You are on page 1of 398

Dedykacja:

Moim przyjaciółkom:

Andżeli, Magdzie, Patrycji i Izie.

Niech żyje rock and roll!


Rozdział 1

Kobiece czasopismo nigdy nie stanowiło ulubionej lektury

Tomka, ale w  tej chwili było jedyną prasą, jaką miał w  zasięgu

ręki. „Rutyna zabija powoli” – otworzył je na przypadkowej stronie

i  zaczął czytać od niechcenia: „Jest jak wyniszczająca choroba,

która początkowo nie daje objawów. Podstępnie zagnieżdża się

w organizmie żywiciela i roztacza swoje macki na coraz to szerszy

obszar. Ludzie zarażeni rutyną oddalają się od siebie

niepostrzeżenie. Pierwsze symptomy w postaci braku tematów do

rozmów często są ignorowane. Kiedy dolegliwości zaostrzają się

i  dochodzi do przewlekłego stanu braku pożądania i  alienacji

duchowej, rokowania są już bardzo złe. Doraźne środki pomocowe

(np. poradnie małżeńskie) przynoszą tylko złudzenie poprawy.

Ofiarami rutyny padają związki w  każdym »wieku«. W  chwili

bolesnego uświadomienia sobie, że z  drugą osobą łączą nas już

tylko wspomnienia i  kredyty, a  czasami również dzieci, wówczas

wiadomo, że związek jest w  stanie agonii. Inną równie

powszechną przyczyną wyniszczania związków są rozstania.

Wielu z  nas miało okazję przekonać się, że w  owych rozstaniach

nie ma nic z  literackiej romantyczności. Większość par, które

rozstają się nawet na kilka miesięcy (nie mówiąc już o tych, które

rozstają się na lata), wracając do siebie, nie są już takie same – są

solidnie poturbowane, o  ile partnerzy w  ogóle pozostają ze sobą.

Zanika między nimi więź, bliskość, umiejętność rozmawiania ze

sobą, mniej ich łączy, więcej dzieli, pojawiają się wzajemne

pretensje, podejrzenia, nieufność, czasami zdrady... Pod


przykrywką szczytnych celów rozpadają się setki rodzin,

a  szukanie winnych, podobnie jak w  przypadku rutyny, nie ma

najmniejszego sensu”.

Obruszony nieżyciowością przeczytanego tekstu, Tomek

zgniótł gazetę i  wrzucił ją do wiklinowego kosza stojącego w  rogu

pokoju.

– Co za bzdury – burknął do siebie. – Autorka to pewnie jakaś

sfrustrowana stara panna, która nie ma bladego pojęcia, czym

jest prawdziwe życie!

Sam nie wiedział dlaczego, ale mimowolnie zdenerwował się.

Może na autorkę artykułu, może na samego siebie... Nie miał

ochoty dociekać, lecz fragment o  rozpadaniu się związków

w  wyniku rozstania prześladował go przez większą część dnia.

Myślał o  tym mimo woli, chociaż próbował przestać, ale to

natręctwo zachowywało się jak kleszcz, niełatwo było się go

pozbyć.

Dopiero powrót Lidki do domu pozwolił mu się uspokoić.

Filozoficzne, niezdrowe rozważania zostały wyparte przez jej urok

osobisty, poczucie winy chwilowo w nim ustąpiło.

Lidka, która była bardzo kobieca i  nieziemsko powabna,

wniosła w  życie Tomka powiew świeżości. Wprawdzie dopóki był

blisko żony, nie czuł jego braku, ale gdy wyjechał, szybko

zrozumiał, że nie jest stworzony do samotnej egzystencji.

Znajomość z Lidką była jak wakacje – beztroskie i bardzo gorące.

I  w  ten sposób o  niej myślał. „Żona to żona” – tłumaczył sobie. –

„Ma swoje nienaruszalne prawo pierwszeństwa”. Był pewien, że

tylko ją, Agatę, matkę swoich dzieci, kocha naprawdę. Przez wiele
lat żyli w symbiozie, byli jak Adam z Ewą, jak gin z tonikiem, jak

groszek z marchewką.

Agata wciąż była piękną kobietą, dwie ciąże nie pozostawiły na

jej ciele najmniejszego śladu – być może dlatego, że wszelkie

używki traktowała jako źródło chorób zakaźnych, a  może dlatego,

że tańczyła, biegała i  poddawała swoje ciało wielu innym

fizycznym torturom. Tomek zdawał sobie z tego doskonale sprawę,

że Lidka nawet w  czasach swej wczesnej młodości nie wyglądała

tak idealnie jak jego boska żona, której pośladki były niczym

holenderskie jabłka, zaś te, które miała Lidka, przypominały

raczej dobrze wyrośnięte ciasto drożdżowe, takie samo, jakie

robiła jego babcia. Pomimo to przynosiły mu one równie dużo

słodkiej rozkoszy. Rozpływał się w zachwycie, gdy dotykał ich tak,

że palce prawie znikały, rozkoszował się widokiem jej krągłości

kołyszących się tanecznym pląsem, kiedy chodziła. Zanim Tomek

spotkał Lidkę, myślał o  takich kobietach: „puszyste”, „kluseczki”

lub „grubasy” – gdy były zaniedbane. Kiedyś i  o  niej pomyślałby,

że piersi ma zbyt ciężkie, biodra za szerokie, a  uda za wielkie –

dziś właśnie tym zachwycał się najbardziej. Ta zupełnie naturalna

linia ciała, swobodna w  każdym ruchu miękkość, ramiona

i  zaokrąglony brzuszek, tak przecież chętne do przytulania,

oszołomiły go niczym pierwszy pocałunek ze starszą koleżanką.

Zauroczenie Lidką spadło na Tomka tak nagle, że nie zdążył się

nad nim zastanowić. Zapewne i  tak nie zrozumiałby, dlaczego

piękna żona, którą – był pewien – kochał, z  dnia na dzień

przestawała być obiektem jego pożądania.

Gdy rok temu żegnał się z  Agatą na lotnisku, oboje byli pełni

obaw o  wszystko, za wyjątkiem siły swoich uczuć. Rozstawali się


we łzach, czule zapewniając się o miłości i o tym, że ta rozłąka nic

między nimi nie zmieni. Marzenia o  kupnie pierwszego

samodzielnego mieszkania dodawały im sił, mieli już przecież

dorastające dzieci, chcieli, aby żyły lepiej.

– Tomuś, zadzwoń, jak dotrzesz na miejsce. I  pamiętaj, że

możesz wrócić w  każdej chwili, jeśli będzie ci źle lub tęsknota za

nami będzie nie do wytrzymania! – Długie, chude ręce Agaty

czule obejmowały go na krótko przed odlotem.

– Jak ja dziś zasnę bez ciebie? – pytał ją, z  trudem

powstrzymując się od płaczu.

Bali się. O wszystko, tylko nie o to, że jako para mogą tego nie

przetrwać. Pierwsza rozłąka trwała pół roku – najdłuższe pół

roku w  ich wspólnym życiu. Początkowo dzwonili do siebie

codziennie. Agata opowiadała o  tym, co w  pracy, co u  dzieci i  że

bez niego jest im ciężko. Tomek mówił, jak urządza się

w służbowym mieszkaniu, które dzielił z kolegą, że bardzo tęskni

za domem i  rodziną oraz że zniesie to, bo przecież dni mijają tak

szybko. Z  czasem rozmowy stawały się rzadsze, ona nauczyła się

radzić sobie sama, on pracował długo, bo brał nadgodziny, a  czas

wolny wykorzystywał na sen. Tęsknota jakby osłabła, zaczęli się

przyzwyczajać do życia na odległość.

Z  Lidką spotkał się przypadkiem, zdarzyło się to po powrocie

z  urlopu w  Polsce. Wyjeżdżając, czuł się jeszcze gorzej niż za

pierwszym razem, był rozgoryczony tym, że ponownie zostawiał

wszystkich, których kochał, tylko po to, żeby na własne życzenie

wrócić do monotonii codziennej harówki. Smutek długo nie

ustępował, więc może właśnie dlatego, gdy spotkał osobę równie


zagubioną jak on – która na dodatek obdarzyła go zalotnym

uśmiechem – zapragnął dzielić z nią własną niedolę.

Spotkali się w  banku. Lidka miała problem z  wyjaśnieniem

obsłudze, czego potrzebuje, zaś Tomek, ze swoim nienagannym

angielskim, natychmiast jej pomógł.

– Jestem ci naprawdę wdzięczna – podziękowała mu, gdy

wyszli z  budynku. – To wstyd, że nie mogłam się dogadać, mimo

tych wszystkich lat spędzonych na kursach angielskiego.

– Szło ci całkiem dobrze – pocieszał ją, bo widział, że naprawdę

wprawiło ją to w  zażenowanie. – Za kilka tygodni nie będziesz

miała już żadnych problemów, to kwestia, jak to się mówi,

„osłuchania się”.

Szli blisko siebie bardzo wąskim chodnikiem. Gdy ich oczy

spotykały się, zaglądał w nie bardzo głęboko, bo czuł, że polubił tę

dziewczynę. Równie głęboko zaglądał w  jej dekolt i  czuł, że

z  każdym krokiem lubi ją coraz bardziej. Lidka miała proste

brązowe włosy, które swobodnie wpadały pomiędzy rytmicznie

falujące piersi. Sam prawie odczuwał to lekkie łaskotanie i  miał

wielką ochotę odgarnąć te włosy, wydostać je z  tego ciepłego

zakątka. Nie zdawał sobie sprawy, jak oczywiste było dla niej to,

o czym wtedy myślał.

Widok jej mlecznoczekoladowej skóry, a  także unoszących się

przy każdym oddechu ciężkich piersi oraz odsłoniętej, opalonej

szyi przywołał w  myślach nocą, onanizując się pod prysznicem.

Wrócił do pokoju odprężony, ale jej obraz nie chciał zniknąć

i  erotyczne napięcie szybko powróciło. Nabrał wielkiej ochoty, aby

zrobić to znowu, jego penis nadal stał sztywny niczym drewniany

pal. Niepewny swoich zamiarów spojrzał na telefon, wiedział, że


jest w  nim jej numer. Wymienili się nimi „tak na wszelki

wypadek”.

– A  jeśli nie wywarłem na niej dobrego wrażenia...? – wahał

się jeszcze przez chwilę. – Może uzna mnie za zwyrodnialca? –

W  tym momencie jednak logiczne myślenie przysłonięte zostało

zwierzęcym instynktem i absolutnie nie miało siły przebicia.

– Lidka... – szepnął do słuchawki, kiedy odebrała. Miała ciepły,

przyjazny, nieco przyzwalający głos. – Mam cholernie wielką

ochotę...

– Ja też... – wtrąciła, a on odniósł wrażenie, że czekała na ten

telefon. – Podaj mi adres, zaraz tam będę – poprosiła, zupełnie

niezaskoczona.
Rozdział 2

Kilka minut po dwudziestej pierwszej Agata i  Mirka zasiadły

przy kuchennym stole w  mieszkaniu Ewki. Wszystkie czekały na

przyjście swojej przyjaciółki Róży i  na to, aż świeżo upieczony

sernik nieco ostygnie, aby można go było pokroić i  przenieść się

wraz z  nim na kanapę w  pokoju gościnnym. Piły, jak zawsze,

swoje ulubione porto, od którego szybko szumiało im w głowach.

Agata nigdy nie wypijała więcej niż dwie lampki, nie jadła też

wypieków Ewki, zbyt mocno dbała o  to, aby nie stracić wcięcia

w  talii. Wszystko przeliczała na kalorie, a  te z  kolei na czas, jaki

będzie musiała spędzić na bieżni, aby je spalić. Uważała, że

krótka chwila przyjemności przy stole nie jest warta tylu

wyrzeczeń.

Mirka za to niczym nie gardziła, dużo jadła, jeszcze więcej

piła, a  i  tak figurę miała doskonałą, co doprowadzało Agatę

niemalże do łez.

– Piękne macie to mieszkanie, u  nikogo jeszcze nie widziałam

takiej przestronnej kuchni! – Mirka zachwalała mieszkanie Ewki,

zawsze robiła to szczerze. Rzeczywiście było niestandardowe,

jasne i  rozległe, wszystkie przejścia zostały w  nim poszerzone,

a  ściany przebudowane. Osobliwy klimat nadawały mu czarno-

białe fotografie przyrody, mocno powiększone i  podświetlone

w  jakiś magiczny sposób. Zdjęcia te zrobiła niegdyś Ewka,

fotografowanie było jej prawdziwą pasją, którą niestety porzuciła

po wypadku córki.
Gdy pięć lat temu jej córeczka Anetka jechała rowerem

z  dziadkiem, który wiózł ją w  krzesełku za sobą, uderzył w  nich

samochód prowadzony przez młodego kierowcę. Ojciec Ewki zmarł

w szpitalu. Dziewczynka długo walczyła o życie, ocaliło ją jedynie

to, że podczas wypadku miała na głowie kask. Miała wówczas trzy

latka. Niestety, od tamtej pory nie odzyskała sprawności fizycznej

i jak mówili lekarze, nie miała na to szans również w przyszłości,

czego jej rodzice nigdy nie przyjęli do wiadomości. To właśnie

dlatego wszystko w  ich mieszkaniu zostało urządzone tak, aby

poruszanie się na wózku było dla niej jak najmniej uciążliwe.

Gdy Ewka i  jej mąż Sebastian zrozumieli, że ich dziecko musi

jeździć na wózku, kupili to mieszkanie, chociaż wcale nie było ich

na nie stać. Wzięli ogromny kredyt, którego spłata z  miesiąca na

miesiąc była coraz trudniejsza. Ani na chwilę nie przestawali

walczyć o  zdrowie córeczki. Niestety, rehabilitacje, sanatoria,

sprzęty do ćwiczeń były niemiłosiernie drogie. Ewka sprzedała

wtedy swój sprzęt fotograficzny, który kolekcjonowała latami.

Potrzeby własne i swojej drugiej córki zredukowali wraz z mężem

do minimum, ale i tak z trudem wiązali koniec z końcem.

Z  czasem zabrakło rzeczy, których mogliby się jeszcze pozbyć,

a  lista niezbędnych wydatków związanych z  Anetką ciągle się

wydłużała. To właśnie wtedy podjęli trudną decyzję o  wyjeździe

męża Ewki za granicę.

Sebastian porzucił pracę na dwa etaty w  szkole muzycznej

i  wyemigrował do Norwegii, gdzie jeden z  jego byłych uczniów

załatwił mu pracę w  paczkowalni. W  domu nie bywał prawie

wcale, dzięki czemu w  ciągu trzech lat udało mu się spłacić


znaczną część kredytu i  wynająć prywatną rehabilitantkę. To

sprawiło, że Anetka poczyniła znaczne postępy.

Sernik Ewki roztaczał swoją słodką woń w  całym mieszkaniu.

Smakował równie dobrze, jak wyglądał, więc Mirka, zupełnie

ignorując zdrowy rozsądek, pochłonęła kolejny jego kawałek,

popijając winem.

– Tak się czasami nad wami zastanawiam... – zagadnęła,

oblizując palce. Ewka i  Agata spojrzały na nią pytająco, alkohol

bowiem zdążył już wymalować na ich twarzach rumieńce niczym

u  rosyjskich księżniczek. – No, nad tym, jak to jest z  wami

i waszymi potrzebami? Dlaczego takie fajne babki jak wy, bądź co

bądź samotne, nie znajdą sobie miłych chłopców, aby się trochę

rozerwać, odprężyć? Przecież możliwości macie nieograniczone!

Naprawdę nie brakuje wam starego, dobrego seksu? – Od zawsze

było wiadomo, iż Mirka miała dość nowatorskie podejście do

kwestii wierności małżeńskiej i  spraw damsko-męskich w  ogóle.

Różnice poglądów dotyczące tych zagadnień często bywały

tematem zaciętych dyskusji pomiędzy przyjaciółkami.

– Nie wiem jak ty... – głos zabrała Ewka. – Ale ja nie mam

nawet czasu zastanawiać się nad tym, czy nie brakuje mi

pieprzenia. Całą energię zużywam na dzieci i  dom. Resztki sił,

jakie mi pozostają, zużywam na was, moje kochane... – W  geście

totalnej bezradności rozrzuciła ręce na boki.

– A ja... – Agata zaczęła się zastanawiać. – To trudne... Tomka

nie ma od roku...

– No właśnie! – Mirka wyraźnie zachęcała ją do zwierzeń. –

Kawał czasu, a ty ciągle młoda!


– Początkowo bardzo cierpiałam, i  to nie z  powodu braku

seksu z nim, ale braku jego codziennej obecności przy mnie. Same

wiecie, co się ze mną wtedy działo, byłam jak cień. Po kilku

miesiącach przywykłam, że sypiam sama, skupiłam się na

dzieciach, tak jak Ewa, no i  oczywiście na pracy, chociaż jej nie

cierpię.

– Ściemniasz. Nie wierzę, że przestałaś odczuwać podstawowe

ludzkie potrzeby! – Mirka domagała się szczegółów.

– Oczywiście, że nie – zaśmiała się Agata. – Potrzebę snu,

jedzenia i ciepła odczuwam nieprzerwanie.

– Coś kręcisz... – Ewka również to wyczuła. – Mów szczerze,

nam przecież możesz.

– Chodzi o  to... Chciałabym to dobrze ująć, ale nie wiem jak.

Być może im dłużej trwa moja samotność, tym bardziej mam

ochotę...

– Wiedziałam, jednak jesteś normalna! – Mirka poczuła

satysfakcję.

– Czekaj, nie skończyłam. Problem jest w tym, że nie tyle mam

ochotę na seks z  mężem, co na wykorzystanie jego nieobecności

i spróbowanie tego, czego nie skosztowałam przed ślubem...

Zaskoczenie zatkało przyjaciółkom usta. Czegoś takiego

w  życiu by się po niej nie spodziewały. Nawet sama Agata była

zdumiona tym, że w  końcu jednoznacznie nazwała to, co kołatało

jej w głowie od pewnego czasu.

– Muszę przyznać, że mnie zatkało. – Twarz Ewki wyrażała

dezaprobatę. – Do głowy by mi nie przyszło, że kuszą cię jakieś

poboczne przygody. Ty i Tomek jesteście najbardziej zgraną parą,

jaką znam. Zanim cokolwiek zrobisz, dobrze się zastanów.


– I nie zrozumiałyście. To nie jest tak, że ja szukam czegoś na

boku, bo nie szukam. Chyba nie jestem z  tych, co potrafią łączyć

romans z  życiem rodzinnym. Tak się tylko ostatnio

zastanawiałam nad tym, czy będąc od zawsze z  jednym facetem,

czegoś przypadkiem nie straciłam.

– Jestem pewna, że straciłaś! – Mirka nie miała co do tego

żadnych wątpliwości. – Uważam, że człowiek, niezależnie od płci,

nie jest stworzony do monogamii. To wbrew naturze.

– Czy to, co mówisz, jest potwierdzone naukowo, czy to twoja

osobista teoria? – Drwina w głosie Ewki była oczywista. Mirka już

dawno się do tego przyzwyczaiła, prawdopodobnie dlatego tym

razem nie zwróciła na nią uwagi.

– Czyż w  zgodzie z  naturą nie jest dążenie do szczęścia, do

zadowolenia? Przecież właśnie o  to nam wszystkim chodzi, no

same powiedzcie.

Agata skinęła głową na znak zgody, Ewka zaś tylko obojętnie

wzruszyła ramionami.

– Właśnie! – Mirka postanowiła kontynuować myśl. – A  więc

i  w  seksie powinno się do tego dążyć, w  końcu to część naszego

życia. Ale żeby poczuć zadowolenie w tej dziedzinie, potrzebna jest

adrenalina, nowe bodźce, świeże doznania. A  o  jakiej adrenalinie

możemy mówić, gdy przez lata sypia się z tą samą osobą?

– Jak zwykle wszystko upraszczasz. – Ewka zmieniła pozycję,

wyprostowała się i  była gotowa do obrony swoich racji. –

W wieloletnim związku może nie ma wiele adrenaliny, ale jest coś

ważniejszego, miłość i szacunek.

– Jasne – Mirka zgodziła się z nią, odstawiając pusty kieliszek.

– Tylko czy szacunek może podniecać? Czy to, że kogoś kochasz,


jest równoznaczne z tym, że będziesz miała orgazm?

– Przecież nie można sprowadzać życia do seksu! – Ewka

walczyła coraz bardziej zaciekle, Agata przyglądała się temu

spektaklowi ciekawa jego zakończenia. – Ja naprawdę nie

odczuwam jego braku. Zupełnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego

ty tak za nim szalejesz, mi zwyczajnie się nie chce, podobnie jak

nie chce mi się ćwiczyć co rano.

Pyszne, małe kanapeczki znikały z  talerza jedna po drugiej,

wina ubywało, a porozumienia na próżno by upatrywać.

– Może jeszcze tego nie wiecie, ale mam własną teorię na

temat tego, dlaczego niektórzy ludzie nie potrzebują seksu –

rzekła Mirka.

– Dlaczego mnie to nie dziwi? – Roześmiała się Agata.

– Myślę, że jeżeli kobieta albo facet mówią, że seksu nie

potrzebują, nie lubią lub mogą się bez niego obejść, znaczy to

tylko tyle, że nigdy w  życiu nie zaznali prawdziwej ekstazy,

nieziemskiego orgazmu. Każdy, kto chociaż raz w życiu uniósł się

ponad ziemię z  prawdziwej rozkoszy, zawsze będzie dążył do

zaznania tego ponownie. To instynkt!

– Ale my jesteśmy ludźmi, nie kierujemy się instynktami,

mamy uczucia i  rozum. To odróżnia nas od prymitywnych

zwierząt – upierała się Ewka.

– Ależ oczywiście, że kierujemy się instynktami, chociaż

przyznaję, że nie tylko nimi. – Atmosfera stawała się coraz

bardziej napięta.

„Dobrze, że na stole nie ma noży” – pomyślała Agata, czując

podskórnie, że bardziej zgadza się ze stanowiskiem Mirki niż


Ewki. To było dla niej zaskakujące, bowiem nigdy wcześniej nie

podzielała takiego podejścia do życia, jakie miała Mirka.

– Mira, a  nie martwi cię to, że dla tych cielesnych

przyjemności, które tak tobą zawładnęły, ryzykujesz losem

własnej rodziny? Czy naprawdę fizyczne doznania są dla ciebie

najważniejsze? Wydaje mi się to niezbyt normalne. – Światło

płynące ze ścian lekko rozjaśniało coraz bardziej napiętą twarz

Ewki. Ileż to już razy starała się wytłumaczyć Mirce, że

zachowuje się po prostu głupio, jednak do tej pory efektów tych

rozmów nie było widać. Dobrze wiedziała, że i tym razem niczego

nie wskóra, nie byłaby jednak sobą, gdyby jej odpuściła.

– Seks, moja kochana, jest ważny dla każdego, kto wie, czym

on jest. On jest jak czwarte koło w  samochodzie, niezbędny, aby

jechać. Jeśli go zabraknie, to oczywiście siłą rozpędu można

ujechać nawet spory kawałek, ale komfort jazdy jest słaby,

niestety.

– Chcesz powiedzieć, że ja i  Agata ciągniemy nasze

małżeństwa siłą rozpędu, bo nie mamy tego twojego czwartego

koła, czyli bzykanka? – Ewka poczuła się urażona. Agata

natomiast pomyślała, że może w  tym, co mówi Mirka, jest jakaś

racja, bo przecież komfort „jazdy” małżeńskiej znacznie się im obu

pogorszył, odkąd zostały same. Zachowała jednak te przemyślenia

dla siebie, zdając sobie sprawę, że rano wraz z  utratą promili

może porzucić również tę myśl.

– Tylko się nie obrażaj... – W  tej chwili Mirka zdała sobie

sprawę, że prawdopodobnie zagalopowała się w  swoim wywodzie.

Co innego rozważania teoretyczne, a  co innego przypisywanie

niemiłych komentarzy swoim przyjaciółkom. Nie miała przecież


zamiaru krytykować sposobu ich życia, tak jak one nigdy nie

krytykowały jej.

– Nie obrażam, ale muszę się napić. – Ewka dolała sobie wina

i  upiła solidny łyk. – Jak to możliwe, że wciąż cię kocham, skoro

czasami mam ochotę zwyczajnie skopać ci tyłek?!

– Mnie najwyraźniej nie da się nie kochać! – Mirka również

obniżyła ton. Przez te wszystkie lata, które spędziły ze sobą,

poznały się już tak dobrze, że żadne różnice poglądów nie mogły

ich ze sobą skłócić. A  przynajmniej nie na długo. Postawa Mirki

kształtowała się latami, a  one były tego świadkami. Od

najmłodszych lat Mirka powtarzała, że mężczyźni są źli i  nie

można im ufać, że nigdy nie wyjdzie za mąż i  nie będzie miała

dzieci. Nie wyrosła z  tych poglądów. Miała wielu adoratorów,

niejeden stracił dla niej głowę, ale ona z  nikim nie potrafiła

związać się na dłużej niż pół roku. Gdy jej związki zaczynały robić

się poważne, uciekała. Nie wzruszały jej złamane serca, które

porzucała bez mrugnięcia okiem. Z  dnia na dzień z  czułej i  –

wydawałoby się – zakochanej kobiety stawała się soplem lodu.

Jako dziecko Mirka nigdy nie zaznała miłości, jak sama

mówiła, z  winy ojca. Jej matka, chorobliwie w  nim zakochana,

popadała w obłęd, gdy co kilka miesięcy wyprowadzał się do innej

kochanki. Gdy znikał, matka Mirki pogrążała się w  głębokiej

depresji, a kiedy wracał, ogarniała ją taka euforia, że zapominała

o swoich dzieciach.

Prawdopodobnie Mirka wytrwałaby w swoim przekonaniu i do

dziś pozostała singielką, gdyby nie spotkała na swej drodze

Macieja. Schemat się powtórzył, bo kiedy już zamierzała go rzucić,

okazało się, że jest w  ciąży. Była zdruzgotana. Nigdy nie


zapominała o  połknięciu pigułki, nigdy poza tym jednym razem.

Bez skrupułów zdecydowała się na aborcję, powstrzymał ją jednak

brak pieniędzy. To, że dała się Maciejowi namówić na ślub

i  urodzenie dziecka, to – jak stwierdziła później – wina

hormonów. Rafałek przyszedł na świat słaby i mały, Mirka karciła

za to siebie. Uważała, że dziecko czując, iż od początku było

niechciane, nie miało motywacji, by żyć. Wtedy dopiero obudził się

w  niej instynkt macierzyński i  zapałała do syna miłością taką,

o  której istnieniu nie miała dotąd pojęcia. Macieja także

pokochała na swój sposób, głównie za to, że to dzięki niemu ich

szkrab w  ogóle się urodził. Lecz była to bardzo dziwna miłość,

niełatwa ani dla niej, ani dla niego. Może chodziło tu bardziej

o wdzięczność, przywiązanie, szacunek?

Wieczór niepostrzeżenie starzał się. W  miarę, jak ubywało

wina, tematy rozmów stawały się coraz lżejsze, a  przyjaciółki

rechotały coraz częściej z  coraz bardziej banalnych powodów.

Wszystkie lubiły ten stan głupkowatego odprężenia, który

przynosił ulgę skołatanym nerwom i zmęczonym ciałom.

Agata, dopuszczona nareszcie do głosu, nieśmiało wspomniała

o  koledze z  biura, niejakim Janku. Mężczyzna od pewnego czasu

wyraźnie się nią zainteresował, chociaż nie zrobił niczego wprost.

Nieustannie jednak krążył, kluczył, kombinował.

– Ciągle się pyta, czy czegoś nie potrzebuję, przynosi mi kawę

z  bufetu, prawi niewinne komplementy – opowiadała, bo

przyjaciółki podchwyciły nowy wątek i ciągnęły ją za język.

– A  jakie to są „niewinne komplementy”? – Ewka miała

szelmowski uśmiech.

– Mówi na przykład: „Masz śliczny kolor tej bluzeczki”.


– I  to ma być komplement? Chyba dla producenta farb do

tkanin! – Ewka parsknęła. – Powinien był raczej powiedzieć, że

tobie pięknie w tym kolorze!

– No właśnie – Agata przyznała jej rację. – Dlatego mówię, że

te komplementy są jakieś takie... okrężne. Niby wiem, co chce

powiedzieć, ale on tego nie mówi, więc nie mogę zareagować.

Ciche pukanie do drzwi sprawiło, że zamilkły, nasłuchując, co

nastąpi dalej. Wszystkie trzy siedziały wygodnie wśród poduszek,

z nogami na niskim stoliku, i żadna nie miała ochoty podnieść się

stamtąd bez powodu, więc kilka razy upewniały się, czy pukanie

nie jest jedynie wytworem ich nietrzeźwych umysłów.

– Jednak ktoś puka – uznała Ewka. – I chyba nawet wiem kto!

– Wygrzebała się ze swojego legowiska i  boso pobiegła w  stronę

drzwi. Wróciła po minucie, a wraz z nią do pokoju weszła Róża.

– Sorry, że dopiero teraz. Miałam poważną rozmowę z  mężem

i  nie mogłam przerwać. Ale mam za to wiadomość, której się nie

spodziewacie. – Zdjęła z  siebie mały sweterek i  zamaszystym

ruchem posłała go w  odległy kąt pokoju. Zwinnie przeskoczyła

przez oparcie kanapy i wcisnęła się pomiędzy Agatę i Mirkę. Była

tak drobna, że żadna z  nich nie odczuła nawet, że zrobiło się

ciaśniej. – Chcemy mieć dziecko! – oświadczyła dumnie, a  ton jej

głosu dawał do zrozumienia, że jest na to absolutnie

zdecydowana.

– No nie, zwariowałaś? – Reakcja Mirki była natychmiastowa

i oczywista. – Nie brałaś dziś prochów albo wzięłaś ich za dużo!

Róża chwilowo skupiła się na serniku, który podała jej Ewka,

zostawiając przyjaciółkom czas na przyswojenie informacji, którą

właśnie od niej otrzymały.


– Mówiłaś przecież, że ostatnio tobie i Leszkowi nie bardzo się

układa, może to nie jest odpowiednia chwila na taką decyzję... –

Ewka swoje wątpliwości potrafiła wyrażać dużo bardziej

dyplomatycznie niż jej poprzedniczka.

– Ewka ma rację, jeśli macie problemy, dziecko ich nie

naprawi. Lepiej się wstrzymaj, aż między wami się ociepli. –

Agata również nie była zachwycona tym, co usłyszała.

– Jakie tam problemy, ponarzekałam trochę, bo mieliśmy

słabszy okres, to wszystko. Lesiu to Lesiu, nikogo innego nie mam

i  mieć nie chcę. – Róża widząc, że nie ma co liczyć na to, że ktoś

w  tym pokoju ją obsłuży, sama wstała i  podeszła do oszklonej

komódki, skąd wyjęła dla siebie kieliszek. Nalała do niego resztkę

wina i wypiła je, czując jego rozgrzewającą moc. Przełknęła głośno

i  dokończyła wcześniejsze rozważania. – Przemyślałam to

dokładnie razem z  Lesiem... Nic wam wcześniej nie mówiłam, bo

myślałam, że to pragnienie minie mi po okresie, po porcji słodyczy

lub po szaleńczych zakupach. Nie minęło. My naprawdę tego

chcemy. Nie potrafię się już od tej myśli uwolnić.

– A  co, jeśli wasze problemy są poważniejsze, niż ci się zdaje?

Nie podejmuj takiej decyzji pochopnie! – Przez Ewkę jak zawsze

przemawiała troska.

– Nasze problemy, jak oboje wywnioskowaliśmy, wynikają

właśnie z tego, że nie mamy jeszcze dzieci. Między nami powstała

jakaś pustka, nieobsadzone miejsce, które podświadomie drażni

nas oboje. Poza tym mam trzydzieści dwa lata, zegar biologiczny

bije nieubłaganie. Nie mam czasu na grymasy, a na Leszku mogę

polegać, jest odpowiedzialny, troskliwy i  mądry. Ma naprawdę

dobre geny, w  jego rodzinie są sami wysoko wykształceni, a  brat


jego matki zna sześć języków. – Kobiety popatrzyły po sobie, nie

kryjąc zdziwienia.

– Wybierasz ojca dla swojego dziecka, biorąc pod uwagę

bystrość jego plemników? – Agata nie wierzyła własnym uszom.

– Toż to szczyt wyrachowania. – Ewka tylko udawała

oburzenie.

– Co złego jest w  tym, że już dziś dbam o  to, aby za kilka lat

nie wstydzić się na wywiadówkach?

– A  co zrobisz, jeśli urodzisz, a  między wami nic się nie

poprawi? – Mirka nie pozwalała zbić się z tropu.

– Nie poprawi się, gdy nie urodzę, to pewne. Ale gdy już

zostaniemy rodzicami, będziemy mieli więcej powodów, aby starać

się bardziej. Jeśli będzie trzeba, zafundujemy sobie terapię.

– Terapię, moja kochana, to ja zalecałabym teraz. – Mirka

patrzyła na Różę karcącym wzrokiem i  kręciła głową

z dezaprobatą. – To, co mówisz, nie jest normalne.

– Dogadał kocioł garnkowi, czy jak to tam szło... Czy twoje

podwójne życie jest normalne? Albo życie Agaty czy Ewki, które

prowadzą je właściwie samotnie, mimo że na palcach wciąż mają

obrączki? Sebastian prawie nie zna własnych dzieci, czy to jest

normalne?

– Nie denerwuj się już, jako przyszła mama musisz o  siebie

dbać. – Agata uśmiechnęła się. – Przecież wiesz, że my zawsze

będziemy po twojej stronie i  kibicujemy ci we wszystkim, co

robisz. Zaskoczyłaś nas, ale osobiście przyznaję ci rację, już czas,

abyś sama się przekonała, czym jest życie matki.

– No właśnie! Już dawno powinnam się była zdecydować. Wy

macie odchowane dzieci, a ja... może jestem bezpłodna?


– Jasne, to po co łykasz pastylki? – parsknęła Mirka.

– No, może jestem, a nie wiem?

– Pamiętam, jak byłam w  liceum i  też tak o  sobie myślałam...

– Agata uśmiechnęła się do tych odległych wspomnień. – Od lat

współżyłam z  Tomkiem i  nic się nie działo, mimo że się nie

zabezpieczaliśmy. Kolejne koleżanki zaliczały wpadki, a my ciągle

nic. Byłam pewna, że jestem bezpłodna... ależ człowiek był głupi.

– Teraz już chyba nie wierzysz w ślepy los i zabezpieczasz się?

– upewniała się Mirka.

– Teraz to Tomusia niestety nie ma i ciąża mi nie zagraża, ale

jak przyjeżdża taki wyposzczony, to na wszelki wypadek

założyłam sobie spiralkę. Lekkoduchem już nie jestem.

– Widzisz, kwiatuszku... – Ewka przeszła z  drugiego końca

narożnej kanapy tylko po to, by objąć przyjaciółkę. – Twoja

bezpłodność jest pewnie taka sama jak Agaty, więc nie

dramatyzuj, tylko działaj, jeśli naprawdę tego chcesz. – Uścisnęły

się mocno i Ewka chwiejnym krokiem wróciła na swoje miejsce.

– Strasznie tego chcę, aż trudno mi zrozumieć, skąd wzięła się

we mnie ta potrzeba, i  to od razu taka silna. Marzę, by wziąć

w  ramiona takie moje maleńkie, różowe bobo, tulić je, całować je,

chronić...

– Hola, hola, zapomniałaś jeszcze o  kilku szczegółach! –

zawołała Mirka. – Zanim do tego dojdzie, najpierw będziesz tyła

jak wieloryb, puchła jak balon, miała żylaki, hemoroidy i rozstępy

jak Wielki Kanion, a  na końcu tej niesamowitej metamorfozy

będziesz wyła z  bólu na porodówce, błagając lekarzy, aby cię

dobili. I  bądź pewna... – spojrzała przyjaciółce prosto w  oczy ze


stoickim spokojem – żaden z  tych drani w  fartuchach tego nie

zrobi.

– Kiedyś bałam się tych twoich opowieści, ale teraz nie czuję

żadnego strachu, wiem, czego chcę i  zrobię to. Chcę mieć dziecko,

rozumiecie?

Zrozumiały. Róża dojrzała. Później niż większość kobiet, ale

dopadła ją ta nieprzeparta potrzeba bycia mamą. Od tej chwili

stało się jasne, że nie zazna spokoju, póki tej potrzeby nie

zaspokoi.

– Zwariowała, słowo daję, zwariowała! – Oczy Mirki wywróciły

się białkami ku górze w teatralnym geście oburzenia.

– Dzieci są sensem mojego życia, waszego zresztą też – Ewka

zwróciła się do Agaty i  Mirki. – Więc bardzo się cieszę, że

nareszcie się zdecydowałaś – puściła „powietrznego” buziaka do

Róży.

– Będziesz miała ślicznego, piegowatego bobasa – Agata

przeszła w  stan euforii. Teraz ona otuliła przyjaciółkę ramieniem

i piskliwym głosikiem dodała:

– Takiego, który z  grubymi udami i  kuperkiem w  pieluszce

będzie łaził na czworaka pomiędzy naszymi nogami. Już się nie

mogę doczekać!

– Dajcie mi jeszcze wina, bo nie zniosę tej paplaniny! – Mirka

poderwała się nagle i  przeszła przez pokój. Uśmiechając się,

podeszła do bohaterki wieczoru, ujęła jej głowę w dłonie, spojrzała

w oczy i cmoknęła w czoło. – No dobra, moje błogosławieństwo też

masz, ale nie mów, że cię nie ostrzegałam.


Rozdział 3

Agata, stojąc nago przed lustrem w łazience, wyprostowała się,

oglądając najpierw jeden profil, później drugi. Spojrzała na

pośladki, brzuch i biust. Piersi nie były duże, takie przeciętne „b”,

miały kształt piłeczek, ale raczej do rugby niż tych okrągłych. To

karmienie dzieci pozbawiło je naturalnych krągłości i  odebrało

sprężystość. Jednak godziny ćwiczeń z  hantlami robiły swoje,

utrzymywały je w  całkiem nienagannej formie. Największa dumą

Agaty był jednak brzuch, płaski i  twardy, z  zarysem mięśni pod

cienką warstwą skóry.

W  pępku lśnił kolczyk, pamiątka po pewnym szalonym

weekendzie sprzed dwóch lat. Róża obchodziła swoje trzydzieste

urodziny, które postanowiły uczcić w  ośrodku SPA. Robiły

wszystko, co kobiety lubią robić najbardziej, a więc piły szampana

w  jacuzzi, poddawały swoje ciała rozkosznym masażom,

odwiedziły fryzjerkę i  manikiurzystkę. U  kosmetyczki, kiedy ich

skóra wchłaniała algi morskie, poczuły, że do pełni satysfakcji

jeszcze im czegoś brakuje. Chciały zrobić coś, co uwieczni ten

wyjazd w ich pamięci i połączy je jakimś symbolem. Pomysł Mirki

o  wytatuowaniu się został jednogłośnie odrzucony. Pomysł Agaty

o  zaobrączkowaniu uznały za zbyt pospolity. Ewka zaś, nieźle już

wstawiona szampanem, zaproponowała, że może należałoby

w  końcu skonsumować ten ich wieloletni związek w  sypialni. To

z  pewnością pozostawiłoby im niezatarte wspomnienia. Przystały

jednak na pomysł Róży i  zgodnie z  nim przebiły sobie pępki na


znak solidarności, przyjaźni i również po to, aby pamiętać o dniu,

w którym szczególnie dobrze się bawiły.

Agata rozsmarowała w  dłoniach pachnący balsam, po czym,

zaczynając od stóp, rozprowadziła go po całym ciele. Rozgrzana

pod prysznicem skóra łapczywie chłonęła białą maź. Proces był

długi i  staranny, a  gdy dobiegł końca, Agata ponownie, prężąc

ciało, obejrzała swoje odbicie.

– Jest nieźle – mruknęła do siebie. – Szczęściarz z  ciebie,

Tomeczku. – Mimo zadowolenia z  własnego wyglądu, na twarzy

miała smutek, tęskniła. Męża brakowało jej raz mocniej, innym

razem słabiej, ale dziś wypadało na „bardziej”. Czując, że jedyne,

czego pragnie w  tej chwili, to usłyszeć jego głos, sięgnęła po

telefon.

– Kotku, odbierz, chcę ci powiedzieć, jak bardzo jestem

samotna w tej łazience!

Ale długi, przerywany sygnał poinformował ją, że linia jest

zajęta.

Mieszkając z rodzicami i dorastającymi dziećmi, rzadko bywali

sami. Często właśnie tu, w  łazience, ukrywali się przed

wszystkimi i  kochali, gdy naszła ich nagła ochota. Teraz była tu

tylko ona i  jej wielka potrzeba bycia z  mężczyzną. Niestety, nie

miała go przy sobie...

Agata zwinnie wydobyła krem ze słoiczka i  lekko wklepała

w  twarz. Nałożyła podkład, cienie i  czarny, przedłużający rzęsy

tusz. Pomalowała usta. „Jestem gotowa” – pomyślała. – „To znaczy

będę, gdy się ubiorę”.

Kolejna próba połączenia się z  Tomkiem skończyła się tak

samo jak pierwsza, telefon był zajęty.


– Cholera, z kim ty tak gadasz? Jestem tu sama i spragniona,

a ty masz to gdzieś! – zagrzmiała do słuchawki, wiedząc, że i tak

jej nie usłyszy.

Ale telefon odpowiedział jej wibracją. Odebrała natychmiast.

– Cześć skarbie – usłyszała. – Coś się stało, że dzwonisz tak

rano?

– Halo, kotku... – Ucieszyła się, a cała złość, jaką przed chwilą

do niego czuła, nagle odeszła. – Oj, stało się, stało... – mówiła,

przeciągając sylaby w  dobrze mu znany sposób. – Bardzo za tobą

tęsknię... Jestem w naszej łazience, naga, chętna...

– Kochanie... – Prawie poczuła jego gorący oddech. – Naga,

gotowa, mówisz...

– Pięknie pachnę różanym balsamem, pamiętasz, jak gładka

staje się od niego moja skóra?

– Agatko, chcesz mnie zadręczyć, jestem w  pracy... – szepnął,

ale ona wiedziała, że nadal chce jej słuchać.

– Idź gdzieś, gdzie będziesz sam... – Odgłos kroków świadczył

o tym, że posłuchał jej natychmiast.

– Jestem...

– Ze mną jesteś tu, w naszej łazience. Właśnie wyszliśmy spod

prysznica i  teraz smarujesz mi plecy balsamem. – Serce Agaty

przyśpieszyło.

– Mów, mów do mnie... – błagalny głos Tomka był ledwie

zrozumiały.

– Robisz to okrężnymi ruchami, silnie uciskając w  okolicy

karku tak, jak lubię. Obserwujesz, jak moje biodra krążą

miarowo, czujesz, że cię pragnę, że jestem gotowa... Patrzysz na

mój wypięty tyłek, ocierasz się o  niego... Jesteś sztywny i  nie


możesz powstrzymywać się dłużej, musisz wejść we mnie

natychmiast... – Jej szept był namiętny, oddech rozpalał głodną

wyobraźnię.

– Jesteś cudowna, ko-chaaam cięęęę mo-jaaaa su-cz-koooo... –

sylabizował z  trudem. Krew w  nim wrzała, ciałem wstrząsał

dreszcz podniecenia.

Agata usiadła na chłodnej podłodze, w  jednej ręce trzymała

telefon, drugą swobodnie przesuwała po rozpalonej, spragnionej

dotyku skórze. Fala przeszywającej na wskroś rozkoszy nadeszła

niemalże natychmiast. Chłodne palce wsunęła pomiędzy uda,

musnęła nimi najczulsze z  miejsc. Zamknęła oczy.

W  ciemnościach zobaczyła tysiące świetlików, które swym

szalonym tańcem przyprawiły ją o  zawrót głowy. Całą sobą

chłonęła pieszczotę, której dawno nie czuła, szybko zbliżała się do

spełnienia, które było tuż przed nią...

– Agata, jasna cholera! – Głos Tomka zadziałał jak kubeł

zimnej wody. – Zrobiłem to, jesteś niesamowita!

– Ale... – Chciała go zatrzymać, powiedzieć, że ona też

próbowała, że była tuż-tuż, że potrzebuje jeszcze odrobiny jego

szeptu.

– Tak, kiciu? – zapytał, jak gdyby nic szczególnego się nie

wydarzyło. Brzmiał tak pospolicie, zwyczajnie, że ręka Agaty

machinalnie odskoczyła od miejsca, które przed chwilą

przyjemnie drażniła. Pierwszy raz w życiu mąż wydał jej się obcy,

a  jego głos zimny, wręcz drażniący. Poczuła się zawstydzona

i żałowała, że dała ponieść się chwili.

– Cieszę się, że było ci dobrze – powiedziała równie oschle,

marząc, aby już skończyć to nieudane przedstawienie.


– Muszę wracać do pracy. – On chyba też nie miał ochoty tego

przedłużać. – Chłopaki będą się nabijać, że mam problemy

z jelitami.

– Jasne, idź, miłego dnia.

– Kocham cię, Agatko.

– Ja ciebie też – odpowiedziała, mimo że czuła tylko tyle, że

zrobiła z siebie głupka.

Złość minęła jej dopiero wtedy, gdy jadąc do pracy swoim

małym autkiem, zagłuszyła myśli bardzo głośną muzyką.

Skubikowski śpiewał z  taką pasją, że przy refrenie mogłaby już

nawet zatańczyć. Wysiadając na bankowym parkingu, czuła

rozpierającą ją energię, była wesoła i  odprężona. Niestety, widok

biurka i  stosu papierów przygotowanych do analizy, ponownie ją

przygnębił.

– Szlag jasny! – przeklęła po cichu. – Znowu flaki z olejem. Czy

tak będzie wyglądała cała reszta mojego życia? Papiery, dom

i zakupy w supermarkecie, szaleństwo jak cholera!

– Dzień dobry! – Uprzejmy głos Janka, który od niedawna

pracował z  nią i  panią Jadzią w  tym samym pokoju, przepędził

czarne chmury znad jej głowy.

– Witaj, przepraszam, nie zauważyłam cię.

– Myślę, że za coś takiego powinienem domagać się przeprosin,

ale widzę, że nie najlepszy masz dziś humor, więc zamilknę.

Lepiej zrobię, jeśli nie będę pogrążał się w twej niełasce.

– Humor miałam doskonały, dopóki nie usiadłam w tym fotelu

– wyznała Agata.

– Co, niewygodny? Jeśli chcesz, możesz wziąć mój.


– Chodzi o to, że każdego ranka, codziennie od nowa dociera do

mnie, że moje życie to jedna wielka nuda.

– Ten fotel ci to mówi? – zażartował Janek, próbując

wykorzystać chwilę rozmowy na temat inny niż służbowy.

Pracował z  nią w  tym biurze od sześciu miesięcy, chociaż ona

zauważyła go dopiero kilka tygodni temu. Rzadko bywali sami,

więc większość rozmów była zdawkowa i  dotyczyła pracy. Agata,

mimo że Janek starał się, jak mógł, zaskarbić sobie jej życzliwość,

traktowała go raczej jako „element wyposażenia pokoju”. Teraz za

wszelką cenę chciał zatrzymać na sobie jej uwagę, starał się

okazać zrozumienie, zanim znowu go spławi.

– Każdego czasami nachodzą takie przemyślenia i  wtedy

potrzebna jest rozmowa z  kimś, kto potrafi uświadomić, że wcale

nie jest tak źle.

– Jasne, szkoda tylko, że akurat nikogo takiego nie mam pod

ręką.

– Oczywiście, że masz, wystarczy się rozejrzeć – mówiąc to,

Janek zabawnie uniósł brwi i  szeroko rozłożył ramiona. Agata

parsknęła pustym śmiechem. – Tuż obok siebie masz

sympatycznego kolegę, który zawsze chętnie cię wysłucha,

pocieszy, a nawet przytuli, jeśli zajdzie taka potrzeba.

– Wybacz... – Jego poza, wskazująca na to, że jest gotów do

przytulenia choćby „zaraz”, bawiła ją, ale starała się być

powściągliwa. – Chyba jednak wolałabym zadzwonić do

przyjaciółki.

– Rozumiem, w delikatny sposób mówisz mi: „Spadaj!”.

– Wcale nie – zaprzeczyła natychmiast zbyt entuzjastycznie,

jak sądziła. Ale naprawdę nie chciała, aby tak pomyślał. Dziś po
raz pierwszy Janek wydał się jej naprawdę sympatycznym

gościem. – Nie widzę przeszkód, aby czasami porozmawiać. Skoro

pracujemy w  jednym biurze, dobrze byłoby wiedzieć o  sobie co

nieco.

– Więc może wyskoczymy po południu na kawę i  pączki? –

Tym razem nie tracił czasu i  po raz pierwszy przełamał przy niej

nienaturalną dla siebie nieśmiałość.

– Mowy nie ma, żadnych pączków, ale kawa i pogaduchy mogą

być – zgodziła się.

Siląc się na obojętny wyraz twarzy, włączyła komputer. Miała

nadzieję, że wygląda na taką, dla której umawianie się z  obcym

facetem na kawę nie stanowi żadnego problemu. Nachyliła się nad

stertą papierów, które dotyczyły nie wiadomo czego, a  mimo to

przestały ją już tak przerażać jak jeszcze przed chwilą. W monitor

patrzyła tępo, tłumacząc sobie: „To zwykła kawa,

niezobowiązująca rozmowa jak z  koleżanką, nic w  tym

szczególnego. Tylko czy dobrze zrobiłam, zmieniając akurat dziś

kolor szminki, może w poprzedniej było mi lepiej?”.

Janek również symulował oddanie się pracy, przekładając

kartki z  kupki na kupkę i  bezmyślnie naciskając klawisze. Miał

nadzieję zagłuszyć tym dziki łomot swojego serca, uradowanego

daną mu szansą. Bo miał nadzieję, że to szansa.

W  stosunku do Agaty od początku czuł chłopięcy lęk, coś

takiego ostatni raz przydarzyło mu się, gdy się jeszcze nie golił.

Janek lubił kobiety i  one lubiły jego, dzięki swojemu urokowi

i niewymuszonej uprzejmości potrafił załatwić każdą sprawę, o ile

rozmawiał o niej z przedstawicielką płci pięknej. Nawet jego żona


wiedziała, że jeśli trzeba przedrzeć się przez machinę urzędowej

biurokracji, jest to idealne zadanie dla Janka.

Z  Agatą wszystko wyglądało inaczej. Od miesięcy próbował

nawiązać z  nią bardziej przyjacielską rozmowę. Częstował ją

owocami z  ogrodu rodziców, specjalnie dla niej wybierał

najdorodniejsze okazy jabłek i  pachnących gruszek. Gdy szedł do

bufetu, zawsze pytał, czy ona czegoś nie potrzebuje, modląc się

w  duchu, aby zażądała czegoś niezwykłego. Mógłby wtedy

wykazać się inwencją i zdobyć dla niej wszystko, o co by poprosiła.

Ona jednak ani razu nie posunęła się o  krok w  okazywaniu mu

sympatii. Owszem, uśmiechała się miło, grzecznie pytała

o  samopoczucie, ale nigdy nie uczyniła nic, co pozwoliłoby mu

mieć nadzieję, że go lubi. Intensywnie poszukiwał sposobu

zwrócenia na siebie jej uwagi i  dziś jego cierpliwość została

nagrodzona. Nareszcie byli umówieni.

Sen Janka stał się jawą, w  samo południe siedzieli przy

niewielkim stoliku, popijając kawę, pretekst milionów ludzkich

spotkań. On, jak zawsze, zadowalał się mocną czarną, ona

niezmiennie pół na pół z mlekiem, ale bez cukru.

– Nie dasz się skusić na pączka, jesteś pewna?

– Nie mogę, jeśli zjem jednego, będę miała ochotę na więcej.

Wolę nie zaczynać.

– A  co w  tym złego, jeśli sięgniesz po więcej. Takiej kobiecie

jak ty należy się... – nie dokończył, czując, że zrobił zbyt duże

kroki. Agata odniosła wrażenie, że niekoniecznie miał na myśli

pączki. Patrzył na nią inaczej niż w biurze, odważniej. Nie uciekał

wzrokiem, gdy ich oczy się spotykały, nabierał pewności siebie.


– Mam swoje priorytety. Jestem na tyle duża, że wiem, iż miło

jest, dopóki czuje się ten smaczek. Słodycz niestety mija szybko,

zostają natomiast wyrzuty sumienia.

– Z powodu pączka? – Udawał, że nie rozumie.

– Z powodu pączka też. – Teraz ona przytrzymała go wzrokiem

o kilka chwil za długo.

Podnieśli do ust filiżanki, wytrzymując wzajemne spojrzenia,

które aż iskrzyły. Agatę zaskoczyła dzielność, jaką wykazała

w tym pojedynku spojrzeń. Janek w pierwszej chwili poczuł lekką

panikę, bojąc się, że może oblać się rumieńcem jak pryszczaty

szczeniak. Szybko jednak zapanował nad sobą, gdyż poczuł, jak

bardzo jest mu przyjemnie, gdy patrzy na nią z  bliska w  tak

odważny sposób. Miałby teraz ochotę wyciągnąć rękę i  pogładzić

jej twarz, dotknąć ust, ale jedyne, co mógł zrobić, to pić cholerną

kawę i gapić się na nią jak osioł.

Następnego dnia, w  porze obiadu, Janek ponownie zdobył się

na odwagę i  zaproponował Agacie wyjście do baru, do którego –

jak wiedział – ona czasami chodzi. Nie miał pewności, czy się

zgodzi, wciąż nie wiedział, czy darzy go sympatią, czy tylko

służbową grzecznością.

– To dobry pomysł – poparła, nieświadomie sprawiając mu

ulgę. – Dobrze tam karmią, a  ja jestem strasznie głodna –

skłamała, sama nie wiedząc dlaczego. Nie tylko nie była głodna,

ale obiad o tej godzinie absolutnie nie był w jej stylu. – Już drugi

raz wychodzimy razem, jeszcze chwila i zaczną o nas plotkować.

– Martwi cię to? – zapytał kpiąco.

– Właściwie nie. Przynajmniej wprowadzimy do tej skamieliny

trochę prawdziwego życia.


– Oj, tak, to by się przydało. Czasami odnoszę wrażenie, że za

tymi biurkami to nie ludzie siedzą, a figury woskowe.

– Te figury woskowe wszystko widzą i  słyszą, więc uważaj –

roześmiała się, zachwycając Janka drobniutkimi zmarszczkami

w kącikach ust. Dziś wyglądała jeszcze piękniej niż wczoraj, jasne

włosy spięte na karku lśniły w  promieniach majowego słońca.

Oczy błyszczały jej z zadowolenia.

– Pięknie dziś wyglądasz. – Ten komplement nie zabrzmiał jak

frazes. Janek powiedział go z takim przekonaniem i uwielbieniem

w  głosie, że nie można było nie uwierzyć w  jego szczerość. Ta

kobieta miała w  sobie coś, co sprawiało, że uwielbiał na nią

patrzeć. Nie chodziło o  urodę, o  rysy twarzy czy figurę. Ona,

świadomie bądź nie, uwodziła go sposobem, w  jaki odgarniała

włosy, patrzyła, siadała, podnosiła do ust kubek kawy. Kochał

podglądać, jak po kilku godzinach pracy przy biurku dyskretnie

zdejmowała swoje szpilki i  myśląc, że nikt tego nie widzi,

rozciągała się w fotelu. Robiła wtedy stopami takie małe kręgi tuż

nad ziemią. Nigdy nie pomyślałaby, że każdy jej ruch jest bacznie

obserwowany przez mężczyznę zatopionego w  pracy, a  siedzącego

przy biurku za jej plecami. On tymczasem delektował się tym

widokiem, marząc, by móc pomasować te jej stopy, dotknąć ich

ustami, pieścić.

– Szczerze mówiąc – zagadnęła, mrużąc oczy od słońca –

straciłam ochotę na zupę. Nie mam ochoty w  taką piękną pogodę

cisnąć się w  zatłoczonym barze. Może znajdziemy sobie jakiś

skwerek i  zjemy coś na trawie? – Nachyliła się nad swoją torbą,

rozpaczliwie szukając w  niej okularów przeciwsłonecznych. Kilka

blond kosmyków zsunęło się na jej czoło, dmuchnęła w nie, chcąc,


aby wróciły na swoje miejsce, ale one niesfornie łaskotały ją

w  nos. Zanim zobaczyła, najpierw poczuła, że czyjaś dłoń

ostrożnie, z  nadmierną wręcz troskliwością odgarnia jej te włosy

i  zakłada za ucho. Ich spojrzenia spotkały się, pozostając ze sobą

na długo. Niespodziewanie poczuli się tak, jakby zostali w mieście

sami. Świat rozpłynął się jak obraz odbity w  tafli wody, którą

zmącono.

– Mam je – powiedziała cichutko, machając przed nosem

Janka ciemnymi okularami.

Uśmiechnął się i chwytając ją za nadgarstek niczym niesforne

dziecko, poprowadził za sobą. Szła posłusznie, zastanawiając się,

dlaczego nie trzyma jej za dłoń, byłoby to dużo milsze. Ale szybko

skarciła się za rozwiązłość swojej wyobraźni. Usiedli na rozległym

trawniku ukrytym za murami starego kościoła. Świeżo skoszona

trawa pachniała soczyście, Agata opierając się o  nią rękoma,

mocno napięła mięśnie całego ciała i  rozciągnęła je w  ten sam

sposób, w  jaki skrycie robiła to w  biurze. Zwinnym ruchem

zsunęła ze stóp czarne szpilki, które upadły bezszelestnie, każda

w innym kierunku.

– Boże, jak cudownie! – zachwyciła się. – Teraz to wolałabym

pracować przy koszeniu trawników niż w  naszym biurze,

przynajmniej mogłabym nacieszyć się słońcem.

Janek odwinął kanapki, które kupili po drodze, i miał właśnie

wbić zęby w  jedną z  nich, gdy Agata uniosła stopy lekko nad

ziemią i  zarysowała nimi kółka w  powietrzu. Dreszcz nastroszył

mu włoski na karku. Nie było już mowy o tym, aby mógł przegryźć

cokolwiek, z  trudem przełykał ślinę. Odłożył jedzenie i  przysunął

się nieco bliżej.


– Chodzenie w  takich butach musi być bardzo męczące. –

Rzucił okiem na przewrócone szpilki.

– Nie jest tak źle, lata wprawy, ale czasami miło jest je zdjąć.

– Moim zdaniem producenci czegoś takiego powinni dołączać

do każdej pary karnet na masaż stóp.

– To byłoby niebo. Masaż stóp to jedna z  tych rzeczy, których

nigdy nie mam dosyć. – Ledwo skończyła mówić, zaraz się

zorientowała, że on właśnie na to czekał.

– Mogę? – zapytał niepewnie, zerkając to na nią, to na jej

stopy.

Agata zastygła w  bezruchu z  ustami wypchanymi czarnym

chlebem. Poczuła się zakłopotana, ale sama postawiła się pod tym

murem. „Właściwie, dlaczego nie?” – w  myślach dodawała sobie

odwagi. Nie wiedząc, co powiedzieć, przyzwalająco skinęła głową.

Janek ujął stopę Agaty w obie dłonie i oparł na swoim kolanie.

Muzyka grała w  jego sercu. Czując pod palcami aksamitną

delikatność cieniutkich pończoch, cieszył się jak dziecko, które

znalazło pod choinką wymarzony prezent. Kciuki Janka

umiejętnie uciskały stopę w  sposób przynoszący przyjemność

i  ulgę. Był delikatny, a  jednocześnie stanowczy w  tym, co robił.

Miał cudownie zwinne dłonie, które krążyły po jej palcach i pięcie,

sprawiając, że zażenowanie ją opuściło, a  na twarzy ponownie

pojawił się uśmiech zadowolenia. Okręcając się lekko, zwróciła

twarz w  kierunku słońca, chcąc uchwycić na policzki jego

promienie.

„Właściwie dlaczego nie?” – zadowolona z  siebie, pomyślała

ponownie. A  on po raz drugi tego samego dnia powtórzył

komplement:
– Naprawdę pięknie dziś wyglądasz. – Nachylił się i pocałował

ją w kostkę. Nie zareagowała, udała, że nic nie poczuła.


Rozdział 4

Było po dwudziestej drugiej, a  Ewka nadal tkwiła przy desce

do prasowania, jakby od tego zależeć miały losy świata. Sterta

dziewczęcych sukienek, koszulek i  innych świeżo upranych rzeczy

kurczyła się, ale bardzo powoli. Mimo że Ewka miała za sobą

wyjątkowo męczący dzień, nie odpuszczała sobie. Rano jej

samochód nie odpalił. Zmuszona była go zostawić i  gnać przez

miasto, pchając wózek inwalidzki swojej córki. Anetka miała sesję

naświetlań, na które nie mogły się spóźnić. Dziewczynka, jak

mówiła jej mama, miała muchy w  nosie, ponieważ zbliżał się

wyjazd na turnus rehabilitacyjny, a ona znosiła je coraz gorzej.

– Chyba nic by się nie stało, jeśli raz pozwoliłabyś mi nie

jechać – marudziła.

Ale Ewka, jeżeli chodziło o  rehabilitację, była nieustępliwa,

ten temat nigdy nie podlegał dyskusji. Mimo to Aneta próbowała

negocjować:

– Mamo, ja nie chcę jechać, nie lubię tego, nie pojadę!

– Przestań mnie już męczyć, kochanie – krzyknęła zasapana

Ewa. – Widzisz chyba, że ledwo cię pcham, nie mam teraz siły po

raz kolejny tłumaczyć ci, dlaczego nie wolno opuszczać turnusów.

– Zadzwonię do taty, on się zgodzi, żebym została w domu!

– Z  pewnością się zgodzi, zwłaszcza, że trudno było cię tam

wcisnąć i  że wszystko jest już zapłacone. – Godzina była bardzo

wczesna, ale miasto tętniło życiem, jakby nigdy nie zwalniało.

Wszyscy gdzieś się śpieszyli i  mało kto się uśmiechał. Nagle

Aneta zaczęła wrzeszczeć na całe gardło, miotać rękoma na


wszystkie strony i  z  furią trząść głową. Oczy przechodniów

zwróciły się na nią, większość z  nich miała zniesmaczone miny,

zastanawiając się, co też ta okropna matka zrobiła swemu

choremu dziecku.

– Aneta, uspokój się, przestań! – Ewka próbowała przytrzymać

córkę za ręce, ale to jeszcze bardziej ją rozzłościło. – Wszyscy na

nas patrzą, proszę cię! – Czuła, że jej twarz płonie ze złości. Miała

ochotę złapać małą za ramiona i zdrowo potrząsnąć, ale zaciskając

zęby, jeszcze panowała nad sobą.

Zatrzymała wózek, uklękła przed nim i  mówiąc najłagodniej,

jak w tej chwili mogła, poprosiła raz jeszcze:

– Przestań krzyczeć, dlaczego mi to robisz? Porozmawiamy

o  tym w  domu, tylko się uspokój, proszę. – Dziewczynka nie

reagowała, krzyczała wniebogłosy i  rzucała się z  zacięciem

furiata.

Ewka chwyciła jej twarz w  dłonie i  skierowała wzrok córki na

siebie. Anetka niespodziewanie zamilkła, ręce opadły jej na

kolana. Nieruchomym wzrokiem popatrzyła na matkę i  zbladła

jak kreda. Zanim Ewka zdążyła zareagować, gwałtowne torsje

wyrzuciły całą zawartość żołądka Anety prosto w dekolt Ewki.

– Jezusie święty – tyle zdołała z  siebie wydobyć. Wstała

ostrożnie, czując, jak pod sukienką kolacja, śniadanie i Bóg wie co

jeszcze spływa jej grubą, ciepłą strugą aż do pępka. Oczy

napełniły jej się łzami, ze złości, z  bezsilności, ze zmęczenia.

Aneta wlepiła w matkę przerażone ślepia.

– Mamo, przepraszam, nie chciałam... – Skuliła się

zawstydzona.
– Cicho! – Ostre spojrzenie matki było bardziej karcące niż

potok słów. Ewka, kipiąc gniewem, chwyciła wózek i  pognała

w stronę domu, gubiąc po drodze resztki pokarmu odklejające się

od jej ciała i ubrania.

Wieczorem zadzwoniła do męża.

– Sebastian, ja już nie daję rady. – Rozpłakała się do

słuchawki.

– Ale kochanie, spokojnie, powiedz, co się stało – usłyszała jego

ciepły, opiekuńczy głos.

– Chcę, żebyś był tu ze mną, żebyś mi pomógł.

– Wiem, że jesteś przemęczona, ale to już długo nie potrwa.

– Przestań kłamać! – wrzasnęła mu do ucha. – Ile razy to już

mówiłeś? Od trzech lat prawie się nie widujemy, nie wiesz, co tu

się dzieje, ile pracy muszę wkładać w to wszystko!

– Doskonale wiem, kochanie – mówił spokojnie. – Ale przecież

oboje tak ustaliliśmy, prawda? Potrzebowaliśmy tych pieniędzy,

sama wiesz.

Ewka wydmuchała nos w  chusteczkę, a  oczy otarła rękawem

swetra.

– Cholera jasna! – Po chwili miała już zupełnie normalny,

opanowany ton. – Wybacz, że tak się rozkleiłam. Wiem, że robisz

to wszystko dla nas i że tobie też nie jest łatwo.

– Powiedz mi teraz spokojnie, co się stało?

„Mówić, nie mówić?” – wahała się. – „Ale to przecież jego

dzieci, jeśli nie będę mu o  nich opowiadała, wcale ich nie będzie

znał”.

– No, Ewa... – ponaglał.


– Anetka nie chce jechać na turnus – zaczęła niepewnie. – Nie

pierwszy raz robi mi z  tego powodu awanturę. Ostatnio

oświadczyła, że kocha tylko ciebie, bo ja jestem jędzą i  męczę ją.

A dzisiaj w środku miasta dostała ataku szału i zwymiotowała mi

prosto między cycki.

– Nie denerwuj się już, porozmawiam z nią.

– To jeszcze nie wszystko! – Uznała, że nadszedł czas

porozmawiać z  mężem szczerze. – Sylwia jest coraz bardziej

smutna. Nie ma ojca i nie ma matki, bo ja nigdy nie mam dla niej

czasu. Moje przyjaciółki stroją się i  mają jakieś rozrywki,

odwiedzają znajomych, pracują, a  ja? Ja mam tylko rehabilitacje,

sprzątanie i  odrabianie zadań domowych. Ty nawet nie wiesz,

jaką mam fryzurę, właściwie włosy wcale nie są mi potrzebne, bo

tylko sterczą i  straszą! – Znowu się rozpłakała. Szlochała przez

kilka minut, a Sebastian w milczeniu czekał, aż skończy.

– Kiciu, obiecuję wszystko przemyśleć – zapewnił ją, gdy

znowu słuchała. – Zadzwonię za kilka dni i  razem ustalimy

ostateczny termin mojego powrotu, dobrze?

– Dobrze – poczuła powrót nadziei.

– Muszę wrócić, bo przecież nie może tak być, aby moja kicia

chodziła nieuczesana, prawda? – Roześmiał się, a  Ewkę ogarnął

spokój. Wiedziała, że z  Sebastianem wszystko będzie wyglądało

inaczej, lepiej. On był taki mądry, opanowany i dobry, wprowadzał

do domu spokój i dawał wszystkim swoim dziewczynkom poczucie

bezpieczeństwa. Od lat kochała go tą samą, silną i  prawdziwą

miłością.

Po rozmowie z  mężem odzyskała siły do dalszej walki

o  wszystko. Wyjęła deskę do prasowania i  przyniosła stertę


wypranych ubrań.

– Wyjazd już za dwa dni, córeńko – mruczała do siebie. – I nic

mnie przed nim nie powstrzyma.


Rozdział 5

Maj tego roku był wyjątkowo ciepły i  słoneczny, wiosna

leżakowała na skwerach i trawnikach. Ludzie, jacyś piękniejsi niż

zwykle, wydawali się szczęśliwsi i milsi dla siebie. Soczysta zieleń

młodych liści wszystkich nastrajała optymistycznie. Wśród tych,

którzy dostrzegali najdrobniejsze szczegóły majowego piękna,

napawali się nimi i intensywnie cieszyli życiem, była Mirka, która

przeżywała właśnie najdłuższy romans swojego życia.

Szef ochrony miejskiego muzeum był krzepkim, przystojnym

facetem, chociaż sporo od niej starszym. Od kilku lat pozostawał

w  stanie wolnym, twierdząc, że skoro przez dwadzieścia lat był

dobrym mężem, to po śmierci żony ma prawo poszaleć. W sposobie

myślenia byli z  Mirką podobni, może dlatego ich związek

utrzymywał się dłużej niż inne. Staszek niczego od niej nie

wymagał, nie wypytywał o  życie rodzinne i  nie przejawiał

najmniejszych oznak zazdrości. Spotykali się tylko wtedy, gdy

oboje mieli na to ochotę, a  odmowa randki, nawet w  ostatniej

chwili, nigdy nie była problemem. Przy nim Mirka niczego nie

musiała udawać, była sobą, jak przy żadnym innym mężczyźnie.

Niezależnie od tego, co robiła i  jak wyglądała, Staszek zawsze

okazywał jej szacunek i  ciepłe, niemalże ojcowskie uczucia. Seks

w tym związku nie był na pierwszym planie, co ona sama uważała

za niezgodne ze swoją naturą.

Agata nie posunęła się do romansu, chociaż bez wątpienia

również odczuwała skutki ocieplenia klimatu. Nie narzekała już

na nudę w  pracy, wręcz przeciwnie, szła do banku uśmiechnięta


i  w  dobrym nastroju. Promieniała nie mniej niż majowe słońce.

Wiedziała, że w  małym biurowym pokoju spotka kogoś, kto

ucieszy się na jej widok, kto zapyta, jak się czuje i  czy ma ochotę

na kawę, kogoś, kto powie jej, jak pięknie wygląda i  pachnie.

Dzięki temu poczuje się młoda i  będzie mogła flirtować,

oczywiście w granicach określonej przez siebie przyzwoitości.

Byli też tacy, na których uroki wiosny nie działały wcale.

Ewka, wyraźnie zmęczona, myślała tylko o  tym, że rano ma

pociąg do Kudowy, do którego musi zapakować swoją zbuntowaną

córkę. Młodszą córkę po raz kolejny musi pozostawić pod opieką

babci, co powodowało kolejną walkę z wyrzutami sumienia, że nie

radzi sobie ze wszystkim tak, jak powinna, i  że nie jest dobrą

matką dla Sylwii.

Róża, mimo że żadna z  przyjaciółek jeszcze tego nie

zauważyła, również była obojętna na otaczające ją piękno

majowego parku. Niewiele mówiła, oczy miała smutne, a  myśli

odległe. Dobry nastrój, jaki panował na ich pikniku, nie ułatwiał

jej zwierzeń, na które dziś liczyła.

Wszystkie cztery leżały na czerwonym kocu niczym kiełbaski

na półmisku i  gapiły się w  obłoki unoszące się nad ich głowami.

Ten koc był nie byle jaki – był kultowy, pamiętał majówki sprzed

wielu lat, które urządzały sobie jako panienki, a  później jako

młode mamy. Teraz, po zjedzeniu obiadu „na wynos”, czuły się

pełne i zatopione w lenistwie, cieszyły się tym nicnierobieniem.

– Nie wydaje wam się... – Mirka kręciła się pomiędzy Ewką

a Różą – że ten koc z każdym rokiem robi się coraz węższy?

– Dobrze wiesz, że to nie koc się kurczy! – roześmiała się

Agata. – To my jesteśmy coraz większe.


– Ty akurat nic się nie zmieniasz. – Ewka obróciła się na bok,

aby móc patrzyć na przyjaciółki. – Jak cię dziś zobaczyłam,

natychmiast rzuciło mi się w oczy, że wyglądasz kwitnąco.

– Ja też to zauważyłam – dodała Mirka. – Jakaś taka

promienna jesteś, niby ta sama, a  jednak nie do końca. Coś się

w  tobie zmieniło, tylko nie wiem co. Przyznaj się! – zawołała,

doznając nagłego olśnienia. – Zrobiłaś lifting?

– Nigdy w  życiu! – Agata oburzyła się. – Nigdy w  życiu, do

czterdziestki! – sprostowała.

– A  może Tomek wrócił i  tak ci humor poprawił, że aż

wypiękniałaś? – Mirka nadal dociekała.

– Tomek ciężko pracuje na cholerne mieszkanie – głos Agaty

nieco się złamał. – Tylko obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, to

nie będzie miał z kim w nim zamieszkać.

– Pokłóciliście się, o co? – Mirka spoważniała.

– Nie, nie było żadnej kłótni, tylko mam jakieś dziwne

przeczucie. Nie, żebym coś konkretnego wiedziała, ale... – urwała,

nie wiedząc, jak nazwać nieuzasadnioną podejrzliwość dotyczącą

męża, która towarzyszyła jej od jakiegoś czasu.

– Brzmi nieciekawie. – Ewka, jak zawsze wyczulona na

wszystkie problemy, była ciekawa szczegółów. – Opowiadaj, co się

dzieje.

– To chyba jakiś mały kryzys. Pewnie wkrótce minie, więc

niepotrzebnie o  tym myślę, ale trudno mi przestać. Bo kiedy do

niego dzwonię podczas jego przerwy, wiecznie ma zajęty telefon.

Kiedyś dzwonił do mnie nocą, szeptaliśmy sobie czułe słówka, było

miło, teraz już tego nie robi, rzekomo szybko zasypia. Nie pyta,
jaką mam na sobie bieliznę, nie mówi, że tęskni, jakoś tak

chłodno się między nami zrobiło.

– To wszystko to tylko poszlaki albo jeszcze mniej, Agatko. –

Ewce najwyraźniej ulżyło. – My, żony emigrantów, musimy

nauczyć się żyć z  naszymi podejrzeniami. W  innym przypadku

mogłybyśmy się tak nakręcić, że nikomu by to na dobre nie

wyszło.

– A  ja myślę, że nasza kobieca intuicja jest niezwykle czułym

instrumentem i  nie należy jej lekceważyć. – Mirka uważała

wyrozumiałość Ewki za nieuzasadnioną.

– My z  Sebastianem przeżywaliśmy wiele słabszych chwil,

zanim przyzwyczailiśmy się do życia na odległość. Jedyne

rozwiązanie, to wzajemnie sobie zaufać. Niedobrze jest wierzyć we

wszystko, co podsuwa nam wyobraźnia.

– Więc powinnam się martwić czy nie?

– Martwienie się może tylko zaszkodzić twojej urodzie, więc

lepiej tego nie rób – radziła Mirka. – Ale bądź czujna. Zaskocz go,

zadzwoń w  nocy, wyczuj, czy nie będzie unikał namiętnej

rozmowy. Domagaj się czułych słów. Ale nawet, jeżeli kogoś ma, co

w  jego przypadku jest mało prawdopodobne, to raczej nigdy się

o tym nie dowiesz.

– Mi też się wydaje, że on nie byłby do tego zdolny. Same

wiecie, jaki jest i  że było nam ze sobą dobrze... – Agata usiłowała

przekonać nie tylko przyjaciółki, ale również siebie. Do niedawna

dałaby sobie rękę obciąć, że Tomek jest i  pozostanie jej wierny.

Ale odkąd sama tak chętnie wdała się w  biurowy flirt, straciła tę

pewność.
– Nie nakręcajcie się, dziewczyny. Trochę więcej wiary w ludzi.

Ja wierzę w Tomka tak samo mocno jak w mojego Sebastiana.

– A ja... – Mirka mówiła, przegryzając kolejnego herbatnika. –

Nie wierzę ani im, ani żadnemu innemu. Mówiąc krótko: nie

wierzę w wierność po grób.

– Swojemu Maciusiowi też nie wierzysz? – kąśliwie zapytała

Ewka.

– Przecież mówię, że żadnemu. Dlatego nie sprawdzam go, nie

kontroluję, bo biorę pod uwagę, że mogłabym coś znaleźć. A po co

nam to, dobrze jest, jak jest, mamy cudowne dziecko i  cieszymy

się życiem. Jeśli Maciej mnie zdradza, nie chcę o tym wiedzieć, bo

nie chcę żadnych zmian w swoim życiu.

– Nie wiem, jak możesz funkcjonować w  ten sposób. – Ewka

pokręciła głową ze zdziwieniem. – Dobrze, że znamy się od

dziecka, bo gdybym poznała cię dziś, raczej nie zostałybyśmy

przyjaciółkami.

– A  ty, Różyczko, co taka milcząca jesteś, zasnęłaś? –

zainteresowała się Mirka. Wszystkie spojrzały na nią – leżała

z  rękoma zawiniętymi wokół brzucha i  wyglądała, jakby

naprawdę spała. Ale nie spała, zatopiła się we własnych myślach,

czekając cierpliwie, aż zostanie dopuszczona do głosu.

– Słucham tego waszego paplania i  nie mogę się doczekać,

kiedy skończycie – powiedziała szorstko, siadając. – Dziś chciałam

podzielić się z  wami czymś szczególnie dla mnie ważnym, ale nie

mogę dopchać się do mównicy. – Dziewczyny porobiły zdziwione

miny, ale szybko, jedna po drugiej, domyśliły się, jaką nowinę

usłyszą w  tej chwili. Ta wiadomość, szczególnie ważna dla Róży,

jak sama powiedziała, wyjaśni jej nie najlepszy wygląd,


podkrążone oczy i  przybity nastrój – wiadomo było, że to wina

hormonów.

– Ja już wiem – pochwaliła się Agata. – Jesteś w ciąży! – Jako

pierwsza zarzuciła Róży ręce na szyję i wycałowała jej policzki.

– Wspaniale, podejrzewałam to od kilku dni! – Ewka

natychmiast dołączyła do uścisków.

– Ale masz tempo, dziewczyno. Cóż mogę powiedzieć w  tej

sytuacji, gratuluję! – powiedziała Mirka nieco mniej

entuzjastycznie, ale z  głębi serca. Już miała zamiar, w  ślad za

poprzedniczkami, przytulić przyszłą mamę, ale patrząc na nią,

zauważyła, że coś zbyt mało ma w sobie radości.

– Przestańcie... – Głos Róży łamał się. Lekko, niczym

dokuczliwe muchy, odepchnęła od siebie ręce, które ją obwiesiły.

– Jak to, nie jesteś w ciąży? – Zdziwienie Agaty wypisane było

w jej rozszerzonych źrenicach.

– No to żeśmy się wygłupiły! – Mirka starała się uśmiechać. –

Ale skoro gratulacje już zebrałaś, to teraz nie masz wyjścia,

musisz zaskoczyć.

Ewka w milczeniu obserwowała, jak Róża stara się zapanować

nad łzami pchającymi się jej do oczu. Miała niedobre przeczucia.

Dały przyjaciółce chwilę, aby mogła zebrać się i  powiedzieć to, co

zamierzała.

– Nic z tego nie będzie – przemówiła po chwili zapatrzenia się

w  dal. – Nie będzie żadnej ciąży. Nigdy nie zostanę matką. Nie

przytulę do piersi różowego bobasa, nie będę zmieniała pieluszek

i  nigdy nie będę całowała maleńkich stópek – powiedziawszy to

wszystko jednym tchem, skuliła się i  zwinęła jak kwiat

o zmierzchu.
– Kochanie, co się stało? Z  pewnością nie jest aż tak źle, tylko

jeszcze o  tym nie wiesz. – Ewka starała się ostrożnie dobierać

słowa, czując, że jeśli dotknie najczulszego punktu, Róża się

rozklei.

Kobiety zacieśniły swój krąg, przysuwając się bliżej siebie.

Nagle ich czerwony koc zrobił się dużo większy, niż to się

wydawało przed chwilą. Agata wzięła Różę za jej maleńką, chudą

rękę, Mirka troskliwie otuliła ją ramieniem.

– Kochanie, powiedz nam, co się stało? – poprosiła szeptem.

– Mam niedrożność jajników, endometrioza. Szanse na zajście

w ciążę – zero, szanse na wyleczenie – również zero.

– Endo... co? W  życiu o  czymś takim nie słyszałam. Czy to coś

groźnego, trzeba cię operować? – Mirka jako pierwsza zarzuciła

Różę pytaniami.

– Mogę z  tym żyć tak jak tysiące innych kobiet, które nawet

nie wiedzą, że chorują. Prawdopodobnie mam to od lat, to

schorzenie jest trudne do zdiagnozowania. Moje stadium jest

bardzo zaawansowane, brak szans na zapłodnienie. Nie trzeba mi

było zwlekać tak długo – żałośnie pociągnęła nosem.

– Jesteś pewna, że nic nie można zrobić? – Agata czule

gładziła jej dłoń. – Może powinnaś zmienić lekarza?

– Już zmieniłam, powiedział to samo. Od kilku dni nic innego

z  Lesiem nie robimy, tylko szukamy rozwiązania. On się

kompletnie załamał. Na pewno wkrótce mnie zostawi. – Tym

razem rozpłakała się na dobre. Kilka minut trwało, zanim

nagromadzone łzy wypłynęły, a ona nieco się uspokoiła. – Jedyne,

co może nam pomóc, to in vitro – dodała z beznadzieją w głosie.


– A widzisz, czyli to żaden wyrok! – Mirka rozpromieniła się. –

Jest szansa, więc będziesz miała tego swojego bobasa. Teraz in

vitro to prosty zabieg, raz-dwa i masz brzuszek.

– Ja nawet znam rodzinę, która ma dwoje dzieci dzięki tej

metodzie. – Ewka również podchwyciła nutkę nadziei. – Mają

dwóch chłopców, prześlicznych, zdrowych.

– Tak... – w głosie Róży nie było nic z radości, jaka ogarnęła jej

przyjaciółki. – Ale czy wy wiecie, ile taki zabieg kosztuje?

Najmniej piętnaście tysięcy, a  to przy dużym szczęściu. Częściej

jednak trzeba wyłożyć czterdzieści kawałków lub więcej. Nie stać

nas na to. Nie mamy żadnych oszczędności. Kredytu nam nie

dadzą, bo go już wzięliśmy na kawalerkę i  samochód. Macie

niepotrzebne cztery dychy? Macie? – powtórzyła pytanie

z wyrzutem.

– Ej, kobieto! – zagrzmiała Ewka i  popatrzyła Róży prosto

w twarz. – Pieniądze mogą być problemem, ale dopóki jest szansa,

trzeba kombinować, nie wolno wam się załamywać. Wciąż masz

jajniki i macicę, nie odebrano ci wszystkiego, ciesz się tym.

Może dlatego, że była najstarsza, a może dlatego, że taka była

jej natura, Ewka od zawsze miała zwyczaj matkowania swoim

przyjaciółkom. Najczęściej to właśnie ona miewała dobre pomysły,

była najbardziej rozsądna i  pokazywała im, jak zdystansować się

wobec problemów. W  każdej sytuacji potrafiła dokopać się do

nadziei, nawet tej ukrytej bardzo głęboko.

Teraz zaczerwienione oczy jej przyjaciółki patrzyły na nią

w oczekiwaniu i pytały: „Co mam robić?”.

– Kiedy Bóg zamyka drzwi, otwiera okno... – Ewka łagodnym

ruchem pogładziła drobną twarz Róży. – Nie wiem, kto tak


powiedział, ale wierzę w to – wyznała. – Coś wymyślimy, obiecuję,

tylko się nie zamartwiaj. Wrócimy do sprawy za dwa tygodnie, jak

przyjadę z  turnusu. Do tego czasu ochłoń i  uspokój Leszka. Coś

wymyślimy – powtórzyła obietnicę.

Róża wyposażona została w  nową nadzieję. Ewka nigdy nie

rzucała słów na wiatr, więc zaufała jej i  trzymała się tego przez

cały okres pobytu przyjaciółki w sanatorium.

