You are on page 1of 92

ALEX

W. BARSZCZEWSKI

Projekt okładki: Marta Sitkiewicz


Fotografie na okładce: Alex W. Barszczewski
Opieka redakcyjna: Ewa J. Wytrążek

Drogi Czytelniku, zapraszam do kontaktu ze mną. Jeśli masz pytania, to napisz do mnie na adres:
ksiazka@alexba.eu lub dołącz do dyskusji na moim blogu: www.alexba.eu/category/ sukceswrelacjach/.

Książkę w wersji papierowej bez problemu możesz kupić za pośrednictwem strony


www.sukceswrelacjach.pl (bezpłatna przesyłka na terenie kraju) lub w dobrych księgarniach. Jeśli
potrzebujesz większej ilości czy nawet specjalnego wydania dla Twojej organizacji, to proszę o kontakt
na adres: ksiazka@alexba.eu.

ISBN 978-83-937910-3-3

Wydanie I. Copyright © by Alex W. Barszczewski, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej


publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich.
Autor dołożył wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie
bierze jednak odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z ich wykorzystania.

„Nie jest Twoją powinnością, aby stać się takim człowiekiem, jakim inni oczekują, że będziesz; jeśli
stanie się inaczej, to jest to ich pomyłka, a nie Twoje niepowodzenie.”

Richard Feynman

Prolog

Scena pierwsza

Pewnego jesiennego wieczoru – jako nastolatek – stoję na ulicy jednego z polskich miast i patrzę w
rozświetlone okna mieszkania na trzecim piętrze, gdzie bawi się grupa z mojej klasy, razem z
dziewczyną, w której się sekretnie wówczas podkochuję! Jako outsider, pochodzący z niezbyt dostatniej
rodziny, nie jestem na takie imprezy zapraszany.

Tym, którzy doświadczyli czegoś podobnego, nie muszę tłumaczyć, co to za paskudne poczucie
osamotnienia i małej wartości własnej!

Scena druga

Rzecz dzieje się ponad dziesięć lat później. Mieszkam w zaadaptowanej piwnicy w Austrii i z trudem
utrzymuję się z wieczornej sprzedaży gazet – najpierw na ulicach, a potem w lokalach. W międzyczasie
poznaję małą grupę rówieśników pochodzących głównie z tzw. lepszych domów. Oni nic nie wiedzą o
moim źródle dochodów. To cały mój świat kontaktów społecznych. Bycie gazeciarzem nie jest tu
powodem do chwalenia się.

Któregoś wieczoru, ubrany w pomarańczową kurtkę z wielkim napisem „Kleine Zeitung” i ze stosem
gazet na ręku, wchodzę do lokalu na obrzeżach Graz, a tam siedzi cała moja paczka. Wszyscy są bardzo
zaskoczeni i patrzą na mnie ze zdziwieniem! Bardzo krępująca sytuacja!

Scena trzecia
Siedzę wygodnie na zalanym słońcem tarasie i patrzę na ciemnoniebieski ocean. Właśnie skończyłem
telekonferencję z klientem z dalekiej Europy. Reszta dnia należy do mnie. Mogę dość dowolnie
zdecydować, jakimi miłymi aktywnościami będę się zajmował...

Gdy patrzę wstecz, to aż trudno mi uwierzyć, że – mimo tak kiepskich początków, wielu popełnianych
po drodze błędów i różnych wyzwań życiowych – od około dwudziestu lat prowadzę życie, którego nie
zamieniłbym na żadne inne. To jest życie, w którym:

mam wokół siebie ludzi, którzy w pozytywny sposób oddziałują na mnie i kontakty z którymi
wzbogacają mnie w bardzo różny sposób,

nie mam problemu, aby poznawać nowych ludzi tego rodzaju,

zarabiam na siebie i swoje różnorodne aktywności, robiąc to, co lubię,

pracuję tyle, ile naprawdę chcę – nie jestem pracoholikiem,

mimo powyższego, nie mam poważniejszych problemów finansowych,

przebywam w miejscach, które odpowiadają mi klimatycznie, kulturowo itp. – jeśli jakieś miejsce
przejściowo przestaje mi odpowiadać (na przykład Europa zimą), to nie mam problemu, aby czasowo
przenieść się gdzieś indziej,

mam czas na próbowanie i uczenie się różnych rzeczy, które mnie interesują,

mam w moim życiu wystarczająco dużo bliskości, intymności i dobrego seksu.

I to wszystko – mieszkając od ładnych kilku lat w Polsce, uczciwie pracując, bez kolesiostwa i
nepotyzmu, płacąc normalne podatki, nie będąc ani synem znanych rodziców, ani też jakimkolwiek
celebrytą.

Pisząc tę książkę, przypominam sobie różne sytuacje z mojego życia, w tym sceny opisane powyżej.
Dwie pierwsze wcale nie zapowiadały tej trzeciej. Ta ostatnia nie jest logiczną konsekwencją mojego
wcześniejszego życia i najwyraźniej zadziałały tu czynniki, które ją umożliwiły.

Początkowo książka, którą chciałem napisać, miała być poświęcona właśnie strategiom i podejściom,
których zastosowanie doprowadziło mnie do tak przyjemnej sytuacji życiowej. Wiele osób pyta mnie
bowiem, jak doszedłem do tego, co przedstawiam w trzeciej scenie. Zastanawiając się nad tym,
uświadomiłem sobie, że kluczowe znaczenie miała tu (i nadal ma) niezwykle uniwersalna umiejętność
budowania i utrzymywania wartościowych relacji z bardzo różnymi ludźmi. Oczywiście sama ta
umiejętność nie zastąpi nam innych działań, niemniej jej opanowanie ogromnie ułatwia praktycznie
wszystko to, co potrzebujemy zrobić, aby każdy z nas zbudował sobie dobre życie według własnych
wyobrażeń i potrzeb. Stąd zmiana planów i książka, którą właśnie czytacie.

***
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy dzieli moje podejście do świata w ogóle i może nie każdy ma taki
nieustający pęd do własnej edukacji jak ja. Mam jednak wielu znajomych i klientów, którzy praktykują
całkiem inne modele życia, a mimo to z powodzeniem wykorzystują metody opisane w tej książce, aby
być bardziej szczęśliwymi według ich własnych przekonań i wyobrażeń. Stąd też jestem pewien, iż
prawie każdy może ogromnie poprawić jakość swojego życia, jeśli nauczy się nawiązywania i
kultywowania relacji z innymi na poziomie znacznie wyższym, niż jest to powszechne w polskim
społeczeństwie. To przekonanie obejmuje zarówno zakres życia prywatnego, jak i zawodowego na
każdym szczeblu.

Wyzwaniem jest powszechna w społeczeństwie, a szczególnie widoczna w filmach, telewizji i


podobnych środkach masowego wpływu, obecność mało efektywnych, a często wręcz szkodliwych
wzorców. Skąd ktoś, kto – podobnie jak ja – nie miał szczęścia nauczyć się tego wszystkiego od
rodziców, ma w ogóle wiedzieć, że można inaczej, znacznie skuteczniej i przy tym często prościej?
Mnie ta nauka kosztowała wiele wysiłku, prób, błędów i bolesnych niepowodzeń. Dziś jest dla mnie
rzeczą oczywistą, że te nakłady się opłaciły, choć po drodze nie zawsze było łatwo i przyjemnie.

Tą książką chcę dać Wam sposobność skorzystania z całej tej wiedzy, bez konieczności ponoszenia
kosztów wielu potknięć i pomyłek, które popełniłem przy jej zdobywaniu.

Jeżeli niektóre opisywane podejścia czy metody będą wydawać się Wam niezwykłe albo
niekonwencjonalne, to nie powinniście się temu dziwić. Rezultaty wychodzące daleko poza to, co jest
uważane za przeciętne, wymagają często działań znajdujących się poza zakresem, który jest standardem
dla większości ludzi. Inaczej łatwo możemy stać się ofiarą zasady „Postępujesz jak inni – masz
rezultaty jak inni”. Ważne jest przy tym, abyśmy w działaniach byli zgodni z naszym prawdziwym „ja”
i do tego postępowali etycznie.

Część I.
PO CO TO WSZYSTKO

Wstęp
Od roku 2009 mieszkam ponownie w Polsce i mam bardzo bliski kontakt z szeroką rzeszą naszych
rodaków. Zdaję sobie sprawę, że wielu z Was nie zgodzi się z moją percepcją, ale – mimo pewnych
niedostatków infrastrukturalnych – postrzegam Polskę jako dość fajny kraj, w którym mieszka sporo
inteligentnych i sympatycznych ludzi. Dotyczy to szczególnie młodszego pokolenia, choć nie tylko.
Tym bardziej ciągle zaskakuje mnie to, jak niewiele osób wokół mnie ma uśmiech na twarzy, z jak
niewielu twarzy przebija radość życia. Widzę to nawet teraz w Międzyzdrojach – w środku wakacji i
przy naprawdę dobrej pogodzie!

Zakładając, że większość z tych pozbawionych uśmiechu osób nie cierpi na jakąś poważną fizyczną
chorobę, to podłoże tych zaciętych, zrezygnowanych lub po prostu smutnych min może być
następującego rodzaju:

problemy lub brak zadowolenia w relacjach z innymi ludźmi zarówno w życiu prywatnym, jak i
zawodowym,

kiepska sytuacja finansowa.

Te przyczyny zdają się być całkiem różne od siebie, niemniej jest pewna umiejętność, której właściwe
opanowanie pozwoliłoby na osiągnięcie bardzo dużej poprawy w tych zakresach. Co najciekawsze –
jest to możliwe bez ponoszenia jakichś wielkich nakładów finansowych czy też znaczącego ryzyka.
Trzeba tylko naprawdę tego chcieć i wiedzieć, jak tę umiejętność posiąść bez specjalnych studiów ani
kosztownych gadżetów. Mimo to praktyczny poziom jej opanowania jest w naszym społeczeństwie
bardzo kiepski. Większość ludzi płaci za to życiem, którego jakość znacznie odbiega od tego, na co
właściwie by zasługiwali, a co gorsza, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak niewiele w gruncie rzeczy
potrzeba, aby to życie diametralnie zmienić na lepsze.

Jak już zapewne słusznie wydedukowaliście z tytułu książki i „Prologu”, jest to umiejętność
nawiązywania optymalnych relacji z wieloma, często bardzo różnymi od nas, ludźmi. Zdaję sobie w
pełni sprawę z tego, że wielu z Was, po przeczytaniu poprzedniego zdania, ma pytania i wątpliwości, z
których najbardziej chyba oczywiste to:

Mam bardzo udaną rodzinę/związek, jestem samotnikiem/introwertykiem itp. – dlaczego w życiu mam
jeszcze potrzebować relacji z wieloma różnymi ludźmi?

W jaki sposób wspominana umiejętność znacznie podniesie moje możliwości zarabiania pieniędzy?

Jak to wszystko w praktyce zrobić?

Tymi wątpliwościami zajmiemy się w następnych rozdziałach, przy czym dwa pierwsze punkty
postaram się omówić w miarę krótko, abyśmy jak najszybciej mogli przejść do konkretnych
wskazówek, odpowiadających na pytanie trzecie.

Jak już wspomniałem w „Prologu”, jestem przekonany, że samo czytanie książki w tak skomplikowanej
materii niewiele zmieni, a zależy mi na tym, abyście mieli lepsze życie nie w teorii, lecz w
rzeczywistości. Dlatego na końcu każdego rozdziału pierwszej części znajdziecie proste, praktyczne
zadania do wykonania. Jeszcze raz gorąco zalecam, abyście je wykonali i to jak najszybciej po
przeczytaniu. Odkładanie na później może spowodować, że nie zrobicie ich nigdy, a szkoda by było.
Zachęcam też do notowania rezultatów i przemyśleń na temat tychże zadań w książce, w miejscach,
które są do tego przeznaczone. W ten sposób możecie stworzyć sobie własny, zindywidualizowany
podręcznik.

Zalety wielu relacji w życiu prywatnym

Polacy ciągle jeszcze mają tendencję do utrzymywania intensywniejszych relacji tylko z kilkoma
osobami, przeważnie z tzw. bliskiej rodziny, a z całą „resztą świata” kontaktują się tylko w razie
potrzeby i to dość powierzchownie. Wielka szkoda, bo bliskie kontakty z innymi ludźmi mogą pełnić w
naszym życiu bardzo wiele ról i funkcji. Ta najważniejsza i często niedoceniana to:

Ludzie pojawiają się w naszym życiu, abyśmy mogli się od nich uczyć.

Od ludzi możemy nauczyć się bardzo wiele o świecie wokół nas, o nas samych w kontaktach z innymi,
jak i o tym, jacy są nasi współbliźni.

Zacznijmy od pierwszego obszaru – świat wokół nas.

W dzisiejszej skomplikowanej rzeczywistości wiedza, którą przekazuje nam środowisko, w jakim


wyrastamy, jego system szkolnictwa i zwyczaje, może szybko okazać się niewystarczająca. Oczywiście
mamy internet i książki, jako wartościowe źródło informacji, ale oprócz tej, nazwijmy, zapisywalnej
wiedzy, którą łatwo wyrazić słowami i nadać jej formę, istnieje jeszcze sporo tzw. wiedzy ukrytej (ang.
tacit knowledge), której nie da się skutecznie opisać. Można ją nabyć wyłącznie w bezpośredniej
interakcji – poprzez naśladownictwo i praktykę. Obejmuje ona zarówno konkretne umiejętności, jak też
postawy i podejścia, które często odgrywają decydującą rolę w powodzeniu wielu naszych
przedsięwzięć.

Gdy jesteśmy w stanie nawiązać wiele różnorodnych relacji w życiu, to potencjalnie otwieramy sobie
dostęp do ogromnego skarbca tych zasobów, a to z kolei może znacznie poszerzyć nasze możliwości w
każdej jego dziedzinie.

Drugi obszar – wiedza o nas samych.

Niezwykle ważnym elementem, potrzebnym do osiągnięcia zadowolenia w życiu, jest nasza znajomość
samych siebie, naszych prawdziwych indywidualnych potrzeb, zwłaszcza tych, które dotyczą
kontaktów z innymi ludźmi. Przez całe życie możemy (a nawet powinniśmy) odkrywać, kim naprawdę
jesteśmy, co nas naprawdę „kręci” i co nam naprawdę robi dobrze. Często są to rzeczy całkiem
odmienne od tych, które sugerują nam rodzice, społeczeństwo czy media, a które możemy – nierzadko
ku naszemu zaskoczeniu – odkryć w relacji z innym, różnym od nas człowiekiem. Mogą one dotyczyć
szerokiej gamy aspektów, poczynając od związanych z tym, gdzie żyjemy, jak mieszkamy, jak
zarabiamy na życie, po znacznie głębsze i poważniejsze – szczególnie jest to widoczne w tak delikatnej
materii, jak nasza seksualność czy zdolność do przeżywania różnych, często ekstremalnych, doznań i
emocji. Bardzo wiele osób, nawet w dość zaawansowanym wieku, nie ma pojęcia, do czego w tej
dziedzinie są zdolni! I dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn!
To są niezwykle ważne sprawy, które bardzo silnie wpływają na nasze długoterminowe zadowolenie z
życia, więc przyjrzyjmy się im przez chwilę.

Kobiety, często nawet w dojrzałym wieku, w wielu wypadkach nadal nie są świadome faktu, że – jako
rekompensatę za wszystkie cierpienia menstruacji, ciąż i porodów – natura dała im praktycznie
nieograniczone możliwości przeżywania przyjemności i że mogą z tego do woli korzystać. Sęk w tym,
że (zwłaszcza w kombinacji: doznania fizyczne plus psychiczne) trudno to odkryć w pojedynkę. Tak jak
w bajce o Śpiącej Królewnie, tutaj potrzeba owego „pocałunku” prawdziwego księcia – dość rzadkiego
okazu mężczyzny, posiadającego w jednej osobie połączenie inteligencji emocjonalnej, samczej
męskości (tak, tak!), prawdziwej sympatii do kobiet, empatii i bardzo dużego wyczucia oraz
wrażliwości na drugą osobę. Z obserwacji własnych i na podstawie moich rozmów z bardzo wieloma
kobietami wynika, że większość panów nie dysponuje niestety takim zestawem cech. Sprawa
znalezienia tego właściwego mężczyzny nie jest z tego powodu trywialna i wymaga kontaktów z
wieloma różnorodnymi ludźmi, bo ci odpowiedni faceci nie mają tego wypisanego na czole.
Dodatkowym wyzwaniem może być „zakwalifikowanie się” u takiego mężczyzny, bo zazwyczaj mają
oni zdrowe poczucie własnej wartości i oczywiście oczekują od kobiety czegoś więcej, niż tylko
ładnego wyglądu.

Ta książka dostarczy kobietom między innymi istotnych wskazówek, które pozwolą uniknąć typowych,
całkiem niepotrzebnych, błędów i pomogą pozytywnie wyróżnić się na tle wielu innych pań. Szkoda
przecież pozwalać redukować własną kobiecość do roli mrówki robotnicy, pomocy domowej, „maszyny
rozpłodowej”, wieszaka na ładne ciuchy i biżuterię czy też „prowiantu seksualnego”. Wbrew temu, co
twierdzą pewne osoby z konserwatywnych kręgów, Wy, kobiety, urodziłyście się pełnoprawnymi
ludźmi, a zatem macie w życiu prawo do czegoś więcej niż do bycia na przykład dodatkiem do…

My, mężczyźni, wcale nie mamy w tym względzie lepiej. Większość z nas przychodzi na świat
wyposażona w zalążki wszystkiego, co niezbędne, aby – jako pełnowartościowe istoty ludzkie –
prowadzić spełnione i wszechstronne życie. Niestety, wkrótce po tym, poprzez wbijanie wzorców
zachowań i oczekiwań społecznych (tzw. wychowanie), amputuje się nam bardzo wiele cech
potrzebnych w tej emocjonalnej stronie naszej egzystencji. W rezultacie, po tym tzw. procesie
wychowawczym, większość z nas staje się prawdziwymi kalekami w następujących obszarach:

Skala emocji i subtelności ich odczuwania – tutaj bardzo często stajemy się niezwykle uproszczeni i
(w kwestiach emocjonalnych) zamiast odczuwać świat jak wielobarwną fotografię, odbieramy tylko
niewiele odcieni szarości, co bardzo zubaża nasze życie, niezależnie od tego, ile kasy, samochodów,
mebli i innych gadżetów mamy do dyspozycji;

Umiejętność wyrażania różnych subtelności naszych emocji i rozumienia przekazów dotyczących


emocji innych – to już prawdziwa katastrofa! W tym zakresie umiejętności większość z nas, panowie,
jest na poziomie obcokrajowca z innej kultury, zaczynającego uczyć się języka polskiego! To, że mam
znacznie więcej przyjaciół wśród kobiet, wynika właśnie z tego, iż z bardzo wieloma nawet ciekawymi
i sympatycznymi mężczyznami na pewne tematy niestety nie bardzo da się rozmawiać! To tak, jakby
rozmawiać o muzyce z kimś, kto nigdy w życiu jej nie słyszał, a do tego ma poważne braki w
słownictwie.

Najgorsze jest to, że będąc takimi mężczyznami, przeważnie nie zdajemy sobie do końca sprawy z
naszego emocjonalnego upośledzenia i zgodnie z oczekiwaniami społecznymi uganiamy się za różnymi
trofeami, zamiast zacząć od tego, co jest naprawdę ważne – od zmian w sobie.
To, czego potrzebujemy na pewnym etapie życia, to prawdziwych księżniczek, które wezmą na siebie
trud „pocałowania” tych „żab”, którymi w bardzo wielu wypadkach jesteśmy. I podobnie jak w bajce o
Śpiącej Królewnie, nie chodzi tutaj o jakąkolwiek kobietę, lecz taką, która:

będzie miała wielkie serce,

tym sercem będzie nas prawdziwie kochać i to pomimo naszego kalectwa emocjonalnego,

okaże się nam w całej swojej wrażliwości, nawet jeśli od czasu do czasu zranimy ją z powodu naszej
emocjonalnej niezręczności,

będzie kobietą, która w miarę dobrze czuje się w swoim ciele i duszy,

będzie kobietą, którą my też obdarzymy mocnym uczuciem, które (w naszej ograniczonej skali doznań)
nazwiemy miłością.

Rezultat może w ogromnym stopniu zmienić nasze życie na lepsze i katapultować nas w zupełnie nowy,
bogatszy świat. Teraz „tylko” musimy taką kobietę znaleźć i – co ważniejsze – „zakwalifikować się” u
niej. Dogłębne zapoznanie się z tą książką oraz zrobienie proponowanych zadań na pewno w tym
pomoże.

Po dotarciu do tej prawdy o sobie, kiedy przynajmniej choć trochę wiemy, czego naprawdę
potrzebujemy w kontaktach z innymi, czas na bardziej świadome poszukiwanie pasujących partnerów
czy partnerek, a do tego pomocna jest wiedza o tym, kogo w ogóle na tym „rynku” możemy znaleźć.

Tutaj umiejętność dobrego nawiązywania bliskich relacji z różnymi osobami, stwarza ogromną szansę
praktycznego dowiedzenia się, jak różnorodni są ludzie wokół nas. To jest cenne, bo tacy ludzie mogą
służyć za interesujące wzorce, a dodatkowo my, dobierając sobie osoby nam bliskie, będziemy zdawać
sobie w ogóle sprawę, jak szeroki mamy wybór i nie będziemy robić w tym zakresie niepotrzebnych
kompromisów. Łatwo zobaczyć, że często te głęboko niezadowalające kompromisy są efektem zarówno
rozpowszechnionego kiepskiego poczucia własnej wartości, jak i nieznajomości faktu, że pewien
bardzo atrakcyjny dla nas rodzaj ludzi naprawdę istnieje. A ta nieznajomość wynika z faktu, że nie
umiemy nawiązywać bliskich relacji z wieloma, często różnymi od nas, ludźmi. W rezultacie
ograniczamy się do będących „pod ręką” osób z najbliższego środowiska. Tam niekoniecznie są bliźni,
którzy nas „kręcą”. Dodatkowy problem zaczyna się wtedy, kiedy – na podstawie ich obserwacji i
wzajemnych relacji – budujemy sobie obraz tego, jacy są ludzie w ogóle. Bardzo wiele osób przez dużą
część dorosłego życia jest więźniami takich ograniczających wyobrażeń i w rezultacie mają sporo
frustracji w swoich związkach, które często kończą się tzw. kryzysem wieku średniego. Wtedy
popełniają zresztą kolejny błąd, robiąc mniej więcej to samo, co uprzednio, tylko z młodszą partnerką
czy partnerem. A to już średnioterminowo nie rokuje dobrze.

Mówiąc metaforycznie, jeżeli znudziła nam się zupa pomidorowa z koncentratu, to podobna zupa,
zrobiona ze świeżych owoców, też nie będzie nas długo zachwycać. Jeśli ktoś nigdy nie spróbował tom
kha gai (tajska zupa z kurczakiem i mlekiem kokosowym), to może nie wiedzieć i nawet nie wyobrażać
sobie, że dla niego to jest właśnie to, co mu najbardziej odpowiada.

Wielu byle jakich związków i powiązanych z tym frustracji można uniknąć, dzięki bardzo szerokiej
znajomości „rynku” i umiejętności swobodnego poruszania się na nim! Ponieważ znakomita większość
z nas potrzebuje pasujących do nas bliskich nam osób, to kwestia ta może okazać się kluczową dla
naszego zadowolenia z życia.

Zanim omówimy, jakie korzyści biznesowe da Wam umiejętność nawiązywania bardzo dobrych relacji,
to – zgodnie z duchem książki – mam dla Was kilka zadań do wykonania.

Zadanie pierwsze

Zastanów się, czego mógłbyś się nauczyć, gdybyś miał bardzo dobre relacje z różnymi ludźmi, a
między nimi:

z kimś, kto potrafi w etyczny sposób zarobić spore pieniądze, robiąc rzeczy, które lubi i w taki sposób,
że dla niego praca nie jest odczuwalna jako taka,

z kimś, kto najwyraźniej potrafi dobrze żyć bez konieczności wydawania (a więc i uprzedniego
zarabiania) dużych pieniędzy,

z kimś, kto w inteligentny sposób zrealizował Twoje najskrytsze marzenia życiowe i to zaczynając w
podobnej sytuacji, w jakiej Ty jesteś lub byłeś,

z kimś, kto bez jakichś szczególnych trików, w naturalny sposób, cieszy się sympatią płci przeciwnej i
kogo na przestrzeni lat zawsze widzisz z atrakcyjnymi jej przedstawicielami,

z kimś, kto… – dopisz sobie tutaj dowolny zakres wiedzy, a szczególnie konkretnych umiejętności, do
których nie masz zbyt dobrego dostępu, a które są dla Ciebie ważne.

Czego mógłbyś się nauczyć od nich? Zapisz to w swoich notatkach.

Wyobraź sobie teraz, że miałbyś z nimi tak dobry kontakt, że szczerze i otwarcie podzieliliby się z Tobą
tym, co wiedzą i umieją, a nawet aktywnie pomogliby Ci zacząć.

Jakie nowe możliwości otworzyłyby się przed Tobą? Puść wodze fantazji i zastanów się, co byłoby
możliwe. Ja tak kiedyś zrobiłem…

Zadanie drugie

Zrób robocze założenie, że ciągle jeszcze bardzo niewiele wiesz o tym, co możesz przeżywać, będąc w
bardzo bliskiej relacji z innym człowiekiem. Czysto teoretycznie załóż, że, jako kobieta, jesteś jak ta
Śpiąca Królewna – piękna, lecz nieświadoma możliwości, jakie daje Ci życie. Jako mężczyzna – załóż,
że jesteś jak ta ropucha, która gdzieś głęboko w sobie ma ukryty wielki potencjał, ale zdecydowanie
potrzebuje magicznego pocałunku. I nawet jeśli chcesz zawołać: „Co ten Alex opowiada, ja już o sobie
wszystko wiem!”, to powstrzymaj się i pomyśl, co by było, gdyby to Twoje przekonanie okazało się
jednak fałszywe? Jakie nowe odkrycia mogłyby na Ciebie czekać?

Piszę to z doświadczenia, bo na przestrzeni mojego już dość długiego życia kilkakrotnie byłem święcie
przekonany, że znam swoje możliwości i reakcje w relacjach z innymi (zwłaszcza z płcią piękną), a
potem przeżywałem bardzo duże (i zazwyczaj miłe) zaskoczenia. Gdybym nie robił tego ćwiczenia od
czasu do czasu, to dziś nie szedłbym tak uśmiechnięty przez życie. Tak więc, zanim zaczniesz czytać
dalej, zastanów się i nad tym.
Zadanie trzecie

Wyobraź sobie, że w wyniku zbudowania bardzo wielu różnorodnych relacji natrafiłeś na osobę, której
potrzeby i nastawienie do życia, w istotnym dla Ciebie zakresie i w naturalny sposób, pasują do Twoich
potrzeb. Wyobraź sobie też, że ta osoba bardzo chętnie i bez kłopotliwych dla Ciebie wymagań daje Ci
to, czego potrzebujesz, biorąc w zamian to, co sam bardzo chętnie gotów jesteś dawać. Żadnych
kiepskich kompromisów, pretensji i ograniczeń. Jak zmieniłoby się Twoje życie?

Relacje a zdolność zarabiania pieniędzy

Wpływ relacji na naszą zdolność zarabiania wiele osób myli z dość powszechnym w naszym kraju
kumoterstwem, podając za przykład sytuacje, kiedy to ustosunkowana osoba załatwia mniej lub
bardziej atrakcyjne miejsca pracy całej zgrai kumpli i pociotków często nie mających odpowiednich
kwalifikacji. To jest niestety smutny element rzeczywistości, w której żyjemy i do korzystania z takich
wątpliwych udogodnień nie trzeba czytać tej książki ani wykonywać zadań w niej proponowanych.

Całe szczęście, że nawet w Polsce istnieje spory rynek uniezależniony od powyższego zjawiska, rynek,
na którym czekają na nas realne szanse i możliwości rozwoju. Dopóki jednak mamy do czynienia z
ludźmi, a nie komputerami, to element osobistego zaufania, reputacji, a nawet zwykłej sympatii będzie i
w tym przypadku odgrywał znaczącą rolę.

Na naszą wartość rynkową wpływa iloczyn trzech następujących czynników:

nasza faktyczna wiedza i umiejętności,

umiejętność sprzedania tego, co umiemy,

nasze kontakty i relacje – kogo znamy i kto zna nas.

Jeżeli przyjrzymy się uważnie tym czynnikom, to zauważymy, że umiejętności komunikacyjne bardzo
nam się przydadzą w drugim przypadku, a w trzecim – umiejętność nawiązywania i podtrzymywania
relacji z różnymi ludźmi jest wręcz kluczowa! Z moich obserwacji wynika, że właśnie w tych dwóch
obszarach większość ludzi ma spore niedobory. Z jednej strony prowadzą one do zmniejszenia szans na
znalezienie atrakcyjnego miejsca pracy za dobre pieniądze, a z drugiej – u tych, którzy już pracują,
podnoszą ryzyko znalezienia się w grupie zwalnianych przy każdej możliwej restrukturyzacji czy
redukcji etatów.

To bardzo poważna sprawa, która – o ile nie odziedziczyliśmy dużych pieniędzy – ma wpływ na
praktycznie wszystkie dziedziny naszego życia. Dlatego, przy całym powszechnym pędzie do
zdobywania różnego rodzaju świadectw, certyfikatów i dyplomów, powinniśmy też, a może nawet
przede wszystkim, zadbać o odpowiednie relacje i nauczyć się, jak w nie wchodzić i jak je pielęgnować.
Przemyślenia i zadania zawarte w tej książce będą z pewnością pomocą w nauczeniu się, jak robić to
dobrze, ale końcowy rezultat zależy oczywiście od Was.

Zadanie pierwsze
Jeżeli studiujesz i jeszcze nie pracujesz, to zastanów się nad tym, znajomość z jakimi ludźmi może być
Ci bardzo przydatna w momencie, kiedy bez znaczącego doświadczenia będziesz szukał swojej
pierwszej pracy. Tacy ludzie to na przykład:

managerowie w firmach, które z Twojego punktu widzenia wchodzą w rachubę; w bardzo wielu
naprawdę dobrych firmach to nie HR, lecz właśnie manager, ma decydujący głos o przyjęciu danego
kandydata,

różni „Otwieracze Drzwi”, tacy jak ja, ludzie, którzy mają szerokie kontakty i doskonałą reputację w
wielu firmach i jednocześnie chętnie pomagają ambitnym ludziom, bo doskonale pamiętają, jak sami
zaczynali.

Zrób dla siebie listę takich osób. Nie masz takich znajomych? No to masz (lub będziesz mieć) poważny
problem, za rozwiązanie którego lepiej zabrać się jak najprędzej! Zacznij od nabycia podstawowych
umiejętności z następnej części książki i zacznij jak najprędzej poznawać ludzi innych niż Twoje
bezpośrednie otoczenie.

Przy poznawaniu ich bądź świadom, że bardzo wielu z nich oceni Cię według poniższych kryteriów:

czy jesteś pogodnym i pozytywnie myślącym człowiekiem (!),

czy jesteś osobą, na której można polegać, także w tzw. drobnostkach (!) – o to „potyka się” wielu
młodych ludzi,

czy posiadasz minimum umiejętności komunikacyjnych, potrafisz w miarę klarownie się wysłowić i
dopytać o to, czego nie wiesz,

czy masz kompetencje pasujące do tych, które są potrzebne lub przynajmniej mogą być potrzebne.

Zadanie drugie

Jeżeli jesteś osobą, która aktualnie pracuje, to wyobraź sobie, że nagle, z powodów niezależnych od
Ciebie, tę pracę tracisz. Jutro. W dzisiejszym świecie restrukturyzacji, oszczędności, połączeń firm,
bankructw itp. jest to bardziej prawdopodobny scenariusz (niestety!), niż się większości wydaje.

Zrób listę ludzi (nie firm!), znajomość z którymi może pomóc Ci w szybkim znalezieniu nowego,
ciekawego zajęcia. Na tej liście mogą znaleźć się zarówno osoby, które już znasz, jak i te, które są Ci
obce.

W przypadku grupy pierwszej, uwzględniając cztery kryteria z zadania powyżej, przeanalizuj, jaką
opinię mają o Tobie ci znajomi.

Zapisz swoje spostrzeżenia w notatkach. Zapisywanie jest tu bardzo ważne – trudniej się oszukiwać i
można z czasem śledzić pozytywne zmiany. Jeśli nie wygląda to optymalnie, to pomyśl (i także zapisz
efekt tych przemyśleń), co możesz zrobić, aby to zmienić na lepsze.

W przypadku drugiej grupy (nieznajomi) pomyśl, w jaki sposób mógłbyś do takich ludzi dotrzeć, jakie
inne kontakty, które już masz, mogłyby być do tego przydatne oraz jakich umiejętności
interpersonalnych Ci do tego brakuje.
Nie zdziw się, jeśli będziesz miał trudności z zadowalającym zrobieniem całego zadania. Większość
ludzi ma z tym kłopot. To nie jest tragedia, ale warto zabrać się za ten problem teraz, a nie dopiero
wtedy, kiedy rzeczywiście pilnie będziesz szukać pracy.

Część II.
PODSTAWOWE NARZĘDZIA

Przemyślenia nie tylko etyczne

Rozmowę o skutecznych narzędziach komunikowania się z innymi ludźmi musimy zacząć od kwestii
etycznego ich użycia.

Wielu ludzi ma niestety tendencję do chodzenia na skróty i wykorzystuje różne sposoby, aby
rozmówców zmanipulować na swoją korzyść, wychodząc z założenia, że jak coś działa, to dlaczego nie
wykorzystać tego w sposób dający jednostronne profity wszelkiego rodzaju. Stanowczo przestrzegam
przed takim podejściem! Oczywiście nikogo nie mogę fizycznie powstrzymać przed nieetycznym
użyciem umiejętności nabytych w toku czytania tej książki. Długoterminowo jest to jednak bardzo źle
rokująca strategia, chyba że ktoś całe życie gotów jest szukać nowych, nieświadomych ofiar. Dzięki
internetowi i Google ślady takich działań pozostaną, a biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że nasza reputacja
jest jednym z kluczy do sukcesu, to naprawdę nie warto – szczególnie w życiu zawodowym. Może się
zdawać, że w życiu prywatnym takie nieładne manewry łatwiej ujdą na sucho, ale to nie jest prawdą.
Abstrahując od negatywnej opinii o nas – to nie wpływa dobrze na poczucie własnej wartości, jeśli
wiemy, że ludzie cenią nie nas, lecz pewien fałszywy obraz, który stworzyliśmy. Nie róbcie tego!

Obok ogólnego postanowienia, że będziemy postępować etycznie, niezwykle ważne jest, abyśmy też
przyjrzeli się swojemu nastawieniu do relacji w ogóle.

Ja od lat stosuję kilka prostych zasad, które bardzo dobrze sprawdziły się w praktyce. Biorąc pod uwagę
serwowane nam przez media realia dzisiejszego świata, niektórzy z Was mogą uznać te moje zasady za
zbyt proste, inni wręcz za naiwne. Faktem jest jednak, że stosując je konsekwentnie w swoim życiu od
dłuższego czasu, osiągnąłem rezultaty, które zdecydowanie mi się podobają. Miałem też okazję
obserwować, że działają one także u innych ludzi, więc na pewno warto je przynajmniej wypróbować.
Niestosowanie się do nich z pewnością uniemożliwiłoby mi osiągnięcie tak dobrej pozycji w życiu i
wysokiej jego jakości. Nie musicie ich kopiować, zalecam jednak, co najmniej, wypracowanie sobie
czegoś w podobnym duchu.

Zasady Alexa:

Szanuję każdego napotykanego człowieka, dopóki nie przekona mnie on, że na to nie zasługuje. To
zdaje się być odwrotnym podejściem do tego, co robi bardzo wielu ludzi, którzy uważają, że inni na
szacunek powinni najpierw zasłużyć (cokolwiek by to miało znaczyć).

W każdym człowieku, którego poznaję, staram się znaleźć jakąś pozytywną cechę. Dotyczy to
szczególnie tych osób, które na pierwszy rzut oka mi nie odpowiadają lub do których w jakiś sposób
jestem uprzedzony. To bardzo pomaga m.in. w nawiązywaniu lepszego kontaktu w trudnych
negocjacjach czy przekonywaniu przeciwników.

