Professional Documents
Culture Documents
2007
2
Uwertura
Temat z wariacjami
Rapsodia
Finał
3
Spis treści:
Strona:
Uwertura 8
Refleksja początkowa – granie solowe, granie zespołowe 9
Nie uczę jak należy grać; ostrzegam, jak grać nie należy 9
Anegdota o interpretacji 10
Ocena urody wykonania 10
Uczenie interpretacji 10
Granie jedną ręką 11
Relacja pomiędzy elementem wiodącym i wtórującym 11
Śpiewanie melodii 11
Refleksje i sugestie 12
Cały zespól gra jeden utwór 12
Dwie i więcej pięciolinii 13
Szkoła i akademia 13
Temat z wariacjami 14
Idea partnerstwa jako temat wariacji 14
PREAMBUŁA. Motywy podjęcia tematu 15
Partnerstwo. Wyjaśnienie pojęcia 16
MOZAIKA. Wolność podstawą sukcesu partnerstwa 16
Kwestia wiodąca i kwestia wtórująca 16
Rola wiodąca, rola wtórująca 17
Wykonawstwo indywidualne i wykonawstwo zespołowe 17
Relacje pomiędzy partnerami 18
Zaufanie i tolerancja w partnerstwie 20
Totalitaryzm, dyktatura, demokracja w partnerstwie 20
Wszyscy partnerzy są wykonawcami całego utworu 20
„Rytmiści i melodyści” 21
Partnerstwo ze śpiewakiem 22
Partnerstwo z instrumentalistą 23
Partnerstwo z dyrygentem 24
Partnerstwo z debiutantem 25
Partnerstwo z gwiazdą 25
Partnerstwo z partnerem życiowym (małżeństwo) 26
Partnerstwo wyłączne i „wszyscy z wszystkimi” 26
Ideał i rzeczywistość 27
4
Odpowiedzialność w partnerstwie 27
Kultura w partnerstwie 28
Partnerstwo twórca-wykonawca-odbiorca 28
Partnerstwo z managerem 29
Walka, polaryzacja w partnerstwie 29
Egoizm i nadopiekuńczość w partnerstwie 30
Dominacja i uległość w partnerstwie 30
Dobro-Prawda-Piękno w partnerstwie 31
Sojusz-antagonizm-rozstanie 31
Intymność partnerstwa 31
Partner pierwszym słuchaczem 32
Przyzwyczajenie-zużycie-rutyna 32
Czas i dyscyplina w partnerstwie 33
Nauka partnerstwa 34
Partnerstwo mistrz-uczeń 38
CODA 38
Rapsodia 39
Pianista – śpiewak 48
Sokrates: Muzyk jest tłumaczem myśli poety. 48
5
Pianista – instrumentalista 55
Beethoven: Sonata c-moll Op.30 Nr.2 (str.92) 56
Interpunkcja początku Sonaty 56
Autorytatywne zagranie początku Sonaty 56
Ocena wykonania 56
Beethoven Sonata: „Wiosenna” (str.93) 57
Demonstracja relacji partnerskich 57
Lewa ręka pianisty grającego w układach partnerskich 57
Brahms: Sonata d-moll na skrzypce i fortepian (str.94) 57
Kolejna ilustracja ważności lewej ręki pianisty 57
Brahms: Sonata e-moll na wiolonczelę i fortepian (str.95) 58
Realizacja wtóru 58
Określenia „ciszej – głośniej” 58
Pouczanie 58
Pianista – zespół 59
Identyczne oczekiwania 59
Granie powściągliwe, nieśmiałe 59
Zwracanie uwagi na partnerów przez aktualnego leadera 59
6
Finał 75
Samotność solisty 79
„Granie intencjonalne” 79
Partner pierwszym słuchaczem 79
Język włoski 79
Próby akustyczne przed występem 80
Dobór przykładów 80
„Nauczyciel” i „profesor” 80
Akademicka relacja mistrz-uczeń 81
Refleksje o grzechu i błędzie 81
Dwa aspekty pojęcia błędu 82
Siedem grzechów głównych grania zespołowego 82
Charakter refleksji w tym eseju 83
Skala dwu opcji kształcenia 83
„Metodyka nauczania gry zespołowej pianistów” 83
Klamra 84
Refleksja końcowa - relacje partnerskie i solistyczno-akompaniatorskie 84
Post Scriptum 84
R. Schumann, Dichterliebe, Op.48 87
R. Schumann , Frauenliebe und Leben, Op.42 88
P. Czajkowski, Ten, kto tęsknotę znał, Op.6, Nr.6 89
H.Wolf, „Auch kleine Dinge“ (Italienisches Liederbuch) 90
G. Puccini, Aria Mimi z opery „Cyganeria” 91
L.van Beethoven, Sonata c-moll, Op.30, Nr.2 92
L. van Beethoven, Sonata F-Dur, Op.24 93
J. Brahms, Sonata d-moll, Op.108 94
J. Brahms, Sonata e-moll, Op.28 95
W.A. Mozart, Kwartet fortepianowy g-moll, KV.478 96
D. Szostakowicz, Kwintet fortepianowy, Op.57 97
8
Uwertura.