Ewka natomiast podczas podróży i  dwutygodniowego pobytu

na turnusie rehabilitacyjnym swojej córki zachodziła w  głowę,

skąd wziąć pieniądze na in vitro Róży. Żaden mądry pomysł nie

przychodził jej do głowy, co frustrowało ją każdego dnia coraz

bardziej. Zamierzała wrócić z  gotową receptą na sukces, ale

zaczynała wątpić, czy nie obiecała swojej przyjaciółce zbyt wiele.


Rozdział 6

W  piątkowe wieczory Mirka rzadko bywała w  domu, ale tym

razem została z  synem, ponieważ Maciej zapowiedział, że

z  powodu kwartalnej narady zarządu wróci późno. Maciej

zajmował stanowisko zastępcy kierownika marketingu w  dużej

firmie produkującej wyroby czekoladowe. Od kilkunastu miesięcy

liczył na awans. Jego szef miał wkrótce przejść na emeryturę,

a  on jako zastępca w  naturalny sposób spodziewał się zająć jego

miejsce. Wychodząc rano do pracy, był przekonany, że to dziś

właśnie jest ten wielki dzień.

– Kochanie... – szepnął do żony przed wyjściem. – Myślę, że nie

zapeszymy, wstawiając szampana do lodówki.

– Zrobię to z  rozkoszą. – Mirka z  kubkiem kawy w  ręku

i  w  szlafroku w  różowe motylki wyglądała tego ranka bardzo

słodko. Bez makijażu miała dziecięcą urodę, mały nosek, małe

usta, małą brodę. Podeszła do Maćka i  wspinając się na palce,

pocałowała go, że aż na ustach poczuł smak kawy.

– Szkoda, że muszę iść, chętnie bym został i odwinął cię z tego

szlafroczka... – Jego dłoń zsunęła się po ciele żony i zatrzymała na

pośladku. Uszczypnął ją lekko.

– Ktoś musi na nas pracować, więc idź już. Ale jak wrócisz, to

pozwolę ci upić mnie szampanem, wiesz, co się wtedy ze mną

dzieje w sypialni...

Obietnica zawarta w  jej głosie przyprawiła go o  dreszcz.

Uwielbiał ją w  stanie lekkiego alkoholowego zamroczenia, miała

wtedy niespożyty temperament, przejmowała inicjatywę


i  pozwalała mu w  łóżku na wszystko. Godziła się nawet na to,

czego zazwyczaj odmawiała, a  więc na wykorzystanie zabawek

z sex-shopu. Była dzika, głośna i nieokiełznana. Dla niego alkohol

był afrodyzjakiem, polepszaczem ich intymnego życia, dla niej był

elementem niezbędnym. Bez kilku kieliszków wina nie umiała

cieszyć się z jego pieszczot, każde zbliżenie skracała do minimum.

Gdyby nie promile we krwi, jego dotyk mógłby okazać się trudny

do zniesienia, dawno już przestała odczuwać podniecenie

w sypialni. Od lat udawała orgazm, myśląc podczas gry wstępnej:

„Do brzegu, Maciuś, do brzegu”.

Tego ranka Maciej wyszedł do pracy podwójnie szczęśliwy –

raz, że pewien był awansu, a  po drugie – miał obiecaną upojną

noc ze swoją uroczą żoneczką.

Po osiemnastej, gdy nadal nie było go w domu, Mirka i Rafałek

rozsiedli się na kanapie przed telewizorem.

– Co będziemy oglądać, mamo?

– Włącz, co chcesz, najlepiej coś wesołego.

– Zaraz będą „Przyjaciele”, lubisz ich, prawda?

– Bardzo ich lubię, kochanie. Weź pilota i  chodź do mnie! –

Rozłożyła ręce na boki, przyjmując kształt latawca, a  chłopiec

zwinnym ruchem wskoczył na kanapę, wtulając się w  matkę.

Objęła go ciasnym uściskiem i pocałowała w czubek głowy.

– Bardzo cię kocham, wiesz o tym?

– Wiem, mamuś, ja ciebie też kocham.

– A jak mocno?

– Jak stąd do czarnej dziury i  z  powrotem. – To było jego

ulubione powiedzonko, którego używał od lat, ale nikt nie

wiedział, skąd je zna. Mirka uwielbiała, gdy tak do niej mówił.


Mimo że chłopiec miał już sześć lat, dla niej wciąż był małym

synkiem. Czasami, gdy już spał, siadała na brzegu jego łóżka

i  przyglądała mu się z  uczuciem niewysłowionego szczęścia

w  sercu. Wtedy najintensywniej czuła coś docierającego do

rdzenia jej matczynej miłości.

– Mamuś, dlaczego taty nie ma jeszcze w domu? – W przerwie

na reklamę pobiegli do kuchni przygotować sobie przekąski.

– Bo tatuś ma dziś w  pracy bardzo ważny dzień i  to właśnie

tak długo trwa.

– Wiesz, mamuś, ja się cieszę, że ty nie pracujesz, ale ja nie

wiem, dlaczego? – Mirka pokroiła ogórek, a chłopiec układał go na

kanapkach, skrupulatnie licząc plasterki, aby na każdej była

równa ilość.

– Nie pracuję, bo chciałam spędzać czas z  tobą w  domu. Boję

się, że dorośniesz zbyt szybko i  nie zdążę się tobą nacieszyć –

uśmiechnęła się. – Ale ty i  tak dorosłeś zbyt szybko. Już jesteś

w  zerówce, a  jak pójdziesz do pierwszej klasy, być może znajdę

sobie jakąś pracę.

– I będziesz bardzo zmęczona, tak jak tata?

– Nie, kotku. Mamusia znajdzie sobie taką pracę, żeby się za

bardzo nie męczyć.

– Co mam zrobić z  plasterkiem ogórka, który nie pasuje do

żadnej kanapki? – Chłopiec niespodziewanie zmienił temat.

Mirka, robiąc bardzo poważną minę, spojrzała najpierw na

kanapki, potem na plasterek, który Rafał trzymał w  palcach.

Raptownym ruchem rzuciła się ku niemu, chwyciła ogórka

zębami, pogryzła i połknęła.


– Z  jakim plasterkiem? – zapytała, wracając do swojej

zabawnej miny. Rafał roześmiał się cieniutkim głosikiem

i  w  podskokach wrócił z  mamą na kanapę, gdzie spędzili resztę

wieczoru.

O  dwudziestej trzeciej Macieja nadal nie było w  domu. Mirka

zaczynała się martwić, zwłaszcza, że nie dzwonił i  nie odbierał

połączeń. Nigdy wcześniej nic podobnego mu się nie przydarzyło.

Ubrana w  swoją najbardziej seksowną, czerwoną haleczkę

i  koronkowe pończochy czekała w  łóżku, aby wspólnie uczcić jego

awans. Znudzona, przysnęła. Za oknem zaczynało świtać, gdy

przebudziła się z wyziębienia. Miejsce obok niej wciąż było puste.

Przestraszona, ponownie wybrała numer Macieja, ale słysząc

dźwięk jego telefonu dochodzący z drugiego pokoju, uspokoiła się.

To oznaczało, że był już w  domu. Drżąc z  zimna, ciasno owinęła

się szlafrokiem i  gotowa zrobić mężowi karkołomną awanturę,

dziarsko weszła do salonu. Maciek siedział na sofie w  słabym

świetle małej lampki, której nigdy nie gasili.

– Gdzieś ty był, czekałam na ciebie?! – zapytała ostrym

szeptem, ale nie doczekała się odpowiedzi. Wiedziała, że nie śpi,

jego otwarte oczy lśniły w półmroku jak dwa księżyce. Podchodząc

bliżej, wyczuła silną woń alkoholu.

– Piłeś. Miło z  twojej strony – zadrwiła. – Myślałam, że

umówiliśmy się na wspólne świętowanie twojego sukcesu.

Wystroiłam się dla ciebie. – Stanęła tuż przed nim i zamaszystym

gestem rozłożyła na boki poły szlafroka. Z  satysfakcją

zademonstrowała mężowi, co tego wieczora przeszło mu koło nosa.

– W  komplecie były jeszcze szpilki, wybacz, że zdjęłam – dodała.


Maciej milczał. Musiał wypić naprawdę sporo, bo powietrze

w całym salonie przesiąknięte było smrodem wódki.

– Maciek, do cholery, powiedz coś, może jakieś oklepane:

„Przepraszam kochanie, wszystko ci wynagrodzę na zakupach”? –

Jego spokój drażnił ją, natomiast jej zdenerwowanie wcale Maćka

nie obchodziło. Siedział i  śmierdział, nic więcej. Rozzłoszczona

brakiem jego reakcji na czerwoną halkę bardziej niż jego

nieobecnością w  nocy, chwyciła go za ramiona i  lekko nim

potrząsnęła. Dopiero wtedy przeniósł wzrok na żonę i  jakby

wyrwany z letargu, zapytał:

– Mamy jakieś oszczędności?

– A  ciebie, co naszło, teraz chcesz o  tym rozmawiać? Teraz to

wolałabym, abyś się wytłumaczył. – Usiadła naprzeciwko niego

i czekała na relację z przebiegu nocy.

– Chyba jednak nie mamy – Maciek uparcie kontynuował

wątek oszczędności, zupełnie ignorując żonę. – Oj, to źle, to

bardzo źle – martwił się głośno.

Wtedy Mirkę ogarnęła nagła panika. „Może on stracił wzrok

albo słuch, albo rozum?” – zastanawiała się.

– Jasne, że nie mamy. To, co było na koncie, włożyliśmy

w remont kuchni – sprawdzała, czy ją usłyszy.

– Kuchnia... – Usłyszał, więc Mirka odetchnęła z  ulgą. Słuch

miał w  porządku. – Tak, mamy piękną kuchnię, bardzo drogą...

Chyba jednak za drogą jak dla rodziny, w której nikt nie pracuje.

„Więc jednak chodzi o  rozum”– wydedukowała, ale dla

pewności dodała:

– Jak to nikt, ty pracujesz, już zapomniałeś? Dziś dostałeś

awans... To znaczy chyba... ale to nieważne... – Język zaczął się jej


plątać, gdyż jakiś nieokreślony lęk przenikał przez jej skórę.

Wstała i  wolniutko podeszła do Macieja. Opierając się na jego

ramieniu, usiadła przy nim. – Mam nadzieję, że tylko się naćpałeś

i coś bredzisz...

– Zrobili fuzję. W mojej firmie, bez porozumienia, bez zgody...

– Co ci zrobili? Mówże po ludzku, do cholery.

– Fuzję, połączyli naszą firmę z  inną. Zwolnili wszystkich

zastępców, wymieniając ich na ludzi z tamtej spółki.

– Nie wierzę... – Serce Mirki przyśpieszało swój bieg po

każdym kolejnym słowie męża. – To nie mogło nas spotkać...

– To jeszcze nie wszystko... – Wrażeń przybywało, a  ton głosu

Macieja wcale się nie zmieniał. – Tyle to może mógłbym znieść.

Ale jak mi powiedzieli, że mój szef jednak odchodzi na emeryturę,

lecz stanowisko po nim zajmie jego wnuk, gówniarz ledwo po

szkole, nie wytrzymałem...

– Nie wytrzymałeś... – Mirka wiedziała, że nic dobrego już nie

usłyszy. – Co to znaczy?

– Dałem staremu w pysk. Strasznie byłem zły. Ty też będziesz

zła, bo zachlapał mi krwią mój najlepszy garnitur.

– Krwią? Chyba zaraz się rozpłaczę.

– No krwią, przez te głupie szklane drzwi, przez które

przeleciał – wyjaśnił z  dziecięcą prostotą. Emocje żony wcale mu

się nie udzielały, jej podniesiony ton przeszkadzał mu jedynie

w zaśnięciu.

– Boże, chyba go nie zabiłeś?

– Chyba nie – Maciej bełkotał coraz mocniej. – Wtedy raczej

nie wykrzykiwałby za mną, że spotkamy się w sądzie.


– Kurwa, kurwa! – Mirka rzadko używała przekleństw,

trzymała je na specjalne okazje. W  tamtej chwili jednak bardzo

żałowała, że znała ich tak mało.


Rozdział 7

Pani Jadwiga była kobietą, która wiek emerytalny

przekroczyła bodajże sto lat temu, ale nadal tkwiła na swoim

stanowisku niczym monumentalny pomnik. Ominęły ją

zwolnienia grupowe, renty, przedwczesne emerytury. Agata

zaczęła podejrzewać, że pani Jadwiga jest zaksięgowana w  tym

banku w  rubryce pod nagłówkiem „środki trwałe”, a  jej

amortyzacja przebiega wolniej, niż zakładał producent. Pani

Jadzia codziennie o  jedenastej parzyła sobie herbatkę, gotując

wodę w  pożółkłym, ceramicznym dzbanku z  napisem „Społem”

przy użyciu grzałki elektrycznej, żywcem wyjętej z czasów PRL-u.

Była to osoba małomówna, ale niewątpliwie z  wyostrzonym

zmysłem słuchu i wzroku.

Agata i  Janek wiedzieli, że każde ich wspólne wyjście,

wymiana spojrzenia czy uśmiechu jest skrupulatnie

odnotowywana na twardym dysku w głowie pani Jadwigi.

– Nie wiem, co ta kobieta o  nas myśli i  z  kim dzieli się

sensacjami na nasz temat, ale ja się jej normalnie boję. Kiedy na

mnie zerka spod tych swoich bryli, czuję się, jakbym był nagi. –

Janek odczekał, aż kobieta wyjdzie z  biura, które wspólnie

zajmowali, i dopiero wtedy podszedł do biurka Agaty.

– Muszę się przyznać, że mam podobnie – wyznała ściszonym

głosem. – Od kilku lat pracuję z  nią w  tym pokoju,

a  zamieniłyśmy ze sobą raptem kilka zdań. Wygadana jak mało

kto...

– Czy ona rozmawia z kimkolwiek?


– W bufecie pracuje jej koleżanka, chyba tylko z nią.

– Myślisz, że rozmawiają o nas?

– O  nas? – W  uszach Agaty określenie jej i  Janka jako „my”

zabrzmiało dziwnie.

– No, o tym, że trzymamy się razem.

– Aha. Widząc, jak nam się Jadzia przygląda, obawiam się, że

tak.

– Czuję, że lubi sporo dodać od siebie. Wkrótce możemy

spodziewać się skandalu, w  którym będziemy odgrywać rolę

głównych bohaterów.

– Przecież nie robimy nic złego – powiedziała, chcąc bardziej

przekonać siebie niż jego.

– Jasne, że nic w  tym złego. – Uśmiechnął się nieznacznie

i zatrzymał na niej wzrok tak długo, aż się speszyła.

– Jeśli to ci ciąży, możemy przestać razem spędzać przerwy,

a może nawet któreś z nas poprosi o przeniesienie do innego biura

– podsunęła rozwiązanie głosem obrażonej dziewczynki.

– Oszalałaś? – oburzył się i  bez zastanowienia chwycił ją za

dłoń. Posyłając mu groźne spojrzenie, przytomnie wyjęła rękę

z tego uścisku. – Te spotkania z tobą to najprzyjemniejsze chwile

w  całym moim dniu. Nie będzie ci łatwo się mnie pozbyć, choćbyś

nawet tego chciała.

– Przesadzasz chyba.

– Wcale nie przesadzam, mówię, co czuję. Od dawna chciałem

się z  tobą zaprzyjaźnić, tylko brakowało mi odwagi. – Zdawał

sobie sprawę, że nie brzmi wiarygodnie. Sam przecież nie wierzył

w  przyjaźń damsko-męską i  nie sądził, aby wierzyła w  nią

również Agata. Poza tym doskonale wiedział, jak postrzegają go


kobiety, które przeważnie ulegały jego urokowi, zanim jeszcze

zaczął się starać. Pewny siebie, atrakcyjny, odrobinę siwiejący

facet około czterdziestki miałby nie mieć odwagi nawiązać bliższej

znajomości z  koleżanką z  biura? Nawet on był tym zaskoczony,

więc Agacie tym bardziej nie można było się dziwić.

– Mam pomysł na to, jak uniknąć niepotrzebnych plotek i  nie

dać Jadźce satysfakcji – powiedział, podsuwając sobie krzesło.

– Jaki?

– Może powinniśmy przenieść nasze spotkania poza biuro? –

Nastała cisza. Agata doskonale wiedziała, że taka propozycja

kiedyś padnie, ale zupełnie nie miała pojęcia, jak na nią

zareagować. Bała się bliższej zażyłości z  Jankiem, nie była

przecież dzieckiem, miała jasność, dokąd poprowadziłaby ich ta

ścieżka. Jednocześnie tak dobrze się czuła, gdy wypełniał jej czas,

zabijał biurową nudę i  rozbawiał, gdy miała gorszy dzień, że nie

chciała tego stracić. Musiała jednak dokonać wyboru. Teraz.

– Proponujesz, abyśmy zaczęli spotykać się prywatnie, po

pracy, tak? Najlepiej w  jakimś ustronnym miejscu, jak sądzę? –

W  jej głosie Janek rozpoznał rozczarowanie. Natychmiast

zrozumiał, że ona nie była na to gotowa, że za bardzo się

zagalopował.

– Nie, źle mnie zrozumiałaś. – Niestety było za późno.

– To ty źle mnie zrozumiałeś – mówiła, zerkając na drzwi, czy

nikt ich nie otwiera. – Ja nie szukam kochanka. Jestem mężatką

i  dobrze mi z  tym. Ostatnio faktycznie doskwiera mi samotność,

może dlatego pozwoliłam ci się uwodzić. Nie kryję, że sprawiało

mi to przyjemność, ale właśnie się ocknęłam. Koniec ze wspólnymi

kawkami i  masowaniem stóp, chyba zapomniałam, że jesteś


facetem. Przepraszam. – Wstała energicznie, odpychając swoje

krzesło tak mocno, że odjechało pod przeciwległą ścianę. – Idę do

domu.

– Zaczekaj, Agata, pogadajmy. Wcale tak nie pomyślałem,

chciałem tylko...

– Jasne, jasne. – Nie słuchała. – Idę do domu. Zwinnie

przecisnęła się pomiędzy biurkiem a  Jankiem, zostawiając mu

w  nozdrzach cudowny zapach perfum, który od pewnego czasu

kojarzył mu się tylko z  nią. Kiedy drzwi trzasnęły, zamknął oczy

i  raz jeszcze zaciągnął się aromatem, chciał zatrzymać go przy

sobie na dłużej...

Agata wsiadła do samochodu i  bezwładnie oparła głowę.

Uparcie powtarzała sobie w  myślach: „Dobrze zrobiłam, dobrze

zrobiłam, kocham cię, Tomuś, dobrze zrobiłam”. Minuty mijały,

a  ona wciąż tam siedziała. Ogarnął ją wielki smutek,

niewspółmierny do tego, co się wydarzyło. Bo właściwie nie

wydarzyło się nic. Mimo że miała ochotę popłakać sobie cichutko,

była dumna z  siebie. Wiedziała, jak powinna się zachować

i  zrobiła to mimo rozterek. Nie rozumiała tylko tego smutku ani

tego, co działo się z jej żołądkiem, dlaczego tak mocno się wówczas

ścisnął. Nie rozumiała też, dlaczego zamknąwszy oczy, ujrzała

twarz Janka, a nie Tomka.

Dzień należał do straconych. Zamiast pojechać do domu, jak

zamierzała, snuła się po ulicach, myśląc niewiele. Oglądała

sklepowe wystawy, posiedziała przy fontannie i  przyglądała się

ludziom, zastanawiając się, co ich trapi.

W  nocy natomiast, leżąc we własnym łóżku, nie mogła

powstrzymać się od rozmyślań. Jej głowę coraz bardziej wypełniał


bałagan trudny do uporządkowania. Gdyby mogła teraz z  kimś

porozmawiać, z pewnością poczułaby się lepiej. A gdyby tym kimś

był Tomek czule zapewniający o  tym, że między nimi jest tak jak

dawniej, zasnęłaby uspokojona i  szczęśliwa. Ale Tomek nie

dzwonił od kilku dni. Spojrzała na zegar, dochodziła druga.

„Z  pewnością on też przeżywał bezsenne noce, podczas których

myślał o  mnie” – próbowała usprawiedliwić swoją potrzebę

wyrwania męża ze snu. Wzięła telefon do ręki i  wybrała jego

numer. „Będzie zły” – wahała się. – „A  może wcale nie, może też

nie śpi? Powiem mu tylko, że wciąż go kocham i że to nigdy się nie

zmieni”.

– Słucham? – zazgrzytał zaspany głos Tomka.

– Tomuś, to ja.

– Agata, co się stało? Ależ mnie przeraził ten sygnał! –

zdenerwował się.

– Przepraszam. Wiem, że nie powinnam o  tej godzinie, ale

jakoś nie dzwoniłeś ostatnio, a ja... Czuję się taka samotna.

– Jest środek nocy, na Boga, nie mogłaś poczekać z  tym do

rana?

– Widocznie nie mogłam... – Jego reakcja zakłuła ją boleśnie,

nie tego się spodziewała. – Ale widzę, że powinnam.

– Nie obrażaj się, jestem zmęczony – złagodniał. Nie wiadomo

którym zmysłem, ale nagle Agata poczuła obecność kogoś innego,

coś w tle ich rozmowy, jakiś szmer, szept albo drugi oddech.

– Co to było? – zapytała, nasłuchując.

– Co, co było?

– Ten dźwięk... To czyjś głos? Ktoś z tobą jest?

– Jaki głos, kobieto? Jest środek nocy.


– Czuję, że nie jesteś sam, kto tam z  tobą jest? – zawołała

naprawdę przerażona.

– Co się z tobą dzieje, Agata? Co ty mi za pytania zadajesz, kto

niby miałby ze mną być? Kochanka a  może kochanek? –

Oburzenie Tomka sprowadziło ją na ziemię, uświadamiając, jakie

śmieszne jest jej zachowanie. Poczuła się podle, wyrwała go ze

snu i  zamiast czułych wyznań, bezpodstawnie rzucała mu

w twarz oskarżenia. Czyżby odezwało się w niej poczucie winy, że

sama o mało go nie zdradziła?

– No, wybacz, coś mi się wydawało – bąknęła niewyraźnie,

strasznie się wstydząc. – Przepraszam, że cię obudziłam. – Już

nie miała ochoty opowiadać mu o czymkolwiek. Ani o miłości, ani

o  tęsknocie. Zapragnęła, aby Tomek natychmiast zasnął, może

rano uzna ten przejaw braku zaufania swojej żony za zły sen?

– Dobranoc, zadzwonię jutro, to porozmawiamy – zakończył

sennie i jakoś tak dziwnie oschle.

A może znowu coś się Agacie wydawało?

– Jezu święty, Lidka, oszalałaś? – krzyknął w  chwili, gdy

zakończył rozmowę z  żoną. Wyskoczył z  łóżka jak oparzony

i  nerwowo zapalił papierosa. – Powinnaś zachowywać się ciszej,

gdy rozmawiam z  Agatą, usłyszała cię. Mało brakowało,

a wpadłbym jak cholera.

– Sorry, misiu! – Nie do końca jeszcze wybudzona ze snu Lidka

starała się skupić, bo nie bardzo wiedziała, o  co te krzyki. –

Myślałam, że gadasz przez sen i  chciałam cię uciszyć. Skąd

mogłam wiedzieć, że ktoś do ciebie zadzwoni w  środku nocy? –

usprawiedliwiała się słodko, a  jej rozespana twarz i  zmierzwione

włosy natychmiast Tomka rozczuliły i wyciszyły. Usiadł na brzegu


łóżka i  pogładził ją po ramieniu, z  którego zsunęło się ramiączko

nocnej koszulki.

– Uważaj na następny raz, bardzo cię proszę.

– Dobrze, a co ona chciała?

– Nic szczególnego, tylko pogadać.

– O  tej godzinie, dziwna jakaś. – Lidka nigdy nie mówiła nic

złego o Agacie, ale tym razem, wyrwana ze snu, była najwyraźniej

rozdrażniona.

– Ma chyba jeden z  tych waszych kobiecych słabszych dni

i  naszło ją. Zdarza się. – Usprawiedliwiając zachowanie żony,

wsunął się pod kołdrę, gdzie rozgrzane miękkie ciało Lidki

czekało na pieszczoty.

– Ale chyba nie przyjedzie do ciebie, bo ja nie mam zamiaru

nigdzie uciekać. Uprzedzałam cię o tym, zanim się wprowadziłam.

– Nic się nie martw, kwiatuszku mój śliczny. – Odgarnął jej

włosy z karku i czule go pocałował. Muskał jej skórę tak lekko, że

ledwie to czuła. – Agata boi się samolotów i wielki świat jej raczej

nie pociąga! – tłumaczył, jednocześnie całując.

Uspokojona tą informacją Lidka zamruczała zachęcająco

i  wypięła swoją wielka pupę tak, jak oboje lubili najbardziej,

wciskając ją w  podbrzusze Tomka. Nagły wzrost ciśnienia

pozbawił ich senności.

– Dobrze mi z  tobą, kwiatuszku mój śliczny... – szepnął

lubieżnie, chwytając ją za biodra i jednym zdecydowanym ruchem

wcisnął się w nią głęboko.


Rozdział 8

Ewka, po powrocie z  sanatorium, nie mogła doczekać się

wieczornego spotkania z  przyjaciółkami. Wydawało się jej, że

nareszcie wpadła na pomysł, jak pomóc Róży i  Leszkowi

w spełnieniu ich marzenia o posiadaniu własnego dziecka, chociaż

miała wątpliwości, czy oni ten pomysł zaakceptują.

Nierozpakowane torby stały stłoczone w  rogu pokoju, nie miała

dziś siły, aby z  nimi walczyć. Pomimo zmęczenia już z  pociągu

zadzwoniła do dziewczyn, organizując spotkanie w  swoim domu,

przy kolacji. Jedynym warunkiem, jaki postawiła, było to, żeby

one same przygotowały tę kolację.

– Jasne, że będę, mam wam co opowiadać – zapewniła Mirka.

– Przyjdę, stęskniłam się za tobą. – Agata również była

zadowolona, że wspólne wieczory wracają do jej kalendarza.

Oczywiście, w  największym napięciu na rozmowę czekała

Róża. Była ciekawa pomysłu Ewki, wiązała z  nim spore nadzieje.

Od chwili diagnozy przygnębienie jej nie opuszczało, nie mogła

pozbyć się wrażenia, że coś bezpowrotnie straciła. Na szczęście jej

stosunki z  Leszkiem bardzo się ociepliły, troszczyli się o  siebie

wzajemnie, więcej rozmawiali i  okazywali sobie dużo dobrych

uczuć.

Agata przyniosła swoją specjalność, czyli kurczaka w sezamie,

ulubioną potrawę Ewy, Róża – wielką miskę sałatki greckiej,

a Mirka, co było już tradycją, wino.

– Przepraszam, że tylko jedną butelkę, jestem spłukana –

usprawiedliwiła się, stawiając ją na stole. To nie było w  jej stylu,


żeby narzekać na brak pieniędzy, więc przyjaciółki natychmiast

wyczuły, że nastąpiły jakieś zmiany.

– Jak było na turnusie? – Agata, zorientowana w  kuchni

przyjaciółki jak we własnej, znalazła w szafce odpowiednie talerze

i porozkładała je na stole.

– To były dobre dwa tygodnie. – Ewka wyglądała na

zadowoloną. – Męczące, ale dobre. Lekarz, który zna Anetkę od

początku rehabilitacji, był zachwycony jej postępami, jego

zdaniem, jeżeli w  dalszym ciągu będziemy pracowały tak

intensywnie jak dotychczas, najdalej za pół roku moja

dziewczynka zacznie chodzić o  kulach. Jestem taka szczęśliwa! –

Ta wiadomość wymazała z jej twarzy kilka zmarszczek, czyniąc ją

młodszą o  przynajmniej dziesięć lat, i  bardziej promienną. –

Anetę to podbudowało i zmotywowało, dobrze, że tam pojechały.

– Cudowne wieści, naprawdę! – Mirka objęła przyjaciółkę

i  cmoknęła ją w  policzek. – Jedyne, o  co warto walczyć w  tym

cholernym życiu, to nasze dzieci, cała reszta to bagno.

– Chyba zgadnę, jeśli powiem, że masz dziś nie najlepszy

dzień?

– Jak zwykle masz rację, Ewuś, ale jeszcze nie mam ochoty

o  tym mówić. Opowiedzcie najpierw, co u  was, masz jakąś radę

dla Różyczki, tak?

– Siadajmy do stołu, zaraz wam powiem, o  co chodzi. – Zajęły

swoje stałe miejsca, Mirka rozlała wino do kieliszków. Kurczak

Agaty swoim zapachem już zdążył pobudzić ślinianki do

nieprzerwanej pracy. – Skoro lekarze są pewni, że nie zajdziesz

naturalnie w  ciążę i  tylko in vitro może ci pomóc... – przerwała,

aby wgryźć się w  soczyste mięso. – Sorry, że jem, jak mówię, ale
konam z  głodu, więc musisz się poddać temu zabiegowi, to nie

ulega dyskusji. Opłacenie wszystkiego z  normalnych pensji

faktycznie nie jest możliwe. Nie masz też czasu na czekanie

i  zbieranie, życia by ci zabrakło. Proponuje więc, aby Leszek

wyjechał do Norwegii, do mojego Sebastiana.

– Jakie to proste, wiedziałam, że ty coś poradzisz! – Mirka, nie

odrywając oczu od własnego talerza, poparła pomysł.

– Już nawet z  Sebastianem o  tym rozmawiałam.

Uzgodniliśmy, że wraca do domu na stałe. To, co najgorsze, mamy

za sobą, chcemy zacząć żyć normalnie. Leszek pojechałby na jego

miejsce, żadnego ryzyka, minimalny stres. – Róża zastanawiała

się, mrużąc oczy jak krótkowidz podczas czytania, a Ewka mówiła

dalej. – Czas nie jest twoim sprzymierzeńcem i  dlatego musisz

zacząć szybko, nie czekając na pierwsze norweskie korony, dlatego

pożyczę ci tyle, ile mogę, resztę się pozbiera. Damy radę, jak

mówiłam.

– Mój przypadek daje taki komfort, że do zapłodnienia nie

potrzebuję męża przy sobie. Wystarczy, że zostawi w klinice to, co

trzeba. – Mała radość, ukryta gdzieś głęboko, zaczęła kiełkować,

dając Róży poczucie, że nie wszystko jeszcze stracone. – Tylko,

żeby Lesiu się na to zgodził, on kocha swoją pracę, pogotowie,

adrenalinę.

– Ciebie też kocha, myślę, że wybór nie będzie trudny. – Agata

nie miała wątpliwości. – Poza tym jest to jedyne rozwiązanie,

jakie mamy.

– I zostanę tu sama?

– A  cóż to takiego, dziś połowa kobiet jest sama i  wcale nie

najgorzej na tym wychodzą, spójrz chociażby na swoje kumpelki –


Mirka skinieniem głowy wskazała Ewkę i Agatę.

– To wcale nie jest proste życie, zwłaszcza, jak rozstają się

ludzie, którzy się kochają. Niestety, czasami nie można inaczej,

trzeba się dostosować. Moja samotność na szczęście już się kończy.

– Myśl o  powrocie Sebastiana do domu wywoływała u  Ewki

wypieki na twarzy.

– Wkrótce będę miała okazję przekonać się na własnej skórze,

czym jest życie, o  którym mówicie. – Mirka oblizała palce

i sięgnęła po wino. Niebiański smak wypełnił jej usta.

– Co ty mówisz, przecież Maciej ma świetną pracę, gdzie ty

chcesz go wysłać? I po co? – Ewka obawiała się, że jej przyjaciółka

sama jest autorką pomysłu, o którym zaraz im opowie.

– „Miał” to określenie bliższe prawdy, gdyż rzeczywiście miał

świetną pracę. I  niestety nie czeka go podbój Europy, lecz raczej

cela i  twarda prycza. – Ewka odłożyła kolejne udko, w  którym

miała zamiar zatopić zęby, Agata zrobiła to samo z  widelcem,

mimo że brzeg liścia sałaty niedbale zwisał jej z  ust. Czoło Róży

groźnie się zmarszczyło. Wszystkie trzy wlepiły pytający wzrok

w  Mirkę, oczekując na jej relację z  przebiegu ostatnich dni. Jej

ciężkie westchnienie świadczyło o  tym, że nie będzie to łatwe

wyznanie.

Mówienie o  trudnych przeżyciach zawsze szło jej ciężko.

O  niektórych nigdy nikomu nie wspominała, przeżywając je

potajemnie, w  skrytości ducha. Chcąc dodać sobie odwagi, dopiła

wino, odczekała, aż rozleje się ciepłym strumykiem po

wewnętrznych ścieżkach i  wtedy, czując się gotowa, zaczęła

streszczać. Opowiedziała o  tym, co przydarzyło się Maciejowi, jak


z  dnia na dzień ich życie przestało być miłe, bezpieczne

i przyjemne.

– No i  jego szef wytoczy mu proces, może dostać nawet kilka

lat. Jak zdobędziemy kasę na dobrego adwokata, ma szansę na

wyrok w zawieszeniu. Tak czy inaczej żadnej dobrej pracy już nie

dostanie, karanych raczej nie obsadza się na kierowniczych

stanowiskach.

– Jasna cholera, niedobrze. – Róża zapomniała na chwilę

o  własnych problemach. – Nie da się jakoś dogadać z  tym

facetem?

– Nie sądzę. Staruszek został nieźle poturbowany przez te

szklane drzwi, a  do tego wszystko wydarzyło się na oczach jego

podwładnych. Przypuszczam, że bardzo zależy mu na tym, aby

Maciej dostał najwyższy wymiar kary, chce zemsty.

– Ale próbowaliście z  nim rozmawiać? – Agata

z niedowierzaniem kręciła głową.

– Minęły dopiero dwa dni, Maciej cały czas leczy kaca, niestety.

Jestem jednak pewna, że będzie wolał iść siedzieć niż się przed

nim ukorzyć.

– Mężczyźni myślą, że swoim źle pojętym honorem będą dla

nas symbolem rycerskości. – Westchnęły zgodnie.

– Właśnie, a dla nas symbolem rycerskości jest to, że dzięki ich

pracy stać nas na ulubione perfumy lub wczasy SPA! – wyznała

Ewka.

– Dla mnie rycerzem jest facet, który przychodzi zmęczony po

pracy i  zamiast rozsiąść się w  fotelu, obiera ziemniaki, jak mój

Lesiu. Oj, czasy się zmieniły, a  oni tego nie zauważyli – dodała

Róża.
– Czy ty nie przesadzasz z  tym liczeniem kalorii, zjedz coś! –

Ewka zauważyła, że porcja sałatki, jaką Agata miała na talerzu,

prawie wcale się nie zmniejszyła.

– Wcale nie chodzi o  liczenie kalorii, po prostu nie mam dziś

apetytu.

– A może ciebie też coś gnębi?

– Absolutnie nic – skłamała. Tak naprawdę miała ochotę

zwierzyć się przyjaciółkom, ale poczuła, że w  obliczu ich

poważnych problemów jej rozterki na temat Tomka i  Janka są

śmieszne i  nie jest to dobra chwila, aby o  nich mówić. – Więc

kiedy Sebastian wraca? – zapytała, chcąc jak najszybciej

odciągnąć od siebie zainteresowanie.

– Za dwa, może trzy tygodnie, zależy od tego, czy Leszek

będzie jechał na jego miejsce. Jeżeli tak, pomoże mu się

zadomowić, załatwi z  nim kilka spraw w  banku, pozna, z  kim

trzeba, i wraca.

– Nie boisz się? – Pytanie Mirki wydawało się Ewce dziwne.

– Czego?

– On wróci i oboje będziecie bez pracy, zupełnie jak ja i Maciej.

Ale najgorsze jest to, że żyłaś bez niego trzy lata, to bardzo długo,

oboje możecie być już zupełnie innymi ludźmi.

– Mira, o  czym ty mówisz? Jesteśmy tacy, jak byliśmy, nic się

nie zmieniło, ja wciąż go kocham. Poza tym mam już dosyć

użerania się ze wszystkim sama, chciałabym mieć normalną

rodzinę. Brakuje mi wspólnych spacerów, wieczorów przed

telewizorem, kogoś, kto rano pobiegnie po bułki, rozumiesz?

– Nie.
– Jednym słowem marzy ci się sielanka w  męskich

ramionach... – Róża była w wyraźnie lepszym nastroju niż jeszcze

godzinę temu.

– Marzy mi się równowaga, a może nawet rutyna, którą kiedyś

miałam, a którą doceniłam dopiero po wyjeździe Sebastiana.

– Równowaga, rutyna i  święty spokój – wtrąciła Mirka. –

Jeszcze niedawno dostawałam gęsiej skórki od tych słów, a  teraz

chciałabym wrócić do mojego życia sprzed kilku dni. Nie mam

pojęcia, co ja mam teraz zrobić. – Tego wieczoru zupełnie nie była

sobą. Czarne myśli wypływały na wierzch i  nie próbowała ich

zataić, tak jak robiła to zazwyczaj. Tym razem nie ukryła się

w  ciemnym pokoju z  butelką wina, być może liczyła, że dla jej

problemów też znajdzie się jakieś cudowne rozwiązanie. – Może

powinnam upozorować wypadek i  przejechać tego dziada

samochodem, zanim pójdzie do sądu?

– Świetny pomysł, tylko najpierw zastanów się, komu

powierzyć opiekę nad Rafałkiem, jak ciebie zamkną razem

z mężem!

– Agata, nie pomagasz mi.

– Chyba musisz pogadać z  Maćkiem i  zmusić go, aby poszedł

do tego człowieka. Może jak złość mu minie, zgodzi się na

odszkodowanie bez sądu. – Rozwiązanie Róży wydawało się

rozsądne, dla Mirki jednak trudne do zrealizowania.

– Chyba sprzedam nerkę, aby mu zapłacić.

– Nie mów, że nie macie żadnych oszczędności, przecież

Maciek tak dobrze zarabiał. – Ewka ze swoją wrodzoną

przezornością nie mogła uwierzyć w taką beztroskę.

– Dobrze, niedobrze, najwyraźniej za mało, żeby oszczędzać.


– Jak można roztrwonić co miesiąc tyle pieniędzy? – Nie mogła

uwierzyć.

– Nigdy niczego nie roztrwaniałam, wszystko, co kupowałam,

było potrzebne. Czy to moja wina, że ceny są tak skandalicznie

wysokie?

– A może ty sama powinnaś do niego iść i przekonać go, że sąd

wcale nie jest konieczny. Zaproponuj mu coś. – Róża, widząc

wzburzenie Ewki, przerwała jej niebezpieczną dyskusję z Mirką.

– Niby co, że dam mu dupy? Gdyby to było takie proste,

zrobiłabym to.

– Raczej miałam na myśli pieniądze, ale kto wie, może właśnie

na dupę poleciałby szybciej. Zwłaszcza na taką jak twoja.

– Coś właśnie przyszło mi do głowy. – Brwi Mirki ściągnęły się

ku sobie, a  między nimi powstała głęboka „lwia zmarszczka”. –

Chyba wiem, od czego zacznę i  to bezzwłocznie! – Wszystkie oczy

zwróciły się na nią. – Pójdę do wróżki.

– Ha! – Róża parsknęła, wyrzucając przed siebie resztki tego

czegoś, co akurat przeżuwała. – Sorry, oplułam się z  wrażenia.

Myślałam, że mówiłaś poważnie o tym, że masz pomysł.

– Mówię bardzo poważnie, znam kogoś odpowiedniego

i skorzystam z tego. Chwilowo nie mam innych rozwiązań.

– Mogę iść z  tobą? – zapytała Agata, zaskakując wszystkich.

Mirka była zadowolona, ale Ewka i Róża nie popierały takich, ich

zdaniem, śmiesznych zabaw. – No, co tak się dziwicie? – szybko

usprawiedliwiła się. – Jeszcze nigdy tego nie próbowałam, raz

mogę.

– Masz zamiar spróbować wszystkiego, czego jeszcze nie

spróbowałaś? – Dwuznaczny uśmieszek Ewki sprawił, że Agata


zaczerwieniła się. Żadna z  dziewczyn nie miała pojęcia, jak była

wówczas bliska prawdy!


Rozdział 9

Kobieta, która otworzyła im drzwi, była szatynką

o  szlachetnych rysach twarzy, około czterdziestki. Dyskretny

makijaż mógł być zauważony tylko dzięki spostrzegawczości innej

kobiety. W  obcisłych dżinsach i  szerokiej bluzce w  orientalne

wzory prezentowała się dosyć zwyczajnie, ale aura, jaką

wytwarzała wokół siebie, była zupełnie niezwyczajna. Biło od niej

jakieś ciepło, życzliwość, coś, co pozwalało ją lubić i ufać jej, zanim

jeszcze cokolwiek powiedziała. Zapraszającym gestem

wprowadziła Agatę i Mirkę do swojego domu.

– Proszę sobie wygodnie usiąść. – Wskazała krzesła przy

wielkim, dębowym stole. – Napiją się panie czegoś?

– Nie, dziękuję. – Agata nie mogła pohamować ciekawości,

rozglądała się dyskretnie po dużym pokoju w  poszukiwaniu

szklanej kuli czy czegokolwiek kojarzącego się z  magią.

Wyobraźnia podsuwała jej zupełnie inny obraz od tego, jaki

zastała, była nieco zawiedziona panującą tu zwyczajnością.

– Ja również dziękuję. – Mirka nie była zdziwiona niczym, już

kiedyś, przed laty, była w  tym domu. Od tamtej pory nic się nie

zmieniło.

– Mam na imię Gizella – kobieta przedstawiła się. – Panie są

u mnie pierwszy raz?

– Tak – powiedziała Agata, a  Mirka tylko skinęła głową. Nie

uważała za istotne mówić o  poprzedniej wizycie, na dodatek

niewiele dla niej znaczącej.


– Powiem zatem kilka słów, zanim zaczniemy. Wróżę z  kart,

opłata wynosi dwieście złotych. Możecie panie zostać razem lub

jedna z  was może zaczekać w  drugim pokoju. Wiem, że nie

wyglądam jak wróżka z  bajek, które oglądałyśmy w  dzieciństwie,

ale znam się na tym, co robię, możecie mi wierzyć, dlatego mam

głównie stałych klientów. – Konkretność jej wypowiedzi nie

pasowała do subtelnego wyglądu, jaki miała. – To jak, razem czy

osobno?

– Ja wolałabym zostać sama. – Agata przepraszająco spojrzała

na Mirkę. – Nie gniewaj się, ale to pozwoli mi bardziej się skupić.

– Mirka, zaskoczona i  nieco urażona, uważała ten argument za

naciągany, ale wyszła z pokoju.

– Może pani włączyć sobie telewizję albo poczytać gazety, leżą

na stoliku – poinformowała Gizella.

Gdy drzwi zamknęły się za Mirką, magiczna szatynka

zasłoniła okna starymi, grubymi, od dawna niemodnymi storami.

Dopiero teraz można było zauważyć, że w  rogach stoją lampy

świecące na zielono, których światło było zupełnie niedostrzegalne

w blasku słońca. Nastrój natychmiast się zmienił, stał się bardziej

adekwatnym do sytuacji. Kobieta ponownie zajęła miejsce przy

stole, trzymając w  ręku grubą talię kart. Agata miała wrażenie,

że zjawiły się one w  dłoniach Gizelli po prostu znikąd. Musiała

przyznać, że to było jak najbardziej magiczne. Przetasowane kilka

razy płynnym ruchem, jedna przy drugiej, zostały rozłożone na

pięknym blacie.

– Widzę przy tobie dwóch mężczyzn – powiedziała Gizella bez

żadnego wstępu. Agata poczuła się zakłopotana. – Jeden z nich to

mąż lub stały partner, drugi pojawił się niedawno.


„Jasna cholera, skąd ona wie?” – Pomyślała Agata

z niedowierzaniem. Wróżka kontynuowała:

– Są jeszcze dwie kobiety. Wygląda mi na to, że są bardzo

blisko z tymi mężczyznami, im zależy na nich tak samo jak tobie.

Dosyć tu tłoczno, chociaż ty jesteś na najlepszej pozycji. – Agata

myślała przez chwilę, o  jakie kobiety może chodzić, ale kolejne

słowa Gizelli sprawiły, że uciekł jej ten wątek. Odkładając analizę

na później, słuchała dalej. – Otaczają cię wielkie emocje, dużo

myślisz, nie możesz spać, jesteś na jakimś rozdrożu, wahasz się,

boisz. Bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz, czekają cię

wielkie zmiany. Nie unikniesz ich. Coś stracisz na zawsze, coś też

zyskasz, ale to jest mniej atrakcyjne, niż teraz ci się wydaje. Ale...

– Gizella na chwilę zawiesiła głos. Przejechała palcami po

rozłożonych kartach, jakby odczytując z nich pismo Braille’a. – Ty

już coś straciłaś, ktoś cię opuścił, odszedł...

– Tylko wyjechał – wtrąciła Agata, nie mogąc znieść tych

niewłaściwych określeń.

– To trwa długo i on jest coraz dalej, wydaje mi się, że sama to

już czujesz.

Agata zbytnio nie wzięła do siebie ostatnich słów Gizelli. Nie

była przekonana do jej profesjonalizmu, nie otrzymała tego, na co

liczyła, to znaczy żadnej wskazówki, jak dalej postępować

z  Jankiem i  czym są jej przeczucia wobec Tomka. Właściwie

niczego się nie dowiedziała, były to tylko jakieś mrzonki, niejasne

przypuszczenia, psychologia dla początkujących.

– Zostań ze mną – poprosiła Mirka, gdy przyszedł czas na nią.

– Mi twoja obecność nie przeszkadza ani w  skupieniu się, ani

w ogóle w niczym – dodała trochę uszczypliwie. Gizella ponownie


przetasowała karty i dokładnie tymi samymi ruchami rozłożyła je

na stole. Agata złośliwie pomyślała, że zaraz będzie mówić to

samo. Ale gdy spokojna dotychczas twarz kobiety zmieniła wyraz

na zaniepokojony, jasne było, że dla Mirki miała przygotowane

inne przedstawienie.

– Przechodzi pani ciężki czas – powiedziała niskim, poważnym

głosem, aż Mirce przeszły po plecach ciarki. – W  pani domu są

problemy. To nie pani je przyniosła, lecz pani je rozwiąże. Ale

proszę być czujną, zaufać sobie i  uważnie się rozglądać, bo

rozwiązanie okaże się banalnie proste. – Mirka starała się

zapamiętać każde słowo, bała się, że jeśli coś jej umknie, nie

będzie umiała właściwie rozwiązać swoich kłopotów. – Wokół pani

dużo się dzieje i  dużo jeszcze się zdarzy, tylko że... – Gizella

przerwała. Jeszcze raz przyjrzała się talii, jaką miała przed sobą,

dosyć długo nad czymś myślała, zanim znowu zaczęła mówić. –

Tylko że to, co panią czeka, to nie będą dobre rzeczy. Karty źle się

układają, nie mogę zinterpretować tego inaczej, choć bardzo bym

chciała, widzę śmierć...

Wówczas nastało przerażające milczenie. Mirka wybałuszyła

oczy, Agata niespokojnie przełożyła nogę na nogę. Wróżka dodała:

– Ale raczej nie na panią ona poluje, chociaż jest bardzo blisko.

– Raczej... – powtórzyła Mirka ze ściśniętym gardłem. – Na

kogo więc?

– Tego nie wiem, to nie musi być nikt z  rodziny, ale jednak

ktoś bardzo bliski. To nie będzie śmierć naturalna, raczej

samobójstwo, morderstwo, może wypadek. Widzę tylko, że stoi

i czeka, dosłownie ociera się o pani plecy...


Rozdział 10

Mieszkanie Agaty wyglądało upiornie. Wszystkie meble

zsunięte w zwarte kupy i okryte białymi prześcieradłami, podłogi

wyłożone grubą warstwą starych gazet, ściany straszące

brudnymi obramowaniami po zdjętych obrazach i  zdjęciach.

Wszystko z  powodu remontu. Dom zionął pustką, dziadkowie

z  wnukami wynieśli się na kilka dni do domku na działce, na

froncie walki została jedynie Agata. Siedziała teraz na niewielkim

krzesełku pod ścianą, włosy miała pokryte kurzem, zaś resztki

makijażu, jaki zrobiła sobie rano, pod wieczór z  pewnością nie

dodawały jej uroku. Piła herbatę i  zastanawiała się, gdzie położy

się spać, bo w  ferworze pracy zapomniała zostawić sobie wolne

łóżko. Sygnał dzwoniącego telefonu wyrwał ją z zamyślenia.

– Halo, Różyczko, co tam u ciebie? – odezwała się pierwsza.

– Hej. Tak sobie pomyślałam, może wpadniesz do mnie na

godzinkę, ja też siedzę teraz sama.

– Wybacz, ale jestem skonana. Od kilku godzin przygotowuję

mieszkanie na wizytę malarzy, będą tu rano. Jestem brudna

i zmęczona, marzę tylko o śnie.

– Szkoda, chciałam z  tobą pogadać o  tej wróżce. Mirka

powiedziała mi, co od niej usłyszała, to przerażające.

– Daj spokój, w  ogóle się tym nie martw, to tylko takie

gadanie, za dwie stówy musiała coś powiedzieć. Żałuję, że tam

poszłam.

– Mirka mimo wszystko jest zadowolona. Powiedziała, że teraz

przynajmniej wie, że nie ma co liczyć na Macieja i  sama musi


kombinować, jak rozwiązać ich problem.

– Przecież tyle to ona wiedziała, zanim tam poszła, Maciej od

tamtego dnia nie trzeźwieje. W takim stanie niczego nie wymyśli!

– Agata, a może on chce się zabić? – W głosie Róży słychać było

strach. – To by się zgadzało...

– Zapijając się na śmierć? – Agata, mimo że ta przepowiednia

w pierwszej chwili zaniepokoiła również i ją, teraz nie brała jej na

poważnie. – Nie dramatyzuj. Facet pije, bo musi odreagować. Nie

ma pomysłów na dalsze życie, jest upokorzony, więc chleje,

zwalając wszystko na barki żony, to dosyć typowe.

– No nie wiem. – Róża nie była przekonana. – Chciałabym im

jakoś pomóc, ale jak?

– Chwilowo, kochanie, zajmij się rozwiązywaniem własnych

kłopotów, Mirka sobie poradzi. Poczekamy na to, co powie ten

poturbowany, jak się z nią spotka. Jeśli nie będzie upierał się przy

sądzie, zostanie tylko szukanie pracy dla Maćka, to nie koniec

świata. Staną na nogi, jestem tego pewna.

– Wiesz już, że Lesiu jedzie do Sebastiana, do Norwegii? –

Róża, uspokojona optymizmem przyjaciółki, zmieniła temat.

– Zdecydowaliście się, to dobrze. Chyba.

– Rozmawialiśmy i  zastanawialiśmy się długo, doszliśmy do

wniosku, że jeżeli chcemy mieć dziecko, a chcemy bardzo, musimy

to zrobić. Wyjazd za kilka dni.

– Niech tylko nie zapomni zostawić w próbówce tego, co trzeba.

– Mam to pod kontrolą, już jesteśmy umówieni w klinice.

– Na pewno wam się uda, wierzę w to.

– Teraz i  ja poczułam odrobinę nadziei, smutne tylko, że nie

możemy przejść przez to, będąc blisko siebie.


– Wiem, o  czym mówisz, ale życie pełne jest trudnych decyzji

i nic nie możemy na to poradzić.

Smutek, który niedawno odczuwała Agata, powrócił do niej

znowu. Wiedziała, że czas skończyć tę rozmowę, by nie zasiać

w  głowie Róży wątpliwości co do podjętej decyzji. Oczywiste było,

że bardzo potrzebowali tego wyjazdu, aby spełnić swoje marzenie

o  rodzicielstwie. Właściwie był on potrzebny każdemu, kto się na

niego decydował. Różni ludzie, różne przyczyny tychże wyjazdów

i  różne ich konsekwencje. Wspólne było tylko pragnienie

polepszenia życia własnego i  bliskich. Agata wiedziała, że ona

z  Tomkiem są jednymi z  tysięcy poszukiwaczy, którym czegoś

brakuje i  którzy nie mogą po to sięgnąć z  bezpiecznych pozycji,

w  których żyli. Wszyscy musieli ryzykować. Teraz do gry

w rosyjską ruletkę dołączyć miała Róża z Leszkiem.

Strumienie ciepłej wody spłukiwały kurz z  włosów Agaty.

Gęsta piana spływała wzdłuż jej ciała, pieszcząc je łagodnie

i  oddając mu swój cudowny, różany zapach. Agata czuła się źle,

pusty dom wzmagał poczucie osamotnienia i przygnębienie. Może

by nawet pochlipała nad swoją niedolą, ale telefon ukryty

w kieszeni szlafroka niepozornym piknięciem poinformował ją, że

nie ma się co mazać, bo właśnie dostała sms-a.

– Skoro mogłeś się nie odzywać przez dwa dni, to teraz sobie

poczekaj! – powiedziała obrażona na męża.

Bez pośpiechu wytarła ciało ręcznikiem i  wykonała wszystkie

rytualne kobiece czynności smarowania i  masowania. Dopiero

wtedy bez entuzjazmu wyjęła telefon i  uśmiechnęła się

mimowolnie. Wiadomość nie była od Tomka, ale od Janka.

Otulona w  swój ukochany szlafrok usiadła na podłodze


w  łazience. Migająca koperta, mimo że jej zawartość nie była

Agacie jeszcze znana, przyjemnie połaskotała zakończenia

nerwowe w  jej ciele. „Wybacz mi moje nieudolne próby zwrócenia

na siebie uwagi” – zaczęła czytać powoli. – „Jesteś kobietą z moich

snów, przebywanie choćby w  twoim pobliżu nadaje mojemu życiu

blasku, jakiego ono nigdy nie miało. Dlatego błagam cię, pozwól

mi być blisko ciebie, nawet jeżeli ma to być tylko przyjaźń.

Wróćmy do tego, co było. A  ja będę cię kochał platonicznie i  tak

skrycie, że nawet tego nie zauważysz”.

Zupełnie świadomie zignorowała swój rozsądek, odrzuciła

przyziemne dylematy i  czując, jak pod szlafrokiem wyrastają jej

skrzydła, natychmiast odpisała: „Pozwalam ci być moim

przyjacielem, pozwalam ci być ze mną tej nocy. Kwiatowa 16/9,

pośpiesz się”.

Nie zdążyła zmienić grubego szlafroka na żaden seksowny

ciuszek, nie zdążyła nawet pomyśleć o  tym, co właściwie zrobiła,

gdy rozległo się ciche, ledwo słyszalne pukanie do drzwi.

Otworzyła je drżącą ręką i  w  ciemnym korytarzu zobaczyła słaby

zarys jego sylwetki. W  kompletnej ciszy jego szybki oddech

wydawał się być dudnieniem, z  pewnością przed chwilą biegł.

Agata, oświetlona lekkim światłem płynącym z  wnętrza

mieszkania, z  mokrymi włosami i  bosymi stopami, wydawała mu

się aniołem, który właśnie zstąpił z nieba. Subtelny, towarzyszący

jej zapach kwiatowego mydła podrażnił jego nozdrza. Jego zmysły

zakołysały nim tak, jakby był rybacką łódką na rozszalałym

oceanie.

Mógłby nawet stracić równowagę, ale chwycił dłoń, którą ten

anioł ku niemu wyciągnął. Poprowadzony jego ręką, przekroczył


próg, zamykając za sobą drzwi. Jeszcze nigdy nie byli tak blisko

siebie, nie czuli swoich oddechów na twarzach, a  ich piersi nie

unosiły się wspólnym tempem tak miarowo jak teraz. Kiedy palce

Janka przeczesały jej mokre, niedbale rozrzucone włosy,

zamknęła oczy, rozkoszując się tym niebiańskim uczuciem.

Dotykał ją ostrożnie, jakby upewniając się, że ma przed sobą

prawdziwą kobietę, a nie tylko wyobrażoną postać ze swoich snów.

Przesunął kciukiem po jej ustach – były prawdziwe, miękkie

i  ciepłe. Najpierw skosztował wargę dolną, potem górną, ich

słodkawy smak pobudzał mu apetyt. W  pewnej chwili ich języki

spotkały się jakby przypadkiem, nieśmiało, zaraz potem

odważniej, z  narastającą zachłannością. Oba ciała ogarnięte

zostały pożądaniem pozbawionym jakichkolwiek zahamowań.

Lawina namiętności pociągnęła ich za sobą, nie dając szans na

przeciwstawienie się przeznaczeniu. Janek jednym ruchem

rozwiązał różowy szlafrok, który bezszelestnie zsunął się do jej

stóp, odsłaniając przed nim ciało, które było niczym rzeźba. Jej

dłoń krążyła po jego ramionach, po szyi, sprężystym karku,

sunęła wzdłuż kręgosłupa, muskała skrawek ciała ukryty za

paskiem od spodni. Drugą ręką, z szeroko rozpostartymi palcami,

trzymała go za tył głowy, jakby w  obawie, że mógłby się odwrócić

i odejść.

W  pokoju pozbawionym mebli Agata, posłuszna ruchom

Janka, położyła się na podłodze oklejonej gazetami, a  on bez

pośpiechu, zrzucając z  siebie resztkę ubrań, ukląkł przy niej.

Zupełnie nagie, wielkie okna wpuszczały do pokoju światło

księżyca, w  którym Agata wyglądała jak syrena wyniesiona

właśnie z wody. Jej ciało, skąpane w bladej poświacie, sprawiło, że


Janek czuł się zamroczony z  podniecenia. Upajając się chwilą,

nagryzał jej twarde, sterczące sutki, a  wtedy gdzieś w  okolicach

karku zrodził się w  Agacie impuls, który docierał do każdego

zakamarka jej ciała. Pełen nieziemskiego zachwytu, ze

szczególnym wzruszeniem całował palce jej dłoni, wolniutko,

każdy po kolei, zaczynając od kciuka. Miał ochotę skosztować

każdego centymetra jej ciała, bojąc się jednocześnie, że noc może

być na to za krótka. Nabrzmiały do granic możliwości penis

ostrzegał go wewnętrznym pulsowaniem, że dłużej takiego stanu

nie zniesie.

Oddech Agaty przyśpieszał, jej ciche mruczenie przechodziło

w  coraz głośniejsze i  wydłużające się pojękiwania, które odbijając

się echem od pustych ścian, krążyły we wszechświecie. Janek

wtulił twarz w  jej szyję, chłonąc świeży zapach wciąż wilgotnych

włosów. Na pośladkach czuł silny ucisk jej dłoni. Ich nagie ciała

odbierały pieszczoty w  każdym miejscu, w  którym się ze sobą

stykały. Agata uniosła biodra i  oplotła kochanka nogami,

zaciskając je silnie. Jej podniecenie nie pozwalało przeciągać

pieszczot, zapragnęła poczuć go w sobie. Jeszcze mocniej zacisnęła

dłonie na jego pośladkach, chcąc wepchnąć go w  siebie.

Natychmiast zrozumiał to żądanie, uniósł głowę, by móc ją dobrze

widzieć w tej chwili, która miała zaraz nastąpić.

Ich oczy miały dziko rozszerzone źrenice. Chciała szepnąć do

niego, już otworzyła usta, ale wydobył się z  nich jedynie urwany

dźwięk, przypominający bardziej odgłos wydawany przez zranione

zwierzę niż odgłos rozkoszy. Wszedł w  nią głęboko, jednym

pchnięciem, jak gdyby próbował przebić ją na wylot. W  pierwszej

chwili pożałowała, że to zrobiła, że właśnie z  nim i  zapragnęła


zepchnąć go z siebie, ale Janek chwycił ją za nadgarstki i zarzucił

jej ręce za głowę. Falował na niej, zmieniając z  wolna jej głos

w  głęboki, pełen rozkoszy głos kobiety, która pragnie dostać

jeszcze więcej...

Nagle pokój zaczął wirować, ściany, sufit i  podłoga zlały się

w  jedną masę, a  wnętrze ciała Agaty wypełniła fala

przeszywającego ją na wskroś szczęścia. Miała ochotę zawyć

z  radości, ale Janek uprzedził ją, krzycząc ochrypłym głosem coś,

czego nie zrozumiała. Gdy wirowanie przestrzeni nieco ustało,

spojrzała na niego, nadal miał rozszerzone źrenice, a  twarz

pokrytą kropelkami potu. Z  wcześniejszego napięcia nie pozostał

w nich żaden ślad, przeciwnie, byli odprężeni i wyglądali młodziej

niż zazwyczaj.

– Przepraszam cię za ten mój indiański okrzyk na końcu, ale

nie mogłem się powstrzymać, coś takiego poczułem pierwszy raz.

– To był chyba okrzyk zwycięzcy.

– Tak, czuję, że zdobyłem najwyższy szczyt – szepnął jej

wprost do ucha. Coś lubieżnego przebiło się w tym wyznaniu.

– Co robisz? – zapytała, gdy zamiast z niej wyjść, uniósł się na

rękach i  ponownie zaczął falować biodrami. Ciepła stróżka

gęstego nasienia wypłynęła z jej wnętrza.

– Będę cię kochał tak jak przed chwilą, tylko mocniej, głębiej,

namiętniej. A  jak skończę, zacznę od nowa. Jesteś teraz moja,

tylko moja... – Głos mu drżał coraz bardziej.

Agata doskonale czuła, że rozpieranie między jej udami wcale

nie zmalało, bo ucisk w  brzuchu stał się jeszcze silniejszy. Nie

wierzyła, że ponownie może przeżyć taką samą rozkosz, jakiej

doświadczyła przed chwilą, a  przeżyła ją jeszcze wiele razy tej


nocy. Tracąc zmysły w  chwilach uniesienia, jakiego nigdy

wcześniej nie zaznała, pragnęła go jak nikogo innego. Po raz

pierwszy podczas seksu nie miała kontroli nad własnym ciałem,

nad tym, co mówiła i  robiła. W  krótkich chwilach odpoczynku

wstydziła się tego, co wyczyniała parę minut wcześniej,

a  następnie robiła to znowu. Nie podejrzewała siebie o  to, że

potrafi być taka wyuzdana i że można czerpać z tego przyjemność.

Kochali się i pieprzyli – na zmianę, do samego świtu...

Po tej nocy Agata zastanawiała się, czy kiedykolwiek wcześniej

doznała orgazmu. To, co do tej pory uważała za udany seks, nagle

stało się marne.

– Często to robisz? – zapytała Janka, gdy szykując się do

wyjścia, szukał koszuli w stercie gazet.

– Co takiego?

– Może nie powinnam pytać, zwłaszcza na pierwszej randce,

ale już wcześniej się nad tym zastanawiałam. Pytam, czy często

zdradzasz żonę? – Janek wydawał się nie być zaskoczony tym

bezpośrednim pytaniem.

– Możesz pytać, o  co zechcesz, odpowiem ci na wszystko. Nie,

nie zdradzam żony. To znaczy, do dzisiaj nie zdradzałem. –

Gotowy do wyjścia ujął jej twarz w  obie dłonie i  pocałował jej

spuchnięte wargi.

– Przypuszczam, że kłamiesz, ale jak nie chcesz, to nie mów.

– Nie kłamię. A ty?

– Ja czasami kłamię. – Uśmiechnęła się w nadziei, że uniknie

odpowiedzi na to pytanie. Nie chciała przyznać się do tego, że mąż

był dotychczas jedynym mężczyzną w  jej życiu. Nagle wydało się

jej to tak bardzo staromodne, że aż śmieszne.


– Więc? – Janek domagał się odpowiedzi.

– Dokładnie tak jak ty, kotku – odpowiedziała, starając się nie

być przekonującą.
Rozdział 11

Mirka zamówiła tę samą kawę co zawsze, i  rozglądała się

w  poszukiwaniu Agaty, która spóźniała się na umówione

spotkanie. W  końcu jednak przybiegła, nieźle zdyszana, ubrana

w  starą, kwiecistą sukienkę na ramiączkach, które ciągle jej się

zsuwały. Włosy miała niedbale związane na karku w  węzeł

przypominający kłębek poplątanej włóczki, a  mimo tego

wszystkiego prezentowała się młodo, kwitnąco i świeżo.

– Świetnie wyglądasz – zauważyła Mirka z  uznaniem. –

Ostatnio naprawdę promieniejesz.

– Co ty mówisz? Jestem w  trakcie remontu, nawet się nie

uczesałam przed wyjściem, bo nie mogłam odnaleźć szczotki. –

Niepewnym gestem poprawiła kosmyk włosów, rozglądając się

ukradkiem, czy w pobliżu nie ma nikogo znajomego.

– Tym bardziej jestem zdziwiona. A coś ty z ustami zrobiła?

– Co niby miałam zrobić? – Agata udała zdziwienie, jednak

dobrze wiedziała, że jej usta w wyniku wielogodzinnego używania

poprzedniej nocy były nabrzmiałe i  wiśniowe, jak po doskonale

wykonanym zabiegu kosmetycznym. Żadna z  telewizyjnych

gwiazd by się takich nie powstydziła.

– Ty musiałaś coś zrobić – Mirka upierała się przy swoim. –

Może nie lifting, ale silikonek w wargi na pewno.

– Powiedziałabym ci przecież, daj już spokój tym dochodzeniom

i opowiadaj, co u ciebie – Agata uznała, że dociekania przyjaciółki

robią się niebezpieczne, więc pośpiesznie zmieniła temat.


– Przez tę sprawę z  Maciejem to mi z  dziesięć lat przybędzie.

Co najmniej – pożaliła się, nie kryjąc zazdrości o wygląd Agaty.

– I  jak było na spotkaniu z  tym poszkodowanym, udało ci się

coś załatwić?

– Poszkodowany, ale wymyśliłaś. Facet raz dostał w  gębę

i  wielkie halo z  tego robi. Jakby miał jaja, to by Maćkowi oddał

i  byłoby po sprawie, ale nie, on po sądach będzie nas włóczył.

W  całej tej sprawie to ja najbardziej jestem poszkodowana,

zostałam bez pieniędzy i  z  wiecznie pijanym mężem, a  wkrótce

i jego mogę nie mieć.

– Nie przesadzaj, za takie rzeczy to chyba ludzi do więzień się

nie zamyka. – Młody kelner, stawiając kawę przed Agatą,

uśmiechnął się do niej zalotnie, a  ona odwzajemniła mu tym

samym.

– Ktoś z  taką pozycją i  kasą jak ten dyrektor, potrafi się o  to

postarać, jestem pewna – kontynuowała Mirka i  była coraz

bardziej wkurzona. – On wcale nie chciał ze mną gadać, dasz

wiarę? Burak jeden zapyziały, kazał mi się kontaktować ze swoim

adwokatem. Czy dzisiaj jest sobota? – zapytała, jakby nagle coś

ważnego się jej przypomniało.

– Tak, inaczej byłabym o tej godzinie w pracy.

– No, tak. Dziś w nocy wyjeżdża Leszek, może powinnyśmy się

pożegnać?

– Myślę, że wystarczy, jak zadzwonimy. Niech Róża się z  nim

żegna, nie wiadomo, kiedy znowu się zobaczą.

– Cholernie to wszystko pokręcone, kto by pomyślał, że będą

mieli taki kłopot.


– Pokręcone jest to – Agata była wręcz oburzona – że nie mogą

liczyć na pomoc w  rzekomo cywilizowanym kraju, w  którym żyją.

Tu się urodzili, tu pracują i  swoimi podatkami płacą temu

państwu, aby mogło funkcjonować, a jak sami potrzebują pomocy,

muszą tułać się po świecie. Normalny skandal.

– Leszek jedzie samochodem z  jakimś innym facetem,

trzydzieści godzin w drodze, wyobrażasz sobie?

– Wolałabym to niż wsiąść do samolotu. – Lęk przed lataniem

Agata odczuwała od dziecka, chociaż nigdy nie była nawet na

lotnisku. Trudno jej było ten strach wytłumaczyć, zawsze miała

nadzieję, że nigdy nie będzie musiała i już.

– Ten twój lęk musi być bardzo uciążliwy, zwłaszcza teraz,

kiedy Tomek jest w Anglii, co?

– Bardziej chyba żałuję, że nigdy nie zobaczę Afryki – mówiąc

to, Agata westchnęła z żalem.

– Między wami naprawdę coś jest nie „halo”.

– Masz rację. Jest nie „halo” jak cholera. Coraz rzadziej do

siebie dzwonimy, a jeśli już rozmawiamy, to o dzieciach lub o tym,

co trzeba załatwić. Żadnych czułości, intymności, żadnych

osobistych wyznań.

– Smutne, tacy fajni zawsze byliście. Ale dlaczego tak jest, co?

– Chyba przyzwyczailiśmy się do życia bez siebie. – Agata

zamyśliła się i  posmutniała nieco. – Wiesz, co w  tym wszystkim

jest najbardziej dziwne i niepokojące jednocześnie? – zapytała, ale

nie czekała na odpowiedź, tylko sama jej udzieliła. – To, że

dopiero nasze rozstanie uświadomiło mi, że potrafię bez niego żyć.

Kiedyś myślałam, że moje życie skończyłoby się, gdybym go

straciła, dziś wiem, że to nieprawda.


– Faktycznie, coś się pozmieniało, nie tylko w  nim, w  tobie

również. Kiedyś tylko „Tomuś, Tomuś”... Może powinnaś

odświeżyć sobie pamięć o  tym, jak dobrze było wam ze sobą

i wybrać się do niego na wakacje?

– Na razie nie planuję, lecz kto wie? Może kiedyś zafunduję

sobie trzydziestogodzinną, masochistyczną jazdę autobusem na

drugi koniec świata.

Dochodziła trzynasta, w  kawiarni narastał ruch i  gwar.

Majowe słońce grzało przepięknie, zachęcając klientów do

zajmowania stolików na zewnątrz pod parasolami.

– Nie mam ochoty wracać do domu, do tego kurzu, ale niestety

muszę. Jak nie patrzę robotnikom na ręce, od razu robota idzie im

wolniej. – Agata dopiła kawę i  sięgnęła po swoją torbę. – Dziś ja

stawiam – oznajmiła. Odwróciła głowę w  poszukiwaniu kelnera,

rozglądała się chwilę i  nagle zmieniła się w  przysłowiowy słup

soli, kiedy wlepiła oczy w czteroosobową rodzinę siedzącą tuż przy

wejściu na salę. Mężczyzna trzymał na kolanach około trzyletnią

dziewczynkę, zaś druga, identycznie wyglądająca urocza

blondynka, siedziała na wysokim krzesełku i  dzielnie zjadała

deser, brudząc się nim wokół ust.

– Znasz ich? – Mirka zauważyła jej dziwną reakcję.

– Co? Nie... – Agata zreflektowała się, że nachalnie gapi się na

tych ludzi. – Znaczy się... znam, jego znam – jąkała się. – Całą noc

się z  nim pieprzyłam... – wyznała z  rozbrajającą szczerością, nie

do końca zdając sobie z tego sprawę.

– Co? – Mirka nie wierzyła własnym uszom. W  tej chwili

wszystko stało się jasne: olśniewający wygląd Agaty, jej wspaniały

nastrój, tajemniczość i wzrost podejrzliwości wobec męża. Ta cicha


woda, oszustka i  konspiratorka miała romans i  bezwstydnie

utrzymywała go w  tajemnicy. – Nie gap się tak – ściszonym, ale

stanowczym głosem Mirka przywołała ją do porządku. – Czy ja

dobrze usłyszałam?

Agata przemyślała pytanie i  odpowiedź, jakiej udzieliła, po

czym zrezygnowana oświadczyła krótko:

– Tak.

– I nic mi nie powiedziałaś?

– Powiedziałam.

– Nie, nie powiedziałaś, wymknęło ci się, a to nie to samo.

– Wybacz, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Właściwie to

w  tym celu umówiłam się dzisiaj z  tobą, ale jakoś zabrakło mi

odwagi.

– To ja donoszę ci o  każdym moim numerku, a  ty zatajasz

przede mną takie rzeczy, jak możesz? – Mirka czuła się głęboko

urażona.

– Dobra, zrugasz mnie później. Teraz powiedz mi, czy oni

ciągle tam siedzą? – Punkt obserwacyjny, jaki miała Mirka, był

dużo bardziej dogodny.

– Siedzą i  jeszcze posiedzą. Dzieci niedawno dostały lody,

a  patrząc na tempo, w  jakim je jedzą, sądzę, że to może potrwać

nawet godzinę.

– No to pięknie, wołaj kelnera i  też coś zamawiamy, on nie

może mnie zobaczyć.

– Obawiam się, że już na to za późno. – Mirka udając, że

przegląda kartę, obserwowała, jak mężczyzna mówi coś do swojej

żony, wskazując na Agatę.

– Jasna cholera! I co teraz?


– Tylko bez paniki, wyluzuj. Z  pewnością kobieta zauważyła,

że się na nich gapisz, i  on się teraz tłumaczy, skąd cię zna –

mówiła spokojnie i  rzeczowo jak przewodnik oprowadzający

turystów po nudnym muzeum. – Połóż pieniądze na stoliku,

wstaniemy i  wyjdziemy jak normalni ludzie. A  na zewnątrz

skopię ci tyłek. – Mirka wstała od stolika z  przemiłym, ale

ewidentnie sztucznym uśmiechem. – Aha, i  nie zapomnij

powiedzieć koledze „dzień dobry”.

Agata zebrała się na odwagę, głośno wciągając powietrze,

wypięła piersi i  ruszyła za przyjaciółką. Przechodząc obok

rodzinnego stolika, patrząc Jankowi w  oczy, uprzejmie

powiedziała:

– Dzień dobry. – Przez chwilę myślała, że to, co najgorsze, ma

już za sobą. Pozostało tylko wydostać się stąd i  zniknąć

w  czeluściach miasta. Niestety, Janek wstał, a  śliczną

dziewczynkę prosto z  kolan przesadził na krzesełko i  nie

odrywając oczu od Agaty, odpowiedział:

– Dzień dobry paniom. Moja żona właśnie mnie pytała, czy się

znamy? Kochanie... – zwrócił się do drobnej kobiety. – To jest

Agata, od niedawna pracujemy razem.

Blondynka wstała i podała Agacie chudą rękę.

– Miło mi, Katarzyna. – Nie było wyjścia, Agata również

wyciągnęła ku niej dłoń, walcząc z  poczuciem winy – wielkim jak

ocean.

– Witam – odpowiedziała, ale do uśmiechu nie zdołała się

zmusić.

„Ona wie” – dudnił głos w  jej głowie. – „Widzi to w  mojej

twarzy”. Katarzyna faktycznie przyglądała się Agacie ze


szczególną uwagą. Janek i  Mirka również to zauważyli

i w milczeniu czekali na dalszy bieg wydarzeń.

– Janku, pamiętasz tę sukienkę? – Katarzyna przeniosła

wzrok na męża, sprawiając, że kilka osób odetchnęło z ulgą.

– Tak, nigdy jej nie zapomnę.

Agata spojrzała na swoją podniszczoną, od dawna niemodną,

bezkształtną sukienkę. Katarzyna, widząc jej zmieszanie,

wyjaśniła uprzejmie:

– Kiedyś miałam identyczną. Przez kilka miesięcy po porodzie

mieściłam się tylko w  nią. Opieka nad bliźniaczkami była tak

wyczerpująca, że nie było mowy o  kupieniu czegokolwiek, w  co

mogłabym wejść. Chodziłam w  niej codziennie, aż dostałam

depresji. Moja pani doktor w  ramach terapii kazała mi się jej

pozbyć, więc z  Jankiem dokonaliśmy w  ogrodzie jej rytualnego

spalenia. A teraz powróciła niczym głos zza grobu.

– Kochanie, nie przesadzaj. – Janek najwyraźniej chciał

uspokoić żonę, bo wyglądała, jakby bardzo ją to poruszyło. Ale ona

zignorowała go.

– Gdybym była przesądna, wzięłabym to za zły omen. –

Katarzyna usiadła, a  Agata dałaby sobie rękę obciąć za to, że to

kobieta przesądna.

– A  mnie to już nikt nie przedstawi? – wesoło zaszczebiotała

Mirka i  przywitała się ze wszystkimi, również z  dziećmi.

Katarzyna, jakby odczarowana, odzyskała swój uśmiech.

Widocznie kontakt z Mirką był dla niej zdrowszy.

– To nasze dziewczynki. – Zaprezentowała córeczki szerokim

gestem. – Klara i  Matylda. – Dzieci, słysząc swoje imiona,

podniosły oczy bez większego zainteresowania. Agata patrzyła na


Janka, na Mirkę, na bliźniaczki, byle tylko nie spotkać wzrokiem

chudej blondynki, która, niestety, wyglądała na bardzo miłą.

– Jeżeli mają panie ochotę, to proszę się do nas dosiąść,

napijemy się czegoś razem – zaproponowała Katarzyna.

– Tak, oczywiście, zapraszamy. – Janek z  grzeczności poparł

żonę, ale wiedział, co Agata teraz czuje, więc znał odpowiedź. –

W  pracy nigdy nie mamy czasu, aby porozmawiać – dodał,

wyszczerzając się w uśmiechu.

„Obrzydliwy tupeciarz” – pomyślała Mirka z odrazą. Po chwili,

patrząc na Janka, dodała:

– Może innym razem, koleżanka mało spała tej nocy.

– Tak, właśnie, dziękujemy, ale musimy już iść – poparła ją

Agata.

– Trudno, może jeszcze kiedyś nadarzy się okazja, do

widzenia. – Katarzyna nie wyglądała na zmartwioną tą odmową.

Szybko przeszła do wycierania buziek swoim dzieciom.

Agata niemalże wybiegła na zewnątrz. Miała wrażenie, że na

szyi ma pętlę, która odcina jej dopływ powietrza. Jeszcze chwila

takiej rozmowy, a  z  pewnością runęłaby na podłogę. Oddech nie

zdążył się jej jeszcze uspokoić, gdy w torebce zadzwonił telefon.

– Wracaj natychmiast i  skręć w  lewy korytarz, tylko sama! –

usłyszała podniecony głos Janka. Nie zdołała odpowiedzieć, bo

połączenie zostało przerwane.

– Miruś, zaczekaj tu na mnie, proszę cię – zapiszczała.

– Dobra, tylko szybko – zgodziła się Mirka. Dobrze rozumiała

zachowanie swojej przyjaciółki, sama wielokrotnie przeżywała

tego rodzaju uniesienia. – Dobra zabawa uzależnia wszystkich.


Agata ponownie weszła do kawiarni, ale nie poszła w kierunku

głównej sali, tylko skręciła w  ciemny, wąski korytarz po lewej

stronie. Zrobiła kilka kroków i stanęła przed drzwiami z napisem:

„Sala bilardowa czynna od godziny 16”. Uchyliła drzwi i ostrożnie

zajrzała do wnętrza. Sala była ciemna i niezbyt duża. Nagle czyjaś

dłoń chwyciła ją za nadgarstek i  wciągnęła do środka.

W  półmroku twarz Janka wyglądała zupełnie inaczej niż przed

chwilą, wydawała się starsza i bardziej surowa.

– Jak mówię wracaj, to wracaj! – szepnął rozpalonym

z namiętności głosem, silnie przyciągając ją do siebie.

Całowała go, dysząc z  pożądania, nie panowała nad sobą,

energicznie rozpinając mu spodnie. Chwilę potem wsunęła w  nie

dłoń, chwyciła jego męski, twardy organ, czując, że jest mocno

nabrzmiały, niemalże płonący. Zapragnęła schłodzić go w  swoich

ustach. Ugięła kolana i  wyjęła naprężonego penisa na zewnątrz,

oblizała go lubieżnie, ośliniła i pochłaniała go coraz głębiej. Janek

wydał z  siebie melodię dźwięków, westchnień, jęków

i  pomrukiwań, uda mu zadrżały, a  biodra zaczęły krążyć. Wargi

Agaty obejmowały go jak obręcz, zaciskały się, to znowu zwalniały

swój uścisk.

Po chwili chwycił ją za ramiona i  podniósł. Popatrzył na nią

z uwielbieniem w oczach. Gestem nieznoszącym sprzeciwu zmusił

ją, aby się odwróciła. Kiedy zaparła się o  stół bilardowy, kolanem

rozsunął jej nogi na boki. Ogromnym wysiłkiem woli starała się

panować nad intensywnością swojego głosu, gdy wszedł w  nią

szorstko. Jego silne pchnięcia sprawiały, że pośladki Agaty drżały

i  falowały zgodnie z  nimi. Wielkie ręce Janka zacisnęły się na jej

talii niczym kleszcze.


– Trzymaj mnie tak, mocno! – jęczała, czując, że ten uścisk

doprowadza jej ciało do szalonego stanu. – Pieprz mnie! – prosiła,

nie mając dosyć.

Wychodząc z  kawiarni po raz drugi tego dnia, włosy miała

w  jeszcze większym nieładzie, jej twarz rozpalały rumieńce,

a skąpe stringi nasączone były spermą.

Mirka, rozparta wygodnie na ławce przy zielonym skwerku,

korzystając ze słońca, czekała na przyjaciółkę.

– Myślałam, że już nie wyjdziesz – powiedziała, wciąż opalając

twarz i ramiona.

– Ja chyba oszalałam. – Agata klapnęła bezwładnie obok niej.

– Nie sądziłam, że jestem do tego zdolna, przecież mam prawie

dorosłe dzieci.

– I  co z  tego? – Mirka obróciła się i  spojrzała na nią znad

okularów.

– Nie powinnam...

– Kochana, baw się, powiadam ci. Bo to są właśnie te „stare,

dobre czasy”, za którymi zatęsknisz w przyszłości.

Dzień był piękny, idealny wręcz na spacer z  rodziną, na

wspólne lody w  kawiarni, na doznawanie szczęścia. Agata była

teraz w  pełni szczęśliwa, chociaż osiągnęła ten stan w  sposób

zupełnie odmienny niż większość ludzi.

– Agata... – Mirka jeszcze raz spojrzała na nią, tylko bardziej

czujnie, badawczo.

– No?

– Tylko ty się nie zakochaj, bo to wszystko zepsuje. Uwierz mi.

– Wierzę. I  nie mam zamiaru tego robić. Zarówno jemu, jak

i mi chodzi wyłącznie o seks, stary dobry seks.


– Ale gdy poczujesz, że to się zmienia, uciekaj.

– Sama widziałaś, jaką miłą ma rodzinę, ja zresztą też nie

narzekam na swoją. I  nie przewiduję żadnych zmian w  tym

temacie.
Rozdział 12

– Mamuś, dlaczego tata już nie chodzi do pracy? – Mały

chłopiec stał owinięty w  ręcznik kąpielowy i  cierpliwie znosił

czesanie przydługich włosów.

– Bo tatuś... – Mirka myślała w  pośpiechu, jakie kłamstwo

będzie najbardziej wiarygodne dla sześciolatka. – Tatuś jest na

takim dłuższym urlopie.

– To dlaczego nigdzie nie pojechaliśmy, tak jak zawsze?

– Czasami trzeba wypoczywać w domu. Tata właśnie to robi.

– Mi bardziej podobało się, jak byliśmy we Włoszech. Teraz

tata jest jakiś dziwny, nie bawi się ze mną, nie je z  nami obiadu,

tylko ciągle śpi na kanapie. – Właśnie w  tej chwili do Mirki

dotarło, że ta sytuacja trwa już ponad tydzień i że najwyższy czas

coś z tym zrobić. Nie mogła pozwolić, aby ich synek przyglądał się

temu, jak tatuś codziennie od nowa zalewa się w trupa.

– Kotku... – Popatrzyła na chłopca z  czułością. – Tatuś jest po

prostu przemęczony. Potrzebuje troszeczkę pobyć sam, w  ciszy.

Jestem pewna, że niedługo odzyska siły i znowu zacznie się z tobą

bawić. A  teraz wskakuj w  pidżamkę. – Wsunęła mu bluzę przez

głowę. – Co dziś czytamy? – zapytała, okrywając go kołdrą.

– Najlepiej chciałbym Pinokia.