Każdy człowiek, który z własnej inicjatywy nawiązuje ze mną jakąkolwiek relację, powinien wyjść na
tym „do przodu”. Oznacza to, że staram się, aby dla każdej osoby kontakt ze mną był zawsze czymś
pozytywnym. To może oznaczać uśmiech i odrobinę „słońca” dla kogoś nieznajomego, z kim
wymieniam jedynie kilka przyjaznych spojrzeń na ulicy (a robię to od lat każdego dnia). Może też
oznaczać przetransferowanie kogoś do zupełnie innej ligi życiowej i danie mu narzędzi do osiągnięcia
tam sukcesu. W naprawdę dobrych i intensywnych relacjach możliwe jest bardzo wiele i jeśli da się to
zrobić stosunkowo prosto, to dlaczego nie? Stosowanie tej zasady polecam każdemu z Was. To
doskonałe odczucie wiedzieć, że – jak za kometą Halleya – ciągnie się za Tobą długi warkocz ludzi,
których życie uległo wzbogaceniu w rezultacie interakcji z Tobą. Oprócz budowania naszej reputacji,
tworzy to ogromny kapitał dobrej woli, a ten niekiedy może się przydać. Aby sobie przy tym nie zrobić
krzywdy, zalecam jednocześnie rozważenie pozostałych zasad, choćby na przykład zasady zapisanej
poniżej.

Długoterminowo utrzymuję tylko te relacje, które są w jakimś wymiarze korzystne dla obydwu stron. W
ten sposób unikam sytuacji, kiedy ja albo druga strona mogłaby stać się wampirem energetycznym,
emocjonalnym, finansowym czy jakimkolwiek innym. Oszczędza to mnóstwo czasu i środków na
bezsensowne kontakty, co z kolei pozwala nam znacznie więcej inwestować w te relacje, które są
korzystne dla obydwu stron. Zasada ta nie oznacza oczywiście utrzymywania jakiegoś konta, na
którym, z buchalteryjną precyzją staram się zbilansować wzajemne korzyści. Należy traktować ją
bardziej ogólnie. Tutaj poleganie na wyczuciu i zasadzie „pi razy oko” jest całkowicie wystarczające.
Wyjątkiem są wszelkie działania z pobudek humanitarnych, które też podejmuję.

Długoterminowo każdy ma u mnie mniej więcej taki poziom na skali ważności, jaki ja mam u niego.
Dawno temu zauważyłem, że inni ludzie często mieli u mnie znacznie wyższy priorytet, niż ja u nich i
to nawet w sytuacjach, kiedy powinno być odwrotnie! Odkąd to zmieniłem, przebywam w gronie osób,
które wzajemnie cenią sobie możliwość robienia czegoś wspólnie i nikt nikomu nie robi przysłowiowej
łaski.

Jeżeli w określonej relacji mam sporą przewagę w jakiejkolwiek dziedzinie, to jako senior-partner dbam
o to, aby interesy drugiej strony były zaspokajane tak samo, jak moje własne.
Staram się nie osądzać innych ludzi, bo przeważnie nie mam pełnego obrazu, dlaczego postępują oni w
określony sposób.

Jeżeli jednak czyjeś postępowanie zdecydowanie mi nie odpowiada, to dystansuję się od takiej osoby
bardzo szybko, lecz bez oskarżeń i pretensji.

Nie udzielam konsultacji bez zlecenia zainteresowanego, co zdaje się być ulubionym, choć bardzo
nieproduktywnym zajęciem wielu rodaków.

Nawet w sytuacji, kiedy mogę się czegoś domagać, używam słowa „proszę”, co oczywiście nie
wyklucza sięgania po inne, w razie potrzeby nawet dość drastyczne środki.

Zakładam, że nikt niczego nie musi, więc jeśli ktoś robi coś dla mnie, nawet jakiś drobiazg, to zawsze
staram się pamiętać o magicznym słowie „dziękuję” plus szczery uśmiech.

Zaatakowany, staram się jak najszybciej zepsuć przyjemność czy odebrać korzyści atakującemu. Bronię
się natychmiast i w razie konieczności nie mam zahamowań, aby zrobić napastnikowi krzywdę.

Nie pozwalam na lekceważenie mnie! Jeżeli na przykład w dyskusji zadaję pytanie, to nie akceptuję
sytuacji, w której ktoś pozostaje mi dłużny odpowiedź lub wymijająco odpowiada na pytanie inne niż
to, które zadałem. Akceptowalną alternatywą jest wyjaśnienie, dlaczego odpowiedź na moje pytanie nie
jest możliwa lub dlaczego nie mogę jej uzyskać.

Jak już wspomniałem, te zasady mogą wydawać się proste i banalne, niemniej moje obserwacje
wskazują, że wielu ludzi postępuje wręcz odwrotnie, w wielu wypadkach w ogóle nie zdając sobie z
tego sprawy. W rezultacie m.in. często nie osiągają oni rezultatów takich, jakie byłyby możliwe lub
zniechęcają do siebie wartościowe osoby.

Warto jeszcze uświadomić sobie, że:

Nasze myśli, niezależnie od tego, co świadomie chcemy zakomunikować, mają tendencję do


materializowania się w postaci różnych sygnałów, które często podświadomie odbierane są przez osoby,
które spotykamy. Jeżeli mamy negatywne myśli, to nie dziwmy się temu, że inni ludzie odbierają od nas
negatywne sygnały i odpowiednio do tego reagują niechęcią lub nieufnością. To psuje nam wszelkie
szanse powodzenia już na samym początku znajomości. Czy naprawdę tego chcemy?

Jeśli dbamy o przysłowiowe „win-win” w relacji, to znacznie zmniejsza to ryzyko, że któraś ze stron
zacznie odczuwać, że jest wykorzystywana, że daje znacznie więcej, niż otrzymuje. To odczuwanie
braku symetrii jest bardzo często pierwszym krokiem do rozpadu przyjaźni lub związku.

Jeżeli jesteśmy mili i uczynni dla innych (a powinniśmy być!), to nie możemy tego pomylić z byciem
człowiekiem, któremu inni mogą swobodnie wchodzić na głowę czy wręcz go wykorzystywać. Stąd też
te ostatnie zasady Alexa są niezwykle istotne i nie stoją w sprzeczności do pozostałych. Jeśli nauczycie
się łączyć je wszystkie w harmonijną całość i będąc sympatycznymi ludźmi, działać adekwatnie do
sytuacji, to da Wam to przewagę nad większością społeczeństwa, która tego nie potrafi.

To wszystko oczywiście łatwo się pisze i jeszcze łatwiej czyta. W praktyce sprawa jest znacznie
trudniejsza. Wymaga zarówno postawienia sobie właściwej diagnozy dotyczącej niekorzystnych
zachowań, które często nieświadomie przejawiamy będąc na „autopilocie”, jak też ich zmiany, i to
takiej, która wejdzie nam w krew. Tym bardziej gorąco zachęcam do sumiennego wykonania poniżej
proponowanych zadań.

Zadanie pierwsze

Przeanalizuj swoje nastawienie do ludzi wokół Ciebie, zwłaszcza tych, których widzisz po raz pierwszy
w życiu.

Czy zdarza Ci się na dzień dobry odczuwać czy nawet okazywać wyższość nad kimś, kogo w ogóle nie
znasz? Szczególnie, jeśli ta osoba ubrana jest gorzej od Ciebie albo wykonuje jakiś podrzędny według
Ciebie zawód?

Takie podejście jest w Polsce niezwykle rozpowszechnione i większość z nas nawet nie zdaje sobie
sprawy, że jest zainfekowana tym paskudztwem. Obserwuj się uważnie. Spróbuj przyłapywać się na
takich niekorzystnych zachowaniach – często całkowicie nieświadomych! Nie zdziw się, jeśli na
przykład stwierdzisz, że w takim wywyższającym się lub nieprzyjaznym nastawieniu czy zachowaniu
postępujesz podobnie do jakiegoś znajomego albo członka rodziny, którego normalnie w żadnym
wypadku nie stawiałbyś sobie za wzór. Niestety zdarza się, że ludzie, z którymi mamy częściej do
czynienia, mają na nas negatywny wpływ, z którego w ogóle nie zdajemy sobie sprawy. Więcej o tym
przeczytasz w rozdziale o selekcji znajomych.

Zadanie drugie

Naucz się wynajdywać w innych ludziach jakieś pozytywne cechy – takie, które Ci się podobają lub
wzbudzają Twój podziw. Dla uproszczenia zacznij od osób, które lubisz i odbierasz jako sympatyczne.
Możesz zapisać imiona wybranych osób i obok dopisać te cechy. Potem ćwicz na bliźnich, których po
prostu spotykasz na ulicy czy w sklepie, a na końcu zrób to w odniesieniu do ludzi, którzy wzbudzają w
Tobie bardzo negatywne odczucia.

Zdaję sobie sprawę, że to ostatnie może być bardzo trudne, jednak taka umiejętność przydaje się bardzo
w rozwiązywaniu różnych dysput i konfliktów.

Niemieckie służby specjalne (nasze polskie pewnie też) uczą tego ludzi, którzy na przykład mają
werbować informatorów w mafii. Dopóki tego nie umiesz, to chodzisz na trudne rozmowy wyposażony
jedynie w mało skuteczny gumowy młotek, a nie w precyzyjny zestaw narzędzi. Takie postępowanie
bardzo często ogranicza Twoje opcje tylko do rozwiązań siłowych, czyli w praktyce pozbawiasz się
wielu szans na odniesienie sukcesu. To zadanie jest kluczowe, jeśli chcesz z powodzeniem działać poza
kręgiem bliskich znajomych i ludzi podobnych do Ciebie. Postaraj się więc zrobić z niego część
codziennej rutyny – niech będzie dla Ciebie jak codzienne mycie zębów.

Zadanie trzecie

Przyjrzyj się Twoim aktualnym relacjom z innymi ludźmi. Zwracaj uwagę na to, czy średnioterminowo
obie strony czerpią z nich mniej więcej zbliżone korzyści. To nie muszą być korzyści materialne – dla
każdego coś innego może mieć znaczną wartość. Wyłącz z tego relacje, w których, z powodów
humanitarnych, Ty dajesz więcej niż druga strona (na przykład opieka nad chorym partnerem,
rodzicem), bo to zadanie nie obejmuje takich przypadków.
Podziel teraz te pozostałe relacje na następujące grupy:

relacje, w których obie strony otrzymują mniej więcej po równo,

relacje, w których Ty dajesz znacznie więcej niż druga strona,

relacje, w których to Ty jesteś wampirem wysysającym dla siebie więcej, niż dajesz partnerom.

W tym pierwszym wypadku – gratuluję. W tym drugim – zastanów się, jak zmieniłoby się Twoje życie,
gdybyś tę jednostronną relację zamienił na taką, w której ciągle dawałbyś to, co chętnie dajesz, ale w
zamian dostawałbyś to, czego potrzebujesz i to w zakresie, który uważasz za fair. Co powstrzymuje Cię
przed taką zmianą? Jaką cenę zapłacisz, jeśli będziesz utrzymywał stan obecny? Dobrze jest wykonać to
zadanie w formie pisemnej.

Co do trzeciego przypadku – nie będę moralizować, bo sam w głębi ducha zapewne czujesz, że nie jest
to w porządku. Zastanów się jednak, jakie będą długoterminowe konsekwencje dla Twojego życia, jeśli:

Twój dotychczasowy partner zorientuje się, że tak nie musi być i zostawi Cię, nawet z dnia na dzień?
Takiego partnera może też zabraknąć w wyniku choroby lub wypadku i co wtedy zrobisz?

Ciekawi ludzie, których możesz spotykać, są zwykle wyczuleni na takich wampirów i będą Cię
regularnie wykluczać z wielu interesujących i lukratywnych przedsięwzięć. Co wtedy? Jakie będą tego
konsekwencje dla Ciebie?

Zadanie czwarte

Przyjrzyj się uważnie sobie, czy masz tendencję do szybkiego osądzania innych ludzi i przyklejania im
odpowiednich etykietek. Bądź szczególnie uważny na to, kiedy działasz tak w oparciu o czysto
zewnętrzne cechy, takie jak na przykład wygląd czy ubranie. W pewnym stopniu robimy to prawie
wszyscy (ja także się na tym przyłapuję), niemniej jest to często szkodliwe.

Dlatego poćwicz w takich przypadkach wyobrażanie sobie, co by było, gdyby prawdziwa okazała się
odwrotność Twojego osądu. Czasem jest właśnie tak!

Zadanie piąte

Zaobserwuj lub przypomnij sobie, co czujesz, kiedy inne osoby, nieproszone przez Ciebie, próbują
udzielać Ci rad i wskazówek. Szczególnie, jeśli ludzie ci robią to bez znajomości szerszego kontekstu
danej sprawy, istotnych szczegółów lub Twoich osobistych preferencji. Ponieważ pod wieloma
względami jesteśmy dość podobni, to pomyśl, jak jesteś postrzegany przez innych, kiedy postępujesz w
ten właśnie sposób. Może być tak, że dyskwalifikujesz się u bardzo ciekawych ludzi?

Zadanie szóste

Przez najbliższe dwa lub trzy tygodnie spróbuj świadomie każde wypowiadane przez siebie zdanie w
trybie rozkazującym rozpoczynać lub kończyć słowem „proszę”. Najlepiej w kombinacji: kontakt
wzrokowy plus uśmiech, plus ”proszę”, plus zdanie w trybie rozkazującym. Rób to zarówno w stosunku
do ludzi obcych, jak i członków rodziny, takich jak partnerzy, dzieci, rodzice. Spróbuj wyrobić sobie
taki nawyk. Nie obawiaj się, że pewni ludzie mogą to słowo „proszę” interpretować jako Twoją słabość.
Jak już wspomniałem, prawie zawsze masz potem możliwość sięgnięcia do drastyczniejszych metod
wyegzekwowania tego, co Ci się należy. Jeszcze dla porządku: są oczywiście sytuacje, kiedy zwięzłość
komunikacji jest kluczowa, na przykład kiedy prowadzisz jacht żaglowy w regatach, ale nie
rozciągajmy tego stylu na całe nasze życie.

Zadanie siódme

Zwróć uwagę na to, jak reagujesz, kiedy ktoś zrobił cokolwiek dla Ciebie, niezależnie od tego, czy był
do tego zobowiązany czy też nie. W kontaktach bezpośrednich możliwe są trzy scenariusze reagowania,
które przedstawiam dalej.

Nie okazujesz żadnej reakcji lub wydajesz z siebie tylko jakiś nieartykułowany dźwięk, ponieważ
uważasz, że to Ci się należy lub jesteś onieśmielony sytuacją – mnóstwo młodych ludzi dyskwalifikuje
się w ten sposób. Jeśli tak robisz, to pomyśl, jakie potencjalne szanse marnujesz. Nie jestem przecież
jedynym człowiekiem zwracającym na to uwagę. Nie chodzi nawet o brak okazania wdzięczności w
stosunku do mnie czy osoby, która coś dla Ciebie robi, ale robisz z siebie buca, którego nikt dbający o
swoją reputację nie będzie rekomendował dalej. A to w dzisiejszym świecie bardzo poważna strata.

Mówisz zdawkowe „dzięki”. To już duży postęp w stosunku do poprzedniego przypadku. Zastanów się
jednak, jakie wrażenie robi to na rozmówcy w porównaniu do kombinacji: kontakt wzrokowy plus
uśmiech, plus ”dziękuję”? Czujesz, że to pierwsze, niezależnie od Twoich intencji, wygląda jedynie na
odhaczenie tematu podziękowania, podczas gdy w drugim przypadku nawiązujesz prawdziwie bardzo
pozytywną minirelację z drugim człowiekiem?

Jeżeli reagujesz opisaną powyżej ciepłą kombinacją zachowań i słów, to gratuluję. Nie musisz już nad
tym pracować. Sprawdź tylko, czy stosujesz taką reakcję także w stosunku do kasjerki w hipermarkecie,
kelnera w lokalu czy biletera w kinie. Nie? To już wiesz, nad czym powinieneś popracować.

Zadanie ósme – bardzo ważne!

Zacznij zwracać uwagę na wszelkie przypadki, kiedy ktoś atakuje Cię osobiście (w przeciwieństwie do
atakowania Twoich poglądów i argumentów, co jest całkowicie w porządku). Taki atak może mieć
postać stwierdzeń typu: „Ty jesteś...” albo pytań: „Jak możesz być...”. Pominąwszy wyjątkowe sytuacje,
kiedy atakujący mógłby zrobić ci krzywdę w sensie fizycznym, nie zostawiaj takich ataków bez
odpowiedzi. Tłumaczenie się też nie jest dobrym rozwiązaniem, bo – z jednej strony – osłabia
psychologicznie Twoją pozycję, z drugiej strony – może dostarczyć atakującemu amunicji do dalszych
działań. Lepiej natychmiast dopytaj o szczegóły punktu widzenia drugiej strony. W ten sposób nie tylko
odzyskujesz inicjatywę, ale zmuszasz atakującego do obszerniejszego wyłożenia jego stanowiska.

W codziennym życiu wiele osób jest na to nieprzygotowanych i w zaskoczeniu muszą na poczekaniu


improwizować, a wtedy ławo popełniają błędy, które Ty możesz wykorzystać. Nawet jeśli ktoś atakuje
Cię, będąc dobrze przygotowanym, to wypytywanie go o detale jego punktu widzenia, a szczególnie
jego propozycje zrobienia czegoś lepiej, pozwala Ci łatwiej znaleźć punkt zaczepienia, dzięki któremu
poradzisz sobie z nim i z sytuacją. To jest bardzo cenna umiejętność i ćwicz ją, aż wejdzie Ci w krew.

W jednym z kolejnych rozdziałów tej książki omawiam szczególne przypadki, kiedy ktoś w ten sposób
próbuje wywrzeć na nas nacisk.
Zadanie dziewiąte

Kiedy rozmawiasz z innymi, zwróć uwagę, czy otrzymujesz odpowiedź na dokładnie to pytanie, które
zadałeś. Bardzo często zdarza się ignorowanie przez rozmówców naszych zapytań. Tolerowanie takiego
stanu rzeczy jest poważnym błędem. Jeśli robimy tak regularnie, to – ze szkodą dla nas – wyrabiamy w
nich przekonanie, że:

jeśli pytamy o coś, to zapewne nie jest to ważne (bo inaczej obstawalibyśmy przy tym, aby otrzymać
odpowiedź),

inni mogą nie traktować nas poważnie, gdyż jesteśmy do tego przyzwyczajeni i akceptujemy to.

Zatem od dziś zwracaj na to uwagę tak długo i tak konsekwentnie, aż stanie się to Twoim
automatycznym nawykiem. Powtarzaj pytanie do momentu, kiedy albo otrzymasz odpowiedź, albo
przynajmniej przekonujące wyjaśnienie, dlaczego jej nie możesz dostać. Naturalnie zakładam, że
zadajesz pytania w obopólnym interesie (patrz: jedno z poprzednich ćwiczeń), a nie ze wścibskości.

Wariantem tego ćwiczenia jest zwracanie uwagi na wszelkie przypadki, kiedy ktoś, co prawda, udziela
Ci odpowiedzi, ale nie na to pytanie, które zadałeś. Gdy na przykład na pytanie: „Kiedy oddasz mi
pieniądze?” ktoś odpowiada: „Ostatnio miałem kłopoty z samochodem” albo podobnie, nie toleruj tego
i postępuj tak jak w poprzednim przypadku.

Może się zdarzyć, że druga strona, zamiast udzielić odpowiedzi, po kolejnym Twoim powtórzeniu
pytania, zacznie Cię atakować. Wtedy reaguj zgodnie z tym, czego nauczyłeś się, wykonując
poprzednie ćwiczenie.

Obydwa te ćwiczenia wymagają, abyśmy wyłączyli ewentualnego „autopilota” i bardzo uważnie


obserwowali, co się dzieje w aktualnej rozmowie. To wymaga niełatwej wcale umiejętności. Polega ona
na tym, żeby – będąc zaangażowanym tu i teraz w rozmowę – od czasu do czasu spoglądać na sytuację
z perspektywy zewnętrznego obserwatora. Tego trzeba (i można) się nauczyć.

Szkodliwe niedziękowanie

W jednym z poprzednich zadań gorąco zalecałem częste używanie słowa „dziękuję” w sytuacjach, gdy
ktokolwiek robi dla nas coś dobrego. Teraz zajmijmy się absurdalnym zabobonem, który – ku mojemu
zdumieniu – funkcjonuje nawet wśród stosunkowo młodych, wykształconych ludzi. O co chodzi?

Wielokrotnie w Polsce, życząc komuś powodzenia, otrzymuję dziwną odpowiedź: „Nie dziękuję” (bez
przecinka czy pauzy po „nie” – brzmi to jak „niedziękuję”). Na pytania o powód takiej odpowiedzi
słyszę: „Aby nie zapeszyć”…

To jest, drogi Czytelniku, klasyczny przypadek, kiedy ludzie funkcjonujący na „autopilocie”


wypowiadają absolutne bzdury wtresowane im przez otoczenie!

Jakie informacje niesie odpowiedź „Nie dziękuję, aby nie zapeszyć”?


Oznacza ona, że wypowiadająca ją osoba:

obawia się, iż istnieje jakaś mroczna siła, która karze za okazanie symbolicznej przecież wdzięczności
za czyjeś dobre życzenia, storpeduje planowane przedsięwzięcie, „podstawi nogę”,

wierzy, żyjąc przecież w XXI wieku (!), w istnienie takich sił i to pomimo ponad tysiąca lat
chrześcijaństwa w Polsce!

Zastanówcie się, jaki obraz samego siebie przekazuje ktoś taki uważnemu i w miarę światłemu
rozmówcy. Jaki wpływ na obraz świata człowieka wypowiadającego owo „nie dziękuję” ma wieloletnie
powtarzanie takiego czegoś?

Dodatkowo, osoby kultywujące ten zabobon, dla obcokrajowca jawią się jako chamskie lub co najmniej
nieuprzejme. Podobne wrażenie odnosi Polak mieszkający długo za granicą.

Zadanie pierwsze

Sprawdź bardzo uważnie, czy nie używasz (lub w odniesieniu do jakich ludzi czy sytuacji używasz)
takiego zwrotu! Na wszelki wypadek zapytaj znajomych, przyjaciół i członków rodziny. Tutaj musisz
mieć całkowitą pewność. Dla wyostrzenia postrzegania zacznij zwracać uwagę na takie zachowania u
innych, oczywiście nie udzielając im przy tym konsultacji bez zlecenia.

Jeżeli jesteś wolny od tego zwyczaju, to gratuluję i zapraszam do następnego rozdziału. Jeśli nie – mam
dla Ciebie kolejne zadanie.

Zadanie drugie

Staraj się przyłapać za każdym razem, kiedy komuś życzącemu Ci powodzenia mówisz „nie dziękuję”.
Uświadom sobie, że w tym momencie wielu ludzi odbiera Cię jako zacofanego, pełnego zabobonów
Polaczka z zapadłej wioski. Jeśli to będzie nieprzyjemna konkluzja – tym lepiej! Za którymś razem
zaczniesz przyłapywać się, zanim takie słowa opuszczą Twoje usta. A o to właśnie chodzi!

Nie jesteś sam na świecie

Czytałem kiedyś książkę o starej niemieckiej arystokracji i zdanie zawarte w tytule tego rozdziału było
jedną z ich podstawowych zasad. Dziś mamy czasy bardziej plebejskie, co ma swoje wady i zalety,
niemniej respektowanie tej zasady niezwykle ułatwia kontakt z różnymi ciekawymi ludźmi i zapobiega
szybkiemu zaszufladkowaniu nas do kategorii nieokrzesanych prostaków. To ostatnie często już na
początku zamyka nam drogę do interesujących znajomości i to z dwóch powodów:

ludzie na pewnym poziomie nie chcą zadawać się z prostakiem, bo nie jest to ani wzbogacające, ani
przyjemne,

nikt rozsądny nie będzie rekomendował prostaka innym, zwłaszcza ważnym znajomym, bo to – jak się
popularnie mówi – zwykły obciach.
Na co więc zwracać uwagę, aby uniknąć takich sytuacji? To jest książka o relacjach międzyludzkich, a
nie podręcznik dobrego wychowania, dlatego skoncentrujmy się tylko na najbardziej palących
kwestiach.

„Nie jesteś sam na świecie” – to zdanie w swym minimalistycznym podejściu uświadamia nam, że
wokoło są inni ludzie, którym, bez absolutnej konieczności, nie powinniśmy zakłócać życia. Dotyczy to
zwłaszcza zakłóceń, od których trudno im będzie się odciąć bez zmiany miejsca pobytu.

Gdy coś mi w dotyku nie odpowiada, to mogę cofnąć rękę. Gdy nie podoba mi się widok, mogę
odwrócić wzrok. Problem jest ze słuchem i węchem, bo tych nie da się bezproblemowo wyłączyć.

Typowe wtargnięcia w przestrzeń innych ludzi i atak na zmysł słuchu i powonienia przedstawiam
poniżej.

Głośna rozmowa w miejscu publicznym, takim jak lokal czy środek komunikacji – jeżeli jest
prowadzona na tematy prywatne, to zdradza człowieka jako prostaka, a jeżeli jest na tematy zawodowe,
to dodatkowo pokazuje totalny brak profesjonalizmu. Jakże często, siedząc w jakimś lokalu, słyszę
różne, właściwie poufne, szczegóły o różnych firmach... Może trzeba zacząć nagrywać to komórką i
publikować w internecie?

Rozmowa, szczególnie głośna, przez telefon komórkowy w miejscu publicznym lub w towarzystwie, w
sytuacji, kiedy można odejść na chwilę nieco dalej lub przynajmniej mówić cicho.

Zakłócanie przestrzeni innych muzyką lub dźwiękami, których oni wcale sobie nie życzą – to jest już
plagą w Polsce, gdzie generalnie panuje kultura hałasu, chyba tylko po to, aby zagłuszyć pustkę
wewnętrzną wielu osobników. Nawet jeśli słuchasz głośniej muzyki, wykorzystując do tego słuchawki,
to upewnij się, że nieprzyjemnie głośne i zniekształcone dźwięki nie rażą uszu innych ludzi. W
przeciwnym wypadku będziesz jawił się im jako osoba bez wychowania, prostacka.

Jeśli chodzi o zmysł powonienia, to kwestie higieny i świeżości ubrania są dla Was z pewnością
bezdyskusyjne. Warto jednak zwrócić uwagę na przypadki sporej przesady w drugą stronę – nadmierne
użycie perfum wszelkiego rodzaju. Problem dotyczy raczej starszego pokolenia, jednak wspominam
tutaj o tym dla porządku.

Wobec rozpowszechniającego się wokół nas chamstwa, ktoś może zadać sobie pytanie, czy powyższe
rady są na czasie i jaki mają sens. Odpowiedź zależy od tego, drogi Czytelniku, czy chcesz
długoterminowo żyć jak większość ludzi wokół Ciebie, czy może bardziej odpowiada Ci sytuacja
życiowa pokazana w „Prologu” w scenie trzeciej. To jest Twój wybór.

Zadanie pierwsze

Wyczul się na głośne rozmowy, które słyszysz wokoło. Miej współczucie dla osoby tak mówiącej, bo:

albo próbuje ona pokryć wewnętrzną niepewność,

albo – jako osoba, której już w dzieciństwie nikt nie chciał słuchać – nauczyła się głośnością zmuszać
otoczenie do tego,

albo – w przypadku szczególnie głośnych rozmów do późnych godzin nocnych, dobiegających zza okna
lub z sąsiedztwa – pokazuje dodatkowo, że nie ma ona aktualnie partnera zdolnego do dobrego seksu i
w ten sposób próbuje zastępczej rozrywki.

Obejrzyj pierwszy odcinek „Ojca Chrzestnego”. Zwróć uwagę na to, że jeśli ktoś ma prawdziwą władzę
(Vitto Corleone), to nie musi wcale podnosić głosu. Mówi cicho, łagodnie i to wystarczy.

Posłuchaj siebie – jak głośno Ty odzywasz się w towarzystwie i zastanów się, co w ten sposób
przekazujesz innym o sobie.

Jeśli bywasz w towarzystwie, gdzie wzajemne przekrzykiwanie się jest regułą, to pomyśl, że nabierasz
tam niedobrych nawyków, które mogą (co najmniej) znacznie utrudnić Ci sukces gdzieś indziej. Może
warto rozważyć zmianę otoczenia?

Zadanie drugie

Wyrób sobie nawyk, że kiedy jesteś w towarzystwie i dzwoni Twój telefon, to automatycznie mówisz:
„Przepraszam na chwilę”, wstajesz od stołu i kontynuujesz rozmowę w bardziej ustronnym miejscu.

To dotyczy wszelkich rozmów, szczególnie tych biznesowych. Oprócz okazania szacunku osobom przy
stole, które właśnie opuściłeś, pozwalasz im zapamiętać Cię jako dyskretnego człowieka. Zobaczą oni
też, że jak będą z Tobą rozmawiać przez telefon, to nikt inny nie będzie się temu przysłuchiwał.

Pamiętaj, że to ma być nawyk, więc, o ile jeszcze nie masz go wyrobionego, popracuj nad tym
świadomie przez kilka najbliższych tygodni. Jeśli to możliwe, przed spotkaniem przełączaj swój telefon
w tryb dyskretny, aby sam dźwięk dzwonka nie wywoływał niepotrzebnego poruszenia.

Widzę Cię

Zapewne zdziwi Was, kiedy napiszę, że kolejną cenną lekcję możemy odebrać od fikcyjnego ludu Na'vi
z filmu „Awatar” lub od plemienia Zulu z Południowej Afryki, od którego prawdopodobnie cały
koncept pochodzi. W języku tych pierwszych osoby na przywitanie pozdrawiają się mówiąc: „Oel ngati
kameie”. Drudzy – zwrotem „Sawubona”. W obydwu wypadkach oznacza to: „Widzę Cię” – nie tylko
jako potwierdzenie, że pozdrawiający rejestruje obraz rozmówcy na swojej siatkówce oka, lecz
postrzega go także jako kompletną istotę ludzką, z całym jej wnętrzem i bogactwem – bez zważania na
swoje uprzedzenia i pozory.

„Widzę Cię”, to niezmiernie silny i pozytywny sygnał w komunikacji z drugim człowiekiem,


szczególnie na samym początku znajomości, kiedy budujemy tak ważne pierwsze wrażenie. Wtedy
bardzo szybko decyduje się, czy jesteśmy kimś niezwykłym w pozytywnym tego słowa znaczeniu, czy
też lądujemy w kategorii „szara masa”. Z tego większość ludzi nie zdaje sobie sprawy. W Polsce mamy
z tym „Widzę Cię” kilka problemów:

Nasze „dzień dobry” (podobnie jak w innych znanych mi językach europejskich) nie odnosi się
bezpośrednio do rozmówcy, choć jest to zapewne zrytualizowane życzenie dobrego dnia. Nawet w tej
pierwotnej formie sygnalizuje ono tylko dobre intencje, a nie deklarację opisaną na początku rozdziału.
To stanowi o kolosalnej różnicy i w związku z tym musielibyśmy uzupełnić powstałą lukę innymi
sygnałami, czego zazwyczaj niestety nie robimy.

Generalizując, większość ludzi nie jest zainteresowana osobami wokoło. Pomijając tzw. bliskich, mamy
tendencję do traktowania innych ludzi jak powietrze, nawet jeśli z konieczności wchodzimy z nimi w
jakieś interakcje (kasjerka w sklepie, kelner w restauracji, konduktor w pociągu, współpasażerowie w
windzie). W ten sposób trenujemy się w zachowaniu, które nie spełnia nawet najbardziej elementarnego
wymogu przekazania drugiej osobie „Sawubona”, a to potem bardzo przeszkadza w budowaniu dobrych
relacji.

Pochodną poprzedniego problemu jest bardzo powszechne unikanie kontaktu wzrokowego – również w
rozmowie z konkretną osobą. Czasem sprawia to wrażenie przebywania w grupie osób dotkniętych
rodzajem fobii społecznej, bo unikanie kontaktu wzrokowego jest jednym z jej widocznych syndromów.

Powyższe problemy wielu ludzi możemy potraktować jako szansę dla siebie, bo w środowisku, w
którym opisane powyżej postępowanie jest rozpowszechnione, bardzo łatwo pozytywnie się wyróżnić.
Jak zawsze w głębszych kontaktach międzyludzkich, nie wystarczy tutaj nałożenie w razie potrzeby
„maski widzenia”, bo długoterminowo inni rozszyfrują to jako tanią manipulację. Potrzebujemy
wyrobienia w sobie nowego zachowania, które stanie się integralną częścią naszej osobowości. To z
kolei wymaga ćwiczenia i praktykowania, dlatego pod koniec rozdziału znów przejdziemy do zadań
praktycznych.

Na razie, drogi Czytelniku, przyjrzyj się uważnie, czy w codziennym życiu zwracasz uwagę na istnienie
innych ludzi wokoło, czy też, z klapkami na oczach, pędzisz załatwiać swoje sprawy. Każdy z nas ma
takie chwile, kiedy (nie zważając na otoczenie) musi koncentrować się na tym, co robi. Jeżeli jednak
funkcjonujemy w takim stanie większość czasu, to wzmacniamy w sobie bardzo niekorzystną postawę
traktowania współbliźnich jak przeźroczyste obiekty, a nie jak żywe, czujące istoty ludzkie.

Ta postawa pozornie sama w sobie niewiele szkodzi, gdy mamy do czynienia z obcym człowiekiem na
ulicy czy w autobusie. Jeśli kiedyś spotkasz w jakichkolwiek okolicznościach osobę, z którą dobra
relacja mogłaby się okazać kluczowa dla Twojego dalszego sukcesu czy szczęścia, to musisz jednak
umieć skutecznie przekazać jej to „Widzę Cię”, aby zdecydowanie zwiększyć szansę dalszego kontaktu.
I tu w wielu przypadkach pojawia się problem – aby móc to zrobić na poczekaniu, musisz mieć tę
umiejętność we krwi, bo nie jest to prosta, łatwo powtarzalna formułka, którą możesz wyrecytować.
Prawdopodobnie każdy człowiek będzie wymagał nieco innego przekazu i aby być w swoim działaniu
skutecznym, będziesz potrzebował wyczucia, którego nabierzesz tylko dzięki regularnej praktyce w
życiu codziennym. Praktykuj zatem każdego dnia i w odniesieniu do każdej spotkanej osoby!

Zadanie pierwsze

Znajduj czas (w miarę regularnie), aby bliżej przyglądać się różnym ludziom wokoło. Rób to uważnie,
zakładając że każdy z nich ma swój wewnętrzny świat pełen pragnień, potrzeb, wątpliwości i obaw –
podobnie jak Ty. Spróbuj wyobrażać sobie, jak ten świat może wyglądać.

To jest ważny krok, bo zaczniesz częściej postrzegać ludzi jako żywe, czujące i myślące
indywidualności, a nie element wyposażenia windy, dodatek do mopa, część kasy sklepowej itp. To da
Ci istotną przewagę nad większością, nazwijmy to, ogólnej populacji naszego kraju. A to dopiero
początek!
Teraz zrób kolejny krok: zacznij sobie wyobrażać, co by było, gdyby świat każdej z tych osób wyglądał
całkiem inaczej, niż sobie wyobrażasz...

Co by było, gdyby:

ten dynamiczny biznesman nie mógł spać po nocach, bo jego ukochane dziecko zostało narkomanem,

ten młody tryskający pewnością siebie i sukcesem dynamiczny amant cierpiał na dobrze ukrytą
impotencję, która czasem doprowadza go do myśli samobójczych,

ta super seksbomba, do której „ślinią się” tabuny mężczyzn, była inteligentną, spragnioną ciepła
kobietą, która – aby nie czuć się w łóżku całkiem samotną – często obkłada się na noc pluszowymi
misiami,

ten niestarannie ubrany i niedogolony człowiek w wytartych dżinsach był w rzeczywistości bardzo
dobrze sytuowanym, wręcz bogatym człowiekiem, który wreszcie może sobie pozwolić na wypięcie się
na konwenanse,

ta walcząca o przetrwanie, ciężko pracująca, samotnie wychowująca dziecko kobieta była z faktu
posiadania tego dziecka szczęśliwa, bo wreszcie dzięki niemu ma ważny cel w życiu,

gdyby...

Myślisz, że to wydumane przypadki? Nic bardziej mylnego! Piszę te słowa, czekając w lokalu na porcję
tiramisu i wszystkie powyższe przykłady, plus wiele innych, przypomniały mi się właśnie teraz.
Przypomniały! To oznacza, że z każdym z nich zetknąłem się na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy –
do odleglejszych nawet nie chcę wracać.

Zmierzam do tego, że jeśli chcesz mieć sukcesy w relacjach z innymi, to musisz uświadomić sobie, co
poniżej:

Praktycznie każdy człowiek, pominąwszy skrajne przypadki osób nieprzytomnych czy ciężko chorych,
nosi w sobie własny kosmos pragnień, potrzeb, wyobrażeń i uczuć. Wiele potrzeb, takich jak uznanie,
bycie kimś znaczącym czy choćby tylko zauważonym, jest dla nas wszystkich wspólne. Spełnienie tej
ostatniej potrzeby zazwyczaj nie jest czymś wymagającym wielkiego wysiłku i energii, zwłaszcza jeśli
w wyniku ćwiczeń robimy to w zasadzie automatycznie (zamiast automatycznego traktowania ludzi jak
powietrze lub wspomniany wcześniej element wyposażenia).

