pasażera


i tym razem pozwoliła sobie na wypowiedzenie przekleństw. Chciała
pomóc matce w przygotowaniach do Wigilii, ale nie mogła odrzucić
tej propozycji. Nieczęsto się zdarzało, że John oferował podwójną
stawkę, musiało mu więc bardzo zależeć, a  ona naprawdę
potrzebowała pieniędzy.
–  Ten dzień robi się coraz lepszy – westchnęła i  zatrąbiła na
kierowcę, który stał przed nią i nawet nie zauważył, że korek trochę
się ruszył.
W odpowiedzi facet wystawił przez okno środkowy palec.
– Też cię kocham, ciulu jałowy, toś się wysilił na oryginalność! –
krzyknęła przez okno jeszcze bardziej wkurzona. Na szczęście korek
się rozluźnił i Eve wreszcie mogła nacisnąć pedał gazu.

W  domu była pod wieczór, cmoknęła w  policzek krzątającą się


w  kuchni matkę i  zagwizdała z  podziwem. Stół był zastawiony
cudnie pachnącymi ciastami, na wyspie kuchennej pyszniła się masa
warzyw, owoców i mięs.
– Mamuś, szalejesz! Te ciasta pachną nieziemsko!
– Jak zwykle na święta zaprosiłam kilka osób. Dobrem trzeba się
dzielić, nie wszyscy mają tyle szczęścia co my, nie każdy ma
rodzinę, z którą może spędzić ten wyjątkowy czas.
– Wiem, a ty jak zwykle zaopiekujesz się wszystkimi.
– Wszystkimi niestety nie mogę, ale tymi, których znam i którzy
najbardziej tego potrzebują, tak. – Marianne uśmiechnęła się ciepło.
– Jak poszła rozmowa kwali kacyjna? – spytała, ale po minie córki
od razu domyśliła się, że nie jest dobrze.
–  Tak jak zwykle. Bla, bla, bla, podziwiamy twój talent, ale nie
masz żadnego doświadczenia, nie pracowałaś w  megawielkiej
korporacji, nie masz studiów…
Eve mówiła to tak, jakby jej nie zależało, ale matka wiedziała, że
praca w dziale PR byłaby dla niej idealna. Dziewczyna miała talent
do skupiania się na pozytywach, lubiła pomagać i patrzeć, jak rmy
oraz osoby, którymi się zajmuje, kwitną. Była niesamowicie
kreatywna, ale także dobra w  liczbach. Była dobrą obserwatorką,
widziała w  rmach to, czego nie dostrzegali inni, i potra ła znaleźć
nie tylko błędy i  problemy, ale przede wszystkim potencjalne
rozwiązania. Ludzie ją lubili i jej ufali. Do tego była piękną, drobną,
wygadaną blondynką. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak niewinny
aniołek: burza blond loków, mały, lekko zadarty nos, ogromne
niebieskie oczy – ucieleśnienie słodyczy. Wystarczyło jednak w  te
oczy spojrzeć, żeby zauważyć w  nich nieujarzmiony temperament,
zdecydowanie, waleczność i iskierki poczucia humoru.
–  Wierzę w  ciebie, Eve, jesteś wyjątkowa, niesamowicie
zdeterminowana i  ambitna. Jestem pewna, że w  końcu osiągniesz
to, co sobie wymarzyłaś.
–  Dziękuję, mamuś. Nie martw się o  mnie, odmowa jakiegoś
obleśnego typa, który częściej patrzył na moje cycki niż w  moje
oczy, na pewno mnie nie zdołuje. Najwyżej wkurzy. Właśnie tak się
dziś czuję: wkurzona. I wiesz co… jest jeszcze coś.
–  Nie może być nic gorszego od oblesia śliniącego się na widok
twoich cycków – powiedziała Marianne i obie wybuchły śmiechem.
–  Niestety jest. Nie mogę ci dziś pomóc. John potrzebuje mnie
u siebie w hotelu, płaci podwójnie, wiesz, że nie mogę odmówić.
–  Wiem. – Kobieta posmutniała. – Bardzo mi przykro, że przez
moją chorobę musicie się tak z  ojcem poświęcać. Tata musiał
sprzedać farmę, ty nie możesz studiować, bo nas na to nie stać,
a ja… ja jestem dla was ciężarem.
Eve podeszła do matki, mocno ją przytuliła i patrząc jej poważnie
w oczy, odpowiedziała:
– Nigdy tak nie mów. Słyszysz? Nigdy. I zabraniam ci tak myśleć.
Kochamy cię i  zrobimy wszystko, żeby cię wesprzeć. Pieniądze
i farma to nic, najważniejsze jest twoje zdrowie.
–  Dobrze cię z  tatą wychowaliśmy, córeczko, jestem z  ciebie
dumna.
–  A  ja z  ciebie, mamuś. Nie bądź smutasem i  nie dawaj się
czarnym myślom, doła jest łatwo złapać, trudniej się z  niego
wygrzebać, więc nie daj się. Mamy święta, kuchnia pachnie jak
marzenie, niedługo spotkamy się z  naszymi starymi przyjaciółmi
i babcią, objemy się, może trochę się upijemy i będzie nam sielsko-
anielsko.
Marianne roześmiała się i  jej dobry humor powrócił. Eve też się
uśmiechała, mimo że serce jej krwawiło. Choroba matki zawsze
zaskakiwała, nigdy nie mogli przewidzieć, kiedy jej stan się
pogorszy i  znowu będzie przykuta do łóżka. Dziewczyna miała
ogromną nadzieję, że Marianne będzie się czuła dobrze przez cały
okres świąteczny.
– Przykro mi, ale muszę się zbierać do pracy.
– Nie martw się, córeczko, wiesz, że ja kocham przygotowania do
świąt. Większość rzeczy już ogarnęłam, ciasta i  pierniki są gotowe,
trzeba je tylko schować do komórki, żeby nie pożarł ich twój ojciec.
Zakupy zrobione, jutro wieczorem przygotuję poncz, a  na kolację
wigilijną upieczemy tylko indyka i  szynkę, zrobimy purée
i faszerowane ziemniaki, sałatki, grillowane warzywa i kukurydzę…
– matka zaczęła wymieniać, a Eve poczuła, że burczy jej w brzuchu.
Od rana nie miała nic w ustach, nie miała jednak czasu na jedzenie.
–  Mamo, proszę cię, nie szalej za bardzo. I  pozwól sobie pomóc,
wiesz, że tata jest świetny…
–  …w  wykonywaniu poleceń. Wiem, córeczko, ale nie mam
ochoty tłumaczyć mu, co to bakłażan, jak się obiera ziemniaki
i  dlaczego nie wystarczy nam na stole kupa mięsa bez warzyw
i  sałatek. Twój tata jest kochanym człowiekiem, ale też facetem,
który w kuchni jest tylko po to, żeby jeść, a do szczęścia potrzebny
mu jedynie kawał upieczonej padliny. Wolę sama wszystko robić,
niż co chwilę odpowiadać na głupie pytania w  stylu: „Po co to
gotujesz? I tak tego nikt nie je”.
Eve mimowolnie zaczęła się śmiać. Wiedziała, że matka ma rację,
i widziała, jaką radość sprawia jej gotowanie, więc sobie odpuściła.
– No okej, w takim razie baw się dobrze, ale proszę cię, idź spać
o rozsądnej porze.
– Jasne, jasne, nic się nie martw, czuję się świetnie.
Dziewczyna poszła do swojego pokoju, wskoczyła pod prysznic,
włożyła klasyczną białą bluzkę i  czarną spódnicę, uczesała włosy
w  wysoki kok i  zrobiła sobie lekki makijaż. Po godzinie była już
w  uroczym hoteliku Johna. W  ubiegłym roku Eve pomagała mu
z rozkręceniem biznesu i jego promocją i wtedy zaproponowała, że
może u  niego pracować, jeśli będzie potrzebował dodatkowego
personelu. Było jej wszystko jedno, czy będzie sprzątać, pracować
w  kuchni, czy stać za barem. Odkąd skończyła szesnaście lat,
pracowała dorywczo, gdzie tylko się dało, i  w  sektorze obsługi
klienta umiała robić wszystko. Reklama hoteliku także nie była
trudna. Budynek był położony w  malowniczej części miasteczka,
gdzie panował spokój i  gdzie można było korzystać z  uroków
natury. Wystarczyło, że Eve założyła atrakcyjnie wyglądającą stronę
internetową, na którą wstawiła zdjęcia okolicy, wspomniała
o  restauracji serwującej organiczne produkty z  okolicznych farm,
stworzyła atrakcyjne prospekty dla rm i  rozesłała je we właściwe
miejsca – i rezerwacje napłynęły jak prawdziwa lawina. Dziewczyna
wiedziała, że szefowie wielkich korporacji skuszą się na miejsce,
w którym można odpocząć i naładować baterie po stresującej pracy.
Oferta dla rm była strzałem w dziesiątkę i dzięki Eve biznes Johna
rozkwitał w niesamowitym tempie. Teraz dziewczyna stała w kuchni
razem z resztą personelu i słuchała wieczornych instrukcji Johna.
– Dziękuję wam, że jesteście, szczególnie tym, którzy zgodzili się
mi pomóc, choć dowiedzieli się o  tym dopiero dziś. Naszym
klientem jest dziś właściciel wielkiej rmy, milioner z prawdziwego
zdarzenia. Firma Arrow Corporation zajmuje się między innymi
hotelarstwem i  turystyką na ogromną skalę, więc dla mnie to
ogromny zaszczyt, że wybrali nasz mały hotelik na świąteczną
imprezę. Proszę o  profesjonalizm, uśmiech i  sześciogwiazdkową
obsługę. Wiem, że mnie nie zawiedziecie. To pierwsza impreza, jaką
mam okazję organizować dla tak wpływowych ludzi, i jeśli wszystko
pójdzie dobrze, jest szansa, że klient tu wróci, a  to oznacza
możliwość rozwoju dla nas wszystkich.
Eve podobało się, że John był szczery i nie odgrywał kogoś, kim
nie jest. Był prostolinijnym, łagodnym, starszym mężczyzną, który
jako już trzecie pokolenie prowadził rodzinny hotel – przytulne
miejsce z dobrą kuchnią i sympatycznym personelem.
Pracownicy wysłuchali Johna i  rozeszli się do swoich
obowiązków. Zadaniem Eve było roznoszenie przekąsek i  drinków.
Ledwo zaczęła pracę, zadzwonił jej telefon. Wyciągnęła aparat
z kieszeni czarnego fartucha i spojrzała na wyświetlacz.
– Tato? Coś z mamą? – spytała.
–  Nie, córeczko, nie musisz się martwić. Mama czuje się dobrze,
powoli kończy w  kuchni, ale zorientowała się, że brakuje kilku
rzeczy, więc muszę podjechać do sklepu, tylko…
– Tylko co, tato?
– Jeep znowu się zepsuł i wygląda na to, że tym razem sam go nie
naprawię. Hank odholuje samochód do swojego warsztatu i  może
mnie podrzucić pod hotel Johna. Mogę pożyczyć twój samochód?
Jak skończysz pracę, przyjadę po ciebie.
–  Oczywiście, że możesz, i  nie martw się, ktoś mnie potem
podrzuci do domu. Nie musisz na mnie czekać.
– Dzięki, córeczko.
– Nie ma sprawy. – Eve rozłączyła się z westchnieniem.
Wyglądało na to, że tego dnia wszystko sprzysięgło się przeciw
niej. Naprawa samochodu była kolejną rzeczą, na którą nie było ich
stać. Myśląc o tym, wzięła tacę ze świeżo napełnionymi szklankami
i  wyszła z  kuchni do przedsionka dzielącego ją od głównej sali,
gdzie rozpoczął się już bankiet. Kiedy tylko przeszła przez drzwi,
wpadła na kogoś z takim impetem, że wszystkie drinki wylały się na
nią, a srebrna taca z hukiem spadła na podłogę.
– Kurwa! Co za dzień! – przeklęła na głos. Spojrzała na osobę, na
którą wpadła, i zamarła.
Przed nią stał najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek
widziała. Ciemne, lekko zmierzwione włosy i  kilkudniowy zarost
sprawiały, że wyglądał niesamowicie seksownie i dziko. Szare oczy,
otulone gęstymi rzęsami, wpatrywały się w nią z zainteresowaniem.
Dziewczyna spojrzała na siebie, po raz kolejny przeklęła w  duchu
i  przykryła twarz dłońmi. Wzięła kilka głębokich oddechów,
poprawiła mokrą bluzkę i spojrzała na przystojniaka.
– Przepraszam pana najmocniej, jest pan mokry?
Kąciki jego kuszących ust uniosły się nieznacznie, jakby próbował
zapanować nad uśmiechem, który teraz rozjaśniał jego oczy.
Megadrogi, idealnie dopasowany garnitur wskazywał, że facet jest
szychą i musi go ugłaskać, żeby nie zaszkodzić Johnowi. Nie miała
pojęcia, co facet robił w  pomieszczeniu dla personelu, pewnie się
zgubił.
– Naprawdę bardzo przepraszam, normalnie tak nie przeklinam…
przynajmniej nie w pracy, ale dziś mam wyjątkowo podły dzień. Nie
dostałam pracy, o  której marzyłam, tłukłam się w  korku
w  nieskończoność, nie mogę pomóc chorej mamie
w  przygotowaniach do wigilii, ojcu zepsuł się samochód, a  na
naprawę nas nie stać… i  teraz to! – Nie wiedziała, dlaczego mu to
mówi. Chyba nerwy i  zmęczenie sprawiły, że chciała wszystko
z siebie wyrzucić, i tra ło właśnie na niego.
Mężczyzna patrzył teraz już inaczej. Nic nie mówiąc, podał jej
szklankę, którą trzymał w  dłoni, a  ona, nie wiedząc czemu,
zahipnotyzowana jego spojrzeniem, automatycznie przyjęła ten
poczęstunek, wypiła zawartość duszkiem, po czym zaczęła prychać
i kaszleć.
– Matko Boska, co to jest? – spytała, czując, że robi się jej gorąco.
–  Whisky – odpowiedział mężczyzna, a  w  jego magnetyzujących
oczach znowu pojawiło się rozbawienie.
–  Kurwa! – Ponownie kaszlnęła. – Jezu, przecież ja jestem
w  pracy, nie powinnam pić! – oświeciło ją, kiedy purpurowiała na
twarzy.
–  Chyba jeszcze nigdy nie znałem nikogo, kto tak lekko łączy
przekleństwa z  nawoływaniem świętych. – Spojrzał na nią
z rozbawieniem, a dziewczyna usiadła na małym taborecie, bo nagle
poczuła, że bardzo kręci się jej w  głowie. – Dobrze się czujesz? –
Przyklęknął przed nią i złapał ją za rękę, a Eve zaczęła nerwowo się
śmiać.
Nie spodziewała się takiej reakcji i  szczerego zainteresowania.
Ciepło jego dotyku rozpływało się przyjemną falą po jej ciele, a jego
zapach otulał ją zmysłową, pociągającą mgiełką. W tym mężczyźnie
było coś tak niesamowicie atrakcyjnego, że dziewczyna nie mogła
się skupić na niczym innym, wgapiała się tylko w niego i podziwiała
jego idealną, męską urodę. Kiedy spojrzała w jego szare oczy, serce
zaczęło jej galopować. Zupełnie zatraciła się w  tym spojrzeniu
i odpłynęła. Przez chwilę nie istniało dla niej nic oprócz niego, jego
dotyku, zapachu i pięknych oczu patrzących na nią z troską.
– Nic mi nie jest – oprzytomniała. – Po prostu nie jadłam nic od
rana, a  nie zwykłam pijać whisky na pusty żołądek. Za chwilę mi
przejdzie. – Nachyliła się, układając głowę na kolanach, i  wzięła
kilka głębokich oddechów. Poczuła, że jego dłoń wypuszcza jej rękę,
i  westchnęła z  rozczarowaniem, słysząc, że odchodzi. Po chwili
jednak wrócił, a  kiedy na niego spojrzała, stał przed nią
z wyładowanym talerzem. – Skąd pan to ma?
– Kuchnia jest tuż obok, ukradłem kilka przekąsek. – Uśmiechnął
się łobuzersko.
Dziewczyna poczuła motyle w  brzuchu… a  może to był głód?
Tak, chyba także głód, ale nie tylko ten upominający się o jedzenie.
Jej wybawca, a zarazem sprawca kłopotów, stał przed nią i podtykał
jej pod nos rurkę z  kremem. Eve nie wiedziała, które ciacho w  tej
chwili jest dla niej atrakcyjniejsze. Widząc jeden ze swoich
ulubionych deserów, poczuła, że z  głodu skręca ją w  żołądku.
Rozchyliła usta, a  mężczyzna usłużnie wsunął rurkę między jej
wargi. Wgryzła się w  deser i  przymknęła oczy, rozkoszując się
słodyczą.
–  Boże, wywalą mnie z  pracy. Najpierw rozbijam całą tacę
drinków, potem piję alkohol, a  teraz jem ukradzione przekąski. –
Jęknęła z lubością, przeżuwając ogromny kęs.
–  Jeśli to cię pocieszy, to nie jest tak do końca ukradzione. To
moja impreza i ja za wszystko płacę.
Dziewczynę zatkało. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami
i powoli wypuściła przetrzymywane w płucach powietrze. Patrzył na
jej usta z  takim żarem w  oczach, że zaparło jej dech. Nie pytając
o  nic, ponownie podsunął rurkę pod jej usta, a  ona po raz kolejny
wgryzła się w  nią, nie myśląc nawet o  tym, co robi. Mężczyzna
przejechał kciukiem po jej wargach, by zetrzeć krem, który na nich
pozostał, i patrząc jej w oczy, oblizał palce. Na ten widok zrobiło się
jej gorąco. Miała ochotę wpić się w  te zmysłowe, męskie usta
i poczuć ich słodycz.
– Nazywam się Zachary Arrow. Mów mi Zack, proszę. Nie martw
się o  pracę, alkohol czy przekąski, największym problemem teraz
jest to, że jesteś mokra – stwierdził.
Dziewczyna oburzyła się i wstała z krzesła, odpychając jego rękę.
Poczuła, że wciąż kręci się jej w  głowie. Porządna dawka mocnej
whisky na pusty żołądek zrobiła swoje.
–  Co za dupek, nie pochlebiaj sobie. – Spojrzała na niego,
purpurowa ze złości, na co Zack roześmiał się serdecznie.
Jego głęboki, męski śmiech sprawił, że Eve niemal się roztopiła,
ale zarazem jeszcze bardziej wkurzyła. Co on sobie myślał? Jak
śmiał?! Miała ochotą dorzucić jeszcze kilka epitetów, kiedy jednak
na niego spojrzała, jej złość od razu stopniała. Wesołe oczy i idealne,
śnieżnobiałe zęby obnażone w  pięknym uśmiechu sprawiły, że
wyglądał szatańsko przystojnie i  wzbudzał w  niej taki żar, jakiego
nigdy przedtem nie doświadczyła.
–  Miałem na myśli twoją bluzkę. Oblałaś się, pamiętasz? Jesteś
mokra – powiedział i znacząco odchrząknął.
Eve zrobiło się tak głupio, że myślała, że spłonie ze wstydu. Co się
z nią, do cholery, działo? Nigdy przy nikim nie robiła z siebie takiej
kretynki. Przeważnie była pewna siebie, zaradna i  świetnie sobie
radziła z ludźmi, teraz jednak robiła z siebie pośmiewisko.
– Powiesz mi, jak masz na imię?
–  Eve – odparła, spuszczając wzrok i  w  duchu wyzywając się od
idiotek.
– Eve – powtórzył, a ona poczuła się tak, jakby ktoś właśnie otulił
ją ciepłym, włochatym kocykiem. – Co my z  tobą teraz zrobimy,
Eve? – Patrzył na nią w skupieniu, pocierając kciukiem brodę.
–  Przepraszam, normalnie jestem zupełnie inna, tylko dziś…
Naprawdę nie wiem, dlaczego to wszystko panu mówię. Chyba nie
chce pan, żeby John mnie zwolnił? Potrzebuję tej pracy…
–  Zwolnił? Ja się zastanawiam, jak ci pomóc. Masz coś na
przebranie?
– Nie…
–  Jak daleko stąd mieszkasz? Mogę wysłać kierowcę do twojego
domu, żeby coś ci przywiózł.
– Świetny pomysł. – Dziewczyna klasnęła z radością. – To znaczy
nie chodzi o  pana kierowcę, nie śmiałabym prosić. Mój ojciec
niedługo tu przyjedzie, może mi coś przywieźć.
–  Zdaje mi się, że przed chwilą byliśmy na ty i  nazwałaś mnie
dupkiem… Teraz znowu jestem per pan? Wolałbym, żebyś jednak
nazywała mnie po imieniu. – Patrzył na nią z  rozbawieniem
w oczach i widział, że jej policzki po raz kolejny przybierają odcień
purpury.
–  Dobrze. Zack – powiedziała, spoglądając mu w  oczy. Jego
źrenice rozszerzyły się, a  oczy pociemniały. Wyglądał tak
niesamowicie kusicielsko, że dziewczyna znowu poczuła, jak
odpływa w  krainę fantazji. Szybko przywołała się do porządku,
przypominając sobie, że już dawno powinna była roznosić po sali
drinki. – Jeszcze raz przepraszam za swoje zachowanie i dziękuję za
pomoc. A mogę spytać, dlaczego właściwie szedłeś do kuchni?
– Powiedziano mi, że znajdę tam Johna. Bardzo mi się podoba ta
okolica, chcę o  niej wiedzieć więcej… – Spojrzał na nią znowu. –
A  może ty mogłabyś udzielić mi kilku informacji? O  której
kończysz?
– Jestem do zakończenia imprezy.
– Znajdziesz dla mnie chwilkę po pracy?
Eve wiedziała, że powinna odmówić. Wizja spotkania z nim sam
na sam była zbyt kusząca, powinna kategorycznie odmówić.
– Tak – usłyszała samą siebie.
– Dobrze. Znajdę cię. Czujesz się lepiej? Poradzisz sobie? – spytał,
schylając się, by pozbierać większe kawałki szkła rozrzucone po
podłodze.
– Proszę, zostaw to, ja to zrobię – powiedziała i spojrzała na niego
błagalnie. Doceniała to, że chciał jej pomóc, i  szanowała go za to,
jednak bała się, że zobaczy to ktoś z  personelu, a  ona wpakuje się
w kłopoty.
Spojrzał na nią i chyba zrozumiał.
–  W  takim razie do zobaczenia – powiedział i  wyciągnął do niej
dłoń, a Eve zdecydowanie ją uścisnęła. Jego usta znowu rozciągnęły
się w  seksownym uśmiechu, a  dziewczyna poczuła, że kręci się jej
w głowie, tym razem chyba nie tylko za sprawą wypitego alkoholu.
– Silny, aczkolwiek delikatny uścisk. To mi się podoba – dodał na
pożegnanie, puścił do niej oko i odszedł.
Dziewczyna strzeliła sobie kilka razy w  czoło otwartą dłonią
i  z  kolejną barwną wiązanką przekleństw na ustach posprzątała
bałagan z  podłogi. Potem zadzwoniła do ojca, prosząc go, żeby
przywiózł jej coś na przebranie, wróciła do kuchni i  zabrała się do
pracy.

Impreza była bardzo udana. O cjalnie skończyła się o  drugiej nad


ranem, kiedy to goście przenieśli się do baru, a  kelnerzy zostali
poinformowani, że mogą skończyć pracę. Eve była wykończona.
Długa podróż, beznadziejna rozmowa kwali kacyjna i  niefortunne
wypadki tego dnia przygniotły ją teraz całym swoim ciężarem.
Malutka kapela na żywo wykonywała świąteczne piosenki,
w  powietrzu pachniało świątecznymi daniami, a  ona, zamiast
pomagać mamie w  przygotowaniach do świąt, ugrzęzła tutaj.
Przyłapała samą siebie na tym, że za każdym razem, kiedy jest jej
źle, spogląda w  stronę Zacka, a  on, o  dziwo, niemal za każdym
razem orientował się, że na niego patrzy, i uśmiechał się do niej tak,
że miękły jej kolana. Cały wieczór jej myśli krążyły wokół domu, ale
także wokół tego nieziemsko przystojnego mężczyzny.
–  Wyglądasz, jakbyś potrzebowała mocnego drinka – usłyszała
głęboki, seksowny głos i  od razu wiedziała, do kogo należy. Stała
teraz w  kuchni po skończonej pracy i  myślała dokładnie o  tym
samym.
– Normalnie nie jestem fanką mocnych trunków. Prawdę mówiąc,
mało kiedy piję…
– Ale dziś jest inaczej, prawda? Oboje już wiemy, że miałaś ciężki
dzień. Zapraszam cię na obiecanego drinka, ty będziesz pić i mówić,
a ja słuchać. Co ty na to?
Dziewczyna nie należała do wylewnych osób. Była wprawdzie
rozmowna i  towarzyska, ale nigdy nie mówiła wiele o  swoim
prywatnym życiu. Nie wiedziała, dlaczego wcześniej wyśpiewała mu
wszystko, po prostu miał w  sobie coś, co sprawiło, że zaufała mu
i  się otworzyła. Był wysokim, świetnie zbudowanym mężczyzną,
kipiącym pewnością siebie, charyzmą i  siłą. Na pierwszy rzut oka
było widać, że to człowiek twardy i  godny zaufania. John
wprawdzie niewiele powiedział im na temat swojego klienta, ale
Eve nieraz słyszała o  rmie Arrow Corporation. Wiedziała, że jej
właściciel jest bardzo bogaty i wpływowy, ale nie miała pojęcia, że
jest taki młody – chyba nie miał nawet trzydziestu lat – i cholernie
seksowny. Stała teraz naprzeciwko niego i  zamiast onieśmielenia
czuła jedynie ekscytację. Mimo ogromnego zmęczenia naprawdę
miała ochotę z nim pogadać. I pogapić się na niego. Szczególnie na
jego kuszące usta, teraz rozciągnięte w  uśmiechu. I  na jego
umięśnioną klatę, która prężyła się pod dwoma rozpiętymi
guzikami. I  na jego silne, zadbane palce, którymi bezwiednie
przesuwał po swoich ustach, skupiając na sobie jeszcze większą
uwagę dziewczyny… Eve zdała sobie sprawę, że pożera go
wzrokiem, i  kiedy ponownie spojrzała w  jego oczy, jego uśmiech,
przedtem jedynie ciepły, stał się gorący, seksowny i lekko arogancki.
–  Podoba ci się to, co widzisz? – spytał, patrząc na nią
zawadiacko.
Poczuła, że się zapowietrza. Została przyłapana na tym, że się na
niego gapi, ale obecność tego mężczyzny tak na nią działała.
Wyglądał jak młody bóg. Wiedział, że jest przystojny, a  jego
pewność siebie sprawiała, że wydawał się jeszcze bardziej
atrakcyjny. O cjalny bankiet się skończył, więc Zack pozbył się
marynarki i  krawata. Oczami wyobraźni dziewczyna widziała jego
płaski, umięśniony brzuch i  musiała przygryźć dolną wargę, by
powrócić do rzeczywistości i się skupić. Upomniała się w duchu, bo
nie chciała wyjść na kolejną słodką idiotkę, która leci na
przystojnego bogacza, ale po dzisiejszym dniu trudno jej było się
kontrolować.
–  Przepraszam, odpłynęłam, jestem bardzo zmęczona –
powiedziała, czując, że jednak trochę się rumieni.
– To idziemy na tego drinka?
–  A  co ty będziesz z  tego miał? – spytała podejrzliwie, a  on się
roześmiał.
– Wszystko, czego zapragnę. Zawsze zdobywam to, czego chcę. –
Popatrzył na nią tak, że zaparło jej dech. Już miała się obruszyć,
kiedy roześmiał się i  mrugnął do niej. – Chcę informacji, Eve.
Podoba mi się to miasteczko, widzę tu ogromny potencjał. Chcę
więc wiedzieć więcej. John mówił, że jesteś dobrze zorientowana
w temacie.
–  Och, jeśli o  to chodzi, to świetnie tra łeś – powiedziała
dziewczyna, oddychając z ulgą, i ruszyła w kierunku drzwi.
– Jestem tego pewien – odparł, po czym poszedł za nią z szerokim
uśmiechem.

Eve obudziła się, czując suchość w  ustach i  bolesne łupanie


w  głowie. Zwlekała z  otwarciem oczu, bo wiedziała, że to także
będzie bolesne, kiedy jednak je otworzyła, przeżyła większy szok,
niż się spodziewała.
– Dzień dobry, wyspałaś się?
Niski, mocny głos, który od razu poznała, sprawił, że pisnęła
i  zbyt szybko usiadła na łóżku. Miała wrażenie, że głowa jej
eksploduje, zakryła oczy dłońmi i  modliła się, żeby to były
poalkoholowe halucynacje. Powoli rozchyliła palce i jednym okiem
spojrzała na półnagiego Zacka. Wyglądało na to, że właśnie wyszedł
spod prysznica – jego biodra owinięte były białym ręcznikiem, który
kontrastował ze śniadą skórą. Miał idealnie wyrzeźbiony brzuch,
szeroki, umięśniony tors i muskularne ramiona. Wyglądał jak młody
bóg. Dziewczyna mimo woli poczuła, że jej serce zaczyna łomotać.
Miała ochotę podejść do niego, przesunąć dłońmi po jego
doskonałym ciele, a  potem przywrzeć do niego całą sobą i  zlizać
kropelki wody wciąż lśniące na jego ramionach. Zamiast tego
wyskoczyła z  łóżka, ominęła Zacka szerokim łukiem i  wbiegła do
łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
Myślała, że zwymiotuje, ale po chwili jej żołądek się uspokoił.
Świadomość tego, że jest ubrana, trochę ją ukoiła. Napiła się zimnej
wody prosto z  kranu i  skorzystała z  darmowego pakietu
kosmetyków oferowanego przez hotel. Wzięła prysznic, umyła zęby,
rozczesała włosy i  poczuła się o  wiele lepiej. Pomyślała, że
przydałby się jej lekki makijaż, ale i bez niego czuła się swobodnie.
Nie mogła narzekać na swój wygląd. Wielkie niebieskie oczy
ozdobione były długimi, zalotnymi rzęsami i  idealnymi ciemnymi
brwiami, wygiętymi w  klasyczny łuk. Miała nieskazitelną skórę,
pełne, zmysłowe usta i  idealną gurę. Niczego jej nie brakowało
i nigdy nie skarżyła się na brak powodzenia u mężczyzn, w jej życiu
jednak nie było czasu na romanse… To właśnie powtarzała sobie
teraz, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Dwa lata temu rozstała się
ze swoim chłopakiem i  od tego czasu nie miała ochoty na żadne
miłosne przygody. Zrobiła kilka głębszych oddechów,
przygotowując się na nieuniknione, i opuściła łazienkę.
– Co ja tutaj robię? – mruknęła.
Zack, w samych dżinsach, stał teraz przy sza e i wciągał na siebie
bawełnianą koszulkę. W tak swobodnym stroju wyglądał bardziej na
luzie i jeszcze atrakcyjniej.
–  Nie pamiętasz? – spytał, a  dziewczyna poczuła, jak na jej
policzki wypływają rumieńce. Próbowała sobie przypomnieć
wczorajszy wieczór. Oprócz tego, że piła świąteczne koktajle,
rozmawiała z nim i wgapiała się w niego jak w ósmy cud świata, nie
pamiętała zupełnie nic.
–  Jak ja się tu znalazłam? – spytała po raz kolejny i  jęknęła.
Prosta czynność, jaką było wypowiedzenie kilku słów, bolała
i groziła eksplozją mózgu.
Mężczyzna podszedł do stolika nocnego, wziął z  niego tabletki
przeciwbólowe i szklankę soku. Eva przyjęła je z wdzięcznością i od
razu zażyła podwójną dawkę. Owocowy napój smakował jak niebo.
Zamknęła oczy, jakby chciała uchronić się przed odpowiedzią,
i wypaliła:
–  Okej, mam na sobie ubrania, ale muszę spytać. Czy my… czy
ja… no wiesz… – Usłyszała stłumiony śmiech i spojrzała na niego.
–  Nie powiem, że nie byłaś chętna… – zaczął, a  policzki Eve
zapłonęły żywym ogniem. – Ja jednak lubię, kiedy kobieta pamięta,
że spędziła ze mną noc, a w twoim przypadku już po drugim drinku
wiedziałem, że tak nie będzie. Zasnęłaś przy barze, nie mogłem cię
dobudzić. Nie wiem, gdzie mieszkasz, więc nie mogłem cię odwieźć
do domu. Przyniosłem cię więc tutaj.
Eve w tej chwili poczuła się niesamowicie zawstydzona. Czy ona
faktycznie chciała się z nim przespać? Ona, dziewczyna, która unika
mężczyzn jak ognia. Rozsądna, młoda kobieta, która wie, że w  jej
życiu nie ma miejsca na romanse.
– Kurwa – mruknęła pod nosem, a Zack znowu stłumił śmiech. –
A  tobie co tak wesoło? – dodała, zaciskając zęby, bo głowa wciąż
bolała. – Zdaje się, że uważasz się za bohatera, księcia na białym
koniu, który ocalił zalaną księżniczkę? Wielkie dzięki za to, ale
wiesz co? Nie musiałeś się chwalić tym, że próbowałam wskoczyć ci
do łóżka, bo dżentelmeni tak nie robią. Poza tym byłoby lepiej,
gdybyś zostawił mnie przy barze. Wszyscy tu mnie znają, ktoś
zadzwoniłby po mojego ojca i  on by po mnie przyjechał. Podobno
jesteś niesamowicie inteligentny, a  nie przyszło ci do głowy, żeby
zapytać któregoś z pracowników o mój adres? Jeśli ktoś widział, że
zabierasz mnie do swojego pokoju, to wiadomo, co sobie o  tym
pomyślał. Więc dziękuję ci, że jednym swoim świetnym pomysłem
zdołałeś mnie zawstydzić, towarzysko sponiewierać i  totalnie
wkurwić – powiedziała, złapała swoje buty i  wyszła, mocno
trzaskając drzwiami.
Zack został w  pokoju, a  jego uśmiech coraz bardziej się
rozszerzał. W życiu nie spotkał takiej dziewczyny. Po chwili usłyszał
lekkie pukanie, otworzył drzwi i do środka weszła Eve ze zmieszaną
miną.
–  Zapomniałam toreb… – nie zdążyła dokończyć, bo jego silne
ramiona przycisnęły ją do drzwi. Poczuła jego miękkie, ale
stanowcze usta na swoich. Znieruchomiała, zaskoczona. Mężczyzna
pachniał wodą kolońską i  szamponem, a  jego ciało było twarde
i gorące. Pod Eve ugięły się kolana i potrzebowała chwili, żeby dojść
do siebie.
– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo wczoraj chciałem to zrobić –
wychrypiał w jej usta, a jego głos rozlał się po jej ciele kolejną falą
przyjemności.
Spojrzała w jego oczy i musiała się odsunąć, bo sposób, w jaki na
nią patrzył, rozgrzewał ją do białości. Zack odchrząknął i niechętnie
wypuścił ją ze swoich ramion. Ta dziewczyna działała na niego
z  nieziemską siłą. Była delikatna i  twarda zarazem, niesamowicie
inteligentna, zabawna i  wkurzająca, ale najbardziej urzekało go to,
jak na niego patrzyła i jak miękła, kiedy był blisko niej. Wiedział, że
on też na nią działa, widział to w jej mowie ciała, zafascynowanym
spojrzeniu, rozchylonych wargach i  przyspieszonym oddechu, nad
którym próbowała zapanować. Był przyzwyczajony do tego, że
zwracał na siebie uwagę kobiet, jednak dawno już nie spotkał kogoś,
kto tak się wzbraniał przed tą chemią. Dziewczyna trzymała go na
dystans od samego początku, a o  ircie z jej strony nie było nawet
mowy. Powiedział jej, że chętnie wskoczyłaby mu do łóżka, dlatego
że lubił się z  nią droczyć, a  jednocześnie chciał wiedzieć, jak się
zachowa. W rzeczywistości dziewczyna, nawet gdy słodko upiła się
dwoma koktajlami, wciąż zachowywała się dostojnie
i powściągliwie.
–  W  torebce masz zarys umowy, którą wczoraj wstępnie
podpisaliśmy. Przeczytaj ją jeszcze raz i  pomyśl, co byś chciała
zmienić lub dodać – powiedział, cofając się na bezpieczną odległość,
bo nie ufał samemu sobie. Miał wielką ochotę przerzucić ją sobie
przez ramię, zanieść do łóżka i  spełnić wszystkie swoje fantazje,
które męczyły go całą noc.
– Jakiej umowy? – Eva czuła się coraz bardziej skołowana.
–  Tego też nie pamiętasz? – Pokręciła głową. – Więc przeczytaj
w  domu. Spotkamy się wieczorem, jak skończysz pracę, i  to
omówimy… Może tym razem przy kawie – powiedział i  znowu
uśmiechnął się arogancko.
W  dziewczynę ponownie wstąpiło oburzenie, pokazała mu
środkowy palec i  wyszła z  pokoju, trzaskając drzwiami. Usłyszała
jeszcze gromki śmiech Zacka. Mimo złości jej twarz także wykrzywił
uśmiech.

Wieczorem w  pracy Eve nie mogła się skupić. Wszystko leciało jej
z rąk, była zmęczona, skacowana i zdezorientowana. Okazało się, że
poprzedniej nocy zawarła umowę swoich marzeń… z diabłem. Albo
z  aniołem, sama jeszcze nie wiedziała. Zachary Arrow zgodził się
zainwestować w jej biznes marzeń w zamian za dwadzieścia procent
z  zysku. Oznaczało to, że dziewczyna mogła przebudować stajnie
i  zmienić je w  luksusowe apartamenty dla turystów, a  kawałek
ziemi, jaki został rodzicom, zagospodarować tak, żeby służył
agroturystyce. Gdyby plan się nie powiódł, dziewczyna miała
odpracować pożyczkę w Arrow Corporation, jednej z największych,
najbardziej renomowanych rm w  całych Stanach Zjednoczonych.
Tak czy inaczej, była na wygranej pozycji. Oznaczało to także, że
wreszcie miała szansę na lepsze pieniądze, a  co za tym idzie – na
lepszą opiekę medyczną dla mamy. Teraz miała nie tylko nadzieję,
ale też realne możliwości. I to właśnie było najgorsze. Wiedziała, że
nie zrezygnuje z tej umowy. Mimo że była zawarta po pijaku. Mimo
że nie wiedziała, czego tak naprawdę jej inwestor oczekuje
w zamian, bo przecież dwadzieścia procent zysku z małego ośrodka
agroturystycznego było dla jego rmy niczym. Dla mamy jednak
Eve była gotowa zrobić wszystko.
Kiedy wreszcie o cjalnie zakończyła pracę, czuła się jak zombi.
Cały wieczór widziała Zacka, ale celowo unikała go, żeby nie
wzbudzić zainteresowania kolegów. Wciąż zastanawiała się, czy
ktokolwiek wiedział, że spędziła noc w  jego pokoju hotelowym.
Wiele razy przyłapała go na tym, że patrzył na nią, odpowiadała
wtedy uśmiechem i  czekała na wieczorne spotkanie. I  nie chodziło
tylko o umowę, chciała po prostu być blisko niego, patrzeć na niego,
czuć jego zapach… Było między nimi przyciąganie, które kusiło
i  obiecywało coś bardzo, bardzo dobrego. Czuła to za każdym
razem, kiedy Zack na nią patrzył. Świadomość, że jego wzrok błądził
po jej ciele, sprawiała, że przebiegał ją przyjemny dreszcz.
Kiedy John podziękował wszystkim za pracę, Eve wzięła szybki
prysznic i  zmieniła ubrania. Nie chciała pachnieć kuchnią
i papierosami. Włożyła jedwabną bluzkę w kolorze pudrowego różu
i szarą spódnicę, sięgającą jej za kolano. Strój był prosty, o cjalny,
ale podkreślał jej atrybuty i sprawiał, że czuła się pewniej. W końcu
mieli rozmawiać o  interesach. Kiedy kończyła poprawiać makijaż,
rozdzwonił się jej telefon, na ekranie pojawił się numer podpisany
„Ciastek”. W pierwszym momencie nie miała pojęcia, o kogo chodzi,
ale po chwili ją olśniło.
– Nie wiedziałam, że mam twój numer – wypaliła na powitanie.
–  Widzę, że amnezja objęła wiele aspektów wczorajszego
wieczoru – odpowiedział i dziewczyna wiedziała, że się uśmiecha.
– No cóż, muszę przyznać, że nie mam mocnej głowy, i widzę, że
nie powinnam pić, bo konsekwencje są brutalne. – Teraz już słyszała
śmiech po drugiej stronie telefonu.
–  Nawet porządnie spita byłaś twarda, rozkoszna i  inteligentna.
Potra łabyś sprzedać lód Eskimosowi. – Dziewczynę zawstydził ten
komplement. Prawdą było, że kiedy pomagała lokalnym biznesom,
z delikatnej kobiety przemieniała się w ostrą, zdecydowaną i pewną
siebie promotorkę. Kochała swoje miasteczko, rozumiała problemy
ludzi, którzy w  nim żyli, i  chciała dla nich jak najlepiej. Nigdy
jednak nie walczyła o siebie i swoje pomysły i nie miała pojęcia, co
tym razem ją podkusiło. – No ale tracimy czas na pogaduchy przez
telefon, kiedy powinniśmy twardo ubijać interesy. Chcesz się
spotkać w  hotelowej restauracji? Kawę serwują dwadzieścia cztery
godziny na dobę.
–  Wolałabym w  twoim pokoju – powiedziała, zanim pomyślała,
i poczuła, że jej policzki pokrywa gorący rumieniec. – Przepraszam,
nie chcę się narzucać i nie chcę, żebyś sobie pomyślał, że…
– Że można połączyć biznes z przyjemnością?
–  Spadaj – powiedziała, a  on znowu się roześmiał. – Po prostu
mieszkam w pięknej, ale zabitej dechami mieścinie, wszyscy mnie tu
znają. Wszystko jedno, czy wypiłabym z tobą kawę tu, czy w innym
publicznym miejscu, jutro rano i  tak wszyscy mieliby mnie na
językach.
– Czy ja też?
– Co też?
– Miałbym cię na języku? Jeśli tak, to bardzo chętnie zaryzykuję
to publiczne wyjście na kawę.
–  Wiem, że mnie nie widzisz, więc powiem ci, że właśnie
przewracam oczami. I  idę do twojego pokoju, więc oczekuję
wzorowego zachowania. – Usłyszała jego śmiech i się rozłączyła. Nie
wiedziała, skąd brała się w  niej ta pozorna pewność siebie, bo tak
naprawdę ręce jej drżały i  lekko panikowała na myśl o  spotkaniu
z  Zackiem. Sił i  determinacji jednak dodawała jej myśl, że idzie
walczyć o  lepszą przyszłość dla siebie, ale przede wszystkim dla
swojej mamy.
Po chwili już stała pod jego drzwiami. Otworzyły się sekundę po
tym, jak w  nie zapukała. Zack odsunął się, żeby wpuścić ją do
środka, stał jednak na tyle blisko, że poczuła jego zniewalający
zapach.
– Usiądź – powiedział, wskazując jeden z foteli ustawionych przy
stoliku, po czym podszedł do niej, powoli rozluźniając krawat
i  rzucając go na łóżko. Rozpiął górne guziki koszuli i  podwinął
rękawy, patrząc na nią w skupieniu. Wyglądał tak seksownie, że Eve
nie mogła oderwać od niego oczu. – Napijesz się? – spytał. Sięgnął
po butelkę wina i kieliszki.
Dziewczyna wiedziała, że po wczorajszym wieczorze nie powinna
pić, ale czuła się ogromnie spięta, a  alkohol potra ł tak cudownie
rozluźnić.
– Dwa kieliszki. To mój limit na dziś. Ty jesteś moim strażnikiem,
nie pozwól mi się upić – powiedziała, a  na jego twarzy wykwitł
czarujący uśmiech.
Nalał wina do dwóch kieliszków i wzniósł toast.
– Za nową inwestycję, za zdobywanie szczytów.
Stuknęli się kieliszkami i  dziewczyna upiła kilka łyków wina.
Smakowało cudownie, lekko owocowo, słodko i  grzesznie.
Wyciągnęła kontrakt i zapytała bez owijania w bawełnę:
– Dlaczego postanowiłeś mi pomóc? Nazywasz to inwestycją, ale
ty praktycznie nic z  tego nie będziesz miał. Dwadzieścia procent
zysku z  maleńkiego rodzinnego interesu to dla tak ogromnej
korporacji jak ziarnko piasku na pustyni.
Zack przyglądał się jej badawczo i  widziała, że intensywnie
o  czymś myśli. Im dłużej nie odpowiadał, tym bardziej się
denerwowała. W  końcu dopił wino, nalał sobie kolejny kieliszek
i usiadł naprzeciwko niej.
– Nie wiem, czy znasz moją historię. Wyguglowałaś mnie?
Jego pytanie ją zaskoczyło, ale rozumiała je.
–  Nie. Lubię, jak ludzie sami mówią mi o  sobie to, co chcieliby,
żebym o nich wiedziała.
Uśmiechnął się na tę odpowiedź, a potem lekko posmutniał.
–  Mam dwadzieścia osiem lat i  pozornie ogromne szczęście.
Założyłem rmę, kiedy miałem osiemnaście lat. Zacząłem od zera
i  tylko dzięki temu, że mój ojciec we mnie wierzył. Sprzedał dom,
żebym mógł rozkręcić biznes. Pracowałem bardzo ciężko, ale to była
moja pasja. Spotkałem odpowiednich ludzi w  odpowiednim czasie
i  już po dwóch latach udało mi się zarobić swój pierwszy milion.
Niedługo potem zdobyłem fortunę. Jedyne, co mi się nie udało, to
uratować mojego ojca. Kiedy miałem dwadzieścia jeden lat, miał
wylew i niedługo po tym zmarł w szpitalu.
Dziewczyna bezwiednie wyciągnęła ręce i oplotła nimi jego silną
dłoń. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym bólu, który łamał jej serce.
– Wczoraj, rozmawiając z tobą, widziałem siebie sprzed kilku lat.
Pełnego pasji, nadziei i  ambicji. Ostatnio ciężko mi docenić to, co
mam. Nic mnie nie ekscytuje. Mam wszystko, ale nie to, czego
najbardziej potrzebuję. Nie mam nikogo bliskiego, żadnej rodziny,
przez lata pogrążony byłem w pomnażaniu majątku i poza rmą nie
widziałem świata. Osiągnąłem już wszystko, co chciałem, i  czuję
znudzenie. Wczoraj to, jak opowiadałaś o  swoich planach
i marzeniach, sprawiło, że i ja wreszcie poczułem ekscytację. Jesteś
jak powiew świeżego powietrza, który napełnił moje żagle… Nie
mogłem pomóc swojemu ojcu, ale postaram się pomóc tobie i twojej
mamie.
Dziewczyna nie wiedziała, co ma powiedzieć. Nie spodziewała
się, że Zack tak się przed nią otworzy i że osoby z jego statusem są
zdolne do takiej empatii i  serdeczności. Nie pamiętała, że wczoraj
opowiadała o chorobie mamy, i trochę ją to zawstydziło.
– Robisz to z litości? – musiała zapytać.
–  Nie! – odpowiedział zdecydowanie. – Robię to, bo mam co do
ciebie dobre przeczucia. Bo twoja pasja i  marzenia wyrwały mnie
z  letargu. Bo masz talent i  świetne pomysły, a  ja chcę w  swojej
rmie mieć takich ludzi.
Widziała szczerość w  jego spojrzeniu i  odetchnęła z  ulgą. Może
nie miała wykształcenia, pieniędzy czy znajomości, ale miała swoją
dumę i  nie chciała myśleć, że Zack zaproponował jej umowę, bo
było mu jej zwyczajnie żal. Patrzyła teraz na niego zupełnie inaczej
i widziała samotnego, zagubionego człowieka, który miał wszystko,
ale tak naprawdę nie miał nic.
– Co robisz pojutrze wieczorem? – spytała nagle.
– Kolejna impreza rmowa.
–  Ale przecież będzie Wigilia. Imprezy rmowe są tak
bezosobowe i zimne! Chciałabym cię zaprosić do naszego domu.
– Teraz to ja muszę zapytać. Robisz to z litości?
– Tak – odpowiedziała i oboje się roześmiali. – Szkoda mi cię, bo
zamiast niesamowicie mocnego świątecznego ponczu zrobionego
przez moją mamę będziesz tutaj pił drogiego szampana. Bo zamiast
siedzieć przy zatłoczonym stole z  rozwrzeszczanymi członkami
mojej rodziny, przedziwnymi sąsiadami i  babcią, która nie
kontroluje tego, co mówi, będziesz tutaj prowadził sztywne,
kulturalne pogawędki. A  najbardziej jest mi cię szkoda, bo nie
dostaniesz tu w  prezencie okropnych, gryzących wełnianych
skarpetek dzierganych na drutach przez tę moją babcię.
–  To wszystko brzmi okropnie. Przyjmuję zaproszenie –
odpowiedział z  uśmiechem, a  Eve poczuła, że jej serce wywinęło
radosne salto.
Dziewczyna wstała i wyciągnęła telefon, po czym szybko wstukała
swój adres i wysłała go na numer Zacka.
–  Więc jesteśmy umówieni na jutro. Przyjedź o  szesnastej. Twój
kierowca też jest zaproszony, jeśli ma ochotę – instruowała, pakując
kontrakt i zbierając się do wyjścia. Zobaczyła, że Zack wpatruje się
w  nią intensywnie. – Coś się stało? – spytała, czując, że jej serce
przyspiesza.
Mężczyzna zbliżał się do niej powoli, a kiedy stanął naprzeciwko,
spojrzał w  górę. Nad nimi wisiała ozdobna jemioła. Zanim Eve
zdążyła cokolwiek pomyśleć, znalazła się w jego ramionach, a jego
usta odnalazły jej. Pocałunek był delikatny, ale stanowczy.
Dziewczyna westchnęła i  poczuła, że się rozluźnia pod wpływem
jego bliskości. Był silny, cholernie seksowny, a  ona czuła się przy
nim bezpieczna i  spokojna. Kiedy spojrzał jej w  oczy, była
rozpalona. Patrzył na nią badawczo, jakby czekając na zezwolenie,
a  wtedy ona wspięła się na palce i  delikatnie musnęła jego usta.
Zack jednym płynnym ruchem wziął ją na ręce i przeniósł na łóżko.
Eve pragnęła go jak nikogo przedtem. Leżąc, z  zapartym tchem
patrzyła, jak mężczyzna powoli rozpina koszulę. Wyglądał
nieziemsko, a  jego zapach otaczał ją zmysłową, kuszącą mgiełką
i doprowadzał do szaleństwa.
–  Jesteś taka piękna – powiedział głębokim, zachrypniętym
głosem, który sprawił, że dziewczynę przeszył dreszcz.
Eve zdjęła swoją bluzkę, a  on rozpiął jej spódnicę i  zsunął ją
z niej, delikatnie muskając przy tym jej jedwabistą skórę. Jego dotyk
sprawiał, że przez ciało przebiegały rozkoszne dreszcze. Leżała teraz
w samej bieliźnie, a on błądził wzrokiem po jej piersiach, otulonych
śnieżnobiałymi koronkami, po zgrabnym, smukłym ciele i  po
włosach rozsypanych na poduszce.
–  Wyglądasz jak anioł – powiedział poważnie, a  ona mimo
lekkiego zdenerwowania roześmiała się.
–  Zdążyłeś mnie już trochę poznać, więc wiesz, że do anioła mi
daleko.
– Nic bardziej mylnego – odpowiedział i momentalnie znalazł się
na niej, całując ją delikatnie i namiętnie zarazem.
Dziewczyna przylgnęła do jego mocnego ciała i  upajała się jego
bliskością. Nie mogła mu się oprzeć. Jego magnetyzm i  siła
całkowicie ją zniewalały. Wplatał teraz dłonie w  jej włosy, ciągnąc
delikatnie i  zmysłowo. Z  lekkim westchnieniem Eve uniosła biodra
i  przycisnęła je do jego twardej męskości. Zamruczał seksownie,
a jego usta zsunęły się z jej warg na brodę, szyję, dekolt… Sprawnie
wyswobodził jej piersi z  ciasnego stanika i  jedną ścisnął dłonią,
a  drugą objął ustami i  lekko przygryzł. Dziewczyna wygięła się
w łuk, mrucząc jak zadowolona kotka i przyciągając go mocniej do
siebie, wtuliła dłonie w  jego włosy i  rozkoszowała się pieszczotą
jego gorącego, wilgotnego języka, który naprzemiennie pieścił raz
jedną, raz drugą brodawkę. Zack lizał, ssał i przygryzał jej sutki, co
doprowadzało ją do szaleństwa. Czuła pulsowanie w  całym ciele,
pragnęła go coraz bardziej, a  jej skóra była boleśnie wręcz
uwrażliwiona na jego dotyk. Mężczyzna powoli zaczął zsuwać się
niżej, jego usta muskały teraz skórę jej brzucha, język zatoczył kręgi
na pępku i przesunął się niżej, a kiedy poczuła jego wilgoć i ciepło
przez materiał swoich majteczek, złapała go za włosy i przyciągnęła
do siebie, mocno zaciskając na nim uda. Zack pozbył się reszty jej
bielizny i  swoich bokserek i  sięgnął do stolika przy łóżku po
zabezpieczenie. Dziewczyna usiadła i  pomogła mu założyć
prezerwatywę. Spojrzał na nią z  pożądaniem i  czułością, a  ona
położyła się i pociągnęła go na siebie, natychmiast czując przyjemny
ciężar jego ciała. On zaś, podpierając się na łokciach, wpił się w jej
usta, nogą rozchylił jej uda i  naparł na nią swoją męskością.
Dziewczyna przylgnęła do niego i uniosła biodra, a on wbił się w nią
zdecydowanie. Był ogromny, wypełniał ją rozkosznie, niemal
boleśnie. Objęła go udami poruszając się nagląco, ale Zack czekał.
Patrzył na nią i lekko się uśmiechał.
–  Jesteś niesamowita – powiedział. – Zadziorna, zabawna,
delikatna i silna, piękna i nieziemsko seksowna.
Przesunęła dłońmi po jego twarzy, musnęła opuszkami palców
jego usta i pocałowała czule. Oddawał jej pocałunki najpierw powoli
i  delikatnie, potem z  coraz większym żarem i  niecierpliwością.
W  końcu zaczął się w  niej poruszać, a  dziewczyna przygryzła jego
dolną wargę i  jęknęła z  rozkoszą. Wykonywał ruchy umiejętnie,
całując ją przy tym zachłannie. Dotyk jego skóry, słodki smak ust
i  nieziemski zapach sprawiały, że jej zmysły szalały. Pieszczotliwie
błądziła dłońmi po jego szerokich barkach, plecach i  pośladkach.
Czuła, że orgazm jest już blisko, ścisnęła go więc i  przyciągnęła
mocniej do siebie, a Zack przyspieszył, dodatkowo pieszcząc dłonią
jej wzgórek rozkoszy. Wbijał się w  nią raz za razem, stymulując
łechtaczkę, aż dziewczynę zalał ogromny, obezwładniający orgazm.
Słyszała swój własny bezwstydny jęk, jej ciało wiło się w rozkoszy,
uda zaciskały na jego biodrach, a  dłonie mocno ściskały jego
pośladki, kiedy odlatywała w  krainę rozkoszy, zabierając Zacka ze
sobą. Nigdy wcześniej niczego takiego nie przeżyła i  nawet o  tym
nie marzyła.
Kiedy jej ciało wreszcie uspokoiło się po fali orgazmu, poczuła się
spełniona, zrelaksowana i… niesamowicie zmęczona. Zack położył
się obok niej w dźwięku ich przyspieszonych oddechów.
–  To było niesamowite – powiedział, patrząc na nią ciepło,
i przygarnął ją do siebie.
Dziewczyna czuła się przy nim tak cudownie swobodnie
i bezpiecznie, no i po raz pierwszy od wielu lat czuła się beztrosko.
Pomyślała, że Zack jest jej biznesowym Świętym Mikołajem, który
przyniósł wyśnione prezenty. Z  tą myślą zapadła w  spokojny,
głęboki sen.

Dwa lata później


–  Eveeee, zabierz sobie swojego Świętego Mikołaja z  kuchni, bo
wyżera mi tu desery i marnuje sobie miejsce na indyka!
Mama, w świetnym humorze, była w swoim żywiole. Uwijała się
w  kuchni, przygotowując kolejne święta dla rodziny, przyjaciół
i  samotnych sąsiadów. Jak zwykle każdy, kto przyszedł na wigilię,
przyniósł ze sobą jakieś danie, więc nie musiała zbyt dużo gotować,
ale chciała. A przede wszystkim mogła. Dzięki Zackowi Eve szybko
przebudowała stajnie i zmieniła je w piękne apartamenty, a ziemię
zagospodarowała pod agroturystykę. Zatrudniła ludzi, którzy
w  miasteczku najbardziej potrzebowali pracy, zyskała dzięki temu
lojalnych pracowników. Po sześciu miesiącach wszystko już było
gotowe, a dzięki świetnym pomysłom Eve biznes okazał się strzałem
w dziesiątkę.
Marianne była wdzięczna Zackowi za coś jeszcze – za swoje
zdrowie. Pieniądze i  jego znajomości zdziałały cuda. Kiedy Eve
przyprowadziła mężczyznę na pierwszą Gwiazdkę dwa lata temu,
on, nie przyjmując odmowy, poprosił Marianne o szczerą rozmowę.
Postawił jej wówczas warunki: wywiąże się z  kontraktu, który
zawarł z  Eve, pod warunkiem że ona odwiedzi wskazanych przez
niego lekarzy i zgodzi się na zaproponowane przez nich leczenie, on
zaś pokryje koszty. Kobieta początkowo była podejrzliwa, a  nawet
zła za taką obcesowość. W  końcu jednak, kiedy lepiej poznała
Zacka, poczuła wzruszenie i  wdzięczność. Po kilku wizytach
w najlepszych prywatnych przychodniach lekarze zdiagnozowali jej
chorobę. Musiała brać leki do końca życia, ale jakież to życie było
teraz cudne. Jej córka stworzyła domowy biznes, który Marianne
kochała. Jej mąż także odżył, polubił swoją nową pracę, która
zapewniała dobrobyt jego rodzinie, odzyskał pewność siebie i znowu
w  siebie uwierzył. Po kilku lekcjach udzielonych przez Eve sam
prowadził ich stronę internetową z  rezerwacjami apartamentów,
a także świetnie radził sobie z personelem i organizacją atrakcji dla
turystów. Zniknęły troski o  nanse, zniknęły troski o zdrowie i cała
rodzina była wreszcie szczęśliwa.
Najbardziej jednak Marianne cieszyło, że jej córka mogła wreszcie
pomyśleć o  sobie. Po tym, jak rozkręciła domowy biznes,
postanowiła podjąć pracę w  rmie Zacka i  równocześnie podjęła
studia. Marianne wiedziała, że za decyzją Eve stoi nie tylko chęć
pracy w  wielkiej rmie, ale przede wszystkim możliwość
codziennego widywania Zacka, który dziewczynę po prostu
uwielbiał. Nie trzeba było długo czekać, by o cjalnie ogłosili, że są
parą. I  mimo że mieszkali razem, przyjeżdżali do domu Marianne
w każdy weekend i święta. Wszyscy pokochali Zacka za jego dobre
serce, ciepło i otwartość.
– Chodź tu, żarłoku – roześmiała się Eve, widząc, że Zack wpycha
w  usta kolejną świąteczną babeczkę, a  Marianne próbuje odpędzić
go od stołu.
– Postanowiłem, że będziemy tyć razem – powiedział i z czułością
położył dłonie na lekko zaokrąglonym brzuszku Eve. – Kiedy nasze
maleństwo przyjdzie na świat, jego tata będzie miał brzuch jak
prawdziwy Święty Mikołaj.
–  Ha! Chciałabym to zobaczyć. Ty możesz jeść wszystko i  nigdy
nie tyjesz, masz idealne ciało, za to ja…
–  Wyglądasz cudownie – powiedział i  przytulił ją delikatnie. –
Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam, a  nasz bobas będzie
równie piękny. – Pocałował ją w czoło i się uśmiechnął.
Wyszli z kuchni, a on spojrzał na prezenty ułożone pod choinką.
Tym razem Eve dostanie od niego tylko jeden maleńki prezent.
Jedno maleńkie pudełeczko, jedno najważniejsze pytanie, jakie zada
w  swoim życiu, a  do tego swoją dozgonną miłość, wierność
i spełnienie.
Nigdy by nie pomyślał, że rezerwując świąteczną imprezę
rmową w  małym, malowniczym miasteczku, znajdzie miłość
swojego życia, szczęście i nową rodzinę. To były najlepsze prezenty,
jakie mógł sobie wymarzyć.
Patrycja Strzałkowska. Wigilia
w Zakopanem

Ostry, huczący wiatr uderzył nagle z  impetem w  uchylone okno


w  salonie Marcina. Miałam wrażenie, jakby podmuchy odbijające
się od elewacji budynku specjalnie wystukiwały rytmiczne odgłosy,
chcąc w  ten sposób wyrwać mnie z  błogiego snu. Wydawało się,
jakby wszystko dookoła mnie, łącznie z  aurą, chciało dać mi do
zrozumienia, że odpoczynek z  zamkniętymi oczami jest w  moim
przypadku najgorszą z możliwych opcji.
Najpierw spod kołdry wysunęłam bardzo powoli jeden palec
u  stopy, sprawdzając w  ten sposób temperaturę w  pomieszczeniu,
i  gdy uznałam, że nie jest aż tak przerażająco zimno, zrzuciłam
kołdrę z  głowy. Wreszcie, gdy moje plecy ustawiły się do pionu,
oparłam się o zagłówek łóżka, przesuwając przy tym ręką po moim
smukłym, nagim ciele. Już po chwili zorientowałam się, że skóra na
moich piersiach momentalnie stwardniała, a  sutki stanęły na
baczność. Temperatura była zdecydowanie poniżej przyjemnych dla
człowieka dwudziestu dwóch stopni Celsjusza. Głęboko
westchnęłam, zaciągając się zimowym, rześkim powietrzem, które
od paru godzin drażniło moje gardło. Odkaszlnęłam najciszej jak
potra łam, a  następnie rozejrzałam się po pokoju. Panował mrok.
Zerknęłam na śpiącego obok mnie mężczyznę – jego twarz
oświetlała lekko migająca na cyfrowym zegarze godzina – i właśnie
wtedy dotarły do mnie wspomnienia z  poprzedniego wieczoru.
Natychmiast ogarnął mnie smutek połączony z  odrazą, którą do
siebie czułam.
– A mogło być tak pięknie… – szepnęłam cicho w jego kierunku
z  nadzieją, że w  ten sposób, niczym zjawa w  jego śnie, przemówię
mu do rozsądku.
Tak bardzo chciałam być częścią jego życia. Chciałam, by
rozumiał, że nie jestem tylko dobrą kandydatką na kochankę,
z  którą godzinami mógłby uprawiać dziki seks, ale i  tą, z  którą
mógłby założyć szczęśliwą rodzinę. Mógłby, gdyby tylko tego
chciał… I  tu pojawia się największy problem. Ten niespełna
trzydziestopięcioletni mężczyzna nie miał innego celu poza
wspinaniem się po szczeblach kariery zawodowej. W  związku
z  kobietą obchodziła go jedynie taka relacja, w  której będzie
zaspokajać jego zyczne potrzeby. Jako naiwna romantyczka
myślałam, że go zmienię. Cóż, nadzieja matką głupich. Przynajmniej
teraz wiem dokładnie, co to oznacza.
Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się zasnąć w jego domu,
ba, nawet w  jego łóżku, z  jego twardym penisem między nogami,
ale tak właśnie się stało. Nie mam nic na swoje wytłumaczenie.
Każda normalna kobieta na moim miejscu zrobiłaby zupełnie co
innego. Nie wiem, dlaczego zgodziłam się na takie upokorzenie,
skoro Marcin powiedział mi wprost, że nic, ale zupełnie nic
z naszego związku nie będzie. „Nie pasujemy do siebie” – tych kilka
słów dźwięczało mi w  uszach, drażniąc moją duszę do samego
środka. Nie chciałam się z  tym zgodzić. Nie mogłam się z  tym
zgodzić. Więc co zrobiłam? Zamiast wyjść z  jego mieszkania
i  z  pokorą wziąć na klatę rozstanie, rzuciłam się na niego jak
najgorsza histeryczka i trzęsąc się wewnątrz, zaczęłam go namiętnie
całować w  usta. Ale jego reakcja też nie należała do tych
adekwatnych do sytuacji. Poddał mi się całkowicie, wsadził język
w  moje gardło, a  następnie zaczął mnie rozbierać, aż poczułam na
ciele ciepły i  stanowczy dotyk jego dłoni. Przez większość czasu
Marcin milczał. Miałam wrażenie, że jest zupełnie gdzie indziej niż
ja, a  atmosfera między nami gęstniała z  minuty na minutę. Nie
chciałam psuć tych ostatnich paru wspólnych chwil. Milczałam wraz
z nim. Trwaliśmy w ciszy, chłonąc mój upadek. Jedyne, co mi wtedy
pozostało, to z  pokorą przyjąć to, że coś między nami właśnie się
bezpowrotnie zakończyło, ale skoro nawet tego nie potra łam pojąć,
to przynajmniej próbowałam się nie odzywać. To drugie wychodziło
mi zdecydowanie lepiej, nawet zaczęłam się zastanawiać, czy
wszystko ze mną w  porządku. Chyba powinnam dawać lekcje, jak
dusić swój ból w  środku, albo mogłabym odwiedzić dobrego
psychologa, chociaż z  nimi nigdy nie było mi po drodze. Gdy
w sypialni zaczęło być więcej niepokoju niż namiętności, on zaczął
szczytować, a  zaraz potem ja. Później osunęłam się na leżącą tuż
obok poduszkę i  zamknęłam oczy, jakby nigdy nic. Pogrążyłam się
w  ciemności panującej pod moimi powiekami, która wraz
z  emocjami buzującymi mi w  żyłach i  prawie litrem wypitego
wcześniej czerwonego wina momentalnie mnie uśpiła. Byłam taka
bezbronna, naiwna i  zdruzgotana tym, że straciłam w  swoim
mniemaniu miłość swojego życia.
Cóż… Mogłam się już dawno domyślić, że Marcin nie był wzorem
dobrego partnera, ale nie mogłam się mu oprzeć. Był szarmanckim,
eleganckim, zawsze dobrze ubranym, przystojnym mężczyzną
o  niewiarygodnie jasnych oczach, przypominających mi kolorem
błękit przejrzystego nieba. Posiadał jednak pewną niedoskonałość
wyglądu – jego uszy lekko odstawały od głowy, ale chociaż nie były
jego atutem, kompletnie nie odbierały mu ani grama uroku.
Nienawidziłam go za to, kim był. Był moim ideałem o nieidealnym
charakterze zgorzkniałego samca alfa, udającego przed światem
grzecznego i ułożonego kawalera do wzięcia.
Od ponad dwóch lat starałam się zwrócić jego uwagę, właściwie
od momentu, gdy pojawił się w  moim biurze jako indywidualny
inwestor zainteresowany ofertą spółki, w  której pełniłam funkcję
dyrektora biura relacji inwestorskich i  PR. Od feralnego momentu
starałam się ze wszystkich sił wzbudzić jego zainteresowanie, nie
tylko w  sferze zawodowej, ale też w  tej mniej formalnej. Gdy
wreszcie mi się to udało, pojęłam, że tacy mężczyźni jak Marcin
Rozbicki rzadko traktują kobiety jako równe sobie, zwłaszcza gdy
ich pozycja nansowa i  zawodowa różni się od jego. Nie będę
ukrywać, że dla mojej rmy był ogromnie ważny, właściwie miał
decydujący wpływ na obsadę wszystkich lub większości stanowisk,
w  tym mojego, ponieważ jego udziały stanowiły olbrzymią część
spółki. Zatem wystarczyłby jeden mój niewłaściwy ruch,
a  wyleciałabym z  hukiem na zbity pysk. Moja relacja z  Marcinem
była zatem bardziej złożona, niż mi się na początku wydawało.
Prawda była taka, że trzymał mnie w  garści i  mógł zrobić ze mną
wszystko, bo wiedział, że ma ogromny wpływ na moje być albo nie
być w  Ti y SA, spółce od lat skutecznie zajmującej się wynajmem
biur i powierzchni biurowych między innymi na terenie Warszawy.
Naga i  bezbronna, obudzona dudnieniem wiatru, około godziny
trzeciej nad ranem wysunęłam się spod rozgrzanej ciepłem naszych
ciał kołdry, by zamknąć uderzające o  framugi okno w  salonie.
Potem wróciłam po swoje rzeczy rzucone niechlujnie na ziemię
i  usiadłam na podłodze w  łazience, łapiąc swoją głowę oburącz
i pogrążając się w ciężkich myślach, które zaczęły ulatniać się wraz
z czerwonym winem. Po dłuższej chwili doszłam do wniosku, że nie
powinnam była tego dalej ciągnąć na siłę, zwłaszcza że Marcin
właśnie tego sobie zażyczył. Po cichu wyszłam z  jego mieszkania,
nie tłumacząc swojego nagłego zniknięcia. Wiedziałam, że i  tak
będzie mu to na rękę. Miałam tylko nadzieję, że już nigdy więcej nie
pozwolę sobie na to, by nasze relacje znowu wskoczyły do łóżka,
drażniąc moje uczucia. Najchętniej wymazałabym go z  pamięci,
z życia i ze wszystkiego, co tylko mogłam. Problem polegał na tym,
że nie mogłam, bo już następnego dnia czekał nas wszystkich
rmowy wyjazd do Zakopanego. Jak co roku organizacją
pracowniczej wigilii zajmowałam się ja. Tym razem jednak
postawiłam sobie poprzeczkę nieco wyżej, ponieważ miałam
nadzieję, że dwudniowy wyjazd będzie świetną okazją do jeszcze
większej integracji zespołu, inwestorów oraz naszych najlepszych
i najważniejszych klientów.

***

Nie miałam wyboru. Musiałam zacisnąć zęby i  założyć na twarz


maskę zadowolenia, do której i  tak byłam od dawna
przyzwyczajona. W końcu na tym polegała moja praca, nieważne, co
by się działo, zawsze, ale to zawsze musiałam znaleźć złoty środek
i  z  pogodnym wyrazem twarzy uszczęśliwić nawet najbardziej
niezadowolonego klienta bądź współpracownika. W głównej mierze
to ode mnie zależał dobry wizerunek rmy. W  tym momencie
najważniejsze było powodzenie wyjazdu do Zakopanego. O  pomoc
poprosiłam poleconą mi rmę zajmującą się organizacją tego typu
wyjazdów z  aktywnym wypoczynkiem dla wymagających. Jeśli
chodzi o budżet, to tu na szczęście nie musiałam się o nic martwić,
gdyż mój szef w pełni mi zaufał i właściwie nie określił limitu:
–  Ma się wszystkim podobać na tyle, by chcieli do końca życia
zostać z  Ti y SA. Jasne? Nieważne, jak to zrobisz i  za ile. Ma być
petarda.
Rzecz jasna, starałam się sprostać jego oczekiwanym w  stu
procentach.
W nocy ze środy na czwartek, o godzinie drugiej piętnaście, pod
Pałacem Kultury stanęły dwa wypasione dwudziestokilkuosobowe
busy, do których wsiadła grupa lekko zaspanych ludzi,
z  przyklejonym uśmiechem na twarzy udających szaloną
serdeczność. W  rzeczywistości większość pasażerów pewnie od
początku grudnia wątpiła w  powodzenie tego wyjazdu. Ja jednak
miałam głęboką nadzieję, że czas spędzony w  Tatrach chociaż
trochę wpłynie na pracownicze relacje i  wreszcie na gębach tych
zadufanych w  sobie prezesów, menedżerów i  bogaczy, których
oglądałam praktycznie każdego dnia przez osiem godzin, zagości coś
więcej niż fałszywe emocje. W  końcu święta Bożego Narodzenia
powinny być powodem do popuszczenia sobie lejców i do odrobiny
luzu.
Zaaferowana sprawdzaniem listy obecności, nie zauważyłam, jak
Marcin wpakowywał do luku bagażowego o jedną walizkę za dużo.
Gdy weszłam wreszcie od środka, zorientowałam się, że to nie
pomyłka. Miejsce obok niego, które było przydzielone mnie,
zajmowała chudziutka dziewczyna opatulona kocem. Poduszka, na
której leżała jej głowa, spoczęła na ramieniu Marcina.
–  Karolina, zapomniałem przedstawić ci moją nową asystentkę –
odezwał się w  moim kierunku mężczyzna, z  którym zeszłej nocy
uprawiałam seks i  którego w  dalszym ciągu darzyłam głębokim
uczuciem. Tyle że w  tym momencie znacznie bliżej mi było do
nienawiści niż miłości. Niezbyt grzecznie wskazał na nią palcem
i  uśmiechnął się w  moim kierunku z  najobrzydliwszym, per dnym
wyrazem twarzy, jaki można sobie tylko wyobrazić.
–  Że co proszę? – Wpatrywałam się w  niego jak otępiała, nie
rozumiejąc, co właściwe do mnie mówi. Wcześniej nawet słowem
nie wspomniał o tym, że chciałby zaprosić na wycieczkę dodatkową
osobę. A miał do tego tyle okazji. Chociażby parę godzin temu, gdy
wpychał we mnie swój penis. Poczułam, jakbym rozmawiała
z zupełnie obcym mężczyzną, a na pewno nie tym, którego znałam.
W  mojej głowie zaroiło się od pytań, których nie sposób było
wypowiedzieć bez jednoczesnego przeklinania i  obrażania jego
lekkomyślności. Jak, do jasnej cholery, miałam wcisnąć ją w  nasz
gra k zajęć, a  przede wszystkim jak miałam ją ulokować
w  jakimkolwiek hotelu wypełnionym do ostatniego łóżka? Był
przecież szczyt sezonu!
Moje rozważania przerwał nagle głos Marcina:
–  Pozwoliłem sobie zaprosić na wyjazd Wiktorię Skalską. Mam
nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Chciałem, aby w  ten sposób
lepiej mnie poznała. Zresztą sama dobrze wiesz, że lepiej pracuje
się, gdy relacje międzyludzkie są nieco bardziej przyjacielskie.
Marcin uśmiechnął się do niej szerzej niż do mnie,
a dwudziestoparolatka szybko uniosła się z fotela i podała mi swoją
prawą dłoń, którą miałam ochotę zmiażdżyć z całej siły. Oczywiście
tego nie zrobiłam, zamiast tego uśmiechnęłam się do niego i  przez
zaciśnięte zęby rzuciłam w kierunku mojego byłego faceta:
– Jasne, rozumiem, że mam przygotować wam wspólny pokój? –
Mój sarkastyczny tekst był odrobinę przegięty.
Wiktoria wyrwała mi z  uścisku dłoń i  szybko wróciła na swój
fotel, pozostawiając mnie z  ogromnymi wyrzutami sumienia. Nie
powinnam była wypowiadać tych słów.
–  Nie trzeba – odburknął Marcin, po czym zamknął oczy, chcąc
dać mi w  ten sposób do zrozumienia, że mogę już odejść, gdyż
rozmowa w tym momencie się zakończyła.
Pieprzony dupek! Teraz wszystko zaczyna mieć ręce i  nogi. To
przecież było takie oczywiste. Jak mogłam na to nie wpaść
wcześniej? Nasze rychłe zerwanie wcale nie było jego kaprysem, po
prostu ktoś nowy pojawił się na horyzoncie. Ten ktoś był ode mnie
o  wiele młodszy, a  przede wszystkim jeszcze nie stał się jego
workiem na spermę. Marcin miał już nowy cel, a  ja zostałam
odstawiona na boczny tor.
Milion myśli przebiegło mi nagle przez głowę. A może powinnam
ostrzec tę dziewczynę? A  może nie powinnam się w  to mieszać?
Przecież to już nie była moja sprawa. Każda kobieta prędzej czy
później spotka na swojej drodze kogoś takiego jak Marcin. Teraz to
jej czas. Przejęła pałeczkę po mnie. Dosłownie. A  co, jeśli Wiktoria
faktycznie przyjechała tylko w  celach zawodowych? Z  całą
pewnością rozważania na ten temat powinnam mieć głęboko
w  poważaniu, ale ciężko było mi odpuścić. W  jednej chwili złość,
jaką czułam do Marcina, przerodziła się w nienawiść, której niestety
nie miałam prawa okazywać. Nie mogłam w pracy zachowywać się
w  sposób, jaki nakazywały mi uczucia. Musiałam spiąć dupę
i  schować dumę do kieszeni. W  końcu Marcin nie był pępkiem
świata, a  ja pod swoją pieczą przez następne dni miałam jeszcze
trzydzieści osiem innych osób… nie, przepraszam, zapomniałam
doliczyć jeszcze jednej pasażerki… trzydzieści dziewięć innych osób,
które miały być zachwycone tym wyjazdem.
Wreszcie spuściłam z  nich wzrok, chcąc wyprzeć to, co przed
sekundą ujrzałam i  co usłyszałam. Większa część wydarzeń miała
miejsce w  mojej głowie, a  nie w  rzeczywistości, i  właściwie mogę
powiedzieć, że im dłużej rozmyślałam nad tym wszystkim, tym
gorsze scenariusze przychodziły mi do głowy. Z  każdą kolejną
minutą moje wyobrażenia i  myśli stawały się coraz bardziej
wynaturzone. Dla własnego świętego spokoju wybrałam drugi bus
jako mój środek transportu i opuściłam pojazd.
Gdy weszłam do środka czerwonego busa, oblepionego
gigantycznym kolorowym logo BTE – Biura Turystyki Ekstremalnej
– zrzuciłam z  siebie kurtkę i  odetchnęłam z  ulgą, ponieważ
zobaczyłam, że przez następne kilkaset kilometrów zamiast jednego
fotela będę mogła skorzystać z  dwóch siedzeń. Zasnęłam bardzo
szybko. Zdaje się, że mój organizm potrzebował naprawdę solidnej
regeneracji po potężnej dawce emocji, jaką mu zagwarantowałam
przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny mojego życia.
Obudziłam się tuż przed ósmą rano, gdy zjeżdżaliśmy
z  zakopianki, by po chwili stanąć na parkingu należącym do
luksusowego, pięciogwiazdkowego hotelu Bachleda Resort. Budynek
był oprószony białym puchem, co w  zasadzie dodawało mu tylko
uroku, chociaż myślę, że sam w  sobie urzekał detalami – ręcznie
wykonanymi elementami dekoracyjnymi nawiązującymi do
tatrzańskiej roślinności i  góralskiego wzornictwa. Przez chwilę
pozachwycałam się widokami gór, po czym wyprostowałam nogi
i  wygramoliłam się z  busa. Podeszłam do hotelowej recepcji
z  zamiarem zakwaterowania gości i  załatwienia problemu, którym
stał się nocleg dla szanownej asystentki mojego eksfaceta. Po
długich negocjacjach z  recepcjonistką i  błaganiach o  pomoc
wreszcie okazało się, że w  hotelu został jeden wolny apartament,
dostępny za zawrotną kwotę ośmiuset dziewięćdziesięciu pięciu
złotych za noc. Nie miałam wyboru. Zgodziłam się, wiedząc, że
dwuosobowy pokój, który miał należeć do mnie i  którym
zamierzałam po kryjomu dzielić z  Marcinem, oddam Wiktorii,
a  sama zakwateruję swój tyłek w  czterdziestodziewięciometrowym
apartamenciku z  wygodną sypialnią z  łóżkiem typu king size,
łazienką z wanną i prysznicem oraz dodatkową toaletą, na wypadek
gdybym miała kaprys codziennie załatwiać się w  innym miejscu.
Należało mi się bez dwóch zdań! Poza tym już przyzwyczaiłam się
do myśli, że szanowna Wiktoria kolejny raz dostaje coś ode mnie
w spadku.
Zaraz po tym, jak moi goście odpoczęli w  pokojach, wzięli
prysznic i przebrali się w wygodne i czyste ubrania, spotkaliśmy się
na pierwszym piętrze w  restauracji, gdzie zaserwowano nam
śniadanie w  osobno przygotowanej sali. Muszę przyznać, że rma
BTE spisała się na medal, wyręczając mnie w  większości
obowiązków, które zwykle na tego typu wyjazdach należały do
mnie. Po wypiciu gorącej herbaty przy długim stole, przy którym
siedzieli wszyscy ekipowicze z Warszawy, i zjedzeniu wymarzonego
oscypka miałam ochotę na coś słodkiego. Gdy szłam rozweselona
w  stronę bufetu z  ciepłymi maślanymi bułeczkami z  dżemem,
ujrzałam Marcina podążającego w stronę stolika. Ubrany był w mało
elegancki jak na niego ciemny, bawełniany dres. Obok niego szła
jego asystentka.
–  Witaj, Karolina. Jak się czujesz? – zaczepił mnie głupkowatym
tekstem, zmieniając ton głosu na obłudnie przemiły, jakby chciał
w  ten sposób podkreślić, że między nami nigdy nic się nie
wydarzyło. Oczekując odpowiedzi, spojrzał najpierw na mnie,
a  potem na nią, jakbyśmy grały w  jednej drużynie, a  później
ostentacyjnie objął Wiktorię ramieniem. Ta mrugnęła parę razy
i spuściła wzrok, ewidentnie zawstydzona jego gestem, który miał za
zadanie obnażyć przede mną ich relację.
Patrzyłam na nią tylko przez krótką chwilę i  zastanawiałam się,
co powinnam zrobić i jakiej odpowiedzi udzielić. Dziewczyna stała,
nie wiedząc, co ze sobą począć, i nerwowo odgarniała spadające na
twarz włosy, po czym zrezygnowana założyła je za ucho. Nagle
zrobiło się naprawdę bardzo niezręcznie, więc chcąc zakończyć ten
cyrk, musiałam się wreszcie odezwać.
– Sama nie wiem – odpowiedziałam i odeszłam żwawym krokiem,
by jak najprędzej wpakować do buzi bułeczkę pełną cukru, która
podniosłaby natychmiast poziom endor n w moim organizmie.
Nie byłam w  stanie zrozumieć jego działania. Po jaką cholerę
mnie drażnił, jakby specjalnie chciał mnie tym skrzywdzić? Byłam
bardzo ciekawa, czy moja odpowiedź przyniosła mu satysfakcję, czy
ulgę, kiedy zobaczył w  moich oczach gniew. Był chorym
człowiekiem, czerpiącym przyjemność z  cudzej udręki.
Wykazałabym się totalnym brakiem profesjonalizmu, gdybym dała
mu sobą manipulować. Musiałam się ogarnąć. Wzięłam głęboki
oddech, wypełniając płuca po brzegi, i kiedy miałam już wrócić do
swojego pokoju, by spakować się na górską wycieczkę, poczułam, że
ktoś od tyłu położył na moich oczach ręce.
– Zgaduj.
Męski szept skierowany wprost do mojego ucha sprawił, że cała
zesztywniałam. Stałam jak skamieniała, a  moje nogi przeszedł
dreszcz. Nagle zabrakło mi odwagi, by wypowiedzieć imię, które
natychmiast przyszło mi do głowy. Zdawało mi się to tak oczywiste
i proste, że szanowny dupek robił sobie ze mnie żarty, chcąc znęcać
się nad moimi uczuciami. Któż inny jak nie Marcin pogrywałby ze
mną w  ten sposób? Po chwili jednak zaczęłam wyczuwać woń
męskich perfum. To był zapach z  kategorii tych, których nigdy nie
zapomnę. Przypominał mi coś bardzo bliskiego, ale też mocno
odległego. Moja twarz momentalnie przybrała pogodny, a  nawet
urokliwy wyraz. Przez chwilę główkowałam, a  gdy już wreszcie
zdałam sobie sprawę, kto za mną stoi, odwróciłam się ze łzami
w  oczach i  rzuciłam się na Kubę, którego pokochałam do
szaleństwa, kiedy miałam niespełna osiemnaście lat.
–  O  mój Boże! Co ty tu robisz? – krzyknęłam podekscytowana.
Rzecz jasna, zdawałam sobie sprawę, że mój głos był zdecydowanie
zbyt donośny, niż być powinien, lecz moje emocje, które wzbudził
widok pierwszej miłości, sięgnęły granic możliwości.
– Zdaje się, że mógłbym zapytać cię o to samo, ale tak się składa,
że doskonale znam odpowiedź.
–  Tak? – zapytałam zaskoczona, przechylając głowę w  bok.
Wpatrywałam się w niego, przemienionego z chłopca w mężczyznę.
W  jego posturę, twarz z  ciemnym zarostem i  pełnymi ustami,
których nie sposób było kiedykolwiek zapomnieć. Chociaż
zdecydowanie zmężniał i  przybyło mu w  metryczce piętnaście lat
i może cztery kilo w obwodzie, to tak naprawdę wciąż był tak samo
atrakcyjnym szatynem, którego zapamiętałam. Dopiero gdy Kuba
przerwał mi rozmyślania, zdałam sobie sprawę, że wpatrywałam się
w niego na bezdechu.
– Śledziłem cię i każdy twój ruch, od kiedy rozstałaś się ze mną,
twierdząc, że przeszkadzam ci w  realizacji twoich marzeń i  że nie
możesz się przeze mnie skupić na studiach.
–  Co? – Zmarszczyłam brwi tak mocno, że zaczęłam czuć, jak
podnosi mi się na głowie cała skóra.
–  Karola, wyluzuj! Żartowałem. – Obdarzył mnie promiennym
uśmiechem i spojrzał mi głęboko w oczy.
To, co mówił, w zasadzie było połową prawdy, gdyż kiedyś, zdaje
się, miałam podobne podejście do życia jak szanowny dupek Marcin,
którego tak strasznie za to krytykowałam. W  wieku dwudziestu
jeden lat zależało mi na zdobyciu jak najwyższych kwali kacji
i  skupieniu się na zdobywaniu wiedzy. Byłam straszną egoistką
i  swoim postępowaniem zraniłam jedynego faceta, któremu
naprawdę na mnie zależało. A  teraz on stał przede mną, szczerząc
się do mnie. Znów momentalnie zdrętwiałam, bo zdałam sobie
sprawę, że wróciła do mnie karma. Nie trzeba na siłę szukać
wrogów, bo najbardziej zranić nas mogą nasi bliscy, a  czasem my
sami. Teraz, spoglądając na Kubę, nie mogłam oprzeć się wrażeniu,
że coś mi w  życiu umknęło. Coś naprawdę ważnego. Kiedyś nie
byłam robotem proszącym mężczyzn o  chwilę uwagi. Moje serce
wypełniło się ciepłem i wspomnieniem tego beztroskiego życia.
–  Niesamowicie cieszę się, że cię widzę! Wytłumaczysz mi
w  takim razie, co tu robisz? – szczęśliwa zaczęłam zarzucać go
pytaniami, na które chciałam jak najszybciej poznać odpowiedź.
– Cóż, chcesz poznać prawdę czy coś, co na pozór może wydawać
się prawdą, ale nią nie jest, tylko lepiej brzmi?
–  Jakub, daj spokój, nie jesteśmy już dziećmi. – Szczerzyłam się
do niego i  zdawało mi się, że przez chwilę zapomniałam o  całym
świecie, a  już na pewno o  Marcinie, który chwilę wcześniej
próbował doszczętnie zrujnować mój nastrój.
–  Jestem w  pracy. Połowa mojego zespołu przyjechała dziś
w  nocy z  Warszawy busem, a  druga połowa czekała na swoich
klientów tu na miejscu, w Zakopcu.
–  O, to w  sumie podobnie do nas… – Wskazałam ręką na
oddalony stolik, przy którym na przodzie siedziała Wiktoria.
– To połącz teraz te dwa fakty.
–  Nie… No nie mów, że pracujesz w  BTE?! Jak mogłeś mnie
wcześniej o  tym nie poinformować? Przecież na milion tysięcy
procent wiedziałeś, że to ja zamówiłam wasze usługi.
–  Oczywiście, że wiedziałem, ale wolałem zachować to
w tajemnicy, z nadzieją, że cię jeszcze kiedyś spotkam. Bałem się, że
jeśli dowiesz się, że będziesz musiała spędzić w moim towarzystwie
dwa długie dni, to spanikujesz i  zrezygnujesz z  naszych usług na
rzecz konkurencji. Teraz przynajmniej mam pewność, że nigdzie nie
uciekniesz.
– Oż ty! – roześmiałam się głośno.
– Mam nadzieję, że nasz plan wycieczki przypadnie tobie i reszcie
do gustu.
–  Pewnie, czytałam już dawno agendę i  jestem bardzo z  niej
zadowolona. Nie mogę się doczekać górskiej wędrówki i wieczornej
wigilijnej kolacji w karczmie na szczycie góry.
– Jest jeszcze jedna atrakcja, o której dowiesz się jutro.
– To znaczy?
–  To niespodzianka. Zadbałem o  nią osobiście, tak żebyś była
zadowolona. Wiem, co lubisz. – Kuba puścił do mnie oko, czym
mocno mnie zawstydził, a może bardziej zaskoczył. Czy mi się tylko
zdawało, czy on właśnie mnie próbował podrywać? Nie, to przecież
nie mogło być aż tak porąbane. Właśnie rzucił mnie mój ideał,
którego notabene nadal darzyłam uczuciami, a z drugiej strony moja
młodzieńcza miłość stała przede mną, starając się mi zaimponować.
Nie mogłam w to uwierzyć. Czy to działo się naprawdę?
–  Zdaje mi się, że wiem o  wszystkim, co tu się będzie działo.
Muszę cię zasmucić, ale to ja ustawiałam kosztorys.
–  Raczej nie do końca, moja droga. Wiem, że ty akurat jesteś
w tym wszystkim wydarzeniu najjaśniejszym punktem, ale wiedz, że
ktoś jeszcze gdzieś tam obok świeci przy tobie.
–  Hmm… nie wiem, co knujesz, ale w  takim razie się poddaję –
odpowiedziałam krótko, odpuszczając drążenie tematu, bo już
dawno nauczyłam się, że cierpliwość czasem daje znacznie lepsze
rezultaty niż porywczość. Zresztą sama nie do końca wiedziałam, co
Kuba miał na myśli. Jego metaforyczne sentencje brzmiały dość
irracjonalnie. W  ogóle nie miałam ochoty nad nimi główkować,
gdyż jedyne, co przychodziło mi na myśl, było raczej niewykonalne.
Czyżby chodziło o Marcina? Nie, niemożliwe. A zresztą…
Odsunęłam te myśli na bok, grzecznie pożegnałam się z  Kubą
i  wróciłam do pokoju, by przebrać się i  włożyć odpowiednie buty
w  góry. Po kwadransie ruszyłam w  kierunku recepcji, przy której
odbywało się spotkanie mojej grupy.