Po zaistnieniu w środowisku eseju „O partnerstwie w muzyce”,
zdumiewająca ilość osób zwróciła się do mnie z sugestią napisania czegoś w rodzaju
podręcznika lub metodyki nauczania muzycznego partnerstwa. Przez kilka lat
nosiłem w sobie ten zamysł, zanim wreszcie zdecydowałem się podjąć wyzwanie.
Ze mną jest problem, ponieważ każda opinia, każda wypowiedź ma cechy par
excellence osobiste, wyłącznie moje własne. Tylko za takie mogę wziąć pełną
odpowiedzialność, jedynie pod takimi mogę się podpisać. Uważam się za skazanego
na indywidualny tok życia. Fatalnie się czuję w każdej zbiorowości, koterii, systemie,
doktrynie, partii, nawet religii. Paradoksalnie, zespołowe granie jest mą autentyczną
pasją a sukces układu partnerskiego, zawsze był dominantą życia.
Ta sama fraza zagrana przez dwu wykonawców, nigdy nie będzie identyczna,
ponieważ jest w sposób nieunikniony skażona ciałem i duchem wykonawcy. To, że
nie wszystkie ciała i dusze są piękne, to, że dystrybucja talentu jest daleka od
sprawiedliwości, należałoby reklamować pod właściwym adresem. Kto uczy sztuki,
chyba nie ma alternatywy dla aprobaty - moim zdaniem - oczywistego faktu, że
nauczyć może jedynie profesji. Sądzę, że jeszcze nikomu nie udało się nikogo
nauczyć talentu. Prawdopodobnie, również piękna.
podstawie jedynie nut skrzypka lub innego instrumentalisty, jest niemal niemożliwe.
Dopiero w trakcie prób instrumentaliści „słyszą” cały utwór, lecz niemal nigdy nie
„widzą”. Bardzo staram się więc przekonać podopiecznych do przestudiowania
partytury tria, czy kwartetu, a także zagrania przeznaczonej sobie części sonaty z nut
pianisty.
Temat z wariacjami
Nie bez kozery włączyłem wcześniej napisany Esej o partnerstwie do zbioru
refleksji o nauczaniu grania zespołowego. Zawarłem w nim, bowiem, rozważania nie
tylko o tym, co stanowiło dominantę mojego życia - również profesjonalnego - lecz
nade wszystko dlatego, że jest to kompendium osobistych spostrzeżeń o tym
fascynującym pojęciu. Jeśli więc miałem coś napisać o nauczaniu partnerstwa,
uważałem za swą powinność możliwie w pełni przedstawić sposób, w jaki go
postrzegam.
PREAMBUŁA
Obraz partnerstwa, przy bliższym przyjrzeniu okazał się być bardzo rozległy,
dość trudny do ogarnięcia i usystematyzowania. W efekcie, jawi mi się jako mozaika
złożona z wielu elementów, bez preferencji i hierarchii, albo rodzaj obrazu
oglądanego w kalejdoskopie. I taką formę wypowiedzi przyjmuję.
MOZAIKA.
Wprawdzie dzieło muzyczne jest jednością, ale składa się z wielu elementów:
melodii, rytmu, harmonii, dynamiki, agogiki, artykulacji, kontrapunktu, formy. W
moim odczuciu, wszelkie rozważania i przetargi na temat ważności któregoś z
elementów utworu, wydają się być w swej istocie akademickie, wręcz niepotrzebne.