Wraz z nabywaniem doświadczenia życiowego rośnie w nas przekonanie, że potrafimy bardzo dobrze
domyślić się, co siedzi w drugiej osobie, i w związku z tym mamy tendencję do błyskawicznego
przyklejania ludziom etykietek i reagowania już później wyłącznie na te ostatnie. Takie działanie bardzo
często uniemożliwia nam, postulowane na początku rozdziału, podchodzenie do innych ludzi bez
uprzedzeń i bez zwracania uwagi na to, co pozorne. Efektem tego jest z kolei utrata konkretnych
sposobności, co bije nas potem w życiu.

Być może, po przeczytaniu powyższego, pomyślisz, że to wszystko jest jasne i dość logiczne.
Oczywiście, niemniej sama świadomość niewiele Ci da!

To tak, jakby świeżo upieczony absolwent typowej polskiej uczelni lądował w swoim pierwszym
miejscu pracy. Sama wiedza o tym, czym jest praca, na czym polega, co w niej jest ważne, a nawet
wcześniejsza uważna obserwacja ludzi pracujących mu nie wystarczy. To trzeba czuć i stosować w
praktyce, najlepiej codziennie. Inaczej jesteś w sytuacji niewidomego na wystawie obrazów. Znasz coś
z opowiadania, ale to wszystko. Dlatego koniecznym jest regularne wykonywanie obydwu części
powyższego zadania. Nawet ja, mając te rzeczy we krwi, robię to od czasu do czasu dla odświeżenia i…
ciągle przyłapuję się na różnych lukach i błędach. Tak więc nie Ty jeden stoisz przed tym wyzwaniem!

Zadanie drugie

Pamiętasz drugie zadanie pod rozdziałem o przemyśleniach etycznych i podejściowych? To dotyczące


wynajdywania w każdym człowieku czegoś pozytywnego, co możemy podziwiać? Połącz teraz tę
wcześniejszą umiejętność ze świadomością i wyczuciem nabytym w efekcie ostatniego zadania.
Postaraj się w odpowiedni sposób nie tylko wyszukiwać te pozytywne cechy, ale też z wyczuciem
komunikować je innym ludziom.

Zacznij od łatwiejszych przypadków – swoich ulubionych znajomych – i powoli kontynuuj z coraz


większymi wyzwaniami – w odniesieniu do osób, które znasz mniej, bardzo słabo, albo które są wręcz
Twoimi nieprzyjaciółmi. Jasne, że w kraju takim jak Polska, szczególnie odnosząc się w ten sposób do
obcych, możesz spotkać się z najróżniejszymi reakcjami – od zdziwienia po podejrzliwość, a czasem
nawet ze zdecydowanie negatywnymi. Tym nie należy się zbytnio przejmować. W miarę jak będziesz w
tym coraz lepszy, takich reakcji będzie coraz mniej, a Ty nabędziesz niezwykle cenną i potrzebną
umiejętność. Tej ostatniej nie da się nabyć w toku czytania nawet najlepszych książek. Jest ona
typowym przykładem wspomnianej wcześniej tzw. wiedzy ukrytej, więc serdecznie zachęcam Cię do
intensywnego i wytrwałego ćwiczenia. Jeszcze raz podkreślam: nie przejmuj się ewentualnymi
początkowymi niepowodzeniami!

Aby zmniejszyć ryzyko tych ostatnich, podaję kilka dodatkowych małych rad:

Unikaj w miarę możliwości wypowiadania absolutnych osądów typu: „Ty jesteś X”, „Twoje dzieło jest
X” – nawet jeśli to „X” jest pozytywne! Część ludzi ma wyraźną awersję do bycia ocenianymi w ten
sposób, co prawdopodobnie jest echem ich doświadczeń szkolnych. Dodatkowo, jeśli ktoś jest w czymś
ekspertem, a Ty (jako laik) mówisz mu „Jesteś w tym dobry”, to łatwo w jego głowie powstaje pytanie,
jakie masz kompetencje do oceniania go – to nie jest dobry początek.

Znacznie lepsze i bezpieczniejsze jest wypowiadanie się z podkreślaniem własnego punktu widzenia –
mówisz na przykład: „Bardzo podoba mi się X”. Tutaj mała uwaga w odniesieniu do ewentualnie
czytających tę książkę managerów, których kiedykolwiek uczyłem używania w kontekście biznesowym
języka eksperckiego. Otóż piszę teraz o bardzo szczególnej formie nawiązania pierwszego kontaktu z
praktycznie nieznaną nam osobą. To, co na treningach mówiłem o skutecznym języku i przejęciu
przywództwa w komunikacji biznesowej, nadal pozostaje aktualne.

Bezpieczną formą wypowiedzi jest komunikowanie w formie pytania otwartego. Na przykład, jeśli
znalazłeś w danym człowieku coś, co Ci się podoba (nazwijmy to „X”), to pytasz: „Jak pan to robi, że
X?” (możesz sformułować pytanie w nieco inny sposób, zachowując jednak formę otwartą).

To są drobne, choć istotne wskazówki. Jak wspomniałem, nic nie zastąpi osobistego doświadczenia.
Dlatego zachęcam Cię do zrobienia przerwy w czytaniu i rozpoczęcia pierwszych eksperymentów już
teraz. Jeśli natrafisz na poważniejsze problemy, to skontaktuj się ze mną na blogu.

Bądź bezpodstawnie życzliwy

Jeżeli chcemy długofalowo i bez wysiłku odnosić sukcesy w kontaktach z ludźmi, to umiejętność
wnoszenia pozytywnych wartości w życie innych jest niezwykle ważna i potrzebna. Większość
współbliźnich w stosunku do nieznajomych dokonuje zazwyczaj świadomej lub nieświadomej
kalkulacji, czy takie zachowanie się opłaca. Czy chcemy, czy też nie, to taką postawę kalkulacji
pokazujemy drugiej stronie, a ta odczuwa to – nawet jeśli przekaz odbywa się nie tylko niewerbalnie,
ale nawet poniżej progu świadomego odbioru. Zgodnie z maksymą: „Jak wołasz do lasu, tak las Ci
odpowiada”, w głowie drugiej osoby prawdopodobnie zaczyna się podobna kalkulacja. Jest to tak
powszechne, że będąc bezpodstawnie życzliwymi, natychmiast wyróżniamy się z szarego tłumu, a to
zazwyczaj jest dobry początek relacji. Jeśli traficie przy tym na normalnych ludzi, a nie jakichś
paranoików, którzy wszędzie doszukują się podstępu i manipulacji, to w wielu wypadkach w
zdumiewającym stopniu otworzy to Wam dostęp do ich umysłów i serc. A to z kolei może zrobić wielką
różnicę zarówno w kontaktach prywatnych, jak i zawodowych.

Wyzwanie polega na tym, że nie może to być udawana czy choćby sterowana życzliwość na zawołanie,
bo wtedy łatwo zostanie rozpoznana i zakwalifikowana jako manipulacja. To musi być integralny
element Waszej osobowości. A to, biorąc pod uwagę postawy powszechne w naszym społeczeństwie,
mediach i polityce, wygląda u większości dość kiepsko. Na szczęście, przy odrobinie ćwiczeń, można
to w sobie wypracować, a rezultaty będą bezcenne. Jak to zrobić, napiszę poniżej w zadaniu do
wykonania.

O tym, że takie „rzucenie promienia słońca” w życie drugiego człowieka może być łatwe i nie wymaga
praktycznie żadnych znaczących nakładów, niech świadczy poniższy przykład z mojego życia.

Wracałem kiedyś z Ciechocinka po warsztatach z zarządem jednego z klientów. Aby kupić coś na
drogę, udałem się do pobliskiego marketu. Wybrałem kilka drobiazgów i ustawiłem się w powoli
poruszającej się kolejce do kasy. Przede mną stała schludnie, choć niebogato, ubrana kobieta, w wieku
powyżej pięćdziesięciu lat, która wyłożyła na taśmę swoje zakupy – między innymi jakąś niedrogą
bombonierę. W czasie, gdy powoli posuwaliśmy się w kierunku kasy, pani ta kilkakrotnie brała do ręki
jedną z wystawionych obok doniczek z małymi różami, z wahaniem stawiała ją na taśmę i odstawiała z
powrotem. Widać było jej wahanie – kupić czy nie. Kasjerka zaczęła przeciągać jej zakupy przez
skaner.

– Proszę odłożyć na bok tę bombonierę, kupię zamiast niej doniczkę z kwiatami – niespodziewanie i z
widocznym zażenowaniem powiedziała klientka.

Kasjerka zgodnie z tym odsunęła pudełko na bok. Dla mnie sytuacja była absurdalna – ktoś, kto
najwyraźniej nie był ani bezdomnym, ani żebrakiem, musiał we współczesnej Polsce podjąć
rozstrzygnięcie typu „albo-albo” w tak małej przecież sprawie!

– Ile ta bombonierka kosztuje? – zwróciłem się z pytaniem


do kasjerki.

– Osiem siedemdziesiąt dziewięć – padła odpowiedź.


– Jest naprawdę smaczna – kobieta stojąca przede mną dopowiedziała życzliwie, przekonana
widocznie, że chcę tę bombonierkę kupić dla siebie.

– Proszę dołożyć tę bombonierkę do zakupów tej pani, a cenę dodać do mojego rachunku – z
uśmiechem i życzliwie zwróciłem się do kasjerki.

Obie kobiety na chwilę zamurowało, po czym ta klientka zwróciła się do mnie:

– Ależ bardzo dziękuję.

– To ja dziękuję, że mogę Pani zrobić mały prezent – odpowiedziałem – Ktoś, kto tak lubi kwiaty
zapewne jest też dobrym człowiekiem. Cała przyjemność po mojej stronie.

Na twarzach obu kobiet (kasjerki i klientki) pojawił się szczery i miły uśmiech od ucha do ucha.
Pozostali ludzie czekający w kolejce, jakby dotknięci czarodziejską różdżką, też nagłe zaczęli się do
siebie życzliwie uśmiechać. Zapłaciłem za zakupy i udałem się w dalszą podróż.

Dlaczego opowiadam tę historię? Powodów jest kilka:

Niezależnie od tego, jak wysoko wspięliśmy się po drabinie społecznej i gospodarczej, pamiętajmy, że
obok nas jest wielu ludzi, którzy z bardzo różnych powodów muszą zmagać się z zupełnie innymi
wyzwaniami niż my. Ci ludzie to niekoniecznie obiboki, lenie czy margines społeczny.

Stojąc potem na peronie (po opisanym wyżej zdarzeniu) zastanawiałem się, że gdybym stosunkowo
wcześnie w moim życiu parę decyzji podjął inaczej, to być może też nie byłbym dziś dobrze
opłacanym, podróżującym po świecie ekspertem, lecz takim dobrym, sympatycznym człowiekiem,
odkładającym na bok słodycze za osiem siedemdziesiąt dziewięć, aby móc kupić sobie doniczkę z
kwiatkami. Dlatego też:

Powinniśmy od czasu do czasu łapać nieco dystansu do naszych osiągnięć i niezmiennie okazywać
zrozumienie oraz szacunek innym, którzy – będąc tak samo dobrymi i przyzwoitymi ludźmi jak my –
podjęli decyzje, które ekonomicznie zatrzymały ich w miejscu. Jeśli ktoś, jak na przykład niektórzy
politycy, z pogardą wyraża się o współbliźnich (bo ktoś skończył tylko zawodówkę, wychował się na
podwórku etc), to nie naśladujmy tego. Pamiętajmy, że są to relikty postawy z czasów komuny, które
należy jak najprędzej wyeliminować z naszej mentalności i naszego zachowania. W kręgach ludzi z
pewną klasą takie postępowanie uchodzi za skrajnie plebejskie i wykluczające. Uważajcie więc na to,
bo możecie przez to w różnych sytuacjach dość bezceremonialnie zostać zdyskwalifikowanymi i to w
trybie przyśpieszonym.

Wielu ludzi idzie przez życie, ciągnąc za sobą (metaforycznie) całkiem spory cień, który przy okazji
rzuca na innych ludzi. Moja rada dla wszystkich: chcecie dobrze żyć (w szerokim tego słowa
znaczeniu), to rzucajcie w życie innych ludzi promień słońca, a nie cień! Sprawiajcie, aby dzięki temu,
że istniejecie, w życiu innych pojawiał się uśmiech, życzliwość i to poczucie, że tak naprawdę jesteśmy
częściami tego samego Wszechświata. Czasem, jak w opisanym powyżej przypadku, wymaga to tylko
odrobiny uwagi i złotych osiem siedemdziesiąt dziewięć. Nie ma więc wykrętów, że to zbyt trudne lub
za drogie. Podkreślam jeszcze raz: praktykujcie taką bezpodstawną życzliwość tak długo, aż wejdzie
Wam w krew. To, wbrew pozorom, zmieni nie tylko życie beneficjentów, ale i Wasze.
Jeśli znowu ktoś uważa, że te słowa napisał człowiek, który nie ma pojęcia o prawdziwym życiu,
idealista, to polecam ponownie szybką lekturę trzeciej sceny „Prologu”.

Zadanie pierwsze

Wyrób sobie nawyk robienia drobnych, uprzejmych rzeczy dla innych ludzi. I to niekoniecznie w
zamian za jakieś uprzejmości dla Ciebie, ale tak po prostu – bez oczekiwania na rewanż. Nie zrażaj się
tym, że niektórzy, nieco paranoicznie nastawieni rodacy, będą na Ciebie patrzeć podejrzliwie. To w
gruncie rzeczy ich problem. Z takim uczynnym nastawieniem zakwalifikujesz się do znacznie
ciekawszej i bardziej obiecującej grupy, która na zewnątrz trzyma osoby myślące tylko o sobie.

Dla treningu zacznij zadanie od osób Ci bliskich, które lubisz, kochasz albo przynajmniej szanujesz. Do
tego rozpocznij od rzeczy, które dla Ciebie nie będą specjalnym wyrzeczeniem, a zrobią pozytywną
różnicę tej drugiej stronie. Jeśli jesteś rodzicem/dzieckiem, to stosunkowo łatwo coś takiego wymyślić,
bo masz pojęcie o potrzebach/pragnieniach drugiej strony, nieprawdaż? Podobnie, kochając się z
partnerką/partnerem, też możesz, nie oczekując rewanżu, zrobić coś ekstra, co jednostronnie
zintensyfikuje jej/jego doznania. Ja robię to ćwiczenie regularnie, z bardzo dobrymi rezultatami.

Przekonasz się, że takie nastawienie to nic takiego trudnego, że korona Ci z głowy nie spada, że
czynienie dobra jest przyjemne, a inni ludzie nagle zaczynają znacznie przyjaźniej się do Ciebie
odnosić. Wtedy możesz rozszerzyć zakres tego ćwiczenia na ludzi w pracy i w szerszym kręgu
znajomych.

W przypadku trudności wyobraź sobie, że dana osoba ma akurat urodziny/imieniny, ale nie życzyła
sobie żadnego materialnego prezentu. Pomyśl, co dobrego możesz dla niej zrobić – nawet jeśli miałyby
to być tylko miłe, ale szczere słowa. Podkreślam jeszcze raz: cokolwiek robisz, musi to być szczere!

Zadanie drugie

Jeśli opanowałeś już robienie takich nieuzasadnionych dobrych uczynków dla ludzi, których lubisz albo
masz do nich przynajmniej neutralne nastawienie, to możesz spróbować wersji dla zaawansowanych.
Polega ona na tym, abyś zrobił coś takiego dla Twojego przeciwnika w pracy, biznesie czy w życiu
towarzyskim! Zdaję sobie sprawę z trudności i zagrożeń takiej próby, ale warto opanować tę
umiejętność. Ja kiedyś w ten sposób zainicjowałem proces, który w pewnej firmie zmienił mojego
największego wewnętrznego oponenta w najlepszego ambasadora. I nie było w tym odrobiny
manipulacji!

Jak już wspomniałem, jest to zadanie dla zaawansowanych, dlatego należy realizować je dość ostrożnie.

Ta metoda nie jest nowa – już w Biblii napisano: „Jeśli każą Ci przejść jedną milę, to przejdź dwie”
(Mt. 5.41).

W Biblii chodziło o to, że żołnierz rzymski mógł, zgodnie z prawem, nakazać każdemu napotkanemu
Żydowi, aby ten niósł jego ekwipunek przez dystans jednej rzymskiej mili, co odpowiadało mniej
więcej tysiącu krokom. Zrozumiałe, że każdy w ten sposób „uszczęśliwiony” bagażowy odliczał do
tysiąca i potem zostawiał swój przymusowy ładunek na drodze. Kalkulacja drugiej mili była taka:
przejście jej, jako coś niezwykłego, stwarzało doskonałą okazję do rozpoczęcia konwersacji z wrogiem,
a tam gdzie jest konwersacja, tam pojawiają się szanse na porozumienie. Dziś to działa tak samo dobrze
jak dwa tysiące lat temu.

Słuchaj, co mówią inni

Pamiętacie rozważania o korzyściach z nawiązywania relacji z różnymi ludźmi? Jako jedną z tych
korzyści rozpatrywaliśmy możliwość nauczenia się od różnych ludzi wielu rzeczy zarówno o nas, jak i
o świecie. Tak naprawdę, jeśli umiejętnie wykorzystamy te możliwości, to w wielu wypadkach
przyczynią się one do zwiększenia naszego zadowolenia z życia bardziej, niż ukończenie wielu
typowych studiów wyższych. Tak było zarówno w moim przypadku, jak i wielu osób, które znam. Nie
są to więc jakieś teoretyczne, puste dywagacje.

Dodatkowym plusem, jeśli oczywiście zrobimy to właściwie, będzie dobra atmosfera rozmowy i
otwarcie się drugiego człowieka. Jak widać gra jest zdecydowanie warta świeczki, tym bardziej, że
mówimy o rzeczach bardzo prostych do zastosowania. Prostych – jeśli rzetelnie wykonaliście zadania z
poprzednich rozdziałów.

Pierwszym i dość oczywistym warunkiem, jeśli chcemy się czegoś od kogoś nauczyć, jest konieczność
słuchania, co ta druga strona nam przekazuje. To pozornie banalny i (jak wspomniałem) oczywisty
warunek. W praktyce jednak bardzo często obserwuję zachowania przeczące temu. Większość ludzi
sprawia wrażenie, jakby albo musieli udowodnić swoją wartość, opowiadając cały czas o sobie i swoich
osiągnięciach, albo uważali innych za niezbyt świadomych „ciemniaków”, których należy „oświecić”,
doradzić im i pouczyć. I to najwyraźniej niezależnie od tego, czy te ostatnie działania są przez
rozmówcę pożądane, czy też nie.

Spróbujcie posłuchać uważnie, jak to wygląda wokół Was.

To opisane (błędne) podejście ma wiele wad.

Postępując podobnie jak większość, stajemy się dla innych ludzi składnikiem wspomnianej wcześniej
niezbyt zróżnicowanej tzw. szarej masy i w wielu wypadkach będziemy tak traktowani. To bardzo
niekorzystne, zwłaszcza jeśli chcemy w życiu osiągnąć coś więcej niż szarą egzystencję, podobną do
tej, jaką żyje większość wokół nas.

Z powodu jak powyżej, jeśli zależy nam na specjalnej relacji z konkretnymi osobami (które mam
nadzieję wyróżniają się czymś od tej wspomnianej już szarej masy), to nie dajemy im żadnych
specjalnych powodów, aby taką relację z nami nawiązać. Wielu ludzi błędnie zakłada, że w takiej
sytuacji może to skompensować zmasowanym opowiadaniem o swoich osiągnięciach, stanie posiadania
itp. Szczególnie pewna grupa polskich mężczyzn zapamiętała ze swojej młodości tę ostatnią strategię
jako skuteczną przy podrywaniu niektórych nastolatek i postępują tak, jakby w międzyczasie nic się
wokoło nie zmieniło. To mało skuteczne i do tego dość żałosne. Podobnie wygląda to zresztą przy
nawiązywaniu wielu relacji biznesowych, do czego jeszcze dojdziemy.

Jeśli nieproszeni występujemy w roli doradcy, co w różnych formach też zdarza się nagminnie, to
zazwyczaj nie zaskarbiamy sobie ani sympatii, ani wdzięczności innych. Prawie nikt nie lubi być
pouczanym i poprawianym, jeśli o to nie prosił. W rezultacie, ponieważ chcemy dobrze, to często
dziwimy się, że nasi rozmówcy tego nie doceniają. Tutaj zalecam konsekwentne stosowanie
wspomnianej już wcześniej zasady Alexa, która brzmi: O ile sprawa nie dotyczy poważniejszego
zagrożenia czyjegoś życia lub zdrowia, to nie udzielajmy konsultacji bez zlecenia.

Zawsze możemy udzielić konsultacji za darmo, co też często robię, ale, pomijając wskazany powyżej
wyjątek (zagrożenie życia lub zdrowia), nigdy z własnej inicjatywy i bez zaproszenia
zainteresowanego. Kolejnym wyjątkiem jest bliższa i długotrwała znajomość, kiedy druga strona daje
nam permanentną „licence to kill”. Wtedy, teoretycznie, możemy udzielać informacji zwrotnej, kiedy
uznajemy to za przydatne. Nawet w takiej sytuacji musimy jednak uważać, aby nie przesadzić –
potwierdzam to wieloma przykrymi doświadczeniami z mojego życia. Jeśli mówimy, zamiast słuchać,
to, z oczywistych powodów (o ile nie mamy jakiejś wady logopedycznej, nad którą trzeba praktycznie
pracować), niewiele nowego możemy się nauczyć. W ten sposób często wypuszczamy z ręki cenne
okazje skorzystania z czyichś doświadczeń, wiedzy i kontaktów. Widzę to, spotykając się z różnymi
ludźmi. Sporo rozmówców, zamiast bezpłatnie „podpiąć się” do mojej wiedzy, co normalnie sporo
kosztuje (honoraria godzinowe liczone w tysiącach złotych), stara się chyba zaimponować mi
opowiadaniem o sobie. Ja chętnie słucham, bo zawsze mogę się czegoś nowego dowiedzieć, ale dla
drugiej strony oznacza to często bezpowrotnie straconą okazję – i to z kilku powodów. Po pierwsze, ja
(i ludzie do mnie podobni) mam wiele ciekawych opcji w życiu i chęć ponownego spotykania się z
osobami, które głównie opowiadają o sobie, swoim życiu i znajomych, jest u mnie raczej ograniczona.
Po drugie, jeżeli ktoś nie potrafi słuchać (nie mówiąc już o braku innych umiejętności, którymi dotąd
zajmowaliśmy się w tej książce), to generalnie nie rekomenduję go ani nawet nie kontaktuję z innymi
znajomymi. A ten ostatni krąg jest w moim przypadku dość szeroki i wartościowy – spójrzcie choćby na
listę dotychczasowych klientów na moim blogu. Taka rekomendacja z mojej strony (podobnie w
przypadku wielu ludzi, których znam) wiąże się z pewnym położeniem na szali własnej reputacji i co
naturalne, nie będę tego robił dla kogoś, kto ma podstawowe braki – nawet jeśli byłby bardzo
sympatycznym i inteligentnym człowiekiem. Podkreślam, że nie tylko ja tak robię, więc weźcie sobie te
zdania mocno do serca.

Jeszcze mały aspekt biznesowy. Wielu z Was zarabia na życie dzięki jakiejś formie komunikacji z
innymi. Gadulstwo w negocjacjach jest jednym z najbardziej rozpowszechnionych i najbardziej
„samobójczych” błędów popełnianych przez negocjatorów! Gdy szkolę w Polsce ludzi, którzy mają
prowadzić poważniejsze pertraktacje, to bardzo często pierwszym punktem warsztatów jest dość
brutalna amputacja tegoż gadulstwa, bo czasu jest mało, a błąd bardzo poważny. Na żywo pokazuję, jak
bezlitośnie można wykorzystać każde nieostrożne wychylenie się szkolonego i myślę, że uczestnicy
zapamiętują to na długo. Tutaj nie mam takich możliwości, nie chcę też zamieniać tej książki w
podręcznik negocjacji. Po prostu sygnalizuję problem. Wykonanie poniższych zadań będzie dobrym
początkiem zmiany, aby zacząć sobie z tym lepiej radzić.

Aby nasz wewnętrzny przełącznik częściej był w pozycji „słuchanie” niż w pozycji „nadawanie”, warto
wykonać poniższe zadania.

Zadanie pierwsze

W celu wyrobienia sobie postrzegania w tym zakresie, w kontaktach z ludźmi zwróć uwagę na tych,
którzy:

nieproszeni starają się doradzać innym, pouczać ich lub po prostu krytykować,
włączają „autopilota” i dłużej niż dziewięćdziesiąt sekund w jednym ciągu opowiadają o sobie, swoich
osądach, doświadczeniach i przeżyciach, nie zważając przy tym na to, na ile audytorium rzeczywiście
jest zainteresowane.

Zwróć uwagę na to, jak czujesz się wtedy jako słuchacz i pomyśl o tym, ilu ciekawych rzeczy nie dowie
się druga strona tylko dlatego, że jest na nadawaniu, a nie na odbiorze.

Zadanie drugie

Wykorzystując wyostrzone postrzeganie, staraj się zaobserwować, kiedy Ty, w rozmowach z innymi,
robisz powyższe dwa błędy. Jeśli uważasz, że ich nie popełniasz, to:

nagraj swoje wypowiedzi podczas rozmów telefonicznych, które prowadzisz, a potem przeanalizuj
dokładnie ich przebieg – możesz być bardzo zaskoczony tym, co stwierdzisz,

poproś osobę zaufaną, aby dyskretnie zwracała Ci uwagę, kiedy albo udzielasz komuś konsultacji bez
zlecenia, albo zapędzasz się w mówieniu bez sprawdzania, czy drugą stronę nadal to jeszcze interesuje.

Nie zgaduj – pytaj i rób to dobrze

Jeśli, co omówiliśmy w poprzednim rozdziale, powinniśmy umieć słuchać innych ludzi, to naturalnie
nie możemy się ograniczyć do biernego czekania, aż ktoś sam z siebie zacznie mówić, choć i to się
czasem zdarza. Podstawowym narzędziem nawiązania, podtrzymania i w razie potrzeby, kierowania
rozmową jest umiejętne zadawanie pytań. Podkreślam słowo „umiejętne”, bo smutnym faktem jest to,
że większość Polaków, mimo rozpowszechnionego wykształcenia wyższego, ma tutaj umiejętności na
poziomie średniozaawansowanego obcokrajowca uczącego się naszego języka. To bardzo surowa ocena
i na pewno wzburzy niektórych z Was, ale jeśli obiecałem pisać tutaj prawdę, jak jest, to nie mogę tego
pominąć. W czym rzecz?

Posłuchajcie uważnie, jakie pytania zadaje w rozmowie większość ludzi wokoło. Włączcie dowolny
program polskiej telewizji, też i taki prowadzony przez nagradzane gwiazdy dziennikarstwa, po czym
uważnie posłuchajcie, jak one (oni) to robią (patrz poprzedni rozdział).

W czasie, kiedy piszę tę książkę, sytuacja wygląda ciągle tak, że zazwyczaj – jeśli już w ogóle zadają
oni pytania (a nie po prostu opowiadają o tym, co im samym się wydaje) – to przeważnie są to pytania
zamknięte, czyli takie, które wymagają od rozmówcy krótkiej, konkretnej odpowiedzi: „tak” albo „nie”.
Pewnym wariantem tego są pytania alternatywne, kiedy rozmówca ma prosty wybór z zazwyczaj
dwóch możliwości, albo ukryte pod postacią pytań zamkniętych pytania sugerujące. Podajmy na
początek parę przykładów dla wyjaśnienia, o co mi chodzi.

Typowe pytanie zamknięte, zaczynające się od słowa „czy”, na przykład: „Czy pan jest zadowolony z
wyniku sondaży?”. Pytający ma pewną hipotezę na ten temat i po prostu próbuje ją potwierdzić.
Rozmówca do niczego innego nie jest mu potrzebny! Jeśli druga strona odpowie tylko na zadane
pytanie, mówiąc „tak” albo „nie”, to w tym konkretnym przypadku, zdając sobie sprawę z
indywidualności tego, co dla każdego oznacza zadowolenie, właściwie dalej niewiele wiemy. Pytanie
„Co pan sądzi o wynikach sondaży?”, bez podawania dalszych opcji, zdecydowanie zwiększyłoby
szanse na dowiedzenie się czegoś więcej od rozmówcy.

Wariant pytania zamkniętego, bez „czy”, wyrażonego tylko intonacją głosu: „Jest pan zadowolony z
wyników sondaży?” – rezultat jak powyżej.

Pytanie alternatywne, na przykład: „Czy wolałby pan współpracować z partią X czy z partią Y?”.
Pytający w swojej mądrości zakłada, że rozmówca nie rozważa żadnych innych wariantów. Próbuje po
prostu sprawdzić, która z jego dwóch hipotez jest słuszna. A jeśli rozmówca wolałby zrobić coś solo,
albo z partnerem „Z”, to tego pytający w ogóle już nie bierze pod uwagę. Jeśli nie będzie miał
szczęścia, to nigdy się tego nie dowie. Proste pytanie: „Z kim wolałby/chciałby pan współpracować?”
(bez sugerowania jakichkolwiek opcji!) lepiej pomogłoby odkryć punkt widzenia rozmówcy.

Pytanie sugerujące, typu: „Czy nie uważa pan, że najlepiej byłoby dla Was zrobienie X?” – tutaj
pytający ma jakąś tezę lub hipotezę i próbuje ją potwierdzić u rozmówcy. To, jaka jest wizja rozmówcy,
w tym momencie w ogóle go nie interesuje. W przeciwnym wypadku zadałby inteligentniejsze pytanie,
na przykład: „Co, pana zdaniem, najlepiej byłoby zrobić w danej sytuacji?”.

To tylko kilka bardzo prostych przykładów pokazujących, dlaczego oglądanie polskiej telewizji w wielu
wypadkach jest szkodliwe – podświadomie czerpiemy z tego niedobre wzorce. Przy tym na razie
rozważyliśmy tylko wady takich pytań z punktu widzenia ich wartości poznawczej. Ponieważ jest to
książka o relacjach, to nie będę się rozpisywał o tym, jak bardzo brak umiejętności zadawania pytań
otwartych mści się w negocjacjach wszelkiego rodzaju. Wierzcie mi, negatywne skutki też są bardzo
poważne!

Do tego dochodzi jeszcze aspekt emocjonalny, czyli to, jak rozmówca czuje się potraktowany (mamy tu
przykład dość przedmiotowego sposobu traktowania). Tutaj, w relacjach prywatnych, spektrum jego
reakcji sięga od obojętności i braku zaangażowania w dalszą rozmowę, po zniecierpliwienie i w końcu
brak szacunku dla pytającego partnera. W relacjach zawodowych ludzie naprawdę wyszkoleni w
komunikacji (a jest ich w dobrych firmach coraz więcej), patrzą na kogoś posługującego się tak
ograniczonym repertuarem jak na gitarzystę, który opanował granie tylko trzech prostych akordów, a
chce muzykować w koncertującym zespole muzycznym. Od biedy można coś zagrać, ale tylko „od
biedy”... Chcemy coś takiego komunikować potencjalnemu pracodawcy czy partnerowi biznesowemu?

Reasumując, będąc niewolnikami zadawania pytań zamkniętych (a nie oszukujmy się – większość
naszych rodaków nimi jest!), nie tylko bardzo ograniczamy sobie możliwości bliższego poznania
różnych ciekawych osób, ale też wykluczamy się z wielu atrakcyjnych możliwości zarabiania pieniędzy.
Nie muszę chyba tłumaczyć, jak bardzo ujemnie wpływa to na możliwą jakość naszego życia –
niezależnie od tego, czy sobie zdajemy z tego sprawę, czy też nie.

Wobec tak poważnego problemu, jeśli naprawdę chcemy pójść w kontaktach z innymi „do przodu”, to
musimy intensywnie popracować nad jego rozwiązaniem i to nie w teorii, lecz w praktyce. Dlatego
zalecam Wam uważne i staranne wykonanie poniższych zadań, a potem dalsze regularne ćwiczenie. Ja,
mimo ponad dwudziestoletniej praktyki jako trener i konsultant, cały czas to robię, a to chyba mówi
wiele.

Zadanie pierwsze
Zacznij uważnie obserwować, jakie pytania zadają w rozmowie ludzie wokół Ciebie. Od czasu do czasu
włącz telewizor i posłuchaj, co w tym kontekście wyrabiają tam różni, często kasujący bardzo duże
gaże celebryci. Spróbuj wyłapać wszystkie przypadki opisane powyżej i pomyśl, jakie miałbyś
odczucia, gdybyś siedział na miejscu ich rozmówcy.

Nie chodzi tutaj o wytykanie kogokolwiek palcami, lecz jedynie o wyrobienie sobie postrzegania w tym
zakresie. Jeśli, podobnie jak znakomita większość Czytelników tej książki, nie wylądujesz kiedyś u
mnie na warsztatach, to będziesz musiał w trakcie nauki sam dawać sobie informację zwrotną, a wtedy
to postrzeganie będzie Ci koniecznie potrzebne.

Wyraźnie ostrzegam Cię przed dawaniem takiej nieproszonej informacji zwrotnej znajomym
wszelkiego rodzaju, choć na pewno znajdziesz bardzo wiele sytuacji, w których mógłbyś to zrobić.
Zasada „Nie udzielaj konsultacji bez zlecenia” ma tutaj pełne zastosowanie.

Zadanie drugie

Jeśli już wyrobiłeś sobie lepsze postrzeganie, to czas przejść do mniej przyjemnej części – zastosowania
tego na sobie.

Zacznij obserwować siebie samego w rozmowach z innymi i spróbuj przyłapywać się na tym, kiedy
popełniasz błędy opisane w tym rozdziale. To jest na początku trudniejsze niż się wydaje, bo tak wiele
rzeczy robimy w międzyczasie automatycznie, nie zdając sobie w ogóle z tego sprawy! To jest
wygodne, a ja chcę, ba, wręcz wymagam, abyś tego „autopilota” wyłączył! No cóż, chcesz w życiu
zacząć lądować w atrakcyjniejszych miejscach niż dotychczas, to musisz przejąć stery – przynajmniej
od czasu do czasu.

W tym zadaniu obserwowania samego siebie możesz korzystać z różnych pomocy. Możesz na przykład
nagrywać część Twoich rozmów telefonicznych, które prowadzisz i potem analizować, co i jak
powiedziałeś. Możesz wtajemniczyć kogoś naprawdę bliskiego i poprosić o zwracanie Ci uwagi na
błędy. Gdy ja się tego uczyłem, to najlepszym źródłem informacji zwrotnej było dziesięcioletnie wtedy
dziecko mojej przyjaciółki. Po poinstruowaniu o co chodzi i daniu „licence to kill”, był to naprawdę
bezlitosny coach, dzięki któremu wiele sobie uświadomiłem i teraz mogę o tym pisać.

Zadanie trzecie

Abyś nie pozostał tylko z mało budującą świadomością własnych błędów, popracujmy trochę nad
opanowaniem lepszych zachowań. Takim bardzo dobrym i skutecznym rozwiązaniem jest używanie
pytań otwartych. Nie tylko pozwalają one rozmówcy wypowiedzieć się swobodnie i bez jakiegokolwiek
ograniczania go z naszej strony, nie tylko są dobrym narzędziem w sytuacjach negocjacyjnych czy
konfliktowych (do czego wrócimy), ale też pozwalają nam czasem dowiedzieć się rzeczy, które same
nigdy nie przyszły nam do głowy. Czy to są dobre rzeczy, czy złe, to zależy, ale zazwyczaj lepiej być
świadomym, co się dzieje. W wielu miejscach w internecie możesz znaleźć definicję pytań otwartych,
dlatego tutaj nie będę jej powtarzał. Zamiast tego skoncentruj się na kilku niezwykle przydatnych
pytaniach o następującej konstrukcji:

Pytania zaczynające się od „co” – „Co sądzisz o X/o tym, że X?”, „Co spowodowało, że X?”,

Pytania zaczynające się od „jak” – „Jak zrobiłeś X/ że X?”, „Jak wyobrażasz sobie X?”,
Pytania zaczynające się od „w jaki sposób” – „W jaki sposób dokonałeś X?”, „W jaki sposób ma to
działać?”, „W jaki sposób chcesz osiągnąć/zrobić X”.

Dla uproszczenia, weź pytania z tych trzech grup i spróbuj w myślach poprowadzić kilka rozmów ze
znajomymi tak, aby w ich trakcie wykorzystywać te pytania jak najczęściej.

Niekiedy pomocne może być wykonywanie tego zadania z głośnym wypowiadaniem tychże pytań.

To zadanie na początku może być trudne ze względu na dotychczasowe przyzwyczajenia – nie


zniechęcaj się tym.