***

Każda pora roku jest dobra, by wybrać się w góry. Uwielbiam długie
spacery, na które najczęściej udaję się samotnie, aby zapomnieć
o całym bożym świecie. Dlatego też, gdy grupa BTE zaproponowała
mi parę tygodni wcześniej dwuipółgodzinną pieszą wędrówkę na
Rusinową Polanę, bez wahania uznałam, że zimowa aura absolutnie
nie dyskredytuje takiego spaceru jako elementu planu wycieczki
integracyjnej dla mojej rmy. Uważam ponadto, że nie ma nic
bardziej ekscytującego niż kubek ciepłej herbaty po długim
spacerze, chłód na zewnątrz i  gwar karczmy, wokół której malują
się ośnieżone szczyty na niebieskim niebie. Miałam głęboką
nadzieję, że tych parudziesięciu uczestników wyjazdu będzie równie
zachwyconych moją wizją. Gdy moje marzenia wreszcie
przeobraziły się w  rzeczywistość, byłam przeszczęśliwa. Jedyne, co
psuło mi widok, to uśmiech na twarzy Marcina skierowany w stronę
jego podopiecznej. Szczerzył się do niej tak namiętnie, jakby miał ją
zaraz całą pożreć. Nie mogłam tego znieść. Wywracało mi to
żołądek do góry nogami i  mdliło mnie tak mocno, że ledwo
powstrzymywałam wymioty. Dlatego też w  karczmie, w  której
znaleźliśmy się całą grupą po przebyciu paru ładnych kilometrów,
zamiast herbaty zamówiłam grzane czerwone wino. Muszę
przyznać, że wcześniejsze moje stwierdzenie, iż nie ma nic lepszego
od „ciepłej herbaty po długim spacerze”, powinnam całkowicie
zmienić na zdanie, że nie ma nic lepszego od grzańca z widokiem na
szczyty i  rozpościerający się wszędzie biały puch. Pochłaniając
kolejne łyki napoju, napawałam się przepiękną panoramą Tatr
Wysokich i nawet nie zauważyłam, kiedy w mojej głowie pojawił się
lekki szmer, który zdradliwie zaczął plątać mi język i  spowalniał
reakcje. Zdaje się, że w  ferworze złości i  jednocześnie uciechy
całkowicie zapomniałam, że nawet najłatwiejszy szlak w zimowych
warunkach może być naprawdę niebezpieczny. Pech chciał, że
przypomniałam to sobie, leżąc na oblodzonych schodach karczmy
z nogami uniesionymi w nienaturalny sposób.
Ku mojemu zdziwieniu nie musiałam nawet wołać o  pomoc. Po
kilku sekundach koło mnie zjawiło się wsparcie w  postaci dwójki
mężczyzn chcących uratować mnie z opresji. Nie wiedziałam, gdzie
podziać oczy, które dosłownie wyłaziły mi z orbit.
– Jezu, nic ci nie jest? – Zaniepokojony Jakub podał mi dłoń.
Nie odpowiedziałam mu natychmiast, bo sama nie miałam
stuprocentowej pewności, czy w istocie tak jest.
– Nie widzisz, że upadła? To przecież jasne jak słońce, że coś jej
jednak jest. Kochanie, zadzwonię po wsparcie. – Marcin nie dawał
za wygraną i  ostentacyjnie starał się pokazać swojemu rywalowi,
kto jest górą.
–  Nie wygłupiaj się, ona tylko upadła. Będziesz wzywać do niej
swój lansiarski helikopter, by jej tym zaimponować?
Patrzyłam na ich dyskusję z niedowierzaniem. Wprawdzie nic mi
nie było, ale ich słowna przepychanka była tak niebywale
intrygująca, że nie mogłam ot tak wstać, bo przegapiłabym
i  zniszczyła w  ten sposób jeden z  najzabawniejszych momentów
w całym moim życiu.
Dopiero gdy zaczęło się robić między nimi naprawdę gorąco,
podparłam się na ramieniu Jakuba i otrzepałam spodnie z zimnego
lodu.
– Nic mi nie jest.
– Na pewno? Jak coś, to ja zrobię wszystko. Dobrze wiesz, na co
mnie stać, żebyś czuła się bezpiecznie. – Marcin nagle rozłożył
szeroko ramiona, oczekując zapewne, że rzucę mu się w  objęcia,
dziękując za okazaną łaskę. Zamiast tego obdarowałam go
prześmiewczym wyrazem twarzy.
– Jedyne, o co chcę cię poprosić, to byś nie nazywał mnie więcej
w ten sposób.
–  O  czym ty mówisz? Nie bardzo rozumiem, o  co ci chodzi…
Powiedziałem coś nie tak?
Rzeczywiście trudno było się nie dziwić, bo jeszcze parę godzin
temu sikałabym ze szczęścia, gdyby nazwał mnie swoim kochaniem,
ale prawda była taka, że widok Jakuba sprawił, iż nabrałam
znacznie większej pewności siebie. Ta dziewczyna z  głosem
ociekającym jadem zupełnie nie przypominała już osoby, z  którą
Marcin spędził ostatnie miesiące swojego życia.
– Mam ci przypomnieć naszą ostatnią rozmowę? Rozstaliśmy się,
nie pamiętasz? Poza tym zdaje się, że ktoś na ciebie czeka w środku.
Hmm? Czy nie mam racji?
– Ha, ha, Karolina, czy mi się zdaje, czy ty jesteś zazdrosna?
– Chyba żartujesz.
– Uważam, że twoje zachowanie jest niebywale nieadekwatne do
sytuacji. Człowiek przychodzi i z dobrego serca chce ci pomóc, a ty
go odpychasz i  na dodatek robisz to w  bardzo opryskliwy sposób.
Dla twojej wiadomości, jeśli jesteś taka ciekawska, nic mnie z  nią
nie łączy.
–  Dziś na śniadaniu odniosłam zupełnie inne wrażenie –
oznajmiłam mu gniewnym głosem.
–  Mylne… – odrzekł Marcin i  odwrócił się, po czym zaczął
wspinać się po stopniach do ciepłego wnętrza budynku, gdzie
siedziała moja rywalka.
Słyszałam gdzieś, że im bardziej odpycha się od siebie drugą
osobę, tym bardziej ta zaczyna do nas lgnąć. Coś w tym chyba jest.
Nie wiem, czy faktycznie to zadziałało na Marcina, ale
postanowiłam, że będę dalej w  to brnąć, a  nuż uda mi się go
odzyskać. I  tak nie miałam już nic do stracenia, a  poza tym był
jeszcze Jakub, który również znajdował się w  samym centrum
mojego zainteresowania. Czyżbym właśnie wpadła z  deszczu pod
rynnę? Nie miałam zielonego pojęcia, którego z  nich pragnęłam
w  tamtym momencie bardziej? Boga seksu, z  charyzmatycznym
i  wygórowanym poczuciem własnego ego, który wprawdzie był
niezłym dupkiem, ale dalej kręcił mnie jak jasna cholera, czy też
grzecznego i poukładanego Kubę, robiącego do mnie maślane oczy,
od których biła prawdziwa ludzka dobroć i  spokój. Dlaczego
w  ogóle się nad tym zastanawiałam? Dlaczego należę do tych
kobiet, które tak bardzo lubią trudne wybory i toksyczne relacje.
Po tym, jak doczołgałam się z powrotem do hotelu, udając przed
wszystkimi całkowicie trzeźwą i kompletnie nieobolałą, natychmiast
padłam w swoim olbrzymim apartamencie na wielkie łóżko i miękką
pierzynę. Wtuliłam głowę w poduszkę i nie wiedzieć kiedy po prostu
zasnęłam. Dzięki Bogu godzinę przed wigilijną kolacją, którą zresztą
sama zorganizowałam, ktoś zaczął dobijać się do moich drzwi.
Niechętnie powlekłam się do drzwi, by ujrzeć za nimi
zdenerwowanego Jakuba.
– Karolina… Jeszcze nie jesteś gotowa?
– Jak widać…
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że przez cały ten czas spałaś?
Minęły dwie godziny, odkąd wróciliśmy z wycieczki.
–  O  cholera! Chciałam tylko na chwilę zmrużyć oczy. Wróciłam
mocno zmęczona. A która jest właściwie teraz godzina?
– Zdecydowanie za późna na grzebanie się. Za czterdzieści minut
masz być gotowa na dole.
– Zdajesz sobie sprawę, że uratowałeś mi tyłek? Nawet nie wiem,
jak ci dziękować.
– Próbowałem się w pierwszej kolejności do ciebie dodzwonić, ale
zdaje się, że włączenie dzwonka w  telefonie miałaś w  totalnym
poważaniu.
–  To wszystko przez… A  zresztą nieważne. – Ugryzłam się
w  język, zanim wypowiedziałam imię Marcina, którego chciałam
winić za całe zło świata.
– Nie ma czasu na roztrząsanie spraw, które są już za nami. Może
los szykuje coś dla ciebie lepszego – powiedział, przyciągając mnie
do siebie i obejmując ramieniem.
Przytulił mnie tak mocno, że podświadomie poczułam
przyciąganie naszych ciał i nagle oblała mnie fala niespodziewanego
podniecenia. Z jednej strony pragnęłam go pocałować, ale z drugiej
– bałam się kolejnego rozczarowania. Chyba nie byłam jeszcze
gotowa na ten ruch, a  na pewno nie na to, by znów pchać się
w kolejny związek. Było na to zdecydowanie za wcześnie.
Oderwałam się od niego jak poparzona i  zamknęłam szybko
drzwi, mamrocząc pod nosem, że muszę się zbierać. Włożyłam na
siebie elegancki czarny kombinezon, do którego dobrałam klasyczne
lakierki na obcasie, a  włosy uczesałam w  luźny lok. Całość
ukoronował przepiękny naszyjnik z  pereł, który kupiłam sobie
kiedyś na poprawę humoru. Idealnie nadawał się na tę okazję,
wyglądałam naprawdę zjawiskowo i  z  klasą. Zresztą to nie było
tylko moje zdanie. Przyciągałam wzrok każdego z  moich gości,
którzy komplementowali nie tylko mój wybór miejsca imprezy, a też
mój wygląd.
Urokliwa karczma, w której zorganizowałam kolację, także i mnie
zachwyciła. Była położona z dala od gwaru i hałasu, wśród białych
wzgórz Bukowiny Tatrzańskiej. Niepowtarzalny klimat drewnianych
wnętrz sprawił, że na twarzach moich gości wreszcie zagościł
uśmiech – jak mi się wydawało, wcale nieudawany. Do tego czas
umilała nam regionalna kapela, grająca melodyjne kolędy. O dziwo,
panierowanego w migdałach karpia zjadłam podczas miłej rozmowy
z  Marcinem, który nie odstępował mnie na krok. Okazało się, że
moja szanowna rywalka zatruła się nieświeżym oscypkiem,
zjedzonym w  południe na Krupówkach, i zamiast towarzyszyć nam
wszystkim podczas kolacji, spędzała wieczór, przytulając twarz do
deski klozetowej. Nawet odrobinę było mi jej szkoda, ale to ja
czułam się górą i  nie miałam ochoty zamartwiać się jej
samopoczuciem. Udałam tylko przez chwilę wielkie przejęcie
sytuacją, po czym zaczęłam się rozglądać po wielkiej knajpie,
starając się zlokalizować Jakuba, lecz ten zwyczajnie rozpłynął się
w  powietrzu. Muszę przyznać, że tego wieczoru dałam sobie
odrobinę nadziei, że może uczucie między mną a  Marcinem się
odrodzi i  na nowo nasze ścieżki wrócą na wspólny tor. Zwłaszcza
kiedy usta Marcina wylądowały na moich, gdy po powrocie do
hotelu odprowadził mnie do mojego apartamentu.
–  Może wejdziesz? – Mój głos rozbrzmiał na korytarzu bardzo
donośnie, choć niekoniecznie taki był zamysł. Stałam przed nim
rozdygotana i  pełna obaw, że jednak odmówi. Serce waliło mi
w piersiach jak opętane.
Przez chwilę Marcin nie odpowiadał, chwiał się na nogach, co
było wynikiem sporej ilości wypitego alkoholu, aż wreszcie
zdecydował się do mnie odezwać:
– Daj mi chwilę. Pójdę dosłownie na sekundę do swojego pokoju
i wrócę.
– Jasne.
Sekundy, a  nawet minuty mijały, a  jego nie było. Zaczęłam
podejrzewać, że może zasnął, ale w  obawie, że mogło mu się coś
stać, ruszyłam korytarzem do jego pokoju. Drzwi były uchylone,
więc po chwili namysłu postanowiłam wejść do środka. Wtedy do
moich uszu dobiegł charakterystyczny kobiecy odgłos rozkoszy, a ja
zobaczyłam wijącą się na Marcinie nagą sylwetkę Weroniki.
–  A  jednak… – szepnęłam pod nosem. Podeszłam do nich do
łóżka, wywrzeszczałam w  jego stronę najgorsze obelgi, jakie tylko
znałam, po czym natychmiast wybiegłam, trzaskając drzwiami.

***
Rano, po nieprzespanej i  przepłakanej nocy, wzięłam gorący
prysznic i  ubrałam się byle jak. Byłam wciąż zmęczona, a  raczej
wycieńczona emocjami, które targały mną przez ostatnie godziny.
Szczerze mówiąc, miałam wszystkiego dość. Chciałam jak
najszybciej zakończyć ten tragiczny wyjazd i  wrócić do domu,
w  którym czekała mnie pustka, czyli to, co dawało mi spokój.
Niestety przed naszym odjazdem do Warszawy mieliśmy jeszcze
śniadanie i  jedną atrakcję, o  której wspominał mi Kuba,
sponsorowaną przez tajemniczego gościa.
Jak się okazało przy porannym posiłku, Marcin miał nie tylko
ogromnego kaca po wódce, ale również wyglądał na takiego,
którego dopadł moralniak. Gdy tylko mnie zobaczył, zaczął
zachowywać się jak zbity pies. Błagał o wybaczenie, choć wiedział,
że i  tak go nigdy nie otrzyma. Nie miałam ochoty nawet na niego
patrzeć, na szczęście na ratunek przyszedł Jakub. Z  uśmiechem na
twarzy nakazał przestać przejmować się idiotą, którego penis
znajdował się już w  każdej pięknej kobiecie chodzącej po tej
planecie, i oznajmił, że za moment spełnią się moje marzenia. Byłam
szalenie ciekawa, co takiego miał na myśli – i dopiero wznosząc się
nad szczytami Tatr, dałam wiarę temu, że lecę helikopterem. BTE
zorganizowało lot prawdziwym trzyosobowym śmigłowcem. Tego
widoku nie da się opisać słowami! Najlepsze w tym wszystkim było
to, co stało się zaraz po wylądowaniu.
–  Polecisz ze mną do Warszawy? – Ten kompromitujący się
każdym zachowaniem dupek Marcin stał jak kretyn, wpatrując się
w każdy mój ruch, jakby chciał w ten sposób wybadać, co siedzi mi
w głowie. – Wykupiłem również powrót dla dwóch osób.
– Ty wykupiłeś? – osłupiałam, słysząc jego słowa.
–  Karolina, wybacz mi, proszę. To, co się wczoraj stało… To nie
byłem ja. Zupełnie nie wiem, jak do tego doszło. Naprawdę mi na
tobie zależy. Uwierz mi.
–  Przestań pieprzyć… Ty jesteś tym tajemniczym sponsorem
atrakcji?
–  Tak, i  proszę cię, żebyś teraz ze mną poleciała do domu, do
mojego domu. Odpoczniemy i  wszystko sobie wyjaśnimy. Proszę,
nie róbmy scen przy świadkach.
–  Naprawdę ty mnie o  coś prosisz? Jak w  ogóle śmiesz!? Miałeś
już swoją szansę. Nigdzie z  tobą nie polecę i  nigdy już nie będę
lecieć na ciebie! Zapomnij o  tym, że łączyło nas coś więcej oprócz
relacji zawodowych.
– A w takim razie polecisz sama?
– Ty tak serio dalej w to brniesz?
–  Chcę ci to wszystko wynagrodzić, wiem, że będziesz
zachwycona. Tyle razy mówiłaś mi, że chciałabyś kiedyś się
przelecieć…
– Ha, ha, jaki, kurwa, zbieg okoliczności! W twoich ustach słowo
„przelecieć” kojarzy mi się akurat z  czymś innym. W  dupę sobie
schowaj ten helikopter! Dobrze ci idzie przelatywanie Wiktorii, więc
weź ją i  tym razem – odpowiedziałam i  odmaszerowałam. Już
z oddali zauważyłam, że wszystkiemu przyglądał się Kuba. Wyglądał
na zaniepokojonego, ale niestety nie mogłam skorzystać z  jego
wsparcia, bo wzywały go obowiązki, był w końcu w pracy.
Po dwóch godzinach, gdy wszyscy uczestnicy zapakowali się do
busów i  odjechali, zostałam z  grupą BTE na polanie, dopinając
ostatnie ustalenia. Mieliśmy ruszyć za nimi do Warszawy należącym
do ich pracownika jeepem, w  którym trzymali swój sprzęt.
Szanowny dupek Marcin, zdaje się, nie za bardzo zmartwił się
brakiem mojego towarzystwa podczas lotu, bo – właściwie za moją
namową – zabrał do śmigłowca swoją asystentkę i  pomachał mi
z góry na pożegnanie. Moja mina mówiła sama za siebie. Kipiałam
ze złości. Na szczęście tym razem Jakub był w  stanie poświęcić mi
czas. Zaskoczył mnie tym, co mi zaproponował.
–  Na helikopter mnie nie stać, ale pojutrze jest samolot do
Warszawy z  lotniska w  Krakowie za kwotę, którą jestem w  stanie
pokryć. Mam nadzieję, że nie będzie to zbyt nietaktowne, jeśli
zaproponuję ci jeszcze jeden romantyczny dzień w Zakopanem?
Moje serce momentalnie znalazło się w  gardle. Mieszanka
wszelakich emocji tego dnia była nie do opisania.
– Jakub… – zaczęłam, ale on nagle mi przerwał.
–  Do niczego nie będę cię zmuszać. Zgódź się, proszę. Jeśli
będziesz chciała, będę spał na podłodze. Po prostu ogromnie zależy
mi na tym, by móc spędzić z tobą chwilę sam na sam. Chciałbym iść
z tobą na długi spacer i pokazać ci piękne widoki. Nie będę naciskał,
nie jestem takim facetem, a  zresztą komu ja to tłumaczę… Dobrze
mnie przecież znasz.
Postanowiłam dać mu szansę i  postarać się naprawić to, co
spieprzyłam lata temu. Pomyślałam, że może ten wyjazd sprawi, że
po prostu zostaniemy przyjaciółmi, a może odrodzi się znów między
nami uczcie. Nie wiedziałam, czego oczekiwać, ale była pewna, że
Kuba mnie nigdy nie skrzywdzi.
Po paru godzinach weszłam do niewielkiej góralskiej chaty,
mającej w sobie o wiele więcej uroku niż gigantycznych rozmiarów
komercyjny hotel.
– Tu jest pięknie – powiedziałam, przesuwając ręką po pachnącej
drewnem balustradzie, która okalała prowadzące na piętro schody.
Jakub uśmiechnął się serdecznie i  przyciągnął mnie do siebie,
a gdy nasze twarze znalazły się naprawdę blisko, szepnął mi wprost
do ust, muskając je tylko przez sekundę bardzo delikatnie:
– Chodź, pokażę ci górę.
W  kilka chwil zrobiło mi się naprawdę gorąco. Oboje w  głowie
mieliśmy tylko jedno, chociaż on, tak jak obiecał, nie przekraczał
granic, tylko grzecznie czekał na mój ruch. Gdy nacisnął klamkę,
wiedziałam już, że zostaniemy w sypialni na dłużej.
Bardzo powoli weszłam do pokoju i  usiadłam na miękkim
materacu, czekając, aż Kuba do mnie podejdzie.
–  Czy ty mnie zapraszasz? – Uśmiechnął się, po czym przysiadł
koło mnie i wtedy to się stało.
Zdecydowałam się wykonać pierwszy ruch i połączyć nasze usta.
Kuba przycisnął mnie do siebie i  zaczął namiętnie całować, jedną
ręką czule dotykając mojej twarzy. Czułam się jak przed laty, gdy
byłam dla niego całym światem.
–  Pieprz mnie tu i  teraz… – szepnęłam mu do ucha, czując, jak
jego twardy kutas wbija się w moje udo.
Pocałował mnie jeszcze raz, po czym zeskoczył z  łóżka i  zaczął
zrzucać na podłogę swoje ubranie. Podążyłam jego śladem i już po
sekundzie Jakub wsunął się w moje mokre wnętrze.
Jęknęłam z  rozkoszy. Kiedy pchnął mnie kolejny raz, było mi
naprawdę cudownie. Jemu również się podobało. Drżał
z  podniecenia, czułam to pod palcami, gdy ściskałam jego mięśnie
na plecach. Nie mówiliśmy do siebie nic, w ciszy chłonąc tę piękną
chwilę. Potem Kuba zaczął poruszać się coraz mocniej, głębiej
i  szybciej. Poczułam charakterystyczne pulsowanie łechtaczki
i w końcu zalała mnie fala rozkoszy, która sprawiła, że z moich ust
wydobył się głośny krzyk.
Gdy ucichłam, Jakub wpatrywał się we mnie z  uśmiechem na
twarzy.
– Miło cię znów widzieć przy sobie… – szepnął.
Miał rację, podjęłam słuszną decyzję. Warto było zostać. To wcale
nie był najgorszy wyjazd. Może tak naprawdę najlepszy w  moim
życiu…
Małgorzata Oliwia Sobczak. Druga twarz

1
Za oknem prószy śnieg. Gęsty, mięsisty. Zacina z  prawej strony,
pchany przez nadmorski wiatr. Alicja Grabska marzy, by znów
znaleźć się na dworze, odetchnąć pełnym jodu powietrzem, poczuć
mróz przecinający skórę jej twarzy. Ale dopiero weszła. Ściągnęła
kurtkę, pozwoliła się wycałować gospodarzom.
W  mieszkaniu jest gorąco. Odkręcone kaloryfery, para ulatująca
z  wielkiego garnka stojącego na palniku, żar kuchenki, w  której
nieprzerwanie coś się od rana piecze. Kobieta unosi w  dłoniach
włosy w kolorze pszenicznego blondu, odsłania długą szyję, lecz nie
na wiele się to zdaje. Odpina więc guzik białej cienkiej koszuli
włożonej w  czarną ołówkową spódnicę. I  jeszcze jeden. Pod
rozchylonym materiałem majaczy koronkowy stanik. Siada na
wskazanym przez ojca krześle. Jej wzrok prześlizguje się po licznych
świątecznych ozdobach, Pameli kręcącej się po kuchni, labradorze
z  czerwoną kokardą u  szyi leżącym wygodnie na psim zielonym
posłaniu. Lekko się uśmiecha, udając, że przedwigilijny gwar
wprawia ją w  miły nastrój, ale tak naprawdę jej umysł wyświetla
zupełnie inne obrazy. Ciemnowłosy mężczyzna popycha ją na
ścianę, zaczyna pieścić piersi, wgryza się w  jej szyję. Po chwili
przejeżdża dużą, ciężką dłonią po jej udzie, niecierpliwie unosi do
góry sukienkę.
– Jak mama? – pyta nagle Zenon Grabski.
Podaje jej białe wino z  dwiema kostkami lodu i  również siada
przy stole. Choć Alicja przeczuwa, że wino jest słabej jakości,
chętnie po nie sięga, wypija duszkiem kilka łyków. Wino faktycznie
jest kwaskowate, ale docenia fakt, że Zygmunt Grabski pamięta,
w jakim alkoholu gustuje córka.
– Dobrze – odpowiada.
Tym razem przed oczami staje jej znudzona kobieta i  jej
dystyngowany mąż, którzy niemal na siebie nie patrzą. Z obojętnym
wyrazem twarzy podają sobie paterę z  dorszem. Są martwi jak ta
zalana galaretą ryba.
Ojciec z  wylewającym się brzuchem przynajmniej się uśmiecha.
Podobnie dziewczyna ojca, która wkracza do pokoju z  kolejnym
parującym daniem. Uśmiech nie schodzi jej z  ust, jakby była
niezdolna do przybrania innego wyrazu twarzy. Pewnie właśnie to
się tacie w  Pameli podoba. Twarz mamy, od kiedy Alicja pamięta,
nie wyraża niemal żadnych uczuć. No może lekką irytację, gdy
odzywa się dystyngowany Hans. Alicja nie wie, co Hansowi mogło
spodobać się w matce. Nieprzystępność, wyniosłość? Przecież matka
nawet na początku ich związku nie udawała nikogo innego.
–  Smakują ci pierogi? – pyta Pamela, uśmiechając się jeszcze
szerzej, a Alicja zdaje sobie sprawę z tego, że pierogi stoją tuż przed
nią od jakiegoś czasu. – Z  kapustą i  grzybami. Sama z  Zenkiem
lepiłam. Przepis znaleźliśmy w internecie. Zrobiliśmy farsz, a potem
zabraliśmy się do lepienia. Kupa zabawy, serio. Pewnie myślisz, że
łatwiej byłoby kupić gotowe, ale w  świętach przecież nie o  to
chodzi. Ja od dziecka najbardziej lubiłam przygotowania do wigilii.
Ten nastrój, klimat, świąteczne zakupy, no i  gotowanie. Keks
lubiłam robić. Mama mi tylko przygotowywała produkty, a  potem
sama wszystko musiałam…
Słowa wypadają z  ust Pameli jak cukierki z  automatu. Alicja
przestaje słuchać. Przed oczami znów staje jej nieznajomy z  klubu,
któremu pozwoliła zabrać się wczoraj do domu. Nie miała tego
w  planach, wręcz postanowiła, że więcej tego nie zrobi, ale
mężczyźnie jakimś cudem udało się tra ć w jej czułe struny.
–  Założę się, że pieprzysz się jak mała suczka – szepnął,
nachylając się do jej ucha.
Zapach papierosowego dymu z  jego ust mieszał się z  korzenną
nutą perfum. Musiał być starszy od niej. Miał niemal czarne oczy
i  dwudniowy zarost. Jego policzek kreśliła cieniutka blizna.
Ciągnęła się od oka do ust. A  ona zapragnęła przejechać po niej
językiem.
–  Przekonajmy się – odpowiedziała i  dała się poprowadzić do
mieszczącego się kilkaset metrów dalej mieszkania.
– Jak w pracy? – pytanie ojca ponownie rozwiewa multiplikujące
się w jej głowie obrazy.
Znów wraca do upiornie nagrzanego pokoju, w  którym królują
zgniła zieleń i pluszowa czerwień. Pierogi przestały parować, zlepiły
się w  jedną szarą masę. Czuje, że po skroni spływa jej maluteńka
strużka potu. Natychmiast widzi, jak mężczyzna z  klubu zbiera ją
językiem. Uśmiecha się lekko i  podnosi włosy do góry. Skręca je
wokół czubka głowy w kok, który natychmiast się rozpada.
–  Dobrze. – Kiwa głową. – Gazeta szybko się rozwija. Druk
uzupełniamy treściami dostępnymi na stronie. To jeszcze nie ten
sam poziom co „Bałtycki”, ale idziemy do przodu.
– Czyli jesteś zadowolona ze zmiany?
–  Jak najbardziej – odpowiada, choć tak naprawdę nie miała
specjalnego wyjścia.
Seks w  pracy nie służy właściwej atmosferze. Tak argumentował
jej zwolnienie szef, który zresztą jako pierwszy sięgnął pod spódnicę
Alicji już pierwszego dnia jej pracy. Nic tak nie denerwuje
dziennikarki jak podwójne standardy.
Alicja Grabska bierze do ust pieroga; ten rozpływa się w  jej
ustach. Grzyby mają korzenny posmak, a  ten po wczorajszym
wieczorze kojarzy jej się doskonale.
– Smaczne – chwali, a uśmiech Pameli pęcznieje wdzięcznością.
W  końcu wigilijny wieczór się kończy. Alicja wychodzi na dwór
i  wsłuchuje się w  odgłosy Sopotu. Niema kołdra śniegu otula
chodniki, latarnie i  ławki. Mróz zaczyna wnikać w  jej rozgrzaną
skórę. Powolutku ulatuje widmo raz po raz zmieniających się
kolorów lampek na choince i  kolęd śpiewanych basem przez ojca
i  sopranem przez Pamelę. Ciemnowłosy mężczyzna znów jednym
ruchem ściąga z niej sukienkę, zdziera stanik i z pasją zaczyna ssać
sutek, który sztywnieje mu w  ustach. Druga ręka zaciska się na jej
kroczu; regularnie, nie za mocno ani nie za słabo, dokładnie tak, jak
powinna. Wyciska Alicję jak cytrynę, coraz bardziej wilgotną,
dojrzałą, gotową.
Kobieta zmierza w  dół ulicy Monte Cassino. Czuje się lekko
wstawiona. Jej nogi sprężyście odbijają się od wilgotnego,
połyskującego bruku. Przechodzi obok SPATiF-u. Przez wysokie,
poprzecinane ciemnymi szprosami okna na pierwszym piętrze
wylewa się gwar muzyki i rozmów. Coroczna klubowa pasterka jak
zwykle przyciągnęła liczne grono bywalców. Przez chwilę korci ją,
by wspiąć się schodami do góry, zamówić kieliszek wina, oddać
frywolnej atmosferze. Ale wizja zdjęcia obcasów i  oglądania seriali
w  samej bieliźnie korci ją jeszcze bardziej. Uwielbia w  ten sposób
kontestować święta. Być może to przez rodziców, którzy rozstali się,
gdy miała pięć lat. Pamięta, jak staje w progu dużego pokoju. Mama
krzyczy, a  ojciec patrzy jak zbity pies. Chyba w  oczach ma łzy.
W rogu świeci choinka, którą tego dnia Alicja pomagała ubierać.
– Może powinniście się w końcu rozwieść? Nie będzie mi smutno
– mówi dziewczynka.
Ma dwie sterczące po obu stronach kitki. Matka na krótką chwilę
milknie.
Dwadzieścia pięć lat później Alicja Grabska przechodzi przez ulicę
i skręca w lewo. Aleja Franciszka Mamuszki jest niemal wyludniona.
Morze kilkaset metrów dalej ryczy jak potwór. Oszalałe od wiatru
fale obijają się o brzeg, wrzynają w zamrożony piasek. Ten dźwięk
paradoksalnie ją koi, uspokaja. Wczorajszy brunet zwala się z  jej
ciała i zasypia. Ona wychodzi. Zostawia jego obraz za sobą.
Przechodzi obok klubu S nks 700. Pod białym, klasycyzującym,
ponadstuletnim budynkiem stoi mężczyzna w zielonej szwedce. Pali
papierosa i  nie spuszcza z  niej wzroku. Ciało Alicji pręży się,
wyciąga o  kilka centymetrów w  górę. Jej biodra mimowolnie
zaczynają się kołysać, mimo że nakazuje sobie iść dalej.
Duszne basy powoli cichną. Znów otacza ją przecinana jedynie
szumem morza cisza. Nieskażona biel parku Północnego jest
oczyszczająca, niemal błoga. Skórzane kozaki znikają za każdym
krokiem w kilkucentymetrowej warstwie sypkiego śniegu.
Na ławce nieopodal dostrzega dziewczynę. Ta nachyla się do
przodu i  wpatruje w  ziemię. Choć jest głęboki mróz, ma na sobie
tylko czarną sukienkę. Brązowe, lekko falowane włosy opadają jej
na twarz. Alicja zbliża się do niej. Słyszy, że dziewczyna pojękuje.
– Dobrze się czujesz? – pyta.
Lecz dziewczyna nie reaguje, nadal zgięta wpół cicho jęczy.
Alicja rozgląda się wokół siebie. Biała cisza. Nikogo innego nie
ma.
– Halo! Wszystko dobrze? Mogę ci jakoś pomóc?
Bierze dziewczynę za ramiona i odpycha do tyłu.
Poznaje tę twarz. Nieraz widziała ją w  mediach
społecznościowych. Znana blogerka promująca aktywność i zdrowy
styl życia; o pięknej cerze, nienagannym make-upie, dopracowanym
out cie. Tylko że teraz mówiąca słodkim głosem in uencerka, którą
śledzą trzy miliony widzów, nie wygląda zdrowo i perfekcyjnie. Ma
szeroko otwarte, otoczone rozmazanym tuszem oczy, a  z  ust toczy
pianę. Najwyraźniej próbuje też coś powiedzieć, ale z  jej gardła
wydostaje się tylko rzężenie.
Ryk morza przestaje wydawać się Alicji kojący; niczym
ostrzeżenie wbija jej się w mózg.

2
–  Bardzo dobrze, że szybko pani zareagowała – mówi lekarz. Nie
wygląda jak Mark Sloan ani Derek Shepherd z serialu Chirurdzy. Nie
wygląda jak żaden z lekarzy, którzy pojawiają się w  jej fantazjach.
Siwe włosy wynurzają się z  przydługich dziurek nosa. Obrzęki pod
oczami sprawiają, że przypomina Ryszarda Terleckiego. – Jeszcze
chwila i byłoby po dziewczynie. Ugotowałaby się od środka.
– Dopalacze? – pyta Alicja.
–  Najwyraźniej – odpowiada doktor. – Żeby coś takiego robić
sobie w Wigilię… – Z niedowierzaniem kiwa głową.
Odchodzi. Jego medyczne obuwie sunie cicho po podłodze
wyłożonej mdłym lastryko.
Alicja Grabska rozgląda się po korytarzu. Jest zupełnie pusty.
Szwankująca halogenowa lampa cicho mruczy, mrugając
porozumiewawczo. Dziennikarka wsuwa się do sali, w  której po
operacji położono Anitę Mrożek.
Aparatura, do której podłączono dziewczynę, pika raz po raz. Pik.
Pik. Dźwięk wypełnia ciemny pokój, rozświetlany jedynie przez
ciepłe, niemal pomarańczowe światło lampki nocnej. Szpitalna sala
zawieszona ponad czasem i przestrzenią uspokajająco dryfuje. Alicja
Grabska ma ochotę przysiąść, skulić się, zniknąć. Wie jednak, że nie
ma zbyt wiele czasu. Nie jest członkiem rodziny. W  ogóle nie
powinno jej tu być. Podchodzi więc do znajdującej się przy
jednoosobowym łóżku szafki. Sięga po wciśniętą w  róg torebkę
i  wyjmuje z  niej telefon. Naciska boczny klawisz. Na ekranie
pojawia się wibrujące kółeczko. Przez chwilę się waha, ale
ostatecznie sięga po dłoń nieprzytomnej Anity, przykłada jej palec
do smartfona, który natychmiast się rozświetla.
Na pulpicie uśmiechnięta dziewczyna w  sportowym staniku
i  obcisłych kolorowych spodniach zgina nogi w  półprzysiadzie.
Napis „Be Healthy” fosforyzująco ślizga się po ekranie. Alicja
przegląda wiadomości na Messengerze. Wchodzi w  galerię
i przerzuca kilka ostatnich zdjęć, na których Anita Mrożek zajada się
sałatą z kozim serem.
Wrzuca telefon do torby, która ostrożnie ląduje z  powrotem na
swoim miejscu. Przenosi wzrok na nieprzytomną dziewczynę,
zagryza wargę, myśli. Jakim cudem autorka poczytnego bloga
behealthywithanita.pl kończy w  takim stanie w  wigilijny wieczór?
Cyka kilka fotek sałaty, wrzuca je na Instagrama, a  tak naprawdę
idzie w miasto i trzy talerze pierogów zagryza pigułą? Dziennikarka
wie, że taka wersja wydarzeń nie jest możliwa. Mrożek osiągnęła to
wszystko dlatego, że jej wizerunek jest spójny z  rzeczywistością.
Nigdy nie odpuszcza. Żadnemu paparazzi nie udało się pstryknąć jej
kompromitującego zdjęcia tak jak perfekcyjnej pani domu, z  której
auta wyleciała góra śmieci. Dziennikarska intuicja podpowiada jej,
że coś tu zdecydowanie nie gra.
Nagle Grabska słyszy jakiś dźwięk. Szybko wychodzi na korytarz,
na końcu którego stoi lekarz i  dwóch mężczyzn. Dziennikarka
z  daleka rozpoznaje Anatola Mrożka, trójmiejskiego biznesmena,
równie sławnego jak jego córka. Mężczyźni rozmawiają, a  Alicja
przemyka obok nich.
Stara się podsłuchać dialog. Zerka kątem oka w  bok. I  wtedy
spotyka się z  jego wzrokiem. Po policzku ciągnie się cieniutka
blizna, a Alicja Grabska czuje w ustach jej smak.

3
Białe wino smakuje wybornie. Jest zimne i  jedwabiste. Pozostawia
na języku cierpkość, która po chwili przechodzi w  słodycz. Dwie
kostki lodu obijają się o ścianki szklanki. Stuk. Stuk. Alicja Grabska
ma ochotę wsadzić do niej palec wskazujący, poczuć zimno lodu,
przejechać zmarzniętym palcem po ustach, zlizać z  nich rześki,
winogronowy posmak. Na tę myśl lekko się uśmiecha, jednak tego
nie robi. Nie przyszła tu dziś dla zabawy, choć wspomnienie
podobnego do Joaquina Phoenixa bruneta, którego nie spodziewała
się spotkać na szpitalnym korytarzu, nie daje jej spokoju.
–  A! To jest pani Alicja. To ona zadzwoniła po karetkę –
powiedział siwowłosy lekarz i  zachęcająco wyciągnął za nią rękę,
choć ona jak najszybciej chciała uciec. – To ojciec pani Anity. Gdyby
nie pani Alicja, pana córka mogłaby nie przeżyć.
– Anatol Mrożek – przedstawił się biznesmen. Wyglądał tak samo
jak na zdjęciach w prasie: postawny, zadbany, pomimo wieku nadal
przystojny, choć przekrwione oczy zdradzały zmęczenie i  coraz
bardziej ogarniający go strach. – Przyjechałem najszybciej, jak
mogłem. Zamykałem jeszcze jeden ważny biznes w  Warszawie…
Bardzo pani dziękuję! Stokrotnie! – Wziął jej dłoń i  ścisnął obiema
rękami.
–  Naprawdę nie ma za to. Każdy na moim miejscu zrobiłby to
samo… – Alicja Grabska lekko się zaczerwieniła. Starała się omijać
wzrokiem stojącego tuż obok Anatola Mrożka mężczyznę z  blizną,
który z kamienną miną jej się przyglądał.
Szybko się pożegnała, odwróciła na pięcie. Jej ciało doskonale
wiedziało, że brunet wciąż za nią patrzy; miękkim ruchem
wyciągnęło się do góry.
Dziennikarka nadal czuje na sobie ten wzrok i może dlatego wciąż
jest podniecona. Po rozwodzie kilkakrotnie lądowała w  łóżku
z  nieznajomymi, ale szybko o  nich zapominała. Obrazy pijackiego,
szybkiego i  natarczywego seksu na drugi dzień się zacierały. Nie
pamiętała nawet, czy było jej dobrze. Tym razem jest inaczej. Już
drugi dzień dotyk nieznajomego pali jej skórę. Jego silne palce
zaciskają się na jej udach, zęby ciągną wargi, zarost drażni linię
szczęki. Choć nie znają swoich imion, są idealnie dopasowani. Ich
ciała w niewytłumaczalny sposób doskonale się komunikują.
– Jeszcze raz to samo? – Do jej stolika podchodzi kelner.
Alicja dziękuje, ale wysila się na swój najbardziej czarujący
uśmiech.
– Zna pan tę dziewczynę? – pyta, pokazując zdjęcie Anity Mrożek.
Blondwłosy kelner robi duże oczy, spogląda na rozjaśniony
choinkowymi światełkami bar, jakby szukał kogoś, kto mógłby mu
pomóc, lecz nie stoi tam akurat nikt z  obsługi. – Wczoraj jadła tu
kolację wigilijną. Wrzuciła stąd zdjęcia na Insta – dodaje
dziennikarka.
– Tak. To straszne, cała ta akcja – mówi kelner.
Wszyscy wiedzą, że sławna t blogerka wczoraj za bardzo
zaszalała. I  spotkała ją zasłużona kara. Dziś rano na plotkarskim
portalu pojawiło się opatrzone tytułem Zapaść po dopalaczach
zdjęcie, na którym Mrożek w rozmazanym makijażu, z rozbieganymi
oczami i  w  podciągniętej do góry, obnażającej podarte rajstopy
sukience przytula się do chłopaka, którego twarz zasłonięto czarnym
prostokątem. Pod spodem posypało się tysiące negatywnych
komentarzy. „Doczekała się kłamliwa suka”, „Sałata na obiad,
narkotyki na kolację. Nic dziwnego, że ma perfekcyjną gurę”,
„How to die t ;)”, „Ale wstyd. Wmawia dziewczynom, że piękną
sylwetkę można osiągnąć przez ćwiczenia i  zdrowy tryb życia,
a sama stymuluje się dopalaczami. Naciągaczka, jakich mało”. Kilka
osób próbowało jej bronić. Może miała jakieś problemy? Może
presja osiągniętego w  tak młodym wieku sukcesu była zbyt duża?
Ale to były pojedyncze przypadki. Anita Mrożek została potępiona
w środowisku t in uencerek i skreślona przez ogół obserwujących
ją fanów.
– W jakim była stanie?
–  Kurczę, normalnym. – Kelner kon dencjonalnie przysiada się
naprzeciwko Alicji. Jego noga niemal styka się z  jej kolanem.
Nachyla się w jej kierunku przez stół. Gdy mówi, w jego policzkach
tworzą się słodkie dołki. – Do tej sałaty zamówiła jeszcze rybę i sok.
Nie bełkotała, nie potykała się. Generalnie była zupełnie trzeźwa,
gdy wychodziła.
– O której to było godzinie?
– Jakoś o dziesiątej.
– Sama wychodziła?
– Nie wiem. Kolację jadła sama.
–  A  tego chłopaka? Kojarzy pan? – Alicja pokazuje na telefonie
znalezione w sieci zdjęcie.
– Pewnie. Topola – odpowiada kelner.
– Też tu wczoraj jadł?
– Przyszedł na drinka. Długo nie siedział.
– Możliwe, że wyszedł z Anitą?
– Nie wiem. Trudno mi powiedzieć.
–  Okej. Dzięki. – Alicja przesuwa pięćdziesięciozłotowy banknot
po blacie i wstaje.
Kelner opiera się całym ciałem o  stół i  uśmiecha zadziornie.
Dołeczki w jego policzkach stają się jeszcze bardziej zauważalne.
–  Liczyłem raczej na numer telefonu. – Podnosi do góry jedną
brew.
– Dziś musi ci wystarczyć napiwek – odpowiada kobieta.
Narzuca na barki puszysty camelowy płaszcz, odgarnia z  czoła
proste włosy w  kolorze pszenicy i  wychodzi na dwór. Mróz
natychmiast ścina jej skórę. Alicja jak papierosem zaciąga się
morskim powietrzem; nigdzie indziej nie smakuje jej tak jak
w Trójmieście.
Zanim ruszy przed siebie, ogarnia ją dobrze znane uczucie. Ciało
pręży się, wyciąga w  górę, a  zarazem poddaje dziwnej miękkości.
Odwraca głowę i napotyka jego uważne spojrzenie. Mężczyzna stoi
nieopodal. W dżinsach, ciemnej kurtce i wojskowych butach zapiera
się jedną nogą o  mur restauracji. W  opuszczonej dłoni trzyma
marlboro. Dziś nie wieje. Dym unosi się prosto do góry.
Alicja Grabska waha się tylko ułamek sekundy. Odwraca głowę
i  zdecydowanym krokiem zmierza chodnikiem wzdłuż ulicy
Powstańców Warszawy. Mężczyzna rzuca niedopałek na ziemię,
w kilku skokach zrównuje się z kobietą i idzie z nią ramię w ramię,
jakby od zawsze spacerowali tuż obok siebie.
Chwilę tak trwają w milczeniu, które w zupełnie naturalny sposób
wypełnia się oczekiwaniem. Żadne z  nich jednak nie chce go
przerywać. Podoba im się dzielące ich natężenie.
Gdy na parkingu Sheratona Alicja podchodzi do jednej
z taksówek, mężczyzna w końcu się odzywa:
– Może lepiej zabierzesz się ze mną?
Jego cieniutka blizna na policzku połyskuje w świetle latarni.
– Raczej nie jedziemy w tym samym kierunku – odpowiada Alicja,
choć ma ogromną ochotę znów przejechać językiem po szramie na
szorstkiej skórze bruneta.
–  Tu się z  tobą nie zgodzę. Jedziemy dokładnie w  to samo
miejsce, Alicjo. Detektyw Oskar Korda. Pracuję w  policji. –
Mężczyzna wyciąga dłoń i w tym samym momencie natężenie, które
czuje dziennikarka, pryska.
Kobieta lekko się krzywi. Jej były mąż też był policjantem
i ostatecznie okazał się nieźle porąbany.
–  Igor Topolski mieszka przy Żeromskiego. Jeśli nie chcesz,
żebym był tam przed tobą, to zapraszam. – Oskar Korda wskazuje na
stojące nieopodal szare bmw.
Alicja Grabska z niechęcią zerka na auto, po czym przenosi wzrok
na detektywa. Ciemne, grube brwi, zaczesane do tyłu lekko falujące
włosy, niezmiennie kpiarska mina potęgowana przez sięgającą ust
bliznę. Choć Korda zaczyna ją drażnić, dziennikarka nie chce
ominąć rozmowy policjanta z Topolą. Pragnie tej historii; czuje, że
będzie z  tego dobry materiał. Gdy detektyw otwiera przed nią
przednie drzwi pasażera, pokornie wsiada do środka.
Ruszają. Wnętrze auta wypełnia milczenie, które tym razem
nieznośnie narasta. Za oknem przeskakują śnieżne obrazy. Sopot
skąpany jest w bieli i niebieskiej poświacie świątecznych iluminacji.
– Skąd wiedziałeś, że szukam Topolskiego? – pyta nagle Grabska,
odrywając wzrok od szyby.
– Widziałem, jak wychodzisz z pokoju Mrożek. Torbę przesunięto
kilka centymetrów w  lewo, dłoń nieprzytomnej blogerki ułożono
pod innym kątem. A gdy włączyłem telefon, od razu wyświetliło się
zdjęcie w  galerii, na którym widnieje Topola. Zakładam, że
widziałaś też ich korespondencję na Messengerze.
– Dobry jesteś – burczy Alicja.
– Jestem – nieskromnie przyznaje detektyw.
Suną zaśnieżoną ulicą Antoniego Abrahama. Za oknami domów
rysują się czubki choinek zwieńczone złotymi i  czerwonymi
gwiazdami. Sopocianie siadają pewnie akurat do świątecznego
obiadu. Ich mieszkania wypełnia śmiech, krzyki dzieci, głośne
dialogi tych samych, puszczanych co roku lmów. Najwyraźniej
tylko dziennikarka i detektyw nie muszą gdzieś być, mogą pozwolić
sobie na błądzenie labiryntem uliczek, by poznać prawdę
o blogerce, która dla kogokolwiek przestała mieć znaczenie.
Mijają rozwidlenie drogi i  podjeżdżają pod ukryty za drzewami
dom przy Żeromskiego.
Drzwi otwiera im Igor Topolski, znany w  mediach
społecznościowych jako Topola: gamer doskonale poruszający się po
otwartym świecie Minecrafta, niemający litości dla spotykanych tam
istot. Wysoko postawione blond włosy w  połączeniu z  lekko
wystającą szczęką sprawiają, że przypomina Barta Simpsona, jednak
popularność w  sieci niweluje niedostatki urody. Topola jest znany
z licznych romansów, o których rozpisują się serwisy plotkarskie.
Youtuber patrzy na nich zdziwionym wzrokiem.
–  Detektyw Oskar Korda – przedstawia się mężczyzna z  blizną,
przejeżdżając Topoli przed oczami odznaką.
Alicji przebiega przez głowę myśl, że policjantowi brakuje
popielatego kapelusza.
–  W  czym mogę pomóc? – pyta Topolski, przelotnie spoglądając
za siebie.
W  salonie przy stole prowadzona jest głośna rozmowa. Nikt nie
zwraca na nich uwagi.
– Przepraszamy, że niepokoimy w święta, ale mamy do pana kilka
pytań w  związku z  podejrzeniem popełnienia przestępstwa
z  artykułu pięćdziesiątego ósmego ustawy o  przeciwdziałaniu
narkomanii. Chodzi o Anitę Mrożek.
–  Anitę? – Topola marszczy brwi, jakby się zastanawiał, czy zna
dziewczynę.
– Anitę Mrożek. Spędził z nią pan wczoraj wieczór. Możemy wejść
i porozmawiać czy woli pan złożyć zeznania na komendzie?
– Wolę na komendzie. – Topola znów się odwraca.
Sprawdza, czy nikt przy stole nie słyszy tej wymiany zdań.
–  To zapraszam. – Korda wskazuje chłopakowi stojące na
chodniku auto.
– Teraz? – dziwi się Igor.
–  Teraz. – Twarz Kordy jest jak skała, a  stojąca obok Alicja
Grabska ponownie zaczyna czuć do niego miętę.
Jego nieprzystępność ma magnetyczny urok.
–  Dobrze, to proszę do środka – decyduje się Topola, prowadząc
ich od razu korytarzem do bocznego pokoju z  wyjściem na
zarośnięty bluszczem taras.
Igor zapala górne światło, które obnaża wyklejone o cjalnymi
plakatami do komputerowych gier ściany. Na centralnym miejscu
stoi ogromny ekran iMaca. To tu youtuber rozgrywa swój
internetowy survival.
– To o co chodzi? – pyta zdenerwowany Topola.
Na jego czole pojawiają się kropelki potu.
– Wczorajszy wieczór spędził pan z Anitą Mrożek, czy tak? – pyta
Korda.
–  Nie no, nie wiem dlaczego… – Topola zaczyna nieudolnie się
tłumaczyć.
–  Umówiliście się na spotkanie na komunikatorze. Mamy dostęp
do waszej rozmowy.
– No tak, ale nalnie…
– Finalnie spotkaliście się w Fidelu, mamy zeznanie świadka oraz
zdjęcie, że pan tam wtedy był.
Topola kiwa głową.
– Co się wydarzyło, gdy opuściliście lokal? – wyrywa się Alicja.
–  Nic, pożegnaliśmy się. Każdy poszedł w  swoją stronę. Anita
najwyraźniej nie miała jeszcze dość – odpowiedział youtuber.
–  Twierdzi pan, że już wtedy dziewczyna musiała być pod
wpływem? – Korda podnosi brew.
–  Nie wiem, ale sprawiała wrażenie rozkojarzonej. Jakiegoś
drinka na pewno spiła, jak każdy zresztą. W  końcu to święta –
odpowiada Igor Topolski.
– Czyli nie poszliście razem dalej, czy tak? – dopytuje Grabska.
– Tak. Ja grzecznie wróciłem do domu.
–  A  na tym zdjęciu – Alicja pokazuje na smartfonie krążącą od
rana po internecie fotogra ę – to przypadkiem nie jest pan?
Mężczyzna siedzący obok Anity Mrożek ma sterczące do góry
blond włosy i czarną koszulkę.
–  Wie pani, ile chłopaków w  Trójmieście ma takie włosy? To
może być każdy.
–  A  te snickersy pan poznaje? – Dziennikarka wskazuje na
trampki mężczyzny na zdjęciu. – New Balance. Najnowsza kolekcja.
Takie same stoją w korytarzu – dodaje.
– Jak pani mówi, najnowsza kolekcja, bardzo rozchwytywana. To
też o  niczym nie świadczy – rzeczowo odpowiada Topola, choć
kropelki na jego czole połyskują coraz bardziej. – Zresztą jakie to
ma znaczenie, kogo obłapiała w  klubie naćpana Mrożek? – nagle
staje się poirytowany.
–  To się okaże – mówi Oskar Korda, czujnie mrużąc oczy. – Nie
będziemy zajmować panu więcej czasu. – Kłania się i wraz z Alicją
zmierza do wyjścia.
Gdy znajdują się na zewnątrz, mężczyzna bierze do ust papierosa,
przypala płomieniem z  zapalniczki. Woń tytoniu miesza się
z zapachem mrozu i korzennych przypraw.
– Co sądzisz? – pyta Grabska.
– Ściemnia, aż miło – stwierdza detektyw, wydmuchując dym.
– Dokładnie – potwierdza Alicja. – To teraz do S nksa?
Oskar Korda przechyla z uznaniem głowę.
– Skąd wiesz?
–  Spotkałam Mrożek, gdy siedziała kilkaset metrów od klubu.
A  poza tym wszędzie poznałabym wyleniałe obicie tego
wiktoriańskiego szezlonga.
–  Dobra jesteś – przyznaje Korda, rzucając niedopałek do
studzienki.
–  Jestem. – Alicja uśmiecha się półgębkiem i  wsiada do
odblokowanego przez Kordę bmw.
Świątynia, jak zwykło się mówić na sopocki klub S nks 700, na
razie świeci pustkami. Łysy bramkarz siedzący na zapleczu kiwa im
głową. Mijają bordową kotarę, za którą niebawem znudzeni
siedzeniem przy świątecznym stole wyznawcy poddadzą się
hipnotycznym rytmom Noisiego i  Mr. Cannabeatza, i  przechodzą
przez oklejony skrawkami gazet, pomalowany na czarno korytarz.
W  małej sali zwieńczonej niewielką fontanną również nic się nie
dzieje. Przy stoliku siedzą dwie dziewczyny z symetrycznie ściętymi
grzywkami i  kolczykami w  nosach oraz chłopak w  czapce
z  daszkiem i  z  hipsterską brodą. Didżej w  średnim wieku, stojący
przy konsolecie, przygotowuje się do seta. W  tle leci
drumandbassowa muzyka.
Podchodzą do nieznacznie podświetlonego baru. Przystojny,
krótko ścięty barman z  tunelami w  uszach i  tatuażami na
wyżyłowanych rękach pyta, co dla nich.
Oskar Korda z  ciekawością patrzy na Alicję Grabską. Po raz
pierwszy nie może powstrzymać uśmiechu. Nim dziennikarka zdąży
odpowiedzieć, mówi:
–  Kieliszek białego wytrawnego wina z  dwiema kostkami lodu
i małe piwo.
Barman sprawnym ruchem otwiera butelkę chardonnay i nalewa
alkohol do lampki. Po chwili kostki lodu uderzają o  ścianki szkła,
a kobieta znów ma ochotę przejechać po nich palcem.
Korda podnosi w  jej stronę butelkę, po czym popija kilka łyków
i  wyciąga zdjęcie Anity Mrożek w  stronę przecierającego szmatką
szklankę wydziaranego mężczyzny.
– Poznajesz ją?
Barman na chwilę wstrzymuje się z wycieraniem, przybliża głowę
do ekranu komórki i kiwa potwierdzająco głową.
– Była tu wczoraj?
–  Yhm. Siedziała tam. – Wskazuje brodą stojącą w  rogu
wyślizganą leżankę.
– Sama?
– Z takim kolesiem. Blondynem. Bywa tu od czasu do czasu.
– Ten? – Tym razem Grabska wyciąga smartfona.
– Tak.
– Jak się zachowywali? – Korda pociąga łyk piwa.
–  Nie wiem… rozmawiali normalnie. Chyba podeszła do nich
jakaś blondynka, ale akurat przechodziłem na bar po drugiej stronie,
więc nie powiem więcej. Jak wróciłem gdzieś po godzinie, to ta
ciemnowłosa laska, o  którą pytacie, była już sama. Wyglądała na
nawaloną, choć wcześniej piła wodę. No i za chwilę wyszła. Ledwo.
–  Nie zainteresowałeś się, że mogła się źle poczuć? – Alicja
spojrzała na barmana z wyrzutem.
– Kochana – odpowiada. – Tu każdy co wieczór się chwieje. A ja
jestem właśnie od tego, by tak się stało. – Z grymasem uśmiechu na
twarzy wraca do przecierania szkła.
Wychodzą przed budynek. Nadmorski wiatr się wzmaga. Długie
włosy Alicji lekko wirują, raz po raz zakrywając jej twarz. Detektyw
Korda stoi naprzeciwko. Dzieli ich wyciągnięcie ręki. Przez chwilę
patrzą na siebie bez słowa. Fale uderzające o  brzeg odmierzają
zawieszone w czasie sekundy.
– Hmm – przeciąga głoski Korda.
Cienka blizna unosi się lekko do góry.
Aleją Franciszka Mamuszki kierują się do samochodu.

4
–  Nie możemy tego zrobić. Już nie. Wszystko się zmieniło. Nasz
układ czy cokolwiek to było… – mówi Alicja, spoglądając przez
szybę na białą połać plaży przechodzącą w czerń nastroszonej wody.
Detektyw zaparkował na końcu ulicy Orłowskiej. Od morza dzieli
ich kilka metrów. Choć szyby auta są szczelnie zamknięte, wyraźnie
słychać obijające się o  brzeg fale. Wiatr przybrał na sile. Co jakiś
czas uderza w tył szarego bmw, jakby chciał wedrzeć się do środka.
– Tego? Chodzi ci o to, że nie możemy się dalej pieprzyć? – pyta
rozbawiony Korda.
Choć Alicja na niego nie patrzy, wie, że łączący się z blizną kącik
ust mężczyzny znów ironicznie się podniósł. Spędziła z nim raptem
kilka godzin, a  już potra odtworzyć w  pamięci ten
charakterystyczny grymas, którego nie powstydziłby się bezimienny
rewolwerowiec z westernu Sergia Leone.
–  Tak. Chodzi mi o  to, że nie możemy się pieprzyć. – Alicja
przenosi wzrok na mężczyznę.
W  świetle stojącej naprzeciwko latarni zaznacza się niemal
niewidoczne na co dzień złamanie w  połowie nosa Kordy.
Mężczyzna odpiął pas, skierował tułów w  jej stronę. Jego usta
faktycznie układają się w  iście eastwoodowski grymas, który
sprawia, że Alicja natychmiast staje się mokra.
– Okej – mówi detektyw i wzrusza ramionami.
Ta reakcja tylko ją rozjusza. Myślała, że Korda będzie oponował,
wyciągnie swoją dużą dłoń, delikatnie przejedzie palcem po jej
wargach, by nagle wsadzić go za dolną linię jej zębów i gwałtownie
przyciągnąć do siebie.
–  To co proponujesz? – dodaje detektyw, a  ona z  ulgą również
uśmiecha się kącikiem ust.
– Żadnego dotykania – mówi Alicja, siadając w poprzek.
Zapiera jeden czarny kozak o skrzynię biegów. Drugi but wciska
w  oparcie siedzenia mężczyzny. Opiera plecy o  drzwi i  podciąga
czarną aksamitną spódnicę. Pod spodem ma cieliste rajstopy. Wsuwa
pod nie dłoń, na bok przesuwa cieniutką linię stringów.
Mężczyzna patrzy na nią z  kamienną twarzą. Powoli, bardzo
powoli rozpina zamek spodni. Zaczyna się dotykać. Nie odrywa od
niej wzroku, zagryza wargę, mruczy. Ten dźwięk sprawia, że Alicja
jeszcze mocniej zapiera się nogami, jej palce przemierzają drogę pod
przezroczystym, coraz bardziej wilgotnym nylonem.
Zamglone oczy detektywa wodzą za jej ruchami. Alicja przeciągle
wzdycha, gdy wibrujący budzik w telefonie wybudza ją ze snu.
Dziennikarka automatycznie go wyłącza, podnosi zaspane
powieki.
Jest ósma trzydzieści. Drugi dzień świąt. Przez kilka minut nie
wstaje, z  sypialnianego łóżka spogląda za okno, na którym wiszą
otwarte drewniane żaluzje. Przez nagie ramiona kasztanowca
prześlizgują się grube płatki śniegu. Spadają niespiesznie i  gładko.
Kobieta przenosi wzrok na wiszące tuż nad nią lustro. Przez chwilę
śledzi w  nim swoje odbicie. Ma ochotę zanurzyć rękę pod
ciemnoszarą, jedwabistą pościelą, dokończyć historię, którą
podpowiedziała jej podświadomość. Jednak się powstrzymuje. Lubi
czuć to natężenie. Lubi, jak wzrasta i doprowadza ją do szaleństwa.
Dlatego wyskakuje z łóżka i po szybkiej toalecie wbija się w strój do
codziennego joggingu. Na bluzę wkłada metalizowany bezrękawnik,
na głowę oversizową czarną czapkę. W adidasach z metalizowanymi
wstawkami do pary zbiega po klatce jasnej kamienicy
z  wykuszowymi oknami przy ulicy Jerzego Ha nera i  przebija się
przez zaśnieżony sopocki plac Mancowy.
Wbiega na plażę. Po ciemnym, niskim niebie przelatują mewy.
Wzburzone fale rytmicznie wrzynają się w piasek; nie mają dźwięku,
poruszają się w  takt skomponowanej przez Michała Lorenca suity
jazzowej do Psów Pasikowskiego, którą Alicja wybrała na aplikacji
muzycznej w  telefonie. Nastrojowa trąbka w  słuchawkach niesie
kobietę wzdłuż linii morza, sugestywnie uruchamiając senne obrazy.
Cienka blizna przecinająca policzek, ledwo widoczne załamanie na
kości nosowej, rozchylone, otoczone krótkim zarostem usta.
Detektyw sięga do rozporka. Jego członek jest godny bezimiennego
rewolwerowca: jasnoróżowy, idealnie skrojony, pokryty siecią
nabrzmiałych błękitnych żyłek.
Alicja przyspiesza. Mięśnie jej nóg rozciągają się na maksymalną
długość, ciśnienie w  organizmie wzrasta. Choć trenuje co rano,
dawno nie przebiegła tak dużego dystansu.
Po półtorej godziny wraca do domu. Łapczywie, prosto z butelki
pije wodę, która spływa jej po brodzie. W drodze do łazienki zrzuca
z  siebie mokre ciuchy, zanurza się pod chłodnym strumieniem
prysznica. Ręce opiera o  kafelki, głowę schyla ku dołowi,
pozwalając, by woda ściekała wzdłuż włosów. Powoli się uspokaja.
Czuje się jak po najlepszym orgazmie.
Na śniadanie zjada sadzone jajka na tostach, popija je mocną
czarną kawą. Siada do komputera. Sprawdza, jak czytelnicy reagują
na wrzucone przez nią w nocy artykuły. Jest dobrze. Wygenerowano
sporo komentarzy, więc szef powinien być z  niej zadowolony, gdy
jutro wrócą do biura.
Na pewno byłby jeszcze bardziej zadowolony, gdyby miała dla
niego superklikającą się perełkę o celebrytce Mrożek. Jeśli wyszłoby
na to, że narkotyk podał Anicie youtuber z  kilkumilionową
oglądalnością, news mógłby okazać się hitem. Tylko po co Topola
miałby odurzać dziewczynę? Gdyby chodziło o seks, nie zostawiłby
jej niemal nieprzytomnej w  klubie. Ale może chodziło po prostu
o fun? Głupi żart, którego konsekwencji nie przewidział?
A  jeśli się mylę? Może Anita Mrożek z  własnej woli wzięła
narkotyk? – przez jej głowę przemyka myśl. Jest sama w  Wigilię.
Ojciec pomimo świąt załatwia sprawy w Warszawie, matka nie żyje
od kilku lat. Blogerka ma dość diety, wycieńczających treningów,
ciągłego trzymania się zasad. Pragnie zaszaleć, choć raz odpuścić
i dać się ponieść. Może się zakochała? Miłość diametralnie zmienia
percepcję. Alicja Grabska doskonale to wie, była tam kiedyś.
Dziennikarka widzi siebie sprzed lat. Siedzi skulona w kącie. Tuż
po tym, jak jej paranoiczny mąż groził jej bronią. Mężczyzna
odkłada glocka, łapie się za włosy, zaczyna łkać i  pada na ziemię.
Alicja zbliża się na kolanach niczym kotka. „To nie twoja wina –
szepcze. – Nie twoja…”.
Gdy kochasz, przestajesz być sobą. Dlatego Alicja obiecała sobie,
że już nigdy nie obdarzy nikogo miłością. Zresztą od długiego czasu
nie jest już do niej zdolna. Teraz o miłości decyduje tylko jej ciało.
Grabska wchodzi na kanał Mrożek, przegląda wpisy w  mediach
społecznościowych. Dziewczyna wydaje się bez skazy, a  to znaczy,
że albo coś ukrywa, albo skazę dopiero nabędzie. Każdy prędzej czy
później doczeka się swojego trupa w sza e.
Do głowy przychodzi jej jeszcze jeden pomysł, który często
stosuje jako dziennikarka. Sprawdza Anitę Mrożek po hasztagu.
Przede wszystkim wyświetlają się posty blogerki, ale na Youtubie
wyskakują dwa lmiki wrzucone w  ciągu ostatnich czterdziestu
ośmiu godzin przez Kaśkę Lipińską, prowadzącą kanał Eat Healthy,
Stay Wealthy with Kaśka. Tytuły lmów to: Anita Mrożek – jak
można było się tak pomylić? i  Odchudzanie bez kitu. Nie bądź Anitą
Mrożek. Grabska włącza pierwszy z nich.
Hej, kochani! – Ładna blondynka z  dołeczkami w  policzkach,
w obcisłych legginsach i oversizovej różowej bluzie szaleńczo macha
ręką do kamery. – Jak wam mijają święta? Poleniuchowaliście,
pojedliście, poleżeliście? No to pora brać się do roboty! – Głos
dziewczyny nie schodzi z wysokich obrotów. – Pamiętajcie! My nie
odpuszczamy! Nie jesteśmy Anitą Mrożek – śmieje się. – Dobra, ale
teraz na poważnie. Zanim zaczniemy ćwiczenia, chciałabym się
odnieść do doniesień na temat blogerki promującej zdrowy tryb
życia, z  którą też pewnie nieraz mieliście wątpliwą przyjemność
ćwiczyć. Anita zatruła się wczoraj dopalaczami. Tak, wiem, to
straszne. – Kaśka teatralnie przykłada dłonie do piersi. – Straszne, że
trzeba sięgać po używki, żeby mieć powera, żeby się
dowartościować, żeby się lepiej poczuć. I wmawiać innym, że ładną
sylwetkę osiąga się poprzez odpowiednią dietę. Jak widać, taka
droga na skróty nie kończy się dobrze. Ja tak jak wy zastanawiam
się, jak mogłam się tak bardzo pomylić co do tej osoby. Ale pomimo
to bardzo was proszę, powstrzymajcie się od złych komentarzy.
Zachowajcie spokój. Równowaga wewnętrzna jest najważniejsza!
A teeeeeraz – youtuberka cyzeluje słowo – czas na rozgrzewkę! Trzy,
dwa, jeden, lecimy!

Drugi lmik jest podobny, oprócz tego, że youtuberka odgrywa


humorystyczną scenkę, w  której wciąga niewidoczną kreskę
narkotyku, gdy podczas treningu ciało odmawia jej posłuszeństwa.
Subskrybenci szaleją ze śmiechu. Wymowne komentarze świadczą
o  tym, że dotychczas mało komu znana Kaśka swoimi
zaostrzającymi się komentarzami przeciwko Mrożek tra ła
w dziesiątkę.
Alicja Grabska sprawdza biogram youtuberki. Dziewczyna
pochodzi z  Gdańska. Chwilę stuka palcem w  blat stołu. Myśli.
Przeskakuje na Instagrama Topolskiego. Przegląda zbiór licznych
zdjęć. Bingo. Na fotce sprzed dwóch tygodni Topola ściska się
z Kaśką. Oboje wydymają usta do obiektywu, robiąc głupie miny.
Dziennikarka bierze do ręki telefon. „Chodzi ci o  to, że nie
możemy się dalej pieprzyć?” – przypomina sobie niski, chropowaty
głos ze snu. Gdy Alicja Grabska wypowiada pierwsze zdanie, widzi
po drugiej stronie słuchawki jego lekko rozchylone, zwieńczone
blizną usta.

5
Igor Topolski zdenerwowany rozgląda się wokół. Szybko
i  rytmicznie uderza zgiętymi palcami o  uda. Lata mu lewa noga.
Alicja Grabska stoi po drugiej stronie lustra pokrytego tak cienką
warstwą metalu, że przy słabym oświetleniu zaczyna pełnić funkcję
szyby. Czy Topola ma świadomość, że po drugiej stronie ktoś stoi?
Że przygląda się jego gestom i nadaje im hipotetyczne znaczenie?
Do pokoju przesłuchań wchodzi detektyw Korda. Dziennikarka
prostuje plecy, jakby policjant mógł ją zobaczyć. Zagryza wargę
i lekko pochyla głowę. Nie spuszcza go z oczu.
Oskar Korda zdecydowanym krokiem przemierza pomieszczenie,
z  teatralnym zgrzytem odsuwa krzesło i  siada naprzeciwko
Topolskiego. Krzyżuje ręce. Nic nie mówi. Wpatruje się w chłopaka
poważnym wzrokiem. Jego cienka, sunąca po policzku blizna to
jemu nadaje wyraz bandziora.
Wtem do pokoju przesłuchań nieznany jej policjant wprowadza
Katarzynę Lipińską. Ma na sobie dżinsy, jasne buty emu i  koszulę
w lamparci wzór. Igor Topolski szeroko otwiera oczy. Na jego czole
momentalnie pojawiają się kropelki potu. Youtuberka nie mogła się
go spodziewać, lecz zachowuje kamienną twarz. Dołeczek w  jej
brodzie nawet nie drgnie. Zajmuje miejsce pod ścianą, przy krześle
wskazanym jej przez Kordę.
–  Jak już jesteśmy wszyscy, to chciałbym ustalić fakty dotyczące
wieczoru z  dnia dwudziestego czwartego grudnia. Panie Igorze,
rozumiem, że pani Katarzyna Lipińska to pana sympatia? – detektyw
zwraca się do gamera.
Twarz chłopaka natychmiast robi się czerwona, lecz potakująco
kiwa głową. Lipińska rzuca mu groźne spojrzenie.
–  Świadkowie widzieli państwa wraz z  walczącą o  życie Anitą
Mrożek w  klubie S nks 700. Ojcu pokrzywdzonej, szanowanemu
i wpływowemu biznesmenowi, zależy na jak najszybszym ustaleniu
prawdy i oczyszczeniu dobrego imienia córki, a tym samym wszyscy
znajdujemy się pod sporą presją. Jak państwo rozumiecie, w  tej
sytuacji nie odpuścimy, póki nie znajdziemy winnego sytuacji. –
Korda przepraszająco rozkłada ręce. – Już przeglądamy monitoring
z  prawdopodobnego miejsca przestępstwa i  przypuszczam, że
nagranie wyjaśni nam, co tak naprawdę zaszło. – Detektyw jest
świetnym blagierem, myśli Alicja, która wie, że w  klubie nie
zainstalowano kamer. – Ale najlepiej dla państwa będzie, jeśli sami
opowiecie, co się wydarzyło. Przez sąd może zostać to potraktowane
jako okoliczność łagodząca.
Katarzyna Lipińska mimowolnie zerka na Igora Topolskiego, nim
wbija wzrok w podłogę. Coraz bardziej spocony gamer nadal siedzi
jak sparaliżowany.
– No dobrze. – Detektyw Korda wstaje i strzyka szyją. – W takim
razie ja państwu opowiem, co się tam stało. Otóż pan Igor Topolski
za namową pani Lipińskiej nawiązał kontakt z  Anitą Mrożek. Po
coraz bardziej intymnej wymianie wiadomości zaproponował
spotkanie w  wigilijny wieczór w  restauracji Fidel w  Sopocie.
Następnie przenieśli się państwo do klubu S nks, gdzie pan Topolski
podał dziewczynie nielegalną substancję. Gdy specy k zaczął
działać, wkroczyła pani Lipińska i  zrobiła Anicie Mrożek
kompromitujące zdjęcie, które wysłała do serwisu plotkarskiego.
Jeśli okoliczności się potwierdzą, grozi państwu do trzech lat
więzienia, a  jeśli bardzo wzięty adwokat pana Mrożka wykaże, że
podanie narkotyku nastąpiło bez wiedzy pokrzywdzonej, czyn
zostanie oceniony jako bardziej szkodliwy społecznie i  może
skończyć się na jeszcze dłuższej odsiadce. – Korda ucina i  bacznie
przygląda się siedzącej na krzesłach parze. – Oczywiście to pan
Topolski zainicjował całą akcję, a tym samym to przede wszystkim
pan będzie odpowiadał za…
– To nie był mój pomysł! – wyrywa się Topola, wstając z miejsca.
– Zamknij się – syczy Lipińska.
– To ona to wszystko… ja nic nie zrobiłem!
– Zamknij się, kurwa!
– Nie zamknę się! Nie pójdę do więzienia za ciebie! Przeszperała
mi telefon i  znalazła moje rozmowy z  Anitą, była zazdrosna, to
dlatego podała jej…
– Przecież ty o wszystkim wiedziałeś! – Kaśka Lipińska zrywa się
z miejsca. – Zresztą to był twój plan! – oskarża chłopaka.
– Nieprawda! Sami zobaczcie.
Topola sięga po telefon, odpala lmik. Ekran jest zupełnie
ciemny, słychać jedynie przebijające przez muzykę głosy.

– Co robisz?
– Zobaczysz. Będzie niezła polewka.
– Pojebało cię! Oddaj mi tę szklankę! Kurwa, idzie…
– Cześć, jestem Kaśka. Znajoma Igora.
– Anita.
–  Bardzo mi miło. Mogę chwilę z  wami posiedzieć? Czekam na
chłopaka i…

W  tym momencie Katarzyna Lipińska dopada Igora Topolskiego.


Długimi różowymi paznokciami ryje mu twarz.
Oskar Korda wymownie spogląda w weneckie lustro.
–  Uspokój lamparta – mówi do stojącego przy drzwiach
funkcjonariusza i opuszcza pokój przesłuchań.
Staje przy Alicji Grabskiej. Obserwują, jak funkcjonariusz odciąga
kobietę od mężczyzny, z  którego twarzy leje się krew. Katarzyna
Lipińska rzuca się jak szalona, wyrywa z  rąk policjanta, znów
podbiega do Topolskiego, na oślep przejeżdża paznokciami po jego
skórze. Funkcjonariusz wykręca jej ręce do tyłu. Topolski korzysta
z  chwili i  wymierza kobiecie cios w  szczękę. Zaskoczony policjant
puszcza Lipińską. Walka zaczyna się od nowa.
– Chyba powinienem tam wrócić – mówi spokojnie detektyw, lecz
nie rusza się z miejsca.
Jego ramię niemal przylega do ramienia dziennikarki. Ciche
drganie pomiędzy nimi jest jak spokojna wyspa w oku cyklonu.
Oskar Korda mimochodem wyciąga palec. Przejeżdża nim po
skórze jej dłoni. W  górę i  w  dół. W  górę i  w  dół. Alicji Grabskiej
niemal kręci się w  głowie. Dotyk jest dwuznaczny, wyuzdany,
niemal zakazany. Kobieta rozchyla usta, powstrzymuje
westchnienie. Udaje, że nic się nie dzieje; nie odrywa wzroku od
rozgrywającego się za weneckim lustrem chaosu: do pokoju
przesłuchań wpada kilku kolejnych policjantów, rozdziela bijącą się
parę. Youtuberka krzyczy:
– Zniszczę cię, Topola! Zniszczę!
Detektyw wyłącza głośnik. Słyszą teraz swoje ciężkie od
pożądania oddechy. Korda staje naprzeciwko Alicji i chce się do niej
zbliżyć, lecz ta wyciąga rękę i  powstrzymuje go w  pół kroku.
Mężczyzna uśmiecha się lekko. Cieniutka blizna jak zawsze się
unosi, nadając jego twarzy ten charakterystyczny wyraz. Korda
zabiera jej rękę ze swojej piersi, unosi do ust, zanurza swój szorstki,
mięsisty język w  zagłębieniu pomiędzy jej kciukiem a  palcem
wskazującym. Zaczyna gryźć kłykcie. Przejeżdża po nich zębami.
W końcu podnosi ją za biodra i sadza na stojącym tuż pod weneckim
lustrem stoliku. Ssie jej szyję, powoli unosi bluzkę, obnażając czarny
koronkowy stanik, pod którym rysują się sterczące sutki. Alicja czuje
na plecach zimną powierzchnię. Nie wie, czy w pokoju przesłuchań
nadal ktoś jest, ale podnieca ją świadomość, że po drugiej stronie
dało się słyszeć uderzenie, gdy napalony detektyw zaparł się ręką
o ta ę szkła.
Druga ręka Kordy sunie teraz pod sukienką wzdłuż jej uda.
Zaciska się po jego wewnętrznej stronie i znów zmierza ku górze.
– Muszę już iść – zrywa się nagle Grabska.
Zeskakuje ze stolika i  podąża ku drzwiom. Chwilę walczy
z klamką w kształcie gałki i po chwili wypada na korytarz. Nie wie,
co się z nią dzieje, gdy biegnie w obcasach przez zaśnieżony Sopot.
W oknach mijanych domów palą się świąteczne światełka. Korzenny
zapach perfum mężczyzny podąża wciąż za nią.