– Najbardziej – poprawiła go.

– Ty też? – malec ucieszył się.

– Tak – zgodziła się, zaprzestając dalszych wyjaśnień, chociaż

bajka o  drewnianej lalce, która stała się prawdziwym dzieckiem,

wychodziła jej już czubkiem głowy. Na szczęście, po przeczytaniu


kilku linijek, Rafałek zasnął. Siedziała przy nim jeszcze parę

minut, wpatrując się w  jego spokojną, niewinną buzię. Od chwili,

kiedy pierwszy raz go zobaczyła, przysięgła sobie zawsze go

chronić i  sprawić, aby był szczęśliwym dzieckiem. Trochę za

względu na wyrzuty sumienia, że miała zamiar uśmiercić go

jeszcze przed narodzeniem, trochę ze względu na to, że sama

nigdy nie zaznała matczynej miłości.

W  ich domu było troje dzieci, matka w  niekończącej się

depresji i  „dochodzący” ojciec. Matka kochała tylko ojca, miłością

tak silną, że aż chorą. Dzieci zdarzyły im się przypadkiem i oboje

nigdy szczególnie tego nie ukrywali. Ojciec Mirki kochał za to

wszystkie inne kobiety, tylko nie swoją żonę. Kiedy kończył

kolejny romans, wracał skruszony na łono rodziny, a  ona zawsze

mu przebaczała. Po kilku tygodniach znowu odchodził i tak przez

całe swoje życie. Zmarł na zawał, gdy Mirka miała dziewiętnaście

lat, a zaraz po nim zmarła matka, z żalu.

Z  wczesnego dzieciństwa Mirka niewiele pamiętała, bo

niewiele się działo. Matka obecna tylko fizycznie, całymi

tygodniami płakała lub spała w zamkniętym pokoju, bracia kłócili

się ze sobą, często wyładowując swój gniew na siostrze. Nigdy nie

znalazła z nimi wspólnego języka, dziś wiedziała o nich tylko tyle,

że prawdopodobnie wciąż żyją i  mieszkają w  Stanach. Nigdy im

nie wybaczyła, że dawali się przekupywać ojcu słodyczami, które

dla nich przynosił, gdy wracał do domu. Ona, mimo że była z nich

najmłodsza, zawsze odmawiała, czym często psuła humor całej

rodzinie.

Z  rozmyślań o  przeszłości wyrwało Mirkę głośne walenie do

drzwi.
– Co do diabła, gestapo przyszło? – mówiła, idąc do korytarza.

Śpieszyła się, jej dziecko przecież spało, a  Maciej, zamroczony

alkoholem, z  pewnością nie pofatygowałby się, żeby otworzyć

drzwi. Zła, że ktoś puka tak natarczywie, przyłożyła oko do

wizjera i  jej kolana zrobiły się miękkie. Przed jej mieszkaniem

stało dwóch policjantów. Serce ściśnięte strachem ledwie w  niej

biło, w  gardle zrobiło się sucho. Zawahała się, czy otworzyć, ale

łomot powtórzył się.

– Chwileczkę – krzyknęła i  w  popłochu pobiegła do salonu.

Instynktownie okryła śpiącego męża kocem, naiwnie wierząc, że

go pod nim nie znajdą. Wróciła do drzwi i  wysilając się na

uśmiech, otworzyła je.

– Dobry wieczór – mężczyźni przywitali się.

– Dobry wieczór – odpowiedziała, nie mogąc ukryć blasku

w  oczach, który pojawiał się w  nich za każdym razem, gdy

patrzyła na faceta w mundurze. – Czy mogę w czymś pomóc?

– Szukamy pana Macieja Koseckiego – odezwał się starszy

z policjantów, właściciel przecudnie zielonych oczu.

„Jaka szkoda, że poznajemy się w  takich okolicznościach” –

pomyślała, oczarowana jego spojrzeniem, ale zaraz przywołała

swoją czujność do porządku.

– Przykro mi, męża niestety nie ma w domu.

– Jest nam potrzebny, więc jeśli się zjawi, proszę mu

przekazać, aby się stawił na komisariacie przy Kolejowej.

– Najlepiej jutro z  samego rana – wtrącił ten drugi,

zdecydowanie mniej atrakcyjny i mniej miły niż kolega.

– A w jakiej sprawie?
– Niech się pani nie martwi, potrzebujemy tylko, aby złożył

zeznania – zielonooki starał się ją uspokoić.

„Jaki piękny, taki kłamliwy” – pomyślała znowu i  grzecznie

odpowiedziała:

– Z  pewnością przyjdzie, skoro to konieczne. – Pożegnała się

i  zamknęła drzwi, przekręcając klucz w  obydwu zamkach, jakby

się obawiając, że mogą jeszcze wrócić. Teraz dopiero zaczęła

dygotać ze zdenerwowania, żołądek telepał się po całym jej

wnętrzu. Pobiegła do salonu, gdzie półprzytomny Maciej

niezdarnie odkopywał się spod koca.

„Bądź czujna” – w  głowie słyszała głos wróżki Gizelli, która

najwyraźniej właśnie przed tym ją ostrzegała. Instynkt

podpowiadał jej, że jeżeli szybko czegoś nie wymyśli, jej mąż

i  ukochany tatuś jej synka następną noc spędzi za kratami.

Popatrzyła na niego z politowaniem, siedział ze spuszczoną głową,

nieogolony i zupełnie nieświadomy tego, co się wokół niego dzieje.

Wzruszona usiadła przy nim i czule go objęła.

– Będzie dobrze, kochanie, poradzimy sobie ze wszystkim –

zapewniła i  miała zamiar go pocałować, ale woń alkoholu

zdecydowanie ją odrzuciła.

– Ja to wszystko naprawię, obiecuję – powiedział, patrząc na

nią wzrokiem zbitego psa.

Nie był chyba aż tak pijany jak się jej wydawało, w  każdym

razie odzyskiwał kontakt z rzeczywistością.

– Wiem, kochanie.

– Zobaczysz, tylko się pozbieram. Obiecałem, że będę się o was

troszczył i  dotrzymam słowa – bełkotał. Nagle Mirka poderwała

się ze swojego miejsca, Maciek z trudem podniósł na nią wzrok.


– Zrobię ci gorącej herbaty – zawołała do niego, wybiegając

z  pokoju. Czym prędzej wygrzebała z  torby telefon i  wybrała

numer Róży.

– Hej, Mira, nie mogę teraz rozmawiać, Leszek za chwilę

wyjeżdża, żegnamy się. Oddzwonię.

– Czekaj! – krzyknęła do aparatu.

– Co jest?

– Dobrze, że go jeszcze złapałam, twojego Leszka... – Mirka

mówiła szybko, nie dało się jej ukryć, że jest zdenerwowana. –

Róża, musicie nam pomóc!

– Co się stało?

– Przyszli po niego gliniarze, po mojego Maćka. Zbyłam ich, ale

jutro już mi się to nie uda. Muszę gdzieś go ukryć i  to szybko.

Błagam cię, porozmawiaj z Leszkiem, niech go ze sobą zabierze do

tej Norwegii.

– Ale wiesz przecież, że Leszek jedzie tam na miejsce

Sebastiana, nie wiem, czy może...

– Przestań! – Mirka nie pozwoliła się zbyć. – To duży kraj,

zmieściło się w nim tylu Polaków, zmieści się jeszcze jeden.

– Masz rację – Róża zreflektowała się, że sprawa jest

naprawdę najwyższej wagi. – Trzeba ratować jego skórę.

Zadzwonię do Ewki i zaraz do ciebie oddzwonię, czekaj.

Mirka nie czekała bezczynnie. Wyjęła z  szafy torbę podróżną

i  zapakowała do niej rzeczy męża, kilka koszulek, jedne dżinsy,

jakiś sweter, trochę bielizny na zmianę. Z  łazienki przyniosła

kilka jego kosmetyków, szczotkę do zębów i  rolkę papieru

toaletowego, tak na wszelki wypadek. Wszystko to rzuciła na

wierzch i  zapięła torbę. Do bocznych kieszeni powpychała takie


rzeczy z  lodówki, które nadawały się do zjedzenia w  podróży

i  butelkę wody mineralnej. Zastanowiła się chwilę i  dołożyła

jeszcze dwie butelki wody oraz aspirynę. Telefon zadzwonił

dokładnie w  chwili, gdy odstawiła torbę pod drzwi. Była

zadziwiająco lekka jak na bagaż człowieka, który wyjeżdża nie

wiadomo dokąd i nie wiadomo na jak długo.

– Dobra, pakuj go szybko – poleciła Róża. – Chłopaki będą

u  was za piętnaście minut, śpieszą się na prom. Zadzwonię

później, pa.

Mirka wróciła do salonu, niosąc kurtkę i buty Macieja.

– Załóż to, kochanie – poprosiła.

– Wychodzimy? A mieliśmy pić herbatkę.

– Tak, wychodzimy, później się napijemy. – Maciek ubrał się

posłusznie. Idąc do korytarza, zachwiał się lekko, ale Mirka

podtrzymała go, uśmiechając się dobrodusznie. Ciche pukanie

oznajmiło przybycie wsparcia.

– Nie będę was odprowadzała do samochodu – zwróciła się do

Leszka. – Nie chcę zostawiać Rafałka samego. Masz tu

dokumenty Maćka, jak widzisz, on nie jest w  najlepszym stanie,

więc lepiej ty ich pilnuj.

– Jak to, kochanie, nie idziesz z  nami? – zapytał zawiedziony,

chwytając się żony, jakby była jego kołem ratunkowym.

– Nie, skarbie, pojedziesz z  chłopakami, to taka męska

wyprawa. – Leszek spojrzał na nią pytającym wzrokiem. – No, co?

Nie miałam czasu nic mu wyjaśniać. Pogadam z nim, jak do siebie

dojdzie. Przez telefon.

– Jasne, nic się nie martw. – Leszek ucałował Mirkę

w  policzek. – Zaopiekuję się nim. Zadzwonimy, jak dotrzemy na


miejsce. – Silnie chwycił Macieja pod ramię i wyszli z mieszkania.

– Czekajcie, jeszcze to! – Zatrzymała ich. Zdjęła ze ściany

zdjęcie zrobione niedługo po narodzinach Rafałka, na którym

czule objęci tulili swoją kruszynę. – Weź jeszcze. – Wsunęła

fotografię Leszkowi pod pachę.

Maciek nie interesował się tym, na jaką męską wyprawę

wysyła go żona i  w  jakim celu to robi. Z  zadowoleniem przyjął jej

pocałunek, który złożyła na jego przekrwionych ustach, pomimo

wciąż wydobywającej się z nich odpychającej woni alkoholu.


Rozdział 13

To, co Mirka zakładała na siebie danego dnia oraz jaki robiła

sobie makijaż, zawsze odzwierciedlało nastrój, w jakim się akurat

znajdowała. Gdy czuła się dobrze, była pewna siebie i  wesoła,

nakładała obcisłe łaszki z  dużymi dekoltami, buty na szpilkach

i  robiła wyrazisty makijaż. Kiedy była przybita lub zmęczona,

zakładała powłóczyste sukienki do kostek, malowała się lekko,

prawie niezauważalnie.

Ten dzień należał do tych, w  których trzeba było założyć coś,

pod czym można było się ukryć. Wyjęła więc z  szafy brązową,

obszerną sukienkę w  białe groszki, uroczo ozdobioną drobnymi

koronkami. Do tego szeroka opaska przykrywającą niedbałą

fryzurę, płaskie klapki na bose stopy i  największe okulary, jakie

miała. Tak ubrana gotowa była do wyjścia. Szykowała się na

spotkanie u  Róży, gdzie miały omawiać nieprzewidziane

wydarzenia z poprzedniego wieczoru.

Pukanie, identyczne jak to wczorajsze, głośne i  natarczywe,

znowu ją przestraszyło. Zanim otworzyła drzwi, już dobrze

wiedziała, kto za nimi stoi. Tym razem zielonooki przyszedł sam,

co odrobinę ją pocieszyło.

– Dobry wieczór – przywitał się w ten sam sposób.

– Witam ponownie. – Tym razem uśmiechnęła się szczerze.

Była dumna z  siebie, że udało się jej przechytrzyć krwiopijców

ścigających jej męża.

– Czy zastałem pana Macieja Koseckiego? Niestety nie zgłosił

się do nas.
„Jest daleko i  jest bezpieczny, więc może wpadniesz na

kolację?” – przyszło jej do głowy, żeby to zaproponować, ale

powstrzymała się i odpowiedziała na zadane pytanie:

– Męża nie ma i raczej wróci nieprędko.

– A  czy mógłbym dostać jakiś kontakt do niego? Chodzi tylko

o zadanie kilku pytań.

– Przykro mi, ale chwilowo jest nieosiągalny. Może jednak ja

mogłabym pomóc?

– Zależy mi na rozmowie z  panem Koseckim, ale skoro go nie

ma... – Mężczyzna zastanawiał się chwilę, po czym wyjaśnił. –

Chodzi o  to, że poszukujemy pary nastolatków. Zakochane

dzieciaki bawiące się w  Romeo i  Julię razem uciekły ze swoich

domów. Przepytujemy wszystkich mieszkańców, bo ktoś ich

widział w  pobliżu. Wczoraj jedna z  sąsiadek stwierdziła, że

widziała, jak pani mąż rozmawiał z  nimi na parkingu – policjant

mówił, a ona stawała się coraz bardziej blada.

– Nastolatki... Boże drogi.

– Ale niech się pani tak nie martwi, z  pewnością wkrótce ich

odnajdziemy. – Widząc, jak krew odpłynęła z  twarzy kobiety,

starał się ją przekonać, że nic złego się nie stało.

„Jak mogłam tak się pomylić, dlaczego nie zapytałam o  to

wczoraj”? – zastanawiała się.

– Czy pani dobrze się czuje?

– Tak, przykro mi tylko, że nie mogę pomóc.

Gdy została sama, w  pierwszej chwili zrobiło się jej żal

Macieja, że obudzi się gdzieś na końcu świata, wśród obcych sobie

ludzi i będzie się zastanawiał, skąd się tam w ogóle wziął i po co?

Potrzebowała trochę czasu, aby dojść do siebie. Wróciwszy do


salonu, zamaszystym ruchem zrzuciła ze stóp klapki i zadzierając

nogi wysoko na oparcie sofy, położyła się na niej. Jej początkowe

przerażenie zaistniałą sytuacją zaczęło ustępować miejsca

stanowi rozbawienia.

– Przecież chciałam dobrze, tak? – zapytała samą siebie. –

I tak nic nie wiadomo, może jeszcze po niego przyjdą. Lepiej, żeby

pracował tam niż nigdzie, z  czegoś przecież musimy żyć...

I mógłby się naprawdę rozpić, w gruncie rzeczy nie wyszło tak źle.

– Po takim długim, przekonującym monologu poczuła się znacznie

lepiej. Uznała, że najlepiej będzie, jeśli do chwili zakończenia

sprawy o  pobicie nie przyzna się Maciejowi do tego drobnego

nieporozumienia. W poczuciu, że nie ma tego złego, co by na dobre

nie wyszło, zrzuciła z  siebie brązowy namiot w  groszki,

zamieniając go na obcisłą sukienkę i  szpilki – obowiązkowy

element jej garderoby, kiedy miała się „dobrze”.

Na parkingu przed domem Róży czekała już na nią Agata

z Ewką.

– Nie wyglądasz mi na zmartwioną – zauważyła Agata przy

powitaniu.

– Bo już tak bardzo się nie martwię. Mam przeczucie, że

wszystko jakoś się ułoży.

– Ułoży się, ułoży, jak zawsze. Rozmawiałam z  Sebastianem,

obiecał, że zanim wyjedzie, znajdzie też jakieś zajęcie dla Maćka.

Będzie dobrze.

– Jesteś naprawdę kochana, dziękuję! – W  pośpiechu

cmoknęła Ewkę w policzek. – No to na górę! – zawołała i wcisnęła

kilka cyferek na domofonie. Wszystkie znały ten szyfr na pamięć,


w  końcu często tu bywały. Zapukały do drzwi na drugim piętrze

i usłyszały w odpowiedzi przytłumiony glos Róży:

– Otwarte! – Weszły do środka i  zastały Różę wychodzącą

akurat z  toalety i  walczącą z  zamkiem przy spodniach. – Szajs

z  bazaru – złościła się, bo zamek nie chciał się zasunąć.

Zauważyły, że Róża zmieniła kolor włosów, ponownie na rudy, ale

tym razem był to płomienny rudy. Wyglądała bardzo dobrze.

– Jakim kolorem robiłaś? – zapytała Mirka, przyglądając się

jej, bo odcień ten wyjątkowo się jej spodobał. Róża wykrzywiła

twarz w  dziwnym grymasie, jakby zniesmaczona dziwnym

pytaniem.

– No... no... – burknęła pod nosem. – Normalnym, brązowym...

– Brązowym? – Wszystkie trzy bardzo się zdziwiły, bo włosy

nic z brązem wspólnego nie miały. Róża zastanawiała się, o co im

chodzi, a one przyglądały się jej, nic nie rozumiejąc.

Nagle Mirka parsknęła spazmatycznym śmiechem, zaraz po

niej Agata i  Ewka. Róża zorientowała się jako ostatnia i  tak się

rozbawiła, że aż łzy pociekły jej po twarzy.

– Ja pierniczę, pytacie o  włosy? – Trzęsła się cała. – A  ja

głupia myślałam, że...

– Jesteś nienormalna? – Ewka również miała ubaw po pachy. –

Co nas obchodzi to, w jakim kolorze walisz kupę?

Był to początek bardzo udanego wieczoru. Znowu jadły i  piły.

To znaczy, Agata nie jadła, bo przecież dbała o  linię, a  Róża nie

piła, bo była w  trakcie stymulacji hormonalnej, dzięki której jej

jajniki miały wyprodukować zwiększoną liczbę jajeczek.

Mirka opowiedziała dziewczynom, jak do tego doszło, że na

wyrost oceniła wizytę policjantów. Przyjaciółki zgodnie przyznały


jej rację, że do czasu zakończenia sprawy o  pobicie lepiej będzie,

aby Maciej został tam, gdzie jest. I  że wcale nie należy

wyprowadzać go z  błędu, że dzięki żonie uniknął aresztowania.

Podzielały pogląd, że mężczyzna działa lepiej, jeśli ma sporo

powodów, aby być wdzięcznym swojej kobiecie.

Po dwóch naprawdę dużych lampkach mocnego porto Agata

nabrała na tyle odwagi, żeby przyznać się Ewce i  Róży do nocy

spędzonej z Jankiem i do swojej fascynacji nim lub raczej tym, co

z  nim przeżyła. Nie były zachwycone. Róża przyznała jednak, że

mimo iż obawia się konsekwencji, to jest przecież przyjaciółką jej,

a  nie Tomka, i  to właśnie na szczęściu Agaty zależy jej o  wiele

bardziej.

– A skoro właśnie to czyni cię szczęśliwą, to co ja mogę? Każdy

ma własne sumienie, własny rozum i  własne jedno życie do

przeżycia – mówiła. Dodała jeszcze coś o  tym, że według niej nic

nie dzieje się bez przyczyny, ale Agata nie bardzo wiedziała, jak

ma to rozumieć.

Ewka natomiast wysłuchała naszpikowanej emocjami relacji

Agaty i  nie powiedziała nic. Brak jej komentarza był gorszy niż

otwarta krytyka, był jak granat bez zawleczki włożony do

kieszeni, musiał w końcu eksplodować.

I  eksplodował. W  taksówce. Gdy wracały do domu, najpierw

odwiozły Mirkę. Ledwo drzwi za nią trzasnęły, Ewka przeszyła

Agatę wzrokiem bazyliszka.

– Co ty do cholery wyprawiasz? – syknęła wściekle – Tobie się

wydaje, że to jest taka zabawa?

– Mirce jakoś nie mówisz takich rzeczy, a  obie wiemy, że

w  tych sprawach do pięt jej nie dorastam. – Agata próbowała się


bronić.

– Ty nie jesteś taka jak Mirka, ją ukształtowało to, co przeszła

w  swoim życiu. Ona nie wierzy w  miłość ani w  uczciwość, gardzi

facetami, a  ty przecież Tomka kochasz. Jesteście doskonałą parą,

co dziś rzadko się spotyka, szanuj to!

– Wiem, że poniekąd masz rację – przyznała. – Ale jakoś tak

wyszło. Sama do końca tego nie rozumiem. Moje więzy z Tomkiem

bardzo się rozluźniły, a  Janek zjawił się w  idealnym momencie.

On nauczył mnie czuć takie rzeczy, o  których istnieniu nawet nie

śniłam.

– Mówisz o seksie?

– Tak.

– Seks przebrzmieje, emocje wygasną i  z  czym wtedy

zostaniesz? – Agata milczała, więc Ewka kontynuowała swój

wywód. – Z  ręką w  nocniku, bądź tego pewna! Wiele osób może

ucierpieć z powodu twojej bezmyślności, pomyślałaś o tym?

– Nikt nie ucierpi, bo nikt się nie dowie.

– Przecież on ma takie małe dzieci, to zwykły drań jest. –

Ewka nie traciła nadziei, że któryś z  jej argumentów w  końcu do

Agaty dotrze.

– Świat jest pełen takich drani. Ewka, ocknij się... –

Najwyraźniej była to złudna nadzieja. – Nie każdy jest tak idealny

jak ty i  twój Sebuś! – Gniewnie wyrzuciła z  siebie Agata

i odwróciła twarz w kierunku okna.

Ulice były puste i  słabo oświetlone. Tylko w  nielicznych

mieszkaniach paliły się jeszcze światła. A  może już się paliły,

dochodziła przecież druga w nocy. Ewka spróbowała raz jeszcze:

– Stałaś się zwykłą dziumdzią – powiedziała krótko.


– Kim? A  kto to jest dziumdzia? – Agata odwróciła się

ponownie twarzą do rozmówczyni.

– Dziumdzia to laseczka bardzo skupiona na sobie, która

uważa, że należy się jej od życia więcej, niż dostaje. Dlatego sięga

po to, co nie jest jej. Nie myśli o tym, co ma, lecz czego jeszcze nie

ma, nie przestrzega zasad moralnych, bo wcale się nad nimi nie

zastanawia. Dziumdzia bardziej przejmuje się kolorem swojej

szminki niż tym, że rujnuje innym życie.

– Uważasz, że nie mam zasad moralnych? – To było więcej, niż

Agata spodziewała się usłyszeć i  była w  stanie znieść. – Chyba

przesadzasz z  tą oceną, za kogo ty się uważasz? – Mimo że tego

nie chciała, zaszkliły się jej oczy. – Myślałam, że jesteśmy

przyjaciółkami. – Ściśnięte gardło nie pozwalało jej powiedzieć

więcej. Przez te łzy Ewka poczuła się bardzo źle, więc wzięła

Agatę za rękę.

– Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółkami i  żadne głupstwa,

które robimy, tego nie zmienią – zapewniła pojednawczym tonem.

– Mówię to wszystko w trosce o ciebie i o tamtą kobietę, żonę tego

dupka.

– Znasz ją, że się o nią troszczysz?

– Nie muszę. I  bez tego wiem, ile trudu wkłada się

w  wychowanie dwójki dzieci, zwłaszcza takich małych. Tobie

trudno to zrozumieć, zawsze pomagali ci rodzice. A  ona

z  pewnością poniosła wiele wyrzeczeń, by mu je urodzić. Jest

przemęczona, samotna i  ma rozstępy. A  jej mąż, zamiast być dla

niej wsparciem, cały wieczór krąży między kanapą a  lodówką

i  z  pewnością nie jest dla niej taki szarmancki jak dla ciebie.

Bezczelnie kładzie się pod ich wspólną kołdrę z  fiutem, którego


dopiero co wyjął z  innej dziury. Dobiera się do niej i  nie rozumie,

dlaczego ona nie jest taka namiętna jak jego kochanki, dlaczego

nie zakłada gorsetu i  pończoch, skoro inne mogą. A  ona,

umordowana całym dniem, marzy tylko o  śnie. Zanim jednak

zaśnie, wysłucha jeszcze, jaką to on ma stresująca pracę i  że

chętnie zamieniłby się z  nią na to siedzenie w  domu. Kobieta

zaciśnie zęby, dla dobra rodziny, i  nie powie nic nawet wtedy, gdy

on będzie żarł herbatniki, krusząc na prześcieradło, gdy będzie

chrapał i  pierdział przez sen. – Agata wybałuszyła oczy. Była

oszołomiona potokiem słów, jakim zalała ją Ewka. Takiej jej nie

znała, sfrustrowanej, wrogiej, wulgarnej.

Taksówka zatrzymała się przed blokiem Agaty, która nie

znajdując odpowiednich słów, rzuciła tylko niedbałe „cześć”

i pobiegła do domu, ani razu nie oglądając się za siebie.

– Dokąd jedziemy? – zapytał taksówkarz. Dopiero teraz Ewka

uświadomiła sobie, że był on mimowolnym świadkiem jej rozmowy

z Agatą.

– Na Żelazną, proszę. I przepraszam pana, że musiał pan tego

wszystkiego wysłuchiwać, emocje nas poniosły.

– Niech się pani nie przejmuje, taką mam pracę, przywykłem.

Taksówka jest trochę jak konfesjonał, ludzie mówią tu takie

rzeczy, że czasami włos się na głowie jeży.

– Do pana mówią czy raczej między sobą, tak jak my dzisiaj? –

podtrzymywała rozmowę trochę na siłę, ale chciała być miła dla

kogoś, kto był miły dla niej.

– Różnie, proszę pani. Ale ja jak ksiądz w  tym konfesjonale

nigdy słowa nie powtórzę, choćbym i  znał pasażerów. Nikomu nie

opowiadam, com tu usłyszał, w zawodzie profesjonalista jestem.


– To zacna cecha – pochwaliła go uprzejmie.

– Swoją drogą, nieźle pani koleżance nagadała, chyba się

pogniewała.

– Przejdzie jej, nie ma obawy. A nagadałam, bo się należało. –

Gdy samochód zatrzymał się, Ewka podała kierowcy kwotę, którą

wskazywał licznik, i doliczyła zasłużony jej zdaniem napiwek.

– Szkoda, że jestem żonaty... – Mężczyzna spojrzał przez ramię

na pasażerkę. – Gdybym nie był, ożeniłbym się z panią.

– Ja też jestem już zajęta, ale dziękuję, uznaję to za

komplement.
Rozdział 14

Przez kolejne trzy dni Agata była obrażona na Ewkę.

Zadzwoniła do niej dopiero czwartego dnia nad ranem i  zaczęła

rozmowę tak, jakby ostatniej kłótni wcale nie było.

– Rozmawiałaś już z  Różą, wiesz, że spotykamy się u  niej

wieczorem?

– Wiem. Powiedziała, że będziemy czyniły jakieś czary za

powodzenie jej wyjazdu do kliniki.

– Więc widzimy się wieczorem, tak?

– Wieczorem – powtórzyła Ewka. – Cieszę się, że zadzwoniłaś.

– Naprawdę się cieszyła. Jeszcze nigdy Agata nie milczała tak

długo, ich nieporozumienia, o  ile w  ogóle się pojawiały, zawsze

były wyjaśniane na bieżąco.

– Ty też mogłaś zadzwonić.

– Nie chciałam cię naciskać, widocznie właśnie tyle czasu

potrzebowałaś, aby mnie zrozumieć. Bo zrozumiałaś, prawda?

– Dajmy temu spokój. Do zobaczenia wieczorem, pa.

„Nie zrozumiała” – pomyślała Ewka, gdy w  telefonie pojawił

się sygnał.

Róża była w  przededniu jednego z  najważniejszych okresów

swojego życia. Rano, z  kompletem badań swoich i  Leszka, po

zażyciu niezliczonej ilości pigułek, których nazw nie potrafiła

spamiętać, wybierała się do kliniki oddalonej o  czterysta

kilometrów od jej domu. Za pieniądze pożyczone od rodziny

i znajomych jechała, by poddać się zabiegowi pobrania jajeczek ze

swoich jajników, które następnie miały zostać zapłodnione


w  laboratorium rozmrożonym nasieniem Leszka i  umieszczone

w  jej macicy. Według założeń powinny się w  niej zagnieździć

i rozwijać przez kolejne dziewięć miesięcy.

– Myślicie, że wytworzyłam już tyle jajeczek, ile trzeba? – Róża

szukała wsparcia u  przyjaciółek, chociaż jej wiedza na ten temat

była znacznie szersza.

– Jestem pewna, że po tej ilości prochów, które połknęłaś,

jesteś nimi wypchana jak kurza ferma. – Agata próbowała

pocieszać ją najlepiej, jak potrafiła. – Ale właściwie dlaczego

musiałaś przyjmować hormony? – Temat „wspomaganego”

rozrodu zarówno Agacie, jak i pozostałym dziewczynom znany był

tylko pobieżnie, głównie ze skandali omawianych w  prasie

i  telewizji. Przypadek Róży skłonił je do głębszego

zainteresowania się nim.

– Właśnie po to, by w  jednym cyklu wyprodukować wiele

jajeczek. Normalnie kobieta co miesiąc wytwarza jedno.

– To jedno by ci nie wystarczyło?

– Absolutnie nie. Nie każde jajeczko da się zapłodnić, a  jeśli

nawet, to nie każde się później rozwija. Trzeba mieć ich wiele, bo

w  macicy umieszcza się kilka jednocześnie, aby

prawdopodobieństwo zajścia w  ciąże było wyższe. A  jeśli po

pierwszym podaniu zarodków nie uda mi się zajść w  ciążę,

następne będą już czekały w lodóweczce.

– Ależ to skomplikowane – westchnęła Ewka. – Czego to

Japończyki nie wymyślą, jak mawiają moje córki.

– Kobiety takie jak wy zachodzą w  ciążę, nie zdając sobie

sprawy z  tego, że to za każdym razem jest cud. Większość się


nawet nie zastanawia, co dzieje się w  ich ciele, a  tam zachodzą

procesy trudniejsze do zrozumienia niż fizyka kwantowa.

– Dopiero, jak pojawiły się twoje problemy, uświadomiłam

sobie, jak wiele miałam szczęścia, tak po prostu zachodząc

w ciążę i rodząc dzieci. – Agatę ogarnęła melancholia.

– Szkoda tylko, że jutro nie będzie przy mnie Leszka,

powinniśmy być razem w takim dniu, nie sądzicie?

– Jasne, że tak – zgodziła się Mirka. – Ale jak się nie ma, co

się lubi, to się lubi, co się ma. I już.

– Cieszę się, że mama będzie ze mną, ale jednak chyba

wolałabym którąś z was.

– Skoro ona tego chciała, nieładnie byłoby jej odmówić. – Ewka

dobrze to rozumiała. Z  własną mamą była bardzo blisko,

wiedziała, jak starsi rodzice przeżywają problemy swoich dzieci

i  jak ważne jest dla nich udzielanie im wsparcia. Wtedy ciągle

czują się potrzebni. – A  co z  twoim ojcem, zaakceptował w  końcu

tę decyzję?

Róża wsparła głowę na dłoni i przecząco nią pokręciła. Trudno

jej było o tym mówić, bo zaraz zaczynała płakać. Jako dziecko była

ukochaną córeczką tatusia, zawsze wszystko uchodziło jej płazem.

Jak mówiła mama, owinęła go sobie wokół palca, a  on się z  tego

tylko cieszył. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, doskonale się

rozumieli i  nawet gdy Róża wyszła za mąż, ich kontakty, chociaż

rzadsze, były dla obojga bardzo ważne. Decyzja o  zapłodnieniu in

vitro była pierwszą, która tak bardzo ich poróżniła. Ojciec Róży

był osobą głęboko wierzącą i  w  żaden sposób nie można go było

przekonać, że to, co zamierzała zrobić jego córka, nie jest żadnym

złem. Kościół był tej metodzie przeciwny, więc on również zagroził,


że jeśli to zrobi, zerwie z  nią wszelkie kontakty. Róża stanęła

w  obliczu dylematu, ale w  ostateczności instynkt macierzyński

okazał się silniejszy.

Telefon od Sebastiana rozproszył smutny wątek rozmowy.

Wieści były dobre, więc również humory przyjaciółek się

poprawiły. Sebastian doniósł, że Leszek i  Maciej już się u  niego

zadomowili i mieli za sobą pierwszy dzień pracy w firmie, z której

on sam właśnie odszedł. Na wiadomość o tym, że kupił już bilet do

kraju w  jedną stronę, Ewka zareagowała krokodylimi łzami

wzruszenia. Nikogo te łzy nie zaskoczyły, w  końcu po trzech

latach rozłąki – przeplatanej krótkimi, nerwowymi urlopami –

znowu mieli być razem. Tym razem już na zawsze.

Sprawa Macieja pozostawała nadal nierozwiązana, chociaż

Mirka doskonale wiedziała, że w  końcu trzeba coś z  tym zrobić.

Rozważała różne możliwości, zarówno te uczciwe, jak i  te trochę

mniej. Pod uwagę brała groźby, prośby, szantaż, wzięcie na litość

lub na urok osobisty. Ostatecznie rozwiązanie nasunęło się jej

przez przypadek samo i  tak, jak przewidziała to Gizella, było

banalnie proste. Idąc główną ulicą swojego miasta, Mirka

natknęła się na kancelarię adwokacką, którą odwiedziła. Po

długiej rozmowie z  prawnikiem stała się co prawda uboższa

o  kilka stówek, ale przy tym dumna z  posiadania własnego

adwokata, na którego barki ochoczo zrzuciła ciężar uporania się

z problemem.

– Niech pan to załatwi po swojemu, proszę nie konsultować ze

mną każdego drobiazgu – zaznaczyła. – Mi ta sprawa zepsuła już

wystarczająco dużo krwi. Oczekuję rozwiązania korzystnego dla

mojego męża i  szybkiego zamknięcia sprawy. – Z  kancelarii


wyszła uśmiechnięta i  zrelaksowana, od dawna nie miała tak

dobrego dnia. W  przeświadczeniu, że zasłużyła na nagrodę,

wyjęła telefon i  zadzwoniła do niedawno poznanego

szarmanckiego rudzielca.

– Misiu, dziś odeślę dziecko do koleżanki, jestem pełna

pozytywnej energii, może pomógłbyś mi ją jakoś wykorzystać?

– Bardzo się cieszę, że nareszcie zadzwoniłaś – rozpromienił

się. Na wspomnienie tego, co ostatnim razem działo się między

nimi, jego piegi zapłonęły żywym ogniem. – Dlaczego kazałaś mi

czekać tak długo? Tęskniłem.

– Miałam problemy, ale właśnie się ich pozbyłam i  tej nocy

cała będę twoja. Do zobaczenia o dwudziestej drugiej.

– Z najwyższą przyjemnością, już nie mogę się doczekać.


Rozdział 15

Przemiła pani doktor, starsza kobieta o  łagodnych rysach

twarzy, wzięła Różę za rękę i opiekuńczym głosem powiedziała do

niej:

– Byłaś bardzo dzielna. Pobieranie jajeczek jest dla pacjentek

trudne, ale za to, że tak dobrze sobie radziłaś, mam dla ciebie

nagrodę. – Uśmiechnęła się, przez co zmarszczki na jej twarzy

stały się bardziej wyraziste. Usiadła w  wysokim fotelu

naprzeciwko swojej pacjentki i  jej mamy. – Uzyskaliśmy

dwanaście okazałych sztuk.

– Aż dwanaście? – Mama Róży głośno się zdziwiła.

– Być może nie wszystkie będą potrzebne, ale na wszelki

wypadek trzeba je mieć.

– I  co dalej, pani doktor? – Róża natychmiast chciała przejść

do konkretów. – Mój mąż czeka na wieści, okropnie się denerwuje.

– W  tej chwili w  laboratorium za tą ścianą... twoje jajeczka

zapładniane są przygotowanym do tego nasieniem męża. Właśnie

dokonuje się cud, początek nowego życia. – Oczy Róży zaszkliły

się, chwyciła pomarszczoną dłoń matki, a  ta odpowiedziała jej

uściskiem. – Ale musisz wiedzieć, że przed nami jeszcze bardzo

długa i  trudna droga. Z  pierwszego zapłodnienia uzyskujemy

tylko dwadzieścia procent ciąż. Pamiętaj o  tym, bo jeśli nam się

nie uda, trzeba będzie zebrać siły do dalszych prób.

Róża była wdzięczna swojej pani doktor za to, że używała

określenia „my”. Dzięki temu czuła, że trud tego przedsięwzięcia


spoczywa nie tylko na niej samej, ale że tej ciepłej kobiecie

również zależy na tym, aby Róża została mamą.

– Ja to wszystko wiem, pani doktor. Tylko, że ja czuję tak

naprawdę, gdzieś w  głębi siebie, że mi się uda za pierwszym

razem. Będę w tych dwudziestu procentach, sama pani zobaczy. –

Podekscytowanie Róży było tak silne, że z  trudem siedziała na

swoim miejscu. Nie mogła ani na chwilę przestać myśleć o tym, co

dzieje się za wskazaną ścianą.

– Teraz czujnie będziemy obserwować jajeczka – kobieta

przedstawiała dalszy ciąg procesu. – A  jak wrócicie do nas

w  środę, pokażę wam te, które się zapłodniły. Wybierzemy

najpiękniejsze i umieścimy je w tobie. Po piętnastu dniach zrobisz

sobie w domu test ciążowy, to będzie chwila prawdy.

– A ile zarodków w środę dostanę?

– Proponuję trzy, ale musisz wiedzieć, choć to mało

prawdopodobne, że wszystkie mogą się przyjąć. Wiesz, co to

oznacza? – Uśmiech Róży oznaczał, że wiedziała doskonale.

– Trojaczki – niemalże krzyknęła, a  siedząca obok mama

zrobiła wielkie oczy.

– Boże drogi – jęknęła. – W  waszej kawalerce? – Ale twarz

miała równie pogodną jak córka.

– Pani doktor, mam jeszcze jedno pytanie.

– Pytaj dziecko, o  co zechcesz. Wszystko, co wiem, jest do

twojej dyspozycji.

– Co będzie z zarodkami, których nie wykorzystam?

– Jeżeli jakieś zostaną, można opłacić ich zamrożenie

i  przechowywanie. Być może przydadzą się za kilka lat, gdy

zechcecie mieć więcej dzieci. Można również oddać je parom, które


nie mogą uzyskać własnych zarodków. Ale o  tym będzie jeszcze

czas pomyśleć. Teraz skupiamy się na zajściu w ciążę, tak?

– Tak, pani doktor, dziękujemy i do zobaczenia w środę.

Róża i  jej mama opuszczały klinikę przepełnione optymizmem

i  nadzieją. Jednak tuż za progiem przestały się uśmiechać. Na

niskim murku przed wejściem siedziała kobieta, z  pewnością po

czterdziestce, a  przy niej kucał rosły, nieznacznie siwiejący

mężczyzna. Twarz miał schowaną w wielkich dłoniach.

– Już nie mam siły, to koniec – mówił do niej. – Wracamy do

domu.

Kobieta uniosła głowę, czarny tusz spływał jej po policzkach,

a  czerwone, podkrążone oczy spotkały się akurat ze spojrzeniem

Róży.

– Jedenaście lat – powiedziała tak lodowatym tonem, że Róża

poczuła na karku dreszcz.

Zabieg przypominający zwykłe badanie ginekologiczne

poprzedzony był kolejnym wywiadem i  sprawdzeniem danych, ale

wszystko przebiegało w  przyjaznej atmosferze, ograniczającej

napięcie pacjentki do minimum. Pani doktor, aplikując

zapłodnione jajeczka wzruszonej Róży, starała się ją rozluźnić,

żartując:

– Jeśli marzysz o  córeczce, to wyobraź ją sobie w  wieku

dojrzewania, kiedy pryszczata i zbuntowana będzie podkradała ci

kosmetyki i  gdy będzie spędzała wam sen z  powiek, włócząc się

nie wiadomo gdzie i  z  kim. Wtedy nie poczujesz rozczarowania,

gdy urodzisz syna.

– I tak nie poczuję, pani doktor, mogę rodzić samych chłopców.

Oni przecież też mają w  sobie dużo ciepła. – W  tej chwili Róża
pomyślała o Rafałku, który był przesłodkim dzieciakiem.

– Tak, tak, mają tyle ciepła co ściany w piwnicy, zwłaszcza jak

dorastają.

– A pani ma dzieci? – Zapytała mama Róży.

– Tak, dwoje. Na szczęście są już dorosłe.

– Coś czuję, że nie było z nimi łatwo – domyśliła się kobieta.

– Bardzo niełatwo. Cztery lata trwało, zanim zmądrzały

i  wyszły na ludzi. Jednak za żadne skarby świata nie chciałabym

znowu przez to przechodzić. Gotowe! – Lekarka wstała,

z  trzaskiem zdjęła gumowe rękawiczki i  zamaszystym ruchem

koszykarki wrzuciła je do pojemnika. Widać było, że lata treningu

doprowadziły jej celność do perfekcji. – Poszło doskonale –

zapewniła, głaszcząc pacjentkę po udzie. – Poleż sobie teraz

i odpocznij, zajrzę do was za pół godziny.

– Mamo? – Gdy zostały same, Róża odezwała się sennie. – Co

teraz będzie ze mną i z tatą?

– Nie wiem, kochanie, mam nadzieję, że zmądrzeje.

– Ale dlaczego on to robi? Przecież zależy mu na moim

szczęściu.

– To jest dla niego bardzo trudne. – Kobieta przysunęła swoje

krzesło bliżej łóżka córki. – Kocha cię, to oczywiste, ale z  drugiej

strony przeciwstawiłaś się Bogu, a on całe życie szedł Jego drogą.

Przez bezkrytyczne zaufanie, jakie ma do księdza, stracił

obiektywne spojrzenie na rzeczywistość – mówiła ze smutkiem. –

Kościół przecież krzyczy, że in vitro to zbrodnia, grzech wielki,

a  tu jego córka, wychowana na katoliczkę, świadomie ten grzech

popełnia. Dla starego człowieka taki przełom w myśleniu jest zbyt

trudny do przejścia, a być może nawet niemożliwy.


– Ale przecież ty też jesteś wierząca, chodzisz do kościoła,

modlisz się, a jednak mnie poparłaś.

– Ja, kochanie, przede wszystkim jestem kobietą, dlatego

wiem, że jeżeli kobieta pragnie dziecka, nic nie jest w  stanie jej

zatrzymać, żadne prawa, nawet te boskie. Jeżeli posłuchałabyś

ojca i  nie zrobiła tego, co właśnie zrobiłaś, byłabyś nieszczęśliwa

do końca życia, a wiesz dlaczego?

– Powiedz mi – poprosiła Róża, mimo że wiedziała doskonale.

– Bo nic na świecie, żadne modlitwy, najgłębsza wiara, zmiana

celu życia ani kompletnie nic innego nie jest w  stanie zastąpić

tego jednego słowa: „mamo”. – Róża dźwignęła się lekko

i wyciągnęła ręce w stronę matki. Kobieta nachyliła się i połączył

je silny uścisk, w którym trwały przez długą chwilę.

– Kocham cię, mamo. Dziękuję, że jesteś tu ze mną.

– Już niedługo sama się przekonasz, że szczęście swojego

dziecka ceni się ponad własne.

Noc spędzała Róża już we własnym łóżku. Zmęczona, ale

szczęśliwa leżała z  koszulką zadartą do góry i  z  rękoma na

odsłoniętym brzuchu.

– Trzymajcie się, moje maleństwa – mówiła, głaszcząc się. –

Bardzo was kochamy i  razem z  tatusiem czekamy na was. –

Telefon przerwał jej rozmowę z dziećmi.

– Cześć kochanie, to znowu ja – odezwał się Leszek. – Jesteś

już w domu?

– Tak i właśnie rozmawiam z naszymi dziećmi.

– Tylko nie zapomnij wspomnieć im o  tatusiu. Tak żałuję, że

nie mogę cię teraz przytulić.


– Wiem, kochanie, mi też jest smutno, bardzo mi ciebie

brakuje. Lesiu?

– Tak?

– Myślisz, że one przyjmą się wszystkie?

– Nie mogę myśleć inaczej, to przecież nasze dzieciaczki.

– Nie przeraża cię to, że możesz zostać ojcem trojaczków?

– Wcale. Byłoby cudownie mieć taka dużą rodzinę.

– Ale mieszkamy w kawalerce, może powinnam poprosić o dwa

zarodki.

– Kochanie, tym będziemy martwić się później. Teraz dużo się

uśmiechaj, to będziemy mieli wesołe brzdące. – Leszek był

szczęśliwy, czuła to pomimo odległości, jaka ich dzieliła.

– Nie powiedziałam ci jeszcze, że dwa moje jajeczka nie dały

się zapłodnić, straciliśmy je.

– Ale zostało nam jeszcze siedem oprócz tych, które masz już

w sobie, czyli wszystko pod kontrolą, tak?

– Tak, Lesiu. Chyba niepotrzebnie się martwię. – Uśmiechnęła

się do swojego brzucha. – To zmęczenie.

– Więc szybko zamknij oczy i spać! – nakazał jej. – Zadzwonię

jutro, to porozmawiamy. Kocham cię.

– I ja ciebie, dobranoc.


Rozdział 16

Lato dawało w  kość, zwłaszcza tym, którzy musieli pracować

w  pomieszczeniach bez klimatyzacji. W  mieście nie było miejsca,

gdzie można by się skryć przed skwarem. Ten, kto mógł, zmykał

nad wodę, a  kto nie musiał, wcale nie wychodził z  domu.

Niektórzy niestety musieli pracować i siedząc w ciasnych biurach,

dzielić się dusznym powietrzem z  innymi. Choć trudno to

zrozumieć, nawet wśród tych osób byli tacy, co nie narzekali i szli

do pracy z  niekłamanym zadowoleniem, a  wśród nich był Janek.

Wstawał rano, pił kawę i  odwoził swoje córeczki do przedszkola,

a  później parkował samochód na służbowym parkingu i  zupełnie

zrelaksowany szedł do biura. Najczęściej jeszcze przed wejściem

lub w  windzie spotykał Agatę, uśmiechali się do siebie i  mówili

oficjalnym tonem, w  miarę głośno, aby krzątający się w  pobliżu

ludzie wyraźnie to słyszeli:

– Dzień dobry, co słychać? Jak miewają się maluchy? Dobrze,

to wspaniale. Proszę pozdrowić żonę.

Mieli z  tego niezły ubaw, zwłaszcza że rozmawiając w  ten

sposób, obdarowywali siebie spojrzeniami pełnymi pożądania.

Czasami, kiedy w  zatłoczonej windzie stali blisko siebie,

ukradkiem chwytali się za ręce i  przejeżdżali w  ten sposób kilka

pięter. Siedząc przy swoich biurkach pod czujnym okiem pani

Jadzi, słali sobie czułe e-maile, a  nawet liściki pisane na małych

karteczkach. Prowadzili wysublimowane gierki, które drażniły ich

zmysły i pobudzały wyobraźnię.


Tego ranka Agata segregowała dokumenty przy swoim biurku,

a  Janek przy swoim wprowadzał nowe dane do systemu. Trudno

mu było się skupić, chociaż wiedział, że powinien, bo pomyłka

mogła go sporo kosztować. Potrzeba ciągłego spoglądania na

Agatę była jednak tak silna, że ulegał jej co kilka sekund.

Zauważył, że siadając na swoim krześle, podciągnęła sukienkę

znacznie powyżej kolan. Wiedział, że się z nim bawi, prowokuje go

i robi to dlatego, że już wie, jak sprawić mu przyjemność. Musiała

być ostrożna, czujność pani Jadzi mimo upału była bowiem bardzo

wysoka. Szczęśliwie bok biurka osłaniał to, co działo się pod nim.

Agata wyjęła stopy z  sandałków i  swoim zwyczajem zakręciła

nimi kółka w  powietrzu. Już nawet od tego ciśnienie krwi Janka

drastycznie wzrosło. Zachłannie patrzył na lśniącą skórę jej

smukłych ud, były ślicznie muśnięte słońcem, soczyste i  jędrne,

jak pierwsze owoce w sezonie. Agata zakręciła się na krześle, pani

Jadzia natychmiast na nią spojrzała, ale uznawszy, że dziewczyna

wierci się bez powodu, wróciła do swojego zajęcia. Dla Janka

ruchy Agaty miały o  wiele głębszy sens, chociaż nie wiedział

jeszcze jaki. Patrzył, jak zakręciła się raz, potem drugi, jak

następnie odchyliła się lekko w bok.

„Czy ty naprawdę to robisz?” – zapytał siebie w  myślach,

podejrzewając, że może oczy go mylą. Nie myliły, małe koronkowe

majteczki Agaty naprawdę zatrzymały się nieco powyżej kolan,

ich biel odbijała się bardzo wyraźnie na tle jej opalonej skóry.

Agata zahaczyła o  nie jednym palcem i  bardzo po woli zsunęła je

niżej, następnie wyjęła przez nie jedną nogę, potem drugą.

„Jasna cholera, wariatko, jeśli chciałaś mnie nakręcić, to ci się

udało” – Janek z trudem przełykał ślinę przez wyschnięte gardło.


Nie spuszczał oka z  białych majteczek, widział, jak zamknęły się

w  jej dłoni. Kiedy wstała, jej długa sukienka spłynęła po nogach

do samych kostek. Świadomość tego, że pod nią jest zupełnie

naga, sprawiła, że poczuł silne pulsowanie w  miejscu, w  którym

jego spodnie nagle stały się niebezpiecznie opięte.

Kierując się w  stronę drzwi, Agata zatrzymała się na chwilę

przy kserokopiarce i  rzuciła Jankowi wymowne spojrzenie.

Zawiniątko trzymane w  dłoni położyła na urządzeniu i  po prostu

wyszła. Janek tkwił w  osłupieniu tylko przez chwilę, po czym

poderwał się ze swojego miejsca i  ruszył za nią, zabierając po

drodze to, co dla niego zostawiła. Nie spotkał jej na korytarzu ani

w bufecie, poszedł więc do toalety i zamknąwszy się w niej, wyjął

z  kieszeni białe stringi. Przyłożył je do twarzy, zaciągnął się

dobrze znanym już sobie zapachem. Intensywnie czuł jej bliskość,

zamknął oczy i  wyobraził sobie to najbardziej intymne miejsce

Agaty, którego majteczki przed chwilą dotykały, ocierały się o nie,

drapały. Narastało w  nim napięcie, oddychał z  coraz większym

trudem, wiedział, że jeśli chce wrócić do biura, musi to zrobić tu

i  teraz. Onanizowanie się w  męskiej toalecie nie zajęło mu dużo

czasu, za to zmianę przyniosło olbrzymią, bo gdy skończył, był

odprężony i szczęśliwy.

Kiedy wrócił do pokoju, Agata wyglądała na pochłoniętą pracą

i  nawet na niego nie spojrzała. Minął ją bez słowa i  usiadł na

własnym krześle. Na blacie przed sobą znalazł kartonik

z  pączkiem, jak się domyślał, lub innym słodkim wypiekiem

przyniesionym z bufetu.

– Dziękuję za ciacho – powiedział głośno.


– Bardzo proszę, to nie był żaden problem – odpowiedziała

Agata, wciąż na niego nie patrząc. – Nie wiem tylko, czy

wybrałam odpowiednią polewę.

Janek uchylił wieczko, nie mylił się, to był pączek, a  na nim

krótki liścik: „Mam wolny weekend, chcę spędzić go z tobą”.

– Polewa jest doskonała, dziękuję.

Leżąc samotnie w  swoim łóżku, Agata próbowała nie

zastanawiać się nad tym, co właśnie działo się w jej życiu. Chciała

zasnąć szybko, by nie rozmyślać. Bała się wyrzutów sumienia,

tego, że w  końcu ją dopadną i  będą kazały uderzyć się w  pierś,

żałować za grzechy i  zmienić wszystko. A  ona zmian nie chciała.

Już przestała się denerwować tym, że Tomek dzwonił rzadko i  że

brakowało im tematów do rozmów, nie odczuwała też braku

bliskości z  nim, mimo że zdawała sobie sprawę z  jej utraty.

W  ogóle przestali rozmawiać o  sobie i  o  tym, co czują, a  mimo to

Agatę niewiele to teraz obchodziło.


Rozdział 17

Zbliżała się dwudziesta druga. Synek Mirki spał smacznie,

a w salonie trwało kolejne babskie spotkanie. Tym razem nie było

wina ani innego alkoholu, środek tygodnia i  niemiłosierny upał

raczej temu nie sprzyjały. Dziewczyny, rozebrane do bielizny,

popijały zimne soki i  niemalże roztapiały się jak kosteczki masła

ułożone w  słońcu. Wszystkie okna w  domu Mirki pootwierane

były na oścież, a mimo to lniane, cieniusieńkie zasłonki nawet nie

drgnęły.

– Boże, ale ukrop, nie ma mowy, żebym dzisiaj zasnęła – Ewka

westchnęła ciężko, ale zaraz dodała znacznie weselej. – Na

szczęście już jutro będę wylegiwała się nad naszym zimnym

morzem, nie mogę się doczekać. To nasze pierwsze wspólne

wakacje, po których Sebastian nie wyjedzie do pracy, czyli spokój

i relaks.

– A jak minął pierwszy tydzień wspólnego pożycia? – Wachlarz

Mirki, zrobiony z kobiecego pisma, przynosił jej nieznaczną ulgę.

– Powiem tak... Trochę dziwnie się ze sobą czujemy. Cieszymy

się, że jesteśmy razem, ale musimy od nowa przyzwyczajać się do

wspólnego życia.

– Mówiłam ci, po trzech latach rozłąki może nie być lekko. Dziś

z  pewnością jesteście trochę innymi ludźmi, niż byliście wtedy –

Mirka przypomniała to, o czym mówiła jakiś czas temu.

– Ale chyba nie masz wątpliwości, że teraz jest lepiej? – Różę

zaniepokoił powściągliwy optymizm Ewki.


– Jasne, że jest lepiej, tylko jakoś tłoczno się w  mieszkaniu

zrobiło. Ciągle na siebie wpadamy, no i  te rzeczy, które wiecznie

po nim zbieram, a  to szklanka na parapecie, a  to cukiernica nie

tam, gdzie trzeba... Kiedy zwracam mu uwagę, patrzy krzywo, ale

sprząta.

– Nabył kawalerskich nawyków, będziecie musieli się docierać

jak nowożeńcy, ten urlop dobrze wam zrobi. A  ja muszę się wam

pochwalić, że też wyjeżdżam, na cały weekend. – Agata zrobiła

tajemniczą minę.

– Nic nie mówiłaś, opowiadaj! – Mirka zwęszyła ciekawy

wątek.

– Dziś po pracy dostałam wiadomość, zaraz wam przeczytam.

– Szybko wyszukała spis wiadomości i  odczytała tę właściwą. –

„Bądź gotowa w  sobotę o  dziesiątej, przyjadę po ciebie i  zabiorę

w  miejsce, w  którym się zakochasz. Będziemy tylko dla siebie,

pragnę tego najbardziej na świecie”. Fajnie, co?

– No, fajnie! – Tylko Mirka wydawała się podzielać tę opinię,

Ewka wstrzymała się od komentarza, a  Róża westchnęła

i powiedziała niepewnie:

– Jednak trochę szkoda mi Tomka. – Te słowa znacznie

ochłodziły klimat panujący w  pokoju. Agata spojrzała na nią

smutno.

– Mi chwilami również – przyznała się. – To wszystko nie jest

takie proste, jak mi się wydawało. Spotkam się z Tomkiem już za

dwa tygodnie, przyjedzie na urlop, wtedy zastanowię się, co mam

robić dalej.

– Ja cię nie krytykuję – Róża próbowała się usprawiedliwić. –

Tylko tak sobie myślę, jak on by się czuł, gdyby się o  tym
dowiedział. Pewnie by nie uwierzył.

– Dlatego o  niczym się nie dowie – wtrąciła się Mirka. – Życie

już takie jest, trochę zasrane.

– Życie jest takie, jakim je sobie czynimy. – Ewka wymownie

spojrzała na Agatę. – Każdy odpowiada za własne.

– Jest takie mądre powiedzenie... – Agata dzielnie odpierała

jej spojrzenie i  argumenty. – Holenderskie czy jakieś tam inne,

w  każdym razie zagraniczne. Mówi o  tym, żeby nie oceniać

drugiego człowieka, dopóki nie przejdzie się siedmiu mil w  jego

butach.

– Powiedzenie mądre, ale przytoczone w  niewłaściwej chwili,

bo ja cię wcale nie oceniam, dobrze o tym wiesz.

Agata, pamiętając, jak ostatnim razem rozjuszyła Ewkę,

wycofała się ze słownej potyczki.

– Życie jest nieprzewidywalne – powiedziała, rozciągając się

jak kocica. – Jeszcze niedawno sądziłam, że nie byłabym zdolna

do okłamywania Tomka, a  teraz co? Teraz kłamię jak z  nut

i nawet nie bardzo się tym przejmuję.

– To faktycznie dziwne, nie mogę tego zrozumieć. – Wyjawiła

Róża.

– A ja już to zrozumiałam. Wiem, dlaczego teraz kłamstwa idą

mi tak gładko. – Przyjaciółki, sącząc swoje napoje w  milczeniu,

oczekiwały na jej wyznanie. – Bo teraz czuję się naprawdę

szczęśliwa. Nie, żebym przedtem nie była, bo byłam przecież,

tylko teraz jest to zupełnie inny rodzaj szczęścia. Przepełnia mnie

radość, jestem wulkanem energii, czuję, że mogłabym góry

przenosić, kocham siebie, kocham innych i jest cudownie! – prawie

wykrzyczała ostatnie słowa.


– Faktycznie, z  tą energią to masz rację. – Ewka uśmiechnęła

się pojednawczo.

– To same powiedzcie, jak z tego zrezygnować i po co? Na rzecz

smutku, samotności i nudy? Życie jest takie krótkie.

– Mądrze mówi. – Mirka nie mogła się z tym nie zgodzić, od lat

próbowała wszystkim to uświadomić.

– Dlatego najlepiej jest nie zaczynać i  nie mieć podobnych

dylematów. Ja przetrwałam wyjazd Sebastiana i  jestem teraz

spokojna.

– Może to dobrze, a może wcale nie. Nigdy się nie dowiesz, czy

czegoś nie straciłaś, czy nie ominęło cię coś naprawdę fajnego. Jak

to mówią, lepiej jest zrobić coś i potem żałować niż żałować, że się

czegoś nie zrobiło. – Mirka idealnie ujęła to, o  czym wcześniej

Agata jedynie pomyślała.

Ewka pokiwała głową, zastanawiając się przez chwilę nad

teorią, ale nie doszła zapewne do żadnych wniosków, gdyż

powiedziała:

– To jest chyba zbyt ciężki temat jak na taki upał. Zjadłabym

miskę lodów.

– Niestety nie mam, ile bym ich nie kupiła, Rafałek wyjada je

na bieżąco.

– A  ja w  swojej lodówce mam cały arsenał – pochwaliła się

Róża. – Zawsze mogę podjechać.

– Daj spokój moim zachciankom, powiedz lepiej o swoich. Masz

jakieś?

– Niestety nie mam żadnych, czuję się absolutnie zwyczajnie.

I  nie wiem tylko, czy to dobrze, czy źle. Może mi się nie udało

i wcale nie zaszłam w tę ciążę? – dokończyła.


– Jeszcze ci objawy dadzą w  kość – pocieszała ją Agata. –

Przecież nie minęły nawet dwa tygodnie od wizyty w klinice.

– Dziesięć dni, w środę robię test. A im bliżej tego jestem, tym

bardziej się boję. Co będzie, jeśli moje zarodki odeszły?

– Nie myśl tak, nie zamartwiaj się na zapas – zakazała jej

Mirka. – Przyjdziemy do ciebie w  środę z  samego rana i  zrobimy

to razem, jeśli chcesz.

– Bardzo chcę. Zapłaczę się na śmierć, jeśli wynik będzie

negatywny.

– Mnie nie będzie – przypomniała Ewka. – Ale macie do mnie

natychmiast zadzwonić.

– Przyznam się wam do czegoś – Róża ściszyła głos, jakby

w  obawie, że ktoś może ją usłyszeć. – Nie mówiłam o  tym

Leszkowi ani tym bardziej mamie... Kupiłam już takie maleńkie

śpioszki! – Przyjaciółki jak jeden mąż uśmiechnęły się do niej

z  pełnym zrozumieniem. – Nie mogłam się oprzeć, gdy je

zobaczyłam, są takie śliczne. A skoro nie jestem przesądna, to nie

ma znaczenia, że je kupiłam, prawda? – Najwyraźniej niepewna

swej decyzji, czekała na poparcie.

– Oczywiście, że to nie ma znaczenia, nie wierzymy przecież

w  jakieś przedpotopowe zabobony – zapewniła ją Agata. – Sama,

kiedy jestem w supermarkecie, zawsze oglądam te małe ubranka.

Wcale ci się nie dziwię, że skusiłaś się na jedno z nich.

– Ja też cię rozumiem, przecież to sama słodycz z  nich płynie.

– Ewka szczerze się rozczuliła.

– Na mnie nie patrz! – Mirka roześmiała się i  zasłaniając się

rękoma, teatralnie odrzuciła ten pomysł. – Mogłabyś poczekać, aż


ci ludzie naznoszą różnych rzeczy, a za to, co wydałaś, kupić sobie

albo mi, jak wolisz, seksowne pończoszki.

– No tak, to oczywiste. – Róża rozpogodziła się. – Mamy różne

priorytety.
Rozdział 18

Przedpołudniowe słońce sprawiało, że asfalt robił się miękki,

a  trawa zmieniała się w  siano. Pierwszy raz w  życiu Agata

doceniła samochód z klimatyzacją, do tej pory sądziła, że to czysta

fanaberia, a do tego bardzo droga. Jechali od dwóch godzin, a ona

nadal nie wiedziała dokąd, ale to nie miało żadnego znaczenia.

Byli razem, mieli przed sobą dwa cudowne dni, jedli kupione przy

drodze czereśnie i  pierwsze kwaśne jabłka. Do szczęścia nie

brakowało jej niczego.

– Kiedy dojedziemy na miejsce? – zapytała z  czystej

ciekawości.

– Niedługo, może za pół godziny. A  co, nudzisz się? – Janek

spojrzał na nią przez krótką chwilę, ale zaraz wrócił do

obserwowania drogi.

– Z  tobą nigdy się nie nudzę – odpowiedziała zgodnie

z prawdą. – Nawet, jak nic szczególnego nie robimy. Wystarczy, że

jesteś. – Znowu na nią popatrzył i  puścił zawadiackie oko. Była

urocza.

– Dzieciaki nie dopytywały się, gdzie znikasz na cały weekend?

– Droga była spokojna, więc zdjął jedną rękę z  kierownicy

i położył ją na ciepłym udzie Agaty.

– Od kilku dni są na kolonii, mówiłam ci.

– No tak, zapomniałem.

– A rodzice, co też ci już mówiłam, całe lato spędzają na swojej

działce, mają tam mały domek. Zostałam więc sama.


– Nie na długo, zaraz przyjedzie twój mąż i  wtedy o  mnie

zapomnisz.

– A ty o mnie pamiętasz, jak jesteś z żoną?

– Jasne, że tak, cóż za pytanie? – oburzył się.

– No widzisz, więc mi też się uda – zapewniła. – A  tobie jak

udało się wyrwać z domu?

– Jestem na szkoleniu.

– W weekend? Bardzo marny kit.

– Wręcz przeciwnie, wszystko zbudowałem na solidnej

podstawie. Zacząłem nad tym pracować od początku naszej

znajomości, zakładając, że czasami będę potrzebował pretekstu,

aby wyrwać się do ciebie.

– Cóż za przezorność. A powiesz mi, co wymyśliłeś?

– Nie wiem, czy powinienem, w  końcu jesteś kobietą, to tak,

jakbyś grała w innej drużynie.

– Zależy, jak na to spojrzeć, mi się jednak wydaje, że strzelamy

do tej samej bramki.

– Dobra, powiem. – Janek nie dał się długo namawiać. – Mam

kolegę w  straży pożarnej, nieraz dawałem mu alibi, gdy był

w  tarapatach, więc był mi sporo winien. Odwdzięczył się tym, że

zrobił ze mnie strażaka. Przynoszę czasami do domu różne

akcesoria, które od niego pożyczam, w  szufladzie mam nawet

zdjęcie w kompletnym stroju służbowym, tak na marginesie, moja

żona je uwielbia. Podczas obiadu u  teściowej opowiem czasami

jakąś historyjkę o  płonącym lesie, stodole czy piwnicy. Dlatego

teraz nawet nagłe wyjście z domu nie stanowi dla mnie problemu,

sama rozumiesz, służba nie drużba. – Janek wyglądał na bardzo

zadowolonego z siebie, a Agata odniosła wrażenie, że wręcz czeka


na pochwałę niczym mały piesek, któremu udało się przynieść

rzucony patyk.

– Jestem pod wrażeniem. – Naprawdę nie spodziewała się być

powodem tak wielkiej mistyfikacji.

Jednak w przeciwieństwie do niego nie czuła się dumna z tego

powodu. Zamiast tego po raz pierwszy ogarnęło ją zwątpienie

w jego szczerość. Czyżby naprawdę wymyślił to wszystko dla niej?

A  może zrobił to dawno temu i  korzystał z  tego alibi od lat?

W  jednym Janek z  pewnością miał rację: nie powinien był jej

o tym opowiadać.

– Przecież to można sprawdzić. Nie boisz się, że Kaśka kiedyś

to zrobi?

– Nie zrobi, bo i  po co? W  małżeństwie trzeba sobie ufać, czyż

nie na tym to polega? – W  tej chwili Agata odniosła bardzo

nieprzyjemne wrażenie, że jest elementem jakiejś poniżającej gry.

– Katarzyna nie wnika tam, gdzie nie trzeba. – Janek zupełnie

nie miał pojęcia, że z każdym kolejnym słowem pogrążał się coraz

bardziej. – Jestem dobrym mężem i  ojcem, pracuję w  dużej,

państwowej instytucji, a  do tego zupełnie bezinteresownie

zostałem strażakiem. Sama powiedz, czy można mnie posądzać

o cokolwiek złego?

Agata nerwowo rzuciła torbę z owocami na tylne siedzenie.

– Wiesz co, zdrzemnę się chwilkę – oświadczyła oschle

i  odchyliła oparcie fotela. Nie była zmęczona, ale historia Janka-

strażaka mocno ją zdenerwowała. Chciała w  spokoju zastanowić

się nad tym, czy chce w  tym wszystkim uczestniczyć, czy może

lepiej by było czym prędzej wrócić do domu i  o  wszystkim jak

najszybciej zapomnieć.
Otworzyła oczy dopiero wtedy, gdy samochód zatrzymał się,

a jego silnik zgasł. Wówczas domyśliła się, że dojechali na miejsce.

Wysiadła w  pośpiechu, myślała nawet o  tym, by powiedzieć

Jankowi o  swoich przemyśleniach, ale gdy znalazła się na

zewnątrz, w  jednej chwili jej złość zamieniła się w  najszczerszy

zachwyt. Wszystkie złe emocje zwyczajnie odeszły, nie

pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Teraz ważne było

tylko to, by nasycić oczy tym widokiem, który był niczym z  bajki.

Agata nie mogła przestać się rozglądać, najprawdopodobniej byli

w  środku lasu, horyzont z  każdej strony stanowiły drzewa. Przed

nimi lśniło niewielkie jezioro, na którego powierzchni kołysał się

złoty blask słońca. Mimo że dopiero minęło południe, upał nie był

tutaj dokuczliwy, wyraźnie zelżał.

W  powietrzu wyczuwało się letni zapach jeziora, jaki wiele

osób pamięta z  dzieciństwa, gdy spędzało się wakacje nad wodą.

Ziemia pokryta była trawą, lecz nie taką jak w  mieście – suchą

i  szorstką. Ta trawa była gęsta i  miękka, a  jej zieleń soczysta.

Agata instynktownie zdjęła klapki i  dotknęła jej bosymi stopami,

poczuła przyjemny chłód i  delikatne łaskotanie. Wokół jeziora,

w  znacznej odległości od siebie, stały drewniane domki

z  balkonami ozdobionymi czerwonymi pelargoniami. Agata

kochała pelargonie, przez całe życie miała do nich szczególny

sentyment, a  to dlatego, że właśnie te kwiaty stały w  glinianych

doniczkach na parapetach w  domu jej babci. Cierpki zapach ich

liści kojarzył się jej z miłością i szczęśliwymi chwilami.

Przed niektórymi domkami bawiły się dzieci, dorośli siedzieli

na trawie bądź leżeli na leżakach, ich głosy były odległe, prawie

niesłyszalne. Na gankach stały bujane ławki i  ciężkie grille.


Janek zaszedł Agatę od tyłu tak cicho, że nawet tego nie

spostrzegła, po czym owinął ręce wokół jej tułowia i  pocałował

w odsłoniętą szyję.

– I jak? – zapytał. – Podoba ci się?

– Jest cudownie. – Jej głos był przepełniony zachwytem. – To

prawdziwy raj, już stąd nie wyjadę. – Zamknęła oczy i oddychając

głęboko, starała się zapisać w  pamięci to wspaniałe uczucie, że

nareszcie dotarła do Edenu.

Domek przypominał wiejską chatę – w  oknach firanki,

w  kuchni drewniany stół, na piętrze sypialnia i  łazienka. Agata

przebiegła się po nim, ciągnąc za sobą Janka i zaglądając w każdy

kąt.

– Zobacz, jakie wielkie łóżko – wołała podekscytowana. –

A  jaki widok z  okna, tylko popatrz, czy widziałeś w  życiu coś

piękniejszego? – Z zapartym tchem, oparta o balustradę balkonu,

zachwycała się głośno.

– Owszem, widziałem. – Janek wpatrywał się w  nią i  też był

zachwycony. Czule odgarnął włosy z  jej ramion, odrzucając je do

tyłu. – Ty jesteś piękniejsza – powiedział z przekonaniem.

– Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. – Zrobiła ku niemu jeszcze

jeden krok i  teraz stali tak blisko siebie, że niemal dotykali się

nosami. Czuła, jak opuszki jego palców muskają jej wyczuloną na

dotyk skórę szyi i  dekoltu, widziała swoje odbicie w  jego

źrenicach. Pocałowali się lekko, właściwie musnęli tylko wargami,

przepełnieni szczęściem, że tu i teraz są ze sobą.

Jego przeszłość i  intencje przestały mieć znaczenie, bo

wiedziała, że w  tej chwili jest autentyczny, że nikt przecież nie

może udawać drżenia całego ciała ani miłości płynącej z oczu. Nie
było ceny, za którą mogłaby wyrzec się tej chwili. Ulegając swoim

pragnieniom, do końca dnia nie potrafili się zdobyć na wyjście

z  łóżka. Dwa razy udało im się dotrzeć do łazienki, gdzie biorąc

prysznic, poddawali się kolejnej fali namiętności i  nienasyceni

znowu powracali tam, skąd wyszli. Agata, gdyby sama tego nie

doznała, nie uwierzyłaby, że mężczyzna jest w  stanie uprawiać

miłość tyle razy w  ciągu tak krótkiego czasu. Gdyby nie

sprawdziła, nie wiedziałaby nawet o  tym, jaką niespożytą, nigdy

wcześniej niewyzwoloną żądzę posiada ona sama!

Kiedy w  końcu udało im się wyjść na zewnątrz, słońce było

niemalże całe schowane za koronami drzew. Czerwono-

pomarańczowa łuna spływała z  nieba wprost do jeziora

i  rozlewała się na okolice, okrywając wszystko tajemniczym

światłem. Przy samym brzegu Janek rozłożył koc, na którym

usadził Agatę i podając jej kubek z grzanym winem, poprosił:

– Nigdzie nie odchodź, zaraz wracam. – Agata, uśmiechając

się, obserwowała go, jak biega schylony w pobliżu drzew, zbierając

drobne gałązki na ognisko. Wrócił z  całym ich naręczem i  chwilę

później wesoły ogień tańczył przed nimi, oświetlając im twarze.

Siedzieli przytuleni, pili grzane wino i  czuli się jak nastolatki na

biwaku – żadnych zobowiązań, terminów ani dzieci, ani żon, ani

mężów.

– Chyba nie chcę dziś spać – wyznała cicho. – Szkoda mi

stracić każdą minutę. Skąd znasz to miejsce?

– Byłem tu kiedyś ze znajomymi.

– A  może ze znajomą? – zażartowała i  szybko pożałowała tego

pytania.
– Właściwie tak, ze znajomą. – Jego szczerość znowu okazała

się niepotrzebna. Miała ochotę trzepnąć go czymś, aby zmusić do

myślenia. Teraz jednak rozbudzona ciekawość nakazała jej brnąć

dalej.

– Dawno?

– Trzy lata temu.

– A więc jednak była inna kobieta, oprócz żony, ty kłamczuchu!

– Udawała zaskoczoną, mimo że wcale nie była. Silenie się na

swobodę było trudne, a ukłucie zazdrości – bolesne.

– No... była, nie jestem święty.

– I założę się, że było ich więcej – zadawała kolejne samobójcze

pytania.

– No, przecież mówię, że nie jestem święty. – Janek udzielał

równie samobójczych odpowiedzi.

Agata wydostała się z  jego objęć i  usiadła sztywno, lekko się

odsuwając. Teraz ze zdwojoną siłą poczuła, jak wino szumi jej

w głowie i zaćmiewa zmysły.

– I wszystkie swoje kochanice tu przywozisz? Z pewnością jako

stały klient masz spore zniżki, co? – Poczuła się obrażona.

– Ależ kochanie, oczywiście, że nie! – Nagle Janek uświadomił

sobie, że sam zapędził się w  kozi róg. Próbując się z  niego

wydostać, ujął jej dłonie w swoje i czule ucałował. – Nie jestem aż

takim draniem. Owszem, miewałem przygody na boku, ale one

nie miały dla mnie wielkiego znaczenia. Z  tobą jest zupełnie

inaczej, chcę, żebyś to wiedziała.

– Jesteś kłamcą.

– Jestem... Byłem! – poprawił się szybko. – Ale nie w  tym

przypadku. Mogę przysiąc na wszystko, co zechcesz, że żadna


z  kobiet, z  którymi dotychczas się spotykałem, nie była dla mnie

tak ważna jak ty.

„A  żona?” – miała ochotę zapytać, jednak powstrzymała się.

Może znowu odpowiedziałby szczerze aż do bólu, a  ona, jak na

jeden dzień, miała już dosyć jego szczerych wyznań.

Oczy Janka lśniły identycznie jak tafla jeziora, nad którym

siedzieli – wynik upału, dużej ilości wina i  jeszcze większej ilości

seksu. Co z  tego, że właśnie sam się przyznał, że jest

kobieciarzem? Przecież powiedział też, że znajomość z nią jest dla

niego wyjątkowa i  Agata tego właśnie postanowiła się trzymać.

Mówił to z  takim przekonaniem, patrząc przy tym tak czule, że

nawet sopel lodu by się wzruszył, a co dopiero kobieta.

– Skoro ja wyznałem ci wszystko, to może teraz ty powiesz mi

prawdę? – zapytał niepewnie.

– Jaką prawdę?

– Kim byli ci, z  którymi się spotykałaś, będąc mężatką? Bo

jestem pewny, że jacyś byli.

– Skąd ta pewność? – Agata lekko się speszyła. Nie

spodziewała się pytań na swój temat, zwłaszcza że akurat na to

odpowiedziała już jakiś czas temu.

– Mam do tego nosa, znam kobiety. Wiem, jak zachowują się te

bez doświadczenia, a jak inne.

– Najwyraźniej słaby z  ciebie ekspert, ale potraktuję to jak

komplement – zaśmiała się nerwowo, lecz Janek tego nie wyczuł.

Nie nalegał, sądząc, że jeszcze nie jest gotowa na szczere

wyznania w jego obecności. We własną znajomość kobiecej natury

nie zwątpił ani przez chwilę.


Ciemność otulała ich z  każdej strony, jedynie niewielki

płomień i  oddalone światło z  ganka ich domku nieco ją

rozjaśniało. Wino spływało w  nich ciepłą stróżką, rozgrzewając

przełyk i  przyjemnie rozlewając się w  żołądku. Ognista moc

trunku rozchodziła się po całym ciele, rozluźniając je i relaksując.

Agata nie protestowała, gdy poczuła rękę Janka pod sukienką.

Jednym szarpnięciem pozbawił ją majtek i  przewrócił na koc.

Chwilę potem, bez zbędnego wstępu, pieprzył ją wściekle jak

wygłodniały pies. Uwielbiała tę jego szorstkość i  prymitywną

żądzę. Chciała, aby właśnie na niej rozładowywał wszystkie swoje

napięcia, przyprawiając ją o  kolejne zawroty głowy, dostarczając

rozkoszy, jakiej nie dawały jej mdłe pieszczoty męża.

Do swojego uroczego domku wrócili, gdy zaczęło świtać. Czerń

nocy przechodziła w  coraz bledszą szarość, gwiazdy znikały,

a  kompletna dotąd cisza zmieniała się w  rwetes, mający swoje

źródło w  okalających jezioro lasach. Ptaki budziły się ze snu,

krzycząc wniebogłosy swoją radosną piosenkę.

Ciepły prysznic był cudownym okładem dla wymęczonego

ciała. Gdy Agata wyszła z  łazienki, Janek, rozpostarty niczym

latawiec na wietrze, spał na środku wielkiego łóżka. Minęła go

i  zupełnie naga wyszła na taras. Czuła się wolna, piękna

i  szczęśliwa. Mimo nieprzespanej nocy nie dokuczało jej

zmęczenie, miała ochotę rozkoszować się tym, gdzie jest i  co

właśnie przeżywa. Piękno panujące dookoła przenikało ją na

wskroś, słońce wznosiło się coraz wyżej, oznajmiając światu

nadejście kolejnego cudownego dnia.

Po chwili poczuła chłód, więc wróciła do sypialni, wdrapała się

na wysokie łóżko i  podkurczając nogi, okryła się jednym


z  prześcieradeł. Janek spał spokojnie, jego oddech był głęboki,

miarowy. A  może wcale nie spał, tylko drzemał i  czuł, że ona mu

się przyglądała? Patrzyła na jego twarz, trudno jej było uwierzyć,

że kiedyś go nie dostrzegała. Na szyi wyraźnie sterczało mu jabłko

Adama, które uwielbiała całować, a w chwilach podniecenia miała

ochotę wgryźć się w  nie zębami. Przypatrywała się jego gładkim

ramionom, które z  czułością głaskała tyle samo razy, ile razy

drapała, gdy kochał ją bardzo gwałtownie.

Brzuchem zachwyciła się już wtedy, gdy pierwszy raz

zobaczyła Janka nago. Lekko zaokrąglony i nieznacznie obsypany

miękkim zarostem, miał w  sobie coś szczególnie podniecającego,

uwielbiała przytulać do niego twarz i  całować go. Nawet teraz,

siedząc obok, nie mogła się powstrzymać i  delikatnie gładziła go

wskazującym palcem. Męskość Janka, bardzo już zmęczona,

leżała swobodnie na podbrzuszu, odchylona lekko w  bok.

Uśmiechnęła się, patrząc na nią. Gdyby to wszystko się jej nie

przytrafiło, nigdy nie dowiedziałaby się, ile rozkoszy może

zapewnić kobiecie ten narząd.

A  może on wcale nie był taki, jakim go widziała? Może

zmieniła jego obraz poprzez to, co do niego czuła? Możliwe, ale dla

Agaty nie było to istotne, nie w  tej chwili. Tu i  teraz był z  nią –

piękny, najlepszy, wyjątkowy.

Rozpostarła prześcieradło jak skrzydła nietoperza i  nakryła

nim ich oboje. Miał chłodne ciało. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą

jej twarz.

– Kocham cię – powiedziała ufnie, czując, że właśnie

przekracza jakąś granicę. Oplótł ją mocno obiema rękoma i  czule

przycisnął do siebie.
– I  ja ciebie kocham – szepnął szczęśliwy. – Bardziej, niż

potrafię to wyrazić. – Swobodnie położyła głowę na jego ramieniu

i  głęboko wciągnęła powietrze, chcąc móc przypomnieć sobie jego

zapach zawsze wtedy, gdy tego zapragnie.


Rozdział 19

Wyjątkowe dni mają to do siebie, że najpierw się na nie czeka

z  utęsknieniem, odliczając godziny, a  kiedy nadchodzą, człowiek

traci pewność, czy jest do nich odpowiednio przygotowany. W  tę

wyjątkową środę to właśnie czuła Róża – niepewność. Na półce

w  łazience leżały trzy różne testy ciążowe, bo razem z  mężem

doszła do wniosku, że taka metoda da im sto procent pewności.

Jeden test może się mylić, dwa takie same wyniki to już prawie

pewność, natomiast trzy będą nie do podważenia.

Tego dnia Leszek pracował w  wielkim napięciu, często

zerkając na telefon, czy się przypadkiem nie wyłączył, nie

rozładował lub nie stracił zasięgu. Wkrótce miała nadejść

wiadomość, która może odmienić jego życie – wiadomość od żony.

Od kilku godzin Róża nie mogła spać. Drzemała tylko, co kilka

minut otwierając oczy i spoglądając na zegarek. Minuty wlokły się

w  nieskończoność. W  końcu o  siódmej wyszła z  łóżka,

zniecierpliwiona do granic wytrzymałości. Wykąpała się,

umalowała i  włożyła jedną ze swoich ulubionych sukienek. Pełny

pęcherz dokuczał jej coraz bardziej, postanowiła więc zrobić testy

już teraz, ale z  odczytaniem wyników zaczekać do przyjazdu

Mirki i  Agaty. W  toalecie zrobiła wszystko jak należy, zgodnie

z  instrukcją dołączoną do opakowania. Była zdenerwowana. Nie

czuła radosnego podekscytowania, jak jeszcze wczoraj, lecz

niepokój. Teraz pozostało jej tylko czekać, za kilka minut prawda

miała objawić się w postaci paseczków. Ostrożnie ułożyła testy na

szklanej półce i  poszła otworzyć drzwi, bo dziewczyny już się do


nich dobijały. Nalewając kawy do kubków, nieustannie spoglądała

na ścienny zegar.

– Ładnie wyglądasz – pochwaliła ją Agata.

– Dzięki – odpowiedziała, nie odrywając oczu od stojącego

przed nią kartonika z mlekiem.

– Denerwujesz się? – Mirka wzięła ją za rękę. – My też, więc

może już sprawdzimy?

– Jeszcze dwie minuty.

Róża skrupulatnie mierzyła czas. Chciała mieć pewność, że

wszystko zrobiła perfekcyjnie. Czekały.

– Już! – Poderwała się ze swojego miejsca, wypuszczając

z  uścisku dłonie przyjaciółek. Zdecydowanym krokiem ruszyła

w kierunku łazienki, lecz nagle zatrzymała się przed drzwiami.

– Co jest? – spytała Agata, stojąc tuż za nią.

– Ty idź. Albo ty – zwróciła się do każdej po kolei. –

Sprawdzicie i mi powiecie.

– Daj spokój, bierz to do ręki i  sama sprawdzaj! – Mirka

otworzyła przed nią drzwi. – Trzeba się w końcu dowiedzieć.

Róża posłuchała i weszła do środka, a przyjaciółki podążyły za

nią. Chwyciła pierwszy z  brzegu płaski kawałek plastiku,

spojrzała na niego, potem spokojnie na drugi i trzeci. Trzymała je

wszystkie w  zaciśniętej dłoni i  milczała. Nie było wybuchu

radości, okrzyku, a  nawet uśmiechu. Agata pomyślała, że to zły

znak.

– I co? – Mirka czuła podobnie.

– Nic. – Głos Róży stał się suchy, nieprzyjazny. – Jestem pusta.

Mirka wyjęła z  jej dłoni plastikowe patyczki, na każdym była

tylko jedna kreska. Jedyne, co mogła zrobić w  tej chwili, to


przytulić Różę. Agata dołączyła się do smutnego uścisku.