Potem zacznij z tymi znajomymi faktycznie rozmawiać w ten sposób. Umiejętność właściwego
zadawania pytań możesz opanować wyłącznie w praktyce. Najlepiej zacznij od stosowania jej w
niezobowiązujących rozmowach, przy których stawka jest niewielka. Jak coś nie wyjdzie, to nie będzie
problemu. Postaraj się dojść do stanu, kiedy otwarte pytania będziesz zadawał w ogóle o tym nie
myśląc – tak jak to jest ze zmianą biegów w czasie jazdy samochodem. To nazywa się nieświadomą
kompetencją i w tym wypadku jej osiągnięcie jest koniecznością.

W międzyczasie zacznij podobnie przygotowywać się do bardziej zaawansowanych rozmów, na


przykład do wszelkiego rodzaju negocjacji. Przygotowany „na sucho”, zacznij wprowadzać te pytania i
do takich rozmów. Zobaczysz, jak w miarę nabierania wprawy zwiększy się Twoja skuteczność
negocjacyjna.

Dobre opanowanie umiejętności z zadania trzeciego jest jednym z kluczowych elementów nie tylko na
drodze do bardzo dobrych kontaktów z innymi, ale też do sukcesów w wielu relacjach biznesowych.
Dlatego warto poświęcić nawet sporo czasu, aby sprawnie wprowadzić takie pytania do swojego
repertuaru.

Możesz śmiało poświęcić na nie kilka tygodni (serio!) i ciągle będzie to bardzo dobra inwestycja.

Na koniec jeszcze istotna uwaga o pytaniach zamkniętych. Jak każdy element języka, mają one swoje
uzasadnienie i zastosowanie w pewnych określonych sytuacjach. Przykładem jest potwierdzenie czyjejś
deklaracji zrobienia czegoś albo potwierdzenie konkretnego faktu. Tu jest podobnie jak z używaniem
młotka – warto korzystać z niego przy wbijaniu gwoździ, ale nie w przypadku każdej pracy naprawczej.
Wykaż się nieco większą finezją i szerszą gamą narzędzi.

Nie przerywaj

W tym rozdziale zajmiemy się niezwykle popularną przypadłością naszych rodaków, a mianowicie
tendencją, aby w rozmowie z drugim człowiekiem pokazać mu, że wcale nie zależy nam na tym, aby
dowiedzieć się od niego czegoś nowego. W poprzednim rozdziale mówiliśmy, że typowy Polak
pokazuje rozmówcy, jaki jest inteligentny i ile to sam wie, a jeśli już pyta, to przeważnie tylko po to,
aby potwierdzić swoje przypuszczenia. Do tego dochodzi jeszcze jedna przywara, a mianowicie
przerywanie rozmówcy w pół zdania. Potem następuje albo dopowiedzenie tego, co (według nas) nasz
rozmówca chciał powiedzieć, albo polemika z tymże. Bardzo często przerywający nie ma zielonego
pojęcia o tym, co drugi rozmówca rzeczywiście chciał powiedzieć w dalszej części, przez co kończy się
to jego mniejszym albo większym blamażem!

Z zabawnym przypadkiem spotykam się bardzo często, kiedy pokazuję Berlin znajomym z Polski. W
centrum znajduje się między innymi zbudowana w XIX wieku siedziba Senatu i burmistrza miasta, od
zawsze nazywana Czerwonym Ratuszem. Regularnie rozgrywa się tu następujący dialog:

– To jest siedziba Senatu i burmistrza Berlina, zwana Czerwonym Ratuszem. Nazwa pochodzi od... –
mówię to i zwykle w tym momencie jakieś osiemdziesiąt procent rozmówców przerywa mi i
dopowiada:

– …bo tutaj – pewnym siebie głosem mówią – urzędowali komuniści.

Tymczasem siedziba ta zbudowana została z czerwonej cegły i to z tego powodu (a nie w związku z
komunistami) jest tak nazywana.

To akurat niewinny przypadek, ale postępowanie takie jest bardzo rozpowszechnione i to w sytuacjach,
kiedy konsekwencje są znacznie poważniejsze niż mój uśmiech i pomyślenie: „jeszcze jeden/jedna”.

Ewidentne wady takiego działania są następujące:

Dobrowolnie odcinamy się od informacji, które mogłyby być dla nas bardzo istotne i zastępujemy je
naszymi domysłami. Często widzę to szkoląc negocjatorów – po gadulstwie, jest to następny
„samobójczy” błąd, jaki można w takiej sytuacji popełnić.

Tak jak w opisanym „przypadku berlińskim”, pokazujemy rozmówcy naszą ignorancję i do tego robimy
to bardzo głośno i wyraźnie. Gdybyśmy do końca wypowiedzi partnera trzymali usta na przysłowiową
kłódkę i po prostu słuchali, to nie tylko uniknęlibyśmy takiego wątpliwego popisu, ale też dowiedzieli
się czegoś nowego.

Pokazujemy rozmówcy, że mamy wewnętrzną potrzebę „pokazania się”, co może sugerować nasze
słabe poczucie własnej wartości i/lub brak elementarnej ogłady. To w oczach wielu ciekawych ludzi
przesuwa delikwenta do grupy, w której naprawdę nie chcielibyście się znaleźć.

Jeżeli teraz ktoś z Was uważa, że powyższy problem go nie dotyczy, to zalecam podwójną uwagę! Jest
on niezwykle rozpowszechniony (widać to na przykład w telewizji, choć nie tylko) i mnóstwo
inteligentnych, wykształconych osób tak się zachowuje, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy. Dla
pocieszenia mogę dodać, że jak mam słabszy dzień, to sam muszę się pilnować, aby tego nie robić.

Jak sobie z tym poradzić? Tutaj, podobnie jak przy zmianie innych zautomatyzowanych negatywnych
nawyków, postępujemy w trzech krokach:

wyrabiamy sobie postrzeganie, obserwując innych,

z tym wyostrzonym postrzeganiem uważnie przyglądamy się własnym poczynaniom, dając sobie
solidnego „kopa” za każdym razem, kiedy uświadamiamy sobie, że właśnie popełniliśmy dany błąd,

po odpowiedniej ilości powtórzeń poprzedniego punktu przyłapujemy się zanim popełnimy błąd.
A teraz czas na zrobienie tego w praktyce.

Zadanie pierwsze

Włącz telewizor, nastaw program polskiej telewizji i obserwuj, jak dziennikarska i polityczna „elita”
tego kraju przerywa rozmówcom i „zgaduje”, co druga strona chciała powiedzieć. Gdy zobaczysz, jak
wiele osób o znanych nazwiskach tak robi, to na pewno przestaniesz uważać się za gorszego. Nabijanie
się z innych nie jest jednak celem tego zadania. Jak już wspomniałem, chodzi o wyostrzenie sobie
własnego postrzegania. Jeśli uznajesz, że tym celebrytom nie przeszkodziło to zostać osobami znanymi,
to zauważ też, że większość z nich stała się takowymi w nieco innych czasach, niekiedy też w bardzo
różny sposób. Dzisiaj nie polegałbym na tym, że naśladowanie tego rodzaju błędów będzie pomocne w
osiągnięciu sukcesu.

Zadanie drugie

Poprzednie zadanie zaleciłem robić wyłącznie z telewizorem, bo on nie pogniewa się, jeśli będziesz
koncentrować się wyłącznie na jednym aspekcie, lekceważąc wszystko inne. Teraz, uzbrojony w nowe
umiejętności, obserwuj znajomych ludzi w różnych rozmowach. Staraj się wyłapać, kiedy popełniają
błąd opisywany w tym rozdziale. Szczególnie łatwo stwierdzisz to na przykład z rodzicami, ponieważ w
ich pokoleniu jest to nagminne. Pamiętaj, aby nie dawać rozmówcom informacji zwrotnej bez
jednoznacznego zlecenia z ich strony! To jest ćwiczenie dla Ciebie, a nie sposób na pogorszenie sobie
relacji z innymi.

Zadanie trzecie

Wyposażony w precyzyjnie działające postrzeganie, za każdym razem, kiedy przerwiesz rozmówcy,


postaraj się przyłapać na tym, uświadamiając sobie jednocześnie, jak jesteś słaby w tak elementarnej
umiejętności komunikacji międzyludzkiej. To działa zazwyczaj wkurzająco, to wiem, ale przeważnie po
kilku takich incydentach nagle uświadomisz sobie sam zamiar, zanim rzeczywiście popełnisz błąd. To
da Ci możliwość wyboru lepszej opcji, która przeważnie brzmi: „Trzymaj buzię na kłódkę”. Teraz
wystarczy świadomie trochę zapanować nad tą chęcią wtrącenia się, a po pewnym czasie zrobi się z
tego pożyteczny nawyk. To oczywiście trzeba ćwiczyć, a potem, jak widać na wspomnianym wyżej
moim osobistym przykładzie, pilnować się regularnie.

Słuchaj aktywnie

Jeżeli, drogi Czytelniku, nie tylko doczytałeś do tego momentu, ale też solidnie wykonałeś wszystkie
zalecane ćwiczenia, to należysz do zdumiewająco wąskiej grupy ludzi, którzy w miarę swobodnie
posługują się tymi dotychczas omówionymi elementarnymi narzędziami. Teraz kolej połączyć je w
prostą, niemniej bardzo skuteczną technikę prowadzenia rozmowy, a mianowicie w tzw. aktywne
słuchanie.

Opis tejże techniki bez trudu znaleźć można w internecie, więc tutaj skupię się tylko na tych kilku
aspektach, które są rzadziej poruszane w tak bezpośredni sposób, a jednocześnie decydują o praktycznej
skuteczności jej zastosowania.
Istotne i pożyteczne jest jej używanie na początku znajomości, a nawet w pojedynczej rozmowie
później, o czym przeczytacie poniżej. Dodatkowym, ważnym zastosowaniem jest rozwiązywanie
sytuacji konfliktowych, szczególnie tych naładowanych negatywnymi emocjami.

Słuchając aktywnie, chcemy, aby:

nasz rozmówca poczuł się dobrze,

nabrał do nas zaufania,

otworzył się przed nami.

Potem, kiedy pierwsze lody są już przełamane (a właściwie „roztopione”, bo nie używamy siły tylko
osobistego ciepła), możemy dołożyć do tego inne cele, na przykład:

rozszerzenie naszej wiedzy w zakresie, w którym rozmówca wie więcej od nas,

znalezienie kluczowych możliwości porozumienia w sytuacjach problematycznych czy


negocjacyjnych.

Zauważyliście, że te ostatnie dwa cele staramy się osiągnąć dopiero po nawiązaniu dobrego kontaktu z
rozmówcą? Większość ludzi popełnia ten błąd, że stawia je sobie od pierwszego zdania rozmowy, co
często poważnie utrudnia ich osiągnięcie.

Stosując aktywne słuchanie, sygnalizujemy rozmówcy na różne sposoby, że:

rozmowa z nim jest dla nas wartościowa,

to, co mówi, jest dla nas interesujące,

chcemy, aby mówił dalej i będziemy go uważnie słuchać.

Podkreślam, że sygnalizujemy nasze rzeczywiste zainteresowanie, a nie udajemy go!. Warunkiem


takiego działania jest autentyczne zainteresowanie tym człowiekiem. Jeżeli na tym etapie naszej
wspólnej nauki nadal uważacie, że inni ludzie nie są interesujący, to coś poszło nie tak i polecam
powrót do początku książki i uważne przeczytanie wcześniejszych rozdziałów! Przy niedoborze
motywacji, aby to zrobić, przeczytajcie… Tak, tak, zgadliście – przeczytajcie trzecią scenę „Prologu” –
może to ją poprawi.

Wracając do tematu – ludzie, szczególnie ci, od których możemy się czegoś wartościowego nauczyć, są
dość wyczuleni na fałsz wszelkiego rodzaju, więc ponownie ostrzegam przed próbami udawania i
wszelkiego rodzaju manipulacji. W najlepszym przypadku osiągniemy sukcesy równie „autentyczne”
jak nasze własne zachowanie. Ze wstydem przyznaję, że – jak prawdopodobnie większość z nas –
próbowałem tego kiedyś w życiu i z własnego doświadczenia stanowczo odradzam!

Jak w praktyce słuchać aktywnie:

Jeżeli druga strona mówi, to absolutnie trzymamy język za zębami i tylko sygnalizujemy, że słuchamy,
w sposób nie przerywający nadawcy. Typowe sygnały, to kontakt wzrokowy, potakiwanie głową (we
właściwym rytmie!), a także „aha”, „mhm” – w odpowiednich momentach.

Jeżeli rozmówca przestał mówić, a chcemy (chcemy, nieprawdaż?), aby kontynuował, to zadajmy mu
pytanie otwarte (już umiemy je zadawać), najlepiej dotyczące czegoś, co on właśnie powiedział.

Jeśli chcemy się upewnić, że dobrze zrozumieliśmy partnera albo nawiązać do rozmowy, która została
przerwana w przeszłości, to użyteczną jest kombinacja: „Ty powiedziałeś, że…” plus cytat, plus pytanie
otwarte dotyczące tamtej wypowiedzi. Często już samo „Ty powiedziałeś, że...” plus cytat, skłania
rozmówcę do mówienia dalej i wtedy oczywiście nie przerywamy mu pytaniem, tylko zachowujemy je
do następnej przerwy w wypowiedzi.

Typowe błędy popełniane przez większość ludzi, którzy chcą zastosować tę technikę:

Przerywanie rozmówcy – z jakiegokolwiek powodu to robicie, to sygnalizujecie: „Mam gdzieś to co


mówisz, to co ja chcę teraz powiedzieć jest ważniejsze”. To jest atak na poczucie własnej wartości tego
drugiego i jako taki generuje w nim negatywne odczucia w Waszym kierunku! Na pewno tego chcecie?
W niektórych kręgach, na przykład w kulturze anglosaskiej, jest to skrajnie nieuprzejme i kwalifikuje
delikwenta jako dzikusa pochodzącego nie wiadomo skąd. O tym warto pamiętać także w obliczu faktu,
że wielu z Was próbuje szczęścia na emigracji.

Na tym etapie rozmowy wrzucanie do niej własnych przeżyć i doświadczeń: „Ja też kiedyś tam
byłem…” albo „U mnie wyglądało to tak…”

Ocenianie, osądzanie lub – co gorsza – krytykowanie tego, co powiedział rozmówca.

Pouczanie rozmówcy – pamiętacie o unikaniu udzielania konsultacji bez zlecenia?

Bagatelizowanie tego, co nam powiedziano. To ostatnie szczególnie często ma miejsce w odniesieniu


do dzieci. Syn mówi do ojca: „Tato, ja mam taki wielki problem...”. Ojciec w odpowiedzi: „Synku, jak
dorośniesz, to zobaczysz dopiero, co to są prawdziwe problemy”. Potem taki tato dziwi się, że dziecko
woli rozmawiać z innymi ludźmi…

To, co napisałem, może zdawać się Wam łatwym i oczywistym, tylko jak wytłumaczyć fakt, że
większość nawet bardzo inteligentnych i wykształconych ludzi nie potrafi robić tego dobrze?
Gdybyśmy spotkali się na warsztatach, to i Wy, drodzy Czytelnicy, z dużym prawdopodobieństwem
zobaczylibyście, jaka jest różnica pomiędzy tym, co umiecie, a tym, co jest możliwe. Piszę to bez
wywyższania się – po prostu zależy mi, abyście uświadomili sobie, jak wiele potencjalnych możliwości
marnujecie przy aktualnym poziomie tej umiejętności.

Na szczęście, podobnie jak prawie wszystko, o czym piszę w tej książce, jest to możliwe do
opanowania. Przeczytanie i przemyślenie powyższego rozdziału to dobry początek, ale – jak się
zapewne domyślacie – praktyka będzie decydująca. Przejdźmy więc teraz do konkretnych zadań.

Znów starałem się ułożyć je tak, aby każdy poradził sobie beze mnie. Gdyby pojawiły się jednak
trudności, to skontaktujcie się ze mną na blogu – coś wymyślimy.

Zadanie pierwsze

Włącz sobie film lub program publicystyczny, w którym wypowiadane są dłuższe kwestie. Możesz go
sobie nagrać (jeśli jest taka możliwość), by ćwiczyć na tym materiale w dowolnym momencie i do
skutku. Wyobraź sobie, że telewizor lub głośnik, którego używasz, to żywy rozmówca. Staraj się
nawiązać z tym rozmówcą kontakt wzrokowy i utrzymać go podczas większości czasu danej
wypowiedzi. Kiedy już to nie sprawia Ci kłopotu, to dołóż do tego sygnalizowanie skinieniami głowy i
potwierdzeniem typu „aha” lub „mhm” w odpowiednich momentach.

Jeżeli masz jakąkolwiek kamerę, to ustaw ją tak, aby „patrzyła” na Ciebie z pozycji rozmówcy. Nagraj
to, co robisz. Odtwórz to nagranie – zwracaj uwagę na to, gdzie patrzysz w czasie słuchania i czy
sygnalizujesz słuchanie w rytmie i tempie dopasowanym do tempa rozmówcy. Jeśli nie masz kamery –
poproś bliską Ci, w miarę rezolutną osobę, aby dała Ci informację zwrotną, jak to robisz.

Zadanie drugie

Z tym samym filmem lub programem robisz rzecz następującą: słuchasz uważnie i przy każdym
bardziej rozbudowanym zdaniu zatrzymujesz odtwarzanie, po czym zadajesz rozmówcy pytanie
otwarte, dotyczące tego, co on właśnie powiedział.

Jeśli na początku będzie to trudne i będzie wymagało czasu na zastanowienie się, to nie przejmuj się
tym. Jest to normalne u ludzi, którzy tego nigdy wcześniej nie ćwiczyli. Właśnie dlatego na początku
robisz to z nagraniem, a nie żywym człowiekiem. Nikt się nie będzie ani śmiał, ani niecierpliwił. Nie
przechodź do następnego zadania, zanim nie będziesz umiał wykonać tego płynnie i bez problemów!
Gdybyś miał kłopoty z szybkim zadawaniem pasujących pytań, to wróć do zadania trzeciego z
rozdziału pt. „Nie zgaduj – pytaj i rób to dobrze!” i poćwicz jeszcze. To ważne, żebyś wykonał to
zadanie dobrze, zanim przejdziesz do kolejnego.

Zadanie trzecie

Po opanowaniu umiejętności z obydwu poprzednich zadań – czas je połączyć.

Puszczasz zatem to samo nagranie. Tym razem zarówno sygnalizujesz słuchanie (jak w zadaniu
pierwszym), jak też zadajesz właściwe pytania otwarte, od czasu do czasu stopując losowo nagranie.
Gdy to idzie Ci już gładko, to bierzesz całkiem inne, nowe nagranie i próbujesz robić to od razu – bez
uprzedniego ćwiczenia obydwu elementów. Nie zważaj na ewentualne trudności – w końcu starasz się
opanować nową, bardzo ważną umiejętność!

Nawet jeśli dotąd byłeś nieśmiałym lub introwertycznym człowiekiem (cokolwiek by to miało
znaczyć), to w ten sposób bezpiecznie i w Twoim własnym tempie możesz nauczyć się czegoś, co
odpowiednio zastosowane, wprowadzi do Twojego życia całkiem nową jakość i otworzy nowe
możliwości. Kiedyś też taki byłem i z całym przekonaniem potwierdzam, że warto!

Zadanie czwarte

Jeśli poczułeś się już w miarę komfortowo, wykonując poprzednie zadania, to czas na próbowanie tego
z żywymi rozmówcami. Tutaj na początek masz dwie praktyczne opcje:

Jeżeli masz bliską osobę, która też chce nauczyć się tej techniki (najwygodniejszy przypadek), to
możecie zrobić sobie to ćwiczenie w ramach wspólnej zabawy. Obie strony będą w pełni świadome, o
co chodzi i można ćwiczyć na pełnym luzie.
W innym przypadku zalecam ćwiczenie na początku z osobami nieznajomymi lub tymi, z którymi znasz
się powierzchownie. Osoby znające Cię bliżej mogły przyzwyczaić się do Twojego uprzedniego stylu
komunikowania i teraz mogą odbierać Cię jako sztucznego. Jeżeli masz opory przed takim miłym i
sympatycznym zagadywaniem nieznajomych, to, zanim tego spróbujesz, przeczytaj następny rozdział.
Potem koniecznie wróć do tego zadania.

Zadanie piąte

Zacznij wprowadzać aktywne słuchanie do większości rozmów, które prowadzisz. Spróbuj, po


rozkręceniu się rozmówcy, zmieniać kierunek dalszej konwersacji odpowiednio dobranymi pytaniami
(otwartymi!). Na początek zmieniaj kierunek rozmowy delikatnie, aby nabrać wprawy. Gdy poczujesz
się z tym komfortowo, to możesz zacząć dokonywać bardziej radykalnych zwrotów – najlepiej
używając konstrukcji: „A tak na marginesie, to co sądzisz o X?”, gdzie X jest nowym, często radykalnie
nowym tematem rozmowy.

Jeśli zrobisz to naprawdę dobrze, to zdziwisz się, jak gładko rozmówca pójdzie za Tobą. Jeśli nie – to z
jego strony może paść pytanie: „Dlaczego akurat o to pytasz?” (lub podobne). Wtedy, na wszelki
wypadek, lepiej miej jakąś rozsądną odpowiedź, którą przemyśl i przygotuj sobie wcześniej.

W tym zadaniu i późniejszych jego zastosowaniach cały czas pamiętaj o zagadnieniach etycznych,
którymi zajęliśmy się na początku książki, bo zaczynasz wchodzić w obszar, gdzie łatwo możesz
wywrzeć znaczący wpływ na drugą osobę. Jak widać wcale nie potrzeba do tego jakichś
zaawansowanych technik NLP – wystarczy naprawdę dobrze robić stosunkowo proste rzeczy!

Zadanie szóste

Mając opanowane umiejętności z dotychczasowych zadań, możesz pokusić się o zrobienie następnego
kroku.

Znajdź kogoś, kto dobrze zna się na jakiejś dziedzinie, o której Ty masz tylko mierne albo nawet żadne
pojęcie. Zadaj tej osobie jakieś rozsądne pytanie otwarte na temat jego specjalności, a potem słuchaj
bardzo uważnie. Staraj się wyłapać jakiś szczegół, do którego, oczywiście po tym jak rozmówca
zamilknie, zadasz kolejne pytanie otwarte. Potem znowu słuchaj uważnie, wyłap jakiś szczegół i dalej
powtarzaj zadanie. Jeśli będziesz robić to dobrze, to będziesz w stanie nawet godzinami prowadzić
rozmowę na temat, o którym niewiele wiesz. Rozmówca będzie się dobrze czuł, a Ty dowiesz się
nowych rzeczy.

To jest bardzo przydatna umiejętność w nawiązywaniu ciekawych znajomości z ludźmi, którzy w


jakiejś dziedzinie (albo i wielu) są znacznie lepsi od Ciebie. W nieco zmodyfikowanej postaci przydaje
się też na przykład przy negocjacjach, więc zdecydowanie warto nad tym popracować.

Nie zdziwiłbym się, gdybyś, nawet będąc bardzo zmotywowanym, potrzebował kilku tygodni na
opanowanie umiejętności, o których piszę w tych sześciu zadaniach. To jest całkowicie naturalne, bo
nie tylko uczysz się czegoś nowego, ale przy tym często walczysz ze starymi, bardzo szkodliwymi
przyzwyczajeniami. To nie powinno Cię zniechęcać, bo grasz o naprawdę wysoką stawkę w grze, w
której tak naprawdę, przy odrobinie zaangażowania, nie możesz przegrać. Nawet jeśli nie zrobisz nic
innego ponad wykonanie dotąd zaproponowanych przeze mnie zadań, to zaobserwujesz bardzo dużą
poprawę w Twoich relacjach wszelkiego rodzaju. To oczywiście nie powinno zwalniać Cię od zajęcia
się pozostałymi zagadnieniami, które będziemy jeszcze omawiać w tej książce, bo przecież chcesz
rozegrać wszystkie karty na drodze do dobrego życia, nieprawdaż?

Bądź odrobinę zuchwały

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak szeroka jest gama Waszych możliwych zachowań w kontaktach z
innymi ludźmi?

Znakomita większość z Was potrafi z pewnością zachować się według elementarnych zasad dobrego
wychowania i ogólnie przyjętych wzorców, co, wobec wspomnianego rozpowszechnionego chamstwa,
samo w sobie jest bardzo cenne. Dbajcie o tę umiejętność i pielęgnujcie ją. A jeśli zdarzyło się Wam
wyrastać w środowisku, gdzie takowe dobre zasady były nieznane lub lekceważone, to pamiętajcie:
nigdy nie jest za późno, aby się z nimi zapoznać (w dobie internetu powinno to być łatwo
rozwiązywalne) i zacząć postępować w zgodzie z nimi.

Problem polega jednak na tym, że ograniczenie się do takiego postępowania w kontaktach


międzyludzkich nie zawsze cechuje się największą skutecznością. Często obserwuję, jak ludzie miotają
się w granicach tego, co jest powszechnie akceptowane, a kiedy ich działania nie przynoszą rezultatu –
sfrustrowani albo się wycofują, albo zaczynają być agresywni, chamscy czy bezczelni. Takie
zachowania nie są optymalne. Przyjrzyjmy się, czy przypadkiem nie mamy lepszej alternatywy.

Moje obserwacje pokazują, że w naszych interakcjach z innymi możemy wyróżnić trzy strefy:

Zachowania grzeczne – całkowicie zgodne z obowiązującymi normami i zwyczajami. Dopóki się do


nich stosujemy, nic specjalnego nie powinno nam się przydarzyć. Niestety to „nic” dotyczy też i tych
pozytywnych zdarzeń i dlatego osobiście nazywam tę strefę zakresem „mli-mli” („ciepłe kluchy”,
„ciepłe mleko”). Abyśmy się dobrze zrozumieli – umiejętność takiego zachowania się jest konieczna,
nie oznacza to jednak, że musimy cały czas tak postępować.

Zachowania zuchwałe – z jednej strony wychodzą one swoją śmiałością poza tzw. normę i ogólnie
przyjęte konwenanse, z drugiej zaś – nie idą tak daleko, aby u partnera powodować niechęć, odrazę,
oburzenie czy agresję.

Zachowania bezczelne – to takie, które druga strona jednoznacznie określi jako chamskie,
manipulacyjne czy oburzające. Często zdarza się, że ludzie o niskim poczuciu własnej wartości
zaczynają właśnie od bezczelności, w nadziei, że przyniesie to sukces. Na dłuższą metę jest to bardzo
kiepska strategia.

Zobaczmy teraz, jak wygląda kwestia skuteczności naszych interakcji w zależności od tego, w którym z
powyższych zakresów komunikujemy się z innymi. Poniższy wykres nie pretenduje do bycia prawdą
naukową, jest jednak odbiciem moich wieloletnich obserwacji i eksperymentów.

Na poziomej osi odmierzamy poziom zuchwałości naszych interakcji z innymi ludźmi (zaznaczam
pionowymi kropkowanymi liniami umowne granice zakresów), a linia przerywana pokazuje ich
skuteczność.
Rys. 1.

Jak widać, dopóki działamy po lewej stronie wykresu (grzeczny, całkowite „ciepłe kluchy”), nasza
skuteczność jest raczej umiarkowana. Dość dynamicznie rośnie ona, gdy zaczynamy działać zuchwale,
osiągając maksimum gdzieś w pobliżu granicy bezczelności, aby po jej przekroczeniu gwałtownie spaść
praktycznie do zera. Widać wyraźnie, jak wiele z tej potencjalnej efektywności tracimy, jeżeli – tak jak
większość ludzi – boimy się powędrować w strefę zachowań zuchwałych.

Drugą obserwacją jest to, że bardzo blisko granicy bezczelności (mówiąc kolokwialnie – idąc po
bandzie) skuteczność ta jest największa. Nie wolno jednak tej niebezpiecznej granicy przekroczyć.

W tym ostatnim przypadku pojawia się poważny problem, bo ta granica nie jest czymś, co da się
matematycznie wyliczyć, a w dodatku jest ona nie tylko różna w zależności od osoby, z którą
rozmawiamy, ale nawet zależeć może od konkretnej sytuacji, kontekstu i innych czynników, będących
całkowicie poza naszą kontrolą a nawet możliwością ich postrzegania.

Czy w związku z tym oznacza to, że wykres ten jest bezużyteczny? Niekoniecznie. O ile bowiem nie
możemy z absolutną dokładnością powiedzieć osobie X, jak daleko może posunąć się w zuchwałości w
stosunku do osoby Y, to możemy w efekcie ćwiczeń przynajmniej nabrać dość dobrego wyczucia, gdzie
aktualnie w danym przypadku zaczyna się strefa niebezpieczna. Nabycie tego wymaga sporej praktyki i
wiąże się też niestety z wypadkami przy pracy. Takie eksperymenty lepiej więc przeprowadzać w
sytuacjach, kiedy nie chodzi o naszą karierę życiową, niemniej zdecydowanie warto. Wrócimy do nich
na końcu rozdziału.

W zamian uzyskujemy dodatkowy repertuar zachowań, który znacznie rozszerzy nasze możliwości i
skuteczność zarówno w sferze osobistej (na przykład gdy szukamy sobie partnera), jak i zawodowej.
Ważne jest oczywiście, aby w tym wszystkim nie zapominać zasad dobrego wychowania i zawsze być
miłym człowiekiem. Umiejętność bycia zuchwałym ma uzupełniać, a nie zastępować takie zachowania.

Napisanie dobrych zadań pomocnych w trenowaniu zuchwałości w takim znaczeniu, jak opisane w tym
rozdziale, jest niezwykle trudne. Jest to w tak dużym stopniu kwestią indywidualnego wyczucia, że
najlepsze, co mogę zrobić, to dać Wam kilka bardzo ogólnych zaleceń:

Najlepiej znajdźcie w gronie swoich znajomych osobę X, która najwyraźniej w zachowaniu w


stosunku do innych wykracza nieco poza utarte konwenanse, a mimo to jest przez nich nie tylko
akceptowana, ale często lubiana. Zwróćcie uwagę na to, aby ci lubiący osobę X byli ludźmi o dość
silnym poczuciu własnej wartości, a nie słabeuszami, którzy boją się komukolwiek postawić. Inaczej
ryzykujecie, że wybierzecie sobie kogoś, kto po prostu dominuje słabszych swoją bezczelnością – tego
zdecydowanie nie chcemy za wzór.

Przebywając wraz z osobą X w różnym towarzystwie, przyglądajcie się uważnie, na czym polega jej
inny sposób komunikowania – co robi inaczej niż Wy, kiedy działacie zgodnie z ogólnymi zasadami.
Zwracajcie uwagę na rezultaty zachowań osoby X. Jeśli wypreparujecie pewne elementy, które
doprowadziły ją do dobrych rezultatów, to zastanówcie się, czy – czysto teoretycznie – moglibyście
wbudować je w swój repertuar.

Spróbujcie wyobrazić sobie kilka takich sytuacji, kiedy to Wy stosujecie te elementy w komunikacji z
innymi ludźmi. Zastanówcie się zarówno nad tym, co i jak moglibyście powiedzieć, aby nieco wychylić
się poza dotychczasową grzeczną konwencję, jak też i nad tym, jak będziecie się ratować, jeśli
przeholujecie. Mała wskazówka: wiele potknięć można wytłumaczyć nieporozumieniem.

Zacznijcie bardzo ostrożnie eksperymentować z powyższymi elementami – najlepiej stosujcie je w


relacjach z osobami obcymi i w sytuacjach, kiedy ewentualne niepowodzenie nie spowoduje
poważniejszych negatywnych konsekwencji.

Unikajcie na początku robienia tego z osobami, które Was znają, bo łatwo mogą one uznać to za
sztuczne, wyuczone zachowanie. W stosunku do takich ludzi wszelkie zmiany zachowania trzeba
wprowadzać bardzo delikatnie i w małych dawkach, niezwykle uważnie obserwując ich reakcje i
zachowując wzmożoną czujność.

W miarę nabywania wprawy i wyczucia, możecie eksperymentować, posuwając się małymi krokami
dalej, pamiętając o unikaniu sygnalizowania innym ludziom braku szacunku i o stosowaniu swojej
wersji wspomnianych na początku książki zasad Alexa.

Część III.
DOBIERAJ SOBIE LUDZI

Uważaj, z kim się zadajesz

Po opanowaniu umiejętności, którymi zajmowaliśmy się dotąd, mamy już niezłą „narzędziownię”, aby
znacznie poprawiać nasze relacje z praktycznie wszystkimi ludźmi z naszego kręgu kulturowego,
posługującymi się tym samym językiem.

Nie powinniśmy jednak z tego wnioskować, że z każdym z otaczających nas ludzi takie relacje warto
nawiązywać, nie mówiąc już o inwestowaniu naszego czasu i zasobów w pracę nad nimi. Nie wspomnę
nawet o coraz bardziej rozpowszechniającym się chamstwie, prymitywizmie myślenia i braku szacunku
dla kogokolwiek. Od ludzi zarażonych takimi chorobami trzeba od razu odgradzać się kordonem
sanitarnym – niezależnie od ich tytułów naukowych i stanowisk, które zajmują.

Mam na myśli fakt, że otaczający nas ludzie są bardzo różni i nawet szanując każdego z nich, z bardzo
wieloma nie jest nam po drodze zarówno w kwestii celów życiowych, jak też postawy, komunikacji, a
nawet zasad etycznych. Pozostawienie takich osób na zewnątrz naszego życia oszczędza nam wielu
kłopotów i niepotrzebnych wydatków – zarówno w sensie materialnym (pieniądze), jak i
niematerialnym (czas, emocje). Jeżeli uświadomimy sobie, ile miliardów ludzi żyje na tym świecie, to
łatwo zrozumiemy, że nie ma konieczności, abyśmy zadawali się z osobnikami, którzy mają na nas
negatywny wpływ i ewidentnie pogarszają jakość naszego życia.

Czytając powyższe zdania, można odnieść wrażenie, że jestem na zimno kalkulującym człowiekiem,
który dla czystej wygody eliminuje ze swojego otoczenia ludzi, którzy mu nie pasują. Pomijając fakt, że
chęć wygodnego życia sama w sobie byłaby w tym wypadku wystarczającym uzasadnieniem, to u mnie
(zapewne też i u wielu z Was) jest jeszcze jeden aspekt, który koniecznie trzeba uwzględnić.

Znając siebie dość dobrze wiem, że – obok bycia czasem skuteczną maszyną do rozwiązywania
problemów – jestem też, a może nawet przede wszystkim, bardzo wrażliwym człowiekiem i że ta
wrażliwość umożliwia mi bardzo wiele rzeczy zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Wiem, że bez niej
nie byłbym dziś tak daleko jak jestem! Z drugiej strony, jak wspomniałem wyżej, wszyscy żyjemy w
realnym otoczeniu, w którym pojawiają się różni ludzie – nie zawsze w stosunku do nas mili czy dobrze
nastawieni. W takiej sytuacji bardzo wrażliwa osoba ma następujące możliwe rozwiązania:

wyhodować sobie grubą skórę – czyli stać się jak większość ludzi, tracąc bardzo poważny atut w
życiu,

zabarykadować się przed złym światem w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół – to prowadzi do
monokultury i życia wśród ludzi podobnych do nas, co znacznie ogranicza możliwości
wszechstronnego rozwoju,

wytworzyć sobie zdejmowalny pancerz, który zakładamy wychodząc na zewnątrz, a zdejmujemy w


domu – jest to niewygodne i może prowadzić nawet do różnych zaburzeń osobowości.

robić tak jak ja – łatwo dopuszczać bliżej do siebie bardzo różnych ludzi, ale szybko i bez ceregieli
eliminować ze swojego życia tych, którzy po bliższym poznaniu nam nie pasują; podkreślenia wymaga
„szybko i bez ceregieli” – w naszej kulturze mamy tendencję do zbyt dużej pobłażliwości i cierpliwości
w stosunku do niemiłych lub nieodpowiednich dla nas zachowań innych.

Taka przedstawiona w ostatnim punkcie selekcja ma następujące zalety:

nie wymaga stępiania w sobie wrażliwości,

nie wymusza ciągłego przestawiania się – można być cały czas tym samym człowiekiem z sercem na
dłoni,

umożliwia swobodny dalszy rozwój subtelności odczuwania i postrzegania, co jest niezwykle przydatne
w bardzo szerokim zakresie zagadnień – od seksu począwszy, a na trudnych negocjacjach biznesowych
skończywszy,

pozwala mieć do czynienia z samymi miłymi ludźmi i to zarówno prywatnie, jak i w biznesie – to
ostatnie uważam za duże osiągnięcie, bo nie każdy może uczciwie coś takiego stwierdzić,

pozwala wchodzić w bliskie kontakty z bardzo szeroką gamą różnych ludzi, od których wciąż można
uczyć się czegoś nowego – robiąc to zyskujemy coraz więcej doświadczenia i wprawy w nawiązywaniu
bliskich kontaktów, a to zmniejsza potencjalne uzależnienie od jakiejś konkretnej osoby w dowolnym
zakresie życia.

