You are on page 1of 554

Spis treści

Karta redakcyjna
 
Motto
 
Osoby
Dekoracja
 
I. PANNY Z CENTECZKAMI
Wieś
Jacenty
Szkoła
Karczma
Droga do miasta
Dzień targowy
Pani Julia
Dorobek
Pierścionek
Plener
Dzieło
Czepcowie
Bajecznie kolorowa
Zaślubiny
Skrzynia
Teściowie
Jeszcze nie umrę
Pojednanie
Noc
Kuchnia domowa
Gwiazda
Widmo
Salon
Najlepsze lekarstwo
Harmonia
Po cóż malować
Savoir-vivre
Kieliszeczek
Godnie święta
Jadwisia
Wiosna
Coś swojego
Staś
Córnik
Niepokój
Oświadczalnia
Pierścionek z oczkiem
Narzeczony
Zupełnie nie!
Studnia
Buciki
Plany
Plotki, plotki
Dwa światy
Państwo młodzi
Żona
Wesele
Marysiu!
Krakowskie powietrze
Jan Kazimierz
Sielanka
Wdowa
Droga do szkoły
Praktyki zdrowotne
Rodzice
W Toniach
Polska
Prawa niewieście
Rozum i kariera
Żniwa
Boso
Pani Tetmajerowa
Swaty
Triumfy
Folwark
Goście, goście
To jest życie
Tkliwość
Zasiedliny
Oddzielnie
Korale
Rózeczka
Rytuały
Kurdesz
Emancypacja
Kolor żałoby
Lekcja rysunku
Jasełka
Tarcza
Fiołki
Troski
Odsiecz wiedeńska
Talent
Ojcowizna
Drabina
Obowiązki
Lato
Reweranse
II. ROK 1914
Dom własny
Róże
Nigdy u siebie
Słota
Wola boska
Demontaż starego świata
Czas przejściowy
Inna rzeczywistość
Jak wam się podoba?
Powroty
Odwilż
Plac Świętego Ducha
Bracia
Diagnoza
Boska opatrzność
Testament
Najukochańsza
III. MAPA ŚWIATA
Wolność
Tu i teraz
Szabla
Tantiemy
Chwile radości
Czas
To, co ważne
Plotka
Taca
Połowa duszy
Wróżba
Andzia
Zmiany
Osiemnaście
Postscriptum
Znaki szczególne
Koniuchy
Wagon
Tiopsa
Śluda
Fitka
Dobrzy ludzie
Mama
Bagaż
Kapitan Rędziejowski
Południe w Bronowicach
Kawałek Polski
Gorset
Słowo honoru
Wiatr od lądu
Rydlówka
Sny
Znak czasu
 
ARCHEOLOGIA MIEJSCA. DIDASKALIA
Od autorki
 
Bibliografia (wybór)
Źródła fotografii
Przypisy
 
Opieka redakcyjna: LUCYNA KOWALIK
Redakcja: BARBARA GÓRSKA
Zespół redakcyjno-korektorski: EWA KOCHANOWICZ, MARIA ROLA, ANDRZEJ STAŃCZYK,
MARIA WOLAŃCZYK, KRYSTYNA ZALESKA
Opracowanie graficzne wersji papierowej: MAREK PAWŁOWSKI
Projekt okładki: KIRA PIETREK
Fotografia na okładce: Jadwiga Rydlowa w Toniach, ok. 1919, fot. nieznany, własność Muzeum
Krakowa

 
© Copyright by Monika Śliwińska
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2020

 
Wydanie pierwsze

 
ISBN 978-83-08-07196-0

 
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
tel. (+48 12) 619 27 70
fax. (+48 12) 430 00 96
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
e-mail: ksiegarnia@wydawnictwoliterackie.pl
Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

 
Konwersja: eLitera s.c.
 

MARYSIA
Cieszę się, a myślę sobie,
że ci bedzie, siostro, żal.

PANNA MŁODA
Czego żal?

MARYSIA
Jakeś do pola ganiała
krasą i siemieniatke;
jageś jesce była mała
i ty, i Hanusia, i ja,
byłyśmy razem doma,
że ci sie zacnie bez stajnie;
żeś kole niej wyrosła zwycajnie
i bez cały ty wsioski roboty,
bez tego harowanio;
że jak ty bedzies panią,
ciesze sie, a myślę sobie,
że ci bedzie, siostro, żal.

PANNA MŁODA
Czego żal – –?

MARYSIA
Że ci sie bedzie cnieło
bez tatusia, bez nos,
bez tych płotów, bez ogroda;
że choć sie chłopem uciesys,
jesce tu płacząca przylecis,
bo tutok duszę mos,
bo tu sie serce przyjeło,
a tam ci bedzie samotno
i bez to ci bedzie markotno,
i bez to ci bedzie żal.

PANNA MŁODA
Mało szkoda, krótki żal.

MARYSIA
A teraz ty sobie chwal,
rumień się teraz i pal;
ale tutok dusza sie ostanie
i tutok twoje kochanie,
a tam ci bedzie samotno
i bez to ci bedzie markotno,
i bez to ci bedzie żal.
 
Stanisław Wyspiański, Wesele, akt III, scena 15.
OSOBY
ANNA Maria Mikołajczykówna (1 II 1874 – 25 VII 1954)
DZIADKOWIE – Józef Wojciech i Zofia Katarzyna z d. Kijonka Mikołajczykowie
RODZICE – Jacenty (Jacek) i Jadwiga z d. Czepiec Mikołajczykowie
RODZEŃSTWO – Maria Katarzyna Wójcik i Paulina Maria (Ulina) Mikołajczykówna – córki
Jacka Mikołajczyka z małżeństwa z Katarzyną z d. Karaś, Józef Walenty, Jan Jacek (zmarł
w niemowlęctwie), Maria Franciszka 1º v. Susuł, 2º v. Popiel, Jan, Jadwiga Rydlowa,
Franciszka Maria (zmarła w dzieciństwie), Jakub Wojciech
MĄŻ – Sylwester Włodzimierz Leon Przerwa-Tetmajer
DZIECI – Jadwiga Anna Julia (Isia) Naimska, Julianna Anna (Hanka) Felsztyńska, Klementyna
Maria (Klimka) Rybicka, Maria Julia Leonia (Marysia) Krobicka, Maria Magdalena Teofila
(Dudu) Frankiewiczowa, Jan Kazimierz (Kazek), Wanda Maria (zmarła po urodzeniu),
Tadeusz Lucjan Julian (Tydzio), Krystyna Barbara Leonia (Krzysia) 1º v. Peszyńska, 2º
v. Skąpska
WNUKOWIE – Michał Naimski, Anna (Hanusia) Rybicka, Barbara Rybicka, Jan Kazimierz
Krobicki, Andrzej Krobicki, Bolesław Krobicki, Włodzimierz Frankiewicz, Teresa
Frankiewiczówna, Andrzej Tetmajer, Barbara Tetmajerówna, Włodzimierz Tetmajer,
Barbara Peszyńska, Stanisława Peszyńska, Zofia Skąpska

MARIA Franciszka Mikołajczykówna (8 VII 1877 – 9 IV 1925)


DZIADKOWIE – Józef Wojciech i Zofia Katarzyna z d. Kijonka Mikołajczykowie
RODZICE – Jacenty (Jacek) i Jadwiga z d. Czepiec Mikołajczykowie
RODZEŃSTWO – Maria Katarzyna Wójcik i Paulina Maria (Ulina) Mikołajczykówna – córki
Jacka Mikołajczyka z małżeństwa z Katarzyną z d. Karaś, Józef Walenty, Anna Maria
Tetmajerowa, Jan Jacek (zmarł w niemowlęctwie), Jan, Jadwiga Rydlowa, Franciszka Maria
(zmarła w dzieciństwie), Jakub Wojciech
MĄŻ – Wojciech Susuł, Kazimierz Popiel
DZIECI – Anna Nowosiad z d. Susuł, Józef Susuł (zmarł w niemowlęctwie), Jadwiga Anna
Solarz z d. Susuł, Stanisław Kostka Kazimierz Popiel (zmarł w dzieciństwie), Helena
Bronisława Kozłowska z d. Popiel, Maria Fijak z d. Popiel, Aniela Bronisława Broda
z d. Popiel, Stanisław Kostka Rudolf (zmarł w dzieciństwie)
WNUKOWIE wymienieni w książce – Irena Nowosiad, Włodzimierz Nowosiad
JADWIGA Mikołajczykówna (1 III 1883 – 21 IV 1936)
DZIADKOWIE – Józef Wojciech i Zofia Katarzyna z d. Kijonka Mikołajczykowie
RODZICE – Jacenty (Jacek) i Jadwiga z d. Czepiec Mikołajczykowie
RODZEŃSTWO – Maria Katarzyna Wójcik i Paulina Maria (Ulina) Mikołajczykówna – córki
Jacka Mikołajczyka z małżeństwa z Katarzyną z d. Karaś, Józef Walenty, Anna Maria
Tetmajerowa, Jan Jacek (zmarł w niemowlęctwie), Maria Franciszka 1º v. Susuł, 2º v. Popiel,
Jan, Franciszka Maria (zmarła w dzieciństwie), Jakub Wojciech
MĄŻ – Lucjan Antoni Feliks Rydel
DZIECI – Lucjan Jacek Rydel, Helena Jadwiga Anna Rydlowa z d. Rydel (Helena z Rydlów
Rydlowa)
WNUKOWIE – Maria Barbara Hetnał z d. Rydel, Lucjan Rydel i Jan Rydel (dzieci Lucjana
Jacka), Jacek Rydel, Anna Rydlówna (dzieci Heleny)
DEKORACJA
Wieś podkrakowska. Od centrum miasta dzieli ją około pięciu
kilometrów; godzina drogi piechotą. Sąsiaduje z  Łobzowem,
Bronowicami Wielkimi i  Rząską. Północnym krańcem przylega do
łagodnych zboczy Wróżnej Góry. Wzgórze to zdaniem niektórych jest
miejscem, gdzie zbiera się energia z  dwóch światów. Można tu spotkać
południce, które mieszkają na krańcach wsi i miedzach. Widują je zwykle
młodzi mężczyźni, którym zdarza się przysnąć w  polu. Jest strzygoń,
któremu po śmierci pozostała jedna z  dwóch dusz. Korzysta z  niej, by
odwiedzać żyjących. Można przerwać te spacery, układając go w trumnie
twarzą do ziemi. W  stawie ukrywa się topielec, który wciąga
mieszkańców pod powierzchnię. Ci, którzy go widzieli, opowiadają, że
ma postać małego chłopca w czerwonym ubraniu.
Młodym matkom zagrażają boginki, które zabierają co ładniejsze
noworodki i  podrzucają własne dzieci, boginiasy. Poznaje się je między
innymi po nienaturalnie dużej głowie. Maćkowska wychowywała
boginiasa przez jedenaście lat. Chłopiec był szpetny, choć mądry („i taki
smyśny jag gorol”). Poradzono jej, by rozebrała go do naga pod kuźnią
i sprała brzozowym prętem. Tak zrobiła. Boginka w okamgnieniu oddała
jej własnego syna[1*][1]. Boginki ubierają się jak góralki. Noszą długie
czarne spódnice i skórzane kierpce, które kobietom z podkrakowskiej wsi
przypominają gęsie stopy. Widywano je dawniej, jak nocą prały chusty
w stawie. Odkąd przy gościńcu położono tory kolei żelaznej, boginki nie
pojawiają się w  tej wsi. Na wszelki wypadek kobiety kładą w  oknach
skrzyżowane źdźbła żyta i  żółte kwiaty dziurawca zwyczajnego,
nazywane dzwonkami Panny Marii, święcone 15 sierpnia.
Od trzynastego wieku wieś ta należy do uposażenia parafii
Najświętszej Marii Panny w  Krakowie. Mieszkańcy szanują godności
kościelne, ale jeśli trzeba, spierają się z  proboszczem o  wysokość
świadczeń. W sądzie zwykle przegrywają sprawy. Słuchają księdza tylko
w niedziele, bo kościół jest daleko. W pozostałe dni tygodnia polegają na
własnym zdaniu.
Nie ufają lekarzom. Znak krzyża i  wódkę uważają za najlepsze
lekarstwa.