Nie był to moment na pocieszania – była to chwila na przyjęcie

do wiadomości faktu, że zapłodnione jajeczka nie zagnieździły się

w łonie Róży. Przestały istnieć, zniknęły, już ich nie było.


Rozdział 20

– Jak ona to zniosła? – pytała Ewka, gdy dwie godziny później

Agata dzwoniła do niej z informacją.

– Przez pierwsze dwadzieścia minut dusiła to w  sobie, ale

później bardzo się rozpłakała. Była przekonana, że już tym razem

im się powiedzie. Dzwoniła do Leszka, wyżaliła się. Została z  nią

Mirka, ja musiałam iść do pracy.

– To dobrze, nie powinna teraz być sama, pogrążyłaby się

w swoim smutku na amen. A co będzie dalej?

– Lada dzień dostanie okres. Po nim kolejna wizyta w  klinice

i kolejne zarodki z lodóweczki trafią do niej. I znowu czekanie.

– Porozmawiam z  nią wieczorem, teraz wychodzimy

z dziewczynkami na plażę.

– Same? – zdziwiła się Agata. – A Sebastian gdzie?

– Ech, szkoda gadać. – Ewka siliła się na obojętność, ale Agata

zbyt dobrze ją znała, aby się na to nabrać.

– Coś się stało?

– W tym rzecz, że nic się nie dzieje, kompletnie nic.

– Nic? Jak to nic? – Agata nie rozumiała.

– Sebastian zachowuje się jak kawaler. Relaksuje się na tych

wczasach po swojemu, a my mu tylko przeszkadzamy.

– Co ty mówisz, Ewka? Wiesz, że to nieprawda.

– Tak sądzisz? To wytłumacz mi, dlaczego woli zostać sam

w pokoju niż iść z nami na plażę? I po co ciągnął ze sobą laptopa?

Dlaczego nie potrafi zrobić nic wspólnie ze swoimi córkami?

Dlaczego mnie nie przytula ani nawet nie rozmawia ze mną? –


Ewka była rozgoryczona i  chociaż nie miała takiego zamiaru,

właśnie wyrzuciła z siebie nagromadzoną złość.

– Rozmawiałaś z nim o tym?

– A myślisz, że nie? Cały czas próbuję, tylko on kompletnie nie

wie, o  co mi chodzi. Uważa, że skoro jesteśmy tu razem, to

wszystko jest jak należy. A  my właściwie wcale nie jesteśmy

razem.

– Cholera, szkoda, tak się cieszyłaś z tego urlopu.

– A  teraz nie mogę się doczekać powrotu do domu. Jestem

bardziej zmęczona niż wtedy, kiedy wyjeżdżałam

z dziewczynkami sama.

– Postaraj się jednak cokolwiek skorzystać z  tego urlopu,

przynajmniej się opal.

– Tak, postaram się. Do zobaczenia.

– Dziewczynki ucałuj, pa.

Następne kilka godzin Ewka spędziła na plaży z córkami. Była

w  podłym nastroju, ale starała się tego nie okazywać, by ich nie

martwić. Kiedy zmęczone wróciły do hotelu, Sebastian siedział na

tarasie z laptopem na kolanach.

– Umyjemy się i  pójdziemy coś zjeść, idziesz z  nami? –

zapytała chłodno.

Sebastian spojrzał na nią jakby zdziwiony, że ją widzi.

– Wiesz – mruknął pod nosem – miałem straszną ochotę na

smażoną rybkę, więc wyszedłem do miasta i  ją zjadłem. Jestem

zatem najedzony, ale wy idźcie, oczywiście, wam też się należy.

Ewka czuła, jak fala złości wypełnia jej wnętrze po sam czubek

głowy i napiera dalej.


– Gdzie, kurwa, byłeś? – syknęła przez zęby, uważając, aby nie

usłyszały jej córki.

Sebastian podniósł jeszcze bardziej zdziwione oczy. Nie

pamiętał, aby jego żona kiedykolwiek przeklinała, a  już

z pewnością nigdy tego nie robiła, zwracając się do niego.

– Na rybie – powtórzył, niepewny tego, co zdarzy się za chwilę.

– To z  nami ciężko ci gdziekolwiek wyjść, a  sam łazisz? Po

cholerę w  takim razie wróciłeś do domu, skoro ani ja, ani

dziewczynki nic z ciebie nie mamy?

– Chyba jednak trochę przesadzasz, nie rozumiem twojego

uniesienia. – Jak zwykle Sebastian wyrażał się elokwentnie

i z klasą, co tym razem tylko podsycało złość jego żony.

– Przesadzam? – Ewka przebiegła wzrokiem po znajdujących

się w  pobliżu rzeczach w  poszukiwaniu czegoś nadającego się do

rozbicia, najlepiej na głowie tego faceta, który podawał się za jej

męża. – Ruszaj, kurwa, dupę i z uśmiechem zapierdalaj z córkami

na obiad!

Sebastianowi dosłownie opadła szczęka. Gdy po chwili się

zreflektował, zamknął usta, zbierając się, aby coś powiedzieć. Nie

zdołał jednak wydobyć z  siebie żadnego słowa, bo Ewka podeszła

do niego niebezpiecznie blisko. Przykuła go spojrzeniem do fotela

i z impetem trzasnęła klapą komputera.

– Powiedz jedno słowo... – syknęła znowu niczym żmija gotowa

do ataku – a będziesz zbierał drzazgi z tego cacka po całej okolicy!

Sebastian przybrał kolor purpury, ale zaciskając zęby, podniósł

się z  leżaka i  wszedł do pokoju. Pierwsza podbiegła do niego

Sylwia i chwytając go za rękę, spytała radośnie:

– Pójdziesz z nami, tatusiu?


Zamierzał odpowiedzieć, ale żona go wyręczyła:

– Tak, tatuś pójdzie z  wami na obiad, a  potem, powiedział mi

to w  sekrecie, zabierze was tam, gdzie będziecie chciały.

A  mamusia zostanie na balkonie i  odpocznie sobie. – Sebastian

spojrzał na nią pytającym wzrokiem, lecz w  odpowiedzi dostał

tylko wzruszenie ramion.

Ewka usadowiła się wygodnie na miejscu, z  którego przed

chwilą wygoniła męża. Uśmiechając się pod nosem,

przysłuchiwała się głosom dobiegającym z pokoju.

– Na wesołe miasteczko – wołała Sylwia. – Albo na strzelnicę!

– Ja bym wolała do kina 3D! – Anetka też była

podekscytowana. – A może zrobimy sobie zmywalne tatuaże?

– Dobrze, dobrze... – Ojciec próbował nad nimi zapanować. –

Najpierw coś zjecie, a  potem zobaczymy. – W  jego głosie było

zdecydowanie mniej radości.

Pierwsza chwila ciszy po ich wyjściu była ukojeniem, ale zaraz

Ewce zrobiło się okropnie wstyd. Przez wszystkie lata swojego

małżeństwa nigdy nie dała się wyprowadzić z  równowagi tak jak

dziś. Nawet gdy się kłóciła z  Sebastianem, zawsze zachowywali

wobec siebie szacunek, nigdy wzajemnie się nie obrażali.

Usprawiedliwiła się tym, że może nareszcie coś do niego dotarło

i  obiecała sobie, że takiego wybuchu złości nigdy więcej nie

powtórzy.

„Cel uświęca środki” – pomyślała, biorąc na kolana

pozostawionego bez opieki pupilka swojego męża – laptopa. Bez

większego zainteresowania, bardziej z  ciekawości niż

w  konkretnym celu, zaczęła przeglądać oferty pracy ze swojego

miasta. Miała nadzieję, że teraz, kiedy Sebastian wrócił, będzie


miała możliwość zrealizować się zawodowo. Jednak podświadomy

strach przed porażką na tym polu wciąż nie pozwalał jej powziąć

żadnych określonych działań w tym kierunku.

– Znowu to samo. – Nie była zaskoczona, ale zła, owszem. –

Setki ogłoszeń dla przedstawicieli handlowych, trochę dla

budowlańców i  szwaczek – mówiła do siebie. – O, składanie

długopisów, to jest pewnie praca, gdzie będę mogła awansować jak

wariatka. Po złożeniu trzech ton przerzucą mnie na klejenie

kopert! – szydziła.

Poczuła się senna, więc uznała, że najlepiej będzie, jak się

nieco zdrzemnie. Już miała wyjść z  sieci, gdy jej wzrok

przyciągnęła niepozorna witryna nieznanej firmy. Przeczytała:

„Duża agencja nieruchomości poszukuje pracowników do nowo

otwartego biura...” – nie było wzmianki o  granicy wieku ani

o  wymaganym doświadczeniu, tylko informacja, że preferują

kontakt przez pocztę elektroniczną. Nie zastanawiając się długo,

odszukała w starych plikach swoje CV i po niewielkiej modyfikacji

przesłała je na podany adres.

– A  może właśnie dziś jest mój szczęśliwy dzień – mruczała,

patrząc, jak jej poczta odlatuje w wirtualną przestrzeń.


Rozdział 21

Leszek siedział w  swoim małym pokoju i  próbował skupić się

na książce. Czytał ją, owszem, ale zupełnie nie wiedział, o  czym

autor pisał. Był smutny, rozżalony i  zły. Z  parteru dobiegały

odgłosy weekendowej imprezy jego kolegów. Mógł do nich dołączyć

i  utopić smutki w  alkoholu, jednak wolał przeżywać to na

trzeźwo, czując w  ten sposób bliskość ze swoją żoną, której

w żaden sposób nie mógł teraz pomóc.

Bardzo chciał ją przytulić, swoją Różyczkę, otoczyć ramieniem

i  sprawić, aby poczuła się bezpiecznie. Chciał otrzeć jej łzy

i przekonać, że przyjdzie taki dzień, w którym czule obejmą swoje

maleństwo i  razem ukołyszą je do snu. Niestety, musieli

przeżywać wszystko z  dala od siebie, bez wzajemnego wsparcia

i  podtrzymywania na duchu. Odizolowanie od Róży przygnębiało

go tym mocniej, że tęsknił też za swoją pracą. Brakowało mu

adrenaliny, jakiej dostarczała jazda karetką do ludzi

potrzebujących pomocy, brakowało satysfakcji, jaką czuł zawsze

wtedy, gdy z tą pomocą zdążył na czas.

Zamiast tego co rano szedł do magazynów, w  których odwalał

bezmyślnie swoją robotę przez tyle godzin dziennie, na ile mu

pozwalano. Oszczędzał na jedzeniu, nie chodził na imprezy, byle

szybciej uzbierać na kolejną dawkę hormonów dla żony, na jej

następny zabieg, na drogie leki. Z żalem myślał o odległym życiu,

które opuścił, mając jednak nadzieję, że wkrótce je odzyska.

I dalej dzielnie czytał swoją książkę, starając się zachować pozory

normalności...
Rozdział 22

Ewka z ulgą wróciła do domu. To były najgorsze wakacje w jej

życiu. Dziewczynki, wykończone podróżą, spały już w  swoich

pokojach, Sebastian siedział w  fotelu wpatrzony w  monitor,

zupełnie nieświadomy tego, co działo się dookoła. Podłączenie

laptopa do sieci było pierwszą i  w  zasadzie jedyną rzeczą, jaką

zrobił po wejściu do mieszkania. Ona ze szklanką zimnego soku

w ręku wlepiała wzrok w stos nierozpakowanych bagaży. Z jednej

strony zdawała sobie sprawę z  tego, że musi podjąć kolejną próbę

rozmowy z  mężem, z  drugiej zaś nie miała na to najmniejszej

ochoty.

Czyżby Mirka miała rację, mówiąc, że trzy lata rozłąki są

w  stanie tak zmienić ludzi, że mogą stać się zupełnie inni, niż

byli? Ewka wciąż nie zgadzała się z  tym twierdzeniem, nie

w  przypadku Sebastiana, którego znała przecież tak dobrze.

Wyjęła z  lodówki butelkę wódki i  dolała sobie do soku, poziom

płynu w  szklance znacznie się podniósł. Opróżniła ją w  kilka

minut, po czym zrobiła sobie kolejnego drinka i  poszła z  nim do

pokoju. Stanęła blisko męża, opierając się o  ścianę i  najmilej, jak

potrafiła, spytała:

– Może zostawisz już ten komputer, moglibyśmy posiedzieć

razem, coś obejrzeć, porozmawiać. – Mina Sebastiana nie

wskazywała na to, że ten pomysł mu się spodobał.

– Kotku... – odpowiedział równie miło, nie odrywając jednak

oczu od monitora. – Nie mogę ot tak, po prostu wyjść z  gry,


działamy w  grupie. Jeśli zostawię chłopaków, nasza drużyna

przegra.

– Mam kolejny wieczór spędzić sama? – Ewka miała ochotę

zacząć pluć pianą ze złości, ale nie chcąc prowokować kolejnej

awantury, starała się nad sobą panować.

– Przecież jestem tu z  tobą, skarbie. Jeszcze godzinka

i wyłączę, obiecuję.

– To samo mówiłeś dwie godziny temu – wycedziła przez zęby.

– Albo to wyłączasz, albo ja wychodzę.

– Ewuś, już... – powtarzał, wciąż na nią nie patrząc. Napięcie

w jego głosie narastało. – Jasna cholera! – krzyknął tak, że Ewka

podskoczyła. – Ale oberwałem, czekaj ty, dorwę cię!

Oszołomiona cofnęła się o  kilka kroków. Kończąc drinka,

przyglądała się mężowi i  kręciła głową z  niedowierzaniem. Nie

mogła go poznać, nie mogła się przyzwyczaić. Miała wrażenie, że

ten wspaniały człowiek, z którymś kiedyś była, odszedł. W facecie,

którego miała przed sobą, nie rozpoznawała swojego męża – tego,

który kochał swoją rodzinę nade wszystko. Czy to możliwe, aby

wrażliwy i  inteligentny facet cofnął się w  rozwoju? Znowu

obrażała go myślami, z  czym wcale nie czuła się dobrze, ale to

pytanie prześladowało ją od wielu dni. Nadal obserwując, jak

Sebastian gestykuluje i  wydaje pod nosem dziwne dźwięki,

zadzwoniła do Róży.

– Śpisz już, bo chciałam do ciebie przyjechać? – zapytała

zwięźle.

– Przyjedź, towarzystwo bardzo mi się przyda. Cieszę się, że

zadzwoniłaś.
Kilka minut później Ewka siedziała w  taksówce w  pidżamie

i  z  przyborami toaletowymi w  torbie. Nie miała zamiaru wracać

do domu tej nocy. Była pewna, że Sebastian nieprędko zauważy jej

zniknięcie, o ile w ogóle.

Róża przyjęła ją w  szlafroku, łóżko w  pokoju było

przygotowane do spania.

– Chyba jednak cię obudziłam, przepraszam, kochanie! –

domyśliła się Ewka, patrząc w  zaspane oczy przyjaciółki.

Przytuliły się do siebie, silny uścisk wyraził wszystko, co chciały

powiedzieć sobie na powitanie.

– Ostatnio nie sypiam najlepiej, czytałam. – Weszły do kuchni,

gdzie wstawiona wcześniej woda właśnie zawrzała.

– Przenocujesz mnie? – Pytanie Ewki wprawiło Różę

w  osłupienie. Zaniepokojona, odstawiła czajnik, nie zalewając

przygotowanej herbaty.

– Co się stało?

– Ech... – Ewka ukryła twarz w  dłoniach, czując, że zaraz się

rozpłacze.

– No, co ty, Ewuś? – Przyjaciółka podeszła blisko i  troskliwie

objęła swego nocnego gościa. – Aż tak źle? – Gładziła ją po

zgarbionych plecach, a  Ewka, nie mogąc nad tym zapanować,

cichutko łkała w swoje dłonie.

– Nie wiem, co się z nim stało, ale to nie jest ten sam człowiek

– mówiła, gdy zebrała siły. Papierowym ręcznikiem otarła twarz

i  głośno wydmuchała nos. – On nie mówi, nie myśli i  nie

zachowuje się jak mój Sebastian, to jakiś koszmar, ale ja nie znam

tego człowieka.
– Ale w  czym jest zasadniczy problem, Ewuś, w  tym, że tak

dużo gra?

– Dużo? On gra cały czas. Nawet do toalety chodzi rzadziej niż

normalny człowiek, że o  jedzeniu już nie wspomnę. Ale to nie

wszystko... – Myślała nad tym krótką chwilę. – Trudno to

sprecyzować...

– Spróbuj.

– Jest jakiś dystans między nami albo raczej koszmarnie duża

przepaść. Wcale ze sobą nie rozmawiamy, on do mnie nie mówi,

a  kiedy ja mówię, on nie słucha. Kompletnie nic nie robimy

razem, nawet seksu nie ma.

– Wcale?

– Od jego powrotu może ze trzy razy, ale taki szybki, bez

czułości. Myślałam, że jak będzie znowu w  domu, to będę się

miała do kogo przytulić, a tymczasem nadal zasypiam sama.

– A jaki jest jego kontakt z dziewczynkami?

– Tylko odrobinę lepszy niż ze mną. Pozwala im na wszystko,

byle tylko zajęły się sobą same. Daje im pieniądze na słodycze,

mimo że wyraźnie tego zabroniłam, pozwala im oglądać programy,

których ja nie pozwalam. Podważa mój autorytet i  łamie

wszystkie nasze dotychczasowe zasady. Obiecuje im gruszki na

wierzbie, więc go uwielbiają. Na razie.

– Nic z  tego nie rozumiem. – Róża postawiła przed Ewką

kubek z  parującym napojem. – Przecież był takim fajnym

gościem.

– Dobrze mówisz – był. Odwykł chyba nie tylko od rodziny, ale

w  ogóle od normalnego życia. Kiedyś nie przepadał za


komputerem, a  o  grach wcale nie miał pojęcia. Czytał,

chodziliśmy na spacery, bawił się z dziećmi, teraz zwariował.

– A co z jego pracą, znalazł coś?

– Od września wraca do szkoły, ale tylko na pół etatu. I  mam

wrażenie, że jemu to bardzo odpowiada, o  powrocie do udzielania

prywatnych lekcji nawet nie wspomniał.

– Czy to życie wiecznie musi się tak plątać? – Róża westchnęła

ciężko i  podpierając brodę na dłoni, zaczęła bawić się łyżeczką

leżącą na blacie.

– A  jak ty się czujesz? – Ewka próbowała się uśmiechnąć. –

Mówiłaś coś o nowych lekach.

– Tak, biorę je od kilku dni. Niezbyt dobrze się po nich czuję,

ale biorę, bo mogą mi pomóc. Na początku września mam kolejny

zabieg i  bardzo się boję. – Smutne oczy Róży spojrzały na Ewkę,

która w tej chwili uświadomiła sobie, że one wcale nie są zaspane,

tylko zmęczone płaczem. – Co będzie, jeśli znowu nie zajdę

w  ciążę albo wydarzy się coś równie złego, na przykład moje

śliczne zamrożone jajeczka nie przetrwają rozmrażania?

– A  czy ty wiesz, że złe myśli przyciągają złe rzeczy

i odwrotnie? To, w co wierzysz, potrafi się zmaterializować, to jest

naukowo udowodnione. Więc w  tej chwili przestań tak myśleć! –

Stanowczy ton Ewki nie dopuszczał sprzeciwu.

– Wierzysz w  to? – Po twarzy Róży przemknął drwiący

uśmiech.

– Oczywiście. Myślisz, że dlaczego Anetka niedługo stanie na

własnych nogach, mimo że lekarze nie dawali jej szans? Bo ją

przekonałam, że tak będzie. Pokazywałam jej buty, w  jakich

będzie chodzić i  miejsca, gdzie będzie spacerować. Myślisz, że


dokonałaby takiego postępu, nie wierząc, że jest on możliwy? –

Róża nic nie odpowiedziała, ale widać było, że słowa przyjaciółki

są dla niej zastanawiające. – I  ty musisz uwierzyć, zobaczyć

siebie, jak spacerujesz z  wózkiem po parku, jak zmieniasz

pieluszki i  karmisz piersią. Wyobraź sobie Leszka kołyszącego

maluszka na kolanach i to, jak bawi się z nim grzechotkami.

– Ja ciągle to sobie wyobrażam.

– Być może, jednak założę się, że masz wątpliwości. Odrzuć je.

Przyjmij to jako coś, co na pewno się zdarzy i  nie ma od tego

odwołania.

– To trudne...

– Tylko na początku. – Ewka nie ustępowała.

– To trudne tym bardziej dlatego, że czasami myślę, że to moja

wina.

– Co?

– No to, że nie mogę mieć dziecka.

– A  niby dlaczego, na Boga? – Ewka wybałuszyła zdumione

oczy.

– Przez tą antykoncepcję hormonalną.

– Inteligentna kobieta, a  takie bzdury gada! – Nie mogła

uwierzyć w  to, co usłyszała. – Wiesz tak samo dobrze jak każdy,

że to nie ma nic do rzeczy. Ty zachorowałaś, po prostu. Tak, jak

inni chorują na nerki lub na oczy, ty zachorowałaś na

endometriozę, która spowodowała niepłodność. W  tym nie ma

niczyjej winy.

– No, ale może gdybym nie brała?

– Róża, przecież antykoncepcję stworzyli tacy sami mądrzy

ludzie jak ci, którzy leczą niepłodność. Ona jest po to, by nam
pomagać, nie szkodzić. Myślisz, że wśród kobiet, które jej nie

stosowały, nie ma niepłodnych?

– Wiem, że są, ale szukam jakiejś przyczyny, wytłumaczenia.

– To nie szukaj, bo go nie ma. Tak samo, jak nie ma

wytłumaczenia wielu innych chorób. One nas po prostu dopadają

i już, na kogo wypadnie, na tego bęc!

Słowa Ewki miały prawdziwie terapeutyczną moc. Żal, który

zakotwiczył się w  sercu Róży, chował swoje ostre pazury

i łagodniał, zmniejszał się, odchodził. Jego miejsce, bardzo powoli,

ale konsekwentnie zajmowała nadzieja. Ewka wzięła Różę za jej

chudą rękę.

– Wyobrażam sobie, jak ci jest trudno, ale uwierz mi, ja wiem,

że przyjdzie taki czas, w  którym zostaniesz mamą. Nie wiem

tylko, za którym podejściem, nie wiem, ile jeszcze łez wylejesz, ale

osiągniesz sukces. A  wtedy zapomnisz o  smutku. Przytulisz

ślicznego bobasa, wycałujesz jego pulchne stópki, małe paluszki,

noseczek i  wszystko inne. Będziesz najszczęśliwsza na świecie

w  nagrodę za to, co przechodzisz teraz. A  Leszek będzie

cudownym tatusiem. – W  miarę, jak Ewka mówiła, źrenice Róży

rozszerzały się coraz mocniej, a  twarz odzyskiwała promienny

wygląd. Chciała jej słuchać, pragnęła cała nasycić się otuchą

płynącą z tych słów. – I nie pozwolę ci się poddać – Ewka ciągnęła

swój monolog – choćbyś miała próbować do samej menopauzy!

– Jesteś kochana, tak się cieszę, że jesteś tu ze mną! –

Uśmiechając się naprawdę szeroko, cmoknęła przyjaciółkę

w  policzek. – A  teraz chodź, położymy się i  włączymy sobie jakiś

wesoły babski film.


Rankiem obie czuły się naładowane pozytywną energią, która,

jak sądziły, na długo miała dodać im sił.

– Obiecuję, że więcej nie będę rozpamiętywać tego, że mi się

nie udało – ćwierkała Róża, przygotowując na śniadanie jajka na

miękko – i  z  całych sił będę wierzyła w  to, co mówiłaś, że dobre

myśli ściągają na nas dobre wydarzenia. Będę tak mocno o  tym

myślała, że prędzej czy później ściągnę na siebie tę ciążę.

– I  tak trzymaj! – Ewka siekała szczypiorek, którego świeży

zapach pobudzał ślinianki do wzmożonej pracy. – A ja zaraz wrócę

do domu i  zmuszę Sebastiana do rozmowy. Jakoś musimy to

załatwić, bo długo w ten sposób nie pociągniemy.

Po obfitym śniadaniu Róża odwiozła przyjaciółkę pod dom.

Obie rozpoczęły dzień przepełnione optymizmem. Niestety, Ewka

swój straciła w  chwili, gdy przekroczyła próg mieszkania.

Sebastian siedział przy komputerze w  takiej samej pozycji,

w  jakiej go wczoraj zostawiła. Aneta leżała na dywanie przed

telewizorem, często poruszała się po domu bez wózka, używając

tylko rąk, a Sylwia siedziała obok siostry, obie w pidżamach, obie

z  buziami wypchanymi batonami, po których papierki walały się

dookoła.

– Mama! – zawołały na jej widok. – Gdzie byłaś?

– Cześć, skarby moje! – Ewka ucałowała córki w czubki głów. –

Zostawiłam wam kartkę, czytałyście ją?

– Nie.

– Ja też nie, nie widziałam – dodała Sylwia, żując coś

klejącego się do zębów.

– Nieważne. Nocowałam u  cioci Róży, chciałyśmy sobie

porozmawiać. Ale dlaczego wy nie jesteście jeszcze ubrane i co wy


jecie?

– Tatuś nam dał – wyjaśniła Sylwia. Najwyraźniej była z  tego

powodu bardzo zadowolona, bo spojrzała w  stronę ojca

z  wdzięcznością. On jednak nie był zorientowany, że rozmowa

dotyczy jego osoby.

– A śniadanie jadłyście?

– Tak, herbatniki i mleko.

– Herbatniki... – powtórzyła z rezygnacją. – Naprawdę świetny

pomysł. Dobra, moje panny, macie dziesięć minut na sprzątnięcie

tego bałaganu. Potem umyć się i  ubrać, ale już! – Kilka razy

klasnęła w dłonie, aż Sebastian spojrzał na nią zdziwiony.

– Wróciłaś? – zapytał ironicznie.

Ewka podeszła do niego i  nachylając się nad jego uchem,

szepnęła:

– Tym razem wróciłam, ale zachowuj się tak dalej, a zmienisz

stan cywilny szybciej, niż myślisz.

Sebastian patrzył na żonę, zastanawiając się, czego ta kobieta

od niego chce. Miał wrażenie, że podczas jego nieobecności

zmieniła się nie do poznania. Przecież to ona zniknęła na całą

noc, nie wiadomo gdzie i  z  kim. Pomyślał, że koniecznie musi się

z  nią rozmówić, ale nieco później, bo w  tej chwili prowadził inną

ważną rozgrywkę, w  sieci. Ewka w  lot pojęła jego zamiary

i  zanim zdążył przyłożyć palce do klawiatury, znowu stała przy

nim.

– Spójrz na mnie – zażądała stanowczo. Sebastian czuł, że jego

cierpliwość też się kończy, ale na przekór sobie wykonał polecenie.

– Idę teraz do sypialni – oświadczyła, a oczy płonęły jej żywym

ogniem. – Jeżeli nie pójdziesz tam ze mną i  nie porozmawiamy,


wyjmę walizkę i  spakuję do niej twoje rzeczy. Potem wystawię ją

za drzwi. – Odwróciła się i  pewnym krokiem odeszła w  kierunku

córek. Pomogła Anetce usiąść na wózku i zawiozła ją do łazienki.

– Wyszorujcie zęby i  ubierzcie się, wtedy możecie dokończyć

oglądanie filmu. Śniadanie na szczęście mamy już z głowy.

Weszła do sypialni, spięta usiadła na krawędzi łóżka

i zastanawiała się, co zrobi, jeśli Sebastian zaraz się tu nie zjawi –

czy wystarczy jej odwagi, aby go spakować i  czy tego naprawdę

chce? I co będzie dalej? Minuty przeciągały się, a desperacja Ewy

rosła, z  każdą chwilą była bliższa sięgnięcia po rzeczy męża. Na

szczęście dylemat sam się rozwiązał, bo w  końcu Sebastian

pojawił się w  drzwiach. Silne słoneczne światło oświetliło mu

twarz, w  okrutny sposób wyostrzając głębokie zmarszczki

i podkrążone oczy.

„Źle wyglądasz” – pomyślała, patrząc na niego. – „Jesteś

przemęczony, niespełniony i  taki smutny”. Nagle ogarnęła ją

czułość do niego, coś, czego absolutnie się nie spodziewała.

Niestety, wystarczyło, że się odezwał, a  czułość tak nagle jak się

pojawiła, tak odeszła.

– Znowu chcesz mi zrobić wykład – zarzucił jej od progu. – Co

się z tobą dzieje, kobieto, zrobiłaś się taka...

– No, jaka? – Ewka nie mogła się opanować. – Upierdliwa?

– Powiedziałbym raczej: zrzędliwa. – Najwyraźniej określenie

podane przez żonę, mimo że miało podobne znaczenie, nie

brzmiało dobrze w  jego „muzycznych” uszach. – Tak, jesteś

zrzędliwa – powtórzył, doprowadzając krwioobieg Ewki do

szaleńczego biegu. Odczuwała to w  skroniach i  w  klatce

piersiowej, była przekonana, że jeszcze chwila takiego napięcia,


a  eksploduje, zalewając swoją najlepszą wrzosową pościel kałużą

krwi z  głównych tętnic. Wzięła głęboki oddech i  ignorując

wewnętrzny głos, który mówił: „Zabij go”, poprosiła:

– Usiądź obok mnie, proszę. Nie czujesz, że musimy

porozmawiać? – Sebastian, zaskoczony jej łagodnością, nie mógł

odmówić. – Nie chcę kolejnej kłótni, dlatego powiem, o  co mi

chodzi, a potem dam się wypowiedzieć tobie.

Skinął głową na znak zgody.

– Oddalamy się od siebie w  zastraszającym tempie. Nie ma

między nami nie tylko miłości, ale nie ma nawet sympatii. Nie

zajmujesz się dziećmi ani mną, jedyne, co cię obchodzi, to

komputer. Uważam, że jest to poważny problem i  potrzebujesz

pomocy specjalisty. – Na to stwierdzenie Sebastian zareagował

nerwowym skurczem twarzy i  z  trudem zachował dalsze

milczenie. – Chcę ratować nasze małżeństwo, ciągle pamiętam,

jak dobrze nam było ze sobą. Ale dopóki ty czegoś w tym kierunku

nie zrobisz, ja sama niczego nie zmienię. A jeśli nic się nie zmieni,

nasze życie stanie się koszmarem i nasza rodzina się rozpadnie. –

Odetchnęła. – To wszystko, co chciałam ci powiedzieć, teraz

słucham ciebie.

– Masz trochę racji – przyznał po namyśle. – Tyle, że ja nie

sądzę, że jest tak źle, jak się tobie wydaje. Rzeczywiście spędzam

wiele czasu przy komputerze, wiem, że to jest dziwne, ale

wciągnąłem się w  te gry. To dlatego, że przez ostatnie trzy lata

nie miałem innych rozrywek. Ludzie, z  którymi mieszkałem,

głównie balangowali, pili i  zdradzali swoje żony z  przygodnymi

kobietami. Izolowałem się od tego. Nie chciałem być taki jak oni,

więc uciekłem do sieci. W  niej byłem tym, kim chciałem i  szło mi


dużo lepiej niż w  rzeczywistym życiu. Poznałem innych ludzi,

graliśmy, ale też dużo rozmawialiśmy, szanowali mnie. Większość

z  nich jest z  dala od swoich domów, tak jak ja byłem. Są wśród

nich lekarze, żołnierze na misjach, wolontariusze i  młodzi ludzie,

którzy wyjechali, aby studiować w obcych krajach. To inteligentne

osoby, które łączy jedno: samotność na obcej ziemi. – Ewka

przysłuchiwała się uważnie temu, co jej mąż opowiadał. Nigdy nie

pomyślałaby w  ten sposób. Była przekonana, że na

wielogodzinnym graniu przy komputerze spotykają się wyłącznie

bezrobotne leniuchy z  butelką piwa przy nodze, nieuki i  leserzy

rzucający bluźnierstwami, ludzie bez ambicji, społeczny margines.

– Sebastian...

– Miałaś mi nie przerywać, jeszcze nie skończyłem.

– Tak, przepraszam, słucham cię dalej.

– Mimo że spędzam przy komputerze dużo czasu, to nie

uważam, że jestem uzależniony. Robię to, bo lubię, ale mógłbym

przerwać w  każdej chwili. Jeżeli chodzi o  nas, to dystans, jaki

powstał, nie jest tylko moją winą, po prostu odwykliśmy od siebie,

ale jestem pewien, że z czasem to się zmieni. – Sebastian spojrzał

na żonę, dając jej do zrozumienia, że skończył i że teraz ona może

mówić. Kiedyś zawsze tak rozmawiali, kulturalnie słuchając się

nawzajem i  szanując. Dlatego potrafili znaleźć rozwiązanie

każdego konfliktu, prawie nigdy się nie kłócąc.

– Rozumiem, że lubisz spędzać czas w  ten sposób i  chociaż mi

się to nie podoba, mogę to zaakceptować. Ale tylko wtedy, gdy

przyjmie to jakieś rozsądne rozmiary i  twoja rodzina nie będzie

ponosiła z tego tytułu żadnych szkód.

– O jakie szkody ci chodzi?


Ewka nie wierzyła, że nie jest to dla niego oczywiste.

– Musisz pracować i  pomagać mi w  domu, przy rehabilitacji

Anety, mieć trochę czasu dla Sylwii i  niekiedy dla mnie. Czyli

robić to wszystko, co robiłeś przed wyjazdem. – Sebastian

zastanawiał się, czy to możliwe, że kiedyś był takim pomocnym

człowiekiem. – Odkąd zostałyśmy z  dziewczynkami same, to ja

dźwigałam ten ciężar i  uwierz mi, że nie było to łatwe. Jestem

zmęczona. Niejednokrotnie czułam się samotna, brakowało mi

ciebie, bliskości, czułości. Teraz wróciłeś, a ja nadal czuję to samo.

Sebastian wstał z  fotela w  kącie pokoju i  usiadł przy żonie.

Odwróciła się do niego i  położyła dłoń na jego policzku.

Uśmiechnęła się smutno, patrząc na pogłębiające się zmarszczki,

których niedawno jeszcze nie miał. Mimo zmian, wciąż się jej

podobał. Taki dojrzały, czuły i  opiekuńczy, jakiego zapamiętała,

rozkochiwał w sobie wiele kobiet, ale nigdy nie dał jej powodu, aby

wątpiła w jego wierność. Sebastian ujął ją za rękę, którą trzymała

przy jego twarzy i ucałował ją.

– Przepraszam – szepnął. – Jestem skończonym durniem.

Zza drzwi dobiegały odgłosy filmu, który oglądały dziewczynki.

Niewątpliwie do jego końca pozostało jeszcze całkiem sporo czasu.

Od powrotu Sebastiana do domu była to pierwsza chwila ich

duchowego zbliżenia, chwila intymna i  bardzo dla obojga cenna.

Ich usta spotkały się w  połowie drogi, obejmowały się wzajemnie,

chłonąc swoją przyjemną wilgoć. Ewkę ogarniało podniecenie

mieszające się ze wzruszeniem, które narastało z  każdym

muśnięciem jego języka, z  każdym bliskim oddechem. Nie tracąc

ani minuty, drżącymi rękoma zdjęła z  siebie ubranie i  to samo

pomogła zrobić Sebastianowi. Zupełnie nadzy wskoczyli pod


kołdrę. Chłodny materiał prawie zaskwierczał na ich rozpalonych

ciałach. Całowali się łapczywie, jakby chcieli nadrobić stracony

czas. Dłonie Sebastiana pieściły jej okrągłe piersi, sprawiając tym

dziką przyjemność wszystkim jej zmysłom. Odwrócił Ewkę na

bok, a sam ułożył się tuż za nią. Jej pośladki ciasno wpasowały się

w  zagłębienie pod jego brzuchem. Pasowały idealnie, jak zawsze.

Wszedł w  nią, łącząc ich ciała w  jedną doskonałą bryłę. Nasycali

się sobą, czując, jak bardzo im tego brakowało. Tych kilka chwil

było dla Ewki więcej warte niż całe ostatnie tygodnie.

– Witaj w  domu, kochanie... – Odprężona i  bardzo szczęśliwa

wtulała się w  jego szerokie ramiona. Orgazm, który był

nieprzewidzianą konsekwencją małżeńskiej rozmowy, nie był

jedynym zaskakującym wydarzeniem tego dnia.

Telefon Ewki zadzwonił około czternastej. Odebrała, a  wtedy

jakaś kobieta bardzo uprzejmie zaprosiła ją na rozmowę

kwalifikacyjną w  sprawie pracy. W  pierwszej chwili nie mogła

skojarzyć, o  jaką pracę chodzi, ale zaraz przypomniała sobie, że

przecież wysłała swoje CV do agencji nieruchomości. Ze względu

na swój wiek i  brak doświadczenia nie spodziewała się

pozytywnej odpowiedzi, okazało się jednak, że był to jej szczęśliwy

dzień.

Wieczorem obdzwoniła przyjaciółki, zwołując na rano

„spotkanie przy kawie w  pilnej sprawie”, jak lubiły mawiać.

Chociaż było to nieziemsko trudne, utrzymała w  tajemnicy

wiadomości, którymi chciała się z  nimi podzielić dopiero

następnego dnia. Nie pozwoliła wykręcić się od spotkania Mirce,

która miała już na ten czas inne plany, ani Agacie, która nie

wiedziała, czy uda się jej wyrwać podczas przerwy.


– Postaram się, Ewuś, ale nie obiecuję. Jak nie nadrobię

zaległej roboty, będę miała problemy – tłumaczyła.

– Tylko na pół godziny, w kawiarni pod twoim bankiem.

– No dobrze, będę, ale naprawdę tylko pół godziny.

– Do zobaczenia jutro, buziaki.

Po rozmowach przygotowała kolację dla rodziny, przy

odświętnie nakrytym stole, dla każdego coś ulubionego.

Dziewczynki jadły spaghetti, a  ona i  Sebastian pieczeń w  ostrym

sosie z jego ukochanymi burakami i ziemniakami z koprem. A dla

wszystkich, na deser, świeżutkie ciasto z  rabarbarem, którego

zniewalający zapach wypełnił kuchnię od podłogi po sufit.

Sebastian dzielnie pomagał jej w  przygotowaniach, tryskając

energią i dobrym humorem.

– Mamo, czy my dzisiaj coś świętujemy? – dopytywały córki,

widząc rodziców w trakcie przygotowań.

– Owszem, owszem – odpowiadała tajemniczo.

– Ale co, powiedz nam, co dzisiaj za święto?

– Żadne święto, po prostu miałam dziś udany dzień –

tłumaczyła, gdy zasiedli do stołu.

– Oboje mieliśmy – sprostował Sebastian, łapiąc pod stołem

żonę za kolano.

Na szczęście córki nie dociekały szczegółów i  zajęły się

jedzeniem. Znowu byli rodziną i  wszyscy to odczuwali. Ewka

wiedziała, że to jest właśnie to życie, którego pragnęła i  które ją

uszczęśliwia.
Rozdział 23

Na spotkanie wszystkie cztery przyszły punktualnie, każda

miała tego dnia niewiele czasu, więc nie chciały go marnować.

– Jakiego masz newsa? – próbowała dowiedzieć się Mirka,

zanim jeszcze kelner przyjął od nich zamówienie.

– Złożyłam papiery o  pracę w  agencji nieruchomości – Ewka

wyjaśniła bez przeciągania – i  wiecie, co? Dostałam zaproszenie

na rozmowę kwalifikacyjną.

– Brawo, gratulacje! – Ucieszyły się wszystkie.

– To oczywiście jeszcze nic nie znaczy, to tylko rozmowa,

a  kandydatów jest z  pewnością sporo, ale mam jakieś dobre

przeczucia. Może nie powinnam aż tak się cieszyć, ale czuję, że

z tego coś może być.

– Widzę, jaka jesteś podekscytowana – zauważyła Agata. – To

dobrze, wywołujesz pozytywne wibracje.

– Może i  masz rację, ale same wibracje to jednak trochę za

mało. Chciałabym się jakoś przygotować do tej rozmowy, tylko nie

bardzo wiem jak. Dawno wypadłam z  obiegu. I  tu liczę na was,

poradźcie coś.

– Prosimy cztery kawy latte – zamówiła Róża, gdy kelner

zbliżył się do ich stolika. Nie musiała pytać przyjaciółek, co piją,

bo kiedy miały mało czasu, zawsze brały tylko kawę i zawsze taką

samą.

– Przede wszystkim idź do fryzjera i  zrób sobie ładne

paznokcie – Mirka udzieliła jej rady jako pierwsza.

– I kup sobie skromną, ale szykowną sukienkę – dodała Róża.


– A  nie garsonkę? – Ewka wciąż trwała w  przekonaniu, że na

takie spotkanie nie może być nic innego jak tylko garsonka.

– Może być garsonka albo garnitur, ale pamiętaj, obowiązkowo

musi być sexy. Nie zapomnij też, że mamy upalne lato. Jak się

ubierzesz zbyt ciepło, rozpłynie ci się makijaż. – Róża nie

zamierzała się upierać.

– I wysokie, seksowne szpilki – Agata uzupełniła listę. – Jeżeli

to facet będzie z  tobą gadał i  gdy zobaczy, jakie masz nogi, nie

będzie w stanie odmówić ci absolutnie niczego.

– Pierwsze wrażenie jest najważniejsze, ale rozmowa też może

pomóc. – Mirka przeszła do meritum. – Więc przygotuj się.

Poczytaj trochę o  firmie, ile jest na rynku, jak działa, kto w  niej

pracuje i  jaką politykę prowadzi. Zaskocz ich jakąś branżową

ciekawostką, poczytaj o konkurencji.

– Mam się przygotowywać jak do matury? Miesiąca mi

zabraknie.

– Kiedy to spotkanie?

– Za trzy dni.

– Mnóstwo czasu, dasz radę. – Róża nie miała wątpliwości, że

Ewka sobie poradzi.

– A  jak sprawy z  Sebastianem? – zainteresowała się Agata,

w pośpiechu dopijając kawę.

– Chyba się dogadaliśmy. W  każdym razie wczoraj było miło,

nawet bardzo. I w dzień, i w nocy...

– Aha, to dlatego tak dobrze dziś wyglądasz – odgadła Mirka.

– Jak to niewiele kobiecie potrzeba do szczęścia.

– Wybaczcie, ale ja muszę już uciekać. – Buziakiem w policzek

Agata pożegnała najpierw Różę, potem Mirkę i  Ewkę. Nie było


czasu opowiedzieć im o  ostatniej szalonej nocy z  Jankiem, przez

którą była dziś obolała we wszystkich najczulszych miejscach, bo

wciąż byli sobą nienasyceni. Zostawiając przyjaciółki i wracając do

biura, nie czuła niezadowolenia, wręcz przeciwnie, wracała

uśmiechnięta.

Ewka i  Róża wyszły krótko po Agacie. Pojechały do centrum

handlowego wybrać coś odpowiedniego, w  co Ewka mogłaby się

ubrać na zbliżającą się rozmowę. Mirka bez pośpiechu skończyła

kawę i  w  chwili, gdy regulowała rachunek, ktoś ze stolika pod

oknem zawołał do niej:

– Mirka, witaj! – Nieznajoma kobieta z  krótko ostrzyżonymi

czarnymi włosami machała do niej ręką.

„Kim jesteś, do diabła?” – zastanawiała się Mirka, odmachując

jej z  szerokim uśmiechem. Kobieta, najwyraźniej zadowolona ze

spotkania, podeszła do niej i  chwyciła ją pod ramię niczym

najlepsza przyjaciółka.

– Jak miło cię widzieć po tylu latach. Masz trochę czasu, może

pogadamy? – Poprowadziła ją do swojego stolika. – Napijesz się

czegoś?

– Przepraszam, nie mogę zostać, może innym razem, teraz

jestem już umówiona.

Mirka w  żaden sposób nie mogła przypomnieć sobie tej osoby.

Kobieta najwyraźniej domyśliła się, gdyż zapytała:

– Nie poznajesz mnie?

– Przykro mi, nie mam pamięci do twarzy.

– Nie przejmuj się, masz prawo nie pamiętać, kiedy się

poznałyśmy, byłaś nieźle wstawiona i  prawie spałaś w  ramionach

mojego brata. Niechcący zaskoczyłam was w  sypialni naszych


rodziców. Jestem Anka, siostra Krzyśka Wieruckiego, jego chyba

pamiętasz?

Oczywiście, że Mirka pamiętała Krzyśka. Spotykała się z  nim

cztery lata temu i  bardzo dobrze go wspominała. Krzysiu był

przeuroczym facetem, zabawnym i  pogodnym. Wspaniale się

z  Mirką bawili, ostro balangowali, a  ich romans, chociaż krótki,

był najbardziej wesoły ze wszystkich, jakie miała.

– A  to ty, już pamiętam, Ania, siostra Krzysia – skłamała, bo

nadal nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek się z  nią

spotkała. – Co u ciebie słychać? – zapytała z grzeczności, siadając

na krawędzi krzesła i  dając tym samym do zrozumienia, że nie

zamierza zostać długo.

– Coraz lepiej, dziękuję. Pomału wracam na równowagi po

śmierci Krzysia.

– Co ty mówisz? – Mirka wzdrygnęła się nerwowo. – Krzysiek

nie żyje?

– Nie wiedziałaś?

– Oczywiście, że nie. Trudno mi w  to uwierzyć, to był

najsympatyczniejszy człowiek, jakiego znałam. – Szczery żal

ścisnął ją za serce.

– Tak... – Anka smutno przyznała jej rację.

– Boże, ale co się stało, jak to możliwe?

– Byłam pewna, że wiesz. Staraliśmy się poinformować

wszystkich znajomych, zwłaszcza byłe partnerki Krzysia, ze

względu na przyczynę śmierci.

– Nie rozumiem... – Mirka poczuła się nieswojo.

– Krzysiu zmarł na AIDS.


– O  kurwa! – zaklęła głośno. Ludzie przy sąsiednich stolikach

odwrócili głowy, by na nią spojrzeć i  grymasami twarzy wyrazić

dezaprobatę.

– Wiem, jak się teraz czujesz...

Mirka nie słyszała już słów siostry swojego martwego byłego

kochanka. Wstała od stolika i nie bacząc na próby zatrzymania jej

przez obcą Ankę, w  pośpiechu wybiegła na zewnątrz. Silna

potrzeba zaczerpnięcia świeżego powietrza gnała ją do przodu, bo

tego powietrza wszędzie było za mało. Wyraźnie czuła, że jej płuca

wypełniają się smogiem, który ją dławi, a  ona rozpaczliwie

potrzebowała tlenu. Biegnąc, potrąciła kilku przechodniów, ale nie

zwracała na nich uwagi, chciała zniknąć w  tym anonimowym

tłumie, schować się, byle tylko nikt nie powiązał jej z  chorobą

Krzyśka Wieruckiego. Ale miała wrażenie, że oczy ludzi są

zwrócone właśnie na nią, że oni wszystko wiedzą. Zatrzymała się

dopiero wtedy, gdy kłucie w  boku było zbyt silne, aby można było

je ignorować. Żałowała teraz, że bardziej nie dbała o  swą

kondycję, mogłaby wtedy uciec dalej. Dysząc ciężko, wsiadła do

stojącego na przystanku autobusu, którym pojechała w  pobliże

swojego domu. Idąc w  jego kierunku, starała się opanować ten,

jak sobie tłumaczyła, nieuzasadniony wybuch paniki.

„Przecież nie musiał być chory już wtedy, gdy spotykał się ze

mną” – przekonywała samą siebie – „i  z  pewnością nie był!”.

Bardzo chciała w  to wierzyć, ale to nie było proste, sprzeciwiała

się temu jej intuicja i zwykłe obliczenia.

Do końca dnia nie odbierała żadnych telefonów. Bała się, że

któraś z  bliskich osób zacznie dociekać przyczyny jej

zdenerwowania albo że ona sama zdradzi się jakimś


nieprzemyślanym słowem. Rafałek spędzał końcówkę wakacji

u  siostry Macieja, więc czując się absolutnie swobodnie, Mirka

zasiadła w  fotelu z  butelką wina. Było dużo za wcześnie na picie

alkoholu, ale w tej chwili nie miało to dla niej żadnego znaczenia.

Rozpłakała się po trzecim kieliszku. Myślała o  tym, jak spojrzy

w  oczy Maciejowi i  swojemu małemu synkowi. Co z  życiem ludzi,

których mogła zarazić, w  jaki sposób miałaby im powiedzieć

o  tym, że powinni się przebadać? Ile cierpienia jej rozwiązły tryb

życia mógłby przynieść postronnym ofiarom. Przy drugiej butelce

los innych wcale jej już nie obchodził. Myślała tylko o  tym, jak

będzie wyglądało życie małego chłopca pozbawionego miłości

matki.

Właśnie tego bała się w  tym momencie najbardziej. Nie

wstydu, nie bólu, nie śmierci. Bała się, aby jej ukochany chłopczyk

nie cierpiał z  powodu braku matczynej miłości, tak jak ona

cierpiała.

Obudziła się nad ranem w  fotelu, wychłodzona

i  z  gigantycznym bólem głowy. Po aspirynie, prysznicu i  misce

zupy z torebki poczuła się nieco lepiej. Ustawiła radio na ulubioną

stację i przy dźwiękach muzyki zastanawiała się, co dalej.

„Może zignorować tę wiadomość i żyć jak dotychczas?” – pytała

samą siebie. Zaraz jednak odpowiedziała sobie, że taka opcja

odpada. Nie mogłaby żyć normalnie, nie znając prawdy.

Adrenalina, jaką pod wpływem stresu nadal wytwarzał jej

organizm, sprawiła, że skutki nadmiernej ilości wypitego alkoholu

nie były tak dotkliwe jak zazwyczaj. Usiadła przy stoliku

i  włączyła komputer. W  pokoju panował półmrok, wszystkie okna

szczelnie zasłoniła roletami. W  wyszukiwarce wpisała krótkie


słowo „aids”. Przejrzała pojawiające się informacje: „AIDS jest

końcowym stadium zakażenia wirusem HIV, pojawia się po kilku

lub kilkunastu latach nosicielstwa HIV”.

W  tej chwili Mirka pożałowała, że nie wypytała siostry

Krzyśka o  więcej szczegółów, na przykład o  to, jak długo

Krzysztof był nosicielem, zanim zachorował na AIDS. Czy cztery

lata temu, kiedy z  nim sypiała, był jeszcze zdrowy? Czy to

możliwe, aby choroba postępowała u  niego tak szybko? Tego nie

wiedziała, a  powinna. Mogłaby poprzez znajomych skontaktować

się z  rodziną Krzyśka i  zadać im te pytania, ale nie wyobrażała

sobie, aby komukolwiek ujawniać się jako potencjalna nosicielka.

Wyczytała, że test może zrobić sobie anonimowo, na kartce

zapisała miejsce i numer telefonu zaufania.

Dzień spędziła w domu, w szlafroku i kapciach. Nie odsłaniała

okien, nie czesała się i nie robiła makijażu. Gdy zadzwonił Maciej,

szybko zbyła go, tłumacząc, że źle się czuje i  śpi. To samo

powiedziała Ewce, gdy ta próbowała skonsultować się z  nią

w  sprawie swojej rozmowy kwalifikacyjnej. Jedyną osobą, z  którą

rozmawiała, był Rafałek. Jego pasjonująca relacja z pobytu u cioci

pozwoliła jej na chwilę zapomnieć o problemie, jaki miała.

Gdyby nie wysoka zawartość alkoholu we krwi, jeszcze tego

samego dnia poszłaby zrobić sobie badanie. Z  drugiej jednak

strony wolała się nie śpieszyć. Niby była zdecydowana, niby

chciała poznać wynik, ale dopóki go nie znała, mogła uważać się

za zdrową. Bała się, że prawda może okazać się inna. Krew oddała

następnego dnia, wynik miał być w  ciągu doby. Należało go

odebrać osobiście, z rąk lekarza.


– U  nas właśnie tak się to odbywa – wyjaśniła bardzo miła

pielęgniarka, pobierając jej krew.

Mirka uciekła z  przychodni ze spuszczoną głową, nie chcąc

spotkać nikogo ze znajomych. Czuła się naprawdę źle, drżały jej

ręce i  wszystko wewnątrz. Od wielu godzin nic nie jadła, nawet

płyny trudno przechodziły jej przez gardło. Wróciła do swojej

zaciemnionej twierdzy i wciąż udając chorą, odcięła się od świata.

Noc wlokła się koszmarnie, nie dając ukojenia w  postaci snu.

Kilka krótkich, płytkich drzemek kończyło się gwałtownym

przebudzeniem. Podczas jednej z  nich przyśniła się jej matka.

Wyglądała dokładnie tak samo jak za życia – posępna twarz,

wrogie spojrzenie i  chłód, który nie pozwalał się do niej zbliżyć.

Tylko oczy zdradzały, że jest martwa – były matowe i  powleczone

białym nalotem. Kobieta patrzyła nimi na córkę i  kiwała głową

niczym szmaciana kukła. Po chwili, w  zapraszającym geście,

wyciągnęła ręce w  jej stronę. Prawie dotknęła ją swymi bardzo

długimi, brudnymi i  połamanymi paznokciami. Mirka, zlana

potem, wyskoczyła z  łóżka. Przeniosła się do pokoju syna,

próbując zasnąć przy dźwiękach jego ulubionej pozytywki.

Był to jedyny przedmiot, który chłopiec naprawdę kochał.

Słuchał jej w  nieskończoność, zawsze gdy był smutny, nakręcał ją

i  stawiając blisko twarzy, obserwował, jak małe misie i  koniki

kręcą się w  kółko. Pozytywka była prezentem od przyjaciółek

Mirki, a  dostał ją tuż po urodzeniu. Była śliczna, błękitno-biała,

robiona na zamówienie. Niestety, wygrywała tylko jedną melodię,

co czasami doprowadzało Mirkę do szału. Tej nocy jednak ta

muzyczka dodała jej otuchy, pocieszyła ją i  uspokoiła, tak samo

jak pocieszała i uspokajała jej dziecko.


Radiowy spiker oznajmił godzinę siódmą. Siedząc w  napięciu

na kuchennym krześle, Mirka była gotowa do wyjścia. Do

umówionej wizyty w  gabinecie zostały jej trzy godziny, ale każda

kolejna minuta czekania wpędzała ją w głębsze przygnębienie.

Tylko raz w życiu bała się tak jak teraz, miała wtedy dziewięć

lat, a jej ojciec po raz kolejny wyprowadzał się do kochanki. Matka

błagała go, by został, ale nie słuchał. Zdesperowana, chwyciła za

nóż i  zagroziła, że jeśli wyjdzie, to ona najpierw zabije dzieci,

a  potem siebie. Długo płakała, nie wiedząc o  tym, że jej córka

patrzy na nią ze swojej kryjówki i  panicznie się boi, że jeśli się

poruszy, matka zrobi to, co obiecała. Wielkie łzy płynęły jej po

policzkach, nogi drętwiały, ale wyobraźnia podsuwająca

scenariusz tragedii nie pozwalała jej drgnąć. Właśnie wtedy po

raz pierwszy obiecała sobie, że gdy dorośnie, nie będzie miała ani

męża, ani dzieci, bo przez mężów płaczą mamy, a  przez mamy

płaczą dzieci.

Dłużej nie mogła wysiedzieć w  domu, wyszła kilka minut po

siódmej. Słońce było wysoko, zapowiadał się kolejny piękny dzień.

Mając tak dużo czasu, postanowiła iść pieszo, co oznaczało

naprawdę długi spacer. Szła bocznymi uliczkami, mijając

pozamykane jeszcze sklepy i  lokale oraz nielicznych

przechodniów. Tu, inaczej niż w  centrum, miasto dopiero budziło

się do swojego szybkiego i  głośnego życia. Mirka wciąż nie mogła

pozbyć się natrętnych myśli, rozpamiętywała czas spędzony

z  Krzysztofem, liczyła lata, a  im dłużej to robiła, tym głębszego

nabierała przekonania, że on musiał chorować już wtedy, gdy się

z  nim spotykała. Uznała za mało prawdopodobne, aby choroba

zabiła go w ciągu trzech lat.


W  oddali ujrzała stary szary budynek, do którego zmierzała.

Kiedyś miała wrażenie, że ta przychodnia znajduje się dużo dalej.

Zatrzymała się i  rozejrzała dookoła, zastanawiając się, co ze sobą

zrobić przez następne dwie godziny, które zostały jej do wizyty. Po

przeciwnej stronie ulicy znajdowały się budynki mieszkalne,

przed nią zielony skwer i  nieczynna kawiarnia, tuż obok niej...

kościół.

„O  ironio...” – pomyślała – „czyżby Bóg nie mógł się doczekać,

kiedy dostanie mnie w  swoje ręce?”. Przejeżdżała tą ulicą

niezliczoną ilość razy, ale kościoła nigdy tu nie zauważyła, dziś po

prostu wyrósł na jej drodze. Raz jeszcze rzuciła okiem na okolicę,

nie było innej alternatywy, tylko w  kościele mogła w  spokoju

przeczekać do dziesiątej. Starając się być bardzo cicho,

przekroczyła jego próg i  usiadła w  jednej z  ostatnich ławek.

Trwało chyba jakieś nabożeństwo, bo był ksiądz i  kilkanaście

modlących się osób w pierwszych rzędach.

Ostatni raz Mirka była w kościele na ślubie koleżanki. Zawsze

odwiedzała go tylko z  okazji ślubów lub chrzcin, a  i  wtedy

spóźniała się i trzymała raczej z tyłu.

Ogromne sklepienia, bogato zdobione ołtarze, przepiękne

witraże i  ciche pomruki modlących się ludzi wprowadzały

człowieka w szczególny nastrój – uroczysty, ale pokorny. W takim

miejscu nawet ktoś tak małej wiary jak Mirka mógł poczuć

bliskość Boga. Głowa sama skłaniała się w  uniżeniu, a  kolana

uginały w  pokłonie. Na co dzień w  życiu Mirki nie było miejsca

dla Boga, nie było czasu na zadumę ani odwagi na refleksję.

Teraz, patrząc na umęczone ciało Chrystusa rozpostarte na

krzyżu, czuła się mała, słaba i brudna.


„Boże...” – zwróciła się do niego w  myślach – „być może głos

kogoś takiego jak ja nawet do Ciebie nie dotrze, ale jeżeli mnie

usłyszysz, błagam, spraw ten cud i  ocal mnie przed chorobą.

Wiem, ze nie zasługuję na Twoją łaskę, ale mój synek na nią

zasługuje, to dla niego chcę żyć. Błagam, nie odbieraj mu matki.

Nie ma na tym świecie drugiej osoby, która kochałaby go tak, jak

ja go kocham. Muszę żyć, by go chronić, by uczyć go miłości.

Błagam Cię, Boże, pozwól mi z  nim zostać do chwili, gdy stanie

się silny i  samodzielny...”. Mirka podniosła wzrok i  spojrzała

w  twarz Jezusa: „Wiem, że od Ciebie zależy wszystko...

Przysięgam Ci, Jezu, jeżeli pozwolisz zostać mi przy dziecku,

zmienię swoje życie. Zrezygnuję ze wszystkiego, co lubię, a  co Ty

potępiasz. Zrobię to dla mojego syna i  dla Ciebie... Przysięgam...

Tylko daj mi szansę”. Skończyła swoją modlitwę i  pokornie

spuściła głowę. Wiedziała, że nic więcej zrobić nie może.

Wsłuchiwała się w śpiew ludzi zgromadzonych przed ołtarzem, jej

serce zwolniło rytm, lęk odszedł, ogarnął ją błogi spokój.

Z  pochyloną głową i  zamkniętymi oczami wędrowała myślami

po swoim dzieciństwie, szukając nielicznych chwil, w  których

czuła się szczęśliwa. Przypominała sobie ludzi, których w  życiu

mijała, dzień swojego ślubu, co do którego wątpliwości nigdy się

nie wyzbyła, chwilę, kiedy pierwszy raz przytuliła do piersi

Rafałka.

Z tej mistycznej podróży wyrwał ją dźwięk karetki pędzącej na

sygnale. Kościół opustoszał, spojrzała na zegarek, dochodziła

dziesiąta. Zerwała się i  pobiegła w  kierunku przychodni, lekarz

już na nią czekał. Uprzejmie poprosił, aby usiadła, potem wyjął

z szarej koperty wyniki jej badań i położył je przed sobą.


– Domyślam się, że straciła pani sporo nerwów, czekając na tą

chwilę – mówił spokojnie, przeglądając jednocześnie zapiski na

białych kartkach.

„Idealny człowiek, na idealnym miejscu” – pomyślała, gdy

spojrzał na nią wielkimi oczami kochającego ojca.

– Tak, panie doktorze, dlatego proszę już nie przedłużać

i powiedzieć mi, jestem chora?

– Nie wiem, jakie wydarzenie skłoniło panią do zrobienia tego

badania, ale niech go pani więcej nie powtarza.

– Doktorze, proszę...

– Pani Mirko... – Na dźwięk swojego imienia serce znowu

zaczęło szaleć jej z  niepokoju. – Chciałbym to mówić wszystkim

moim pacjentom... Jest pani szczęściarą, jest pani zdrowa.

Ostatnie słowo lekarza wstrząsnęło jej ciałem, poczuła się tak,

jakby właśnie wpadła na szklane drzwi. Gdyby teraz nie

siedziała, pewnie osunęłaby się na ziemię. Niezręcznym ruchem

otarła łzy, które wypełniły jej oczy. Właśnie to bardzo chciała

usłyszeć, ale spodziewała się, że jej pragnienie nie spełni się. Nie

tym razem. A  jednak. Siedziała oszołomiona, a  gdy nabrała już

pewności, że słuch jej nie oszukał, poddała się wszechogarniającej

fali szczęścia. Słowa lekarza, który mówił o  tym, jak powinna

postępować w  przyszłości, by uniknąć zakażenia, odbijały się od

niej niczym kauczukowe piłeczki.

– Panie doktorze... – Mirka przerwała mu, nie mogąc doczekać

się końca wykładu. – Najlepszą dla mnie szkołą na przyszłość jest

to, co przeszłam przez ostatnie dni. Dziękuję panu! – Nie

czekając, aż jej odpowie, mocno uścisnęła mu dłoń, po czym

wyszła lub raczej wyfrunęła z  gabinetu. Wracając tą samą drogą,


którą przyszła, uśmiechała się do ludzi. Przed wejściem do

kościoła, w którym dziś się modliła, przystanęła.

– Dziękuję – szepnęła, zwracając oczy ku Niemu. Potem,

biegnąc prawie, wróciła do swojego domu, gdzie natychmiast

odsłoniła i pootwierała wszystkie okna, z zapałem przystępując do

zacierania śladów minionego załamania.


Rozdział 24

Ewka stała przed lustrem i  przyglądała się sobie. Ubrana

w  lniany garnitur, z  nową fryzurą i  starannym makijażem,

wyglądała o dziesięć lat młodziej niż jeszcze wczoraj.

– Kto by pomyślał, że jeszcze mam talię? – zastanawiała się

głośno. Wzięła pod pachę skórzaną teczkę – prezent od męża na

nowy, zawodowy start – i  wyszła z  pokoju gotowa, by zawalczyć

o etat.

– No, no! – zamruczał Sebastian, patrząc na nią z  błyskiem

w oku. – Wyglądasz wspaniale.

– Dziękuję i tak też się czuję. – Zatrzepotała do niego ciężkimi

od tuszu rzęsami.

– Mamo, naprawdę jesteś śliczna! – Córki również były pod

wrażeniem.

– Możecie mnie pocałować na szczęście. Tylko ostrożnie, ten

puder kosztował majątek. – Nachyliła się nad dziećmi, które

kolejno cmoknęły ją w nadstawiony policzek.

– A ja? – upomniał się Sebastian.

– Ty tu! – Zwinęła usta w „dziubek” i wskazała na nie palcem.

Sebastian musnął ją delikatnie.

– Szminka wcale nie była tańsza niż puder. – Zaśmiała się. –

Nie wiem, kiedy wrócę, obiad macie przygotowany w  lodówce,

wystarczy podgrzać. Jutro początek roku szkolnego, więc dobrze

wykorzystajcie ten ostatni dzień wakacji. Może wypad za miasto?

– zaproponowała.

– Damy sobie radę – zapewnił Sebastian.


– Tylko uważajcie na słońce, jest wyjątkowo ostre, pamiętajcie

o kremach i czapkach.

– Wiemy, wiemy, idź już. I  dzwoń, gdy będzie po wszystkim,

trzymamy za ciebie kciuki – ponaglał, machając zaciśniętymi

pięściami.

– Wyłączam komórkę, odezwę się, pa. – Wypinając piersi do

przodu, rzuciła jeszcze okiem na swoje odbicie w  lustrze przy

drzwiach. Była zadowolona z  efektu, jaki osiągnęła, co dodawało

jej pewności siebie i  utwierdzało w  przekonaniu, że może sięgnąć

po wszystko, czego zapragnie.

Biuro nieruchomości „M3 i  Ty” mieściło się na parterze

zabytkowej kamienicy w  centrum miasta. Ewka śmiało

przekroczyła jego próg, lekko tylko spięta, przedstawiła się

sekretarce, informując, w jakim celu przyszła.

– Proszę usiąść w  tamtym pokoju. – Dziewczyna wskazała jej

drzwi. – Pan prezes przyjmie panią. Mamy jednak małe

opóźnienie, za które serdecznie przepraszamy. Czy napije się pani

kawy albo herbaty?

– Nie, dziękuję. Widzę automat do wody, to w  zupełności mi

wystarczy.

– Więc zapraszam do pokoju. Są tam jeszcze dwie osoby, które

wejdą przed panią, ale myślę, że to długo nie potrwa.

W pokoju urządzonym bardziej w stylu domowego saloniku niż

biura Ewka zajęła wygodny fotel naprzeciwko dwóch dziewcząt,

może dwudziestoletnich. Obie chude jak szczapy, z przedłużonymi

paznokciami, spojrzały na nią z  lekkim politowaniem, gdy się

przywitała. Blondynka miała mocny makijaż i  bardzo

przylegające do ciała spodnie, brunetka głęboki dekolt i  krótką


spódnicę odsłaniającą opalone uda. Ewka, w  swoim lnianym

garniturze, nagle straciła niedawno nabytą pewność siebie. Czuła

się jak ich matka, która przyszła na rozmowę do szkoły. Kiedy

blondynka została poproszona do gabinetu, brunetka zagadnęła:

– Pani też na rozmowę o pracę?

– Tak – mruknęła Ewka niepewnie.

– A czym się pani do tej pory zajmowała?

– Głównie domem i dziećmi. – Usta dziewczyny wykrzywiły się

w grymasie, który tylko przypominał uśmiech.

– I przez te wszystkie lata nie pracowała pani zawodowo?

„Przez jakie wszystkie lata, gówniaro”? – miała ochotę

odpowiedzieć jej pytaniem, ale darowała sobie.

– Ja znam dwa języki, a  pani? – Namolna dziewucha

najwyraźniej postawiła sobie za cel obniżyć Ewce poczucie własnej

wartości.

– Ja znam tylko polski – odburknęła.

W znacznie gorszym nastroju niż przed chwilą podniosła się ze

swojego miejsca i zaczęła czytać dyplomy wywieszone na jednej ze

ścian. Na szczęście, z gabinetu wyszła blondynka i poproszono do

niego gadatliwą brunetkę. Ewka, zostając sama, odetchnęła

z  ulgą. Na jednym z  dyplomów przeczytała nazwisko „Kwaśny.

Krzysztof Kwaśny”. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Na

przeciwległej ścianie wisiało zdjęcie w  grubej ramie, na nim

mężczyzna z  daleko posuniętą łysiną, a  pod nim napis: „Prezes

Krzysztof Kwaśny”. Ewka uważnie przyglądała się twarzy na

zdjęciu, znała kiedyś kogoś o  takim samym imieniu i  nazwisku.

Patrząc jednak na tego podstarzałego pulpeta, a  do tego prezesa,

była pewna, że nie jest to ta sama osoba.


Krzysztof Kwaśny, którego znała, był nieukiem, ale bardzo

urokliwym. Chodzili razem do liceum, które Krzysiek skończył

dzięki czarowi osobistemu i  pomocy koleżanek, w  tym Ewki.

Mimo że niewiele umiał, ujmował wszystkich zarówno urodą, jak

i  poczuciem humoru, nauczyciele nie mieli sumienia nie zaliczać

mu przedmiotów. Ewka przez całe cztery lata pisała za niego

testy i  prace domowe z  matematyki, inna koleżanka zajmowała

się literaturą. Krzysiek odwdzięczał się swoim towarzystwem, za

którym wszyscy przepadali.

Osoba ze zdjęcia z  pewnością nie była tą, którą Ewka znała,

chociaż chętnie by się z  Krzysztofem spotkała. Rozproszona

wspomnieniami, usłyszała swoje nazwisko. Odwróciła się.

W  drzwiach sąsiedniego gabinetu stał mężczyzna ze zdjęcia. Idąc

w  jego kierunku, Ewka minęła cycatą brunetkę, która

z nieukrywaną satysfakcją szepnęła do niej:

– Obiecał, że zadzwoni.

Ewka weszła do środka.

– Z  pani CV wynika, ze nie ma pani doświadczenia

w  zawodzie, więc dlaczego interesuje panią ta praca? – pan

Kwaśny przeszedł do konkretów.

– Panie prezesie, gdybym poszukiwała pracy ze względu na

posiadane doświadczenie, mogłabym co najwyżej zostać pomocą

domową. Ale ten etap mojego życia uważam za zakończony. Teraz

poszukuję takiego zajęcia, którym rozpocznę nowy rozdział, coś, co

da mi poczucie satysfakcji i  możliwości rozwoju osobistego. –

Ewka postanowiła być szczera może dlatego, że jeszcze nie

szukała zajęcia za wszelką cenę.


– No dobrze. – Najwyraźniej takie otwarte postawienie sprawy

zaskoczyło rozmawiającego z nią człowieka. – Niech mi pani powie

w  takim razie, dlaczego powinienem przyjąć na to stanowisko

właśnie panią?

– Ponieważ, jak sądzę, doskonale się w takiej pracy sprawdzę.

Posiadam umiejętność rozmawiania z  ludźmi, wrodzony takt

i  empatię. Wzbudzam zaufanie, potrafię być przekonująca

i  skupiać się na rzeczach istotnych. Jestem również

zdeterminowana w  działaniu, jeżeli na czymś mi zależy, znajdę

sposób, aby to osiągnąć.

– Trudno nie przyznać pani racji. – Przyjazny uśmiech jeszcze

bardziej zaokrąglił policzki prezesa. – Niektóre z  wymienionych

zalet już dostrzegłem. Ale kandydatów mamy wielu, czy jest

jeszcze coś, czym mogłaby pani mnie do siebie przekonać?

– Jeżeli mówiąc o  kandydatach, ma pan na myśli te dwa

podlotki, z którymi rozmawiał przede mną, to doprawdy uważam,

że ma pan bardzo prosty wybór. – Ewka nie mogła uwierzyć, że to

powiedziała, to było zwykłe świństwo. Co z  tego, że ich nie

polubiła, może jako pracownice byłyby dużo od niej lepsze? Ale

widząc na twarzy swojego rozmówcy, że ten tok rozumowania mu

się spodobał, dodała zarozumiale: – Czy kupując dom, dla

większości jest to przecież inwestycja życia, zaufałby pan

małolacie, która wygląda, jakby na chwilę tylko wybiegła

z dyskoteki? A może bardziej wiarygodna byłaby kobieta taka jak

ja, żona i  matka, która z  doświadczenia wie, na co przy takim

zakupie trzeba zwrócić uwagę, co jest bardziej, a co mniej istotne?

– Wszystko, co pani mówi, ma sens, ale... Pani ma tylko

maturę.
– Czy moje wykształcenie będzie miało znaczenia dla klienta?

– Ewka czuła, że złapała wiatr w  żagle. – Albo dla pana

księgowej, która będzie podliczała zyski, jakie pan osiągnie dzięki

mojemu zaangażowaniu w  pracę? – Prezes Kwaśny

przespacerował się po swoim biurze, a  ona poczuła, że

antyperspirant przestaje się sprawdzać i  pod pachami zaczyna

mieć wilgotno. Obserwowała go, jak w  skupieniu myślał nad

czymś, a potem podszedł do biurka i odręcznie nabazgrolił coś na

kartce papieru. Wiedziała, że w  tej chwili podjął decyzję.

Dyskomfort, jakiego doznawała, pocąc się, sprawił, że chciała już

wyjść i  odetchnąć. Postanowiła jednak zadać jeszcze jedno

ostatnie pytanie.

– Czy pan chodził do IV liceum na ulicy Leszczynowej? – Ta

zbieżność imienia i  nazwiska, mimo braku podobizny,

zastanawiała ją. Mężczyzna ponownie rozsiadł się swoim dużym

ciałem w fotelu naprzeciwko Ewki.

– Tak – odpowiedział, spoglądając na nią badawczo.

– Czy to była klasa A, o profilu ogólnym?

– Tak...

– Więc był pan w mojej klasie – wywnioskowała, ale patrząc na

jego brzuch, wciąż nie była przekonana. Mężczyzna wyciągnął

pucołowatą twarz w jej kierunku i patrząc jej w oczy, zapytał:

– Tak? A czego pani uczyła? – Ewkę zatkało. Nie miała pojęcia,

że przez chwilę miała naprawdę idiotycznie otwarte usta.

Właściwie była już gotowa wykrzyczeć temu bezczelnemu

łysielcowi, że jest od niego młodsza co najmniej o  pół wieku, ale

nie zdążyła, gdyż w pokoju rozległ się jego basowy śmiech. W tym
momencie go poznała, nie mając już najmniejszych wątpliwości –

w ten sposób śmiał się właśnie Krzysiek z jej klasy.

– Ale masz minę – wciąż rechotał. – Ewka-Marchewka, od

razu cię poznałem.

– To po co mnie męczyłeś, nie można było bardziej po

koleżeńsku? – Złość Ewki przeszła w rozbawienie.

– Nie mogłem się powstrzymać, tak cudownie się

przechwalałaś.

Podeszli do siebie i kilka razy mocno uściskali.

– Witaj, gdzie żeś się podziewał przez te wszystkie lata?

– Pracowałem, jak widzisz.

– Widzę, widzę, panie prezesie. Muszę przyznać, że tego się nie

spodziewałam. – Kilka minut rozmowy wystarczyło, żeby poczuli

klimaty sprzed lat. Tak jak dawniej mówili do siebie po imieniu

i świetnie się czuli w swoim towarzystwie.

– Taki nieuk prezesem!

– Wiem, nikt się tego nie spodziewał.

– Bo ciężka praca nie była kiedyś twoim ulubionym zajęciem,

ale głupi to ty nigdy nie byłeś. Zawsze wiedziałeś, jak się urządzić

i do kogo uśmiechnąć, aby wyjść na tym najlepiej. – Ciesząc się ze

spotkania i  wspominając odległe czasy, przenieśli się na sofę,

gdzie sekretarka podała im kawę i cudownie pachnące pączki.

– Gdybym musiał zaczynać ten biznes od ciężkiej pracy, to bym

pewnie wcale nie zaczął. Tak, jak mówisz, nie było mi z  nią po

drodze. Ale pomogło mi szczęście i  przypadek – opowiadał. – Po

babci odziedziczyłem mieszkanie i  żadna agencja nie chciała mi

go sprzedać za kwotę, jakiej potrzebowałem. Zrezygnowałem

zatem z  ich usług i  sam się tym zająłem, udało mi się. Wkrótce
potem pomogłem znajomym znaleźć dom, o  jakim marzyli, byli

zachwyceni, a dla mnie to była przyjemność. I tak już poszło. Nie

myślałem o  założeniu firmy ani tym bardziej o  sukcesie,

zwyczajnie chciałem zarobić trochę grosza. A  wyszło tak, jak

widzisz, sam dokładnie nie wiem kiedy.

– Jestem pod wrażeniem. – Ewka wciąż nie mogła w  to

uwierzyć. – Mi zawodowo nic się nie udało. Łączyłam swoją

przyszłość z  fotografią dziennikarską, a  zostałam kurą domową –

podsumowała smutno.

– Nie wyszło na gruncie zawodowym, ale za to prywatnie

odniosłaś sukces. Nie można mieć wszystkiego.

– A u ciebie w tej dziedzinie jak? Żona, dzieci?

– Właśnie tu porażka, kompletna klęska. Dzieci, o  których

istnieniu bym wiedział, nie mam, żony również żadnej.

– Rozwód?

– Nie, nigdy się nie ożeniłem. Wiele pięknych kobiet było wokół

mnie, tyle że ja kochałem je wszystkie. Nie mogłem się

zdecydować, nie czułem też takiej potrzeby. Ciągle w  rozjazdach,

sypiałem ze swoimi sekretarkami lub kobietami poznanymi

w  hotelowych barach. – Rozmowa na ten temat nie była dla

Krzyśka łatwa, czego Ewka domyśliła się, widząc, jak unika jej

wzroku. – W  końcu jednak przyszedł taki czas, gdy zatęskniłem

za domowym zaciszem, ale wtedy nie było przy mnie żadnej

kobiety, z  którą chciałbym stworzyć ten ostatni w  życiu duet. No

i  byłem już łysy, gruby i  całkiem bogaty, za późno na szczerą

miłość.

– Krzysiu, dramatyzujesz, to do ciebie niepodobne. Gdzieś

z  pewnością jest ta, która chętnie pokochałaby takiego uroczego


misia jak ty, trzeba ją tylko odszukać.

– Mam dosyć poszukiwań, pogodziłem się już, że Boże

Narodzenie spędzam z  mamą, siostrami i  ich rodzinami. Ale jak

spotkasz tą, o której mówisz, daj znać, chętnie ją poznam – znowu

zabrzmiał donośnym basem. – Fajnie mi się z  tobą gada, prawie

jak z moim psychoanalitykiem – zakończył.

– Masz psychoanalityka? – Ewka była w szoku.

– Nie mam. Ale gdybym miał, to chciałbym, aby był taki jak ty.

– Od czasu do czasu zafunduję ci darmową sesję, jeśli

zechcesz.

– Bardzo chcę. A za to ja teraz zafunduję ci obiad, dobrze?

– Chętnie. Tylko czegoś jeszcze nie wiem.

– Czego?

– Przyszłam tu w sprawie pracy, pamiętasz?

– Tylko z maturą? Masz tupet. – Udawał, że się waha.

– Pan prezes, jak przypuszczam, też ma tylko maturę. I  to

zdaną właśnie dzięki mnie – przypomniała mu.

– Pan prezes doskonale to pamięta. – To wspomnienie

rozbawiło go. – Właściwie to nie wiem, czy kiedykolwiek ci za to

podziękowałem.

– Teraz masz świetna okazję, więc? – naciskała.

– To oczywiste, Ewuniu, że jesteś przyjęta. – Wziął ją za rękę

i  nieco za długo ją ściskając, pogratulował koleżance. – Witaj

w  szeregach mojej firmy. Przy obiedzie wyjaśnię ci, jak to

wszystko działa i  dam ci kilka wskazówek, zupełnie prywatnie,

które pomogą ci tu przetrwać, zanim się przyzwyczaisz. Bo jeszcze

tego nie wiesz, ale nie będę mógł się tobą opiekować, ponieważ ja
urzęduję w  stolicy. Twoim szefem będzie mój przyjaciel, ale jemu

też udzielę wskazówek, jak ma cię traktować.

Szczęście wypełniło ją po brzegi, czuła, że jej życie właśnie się

zmienia w  sposób, w  jaki ona tego chce. Teraz nic nie mogło

stanąć jej na drodze do samospełnienia. Żałowała tylko, że nie

może osobiście przekazać tej wiadomości chudej brunetce

z wielkim dekoltem.

– Ale nie martw się, nie dam ci za sobą tęsknić. Będziemy

spotykali się na szkoleniach, tu też czasami zajrzę. Lubię trzymać

rękę na pulsie. – Krzysztof założył wielką jak spadochron

marynarkę i  wyszli z  biura. – Pierwsze szkolenie dla ciebie

odbędzie się już za tydzień – kontynuował wątek – i  mam

nadzieję, że będzie ci tu dobrze i zrobisz agresywną karierę.

– Wiek emerytalny zbliża się wielkimi krokami, faktycznie

powinnam się śpieszyć – odparła, bardzo z siebie zadowolona.

Obiad zjedli w  luksusowej restauracji, w  której Ewka jeszcze

nigdy nie była. Nie była nawet w  podobnej, prawdopodobnie

dlatego, że wcale nie bywała w  restauracjach. Po drodze

próbowała podzielić się dobrą nowiną z  Sebastianem i  córkami,

ale nie odbierali telefonów, więc o niczym jeszcze nie wiedzieli.

Udany dzień z  Krzysztofem niepostrzeżenie przeszedł

w  jeszcze bardziej udany wieczór. Duża ilość wspomnień, dobrego

jedzenia i mocnego wina sprawiła, że trudno im było się rozstać.

Pod dom Ewki podjechali taksówką, po upalnym dniu chłód

wieczornego powietrza przyjemnie ich orzeźwił.

– Może wejdziesz do nas, poznasz mojego męża i  córki –

zaproponowała, zanim wysiadła.


– Innym razem, Ewuś, teraz nie jestem przygotowany, nie

mam nic dla dzieci.

– Daj spokój, to duże dziewczyny, nie trzeba im nic przynosić. –

Otworzyła drzwi samochodu i  zanim dotknęła nogami chodnika,

Krzysztof stał już przy nich, podając jej rękę, gdy wysiadała.

Nieprzyzwyczajona do takiego traktowania, zawstydziła się lekko.

– A jeśli twój mąż nie będzie zadowolony z mojej wizyty?

– Sebastian to świetny facet, polubicie się, zobaczysz. No,

chodź – naciskała.

– I cholerny szczęściarz – dodał, patrząc z podziwem, jak mimo

wypitego wina jego znajoma stawia idealnie równe kroki na

zabójczo wysokich obcasach.

– Namówiłaś mnie.

Rozbawieni szybko pokonali kilka stopni dzielących ich od

mieszkania. Ewka zamaszystym ruchem otworzyła drzwi

i  natychmiast pożałowała, że zaprosiła gościa. Czując, jak ze

wstydu zalewa się rumieńcem, zastanawiała się, gdzie go

wprowadzić. W  kuchni panował nieziemski bałagan, stół i  szai

pozastawiane były brudnymi szklankami, pudłami po pizzy

i  zasypane okruchami niewiadomego pochodzenia. W  salonie,

wśród sterty papierów po chipsach i batonach, siedziała Sylwia ze

wzrokiem tępo wbitym w  telewizor. W  kącie pokoju – Sebastian

w  matriksie. Żadne z  nich nie zauważyło, że do mieszkania

weszły dwie osoby. Ewka przeszukiwała wzrokiem to pobojowisko.

Nie widząc nigdzie starszej córki, zdenerwowała się jeszcze

bardziej. Właśnie miała zamiar zajrzeć do jej pokoju, gdy

usłyszała płaczliwy, wygłuszony głos Anety. Nasłuchując,

rozejrzała się raz jeszcze.


– Mamo, mamo! – Teraz nie miała wątpliwości, że wołała ją

Aneta, ale nigdzie nie było jej widać. Dopiero rozpaczliwe walenie

w drzwi balkonowe sprawiło, że Ewka ją dostrzegła.

– Matko święta! – krzyknęła, podbiegając do nich i  chwytając

za klamkę. Przez chwilę bezskutecznie się z  nimi szarpała, stary

zamek był zepsuty i już kilkakrotnie się zacinał.

– Zaczekaj, pomogę. – Krzysztof, o  którego obecności Ewka

zupełnie zapomniała, wcisnął się przed nią i silnym szarpnięciem

otworzył drzwi. Kilka kawałków drewnianej futryny posypało się

na podłogę. Zamieszanie wyrwało Sylwię i  Sebastiana z  ich

wirtualnych światów, stali teraz obok siebie, ze zdziwieniem

przyglądając się, jak obcy facet pomaga wepchnąć do wnętrza

wózek z Anetą. Dziewczynka, cała we łzach, z purpurową twarzą,

spalona słońcem wtuliła się w ramiona matki.