Dodatkowym argumentem za tym, abyśmy bardzo starannie dobierali ludzi, z którymi mamy do
czynienia, jest tzw. rezonans limbiczny. To cecha umysłu ludzkiego (nie tylko zresztą ludzkiego – z
tego co wiem, dotyczy to wszystkich ssaków), polegająca na tym, że w grupie jednostek
przebywających razem występuje tendencja do synchronizowania wzajemnych stanów wewnętrznych.
Zagadnienie jest niezwykle ciekawe i wiąże się z wieloma fenomenami, w tym z tak zwaną miłością od
pierwszego wejrzenia. Nie o tych aspektach chcę jednak teraz mówić.

To, na co chcę Wam zwrócić uwagę, to fakt, że im dłużej mamy bliskie kontakty z jakąś określoną
grupą ludzi, to tym silniej przejmujemy dominujący w tej grupie stan wewnętrzny (na przykład
emocjonalny). Odbywa się to bez jakiejkolwiek komunikacji werbalnej, w dość tajemniczy, niemniej
bardzo skuteczny sposób, którego korzenie sięgają dalej niż historia gatunku ludzkiego. Jakie to może
mieć znaczenie w naszym życiu codziennym?

Jeśli nieświadomie synchronizujemy nasze nastroje z ludźmi przebywającymi wokół nas, to jest to
niezmiernie istotne, abyśmy przebywali wśród takich, których stan wewnętrzny zbliżony jest do tego,
jaki sami chcielibyśmy mieć. To oznacza, że na przykład długofalowo niezwykle starannie powinniśmy
dobierać miejsce pracy, analizując nie tylko zarobki i tzw. twarde możliwości rozwoju, lecz także
przyglądając się panującej atmosferze i odpowiadając sobie na pytanie: „Czy takim też chciałbym się
stać?”. Wielu z nas jest co prawda przekonanych, że potrafimy się od tego odizolować, ale – z jednej
strony – długoterminowo bardzo trudno byłoby nam stawiać opór takim wpływom, a z drugiej – próby
przeciwdziałania im kosztowałyby mnóstwo energii, której może nam zabraknąć gdzie indziej.

To, co napisałem o rezonansie limbicznym, dotyczy też naszych relacji z pojedynczymi ludźmi – w tym
relacji z partnerami życiowymi. Jeśli z różnych powodów (na przykład obawa przed samotnością, seks,
względy ekonomiczne) związaliśmy się z osobą, której przeważający stan wewnętrzny na niekorzyść
bardzo odbiega od naszego, to musimy się liczyć z tym, że długoterminowo będziemy silnie na siebie
wpływać i to niestety z tą tendencją, że negatywne wpływy zdają się mieć silniejszą i trwalszą siłę
oddziaływania niż te pozytywne. Stąd też konieczność przeanalizowania naszych relacji także i pod tym
kątem. Niektórzy z Was znają zapewne ten stan, gdy jakiś związek się kończy i z jednej strony jest nam
smutno, ale z drugiej czujemy powiew świeżego powietrza i optymizmu, którego dawno nie
doświadczaliśmy. Jeśli tak jest – czy nie lepiej na przyszłość unikać tego typu sytuacji od samego
początku?

Wiele osób pyta mnie, skąd – będąc w wieku, który trudno nazwać młodzieńczym – biorę tyle zapału i
pozytywnej energii do życia. Częścią odpowiedzi jest właśnie fakt, że we wszystkich dziedzinach
staram się synchronizować z pozytywnymi ludźmi, z którymi pozytywnie nakręcamy się, unikając
jednocześnie nieszczęśliwców, widzących świat w całkiem czarnych barwach lub będących do niego
ogólnie negatywnie nastawionymi. Jak wyrobimy sobie na to oko oraz zadbamy o minimum
niezależności w podejmowaniu decyzji, to osiągnięcie wysokiego poziomu pozytywnej energii wcale
nie będzie takie trudne.

Takie podejście, obok bardzo dużych zalet, może przynieść też negatywne skutki uboczne. Najbardziej
typowe to:

możliwość bycia uznanym za dziwoląga lub dyskwalifikacja u niektórych ludzi – jak już
wspomniałem, przyznawanie się do takiego podejścia i praktykowanie go jest w naszej kulturze dość
nietypowe i niektórzy ludzie nie potrafią tego przyjąć; ja nie mam z tym problemu, bo to zwalnia
miejsce dla tych wielu innych osób, dla których jest to całkowicie w porządku,

ryzyko przedwczesnego zdyskwalifikowania jakiegoś nieoszlifowanego diamentu – to ryzyko


akceptuję, zwłaszcza jeśli w życiu wciąż znajduję (metaforycznie ujmując) diamenty, które błyszczą bez
konieczności ich szlifowania,

interpretacja naszego starannego dobierania sobie otoczenia jako wyraz braku dojrzałości –
najwyraźniej w opinii pewnych „ekspertów” dojrzałość polega na męczeniu się z ludźmi, których jakiś
zbieg okoliczności akurat postawił na naszej drodze i uleganiu ich negatywnej energii; osobiście wolę
dobrą jakość życia, bo wtedy nie tylko jest mi lepiej, ale też mogę dawać więcej innym!

Oczywiście to, co napisałem powyżej, jest moim osobistym sposobem działania i efektem osobistego
doświadczenia, co nie musi oznaczać, że jedynym lub najlepszym z możliwych. Nie zmienia to faktu,
że dla mnie (i sporej grupy osób, które znam) funkcjonuje to znakomicie i to przez wiele lat. Dlatego
zachęcam Was co najmniej do poważnego rozważenia tego, co czytacie w tej części książki, a najlepiej
wypróbowania w praktyce.

Przy tym wszystkim należy pamiętać, aby tą selekcją nie pozbawić się różnorodności w kręgu naszych
znajomych, o czym porozmawiamy w jednym z późniejszych rozdziałów.

Odsiewaj na początku

Istotnym elementem sprawnego doboru pasujących nam ludzi jest to, aby w miarę możliwości miał on
miejsce na samym początku znajomości, a nie po miesiącach czy latach. Dlatego nazwałem go szybką
selekcją i to nią się teraz zajmiemy.

Aby nie zajmować się zawiłymi teoriami, opiszę Wam, jak sam to robię – to może być co najmniej
inspiracją do Waszych własnych przemyśleń. Możecie też przejąć pewne metody 1:1 – jeśli Wam
pasują.

Zanim przejdziemy do szczegółów, mam kilka bardzo ważnych uwag. Proszę przeczytajcie je
niezwykle uważnie, bo zrozumienie ich będzie konieczne dla istoty sprawy.

Pierwszą rzeczą jest fakt, że nie biegam po świecie z jakąś listą kontrolną, na której odhaczam punkty
dodatnie lub ujemne i – po przekroczeniu pewnej liczby tych ostatnich – naciskam klawisz „game
over”. Raczej czynię to dość intuicyjnie i, pisząc tę część książki, musiałem intensywnie zastanowić się,
jak ja to właściwie robię. Tak więc tekst poniżej jest rezultatem swego rodzaju reverse engineering,
kiedy na podstawie moich zachowań starałem się odtworzyć i opisać mechanizmy nimi rządzące. To
jest istotne, bo inaczej mógłby powstać fałszywy obraz Alexa-komputera, który bezdusznie odrzuca
ludzi, a tak na pewno nie jest.

Druga rzecz: odrzucenie przeze mnie kogokolwiek nie oznacza zazwyczaj oceny tej osoby jako
człowieka. Jedynym kryterium jest kompatybilność do mnie, co w którymś momencie dokładniej
wyjaśnię. Jest na świecie prawdopodobnie mnóstwo wartościowych i interesujących ludzi, z którymi
pozytywne relacje ze mną z różnych względów będą niemożliwe lub co najmniej znacznie utrudnione.
W takich wypadkach lepiej będzie, jeśli sobie je darujemy – przynajmniej w sferze prywatnej.

To nie ma nic wspólnego z wartościowaniem ludzi – nie mówi o tym, czy ktoś jest lepszy czy gorszy.
Tak jak niepasowanie pewnego klucza do określonego zamka nic nie mówi o jakości każdego z nich.
Zaznaczyłem też, że dotyczy to w sporej części prywatnej sfery życia, bo zawodowo czasem (u mnie w
sumie dość rzadko) zdarzają się zlecenia, w których właśnie z takimi niepasującymi ludźmi trzeba się
dogadać.

Trzecia rzecz – wspomniana kompatybilność nie oznacza takich samych poglądów! Mam wielu bliskich
znajomych, zarówno prywatnie, jak i biznesowo, którzy w licznych istotnych sprawach (na przykład
model życia czy religia) mają kompletnie inne poglądy od moich – to nie przeszkadza nam, dopóki
szanujemy naszą odmienność i komunikujemy się jak cywilizowani ludzie.

Po tym istotnym wstępie przejdźmy do konkretów.

Jak widać z tytułu rozdziału, generalną zasadą, którą się kieruję, jest eliminowanie z bliskiego otoczenia
osób niepasujących do nas i robienie tego już na samym początku znajomości.

To wiąże się z minimalizowaniem ewentualnych problemów natury emocjonalnej, nie pojawiają się też
inwestycje jakiegokolwiek rodzaju, które spowodowałyby, że utkwimy w kiepskiej relacji, bo już tyle w
nią włożyliśmy.

Pierwszą rzeczą, którą robię to… pozwalam innym na zdyskwalifikowanie mnie jako bliskiego
znajomego! To ma tę zaletę, że nie wymaga żadnych specjalnych działań z mojej strony i oszczędza mi
sporo czasu oraz środków na zadawanie się z ludźmi, z którymi nie jest mi po drodze.

Jak to robię? Bardzo prosto – jestem sobą i raczej nie udaję nikogo innego. Piszę „raczej”, bo czasem
wciągam brzuch i wypinam „klatę”, ale któż nie ma chwil słabości.

Ponieważ niektóre moje podejścia do życia są (delikatnie mówiąc) dość nietypowe, to – jak już
wspomniałem – wielu ludzi uznaje mnie za dziwaka, dziwoląga albo wręcz stukniętego faceta, z którym
lepiej się nie zadawać. W ten sposób niepasujące osoby same usuwają się z mojego życia i nawet nie
muszę ich „selekcjonować”. Wygodne i ekonomiczne, nieprawdaż?

Dodatkowym narzędziem, które w tym procesie wykorzystuję, jest blog, który prowadzę od ładnych
kilku lat. Jako że wypowiadam się na nim otwarcie o bardzo wielu różnych sprawach, jest to kopalnia
informacji o tym, jakim jestem człowiekiem i jakie mam poglądy na wiele spraw życiowych. Tak więc,
gdy poznaję kogoś nowego, dość szybko przemycam mu informację, że taka strona istnieje i ktoś
zainteresowany może mnie tam dość dokładnie „podejrzeć”. Potem patrzę, jaki jest efekt tej lektury.

Następujące przypadki kończą relację:

Ktoś po poczytaniu moich wypowiedzi nie kontynuuje znajomości ze mną – to jest ciąg dalszy tej
autoselekcji, o której wspomniałem wyżej.

Ktoś po przeczytaniu wyraża się z pogardą lub brakiem szacunku o mnie, o blogu lub jego
Czytelnikach, wtedy ja, jak w myśliwcu odrzutowym, naciskam przycisk „EJECT” katapultujący daną
osobę z mojego życia.

Ktoś wykazuje kompletny brak zrozumienia dla idei mojego blogu – EJECT! Ten brak zrozumienia
może przejawiać się na przykład w pytaniu „Nie szkoda Ci czasu na takie bzdury?”, albo „Jak możesz
się tak publicznie obnażać?”. Z tym „obnażaniem się” to jest ciekawa sprawa – uważni Czytelnicy
zauważą, że jestem tam bardzo powściągliwy jeśli chodzi o fakty z mojego życia prywatnego. A jeśli
ktoś otwartą dyskusję o poglądach nazywa w ten sposób, to zdecydowanie nie jest z mojej bajki.

Poza negatywnym wynikiem „testu blogowego”, dyskwalifikujący jest także widoczny brak szacunku
dla ludzi. Jeśli widzę, że ktoś nie szanuje ludzi o tzw. niższym statusie społecznym i na przykład z
wyższością odnosi się do kelnerów, pokojówek, konduktorów, kasjerów, sprzedawców czy osób
młodszych wiekiem – EJECT!

Jeżeli ktoś jest chamski, gburowaty, nieuprzejmy, ponury, arogancki, nie chce się komunikować – to też
pociąga za sobą natychmiastowe użycie katapulty.

Jestem bardzo otwartym człowiekiem i powyższe kryteria chyba wyczerpują listę tych, przy
wystąpieniu których dyskwalifikuję ludzi na dzień dobry, względnie sam pozwalam się
zdyskwalifikować. Oczywiście po pierwszym przesiewie selekcja postępuje dalej – chodzi o
rozpoznanie i ustalenie, czy z daną osobą chcemy mieć bliższą znajomość/relację, czy może będziemy
ograniczać się jedynie do niezobowiązujących kontaktów społecznych.
O tych dalszych etapach doboru porozmawiamy w następnych rozdziałach.

Twoje kryteria

Po tym, jak już wstępnie odsialiśmy te osoby, z którymi nie chcemy mieć nic wspólnego, czas na
wyłonienie z pozostałej puli tych, z którymi gotowi jesteśmy wejść w bliższe relacje. O ile kryteria
opisane w poprzednim rozdziale są bardzo uniwersalne i z czystym sumieniem mogę polecić je
każdemu, o tyle w kwestii bliższych relacji wiele zależy od osobistych preferencji i gotowości do
kompromisu. Coś za coś, bo przecież mamy do czynienia z realnymi ludźmi, a nie ideałami. Wiele osób
popełnia tutaj błędy wynikające z tego, że idą na żywioł – nie zastanawiają się, jakie cechy drugiego
człowieka dyskwalifikują go z bliższych kontaktów, niezależnie od tego, jak atrakcyjna byłaby u niego
cała reszta. Podkreślam, że mówię teraz tylko o tych czynnikach, które rzeczywiście powodują, iż – po
stwierdzeniu ich – nie wchodzimy w bliższą relację, względnie niezwłocznie kończymy ją z taką osobą.
Nie chodzi więc o drobiazgi będące tylko drobnymi niedogodnościami. Te ostatnie występują prawie
zawsze, bo przecież każdy z nas jest tylko ułomnym człowiekiem, a nie aniołem.

Zrobienie sobie takiej analizy może być bardzo pomocne, bo pozwala uniknąć bardzo wielu
późniejszych komplikacji a nawet nieszczęść.

Moje obserwacje pokazują, że sporo ludzi popełnia tu jeden z następujących błędów:

Wchodzimy często w związki z całkowicie nieodpowiednimi dla nas ludźmi, na podstawie w gruncie
rzeczy absurdalnych przesłanek, bo brak nam tego generalnego filtra przydatności lub pasowania
drugiej osoby. W konsekwencji inwestujemy nasz czas i inne zasoby w relacje, które są dla nas
szkodliwe. Brak uświadomienia sobie takich dyskwalifikujących cech wynika często z niezastanawiania
się nad sobą i swoim życiem. Abyście nie myśleli, że słowa te pisze taki, co zawsze to wiedział,
wyznaję, że sam kiedyś często takie błędy popełniałem. Miałem trochę szczęścia, że nie wpakowałem
się w sytuacje, z których długoterminowo nie można by było wyjść, ale na to nie radzę Wam liczyć.
Przy całej spontaniczności – lepiej nie wyłączać własnego mózgu.

Niepotrzebnie wysoko ustawiona poprzeczka na różne, w gruncie rzeczy mniej istotne drobiazgi, to
bardzo rozpowszechnione zjawisko – szczególnie u osób młodszych albo o stosunkowo niewielkim czy
mało różnorodnym doświadczeniu życiowym. Prowadzi to często do pochopnego wyeliminowania z
naszego radaru ludzi, z którymi znajomość mogłaby nas bardzo posunąć do przodu – szczególnie w
kwestii dalszego rozwoju i zdobywania nowych, nieznanych dotąd pozytywnych doświadczeń.

W efekcie całkowitego braku kryteriów odsiewania – co często wynika z małego poczucia własnej
wartości lub tzw. wyprania mózgu przez społeczeństwo – bierze się cokolwiek, byleby było. To z kolei
prowadzi bardzo często do przyjmowania postawy ofiary, a co najmniej do podejmowania kiepskich
decyzji życiowych. W najlepszym przypadku potem pracuje się nad związkiem. Dobrze oddaje to cytat
z komedii „Ostra jazda” Norma Fostera: „Kobiety nie szukają idealnego mężczyzny, tylko pierwszego
lepszego! Dopiero potem próbują z niego zrobić tego idealnego”. Nie szkoda Wam życia na coś
takiego?

Zawieszanie kryteriów dyskwalifikujących w stosunku do konkretnych osób, wynikające z


zaprogramowania przez społeczeństwo lub „braku jaj”, aby takie odcięcie od nich przeprowadzić, to
kolejny nierzadko popełniany błąd. Typowym przykładem jest podtrzymywanie relacji z
destruktywnym dla nas członkiem rodziny, bo przecież to rodzina. Wyraźnie widać tu tolerancję na
zachowania i postawy, które u kogokolwiek innego spoza rodziny spowodowałyby natychmiastowe
zakończenie znajomości. W rezultacie nie tylko pozbawiamy się energii i radości życia, ale też
ćwiczymy się w wyuczonej bezradności, a to już bardzo niedobrze. Innym przykładem takiego
zawieszania kryteriów są zachowania i decyzje panów, którzy mają poważne niedobory w zakresie
seksu. Ten niedobór prowadzi ich czasem do nierozsądnych decyzji – od problematycznego romansu
począwszy, na małżeństwie w nadziei na „seksualny abonament” skończywszy. Całe szczęście, że po
nabyciu umiejętności z pierwszej części tej książki i takie niedobory powinny należeć do przeszłości.

Oprócz tych wymienionych już błędów, zdarzają się też przypadki będące kombinacją powyższych, co
trudno uzasadnić w jakikolwiek racjonalny sposób. Dwa przykłady z życia przytaczam poniżej.

Ktoś posiada rozsądne ze swojego punktu widzenia kryteria dyskwalifikujące, które ulegają
gwałtownemu zaostrzeniu w stosunku do osób bliskich (niekoniecznie z rodziny).

Kobieta pozostaje w bardzo destruktywnej i demotywującej relacji z wieloletnią przyjaciółką, bo nie ma


serca, aby ją zakończyć. Kończy za to relację z facetem, z którym ma (z jej punktu widzenia) dobry
seks, dobre rozmowy i możliwość wielu ciekawych przedsięwzięć, a robi to tylko dlatego, że on – choć
sygnalizuje jej (zgodnie z prawdą) wielką sympatię – twierdzi jednak, że nie jest w niej zakochany.

Takie rzeczy można mnożyć, niemniej dla Was wartościowsze będzie przyjrzenie się, jak to wygląda u
każdego z Was. Jeżeli zrobicie to naprawdę dobrze, uważnie i rzetelnie, to rezultaty tych obserwacji
będą dla Was bezcenne.

Być może wielu z Was interesuje, jakie kryteria dyskwalifikujące ja stosuję w moim życiu, to proszę
bardzo. Podkreślam jedynie, że mówimy teraz o relacjach bliższych niż zdawkowa znajomość.

Z kręgu ludzi mi bliższych daną osobę wyklucza:

niestabilność emocjonalna – opiszę to zagadnienie za chwilę,

stabilność emocjonalna w jakimś destrukcyjnym i/lub autodestrukcyjnym stanie ducha,

chęć czynienia zła i szkodzenia innym,

uzależnienie od alkoholu i narkotyków,

powiązania z jakąkolwiek działalnością przestępczą (niezależnie od wagi),

kompletny brak etyki w postępowaniu.

Dodatkowo ograniczam moje interakcje z ludźmi cierpiącymi na głupotę – to nie ma nic wspólnego z
inteligencją czy wykształceniem, bardziej z racjonalnym wykorzystaniem własnego umysłu.

Naturalnie są to subiektywne kryteria i do tego na pewno interpretuję je w subiektywny sposób, ale daje
to Wam pojęcie, jak to działa u mnie.

Niestabilność emocjonalna

Zgodnie z obietnicą zatrzymajmy się na chwilę przy stabilności emocjonalnej i jej braku, bo bardzo
często mam wrażenie, że dobierając sobie partnerów do mniej lub bardziej trwałych relacji, zwracamy
zbyt małą uwagę na ten czynnik, co potem bardzo negatywnie odbija się na naszej jakości życia.

Dla zilustrowania, o co mi chodzi, posłużę się bardzo prostym przykładem kulki spoczywającej na
różnych powierzchniach.

Rys. 2.

W tym układzie (Rys.2.) kulkę można stosunkowo łatwo wychylić z położenia równowagi, ale
puszczona wolno sama do niego wróci. W przełożeniu na człowieka, obrazuje to osobę, która jest dość
wrażliwa (łatwe wychylenie z położenia neutralnego) a jednocześnie posiada wewnętrzną stabilność
własnych emocji i w miarę szybko wraca do stanu normalnego – bez udziału siły (osoby) z zewnątrz. Z
mojego punktu widzenia jest to normalny, zdrowy pod tym względem człowiek, z którym można
przedsięwziąć wiele różnych rzeczy.

Oczywiście im bardziej wklęsłą jest ta powierzchnia, tym trudniej wychylić tę kulkę. W skrajnym
przypadku będzie ona zablokowana pomiędzy ściankami – jak na poniższym rysunku (Rys. 3.).

Rys.3.

Takie podejście jest bardzo dobre na przykład w przypadku pilota samolotu, który w trudnych
warunkach musi wylądować maszyną pełną ludzi. W prywatnej sferze życia kompletny brak emocji u
partnera może być bardzo zubażający – któż chciałby przebywać z cyborgiem?!

Przeciwieństwem drugiego wariantu (Rys.3.) jest następujący, niestety dość często występujący układ
(Rys. 4.):

Rys.4.

Tutaj wystarczy najdrobniejszy impuls, aby kulka coraz szybciej zaczęła się staczać w dół i potrzeba
zewnętrznej siły (czasem nawet znacznej), aby ten proces powstrzymać i ewentualnie wrócić do
pierwotnego położenia. Takie zachowanie często widzę u ludzi w Polsce – drobna przyczyna powoduje
samorzutne nakręcanie się danej osoby i sytuacja szybko eskaluje i eskaluje. Ludzie o takim wzorcu
reakcji mogą być na co dzień przemiłymi osobami o wielkim sercu i pełnymi innych zalet. Nie zmienia
to niestety faktu, że dla człowieka, który zamierza mieć wysoką jakość życia i współżycia z innymi, taki
partner to proszenie się o problemy i frustracje. Jeżeli jesteście na etapie poznawania drugiej osoby, to
zalecam pilne wypatrywanie u potencjalnego partnera lub partnerki znaków ostrzegawczych,
sygnalizujących taki problem. Dodatkowo takie zachowanie może być symptomem leżących głębiej,
znacznie poważniejszych problemów, z którymi na pewno nie chcielibyście być skonfrontowani (chyba
że ktoś jest wykwalifikowanym psychoterapeutą i chce się zajmować terapią także poza pracą
zawodową, co – o ile wiem – nie jest ani wskazane ani specjalnie skuteczne). Stanowczo odradzam. Po
co Wam to?

Łagodniejszym przypadkiem powyższego jest sytuacja, którą można ilustrować za pomocą kulki
spoczywającej na płaskiej powierzchni (Rys. 5.). W tym przypadku jakikolwiek impuls zakłócający
także powoduje ruch kulki ograniczony jedynie tarciem o powierzchnię i oporem powietrza – tutaj
przynajmniej nie mamy efektu samonakręcania się.
Rys.5.

O ile możemy ewentualnie akceptować takie osoby jako luźnych znajomych, to odradzam bliższe
wiązanie się z nimi na dłużej, chyba że ktoś lubi regularnie powracającą konieczność pracy nad
związkiem zamiast delektowania się nim – masochistów w końcu też nie brakuje.

Mam nadzieję, że albo już macie, albo w najbliższym czasie rozwiniecie w sobie odpowiednie czujniki
rozpoznające taką niestabilność u potencjalnych kandydatów czy kandydatek do bliższej znajomości.
Wczesne odsunięcie takich osób z naszego życia jest bardzo istotnym warunkiem, jeśli chcemy żyć
naprawdę dobrze – zwłaszcza w sensie emocjonalnym.

Bycie samemu niestabilnym emocjonalnie skazuje nas na utratę wielu atrakcyjnych możliwości w życiu
i mam teraz na myśli nie tylko relacje z innymi ludźmi. Dlatego każdemu z Was zalecam też zrobienie
rachunku sumienia, jak to wygląda u niego. Bardzo przydatna może okazać się tutaj szczera informacja
zwrotna od kogoś bliskiego, choć oczywiście wymaga ona zawsze zweryfikowania. Jeżeli stwierdzicie
coś takiego u siebie, to zróbcie coś z tym – jeśli trzeba, nawet poszukajcie pomocy.

„No hassle in my castle”

Wyeliminowanie problematycznych osób na początku znajomości to oczywiście tylko pierwszy krok.


Dotąd mówiliśmy o odsiewaniu niepasujących nam ludzi już na samym początku znajomości. W
następnych kilku rozdziałach zajmiemy się wskazówkami, na które warto zwrócić uwagę w trakcie
relacji, aby nie tkwić w takich, które są dla nas szkodliwe lub akurat takimi się stają. Tu oczywiście
zderzymy się z powszechnym w społeczeństwie przekonaniem, że relacje należy bez końca naprawiać,
bo jest to szlachetne, dojrzałe. Często jest to doprawione oceną, że postępując inaczej jesteśmy
niedojrzałymi, przerośniętymi dziećmi. Uważam, że każdy powinien wyrobić sobie w tym przypadku
własne zdanie, do czego serdecznie zachęcam. Ważnym jest, aby analizując różne postawy, nie
upraszczać ich za bardzo (zwróćcie na przykład uwagę na to, co piszę dalej o pomocy w potrzebie).
Warto też podkreślić, że moje – na pierwszy rzut oka – dość radykalne i egoistyczne podejście, nie
przeszkadza mi w tym, aby mieć bardzo dobre i bliskie relacje z pasującymi ludźmi i robić wiele
pożytecznego dla sporej grupy innych. Tak więc ostrożnie z pochopnymi osądami, naprawdę warto
użyć własnego umysłu.

Na początek przyjrzyjmy się zasadzie, którą podłapałem podczas moich bytności w USA i której
stosowanie przyczyniło się bardzo do podniesienia jakości mojego życia. Brzmi ona: „no hassle in my
castle”.

„Hassle” jest słowem, które w zwięzły sposób opisuje:

kłopoty, problemy, nieprzyjemności, zakłócenia, niewygody (najczęściej niepotrzebne),

starcia i sprzeczki,

nieprzyjemne (najczęściej dodatkowe i niekonieczne) czynności lub działania, które należy wykonać w
celu osiągnięcia czegoś,

coś, co nam dokucza lub nas zamęcza.

„No hassle in my castle” oznacza eliminację z naszego życia osób, które są permanentnym źródłem
jednego z powyższych zjawisk. Kropka.

Jaka ulga! Ile miejsca dla nowych, fajniejszych relacji!

Zwróćcie uwagę na słowo „permanentny”, bo powyższe zdania nie oznaczają wyrzucenia z naszej
rzeczywistości ludzi, którym zdarzyło się jedno drobne potknięcie. To byłaby lekka przesada. Z drugiej
strony wielu z nas grzeszy nadmierną tolerancją takich zachowań (niegdyś i ja), w imię tak naprawdę
nie wiadomo czego. Pozwalamy innym na nieproszoną krytykę, zrzędzenie, czepianie się, stawianie
różnych dziwnych warunków, domaganie się zbędnych w gruncie rzeczy aktywności, bezsensowne
utrudnianie wspólnych przedsięwzięć, rozwalanie wspólnych planów itp., itd. – każdy taką listę może
jeszcze rozszerzyć na własny użytek. Z tym należy skończyć, bo czas naszego życia na tej planecie jest
ograniczony, a na dodatek – niezależnie od wieku – nie wiemy, ile dni ma jeszcze każdy z nas przed
sobą. Nie pozwólmy innym na marnowanie naszego czasu! Ponad sześć miliardów ludzi na Ziemi daje
wystarczająco duży wybór – nie jesteśmy skazani na zadawanie się z tymi, którzy wnoszą nam „hassle
into our castle”.

Jakość mojego życia, po eliminacji osób niestabilnych emocjonalnie oraz konsekwentnym zastosowaniu
zasady opisanej powyżej, podniosła się na rekordowe poziomy. Co ciekawsze – nie były do tego
potrzebne ani dodatkowe pieniądze, ani inne zasoby, a ilość moich kontaktów socjalnych wcale nie
zmalała! Pięknie, nieprawdaż?

Jaką energię dostajesz od partnera

Tym razem porozmawiamy nie o wykluczeniu kogoś z naszej rzeczywistości, lecz o decyzji, ile czasu
spędzamy z daną osobą. Aby uniknąć długiego wywodu, najlepiej opiszę to korzystając z własnego
przykładu. Będzie to naturalnie spore uproszczenie, bo życie to nie matematyka, a ja nie jestem
komputerem. Chodzi o przekazanie Wam samej idei optymalizacji liczby kontaktów z daną osobą, a nie
dokładnych progów wyznaczających postępowanie. O tych ostatnich każdy musi decydować sam.
Proszę też o nietraktowanie słowa „optymalizacja” śmiertelnie poważnie – ja też stosuję je tutaj z
pewnym przymrużeniem oka.
Zacznijmy od kilku istotnych uwag wstępnych:

podejście, o którym piszę, stosuję do relacji prywatnych – moja praca zawodowa częściowo polega na
rozwiązywaniu problemów,

optymalizacja ma charakter dynamiczny, co oznacza, że dana osoba bardzo łatwo może poruszać się w
obydwu kierunkach skali,

optymalizacja nie dotyczy sytuacji, kiedy trzeba doraźnie pomóc komuś w potrzebie,

optymalizacja nie dotyczy długoterminowej pomocy z powodów humanitarnych.

O co w tym wszystkich chodzi? Skąd te pomysły?

Zaobserwowałem, że kiedy rozmawiam z ludźmi w pozytywny i konstruktywny sposób, to moja


energia życiowa i zadowolenie rosną.

Dokładnie odwrotnie jest, kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy narzekają, opowiadają o wszelkich
nieszczęściach tego świata lub ich wypowiedzi przepełnione są poczuciem bezsilności czy agresji
(rozłącznie lub jednocześnie).

Stąd prosty wniosek, że jeśli – przy uwzględnieniu opisanych powyżej uwag wstępnych – będę więcej
czasu spędzał na pozytywnych konwersacjach, to będzie lepiej dla mnie. Praktyczne obserwacje
samego siebie, jak też rozmowy ze znajomymi stosującymi te zasady, potwierdzają słuszność tego
założenia. Stosowanie tego w praktyce (uwaga – opis bardzo uproszczony!) poniżej.

Każdy z nas lubi czasem pomarudzić, więc jeśli komunikacja z drugim człowiekiem zawiera
powiedzmy do pięciu procent takich negatywnych elementów, to nie ma w ogóle problemu.

Jeżeli ktoś – z wykluczeniem sytuacji opisanych w uwagach wstępnych do tego rozdziału (pomoc w
potrzebie, działania humanitarne) – przekracza ten limit, to zaczynam stopniowo ograniczać kontakt z
taką osobą. To ograniczenie zależy od procentowej zawartości negatywnej komunikacji, przy czym w
moim wypadku trudno mówić o zależności proporcjonalnej. Wygląda to raczej jak wykres malejącej
funkcji wykładniczej, czyli mamy dość szybki spadek, ale zawsze zostaje coś, na czym ewentualnie
można wszystko odbudować.

W praktyce osoba, która ze mną tak komunikuje, najpierw może zaobserwować spadek liczby
kontaktów inicjowanych z mojej strony, a jeśli jej zachowanie się pogarsza, to potem też zmniejsza się
moja dostępność dla jej inicjatyw („nie mam czasu”). Gdy jest bardzo źle, to na końcu zostaje tylko
gotowość udzielania jej pomocy humanitarnej.

Gwoli ścisłości – aby rozmowa była zaliczona jako pozytywna, nie musi dotyczyć miłych rzeczy.
Ostatnio miałem konwersację z kimś, kto wkurzył się na pewną swoją negatywną sytuację życiową i po
jej dokładnym opisaniu zaczął mówić, co zamierza z tym zrobić. To jest wypowiedź z grupy tych
pozytywnych, więc zawsze mile widziana!

Stosując tę prostą metodę sprawiłem, że generalnie mam wokół siebie znajomych, z którymi rozmowa
jest dla mnie budująca i wzbogacająca, za co im w tym miejscu serdecznie dziękuję. Dzięki temu mam
wiele energii zarówno na delektowanie się własnym życiem, jak i czynienie różnych dobrych rzeczy dla
innych.

Wy też nie jesteście skazani na przebywanie z negatywnie na Was wpływającymi ludźmi. Trzeba sobie
tylko uświadomić problem, a potem podjąć odpowiednie kroki zaradcze. Nawet gdybycie mieli
wrażenie, że macie taki wyrok, to warto rozważyć ucieczkę z tego więzienia. Jak już wspomniałem,
mamy jedno życie, którego szkoda marnować.

Przestań wiosłować

Na poznaniu i pierwotnej akceptacji ludzi się nie kończy. Czasem warto popatrzeć, jak na bieżąco
rozwija się dana relacja, bo przyzwyczajenie i pewna bezwładność mogą przyćmić nam widok na
istotne zjawiska oraz na fakt, że jest ona aktualnie całkiem inna (niekoniecznie lepsza) niż na początku.

Jedną z rzeczy, którą warto obserwować, jest stopień zaangażowania każdej ze stron w aktywności
dotyczące obojga partnerów.

Jeżeli prywatną relację z kimś porównamy do wspólnego wiosłowania łodzią, to ja od czasu do czasu na
chwilę przestaję wiosłować i patrzę, co się będzie działo. A dzieją się różne rzeczy. Czasem zmiana
prędkości łodzi jest mało zauważalna, czasem panuje bezruch, a czasem wręcz ta łódź relacji zaczyna
poruszać się w zupełnie innym, niespodziewanym kierunku.

Dla zilustrowania tego, o co mi chodzi, podam kilka przykładów.

najbardziej banalny, to podtrzymanie wzajemnego kontaktu – jeśli mam wrażenie, że to ja jestem


osobą, która to inicjuje (na przykład telefonując od czasu do czasu), to na pewien czas przestaję to robić
i obserwuję, czy druga strona zada sobie trud zadzwonienia z własnej inicjatywy,

jeśli w jakiejś relacji podejmujemy wspólnie interesujące przedsięwzięcia i aktywności, to – gdy mam
wrażenie, że jest to przez większość czasu moja inicjatywa – na chwilę przestaję to robić i patrzę, co się
będzie działo, na ile druga strona przejmie inicjatywę,

jeśli z kimś mam interesujące rozmowy i wymianę myśli, to – mając wrażenie, iż to głównie ja jestem
tego inicjatorem – już wiecie, co robię…

w relacji damsko-męskiej, gdzie jest wiele czułości i bliskości, jeśli widzę, że większość takich gestów i
działań wychodzi ode mnie, to stopuję z tym trochę i obserwuję, jaki będzie ciąg dalszy.

Jeżeli którakolwiek z tych akcji powoduje znaczący spadek lub wręcz zastopowanie danej aktywności,
to jest to wyraźny znak, że na co dzień to ja jestem jej głównym motorem – to na dłuższą metę
niekoniecznie mi odpowiada. O ile więcej można osiągnąć lub przeżyć, jeśli obie strony są źródłem
napędu!

Oczywiście w wypadku istniejącej znajomości nie jest to czynnik natychmiast ją dyskwalifikujący,


niemniej wymaga on bliższego przyjrzenia się i ewentualnego porozmawiania z drugą osobą na ten
temat.
Niektórzy z Was pewnie powiedzą, że bycie takim motorem to przecież super i dobrze robi na poczucie
własnej wartości. Coś w tym jest i wiele osób właśnie z tego powodu wybiera sobie partnera znacznie
słabszego od siebie. Pytanie tylko:

Czy rzeczywiście potrzebujemy dowartościowania tego typu?

Jaki ma to wpływ na nasz rozwój i jego szybkość? To jest istotne we współczesnym świecie, który
przecież tak szybko się zmienia!

Jak widzicie i tym razem konkretne wnioski musicie wyciągnąć indywidualnie – ważne jest, aby w
ogóle temu się przyglądać.

Gdy partner „wisi” na Tobie

Na podstawie analizy zgodnej z tym, co opisałem w poprzednim rozdziale, czasem dochodzimy do


wniosku, że druga strona naszej relacji scedowała na nas cały wysiłek niezbędny do tego, aby w życiu
posuwać się do przodu. To jest bardzo niekorzystna sytuacja, a do tego dość niejednoznaczna, bo
zahacza o dość istotny temat wzajemnego wsparcia, w tym też wsparcia w sytuacjach trudnych.