W sztuce wykonawczej, takiej jak ją pojmuję, nawet najdrobniejszy element, jeśli jest
wadliwie zrealizowany, staje się skazą na doskonałej całości, degraduje dzieło,
stawiając je w rzędzie rupiecia. Bas Albertiego grany przez jednego z wykonawców
licho i bez sensu, zdecydowanie zaszkodzi całości, zmarnotrawi piękno granej przez
partnera kantyleny.
który realizuje utwór wspólnie z partnerem, lub partnerami. Utwór zawsze jest
jeden, wykonawca może również być jeden, lub wielu.
wyjątkiem marginaliów (znów to Moto perpetuo!), utwór muzyczny nie składa się z
dwu lub więcej, równoległych, uprzywilejowanych lub upośledzonych partii, lecz
jest czymś w rodzaju mozaiki (kolejna mozaika!) elementów i kwestii wiodących i
wtórujących, aktualnie ważniejszych i mniej ważnych, zmieniających się swą rolą
wymiennie pomiędzy wykonawcami, zależnie od struktury utworu.
9. „Rytmiści i melodyści”.
Melodia bez rytmu, w zasadzie, istnieć nie może, ale rytm nie może melodii
zabić ani jej szkodzić. W znakomitej większości utworów, elementem wiodącym jest
melodia. Rytm jest elementem wtórującym, wspierającym. Trochę, jak lewa ręka w
chopinowskich Nokturnach. Całość, to śpiewająca prawa i wtórująca lewa; całość to
partner śpiewający i partner wtórujący. Który ważniejszy? Która ręka ważniejsza?
Koślawa lewa zabije przecież nawet najpiękniej śpiewającą prawą a Nokturn, po
prostu, przepadnie.
Dźwięk, jak i cały język muzyczny jest kompletnie asemantyczny; tekst słowny
ma znaczenie konkretne nawet, jeśli nie jednoznacznie, to w bardzo określony
sposób implikujący interpretację. Treść zdania chopinowskiego Ślicznego chłopca
„Wzniosły, smukły i młody...” wydaje się być absolutnie oczywista i logiczna; same
dźwięki, nie znaczą nic. Tekst można interpretować na wiele sposobów, ale logiczny,
jest w zasadzie jeden.
„Być, albo nie być? Oto jest pytanie”, można przekonywająco interpretować na
nieskończoną ilość sposobów. Wydaje mi się być oczywistym, że nie wolno tylko
(może, nie należy?) powiedzieć: „By cialbo nieby, cioto jestpy tanie” . Niestety, tak
właśnie bardzo często mówi się, śpiewa i gra. A język muzyczny, choć
asemantyczny, też ma swoją nieubłaganą logikę! Zamiast nim mówić, można po
prostu bełkotać.
23
Działa również, niestety, dość liczna grupa innych, z którymi mogą pojawić się
problemy. Dyrygent jest szczególnego rodzaju partnerem, ponieważ ma władzę.
Władza zaś, ten chyba najgroźniejszy z narkotyków, potrafi spowodować
spustoszenie w psychice nawet u najbardziej odpornych. Nawyk rządzenia grupą
przenosi się na próbę rządzenia jednostką, jaką jest partner. Niewiele pomaga nawet
wzajemne uświadomienie sobie prawdy oczywistej, choć najczęściej niedostrzeganej,
że w zasadzie, nie występuje się z orkiestrą, jak to się powszechnie nazywa, lecz z
dyrygentem. To nie orkiestra jest partnerem, lecz dyrygent. Orkiestra jest jedynie
instrumentem w ręku dyrygenta; unikatowym i żyjącym, ale wciąż tylko
instrumentem.
Sytuacja jeszcze znaczniej się pogarsza, jeśli dyrygent nieporadnie posługuje się
orkiestrą, nie umie na niej grać, nie jest w stanie zapewnić komfortu partnerowi ani
wtórować realizowanej przez niego kwestii wiodącej. Ujawniają się wtedy najgorsze
produkty uboczne sprawowania władzy, jakimi są arogancja, agresja i pycha, które
czynią twórczy układ partnerski zgoła niemożliwym. Wielu dyrygentów nie
uświadamia sobie, że mają do czynienia nie z dyletantami, lecz z pełnokrwistymi
profesjonalistami (również pośród muzyków, którymi dyrygują!).
profesjonalnie, ani psychicznie (jak np. ich koledzy, pianiści). Symfonii, owszem tak;
ale tych wszystkich, tak pogardliwie zwanych akompaniamentów?
Problem ten jest mi bliżej nieznany. Wszyscy moi partnerzy, którzy mieli
pełne prawo być określanymi jako gwiazdy, w bezpośrednim kontakcie ze mną,
podczas pracy nad wykonaniem, okazywali się naturalni, skromni, poważni,
absolutnie odlegli od wszelkiego gwiazdorstwa. Być może, ich pewne
gwiazdorstwo objawiało się jedynie w relacji z organizatorami występów, jako
oczekiwanie naturalnego, głównie logistycznego komfortu; wobec mnie, jako ich
partnera w kreowaniu, nigdy, w niczym.