Władysław Bończa-Rutkowski, Na granicy Bronowic, koniec XIX w. Na pierwszym planie słup


graniczny i prostokątna tablica z napisem: Gmina Bronowice. Poniżej drogowskaz z napisem:
Do Balic. Na ścianie chaty, usytuowanej po lewej stronie drogi, widoczna żółta owalna tablica
z napisem: Urząd Gminny.

Cenią rozwagę, unikają awantur. Wyjątek robią dla sąsiadów


z Bronowic Wielkich. Niechęć pomiędzy dwiema wioskami utrzymuje się
od wieków. Są gościnni. Każdemu, kto przekroczy próg chałupy,
proponują poczęstunek, choć do obcych odnoszą się z  dystansem.
Interesują się polityką.
Noszą nazwiska, których geneza sięga kilku wieków wstecz, ale mają
słabość do przezwisk. Miejscowego stolarza nazwą Kuferkiem po tym, jak
nie posiadając podróżnego worka, sprawi sobie drewniany neseser.
W  pogodne dni kobiety wywieszają poduszki i  pierzyny na płocie.
Tylko tak mogą pochwalić się zamożnością w izbie przed sąsiadkami.
Z odpustów przywożą obrazy o motywach religijnych. Obwieszają nimi
ściany, dekorują kwiatami i bukiecikami z wesel. Pod wizerunkiem Matki
Boskiej zapalają czerwoną lampkę. Ze świętymi Kościoła katolickiego
mają osobisty układ. Do skrytek powstałych między ścianą a  plecami
obrazu chowają owinięte w  szmatkę wartościowe przedmioty. Uważają,
że wizerunek świętego uchroni je przed kradzieżą.
Są dumni z  przynależności do parafii mariackiej, jednak woleliby
modlić się u siebie. W Krakowie, mówią, umiera się drożej.
 
RZECZ DZIEJE SIĘ
NA DŁUGO PRZED ROKIEM 1900
 

WIEŚ
Skądeś ty chłopie? Z tej wsi co nad wodą wisi.
A czapka skąd? I czapka stamtąd, dobrodzieju[2*][1].
 
Bronowice Małe leżą za szynami, które ręka budowniczych żelaznej
Kolei Krakowsko-Górnośląskiej rzuciła w  tym miejscu w  1847 roku
w  poprzek gościńca z  Krakowa i  pól uprawianych przez chłopów. Ruch
pociągów, początkowo czterech dziennie, później znacznie więcej, stanie
się odtąd charakterystycznym elementem i  dźwiękiem wsi. Z  czasem
pociągi otrzymają lokalne nazwy, bo przecież specyfiką tego miejsca jest
nadawać wszystkiemu własne brzmienie. Pociągi osobowe w  języku
bronowickim to personki, a  towarowe w  spolszczonym niemieckim
śnelcugi.
Po przekroczeniu torów kolejowych linii Kraków – Mysłowice zbliżamy
się do centrum wioski. Oto wierzby. Mówi się, że w  ich gałęziach
mieszkają diabły. Nieco dalej na niewielkim wzniesieniu między starymi
lipami stoi figura Matki Boskiej przykryta blaszanym daszkiem. Stąd
drogi rozchodzą się w  kilku kierunkach: do sąsiednich Bronowic
Wielkich i w stronę mostu kolejowego.
Mijamy staw, dalej studnię. Tutaj zaczyna się ruch. Kobiety noszą
wodę na drewnianych nosidłach. Na drodze podskakują furmanki;
wiązka siana, która służy chłopu za siedzenie i  przekąskę dla konia na
czas postoju, tylko w  niewielkim stopniu amortyzuje te wytrząsy. To
centralne miejsce we wsi. Nieopodal stoi karczma. Stąd drogi
rozgałęziają się w  kierunku dworu należącego do parafii mariackiej
i w stronę sąsiedniej Rząski. Jest we wsi drugi staw. Latem poi się w nim
krowy i  konie wypasane na pobliskiej Wróżnej Górze. Zimą służy za
ślizgawkę. Oba stawy w  Bronowicach Małych zasila w  wodę strumyk,
w którym kąpią się kaczki i gęsi, i taplają dzieci[2].
Teren jest pagórkowaty, poprzecinany wąwozami. Chałupy
przycupnięte na wzgórkach, zwrócone na stronę południową, do słońca.
Mają małe okna i  drzwi z  półkolistą futryną. Dachy są kryte strzechą,
ściany malowane wapnem z  domieszką ultramaryny, która nadaje im
błękitnawy odcień.
Na stromych zboczach rosną grusze, jabłonie i  śliwy, przy drogach
wiązy. Wystarczy nieco deszczu, by żółtawobrunatna ziemia zamieniła
się w  breję. W  1900 roku Stanisław Wyspiański wplecie między strofy
Wesela słowa: „wszędy straszne błotne chlapy”. To się nie zmieni.
Stanisław Ziembicki, który odwiedzi Bronowice Małe też w  listopadzie,
choć ponad pół wieku później, napisze: „pod stopami mlaszcze gliniaste
błocko”.
 
Nie jest to duża wieś. Wydany w  1880 roku tom pierwszy Słownika
geograficznego Królestwa Polskiego i  innych krajów słowiańskich podaje, że
w  Bronowicach Małych i  Wielkich znajduje się łącznie sto
dziewięćdziesiąt domów[3]. Jakub Mikołajczyk zapamięta, że pod koniec
wieku Bronowice Małe liczyły około stu domów[4]. Mieszkańcy żyją
z  rolnictwa. O  statusie majątkowym świadczy ilość uprawianej ziemi.
Trzydzieści dwie morgi Macieja Boryny w  powieści Chłopi w  tym
przypadku trzeba włożyć między karty książki. Jak wynika z  rejestru
gruntów rozdzielonych pomiędzy chłopów po uwłaszczeniu,
najzamożniejsi w Bronowicach Małych użytkują w latach czterdziestych
dziewiętnastego wieku od szesnastu do dziewiętnastu mórg[3*][5].
Najwięcej jest tych, którzy posiadają cztery morgi, i  tych, którzy muszą
przeżyć z uprawy dwóch – nieco powyżej hektara, a więc biednie. Są tacy,
którzy nie mają ziemi i utrzymują się, pracując dla innych.
Na drodze w Bronowicach Małych.

Pod koniec dziewiętnastego wieku galicyjska wieś jest biedna,


zacofana i przesądna. Bez względu na stan majątkowy żyje się tu ciężko.
Chałupy są przeludnione, wilgotne, ciemne i zadymione. Na jakość życia
wpływają także złe warunki higieniczne i  sposób żywienia. Biedne
rodziny głodują, lepiej sytuowane jedzą proste potrawy, które same
produkują, zwykle ciężkostrawne. „Ziemniaki, groch, bób, kasza,
kapusta, barszcz, a  przy tem chleb, to była zwyczajna strawa na
śniadania, obiady i  kolacje” – wspomina Jan Słomka w  Pamiętnikach
włościanina[6]. Do tego obowiązkowa omasta ze słoniny, masła albo oleju.
Dużo i do wszystkiego.
Ubóstwo wnętrz biednych chłopskich chałup przełamują akcenty
artystyczne: meble wiejskie zdobione motywami kwiatowymi, gwiazdki
i rozety wystrzygane z papieru, wieszane w izbach, wreszcie ornamenty
malowane na ścianach i  framugach okiennych; w  Bronowicach Małych
nazywa się to brezowaniem ścian.
Przy powszechnym niedostatku i  ograniczonym dostępie do tego, co
wychodzi poza najbardziej podstawowe potrzeby, rozwija się wieś
kolorowa, folklorystyczna, przyciągająca wzrok dekoracyjnością strojów
i symboliką obrzędów.
Chłopi z Bronowic Małych lubią ładnie się ubrać. Okazji ku temu mają
niewiele: chrzty, wesela i  pogrzeby. Elementy stroju, sposób zdobienia
odróżniają ich wioskę od innych w  powiecie[7]. Skrzynie ze strojami na
specjalne okazje chłopi otwierają najczęściej przed niedzielną mszą
w kościele Mariackim.
Świąteczny męski strój bronowicki to granatowy kaftan, spodnie
ciemne lub jasne, w cienkie różowe paski, wpuszczone w cholewy butów,
do tego białe sukmany służące za ubranie wierzchnie, z szerokim pasem
lub bez, szyte przez sukmaniarzy. Rozpiętość cenowa jest duża. Sukmany
z lepszego materiału uszyte na miarę mogą być pięciokrotnie droższe[8].
Chłopi z  Bronowic Małych po odświętną odzież męską i  buty jeżdżą
zwykle do Krzeszowic[9].
Elementy stroju kobiecego można opisać tak: koszula, gorset, katanka,
spódnica, zapaska, buty, chusta na ramiona, chusteczka na włosy,
wstążki, falbanki, kaletki, zakładki, guziczki, cekiny, wisiorki, kamyki,
jedwabne chwaściki. I mnóstwo kolorów. Koszule śnieżnobiałe, wyprane
w  „farbce” – ciemnoniebieskim proszku dodawanym do ostatniego
płukania – mają haftowane karczki wycięte w  zęby (szyjki) i  takie same
mankiety (oszewki). Gorsety z  baskinką wykonaną z  półokrągłych
zakładek, nazywanych kaletkami, różnią się kolorem, materiałem
i  zdobieniami, które szwaczkom dyktuje aktualna moda i  fantazja. To
najdroższy element stroju. Spódnice kobiety z Bronowic noszą kwieciste,
kolorowe, suto marszczone, przewiązują je zapaską, czyli ozdobnym
fartuszkiem z  tiulu, atłasu lub tybetu (tkanina cienka wełniana), bez
której „żadna kobieta nawet w domu się nie pokaże”[10]. Kolorowe chustki
dobierają do koloru włosów i  karnacji, zawiązują na karku, końce
z frędzlami puszczają na ramiona. W chłodniejsze dni nakładają katanki,
wzorzyste krótkie żakiety, zdobione koralikami i wyszywane. Nazywają je
jadwiśką lub chaderą.
Na co dzień noszą się skromniej. Stroje kobiece mają mniej zdobień
i  są uszyte z  tańszych materiałów – perkalu, barchanu, płótna. Starsi
mężczyźni noszą krótkie błękitne kabaty, młodzi czerwone z mosiężnymi
guzikami.
Słownictwo też jest ważne. W Bronowicach Małych chustkę na głowie
można jedynie zawiązać, w chustę na ramiona można się odziać, obuwie
wzuć albo zezuć, spódnicę opasać albo odpasać, koszulę oblec lub zwlec.

JACENTY

U moji matusi, u moji kochany, malowane okna, brezowane ściany[11].


 
Włodzimierz Tetmajer w  rapsodzie Racławice, inspirowanym
Bronowicami Małymi i jego mieszkańcami, pisze:
 
W środku wioski, przy drodze, na wysokim brzegu,
w głębi sadu, pod cieniem lipy rozłożystej,
świeci pośród zieleni ciemnej i soczystej
chałupa stara, strzechy ogromnym chochołem
przyciśnięta, aż ściany ugięły się dołem,
aż słupami i spinką podparto stragarze.
Słupy, jeden u węgłów, a u drzwi po parze.
 