To wsparcie w relacjach wszelkiego rodzaju (nie tylko damsko-męskich, a nawet nie tylko prywatnych)
jest sprawą bardzo istotną. Jako że jestem życzliwym człowiekiem, to trudno mi sobie wyobrazić w
miarę trwałe interakcje z innymi ludźmi, które są pozbawione tego elementu i zapewne u większości z
Was jest podobnie. Jeżeli jednak takie wsparcie możemy porównać do liny łączącej dwie osoby, to
wyraźnie można tutaj wyróżnić dwie kategorie:

Lina asekuracyjna – każdy partner relacji pokonuje przeszkody życia samodzielnie, lina służy
wyłącznie jako zabezpieczenie na wypadek nieprzewidzianego obsunięcia się lub podobnego
niezawinionego wypadku. Po w miarę szybkim i aktywnym znalezieniu gruntu pod nogami lina znowu
jest swobodna.

Lina holownicza – jeden z partnerów „wisi” na tym drugim, wykorzystując jego energię do pozostania
w miejscu lub poruszania się dalej i ten stan jest mniej czy bardziej permanentny.

Jestem wielkim zwolennikiem łączenia się bardzo różnych ludzi linami asekuracyjnymi i sam podpięty
jestem nawet do takiej dość dużej sieci. Niestety wokół nas jest wiele osób, które tę pożyteczną
koncepcję wykorzystują niewłaściwie, nadużywając jej, traktując linę asekuracyjną jako hol.

Szczególnie często zdarza się to w związkach damsko-męskich, gdzie jeden partner ma wrażenie, iż
posiada prawo do zawieszenia się na drugim. W wielu przypadkach nie dzieje się tak od razu, ale z
biegiem czasu. Jedna strona dochodzi do wniosku, że ma takie uprawnienia i jeżeli druga nie jest
wystarczająco uważna, to może się to skończyć sytuacją, kiedy metaforycznie mówiąc, z dwóch
silników samolotu jeden pracuje na pełnym gazie, a drugi w najlepszym przypadku obraca się na luzie.
Piszę „w najlepszym przypadku”, bo czasem zdarza się, że taka „wisząca” osoba działa jak silnik
hamujący! To nie jest dobre ani dla żadnego z partnerów z osobna, ani dla relacji jako takiej.

Zalecam Wam wszystkim przeanalizowanie tego zagadnienia pod kątem własnej sytuacji życiowej i
podjęcie zdecydowanych i konsekwentnych działań, jeśli stwierdzicie, że z kimś macie relację
holowniczą. To jest istotne z następujących powodów:

Jeśli jesteś holownikiem, takie holowanie kosztuje Cię oczywiście energię, którą mógłbyś
spożytkować na własny rozwój i pójście do przodu. W naszym bardzo konkurencyjnym i dość twardym
świecie nie jest to sprawa bez znaczenia, bo długoterminowo może w dużym stopniu zaważyć na
dostępnych dla Ciebie opcjach życiowych. Przy tym (także długoterminowo) nie wyświadczasz osobie
holowanej przysługi, co będzie jasne po przeczytaniu następnego punktu.

Jeśli jesteś osobą holowaną, to jest co najmniej kilka powodów, aby tę pozornie wygodną sytuację
zmienić. Po pierwsze – długoterminowo będzie na tym cierpieć Twoje poczucie własnej wartości, a to
jest bardzo poważna strata. Po drugie – przyzwyczajając się do bycia holowanym tracisz umiejętność
samodzielnego radzenia sobie w życiu, a to poważna słabość, bo nic nie jest nam dane na zawsze.
Pozostając w tej roli, w końcu stracisz poważanie partnera, a może nawet jego samego – tego zapewne
nie chcesz. Wielu interesujących ludzi ma w międzyczasie dość dobrze rozwinięty detektor
„Szukających Holu” i u takich osób nie będziesz mieć żadnej szansy na bliższą relację. Ostatni powód,
aby tego zaniechać – jest to po prostu postępowanie nieetyczne.

Oczywiście od powyższego jest kilka wyjątków, na przykład sytuacja, w której bliski partner w wyniku
ciężkiej choroby lub wypadku jest trwale niezdolnym radzić sobie samodzielnie lub gdy trzeba
zaopiekować się starzejącymi się rodzicami, zwłaszcza, jeśli nie zadbali oni o odpowiednie
zabezpieczenie na jesień życia – to s szczególne przypadki. Wszystkie pozostałe sytuacje warte są
bliższego przyjrzenia się im i działania. Długofalowo – dla dobra obu stron.

Dbaj o różnorodność znajomych

Wszystko, o czym mówiliśmy dotychczas w kontekście selekcji ludzi, z którymi się zadajemy, nie może
oczywiście prowadzić do sytuacji, kiedy całe nasze grono znajomych to garstka bardzo podobnych do
siebie osób. Taką sytuację widzę niestety bardzo często, kiedy większość naszych rodaków albo zamyka
się po pracy w kręgu najbliższych, albo obraca się w grupach składających się głównie z ludzi dość
podobnych do nich samych (wiek, wykształcenie, narodowość, pozycja społeczna, styl życia itp.) To ma
oczywiście wiele zalet, na przykład łatwo się porozumieć, łatwo znaleźć wspólny temat rozmowy,
wszystko rozgrywa się w dość bezpiecznej strefie komfortu psychicznego. Niestety to podejście ma też
kilka istotnych wad: stosunkowo niewielka inspiracja do poszukiwania całkiem nowych dróg myślenia,
niewielki potencjał synergetyczny i ryzyko – mówiąc kolokwialnie – ukiszenia się we własnym sosie
samozadowolenia lub wspólnego narzekania.

Dlatego rekomenduję Wam – przy zachowaniu opisywanych wcześniej narzędzi selekcji – zawierajcie
znajomości z całkiem różnymi ludźmi, z różnych kultur, stylów życia, grup wiekowych itp.

Nie oznacza to, że należy działać na siłę, nie patrząc na obustronny sens takich kontaktów, niemniej
odrobina więcej otwartości i dywersyfikacja z pewnością zrobi dobrze każdemu. Jak to robić?

Mój przykład – może trochę ekstremalny – może okazać się trudny do zastosowania przy niektórych
tradycyjnych stylach życia, niemniej przytoczę go, bo może przyda się jako inspiracja.
Czas, jakim dysponuję (zazwyczaj na przestrzeni roku) dzielę pomiędzy trzy grupy całkiem różnych
ludzi, a mianowicie:

Czas spędzany ze znajomymi bądź klientami, którzy pracują u kogoś na etacie. Zakres tych znajomych
sięga od pracowników recepcji, starających się dodatkowo studiować bądź zdobywać inne kwalifikacje,
po CEO dużych córek międzynarodowych koncernów. Cechą wspólną tych osób jest ograniczenie
ryzyka zawodowego – worst case scenario to utrata pracy i przywilejów z nią związanych plus
oczywiście bardzo szkodliwy uszczerbek na reputacji.

Czas spędzany ze znajomymi bądź klientami, którzy pracują na własny rachunek. Zakres tych
znajomości sięga od freelancerów, właścicieli małych warsztatów i jednoosobowych działalności
gospodarczych, po kilku autentycznych (w podwójnym słowa znaczeniu) multimilionerów z różnych
krajów Europy i z USA.

Czas, który nazywam umownie „gypsy time” – spędzany ze znajomymi na dużym luzie. Tutaj skala
obejmuje niezwykle różnych ludzi, którzy wybrali bardziej alternatywny styl życia (ale zawsze zgodnie
z prawem), znacznie mniej przywiązujących wagę na przykład do dóbr materialnych czy – nazwijmy to
– powszechnie uznawanych celów życia.

Z każdą z tych grup spędzam, jak już wspomniałem, w ciągu przeciętnego roku w sumie po kilka
miesięcy mojego życia. Proporcje zmieniają się, niemniej nie chcę za żadne skarby zrezygnować z tego
– to mnie bardzo wzbogaca.

To daje mi wielorakie korzyści i jestem wszystkim moim znajomym i klientom bardzo wdzięczny za to,
że dzięki nim mogę je odnosić.

Łatwo sobie wyobrazić, że na przykład:

Jeśli jestem skonfrontowany z jakimś wyzwaniem, to mam do dyspozycji niezwykle zróżnicowany


wirtualny team ekspertów, do których mogę zadzwonić i zapytać o opinię bądź dalsze rekomendacje.

Będąc członkiem takiego nieformalnego teamu, miewam do czynienia z najprzeróżniejszymi


wyzwaniami innych, co bardzo rozszerza moje osobiste horyzonty i często sprowadza moje osobiste
problemy do właściwych proporcji.

Nauczyłem się i ciągle sobie przypominam, że mój punkt widzenia nie jest ani jedynym możliwym, ani
jedynym słusznym, co bardzo pomaga mi skutecznie funkcjonować we współczesnym świecie.

Nie mam żadnych zahamowań w nawiązywaniu nowych kontaktów, wszystko jedno z jakiego rodzaju
ludźmi, co w rezultacie prowadzi do ciągłego powiększania i odświeżania tego teamu. Korzyści z tego
wynikających nie muszę chyba tłumaczyć – nie ograniczają się one zresztą wyłącznie do spraw
zawodowych.

Oczywiście, że taki network nie powstał w ciągu roku, niemniej kiedyś trzeba zacząć.

Do tego wszystkiego warto dodać, iż – szczególnie w młodszym wieku – warto nie tylko poznawać
bardzo różnych ludzi, ale też próbować bardzo różnego stylu życia, aby wyrobić sobie własne zdanie na
temat tego, co nam naprawdę pasuje (w myśl rosyjskiego powiedzenia „wszystko można, tylko
ostrożnie”). Ja to robiłem i ciągle jeszcze z wielką przyjemnością robię.

Część IV.
NIE OGRANICZAJ INNYCH – WZBOGACAJ ICH

Jak być mile widzianym partnerem

Jeżeli zastosowaliśmy zalecenia z poprzednich rozdziałów, to odfiltrowaliśmy różne potencjalnie


problematyczne dla nas osoby. Ci, którzy pozostali, to zazwyczaj ciekawi, często bardzo różni od nas
ludzie. Ta odmienność może być dla nas dużym wzbogaceniem i inspiracją do dalszego rozwoju, pod
warunkiem, że – kierowani programami naszego dotychczasowego otoczenia – nie zrobimy jakiejś
głupoty wyrzucającej nas za burtę takich relacji. W tej części omówimy typowe błędy popełniane w
takich sytuacjach i sformułujemy parę przykazań chroniących nas przed nimi.

Na początek spójrzmy na ciekawych, mocno na własnych nogach stojących w życiu ludzi – zwłaszcza
tych, którzy sami do czegoś doszli. Łatwo zauważyć, że większość z nich niechętnie pozwala narzucać
sobie różne ograniczenia, zwłaszcza takie, które w ich odczuciu są całkowicie zbędne lub
nieuzasadnione. To jest zrozumiałe. Gdyby było inaczej – raczej nie wybiliby się oni ponad
przeciętność!

Z drugiej strony – obserwując zachowania wielu innych osób – nie sposób oprzeć się wrażeniu, że
często (nie zdając sobie z tego sprawy), w stosunku do partnerów, z którymi wchodzą w różne relacje,
uzurpują sobie prawa do domagania się czegoś lub ograniczania swobody wyborów drugiej strony.

Takie zderzenie postaw nie rokuje dobrze. Większość naprawdę interesujących ludzi ma nie tylko dość
szerokie możliwości wyboru, z kim się zadają, ale też przeważnie dobrze zdaje sobie z tego sprawę. W
rezultacie rzadko są oni pod presją, aby męczyć się z konkretną osobą. Bardzo łatwo możemy u nich
wylądować poza grupą tych, z którymi chcieliby oni nawiązać bliższe kontakty.

Oni przecież też mają różne filtry, które stosują w codziennej praktyce!

Z tych to przyczyn w moich relacjach z innymi generalnie stosuję zasadę, że – poza bardzo ogólnymi i
dość minimalistycznymi elementami wzajemnego przyzwoitego traktowania się oraz poza rzeczami, do
których ktoś zobowiązał się w ramach jednoznacznej umowy, nie mam prawa oczekiwać od kogoś
innego określonych działań czy zachowań. Kropka.

Oznacza to, że:

Pominąwszy przypadki wyliczone powyżej, nie wywieram presji na innych, aby coś konkretnego dla
mnie zrobili lub z mojego powodu czegoś zaniechali – szczególnie jeśli wiązałoby się to z kosztami lub
wyrzeczeniami z ich strony,

Jeśli ktoś robi cokolwiek dla mnie, co wykracza poza te powyższe dwa przypadki, to traktuję to jako
prezent i jestem temu człowiekowi po prostu wdzięczny. Tę wdzięczność artykułuję też bardzo
wyraźnie.

Moim ulubionym nastawieniem i stwierdzeniem jest:

Chcę, abyś działał/a zgodnie z Twoim najlepszym interesem. Jeśli może to być w sprzeczności z
naszymi dotychczasowymi ustaleniami, to usiądźmy i renegocjujmy je.

Takie podejście przynosi następujące korzyści:

Brak presji z mojej strony daje ludziom ogromny luz przy wchodzeniu ze mną w relacje wszelkiego
rodzaju. To powoduje, że mam z bliźnimi bardzo szeroką gamę tych ostatnich – do wielu z nich nigdy
by nie doszło, gdyby ludzie ci mieli chociaż cień podejrzenia, że pójdą za nimi jakiekolwiek dodatkowe
oczekiwania lub wymagania z mojej strony. Nie muszę tłumaczyć, jak bardzo wzbogaca to moje życie –
nie tylko poprzez konto bankowe.

Ponieważ większość tego, co robią dla mnie inni ludzie traktuję jako prezent i jestem im za to
autentycznie wdzięczny, to otrzymuję coraz więcej i więcej, często wcale o to nie prosząc. Myślę (a i
gdzieś czytałem nawet o badaniach na ten temat), że my ludzie od małego mamy taki głęboko
zakorzeniony program robienia czegoś dobrego dla innych, tylko musi to być docenione i nie może być
wymuszone czy też nadużyte. To może tłumaczyć powyższe zjawisko.

Tyle dość ogólnych uwag na ten temat. W następnych rozdziałach przyjrzymy się konkretnym
przypadkom z życia, a na końcu zastanowimy się, jak skorygować ewentualne szkodliwe
przyzwyczajenia i wyrobić sobie nowe.

Ktoś pomaga, a my robimy z tego


jego obowiązek

Wyrażony w tytule rozdziału błąd ludzie popełniają przeważnie wtedy, kiedy ktoś – nie będąc do tego w
żaden konkretny sposób zobowiązany – robi dla nas coś dobrego i ten dobry uczynek się powtarza.
Wiele osób zaczyna wówczas zachowywać się, a przynajmniej rozumować tak, jakby spełnianie go było
obowiązkiem darczyńcy. W rezultacie osoba obdarowana albo – w mniej czy bardziej zawoalowany
sposób – domaga się dalszego otrzymywania tej przysługi, albo przynajmniej uzasadnienia, dlaczego
nie. W obydwu przypadkach jest to poważny błąd, który często prowadzi do zakończenia
dotychczasowego wspierania tej osoby i odsunięcia jej na dystans.

Sytuacja dotyczy zwłaszcza znajomych, którzy sami osiągnęli coś znaczącego w życiu i normalnie
mogliby być dla nas cennym źródłem wiedzy i zasobów.

Ludzie ci zazwyczaj:

nie są zdesperowani, aby ktoś za wszelką cenę ich lubił,

żyjąc w sporym oderwaniu od wielu konwenansów i programów społecznych, doskonale zdają sobie
sprawę, kiedy robią coś wyłącznie z własnej, dobrej i nieprzymuszonej woli,

dość niechętnie poddają się wszelkiej presji i manipulacji.

U takich jednostek, kiedy są skonfrontowane ze wspomnianą postawą roszczeniową, automatycznie


uruchamia się program szybkiej selekcji. Jeżeli jest to jakaś mniejsza sprawa, to nie oznacza to od razu
„odstrzelenia” takiego znajomego, tylko gotowość zrobienia czegoś dla niego spada drastycznie, ale i
tak strata jest spora.

Zabawne jest to, że wtedy większość delikwentów nawet tego nie zauważa. Wyjaśnienie jest bardzo
proste. Są oni przyzwyczajeni do typowego poziomu możliwości i życzliwości w swoim otoczeniu, a
ten jest zazwyczaj stosunkowo niewielki. Wchodząc w bliskie i przyjacielskie relacje z osobami takimi
jak na przykład ja, taki ktoś rzadko w pełni zdaje sobie sprawę, z czego w razie potrzeby może
skorzystać i jak daleko idącą pomoc bezproblemowo otrzymać. Może być tak, że ktoś przyzwyczajony
do otrzymywania pomocy od innych ludzi w wielkości maksymalnej pięć jednostek (umowna jednostka
wsparcia), poznawszy mnie szacuje na podstawie swoich doświadczeń i wyobrażeń, że może otrzymać
ode mnie maksymalnie dziesięć jednostek. W rzeczywistości, biorąc pod uwagę moje podejście i
możliwości, mogłoby to być nawet dwieście jednostek, ale on nie ma takiej świadomości! Nic
dziwnego, że jeśli te możliwości zostaną mu po cichu zabrane, to taka osoba sobie tej straty nawet nie
uświadomi. A ja, w myśl zasady „Nie udzielaj konsultacji bez zlecenia”, nie będę wychylał się z tą
informacją!

To wszystko ma miejsce w tych drobniejszych przypadkach. W poważniejszych – taka osoba jest nie
tylko eliminowana z grona potencjalnie bliskich znajomych, ale też często idzie za nią negatywna
opinia. Tego na pewno nie chcecie!

Bazując na tym, jak to się dzieje w moim życiu, można by pomyśleć, że to wyizolowany przypadek.
Przyjmijcie proszę do wiadomości, że:

nie jestem jedynym takim człowiekiem na świecie – wręcz przeciwnie,

coś podobnego się zdarza często, a nawet stanowczo za często,

w naszej bardzo konkurencyjnej rzeczywistości oznacza to stratę cennego potencjalnego dostępu do


wiedzy, kontaktów i wsparcia.

W rezultacie mnóstwo możliwości pójścia do przodu w życiu jest marnowane tylko z powodu
ubzdurania sobie, że nam się coś należy. Im prędzej to przekonanie zmienimy – tym lepiej.

Nie masz prawa


obarczać innych problemami

Obarczanie innych swoimi problemami, to zarówno próby delegowania rozwiązania naszych


problemów na inną osobę, jak i nawet opowiadanie jej o nich bez wyraźnej zachęty z jej strony.
Oczywiście jest kilka wyjątków, o których napiszę za chwilę.

Zdaję sobie sprawę, że postulowane przeze mnie podejście jest odmienne od tego, co widzę i słyszę
dookoła. Ludzie zdają się z lubością opowiadać o swoich kłopotach i nieszczęściach. Generalnie im
bliższa dana relacja, tym bardziej czują się uprawnieni do tego i naturalnie oczekują podobnej postawy
z drugiej strony. W rezultacie rozmowy Polaków często przeistaczają się w długie sesje wspólnego
narzekania, co z jednej strony może mieć chwilowe działanie terapeutyczne („nie tylko moje życie
jest…”), z drugiej – często dołuje uczestników takich rozmów i pozbawia ich resztek dobrej energii. Już
sam fakt pozbawiania energii powinien nas powstrzymać od takich praktyk, ale często cena bywa
jeszcze wyższa.

Jeśli trafisz na kogoś o podobnym nastawieniu do mojego (a w grupie ludzi nieźle żyjących jest to dość
prawdopodobne) i rozmowy zamienisz w sesje omawiania Twoich problemów, to zobaczysz, jak szybko
dana osoba przestanie się z Tobą umawiać. Nie jest to żadna forma kary – po prostu próba racjonalnego
wykorzystania cennego czasu, jaki każdy z nas ma na tej planecie. Pomijając wspomniane wcześniej
wyjątki oraz wszelkiego rodzaju działania z pobudek humanitarnych, ja wolę po prostu prowadzić
rozmowy, które inspirują, ładują energią i wzbogacają obie strony. Mam do tego prawo, nieprawdaż? I –
jak napisałem w rozdziałach o selekcji – często robię z takiego prawa użytek.

Ktoś teraz może powiedzieć, że ten Alex to ma dobrze, bo najwyraźniej nie ma w swoim życiu
problemów, którymi potrzebowałby się dzielić. Nic bardziej błędnego! Im dłużej żyję na tym świecie
wchodząc w intensywne i bliskie relacje z innymi ludźmi, tym bardziej nabieram przekonania, iż suma
wyzwań i kłopotów jest dla większości ludzi dość podobna – chyba że ktoś totalnie wyłącza swój umysł
i hoduje sobie ich ekstra porcję. Oczywiście wyzwania i kłopoty mają często różną formę i charakter,
ale poradzić sobie z nimi trzeba tak czy inaczej. Ja też mam ich całkiem solidną dawkę.

Moje osobiste stanowisko w tym jest następujące: z własnym śmietnikiem powinienem poradzić sobie
sam, a nie zanieczyszczać nim czyjeś życie. To oznacza, że generalnie nie raportuję o moich
trudnościach osobom z mojego otoczenia (niezależnie od stopnia bliskości). Uznaję i stosuję tylko
następujące wyjątki:

Jeżeli mój problem może mieć negatywne oddziaływanie na danego człowieka lub wspólne
przedsięwzięcia, to należy koniecznie mu o tym powiedzieć i to jak najszybciej – inaczej jesteśmy w
stosunku do tej osoby bardzo nie w porządku, a tego przecież nie chcemy.

Jeżeli dana osoba wyraziła kiedyś chęć uczenia się ode mnie i mój problem może być dla niej
wartościową lekcją, to oczywiście opowiem jej o tym, najwyżej prosząc o zachowanie dyskrecji jeśli
chodzi o wyjątkową głupotę z mojej strony (zdarza się).
Tam, gdzie się da, próbuję kupować rozwiązania u specjalistów, ale nie zawsze mam takiego „pod
ręką”. Czasem też nie jest jasne, kto to mógłby być. Jeżeli dana znajoma osoba ma wiedzę, kontakty lub
doświadczenie w rozwiązywaniu problemu, z którym nie mogę sobie w rozsądnym czasie dać rady sam,
to delikatnie pytam ją, czy zechciałaby mi pomóc, bez szemrania akceptując ewentualną odmowę. Jeżeli
dana osoba zgadza się, to staram się minimalizować jej zaangażowanie, bo przecież ma ona też jeszcze
swoje własne życie.

W ten sposób raczej rzadko dostarczam komuś dodatkowy ciężar do dźwigania, co zdecydowanie
pozytywnie wpływa na wiele relacji, bo jestem w nich postrzegany jako dostawca pozytywnej energii, a
nie jej konsument. W wielu wypadkach ta różnica, to „być albo nie być” cennego kontaktu.

Warto stale pamiętać słowa Dorothy Boyd z filmu „Jerry Maguire”: „Let us not share our sad stories
tonight”.

Przypominacie sobie rozdział pt. „Bądź bezpodstawnie życzliwy”, w którym opisałem, jak rzucać w
życie innych ludzi promień słońca? Rozdział, który teraz czytacie, jest jego uzupełnieniem – jak
powstrzymywać się od rzucania cienia na życie innych.

Nie masz prawa wymagać poświęceń

Myśl zawarta w tytule rozdziału odnosi się na równi do poświęceń małych, jak i dużych. Część z Was
oczywiście powie: „Jak to, w bliskim związku trzeba czasem poświęcać się dla drugiej osoby!”

Czy trzeba, czy nie trzeba – tę kwestię pozostawmy na razie jako otwartą. To, o czym piszę, to sprawa
domagania się, a przynajmniej oczekiwania, że inny człowiek poświęci się, czyli zrezygnuje z czegoś,
co jest dla niego ważne i/lub przyjemne, i/lub dobre, aby zrobić coś, co jest dobre dla mnie.

Oczekiwanie poświęceń jest tak rozpowszechnione w polskim społeczeństwie, że jednostki, które


głoszą poglądy opisane w tym rozdziale, mogą być postrzegane jako aspołeczne. Przyjrzyjmy się więc
temu zagadnieniu nieco bliżej.

Na początek podkreślmy, co następuje:

Każdy ma prawo do dowolnych poświęceń ze swojej strony, zwłaszcza jeśli nie wiąże się to
dodatkowo z angażowaniem w to osób trzecich,

Dobrowolna rezygnacja z pewnych przyjemności i zasobów, aby zrobić coś dla drugiego człowieka
jest zazwyczaj rzeczą dobrą – sam robię to bardzo często.

Tutaj mówimy jednak nie o nas samych i naszych wyborach, lecz o tym, że nie mamy żadnego prawa
oczekiwać tego od drugiego człowieka – wszystko jedno, kim on dla nas jest.

Teoretycznym wyjątkiem może być zawarta wcześniej jednoznaczna umowa, mówiąca, że w wypadku
X osoba Z zachowa się w sposób Y. Tutaj muszę Wam wyznać, że generalnie nie zawieram umów tego
rodzaju (pomijamy teraz porozumienia czysto biznesowe). Dlaczego? Bo nie chcę, aby ktoś robił coś
dla mnie tylko dlatego, że zmusza go do tego taka umowa! To ja muszę planować moje życie i zasoby w
ten sposób, aby nie stać się ciężarem dla innych, nawet w wypadku sporych katastrof życiowych. Nawet
gdybym stracił wszystko – łącznie z możliwością zarobkowania – wtedy będę miał nadzieję na
dobrowolną humanitarną pomoc z czyjejś strony, a nie oczekiwał tego od konkretnej osoby, chyba że
będę stary i zniedołężniały, a wcześniej zawrę umowę o charakterze biznesowym – jak opisałem kilka
linijek wyżej (coś w zamian za opiekę).

W moim obecnym życiu, nawet gdy ktoś dobrowolnie chce się poświęcać dla mnie – robię wszystko, co
możliwe, aby tego uniknąć.

Co daje nastawienie, które opisuję? Jeżeli rzeczywiście je praktykujemy (a nie tylko twierdzimy coś
takiego), to ludzie wokół nas czują brak jakiejkolwiek presji w tym kierunku i odważniej wchodzą z
nami w relacje, które w wypadku postrzeganego zagrożenia zobowiązaniami nie byłyby możliwe. A to
otwiera ogromne dodatkowe możliwości nie tylko w biznesie.

Na zakończenie kilka przykładów takiego szkodliwego oczekiwania gotowości do poświęceń:

Rodzice oczekują, że dzieci zajmą się nimi na starość – jest to niemądre i nie do końca fair, bo nikt
przed przyjściem na świat nie pytał, czy zgadzają się na taką umowę.

Full disclosure: Przez wiele lat wspierałem będącą już w bardzo podeszłym wieku moją mamę, ale
czyniłem to z potrzeby serca, a nie z obowiązku. Poza tym fajnie było widzieć, jak może żyć
osiemdziesięciolatka, kiedy dostaje do dyspozycji trochę zasobów do życia na luzie. Moja mama nigdy
nie postrzegała tego, co robię, jako zobowiązania – często wręcz musiałem ją namawiać do
przyjmowania czegokolwiek. To bardzo dobrze wpływało na nasze relacje. Dzieci oczekują, że rodzice
będą je nadal wspierać, nawet po uzyskaniu przez nie tzw. wieku dorosłego, co jest bardzo
niebezpiecznym założeniem, które często prowadzi do przedwczesnych i niekoniecznie optymalnych
życiowo decyzji dotyczących na przykład założenia rodziny, posiadania dzieci czy też wieloletniego
kredytu na mieszkanie. Idealnie zrobił to kochający ojciec jednej mojej znajomej, której – gdy miała
osiemnaście lat – powiedział: „Kiedy zdecydujesz się na założenie rodziny i dorosłość, to wiedz, że
będziesz odpowiedzialna za wszystko, łącznie ze znalezieniem sobie własnego mieszkania, pracy itp.”
To było dla niej niezwykle szokujące oświadczenie, ale ponad dwadzieścia lat później – mimo
pochodzenia z typowego polskiego małego miasteczka – może ona cieszyć się swoim barwnym i
urozmaiconym życiem, którego nigdy nie zamieniłaby na to, będące udziałem jej koleżanek – tych
koleżanek, które od kochających rodziców oczekiwały wsparcia i (co gorsza) je dostały. Polecam to
uwadze zarówno dzieci, jak i rodziców!

W stosunku do naszych rodziców warto, abyście sobie uświadomili, że ludzie ci utrzymali Was i
wychowali często z wielkimi wyrzeczeniami ze swojej strony. Bądźcie fair i nie obciążajcie ich
konsekwencjami Waszych decyzji życiowych wieku dorosłego! Teraz trochę nietypowy przykład z
mojego życia. Od połowy lat dziewięćdziesiątych spędzam sporą część każdej zimy poza Europą. Po
prostu niezbyt dobrze znoszę te ciemne i zimne miesiące, a ponieważ w wyniku dobrego planowania
mam możliwość spędzenia ich gdzieś indziej, to robię to. W tym czasie miałem kilka przyjaciółek, z
których znaczna część z powodów zawodowych lub biznesowych nie mogła wyrwać się z kraju na
dłużej niż na zazwyczaj dwa tygodnie, a czasem nawet mniej. Ciekawą obserwacją było świadome lub
podświadome zakładanie przez wiele z nich, że ponieważ one nie mogą z powodów czasowych (bo
finansowych związanych z kosztami nie było) na tak długo wyjechać, to ja powinienem im towarzyszyć
i siedzieć w Europie! To przejawiało się albo w postaci otwartych pretensji, albo poprzez różne humory.
Jak myślicie, jak wpływało to długofalowo na jakość tych relacji? Podkreślam, że nie mówimy tutaj o
jakiejś sytuacji awaryjnej drugiej strony, tylko o normalnych zobowiązaniach zawodowych.

Jeśli któryś z powyższych opisów wydaje się Wam znajomy, to przyjrzyjcie się bliżej swoim
oczekiwaniom. Może tak być, e całkiem niepotrzebnie dyskwalifikujecie się u bardzo ciekawych ludzi,
którzy bez nacisków i namawiania sami z siebie zrobiliby bardzo wiele dla Was.

Nie masz prawa wypytywać

Na wszelki wypadek podkreślam już na początku, że cały czas mówimy o relacjach prywatnych. W
biznesie często jest potrzebne zrobienie tzw. due diligence, ale to jest zupełnie inna para kaloszy. Tak
samo powyższe zastrzeżenie nie dotyczy spraw zagrożenia życia lub zdrowia – to też powinno być już
oczywiste.

Nie masz prawa wypytywać o sprawy osobiste ani zwracać na nie uwagi! W kwestii tego wypytywania
– Polacy mają tu spory problem, bo nieposzanowanie czyjejś prywatności jest bardzo silnie obecne w
naszej „kulturze narodowej”, szczególnie w starszych rocznikach, choć nie tylko.

Przypomnijcie sobie te wszystkie wścibskie pytania na przykład osób z rodziny i tzw. bliskich o Wasze
plany zawodowe, życie rodzinne lub intymne, plany co do posiadania dzieci, zmiany pracy, o wysokość
dochodów, cenę mieszkania, powód nieposiadania dzieci, o to, gdzie i za ile spędziłeś wakacje itp.
Denerwujące, nieprawdaż?

Jak sobie konkretnie radzić z takimi osobami opiszę w jednej z następnych części. Tutaj przyjrzyjmy się
uważnie, czy sami nie popełniamy podobnych błędów.

Wielu rodaków ma wyniesioną z rodziny i ze szkoły zarówno silną tendencję dopytywania o różne
informacje statystyczne, jak i do wyłapywania u innych różnych, odbiegających od tzw. normy
szczegółów wyglądu czy zachowania, a następnie do komentowania ich lub pytania o nie. Często tacy
ludzie kompletnie nie zdają sobie sprawy z tego, że dla drugiej strony może to być nieprzyjemne lub
krępujące. U niektórych zdaje się to być wręcz działaniem zastępczym wobec monotonii własnego
życia i braku w nim ciekawszych wydarzeń.

Poważnym błędem jest też wypytywanie kogoś o jego negatywne a nawet traumatyczne przeżycia –
nawet jeśli robimy to w dobrej wierze. Nie wchodząc zbyt głęboko w psychologię, powoduje to często
przestawienie myślenia partnera na tamtą problematyczną sytuację i znaczne pogorszenie jego nastroju.
Nie róbcie tego!

Bądźcie więc bardzo delikatni i dyskretni w takich sprawach. Ze względu na to, że ludzie są bardzo
różni, nie można wskazać uniwersalnych kryteriów, o co ewentualnie możemy pytać. Tutaj możemy
jedynie polegać na naszym wyczuciu, a je trudno przekazać słowem pisanym, więc na wszelki wypadek
pytajcie o takie rzeczy raczej mniej niż za dużo. Aby przybliżyć, o co mi chodzi, opowiem coś o swoim
podejściu, a Wy wyciągniecie własne wnioski.

W życiu zawodowym jestem bardzo dociekliwym człowiekiem. Po dwudziestu latach praktyki oraz
studiowaniu takich zagadnień, jak techniki przesłuchań stosowane przez policję czy amerykańskich
adwokatów procesowych, z niewyszkolonego człowieka – jeśli mi na tym zależy – wyciągnę prawie
każdą informację i wyłapię większość niespójności w jego wypowiedziach.

Sytuacja zmienia się jednak diametralnie, gdy poznaję kogoś prywatnie w sprawach niezwiązanych z
biznesem. Zazwyczaj jestem wtedy bardzo delikatny w moich pytaniach i generalnie zamiast
wypytywać – mówię danej osobie (niekoniecznie dokładnie poniższymi słowami, ale mniej czy bardziej
w tym sensie): „Powiedz mi proszę to, co według Ciebie powinienem o Tobie wiedzieć, co jest ważne,
abym o Tobie wiedział”.

Innymi słowy – pokazuję tej osobie, że nie jest na jakimś castingu albo rozmowie rekrutacyjnej, że
jestem gotów poznać ją od tej strony, którą ona zechce mi pokazać. Czy daje to tej osobie duży luz? Czy
sprzyja otwarciu się na mnie jako człowieka, bez konieczności długiego stażu w znajomości? Możecie
się zakładać, że tak!

Dodatkowym aspektem jest kwestia własnego postrzegania i tego, co zrobimy z jego wynikami. Tutaj
znowu – po tylu latach mojej pracy – mam je chyba rozwinięte trochę ponad przeciętny poziom. Nie
przeszkadza mi to często wyłączać je w różnych sytuacjach prywatnych, zwłaszcza jeśli jego rezultaty
mogłyby być krępujące dla drugiej strony. Pamiętam, kiedyś poznałem młodą, szczupłą kobietę.
Wylądowaliśmy w łóżku i tam okazało się, że dziewczyna ma nieco powiększony chirurgicznie biust,
do tego dość kiepsko zrobiony, z bardzo wyraźnymi bliznami. Ilu facetów zwróciłoby na to głośno
uwagę, mówiąc „Ale masz tu blizny!” albo ewentualnie wypytując, jaki chirurg tak spartolił robotę? Ja
przez ponad sześć miesięcy naszej intensywnej znajomości nie tylko ani słowa na ten temat nie
powiedziałem, ale cały czas zachowywałem się tak, jakbym tego nie widział, koncentrując się na innych
przyjemnych aspektach naszego bycia razem. Rozumiecie o co chodzi?

Przeanalizujcie Wasze zachowanie w takich sprawach życiowych. Ewentualna zmiana może zrobić
ogromną różnicę!

Uwaga: Wyjaśnienie kwestii antykoncepcji przed pójściem z kimś po raz pierwszy do łóżka nie
podchodzi pod kwestie osobiste, o które nie powinniśmy pytać. Całe szczęście można to zrobić
zgrabnie i delikatnie. Nie zapomnijcie o tym!

Im bliżej, tym większe roszczenia

Ten tytułowy problem często ujawnia się w miarę zacieśniania się relacji między dwojgiem ludzi,
prowadząc w rezultacie do erozji wielu pozytywnych uczuć miedzy nimi i dobrej woli. To zaczyna się
od momentu, kiedy ktoś (świadomie lub podświadomie) dochodzi do fałszywego wniosku, że skoro
relacja z drugą osobą stała się bardziej zażyła, to może od tej osoby (partnerki/partnera) oczekiwać i
domagać się więcej, nie zważając na to, ile ona chce dać z własnej woli. Któregoś dnia jedna ze stron
budzi się rano i stwierdza, że właściwie to niewiele ją łączy z tą osobą obok, która po prostu
wykorzystuje ją do różnych swoich celów, uważając to za swoje prawo. Do tego jeszcze eskaluje swoje
żądania. To bardzo niesympatyczne odczucie, które prowadzi najpierw do frustracji, a potem często do
zerwania nawet bardzo miło zapowiadającej się znajomości.