W takim układzie, szczególnie ważna wydaje się być próba klasy człowieka i
jego kultury, jaką jest wyeliminowanie konkurencyjności: kto lepszy, zdolniejszy, kto
ma większe powodzenie i sukcesy, a już najgorsze co może się przydarzyć, kto ma
wyższe honoraria. Problemy te potrafiły spowodować atrofię bliskości, nawet w
początkowo najbardziej sojuszniczym układzie. Wypada tylko sobie życzyć, aby
zawsze wektory aktywności partnerów skierowane były ku wspólnemu, szczególnie
artystycznemu dobru, a nie przeciwko sobie.
Zjawisko równoczesnego istnienia tych dwu opcji, wydaje się być czymś
ogromnie pozytywnym. Daje przecież muzykom poczucie swobody, świadomość
wolnego wyboru partnera. Nie wspomnę nawet o ewidentnej korzyści, będącej
rezultatem bezpośredniej konfrontacji z różnymi interpretacjami a zapobiegającej,
możliwemu zrutynizowaniu i zużyciu układu.
Żywa obecność ideału lub jego atrofia, są sprawą osobistego wyboru i postawy
człowieka. Jest to również teren ochronny w relacjach międzyludzkich. Wszelkim
interwencjom na tym terenie winny towarzyszyć tolerancja, takt i kultura. Jednakże,
niezależnie od osobistych wyborów i postaw, chciałoby się, aby obraz ideału był
zawsze obecny i trwał jak sygnał i memento w życiu każdego człowieka; nie tylko
muzyka.
Brzmią te stwierdzenia jak typowe truizmy, ale czyż nie zapomina się o nich
zbyt często? Czy nie warto, przystępując do wspólnego kreowania muzyki albo
życia, ciągle ich sobie przypominać, aby skuteczniej chronić i pielęgnować piękno
dziejące się między partnerami?
Jest to również wzajemne zaufanie i uznanie, dialog, fair play, wiara we wzajem
reprezentowane sobą wartości, czyli jednym słowem wszystko, co wychodzi poza
zwykły business. W moim odczuciu, nie są to sprawy negatywne, nie licujące z
godnością artysty, ani tzw. zło konieczne. Uważam wręcz, że znajomość ich należy
do szerokiego pojęcia profesji wykonawczej.
Warto sobie niekiedy uświadomić własną chęć dominowania - któż jest od niej
wolny? - i nawet, jeśli jest się posiadaczem silniejszej osobowości, mitygować od
czasu do czasu swój imperatyw rządzenia. Zaś czując się obezwładnionym własną
uległością, nie wyhamowywać potrzeby buntu.
Potrafię np. dość łatwo usłyszeć, czy partnerzy, nawet znakomici, są równi i
wolni, czy też zdominowani przez jednego. Słyszę to nawet w kwartetach. I nie ma
to cech szczególnie pozytywnych.
Układ partnerski w muzyce, na szczęście nie krwawy, nie jest oczywiście wolny
od problemów tego kanonu. Idealnym, wymarzonym terenem porozumienia, byłaby
identyczność poglądów i pragnień, dotyczących właśnie pojęć dobra, prawdy i
piękna. Jest to, niestety, stężona utopia. Ważne, żeby poglądy, chociaż pokrewne nie-
konfliktowe, mogły stanowić podstawę owocnego dialogu.
26. Sojusz-antagonizm-rozstanie
Jak życie naucza, nie ma sojuszu, który istniałby sam z siebie, bez troski o jego
walor. Jak wszystko, co twórczo łączy człowieka z człowiekiem, wymaga
kultywowania i ochrony. Nie istnieje również sojusz, który nieodwołalnie trwałby
wiecznie. Ta prawda wliczona jest w dramaturgię życia. Partnerstwo muzyczne nie
jest od niej wolne.
estymie. Moje relacje z partnerami nie dają się przetworzyć na słowa, opowiedzieć,
albo zamienić w anegdotę. Jedno mogę tylko wyznać, że każdy układ był
niepowtarzalny, absolutnie unikatowy, z niczym nieporównywalny. Ale o tym, co
działo się między nami w trakcie wykonywania i prób, nikt się nigdy niczego ode
mnie nie dowie!
29. Przyzwyczajenie-zużycie-rutyna
Nie chodzi mi o ten muzyczny czas dziejący się we frazach i między nimi, w
pauzach a nawet, w znajdowaniu optymalnych rozwiązań w architekturze sonat,
symfonii i cyklów pieśni. Jest to problem ściśle profesjonalny a nie jest moim celem,
szczegółowe zajmowanie się podobnymi problemami właśnie w tym eseju.