W  warstwie faktograficznej wygląda to tak: chałupa stoi na jednym
z  pagórków przy drodze biegnącej w  kierunku Rząski i  Wróżnej Góry.
Tylko częściowo można ją dostrzec pomiędzy drzewami owocowymi
porastającymi zbocze. Prowadzi do niej stromy, dość wąski podjazd. Na
podwórku rośnie rozłożysta grusza. Za przydomową ławkę służy ubity
wał gliny przy ścianie pod oknem. Potocznie nazywa się to przyzbą.
W Bronowicach Małych na przyzbę mówi się pagródka[12]. Podwórko i sad
przedziela płot z  przeplatanych gałązek wikliny. Nieco dalej widać
stodołę i wozownię. W tym domu, który wydawałoby się, czasy świetności
ma już za sobą, mieszka Jacenty Mikołajczyk z rodziną.
Na początek ustalmy, czy ma na imię Jacenty czy Jacek – oba warianty
podaje obfita literatura związana z genezą powstania Wesela Stanisława
Wyspiańskiego. Ksiądz Franciszek Lampka, wikariusz parafii
Najświętszej Marii Panny, 12 sierpnia 1832 roku o  godzinie dziesiątej
zapisał w księgach kościelnych:
 
„...przed Nami Wikarym i  Zastępcą urzędnika Stanu Cywilnego
Parafii Panny Maryi w  Krakowie stawił się Józef Mikołajczyk
zagrodnik lat trzydzieści cztery mający w  Bronowicach Małych pod
liczbą trzydzieści dwa mieszkający i okazał Nam dziecię płci męzkiej
które urodziło się w domu iego zamieszkania na dniu onegdayszym
o godzinie szóstej z południa, oświadczając iż iest spłodzone z niego
i  Zofii Kijankówny lat dwadzieścia ośm liczącey iego małżonki, i  że
życzeniem iego iest nadać mu imię Jacek”[13].
 
W  Bronowicach Małych wołają go jednak Jacenty. Tym imieniem
podpisał się na dokumencie znajdującym się dzisiaj w  archiwum
kościelnym. Zatem Jacenty.
 
Jacenty Mikołajczyk nie jest zamożny. W  późniejszych latach, kiedy
nieoczekiwany rozwój wydarzeń zwróci na niedbającego o rozgłos chłopa
z podkrakowskiej wsi oczy miasta, będzie się mówiło, że jego majątkiem
były urodziwe córki. Na razie nie zanosi się na to, że sława
Mikołajczyków kiedykolwiek wyjdzie poza opłotki rodzinnej wsi.
W  sporządzonym w  1832 roku rejestrze chłopów odrabiających
pańszczyznę na rzecz archiprezbitera kościoła Mariackiego ojciec
Jacentego, Józef, jest zaliczany do chałupników, czyli chłopów bez ziemi,
podczas gdy stryj Józefa, Wojciech, wymieniany jest w  gronie
najbogatszych gospodarzy. Po uwłaszczeniu chłopów w  1834 roku
Józefowi przypadają zaledwie dwie morgi i  154 pręty ziemi, a  synowi
Wojciecha, Walentemu – szesnaście mórg i 33 pręty[14]. Józef Mikołajczyk
umiera w maju 1841 roku. Osieroca czworo dzieci: Bartłomieja, Tomasza,
Jacka i  Marię. Piąte, Anna, przychodzi na świat dwa miesiące po jego
śmierci[4*]. Gospodarstwo prowadzi wdowa ze starszymi synami:
siedemnastoletnim Bartłomiejem i szesnastoletnim Tomaszem.
Zwykle to najstarszy brat przejmuje ziemię po ojcu i jest zobowiązany
do spłaty pieniężnej na rzecz młodszego rodzeństwa. W tym przypadku
niewielka ilość gruntu wyklucza podział. Trzy morgi ziemi odpowiadają
dzisiaj niepełnym dwóm hektarom. Bartłomiej zakłada rodzinę
i  sprowadza żonę do siebie. W  chałupie Mikołajczyków jest ciasno
i biednie. Zaostrza się konflikt Jacentego ze starszymi braćmi o prawo do
spadku po ojcu. Rafał Węgrzyniak pisze: „Ponieważ nie otrzymał ziemi
ani nie był spłacony, przez wiele lat procesował się z rodziną”[15]. Trudno
po stu osiemdziesięciu latach napisać o tym coś więcej. Pewne jest jedno:
jako trzeci syn musi poszukać innego źródła utrzymania. W  tradycji
rodzinnej zachowa się informacja o  podróży zarobkowej, którą odbył
w młodości. Gdzie znalazł pracę – nie wiadomo.
W  1859 roku Jacenty jest z  powrotem w  Bronowicach Małych. Ma
dwadzieścia siedem lat, w  kieszeni nieco gotówki; może myśleć
o założeniu rodziny. 13 listopada żeni się z  Katarzyną Karaś, córką Jana
i  Katarzyny z  Gasłów. Szesnastoletnia żona wnosi Jacentemu w  posagu
kilka mórg ziemi (Karasiowie dzierżawią cztery morgi z majątku parafii
mariackiej) oraz dwuizbową chałupę z komorą i kurnikiem.
Rodzina szybko się powiększa. Pierwszy przychodzi na świat syn
Tomasz Stefan (8 XI 1862–7 XI 1863), po nim córki: Maria Katarzyna (ur.
24 XII 1864) i  Paulina Maria (ur. 26 V 1867). 2 kwietnia 1870 roku
Katarzyna rodzi Jackowi czwarte dziecko, Franciszka Jana. Trzy miesiące
później umiera na tyfus, ma dwadzieścia sześć lat[16].
W lipcu 1870 roku Jacenty Mikołajczyk jest wdowcem z trojgiem dzieci.
Najmłodsze ma trzy miesiące. Na żałobę nie może sobie pozwolić. Szuka
kobiety, która zajmie miejsce zmarłej żony w domu i przy gospodarstwie.
16 października żeni się z  Jadwigą Czepiec. Kilka tygodni później,
dokładniej 26 grudnia tego roku, kiedy wieś świętuje Boże Narodzenie,
umiera ośmiomiesięczny Franciszek Jan.
Druga żona Jacentego ma dwadzieścia lat. Wyróżnia się urodą
i  temperamentem. Obydwoje są jak ogień i  woda. Wnuczka Helena
z  Rydlów Rydlowa pisze we wspomnieniach: „Dziadek był raczej
domatorem, najchętniej widział, aby i  żona widziała również świat
w domu i w gospodarstwie. Toteż z początku dochodziło na ten temat do
nieporozumień”[17].
Posag, który wnosi mężowi, jest niewielki, ale koligacje rodzinne też
mają znaczenie. We wsi i  okolicy ceni się Czepców za wiedzę,
przenikliwość i silne pięści. Jacenty Mikołajczyk za jednym razem zyskuje
żonę, szwagierkę i pięciu szwagrów.
Jadwiga obdarza go licznym potomstwem. Po pierworodnym Józefie
(ur. 12 III 1872) przychodzą na świat: Anna Maria (ur. 1 II 1874), Jan Jacek
(ur. 5 IV 1876, umiera po czterech dniach), Maria Franciszka (ur. 8 VII
1877), Jan (ur. 15 XI 1880), Jadwiga (ur. 1 III 1883), Franciszka Maria (ur. 19
IV 1885, umiera w  dzieciństwie) i  Jakub Wojciech (ur. 9 IV 1889)[18].
Mieszkają w chałupie odziedziczonej przez Jacentego po pierwszej żonie
Katarzynie z Karasiów.

SZKOŁA

Kto się zna na piśmie, najprzód się do piekła wciśnie[19].


 
Ustawa z 2 maja 1873 roku wysyła do szkół wszystkie galicyjskie dzieci,
ale z  jej realizacją bywa na wsi różnie[5*]. Te, które urodziły się
w  rodzinach chłopskich, od najmłodszych lat są przyuczane do prac
gospodarskich; wiosną, latem i  jesienią wypasają gęsi i  krowy albo
opiekują się młodszym rodzeństwem. Największa frekwencja w wiejskich
szkółkach przypada od późnej jesieni do wczesnej wiosny, kiedy nie
pracuje się w polu.
Statystyki opublikowane przez Bolesława Adama Baranowskiego
informują, że w  1880 roku tylko co siódmy mieszkaniec Galicji i  co
jedenasta mieszkanka potrafią czytać i pisać[20]. Na wsi analfabetyzm jest
bardziej powszechny niż w  mieście. Nieliczni podpisują się własnym
nazwiskiem, reszta robi to krzyżykiem. Jedni odczytują litery drukowane,
drudzy nie czytają wcale, jeszcze inni utrwalają sobie pamięciowo teksty
modlitw i pieśni kościelnych z książeczek do nabożeństwa i kantyczek.
W wiejskiej szkółce dzieci odmawiają pacierz, poznają litery, wykonują
podstawowe działania na liczbach, wkuwają katechizm. To, czego na
lekcjach historii dowiedzą się od nauczyciela, zależy od jego sympatii
politycznych. Zwykle więcej dowiadują się o  austriackich Habsburgach
niż o  Piastach. Świadomość narodową znacznej części galicyjskich
chłopów, którzy nie mają dostępu do edukacji, kształtują realia:
administracja austriacka i służba w armii monarchii austro-węgierskiej.
Maciej Czuła, syn chłopa z  Grabia pod Wieliczką, wspomina: „Czytanki
szkolne były zwyczajnie owiane duchem austriackim. Dużo tam było
o Rudolfie z Habsburga, cesarzu Maksymilianie, Józefie II, o cesarzowych
Marii Teresie i  Elżbiecie, rzadko natomiast i  na szarym końcu było coś
z historii polskiej”[21].
Włodzimierz Tetmajer, Wieczorna modlitwa, obraz niedatowany.

Wiejska szkółka to zwykle jedna lub dwie izby, do tego stół, krzesła,
liczydła i  trzcinka, bo kary cielesne utrwalają edukację. Można dostać
trzciną po palcach, oberwać po głowie, klęczeć na grochu albo na piasku.
 
Wnuczki Jacentego Mikołajczyka – Klementyna Rybicka i  Helena
z  Rydlów Rydlowa[22] – zapamiętają książki przechowywane przez
dziadka w  chałupie. Podniszczone, wielokrotnie kartkowane, są
pamiątką po podróży zarobkowej. To dość rzadki przypadek na tle
powszechnego wyobrażenia o  galicyjskim chłopie: ubogim, zacofanym
analfabecie.
„Książki owe jak i  szczoteczkę do zębów (!) miał dziadek wysoko
umieszczone na «spince» podtrzymującej w  izbie stragarze, aby dzieci
nie mogły mu ich ruszać” – wspomina Helena z Rydlów Rydlowa.
W  latach siedemdziesiątych i  osiemdziesiątych, gdy rodzina
systematycznie się powiększa, Jacentego Mikołajczyka nie stać na
książki; takie zakupy zostają strącone z listy potrzeb przez zwykłe, pilne
wydatki. Ale z  czytania nie rezygnuje. Z  drewnianej belki zdejmuje
książki zwykle w niedzielne popołudnia.
Pozostanie wierny temu nawykowi przez lata. Klementyna Rybicka
zapamięta opowieści o  antychryście niszczącym ziemię z  powietrza,
które w wyobraźni dzieci musiały budzić grozę. Prawdopodobnie historie
te Jacenty Mikołajczyk zaczerpnął z  lektury Proroctwa królowej Saby,
książki popularnej i przekazywanej z rąk do rąk jeszcze wiele lat później.
Z  książek przechowywanych na belce pod sufitem druga wnuczka
zapamięta Żywoty świętych Piotra Skargi.
 