– Nie mogłam otworzyć – mówiła, płacząc. – Nikt mnie nie

słyszał, zapomnieli o  mnie. – Przestraszona Ewka łagodnie

gładziła ją po głowie i ocierała łzy rozpostartą dłonią. Kiedy mała

nieco się uspokoiła, dokładnie przyjrzała się jej zaczerwienionej

buzi.

– Ile siedziałaś na tym balkonie? – zapytała nad wyraz

opanowanym tonem.

– Nie wiem, bardzo długo, kilka godzin, mamo. Było jeszcze

gorąco... – Dopiero teraz twarz Ewki przyjęła wyraz rozjuszonego

byka. Źrenice się jej rozszerzyły, usta zacisnęły, a  na szyi

zarysowała się niewidoczna dotychczas purpurowa żyła, która

pulsowała złowrogo. Matka pocałowała roztrzęsioną córkę w czoło

i podeszła do Krzysztofa.
– Bardzo cię przepraszam, ale musimy przełożyć to spotkanie

na inny termin – powiedziała dosadnie, a  twarz jej nawet nie

drgnęła.

– To oczywiste, nie przejmuj się mną, już mnie tu nie ma. Do

widzenia wszystkim. – Krzysztof pożegnał się i  nie czekając, aż

ktoś go odprowadzi do drzwi, wyszedł.

– Ty, moja panno – zwróciła się do młodszej córki – do swojego

pokoju! I  masz tam siedzieć, dopóki nie pozwolę ci wyjść,

zrozumiałaś?

– Ale mamo...

– Ani słowa więcej – przerwała jej. – Z  tobą porozmawiam

później, teraz wyjdź.

Dziewczynka z  obrażoną miną zniknęła za drzwiami swojego

pokoju.

– A  ty popatrz na nią – zwróciła się do męża, niemalże

najeżdżając mu wózkiem na palce stóp. – Mogła dostać udaru.

Popatrz w  oczy swojej córki i  wytłumacz, dlaczego zapomniałeś

o jej istnieniu!

Aneta, pochlipując jeszcze od czasu do czasu, nie patrzyła na

ojca. Gdy objął ją ramieniem i  próbował ucałować, nie drgnęła

nawet.

– Przepraszam, skarbie – szepnął skruszony. – Naprawdę nie

wiem, jak to mogło się stać. Wszystko przez ten zepsuty zamek. –

Dziewczynka, nie odwzajemniając czułych gestów, sprawnie

wykręciła swój wózek i odjechała, zostawiając rodziców samych.

– Jesteś nieodpowiedzialny, nie mogę powierzyć ci opieki nad

naszymi dziećmi – mówiła, starając się powstrzymać chęć

rzucenia się na niego z  pięściami. – Miałeś miło spędzić z  nimi


ostatni dzień wakacji, myślałam, że nie odbieracie telefonów, bo

tak dobrze się bawicie. A ty tymczasem nakarmiłeś je świństwami

i  pozamykałeś – Sylwię przed telewizorem, a  Anetę na balkonie!

Jesteś chory, słowo daję!

– Nie mogła być tam długo, o czternastej jadła z nami pizzę.

– Jest dziewiętnasta! – krzyknęła. – Więc lepiej nic już nie

mów i  nie pogrążaj się! – Widok Sebastiana drażnił ją do granic

wytrzymałości, a  jego przepraszający ton prowokował do

zachowań agresywnych. – Wracaj do swojego komputera

i  najlepiej zgnij przy nim. Jak zaczniesz śmierdzieć, będę

wiedziała, że mam cię z głowy!

– Pięknie mi życzysz – powiedział obrażony, ale widząc swoją

żonę gotową do rękoczynów, postanowił zejść jej z  drogi. Z  miną

męczennika zajął się sprzątaniem.

Po kilku godzinach od zdarzenia Ewka, zmęczona i  z  wielkim

dołem, położyła się do łóżka. Wtedy dopiero uświadomiła sobie, że

w  zaistniałej sytuacji nie będzie mogła dotrzymać obietnicy danej

Róży i  pojechać z  nią do kliniki na kolejny zabieg. Nie mogła

przecież na dwa dni zostawić swoich córek pod opieką

nieodpowiedzialnego ojca. Drugą sprawą było to, że od następnego

dnia zaczynała pracę. W  torebce odszukała telefon, który wciąż

ściszony pękał w szwach od nieodebranych połączeń i sms-ów.

– Nic nie szkodzi, Ewcia. – Róża wcale się nie zmartwiła. –

Dzwoniłam do ciebie, żeby ci powiedzieć, że nie będziesz mi

potrzebna.

– Jak to?

– Nie gniewaj się. Leszek przyjeżdża, specjalnie wziął sobie

urlop. Pojedziemy do kliniki razem, zostanie aż do mojego testu


ciążowego i potem wraca.

– O  co mam się gniewać? To naprawdę cudownie, że będziecie

przy tym razem, tak właśnie powinno być.

– Też się cieszę. I  z  twojej pracy również, będziesz świetną

agentką.

– O ile się utrzymam. Muszę jeździć na szkolenia i dokształcać

się. Co będę robiła wtedy z dziećmi, skoro na Sebastiana nie mogę

liczyć? Dzisiaj życie mi pokazało, jakie ma cyniczne poczucie

humoru.

– Wszystko się jeszcze ułoży, zobaczysz. Może właśnie dziś

Sebastian zdał sobie sprawę z rozmiaru problemu, jaki ma?

– Niech się pośpieszy, póki jeszcze żyje. Następnym razem

zatłukę go!

– Gdybyś potrzebowała pomocy, na nas zawsze możesz liczyć. –

Róża miała na myśli pomoc w  opiece nad dziećmi, ale Ewka

zrozumiała to inaczej.

– Dobrze, zadzwonię, gdybym samodzielnie nie mogła

wytaszczyć jego zwłok z  domu. – Uśmiechnęła się do siebie. –

A  teraz idę spać i  ty też się połóż. Musisz odpoczywać, bo za dwa

dni będziesz w ciąży.

– Mam nadzieję, dobranoc.


Rozdział 25

Wrzesień witał piękną pogodą, słońcem i wysoką temperaturą.

Wciąż zielone drzewa na dziedzińcu Kliniki Leczenia

Bezpłodności nie zdradzały, że zbliża się jesień. Kilka osób

siedzących w cieniu popijało wodę z małych butelek, w ten sposób

pomagając sobie znieść upał. Róża i  Leszek siedzieli na ławce,

trzymając się za ręce. Odkąd podjęli decyzję o  powiększeniu

rodziny, bardzo się do siebie zbliżyli. Po pojawieniu się problemów

z  zajściem Róży w  ciążę, ich relacje stały się jeszcze bardziej

zażyłe, we własnym towarzystwie czuli się najlepiej, czując, że

nikt ich nie zrozumie tak jak oni siebie nawzajem.

Do kliniki przyszli przed czasem, by oswoić się z  klimatem

tego specyficznego miejsca. Ludzie, których się tu spotykało, byli

albo bardzo szczęśliwi, albo bardzo smutni. Wystarczyło spojrzeć

na ich twarze, aby wiedzieć, jakie otrzymali tego dnia wieści.

Wszystkich łączyło jedno – nadzieja. Z  nią tu wchodzili i  z  nią

wychodzili. Gdy nadzieja odchodziła, oni również więcej się tu nie

pojawiali.

– Przepraszam, czy mogę się przysiąść? – Kobieta w  długiej,

letniej sukience przystanęła przy nich. – Wszystkie ławki

w  cieniu są pozajmowane, a  siedzenie w  słońcu nie jest dziś

najlepszym pomysłem.

– Oczywiście, mamy tu sporo miejsca. – Leszek przesunął się

jeszcze bliżej żony i  przestawił ich torbę z  ławki na ziemię. –

Niech pani siada, bardzo proszę.


Kobieta usiadła, kładąc sobie torebkę na kolanach. Trzymała

ją kurczowo, jakby bojąc się, że zgubi coś, co jest w niej cennego.

– Może napije się pani wody? Mamy tu cały zapas –

zaproponowała Róża.

– Bardzo chętnie, jeśli można. Nie przygotowałam się zbyt

dobrze do tego wyjazdu.

– Pani tu pierwszy raz? – Róża zaciekawiła się.

– Mam na imię Renata. – Kobieta skierowała bladą dłoń w jej

stronę, potem podała ją Leszkowi. – Proszę mi mówić po imieniu.

– Miło nam. – Przedstawili się również.

Renata upiła kilka łyków wody, którą ją poczęstowali i  jakby

rozluźniła uścisk na torebce. Usiadła nieco wygodniej i  ze

smutkiem w oczach odpowiedziała na wcześniejsze pytanie:

– Pierwszy raz to ja tu byłam dziesięć lat temu. Miałam około

trzydziestki i  wiele nieudanych prób zajścia w  ciążę za sobą. Po

badaniach okazało się, że przyczyna leży zarówno we mnie, jak

i  w  mężu, miał zbyt małą ilość plemników. – Róża i  Leszek

z  zainteresowaniem wsłuchiwali się w  opowieść Renaty. – W  tej

klinice udało się uzyskać i zapłodnić szesnaście moich jajeczek. To

był duży sukces, a przynajmniej tak nam mówili lekarze.

– I co, udało się? – Róża chciała wiedzieć wszystko.

– Trzy pierwsze próby były nieudane, ale po trzech latach

zaszłam. Długo to trwało, bo nie mieliśmy pieniędzy. Byliśmy

najszczęśliwsi na świecie, niestety krótko. W  dwunastym

tygodniu badanie USG wykazało, że serduszko naszego

maleństwa nie bije – Renata przerwała. Bez pośpiechu odkręciła

butelkę z  wodą i  ponownie upiła kilka łyków. Widząc jednak

wlepione w  siebie oczy zaciekawionych słuchaczy, mówiła dalej: –


Potem były trzy ciąże i  trzy samoistne poronienia, ostatnie

w szesnastym tygodniu.

Dłoń Róży coraz mocniej zaciskała się na dłoni Leszka.

– Boże, jak ty to wszystko zniosłaś?

– Sama nie wiem, było naprawdę ciężko. Depresje, kłopoty

finansowe, małżeńskie, izolacja od bliskich... Wszyscy się już

poddali, tylko nie ja.

– No właśnie, nie widzę twojego męża. Chyba nie przyjechałaś

tu sama? – Taka ewentualność wydawała się Leszkowi strasznie

przygnębiająca.

– Cóż, on nie mógł już znieść tego napięcia. Mężczyźni nie są

tacy silni jak my, zwłaszcza gdy walczymy o  nasze dzieci. –

Odwróciła głowę i  zapatrzyła się pustym spojrzeniem w  odległą

przestrzeń. – Po ostatnim poronieniu – nagle ocknęła się i zaczęła

mówić dalej – zdecydowaliśmy się odpuścić, pogodzić z faktem, że

rodzicielstwo nie jest nam pisane. Jemu się udało, mi nie.

Rozmawialiśmy o  adopcji, ale ja nie mogłam spać po nocach,

wciąż prześladowała mnie myśl, że zostało tu moje ostatnie

zapłodnione jajeczko.

– I dziś po nie przyjechałaś? – domyśliła się Róża.

– Właśnie. Pożyczyłam pieniądze, okłamałam najbliższych

i jestem.

– Jesteś bardzo dzielna, wiesz? – Róża pogładziła Renatę po

ramieniu. – Będę się szczerze modliła, aby ci się udało.

– Nie wierzę już ani w modlitwę, ani w żadne inne cuda. Wiem

tylko, że gdybym tu nie przyjechała, całe życie nie zaznałabym

spokoju, zastanawiając się, „co by było, gdyby...”. Nigdy bym też


sobie nie wybaczyła, że jednemu z  moich dzieci nie dałam takiej

szansy, jaką dałam innym.

– Wiesz co... – Róża była bardzo przejęta. – Ktoś kiedyś

powiedział, że poronione dzieci nie umierają, one tylko zmieniają

czas swojego przyjścia na ten świat. Może twoje dzieciątko

wybrało sobie właśnie ten moment i dziś ci się uda.

– Może... – W  zrezygnowanym głosie zabrzmiała ledwie

wyczuwalna nutka nadziei. Spokój, z  jakim Renata opowiadała

swoją historię, był dla Leszka niezrozumiały, Róża jednak

doskonale wiedziała, co się w  niej dzieje. Ból i  żal dokonały

straszliwego spustoszenia w  jej sercu i  umyśle, ta kobieta

wewnątrz była niczym las po gigantycznym pożarze.

– A  jak jest z  wami? Wyglądacie na takich, którzy są na

początku drogi.

– Jestem po pierwszej próbie, ale niestety nie było ciąży.

– Uwierz mi, że łatwiej jest znieść brak ciąży niż jej stratę.

Wiele się tu nasłuchałam przez te lata.

– Czy zawsze jest tak trudno? – Historia Renaty przygnębiła

Leszka.

– Oczywiście, że nie. Zdarzają się tacy, którym udaje się za

pierwszym razem, czasami za drugim, niekiedy za trzecim.

Niestety, takich jak ja też jest niemało. – Kobieta spojrzała na

zegarek. – Wybaczcie, ale muszę już iść. – Wstała, dopiła wodę

i wyrzuciła butelkę do kosza. – Życzę wam powodzenia.

– My tobie również – powiedzieli, ciesząc się w duchu, że nowa

znajoma już odchodzi. Chociaż była sympatyczna, jej opowieść

miała na nich zły wpływ.


– Lesiu... – Róża objęła go bardzo mocno. – A  co, jeśli nas też

czeka coś takiego?

– Nie – zaprotestował stanowczo. – Nam się uda. Tylko nigdy

więcej nie możemy rozmawiać z nieznajomymi o ich kłopotach z in

vitro, pamiętaj.
Rozdział 26

– Bardzo się cieszę, że dziś jesteście razem. – Starsza pani

w  białym fartuchu uśmiechała się do nich życzliwie, gdy stali

przed mikroskopem. – Ojcowie są w tym procesie nie mniej ważni,

dlatego zawsze się cieszymy, gdy towarzyszą swoim partnerkom

przy zabiegu.

– Gdyby nie to, pani doktor, że muszę pracować pół świata

stąd, aby na te zabiegi zarobić, nigdy bym tu Róży samej nie

przysłał.

– Tak, wiem, to dużo kosztuje. – Kobieta pokiwała głową ze

zrozumieniem. – Może kiedyś nasz kraj dojrzeje do decyzji

o refundacji takiego leczenia.

– Jeżeli ten problem dotknie jakiegoś posła albo senatora, to

wtedy się tym zainteresują. Jeżeli przyjdzie któremuś sprzedać

limuzynę, aby zostać rodzicem, to i refundacje się pojawią. Jak to

mówią: syty głodnego nie zrozumie.

– Dajmy spokój polityce, panie Leszku, niech pan lepiej spojrzy

tutaj, to znacznie przyjemniejsze. – Pani doktor zapraszającym

gestem wskazała na mikroskop.

Leszek ostrożnie zbliżył się do sprzętu i  przyłożył oko do

wizjera. To, co zobaczył, w  żaden sposób nie przypominało żywej

istoty, ale mając świadomość, że patrzy na zapłodnione jajeczko,

które przy odrobinie szczęścia stanie się hałaśliwym

niemowlakiem, poczuł, jak łzy wzruszenia napływają mu do oczu.

Otarł je dyskretnie, licząc na to, że nikt ich nie zauważył.


– Kochanie – zwrócił się do żony i  obejmując ramieniem,

podprowadził bliżej przyrządu. – Przywitaj się z naszymi dziećmi.

Róża spojrzała na ruchome plamki i z trudem przełknęła ślinę

przez zaciśnięte gardło.

– Są tak samo śliczne jak poprzednie – wydusiła ściszonym

głosem.

Leszek opiekuńczym gestem pogładził ją po policzku

i ucałował.

– Ale te wyglądają mi na znacznie mądrzejsze, więc jestem

pewien, że zostaną tam, gdzie je pani doktor umieści, i  pięknie

nam wyrosną.

– Właśnie tego chcemy, aby sadzoneczki nam się przyjęły

i  pięknie wyrosły. Widzę, że się pani denerwuje. – Lekarka

posłała Róży ciepły uśmiech. – Więc nie będziemy przeciągać.

Proszę się przygotować za parawanem, zaczynamy.

Leżąc na wielkim fotelu i  obserwując toczące się wokół niej

przygotowania, Róża myślała o  poznanej dziś Renacie. Czy czeka

mnie równie długa i  trudna droga? Za którym razem test

wypadnie pozytywnie? Może już za piętnaście dni, a  może będzie

czekała latami i nigdy nie zobaczy upragnionych dwóch kresek?

– Zrobione. – Lekko podekscytowany głos pani doktor

rozproszył złe myśli. – Umieściłam trzy, tak jak poprzednim

razem, poszło idealnie. Teraz proszę tu sobie poleżeć

i  zrelaksować się. Mąż może przynieść kawkę i  coś słodkiego

z  naszego bufetu, przyszłej mamie trzeba dogadzać. Zajrzę do

państwa za pół godziny.

– Dziękujemy. – Leszek serdecznie uścisnął dłoń starszej pani.

Róża w  ramach wdzięczności tylko lekko się uśmiechnęła


i  przymknęła oczy. Nagle, identycznie jak poprzednim razem,

poczuła się bardzo zmęczona.

– To dobry pomysł, niech się pani zdrzemnie. – Kobieta

dostrzegła to zmęczenie i  okryła pacjentkę błękitnym

prześcieradłem. – Nic nie działa na człowieka lepiej niż zdrowy

sen. Nawet na dopiero co poczętego człowieka.

Róża zasypiała, słysząc zanikający odgłos kroków.


Rozdział 27

Agata patrzyła na śpiącego Tomka i  czuła się podle.

Z  poczuciem winy znacznie łatwiej żyje się na odległość,

konfrontacja z  wyrzutami sumienia jest przykra. Wiedziała, że

zawiodła swojego męża, siebie zresztą również. Kiedyś szczerze

wierzyła w  miłość i  wierność po grób, ale przekonała się na

własnej skórze, jak trudno jest wytrwać w  takich poglądach.

Patrząc na Tomka, myślała o  tym, jaki dobry był dla niej przez

całe ich wspólne życie. A  ona odwdzięczyła mu się tym, że

pozwoliła uwieść się żonatemu facetowi, który, jak się domyślała,

był miłośnikiem wszystkich kobiet. Szukała szczęścia

w gwiazdach cudzego nieba, nie doceniając tego, że nad głową ma

własne. Pragnęła wyuzdanego seksu z  Jankiem, odrzucając

jednocześnie czułość własnego męża. Świadomie brnęła w  układ

bez przyszłości, angażując w  to swoje uczucia i  zdając sobie

sprawę z tego, że przyjdzie jej za to zapłacić wysoką cenę.

To była ostatnia noc pobytu Tomka w  domu. Ostatnie trzy

tygodnie spędzili nad morzem, na wczasach z dziećmi. Cieszyli się

swoją obecnością i  oboje udawali, że nic się między nimi nie

zmieniło. Jednocześnie wykorzystywali krótkie chwile, aby

napisać czułą wiadomość; Agata do Janka o  tym, że tęskni

i  kocha, a  Tomek do Lidki – zapewniając, że myśli i  pragnie jej.

Poza tym ich życie małżeńskie toczyło się prawie normalnie.

Chodzili na spacery, trzymając się za ręce, choć nie tulili się do

siebie tak jak jeszcze niedawno. Rano witali się krótkim

pocałunkiem, ale nocami przestali się całować. Owszem, patrzyli


sobie w  oczy, ale już bez namiętności, która niepostrzeżenie

odeszła. Wyrzuty sumienia Agaty raz ukrywały się w niej głęboko,

innym razem wyłaziły na wierzch, obłażąc ją jak wąsate

karaluchy.

„Po co sama komplikuję sobie życie?” – zastanawiała się. –

„Czy to, co robię, warte jest utraty tego, co już mam? Podła

egoistka, podła egoistka”. Słyszała szept tego robactwa, które ją

oblazło. Ale po raz kolejny udało się jej strząsnąć je z  siebie

i bezlitośnie rozdeptać, po czym wtuliła się w ciepłe ciało swojego

śpiącego męża i postanowiła zasnąć.

– Kocham cię, skarbie – wyznała mu, ale chyba nieco za

głośno, bo Tomek, unosząc lekko powieki, wymamrotał

niewyraźnie:

– Ja ciebie też, Liluś. – Agata znieruchomiała. Przez chwilę

analizowała w  sobie ten dźwięk, zastanawiając się, jakie słowo

padło. Zabrzmiało jak „Liluś”, była prawie pewna, że właśnie to

usłyszała.

– Jak mnie nazwałeś? – Jej podniesiony ton natychmiast go

otrzeźwił. W  szeroko otwartych oczach Tomek ujrzał przerażenie

i  oburzenie jednocześnie. Dopiero wtedy uświadomił sobie, co

powiedział. Po mistrzowsku jednak zapanował nad emocjami

i mimiką, mówiąc ze zdziwieniem małego dziecka:

– Niuniuś, powiedziałem, kocham cię, niuniuś.

– Powiedziałeś: „Liluś” – powtórzyła ciszej i  mniej pewnie niż

przed chwilą.

Odetchnął z ulgą, wiedział, że nie jest przekonana.

– Głuptasie, ale wymyśliłaś – zaśmiał się całkiem naturalnie.

To wystarczyło, aby mu uwierzyła. Troskliwie otulił ją kołdrą,


a ona, całkiem już spokojna, szepnęła mu do ucha:

– Sprawdzałam cię tylko.

Po południu, żegnając Tomka na lotnisku, obiecała sobie, że

zakończy i  tak skazaną na niepowodzenie historię z  Jankiem.

Postanowiła to zrobić, mimo że wszystko w  niej krzyczało

z  rozpaczy. Z  lotniskowego parkingu napisała do niego

wiadomość: „Wszystko, co z  tobą przeżyłam, było cudowne

i  niczego nie żałuję. Wszystkie uczucia, które ci wyznawałam,

były, a  nawet nadal są prawdziwe. Wiem, że nigdy nie dostanę

ciebie tyle, ile bym chciała, więc odchodzę, nie biorąc nic. Tak

będzie lepiej dla wszystkich. Przemyślałam to dokładnie, więc

proszę cię, nie pisz już do mnie, nie wymagaj wyjaśnień”.

To, co zrobiła, było rozsądne, mądre i  uczciwe, ale w  żaden

sposób nie poprawiło jej samopoczucia, wręcz przeciwnie. Tak, jak

się spodziewała, Janek jej nie posłuchał i  odpowiedź od niego

nadeszła, zanim zdążyła wyjechać z  parkingu. „Nie przyjmuję

tego do wiadomości. Jesteś zmęczona i  działasz pod wpływem

impulsu. Odpocznij. Kocham cię i  jestem tylko twój, pamiętaj

o tym. Zadzwonię za kilka godzin”.

Co z  tego, że postąpiła rozsądnie, mądrze i  uczciwie, próbując

od niego odejść, skoro to działanie – głupie, nieodpowiedzialne

i  dziecinne – właśnie ją uszczęśliwiało. Została więc przy tym.

Przyłożyła telefon do ust i ucałowała go, cmokając głośno.

– Jasna cholera, kocham cię! Ale prosiłam: nie odpisuj.

Wieczorem, w  hotelowym pokoju, znowu połączyła ich

namiętność, a Agata skrycie dziękowała losowi, że zesłał ją w jego

ramiona. Wyrzuty sumienia odleciały razem z Tomkiem. Poczucie

zadowolenia z  życia, jakie niewątpliwie odczuwała przy mężu,


ustąpiło miejsca dzikiej euforii, nieposkromionej radości,

szczęściu, które uskrzydlało jej duszę.

– Naprawdę musisz już iść? Zostań jeszcze godzinkę –

namawiał ją, gdy gotowa do wyjścia siedziała na poręczy fotela

i kończyła zimną kawę.

– Muszę. Nie mogę zniknąć na całą noc zaraz po wyjeździe

Tomka, nie chcę, aby rodzice zaczęli coś podejrzewać.

– Czy ty nie jesteś za duża, aby mieszkać z rodzicami?

– Dotychczas to było nawet wygodne, ale teraz, owszem nie

mam lekko z  tymi ciągłymi kłamstwami. – Gdy do niej podszedł,

objęła go w  pasie i  przytuliła policzek do miękkiego brzucha.

Uwielbiała go. Gdyby nie czas, który ją gonił, z  rozkoszą

zaczęłaby to, co niedawno skończyła. Jej zapał ostygł, gdy telefon

Janka oznajmił nadejście sms-a.

– O tej godzinie to tylko jakaś wytęskniona wielbicielka mogła

do ciebie napisać – zażartowała, ale po chwili namysłu doszła do

wniosku, że właściwie ma rację. Jakiś czuły radar w  jej wnętrzu

wychwycił właśnie bardzo słaby, ale niepokojący sygnał.

Niezidentyfikowane poczucie, że trafiła z  lokalizacją namiaru

w samo sedno, wyostrzyło jej ciekawość i czujność.

Janek uśmiechem próbował zbagatelizować uszczypliwy

komentarz, zerknął w telefon.

– To Kaśka, pisze, że dziewczynki gorączkują, chcesz

przeczytać?

– Nie mam w  zwyczaju czytać wiadomości, które nie są do

mnie – odpowiedziała honorowo, chociaż miała wielką ochotę to

zrobić. Gdyby teraz wyszedł, zostawiając telefon, z  pewnością nie

oparłaby się swojej ciekawości, tylko przy nim grała twardzielkę.


Janek odłożył telefon i  próbował przytulić Agatę, ale ona zwinnie

wywinęła się z tej próby.

– Muszę już iść. – Niepokój, który poczuła, zgasił w  niej

pragnienie dalszych czułości. Zebrała ze stolika resztki swoich

rzeczy, ale nie zdążyła jeszcze wszystkiego schować w  torbie, gdy

przyszedł kolejny sms. Uważnie wpatrywała się w  twarz Janka,

gdy go czytał, i  była pewna, że dostrzegła na niej zakłopotanie.

Gdy się zorientował, że jest obserwowany, zmieszał się jeszcze

bardziej. Coś nie było w porządku, teraz była tego pewna.

– Prosi, abym przywiózł coś na gorączkę z  nocnej apteki –

odpowiedział na pytanie, zanim ono padło.

– Dlaczego nie zadzwoni?

– Nie wiem.

– Jaką ma pewność, że odczytałeś wiadomość?

– Odpiszę jej.

– Po co? Przecież możesz zadzwonić. – Janek dobrze wiedział,

że nie troska o  jego dzieci jest przyczyną tego, że Agata na niego

naciska. Najwyraźniej coś ją zaniepokoiło. Zdradził się jakimś

drobiazgiem, a może to zwykły blef?

Nie przyszło mu nawet do głowy, że pokonała go „kobieca

intuicja”, o której krążyły legendy, a której on nigdy nie doceniał.

– Daj mi przeczytać tę wiadomość. – Wyciągając rękę po

telefon, zażądała stanowczo, wprawiając tym Janka w  osłupienie.

– No co? Przed chwilą pytałeś, czy chcę. Zmieniłam zdanie, chcę.

– A  ty przed chwilą mówiłaś, że nie masz tego w  zwyczaju. –

Silił się na uśmiech, lecz drgająca powieka demaskowała jego

zdenerwowanie.
– Daj mi to przeczytać! – Jej żądanie nie podlegało

negocjacjom, nie było nic, czym w  tej chwili można było odwrócić

jej uwagę. Janek, patrząc Agacie prosto w  oczy, bez jednego

mrugnięcia, nacisnął na klawisz telefonu, który wydając z  siebie

przeciągły dźwięk niczym ostatnie tchnienie, wygasł.

– Bardzo mądrze. – Rzuciła mu nienawistne spojrzenie. –

Teraz, jeżeli nawet ogłuszę cię krzesłem, i  tak niczego nie

przeczytam, bo nie znam numeru PIN. A  niewątpliwie go masz,

jak każdy, kto chce coś ukryć.

– Kochanie, porozmawiajmy, a  potem dam ci przeczytać,

obiecuję. – Cała pewność siebie, jaką Janek zawsze demonstrował

i  w  głosie, i  w  postawie, nagle go opuściła. Jego mowa stała się

cichsza i mniej składna, a sylwetka bardziej skulona.

– Porąbało cię! – wrzasnęła na całe gardło. – Co chcesz mi

tłumaczyć, że jesteś żałosnym dupkiem? Właśnie to udowodniłeś,

nie musisz nic dodawać!

– Zrozumiesz, jak mnie wysłuchasz. – Zaryzykował propozycję

raz jeszcze.

– Albo dajesz mi to przeczytać teraz, albo wychodzę – syknęła

mu w  twarz, a  ton jej ultimatum wskazywał na to, że kolejnej

szansy nie będzie.

– Nie mogę – powiedział, uciekając wzrokiem.

To wystarczyło, już wiedziała – była elementem wielokąta.

Zaciśnięte gardło, przez które nie mógł przedostać się oddech,

uświadomiło jej, że dusi się w  tym tłoku zdradzanych

i zdradzających.

Prawdopodobnie dlatego, że to przeczucie nosiła w  sobie od

dawna, nie pękło jej wtedy serce. Nic jednak nie mogło jej
uchronić przed żalem, w którym tonęła. Głuchy huk trzaskających

drzwi powędrował długim hotelowym korytarzem, budząc gości.

„Naiwniaro, jak mogłaś spodziewać się czegoś innego?” – pytał

ją wewnętrzny głos. – „Zdradzasz, więc jesteś zdradzana, to

sprawiedliwe!”. Agata minęła taksówkę czekającą przed hotelem.

Złość, jaką odczuwała, pognała ją sportowym truchtem przez pół

miasta, nie zważała na dziesięciocentymetrowe obcasy, które

miała na nogach.

Kładąc się do łóżka i  wlepiając oczy w  ciemność, sama już nie

wiedziała, czy bardziej jest wściekła czy rozgoryczona.


Rozdział 28

Kolejna godzina spędzona przed komputerem objawiała się

u  Mirki bólem pleców. Zdjęła więc laptop z  kolan i  głośno jęcząc,

rozciągnęła się na kanapie. Przez długą chwilę leżała na niej

w  pozycji rozjechanej żaby. Odkąd ostatecznie pożegnała się ze

swoim przystojnym szefem ochrony i  z  ognistym rudzielcem,

szukała w  internecie pomysłów na dalsze życie. Myślała

o  powrocie do pracy. Kiedyś współprowadziła sklep internetowy,

ale znudzona tym zajęciem oddała swój udział wspólniczce.

Mirka z zaciekawieniem przeglądała oferty studiów zaocznych.

Miała zaliczone dwa lata marketingu, teraz nabrała przekonania

i  ochoty, aby je dokończyć. Koniecznie musiała czymś wypełnić

czas i  zająć myśli, gdyż wokół było tylu ciekawych facetów, a  ona

czuła się zobowiązana dotrzymać złożonej w  kościele obietnicy.

Los każdego dnia wystawiał ją na ciężką próbę, bo wydzwaniał

nie tylko rudzielec, prosząc o  spotkanie, ale inni starzy znajomi

również.

– Jestem naprawdę bardzo zajęta – kłamała. – Nie dam rady

w  tym miesiącu, ale oddzwonię – obiecywała, po czym

konsekwentnie kasowała ich numery telefonów. Nie chciała

wystawiać się na pokusę, bała się, że polegnie. Dlatego pilnie

potrzebowała jakiegoś absorbującego uwagę zajęcia.

Prawie przysypiała, gdy jej telefon zadzwonił znowu.

– Michał Płażyński – dzwoniący przedstawił się, a  ona nadal

nie miała pojęcia, kim on jest. – Kancelaria adwokacka, kłaniam

się.
– Witam, panie Michale – przypomniała sobie, że ma

adwokata.

– Mam dla pani dobre wieści, pani Mirko. – Jego głos był

wyraźny i dźwięczny jak u spikera radiowego. – Mamy ostateczne

porozumienie, sprawa o pobicie jest niemalże zakończona.

– Nareszcie – ucieszyła się. – Jakie warunki pan

wynegocjował?

– Dwadzieścia tysięcy odszkodowania i  pokrzywdzony nie

wnosi sprawy do sądu.

– Co? – Mirka, nie dbając o  dobre maniery, wrzasnęła do

słuchawki: – To zdzierstwo!

– Niech mi pani wierzy, że to ugoda na bardzo dobrych

warunkach.

– Na dobrych warunkach, ale dla tamtych, nie dla nas. Pan

chyba zapomniał, dla kogo pan pracuje.

– Niech pani przyjdzie do kancelarii, wszystko wytłumaczę. –

Mężczyzna nie dał się sprowokować emocjom swojej klientki. –

Jeśli jednak ma obyć się bez sądu, trzeba będzie zapłacić, przykro

mi.

– Akurat! – Nie uwierzyła w  jego dobre intencje. – Muszę

omówić to z mężem, później skontaktuję się z panem.

– Oczywiście, czekam zatem na wiadomość. Życzę miłego dnia,

do widzenia.

– Do widzenia. – Mirka poderwała się z  kanapy, rzucając

telefonem między wielkie poduchy. – Miłego dnia, co za ignorant.

– Kręciła się po pokoju z  oburzeniem. – Po co temu staruchowi

tyle pieniędzy, i  tak nie zdąży ich wydać, zwyczajnie chcą nas

oskubać!
Musiała porozmawiać z  Maciejem, ale ze zdenerwowania nie

mogła odnaleźć swojego telefonu. Rozrzucała poduchy na lewo

i  prawo, wciskała ręce w  szczeliny, aż w  końcu dokopała się do

zguby.

Maciek przywitał ją wesołym głosem:

– Cześć kochanie, jak miło, że dzwonisz.

– Ty wiesz, co się stało? – przerwała mu. – Ten cholerny

adwokat, co go wynajęłam, to jakiś kanciarz, dyplom pewnie sam

sobie wydrukował. Albo tamci go przekupili!

– Zaraz, zaraz kochanie, spokojnie. – Maciej niczego nie mógł

zrozumieć. – Mów konkretnie i trochę ciszej, dobrze?

– No mówię przecież, chcą nas skubnąć na dwadzieścia tysięcy,

bandyci.

– Jak to skubnąć?

– Nazwali to odszkodowaniem, bandyci – powtórzyła.

– Dwadzieścia tysięcy odszkodowania, o  tym mówisz? I  będzie

po sprawie?

– Granda, już mu to powiedziałam.

– Kochanie, ale to są grosze.

Mirkę zatkało. Nie mogła uwierzyć, że Maciej jest skłonny

oddać tyle pieniędzy jakiemuś tetrykowi za to, że tamten zwolnił

go z pracy. A kiedy ona zeszłego lata kupiła sobie przepiękne buty

znanego projektanta za marne trzy tysiące złotych, zrobił jej

karkołomną awanturę.

– Jak możesz tak mówić? – Mało się nie rozpłakała, wciąż

pamiętając tamtą historię.

– Kochanie, sąd przyznałby mu znacznie więcej. A ta cena nie

jest wielka za satysfakcję, jaką miałem, kiedy waliłem go w gębę.


Powiedz panu adwokatowi, że pięknie mu dziękujemy i  że

z przyjemnością zapłacimy.

– Na pewno nie będę aż taka miła. A zrobię to tylko po to, byś

mógł wrócić do domu. Kiedy przyjedziesz?

– Właśnie o tym chciałem porozmawiać z tobą dziś wieczorem,

ale skoro zadzwoniłaś, to powiem ci teraz. Nie wracam. – Mirka

nie sądziła, że można dostać tyle zaskakujących wieści w  ciągu

jednego dnia, miała nadzieję, że jej mąż żartuje.

– Że co? – zapytała bez większego zainteresowania.

– Nie wracam, kochanie.

– Oszalałeś? – Nabrała poważnych podejrzeń.

– Kochanie, to jest kraj dla nas – mówił, a  z  każdym słowem

entuzjazm w  nim narastał. – Chcę, żebyś przyjechała do mnie

z  Rafałkiem i  sama się przekonała. Norwegia jest piękna, a  do

tego ci wszyscy szczęśliwi ludzie! Tu się ma wieczne wrażenie, że

każdy ci dobrze życzy, zupełnie odwrotnie niż w Polsce. Ludzie na

ulicy się do siebie uśmiechają, wydaje mi się, że oni wszyscy mnie

kochają.

– Ty chyba znowu pijesz, co? A  może jesteś tam gwiazdą

rocka?

– Sama się przekonasz, jak przyjedziesz. – Mirka

z  przerażeniem stwierdziła, że Maciej mówi zupełnie poważnie. –

Już chodzę na lekcje norweskiego, mam pomysł na własny biznes,

zobaczysz, tu będziemy szczęśliwsi.

– Ja jestem szczęśliwa tu, gdzie jestem. Co miałabym robić

w tym kraju, skoro nie znam ani słowa po norwesku?

– Będziesz mogła mówić po angielsku, wszyscy go tu znają.


– To mnie pocieszyłeś – zadrwiła, przypominając mężowi, że

nie ma wielkiej różnicy między jej znajomością norweskiego

a  angielskiego. On jednak nie zniechęcał się jej podejściem, był

pewien, że zdoła ją przekonać.

– Kochanie, muszę teraz popracować, ale wrócimy do tematu.

Pomyśl o  tym, tu naprawdę żyje się dużo przyjemniej i  wcale nie

chodzi o pieniądze.

– Zastanowię się, ale nie obiecuj sobie zbyt wiele.

– Kocham cię, misiu-pysiu. – Maciej był rozentuzjazmowany

tak, jakby Mirka była już co najmniej w połowie drogi do niego.

– Ja też cię kocham. Cześć.


Rozdział 29

– Proszę mi wierzyć, to wymarzone mieszkanie dla

małżeństwa z  trojgiem dzieci. Sami państwo widzą, jakie jest

przestronne i  wygodne, korytarz na tyle szeroki, że biegające

pociechy nie będą na siebie wpadały. Dzielnica jest bezpieczna,

w  pobliżu znajduje się szkoła i  supermarket, co gwarantuje

wygodę w  codziennym życiu. – Ewka mówiła z  przekonaniem, bo

mieszkanie było rzeczywiście ładne, ale niestety nieziemsko

drogie. Starała się robić wrażenie fachowca, który „zjadł zęby”

w  tym zawodzie i  całkiem dobrze jej się to udawało. Nikt się

nawet nie domyślał, że wewnątrz siebie drżała jak osika, gdyż

była to jej pierwsza samodzielna prezentacja. – Proszę zwrócić

uwagę na okna – nie przestawała zachwalać – są solidne i  takie

duże, że rozjaśniają całe wnętrze.

Oglądająca mieszkanie para rozglądała się uważnie, wydawali

się być zadowoleni.

– Teraz, na kilka minut, zostawię państwa samych. Proszę się

naradzić i  przyjrzeć wszystkim detalom. – Ewka wycofała się na

słoneczny taras, z  którego roztaczał się zapierający dech

w piersiach widok na jesienny park.

Korzystając z  wolnej chwili, zajrzała do swojej komórki –

szesnaście nieodebranych połączeń od Sebastiana zdenerwowało

ją. Natychmiast oddzwoniła.

– Co się stało? – zapytała, wyobrażając sobie najgorsze.

– Dlaczego nie odbierasz? – On był spokojny, ale pełen

pretensji.
– Bo pracuję, mam ściszony telefon.

– Więc teraz nie będzie z tobą żadnego kontaktu?

– Z  tobą nie ma go od tygodni. – Nie wytrzymała. – Stało się

coś? Mów, nie mam czasu.

– Chciałem zapytać, kiedy będziesz w domu?

Ewka wzdrygnęła się ze złości.

– Nagle się stęskniłeś? Jestem w  pracy, mam dziś pierwszych

klientów, mógłbyś mi chociaż nie przeszkadzać?

– Przepraszam, nie wiedziałem, że to takie ważne.

– To już wiesz. Cześć – zakończyła rozmowę.

Od zdarzenia z zatrzaśnięciem się Anetki na balkonie sytuacja

między Ewką i  Sebastianem była napięta jak jeszcze nigdy

przedtem. Wcale ze sobą nie rozmawiali, czasami tylko

przekazywali sobie krótkie komunikaty. Ona, zajęta nową pracą

i  dziećmi, nie miała ochoty dłużej niańczyć męża, tym bardziej że

on wciąż nie dostrzegał problemu, jaki miał ze sobą. Pracował

w  szkole na pół etatu i  na tym kończył się jego wkład w  życie

rodzinne.

Zmianę nastawienia żony do siebie odebrał jako poprawę ich

stosunków. Nie przypuszczał, że jej „spokój” jest niczym innym jak

ciszą przed burzą. A  Ewka nie liczyła już na nic. Zajęta, starała

się nie myśleć o  swoim małżeństwie, pozostawiając to

Sebastianowi. Codziennie udowadniała sobie samej, że jest silna

i  że bez jego pomocy też sobie poradzi. I  sobie radziła. Tyle że

każdego dnia czuła się coraz bardziej zmęczona i  samotna w  ich

wspólnym domu.

Spotkania z przyjaciółkami traktowała jako obowiązkową sesję

grupy wsparcia, dzięki nim nie użalała się nad sobą, nie
rozklejała, tylko parła naprzód z siłą buldożera.

Zaplanowana na jutro kolacja u  Mirki miała mieć wyjątkowy

charakter. Rano Róża z  Leszkiem planowali odczytać wynik

kolejnego testu, a wieczorem, po jego wyjeździe, miały spotkać się

u  Mirki, aby świętować upragnioną ciążę swojej przyjaciółki albo

wesprzeć ją, gdyby wynik okazał się inny, niż wszyscy oczekiwali.

– Podjęliśmy decyzję – oznajmił męski głos.

Ewka, wyrwana z  zamyślenia, patrzyła na stojącego obok niej

mężczyznę i  zastanawiała się przez chwilę, kim on jest i  o  czym

mówi.

– Żona jest tym mieszkaniem zachwycona, mi również się

podoba, zwłaszcza widok na park. Bierzemy je.

– Wspaniale, gratuluję państwu, to naprawdę dobry wybór. –

Ewka wróciła do rzeczywistości, już jako agentka nieruchomości.

Udało się jej sprzedać pierwsze mieszkanie pierwszym klientom,

jakich dostała, czyli osiągnęła pierwszy zawodowy sukces. To

musiało oznaczać dobrą przyszłość.

– Chcielibyśmy jak najszybciej załatwić formalności

i wprowadzić się.

– Oczywiście, zapraszam do naszego biura, podpiszemy umowę

i uruchomimy procedurę. – Promieniała, dumna z siebie.

Idąc do swojego samochodu, odruchowo zapragnęła podzielić

się sukcesem z  mężem, ale szybko przypomniała sobie, jak

wyglądała ich ostatnia rozmowa i  to ostudziło jej zapał. Nie

zasługiwał na to, by była dla niego miła.

Zadzwoniła więc do Krzysztofa, licząc na to, że przynajmniej

on jej pogratuluje. Chciała, aby wiedział, że dając jej tę pracę, nie

popełnił błędu.
– Dobra robota, widzę, że nabierasz wiatru w żagle – pochwalił

ją.

– Mam nadzieję, że nie zniesie mnie na mieliznę.

– Oczywiście, że nie. U mnie pracują tylko najlepsi.

„On naprawdę we mnie wierzy” – pomyślała z wdzięcznością.

– Za dwa miesiące organizujemy szkolenie w stolicy, musisz na

nim być. Mam nadzieję, że uda nam się wyskoczyć gdzieś

prywatnie, pokażę ci miasto, jeśli zechcesz.

– Z przyjemnością podliżę się prezesowi.

– Mówiłem, że chwytasz w  lot, tak właśnie zachowuje się

wzorowy pracownik – roześmiał się Krzysztof swoim donośnym

głosem. – Więc jesteśmy umówieni. Do zobaczenia.


Rozdział 30

W  ekranie wyłączonego telewizora odbijało się światło lampy

stojącej w  rogu pokoju. Radio grało cichutko, stanowiąc tło ich

pożegnalnego wieczoru. Leżeli w  milczeniu. Leszek obejmował ją

ramieniem, a  Róża, z  głową na jego piersi, zastanawiała się, co

przyniesie jutrzejszy poranek, czy jej mąż wyjedzie ze

świadomością tego, że za kilka miesięcy zostanie ojcem, czy

wyjedzie bez tej nadziei? On wodził wzrokiem po zakamarkach ich

małego mieszkanka, myśląc o  tym, jak bardzo nie doceniał tego,

że ma swój własny kąt na ziemi. Co z  tego, że ciasny – ważne, że

bliski sercu. Na kilka godzin przed powrotem do obcego kraju zdał

sobie sprawę, jak wiele ma w  tych czterech ścianach i  że już jest

szczęśliwy, mimo że nie ma jeszcze wszystkiego, czego pragnie.

Róża, jakby odczytując jego myśli, zapytała:

– Ciężko jest wyjeżdżać, prawda?

– Ciężko – odpowiedział krótko.

– Jak myślisz, ile to wszystko jeszcze potrwa?

– To zależy kochanie, sama wiesz, od czego. Za kilka miesięcy

pozbędziemy się długów, a później... – westchnął – później tyle, ile

będzie trzeba, aby osiągnąć nasz cel.

– Byłoby cudownie, gdyby jutrzejszy test wypadł pozytywnie...

– zamarzyła głośno. Leszka rozczuliło to pragnienie, przytulił ją

mocniej i ucałował w głowę.

– Marzę o  tym tak samo mocno jak ty. Z  tych nerwów chyba

nie zmrużę dziś oka.

– Musisz spać, przed tobą długa droga.


– Ile mamy tych testów? – Leszek niespodziewanie zburzył

wygodne ułożenie ich ciał i usiadł, prostując plecy.

– Trzy.

– A może zrobilibyśmy jeden teraz?

Pomysł ten wydał się Róży bardzo dobry, starała się jednak

przestrzegać zasad.

– W  klinice mówili, że w  piętnastym dniu po zapłodnieniu

i najlepiej rano, bo wtedy wynik jest najpewniejszy.

– Ale moglibyśmy teraz zrobić tylko jeden, tak na próbę. Jeżeli

wynik będzie negatywny, uznamy, że w klinice mieli rację i trzeba

poczekać do rana. Nie będziemy się martwić i pójdziemy spać. Ale

przecież może się okazać, że oni nie wszystko wiedzą najlepiej... –

Nadzieja w głosie Leszka przekonała Różę.

– Możemy to zrobić, jeśli chcesz. Zaczekaj tu na mnie.

Czując, jak serce zaczyna jej wariować, wyskoczyła z  łóżka

i  zwinnym truchtem pobiegła do łazienki. Leszek usłyszał, jak

zamyka się w  niej, a  następnie energicznie szpera w  szklanej

szafce. Wstał i przemaszerował się kilka razy po pokoju. Zacisnął

kciuki i  chuchnął w  nie tak, jak robią to dzieciaki, wierząc, że to

przynosi szczęście.

Minuty czekania wydłużały się niemiłosiernie, wystawiając

cierpliwość Leszka na ciężką próbę. Krążył po mieszkaniu, nie

mogąc znaleźć sobie miejsca. I  wtedy drzwi od łazienki otworzyły

się na oścież z cichym skrzypnięciem. W progu pojawiła się Róża.

Zatrzymała się i  oparła o  futrynę. Na jej twarzy nie było śladu

żadnej emocji ani radości, ani smutku, kompletnie nic, po prostu

patrzyła przed siebie. W  słabym świetle, bez makijażu

i  rozczochrana, wyglądała raczej na dorastającą dziewczynkę niż


na dojrzałą kobietę. Leszek podszedł do niej bardzo powoli

i dotknął jej ramienia.

– Nie wiem – powiedziała, zanim zdążył zapytać. – Boję się

spojrzeć.

I  wcisnęła mu w  dłoń mały kawałek plastiku. Przeszła obok

męża i  wróciła do łóżka, gdzie nakrywając się kołdrą aż po szyję,

obserwowała go z ukrycia.

„Trzeba nam było poczekać do jutra” – myślał, trzymając

odpowiedź w  zaciśniętej pięści. Zbierając się na odwagę, zapalił

silniejsze światło.

– Ile kresek powinno być? – zapytał dla pewności, chociaż

doskonale to wiedział.

– Dwie – jest ciąża, jedna – nie ma.

Leszek zbliżył się bardziej do źródła światła. Otwór w  teście

był niewielki, a  on nie chciał się pomylić, ile widzi kresek. Serce

łomotało mu z  przejęcia, wziął głęboki, głośny oddech i  powoli

otworzył zaciśniętą pięść. Spojrzał w  małe okienko, przysunął

rękę bliżej oczu i  zerknął raz jeszcze, chcąc mieć absolutną

pewność, że to, co widzi, nie jest wytworem jego wyobraźni.

– Kochanie... – szepnął tajemniczo. Róża patrzyła na męża,

który na rozwartej przed nosem dłoni trzymał test ciążowy. – Ja

już znam wynik.

Słysząc to, poderwała się z  poduszki i  usiadła, czujna jak

polująca kotka.

– Jednak mogliśmy odłożyć to do rana, bo teraz to już

z  pewnością nie zmrużę oka – mówił wolno, nie odrywając

spojrzenia od małego przedmiotu. – Jesteśmy w  ciąży – oznajmił

nareszcie.
– Niemożliwe... – nie dowierzała, ale i  tak czuła się jak balon

napompowany szczęściem.

– Widzę dwie kreski. Ciągle liczę je od nowa i ciągle są dwie.

Nagle jej piskliwy okrzyk ocucił go. Róża jednym susem

wyskoczyła z  łóżka i  wyrwała z  ręki Leszka biały plastikowy

pasek.

– Są dwie, są dwie – piszczała. – Też je widzę, dwie! –

Zarzuciła otumanionemu mężowi ręce na szyję i  zaczęła

chaotycznie całować go po twarzy. – Lesiu, obudź się, mamy

dzidziusia!

Ale zamiast oczekiwanego przez nią wybuchu radości, Leszek

rozpłakał się. Wtulił twarz w  jej obojczyk i  chlipiąc głośno,

mamrotał coś o  szczęściu. Róża, śmiejąc się, głaskała go po

plecach, pozwalając, by łzy wsiąkały w jej nocną koszulkę.

Nie spali do świtu. Przyszły tatuś, bardzo przejęty, dawał żonie

setki wskazówek, jak powinna teraz o  siebie dbać, co robić,

a czego unikać.

– Ziarenko, tylko proszę cię, bez numerów – mówił, zwracając

się do jej brzucha. – Musisz puścić silne korzonki i  przez

następnych dziewięć miesięcy nie ruszać się z  miejsca. Tatuś

niedługo do ciebie przyjedzie, to znowu sobie porozmawiamy.

To pożegnanie Róży i  Leszka było dużo trudniejsze od

poprzedniego, poczucie wielkiego szczęścia mieszało się ze

smutkiem i żalem.

– Tak bardzo bym chciała, abyś został tu ze mną, boję się być

sama. Co zrobię, jeśli coś złego się wydarzy?

– Nic złego się nie wydarzy, kochanie. I  pamiętaj, nie jesteś

sama, masz wokół siebie wiele osób, które kochają cię prawie tak
mocno jak ja. Przyjadę tak szybko, jak się da, nie mogę się

doczekać chwili, kiedy zobaczę cię z brzuszkiem.

– Będę o nas bardzo dbała – obiecywała, żegnając go w progu.

– Może jednak odprowadzę cię do samochodu?

– Lepiej nie, kochanie. – Całował ją. – Nie chcę, żeby tamci

faceci widzieli, jak się rozklejam. Kocham cię, Różyczko! – Raz

jeszcze odstawił torby na podłogę i  objął ją mocno. – I  ciebie,

ziarenko, też kocham! – dodał, głaszcząc jej brzuch. Oczy znowu

mu się zaszkliły.

– My też cię kochamy i czekamy na ciebie w naszym domku. –

Kilka ciężkich łez spłynęło po jej policzkach.

Gdy z  kuchennego okna obserwowała, jak Leszek wsiada do

samochodu, jak zatrzaskuje drzwi i odjeżdża, tych łez było jeszcze

więcej, a  gdy samochód zniknął za zakrętem, rozpłakała się na

dobre.

Niespodziewanie szybko jednak przeszła od płaczu do śmiechu,

bo z odsieczą przyszły jej przyjaciółki. Mimo że były umówione na

wspólną kolację, nie mogły czekać z  gratulacjami do wieczora.

Pierwsza pojawiła się Agata, w drodze do pracy przyniosła kwiaty

i masę uścisków. Następnie Ewka, wioząc dzieci do szkoły, wpadła

z  pudłem czekoladek i  okrzykiem: „A  nie mówiłam?”. Mirka

przyszła ostatnia, bo rano nigdzie nie gnała, ale za to została

najdłużej. Przyniosła swojej ciężarnej przyjaciółce wielką tubę

kremu przeciw rozstępom.

– Smaruj tak często, jak się da, od tego zależy jakość twojego

życia po porodzie – zaleciła bardzo poważnie.


Rozdział 31

Mirka zrobiła coś, co zdarzało się jej bardzo rzadko – położyła

nakrycia na prawdziwym stole zamiast na ławie i  ugotowała

prawdziwy obiad, zamiast jak zwykle kupić danie na wynos. Ani

Ewka, ani Róża, ani Agata nie miały pojęcia, co było przyczyną

takiej zmiany, więc pokornie zajęły miejsca, wymieniając się

jedynie pytającymi spojrzeniami.

– Co takie zdziwione? – Mirka doskonale wiedziała, że takim

zachowaniem wprawi dziewczyny w  osłupienie. – Od dziś u  mnie

będzie tak już zawsze. Przywyknijcie.

– Coś się stało, Mirka? Chorujesz na coś czy bierzemy udział

w  programie z  ukrytą kamerą? – Ewka starała się wybadać

grunt, po jakim stąpały.

– Znacie takie porzekadło: „Kto, z  kim przestaje, takim się

staje”? Po tylu latach spędzonych wśród kur domowych zaraziłam

się.

– Bez jaj, nigdy w  to nie uwierzę. Mów szybko, po co to

wszystko? Albo raczej: z  jakiego powodu? – Agata nie dała się

nabrać.

– Mówiąc zupełnie poważnie... – zaczęła wyjaśniać,

jednocześnie rozlewając zupę z wazy do miseczek. – Przeszłam lub

raczej właśnie przechodzę metamorfozę, przemianę, generalny

remont osobowości, jak zwał, tak zwał. W  każdym razie

postanowiłam zmienić swoje życie, podjęłam to wyzwanie i  mam

zamiar w nim wytrwać.


– Znaczy, że co? – Róża była zdezorientowana jak wszystkie. –

Zmieniasz dietę?

– Możecie sobie drwić, ale same się przekonacie, że nie chodzi

o  zmianę diety czy inną powierzchowną. Ja mam zamiar zmienić

siebie. I  to gruntownie. – Mirka sprawiała wrażenie osoby, która

wie, co mówi. – Od teraz koniec z  przygodnym seksem i  tańcem

na linie. Koniec z życiem bez celu i perspektyw.

– Wpadłaś pod pociąg czy co innego cię uderzyło? – Agata

wciąż nie traktowała jej słów poważnie.

– Nie rozumiecie? – Mirka lekko uniosła głos, urażona

nastawieniem gości. – Chcę się zmienić, chcę być kimś innym

i zacząć życie od nowa. – Uśmieszki poznikały z twarzy kobiet.

– Ale po co? – zapytała Agata bardzo niepewnym głosem.

– Bo przestałam się sobie podobać w  starym wydaniu. Może

dojrzałam do bycia żoną i  matką, do bycia kobietą, a  nie

zbuntowaną nastolatką. – Wszystkie głowy pochyliły się nad

miseczkami z  zupą. Przez chwilę słychać było tylko uderzenia

łyżek o naczynia i ciche przełykanie.

– Może opowiesz nam od początku, o  co w  tym wszystkim

chodzi. – Pojednawczym tonem odezwała się Ewka. – Jak

najbardziej podoba mi się twój pomysł, dziewczynom chyba też,

ale przyznasz, że mamy prawo być zaskoczone.

– Moje kochane, codziennie mam zamiar cieszyć się z  tego, że

żyję, to wszystko.

– A dokładniej? – Ewka nie ustępowała.

– Nauczę się gotować i oglądać seriale w TV. Wrócę na studia,

skończę je i  poszukam sobie świetnej pracy. Będę więcej czasu


poświęcała dziecku i mężowi, czyli będę szczęśliwa tak, jak jestem

teraz, tylko przy użyciu innych środków, ot co.

– To bardzo chwalebne. – Agata wciąż nie była przekonana. –

I  życzę ci powodzenia, jeśli naprawdę tego chcesz, ale mam

wątpliwości, czy to jest możliwe, niestety.

– No wiesz, jak możesz tak w nią wątpić? – oburzyła się Róża.

– Oczywiście, że to jest możliwe, jak się chce, to wszystko jest

możliwe. – Uśmiechnęła się, spoglądając na swój brzuch.

– Twoja ocena rzeczywistości może być teraz zaburzona

z powodu hormonów. – Roześmiała się Agata.

– Za jakiś czas same zobaczycie, że stałam się inną kobietą.

Nie mam zamiaru marnować więcej czasu, jaki w  tym życiu

dostałam.

– Mówisz tak, jakbyś była śmiertelnie chora – zaniepokoiła się

Ewka. – Dolega ci coś?

Nagle wszystkie przestały jeść i  wbiły świdrujące spojrzenia

w  Mirkę, doszukując się w  jej wyglądzie symptomów jakiejś

choroby. Jednak to, co widziały, świadczyć mogło jedynie o  jej

doskonałej formie, bo wyglądała świetnie, jak zawsze. A  może

nawet jeszcze lepiej.

– Absolutnie nic. – Mirka nie miała ochoty na opowieść o tym,

jak o  mały włos nie stała się nosicielką śmiercionośnego wirusa

ani o  tym, jaki wielki strach wtedy czuła. Uważała sprawę za

zamkniętą i starała się o niej zapomnieć.

– Pyszna ta zupa, mogę sobie dolać? – Apetyt Róży był

imponujący.

– Co za pytanie! – Mirka wstała i  sięgnęła po jej miseczkę, po

czym napełniła ją ciągle parującą pomidorówką. – Tylko zostaw


sobie trochę miejsca na drugie danie i deser.

– Deser? – powtórzyły równo.

– Niestety, nie upiekłam ciasta, bo jeszcze nie umiem, ale

kupiłam lody.

– Jeśli będziesz chciała, nauczę cię piec, to wcale nie takie

trudne. – Zaoferowała się Ewka. – Na początek dam ci prosty

przepis na pyszne ciasto, które nie wymaga pieczenia.

– Ciasto bez pieczenia, to takie też są? – Mirka zdziwiła się

i wyciągnęła z szuflady karteczkę i ołówek. – Dyktuj.

Ewka, zaskoczona jej zaangażowaniem, podała listę

składników i sposób przygotowania, dokładnie, wszystko po kolei.

– W  tym cieście nic nie da się zepsuć, prostszego przepisu nie

znajdziesz, a  do tego jest naprawdę pyszne. Na początek nauki

doskonałe!

– Jeszcze czegoś wam nie powiedziałam. – Mirka schowała

kartkę do kieszeni i  odkryła przed przyjaciółkami kolejną

niespodziankę. – Maciej chce zabrać mnie i  Rafałka do Norwegii

na stałe.

– Jak to na stałe? – Niedowierzały. Nigdy nie przyszło im

nawet do głowy, że mogłyby się ze sobą rozstać.

– Niech to sobie wybije z głowy, mowy nie ma! – Jako pierwsza

swój sprzeciw wyraziła Róża. – Przecież ty masz jeszcze nas.

– Też mi się ten pomysł nie podoba. – Agata wyglądała na

zmartwioną.

– A  jakie jest twoje zdanie na ten temat? – Ewka zwróciła się

do Mirki.

– Sama nie wiem, od zawsze jestem z wami, inaczej byłoby mi

strasznie źle. I co ja bym tam robiła?


– Jak to co? To samo, co tu, czyli nic. – Agata przejawiała

tendencje do uszczypliwości.

– Ty deseru nie dostaniesz – zagroziła jej Mirka.

Zbierając ze stołu brudne naczynia, zastanawiała się głośno:

– Może pojedziemy na próbę? Tylko co będzie, jeśli mi się nie

spodoba, a chłopakom tak? Maciej planuje założyć tam firmę, uczy

się języka, Rafałek ma dopiero sześć lat, szybko się

zaaklimatyzuje, a co będzie ze mną?

– A  ty będziesz siedziała i  strzegła domowego ogniska, piekła

ciasta, gotowała i  dbała o  swoich mężczyzn tak, jak właśnie to

sobie postanowiłaś. – Tego wieczoru Agata nie miała litości dla

przyjaciółki.

– Jeszcze jedno słowo, a  drugiego dania też nie dostaniesz! –

Mirka ostrzegła ją ponownie.

– Ja uważam, że to strasznie głupi pomysł i  nigdzie nie

powinnaś jechać. – Róża miała na ten temat sprecyzowaną opinię.

– Źle wam tu było? Niech Maciek wraca do domu, znajdzie sobie

pracę i wszystko będzie jak dawniej.

– A ty, Ewa, co myślisz, powinnam wyjechać czy nie?

Ewka nie zastanawiała się nad odpowiedzią.

– Powinnaś – odrzekła krótko. – Chociaż wizja naszego

rozstania przeraża mnie, to uważam, że powinnaś.

– Ewka, nie mów jej tak, bo jeszcze posłucha – oburzyła się

Róża.

– Zrobisz, co zechcesz, ale prawda jest taka, że życie gna do

przodu i  czasami należy wyzbyć się sentymentów, aby dotrzymać

mu kroku.
– No nie wytrzymam! – Róża nie mogła tego słuchać. Bała się,

że jeśli Mirka się na to zdecyduje, będzie to pierwszy krok do

pogrzebania ich przyjaźni.

– Kochanie... – Ewka złapała jej dłoń leżącą na stole. – Będzie

dobrze, nie ma co panikować. Szukamy rozwiązania najlepszego

dla Mirki, a nie dla nas.

– Mi też o  to chodzi. I  wiem, że najlepiej dla Mirki, a  przy

okazji dla nas, byłoby, gdybyśmy trzymały się razem.

Jeszcze tylko Agata poważnie nie wypowiedziała się na ten

temat, ale po jej minie było widać, że ochota na uszczypliwe żarty

już zdążyła jej minąć.

– Moim zdaniem – w  końcu i  ona „oddała” swój głos – taka

przebojowa babka jak ty wszędzie da sobie radę. Jeśli Maciejowi

Norwegia bardzo się spodobała, to tam zostanie, zwłaszcza że

dostrzegł możliwości rozwoju zawodowego, czego u nas nie dostał.

Właściwie nie masz wyjścia, jeżeli chcesz być z  nim, musisz

jechać, inaczej wszystko szlag trafi.

– To prawda – Ewka poparła Agatę. – Nie ryzykuj rozstania

na dłużej, sama widzisz na naszych przykładach, co się wtedy

z ludźmi dzieje.

Mirka, słuchając argumentów przyjaciółek, wyjęła

z  piekarnika żaroodporne naczynie i  zdjęła z  niego pokrywkę.

Wielki obłok pary wzbił się pod sufit, a  wraz z  nim woń

pieczonego mięsa.

– Co to? – Oczy Róży rozbłysły na nowo.

– Żeberka, pół dnia je przygotowywałam.

– Pachną znakomicie – pochwaliły.


Mirka podała mięso i pieczone ziemniaki oraz wielki półmisek

z bukietem surówek.

– Mira, jak żyjemy, nie byłyśmy w  twoim domu na takiej

uczcie. Naprawdę przeszłaś dziś samą siebie.

Przy stole zapanowała cisza. Wszystkie skupiły się na swoich

talerzach, kulturalnie używając sztućców, ale w  razie potrzeby,

bez żenady, pomagając sobie palcami. Usta kobiet lśniły od sosu,

a policzki różowiały od wina.

– Właściwie całe życie spędziłyśmy ze sobą, a  teraz przyjdzie

nam się rozstać. – Agata, która miała porcję najmniejszą,

skończyła jedzenie jako pierwsza.

– Jeszcze niczego nie postanowiłam – przypomniała jej Mirka.

– Wiem. Mówię o  sobie, ja już postanowiłam, wyjeżdżam –

Agata, mówiąc to, utkwiła wzrok w  resztkach pieczonego

ziemniaka, którego rozgrzebywała widelcem po talerzu.

– A  teraz o  czym mówisz? – Mirka podejrzewała, że jej

przyjaciółce być może wróciła ochota na dziwne żarty.

– Wyjadę do Anglii, do Tomka – oznajmiła smutno.

– No, zjeść normalnie przy was nie można! – Drugi raz tego

wieczora Róża oburzyła się z  takiego samego powodu. – W  ciąży

jestem, zapomniałyście? Nie powinnyście czasami bardziej się

o mnie troszczyć?

Przyjaciółki popatrzyły na nią ze współczuciem, ale nie

przerwały tematu.

– Tomek jeszcze o tym nie wie, ale ja już od dłuższego czasu to

rozważam. A  jak was dzisiaj posłuchałam, to zrozumiałam, że

muszę do niego pojechać.


– Ale mówiłaś, że między wami nie jest już tak dobrze, jak

było. I mimo to chcesz wyjechać? – przypomniała jej Róża.

– Właśnie dlatego muszę jechać, musimy być razem. Gorzej

jest już teraz, więc pomyśl, co będzie za kilka lat? – Odpowiedź na

to pytanie była dla wszystkich oczywista, one nie miały już

złudzeń. Po tym, co do tej pory się wydarzyło, wiedziały, że

w takich przypadkach czas nie działa na ich korzyść.

– A ja mam dziwne przeczucie, że powód twojego wyjazdu jest

nieco inny. – Mirka, będąc ekspertką od spraw damsko-męskich,

jako jedyna domyśliła się prawdziwej przyczyny decyzji Agaty. –

Chcesz uciec przed Jankiem! – Bezlitośnie obnażyła jej

motywacje.

– Wcale nie... – W  pierwszym odruchu Agata próbowała temu

zaprzeczyć. Przez chwilę pożałowała nawet, że opowiedziała

przyjaciółkom historię z  tajemniczymi nocnymi wiadomościami,

których Janek nie chciał jej pokazać. Wiedziała, że przez to jego

akcje u dziewczyn mają jeszcze niższe noty niż u niej samej.

„Paranoja” – skarciła samą siebie i  uznała, że nie będzie nic

przed nimi ukrywać. On przecież na to nie zasługiwał.

– Zaangażowałaś się w ten związek bardziej, niż chciałaś, a po

tym, co się ostatnio wydarzyło, wiesz, że on nie jest tego wart –

kontynuowała Mirka. – Nabrałaś pewności, że z  tego nic nie

będzie, a  nie masz w  sobie tyle siły, aby to po prostu przerwać.

Chcesz więc uciec, schować się, aby w ramionach męża lizać rany.

– Mirka, nie musisz aż tak dosadnie. – Mimo że Ewka nie

popierała związku z  Jankiem, było jej żal Agaty, bo widziała

gołym okiem, jak mocno przeżywała jego oszustwo.


– Wszystkie macie rację. – Agata przestała zaprzeczać

oczywistym faktom. – Janek okazał się pomyłką, a  ja okazałam

się głupia i słaba jak cholera.

– Jesteś wrażliwa i  uczuciowa bardziej, niż chcesz się do tego

przyznać. – Niespodziewanie to Ewka pierwsza wyraziła

zrozumienie sytuacji. – Czy on wciąż cię nagabuje?

– Uparty jest, koniecznie chce mnie przekonać. Nie może pojąć,

że bez względu na to, co jeszcze powie, ja swoje wiem... – Agata

przycichła, mówienie o Janku jako o zdrajcy było dla niej bolesne.

– Boisz się, że ulegniesz jego naciskom?

– Tak. Ale jeszcze bardziej boję się nadejścia takiej chwili,

w której tak bardzo za nim zatęsknię, że sama do niego pobiegnę,

tracąc resztki szacunku do samej siebie.

– Naprawdę mogłabyś to zrobić? – Mirka niedowierzała. Dla

niej rozstania z  mężczyznami były tylko kolejnym etapem,

elementem gry. Traktowała je bardzo chłodno i  nigdy nie czyniła

z tego dramatu.

– Obawiam się, że jestem do tego zdolna. Rozum nie działa

w  tej sytuacji, bo przecież Janek okazał się podłym gnojem, a  ja

wciąż o nim myślę – ucichła.

Sztućce, którymi grzebała w  talerzu, odłożyła na bok

i  odetchnęła kilka razy bardzo głęboko, chroniąc się w  ten sposób

przed rozklejeniem. Już opłakała tę stratę i  nie zamierzała robić

tego ponownie. Jednak bycie twardą nie wychodziło jej dobrze.

– A ostrzegałam: „Tylko się nie zakochaj”! – Mirka była pewna,

że właśnie w tym należy szukać źródła kłopotów jej przyjaciółki.

– E, tam. Nie zakochałam się, tylko zauroczyłam jak

nastolatka. – Agata próbowała zbagatelizować swój problem. –


Zresztą, to jest historia, z którą prawie się uporałam.

– Ale czy to nie przesada, aby z powodu faceta rzucać wszystko

i  uciekać na drugi koniec świata? – Zdaniem Ewki to nie był

wystarczający powód.

– Mądrze mówisz. – Róża natychmiast się z nią zgodziła.

– A co ja tu takiego mam? Tylko was. Dzieci zabiorę, rodziców

będę odwiedzała, zostawiam jedynie nudną pracę bez perspektyw,

która za dziesięć lat zmieni mnie w panią Jadzię.

– No, ale my, nie żal ci zostawiać nas? – Determinacja Róży

w  walce o  zatrzymanie przyjaciółek blisko siebie była

rozczulająca.

– Żal, bardzo żal. Uwielbiam nasze spotkania, mądre i  głupie

rozmowy, kolacje, szybkie kawy w  mieście i  inteligentny

alkoholizm.

– Jeszcze tylko brakuje, żeby Leszek zabrał mi Różę i  zostanę

tu całkiem sama. – Taka wizja przyszłości nie była dla Ewki

krzepiąca.

– Bądź spokojna, ja nigdzie nie jadę, zwłaszcza teraz.

– I  bardzo dobrze. Teraz to tylko chuchać i  dmuchać na ciebie

trzeba! – Agata zaśmiała się trochę na siłę. – Nadal nie mogę

uwierzyć, że jesteś w ciąży. Całkiem szybko wam poszło.

– Też w to jeszcze nie do końca wierzę. Zwłaszcza po opowieści

tej dziewczyny, Renaty, co ją spotkaliśmy w klinice.

– A co będzie z tymi zarodkami, których nie wykorzystaliście?

– Mirka zaczęła sprzątać ze stołu.

– Wrócimy po nie, chcemy mieć więcej dzieci – dwoje, może

troje.
– I  już mamy powód, dla którego mogłabyś wyjechać –

konieczność kupienia większego mieszkania. Kiepsko widzę to

wasze rodzinne szczęście ściśnięte w  kawalerce. – Sama myśl

o takiej liczbie dzieci była dla Mirki przygnębiająca.

– Popieram Różę, dzieci trzeba mieć i  to lepiej więcej niż

mniej. Co ja bym teraz robiła i kim bym była bez moich córeczek?

Prawdopodobnie właśnie bym się rozwodziła.

– Ewka, coś ty! – Agata nie do końca zgadzała się z  takim

poglądem. – Przecież są też związki bezdzietne, a  mimo to

szczęśliwe. Rzadko, ale zdarzają się.

– Może. Ale ludzi musi coś ze sobą łączyć, niestety najczęściej

są to tylko dzieci. Fajnie, jeśli łączy wspólna pasja, praca. Fajnie,

jeśli łączy cokolwiek. – Trzecia lampka wina uderzyła Ewce do

głowy bardziej, niż to się działo zazwyczaj. Oczy lśniły jej

szklanym blaskiem, a  usta płonęły czerwienią. Stres, który

kumulował się w  niej przez kilka ostatnich tygodni, właśnie

znalazł swoje ujście. – Obawiam się, że mnie i  Sebastiana prócz

dzieci nie łączy już nic – dokończyła i  na pocieszenie dolała sobie

trunku.

– Przenosimy się na sofy! – zarządziła Mirka, biorąc ze sobą

tacę z  lodami. – Róża zajmuje fotel – powiedziała, kiedy znalazły

się w salonie. – Wysunę ci podnóżek.

Róża rozsiadła się wygodnie, a Mirka podała jej koc.

– Okryj się, robi się chłodno.

– Jak to miło jest być w  ciąży! – Róża uśmiechnęła się

w podziękowaniu.

– Zmienisz zdanie, gdy poczujesz pierwsze mdłości – straszyła

ją Agata. Tego wieczoru zarówno ona, jak i Ewka piły dużo więcej,
chcąc utopić w  alkoholu swoje problemy z  facetami. Tymczasem

wciąż o nich rozmawiały...

– Z  coraz większym trudem znoszę jego widok. Do szału

doprowadza mnie debilny wyraz jego twarzy, gdy lampi się

w monitor. Mam wtedy ochotę podejść i czymś go zdzielić, aby się

ocucił. Jestem pełna złości i  agresji, to jedyne uczucia, jakimi go

teraz darzę. – Słowa Ewki były jak lawina błota, która sunąc

powoli, niszczyła wszystko na swojej drodze. To, co było czyste

i  piękne, stało się brudne, szare i  bezużyteczne. – A  on – pełen

luz, nic go nie obchodzi. Chyba nawet nie wie, jak działa mi na

nerwy, a do tego te telefony.

– Jakie telefony? – zapytała Mirka.

– Wydzwania do mnie, gdy jestem w pracy, i zadaje idiotyczne

pytania. Absolutnie bez sensu, na przykład, kiedy wrócę albo czy

nie widziałam jego notesu.

– Może stara się coś naprawić? – Agata lubiła Sebastiana i  do

tej pory nie mogła uwierzyć, że tak bardzo się zmienił.

– Bzdura – obruszyła się Mirka, która z kolei nigdy za nim nie

przepadała. – Szlag go trafia, że radzisz sobie bez niego, że

pracujesz, dobrze wyglądasz i  jesteś zadowolona. Chce ci

przypomnieć, do kogo należysz i jak dużo mu zawdzięczasz.

– Właśnie. – Ewka myślała podobnie. – Wydaje mi się też, że

jest zazdrosny o mojego szefa.

– A ma powody? – Nagle wszystkie się ożywiły.

– Co wy, oszalałyście? To mój dawny kolega z  liceum, fajny

kumpel, ale nic z tych rzeczy, o których myślicie.

– Kto wie, jak to wszystko się potoczy, jeśli Sebastian w  porę

czegoś ze sobą nie zrobi? To nie byłby pierwszy przypadek


w historii, gdy mąż sam pcha żonę w ramiona innego.

– Dajcie spokój, nawet mi to do głowy nie przyszło. Myślę, co

mam robić z Sebastianem, skreślić go czy powalczyć znowu?

– Sebastian to jednak mąż – wtrąciła Róża. – Tego tak łatwo

nie skreślisz. Szkoda by było zniszczyć taką fajną rodzinę.

– Kiedyś, owszem, moja rodzina była fajna. Ale on nie podołał

tej sytuacji, rozstaniu, samotności, myślę, że to go przerosło.

I  teraz z  mojej rodziny zostały tylko zgliszcza. Nic nie mogę

zrobić, bo on jest jak ściana, nic do niego nie dociera.

– Odeślij go z  powrotem, przynajmniej będzie normalnie

zarabiał – poradziła Mirka.

– To nie rozwiąże problemu. – Agacie nie spodobał się ten

pomysł, Róży również nie.

– Wiem, że to głupie, ale też mi to przyszło do głowy –

przyznała Ewka. – Tyle, że to byłby koniec naszego małżeństwa.

– Jak to ktoś mądrze powiedział: „Uznanie związku

małżeńskiego za nierozerwalny to prowokacja do zbrodni”. – Dla

Mirki rozwód mógł stanowić rozwiązanie, zwłaszcza że Sebastian

nie był jej ulubieńcem.

– Postawię sprawę jasno – albo się jeszcze dogadamy, albo

rozstaniemy i będziemy żyć uczciwie.

– Uczciwie – powtórzyła Mirka. – To takie męczące.

– Nie zapominaj, że właśnie postanowiłaś dokładnie to samo –

przypomniała jej Agata.

– Nie zapomniałam. Skoro tak postanowiłam, to tak zrobię.

Mimo że wciąż uważam to za męczące.


Rozdział 32

Lidka, przybierając przed lustrem najdziwniejsze pozy,

mierzyła kolejną sukienkę, Tomek, leżąc na łóżku, z  podziwem

obserwował ten proces. Im dłużej z  nią był, tym bardziej

wydawała mu się piękna.

– Nie, to nie do wytrzymania, we wszystkim wyglądam grubo.

Przysięgam, że od poniedziałku przechodzę na dietę!

– Liluś, ani mi się waż! Wszystko masz idealne i  nie chcę

stracić żadnego centymetra twojego ciała.

Dziewczyna, pocieszona tymi słowami, uśmiechnęła się słodko.

– Tomuś, nie czaruj. Sam widzisz, że wszystko mnie opina.

– Opina, bo kupujesz za małe. To są ciuchy na kościste

szczapy. Jeśli chcesz, pójdziemy zaraz do miasta i  poszukamy

czegoś dla prawdziwej kobiety.

– Jasne, że chcę. – Podskoczyła z  radości, w  jednej chwili

zapominając, co ją przed chwilą trapiło. – A seksowną bieliznę na

wieczór też kupimy? – zapytała, całując go i  prosząco patrząc mu

w oczy.

– Z wielką przyjemnością. – Przystał na to ochoczo.

– A buciki?

– I buciki.

– Perfumki?

– Oj... – Spojrzał na nią, symulując zagniewanie.

– No, co? – Udała zawstydzoną i niewinnie spuściła wzrok.

– Będzie cię to kosztowało kilka bezsennych godzin tej nocy –

zagroził, gładząc ją palcem między piersiami.


– Z  wielką przyjemnością – powtórzyła po nim i  zrzuciwszy

z siebie zbyt małą sukienkę, przygniotła go nagim ciałem.

Do domu wrócili wieczorem, obładowani torbami.

– Kochanie, idź do pokoju i  poprzymierzaj sobie te łaszki, a  ja

oddzwonię do Agaty – poprosił, podając jej bagaż. – Dzwoniła do

mnie kilka razy, gdy byliśmy w mieście.

– Tylko nie rozmawiaj za długo, bo przegapisz najlepsze. –

Rzucając mu wymowne spojrzenie, pobiegła do sypialni.

Tomek dołączył do niej po upływie pół godziny, jeden rzut oka

na niego wystarczył Lidce, aby się domyśliła, że coś się zmieniło.

– Coś się stało? – Zaniepokoiła się i przerwała cudowny proces

przymierzania nowych ciuchów.

– Chyba tak...

– Jak to chyba?

– Naprawdę, Liluś, piękna jesteś...

– Tomek! – Patrząc na niego, miała złe przeczucia.

– Agata postanowiła przyjechać tu z  dziećmi – wyrzucił

z  siebie jednym tchem. – Uznała, że nie możemy dłużej żyć

osobno.

Lidce zmiękły kolana, a  iskierki w  oczach przygasły. Z  żalem

popatrzyła na swoje nowe sukienki rozrzucone na łóżku

i pomyślała, że to jest jej odprawa.

– Kiedy?

– Po feriach zimowych.

– Czyli mamy pół roku? – Usiadła, zapadając się w  starym

fotelu i z nutką nadziei w głosie zapytała: – A co ty na to?

– Zacząłem kręcić o  złych warunkach, dlatego dała mi te pół

roku – mówiąc to, nie patrzył Lidce w  oczy, wzrok utkwił gdzieś
za oknem, jakby nagle zachwycił go krajobraz.

Dobrze wiedział, czego ta młoda kobieta teraz oczekuje. Nie

dostała jednak zapewnień o  jego dozgonnej miłości ani o  tym, że

nic ich nigdy nie rozdzieli. Milczenie stało się niezręczne.

Wszystkie dotychczasowe „kocham cię” nagle straciły swoją moc.

Bez znaczenia było to, że jej pragnął bardziej, bawił się z  nią

lepiej i  czuł swobodniej, że seks był świeży, a  każdy dzień inny.

Rodzina była fundamentem, na którym oparł swoje życie i  mimo

że Lidce nigdy o tym nie wspomniał, nie zamierzał go niszczyć.

W  tej chwili Lidka uświadomiła sobie bolesną prawdę o  tym,

że w  takich układach pozycje żon zazwyczaj pozostają

nienaruszone.
Rozdział 33

Agata zostawiła auto na biurowym parkingu, lecz nie wysiadła

z  samochodu, tylko rozglądała się wokół. Chciała zobaczyć go

z daleka, nacieszyć oczy tym, za czym nieprzerwanie tęskniła, ale

nie dać mu satysfakcji i  nie zdradzić się z  tą tęsknotą. Myśli

o Janku nie opuszczały jej nawet na chwilę. Nieustannie dręczyło

ją pytanie, kim była tamta kobieta, która pisała do niego

w  środku nocy i  czy już wypełniła w  życiu Janka lukę, która

powstała, gdy Agata odeszła. Czy jego próby skontaktowania się

były wynikiem wyrzutów sumienia, a  może chciał tylko naprawić

swój nadszarpnięty wizerunek lojalnego faceta? A co, jeśli pragnął

tego kontaktu, bo naprawdę było mu bez Agaty źle i  tęsknił tak

rozpaczliwie, jak jej o tym pisał?

„Myślenie życzeniowe” – ostudzała swoje wyobrażenia. I wtedy

go zobaczyła. Szedł między samochodami w  kierunku wejścia do

budynku. Serce uderzało w  niej z  taką siłą, że bała się, aby nie

usłyszał tych uderzeń. Jednak usłyszał, bo nagle zatrzymał się,

rozejrzał i szybkim krokiem zaczął iść w kierunku jej samochodu.

Schyliła głowę, chcąc się ukryć, ale było już za późno. Drzwi jej

auta otworzyły się i  zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Janek

siedział obok niej.

– Nie wyjdę, zanim mnie nie wysłuchasz – powiedział

zdecydowanie, po czym demonstracyjnie sięgnął po pas i  głośnym

kliknięciem zatrzasnął go.

– To nie jest śmieszne, wyjdź! – Niełatwo jej jednak było

powstrzymać się od uśmiechu.


– Nie ma mowy. Specjalnie przyjechałem pół godziny

wcześniej, aby cię tu złapać.

Agata zatrzymała wzrok na przedniej szybie swojego auta.

Bała się spojrzeć w  stronę Janka, nie chciała, aby wyczytał z  jej

twarzy cokolwiek, co by dawało mu złudzenie, że mu wybaczyła.

– Nie odpowiadasz na moje telefony, nie odpisujesz na sms-y.

– Bo nie mamy już sobie nic do powiedzenia – odparła oschle.

– Powiem ci prawdę, kto do mnie pisał i dlaczego.

– Teraz? A  jak mi udowodnisz, że twoja prawda jest

prawdziwa?

– Wysłuchaj mnie, proszę.

– To mnie już nie interesuje – skłamała.

– Przysięgam ci na moje dzieci, że powiem najszczerszą

prawdę. – Agata na dźwięk tych słów raptownie odwróciła głowę

ku niemu. Nienawidziła przysięgania, zwłaszcza na dzieci. Po

pierwsze nie chciała, aby coś złego przydarzyło się jego dzieciom,

po drugie wiedziała, że jeśli jej teraz nie przekona, znienawidzi go

jeszcze bardziej niż dotychczas. – Przez dwa lata mieliśmy

opiekunkę do naszych córeczek – zaczął mówić mimo jej

sprzeciwu. – Kaśka po porodzie długo dochodziła do siebie, miała

głęboką depresję, której nawroty ma do dzisiaj. Zatrudniliśmy

więc studentkę pedagogiki, ale pożegnaliśmy ją pół roku temu. To

ona do mnie pisała. Nic mnie z nią nie łączy i nie łączyło, jedyne,

na co sobie pozwalałem, to że byłem dla niej miły, teraz wiem, że

za bardzo, bo ona zinterpretowała to zupełnie inaczej.