Mądrości partnerstwa każdy człowiek uczy się chyba sam, na własny rachunek,
przez całe życie. Ale twierdzę, że profesjonalnych podstaw muzycznego partnerstwa
i jego psychologicznych uwarunkowań zresztą jak wszystkiego, z wyjątkiem talentu,
można nauczyć. Dokładnie to właśnie próbuję udowodnić mą pracą w Akademii.
Nie uczę sensu stricto grania na instrumencie; uczę profesji, ale przede wszystkim,
partnerstwa.
Poglądy te, właściwie nigdy u mnie nie ewoluowały. Nosiłem je w sobie jakby
gotowe i przez całe moje pedagogiczne życie pozostałem im wierny. W moim studio,
każdy może wypowiadać swoje zdanie bez poczucia jakiegokolwiek zagrożenia; nikt
niczego nie wie na pewno, nikt nie ma niezawodnej recepty na sukces ani odpowie-
dzi na każde pytanie, i fakt, że ktoś jest bardzo dojrzały a ktoś, bardzo młody, w
niczym nie przesądza, który z nich ma ostateczną rację. Poszukiwania artystycznej
prawdy są wspólne, aczkolwiek przyznaję, że „podstępnie” preferuję, aby inicjatywa
i aktywność, były raczej po stronie moich podopiecznych. W partnerstwie mistrz -
uczeń, postrzegam jedyną szansę urzeczywistnienia arcymądrego wskazania
Sokratesa, że pedagogika, to sztuka akuszerii, pomoc w narodzinach innej
osobowości.
Coda.
39
Rapsodia
Kilka słów o problemie grania na pamięć i z nut. Jest to, istotnie, najbardziej
dostrzegalna różnica dwu sytuacji koncertującego wykonawcy. Solista, niemal
zawsze gra na pamięć; muzyk zespołowy, niemal zawsze gra z nut. Moim zdaniem,
jest spora różnica nie tylko psychologiczna, ale wręcz fizyczna pomiędzy tymi
dwoma graniami. Wzrok przyklejony do partytury unieruchamia również po trosze
całą głowę, utrudnia koncentrację na słyszeniu własnego instrumentu i gry
partnerów. Choć nie ma obowiązku grania utworów zespołowych bez nut, gorąco
namawiam do nauczenie się ich na pamięć, dla zapewnienia sobie większej swobody
i przestrzeni wewnętrznej. Nuty stojące na pulpicie pełnią wtedy rolę jedynie
zabezpieczającą.
Bardzo wielu młodych ludzi, również spomiędzy tych, którzy nie byli moimi
podopiecznymi, zwierzało mi się z rozterek i niepokojów związanych z
opuszczeniem Akademii z dyplomem magisterskim w kieszeni. Co dalej? Starałem
się nie zawieść ich zaufania i w najlepszej wierze przedstawiałem swą opinię zdając
sobie w pełni sprawę z tego, że moje poglądy są tylko jedną z możliwych opcji. Z
głębokim przekonaniem wypowiadałem negatywną opinię o pomyśle kontynuowa-
nia regularnych studiów, ewentualnie z wyjątkiem tzw. podyplomowych w Kraju
lub poza nim. Z pełną odpowiedzialnością rekomendowałem przyjęcie postawy
psychicznej aprobującej stawanie na własnych nogach. Polecałem master class i
osobiste kontakty z mistrzami krajowymi i zagranicznymi. Uświadamiałem, że
doskonalenie profesji nigdy się nie kończy, jeśli jest związane z naturalnym
rozwojem człowieka. Zachęcałem do wiary w posiadane już umiejętności i zdolności.
Przywoływałem przykłady rozmaitych twórców ufnych we własne siły, którzy jako
nastolatkowie tworzyli dzieła wielkie i młodocianych wykonawców, których
nagrania do dziś figurują na czołowych miejscach płytowych list rankingowych. Z
rozbawieniem opowiadałem o słowach wielkiego Giuseppe di Stefano, mego sąsiada
w jury jednego z konkursów, który skomentował pojawienie się na estradzie
uczestnika w wieku 35 lat: „Czego on tu szuka? Toż ja w jego wieku nie zaczynałem,
tylko kończyłem karierę”. Wspominałem też anonimowo znanego mi nałogowego
poszukiwacza mistrzów, który w wieku 45 lat jeszcze wybierał się na master class jako
uczestnik! Rozmiłowanym w grze zespołowej polecałem natomiast letnie centra np.
typu Marlboro, w których wszyscy, wykładowcy i uczestnicy, grają ze sobą w
najrozmaitszych konfiguracjach.