Chłopi, którzy posiadają umiejętność pisania i  czytania choćby
w  małym stopniu, do edukacji dzieci podchodzą z  większym
zrozumieniem. W  latach osiemdziesiątych do trzyklasowej szkółki
wiejskiej chodzą starsze dzieci Jacentego Mikołajczyka. Zapewne
nieregularnie, jak większość na wsi. Jak mogła przebiegać nauka i  ile
z  niej wyniosły chłopskie dzieci, można domyślić się, czytając ich
wspomnienia z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku.
Maciej Czuła: „Program nauki w  dawnych ludowych szkołach był
bardzo ubogi, toteż dziecko przeciętnie uzdolnione niewiele z  takiej
szkoły mogło wynieść wiadomości, skoro nawet ortograficznie nie
nauczyło się pisać, zaś z  czterech działów arytmetycznych ledwie
cośkolwiek mogło dodawać i  odejmować. Nie mogło być zresztą lepiej,
jeżeli jeden nauczyciel uczył wszystkie cztery klasy przed południem i po
południu, razem przeszło 180 dzieci!”[23].
Ustawa szkolna podpisana przez cesarza Franciszka Józefa zaleca po
ukończeniu szkoły ludowej uzupełniającą dwuletnią naukę w  systemie
zaocznym (niedzielną), jednak w praktyce edukacja na wsi kończy się na
pierwszym etapie. Dzieci z  większych gospodarstw wracają do pracy
i  tylko nieliczni chłopcy trafiają do gimnazjów w  Krakowie.
Trzynastolatki z  biedniejszych domów idą na służbę do zamożniejszych
gospodarzy albo dalej, do miasta[6*].

KARCZMA
Słoneczko, karczemka, dwa podarki boże.
Bez tych żyć Krakowiak na świecie nie może[24].
 
Karczma w  Bronowicach Małych stoi w  centralnym punkcie wioski,
przy drodze prowadzącej do Rząski. Lokalizacja sprzyja interesom. Blisko
stąd do kuźni, gdzie kowal naprawi koło lub wymieni podkowę, i  do
stawu, gdzie można napoić konie. Nieco dalej droga rozchodzi się
w wąskie, żółte wstęgi i ginie między chałupami. Chłopi mawiają, że na
rozstajach czai się zły duch. Ci, którzy zeszli się z diabłem, opowiadają, że
jest niewysoki, nosi spodnie w  kolorze siwym i  modny fraczek. Poznają
go po nakryciu głowy. Dla niepoznaki potrafi zmienić się w  cielę, ptaka
lub zająca. Zagaduje, zwodzi, plącze ścieżki, wydłuża drogę do domu.
Kobiety w  Bronowicach Małych mają podejrzenia, że czasem diabeł
pomieszkuje też w karczmie.
Do karczmarza Hirsza Singera trudno mieć o to pretensję.
Klementyna Rybicka wspomina: „Heśla był bardzo spokojnym żydem.
Drzemał stale stojąc za szynkwasem. Nikomu wody nie zamącił”.
Prowadzenie karczmy przez żyda to na wsi zwyczajowa, wielowiekowa
praktyka. Józef Burszta w opracowaniu Wieś i karczma pisze: „Żaden inny
arendarz nie dałby panu tyle dochodu z  karczmy co Żyd przy swej
gospodarności, a  równocześnie skromnym trybie życia”[25].
W  Bronowicach Małych karczma i  prawo propinacji należą do
archiprezbitera parafii mariackiej. Opłaty za dzierżawę zasilają majątek
kościelny. Błyskotliwie złośliwe i  trafne są w  Weselu Stanisława
Wyspiańskiego słowa Czepca, kiedy mówi do Księdza: „To któż moich
groszy złodzij, czy Żyd jucha, cy dobrodzij!?”[26].
 
W  Bronowicach Małych nikt nie nazywa Hirsza jego własnym
imieniem. Gdyby pewnego razu ktoś obcy zapytał o  chałupę Singera,
zapewne niewielu mieszkańców odgadłoby w pierwszej chwili, że chodzi
właśnie o  niego. W  małej hermetycznej społeczności Hirsz jest Heślą,
jego żona Heśliną. Tak jak Wojciech Nogala pozostaje Nogalą, a  żona
Anna – Nogaliną.
Kiedy okoliczności są sprzyjające, chłopi zwracają się do Hirsza
poufale: „karczmarzu”, przy płaceniu rachunku nieco chłodniej: „żydzie”.
Hirsz pozostaje wierny swoim zasadom; nie stara się przypodobać
klientom i  nie nadskakuje im. Tym samym flegmatycznym gestem
serwuje wódkę, piwo i rum, potem znaczy kredą na tablicy kolejne trunki.
Przykrości przyjmuje ze spokojem. Po latach spędzonych na
prowadzeniu szynku wie, że kiedy chłop spłaca kredyt, on, Hirsz, przy tej
okazji będzie musiał sporo wysłuchać.
Jego żona, Debora z  Unterweiserów, zasady ma bardziej radykalne.
Z  chłopami się nie patyczkuje. Pijanych i  awanturujących się własnymi
rękoma wyrzuca za drzwi. Dochód z  karczmy przeznacza na
prowadzenie gospodarstwa. Uprawia kilka mórg ziemi, hoduje bydło
i drób[27].
Odkąd czwórka dzieci Singerów poszła własnymi drogami, nadzieje
Hirsza koncentrują się na najmłodszej córce. Perel czasem pomaga
w  karczmie; podaje ser, masło i  bułki, przyrządza jajecznicę i  śledzie.
Serca do handlu nie ma. Od szynkwasu woli książki. Hirsz jest dumny
z  Perel, ale myśl o  niej napełnia mu duszę lękiem. Nie wie, jak poradzi
sobie w  życiu córka tak daleka od wszystkiego, co tworzy codzienność
ojca i świat jego wartości.

DROGA DO MIASTA
Krakowiak jest wzrostu średniego, barczysty, muszkularny, krępy, z piękną
kształtną głową, twarzą owalną o pięknych, łagodnych rysach, oko ma
niebieskie, a nos wydatny. Włosy zawsze jasne u dzieci, później ciemnieją,
stąd jest tutaj więcej szatynów. Starsi mężczyźni noszą włosy długie,
opuszczone na kark, nad czołem równo obcięte i wąs piękny, ale brody golą.
Dawniej często golili także i wąsy. Rysy ich twarzy są przystojne; może
niekiedy mężczyźni ładniejsi od kobiet. Wyraz twarzy i oczu roztropny
i żywy[28].
 
Wystarczy minąć karczmę Hirsza Singera, potem kapliczkę, którą
Jakub Susuł wystawił przed laty na chwałę Bożą (podobno obiecywał
kościół), zrobić kilkanaście kroków w  stronę toru kolejowego, który
przecina gościniec, aby zostawić wieś za plecami. Na otwartej pustej
przestrzeni rośnie kilka starych drzew; gdzie okiem sięgnąć, ciągną się
pola poprzecinane wysokimi miedzami. Jeśli to wiosna, zielenią się
drzewa; wschodzi ozimina, potem owies i  jęczmień; w  przydrożnych
rowach stoi woda. Latem złocą się pola, a szeroki bity gościniec ma kolor
dojrzałej pszenicy. Po żniwach ścierniska przypominają gigantyczną
szczotkę ryżową do szorowania desek; sztywne włosie i  ostre wysokie
kikuty skoszonych zbóż drapią skórę. Jeśli to jesień, po obu stronach
drogi sterczą nierówne czarne skiby zaoranej ziemi. Zimą, gdy pada
śnieg, a wiatr wiejący z pól formuje wysokie czapy, drogi nie widać. Wieś
jest odcięta od miasta.
 
Przyjmijmy, że jest późna wiosna, a  gałązki wierzbowe zdobią
przydrożne kapliczki. Nie jest to wtorek ani piątek; w  tych dniach na
drodze panuje niezwyczajny ruch. Jadą furmanki, bose dziewczęta
i  kobiety w  kraciastych chustach maszerują z  wiklinowymi koszami
i płóciennymi tobołkami; niosą nabiał i jarzyny na targ do Krakowa. Nie
jest to także niedziela, kiedy mieszkańcy Bronowic Małych idą na mszę
do kościoła Mariackiego. To jest zwyczajny dzień: poniedziałek, środa lub
czwartek. Jeden z tych, kiedy droga do miasta jest pusta i tylko od czasu
do czasu przejeżdża wóz, a furman pozdrawia pieszego słowami: „Niech
będzie pochwalony”.
Za linią pól wyrastają mury C.K.  Szkoły Kadetów w  Łobzowie. W  alei
kasztanowej, przed frontową elewacją budynku, stoi popiersie cesarza
Franciszka Józefa. Łysa głowa Najjaśniejszego Pana jest zwrócona
w  stronę szkoły, gdzie uczą się przyszli wojskowi. Nowa Wieś to już
opłotki miasta: zabudowa jest gęsta, pojawiają się piętrowe domki kryte
ceglastą dachówką. Za brudnymi szybami widać doniczki z  geraniami
i fuksjami. Na małych podwórkach stoją szklarnie, które tutaj nazywa się
cieplarkami. Szczekają psy, kury grzebią w ziemi.
O  tym, że wchodzi się do miasta, przypomina rogatka łobzowska.
Opłaty za wjazd do Krakowa są pobierane od pojazdów konnych. Po
prawej stronie rozciąga się park Krakowski, założony na wzór ogrodów
wiedeńskich, z wejściem od ulicy Karmelickiej. Za kilka lat z tego miejsca
będzie można dojechać na Rynek tramwajem. Stalowe szyny pod nową
linię położy Towarzystwo Akcyjne „Tramwaje austriackie Krakowa
i  przedłużeń”. Podróż wagonikiem ciągniętym przez konia w  drugiej
klasie będzie kosztowała cztery centy[29].
 
Chłopi z  Bronowic Małych, gdyby ich o  to zapytać, powiedzieliby, że
Kraków zaczyna się w  Nowej Wsi. Codziennie przypomina im o  tym
rogatka miejska do pobierania opłat. Dla mieszkańców miasta
zajmujących tańsze mieszkania leżące poza obrębem Plant Kraków
zaczyna się u  wylotu ulicy Karmelickiej. Tędy biegnie umowna linia
dzieląca piętrowe kamienice i  chałupy bielone wapnem, powozy na
resorach i  skrzypiące furmanki, ciemne surduty mieszczan i  białe
sukmany chłopów. Dla tych, którzy mieszkają w  Rynku i  na przyległych
ulicach, miasto kończy się na pierścieniu Plant.
Kraków to maleńki świat. Promień wyznaczony z Sukiennic do krańca
ulicy Karmelickiej jest trasą wydeptywaną o  różnych porach dnia przez
pantofelki pań, lakierki panów, chłopskie buciory, buciki i  bose stopy.
Droga z  rogatki miejskiej przez Karmelicką i  Szewską na Rynek liczy
niewiele ponad kilometr, trzydzieści minut spacerem. Ot i wszystko.

DZIEŃ TARGOWY
Tu jest niejako salon recepcyi dla młodych mężatek, gdzie w świat
wprowadzone, uczą się od kum starszych trudnej sztuki życia[30].
 
W dni targowe chłopskie wozy rozjeżdżają się w różne strony miasta.
Każdy plac ma inny profil towarowy. Na Kleparzu sprzedaje się zboże
i  słomę, na Małym Rynku owoce. Królestwem ziemiopłodów jest plac
Szczepański. Częściowo zamknięty (trzy pierzeje kamienic i  Planty),
wybrukowany, jest kawałkiem mieszczańskiego świata, który objęła
w posiadanie wieś. Na jego obrzeżach stoją rzędy drewnianych kramów,
środek jest miejscem postojowym dla drewnianych wózków i  wozów
wyścielonych plecionymi półkoszkami.
Placem Szczepańskim rządzą kobiety uzbrojone w  wiklinowe kosze,
koszyska i  koszyki, gliniane garnki, metalowe kanki, płótniane ścierki
i  drewniane beczki. Ważą produkty na drewnianych wagach albo
sprzedają na oko. Nie ma takiego algorytmu, który potrafiłby wyjaśnić,
dlaczego jednym ta umiejętność przychodzi łatwiej. Sztuka handlu,
pozyskiwania klientów i  negocjacji ze strażnikami miejskimi jest
kunsztem, który doskonali się na miejscu.
Po południu mieszkańców Bronowic Małych można spotkać
w  kawiarni Heleny Zasadzkiej w  pobliżu placu Szczepańskiego.
Właścicielka z  każdym zna się osobiście, jest obeznana
w  skomplikowanych powiązaniach rodzinnych. Wie, kto jest czyim
kumem (kumotrem), a  kto wujem (ujkiem). Zapraszana na wesela
i  chrzciny, przywozi słodką wódkę i  ciasta. Kawiarnia mieści się
w  niewielkim pomieszczeniu. Interesy z  chłopami idą znakomicie.
Samodzielnie (jest wdową) utrzymuje matkę i  czworo dzieci, do tego
opłaca troje służących. Jej kawiarnia jest firmą rodzinną. Córki Maria
i Anna serwują grzane wino z korzeniami i kawę z rumem. Ta kawa od lat
cieszy się powodzeniem klientek.
Plac Szczepański w Krakowie, 1891.