– Jak możesz przysięgać na życie własnych dzieci, a potem tak

kłamać? – Agata nie wytrzymała. – Posłuchaj tego, co mówisz,

a  zrozumiesz, jak naiwna jest ta historyjka. Dziewczyna, z  którą


nic cię nie łączyło i  z  którą od pół roku nie masz kontaktu, pisze

do ciebie w  środku nocy, bo akurat miała wizję, że jesteś poza

domem – złość Agaty narastała. – Między wami nie ma nic, ale

ona pisze takie rzeczy, których nie możesz mi pokazać nawet

wtedy, gdy wiesz, że to oznacza koniec między nami. Twoje

kłamstwa rażą mnie w  oczy, wynoś się! – W  tej chwili jedyne,

czego Agata żałowała, to to, że nie miała nadludzkiej siły, bo

chętnie sama wyciągnęłaby go z  tego samochodu, i  to razem

z fotelem.

– Więc wszystko, co mówiłaś o  swoim uczuciu do mnie, było

kłamstwem? – Janek zmienił taktykę. Niestety, nie przewidział

tego, że cierpliwość Agaty właśnie się wyczerpała. Nie była jedną

z  tych kobiet, które pozwoliłyby zrzucić na siebie winę za coś,

czego nie zrobiły. Janek był dla niej kłamcą i  właśnie tego się

trzymała. Wysiadła z  samochodu i  nie zamykając go, pobiegła

w  stronę wejścia do banku. W  windzie, stojąc w  tłumie

anonimowych ludzi, napisała wiadomość: „Niedługo staniesz mi

się całkiem obojętny, wtedy znowu będę mogła na ciebie patrzeć.

Do tego czasu trzymaj się z  daleka. Ale wystarczy jeszcze jedna

taka rozmowa, a znienawidzę cię na całe życie”.

Tego dnia nie było już mowy o  tym, aby Agata mogła skupić

się na pracy. Ciągle czuła na sobie jego spojrzenie. Kiedy się

uspokoiła, wbrew zdrowemu rozsądkowi znowu naszły ją

wspomnienia i  czułe myśli. Odganiała je, podsycając swoją złość,

przywołując argumenty świadczące przeciwko Jankowi, niestety

wszystko to było za mało, aby pozbyć się tęsknoty za jego dłońmi,

ustami, za nim.
Wieczorem, jakby mało miała dylematów, dopadło ją poczucie

straty czasu. Miała go niewiele, zaledwie pół roku, mogłaby je

spędzić w cudowny sposób z facetem, którego pragnie. Cóż z tego,

że nie jest dla niego tą pierwszą ani nawet tą drugą, że jest

właściwie nie wiadomo którą, przecież wkrótce i  tak wyjedzie,

ostatecznie zamykając ten rozdział. Pół nocy rozważała, czy

pozostać dumną za cenę utraty najbardziej namiętnej historii

swojego życia, czy zapomnieć o  górnolotnych uczuciach,

potraktować go przedmiotowo i  wziąć dla siebie to, co najlepsze.

Agata nie miała w sobie tyle odwagi, aby przyznać się przed sobą,

że te rozważania nie były niczym innym jak szukaniem

usprawiedliwienia, jakiegokolwiek powodu do tego, aby znowu być

przy nim. Bo pragnąc go tak mocno, nie dopuszczała do głosu

rozsądku.
Rozdział 34

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. W  wielu domach

czekano na przyjazd pracujących daleko mężów i ojców. Niektórzy

już wrócili, obładowani prezentami, inni, stęsknieni, wciąż byli

w drodze.

Żony, które od miesięcy nie widziały swoich mężów,

przygotowywały się na te spotkania w różnorodny sposób.

Mirka dopieszczała wygląd choinki i syna, ale najbardziej swój

własny. Odświeżona fryzura, wydepilowane ciało, kusząca

bielizna, wszystko po to, by Maciej poczuł, że jest w  domu i  że

żona za nim tęskniła. A  tęskniła tym bardziej, że od czterech

miesięcy nie była blisko z  mężczyzną. Ciągle poddawana

kuszącym propozycjom starych znajomych konsekwentnie

odmawiała spotkań. Niestety, każda kolejna odmowa przychodziła

jej coraz trudniej. Od paru dni zastanawiała się nawet, czy jej

przyrzeczenie zmiany nie było zbyt pochopne. Jej siła woli

zachwiała się jeszcze bardziej, gdy starzy znajomi przestali

dzwonić. Wtedy Mirka, przyzwyczajona do wiecznej adoracji,

stawała przed lustrem, zastanawiając się, czy przyczyna nie leży

przypadkiem w  zmianie jej wyglądu. Bardzo ją wtedy kusiło, aby

wyskoczyć na drinka i  przekonać się, czy ktoś się nią jeszcze

zainteresuje na tyle, aby zaproponować kolację ze śniadaniem.

Potrzebowała słów zachwytu dla swojej urody, uznania dla

inteligencji oraz zwierzęcego seksu – dla utrzymania się w formie,

zarówno fizycznej, jak i psychicznej.


Mirka coraz częściej zapominała o  powodzie swojej przemiany,

czas nadawał wspomnieniom tamtych dni coraz bardziej fałszywy

obraz. Przyjazd Macieja był dla niej pożądany, postanowiła skupić

się tylko na nim i  spędzić ze swoją rodziną najcudowniejsze

święta, jakie dotychczas mieli.

Róża również nerwowo oczekiwała spotkania z  Leszkiem.

Miała za sobą pierwszy, najbardziej ryzykowny trymestr ciąży.

Widziała już bijące serduszko swojego maleństwa i  nie mogła się

doczekać, kiedy on zobaczy dziecko. Jej kształty zaokrągliły się

i  mimo że mieściła się jeszcze w  swoje stare ubrania, już zaczęła

nosić ciążowe, chcąc obwieścić swój stan całemu światu.

Odmłodzona szalejącymi hormonami i  poczuciem szczęścia,

czekała na swojego męża w ich małym mieszkanku.

Agata wyglądała nie mniej pięknie. Szalejąca zima zmuszała

do chowania ciała pod warstwą nieforemnych ubrań, ale blask

oczu był nie do ukrycia. Ten blask pojawił się u  niej już

w październiku, gdy po przegranej walce z samą sobą zadzwoniła

do Janka i  kazała mu do siebie przyjść. Kochali się wtedy do

utraty tchu, prawie ze sobą nie rozmawiając. Nie chciała dłużej

przerabiać tematu jego wierności czy niewierności, każde z  nich

zostało przy własnej wersji zdarzeń. Postawiła mu wtedy tylko

jeden warunek. Gdy wychodził bladym świtem, ale zanim się

jeszcze pożegnał, zażądała:

– Nigdy więcej nie mów mi, że mnie kochasz.

Janek nie rozumiał, myślał dotychczas, że te magiczne słowa

pragnie słyszeć każda kobieta.

– Dlaczego, skoro to prawda?


– To, co nas łączy, to nie jest żadna miłość, to zwykła chemia.

Ty kochasz swoją żonę, a  ja swojego męża i  niech tak zostanie. –

Miała nadzieję, że te słowa go zabolą, świadomie próbowała go

ukarać. Liczyła również na to, że wkrótce sama w to uwierzy.

Ewka jako jedyna nie czekała na przyjazd męża. Jej mąż

wrócił kilka miesięcy temu, mieszkali pod jednym dachem

i  dzielili wspólną sypialnię, ale jeszcze nigdy nie byli tak daleko

od siebie. Jak się przekonała, zmniejszająca się między ludźmi

odległość nie zawsze oznaczała pogłębianie się ich bliskości.

Małżeństwo Ewki i Sebastiana znajdowało się w stanie daleko

posuniętego rozkładu, a  on wciąż nie odczuwał unoszącego się

między nimi fetoru. Wydawał się być całkiem zadowolony ze

swojego życia, podobało mu się, że żona nareszcie zaakceptowała

jego komputerowe hobby i przestała w nie ingerować.

Ewka absolutnie nie miała zamiaru pogodzić się z  faktem, że

ma męża, który do niczego się nie nadaje. Nie można było

powierzyć mu żadnej odpowiedzialnej funkcji, nie udawały mu się

nawet zwykłe zakupy. Wiecznie rozkojarzony, nigdy nie pamiętał,

po co wszedł do sklepu, o ile w ogóle pamiętał, aby do niego wejść

w drodze z pracy.

Nie zauważał postępów w  rehabilitacji córki, nie wiedział

o  niczym, co działo się w  życiu jego rodziny. Wszystkie rozmowy

z  nim kończyły się awanturą, a  każda minimalna, wymuszona

zmiana zachowania znikała po dwóch dniach.

Ewka już zdecydowała, że w ten sposób nie chce spędzić reszty

życia i w związku z tym postanowiła podjąć naprawdę ostateczną

próbę ratowania rodziny. Ze swoim zamiarem nie zdradziła się


nikomu, nawet przyjaciółkom. Uznała, że najlepiej będzie, jeśli

zrobi z tego świąteczną niespodziankę dla wszystkich.

W  chwili, gdy wyjmowała z  piekarnika złoty, pachnący

makowiec, zadzwonił telefon.

– Cześć, Ewuś, bardzo jesteś zajęta? – Usłyszała głos swojego

szefa.

– Raczej tak, sam wiesz, jutro wigilia, będę miała sporo gości.

– Nie wyrwiesz się na godzinkę?

– Jesteś w mieście?

– Tak, właśnie przyjechałem, ale nie mam wiele czasu.

– Po co dziś przyjeżdżałeś, przecież biuro mamy zamknięte? –

Milczenie Krzysztofa zdradziło jego zakłopotanie.

– Przyjechałem... No wiesz, święta i  w  ogóle... – jąkał się. –

Chciałem złożyć ci życzenia – wydusił z siebie.

– Jechałeś tylko po to? Wystarczyłoby zadzwonić, naprawdę.

– Wolałem osobiście, ale powinienem był cię uprzedzić,

przepraszam.

– Nic się nie stało, miło, że w ogóle o mnie pomyślałeś.

– No wiesz! – obruszył się. – Jak mógłbym nie pomyśleć?

– Daj mi godzinkę, ogarnę się i  ten chaos w  moim domu

i przyjadę, czekaj cierpliwie.

Do wskazanej przez Krzysztofa restauracji dojechała

taksówką. W  domu zostawiła córki klejące papierowy łańcuch na

choinkę i  męża oderwanego od rzeczywistości. Sala, w  której szef

na nią czekał, była pięknie udekorowana lśniącymi bombkami,

niestety prawie pusta. Siedział przy stoliku pod oknem. Gdy do

niego podeszła, Krzysztof wstał i  przywitał ją przyjacielskim

całusem w policzek.
– Wesołych świąt – powiedział, odsuwając jej krzesło. – A  to

dla ciebie, taki mały prezencik od Mikołaja. – I  położył na stole

przed nią pudełko owinięte w lśniący czerwony papier.

– Dziękuję, ale nie spodziewałam się ani ciebie, ani Mikołaja.

Niestety, ja dla ciebie nic nie mam. No, może za wyjątkiem tego. –

Z  torby wyjęła plastikowy pojemnik i  podała go Krzyśkowi. – To

makowiec, przed godziną wyjęty z pieca.

– Uwielbiam makowiec, dziękuję. – Obejmując pudełko

oburącz, trzymał je niczym cenną porcelanę. Popatrzył na Ewkę

z wdzięcznością.

Speszyło ją to dziwne, jak na jej gust zbyt śmiałe spojrzenie,

więc spuściła wzrok i  zajęła się rozpakowywaniem swojego

prezentu. Zastanawiała się, co kryje w  sobie. Pudełko było zbyt

duże i  ciężkie, aby mogło zawierać biżuterię, no chyba że dostała

koronę królowej angielskiej. Jednak pod warstwą szeleszczącej

czerwonej bibułki ujrzała cudowny, połyskujący głęboką czernią

aparat fotograficzny. Ostrożnie ujęła go w  dłonie i  z  zachwytem

oglądając z  każdej strony, powiedziała raczej dla zasady niż

z przekonania:

– Piękny, ale zbyt drogi, żebym mogła go przyjąć. Nie

powinnam...

– Jak najbardziej powinnaś – przerwał jej. – To podziękowanie

za te wszystkie odrobione za mnie prace domowe, za maturę, no

i w ogóle zasłużyłaś sobie.

– No, ale ja nic ci nie kupiłam...

– Bo ty zarabiasz za mało. – Roześmiał się. – Ustalmy, że to ja

będę od dawania prezentów, przecież i  tak nie mam na kogo

wydawać tego, co zarabiam.


– Twój argument jest słaby, ale nie będę się dłużej wzbraniała.

Za bardzo mi się ten aparat podoba! – przyznała szczerze

zachwycona.

– Pamiętam, że w szkole chodziłaś na warsztaty fotograficzne.

– Tak, po maturze też sporo się tym zajmowałam. Ale po

wypadku córki musiałam sprzedać cały sprzęt, który

gromadziłam latami. Potrzebowaliśmy pieniędzy. A  później to już

nie miałam na to czasu. – Znowu spojrzała do pudełka na lśniące

cacko. – Czuję, że teraz nadszedł czas, aby wrócić do fotografii.

Dwie godziny później Ewka i  Krzysztof nadal siedzieli przy

stoliku, rozmawiając i świetnie się przy tym bawiąc.

– Mówisz, że urządzasz wielką wigilię, zawsze tak robisz?

– Nie, ale ten rok jest szczególny. Po pierwsze dlatego, że moje

dwie przyjaciółki najprawdopodobniej wkrótce wyjadą z  kraju.

Nie wiadomo, kiedy znowu spotkamy się wszystkie razem. A  po

drugie, święta są doskonałą okazją do ostatecznego rozwiązania

moich małżeńskich problemów.

– A  mnie się zawsze wydawało, że jest to czas spokoju

i miłości.

– Zgadza się. Dlatego mam nadzieję, że Sebastian zachowa

spokój i przypomni sobie, co to jest miłość.

– Nic się nie zmieniło? – Krzysztof znał problem Sebastiana.

Po tym, jak zaproszony przez Ewkę zastał jej dom w  rozsypce,

a  niepełnosprawną córkę zatrzaśniętą na balkonie, uznała za

stosowne o  wszystkim mu opowiedzieć. I  opowiedziała. Szczerze,

tak jak przyjaciółkom.

– Samodzielnie to on niczego nie zmieni, głównie dlatego, że

wcale nie widzi problemu. Dlatego właśnie postanowiłam mu


pomóc, ale to już ostatni raz, kiedy wyciągam do niego rękę.

Przysięgam! – zagrzmiała stanowczo.

– Cóż, przykro mi. Lepiej niech uważa, bo mu ktoś kobietę

sprzątnie sprzed samego nosa – mówiąc to, uśmiechnął się jakoś

tak niejednoznacznie, że Ewka po raz kolejny tego wieczoru

poczuła się niepewnie.

Wtedy przypomniała się jej rozmowa z dziewczynami, w której

sugerowały, że kwestią czasu jest, kiedy Krzysztof zacznie ją

podrywać. Ewka uznała, że teraz jest doskonały moment, aby to

sobie z  Krzyśkiem wyjaśnić. Przełknęła kilka łyków wody

i żartobliwym tonem zagadnęła:

– Moje przyjaciółki doszukują się w  naszej znajomości

podtekstów romantycznych – zaskoczyła Krzysztofa otwartością,

z  jaką to powiedziała. – Ja ich absolutnie nie dostrzegam, mam

nadzieje, że ty również nie.

– Ewcia... – po chwili namysłu odezwał się ciepłym głosem. –

Jestem samotnym facetem i  nie tylko nie miałbym nic przeciwko

romansowi z  tobą, ale powiem szczerze, że byłbym nim

zachwycony. Czuję jednak, że nie jesteś zainteresowana, więc nie

naciskam. Szanuję twoją lojalność w  stosunku do rodziny i  nie

wezmę na swoje barki odpowiedzialności za jej ewentualny

rozpad.

Krzysztof koniuszkami palców dotknął jej dłoni leżącej na

stoliku. Nie odrywając od niej oczu, mówił dalej:

– Lubię twoje towarzystwo, bo czuję się przy tobie swobodny,

znamy się tak długo, że niczego nie musimy przed sobą udawać.

Przyjaźń z  tobą jest moim jedynym prawdziwym związkiem, co


uświadomiłem sobie całkiem niedawno. Za nic nie chciałbym jej

stracić.

Ewka wsłuchiwała się w  to wyznanie z  uwagą i  bardzo się jej

zrobiło żal Krzysztofa.

– Doceniam to, Krzysiu, że nie stosujesz wobec mnie żadnych

męskich sztuczek, jesteś prawdziwym przyjacielem. Wiesz,

u  mnie nie ma takiej opcji, żebym weszła w  drugi związek, nie

kończąc pierwszego.

– No tak, wzorowa jak zawsze.

– Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy.

Ewka uznała sprawę za zamkniętą, Krzysztof nie do końca.

Światełkiem w  tunelu były dla niego jej problemy z  mężem. Miał

tylko skrytą nadzieję, że to światełko nie oznacza nadjeżdżającego

pociągu.

Gdy wyszli z  restauracji, panowała ciemność i  padał gęsty

śnieg. Mimo późnej godziny ulice były pełne ludzi biegających

w pośpiechu, dźwigających przeróżne pakunki i choinki. Kolorowe

wystawy sklepów oświetlały im twarze.

– Wrócę do domu spacerem – postanowiła Ewka. – Chcę

nacieszyć oczy widokiem śniegu i tych zabieganych ludzi.

– Odprowadzę cię. Na osiedlach o  tej porze bywa

niebezpiecznie, a  ty niesiesz ze sobą całkiem niezły sprzęt. –

Śmiejąc się basem, wprawił w  drgania cząsteczki zmarzniętego

powietrza. Złapał Ewkę za ukrytą w  rękawiczce dłoń i  wsunął ją

sobie pod ramię. – Trzymaj się mnie, może być ślisko.

Odprowadził ją pod dom, po czym jeszcze raz złożyli sobie

życzenia i rozstali się.


– I  dziękuję za ten wspaniały prezent – krzyknęła, gdy się

oddalał.

Próg mieszkania przekroczyła w  doskonałym świątecznym

nastroju, z  silnym postanowieniem, że cokolwiek się zdarzy, nie

pozwoli się z niego wytrącić.

Pochwaliła córki za piękne przystrojenie choinki i  poprosiła

Sebastiana, aby w końcu zabił pływającego w wannie karpia.

– Tak, kochanie, zaraz – usłyszała standardową odpowiedź.

– Jest późno, muszę go przygotować, bo mam zamiar zaraz się

położyć. – Sebastian na chwilę odwrócił głowę w jej kierunku.

– Wychodziłaś? – zapytał, widząc ją w płaszczu.

Zignorowała jego krótkotrwałe zainteresowanie i powtórzyła:

– Czekam na karpia.

– Tak, kochanie, zaraz.

Kiedy dwie godziny później kładła się do łóżka, karp nadal

cieszył się życiem. „Może jak wejdzie do wanny, to go zauważy?” –

zastanawiała się. – „A  może nie? Biedny karp, mam nadzieję, że

lubi mydło” – i z czystym sumieniem, po niewykonanej egzekucji,

zasnęła.
Rozdział 35

W  wigilijny poranek Różę obudziły odgłosy dochodzące

z kuchni.

– Jak dobrze być w  domu – usłyszała, gdy na wpół śpiąca

przekroczyła jej próg. Leszek, wesoły jak skowronek,

przygotowywał śniadanie. – Spać we własnym łóżku, przykryć się

własną kołdrą i  przytulić się do żony, też własnej. I  do jej

pięknego brzuszka oczywiście. – Ucałował Różę w  policzek, który

nadstawiła, po czym wrócił do rozkrajania chrupiących bułeczek.

Świeże masło, które na nich rozsmarowywał, roztapiało się pod

wpływem ciepła. Połączenie tych zapachów cudownie pieściło

zmysł powonienia.

Róża usiadła na twardym stołku, nie bardzo jeszcze wiedząc,

co się dzieje.

– Człowiek tylu rzeczy nie docenia, takich zwykłych,

codziennych jak te bułki na przykład, prawda, kochanie? –

Ćwierkanie Leszka nie ustawało. – „Ludzie z  reguły nie wiedzą,

że są szczęśliwi, wiedzą tylko, kiedy byli szczęśliwi” – przytoczył

stwierdzenie, które gdzieś kiedyś wyczytał. – A  ja tam wiem, że

jestem. Mam ciebie, swoje miejsce na ziemi, a  już wkrótce nasze

maleństwo...

– Lesiu... – Zamroczenie Róży ustępowało. Kiedy odzyskała

ostrość widzenia, zauważyła, że kuchenny stół jest zastawiony

jedzeniem na co najmniej dziesięć osób. – Lesiu... – powtórzyła

głośniej.

– Tak, kochanie?
– Co ty robisz, Lesiu?

– Jestem w domu, przygotowuję nam śniadanie.

– Czy ktoś ma jeszcze przyjść? – Wymownie spojrzała na stół.

– Na przykład chór kościelny?

– Nie, kochanie. – Zaśmiał się i  rozkładając ręce na boki,

oznajmił: – To wszystko dla ciebie, nie wiem, na co masz ochotę,

ciężarne kobiety słyną ze swoich zachcianek. Może jajeczko na

miękko? – Podsunął żonie miseczkę z  jajkami. Ona przecząco

pokręciła głową. – No to twarożek ze szczypiorkiem? – Odstawił

go po identycznej reakcji. – Naleśnika? – Również odłożył. –

Bułeczki z serkiem? Też nie? – zmartwił się.

– Lesiu! – Róża poderwała się gwałtownie. – Niedobrze mi! –

zawołała do niego, wybiegając z kuchni.

Wróciła po kilku minutach, blada i  z  podkrążonymi oczami.

Leszek popatrzył na nią z politowaniem.

– Jesteś urocza – westchnął i pomógł jej usiąść. – Właśnie tak

to sobie wyobrażałem.

– Zrób mi herbaty, proszę.

– Już zrobiona, z cytryną, tak jak lubisz.

Po kilku łykach odzyskała lepszą formę i  zaczęła się

uśmiechać.

– Już ci lepiej. – Leszek zauważył zmianę.

– Tak. I właśnie przypomniał mi się mój sen.

– Słyszałem, że śmiałaś się w nocy. Myślałem, że się obudziłaś,

ale ty spałaś i śmiałaś się na głos. Co ci się śniło?

– Sama nie wiem, skąd mi się to bierze, ale kilka razy miałam

już takie sny, że śmiejąc się z nich, po prostu się budziłam. Dzisiaj

przyśniła mi się koleżanka z  pracy. Spotkałyśmy się gdzieś


przypadkiem i  zapytałam ją, jak się miewa jej córeczka, bo ta

mała bardzo często choruje.

– No i co?

– A ona mi na to, że niestety znowu jest chora. Tym razem ma

zapalenie dziury w  dupie. – Oboje parsknęli dzikim śmiechem.

Leszek z  trudem powstrzymywał się przed wypluciem zawartości

swoich ust.

– Zwariowałaś! – Dławił się. – Chcesz mnie zabić?

– No co, właśnie tak mi się śniło! – Ona też rechotała,

dokładnie tak jak nocą przez sen.

– Ale skąd taki tekst? Przecież nie ma takiej choroby? – Starał

się uspokoić.

– A koń, który ładuje ci swój zad na kolana, to niby jest?

– Co? – Nie znając jeszcze dalszego ciągu tej historii, Leszek

już poddał się nowej fali rozbawienia. Róża mu wtórowała.

– To mi się śniło kilka dni temu. – Chwyciła się za bok,

w  którym poczuła kłucie i  kontynuowała: – Usiadłam sobie na

ławce na Starym Rynku, a obok stał powóz zaprzężony w jednego,

ale ogromnego czarnego konia. Nagle patrzę, a  koń wypina się

z  uprzęży i  swoim wielkim, okrągłym zadem siada obok mnie.

Ogon przytrzymał sobie z  boku tak, jak robią to kobiety ze

spódnicami. Ale chyba było mu za twardo, bo po chwili zaczął ten

zad pchać na moje kolana... – Róża płakała od tego wspomnienia,

Leszek ledwo utrzymywał się na stołku. – Koń, dwa razy wyższy

niż ja, usiadł mi na kolanach, podkurczając swoje kopytka... –

Całe jej ciało drżało z rozbawienia.

Długo dławili się śmiechem, ciągle od nowa wyobrażając sobie

te sceny.
– Pamiętasz jeszcze jakiś sen? – zapytał, gdy jego oddech

doszedł już do względnej równowagi.

– Pamiętam o rybach.

– Opowiadaj, to lepsze niż YouTube. – Wgryzając się

w kanapkę, z zaciekawieniem czekał na kolejną opowieść.

– To było jakoś tak... Byliśmy nad rzeką u  mojej babci i  ty

złowiłeś ogromną rybę. Wyglądała jak karp, ale była wielka jak

delfin.

– Delfin to nie ryba – pochwalił się swoją szkolną wiedzą.

– Nie czepiaj się, tylko słuchaj. I  jak ją wyjąłeś z  wody, to

przyszli do nas faceci w  czerni, no wiesz, ci z  filmu. – Leszek

skinął głową na znak, że wie, o  kim mowa. – Powiedzieli, że są

przedstawicielami Księgi Rekordów Guinnessa i  chcą umieścić tę

rybę wśród rekordów, bo jest największym okazem tego gatunku.

Byłbyś sławny. Niestety ty zdążyłeś obciąć jej łeb, przez co

znacznie ją skróciłeś i  nie nadawała się już do księgi. Faceci

w czerni strasznie się wkurzyli.

Leszek wyszczerzył zęby oklejone resztkami twarożku ze

szczypiorkiem. Wyglądał komicznie, jakby nagle stracił połowę

uzębienia. Róża, patrząc na to, znowu zaczęła się śmiać, a  on,

widząc, jak ona się zanosi, również nie mógł nad sobą zapanować.

Zarażali się tą radością tak długo, aż rozbolały ich mięśnie

twarzy, a w piersiach zabrakło tchu.

– Myślę, że nasze maleństwo będzie niezłym dowcipnisiem. –

Gdy odzyskał mowę, podsumował dumny i  pewny, że to właśnie

jego zasługa.
Rozdział 36

Przygotowania do uroczystej wigilijnej kolacji Ewka zaczęła

wczesnym rankiem. Do stołu miało zasiąść szesnaście osób, a ona

chciała, aby wszystko wypadło perfekcyjnie. Chociaż podzieliły się

z  dziewczynami gotowaniem, to jej i  tak przypadło do zrobienia

najwięcej.

W  chwili, gdy zaczęli schodzić się goście, stół był nakryty,

prezenty leżały pod choinką, a  cała rodzina, ubrana świątecznie,

wyglądała na szczęśliwą jak z katalogu Ikea.

W  harmiderze życzeń i  powitań nikt nawet nie zauważył, że

Ewka i Sebastian ze sobą nie rozmawiają.

– Ciociu, ale tu pachnie – zachwycał się Rafałek. – Mama

powiedziała, żebym u  ciebie dużo jadł, bo jak wyjedziemy do

Norwegii, to takiego dobrego jedzenia tam nie będzie. – Ewka

ucałowała rozgadanego malca.

– Nic się nie martw, skarbie, jeśli zatęsknisz za moim ciastem,

natychmiast je dla ciebie upiekę i ci przyślę – obiecała.

– Mama mówiła...

– Rafałku... – Mirka przerwała synowi – nie zagaduj teraz

cioci, bo widzisz, jaka jest zajęta. Zaraz usiądziemy do stołu, to

porozmawiamy, a  teraz idź do dzieci. – Mały bez sprzeciwu

wyszedł z kuchni.

Agata przyniosła wielki półmisek karpia w galarecie.

– Mamy tylko dwie godziny – powiedziała, odwijając go z  folii.

– W domu czeka nas druga wigilia, z rodzicami.


– My w  tym roku będziemy u  rodziców Leszka. – Róża weszła

do kuchni. – Zgadnijcie, dlaczego nie u  moich? – Pytanie było

retoryczne i  podszyte oczywistym żalem. Wszyscy znali konflikt,

jaki powstał między Różą a  jej ojcem w  chwili, gdy zdecydowała

się na zapłodnienie in vitro. Starzec okazał się zatwardziały

w  swojej złości na córkę tak bardzo, że zakazał jej przyjazdu do

rodzinnego domu nawet w takim dniu jak ten.

– Siadamy do stołu! – Zaproszenie Sebastiana zapobiegło

rozwinięciu smutnego nastroju. – Wezmę wazę z barszczem, a wy

wołajcie dzieciaki.

– Rodzice gotowi? – Po raz pierwszy tego dnia Ewka zwróciła

się bezpośrednio do męża. Starała się, aby jej głos zabrzmiał

swobodnie, co jej się nieźle udało.

– Oczywiście, kochanie, już siedzą przy stole. – Sebastian był

w wyjątkowo dobrym humorze i nawet przypominał trochę faceta,

którym był kiedyś. Miło było patrzeć, jak ze wszystkimi rozmawia,

jak troskliwie ustawia wózek Anetki, aby było jej przy stole

wygodnie. Przyglądając się temu, Ewka przez moment zawahała

się, czy sposób, w  jaki zamierzała dziś zmierzyć się z  problemem

męża, nie jest zbyt surowy. Nie chciała go przecież skrzywdzić,

a tylko zmusić do myślenia.

– Czekamy tylko na ciebie, Ewuś. – Usłyszała głos matki.

Po podzieleniu się opłatkiem i  wymianie mniej lub bardziej

realnych życzeń, wszyscy zasiedli do barszczu z  uszkami. Piękna

jak co roku naturalna choinka, którą Ewka z  trudem

przytaszczyła do domu, zachwycała swoim blaskiem i  zapachem.

W  tle rozmów przy stole słychać było dziecięcy zespół, który

śpiewał o narodzeniu Chrystusa.


– Wiesz, Ewa, może nie powinnam mówić tego głośno... –

zwróciła się do niej wyraźnie zakłopotana teściowa – ale w waszej

wannie pływa żywy karp. Czy nie powinien być na stole?

Ewka podniosła oczy znad talerza i  wymownie wlepiając je

w męża, powiedziała:

– Niech mama zapyta o to swojego syna, on wie najlepiej.

– Mogłaś mi przypomnieć! – Sebastian udawał, że żartuje, ale

jego uśmiech nie był szczery.

– Synu, jak mogłeś zapomnieć zabić karpia? W głowie mi się to

nie mieści. – Raczej małomówny ojciec Sebastiana nie krył

oburzenia. – To nie do pomyślenia, wstyd!

– Ale na szczęście Agata przyniosła karpia w  galarecie, więc

tradycja uratowana. – Ewka uznała, że to jeszcze nie czas na

pogrążenie męża. Z  tym należało się wstrzymać co najmniej do

chwili, kiedy wszyscy się najedzą i  otworzą swoje prezenty.

Tradycja przede wszystkim.

Atmosfera znowu zrobiła się świąteczna. Agata i  Mirka

opowiadały o  planach wyjazdu, Leszek z  dumą pokazywał

każdemu po kolei zdjęcie maleństwa, Sebastian przekonywał

swojego ojca, że nie udziela już prywatnych lekcji muzyki, gdyż

brakuje na nie chętnych.

– Teraz dzieciaki, zamiast grać na instrumentach, grają w gry

video, takie czasy nastały. – Udawał, że nad tym ubolewa.

Nerwowe kręcenie się najmłodszych przy stole przypomniało

Ewce, że nadszedł czas na prezenty.

– Zanim dzieci rozdadzą to, co Mikołaj zostawił pod choinką –

Ewka postanowiła ich dłużej nie męczyć – chciałabym pierwszy

prezent wręczyć sama.


Wydostała się zza stołu i podeszła do choinki. Oczy wszystkich

skierowały się na nią. Stojąc przy świątecznym drzewku

z  wielkim pudłem owiniętym grubą wstążką, z  trudem ukrywała

wzruszenie. Zamrugała oczami na tyle prędko, aby osuszyć

kręcącą się w nich łzę.

– Za dzielność, wytrwałość i  odwagę – mówiła powoli

i wyraźnie. – Dla mojej niesamowitej córki. – Jej wzrok zatrzymał

się na Anetce.

– Mamo, nie płacz – poprosiła bardzo przejęta dziewczynka.

Ewka wyciągnęła przed siebie ręce z pudełkiem.

– Kochanie, to dla ciebie. Proszę, podejdź.

Na te słowa wszyscy bez wyjątku zamarli w  bezruchu. Przez

bardzo krótką chwilę mogło się wydawać, że matka okrutnie

żartuje sobie ze swojego dziecka, ale jej spojrzenie, pełne miłości

i  troski, przeczyło temu. Anetka z  wymalowanym na twarzy

najwyższym skupieniem wsparła się na poręczach wózka

i ostrożnie dźwignęła ciało nad siedzisko. Wolniutko, jak na filmie

oglądanym klatka po klatce, wysunęła przed siebie jedną nogę,

potem drugą. Nikt nawet nie mrugnął, obserwując jej ruchy. Gdy

obie stopy dziewczynki dotknęły podłogi, z  niemałym wysiłkiem

uniosła się jeszcze wyżej i  chwytając równowagę, wyprostowała

się. Na uginających się nogach zrobiła pierwszy krok, drugi był

już bardziej pewny, a  trzeci stabilny i  silny. Ewka, gotowa

w  każdej chwili rzucić się swojemu dziecku na pomoc, dodawała

jej otuchy uśmiechem pełnym podziwu. Po kilku kolejnych

pięknych, najwspanialszych krokach Anetka dotarła do celu,

chwyciła w  dłonie pudło ze wstążką i  popatrzyła mamie prosto

w  twarz. Wymieniły się spojrzeniami, którymi powiedziały sobie


wszystko. Dopiero wtedy Ewka wzięła córkę pod ramię i  lekko

przytrzymując, pomogła jej wrócić na miejsce. Dziewczynka

odetchnęła z  ulgą, a  wraz z  nią cała reszta zgromadzonych wokół

stołu.

Skupienie na jej twarzy zastąpił promienny uśmiech, jaki mają

tylko zwycięzcy. Jako pierwszy, ciągle nie dowierzając własnym

oczom, podszedł do niej Sebastian.

– Córeczka moja kochana – zawołał, wytrącając innych

z  osłupienia. – Zrobiłaś to, udało ci się, jestem taki z  ciebie

dumny!

– Anetko, skarbie! – Nagle babcie, dziadek i  wszystkie ciocie

z  wujkami obstąpili ją szczelnie, zasypując lawiną pocałunków,

uścisków i gratulacji.

Ewka, stojąc z  boku, obserwowała wszystko przepełniona

radością, jakiej nie czuła już od dawna.

Kiedy sześć lat temu lekarze oznajmili, że ich wówczas

trzyletnia córeczka nigdy nie stanie na własnych nogach, Ewka

przeżyła załamanie nerwowe. Szybko się jednak pozbierała

i  stanęła do nierównej walki. Zmuszając swoje dziecko do

nadludzkiego czasami wysiłku, ani razu nie zwątpiła. Nauczyła

się ignorować jej łzy i złość, bunt i gniew. Zaparła się i wiedziała,

że jeśli trzeba będzie, poświęci temu całe życie. I  sporą część

poświęciła – pasje, plany zawodowe, życie towarzyskie, a  może

nawet małżeństwo. Ale patrząc dziś na te kilka kroków swojej

córki, nie miała najmniejszej wątpliwości, że było warto.

– Mamo, bardzo ciężkie to pudełko, mogę otworzyć? – zapytała

Anetka, gdy minęły pierwsze objawy euforii i  wszyscy usiedli na

swoich miejscach.
– Oczywiście, kochanie, to twój prezent.

Świąteczny papier, z  entuzjazmem zrywany z  pudła, fruwał

nad głową dziewczynki. Bardzo szybko dotarła do wnętrza

i  wyjęła z  niego piękne sportowe buty na kółkach. Lekka

konsternacja ogarnęła zwłaszcza dziadków, ale Ewka natychmiast

odparła:

– Niech mi tylko ktoś powie, że ona za dwa lata nie będzie na

nich jeździć! – Groźnie spojrzała na teściów.

– Już nigdy w  ciebie nie zwątpię – obiecał ojciec Sebastiana,

pokazując w  uśmiechu równy szereg niedawno wstawionych

zębów.

– Trzymam cię za słowo, tato. Jeszcze dziś będziesz miał

okazję to udowodnić.

Dzieci zajęły się rozdawaniem prezentów, Sebastian przyniósł

świeżo zaparzoną kawę i nowe nakrycia.

– Sebastian, czy ty naprawdę nie wiedziałeś o  postępach

Anetki? – Dopiero teraz, gdy emocje nieco opadły, Leszek zwrócił

uwagę na jego zachowanie. – Wydawało mi się, że byłeś

zaskoczony tak samo jak my.

– Moje dziewczyny nie zdradziły się ani słowem – wytłumaczył

się.

– To nie uczestniczyłeś w  rehabilitacjach? Przecież Ewka

ciągle na nie jeździ, nie pomagałeś jej w  tym? – Mirka udawała

zdziwioną, chociaż bardzo dobrze wiedziała, że Sebastian w  te

zajęcia, tak jak w nic innego, nie angażował się wcale.

– No... Ćwiczyłem z  nią w  domu – skłamał, unikając wzroku

żony.
– Tak, a kiedy ostatnio? – Mirka dalej przypierała go do muru.

Jej niechęć do niego była jak najbardziej odwzajemniona.

– A co, kronikę jakąś prowadzisz?

– Po prostu wiem, że zaniedbałeś to tak jak wszystko inne,

więc nie przypisuj sobie nie swoich zasług.

Rodzice Sebastiana spojrzeli na Mirkę, potem na syna

i  synową. Właśnie poczuli, że są w  tym towarzystwie jedynymi

osobami, które nie wiedzą czegoś, co wiedzieć powinni.

– Halo, dzieciaki – zawołała Ewka i swoim zwyczajem klasnęła

w  dłonie, by zwrócić na siebie ich uwagę. – W  pokoju Sylwii

przygotowałam dla was słodkie przekąski. Zabierzcie prezenty

i idźcie sprawdzić, co też tam jest.

Rozbawiona gromadka, zostawiając po sobie bałagan

z kolorowego papieru i wstążek, szturmem rzuciła się do wyjścia.

Ewka podeszła do komody i  z  pierwszej szuflady wyjęła

papierową teczkę, po czym ponownie wróciła do stołu i  stojąc,

przemówiła prawie jak na przedwyborczym wiecu:

– Moi kochani, mam nadzieję, że wybaczycie mi, że robię to

w  Wigilię, ale rzadko kiedy wszystkie najważniejsze osoby

w moim życiu spotykają się przy jednym stole. A bardzo mi zależy

na tym, abyśmy byli przy tym razem. – Goście uświadomili sobie,

że właśnie w  tym momencie skończyła się tegoroczna Wigilia. –

Zwykło się uważać, że prania rodzinnych brudów dokonuje się za

zamkniętymi drzwiami. Być może, ale to nie zawsze skutkuje...

Blask choinki jakoś dziwnie przygasł, świąteczny nastrój

przepadł. Ewka, dobrze przygotowana na to przemówienie,

wydawała się być pozbawiona jakichkolwiek emocji, czego nie

można było powiedzieć o  jej mężu. Sebastian sprawiał wrażenie,


jakby za chwilę miał ześlizgnąć się z  krzesła prosto pod stół,

a najważniejszego przecież jeszcze nie usłyszał.

– Sprawa, o  której chcę was poinformować – kontynuowała

Ewka – dotyczy mnie i Sebastiana. Nie wszyscy jeszcze wiecie, że

nasze małżeństwo się rozpada.

Ostatnie słowa wywarły poruszenie głównie teściów Ewki, ale

główny bohater również wydawał się być niezorientowany

w  temacie. „Przecież było tak miło, zwłaszcza dzisiaj” – myślał.

W  żadnym wypadku nie sądził, że niezabicie jakiejś durnej ryby

może stanowić zagrożenie dla ich małżeństwa.

Ewka w  skrócie opowiedziała kilka anegdot z  ostatnich

miesięcy ich życia. Oczy słuchaczy wytrzeszczały się coraz

bardziej, a  niedowierzanie nawet tych wcześniej wtajemniczonych

przerastało możliwości ich wyobraźni. I  znowu Sebastian był

zaskoczony. Słuchając tych mrocznych opowieści swojej żony, nie

miał pewności, czy aby na pewno o nim jest mowa.

Kilka razy chciał zaprotestować, ale poczucie, że jest sam

przeciwko nim wszystkim, sprawiło, że w  milczeniu przyjmował

kolejne ciosy.

– Wcale żeśmy z  dziewczynkami nie ukrywały postępów

Anetki, Sebastian po prostu nic nie widzi. Sześć godzin śpi, cztery

pracuje, najwyżej dwie spędza na dojazdach, w  łazience i  przy

posiłkach. Pozostałą część swojego czasu spędza przy komputerze.

Sami widzieliście karpia w  wannie. Nie znalazł nawet dwóch

minut, aby go zabić. Tak bardzo zobojętnieliśmy na siebie, że

nawet się nie kłócimy, on nie ma na to czasu, a ja nie widzę sensu.

– Nie możecie po prostu wyrzucić tego diabła? – Matka

Sebastiana była zdenerwowana. – Kiedyś nie było komputerów


i nie było takich kłopotów.

– To za mało, mamo. Twój syn jest chory i potrzebuje fachowej

pomocy.

– Nie przesadzaj! – Tego Sebastian już nie mógł tolerować. –

Może rzeczywiście zagalopowałem się, ale nie jestem od niczego

uzależniony. Mam swój własny rozum i dam sobie z tym radę.

– Próbowałam z  tobą rozmawiać, najpierw się o  to kłóciliśmy,

później mnie ignorowałeś. Dłużej nie będę tego ciągnąć – Ewka

mówiła spokojnie i  bardzo stanowczo, widać było, że weszła na

drogę, która prowadzi tylko w jedną stronę.

– Co to znaczy? – Wypieki na jego policzkach zdradzały stan

emocjonalny, w jakim się znajdował.

– Właśnie dlatego chciałam, abyście byli przy tym wszyscy.

Potrzebuję świadków decyzji, którą mój mąż dziś podejmie. –

Otworzyła teczkę leżącą na stole. Kilka kartek spiętych

spinaczem ujęła w  jedną rękę, podobny plik wzięła w  drugą. –

Robię to w  obronie naszej rodziny – zwróciła się do Sebastiana. –

Cokolwiek zdecydujesz, będzie to lepsze niż stan, który mamy

teraz.

– Strasznie jestem ciekaw, co też wspaniałego wymyśliłaś –

zadrwił z krzywym grymasem na twarzy.

W  tym momencie najchętniej wstałby i  opuścił towarzystwo,

ale zgromadzeni wokół stołu skutecznie ochłodzili jego

temperament. Zwłaszcza ojciec, mocno marszcząc brwi,

przyglądał mu się czujnie.

– W  ten sposób zwracasz się do żony? Rzeczywiście coś się

z tobą stało, nie poznaję cię – skarcił syna.


– To jest – Ewka uniosła jeden plik papierów – skierowanie na

leczenie w specjalistycznej klinice. Miejsce masz zagwarantowane

od drugiego stycznia, niestety ponad dwieście kilometrów od

domu, będziesz tam przebywał aż do wyleczenia. Rodzina będzie

mogła cię odwiedzać, ale ty nie będziesz mógł opuszczać ośrodka,

przynajmniej w  pierwszej fazie leczenia. – Sebastian wyglądał

tak, jakby za długo przebywał na mrozie, twarz w  kolorze

świątecznej purpury znieruchomiała mu całkowicie.

– A  co masz w  drugiej ręce, nakaz egzekucji? – Próbował

udawać, że go to nie poruszyło. – Wobec tego wybieram drugą

propozycję, bo na pewno nie pozwolę zamknąć się z  jakimiś

ćpunami.

Przyjaciółki Ewki podziwiały jej stalowe nerwy. Chyba nawet

one denerwowały się bardziej, co było trudne do wytłumaczenia.

Mężowie przyjaciółek myśleli z  ulgą: „Jakie to szczęście, że nie

z nią się ożeniłem”.

Ewka uniosła drugi plik dokumentów.

– To jest pozew rozwodowy. – Cała krew nagromadzona

dotychczas w  twarzy Sebastiana nagle gdzieś spłynęła, bo zrobił

się blady jak przysłowiowa ściana. – Został sporządzony przez

adwokata, zawiera warunki podziału majątku i  opieki nad

dziećmi. I  nie łudź się, że blefuję, za dużo mnie to wszystko

kosztuje. – Patrzyła na męża w wyczekiwaniu, ale on w tej chwili

nie był w stanie zabrać głosu.

– Rozwód? – Za to teściowa nie omieszkała tego zrobić. – Ewa,

to chyba przesada. Uważam, że postępujesz zbyt pochopnie.

– Drugiego stycznia albo odprowadzę cię na pociąg, którym

pojedziesz na leczenie, albo pójdę do sądu i  zostawię tam te


dokumenty. Wybór należy do ciebie, ja zrobiłam, co mogłam,

i  mam nadzieję, że wszyscy to rozumiecie. – Skończywszy swoją

mowę, usiadła i dopiero teraz wyglądała, jakby ktoś spuścił z niej

powietrze.

– My się już pożegnamy. – Tomek przerwał tę krępującą ciszę.

– Zabierzemy się z  Leszkiem i  Różą, w  domu czeka nas kolejna

Wigilia. Pewnie rodzice nie zapewnią nam aż tylu emocji, ale

mimo to powinniśmy z  nimi być. – Nie mógł się powstrzymać

przed uszczypliwym komentarzem, za co oberwał od żony

dotkliwego kopniaka w kostkę.

– Na nas też już pora. – Maciej wstał od stołu, a  zaraz za nim

Mirka.

Przy drzwiach Ewka szeptem przepraszała ich za te

niecodzienne wrażenia.

– Nami nie musisz się przejmować, Ewuś – pocieszała ją

Mirka. – To była naprawdę ekscytująca kolacja. Dziś trudno jest

kogokolwiek zaskoczyć prezentem: komórki, kosmetyki, nikogo to

nie dziwi. A  tobie udało się męża zaskoczyć. – Wyglądała na

rozbawioną. – Mam nadzieję, że to doceni.

– Uważacie, że przesadziłam, tak?

– Rozegrałaś to perfekcyjnie – Agata również starała się dodać

jej otuchy. – My wiemy, że traktujesz to poważnie i  że nic innego

zrobić nie mogłaś.

– Jesteś mądrą babką i  z  pewnością wiesz, co robisz. – Róża

objęła ją troskliwie. – Trzeba ratować chłopinę, zanim zmarnuje

sobie życie.

Mężczyźni wychodzili w milczeniu, trudno im było opowiedzieć

się po którejkolwiek ze stron. Ale Ewka nie oczekiwała tego,


rozumiała ich niezręczne położenie, wszyscy przecież znali się od

lat.

Tego wieczoru Sebastian nie rozmawiał już z  nikim. Przed

północą wyszedł na pasterkę, zaznaczając, że chce być sam. Nie

dotarł jednak do kościoła, snuł się pustymi ulicami, zastanawiając

się, co robić dalej. Coś jednak do niego dotarło. W  jego

małżeństwie musiało dziać się „bardzo nie tak”, skoro spędzał

wigilijną noc samotnie, włócząc się po mieście, zamiast w kościele

z  żoną jak każdego roku, odkąd się poznali. Słysząc jedynie

skrzypienie śniegu pod swoimi butami, nie mając nikogo

u  swojego boku, boleśnie poczuł odrzucenie. Właściwie, gdyby

chciał teraz gdzieś się skryć, przeczekać, to nie miałby gdzie.

Przyjaciele dawno go opuścili albo raczej on opuścił ich, rodzina

potraktowała go tak, jakby był społecznym marginesem. Jednym

słowem został sam. Ogarnęło go poczucie żalu, które jednak

szybko ustąpiło pod wpływem wspomnienia ultimatum, jakie

dostał przy kolacji.

Nie dopuszczał do siebie możliwości wyjazdu z  domu, do

którego niedawno powrócił, na leczenie, którego, jak był pewien,

wcale nie potrzebował. Nie mógł pogodzić się z  dyktatorskim

zachowaniem Ewki, z  tym, że został publicznie przez nią

upokorzony.

Niespodziewanie puste ulice zapełniły się ludźmi, którzy

chowając się w  wysokich kołnierzach i  grubych szalach,

pośpiesznie czmychali w  różne strony, jakby ich spłoszono.

Nadeszła pora powrotu do domu.

Wszedł bardzo cicho, podejrzewając, że wszyscy już śpią

i  prawie podskoczył, gdy w  słabym świetle lampek ozdabiających


kuchenne okno, ujrzał niewyraźnie zarysowaną sylwetkę swojego

ojca.

– Czekam na ciebie, siadaj, porozmawiamy. – Starszy pan

otulony był w  szlafrok, a  na nogach miał kraciaste kapcie,

gwiazdkowy zestaw od żony. Sebastian zajął miejsce przy

kuchennym stole, tak jak on.

– Herbaty? Właśnie zaparzyłem.

– Chętnie, zmarzłem trochę. Nie byliście z mamą w kościele?

– Kobiety poszły same, ja zostałem z dziećmi.

– Dobrze się czujesz, tato?

– Nie martw się o mnie, martw się o siebie.

– Dam sobie radę, jakoś się z  Ewką dogadamy – powiedział,

ciągle w to wierząc.

– Nie bądź tego taki pewien, rozmawiałem z  nią. Jest

zdesperowana i nie odpuści.

– Ja tym bardziej.

– Sebo, nie idź w  zaparte, bo w  ten sposób nic nie zdziałasz.

Sprawa jest poważna, a  ja mam wrażenie, że ty uważasz ją za

zwykłą małżeńską kłótnię.

– Niepotrzebnie was w to wciągnęła, mogła to załatwić ze mną.

– A  nie próbowała? – Sebastian nie odpowiedział. Próbowała,

wiedział, że tak. Ale najwyraźniej za słabo. – Synu, wiesz, że dla

mnie i  matki jesteś całym światem, kochamy ciebie i  twoją

rodzinę, dlatego proszę cię: pojedź do tej kliniki, zanim zniszczysz

sobie życie.

– Nie ma mowy!

– Więc ona się z  tobą rozwiedzie – oznajmił mężczyzna

z rezygnacją. – I szczerze mówiąc, nie mogę mieć jej za złe, że nie


chce takiego życia ani dla siebie, ani dla dzieci.

Noc była głucha i  zimna, ale jasna. Grube połacie śniegu

okryły wszystko i  odbijały każde, nawet najmniejsze źródło

światła. Sebastian, stojąc przy oknie, obserwował, jak wesołe,

białe płatki, nieświadome zagrożenia, przyklejały się do szyby

i  ginęły gwałtowną śmiercią. „Szkoda ich” – myślał. Ale za

plecami miał własną rzeczywistość, od której nie dało się uciec.

Zmartwiony ojciec, grzejąc dłonie o  kubek, czekał na jakąś

obietnicę, zapewnienie, przebłysk zdrowego rozsądku u  swojego

dziecka.

– Tato, połóż się do łóżka, jest późno. Naprawdę nie powinieneś

się nami przejmować, poradzimy sobie.

– Ewa nie zaufa twoim słowom, nie ma ku temu podstaw,

zawiodłeś ją. Ty musisz coś zrobić, ty musisz się z tego wyleczyć.

– Tato... – Sebastian gwałtownie przerwał swoje obserwacje

i  podszedł do stołu, opierając się o  niego rękoma. Spojrzał ojcu

w  twarz. – Ja mam swój honor, nie można mnie traktować jak

zepsutego mebla, który odsyła się do naprawy, gdy przestaje

właściwie służyć. Jestem facetem, samcem, mam chyba coś do

powiedzenia w tej sprawie, prawda? – Zrobił krótką pauzę. – Więc

mówię: nigdzie-nie-jadę! – wycedził każde słowo z  osobna. –

Możesz jej to rano przekazać!


Rozdział 37

Róża, leżąc na kanapie w  pozycji zaleconej przez Mirkę, czyli

z  nogami ułożonymi wyżej niż głowa, w  celu zapobieżenia

żylakom, rozmyślała o  tym, że najbardziej przyjemną częścią

świąt jest oczekiwanie na nie. Dążenie do ich miłego przeżycia

daje większą satysfakcję niż samo świętowanie. Wybór drzewka,

przystrajanie mieszkania, pakowanie prezentów i  planowanie

spotkań z  bliskimi jest fajniejsze niż konfrontacja z  tym

wszystkim.

Tak bardzo była szczęśliwa, czekając na przyjazd Leszka. Po

czterech miesiącach jego nieobecności chciała się w  końcu do

niego przytulić, pochwalić zaokrąglonym brzuszkiem i wraz z nim

posłuchać bicia serca maleństwa.

A  teraz, kiedy już z  nią był, zamiast się tym cieszyć,

zamartwiała się, że czas mija tak szybko i  chwila rozstania jest

coraz bliżej. Nie mogła powstrzymać się przed odliczaniem dni,

które zostały do jego wyjazdu, a  im było ich mniej, tym bardziej

czuła się przygnębiona.

– Bo ja bym chciała, żebyś mógł codziennie cieszyć się tą naszą

ciążą – tłumaczyła mu, gdy dociekał przyczyny jej smutku –

i spełniał moje zachcianki, i stopy mi masował...

– Też bym tak chciał, kochanie, przecież wiesz. Ale jak nie

wyjadę, nie będziemy mieli z  czego oddać tego, co pożyczyliśmy,

a  nie chcę, aby nasze dziecko zaczynało życie zadłużone po uszy.

Na szczęście długu mamy coraz mniej i  z  pewnością przed

porodem wrócę. Wtedy będę się już zajmował tylko wami.


– Przyrzekasz, że nie przyjdzie ci do głowy zostać tam dłużej?

Wiesz, nowy samochód, większe mieszkanie...

– Chcę być z  wami, to mój priorytet. Nie odpowiada mi rola

jedynie zarabiacza pieniędzy, chcę cieszyć się życiem z  moją

rodziną. A  teraz daj, pomasuję ci stopy, dopóki jeszcze jestem. –

Zamaszystym ruchem zdjął jej grube skarpety.

– A zachcianki? – zapytała pocieszona.

– Spełnię każdą, czego sobie życzysz? Ogórki kiszone, słodycze,

śledzie? A może wszystko razem?

– Właściwie to... – zastanowiła się – chciałabym, abyśmy poszli

już spać.
Rozdział 38

Mirka również, w  miarę jak zbliżał się wyjazd Macieja,

popadała w  coraz głębszy smutek. Ale nie dlatego, że ciężko jej

było się z  nim rozstać, wręcz przeciwnie – po dwóch tygodniach

spędzonych razem bez najmniejszej przerwy czuła, że dobrze by

było odpocząć od siebie. Martwiła się jego wyjazdem, ponieważ

Rafałek bardzo przeżywał rozstanie z ojcem.

– Jeszcze tylko kilka miesięcy – pocieszał go tata –

i przyjedziesz do mnie z mamusią.

– To nie jest jeszcze postanowione – szeptem przypomniała mu

Mirka.

– Jestem pewien, że jak odwiedzisz tamtejsze centra

handlowe, nie będziesz chciała wracać.

– Nasze centra też mi się podobają.

– Zmienisz zdanie, jak zobaczysz tamte. – Maciej nie miał

najmniejszych wątpliwości, że jego żona zachwyci się nowym

krajem. – Rafałek pójdzie do szkoły, my też, poznasz nowych ludzi,

a  za rok rozkręcimy własny biznes. Będzie fajnie, zobaczysz. –

Mirka słuchała planów męża i kiwała głową, ale bez przekonania.

Ciągle jakoś nie mogła sobie tego wszystkiego wyobrazić,

a szczególnie siebie w roli, w jakiej widział ją mąż.

Z  jednej strony miała ochotę spróbować czegoś nowego,

przerwać monotonię, w  jakiej tkwiła od pewnego czasu, z  drugiej

jednak bała się samotności w  pustym domu, wyobcowania

w społeczeństwie, utraty przyjaciół.

– Mamo, dlaczego nie możemy pojechać z tatusiem teraz?


– Ponieważ nie mielibyśmy gdzie mieszkać, tata ma tylko

jeden mały pokój i jedno małe łóżko.

– Ja bym bardzo chciał pojechać już. Przecież mogę spać na

podłodze, albo ty.

– Ja? – Pomysł synka zdziwił ją.

– Chłopaki na łóżku, dziewczyny na podłodze. – Rafałek był

nim zachwycony.

– Coś mi się wydaje, że powinno być odwrotnie. – Starając się

zachować powagę, sprzeczała się z dzieckiem.

Mimo że nie powiedziała tego głośno, wiedziała, że decyzja

o  ich wyjeździe już zapadła. Skoro Maciej rozwijał w  Norwegii

skrzydła, Rafał chciał być tam, gdzie tata, a  ona nie miała nic do

stracenia. Rzecz została postanowiona.


Rozdział 39

W  rodzinie Agaty sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. To ona

nalegała na wyjazd, Tomek nie był przekonany, a  nastoletnie

dzieci były absolutnie temu przeciwne.

– Wciąż nie mogę zrozumieć, co tak nagle skłoniło cię do tego,

aby przenieść się do Anglii? – W  nocy przed swoim wyjazdem

Tomek postanowił raz jeszcze spróbować odwieść żonę od jego

zdaniem nie najlepszego pomysłu. Nadal mieszkał z  Lidką i  taki

układ bardzo mu odpowiadał.

– Złożyło się na to kilka rzeczy, ale o  wszystkich ci już

mówiłam. Skoro jednak tego wymagasz, powtórzę raz jeszcze –

zaproponowała z  nieukrywanym sarkazmem. – Jestem znudzona

pracą bez perspektyw, potrzebuję mieć męża przy sobie, a  nasze

dzieci muszą mieć ojca, ale przede wszystkim nie chcę, aby

spotkało nas to samo co Ewę i Sebastiana.

– Przecież z nami nie musi tak być.

– Ale będzie – oznajmiła bez cienia wątpliwości. – Tylko że my

załatwimy to szybciej. Już rozmawiamy dużo mniej niż jeszcze

przed rokiem. Mamy coraz więcej własnych spraw, a  coraz mniej

wspólnych.

– Jeśli będziemy tam razem, nie zdołamy odłożyć na kupno

mieszkania tutaj, chyba zdajesz sobie z tego sprawę.

– Zobaczymy – Agata nie dała się przekonać. – Jeśli nadal

będziesz mnie tak zniechęcał, pomyślę, że nie chcesz, abyśmy

znowu byli razem.


– Nie bądź dzieckiem. – Sztuczny luz, na który się silił,

wyglądał całkiem naturalnie. – Rozważam tylko, co będzie dla nas

najlepsze. Boję się również o dzieciaki, to wielka trauma dla nich,

nie znają przecież języka.

– Dadzą sobie radę, nie takie tragedie ludzie przeżywali. Co

nas nie zabije, to nas wzmocni, pamiętasz? – Było to ulubione

powiedzenie Tomka, wobec takiego argumentu pozostał bezsilny.

– Więc widzimy się za dwa miesiące w  Anglii? – Uśmiechnął

się całkiem uroczo jak na człowieka, któremu uparta żona właśnie

pokrzyżowała życiowe plany. – Tylko czy odważysz się wsiąść do

samolotu?

Myśl o  tym Agata odsuwała na najdalszy plan.

Przygotowywała się na prawdziwą bitwę z  samą sobą, ale

postanowiła podjąć to wyzwanie. Obraz lotu, ewentualnej

katastrofy i  masakry pasażerów nieraz pojawiał się w  jej snach.

Jednak tuż po przebudzeniu pozbywała się go i  przestawał ją

zajmować, aż do następnego koszmaru. Był wypierany przez

czarny smutek, który odczuwała, myśląc o rozstaniu z Jankiem.

Miała świadomość tego, że wyjeżdżając, straci go

bezpowrotnie, a  razem z  nim odejdzie coś, czego nie poczuje już

nigdy i  do nikogo. Po tej rozłące stanie się inną kobietą, a  jej

zmienione relacje z  mężem i  tak nigdy nie będą już takie jak za

czasów „przed Jankiem”.


Rozdział 40

Drugi stycznia był czasem pożegnań – Tomek, Leszek i Maciej,

jak również tysiące innych bezimiennych mężów, synów i  ojców

spakowało domowe jedzenie i  wyruszyło w  drogę powrotną do

ziemi obiecanej.

Dla Ewki i  Sebastiana to również był wielki dzień. Ona,

budząc się rano, nie miała pojęcia, jaką ostateczną decyzję podjął

jej mąż, do wczoraj obstawał przy tym, że nigdzie nie jedzie.

Liczyła jednak na to, że to zwykła gra na zwłokę i  dzisiaj usłyszy

rozsądniejszą odpowiedź.

– Pociąg masz o  czternastej, spakować ci torbę czy wolisz

zrobić to sam? – zapytała, spotykając się z  nim w  kuchni na

porannej kawie. Sebastian podniósł wzrok znad swojego

ulubionego kubka i  głosem zupełnie pozbawionym emocji,

powiedział:

– Ty nadal nie rozumiesz? Ja nigdzie nie jadę. – Ewka

poczuła, że zmienia się w mordercę.

„Więc nie zmądrzał uparty osioł?” – myślała, siadając przy nim

i wbrew sobie odzywając się przyjaźnie.

– Sebastian, proszę cię, miejmy to już za sobą i  zacznijmy

w końcu żyć normalnie.

– Nie jadę – powtórzył. – A ty rób, co chcesz.

– Więc skreślasz nasze małżeństwo i  te wszystkie dobre lata?

– podniosła głos.

– Nie. Ty to robisz. Rozwód nie jest moim pomysłem.


– Nie dajesz mi wyboru. – Wróciła do spokojnego tonu. –

Wiesz, w  jakiej rodzinie się wychowałam. Ojciec chlał, a  mama

nie miała odwagi go zostawić, doprowadzając do tego, że wszystkie

jego dzieci go znienawidziły. Poczucie winy zniszczyło ją. –

Nieoczekiwanie chwyciła Sebastiana za rękę i mocno ją ściskając,

dokończyła: – Nie powtórzę jej błędu.

– Nie jestem alkoholikiem. – Jego lakoniczny sposób mówienia

wystawiał jej cierpliwość na ciężką próbę.

– Różnica jest niewielka.

– Dam sobie radę ze swoim problemem, który tak

wyolbrzymiłaś.

– Wierz mi, nie dasz sobie rady. Już wszystko jest załatwione,

proszę cię, Sebastian, pojedź tam.

Dopił swoją kawę i  wstał, beznamiętnie wyciągając dłoń z  jej

uścisku. Wyszedł.

Ewkę wypełniła pustka, jakby dosłownie coś w  niej zniknęło.

Wiedziała, co teraz powinno nastąpić, w  końcu sama to

zaplanowała. Bijąc się z  myślami, poczekała do czternastej. Gdy

w  chwili odjazdu pociągu jej mąż nadal był w  domu, wyjęła

z  szuflady przygotowane dokumenty i  godzinę później drżącymi

rękoma złożyła je w sekretariacie sądu.


Rozdział 41

Zapowiadało się kolejne zwykłe popołudnie. Ostatnio wszystko,

co działo się w  życiu Mirki, było zwykłe, zgadzało się to z  jej

postanowieniem, ale było coraz trudniejsze do zniesienia.

Wielokrotnie ją kusiło, aby dać sobie spokój z  poprawianiem

samej siebie i  wrócić do starych przyzwyczajeń, ale wtedy

przypominała sobie ten strach, który czuła, gdy podejrzewała, że

jest chora. Za nic w  świecie nie chciałaby znowu tak się bać,

a  intuicja podpowiadała jej, że jeżeli złamie obietnicę daną

samemu Bogu, ten strach powróci. Nawet ona była zaskoczona, że

tak długo się tym przejmuje, do pobożności przecież zawsze było

jej daleko i  niejedną obietnicę w  życiu złamała. Tym razem było

jednak inaczej, wewnętrzny lęk nieustannie w  niej tkwił i  nie

zamierzał odejść.

Po powrocie Rafałka ze szkoły zjedli zupę ogórkową, jedną

z tych, które do tej pory nauczyła się gotować.

– Kochanie, po obiedzie możesz pooglądać telewizję, a  później

pójdziemy na zakupy, dobrze?

– Dobrze, będę oglądał bajki.

– O nie, żadnych ogłupiających bajek – zakazała. – Włącz sobie

coś mądrzejszego. – Większa troska o edukację syna była jedną ze

zmian, jaką Mirka próbowała wdrożyć w  swoje życie. Starała się

postępować zgodnie ze wskazówkami zaczerpniętymi

z programów dla rodziców, choć miała niestety wrażenie, że dzieci

z  tych programów znacznie łatwiej dostosowywały się do tych

zasad niż jej dziecko.


– Mamo, ja chcę oglądać bajki, wszyscy je oglądają! – Chłopiec

nie godził się na nowe zasady. Odłożył łyżkę, a jego twarz, na znak

protestu, naburmuszyła się.

– Jedz zupę, proszę.

– Chcę oglądać bajki!

– Jedz.

– Bajki! – Napięcie wzrastało, a  Mirka czuła, że za chwilę jej

pokojowe nastawienie się zmieni.

Ostatnio miała mniej cierpliwości do wszystkiego, nawet do

syna. Tuż przed kulminacyjną chwilą konfliktu, jakby im na

ratunek, zadzwonił telefon. Mirka stanowczym ruchem wskazała

małemu miskę z zupą, a sama odebrała.

– Dzień dobry, mamo – przywitała się z  teściową. Była

zaskoczona, nieczęsto ze sobą rozmawiały.

– Witaj, Mirka! – Ton był jak zawsze uprzejmy, ale chłodny. –

Słuchaj, mamy z tatą problem. Jesteśmy w mieście, tata miał dziś

w  szpitalu serię badań, niestety coś im tu nawaliło i  muszą te

badania dokończyć jutro. Kazali nam przyjechać o  ósmej rano,

a  pierwszy autobus od nas wyjeżdża kilka minut po ósmej.

Chciałam cię zapytać, czy nie przenocowałabyś nas jedną noc?

– Ależ oczywiście, że tak, przyjeżdżajcie natychmiast, Rafałek

bardzo się ucieszy.

Mirka nie miała teściowej wiele do zarzucenia, ale jej

towarzystwo znosiła z  trudem. Uważała ją za osobę toksyczną,

ponieważ miała niesamowitą zdolność wpędzania ludzi

w  depresję. Po każdej rozmowie z  nią, Mirka na nowo musiała

doszukiwać się sensu życia. Teściowa wiedziała wszystko

o  nieszczęściach tego świata, o  tych, które już były i  tych, które


mogą nadejść wkrótce. Z  wielkim przekonaniem potrafiła

opowiadać, jak leki, które miały pomóc, zabiły, jak staruszka

udusiła się chipsem albo jak rak piersi bezlitośnie atakuje coraz

większą populację młodych kobiet, przy czym nie omieszkała

dodać, że wszystkie statystyki mówiące o wyleczeniu są poważnie

zawyżane.

Jednym słowem – perspektywa spędzenia wieczoru z  teściową

przyprawiała Mirkę o  ból głowy. Na wsparcie teścia nie było co

liczyć, on przez lata został już tak zagderany przez małżonkę, że

własny głos prawie stracił.

Krzątając się po mieszkaniu i  poprawiając jego wygląd przed

wizytą teściów, Mirka weszła do salonu, gdzie jej syn posłusznie

włączył program o  zwierzętach. Rzuciła okiem najpierw na

telewizor, w  którym młoda kobieta karmiła butelką maleńką

małpkę. Przerzuciwszy spojrzenie na Rafałka, wystraszyła się, bo

chłopiec miał szeroko rozwarte źrenice nieruchomo wbite w ekran

i był blady jak japońska gejsza.

– Rafałku, co ci jest, źle się czujesz?

– Mamo – mruknął niewyraźnie drżącym głosem. – Ta pani

urodziła małpkę.

Mirkę zatkało. Jeszcze raz spojrzała w  telewizor. Faktycznie,

małpiątko owinięte w  pieluszkę, karmione butelką i  wtulone

w  ramiona swojej opiekunki, mogło się wydawać sześciolatkowi

dziwne. „W cholerę z domową edukacją” – pomyślała zła na samą

siebie.

– Jeśli chcesz, włącz sobie bajeczki – zaproponowała

pojednawczo. – O zwierzątkach pouczysz się w szkole.


Teściowie zjawili się szybciej, niż Mirka się spodziewała.

Dziadek od razu poszedł do Rafała i  już z  nim został, babcia po

przywitaniu z  wnukiem wróciła do kuchni, gdzie synowa

przygotowywała dla nich ciepły posiłek.

– Teraz dzieci ciągle oglądają bajki, to takie dla nich niezdrowe

– zagadnęła w swoim stylu.

– Rafał nie ogląda ich wiele, włączył telewizor dwadzieścia

minut temu.

– A  wiesz, ostatnio widziałam taki program... – Na dźwięk

tych słów Mirka przewróciła oczami.

„Zaczyna się” – pomyślała.

– Mówili w  nim właśnie o  bajkach. W  Japonii zdarzały się

przypadki, że dzieci podczas ich oglądania dostawały ataku

padaczki.

– Też o tym słyszałam, mamo, ale to nie od takich bajek.

– A skąd ty możesz wiedzieć, od jakich?

– Bo też oglądałam ten program.

– Skoro tamte od padaczki były inne, Bóg jeden wie, co mogą

wywołać te, które ogląda mój wnuk.

– Niczego nie wywołają, nie martw się tyle. – Mirka starała się

być uprzejma, ale coraz bardziej nerwowo siekała zieloną

pietruszkę. – Powiedz lepiej, jak się czujesz? – próbowała zmienić

temat.

– A, dziękuję, całkiem dobrze. Jak na moje lata – Taka

odpowiedź i  tak Mirkę zdziwiła. Szybko jednak wszystko wróciło

do normy. – Ale to wcale nie jest powód do radości – sprostowała

starsza pani. – Wiele chorób potrafi toczyć człowieka latami,

rozwijają się bezobjawowo, siejąc w  organizmie spustoszenie.


A  kiedy się o  nich dowiadujesz, jest zazwyczaj za późno na

ratunek. Skąd mogę wiedzieć, że nie mam jednej z nich?

– Ależ mamo, dobrze wyglądasz, z  pewnością jesteś zdrowa. –

Przez zaciśnięte zęby wycedziła synowa.

Mało ją obchodziło, czy tym teściową pocieszy, ratowała tylko

własne samopoczucie. Nalała do talerzy gorącej zupy i posypała ją

zieloną pietruszką. Zwabiony zapachem teść wszedł do kuchni

i z niekłamanym zdziwieniem przyglądał się, jak Mirka podaje im

domowy posiłek.

– Tak, tak, sama ją ugotowałam – pochwaliła się, rozwiewając

jego wątpliwości. – Teraz robię to codziennie.

– Bardzo dobra – pochwalił po spróbowaniu.

– No... tylko trochę jakby za kwaśna – dodała teściowa. – Może

podrażnić wrzody na żołądku.

– Macie wrzody, to może przygotuję wam coś innego? – Mirka

poczuła się zakłopotana.

– A  bo to wiadomo? – Kobieta, nie czekając na inną potrawę,

zaczęła jedzenie. – Dziś nie masz, jutro masz. A ty wiesz, co może

się stać, gdy taki wrzód pęknie? U  nas na wsi staremu

Koseckiemu pękł, chłop się zawinął w kilka dni.

– Zobaczę, co u małego, tak jakoś cicho siedzi. – Słuchanie tego

biadolenia było ponad siły Mirki.

Stojąc na korytarzu, zastanawiała się, czym upoić teściową,

aby szybko zasnęła i zamilkła do rana. Trwało to chyba dłużej, niż

jej się zdawało, bo gdy wróciła do kuchni, po zupie nie było śladu,

a Rafałek siedział na kolanach dziadka.

– Porysujemy sobie? – pytał.


– Jasne, nauczę cię kilku sztuczek – dziadek zgodził się

natychmiast. Ale zanim wyszli, spojrzał przez ramię na synową

i  chyba zrozumiał rozpacz, którą zobaczył w  jej oczach. –

Wyglądasz na zmęczoną – powiedział, odwracając się do niej.

– Może powinnaś się przebadać? – zaproponowała teściowa

i natychmiast zaczęła się jej przyglądać bardziej uważnie.

– A może powinnaś gdzieś wyjść i rozerwać się trochę? – W tej

chwili Mirka zapałała najszczerszą miłością do swojego teścia. –

Idź do koleżanki albo do kina, wykorzystaj naszą obecność, bo

pewnie odkąd Maciej wyjechał, wiecznie przesiadujesz w domu.

– To prawda. Ale przecież nie mogę tak sobie iść, kiedy mnie

odwiedziliście – powiedziała, mając nadzieję, że teść siłą wypchnie

ją za drzwi.

– My nie mamy nic przeciwko temu, idź, należy ci się.

– No dobrze, tato, posłucham twojej rady. Dziękuję.

Pośpiesznie uciekła do łazienki, bo po minie teściowej widziała,

że nie była ona zachwycona pomysłem męża. Nie przesadzała

z  przygotowaniami do wyjścia, popędzał ją monolog o  tym, jak to

teraz niebezpiecznie jest wieczorami na ulicach.

– Czujcie się jak u  siebie, jeżeli czegoś będziecie potrzebowali,

pytajcie Rafałka. – Ucałowała syna skupionego na rysunku i  już

jej nie było.

Oddalając się poza zasięg swoich okien, odetchnęła z  ulgą.

Gęsta chmura pary wydostająca się z jej ust, przypominała o tym,

że jest zimno i  nie da się długo spacerować. Jednak zbyt wczesny

powrót do domu groził kontynuacją przerwanej rozmowy, więc

Mirka musiała wymyślić dla siebie jakieś zajęcie.


Mroźne powietrze miało na nią cudowny wpływ, z  każdym

kolejnym oddechem odzyskiwała spokój. Z  przyjemnością szła

oświetlonymi ulicami w kierunku centrum miasta. Im głośniejszy

gwar ją otaczał, tym szybciej zapominała o przeżytej przed chwilą

traumie.

Zimno zaczęło szczypać Mirkę w  nos, przystanęła i  rozejrzała

się, otaczały ją oświetlone wystawy pozamykanych sklepów,

kolorowe neony wielkich i  małych firm oraz setki samochodowych

świateł. Do głowy przyszedł jej pomysł, żeby zadzwonić do

dziewczyn i  wyjść gdzieś razem, ale szybko go porzuciła. Był

środek tygodnia, dosyć już późno, każda z  nich pochłonięta

własnymi sprawami, raczej byłyby niechętne do wyskakiwania

z ciepłych kapci w mroźną noc.

Jakaś otulona szalami para wyszła rozbawiona z  pubu, do

którego wejście przypominało krecią norę. „Posiedzę tutaj” –

pomyślała, odprowadzając wesołków wzrokiem. – „Rozgrzeję się

małym drinkiem i taksówką wrócę do domu”

Prawie zupełnie zaciemnionymi schodami zeszła na dół,

niemalże po omacku. Słabe światło nad drzwiami oświetlało

nazwę lokalu maźniętą czarną farbą, jakby od niechcenia: „Krecia

Nora”.

Wewnątrz było całkiem tłoczno jak na miejsce, którego z  ulicy

prawie nie widać. Mirka usiadła przy barze i  zamówiła drinka

z  podwójną wódką. Zmarzła, więc chciała szybko się rozgrzać,

a  nie zamierzała zostać tu długo. Pijąc, podejrzewała, że barman

ją oszukał, bo alkohol, rozcieńczony sokiem, był bardzo słabo

wyczuwalny. Z  kolejnym było podobnie, ale gdy go skończyła,

musiała zwrócić barmanowi „honor”, gdyż kołysanie w  głowie,


jakiego doznała, świadczyło o wysokiej zawartości procentów w jej

organizmie.

Głośna muzyka i  gwar rozmów wprawiły ją w  dobry nastrój.

Rozejrzała się po stojących wszędzie imprezowiczach, mieli

wesołe, lśniące od potu twarze i  bawili się doskonale. Singli,

takich jak ona, było tu niewielu, ludzie przychodzili raczej

w grupach lub przynajmniej w parach. Patrząc na to, jak ze sobą

flirtują, całują się i  obściskują, Mirka po raz pierwszy w  życiu

poczuła, że jest na to za stara. Coś zacisnęło ją w gardle, jakiś żal

nad samą sobą, niewątpliwie karmiący się alkoholem, który

w siebie wlała. I gdyby nie wbite w nią oczy mężczyzny siedzącego

w  drugim końcu baru, pewnie wybiegłaby stąd, łykając łzy. On,

pochylony lekko nad butelką piwa, patrzył na nią, wcale się z tym

nie kryjąc. A  kiedy ich oczy spotkały się, posłał jej uśmiech tak

pewny, jakby się znali. Mirka odniosła takie właśnie wrażenie,

a  z  każdą chwilą była bardziej przekonana, że gdzieś już go

spotkała. Kiepskie oświetlenie i  spora odległość, jaka ich dzieliła,

utrudniała rozpoznanie. Ledwo zdążyła odwzajemnić uśmiech,

mężczyzna wstał i  przedzierając się między ludźmi, podszedł do

niej.

– Dobry wieczór – powiedział, nachylając się jej nad uchem,

aby mogła go usłyszeć.

Nie wyglądał jak cała ta zgraja, która ich otaczała, nie był

spocony ani pijany. I  co istotne – nie był gówniarzem. Jedno

spojrzenie z  bliska w  jego twarz przywróciło Mirce pamięć –

poznała tę niepowtarzalną zieleń jego oczu, którą się zachwyciła,

gdy zobaczyła go po raz pierwszy.

– Witam! – krzyknęła.
– Czy pani mnie poznaje?

– Teraz tak – odpowiedziała, rozpoznając policjanta, który

przyszedł do jej domu w poszukiwaniu Macieja. W gruncie rzeczy

to właśnie z  powodu jego wizyty mąż Mirki był teraz tam, gdzie

był.

– A ja panią poznałem, jak tylko wszedłem.

– Widocznie lepiej zapamiętuje pan twarze.

– Tylko te wyjątkowe. – Jeden z  kącików jego wąskich ust

uniósł się w  lekkim uśmiechu. – Zauważyłem, że jest pani sama.

Czy mogę się przysiąść?

– Co najwyżej może pan przystanąć obok mnie, w  tym tłoku

nie ma szans na wolne krzesło.

– Więc będę stał bardzo blisko i udawał pani ochroniarza.

Po wspólnie wypitym drinku „ochroniarz” Mirki stał się już po

prostu Pawłem. Rozmawiając, zbliżali twarze ku sobie, aby móc

się słyszeć, zapach jego wody toaletowej w połączeniu z zapachem

piwa z  jego ust upajał Mirkę bardziej niż to, co piła. Głośna

muzyka sprawiała, że wielokrotnie tracili wątek rozmowy, ale ich

wzajemne spojrzenia były nad wyraz wymowne. On patrzył na nią

trochę z  góry, skupiając uwagę na idealnym kształcie jej

zwilżanych językiem ust. Ona, absolutnie świadoma tego odruchu,

przejmowała kontrolę nad jego pożądaniem, czując jednocześnie,

że traci kontrolę nad własnym.

Wielomiesięczna wstrzemięźliwość seksualna spowodowała, że

jej namiętność w  sposób niekontrolowany eksplodowała,

uwalniając się z  niej w  każdym geście dłoni, w  mrugnięciach

oczu, w  oddechu. Nowy znajomy, ośmielony tymi sygnałami,

znowu nachylił się nad nią.


– Trudno się tu rozmawia, może przeniesiemy się w  jakieś

spokojniejsze miejsce? – Niby niezamierzenie musnął wilgotnymi

wargami koniuszek jej ucha.

Mirka, niczym kotka wyczulona na zapach kocura, chłonęła

jego samczą woń wszystkimi zmysłami. Pchnięta siłą, nad którą

nie miała szansy zapanować, pocałowała usta będące w  zasięgu

jej ust. Czując z  jego strony odwzajemnienie i  zachętę, jej uda

zareagowały drżeniem, a serce łomotem.

Niczym alkoholik z  „syndromem odstawienia” rzuciła się

zachłannie na jedyne źródło mogące w  tym momencie zaspokoić

jej pragnienie.
Rozdział 42

Restaurację „Top Secret” znał każdy w  mieście, chociaż mało

kto przyznawał się do tego, że w niej bywał. Zbyt często kojarzyła

się ona z  chęcią ukrycia czegoś lub raczej kogoś, z  kim się w  niej

bywało. Było to luksusowe miejsce idealnie odzwierciedlające

swoją nazwę. Stolik należało zarezerwować ze sporym

wyprzedzeniem, otrzymywało się wtedy hasło, dzięki któremu

można było wejść do lokalu. Żadnych nazwisk ani kart

kredytowych, płatność tylko gotówką. Klient, spóźniony piętnaście

minut, mógł zapomnieć o  zjedzeniu tu kolacji, każdy miał

określoną godzinę przybycia, dbano o  to, by ludzie nie spotykali

się ze sobą przy wchodzeniu. Maksimum dyskrecji.

Wyjście znajdowało się po przeciwległej stronie, a opuszczający

lokal wsiadali albo do podstawionego własnego samochodu, albo

do wcześniej zamówionej taksówki. Lokal przypominał wnętrze

tajemniczej piramidy, z  jej niezliczonymi zaułkami, ruchomymi

ścianami i  półmrokiem. Pochodnie, będące głównym źródłem

światła elektrycznego, do złudzenia przypominały prawdziwy

ogień. Każdy stolik ukryty był w  sprawnie skonstruowanym

zakamarku, co uniemożliwiało wzajemne widzenie się gości.

Ryzyko spotkania w  tym miejscu znajomej osoby sprowadzone

zostało do minimum.

Dlatego właśnie „Top Secret” był najczęściej wybieranym

miejscem spotkań niewiernych mężów i  zdradzających żon.

Miejscem najwyższego ryzyka natknięcia się na kogoś


niepożądanego była oczywiście toaleta, w  tym lokalu jednak

wyjątkowo rzadko odwiedzana.

Podczas ostatniego spotkania z  Jankiem Agata otwarcie

powiedziała mu, że ma dosyć ukrywania się w  hotelowym pokoju

i  że mógłby ją w  końcu gdzieś zabrać. Uznała, że po

wielomiesięcznej znajomości ma prawo do jakiegoś urozmaicenia.

Zawsze wydawało się jej, że kochanek to osoba, która rozpieszcza

kobietę kwiatami, prezentami i  kolacjami w  romantycznych

miejscach. Janek najwyraźniej nie wyznawał takiej samej zasady.

Agata zastanawiała się, czy wynikało to z  tego, że jest mało

domyślny, czy zwyczajnie skąpy. Ale gdy otrzymał wyraźny

komunikat, że jego kobieta jest znudzona, poczuł się w obowiązku

i zabrał ją właśnie do „Top Secret”.

– Zawsze chciałam zobaczyć to miejsce. – Poddając się

nastrojowi, szeptała do niego tajemniczo. – Rzeczywiście robi

wrażenie.

– Mi też się podoba – przyznał, rozglądając się dookoła, jednak

prócz okalających stolik ścian z  hieroglifami, niewiele widział. –

Zauważyłaś, jak doskonale jest tu dobrane oświetlenie? Widać

tylko to, co trzeba, cała reszta zaciemniona.

– W ten sposób oszczędzają na remontach, spryciarze.

– Wyglądasz tak pięknie w tej czerwieni, że mam ochotę rzucić

się na ciebie i  przelecieć cię na tym stole. – Sposób, w  jaki Janek

potrafił mówić o seksie, tak otwarcie i wulgarnie, strasznie Agatę

kręcił.