Pianista – śpiewak
Jako motto rozdziału zacytuję słowa Sokratesa - już po raz wtóry w tym eseju -
z Platońskiego dialogu Ion: „Muzyk jest tłumaczem myśli poety”. W moim odczuciu,
chyba nikt trafniej i krócej nie zawarł istoty całej muzyki, która została skomponowa-
na na glos z instrumentem. Chce mi się iść jeszcze dalej śladem tych słów. Bo jeśli
muzyk, czyli kompozytor jest tłumaczem myśli poety, to wykonawca jest tłumaczem
myśli kompozytora. Kompozytora i poety. Tak postrzegam powinność wykonawcy
wobec twórcy i odbiorcy.
Według mnie, 4 takty grane przez pianistę nie są wstępem do pieśni. To już
jest pieśń. Śpiewak nie rozpoczyna narracji ani dramaturgii. On kontynuuje kwestię
zainicjowana przez pianistę. Jest to zaledwie drobny przykład, jeden z
nieskończonej liczby możliwych. Nie dotyczy tylko tej właśnie pieśni, lecz
problemu, którego znaczenia nie da się przecenić. Mam na myśli wzajemne
uczestniczenie w narracji partnera, kontynuowanie jej, wspólne kreowanie
dramaturgii, inspirowanie i jakby dodawanie sobie skrzydeł, co przekłada się na
sukces wykonania i wielką radość sprawianą słuchaczowi. Brak tej kontynuacji
określam jako błąd, który staram się uświadomić podopiecznym i namówić ich do
korekty. Wydaje mi się, że generalnie, z pozytywnym skutkiem.
Nie jest zasługą utalentowanych, że ten skarb posiadają; nie jest winą innych,
że są go pozbawieni. Niekiedy zastanawiam się, czy sztuką nie powinni się
zajmować wyłącznie ludzie utalentowani? Chyba jednak, nie. Jest ich przecież
drastycznie mniej. A nie tylko Sztuka, lecz również kultura społeczeństwa potrzebują
rzeszy zwyczajnych muzyków, doskonale przygotowanych profesjonalnie.
Pianista – Instrumentalista
jednoznaczne jak słowne, ale wydaje się być wyraźnie dostrzegalne nie tylko
analitycznie, lecz również odczuciem wykonawcy.
jakby trzeci głos, altowy. Wypadałoby, żeby pianista grał go odmienną barwą,
kontrolując nie tylko dramaturgię, lecz również cały kontekst dynamiczny zarówno
w stosunku do skrzypka, jak i swej lewej ręki.
Staram się, aby moje refleksje nie kojarzyły się z pouczaniem, lecz stanowiły
sygnał o defektach i błędach możliwych do uświadomienia i na ogół, do korekty.
Zresztą o kształcie recytacji, o jej kolorycie i charakterze, jak zawsze w moim studio
decydują sami grający. Inicjatywa jest w ich rękach. Oni decydują również o
kontekście, relacji pomiędzy elementami wiodącymi i wtórującymi. Wielokrotnie już
wspominałem i dla przypomnienia deklaruję ponownie, że moje idee służą
wyłącznie mnie. Niegdyś uzasadniałem ich wartość swym graniem, teraz, mogę o
nich tylko opowiedzieć na wyraźną prośbę zainteresowanych. Interweniuję jedynie
w trosce o styl i tradycję wykonawczą, lub dla uniknięcia możliwych dysonansów
estetycznych. Komentuję wybory interpretacyjne podopiecznych ze świadomością
linii demarkacyjnej, chroniącej intymność młodego człowieka. Uważam, że linii tej
żadnemu pedagogowi przekroczyć nie wolno.
59
Pianista – zespół
Wykonany jako sygnał I Programu PR, jest właśnie komicznym, z pewnością nieco
karykaturalnym sposobem pokazania tego, co „szczudła rytmiczne” potrafią zrobić z
utworem.