6
Co to było? Co to, kurwa, było? – myśli Alicja, leżąc w bieliźnie na
łóżku. Patrzy na odbijającą się w  su towym lustrze twarz. Jest
posągowa. Biała skóra, delikatnie pociągnięte różem policzki,
wydatne usta. Włosy w  kolorze pszenicznego blondu rozsypują się
wokół głowy. Płaski brzuch, na środku którego rysuje się pionowe
zagłębienie, wystający wzgórek łonowy, długie, smukłe nogi.
Dlaczego przy Kordzie czuje się tak niepewnie? Przecież to tylko
pożądanie. Nic więcej. Czemu więc uciekła? Zachowała się jak ona
sprzed lat, jak tamta druga kobieta, którą postanowiła już nigdy nie
być.
Przewraca się na bok, uzupełnia kieliszek białym winem, pociąga
kilka łyków, zlizuje alkohol z  mokrych ust. Znów staje się sobą.
Znów czuje się podniecona. Odstawia kieliszek, ponownie przekręca
się na plecy i  wpatruje w  lustro, choć teraz zamiast siebie widzi
detektywa. Wyobraża sobie ciągnącą się po jego policzku bliznę
i  mimowolnie przesuwa ręką po brzuchu, podnosi materiał majtek
i  zaczyna się dotykać. Korda też zaczyna się dotykać, uchyla usta
dokładnie tak samo jak ona.
Dzwonek do drzwi jest abstrakcyjny. Alicja zamiera. Czuje bijące
w  klatce piersiowej serce. Niechętnie wstaje z  łóżka i  boso
przechodzi przez korytarz do drzwi. Zerka przez judasza. Na klatce
swoi Korda. Dziennikarka się uśmiecha i z rozmachem otwiera.
–  Przyniosłem gałązkę oliwną. – Detektyw wyciąga butelkę
chardonnay. – Choć nie ułatwiasz mi tego, mała. – Podnosi kącik
ust, stara się nie patrzeć na Alicję ubraną jedynie w  niemal
prześwitującą koronkę.
Kobieta się odsuwa, wpuszcza mężczyznę do środka, zmierza
korytarzem w stronę sypialni. Czuje na sobie wzrok idącego za sobą
Kordy.
–  Chciałem cię przeprosić – mówi detektyw, gdy Alicja przystaje
pośrodku pokoju. Korda rozgląda się niepewnie. Spogląda na
zainstalowane nad łóżkiem lustro. – Nasz układ wyraźnie się
zmienił, jesteśmy na zupełnie innym poziomie znajomości, więc… –
chrząka – nie powinienem był na to napierać.
–  Na to? – pyta rozbawiona Alicja. – Chodzi ci o  to, że nie
możemy się dalej pieprzyć? – wypowiada zdanie ze snu.
–  Tak. Chodzi mi o  to, że nie możemy dalej się pieprzyć –
powtarza mężczyzna, akcentując ostatnie słowo.
Patrzy jej prosto w oczy.
–  Mylisz się – mówi kobieta i  podchodzi do detektywa. – Nadal
się nie znamy. Nic się nie zmieniło.
Jej głos jest stanowczy i  opanowany. Jest pewna siebie, bardziej
niż kiedykolwiek przedtem.
Tym razem to ona popycha mężczyznę na ścianę. Klęka i rozpina
rozporek jego spodni, które wraz z  bokserkami natarczywie ściąga
do połowy ud. Mężczyzna jest już gotowy. Niczego nie udaje. Alicja
bierze go do ust, okręca językiem, połyka całego. Czuje się
fantastycznie. Marzyła o  tym od dwóch dni. Detektyw mruczy, co
sprawia, że Alicja chce więcej. Nie może się go doczekać. Korda
jakby czytał jej w  myślach, chwyta ją za włosy i  lekko przyciąga
w  górę. Teraz to on przyciska ją do ściany. Zamienia się z  nią
miejscem, jakby walczyli o  władzę. Jego język jest ciepły i  mokry.
Sunie po cipce Alicji, doprowadzając ją niemal do szaleństwa.
Mężczyzna nagle wstaje; on też nie może się jej doczekać.
Odwraca dziennikarkę przodem do ściany, jedną ręką znów łapie ją
za włosy, drugą odsuwa koronkę stringów. Wbija się w  nią bez
ostrzeżenia. Choć Alicja cieknie, jego członek napotyka opór.
Kobieta cicho krzyczy. Dopiero po kilku pchnięciach dziennikarka
przyjmuje go w pełni i zaczyna jęczeć.
Gdy zaspokajają pierwszy głód, przenoszą się na łóżko. Korda
zrzuca buty i ściąga spodnie. Kładzie się na nagiej Alicji, jedną rękę
zaciska na zarzuconych nad głową kobiety nadgarstkach. Tym
razem wchodzi w  nią powoli, uważnie. Ich spocone ciała odbijają
się w  su towym lustrze, które śledzi ich ruchy, wygina się wraz
z nimi.
W  końcu oboje przewracają się na plecy. Ich klatki piersiowe
unoszą się mocno to w  górę, to w  dół; powoli się uspokajają. Bez
cienia uśmiechu patrzą na swoje odbicia w lustrze zawieszonym nad
łóżkiem.
Każde z  nich ma dwie twarze. Żadne z  nich nie wie, które są
prawdziwe.
Jagna Rolska. Odwołany lot

Lotnisko w Luton zalewały strugi lodowatego deszczu. Stojące przed


terminalem wystrojone w światełka choinki smętnie zwiesiły gałęzie
pod naporem wody, a  część lampek zgasła, prawdopodobnie przez
zwarcie. Michał wysiadł z taksówki i założył na głowę kaptur. Jasne
włosy zdążyły przykleić się do czoła. Nie tak kojarzyły mu się
święta, ale odkąd przed pięciu laty zamieszkał w Londynie, właśnie
w takiej aurze spędzał Boże Narodzenie. W zeszłym roku zgłosił się
na ochotnika do pracy w święta i nie żałował decyzji.
Wysłali go do Düsseldorfu, gdzie wprawdzie pogoda była tak
samo beznadziejna, ale przynajmniej serwowano lepsze piwo
i  jedzenie przypominające to, jakie niegdyś jadał w  Polsce. W  tym
roku miał nadzieję na rejs w  jakieś ciepłe strony, ale dostał ten
felerny lot do Enontekiö. Żegnajcie, palmy, ciepłe oceany i  urocze
piaszczyste plaże. Witajcie, wesołe światełka, renifery i  całe to
świąteczne badziewie. Co gorsza, na lotnisku docelowym miał
zostać dwie doby. A  to oznaczało powrót do Londynu dokładnie
w Wigilię.
Gorzej być nie mogło. Czekało go Boże Narodzenie w  tym
przeklętym mieście, a przedtem czterdzieści osiem godzin znoszenia
mikołajowych czapeczek, podekscytowanych dzieci i  stewardes
przebranych za elfy na pokładzie samolotu.
Nie lubił świąt od czasu, gdy stracił żonę. Natychmiast przymknął
oczy i  odepchnął od siebie wspomnienia. Odebrał od kierowcy
czarną walizkę kabinową i  podziękował zdawkowo. Mężczyzna
nawet nie odpowiedział. Pospiesznie wrócił do taksówki, uciekając
przed lejącym mu się za kołnierz deszczem.
Wystrojony ozdobami świątecznymi terminal mienił się
czerwienią, zielenią i  złotem. Michał zdjął kurtkę. Na szczęście
mundur nie zdążył nasiąknąć wodą. Odwrócił z  niesmakiem głowę
od dekoracji i  poszedł w  stronę wejścia dla personelu. Kółeczka
walizki cicho zaterkotały. Przemierzał tę trasę już tyle razy, że
podświadomie wiedział, w którym momencie dźwięk nieznacznie się
zmieniał, gdy walizka natra ła na łączenia płyt.
– Kolejny przedświąteczny lot na zadupie – usłyszał kobiecy głos
za plecami.
Odwrócił się i uśmiechnął do smukłej szatynki ubranej w zielono-
czerwony świąteczny uniform.
– Emma! Też bierzesz udział w tym szaleństwie? – zapytał.
– A daj spokój, w sumie lepsze to niż szykowanie świąt. – Cicho
parsknęła. – Cała francuska rodzina mojego męża zwaliła się do nas,
więc traktuję ten lot jak wybawienie. Wrócę wieczorem w  Wigilię
na gotowe. Szwagier i  siostra Alaina zrobią te swoje paskudne
ślimaki w maśle czosnkowym i inne świństwa, a ja nie będę musiała
oglądać, jak panoszą się w  mojej kuchni. Przyszłoby ci do głowy,
żeby w święta serwować ostrygi i foie gras?
Emma często opowiadała mu ciekawe anegdotki z  życia swojej
międzynarodowej rodziny. Tak to bywa w  branży lotniczej. Ludzie
z różnych stron świata mają wiele okazji, żeby się spotkać. I tak ona
poznała Alaina podczas kontraktu w  linii Air France, a gdy sprawa
zrobiła się poważna i  stwierdzili, że nie mogą bez siebie żyć, on
przyjechał za nią na Wyspy i zaczął pracę w British Airways.
– Ja z kolei nie rozumiem, jak Anglicy mogą jeść w święta indyka
z brukselką, szczególnie że brukselka jest niejadalna – odparł Michał
przekornie.
–  Nie znasz się! To jest pyszne! Znaczy indyk jest pyszny,
a  brukselka musi być, bo to tradycja. – Zachichotała. – No
a w Polsce co się właściwie je w święta?
–  Pierogi z  kapustą i  grzybami, a  także czerwony barszcz. No
wiesz, zupę z buraków – odparł, odpuszczając sobie wyjaśnienie, że
to potrawy wigilijne. Anglicy kompletnie nie rozumieli, że w Polsce
najbardziej uroczyście celebruje się właśnie Christmas Eve, a  jemu
nie chciało się tłumaczyć.
– Zupa z buraków brzmi paskudnie, ale pierogi uwielbiam! Często
kupuję dla dzieciaków w  polskim sklepie. Święta u  was muszą być
super. I pewnie jest śnieg – rozmarzyła się.
– Ostatnio różnie z tym bywa – mruknął.
– Tęsknisz za domem? – zapytała cicho.
Wiedział, że pytanie jest podyktowane życzliwością, ale poczuł
nagłą irytację.
–  Nieszczególnie – odparł, uśmiechając się wymuszenie,
i przyłożył przepustkę do czytnika przy drzwiach prowadzących do
strefy załóg. Przepuścił dziewczynę przed sobą i po krótkim, raczej
pobieżnym sprawdzeniu przez doskonale im znanych
funkcjonariuszy służby ochrony lotniska poszli rękawem do
samolotu.
– Spokojnego lotu. – Emma uśmiechnęła się do niego.
–  Och, tobie jeszcze bardziej spokojnego – odparł i  wszedł do
kokpitu.
To nie były czcze życzenia. O  ile loty rejsowe przebiegały
przeważnie bez żadnych zakłóceń, o tyle angielscy turyści lecący na
wycieczki czarterami rozpoczynali zabawę już w samolocie. W ruch
szły kupione na lotnisku butelki z  alkoholem. Tu dodatkowo
wchodziły w  grę małe, podekscytowane i  najczęściej głośno się
zachowujące dzieci. Zdecydowanie Emma i  jej koleżanki nie będą
miały łatwo.
Michał usiadł na prawym fotelu pierwszego o cera. Kapitana
jeszcze nie było. No tak, stary George niespecjalnie przejmował się
rozkładem lotów. Przeważnie przychodził na ostatnią chwilę,
a  czasami zdarzało się, że trzeba było przez niego nieznacznie
opóźnić start. Gwiazda tutejszego lotniska. Ale Michał musiał
uczciwie w  duchu przyznać, że był świetnym pilotem, od którego
wiele się nauczył. I  którego wiele razy podziwiał za doskonały
instynkt i umiejętności.
–  Ho, ho, ho! Merry Christmas, everyone! – rozległ się tubalny
głos.
Odwrócił się i  ujrzał George’a  wystrojonego w  opięty na
wydatnym brzuchu kapitański mundur i  w  czapce Mikołaja na
głowie. Michał powstrzymał się od pełnego rezygnacji westchnięcia
i powitał zwierzchnika skinięciem głowy.
– Lecimy odwiedzić renifery! W przyszłym roku zabiorę wnuka –
ogłosił radośnie kapitan i umościł się na fotelu.
– Wnuka?
–  A  jakże! Tydzień temu przyszedł na świat mój pierwszy,
Connor! Za rok poleci ze mną za koło podbiegunowe. Wszystko dla
mojego królewicza!
– Moje gratulacje, kapitanie. Niech się zdrowo chowa.
– Masz dzieci, Michał? – zapytał rozpromieniony George.
– Nie mam – odparł cicho.
–  Pewnego dnia będziesz miał, przyjacielu. A  potem dorosną,
w  międzyczasie będą pyskować i  wbijać nóż w  serce, ale potem
zmądrzeją. Taka kolej życia. Najważniejsze, żeby potem przyszły
wnuki!
Śnieg. Szosa ledwie omieciona światłami samochodu. Przednia szyba
bombardowana białymi płatkami. Jakby pojazd wchodził
w nadprzestrzeń.
Michał potrząsnął nieznacznie głową, odganiając wspomnienia,
i zacisnął dłonie na wolancie. Niemal natychmiast je zdjął i położył
na kolanach.
George ściągnął czapkę Mikołaja, a  w  jej miejsce założył
słuchawki. Zanim skupił się na przekazie z  wieży kontroli lotów,
puścił oko do Michała.
–  Golf Lima Sierra Bravo do wieży. Lot 421 do Eko November
Fokstrot, czekamy na instrukcje odejścia.
– Tu wieża do Golf Lima Sierra Bravo, możecie podejść do pasa.
Start przebiegł bez zakłóceń. Gdy samolot wspiął się na pułap,
George wyłączył sygnalizację zapięcia pasów. Przełączył maszynę na
autopilota i przeciągnął się z westchnieniem.
– Jakąś kawę może byśmy wypili? – zaproponował.
–  Nawet nie musimy prosić – odparł Michał. – Znając Emmę,
pewnie za chwilę sama przyjdzie zapytać, czy chcemy.
– Dzisiaj Emma jest szefową pokładu? Cud-dziewczyna. – George
cmoknął z  aprobatą. – Tak, wiem, że jest mężatką, ale może ma
siostrę i zechce ci ją przedstawić? – Błysnął okiem.
–  Nie jestem zainteresowany kobietami – burknął Michał. – To
znaczy jestem – sprostował, widząc domyślne spojrzenie kapitana. –
Po prostu aktualnie nikogo nie szukam.
George nie skomentował. Poniewczasie zrozumiał, że jego
pierwszy o cer nie ma ochoty na żadne zwierzenia. Zrobiło mu się
nieco głupio, więc na wszelki wypadek zmienił temat.
–  Spędzimy dwie noce w  tej dziurze. Może jakaś whisky
wieczorem? – zaproponował przyjaźnie.
– Jeśli jakąś tam mają, to z przyjemnością.
–  Jeśli chcą zachować pozory cywilizowanego miejsca, muszą
mieć!
Zgodnie z  przypuszczeniem uśmiechnięta Emma pojawiła się
w kokpicie z kawą i kanapkami.
–  Dzięki – powiedział z  wdzięcznością George i  wgryzł się
w bułkę.
– Polecam się, kapitanie – odparła.
– Kolejny powód, żeby bardziej lubić loty rejsowe – skomentował
Michał, gdy dziewczyna wyszła. – Przynajmniej można liczyć na
ciepłe żarcie.
– Kanapka jest całkiem niezła – oświadczył George. – Jedz śmiało,
przyjacielu.
Michał spojrzał z  ukosa na wydatny brzuch pilota. Można było
spokojnie założyć, że przy jedzeniu nie grymasił i  smakowało mu
wszystko.
Mimo że minęła dopiero druga po południu, za oknami kokpitu
zmierzchało. Gdy przelatywali nad Trondheim, zaczął padać śnieg.
– No to witaj w krainie śniegu i nocy – powiedział George. – Nie
zobaczymy słońca aż do powrotu do Londynu.
– Latałeś tu wcześniej? – zainteresował się Michał.
– Trochę bliżej, do Rovaniemi. Ale tam też zbyt wiele światła o tej
porze roku nie uświadczysz. Może ze dwie godziny dziennie.
A  Hetta w  Enontekiö to już za kołem podbiegunowym, jeszcze
z  trzysta kilometrów dalej na północ od słynnej wioski Mikołaja,
więc w  samym środku czarnej dupy. Prawie cały grudzień bez
wschodów i  zachodów słońca. Jeszcze w  pierwszym tygodniu
miesiąca masz dziesięciominutowy dzień, a  teraz, tuż przed
świętami, trwa najprawdziwsza noc polarna.
– Zapowiada się cudownie – odparł z przekąsem Michał.
–  Nie bez przyczyny wspominałem o  whisky! No dobra. Czas się
wziąć do roboty!
Kapitan odchrząknął i nacisnął przycisk push to talk na wolancie.
–  Szanowni państwo, z  tej strony kapitan George Covey. Za
chwilę podejdziemy do lądowania na lotnisku w  Enontekiö.
Spodziewana godzina przybycia to siedemnasta piętnaście czasu
lokalnego. Temperatura powietrza wynosi minus siedem stopni
i lekko prószy śnieg. W imieniu swoim i pierwszego o cera Michała
Foglara dziękuję państwu za wspólną podróż, życzę udanego pobytu
i oczywiście wesołych świąt.
Michał podświadomie oczekiwał wielokolorowej pajęczyny
miejskich świateł, ale z  perspektywy ich ścieżki podchodzenia do
lądowania nie było niczego w zasięgu wzroku. Kompletna ciemność.
Dopiero chwilę później ujrzał światła pasa i  budynku lotniska. To
było wszystko. George posadził maszynę bez najmniejszego
wstrząsu.
– Jezu, co za totalne zadupie – zdziwił się Michał. – Jedyna osada,
jaką widzę w  okolicy, to właśnie owa Hetta. Oddalona od lotniska
o  dziesięć kilometrów – powiedział, patrząc w  ekran swojego
telefonu.
– Mówiłem. Dobra, pasażerowie wypakowani, pora i na nas. Ktoś
ma przyjechać z  hotelu, więc idziemy do terminala – powiedział
George.
Wbrew obawom po wyjściu na płytę lotniska wcale nie zamarzli
na kość. Owszem, czuło się mróz, ale na szczęście nie wiał wiatr.
Mężczyźni poczekali na stewardesy pod dowództwem Emmy
i wkrótce cała załoga weszła do ciepłego budynku. Jego wnętrze nie
sprawiało specjalnie imponującego wrażenia, ot taśmy bagażowe,
parę stanowisk obsługi i niewielkie stoisko z pamiątkami. Nieopodal
wejścia stała samotna, drobna postać w  białej puchowej kurtce.
Pomachała w ich stronę.
–  Cześć, jestem Lena – przywitała się z  uśmiechem. – Witajcie
w Finlandii! Jestem dzisiaj waszym kierowcą.
Emma jako pierwsza podała rękę na powitanie, później pozostałe
stewardesy, Michał podszedł jako ostatni. Dziewczyna spojrzała na
niego spod długich rzęs. Miała czarne, lekko skośne oczy i  bardzo
jasną cerę. Z  równo przyciętą nad czołem grzywką z  czarnych
włosów przypominała mu leśnego elfa. Nie wyglądała na Laponkę,
a on kompletnie nie potra ł odgadnąć jej pochodzenia etnicznego.
– Michał – przedstawił się.
Podała mu dłoń. Poczuł, jak oblewa go fala gorąca. Nigdy
wcześniej nie doświadczył podobnego uczucia. Nawet wtedy, gdy
poznał żonę. Odgonił wspomnienie i aż się zdziwił, z jaką łatwością
podstępna pamięć ustąpiła. To z kolei wywołało wyrzuty sumienia,
które walczyły o  jego uwagę na równi z  nagłym oczarowaniem
nowo poznaną dziewczyną. Zdążył się jeszcze zdziwić w  duchu, że
umysł jest w  stanie odczuwać to wszystko jednocześnie, gdy
dziewczyna poruszyła ustami i coś powiedziała.
– Przepraszam, możesz powtórzyć? – zapytał po angielsku i puścił
jej dłoń, jakby go parzyła.
– Zapytałam, czy jesteś z Polski – odparła czystą polszczyzną.
Musiał chyba zapomnieć języka w  gębie, bo usłyszał ciche
parsknięcie, a  potem stojąca obok niego Emma wymierzyła mu
lekkiego kuksańca w bok.
– Tak, jestem. Znaczy mieszkam w Londynie, ale jestem Polakiem
– wyjaśnił, nieco się plącząc w  zeznaniach. – Co za niezwykłe
spotkanie – dodał szarmancko, odzyskując rezon.
–  Rzeczywiście. Nie mam tu wielu okazji, żeby porozmawiać po
polsku. Trochę to niegrzeczne wobec twoich towarzyszy, więc
przejdźmy na angielski, ale nalegam, żebyś usiadł z  przodu. Choć
przez kilka minut poczuję się, jakbym była w Warszawie.
Zdezorientowany Michał poszedł w  stronę vana za resztą załogi.
Lena w  tym czasie objaśniała im, że do Hetty dojadą w  ciągu
kwadransa. Zmrożony śnieg skrzypiał znajomo pod butami,
wywołując kolejne niechciane skojarzenia ze świętami w Polsce.
Michał usiadł obok fotela kierowcy i  przez chwilę obserwował
w  milczeniu ledwie widoczny, ciągnący się po obydwu stronach
drogi las.
– Pierwszy raz za kołem podbiegunowym? – zapytała Lena.
– Pierwszy raz w ogóle w Finlandii.
– Tu jest inaczej niż w pozostałej części kraju. To kraina Saamów.
– Lapończyków? – zapytał, próbując błysnąć szczątkową wiedzą.
–  Nie lubimy tego określenia – odparła łagodnie. – Kojarzy się
z  czasami, gdy naziści próbowali udowodnić, że lud Saamów jest
gorszy od reszty Finów.
– Wybacz. Nie miałem o tym pojęcia.
– Jak większość ludzi, nie przejmuj się.
Michał zerkał na dziewczynę z zaciekawieniem. Korciło go, żeby
zasypać ją pytaniami. Najbardziej nurtowało go, jak Polka znalazła
się na takim ekstremalnym zadupiu. Oczywiście nie odezwał się
nawet słowem.
–  W  ciemnościach tego nie widać, ale właśnie mijamy rozległą
tajgę, służącą miejscowym do wypasania stad reniferów – wyjaśniła
reszcie załogi po angielsku. – Za pięć minut dojedziemy do hotelu.
– Jest tam basen? – zapytała jedna ze stewardes.
– Niestety nie.
– Wystarczy, żeby była ciepła herbata – odparła wesoło Emma.
– I whisky! – dodał George.
Towarzystwo zaczęło się przerzucać dowcipami i przekomarzać.
– Na serio przez całą dobę na okrągło trwa noc? – zapytał Michał.
–  Nie do końca. O  tej porze roku koło południa panuje półmrok
i trwa mniej więcej trzy godziny.
– Długo tu mieszkasz? – podchwycił.
– Jakiś czas – odpowiedziała enigmatycznie.
Hotel wyglądał jak kwintesencja świąt lansowanych przez
amerykańskie lmy. Niski drewniany budynek pomalowano na
czerwono, do tego białe okna z  ustawionymi w  nich
charakterystycznymi, skandynawskimi świecznikami i  pokryty
śniegiem dach. Przed wejściem stały udekorowane lampkami
choinki. Ich gałęzie także były przyprószone śniegiem. Michał
pomyślał o  smaganych deszczem żałosnych drzewkach z  lotniska
w  Luton. Obrazu dopełniały niskie, dekoracyjne latarnie. Jak na
zamówienie zaczął padać śnieg.
– Tu jest pięknie jak w bajce – westchnęła z zachwytem Emma.
–  To prawda. Enontekiö ma swoje chwile – potwierdziła Lena. –
Wchodźcie do środka, zanim zmarzniecie!
Podeszli całą grupą do drewnianej recepcji. Wnętrze wyglądało
przytulnie i  zdecydowanie świątecznie. Podczas gdy wszyscy
podziwiali ozdoby, przytulne kanapy z  puchatymi poduszkami
i  trzaskający wesoło kominek, Michał dyskretnie przyglądał się
Lenie. Zdjęła z  głowy kaptur białej kurtki, a  czarne, proste włosy
rozsypały się na ramionach, gdy potrząsnęła głową. Stała odwrócona
do niego tyłem, więc mógł otwarcie otaksować jej drobną sylwetkę.
Dziewczyna sięgała mu zaledwie do ramienia. Wyglądała jak ulotny
elf albo eteryczna Japonka. Coraz bardziej intrygowało go, kim
właściwie była, zwłaszcza że wdała się w  ożywioną rozmowę
z recepcjonistką. O ile się orientował, nie mówiła w żadnym znanym
mu choćby ze słuchu języku europejskim. Odwróciła się nagle
i napotkała jego zaciekawione spojrzenie.
–  To język Saamów – wyjaśniła, jakby odgadując jego myśli. –
A  to moja mama – dodała z  uśmiechem. – Mamo, poznaj Michała.
Jest z Polski! – powiedziała, zwracając się do recepcjonistki.
Kobieta wyglądała na Laponkę. Michał zmitygował się w myślach.
Trudno mu było z  punktu przywyknąć do innego nazewnictwa,
zwłaszcza że nie wzbudzało w nim żadnych negatywnych skojarzeń.
–  Dzień dobry. Miło mi pana poznać – odezwała się matka Leny
całkiem przyzwoitą polszczyzną. – Ojciec Leny był Polakiem i przez
parę lat mieszkaliśmy w  Warszawie. Dzięki temu nauczyłam się
nieco języka.
– Bardzo dobrze pani mówi po polsku – odparł kurtuazyjnie.
– Dziękuję. Proszę, to pana klucze. Kolacja zacznie się za godzinę
– powiedziała i  przechodząc na angielski, zwróciła się do
pozostałych członków załogi.
Michał z  ociąganiem pożegnał się z  Leną i  ruszył korytarzem na
poszukiwanie swojego pokoju. Zwalczył pokusę odwrócenia się, nim
zniknął za rogiem. Czuł lekkie podenerwowanie na myśl, że być
może więcej jej nie zobaczy. Otworzył drzwi i wciągnął walizkę do
środka.
–  Co ja właściwie najlepszego wyprawiam? – szepnął do siebie
i usiadł na łóżku.
Nie potra ł zrozumieć, dlaczego dziewczyna zrobiła na nim tak
piorunujące wrażenie. Myślał, że już nigdy więcej nie będzie mieć
takich rozterek. Po śmierci żony przysiągł sobie, że nawet nie
spojrzy na inną kobietę. Wraz z  nią umarło jego serce, a  on nie
chciał zwodzić i oszukiwać potencjalnej partnerki.
Wziął szybki prysznic i zszedł na kolację. Przystrojona świątecznie
jadalnia wyglądała uroczo, ale jego oczywiście tylko to zirytowało.
Na ironię zakrawał fakt, że tak usilnie chcąc uciec przed atmosferą
świąteczną, tra ł wprost do zagłębia gwiazdkowego klimatu.
–  Michał! – George wzniósł w  jego stronę kufel pełen złocistego
piwa z idealną pianką i energicznym machnięciem ręki przywołał go
do stolika. Oczywiście nakrytego czerwonym obrusem w  urocze
białe reniferki. – Siadaj, chłopie, są trunki, więc nie zginiemy w tej
krainie wiecznego mroku.
Kolacja upływała w  wesołej atmosferze. W  wypełnionej do
ostatniego miejsca jadalni panował gwar rozmów i śmiechu. Michał
raz za razem zerkał przez uchylone drzwi w  stronę recepcji.
Poniewczasie zorientował się, że podświadomie wybrał takie
miejsce, żeby ułatwić sobie obserwację. Westchnął ciężko i w duchu
sklął własną głupotę. Zorientował się, że Emma coś do niego mówi,
a on kompletnie nie rejestruje jej słów.
– Przepraszam, co mówiłaś?
–  Mówię, że to niesamowity przypadek, że natknąłeś się tu na
rodaczkę – powtórzyła cierpliwie. – Swoją drogą, nie miałam okazji
wcześniej słyszeć, jak mówisz po polsku. Zajebiście trudny ten wasz
język.
–  Lena tylko w  połowie jest Polką – wyjaśnił. – Jej matka, ta
sympatyczna recepcjonistka, pochodzi stąd.
–  Chcesz powiedzieć, że umie mówić w  dwóch tak trudnych
językach? I po polsku, i po ńsku? – zdziwił się George. – To musi
być niezwykła dziewczyna – dodał z błyskiem w oku.
– Umie też mówić w języku saamskim – wyjaśnił Michał.
– W jakim? – zdziwiła się Emma.
Michał otworzył usta, żeby jej wytłumaczyć, ale w  tej samej
chwili koło recepcji mignęła mu biała kurtka. Drgnął, jakby chciał
wstać, lecz natychmiast się rozmyślił.
– No idź do niej – szepnęła Emma.
– Ale po co?
– Nie wiem, czy obiło ci się o uszy, ale Lena nie tylko robi tu za
kierowcę. Jest również pilotką wycieczek. No wiesz, kuligi, renifery
i te sprawy. A jutro coś trzeba robić.
– A po co mi kulig? – Wzruszył ramionami.
–  Nam wszystkim się przyda. Chcesz jutro cały dzień tkwić
w hotelu? Tu nawet nie ma spa – roześmiała się.
– Gwoli ścisłości, dnia też nie ma – odparł Michał, ale podniósł się
posłusznie.
Gdy podszedł do Leny, wbrew sobie poczuł, że mocniej bije mu
serce.
Patrzyła na niego tymi niesamowicie czarnymi oczami i lekko się
uśmiechała. Wydukał, z czym przyszedł, czując, że denerwuje się jak
uczniak.
–  Oczywiście. Kulig zaczynamy jutro o  jedenastej. Nie ma sensu
wcześniej. Wszyscy się dobrze bawią i  pewnie pójdą późno spać,
a doprawdy nie ma potrzeby ścigać się ze słońcem, którego i tak nie
zobaczymy do stycznia – powiedziała ze śmiechem.
Podziękował i obiecał, że stawią się całą załogą. Zdumiało go, że
Lena z  taką oczywistością traktuje fakt, że nad Hettą panuje
kompletna ciemność. Jego to przytłaczało. Zwyczajnie nie
wyobrażał sobie, że jutro się obudzi, a noc będzie trwała dalej. Z tą
myślą wrócił do jadalni i pożegnał swoje towarzystwo. Z dyskretnie
kupioną w  barze butelką whisky udał się do pokoju. Miał zamiar
wypić parę drinków i  obejrzeć kilka odcinków ulubionego serialu,
ale nawet nie odkręcił butelki. Zdjął ubranie i w samych bokserkach
położył się na łóżku. Nawet nie wiedział, kiedy usnął. Spał
niespokojnie, ale gdy się obudził, nie potra ł sobie przypomnieć
koszmaru.
Rano spojrzał w  ciemne okno. Sprawdził na telefonie godzinę.
Dochodziła dziewiąta, a  równie dobrze mogła dochodzić północ.
Wstał i niespiesznie przygotował się do śniadania.
–  Już na nogach? – przywitała się z  nim Lena, gdy wszedł do
jadalni. – W sumie bardzo się cieszę, bo nie lubię jeść w samotności.
A jak widzisz, nikogo innego jeszcze tu nie ma i sądząc po odgłosach
szampańskiej zabawy trwającej do późnych godzin, kulig raczej
przed dwunastą się nie rozpocznie.
– Nocujesz tutaj? – zapytał. – Znaczy, przepraszam, nie chciałem
być wścibski. W zasadzie chodzi mi o to, że ja niczego nie słyszałem,
choć nie spałem najlepiej… – Zmieszany Michał umilkł w  pół
zdania, ponownie klnąc się w  duchu. Co się z  nim działo?
Zachowywał się przy dziewczynie jak półgłówek. Im bardziej chciał
się pokazać z dobrej strony, tym żałośniej się to kończyło.
–  Tak, mam pokój tuż za twoim – odparła spokojnie. – Do
czwartej nie mogłam spać przez hałas. Ale jestem przyzwyczajona.
W końcu ludzie przyjeżdżają tutaj dobrze się bawić i nie ma w tym
nic złego.
Michał zawiesił się na informacji, że jedynie ściana dzieliła go
w  nocy od tej zjawiskowej dziewczyny. Wbrew sobie poczuł
narastające pożądanie, a  wyobraźnia podsunęła mu idiotyczną
wizję, w  której owa ściana magicznie znika, a  on przesuwa się na
swoim łóżku i przytula Lenę śpiącą na sąsiednim. Dziwiąc się, jakie
idiotyzmy generuje mózg, skupił uwagę na dziewczynie. Miała na
sobie osobliwą granatowo-czerwoną sukienkę z falbanką a na głowie
dziwny czerwony czepiec.
–  To päähine. Tradycyjne nakrycie głów saamskich kobiet –
wyjaśniła. – A  to – wskazała na swoje piersi – jest gákti, czyli
wyszywany złotą nicią gors sukni.
–  Bardzo ładne – pochwalił niepewnie. – Czy to typowe ubranie
na kulig?
– Nie! – roześmiała się. – Zwykle tak się ubieram, gdy zajmuję się
obsługą posiłków w  hotelu. Przed wyjściem się przebiorę. Gościom
się to podoba i musisz przyznać, że robi klimat.
–  Tak, robi – zapewnił gorliwie, starając się nie gapić na jej
drobne piersi. – Jesteś bardzo zajętą osobą. Znamy się jakieś
dziesięć godzin, a poznałem już trzy twoje prace.
–  E tam. Tylko w  czasie świąt. Finowie traktują ten czas bardzo
serio i ich największym pragnieniem jest spędzić jak najwięcej chwil
z rodzinami, więc robię wszystko, żeby to umożliwić pracownikom
naszego hotelu.
– Naszego?
–  Mamy i  mojego – uściśliła. – Odziedziczyłyśmy go po dziadku
i dlatego wróciłyśmy tutaj z Polski.
Michałowi nie umknęło, że to właśnie Enontekiö traktowała jako
dom, a  lata spędzone w  Warszawie jedynie jako przerwę.
Zaintrygowało go to. Sam czuł się stuprocentowym Polakiem, choć
nie był w kraju od dawna. Nigdy nie zaakceptował Wielkiej Brytanii
do tego stopnia, żeby nazywać ją domem. Dziewczyna fascynowała
go coraz bardziej. Odchrząknął nerwowo i odsunął się od niej.
– Co więc mamy na śniadanie? – zapytał.
–  Och, przede wszystkim śledzie – roześmiała się. – Ale nie
smakują jak w Polsce. Głównie robimy je tu na słodko.
– I wasi angielscy goście to jedzą? – zdziwił się Michał.
–  A  skąd! Zresztą zobacz sam. – Odsłoniła bufet śniadaniowy,
uginający się od jajek sadzonych, jajecznicy, bekonu, smażonych
pieczarek i fasoli w sosie pomidorowym.
– English breakfast na całego. – Parsknął śmiechem.
–  Starałyśmy się zachować autentyzm lokalny, ale po kilkunastu
miażdżących opiniach w internecie poddałyśmy się. Zatem w porze
obiadu możesz się spodziewać frytek. Ale z jednym się nie ugięłam.
Obok tego wszystkiego zawsze stoi kilka potraw lokalnych.
Przeważnie cieszą się niewielkim zainteresowaniem, ale są.
– Ja chętnie spróbuję. Angielskiej kuchni mam po uszy w Anglii.
Nie mówię, że jest zła, ale ileż można?
–  No więc oni mogą na okrągło. – Lena wyszczerzyła się,
prezentując rząd białych zębów. – Raz oberwało nam się za to, że
nie ma u nas fastfoodowej sieci Poppies. Nawet nie wiedziałam, że
taka istnieje.
– Owszem, istnieje – potwierdził Michał.
– Najwyraźniej nasz punkt gastronomiczny z burgerami z renifera
ich nie satysfakcjonuje.
– Macie tu burgery z renifera?
– No jasne. Jeśli chcesz, to po powrocie z kuligu możemy na nie
pójść.
– Bardzo chętnie – odparł, zanim zdążył ugryźć się w język.
Miał się trzymać od niej z  daleka, a  co zrobił? Umówił się na
randkę z dziewczyną, której nie mógł o arować nic. Ani uczuć, ani
niczego innego. Wyjedzie stąd w Wigilię po południu i nigdy więcej
się nie zobaczą.
– Oczywiście twoi przyjaciele mogą z nami pójść. Są bardzo mili.
Zwłaszcza ten wesoły George i ta szatynka.
– Emma?
– Tak, Emma! Jest prześliczna.
– Ty jesteś prześliczna.
Na szczęście chyba nie usłyszała, w  każdym razie nie
zareagowała. Do jadalni weszło jednocześnie kilka osób, robiąc
sporo zamieszania.
–  Zobaczymy się później – powiedziała Lena i  pobiegła w  stronę
dzbanków z kawą.
Michał dołączył do swojej załogi i  zjadł z  nimi śniadanie,
bohatersko wcinając słodkie śledzie. George wrzucił do wydatnego
brzucha kilka kawałków bekonu i pewnie z sześć jajek. Wyglądał na
zachwyconego. Do czasu gdy poczerwieniał na twarzy i  z  lekkim
grymasem odsunął talerz.
–  Za stary jestem na takie obżarstwo – oświadczył. – Idę się
położyć.
–  Kapitanie, a  kulig? – zapytała jedna ze stewardes. – Zaraz
zbiórka.
–  Nagrajcie dla mnie lmik – zbył ją. – Co ja, śniegu nie
widziałem?
Wstał zza stołu i z sapaniem odstawił krzesło.
– George, wszystko w porządku? – Michał poderwał się na równe
nogi.
– W najlepszym, mój chłopcze. Do zobaczenia potem!
– Ej, trochę się o niego martwię – powiedziała Emma, gdy kapitan
opuścił jadalnię. – Wygląda kiepsko.
– A ile whisky wczoraj wypił? – zapytał Michał.
– Raczej dużo – przyznała jedna z dziewczyn.
–  Do kolacji będzie jak nowo narodzony – zbagatelizował. –
A teraz chodźmy się przebrać w zimowe ciuchy. Zdaje się, że dzisiaj
mamy spory mróz.
–  Dzisiaj, jutro czy wczoraj. Skąd mam wiedzieć, jaki jest dzień,
skoro cały czas jest ciemno? – zaczęła marudzić jedna ze stewardes.
Choć Michał doskonale rozumiał jej rozterki, nie skomentował
i  kwadrans później, ubrany w  puchową kurtkę i  solidne zimowe
buty, stawił się przed wejściem do hotelu. Zaskoczyło go, że Lena
zaprosiła całą grupę na tyły budynku, gdzie w  świetle wbitych
w  śnieg pochodni czerniał las. Pierwszy rząd choinek oczywiście
udekorowano światełkami, jak te na froncie hotelu, ale dalej była
tylko ciemność.
– Zaprzęgi czekają pięć minut marszu stąd – ogłosiła po angielsku
Lena. – Bierzcie pochodnie i ruszamy.
Kilka osób ochoczo podniosło płonące pochodnie ze śniegu i cała
grupa poszła w  stronę mrocznego lasu. Zanim dotarli do sań
zaprzężonych w  renifery, zaczęło się rozjaśniać. Lena miała rację,
gdy mówiła, że o tej porze roku można liczyć zaledwie na zmierzch.
Niemniej po raz pierwszy od przylotu Michał miał okazję nieco
rozejrzeć się po okolicy. Lekko pagórkowaty teren porastały lasy
iglaste. Nie różnił się wizualnie za mocno od polskich lasów, może
poza tym, że tutejsze drzewa sprawiały wrażenie bardziej
rachitycznych.
Przejażdżka saniami, pomimo irytujących dzwoneczków, miała
coś w sobie. Śnieg skrzypiał pod kopytami reniferów, a grube pledy
przyjemnie grzały. Michał siedział koło Emmy i tęsknym wzrokiem
spoglądał w stronę jadących przed nimi sań za każdym razem, gdy
droga choć nieznacznie skręcała. Wypatrywał Leny, nieco
rozczarowany, że nie udało mu się załapać na wspólną przejażdżkę.
Podróż trwała pół godziny, gdy wreszcie się zatrzymali przed
wzniesieniem. Pomiędzy drzewami stały w  regularnych odstępach
blaszane puszki z palącymi się knotami.
–  Tor saneczkowy! – ucieszyła się Emma. – Kurczę, ale moim
dzieciakom by się tu podobało!
Jakby na potwierdzenie jej słów z  sań zaczęły wyskakiwać
podekscytowane dzieci i  na wyścigi wspinać się pod górkę. Jakaś
mała, najwyżej czteroletnia dziewczynka stanęła niezdecydowana,
a  później zaczęła wołać matkę. Jej widok ponownie przywołał
niechciane wspomnienia. Michał już otworzył usta, żeby się
wykręcić z zabawy, ale do sań podeszła Lena.
–  Zjeżdżamy razem? – zaproponowała. – Chodź, zanim tu
zmarzniesz!
Wiedział, że nie ma szans oprzeć się pokusie. Na małych sankach
będzie musiał ją objąć, a  to pozwoli na sprawdzenie, czy jej dotyk
także teraz zadziała na niego piorunująco. Wyskoczył z sań i pobiegł
za dziewczyną w stronę leśnego toru.
– Ale go wzięło – szepnęła Emma do koleżanki.
–  No i  dobrze – odparła. – On zawsze jest poważny i  jakiś taki
smutny. Kiedyś próbowałam go poderwać, ale kompletnie mnie olał.
Właściwie to myślałam, że jest gejem.
–  Ach, ty próżna istoto! – zażartowała Emma. – Nie poleciał na
ciebie, to znaczy, że nie lubi kobiet? Może zwyczajnie nie jesteś
w jego typie!
– Kotku, ja jestem w typie każdego! – roześmiała się i puściła oko.
– A teraz chodź, my też się rozgrzejemy.
Michał usiadł na sankach i  wyciągnął do Leny rękę. Ujęła ją
i zajęła miejsce przed nim, pozwalając się objąć w  pasie. Wrażenie
było tak silne, że ponownie oblała go fala gorąca. Nie mogąc wyjść
ze zdumienia, odchrząknął z zakłopotaniem.
– Gotowa? No to jazda!
Sanki rozpędziły się zadziwiająco szybko, a Michał zrozumiał, że
traci nad nimi panowanie. Na lekkim zakręcie wylecieli oboje jak
z procy prosto w zaspę śniegu. Lenie spadła z głowy czapka, połowę
twarzy miała zasypaną śniegiem.
–  O  matko, jak mi przykro – wyjąkał Michał i  podpełzł do niej,
niezgrabnie gramoląc się w śniegu. – Wybacz mi.
Zdjął rękawicę i  starł jej śnieg z  policzka. Niewiele myśląc,
przejechał dłonią po jej zaśnieżonych ustach. Rozchyliła wargi
i lekko ugryzła go w  opuszkę palca. Trwało to krócej niż mgnienie
oka, ale wystarczyło, by po plecach przeszedł mu dreszcz.
–  Mam nadzieję, że lepiej pilotujesz samoloty, niż kierujesz
sankami – roześmiała się i  poderwała na równe nogi. – Wstawaj!
Jeśli przemokniesz, to okropnie zmarzniesz w drodze powrotnej.
Starając się odzyskać równowagę, pomógł Lenie otrzepać się ze
śniegu. A  później nie odchodził od niej nawet na krok. Oczywiście
gdy przyszła pora zająć miejsce w  saniach, grzecznie, choć
z ociąganiem, usiadł obok Emmy.
Zanim dojechali do hotelu, zapadła całkowita ciemność, choć nie
minęła nawet piętnasta. Budynek lśnił różnokolorowymi
światełkami, w  większości okien płonęły świeczniki. Michał
znienacka zrozumiał, dlaczego ludzie żyjący w ciemnościach gdzieś
na końcu świata aż tak bardzo ekscytowali się nadchodzącymi
świętami. Sam po spędzeniu tutaj tygodnia pewnie popadłby
w  ciężką depresję, a  oni mieszkali tu całe życie. Nadmierne
celebrowanie świąt, otaczanie się kolorowymi przedmiotami
i  uprzyjemnianie sobie życia tak niezrozumiałymi z  jego punktu
widzenia potrawami jak słodkie śledzie pomagało
w  przezwyciężeniu złego nastroju związanego z  brakiem słońca.
Z  zakamarków pamięci wypłynęło mu słówko hygge. Wprawdzie
duńskie, jednak pasujące jak ulał do jego przemyśleń. Oznaczało
w  dużym uproszczeniu wszystkie przedmioty i  zajęcia umilające
człowiekowi życie. I  na tym właśnie się koncentrowali mieszkańcy
Enontekiö.
–  Za pół godziny zaczynamy wydawanie obiadu! – powiedziała
donośnie Lena.
Podeszła do Michała i  spojrzała mu w  oczy. Miał wrażenie, że
tonie w  ich mroku, więc na wszelki wypadek cofnął się o  krok
w stronę oświetlonego wejścia do hotelu.
– Idziemy na hamburgery? – zapytała, przekrzywiając głowę.
– Teraz? – zdziwił się.
– A dlaczego nie?
– Myślałem, że musisz być przy obiedzie w hotelu…
– Spokojnie, nie muszę robić wszystkiego sama – roześmiała się. –
Odbębniłam poranną zmianę, więc do wieczora mam spokój.
Michał gorączkowo myślał. To było ewidentne zaproszenie na
randkę. Tylko po co? Lena musiała wiedzieć, że jutro rozstaną się
bezpowrotnie. Czuł się jak nastoletni szczeniak na szkolnej
dyskotece. Ponad wszystko pragnął spędzić z  nią każdą chwilę, ale
miał świadomość, że romantyczna piosenka zaraz się skończy. Do
tego jego przysięga, że nigdy nie rozkocha w  sobie żadnej kobiety.
Traktował ją bardzo poważnie i  nie zamierzał wikłać się w  żadne
związki.
–  W  takim razie chętnie! – odparł i  poszedł za Leną w  górę
sąsiadującej z hotelem uliczki.
Lokal był zwykłą budą puszczającą dymy ze stojącego obok niej
rozżarzonego rusztu. Kotlety obracał na nim zażywny ciemnowłosy
facet. Kupili od niego dwa hamburgery i  jedząc je, niespiesznie
wracali w stronę hotelu.
– Pyszne – pochwalił Michał. – Prawdę mówiąc, smaczniejsze od
tradycyjnych.
– Cieszę się, że ci smakują. Renifery to największa duma Saamów.
Kiedyś mój lud prowadził koczowniczy tryb życia, pędząc stada po
tajdze i  tundrze. Wprawdzie wszyscy już osiedli na tyłkach, ale
renifery wciąż są bardzo ważne.
–  Ważne i  dobre. – Michał jednym kęsem skończył kanapkę.
Dziewczyna poszła w  jego ślady. – Ubrudziłaś się – zauważył
i wykonał gest, jakby chciał ściągnąć okruszek z kącika jej ust.
Widząc jego wahanie, Lena uniosła brodę w niemym zaproszeniu.
Michał starł palcem zabrudzenie. Bohatersko zwalczył pokusę
nachylenia się i  pocałowania rozchylonych ust. Dziewczyna
wyglądała tak, jakby nie miała nic przeciwko. Chwila zawahania
sprawiła, że magiczny moment przeminął. Pierwsza ocknęła się
Lena.
– Lepiej wracajmy. Zaczyna coraz mocniej sypać. Nie zdziwię się,
jeśli dzisiaj w nocy rozpęta się potężna śnieżyca – powiedziała.
W  hotelu zastali znajomy rozgardiasz. George najwyraźniej
odzyskał rezon, bo brylował przy barze, trzymając w  dłoni kufel
piwa. Siedział na wysokim stołku z  czapką Mikołaja na głowie
i  opowiadał jakąś anegdotkę starszej parze turystów. Obydwoje
zaśmiewali się do łez.
–  Miło widzieć, że tak dobrze się u  nas bawią – skomentowała
Lena. – Tu cię pożegnam, muszę pomóc mamie. W  końcu jutro
Wigilia.
–  Dziękuję za udaną wycieczkę – powiedział i  zdziwił się, jak
sztucznie to zabrzmiało. Chciał jej powiedzieć, że jest piękna, wziąć
ją w ramiona, a potem zabrać do pokoju. Oczywiście nie zrobił nic.
Najgorsze było to przerażające wrażenie, że coś bezpowrotnie
traci, ale nic z  tym nie może zrobić. Jedyne, co mu pozostało, to
przespać noc, polecieć jutro do Londynu i  postarać się zapomnieć
o  dziewczynie. Uznał, że parę drinków z  George’em zdecydowanie
stłumi podły nastrój.
Po wypiciu czterech piw nieco zakręciło mu się w  głowie, więc
przeprosił towarzystwo i poszedł do swojego pokoju. Miał zamiar iść
jak najszybciej spać, ale jego wzrok napotkał kupioną poprzedniego
wieczoru whisky. Pomyślał, że kilka łyków sprowadzi na niego
błogosławiony sen. Wziął z  łazienki szklankę i  nalał do niej
alkoholu. W  schludnym i  oczywiście udekorowanym świątecznie
pokoju paliła się tylko niewielka lampka, więc gdy podszedł do
okna, bez problemu zobaczył, że Lena miała rację. Rozpętała się
potężna śnieżyca, formująca zaspy przed wejściem do hotelu.
– Lena – szepnął do siebie.
Działając pod wpływem impulsu, odstawił szklankę na stolik.
Wyszedł z  pokoju i  w  kilku krokach dopadł do drzwi Leny. Chciał
zapukać, lecz zwinięta w  pięść dłoń zatrzymała się milimetry od
celu. Odetchnął głęboko i  spróbował ponownie. Też bezowocnie.
Podniósł pięść do ust i ugryzł palce z bezsilności. Wiedząc, że już się
nie odważy, odwrócił się na pięcie i poszedł do siebie.
– Idź spać, kretynie! – burknął pod nosem, wypił jednym haustem
whisky i zaczął się szykować do snu.
Odpuścił sobie pakowanie walizki. Lata pracy w  charakterze
pilota nauczyły go robić to perfekcyjnie w  ciągu pięciu minut.
Ciesząc się, że do wylotu zostało mu jeszcze szesnaście godzin,
w  czasie których wypity alkohol zdąży całkowicie odparować,
położył się do łóżka. Myślał, że będzie miał kłopoty z  zaśnięciem,
lecz o  dziwo, pomimo wzburzenia, zamknęły mu się oczy. Na
granicy jawy i  snu pogratulował sobie decyzji. Nie miał prawa
wkraczać w życie Leny. To nie była dziewczyna na jedną noc, a on
nie mógł dać jej nic więcej.
Następnego dnia obudziło go gwałtowne pukanie. Otworzył oczy,
nie do końca wiedząc, gdzie jest i co się dzieje. Wstał i podszedł do
drzwi.
– Stało się coś? – wymamrotał na widok kapitana.
–  Solidnie pospałeś, brachu. Już po dziesiątej – powiedział
George. – Zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego odpuściłeś
śniadanie, ale widzę, że nie dla żadnej miłej panienki. – Bezczelnie
zapuścił żurawia do pokoju.
–  Pewnie nie usłyszałem budzika. OK, George, będę gotowy na
czas. Na lotnisku mamy być o dwunastej. – Michał miał nadzieję, że
spławi kapitana, ale on dalej tkwił w progu.
–  Nie ma pośpiechu. Patrzyłeś przez okno? Śnieżyca szaleje
w  najlepsze. Nigdzie dzisiaj nie polecimy. Odwołali nam lot. –
George bez pardonu wślizgnął się do pokoju i  podszedł do stojącej
na stole butelki. – Dobra?
–  Częstuj się – odparł machinalnie, patrząc na wirujący śnieg.
Wyglądało na to, że nie miał zamiaru zelżeć, chociaż padał od
kilkunastu godzin. Niskie latarnie stojące przed wejściem do
hotelowego lobby były zasypane do połowy wysokości.
– Za wcześnie – roześmiał się kapitan. – Ale później nie odmówię.
Zdaje się, że utknęliśmy tu na święta. Emma jest zrozpaczona, że nie
uda jej się wrócić do rodziny, więc pewnie też się chętnie przyłączy
do wigilijnej aszeczki.
Po wyjściu George’a  Michał poszedł pod prysznic. Intensywnie
myślał o  tym, jak bardzo może być odmienne spojrzenie różnych
osób na jedną sytuację. Emma jest przygnębiona, że nie spędzi
świąt, a  jego ogarniała panika na myśl, że właśnie będzie musiał
spędzić święta. Nie umiał pozwolić sobie na to emocjonalnie. Od
tamtego strasznego dnia, gdy zmarła jego żona, uciekał przed
świętami. Jego plan na dzisiejszą Wigilię zakładał kilka piw przed
telewizorem w  londyńskim mieszkaniu i  parę powtórek meczów
piłki nożnej.
A teraz został uwięziony w pieprzonym kraju Świętego Mikołaja,
pośród gromady szczęśliwych rodzin, podekscytowanych dzieci
i  lukrowanych domków z  piernika. I  jeszcze Lena. Przez kolejną
dobę, a  może dwie, będzie musiał trzymać się w  ryzach. Pełen
ponurych myśli wytarł się do sucha i  ubrał. Zszedł do pustej o  tej
godzinie jadalni. Bufet uprzątnięto, jedynie na niewielkim stoliku
stał ekspres z  kawą. Wzruszył ramionami. Kawa będzie musiała
wystarczyć. Może gdy później ktoś pojawi się za barem, kupi sobie
jakiś batonik i  dotrwa do obiadu. Inna rzecz, że przez wypity
poprzedniego wieczoru alkohol nawet niespecjalnie chciało mu się
jeść.
–  Dla spóźnialskich też się coś znajdzie! – Lena wystawiła głowę
z zaplecza i uśmiechnęła się promiennie. – Daj mi pięć minut, zaraz
coś ci przygotuję.
Podziękował jej, mając w duchu nadzieję, że będzie to cokolwiek
innego niż słodkie śledzie. Przy całej sympatii do poznanych tu ludzi
nie był w  stanie zrozumieć, jak można lubić takie zestawienie.
Odetchnął z ulgą, gdy Lena, ubrana w tradycyjną saamską sukienkę,
wychynęła z  kuchni, trzymając w  dłoniach dwa talerze swojsko
wyglądającej jajecznicy.
–  Zjemy razem? Nie miałam jeszcze czasu. Wyjątkowo dużo się
dzieje dzisiaj od rana.
–  Mówisz o  śnieżycy? – zapytał, przyjmując z  wdzięcznością
śniadanie.
–  Niezupełnie – roześmiała się. – Bardziej o  świętach. No
i dzisiejszej wigilii.
– Anglicy nie obchodzą…
– Wiem – weszła mu w słowo. – Ale my obchodzimy, prawda? Ja
nawet obchodzę podwójnie. W  Finlandii Wigilia też jest ważnym
dniem, choć oczywiście panują zupełnie inne zwyczaje niż w Polsce.
Dlatego, gdy tylko usłyszałyśmy z  mamą, że odwołali wasz lot,
postanowiłyśmy cię zaprosić na kolację wigilijną. Mam nadzieję, że
nie odmówisz?
Michałowi zamarło serce. Nie potra ł pojąć, jak to możliwe, żeby
jednocześnie czuć pragnienie ucieczki i  ogromną radość
z zaproszenia.
– Nie chciałbym przeszkadzać – bąknął.
– Nie będziesz.
–  W  takim razie bardzo dziękuję – odparł, starając się włożyć
w odpowiedź maksimum entuzjazmu.
Gdy zjedli, uparł się, że to on sprzątnie. Co innego hotelowe pory
posiłków, a  co innego uprzejmość po godzinach. Zerwał się, złożył
talerzyki i zgarnął kubki po kawie. Po czym stanął z głupią miną. Co
miał właściwie z nimi zrobić? Poniewczasie zrozumiał, że nie może
ot tak wtargnąć na zaplecze pracownicze.
–  Daj! – Wyszczerzyła zęby w  uśmiechu. – Zaczynamy
o siedemnastej, dobrze?
– Tutaj?
–  Nie, oczywiście, że nie! Moja mama mieszka po sąsiedzku,
w  małym domku. Pójdziemy do niej. A  tu będą świętować po
swojemu Anglicy.
Michał wrócił do siebie i  zaczął gorączkowo myśleć nad
prezentami. Nie mógł przecież iść z  pustymi rękami. Przedzieranie
się przez zaspy do niewielkiego centrum handlowego mijało się
z celem. Z całą pewnością w tej aurze wszystko zamknęli na głucho.
Kupienie czegokolwiek w barze Leny wydało mu się absurdalne.
Nieoczekiwanie z  pomocą przyszła mu Emma. Gdy udało jej się
wyciągnąć od markotnego mężczyzny, co go trapi, zabrała go do
swojego pokoju.
– Wchodź! – zachęciła go. – Wydaje mi się, że mam rozwiązanie.
– Otworzyła walizkę i wyjęła z niej schludny stosik ubrań. – Wiesz,
że nigdy nie próżnuję w  sklepach na lotnisku, prawda? Kupiłam
trochę perfum i kosmetyków. No wiesz, na zapas – roześmiała się.
Michał tylko się uśmiechnął. Doskonale wiedział, że większość
dziewczyn pracujących na pokładzie miała słabość do sklepów
lotniskowych.
– Jakie perfumy dla tej twojej laski?
– To nie jest żadna moja…
–  Dobra, nieważne – ucięła. – Wygląda mi na taką, która woli
niezbyt słodkie, cytrusowe zapachy.
– Skąd wiesz? – zdziwił się.
– My, kobiety, wiemy takie rzeczy. No dobra, to jeszcze jej mama.
Może trochę głupio jej perfumy dawać? Wiesz, to w  sumie taki
trochę osobisty prezent…
– Nie chcę żadnych osobistych prezentów – przestraszył się.
– O, mam! – zignorowała go Emma. – Dla mamy zestaw mydełek
i  szamponów. Od razu zapakowane w  świąteczny papier. Cenę
zdarli przy mnie w sklepie, więc nie będzie obciachu.
– Właśnie! Muszę ci natychmiast oddać kasę.
– Spokojnie, oddasz potem. Przecież nigdzie chyba nie uciekasz? –
Spojrzała na niego luternie.
– No jasne, że nie.
Za kwadrans piąta, ubrany w  koszulę od munduru i  rozpinany
sweter, zszedł do hotelowego lobby i rozglądał się nerwowo. Raz za
razem gładził przewieszoną przez ramię kurtkę. W  recepcji nikogo
nie było, a  w  jadalni trwała już w  najlepsze impreza. George
zobaczył go z daleka i już otwierał usta, żeby coś do niego krzyknąć,
ale Emma odciągnęła jego uwagę. Puściła do Michała oko
i  podniosła kufel piwa w  toaście. Uśmiechnął się do niej
z wdzięcznością.
– Już czekasz? – usłyszał głos Leny.
Spojrzał na nią i  zaparło mu dech. Lśniące czarne włosy spięła
w kok, odsłaniając smukłą szyję. Ubrana w skromną szarą sukienkę
opinającą ciało, wydawała się jeszcze drobniejsza. Dopiero teraz,
gdy pozbyła się ludowego stroju i puchowej kurtki, zobaczył, że jest
jeszcze zgrabniejsza, niż myślał. Na plecy miała narzucony płaszcz,
który wprawdzie za kołem podbiegunowym pewnie rzadko się
przydawał, ale wyglądał bardzo elegancko. Stroju dopełniały
wysokie śniegowce. Zasypana śniegiem Hetta zdecydowanie nie była
odpowiednim miejscem na chodzenie w  eleganckich butach na
obcasie.
– Przed chwilą zszedłem. Pięknie wyglądasz – powiedział, starając
się nie okazywać przesadnego entuzjazmu.
– Dziękuję. Idziemy?
Odłożył kurtkę na ladę recepcji, tak manewrując, żeby torebki
z  prezentami nadal znajdowały się pod nią, po czym wziął od
dziewczyny płaszcz i  pomógł jej go założyć. Nie mógł się
powstrzymać i  pogładził krótko jej ramiona, jakby poprawiając
rękawy. Drgnęła nieznacznie, ale się nie odsunęła.
–  Przedrzemy się jakoś przez te zaspy? To niesamowite, ale cały
czas pada śnieg!
–  Spokojnie, przed hotelem jest odśnieżone, a  mama mieszka
dosłownie trzy kroki stąd – uspokoiła go dziewczyna.
Drewniany jasnoszary domek był oczywiście bogato udekorowany
lampkami i  ozdobami. Na staromodnej werandzie, obecnie
zasypanej śniegiem do połowy prostych szczebli balustrady, stały
dwie donice ze świątecznymi drzewkami. Okna płonęły rzęsistym
światłem.
Nawet nie musieli pukać. Matka Leny otworzyła drzwi na oścież
i  energicznie wciągnęła ich do środka. Domek był uroczy. Nawet
nastawiony sceptycznie do świąt Michał musiał to przyznać.
W  salonie płonął kominek, obok niego stała udekorowana choinka.
Na środku pokoju znajdował się stół z  obrusem w  czerwono-białą
kratę. Pachniało…
–  Czy ja czuję czerwony barszcz i kapustę z grzybami? – zdziwił
się.
–  Oczywiście – odparła z  błyskiem w  oku mama Leny. – Są też
pierogi. Osobiście lepiłam dzisiaj rano.
Michał zamrugał z  niedowierzaniem. Kobieta kojarzyła mu się
z  szamanką z  tajemniczego plemienia. Dysonans był tak duży, że
zapomniał języka w gębie.
–  Mamy też polskie kolędy – roześmiała się Lena. – Mój tata je
uwielbiał.
–  Był wspaniałym człowiekiem, podróżnikiem i  fotografem –
dodała jej matka. – Poznaliśmy się tutaj, w  Enontekiö. Pojechałam
za nim do Polski. Nigdy nie żałowałam tej decyzji. Kochał święta.
Dla niego nauczyłam się gotować polskie potrawy świąteczne.
Dlatego i ja kocham polskie święta. Przypominają mi go.
Michał nie mógł tego zrozumieć. Jemu święta kojarzyły się ze
zmarłą żoną i  właśnie dlatego nie chciał i  nie potra ł ich
celebrować. Wolał udawać, że nie istnieją. Tak było łatwiej.
–  Pogodziłyśmy się z  jego odejściem – powiedziała cicho Lena
i  spojrzała na niego badawczo. Tak jakby wiedziała, jaki smutek
nosi w sercu.
– Nie smućmy się. – Mama Leny klasnęła w ręce. – Siadajcie, a ja
przyniosę barszcz z uszkami.
–  Mowy nie ma, ja chętnie pomogę – zaprotestował Michał. –
I  bardzo proszę – w  końcu przypomniał sobie o  prezentach –
Wesołych świąt.
Wigilia za kołem podbiegunowym okazała się bardzo przyjemnym
doświadczeniem. Oprócz typowych polskich potraw jedli tradycyjne
ńskie śledzie w buraczkach, a na deser pudding ryżowy. Wino lalo
się ob tym strumieniem. Według lokalnej tradycji w  wigilijny
wieczór miało ono symboliczny wymiar picia za pamięć o zmarłych
bliskich.
– W Wigilię odwiedzamy także rodzinne groby – wyjaśniła Lena. –
Dobrze, że byłyśmy z mamą wczoraj, bo dzisiaj przez śnieżycę raczej
byśmy nie zaszły zbyt daleko.
Przed północą pomogli posprzątać i  pożegnawszy się z  mamą
Leny, wyszli na ulicę. Śnieżyca nareszcie ustąpiła. Wcześniej
żółtawy w świetle latarni śnieg nagle nabrał zielonkawego odcienia.
– Zorza! – Lena wskazała rozgwieżdżone niebo. – Zobacz!
Michał spojrzał w  górę i  oniemiał z  zachwytu. Zielone re eksy
zakrywały prawie całe niebo. Na horyzoncie wybarwiały się na
różowo.
–  Wiesz, wprawdzie u  nas o  zorzę nietrudno, ale ta jest
wyjątkowo intensywna. I  kolorowa, co akurat nieczęsto się zdarza.
To dobry znak – wyszeptała.
– Dlaczego?
–  Saamowie wierzą, że w  zorzy są dusze zmarłych przodków.
Wierzę, że mój ojciec spogląda z góry.
Pomyślał o  swojej żonie. Zmarła tragicznie w  Wigilię. Jak mógł
podzielać zachwyt Leny nad zorzą? A  jednak musiał przyznać, że
zjawisko atmosferyczne stanowiło symboliczne zwieńczenie
magicznego wieczoru. I  ich wspólnych chwil. Jeśli służby lotniska
odśnieżą do rana płytę, jutro rozstanie się z  Leną na zawsze. Gdy
doszli do hotelu, napotkali sporą grupę podchmielonych Anglików
obserwujących zorzę.
–  Chyba, kurwa, jestem w  raju! – wykrzyknęła na ich widok
podchmielona i rozradowana Emma. – To jest tak piękne, że aż się
cieszę z odwołanego lotu!
–  Ja też – powiedziała cicho Lena i  spojrzała Michałowi głęboko
w oczy.
Bez słowa wziął ją za rękę, przepchnął przez tłumek gapiów
i  zaprowadził do swojego pokoju. Zatrzasnął z  impetem drzwi
i  zsunął dziewczynie z  ramion płaszcz. Okrycie upadło na podłogę,
ale żadne z  nich nie zwróciło na to uwagi. Michał ujął jej drobną
twarz w  dłonie i  wpił się wargami w  usta Leny. Odpowiedziała
pocałunkiem i zarzuciła mu ręce na szyję.
– Jesteś pewna? – wyszeptał jej do ucha. – Jutro zniknę z twojego
życia – ostrzegł, ale jego niecierpliwe dłonie nie słuchały głosu
rozsądku i pełne żaru wędrowały po plecach i talii dziewczyny.
– Nigdy nie byłam niczego bardziej pewna. Nie myślmy o jutrze.
Rozpięła mu koszulę i dotknęła torsu. Z pożądania aż pociemniało
mu w  oczach. Zsunął dłonie na pośladki Leny i  mocno przycisnął
dziewczynę do siebie. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek w życiu czuł
coś tak intensywnego. Paskudna podświadomość natychmiast
usłużnie podsunęła wspomnienie wypadku sprzed pięciu lat.
– Chcę się z tobą kochać – wyszeptała Lena.
Podniosła do góry ręce, a  Michał zdarł z  niej szarą sukienkę.
Wsunął rękę w  kok dziewczyny i  delikatnie wyciągnął podłużną
klamrę. Włosy rozsypały się po nagich ramionach.
–  A  ja chcę być tylko tu i  teraz – odparł, wiedząc, że zaklina
rzeczywistość.
– Co?
–  Nieważne. – Zamknął jej usta pocałunkiem i  zsunął ramiączka
stanika.
Przez chwilę wodził dłońmi po jej ramionach, by w  końcu
obnażyć drobne piersi ze stwardniałymi sutkami. Musnął je
kciukami i  prawie się na nią rzucił, gdy wydała z  siebie gardłowy
jęk. Wtuliła się w niego z pełną ufnością, więc podniósł ją do góry,
podtrzymując pośladki. Oplotła się nogami wokół jego bioder.
Poczuła jego pulsującą męskość, oddzieloną jedynie jej bielizną
i bokserkami mężczyzny.
Michał próbował się opanować, ale nie było to łatwe. Gdyby to od
niego zależało, po prostu odsunąłby na bok wąski pasek
koronkowych majtek i  stojąc na środku hotelowego pokoju,
gwałtownie wtargnąłby do wnętrza Leny. Dotarło do niego, że pięć
lat ascezy to wyrzeczenie, które właśnie owocuje niepotrzebnym
pośpiechem.
– Jesteś piękna – wyszeptał i podszedł do łóżka.
Odnalazł ponownie jej usta i  zaczął krążyć po nich językiem.
Jęknęła i  spojrzała na niego. Zsunął głowę niżej. Przez chwilę
naprzemiennie lizał i  lekko przygryzał nabrzmiałe sutki.
Z zadowoleniem poczuł, że skórę dziewczyny pokryła gęsia skórka.
Przygarnął ją do siebie i  na chwilę wrócił wyżej, żeby lekko
przygryźć jej ucho i pocałować szyję.
– Zaraz zwariuję – wychrypiała. – Weź mnie.
– Za chwilę – szepnął.
Zszedł ustami pomiędzy uda dziewczyny i wpił się językiem w jej
łono. Myślał tylko o tym, żeby wreszcie zacząć się z nią kochać, ale
gdy wygięła plecy w  łuk, zrozumiał, że musi uzbroić się
w  cierpliwość. Nie przestając zgłębiać gorącym językiem jej
intymnych zakamarków, sięgnął dłońmi do piersi i  dość mocno
ścisnął sutki. Po chwili dziewczyną wstrząsnął orgazm. Michał
uniósł się na łokciu i  z  fascynacją obserwował jej twarz elfa
wykrzywioną w grymasie rozkoszy.
–  Teraz moja kolej – powiedziała i  nakierowała dłoń na jego
męskość.
– Może potem? – zaśmiał się gardłowo. – Nie wytrzymam nawet
pięciu sekund.
– Chodź do mnie – poprosiła i rozsunęła szerzej nogi.
Spoważniał i  położył się z  boku. Pocałował ją i  przez chwilę
pieszczotliwie głaskał jej gładkie włosy. Drugą dłonią ujął swoją
męskość i naparł na jej łono. Myślał, że wszystko pójdzie gładko, ale
ciało Leny postawiło opór. Zdezorientowany Michał pomyślał, że
być może jest zbyt duży dla drobnej dziewczyny, ale jedno
spojrzenie na jej przejętą twarz uświadomiło mu, co tak właściwie
się dzieje.
–  Ty nigdy? – zapytał chrapliwie, rozpaczliwie próbując się
powstrzymać.
– Nie – wyszeptała i przywarła do niego całym ciałem.
–  Lena, przecież pierwszy raz powinien być z  ukochanym… Ja
jutro, najpóźniej pojutrze wyjadę i nigdy tu nie wrócę.
– A skąd wiesz, czego ja chcę?
– Nie chcę cię skrzywdzić.
– I nie robisz tego.
– Wyjadę – ostrzegł i nie mogąc się powstrzymać, zaczął całować
jej szyję.
– Wiem. Ale i tak chcę, żebyś to był właśnie ty.
Michał poczuł, że ogarnia go euforia. Rozsądek ulotnił się wraz
z  zorzą polarną, a  on oszalał na punkcie Leny. Chwycił poduszkę
i  podłożył ją pod pośladki dziewczyny, dzięki czemu jej kobiecość
uniosła się do góry. Spojrzał w  jej twarz. Nie znalazł w  niej
zażenowania ani wstydu, tylko niecierpliwe oczekiwanie. Położył
dłoń na jej łonie i  przez chwilę pieścił palcami zakamarki
rozgrzanego ciała.
– Dobrze, skoro tego chcesz – wyszeptał.
Rozsunął palcami wargi sromowe i przysunął naprężoną męskość.
Próbując się powstrzymać od gwałtownego działania, powoli
i delikatnie wniknął w jej wnętrze. Jęknęła, ale umilkła, gdy wpił się
w jej wargi, a dłonie wplątał w rozrzucone w nieładzie włosy.
–  Cicho. Wszystko w  porządku – koił ją głosem i  jednocześnie
wchodził coraz głębiej. – Jesteś gotowa?
Potaknęła mruknięciem, lecz bezwiednie cofnęła biodra. Jeśli
wcześniej mógł ją podejrzewać o  grę, teraz zrozumiał, że ma do
czynienia z  prawdziwą dziewicą. I  to tak seksowną, że nie mógłby
sobie wymarzyć lepszej. Przestał się zastanawiać i kontrolować. Ujął
jej pośladki i jednym ruchem wtargnął w jej wnętrze.
Jęknęła, ale niemal natychmiast złapała wspólny rytm.
Do rana nie wypowiedzieli pojedynczego słowa, za to kochali się
kilkanaście razy. Lena była pojętną i chętną kochanką. Gdy w końcu
zebrała swoje ubrania i  wymknęła się z  pokoju, Michał spojrzał na
zegarek. Dochodziła ósma rano. Oczywiście Enontekiö miało to
w nosie. Za oknem dalej panowała noc.
Wziął prysznic, spakował walizkę i  zszedł na śniadanie. Leny
nigdzie nie było. Jego załoga siedziała przy stole w  kącie jadalni.
Wyglądali na zmęczonych wigilijną nocą.
– Za dwie godziny lecimy – ogłosił George. – W końcu odśnieżyli
płytę, więc święta spędzimy chociaż częściowo w domu.
– Świetnie – odparł głucho Michał i poczłapał nalać sobie kawy.
Liczył na to, że na lotnisko odwiezie ich Lena, ale za kółkiem
siedział jakiś obcy facet. Odśnieżony pas wyglądał dobrze. Kapitan
sprawdził raporty służb naziemnych.
– Możemy lecieć, robaczki – ogłosił.
Wszyscy zajęli swoje pozycje. Do samolotu zaczęli napływać
pasażerowie.
– Za trzy godziny będziemy w domu – powiedział George i założył
słuchawki. Michał poszedł za jego przykładem i zaczął obserwować
przyrządy pokładowe. – Halo, wieża? Skończyliście ze śnieżycą? –
roześmiał się rubasznie kapitan. – Podajcie parametry i  wesołych
świąt dla całego Enontekiö.
Wkrótce maszyna wystartowała. Z  każdą umykającą na radarze
milą Michałowi ściskało się serce. W  głowie kotłowały się myśli.
Nienawiść do świąt, rozpaczliwe wspomnienie zmarłej żony, wigilia
w  domu matki Leny. Zorza. Lena. Żona. Londyn. Polska. Dokąd
zmierzało jego życie?
Michał potarł ze znużeniem skronie, ale nie spuszczał z  oka
wysokościomierza. Wprawdzie George pełnił funkcję pilota
lecącego, lecz to nie zwalniało go z czujności.
–  Śnieżyca – mruknął kapitan. – Kurwa, nie mogę się doczekać
angielskiego deszczu. Przechodzę na autopilota.
W tej samej chwili chwycił się za serce i skulił, trącając wolant.
–  Kurwa, George! – wrzasnął Michał. Przejął kontrolę nad
samolotem i włączył automatyczne sterowanie. Uwolnił się z pasów
i dopadł do kapitana. Ten miał sine usta i zamknięte oczy. – Emma!
– wrzasnął do intercomu. – Chodź tutaj!
Dziewczyna pojawiła się w  kokpicie natychmiast. Przypadła do
George’a  i  zaczęła mu rozpinać guziki koszuli. Odtrąciła dłonie
Michała.
–  Siadaj na stołku, matole – krzyknęła. – I  szukaj miejsca na
lądowanie awaryjne.
Nie dyskutował. Zaczął nawoływać najbliższe lotnisko
w  Trondheim. Spojrzał w  szybę kokpitu. Śnieg atakował ją coraz
mocniej. Fala niechcianych wspomnień uderzyła z pełną mocą.
Śnieg. Szosa ledwie omieciona światłami samochodu. Przednia szyba
bombardowana białymi płatkami. Jakby pojazd wchodził
w nadprzestrzeń.
–  Michał, zwolnij, przecież nic nie widać! – zdenerwowała się
Marzena.
– Spokojnie, wiem, co robię. Musisz zawsze mnie krytykować?
– Moi rodzice poczekają, OK? Nie musimy tak szybko jechać.
– Jest Wigilia – odparł. – Musimy jeszcze odwiedzić moich rodziców.
– Tato? A prezenty będą u obu babć? – zapytała czteroletnia Mania.
– Będą.
W  tej samej chwili z  przeciwnego pasa wbił się w  nich TIR. Stracił
panowanie na śliskiej, ośnieżonej trasie.
–  Michał, do kurwy nędzy! – wrzasnęła mu do ucha Emma. –
Skup się!
Ocknął się i  odebrał komunikat z  wieży w  Trondheim. Posadził
maszynę na dobrze oświetlonym pasie i jak przez mgłę obserwował
lekarzy pogotowia reanimujących George’a.
–  Wyłaź, zabrali go do szpitala. A  my mamy co najmniej dobę,
zanim przyleci nowa załoga – powiedziała łagodnie stewardesa.
Michałowi było wszystko jedno. Wyszedł za koleżanką do
terminalu. Nie oglądając się na nią, poszedł do stanowiska wynajmu
samochodów.
–  Wisisz mi kasę za perfumy, skoro uciekasz! – powiedziała
żartobliwie Emma, w lot łapiąc jego intencje.
– Przeleję na konto! – roześmiał się.
Pół godziny później wsiadł do niewielkiego jeepa i  pojechał
w stronę Enontekiö.
Jeśli miało dla niego wzejść słońce, to zrobi to w  połowie
stycznia. A wcześniej on spędzi noc polarną z jedyną osobą, z którą
pragnął być. Dzień poczeka, ale życie nie.
Katarzyna Mak. Bez lukru

–  Oszalałaś?! – Majka była zniesmaczona pomysłem przyjaciółki,


która znów chciała ją swatać. – Nie ma mowy!
– Maja, weźże się zlituj. Czasem normalnie wstyd nam za ciebie. –
Tatka wychyliła resztę piwa wprost z butelki.
Majka poczuła się dotknięta, ale to nie zmieniało faktu, że nie
zamierzała nikogo wyrywać na siłę. Zwyczajnie nie, i już.
–  Nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc, że przynoszę wam
wstyd – odparła nieco bełkotliwie, co tylko utwierdziło ją
w przekonaniu, że na dziś ma już dość procentów.
– Justa, weź lepiej ty jej wytłumacz, bo na mnie się jeszcze obrazi
– jęknęła Tatka, przewracając oczami i oczekując wsparcia Justyny.
Tatiana była śliczną blondynką, ale wygląd grzecznej dziewczynki
był w jej przypadku zwodniczy. Postrzeganie jej jako bezbronnej czy
nawet głupiutkiej dawało jej przewagę w  starciu z  mężczyznami,
z którymi regularnie się spotykała i których niestety nie oszczędzała.
Była typem, który brał, co chciał i  kiedy tylko miał na to ochotę.
Bawiła się facetami jak kukiełkami w teatrze, tak długo, jak się jej to
podobało, a  potem w  dogodnym dla siebie momencie kończyła
przygodę, co nierzadko doprowadzało jej amantów do szaleństwa.
Majka spojrzała na Justynę, oczekując, że chociaż ona postara się
ją zrozumieć.
– Wiesz, Majeczka… Tatiana ma trochę racji.
– Oszalałaś – jęknęła. – Że co? Że niby miałabym pójść do klubu
i wyrwać pierwszego lepszego faceta, a następnie przespać się z nim
dla zasady? – spytała wciąż z  niedowierzaniem, ale miny
przyjaciółek potwierdzały, że zrozumiała je aż za dobrze.
–  Nie dla zasady, tylko dla babskiej satysfakcji – poprawiła ją
Tatiana. – A  poza tym nikt ci nie każe przespać się z  pierwszym
napotkanym w klubie frajerem. Mierz wyżej. Znajdź najlepszą partię
i  powal go na kolana. Wierz mi, tacy smakują najlepiej. – Oblizała
wymownie usta i  mrugnęła do Justyny, która jedynie pokiwała
głową.
Justa nie była może świętoszką, ale na pewno odznaczała się
większą skromnością niż Tatiana. W  zasadzie niczego jej nie
brakowało: była zgrabna, miała piękne kruczoczarne włosy,
sięgające jej do połowy pleców, i  cudowny głos… Niemniej była
spokojniejszą wersją Tatiany, która pomimo pozorów aż kipiała
seksapilem.
–  Zacznij wreszcie czerpać z  życia, a  nie wciąż opłakiwać po
kątach tego skur…czybyka – dodała Tatka.
–  Nikogo nie opłakuję – żachnęła się Majka i  zarzuciła na plecy
ciężki, połyskujący miedzią warkocz.
– Nie oszukuj się…
– No weźże jej coś powiedz… – Dziewczyna spojrzała błagalnie na
Justynę.
Może i  była to prawda, bo czasem zdarzało się jej płakać
w poduszkę i użalać nad draniem, który zdradził ją na tydzień przed
ślubem, a  kilka dni później zginął w  wypadku samochodowym.
Majka nie zamierzała jednak z tego powodu stać się kimś, kim nigdy
nie była. Metoda klin klinem to nie dla niej.
– Nic jej nie powiem, bo ona ma rację – odparła Justyna. – Nikt ci
nie każe zaraz skakać na głęboką wodę i  pójść w  trójkąt razem
z  Tatką i  jednym z  jej fagasów… – Mrugnęła do Tatiany, na co
tamta się rozpromieniła.
Właśnie w  takich chwilach Majka mogłaby przysiąc, że ich
ukraińska przyjaciółka lubi nie tylko chłopaków. Dziewczyny
zdawały się kręcić ją równie mocno, do czego oczywiście o cjalnie
się nie przyznawała.
–  Mogłabyś chociaż spróbować, bo jeśli wkrótce czegoś nie
zmienisz w swoim życiu, to…
–  Tak, tak – odparła od niechcenia. – Wiecie co? Jestem
zmęczona, więc chyba pójdę już do siebie.
–  Nie ma mowy! – Tatka zastąpiła jej drogę, kiedy ta tylko
zwlekła swój lekko ociężały tyłek z  kanapy. – Jeszcze nie
skończyłyśmy. Poza tym uważam, że powinnyśmy coś ustalić
w sprawie twojego wychodnego.
Majka miała naprawdę dość tej rozmowy.
–  Jutro mam dyżur, więc nie przekonacie mnie, żebym została
choćby sekundę dłużej.
– Znów tchórzysz?
–  Nie. Tylko uważam, że to nie jest odpowiedni czas na takie
rozmowy i deklaracje – ucięła, po czym wyszła, tak jak planowała.

***

Ten tydzień był dla Mai naprawdę wyczerpujący. Pierwsze chłodne


jesienne poranki sprawiły, że ludzie pochorowali się i  tłumnie
oblegali przychodnię, w której, odkąd zamieszkała w Nowym Jorku,
pracowała jako pielęgniarka. Miała ręce pełne roboty. Masowe
szczepienia na grypę, zastrzyki, które zresztą były codziennością,
pobieranie krwi do analizy – było tego całkiem sporo. Dlatego kiedy
przyszedł upragniony weekend, odetchnęła z ulgą.
–  Ale ja się chyba nie wyrobię – jęknęła do słuchawki. – Mam
rozgrzebaną kuchnię. Przecież wiesz, że chciałam skończyć
malowanie, zanim zacznie się to całe świąteczne szaleństwo… –
Spojrzała na puszkę z wciąż nietkniętą farbą.
–  Żadne takie. Zrób się na bóstwo. Dziś mamy wychodne. –
Ostatnie słowo jak zwykle należało do Tatiany.
–  Ale… – Nie zdążyła nic dodać, gdyż w  słuchawce rozległ się
urywany sygnał. – Super, po prostu ekstra. Tak się cieszę: ha, ha, ha.

***

Maja, wystrojona w  sukienkę w  wyrazistym sza rowym kolorze,


podkreślającym głębię jej tęczówek, założyła zamszowe kozaczki na
szerokim słupku i zarzuciła na ramiona kaszmirowy płaszczyk, który
może nie był modny, ale miał zapewnić jej ciepło. Zamknęła drzwi
wynajmowanego mieszkania i  ruszyła w  dół schodami kamienicy.
Na dole czekały na nią namolne przyjaciółki. Śmiały się,
dyskutowały, co oznaczało, że przed wyjściem zaprawiły się
alkoholem. Zawsze tak robiły, ilekroć miały w  planach, jak same
mawiały, „przednią zabawę”. Dla Mai z  kolei znaczyło to tylko
jedno: zapowiadał się ciężki wieczór.

***

– Niespodzianka!
Zaskoczona Majka rozglądała się niepewnie po wiwatujących
przyjaciołach i  ich znajomych, którzy przybyli tu, by wspólnie
świętować jej dwudzieste piąte urodziny.
– No nie mów, że zapomniałaś o własnych urodzinach. – Tatiana
była nad wyraz błyskotliwą osobą i  szybko wychwyciła chwilowe
skonfundowanie na twarzy Mai. – Jeszcze raz: najlepszego! –
dodała, ściskając ją serdecznie i  wręczając kieliszek z  białym
musującym winem.
Po chwili w tej części lokalu, gdzie jak się okazało, jej przyjaciółki
zamówiły specjalny stolik na tę okazję, rozległo się głośne Happy
Birthday, a na stół oprócz tortu w kształcie męskiego przyrodzenia –
na którego widok solenizantka wymownie przewróciła oczyma –
wjechało całe morze alkoholu, zapowiadające gigantycznego kaca.
Musiała się więc pilnować, co okazało się niełatwe. Przyjaciółki
bowiem narzuciły ostre tempo, a ona miała słabą głowę.
Maja, która na ogół nie lubiła być w  centrum uwagi, a  właśnie
stała się obiektem zainteresowania, zaraz po kolejnym toaście na
swoją cześć postanowiła się oddalić. Korzystając z  chwili
zamieszania, przeszła w stronę parkietu.
– Myślę, że dziś jest ten dzień – powiedziała Tatka, dołączając do
niej wraz z  Justą i  wręczając jej kolejny kieliszek. – Co o  tym
sądzisz?
– Sądzę, że to dobry pomysł. Wybór jest całkiem spory. – Justyna
mrugnęła przy tym do Mai, która wciąż nie miała pojęcia, o  czym
mówiły przyjaciółki.
– O co wam chodzi? – zapytała wprost. Nie lubiła takich gierek.
–  Ty już wiesz – odparła dobitnie Tatiana. – Wybieraj –
powiedziała i  zatoczyła ręką krąg, wskazując na tłumnie
wypełniających lokal mężczyzn.
– Co?!
Majka już chciała wyperswadować im ten niedorzeczny pomysł,
kiedy naraz doszło ją ciche westchnienie Tatki. A  to z  reguły
świadczyło tylko o  jednym – Tatiana właśnie upatrzyła sobie cel.
Maja z pewną zadziornością zerknęła w stronę, w którą na moment
pobiegł wzrok przyjaciółki, i  dosłownie oniemiała. Obiekt
zainteresowania Tatiany wyglądał całkiem nieźle Nie! Obiekt
zainteresowania Tatiany był nieziemski!
Nagle Majka podjęła być może najgłupszą decyzję w  życiu.
W  zasadzie nie wiedziała, co nią powodowało, może przekora,
a  może pewnego rodzaju chęć odwetu na zbyt nachalnej
przyjaciółce.
– Tamten. – Pokazała ręką na faceta stojącego przy barze, którego
Tatka nie spuszczała z oczu.
– Który? – Justyna zaczęła się rozglądać.
–  Tamten. – Majka ponownie skinęła na mężczyznę. Sączył
właśnie jakiegoś kolorowego drinka z palemką.
– To zbyt duże wyzwanie jak dla ciebie – skwitowała Tatiana.
Jej uwaga podziałała na Maję niczym płachta na byka. W dodatku
postawa i  nadąsana czy nawet odrobinę buńczuczna mina
przyjaciółki wskazywały, że ta oczekiwała jakichś wyjaśnień. To
chyba najbardziej Majkę rozsierdziło. Chcąc zrobić na złość
Tatianie, ruszyła wolnym, lekko niepewnym krokiem w stronę baru.
Niezadowolenie przyjaciółki upewniło ją, że Tatiana sama miała
ochotę na tego przystojniaka. Wbrew zdrowemu rozsądkowi – który
podpowiadał jej, by odpuściła – posuwała się jednak naprzód. Była
przy tym niezwykle ostrożna. Uważała, by nie potknąć się o własne
nogi i  w  rezultacie nie wyłożyć się jak długa, stając się obiektem
kompromitacji. Te kilka wypitych wcześniej drinków zrobiło już
swoje.
Dotarła do baru i przycupnęła na wysokim stołku tuż obok swego
celu, który zdawał się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi.
Chrząknęła wymownie, wierząc, że zdoła w  ten sposób przebić się
przez panujący dookoła hałas. Nic bardziej mylnego, facet ani
drgnął. Ukradkiem zerknęła w  stronę przyjaciółek, które nie
spuszczały z  niej wzroku. Dostrzegając pewnego rodzaju
zadowolenie na twarzy jednej z  nich, znów poczuła złość. Jak
Tatiana może się tak zachowywać?! Przyrzekła sobie, że osiągnie
swój cel, choćby po trupach.
–  Mógłbyś mi podać słomkę? – spytała siedzącego przy barze
mężczyznę, który wlepiał wzrok w  swojego drinka, bawiąc się
palemką.
–  Do mnie mówisz? – Odwrócił się, wyglądając przy tym na
zaskoczonego.
O kurwa, pomyślała, olśniona jego nietuzinkową urodą.
–  Tak, do ciebie – zdołała jedynie odpowiedzieć, jednocześnie
potakując głową.
– Nie rozumiem.
– Prosiłam o słomkę – wyjaśniła, zerkając wymownie na szklankę
wypełnioną kolorowymi plastikowymi rurkami.
–  Słomkę? – Sięgnął po naczynie, wyłowił czerwoną rurkę, ale
zanim ją podał, przez chwilę obracał ją w palcach. – Nie rozumiem.
–  Czego? – spytała, chyba odrobinę naiwnie, bo na jego ustach
natychmiast wykwitł uśmiech, za którym pewnie szalała niejedna
panna w mieście.
– Po co ci słomka, skoro nie widzę drinka? – zapytał.
Gdyby Majka nie była tak bardzo wstawiona, z całą pewnością nie
wiedziałaby, co odpowiedzieć. W  tej chwili jednak, pomimo
lekkiego rumieńca, który natychmiast wypłynął na jej policzki,
ośmielona krążącymi w żyłach procentami, szybko odparła:
– Myślałam, że ty mi go postawisz…
Spojrzał na nią, jakby zupełnie nie wierzył, że to powiedziała.
Uśmiechał się przy tym lekko, co zdradzały drgające kąciki jego
zmysłowych ust.
–  Chyba masz dość – skwitował, ale wysunął w  jej stronę
czerwoną rurkę, którą Maja postanowiła od razu uchwycić. Zamiast
tego omal nie spadła z hokera. Złapał ją w ostatniej chwili, chroniąc
przed bliskim spotkaniem z podłogą. – Nic ci nie jest? – spytał i bez
najmniejszego wysiłku podciągnął ją ku górze. Jej twarz nagle
znalazła się blisko jego twarzy.
Majka spojrzała niepewnie i  dostrzegła coś w  rodzaju zdumienia
w oczach trzymającego ją w ramionach mężczyzny.
–  Nie, chyba nie – bąknęła cicho, po czym zerknęła na chwilkę
w  stronę swoich przyjaciółek. Widząc zaskoczenie na twarzy
Justyny i  coraz większe oburzenie na ślicznym licu Tatiany,
postanowiła kontynuować. – Powiem ci coś w sekrecie.
–  Tak? – Uniesiona nieznacznie brew i  usta tego cholernie
przystojnego faceta złożone w  niepewnym, ale jakże cudownym
uśmiechu, mogły świadczyć jedynie o  tym, że go zaintrygowała
i chyba nieco… bawiła.
–  Moje przyjaciółki na nas patrzą – wyszeptała, a  kiedy
w  odruchu próbował się rozejrzeć, zagarnęła jego twarz obiema
dłońmi, zupełnie jakby chciała go pocałować. W  rzeczywistości
chciała go tylko odwieść od spojrzenia w  tamtym kierunku. –
Założyłyśmy się. Dziś są moje urodziny, a  one się mnie uczepiły –
wyjaśniła pobieżnie, patrząc mu w  oczy. Ich barwa, której w  tej
chwili nie umiała sprecyzować, zdawała się naraz pociemnieć. –
Mam cię wyrwać. – Mrugnęła do niego albo raczej próbowała to
uczynić, trudno jej było ocenić to jednoznacznie, bo naprawdę była
wstawiona. – Więc bądź tak miły i pomóż mi wywieść je w pole.
Nie musiała czekać zbyt długo. Mężczyzna nagle przywarł do jej
ust, wdzierając się w  nie językiem. Całował ją długo, namiętnie,
niespiesznie, aż zawirowało jej w  głowie. Oderwał się na moment,
ale uczynił to tylko po to, by wtulić ją w  siebie ciasno, i  już po
chwili niósł ją na rękach w stronę wyjścia.
Majkę zamurowało. Nie zdołała nawet pisnąć, a już oboje znaleźli
się na parkingu, gdzie stał zaparkowany jego samochód. Otworzył
go pilotem, umieścił ją we wnętrzu i  sam szybko zajął miejsce
kierowcy. Po chwili, nie wiedzieć czemu, znów zagarnął ją do siebie
i na powrót zaczął całować. Była zdezorientowana całą sytuacją, jak
i  faktem, że to wszystko działo się naprawdę. Resztkami zdrowego
rozsądku zdołała go nieznacznie odepchnąć i ledwie łapiąc oddech,
zapytała:
– Co robisz? Przecież już wystarczy…
– One tu są.
– Kto? – wyrwało się jej, na co zareagował śmiechem.
Naraz pojęła, że mówi o jej przyjaciółkach. Zerknęła przelotnie na
tylne siedzenie, bo trzymający ją w  ramionach mężczyzna
skutecznie jej to utrudniał, zupełnie jakby spodziewała się, że Tatka
i  Justa będą chciały więcej niezbitych dowodów albo co gorsza,
będą miały ochotę się przyłączyć.
–  Nie tam – zaśmiał się ponownie, ale powstrzymał ją, kiedy
chciała ponownie się obejrzeć. Przecież mogła wszystko zepsuć. Na
domiar złego znów przywarł do niej ustami, na co ona dosłownie
rozpłynęła się w jego ramionach…
–  Co robisz? – wyrwało się znów Mai, kiedy nagle wypuścił ją
z ramion, a do jej uszu dotarł warkot odpalanego silnika.
– Skoro mamy towarzystwo… – odparł tajemniczo.
W mig zorientowała się, że samochód rusza.
– Dokąd mnie zabierasz?!
– Zaraz się przekonasz.

***

Droga do celu nie trwała zbyt długo, choć właściwie Majka nie była
w  stanie tego dokładnie sprecyzować. Z drzemki wyrwały ją lekkie
drgania samochodu, który akurat parkował na jakiejś nierówności.
–  Gdzie my jesteśmy? – zapytała nagle, starając się przypomnieć
sobie wydarzenia mijającego wieczoru i  jednocześnie wypatrzeć
w ciemności coś, co mogłoby dać jej odpowiedź na zadane właśnie
pytanie.
–  U  mnie – odparł siedzący obok mężczyzna. Nie czekając na
dalsze pytania, wyszedł z  auta i  po chwili znalazł się po stronie
drzwi pasażera, które niezwłocznie przed nią otworzył. –
Zapraszam. – Wysunął w  jej stronę dłoń, Maja zaś niepewnie ją
ujęła.
Wkrótce oboje znaleźli się pod drzwiami domu. W ciemnościach,
rozjaśnianych jedynie mdłymi światłami latarenek, sprawiał
wrażenie olbrzymiego. Kiedy dosłownie po sekundzie stanęli w jego
przytulnym wnętrzu, przed Mają rozciągnął się widok, jaki dotąd
mogła podziwiać jedynie w  telewizyjnych programach
o milionerach.
–  To chyba nie jest dobry pomysł… – wydukała i  spojrzała
w stronę drzwi.
Wtedy on objął ją ciasno, a następnie znalazł jej wargi, na których
natychmiast złożył pocałunek – Majka była pewna, że nigdy go nie
zapomni. Wdarł się językiem w jej usta, a te, zamiast słuchać głosu
rozsądku i  zacisnąć się w  cienką kreskę, rozchylały się i  kusiły…
Niesforny rozum, który podpowiadał, by brała nogi za pas, płatał jej
gla, budząc w głowie najśmielsze erotyczne fantazje i oczekiwania.