– Myślisz, że ktoś zauważy, jeśli położę się na nim i  szeroko

rozłożę nogi? – Kokietowała go, nachylając się i  demonstrując

głęboki i  pełny dekolt. Pieniądze wydane na markowy stanik


powiększający biust okazały się jedną z  najlepszych inwestycji

w jej życiu.

Agata miała absolutną świadomość tego, że czerwona

sukienka, przylegająca do niej niczym druga skóra, mogłaby

seksualnie rozbudzić nawet stos cegieł. Na wieszaku w  sklepie

prezentowała się bardzo niepozornie, miała długi rękaw,

zaokrąglony dekolt i  sięgała przed kostki. Gdyby nie jej ognisty

kolor, mogłaby być kreacją studniówkową dla jakiejś skromnej

uczennicy o  idealnej figurze. Agata, oddając się słownym

igraszkom i  delektując doskonałym jedzeniem, olśniona jakąś

nagłą myślą, znieruchomiała.

– O cholera – szepnęła bez wyraźnej przyczyny.

– Co się stało?

– Dzisiaj są urodziny Mirki, miałam do niej zadzwonić rano,

ale padła mi bateria w  telefonie. Później nie miałam czasu,

a  jeszcze później zapomniałam. Ale ze mnie przyjaciółka, jak

mogłam zapomnieć!

– Mirka to koleżanka, z  którą widziałem cię wtedy

w kawiarni?

– Nie. To przyjaciółka, z  którą widziałeś mnie wtedy

w  kawiarni. – Ta, wydawałoby się, drobna różnica

w  nazewnictwie dla Agaty i  jej przyjaciółek zawsze miała duże

znaczenie.

– Spokojnie, przecież dzień się jeszcze nie skończył, napisz jej

sms-a.

W  tej chwili było to najlepsze rozwiązanie. Agata chwyciła

swoją torebkę i w pośpiechu przerzucała jej tajemniczą zawartość.


– Cholera – powtórzyła. – Telefon został podłączony do

ładowarki.

– Jeśli pamiętasz numer, możesz napisać z  mojego –

zaproponował, podając jej aparat.

– Jestem księgową, całe moje życie wypełniają cyferki.

Pamiętam numery większości znajomych.

– Mam podobnie – przyznał, obserwując, jak paluszki Agaty

sprawnie biegają po miniaturowej klawiaturze telefonu. – Skoro

Mirka ma dziś urodziny, dlaczego nie jesteś na imprezie?

– W sobotę, impreza będzie w sobotę. A właściwie nie impreza,

tylko spotkanie w stałym gronie.

Janek zaczynał ulegać wpływowi wina i atmosferze miejsca, bo

nagle stał się melancholijny. Całując dłonie swojej pięknej kobiety,

wyznał jej płaczliwym tonem:

– Nie mogę uwierzyć, że wkrótce cię stracę. Jesteś wszystkim,

co mam najlepszego.

„Pewnie świetnie sobie poradzisz” – pomyślała zgryźliwie,

chociaż to, co usłyszała, podobało się jej.

Po incydencie z  rzekomą opiekunką zupełnie inaczej

przyjmowała jego czułe wyznania. Lubiła je i  pragnęła ich

słuchać, ale nie dawała im wielkiej wiary. Dojrzała już do wiedzy

o  tym, że nawet jeżeli oboje mówią o  tym samym, to myślą

o  czymś innym. Jej „kocham” oznaczało: „Jestem w  stanie zrobić

dla ciebie więcej niż dla kogokolwiek innego. Twoje zdrady ranią

mi serce”. Gdy on wyznawał: „kocham cię”, myślał: „Fajna z ciebie

dupa, chciałbym zawsze czuć to, co czuję, gdy jestem z  tobą. Nie

wybaczam zdrad, bo nie będę się dzielił z  żadnym frajerem tym,

co moje”.
Odkąd wiedziała o  tej rozbieżności pojęć, słuchanie jego

zapewnień o miłości nie było już tym, czym kiedyś.

– Wiem, że bardzo nadszarpnąłem twoje zaufanie, ale

chciałbym, abyś jeszcze raz spróbowała mi uwierzyć.

„Ciekawe, po co?” – w  postaci takich sarkastycznych

komentarzy uchodził z niej wciąż żywy żal.

– Jesteś miłością mojego życia, nigdy nie spotkałem kobiety,

przy której czułbym się tak wspaniale.

„Jeśli kłamiesz, jest to najsłodsze kłamstwo, jakie słyszałam” –

rozczuliła się na chwilę. Ale szybko przywołała swoje emocje do

porządku.

– Prosiłam cię, bez takich wyznań – przypomniała Jankowi

o postawionym przez siebie warunku.

– Miałem nie mówić, że cię kocham.

– A to nie to samo?

– Nie – powiedział stanowczo i  znowu oddał się całowaniu jej

palców. – To znacznie więcej. Kochać można wiele kobiet, miłością

życia jest jedna. Miłością mojego życia jesteś ty.

Niestety, w tym momencie Agata poczuła coś, co absolutnie nie

było na miejscu, psuło romantyczny nastrój i  burzyło erotyczne

napięcie. Niestety, było to coś, czego nie dało się zignorować.

Agata poczuła, jak przepełniony pęcherz, nie zważając na

podniosłość chwili, domaga się opróżnienia.

– Janek...

– Tak, skarbie?

– Ja muszę, koniecznie...

– Mów, skoro musisz... – Rozanielony ton jego głosu zdradzał,

że zupełnie nie przyszło mu do głowy, jakiego rodzaju wyznanie


zaraz usłyszy.

– Muszę do toalety... – Z  poczuciem winy wysunęła dłonie

z  jego uścisku i  wstała od stolika. W  oddali ujrzała maleńkie

światełko oznaczające miejsce, w  którym pragnęła się teraz

znaleźć.

– Jasne... – Niespodziewana zmiana klimatu wywołała

u Janka lekki szok termiczny.

„Cholera” – myślała Agata ze złością, kiedy już poczuła ulgę. –

„Że też w  takiej chwili mnie przycisnęło”. Umyła ręce i  poprawiła

sukienkę. W  wielkim lustrze, obracając się raz w  jedną, raz

w drugą stronę, przyjrzała się sobie.

– Faktycznie, ta czerwień rozpala zmysły – powiedziała do

siebie i  gładząc się z  uznaniem po pośladkach i  biodrach,

przybierała przez chwilę przedziwne pozy podkreślające jej

atrakcyjność.

Dopiero szurnięcie otwieranych drzwi przypomniało jej, gdzie

się znajduje i  że lepiej by było, aby nikt jej tu nie zobaczył.

Spuściła wzrok, starając się nie spotkać spojrzenia kobiety, która

właśnie weszła. Oddzielający je wąski filar nie dawał szansy na

pozostanie niezauważoną, jednak dawał poczucie małego

odizolowania. Głuche uderzenia metalowych szpilek o  kamienną

posadzkę informowały, że kobieta jest coraz bliżej. Agata nie

miała pojęcia, czy już została zauważona, więc na wszelki

wypadek stała, poruszając jedynie powiekami. Kobieca ciekawość

– wysokość jej obcasów, styl i  wiek? – okazała się silniejsza.

Pchnięta tym uczuciem, ukradkiem zerknęła na postać, która

zatrzymała się przed lustrem, i  usta same otworzyły się jej ze


zdumienia. Głośno odetchnęła, a  wypuszczając z  płuc zbyt długo

przetrzymywane powietrze, zapiszczała z niedowierzaniem:

– Mirka? – zapytała, chociaż nie miała wątpliwości. Obie

zaskoczone tym spotkaniem przyglądały się sobie przez chwilę. –

Co ty tu robisz, przecież...

Mirka miała twarz dziecka przyłapanego na podkradaniu

słodyczy.

– Cóż... – jęknęła i  zrezygnowana oparła się o  ścianę. – I  tak

miałam wam powiedzieć.

– Co?

– To, że z mojego postanowienia nic nie wyszło. Okazało się, że

jestem słabym człowiekiem i  że pewnych rzeczy po prostu nie da

się zmienić.

– Właśnie widzę... – Agata wymownie przesunęła wzrokiem po

wyzywającej sukience przyjaciółki.

– Starałam się, naprawdę, ale czym dłużej nie byłam sobą,

w tym głębszy dół się wpędzałam.

– Od razu ci mówiłam, że nie pasujesz mi do roli kury

domowej. Trzeba było poszukać sobie ciekawszego zajęcia.

– To by nic nie dało. Jak to mówią: ciągnie wilka do lasu... –

Agatę zdziwiło to, że Mirka nie obraca tego spotkania w  żart, ale

bardzo serio zaczyna się tłumaczyć. – Głupio mi, że nie potrafiłam

dotrzymać przysięgi złożonej w kościele.

– Nigdy wcześniej ci to nie przeszkadzało, co teraz się

zmieniło? Zresztą, ja też jej nie dotrzymałam – dodała Agata na

pocieszenie, myśląc, że chodzi o przysięgę małżeńską.

Mirka, jakby przebudzona, wyprostowała się i  patrząc

w lustro, poprawiła włosy.


– Oj, plotę trzy po trzy – zupełnie zmieniła ton. – Zwyczajnie

wstyd mi, ze się wam nie przyznałam.

– Z kim przyszłaś?

– Z pięknym, nowym mundurowym...

– Hm... Też bym chciała mieć chłopaka w  mundurze, niestety

bankowcy ich nie noszą.

– Dla mnie nie ma silniejszego afrodyzjaka.

– Dokończymy ten temat w sobotę, teraz wracam do Janka, bo

jeszcze zacznie mnie szukać. – Ucałowały się na pożegnanie

i  Agata wyszła, zostawiając przyjaciółkę, niepocieszoną tym

spotkaniem.
Rozdział 43

W  piątkowy wieczór Agata odebrała tajemniczy telefon od

Mirki.

– Mogłabyś jutro przyjść pół godziny przed dziewczynami?

Chciałabym ci coś pokazać.

– Postaram się, ale dlaczego nie możesz tego pokazać przy

nich?

– Mogę, tylko ta sprawa dotyczy ciebie, więc wolałabym, abyś

najpierw sama ją poznała.

– O co chodzi, błagam, powiedz, bo nie zasnę z ciekawości.

– Powiem ci jutro, do zobaczenia.

– Ale...

Długi sygnał bezlitośnie przerwał dalsze zadawanie pytań.

Ciekawość nurtowała Agatę przez resztę wieczoru

i  następnego dnia od rana. Nie mogąc wytrzymać do umówionej

godziny, zjawiła się u Mirki sporo przed umówionym czasem.

– Byłam pewna, że przyjdziesz szybciej – Mirka przywitała ją

uśmiechem. Mimo że spotkanie odbywało się w  kameralnym

gronie, ona prezentowała klasę pięciogwiazdkową.

– Wszystkiego najlepszego, kochanie! – Agata cmoknęła ją

w  policzek i  wetknęła w  ręce bukiet kolorowych, wiosennych

kwiatów oraz małe pudełeczko z  kokardką. – To bransoletka –

zdradziła, zanim Mirka zdążyła zajrzeć do środka. – Obejrzysz

później, teraz siadaj i mów, co to za tajemnicza sprawa.

– Lepiej ty siadaj, bo jak ci pokażę, to możesz runąć.


Po wstawieniu kwiatów do wazonu i  umieszczeniu ich na

stoliku pomiędzy przekąskami, Mirka podała Agacie swój telefon.

– Czytaj – poleciła.

Agata głośno odczytała treść wiadomości: „Z  okazji urodzin

najlepsze życzenia, nieprzemijającej urody i radości życia”.

– No i  co? Życzenia jak życzenia – Agata nie dopatrzyła się

w nich żadnej sensacji.

– Jasne, tylko spójrz na numer, poznajesz?

Spojrzała i  oczywiście poznała natychmiast. Zadziwiająca

zdolność zapamiętywania ciągów liczbowych znowu się przydała.

– Nie rozumiem. – Wlepiła oczy w  wyświetlacz telefonu

w  nadziei, że ujrzy tam jakieś wyjaśnienie. Niestety, nic takiego

się nie pojawiło. Patrząc nieruchomym wzrokiem przed siebie,

w milczeniu przyswajała informację, którą właśnie otrzymała.

– A  żeby było bardziej romantycznie, powiem ci jeszcze, że

dostałam te życzenia w  chwili, gdy spotkałyśmy się w  toalecie.

Twój chłopak, pozostawiony przez chwilę bez nadzoru,

wykorzystał to i  wysłał wiadomość do twojej przyjaciółki na

numer, który sama zostawiłaś w jego komórce.

– Nie rozumiem. – Żadne inne słowa nie przychodziły jej teraz

do głowy.

– Mnie też zatkało. Widziałam gościa raz w  życiu i  co, wysyła

mi życzenia, bo taki jest miły? Za kogo on się do cholery uważa, za

boskiego Marlona Brando?

– Musi być jakieś logiczne wytłumaczenie. – Agata odzyskała

mowę.

– Oczywiście, że jest i ja je znam.

– Jakie?
– To zwykły kutas! Pospolity łowca dup! Naleję nam wódki, co?

– I  nie czekając na odpowiedź, napełniła kieliszki zmrożonym

białawym alkoholem. W milczeniu przelały go do gardeł, popijając

sokiem ze wspólnej szklanki.

– Wiem, że uznasz mnie za pierwszą naiwną tego świata, ale

to wszystko mi się nie zgadza. On nie może cię podrywać, jeszcze

nie teraz. Teraz to on przeżywa nasze rozstanie, oboje je

przeżywamy... Jest naprawdę smutny... Rozżalony... Ciągle mnie

zapewnia, jak bardzo mnie kocha.

– Masz rację – przyznała Mirka. – Jesteś strasznie naiwna.

Gdzie ty się uchowałaś? – Dzwonek do drzwi przerwał im

rozmowę.

Mirka zniknęła, ale zaraz wróciła z  kolejnym bukietem

kwiatów i  prezentami w  papierowych torebkach. Tuż za nią

weszły Ewka i Róża.

– Czy to urodziny, czy stypa? – Niewesoły nastrój był łatwy do

wyczucia. – Jeśli mamy pić na smutno, musicie nas wprowadzić

w temat – domagała się Róża.

– Właśnie, abyśmy mogły załamać się razem z  wami, to

solidarnie! – przytaknęła jej Ewka.

Mirka, krzątając się jeszcze między lodówką a  expresem do

kawy, streściła niewtajemniczonym sytuację.

– Zgadzam się z  Mirką – wyznała Ewka. – To nie był

koleżeński sms, bo oni nie są nawet znajomymi. Facet wyczuwa

grunt, szykując sobie podłoże do zawarcia nowej znajomości.

– I  co, masz zamiar opłakiwać łobuza? – Róża była przejęta. –

Poślij go do diabła, jedź do Tomka i  zacznijcie wszystko od nowa.

Teraz już wiesz, że taki skok w  bok niesie ze sobą sporo


przykrości, to nie dla ciebie. Jesteś na to zbyt uczuciowa,

przywiązujesz się, zakochujesz, po co ci to?

– Jeszcze niedawno myślałam tak jak ty – przyznała Agata

smutno. – Ale po tym, co z  nim przeżyłam, mimo że teraz jestem

zawiedziona i  wściekła, nie żałuję. Dla tych chwil szaleństwa

i  nieziemskich doznań warto było. Właściwie to już nie ma

znaczenia, dlaczego pisał do Mirki, ja i  tak wyjeżdżam. Historia

skończona.

– Ja tam bym mu tego płazem nie puściła! – Mirka wydawała

się być bardziej zła niż Agata. – Nie pozostawiłabym go

w  przekonaniu, że kobiety są głupie i  że zawsze dadzą się

oszukać.

– Podrywanie przyjaciółki swojej przyjaciółki to faktycznie

świństwo – zgodziła się Ewka.

– Ale szczerze mówiąc, trochę słaby ten podryw, jakoś mnie nie

przekonuje. To tylko zwykłe życzenia, może on naprawdę chciał

być tylko miły? – Agata usilnie starała się znaleźć argument,

który ochroni to, w co ciągle jeszcze wierzyła.

– Proszę cię, nie bądź głupia! – Mirka wzniosła ręce do nieba. –

Przecież ukrył to przed tobą, tak? Czyli jego intencje nie były

czyste. A napisał tylko tyle, bo nie ma pewności, czy ja ci tego nie

wypaplam. Dam sobie rękę odciąć, że jeśli bym mu w  odpowiedni

sposób odpisała, sugerując, że jestem zainteresowana, dążyłby do

spotkania. Ale nie odpisałam, więc będzie czekał przyczajony, aż

wyjedziesz. – Agata była zła na Janka, ale zaczęła być zła również

na Mirkę. Być może dlatego, że słyszała od niej rzeczy, których

wolałaby nie usłyszeć, a  być może dlatego, że jej przyjaciółka

nieświadomie stała się dla niej konkurencją.


– Jak on mógł sądzić, że nie powiesz o tym Agacie? – Róża nie

wierzyła w taką naiwność.

– Pewnie dotychczas spotykał kobiety, które o  niego walczyły

i  nabrał przekonania, że wszystkie go pragną. Jest jednak

ostrożny, bo gdybym okazała się niewrażliwa na jego urok

i  powiedziała o  wszystkim Agacie, co niniejszym uczyniłam,

mógłby się łatwo wytłumaczyć.

– Ciekawe jak? – zapytała Róża w  imieniu swoim

i pozostałych.

– Jednym nieśmiertelnym zdaniem, wspólnym dla wszystkich

facetów szukających wytłumaczenia swojej głupoty. – Mirka miała

minę przemądrzałej nauczycielki. – Powiedziałby po prostu:

„Chciałem dobrze”.

Wszystkie zgodnie pokiwały głowami, bez trudu odszukując we

wspomnieniach te sytuacje, w  których słyszały takie

wytłumaczenie. Nie znosiły go, ponieważ trudno jest dyskutować

z  człowiekiem, który z  miną zbitego psa mówi: „Kochanie, ale ja

chciałem dobrze”.

– Macie rację. – Agata włączyła się do rozmowy, coś sobie

uświadamiając. – Janek może mieć głębokie przypuszczenie, że

Mirka o  niczym mi nie powie. – Dziewczyny zwróciły na nią

pytające spojrzenia. – Zanim nasza znajomość przeszła

w  regularne spotkania, bardzo nalegałam na zachowanie

dyskrecji. Nie znałam go dobrze, bałam się, że będę tematem jego

rozmów z  kolegami i  że w  banku mogą powstać jakieś plotki.

Zaklinałam się wtedy, że zdrada małżeńska jest dla mnie sprawą

tak osobistą, że nie powiedziałabym o  niej nawet księdzu przy


spowiedzi, a  już na pewno nie powiedziałabym o  niej żadnej

przyjaciółce.

– I uwierzył? – zdziwiły się.

– Bez problemu, ponieważ jak się później okazało, sam

wyznaje identyczną zasadę. „Nikomu ani słowa” – obiecywaliśmy

sobie nawzajem. Jak widzicie, Janek bardzo dba o swój wizerunek

wzorowego męża, dobrego ojca, heroicznego strażaka i  uczciwego

urzędnika państwowego.

– Toż to urodzony polityk! – zawołała Ewka. – Może będzie

kandydował do parlamentu.

– Może... – Agata nie miała w  sobie tyle wigoru co ona.

Przygasła.

– Mam pewien pomysł. – Mirka zagryzła dolną wargę, przez

chwilę rozważała coś ważnego, aż w  końcu wyjawiła: –

Powinnyśmy przyśpieszyć to, co ten cwaniaczek sobie zaplanował.

Skoro chce zaliczyć przyjaciółkę swojej ukochanej, niech to zrobi,

ale my dopilnujemy tego, aby Agata go na tym przyłapała.

– O  nie, nie mam zamiaru się w  tym paprać, jak dla mnie za

dużo wrażeń – zaprotestowała.

– Więc wyjedziesz, zostawiając go w  przekonaniu, że byłaś

kolejną głupią lalunią, którą oszukał, a  siebie pozbawisz

satysfakcji przyłapania go na gorącym uczynku? – Agata

milczała.

Właściwie to chciała poczuć tę satysfakcję, o  której mówiła

Mirka, udowodnić mu, że jest podłą kreaturą i  dać jasno do

zrozumienia, że wszystko, co do niego czuła, już minęło. Chciała,

obawiała się jednak, że nie podoła, zmięknie, rozpłacze się,

pogrąży.
– Mam dość, muszę się napić! – Agata urwała dyskusję na

swój temat i  zabierając ze sobą pusty kieliszek, przeniosła się do

salonu. Tuż za nią pomaszerowały pozostałe imprezowiczki.

Na widok niskiego stolika zastawionego różnymi rodzajami

alkoholu, soku, słonych przekąsek i  koreczków Róża wymownie

spojrzała na Ewkę, a  potem obie wbiły oczy w  Mirkę, oczekując

wyjaśnień.

– Czyżby twoja transformacja zakończyła się fiaskiem? – Ewka

była rozczarowana.

– Pomógł mi w  tym twój przepis na ciasto, które, jak

powiedziałaś, zawsze się udaje.

– Jak to? – Ewka nie dostrzegała związku.

– Tak to, że mi się ono nie udało. Masa budyniowa była za

rzadka i wylała się z foremki, masa toffi spaliła się już w garnku,

a  bita śmietana mi się zważyła. Po tym doświadczeniu uznałam,

że uroczyste kolacje przy stole złożone z  trzech dań i  własnych

wypieków to nie jest akurat to, w  czym jestem najlepsza.

Zostawiam to dla was, sama wróciłam do starych nawyków.

– Do wszystkich starych nawyków? – Róża również była

zawiedziona, że jej przyjaciółka, pomimo, wydawać by się mogło,

silnej motywacji, tak szybko się poddała.

– Tak, do wszystkich – przyznała się, wiedząc, czego dotyczy

pytanie. – Dlatego jeżeli jutro wpadnę pod samochód lub

zachoruję na trąd, będę mogła obwiniać tylko siebie. To

z pewnością tylko kwestia czasu.

– Co ty za głupoty opowiadasz, nie żyjemy w  średniowieczu! –

Róża całkiem nie na żarty przeraziła się czarną wizją przyjaciółki.


Usadowiły się wygodnie na sofach, podsuwając bliżej siebie

ulubione przekąski.

– Tobie nalałam soczku. – Mirka podała ciężarnej wysoką

szklankę ze słomką. – Nie będziemy przecież rozpijać maleństwa.

– Jasne. – Przyszła mama z  czułością pogładziła swój okrągły

brzuszek. – Jeszcze zdąży zejść na drogę inteligentnego

pijaństwa, którą my podążamy. – Roześmiała się.

– Zaczęłaś się już bać porodu? – Po zmianie tematu Agata

odzyskała swoją naturalną energię.

– Wcale się go nie boję. Martwię się tylko o  maleństwo, aby

ono przeszło przez to jak najlepiej.

– To naturalne i przyzwyczaj się do tego uczucia. Od teraz już

zawsze będziesz martwić się o  swoje dziecko, jak każda mama –

zapewniła ją Agata, a pozostałe dziewczyny przytaknęły zgodnie.

Rozmowa o  ciążach, porodach i  dzieciach rozluźniła atmosferę

i  wszystkie znowu poczuły się szczęśliwe. Dobrze się bawiły,

rozważając przeróżne wersje imion dla maleństwa, a kiedy Mirka

znalazła w kalendarzu „Jaropełka”, pękały ze śmiechu.

– Wyobrażacie sobie, Jaropełek, syn Róży i  Leszka –

chichotały.

– Albo Nadzieja, córeczka tatusia! – Ewka z  trudem chroniła

zawartość swojego kieliszka przed rozlaniem. – Kto wymyśla

takie imiona?

– Nie wiem – Róża nadal nie miała żadnej poważnej propozycji

– ale ten ktoś z pewnością ma poczucie humoru.

– I nie lubi dzieci – dodała Mirka.

Gdy dyskusja przeniosła się na Ewkę i  Sebastiana, powiało

chłodem i zrobiło się poważnie.


– Ciągle nie mogę uwierzyć, że tak szybko zdecydowałaś się na

rozwód, że w  ogóle się zdecydowałaś. Ty, taka wzorowa żona

i matka! – Mirka zawsze uważała swoją przyjaciółkę za wzór cnót

rodzinnych, za wymierający gatunek kobiet spełniających się

w domu.

– Czy pół roku absolutnego braku pożycia małżeńskiego to

mało? Nas nie tylko nic już nie łączy, ale coraz więcej dzieli.

Jesteśmy na ostatnim etapie zepsutego związku, tam, gdzie traci

się wzajemny szacunek.

– Jak to możliwe, przecież kochaliście się naprawdę mocno. To

było widać na każdym kroku! – Na pytanie Róży nie było

jednoznacznej odpowiedzi.

– Nie wytrzymaliśmy rozłąki, on bardziej niż ja. Zmieniliśmy

się tak bardzo, że nie potrafimy już ze sobą rozmawiać. Wierzę

w  to, że każdy ma takie życie, na które się godzi, a  ja nie mam

zamiaru zgodzić się na życie z  rośliną u  boku. On nic nie daje od

siebie, a  ja i  tak muszę go znosić, sprzątać po nim, karmić

i  tłamsić własne emocje, aby chronić dzieci. Spanie w  jednym

łóżku z kimś takim jest bardzo trudne.

– Szlag jasny! – Mimo że Mirka nie przepadała za

Sebastianem, ze względu na Ewkę czuła smutek, że sypie się jej

życie, coś, co od zawsze uważała za niezniszczalne. – Tyle żeście

razem przeszli, może jakaś terapia by wam pomogła?

– Mam go tam zawlec siłą? Byłyście świadkami, w  Wigilię

dałam mu wybór, no i wybrał. Szczerze mówiąc, to nie chce mi się

już starać, odpuściłam sobie, tak jak on.

– To takie smutne, oby mnie i Leszka coś takiego nie spotkało.


– Za żadną cenę nie pozwól mu się zasiedzieć w  tej Norwegii,

niech wraca natychmiast, gdy spłacicie in vitro – ostrzegła Ewka.

– Wróci jeszcze przed porodem, obiecał mi to. Jemu się tam

wcale nie podoba, zbyt kochał to, co robił tutaj, bez swojej karetki

jest nieszczęśliwy.

– A  ty Agata, jak teraz widzisz to wszystko, warto było? –

Agata, przygnębiona sytuacją z  Jankiem, nie liczyła kieliszków

wina, które wypiła tego wieczoru, obojętne jej też były kalorie

ukryte w przekąskach. – Jeżeli między mną a Tomkiem wszystko

wróci do normy, to mogłabym powiedzieć, że warto było. Ale jeżeli

okaże się, że między nami jest gorzej, niż mi się wydaje, to nie

wiem. Może będę następną po Ewce rozwódką?

– Nawet tak nie myśl, masz wszystko poukładać i  być

szczęśliwa z Tomkiem i dzieciakami! – nakazała jej Róża.

– Tak, wiem, że tak byłoby najlepiej, ale...

– Co?

– Czuję coś podobnego do tego, o  czym mówiła Ewka. Jakoś

zmarniała siła uczucia, które nas łączyło.

– To wszystko przez brak codziennego kontaktu ze sobą, ale za

chwilę znowu będziecie razem i  nadrobicie zaległości. Jesteście

sobie potrzebni.

– O  ile uda mi się przestać myśleć o  tym cholernym,

kłamliwym Janku! – Żachnęła się Agata i  odwróciła głowę, chcąc

ukryć łzę, która zakręciła się jej w  oku. Na szczęście wyschła

szybko, zanim jeszcze spłynęła po policzku.

– Co takiego mają w  sobie źli mężczyźni, że my, kobiety,

kochamy ich bardziej niż tych dobrych? – Mirka wielokrotnie

zastanawiała się nad tym zagadnieniem i wciąż go nie rozumiała.


– Pozwalamy się im krzywdzić i  poniewierać za jedno spojrzenie,

za miłe słowo. A  tych czułych, rozpieszczających, niejednokrotnie

traktujemy jak śmieci i nie czujemy się przy nich szczęśliwe.

– W  tym, co mówisz, niewątpliwie tkwi jakaś prawda. – Róża

poprawiła się na kanapie, podsuwając sobie poduszki pod plecy. –

Może chodzi o  jakiś pierwotny instynkt, który u  niektórych z  nas

nie zanikł? Potrzebujemy samca walczącego z  mamutem,

a  później rzucającego się na swoją babę w  celu spłodzenia

kolejnych dzieci.

– Ja z  pewnością do nich nie należę – Ewka odcięła się od tej

teorii. – Dopóki Sebastian był dla mnie dobry, cieszyłam się tym

i  myślę, że go doceniałam. Teraz, gdy zmienił moje życie w  ciągłą

nerwówkę, nie mam zamiaru się dla niego poświęcać.

– Ale jest ci przynajmniej przykro, co?

– Przykro, Różyczko? Ja nad tym szczerze boleję. Rozwód to

moja największa porażka, jednak spędzenie reszty życia w  taki

sposób byłoby jeszcze większą. Przerabiałam to w  rodzinnym

domu, nie zafunduję moim córkom czegoś podobnego.

Przypuszczam, że jako weekendowy tatuś Sebastian da im od

siebie więcej, niż daje teraz.

– Może dostał za mało czasu, może za pół roku znowu byłby

sobą?

– Jesteś romantyczką, Różyczko. – Ewka przysunęła się bliżej

przyjaciółki i  spojrzała jej w  oczy, przechylając głowę w  bok.

Wyglądało to tak, jakby zamierzała ją pocałować, skończyło się

jednak na wyznaniu: – Za pół roku nie będzie mnie już stać na

kulturalny rozwód, w ruch pójdą noże.

– Szkoda was, naprawdę...


Telefon leżący na stoliku pomiędzy szklankami, kieliszkami

i  talerzykami zabrzęczał znajomym dla Agaty tonem. Odszukała

go bez pośpiechu i równie leniwie odczytała wiadomość.

– To od Janka, pyta, czy mógłby mnie odwieźć do domu po

imprezce.

– Jak słodko, może chciałby, abym też zeszła? – zadrwiła

Mirka, ale karcący wzrok Ewki zamknął jej usta.

– Same powiedzcie, jak mu nie wierzyć? – Agata zignorowała

uszczypliwy komentarz. – Każdą chwilę, jaką może, chce spędzać

ze mną. – Nie wypuszczając telefonu z  dłoni, ciężko wbiła się

w  miękką kanapę. – I  co ja mam teraz zrobić? Powiedzieć mu, że

wiem o potajemnym pisaniu do ciebie i pogonić czy przez ostatnie

dwa tygodnie, jakie zostały do mojego wyjazdu, udawać, że

o niczym nie wiem i rozstać się z nim w zgodzie?

– Ja doskonale wiem, jak bym się w takiej sytuacji zachowała.

– Mirka spoważniała i  przyjęła pozycję stratega wojennego. – Ale

to twoje życie i sama musisz zadecydować. Pamiętaj tylko, że jeśli

nie zrobisz nic, zostaniesz w  jego pamięci jako jedna z  wielu

głupiutkich kobiet i  szybko z  tej pamięci ulecisz. Jeżeli jednak

podejmiesz wyzwanie, możesz sprawić, że do końca swoich dni

będzie cię wspominał jako tę, która go przechytrzyła. I  co nie jest

bez znaczenia – poczujesz osobistą satysfakcję.

– A  należy mu się nie tylko za bezczelne próby wyrwania

kolejnej laski, ale również za te nocne wiadomości od rzekomej

byłej opiekunki. – Nieoczekiwanie Ewka poparła pomysł Mirki.

– I  za zdradzanie żony... – wypaliła Róża, a  wszystkie oczy

zwróciły się na nią. – No co, przecież to też kobieta! Nie powinien

jej tego robić, to znaczy, ty... – spojrzała na Agatę – nie jesteś


temu winna. Znaczy ty też nie powinnaś... i  Mirka nie powinna,

ale faceci nie powinni bardziej... – zaplątała się w  swojej

wypowiedzi, co rozbawiło zgromadzone. – Tak czy siak –

zakończyła swój galimatias – nie oberwie za niewinność.

Uważam, że nauczka mu się należy.

– Do końca przekonana nie jestem, nie wiem, co miałabym

zrobić, aby efekt był spektakularny, a  jednocześnie

nieprzesadzony.

Po tych słowach nastąpiło głębokie grupowe westchnienie

będące oznaką ulgi i zadowolenia z prawie podjętej decyzji.

– Musimy opracować taki plan, który uśpi jego czujność

i zadziała szybko, mamy przecież mało czasu. – Warunek wstępny

zaproponowany przez Mirkę spotkał się z  ogólną aprobatą, co nie

zmieniało faktu, że żaden konkretny pomysł jeszcze się nie

pojawił.

Kolejna butelka wina została otwarta w  nadziei, że ukryta

w niej moc pobudzi kobiecą wyobraźnię.

– Jakie macie plany na ostatnią noc przed twoim wyjazdem, bo

mniemam, że jakieś macie? – Gdyby nie wpływ alkoholu na

jasność myślenia Ewki, prawdopodobnie nie miałaby ochoty

uczestniczyć w  knuciu tej intrygi. W  tej chwili widziała to

zupełnie inaczej, nie jako babską zemstę z  zazdrości, lecz jako

misję w obronie czci swojego gatunku.

– Spędzimy razem przedostatnią noc. Ostatnią będę miała

bardzo krótką, wykorzystam ją na upychanie walizek i  żegnanie

się z rodzicami. Z domu wyjeżdżam o czwartej rano.

– Coś mi zaczyna chodzić po głowie – Mirka zastanawiała się,

marszcząc brwi.
– Żeby to tylko na mnie nie przelazło... – Zarechotała Ewka.

– Głupia jesteś, skup się, bo tu narada wojenna trwa. Szansa

na to, że twój chłopak to łyknie, będzie większa, jeśli zacznie

myśleć penisem, a o to ja już potrafię się postarać.

Róża, znudzona mamrotaniem swoich zalanych przyjaciółek,

niepostrzeżenie wymknęła się do sypialni, gdzie okrywszy się

ciepłą kołdrą, zasnęła w wielkim łóżku Mirki i Macieja.

– Zachowuj się normalnie, nie daj po sobie poznać, że

cokolwiek się zmieniło – Mirka zaczęła zdradzać szczegóły

swojego planu. – Wkrótce napiszę do niego albo zadzwonię,

jeszcze nie wiem, i  podziękuję za życzenia. Prawdopodobnie

szybko przejdziemy do flirtowania, wiesz, jak łatwo mi to

przychodzi. Będę go kokietować i  uwodzić, aż zaproponuje

spotkanie, daj mi na to kilka dni.

Agata słuchała, ale czuła narastającą złość. Jak może się

zgodzić na to, by jej przyjaciółka uwodziła jej chłopaka?

– Problem polega na tym – kontynuowała Mirka, nieświadoma

rozterek Agaty – że do naszego spotkania musi dojść w  ostatnią

noc przed twoim wyjazdem, tak, abyś jeszcze zdążyła przyłapać go

na gorącym uczynku.

– Nie wiem, czy tego chcę... – Agata głośno wyraziła

niezdecydowanie, ale Mirka wydawała się tego nie słyszeć. Była

coraz bardziej zaangażowana w  układanie strategii bitwy, swojej

prywatnej wojny z męskim gatunkiem.

– Obiecaj mi jedno... – poprosiła Agata. – Jeżeli wyczujesz, że

Janek wcale nie jest taki chętny, jak ci się teraz wydaje,

odpuścisz. Nie chcę, abyś zbyt mocno go naciskała, stawiała pod

ścianą, ostateczny krok ma należeć do niego.


– Obiecuję, ale nie licz, że on sam się wycofa. Znam się na

takich typkach, zaliczą wszystko, co im się nawinie.

Agata nie zaprotestowała, ale też nie uwierzyła w  te słowa.

Ciągle nosiła w  sobie wiarę w  szczerość uczuć Janka. Może ta

wiara została zachwiana, podważona, może nie była

bezwarunkowa, ale jednak istniała, mimo że niektórzy starali się

ja przekonać, że taka ufność jest zwykłym naiwniactwem.

„Jeśli nie uda mi się utrzeć nosa Jankowi, utrę go tobie,

kochana” – pomyślała, uśmiechając się do Mirki. – „Może to

przywróci ci nadzieję w istnienie prawdziwej miłości”.

– Nie wiem jak wy, ale ja idę spać. – Ewka podniosła się

z  kanapy, ale wtedy pokój zaczął wokół niej wirować, zmuszając

do odwrotu, więc opadła na nią ponownie. – Albo lepiej zostanę

tutaj. Dajcie mi tylko jakiś koc. – Jej zbyt ciężka głowa opadła na

bok, zatrzymując się na wzorzystej poduszce. Ręce, jakby za

długie, bezwładnie zwisały z kanapy, niemalże dotykając podłogi.

– To nam Ewa odleciała... – Mirka zarzuciła na nią koc, pod

którym Ewka całkowicie zniknęła. – A my napijemy się jeszcze?

– Ja mam już dosyć, jeszcze jeden kieliszek i nie wyjdę stąd na

własnych nogach.

– A gdzie ty chcesz iść? Miejsca mam dużo, przenocuj.

– Nie, nie mogę. Znaczy nie chcę, Janek już po mnie jedzie.

– Rozumiem, chcesz wykorzystać te ostatnie noce.

– Nic nie rozumiesz. Ja chcę z  nim być, bo... – zawahała się

i skończyła słowem innym niż zamierzała: – Bo to uwielbiam.

Wystarczyło jedno spojrzenie Janka, aby Agata zapomniała, ile

wątpliwości miała przed chwilą. Był taki zachwycająco piękny


z  nieładem we włosach i  w  starym rozciągniętym swetrze, który

„wołał”: „Zrzuć mnie”.

– Przepraszam, kochanie, za mój wygląd, ale sama rozumiesz,

nie mogłem stać przed lustrem, wyskakując z  domu tylko na

chwilę. Powiedziałem Kaśce, że w  bazie włączył się alarm, no

i jestem.

– Mamy więc niewiele czasu.

– Tak, jednak musiałem cię zobaczyć, chociaż na tak krótko.

Odwiozę cię do domu i wracam.

– A jeśli ci nie pozwolę? – Jej słodki pomruk i dotyk chłodnych

dłoni wślizgujących się pod rozciągnięty sweter niebezpiecznie

przyśpieszył bicie jego serca.

– Kochanie, ja prowadzę – upomniał ją, w  żadnym razie nie

chcąc, by przestała.

Gdyby nie latarnie jasno oświetlające ulice, natychmiast

zatrzymałby samochód i  kochał się z  nią na masce tuż przy

drodze. Dłoń Agaty bez trudu wślizgnęła się w  luźne spodnie,

gdzie jej delikatne palce drażniły jego rozpalony męski narząd.

Dotyk jej warg poczuł na podbrzuszu, całowała i  ocierała się

o niego twarzą, mrucząc przy tym jak kotka podczas rui.

Gwałtownym ruchem Janek skręcił w  pierwszą nieoświetloną

ulicę. Gdy okryła ich ciemność, zgasił silnik i  chwycił Agatę za

ramiona. Jednym zdecydowanym ruchem wcisnął ją w  szczelinę

pomiędzy przednimi siedzeniami. Unieruchomiona, poczuła, jak

szarpnięciem zdziera z  niej bieliznę i  wchodzi w  nią z  impetem.

Zapomnieli, że dookoła nich istnieje jeszcze jakiś świat,

zaspokajali swoje żądze głośno i  ciągle od nowa, aż do

wyczerpania sił. Noc przeszła w świt, a oni, zupełnie nadzy, leżeli


wtuleni w  siebie na tylnym siedzeniu, okrywając się skrawkiem

jej płaszcza. Szczelnie zaparowane szyby odgradzały ich od

rzeczywistości.

– Tak mi z tobą dobrze – szeptał, gdy przysypiała.


Rozdział 44

– Kochanie, jeszcze jeden kawałeczek kiełbaski i  tatuś schowa

talerzyk – Janek cierpliwie namawiał swoją małą córeczkę do

zjedzenia kolacji.

– Daj jej spokój – szepnęła mu do ucha Katarzyna.

– Matylda tak mało je, powinna wyglądać jak Klara, a  jest

przy niej taka chuda. Może trzeba iść z nią do lekarza?

– Jesteś nadopiekuńczy, nasze dzieci są zdrowe. Są innej

budowy, bo to bliźnięta dwujajowe.

– Ale jednak bliźnięta – upierał się.

Mała, korzystając z chwili zamieszania, zeskoczyła z krzesełka

i  w  podskokach uciekła do siostry. Katarzyna podeszła do męża

i  obejmując go wpół, poczuła w  tylnej kieszeni jego spodni jakiś

twardy przedmiot.

– Znowu trzymasz komórkę w  kieszeni? Jesteś w  domu,

możesz się z nią na chwilę rozstać.

– Wiesz, ile kosztuje ten model?

– Nie wiem, ale jakie to ma znaczenie?

– Po tym, jak mój ostatni telefon wylądował w  wazonie

z  kwiatami, wolę już nic cennego nie zostawiać w  zasięgu rączek

naszych aniołeczków. – Pogodny uśmiech rozjaśnił mu twarz.

– Takie są konsekwencje posiadania dzieci, nie wiedziałeś?

– Nie, ale już wiem.

Telefon, o  którym mówili, nieznacznie zadrżał, oznajmiając

właścicielowi, że nadeszła wiadomość.


– Kasiu, pójdę do samochodu, bo w  bagażniku zostały jeszcze

jakieś zakupy.

– Znowu? Dlaczego nie możesz wnieść wszystkiego od razu?

– Bo mam tylko dwie ręce, słonko. – Szybko ucałował żonę

w odsłonięte ramię i wyszedł.

Chociaż Katarzyna nigdy nie była wścibska, wolał nie

rozbudzać jej ciekawości, dlatego swoje sms-y odczytywał raczej

dyskretnie. Znał historie głupich wpadek swoich kolegów, którzy

nie docenili kobiecej czujności.

Zanim doszedł do samochodu, przeczytał: „Dziękuję za

życzenia urodzinowe, to bardzo miłe, zwłaszcza że się nie znamy”.

Zadowolenie zagościło na jego twarzy, natychmiast wysłał

wiadomość zwrotną: „Cieszę się, że sprawiłem ci przyjemność,

zwłaszcza że się nie znamy”. Na odpowiedź czekał zaledwie pół

minuty: „Gdybyśmy się znali, zwłaszcza blisko, znacznie trudniej

byłoby ci sprawić mi przyjemność”.

Postanowił odpisać: „Z pewnością bym się starał, gdybym tylko

dostał taką szansę”. Wsiadł do samochodu i odczekał kilka minut,

ale odpowiedź nie nadchodziła. Lekko podniesiony poziom

adrenaliny przyjemnie go pobudził. Utrzymując się na fali,

napisał ponownie: „Wiesz, kim jestem?”.

„Jakimś kolegą z  pracy mojej kumpelki. Wysłała mi życzenia

z  twojego numeru. Ale czy my się kiedykolwiek spotkaliśmy?” –

Mirka celowo nie użyła słowa „przyjaciółki”. Wiedziała, że dla

sprawy będzie lepiej, jeśli Janek nabierze przekonania, że ona nie

kojarzy go z  facetem spotkanym kiedyś w  kawiarni. Jej sposób

myślenia okazał się słuszny, gdyż poczucie pewności siebie

raptownie Jankowi wzrosło.


On również, dla bezpieczeństwa, wolał uniknąć tego

skojarzenia: „Ty mnie nie znasz, ja ciebie widziałem. Dostrzegłem

w  tobie coś, o  czym nieustannie myślę. Chciałbym się temu bliżej

przyjrzeć, pozwolisz mi na to?”.

Sytuacja rozwijała się bardzo szybko, nawet jak na Mirkę.

Przygotowała się na przynajmniej kilkudniową znajomość

telefoniczną, zanim nastąpi propozycja spotkania.

„Muszę się nad tym zastanowić” – odpowiedziała. Janek

zareagował natychmiast: „Zadzwonię do ciebie jutro,

porozmawiamy i poznamy się nieco bliżej, jeśli mogę”.

Mirka odpisała mu: „Zadzwoń o  dziesiątej”, a  Janek:

„Dobranoc, śliczny kwiatuszku”.

Po zakończeniu wymiany sms-ów Mirka bezzwłocznie

połączyła się z Agatą, opowiadając jej przebieg zdarzeń.

– Nie mogę w  to uwierzyć. – Zachowania Janka były dla niej

tak ze sobą sprzeczne, że trudne do pojęcia. – Jego przygnębienie

moim wyjazdem wydaje się być szczere. Nie rozumiem, jak można

być aż tak dwulicowym...

– Przykro mi, kochanie. Trafiłaś na łobuza, który za nic ma

uczucie, którym go darzysz. Mało tego, podsyca je, abyś cierpiała

jeszcze bardziej, w  ten sposób podnosi mniemanie o  sobie. To

aktorzyna, zresztą bardzo typowy.

– Muszę kończyć, jeżeli coś jeszcze się wydarzy, daj mi znać. –

Słowa Mirki sprawiły, że w  Agacie gniew i  żądza zemsty

narastały. Najchętniej rzuciłaby się na Janka z  pięściami,

zdawała sobie jednak sprawę, jak bardzo byłoby to żałosne.

Dobre intencje Mirki nie wyszły Agacie na dobre, czuła, że ta

cała mistyfikacja przerasta ją i  nie będzie potrafiła przed nim


udawać, że nic się nie stało.

– Nie martw się, zrobi ci się znacznie lepiej, gdy nasz plan

zakończy się sukcesem.

– Jasne... Dobranoc. – Agata rozłączyła się, nie czekając na

odpowiedź.

Jedyne, czego pragnęła w  tej chwili, to spotkać się z  Jankiem

i wyładować swój gniew. Może znowu znalazłby jakieś pozbawione

logiki wytłumaczenie, które dałoby jej złudną wiarę w  to, że

miłość jak z filmu czasami się zdarza. Może.

Tymczasem czuła się jak zdechła ryba, która idzie z  prądem

rzeki i na nic nie ma już wpływu.


Rozdział 45

Janek zadzwonił punktualnie o  dziesiątej, jego głos brzmiał

miło i  zaczepnie. Takim rozmówcom zazwyczaj niczego się nie

odmawia.

– Mam nadzieję, że cię nie obudziłem – zapytał pełen troski. –

Myślę, że tak miło zaczętą znajomość warto kontynuować o każdej

porze, co ty na to?

Mirka zdążyła już odprowadzić syna do szkoły, zrobić zakupy

i  zjeść śniadanie, ale wiedząc, że nie to rozbudza męską

wyobraźnię, leniwie mruknęła do słuchawki:

– Właściwie spałam jeszcze. – I  udała, że się przeciąga. –

Dobrze, że nie jest to video rozmowa.

– A  ja żałuję, chciałbym cię zobaczyć. Założę się, że uroczo

wyglądasz w swojej pidżamce.

– Nie sypiam w pidżamce – skłamała ponownie.

– No to w koszulce...

– Ani w  koszulce... – Na długą chwilę rozmowa zawiesiła się.

Oczyma wyobraźni Mirka widziała śliniącego się Janka.

– Chcesz mnie podkręcić. Niegrzeczna z ciebie dziewczynka.

– A  ty, czegoooo chceeeesz? – kokietowała go, przeciągając

sylaby.

– Spotkać się z tobą i to jak najszybciej.

– To niewykluczone, że się z tobą umówię, ale w tym tygodniu

z pewnością nie dam rady. A w przyszłym dopiero pod koniec.

– Nie możesz mi tego zrobić, tydzień dopiero się zaczął.


Mirka zaczynała rozumieć, dlaczego Agata zakochała się

w tym draniu, był przesłodki.

– Przykro mi, wyjeżdżam. Ale możesz dzwonić. – Postawiony

wobec takiego argumentu, nie naciskał.

Po rozmowie Mirka odetchnęła z ulgą.

– Cel jest coraz bliżej, nie unikniesz kompromitacji –

powiedziała do siebie, zadowolona z efektu, jaki osiągnęła.

Janek dzwonił raz dziennie, nie można było mu zarzucić ani

nachalności, ani tego, że rozmowy z  nim nie były przyjemne. Ich

dyskusje dotykały głównie dosyć błahych tematów i  zawsze, jakoś

mimochodem, schodziły na uroki życia doczesnego. Flirtowali

i  uwodzili się wzajemnie, nie wykraczając jednak poza granice

dobrego smaku.

Mirka w  wielkim skrócie zdawała relację z  tych „spotkań”

Agacie. Nie chciała przysparzać jej więcej przykrości, niż to było

absolutnie konieczne. Martwiła się również tym, że jej

przyjaciółka mogłaby nie udźwignąć tego ciężaru i  ich plan

spaliłby na panewce. A  Mirka chciała show, czuła się reżyserem

spektaklu, który miał wielką szansę na to, by stać się hitem

sezonu.
Rozdział 46

Trzy dni przed wyjazdem Agaty, Ewka, Róża i Mirka spotkały

się w  centrum handlowym, gdzie miały do odebrania zamówiony

dla niej pożegnalny prezent.

– Mam nadzieję, że jej się to spodoba. Jeżeli taszczę ten ciężar

na darmo, wścieknę się. – Ewka dźwigała wielkie pudło, sapiąc

niczym rodzący hipopotam.

– Będzie zachwycona, ja z pewnością bym była. – Mirka niosła

nieco mniejsze, ale równie ciężkie pudełko.

– Rozumiemy aluzję. – Róża śmiała się, dzięki czemu jej

okrągłe policzki, zaokrąglały się jeszcze bardziej. – Podpowiadasz

nam, co mamy ci dać, gdy będziemy żegnały ciebie.

Ze względu na swój błogosławiony stan Róża niosła tylko

przewieszony przez rękę płaszcz. Wyglądała uroczo w  jasno

zielonym sweterku, który miękko spływał po jej zaokrąglonym

brzuszku. Po chwili zaproponowała:

– Może poszłybyśmy coś zjeść. Przegoniłyście mnie po tych

sklepach, jestem głodna i zmęczona.

– Popieram, zwłaszcza że moje mięśnie się tego domagają.

Muszę chociaż na chwilę odstawić to pudło. To miejsce wygląda

nieźle. – Ewka wskazała na pierwszą knajpkę, którą mijały. –

Wchodzimy.

Mimo wczesnej godziny lokal był pełen głodnych i  zmęczonych

zakupami ludzi. Na szczęście stolik, przy którym stanęły, właśnie

się zwalniał. Bez namysłu zajęły miejsca. Pudełka zostały

ostrożnie wsunięte pod stół.


– Nie chciałabym, aby ktoś to kopnął. Obejrzymy je jeszcze

raz? – Zakładając, że wszystkie tego chcą, Ewka sięgnęła do

jednego z kartonów i wyjęła na blat stolika cztery pękate filiżanki

w kolorze budyniu malinowego.

Każda z  filiżanek ozdobiona była fotografiami

dokumentującymi ich dotychczasowe wspólne przeżycia. Były

zdjęcia ze szkolnej imprezy i  ze ślubów, były te ze wspólnych

wakacji, przed osiągnięciem pełnoletności i  te z  wakacji

spędzonych już z dziećmi.

– To jest moje ulubione. – Róża uniosła jedną z  filiżanek

i  wskazała na zdjęcie, na którym wszystkie cztery siedziały na

pływającym bananie. – Pamiętacie, gdy tylko motorówka ruszyła,

kolejno powpadałyśmy do wody.

– I  żadna z  nas nie mogła wgramolić się z  powrotem, tak

rechotałyśmy – uzupełniła Mirka to wspomnienie.

Do stolika podszedł kelner i  przez chwilę przyglądał się

rozstawionym na nim naczyniom.

– Rozumiem, że zamawiają panie kawę, ale we własnych

filiżankach? – zapytał z  tak poważną miną, że dziewczyny

potraktowały go poważnie. Tłumaczyły się przez chwilę, po czym

wspólnie doszli do porozumienia, że jednak skorzystają z  naczyń

firmowych. Zamówiły polecaną przez kelnera-żartownisia zupę

gulaszową, gęstą i bardzo gorącą.

– A  na tym, przy choince. – Kontynuowały oglądanie. –

Pamiętacie tę choinkę? – Ewka jako pierwsza parsknęła głośnym

śmiechem, przyjaciółki dołączyły do niej szybko i  przez chwilę

żadna nie mogła nic powiedzieć. – Kupił ją Tomek, od początku

była prawie bez gałązek, a do Wigilii zdążyły opaść wszystkie igły.
Jaka Agata była wtedy wściekła, podejrzewała, że to zeszłoroczne

drzewko, które wygrzebał z jakiegoś śmietnika.

Rozmawiały głośno, zwracając na siebie uwagę wszystkich.

– Już nigdy potem nie widziałam równie oryginalnego

świątecznego gadżetu. – Ewka otarła łzę, która zatrzymała się tuż

pod okiem.

– Agata krzyczała na Tomka, że ta choinka wygląda jak

pacjent z  onkologii i  to bez rokowań na wyzdrowienie. – Róża

złapała się za brzuch. – Nie mogę się tak śmiać, bo mnie w  boku

kłuje.

– I  gdyby nie ten stary wujek, co przyjechał do nich z  Włoch,

Agata miałaby zepsute święta. Co on wtedy powiedział? – Mirka

starała się sobie przypomnieć, ale Ewka ją uprzedziła:

– Że za jego czasów to po choinkę jeździło się do lasu, a  teraz

to młodzi do galerii jeżdżą.

– Boże jak sobie pomyślę, że wkrótce nie będziemy już razem,

to chce mi się płakać. – Róża od skrajnego rozbawienia przeszła

do melancholii. – Później wyjedzie Mirka, wszystko się

rozpadnie... A tak nam było dobrze ze sobą.

– Nic się nie rozpadnie, będziemy w  kontakcie –

zaprotestowała Mirka.

– Myślisz, że to się uda? Rozpadają się małżeństwa

z  wieloletnim stażem i  gromadką dzieci, a  my wytrzymamy? –

Róża miała wątpliwości.

– Poza tym bycie w kontakcie to nie to samo co bycie ze sobą. –

Ewka również bała się przyszłości. – Opowiadanie o  przeżyciach

nie jest tym samym, co wspólne przeżywanie.


Mirka nie sprzeciwiła się temu, bo chociaż trudno jej się było

do tego przyznać, również czuła lęk z powodu ich rozstania.

– Pokażcie jeszcze podstawki – poprosiła.

Ewka wyjęła je spod stołu i  każdy po kolei oglądały

w  milczeniu. Na talerzykach, w  miejscu, w  którym stawia się

filiżankę, znajdowało się pojedyncze zdjęcie uśmiechniętej twarzy

każdej z nich.

– Jak Agata będzie rano piła kawę, podniesie kubeczek, a  tu

„a-kuku”, Ewka patrzy na nią z  podstawka! – Mirka starała się

powrócić do wesołego nastroju, ale nie było to proste.

Zupę jadły w  ciszy. Wszystkie czuły to samo, że coś bardzo

ważnego w  ich życiu właśnie drastycznie się zmienia, a  może

nawet kończy. Jak długo zdołają zachować ze sobą bliską więź?

Czy pochłonięte własnym życiem znajdą czas na rozmowę, na

wspólne przeżywanie dobrych i  złych rzeczy, na zwierzenia, na to

wszystko, co buduje prawdziwą przyjaźń? A może mimo szczerych

chęci ich związek już jest skazany na powolną, naturalną śmierć?

Urodziny, których nie będą obchodziły w  komplecie, wieczory,

w  które do siebie nie wpadną, wino, którego razem nie wypiją, to

wszystko będzie działać na ich niekorzyść.

– Jakoś dziwnie się czuję. – Róża zwolniła tempo marszu, gdy

były w pobliżu samochodu.

Gruba warstwa świeżego śniegu utrudniała chodzenie, więc jej

lekkie powłóczenie nogami nie zaniepokoiło przyjaciółek. Dopiero

gdy podeszła bliżej i zobaczyły, jaka jest blada, zmartwiły się.

– Wyglądasz na zmęczoną, odwiozę cię do domu, powinnaś się

położyć – zaproponowała Ewka. – Zostałabym z  tobą, ale muszę

odebrać dziewczynki ze szkoły.


– Ja też jadę po Rafałka, ale jeśli chcesz, przyjdę z  nim do

ciebie.

Róża nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w  ich twarze,

jakby nie rozumiejąc, co powiedziały, po czym raptownie spuściła

głowę i spojrzała na swoje buty.

– O  Boże! – krzyknęła głosem pełnym rozpaczy, zginając się

w pół i obejmując brzuch oburącz.

Mirka i Ewka, podążając za jej wzrokiem, zobaczyły, jak wokół

nóg Róży coraz szerzej rozlewa się brunatna plama krwi. Obie

natychmiast znalazły się przy niej i  chwytając ją pod ramiona,

przytrzymały.

– Spokojnie kochanie, jedziemy do szpitala, wszystko będzie

dobrze. – Głos Mirki drżał, zdradzając jej strach.

– Moje maleństwo! – Róża wpadła w  histeryczny płacz.

Ostrożnie stawiała drobniutkie kroczki, prowadzona w  kierunku

samochodu. – Zostań ze mną, błagam cię, nie odchodź... Boże...

Pomóż...

Kilkoro przechodniów przystanęło, przyglądając się tej

przerażającej scenie. Krew wsiąkająca w  miękki, śnieżny puch

znaczyła szlak, którym przeszły. Jakiś mężczyzna podszedł

i  uwolnił je od pakunków, które wciąż nieświadomie dźwigały

i pomógł im wsiąść do samochodu.

– Niech się pani położy na tylnym siedzeniu – powiedział do

Róży. – Najbliższy szpital jest dwie ulice stąd, mogę was

poprowadzić.

– Wiemy, gdzie to jest – krzyknęła Ewka, zatrzaskując drzwi.

Przez około kilometr, jaki miały do szpitala, wlokły się żółwim

tempem, bo popołudniowe korki nie pozwalały na swobodny


przejazd.

– Zaraz będziemy na miejscu. – Mirka odwróciła się do Róży

i gładziła ją po dłoniach.

Widziała, jak płaszcz, na którym leży jej przyjaciółka, zmienia

barwę od sączącej się krwi. Ewka bezbłędnie odczytywała

przerażenie na twarzy Mirki, w  żaden sposób nie mogąc

przyśpieszyć jazdy.

Koszmarna droga dobiegła końca, kiedy zaparkowały pod izbą

przyjęć. Róża, obejmując brzuch, zawodziła żałośnie, od czasu do

czasu mrucząc cicho jakąś modlitwę. Zanim wydostała się

z tylnego siedzenia, Mirka sprowadziła pielęgniarki z wózkiem.

– Ona powinna leżeć, gdzie macie nosze? – krzyczała.

Windą wjechały na pierwsze piętro i  stanęły, oszołomione

słowami:

– Panie tutaj zostaną.

Zanim zdążyły zaprotestować, wielkie drzwi oddziału

położniczego zamknęły się im przed nosem.

– Co robimy, dzwonimy do Leszka? – Mirka drżała ze

zdenerwowania, Ewka, chociaż bała się równie mocno, wyglądała

na spokojniejszą.

– Zaczekamy na to, co powie lekarz, przecież Leszek nie może

się tu zjawić zaraz.

– Cholera, mogłyśmy nie ciągać jej po tych sklepach.

– Dlaczego przywieźli ją na położnictwo, przecież tu kobiety

rodzą! – Ewka maszerowała wzdłuż korytarza, po kilku krokach

zawracając i znowu maszerując. – Jeżeli Róża je straciła...

– Nawet tak nie mów! Może to tylko tak poważnie wyglądało.

– Tyle krwi nie może oznaczać nic dobrego.


– O, Jezu! – zawołała Ewka. – Dzieciaki trzeba odebrać.

I teraz potrzebowałabym normalnego męża.

– Zadzwoń do niego.

– Zadzwonię, ale jestem pewna, że nie odbierze. – Wybrawszy

numer, czekała na połączenie ze słuchawką przy uchu. – Widzisz,

ignoruje moje telefony, od Wigilii jest śmiertelnie obrażony.

– Dobra. – Mirka poderwała się z  krzesła. – Ja odbiorę

dziewczynki i  Rafałka. Pojadę z  nimi do siebie i  dam im obiad –

mówiła, owijając się szalem. – A ty tu siedź i pilnuj jej. Będziemy

w kontakcie.

Niedługo po wyjściu Mirki podszedł do Ewki młody i  chudy

mężczyzna w kitlu. Wyglądał bardziej na studenta niż lekarza.

– Pani przyjechała z tą krwawiącą ciężarną? – zapytał.

– Tak. Jestem jej przyjaciółką, co z nią?

– Położyliśmy ją na sali i  podaliśmy leki. Krwawienie ustało,

ale mówiąc szczerze, nie wygląda to dobrze. – Mężczyzna

wyglądał na zatroskanego. – Dużo było tej krwi. To dwudziesty

tydzień, za wcześnie na poród, dziecko nie miałoby szans. O  ile

jeszcze żyje... – dodał z wyraźną przykrością.

– Nie zbadaliście jej?

– Jeszcze nie, nie mamy lekarza, czekamy.

– Nie macie ginekologa na położnictwie? Co to za szpital?

– Przykro mi.

– A pan?

– Ja nie jestem kompetentny, czekamy na doświadczonego

lekarza, ja jestem na stażu.

– Mogę do niej iść. – Ewka zrozumiała, że ta rozmowa do

niczego nie prowadzi. Jej oburzenie nie miało żadnego znaczenia,


najwyraźniej nie pojmowała nonsensów, do których przywykł

mężczyzna w kitlu.

– Tak, oczywiście, zaprowadzę panią. Przyjaciółka

prawdopodobnie śpi, dostała relanium. Może trzeba kogoś

zawiadomić?

– Sama to zrobię, dziękuję. – Ewka przeszła za nim na oddział.

Większość drzwi, które mijali, była pozamykana, ale i tak dało

się słyszeć słodkie kwilenie szczęśliwie urodzonych. Przeszli przez

coś w  rodzaju świetlicy i  znaleźli się w  małym holu, skąd były

wejścia do czterech salek. Mężczyzna otworzył drzwi jednej z nich

i  puścił Ewkę przodem. Kiedy przekroczyła próg, zamknął je,

pozostając za nimi.

Róża leżała w łóżku pod oknem, w sali były z nią jeszcze dwie

pacjentki i  odwrócony plecami pielęgniarz, który jednej z  nich

podłączał kroplówkę.

– Dzień dobry – Ewka przywitała się ściszonym głosem,

a  wtedy barczysty pielęgniarz odwrócił się, spojrzał na nią

i okazało się, że... jest kobietą. Gdyby nie resztki jaskrawo różowej

szminki na wąskich ustach i  przypięty identyfikator z  imieniem

„Grażyna”, trudno byłoby domyślić się, że „on” jest „nią”.

– Kto panią tu wpuścił? Teraz nie ma odwiedzin. – Barczysta

pielęgniarka nie brzmiała przyjaźnie.

– Stażysta. I  pozwolił zostać. – Ewka nie wysilała się na

uprzejmość, minęła wielką Grażynę i  usiadła na brzegu łóżka

Róży.

– Nie siadamy na łóżkach, w  tym szpitalu mamy stołki. –

Ponownie usłyszała szorstki głos.


„Macie stołki, ale nie macie lekarzy” – cisnęło się Ewce na

usta, jednak ze względu na to, że jej przyjaciółka była zależna od

personelu tego szpitala, nie wypowiedziała tej myśli głośno.

Grzecznie przesiadła się na stołek i  ostentacyjnie odwracając się

plecami, wzięła śpiącą Różę za rękę. Głośne klapnięcia gumowych

butów na wielkich stopach i  dźwięk zamykanych drzwi były

informacją, że Grażyna opuściła salę.

– Koszmarne babsko. – Usłyszała głos pacjentki z  łóżka obok.

Niebieskooka, bardzo młoda kobieta leżąca dotychczas twarzą do

ściany, przekręciła się na drugi bok i  uśmiechnęła do Ewki. –

Zawsze, kiedy tu wchodzi, udaję, że śpię. Samo patrzenie na nią

sprawia, że dostaję skurczy.

– Faktycznie, antypatyczna – zgodnie przyznała Ewka. – Czy

nie wie pani, kiedy można spodziewać się lekarza, który zbada

moją przyjaciółkę?

– Myślę, że zrobią to rano, jeśli ciąża jest martwa, wywołają

poród.

– Ciii... – sycząc, Ewka spojrzała na Różę. Z  ulgą stwierdziła,

że ta nic nie usłyszała i nadal spokojnie śpi.

– Niech się pani nie martwi, ona jest tak nafaszerowana

lekami, że do rana z  pewnością się nie obudzi. Ja tu długo leżę,

napatrzyłam się. Pani przyjaciółka zdąży zajść w  następną ciążę,

a  ja jeszcze tu będę. Mam cukrzycę i  od ósmego tygodnia

rozwarcie na trzy centymetry.

– Współczuję, ale proszę nie mówić w  ten sposób, jakby to, że

ona straciła swoje dziecko, było już pewne. Tego jeszcze nikt nie

stwierdził.
– Przepraszam – kobieta zreflektowała się. – Przez to leżenie

tutaj chyba znieczuliłam się na cierpienia ciężarnych. Ale radzę

zastanowić się, jak wesprzeć koleżankę, będzie tego potrzebowała,

przykro mi.

Trzecie łóżko, stojące najbliżej drzwi, zaskrzypiało, gdy leżąca

na nim pacjentka podniosła się i  ostrożnie z  niego zeszła.

Wspierając się na stojaku od kroplówki i  nie mówiąc ani słowa,

wyszła z sali.

– To jest Iwona – poinformowała sąsiadka Róży, konspiracyjnie

ściszając głos. – Dwa dni temu urodziła córeczkę, dziecko nie

miało nerek. Zmarło.

– Boże drogi – przeraziła się Ewka. – W  tym szpitalu to

naprawdę można się rozchorować.

Niebieskooka wydawała się być bardzo dumna z  posiadania

wiedzy na temat historii choroby każdej chyba pacjentki.

Rzeczywiście długo musiała tu przebywać.

– Od śmierci córeczki do nikogo się nie odezwała ani słowem –

dodała, coraz bardziej wychylając się w  stronę słuchaczki, jaką

mimowolnie stała się Ewka. – Przerażające, prawda?

– Owszem. Może w  takim razie pani wie, dlaczego mojej

przyjaciółki nie przebadano?

– Bo krwotok ustał, nie ma zagrożenia życia. Co się miało stać

z dzieckiem, już się stało, więc nie ma pośpiechu, sprawdzą to, jak

znajdą czas. Najpewniej z  rana, wtedy jest ordynator i  wszystko

wygląda inaczej.

– Mam prośbę. – Ewka wstała i wsunęła taboret tam, skąd go

wzięła, pod mały stolik. – Jeżeli Róża obudzi się podczas mojej
nieobecności, proszę jej nie opowiadać tych wszystkich strasznych

historii, dobrze?

– To oczywiste. Nie mam w  zwyczaju plotkować, każdy ma

prawo zachować swoje sprawy dla siebie.

– Cieszę się, że pani to rozumie – powiedziała z  większym

sarkazmem, niż chciała, ale młoda kobieta wcale go nie wyczuła.

Rozciągnęła się na całej długości łóżka i  wzięła do ręki kolorowe

czasopismo ze swojej szai.

Ewka dodała:

– Skoro, jak pani twierdzi, moja przyjaciółka będzie spała

jeszcze wiele godzin, pojadę do dzieci. Wrócę z  samego rana, do

widzenia. – Nachyliła się nad śpiącą i  delikatnie cmoknęła ją

w policzek. – Do zobaczenia rano, kochanie. Spokojnej nocy.


Rozdział 47

O  ósmej rano Ewka, Mirka i  Agata, niewyspane i  pełne złych

przeczuć, spotkały się na szpitalnym korytarzu. Sen nie był dla

nich ukojeniem tej nocy, długo nie chciał nadejść, a  gdy już

przyszedł, okazał się być płytki i wielokrotnie przerywany.

– Nie mam pojęcia, co my jej powiemy, jeżeli okaże się to

najgorsze... – Agata miała pod oczami wielkie sine półkola.

– Nic jej nie powiemy, po prostu będziemy przy niej. – Mirka

również wyglądała nie najlepiej. Noc spędziła u  Ewki, długo

rozmawiały, dzwoniły do rodziców Róży i do Leszka.

– Leszek jest już w  drodze, będzie tu jutro rano, mama

przyjedzie około południa.

– Może niepotrzebnie do niego dzwoniłyśmy, lepiej było

poczekać na wynik badania. – Mirka miała wątpliwości.

– Dobrze zrobiłyśmy. Powinien wiedzieć, co się dzieje i być przy

niej.

Róża leżała w  swoim łóżku okryta kołdrą po samą szyję. Była

jeszcze bardziej blada niż wczoraj, gdy Ewka ją tu zostawiała. Na

widok przyjaciółek jej oczy zaszły łzami, z których kilka, jedna za

drugą, spłynęły w  stronę ucha. Nic nie mówiąc, wyciągnęła ręce

ku nim i uściskała wszystkie po kolei.

– Przyniosłyśmy ci coś do picia i  trochę owoców. I  rzeczy

osobiste, będziesz ich potrzebowała. – Ewka postawiła niewielką

torebkę na nocnej szafce. – Twoja mama i Leszek są już w drodze.

– Biedny Lesiu – szepnęła Róża łamiącym się głosem. –

Z pewnością jest bardzo mną rozczarowany. Tyle jego poświęcenia


na nic.

– A  co ty za głupoty opowiadasz! – obruszyła się Agata. –

Jedzie do ciebie, bo cię kocha i się martwi, ale z pewnością nie jest

rozczarowany.

Drzwi sali otworzyły się z  lekkim piśnięciem i  do środka

weszła pielęgniarka.

– Dzień dobry – uśmiechnęła się przyjaźnie. – Jak się pani

czuje? – zwróciła się do Róży.

– Nie wiem...

– W  porządku, rozumiem. Zabiorę panią na badanie USG,

proszę nie wstawać, pojedziemy z  łóżkiem. – Przerażone oczy

Róży wołały o pomoc.

– Czy możemy iść z nią? – Agata zareagowała na to wołanie.

– Jedna z  pań może iść z  nami, pozostałe proszę o  zaczekanie

przed gabinetem.

Pielęgniarka sprawnie manewrowała wielkim łóżkiem

w  wąskich korytarzach i  przejściach. Róża z  twarzą zastygłą

niczym odlew z wosku wpatrywała się w monotonne kolory ścian.

Mimo towarzystwa najbliższych i najbardziej oddanych sobie osób,

czuła się w tej chwili okropnie samotna. Była pewna, że nie ma na

świecie nikogo, kto potrafiłby wyobrazić sobie, jaki strach

zawładnął nią w tym momencie.

– Idź ty! – Kiedy dotarły pod drzwi gabinetu, Agata zwróciła

się do Ewki. – Najlepiej znasz się na lekarzach, potrafisz z  nimi

rozmawiać.

Ewka skinęła głową na znak zgody. Doktor, sędziwy pan

pachnący łagodnym płynem po goleniu, podjeżdżając na

ruchomym stołku bliżej łóżka pacjentki, przywitał się uprzejmie:


– Witam panie, już się zabieram do pracy, nie chcę dłużej

trzymać was w niepewności.

– Panie doktorze, pan wie, że to jest ciąża z  in vitro? –

upewniała się Ewka.

– Tak, wiem. Ale to nie ma żadnego znaczenia. Tylko sposób

poczęcia był inny, cała reszta powinna przebiegać jak najbardziej

naturalnie. Czy tak jest, zaraz sprawdzimy. – Mężczyzna poprawił

się na swoim małym stołeczku i  pociągając za wiszący nad

łóżkiem sznurek, zgasił światło. – Niech się pani spróbuje

odprężyć, pani Różo. Wiem, że w tej sytuacji nie jest to łatwe, ale

ważne dla badania. Zaczynamy.

Pomagająca przy badaniu pielęgniarka rozsmarowała na

brzuchu pacjentki przeźroczysty żel. Doktor przyłożył do niego

końcówkę aparatu USG i  z  uwagą wpatrując się w  monitor,

przesuwał nią po brzuchu ciężarnej. Dłoń Róży silnie zacisnęła się

na dłoni Ewki, niemalże miażdżąc jej palce. Obie z  nadzieją

i w najwyższym skupieniu wpatrywały się w doktora, starając się

coś wyczytać z  jego twarzy. Niestety na próżno, bo ta twarz nie

zdradzała niczego poza koncentracją.

Były to niemiłosiernie długie minuty, które obie znosiły

z  trudem. Róża już otworzyła usta, aby zapytać, przerwać to

bolesne milczenie, usłyszeć cokolwiek, ale starszy pan uprzedził

ją:

– Droga mamo – usłyszały nareszcie. – Twoje dziecko żyje i ma

się doskonale.

Głośny wybuch długo tłumionych emocji uniemożliwił

przedstawienie dalszego ciągu diagnozy. Trzymając się w uścisku,

wdzięczne za te słowa, obie się rozpłakały.


– Właśnie patrzę na czterysta pięćdziesiąt gramów żywego

srebra – kontynuował doktor, gdy kobiety dopuściły go ponownie

do głosu. – Serce bije mocno, wszystkie narządy rozwijają się

prawidłowo.

– Więc skąd to krwawienie, doktorze? – Ewka chciała dociec

przyczyny, a  Róża uśmiechnięta od ucha do ucha, pragnęła

jedynie jak najszybciej zadzwonić do Leszka i mamy.

– Trudno to stwierdzić z  całą pewnością, ale widzę tu

pozostałość po, jak sądzę, mięśniaku lub krwiaku. Takie rzeczy

przeważnie same wchłaniają się w  miarę rozwoju ciąży, nie

stanowiąc dla niej zagrożenia. Czasami jednak dzieje się inaczej

i krwiak pęka, powodując obfite krwawienie.

– Czy nie ma już żadnego zagrożenia?

– Nic na to nie wskazuje, ciąża przebiega absolutnie

książkowo.

– Bogu dzięki. – Róża odetchnęła z  ulgą. – Myślałam, że

straciłam moje maleństwo, tak się bałam. – Ostatnie kilka minut

diametralnie zmieniło twarz przyszłej mamy. Oczy znowu lśniły

jej radością, a trupia bladość ustąpiła miejsca zdrowemu pąsowi.

– Czy odczuwa pani ruchy dziecka?

– Bardzo mnie to martwi, ale niestety nie.

– Nie wolno się martwić – doktor zabrzmiał groźnym tonem. –

Pojawią się lada chwila. Niektóre kobiety, zwłaszcza pierworódki,

odczuwają je około dwudziestego drugiego, a  nawet dwudziestego

czwartego tygodnia ciąży.

– Nie mogę się doczekać.

– Niech panie spojrzą... – Lekarz odwrócił monitor bardziej

w ich stronę. – Ewidentnie macha do nas.


Obraz nie był wprawdzie jakości HD, ale maleńka rączka

z szeroko rozłożonymi pięcioma paluszkami wyraźnie rysowała się

na pierwszym planie. W  tle główka, podwinięta mała nóżka,

wszystko, jak twierdził doktor, w  idealnych proporcjach, ilościach

i rozmiarach. Róża odruchowo wyciągnęła rękę i dotknęła małych

paluszków.

– Moje maleństwo – powiedziała bardzo cicho z  wielkim

wzruszeniem. – Nigdy więcej mnie tak nie strasz. Bardzo cię

kocham.

Lekarz postanowił zatrzymać Różę w  szpitalu jeszcze przez

weekend, tak dla pewności, ale z  jego gabinetu wyszła już na

własnych nogach. Nie trzeba było żadnych słów, wystarczyło jedno

spojrzenie zdenerwowanych przyjaciółek. Natychmiast wiedziały,

że diagnoza jest najlepsza z  możliwych. Uczciły to zwycięstwo,

opychając się w pokoju odwiedzin różowymi ptysiami i puszystymi

eklerkami z budyniem.

– Teraz wiem, że już na pewno wszystko będzie dobrze. – Róża

nie przestawała się uśmiechać. – Szczęśliwie urodzę i  za jakiś

czas pojedziemy z  Leszkiem po resztę naszych mrożoneczek. One

tam na nas czekają, aż zabierzemy je do domu.

– Takie dzieci w  lodówce są bardzo ekonomiczne. I  mało

kłopotliwe. – Mirka tryskała dobrym humorem. – Tylko trzeba

uważać, aby prądu nie wyłączyli.

– Ależ ty okropna jesteś! – Ewka miała wąsy z cukru pudru.

– Ciekawe, w  którym momencie porodu pomyślisz albo

wykrzyczysz: „Po co mi to było?” – Mirka starała się utrzymać

klimat.
– Teraz nie boję się już niczego. Dziękuję wam, że byłyście tu

ze mną. Nawet ty... – Spojrzała na Agatę. – To twój przedostatni

dzień, z  pewnością masz ważniejsze sprawy do dokończenia niż

niańczenie mnie.

– W  tej chwili nic nie było ważniejsze. Przecież wiecie, ile dla

mnie znaczycie. Wszystkie. – Agata odłożyła papierowy kubek

z kawą i wyciągnęła ręce przed siebie, opierając je o blat stołu.

Ewka, Róża i  Mirka dołączyły do niej. Cztery pary rąk

spotkały się w  uścisku pomiędzy kubkami, serwetkami

i  resztkami ciastek. Trzymały się mocno, splatając palce niczym

dzikie pnącza, czując w  sobie wzruszenie, które ściskało im

gardła.

To było ich pożegnanie. Ostatni raz były ze sobą w  tym gronie

i w tej rzeczywistości.

– Widzę, że niektórym się wydaje, że szpital to miejsce dobrej

zabawy. – Lodowaty głos wielkiej pielęgniarki, którą Ewka

spotkała wczoraj, przerwał tę intymną chwilę. – Tu leżą chorzy

ludzie, spokoju potrzebują! – Rzuciła w  kierunku stolika drwiące

spojrzenie i  już miała zamiar wyjść, lecz zatrzymało ją głośne

szurnięcie krzesła. Mirka wstała na równe nogi, zrobiła kilka

kroków i  stanęła przed kobietą znacznie za blisko. Wielką

Grażynę znała już z  relacji Ewki i  nie lubiła jej, zanim ją jeszcze

zobaczyła.

– W czym przeszkadzamy? – zadała pytanie głosem zaczepnym

jak wędkarski haczyk. Musiała mocno zadzierać głowę, by móc

patrzeć w nieprzyjazne oczy personelu medycznego.

– To nie kawiarnia. – Grażyna lekko spuściła z  tonu. Była

wyraźnie zaskoczona bojową postawą, jaką przyjęła wobec niej ta


nieznana kobieta. Ciągle nie odrywając od niej spojrzenia, Mirka

uśmiechnęła się prawie przyjaźnie.

– Mimo że pani nie lubię, coś pani doradzę... – powiedziała

z  przejmującą szczerością. – Brak urody powinna pani nadrabiać

miłym usposobieniem. A tu ani jednego, ani drugiego!

Dziewczyny, stojące w  bezpiecznej odległości, wytrzeszczyły

oczy w oczekiwaniu na cios, który zrówna Mirkę z podłogą. Ku ich

zdziwieniu, a  może nawet rozczarowaniu, do rękoczynów nie

doszło. Grażyna jedynie szczelnie spurpurowiała i  zamaszyście

zarzucając męskim barkiem, wykonała „w  tył zwrot”, po czym

słuch po niej zaginął.

Ubawione przedstawieniem i  pozostawione w  spokoju, wróciły

do omawiania swoich spraw.

– Jak wygląda sytuacja z  twoim chłopakiem, znaczy się:

z  waszym chłopakiem? – Ewka spojrzała na Agatę, a  następnie

na Mirkę.

– Dziś spędzam z  nim ostatnią noc, pożegnamy się i  tak, jak

mówiłam, zamykam ten rozdział życia. Raz na zawsze.

– Hola, hola, zamkniesz go dopiero jutro, jak udowodnisz mu,

że jest nędzną kreaturą.

– No tak. Przez to, co się działo z tobą – Agata zwróciła się do

Róży – straciłam ochotę na te głupie zabawy. Przygotowałam się

na to, że powiem mu o wszystkim dzisiaj.

– Ale z  Różą wszystko jest już dobrze, więc rozumiem, że

wracamy do pierwotnego planu? – Mirka nie zamierzała

zaprzepaścić takiej okazji.

– Sama nie wiem...


– Nie wycofuj się, dużo pracy włożyłam w  to, żeby połknął

haczyk. Wprawdzie nie opierał się, ale rozłożenie wszystkiego

w czasie nie było łatwe, jemu się śpieszyło, a mi wręcz przeciwnie.

– Mirka, pozbawiona sentymentów do Janka, niesłusznie sądziła,

że w  obliczu niezbitych dowodów jego zakłamania Agata też się

ich wyzbyła. Niestety, uczucia Agaty nie współpracowały

z rozumem, jakby miała dwie odrębne dusze. – Wystarczyło kilka

dwuznacznych rozmów zaspanym głosem i  trochę kokieteryjnych

sztuczek, a on już stracił jasność myślenia...

– Gnojek – Agata przerwała relację z  tego żenującego

przedsięwzięcia. Jej smutne oczy zdradzały, że wciąż niełatwo jej

było się z tym wszystkim pogodzić.

– Na miejsce naszego spotkania wybrał ten sam hotel,

w którym dzisiaj będzie żegnał się z tobą. Niezły, co?

– Może jeszcze ten sam pokój? Może jeszcze pościeli nie każe

zmieniać? – Agata wzdrygnęła się z obrzydzeniem i poderwała się

z  krzesła. – Idę, cholera mnie bierze, jak tego słucham. Mam

jeszcze pakowanie do skończenia. Do ciebie – palcem wskazała na

Różę – zajrzę jeszcze rano, z  tobą – przesunęła go na Mirkę –

widzę się jutro wieczorem, przed całym tym cyrkiem, a  ty – na

końcu wycelowała w  Ewkę – odwozisz mnie na lotnisko, więc też

się jeszcze zobaczymy. Cześć.


Rozdział 48

Dochodziła dwudziesta trzecia, gdy Agata wyszła z  domu. Jej

ciało było idealnie przygotowane na tę noc – dokładnie

wydepilowane, nawilżone i  pachnące, zapakowane w  koronkową

bieliznę, specjalnie na tę okazję kupioną.

Nie zamówiła taksówki, chociaż noc była mroźna, a  do hotelu,

w  którym czekał na nią Janek, miała co najmniej pół godziny

marszu. Postanowiła wykorzystać spacer na zastanowienie się, co

tak naprawdę czuje i  czego chce, bo w  odróżnieniu od ciała jej

umysł wcale nie był gotowy na upojną noc z  kochankiem. Do

hotelu było coraz bliżej, a  ona wciąż nie potrafiła nazwać swoich

odczuć. Z  jednej strony była zła na tego człowieka, który

z  premedytacją sprawił, że się w  nim zakochała, a  potem okazał

się seryjnym podrywaczem. Była zła również na siebie, że jako

dojrzała, rozsądna kobieta poddała się temu uczuciu, naiwnie

wierząc, że jest ono odwzajemnione, wyjątkowe i  możliwe do

utrzymania. Przepełniał ją żal i rozczarowanie, że bajka, w której

się znalazła, nie skończyła się tak, jak bajka skończyć się powinna

– tym, że „żyli długo i szczęśliwie”.

Idąc chodnikiem pokrytym udeptanym śniegiem, nie mogła

pojąć, dlaczego, skoro miała tyle negatywnych odczuć, szła,

dygocąc z zimna do hotelu, w którym czekał Janek. Po co założyła

pończochy i  przeźroczyste stringi, ryzykując zapalenie pęcherza?

Robiła to dla siebie czy dla niego, dlatego że chciała czy dlatego,

że nie potrafiła mu odmówić? Dlaczego wraz ze zmniejszającą się

między nimi odległością narastało w  niej podniecenie


i częstotliwość uderzeń serca? I tak bardzo nie mogła się doczekać

zetknięcia swoich zziębniętych warg z jego rozgrzanym ciałem...