następnymi. Być może to jest właśnie jedna z przyczyn komfortu słuchania jednych i
bliska irytacji reakcja na wykonania innych? U mnie na pewno tak. Reaguję fizycznie,
zgoła fizjologicznie na słyszaną muzykę. Może dlatego, po egzaminach jestem
szczególnie znużony. Serce mam udręczone skróconym, pośpiesznym oddychaniem,
nie na skutek emocji, raczej jako rezultat bezlitosnego atakowania dźwiękami przez
jeszcze nieporadnych, muzycznych recytatorów. Niestety, często miewam podobne
odczucia również podczas wykonań filharmonicznych. Przypominam sobie, że
zmuszony pogonią frazy za frazą, musiałem wyjść w trakcie koncertu w Opactwie w
Solesmes. Mimo obłędnie pięknego brzmienia chóru benedyktyńskich mnichów, nie
mogłem znieść tego, co działo się pomiędzy wchodzącymi na siebie frazami;
zaczynałem się autentycznie dusić.
taktu zbyt wielkim ff, musi skończyć się katastrofą. Dynamika i to, co najważniejsze,
czyli napięcie w takcie szóstym, nie mają szansy na narastanie.
Kameralistyka fortepianowa
Geneza i perspektywy.
Wyjaśnienie terminu.
Uzasadnienie:
Aktywność wykonawcza pianisty ma dwie formy: solową (indywidualną) i
zespołową (kameralną). Choć różne, pod względem wymagań
profesjonalnych i oczekiwań artystycznych, obydwie formy są równe, wzajem
się uzupełniające i od siebie zależne. Obowiązkiem szkoły, na wszystkich
trzech stopniach – podstawowym, średnim i akademickim, jest zapewnienie
młodym ludziom godziwego wykształcenia w obydwu formach
wykonawczych, solowej i zespołowej.
Istniejący program nauczania pianistów, zdecydowanie faworyzuje granie
solowe i upośledza granie zespołowe. Rezultatem są szkody profesjonalne i
psychologiczne uczniów. Również rzeczywistość pokazuje, że jedynie
znikomy procent dorosłych wykonawców realizuje się w graniu solowym;
przytłaczająca większość uprawia różne formy grania zespołowego i
działalności pedagogicznej.
69
podkreślić, że w moim odczuciu, każdy pianista może być artystą wybitnym lub
lichym, bez względu na to, czy gra sam, czy z kimś. Wszystko zależy od talentu i
perfekcji profesjonalnej. Ileż jest marnych, pospolitych wykonań solistycznych i ileż
wspaniałych kreacji kameralistycznych!
Perspektywy
Zwiastuny idei partnera z trudem przebijają się przez wspomnianą już, jakby
odwieczną, „akompaniatorską” zmarzlinę. Ale się przebijają! W warszawskiej
Akademii, po kilku latach istnienia KKF, idea partnerstwa zakwita coraz piękniej i
skuteczniej, karmiona żarliwym, wdzięcznym entuzjazmem najcenniejszego
podmiotu Uczelni, jakim są sami studenci.
Finał
76
Spodziewam się też zarzutu, że brak jest w tekście refleksji traktujących jakby
bezpośrednio o nauczaniu interpretacji i piękna. Jest to niewątpliwie skutek
postrzegania tych pojęć. W moim pojmowaniu, profesja wykonawcy to zjawisko
złożone nie tylko z wielu informacji i umiejętności par excellence muzycznych lub
ściśle instrumentalnych, lecz również przynależących do wiedzy o życiu, do
edukacji, najszerzej pojętej kultury, zwyczajnej kindersztuby, psychologii i filozofii,
nawet marketingu i socjotechniki. Agogika, artykulacja, dynamika, elementy
wiodące i wtórujące, rytm, melodia, nawet timing i narracja, dają się sprecyzować i
niemal jednoznacznie określić. W moim odczuciu, profesja ma charakter jakby
konkretny. Podejmuję się nauczyć jej stosunkowo łatwo każdego, nawet
najskromniej wyposażonego w zdolności.
Bez żadnej hipokryzji dzielę się refleksjami ze sfery socjotechniki, lub zgoła
marketingu. Wydaje mi się, że zjawisko to nie przynależy wyłącznie do
współczesności. Jeśli dobrze sobie przypominam, wielu geniuszów w przeszłości, z
Wagnerem na czele, dość zdecydowanie zabiegało o swoje miejsce na, umownie
nazwanym, rynku. Aktualnie, robią to za nich impresariowie i agenci od PR, czyli
Public Relations. W sprawach związanych bezpośrednio z graniem namawiam, aby
każdy, nawet młody wykonawca miał w repertuarze jakiś choćby jeden krótki
recital, w każdej chwili gotowy do wykonania, nawet bez rozegrania. W przypadku
polskiego pianisty, posiadanie urozmaiconego mini-recitalu chopinowskiego, z
Mazurkami, Polonezem czy Rewolucyjną, uważam wręcz za nieodzowne. Ze
zrozumiałych względów oczekuje się przecież od niego dzieł Chopina, o których
zagranie może np. poprosić przypadkowo obecny jakiś Sol Hurok. Dość niezręcznie
byłoby wtedy powiedzieć, że zagrać, owszem mogę, bardzo proszę, ale najpierw
muszę iść do domu poćwiczyć. Nie wymyśliłem tej sytuacji. Zdarzyło mi się, że
owocem mini recitalu właśnie w takich, po trosze towarzyskich warunkach, były
tournées w Italii i Kanadzie.