***

Całował ją zachłannie, bardzo pewny tego, co robił. Niemal po


omacku poprowadził ją przez nieoświetlony długi korytarz, wiodący
wprost do jego sypialni, gdzie jedynym źródłem światła były
bladoniebieskie diody zapalone wokół łóżka. Światło jednak nie
było im potrzebne, choć miał niewątpliwą ochotę przyjrzeć się
uważniej tajemniczej dziewczynie, która drżała pod wpływem jego
pocałunków. Ale pragnienie, by ją posiąść, było na tyle silne, że
odpuścił. Uwielbiał taki rodzaj kobiet, szybkich, świadomych…
Budziły w nim naturę, nad którą z trudnością panował, co szalenie
go podniecało W  okamgnieniu pozbył się jej staromodnej,
niepasującej do niej sukienki. Zerknął na jej ligranowe ciało,
spowite jedynie niebieskim światłem, okryte koronkową bielizną
i  pończochami, których widok rozpalił w  nim jeszcze mocniejszy
ogień. Ponownie zapragnął zobaczyć ją w  pełnej krasie, ale nie
sięgnął do włącznika, gdyż obawiał się, że ją spłoszy – pomimo
odwagi i  pewności siebie chwilami sprawiała wrażenie
niezdecydowanej. Uznał więc, że i  na to przyjdzie pora, nie
zamierzał przecież pozwolić jej wyjść stąd do rana.
–  Ja… To chyba nie jest najlepszy pomysł… – usłyszał, co tylko
utwierdziło go w przekonaniu, że powinien łapać chwilę.
Nie chciał, by w  tej pełnej skrajności dziewczynie wzięły górę
wątpliwości, więc pozostawało mu działać bardziej zdecydowanie.
Przyciągnął ją i  zamknął jej usta pocałunkiem. Oddała go, choć
nadal wyczuwał jej niepewność. Zrobił więc kolejny, bardziej
zdecydowany krok, gdyż nie miał zamiaru w  takiej chwili zostać
sam z  nabuzowanym ego i  pobudzoną żądzą męskością, już od
chwili spotkania przy barze boleśnie opinaną przez spodnie. Nie
miał ochoty na żadne zastępstwo, które błyskawicznie załatwiłoby
palący problem. Stojąca przed nim dziewczyna różniła się nieco od
kobiet, które już nieraz zapraszał do swego łóżka, ale był pewien, że
dziś chciał tylko jej. Szybko więc przeszedł do rzeczy.
Pchnął ją lekko, a  ona natychmiast znalazła się pod nim na
miękkim, wyściełanym czarną satyną łóżku. Przechodząc do sedna
sprawy, nie przestawał jej całować, gdyż czuł, że ilekroć zwalniał
tempo, spinała się, a  to mogło oznaczać chęć odmowy, on zaś
pragnął jej niemal do bólu. Nie był jednak draniem i nie zamierzał
brać jej siłą. Brzydził się przemocą, której sam doświadczył
w  przeszłości. Poza tym niepewność dziewczyny działała na niego
wyjątkowo pobudzająco, postanowił więc jedynie skorzystać z  jej
chwili słabości… Dotykał dłońmi jej ciepłych, drżących ud, które
słodko zaciskała, prowokując go tym jeszcze bardziej. Pewnie
rozsunął je kolanem, a  następnie jego dłoń powędrowała do jej
kobiecości, która – czuł to nawet przez koronkowy materiał –
pulsowała z  podniecenia. Zdecydowanym ruchem odsunął brzeg
materiału i  jego kciuk dotarł do najczulszego punktu w  ciele
kobiety. Ten z  pozoru niewinny dotyk sprawił, że leżąca pod nim
dziewczyna wydała z siebie bezwstydny jęk prosto w jego usta, a to
było znakiem, że pragnie go nie mniej niż on jej. Wówczas jego
kciuk rozpoczął atak na nabrzmiałą łechtaczkę, podczas gdy kolejny
palec stymulował jej płatki, droczył się z  nią, ocierając, wchodząc
nieznacznie i na powrót wychodząc z jej ciepłego wnętrza. Spojrzał
na jej błogą, zarumienioną twarz. Z  satysfakcją zerknął też na
poruszające się bezwiednie biodra. Wyraźnie pragnęła więcej.
Jeszcze przez ułamek chwili słuchał tak piekielnie działających na
niego jęków, a potem zdjął z niej tę skromną, ale seksowną koronkę.
Wtedy otworzyła oczy, w  których – mógłby przysiąc – dostrzegł
strach. Nie analizował tego jednak, tylko pospiesznie rozpiął
spodnie i  uwolnił swój nabrzmiały członek. Musiał ją mieć, teraz,
natychmiast. Wsunął dłonie pod spięte pośladki dziewczyny
i  pewnie nakierowując ją na siebie, wszedł w  nią z  impetem.
Zastygł, słysząc jęk, który prawdopodobnie nie miał nic wspólnego
z  przyjemnością. Nie to jednak sprawiło, że się zatrzymał. Opór,
który poczuł, świadczył tylko o  jednym i  nie dało się go pomylić
z niczym innym. A łzy na policzkach leżącej pod nim dziewczyny –
widział je dokładnie, gdyż odruchowo zapalił nocną lampkę –
natychmiast potwierdziły jego podejrzenie.
Ale jak? Przecież to niemożliwe! – przelatywało mu przez głowę.
Dziewczyna wyglądała na młodą, ale z  pewnością nie była aż taką
małolatą, by być dziewicą! Przywołał wspomnienie z  klubu, kiedy
sączył drinka przy barze. Słyszał, jak jakaś grupa młodych ludzi
świętowała czyjeś dwudzieste piąte urodziny. A  potem ona
w  przezabawny sposób poprosiła go o  słomkę, wspominała coś
o jakimś zakładzie…
–  Dlaczego mi nie powiedziałaś? – spytał nieco rozzłoszczony.
W zasadzie powinno mu to imponować, ale jakoś daleko mu było do
euforii. Był świadkiem jej wahania, które wziął za skromność
i  z  premedytacją wykorzystał. Nagle przypomniał sobie jej
dziwaczną prośbę, którą wziął wówczas za żart i  zwyczajny babski
podryw.
–  Bo nie pytałeś – odparła i  spojrzała na niego zawstydzonym,
lekko urażonym wzrokiem. – Poza tym próbowałam…
– Już. Cisza – przerwał, zamykając jej usta pocałunkiem.
Przez krótką chwilę nie wiedział, jak się zachować, co było do
niego zupełnie niepodobne. Zawsze działał szybko i  zdecydowanie.
Teraz jednak się zawahał. Trwało to tylko sekundę, doszedł bowiem
do wniosku, że chowanie głowy w  piasek i  tak już niczego nie
zmieni. Sytuacja była rozwojowa i zdawała się wymykać mu z rąk,
musiał więc działać.
Pocałunkami, na które niezmiennie reagowała w  cholernie
pociągający sposób, chciał uciszyć własne wyrzuty sumienia
wywołane tą koszmarną pomyłką. Tak, pomylił się, co nie zdarzyło
mu się nigdy wcześniej. Oderwał się na chwilę od ust dziewczyny
i  spojrzał na jej rozanieloną twarz. Purpura na policzkach
świadczyła o  silnym podnieceniu, choć jeszcze przed sekundą
wyglądała na strapioną z powodu wynikłej sytuacji.
– Skoro już się stało – powiedział miękko, odsuwając włosy z jej
czoła – to może pozwól, że dokończymy to, co zaczęliśmy.
Nie miał w  zwyczaju o  cokolwiek prosić kobiety, zwłaszcza
o seks, ale w tym konkretnym przypadku czuł, że nie może postąpić
inaczej.
Uśmiechnął się do niej. Na niewiele się to zdało, bo znów zrobiła
minę, jakby za moment miała się rozpłakać.
–  Rozluźnij się, proszę – szepnął czule i  ponownie zaczął ją
całować, zębami zahaczając nabrzmiałe od pocałunków wargi
dziewczyny. – Zaraz zaczniesz odczuwać przyjemność – obiecał, na
co ona oblała się rumieńcem, równie zaskakującym jak sam fakt jej
dziewictwa.
Zaczął nieznacznie poruszać biodrami, wchodząc w  nią głębiej,
był jednak bardzo ostrożny i delikatny, do czego nie nawykł. Lubił
ostry seks, ale w  tej chwili zdawał sobie sprawę, że byłby egoistą,
gdyby zafundował tej dziewczynie taki rodzaj przyjemności.
Postanowił z  tym zaczekać. Z  każdym pchnięciem czuł jej
zaciskające się palce na jego ramionach i  tężejące pod nim kruche
ciało, ale nie przestawał. Wbijał się w  nią powoli, z  pewnego
rodzaju namaszczeniem, ale zdecydowanie, głęboko, do samego
końca. Patrzył przy tym w oczy swej kochanki, choć ona zdawała się
raz po raz uciekać wzrokiem. Była tak kurewsko urocza…
Przyspieszył, kiedy z jej ust wydobył się cichutki, działający na jego
wielkie męskie ego jęk. Wraz z  tempem, jakie wyznaczył, jęki
rozkoszy leżącej pod nim kobiety wezbrały na sile. Pchnął jeszcze
kilkakrotnie, by dojść razem z  nią, składając na jej ustach długi,
przeciągły pocałunek.

***

– W porządku?
Majka, zażenowana zupełnie nowym doznaniem, jakim w  istocie
był pierwszy orgazm, pokiwała głową.
–  Hej? – Mężczyzna zatrzymał ją, kiedy próbowała wyśliznąć się
z jego ramion, i wwiercił się w nią spojrzeniem diabelsko kuszących,
szarogranatowych oczu. – Co chcesz zrobić?
– Chyba powinnam już pójść – jęknęła niepewnym głosem.
– Skoro sądzisz, że pozwolę ci odejść, to jesteś w błędzie.
–  Słucham? – Zadrżała. Nieraz słyszała o  psychopatach, którzy
tygodniami, a  nawet latami więzili swe o ary, zmuszając je do
nierządu.
–  Nie wypuszczę cię stąd, dopóki nie ujrzę na twojej twarzy
zadowolenia tak wielkiego jak moje własne – szepnął prosto w  jej
usta, którymi ponownie zawładnął. – Nie pozwolę ci odejść, póki nie
wyzwolę w  tobie tych wszystkich ukrytych emocji, które skrywają
się gdzieś tu. – Dotknął jej drobnej piersi, która mimo że nadal
skryta za cienkim materiałem, zareagowała bardzo intensywnie.
– Co robisz? – zdołała zapytać, widząc, że wstaje.
Uśmiechnął się w  odpowiedzi, a  następnie powolnymi, choć
niezwykle wprawnymi ruchami – zupełnie jakby celowo tworzył coś
na wzór widowiska – pozbywał się swojego ubrania.
Majka przełknęła głośno ślinę na widok zupełnie obnażonego,
niebywale seksownego męskiego ciała. Jej wzrok prześliznął się po
jego muskularnych ramionach, szerokim, cudownie wyrzeźbionym
torsie, napiętym brzuchu, który sprawiał wrażenie, jakby był ze
stali, i zatrzymał się na jego członku. Ten wydawał się przeogromny.
Wstrzymała oddech, nie mogąc uwierzyć, że się w  niej zmieścił.
Przyłapana na podziwianiu jego atutów, spłonęła rumieńcem, na co
on zaśmiał się cicho. Następnie zawisł nad nią, zdarł z niej satynową
narzutę, po czym wsunął dłoń pod jej drżące plecy i  rozpiął
biustonosz, który z rozkoszą cisnął na podłogę. Przywarł ustami do
jednej z  piersi, ssał ją, pieścił językiem, kreśląc zmysłowe kółka,
a jednocześnie drugą pierś stymulował palcami, czym doprowadzał
Majkę do szaleństwa. Wiła się pod nim i jęczała cicho, nadal jednak
próbując się powstrzymywać.
Nie nawykła do podobnych sytuacji, gdyż brakowało jej
doświadczenia. W  zasadzie po raz pierwszy w  życiu znalazła się
w  tak niezręcznym położeniu. Uciekła wzrokiem, kiedy dostrzegła
uśmiech błąkający się na przystojnej twarzy swego kochanka,
a  potem przymknęła powieki, oddając się rozkoszy, która
zawładnęła jej ciałem. Czuła na sobie jego dłonie – rozpoczęły
ponowną wędrówkę, aż dotarły do jej najczulszego punktu. Gdy
wprawne palce zaczęły pieścić jej wnętrze, na moment znów
wstrzymała oddech. Nie umiała nad sobą zapanować, jęczała
bezwstydnie, coraz śmielej wypychając biodra, które teraz już
poruszały się rytmicznie, jakby wbrew jej na ogół zdrowemu
rozsądkowi.
–  Tak, bardzo ładnie – usłyszała jego zadowolony głos, co
sprawiło, że natychmiast otworzyła oczy. Policzki płonęły jej żywym
ogniem, czuła to wyraźnie, choć w  tej chwili nie była pewna, czy
szkarłat skóry był efektem wstydu, czy odczuwanej nieziemskiej
przyjemności. – A  teraz chodź do mnie – powiedział i  zanim
wyjaśnił, czego oczekuje, już leżał pod nią, wprawnie sadzając ją na
sobie okrakiem. – Jeśli cię znów zaboli, powiedz.
Przez moment patrzyła na leżącego pod sobą mężczyznę i nie była
w  stanie uczynić choćby najmniejszego ruchu. Wówczas on przejął
inicjatywę. Jednym zdecydowanym ruchem usadowił ją na swoim
gotowym członku. Poczuła go w  sobie głęboko, a  chwilowy ból
rozchodzący się w  dole brzucha szybko ustąpił miejsca rozkoszy,
która już zalewała jej drobne ciało. Zamknęła oczy i delektowała się
chwilą, czując przyjemne mrowienie rozchodzące się wzdłuż
kręgosłupa.
– W porządku?
Zerknęła na niego spod rzęs i niepewnie pokiwała głową.
–  Pokaż, co potra sz, mała. – Klepnął ją w  pośladek i  posłał
łobuzerski uśmiech, który sprawił, że policzki Majki znów pokryły
się purpurą
Trzymając ją za pośladki, uniósł lekko jej pupę, by za chwilę
docisnąć jej ciało do własnego. Wchodził w  nią raz po raz, głębiej,
intensywniej.
– Tak, dobrze – pochwalił ją i wyprężył się mocniej, na co wydała
z siebie głośny, przeciągły jęk.

***
Był pewien, że nie sprawił jej bólu, więc nie przestawał i prosząc ją
o to samo, pomógł złapać wspólny rytm.
– Pięknie – pochwalił.
Rajcował go ten widok, choć wiedział, że nie nacieszy się nim
zbyt długo. Zaraz dojdzie, a nie zdoła się już dłużej powstrzymywać.
Starał się jednak przeciągać tę chwilę i  podziwiał cudowną
przemianę, jaka rodziła się na jego oczach, powodowana orgazmem
kochanki. Wsparł się na łokciach, by ponownie musnąć ustami jej
maleńkie piersi i  te cudownie naprężone, lekko zaróżowione
guziczki. Doznania tej dziewczyny sięgnęły apogeum – teraz
bezwstydnie krzyczała już na całe gardło. Odnalazł jej usta, które
zamknął pocałunkiem, siadając przy tym i  wciskając się w  nią
jeszcze mocniej, scalając ich ciała w ciasnym, miłosnym uścisku.
–  Tak… – jęknął w  nabrzmiałe od pocałunków wargi swej
kochanki. – Cudownie – dodał jeszcze, po czym pulsując, wypełnił ją
gorącą spermą.

***

Maja obudziła się, kiedy doszedł ją nieznany dźwięk dobiegający


gdzieś z  głębi domu. Odruchowo zerwała się z  łóżka. Chyba nadal
nie do końca wiedziała, gdzie jest i co wydarzyło się tej nocy. Nagle
dotarło do niej, że to, co jeszcze przed chwilą wydawało się jedynie
ekscytującym, erotycznym snem, w  istocie było zawstydzającą
rzeczywistością. Spojrzała na ziemię, gdzie jeszcze wczoraj –
mogłaby przysiąc – leżały jej ubrania. Teraz jednak poza lśniącą,
wypolerowaną podłogą nie dostrzegła nic więcej. Spanikowała
i szczelnie owinęła się narzutą. W sekundę potem dopadło ją uczucie
olbrzymiego zażenowania, w  dodatku pomieszanego z  wyrzutami
sumienia. To na pewno z  powodu alkoholu, którego wypiła całe
morze, znalazła się w  tym łóżku i  zrobiła, co zrobiła. Zerkając na
zmemłaną pościel, nie czuła się jednak usprawiedliwiona. To nie
było żadne wytłumaczenie. Okazała się frywolna, i  tyle. Faktem
jednak było, że wygrała zakład, w  który uwikłała się
z przyjaciółkami. Marne pocieszenie…
–  Wstałaś już? – Głos wchodzącego do sypialni mężczyzny,
którego imienia nawet nie znała, a  z  którym niewątpliwie spędziła
namiętną noc, wyrwał ją nagle z  zadumy. Drgnęła jak spłoszone
zwierzę, co nie umknęło jego uwadze. – Zrobiłem śniadanie.
Włączyłem też ekspres. Nie wiem, jaką kawę pijasz, więc
postanowiłem…
– Słuchaj – jęknęła Maja i nerwowo zacisnęła dłonie na satynie, za
którą skrywała swoje dygoczące ciało. – Nie wiem, jak mam się
zachować po tym, co zaszło między nami, ale uważam, że to nigdy
nie powinno się wydarzyć i że powinnam już pójść…
Może Majka niecelnie zinterpretowała nagłe spojrzenie stojącego
nieopodal mężczyzny, ale mogłaby przysiąc, że w  jego
zmieniającym się wyrazie twarzy dostrzegła niezrozumienie, może
nawet lekkie niedowierzanie. Dotarło też do niej, że ten nad wyraz
pewny siebie nieznajomy rusza w  jej kierunku zdecydowanym
krokiem. Cofnęła się więc szybko, co spowodowało, że jej wiotkie
niczym z waty nogi zaplątały się w śliski materiał i runęła jak długa
na wielkie łoże znajdujące się tuż za jej plecami. Facet szybko
znalazł się nad nią. Osaczył ją silnymi ramionami, tworząc z  nich
pewnego rodzaju pułapkę, z  której z  całą pewnością nie miała
najmniejszych szans się wydostać, i  pewnym ruchem zdarł z  niej
czarny materiał, mimo że zdawała się trzymać go kurczowo
pobielałymi z  emocji, zaciśniętymi w  pięści dłońmi. Przez moment
patrzył na nią, jakby miał zamiar pochłonąć ją wzrokiem, przez co
purpura zalewająca jej policzki wydawała się parzyć.
–  Chyba powinniśmy się wykąpać – odezwał się nagle, muskając
jedynie ustami jej szyję, choć Maja przez moment podejrzewała, że
dosłownie rzuci się na nią i  posiądzie w  najbardziej wyuzdany
sposób. A może po prostu o tym marzyła?
–  Co? – niepewnie wyrwało się jej z  ust. Nadal nie do końca
pojmowała, do czego zmierzał ten szalenie nieprzewidywalny
mężczyzna, ale ta poniekąd dziwna prośba naraz wzbudziła w  niej
niepokojące uczucia.
– Tu – powiedział głosem tak zmysłowym, że aż zaparło jej dech
w  piersiach – masz zaschniętą krew. – Dotknął jednocześnie jej ud
i  dotarł palcami aż do samej kobiecości, która nagle nieznośnie
zapulsowała, co zawstydzało Majkę i równocześnie niepokoiło.
– Co? Krew? – zapytała piskliwym głosem. Kiedy dotarła do niej
bezsensowność tego pytania, dosłownie spąsowiała.
– Chodź – powiedział nagle, podnosząc się i chwytając ją za rękę.
– Zrobię ci kąpiel.
– Ale…
Nie zdołała nawet zaprotestować, bo wszystko działo się
w zawrotnym tempie. Facet w okamgnieniu zaciągnął ją do łazienki
znajdującej się na końcu długiego korytarza. Olbrzymie
pomieszczenie, które jedynie przez obecność armatury zdradzało
swoje rzeczywiste przeznaczenie, wystrojem przypominało salę
balową, gabarytem zaś całe jej małe wynajęte mieszkanko. Przepych
tego miejsca sprawił, że Maja poczuła się jeszcze bardziej
niezręcznie, ale nim zdołała jakkolwiek zareagować, mężczyzna już
nalewał wody do ogromnej, zatopionej w  marmurowej posadzce
wanny, która z  pewnością mogłaby pomieścić nie jedną, nie dwie,
ale dziesięć osób jednocześnie. Niezdolna do jakiejkolwiek
konwersacji i  onieśmielona, stała i  patrzyła, jak mężczyzna
pozbywał się ubrania, nie odrywając od niej pociemniałego,
piekielnie podniecającego spojrzenia.
–  Z  pianką czy z  olejkiem? – spytał nagle, wyrywając ją z  jej
poplątanych myśli.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, z  lekkim uśmiechem krojącym się
na zmysłowych ustach dolał czegoś do wypełniającej się wodą
wanny i dodał:
–  Chciałem dać ci wybór, ale nie przeczę, lubię sprawować
kontrolę. – Mrugnął do niej. – Możesz już wejść.
Maja spojrzała na niego po raz kolejny, jakby nie rozumiała słów,
które wydobywały się z jego ust. Po chwili jednak, kiedy zobaczyła
kolejny uśmiech na tej cudownej, niemal boskiej twarzy oraz
odsłonięte równie boskie ciało, zdecydowała, że szybkie wejście do
wanny i  zanurzenie się w  przyjemnie ciepłej wodzie aż po szyję
będzie w  tej krępującej sytuacji najwłaściwszym posunięciem.
Szybko jednak pożałowała swej niekomunikatywności, gdyż sama
woda, pomimo pięknego zapachu i  nieznacznie wyczuwalnej
lepkości, która była wynikiem eterycznego olejku, nie zapewniała jej
upragnionego schronienia przed jego pożądliwym wzrokiem.
A  przecież mogła poprosić o  pianę… Kiedy dołączył do niej,
natychmiast próbowała się odsunąć, zupełnie jakby chciała zrobić
mu miejsce. Prawda jednak leżała gdzie indziej. Zwyczajnie
stchórzyła i  usiłowała stworzyć bezpieczny, według niej, dystans.
Nieznajomy uśmiechnął się pobłażliwie, po czym zupełnie
niewzruszony jej zabiegami, przybliżył się i zagarnął jej ciało swoim
ramieniem.
– Odpręż się – mruknął jej do ucha, okrywając ciepłym oddechem
jej skórę, która odziała się milionem przyjemnych dreszczy. – Pomóc
ci? – spytał.
Niezdolna do kontynuowania rozmowy Maja spojrzała na
mężczyznę wyraźnie skonsternowana. Ten jednak, nie czekając na
jej przyzwolenie czy też protest, wziął do ręki gąbkę, nalał na nią
niewielką ilość pachnącego płynu do kąpieli i  rozpoczął wędrówkę
po jej ciele.

***

Nie chciał jej spłoszyć, zaczął więc od rąk. Wyraźnie zadrżała pod
wpływem dotyku, ale nie oponowała. Wtedy zbliżył spienioną myjkę
do jej piersi. Dziewczyna zamknęła oczy, co – był tego pewien –
zrobiła ze wstydu. Przyciągnął ją wówczas jeszcze bliżej i starannie
umył najintymniejsze miejsce w ciele kobiety. Z jej ust natychmiast
wydobył się cichy jęk, który sprawiał mu niebywałą przyjemność.
Jeszcze nigdy nie miał do czynienia z  tak wrażliwą dziewczyną,
a znał ich przecież wiele. Mógłby przysiąc, że zrobiłby jej dobrze za
pomocą miękkiej gąbki, ale w  tej chwili nie zamierzał tego
udowadniać, bo naraz sam zapragnął więcej. Porzucił więc myjkę
i natychmiast zaczął pieścić ją palcami, na co zaczęła się wić, jęcząc
coraz głośniej. Uchwycił jej dłoń i nakierował ją na swój naprężony
członek. Przesuwając jej rękę w górę i dół, wymownie pokazał, jak
ma z  nim postępować. Znów mógłby przysiąc, że spłonęła
rumieńcem, przez co jego gotowy już penis stał się jeszcze twardszy.
Drobna dłoń i  zaplatające się na jego ucie palce sprawiły, że jak
w  amoku zaczął poruszać biodrami, jednocześnie nie przestając
pieścić dziewczyny. Jej słodkie jęki wypełniały całą przestrzeń,
a  cudowna reakcja jej ciała budziła w  nim coraz większe fantazje.
Uklęknął, a  jego męskość znalazła się na wysokości jej twarzy. Ta
niedoświadczona kobieta patrzyła na jego buzującą erekcję
z przerażeniem, ale i dziką fascynacją, która go zachwycała.
– Dasz radę – zapewnił ją i zbliżył członek do jej ust.
Kiedy niepewnie, ale jednak je otworzyła, ostrożnie wsunął się
w jej rozchylone wargi. Jeszcze przez moment patrzył na jej reakcję,
która – znów był pewien jej kolejnego debiutu – mogła być
naprawdę różna, a następnie zaczął poruszać miarowo biodrami.
– Ssij – powiedział zmienionym z pożądania głosem.
Zareagowała natychmiast i  choć wciąż nieudolnie, zaczęła go
zachłannie zasysać. Chwycił ją za ramiona, by mieć nad nią
kontrolę, i zamknął oczy, zupełnie oddając się przyjemności. Wbijał
się w jej usta, czując naprzemiennie ślizgający się język i przyjemne
zasysanie słodkich warg. Kiedy poczuł, że jest bardzo bliski
spełnienia, cofnął biodra, na co spojrzała na niego z  totalnym
niezrozumieniem.
–  Jeszcze na to za wcześnie – wyjaśnił schrypniętym głosem,
a następnie podniósł ją wyżej, błyskawicznie obrócił, i zapierając jej
dłonie na rancie wanny, wszedł w nią bardzo głęboko.
Jęknęła głośno, przeciągle. Wstrzymał się więc na moment,
dopasowując się do jej ciasnego ciała, po czym czując, jak się
rozluźnia, rozpoczął szaloną gonitwę, z  olbrzymią przyjemnością
wsłuchując się w jej rozkoszne jęki.

***

Cokolwiek miało oznaczać zdanie: „Widzimy się później”, jego sens


zupełnie do Majki nie docierał. Mężczyzna, którego imienia nawet
nie znała – w  całym tym szaleństwie nawet nie zdołała go o  nie
zapytać – odwiózł ją do jej mieszkania. Na pożegnanie złożył na jej
wargach subtelny, wręcz przelotny pocałunek, musnął ustami jej
dłoń i  odjechał. Była mu wdzięczna za podwózkę, gdyż z  powodu
zamieszania nie miała nawet swojego kaszmirowego płaszcza, ale
nawet nie zdążyła za nią podziękować. Ponoć bardzo się gdzieś
spieszył. Majka nie analizowała tego, choć poczuła się co najmniej
dziwnie.
–  Gdzieś ty, do cholery, była?! – już od drzwi naskoczyła na nią
Tatka, która wraz z Justyną wyczekiwała jej powrotu.
Obie jej przyjaciółki od dawna miały klucze do jej kawalerki. Gdy
Maja wyjeżdżała, opiekowały się kwiatami i  kotem, który na ich
widok na ogół jeżył się i  cicho prychał z  niezadowolenia. Patryk –
tak właśnie się wabił – nie lubił obcych, a  swoje nietypowe jak na
kota imię odziedziczył po zmarłym tragicznie byłym chłopaku swej
właścicielki. To Tatiana i  Justyna wpadły na tak genialny pomysł,
by nazwać kota ludzkim imieniem, w  dodatku imieniem chłopaka,
który bardzo skrzywdził ich przyjaciółkę. I choć Majka uważała, że
to trochę niewłaściwe, przekonały ją, że w ten sposób ból po stracie
narzeczonego może nieco zmaleć. I  chyba miały rację – zresztą
miewały ją nad wyraz często – bo być może właśnie dzięki temu
Maja rzeczywiście jakoś szybko pogodziła się z tym, co ją spotkało.
Nieprzyjemna nuta w głosie Tatiany sprawiła, że Majka obrzuciła
przyjaciółkę niechętnym spojrzeniem, które miało w  delikatny
sposób jej dać do zrozumienia, żeby się odpieprzyła. Sama ją w  to
wpakowała, jak więc teraz mogła robić jej wyrzuty?
– No co się tak patrzysz?! – Tatka wydawała się naprawdę zła. –
My się tu zamartwiamy od wczoraj, a  ty wracasz i  wyglądasz,
jakbyś… – Obrzuciła ją ciekawskim, trochę nazbyt wnikliwym
spojrzeniem. Jej twarz wyraźnie stężała. – No nie mów, że to
zrobiłaś?!
Majkę, nie wiedzieć czemu, nagle zalała złość, jakiej nigdy dotąd
nie czuła do swojej przyjaciółki. Taka wściekła nie była nawet
wtedy, gdy Tatiana wielokrotnie próbowała ją wpychać w  ramiona
mężczyzn, dzięki którym miała stać się „stuprocentową kobietą”.
–  Tak. Zrobiłam – odparła hardo. – Przecież o  to wam obu
chodziło, prawda? – zapytała, widząc pretensje w  oczach Tatiany
i współczucie malujące się na twarzy wciąż milczącej Justyny.
–  Kurwa, dziewczyno! – naskoczyła na nią Tatka. – Wiesz, kim
jest ten facet?
–  Nie mam pojęcia. – Wzruszyła beztrosko ramionami, na co
tamta wytrzeszczyła oczy. – Co za różnica? Ważne, że był… dobry.
–  Dobry? – Justyna szturchnęła Tatianę w  bok, ledwie
powstrzymując się przed ripostą, którą miała wypisaną na twarzy.
– Nie znam się na tym, ale chyba tak…
–  To Black – rzuciła cierpko, zupełnie jakby oczekiwała od swej
przyjaciółki, że ta będzie znała każdego przystojnego faceta
w Nowym Jorku. – Joe Black. Mówi ci to coś?
–  Nic. Poza Bradem Pittem oczywiście, który wcielał się w  tę
kultową postać – odparła, zaśmiewając się z własnego żartu. Facet,
z  którym spędziła upojną noc, nie był do niego nawet podobny:
ciemne włosy, wysoki, postawny…
–  Oszalałaś czy jaja sobie robisz?! – naskoczyła na nią po raz
kolejny Tatiana.
Majka wyraźnie miała już dość tego tematu i  pewnie dlatego do
rozmowy znów dołączyła Justyna, która w  stresujących sytuacjach
potra ła niezwykle szybko rozładować napięcie.
–  Naprawdę nie wiesz, kim jest? – spytała, na co Maja tylko
pokręciła głową. – Zupełnie go nie kojarzysz?
– Nic a nic – odparła, po czym zdjęła buty. Wreszcie udało się jej
jakoś ominąć obie dziewczyny i przeszła w głąb mieszkania.
–  Justa, weźże jej coś powiedz – jęknęła Tatiana. Jak zwykle,
kiedy brakowało jej argumentacji, prosiła Justynę o wsparcie.
Justa znów spojrzała nieodgadnionym, lekko zmieszanym
wzrokiem na Majkę, co oznaczało, że ani jej samej, ani tym bardziej
Mai nie przypadnie do gustu ten wywód.
– Black to biznesmen – zaczęła niepewnym głosem.
Majkę nieco to rozeźliło. Od razu zaczęła podejrzewać, że
przyjaciółkom chodzi o klasę społeczną. Odnosiła wrażenie, że czuły
się od niej lepsze tylko dlatego, że miały prawdziwe rodziny, ona
tymczasem była podrzutkiem. Dotyczyło to zwłaszcza Justyny, która
oprócz kochających wpływowych rodziców i  prawdziwego
rodzinnego domu miała wszystko to, czego Mai zawsze brakowało.
Majka, odkąd sięgała pamięcią, była sierotą. Kobieta, która ją
urodziła, zostawiła ją w  jednym z  pierwszych wówczas w  Polsce
okien życia.
–  I  co z  tego? – obruszyła się Majka, już zupełnie nie kryjąc
swoich uczuć. – Chcecie mi powiedzieć, że jestem od was gorsza
i nie zasługuję…
–  Black to gnojek – wtrąciła się Tatiana. Głos miała poważny
i rzeczowy.
I  nagle wcześniejsze wnikliwe przemyślenia i  podejrzenia, że
Tatce mogło chodzić o coś zupełnie innego, tra ł szlag.
– To dlatego, że jest takim gnojkiem, wczoraj wzięłaś go sobie na
cel? – spytała Majka. Pomimo troski bijącej z oczu blond piękności
jakoś nie do końca jej wierzyła.
– Auć…

***

Maja nie czuła się dobrze z  tym, że przez niejakiego Joego Blacka
posprzeczała się z  najlepszymi przyjaciółkami. Nie chciała przecież
przez faceta, którego w zasadzie nie znała – ale który niewątpliwie
doprowadził ją, i to wielokrotnie, do szaleństwa, o jakim nawet nie
śniła – stracić wieloletnich kumpeli. Były dla niej ważniejsze od
jakiegoś tam dzianego przystojniaka, który w dodatku rzekomo nie
cieszył się najlepszą opinią. Nie miała pojęcia, przed czym chciały ją
przestrzec Tatka z Justą, ale zamierzała sama to sprawdzić w necie.
Skoro był tak znanym i wpływowym biznesmenem, to pewnie okaże
się to proste. Najpierw jednak wzięła relaksacyjną kąpiel, podczas
której zaczęła rozpamiętywać chwile spędzone w ramionach Blacka,
co wywołało żywe pragnienie w jej spragnionym pieszczot ciele…
Wróciła do salonu ubrana w polarowy kombinezon w żółto-czarne
paski, do złudzenia przypominający swym wzorem pszczółkę, jej
ulubioną postać z kreskówki, którą przed laty tak chętnie emitowała
polska telewizja. Kombinezon kupiła jakiś czas temu w  second-
handzie, uznając, że idealnie komponuje się z  jej imieniem. Mają
nazwały ją zakonnice, które krótko opiekowały się nią, kiedy tuż po
swoich narodzinach tra ła pod ich opiekę. Ponoć ze względu na
mikre rozmiary i niewielką wagę – ważyła niespełna dwa kilogramy
– siostry chciały nazwać ją Calineczką, ale nie zgodziły się na to
panie z  urzędu stanu cywilnego. Dla samej Mai stanowiło to
pewnego rodzaju wybawienie, bo nie umiała sobie wyobrazić, by
miano ją nazywać w  tak niepoważny sposób. Wolała być Mają czy
też „pszczółką”, jak nieraz określały ją siostry, niż jakąś Calineczką.
Zaparzyła sobie ziołową herbatę, zrobiła kanapkę z  szynką
i  żółtym serem i  zasiadła przed komputerem. Szybko wyguglowała
całą masę informacji na temat Blacka i  rzeczywiście musiała
przyznać, że żadna z nich nie była ani trochę miła. Głównie pisano
o jego bogatym życiu towarzyskim, rozwiązłości, licznych i głośnych
romansach oraz hucznych rozstaniach, zwykle z  liczącymi się
w  świecie osobistościami. Dziwnie drażniły ją te informacje,
a najbardziej działały jej na nerwy te wszystkie zdjęcia niezmiernie
przystojnego Joego w ramionach naprawdę pięknych kobiet. Jednak
nie to było najgorsze. Maja omal nie zachłysnęła się herbatą, kiedy
przeczytała kolejną pogłoskę na temat Blacka. Jakiś plotkarski
portal, dołączając fotkę, która nie do końca maskowała twarz
rzekomego sprawcy, pisał, że biznesmen Joe B. miał zgwałcić
piętnastolatkę. Proces w tej sprawie ciągnął się latami, a sam pan B.,
jak podkreślała wymownie gazeta, wyłgał się i  uniknął kary,
rzekomo płacąc rodzinie poszkodowanej niebagatelną kwotę.
Majka zamknęła z hukiem laptop. Była wstrząśnięta. Nie potra ła
uwierzyć, że chodzi o  tego samego mężczyznę, z  którym spędziła
ostatnie godziny. Może nie była obyta w  tej dziedzinie, może nie
miała doświadczenia z mężczyznami, ale jakoś nie dawała wiary, że
ten facet byłby do tego zdolny. Ten, z  którym spędziła noc, był
stanowczy, ale też czuły. Z  całą pewnością nie był typem
gwałciciela!
Dzwonek do drzwi sprowadził ją na ziemię. Szybko ruszyła
w  stronę wejścia, sądząc, że to wróciła któraś z  jej przyjaciółek.
Olbrzymi bukiet czerwonych róż, z którym omal się nie zderzyła po
otwarciu drzwi, sprawił, że oniemiała.
–  Pani Maja Kowalska? – Młody chłopak w  stroju kuriera ledwo
zdołał się wyłonić zza kwiatów.
Wciąż pod wpływem przeczytanych przed momentem rewelacji,
jak i  zaskoczona nagłym, w  istocie przepięknym widokiem,
pokiwała jedynie głową.
–  Gdzieś podpisać? – spytała, wreszcie odzyskując mowę
i odbierając kwiaty z rąk kuriera.
–  Nie – odparł, po czym wyjął z  kieszeni telefon i  nawet nie
pytając jej o zdanie, cyknął fotę.
– Co robisz?! – naskoczyła na niego.
–  Przepraszam. – Wzruszył ramionami. – Ale dostałem wyraźne
polecenie.
Kiedy zaaferowana zuchwałością kuriera zatrzasnęła drzwi,
usłyszała dźwięk przychodzącego esemesa. Sięgnęła niepewnie po
leżący na stole telefon, od razu podejrzewając, od kogo nadeszła
wiadomość. Nie pojmowała jednak, jak to możliwe, nie
przypominała sobie przecież, by podawała mu swój numer,
podobnie zresztą jak adres zamieszkania. Poza tym nawet się nie
przedstawiła…

Chciałbym zdjąć z  Ciebie ten uroczy kombinezon i  na własne oczy


zobaczyć, co masz pod spodem.

Na widok treści wiadomości, okraszonej emotikonem – buźką


z rumieńcem, twarz Mai pokryła się soczystą czerwienią.
– Niech cię szlag – zaklęła cicho pod nosem, ciskając telefonem na
stół i czując przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele.

***

Po weekendzie Mai nie szło najlepiej w pracy. Nawet druga zmiana,


dzięki której na ogół mogła się wyspać, nie poprawiła jej humoru.
Gderliwe rozmowy pacjentów zgromadzonych w  poczekalni
dochodziły do jej uszu jakby ze zdwojoną siłą. Jeszcze przed
rozpoczęciem dyżuru postanowiła pójść do poradni ginekologicznej,
znajdującej się na tym samym piętrze, na końcu korytarza. Tak dla
świętego spokoju, przecież nie miała się czego obawiać. Liczyć
umiała, a  według kalendarzyka tamtej nocy nic złego nie powinno
się zdarzyć. Po upojnych chwilach spędzonych z niejakim Blackiem
była niemal pewna, że w ciążę nie zaszła, ale jak to mawiają, wolała
dmuchać na zimne. Poza tym nagle stwierdziła, że powinna zacząć
brać pigułki. A może nawinie wierzyła, że po fakcie uda się zaradzić
ewentualnemu problemowi, jakim w  istocie byłaby nieplanowana
ciąża?
Pani Jola, matka Justyny, która była tu ginekologiem, nie
ukrywała zaskoczenia jej nagłą prośbą. Niemniej wypisała receptę,
a  Maja natychmiast wykupiła ją w  pobliskiej aptece, po czym
w  niezrozumiałym pośpiechu zażyła pierwszą pigułkę. Odrobinę
spokojniejsza – choć wciąż uparcie w myślach powtarzała sobie, że
nie ma się czym stresować – udała się wreszcie do gabinetu
zabiegowego, gdzie za kilka minut miała rozpocząć dyżur. Unikając
zniecierpliwionych spojrzeń pacjentów, wyczekujących w  rosnącej
w  zadziwiającym tempie kolejce, przemknęła korytarzem, by skryć
się jeszcze na moment w  pustym gabinecie i ochłonąć. Nie zdążyła
jednak zamknąć za sobą drzwi, kiedy usłyszała głośne protesty
pacjentów wołających „kolejka!”, gdyż jeden z nich siłą wtargnął do
zabiegowego.
– Jeszcze nieczynne…
Tylko tyle – albo aż tyle – zdołała powiedzieć, gdy Black
zatrzasnął drzwi od środka i  już ją osaczał, biorąc pewnie
w ramiona.
–  Co ty tutaj robisz? – spytała, czując, jak naraz zaczyna jej
brakować tchu. – Ja tu pracuję, a ty… – W zasadzie nie wiedziała,
co chciała powiedzieć. Przeszło jej przez myśl, że może powinna być
szczera i od razu wyznać, co wyczytała na jego temat, ale nawet nie
zdołała tego przeanalizować.
–  Przyszedłem, bo potrzebuję twojej pomocy – przerwał jej,
rozpinając przy tym koszulę. – Boli mnie tu. – Wskazał na lewą
część torsu i  już po chwili, trzymając jej kruchą, drżącą dłoń
w  swojej ręce, nakrył to miejsce obiema dłońmi. Uśmiechnął się,
widząc jej zdezorientowane spojrzenie i słysząc, jak głośno przełyka
ślinę. – I  tu – dodał, szybko przemieszczając jej dłoń do napiętego
do granic możliwości krocza.
Korzystając z  jej niewątpliwego zaskoczenia, zdecydowanym
ruchem umieścił ją na wysokim stole, ułożył w  pozycji leżącej
i  zarzucił jej nagle rozedrgane nogi na własne barki. Odsunął
budzący zmysły skrawek materiału – skąpe, koronkowe majtki –
i  nachylając się niżej, natychmiast zaczął ją pieścić językiem.
Pierwszy jęk, który wydobył się z ust Mai, wywołał uśmiech na jego
twarzy. Ewidentnie nie obchodziło go, że ktoś może ich usłyszeć,
mimo to przerwał tę słodką torturę, zsunął jej nogi z  barków
i  zamknął jej usta. Pocałował ją, dołączając do pieszczot palce, na
które jej ciało zareagowało bardzo zmysłowo. Szczytowała niemal
natychmiast, a  on, wciąż nie przestając jej pieścić, tłumił ją
kolejnymi pocałunkami. Po chwili zdjął ją z  tej wysokiej ławki,
zaściełanej płóciennym kawałkiem zielonego materiału, i  umieścił
pod sobą, zmuszając jej drobne ciało do uklęknięcia na wysokości
spragnionej jej ust męskości. Szybko uwolnił członek ze spodni.
Maja patrzyła przez chwilę zamglonymi oczyma, zupełnie niezdolna
do jakiegokolwiek ruchu. Po chwili jednak wzięła go głęboko, tak
jak mężczyzna chciał i  wyraźnie lubił. Wówczas on jedną ręką
uchwycił jej zapleciony warkocz w  kolorze dojrzałych kasztanów
i  owinął go sobie wokół dłoni, a  drugą – jej głowę, której już
nadawał właściwy rytm. Ssała go mocno, pomagając sobie dłonią.
– Jeśli chcesz, żebym teraz przestał, to powiedz – zdołał z siebie
wydusić.
Maja jednak w  odpowiedzi zasysała go jeszcze mocniej, jeszcze
głębiej…

***

Nie wierzyła, że to zrobiła. Po raz pierwszy obciągnęła facetowi


i  sprawiło jej to taką samą przyjemność jak jemu. Nadal nie
pojmowała, że to wszystko działo się naprawdę, a  ten cudowny
kochanek był tym samym gnojkiem, o  którym zaczytywała się
poprzedniego wieczoru. Ogrom bardzo wyszukanych i niesmacznych
informacji na jego temat sprawił, że postanowiła go unikać, a nawet
posłać do diabła. Jak widać, nie umiała tego zrobić. Nie potra ła
zamknąć mu drzwi przed nosem, co w  miejscu jej pracy było
wyjątkowo prostym zadaniem. Co z tego, że udało mu się wtargnąć
do gabinetu? Mogła przecież wezwać ochronę. Coś jednak nie
dawało jej spokoju. Może tym, co sprawiło, że ponownie mu uległa,
był artykuł, właściwie krótka notka, tak różna od innych
szokujących informacji? Chodziło o wzmiankę o najnowszym lmie
Blacka. Może Maja była bardziej naiwna, niż sądziła, ale czuła, że
ten lm postawi go w zupełnie innym świetle. Jakby chwytając się
ostatniej nadziei, od razu postanowiła, że dziś późnym wieczorem
pójdzie na lm. Naiwnie wierzyła, że po jego obejrzeniu zmieni
zdanie i przestanie myśleć o Blacku jak o zimnym draniu czy dupku.
Tytuł wyjątkowo działał na jej wyobraźnię. No Icing…

***

Nie potra ła opisać, co czuła, widząc obraz małego, skrzywdzonego


chłopca. Spotkała takich wielu, wychowywała się przecież w  domu
dziecka. Ale William, mały zagubiony chłopczyk, wyjątkowo mocno
chwycił ją za serce. Stracił matkę, która targnęła się na życie, gdy
opuścił ją kochanek. Przerażony tra ł na krótko do sierocińca, skąd
szybko zabrali go ludzie, którzy tylko z  pozoru tworzyli kochającą
rodzinę. Sielanka w nowym domu szybko okazała się ułudą, kobieta,
która sprawowała funkcję matki zastępczej, najpierw go
molestowała, a  potem, gdy chłopak osiągnął dojrzałość płciową,
regularnie uprawiała z nim seks. Maja była pewna, że Joe Black to
William Blackwood, tytułowy bohater; że to lm o  nim samym.
Zupełnie nie wiedziała jednak, co począć z tą wiedzą.
Dopiero dwa kwadranse po zakończeniu seansu zdołała opuścić
toaletę, gdzie stojąc przed lustrem, opłakiwała los małego chłopca
i pełnego wdzięku młodzieńca, któremu jakieś zboczone, niewyżyte
babsko odebrało to, co najcenniejsze – niewinność. Ocierając łzy,
które za nic nie chciały przestać płynąć, na uginających się nogach
ruszyła wreszcie na parking, którędy to miała zamiar piechotą
wydostać się z galerii.
W olbrzymim betonowym pomieszczeniu przywitała ją ciemność.
Przez wysokie mury okalające parking przedzierało się jedynie mdłe
światło ulicznych latarni. Już prawie dotarła do pierwszego zjazdu –
do pokonania miała jeszcze trzy kondygnacje – gdy nagle wpadła na
kogoś. Serce stanęło jej w  piersi, gdyż sądziła, że jest tu zupełnie
sama.
–  Ciii – jej uszu doszedł znajomo brzmiący głos. Na ramionach
poczuła dotyk dłoni, w którym rozpoznała jego.
Po chwili znaleźli się w samochodzie. Panujące w nim przyjemne
ciepło spowodowało, że poczuła dreszcze.
–  Płakałaś? – spytał Black, ze zdumieniem przyglądając się jej
twarzy.
–  Ten lm był o  tobie… – zamiast zapytać, stwierdziła ze
smutkiem rozdzierającym po raz wtóry jej serce.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Kłamał. Nie wiedziała, co stało za tą kurtyną niedomówień, ale
była pewna, że nie był z nią szczery.
– Wobec tego… – Maja chwyciła za klamkę.
Uznała, że skoro nie stać go na otwartość, to nie zamierza zostać
tu choćby sekundy dłużej.
–  Zostań – powiedział, w  ostatniej chwili chwytając jej dłoń. –
Odpowiem ci szczerze na to i  na wiele innych pytań, ale nie
odchodź – nalegał cichym, strapionym głosem. – I kochaj się ze mną
– dodał jeszcze zmysłowym szeptem, odnajdując jej usta.
Wobec takiej prośby Maja była bezsilna. Oddała pocałunek, przez
który wyzierały ból i  udręka. To jedynie utwierdziło ją
w  przekonaniu, że całujący ją mężczyzna wciąż był tym samym
małym, zranionym chłopcem, a  także cudownym młodzieńcem,
którego życie potraktowało z największym okrucieństwem…

***

Nie minęła chwila, a  oboje nie mieli już na sobie ubrań. Pieścił ją,
okrywając namiętnymi pocałunkami, na które jej ciało reagowało
wyjątkowo intensywnie. Wprawnym ruchem podniósł ją i  zawiesił
jej wiotkie ciało nad swoją twarzą. Była zaskoczona i onieśmielona,
ale wyraźny znak, by chwyciła się rączek znajdujących się tuż nad
oknami samochodu, podziałał na dziewczynę jak zielone światło.
Posłusznie wykonała jego polecenie, na co on zaczął ją lizać i ssać,
w  krótkim czasie doprowadzając ją do intensywnego orgazmu. Jej
głośne jęki wypełniały ciasną przestrzeń, co cholernie mu się
podobało i  sprawiało, że chciał słyszeć ją bardziej. Wbijał się więc
językiem raz po raz w  jej słodką szczelinkę, kąsał nieznacznie,
zahaczając zębami o  łechtaczkę, która pod wpływem tych
wyrachowanych pieszczot nabrzmiała jeszcze bardziej. Rękoma
wyznaczał rytm jej pośladkom, pozwalając, by to ona pieprzyła jego.
Świetnie jej to wychodziło, musiał to przyznać z  triumfem. Czuł
dumę, bo był nie tylko jej pierwszym kochankiem, ale także
nauczycielem.
Gdy poczuł, że jest zupełnie mokra, przycisnął ją mocniej i zatopił
w  niej swój lubieżny język. Jej krzyki nie były żadną misty kacją,
która nierzadko zdarzała się u  kobiet lecących tylko na jego kasę.
Miłosne jęki tej dziewczyny były dowodem na to, że sprawił jej
niebywałą rozkosz. Teraz zdjął ją z  siebie, ułożył jej targane
emocjami ciało na swoich kolanach i napierając na jej pupę, wszedł
w  nią mocno, sprawiając, że doznania stały się jeszcze bardziej
intensywne. Wbijał się w  nią raz po raz, słuchał jej słodkiego jęku,
aż wreszcie sam doszedł i  wtulony w  jej rozpalone ciało, opadł
ciężko na fotel.

***

Zaokrąglający się w  zawrotnym tempie ciążowy brzuszek Mai


sprawiał jej radość, ale zwiastował też nadchodzące kłopoty,
a nawet powodował strach. Wkrótce miała zostać samotną matką…
Na wieść o  ciąży uciekła przed Blackiem, a  właściwie Williamem
Blackwoodem. Do prawdziwej tożsamości przyznał się po pewnym
czasie w trakcie ich burzliwego romansu. Wtedy też Maja próbowała
zdobyć się na szczerość i  wyznać mu, że spodziewa się dziecka.
Niestety sprawy nieco się pokomplikowały…
***

Przepiękna złota jesień w  Bieszczadach ustąpiła miejsca zimie. Co


prawda temperatura nadal była znośna, ale za oknami było coraz
mniej słońca, na którym Maja jeszcze niedawno z  przyjemnością
wygrzewała twarz. Słota, podczas której marzły jej dłonie i  stopy,
zamieniła się w  poranne przymrozki, zwiastujące nadejście
siarczystych mrozów. Zbliżał się czas, by przed rozwiązaniem
ostatecznie zaopatrzyć się w  niezbędny do ogrzania jej maleńkiego
domku w górach zapas opału, bo ilość, którą posiadała, kurczyła się
w  zawrotnym tempie, czy nadprogramową żywność, dzięki którym
na wypadek śnieżycy będzie mogła przetrwać ten trudny czas.
W  pojedynkę było jej naprawdę niełatwo. Ciężko zarobione
w  Nowym Jorku pieniądze, dzięki którym udało się jej od nowa
ułożyć sobie życie, prawie się skończyły. Zdołała jedynie kupić
chatkę w górach i kilka kóz, by dzięki pozyskanemu od nich mleku
mieć na bieżące wydatki. Nie było tego za wiele, ale jakoś dawała
radę. Jednak to nie brak kasy niepokoił ją teraz najbardziej. Stale
napływające wiadomości od przyjaciółek wywoływały obawy, że
rozwścieczony jej nagłym odejściem William zjawi się tu i  zażąda
wyjaśnień. Według ich szczegółowych doniesień nieustannie jej
szukał, dając przy tym upust swej bezsilności i stając się raz po raz
bohaterem lokalnej prasy.
O ile było jej źle z tą świadomością, o tyle wiedziała, że nie mogła
postąpić inaczej. Nie po tym, co usłyszała od niego podczas ich
ostatniej rozmowy. Will, opowiadając ze szczegółami o swoim życiu,
wyznał, że już nigdy nie pozwoli żadnej kobiecie robić z  siebie
durnia ani też wmanewrować w  jakąś intrygę czy dziecko! Tak,
wyraźnie wspomniał o  dziecku, w  które rzekomo już niejedna łasa
na jego pieniądze laska próbowała go wrobić. Problem w  tym, że
Majka niczego nie planowała, ale była zbyt dumna, by się do tego
przyznać albo cokolwiek tłumaczyć. Czuła, że on i  tak nie
zrozumie… Zaszła w  ciążę podczas ich pierwszego zbliżenia. Nie
leciała na jego kasę. I  odeszła bez wyjaśnienia, nie chcąc jeszcze
bardziej wszystkiego komplikować.
Teraz, w  zaciszu swego bieszczadzkiego domku, u  boku ciągle
niezadowolonego Patryka, któremu nad wyraz trudno było
zaakceptować nową rzeczywistość – najwyraźniej kot był większym
mieszczuchem od niej – wiodła spokojne, choć niepozbawione trosk
życie.
Dzień wcześniej upiekła pierniczki. Co prawda do świąt Bożego
Narodzenia zostało jeszcze sporo czasu, ale Maja uważała, że
korzennym ciasteczkom to nie zaszkodzi. Pomyślała, że zrobi sobie
przyjemność w  postaci maleńkich ludzików z  piernikowego ciasta.
Pozostawało je jedynie przyozdobić, a potem już tylko powiesić na
choince, którą wkrótce zamierzała zakupić. Maja chciała je
polukrować, aby nadać im świąteczny charakter, ale okazało się, że
zapomniała kupić lukru.
Będą zatem bez lukru, pomyślała, markotniejąc. Nagle bowiem
wróciło do niej wspomnienie lmu o intrygującym tytule No Icing…
Pomimo ukłucia żalu uśmiechnęła się do nadąsanego kota,
któremu nawet poranna toaleta w pierwszych wyłaniających się zza
koron drzew i  być może jedynych tej zimy przyjemnych
promieniach słonecznych nie sprawiała satysfakcji. Nagle w  blasku
bladego słońca dostrzegła zarys podążającej w jej kierunku sylwetki.
Pomimo znacznej odległości, jaka dzieliła ją od nieoczekiwanego
przybysza, szybko rozpoznała w  nim… jego. Zerwała się na równe
nogi na niewielkiej, drewnianej werandzie, na której przysiadła
tylko na chwilę, by odsapnąć – ostatnio ciąża wyraźnie dawała się
jej we znaki – ale trwała w  miejscu. W  jej odmiennym stanie
ucieczka wydała się co najmniej nierozsądna. Pomimo bijącego
w  przyspieszonym rytmie serca zadarła hardo podbródek, choć
w  środku trzęsła się jak rosnąca nieopodal osika, targana lekkim,
choć przeszywającym na wskroś wiatrem.
–  Znalazłem cię – powiedział zdyszanym głosem, kiedy podszedł
na wyciągnięcie ręki.
–  Na to wygląda – odparła niepewnie, choć wiele by dała, by
sprawić wrażenie osoby pozbawionej lęku. – Tylko nie wiem, o  co
tyle zachodu.
–  Nie wiesz? – spytał. Głos mu drżał, zdradzając emocje.
Przemknął wzrokiem po jej odruchowo skulonej sylwetce
i  przerażonej teraz twarzy i  zatrzymał swoje spojrzenie na mocno
zaokrąglonym brzuchu. – To moje dziecko, prawda?
–  Po co ci to wiedzieć? Przecież ty nie chcesz dzieci! –
wybuchnęła.
Do oczu napłynęły jej łzy, a  przez głowę zaczęły przelatywać
wszystkie okrutne informacje przeczytane w  necie o  rzekomych
aborcjach, szantażach… A także jego ostatnie słowa.
– Nie rozumiem, po co się tu fatygowałeś przez pół świata?
Will tylko przygarnął ją ciasno i  zawładnął jej ustami – jedynie
tak był w stanie skutecznie ją uciszyć.
– Kocham cię – wyszeptał.
– Ale…
–  Tylko ty się liczysz. Dla ciebie jestem gotów zmienić swoje
życie, porzucić blichtr, luksus. Mogę nawet osiąść tu razem z tobą. –
Uśmiechnął się, spoglądając na jej twarz, zaskoczoną jego szczerym
wyznaniem.
– Chcesz żyć ze mną? Tak bez lukru?
– No icing – zaśmiał się i znów zatracił się w jej ustach.
Joanna Dubler. Zołza pod jemiołą

Zaczynały się najbardziej fatalne święta Bożego Narodzenia. Marta


próbowała jednak robić dobrą minę do złej gry.
– To jest żart? – zapytała, sięgając po szlafrok w leniwce w wersji
gwiazdkowej.
– Niestety nie – odparł jej mąż. Wyglądał doskonale bez ubrania,
czego nie można powiedzieć o każdym mężczyźnie.
Marta usiadła w nogach łóżka.
–  Wróciłeś nad ranem – zauważyła. – Jest Wigilia. I  mówisz, że
jednak chcesz się rozwieść?
–  Wiem, że to niespodziewane… Dlatego proszę cię, żebyśmy na
razie nie mówili rodzicom. Wrócimy do tematu po nartach.
– Przed chwilą prawie się kochaliśmy. Po czterech miesiącach.
– Jak cię zobaczyłem w łóżku, to jakoś się zapomniałem.
Marta rzuciła najpierw bardzo brzydkim wyrazem, potem
poduszką. W  następnej kolejności złapała doniczkę ze storczykiem,
którego dostała od teściowej. Zrobiło jej się żal kwiatka, więc jednak
go odstawiła. Chwyciła za to lampę i  cisnęła ją w  kierunku ściany
nad głową Marcela.
Zdążył stoczyć się na dywan.
– Oszalałaś…
Trzasnęła drzwiami od łazienki i  wparowała pod prysznic. Po
chwili bez wycierania zawinęła się ponownie w  szlafrok – prezent
z  zeszłego roku od Marcela – i  wyszła z  takim rozmachem, że
trzepnęła go drzwiami. Jęknął, zamrugał oczami, jakby miał się
popłakać.
–  Ryba – zaczął – co w  ciebie wstąpiło? Zawsze jesteś taka
opanowana.
–  Odpieprz się. – Marta rozsunęła drzwi szafy i  złapała jakieś
ubrania. Po chwili zorientowała się, że ma na sobie zielone rajstopy
i  czerwoną sukienkę maxi. Sukienkę miała założyć na wieczór
wigilijny, ale rajstopy były nieporozumieniem. – Dobra, kij z tym –
mruknęła, minęła męża i  zaczęła upychać w  płóciennej torbie
ozdoby choinkowe. Coś było na dnie: kilkanaście mandarynek. Nie
szkodzi.
–  Może chcesz napić się soczku? – zagadnął Marcel, wciąż nagi,
pomijając świąteczne bokserki. Wyciągnął szklany dzbanek
z  lodówki. – Uważam, że powinniśmy porozmawiać jak ludzie
kulturalni.
–  Przez rok chodziliśmy na terapię małżeńską – zaczęła Marta
i zakłuło ją z żalu.
Narzuciła na siebie krótką kurtkę, zawiesiła torbę na ramieniu.
Zapięła długie sznurowane buty (sznurówki były tylko ozdobą),
cofnęła się do salonu i wyciągnęła szklankę z rąk męża. Oddał ją bez
protestu. Zdążył już wrzucić do niej kilka kostek lodu.
–  To był twój pomysł. Chociaż – przypomniał sobie Marcel –
dzięki terapii zrozumiałem, że powinienem chodzić na siłownię.
Marta popatrzyła na efekt chodzenia na siłownię, czyli na jego
sylwetkę, a potem na bokserki w motywy gwiazdkowe.
– Skąd je masz? – zagadnęła, pokazując palcem.
Głupkowaty uśmiech Marcela wystarczył za odpowiedź. Ta
terapia nie mogła pomóc, on nie chciał nic zmienić. Chlusnęła
w  miejsce, gdzie w  przypadku spodni byłby rozporek. Tym razem
kontuzja okazała się bardziej szokująca niż uderzenie drzwiami.
Marcel zgiął się wpół i  teatralnie zajęczał. Po chwili poderwał się
i zaczął zrywać z siebie mokrą bieliznę.
– Ryba, są rzeczy, których się nie wybacza.
–  Tak jest – zgrzytnęła zębami Marta. – To był kompot z  suszu.
I tak go nie lubisz.
Nabrała powietrza w  płuca, naprężyła mięśnie i  złapała choinkę
gotową do przystrojenia. Pociągnęła ją po podłodze do klatki
schodowej, nie przejmując się zamykaniem drzwi,
i  przetransportowała choinkę do garażu. Wciąż na fali wielkiego
rozczarowania, furii i rozpaczy wcisnęła drzewko na tylne siedzenie
samochodu, ułożyła w  bagażniku ozdoby i  odjechała spod
mieszkania na Sokółce.
W  połowie drogi musiała zrobić postój. Minęła schronisko dla
zwierząt na Witominie i  przypomniało jej się, że rozmawiali
z  Marcelem o  dzieciach, psie, domku pod Gdynią. Zaparkowała
w  okolicy stadionów i  rozpłakała się, pochylając głowę, żeby nikt
tego nie zauważył. To był jeden z  zarzutów Marcela. „Sztywna
i  niekobieca”. Rok temu stanęli przed wyborem: albo mediacje
w kierunku rozwodu, albo terapia, żeby uratować małżeństwo. Tak
się starałam, przypomniała sobie Marta, wycierając oczy i  nos.
W dodatku nie miała chusteczek ani w torebce, ani w schowku.
Utknęła w  korku pod centrum handlowym Riwiera (Wigilia,
prezenty, szczęście i  radość), aż zniecierpliwiona zawróciła, żeby
dotrzeć na Świętojańską. Dojechała do zabytkowej, kiedyś białej,
obecnie szlachetnie szarej kamienicy, która z  lotu ptaka wyglądała
jak litera U. W pobliżu bulwaru nadmorskiego, Teatru Muzycznego
i kina trudno było znaleźć miejsce do parkowania, ale ten kłopot nie
dotyczył Marty, bo wraz z wynajęciem gabinetu otrzymała klucz do
bramy. Obejrzała się ostatni raz na świąteczną Świętojańską.
Wyładowała bagaże i ruszyła w stronę klatki schodowej. Choinka
całkowicie przesłaniała widok, więc Marta szła ostrożnie. Śniegu
tradycyjnie nie było, ale przymrozek ściął kałuże, które stały się
teraz śliskie i podstępne.
Z  pewnością drzewko byłoby łatwiej zawieźć windą, ale Marta
z zasady z nich nie korzystała. To dlatego nalegała na mieszkanie na
parterze. Pierwsze piętro było dość trudne do pokonania, na
kolejnym półpiętrze przystanęła, a  przed drugim piętrem przytra ł
jej się niefortunny wypadek. Potknęła się i  obiła łokieć o  poręcz.
Choinka prawie wypadła jej z  rąk. Żeby ją utrzymać, zrobiła
desperacki krok i  nadepnęła na dół czerwonej sukienki. Usłyszała
trzask prutego materiału. Na domiar złego ramiączko płóciennej
torby z  bombkami także pękło, torba potoczyła się w  dół. Marta
straciła równowagę i  spadła z  kilku schodów, nie wypuszczając
jednak z objęć choinki.
– O Jezu – mruknęła pod nosem. Odłożyła drzewko i odkryła, że
część sukienki oddarła się, odsłaniając udo aż do rąbka bielizny.
Jednocześnie dobiegły do jej uszu ciężkie, szybkie kroki po
schodach. Kilka schodków niżej stanął mężczyzna obarczony jej
torbą z bombkami. W garści trzymał dwie mandarynki.
– Jak by to powiedzieć – zaczął. – Czy pani chciała mnie zabić?
Spojrzał na Martę, na choinkę, na odsłoniętą nogę i pojął sytuację.
Odłożył ozdoby świąteczne na schodek. Szarmancko podniósł
z  ziemi oddarty kawał sukienki, który załopotał jak aga, a  raczej
jak jej czerwona połowa.
– Proszę – powiedział.
Wyciągnął rękę, ale Marta nie skorzystała. Chwyciła się poręczy.
Niestety łydka bolała ją na tyle, że nie dała rady tego ukryć.
– O la, la – dodał mężczyzna. – Proszę mi to pokazać. Znam się na
tym, jestem zjoterapeutą.
– Akurat jest pan zjoterapeutą?
– Przepraszam, akurat jestem. Mogę?
–  Ma pan na to jakiś dowód? – zapytała Marta nieufnie i  tym
razem, angażując w to wszystkie siły, wstała.
Mężczyzna pokazał zęby w uśmiechu.
– Jasne. Zawsze noszę dyplom przy sobie.
Marta poruszyła stopą. Bolało, ale dało się znieść. Zawiązała ze
sobą fragmenty sukienki i  udało się zasłonić przynajmniej udo.
Mężczyzna sięgnął po choinkę, chwycił ją zręcznie, po czym zrobił
kilka kroków w stronę windy.
– Na które?
–  Na czwarte – powiedziała Marta. Stała niezdecydowana. Nie
miała ochoty wyjaśniać komuś obcemu, że nie znosi jeździć windą.
Rodzina i znajomi wiedzieli, ale pozostałym oświadczała, że chodzi
po schodach dla kondycji.
Nie mam wyboru, nie wdrapię się tam za nic w  świecie,
uświadomiła sobie. Weszła do windy, zamknęła oczy, próbując się
psychicznie odizolować, a  żeby nie było tego widać, odwróciła się
bokiem do swojego wybawcy.
–  Halo, zasnęła pani? – zagadnął, gdy dotarli do celu. Wyglądał
jak prawie każdy mężczyzna na ulicy w grudniu. Miał grubą kurtkę,
masywne buty i  czapkę naciągniętą aż do brwi. Przypuszczała, że
pod czapką jest łysy, bo ciemnoruda broda była tak bujna, jakby
zabrała resztę owłosienia z  głowy. Zabawne wrażenie robiły
jasnorude rzęsy.
Ale wzrok miał bardzo przytomny, wręcz świdrujący.
–  No proszę – powiedział, stukając palcem w  tabliczkę z  jej
nazwiskiem. – Marta Kulla.
– To ja.
–  Jakub Jemioła. – Postawił choinkę i  wyciągnął rękę, którą
odruchowo uścisnęła i  szybko wypuściła. – Byłem tu kilka razy od
wczoraj.
– Gabinet jest zamknięty. Proszę zgłosić się w styczniu – odparła
Marta. Chciała zostać sama, ocenić straty związane z  sukienką
i  całym życiem. Czuła, że telefon cały czas wibruje w  jej torebce,
albo dzwonek, albo wiadomość.
– Ale ja nie jestem pacjentem.
– A więc o co chodzi?
– To taka dziwna historia…
Opór, pomyślała Marta. Ma problem, ale wypiera to.
Otworzyła drzwi, mężczyzna wniósł choinkę do wskazanego
pokoju, w  którym przyjmowała pacjentów, i  postawił ją w  kącie
przy oknie.
– Proszę zobaczyć – przywołał ją.
Marta podeszła powoli ze względu na poobijaną nogę. Odsunął
z  głośnym szelestem roletę złożoną z  pionowych pasów i  pokazał
okna dokładnie pod kątem prostym.
– Tam mieszkała siostra mojej babci. Podobno kupowała jej pani
gazety. Przyjechałem zlikwidować… wyrzucić rzeczy po niej.
Pamięta pani? Irena Formella.
– Oczywiście – odparła Marta i zaczerwieniła się. Kilkakrotnie na
prośbę starszej pani zaniosła jej gazety o modzie, urodzie i plotkach.
Dopóki nie straciła do tego kompletnie głowy. – Nie widziałam pani
Ireny od kilku miesięcy. Tak mi przykro. Pewnie sądziła, że o  niej
zapomniałam.
– W końcu ma pani swoje sprawy – odparł Jakub Jemioła. – Jak
wszyscy. Telefon pani dzwoni.
Marta sprawdziła.
Nie gniewam się – napisał Marcel. – Musimy porozmawiać, Ryba.
Ryba! – wzburzyła się Marta.
– Wszystko w porządku? – zapytał mężczyzna. Zdjął czapkę. Miał
krótko ostrzyżone włosy, ale też zakola.
Miałam rację z tymi włosami, pomyślała Marta.
– Jest po prostu zjawiskowo – odpowiedziała.
– Dokładnie tak to wygląda. Jeżeli kobieta sama dźwiga choinkę
w Wigilię, to zazwyczaj w jej życiu wszystko idzie świetnie.
– Zaraz usłyszę dowcip o feministkach i lodówce. Może być tysiąc
powodów, dla których kobieta sama dźwiga choinkę. Trzeba mieć
trochę wyobraźni.
–  Muszę powiedzieć, że inaczej sobie wyobrażałem terapeutkę.
Ciotka Irena też inaczej panią opisywała – przyznał Jakub Jemioła.
– Mam dzisiaj kiepski dzień – odparła Marta. Poczuła, że drżą jej
ręce. – Kiedy umarła?
Jakub przysiadł na parapecie obok niej i wyjaśnił:
– Pół roku temu. Nikt nie czuł się na siłach zająć się porządkami
i remontem, a mnie nie było w kraju.
–  To musi być okropne zajęcie likwidować rzeczy po kimś
zmarłym – powiedziała Marta i  karcąc się za to nieterapeutyczne
sugerowanie odpowiedzi, próbowała opanować drżenie ust, które
przerodziło się w szczękanie zębami.
– Odeszła bardzo spokojnie. Nie tutaj – dodał szybko. – Wyjechała
do Lęborka, żeby być bliżej rodziny. Byłem przy tym, jak się
organizowała przed… swoim odejściem. Kiedy wyjechałem, umarła
w ciągu tygodnia. Po prostu już się nie obudziła.
Stres z  poranka, a  właściwie z  całego poprzedniego roku, i  ta
niespodziewana opowieść pozbawiły Martę energii, tak jakby była
zabawką na baterie. Jakub Jemioła nie zauważył tego albo nie
chciał jej krępować. Wrócił do tematu:
–  Ciotka powiedziała, że pożyczyła jej pani książkę, a  poza tym
ona też zostawiła dla pani jakąś paczkę. Więc dobijałem się tylko
dlatego, żeby mogła pani sobie to zabrać.
– Aha – bąknęła Marta i zaczęła przesuwać obrączkę na palcu.
Jakub Jemioła wstał z parapetu. Wyciągnął z jej torby zakupowej
sznur świecidełek, kucnął przy ścianie, sprawdził, gdzie jest kontakt,
a potem zaczął okręcać lampki dookoła choinki.
– Mogę?
Marta nie odpowiedziała. Idiotyczna sprawa, po co ja spotkałam
tego gościa, pomyślała.
Stanął z bombką w ręku. Spojrzał na nią i odłożył ozdobę na stół.
–  Przepraszam – powiedział. – Zostawię panią. Czasem brak mi
wyczucia.
– Proszę pana…
– Kuba, po prostu.
–  Proszę sobie zabrać tę choinkę. Widzę, że panu bardziej się
przyda.
Parsknął śmiechem. Marta uzupełniła:
– Spędza pan święta w mieszkaniu ciotki? Zupełnie sam?
–  Muszę opróżnić mieszkanie do końca roku, bo wystawiamy je
na sprzedaż. Ale na wigilię jestem akurat zaproszony do przyjaciół
w Sopocie. A pani?
–  Ja idę do… – Marta chciała dokończyć „do teściów”, ale
przypomniała sobie, że rano Marcel poprosił ją o  rozwód. Nie
dokończyła więc.
–  Proszę usiąść i  zdjąć but – polecił nagle Jakub Jemioła. Tym
razem jego ton skłonił Martę do tego, żeby posłuchała. Rozpiął
kurtkę, pod którą nosił polar z jakimś medycznym logo (Marcel nie
znosił takich ciuchów), kucnął i obejrzał kostkę.
– Ma pani okład termiczny w apteczce?
– Nie sądzę. Będę mogła dzisiaj chodzić? – zapytała.
Mężczyzna znowu krótko się zaśmiał. Pomacał nogę i  poruszał
nią.
– A jak powiem, że nie, to pani zostanie?
Marta też krzywo się uśmiechnęła.
–  Poluzuję trochę, bo nie włoży pani tego buta z  powrotem. –
Zaczął mocować się ze sznurówkami. – Proszę zadzwonić po kogoś.
Męża, chłopaka, przyjaciółkę. Ciężko będzie naciskać hamulec
w samochodzie.
– Przesadza pan.
– Wolałbym się mylić.
Wstał i przyglądał się jej próbom założenia buta. Nagle rozległ się
dzwonek do drzwi wejściowych. Wymienili spojrzenia i  mężczyzna
powiedział:
– Otworzę, bo i tak będę się zbierał.
Marta próbowała go wyprzedzić, bo miała jasność, kto przyszedł,
ale oczywiście był szybszy. Stanęła w  połowie korytarzyka, kiedy
Jakub Jemioła wpuścił do gabinetu jej męża.
Marcel zmierzył go wzrokiem. Był starannie ubrany, miał
kraciastą marynarkę z  łatami na łokciach i  płaszcz, w  którym
wyglądał na jeszcze wyższego.
–  Dzień dobry panu. Myślałem, że dzisiaj masz wolne –
powiedział do żony.
– Dzień dobry – odparł gość, odwrócił się do Marty: – Proszę nie
lekceważyć tej kostki, chociaż wygląda na to, że tylko się pani
potłukła.
– Coś się stało? – zapytał mąż.
Panowie przepychali się przez minutę w drzwiach wejściowych.
– Nic takiego – powiedziała szybko Marta.
– Ale będziesz mogła jechać na wigilię do mamy?
Jakub Jemioła wsunął jeszcze głowę przed zamknięciem drzwi:
– Wesołych świąt.
– Wesołych świąt – odparła Marta i zwróciła się do męża: – Raczej
zostanę tutaj. Nie wybieram się na żadną wigilię do twojej mamy.
Dość.
– Boże, Ryba – powiedział mąż z niesmakiem. – Jak ty wyglądasz!
Dopiero wtedy za Jakubem Jemiołą zamknęły się drzwi.
Marcel wziął ją pod ramię i zaprowadził do gabinetu, tymczasem
Marta próbowała uspokoić nerwy i pozbierać myśli. Mąż spojrzał na
choinkę, w  połowie przystrojoną. Tu skończyły się jego dobre
maniery. Bez pytania usiadł w  fotelu, który zazwyczaj zajmowała
ona, a Marta klapnęła naprzeciw, tam gdzie siadali pacjenci.
– Zaczynam się niepokoić, Ryba – zaczął. – Rozumiem, że nowina
cię zaskoczyła, ale to nie usprawiedliwia twojego zachowania.
Zabrałaś z domu choinkę, prawie mnie pobiłaś. Zastanawiam się, jak
przeprowadzić nasz rozwód, dla twojego i mojego dobra, bo widzę,
że przestajesz sobie radzić. I uważam, że to byłoby świństwo popsuć
rodzicom Wigilię.
– Jesteś bezczelny, zawsze byłeś – odparła Marta. – Nie mów do
mnie „Ryba”. Wiesz, że nie znoszę tego przezwiska.
– Ależ co ty opowiadasz? Zawsze ci się podobało.
– Nigdy mi się nie podobało.
–  Pierwsze słyszę. Mam wrażenie, że jesteś kimś innym.
A  przecież się znamy… – Marcel zmrużył oczy i  prawie liczył na
palcach. – O, ile to czasu. Dziesięć lat. I  cztery lata po ślubie. To
chyba coś znaczy, prawda?
Tak. Dlatego Marta starała się ratować to małżeństwo, chociaż
Marcel mówił o  rozstaniu już rok temu. Regularnie chodzili na
spotkania z  terapeutami (małżeństwem, najlepszym w  tej branży
w Trójmieście). Wrócili do randkowania, urwali się na romantyczny
nieplanowany wyjazd, odnaleźli osobne pasje, żeby się nawzajem
nie zanudzać, robili sobie niespodzianki, spisali listy, co podoba im
się w drugim małżonku… Jednym słowem, wykonali cały repertuar,
który miał przywrócić więź i intymność.
Grał, pomyślała Marta. Czasami przyłapywała Marcela na tym, że
ćwiczenia na spotkania z  terapeutami robił bez zaangażowania,
z  przymrużeniem oka. Jedyna korzyść z  tego roku to skupienie się
na ich majątku i  kilka korzystnych posunięć nansowych – efekt
rozmów o  przyszłości. Mąż zaakceptował pomysł, żeby zostali
rodzicami.
– Marcel… – zaczęła, ale urwała w pół zdania. – Nie. Nie chce mi
się z tobą dzisiaj gadać. Idź. Muszę się nad wszystkim zastanowić.
– Widzę, że wracasz do siebie – zauważył Marcel. Ściągnął pyłek
z  mankietu. – Dobrze. Czyli widzimy się o  szesnastej u  moich
rodziców. Naprawdę nie ma sensu teraz ich w to mieszać.
Marta patrzyła na niego. Zastanawiała się, czy jest w  stanie
odpowiedzieć bez wybuchu pretensji i żalów. Na szczęście jej matka
pojechała do Poznania na chrzciny i  wyjątkowo miały spędzić
Wigilię osobno. Można było pozostawić ją w  chwilowej
nieświadomości.
Zresztą mąż nie czekał na odpowiedź. Wstał i  obejrzał jeszcze
z góry czerwoną sukienkę związaną na supeł.
– Wpadnij się przebrać, bo mama się zdziwi.
–  Mam to w… – powiedziała Marta pod nosem i  dokończyła
zdanie w myślach.
Z  zamętem w  głowie patrzyła, jak Marcel lekkim krokiem
opuszcza gabinet i nucąc Last Christmas, zamyka drzwi. Był pewny,
że go posłucha.
Złapała się za skronie i  siedziała tak przez dłuższą chwilę.
Próbowała się odprężyć. Poczuć swoje palce u  stóp, całe stopy
i  pięty, kostki (au, tu bolało), łydki i  kolana. Oddychała
niespokojnie, ale stopniowo się wyciszała. Przeniosła uwagę na uda,
biodra, brzuch i  klatkę piersiową. W  tym miejscu przyjrzała się
swojemu sercu. Buzowało wprawdzie w  jej głowie, ale serce było
ważniejsze. Serce było obolałe. Mindfulness, pomyślała, można
próbować wszystkiego, ale nawet terapeuta nie pomoże sobie sam.
Uświadomiła sobie, jak bardzo jest wyczerpana, i zamknęła oczy.
Dała sobie spokój z metodami profesjonalisty. Wsiadła na uczuciową
karuzelę, którą odczuwa każda porzucona. Słyszała o tym wiele razy
w  tym gabinecie. Walczyła, kładąc na szali swoją godność, żeby to
się nie stało, a jednak i ją porzucono.
Po zużyciu pudła chusteczek podniosła się z  fotela i  podeszła do
okna, które pokazał jej Jakub Jemioła. Rozsunęła rolety i  zerknęła
w głąb mieszkania, którego nie zajmowała już Irena Formella.
W  oknie, prawdopodobnie od łazienki, zauważyła jakiś kształt.
Ręka rozmazała parę na środku szyby i  oczyściła w  ten sposób
widok. Pokazał się zarys czegoś jasnego. Zobaczyła plecy należące
do silnego i  dobrze zbudowanego mężczyzny. Niestety okno
kończyło się w  miejscu, gdzie zaczynały się jego pośladki (Marta
skarciła się surowo, ale gapiła się dalej). Oczywiście był to Jakub
Jemioła po wzięciu prysznica. Gdy stanął bokiem, była już tego
pewna, bo rozpoznała rudą brodę. Wytarł plecy, potarł ręcznikiem
głowę. Gdy odwrócił się o  kolejne dziewięćdziesiąt stopni, cofnęła
się.
Co ja wyprawiam? Moje życie się rozpada, a  ja podglądam
jakiegoś faceta! Spojrzała na zegarek, poszła do łazienki i  umyła
twarz zimną wodą. Postanowiła napić się kawy. Czy zaskoczyło ją,
że w chwili, kiedy kubek wypełnił się napojem, zadzwonił dzwonek
do drzwi?
Nie. Nie była tym zdziwiona, a jednocześnie – była.
–  To znowu ja – powiedział Jakub Jemioła. Podał jej książkę
i drugą paczkę, podpisaną „Pani Marta”. – Stwierdziłem, że pewnie
pani nie przyjdzie. Znalazłem też w samochodzie okład termiczny.
– Przyszłabym – odparła Marta, stojąc w progu.
Jakub zerknął na jej stopy, a potem znowu spojrzał prosto w oczy.
– Nie wiem, czy to nie będzie bezczelne z mojej strony…
– Tak?
– …ale siedzę sam od tygodnia i czuję, że zaczynam dziczeć. Czy
to byłby problem, gdybyśmy napili się czegoś i porozmawiali?
Marta uniosła brwi.
– Jest pan bardzo bezpośredni – zauważyła.
–  Tak mówią – zgodził się. – No i  proponuję profesjonalne
założenie okładu. Bezpłatnie.
– Nie wierzę w bezpłatne usługi specjalistów.
– Czy to jest warunek, żeby mnie pani wpuściła? Poczęstuje mnie
pani kawą i będziemy kwita.
Marta odsunęła się na bok, żeby Jakub mógł przejść przez próg.
Od razu skierował się do kuchni, jakby zaprowadził go tam nos.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, odnalazł wzrokiem lodówkę
i wcisnął okład do zamrażarki.
– Czarna, z mlekiem? Cukier?
–  Czarna z  cukrem. Ale proszę mnie nie obsługiwać. Gdzie są
kubki? Ooo – powiedział na widok góry pierników.
–  Niech się pan częstuje – zaproponowała Marta. – Dostałam je
w prezencie od znajomej.
–  Tylko wtedy, jeżeli pani też zje chociaż jednego – stwierdził
Jakub i  napił się z  wyraźną przyjemnością. – Przez cały ten czas
piłem kawę zalaną wrzątkiem. Jak ona się nazywa?
–  Po turecku – odpowiedziała od razu Marta. Sięgnęła do puszki
i  wyciągnęła dla siebie pierniczka, serduszko. Speszona chciała go
zamienić, ale podłapała wzrok swojego gościa i zrezygnowała.
On wyciągnął domek. Obejrzał go ze wszystkich stron.
–  Ładnie ozdobiony. Zawsze mi się kojarzą świąteczne reklamy
z dziećmi, które ozdabiają pierniki. Ma pani dzieci?
– Nie. A pan ma dzieci?
– Syna. Osiemnaście lat.
Marta nie zapanowała nad zaskoczeniem:
– Ile?
–  No, tak wyszło. – Jakub Jemioła od razu zrozumiał powód jej
zdziwienia. – Miałem tyle samo, jak młody się urodził.
– Szybko pan zaczął – wyrwało się Marcie i znowu przypomniała
sobie o swojej profesji. – Przepraszam.
– Wybaczam. Ale musisz zacząć mówić mi po imieniu – odparł.
–  Raczej nie – odmówiła Marta, a  gdy zobaczyła jego minę,
prawie wybuchnęła śmiechem. Odwróciła się, żeby zamknąć puszkę
z piernikami, a gdy to zrobiła, zorientowała się, że jej gość jest już
w pokoju z choinką. Poszła tam ze swoją kawą.
–  Zajął pan moje miejsce. Dokładnie tak samo jak mój mąż
godzinę temu. Co was do niego przyciąga?
–  A  panią? – odparł mężczyzna, ale nie ruszył się z  miejsca,
podobnie jak Marcel. – To co zazwyczaj pani mówi, siedząc w tym
fotelu?
– Nie ma reguły.
–  Myślałem, że pyta pani wszystkich: „Czy chcesz o  tym
porozmawiać?”. Jak w dowcipach o psychologach.
–  Miał pan kontakt z  prawdziwą psychoterapią? – zagadnęła
Marta.
–  Nie. Chociaż w  moim zawodzie też jest tak, że ludzie się
otwierają. Zwłaszcza kobiety.
– Po dobrym masażu?
Jakub Jemioła schrupał piernika w kilkanaście sekund i przyjrzał
się Marcie.
–  Podobno ludzie śmieją się z  psychologów. Zwłaszcza
psychiatrzy. Pracowałem kiedyś w dużym szpitalu i miłości nie było.
–  Przepraszam. Fizjoterapeuta to nie to samo co masażysta –
zorientowała się Marta.
– Może mnie pani nazywać, jak pani chce. Zaraz wracam. – Jakub
poszedł do kuchni. Usłyszała odgłos otwieranych drzwi lodówki.
Wrócił z  kompresem w  ręku, podał Marcie paczkę od sąsiadki,
a  sam uklęknął na podłodze i  zabrał się do zdejmowania jej buta.
Ściągnął także drugi, zanim zdążyła zrobić to samodzielnie.
– Fajne rajstopy.
– Mam je drugi raz na sobie – odparła Marta. – Kiedyś poszłam na
przyjęcie w przedszkolu i musiałam przebrać się za ogórka.
– A dlaczego była pani na imprezie w przedszkolu?
–  Przyjaciółka pojechała na delegację, a  jest samotną matką –
wyjaśniła Marta. Udział w  balu przedszkolnym to był niezwykły
epizod w jej życiu.
–  Rewelacja. Szkoda, że nie założyła pani dzisiaj reszty tego
przebrania. Musi pani zdjąć rajstopy. Odwrócę się.
Marta z ociąganiem pozbyła się rajstop. Miała wrażenie, że budzi
się w  niej ochota na rozebranie się do końca. To była intymna
sytuacja, zwłaszcza że na zewnątrz robiło się szarawo i  świecąca
choinka tworzyła ten słynny, magiczny świąteczny nastrój.
Jakub porównał obie stopy. Później przycisnął okład owinięty
w  chusteczkę i  zaczął go mocować bandażem wyciągniętym
z  kieszeni bluzy. Marta przejrzała książki, żeby pokryć zmieszanie.
Kiedyś pożyczyła Irenie Formelli książkę Freuda i  właśnie ją
odzyskała. Starsza pani chciała wiedzieć „jak to się zaczęło”, ale
trudno byłoby stwierdzić, czy podobała jej się Psychopatologia życia
codziennego. Marta nie specjalizowała się w  psychoanalizie.
Pożyczenie akurat tej książki potraktowała jako nieszkodliwy żart.
A starsza pani najwyraźniej zażartowała sobie z niej. Marta odkryła
ten fakt, gdy rozpakowała paczkę od sąsiadki i zobaczyła, ku swojej
konsternacji, typowy poradnik, którego jako fachowiec unikała jak
ognia: Dlaczego mężczyźni kochają zołzy?.
–  Boże – powiedziała. – Domyślam się, że pani Irena chciała
zrobić mi „prezent psychologiczny”.
Pokazała swojemu gościowi okładkę. Ale Jakub Jemioła,
niebędący „z  branży”, zupełnie nie zrozumiał niestosowności tego
pomysłu, co widziała po jego twarzy. Marta odwróciła wzrok od
jego rąk.
– Niefajny prezent? – zdziwił się. – Ciężko panią zadowolić.
–  To jest poradnik. Napisany przez dziennikarkę. Nawet
przeglądałam go kiedyś, przyjaciółka mnie zmusiła. – Marta
odwróciła książkę, przeczytała opis, żeby się upewnić, że to ta sama
książka. – Może mnie pan już puścić?
– No cóż. Może jednak psycholodzy nie znają się na wszystkim? –
zagadnął Jakub. Wstał i  wrócił na fotel naprzeciwko. – Powinna
pani spróbować.
– Czego spróbować?
– Porad u amatora. Proponuję swoją osobę. Płakała pani?
– Nie znoszę, jak za terapię bierze się człowiek, który się na tym
nie zna.
–  Na szczęście po tygodniowym remoncie naprawdę brakuje mi
ludzi – zauważył Jakub. – Próbuje mnie pani każdym sposobem
przegonić. No, skoro jestem takim amatorem, to proszę mnie
nauczyć, pani psycholog. Na pewno w czymś mogę pomóc.
Umilkli oboje. Marta przyglądała się Jakubowi, a Jakub jej.
Zaczął dzwonić telefon, który zostawiła na parapecie. Jakub
podniósł się i  podał jej aparat, ale usiadł z  powrotem i  nawet nie
udawał, że wyjdzie, żeby nie przeszkadzać.
Dzwoniła teściowa.
– Martusiu – zaczęła – mam nadzieję, że pamiętałaś o jedzeniu na
wigilię, prawda? Marcel dzwonił i  mówił, że masz gorszy dzień.
Żebyśmy nie byli zaskoczeni.
– O jedzeniu na wigilię?
– Miałaś przywieźć kompot i pierogi. Podobno masz jakąś panią,
która robi doskonałe pierogi. I uszka do barszczu. – Teściowa miała
bardzo donośny głos i  dialog docierał bez żadnych zakłóceń.
Dowodem tego był fakt, że po słowach „doskonałe pierogi” Jakub
Jemioła wyraźnie przełknął ślinę.
–  Jak by to powiedzieć… – zaczęła Marta i  pokiwała nogą
w  bandażu. Cała tożsamość osobista oraz zawodowa Marty Kulli
opierała się na niezawodności i  dotrzymywaniu zobowiązań. –
Spadłam ze schodów i utknęłam w moim gabinecie. Jest ryzyko, że
nie dotrę na wigilię, mamo.
– Ale pierogi są u was w zamrażarce? – Teściowa uchwyciła sedno
problemu z  punktu widzenia organizacji jej kolacji wigilijnej. –
Marcel może je przywieźć?
Boże, pomyślała Marta. A może tak się rozłączyć?
– A nie martwi się mama, że ja nie dotrę?
Teraz teściowa chyba musiała sobie coś przemyśleć. Matka
Marcela nie należała do osób empatycznych, ale zazwyczaj starała
się zachować pozory.
–  Na pewno Marcel coś wymyśli, żeby wszystko było dobrze –
powiedziała w końcu.
–  Mamo – odparła Marta. – Marcel nigdy niczego sam nie
wymyślił.
Teściową zatkało. Marta rozłączyła się i wyciszyła telefon.
–  Ostro – ocenił Jakub. – Dlaczego w  takim razie pani za niego
wyszła?
–  Nie wiem – wyrwało się Marcie, ale się poprawiła: – Czasem
sama się zastanawiam.
Jakub pochylił się nieco i zwiesił ręce pomiędzy kolanami.
– Jestem raczej sporo starszy od pani… – zaczął kurtuazyjnie.
Ma trzydzieści sześć lat, przypomniała sobie trzydziestotrzyletnia
Marta, ale się nie odezwała.
–  Na moje oko to raczej pani chciała za niego wyjść, niż on się
ożenić.
Marcie zabrakło słów.
– Zawsze mnie to zastanawia – ciągnął Jakub Jemioła. – Jest pani
bardzo atrakcyjna…
Marta żachnęła się. Czuła się okropnie, zwłaszcza w  podartej
sukience i niedopasowanych rajstopach, które będzie musiała zaraz
znowu założyć.
–  Ma pani charakter. A  jednak zrobiła pani prawdopodobnie
wszystko, żeby faceta namówić na małżeństwo zamiast odwrotnie.
–  Nie zna pan mnie ani Marcela. – Chrząknęła. – Ja dzisiaj
kompletnie nie jestem sobą. Nikogo nie namawiałam. Awantury,
rzucanie przedmiotami to nie ja. Oblałam mu penisa kompotem, ale
to tylko dlatego, że dzisiaj powiedział, że chce się rozwieść.
–  Matko Boska! – Jakub Jemioła wytrzeszczył oczy i  odruchowo
poprawił pasek przy swoich spodniach. – Nie wiem, czy chciałem to
usłyszeć.
– To był kompot prosto z lodówki, bez przesady – zbagatelizowała
Marta. – Jakiś absurd, po co ja się panu tłumaczę?
– Nie wierzę, że nie jest pani dzisiaj sobą.
–  Nie, nie – zaprotestowała Marta i  zaczął do niej docierać
komizm tej sytuacji. – Ja jestem spokojną, poukładaną osobą, która
naprawdę rzadko wybucha. Ale po roku walki, żeby ratować ten
związek, mój mąż powiedział, że to nic nie dało. I  w  dodatku
oczekuje, że będę robiła dobrą minę do złej gry na wigilii u teściów.
– Ten fotel jest magiczny. – Jakub Jemioła poklepał oparcie. – Nie
trzeba rzucać przedmiotami, żeby nakłonić faceta do małżeństwa.
Kropla drąży skałę. Dużo czasu to pani zajęło?
– Niech pan przestanie. Czuję się głupio.
–  Zupełnie niepotrzebnie. Dlaczego tak panią ubodła ta wigilia
u  teściów? – Nie padła żadna odpowiedź i  Jakub odparł sam bez
żadnych skrupułów: – Dotarło do pani, jak mało liczy się z  panią.
Zgadza się?
Marta przez chwilę zastanawiała się, czy odpowiedzieć. Aluzja
Jakuba, że „czuje się nią” w  fotelu, który zajmowała jako
psychoterapeutka, wytrąciła ją jeszcze bardziej z  równowagi. Tym
skuteczniej że przeszła własną psychoterapię i  miała superwizorkę,
która nad nią czuwała. To było obowiązkowe w  tym zawodzie.
A jednak… ten wiking z kompresem w wielkiej łapie…
–  Posłuchaj, Kuba – powiedziała spokojnie, żeby w  końcu
przełamać teatralność sytuacji. – To jest inny przypadek. Efekt
przedziału kolejowego. Dwie osoby się spotykają, dobrze się
rozmawia, opowiadają sobie swoje całe życie i wysiadają. Jasne?
Jakub Jemioła nie odpowiedział. Potarł ręką zakole na prawej
skroni, potem policzek i  brodę, zrobił śmieszny gest, jakby się
otrząsał. Wstał i  podszedł do Marty, która odruchowo cofnęła się
w  fotelu. Znowu ukucnął przy jej stopach. Rozwiązał bandaż
i obejrzał nogę.
– No i jak?
–  Lepiej. – Marta nachyliła się. – Wydaje mi się, że najgorzej
wyglądają te siniaki… jak to się nazywa?
– Golenie.
– Właśnie. Chyba będę mogła iść na… – Urwała, bo nie wiedziała
zupełnie, dokąd ma ochotę iść, gdzie powinna, czego pragnie, co ma
jutro zrobić.
Jakub Jemioła podniósł głowę i  jego twarz znalazła się bardzo
blisko. Marta miała wrażenie – na pewno to było tylko wrażenie – że
zatrzymał wzrok na jej wargach. Ona popatrzyła na jego usta.
Pachniał ciągle tym żelem do kąpieli czy szamponem. Przypomniała
sobie jego nagie plecy.
– W Wigilię dzieją się czasem bardzo dziwne rzeczy – powiedział
nagle, podniósł się trochę i pocałował Martę.
Od dziesięciu lat całował ją tylko Marcel (ostatnio bardzo
rzadko). Rudowłosy wiking był bardzo delikatny. Miał miękkie usta,
broda też nie była tak kłująca, jak można by się było spodziewać.
Przesunął ręce do góry i  objął Martę w  pasie. Kiedy ją puścił
i oderwał usta od jej ust, oboje oddychali trochę szybciej.
– Nie ma żadnego powodu – powiedział Jakub – żebyś nie czuła
się kobietą.
– Słucham?
–  Widziałem cię przez okno w  łazience. Dlatego wróciłem z  tym
okładem.
Przysunął swój policzek do policzka Marty, jakby chciał lepiej
usłyszeć jej odpowiedź. Ale ona nie miała pojęcia, co powiedzieć.
Narzucały jej się reakcje pełne urażonej godności: „Co ty robisz?”,
„Puść mnie natychmiast!”, albo wersja dłuższa: „Czy cokolwiek
w moim zachowaniu zasugerowało ci, że możesz się na mnie tak po
prostu rzucić?”.
– To był przypadek, że widziałam cię bez ubrania.
–  To była najkrótsza gra wstępna w  moim życiu – odparował od
razu Jakub.
Marta zaczęła się śmiać, a  właściwie zaczęła się w  niej śmiać ta
inna Marta, która w  przedpokoju zostawiła rolę psychoterapeutki,
żony, synowej, osoby przewidywalnej i  uporządkowanej,
a w gruncie rzeczy zagubionej i zakompleksionej. Zobaczyła to w tej
chwili z całą jasnością. Nigdy nie czuła się dobrze przy Marcelu, bo
zawsze ponosiła koszt tego, że to ona bardziej chciała tego związku.
Mąż dawał się rozpieszczać. Miała w głębi duszy żal, że on daje jej
tak mało, i okłamywała się sama. To ja dawałam za dużo, dotarło do
niej. Nawet nie musiał się wysilać.
Pociągnęła nosem. Jakub wytarł łzę palcem. Pocałował ją jeszcze
raz, tym razem zaczepiając jej język swoim, wciąż o  smaku kawy
i piernika. Marta ocknęła się pierwsza. Spojrzała na zegarek.
– Zaraz będzie pierwsza gwiazdka.
Kuba puścił ją, przysunął drugi fotel tak, że obejmował jej kolana
swoimi kolanami. Zerknął pytająco, a  ona nie zaprotestowała.
Z  oporem, wynikającym z  Marty o cjalnej, też go dotknęła.
Przesunęła ręce na jego ramiona i znaleźli się oko w oko.
–  Nie musisz się zastanawiać, co ja sobie o  tobie pomyślę –
powiedział. – Nie interesuje mnie, czy to jest przedział kolejowy, czy
coś innego.
Marta zmarszczyła czoło.
– Chcesz powiedzieć, że…
– Nie chcę tracić czasu na analizy. Na miejscu twojego męża już
bym tu był. Żeby mieć pewność, że dobrze się czujesz i że pójdziesz
do jego matki, skoro tak mu na tym zależy. Niezależnie od tego, czy
się rozstaniecie, czy nie.
–  Ale ja przecież tam pójdę – uświadomiła sobie Marta. – Co
innego mam zrobić ze sobą?
– Masz mnóstwo wariantów, Marta. – Pierwszy raz zwrócił się do
niej po imieniu. – Moja ciotka powiedziała, że jesteś miłą osobą,
która ma beznadziejnego męża.
– I kupiła mi książkę o tym, jak być zołzą?
Kuba pochylił się i pocałowali się, tym razem o wiele namiętniej.
Marta była pewna, że w dogodniejszej sytuacji w ciągu kilku minut
sama zaczęłaby się rozbierać. Kontrast między zalotami Marcela –
pocałunek, zdjęcie jej piżamy, popieszczenie piersi i położenie się na
plecy, żeby żona mogła go obsłużyć – a tym ognistym pocałunkiem
był uderzający. Tym bardziej że Kuba wycofał się, kiedy ona była
już gotowa na więcej.
– Muszę jechać – powiedział cicho. – Syn na mnie czeka. Mieszka
z moją byłą żoną, ona ma drugiego męża i dzieci. Zapraszają mnie
co roku.
–  Tak. Ja też muszę jechać. Muszę się przebrać. Muszę zabrać
pierogi.
Jakub wyciągnął telefon z kieszeni.
– Wpisałem sobie numer do gabinetu, odbierasz go?
– Tak. – Marta odzyskała trzeźwość umysłu. – Mam dwa numery
w jednym aparacie. Chcesz zadzwonić?
Jakub wstał, ale jeszcze sięgnął i cmoknął ją w rękę.
–  Musimy się spotkać, Marta. W  Wigilię nic nie dzieje się
przypadkowo.