Nie znalazła w  sobie odpowiedzi na żadne z  tych pytań.

Przekraczając próg hotelowego pokoju, zapomniała o  wszystkich

zagadkach, nad którymi głowiła się po drodze. Tonąc w  jego

ramionach, zatopiła się w szaleństwie zmysłów niemierzalnych.

– Kochanie, wybacz, że nie przyniosłem ci kwiatów, ale skoro

już wyjeżdżasz, i  tak byś się nimi nie nacieszyła – powiedział

przepraszająco, kiedy po długim i  namiętnym powitaniu, leżąc

w skotłowanej pościeli, dochodzili do siebie.

– Bardzo szkoda, że ich nie przyniosłeś. Nie ma przecież

znaczenia, jak długo bym się nimi cieszyła, ich wspomnienie

zostałoby we mnie na zawsze.

– Jestem głupcem, masz rację. Ale może to, co mam tutaj,

chociaż odrobinę mnie zrehabilituje.

W  jego dłoni, nie wiadomo skąd, pojawił się srebrny długi

łańcuszek, na końcu którego swobodnie kołysała się lśniąca perła.

Agata, przejęta jej widokiem, oplotła ręce wokół szyi Janka

i  mocno go uścisnęła, po czym odwróciła się do niego plecami,

zebrała włosy do góry, odsłaniając kark, by był gotowy na

przyjęcie prezentu. Janek sprawnie umieścił łańcuszek we

właściwym miejscu i przesuwając wzdłuż niego palcami, ułożył go

równiutko. Lśniąca perełka zawisła idealnie pomiędzy piersiami

Agaty.

– Właśnie tu jest jej miejsce – szepnął, całując wisiorek i ciało,

z  którym się stykał. – To nie jest byle jaki wisiorek, to pamiątka

rodzinna i  daję ją właśnie tobie, żebyś wiedziała, ile dla mnie

znaczysz, że jesteś jedyna, wyjątkowa i na całe życie.


Nie mogła mu nie wierzyć, nie miała przecież serca

z  kamienia. Dał jej coś bardzo osobistego, takich rzeczy nie robi

się z  wyrachowania. Takie rzeczy robi się tylko z  prawdziwej

miłości.

– Ta perła, kochanie, to jest moja łza po tobie, bo odchodzisz,

bo nie mogę cię zatrzymać. Pamiętaj o tym, gdy będziesz ją nosić.

Ponownie dotknął wargami miejsca pomiędzy jej piersiami, po

czym wolniutko przesuwał swoje pocałunki ku górze. Gdy poczuła

je na szyi, ujęła jego twarz w  dłonie i  zajrzała mu w  oczy. Miał

w nich łzy, prawdziwe, szczere, mogłaby przysiąc na wszystko.

– Agatko – powiedział cichutko, jakby domyślając się

dezorientacji w  jej sercu. – Jakiekolwiek wątpliwości masz wobec

mnie, w jedno mi uwierz, proszę cię. Nie kłamałem mówiąc, że cię

kocham, że jesteś miłością mojego życia. Choćbym był

nieśmiertelny, drugiej takiej jak ty nie znajdę.

Uwierzyła. To było wbrew logice, wbrew faktom, nie rozumiała

tego, ale uwierzyła.

– Wszystko, co przeżyłam przy tobie, było cudowne – wyznała

mu zgodnie z prawdą. – Żałuję tylko jednej rzeczy.

– Czego, kochanie?

– Tego, że nie miałam okazji zobaczyć cię w  tym strażackim

mundurze, w  którym widziałam cię na zdjęciu. Wyglądałeś tak

niesamowicie...

– Kto wie, może jeszcze kiedyś będziesz miała taką okazję.

To była dziwna noc – pierwsza taka w  ich życiu i, jak sądzili,

jedyna. Rozmawiali niewiele, bo nie znaleźli właściwych tematów

ani słów.
Nie było obietnic utrzymywania ze sobą kontaktu ani planów

spotkań w przyszłości. Kochali się jak zawsze, namiętnie i powoli,

delektując się każdym ruchem ciała, czasami dziko i głośno, dążąc

do jak najszybszego zaspokojenia.

Niewielki hotelowy pokój po sufit wypełniony był atmosferą

smutku i  zapachem seksu. Żegnali się tym, czym ze sobą żyli –

namiętnością.
Rozdział 49

Rano Agata wyglądała zadziwiająco dobrze jak na kogoś, kto

nie przespał nocy. Niewielkie cienie pod oczami umiejętnie ukryła

pod makijażem. Zmęczenia nie czuła wcale, a  adrenalina, która

podczas spotkania z  Jankiem wytworzyła się w  jej ciele,

utrzymywała ją w  stanie pełnej gotowości. Szansa na długie

utrzymanie ciała i umysłu w pełnej gotowości była duża, ponieważ

myśl o  umówionej na wieczór demaskacji Janka zapewniała jej

nieprzerwaną produkcję tego hormonu.

Śniadanie dla dzieci, ostatnie rozmowy z rodzicami, pakowanie

walizek i  ponowne ich otwieranie w  celu upchnięcia jeszcze

czegoś, wypełniły Agacie większą część dnia. Myślami jednak

wciąż była przy nim, przy mężczyźnie, który kilka godzin temu

płakał z  powodu ich rozstania, a  w  zanadrzu miał już umówione

spotkanie z  potencjalną kochanką. Szarpała nią niepewność,

wiedziała, że będzie mogła w  to uwierzyć dopiero wtedy, gdy

zobaczy sytuację na własne oczy.

Układając kanapki na talerzu i  uśmiechając się do swoich

bliskich, zastanawiała się, czy jest coś takiego, co należy

powiedzieć w  chwili zdemaskowania kłamcy. I  co zrobi on?

„Przeprosi? Broń Boże!” – wzdrygnęła się na myśl

o  przeprosinach. „Niech nawet nie śmie, bo dostanie tą swoją

perłą w twarz”. – Zgrzytnęła zębami z niesmakiem.

Z  gąszczu myśli, którymi umartwiała się masochistycznie,

wyrwał ją telefon od Mirki. Czekała na niego, a  mimo to

podświadomie miała nadzieję, że nie zadzwoni.


– Umówiłam się z  nim na dziewiętnastą, tak jak chciałaś. –

Agata usłyszała głos przyjaciółki. – Przyjadę po ciebie.

– Dobrze, będę gotowa.

– Nie martw się, dziś zatriumfujesz, stawiając kropkę nad „i”.

Od jutra zaczynasz całkiem nowe życie.

Agata wciąż nie potrafiła zrozumieć toku rozumowania swojej

przyjaciółki. Co to za triumf, który zamiast cieszyć, boli jak

cholera? A  nowe życie, czy ona naprawdę go chciała? A  co, jeśli

była to najgorsza z możliwych decyzji?

Może powinna była zostać i  iść za głosem serca? Po raz

pierwszy pomyślała, że mogłaby się na to porwać, ale... No

właśnie – „ale” było zbyt duże, by w  ogóle rozważać taką

ewentualność.
Rozdział 50

Tomek również przeżywał ponowne połączenie się z  rodziną.

Po raz kolejny oglądał pokój, który do tej pory zajmował z  Lidką,

poszukując śladów jej pobytu. Nie chciał, aby Agata natknęła się

na zabłąkany kolczyk, majtki wciśnięte w  jakiś kąt czy

pozostałość tuszu do rzęs, który nie sprał się z ręcznika.

Najbezpieczniej było wynająć inne mieszkanie, co też zgodnie

z  obietnicą daną żonie miał zrobić. Zwlekał z  tym jednak tak

długo, że nie zdążył, zostając tam, gdzie mieszkał z kochanką.

Lidka ostatecznie wyprowadziła się kilka godzin temu,

przeniosła się do koleżanek, całkiem niedaleko miejsca swojego

poprzedniego pobytu.

Obiecali sobie z Tomkiem, że nadal będą się ze sobą spotykać,

bo to, co ich łączyło, nie było zwykłym zauroczeniem.

Jednak od chwili, gdy wyszła z ostatnią walizką, Tomek bił się

z  myślami i  poczuciem winy wobec żony. Położył się w  pustym,

starannie pościelonym łóżku z  pudełkiem zdjęć zabranych

z domu. Oglądał je po raz pierwszy od chwili, gdy stał się zdrajcą.

Patrzył na nie, przypominając sobie okoliczności, w jakich zostały

zrobione. Te zdjęcia, z  których śmiały się do niego jego dzieci

i  żona, przywoływały wspomnienia wielu dobrych chwil, które

razem spędzili: rodzinne śluby, wesołe wakacje, wspólni znajomi.

Łączyło ich bardzo wiele. Tomek nagle stracił pewność, czy chce

ryzykować utratę tego wszystkiego dla kobiety, z  którą nie

zbudował jeszcze nic prawdziwego. Nigdy nie był ryzykantem, nie


miał duszy hazardzisty, wręcz przeciwnie – był domatorem i przez

lata czuł się z tym dobrze.

Zerwany ze smyczy, rzucił się na pierwszą suczkę, która go

dopuściła i  z  tą świadomością zaczynał czuć się coraz bardziej

podle. Nagle jednym susem zeskoczył z łóżka i z całej siły uderzył

zaciśniętą pięścią w ścianę.

– Ty cholerny idioto! – wrzasnął.

Ściana, najwyraźniej zaskoczona tym nagłym wybuchem

frustracji silnego faceta, zgubiła farbę w  kilku miejscach.

Przypływ zdrowego rozsądku powalił Tomka na kolana,

mężczyzna skulił się na podłodze, zarzucając splecione dłonie na

tył głowy. Całym sobą zapragnął teraz przytulić swoją piękną żonę

i  ucałować dzieci i  do końca życia wynagradzać im swój upadek,

zdradę oraz słabość.

Musiał nieco ochłonąć, by móc rozmawiać. Gdy to zrobił,

zadzwonił do Lidki.

– Tak, kochanie? – Usłyszał jej głos, ale tym razem nie odczuł

go jako łagodnej pieszczoty. – Czyżbym czegoś zapomniała?

– Lidka, słuchaj... Muszę cię przeprosić... Nie zrozum mnie źle

– jąkał się – ale nie będziemy dłużej utrzymywać naszej

znajomości. To koniec.

– Jak to? Nie rozumiem, co się nagle stało?

– Przemyślałem wszystko i bardzo źle się z tym czuję.

– Z czym? – Zdenerwowanie w jej głosie wzmagało się.

– Z tym, że zdradziłem Agatę. I z tym, że wydawało mi się, że

cię kocham.

– Cholera! Tomek, jeszcze dziś mnie zapewniałeś...


– Wiem, przykro mi. Byłem zaślepiony, ale to nie jest miłość.

Mam rodzinę, jestem za nich odpowiedzialny.

– Trochę późno to sobie uświadomiłeś. Pieprząc mnie, gadałeś

zupełnie coś innego!

– Wiem, że późno. Przykro mi.

– Chrzań się, gnoju! – Jej wrzask prawie rozerwał mu bębenki.


Rozdział 51

Janek przygotowywał się na ten wieczór od kilku dni i  trzeba

było przyznać, że czynił to nadzwyczaj starannie. Żonę z  córkami

odesłał na urlop w  góry, aby się nacieszyły białym szaleństwem.

Katarzyna wyjechała z  poczuciem winy, że zostawia męża

zawalonego pracą, ale pocieszyło ją, gdy obiecał, że uwinie się

szybko i  dołączy do nich. Dom miał więc tylko dla siebie, jednak

Mirki do niego nie zaprosił, nigdy nie sprowadzał kochanek pod

własny dach. Uważał to za intymność zbyt dalece posuniętą i brak

szacunku dla rodziny. Zamiast tego zarezerwował dwie kolejne

doby w  małym hoteliku pod miastem. Zamówił do pokoju

szampana, prosząc, aby był mocno schłodzony.

Po pierwszej nocy, podczas której pożegnał się z  Agatą, wrócił

do domu i  wziął długą kąpiel we własnej wannie. Hotelowe

prysznice nie dawały mu komfortu, który lubił. Bardzo długo

mydlił ciało, używając do tego najbardziej pachnących żeli, jakie

posiadał. Starannie się ogolił, włosy wprowadził w  kontrolowany

nieład, dłużej niż zazwyczaj szczotkował zęby. Wyjął z  szuflady

świeżą bieliznę i  idealnie wyprasowaną koszulę, z  wieszaka zdjął

spodnie z  kantami ostrymi jak noże. Zakończywszy długi proces

przygotowań, raz jeszcze skropił się ulubionymi perfumami.

Stojąc przed lustrem, z  uznaniem dla samego siebie pokiwał

głową.

– Oniemieje, to pewne! – Uśmiechnął się szeroko. – Oby tylko

to wszystko nie obróciło się przeciwko mnie.


Wsunął stopy w  lśniące buty i  wyszedł z  domu. Jadąc do

hotelu, zatrzymał się jeszcze w  kwiaciarni, gdzie z  pomocą

sprzedawczyni zdecydował się na bukiet róż.

– Jeśli nie wie pan, jakie kwiaty lubi kobieta, to

najbezpieczniej jest dać róże. One są najbardziej uniwersalne

w wymowie, pasują zarówno na okazje oficjalne, jak na spotkania

intymne. Są właściwie dla kobiety w  każdym wieku, a  do tego są

po prostu piękne, nie wymagają żadnych dodatkowych ozdób.

Kobieta sprawiała wrażenie osoby, która wie, co mówi,

i  trudno mu było się z  nią nie zgodzić. Zdecydował się na

trzydzieści purpurowych róż.

– To musi być wyjątkowa kobieta, skoro aż tyle kwiatów się jej

należy! – Sprzedawczyni, nie dbając o  dyskrecję, wpatrywała się

w klienta maślanym wzrokiem.

– Ma pani rację – przyznał, czując się jeszcze bardziej

pokrzepionym jej oczywistym zauroczeniem. – Jest bardzo

wyjątkowa.
Rozdział 52

Mirka zaparkowała daleko od wejścia do hotelu, a  siedząca

obok niej Agata rozejrzała się po parkingu.

– Już jest – powiedziała. – Widzę jego samochód.

Przez całą drogę mówiła niewiele, siedziała spięta i  wzrokiem

bez wyrazu obserwowała krajobraz za szybą. Mirka czujnie się jej

przyglądając, nabrała wątpliwości.

– Zastanawiam się, czy dobrze robimy – zaskoczyła Agatę, gdy

były na parkingu. – Myślałam, że ci pomagam, ale teraz widzę, że

ciebie to kosztuje więcej, niż przypuszczałam.

– Dam sobie radę, nie martw się. – Chłodny ton Agaty jeszcze

bardziej ją zmartwił.

– Chyba powinnam cię przeprosić. Myślałam, że ta zabawa

kręci cię tak samo jak mnie, w  tej swojej ślepej złości na ich

gatunek nie zauważyłam, że jest inaczej. Ty nie potrzebujesz

zemsty, to ja jej potrzebuję. Przepraszam.

Coś sprawiło, że Mirka nareszcie dostrzegła różnicę, z  jaką

obie patrzyły na tę sprawę. – Wracajmy do domu – zaproponowała,

gotowa zaniechać kontynuacji planu, który sama wcieliła w życie.

– Mira... – Agata wykonała gwałtowny zwrot ciała i  spojrzała

przyjaciółce prosto w twarz. – Przyznaję, mnie to nie kręci i może

lepiej by było, gdybym tu teraz nie siedziała. Ale po wczorajszej

nocy, kiedy widziałam w  jego oczach najprawdziwsze łzy,

wzruszenie i  smutek, kiedy dał mi to... – W  dwa palce ujęła

łańcuszek z  dyndającym na końcu wisiorkiem i  podstawiła go


Mirce pod nos. – Po tym wszystkim muszę mu spojrzeć w oczy, bo

inaczej nigdy nie uwierzę, że człowiek może być aż tak obłudny.

– A  nie mogłabyś mi uwierzyć na słowo, że może? – Mirka

odczekała chwilę, ale odpowiedzi nie dostała. – Mam wyrzuty

sumienia, że cię na to namówiłam.

– Nie czas teraz na wyrzuty, jestem tu i  chcę to dokończyć.

Idziemy.

Na zewnątrz było już zupełnie ciemno i  bardzo zimno.

Z  czarnego nieba leciał gęsty śnieg, tak jakby ktoś wysypywał go

z  worka wprost nad głową Agaty. Zadarła ją i  przyglądała się

przez chwilę, jak przestrzeń nad nią faluje. Od dziecka uwielbiała

to robić, zwracać twarz ku niebu i  obserwować, jak miliony

śnieżnych płatków wirują nad nią, miękko opadając na jej

policzki, usta, włosy.

– Zobacz, jak pięknie! – Jej ton zupełnie się zmienił. – Aż kręci

się w głowie. Czy tam, dokąd jadę, będzie taki śnieg? Czy w ogóle

mają tam zimę?

Kroki Mirki zaskrzypiały i  wyrwały Agatę z  rozmyślań –

podeszła i  wsunęła przyjaciółce rękę pod ramię. Kuląc się

z zimna, pomknęły w kierunku wejścia.

– Mamy jakiś plan? – zapytała Agata, otrzepując się z  białego

puchu.

– Po co nam plan? Wejdziemy do pokoju razem, jak nas

zobaczy, wszystko stanie się jasne. Jeżeli będziesz chciała z  nim

pogadać, zostawię was.

– Nawet się nie waż odchodzić sama, ja już nic nie mam mu do

powiedzenia.
Recepcjonistka na widok Agaty uśmiechnęła się przyjaźnie,

poznała ją.

– Mąż jest już w  pokoju. – Pamiętała, że meldowali się jako

małżeństwo.

– Dziękuję. – Agata odwzajemniła uśmiech. – Mamy gościa... –

Spojrzała na Mirkę – Ale zaraz będziemy wychodziły.

– Nie ma problemu, życzę państwu miłego wieczoru.

Gdy się oddaliły, Agata nachyliła się do ucha przyjaciółki,

która wciąż trzymała ją pod rękę i szepnęła:

– Ona chyba wie.

– Co wie?

– No, że ja i Janek nie jesteśmy małżeństwem.

– Jasne, że wie. – Agata wciąż zaskakiwała swoją naiwnością,

co Mirkę szczerze bawiło. – Ale jej to nie obchodzi.

Pokój numer szesnaście znajdował się na końcu korytarza.

Szły szybko, a  mimo to bezszelestnie po miękkiej wykładzinie,

której staromodny wzór Agata znała bardzo dobrze. Wiele razy

przemierzała ten korytarz, zawsze z  radosnym

podekscytowaniem. Dziś po raz pierwszy idąc tędy, nie cieszyła

się, że za chwilę zamkną się za nią drzwi pokoju, w którym czekał

on. Żołądek podchodził jej do gardła, ręce drżały. W  kompletnej

ciszy stanęły pod drzwiami i  nasłuchiwały przez kilka sekund.

Nic, ani szmeru.

– Wchodzimy. – Klamka ustąpiła pod naciskiem dłoni Agaty.

Drzwi uchyliły się zapraszająco. Ostrożnie przekroczyły próg

i  zanurzyły się w  półmroku panującym wewnątrz. Zapalone było

tylko jedno boczne światło – to, które Agata zawsze uważała za

najprzyjemniejsze. Janka w pokoju nie było, rozejrzały się, nic nie


zdradzało czyjejkolwiek w  nim obecności. Niemalże jednocześnie

dostrzegły na stoliku w  rogu butelkę szampana, dwa kieliszki

oraz długą purpurową różę. Agata z  trudem przełknęła ślinę,

nadzieja na złą ocenę sytuacji topniała dużo szybciej niż lodowce.

Z  żalem uświadomiła sobie, że mimo iż spędziła z  Jankiem wiele

nocy w tym hotelu, nigdy jej w ten sposób nie przywitał. Stąpając

najdelikatniej, jak mogła, wzięła do ręki kwiat, bo czuła

nieodpartą chęć ukręcenia mu główki. Odłożyła go jednak

w nienaruszonym stanie, ponieważ jej uwagę przykuł liścik leżący

obok. Przeczytała go i kompletnie nie pojmując jego sensu, podała

Mirce, która wymamrotała pod nosem krótką treść: „Miruś, jesteś

uroczą kobietą, cieszę się, że wpadłaś, ale czy mogłabyś zaczekać

w  samochodzie?”. Mirka wybałuszyła zdziwione oczy, Agata

odpowiedziała jej wzruszeniem ramion. Stały na środku pokoju

zdezorientowane, nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Mirka,

raptownie tracąc całą dotychczasowa pewność siebie, skinęła

głową w kierunku wyjścia, co było komendą do odwrotu.

Ale na to było już za późno. Ktoś nacisnął klamkę drzwi od

łazienki, pchnął je od wewnątrz, powodując ich powolne, lecz

nieuniknione otwieranie się. Obie sparaliżowane strachem wrosły

w  ziemię. Zaskrzypiał pierwszy powolny krok, potem drugi...

Czubek lśniącego buta wychylił się najpierw, a  potem ich oczom

ukazała się sylwetka mężczyzny. Osłupienie, jakiego doznały,

wykrzywiło im twarze w  dziwacznym grymasie, wyglądały jak

postacie na filmowej stop-klatce. Zza drzwi wyłonił się facet

w  pięknym, galowym mundurze strażaka, z  czapką na głowie,

której daszek przysłaniał mu oczy.


Rozpoznanie go przez chwilę było dla Mirki trudne, ale Agata

nie pomyliłaby Janka z  nikim. Wyprostowany i  dumny, jak na

prawdziwej defiladzie, stanął przed Agatą i  zdecydowanym

ruchem wcisnął jej w ręce bukiet purpurowych róż.

– Kochanie, to są te kwiaty, których nie dałem ci wczoraj. To

nic, że będziesz się nimi cieszyła tylko przez noc, wiem, że ich

wspomnienie zostanie z tobą na zawsze.

Agata mechanicznie przycisnęła kwiaty do siebie, po czym

rzuciła je na łóżko, które miała za sobą. Mimo że jej twarz nie

zdradzała niczego, serce niczym gąbka wolniutko zaczęło nasączać

się życiem.

– Od kiedy wiedziałeś, że cię wkręcamy? – Mirka zrozumiała

właśnie, że ich misterny plan legł w gruzach.

– Od początku.

– Więc po co to było?

– Wy mi to wyjaśnijcie. Ja tylko poprowadziłem coś, co same

zaczęłyście. Nieźle się bawiłem, rozmawiając z  tobą przez telefon,

nie najgorzej potrafisz nawijać.

Mirka czuła, że kolorem twarzy coraz bardziej przypomina

bukiet, który otrzymała Agata.

– Pierwszy w  tajemnicy napisałeś do mnie! – Gniewnie

wyrzuciła z  siebie. Brnęła w  rozmowę, ale jedyne, o  czym

marzyła, to żeby ziemia się pod nią rozstąpiła i pochłonęła razem

z tym cholernym liścikiem, który nadal trzymała w dłoni.

– Gdy Agata wyszła do toalety, zostawiając mnie przy stoliku,

wyjąłem telefon, aby usunąć tę wiadomość. Właściwie dla żartu

dołączyłem się do jej życzeń, zaraz po ich wysłaniu skasowałem

wiadomości i  zapomniałem o  sprawie. Nie przyszło mi do głowy,


że z takiej głupoty można zrobić prawdziwą aferę. Przypomniałem

sobie o  tym, kiedy mi odpisałaś, było dla mnie oczywiste, że

działacie w  porozumieniu. Właściwie to mógłbym się nawet

obrazić, że wzięłyście mnie za głupka, no i za takiego drania. Nie

wiem jak ty, Agatko, mogłaś podejrzewać mnie o  coś takiego. –

Pogładził ją po plecach.

Ziemia pod Mirką uparcie nie zamierzała się rozstąpić. Czując

powolny powrót zmysłów, zapytała jeszcze:

– A ten mundur?

– Wczoraj ci powiedziałem – rzekł i  usiadł przy swojej

dziewczynie – że jeszcze będziesz miała okazję mnie w  nim

zobaczyć. I oto jestem. Może mi w końcu uwierzysz, że kocham cię

naprawdę. – Ciało Agaty, jakby pozbawione szkieletu, po prostu

siedziało oparte o Janka.

– To ja was zostawię. – Mirka zrobiła krok w  tył. – Nie będę

czekała, wrócisz taksówką.

Jedną nogę miała już na korytarzu, gdy dobiegł ją męski głos:

– Zapomniałaś swojego kwiatka!

Przyśpieszyła kroku i zniknęła im z oczu.

Agata potrzebowała jeszcze kilku minut, aby dojść do

emocjonalnej równowagi i  odzyskać kontrolę nad swoim ciałem.

Ciepły i  dobry głos Janka, który słyszała tuż przy swoim uchu,

bardzo jej w  tym pomagał. Wzięła kwiaty i  położyła je na

kolanach.

– Ty mój kochany głuptasie, czy teraz mi uwierzysz, czy

jeszcze będziesz próbowała mnie sprawdzać? Nie ma już dla mnie

innych kobiet. Wszystkie, które znałem i  które mógłbym poznać,

zawsze porównywałbym z tobą. To ciebie szukałem całe życie.


Zdjął czapkę i rozluźnił kołnierzyk koszuli. Wodził dłonią po jej

szyi, twarzy, dekolcie, wiedząc, że prawdopodobnie robi to ostatni

raz w życiu.

– Jestem gotów zrobić dla ciebie wszystko – powiedział tak

cicho, że miała wątpliwości, czy dobrze zrozumiała.

Może powinna była zapytać, co znaczy „wszystko”, czy jest to

tylko wyznanie, czy może obietnica czegoś, propozycja? Nie

zapytała.

Ignorując krzyk swojego serca, zbliżyła twarz do jego twarzy

i wcisnęła miękkie usta w jego wargi.

– Chcę, żebyś mnie kochał – powiedziała przez łzy. – Jeszcze

jeden raz.

Janek jedną dłonią zepchnął róże z  jej kolan, drugą próbując

rozpiąć guziki munduru.

– Nie! – Chwyciła go za nadgarstek. – Nie zdejmuj. Chcę, abyś

kochał mnie w nim.


Rozdział 53

Ewka wracała do domu zmęczona i  równie mocno

przygnębiona. Od kilku miesięcy próbowała sprzedać posiadłość,

której nikt nie chciał kupić, zainteresowanie oglądających

kończyło się w  chwili, gdy przekraczali bramę wjazdową. „Dom-

widmo”, bo tak o  nim mówiono w  agencji, znajdował się

w  szczerym polu, ogromny i  stary przypominał raczej tajemniczy

Hogwart niż dom mieszkalny, otoczony był zdziczałym ogrodem,

w  którym królował złowrogi bluszcz i  drapieżne pokrzywy.

Mieszkający tu niegdyś małżonkowie z  dwustuletnim chyba

stażem zmarli prawie jednocześnie. Niestety, ich ciała zostały

odnalezione o  wiele za późno po tym fakcie. Spadkobierca, jakiś

daleki krewny staruszków, zlecił agencji sprzedaż posiadłości za

niemalże symboliczną cenę, a mimo to chętnych brakowało.

Powodem najbardziej zniechęcającym do kupna nie była wcale

historia domu ani też jego nieatrakcyjne położenie. Tym, co

najskuteczniej odstraszało potencjalnych zainteresowanych, był

niewyjaśniony fakt, że na całym ogrodzonym terenie nie miała

zasięgu żadna z  sieci telefonii komórkowej. Było to tym bardziej

dziwne, że tuż za bramą wszystko działało poprawnie. Brak

telefonu i internetu – oraz racjonalnego wytłumaczenia tego faktu

– dla wielu stanowił wystarczający powód, by nie kupować tego

domu.

Szef Ewki uznał, że jeżeli komukolwiek uda się sprzedać tę

ofertę, to właśnie jej. Było to niewątpliwe pochlebstwo, toteż


bardzo jej zależało, aby sprostać wyzwaniu, ale z  każdą kolejną

odmową klienta traciła wiarę w to, że podoła.

Wracając do domu, marzyła tylko o  tym, aby zamknąć się

w  łazience, poleżeć w  gorącej kąpieli, a  później uciec do łóżka

i przy dźwiękach ulubionej muzyki po prostu zasnąć.

Miała niestety świadomość tego, że scenariusz wieczoru będzie

zupełnie inny – najpierw kolacja dla dziewczynek, sprawdzanie

zadań domowych i przygotowanie ich do szkoły na dzień następny.

Później szybkie sprzątanie kuchni, prawdopodobnie też łazienki

i  sporządzenie bazy pod jutrzejszy obiad. Wiedziała, że Sebastian

albo się odezwie, albo nie, ale to już w  żaden sposób na nią nie

wpływało.

Ostatecznie położy się spać po północy, po szybkim prysznicu,

całkowicie zapominając o ulubionej muzyce.

Podenerwowanie Ewki miało jeszcze inne źródło – następnego

dnia czekała ją pierwsza sprawa rozwodowa. Bała się. Od czasu

do czasu zastanawiała się nad tym, czy nie popełnia błędu, czy nie

wycofać się ze wszystkiego i  nie powalczyć znowu. Oczywiście,

najbardziej martwiła się o dzieci, być może dla nich byłaby jeszcze

w stanie wykrzesać z siebie jakieś przyjazne uczucia wobec męża.

Jedynym warunkiem było to, aby Sebastian przejawił jakąkolwiek

inicjatywę, choćby najmniejszą chęć współpracy. On tymczasem

wyglądał na pogodzonego z  losem, wracał ze swojej półetatowej

pracy, robił sobie wielki kubek kawy, a  jeżeli Ewka była w  domu,

zagadywał do niej:

– Co tam w agencji?

– Dobrze, radzę sobie.

– Pomóc ci w czymś? – pytał bez entuzjazmu.


– Mógłbyś naprawić klamkę przy drzwiach.

Niezależnie, co Ewka by zaproponowała, efekt był zawsze ten

sam:

– Dobrze, wypiję kawę i zajmę się tym – odpowiadał, jakby nie

pamiętając, że scenariusz poprzedniej rozmowy był identyczny.

Następnie zasiadał z  kubkiem kawy do komputera i  od tej

pory stawał się nieobecny. Czasami do rzeczywistości przywoływał

go telefon dzwoniący w  kieszeni, odbierał go tylko po to, by

powiedzieć, że oddzwoni później. Zresztą, dzwonili do niego

głównie rodzice, wszystkie inne kontakty, niepodtrzymywane,

dawno wygasły. Anetka i  Sylwia, ignorowane przez ojca, nauczyły

się nie zawracać mu głowy. Rzadkie chwile, kiedy z  nimi

rozmawiał, były jedyną formą aktywności, jaką wobec nich

przejawiał.

Ewka należała do tego typu ludzi, którzy z  raz obranej drogi

nigdy nie schodzą. Rozterki na temat rozwodu uznała za objaw

chwilowej słabości i  w  przekonaniu, że nie ma innego wyjścia,

weszła do mieszkania.

Pierwsze, co ją uderzyło, gdy zamknęła za sobą drzwi, to

odgłosy rozmowy dobiegające z  kuchni. Wśród głosów wyraźnie

słyszała Sebastiana, rozgadanego i  – jak się jej wydawało –

rozbawionego. Przez chwilę stała w  bezruchu, nasłuchując,

następnie ostrożnie zajrzała do kuchni. Przy stole jej córki

w  towarzystwie rozpromienionego ojca jadły kolację. Razem

wyglądali tak uroczo, że Ewce ścisnęło się gardło. Chciała się

wycofać, aby opanować wzruszenie, ale mąż zauważył ją

i przywitał z szerokim uśmiechem.


– Jesteś nareszcie, cudownie. Siadaj z  nami i  zjedz coś, bo

chyba jesteś głodna i zmęczona.

Ewka oniemiała. Czyżby to, co działo się w  jej domu od blisko

roku, było koszmarnym snem? Przecież facet, który teraz do niej

mówił, brzmiał tak samo jak jej mąż, który kiedyś wyjechał, ale

nigdy nie wrócił. Teraz znowu tu był – życzliwy, troskliwy

i  wesoły. Przez krótką chwilę poczuła słodką ulgę, ale gdy

zobaczyła, jak Sebastian podchodzi do niej z  bukietem kwiatów,

jej czujność się wzmogła.

– To dla ciebie, kochanie. – Ewka bez słowa przyjęła wiązankę

i kurczowo zaciskając na niej swoją pięść, usiadła przy stole.

– Herbaty? – Usłyszała, nie od razu się orientując, że pytanie

jest skierowane do niej.

– Tak, poproszę.

– Mamo, spróbuj, jaką pyszną sałatkę tata zrobił. – Sylwia

miała wypieki na twarzy. – Trochę mu pomagałyśmy.

Pierwsze zaskoczenie Ewki ustępowało miejsca podejrzliwej

złości. „Co to za cyrk?” – zastanawiała się, zachowując spokój

tylko ze wzglądu na córki. Uprzejmie zjadła kilka kęsów sałatki,

chociaż każdy kolejny stawał się coraz trudniejszy do przełknięcia.

Nie uczestniczyła w  rozmowie, myślała o  klamce w  drzwiach.

„Jeżeli ją naprawił, to własnymi rękoma go zabiję” – obiecywała

sobie.

– Tata naprawił moje drzwi – pochwaliła się Anetka,

nieświadomie potwierdzając przeczucia matki.

– Dziewczynki, czy możecie iść powtórzyć lekcje? – Ewka czuła,

że więcej niespodzianek nie zniesie.


– Już je sprawdziłem. – W głosie Sebastiana zabrzmiała duma.

– Nie wiedziałem, że nasze dzieci są takie zdolne.

„Bo ty nic o  nich nie wiesz” – z  trudem powstrzymała się od

wypowiedzenia tej złośliwości na głos. Zmierzyła męża lodowatym

spojrzeniem, dając do zrozumienia, że już się domyśliła, o  co mu

chodzi. On bezczelnie zignorował te spojrzenia i  radośnie

zaćwierkał do córek:

– To co, moje panny, czas do wanny!

– Za chwileczkę, tatusiu – poprosiła Sylwia, widocznie

nienacieszona jeszcze powrotem rodzinnego szczęścia.

– Idźcie teraz! – Matka zabrzmiała tak stanowczo, że obie, bez

dalszych prób negocjacji, odeszły od stołu.

– Mamo, ale nie zostawimy tatusia samego, prawda? – Pytanie

młodszej córki dźgnęło Ewkę niczym zardzewiała szpila.

Znowu rzuciła Sebastianowi spojrzenie, którego ciężaru tym

razem nie mógł już znieść więc spuścił oczy.

– O  czym ty mówisz, kochanie? – spytała, nie wiedząc, co

innego mogłaby powiedzieć.

– Bo tata powiedział, że już go nie kochasz, ale on kocha ciebie

i  że chcesz go zostawić, a  wtedy nie będzie mógł się z  nami

widywać i...

– Idźcie już do tej łazienki! – Ewka zawrzała.

Nie rozmawiała jeszcze z  córkami o  rozwodzie, ciągle to

planowała i  odkładała na bardziej odpowiednią chwilę.

Opracowywała metody, w  jaki sposób to zrobić, aby bolało je jak

najmniej, zwlekała, chcąc oszczędzić im stresu. A  on załatwił

wszystko w  jedno popołudnie, tym samym rujnując jej misterny

plan. Jednocześnie pozbawił ją resztek szacunku do siebie.


– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – zasyczała mu w  twarz,

zanim córki się oddaliły.

– Uspokój się, porozmawiajmy.

– Teraz, na dzień przed sprawa rozwodową? I  zaczynasz

rozmowę od dzieci? Zupełnie ci się w  głowie poprzestawiało? –

Starała się nie krzyczeć, ale i tak brzmiała bardzo donośnie.

– Powiedziałem im tylko to, co moim zdaniem powinny

wiedzieć.

– Sama bym im powiedziała, we właściwym czasie i  we

właściwy sposób. Wiem, o  co ci chodzi, chcesz je nastawić

przeciwko mnie. Ale to ci się nie uda, są na to zbyt duże i  widzą,

co się dzieje – oświadczyła, wstając.

– Wcale nie miałem takiego zamiaru. – Sebastian wciąż

panował nad swoimi emocjami. Podniósł się z krzesła.

– „Tatuś mamusię kocha, ale mamusia nie kocha tatusia” –

powtórzyła słowa córki. – Czyli rozwód to moja wina? Małżeństwo

mi się po prostu znudziło?

– Jeszcze nie jest za późno – powiedział, ale w  jego głosie nie

było nadziei.

– Właśnie, że jest bardzo za późno! – krzyknęła, nie mogąc

dłużej ujarzmiać swoich nerwów. – Nas nic już nie łączy, nawet się

już nie lubimy. Nie ma czego ratować, wszystko zaprzepaściłeś!

– Ja ciebie kocham – odpowiedział jej, ale znowu bez

przekonania. Jego słaby głos i  niepewna postawa wynikały ze

strachu, który czuł, stojąc przed żoną. Wydawała się taka silna,

wręcz przytłaczająca sobą, niezależna i  mądra. Sebastian nie

pierwszy już raz odniósł wrażenie, że nie ma z nią szans, była jak
Napoleon wyruszający na bitwę, zdeptałaby każdego stojącego na

jej drodze.

– Naćpałeś się? – Nie dowierzała w  to, co usłyszała

i  potrzebowała czasu, aby zareagować. – Myślisz, że jednym

wspólnym wieczorem zwrócisz mi miniony rok? Gdy ja chciałam

nas ratować, ty się wypiąłeś, nie znajdowałeś czasu nawet na

rozmowę. Jeszcze wczoraj wieczorem zajmowałeś się sobą. Teraz

jest już po wszystkim, nie ma czego ratować – podkreśliła

ponownie.

Zrobiła długi, stanowczy krok w  jego stronę i  z  impetem

wcisnęła bukiet w jego ręce. Drobne płatki posypały się wokół nóg

Sebastiana. Energicznie odwróciła się, chcąc jak najszybciej się od

niego oddalić, ale niespodziewanie stanęła na wprost smutnych

twarzy swoich córek. Obie miały przerażone, szeroko otwarte oczy

pełne łez. Ewka, patrząc na nie, sama była bliska płaczu. Młodsza

z  dziewczynek podeszła do niej i  objęła ją w  pasie, ściskając ze

wszystkich sił.

– Mamusiu, nie krzycz na tatę! – Dziecko płakało w  letnią

sukienkę matki. – My chcemy być razem.

Aneta stała wsparta na swoich kulach i  tylko przyglądała się

całej scenie. W  oczach miała lęk, ale nie była zła na mamę,

rozumiała znacznie więcej niż jej młodsza siostra. Ewka nachyliła

się nad córką, która wciąż trzymała ją w  uścisku, i  ocierając jej

policzki, łagodnie obiecała:

– Dobrze, nie będę już krzyczała, przepraszam. Idź z  Anetką

do łazienki i  umyjcie się. Przyjdę do was za kilka minut, to

porozmawiamy.
Odprowadziła dziewczynki wzrokiem pod drzwi łazienki

i  poczekała, aż je zamkną. Raz jeszcze odwróciła się do męża,

wręcz miażdżąc go spojrzeniem.

– Tego chciałeś? Jesteś z siebie zadowolony?

– To ty się wydzierasz.

– Mogliśmy im tego oszczędzić.

– Ja wymyśliłem ten durny rozwód, ja?!

Ewka zacisnęła zęby. Odniosła wrażenie, że nie zna języka,

w  którym mogłaby porozumieć się ze swoim, wkrótce byłym,

mężem. Nie znalazła w  sobie ani więcej cierpliwości, ani

wystarczająco dużo chęci, aby kontynuować tę rozmowę.

Zanim odeszła, pomyślała jeszcze, że prawdopodobnie była to

ich ostatnia rozmowa.


Rozdział 54

Przez ostatnie dwa miesiące Róża każdego dnia myślała:

„Dzisiaj to już na pewno urodzę!”. Nie wyobrażała sobie, aby skóra

na jej brzuchu była w  stanie rozciągnąć się jeszcze bardziej.

Uczucie ciężkości stawało się nader dokuczliwe, dopadły ją

problemy z oddychaniem i ze snem. Mimo zmęczenia nieustannie

czuła się szczęśliwa, więc nikomu się nie skarżyła.

Mijały dni i  całe tygodnie, a  oznaki porodu nie pojawiały się.

Na kilka dni przed wyznaczonym terminem postanowiła pomóc

naturze i  pod nieobecność Leszka wysprzątała mieszkanie we

wszystkich możliwych zakamarkach. Nie oszczędzała rąk ani

kolan, szorując dywan i  podłogi. Jedynym efektem, jaki dzięki

tym zabiegom osiągnęła, były zakwasy, przez które cierpiała trzy

dni. A brzuch uparcie tkwił na swoim miejscu.

– Jak cię dopadną skurcze porodowe, pożałujesz, że tak się do

tego śpieszyłaś. – Mirka jak zwykle nie mogła powstrzymać się od

straszenia przyjaciółki. – Widocznie maleństwo nie jest jeszcze

gotowe, daj mu spokój.

– Chcę mieć to za sobą, bo coraz bardziej zaczynam się

denerwować. I  nie mogę się już doczekać, kiedy w  końcu je

zobaczę – tłumaczyła tym, którzy zalecali jej cierpliwość.

– Kochanie, nie wariuj przynajmniej wtedy, kiedy zostajesz

sama – prosił Leszek przed wyjściem na nocny dyżur. – Połóż się

wcześniej spać, bo wkrótce za tym zatęsknisz.

– Dam sobie radę, idź już, bo się spóźnisz.


– W  razie najmniejszych kłopotów dzwoń, będę w  ciągu

dziesięciu minut.

– Dobrze, dobrze – ponaglała go, wciskając w  ręce spakowaną

kolację.

Pomachali do siebie przez okno, a  kiedy Leszek zniknął

pomiędzy budynkami, wróciła do pokoju i  włączyła radio.

Nostalgiczny głos Marka Grechuty zachęcił ją do nucenia. Usiadła

na podłodze i  otworzyła na oścież szaę, gdzie na kilku półkach

leżały równiutko poukładane śpioszki, kaftaniki, sweterki oraz

inne niezbędne i  zbędne gadżety dla maleństwa. Wyciągała je

kolejno i  po raz nie wiadomo który oglądała z  czułością. Niektóre

z  nich całowała, inne układała sobie na przedramieniu i  kołysała

niczym dziecko w  rytm spokojnej muzyki. Upłynęło jej na tym

sporo czasu, bo kiedy spojrzała w  okno, było za nim prawie

ciemno. Zrezygnowała z  jedzenia kolacji, ponieważ od czasu

obiadu na mieście nie czuła się najlepiej. Ucisk w  żołądku nie

zmniejszał się, momentami dostawała nawet mdłości.

– Mówiłem ci, kochanie, że bigos to nie jest najbezpieczniejszy

posiłek w  knajpie – przypomniał jej Leszek, gdy przez telefon

poskarżyła mu się na swoją niestrawność.

– Nie mogłam się oprzeć, gdy poczułam ten zapach.

– To dziwne, bo dotąd za nim nie przepadałaś.

– A teraz przepadam, zrozumiesz, jak sam zajdziesz w ciążę –

żartowała pomimo nie najlepszego samopoczucia.

– Zrób sobie miętowej herbatki, dobrze byłoby, gdybyś

zwymiotowała – poradził jej jako fachowiec od ludzkich

dolegliwości.
– Nie mogę, już próbowałam. Ale za to mam biegunkę, może

wyjdzie na jedno.

– Chcesz, abym wrócił do domu? Mogę postarać się

o zastępstwo.

– Chwilowo nie możesz mi pomóc, nie potrzebuję towarzystwa

w toalecie.

Szalejące jelita zmusiły ją do zakończenia rozmowy. Po kilku

kubkach rumianku i  mięty pitych na zmianę żołądek nieco się

uspokoił. Położyła się do łóżka z  nadzieją, że gdy zaśnie, nie

będzie odczuwała mdłości.

Około drugiej nad ranem obudził ją ból brzucha. Nie był to

w żadnym razie przeszywający ból zwiastujący poród, lecz zwykłe

„mącenie”, jakie miliony kobiet odczuwają przed okresem. Wstała

w przekonaniu, że niestrawność nie minęła i ponownie zmusza ją

do skorzystania z  toalety. Godzinę później nic się nie zmieniło,

zasiadła więc przed telewizorem, zaopatrzona w  kolejny kubek

mięty. Czuła się rześka i  wypoczęta, mimo że nie zaczęło jeszcze

świtać.

– Wybacz, kochanie, że mamusia zafundowała ci taką atrakcję

pod sam koniec płodowego życia – mówiła z troską, gładząc się po

wielkim brzuchu. – Jeśli będziesz odmawiał jedzenia bigosu

w przyszłości, będę wiedziała dlaczego.

Maleństwo w  odpowiedzi wykonało gwałtowny piruet,

sprawiając, że brzuch zafalował.

– Widzę, ze czujesz się doskonale! – Ucieszyła się. – No to

chodź, przejdziemy się do lodówki po małą przekąskę.

Opierając się na dłoniach, z  trudem dźwignęła się w  górę.

Ledwo zdążyła wyprostować nogi, poczuła, jakby coś ciężkiego


spadło jej z  wysokości klatki piersiowej na samo dno miednicy,

zrywając po drodze wszystkie wnętrzności. Przerażona tym

szarpnięciem, krzyknęła na całe gardło:

– Jezus Maria! Leszek!

Zapomniała, że nie było go w  domu. Wsparta o  ścianę,

rozejrzała się w  poszukiwaniu telefonu, który jak na złość nie

leżał tam, gdzie powinien. W  napięciu oczekiwała kolejnego

uderzenia bólu, jednak nic takiego nie nastąpiło. Nieznacznie

uspokojona, próbowała zebrać myśli i zastanowić się, co dalej.

– To raczej nie jest poród – uspakajała samą siebie. – Jakoś

inaczej go sobie wyobrażałam. A  jeśli się mylę? Lepiej zadzwonię

do Leszka, tylko gdzie się podział ten cholerny telefon?

Nie zdążyła nic zrobić, bo kolejny skurcz, jeszcze silniejszy od

poprzedniego, zgiął ją wpół. Krzyknęła tak głośno, że z pewnością

obudziła kogoś za ścianą i  zagryzając dolną wargę, skulona

zaczekała, aż minie. Z trudem łapiąc oddech, przestała się łudzić,

że nic się nie dzieje, odszukała telefon i wybrała numer męża.

– Rodzę! – krzyknęła do słuchawki, wściekła, że nie ma go przy

niej.

– Chryste, teraz?

– A kiedy? Przecież jestem po terminie!

– Jasne, kochanie, oczywiście! Tylko nie panikuj, spokojnie. –

Plątał się w  słowach, nerwowo przekładając aparat z  jednego

ucha do drugiego. – Zaraz będę w domu, nie rób nic beze mnie!

Chciała mu powiedzieć, że nie bardzo ma wpływ na to, co się

z  nią dzieje, ale nie zdążyła, po raz kolejny złamana skurczem.

Gdy ból minął i  nastała chwila błogiego spokoju, uprzytomniła

sobie, że przecież jest na to doskonale przygotowana. Zajęcia


w  szkole rodzenia, stosy przeczytanych poradników i  rady

przyjaciółek wyposażyły ją w  wiedzę, dzięki której potrafiła

spokojnie i  z  klasą przejść przez poród. Znała się na liczeniu

minut, skurczów i  przerw między nimi, wiedziała, jak powinna

oddychać, kiedy głęboko i wolno, a kiedy krótko i szybko.

Tyle tylko, że chwilowo, gdy dygotała ze strachu przed

następnym skurczem, cała ta wiedza ulotniła się nie wiadomo

gdzie. Nie było mowy o  patrzeniu na zegarek ani o  panowaniu

nad oddechem. Panika ogarnęła ją, gdy pomyślała, że Leszek nie

zdąży na czas i  będzie musiała urodzić sama na podłodze we

własnym mieszkaniu.

Osiem godzin później, leżąc na sali porodowej, wiedziała już,

jak bezpodstawne były jej obawy.

– Niech mi pani da jakieś znieczulenie – błagalnym tonem

zwróciła się do położnej.

– Kochanie, jeszcze nie czas. – Kobieta była opanowana, ale

ten spokój tylko Różę drażnił.

– Jak to nie czas, przecież ja umieram! – krzyczała ze łzami

w oczach.

– Masz małe rozwarcie, znieczulenie może zatrzymać akcję

porodową, musimy czekać.

– Leszek! – zawyła, jakby ostatnim tchnieniem.

Przy kolejnym skurczu wbiła palce w jego barki, chwytając się

ich niczym koła ratunkowego. Twarz zanurzyła w  poduszce, aby

stłumić rozdzierający płuca krzyk, rozpychanie w jej ciele okazało

się silniejsze niż poprzednio, choć przed chwilą wydawało się jej to

absolutnie niemożliwe.
– Leszek, zrób coś! Nie wytrzymam tego dłużej, zapłać im.

Zabij mnie!

Leszek kolorem twarzy nie odróżniał się od żółtej lamperii,

sam wyglądał na ledwo żywego. Chodził wokół żony, nie mając

pojęcia, jak jej pomóc, na próby masowania i  kontroli oddechu

reagowała złością.

– Zostaw mnie! Bądź cicho! – krzyczała, a  kiedy odchodził na

bok, wołała przez łzy: – Nie zostawiaj mnie, daj mi rękę.

W  dziesiątej godzinie porodu, kiedy Róża niemal zupełnie

opadła z sił i oboje tracili nadzieję, że to kiedykolwiek się skończy,

Leszek postanowił wezwać wsparcie. Pierwsza przyjechała Ewka.

– Błagam cię, zastąp mnie, bo nie wiem już, co mam robić.

Boję się, że to skończy się jakąś tragedią. – Patrzył Ewce w  oczy

z taką miną, jakby za moment miał się rozpłakać.

– Wyjdź i  złap oddech na korytarzu – pozwoliła mu, zajmując

jego miejsce przy łóżku Róży. – Ale wróć, pamiętaj, że ona cierpi

bardziej.

– Nie odchodź! – wołała za nim żona w chwili, gdy przekraczał

próg sali.

Udał, że nie słyszy jej zmęczonego głosu, był przekonany, że

jeszcze jedna minuta w tym miejscu po prostu go zabije.

– Nie chcą dać mi znieczulenia! – Róża na widok przyjaciółki

ponownie zaniosła się płaczem. – Cholerni sadyści, rzeźnicy,

mordercy!

– Kochanie, to już prawie koniec, dasz radę. – Ewka drżała

z przejęcia.

– Nie dam, nie wyyy-trzyyyy-maaaam... – sylabizowała

wyrazy, sapiąc jak smok.


Trzymanie za rękę i  pocieszające frazesy nie przynosiły ulgi

w bólu, ale dawały niezbędne poczucie bezpieczeństwa.

– Dzień dobry, mam na imię Teresa i  teraz to ja będę

towarzyszyła tobie podczas porodu, Różyczko – powiedziała

bardzo miłym głosem kobieta w  szpitalnym ubraniu. – Jestem

położną – informowała, w  ogóle niewzruszona stanem pacjentki

ani jej wołaniem o pomoc.

Założyła gumowe rękawiczki i  stanęła między nogami Róży.

Położyła dłonie na jej zgiętych kolanach i współczująco popatrzyła

na twarz naznaczoną cierpieniem.

– Wiem, że długo się tak męczysz, zaraz cię zbadam i zobaczę,

czy będę mogła jakoś ci pomóc.

– Znieczulenie... – wydusiła pacjentka ochrypłym głosem.

– Przed drzwiami spotkałam twojego męża, też tylko tyle

zdołał powiedzieć – kobieta nie przestawała mówić. – Tyle że ty

wyglądasz znacznie lepiej niż on.

Dłoń odziana w  gumową rękawiczkę wsunęła się pod

prześcieradło, położna spojrzała na zapis KTG i  ze stoickim

spokojem przeczekała kolejny, bardzo silny skurcz, po czym,

wyglądając na zadowoloną, oznajmiła:

– Na znieczulenie to jest już za późno, skarbie. Prawie

dobiegłaś do mety.

– Jak to za późno? – Oburzona Ewka stanęła w  obronie

przyjaciółki. – Godzinę temu inna położna twierdziła, że jest za

wcześnie.

– Przez tę godzinę wszystko się zmieniło, nasza zawodniczka

nabrała zawrotnego tempa. Mamy dziesięć centymetrów

rozwarcia, rodzimy!
Do sali weszły jeszcze dwie kobiety i Leszek, zrobiło się lekkie

zamieszanie. Leszek podtrzymywał głowę żony, położne wydawały

komendy: „przyj – nie przyj” i  co kilka chwil wołały: „już, już,

prawie, jeszcze chwilka!”. Róża krzyczała jak opętana, nie widząc

końca swojego cierpienia, a  Ewka ściskała jej dłoń, modląc się

w duszy o szybki finał.

Niespodziewanie krzyk ustał i  na kilka sekund zapanowała

absolutna cisza. Zanim zdali sobie sprawę z  tego, co się dzieje,

przestrzeń wypełnił najradośniejszy dźwięk na świecie – krzyk

noworodka! Silny i  niemiłosiernie głośny płacz maleństwa

natychmiast wymazał z twarzy jego rodziców ból i cierpienie.

– To chłopiec! – Obwieściła wszystkim jedna z  położnych,

kładąc brudnego od krwi golaska na brzuchu jego mamy.

Rodzice opletli go ramionami, zatapiając w  nim przepełnione

miłością oczy. Ewka niepostrzeżenie wymknęła się z sali.

– Chłopak! – zawołała szczęśliwa, w  podskokach podbiegając

do czekającej na korytarzu Mirki. – Czerwony, spuchnięty

i cholernie głośny, ale cudowny chłopak!

Ściskały się ze łzami w oczach.


Rozdział 55

Mirka obudziła się tuż przed siódmą, pomstując na głupi

system edukacji, który każe dzieciom rozpoczynać zajęcia

w szkole o ósmej.

– Jak to ludzie sami utrudniają sobie życie. I  przy okazji

innym też... – mruczała do siebie pod nosem. – Przecież dla

wszystkich byłoby lepiej, gdyby lekcje zaczynały się przynajmniej

o  godzinę później. Po co zaburzać naturalny rytm organizmu,

który o tej godzinie chce jeszcze spać?

Ciepła noc przeszła w równie ciepły poranek, lato było w pełni,

mimo że kalendarz jeszcze tego nie potwierdzał. Mirka, na wpół

przytomna i  boso, podreptała do kuchni, delektując się chłodem

terakoty. Włączyła ekspres do kawy – nigdy nie zaakceptowała

picia kawy rozpuszczalnej. Uwielbiała, kiedy dom wolno

wypełniał się aromatem czarnego płynu, cichym szmerem

spływającego do dzbanka.

Dziś na szczęście nie musiała się śpieszyć. Rafałka do szkoły

miała odprowadzić sąsiadka, z  której wnukiem się przyjaźnił.

Chłopcy trzymali się razem na podwórku i  w  szkole, często

nocowali u siebie, przy czym częściej to Rafał nocował u kolegi niż

odwrotnie. To rozwiązanie dawało Mirce przynajmniej dwa wolne

wieczory tygodniowo.

Właśnie skończyła przygotowywać śniadanie, gdy mały zjawił

się przy niej.

– Witaj, skarbie. – Ucałowała synka w oba policzki. Widok jego

rozczochranych blond włosów, bosych stóp i zaspanych oczu tak ją


rozczulił, że miała ochotę nie tylko go całować, ale wręcz kawałek

odgryźć. – Siadaj, misiu, zrobiłam ci grzanki z serem. – Chłopiec,

powłócząc małymi nóżkami, usiadł przy stole.

– Mamo, kiedy pojedziemy do taty? – zapytał, trąc oczy.

– Codziennie o to pytasz. Przecież wiesz.

– W wakacje?

– Tak.

– To ile dni jeszcze?

– A wczoraj ile było?

– Dwadzieścia dziewięć.

– Właśnie. Więc dzisiaj ile zostało?

– Trzydzieści?

Mirka roześmiała się. Synek patrzył na nią, nie rozumiejąc

przyczyny tego rozbawienia. Nie mogli jednak dokończyć swoich

obliczeń, gdyż sąsiadka przyszła sporo za wcześnie. Przy kawie

zaczekała, aż Rafałek przygotuje się do wyjścia, po czym,

chwytając go za rękę niczym najlepsza babcia, wzięła ze sobą.


Rozdział 56

Mijał piąty miesiąc od wyjazdu Agaty, a  Mirka wciąż nie

mogła się przyzwyczaić do jej nieobecności. Brakowało jej

codziennych rozmów telefonicznych, wypadów do miasta i spotkań

przy winie. Te ważne tradycje kultywowały głównie z  Ewką, bo

Róża, ze względu na maleństwo, dołączała się sporadycznie.

Niestety, za każdym razem odnosiły wrażenie, że to nie jest to

samo. Ewidentnie nie były kompletne.

Każdej z  nich trudno było do tej zmiany przywyknąć, Agacie

jednak najbardziej. Tęskniła za przyjaciółkami i  nocnymi

dysputami, tęskniła za Jankiem, o  którym w  żaden sposób nie

mogła przestać myśleć, walczyła z buntem dzieci niezadowolonych

z  wyjazdu i  od nowa uczyła się być żoną Tomka. A  wszystko to

w odległym kraju, wśród obcych sobie ludzi.

Teraz miejsce szybkiej kawy w  kawiarni pod bankiem zajęły

rozmowy na Skype. Błogosławiły rozwój techniki umożliwiający

im przynajmniej taki kontakt.

Tego ranka, po wyjściu syna do szkoły, Mirka przyjęła przed

komputerem najwygodniejszą dla siebie pozycję.

– Cześć, Agacia! – Ucieszyła się na jej widok. – Co słychać?

– Cześć, kochanie, u mnie średnio. Wciąż się przyzwyczajam.

– Jak dzieciaki, nadal takie nieszczęśliwe?

– Niestety tak. Ciągle nam grożą, że uciekną do Polski, nie

chcą chodzić do szkoły. Zastanawiam się, czy nie zrobiłam im

krzywdy.

– Wszystko się zmieni, gdy opanują język, nie martw się.


– Ale do tego czasu zdążą mnie znienawidzić.

– Jak tak mówisz, to zaczynam się bać swojego wyjazdu. Może

z Rafałkiem będzie tak samo?

– Nie sądzę, on ma inne nastawienie i  jest młodszy.

Z  pewnością będzie mu znacznie łatwiej. Byłaś u  Róży, jak

maleństwo? – Agata zmieniła temat. Miała dosyć myślenia

o  swojej codzienności, pragnęła wiedzieć, co dzieje się

u przyjaciółek.

– Słodziaczek z  tego jej syneczka. Prawie się pokłóciłam

z  Ewką, kto ma go trzymać na rękach. Nikt nie mówi do niego

Kacperek, jak na razie pozostał Maleństwem. Róża

przeszczęśliwa, ani razu nie poskarżyła się na zmęczenie,

cieknący pokarm ani w  ogóle na nic. No, może za wyjątkiem

porodu. Uznała moje dramatyczne relacje za prawdziwe, tylko za

zbyt mało dramatyczne. – Mirka nigdy nie miała wątpliwości, że

ostatecznie Róża przyzna jej rację.

– Próbowałam do niej dzwonić, ale albo nie odbiera, albo

odbierze i  mówi, ze nie może teraz rozmawiać. Na Skype wciąż

jest wyłączona, podobnie zresztą jak Ewka.

– Dziwisz się? Maleństwo pochłania cały jej czas, trzeba

odczekać, aż się nim nacieszy. Ewka natomiast robi karierę, więc

też ciągle w biegu. Dziewczyny wozi to na basen, to na tańce, chce

być perfekcyjna we wszystkim, jak to Ewka, a pomocy znikąd.

– Czyli u Sebastiana bez zmian? – Agata westchnęła ciężko.

– Jest chyba jeszcze gorzej, wcale ze sobą nie rozmawiają. Na

sprawie rozwodowej próbował odwrócić kota ogonem, co Ewkę

strasznie rozdrażniło. Zanim się to wszystko zakończy, jeszcze jej

podokucza, nie ma już szansy, aby się pogodzili.


– Szkoda...

– A jak układa się tobie i Tomkowi?

– Niby dobrze...

– Niby? – Mirka wyczuła, że to określenie nie znaczy tyle samo

co „dobrze”.

– Staramy się. To znaczy, on stara się bardziej niż ja, we

wszystkim mi nadskakuje, jest wręcz nadopiekuńczy.

– Czyli po staremu.

– Nie, jeszcze mu się nasiliło. To wcale nie jest takie

przyjemne być zagłaskiwaną niemalże na śmierć.

– Czy ci faceci nie mogą się jakoś podzielić tymi swoim

cechami? Z  mieszaniny Sebastiana i  Tomka mógłby wyjść ktoś

nadający się do życia, co?

– Być może, chociaż to wcale nie jest gwarancja na to, że

byłabym wtedy zadowolona. – W  głosie Agata zabrzmiała

melancholia, Mirka bezbłędnie rozpoznała przyczynę.

– Ty masz już swój typ, prawda? I  tego ci brakuje. Jego ci

brakuje.

Nastała długa pauza. Agata z trudem powstrzymała łzy, które

usilnie cisnęły się do jej oczu. Była zła na siebie za to, co czuła i że

nie potrafiła się z tym lepiej ukrywać.

– Jak mogłam do tego dopuścić? – zapytała, mimo że coś

stanęło jej w gardle. – Zachciało mi się zabawy z ogniem, to teraz

mam. Blizny na całe życie.

– To minie. – Mirka bardzo chciała powiedzieć coś, czym

pocieszyłaby przyjaciółkę, ale wiedziała, że takie słowa nie

istnieją. Próbowała jednak dalej: – Potrzeba ci więcej czasu,

wszystko kiedyś się kończy, nawet taka miłość jak twoja.


– Nie mówmy już o  tym, staram się ignorować fakt jego

istnienia. Rozmowa o nim nie ułatwia mi tego.

– Jasne...

– Powiedz, co u ciebie, szalejesz?

– Nie bardzo, po twoim wyjeździe mam deprechę. Nawet

spotkania z  moim policjantem straciły przez ciebie na

atrakcyjności.

– Może zwyczajnie ci się znudził?

– Tak, to prawdopodobne. Ale nie mam ochoty na nowe

znajomości, zaczynam żyć wyjazdem.

– I  dobrze. Co by nie mówić o  mężczyznach, poświęcasz im

zdecydowanie za dużo czasu. Może w  Norwegii nareszcie zrobisz

coś tylko dla siebie. I to nie będzie miało nic wspólnego z seksem!

– Zaśmiała się pierwszy raz podczas tej rozmowy.

– Taki mam zamiar. Maciej jest napalony na ten swój biznes,

chce handlować polską czekoladą, bo się na tym zna. Ja znam się

na sprzedaży internetowej, pomogę mu, a  potem go wygryzę! –

snuła dalekosiężne plany.

– Mam przeczucie, że na nowym gruncie rozkwitniesz jak

kwiat przesadzony do żyźniejszej gleby. Wszystkich jeszcze

zaskoczysz, a  najbardziej siebie. Zawsze miałaś głowę pełną

dobrych pomysłów, tylko ostatnio trochę się rozleniwiłaś. Czas na

zmiany, kochana! – Agata miała wielką wiarę w  to, o  czym

mówiła z pełną żarliwością.

– Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczą twoje słowa, Agaciu.

Mirka czuła, że od tych pochwał dostaje skrzydeł – jak dziecko.

Mimo swojego bojowego i  – zdawałoby się – beztroskiego

nastawienia do świata zaskakująco często bywała zagubiona. Po


ostatniej porażce, jaką odniosła w walce z samą sobą, jej wiara we

własne siły została mocno nadszarpnięta.

Długa rozmowa z  Agatą wprowadziła ją w  doskonały nastrój.

Postanowiła, że po powrocie Rafałka ze szkoły zabierze go do

centrum i spędzą razem miłe popołudnie, jedno z ostatnich w tym

kraju. Uznała, że może nawet pozwoli mu zabrać ze sobą kolegę

i  zaprosi ich na wielkie, cieknące aż do łokci lody. A  jeśli jej

doskonały humor utrzyma się wystarczająco długo, postawi im

kino albo bilard.

Przygotowania zaczęła od ugotowania ulubionej zupy swojego

syna, pospolitej pomidorówki. Pół godziny przed jego powrotem

zupa przyjemnie bulgotała w  garnku, a  ona gotowa była do

wyjścia z dziećmi. Cieszyła się ze swojego pomysłu i nie mogła się

doczekać, kiedy przedstawi go synowi, wiedziała, że będzie

zadowolony.

„Rano przyszła za wcześnie, a  teraz się spóźnia, chyba kupię

babci nowy zegarek” – myślała, nie tracąc dobrego nastroju.

Gdyby nie stygnąca w  miseczce zupa, wcale nie zauważyłaby

faktu, że ich powrót ze szkoły się przeciąga. Starsza pani była

znana z  tego, że lubiła po drodze przystanąć na ploteczki

z koleżankami.

Nagle niesamowity łomot czyjejś pięści w  drzwi wejściowe

poderwał Mirkę na równe nogi. Pobiegła ku nim wystraszona,

potykając się o klapki, które spadły jej ze stóp.

– Proszę pani, Rafał spadł z trzepaka! – dwoje dzieci stojących

przed nią przekrzykiwało się wzajemnie. – Chyba coś mu się

stało, bo nie może wstać!


Natychmiast oblało ją lodowate przerażenie. Mogłaby nawet

wyskoczyć z  okna, byle już przy nim być. Zostawiając za sobą

krzyczące dzieciaki, pędem rzuciła się przed siebie. Schody nigdy

nie wydawały się jej tak długie, a ruchy spowolnione.

Na podwórku przy trzepaku stała grupka dzieci i  kilkoro

dorosłych. Na widok biegnącej matki, która potykała się bosymi

stopami o  nierówny chodnik, rozstąpili się. I  wtedy Mirka

zobaczyła swojego chłopca leżącego na ziemi, z  rękoma

rozrzuconymi na boki. Nie krwawił, co wzięła za dobry znak, ale

gdy uklękła przy nim i  wzięła go w  ramiona, poczuła, jaki jest

wiotki. Strach przebił ja na wskroś.

– Rafał! Rafał! – krzyczała, chcąc wydobyć z niego jakikolwiek

objaw życia.

– Karetka jest już w drodze. – Usłyszała głos za sobą.

– Ależ on huknął głową o  ten beton, aż ziemia zadrżała –

komentowali świadkowie.

Mirka wtuliła synka w  siebie i  kołysząc niczym niemowlę do

snu, błagała cicho:

– Nie zamykaj oczu, kochanie. Patrz na mnie, cały czas patrz

na mnie. – Wewnętrzny ból zmienił jej mowę w bełkot.

– Mamo... – Głosik chłopca był słabnący. – Wszedłem na

trzepak... – Słowa grzęzły mu w gardle. – Nie gniewaj się...

– Nie zamykaj oczu – nakazała mu znowu, widząc, jak powieki

stają się dla niego za ciężkie.

– Mamuś... – szepnął ostatkiem sił.

Chciał jej powiedzieć, że zamknie oczy tylko na chwilę, bo jest

bardzo śpiący, ale nie zdołał. Zasnął. Mirka jeszcze mocniej

zacisnęła swoje ramiona, wtulając jego twarzyczkę we własne


piersi. Skurczyła się, chowając drobne ciałko syna pod swoimi

matczynymi skrzydłami. Czule go głaszcząc, całowała jego

uśpioną twarz i roztargane włosy.

– Niech ktoś coś zrobi! – Jej krzyk odepchnął zgromadzonych

gapiów o  kilka kroków. – Ratunku! – wołała przez łzy, chcąc, aby

sam Bóg ją usłyszał.

Niebo było błękitne, czyste, Bóg z pewnością mógł to tego dnia

zrobić, mógł ją usłyszeć. Ale tym razem pozostał niewzruszony,

zupełnie głuchy na rozdzierający niebiosa krzyk matki tracącej

swoje dziecko.
Rozdział 57

Agata siedziała na krześle w  kuchni, oburącz obejmując nogi

zgięte w kolanach, na których wspierała głowę. Nie zdawała sobie

sprawy, że całe jej ciało opanowały dreszcze. Oczy miała

przekrwione i  tak spuchnięte od płaczu, że kształtem

przypominały dwa przecinki. Nikt nie słyszał jej zawodzenia,

chociaż przez długie godziny rozdzierało ciszę poranka.

Głos Tomka wchodzącego do kuchni sprawił, że wyrwana

z umysłowego otępienia, przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje.

– Tu jesteś. Dlaczego mnie nie obudziłaś? Od godziny

powinienem być w pracy!

W pośpiechu włączył czajnik i wyjął chleb z szai. Krzątał się

przy kuchennym blacie, sprawnie szykując sobie śniadanie, ale

przedłużające się milczenie żony skłoniło go do przyjrzenia się jej.

– Jezu święty! – Przeraził się tym, co zobaczył. – Co się stało?

– Nie idź dziś do pracy – poprosiła, z  trudem wydobywając

z siebie słowa.

Tomek przykucnął przy niej i  objął jej lodowate ręce swoimi

wielkimi dłońmi. Była przemarznięta, domyślił się, że siedzi tak

od dawna.

– Agata, co jest? Co się stało?

Zamierzała mu powiedzieć, ale te słowa nie umiały przecisnąć

się przez gardło. Wzrok przeniosła na telefon leżący przed nią

i jeszcze jedna łza przemknęła po jej policzku.

– Mamo, zaspaliśmy do szkoły! – Dzieci, obudzone rumorem,

jaki przed chwilą robił ich ojciec, wcale nie były zmartwione.
Przystanęły w  progu i  przez moment spoglądały to na siebie, to

na rodziców.

– Mamo, ty płakałaś... – Głos córki był pełen troski.

– Tak, płakałam... – przyznała się.

Opuściła stopy na podłogę, czując tępy ból przy prostowaniu

kolan. Troje najbliższych jej ludzi wlepiało w  nią oczy

w oczekiwaniu na wyjaśnienie.

– Nie martwcie się szkołą, dziś zostaniecie w domu.

Wyciągnęła do swoich dzieci ręce, a kiedy się zbliżyły, objęła je

z  całej siły. Przyciągnęła do siebie jeszcze mocniej i  trzymając

w tym uścisku, marzyła, aby pozostały w nim na zawsze.

– Przytul się do nas. – Wąskimi szparkami, które miała

zamiast oczu, spojrzała na Tomka. Podszedł i  nakrył swoimi

szerokimi ramionami całą trójkę, czuł, że stało się coś naprawdę

złego.

– Bardzo was wszystkich kocham – mówiła z wielkim trudem.

– Zawsze musimy być razem... Dzisiaj nad ranem zmarł Rafałek,

synek cioci Mirki! – wyrzuciła z siebie, przełykając łzy.

Nikt nie zapytał o  więcej. Przytulali się, obejmowali i  płakali.

Ze wszystkich rzeczy na świecie, teraz pragnęli tylko jednego –

być blisko siebie.


Rozdział 58

Kilka godzin później Agata wylądowała w  kraju. Na lotnisku

wsiadła w  taksówkę i  przed siedemnastą była pod szpitalem,

gdzie czekała na nią Ewka, blada i  z  rozpaczą w  oczach. Jedno

spojrzenie w  te oczy wystarczyło, aby upewnić się, że ta tragedia

wydarzyła się naprawdę.

– Dobrze, że jesteś!

Objęły się i mocno uściskały. Mimo że płakały od kilku godzin,

ich oczy wciąż od nowa okrywały się wilgocią.

– Gdzie ona jest? – Agata zapytała o Mirkę.

– W  izolatce. Leszek zatroszczył się o  to, by razem

z  Rafałkiem, w  spokojnym miejscu, zaczekali na Macieja.

Powinien tu wkrótce dotrzeć.

Na korytarzu przed izolatką czekali rodzice Macieja, Sebastian

i Leszek. Agata przywitała się skinieniem głowy.

– Co z Różą? – zapytała, nie dostrzegając jej wśród zebranych.

– Musiała zostać na oddziale z Kacperkiem – wyjaśnił Leszek.

– Kiedy dowiedziała się, co się stało, straciła pokarm. W  jednej

chwili. Mały nie potrafi przyjąć żadnego innego, zatrzymali ich

w szpitalu.

Agata stanęła przy wielkiej, zasłoniętej szybie, która

oddzielała izolatkę od korytarza. Przez moment zbierała się na

odwagę, aby tam zajrzeć. Wypatrzyła szczelinę w  zasłonach

i  przez nią próbowała zobaczyć, co dzieje się wewnątrz pokoju,

jednak w środku było zbyt ciemno.


– Kazała nam wszystkim wyjść. – Ewka czuła, że jej

przyjaciółka chce zapytać o Mirkę, ale nie wie, jak to zrobić.

O  co miałaby zapytać – jak się czuje, jak to znosi? Każde

pytanie wydawało się równie niewłaściwe, a  jednocześnie

oczekiwanie na odpowiedź było przejawem troski, potrzebą bardzo

silną.

– To były jedyne słowa, jakie wypowiedziała – mówiła dalej

Ewka. – Później tylko mamrotała coś niewyraźnie sama do siebie.

I buczy. Nie płacze, tylko buczy tak, że serce pęka.

– Jest nafaszerowana lekami i  ma ograniczony kontakt

z  rzeczywistością. – Leszek najlepiej znał się na rzeczy, w  swojej

pracy niejednokrotnie miał kontakt z ludźmi będącymi w szoku.

– Zajrzę do niej – zdecydowała Agata, ale strach odbierał siłę

jej mięśniom. W  żaden sposób nie mogła przygotować się na to

spotkanie, nie wiedziała, co zobaczy ani jak powinna się

zachować. Wiedziała tylko, że chce, aby Mirka miała świadomość

jej obecności.

Powłócząc nogami, ruszyła w  kierunku drzwi, po drodze

mijając rodziców Macieja – dwoje starych, siwych ludzi, skulonych

na ławce pod zimną ścianą. Kobieta miała twarz ukrytą

w  złożonym wełnianym swetrze, który tłumił jej płacz i  chłonął

łzy. Mężczyzna obejmował ją ramieniem, co kilka chwil ocierając

sobie nos i oczy pomiętą papierową chusteczką.

W pokoju panował półmrok. Zamknąwszy za sobą drzwi, Agata

zatrzymała się, aby wzrok mógł przyzwyczaić się do zmiany

oświetlenia, dopiero wtedy rozejrzała się dookoła. Sala była

niewielka i  skromnie umeblowana – tylko jedna szklana szaa

z  niewiadomą zawartością, łóżko oświetlone niebieskawym


światłem i  wysoki fotel. Aparatura stojąca w  pobliżu wyglądała

na ciągle włączoną.

Na łóżku, przykryte prześcieradłem, leżało jakieś ciało. Jego

niewielki kształt podpowiedział Agacie, że to dziecko.

Niespodziewanie poczuła w  sobie jakiś ciężar, jakby wypełniły ją

kamienie. Każdy krok był dla niej wysiłkiem nadludzkim,

a  wewnętrzny ciężar sprawiał autentyczny fizyczny ból. Z  trudem

podeszła do wysokiego fotela, spodziewając się zobaczyć za jego

oparciem Mirkę, ale fotel był pusty. Teraz, stojąc naprawdę blisko,

jeszcze raz spojrzała na łóżko i  natychmiast przycisnęła dłoń do

ust, próbując stłumić wybuch płaczu, którego nie zdołała

powstrzymać. Uniosła prześcieradło.

To drobne, zapadnięte w  sobie ciało okryte prześcieradłem, to

była Mirka. Leżała na boku z  podkurczonymi nogami, oburącz

obejmując swoje dziecko. Oczy mieli zamknięte, a  twarze

zwrócone w  jednym kierunku. Mirka była zupełnie do siebie

niepodobna, przypominała lodowy sopel zwisający z  krawędzi

dachu – równie krucha, przeźroczysta i zimna. Nie zostało w niej

nic z  pięknej kobiety, którą była jeszcze wczoraj. To ją można by

uznać za zmarłą, za senną zmorę uczepioną śpiącego chłopca.

Wyrazem tlącego się w niej jeszcze życia był tylko płytki oddech.

Rafałek, wtulony w  objęcia matki, wyglądał na szczęśliwego

i spokojnego.

Agata stała w  bezruchu. Nie ośmieliła się zakłócić ich

harmonii żadnym słowem ani najdrobniejszym gestem. Lęk, który

dopadł ją w  pierwszej chwili, odszedł, teraz czuła tylko smutek,

ale również głęboki spokój. Widok tych dwojga uśpionych


i wtulonych w siebie na chwilę oszukał serce, że wszystko jest tak,

jak powinno.
Rozdział 59

Jeżeli istnieje coś takiego jak idealny dzień na pogrzeb, to ten

właśnie taki był. Czerwcowe ciepłe popołudnie, ale niebo zasnute

chmurami. W  powietrzu unosił się zapach deszczu, który padał

gdzieś w  oddali, ale nie dotarł jeszcze do miasta. Przy grobie

usypanym głównie z  białych kwiatów zrobiło się pusto, zmęczony

i smutny tłum rozszedł się.

Zostali nieliczni. Mirka, siedząca na prowizorycznej ławce,

złamana wpół, Maciej, któremu nie pozwoliła się do siebie zbliżyć,

jego rodzice oraz Agata, Ewka i Róża z rodzinami.

Czekali. Nadszedł czas powrotu do domu, ale Mirka reagowała

agresją na każdą próbę odsunięcia jej od grobu.

– Jeżeli chcesz pomóc rodzicom, to jedź, ja z  nią zostanę –

zaproponowała Ewka Maciejowi, widząc, że starsi państwo

poruszają się z trudem.

– Powinienem ich odwieźć, tata nie czuje się dobrze.

– Więc jedź, ja zostanę z  Ewą, popilnujemy jej do twojego

powrotu. – Agata również zaoferowała pomoc. – Ty, kochanie,

wróć lepiej do domu – powiedziała do Róży. – Lada chwila może

lunąć, musisz troszczyć się o maleństwo.

– Tak – zgodziła się Róża. – Będzie lepiej, jak już pójdziemy.

Ucałowała na pożegnanie wszystkich po kolei i  w  milczeniu,

wraz z Leszkiem i śpiącym w wózku Kacperkiem, oddalili się.

Maciek zabrał rodziców, a  Sebastian i  Tomek odeszli

z  dziećmi. Ciężkie chmury wisiały coraz niżej nad głowami


pozostałych przy grobie kobiet. Deszcz wydawał się być kwestią

minut.

– Ewa, co teraz? – cichutko spytała Agata.

– Poczekamy na powrót Macieja.

– Boję się o nią... Co teraz będzie?

– Nie wiem, naprawdę. – Ewka wzięła przyjaciółkę za rękę.

Stały niczym strażniczki za plecami Mirki, a  pierwsze ciężkie

krople powoli wsiąkały im w ubrania. Coraz bardziej mokre włosy

przylgnęły do ich twarzy, a woda zaczynała kapać z nosów.

– Może powinnyśmy spróbować ją zabrać? Robi się zimno.

Ewka przytaknęła. Podeszły do Mirki z  obu stron i  kucnęły

przy niej. Nie drgnęła nawet, nie zadrżał jej ani jeden mięsień na

twarzy, a mimo to zdołała powiedzieć:

– Zabiłam swoje dziecko. – Przekonanie w  jej głosie było

mrożące.

– Miruś, to był wypadek – próbowała ją przekonać Agata. –

Nie zrobiłaś nic złego.

Nikt się nigdy nie dowiedział o tym, że Mirka, stojąc w obliczu

śmiertelnej choroby, przeżyła chwilę bliskości z  Bogiem. Nikomu

się nie przyznała, że targując się z  Najwyższym o  własne życie,

złożyła Mu przyrzeczenie, którego nie dotrzymała. Nikt nie mógł

się domyślać, dlaczego czuła się sprawczynią tej śmierci.

– Chodź z  nami do domu – poprosiła Ewka łagodnie

i  jednocześnie z  Agatą próbowały wziąć przyjaciółkę za ręce, ale

odrzuciła je gwałtownym gestem.

– Odejdźcie! Przecież nie mogę go tu zostawić samego, robi się

ciemno. – Jej głos był nienawistny.

– Miruś, prosimy cię. – Ewka podjęła jeszcze jedną próbę.


Mirka przeniosła na nią wzrok pełen wrogości.

– Zostawiłabyś swoje dziecko samo w  nocy na cmentarzu? –

zapytała przez zaciśnięte zęby.

Ewka poddała się. Odeszła kilka kroków i  załkała w  otwarte

dłonie. Wkrótce wrócił Maciej, przyniósł ze sobą koc i parasol.

– Posiedzimy tu jeszcze – powiedział do przyjaciółek swojej

żony. – Nie mogę jej przecież zabrać siłą.

– Chcesz, abyśmy zostały z  wami? – zapytała Agata, mimo że

wargi dygotały jej z zimna.

– Wracajcie do domu. Dziękuję za wszystko.

– W  razie potrzeby dzwoń. – Uściskały go na pożegnanie. Nie

chcąc ponownie wzbudzać agresji Mirki, tylko pogładziły ją

troskliwie po plecach.
Rozdział 60

Pierwszy telefon Agata odebrała tuż po północy.

– Jest u  ciebie Mirka? – Maciej był tak roztrzęsiony, że

niełatwo było zrozumieć, o co pyta.

– Nie. Przecież została z tobą.

– Nie ma jej!

– Byliście w domu? – Agata bała się, że znowu wydarzy się coś

złego.

– Nie. Siedzieliśmy na cmentarzu jeszcze kilka godzin.

Przekonywałem ją, że musimy wrócić, ale nie słuchała. Zgodziła

się dopiero około północy – Maciej mówił szybko, dyszał

w  słuchawkę, jakby biegł lub bardzo szybko szedł. – Postawiła

jednak warunek, że odejdzie od grobu tylko wtedy, gdy zostawimy

małemu jego pozytywkę. Musiałem pojechać po nią do domu. Ale

nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Kiedy wróciłem, Mirki już nie

było.

– Ona miała ją przy sobie! – Agata czuła, jak maleńkie włoski

na jej ciele stroszą się.

– Co? – Maciej nie rozumiał.

– Pozytywkę miała ze sobą! Do cholery, przez cały czas

trzymała ją na kolanach w  papierowej torbie. Jak mogłeś nie

zauważyć?

– Boże! Agata, gdzie ona jest? – Maciej jakby nagle opadł z sił.

– Maciek, weź się w  garść! – Przeczuwając, że lada chwila

straci z nim kontakt, krzyknęła do słuchawki. – Znajdziemy ją. Ja


obdzwonię znajomych, ty rodzinę. Spotkamy się u  was za

dwadzieścia minut.

Nie znaleźli Mirki tej nocy.

Ani w ciągu dnia.

Minął tydzień, minął miesiąc...

Wszystkie białe kwiaty Rafałka straciły swoje płatki.

Deszcz prawie nie przestawał padać.

Lato było chłodne i  pochmurne, nikt nie zauważył, kiedy się

skończyło i nadeszła jesień.

Mirki wciąż nie było.

Nigdzie.

Historia toczy się dalej...


Strona redakcyjna:
Copyright © Agnieszka Bednarska, 2011

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2012

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja

Marta Akuszewska

Projekt okładki

Iza Szewczyk

Zdjęcia na okładce

Copyright © istockphoto.com/serpentina,

Copyright © istockphoto.com/Squaredpixels,

Copyright © istockphoto.com/laflor,

Copyright © istockphoto.com/Neustockimages,

Copyright © istockphoto.com/yulkapopkova,

Copyright © istockphoto.com/contour99

Wydanie I elektroniczne

ISBN 978-83-7674-935-8

Wydawnictwo Replika

ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo

tel./faks 61 868 25 37

replika@replika.eu

www.replika.eu
Spis treści
Dedykacja:

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26
Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Rozdział 49

Rozdział 50

Rozdział 51

Rozdział 52

Rozdział 53

Rozdział 54
Rozdział 55

Rozdział 56

Rozdział 57

Rozdział 58

Rozdział 59

Rozdział 60

Strona redakcyjna:

You might also like