Opisane bowiem przez mnie refleksje, dotyczą właściwie każdego utworu nie-
solowego. Podejmuję się nauczenia fundamentu partnerstwa na każdym takim
utworze. Mój pogląd jest w dość zdecydowanej opozycji wobec popularnych w
niektórych środowiskach i krajach tendencji, żeby uczyć wielkiej ilości pieśni, sonat,
triów i wszystkich innych możliwych układów. Osobiście, zdecydowanie preferuję
idę probierza, przykładu. Uważam, że korzystniej jest opracować jeden, lub kilka
utworów jako rodzaj wzorca, który ma szansę pozostać w wyposażeniu
profesjonalnym i być przydatnym w realizowaniu partnerstwa. Również dlatego,
aby przy opracowywaniu kolejnych utworów mogła się rozwinąć inicjatywa
wykonawcy, wolna od permanentnej interwencji opiniującego profesora,
zwalniającej młodego człowieka z aktywności i odpowiedzialności za własne granie.
Jako jeden z ostatnich akordów tego Finału proponuję coś w rodzaju katalogu
„Siedmiu grzechów głównych” grania zespołowego. Oto one:
Grzech pierwszy. Być może najgroźniejszy, to niedostatek przygotowania
utworu. Moim zdaniem, wbrew dość powszechnemu przekonaniu, utworu
zespołowego nie da się wykonać po kilku zaledwie przegraniach; tzn. można, jak to
niestety robi sporo wykonawców. Ale wykonanie takie, według mnie, nie wykracza
wtedy poza tandetę, taki muzyczny fast food.
Obowiązek doskonałego przygotowania się winien być dożywotnio
zakodowany w mentalności każdego wykonawcy, bez względu na to, czy gra sam,
czy w zespole, czy jest wyposażony w talent ogromny, czy tylko w skromne
zdolności.
Kreacje pianistyczne w rodzaju Giesekinga, grającego Pieśni Mozarta wespół
z Elizabeth Schwrzkopf, albo Alicji de Larrocha w Pieśniach de Falli z Victorią de los
Angeles, są żywym dowodem, jak wielkim może być granie pianisty ze śpiewakiem.
Schwarzkopf opowiadała zresztą, jakie niezapomniane wrażenie zrobiła na niej
długa praca Giesekinga nad pianistycznym przygotowaniem tychże Pieśni.
Grzech drugi. Granie równoległe. Każdy z wykonawców realizuje swoją rolę
w utworze, nawet sprawnie i poprawnie, ale jakby bez żadnego związku z
partnerem. Takie dwa monologi, które, jak wiadomo, nie tworzą dialogu, jakim de
facto jest wspólne wykonywanie muzyki.
Grzech trzeci. To wspomniane wcześniej defekty frazowania. Frazy recytuje
się często bez rozumienia ich struktury, bez elementarnego respektu wobec
interpunkcji. Jedna fraza wchodzi na drugą, zanim pierwsza jeszcze nie przestała
wybrzmiewać.
Grzech czwarty: To zaniedbania i dezynwoltura w stosunku do dynamiki,
artykulacji oraz agogiki.
Grzech piąty: Brak znajomości tego, co mają do zagrania partnerzy.
83
Grzech szósty: Brak świadomości, że wszyscy grają jeden, cały utwór, a nie
tylko jego indywidualną część.
Grzech siódmy: Brak rozróżnienia elementu wiodącego i wtórującego, oraz
respektowania relacji pomiędzy nimi.
Post scriptum:
Fragment pierwszy:
Fragment drugi:
Jako jeden z ostatnich akordów tego Finału proponuję coś w rodzaju katalogu
„Siedmiu grzechów głównych” grania zespołowego. Oto one:
Grzech szósty: Brak świadomości, że wszyscy grają jeden, cały utwór, a nie
tylko jego indywidualną część.
Grzech siódmy: Brak rozróżnienia elementu wiodącego i wtórującego, oraz
respektowania relacji pomiędzy nimi.
Jerzy Marchwiński
JMarchwinski@gmail.com