Warto dodać, że brak tejże roszczeniowości na początku relacji nie jest wcale gwarancją, że nie pojawi
się ona później – niektórzy ludzie zdają się zatracać w niej wszelki umiar, zwłaszcza jeśli druga strona
jest osobą szczodrą. Na to mogę Wam przytoczyć dość osobisty przykład:

Miałem kiedyś bardzo bliski i intensywny związek z początkowo niezwykle sympatyczną kobietą, która
mimo naszych ustaleń i sporego wsparcia z mojej strony, w końcowej fazie naszej relacji prawie w stu
procentach „wisiała na mnie” ekonomicznie. Do tego im bardziej to tzw. wiszenie postępowało, tym
większe potrafiła mieć do mnie pretensje o różne drobiazgi. Pamiętam sytuację, kiedy zawalony totalnie
pracą i wyprostowywaniem pewnych problemów wynikających z niedotrzymania przez nią poważnych
zobowiązań biznesowych, musiałem wysłuchać zarzutów, że sam nie wpadłem na to, iż jej dorosła,
żyjąca za granicą córka chciałaby być może spędzić urlop nad polskim morzem i nie załatwiłem jej
bezpłatnej kwatery! To wszystko w bardzo nieprzyjaznym tonie, jakbym naruszył jakiś poważny
obowiązek! Znacie taką sytuację? Siedzicie i nie wierzycie własnym uszom, myśląc: „Co ten człowiek
właściwie sobie wyobraża?”. W rezultacie ta dźwignia katapulty, o której wspominałem w rozdziale o
selekcji pomogła rozwiązać problem.

Tak więc bądźcie czujni i reagujcie już na pierwsze oznaki takiego zachowania u partnera, a sami nigdy,
przenigdy nie stańcie się takimi „roszczeniowcami”!

Opisany problem występuje nie tylko na gruncie prywatnym. Często zdarza się tak, że na przykład
manager zaprzyjaźnia się ze swoimi pracownikami, co wielu z nich błędnie interpretuje jako sygnał, że
mogą domagać się specjalnego traktowania w pracy, większej tolerancji na pomyłki, niestaranność czy
bylejakość. To jest bardzo poważny błąd, bo dobry manager do czegoś takiego nie dopuści i taki
pracownik nie tylko zostanie szybko sprowadzony na ziemię, ale też prawdopodobnie bezpowrotnie
straci szansę zbudowania z szefem dobrej, nieformalnej relacji ludzkiej. To odcina go od wielu
sposobności wymiany doświadczeń, mentoringu, rekomendacji i podobnych. Spora strata, nieprawdaż?

Opisana powyżej sytuacja jest, nawiasem mówiąc, przedmiotem obaw wielu początkujących
managerów i dlatego na wszelki wypadek trzymają oni swoich podwładnych na dystans. Jeżeli jako
pracownik będziesz proaktywnie i wiarygodnie sygnalizował, że zawsze starasz się wykonać swoje
zadania jak najlepiej, niezależnie od tego, z kim i jak bardzo jesteś zaprzyjaźniony, to możesz bardzo
pozytywnie się wyróżnić. Przemyśl to – może się przydać.

W sferze pozazawodowej też czasem dobrze jest zrobić tzw. odwrotne wykorzystanie bliższej relacji z
kimś i to nawet niekoniecznie w sprawach damsko-męskich. O czym mówię? W Międzyzdrojach
zaprzyjaźniłem się z właścicielami pewnej bardzo dobrej restauracji i któregoś dnia zaproponowano mi
specjalny permanentny rabat. Na to odpowiedziałem, że właśnie dlatego, że się dłużej znamy i lubimy,
to obstaję przy płaceniu normalnych cen, bo sezon jest słabszy, a oni jakoś muszą zarobić. Możecie
sobie wyobrazić, jak w ten sposób bardzo pozytywnie się wyróżniłem, a te parę złotych nie robi
wielkiej różnicy. Jeśli ktoś teraz powie, że mogę sobie pozwolić na takie zachowania, bo nie brak mi
pieniędzy, to śpieszę skorygować, że sytuacja jest dokładnie odwrotna. Właśnie dlatego, że między
innymi od dawna dość konsekwentnie tak postępuję, to doprowadziłem do sytuacji, kiedy nie mam
specjalnych problemów finansowych.

Aby uniknąć nieporozumień, podkreślmy: gdy czegoś potrzebujemy, to miło i grzecznie zapytać prawie
zawsze można – w tym rozdziale napisałem o postawie, kiedy ktoś ma złudzenie, że mu się należy i tak
też to komunikuje.


Nie masz prawa ograniczać nikogo
w byciu przyjaznym

Znakomita większość Polaków (nazwijmy ich typem A) poza gronem bliskich znajomych zazwyczaj
komunikuje się z innymi ludźmi dość sucho i obcesowo. Nazwałbym to – może nieco przesadnie (ale
tylko „nieco”) – tonem urzędniczym. Nie będę teraz się rozwodził, jakie to ma korzenie czy też
negatywne konsekwencje, bo jest to co prawda niezmiernie ciekawy temat, niemniej jego omówienie
tutaj wykraczałoby poza ramy tej książki.

Zamiast tego zobaczmy co się dzieje, kiedy osoby te, będąc w relacjach z ludźmi, którzy jako
podstawowy ton komunikacji mają ciepło i serdeczność, uzurpują sobie prawo do ograniczania
przyjaznego stylu partnerów. Tych ostatnich nazwijmy typem B.

Na czym polega różnica w komunikacji osób typu A i B? Otóż:

typ A rozmawia z najbliższymi tonem i językiem bardzo ciepłym (jeśli w ogóle takowym potrafi),

ten sam typ A rozmawia z całą resztą świata tonem i językiem raczej zdystansowanym, suchym i
rzeczowym,

typ B rozmawia z najbliższymi tonem i językiem bardzo ciepłym,

typ B rozmawia z tzw. resztą świata tonem i językiem trochę dostosowanym do preferencji rozmówcy –
bardzo ciepłym z innym rozmówcą typu B, a nieco stonowanym z rozmówcą typu A, ale generalnie po
tej cieplejszej stronie możliwości.

Problem zaczyna się wtedy, gdy osoba typu A słyszy, jak bliska jej osoba typu B rozmawia z kimś
innym i „ośmiela się” z tamtym człowiekiem komunikować czule i ciepło! Jak ona może! Typowe
reakcje potem, to dystans, pretensje, wyrzuty, agresja, łzy...

Takie zachowanie jest z mojego punktu widzenia dość niedojrzałe i prymitywne, do tego świadczy o
słabym poczuciu własnej wartości. W rezultacie akcje osoby A u osoby typu B bardzo spadają i
niezależnie od intencji A, szkodzi to bardzo wzajemnej relacji. Stąd moje zalecenie przyjrzenia się
uważnie, jak sami postępujemy i w razie potrzeby – dość radykalna korekta.

Dla wyjaśnienia – kilka przykładów z mojego życia:

Znam osoby w bardzo różnym wieku, które większość nieoficjalnych rozmów telefonicznych kończą
na przykład słowem „buziaczki”, a na żywo – prawdziwym buziaczkiem. Jest to zwykły objaw
serdeczności, na który odpowiadam w ten sam sposób i nikomu innemu nic do tego!

Czasem chcę podbudować człowieka w potrzebie, a to, czego mu najbardziej potrzeba, to okazanie
odrobiny ciepła i życzliwości. Jeżeli robię coś takiego, to nikomu innemu nic do tego!

Kiedyś, przed laty, miałem scysję z przyjaciółką, która usłyszała końcówkę rozmowy, w której
powiedziałem: „pa, kochanie”. Była to konwersacja ze znacznie starszą klientką, która przez telefon –
jeśli rozmowa odbywała się po polsku – do wszystkich znajomych mówiła „kochanie”, a po niemiecku
– nawet „mój najukochańszy/moja najukochańsza”.
Mam za granicą klienta, który – będąc w biznesie twardym macho (i stuprocentowym hetero!) –
większość rozmów z rodziną i dobrymi znajomymi kończy słowem „Bussi”, czyli… „buziaczek”.

W żadnym z opisanych powyżej przypadków nie ma nawet cienia kontekstu seksualnego! Po co więc
cały ten cyrk z pretensjami i zazdrością?

Zalecam każdemu z Was zrobienie sobie małego testu:

Przyjrzyjcie się uczciwie, na jakim poziomie serdeczności i ciepła rozmawiacie z większością ludzi,
szczególnie z tymi poza ścisłym kręgiem znajomych. Jeżeli wykaże on, że należycie do większości
Polaków (typ A), to zadajcie sobie pytanie, czy przypadkiem świadomie lub nieświadomie nie
uzurpujecie sobie u osób bliskich prawa, o którym napisałem powyżej. Bardzo wielu dobrych i
uczynnych ludzi sukcesu, których znam, należy do typu B i takim zachowaniem być może
niepotrzebnie marnujecie sobie poważne szanse w życiu. A przecież szkoda…

Część V.
RÓŻNE RZECZY PRZYDATNE
W RELACJACH

Współpracować czy walczyć

Jeśli nawiązaliśmy już relację z interesującą osobą, to naturalnie nie oznacza to, że od tego momentu
nie będziemy już mieli wyzwań i możliwości, z którymi trzeba będzie coś zrobić. To przypomina trochę
pilotowanie samolotu: po tym, jak wybraliśmy sprawną maszynę i oderwaliśmy się od ziemi,
przydatnym jest przynajmniej od czasu do czasu sprawdzenie, dokąd lecimy, a przy ewentualnych
turbulencjach – sprawna reakcja sterami.

Od początku piszę w tej książce o przyjaznym i otwartym traktowaniu innych ludzi, o byciu uczynnym i
otwartym. Sam stosuję się do tego od dawna i – pominąwszy bardzo rzadkie przypadki otwartej
wrogości wobec mnie od samego początku znajomości – generalnie traktuję wszystkich na specjalnych
warunkach, będąc w stosunku do nich miłym, szczodrym i skłonnym do pomocy. Wcale nie potrzeba do
tego szczęśliwego, bogatego społeczeństwa. Funkcjonuje to nawet w Polsce. Stosuję to podejście od
bardzo dawna zarówno w życiu prywatnym, jak i w biznesie, w obydwu przypadkach z bardzo dobrymi
rezultatami.

Oczywiście ludzie są różni i niektórzy z nich, w odpowiedzi na moje przyjazne i kooperacyjne


zachowanie, czasami próbują wykorzystać taką sytuację i grać niekooperatywnie bądź wręcz szkodliwie
dla mnie. W takim przypadku najłatwiejsze byłoby „odstrzelenie” takich osobników poprzez zerwanie z
nimi wszelkich kontaktów i szczególnie w moim życiu prywatnym bardzo często tak robię. W życiu
zawodowym właściwie też mam teraz do czynienia z sympatycznymi, kooperującymi partnerami.
Potencjalny problem polega na tym, że (zwłaszcza na początku kariery) nie zawsze możemy sobie na to
pozwolić i często się zdarza, że musimy wielokrotnie robić interesy z dalekimi od ideału osobami,
których zachowania nie możemy dokładnie przewidzieć. W takiej sytuacji pojawia się pytanie, jaką
właściwie strategię zastosować, aby zminimalizować ewentualne straty, nie odcinając się od
potencjalnych korzyści.

Tutaj przydaje się teoria gier, a zwłaszcza tzw. dylemat więźnia. Nie będę tutaj przytaczał jego definicji
– polecam angielską „Wikipedię”. Tymczasem opowiem, co z tego i jak stosuję w swoim życiu.

Zacznijmy od tego, że w praktyce mamy przeważnie do czynienia z tzw. iterowanym dylematem


więźnia, czyli rozgrywamy coś (robimy różne interesy) wielokrotnie z tym samym człowiekiem, za
każdym razem nie mając pewności, czy zachowa się on przyjaźnie, kooperacyjnie i fair. Zdajemy sobie
przy tym sprawę, że wynik poprzednich rund (a więc uprzednie postępowanie każdego z partnerów)
może mieć i zapewne będzie miało wpływ na ich zachowanie w rundzie obecnej. Taką sytuację
możemy znaleźć w szerokiej gamie kontaktów międzyludzkich – od wspólnego chodzenia na podryw
począwszy, poprzez współdziałanie z kolegą w pracy, na długoletnich relacjach pomiędzy sprzedawcą
firmy X a kupcem firmy Y skończywszy.

Jaką strategię przyjąć w takiej sytuacji?

W latach osiemdziesiątych ogłoszono światowy konkurs na najlepszą strategię w tego rodzaju


zagadnieniu i spośród wielu nadesłanych rozwiązań zdecydowanie wygrała strategia „tit-for-tat”
Anatola Rapoporta. Kiedy o niej przeczytałem, przeformułowałem ją i zaadoptowałem nieco do
normalnych warunków życiowych. Jej praktyczne zastosowanie, aczkolwiek nie gwarantowało mi w
każdym przypadku maksymalnego sukcesu, okazało się dla mnie niezwykle korzystne, zwłaszcza w
początkach mojej kariery, kiedy (podobnie jak Wy) musiałem mieć do czynienia z bardzo różnymi
ludźmi i nie mogłem wybierać tak jak teraz.

Oto ona, a dokładniej – moja jej interpretacja:

Bądź przyjazny – każdą relację z innym człowiekiem rozpoczynaj od bycia uczynnym i


kooperatywnym. Sygnalizuj też taką postawę od samego początku.

Broń się natychmiast – jeśli druga strona w dowolnym momencie zagra niekooperatywnie, to
natychmiast, nie zwlekając, również przełącz się na niekooperatywne zachowanie. To „natychmiast”
jest bardzo istotne, bo zarówno we wzmiankowanym konkursie, jak i w realnym życiu, strony tolerujące
dłużej niekooperatywne zachowania partnera przegrywały. Tak więc nie siedzimy spokojnie, dając
partnerowi drugą, trzecią lub n-tą szansę, lecz podejmujemy od razu zdecydowane i wyraźne
przeciwdziałania.

Bądź wielkoduszny – jeśli partner, który poprzednio grał niekooperatywnie, nagle zaczyna grać
kooperacyjnie, to natychmiast zaczynasz też grać kooperacyjnie. Chodzi o to, aby po pozytywnej
zmianie zachowania partnera nie mścić się na nim za poprzednie rundy, nie odgrywać się i nie dawać
nauczki. Taka pamiętliwość przyczyniała się do pogorszenia wyniku końcowego w konkursie, co
potwierdzam też moimi obserwacjami życiowymi. Niestety większość ludzi skupia się w takich
wypadkach na wymierzeniu sprawiedliwości, zamiast na własnych pożądanych wynikach. Widać to
zarówno w biznesie, polityce, jak i w związkach damsko-męskich.

Maksymalizuj wspólny rezultat – dąż do takich rozwiązań, w których wspólny rezultat obydwu
partnerów jest największy, a nie do takich, kiedy liczy się tylko Twój. W mojej osobistej praktyce
oznaczało i oznacza to konsekwentne stosowanie zasady „win-win or no deal”, czyli: albo możemy
znaleźć rozwiązanie korzystne dla obydwu stron, albo nie robimy interesu. Wyjątkiem może być
sytuacja typu „ja podrapię Ci plecy dziś, a Ty mi jutro”, co często zdarza się w długoterminowych
relacjach biznesowych.

Bądź przewidywalny – w tym konkretnym przypadku oznacza to, aby Twoi partnerzy nie mieli żadnych
wątpliwości, jak się zachowasz w następstwie ich działań. Muszą oni z jednej strony być pewni, że
dopóki zachowują się kooperatywnie, to Ty też tak będziesz się zachowywał, z drugiej zaś – zdawać
sobie sprawę z Twojego niezwłocznego kontrataku, jeśli zagrają niekooperatywnie. W mojej praktyce
oznacza to, że większość znających mnie ludzi doskonale wie, że – dopóki traktują mnie przyzwoicie –
to jestem uczynny jak anioł i łagodny jak baranek. W momencie, kiedy ktoś ze mną pogrywa,
błyskawicznie zmieniam się o 180 stopni i robi się bardzo nieprzyjemnie.

Te pięć prostych zasad bardzo pomogło mi pokonać drogę od klepiącego biedę nieudacznika, do
dzisiejszej, dość komfortowej sytuacji życiowej i jestem przekonany, że wielu z Was może skorzystać
na jej przemyśleniu i implementacji.

W opisie strategii pojawiła się kwestia maksymalizacji wspólnego rezultatu, więc porozmawiajmy
chwilę o tym.

Poprzez maksymalizację wspólnego rezultatu rozumiem takie działania, które prowadzą do tego, że
suma mojego wyniku i wyniku partnera jest największa z możliwych (a przynajmniej do tego zbliżona).

Przyjrzyjmy się teraz, z jakiego rodzaju transakcjami (grami) mamy do czynienia w życiu oraz jak ja
postępuję w każdym z tych przypadków:

Gra o sumie zerowej – mówimy o niej wtedy, kiedy każdy zysk jednej strony okupiony jest stratą u
drugiej. W prostym przykładzie z jabłkami, które jeden sprzedaje, a drugi kupuje, mamy właśnie taką
sytuację; jeśli podwyższę cenę, aby zarobić więcej – druga strona będzie musiała o tyle samo wydać
więcej. Tego typu gry często dotyczą różnych spraw życia codziennego i wielu ludzi próbuje, z
pożałowania godnym wynikiem, stosować je wszędzie, nie zdając sobie sprawy, że istnieją inne
możliwości. Zrozumiałe, że w wypadku gry o sumie zerowej trudno jest mówić o maksymalizacji
wspólnego rezultatu, bo ta suma jest z definicji niezmienna, czyli mój rezultat plus Twój rezultat równa
się zero.

Mając do czynienia z grą o sumie zerowej, staram się w miarę możliwości być po prostu fair wobec
partnera i – zwłaszcza przy transakcjach powtarzających się z tą samą osobą – płacić cenę przyzwoitą,
niekoniecznie najniższą z możliwych. Ten drugi też musi z czegoś żyć! Kiedyś na przykład ekipa z
Polski wzorowo przeprowadziła mnie w Berlinie z jednego mieszkania do drugiego. Następnie
odnowiła jedno z nich. Gdy podała mi cenę za tę usługę, to negocjowaliśmy tak długo, aż zgodzili się
przyjąć sumę dwukrotnie wyższą (!) od tej, którą początkowo chcieli. Innym przykładem są ciągłe
dyskusje z przesympatycznym taksówkarzem, który wozi mnie po Warszawie. Często zamawiam go na
jakąś godzinę, po czym okazuje się, że moje rozmowy się przeciągają, a on czeka nie włączając o
umówionej porze licznika. Takiego czegoś nie chcę akceptować – mamy zawsze dyskusje na ten temat.
Generalna moja zasada w takich przypadkach: „Pilnuj swojego interesu i jednocześnie bądź hojnym
człowiekiem”. Gra o sumie niezerowej – to sytuacja, kiedy dodatkowa korzyść jednego z partnerów nie
jest związana ze stratą u drugiego. Wbrew powszechnemu mniemaniu, jest to dość częsty przypadek
zarówno w życiu prywatnym, jak i w biznesie. Tutaj mamy bardzo szerokie pole do popisu, aby
kreatywnie zwiększać zarówno zysk własny, jak i tej drugiej osoby. Właśnie wtedy możemy stanąć
przed wyborem, czy będziemy maksymalizować tylko swoją korzyść, czy też sumę korzyści obydwu
stron. Odpowiedź nie jest trywialna, bo jeśli mogę powiększać moją korzyść nie robiąc tego na koszt
drugiej strony, to dlaczego mam w ogóle myśleć o korzyści partnera? No cóż, tutaj rozchodzą się drogi
prymitywnego egoizmu i – nazwijmy to – egoizmu oświeconego. Ten drugi rozpoznaje, że
długoterminowo jest nam najlepiej, jeśli i naszemu otoczeniu dobrze się powodzi. Stąd też stosowana
przeze mnie strategia prowadzi zazwyczaj do wyboru tej drugiej alternatywy, co długofalowo przynosi
mi bardzo dobre wyniki. Tak traktowany partner z jednej strony chętnie robi ze mną ponowny interes,
co z kolei oszczędza mi szeroko rozumianych kosztów akwizycji, a z drugiej – często zaraża się moją
postawą, co ponownie podnosi wspólny rezultat. Do tego tacy zadowoleni partnerzy chętnie polecają
Cię dalej. W ten sposób funkcjonuję już od 1992 roku w bardzo konkurencyjnej branży praktycznie nie
wydając pieniędzy na marketing, a używając ich do poprawy jakości mojego życia. Z mojego punktu
widzenia zdecydowanie warto. Dokładnie tak samo działa to w relacjach życia prywatnego.

Skoro już o tym mówimy, to zalecam Wam przyjrzenie się, jaki procent Waszych transakcji życiowych
to gry o sumie niezerowej i zastanowienie się nad tym, co możecie zrobić, aby było ich w Waszym
życiu jak najwięcej.

Gdy coś nam przeszkadza

Kiedy w relacji odkrywamy elementy nie całkiem nam pasujące, to tradycyjną wskazówką jest: „Love
it, change it or leave it”. Jest to na pewno bardziej praktyczna postawa od robienia awantur albo – co
gorsza – uznania, że taki jest los i „prowadzenia życia w cichej desperacji”. Proaktywna zmiana
istniejących okoliczności albo poprzez podejmowanie działania w celu zmiany niepożądanego
czynnika, albo po prostu porzucenia istniejącego stanu rzeczy i poszukania innej opcji są zdecydowanie
lepsze. To znacznie skuteczniejsze od wspomnianego zrezygnowanego poddawania się, niemniej i tu
jest możliwe pewne ulepszenie, które na przestrzeni lat ogromnie przyczyniło się do poprawy jakości
mojego życia w każdym jego aspekcie.

Moja wersja (i kolejność działań) w wypadku pojawienia się w relacji elementów, które nie wzbudzają
mojego zachwytu to:

zignoruj (!),
porzuć (moja ulubiona opcja, którą stosuję, gdy coś mi bardzo nie pasuje),

zmień.

Ten pierwszy punkt oszczędził mi w przeszłości mnóstwo energii, czasu i innych zasobów! Stosowanie
go w praktyce nie jest jednak sprawą całkiem trywialną, dlatego pozwólcie, że wyjaśnię to nieco
szerzej.

Prawdopodobnie każdy z nas też ma taki filtr, dzięki któremu, kiedy uznajemy sprawy nawet niezbyt
nam pasujące za niewarte naszego zachodu, a nawet uwagi – przestajemy się nimi przejmować.

Problem polega na tym, że u wielu ludzi ten filtr:

jest źle ustawiony – w rezultacie często przejmują się oni (i zajmują się) czymś wyłącznie dlatego, że
tak są przyzwyczajeni i/lub tak wytresowało ich społeczeństwo i różne jego instytucje,

jest anachroniczny – został ustawiony w czasach, kiedy były inne potrzeby, inny obraz świata, ludzie ci
żyli w innym środowisku i filtr ten pozostał w takim stanie do dziś.

W rezultacie powyższego, zamiast skoncentrować się na tym, co posuwa do przodu, dostarcza radości i
energii, wielu ludzi marnotrawi czas i środki na przejmowanie się i próby zmiany drobiazgów, które
właściwie można by zlekceważyć i pominąć, a zasoby wykorzystać gdzieś indziej i z lepszym efektem.
Przypadek pierwszy szczególnie dotyczy większości młodszych Czytelników, bo ta grupa wiekowa ma
najsilniejsze skłonności do nieuświadomionego poddawania się programom i oczekiwaniom otoczenia.

Oczywiście decyzja, które z niepasujących nam rzeczy możemy (a nawet powinniśmy) ignorować jest
trudna i każdy z Was musi podejmować ją osobiście samodzielnie – przecież chodzi o Wasze
indywidualne samopoczucie. Nie liczcie na to, że ktoś przyjdzie i powie Wam dokładnie, gdzie
postawić granice, a Wy będziecie w pełni zadowoleni z rezultatu.

Jedyne, co mogę zrobić w tej sprawie, to udzielić Wam kilku rad, jak sobie ten wspomniany wcześniej
filtr eksperymentalnie ustawiać tak, aby pasował do osób, którymi dziś jesteście.

Pierwszy krok polega na tym, aby w różnych sytuacjach życiowych próbować ignorować elementy,
które nam przeszkadzają (najlepiej jeden, choć czasem można to zrobić z kilkoma jednocześnie),
koncentrując się jednocześnie na pozytywnych aspektach tego, co aktualnie przeżywamy lub robimy.
Obserwujcie, jak się przy tym czujecie – może się okazać, że rezultat końcowy jest tylko minimalnie
gorszy od sytuacji idealnej. Zgodnie z zasadą Paracelsusa, która mówi: „Wszystko jest trucizną i nic nie
jest trucizną – to tylko kwestia dawki”, dobrze jest poeksperymentować też w Waszych próbach z
różnymi dawkami czynnika przeszkadzającego. W rezultacie można ustawić sobie filtr dokładnie tak,
aby kompletnie ignorować „dawki”, z którymi bezproblemowo możemy żyć. Jeśli rzeczywiście jakiś
czynnik bardzo nam przeszkadza, to trudno – teraz już wiemy to na pewno i czas na kolejną decyzję
(porzuć albo zmień).

Nie muszę chyba wyjaśniać, że już w pierwszej fazie ustawiania filtru zdecydowanie należy odrzucić
wszelkie elementy zagrażające naszemu życiu, zdrowiu, naruszające prawo czy też nasze podstawowe
wartości (przy tych ostatnich sprawdźcie jeszcze, czy te wartości są nadal aktualne).
Jeśli po zrobieniu powyższych eksperymentów pozostaną jakieś sprawy, których nie można ignorować
w danej relacji, to czas na decyzję, czy kończyć relację w formie takiej, jaka jest, czy też próbować coś
zmienić. Tutaj muszę przyznać, że przy poważniejszych czynnikach przeszkadzających (te błahe zostały
wcześniej zignorowane) mam w sferze prywatnej tendencję do rozstawania się z ludźmi, zdając sobie
sprawę, jak trudno jest zmienić dorosłego człowieka.

To, według niektórych teoretyków, jest nie do końca dojrzałe, ale dla mnie za to bardzo użyteczne.

Oczywiście praktycznie w każdej tętniącej życiem relacji międzyludzkiej prędzej czy później zdarzają
się sytuacje, kiedy przeszkadza nam coś, czego nie bardzo możemy po prostu zignorować.

Takie wymagające podjęcia działań zaradczych problemy z innymi ludźmi same w sobie nie muszą być
niczym złym, pod warunkiem, że nauczymy się radzić sobie z nimi w konstruktywny sposób.
Teoretycznie powinna to być powszechna umiejętność, ale niestety jest inaczej. Przyczyną może jest to,
że zbyt często mamy do czynienia ze słabymi wzorcami, na przykład wiele seriali telewizyjnych
obfituje wręcz w przykłady bardzo nieefektywnej komunikacji w tym względzie. Nic dziwnego zresztą
– gdyby była ona skuteczna, to nie byłoby w nich wielu dramatów, a kto chciałby oglądać serial, w
którym w większości odcinków bohaterowie byliby po prostu zadowoleni z życia? W przeciwieństwie
do telewizji, ja nie mam nic przeciwko takiemu względnie gładkiemu „serialowi” mojego życia, bo
wzbogacające je emocje dostarczam sobie w znacznie przyjemniejszy sposób niż za sprawą konfliktów
z bliskimi. To też zalecam i Wam. Na najbliższych stronach poruszymy kilka istotnych aspektów
związanych z w miarę gładkim radzeniem sobie z takimi wyzwaniami.

Komu sygnalizować problemy

Bardzo często obserwujemy ludzi, którzy w swojej komunikacji kierują się do niewłaściwego adresata.

Typowe przypadki to:

pracownik, który ma problemy z przełożonym, rozmawia na ten temat (narzekając) z kolegami i swoją
rodziną,

przełożony, który ma problemy z pracownikiem, rozmawia na ten temat (narzekając) z innymi


przełożonymi lub swoją rodziną,

kobieta mająca problem z partnerem dyskutuje na ten temat (narzekając) z przyjaciółkami,


psychoterapeutą lub kochankiem (ciężki błąd, nigdy nie obarczaj kochanka Twoimi problemami z
innymi facetami!),

mężczyzna mający problem z partnerką rozmawia na ten temat z kolegami przy piwie, psychoterapeutą
lub kochanką (ciężki błąd, nigdy nie obarczaj kochanki Twoimi problemami z innymi kobietami!).

Takie rzeczy widzimy wokół nas tak często, że prawie przestajemy je zauważać, o ile oczywiście nie
żyjemy w kieracie „praca – telewizor”. Z praktycznego punktu widzenia takie zachowania nie mają
sensu – poza chwilową ulgą psychiczną i ewentualnie teoretycznym zrozumieniem problemu – nie
posuwa nas to ani odrobinę dalej. W powyższych przypadkach znacznie lepsze byłyby następujące
rozwiązania:

W przypadku pierwszym – jako podwładny – porozmawiaj otwarcie z przełożonym. Jeśli to nie


przyniesie skutku, to zaproponuj wspólną rozmowę z przełożonym tego przełożonego. Jeśli i to nie
poskutkuje – zmień pracę (albo wewnątrz firmy, albo poza nią);

W przypadku drugim – jako przełożony – porozmawiaj otwarcie z podwładnym i postaraj się ubić z nim
jakiś obopólnie korzystny interes (nie używaj przy tym tzw. corporate bullshit). Jeśli to nie przyniesie
trwałego rezultatu, to pomyśl o rozstaniu się z tym podwładnym;

Będąc kobietą, która ma problem w relacji z partnerem – porozmawiaj otwarcie właśnie z partnerem.
Jeśli to nie da trwałego rezultatu, a sprawa jest poważna, to rozstań się z nim. Twoje ewentualne
cierpienie czy męczeństwo długofalowo nie przysłuży się ani Tobie, ani innym. Jak mówią Niemcy –
„Lepszy bolesny koniec niż ból bez końca”;

Będąc mężczyzną mającym problem w relacji z partnerką – porozmawiaj z nią otwarcie. Jeśli to nie
przyniesie trwałego pozytywnego efektu, a sprawa jest poważna – rozstań się z nią. Twoje ewentualne
cierpienie czy męczeństwo długofalowo nie przysłuży się ani Tobie, ani innym. Jak mówią Niemcy –
„Lepszy bolesny koniec niż ból bez końca”.

Gdyby większość ludzi przynajmniej rozważyła powyższe zalecenia, to zapewne mielibyśmy wokół nas
mniej nieszczęśliwych, sfrustrowanych bliźnich. Przeanalizujcie, jak to wygląda w Waszym przypadku i
w razie czego przemyślcie, co możecie zrobić. Oczywiście działacie na własną odpowiedzialność, więc
unikajcie zbyt pochopnych decyzji.

Innym wartym uwagi przypadkiem fałszywego adresata jest załatwianie spraw na nieodpowiednim
szczeblu. Mamy tutaj dwa przypadki:

próba załatwienia czegoś na szczeblu, który nie ma kompetencji do podjęcia korzystnej dla nas
decyzji,

próba załatwienia czegoś na szczeblu znacznie wyższym niż byłby konieczny.

Działanie w tym pierwszym przypadku jest bezsensowne i oznacza marnotrawstwo czasu naszego i tej
drugiej osoby. Działanie w przypadku drugim niekoniecznie doprowadzi nas do celu, a prawie na
pewno popsuje nam relacje z tymi, których pominęliśmy zwracając się wyżej.

Generalna zasada brzmi więc:

Załatwiajmy sprawy na tak niskim szczeblu, jak to jest tylko możliwe, ale nie niżej.

Niezależnie od przekonań religijnych, warto też zwrcić uwagę na przykazanie „Nie wzywaj Imienia
Bożego nadaremnie”. Czyż to nie jest rozsądny nakaz załatwiania większości spraw na niższych
szczeblach i instancjach?

Kiedy sygnalizować problemy


Sytuacje, w których nie chcemy ignorować problemu z bliźnim, a jednocześnie dużą przesadą byłoby
rozstanie z takiego powodu, zdarzają się bardzo często. Wtedy ważnym jest odpowiednie
uświadomienie drugiej stronie, że coś jest nie tak. Strategie, jakie w takich sytuacjach stosują różni
ludzie, możemy porównać do dwóch belek – jednej z żeliwa i drugiej drewnianej. Różnią się one w
sposób następujący:

Jeśli przyłożymy zwiększającą się siłę do belki żeliwnej, to nic widocznego nie będzie się działo do
momentu, kiedy siła ta przekroczy wytrzymałość elementu i ten nagle pęknie.

Jeśli przyłożymy taką samą siłę do belki drewnianej (na przykład z sosny albo świerku), to – w miarę
zwiększania obciążenia – ten element najpierw zacznie się uginać, potem wyraźnie i głośno trzeszczeć,
a dopiero na końcu się złamie. W technice mówi się, że drewno ma właściwości ostrzegawcze, to
znaczy, że element z niego wykonany sygnalizuje znaczne przeciążenie odpowiednio wcześnie przed
osiągnięciem naprężenia, które go zniszczy.

Niestety wielu ludzi wykazuje raczej właściwości żeliwa niż drewna. To pozbawia obie strony w danej
relacji szansy poradzenia sobie z problemem zanim będzie za późno. Pomińmy ekstremalne przypadki,
na przykład żony potulnie znoszącej wieloletnie znęcanie się nad nią przez męża, która to w pewnym
momencie niespodziewanie dźga go nożem kuchennym. Spójrzmy za to na częsty przypadek ludzi,
którzy bardzo długo tłumią w sobie frustracje związane z pracą, aby w którymś momencie
nieodwołalnie i ostatecznie „rzucić papierami”. Zamiast tłumienia frustracji często występuje też tzw.
terapeutyczne omawianie problemu z niewłaściwymi adresatami, o czym pisałem w poprzednim
rozdziale.

I w jednym, i w drugim wypadku osoby odpowiedzialne za powstające napięcie do końca nic o tym nie
wiedzą.

Takie zachowanie może być oznaką odczuwanej bezsilności, jest jednak bardzo nieproduktywne, bo
łatwo stawia nas w sytuacji, kiedy – poza szeroko rozumianym zerwaniem relacji – nie mamy już
innych opcji. Dawanie wcześniej wyraźnych sygnałów, że coś jest nie tak, pozwoliłoby może drugiej
stronie na podjęcie właściwych działań, a przynajmniej dialogu, który mógłby wyjaśnić sytuację.
Świadomie napisałem w poprzednim zdaniu „może”, bo oczywiście nie mamy żadnych gwarancji, że
wyłożenie problemu na stół doprowadziłoby do rozwiązania. Zbyt wielu ludzi wokół nas źle znosi
konfrontację z rzeczywistością, która nie odpowiada ich obrazowi samego siebie i ludzie ci mają z tym
spory problem. Niemniej, jeśli będziemy cierpieć w milczeniu aż do przekroczenia granicy
wytrzymałości, za którą są już tylko drastyczne działania z naszej strony, to pozbawimy się wszelkich
szans na rozwiązanie sprawy w istniejącym układzie osobowym. Następny niestety wcale nie będzie
wolny od podobnych wyzwań, więc lepiej nauczyć się rozwiązywać je od razu!

Jakie jest moje zalecenie dla Was?

Zamiast zaciskać zęby, znosząc i udając na zewnątrz, że wszystko jest w porządku, sygnalizujcie w
miarę wcześnie, że pewne rzeczy zdecydowanie Wam nie odpowiadają. Ważne jest, aby te sygnały
docierały do właściwych odbiorców! Może się oczywiście zdarzyć, że taka otwartość przyśpieszy
koniec, ale w ten sposób zachowacie więcej czasu i zasobów, aby zacząć coś nowego, co będzie Wam
bardziej odpowiadało. W wielu wypadkach jednak, jeśli będziecie mieli do czynienia z ludźmi na
poziomie, może się okazać, że kiedy dowiedzą się oni o problemie (nikt nie jest jasnowidzem), da się
wypracować z nimi jakieś dobre rozwiązanie bez niepotrzebnych cierpień i konieczności podejmowania
drastycznych decyzji. Gra jest warta świeczki!

Ważne jest, aby nie przesadzić i nie „trzeszczeć” już przy minimalnych obciążeniach, jakie ciągle
zdarzają się w życiu. W tym przypadku może do nas przylgnąć etykietka mimozy czy nadwrażliwca, a
to nie będzie korzystne.

Jak zwykle w życiu, tak i tutaj, cała sztuka polega na odpowiednim dobraniu proporcji, niemniej gorąco
zachęcam Was do przeanalizowania, czy przypadkiem w życiu zawodowym albo – co gorsza – w sferze
prywatnej nie funkcjonujecie jak ta nieszczęsna belka z żeliwa.

Szanuj prywatność innych

W dobie tabloidowych mediów, Facebooka i celebrytów znanych głównie z tego, że są znani, łatwo ulec
złudzeniu, iż prywatność innych ludzi praktycznie nie istnieje i dlatego nie ma znaczenia, co i komu o
nich opowiadamy. To jest bardzo poważny błąd, szczególnie w odniesieniu do wielu ciekawych ludzi, z
którymi bliższe relacje bardzo by nam się przydały.