Znany etnograf Oskar Kolberg pisze: „Wiele też naszych bohaterek,


pozostawiwszy towar pod dozorem najbliższej sąsiadki, zaprasza
kumoszkę na szklaneczkę kawy, ten ulubiony napój kobiet wszelkiego
stanu”[31].
W  kawiarni Zasadzkiej opija się właściwie wszystko: chrzciny, śluby
i  pogrzeby, odprawiane w  kościele Mariackim, ogłoszenie zapowiedzi,
powodzenie w  handlu i  zawód w  miłości. Plac Szczepański z  hierarchią
wielkich i  drobnych handlarzy, sympatiami i  antypatiami,
przepychankami i  zgiełkiem jest mikroskopijną rzeczpospolitą
bronowicką.

PANI JULIA
Na mój gust Julia Tetmajerowa była osobą niezwykle egzaltowaną, ze
skłonnościami do dziwaczenia i dadaizmu. Z upodobaniem operowała
zdrobnieniami – przykładowo: na obiadek jadła zupkę z kluseczkami,
mięsko z jarzynką i kartofelkami, na deser kompocik. Od tych, którzy bliżej
ją znali, słyszałem, że była kobietą bardzo dobrą, niespotykanie wprost
szlachetną, skłonną do najdalej idących wyrzeczeń i poświęceń[32].
 
Żeby poznać bliżej Julię Tetmajerową, należałoby cofnąć się w  czasie.
Urodziła się w  1837 roku[7*]. Do lat sześćdziesiątych dziewiętnastego
wieku nosi nazwisko Grabowska. Jest córką zamożnego warszawskiego
kupca i  powątpiewa, czy kiedykolwiek wyjdzie za mąż. Dawno
przekroczyła wiek dziewczątka, które na balach i  rautach kolekcjonuje
karneciki do tańca i męskie serca. Chyba też nigdy do końca nie było to
celem jej życia. Urodziła się w  dobrze sytuowanej rodzinie. Jest
inteligentna, bystra, doskonale wykształcona i  oczytana. Od
najmłodszych lat przebywa w  kręgu inteligencji mieszczańskiej. Do
kompletu przymiotów brakuje jej urody, twierdzi Ferdynand Hoesick,
który w  latach osiemdziesiątych przez rok będzie mieszkał w  jej domu:
„drobnej kompleksji, śniada brunetka, bardzo nieładna, o typie mulatki”.
Na rozwój duchowy Julii Grabowskiej ma ogromny wpływ znana pisarka
i  emancypantka Narcyza Żmichowska. Przyjaźnią się, odkąd
Żmichowska wynajmuje pokoik na trzecim piętrze kamienicy
Grabowskich przy ulicy Miodowej w Warszawie. Julia i jej siostry (ma ich
trzy) władają kilkoma językami i mają ambicje literackie. Młodsza Wanda
nie zarzuci działalności publicystycznej nawet wtedy, gdy zostanie żoną
kompozytora Władysława Żeleńskiego i doczeka się trzech synów.
Adolf i Julia Tetmajerowie, lata 60./70. XIX w. 

Adolf Tetmajer tylko nazwisko ma niemiecko brzmiące (szlachecki


przydomek Przerwa równoważy jego wydźwięk). Mężczyźni z jego rodu
od lat biją się za Polskę i  doświadczają wszelkiego rodzaju represji, od
rewizji do więzień i  emigracji politycznej. On także walczy. W  jednej
z  bitew powstania listopadowego zostaje ciężko raniony. Organizm ma
mocny. Wychodzi cało z  licznych obrażeń (podobno miał około
pięćdziesięciu ran na ciele, głównie na nogach) i  kuracji zastosowanej
w ostrej chorobie zakaźnej: napoju sporządzonego ze szklanki spirytusu
i roztartego prochu strzelniczego. Ma temperament i nie boi się ryzyka.
Trzydzieści dwa lata później, podczas powstania styczniowego, dostarcza
konie dla walczących. Jest za to poszukiwany przez Austriaków; goli
brodę, farbuje siwe włosy na czarno i  umyka obławie[33]. Właśnie wtedy
los stawia go na drodze Julii Grabowskiej.
Kiedy się poznają, Adolf Tetmajer, starszy o  ćwierć wieku właściciel
majątku ziemskiego Ludźmierz pod Nowym Targiem, jest wdowcem.
Z  pierwszego małżeństwa ma syna Włodzimierza, urodzonego
ostatniego dnia grudnia 1861 roku. Matka dziecka, Leonia z  Krobickich,
zmarła kilka dni po porodzie. Po ślubie w 1864 roku Julia przenosi się do
majątku męża na Podhalu. Pierwsze kontakty pasierba i  macochy są
obustronnie entuzjastyczne. Dużo egzaltacji jest w  słowach młodej
mężatki, kiedy pisze do nauczycielki i mentorki Narcyzy Żmichowskiej:
Żeby Pani wiedziała jak on mówi że ma śliczną mamusię, to by Pani
zrozumiała i odczuła moje usposobienie i wdzięczność ku Bogu że mi go dał, że mi
wolno będzie może niejedną chwilę gorzką jako sierotce zwyczajnie zamienić na
swobodną i szczęśliwą! Ile razy on na mnie powie mamusiu, tyle razy czuję jak
mnie jakaś niewidzialna siła skuwa z nim na zawsze, jak mi coś przybywa, coś
takiego co dobrą robi – ale mnie zarazem strach jakiś ogarnia bo gdyby to moje
dziecko było, moje rodzone i  potem inna, obca kobieta tak jak ja dzisiaj rościła
sobie prawo do jego miłości, do każdej jego pieszczoty, to ja bym chyba spokoju
nawet w niebie nie miała! A jednak ja uzurpatorką nie jestem bo ja kocham Adolfa
więc i syn Jego jest dzieckiem serca mego, tylko jeżeli mi Bóg da dziecko maleńkie
to niech mi pozwoli żyć razem z niemi albo niech nas razem zabierze[34].
Włodzimierz nie będzie jedynym dzieckiem serca macochy. W  1865
roku rodzi się Jan Kazimierz Tetmajer. Im większą słabość Adolf
Tetmajer przejawia do starszego syna, tym więcej nerwowych,
zaborczych uczuć Julia przelewa na młodszego.
 
Ferdynand Hoesick tak charakteryzuje Adolfa Tetmajera:
„Fenomenalnie inteligentny, obdarzony nadzwyczajną pamięcią,
doskonale władający kilkoma językami, po niemiecku mówiący jak
rodowity wiedeńczyk, a po francusku jak rodowity paryżanin, miał wielki
dar opowiadania, a  że dużo widział w  swym życiu, znał wielu ludzi
wybitnych, więc nigdy mu nie brakło tematu do arcyciekawych
opowieści”[35]. Na Podhalu cieszy się szacunkiem i popularnością. Zostaje
wybrany na marszałka powiatu nowotarskiego. Kształci synów
w  Krakowie, z  żoną pomieszkuje w  Wiedniu, „bawi się szeroko”. Na
zarządzanie majątkiem pod Nowym Targiem nie starcza mu czasu,
„więcej politykował w Wiedniu niż gospodarował na wsi” – pisze Hoesick.
Kłopoty finansowe zmuszają Tetmajerów do stopniowej wyprzedaży
dóbr ludźmierskich. W  1880 roku kupują mniejszy majątek Wilkowisko
w  powiecie limanowskim, utrzymują dom w  Krakowie, pieniądze
topnieją w oczach.
Mieczysław Smolarski wspomina: „Jej posag pochłonęły zobowiązania
męża, szerokie życie towarzyskie, prowadzone z  upodobaniem przez
obojga Tetmajerów, ich wojaże zagraniczne itp., które chłonęły też
bieżący dochód z  Ludźmierza i  jakiegoś jeszcze drugiego majątku
[Wilkowiska]”[36].
W  drugiej połowie lat osiemdziesiątych Tetmajerowie na stałe
mieszkają w  Krakowie. Problemy finansowe zmuszają ich do sprzedaży
wiejskich dóbr. Wydatków mają sporo. Starszy syn Włodzimierz po
kilkumiesięcznym pobycie na Akademii Sztuk Pięknych w  Wiedniu
wprawdzie wrócił do kraju i  uczy się w  krakowskiej Szkole Sztuk
Pięknych, ale od pewnego czasu mówi o  wyjeździe do Monachium.
Młodszy Kazimierz studiuje na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Tetmajerowie często zmieniają adresy. Z  ulicy Pędzichów przenoszą
się na Batorego, później na Długą. W  1888 roku mieszkają przy ulicy
Krupniczej, rok później przy Brackiej. Adolf Tetmajer dawno przekroczył
siedemdziesiątkę, ciężar obowiązków spada na barki dużo młodszej
żony. Julia Tetmajerowa prowadzi stancję dla studentów z  Królestwa
Polskiego i  Galicji. Miesięczna opłata za pokój razem z  wyżywieniem
wynosi czterdzieści złotych reńskich. Lokatorów jest kilku, bo tylu może
się pomieścić w  obszernym prywatnym mieszkaniu. Rekrutują się
spośród znajomych Tetmajerów. Ferdynand Hoesick, na przykład, jest
synem znanego warszawskiego księgarza.
Choć godności i  stanowiska urzędowe należą do przeszłości, koledzy
synów i  pensjonariusze kurtuazyjnie tytułują Adolfa Tetmajera
marszałkiem. Z biegiem lat jego urok osobisty nie słabnie; sporo przeżył,
ma rozliczne znajomości i  kulturę towarzyską. Ferdynand Hoesick nie
może się go nachwalić. „Choć po przymusowej sprzedaży Ludźmierza
jako zubożały szlachcic na bruku miejskim znalazł się w nader przykrym
położeniu materialnym, to jednak był to wielki pan w  każdym calu,
w każdym ruchu i geście, w całym sposobie myślenia: pan i dżentelmen”.
Julia Tetmajerowa bierze na siebie więcej, niż można wymagać od żony
i  kobiety w  dziewiętnastym wieku. Kolejne kompromisy i  wyrzeczenia
podejmuje z  zawziętą wytrwałością. Czy się skarży? Podobno tak.
Rezygnacja z dawnej pozycji społecznej przychodzi jej ciężko. Ferdynand
Hoesick: „trudno godziła się ze swym smutnym położeniem,
z  koniecznością pracowania na kawałek chleba, z  rolą gospodyni,
wynajmującej pokoje studentom, przyjmującej stołowników na obiady
i kolacje”.

DOROBEK

Kto cicho siedzi i pracuje szczerze, temu Pan Bóg nie odbierze[37].
 
Chałupa Jacentego i Jadwigi Mikołajczyków jest zbudowana na planie
prostokąta; jak wszystkie we wsi. Ma dwa pomieszczenia gospodarcze
(komora i  kurnik) i  dwie izby mieszkalne, usytuowane od frontu.
Wszystko pod jedną strzechą. Tu toczy się życie rodziny. Środkiem
biegnie szeroka sień z drabiną na strych. Można tą sienią przejść na tyły
domu.
Wyposażenie jest skromne. Za podłogę służy klepisko z  gliny, które
Jadwiga Mikołajczykowa skrapia wodą i  wymiata do czysta. W  większej
izbie stoi piec kuchenny, pod ścianą łóżko zaścielone wysoko stosem
pierzyn i  przykryte kolorową wełnianą chustą, pod oknem stolik, dalej:
kredens, długa ława, prostokątna skrzynia, siedzisko z  oparciem.
Malowane ornamenty kwiatowe zdobią meble i  ściany wokół futryny
okiennej. Na listwie nad łóżkiem, rama przy ramie, wiszą obrazy
o tematyce religijnej. Wieczorami, nie za długo, w izbie świeci się lampa
naftowa zawieszona na ścianie przy oknie. Kiedy brakuje nafty, świecą
się świeczki łojowe. Najczęściej jednak nic się nie świeci. Życie na wsi
regulują prawa natury: w  dzień się pracuje, a  w  nocy śpi. Może dlatego
elektryczność pojawi się w  Bronowicach Małych dopiero w  latach
trzydziestych dwudziestego wieku.
 