***

Po jego wyjściu Marta siedziała, kręcąc poobijaną nogą. Stukała


palcem w ekran telefonu i po zastanowieniu zadzwoniła do męża.
– Pojadę. Tak, omówimy szczegóły po świętach. Przywieź mi tutaj
ubranie. Czarną sukienkę, drugą od prawej, rajstopy i… – zawahała
się, spojrzała na swoją nogę. Była posiniaczona i  zmarznięta, ale
opuchlizna prawie zeszła. – Czerwone buty. Nie, to jest zupełnie
proste. Zabierz pierogi z  zamrażarki. Nie, nie da się inaczej, bo
spóźnimy się i twoja matka się wścieknie.
Ponieważ rozłączyła się w  połowie narzekań Marcela, nie
zostawiła mu wyboru i  musiał wykonać jej polecenia. Zrobił to
bardzo niechętnie i nie wszedł na górę, żeby przynieść jej rzeczy, ale
na to Marta machnęła ręką i dodreptała do windy. Zdecydowała, że
przebierze się na miejscu. Stopa sprawowała się całkiem nieźle.
–  Możesz podziękować mi, że jadę – powiedziała, wsiadając do
samochodu.
– Nie masz wyjścia.
–  Mam mnóstwo wariantów – odparła Marta. – Na przykład
wygrzebanie wiadomości od twojej kochanki sprzed roku
i pokazanie tego w sądzie. Albo i na tej kolacji wigilijnej.
Marcel rzucił jej niespokojne spojrzenie.
– Umowa była inna. Mieliśmy puścić wszystko w niepamięć.
–  Naprawdę próbowałam. Problem jest gdzie indziej. Nigdy nie
byliśmy tak naprawdę razem. Jestem pewna – Marta spojrzała na
męża i  powiedziała na głos to, czego bała się od lat – że tamta
dziewczyna nie była pierwsza.
Marcel zignorował to i skupił się na drodze.
Dom teściów w  Orłowie był jak co roku pięknie przystrojony na
Wigilię. Zazwyczaj tu zaczynali święta. W drugiej kolejności jechali
do znacznie skromniejszego mieszkania matki Marty w  Pucku.
Witając się z  teściową, przypomniała sobie, jak długo czuła się
gorsza z  tego powodu, że pochodzi z  biedniejszej rodziny. To była
silna motywacja, żeby zacząć pracę w  zawodzie i  pokazać
wszystkim, że ona też potra zrobić karierę, wynająć gabinet
w  najlepszej części miasta, wybrać ziemię pod dom, który mieli
budować w nowym roku. Motywacja całkowicie fałszywa, czego nie
chciała do siebie dopuścić. Kto potra lepiej racjonalizować swoje
lęki i decyzje niż specjalista od racjonalizowania lęków i decyzji? –
zapytała samą siebie, wciągając w  łazience dla gości małą, czarną
sukienkę.
W tle płynęły kolędy. Marta ucieszyła się, że siostrzeńcy Marcela
zajmują większość uwagi wszystkich dorosłych (małe dzieci są
cudowne!). Teściowa spojrzała na nią uważnie kilka razy, ale przez
większość wieczoru koncentrowała się na podaniu potraw
wigilijnych oraz zbieraniu za nie komplementów. Trudno było się
temu dziwić. Przy łamaniu się opłatkiem Marta powiedziała do
wszystkich, łącznie z  dziećmi, te same słowa: Wesołych świąt,
wszystkiego dobrego. Wymieniła pocałunek w  policzek z  mężem.
Nawet się do siebie nie odezwali. Miał w  oczach niepokój, ale
w  trakcie jedzenia zaczął się odprężać, przekonawszy się, że żona
nie zamierza rzucić o  ścianę wazą z  barszczem. Posiłek ciągnął się
w nieskończoność.
Martę opuścił już wojowniczy nastrój, tym bardziej że co chwilę
wdzierał się w  jej myśli Jakub ze swoim bezpośrednim atakiem na
jej małżeńską, obecnie całkowicie niepotrzebną już wierność.
W  łazience sprawdziła telefon. Dostała zdjęcie bukietu jemioły
w  męskiej dłoni. „Oddali mi swoją”, napisał Kuba. Przeczytała to
kilka razy. Przecież ja tego faceta zupełnie nie znam, pomyślała,
a potem spojrzała w lustro i dotknęła palcami swoich warg.
Wróciła do salonu i  sięgnęła po ciasto z  makiem, żeby je tylko
rozgrzebać. Teść opowiadał, jak co roku, anegdoty weselne.
Tradycją w  rodzinie Marcela było branie ślubu dwudziestego
piątego grudnia i  Marta dostosowała się do tego cztery lata temu.
W trakcie opowieści sięgnęła po widelczyk. Zerknęła na dziecięcych
gości, całkiem pochłoniętych prezentami, i  zastukała sztućcem
w kieliszek. Zaskoczony teść urwał w pół zdania.
–  Od jutra – powiedziała uroczyście Marta – będziemy w  święta
obchodzić z Marcelem jeszcze coś innego.
Teściowa rzuciła okiem na jej brzuch. Siostra Marcela także (jej
nawet zrobiło się Marcie trochę żal, chociaż nie udało im się przez
dziesięć lat tak naprawdę zaprzyjaźnić). Mąż zbladł.
–  Marcel sądzi, że nie czeka nas już wspólna przyszłość.
Proponuje mi rozwód. Co prawda on uważa, że powinniśmy jeszcze
trochę poudawać, zwłaszcza dziś, ale mnie już się chyba nie chce.
Wstała od stołu, przebiegła wzrokiem po siedzących i zatrzymała
się na twarzy teściowej. O  dziwo, zauważyła na niej ulgę. Ale
Marcel był wściekły. Dogonił ją, kiedy zakładała płaszcz,
nieodprowadzana przez gospodarzy.
– Ryba, kompletnie ci odbiło? Przecież mama od tej pory będzie
miała zepsutą już każdą Wigilię. Zawsze myślisz tylko o sobie!
–  Marcel, jeżeli będę chciała chodzić do łóżka z  mężem i  jego
matką, to dam ci znać.
–  Myślałem, że powiemy, że decyzja była wspólna. Chciałem to
maksymalnie zmiękczyć.
–  Odpieprz się – mruknęła pod nosem, a  potem powtórzyła to
głośniej, dokładnie w chwili, kiedy na korytarz wyszła teściowa.
–  Przygarnęliśmy cię do tej rodziny… – zaczęła, ale Marta nie
czekała ma dalszy ciąg.
– Mam prośbę. Niech mama ubierze swojemu synowi z powrotem
śpioszki i utuli go do piersi. Moja rola skończona.
Zza babci wyjrzały dwie dziecięce buzie, uśmiechnięte na dźwięk
słowa „śpioszki”. Marta zapragnęła być gdzieś indziej, daleko także
od swoich marzeń o  dziecku z  tego związku. Otworzyła drzwi
i powoli wykuśtykała na zewnątrz. Zamówiła taksówkę. Stała, drżąc
i z zimna, i z wrażenia.
Marcel wystawił jeszcze głowę na dwór i  powiedział
przyciszonym głosem:
–  Niepotrzebnie dałem ci szansę rok temu, Ryba. Skrzywdziłem
przez ciebie bardzo fajną dziewczynę, wiesz?
Marta w pierwszej chwili poczuła ukłucie w boku. Potem w sercu.
A później wpuściła znowu dobijającą się do jej wnętrza złość, która
nieproszona pojawiła się tego wigilijnego poranka. Złapała męża za
nos i  pociągnęła żartobliwie, chociaż jemu z  zaskoczenia prawie
oczy wyszły na wierzch.
– Wesołych świąt, Pinokio.

***

Jadąc taksówką, walczyła ze sobą, żeby podać kierowcy inny adres


niż gabinet na Świętojańskiej. Mogła wrócić do domu, chociaż tam
pewnie wcześniej czy później przyjedzie Marcel. Ale i  ona będzie
musiała wrócić… Trzeba będzie to wszystko ogarnąć. Magia świąt
za trzy dni minie.
Ale teraz jeszcze trwa.
Mogła także wykorzystać fakt, że jej mama wyjechała na święta,
i  skryć się w  Pucku. Miała nawet przy sobie zapasowe klucze. Nie
napisała Kubie, że wyszła ze swojej wigilii, nie chciała przerywać
jego rodzinnej uroczystości. Rozsądek sugerował unikanie miejsca,
gdzie się pocałowali, i  wyłączenie telefonu aż do Nowego Roku,
kiedy on skończy swoją robotę w  mieszkaniu Ireny Formelli
i  zniknie. Bo przecież ma swoje życie. Mówił, że przyjechał na
chwilę do kraju, pewnie w  styczniu wróci tam, skąd przybył, i ona
też będzie musiała zrobić porządek z tym wszystkim.
– Tutaj, proszę pani? – upewnił się taksówkarz.
Świętojańska była pustawa, ale zaraz mieli się pojawić gdynianie
maszerujący na pasterkę w pobliskiej katedrze.
–  Tak – potwierdziła Marta i  zapłaciła za kurs. Pomału wyszła
z auta.
Stała pod wielką mrugającą śnieżynką na słupie. Główną ulicę
miasta oświetlono tak rzęsiście, że dokładnie widziała swoje odbicie
w  witrynie zamkniętej restauracji. Zwyczajna sylwetka, średni
wzrost, raczej szczupłe nogi, ale dość pulchne ramiona, ciemne
włosy uczesane w  kok, wyregulowane naturalnie ciemne brwi,
niebieskie oczy, trochę krzywe jedynki na dole, blizna po upadku
z  roweru na brodzie. Trzydzieści trzy lata. Rozwód i  zapewne
zajadła walka o  wspólny dorobek. I  puste mieszkanie, które zaraz
będzie musiała sobie znaleźć, bo znając Marcela, miała pewność, że
on się nie wyprowadzi, chyba że do tej „fajnej dziewczyny” lub
jakiejś kolejnej. A  wtedy ona zostanie sama w  ich domu, ze
wspomnieniami.
Ten epizod z  Jakubem Jemiołą to jakaś kompletna głupota,
stwierdziła i  otworzyła bramę, żeby wyprowadzić swój samochód.
Właśnie zdecydowała, że jedzie do Pucka. Zawinie się w  koc
i wyjdzie z norki po Nowym Roku.
Wykonała manewr w  ciasnej przestrzeni i  utknęła w  bramie, bo
dokładnie naprzeciwko niej podjechał, a  następnie zatrzymał się
inny samochód. Kierowca zapalił światełko i  błysnęła ruda broda.
Upewnił się, że to ona. Patrzyli na siebie przez szyby aut, chociaż on
jej prawdopodobnie nie widział tak wyraźnie jak ona jego. Kuba
sięgnął na siedzenie pasażera i  podniósł wiązankę jemioły.
Pomachał nią i uśmiechnął się.
Marta pokiwała głową z  konsternacją, rozbawieniem i  nadzieją
naraz. Pomału wycofała samochód, a  on pojechał naprzód w  tym
samym tempie, aż oboje zaparkowali na podwórku. Wysiedli,
kliknęły dwa piloty.
Jakub podszedł do niej, żartobliwie zawiesił jemiołę nad ich
głowami i pocałował ją.
– Chodź, Marta – szepnął.
Wyłączyła myślenie, choć musiała się do tego przekonywać kilka
razy podczas podróży windą na czwarte piętro. Kuba trzymał ją za
rękę. Była ciekawa, gdzie się skieruje. Okazało się, że do mieszkania
Ireny Formelli.
–  Posłuchaj – powiedział wyjaśniająco – tam jest kompletnie
pusto. Nie bój się, to nie wygląda jak…
– Okej – odparła.
Zrozumiał jej obawy, że nastrój może prysnąć, kiedy wejdą
w  świat starszej pani. Gdy Kuba otworzył drzwi, przypomniała
sobie, że Irena Formella puściła do niej oko z  góry – dała jej
w prezencie książkę, że warto być zołzą, a zatem musiała im chyba
kibicować?
Mieszkanie było rzeczywiście świeżo odremontowane
i  opróżnione z  poprzednich lat. Marta zobaczyła materac i  plecak.
Na parapecie świecące kulki i gałąź choiny w słoiku – czyli to było
minimum świąt, które tu zagościły. Kuba ściągnął jej kurtkę,
niecierpliwie zsunął swoją i  rzucił oba okrycia w  pobliże plecaka.
Pociągnął Martę na materac.
– Nie powinnaś stać. Powinnaś jak najwięcej odpoczywać.
Marta oparła się na łokciach, Kuba położył się na boku i nachylił
nad jej twarzą. Myślała, że ją pocałuje, i zamknęła oczy. Ale tak się
nie stało.
–  Czas, żebyś powiedziała, że też chcesz – odezwał się. – Mam
nadzieję, że nie pachnę czosnkiem. Moja była żona dodaje go do
wszystkiego.
–  Ja też – odparła Marta i  pociągnęła Kubę leciutko za brodę,
żeby go pocałować.
I  co potem? Pocałowali się – teraz mogli się całować już bez
żadnych ograniczeń – gorączkowo ściągając z  siebie ubrania. Kuba
nie poradził sobie z  guziczkami sukienki, więc Marta jednym
ruchem rozsunęła suwak na plecach.
–  Zawsze masz jakieś podstępne zapięcia – przerwał pocałunek,
żeby jej to powiedzieć.
Sprawnie rozluźniła krawat i  rozpięła koszulę, które założył na
wigilię. Kuba zsunął sukienkę z  jej ramion, aż odsłonił piersi
i  brzuch, pomógł wydostać ręce z  rękawów, ale nie ściągnął jej do
końca. Zadarł dół sukni do góry, przeciągając ciepłymi dłońmi po
kolanach i  udach Marty. Sukienka utknęła w  pasie, nie miało to
znaczenia. Cienkie – tym razem czarne – rajstopy i  majtki
wylądowały na podłodze.
Zaczął pieścić ustami jej piersi przez koronkowy czerwony stanik.
Trudno byłoby powiedzieć, czy to sprawność jego języka, czy
szorstkość koronki sprawiły, że Marta jęknęła i wbiła mu paznokcie
w przedramiona, ale zrobiło jej się głupio i pogłaskała go tylko w te
miejsca. Kuba podniósł głowę, wrócił z pocałunkami na szyję i płatki
uszu. Oparł się czołem o jej czoło.
– To nie tylko przez Wigilię – powiedział.
– Nieważne – mruknęła Marta.
Popchnęła lekko Kubę, a on domyślnie opadł na plecy. Usiadła na
jego biodrach, dwoma szybkimi ruchami pozbyła się stanika.
Westchnął na widok jej piersi. Teraz Marta go pocałowała,
przeciągnęła też jego ramiona nad głowę i  przytrzymała przez
chwilę. Podniosła twarz, żeby przerwać pocałunek, i  po chwili do
niego wróciła. Droczyła się z  nim i  trudno było powiedzieć, kto
z nich czuje większe podniecenie. Oddechy obojga stawały się coraz
szybsze. Kuba nie wytrzymał długo w tej podporządkowanej pozycji.
– Uwaga – szepnął.
Bez żadnego problemu uwolnił się z  jej uścisku, usiadł,
podtrzymując pośladki Marty i mocno wcisnął ją w swoje biodra.
Przytulili się do siebie. Kuba jedną ręką trzymał ją w pasie, drugą
pieścił brodawki obu jej piersi.
– Hmm… – wymruczała. – Przyjemne.
– A tu? – szepnął, wsuwając dłoń między jej uda.
Ruch palców doprowadził ją do drżenia i  oddech Marty
przyspieszył, zwłaszcza w  porównaniu z  jego skupieniem przy tej
pieszczocie. Pokonała skrępowanie, jednak w chwili, gdy zbliżała się
do szczytu przyjemności, cofnęła się przed jego umiejętnym
dotykiem. Nie skomentował tego.
Rozpięła jego spodnie, a  Kuba sięgnął do wewnętrznej kieszeni
kurtki.
–  Wiesz co, to nie był typowy zakup w  Wigilię – zażartował,
rozpakowując prezerwatywę.
Marta w  tym momencie poczuła tremę. Kuba tego już nie
wyłapał, chociaż zaskoczyło ją, jak zgrani byli przez cały ten czas.
Czule położył ją na plecach, pocałował o  wiele delikatniej niż
jeszcze przed chwilą.
– Hej – powiedział cicho. – Wpuścisz mnie?
Marta zamknęła oczy, objęła nogami jego biodra. Trudno było jej
powiedzieć, co czuje, kiedy znalazł się w  środku. Nacisk jego ciała
na łechtaczkę w  tej pozycji i  kilka jego ruchów przyniosły jej
natychmiastowy orgazm. Nie byłaby w  stanie go zatrzymać, nawet
gdyby chciała. Kuba poruszył się ledwo wyczuwalnie, widząc, co się
z  nią dzieje. Przycisnął usta do jej warg, tak jakby słuchał w  ten
sposób kilku cichych westchnień.
– Szszsz – usłyszała jeszcze i zacisnęła łydki na jego plecach.
– Och – powiedziała po kilkunastu minutach.
Kuba leżał obok, pocierając ręką jeżyka na głowie. Chwycił jej
dłoń.
– Marta. Musimy to powtarzać w każdą Wigilię. Od teraz.
Kaja Łęcka. Co się wydarzyło tamtej
niedzieli

Z wiadomości
Maciej do Anny: Zwariowałaś?! Ile masz lat, żeby odwalać takie
akcje? Wstyd! Koleś zawrócił ci w głowie, jesteś otumaniona seksem i nie
myślisz. To dla nas trauma! Z niepozdrowieniami
Anna do Macieja: Musiałam przeczytać dwa razy, bo aż nie wierzę.
Gdy zapytałam, dlaczego miałeś romans z  dwudziestolatką,
odpowiedziałeś, że to kryzys. Potrzebowałeś poczuć się młody, nic w tym
złego. Za nasze wspólne pieniądze pojechałeś z  nią do Egiptu, choć ja
słyszałam przez lata, że do Egiptu jeżdżą ludzie bez wyobraźni. Kotku,
więcej luzu. My, kobiety, też mamy prawo. Nie wiedziałeś? Ups.
Pozdrawiam. Szczęśliwa Anka

Anna

Obserwowała go z okna łazienki. Kucyk na czubku głowy, fryzura na


samuraja. Wyglądał równie seksownie jak rozczulająco. Regularne
rysy twarzy, niebieskie oczy – nie widziała ich, gdy stał bokiem, ale
to było pierwsze, na co zwróciła uwagę, gdy go poznała. Szybkie
uderzenia, drewno rozpadało się na mniejsze kawałki. Zrobiło się
zimno, chciała rozpalić w  kominku. Poprosiła Jeremiego, żeby
poszedł do szopy i  porąbał drzewo, bo nie zdążyła na stacji kupić
gotowych paczek, ale usłyszała: „Później”. On poderwał się od razu,
czym chyba zawstydził Jeremiasza.
Pod kurtką nie było widać mięśni, ale od wysiłku zrobiło mu się
gorąco, zrzucił więc puchówkę i  został w  bluzie, była cienka, pod
nią już wyraźnie widziała jego ciało. A  nawet jeśli nie widziała, to
sobie wyobrażała, była przecież w  tym świetna. Wyobrażała sobie
też jego ręce błądzące pod jej sukienką. Pieszczące jej szyję,
obojczyk, brzuch. Nie mogła opanować tych myśli i  nie chciała.
Nagle przerwał pracę i  spojrzał w  okno, gdzie stała. „Cholera!” –
syknęła do siebie, odruchowo się odsunęła, ale tylko na chwilę. Nie
mogła się powstrzymać. Naprawdę się jej przyglądał czy to tylko
złudzenie? Nie, to nie było złudzenie, wciąż patrzył. Jego wzrok był
przeszywający. Zrobiła głupią minę, zaczął się śmiać. Serdecznie,
ciepło i  z  absolutną pewnością tego, co ma się między nami
wydarzyć.
Albo to sobie tylko wyobraziła.

1 grudnia
Pierwszy raz w życiu miała orgazm przez sen. Nie pamiętała, z kim,
gdzie i  dlaczego, ale wstrząsnęło nią tak silne pragnienie,
eksplodował każdy kawałek ciała, że po obudzeniu leżała przez
dłuższą chwilę mokra, spocona i próbowała wyrównać oddech. Gdy
zadzwonił telefon, wciąż nie wiedziała, w jakiej jest rzeczywistości.
To Magda, redaktorka. Uwielbiała dzwonić po ósmej, właśnie wtedy
ruszała ze swojego podwarszawskiego domu do redakcji, która
mieściła się w  Mordorze, na warszawskim Służewcu. Korki to dla
niej idealny moment, by porozmawiać z opieszałymi, spóźniającymi
się z książkami autorkami.
– No co tam? Doślesz mi coś? – zaczęła.
Chodząca cierpliwość i  energia. Tego poranka też zarażała
entuzjazmem, w  przeciwieństwie do Anny, która znów zasnęła
o czwartej rano, kolejną noc nie pracując, za to wpadając w czarną
dziurę o nazwie Net ix.
– Oczywiście – skłamała instynktownie Anna.
– Akurat! Zawsze to słyszę! Jesteś już dwa miesiące po terminie,
proszę, weź się w garść.
Anna chciała udać, że ma problem z  zasięgiem, i  się rozłączyć,
ostatnio była to jej stała metoda na unikanie konfrontacji. Wybrała
szczerość.
–  Mam pustkę w  głowie. Nie wiem, czy dam radę, najwyżej
oddam zaliczkę.
Nienawidziła tego uczucia. Uczucia, że zawala, rozczarowuje
kogoś. Ale miała pustkę nie tylko w głowie, ale też w sercu.
Wymyśliła, że napisze książkę o  małżeństwie. Coś jak Historia
małżeńska, tyle że z innym nałem. Wymyśliła ją, zanim pojawił się
lm. Ale gdy podpisała umowę na powieść i  usiadła do pracy, nie
potra ła ruszyć. Potem nieustannie coś poprawiała, zmieniała. I oto
efekt. Powinna już dawno mieć całą książkę, nie miała nawet
połowy.
– Co się dzieje? Kupiłaś sobie nawet dom na odludziu, żeby ci się
lepiej pracowało. – Magda w końcu się zaśmiała.
Miała rację. Rzadko kto ma tak cudowne warunki do pracy jak
Anna. Samotność, cisza. Wciąż rozmawiając, zeszła na dół
i  nastawiła kawę. Przez okno w  kuchni widziała jezioro i  pomost.
Z  łatwością dostrzegła też nurkujące kaczki. Właśnie o  takich
porannych widokach marzą ludzie, którzy pragną zarabiać na
pisaniu czy mieć inny wolny zawód. Dlaczego więc jej to nie idzie?
Magda nagle zmieniła temat, opowiadała teraz o  sytuacji
w wydawnictwie, dzieciach i mężu.
–  Dobra, wyślij mi chociaż to, co zrobiłaś, razem pomyślimy,
może cię natchnę swoją historią, choć wiem, że masz własną,
o wiele mocniejszą – rzuciła na koniec.
Ukłucie. Tak, rzeczywiście, historię małżeńską Anna miała już za
sobą. Teraz mogła być wsparciem dla innych kobiet. Pytanie tylko,
czy dla tych, które w  związku chcą trwać, czy dla chcących go
porzucić.

***

Po rozmowie nalała sobie kawy, narzuciła kurtkę, zawołała psy


i  wyszła na dwór. Było pochmurno i  wilgotno, ale nawet w  taki
dzień znów zachłysnęła się urodą tego miejsca. Dom, położony na
cyplu, z  dwóch stron otoczony jeziorem, jeszcze kilka lat temu był
marzeniem. Przyjeżdżała tu, na kaszubską wieś, każdego lata
z rodziną. Nad Jezioro Wysokie chodzili na spacery. Kiedyś zapuścili
się aż tutaj. Dostrzegła przepiękną zalesioną działkę. „To będzie
moje” – wyrwało jej się. „Chyba żartujesz, nie będziemy mieszkać
na wsi, dziecko musi chodzić do dobrego liceum, potem na studia” –
odparł Maciek. Nie chciało jej się tłumaczyć, że działka leży
dwadzieścia kilometrów od Trójmiasta, można dojeżdżać.
Powiedziała przecież: „To będzie moje”. Nie Maćka, nie wspólne.
Jej. Zawsze miała dobrą intuicję. Cztery lata później, dwa lata po
rozwodzie, zobaczyła ogłoszenie o  sprzedaży. Działkę kupiła za
pieniądze z  podziału majątku, na budowę wydała oszczędności.
Chciała przyjeżdżać na Kaszuby tylko na wakacje, ale w  zeszłym
roku przeprowadziła się tu na stałe. Sylwia, jej przyjaciółka,
powtarzała, że ucieka, a  nie da się uciec przed samą sobą. Może
miała rację, tu też nie potra ła być do końca szczęśliwa, choć czuła
się spokojniejsza i  bezpieczniejsza. Oddzielona od świata, którego
miała dość. Dawną rzeczywistość oglądała już tylko na Facebooku
i Instagramie, ale gdy wyłączała media społecznościowe, znów była
odizolowana.
– Dzień dobry, pisarko. – Pan Kazimierz, ojciec znanego, zmarłego
kilka lat temu księdza stał na pomoście i  wpatrywał się w  wodę.
Kajtek, jego labrador, dopadł nóg Anny, radośnie merdając ogonem.
Mila i  Flo, dwie charcice ze schroniska, zawarczały ostrzegawczo.
Ilekroć spotkały Kajtka, zawsze ta sama nieufność.
– Dzień dobry. – Uśmiechnęła się, łapiąc psy za obrożę.
Pan Kazimierz podobnie jak ona przerobił letni domek na
całoroczny. Zaszył się tu po śmierci syna, sam, żona wolała miejskie
życie. Jesteśmy złamanymi ludźmi w  samym środku niczego,
pomyślała Anna na jego widok. Wierzącymi, że to „nic” ochroni nas
przed kolejną utratą. Tyle że pan Kazimierz miał sporo po
siedemdziesiątce, a ona w maju skończy czterdzieści trzy lata.
„Musisz zacząć umawiać się na randki, co to za życie bez seksu” –
przekonywała ją Sylwia. Śmiała się. No już bez przesady,
w  dwudziestym pierwszym wieku wolna kobieta, nawet po
czterdziestce, jest w  stanie zorganizować sobie seks. Ale
rzeczywiście była zdania, że nie ma fajnych wolnych facetów w tym
wieku. No i eks. Nie potra li dogadać się w  życiu, ale seks zawsze
był świetny. Od rozstania prawie za każdym razem, gdy się widzieli,
szli do łóżka. To jej wystarczało. Czuła do męża wystarczająco dużo,
żeby nie mieć potem do siebie obrzydzenia, i na tyle mało, by móc
następnego dnia wrócić do życia i nie analizować.

***

Gdy dotarła do domu, zerknęła na telefon leżący na stole. Kilka


nieodebranych połączeń od Jeremiesza. Wybrała jego numer.
– Cześć, co robisz w weekend? – zaczął. – Wpadlibyśmy z Patrycją
i jeszcze z Kubą, opowiadałem ci o nim…
Opowiadał. Nowy krąg znajomych, kolega ze studiów. Ponoć
podobny do Jeremiasza, tak samo kocha sport, architekturę,
historię, na pierwszym roku nawet razem mieszkali.
– Mamy w planach Trójmiasto, ale też trochę relaksu na odludziu.
Sauna, dobra kolacja, siedzenie na pomoście i  wgapianie się
w jezioro. Kuba wziąłby dziewczynę. Pasi ci?
Pytanie było retoryczne. Westchnęła. Nie chciało jej się usługiwać
gościom, musiała pisać! Przed oczami stanęła jej zirytowana Magda.
Zabije ją, jak czegoś w końcu nie wyśle. Ale wiedziała, że i tak nie
będzie pracować. Spędzi weekend na oglądaniu seriali albo znów
będzie przeglądać Facebooka czy Instagrama. Nie należała do
autorek, które potra ą pracować systematycznie. Wiedziała, że
powinna, ale nie umiała. Dopiero gdy poczuła wenę, siadała do
laptopa i  pisała dzień i  noc. Teraz potrzebowała energii i  życia
w  swoim domu, czegoś więcej niż ujadania psów i  porannego
świergotania ptaków.
– Jasne, przyjeżdżajcie, stęskniłam się.
Reszta dnia minęła jej na planowaniu nadchodzącego weekendu –
co ugotuje, co zrobi. Pojechała nawet do Chwaszczyna, do
supermarketu, co uznała za osobisty sukces. Ostatnio prawie nie
wyjeżdżała poza swoją wieś. Po południu poszła biegać wokół
jeziora. Codziennie ta sama trasa, około dziesięciu kilometrów.
Wystarczająco, by utrzymać formę. Linia brzegowa jeziora była
ciasno wypełniona działkami, minęła kilka nowych domków
postawionych na szybko latem, efekt pandemii i  rozpaczliwych
poszukiwań miejsc, gdzie można się zaszyć. Na szczęście w grudniu
wszystkie były puste, wokół nie było żywej duszy. Nigdy nie bała się
być sama, ostatnio jednak coś się zmieniło. Miała dziwne poczucie,
że ktoś jest wciąż obok.
To głupota, mam paranoję, myślała, mijając publiczną plażę
i  kierując się w  stronę końca jeziora. Psy biegły razem z  nią, od
czasu do czasu tylko przystając. Nie węszyły, nie były
zaniepokojone. Do domu dobiegła więc z absolutnym poczuciem, że
nic złego się nie dzieje, a  lęk jest tylko rezultatem zbyt długiego
przebywania w samotności.

Z wiadomości
Jakub do Anny: Tak, wyczułem, że ci się podobam. Właśnie wtedy,
gdy patrzyłaś na mnie przez okno łazienki. Wcześniej myślałem raczej,
że to ja sobie coś wyobrażam. Dlaczego taka kobieta miałaby
zainteresować się właśnie mną. Pisarka z  wielkim domem, urządzonym
jak z żurnala. Pomyślałem nawet: „Ta laska jest z innej rzeczywistości”.
Przyjechaliśmy wieczorem, otworzyłaś nam drzwi z  kieliszkiem martini
w  ręce, w  luźnej, chyba niebieskiej sukience opadającej na ramiona.
Byłem w szoku, nie tak wyobrażałem sobie matkę przyjaciela. Moja ma
trzydzieści kilogramów nadwagi, zniszczone włosy i serce chyba też, bo
mężczyźni jej nie interesują. W każdym razie nic o tym nie wiem. Moją
mamę interesuje bardziej śmierć niż życie, wciąż czyta książki
o umieraniu. Stałaś tak w drzwiach, a mój wzrok powędrował niżej, nie
miałaś stanika, twoje sutki odznaczały się pod materiałem. Podnieciłem
się w  sekundę, to była reakcja zjologiczna, chwilę później poczułem
wstyd. Ale zachwycałaś. Długie, kręcone jasne włosy, piękne biodra,
talia. Byłaś uosobieniem kobiecości i  nie potra łem na ciebie spojrzeć
inaczej. Przez chwilę byłem nawet przekonany, że drzwi otworzyła
starsza siostra Jeremiego. Tyle że on nie miał siostry.
„I tak sobie pani wstaje, siada na fotelu i patrzy na jezioro…?” – nie
dowierzałem. Śmiałaś się. Potem chodziłem po wnętrzu, zauważałem
każdy szczegół, naturalne materiały, idealnie skomponowane drewno
i  biel, nad salonem przestrzeń z  widoczną więźbą dachową, większość
pomieszczeń z pełnym przeszkleniem na las i jezioro. Łazienka na końcu
domu, po schodach wejście do otwartej na cały dom biblioteki.
„Architekt zwraca uwagę na takie rzeczy” – tłumaczyłem się ze swojej
ciekawości. Kiwałaś ze zrozumieniem głową, a  ja już myślałem, jak
pięknie musi być tu latem i  wczesną jesienią, wyobraziłem sobie, jak
wybiegasz w  deszczu spod prysznica z  którymś ze swoich kochanków,
jak tarzacie się w jesiennych liściach, wpuszczasz zapach porannej rosy.
Jednym słowem, ciut mi odbiło. „Piękny ten dom, ale dziwny. To chyba
była kiedyś stodoła, co?” – złapała mnie za rękę Iga. „Aha” –
mruknąłem. Nie chciało mi się z  nią gadać. Podawałaś nam tajskie,
później jedliśmy przy kominku. Patrzyłem, jak przytulasz Jeremiego, tak
swobodnie, bez osaczania, jak on ci ten dotyk naturalnie odwzajemnia.
Widziałem porozumienie, które was łączy, i  mu zazdrościłem. Nie
miałem z  matką takiego porozumienia nigdy. O  trzeciej odprowadziłaś
nas z Igą do pokoju, gdzie mieliśmy spać. Szliśmy za tobą, a ja czułem
tylko zapach twoich perfum, otworzyłaś drzwi, spojrzałaś na ogromne
łóżko stojące pod oknem, chyba się uśmiechnęłaś i  rzuciłaś: „Dobrych
snów, o ile zamierzacie spać”. Mrugnęłaś okiem i wyszłaś.

5 grudnia
– Nie chcę – jęknęła w słuchawkę. – Nie chcę gości.
Po drugiej stronie usłyszała westchnięcie Sylwii.
–  Anka, ty dziczejesz! Gdzie ty ostatnio byłaś? Kiedy widziałaś
ludzi?!
– Dziś byłam na zakupach – oponowała.
–  Wiesz, że nie o  to mi chodzi. Potrzebni ci goście!! I  koniec
tematu – mruknęła przyjaciółka.
Po czym zaczęła opowieść o mężczyźnie, którego poznała wczoraj
na imprezie.
–  …i  na tym parkingu ruchaliśmy się jak dzikie norki –
ekscytowała się.
Nie, tego było za dużo. Uwielbiała Sylwię, ale szczegóły z  jej
życia erotycznego mało ją interesowały.
– Już chyba jestem za stara na takie historie – stwierdziła.
–  Właśnie! Za stara. Jesteś za stara na rozmowę o  dobrym
bzykanku. Ja cię błagam, ty się ogarnij.
W  tym momencie Anna usłyszała nadjeżdżający samochód,
wyłączenie silnika i trzaśnięcie drzwi.
– Muszę kończyć, przyjechali! – oznajmiła z ulgą.
Bez kurtki, z kieliszkiem wyskoczyła przed drzwi.
Jeremi wyglądał rewelacyjnie. Za każdym razem, gdy go
widziała, czuła, że znów zrobił kilka kroków w kierunku dojrzałości.
Już nie tylko jego ciało było dorosłe, ale też sposób myślenia,
poglądy. Kiedy to się stało? – zastanawiała się. Kiedy jej syn
skończył dwadzieścia trzy lata? Dlaczego to tak szybko minęło? Nie
chciała wpaść w melancholię, ale jednak czasem ją to przerastało.
–  Co tam, matka? Mówiłem ci już, że cię kocham? – Objął ją
mocno. To był ich stały rytuał powitań.
– Nigdy dość – zaśmiała się.
Z  samochodu wysiadła też Patrycja, Mila i  Flo podbiegły do niej
radośnie. Anna też ją lubiła, wesoła, normalna dziewczyna, nawet
czasem miała wrażenie, że jej zakręcony syn nie zasługuje na taką
poukładaną osobę, ale była szczęśliwa, bo przy niej się uspokoił
i ustatkował.
– Ależ pani pięknie wygląda – szepnęła jej do ucha Patrycja.
Tuż za nią stanął wysoki, dobrze zbudowany facet. Aż zakręciło
jej się w  głowie. Rany, Ragnar Lothbrook z  Wikingów, we własnej
osobie, przeszło jej przez myśl. Miał też podobne niegrzeczne
spojrzenie, co nie do końca pasowało do jego eleganckiego
zachowania.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się i wyciągnął rękę. – Kuba jestem.
Widzę, że kumpel zabrał mnie do raju – zażartował. I już poważniej
dodał: – Przepiękne okolice. I jaki dom, wow!
– A z rzeczami mi nie pomożesz?! – od strony samochodu dobiegł
głos pełen pretensji.
Właścicielką głosu była dziewczyna Kuby, stała przy samochodzie
wyraźnie niezadowolona. Była ładniejsza i zgrabniejsza niż Patrycja.
Szczerze mówiąc, wyglądała jak top modelka i  Anna przez ułamek
sekundy pomyślała, że zupełnie nie wie, czy w  obecnym stanie
ducha jest gotowa na to piękno i tę młodość.
– Oczywiście, kochanie. – Uśmiechnął się. Ale miał coś dziwnego
w głosie i Anna pomyślała, że jest ciut ironiczny.
Już godzinę później wiedziała, że to wspaniale, że Iga nie jest
dziewczyną Jeremiasza. Owszem, była błyskotliwa, ale poza tym
wydawała się niezbyt mądra. Nie włączała się do rozmów o polityce,
gospodarce światowej, historii, architekturze, badaniach nad
szczepionką na koronawirusa, ożywiła się natomiast, gdy temat
zszedł na medycynę estetyczną i  ploteczki o  gwiazdach. Wyraźnie
była zainteresowana tym, że po drugiej stronie jeziora letni dom ma
znana gwiazda telewizji śniadaniowej.
–  Musimy tam koniecznie pójść zrobić sobie zdjęcie. – Ścisnęła
Kubę za rękę.
Chłopak nieco się wzdrygnął.
Cóż, nietrudno było też zauważyć, że Iga nie znajdowała się
w  sferze zainteresowań Kuby. Nie dotykał jej, rzadko patrzył w  jej
stronę. Oczywiście w  Annie od razu obudził się badacz relacji
międzyludzkich, ale postanowiła nie wypytywać o  nic Jeremiego.
Nie cierpiał, kiedy była wścibska.
Po północy odprowadziła Kubę i  jego dziewczynę do sypialni,
nalała sobie wina i usiadła na kanapie. U , nie będzie łatwo. Ludzie.
Ich bagaże, śmiech, rozmowy, energia, rzeczy materialne
i  niematerialne zajęły przestrzeń. Trzy minuty po ich przyjeździe
zatęskniła za ciszą. Dwa dni, tyle będzie musiała znieść.
Czerwone wino przyjemnie krążyło w  ciele, ogień w  kominku
trzaskał. Postanowiła jeszcze wyjść z  psami przed snem, włożyła
kurtkę i  wyszła do ogrodu. Mila i  Flo wyraźnie coś wywęszyły, bo
pobiegły na tył domu i nie reagowały na wołania.
– Chodźcie tu, wariatki – syczała Anna.
Nagle znalazła się naprzeciwko sypialni Kuby i Igi. Okno pokoju,
jak wszystkie w jej domu, było wielkie, od podłogi po su t. Z tego
punktu doskonale widziała każdy szczegół: łóżko, drewnianą
podłogę pomalowaną na biało, gra ki na ścianach. Dostrzegła też
lustro, które wynalazła kiedyś na pchlim targu, a przed nim nagą Igę
kontemplującą swoje odbicie. Anna, zamiast odwrócić wzrok
i  odejść, wpatrywała się w  nią urzeczona. Dziewczyna była
oszałamiająca. Czarne, długie i lśniące włosy opadające na ramiona,
młoda, napięta skóra, piękne oczy, długie rzęsy, lekko umięśnione
ciało, delikatnie zarysowana talia, biodra, piersi nieduże, nieznające
jeszcze pojęcia grawitacji, z niewielkimi różowymi sutkami. Idealne.
Gładki wzgórek łonowy, szczupłe uda. Tuż za za Igą stanął Jakub,
Anna widziała jego umięśnione pośladki, uda i  plecy ozdobione
tatuażami. Musiała przyznać, że chyba nigdy nie widziała faceta,
który miał takie ciało. Nie był przesadnie umięśniony, przynajmniej
nie w  nachalny sposób, jaki czasem widziała u  młodych facetów,
których zdjęcia podziwiała na Instagramie. Jednocześnie widać było
jego siłę, wynikającą z  miesięcy treningów. Dotknął włosów Igi
i  odgarnął je na lewą stroną. Zaczął delikatnie gryźć ją w  kark,
w  tym samym czasie jego ręce przesunęły się wzdłuż linii bioder,
przez pośladki. Później położył dłoń na jej brzuchu. Anna nagle
przestraszyła się, że za chwilę ją zobaczą, poczuła też wyrzuty
sumienia, że bezkarnie przygląda się czyjejś chwili intymności.
– Flo, Mila, noga! – Gwizdnęła cicho.
Tym razem psy przybiegły od razu. Co one tam wcześniej
znalazły? Koniecznie musi to rano sprawdzić.
Długo nie mogła zasnąć, myślała o Idze i Kubie. Jednak jest w niej
zakochany, nie jest taką świetną obserwatorką. Zresztą trudno nie
być w  takiej dziewczynie zakochanym, choć przebywanie z  nią
mogłaby porównać do obcowania z księżniczką. Przez cały wieczór
Iga nawet się nie podniosła, żeby w  czymkolwiek pomóc. I  nie
chodziło nawet o samą pomoc, ale dziewczyna nawet nie zapytała.
Iga lubiła, gdy się koło niej skacze.

***

Już trzy godziny później była na nogach, chciała chociaż chwilę


popracować, zanim zacznie się poranny rozgardiasz. Kawa
w  ekspresie bulgotała, Anna usiadła przy drewnianym stole,
rozłożyła notatki, włączyła laptopa. Zaczęła pisać:

Wpatruję się w  czubki butów, robi mi się zimno, jadąc na spotkanie,


wzięłam tylko lekki płaszcz, deszcz zacina, pamiętam, gdy byłam
u ciebie pierwszy raz, dwa lata temu, był listopad i deszcz też padał tak
samo intensywnie. Byłam przemoknięta, zdjąłeś kurtkę i  powiedziałeś:
„Weź to, nie chcę, żeby ci było zimno”. Teraz nic nie mówisz, zapinasz
wiatrówkę pod szyję, przestępujesz z nogi na nogę, nawet nie zauważasz,
że drżę.

Postawiła kropkę i  dopiero wtedy dostrzegła, że tuż za nią stoi


Jakub i czyta jej przez ramię.
– O rany, niezbyt to optymistycznie – zaczął. – O czym to?
–  O  rozpadającym się małżeństwie – zaśmiała się. – Życie,
o którym nie masz jeszcze pojęcia.
Co ona plecie! Mówi zupełnie jak jakaś ciotka klotka. Sama
pamięta starsze panie, które jej, dwudziestoletniej, pełnej marzeń,
chciały wytłumaczyć, jak wygląda rzeczywistość (oczywiście jest
okropna i rozczarowująca).
Kuba nie wydawał się zrażony. Błysnął białymi zębami i podszedł
do okna.
– Matko, jaki tu widok – wykrzyknął. – Chyba ma pani nieustanną
wenę.
Taa, jasne.
Anna spojrzała na niego tym razem sama rozbawiona. Kuba był
zaspany, widać mieli z  Igą burzliwą noc, ale szykował się do
wyjścia, miał już na sobie strój sportowy.
– Nie będę przeszkadzał, przyszedłem tylko napić się wody, chcę
pobiegać.
–  O  szóstej rano? – zdziwiła się. Nie wyobrażała sobie, żeby
ktokolwiek był w stanie zmusić Jeremiasza do pobudki o świcie.
–  Ćwiczę hart ducha – znów się roześmiał. – Poleci pani jakieś
trasy do biegania? A może ma pani ochotę pobiec ze mną?
Chciała odpowiedzieć, że w  życiu nie poszłaby teraz biegać. Po
kimś w  końcu Jeremi odziedziczył charakter i  niechęć do
przekraczania siebie, ale odparła tylko:
– Nie, dzięki, muszę popisać.
Obserwowała, jak otwiera lodówkę, sięga po wodę, potem z szafki
wyciąga kubek. Miał w sobie coś magnetycznego, wyglądał dojrzale,
do tego już wczoraj zauważyła, że jest mądry, zabawny, męski. No
i  te jego plecy i  pośladki, które widziała wczoraj. Dziś
zaobserwowała jeszcze sprężystość ruchów. Ech, gdybym była
młodsza, mogłabym dla takiego chłopaka stracić głowę, pomyślała
i zaraz się zganiła za tę myśl. Litości, to jest kolega jej syna.
Przypomniała sobie, z  jakim obrzydzeniem i  niezrozumieniem
patrzyła dziesięć lat temu na starsze koleżanki, które oglądały się za
znacznie młodszymi. Była też w  szoku, gdy Sylwia miała romans
z  młodszym od niej o  ponad dwadzieścia lat masażystą. „Seks jest
nieziemski” – mówiła. Zostawiła go po roku tylko dlatego, że nie
był, jej zdaniem, dojrzały: „Ja już przerabiałam ze sobą i  swoimi
partnerami rozwój osobisty, docieranie do tego, które z  rodziców
nas skrzywdziło i dlaczego. Nie chcę zataczać koła” – stwierdziła.

Jakub

Powoli zaczynało świtać, choć jasno miało się zrobić dopiero za


półtorej godziny. Biegł trasą, którą poleciła mu Anna, i myślał tylko
o  tym, że niepotrzebnie przyjechał tu z  Igą. Doprowadzała go do
szaleństwa. Owszem, była piękna, i  to go na początku tak
zachwyciło, ale na dłuższą metę to nie wystarczało. Mijał właśnie
czwarty miesiąc, od kiedy zaczęli się spotykać. Magiczny czwarty
miesiąc. Czuł, że dzieje się z  nim to co zawsze. Jakby ktoś po
szesnastu tygodniach wciskał przycisk, po którym on z  faceta
zadurzonego stawał się obojętny. Nie było tak zawsze, w  liceum
przez ponad dwa lata był z  Justyną, starszą od niego. I  to ona
odeszła, bo poznała przystojnego, dobrze sytuowanego studenta
prawa. Kuba po rozstaniu rzucił się w  wir luźnego życia. I  od tej
pory cztery miesiące związku to była dla niego granica nie do
przekroczenia. Dziewczyna zaczynała go denerwować nawet tym,
jak odkładała łyżkę czy mówiła „dobranoc”. Przestawał mieć ochotę
na seks. Iga zresztą nie była w łóżku zbyt dobra. Dopóki stawał mu
tylko dlatego, że leżał obok niej, wszystko było okej. Teraz miał już
wobec niej większe wymagania. Z  niesmakiem pomyślał o  tym, co
się między nimi zdarzyło wczoraj: wzięła, co chciała, a  potem ze
znudzoną miną zrobiła mu loda. Machinalnie, szybko, a  gdy
kończył, rzuciła: „Tylko powiedz mi chwilę przed, bo wiesz, że się
porzygam, jak połknę”. Królowa subtelności. Jak właściwie można
nie lubić seksu oralnego? On uwielbiał robić kobiecie dobrze i kręcił
go każdy zapach. Po powrocie do Warszawy powiem jej, że to
koniec, postanowił, skręcając w kierunku sklepu.

Anna

– Pojedziemy do Muzeum Drugiej Wojny Światowej, posnujemy się


po starówce, nie czekaj na nas z kolacją – rzucił Jeremiasz.
– Wolałabym zostać, zrelaksować się, może jakieś zakupy zrobić.
A  wieczorem to chyba do Sopotu pojedziemy? – Idze wyraźnie nie
spodobał się pomysł muzeów.
O nie, nie chcę zostać z nią sama, pomyślała Anna.
–  Okej, możemy się rozdzielić. Ja polatam z  Igą po galeriach,
pójdziemy nad morze. – Patrycja wstała i  zaczęła zbierać naczynia
po śniadaniu. Wydawała się lekko poirytowana zachowaniem
koleżanki.
– Nie mam ochoty na imprezę – mruknął Kuba. – Na muzeum dziś
też nie bardzo, jedźcie sami.
–  No chyba żartujesz! To po co tu przyjechaliśmy? – Iga wydęła
wargi.
Anna nie bardzo miała chęć na bycie świadkiem kłótni
kochanków. Przed chwilą słyszała już fochy Igi, której nic nie
pasowało na śniadanie. Jajek nie je, sera nie je, grzanek nie, bo to
gluten, owsianka ma za dużo węglowodanów, banany to oprócz nich
sam cukier. W  końcu zjadła pół awokado z  cytryną i  przez cały
posiłek mówiła tylko o sobie i diecie.
Anna podniosła się i  dołączyła do Patrycji, która skierowała się
w  stronę kuchni. Jeszcze przez chwilę słyszały podniesione głosy
Kuby i Igi, ale żadna z nich tego nie skomentowała.
–  Matko ma. – Jeremiasz nagle objął Annę z  tyłu i  pocałował. –
Chyba zostaniesz tu z moim kumplem, nie będzie ci przeszkadzał?
Wręcz przeciwnie, pomyślała. Ciekawił ją ten chłopak, poza tym
może dzięki niemu dowie się trochę więcej o  Jeremim. Choć
musiała przyznać, że trochę ją zdziwiła decyzja Kuby. Dlaczego
wybiera samotnię zamiast gwarnego Trójmiasta?

Jakub

Nie wiedział, dlatego to zrobił. Nagle fascynująca wydała mu się


myśl, że zostanie z matką Jeremiego sam na sam. Musiał przyznać,
że od wczoraj myślał o  Annie. W  nocy wpisał w  wyszukiwarkę jej
nazwisko. Odnalazł co najmniej kilkadziesiąt jej artykułów
z  czasów, gdy pracowała jeszcze w  pismach kobiecych, oraz sporo
wywiadów, których udzieliła, gdy już była pisarką. Nigdy nie
analizowali z  Jeremim rodzinnych spraw, Kuba wiedział tylko, że
rodzice kumpla rozwiedli się stosunkowo niedawno. Anna
w  wywiadach dość otwarcie mówiła o  związku, który się skończył,
pomagała kobietom podnieść się po rozstaniu, miała też dużo fanek
na Instagramie. Pod każdym postem pisały: „Dobrze, że jesteś,
potrzebujemy twojej mocy”. Rozumiał to, miała w  sobie coś
pociągającego, widocznego w  tym, jak mówiła, jak się śmiała.
Wczoraj przez cały wieczór nie mógł oderwać od niej wzroku, dziś
rano próbował wyciągnąć Annę na wspólne bieganie. Sam był
w szoku, zazwyczaj nie znosił biegać w towarzystwie.
Teraz jednak najbardziej na świecie marzył o  saunie. Anna
wszystko im przygotowała, ale nikt poza nim nie chciał teraz z tego
korzystać. I  całe szczęście. Iga, obrażona, zabrała się do sklepu,
wrócą najprawdopodobniej po południu, ma więc czas dla siebie.
Poza tym może uda mu się porozmawiać z Anną w samotności.

Anna

Spędziła z  nim cały dzień, nie mogła w  to uwierzyć. Odłożony


telefon, zajęte myśli. Dawno nie spotkała kogoś, z  kim rozmawiało
jej się tak dobrze, co zważywszy na osiemnaście lat różnicy, było
dość osobliwe. Albo ja jestem tak niedojrzała, albo on tak dorosły,
myślała. Kuba rzeczywiście był dojrzały, stracił ojca, gdy miał
czternaście lat. Jego tata jako jedyny w  rodzinie pracował, po jego
śmierci zostali z  mamą bez środków do życia. Ona zaczęła uciekać
w  alkohol. Kuba najpierw dorabiał, zbierał butelki, roznosił ulotki,
potem został trenerem kite’a, windsur ngu, a  zimą uczył jazdy na
nartach i  snowboardzie. Anna, choć urodziła syna jako niespełna
dwudziestolatka, zawsze była matką dbającą. Razem z  Maciejem
robili wszystko, żeby Jeremiemu było dobrze. Dziś czasem miała
wrażenie, że starali się za bardzo.
Kuba pomógł jej przygotować obiad, obrał bataty, zrobił sałatki,
pomógł doprawić rybę. Gdy zmywał, stanęła tuż za nim i próbowała
wyciągnąć salaterkę z  górnej szafki. Nagle się odwrócił, ich twarze
znajdowały się milimetry od siebie, poczuła jego oddech, zapach
i  znów zakręciło jej się w  głowie. Nie pamięta, kiedy odczuła tak
silną wibrację między sobą a  mężczyzną. Nie! Co ona wyprawia,
jakim mężczyzną?
–  Ty jesteś takie dziecko idealne – zaśmiała się i  zrobiła krok
w tył.
–  Jasne, proszę mówić mi „dziecko”. Jeśli tak pani wygodniej –
odpowiedział. I  mrugnął do niej. – Niezłe dziecko ze mnie, co? –
Napiął biceps, wypiął pierś.
On ze mną chyba irtuje, przeszło jej przez myśl.
Później siedzieli otuleni kocami po dwóch stronach kanapy
i rozmawiali, jakby znali się od lat. Nawet nie zauważyli, jak mijają
godziny. Koło siedemnastej do domu wpadł Jeremiasz
z dziewczynami.
– Mamy pomysł – zaczął w progu. – A może ty pojedziesz z nami
na imprezę do Sopotu? Nie będziesz piła, potem nas przywieziesz.
Weź może Sylwię, ona lubi melanże, nie będziesz się nudzić.
Uwielbiała, jak Jeremi układał jej czas dokładnie tak, żeby jemu
było wygodniej.
– No nie wiem, możecie weźmiecie ubera? – zaczęła.
– Mogę nie pić, a pani może pojedzie z nami dla towarzystwa? –
zagaił Kuba.
Jednak się wywinęła. Sopot nocą to rozrywka zdecydowanie nie
dla niej. Wykąpię się, posiedzę z książką, odpocznę, pomyślała.
Tak też zrobiła, gdy jednak wieczorem siedziała w  salonie, Mila
i Flo nagle poderwały się i zaczęły głośno szczekać. Potem nerwowo
biegały wzdłuż linii okien. Anna wstała, przekonana, że to młodzi
wrócili wcześniej, ale na dworze panowała głucha cisza. Znów
poczuła niepokój, zamknęła drzwi, pogasiła światła i poszła na górę,
do sypialni, która znajdowała się na antresoli, tuż za bibliotekę. Tam
zasłoniła okna, po czym weszła do łóżka i  przykryła się po samą
szyję. Jednak psów nie mogła przywołać dłuższą chwilę.

***

O drugiej w nocy obudził ją telefon.


– Mamo, możesz do nas przyjechać? Jesteśmy na SOR-ze w Gdyni,
Iga najprawdopodobniej złamała nogę. Czekamy na tomogra ę, bo
nie wiadomo, czy nie ma przemieszczeń.
Ja pierdolę, to się wyspałam, pomyślała Anna.
– Dobra, już jadę.
Sięgnęła po dżinsy, sweter, spięła włosy recepturką i  na wpół
przytomna złapała kluczyki. Pięć minut później zamykała już bramę
działki. W  mniej niż pół godziny dotarła na izbę przyjęć i  tam,
razem z  tłumem staruszków i  młodych ludzi, którzy zbyt mocno
zabalowali, czekała. Iga też zabalowała, o czym poinformował Annę
lekarz dyżurujący.
–  I  warto było tak się bawić? Przemieszczenie w  dwóch
miejscach, dziewczyna nieprzytomna, musimy podawać jej
kroplówkę, bo nawet nie rozumie, co się do niej mówi – zaczął. –
Pani jest rodziną pacjentki? – zwrócił się do Anny.
– To moja dziewczyna, nie ma tu nikogo z jej rodziny. – Tuż obok
stanął Kuba. Wyglądał na zmęczonego i zirytowanego.
– Okej, najprawdopodobniej zostawimy ją na noc, ale poczekamy
na wyniki toksykologii – odparł lekarz i skierował się w stronę sali
numer trzy. – Gdy ją przywieźli, wymiotowała – dodał wyjaśniająco.
Kiedy zniknął im z oczu, Anna odwróciła się do Jeremiego.
–  Toksykologii?! To ona jeszcze się zatruła? Ty jej dałeś
narkotyki?! – Była wściekła, choć wiedziała, że teraz nie ma to już
żadnego znaczenia.
–  Nie on. Dała jej jakaś kumpela, spotkały się. – Patrycja
natychmiast stanęła w obronie chłopaka.
– To prawda – do obrony Jeremiego dołączył Kuba.
Anna w  oczach syna zauważyła pretensje i  na chwilę zrobiło jej
się głupio. Od dawna nic nie brał, Patrycja go zmieniła, nie powinna
być niesprawiedliwa. Usiadła na twardym krześle i  próbowała
zebrać myśli.
– Nie ma sensu, żebyśmy siedzieli tu wszyscy – stwierdziła. – Ty
i  Patrycja wracajcie do domu – zwróciła się do syna. – Weźcie
taksówkę. Ja z Kubą poczekamy na rozwój wypadków, a potem też
wrócimy. – Wyciągnęła z torby klucze i podała je Jeremiemu.
– Dlaczego nie dopilnowałeś swojej dziewczyny? – spytała Kubę,
gdy tamci już się oddalili.
Prychnął.
–  Czytałem, że jest pani feministką, nie chodzę za nią non stop,
nie ograniczam jej, jest wolnym człowiekiem. – Wyraźnie się
najeżył.
–  Czytałeś o mnie? – próbowała rozluźnić atmosferę. Myślała, że
odwróci wzrok, speszy się. Nic takiego się nie stało.
– Tak, wczoraj, właściwie całą noc.
Przez ciało przeszedł jej dreszcz. Nagle oczami wyobraźni
zobaczyła siebie razem z  nim w  łóżku, poczuła jego dłonie na
swoich pośladkach, swoje na jego plecach. Chciała to opanować, ale
nie mogła. Widziała się przed tym lustrem zamiast Igi.
– Nie masz lepszych rozrywek?
– Nie mam. – Wciąż się w nią wpatrywał.
– Dobra, co się właściwie stało? – zmieniła temat.
Kuba opowiedział. Iga była nie do opanowania, wypiła mnóstwo
alkoholu, wciągała coś z koleżanką w toalecie, to na pewno nie był
czysty towar, bo kompletnie po tym odjechała. Próbowali ją
wyciągnąć z  klubu, ale się nie udało. W  końcu potknęła się na
schodach.
– Ona jest nieobliczalna – mruknął Kuba.
Ale jednak z  nią jesteś, pomyślała. Klasyka. Większość mężczyzn
ulega nieobliczalnym kobietom, szczególnie jeśli są tak piękne jak
Iga.
Siedzieli obok siebie nie wiadomo jak długo, wskazówki
szpitalnego zegara przesuwały się tak powoli, że ich ruch wydawał
się tylko jej złudzeniem. Miała ochotę położyć głowę na ramieniu
Kuby i  zasnąć. Ich dłonie stykały się, dosłownie czuła, jak
przebiegają między nimi prądy. W  pewnym momencie miała
wrażenie, że on chyba chce ją za tę rękę złapać, ale zmienił zdanie,
cofnął dłoń i poderwał się z krzesła.
– Dobra, przynieść pani kawę? – rzucił.
– Anka jestem. – Uśmiechnęła się.
– Przynieść ci kawę, Anko? – spytał po prostu. Żadnego „nie, nie
trzeba, lepiej się czuję, gdy mówię o cjalnie”.
Skinęła głową.

Jakub

Do domu dotarli po piątej. Iga została w  szpitalu, on marzył tylko


o  tym, żeby się napić. Przez cały wieczór i  noc pił niewiele, miał
poczucie, że musi pilnować tej wariatki. Był wkurwiony, wolałby
zostać z Anną. Ten dzień z nią był cudowny i nie miał wątpliwości,
że chciałby, żeby ten czas trwał. Gdy po południu leżeli na kanapie,
myślał tylko o  tym, że wystaje jej ramiączko od stanika, a  pod
materiałem sukienki wyraźnie zaznaczają się sutki. Miała duże
i  seksowne piersi. Próbował zebrać myśli i  odwrócić uwagę od jej
ciała, ale nie potra ł. Wgapiał się w nią jak jakiś wariat, miał tylko
nadzieję, że nie zauważy tego Jeremi. Nie wyobrażał sobie sytuacji,
w  której kumpel domyśliłby się, że ten fantazjuje o  jego matce.
Jakkolwiek daleko sięgnąłby wstecz, niczego takie nie pamiętał.
Owszem, lubił starsze kobiety, bo były mądrzejsze i  dojrzalsze, ale
nigdy o żadnej matce kolegi nie pomyślał w kontekście seksualnym.
Szczerze powiedziawszy, wydawałoby mu się to perwersyjne
i  zboczone. A  teraz? Jak miał to sobie wytłumaczyć? Anna
wyglądała na niewiele starszą od nich, próbował doszukiwać się na
jej twarzy zmarszczek, ale prawie ich nie znalazł, a  te, które
dostrzegł, wyglądały po prosto uroczo. Była milion razy ładniejsza
od wielu dziewczyn, z  którymi sypiał. Gdyby ją poznał na
neutralnym gruncie, też by go zachwyciła i  na pewno robiłby
wszystko, żeby zacząć się z nią spotykać. Miał po prostu cholernego
pecha, że była matką jego kumpla. Nic z  tego, o  czym marzył, nie
mogło się zdarzyć.
–  Napijesz się? Muszę odreagować. – Anna jakby czytała mu
w  myślach. Sięgnęła do szafki z  alkoholem i  wyciągnęła whisky.
Postawiła przed nim szklanki i  napełniła je do połowy. – Nie
przesadziłam? Nie powinnam sprowadzać cię na złą drogę.
Odpowiedział jej, że już nie musi, bo na niej jest. Spojrzał przy
tym na nią, starając się dostrzec, czy rozumie aluzję. Ale chyba nie
zrozumiała. Przechyliła szklankę i  opróżniła ją duszkiem, potem
nalała sobie znowu. Rozmawiali o Idze, miał ochotę zwierzyć się, że
chce z nią skończyć, ale potem uznał, że dlaczego właściwie miałoby
to Annę interesować. Zaczęli się więc śmiać i  rozmawiać, nie
zważając na to, że dochodziła szósta rano. Miał wrażenie, że whisky
uderzyła jej do głowy. Wyraźnie z  nim irtowała, granica ich ról
społecznych zacierała się coraz bardziej, teraz już byli niczym para
na pierwszej randce, zaczynało robić się gorąco. Myślał tylko o  jej
biodrach i  sporej pupie. Wyobrażał sobie, że rozchyla jej pośladki
i  wkłada palce w  jej mokry środek. Chciał ją widzieć jęczącą nad
nim i  pod nim. Wiedział, że alkohol podkręca te myśli, ale nie
przestawał pić.
Nie wiedział, jak to się stało, ale odprowadził ją na górę, do
łazienki blisko sypialni. Chyba rzucił, że chciałby zobaczyć z  góry
jezioro nad ranem. To był tak głupi pretekst, że nie mogła dać się na
to nabrać, ale się zgodziła. Tuż przy drzwiach łazienki nachylił się
i powąchał jej włosy.
– Pięknie pachniesz – powiedział.
Myślał, że się wścieknie, obrazi albo go uderzy. A ona po prostu
przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Miała miękkie i ciepłe usta.
Uległ chwili, poczuł jej piersi, położył ręce na jej biodrach,
dosłownie zaczął drżeć jak jakiś, kurwa, dzieciak. Chciał tylko
dotknąć jej sutków, nie mógł się powstrzymać, wziął jej pierś
w dłoń. Wtedy mocno go odepchnęła.
– Nie, nie możemy, przestań.
Zniknęła za drzwiami łazienki, ale już wiedział, że myśli to samo.
Nawet w  tym ułamku sekundy czuł przez materiał swetra, że jej
sutki są twarde i napięte.

Z wiadomości
Jakub do Anny: Nie mogę przestać o  tobie myśleć. Chcę do ciebie
przyjechać, mieć cię cały czas.
Anna do Jakuba: To tylko złudzenie, chwila, też kiedyś przeżywałam
fascynację starszymi facetami, minie ci.

Anna

Nie wiedziała, dlaczego tak mu odpisała, prawda jest taka, że wciąż


o nim myślała. Choć już znała doskonale mechanizmy zauroczenia,
i tak mu ulegała.
Tamtej niedzieli nie wstała do szesnastej. Kiedy w  południe
przyszedł do jej pokoju Jeremi i  powiedział, że jadą po Igę do
szpitala, a  potem wracają wracają do Warszawy, nie była w  stanie
zejść się pożegnać. Powiedziała, że źle się czuje. Częściowo była to
prawda, miała strasznego kaca, ale był też inny powód. Chciała
uniknąć konfrontacji z  Kubą, czuła mieszankę wstydu i  pragnienia.
Jak mogła go pocałować? Umierała teraz ze strachu, że dowie się
o  tym Jeremi. Kuba pochwali się mu, że jego matka chciała go
przelecieć. Wyobraziła sobie, że Jeremiasz dzwoni i mówi: „Ej, Kuba
mówił, że go napastowałaś”. Robiło jej się słabo na samą myśl.
Ale do niczego takiego nie doszło. W  jej domu znów panowała
cisza, przerywana szczekaniem psów i stukotem klawiatury. Zaczęła
pisać. Nagle słowa same wychodziły jej spod palców, układały się
we frazy, a  potem w  całe zdania. Zmieniła fabułę, wciąż pisała
o  małżeństwie, ale tym razem to nie zdrada mężczyzny była
powodem kryzysu. To kobieta miała romans, z  kimś o  wiele
młodszym. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Chciała przestać
pisać te szablonowe książki o  miłości, w  których to zawsze
mężczyzna ma romans z dużo młodszą!
Wieczorami bez końca oglądała zdjęcia Kuby na Instagramie:
blond włosy, zawadiacki uśmiech, dołeczki, młode oczy, idealne
ciało. W  tym całym szaleństwie otrzeźwiały ją tylko zdjęcia
z Jeremim.
Cieszyła się, że Kuba nie próbował się z nią skontaktować.
Tak, cieszyła się. Nie mogą mieć kontaktu!
Nie, wcale się nie cieszyła. Choć wiedziała, że to najlepsze, co
mógł zrobić.
Kilka razy sama chciała się odezwać. „Co tam u Igi?” – zaczynała.
Albo: „Czy z  Igi nogą w  porządku?”. Nie, to było absurdalne,
przecież mogła spytać Jeremiego albo Patrycję. Innego dnia
zaczynała inaczej: „Jakubie, to, co się zdarzyło, nie powinno się
zdarzyć”. Zaraz potem pukała się w  czoło. Co się niby takiego
zdarzyło? No doprawdy, pocałowała chłopaka, a  on jej dotknął,
wielka sprawa. W każdej takiej próbie kontaktu wyszłaby na idiotkę.
Pękłby ze śmiechu.
Godzinami oglądała też zdjęcia Igi na Instagramie. Nie potra ła
odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zachowuje się jak nastolatka.
Musiała wybić go sobie z  głowy. Wrócić do normalności, może
nudnej, ale stabilnej.

Z wiadomości
Jeremi do Anny: Nie wiem, co napisać. Wiesz, jak się czułem, kiedy
was zobaczyłem? Szok! Nie spodziewałem się, że wyrwiesz mojego
kumpla, poza tym wiesz, jak się czuje Iga? Wciąż mówi, że się zabije, że
to przez moją pierdolniętą matkę! Patrycja boi się ją spuścić z  oczu.
Gdybym wiedział, jak to się potoczy, nigdy bym do ciebie z  nimi nie
przyjechał. Skończ to, bo to chore.

17 grudnia
Jakub

Nie wytrzymał, odezwał się. Wiadomość była bezsensowna,


wyrzucał sobie głupotę. Czy można napisać coś równie
idiotycznego?
Co słychać?
Tylko na tyle go stać. Przeczytała od razu, ale nie odpowiedziała.
Nie mógł się na niczym skupić, co chwila sprawdzał telefon.
Wieczorem już był pewien, olewała go. Po co wyskakiwał przed
szereg? Zaraz powie Jeremiemu, że jego kumpel ją męczy. Ale
trudno, spróbował. Najwyżej będzie miał przez kilka dni popsuty
humor, i tak nie mogło nic między nimi być. Miał fajną zajawkę na
chwilę. Tak, to absurd, już był pewien.
Ale następnego dnia, zaraz po tym, jak się obudził, zobaczył jej
imię na wyświetlaczu telefonu.
Dobrze, jak Iga?
Neutralnie, ale chociaż zareagowała. Odpowiedział też
lakonicznie, nie przyznał, że się rozstali. Skoro Jeremi nic jej nie
powiedział, nie chciał poruszać tego tematu. Wiadomość, kolejna
i kolejna. Nie wiedział, jak to się stało, ale pisali cały dzień. Wysyłał
jej foty z biegania, potem robił zdjęcia śniadania, swoich prac, pisał
do niej podczas wykładu i  po południu, robił screeny ciekawych
stron z netu. Ona też robiła zdjęcia i pisała. Był pewien, że coś jest
na rzeczy, przecież nikt nie pisze z  kimś cały dzień ot tak sobie.
Następnego dnia też się odezwał. I  kolejnego. Rozmawiali ze sobą
cały czas. Jedli razem śniadanie, obiad, spędzali razem wieczory
online, mówili sobie „dobranoc” i „dzień dobry”. Nigdy z nikim nie
pisał z taką intensywnością.
Nie przeszkadzam ci w pracy? – spytał któregoś dnia.
Nie przeszkadzam ci w życiu? – odpowiedziała.
Zrozumiał aluzję, wysłał jej wiadomość. Pierwszy raz tak otwartą
i  szczerą: Między mną a  Igą koniec, myślę o  Tobie. Czy możemy się
spotkać?

Anna

Bała się tego pytania. Niczego bardziej nie pragnęła, jednocześnie


wydawało jej się to nie na miejscu. Wiedziała już, że oboje zdają
sobie sprawę z  tego, że coś się między nimi dzieje, rozmawiali jak
para dobrych znajomych, unikali tylko rozmów o Jeremim.
– Co ja mam zrobić?! – zapytała Sylwii.
Przyjaciółka nie podzielała jej lęków.
–  Jeremi to Jeremi, Kuba to Kuba, przestań pierdolić, weź się
prześpij z kolesiem, coś ci się należy od życia. Zresztą dlaczego ktoś
miałby się o tym dowiedzieć?
Anna musiała przyznać, że potencjalne warunki mieli idealne:
dom na odludziu, daleko od Warszawy. Mogło to zostać ich słodką
tajemnicą, o  ile oczywiście każde z  nich tej tajemnicy dochowa.
Miała nadzieję, że Kuba potra być dyskretny i  nie będzie chwalił
się seksem z czterdziestolatką.
Przyjeżdżaj – odpisała.

***

– Cześć, co robisz? – Telefon od Maćka ją zaskoczył. Było grubo po


pierwszej w nocy.
– To co zawsze o tej porze. Śpię.
Jeszcze nie spała, pisała, ale nie miała ochoty wtajemniczać go
w swój tryb dnia i nocy.
–  Jestem jutro w  Trójmieście, spotkamy się? Mam na ciebie
ochotę.
Ochotę?! Nie mógł chociaż poudawać romantycznego? Zresztą
ostatnie, o  czym teraz marzyła, to seks z  byłym mężem. Całą jej
uwagę zajął Kuba. To z  nim chciała seksu, myślała o  nim dzień
i noc.
– Jutro nie mogę, mam okres, poza tym źle się czuję – skłamała.
– Okres nigdy nam nie przeszkadzał – nie odpuszczał.
Zirytowała się.
– Proszę, chcę spać.
– W porządku, może chociaż kawa?
Na kawę też nie miała ochoty. Maciek skończył rozmowę
wyraźnie rozczarowany, jeszcze później przysłał kilka esemesów
pełnych pretensji. Anna miała wrażenie, że jest podpity, na żadną
wiadomość nie odpisała, bo o  czym tu pisać? Rozstali się, a  on
zachowuje się jak odrzucony kochanek. Następnego dnia ustalili
tylko szczegóły dotyczące świąt. Maciek planował wyjazd z Jeremim
i  Patrycją do swojej matki, do Londynu. Tym razem Anna miała
więc na święta zostać sama. Pierwszy raz w życiu. Mogła oczywiście
pójść do Sylwii, ale nie chciała.
Wieczorem pisała o tym z Kubą.
Może to szalone, ale co byś powiedziała, gdybym przyjechał do ciebie
na Wigilię? I nie, masz nic nie robić, zrobimy coś razem. Jeśli to głupie,
olej to.
To nie było głupie, chciała tego. Zawsze marzyła o  wolnych
świętach. O  pizzy w  łóżku, lmach, winie, muzyce. Maciek nigdy
nie wyobrażał sobie takiej Gwiazdki, potem pojawił się Jeremi, więc
celebrowali tradycję. Ale teraz? Co stało na przeszkodzie?
Świetnie – odpisała.

24 grudnia (czwartek)
Czy podczas seksu z  nim pomyśli o  Jeremim? Czy Jeremi nie
zadzwoni? Czy Kuba jest doświadczony? Może bzykanie to
najgorszy z możliwych pomysłów, a on okaże się kłodą? A może ona
rozczaruje jego? Jej ciało? Myśl o  nagiej Idze natychmiast ją
ostudziła. Tak! Będzie rozczarowany, to więcej niż pewne.
Z  nerwów od rana sprzątała, dom więc lśnił. Ugotowała barszcz
z  uszkami, upiekła makowiec, zrobiła kilka sałatek. W  ciągu
ostatnich kilku dni niemal co godzinę chciała odwoływać przyjazd
Kuby. Nie zrobiła tego. Teraz też chciała odwołać, ale o  siódmej
rano przysłał wiadomość, że już wyjechał. Zerknęła na zegarek – po
jedenastej, powinien zaraz być. Postanowiła wcześniej się wykąpać,
sięgnęła po świeże ręczniki i powoli zaczęła wchodzić na górę.
W  połowie drogi zawróciła i  poszła do łazienki na dole. Lubiła
czasem kąpać się w  miejscu z  całą przeszkloną przestrzenią. Woda
spływała jej wtedy po włosach, karku, rozgrzewała ją, a ona patrzyła
na las. Teraz też tak zrobiła, puściła wodę, ustawiła odpowiednią
temperaturę i skierowała strumień na siebie. Stała tak przez chwilę,
po czym zamknęła oczy. Przez cały czas czuła przy sobie Kubę,
próbowała uspokoić myśli, przestać się zastanawiać, co będzie
potem. Dziś miał być tylko mężczyzną, którego pragnie i  który
pragnie jej. Oboje przecież wiedzieli, co się wydarzy, oboje byli
dorośli. Wyobrażała sobie, jak ją dotyka, jak są razem pod tym
prysznicem, i  nie obchodziło jej nic innego. Zasługiwała na
przyjemność, na to, żeby było jej dobrze. Przypomniała sobie, jak
okropnie i  staro czuła się, gdy dowiedziała się o  zdradzie Maćka,
i uświadomiła sobie, jak dobrze się czuje teraz, czekając na Kubę.
Nagle otworzyła oczy, przekonana, że ktoś ją obserwuje.
Naprzeciwko niej stał Kuba. I  to już nie była wyobraźnia. Stał po
drugiej stronie okna, na zewnątrz, i wpatrywał się w nią nagą. Nie
zrobił głupiej miny, nie zamurowało go. Uśmiechał się po prostu,
pokazywał ręką w  kierunku drzwi wejściowych, a  ruchy jego warg
wskazywały na słowa: „Otworzysz mi?”. Złapała ręcznik i  pobiegła
po klucze. W  duchu śmiała się, że tak odpłynęła i  nawet nie
usłyszała, że podjechał pod dom.

Jakub

Jej obecność nagle zaczęła go krępować. Wiedział, co powinien


zrobić, jak zrobić, ona nie przejmowała inicjatywy. Chyba z  tych
nerwów zaczęli gotować. Kilka razy przeszło mu przez myśl, że to,
co robi, jest nielojalne wobec Jeremiego, że powinien go spytać. Ale
o  co spytać? „Hej, stary, czy mogę przyjechać na święta do twojej
matki i  ją wybzykać?”. Poza tym nie chodziło tylko o  seks. Myślał
o  Annie cały czas, odwołał nawet rodzinne święta, żeby do niej
przyjechać. Powiedział, że jedzie z  dziewczyną nad jezioro, bo
pragnie izolacji. Najbezpieczniejsze kłamstwo to ponoć takie, które
jest blisko prawdy. Matka się zmartwiła, siostra zezłościła, ale
szczerze powiedziawszy, miał to gdzieś.
Punktualnie o  siedemnastej stanęli z  Anną przy zastawionym
stole.
–  Miało nie być tradycyjnie – zaśmiała się i  złapała za głowę.
Rozlała czerwone wino do kieliszków.
Gdy ją zobaczył w białej, długiej sukience, pod którą nie założyła
stanika, ścięło go z nóg. Świat przestał istnieć. Teraz, gdy znalazł się
blisko niej, nie potra ł się powstrzymać.
– Chodź tu – powiedział.
Odstawił wino i  przyciągnął ją do siebie. Nie oponowała,
przybliżyła się. Znów poczuł jej miękkie wargi, piersi, ciężar ciała.
Ale teraz już nie zamierzał dać się odepchnąć. Zaczął całować jej
włosy, szyję, po chwili odwrócił ją, oparł o  stół, dłońmi wymacał
zamek w jej sukience, szarpnął za jego końcówkę i pociągnął w dół.
Sukienka opadła na podłogę. Anna nie miała nic pod spodem. Co
prawda widział ją już nagą, dziś, pod prysznicem, ale teraz było
inaczej. Była oszałamiająco piękna, kobieca, piersi leciutko opadały
pod swoim ciężarem, co go podnieciło, szczupła talia podkreślała
okrągłe biodra. Czuł pod palcami jej skórę. Trzymając ją wciąż
tyłem do siebie, rozchylił jej pośladki i wsadził dwa palce do środka.
Jęknęła.
–  Nawet majtek nie założyłaś! Nie dałaś mi szans na trzeźwość
umysłu. Mogę? – spytał.
Ale wiedział, że może. Nie czekając na odpowiedź, zaczął
poruszać w niej palcami. Wyginała się i jęczała, nagle się odwróciła
i mruknęła:
– Ej, chłopczyku, nie za szybko?
Przesunęła obrus i  usiadła na stole, przyciągnęła go i  zaczęła
całować. Jej dłonie wędrowały przez jego twarz, szyję, ramiona,
klatkę piersiową, dotarły do brzucha.
– Ależ ty masz sześciopak – jęknęła.
Zaśmiał się.
– Ty też masz niezłe mięśnie.
– Czyli nie jestem rozpadającą się staruszką? – Uśmiechnęła się. –
U , co za ulga.
Miał ochotę nią potrząsnąć. Kretynka, wiele dziewczyn chciałoby
mieć jej ciało, magnetyzm.
–  Głupia! Jesteś boska i  nie gadaj tyle. – Położył dłonie na jej
buzi, a ona złapała go za palce, po czym patrząc na niego, wsadziła
je sobie do ust. Teraz on jęknął. – Zwariuję przez ciebie.
– Wariuj.
Schylił się i  pocałował jej sutek. Był już sztywny, ale jeszcze
wyraźniej twardniał pod jego dotykiem.
– Nie tutaj, nie na wigilijnym stole, wariacie.
– A dlaczego nie? Jak szaleć, to szaleć.
Złapała go za rękę i skierowała w stronę kanapy. Niemal potykał
się o  własne nogi. Pragnął jej chyba tak, jak nikogo do tej pory.
Położył ją na wznak.
– Leż. Rozchyl tylko nogi.
Przez chwilę protestowała, ale nic sobie z  tego nie robił. Zsunął
się na wysokość jej bioder, rozłożył jej uda na boki, żeby zrobić
sobie miejsce, a  potem położył głowę na jej brzuchu. Jej ciało
unosiło się i  szybko opadało. Pocałował ją w  pępek uspokajająco,
delikatnie, potem przyspieszał, poźniej dotarł do jej cipki, rozchylił
wargi, pieścił łechtaczkę, na początku palcami, później językiem.
Zaczęła jęczeć, jemu kręciło się w głowie. Musi zwolnić, bo odleci.
Nie wiedział, na ile może sobie pozwolić. Może być brutalniejszy?
Może szarpnąć ją za włosy?
– Masz kogoś? – spytał, unosząc głowę.
– Słucham?!
– Opowiedz mi, czy kogoś masz.
– Mam przede wszystkim siebie, a co? – zaśmiała się chrapliwie.
– Jeśli kogoś masz, chcę wiedzieć, czy często robisz sobie dobrze?
– Przestał ją dotykać i  położył się na chwilę obok niej. – I  gdzie?
I jak?
– A ty często robisz sobie dobrze? – odwróciła pytanie.
Uniosła się i zaczęła całować jego szyję, klatkę piersiową, brzuch.
Potem pieściła mu jądra i  członek, jej język wędrował wzdłuż jego
ciała, drażnił i męczył. Próbował znów ją dotknąć, ale nie pozwoliła.
– Czekaj, czekaj, kto ma kontrolę, zadaje pytania.
– I ty ją masz, Anno? Masz kontrolę?
Usiadła na nim okrakiem, jej piersi unosiły się i opadały. Polizała
swoją rękę i zaczęła powoli się dotykać.
– A nie mam?
– Przestań, nie mogę na to patrzeć, zaraz zwariuję – zaśmiał się.
– To wariuj – mruknęła, po czym wsadziła sobie jego członek do
środka.
Mruknął, była idealnie wilgotna i  doskonale wyczuła tempo,
w jakim lubił się kochać.
Zamknął oczy.