W wielu kręgach obowiązuje mianowicie całkiem inna, niepisana zasada:

Dowiesz się wiele, pod warunkiem, że zachowasz to dla siebie i niczego nie przekażesz dalej bez mojej
wyraźnej zgody.

Świadomie mówię o niepisanej zasadzie, bo dla tych naprawdę ciekawych ludzi jest to tak oczywiste
jak to, że nie sika się sąsiadowi pod drzwi.

Ta zasada jest nieco podobna do być może znanej Wam z biznesu umowy NDA (Non Disclosure
Agreement), czyli – mówiąc po polsku – porozumienia dotrzymania poufności. Podpisanie takiego NDA
zobowiązuje nas (lub obie strony – w zależności od charakteru współpracy) do bezwarunkowego
zatrzymania dla siebie wszystkiego, czego dowiemy się o tajemnicach biznesowych partnera.
Dotrzymanie takiego zobowiązania jest sprawą absolutnie bezdyskusyjną.

Jeśli chcecie nawiązywać wartościowe znajomości z ludźmi, od których możecie zdobyć wiedzę, jaka
nie jest powszechnie dostępna lub w ogóle być przez nich uznanymi w różnych przedsięwzięciach za
partnerów (a nie element tzw. szarej masy), to koniecznym jest przejęcie takiego NDA jako
standardowego podejścia.

Oznacza to, że wszelką komunikację – wszystko jedno czy zawodową, czy prywatną, traktujecie z
założenia jako poufną – chyba że rozmówca zażyczy sobie inaczej lub otrzymacie od niego zgodę na
ściśle określone użycie uzyskanej wiedzy.

Ja pod tym względem zachowuję się wręcz paranoicznie, trzymając język za zębami nawet w
sytuacjach, kiedy wedle wszelkich znaków na niebie i na ziemi nie jest to konieczne. No ale cóż –
reputację mamy jedną, a ja pod tym względem wolę być postrzegany jako całkiem bezpieczny sejf, z
którego nic nie wycieknie. To na przestrzeni lat otworzyło mi naprawdę tyle możliwości i dostarczyło
tylu profitów, że nie wyobrażam sobie, abym miał działać inaczej.

Jak to wygląda w praktyce? Oto kilka przykładów:

w życiu prywatnym nie przekazuję żadnych informacji dalej bez jednoznacznej zgody jej nadawcy, a i
wtedy kieruję ją tylko do ściśle określonych osób i wyłącznie w zakresie, na który otrzymałem zgodę,

lubię fotografować – zawsze pytam osobę fotografowaną, do czego wolno mi wykorzystać zrobione
zdjęcia, lokując wszystkie na zaszyfrowanym dysku, a serie specjalne dodatkowo jeszcze w
zaszyfrowanym kontenerze,

zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym nigdy nie udostępniam żadnych numerów telefonów
czy adresów mailowych bez zgody ich właścicieli (!) i nawet w sytuacji, kiedy mogłaby to być dla nich
spora przysługa, to najpierw dzwonię i pytam o zgodę; tak postępuje też wielu znanych mi ludzi „z
górnej półki”,

znając różnych ludzi z tejże „górnej półki”, nie rzucam ich nazwiskami ani danymi, pozwalającymi ich
zidentyfikować, nie mówiąc już o chwaleniu się spotkaniami czy znajomością z konkretnym Iksińskim
(a byłoby czym); podobnie właściwie postępuję w stosunku do wszystkich ludzi – niezależnie od ich
statusu,

to, co dzieje się na prowadzonych przeze mnie warsztatach, jest sprawą moją i grupy – nawet jeżeli w
trakcie treningu wyniknie sprawa, w której mogę komuś pomóc w firmie (na przykład poprzez
rozmowę z top managerem), to najpierw muszę na to uzyskać zgodę zainteresowanych,

generalnie nie udzielam informacji o poszczególnych uczestnikach szkoleń, uprzedzając o tym


zleceniodawcę jeszcze przed podjęciem decyzji o ich przeprowadzeniu; jeżeli zleceniodawca nie
zaakceptowałby takiego warunku, to zrezygnowałbym z pracy z takim klientem – używam tutaj trybu
warunkowego, bo przy jasnej i konkretnej komunikacji jeszcze nigdy taki przypadek mi się nie zdarzył,

wszelkie informacje o tajemnicach klienta w jakiś cudowny sposób ulatniają mi się z głowy, gdy tylko
wychodzę od niego po wykonanym zleceniu i ten stan trwa we wszystkich sytuacjach, kiedy tylko nie
potrzebuję ich do pracy.

Takie proste i konsekwentnie stosowane podejście przynosiło mi i przynosi bardzo konkretne korzyści.
Przykładowo:

w życiu prywatnym wchodzę w bardzo wzbogacające mnie (duchowo i emocjonalnie) różnorodne


relacje, które w wielu wypadkach, bez pewności zachowania absolutnej dyskrecji z mojej strony, nigdy
nie miałyby miejsca,

w życiu zawodowym zazwyczaj dowiaduję się bardzo wiele o moich klientach, co w decydujący sposób
przyczynia się do skuteczności tego, co u nich robię; często bez tej wiedzy nie da się niczego
sensownego zrobić, o czym dość boleśnie przekonują się „nadęci eksperci” pojawiający się u klienta ze
stosem dyplomów i certyfikatów, lecz z brakiem zdolności do zbudowania takiego zaufania,

ze względu na tę część mojej reputacji dotyczącą poufności, otrzymuję też zlecenia w bardzo
delikatnych sprawach, w których – ze względu na istniejący poziom zaufania – często jestem jedyną
osobą braną pod uwagę.

To wszystko – jak łatwo możecie sobie wyobrazić – pomaga osiągnąć stan, kiedy nasze życie jest pełne
interesujących przeżyć oraz bardzo atrakcyjnych (intelektualnie i finansowo) sposobności biznesowych.
Wystarczy, aby Was zachęcić do przyjrzenia się własnemu podejściu i do ewentualnego podjęcia
działań naprawczych?

Zadzwoń, kiedy nic nie potrzebujesz

Na zakończenie tej części, abyśmy nie zajmowali się tylko problemami, mam jeszcze małą radę
dotyczącą relacji z osobami, z którymi nie jesteśmy w ciągłym bezpośrednim kontakcie. Niestety często
widzę, że ktoś w takiej sytuacji kompletnie znika z radaru drugiej strony, odzywając się tylko wtedy,
kiedy potrzebuje konkretnej przysługi. To nie robi dobrego wrażenia, nieprawdaż?

Łatwo w ten sposób być zakwalifikowanym do tej niesympatycznej kategorii ludzi, którzy pojawiają się
tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebują. Aby temu zapobiec, najpierw odpowiedzcie sobie na poniższe
pytania:

Do jak wielu ludzi dzwonisz bez konkretnej potrzeby – po prostu – aby ich usłyszeć i dowiedzieć się,
jak im się powodzi?

Jak często to robisz?

Do jakich ludzi nie dzwonisz bez konkretnej potrzeby, a którzy to ludzie być może ucieszyliby się z
krótkiej niezobowiązującej rozmowy?

Do jakich ludzi, których cenisz, krępujesz się zadzwonić bez konkretnej sprawy do załatwienia?

Dlaczego się krępujesz?

Którzy z nich mogliby się z takiego kontaktu telefonicznego ucieszyć?

Jeżeli druga strona jest naprawdę bardzo zajętą osobą lub przynajmniej ma takie okresy, to w wielu
przypadkach telefonowanie można od biedy zastąpić komunikatorem, mailem, wysłaniem smsa. Te
formy mają tę zaletę, że są bardzo nieinwazyjne. Z drugiej strony, nawet w epoce Facebooka & Co,
bezpośredni kontakt jest nie do przecenienia jeśli chodzi o osobistą relację.

Problem polega na tym, że bardzo wielu ludzi w ogóle się nie odzywa – wyjąwszy chyba tylko
najbliższą rodzinę i kilku przyjaciół. Ci ludzie dziwią się potem, że sami są rzadko odwiedzanymi
wyspami, a i różne okazje życiowe (nie tylko biznesowe!) płyną w innych kierunkach.

U siebie zauważyłem dwie rzeczy:

generalnie częściej ja bez powodu dzwonię do innych niż inni do mnie,


jeśli do kogoś dzwonię, to – niezależnie czy jest to ktoś o bardzo skromnych środkach, czy kilkaset razy
bogatszy ode mnie człowiek – krótka, niezobowiązująca rozmowa ze mną sprawia przyjemność
zarówno mnie, jak i tej drugiej stronie.

Może to w jakiś sposób ma wpływ na atrakcyjny styl życia, który od wielu lat prowadzę? Warto się nad
tym zastanowić. A jak to wygląda u Was?

Część VI.
GDY INNI PRÓBUJĄ INGEROWAĆ
W NASZE ŻYCIE

Obrona autonomii

W realnym świecie, w którym żyjemy, dość często zdarza się, że ktoś próbuje w różny sposób wywrzeć
na nas nacisk, który jest nam niewygodny. Po przeczytaniu części trzeciej tej książki wiadomo już, że w
wielu wypadkach należy takich ludzi po prostu wywalić z naszego życia, niemniej w wielu przypadkach
(na przykład kiedy chodzi o członka rodziny) może to być dość trudne do przeprowadzenia.

Sytuacje może dodatkowo utrudniać fakt, że spośród krajów, w których zdarzyło mi się mieszkać, to
szczególnie w Polsce widzę tendencję do zawłaszczania wolnej woli wielu ludzi poprzez autorytarne
podejście, traktowanie ich jak coś podrzędnego, mnóstwo arbitralnych zakazów i nakazów. Dla kogoś
mieszkającego tylko w naszym kraju w wielu wypadkach to zawłaszczanie stało się już tak naturalne,
że aby je zobaczyć, trzeba pomieszkać chwilę gdzieś indziej, najlepiej w kraju, którego lokalny język
znamy na tyle dobrze, aby brać udział w normalnym życiu społecznym. Wtedy mamy porównanie i
różnice widać jak na dłoni.

Na szczęście mamy do dyspozycji kilka bardzo prostych narzędzi, których umiejętne i konsekwentne
używanie powinno w większości wypadków z życia prywatnego rozwiązać problem nadmiernej
inwazyjności. W życiu zawodowym, na przykład w negocjacjach, mogą być potrzebne bardziej
zaawansowane sposoby, ale omawianie ich tutaj wykroczyłoby znacznie poza zakres naszej książki.
Wracając do pytania postawionego w tytule rozdziału, to odpowiedzi jest kilka:

Jeżeli nie pozwalamy nikomu na wtrącanie się w nasze życie, to bardzo dobrze wpływa to na nasze
poczucie własnej wartości, z czym bardzo wiele osób ma problem. Oczywiście nie należy tego mylić z
pożądanym korzystaniem z czyichś rad i doświadczeń, bo rezygnacja z tego byłaby głupotą;

Taka postawa uczy nas odpowiedzialności za własne życie, pozbawiając wygodnych wymówek, że ktoś
nam źle doradził;

Taka postawa uczy nasze otoczenie, że należy traktować nas z szacunkiem i nie wtrącać się bez
zaproszenia w nasze sprawy;

Jeśli ktoś, w rezultacie naszego podejścia broniącego autonomii zdecyduje zerwać z nami relację, to
robi tym samym miejsce w naszym życiu dla kogoś innego, kto pozwoli nam żyć według naszych
wyobrażeń.

Jak widać, korzyści z takiego ustalania wyraźnych granic są wielorakie i jeżeli potrafimy przejść do
porządku dziennego nad faktem, że ktoś się obraził, bo nie pozwoliliśmy mu na manipulowanie nami,
to koszty są do zaakceptowania.

Jakie masz prawo tego ode mnie wymagać

Pytanie zawarte w tytule tego rozdziału jest częścią standardowej reakcji, jaka przebiega w moim
umyśle, kiedy ktoś czegoś się ode mnie domaga lub dopomina. Podkreślam jeszcze raz, że przebiega
ona w moim umyśle. Czy wypowiadam je na głos czy też nie – zależy od osoby i konkretnych
okoliczności.

Mam wrażenie, że wobec wspomnianego wcześniej mentalnego zniewolenia sporej części


społeczeństwa, jest to dość rzadka pierwsza reakcja. Ja sam nauczyłem się jej mieszkając poza Polską, a
potem udoskonaliłem się w tym obserwując ludzi w naszym kraju, którzy według moich kryteriów
daleko zaszli w życiu. W rezultacie wielu prób i błędów doszedłem do podejścia, które opiszę poniżej.

Jako człowiek miłujący wolność, staram się między innymi dbać o niezawężanie jej, nie pozwalając
innym na skuteczne domaganie się ode mnie różnych rzeczy i zachowań, za wyjątkiem tych, które:

wynikają z moich jednoznacznych zobowiązań wobec danej osoby lub osób,

wynikają z prawa obowiązującego w miejscu, gdzie zdecydowałem się żyć lub aktualnie przebywam,

odpowiednio zastosowane mogłyby bezpośrednio uchronić kogoś przed utratą życia lub poważnym
uszczerbkiem na zdrowiu,

zignorowane mogłyby skutkować zagrożeniem dla życia mojego lub innych ludzi lub poważnym
uszczerbkiem na zdrowiu,

zaniechane doprowadziłoby do poważniejszych skutków naruszających zasadę „Nie rób drugiemu, co


Tobie niemiłe”,
mają miejsce, gdy jestem dobrowolnym członkiem załogi jakiegoś pojazdu lądowego, wodnego lub
powietrznego.

W każdym innym przypadku, jeżeli ktoś domaga się czegoś ode mnie, a zrobienie tego niezbyt mi
pasuje, to mniej albo bardziej dyskretnie odsuwam taką osobę na boczny tor i pozostaje ona tam do
czasu, aż zrezygnuje z żądań lub zmieni styl komunikacji ze mną.

Należy przy tym podkreślić, że jestem przyjaźnie nastawionym do świata i w szerokim tego słowa
znaczeniu szczodrym człowiekiem, więc po dobroci prawie wszystko można ze mną załatwić.

Jako wskazówkę dopowiem też, że generalnie unikam podejmowania jakichkolwiek zobowiązań,


których nie uważam za konieczne. Nie oznacza to niepodejmowania zobowiązań w ogóle, lecz ich
bardzo staranną analizę zanim powiem „tak”. Dla zasady staram się minimalizować zarówno ich liczbę,
jak i zakres, przy tym – w miarę możliwości – dbam jednocześnie o powstanie sytuacji „win-win”.
Zdarzało mi się nieraz negocjować zobowiązania tak, aby było lepiej dla drugiej strony. Decyzje takie
bazują jednak na mojej wolnej woli i w ten sposób łatwiej jest mi je potem respektować bez
jakiegokolwiek żalu czy pretensji. „Pacta sunt servanda” – umów należy dotrzymywać.

Możecie się zastanawiać, dlaczego w książce o budowaniu relacji piszę tak wiele o wolności i
niezależności. Rzecz w tym, że jako samostanowiące o sobie, niezależne jednostki, które nie poddają
się presji innych:

mamy głębokie poczucie własnej wartości i nie musimy go potwierdzać kosztem innych,

idziemy przez życie pełni energii i pozytywnego nastawienia do świata,

oszczędzamy mnóstwo czasu, pieniędzy i innych zasobów, które możemy przeznaczyć na rozwój,
delektowanie się życiem i czynienie czegoś dobrego dla innych,

powyższymi atutami przyciągamy do siebie ludzi, którzy nam pasują,

ludzie niepasujący do nas sami trzymają się od nas na dystans.

To są z mojego punktu widzenia bardzo istotne korzyści. Naturalnie każdy powinien sam zdecydować,
czy tak chce. Spróbować warto!

Jeśli teraz część z Was pomyśli, że takiemu Alexowi łatwo tak postępować, bo może sobie na to
pozwolić, to śpieszę z informacją, iż związek przyczynowo-skutkowy jest dokładnie odwrotny. Dziś
mogę sobie na wiele pozwolić, bo kiedyś podjąłem decyzję o przyjęciu postawy, którą powyżej
opisałem, ponosząc wszelkie tego konsekwencje. Tak to już jednak jest w życiu, że nie ma niczego za
darmo. Gdyby per saldo rezultat nie był tak dobry, to nie pisałbym o tym całego rozdziału.

Precz z dyktaturą „pociotków” i znajomych

Częsty problem, z którym mierzą się szczególnie młodsi ludzie, to stosowanie przez osoby z
bezpośredniego otoczenia prób wywierania na nich wpływu (często niestety zakończone
powodzeniem). Ten wpływ działa szczególnie silnie w kierunku wpychania ich w taki styl życia, który
uważany jest przez osoby naciskające za odpowiedni. Ponieważ często są to osoby spokrewnione, to nie
zawsze (oczywista w takich wypadkach) metoda usunięcia ich z życia będzie możliwa do zastosowania.
Dlatego przyjrzyjmy się, co można zrobić innymi środkami.

Zwróćmy na początek uwagę, że takie działania innych wobec nas często podyktowane są
następującymi intencjami:

autentyczną troską (na przykład rodziców), aby po-wodziło nam się dobrze, a przynajmniej, aby
uchronić nas od poważniejszych zagrożeń,

próbą dowartościowania się osoby radzącej nam; to jest bardzo częsty, nieuświadomiony motyw – z
poczuciem własnej wartości u nas w narodzie jest niestety kiepsko,

w wypadku rodziców może to być próba realizowania poprzez dzieci własnych niespełnionych ambicji,

stosunkowo rzadko, przynajmniej w sposób świadomy, chodzi o to, abyśmy za bardzo nie poszli do
przodu, bo wtedy stalibyśmy się wyrzutem sumienia dla tych, którzy od lat tkwią w miejscu.

Niezależnie od tego, z którym z powyższych motywów mamy do czynienia, problemem podstawowym


jest daleko idąca niekompetencja doradców w zakresie realiów i (przede wszystkim) możliwości
dzisiejszego świata. Większość tych ludzi ma bardzo przestarzałą mapę rzeczywistości i w oparciu o tę
mapę próbuje dawać nam wskazówki, co i jak mamy robić – i to w sytuacji, kiedy tenże świat zmienia
się tak szybko, że nawet ja, zajmując się tym tak intensywnie, nie za wszystkimi zmianami mogę
nadążyć. Może też tak być, że osoby te mają całkiem inny system wartości niż my, a to powoduje
dodatkowe komplikacje. Wobec powyższego, dość oczywistym jest bardzo sceptyczne podchodzenie do
jakichkolwiek rad przekazywanych Wam przez inne osoby, co naturalnie dotyczy też tego, o czym
czytacie tutaj. I nie jest to żadna kokieteria, a poważne zalecenie. Istotną sprawą jest też nasz sposób
reagowania w sytuacjach, kiedy inni – poprzez uwagi, pytania lub niezamówione rady – starają się
wywrzeć wpływ na nasze życie.

Zanim przystąpię do omawiania metod praktycznego radzenia sobie z tym, sparafrazuję mojego
ulubionego naukowca, wybitnego fizyka, laureata nagrody Nobla, a jednocześnie wielkiego luzaka i
człowieka, który delektował się życiem, Richarda Feynmana:

„Nie jest Twoją powinnością, aby osiągnąć w życiu to, co inni ludzie uważają, że powinieneś osiągnąć.”

„Nie jest Twoją powinnością, aby stać się takim człowiekiem, jakim inni oczekują, że będziesz; jeśli
stanie się inaczej, to jest to ich pomyłka, a nie Twoje niepowodzenie.”

Te dwa zdania warto powiesić sobie nad łóżkiem! Ja podpisuję się pod nimi w stu procentach.

Teraz wróćmy do wspomnianych sytuacji. Najpierw podzielmy „doradców” na dwie oddzielne grupy:

rodzice lub osoby, które nam tych rodziców zastąpiły, inni ludzie z różnych powodów dla nas ważni,

tzw. reszta świata.

W tym prostszym przypadku, gdy doradcą jest tzw. reszta świata, powinniśmy sobie na początku
uświadomić, że (o ile nie jesteśmy jakimś naprawdę patologicznym przypadkiem) niewielki jest sens
długoterminowego zadawania się z ludźmi, którzy nie akceptują nas i naszych wyborów życiowych. Jak
już wspominałem, na tym świecie żyje grubo ponad sześć miliardów ludzi i jak dobrze poszukamy, to
znajdziemy dość takich, którym będzie z nami dobrze bez konieczności poważniejszej przebudowy
naszej osoby. Ja tak postępuję od wielu lat i dzięki temu mam wokół siebie znajomych i przyjaciół,
którzy generalnie są dla mnie wsparciem, a nie hamulcem czy źródłem złych wibracji.

Zwracam na to uwagę, bo nawet jeśli sami nie wywalimy tych samozwańczych doradców z naszego
życia, to zastosowanie poniższych metod może nam dość skutecznie przerzedzić ich szeregi. Tego nie
należy się obawiać – to zdrowa selekcja.

W wypadku członków tej pierwszej, ważnej dla nas grupy, opcja selekcji nie jest zazwyczaj
akceptowalna, a aplikując im metody, o których zaraz sobie powiemy, bądźmy szczególnie delikatni i
nie eskalujmy ich ponad to, co konieczne.

Przypadek pierwszy

Bardzo często wtrącanie się do naszego życia zaczyna się od pytań typu:

– Kiedy skończysz studia?


– Kiedy się ustatkujesz?
– Kiedy ślub?
– Kiedy dacie nam wnuka?
– Kiedy założysz rodzinę?
– Kiedy zalegalizujecie Wasz związek? (jakby było coś nielegalnego we wspólnym życiu we
dwoje);
– Kiedy wreszcie dojrzejesz/wydoroślejesz?
– Kiedy wreszcie będziemy mogli przestać się o Ciebie martwić?
– Dlaczego nie masz męża/żony?
– Dlaczego nie masz dzieci?
– I tak całe życie chcesz na wynajmowanym? (chodzi oczywiście o wynajmowanie mieszkania).

Po zadaniu tego typu pytań często następuje jeszcze podanie nam przykładu kogoś, kto żyje czy działa
lepiej od nas. Brzmi znajomo? Takie pozornie niewinne pytania psychologicznie stawiają Was, drodzy
Czytelnicy, w pozycji kogoś, kto musi tłumaczyć się ze swoich wyborów życiowych – jako strona
podporządkowana – i potem powinien pokornie wysłuchać rad strony nadrzędnej, a następnie do tych
rad się bezwzględnie zastosować.

Poważnym błędem w takiej sytuacji jest włączenie się do tej niezdrowej gry i odpowiadanie lub wręcz
tłumaczenie się rozmówcy. Zamiast tego przejmijcie przywództwo – najlepiej zadając otwarte pytanie.
Pamiętajcie, aby przy tym być miłym i mieć życzliwy uśmiech na twarzy.

Spróbujcie w ten sposób:

– Do czego potrzebujesz takiej informacji? – zaskoczenie drugiej strony gwarantowane i w wielu


wypadkach to ona zacznie się tłumaczyć. Punkt dla Was! Nawiasem mówiąc, to jest bardzo uniwersalna
reakcja we wszelkich sytuacjach (także negocjacyjnych), kiedy ktoś zadaje Wam niewygodne dla Was
pytanie.
– Dlaczego o to pytasz?
– Do czego zmierzasz?
– Jakie ma to znaczenie dla Ciebie?

Większość rozmówców reaguje na takie pytania w jeden z poniższych sposobów:

Wspomniane wyżej tłumaczenie się rozmówcy – wówczas wiercicie go dalszymi pytaniami o


szczegóły, aż na przyszłość przejdzie mu ochota wtrącania się w Wasze sprawy osobiste;

Bezpośrednia krytyka z jego strony poprzez uwagi typu: ”Jesteś nieuprzejmy/źle


wychowany/niekulturalny”. Na to odpowiadacie, że nieuprzejmym byłoby zadanie pytania „Co Cię to
obchodzi?”. Po takiej kwestii zaraz dokładacie pytanie: „A jak oceniasz swoje wychowanie, jeśli
wypytujesz o moje tak bardzo osobiste sprawy?”. Zwróćcie uwagę, że znowu kończymy pytaniem – to
jest ważne;

Pośrednia krytyka pytaniem, na przykład: „Dlaczego jesteś taki nieuprzejmy/sztywny/wyniosły?” (itp.)


– na to uśmiechacie się i odpowiadacie… pytaniem: ”Co nazywasz
nieuprzejmością/sztywnością/wyniosłością?” Efekt? Przeważnie „trafiony – zatopiony”;

Naburmuszanie się typu: „Nie chcesz rozmawiać to nie” lub „Z Tobą nie warto rozmawiać” – macie
sprawę z głowy, a na przyszłość rozważcie, czy jest jakiś sposób na zminimalizowanie kontaktów z tym
człowiekiem.

Tyle prostych, a skutecznych reakcji na tego rodzaju pytania. W ich zastosowaniu bądźcie zawsze mili,
uśmiechnięci bardzo konsekwentni!

Przypadek drugi

Czasem, zamiast zadawać pytania, nasi znajomi i krewni, nieproszeni o radę, próbują wywrzeć na nas
delikatną presję, używając zdań twierdzących, na przykład:

– Iksiński już zrobił…


– Iksiński już ma…
– Każdy mężczyzna powinien…
– Każda kobieta…
– W życiu trzeba…

Generalna metoda postępowania w takich przypadkach jest następująca:

Uśmiechamy się (zawsze jesteśmy przyjaźni),

Uśmiechając się pytamy: ”Co chcesz przez to powiedzieć?”. Zadajemy dokładnie to pytanie!

Pamiętajcie, aby nie tłumaczyć się, nie być agresywnym. Po prostu zadajcie to pytanie patrząc w oczy
rozmówcy i w milczeniu czekajcie na jego reakcję.

A możliwych reakcji drugiej strony jest kilka. Typowe to:

Unik:
„Tak tylko sobie powiedziałem”.

Nasza reakcja: „Acha” plus uśmiech. Mamy sprawę prawdopodobnie „z głowy”.

Bardziej bezpośredni atak na nas w postaci stwierdzenia zaczynającego się na przykład od: „Bo
uważam, że i Ty…”.

Teraz mamy kilka możliwości reakcji: Uprzejma – mówimy tylko „Masz prawo tak uważać” i nic
więcej. Gdyby druga strona kontynuowała pytaniem – postępujemy zgodnie z zaleceniami z
poprzedniego rozdziału.

Uprzejma – „Rozumiem, że tak możesz myśleć i chcesz dla mnie dobrze. Jakie inne opcje/możliwości
rozważyłeś?”. Zazwyczaj „trafiony – zatopiony”, bo znakomita większość „doradców” nie robi takiej
analizy. Jeżeli wyjdą jakieś opcje, to uprzejmie dopytujemy o wszelkie za i przeciw, jakie „doradca”
wziął pod uwagę.

Uprzejma – „Zdajesz sobie sprawę, że są też inne, dobre podejścia do tej sprawy?”. Jeśli odpowiedź
brzmi „tak”, to mówimy „super” i dalej postępujemy tak, jak w podpunkcie wyżej. Jeśli odpowiedź
brzmi „nie” albo jest wymijająca, to zaostrzamy nasze podejście, pytając: ”Jak w takim razie chcesz mi
udzielać rad?”.

Mniej uprzejmie – „Wielu ludzi Twojego pokroju tak uważa. Wiesz, że są osoby o innym podejściu,
które odnoszą sukcesy w życiu?”. Następnie działamy zgodnie z dwoma punktami powyżej.

Nieuprzejmie – „Kto prosił Cię o radę?” – niech się druga strona tłumaczy. Ten wariant stosujemy w
ostateczności, zazwyczaj można sprawę załatwić łagodniej.

Bezpośredni atak zaczynający się od: „Nie wstydzisz się, że Ty nie…?”. Po takiej wypowiedzi
generalnie należałoby odpowiedzieć ostro. Kilka łagodniejszych wersji to:

Łagodniej – „Dlaczego miałbym się wstydzić?”, a potem, w zależności od odpowiedzi, dalej


zmiękczamy rozmówcę pytaniami.

Ostrzej – „A jak myślisz, czego Ty powinieneś się wstydzić?” albo „Jakie Twoje osiągnięcia życiowe
dają Ci prawo, aby tak mówić?”. Zwróćcie uwagę, że robimy to w formie pytań. To utrudni rozmówcy
ewentualny kontratak.

Istnieje jeszcze kilka bardziej jadowitych możliwości naszej odpowiedzi, ale pozwolę sobie je tutaj
pominąć. Nie chcę publikować instrukcji, jak powodować, żeby rozmówca musiał skorzystać z pomocy
psychologa – nie o to chodzi.

Oczywiście możliwości w rozmowie jest mnóstwo i trudno w krótkim rozdziale omówić je wszystkie.
Jeżeli jednak przemyślicie to, co napisałem powyżej, to łatwo Wam będzie znaleźć odpowiednią taktykę
do prawie każdej sytuacji.

Ważnym jest, abyście nie ograniczyli się do przeczytania tych zaleceń, lecz solidnie je przećwiczyli –
najlepiej z kimś zaufanym. W rzeczywistej sytuacji dojdą emocje i nie będzie czasu na rozmyślanie –
wtedy trzeba umieć zastosować te metody „z marszu”.
Warto jeszcze zwrócić uwagę, że pytanie „Co chcesz przez to powiedzieć?” jest bardzo dobrą pierwszą
reakcją na wiele innych zarzutów czy ataków drugiej strony, jak na przykład:

– Jesteś złym ojcem/kochankiem/synem (itp.);


– Nie mogę dać Ci podwyżki;
– Twój produkt jest drogi;
– Jak mogłaś tak się ubrać?

Przyda się to pamiętać.

ZAKOŃCZENIE

Obiecałem Wam na początku, że skoncentruję się w tej książce na kluczowych, często zaniedbanych, a
jednocześnie stosunkowo łatwych do nauczenia się aspektach relacji międzyludzkich. Tymi też
zajmowaliśmy się na poprzednich stronach i mam nadzieję, że – w Waszym dobrze pojętym interesie –
zaznajomiliście się z nimi i opanowaliście potrzebne umiejętności.

Oczywiście opisane zagadnienia w żadnym przypadku nie wyczerpują tematu, w którym występuje tyle
różnych możliwości i wariantów, ilu ludzi, z którymi mamy do czynienia. Mimo to, jeśli nie
ograniczyliście się tylko do przeczytania tej książki, lecz intensywnie ćwiczyliście rzeczy, które
zalecałem, to jestem przekonany, że macie w ręku dobre i skuteczne narzędzia. Dzięki nim będziecie
mogli nawiązywać i rozwijać takie relacje, które wzbogacą Wasze życie i stworzą Wam nowe
możliwości.

Uczciwie należy powiedzieć, że są też inne metody osiągania wielu rzeczy w życiu od tej – bazującej na
bardzo dobrych relacjach z różnymi ludźmi. Dla mnie – człowieka ceniącego w życiu wolność i
urozmaicenie w połączeniu z etycznym postępowaniem – są one jednak znacznie mniej atrakcyjne i
zapewne podobnie jest w przypadku wielu z Was.

Trzeba też wyraźnie podkreślić, że same dobre relacje Wam nie wystarczą do osiągnięcia sukcesu.
Musimy jeszcze umieć wnosić pozytywny wkład w rzeczywistość innych osób, organizacji lub całych
społeczności, a potem ten wkład odpowiednio sprzedać. To wymaga dodatkowych umiejętności
fachowych i sprzedażowych wychodzących poza ramy tej książki. To, czego nauczyliście się tutaj
bardzo Wam jednak pomoże w ich nabywaniu, bo często będziecie mogli korzystać ze źródeł i
możliwości niedostępnych dla innych, a potem znacznie lepiej wykorzystywać szanse, które następnie
się pojawią.

Jeśli ktoś z Was ciągle jeszcze ma wątpliwości, czy to jest osiągalne dla osób, które niekoniecznie miały
szczęście urodzić się w bogatych, posiadających duże wpływy rodzinach, skończyć prestiżowe uczelnie
itp., to zapewniam, że tak. Gdybym nie był tego pewien na podstawie zarówno własnych doświadczeń,
jak i wieloletniej obserwacji, to nie wspominałbym tutaj o tym, ba – w ogóle nie napisałbym tej książki.
To, o czym mówimy, to są bardzo realne możliwości, które możecie wykorzystać i – jak wspomniałem
na początku – osobiście nie zamieniłbym takiego życia na mnóstwo rzeczy materialnych, poklask
tłumów i tym podobne.

Jeżeli ta wizja przemawia i do Was, to zabierajcie się jak najszybciej za jej urzeczywistnianie. Jeżeli
będę mógł być w czymkolwiek pomocny, to skontaktujcie się ze mną poprzez fanpage tej książki na
Facebooku, na moim blogu alexba.eu lub wyślijcie do mnie mail na: ksiazka@alexba.eu.

Pamiętajcie: dopóki działacie w sposób etyczny, to jestem po Waszej stronie i będę Was wspierał. O
tym, że nie rzucam takich obietnic na wiatr możecie przekonać się choćby czytając mój blog, który
prowadzę już od 2006 roku.

Życzę Wam powodzenia i wszystkiego najlepszego.

Alex

Autor „Sukcesu w relacjach”


o swoim profilu zawodowym

Wielu z Was może zapytać, czym właściwie zajmuję się zawodowo. Ze względu na wymogi poufności,
nie mogę pisać o szczegółach, choć byłaby to pewnie fascynująca książka akcji.

W dużym skrócie zatem – oprócz bycia tzw. troubleshooter dla niektórych klientów (jak Mr. Wolf w
„Pulp Fiction”: „I solve problems”), zajmuję się na przykład takimi rzeczami, jak:

Indywidualny coaching i doradztwo dla managerów tzw. poziomu C (CEO, CFO, COO, CTO),
głównie firm-córek międzynarodowych koncernów.

Coaching grupowy i doradztwo dla zarządów oraz top managementu szerokiego zakresu firm,
począwszy od wspomnianych powyżej, a skończywszy na mniejszych, zwinnych organizacjach,
głównie z sektora High-Tech.

Działania interwencyjne w zespołach jak powyżej, jeśli występują w nich poważniejsze tarcia lub
problemy we współpracy.

Praktyczne przygotowywanie zespołów sprzedażowych do walki o ważne kontrakty lub o


wprowadzanie nowych produktów i usług na rynek (głównie B2B).
Przygotowanie zespołów managerskich i indywidualnych managerów do negocjacji dotyczących
krytycznych decyzji i dostępu do zasobów wewnątrz swojego koncernu.

Wypracowanie i implementacja właściwej komunikacji w przypadku poważnych zmian


dotyczących całej organizacji lub jej dużych części, na przykład: restrukturyzacja, downsizing, przejęcie
itp.

Warsztaty grupowe dla tzw. high potentials w organizacji, obejmujące wszelkie zakresy
komunikacji i postaw konieczne do osiągnięcia sukcesu w nowoczesnej organizacji.

Mam szczególnie duże doświadczenie w pracy dla klientów z branży High-Tech, FMCG, Media i
Automotive – miałem przyjemność współpracować z najważniejszymi graczami w każdej z nich.

Pracuję komunikując się w języku polskim, angielskim lub niemieckim, a niekiedy we wszystkich
trzech w ramach jednego zlecenia.

Więcej informacji:
www.linkedin.com/in/alexbarszczewski

Table of Contents

Prolog

Część I. Po co to wszystko

Wstęp

Zalety wielu relacji w życiu prywatnym

Relacje a zdolność zarabiania pieniędzy

Część II. Podstawowe narzędzia

Przemyślenia nie tylko etyczne

Szkodliwe niedziękowanie

Nie jesteś sam na świecie

Widzę Cię

Bądź bezpodstawnie życzliwy

Słuchaj, co mówią inni


Nie zgaduj – pytaj i rób to dobrze

Nie przerywaj

Słuchaj aktywnie

Bądź odrobinę zuchwały

Część III. Dobieraj sobie ludzi

Uważaj, z kim się zadajesz

Odsiewaj na początku

Twoje kryteria

Niestabilność emocjonalna

„No hassle in my castle”

Jaką energię dostajesz od partnera

Przestań wiosłować

Gdy partner „wisi” na Tobie

Dbaj o różnorodność znajomych

Część IV. Nie ograniczaj innych – wzbogacaj ich

Jak być mile widzianym partnerem

Ktoś pomaga, a my robimy z tego jego obowiązek

Nie masz prawa obarczać innych problemami

Nie masz prawa wymagać poświęceń

Nie masz prawa wypytywać

Im bliżej, tym większe roszczenia

Nie masz prawa ograniczać nikogo w byciu przyjaznym

Część V.Różne rzeczy przydatne w relacjach

Współpracować czy walczyć

Gdy coś nam przeszkadza


Komu sygnalizować problemy

Kiedy sygnalizować problemy

Szanuj prywatność innych

Zadzwoń, kiedy nic nie potrzebujesz

Część VI.Gdy inni próbują ingerować w nasze życie

Obrona autonomii

Jakie masz prawo tego ode mnie wymagać

Precz z dyktaturą „pociotków” i znajomych

Zakończenie

You might also like