Maria Katarzyna Mikołajczykówna, pierwsze dziecko Jacentego,
w listopadzie 1886 roku poślubia Macieja Wójcika z Bronowic Małych. Ma
dwadzieścia dwa lata. Przeprowadzka córki do mężowskiej chałupy nie
poprawia sytuacji materialnej Mikołajczyków. Wręcz przeciwnie.
Zgodnie z  zapisami spadkowymi należy się jej część schedy po zmarłej
matce Katarzynie z Karasiów.
Jacenty i  Jadwiga stale szukają dodatkowych źródeł dochodu. Na
działce wydzielonej z części ogrodu warzywnego zakładają cegielnię. Jak
długo ją prowadzą, nie wiadomo. Śladem tej działalności będzie
widoczna nierówność terenu; miejsce, gdzie wiosną i  jesienią będą
zbierały się kałuże żółtobrunatnej wody. Niewielki, choć stały przypływ
gotówki zapewnia mleko, które Jadwiga nosi w  blaszankach gdzieś na
przedmieścia Krakowa. Głównym źródłem zaopatrzenia rodziny
pozostaje jednak rolnictwo; wszystko to, co zbierają latem i  jesienią
z uprawianych pól.
Dzieci Mikołajczyków od najmłodszych lat są przygotowywane do
pracy. Podział obowiązków wygląda podobnie we wszystkich rodzinach.
Synowie pomagają ojcu w  uprawie roli, córki pasą gęsi i  krowy,
przynoszą drewno na opał i  wodę ze studni, opiekują się młodszym
rodzeństwem. Gromadka jest spora. W  1889 roku Paulina, nazywana
w  domu Uliną, ma lat dwadzieścia dwa, Józef siedemnaście, Anna
piętnaście, Marysia dwanaście, Jan dziewięć i Jadwiga sześć. Najmłodszy
w domu jest Kuba, urodzony w kwietniu tego roku. Malowana w kwiaty
drewniana kołyska nie wychodzi z użycia.

Ś
PIERŚCIONEK
Używanie dyamentów w dzień nie jest przyjętem, wyjąwszy w pierścionku
albo jako pojedyńcze krople brylantowej rosy w kolczykach. Brylant
w pierścionku musi być nadzwyczajnej piękności aby ośmielić się go włożyć
na palec na wierzch rękawiczki[38].
 
Majątek Strokajły nad rzeką Oster leży w  guberni mohylewskiej,
w  granicach Imperium Rosyjskiego. Jego właścicielom, Kamili
i  Michałowi Sianożęckim, tęskni się do Polski. Jak informuje Słownik
geograficzny Królestwa Polskiego i  innych krajów słowiańskich, w  skład dóbr
wchodzą rozległe lasy, gorzelnia, trzy folwarki, cztery młyny i  cerkiew.
Minus jest chyba tylko jeden: wszędzie stąd daleko. Do wielkich miast,
gdzie kwitnie życie towarzyskie – Moskwy, Lwowa albo Krakowa – setki
kilometrów. Kamila i Michał Sianożęccy mają czworo dzieci. W 1886 roku
najstarsza Maria kończy dwadzieścia pięć lat. W rodzinnych Strokajłach,
skąd blisko jest chyba tylko do urzędu pocztowego w  Klimowiczach,
zanudza się na śmierć.
Włodzimierz Tetmajer, ok. 1890.

Nie wiadomo, kiedy dokładnie przyjeżdża do Krakowa. O  takich jak


ona, posażnych i  wykształconych, córkach właścicieli ziemskich mawia
się „pierwsza panna”. Biegle włada językiem francuskim, angielskim
i  rosyjskim, zna łacinę, gra na fortepianie, maluje. Znajomość
salonowego rzemiosła Marii nie wystarcza. Zapewne uczęszcza na
Wyższe Kursy dla Kobiet im. Adriana Baranieckiego. Uczennice
pochodzące z  ziem dzisiejszej Ukrainy i  Białorusi stanowią tam liczną
grupę.
 
Włodzimierz Tetmajer, syn Adolfa, jest towarzyski i  przebojowy.
Ulubieniec salonów, chluba ojca. Do tego utalentowany artystycznie.
Maria Sianożęcka jest nim oczarowana. Ferdynand Hoesick napisze po
latach: „bardzo bogata, ale za to nieładna. Sama się mu oświadczyła”[39].
Wymieniają pierścionki zaręczynowe tuż przed jego wyjazdem na studia
malarskie do Monachium. W jednym z pierwszych listów przysłanych do
domu Tetmajer pisze:
Żyję szalenie porządnie, aż się sam sobie dziwię, nie chodzę nigdzie do knajpy
i  siedzę wieczór zawsze w  domu. Mieszkamy we 3 na jednem piętrze i  razem
jadamy kolacye. Delaveaux, Dytrych i  Ja. – Uczę ich po francusku, a  potem
zwykle wieczór piszę do Maryni i  czytam Tartarin sur les Alpes
[Alphonse’a  Daudeta z  1885 – M.Ś.]. – Jak się Tatuś miewa? Czy zdrów? Co
Marynia robi? Choć od niej mam częste wiadomości. Poczciwa nie zapomina
o mnie. Idealna to dziewczyna, prawda? – Niech jej Mamusia dogadza jak można
i kocha ją, dobrze?[40].
Julii i  Adolfa Tetmajerów przekonywać nie musi. Wiążą z  tym
małżeństwem wielkie nadzieje. Nieregularne dochody z  prowadzenia
stancji nie pokrywają kosztów utrzymania domu i  edukacji synów.
Kazimierz studiuje filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wprawdzie
już publikuje pierwsze utwory, ale minie wiele miesięcy, nim zacznie
otrzymywać honoraria. W jednym z listów do siostry Julia Tetmajerowa
pisze: „O  finansach nie mówmy... jak wiesz, jest to nasza najsłabsza
strona”.
 
Jest w  tym pewien paradoks. W  Monachium Polak o  niemiecko
brzmiącym nazwisku uczy języka francuskiego innego Polaka, którego
nieznajomi biorą za Francuza. Ludwik de Laveaux pochodzi ze starej
lotaryńskiej szlachty, osiadłej w  Polsce w  drugiej połowie osiemnastego
wieku. Jest sporo młodszy od Włodzimierza Tetmajera, w  listopadzie
1886 roku skończył osiemnaście lat. Wcześnie, bo już jako szesnastolatek,
rozpoczął naukę w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych. Jeszcze wcześniej
zaczął wykonywać samodzielne kompozycje rysunkowe; do pierwszych
obrazów pozowali mu członkowie rodziny. Było oczywiste, że zostanie
malarzem. W  kieszeni nosił kawałek węgla albo ołówek. Rysował gdzie
mógł; często na ścianach. Z  Tetmajerem zbliżył się jeszcze w  Krakowie.
Jest wspominany w jego listach do rodziców. Pod wieloma względami ich
życiorysy wyglądają podobnie. Obaj zostali osieroceni w  dzieciństwie;
matka Ludwika, Stefania z Borkowskich, zmarła na gruźlicę, kiedy miał
dziesięć lat. Obaj kończyli gimnazja w  Krakowie, z  dala od rodziny. Ze
szlacheckiej przeszłości zostały im tylko nazwiska. W Monachium klepią
biedę. Włodzimierz Tetmajer ukrywa kłopoty finansowe przed majętną
narzeczoną. Pisze do Julii Tetmajerowej:
Tylko jedna jest haniebna nowina, ale o tem niech Mamusia nie mówi Maryni
nic złego, tylko że uwolniono mnie tylko od połowy semestergeld, to jest 35 marek
czyli zdaje się 20 złr. muszę zapłacić, bo by mnie wyrzucili.
W  1898 roku ukaże się w  Krakowie nowela Ignacego Sewera-
Maciejowskiego pod tytułem Bajecznie kolorowa. Głównemu bohaterowi
użyczył rysów Włodzimierz Tetmajer. Pojawia się tu znajomo brzmiący
wątek. Wacek, malarz plenerzysta, „najzdolniejszy z młodych”, zastawia
w  lombardzie pierścionek zaręczynowy, „brylant wspaniały i  osiem
rubinów”. Choć wykupuje zastaw, krótko potem zrywa listownie
z  narzeczoną. Powody? Ma ich kilka, między innymi ten: jej majętna
rodzina chce, aby wracał do kraju, „osiadł we dworze, robił szlachcica,
doił krowy, klął na parobków i  dziewki, dął się wobec biedniejszych
sąsiadów – i z proboszczem grał w prefera”[41].
 
To prawdopodobnie Włodzimierz Tetmajer przedstawia Ludwika de
Laveaux Aleksandrowi Gierymskiemu. Jest rok 1888. Młodszy brat
nieżyjącego Maksymiliana Gierymskiego, równie ceniony i  nagradzany
malarz, przyjeżdża do stolicy Bawarii. Jego osobowość i  konsekwencja,
z  jaką podąża własną drogą, inspirują młodych artystów. Włodzimierz
Tetmajer w  jednym z  listów do przyjaciela Konstantego Górskiego
nazywa siebie uczniem Aleksandra Gierymskiego. Pod jego wpływem,
może nawet silniejszym, pozostaje Ludwik de Laveaux. Znajduje
w starszym o osiemnaście lat Gierymskim autorytet, którego potrzebuje,
i  pokrewną duszę, a  z  nią wszystkie te cechy osobowości, które i  jemu
utrudniają kontakty z  otoczeniem. Sam Gierymski napisze w  jednym
z listów z tego okresu: „Żyję tylko z młodzieżą, która chce się ode mnie co
nauczyć, zresztą stoję zupełnie na boku”[42].
W  tradycji rodzinnej przetrwa informacja o  wpływie Aleksandra
Gierymskiego na przyspieszenie decyzji Włodzimierza Tetmajera
o  zerwaniu zaręczyn z  Marią Sianożęcką. Klementyna Rybicka
wspomina: „Kiedy w Monachium zetknął się z Aleksandrem Gierymskim
– ten tak się zirytował zobaczywszy pierścionek na palcu Ojca – że
doprowadził do zerwania zaręczyn”.
Na początku 1889 roku Włodzimierz Tetmajer odsyła narzeczonej
pierścionek wraz z  listem. Można domyślić się jego treści: wiąże
przyszłość z malarstwem i nie może cofnąć się z obranej drogi. Pragnie
wyjechać do Włoch, uczyć się w  Paryżu. Przed nim wiele lat pracy,
których nie ma prawa zabierać Marii.
W kwietniu pisze do Konstantego Górskiego z Monachium:
Moje interesa dobrze teraz, pieniądze są i  jest ogromnie. Ale prawda
zapomniałem Ci powiedzieć że już fertig z  Hymenem[8*]. – Eh głupstwo nie
mogłem już dłużej wytrzymać w złotym kajdanku i puściłem wsio w trąbę. Jestem
teraz taki kontent że aż więcej dwa razy maluję tak się cieszę do mojej swobody.
No powiadam Ci używanie, jak pies w studni[43].
W maju Julia Tetmajerowa donosi młodszemu synowi:
Włodzio napisał warjacki list. Musi być znów pod dziwacznym wpływem.
Kiedyż on dojrzeje, ten najlepszy chłopiec w świecie?
Maria Sianożęcka, narzeczona Włodzimierza Tetmajera, lata 80. XIX w.