Anna

Nawet nie pamiętała, ile orgazmów miała tej nocy. Raczej jeden
wielki, nieustający orgazm. W całym jej życiu nie zdarzyło się, żeby
ktoś doprowadził ją do takiego stanu. To było szaleństwo. Kochali
się na stole, na podłodze, w  łazience, pod prysznicem, w  holu,
w salonie, tuż przy oknie. Anna śmiała się, że dobrze, że jej sąsiad,
pan Kazimierz, pojechał na Wigilię do żony do Sopotu, bo gdyby
przypadkiem szedł z  psem przez jej działkę, jak to czasem robił,
byłby w szoku.
–  Jeśli o  mnie chodzi, mogą nas widzieć wszyscy staruszkowie
tego świata – śmiał się Kuba.
– On nie jest staruszkiem, tylko panem dojrzałym! Za trzydzieści
lat też będę w takim stanie.
–  No chyba raczej za sto lat, bo podpisałaś pakt z  diabłem. –
Pocałował ją w czoło.
Wieczorem poszli na pasterkę, a ponieważ wcześniej pili, wybrali
się piechotą. Mijali właśnie działki prowadzące do głównej drogi,
gdy spytał:
–  Ej, kobieto, mogę cię przelecieć na tym tarasie? – Wskazał na
drewniany dom. Anna doskonale go znała. Co roku na całe lato
przyjeżdżała tu młoda para z  dzieckiem, ich rodzice, właściciele,
byli już starsi, rzadko się tutaj pojawiali.
– Ale że tu? Nie idziemy na pasterkę?
–  A  wiesz, ile trwa pasterka? Milion godzin. – Pociągnął ją za
rękę. – Chodź!
Nie wierzyła w  to, co robi. Przeskoczyła za Kubą przez płot
i dotarła na taras sąsiadów. Był zadaszony, ze specjalną wnęką, nikt
chyba nie mógł ich tu zobaczyć.
– Podciągnij sukienkę – rozkazał.
– Chyba śnisz – zaśmiała się, udając, że chce się wyrwać.
Przytrzymał ją mocniej, ręce przełożył do tyłu.
– Teraz cię zwiążę – zażartował.
Sięgnął pod jej kurtkę, sprawnie dotarł do miejsca między udami
i  zaczął palcami pocierać łechtaczkę. Rajstopy i  majtki zrobiły się
wilgotne w ciągu ułamków sekund.
–  Jesteś nienormalny, przestań – próbowała się uwolnić, ale
dotarł do jej piersi i teraz mocował się ze stanikiem.
– Mam naprawdę przestać? – mruczał jej do ucha.
– No nie, teraz mnie jednak przeleć.
Uniósł ją i  posadził na drewnianym stole, jednym ruchem ręki
zsunął jej majtki i  rajstopy, drugą ręką rozpiął spodnie. Chwilę
później już w  niej był. Poruszał się mocno i  szybko. Odchyliła się
i  próbowała wyczuć jego rytm i  tak samo mocno i  szybko ruszać
biodrami. Chwilę przed orgazmem zobaczyła jeszcze rozgwieżdżone
niebo.
Na pasterkę jednak nie doszli. Gdy wrócili do domu, znów się
kochali, a potem jeszcze znów i znów. Rozmawiali, jedli, kochali się,
znów rozmawiali, jedli, oglądali lmy.
Rano Anna wpadła w panikę.
– Boże, powinnam zadzwonić do Jeremiego, nie słyszałam go od
wczoraj rano, nawet nie wiem, czy doleciał do Londynu.
Nagle poczuła obezwładniające wyrzuty sumienia. Co ona
najlepszego zrobiła? Pierwszy raz od dwudziestu godzin zerknęła na
telefon. Poza kilkudziesięcioma wiadomościami z  życzeniami od
fanek i znajomych znalazła informację od Jeremiego:
Wszystkie loty odwołane, zostaję z  ojcem w  Wawie. Przyjechać do
ciebie? Mogę ruszyć jutro.
Annę rozbolał żołądek. Zapomnieć o  własnym synu! Zaraz się
zganiła. Przecież każde święta spędzali razem, do tej pory była
wzorową matką. Jeremi miał wyjechać, ona nie chciała się
narzucać, potra ł czasem się złościć, że za dużo pisze, że go osacza.
Nauczyła się więc być bierniejsza w tej relacji i po prostu czekać, aż
on się odezwie, wtedy miała pewność, że mu nie przeszkadza.
Jestem, przepraszam. Padł mi telefon, zadzwoń – napisała.
–  Dlaczego tak się denerwujesz? – Kuba objął ją od tyłu
i pocałował w kark.
Wzdrygnęła się, dokładnie tak samo pocałował przecież Igę. Nagle
zdała sobie sprawę z chwilowości tej sytuacji.
– Co się stało? – wyczuł od razu.
–  Chodzi o  Jeremiego. Nie mam z  nim kontaktu, nie odebrałam
wczoraj wiadomości.
–  Do mnie też pisał, jest w  dobrej formie. Patrycja do nich
przyjechała.
Wizja syna, jego dziewczyny i  eksmęża przy jednym stole, gdy
tymczasem ona gziła się tutaj z ich kumplem… Nie, to było za dużo.
– Sorry, wyjdę na chwilę, muszę odetchnąć.
Narzuciła kurtkę, wzięła psy i  wyszła przed dom. Próbowała
zebrać myśli. Całe ciało aż ją bolało od seksu. Wszędzie czuła
zapach Kuby, miała wrażenie, że przenikał ją całą. Ostatnie godziny
były tak namiętne, że nie pamięta, kiedy tak się czuła, ale…
Cholera, były same „ale”.
Nagle otworzyły się drzwi. Spojrzała w ich kierunku, w progu stał
Kuba z dwoma ku ami grzanego piwa.
– Pij duszkiem. Za dużo rozkminiasz, pisarko. Wszystko czuję.
Właśnie. Czuł. Wiedziała, że dawno nikt jej tak nie wyczuwał.
Tej nocy najpierw kochali się pod prysznicem, później na
podłodze w  salonie, potem znów pod prysznicem. Była naprawdę
pod wrażeniem jego mocy. Ten seks był spokojniejszy, głęboki.
Zasnęła wtulona w niego, co było najlepsze, a może i najgorsze, bo
oboje mieli poczucie, jakby znali się od dawna. Jakby byli parą.
O  trzeciej w  nocy dostała wiadomość. To nie był Jeremi, to był
Maciek.
Jesteś prawdziwą dziwką! Przyjaciel syna. Nie masz żadnej
moralności. Chyba synek przestanie cię kochać, jak mu to wyślę.
Pod spodem kilka zdjęć: ona z  Kubą pod prysznicem
w przeszklonej łazience, zbliżenia na kanapę, kiedy się kochali, ich
namiętne pocałunki, miny. Ktoś sfotografował nawet ich seks na
tarasie.

30 grudnia
Z wiadomości
Jeremi do Anny: Mamo, odbierz, do cholery, ten telefon…
Jeremi do Anny: To jest jednak słabe, co robisz.
Jeremi do Anny: Proszę, odezwij się, przesadziłem.

Anna do Kuby: Może nie powinnam się odzywać, zareagowałam źle,


dostałam histerii, wyrzuciłam cię z  domu, nie odbierałam telefonów.
Byłam w  szoku, że Jeremi się o  nas dowiedział, w  szoku po tym, co
zrobił Maciek. Nie chcę pisać bez sensu wiadomości, po prostu czekam
na Ciebie jutro. Mam nadzieję, że przyjedziesz i spędzimy tego sylwestra
razem. We dwoje. Możemy też pojechać do Sopotu albo Gdańska. Bądź.

31 grudnia
Z wiadomości
Jeremi do Anny: Przepraszam, rozmawiałem z  Kubą, powiedział mi,
że oszalał na Twoim punkcie. Nie wiem, co napisać, jesteście oboje
dorośli, a Ty uczyłaś mnie, że otwartość i tolerancja są drogą do spokoju
i  szczęścia. Przyznaję, byłem w  szoku, ale Patrycja mnie uspokoiła. To
ona pierwsza stwierdziła, że powinienem się cieszyć, bo Kuba będzie miał
fajną kobietę, a moja matka fajnego faceta. Na razie to dla mnie jeszcze
trudne. Gdy myślę, że wy wtedy, tamtej niedzieli, gdy Iga była
w szpitalu… No dobra, zdarza się. Chemia nie wybiera, sama mówiłaś…
Wolałbym, żeby to był przelotny romans, ale jak nie będzie – też okej.
Jestem wkurwiony na ojca. To wynajęcie detektywa, śledzenie Cię,
wysyłanie mi zdjęć… Jego głupie gierki, których nie powinien uprawiać
żaden dorosły.

Anna

Napisał w południe:
Wynająłem apartament w Gdyni. Przyjedziesz?
Tyle. Udostępnił jej jeszcze lokalizację. Przez głowę przebiegły jej
tysiące myśli. Ale dlaczego apartament? Przecież lepsze warunki
mają u  niej. Szkoda pieniędzy. Co z  psami, nie zostawi tak
wszystkiego. Bla, bla, bla, powiedziałaby Sylwia. Same preteksty
i próby ucieczki. Nie chciała z nią teraz rozmawiać, ale pomyślała,
że przyjaciółka ma jednak rację. Prawie straciła Kubę – przez
Maćka, przez śledzącego ją detektywa, przez swoje emocje – ale
jednak to, co się działo między nimi, było silne. Przynajmniej tu
i teraz. Przyjechał.
Zadzwoniła do pana Kazimierza.
– Oczywiście, że zaopiekuję się domem i psami – obiecał.
O siedemnastej była już przy Świętojańskiej. Zostawiła samochód
i  skręciła w  małą uliczkę, przy której znajdowało się mieszkanie
Kuby. Odetchnęła głęboko i zadzwoniła.

Kuba

Miał do niej totalną słabość. Jak inaczej rozumieć to, że olał


wszystko i przyjechał? Prawie stracił kumpla, Iga dostała szału, pisał
do niego nawet Anki eks, no i ona. Zachowała się jak nastolatka, jak
kretynka, gdy eks przysłał te zdjęcia. Dosłownie wyrzuciła go
z domu, nie był przyzwyczajony do takich akcji. Zawsze podobał się
dziewczynom i  to raczej on rozdawał karty. A  teraz ta seksowna
pisarka rozwaliła go na atomy.
Gdy otworzył drzwi, od razu się wzruszył. No, kurwa, no! Stała
przed nim i  wyglądała jak dziewczynka, a  nie dojrzała kobieta.
Włosy miała mokre od deszczu, twarz drobniejszą niż kilka dni
wcześniej.
–  Zapomniałam parasolki – powiedziała, podając mu butelkę
metaxy.
O, proszę, metaxa. Zapamiętała, że lubił.
– Zauważyłem – zaśmiał się. – Napijesz się?
Pokiwała głową.
Gdy rozlewał trunek do kieliszków, rozglądała się po wnętrzu.
– Ładnie tu – rzuciła.
Gadka szmatka. Miał ochotę podejść do niej, ściągnąć z  niej
płaszcz, zobaczyć, co ma pod spodem. Ale postanowił być twardy,
do niej należał pierwszy krok. Podał jej metaxę.
– Za co pijemy? – spytał.
– Za nas? – Odwróciła się w jego stronę.
– No proszę, proszę, kto by pomyślał – mruknął.
Tak, pewnie mógł sobie darować, ale najbardziej na świecie,
może nawet bardziej niż ją przelecieć, chciał jej trochę dopiec.
– Nie chcesz, żebym tu była? – zawahała się.
– A mam coś do gadania? Przecież jesteś.
–  Może mnie zaraz nie być. – Odstawiła szklankę na stół. Była
wyraźnie zdezorientowana.
– Dobra, nie gadaj, pij.
Zgrywał twardziela, wiedział to. W gruncie rzeczy to zachowanie
było idiotyczne. Nie mógł już wytrzymać, przyciągnął ją do siebie
i zanurzył głowę w jej włosach. Pachniały obłędnie.
– Co masz pod spodem? – spytał, sięgając do guzików płaszcza.
– Nic.
– Jakie, kurwa, nic? Przecież jest zima – nie dowierzał.
–  Ciuchy ściągnęłam na klatce schodowej – zaśmiała się. – Są
w torbie, możesz zobaczyć.
Nie, no, wariatka. Wyobraził ją sobie przebierającą się w miejscu
publicznym, dla niego. Pomacał pod płaszczem jej piersi, brzuch
i biodra. Wyprężyła się, a jemu w sekundę stanął.
– Jesteś szalona, wiesz? – Zaczął rozpinać guziki.
Po dwóch sekundach miał ją przed sobą nagą. Obezwładniająco
boską.
– I co ja teraz z tobą zrobię?
– Przelecisz mnie?
–  Hmm, czy ja wiem? Może najpierw się napiję. Albo wiem,
zabiorę cię tak nad morze.
– Przeziębię się.
– Poza tym spędzisz noc w areszcie – prowokował dalej.
Zarysował kciukiem linię jej ust. Jęknęła i mimowolnie rozsunęła
nogi.
–  Dobra, chodź, nad morze pójdziemy później. – Podniósł ją
i posadził na kuchennym blacie.
– Porozmawiamy najpierw? – spytała.
– Chyba śnisz – mruczał. – Później, później porozmawiamy.
Maya Frost. Świąteczna kwarantanna

Leżymy spleceni na łóżku, z którego nie wyszliśmy – poza krótkimi


przerwami na toaletę i  jedzenie – od dwóch dni. Jedną dłonią
przytrzymuje moją głowę, drugą pośladek, tak żebym znalazła się
jeszcze bliżej niego, choć to już chyba niemożliwe. Kiedy jego penis
rozpycha się w  mojej szparce krótkimi, mocnymi pchnięciami, on
zamyka mi usta swoimi i nasze oddechy łączą się w jeden.
–  Uwielbiam to. Uwielbiam cię – szepczę mu prosto do ucha
i czuję, jak jego członek robi się we mnie jeszcze twardszy.
– Nigdy cię nie puszczę, jesteś moja – odpowiada.
Wyczuwam pod palcami pot na jego plecach. Bolą mnie mięśnie
ud, pośladków i grzbietu, choć nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.
Czuję zmęczenie, ale mimo to chcę jeszcze. Poruszamy biodrami
coraz szybciej, a  kiedy nadchodzi paraliżująca fala przyjemności,
jeszcze mocniej przyciskam go do siebie. Stop. Od początku.
Powinnam opowiedzieć wszystko od początku.
Mam na imię Milena i  opowiem wam o  największym błędzie
mojego życia. To, że go popełniłam, byłoby nawet zabawne, gdyby
nie fakt, że jestem korektorką, czyli kimś, kto wyłapuje i poprawia
błędy innych osób. Ale życie to nie literatura, prawda? Nie, jest
znacznie bardziej skomplikowane i  zaskakujące. I  choć
zdecydowanie nie jest mi do śmiechu, jestem pewna, że los
ewidentnie ze mnie zakpił.
Zanim do tego doszło, szykowałam się do najpiękniejszego dnia,
jaki miał mi się przydarzyć. 26 grudnia 2020 roku miałam wyjść za
mąż za mężczyznę moich marzeń, Adama. Poznaliśmy się
w  wydawnictwie naukowym, w  którym pracowałam. Nanosiłam
korektę w  jego książce o  zakażeniach w  ginekologii. Wiem, mało
romantyczne, ale cieszcie się, że nie widzieliście zdjęć. Sto
dwadzieścia sześć fotogra i największych okropieństw, jakie mogą
się przydarzyć kobiecie. Trudno o  bardziej zniechęcające warunki
do nawiązania erotycznego kontaktu. A  jednak do niego doszło.
Pewnego dnia zadzwoniłam do niego, żeby upewnić się co do nazwy
schorzenia, które kilka razy w  książce pojawiło się w  innej formie.
Zazwyczaj nie kontaktuję się z autorami, robi to redaktorka, ale nie
mogłam jej złapać, a  musiałam jak najszybciej oddać tekst do
składu. Adam Konopacki, najmłodszy profesor ginekologii w  kraju,
miał aksamitny głos. Mogłam sobie wyobrazić, że choćby z  tego
powodu ustawiały się do niego kolejki kobiet. Tytuły naukowe,
zagraniczne publikacje i opinie w internecie wskazywały jednak, że
jest równie dobrym specjalistą co rozmówcą. I  tak to poszło – od
pogadanki o  różnicy między waginą a  wulwą do praktycznych
instrukcji.
No dobrze, nie tak szybko. To nie było takie proste, bo Adam
Konopacki miał żonę. I dwójkę dzieci. Banał, pomyślicie. Ale ja nie
jestem rozbijaczką rodzin. Zanim umówiłam się z  nim na kawę,
pokazał mi pozew o rozwód. Fakty były takie, że złożyła go Beata,
to ona stwierdziła, że „różnice w charakterach są tak dramatyczne,
że uniemożliwiają dalsze tkwienie w  małżeństwie”. Tak naprawdę
najbardziej poróżnili się o  pacjenta Beaty, z  którym któregoś
wieczoru zamknęła się w gabinecie przylegającym do ich wielkiego,
stylizowanego na sielski dworek domu. Żona Adama była
stomatologiem. Ekstatyczne krzyki jej kochanka przebijały
świdrujący dźwięk urządzenia do borowania, które Beata włączyła,
żeby zagłuszyć odgłosy miłości. Adam najpierw myślał, że tra ł się
wyjątkowo wrażliwy pacjent, u którego nie zadziałało znieczulenie.
Dopiero po chwili zastanowiło go, dlaczego nieszczęśnik wykrzykuje
imię jego żony. Przyjął jej romans z  zaskakującym spokojem
i  godnością. Twierdził, że dawno zaczęli się od siebie oddalać,
a  Beata chętniej spędzała czas na koferencjach niż rodzinnych
wyjazdach. Może dlatego z  ochotą przystała na opiekę
naprzemienną, która w praktyce wyglądała tak, że zabierała synów
na jeden weekend w  miesiącu, a  w  pozostałe dni mieszkali oni
u  nas. Ale znowu wybiegam w  przyszłość. Zanim zamieszkałam
z  Adamem, zanim w  ogóle pomyślałam o  tym, że naprawdę
będziemy parą, spędziłam na rozmyślaniach o  nim dziesiątki
bezsennych nocy. Czekałam na niego dwa lata, które dłużyły się
niemiłosiernie, mimo że nigdy mu tego nie powiedziałam. Nie
miałam nadziei, że kiedykolwiek zostawi dla mnie żonę, piękną,
ambitną i świetnie zarabiającą. A  ponieważ nie wyobrażałam sobie
romansowania z żonatym mężczyzną, mimo chemii, która pojawiła
się między nami już podczas tej pierwszej rozmowy telefonicznej,
starałam się zachować dystans. Adam napierał, nie będę ukrywać.
Proponował spotkania, obiady, kolacje, wspólne wyjazdy na zjazdy
ginekologów do najodleglejszych, najbardziej atrakcyjnych
zakątków świata. Bo musicie wiedzieć, że ginekolodzy to najbardziej
wybredna i wymagająca grupa lekarzy. Nie można im zorganizować
konferencji byle gdzie, nie zadowolą się jakąś tam Jachranką ani
nawet nawet Sopotem. To musi być coś ekstra, Bangkok albo Miami.
No dobrze, przyznam się, poleciałam z  nim raz na Florydę. Dla
pożądanego przez rmy farmaceutyczne ginekologa opłacenie
dodatkowej osoby w  pokoju nawet w  superekskluzywnym hotelu
w  USA nie było specjalnym wysiłkiem. Za mój bilet Adam zapłacił
z  własnej kieszeni. Miał tyle uczciwości. No i  gestu. Chciał, żebym
widziała, jak mu na mnie zależy. Mimo to nie przespałam się z nim
wtedy. Ktoś inny uznałby, że jestem niewdzięczna, ale nie Adam.
Nie mój idealny mężczyzna o  aksamitnym głosie i  czarnych jak
węgle oczach. Wysoki, delikatny, z  nienagannymi manierami.
Mogłam się założyć, że swoim pacjentkom wstającym z  fotela
ginekologicznego zawsze podaje dłoń. Rzeczywiście tak było,
o czym powiedziała mi później jedna z moich koleżanek. Musiała się
do niego wybrać, zżerała ją ciekawość. A że przy tym rozłożyła nogi
przed moim narzeczonym… no cóż. Specy kę jego zawodu
musiałam po prostu zaakceptować. Mówił, że mam waginę jak
osiemnastolatka, małą i delikatną. Ale wtedy, w Miami, jeszcze tego
nie wiedział.
Kiedy siedzieliśmy przy kawie w  marinie, tak bardzo chciałam
przeczesać palcami jego falowane włosy, poczuć ich teksturę.
Patrzyłam na niego i  zastanawiałam się, jak to możliwe, że jego
oczy i  włosy są naturalnie czarne jak najciemniejsza noc.
Zazdrościło mi mnóstwo kobiet, widziałam to. Młode lekarki
i starsze panie doktor, uśmiechające się do niego zalotnie, nieśmiało,
znacząco, prowokująco. Nawet organizatorki konferencji łypały na
niego łakomie. A  on patrzył tylko na mnie. Mimo że
najodważniejszą rzeczą, na jaką się zdobyłam, było pokazanie mu
się w szlafroku. Pragnął mnie. To też wydawało mi się niemożliwe.
Pierwszy raz całowaliśmy się dopiero wtedy, kiedy powiedział mi,
że Beata go zdradza. Ale i  tak w  międzyczasie zdążyłam zakochać
się w  nim na zabój. Kiedy więc zobaczyłam list z  sądu
z  wyznaczonym terminem ich rozprawy rozwodowej, prawie
oszalałam ze szczęścia. Wyobrażacie to sobie? Najbardziej
rozchwytywany, jeden z  najmądrzejszych, a  z  pewnością
najprzystojniejszy ginekolog w kraju miał być tylko mój. Zgodziłam
się na wszystko. Na ślub cywilny zamiast kościelnego, na intercyzę,
która miała być dowodem moich czystych intencji, i na to, że stanę
się macochą, opiekunką i gosposią dla jego synów.
Adam mówił, że jestem spełnieniem jego marzeń. Że zawsze
pragnął żony, która zajmie się rodziną, a  nie czubkiem własnego
nosa. Stworzy mu ciepły, bezpieczny dom, przystań, do której
będzie zawijał zmęczony pracą. W łóżku był czuły. Uwielbiał długie
namiętne pocałunki, muskał swoimi pełnymi wargami moją szyję,
dekolt, delikatnie ssał sutki, które natychmiast twardniały pod
naporem jego języka. Z  dokładnością zegarmistrza odnajdywał
palcami moją łechtaczkę i  grał na niej jak na posłusznym
instrumencie. Kiedy osiągałam w  ten sposób pierwszy orgazm,
powoli i  z  wyczuciem wchodził we mnie. Pytał, czy już było mi
dobrze i  czy może skończyć. Rozczulało mnie to. Szarmancki
w  każdym calu. Chciałam go całego, uwielbiałam lizać jego
pięknego członka, z  dołu do góry, tak że Adam cicho jęczał
i spoglądał na mnie rozanielony spod przymkniętych powiek. Kiedyś
nie zdążył wyjąć przyrodzenia z  moich ust i  wytrysnął w  środku.
Tak przynajmniej tłumaczył – zapomniał się, było mu tak dobrze.
Umawialiśmy się inaczej. Nie żebym nie chciała spróbować, po
prostu nigdy tego z  nikim nie robiłam i  wolałam przygotować się
psychicznie. Kiedy wystrzelił, byłam w takim szoku, że machinalnie
wszystko połknęłam. Powiedział, że to najcudowniejsza rzecz, jaką
przeżył. Potem robiłam to więc tak często, jak tylko mogłam.
Uwielbiałam to. Uwielbiałam to, że daję mu szczęście. Kiedyś
zażartował, że jego kolega wziął ślub z dziewczyną, która najlepiej
robiła mu loda. Śmialiśmy się, że to praktyczny wybór – skoro miał
spędzić z kimś życie. Adam powiedział, że chyba powinien postąpić
tak samo. Oczywiście kiedy dał mi pierścionek, tamten żart nawet
nie przeszedł mi przez głowę. To była po prostu miłość.
Pasowaliśmy do siebie jak chleb i masło.
Stojąc 10 grudnia na lotnisku w Bergamo, byłam najszczęśliwszą
dziewczyną w okolicy. Przyleciałam do mojego narzeczonego, który
tuż po wykładzie na Uniwersytecie Mediolańskim chciał porwać
mnie na romantyczny weekend nad zimowym jeziorem Como. Dwa
tygodnie później, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, mieliśmy
być już mężem i żoną. Tuż potem planowaliśmy podróż poślubną na
Malediwy. Tak właśnie miało wyglądać moje życie. Nie wierzyłam,
że znalazłaby się kobieta, która by mi go nie zazdrościła.
–  Attento! – męski głos wybił mnie z  rozmyślań o  atrakcjach,
które czekały mnie w  ciągu najbliższych dni. – Przejechałaś mnie
walizką – dodał po polsku.
Spojrzałam za siebie na jego nogi. Faktycznie, na kiedyś białym
obuwiu rysowała się poprzeczna linia z  błota, które musiało
przylgnąć do kółek jeszcze w  Polsce. Kiedy wylatywałam z  kraju,
padało, tu zaś było słonecznie i wciąż ciepło. Nawet nie podniosłam
oczu na typka od trampek, zapamiętałam tylko jego długie,
owłosione nogi w  krótkich spodenkach, rzuciłam za siebie
„przepraszam” i poszłam w kierunku wyjścia z lotniska.
Adam wynajął nam urocze mieszkanko w  dolnym Bergamo, na
Via Torquato Tasso. Mój narzeczony nalegał, żebym wzięła
taksówkę z  lotniska, ale wybrałam zwykły miejski autobus
i wysiadłam na przystanku, z którego do apartamentu było zaledwie
czterysta metrów. Lubiłam krążyć włoskimi uliczkami. Do
kamienicy, w  której znajdował się nasz apartament, wiódł deptak
zamknięty z  obu stron rzędami kamienic o  wysokich oknach
i  rozłożonych jak do powitania okiennicach. Poranne słońce
oświetlało stare zielone drzwi i wpadło razem ze mną do chłodnego
korytarza, wyłożonego płytkami w  czarno-białą szachownicę.
Zameldowałam się u  starszego, sympatycznego recepcjonisty,
z którym porozumiałam się na migi, i poszłam na górę.
W  apartamencie było równie klimatycznie. Podłoga i  meble
z ciemnego drewna tworzyły przytulną i kojącą całość z dodatkami
w  kolorze kawy z  mlekiem. Z  su tu zwisały lampy stylizowane na
ogromne żarówki, w  okrągłych lustrach na ścianie odbijały się
kamienice z  przeciwnej strony ulicy. Między dwoma olbrzymimi
oknami stało imponujące łoże z  miękkim welurowym zagłówkiem.
Centralny punkt łazienki stanowiła stylizowana wanna, z  której
można było oglądać przez okno pomarańczowe, czerwone
i brunatne dachy miasteczka. Mogłabym spędzić cały weekend tylko
w tym jednym miejscu, ale przecież czekały nas o wiele piękniejsze
widoki. Prawie klasnęłam w dłonie na samą myśl o niebieskiej ta i
jeziora Como, w  której przeglądały się strzeliste górskie szczyty.
Wzięłam więc szybką kąpiel, a  kiedy wyszłam z  wanny, nagle
otworzyły się drzwi.
Zapomniałam powiedzieć, że w  tej łazience było dwoje drzwi.
Jedne prowadziły do naszej sypialni, drugie – do innego
apartamentu. Kiedy jednak stałam na posadzce, ociekając wodą
i  pianą, nagusieńka jak Wenus z  Milo, nie miałam jeszcze o  tym
pojęcia. I nie przyszło mi do głowy, żeby to sprawdzić. To przecież
było niemożliwe, że mieliśmy dzielić łazienkę z  innymi gośćmi
pensjonatu. A  jednak. Dwa metry przede mną stał wysoki młody
mężczyzna o  bujnej brązowej czuprynie i  oczach niebieskich jak
Como, które jeszcze przed chwilą sobie imaginowałam. Jego ciemna
cera była usiana całkiem seksownymi pieprzykami. Dość mięsiste
usta miał tak samo rozdziawione jak ja. Tylko że on był ubrany, a ja
zastygłam zszokowana, spoglądając to niego, to na ręcznik, który
wisiał obok drzwi. Jego drzwi.
– Przeprosiny przyjęte – powiedział w końcu po polsku.
Znałam ten głos. Spojrzałam w  dół. Owłosione nogi, jasne
trampki. Facet, którego przejechałam walizką na lotnisku.
–  Podaj mi to! – krzyknęłam, machając desperacko dłonią
w kierunku wiszącego obok niego ręcznika.
Spełnił moją prośbę natychmiast, a  potem dalej gapił się, jak
próbowałam zamotać wokół siebie za mały kawałek materiału.
– Możesz już wyjść? – warknęłam.
–  Mi scusi. Bez ubrania jesteś powalająca. Mi scusi – powiedział
trochę po włosku, trochę po polsku, ale bez obcego akcentu,
i zamknął za sobą drzwi.
Czerwona jak włoskie dachówki uciekłam do sypialni i  od razu
zadzwoniłam do Adama.
– Kochany, kiedy będziesz na miejscu? – zapytałam głosem małej
dziewczynki, którą właśnie spotkała najgorsza rzecz w życiu.
– Jeszcze trochę mi tu zejdzie. Profesor Ferrara zaprosił mnie na
kolację.
–  Dopiero jedenasta. Mówiłeś, że po wykładzie wsiadasz w  auto
i jedziesz.
– No właśnie – zawahał się Adam. – Nie mogę nie iść, myszo. To
ogromny zaszczyt i  szansa, na kolacji będą wszyscy. Byłbym głupi,
gdybym zamiast tego przyjechał do ciebie, rozumiesz?
– Rozumiem.
– Będę tak szybko, jak tylko uda mi się stamtąd wyjść.
– Tylko bądź przed północą.
– Postaram się.
–  Co? To był żart. Chcesz powiedzieć, że możesz nie dojechać
dzisiaj?
–  Wiesz, jacy są Włosi. Jedzą i  rozmawiają do późna. Ale
obiecuję, że jak tylko uda mi się wyrwać…
–  Zdarzyło się coś potwornego – postanowiłam uderzyć
w dramatyczny ton.
– Co się stało, myszo?
– Mamy dzieloną łazienkę. Jakiś facet wszedł, kiedy się kąpałam.
– Och, przykro mi – odparł Adam, niezbyt przejęty.
– Widział mnie nago. Przepraszam.
– Za co?
– No że obcy gość widział mnie w całej okazałości.
– Och, myszo, nie rób afery. Na pewno widział już wcześniej gołą
babę. Najwyżej zmienimy pokój. Jak wrócę, to wszystko załatwię.
A ty czekaj na mnie grzecznie i zamykaj się na klucz, głuptasie.
– Dobrze. Czekam na ciebie. Przyjedź szybko, pa.
– Pa, myszo.
Miałam nadzieję, że najpóźniej w  ciągu godziny wypróbujemy
wielkie łoże, posłane czekoladową jedwabną pościelą i  zasypane
miękkimi poduchami. Popatrzyłam na nie smętnie i  zamiast
w  czarną koronkową halkę, w  której chciałam przywitać Adama,
wsunęłam się z powrotem w brązowe wełniane cygaretki i błękitny
moherowy sweter. Miałam przed sobą cały samotny dzień.
Sprawdziłam, jak dotrzeć do Città Alta, czyli położonej nad miastem
starówki Bergamo, i  zbiegłam po schodach. Na dole natknęłam się
oczywiście na chłopaka w  krótkich spodenkach. Szarmanckim
gestem przytrzymał mi drzwi.
– Dziękuję – burknęłam, nie odwracając głowy, i poszłam dalej.
–  Hej, chyba się na mnie nie gniewasz? Nie otwierałbym drzwi,
gdybym wiedział, że zobaczę za nimi nagą kobietę. Choć może
dziwnie to brzmi.
Nie mogłam uwierzyć. Ten facet naprawdę za mną szedł.
– Jeśli chcesz, ja też się rozbiorę. Będziemy kwita – ciągnął.
–  No chyba nie tutaj? – stanęłam jak wryta i  spojrzałam mu
w  oczy. Były naprawdę lazurowe. Kiedy odsłaniał w  uśmiechu
śnieżnobiałe zęby, zauważyłam, że jeden z  jego pieprzyków
seksownie zaznacza kącik pięknie wykrojonych ust.
– Jeżeli to sprawi, że poczujesz się bardziej komfortowo… – rzucił
na ziemię plecak i zaczął zdejmować kurtkę.
– Zwariowałeś? – rozejrzałam się. W bramie stanowiącej przejście
między dwiema uliczkami byliśmy tylko my dwoje, mimo wszystko
to była bardzo krępująca sytuacja. – W  jaki sposób obserwowanie
rozbierającego się publicznie faceta miałoby sprawić, że poczuję się
komfortowo? I  co to w  ogóle za pomysł? Często zaczepiasz w  ten
sposób obce kobiety? – wyżywałam się na nim za Adama i miałam
tego świadomość.
–  Chciałem cię tylko rozbawić – wyraźnie zrobiło mu się głupio.
Może był przyzwyczajony do tego, że jego śniada cera w połączeniu
z brązowymi lokami spadającymi na czoło i tymi cholernymi oczami
jak dwa jeziora robiła wrażenie na osobniczkach płci przeciwnej.
–  Nie bawią mnie takie rzeczy. Na razie. Cześć – rzuciłam
i powędrowałam przed siebie.
Uspokoiłam się dopiero przed wejściem do Funicolare Città Alta,
przystankiem kolejki łączącej dolne miasto z  górnym. Były to
właściwie dwa czerwone wagoniki przypominające bardziej
niewielki tramwaj, który wspinał się osiemdziesiąt metrów w  górę.
Podróż była krótka, ale widoki zachwycające. Wysiadłam na
trójkątnym Piazza Mercato, tonącym w  świątecznych dekoracjach.
Gdyby nie one, zdążyłabym już zapomnieć, że był grudzień.
Termometr wskazywał siedemnaście stopni i  po kilku krokach
musiałam zdjąć płaszcz i  przewiesić go przez ramię. Witryny przy
Via Gombito prowadzącej do Piazza Vecchia również przypominały
o  zbliżającym się Bożym Narodzeniu. Mimo weekendu uliczki nie
były zatłoczone, krzątali się po nich głównie miejscowi zaprzątnięci
własnymi sprawami. Przystawałam co kilka kroków, żeby podziwiać
wyłaniający się spomiędzy kamieniczek widok na rozległe doliny.
Z  Piazza Vecchia, który wyglądał jak mała szkatułka
z drogocennymi klejnotami, ruszyłam w stronę wzgórza San Vigilio.
Tam również można było dojechać kolejką, ale wolałam trochę się
zmęczyć i  po półgodzinnej wspinaczce zostałam nagrodzona
spektakularnym widokiem na całe miasto. Usiadłam na kamiennej
ławeczce, wyciągnęłam kupioną w  piekarni po drodze focaccię
i odkorkowałam butelkę wina. Jak za studenckich czasów, kiedy za
pięć euro dziennie potra łyśmy przeżyć z  przyjaciółką tydzień na
Wybrzeżu Liguryjskim. Adam uznałby taką formę spędzania czasu
za niegodną, ale ja czasem za nią tęskniłam. Kiedy już nasyciłam
oczy i  brzuch, strzepnęłam okruszki ze swetra, westchnęłam
i  ruszyłam w  dół, do miasteczka. Znalazłszy się znowu na Via
Gombito, przysiadłam na zasłużoną kawę.
–  Cosa fa, signorina? – Aż podskoczyłam na krześle, gdy młody
obsługujący mnie Włoch krzyknął, przechodząc z tacą obok mojego
stolika. – Cretina! Imbecille! – lamentował, kręcą głową, chwilę
wymachiwał w  górze rękoma, po czym zabrał moją kawę
i dziarskim krokiem pomaszerował z nią do lokalu, nadal złorzecząc
pod nosem.
Nie musiałam znać włoskiego, żeby zrozumieć, co znaczyły jego
słowa. Rozejrzałam się. Przy stoliku po przeciwległej stronie tarasu
siedział… oczywiście nie kto inny jak mój hotelowy prześladowca.
Pochwycił moje spojrzenie i zrobił rękoma gest, który mówił, że nie
ma nic wspólnego z  tą sytuacją. No tak, nie zauważyłam go
wcześniej, to on usiadł tu pierwszy.
–  Co zrobiłam nie tak? – zapytałam go zdecydowanie
łagodniejszym i  bardziej rozbawionym tonem niż rano. W  tym
samym czasie kelner postawił przede mną kolejną kawę,
a  jednocześnie gniewnym gestem zabrał ze stolika ozdobną
cukiernicę z dzióbkiem.
– Obawiam się, że dosypałaś parmezanu do swojego cappuccino.
Ciesz się, że cię stąd nie wyrzucili.
– Kto wsypuje parmezan do cukiernicy?
– Jak widać, niektórzy Włosi.
– No tak. Naprawdę wyszłam na kretynkę.
– Zdarza się – odpowiedział chłodno i wrócił do czytania książki.
Aha, czyli teraz miał zamiar mnie ignorować.
Wypiłam gorącą kawę kilkoma łykami. Nie chciałam przebywać
w miejscu mojej sromoty ani chwili dłużej. Zostawiłam pieniądze na
stoliku i podeszłam do chłopaka w krótkich spodenkach.
– Mam na imię Milena – wyciągnęłam rękę. – Wiesz może, którą
ulicą zejdę do Dolnego Miasta? Nie chcę brać kolejki, wolę spacer.
–  Matteo – zerknął na mnie znad okularów słonecznych. Lazur,
przysięgam, lazur. – Na Piazza Mercato skręć w  prawo, ale
w pierwszą, nie w drugą odnogę, potem za freskiem w lewo.
– Za freskiem w lewo?
–  Zobaczysz. Albo mogę ci pokazać? – zakończył pytającym
tonem.
– Okej. – Uśmiechnęłam się. Już dwa razy zrobiłam z siebie przy
nim idiotkę. Pewnie zaczęło go interesować, do czego jeszcze jestem
zdolna.
Rzeczywiście po dziesięciu minutach marszu doszliśmy do fresku.
Tak po prostu ktoś namalował go na ścianie domu, jakby to było
muzeum.
– Wyobrażasz sobie człowieka, który mieszka tu u góry? – Matteo
spojrzał na sterczący ponad naszymi głowami balkon. Uchylona
ranka powiewała na delikatnym wietrze, z  wnętrza dobiegały
odgłosy telewizora i zapach podsmażanego czosnku. – Ciekawe, czy
jak wychodzi rano na papierosa, to ciągle podziwia widok, który
sprezentował mu los. Z  jednej strony jakieś średniowieczne
malowidło, z  drugiej panorama Bergamo. Ja przez okno widzę
ścianę bloku z wielkiej płyty. A ty?
Okna domu, w  którym mieszkałam z  Adamem, wychodziły na
sosnowy las.
– Nie mogę narzekać. – Wzruszyłam ramionami.
–  Okej. Wygląda na to, że z  naszej trójki – spojrzał znacząco na
balkon – to ja wyciągnąłem najgorsze karty, ale poczekajmy
z ostatecznym osądem. Może za kilka lat to będzie moje mieszkanie.
Przy oknie postawię biurko, w  takich warunkach książki będą
właściwie pisały się same.
–  Jesteś pisarzem? – odruchowo zerknęłam na jego krótkie
spodenki, po raz kolejny tego dnia.
– Hej, nie oceniaj mnie – zaśmiał się. – Próbuję pisać, nawet ktoś
to wydaje, ale raczej o  mnie jeszcze nie słyszałaś. Co, pewnie
myślisz teraz, że będę naprawdę potrzebował wielu lat, żeby
uzbierać na to mieszkanie?
W  pracy poznałam oczywiście wielu pisarzy, ale ich marne
zarobki nie były tym, co przyszło mi do głowy w  tym momencie.
Wszyscy literaci, których znałam, a  zwłaszcza mężczyźni, mieli
przewrócone w  głowie. Dosłownie. Ich narcyzm sięgał nieba,
humorzastość powalała, a brak życiowego poukładania sprawiał, że
bywało mi ich żal. Wiedziałam to od lat – nie potra łabym związać
się z  kimś takim. Nagle niebieskie oczy Matteo przestały być tak
pociągające.
– Jakie książki piszesz? – zapytałam, siląc się na zainteresowanie,
choć tak naprawdę chciało mi się ziewać. Wszyscy pisarze szukali
tego samego: zachwytu i  poklasku, a  tego typu pytania tylko ich
podjudzały.
– Powieści historyczne.
Okej, nie było tak źle. Historia dawała przynajmniej jakieś
oparcie w rzeczywistości.
– I szukasz inspiracji w Bergamo?
– Nie. Tu akurat przyjechałem na press trip.
– Na co?
–  Podróż służbowa. Dorabiam jako dziennikarz w  różnych
redakcjach. Wysyłają mnie w  atrakcyjne miejsca, a  ja je potem
opisuję.
–  Brzmi jak praca marzeń. – Wzruszyłam ramionami. Tak
naprawdę brzmiało jak praca dla bujającego w obłokach studenta. –
Ile ty właściwie masz lat?
– Dwadzieścia osiem – spojrzał na mnie zawadiacko.
Był pięć lat młodszy ode mnie, to wszystko wyjaśniało. Mógł
sobie jeszcze pozwolić na bujanie w  obłokach. Zbeształam się
w  myślach za to, że w  ogóle go oceniam. Kim ja byłam?
Trzydziestotrzylatką, której największe życiowe osiągnięcie to
znalezienie bogatego narzeczonego i  zamieszkanie w  jego domu
z widokiem na morze. Z moją pensją korektorki pewnie w ogóle nie
wyprowadziłabym się od rodziców.
W  trakcie spaceru dowiedziałam się jeszcze, że mój towarzysz
urodził się i  wychował w  małej miejscowości pod Warszawą. Jego
mama była Polką, a  on sam owocem jej przelotnego romansu
z  przystojnym, ale kompletnie nieodpowiedzialnym Włochem.
Matteo wyjechał na studia do Mediolanu, ale nie ich skończył –
zamiast robić karierę, wolał podróżować po świecie.
–  Masz ochotę na wino? – zagadnęłam, gdy zbliżyliśmy się do
murów obronnych, z  których można było podziwiać całe
miasteczko.
– Tu na murku?
– A czemu nie? Ty też mnie oceniłeś?
Zaśmiał się. Miałam świadomość, że w  moim stroju –
kaszmirowym płaszczu, skórzanych kozakach i  okularach
słonecznych od Prady – wyglądam jak teleportowana z  butiku
w  sąsiednim Mediolanie. Po prostu przestałam już zwracać na to
uwagę, ale czasami przypominałam sobie o  tym, gdy łapałam
zazdrosne spojrzenia kobiet i pełen uznania wzrok mężczyzn.
Usiedliśmy więc na murku, a  Matteo wciąż się śmiał, kiedy
wyciągałam z  plecaka opróżnioną do połowy butelkę nie
najtańszego pinot grigio i  resztki niezjedzonej na San Vigilio
focaccii. Piliśmy z  gwinta, rozmawialiśmy o  pisarskich wpadkach
znanych autorów i śmialiśmy się do rozpuku. Okazało się, że Matteo
ma o  wiele większy dystans do siebie, niż się spodziewałam.
Stwierdził nawet, że jego literacki debiut był gniotem, a  jeśli za
dziesięć lat nadal nie będzie mógł utrzymać się z pisania, wyjedzie
hodować oliwki na wzgórzach Ligurii.
– I na tym się dorobisz? – zażartowałam.
–  Nie, ale nie o  to chodzi w  życiu, prawda? – powiedział nadal
z uśmiechem na twarzy, ale z jakąś nagłą powagą w oczach.
– A o co? – odparłam z przekąsem.
–  O  to, żeby się nie oszukiwać. Może ja zwyczajnie nie mam
talentu. A może ty wolisz pić wino na murku, zamiast jeść foie gras
w restauracji z gwiazdką Michelin.
– Foie gras jest przepyszne. – Szturchnęłam go w bok.
Do mieszkania dotarłam w  szampańskim humorze. Wtedy chyba
pierwszy raz poczułam dziwne ukłucie na myśl o  Adamie. Było
jeszcze zupełnie leciutkie, prawie niezauważalne. A  jednak kiedy
zadzwonił, moim pierwszym odruchem nie była ekscytacja na myśl,
że zaraz się u  mnie zjawi. To było raczej jak otrzeźwienie – takie,
które przychodzi do nas, kiedy ktoś przerywa nam dobrą zabawę
albo kiedy uważamy, że zrobiliśmy coś złego. Adam nie był jeszcze
w drodze do Bergamo. Powiedział, że jego kolacja prawdopodobnie
się przeciągnie i  nie ma sensu, żeby jechał po nocy. Obiecał, że
zobaczymy się następnego dnia rano, i  poradził, żebym skorzystała
z  jego karty i  wybrała jakąś dobrą restaurację. Pięć minut później
stałam w  łazience i  pukałam do drzwi, w  których rano pojawił się
Matteo. Zrobiłam to, zanim wino zdążyło wyparować z mojej głowy.
–  Ale wiesz, że drzwi wejściowe są od strony korytarza? –
Uśmiechnął się. Był boso, w samych dżinsach, bez koszulki. Oparty
o  framugę, z  falowanymi kosmykami opadającymi na oczy,
ciemnym zarostem i  oślepiająco białymi zębami, wyglądał jak
włoski model z reklamy drogich perfum. Moje oczy znalazły się na
wysokości jego klatki piersiowej, więc nie mogłam nie gapić się na
jego zdecydowanie zarysowane, seksowne mięśnie. Zupełnie nie tak
wyobrażałam sobie pisarzy pod ubraniem.
– Wspomniałeś, że jesteś dżentelmenem…
– Tak, potrzebujesz pomocy? – spoważniał.
– Okazało się, że muszę zjeść sama kolację.
– To rzeczywiście fatalnie.
–  Obawiam się, że sama przy stoliku będę się czuła bardziej
głupio niż rano w  tej łazience. Może mógłbyś wybawić mnie z  tej
opresji?
Przysięgam, przysięgam na moją matkę, że nie miałam w tamtym
momencie nic zdrożnego na myśli. Naprawdę nie chciałam jeść
sama, a  Matteo był niezwykle ciekawym rozmówcą. I  zupełnie
szczerze, uważałam go – pewnie niesłusznie i krzywdząco dla niego
– za kogoś, kto nie jest w  stanie zagrozić mojemu narzeczeństwu.
Nie przyszło mi nawet do głowy, że Adam mógłby być zazdrosny
o  tego chłopca. Godzinę później okazało się, że chłopiec nie tylko
ma, tak jak obiecywał, nienaganne maniery, ale posiada również
zupełnie dorosłe, eleganckie spodnie i białą, nieźle skrojoną koszulę,
w których prezentował się fenomenalnie.
– Myślałam o tej restauracji na rogu Via Pancrazio i Gombito… –
powiedziałam, żeby ukryć swoje zmieszanie.
– Zarezerwowałem dla nas stolik gdzie indziej – stwierdził krótko,
a  widząc moje zdziwienie, dodał: – Nie chciałem ryzykować
błąkania się po mieście, a w tym lokalu zawsze jest pełno ludzi.
– Skąd wiesz?
– Zapomniałaś, że to moja praca? Robię research.
Nie tylko robił dobry research, ale potra ł wybrać genialne wino.
Zaprowadził mnie do restauracji, której nie było w  przewodnikach
i  pewnie minęłabym ją bez mrugnięcia okiem, szukając miejsca na
kolację. Tymczasem był to lokal cieszący się największym uznaniem
wśród mieszkańców, a  tutejszy kucharz okazał się czarodziejem.
Zjadłam najlepsze risotto ostropetti i  migdałową panna cottę
w  całym moim życiu. Zresztą pasta Matteo okazała się równie
pyszna i  ani się obejrzeliśmy, jak wyjadaliśmy sobie nawzajem
z  talerzy. Matteo nie pozwolił mi zapłacić, mimo że to ja go
zaprosiłam.
– Najwyżej zrewanżujesz się następnym razem – stwierdził, choć
przecież następny raz nie wchodził w grę.
Po kolacji postanowiliśmy wrócić do domu pieszo, żeby ułatwić
trawienie tych wszystkich pyszności. Zatrzymaliśmy się przy
Weneckich Murach. Mimo grudnia tętniło tu życie, a  młodzi
przycupnięci na ławeczkach szeptali sobie czułe słówka.
– Tutejsi mężczyźni nie mają specjalnie pod górkę, nie sądzisz? –
zażartował Matteo. – Nie muszą się bardzo wysilać, żeby zabrać
dziewczynę w ładne miejsce. Wystarczy zachód słońca nad miastem,
a potem rozgwieżdżone niebo. Jak po maśle.
–  Ty też byś się nie starał? Gdybyś chciał tu poderwać
dziewczynę?
–  Ja lubię wysiłek. Najpierw zabrałbym ją na kolację. Potem
zdyskredytował potencjalnych konkurentów, a jeszcze później zrobił
to, co ona lubi najbardziej, czyli wypił z nią wino na murku.
Zaczęłam się śmiać, a  Matteo chwycił moją rękę. Zrobił to z  tak
zawadiackim uśmiechem, że nie wzięłam tego gestu na poważnie.
Sądziłam, że nadal stroi sobie żarty, więc nie wyrwałam dłoni.
–  W  końcu zaprowadziłbym ją pod jemiołę. – Spojrzał w  górę,
rzeczywiście staliśmy pod jemiołą, którą ktoś przyczepił do
zadaszenia. – I próbował ją pocałować, a ona… – pocałował wierzch
mojej dłoni – powiedziałaby mi, że dobrze się ze mną bawiła, ale
taki szczyl jak ja nie ma u niej żadnych szans.
Silniejszy podmuch wiatru – a może to były jego słowa – wywołał
na mojej skórze gęsią skórkę. Nagle zrobiło się chłodno. Cofnęłam
rękę i żeby ukryć ten gest, włożyłam ją do kieszeni.
– Wracajmy – powiedziałam.
Dopiero wiele dni później zdałam sobie sprawę z tego, że nie było
już dla nas odwrotu. Może zabrzmi to naiwnie, ale naprawdę
miałam wrażenie, że coś w nas uderzyło. W jednej chwili Matteo był
tylko zabawnym kolegą, a  w  drugiej patrzył na mnie z  jakąś
tęsknotą, którą natychmiast odwzajemniłam. Chyba obojga nas to
przygniotło. Choć droga powrotna wzdłuż obwarowań, schodząca
coraz niżej do Dolnego Miasta, była niezwykle malownicza, zamiast
ekscytować się widokami jak wcześniej, odzywaliśmy się coraz
rzadziej, aż w  końcu całkiem zamilkliśmy. Ostatnie kilka minut
szliśmy już w  całkowitym milczeniu. Z  jednej strony chciałam
przedłużyć ten moment, zatrzymać go, opowiedzieć mu wszystko.
O sobie, swoim życiu, moim związku z Adamem i wątpliwościach na
jego temat. Jeszcze wczoraj o tej porze nie zdawałam sobie sprawy,
że te wątpliwości w  ogóle istnieją. Z  drugiej strony nie miałam
pojęcia, jak zacząć, jakich słów użyć, żeby nie uznał mnie za idiotkę.
Za dwa tygodnie miałam wyjść za mąż, a  tymczasem jakaś
niewidzialna siła przyciągała mnie do faceta, którego poznałam
kilka godzin wcześniej. Byłam prawie zła, że takie rzeczy w  ogóle
się dzieją. Przecież nie tak to miało wyglądać. W tej chwili miałam
się kochać z moim narzeczonym na wielkim łożu, które tymczasem
czekało na mnie puste w apartamencie na Via Torquato Tasso.
–  Dobrej nocy i  mam nadzieję do zobaczenia jutro – powiedział
Matteo, gdy staliśmy na korytarzu, każde przed swoim pokojem.
–  Nie wiem. To znaczy nie wiem, czy się zobaczymy. Jadę jutro
z narzeczonym nad Como.
–  W  takim razie udanej wycieczki – stwierdził. – I  życia,
gdybyśmy rzeczywiście już się nie spotkali.
Uśmiechnęłam się i zamknęłam za sobą drzwi.

***

W  nocy próbowałam jeszcze dodzwonić się do Adama, chciałam


usłyszeć jego głos, powiedzieć dobranoc, ale nie odbierał. Odezwał
się dopiero przed południem następnego dnia.
–  Myszo, przepraszam, ale tak mnie napoili winem, że dopiero
wstałem – powiedział zachrypniętym głosem.
– Czyli nie zdążysz na wspólne śniadanie?
–  Zjedz beze mnie. Pewnie nie wyjadę wcześniej niż za dwie
godziny.
Nie przyjechał ani za dwie, ani za cztery godziny. Jego telefon
zamilkł na cały dzień, a kiedy po kilku połączeniach i esemesach bez
odpowiedzi zaczynałam się poważnie o  niego martwić, rozległo się
pukanie do drzwi.
–  Mi scusi, segnora – odezwał się krępy mężczyzna, który stanął
w moim progu. – Coronavirus en hotel. Quarantena. Tutti. Two weeks.
Mi dispiace. – Zamachał rękoma i zbiegł po schodach.
Stałam oniemiała, nie wiedząc, co ze sobą począć. Wróciłam do
środka i znowu chwyciłam za telefon.
–  Adam, oddzwoń, proszę. Bardzo się martwię. W  dodatku jakiś
facet z  pensjonatu zaczął mówić coś o  koronawirusie
i  kwarantannie. Nie zna za dobrze angielskiego, nie mam pojęcia,
o co mu chodziło, ale się denerwuję.
Zeszłam na dół, żeby odszukać podenerwowanego Włocha.
Wybiegł z kuchni, kiedy próbowałam otworzyć drzwi frontowe.
– No, no, no! È chiuso! Coronavirus! Quarantena! – powtarzał tylko,
a do wymachów rąk dodał tym razem także zawodzenie i teatralne
łapanie się za głowę.
Zanim weszłam na piętro, ze swojego pokoju wychylił się Matteo.
– Niewiarygodne, co? – zapytał zaspany.
–  Nie bardzo rozumiem, o  co mu chodzi. To właściciel?
Powiedział ci coś więcej?
– Jedna ze sprzątaczek tra ła dziś do szpitala z ostrymi objawami
COVID-19. To znaczy, że wszyscy goście muszą przejść
kwarantannę. Nie wypuszczą nas stąd do świąt.
–  Żartujesz. – Zbladłam. Naprawdę miałam nadzieję, że Matteo
zaraz wybuchnie śmiechem, ale tylko pokręcił przecząco głową.
Dodałam szybko: – Dwudziestego szóstego grudnia wychodzę za
mąż.
– Więc jeśli wszystko dobrze pójdzie, pójdziesz do ołtarza prosto
z lotniska.
–  Bierzemy cywilny – palnęłam, jakby to miało w  tej sytuacji
jakiekolwiek znaczenie.
Chyba byłam w  szoku. W  mojej głowie pojawiło się naraz
kilkadziesiąt pytań i  nie wiedziałam, na które najpierw poszukać
odpowiedzi. Jak to nie wypuszczą nas stąd? Czy naprawdę całe
następne dwa tygodnie mam spędzić w  pokoju na piętrze? Jak
dopnę wszystkie przedślubne przygotowania, których zostało
całkiem sporo, mimo że planowaliśmy niewielką uroczystość i obiad
w gronie kilkunastu osób? Co z ostatnią przymiarką sukni? Co będę
jadła? Czy ktoś przywiezie nam zakupy? I  kto za to wszystko
zapłaci? Ta ostatnia kwestia była najmniejszym problemem,
wiedziałam, że Adam bez mrugnięcia okiem pokryje wszystkie
koszty, ale właśnie… Adam! Co z Adamem? Porażona tą myślą, nie
zważając na Matteo, który chyba chciał coś jeszcze powiedzieć,
trzasnęłam drzwiami i pobiegłam po telefon.
W  końcu odebrał. Jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby nie
zamilkł na kilka godzin i  nie przestał odpowiadać na moje
wiadomości.
– Uspokój się, myszo, powoli – mówił całkiem radosnym głosem,
kiedy próbowałam przekazać mu wszystkie informacje naraz. –
Masz gorączkę? Kaszlesz? Czujesz się osłabiona?
–  Nie. W  ogóle nie miałam kontaktu z  tą sprzątaczką. To bez
sensu, żebym tu siedziała. Możesz coś zrobić?
–  Spróbuję. Podzwonię i  dam znać, okej? A  tymczasem wróć do
pokoju i z nikim się już nie kontaktuj, dobrze?
– Przyjedziesz tu?
–  Skoro jesteś na kwarantannie, to przecież nie możemy się
spotkać – stwierdził rzeczowo.
– Myślałam… chcę cię zobaczyć chociaż przez okno… skoro jesteś
już w drodze… nie mam tu nawet nic do jedzenia.
– Jeszcze nie wyruszyłem. Przyślę do ciebie kogoś z zakupami. Na
co masz ochotę?
Na co miałam ochotę? Na to, żeby po mnie przyjechał i  mnie
stamtąd zabrał. Na to, żeby cofnął czas o jeden dzień. Gdyby Adam
przyjechał do mnie wczoraj, przynajmniej bylibyśmy teraz razem.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
–  Myszo, nie chlip. To nie koniec świata. W  najgorszym razie
zobaczymy się za dwa tygodnie. Odbijemy sobie wszystko na
Malediwach.
Kiedy skończyliśmy rozmawiać, zwinęłam się w  kłębek na łóżku
i  owinęłam kocem. Nie minęły nawet dwie minuty, kiedy znowu
ktoś zapukał. Miałam dość rozmów na dziś, przykryłam głowę
poduszką.
– Milena? – usłyszałam cichy głos Matteo. – Jesteś głodna? Mogę
zamówić jakąś pizzę.
Nie odezwałam się. Zapukał delikatnie jeszcze dwa razy, a potem
usłyszałam, jak jego kroki się oddalają. Byłam bardzo głodna, ale
jeszcze bardziej zła. To nie on powinien teraz mnie karmić. Nie
udało mi się dowiedzieć, co zatrzymało Adama. Odpowiadał
wymijająco, a po jakimś czasie przysłał tylko esemesa, że wieczorem
ktoś przywiezie mi jedzenie. Na myśl o  tym, że mieliśmy właśnie
delektować się widokami nad jeziorem Como, znowu zachciało mi
się płakać. W końcu jakimś cudem zasnęłam.
Miałam dziwne sny. Uciekałam wąską uliczką, jedną z  tych,
którymi błąkałam się wczorajszego wieczoru, szedł za mną jakiś
mężczyzna, ale nie widziałam jego twarzy, czułam tylko zbliżające
się ciepło. Mimo że biegłam coraz szybciej, a on poruszał się powoli,
odległość między nami stopniowo malała. W  końcu dobiegłam do
ślepego zaułka. Zrobiło się tak ciemno, że nie widziałam nawet
swoich dłoni, ale wiedziałam, że on jest tuż obok. W  końcu
poczułam, jak przylega do mnie całym ciałem, aż muszę oprzeć się
o  zimną ścianę kamienicy. Pachniał piżmem, a  jego usta prawie
parzyły moją szyję. Jednym ruchem rozerwał cienką sukienkę, którą
miałam na sobie, i  zanurzył głowę między moimi piersiami.
Kciukami pieścił moje sutki, a  po chwili jego palce zeszły na dół
i  zanurzyły się między moimi mokrymi wargami sromowymi. Bez
trudu wślizgnęły się do środka. Stałam z  rozchylonymi nogami,
oparta o  mur i  przygnieciona silnym męskim ciałem, a  po moich
udach dosłownie spływały soki. Sprawne palce tarły łechtaczkę,
jednocześnie wsuwając się do środka i  wysuwając. Obudziłam się,
kiedy moim ciałem wstrząsnął najsilniejszy z  kilku orgazmicznych
spazmów. Dopiero po chwili zorientowałam się też, że wydałam
z siebie krzyk.
Matteo pukał do drzwi jeszcze wieczorem, ale nie miałam ochoty
nikogo widzieć. Adam zadzwonił dopiero przed dwudziestą
i powiedział, że nic nie udało mu się wskórać. Włoskich urzędników
nie interesowało, że nie miałam kontaktu z  zarażoną sprzątaczką.
Skądinąd słusznie założyli, że kobieta na pewno zdążyła zostawić
swoje zarazki na powierzchniach, których dotykali prawdopodobnie
wszyscy pensjonariusze. Oprócz mnie i  Matteo w  budynku było
jeszcze starsze małżeństwo z  Wielkiej Brytanii i  rodzina z  Niemiec.
W ciągu najbliższej doby mieli przysłać kogoś, kto zrobi nam test na
obecność koronawirusa. Właściciel był załamany, że jego pensjonat
zamienił się w lazaret, a on musi odwołać kolejne rezerwacje, co na
pewno uderzy go przed świętami po kieszeni. Mimo to
wspaniałomyślnie zaoferował trzydzieści procent zniżki za nasz
dalszy pobyt. O  jedzenie musieliśmy się zatroszczyć sami. Adam
doszedł do wniosku, że jego podróż do Bergamo nie ma sensu, skoro
ma mnie zobaczyć tylko przez okno, postanowił więc aż do odlotu
zostać w Mediolanie.
–  A  co, jeśli będą jakieś problemy, jeśli nie zdążę na nasz ślub?
Albo co gorsza, okaże się, że mam wirusa i trzeba będzie wszystko
odwołać? Może już powinniśmy odwołać? Na wszelki wypadek,
żeby nie narażać gości? – panikowałam przez telefon.
– Poczekajmy, aż zrobią wam test – uspokajał Adam. – Uruchomię
znajomości, może uda się przyspieszyć procedury. Na razie nie ma
się co martwić, a najwyżej po prostu wszystko przełożymy. To i tak
tylko formalność. Zobaczysz, za miesiąc będziemy się z tego śmiać –
jego głos w słuchawce już był wesoły.
Poszłam spać załamana, nie wiem, czy bardziej dlatego, że ślub
stał się teraz jedną wielką niewiadomą, czy dlatego, że czekało mnie
kilkanaście dni samotności, a  może po prostu z  powodu dziwnej
radości Adama. Następnego dnia rzeczywiście przyjechali do nas
medycy z prywatnego laboratorium i pobrali nam próbki do badań.
Wyniki miały być wieczorem. Próbowałam odciągnąć myśli, robiąc
korektę książki – wzięłam to zlecenie po cichu, w  tajemnicy przed
Adamem, który wyraził nadzieję, że po ślubie przestanę wreszcie
pracować i  na stałe zajmę się domem. Nie potrzebowałam
dodatkowych pieniędzy, ale lubiłam swoją pracę. Teraz jednak nie
mogłam się skupić, wciąż myślałam o  wyniku testu, który poznam
wieczorem, ale nie tylko. W  nocy znowu śniłam o  mężczyźnie
dopadającym mnie w uliczce, z której nie ma ucieczki. Choć z jednej
strony chciałam wyswobodzić się z  jego objęć, z  drugiej jego siła
i pewność, z jaką mnie zatrzymywał, była kosmicznie podniecająca.
Myślałam też o  Matteo, od którego dzieliła mnie zaledwie ściana.
Próbowałam nawet podsłuchiwać, czy z  jego pokoju nie dochodzą
żadne dźwięki, ale wydawało się, że mój włoski towarzysz zapadł się
pod ziemię. Kiedy przeszło mi przez myśl, że może źle się poczuł
i tra ł w nocy do szpitala, przeszył mnie zimny dreszcz.
–  Myszo, wyniki są ujemne. Nikt z  hotelowych gości nie ma
wirusa… – zaczął Adam, kiedy zadzwonił do mnie pod wieczór.
– To znaczy, że mogę wracać?
–  Niestety nie. Lekarzy mogłem poprosić o  przysługę, ale
urzędnicy już nie są tacy skorzy do pomocy. Przynajmniej nie
musimy odwoływać ślubu. Przylecisz dwudziestego piątego grudnia,
a potem będziemy żyć długo i szczęśliwie, moja mała myszko.
Działo się ze mną coś bardzo dziwnego. Wiadomość, że nikt z nas
nie ma wirusa, ucieszyła mnie bardziej niż fakt, że nie trzeba będzie
odwoływać ślubu. Skoro wszystkie wyniki były ujemne, oznaczało
to, że Matteo nie pojechał do szpitala, że jest gdzieś za ścianą
i  będzie tam jeszcze przez kolejne kilkanaście dni. Kiedy emocje
oczekiwania opadły, wzięłam długą kąpiel, założyłam najładniejszą
sukienkę, jaką zabrałam z Polski, i zapukałam do pokoju obok.
– Spałem – powiedział, otworzywszy drzwi, kiedy już szykowałam
się do odwrotu. Pomyślałam nawet, że Matteo chce się na mnie
zemścić za to, że zabarykadowałam się u  siebie na czterdzieści
osiem godzin. Znowu był tylko w dżinsach i zaczynałam myśleć, że
zrobił to celowo. Jego umięśnione, nagie i  jeszcze ciepłe od snu
ciało miało zapach piżma. Uniósł jedną rękę i oparł się o framugę. –
Coś się stało?
–  Masz w  pokoju jakieś planszówki? Pomyślałam, że może jakoś
zabijemy czas…
– Zastanawiałem się, kiedy się w końcu złamiesz i wyjdziesz, ale
sądziłem, że potrwa to dłużej. – Spojrzał na mnie zawadiackim
wzrokiem.
–  Nie jestem tak twarda, jak sądziłam. Jak sądziliśmy oboje. –
Odwzajemniłam uśmiech i zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno
mówimy o izolacji, czy może o czymś innym.
– Może po prostu jesteś zdesperowana, bo masz do wyboru mnie,
bezzębnego staruszka albo otyłego Bawarczyka.
Otaksowałam go od góry do dołu, zatrzymując wzrok na jego
płaskim podbrzuszu. Dżinsy były na niego trochę za luźne, opadały
mu na biodra, odsłaniając seksownie wyżłobione skośne mięśnie
brzucha. Centymetr niżej i  zobaczyłabym trzon jego penisa.
Westchnęłam mimowolnie, ale chyba to zauważył, bo uśmiechnął
się jeszcze szerzej.
–  Założę coś na siebie i  zaraz przyjdę – wypalił i  najzwyczajniej
w świecie trzasnął mi drzwiami przed nosem.
„Zaraz” trwało prawie pół godziny i znowu przyszło mi na myśl,
że Matteo się ze mną droczy. Kiedy wreszcie przyszedł, miał na
sobie te same dżinsy i  biały T-shirt. Był boso. W  dłoniach trzymał
butelkę chianti i dwa kieliszki.
–  Przepraszam, musiałem się ogolić – zaśmiał się i  przejechał
dłonią po zaroście. Kiedy zrozumiałam, o  co mu chodzi, nie
zdołałam powstrzymać rumieńców, które po prostu zalały moje
policzki. – Hej, ile masz lat, że jesteś taka wstydliwa?
–  Na pewno więcej od ciebie. – Udałam naburmuszenie
i  odwróciłam się, żeby poszukać otwieracza w  szu adzie, a  trochę
też po to, by ukryć te cholerne wypieki.
–  A  może… – poczułam na plecach jego ciepło – może nie
czerwienisz się dlatego, że zrobiło ci się wstyd.
– Taaak? A dlaczego? – Odwróciłam się twarzą do niego.
Pochylił się nade mną, opartymi o blat rękoma zamknął mi drogę
ucieczki. Jego mocno zarysowana szczęka była kilka centymetrów
od mojego nosa.
– Dlatego, że cię rozpalam.
–  Masz bardzo bujną wyobraźnię. Albo wybujałe ego –
parsknęłam i  wyślizgnęłam się pod jego pachą. – Ustalmy jedną
rzecz. To, że tu sobie rozmawiamy i  może będziemy rozmawiać
przez kolejne dni, nie znaczy, że możesz sobie robić nadzieję.
–  Niby na co? – odparł z  miną niewiniątka i  to był koniec
konwersacji z podtekstami seksualnymi.

***

Następnego dnia dopadły mnie wyrzuty sumienia, mimo że nie


zrobiłam przecież nic złego. Musiałam jednak przyznać – Matteo
cholernie mi się podobał. Choćbym nie wiem jak okłamywała sama
siebie, moja biologia dawała o sobie znać. Robiłam się wilgotna na
samą myśl o nim, co nigdy nie zdarzyło mi się w przypadku Adama.
Właśnie dlatego czułam się winna, więc od rana, chyba po to, żeby
się ukarać za zdrożne myśli, znowu zabarykadowałam się w pokoju
z książką do korekty. Mimo to czekałam nerwowo, aż usłyszę odgłos
pukania do drzwi. Matteo dał o sobie znać dopiero wieczorem, a ja
aż podskoczyłam na łóżku z ekscytacji.
– Głodna? – zapytał od razu. – Zrobiłem cacio e peppe i wyszło mi
trochę za dużo – mrugnął.
– Aha, a co to takiego?
– Rzymska specjalność, makaron z serem i pieprzem.
– Nie brzmi jakoś specjalnie zachęcająco – kokietowałam.
– No to się zdziwisz.
Poszłam za nim i za nęcącym zapachem czegoś bardzo pysznego
i od razu poczułam, jak ślina napływa mi do ust. Matteo wyjaśnił, że
jego współlokator, z którym pomieszkuje w Mediolanie, dowiózł mu
zapasy na najbliższe dni. Krzątał się przy aneksie kuchennym, a  ja
patrzyłam na niego z  coraz większym zainteresowaniem.
Uwielbiałam gotujących mężczyzn, choć zdążyłam już o  tym
zapomnieć.
–  Otworzysz? – Stanął przede mną z  dwoma talerzami i  ruchem
głowy wskazał duże okno wychodzące na podwórze.
–  Masz balkon? – zdziwiłam się, bo w  naszym apartamencie go
nie było. W  sytuacji, w  której się znaleźliśmy, taka prosta rzecz
wydała mi się nagle darem niebios.
Kiedy wyszłam na zewnątrz, znowu mnie zatkało. Z niewielkiego
tarasu było widać dachy miasteczka i  światła Città Alta majaczące
na oddalonym wzgórzu. Matteo musiał wcześniej przygotować to
miejsce, bo stolik był nakryty obrusem, leżały na nim sztućce, a na
środku stała przygotowana butelka wina i  dwa kieliszki. Na
balustradzie mieniły się lampki.
–  Jak to możliwe, że coś tak pysznego składa się tylko z  trzech
składników? – kajałam się, wcinając pastę, którą zaserwował.
Z błogiego nastroju wyrwał mnie telefon od Adama, który chciał
się dowiedzieć, jak się czuję. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że
w  porządku i  że właśnie jem kolację przyrządzoną przez sąsiada
oraz towarzysza niedoli. Adam nie zareagował na tę informację.
–  Dobrej nocy, myszo – powiedział tylko. Miałam wrażenie, że
Matteo to usłyszał, bo nagle zmarszczył czoło.
Zrobiło się chłodno, więc przenieśliśmy się do środka, a  Matteo
zaproponował, żebyśmy obejrzeli jakiś lm. Umościłam się na
wielkim łożu w bezpiecznej odległości od niego i założyłam okulary.
Patrzył na mnie jak zaczarowany.
–  Co? – zapytałam głupio, nie wiedząc, jak się zachować
w niezręcznej ciszy.
– Nic – odpowiedział równie niemądrze. – Po prostu jesteś…
– Co oglądamy? – przerwałam mu.
W  telewizji leciało Przed wschodem słońca, którego Matteo nigdy
nie oglądał. Ja widziałam ten lm chyba kilkanaście razy, więc nie
przeszkadzał mi włoski dubbing.
–  Najpierw kolacja pod gołym niebem, potem kino… Czuję się
prawie jak na randce – powiedział po skończonym seansie. – Nie
mogę uwierzyć, że naprawdę obejrzeliśmy grzecznie ten lm.
– Co insynuujesz? – zapytałam, ale chciało mi się śmiać.
– Miałem ochotę rzucić się na ciebie jakieś pięć razy na minutę –
powiedział, patrząc mi w oczy.
Zrobiło mi się gorąco, ale spuściłam wzrok. Zamknęłam oczy
i osunęłam się na miękkich poduchach. Czułam, jak na moje policzki
wstępują rumieńce.
–  Nie jesteś żadną myszą – powiedział nagle Matteo. Czułam, że
jest bardzo blisko mnie. – Jeśli już, to bardzo seksowną kotką.
Gattina mia. Tak bym do ciebie mówił, gdybyś była moja.
–  Co jeszcze byś zrobił? Gdybym była twoja? – zapytałam cicho.
Może dlatego, że sama byłam przerażona tym faktem, a  może
miałam nadzieję, że Matteo mnie nie usłyszy i nie odpowie…
Leżał przy mnie na lewym boku i podpierając się na łokciu, wolną
ręką powiódł wzdłuż guzików w mojej sukience.
–  Na pewno rozpiąłbym to wszystko, całując po kolei każdy
kawałek twojej skóry. Potem zdjąłbym ustami twoją bieliznę.
Nawet mnie nie dotknął, a poczułam, jak moja cipka momentalnie
robi się mokra. Odruchowo położyłam dłoń między udami.
Zamknęłam oczy, żeby wyobrazić sobie to, co mówi Matteo. Moje
kości policzkowe dosłownie buzowały szkarłatem.
– Nie przestawaj – powiedział cichym, niskim głosem.
Momentalnie otworzyłam oczy i  zatrzymałam dłoń, którą
wcześniej, najwyraźniej bezwiednie, zaczęłam poruszać. Patrzył na
mnie intensywnie, prosząco i jednocześnie zdecydowanie.
– To ty nie przestawaj… – odpowiedziałam.
Zrozumiał natychmiast.
–  Kiedy byłabyś już naga, rozchyliłbym twoje uda i  najpierw
zacząłbym zlizywać wilgoć z  ich wewnętrznych stron. Na pewno
jesteś już wilgotna, prawda?
Wymruczałam coś, żeby przytaknąć. Byłam tak podniecona jego
głosem, tym, co robiłam, i faktem, że pozwalałam mu na to patrzeć,
że nie mogłam wydusić z  siebie ani słowa. Czułam się jak
nastolatka, która po raz pierwszy odkrywa źródło rozkoszy. Poły
sukienki opadły na bok, Matteo wpatrywał się w  moje majtki,
musiał widzieć, jak przez cienką koronkę wystają drobne jasne
włoski. Wsunęłam palec pod materiał i zaczęłam pieścić nabrzmiałą
łechtaczkę. Matteo westchnął.
– Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo chciałbym cię dotknąć…
– Nie – ocknęłam się znowu. – Nie możemy.
Chciałam usiąść, poprawić sukienkę, ale powstrzymał mnie.
–  Pozwól mi chociaż patrzeć, proszę. Jeśli to jedyne, co możesz
mi dać… Zapamiętam to do końca życia.
Opadłam na poduszkę i  zakryłam twarz dłonią. Wiedziałam, że
powinnam stamtąd uciec, wrócić do swojego pokoju i  do końca
kwarantanny zamknąć się na klucz. Nie potra łam tego zrobić.
Leżałam jak sparaliżowana, nie mogłam nawet na centymetr
oderwać się od tego człowieka. Po chwili moja dłoń sama wróciła
w miejsce między udami.
–  Teraz odsunąłbym kawałek koronki i  dotknął językiem twoich
warg… Poczułbym, jak smakujesz…
Odsunęłam majtki i  jego oczom ukazała się moja cipka w  całej
okazałości.
– Gattina… – jęknął.
Nie mogłam uwierzyć, że masturbuję się na oczach tego chłopaka.
Nigdy wcześniej nie robiłam niczego podobnego, jeśli w  ogóle
czasami się pieściłam – tylko wtedy, kiedy Adam był na dłuższym
wyjeździe – to działo się to pod kołdrą i  przy zgaszonym świetle.
Sytuacja, w  której teraz się znalazłam, to, co robiłam ze swoim
ciałem, wystawiając je na pokaz, wydały mi się maksymalnie
wyuzdane.
–  Najpierw czubkiem języka zwilżam krawędzie twoich warg,
zataczam kółka wokół łechtaczki. Liżę ją delikatnie, a  potem coraz
szybciej i  szybciej. Teraz wkładam język w  twoją słodką dziurkę
i spijam wszystko, co jest w środku.
Na myśl o tym zrobiło mi się jeszcze goręcej, poczułam, jak moim
wnętrzu wzbiera niepowstrzymana fala rozkoszy, która po chwili
ogarnęła całe moje ciało, od koniuszków palców po czubek głowy.
Moja cipka zaczęła miarowo pulsować, z gardła wydobył się krzyk.
Targana potężnym orgazmem uniosłam pośladki, miałam wrażenie,
że coś unosi mnie do góry. W  końcu opadłam na łóżko. Bałam się
otworzyć oczy, oddychałam ciężko, potrzebowałam długiej chwili,
żeby dojść do siebie. Co tu się wydarzyło? Przecież Matteo nawet
mnie nie dotknął. Nie pamiętałam, abym przeżyła coś podobnego
z  Adamem, nawet podczas normalnego stosunku. Wreszcie
otworzyłam oczy i  ze wstydem spojrzałam na mojego towarzysza.
Miał rozchylone usta, rozpalony wzrok i  płomienie na policzkach,
podobnie jak ja.
–  Bellissima – powiedział. – Gdybyś była moja, pieszczenie cię
byłoby największą radością w moim życiu.
Zerwałam się z łóżka i zaczęłam szukać swetra, który musiał spaść
w  trakcie moich durnych wygłupów. Matteo patrzył na mnie
zdezorientowany.
– Muszę iść – rzuciłam tylko gniewnie.
A przecież mogłam być zła tylko na siebie. To ja, na dziesięć dni
przed wyjściem za mąż, wiłam się półnaga na łóżku przed innym
mężczyzną jak kotka w rui.
–  Zostań, Milena… – poprosił, ale ja już zamykałam za sobą
drzwi.
Kiedy wróciłam do siebie, od razu pobiegłam pod prysznic
i  puściłam zimną wodę. Trochę pomogło. Zmyłam z  siebie własne
soki, ochłonęłam, ale kiedy spojrzałam w  lustro, nadal miałam na
twarzy szkarłatne wypieki po orgazmie stulecia. Rzuciłam
ręcznikiem we własne odbicie i  poszłam po telefon. Adam nie
odbierał. Po chwili dostałam wiadomość: „Nie mogę teraz
rozmawiać. Proszę o  esemes”. Położyłam się na łóżku i  zaczęłam
płakać. W  końcu, zmęczona wrażeniami i  własnymi myślami,
zasnęłam.

***

Przez dwa kolejne dni nie wyściubiłam nosa z  pokoju. Kiedy teraz
sobie o  tym przypomnę, aż skręca mnie ze złości na siebie samą.
Straciliśmy przez moje rozterki tyle czasu, a przecież każda godzina
z  Matteo była cenniejsza niż tysiąc zaręczynowych pierścionków
z  diamentem, które mógł mi podarować jakikolwiek inny
mężczyzna. Wtedy jednak nie zdawałam sobie z  tego sprawy.
Zakopałam się więc z  książką pod kocem, zagrzałam w  rondelku
dostarczone przez kuriera wino i  delektowałam widokiem, który
roztaczał się z  mojego okna. W  nocy spadł śnieg, który na
czerwonych dachach Bergamo wyglądał jak warstwa cienkiej białej
wełny i sprawiał, że miasto wydawało się jeszcze bardziej bajkowe.
Właściciel piekarni mieszczącej się na dole przystrajał witrynę
lokalu zieloną girlandą imitującą sosnowe igły. Roześmiał się, kiedy
stojąca za nim dziewczynka rzuciła w  niego śnieżką. Zazdrościłam
jej beztroski i  radości. Moją duszę zalewała czarna jak smoła
rozpacz. Matteo oczywiście próbował ze mną porozmawiać, ale nie
otworzyłam mu drzwi. Wieczorem zadzwonił Adam i  rozmowa
z nim jeszcze pogorszyła mi humor.
–  Dwudziestego piątego grudnia nie ma żadnego połączenia
z Bergamo do Polski – zaczął, a ja poczułam radość. – Udało mi się
zabukować ci lot Lufthansą przez Frankfurt. Zdążymy jeszcze na
kolację do rodziców.
– Świetnie – powiedziałam bez przekonania.
– Nie cieszysz się?
– Cieszę.
– Jeszcze kilka dni i będziemy razem. Już na zawsze.
Przełknęłam ślinę. Rozłączyłam się i wlałam do kubka resztę wina
z rondelka. Wypiłam wszystko duszkiem.