Dalsze losy Marii Sianożęckiej poznaję dzięki jej prawnuczce, z  którą


rozmawiam w  2018 roku. Po zerwanych zaręczynach Maria wraca do
rodzinnego majątku. Wychodzi za mąż za Antoniego Kamieńskiego,
ziemianina z  rodzinnych stron. Mieszkają w  Chodosowie w  powiecie
czerykowskim guberni mohylewskiej. Tutaj przychodzą na świat ich
córki: Nina i Irena. Podczas rewolucji bolszewickiej Maria, wtedy wdowa,
jest więziona w  twierdzy mohylewskiej. Odizolowana od najbliższych,
przetrzymywana w  skrajnie złych warunkach, przechodzi udar, po
którym pozostanie jej opadający kącik ust. Zwolniona z  więzienia,
przedostaje się z  córkami do Sewastopola na Krymie. Ostatnim
francuskim okrętem płyną przez Morze Czarne, Bosfor, Dardanele
i  Morze Śródziemne do Marsylii. Dzięki pomocy organizacji rządowych
zatrzymują się w  Grenoble. Córki Marii pracują w  fabryce jedwabiu. Po
odzyskaniu niepodległości wracają do Polski. Mieszkają w  Warszawie
przy ulicy Senatorskiej 22, na rogu ulicy Bielańskiej i placu Teatralnego.
Nina ma posadę w Banku Rolnym, a Irena jest sekretarką generała Józefa
Dowbora-Muśnickiego.
W  niepodległej Polsce Maria Kamieńska udziela się społecznie.
W latach międzywojennych należy do Polskiej Macierzy Szkolnej. Działa
na rzecz bliskiego jej sercu Polesia. Umiera w 1950 roku, mając 89 lat.
Wśród pamiątek, które pozostawi po sobie, będzie okazały złoty
pierścionek. Nie jest to opisywany przez Ignacego Sewera-
Maciejowskiego w  Bajecznie kolorowej brylant otoczony ośmioma
rubinami, ale duży rubin otoczony dwunastoma brylantami.
Być może prezent od męża.

PLENER
Rozumiesz, potrzeba może słońca, potrzeba szerokiego powietrza, dalekich
horyzontów, nieba jasnego, młodego malarstwa, rzeczy i istot, jak są,
jakiemi wydają się w prawdziwem świetle, na koniec ja tego powiedzieć nie
mogę, ja! Potrzeba naszego, właściwego nam malarstwa, które nam
dzisiejsze oczy winny stworzyć i oglądać[44].
 
Wiosną 1889 roku Ludwik de Laveaux wraca z  Monachium do
Krakowa. Przyjmuje pierwsze zawodowe zlecenia, zarabia pieniądze. Jest
niezależny. Niewielki procent ze spadku po zmarłej matce właściwie nie
jest mu teraz potrzebny. Wyjeżdża do Zakopanego. Przywozi stamtąd
studia rysunkowe i pejzaże olejne[45]. Przystojny czarnooki brunet, ściąga
na siebie spojrzenia, kiedy chodzi po Krakowie w góralskim kapeluszu.
Poszukiwanie nowych motywów malarskich kieruje go w podmiejskie
okolice. Tak trafia do Bronowic Małych. Maluje dwie dziewczyny
w drodze ze wsi na targ. Pod płóciennymi tobołkami zarzuconymi przez
ramię mają kraciaste chusty. Przewiązały je w  pasie, aby nie
przeszkadzały w  marszu. Idą, pogrążone w  rozmowie. Jedna niesie
emaliowany dzbanek przykryty lnianą ściereczką. Przechodzą ścieżką
wydeptaną na skróty. Są bose. Nie wiem, czy pochodzą z tej samej wioski.
Ich stroje są potraktowane dość ogólnikowo, bez szczegółów
charakterystycznych dla konkretnej okolicy.
 
W  czerwcu 1889 roku Włodzimierz Tetmajer przyjeżdża do Krakowa.
Bogatszy w doświadczenia, umocniony w przeświadczeniu, że sztuka nie
znosi kompromisów, wolny.
Julia Tetmajerowa: Włodzio przyjechał – doskonale wygląda i  kontent
z  siebie i  z  wszystkiego. Przyjechał z  maleńkim kufereczkiem bardzo szykownie
i  elegancko wygląda w  popielatym płaszczu i  popielatym kapeluszu. – Koledzy
cieszą się nim jak zwykle. My go prawie nie widujemy, trochę przy obiedzie.
Te obiady są źródłem udręki Tetmajerowej. Od jakiegoś czasu
prowadzi stołówkę z  siostrą Wandą Żeleńską; trudno dociec, na jakich
zasadach, być może w willi Żeleńskich, w ogrodzie, przy ulicy Sebastiana
10. W czerwcu studenci rozjeżdżają się do domów. Dużą konkurencją są
tanie jadłodajnie, które wyrastają w  Krakowie jak grzyby po deszczu.
Korzystając z  wakacyjnej przerwy, Tetmajerowa wycofuje się ze spółki.
Od października będzie pracować na własny rachunek. Gorzko i surowo
brzmią jej słowa, gdy pisze: Spróbuję, boć przecież pracować muszę. Ale
pracować dla siebie i  u  siebie będzie czem innem jak zależeć od pana i  być
okradaną[46].
W  pierwszych tygodniach po przyjeździe Włodzimierza Tetmajera
z  Monachium atmosfera w  domu jest ciężka. Uraza, jaką Tetmajerowa
czuje do pasierba, przebija się w  listach do syna. Chłód od niego wieje
i lekkomyślność bezgraniczna – wiesz jak to bywa zanim się z sobą nie zżyjemy –
chociaż zdaje mi się że to już nie nastąpi nigdy. – A jednak kawał życia w niego
włożyłam, ale jak zwykle widocznie nieumiejętnie to czyniłam i owoców praca nie
wydała odpowiednich[47].
Upłynie trochę czasu, nim rodzina wybaczy mu woltę od tych,
wydawałoby się, wspólnych ambicji.
Klementyna Rybicka pisze: „Tego zerwania nie mogli przeboleć
rodzice Ojca – którzy patronowali tym zaręczynom, bo panna Sianożęcka
była rękojmią ich spokojnej starości”.
 
Wizyta nieznajomego w  Bronowicach Małych nie może odbyć się
niepostrzeżenie. Przejście drogą pomiędzy chałupami odbywa się pod
obstrzałem spojrzeń. Do pomysłów takich jak portretowanie
gospodarskich córek chłopi podchodzą początkowo z  nieufnością.
Powodów jest kilka: po pierwsze nie wiadomo, czym taka sesja może się
skończyć, po drugie czas spędzony naprzeciw sztalugi odsuwa od prac
w  polu i  przy domu. Jedni twierdzą, że pozowanie do obrazów jest
grzechem, drudzy uważają, że Boga obraża się tylko, użyczając
wizerunków postaciom boskim.
Malowanie w plenerze rzadko jest procesem intymnym. Za pracownię
służy łąka, sad, droga, czyjeś gospodarstwo. Za plecami stoją widzowie
zbici w  grupki. To trudne audytorium. Coś szepcą, chichoczą,
wyśmiewają brak podobieństwa i  koloryt. Powątpiewają w wartość całej
tej pracy. Na jednym z obrazów Włodzimierz Tetmajer portretuje siebie.
Ma szeroką roboczą koszulę, zebraną pasem, i  kapelusz nasunięty na
lewe ucho. Przed sobą ma sztalugi, za sobą dwie dziewczyny, które
przyglądają się jego pracy.
Na wieś zapuszczają się nie tylko Ludwik de Laveaux i  Włodzimierz
Tetmajer. Prace o  tematyce chłopskiej, tak inne od tych, które każdego
roku zdobią ściany wystawy w Sukiennicach, pojawiają się w twórczości
wychowanków krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych – Stanisława
Radziejowskiego, Wincentego Wodzinowskiego, Ludwika Stasiaka,
Kaspra Żelechowskiego, Leonarda Stroynowskiego, Damazego
Kotowskiego.
Wieczorami artyści zbierają się w  karczmie Hirsza Singera. Latem
wynajmują izby w wiejskich chałupach. Życie tutaj jest znacznie tańsze.
W Bronowicach Małych mówi się, że przyjechali na „plajner”.

DZIEŁO
Cóż ja Ci napiszę o Paryżu moja droga? Paryż jest straszne miasto, tak
wielkie że człowiek się w niem gubi jak mucha w powietrzu i ażeby na
wierzch wypłynąć musi pracować, bardzo pracować[48].
 
Jest oczywiste, że po tym, czego doświadczyli w  Wiedniu
i  Monachium, nie mogą tak po prostu wrócić na oddział kompozycyjny
w  Szkole Sztuk Pięknych i  powielać historycznych malunków. Marzą
o  Paryżu. Jesienią 1889 roku dyskutują o  głośnej książce Émile’a  Zoli
Dzieło. To mogłaby być opowieść o każdym z nich. Jest bohater, genialny
malarz Klaudiusz Lantier, jest pracownia malarska, ukryta gdzieś na
poddaszach Paryża, jest miasto, które daje i zabiera. Przeżycia związane
z  tą lekturą będą pojawiały się w  życiorysach kolejnych krakowskich
artystów: Włodzimierza Tetmajera, Ludwika de Laveaux, Józefa
Mehoffera, Karola Maszkowskiego i  Stanisława Wyspiańskiego[9*].
W  październiku 1889 roku Włodzimierz Tetmajer otrzymuje pracownię
na drugim piętrze Szkoły Sztuk Pięknych na Kleparzu. Tymczasem musi
pozostać zamknięta, bo jeszcze w  tym miesiącu Tetmajer wyjeżdża na
kilka tygodni do Paryża.
 
Jesienią 1889 roku na wystawę Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych
Ludwik de Laveaux zgłasza obraz zatytułowany Do miasta. To jedna
z  najlepszych prac, jakie widzowie mogą zobaczyć w  tych dniach
w Sukiennicach.
Ludwik de Laveaux w pracowni, przed wyjazdem do Paryża, przed 1890.

Julia Tetmajerowa uważa, że znać tu rękę jej pasierba.


21 października pisze do syna Kazimierza: De Laveaux zrobił śliczny
obraz – dwie dziewczyny idące – pachnie od nich rosa, świeżość, zdrowie! Pędzel
Włodzia na tym obrazie jest tak widoczny, że aż bije w  oczy – musiał nad nim
wraz z nim pracować, różnica między portretem de Laveaux a tym obrazem jest
rażąca. Tłumy większe zbierają się przed nim prawie niż przed Pruszkowskim,
niż przed Włodziem [prawdopodobnie Kołysanka Włodzimierza Tetmajera]
– zrobił furorę, ale który z nich? Tatuś jest tem strasznie zirytowany – a mnie się
przypomniał twój toast.
„To posądzenie o rażące naśladownictwo, jakiego rzekomo Ludwik się
dopuścił, nie ma żadnych podstaw – zauważa Aleksandra Melbechowska,
badaczka jego twórczości – «chłopskie» obrazy Tetmajera, których tak
wiele stworzył, są zupełnie inaczej aranżowane, mają inną fakturę,
kompozycję i wyraz”[49].
Na wystawie w  Sukiennicach ktoś brudzi obraz Ludwika de Laveaux
czerwoną farbą.
Jego prace wiszą na wystawach w  Krakowie i  Warszawie. Kariera
nabiera rozpędu. Tylko że Kraków mu nie wystarcza ani Warszawa.
Jeszcze przed końcem roku wyjeżdża do Paryża.
W  styczniu 1890 roku Paryż przedstawia się Ludwikowi de Laveaux
inaczej niż w  powieści Émile’a  Zoli. Przytłacza wielkością, jest obcy
i nieprzystępny. Pieniądze, które zarobił w kraju, topnieją w oczach. Do
tego słabo zna francuski. „Straszne miasto”, pisze w liście do ciotki Emilii
Jastrzębskiej. Mieszka przy Impasse du Maine 18, nieopodal dworca
Montparnasse. Pokój albo jest nieogrzewany, albo Ludwika nie stać na
opał. Chce posłać swój obraz na wiosenny salon na Champ-de-Mars. Aby
zostać zauważonym, musi wystawiać. Tymczasem choruje.
5 kwietnia: Malowałem przez całą zimę obraz na salon. Robiłem go
w wilgotnej i zimnej budzie przezwanej atelier, w której mieszkałem. Lecz stało się
niestety, gdy miałem już obraz na ukończeniu i  ostatni jour pour envoyéau
salon [dzień, żeby wysłać na salon – M.Ś.] za pasem, pewnego pięknego
poranka wywalam jęzór i  zadzieram kopytka. Niewiele brakowało aby się
przenieść do Hadesu. Zachorowałem à cause de l’humidité de mon atelier [od
wilgoci w moim atelier – M.Ś.]. Zamiast wynieść obraz do salonu wyniesiono
artystę. Teraz już prawie przyszedłem do siebie, nie sypiam już w mojej budzie ale
u mego sąsiada rzeźbiarza[50].
W  kwietniu 1890 roku przyjeżdża do Paryża Ferdynand Hoesick.
Z  Ludwikiem będzie widywał się przez blisko rok. Napisze później:
„kaszlał jak suchotnik, na którego zresztą, dzięki swym zapadłym
policzkom, wyglądał i bez tego”[51].
 