***
– Milena, proszę! – obudziło mnie pukanie do drzwi.
Była środa, szesnasty grudnia, godzina dwunasta w południe. Do
końca kwarantanny zostało niecałe dziewięć dni. Matteo pukał
cicho, ale uporczywie.
–  Nie odejdę stąd, dopóki nie otworzysz. Przynajmniej ze mną
porozmawiaj.
Milczałam. W nocy znowu śniłam o mężczyźnie, który gonił mnie
uliczkami starego miasta. Najpierw byłam przekonana, że to Adam
odkrył moją niewierność i  chce się na mnie zemścić. Kiedy jednak
mnie dopadł, przyparł do muru i  spojrzał mi w  oczy, zobaczyłam
niebieskie tęczówki Matteo. Wiedziałam, że jeśli teraz go wpuszczę,
stanie się coś bardzo złego.
– Milena… – nie przestawał prosić. – Per favore, gattina.
Wstałam z łóżka i zamaszystym ruchem otworzyłam mu drzwi.
– Nie mów tak do mnie, rozumiesz? – krzyknęłam.
Patrzył na mnie zdziwiony. Wciąż miałam na sobie czarną
satynową koszulkę nocną, która w  nocy musiała się rozpiąć
i odsłaniała fragment mojej piersi. Zasłoniłam się rękami.
– Rozumiem, że jesteś na mnie zła, ale nie karz mnie milczeniem.
Oszaleję sam w  czterech ścianach. Przysięgam, że cię nie dotknę,
o nic nie poproszę i nie wspomnę słowem o seksie, tylko błagam, nie
milcz. – Zrobił krok w  moim kierunku. – Płakałaś? Aż tak bardzo
żałujesz tego, co się stało?
– Nic nie rozumiesz. – Pokiwałam głową. – Nie płakałam dlatego,
że żałuję.
Matteo zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i  złapał mnie za
ramiona. Musiałam zadrzeć głowę do góry, żeby spojrzeć mu
w  oczy. Prawie słyszałam, jak wali mu serce. Mnie waliło równie
głośno.
–  Jestem smutna, bo pragnę cię bardziej niż kogokolwiek na
świecie i nie mam pojęcia, co z tym zrobić!
– Och, kochanie… – Wpił się wargami w moje usta.
Matteo całował, jakby chciał mnie pochłonąć, a ja nie miałam już
siły się opierać. Staliśmy tak na środku pokoju, całując się jak
wariaci, jak ludzie, którzy nigdy wcześniej tego nie robili, albo tacy,
którzy za chwilę będą musieli rozstać się na zawsze. Nie wiem, ile to
trwało, i  nie obchodziło mnie, czy mijają sekundy, czy długie
minuty. Mogłam tam zostać na zawsze. W końcu Matteo oderwał się
od moich ust i  zaczął schodzić niżej. Pieścił moją szyję, miejsce za
uchem i  jego płatek. Kiedy zaczął rozpinać guziki mojej sukienki,
spojrzał mi w  oczy głęboko, z  wyczekiwaniem. Pokiwałam głową.
Jego palce jeszcze przyspieszyły, jakby bał się, że zaraz się rozmyślę.
Zanim jednak zdążyłam to zrobić, Matteo wpijał się już w  moją
pierś. Ssał delikatnie sutek, a  elektryzujący prąd przechodził przez
całe moje ciało. Nigdy nie robiłam się tak mokra dla żadnego
mężczyzny. Nawet gdyby jakiś ostatni głos rozsądku zdołał przebić
się teraz do mojej wyobraźni, powstrzymać to wszystko, ciało
wiedziało swoje. Wygrało, a  ja się poddałam. Matteo uniósł mnie
w górę, a ja oplotłam go w biodrach udami. Posadził mnie na stole
i rozpiął dół sukienki. Gdybyś była moja, zdjąłbym ci majtki zębami,
przypomniały mi się jego słowa. Nie mogłam być jego bardziej niż
teraz, a on dotrzymał obietnicy. Kiedy siedziałam przed nim na stole
z  rozchełstaną na piersiach sukienką, bez majtek i  z  cipką na
wysokości jego twarzy, Matteo schował twarz między moimi udami.
– Gattina – szeptał i całował mnie, a ja całkiem odpłynęłam.
Kiedy poczułam, że przychodzi pierwszy orgazm, jeszcze mocniej
przycisnęłam jego głowę do mojego sromu. Drżałam z  rozkoszy
i trzęsły mi się uda, ale kiedy fala opadła, Matteo nie przestał mnie
lizać. Po kilku sekundach poczułam, że za chwilę znowu będę
szczytować. Tym razem trwało to jeszcze dłużej, a  Matteo wciąż
mnie pieścił. Fale rozkoszy przychodziły jedna po drugiej, aż
straciłam rachubę. Na chwilę straciłam nawet świadomość tego,
gdzie jestem, czułam tylko, że Matteo bierze mnie na ręce, niesie na
łóżko i  układa na nim delikatnie. Ocknęłam się w  końcu
i spojrzałam mu w oczy.
– Chyba gdzieś odjechałam.
– Zauważyłem – powiedział z zawadiackim uśmiechem.
– To dlatego, że… nie przeżyłam nigdy czegoś takiego.
– Masz na myśli orgazm wielokrotny?
– Mam na myśli w ogóle… pieszczenie cipki.
Matteo gwałtownie się podniósł.
–  Chcesz powiedzieć, że… – Wyglądał, jakby właśnie się
dowiedział, że ktoś na mnie napadł. – Twój narzeczony nie liże
twojej cudownej, słodkiej cipki przy każdej możliwej okazji?
Imbecili! – naprawdę się denerwował.
Pokręciłam głową przecząco. Rzeczywiście Adam nigdy nie
fatygował się między moje uda. Uwielbiał seks oralny… ale
jednostronny, a  ja lubiłam mu go dawać. Na początku było mi
trochę przykro, że nie chce oddać mi przyjemności, myślałam, że się
mnie brzydzi. I  może faktycznie coś w  tym było. Tłumaczył, że to
przez jego zawód. Od rana do wieczora oglądał tyle sromów, że ten
widok przestał być dla niego atrakcyjny. A  może budził w  nim
nawet znużenie lub odrazę. Starałam się to zrozumieć.
– No capisco… – powtarzał Matteo. – To najpiękniejsza, zaraz po
oczach, część ciała kobiety. To tak, jakby pozbawić się największej
przyjemności… nie chcieć całować twoich ust, nie pragnąć cię
całej… Ale może to dobrze. Ona będzie tylko moja, tylko dla mnie –
powiedział i  złożył na mojej cipce najdelikatniejszy pocałunek,
zupełnie jakby naprawdę całował moje usta. – Tak bardzo cię
pragnę…
–  Ja ciebie też – odpowiedziałam zdecydowanie i  patrząc mu
w oczy, zaczęłam rozpinać mu spodnie. Już przez materiał dżinsów
czułam, jak twardnieje, i  bardzo mnie to podnieciło. Miał
przylegające do ciała białe bokserki, z  którymi kontrastowała jego
opalona skóra i  ciemne włoski wskazujące drogę do rozkoszy. Pod
cienką bawełną bardzo dokładnie rysował się jego penis. Kiedy go
dotknęłam, wyprostował się całkiem, a różowa główka wysunęła się
spod bokserek. Nigdy wcześniej nie myślałam, że penis może być
piękny, ale ten należący do Matteo zdecydowanie taki właśnie był.
Pozbyliśmy się jego bielizny, Matteo nadal klęczał, ja siedziałam
przed nim.
– Pokazuje to, co mu się podoba – zażartował.
Jego penis sterczał wycelowany w  moją twarz. Ujęłam go
w  dłonie i  zaczęłam miarowo poruszać, jednocześnie pieszcząc
delikatnie jego jądra. Kiedy na szczycie główki pojawiła się pierwsza
lśniąca kropla świadcząca o  jego podnieceniu, wysunęłam język
i  zlizałam ją, patrząc Matteo prosto w  oczy. Jęknął, a  ja objęłam
jego członek ustami. Lizałam go i  ssałam, i  sprawiało mi to dziką
przyjemność.
– Zaczekaj – Matteo dyszał. – Zaczekaj, bo zaraz wytrysnę. Jesteś
taka cudowna, że ledwo się powstrzymuję.
Znowu się całowaliśmy. Pieścił kciukiem moje sutki, jego palce
wsuwały się w  moją cipkę, przygotowując ją na to, co za chwilę
miało nastąpić. Po chwili wyjął je ze środka i oblizał ze smakiem.
–  Uwielbiam cię – powiedział i  w  tym samym momencie
zdecydowanym, silnym ruchem wtargnął we mnie swoim twardym
członkiem, aż poczułam, jak rozpycha moje wnętrze. – Gattina...
Jego ruchy były miarowe i  pewne, już po kilku chwilach
poczułam, że zbliża się kolejny orgazm. Zanim to jednak nastąpiło,
Matteo uśmiechnął się i  na chwilę przerwał, zostawiając mnie na
skraju rozkoszy. Patrzyłam na niego wyczekująco, niemal błagalnie,
nieprzytomnym wzrokiem, a  on odwrócił mnie na brzuch. Całował
i  gryzł moje pośladki, wsuwał język w  moją cipkę, drażnił
łechtaczkę i  przerywał, kiedy zaczynałam jęczeć coraz głośniej.
W  końcu wszedł we mnie, tak samo mocno i  zdecydowanie jak
poprzednio. Czułam go w  sobie i  na sobie, co było najwspanialszą
rzeczą pod słońcem. Matteo pochylał się nade mną, całował mój
kark, ucho, jednocześnie poruszając się we mnie. Orgazm, który
przyszedł, był najsilniejszym, jaki dotąd przeżyłam. Krzyczałam
i  miałam gdzieś, że słyszy to pewnie nie tylko cała kamienica, ale
cała Via Torquato Tasso. Matteo zrobił kilka silniejszych szybszych
ruchów, z  których ostatni był najgłębszy, a  potem poczułam, jak
rozlewa się we mnie ciepło. Ugryzł mnie zaczepnie w  ramię, opadł
na poduszkę obok i  zagarnął do siebie moje ciało. Nie wiem, jak
długo leżeliśmy wtuleni w siebie. Nigdy bym nie pomyślała, że ten
młody chłopak, sprawiający wrażenie marzyciela, potra tak
sprawnie pieścić kobiece ciało. Bardzo nie chciałam myśleć o  tym,
że ta chwila kiedyś musi się skończyć, i o tym, co wtedy zrobię.
–  Leżałem w  trwodze, by niczego nie spłoszyć mokrym chlupotem
serca – zacytował znany mi wiersz Grochowiaka.
Czułam dokładnie to samo. Słowa nie były zresztą potrzebne.
W końcu oboje zapadliśmy w sen.
***

W  Wigilię, po tygodniu spędzonym w  łóżku – z  przerwami na


jedzenie i  kąpiel – mój kochanek powitał mnie śniadaniem
i  bukietem róż. Nie miałam pojęcia, skąd je wytrzasnął. Był to
ostatni dzień naszej kwarantanny i  kiedy odmeldowaliśmy się –
każdy ze swojego okna – policjantowi, który odwiedzał nas
codziennie rano i  wieczorem, żeby sprawdzić, czy siedzimy
grzecznie na miejscu – poczułam, że za moment się rozpłaczę. Adam
dzwonił do mnie codziennie, a ja rozmawiałam z nimi jak automat,
potwierdzając tylko kolejne szczegóły związane ze ślubem, który
miał nastąpić za dwa dni. Tylko moja siostra wyczuła, że coś jest nie
tak, ale udało mi się zrzucić dziwne zachowanie na przedślubny
stres i  świąteczną rozłąkę. W  jakimś desperackim odruchu
zaproponowałam Adamowi, żeby połączył się ze mną wieczorem
online, kiedy będzie na kolacji wigilijnej u swoich rodziców, ale to
nie było w jego stylu. Cała jego rodzina, do której wkrótce miałam
wejść, była tak samo poważna. A  może powinnam powiedzieć
wprost: sztywna. Od kilku dni wszystkie cechy Adama, te, za które
go kiedyś kochałam, te, które podziwiałam, i  te, które po prostu
akceptowałam, nagle zamieniły się w wady.
– Po prostu zadzwonię, a jutro się zobaczymy – stwierdził, a ja nie
nalegałam.
Z  ulgą wróciłam do pokoju Matteo, który jak zwykle przywitał
mnie głębokim pocałunkiem. Patrzył na mnie zachłannie, jakby nie
widział mnie pięć lat, jakby nie brał mnie przez kilka ostatnich nocy
na sto różnych sposobów, na łóżku, na stole, na kuchennym blacie,
w  wannie, pod prysznicem, na fotelu i  na podłodze. Nie mógł się
mną nasycić, choć pożerał mnie każdego dnia od nowa. Miałam
zakwasy we wszystkich mięśniach ciała. Rozkoszny ból i zmęczenie
przenikały mnie całą, a  mimo to rzucałam się na niego, bojąc się
stracić kolejną chwilę. Chciałam wypełnić nim każdą minutę tego
krótkiego czasu, jaki nam jeszcze pozostał.
– Zabieram cię na wycieczkę.
– Żartujesz? – zaśmiałam się, a kiedy pokręcił głową, zapytałam: –
A  co z  naszą kwarantanną? Wypuszczą nas dopiero jutro, a  jutro
rano… – Nie mogłam nawet myśleć o tym, co będzie rano.
– Jedziemy nad Como. Zabieram cię do najpiękniejszego miejsca,
jakie zobaczysz. Pokażę ci Varennę.
– Ale… jak?
–  Wszystko załatwiłem. Wyjdziemy tylnym wyjściem, w  nocy
zwinąłem klucz z  recepcji. Mój kolega podstawił nam samochód.
Wrócimy przed wieczorną kontrolą, nic się nie martw.
– Ale… czy to dobry pomysł?
–  Cara, został nam tylko jeden dzień. Zrobili nam badania,
jesteśmy zdrowi. Czujemy się dobrze, zresztą nie będziemy się
z nikim kontaktować. I nikt się nie zorientuje.
Mimo wszystko bałam się ryzyka. Gdyby ktoś nas przyłapał,
wpadłabym w  ogromne tarapaty. Adam nie tylko dowiedziałby się
o  wszystkim, ale musiałabym także zapłacić karę, a  może nawet
przez taki wybryk nie mogłabym wrócić na czas do Polski.
– Idziemy? – Matteo znacząco spojrzał na zegarek.
– Tylko włożę coś ciepłego.

***

Wiem, że to nie było rozsądne, ale takie nie było nic, co zrobiłam
w ciągu ostatniego tygodnia. Ja, rozważna i przezorna, nieszukająca
nigdy przygód i  ekscesów, nielubiąca igrania z  ogniem, właśnie
naruszałam warunki kwarantanny, wymykałam się tylnym wyjściem
z  hotelu i  mknęłam czerwonym mini morrisem wzdłuż jeziora
Como, ciesząc się jak dziecko. Widoki przyprawiały o zawrót głowy.
Dzień był wyjątkowo ciepły i  pogodny, a  ta a niebieskiej wody
mieniła się i błyszczała w słońcu.
–  Najpierw jeszcze jedna niespodzianka – powiedział Matteo
i  nagle skręcił z  autostrady w  zjazd do jakiejś miejscowości, której
nazwy nie zauważyłam.
Jechaliśmy najpierw długim tunelem, a  kiedy się skończył,
wydawało mi się, że znaleźliśmy się w  innej rzeczywistości.
Krajobraz zamienił się w  iście alpejski, wąska droga wiodła wśród
łąk w coraz wyższe góry. Wjechaliśmy do niewielkiego, zasypanego
śniegiem miasteczka, które wyglądało jak wyjęte ze świątecznej
reklamy. Był wczesny ranek, pierwsi narciarze dopiero wychodzili
z kwater, a właściciele lokali otwierali okiennice.
–  Zdążymy na pierwszy kurs – powiedział Matteo, kiedy
zatrzymaliśmy się na ogromnym i pustawym leśnym parkingu.
–  Kurs czego? – zapytałam zdziwiona, ale tylko złapał mnie za
rękę i pociągnął za sobą.
Po chwili moim oczom ukazał się spektakularny widok.
Znajdowaliśmy się przy stacji kolei górskiej, u  naszych stóp leżała
rozległa dolina otoczona ostrymi, ośnieżonymi szczytami, od
których odbijało się oślepiające słońce.
Matteo kupił bilety w  automacie i  już po chwili siedzieliśmy
w  wagoniku, który niósł nas wysoko w  górę. Rzeczywiście, oprócz
nas nie było prawie nikogo. Dopiero kilka wagoników za nami
wsiedli jacyś spragnieni białego szaleństwa urlopowicze. Panorama,
która roztaczała się wokół, była oszałamiająca, a  przestrzeń
i  monumentalne Alpy robiły wrażenie, które potęgowała jeszcze
wysokość, na jaką się wznosiliśmy. Trochę się bałam, bo jechałam
taką koleją pierwszy raz, i musiałam łapać Matteo za ramię.
–  Miałaś kiedyś orgazm na tysiąc siedmiuset metrach nad
poziomem morza? – zapytał, śmiejąc się.
– Cooo?
Zamknął mi usta swoimi, jego dłoń powędrowała między moje
uda. Złapał mnie mocno za krocze, a  ja jak zwykle spłynęłam
wilgocią.
–  Ktoś nas zobaczy… – próbowałam oponować, ale Matteo już
zdjął mi spodnie do połowy ud, ukucnął przede mną i zanurzył język
w  mojej cipce. Osłaniał go tylko mój płaszcz, ale już po chwili to
przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie wiedziałam, czy jestem
bardziej oszołomiona widokiem oddalającej się doliny, czy tym, co
język Matteo wyprawiał z  moją łechtaczką. Ssał ją delikatnie
i  pocierał, aż nabrzmiała, jakby prosząc o  więcej. Moje soki
spływały wprost do jego spragnionych ust, a on nie przestawał mnie
lizać. Z  góry widziałam, jak grupka ludzi, którzy wsiedli kilka
wagoników za nami, zawzięcie dyskutuje między sobą, nie mając
pojęcia, co dzieje się nad ich głowami. Szczytowałam dwa razy,
zanim dojechaliśmy na Piani di Bobbio.
W  ośrodku narciarskim Matteo wypił kawę, a  dla mnie zamówił
Bombardino, które wprawiło mnie w  jeszcze lepszy nastrój. Kiedy
zjechaliśmy na dół, czułam się jak w bajce. Polska, Adam, ślub – to
wszystko było tak daleko, że wydawało się nierealne. To nie mogła
być prawda, że jutro stanie się to rzeczywistością.
Ze świątecznego, zimowego Barzio dotarliśmy w  końcu do
zupełnie wiosennej Varenny, skąpanej w  słońcu, choć wietrznej.
Było na tyle ciepło, że zostawiliśmy płaszcze w  samochodzie
i  chodnikiem zawieszonym nad jeziorem poszliśmy do centrum.
Miasteczko, które umościło się między jeziorem a  zboczem góry,
wyglądało jak pudełko kolorowych cukierków. Między pastelowymi
willami i  pałacykami wznosiły się wiecznie zielone cyprysy.
Zatrzymaliśmy się na niewielkiej kamienistej plaży, na którą
wychodziły kawiarniane stoliki. Za nami wznosiły się urokliwe,
niewielkie kamienice, przed nami roztaczał widok na Como
i  otaczające je pagórki. Matteo usiadł na ławce, a  ja stałam na
brzegu jeziora i  chłonęłam wszystko: to, co widziałam, to, co
czułam, ten moment.
–  Jest tak cudownie, że nie wiem, jak dam radę wrócić –
powiedziałam w końcu. Naprawdę nie miałam nic przeciwko temu,
żeby wrosnąć w tę ziemię, jak wierzba, pod którą stała ławka.
– To nie wracaj. Gattina…
Usiadłam obok niego, wiatr suszył łzy, które spływały mi po
policzkach.
– Zostań ze mną, proszę. – Matteo całował mnie po twarzy. – Nie
wyobrażam sobie, że jutro o tej porze nie będziemy już razem.
Ja też nie mogłam i  nawet nie chciałam sobie tego wyobrazić.
A  jednak nie wyobrażałam też sobie, że potra łabym zostawić
zbudowany z pietyzmem, stabilny, pięcioletni związek dla nieznanej
przygody z  mężczyzną, którego znałam kilkanaście dni. Mój umysł
mówił, że to najgłupszy pomysł świata. Jednak moje ciało było
pewne swojego wyboru. Pragnęło Matteo każdą komórką. Czy aż tak
bardzo mogło się mylić?
– Jesteś głodna? – zapytał weselszym tonem. – Zapraszam cię na
najlepszy włoski posiłek, jaki możesz sobie wyobrazić.
W  drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w  Abbadii, przy głównej
ulicy, przy której mieściła się niepozorna pizzeria. Matteo zamówił
margheritę i  marinarę na wynos i  po kilkunastu minutach
maszerowaliśmy chodnikiem w  stronę plaży. Z kartonu wydobywał
się tak boski zapach, że chciałam zjeść tę pizzę tam, na ulicy. Jakimś
cudem udało nam się jednak dotrzeć na miejsce. Umościliśmy się na
całkiem ciepłym piasku.
– Najlepsza pizza z najlepszym widokiem – powiedział i zanurzył
zęby w idealnie chrupiącym cieście.
– Chyba zaraz dostanę orgazmu – jęknęłam z pełnymi ustami.
– Chcesz, żebym był zazdrosny o kucharza?
Jedliśmy, gadaliśmy i  śmialiśmy się, wyrywając sobie kolejne
kawałki pizzy.
–  Milena… – Matteo odezwał się nagle poważnym głosem. –
Wiem, że nie mam ci do zaoferowania tyle, ile twój narzeczony. Nie
mam domu z ogrodem, nie kupię ci, przynajmniej na razie, jaguara,
nie zabiorę na Malediwy… Mam tylko to. – Wykonał gest ręką. –
Mogę zabrać cię kolejką w  górę, na najpiękniejszą plażę, nakarmić
cię najlepszą pizzą i lodami, dać ci najlepszy orgazm, jaki miałaś i…
po prostu cię kochać. Tak jak teraz. Nie wiem, czy to ci wystarczy,
ale jeśli tak, to… jestem twój.
Uśmiechnęłam się i  spuściłam wzrok. W  mojej głowie aż
kotłowało się od myśli i naprawdę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Na szczęście Matteo nie naciskał. Wróciliśmy do hotelu, tak jak
obiecał – przed wieczorną kontrolą. Odmeldowaliśmy się
policjantowi, a  potem jak co wieczór poszłam do pokoju Matteo.
Tym razem kochaliśmy się powoli. Może zdawało nam się, że w ten
sposób zatrzymamy czas, że noc będzie ciągnęła się
w nieskończoność, a ranek nigdy nie nastąpi.

***
Obudził mnie nagły impuls. Po chwili okazało się, że tym impulsem
było migające na niebiesko światełko telefonu. Chciałam go
wyłączyć, a  kiedy wzięłam go do ręki, okazało się, że to nie mój
aparat, ale Matteo. Było już za późno. Przeczytałam kawałek
wiadomości, która wyświetliła się na ekranie. Pisała kobieta
o  imieniu Clara. Po włosku, ale zdołałam zrozumieć. „Tęsknię,
kochany. To już dziś”. Poczułam się jak ktoś wrzucony pod zimny
prysznic. Zrzuciłam kołdrę.
– Kim jest Clara? – zapytałam na głos.
– Co? O czym ty… – Matteo był zaspany.
– Kim jest Clara, która pisze, że za tobą tęskni?
–  Och, to… – Matteo jęknął jak mały chłopiec, który nie chce
wstać do szkoły. Moje wyczekujące milczenie sprawiło jednak, że
otworzył oczy i  usiadł obok mnie. – Przepraszam, że ci nie
powiedziałem. Najpierw myślałem, że to nie ma znaczenia, że cię
nie interesuję, a  potem… sama wiesz, jak wszystko się potoczyło.
Zresztą to nadal nie ma znaczenia. Nie chciałem zrywać z  nią
w święta, przez telefon, ale zrobię to, jeśli tylko powiesz, że ze mną
zostaniesz.
– A jeśli nie zostanę? – zawołałam.
– Gattina…
– Do niej też tak mówisz?
– O co ci chodzi… Przecież sama masz narzeczonego! – uniósł się.
– Jutro wychodzisz za niego za mąż!
–  Ale od początku o  tym wiedziałeś! Nic przed tobą nie
ukrywałam, a ty… ty po prostu oszukałeś mnie…
–  To nie tak. Wiesz dobrze, że to nie tak. Nie możesz wyzywać
mnie od oszustów, kiedy sama… sama… – Szukał właściwego słowa,
które nie będzie mnie obrażało wprost, a mimo wszystko nazwie to,
co zrobiłam. Zdradziłam i okłamałam Adama.
–  Jestem obrzydliwa, zdaję sobie z  tego sprawę. Nigdy nie
powinnam tego robić. Ale przynajmniej przed tobą nic nie
ukrywałam, wiedziałeś, na czym stoisz. Tymczasem ty… ty…
– Co?
–  Świadomie, mając dziewczynę, podrywałeś inną! Skąd mam
wiedzieć, że kiedyś nie zrobisz mi tego samego?
– Aha, czyli to tak. Ja ciebie podrywałem, a ty, biedna, tylko mi
uległaś. Prawda jest taka, że znaleźliśmy się w tej samej sytuacji, ale
według ciebie to tylko ja jestem zły. Myślisz, że to sobie
zaplanowałem? Że zrobiłem to z wyrachowania?
Złapał mnie za ręce, ale wykręciłam się.
–  Nie wiem. Właśnie o  to chodzi, że nie wiem, rozumiesz? Nie
umiem ocenić, bo prawie w ogóle cię nie znam!
– To mnie poznaj, gattina, daj mi szansę.
Kręciłam przecząco głową. Wstałam, włożyłam na siebie sweter
i  pozbierałam ubrania, które porozrzucaliśmy poprzedniego
wieczoru. Z łazienki zabrałam kosmetyki.
– Boisz się – stwierdził smutno Matteo. – Po prostu się boisz.
Zamknęłam za sobą drzwi i płacząc, wróciłam do siebie. W jakimś
amoku spakowałam rzeczy do walizki, pościeliłam łóżko,
sprzątnęłam pokój. Poszłam pod prysznic i  szorowałam dokładnie
całe ciało, jakby to mogło zetrzeć wspomnienie jego dotyku na
mojej skórze. Tarłam i  tak czerwoną od płaczu twarz, mocno
szczotkowałam nieposłuszne włosy. Nienawidziłam siebie za swoją
głupotę. Sama byłam sobie winna, ale na szczęście los dał mi szansę
na naprawę swoich błędów. Kiedy doprowadziłam się już do
porządku, uczesałam, ubrałam i  pomalowałam, usiadłam nieco
spokojniejsza na łóżku i  zadzwoniłam do Adama. Nagrałam mu na
pocztę wiadomość, że nie mogę się doczekać powrotu. Mogłam
zamówić taksówkę na lotnisko, ale wolałam się przejść, ochłonąć,
zresztą przystanek autobusowy nie był daleko. Musiałam jeszcze
tylko poczekać na ostatnią wizytę policjanta, żeby wypełnić
odpowiednie papiery stwierdzające zakończenie mojej kwarantanny.
–  Z  bliska jest pani jeszcze piękniejsza – powiedział
funkcjonariusz łamaną angielszczyzną. Cholerni Włosi. Nie
przepuszczą żadnej okazji do taniej bajery.
Nie odwzajemniłam uśmiechu, zimnym tonem życzyłam mu
wesołych świąt z  rodziną. Kiedy zeszłam na dół i  zamknęłam za
sobą drzwi kamienicy, coś ścisnęło mnie w  środku. Ostatni raz
spojrzałam w  okno pokoju, w  którym spędziliśmy z  Matteo tyle
upojnych dni i  nocy. Łzy popłynęły same, ale ignorując je, szłam
zdecydowanym krokiem w  stronę przystanku, targając za sobą
walizkę. W autobusie ludzie potrącali mnie, ktoś coś do mnie mówił,
ale byłam nieobecna, czułam się jak w  szklanej kuli, którą ktoś
gwałtownie potrząsnął. Idąc za tłumem, który wysypał się
z  autobusu, dotarłam do hali odpraw. Złość na Matteo powoli
opadała, ustępowała miejsca bólowi, powoli rozlewającemu się
w moim wnętrzu. A może to naprawdę wszystko moja wina? Może
wiadomość od jego dziewczyny wykorzystałam jako pretekst? Może
ucieczka przed nim, przed tym, co nieznane, była mi na rękę?
Kiedy stałam w  kolejce do odprawy, ktoś nagle złapał mnie za
rękę.
– Gattina… – usłyszałam.
Matteo miał potargane włosy i  zaczerwienione oczy. Patrzył na
mnie tylko i  nic nie mówił. Pewnie tak jak ja nie miał pojęcia, co
jeszcze można powiedzieć w takiej sytuacji. Trzymał tylko kurczowo
moje palce, mimo że stojący za mną ludzie zaczęli popychać mnie
w  stronę bramek. Przesuwałam się powoli, nasze ręce oddalały się
od siebie, a  mimo to wciąż czułam jego palący dotyk. Odwróciłam
się ostatni raz, ale Matteo zniknął. Nie mogłam dojrzeć w  tłumie
jego twarzy. Przeszło mi przez myśl, że może w  ogóle go tam nie
było, że to rozpacz podsunęła mi jakieś majaki. Stałam na środku
lotniska, potrącana przez ludzi, którzy spieszyli się na święta do
swoich bliskich. Otaczał mnie tłum, a mimo to nigdy nie czułam się
bardziej samotna.
Następnego dnia, z twarzą bledszą niż sukienka, którą miałam na
sobie, wyszłam za mąż za Adama. Najbardziej stabilnego i solidnego
mężczyznę, jakiego w  życiu poznałam. Czekało mnie u  jego boku
wspaniałe życie. Miałam tylko nadzieję, że kiedyś wybaczę sobie
największy błąd, jaki popełniłam.
Alicja Skirgajłło. Filadelfia zimową porą

Pochodzę z Morristown, miasta w Stanach Zjednoczonych, w stanie


Vermont, w hrabstwie Lamoille. To małe miasteczko, liczące ponad
pięć tysięcy mieszkańców. Odkąd pamiętam, zawsze chciałam
stamtąd uciec, wynieść się do dużego miasta, w  którym mogłabym
rozwinąć skrzydła, pójść na dobre studia i  potem znaleźć
odpowiednią pracę, a  przede wszystkim zarabiać duże pieniądze.
Robiłam wszystko, by wyrwać się z  domu i  zasmakować
prawdziwego życia z  dala od rodziców i  upierdliwych sąsiadów,
którzy na każdym kroku uprzykrzali mi życie. Zawzięłam się
i  skończyłam liceum z  najwyższymi wynikami, a  potem złożyłam
papiery do najlepszych szkół w Nowym Jorku. No właśnie… Nowy
Jork to było miasto moich marzeń. Tam zamierzałam się zatrzymać,
studiować, a  później pracować. Udało mi się to i  z  czystym
sumieniem mogę stwierdzić, że jestem z siebie dumna. Skończyłam
studia na wydziale marketingu i zarządzania, a następnie dostałam
się na staż w wielkiej korporacji, w której zostałam do dziś. Śmiało
mogę powiedzieć, że odniosłam sukces. Dostałam pracę na pełen
etat, własne biuro i  awans. Świetnie zarabiam i  jestem szczęśliwa.
Hmm… Tak mi się przynajmniej wydawało.
Dzień w  pracy wyglądał jak każdy inny. Spotkania z  klientami,
nowe umowy, masa wykonanych telefonów oraz mnóstwo
bankietów reklamujących rmę. Miałam bardzo wymagającego
szefa, któremu zawsze zależało na naszym uczestnictwie w różnego
rodzaju bankietach. Wszędzie tam, gdzie się coś działo, pojawiała
się nasza rma. Właśnie na jednej z takich imprez poznałam Marka.
Przystojny blondyn, wysoki i  dobrze zbudowany, niebieskie oczy,
kwadratowa szczęka z  lekkim zarostem, krótko ostrzyżone włosy.
Jednym słowem, zadbany, seksowny facet, marzenie niejednej
dziewczyny. Zaimponował mi, bo zachowywał się jak prawdziwy
dżentelmen. Był szarmancki, dobrze wychowany, szalenie miły
i czarujący. Nie był nachalny, napalony czy uciążliwy, ale miał coś
w  sobie, co przyciągało kobiety jak magnes. Tak było i  ze mną.
Oczarowały mnie jego urok osobisty i  elokwencja. Pięknie mówił
i  był wobec mnie bardzo opiekuńczy. Jako że byłam w  pracy, nie
mogłam się całkowicie skupić na luźnej rozmowie, dlatego
następnego dnia zaprosił mnie na kawę. Ucieszyłam się, kiedy po
skończonej pracy czekał na mnie przed rmą z  bukietem
czerwonych róż. Która kobieta nie pragnie być obsypywana
kwiatami… No właśnie. Z  jednego spotkania zrobiło się następne
i  kolejne. Imponował mi, bo poza świetnym wyglądem i  ciekawą
osobowością miał coś w  głowie. Był inteligentny i  mogłam z  nim
rozmawiać dosłownie na każdy temat. Zakochałam się w  nim
i w końcu byłam szczęśliwa. Miałam już chyba wszystko, co mogłam
sobie wymarzyć, a teraz szczęścia dopełnił idealny facet.
Idealnie tak do samego końca nie było, bo czegoś mi w  naszym
związku niestety brakowało. Nie chcę wyjść na napaloną laskę,
która szuka ostrego ogiera z  wielkim sprzętem, ale faktycznie…
nasze życie seksualne nie było takie, jakie sobie wymarzyłam. Nie
mogę powiedzieć także, że było źle bądź nudno. Mark dbał o mnie
i  moje potrzeby, za każdym razem, kiedy dochodziło między nami
do zbliżenia, osiągałam orgazm i  wszystko było w  porządku.
Czasami jednak chciałam spróbować czegoś innego, zasmakować
adrenaliny, wprowadzić trochę pikanterii. Pragnęłam po prostu
zaszaleć, poddać się chwili i  nie analizować, co wypada bądź nie.
Byłam sporo młodsza od Marka, bo aż o dziesięć lat, i może dlatego
nie do końca był w  stanie dać mi to, czego od niego oczekiwałam.
Seks zwykle uprawialiśmy w  domu, przy świecach, podczas
romantycznej kolacji. Zawsze był czuły i  delikatny, a  pieszczotom
poświęcał naprawdę dużo uwagi. Czasami miałam już dosyć gry
wstępnej i  marzyłam, żeby mnie po prostu dobrze zerżnął.
Próbowałam go namówić do zrobienia czegoś szalonego, choćby
uprawiania seksu w miejscu publicznym. Raz mi się to nawet udało
i  było naprawdę przyjemnie, gdy kochaliśmy się w  toalecie baru
szybkiej obsługi. To było raz, a po tym incydencie po raz pierwszy
się pokłóciliśmy. Oj, tak… To była kłótnia stulecia. Mark się na
mnie tak wkurzył, że nie widywaliśmy się przez kolejne dwa
tygodnie. Potem oczywiście godziliśmy się długo i  namiętnie, a  ja
obiecałam mu, że już nigdy nie wyskoczę z  takimi pomysłami. No
cóż, musiałam się pogodzić z tym, że nasz seks był raczej spokojny.
Zdarzały się jednak momenty, kiedy mi to bardzo przeszkadzało,
i  niejednokrotnie próbowałam z  nim o  tym rozmawiać, w  końcu
jednak odpuściłam. W  moim związku było więc fajnie, ale bez
większego szału czy eksplozji. Najważniejsze jednak było dla mnie
to, że Mark mnie kochał i o mnie dbał.

Siedziałam w  swoim biurze i  jak co dzień zajmowałam się


papierkową robotą. Tego dnia kończyłam dwadzieścia sześć lat.
Byłam umówiona na wieczór z  Markiem, który przygotował dla
mnie niespodziankę. Już się nie mogłam doczekać, czym tym razem
zamierzał mnie zaskoczyć. Ostatnio mało się widywaliśmy, bo Mark
często wyjeżdżał w  sprawach służbowych. Nasze kilkudniowe
rozłąki miały jednak bardzo dobry wpływ na nasze życie seksualne.
Na samą myśl o wieczorze, który miałam spędzić w jego ramionach,
poczułam na ciele przyjemne dreszcze. Nie mogłam się skupić na
pracy, uśmiechałam się szeroko i  przestała mi nawet przeszkadzać
śnieżyca panująca za oknem. Spojrzałam na duży zegar wiszący na
ścianie mojego eleganckiego, nowoczesnego biura, po czym głośno
westchnęłam i przewróciłam oczami. Dochodziła piętnasta. Nie było
mowy, żebym tego dnia dobrze spożytkowała czas spędzony
w biurze. Pomyślałam, że nic się nie stanie, jeśli urwę się wcześniej
i  zrobię Markowi niespodziankę. Wiedziałam, że jest już w  mieście
i  że zapewne szykuje na wieczór coś romantycznego. Spakowałam
swoje rzeczy, laptop wsadziłam do torby i z wieszaka stojącego przy
drzwiach zdjęłam ciepły płaszcz. Wyszłam z  biura, starając się
dobiec do windy niezauważona przez nikogo. Pech chciał, że
wpadłam na mojego szefa. Ten to zawsze wie, kiedy wynurzyć się ze
swojej nory.
– Ivy! – zawołał. – Ivy Preston.
Moje ciało oblał zimny pot. No to mam przechlapane, pomyślałam
i z wymuszonym uśmiechem na twarzy obróciłam się w jego stronę.
–  Och, pan Thomas! – krzyknęłam, unosząc wysoko rękę i  tym
samym robiąc z siebie kompletną idiotkę.
Thomas Brown, mój szef, miał czterdzieści lat i  był nieziemsko
przystojnym mężczyzną. W parze z urodą szedł jego rozum i łeb do
interesów. Już jako dwudziestolatek założył własną rmę
marketingową, a  obecnie uchodził za jedną z  najlepszych partii
w  Nowym Jorku. Jego twarz była dosłownie wszędzie: na
pierwszych stronach gazet, na billboardach, w  telewizji. Czasami
miałam wrażenie, że wyskakiwał z mojego sedesu, kiedy codziennie
rano szłam do łazienki. Był wysoki, z  pięknymi i  niespotykanymi
kruczoczarnymi oczami, których barwa, w zależności od pory dnia,
zachmurzenia czy jego nastroju, pod wpływem nieznanych mi
czynników zmieniała się w granatową. Kiedy patrzyłam mu w oczy,
niejednokrotnie łapałam się na tym, że odpływam. Miał chłopięcą
urodę i  bardzo gładką śniadą cerę, pokrytą delikatnym, równo
przystrzyżonym ciemnym zarostem. Na pozór wyglądał jak grzeczny
chłopczyk, ale kiedy trzeba było, potra ł urządzić w  rmie piekło.
Górował nade mną wzrostem, a  kiedy do mnie mówił, często
czułam podniecenie. Nie, nie, nie! Nie myślcie sobie o mnie Bóg wie
czego! Miałam faceta i  bardzo go kochałam, ale uwierzcie, że ten
mężczyzna wzbudzał we mnie skrajne emocje. Raz go
nienawidziłam, innym razem miałam ochotę wykrzyczeć mu
w  twarz, jaki jest boski. Nie musiałam go widzieć, bo wystarczyło,
że w pobliżu poczułam zapach specy cznych, lecz zarazem pięknych
perfum, i  wiedziałam, że zaraz usłyszę jego cholernie zachrypnięty
głos. Miał jednak jeden feler. Był gejem. Nikt nigdy nie widział go
z żadną kobietą. Na wszelkich bankietach, imprezach czy wyjazdach
służbowych zawsze pojawiał się sam bądź w  obecności swojego
„przyjaciela”. Cios dla wszystkich kobiet! Jak taki facet mógł
zmienić zasady gry i strzelać do tej samej bramki?
Thomas spojrzał na zegarek na swoim lewym nadgarstku,
a  następnie zmierzył mnie wzrokiem, jak miał to w  zwyczaju,
i potarł dłonią wypielęgnowany zarost na twarzy.
– Jest piętnasta – stwierdził.
Doskonale wiedziałam, która była godzina, ale uwierzcie mi na
słowo. Nie widziałam swojego faceta cały tydzień. Byłam kobietą
wyzwoloną i miałam swoje potrzeby.
–  Tak – zachichotałam idiotycznie. Przebierałam w  miejscu
nogami i  modliłam się, żeby mój pracodawca nie wybuchł
z  wściekłości. Widziałam go parę razy w  przypływie złości i  to
naprawdę nie było przyjemne doświadczenie.
Thomas uniósł swą gęstą brew i  jednocześnie uśmiechnął się
lekko. To było nieprawdopodobne.
– Preston, Preston… – Cmoknął ustami i pokręcił głową. – Co tym
razem? – zapytał, lecz nim zdążyłam cokolwiek wymyślić, ubiegł
mnie, a przy tym wyglądał na bardzo rozbawionego. – Kot ci zdechł
czy rybki wyskoczyły z akwarium?
Zaskoczył mnie. W  dalszym ciągu się do mnie uśmiechał, mało
tego, nie krzyczał.
–  Coś w  tym stylu – stwierdziłam i  szybko opuściłam wzrok na
swoje splecione ze sobą ręce.
Z  jego gardła wydostał się gardłowy, piękny śmiech,
a w policzkach pojawiły się niewielkie słodkie dołeczki.
–  Rozumiem, że sprawa jest na tyle poważna, że moja najlepsza
pracownica postanowiła wyjść przed czasem.
Thomas rzadko osobiście chwalił swoich pracowników. Zwykle
dowiadywaliśmy się o  tym poprzez niezłe premie, ale nigdy z  jego
ust, i  to jeszcze w  taki sposób. Z  wrażenia zabrakło mi języka
w  gębie. Zrobiło mi się nawet głupio, że bezczelnie próbuję go
oszukać. Starałam się unikać jego wzroku, lecz on zrobił coś, co
mnie kompletnie zaskoczyło. Złapał w palce mój podbródek i zmusił
mnie, bym na niego spojrzała. Posłał mi szczery uśmiech
i powiedział znacznie ciszej:
–  W  porządku, idź, ale pamiętaj, że pojutrze wyjeżdżamy do
Filadel i i bardzo na ciebie liczę.
Ten niewinny dotyk wywołał w  moim ciele dziwne dreszcze,
a  zaraz potem oblał mnie pot. Przełknęłam z  ledwością ślinę
i  skinęłam głową na potwierdzenie jego słów. Thomas zabrał dłoń
i  schował do kieszeni eleganckich, idealnie skrojonych
garniturowych spodni. Wciąż patrzył mi w oczy.
–  Oczywiście, panie Thomas, będę gotowa – wydukałam i  w  te
pędy ruszyłam w stronę windy.
Nim wsiadłam do metalowej puszki, mimowolnie spojrzałam
przez ramię. Thomas stał w  tym samym miejscu z  rękami
w kieszeniach i mi się przyglądał. Pokręciłam głową i wsiadłam do
środka. Nie wiem, co się stało, że po raz pierwszy nie krzyczał, a do
tego był naprawdę miły. Dziwne, że pozwolił mi wyjść z  rmy
wcześniej. Thomas był uczulony na punkcie czasu pracy. Twierdził,
że z  każdą minutą, którą ukradniemy w  ciągu dnia, jest tak,
jakbyśmy okradli jego. Bardzo tego pilnował i był konsekwentny.
Pojechałam prosto do domu, a  potem wzięłam gorący prysznic.
Byłam podekscytowana i  szczerze powiedziawszy, nie mogłam się
doczekać spotkania z  Markiem. Włożyłam najbardziej seksowną
bieliznę, jaką tylko posiadałam, i  zrobiłam mocniejszy makijaż.
Wysuszyłam swoje długie, ciemne włosy, a  ich końce lekko
zakręciłam. Spojrzałam na odbicie w  lustrze i  ponownie się
uśmiechnęłam. Smukła sylwetka, długie nogi, szerokie biodra
i  wąska talia. Duże jędrne piersi i  ładna buzia. Byłam atrakcyjną
kobietą i  nigdy nie miałam problemów z  nawiązywaniem nowych
kontaktów. Mało tego, coraz bardziej przekonywałam się, że dzięki
urodzie szybciej znalazłam pracę. Owszem, miałam także wiedzę
i doświadczenie, kiedy jednak ubiegałam się o stanowisko w  rmie
Thomasa, nie przyjmowano szarych, zaniedbanych kandydatek.
Westchnęłam przeciągle, po czym spojrzałam w  stronę garderoby.
Przeglądając kreacje na ten wyjątkowy wieczór, znalazłam
niegrzeczny komplet diabełka, który kupiłam w  zeszłym roku na
imprezę halloweenową. Nigdy go nie włożyłam, bo Mark stwierdził,
że zbyt dużo odsłania i  tym samym zwracałabym na siebie uwagę
innych mężczyzn. Dziś jednak były moje urodziny, które mieliśmy
spędzić we dwójkę. Nie musiałam się przejmować tym, że ktoś mnie
zobaczy. Niewiele myśląc, zdjęłam z  wieszaka czerwono-czarny
strój, a  następnie pozbyłam się bielizny. Włożyłam wdzianko
diablicy i  przejrzałam się w  lustrze. Wyglądałam bardzo, ale to
bardzo niegrzecznie i  niemiłosiernie seksownie. Czerwony
koronkowy gorset podkreślał moją gurę i  ukazywał pełne piersi
i  sterczące sutki. Spódniczka ledwie zakrywała pośladki, a  czarne,
bardzo skąpe stringi wrzynały mi się w cipkę i powodowały jeszcze
większe podniecenie. Jeszcze tylko seksowne pończochy samonośne
i  byłam gotowa. Do zestawu dołączony był także skórzany pejcz
i  czerwone świecące różki, ale to schowałam do torebki
i  zamierzałam włożyć przed drzwiami mieszkania Marka.
Spryskałam ciało najlepszymi perfumami, a  na stopy włożyłam
bardzo wysokie szpilki z  czerwoną podeszwą. Potargałam dłońmi
nieco włosy i  poprawiłam na ustach czerwoną szminkę, po czym
złapałam za płaszcz przewieszony przez oparcie kanapy, a z kuchni
zabrałam najlepszego szampana. Wybiegłam z  domu podniecona,
chcąc jak najszybciej pojechać do mojego faceta. Ciekawa byłam, co
tym razem dla mnie przygotował. Na samą myśl, że tę noc spędzę
z nim w łóżku, stawałam się coraz bardziej niecierpliwa. Spojrzałam
na zegarek w telefonie i nerwowo przebierając nogami, ruszyłam do
samochodu. Dochodziła siedemnasta, a  umówieni byliśmy na
dwudziestą pierwszą, nie mogłam jednak dłużej czekać. Chciałam
zrobić mu niespodziankę. Droga do jego mieszkania zajęła mi
niecałą godzinę. Cieszyłam się, że nie było większych korków,
a trwająca cały dzień śnieżyca nieco odpuściła. Im bliżej celu byłam,
tym mocniej się denerwowałam. Miałam tylko nadzieję, że Mark
będzie już w domu i ucieszy się na mój widok. Zaparkowałam przed
ogromnym wieżowcem, w  którym mieszkał, i  wysiadając, dałam
kluczyki młodemu chłopakowi, który był odpowiedzialny za
parking. Moje ciało przeszył zimny wiatr, więc czym prędzej
weszłam do środka.
Jeszcze troszkę, jeszcze chwilka, powtarzałam sobie w  myślach,
nerwowo wciskając przycisk windy. Czterdzieste ósme piętro.
Dojechałam. Drzwi windy ustąpiły, wyszłam z  nich z  gracją.
Rozpięłam płaszcz, poprawiłam dłońmi cycki i podeszłam do drzwi.
Zapomniałam o  pejczu i  różkach, więc czym prędzej je wyjęłam
z torebki i gotowa zapukałam do drzwi. Nie otworzył. Zmarszczyłam
brwi i  zapukałam raz jeszcze, ale z  takim samym skutkiem.
Obawiałam się, że Marka jeszcze nie ma, więc skorzystałam
z  kluczy, które mi wcześniej dał. Skoro już tu przyjechałam,
postanowiłam wejść, rozgościć się i poczekać na niego. Otworzyłam
drzwi i  weszłam do środka. Rozejrzałam się po oświetlonym
ogromnym salonie. Zdziwiłam się, bo mieszkanie wyglądało tak,
jakby już ktoś w nim był: rozświetlone światła, cicho grająca w tle
muzyka i zastawiony smakołykami duży szklany stół. Na szafce pod
wiszącym na ścianie ogromnym telewizorem porozkładane były
kolorowe świeczki, na podłodze, kominku i  stole także. Nigdzie
jednak nie widziałam Marka. Podeszłam bliżej stołu i spojrzałam na
rozpoczęte wino. Jeden kieliszek był pusty, drugi do połowy upity.
Pomyślałam, że może bierze kąpiel, i  zdjęłam z  ramion płaszcz, po
czym niezdarnie rzuciłam go na jasną sofę w  kształcie litery L.
Torebkę wraz z  pejczem położyłam obok płaszcza i  nalałam sobie
odrobinę wina. Smakowało wyśmienicie. Rozejrzałam się po salonie
z  nadzieją, że Mark nie zdążył schować przede mną prezentu.
Niestety nic nie znalazłam. Podeszłam do wyspy łączącej kuchnię
z  salonem i  zmarszczyłam brwi. Na wysokim krześle leżał damski
ciemnobrązowy płaszcz, a  na podłodze dostrzegłam czarne kozaki
na wysokiej koturnie.
W  tym momencie poczułam złość pomieszaną z  niepewnością.
Oblał mnie zimny pot i zrobiło mi się niedobrze. Pierwsza myśl, jaka
przyszła mi do głowy, była zupełnie niedorzeczna. Nie on, nie mój
Mark! Zasłoniłam dłonią usta i z walącym w piersi sercem ruszyłam
w stronę jego sypialni. Starałam się być cicho i nie stukać obcasami,
jednak zdenerwowanie wzięło górę. Kiedy byłam wystarczająco
blisko drzwi, w oczach pojawiły mi się łzy.
–  Pieprz mnie! – usłyszałam krzyk kobiety. – Mocniej! Tak jak
lubisz najbardziej! – Zastygłam, słysząc jej słowa, a  raczej donośne
krzyki.
Byłam tak zdenerwowana, a  jednocześnie skołowana, że nie
miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Drżącą dłonią złapałam za
klamkę, a  potem najdelikatniej, jak tylko potra łam, otworzyłam
drzwi. Widok, jaki pojawił mi się przed oczami, w jednej sekundzie
zniszczył mi życie. Doszczętnie zrujnował mnie i pokonał. Mój facet,
odwrócony do mnie tyłem, pieprzył wypiętą dziwkę. Oboje nadzy,
spoceni i  okropnie głośni, byli sobą tak zajęci, że nawet nie
dostrzegli mojej obecności. Po policzku spłynęła mi łza, którą
szybko wytarłam wierzchem dłoni. Stałam jak ten kołek w  progu
i  patrzyłam na ten brutalny i  brudny seks. Nigdy w  życiu nie
widziałam Marka takiego. Seks z nim zawsze był łagodny, delikatny
i  namiętny. Bronił się, ilekroć proponowałam coś innego,
pikantnego, nowego. Mnie pieprzył po bożemu… To, co widziałam
w  tym momencie, zupełnie go nie przypominało. Przez chwilę
miałam ochotę podbiec do nich i  rzucić się na niego z  pazurami,
a potem w przypływie złości wykrzyczeć mu, jakim jest utem. Nie
zrobiłam tego jednak. Gdy patrzyłam na ich zwierzęce zachowanie,
krzyki i  mocne klapsy, które zadawał swojej aktualnej partnerce,
zachciało mi się śmiać. Bolały mnie serce, dusza i  całe pieprzone
ciało, ale nie mogłam teraz okazać słabości. Nie mogłam dać mu do
zrozumienia, że to, co właśnie robił, sprawiało mi ból. A sprawiało,
i  to cholerny. Zastanawiałam się, dlaczego ze mną nie robił takich
rzeczy. Katując siebie i  swoje oczy, w  dalszym ciągu stałam i  ich
obserwowałam. Słysząc, jak do niej mówi, co mówi i  co robi z  jej
ciałem, miałam ochotę krzyczeć. Zachowywał się jak dziki zwierz,
napalony, żądny jej ciała jak niczego innego. Ona krzyczała
z  każdym jego pchnięciem czy klapsem, a  on warczał jak wściekły
pies. Kiedy oboje zbliżali się do upragnionego spełnienia, z  jej
gardła wydostawały się coraz głośniejsze okrzyki, a  Mark znacznie
przyspieszył, wchodząc w  nią do samego końca, zaczęłam głośno
klaskać. Wyprostowana, z wysoko uniesioną głową, stałam w progu
jego sypialni i  uderzałam dłonią o  dłoń. Dookoła unosił się zapach
seksu i potu.
–  Brawo! – krzyknęłam, by zagłuszyć ich zwierzęce okrzyki. –
Brawo, kochanie! – dodałam i zrobiłam krok w ich stronę.
Mark, widząc mnie w  swojej sypialni, wytrzeszczył oczy i  jak
z procy wyskoczył z łóżka, za to dziwka, którą posuwał, leżała naga,
spocona i przypominała rozjechaną przez samochód ropuchę. Mark
zakrył się małą poduszką i zrobił krok w moim kierunku. Wyglądał
jak ostatnia szmata.
–  Ivy, kochanie! – wydyszał, zmęczony po ostrym rżnięciu,
i zmierzył mnie wzrokiem. Oblizał spierzchnięte usta i otworzył je,
zapewne po to, by wcisnąć mi bajeczkę. Coś w stylu „to nie tak, jak
myślisz…”.
Miałam ochotę do niego podejść, wziąć mocny zamach i  strzelić
mu z liścia w gębę.
–  Dobrze się bawisz? – zapytałam i  spojrzałam na jego
roznegliżowaną towarzyszkę. Uśmiechnęłam się sztucznie
i dodałam: – Wybacz, że przerwałam wam nał.
Buzowała we mnie krew i  świerzbiła mnie ręka, ale jeszcze się
powstrzymałam. Mark podszedł do mnie i próbował złapać za rękę,
lecz cofnęłam się o  kilka kroków, a  potem obróciłam się na pięcie
i wyszłam do salonu.
– Ivy! – Wybiegł za mną, w pośpiechu zakładając bokserki. – Ivy –
powtórzył – pozwól mi się wytłumaczyć. – Skomlał jak pospolity
kundel, co wywołało u mnie śmiech.
Złapałam za płaszcz, który chwilę wcześniej zostawiłam na so e,
i  okryłam nim na wpół nagie ciało. Spojrzałam na niego
z  obojętnością. W  środku jednak czułam płomień i  pragnienie
wyrządzenia mu krzywdy. Poczułam się upokorzona w  dniu
własnych urodzin i  naprawdę niewiele dzieliło mnie od płaczu.
Mark stanął przede mną i złapał mnie za ramiona.
– Kochanie… – wyszeptał i spuścił wzrok na jasną podłogę. Nawet
nie wiedział, co powiedzieć. Jąkał się i  dyszał, a  jego członek
w dalszym ciągu stał na baczność. Patrzyłam na niego i zbierało mi
się na wymioty. – To wszystko, co widziałaś, to nie tak… Ja nie
chciałem, nie planowałem tego. Tak wyszło… – urwał, przełykając
głośno ślinę. – Miałaś przyjechać później. – Uniósł na mnie
spojrzenie, a na jego gębie pojawił się uśmiech.
Miałam wrażenie, że on robił sobie ze mnie żarty, że nie
traktował mnie poważnie, a dodatkowo nie widział nic złego w tym,
że przed chwilą pieprzył inną.
– Niespodzianka – wydukałam.
W oczach ponownie stanęły mi łzy. Z całych sił próbowałam nad
nimi zapanować, nie złamać się, nie pokazać mu, że mnie zabolało.
–  Dobra jest? – zapytałam i  wyrywając się z  jego uścisku,
podeszłam do sofy, by zabrać torebkę. Moja obecność w  tym
mieszkaniu za bardzo się przeciągnęła, a  ja czułam się tu niemile
widziana. – Chyba lepsza ode mnie, skoro tak zawzięcie ją
pieprzyłeś! – krzyknęłam, na co on zaczął się głupio tłumaczyć.
Przestałam nad sobą panować. Starałam się ze wszystkich sił, by
nie wybuchnąć, jednak jego słowa i ciągłe kłamstwa doprowadzały
mnie do szału. Zassałam powietrze i  przygryzłam mocno wargę.
Z  torebki wyjęłam szampana, którego zamierzałam z  nim wypić.
Niestety mój były już chłopak miał inne plany na ten wieczór.
–  Cudowny prezent urodzinowy dla mnie przygotowałeś –
wyszeptałam, po czym wypuściłam z ręki butelkę, która w kontakcie
z  podłogą rozsypała się na miliony kawałków. Jej zawartość
zachlapała mi stopy i  jasne, bardzo drogie kafelki. Ruszyłam do
wyjścia. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Czułam się
upokorzona jak nigdy w życiu.
– Ivy, zaczekaj – zawołał, a następnie ruszył za mną do drzwi.
Z  kieszeni płaszcza wyjęłam jeszcze klucze do jego mieszkania
i  spojrzałam mu w  oczy. Nigdy więcej, pomyślałam i  rzuciłam mu
nimi w  twarz. Wybiegłam z  mieszkania prosto w  stronę wind.
W pośpiechu wciskałam guziki w panelu na ścianie i błagałam, by te
cholerne drzwi jak najszybciej się otworzyły. Usłyszałam jego krzyk.
Biegł za mną, próbując mnie zatrzymać. Nim zamknęły się drzwi
windy, spojrzałam ostatni raz na jego twarz, a następnie spuściłam
wzrok na swoje mokre buty. Wybuchłam głośnym płaczem
i opierając się o metalową ścianę, zsunęłam się po niej na podłogę.
Serce waliło mi jak oszalałe, a z gardła wydostał się potworny krzyk.
Poczułam ból w klatce piersiowej, po chwili zabrakło mi powietrza.
Zaczęłam się dusić i kaszleć, z oczu jak grochy wciąż leciały mi łzy.
Podniosłam się z  ledwością. Kręciło mi się w  głowie i  było mi
niedobrze. Wybiegłam z windy, zataczając się, jakbym sama wypiła
tego cholernego szampana. Nie dbałam już o  swój wygląd, nawet
o  to, że nie zapięłam płaszcza i  wyglądałam jak tania dziwka.
Zapłakana, rozmazana, ledwie trzymająca się na nogach ulicznica.
Mroźne, wilgotne powietrze spowodowało, że znowu zaczęłam się
dusić. Dobiegł do mnie parkingowy i  przejęty, zaproponował
pomoc, ale nie mogąc wydusić z  siebie ani słowa, pokręciłam
jedynie głową. Stałam pochylona na ulicy, próbując złapać oddech,
wystawiona na widok przechodniów. W  tej chwili jednak miałam
wszystko gdzieś, a jedyne, czego pragnęłam, to wrócić do domu. Ze
wszystkich sił starałam się uspokoić i  zapanować nad oddechem.
Otarłam mokre od łez policzki, w  momencie gdy podjechał mój
samochód.
–  Na pewno wszystko w  porządku? – zapytał chłopak, wręczając
mi kluczyki.
Skinęłam głową, z  kieszeni płaszcza wyjęłam kilka banknotów.
Wcisnęłam mu je do ręki i  w  pośpiechu wsiadłam do auta. Nawet
nie spojrzałam w  lusterko wsteczne, czy nikt za mną nie jedzie.
Wcisnęłam gaz do podłogi i  włączyłam się do ruchu. Łzy zalewały
mi oczy, a  padające z  nieba grube płatki śniegu zasłaniały szybę.
Włączyłam wycieraczki, po czym przyspieszyłam, przejeżdżając na
skrzyżowaniu na czerwonym świetle. Trzęsłam się jak galareta
i  wciąż wyłam jak głupia. Przed oczami miałam obraz Marka i  tej
suki, którą pieprzył. Telefon nie przestawał dzwonić, a  ja nie
przestawałam płakać. W końcu dojechałam do swojego mieszkania.
Wywlekłam się z  samochodu, bez życia weszłam do windy
i wcisnęłam guzik. Dźwig ruszył, po chwili się zatrzymał, a w środku
znalazł się młody sąsiad mieszkający kilka pięter nade mną. Spojrzał
na mnie dziwnie, zatrzymując wzrok na niegrzecznym,
prześwitującym stroju diabła. Posłał mi ukradkowy uśmiech
i  obrócił głowę. Zwykle gdy mnie widywał, zagadał, pożartował,
po irtował. Dziś, widząc mnie ubraną jak prostytutka,
z  rozmazanym makijażem i  podpuchniętymi oczami, dał sobie
spokój. Rogi na mojej głowie idealnie pasowały do sytuacji. Byłam
głupią, naiwną rogaczką. Kochałam Marka i  robiłam wszystko, by
był zadowolony i spełniony. Jednak czegoś mu brakowało. Dziwek!
Dojechałam na swoje piętro.
– Masz ochotę na drinka? – usłyszałam za plecami głos sąsiada.
Nim zamknęły się za mną drzwi metalowej puszki, odwróciłam
się do niego przodem. Wymusiłam uśmiech na twarzy i poprawiając
rogi na głowie, wyszeptałam:
– Innym razem…
Ruszyłam jasnym korytarzem w  stronę swojego mieszkania. Pod
drzwiami znalazłam ogromny kosz czerwonych róż. Momentalnie
ścisnęło mnie w piersi, a po ciele przeleciał lodowaty dreszcz. Mark
się postarał, szkoda tylko, że jego prezenty przestały już robić na
mnie wrażenie. Weszłam do mieszkania, obojętnie mijając wielki
bukiet. Zsunęłam ze stóp szpilki, płaszcz wylądował na podłodze.
Przetarłam dłonią spuchniętą od płaczu twarz i weszłam do kuchni
połączonej z salonem.
–  Dziś są moje urodziny – wyszeptałam, a  następnie wybuchłam
głośnym śmiechem. Z  regału, gdzie trzymałam alkohole,
wyciągnęłam butelkę wódki, z  szafki nad zlewem szklankę,
a  z  lodówki lód. Usiadłam w  salonie na kanapie i  zrobiłam sobie
drinka. – Zapomniałam o  soku – warknęłam głośno i  machnęłam
ręką. – Trudno, wypiję bez.
Wódka była ohydna. Skrzywiłam się, czując palenie w  przełyku,
jednak wypiłam do końca.
–  Zdrowie – wydukałam do siebie. Dolałam wódki do szklanki
i znowu upiłam spory łyk.
Z  kuchni, gdzie zostawiłam torebkę, rozbrzmiała moja komórka.
Przewróciłam oczami i  obróciłam głowę w  stronę dużego okna.
Podeszłam do niego, przystawiłam czoło do szyby i  spojrzałam
w  dół na panoramę miasta. Nowy Jork po zmierzchu wyglądał
naprawdę pięknie. Głośno westchnęłam, w  momencie gdy telefon
zadzwonił po raz kolejny.
– Nie – wyszeptałam smutno. – Nie ma cię już w moim życiu.
Wciąż dzwoniący telefon doprowadzał mnie do szału. Ruszyłam
do kuchni, po drodze zabierając ze stołu szklankę z  wódką.
Wygrzebałam z  torebki komórkę i  od niechcenia spojrzałam na
wyświetlacz. Dzwonił Mark. Po raz trzydziesty. Wcisnęłam czerwoną
słuchawkę i  odłożyłam telefon na blat, a  sama podeszłam do
lodówki po sok.
– Nie dzwoń! – krzyknęłam zła, kiedy po chwili znowu zabrzęczał
dzwonek. W pośpiechu złapałam urządzenie i chciałam je całkowicie
wyłączyć, lecz kiedy spojrzałam na ekran, zadrżał mi palec.
Odebrałam i  w  tej samej chwili tego pożałowałam. Nie miałam
ochoty na niczyje towarzystwo.
– Sto lat! – usłyszałam głos przyjaciółki.
Emily poznałam na studiach i  szybko nawiązałyśmy ze sobą
kontakt. Kochałam ją jak siostrę, której nigdy nie miałam, i zawsze
mogłam na nią liczyć.
– Wiem, że przeszkadzam, bo pewnie szykujesz się na całonocne
ostre rżnięcie, ale nie mogłam się powstrzymać, kochana! – zaśmiała
się po chwili i zaczęła cmokać do słuchawki.
W  normalnych warunkach zapewne sama bym parsknęła
śmiechem, ale w  tym momencie wróciły wszystkie wspomnienia
dzisiejszego koszmarnego dznia. Wstrzymałam powietrze, a do oczu
momentalnie napłynęły mi łzy. Nie chciałam się zdradzić, że płaczę,
ale nigdy nie umiałam udawać. Zakłuło mnie w sercu.
– Ivy! Jesteś tam? – zapytała zaniepokojona.
Nie wytrzymałam i wybuchłam do słuchawki głośnym płaczem.
– Boże święty! – zawołała. – Będę u ciebie do godziny!
Załamana wyłączyłam telefon i  wróciłam do salonu. Zrobiłam
sobie kolejnego drinka, tym razem z dużą ilością soku, usiadłam na
kanapie i  podwinęłam nogi pod brodę. Poczułam chłód, ale nie
miałam siły wstać i  się przebrać. Po trzecim drinku zaczęło mi się
kręcić w głowie. Zrobiło mi się za to gorąco i jakoś tak błogo. Nigdy
nie miałam mocnej głowy i  zwykle wystarczyły mi zaledwie trzy
lampki wina, bym spała jak dziecko.
Kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek, czknęłam głośno
i  przewróciłam oczami. Moje ciało było ciężkie i  bezwładne.
Z trudem podniosłam się z kanapy i poczłapałam w stronę drzwi, by
wpuścić Emily.
–  Przyniosłam ze sobą coś mocniejszego – wyszeptała, całując
mnie w  policzek na przywitanie. Machnęłam ręką i  wzruszyłam
ramionami, po czym ruszyłam do salonu, zostawiając przyjaciółkę
w holu. – Piękny bukiet róż dostałaś i…
Nie pozwoliłam jej dokończyć. Biegiem ruszyłam w stronę drzwi.
Chciałam wyrzucić te chaszcze na korytarz, lecz zamiast tego
wylądowałam na podłodze tuż pod jej nogami.
–  Nie chcę tego gówna widzieć na oczy. Mark już dla mnie nie
istnieje – wydukałam z twarzą w podłodze. Byłam pijana i plątał mi
się język, a  do tego miałam na sobie dziwkarski strój, który
przypominał mi o Marku.
Emily położyła kwiaty na podłodze i pomogła mi wstać. Spojrzała
mi w  oczy, potem na mój strój. Kiedy dostrzegła w  moich oczach
łzy, przytuliła mnie do siebie. Znowu się rozkleiłam. Było mi tak
okropnie źle.
–  Nie wiem, co zrobił Mark, ale kwiaty nie są od niego –
wyszeptała, dłonią gładząc mnie po plecach.
– Jak to nie od niego? – zapytałam i przetarłam zapłakane oczy.
Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.
–  Jak ty wyglądasz? – wyszeptała. Złapała mnie za rękę
i  zaprowadziła do salonu. Tam nakryła mnie przyniesionym
z  sypialni kocem, a  po chwili wytarła mi twarz wilgotnymi
chusteczkami. – Cały makijaż ci spłynął.
Wzruszyłam ramionami i pociągnęłam mocno nosem.
– Chcę się napić – wydukałam.
Emily nalała mi wódki, potem dolała soku. Poszła do kuchni po
szklankę dla siebie, a kiedy usiadła obok, zapytała:
– Powiesz mi coś?
Pokręciłam głową. Złapałam za szklankę i przystawiłam ją do ust.
Zapach wódki wywołał we mnie obrzydzenie, zatkałam jednak nos
i wypiłam wszystko duszkiem.
–  Jeszcze. – Czułam, jak do gardła napływa mi żółć, a  w  głowie
coraz bardziej wiruje.
– Chyba ci wystarczy – oznajmiła, bacznie się mi przyglądając.
–  Nie jesteś moją matką! – fuknęłam na nią. Chciałam pstryknąć
palcem w  jej nos, ale obraz zlał mi się w  jedną całość. – Będę
rzygać!
Zerwałam się z kanapy i w ostatniej chwili dobiegłam do łazienki.
Wyrzuciłam z  siebie całą zawartość żołądka, jęcząc przy tym,
jakbym wydawała z  siebie ostatnie tchnienie. Torsje powodowały,
że czułam się coraz gorzej.
Emily położyła mi dłoń na plecach, a  po chwili odgarniała mi
włosy z twarzy.
–  Co on ci zrobił? – zapytała, choć wcale chyba nie oczekiwała
odpowiedzi. – Po raz pierwszy widzę cię w takim stanie.
Moim ciałem wstrząsnął głośny szloch. Z każdą minutą czułam się
coraz gorzej, a  cholerny helikopter przed oczami nie ustępował.
Kiedy już nie miałam czym rzygać, Emily pomogła mi wstać. Umyła
mi twarz i  zęby, a  potem zdjęła ze mnie strój diabła. Ledwie
patrzyłam na oczy, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, jednak
jakimś cudem doszłam z powrotem do salonu.
– Siedź tu i się nie ruszaj!
Emily przyniosła mi z  sypialni piżamę, a  potem mnie w  nią
przebrała. Okryła mnie kocem i usiadła na podłodze tuż przy moich
kolanach. Przez chwilę milczała.
–  Nie mogę na ciebie patrzeć, bo chce mi się rzygać –
wybełkotałam, spoglądając w  dół na siedzącą na podłodze
przyjaciółkę. Odchyliłam głowę i  na moment zamknęłam powieki.
Wciągnęłam mocno powietrze, bo ponownie zrobiło mi się
niedobrze. Westchnęłam i  zawyłam głośno. Dawno się tak nie
upiłam. W  zasadzie nigdy nie byłam tak koszmarnie nawalona. –
Szmata! – wydukałam w końcu. – Męska szmata!
Otworzyłam oczy i bardzo powoli wróciłam wzrokiem do twarzy
Emily. Zaśmiałam się gorzko, a następnie znowu wyjąkałam:
–  Wiesz… Dziś są moje urodziny. – Przymknęłam jedno oko. –
Wiesz, co dostałam od mojego Marka? – zapytałam i  wybuchłam
śmiechem. Starałam się być twarda i nie dać po sobie poznać, że to,
co zrobił, doszczętnie mnie zniszczyło. – Pieprzył inną – wyrzuciłam
to w końcu z siebie. Zakryłam twarz dłońmi i zassałam powietrze.
–  Malutka… – Emily przysunęła się do mnie i  starała się mnie
objąć, ale nie pozwoliłam jej na to. Pokręciłam głową, a  następnie
wszystko jej opowiedziałam. Na samo wspomnienie tego, jak
pieprzył inną, robiło mi się niedobrze.
– Skurwiel! Stać cię na kogoś lepszego – skwitowała Emily.
Wiem, że starała się mi pomóc, podtrzymać mnie na duchu, ale
wcale tego od niej nie wymagałam.
– Nie chcę już nikogo w swoim życiu – wyszeptałam.
–  Daj spokój! Nie możesz się zamykać na innych facetów tylko
dlatego, że jeden okazał się palantem. – Szturchnęła mnie łokciem,
a  następnie palcem wskazała na stojący w  holu bukiet czerwonych
róż. Mrugnęła okiem i  zapiszczała podekscytowana. – Masz
wielbiciela o imieniu Thomas!
Spojrzałam na nią jak na kosmitkę. Zmarszczyłam brwi
i popukałam się palcem w czoło.
– Thomas? – zapytałam.
Emily wstała z podłogi i poszła po kwiaty. Postawiła je na stole,
a następnie wyjęła spomiędzy nich załączony bilecik.
Wszystkiego najlepszego z  okazji urodzin. Oby wszystkie Twoje
marzenia się spełniły, a na twarzy zawsze gościł piękny uśmiech.
PS Nie zdążyłem złożyć Ci życzeń osobiście, panno Preston, bo
uciekłaś z  rmy przed końcem pracy, ale mam nadzieję, że prezent się
podoba. Do zobaczenia jutro w  rmie, Thomas.

– Kim jest Thomas? – zapytała zaciekawiona.


Parsknęłam głośno i pokręciłam głową. Głupota mojej przyjaciółki
czasem nie miała granic.
–  Thomas to mój szef, nie pamiętasz? Mówiłam ci o  nim wiele
razy – powiedziałam, próbując się podnieść.
Zachwiałam się jednak i  runęłam z  powrotem na sofę. W  głowie
mi kołowało i  wciąż było mi niewyobrażalnie niedobrze. Złapałam
się za głowę i jęknęłam.
Emily usiadła obok, w dłoni trzymała liścik. Na jej twarzy pojawił
się szeroki uśmiech i jak Boga kocham, wiedziałam, co chodzi jej po
głowie. Nim zdążyłam otworzyć usta, przystawiłam jej palec
i dobitnie zakończyłam rozmowę na temat mojego szefa.
– Kretynko! – warknęłam. – Thomas jest gejem i nie interesują go
cipki!
– A te kwiaty?! – zapytała zdezorientowana.
Przewróciłam oczami.
– Zawsze mi je wysyła, kiedy mam urodziny.
Emily posmutniała. Podrapała się po głowie i zamyśliła na chwilę.
– Jaki on jest? – wypaliła.
Tym razem ja się zamyśliłam, a  na moje usta wdarł się lekki
uśmiech.
–  To chodzące ciacho – wyszeptałam, spoglądając na su t.
Przysunęłam się do przyjaciółki, oparłam głowę o  jej ramię
i mówiłam dalej. – Jest dojrzały i seksowny, a do tego mądry i przez
wszystkich rozchwytywany. Niestety – skrzywiłam się – nie strzela
do mojej bramki.
–  Wiesz co? – odezwała się Emily. – Faceci geje są o  wiele
bardziej pociągający niż hetero!
Obie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem.
Choć na chwilę udało mi się zapomnieć o  Marku i  o  tym, co mi
zrobił. Mimo wszystko nie chciałam w  swoje urodziny płakać
i  jedynie wspominać cholernego dupka. Cieszyłam się, że była ze
mną przyjaciółka, a ja mogłam jej wszystko powiedzieć. Ufałam jej
jak nikomu innemu i na swój sposób ją kochałam. Z Emily w salonie
spędziłyśmy pół nocy. Piłyśmy i  żartowałyśmy. Wspominałyśmy
czasy studiów, nasze głupie i nieodpowiedzialne pomysły, wszystkie
imprezy i  szaleństwa. Poruszałyśmy również tematy nieco mniej
zabawne i  takie, które sprawiały nam ból. Zastanawiałam się, ile
znaczyłam dla Marka przez te lata, kim dla niego byłam i  czy
naprawdę mnie kochał. Katowałam umysł, próbując zrozumieć…
Dlaczego nie podzielał ze mną moich fantazji seksualnych,
a  z  innymi tak? Ile było tych innych i  czy od początku naszej
znajomości mnie oszukiwał? Kochałam go. Mimo że nie we
wszystkich kwestiach się zgadzaliśmy, nie mogłabym go zdradzić.
Był dla mnie wszystkim… Był.
Usnęłyśmy o  czwartej nad ranem, wykończone i  kompletnie
pijane. O ósmej zadzwonił budzik, niczym tykająca w mojej głowie
bomba. Zawyłam głośno i nakryłam się poduszką. Przewróciłam się
na drugi bok, przygniatając nieprzytomną jeszcze Emily. Budzik nie
przestawał jednak piać, co doprowadzało mnie do szaleństwa.
– Wstawaj! – warknęłam, uderzając przyjaciółkę w pośladek.
Ani drgnęła. W głowie mi wirowało, a w ustach czułam potworną
suchość. Ledwie patrzyłam na oczy i  wszystko mnie bolało.
Skrzywiłam się na samą myśl, że resztę dnia muszę spędzić w  rmie,
ze sprawozdaniami, zebraniami i całą masą roboty, od której robiło
mi się niedobrze.
– Nie dam rady – wyjąkałam.
Chyba byłam jeszcze pijana, bo kiedy próbowałam się podnieść,
rzuciło mną na szafkę przy łóżku. Miałam godzinę, by się ogarnąć
i  przejechać przez pół miasta w  czasie największego natężenia
ruchu. Na wpół przytomna doczłapałam do łazienki i  weszłam pod
gorący strumień wody. Namydliłam ciało i  umyłam włosy,
a następnie starannie je spłukałam. Po prysznicu poczułam się nieco
lepiej, a  przynajmniej utrzymywałam równowagę. Ogarnęłam się
i założyłam pierwszy lepszy kostium, który znalazłam w garderobie.
Nie miałam siły się malować, więc wytuszowałam jedynie rzęsy i na
usta nałożyłam bezbarwny błyszczyk. Włosy związałam w  koński
ogon i zajrzałam do sypialni, gdzie w najlepsze spała Emily.
– Wychodzę – oznajmiłam, poklepując jej plecy. Usłyszałam ciche
„mhm”, a zaraz potem głośne chrapnięcie. – Zabieram klucze, a ty,
jak się ogarniesz, zatrzaśnij za sobą drzwi.
Emily wystawiła rękę spod kołdry i  pomachała mi, po czym
przewróciła się na drugi bok. Zazdrościłam jej, że nie musi tak
wcześnie wstawać. Spakowałam do torebki telefon, z  wieszaka
zdjęłam króciutki futrzany płaszcz, na stopy włożyłam zimowe
kozaki na cienkiej szpilce i złapałam za klucze od mieszkania.
– Tylko nie to! – warknęłam wściekła przy samochodzie, kiedy się
zorientowałam, że nie wzięłam ze sobą kluczyków. Spojrzałam na
zegarek i już widziałam, jak wchodzę spóźniona do rmy, a wzrok
Thomasa wypala we mnie ogromną dziurę. Dochodziła dziewiąta.
Byłam spóźniona, skacowana i czułam się potwornie.
Wolnym truchtem pobiegłam do windy, a  następnie wyjechałam
z podziemnego garażu. Na szczęście w recepcji swoją zmianę miała
młoda, bardzo miła dziewczyna. Poprosiłam ją, by zamówiła mi
taksówkę, i wyszłam z budynku. Przywitał mnie pochmurny, szary,
zimny dzień. Z nieba padał mokry śnieg, który na drogach zamieniał
się w breję. Nie lubiłam zimy.
Taksówka o  dziwo przyjechała już po kilku minutach. Podałam
kierowcy adres i  rozpięłam płaszcz. Nie dosyć, że bolało mnie całe
ciało, to jeszcze było mi zimno w  głowę. Z  tego wszystkiego nie
włożyłam czapki, a  przecież nie wysuszyłam do końca włosów.
Jeszcze tego brakowało, bym się rozchorowała na wyjazd do
Filadel i. Taksówkarz co chwilę stawał na światłach albo zwalniał,
co zaczynało mnie powoli irytować. Tu chodziło o  moją posadę,
a ten jechał sobie, jak chciał.
– Może się pan nieco pospieszyć? Jestem spóźniona! – ponagliłam
młodego Meksykanina. Chłopak spojrzał w lusterko, uśmiechnął się
cwanie, po czym pokręcił głową.
–  Nie mogę – odpowiedział, wskazując na wypełnioną
samochodami ulicę. – Są korki, do tego bardzo ślisko na drodze,
a bezpieczeństwo pasażerów jest dla mnie najważniejsze.
Przewróciłam tylko oczami. Zaczynałam się coraz bardziej
denerwować. Włączyłam komórkę, by zadzwonić do Thomasa
i  uprzedzić go, że się spóźnię, jednak zawaliła mnie cała masa
wiadomości i  nieodebranych połączeń od Marka. Byłam wściekła.
Usunęłam wszystkie esemesy, nawet ich nie czytając, i  straciłam
ochotę, by informować kogokolwiek o spóźnieniu. Nie zamierzałam
tłumaczyć się przez telefon, przepraszać ani słuchać pretensji.
Postanowiłam poczekać z  tym, aż dojadę do rmy, oparłam głowę
o  zagłówek i  na moment zamknęłam oczy. Obudziło mnie
gwałtowne szarpnięcie, głośny klakson i  przekleństwa młodego
Meksykanina. Usłyszałam huk i poczułam nagły ból w okolicy głowy
i szyi. Otworzyłam oczy.
–  Co się dzieje? – zapytałam zamroczona. Słychać było głośne
klaksony, wyzwiska innych kierowców, a z oddali sygnał policyjnej
syreny oraz karetki.
–  Proszę się nie ruszać i  o  nic się nie martwić – powiedział
wystraszony kierowca.
Bolała mnie głowa, a do tego było mi niedobrze. Potrzebowałam
świeżego powietrza. Złapałam za klamkę i  gwałtownie otworzyłam
drzwi, po czym wysiadłam z  taksówki. Na chwilę straciłam
równowagę. Przytrzymałam się drzwi i  spojrzałam przed siebie.
Staliśmy w  gigantycznym korku, a  przód taksówki był wbity
w zderzak innego auta. Odwróciłam się. Za nami ciągnęła się długa
linia samochodów, a  ich właściciele krzyczeli, trąbili i  rzucali
w naszą stronę wyzwiskami.
– Proszę usiąść i poczekać na pomoc. – Obok mnie stanął młody
taksówkarz, ciągnąc mnie za rękaw płaszcza.
–  Nic mi nie jest! – warknęłam na niego i  wyszarpałam rękę.
Spojrzałam na swoje odbicie w szybie, poprawiłam włosy i zapięłam
szczelnie płaszcz. Stwierdziłam, że do pracy mam już niedaleko
i  szybciej dojdę na piechotę. – Dalej pójdę pieszo – oznajmiłam
kierowcy, wyjmując z  torebki portfel. Wcisnęłam mu dziesięć
dolarów i przeszłam pomiędzy stojącymi samochodami na chodnik.
Szłam szybko, co chwilę zerkając na zegarek. Rozmowa z szefem
na temat mojego zaangażowania w pracę była nieunikniona. Byłam
rozkojarzona i okropnie bolała mnie głowa. Starałam się nie zważać
na paskudną pogodę i  gęsty śnieg wpadający mi do oczu, ale
z każdym kolejnym krokiem czułam się coraz gorzej.
Kiedy dotarłam do wieżowca, w  którym mieściła się rma
Thomasa, przystanęłam na moment przed ogromnymi
przeszklonymi drzwiami i  poprawiłam przyklapnięte, mokre od
śniegu włosy. Teraz czułam się naprawdę fatalnie, a  cały świat
wirował mi jak po wizycie na karuzeli. Przysłoniłam dłonią usta
i wciągnęłam mocno powietrze. Próbowałam nie zwymiotować, ale
nudności bardzo się nasiliły. Weszłam do środka. Przywitało mnie
ciepło, a  do nosa dotarł zapach płynów czyszczących, których
używała rma sprzątająca. Zawsze lubiłam zapach świeżości, teraz
jednak spowodował on u  mnie odruch wymiotny. Przystanęłam
w  recepcji obok wielkiego doniczkowego kwiatka, tuż przy
ogromnym larze, i  ponownie zakryłam dłonią usta. Poczułam
w ustach słodki smak, ciało oblał mi zimny pot.
– Ivy, wszystko w porządku? – usłyszałam znajomy głos.
Młoda recepcjonistka, która każdego ranka witała mnie
z  szerokim uśmiechem na twarzy, podeszła do mnie i  spojrzała
z niepokojem.
– Co ci się stało? – zapytała. – Jesteś…
Odepchnęłam się od laru i ruszyłam w stronę szeregu wind.
– Brown już w  rmie? – zapytałam, jednak wcale nie czekałam na
odpowiedź. Tak okropnie się czułam, że zaczynało mi być wszystko
jedno.
– Tak – usłyszałam za plecami niski głos mojego szefa.
Przygryzłam wargę i wyprostowałam się jak struna. Ostatkiem sił
poprawiłam mokre włosy i  szybko obróciłam się w  jego stronę. To
był błąd.
–  Ivy, co się stało? – powiedział, a  na jego twarzy dostrzegłam
troskę. To było nieprawdopodobne.
Poczułam, jak ziemia przesuwa się pode mną, a  moje ciało traci
równowagę. Przymknęłam oczy i po chwili nastała ciemność.

Obudziły mnie głośne pikanie i  okropny zapach szpitala. Powoli


otworzyłam oczy i omiotłam spojrzeniem urządzenia obok mnie.
–  Co jest, do cholery?! – wyszeptałam, po czym gwałtownie się
uniosłam. Od razu tego pożałowałam. Zawroty głowy, potworny ból,
a  do tego wrażenie, jakbym zaraz miała zwymiotować. Opadłam
plecami na poduszkę i  jęknęłam przeciągle, przystawiając rękę do
czoła. – Co… – Miałam zabandażowaną głowę. Nagle zaczęłam się
dusić i  kaszleć. Wytrzeszczyłam oczy i  otworzyłam szeroko usta.
Chwyciłam się za szyję, a  wtedy poczułam na niej coś twardego.
Zaczęłam krzyczeć. Próbowałam się podnieść z  tego cholernego
łóżka, ale moje ciało zupełnie mnie nie słuchało. Kiedy spostrzegłam
w  lewej ręce wen on, a  do niego podpiętą kroplówkę z  jakimś
nieznanym mi specy kiem, wpadłam w panikę.
Gdzie ja jestem, co się ze mną dzieje?!
Ze wszystkich sił próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć.
Alkohol w  towarzystwie Emily, dużo alkoholu, potem wyjście do
pracy i  jazda taksówką. Stłuczka na drodze i  wejście do rmy.
Potem ciemność. Miałam luki w  pamięci. Leżałam nieruchomo na
łóżku, próbując się uspokoić.
Jak tu tra łam, kto mnie tu przywiózł?
Po chwili drzwi do sali się otworzyły i  w  progu stanęła młoda
kobieta ubrana na biało. Na mój widok szeroko się uśmiechnęła.
–  Dzień dobry, pani Preston – przywitała się, sprawdzając
kroplówkę.
–  Co się dzieje, co ja tu robię? – zapytałam, nie bawiąc się
w zbędne uprzejmości.
Pielęgniarka spojrzała na mnie z  troską i  ponownie posłała mi
uśmiech.
– Miała pani lekkie wstrząśnienie mózgu i dodatkowo musieliśmy
usztywnić pani kark, ale więcej powie pani lekarz. Proszę się
rozluźnić i spróbować jeszcze zasnąć. – Pogładziła mnie po dłoni. –
Sen leczy – wyszeptała na koniec, po czym odwróciła się i  ruszyła
w stronę drzwi.
Miałam masę pytań, na które oczekiwałam natychmiastowej
odpowiedzi, jednak nie byłam w  stanie jej zatrzymać. Zezłościłam
się i  uderzyłam dłońmi o  materac, kiedy drzwi do sali znowu się
otworzyły, a w ich progu stanął sam diabeł – mój seksowny szef gej!
Miał na sobie elegancki szary płaszcz i  czarny, szyty na miarę
garnitur, w  dłoni trzymał szary szal i  skórzane rękawiczki. Jak
zwykle przystojny i  pewny siebie. Posłał mi delikatny uśmiech
i  zrobił krok do przodu. Zapach jego perfum od razu dotarł do
mojego nosa. Używał pięknych perfum, cały był piękny… tylko co
z tego, skoro niedostępny dla kobiet.
–  Napędziłaś mi stracha, panno Preston – powiedział łagodnie,
a przy tym pogroził mi palcem, na co kąciki moich ust powędrowały
do góry. Szal i rękawiczki położył obok mnie, a następnie chwycił za
stojące niedaleko krzesło i przysunął je do mojego łóżka. Nim usiadł,
zdjął płaszcz i przewiesił go przez oparcie krzesła. Spojrzał na mnie
z  góry i  rozpiął guzik w  marynarce. Patrzyłam na niego z  uwagą
i jednoczesnym zachwytem.
–  Powiesz mi, co się stało? – zapytał nagle, przeszywając mnie
wrogim spojrzeniem, od którego zrobiło mi się gorąco.
Czar prysł, pomyślałam. Zaraz zacznę się tłumaczyć, a  przede
wszystkim znowu się przed nim błaźnić. Westchnęłam głośno
i  spojrzałam na biały su t. Zasłoniłam dłonią oczy i  szukałam
odpowiednich słów.
Miałam mu powiedzieć, że wczorajsze urodziny, zamiast
świętować z  chłopakiem, spędziłam zapłakana na kanapie z  wódką
w  ręce, a  potem przez pół nocy wyłam do księżyca albo rzygałam
jak kot?
– Ivy…
Jego głos wyrwał mnie z rozmyślań.
– Przepraszam – zaczęłam. – Wiem, znowu nawaliłam. Spóźniłam
się i…
Thomas zaśmiał się głośno i  pokręcił głową. Poprawił mankiety
w koszuli i ponownie na mnie spojrzał.
–  Nie pytam o  to, dlaczego się spóźniłaś, tylko co się stało, że
masz wstrząśnienie mózgu. – Palcem wskazał na bandaż owinięty
wokół mojej głowy i  znowu się uśmiechnął. – Zdawałem sobie
sprawę z tego, że dziś możesz pojawić się w  rmie nieco później niż
zwykle, ale nie sądziłem, że aż tak zabalujesz.
Czułam się jak kretynka. Mnie wcale nie było do śmiechu.
– Urodziny, jak widać, się udały…
Przymknęłam oczy na moment i  ze wszystkich sił starałam się
wyrzucić z pamięci wczorajszy dzień.
– W zasadzie to były moje najgorsze urodziny, ale nie chcę o tym
opowiadać. – Wzruszyłam ramionami – Nie ma o  czym mówić –
dodałam jakoś bez przekonania.
–  Rozumiem – wyszeptał i  głośno odchrząknął. Podniósł się
z krzesła, zapiął guzik marynarki i złapał za płaszcz. Zapewne chciał
jak najszybciej się stąd ulotnić. Dowiedział się, że jego pracownicy
nic nie dolega, więc czas wrócić do zarabiania pieniędzy. – Z uwagi
na to, że jesteś w  szpitalu, będę musiał jutro pojechać do Filadel i
sam – oznajmił, co było dla mnie ciosem prosto w serce.
To miała być moja szansa na to, by w  rmie wzbić się jeszcze
wyżej. Brown cenił mnie za pracę i  często korzystał z  mojej opinii
na dany temat, a  teraz miałam to wszystko zaprzepaścić…
Poderwałam się gwałtownie i  zbyt szybko usiadłam. Znowu
zakręciło mi się w  głowie. Przymknęłam oczy, starając się
zapanować nad odruchem wymiotnym.
– Nic mi nie jest – wydukałam.
Brown spojrzał na mnie, lekko unosząc swą ciemną, gęstą brew.
Niewiele myśląc, zdjęłam z głowy opatrunek i zaczęłam majstrować
przy kroplówce.
– Co ty robisz? – zapytał.
Miałam wrażenie, że ta cała sytuacja nieco go rozbawiła.
–  Mówiłam, że nic mi nie jest – oznajmiłam. – Rano wzięłam
taksówkę i  w  drodze do rmy miałam mały wypadek. Kierowca
wjechał w  inne auto i  lekko uderzyłam głową o  zagłówek. Nic mi
nie jest, do jutra będę jak nowo narodzona.
Brown założył ręce na piersiach, a  na jego usta wdarł się ten
cholernie gorący uśmiech.
–  Masz na czole sińca, a  do tego wstrząśnienie mózgu. Nie dasz
rady skupić się na pracy, kiedy w  głowie będziesz miała chaos
i ciągły helikopter.
–  Oczywiście, że dam – wypaliłam bez namysłu, co wywołało
u niego jeszcze większe rozbawienie.
– Zależy ci na pracy i doceniam to. – Takie słowa z jego ust były
dla mnie jak największa nagroda. – Myślę jednak, że przyda ci się
trochę wolnego – dodał, a następnie ruszył w stronę drzwi.
Ja, trochę wolnego, a na dodatek wieczne myśli o Marku?! O nie!
–  Mowy nie ma! – krzyknęłam i  w  przypływie emocji wyjęłam
z ręki wen on. Na białej pościeli pojawiła się krew, na której widok
zrobiło mi się niedobrze.
Thomas dobiegł do łóżka i wcisnął guzik na ścianie przywołujący
pielęgniarkę. Spojrzał na mnie ze złością i warknął mi w twarz:
–  Do reszty oszalałaś?! – Nerwowo poprawił kołnierzyk swej
śnieżnobiałej koszuli i  spojrzał na zakrwawioną rękę. – Nie chcę
mieć nikogo na sumieniu i…
–  Nie będzie pan miał – weszłam mu w  słowo. – Nie zostanę
w szpitalu ani chwili dłużej. Wypiszę się na własne żądanie i nawet
jeśli nie pojadę jutro z panem, to i tak przyjadę do rmy!
Widziałam, że chciał zaprotestować, nakrzyczeć na mnie, jak to
często miał w  zwyczaju, ale powstrzymał się, bo do sali weszła
pielęgniarka. Ta również próbowała mnie zbesztać za to, co
zrobiłam, jednak oświadczyłam, że chcę się wypisać ze szpitala. Nie
zadziałały żadne prośby ani przeciwwskazania lekarza i po ciężkiej
walce słownej w  końcu odpuścili. Brown oczywiście, jak na
dżentelmena przystało, został ze mną w szpitalu. Namawiał mnie do
zmiany decyzji, ale byłam nieugięta. Nie zamierzałam siedzieć
zamknięta w czterech ścianach. Myślenie o Marku byłoby najgorszą
rzeczą, a ja w tym momencie nie chciałam o nim pamiętać. Praca –
to było moje lekarstwo.
–  Jesteś niesamowicie uparta – stwierdził Thomas, po czym
głośno westchnął.
– Tak, dlatego dostałam pracę u pana. – Na moich ustach pojawił
się uśmiech, co Brown szybko odwzajemnił. Lubiłam, kiedy się
śmiał, i choć takie widoki były raczej rzadkością, warto było na nie
czekać.
Mężczyzna ruszył do drzwi, lecz zanim wyszedł, spojrzał na mnie
raz jeszcze.
–  Pójdę po twoje rzeczy, a  potem odwiozę cię do domu –
oznajmił. – Dziś masz wolne.
– Nie musi się pan fatygować. Zawsze mogę wziąć taksówkę… –
powiedziałam z uśmiechem.
–  Na dziś wystarczy taksówek. I  kolejnych wypadków – dodał. –
Zaraz wracam.
W  ostatniej chwili przypomniałam sobie o  kwiatach, które mi
przysłał na urodziny. Wypadało podziękować, bo pamiętał o  nich
każdego roku, choć wcale nie musiał. Był to bardzo miły gest z jego
strony.
–  Panie Brown – zatrzymałam go tuż przy drzwiach. Westchnął
głośno, a następnie spojrzał na mnie przez ramię. Uśmiechnęłam się,
widząc jego zakłopotanie, po czym wyszeptałam: – Dziękuję za
kwiaty, są piękne.
Nie odpowiedział. Uniósł tylko rękę, machnął nią i  pokręcił
głową, a potem wyszedł bez słowa.
Po piętnastu minutach, z wypisem w  ręku, byłam już gotowa do
wyjścia. Poinstruowana przez lekarza, co powinnam robić, a  czego
nie, mogłam wrócić do domu. Z  bólem głowy i  lekkimi zawrotami
oraz kołnierzem ortopedycznym na szyi, który miałam nosić przez
dwa następne tygodnie, wyszłam na korytarz, gdzie czekał na mnie
mój pracodawca. W dłoni trzymał mój płaszcz i torebkę.
– Gotowa? – zapytał i rozłożył przede mną okrycie.
Z jego pomocą włożyłam płaszcz i wystawiłam dłoń, by odzyskać
torebkę, ale mi jej nie oddał. W  zamian za to zaoferował mi swoje
ramię. Chwyciłam je niepewnie. Czułam się niezręcznie, że własny
szef odwozi mnie do domu. Stawiałam kroki z  ogromnym
wysiłkiem, starając się utrzymać równowagę. Marzyłam tylko o tym,
by położyć się we własnym łóżku i zasnąć. Odpocząć i zregenerować
siły przed kolejnym dniem w pracy.
Na parkingu przed szpitalem Thomas otworzył przede mną drzwi
swojego sportowego auta. Zaprosił mnie do środka, a  kiedy
usiadłam, pochylił się nade mną i złapał za pasy.
– Mogę to zrobić sama – stwierdziłam i w tym samym momencie
położyłam dłoń na jego ręce. Poczułam dziwny prąd i  ciepło
przeszywające ciało.
Zauważyłam, że Thomas nieco się spiął. Odchrząknął i puścił pas,
po czym podał mi torebkę i się wycofał. Zamknął drzwi, a po chwili
usiadł na miejscu kierowcy. W  drodze do mojego mieszkania nie
zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa, co było dla mnie dość
krępujące.
– Jesteśmy – oznajmił, gdy dotarliśmy na miejsce.
Odpięłam pas i  chwyciłam za srebrną klamkę. W  tym czasie
Thomas wyłączył silnik i  wyszedł z  samochodu. Nim zdążyłam
wysiąść, stał już po mojej stronie z  wyciągniętą do mnie dłonią.
Podałam mu rękę, ale nawet na niego nie spojrzałam.
–  Dziękuję za pomoc – wydukałam, zawstydzona tą całą
niezręczną dla mnie sytuacją, kiedy już weszliśmy do budynku
i stanęliśmy przy windzie.
Miałam nadzieję, że Thomas dalej ze mną nie pójdzie. Niestety się
myliłam. Wszedł ze mną do windy i  stanął bardzo blisko mnie.
Byłam od niego sporo niższa, co w tym momencie niezmiernie mnie
cieszyło. Spuściłam wzrok i  w  głowie odliczałam sekundy do
wyjścia. Jego obecność, bliskość ciała i zapach powodowały u mnie
jeszcze większe zawroty.
Kiedy drzwi się rozsunęły, wyskoczyłam ze środka jak poparzona.
Wyszedł zaraz za mną i wolnym krokiem podążał w stronę mojego
mieszkania. Byłam potwornie zdenerwowana, choć nie miałam
pojęcia dlaczego.
–  Dziękuję, panie Brown – ponownie wyjąkałam, starając się go
spławić.
Mężczyzna patrzył na mnie z  góry, a  na jego ustach widniał
nieznaczny uśmiech. Stał wyprostowany i  przyglądał się, jak ja
z  każdą kolejną sekundą zaczynałam wariować. Spociły mi się
dłonie, a  serce waliło w  piersi jak oszalałe. Nie mogłam znaleźć
cholernych kluczy, co wyraźnie go rozbawiło. Bez słowa wziął ode
mnie torebkę, po czym sam zaczął ich szukać. W  końcu otworzył
zamek i zaprosił mnie do środka. Pomógł mi zdjąć płaszcz i czekał,
kiedy zdejmę kozaki. Oparłam się o  ścianę i  lekko pochyliłam,
dotykając zamka w  skórzanym bucie. Miałam wrażenie, że czeka
w  gotowości, aż zakręci mi się w  głowie, a  on zdąży mnie złapać.
Moje chore myśli zaczynały mnie po prostu śmieszyć. Kiedy
uporałam się z  butami, Thomas oddał mi torebkę i  uraczył
delikatnym uśmiechem. Ruszył w  głąb mieszkania, rozglądając się
po kątach.
– Ładnie mieszkasz – stwierdził i obrócił się przodem do mnie.
Przełknęłam głośno ślinę i  powoli do niego podeszłam. Spojrzał
w stronę salonu, gdzie na stole stał wielki bukiet kwiatów, które mi
podarował, a następnie na porozrzucane puste butelki po alkoholu.
Podrapał się po dwudniowym zaroście na brodzie i  po chwili
wybuchł śmiechem.
–  Teraz już rozumiem twoje dzisiejsze roztargnienie i  brak
dyspozycji do pracy.
Zrobiło mi się głupio, lecz nic nie odpowiedziałam. Thomas chyba
wyczuł mój nastrój. Odchrząknął głośno i  pożegnawszy się, ruszył
do wyjścia. Na koniec powiedział, że mam na siebie uważać,
a przede wszystkim odpoczywać.
Tak też zrobiłam. Przespałam cały boży dzień. Nie odbierałam
telefonów, nie reagowałam na dzwoniący do drzwi dzwonek.
Wieczorem poczułam się trochę lepiej. Zjadłam nawet skromną
kolację i  wyniosłam puste szkło z  salonu. Spojrzałam na telefon.
Dzwonił i pisał do mnie Mark z prośbą, bym się z nim spotkała. Nie
zamierzałam tego robić, Mark przestał już dla mnie istnieć.
Westchnęłam przeciągle, po czym zauważyłam wiadomość od szefa.
Thomas napisał, że przełożył nasz wyjazd na przyszły tydzień, a do
tego czasu mam zostać w  domu. Na moich ustach pojawił się
uśmiech. Ulżyło mi.

Minął tydzień, a  ja czułam się coraz lepiej. Przynajmniej ustały


uciążliwe mdłości. Thomas dzwonił codziennie z  pytaniem, jak się
czuję, a  Emily wpadała do mnie w  odwiedziny. Nie obyło się bez
kilku nieudanych prób wizyt Marka. Miałam go serdecznie dosyć,
a jego natarczywość sprawiała, że czułam się okropnie, bo wracały
do mnie niechciane wspomnienia.
Nadszedł dzień wyjazdu do Filadel i. Od samego rana chodziłam
podekscytowana. To był wprawdzie wypad służbowy, lecz Filadel a
zimą była naprawdę magiczna. Zamierzałam poznać to miasto
i  zwiedzić jak najwięcej. Thomas przyjechał po mnie i  przez całą
drogę był dla mnie miły. Zachowywał się jak prawdziwy
dżentelmen. Momentami zapominałam o tym, że ma inną orientację
seksualną, i łapałam się na tym, że coraz bardziej mi się podoba.
Hotel był piękny, a pokój, który dostałam, dosłownie zwalił mnie
z  nóg. Spotkania służbowe mieliśmy zacząć od jutra i  Thomas
zaprosił mnie na kolację. Odświeżyłam się, przebrałam się, po czym
wyszłam z  pokoju, wpadając prosto na mojego eleganckiego szefa.
Zderzyłam się z  nim i  zakręciło mi się w  głowie. Na ramionach
poczułam jego silne dłonie, które uchroniły mnie od upadku.
–  Wszystko w  porządku, Ivy? – zapytał z  troską, na co od razu
skinęłam głową. Czułam się zakłopotana, choć nie powinnam. –
Pięknie wyglądasz – dodał po chwili i  o arował mi swoje ramię.
Nim zdążyłam wydukać jakiekolwiek podziękowanie, doszliśmy do
windy, a Thomas ponownie zabrał głos. – Dlaczego zdjęłaś kołnierz?
Miałaś go nosić przez…
– Tak, wiem – przerwałam mu. – Zdjęłam go, bo czuję się dobrze,
a  poza tym przeszkadza mi, no i  nie pasuje do mojej dzisiejszej
kreacji.
Na usta mężczyzny wdarł się szeroki uśmiech, ale już nie
skomentował moich słów. Zjechaliśmy do restauracji, zamówiliśmy
kolację i zaczęliśmy luźną rozmowę. Zdziwiłam się i ucieszyłam, że
Thomas ani na moment nie wszedł na tematy zawodowe. Chciałam
go lepiej poznać, a przede wszystkim wyciągnąć więcej szczegółów
z  jego życia. Niestety wyszło na to, że ja mówiłam, a  on słuchał.
Zadawał mi masę pytań, na które nie wiedzieć czemu bez wahania
odpowiadałam. Nawet rozmowa o  Marku przyszła mi naprawdę
łatwo.
–  Mam ochotę na lampkę wina – powiedziałam w  pewnym
momencie.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym przeniósł wzrok na
swój kieliszek, wypełniony lekko gazowaną wodą mineralną.
– Bierzesz jeszcze leki? – zapytał. Kiedy pokręciłam głową, posłał
mi piękny uśmiech. – W takim razie i ja się napiję – oznajmił.
Zamówił butelkę wina, przy którym mój język całkowicie się
rozwiązał. Thomas świetnie to wykorzystał. Śmialiśmy się z  moich
opowieści i  żartowaliśmy. Było naprawdę zabawnie, lecz miałam
dosyć rozmów o  mnie. Chciałam się dowiedzieć czegoś o  nim,
jednak nie miałam jeszcze na tyle odwagi, by o cokolwiek zapytać.
Bo co miałam niby chcieć o nim wiedzieć? Jak mieszka, ile zarabia
i  co go interesuje? A  może jaki jest jego partner? Czy równie
przystojny i czarujący jak on? Nie chciałam zrobić z siebie kretynki,
więc zapytałam o  nasze jutrzejsze spotkanie biznesowe. Thomas
zmarszczył brwi, po czym wypił do końca swoje wino. Poczekał na
mnie, aż ja opróżnię kieliszek, a potem napełnił oba po brzegi.
–  Nie rozmawiajmy dziś na tematy zawodowe – powiedział,
stukając swoim kieliszkiem o mój.
Wypiłam już kilka lampek alkoholu i  czułam, jak zaczyna
wirować mi w  głowie. Bałam się, że palnę coś bez zastanowienia,
więc tematy związane z  pracą były dla mnie ratunkiem. Niestety
nieskutecznym.
– A o czym chce pan rozmawiać? O mnie dowiedział się pan już
chyba wszystkiego – oznajmiłam i  lekko czknęłam, co wywołało
jego uśmiech. Czułam się jak idiotka. Podniosłam swój kieliszek
i  wypiłam zawartość jednym haustem. Oblizałam usta, a  potem
wytarłam je wierzchem dłoni. Czekałam na jego reakcję.
– Po pierwsze, nie mów mi na pan, bo nie jesteśmy w pracy, a ja
czuję się wtedy jak sztywniak. A  po drugie – dodał i  spojrzał mi
głęboko w oczy – możesz pytać mnie o wszystko, co chcesz.
– O wszystko? – powtórzyłam.
– O wszystko. – Odchrząknął i poluźnił czarny krawat przy szyi.
To chyba nie jest dobry pomysł, pomyślałam, ale wino uderzyło
mi już do głowy i nie zważając na to, co wypada, a co nie, zaczęłam
wywiad. Pytałam, czy ma rodzeństwo i co robią jego rodzice. Czym
się interesuje, co lubi, a czego nie, jak wygląda jego dzień wolny od
pracy. O dziwo, Thomas odpowiadał bez zająknięcia, a ja słuchałam
go z  zapartym tchem. Dowiedziałam się o  nim naprawdę wielu
rzeczy, wciąż jednak nie poruszyłam jednej kwestii, która chyba
najbardziej mnie nurtowała. Kwestii jego orientacji… Nie! –
myślałam. Nie wypada, nie mogę, nie moja to sprawa…
Zapadła niezręczna cisza. Thomas patrzył na mnie intensywnie,
wciąż popijając wino. Był rozluźniony i  wesoły, ja natomiast
walczyłam ze sobą i  swoją cholerną ciekawością. W  końcu
stwierdziłam, że raz się żyje, i  niewiele myśląc, wypaliłam jak
z karabinu maszynowego.
– A jak ci się układa w życiu osobistym?
Thomas uniósł brwi i upił łyk wina.
– Co masz na myśli? – zapytał po chwili, trzymając w dłoni swój
kieliszek.
–  No wiesz… – wydukałam, czując coraz większe zażenowanie.
Kręciło mi się w głowie, a policzki oblały się purpurą.
Pokręcił głową. Przysunął kieliszek do ust, a wtedy ja zapytałam
wprost.
–  Chodzi mi o  sprawy łóżkowe. Masz kogoś na stałe? –
Widziałam, jak ponownie upija łyk wina. – Jeśli tak, to twój partner
musi być prawdziwym szczęściarzem.
Nagle usłyszałam parsknięcie, a po chwili głośny kaszel. Thomas
zaczął się krztusić, jego twarz przybrała kolor buraka. Uniósł ręce,
próbował wstać i  złapać oddech. Niewiele myśląc, zerwałam się
z  krzesła i  stanęłam za nim, a  następnie otwartą dłonią zaczęłam
uderzać o jego plecy.
–  Wszystko okej? – zapytałam przestraszona, kiedy w  dalszym
ciągu zanosił się kaszlem. – Thomas! Mam wezwać lekarza?!
Mężczyzna wstał i  pokręcił przecząco głową. W  restauracji
wszystkie spojrzenia gości skierowane były teraz na nas, a ja czułam
się okropnie. Po jaką cholerę go o to pytałam?!
–  Wyjdźmy na świeże powietrze, co? – zaproponowałam
i pociągnęłam go w stronę wyjścia z restauracji.
Thomas nic nie mówił i  kiedy w  końcu znaleźliśmy się na
zewnątrz, złapał oddech. Patrzył na mnie intensywnie i wiedziałam,
że moje pytanie nie tylko go zaskoczyło, ale i zezłościło. Widząc, że
chce coś powiedzieć, szybko go ubiegłam.
– Przepraszam, nie powinnam była wypytywać o takie rzeczy. To
nie moja sprawa, przepraszam. – Odwróciłam się na pięcie
i  ruszyłam w  stronę wejścia. – Wracajmy już – dodałam przed
drzwiami. – Jestem zmęczona, a przed nami ciężki dzień.
Thomas odprowadził mnie pod drzwi mojego pokoju i ponownie
chciał coś powiedzieć, lecz ja znowu mu na to nie pozwoliłam.
– Dziękuję za miły wieczór, dobranoc. – Po tych słowach weszłam
do pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Zacznij już sobie szukać innej roboty! – powiedziałam do siebie.
Co ja miałam w głowie, żeby zadawać mu takie kretyńskie pytania?!
Następnego dnia z Thomasem spotkałam się w recepcji. Mieliśmy
jechać na spotkanie z  klientem, potem zamierzałam zamknąć się
w pokoju i zostać w nim do kolejnego spotkania. Nie zamieniliśmy
ze sobą ani jednego zdania niezwiązanego z pracą. W samochodzie
panowała niezręczna atmosfera. Było mi głupio, unikałam jego
spojrzeń, a kiedy widziałam, że chce o coś zapytać, próbowałam go
uprzedzić albo szybko zmienić temat. Rozmowy z nowym klientem
przebiegły pomyślnie, więc koło południa znowu mieliśmy czas dla
siebie. Zdziwiłam się, kiedy Thomas zaproponował wycieczkę po
mieście. Pomyślałam nawet, że może nie pamięta wszystkiego
z wczorajszego wieczoru, bo oboje dość dużo wypiliśmy. Przyjęłam
jego propozycję, choć w  duchu modliłam się, by nie poruszył tego
niewygodnego dla mnie tematu. Thomas pokazał mi miasto, zabrał
mnie w  piękne miejsca, którym zimowa atmosfera tylko dodawała
uroku. Na moment zapomniałam o wszystkim i cieszyłam się chwilą
– spędzoną w jego towarzystwie.
Wieczorem kolację zjedliśmy osobno, a kolejny poranek zaczął się
naprawdę pracowicie. Spotkania, umowy, wielogodzinne rozmowy.
Marzyłam tylko o  tym, by wrócić do hotelu i  pójść spać. Kiedy
dojechaliśmy na miejsce, podziękowałam szefowi za udaną
współpracę. Pogratulowałam kolejnej świetnej umowy i  ruszyłam
w stronę windy, kiedy zatrzymał mnie jego zachrypnięty głos.
– To nasz sukces, Ivy. – Spojrzałam na niego przez ramię. – Masz
ochotę zjeść ze mną kolację? – zapytał i podszedł do mnie. Spojrzał
na mnie z góry i lekko się uśmiechnął.
Otworzyłam z wrażenia usta.
–  Yyy – zaczęłam się jąkać, a  w  głowie szukałam odpowiedniej
wymówki.
–  Nie daj się prosić. – Przytrzymał mnie za rękę. – Mamy co
świętować, Ivy – wychrypiał.
Moje imię w  jego ustach brzmiało tak cholernie seksownie
i  jednocześnie intymnie, że po ciele przebiegły mi dreszcze.
Zgodziłam się i ruszyłam w  stronę hotelowej restauracji, jednak po
chwili poczułam jego dłoń na mojej talii. Objął mnie mocno,
przysunął do siebie i patrząc na mnie z góry, wyszeptał:
– Nie tu, Ivy, nie tu…
Wyjechaliśmy poza miasto. Thomas skręcił w  małą leśną dróżkę,
która jak się potem okazało, prowadziła do oszklonej restauracji
w samym środku lasu. W zimowe wieczory budynek ze szkła zdobiły
setki światełek.
–  Zapraszam państwa, stolik jest już gotowy – przywitał nas
młody kelner i  poprowadził w  głąb sali, a  następnie stromymi
schodami na piętro. Wszędzie panował półmrok, rozświetlany
jedynie przez małe lampki i  świeczki porozstawiane dookoła. Było
tu naprawdę pięknie i  bardzo romantycznie. Nasz stolik znajdował
się na samym końcu sali, tuż przy oknie, oddalony od reszty
i  osłonięty parawanem. W  lokalu cicho grała muzyka, a  wszędzie
unosił się zapach jabłek z cynamonem. Kelner zabrał od nas płaszcze
i zapytał, na co mamy ochotę.
–  Poprosimy najlepszego szampana – oznajmił Thomas, po czym
odsunął dla mnie krzesło.
Zdziwiłam się, kiedy usiadł tuż obok mnie, a  nie jak zwykle
naprzeciw. Oparł łokcie na stole i  podparłszy na dłoniach brodę,
spojrzał mi w oczy. Na jego usta wdarł się piękny uśmiech. Szalenie
mnie peszył, ale i  jednocześnie fascynował. On jest gejem! –
powtarzałam sobie wciąż w myślach.
–  Na co masz ochotę? – zapytał po chwili, podsuwając mi kartę
dań.
Zająknęłam się.
– W zasadzie to…
– Pozwolisz, że w takim razie ja wybiorę?
Skinęłam głową w  momencie, kiedy do naszego stolika podszedł
kelner. Thomas złożył zamówienie, a  potem wzniósł toast
kieliszkiem wypełnionym pysznym schłodzonym szampanem.
Czułam się jak w  bajce, jak w  cholernej bajce, w  której byłam
biednym Kopciuszkiem.
–  Pięknie wyglądasz – wyszeptał tuż przy moim odsłoniętym
ramieniu. Miałam na sobie czarną koronkową sukienkę z odkrytymi
ramionami oraz wysokie czarne szpilki. Włosy upięłam w  kok, by
podczas rozmów biznesowych wyglądać profesjonalnie.
–  Dziękuję – wydukałam i  mimowolnie spojrzałam za okno.
Pokrywający las śnieg i  nastrojowe oświetlenie czyniły to miejsce
wyjątkowym. Ja poczułam się wyjątkowa.
Nagle w  moich włosach znalazła się jego dłoń i  nim zdążyłam
zareagować, Thomas zdjął mi spinkę.
–  Wolę cię w  rozpuszczonych włosach – oznajmił, a  potem
obrzucił mnie głębokim spojrzeniem.
Wciągnęłam mocniej powietrze, a  po chwili wypuściłam je ze
świstem. Upiłam spory łyk szampana, czując się niezręcznie.
Thomas zachowywał się inaczej niż do tej pory, a  ja nie miałam
pojęcia dlaczego. Kelner przyniósł kolację i  zaraz potem deser –
jakieś ciasto podawane na ciepło, oblane czekoladą i  ozdobione
truskawkami. Zaczęłam jeść, próbując nie zwracać uwagi na
mężczyznę siedzącego bardzo blisko mnie. Kiedy przeżuwałam
kolejne kęsy smacznej, niemal rozpływającej się w  ustach pieczeni,
Thomas popijał szampana i  wpatrywał się we mnie intensywnie.
Momentalnie straciłam apetyt. Spojrzałam na niego i zapytałam:
– Ty nie jesz?
– Poczekam na deser – wyszeptał.
Przez krótką chwilę poczułam na udzie jego ciepłą dłoń. Dotknął
mnie niby przypadkiem i oczywiście przeprosił, jak na dżentelmena
przystało. Ten niewinny dotyk przeszył mnie dreszczem, co było po
prostu niedorzeczne. Nagle zachciało mi się pić, więc chwyciłam za
kieliszek i wypiłam całą jego zawartość.
–  Spragniona? – zapytał i  uzupełnił szkło. Spojrzał na deser, po
czym zatopił palec w  czekoladzie, a  następnie włożył go do ust
i powoli oblizał.
Zadrżałam na ten widok, mocno ściskając uda. Co on wyprawia?!
– pomyślałam, lecz nie dane mi było dłużej tego analizować.
– Wczoraj zapytałaś o moich partnerów – zaczął.
Zrobiło mi się gorąco.
–  Ja… ja … – zaczęłam się jąkać, nie mając pojęcia, jak
zareagować.
– Czy wszyscy w  rmie o tym wiedzą? – zapytał.
Spojrzałam mu w  oczy, a  potem złapałam w  palce truskawkę.
Chciałam ją zjeść, ale Thomas wyjął mi ją z  rąk, czekając na
odpowiedź.
–  To nic złego, że jesteś gejem – wypaliłam bezmyślnie, na co
parsknął śmiechem.
– Doprawdy? – zapytał i włożył mi truskawkę do ust.
Było mi coraz bardziej gorąco i jednocześnie niezręcznie. Zjadłam
słodki owoc, wytarłam serwetką usta i odpowiedziałam, starając się,
by mój głos brzmiał przekonująco:
– Tak. Jesteś marzeniem kobiet. – Zamilkłam na moment, widząc,
jak uśmiech na jego twarzy gwałtownie się poszerza. – Co druga
w  rmie do ciebie wzdycha i żałuje, że nigdy do niczego nie dojdzie.
– Nie zauważyłem tego – stwierdził, a potem znowu wziął w palce
truskawkę, lecz tym razem sam ją zjadł. Mruknął przy tym
seksownie, na co przygryzłam wargę.
–  Nie interesują cię kobiety, więc nie zwracasz na to uwagi –
powiedziałam, czując coraz większą gulę w gardle.
–  A  ty? – zapytał i  pochylił się w  moją stronę. – Uważasz, że
jestem przystojny i  marnuję się dla faceta? – Jego bezpośredniość
coraz bardziej mnie krępowała i jednocześnie podniecała.
– Nie mnie to oceniać, Thomas, i…
–  Zapytałem, czy uważasz, że jestem przystojny? – warknął,
wchodząc mi w  słowo. Jego twarz znajdowała się teraz bardzo
blisko moich ust, a wzrok wypalał we mnie dziurę.
–  Tak – oznajmiłam bez ogródek, a  następnie dodałam: – Tak
uważam. Uważam też, że tacy faceci jak ty marnują się dla innych
mężczyzn. Jesteś ideałem niemal każdej kobiety i  niejedna
marzyłaby o kimś takim jak ty.
– Ty także? – zapytał, a jego dłoń wylądowała na moim udzie.
– Thomas, ja…
–  Odpowiedz mi szczerze – poprosił i  przeniósł dłoń wyżej,
wsuwając ją pod moją sukienkę. – Przecież sama wiesz, że nic ci
przy mnie nie grozi. – Uśmiechnął się.
Drżałam, a  moja cipka pulsowała z  podniecenia. Dotyk
przystojnego geja działał na mnie pobudzająco. Przy nim traciłam
rozum, a ciało domagało się dotyku i pieszczot.
– Tak – wychrypiałam.
–  Czy podać państwu coś jeszcze? – Do naszego stolika podszedł
kelner, na co Thomas lekko się zmieszał, wbił mi palce w  uda,
a następnie lekko je pogładził.
–  Poprosimy jeszcze jedną butelkę szampana i  odrobinę
prywatności! – powiedział do niego, po czym spojrzał na mnie
i mrugnął okiem.
Moje ciało tymczasem płonęło z podniecenia, a koronkowe majtki
zalały się wilgocią. Po chwili dostaliśmy naszego szampana i znowu
zostaliśmy sami.
–  Czy poszłabyś do łóżka z  gejem? – jego pytanie mnie zabiło.
Zapowietrzyłam się i  kompletnie nie wiedząc, co odpowiedzieć,
złapałam za kieliszek ze schłodzonym szampanem. – Jesteś strasznie
spięta, a twoje ciało drży – wyszeptał. Jego dłoń powędrowała bliżej
mojej rozpalonej, nabrzmiałej kobiecości, a  palce delikatnie
rozchyliły moje uda. Kiedy opuszkami palców dotknął mojej cipki
przez materiał bielizny, momentalnie z  mojego gardła wydobył się
głośny jęk.
– Jesteś podniecona, Ivy – oznajmił, a potem naparł kciukiem na
moją łechtaczkę.
Złapałam oburącz za rogi stołu i  wyprostowałam plecy,
odchylając głowę do tyłu. Zamroczyło mnie, a  przyjemność, jaką
sprawiał mi ten mężczyzna, całkowicie pozbawiła mnie
racjonalnego myślenia. Moje ciało drżało, płonęło i pragnęło więcej.
Thomas przysunął się do mnie jeszcze bliżej, a  jego usta dotknęły
mojego ramienia. Musnął mnie wargami i  polizał, a  następnie
odsunął dłonią na bok przemoczone majtki.
–  Nie jesteś gejem, prawda? – zapytałam i  z  trudem na niego
spojrzałam. Wiłam się pupą po całym krześle, kiedy jego palce
kreśliły koliste ruchy po mojej łechtaczce.
– A czy gej zrobiłby to? – zapytał, a potem wolną dłonią złapał za
mój kark i przysunął mnie do siebie, po czym zaatakował moje usta
swoimi, natarczywie wdzierając się do środka językiem. Pocałunek
był mocny, dziki i  szybki. Pozbawił mnie tchu i  sprawił, że
zapragnęłam tego mężczyzny. Thomas oderwał się ode mnie i omiótł
mnie głębokim spojrzeniem. – Powiedz mi – wyszeptał. – Czy gej
zrobiłby coś takiego? – Wsunął we mnie dwa palce i  zaczął mnie
nimi pieprzyć. Kilkoma szybkimi, gwałtownymi ruchami sprawił, że
zaczęłam szczytować, a  z  mojego gardła znów wydostał się głośny
jęk. – Zwrócisz na nas uwagę gości – powiedział, lecz nie przestał
sprawiać mi przyjemności.
Nie potra łam zapanować na drżeniem ciała
i  wszechogarniającym mnie spełnieniem. Czułam się wspaniale,
a świadomość, że jesteśmy w  miejscu publicznym, powodowała, że
odczuwałam wszystko dwa razy mocniej.
–  Lubisz to, prawda? – zapytał i  wbił we mnie mocniej palce.
Kolejne dreszcze uderzyły w  moją cipkę, paraliżując moje ciało
i  odbierając mowę. – Lubisz? – powtórzył, a  ja skinęłam tylko
głową. – Ja też to lubię, Ivy – dodał i  znowu mnie pocałował.
Odsunął się krzesłem od stołu, a  potem wysunął ze mnie palce
i  zaczął rozpinać swój rozporek, po czym wyjął na wierzch swój
twardy członek. Był duży, gruby, idealny. Wziął moją dłoń w swoją
i przyłożył ją do swojego penisa.
Zaczęłam mu sprawiać przyjemność. Pragnęłam dać mu rozkosz,
jaką chwilę wcześniej dał mi on. Poruszałam ręką w  górę i  w  dół,
kiedy Thomas wciąż patrzył mi w  oczy. Uśmiechał się do mnie
i  lekko krzywił, kiedy zaciskałam mocniej dłoń. Wyłączyłam mózg
i przestałam się zastanawiać, co robię. Byliśmy w restauracji pełnej
gości. W  każdej chwili mogliśmy zostać przyłapani, jednak to
sprawiało, że nasze podniecenie przybierało na sile.
– Robiłaś to kiedyś w restauracji? – zapytał.
Pokręciłam głową, a  moje oczy momentalnie rozbłysły.
W kobiecość znowu uderzył prąd, a ciało oblała fala gorąca. Thomas
rozejrzał się po zaciemnionym pomieszczeniu, a  następnie skinął
głową na miejsce niedaleko naszego stolika. Tam nie docierały
światła świec, lecz jedynie niewielki blask lampek umieszczonych na
zewnątrz restauracji. Przy oknie, w  samym rogu przestronnego
pomieszczenia, stały w  szeregu duże doniczkowe drzewka.
Wiedziałam, co Thomas planuje, i  pragnęłam tego. Chciałam
przeżyć to właśnie z  nim, w  tej chwili i  w  tym miejscu. Thomas
schował członek do spodni, a  potem wstał od stołu. Zapiął guzik
marynarki i rozejrzał się po pomieszczeniu. Mrugnął do mnie okiem,
a następnie ruszył do zaciemnionego miejsca. Widziałam, jak znika
za jednym z  drzewek. Kiedy przyszła kolej na mnie, wstałam i  na
drżących nogach ruszyłam w jego kierunku. Nie byłam tak ostrożna
jak Thomas, lecz nie potra łam racjonalnie myśleć. Mój umysł
i ciało zawładnęła chęć zasmakowaniu zakazanego owocu.
Czułam podniecenie i  ogromną adrenalinę. Nie wiedziałam
dokładnie, za którym drzewkiem zniknął mój szef, ale nagle
poczułam mocne szarpnięcie. Wpadłam w jego ramiona, a następnie
zostałam przyszpilona do zimnej szyby. Pociągnął mnie za włosy
i  odsunął je na bok. Przejechał językiem po moim karku, przywarł
do mnie ciałem, a  dłonie położył na moich udach. Wbijał mi
w  pośladki swojego członka, wzmagając moje podniecenie
i  jednocześnie zniecierpliwienie. Uniósł moją sukienkę, a  potem
obrócił mnie przodem do siebie. Ścisnął dłońmi pośladki, a  potem
pchnął mnie na szybę. Oparłam o  nią plecy oraz pupę, unosząc
wysoko nogę. Czułam chłód szkła, co tylko zwiększało doznania.
Thomas wyjął na wierzch swojego uta i  złapał mnie za nogę,
jednocześnie przytrzymując moje ciało. Gwałtownie odsunął na bok
moje majtki, po czym wszedł we mnie szybko i mocno. Otworzyłam
usta i chciałam krzyknąć z rozkoszy, ale zakrył je swą dłonią.
– Cicho, Ivy, bądź cicho! – wyszeptał, a potem wbił się we mnie
jeszcze mocniej.
Złapałam go za ramiona, a  głowę oparłam o  szybę. Na szyi
poczułam jego zęby oraz mokre pocałunki. Thomas poruszał się we
mnie szybko i stanowczo dążył do spełnienia.
–  Pieprzę cię w  miejscu publicznym! – warknął, a  potem
przyspieszył ruchy biodrami. Byłam na skraju, czułam, jak po
nogach spływają mi soki i  moczą cienki materiał czarnych
pończoch. – Jeszcze chwila, Ivy, jeszcze moment! – wydyszał.
Nakrył moje usta swoimi w momencie, kiedy moje ciało oblała fala
spełnienia.
Zesztywniałam, straciłam siły. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa
i  zaczęłam osuwać się po zimnej szybie. Thomas podtrzymywał
mnie jedną ręką, a  drugą ściskał za pierś. Wbił we mnie swojego
dużego uta ostatni raz, a potem wyszedł i skończył prosto na moją
cipkę. Oparł głowę o  moje piersi i  głośno dyszał, próbując
unormować swój oddech.
To, co wydarzyło się w  tej restauracji, było najbardziej
zwariowaną rzeczą, jaką zrobiłam w życiu. Czułam się zrelaksowana
i  spełniona. Nie myślałam o  niczym. Nie zastanawiałam się, jakie
mogą być konsekwencje naszego postępowania. W  tamtej chwili
doświadczałam czegoś pięknego, niewyobrażalnie przyjemnego.
Szalony, nieprzemyślany i  zupełnie nieodpowiedzialny wieczór
z szefem zmienił moje życie…
Elżbieta Kozłowska. Nieczekanie

Czekał na nią pod motelem – tak, jak umawiali się wcześniej


w  internecie. Nie znała tego miejsca, więc spóźniła się dobre pół
godziny. Zakładała, że będzie zły, chociaż całą resztę zrobiła tak, jak
prosił… Zrezygnowała z  mocno pachnących perfum, pomadki,
długich paznokci – wszystkiego, co jego zdaniem mogło zostawić
wyraźne ślady na koszuli… bądź na plecach.
–  Jestem w  związku. Czy tobie to przeszkadza? – Punkty zdobył
szczerością już na samym początku.
Oczywiście, że nie przeszkadzało. Na tym etapie nie szukała
męża, tylko… Sama nie wiedziała, czego szukała. Prawdopodobnie
nawet bardziej niż satysfakcja potrzebna jej była pewność siebie,
z której resztek wypłukał ją dawno zakończony już związek. Rok po
spakowaniu toreb Michała nadal czuła się nieatrakcyjna
i bezwartościowa, a szereg randek z kretynami tylko podtrzymywał
ją w  tej opinii. Bodźcem do zmiany było zdanie wypowiedziane
przez jednego z jej przyjaciół, geja, który nie miał żadnego interesu
w tym, by jej kadzić.
–  Czy nie myślałaś, żeby zmienić podejście? Jesteś atrakcyjną
kobietą, więc może nie szukaj od razu trwałej relacji, tylko…
Chociaż nie wiem, czy jestem dobrą osobą, żeby ci udzielać rad, bo
niezależnie od orientacji mamy chyba tego samego pecha – tak
brzmiała porada Krzysztofa.
Wystarczyło, by zasiać nowy koncept.
–  Przepraszam, że się spóźniłam – zaczęła teraz. – Bałam się, że
nie będziesz już czekał.
Maciej był nieco wyższy od niej, choć nie tak wysoki, jak lubiła.
Miał za to ciemne włosy i  resztki trzydniowego zarostu. Wyglądał
inaczej niż na zdjęciach, które jej wysyłał, co nie znaczyło, że
gorzej. Ona nie pokazywała mu wcześniej fotogra i całej sylwetki,
chociaż uprzedzała, że nadprogramowe centymetry w talii stanowią
jej poważny minus. Twierdził, że nie ma to znaczenia.
– Myślałaś, że będę zły? – zdziwił się.
– No, raczej. Ja bym była zła.
– Mam już klucz do czternastki – skwitował tylko.
Poszła za nim do długiego pawilonu, w  którym mieściły się
motelowe pokoje. Maciej sprawiał wrażenie stałego bywalca. Jak
wyjaśnił jej wcześniej w  czasie internetowej pogawędki, miejsce to
utrzymywało się prawdopodobnie tylko dzięki kierowcom tirów
i prostytutkom.
Sam pokój był zimny, jak na grudzień przystało, ale przynajmniej
czysty. Maciej wszedł do środka, odłożył klucz na stolik i zdjął buty.
Niepewnie zsunęła swoje botki. Mężczyzna spojrzał na nią i zapytał,
śmiejąc się:
– Czemu ty właściwie jesteś jeszcze ubrana?
Podszedł bliżej i pocałował ją delikatnie. Zesztywniała.
– Ja muszę najpierw do łazienki – wydukała.
– A bardzo proszę… – Odsunął się na bezpieczną odległość.
Dopiero w  ciasnym pomieszczeniu, wyłożonym kafelkami pod
sam su t, Izabela poczuła, jak przez jej głowę przejeżdża z gromkim
gwizdem pociąg. Czy ona właściwie postradała rozum, żeby
spotykać się z  obcym facetem w  motelu pod miastem? Równie
dobrze może być świrem, mordercą, zboczeńcem… Albo co najmniej
gościem z chorobą weneryczną, zakażającym ludzi dla zabawy. Był
już taki przypadek.
Nie miała świadomości, jak długo siedziała na opuszczonej klapie
toalety, w  pewnym jednak momencie usłyszała ruch za drzwiami.
Nie pukanie, nie ponaglanie. Po prostu czyjąś obecność. Wstała
i wyszła.
Tuż za progiem stał Maciej, całkowicie już nagi. Bez słowa zaczął
ją całować, jednocześnie dociskając do framugi i  ściągając kolejne
warstwy odzieży. Powoli przestawało jej być zimno. Czuła, jak opór
się w  niej przełamuje, a  pożądanie zaczyna rosnąć, zwłaszcza gdy
nabrzmiały penis oparł się o  wewnętrzną stronę jej nagiego uda.
Opuściła rękę i  chwyciła go. Mężczyzna pochylił się odrobinę
i ścisnął jej pośladki. Przysunęła się do niego, ten jednak zrobił krok
w tył i trzymając ją za rękę, poprowadził w stronę łóżka. Delikatną
perswazją ułożył ją na plecach. Sam ulokował się z boku.
–  Musimy się najpierw poznać. Dlaczego chciałaś się spotkać? –
zapytał.
Osłupiała.
– Mówiłam ci – wydukała.
– Powtórz.
–  Od roku nie mam partnera, a  orgazmu w  duecie nie miałam
jeszcze dłużej – odważyła się.
– A sama miałaś?
– Tak.
– Pokaż, jak to robisz.
– Nie chcę przy tobie. – Odwróciła spojrzenie.
– No, dalej. Chcę cię poznać.
Po chwili wahania jej ręka powędrowała po podbrzuszu wprost
do celu. Maciej nachylił się nad nią w  taki sposób, by móc
swobodnie spoglądać raz w  jej oczy, a  raz na ruchy ręki: najpierw
powolne, z góry na dół, później coraz szybsze i koliste.
–  Aha. Czyli w  taki sposób – skwitował mężczyzna głosem
czujnego obserwatora, po czym położył swoją rękę na jej dłoni,
najpierw powtarzając ruch kobiety, a później go zastępując.
Izabela przesunęła swoją dłoń na jego ramię, później na plecy.
Jego działania stawały się coraz bardziej intensywne. Przy kolejnym
głębokim ruchu jęknęła i zacisnęła palce.
– Nie drap! – ostrzegł i przesunął się, układając głowę pomiędzy
jej udami.
Wspólna praca języka oraz palców szybko doprowadziła ją na
krawędź orgazmu. Oddychała coraz szybciej, piersi unosiły się,
a  plecy odruchowo wyginały w  łuk. Gdy spełnienie było blisko,
Maciej przestał. Spojrzała na niego rozczarowana. Roześmiał się.
– Spokojnie! – powiedział łagodnie. Stanął na podłodze tuż przed
nią i przesunął nabrzmiały penis w kierunku jej ust.
Zaczęła łagodnie, jednocześnie sięgając palcami do jąder. Członek
tra ał do ust Izy coraz głębiej, ona zaś, starając się uruchomić
gardło, jednocześnie pracowała językiem, tak jak lubił i  nauczył ją
jej były. Jak widać, pewne porady były uniwersalne, a  pieszczenie
główki wilgotnymi ruchami odnosiło skutek. W pewnym momencie
Maciej pchnął ją na łóżko i  nieco brutalnym gestem rozchylił jej
nogi. Założył prezerwatywę, a następnie – pochylając się nad nagim
ciałem – zdecydowanym ruchem wszedł w nie. Izabela jęknęła.
Wsuwał się w nią rytmicznie, patrząc prosto w oczy. Wsłuchiwał
się w  jęki i  obserwował przygryzane usta. Jedną rękę położyła na
swojej piersi, drugą na jego udzie. Przyspieszył, wbijając się w  nią
coraz głębiej i  brutalniej, choć z  pełnym przyzwoleniem. Rozłożył
nogi jeszcze szerzej, aby wzmagać doznania. W końcu chwycił obie
ręce Izy i  przesunął nad jej głowę, mocno dociskając do materaca.
Krzyknęła, a  potem wyjęczała coś, co brzmiało jak przyzwolenie.
Gdy była o krok od szczytu, Maciej znów się wycofał.
– Obróć się i wypnij! – zarządził.
– Dostanę przez ciebie nerwicy – próbowała zażartować.
–  Odwróć się i  wypnij! – powtórzył tonem nieznoszącym
sprzeciwu.
Przez cały czas widział, że coraz gwałtowniejsze działania
sprawiają jej przyjemność, że ewidentnie lubi dominację
i  stanowczość. Od tyłu miał większą kontrolę. Przy szeroko
rozstawionych nogach mógł wbijać się naprawdę głęboko,
a trzymanie jej za koński ogon w górze dawało mu poczucie władzy.
Po dźwiękach słyszał, że jest dobrze. Wysunął się na chwilę…
– Nie, nie przerywaj teraz! Proszę! – wyjęczała błagalnie.
Tym razem spełnił jej prośbę. Wkładając penis z  powrotem,
zaordynował soczystego klapsa.
– Tak! – dobiegło do niego.
Przestał się hamować. Zaczął ją po prostu rżnąć, a  jego jądra
i  podbrzusze obijały się o  miękką skórę pośladków. Gdy wyczuł
charakterystyczne napięcie, wiedział, że to już ten moment.
Krzyknęła dokładnie w momencie, gdy wytrysnął. Pokój zamarł.
–  I  to było to, czego tak długo nie było? – Uśmiechnął się,
ściągając prezerwatywę i  spoglądając na ciężko oddychającą
kobietę.

***

Piątek, 11 grudnia. Godzina 13:00.


Biuro agencji marketingowej

–  Jednak będziemy robić imprezę wigilijną dla kontrahentów –


stwierdził prezes.
Izabela spoglądała na niego z niedowierzaniem.
– Panie prezesie, mamy jedenasty grudnia, na dodatek piątek…
– Dziękuję, mam kalendarz…
–  …w  całym mieście miejsca są już porezerwowane. Gdzie mam
zrobić tę imprezę?
–  A  skąd ja mam wiedzieć? Pani Izabelo, to pani jest od
organizacji i  marketingu, więc to pani sprawa… A  skoro już przy
tym jesteśmy: kto pisał te życzenia na kartkach? – Prezes podniósł
kolorowy kartonik z choinką.
– To są życzenia z zeszłego roku.
– Ale kto je pisał?
– Ja.
–  Dlaczego one są takie religijne? Nie każdy w  Polsce jest
wierzący.
– Zgadzam się. Gdy w zeszłym roku napisałam życzenia neutralne
światopoglądowo, powiedział pan prezes, że jeśli ktoś jest
niewierzący, nie powinien świętować Bożego Narodzenia, więc mam
się tym nie przejmować i napisać to inaczej.
Prezes zdawał się w ogóle nie słuchać tłumaczenia.
–  Nie każdy w  Polsce jest wierzący. To, że władze państwowe
wprowadzają nam całkowitą sekularyzację…
– Sekularyzacja to jest akurat zeświecczenie – wtrąciła ze złością
Iza.
– Co?
–  Sekularyzacja to jest zeświecczenie, a  nie robienie wszystkiego
na katolicką modłę. Poza tym sam pan prezes zaakceptował te
życzenia w zeszłym roku! – broniła się kobieta.
– Pani Izabelo, pani nie dyskutuje, tylko się weźmie za tę imprezę
wigilijną. Niby tak późno, a stać i narzekać ma pani czas! – Prezes
machnął ręką.
Resztkami woli Izabela zatrzymała przekleństwo w gardle.
– Poproszę o listę gości na maila! – wycedziła.
W  atmosferze ogólnego wkurwienia Izabela wróciła do gabinetu,
który dzieliła z  kolegą pracującym na równorzędnym stanowisku.
Pech chciał, że od czasu pamiętnej awantury o  podwyżkę
i  poczynionej przez prezesa konstatacji, że „kobieta nadaje się co
najwyżej do zarządzania stołówką pracowniczą”, to Iza każdego
dnia musiała udowadniać, że jest właściwą osobą na właściwym
miejscu. Dostawała wszystkie zadania organizacyjne, weekendowe
i  nadgodzinowe, podczas gdy Rafał przez pół dnia wysyłał
informacje prasowe, a punktualnie o piętnastej zamykał biurko.
– Coś się stało? – zapytał teraz badawczo.
–  Tak. Stary chce imprezę wigilijną, bo pewnie jakiś kolega mu
powiedział, że wypada – wycedziła przez zęby Izabela.
– I co teraz zrobisz?
– Imprezę wigilijną – odrzekła kąśliwie kobieta.
Rafał spojrzał na nią pytająco.
–  Nie, nie mam pojęcia gdzie. Spróbuję podzwonić po knajpach
i ubłagać chociaż wolną godzinę, żeby się nażarli barszczu.
– Słuchaj, nie moja sprawa… – zaczął Rafał.
– Masz rację, nie twoja…
–  Poczekaj, nie gryź! Mój dobry kolega pracuje w  marketingu
Starej Rzeźni. Nie wiem, czy staremu będzie pasował taki loftowy
klimat, ale chyba nie masz dużego wyboru…
Izabela spoglądała na niego podejrzliwie.
– Dlaczego mi pomagasz? – zapytała.
– Dlatego, że nie znam bardziej życzliwej osoby.
–  Koniecznie musisz poznać więcej ludzi… – stwierdziła zimno
Iza, po czym, zerkając spode łba, napotkała jego błękitne spojrzenie
i parsknęła śmiechem.
Mężczyzna też się roześmiał. Prawdę powiedziawszy, dopóki
pomiędzy nimi nie wyrosła ściana w  postaci kolosalnej różnicy
pensji i nierównego traktowania przez szefa, dogadywali się całkiem
nieźle. Izabela uważała także, że Rafał jest człowiekiem
inteligentnym, ujmującym, a do tego całkiem przystojnym. Niestety,
nie kwapił się wcale, aby odciążyć ją chociaż częściowo. Uznawał
prawdopodobnie, że ona jest ludzkim wcieleniem królika Duracell,
który wymienia bateryjkę i  zasuwa dalej. Czasami miała
wszystkiego serdecznie dość…

***

Wtorek, 15 grudnia. Godzina 13:00.


Biuro agencji marketingowej

A  jednak impreza wigilijna miała szansę się udać! Miejsce zostało


zarezerwowane, a menu ustalone. Izabela biegła do biura, planując
właśnie zakup piersiówki, z której będzie mogła pociągać za każdym
razem, gdy w najbliższych dniach usłyszy:
– Dużo pierogów, pani Izo! W zeszłym roku były dobre!
Dopiero wróciła z  tour de miasto po rozwiezieniu zaproszeń na
przyjęcie. Prezes ocknął się zbyt późno, by mogła powierzyć to
zadanie poczcie. Na szczęście cała operacja przebiegła względnie
sprawnie, a  sam szef dostarczył solidny pakiet kopert do swoich
najbliższych kolegów. Kiedy Iza weszła do biura, zastała Rafała
niezwykle skupionego nad zmieniającymi się obrazami na
monitorze.
– Już jesteś? – zdziwił się.
– A ty obejrzałeś już nowe teledyski? – zapytała zgryźliwie. – Ja
pierdolę, Rafał, chociaż trochę byś mi pomógł.
Mężczyzna nawet nie zareagował. Pożałowała wybuchu,
zwłaszcza że miała do kolegi interes.
–  Mam do ciebie prośbę. Chciałabym jechać na święta do
rodziców, ale mamy w przeddzień tę nieszczęsną akcję promocyjną
z Gwiazdorkiem. Czy zastąpiłbyś mnie przez dwie ostatnie godziny,
żebym zdążyła na pociąg?
–  Nie, no co ty, Izka… Przecież ty tam wszystko wiesz…
Nadzorujesz to od początku. To twój klient – zamiauczał Rafał
i wstał od biurka, zabierając ze sobą kubek.
Izabela nie potra ła orzec, czy jest bardziej wściekła,
sfrustrowana, czy rozżalona. Miała wrażenie, że głowa zaczyna jej
się gotować. Impreza wigilijna miała odbyć się za trzy dni. Później
pozostał tylko tydzień do świąt. Aby spędzić ten czas z  rodziną,
powinna była wsiąść w  pociąg najpóźniej 23 grudnia
o  dziewiętnastej, półtorej godziny wcześniej, niż wymagały tego
obowiązki zawodowe. Nie była w  stanie wymyślić innego środka
transportu, który przewiózłby ją przez sześćset kilometrów
dzielących od rodzinnego domostwa.
Sięgnęła po telefon.
– Jesteś? – napisała do Macieja.
–  Jestem – odpisał błyskawicznie, jak gdyby rzeczywiście miał
telefon w ręku.
– Możemy dzisiaj?
– Chciałbym, ale nie wiem, czy się wyrwę. A dasz radę w „moich”
godzinach?
Iza spojrzała na zegarek. Był kwadrans po pierwszej. Gdyby
wsiadła w  samochód w  ciągu najbliższych trzydziestu minut,
dotarłaby do motelu przed drugą, która dla Macieja była godziną
ostateczną dla działania bez zagrożenia dekonspiracją. Co prawda
oznaczałoby to zabranie pracy do domu, ale…
– Jeśli powiesz mi teraz, że mam być, to dam – odpisała.
– To chodź.

***

Wtorek, 15 grudnia. Godzina 15:00.


Motel Chata Skrzata

–  I  co tam w  ogóle u  ciebie słychać? – zapytał Maciej już po


wszystkim.
– Wszyscy mnie wkurzają – stwierdziła Iza bezpośrednio.
– Ja też? – Mimowolnie cmoknął ją w czubek głowy.
Na to pytanie trudno było udzielić odpowiedzi. Nie, nie wkurzał
jej, ale powoli zawodził. Spotykała się z  Maciejem już od jakiegoś
czasu i  od kilku spotkań czuła, że przestają jej one odpowiadać.
Początki rokowały świetnie. Była zaopiekowana i w centrum uwagi.
Lubiła uległość, lubiła eksperymenty, lubiła, kiedy przekraczał
kolejne granice. Ostatnio wymyślił, by brać ją od tyłu, jednocześnie
dociskając swoją stopą głowę dziewczyny do materaca. Hardcore?
Nie dla niej. Wymagało to trochę gimnastyki, a  wyszło zupełnie
spontanicznie. Izabeli spodobało się na tyle, że zaczęła tę stopę
pieścić językiem, co dodatkowo podkręciło atmosferę.
Z drugiej jednak strony czegoś jej brakowało. Wszystkie pomysły
powstawały po to, by zaspokoić Macieja. Wspólne schadzki coraz
częściej koncentrowały się na fellatio, a że jej towarzysz wiecznie się
spieszył, wychodziła z poczuciem niedokończenia. Na dodatek punkt
wyjścia ich znajomości sprawił, że mężczyzna za punkt honoru
postawił sobie przynajmniej dwa lub trzy orgazmy Izy w  trakcie
jednej sesji. Nie zawsze przemawiały do niej jego działania, więc
w  pewnym momencie zaczęła udawać, by pozwolić mu przestać
i zdjąć trochę presji.
–  Nie, ty mnie nie wkurzasz – powiedziała. – Tak tylko myślę…
Nie kręcą cię za bardzo pieszczoty piersi, prawda?
–  Wiesz co… Jakoś nie – wyznał, przeciągając się. – Ja to tak
bardziej: dupa i cipa.
Chwila ciszy.
–  Czyli do cycków powinnam sobie poszukać kogoś innego? –
Śmiech Izy zabrzmiał wyjątkowo sztucznie.
–  No, dokładnie – zgodził się mężczyzna, ale nachylił się nad jej
ciałem i wziął sutek między wargi.
Kobieta przymknęła oczy. Nie trwało to jednak długo.
– Fajne są. Duże, bo muszę je chwycić w obie ręce, ale nie obwisłe
– podsumował, po czym wstał: – Zbieraj się! Muszę być za
dwadzieścia minut w centrum. Już i tak się spóźnię.
Izabela zawiedziona zebrała rzeczy z  podłogi. Sprawnie nałożyła
na siebie wszystkie elementy garderoby, poczekała, aż Maciej
weźmie prysznic, dzięki któremu pozbędzie się resztek jej zapachu,
a następnie ruszyła do wyjścia i do samochodu.
Stojąc w  korku, sporo myślała. O  tym, że ta relacja zaczyna ją
męczyć. Że motel to nie jest miejsce, w którym czuje się dobrze. Że
on nie chce przyjść do jej mieszkania, bo to zbyt zobowiązujące. Że
może ją rżnąć w różnych kon guracjach, a nie potra przytulić. Nie
dostawała tego, czego potrzebuje: dotyku, zainteresowania,
wspólnie spędzonego czasu. Obudzenia się obok osoby, przy której
zasnęła. Miłość? Nie. Po przejściach z  Michałem nie zamierzała
znowu się w  to bawić. Potrzebowała po prostu zyczności, tyle że
nie mechanicznej, a  taka właśnie była relacja z  Maciejem.
Paradoksalnie nie uświadomiłaby sobie tego, gdyby nie właśnie
główny zainteresowany. Korzyścią z  tego pożałowania godnego
układu była znacznie większa świadomość własnego ciała oraz
temperamentu.
A  może to nie wina Macieja, tylko po prostu ogólne zmęczenie
materiału? Może powinna po prostu spakować toboły i  wrócić
w  rodzinne strony. Albo pojechać w  Bieszczady czy na Mazury.
Zrobić reset i zacząć jeszcze raz. W końcu w literaturze nie brakuje
przykładów, w  których nowe początki po trzydziestce wiążą się
z samymi sukcesami.
Prezes zawala ją robotą i nie szanuje. Rafał ma wszystko w dupie.
Od czasu wyjazdu Michała nic jej nie trzyma na północy. Jeszcze
dwa lata temu było zupełnie inaczej. Jej pomysły zmyślnie pchały
dział marketingu do przodu. Z  Rafałem złapała wspólny ow od
pierwszych chwil. Najlepszy dowód, że potra li dzwonić do siebie
po godzinie osiemnastej czy wymieniać się pomysłami na
Messengerze całkowicie bez poczucia przykrego obowiązku.
A  w  domu… bawiła się w  dom. Prała, prasowała, robiła obiady
i potrzebowała tylko odrobiny poczucia bezpieczeństwa. Okazało się
jednak, że Michał nie wszystko w  tym domu dostawał, zaczął więc
szukać wrażeń na boku…

***

Trochę później. Mieszkanie Izabeli

Rozmyślania Izabeli już pod drzwiami jej mieszkania przerwał


telefon. Dzwonił Krzysztof, samozwańczy doradca od związków
i autor porad niezależnych od orientacji seksualnej.
– Co słychać? – zapytał, doskonale wiedząc, że nic dobrego.
– Spoko – powiedziała Iza.
– A tak serio?
–  Beznadziejnie – wyznała kobieta, siąkając nosem. – Zanosi się
na to, że nie pojadę do rodziców na święta. Ani w ogóle nigdzie nie
pojadę, bo będę siedziała do ostatniego momentu w pracy. Wracam
właśnie z, jak to ładnie określasz, bzykanda. Do dupy to wszystko…
–  W  sensie dosłownym czy przenośnym? – próbował zażartować
Krzysztof.
Nie wyszło. Iza w  ogóle nie była w  nastroju. Rzuciła płaszcz na
szafkę w korytarzu i zdjęła ośnieżone buty.
–  Pokój na godziny to nie dla mnie. Czuję się fatalnie, kiedy
wiem, że nie mogę zostać dłużej, bo godzina wybija. Jak w  jakimś
pieprzonym Kopciuszku, tylko że pod koniec nie ma ani księcia, ani
żadnego „długo i  szczęśliwie”, cokolwiek pod tym rozumieć –
pożaliła się.
– Czyli jednak książę i koń?
– Nie rozumiesz.
– Rozumiem – zapewnił Krzysztof. – Chodzi o to, żeby seks nie był
mechaniczny, a po seksie było o czym pogadać. A może ty po prostu
się umów na randkę? Szukaj kogoś, kto myśli podobnie?
–  Pamiętasz, co radziłeś mi jeszcze kilka tygodni temu? –
przypomniała.
–  Laska, od kiedy ty mnie w  ogóle słuchasz? – zdziwił się
mężczyzna. – Załóż sobie Tindera…
– …i szukaj dziewicy w burdelu. Dziękuję – dokończyła Iza.
–  W  takim razie jakiś portal internetowy – próbował ratować
sytuację jej rozmówca.
–  Krzysztof, do kurwy nędzy! Ja nie umiem ani w  realu, ani
w  internecie, który podobno wymyślono, żeby wszystko uprościć.
Może dlatego, że – żebym się zakochała – to nie może być takie
proste. Próbowałam! – fukała Izabela, wstawiając garnek z bigosem
na gaz.
– I co? – zainteresował się.
–  Drugiego dnia mojej rejestracji w  serwisie internetowym
tra łam na gościa, który używa znaków diakrytycznych i  odróżnia
Schopenhauera od Chopina... Nie sądziłam, że właśnie Chopin mnie
pogrąży. A właściwie Beethoven.
–  A  co ci zrobił Beethoven? Podobnie jak ty w  przeszłości
zakochiwał się w  obiektach, które nie raczyły na niego spojrzeć.
Dogadalibyście się.
Izabela spojrzała w płomień.
– Ty, a może to klątwa?
–  Może, tylko co ma do tego gość z  internetu? – dociekał
Krzysztof.
–  Gadało nam się genialnie. Koleś nieskromnie przyznał, że zbyt
wielu takich jak on na www.Znajdź-Księcia-Z-Bajki.com nie ma,
i  miał w  sumie rację, bo żenada tam jest straszna. On natomiast
ogląda Lyncha i  robi to ze zrozumieniem, kocha Allena, ma
przemyślenia na temat Różewicza. Umie w  lozo ę i psychologię...
–  Przecież ty nie rozumiesz Lyncha… – Izabela niemal słyszała,
jak Krzysztof drapie się po głowie.
–  No, właśnie o  to chodzi! Koleś umie to, o  czym ja nie mam
pojęcia.
–  Czasami współczuję heteroseksualnym facetom – westchnął
mężczyzna. – Skoro było tak cudownie, to co się wydarzyło?
–  Powiedziałam ci. Facet zapytał mnie o  gust muzyczny. – Iza
wzruszyła ramionami. – Ja zaś napisałam mu zgodnie z prawdą, że
bardzo rock, że sporadycznie odjazdy w kierunku jakichś Grobanów,
ale też że cenię za teksty choćby polskich wokalistów… Kurwa,
wszystko mi przywarło do tego garnka…
Iza, przytrzymując ramieniem telefon przy uchu, zdjęła naczynie
z  ognia i  próbowała zdjąć z  powierzchni nieprzypaloną jeszcze
kapustę.
–  Domyślam się, że nie tylko do tego garnka… – ponaglił
w swoim stylu Krzysztof. – I tak się przejęłaś tą muzyką?
–  Nie. Tym, że nie powinnam się czuć źle z  powodu obcego
człowieka, a  tak się czuję – wyjaśniła. – Napisał mi, że słucham
ładnych panów śpiewających o  miłości, że to miłe, ale on słucha
innych rzeczy, bo klasyka do niego przemawia. A później wyświetlił
i  nie odpisał, każąc mi zbierać resztki godności z  ziemi. A  żyje, bo
się loguje regularnie. I  najbardziej mnie boli to, że przegadaliśmy
pół nocy i  nawet mu numer telefonu dałam, czego normalnie nie
robię.
Po obu stronach telefonu zapadła cisza. Izabela dała upust
nagromadzonej frustracji.
–  Rozumiesz, że nie zdobył się nawet na to, żeby powiedzieć:
„Sorry, bejbe, to nie pyknie, bo nie słuchasz pieprzonej klasyki”? Co
za tchórz! Kurwa, Krzysztof, nie jestem doktorem Lecterem, który
przy trybowaniu mięsa zapuszcza sobie Wariacje Goldbergowskie
Bacha. Chociaż umiem je rozpoznać! Coś jest ze mną nie tak, ale nie
chcę nikogo udawać, bo potem jest jeszcze bardziej chujowo. Tak mi
się przynajmniej od pewnego czasu wydawało… A  teraz, kiedy
wracam z zatęchłego motelu, widzę, że w którą stronę się obrócisz,
dupa ciągle z  tyłu. Chcę się tylko obudzić obok tego, przy kim
zasnęłam, i pogadać z nim o książce.
Krzysztof westchnął ciężko.
– A naprawdę nie przyszło ci do głowy, że jeśli skreślił cię za taką
rzecz albo nawet i wyśmiał, to wyśmiałby też za coś innego? Może
coś znacznie ważniejszego. Mam przyjechać?
–  Nie, no co ty… Mam na głowie superimprezę wigilijną. Muszę
dopiąć pierogi na ostatni guzik i  być czarująca. Tylko się trochę
zapętliłam, ale mi przejdzie…

***

Piątek, 18 grudnia. Godzina 15:30. Stara Rzeźnia

Cały dzień w  pracy, a  teraz jeszcze wspólna wigilia dla prezesa


i  jego kontrahentów. Izabeli było piekielnie niewygodnie na
wysokim obcasie i  w  obcisłej małej czarnej, na szczęście jednak
większością szczegółów zdążyła zająć się wczoraj i  teraz tylko
prowadziła kontrolny nadzór. Zawsze uważała, że jeśli organizator
w czasie imprezy musi biegać pomiędzy newralgicznymi punktami,
źle ją przygotował.
Po upływie półtorej godziny goście stopniowo zaczęli się ulatniać,
niektórzy – podchodząc i  dziękując za miłe spotkanie, inni –
wymykając się po angielsku. Podszedł także i  prezes. Spodziewała
się pochwały. Usłyszała jednak tylko:
– Ale jedzenie w zeszłym roku było lepsze, pani Izo!
Wyraźna dezaprobata w  głosie przeważyła szalę. Iza poczuła, że
łzy napływają jej do oczu. Nie ze smutku, tylko ze złości. Zobaczyła
pełne politowania spojrzenie Rafała, który przez całą imprezę nawet
nie zapytał, czy jej pomóc.
– Pójdę po fakturę – odparła.
–  Po fakturę, po fakturę, a  później zapraszamy do nas na
naleweczkę – zachęcił ją przechodzący właśnie obok szef drukarni,
która wykonywała dla Izy większość zamówień. – Domowa robota.
Mam chyba z sześć rodzajów.
–  Takie afterparty? – Izabela uśmiechnęła się. – Nie przepuszczę
takiej okazji.
Po powrocie zamierzała usiąść jak najdalej od Rafała, jednak
układ krzeseł nie pozwolił jej na taki manewr. Siłą rzeczy zajęła
miejsce po jego prawej stronie i  uśmiechnęła się promiennie
wyuczonym grymasem, czekając na pierwszy zestaw degustacyjny.
–  Zawsze zastanawia mnie, jak to robisz, że dla kontrahentów
i  partnerów jesteś słodziutka, a  dla dzielących z  tobą biuro już
niekoniecznie… – szepnął Rafał, nachyliwszy się do jej ucha.
– Ty już za dużo wypiłeś? – rozeźliła się Iza.
–  Ja tylko woda. – Na dowód mężczyzna przechylił kieliszek do
wina. – Przyjechałem samochodem.
Izabela wychyliła pierwszą porcję wiśniówki. Poczuła silne
uderzenie alkoholu przełamane słodyczą i  zdecydowała, że nie
zaszczyci Rafała odpowiedzią. Ten jednak nie ustępował:
–  …bo wiesz… Myślę, że ta cała twoja otoczka złośnicy to tylko
jakiś mechanizm obronny i żałosna próba wytyczenia granic. Próba
tak nieudolna, że kąsasz ludzi jak wściekły pies, broniący swojego
terytorium.
Iza sięgnęła po kolejną porcję alkoholu.
–  Spierdalaj – wycedziła cicho, żeby nikt poza Rafałem tego nie
usłyszał.
– Chcę ci pomóc…
–  Wiesz co, wielki panie terapeuto z  dyplomem kupionym na
bazarze…. Gdybyś mi czasem trochę pomógł w  robocie,
zainteresował się, dlaczego zarabiam dwie trzecie twojej pensji,
a  pracuję powyżej etatu, to może byłabym trochę mniej wredna…
Gdybyś odezwał się czasem, że weźmiesz część obowiązków na
siebie…
Głosy zgromadzonych przy stoliku osób ucichły, a  więc i  Iza
zamilkła. Ostatnia rzecz, której jej tu było trzeba, to prezentowanie
zespołowego kon iktu przed ludźmi, przed którymi trzeba było
udawać, że wszystko jest w  porządku. Zaczęło jej zresztą dość
mocno szumieć w  głowie. Nie była w  stanie policzyć, ile nalewki
wlała w siebie. Na pewno nie były to ilości terapeutyczne.
Inicjator spotkania wstał.
– Pani Izo, dziękujemy. Było miło, zresztą jak zawsze. – Uścisnął
rękę organizatorce, która lekko uniosła się na krześle i  poczuła od
razu, że to nie był dobry pomysł.
Dopóki siedziała, miała wrażenie pełnej kontroli nad sobą. Gdy
spróbowała się ruszyć, poczuła, że ma problem. Odczekała, aż
wszyscy zaproszeni goście opuszczą pomieszczenie, i  postanowiła
wstać. Nogi miała jednak jak z  waty. Gdyby nie przytrzymała się
blatu, spłynęłaby na podłogę.
–  Ups! – Poczuła, że ktoś chwyta ją pod pachami i  usadza
z powrotem na krześle.
Rafał spoglądał na nią wzrokiem pełnym politowania.
– Ileś ty tego wypiła? – zapytał.
– Wezwiesz mi taksówkę? – wyjęczała.
– Sam cię odwiozę, tylko pójdę po kurtki. Nie ruszaj mi się stąd!
Nie zamierzała.
Rafał wrócił po pięciu minutach, chwycił Izabelę w  pasie,
przekładając jej rękę nad swoją szyją, i zaczął prowadzić do windy.
– A kurtka? – zauważyła przytomnie.
–  Zaniosłem już do samochodu. Nie zamarzniesz ten kawałek.
Pamiętasz, gdzie mieszkasz?
–  Oczywiście, że pamiętam. Nie jestem nienormalna – oburzyła
się kobieta. – Tuwima pięć. Ostatni blok przed skrętem w kierunku
basenu.
W windzie Iza ześliznęła się z ramion Rafała jeszcze kilkakrotnie.
Ten za każdym razem dzielnie ją przytrzymywał, opierając o ścianę
i  klnąc pod nosem. Sadowiąc kobietę w  samochodzie, przypomniał
sobie ten jeden jedyny raz, gdy kupił na targowisku
dwudziestokilowy worek ziemniaków, a później musiał go wnieść na
trzecie piętro bez windy. Niebawem historia miała się powtórzyć
niemal dosłownie, bo Izabela zapytana pod blokiem: „Dojdziesz
sama do mieszkania?”, przejechała sobie ręką po twarzy
i odpowiedziała:
– Nie wiem. Nie sądzę.
Rafał westchnął.
– Które piętro?
– Drugie.
Mężczyzna wymacał w  należącej do Izabeli kurtce klucze,
przełożył je do swojej kieszeni, a  następnie wytaszczył główną
zainteresowaną z  samochodu, myśląc sobie, że na lmach wygląda
to na znacznie prostsze i zręczniejsze zadanie. Iza swoje ważyła, ale,
na litość boską, ćwiczył regularnie. Może gdyby nie wyślizgiwała
mu się z ramion po kilka razy, byłoby łatwiej. Jakąkolwiek metodą
pędzona była nalewka dyrektora drukarni, sprawiała, że stawy
w nogach traciły swoją funkcjonalność.
Kiedy doczłapali się w końcu pod drzwi mieszkania Izabeli, Rafał
czuł się, jakby zdobył Mount Everest. Użył klucza, wciągnął
dziewczynę do środka i  rozejrzał się w  przestrzeni. Na szczęście
sypialnia znajdowała się bezpośrednio po lewej stronie. Rzucił
Izabelę na łóżko i usłyszał, jak ciężko westchnęła.
– Będziesz rzygać? – zapytał.
– Nie – wydawała się przekonana.
Rafał ukląkł przed łóżkiem, zdjął Izabeli buty, a następnie włożył
rękę pod sukienkę, by nie bez trudu zsunąć podarte pończochy.
Pozbycie się sukienki wymagało ponownej pionizacji. Posadził
pijaną kobietę, opierając o swoje ramię, a następnie sięgnął do tyłu
i rozsunął suwak tak mocno, jak tylko się dało. Powoli wyciągnął jej
ręce z rękawów. Nieoczekiwanie poczuł na swoich ustach najpierw
alkoholowy oddech, a potem miękkość i ciepło warg. Odsunął się.
– Daj spokój! – powiedział opryskliwie.
– Proszę… – wyjęczała Iza.
Mężczyzna rozebrał ją do stanika i starając się poświęcać kobiecie
jak najmniej uwagi, przeciągnął przez jej głowę coś, co leżało na
zmierzwionej kołdrze i  sprawiało wrażenie bluzki od piżamy.
Następnie zsunął sukienkę, a  nogi przełożył o  dziewięćdziesiąt
stopni, by umożliwić bardziej komfortowy odpoczynek. Gdy
poprawiał jej poduszkę, Izabela dotknęła ręką jego karku. Poczuł
dreszcz i odsunął się.
– Przestań! – syknął.
– Nie chcesz? – mruknęła zawiedziona w półśnie.
– Nawet nie wiesz, ile mnie to kosztuje, żeby nie chcieć. Gdybyś
tylko była trzeźwa…
Izabela ponownie stęknęła.
– To chociaż zostań na noc… – poprosiła.
– Na kanapie – obiecał.

***

Sobota, 19 grudnia. Godzina 03:00.


Mieszkanie Izabeli

Izabela obudziła się w środku nocy z łomotem w głowie i suchością


w  ustach. Zwlekła się z  łóżka i  poczłapała do kuchni. Wyciągając
z  lodówki butelkę wody, dostrzegła zapalone światło w  pokoju
dziennym. Podążyła w  jego kierunku, a  spoczywająca na kanapie
sylwetka przykryta kocem pomogła jej złożyć wszystkie klocki dnia
poprzedniego w całość.
– Boże! – wystękała.
Człowiek na łóżku poruszył się.
– Do bóstwa mi daleko! – powiedział. – Lepiej się czujesz?
– No właśnie chyba gorzej…
– Tak się zwykle dzieje, gdy człowiek trzeźwieje.
– Przepraszam cię.
– Proszę. Powiesz mi, co się właściwie wczoraj stało?
Izabela ciężko westchnęła i oparła o framugę.
– Byłam zła.
– Na mnie?
–  Wiesz co… Nie dodawaj sobie, naprawdę – zirytowała się
Izabela.
–  Nie dodaję. Pomyślałem tylko, mając wczoraj twój język
w  swoim gardle, że może istnieć związek pomiędzy tymi
wydarzeniami a moją skromną osobą. – Rafał wzruszył ramionami.
– Nie miałeś żadnego języka w gardle. Tak się składa, że niestety
pamiętam wszystko! Bardzo żałuję! – wyznała podniesionym
głosem.
–  Ja chyba też. – Rafał wstał. – Trzeba cię było tam zostawić
i skazać na łaskę tary arza. Może tra łby ci się jakiś zboczony.
Izabela złapała się za głowę.
–  Ale o  co ty masz do mnie pretensje? O  to, że musiałeś mnie
wieźć? Przeprosiłam. O  to, że nie ty byłeś powodem mojej
frustracji? Nic na to nie poradzę. Nie byłeś! – krzyczała. – Czy o to,
że się ze mną nie przespałeś? Trzeba było korzystać. Łatwiejsza nie
będę.
Rafał zacisnął zęby. Iza przez chwilę miała wrażenie, że chce ją
uderzyć. Pro laktycznie odsunęła się.
– Przepraszam – powtórzyła ciszej. – Straciłam kontrolę.
Rafał zdjął z oparcia krzesła kurtkę.
– Pójdę już.
–  Nie musisz – zapewniła go. – Nie będę cię wkurzać. Idę spać
dalej.
– Dobranoc! – prychnął, zanim wymaszerował.

***

Środa, 23 grudnia. Godzina 19:30.


Centrum handlowe, poziom I 

Impreza organizowana przez Izabelę przeciągnęła się. Do spotkania


ze Świętym Mikołajem i  skrzatami ustawiła się taka kolejka
chętnych, że nie miała serca odsyłać dzieci z kwitkiem. Główny gość
w  biało-czerwonym kostiumie płacone miał zresztą za każdą
przepracowaną godzinę, a  ponieważ – jak sam stwierdził – „przed
świętami kasa się przyda”, z  chęcią został chwilę dłużej. Izabeli
w tym czasie odjechały już wszystkie pociągi. Miała wrażenie, że nie
tylko w sensie dosłownym, lecz także metaforycznym.
Po wigilijnym spotkaniu i konsekwencjach nalewkowej degustacji
sytuacja między nią a  Rafałem była tak napięta, że nie tylko nie
miała odwagi ponawiać swojej prośby o  zastępstwo, ale nawet
podjęła solenne postanowienie, że zaraz po Nowym Roku zacznie
wysłać CV i  szukać innej pracy. Najlepiej w  rodzinnych stronach.
Nadal nic jej tu nie trzymało. Teraz jednak w  milczeniu zwijała
reklamowe roll-upy i  zastanawiała się, jak to możliwe, że tra ła
z deszczu pod rynnę.
Święta zamierzała spędzić samotnie. Dzień wcześniej
przygotowała sobie listę lmów i  seriali dostępnych na Net iksie.
Musiała jeszcze tylko wpaść po drobne zakupy do marketu
położonego na poziomie 0. Barszcz kupi gotowy, ale pierogi ulepi
sama, tak jak zawsze robiły to z mamą. Dla Izy od zawsze liczył się
smak farszu ze świeżej, nieukiszonej kapusty. Receptura ta
przyjechała z  babcią zza Buga, a  nikt z  rodziny nie śmiał się
wyłamać. Tego się w sklepie nie kupi.

***

Środa, 23 grudnia. Godzina 19:50.


Centrum handlowe, parking podziemny

Rafał stał na parkingu podziemnym od przynajmniej dwóch godzin.


Właściwie nie potra ł uzasadnić, dlaczego się tu znalazł. Jasno dał
Izabeli do zrozumienia, że nie będzie jej wyręczał w  temacie
gwiazdkowego eventu promocyjnego. Jeśli chce kiedykolwiek
zasłużyć na szacunek u prezesa, powinna zacisnąć zęby i pokazać, że
ogarnia. Z  drugiej strony trochę racji miała, żaląc się, że jest
przeciążona. Wiedział jednak, że jeśli zacznie działać za nią, prezes
pokusi się o  dalsze złośliwości i  choć za taką pensję innego
pracownika nie znajdzie, zrobi wszystko, aby uprzykrzyć jej życie.
Tylko dlatego Rafał został w  samochodzie. Nadzór Izie nie był
potrzebny. Zawsze robiła wszystko dokładnie tak, jak trzeba,
dopinając sprawy na ostatni guzik.
W  pewnym momencie mężczyzna dostrzegł Izę, wychodzącą od
strony supermarketu. Niosła dwie duże torby, a pod pachą dzierżyła
zwinięte roll-upy. Było grubo po czasie, w  którym powinna
zakończyć pracę. Stała na parkingu i  rozglądała się bezradnie
dookoła. Rafał doskonale wiedział dlaczego.
Izabela cierpiała na przypadłość, na którą – jak wynikało z  jego
doświadczeń – często cierpiały kobiety. Jeśli tylko wróciła na
parking innymi drzwiami, nie była w  stanie odnaleźć samochodu.
Cyrk z  wypatrywaniem czarnego na domiar złego hyundaia
przydarzał się jej co najmniej raz w  miesiącu. Krążyła w  tej chwili
bezradnie, coraz bardziej spanikowana. Rafał postanowił ruszyć jej
z  odsieczą. Niby szansa, że akurat jej w  przeddzień Wigilii rąbną
samochód, jest minimalna, ale szkoda nerwów…
Kiedy od Izabeli dzieliło go tylko kilkanaście metrów i dwa rzędy
aut, z  zaparkowanego tuż przed Rafałem audi wysiadł młody
chłopak.
–  Pewnie z  drugiej strony pani zaparkowała! – krzyknął do Izy,
śmiejąc się radośnie. – Drugimi drzwiami niech pani spróbuje. Moja
mama kiedyś identycznie zrobiła!
Izabela spojrzała na niego dumnie.
– Nieee, ja czekam na kogoś… – Uśmiechnęła się przepraszająco.
–  Aaaa, myślałem, że auto pani zgubiła… – zmieszał się
samozwańczy pomocnik.
Rafał cofnął się do samochodu. Zakłopotany mężczyzna również.
Iza cierpliwie stała dalej i dopiero gdy do młodego kierowcy wróciła
pasażerka, a  jego audi odjechało, pobiegła truchtem do drugiej
części parkingu.
–  No, tak – powiedział sam do siebie Rafał. – Nie przyzna się
nawet przed sobą…

***

Środa, 23 grudnia. Godzina 22:30. Mieszkanie Izabeli


Ostatnia porcja ugotowanych pierogów wylądowała w  naczyniu
żaroodpornym, w  którym nazajutrz miała być odgrzana. Barszcz
w kartonie spoglądał na Izę kpiąco. Kobieta nie miała pojęcia, jakim
cudem miała mąkę nawet we włosach, ale spokojne lepienie ciasta
przywróciło jej równowagę. W pewnym momencie uznała nawet, że
nie ma tego złego… Zamiast wysłuchiwać corocznych lamentów
babci i  zmuszać się do śpiewania kolęd, przynajmniej wyśpi się
porządnie, a  ulubioną wigilijną potrawą nie będzie musiała się
z nikim dzielić.
Zdjęła spodnie i  bluzkę. W  samej bieliźnie zmierzała właśnie do
łazienki, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Zawahała się. Mógł to
być albo sąsiad, albo ewentualnie administrator, chociaż… o  tej
godzinie? Bezszelestnie przysunęła się do wejścia i  zerknęła przez
wizjer. Na progu stał Rafał. Musiał dostrzec jej ruch, bo odezwał się:
– Iza, otwórz! Wiem, że jesteś, bo widziałem cię parę minut temu
w oknie.
Westchnęła.
–  Poczekaj, jestem w  samych majtkach! – Wizja kąpieli oddalała
się niechybnie.
– Widziałem cię już w majtkach kilka dni temu. Wpuść!
Izabela weszła do sypialni i narzuciła na siebie leżący na brzegu
łóżka szlafrok. Otworzyła drzwi.
– Czego chcesz? – powitała gościa.
– Mogę wejść?
Niechętnie przesunęła się i wpuściła go w głąb mieszkania. Rafał
skierował się do dużego pokoju i  usiadł na kanapie. Iza stanęła
w  progu. Nie zamierzała mu niczego ułatwiać. Spoglądała
wyczekująco. Mężczyzna chrząknął.
– Przede wszystkim bardzo chciałbym cię przeprosić, że okazałem
się świnią i nie zastąpiłem cię dzisiaj.
Izabela uniosła brwi.
– Porażające wyznanie. Zawsze przepraszasz wtedy, kiedy już nic
nie da się zrobić? – zakpiła.
Rafał z przyniesionej przez siebie torby wyjął wino.
–  Hej! Przychodzę w  pokojowych zamiarach. Nalejesz nam? –
zaproponował.
– Zaraz dam ci korkociąg. – Wzruszyła ramionami.
Po chwili wróciła z  dwoma kieliszkami i  wielofunkcyjnym
otwieraczem. Sprzęt przekazała Rafałowi, a  kieliszki ustawiła na
stoliku kawowym. Przycupnęła na krawędzi mebla.
– Więc czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytała, tym razem bez
złośliwości.
–  Chciałem cię przeprosić – powtórzył Rafał. – Mogłem wziąć tę
imprezę, tym bardziej że i tak nie mam żadnych planów na święta.
Chciałem dobrze. Myślałem, że jeśli prezes zobaczy, jak dużo
z siebie dajesz i robisz to zupełnie sama, zmieni swoje podejście.
–  On się nigdy nie zmieni. – Izabela podsunęła szkło pod szyjkę
trzymanej przez Rafała butelki. – Nie wiem, czy mogę ci zaufać, ale
tak między nami… Po Nowym Roku zaczynam szukać innej pracy.
Mam dość…
Rafał wziął łyk wina.
– Rozumiem – powiedział.
– Tylko tyle?
– Albo aż tyle. – Uśmiechnął się.
Przysunął się do Izy i  objął ją ramieniem. Poczuł, jak kobieta
sztywnieje.
– Rany, jaka ty jesteś napięta… Wiesz… Nie chcę się chwalić, ale
ukończyłem profesjonalny kurs masażu leczniczego i  mogę ci
pomóc, zanim odpadnie ci szyja. – Jego palce błyskawicznie tra ły
na kark.
– Nie chcę! – Iza zarzuciła głową jak koń. – Nie dotykaj mnie.
Rafał podniósł ręce do góry.
–  Przychodzę w pokoju i bez podtekstu. Mówię serio. Potraktuj to
jako prezent pożegnalny od kolegi z  pracy. Może ci wykraczę etat
gdzieś indziej…
– Chyba nie byłoby ci to na rękę – zauważyła Iza zgryźliwie.
Rafał westchnął i odsunął się na odległość metra.
– Nie, nie byłoby, tyle że wcale nie z tego powodu, który masz na
myśli. Nie boję się, że będę miał więcej pracy. Trochę mi szkoda, że
przestaniesz mnie co rano gryźć…
Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
– Chodzi o to, że… – zaczął Rafał. – Dawno chciałem się do ciebie
wprosić z winem, tylko najpierw nie wiedziałem, jak to powiedzieć,
a później… Przez tę awanturę o podwyżkę wszystko się popsuło…
– A zatem to znowu moja wina…
– Chryste! Jak ty nic nie rozumiesz! – wrzasnął Rafał i poderwał
się z  kanapy na tyle gwałtownie, że trącił stolik i  przewrócił
odstawiony chwilę wcześniej kieliszek.
Oboje rzucili się go podnieść, a  ich dłonie zetknęły się tuż nad
szkłem. Rafał wyprostował się.
– Przepraszam – powiedział.
– Nie wychodź! – w tym samym momencie wyrwało się Izabeli.
Rafał spojrzał, nie rozumiejąc.
– Słucham?
– Zrób mi ten masaż. – Iza się uśmiechnęła. – Zaraz znajdę jakiś
olejek.
Przewędrowali do sypialni, na łóżko znacznie wygodniejsze od
kanapy przede wszystkim ze względu na wymiary. Izabela ułożyła
się na brzuchu. Rafał rozsiadł się na jej nogach i  pochyliwszy do
przodu, rozpiął haftki stanika. Następnie płynnym ruchem
rozprowadził olejek na gładkiej skórze. Przesuwał dłoń z  góry na
dół, przyciskając newralgiczne miejsca. Skupił się na szyi, jedną
ręką zsuwając ramiączka biustonosza, by pozbyć się go całkowicie.
Gdy z  gardła Izabeli dobiegło w  pewnej chwili westchnięcie,
nachylił się nad nią. Przysunął usta do jej ucha i szepnął:
– Lepiej trochę?
– Yhm – przytaknęła.
Chwycił górną część ucha pomiędzy wargi, delikatnie przygryzł,
a następnie przesunął usta do płatka. Izabela jęknęła. Poczuł, że jej
pośladki powędrowały do góry, po czym zniżyły, intuicyjnie
szukając jego krocza. Między nogami zapulsowało. Wsunął ręce pod
jej brzuch i  przeciągając je po ciele, zamknął w  dłoniach piersi.
Kobieta drgnęła i spróbowała przewrócić się na plecy. Ułatwił jej to,
unosząc się na kolanach.
Patrząc mu w oczy, sięgnęła do paska. Rafał w tym czasie zrzucił
koszulkę. Iza chwyciła jego ręce i położyła na swoim ciele. W czasie,
gdy błądził dłońmi od piersi aż po podbrzusze, kobieta delikatnie
dotknęła jego twardej męskości.
– Na pewno jesteś trzeźwa? – upewnił się jeszcze.
–  Jak anioł w  Boże Narodzenie… – parsknęła śmiechem, jednak
śmiech szybko ustąpił miejsca kolejnej fali podniecenia, gdy poczuła
jego palce wnikające głęboko.
Po chwili w  ich ślady podążył język. Rafał był bardzo delikatny,
ale jednocześnie zdecydowany. Błądząc ręką, znalazła jego blond
czuprynę. Druga dłoń spoczęła na barku mężczyzny i  przyciągnęła
go do siebie. Rafał wspiął się do góry i  niebawem jego twarz
znalazła się na wysokości jej oczu.
– Mogę? – zapytał.
Odpowiedział mu jęk, który wzmógł się wraz z  pierwszym
pchnięciem. Rytmiczne uderzenia przybierały na intensywności.
–  Proszę… – szepnęła Izabela cicho, wbijając paznokcie w  jego
plecy.
– O co? – zapytał wraz z kolejnym ruchem bioder.
Izabela zamknęła oczy.
– O co mnie prosisz?
Kolejny jęk.
– O to? – zaczął poruszać się wolniej, ale głębiej.
Dłonie Izabeli szukały jego palców, by w końcu mocno się z nimi
spleść. Gdy jej biodra zaczęły unosić się w  górę, Rafał wykorzystał
moment, by obrócić ją z  powrotem na brzuch. Zdecydowanym
gestem rozsunął jej nogi i wbił się od tyłu.
– A może prosisz o to? – zapytał.
Krzyknęła. Jedną rękę zacisnął na jej biodrze, drugą wymierzył
siarczystego klapsa. Jego ruchy stawały się coraz gwałtowniejsze
i bardziej szarpane. Przesunął się do góry, chwycił jej ręce i mocno
docisnął do zagłówka łóżka. W  pewnym momencie poczuł, że
dochodzi. Ruchy jej rąk, próbujących wydostać się z  uścisku,
upewniły go w tym, że ona też jest na skraju. Okrzyk stanowił tylko
potwierdzenie.

***
Czwartek, 24 grudnia. Tuż po północy.
Mieszkanie Izabeli

Wziął prysznic, jednak zamiast jednego z licznych żeli kąpielowych


stojących w kabinie użył klasycznego mydła z bydgoskiej wytwórni,
które tak lubiła. Wszedł do sypialni jak do swojej i  wpełzł pod
kołdrę.
– Z której strony wolisz spać? – zapytał.
– Wiesz, ja śpię sama, więc z de nicji na całej szerokości łóżka. –
Wzruszyła ramionami. – Cóż, zatem trzeba będzie cię trochę
okiełznać. – Rafał przysunął się do niej w taki sposób, by jej twarz
znalazła się na wysokości klatki piersiowej, objął ją od góry prawą
ręką i zagarnął w bezpieczną niszę. – Bez numerów!
Ostatnim słowom towarzyszył śmiech. Izabela przysunęła twarz
do jego torsu i  schroniła się w  ramionach, napawając mydlanym
zapachem skóry. To była rzecz, którą zapamiętała przed snem.

***

Czwartek, 24 grudnia. Godzina 7:45.


Mieszkanie Izabeli

Nie zaciągnęła wieczorem rolet, więc gdy tylko słońce pojawiło się
na niebie, jego promienie uderzyły ją prosto w  twarz. Przewróciła
się na drugi bok i zobaczyła, że jest w łóżku sama. Westchnęła. Jak
na zawołanie w  progu stanął Rafał w  kompletnie do niego
niepasującym zielono-żółtym fartuszku.
– Wstałaś – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Jesteś? – Tu z kolei na pewno wybrzmiało zdziwienie.
– Przecież nie jestem Kopciuszkiem, żeby spadać przed północą –
stwierdził beztrosko. – Grzeję pierogi.
– Na śniadanie?
– Na tym polega dorosłość, żeby jeść na śniadanie to, co się chce.
I na tym polegają święta. – Mrugnął okiem.
Redaktor inicjujący: Agnieszka Trzeszkowska

Redakcja: Gabriela Niemiec, Agnieszka Trzeszkowska


Korekta: Agnieszka Trzeszkowska

Projekt okładki: Joanna Strękowska


Zdjęcia wykorzystane na I stronie okładki: © Dari Ya/shutterstock, © Natali
Zakharova/shutterstock, © Zamurovic Brothers/shutterstock

Skład i łamanie: www.pagegraph.pl

Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.


02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 48
tel. (22) 828 98 08
faks (22) 395 75 78
biuro@gwfoksal.pl
www.gwfoksal.pl

ISBN 978-83-280-8713-2

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.
i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.

You might also like