Rozmijają się. Włodzimierz Tetmajer wraca do Krakowa pod koniec
1889 roku. Oficjalnie zajmuje pracownię w  Szkole Sztuk Pięknych.
Sprzedaje pierwsze obrazy. Pieniędzmi dzieli się z rodziną. Stołówka Julii
Tetmajerowej nie przynosi spodziewanych zysków. Kiedy Kamila
Sianożęcka przywozi na pensję do Krakowa młodszą córkę,
piętnastoletnią Wandę, wspomnienie niedoszłego ożenku jest nadal
żywe.
Pani Sianożęcka zostawia Wandę u  Buniusia. Widocznie żal im Włodzia.
Rozpowiada że zrobili teraz dział majątkowy, że Marynia już objęła swój
fundusz, to jest 1400 morgów gruntu, że sama gospodaruje a oprócz tego dostanie
gotówki 10 000 rubli zaraz. Wandzia podobno utrzymuje że nikogo tak nie lubi
jak pana Włodzimierza, kto wie, może Marynia odstąpiła jej praw swoich? –
pisze Tetmajerowa do syna Kazimierza 11 grudnia 1889 roku.
Tymczasem Włodzimierz pozostaje nieugięty. Włodzio ani chce słuchać,
ani chce widzieć się z nimi i na niczem się to skończy.
Władysław Żeleński swata go z Jadwigą Janakowską, córką Antoniego
i  Karoliny. Panna ma dziewiętnaście lat, jest inteligentna
i wszechstronnie wykształcona. Do tego maluje. Mieliby wiele wspólnego.
Chce doskonalić swój warsztat w  którejś z  monachijskich szkół
prywatnych. Jej młodsza siostra ma zadatki na znakomitą śpiewaczkę.
W  Krakowie Janakowscy żyją na wysokiej stopie. Rodzinny kapitał
topnieje w oczach. Tego permanentnie roztargniony Władysław Żeleński,
dyrektor Krakowskiego Konserwatorium, może nie dostrzegać.
Antoni Waśkowski wspomina: „Nic z  tego nie wyszło, bo młoda
artystka miała swoje zasady i była przeciwna małżeństwu”[52].
Włodzimierz Tetmajer też nie wydaje się zainteresowany. W Krakowie
trwa karnawał, a  on w  tym sezonie jest rozchwytywany. Podoba się
pannom i mężatkom. Jeszcze długo będzie się tu za nim tęskniło. Kiedy
w 1892 roku młodszy Kazimierz na zabawę karnawałową włoży mundur
brata z  czasów służby wojskowej, nie obędzie się bez porównań
i  reminiscencji. Anna Skarżanka skomentuje w  pamiętniku: „To już nie
fason Włodzia, nie jego szyk, wdzięk i  nie Włodzia uroda, ale dał się
nawet lubić”[53].

CZEPCOWIE
Czepce były rozrodzone
licznie, ród stary, kmiecy, pierwszy w Bronowicach.
I jako się po ziemiach, słyszy o szlachcicach
z rodów, pomiędzy bracią, możnych i sławniejszych,
Tak Czepców ród w Krakowskiem, jeden z najznaczniejszych[54].
 
W 1890 roku Tetmajerowie, Julia i  Adolf, mieszkają w kamienicy przy
ulicy Karmelickiej 17, w  sąsiedztwie kościoła Karmelitów. Zajmują
czteropokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze. Oszczędzają. Służąca
Marianna Spiechowa jest pokojówką i  kucharką w  jednej osobie. Po
sąsiedzku mieszka młodsza siostra Adolfa Tetmajera Klementyna
Olcyngierowa z wnukiem Adamem Langie.
Na ulicy Karmelickiej można spotkać sporo znajomych artystów: pod
numerem czterdziestym pierwszym mieszka Florian Cynk, profesor
rysunku w  Szkole Sztuk Pięknych; pod siódemką – malarz Władysław
Pochwalski (właśnie wyjechał do Monachium); pod dziewiętnastką –
Józef Siedlecki, który wprowadzał Włodzimierza Tetmajera w  tajniki
malarstwa; pod numerem dwudziestym trzecim Eljaszowie-Radzikowscy
– ojciec Walery i syn Stanisław.
Włodzimierz Tetmajer zapamięta, że na przełomie lat
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku na pustych
parcelach ulicy Karmelickiej rosła pszenica. W  1890 roku próżno
wypatrywać tu zboża. To jedna z  głównych arterii Krakowa. Na bruku
stukają, kląskają i  człapią końskie kopyta. Fiakry, wozy, wózki, straż
pożarna, karetki i  tramwaje to pojazdy konne. Do tego turkocą koła,
brzęczą łańcuchy podwieszone pod furmankami. W świątek i piątek jest
głośno.
Ulicą Karmelicką przechodzą córki Jacentego Mikołajczyka w  drodze
na Rynek i plac Szczepański.
 
Wiosną 1890 roku Włodzimierz Tetmajer poznaje Macieja Czepca,
wójta z  Bronowic Małych[55]. Maciej ma czterech braci, podobnie jak on
wyczulonych na sprawy wsi, zorientowanych w  polityce i  kwestiach
społecznych. Oni też czytają „Casy” (krakowski dziennik „Czas”). Błażej
jest pisarzem gminnym w  Bronowicach Małych i  sąsiedniej Rząsce[56].
Słynie z  tego, że bez wysiłku zarzuca sobie na plecy
dwudziestopięciolitrową dębową beczkę z  piwem. Teoretycznie jest
zwolennikiem rzeczowego dyskursu, ale przyparty do ściany, używa
innych argumentów („w  razie bitki był jednak braciom pożyteczny”).
Wojciech i  Piotr zasiadają w  radzie gminnej. Jest i  Józef, najstarszy,
mieszkający gdzieś na Błoniu.
Bracia Czepcowie mają dwie siostry: Jadwiga jest żoną Jacentego
Mikołajczyka, Anna żoną Kaspra Klimy, który za kilka lat będzie
piastował urząd wójta.
Przy zamożnych powinowatych – Czepcach i  Klimach – Jacentemu
Mikołajczykowi wiedzie się gorzej. Wiosną 1890 roku przyszłość jego
dzieci rysuje się mglisto. Jest ich siedmioro: Ulina – lat dwadzieścia trzy,
Józef – osiemnaście, Anna – szesnaście, Maria – trzynaście, Jan – dziesięć,
Jadwiga – siedem i Kuba, który właśnie ukończył rok. Rodzina żyje z tego,
co zdoła zasiać i zebrać na kilku morgach pola.
Trudna sytuacja materialna w  domu zmusza najstarszego Józefa do
opuszczenia Bronowic. Zatrudnia się jako służący u  urzędnika
miejskiego Teodora Kułakowskiego przy ulicy Bernardyńskiej 1
w Krakowie. Za kilka lat, dzięki pomocy szwagra, znajdzie zatrudnienie
jako woźny w magistracie.
 
W noweli Bajecznie kolorowa Ignacego Sewera-Maciejowskiego Wacek,
„wielki szykowiec, ubrany podług ostatniej mody”, poznaje Jagusię
z  Bronowic na korytarzu Szkoły Sztuk Pięknych. Jagusia jest w  grupie
dziewcząt, które pozują malarzom z oddziału kompozycyjnego.
Wiosną 1890 roku, kiedy dyrektorem jest Jan Matejko, obecność kobiet
w  murach uczelni jest mało prawdopodobna. Za modele żeńskie służą
uczniom gipsowe posągi antyczne. Zwyczaj pozowania artystom do
studiów portretowych utrwali się kilka lat później. Reorganizacja Szkoły
Sztuk Pięknych, przeprowadzona przez Juliana Fałata, zaowocuje między
innymi zmianą kadry profesorskiej i  programu zajęć. Uczniowie będą
odbywać lekcje w  plenerze i  poszukiwać modeli za miastem.
Równocześnie dziewczęta z Bronowic Małych, kręcące się do południa na
pobliskim targu kleparskim, będą śmielej zaglądać do pracowni artystów;
zawsze po dwie, zapłatą podzielą się po połowie.
Leon Kowalski pisze we wspomnieniach z  połowy lat
dziewięćdziesiątych XIX wieku: „Profesjonalnych modelek nie było,
czasem, z Bronowic, zawędrowała jakaś pejzanka, aby sobie zarobić parę
złotych na najbliższe potrzeby. Włodzio Tetmajer bowiem mieszkając
w  Bronowicach powoli oswajał lud podkrakowski z  malarstwem. Cóż,
kiedy przychodziły te najbrzydsze, tych ładniejszych chłopi nie puszczali,
gdyż mieli jakieś uprzedzenie do adeptów sztuki – może i mieli rację”[57].
Nie ma w  tradycji rodzinnej informacji o  tym, by Włodzimierz
Tetmajer spotkał Annę Mikołajczykównę w  Szkole Sztuk Pięknych na
Kleparzu. Poznają się prawdopodobnie przez Czepców wiosną 1890 roku.
Ona ma szesnaście lat, on – dwadzieścia osiem.

BAJECZNIE KOLOROWA
Na członki, których kość złamana, przykładają po wsiach korzeń
żywokostu w wodzie warzony ze słoniną lub innym tłuszczem[58].
 
Obydwoje są zakochani. Obydwoje nie wiedzą, jak potoczy się dalej ta
historia. Fikcja literacka noweli Sewera-Maciejowskiego przeplata się
z  rzeczywistością (dziesięć lat później podobny zabieg zastosuje
z  większym powodzeniem Stanisław Wyspiański). Na kartach książki
Wacek doznaje urazu nogi, bawiąc się z  Jagusią na weselu
w  Bronowicach Małych. Poważnie kontuzjowany, przechodzi
rekonwalescencję w  domu rodziców na Karmelickiej (!). Jego pokój –
podobnie jak Włodzimierza Tetmajera – mieści się na parterze.
Tymczasem w  Bronowicach Małych Jagusia wyznaje starszej siostrze:
„Wlubiłam się w  niego że se rady dać nie mogę i  już nie ma dla mnie
nijakiego upamiętania, ino zmiłowanie Boskie...”. Tyle literatura.
Anna Mikołajczykówna, później Tetmajerowa, ok. 1890.

Chronologia wydarzeń i  topografia miejsc w  książce Sewera-


Maciejowskiego jest mocno osadzona w  autentycznych wydarzeniach
z 1890 roku.
Pod koniec kwietnia Włodzimierz Tetmajer także doznaje urazu nogi.
Leży w  łóżku; obolały, rozbity, zakochany, nieszczęśliwy. Rodzina tylko
częściowo domyśla się powodów tej udręki.
W  Archiwum Narodowym w  Krakowie sprawdzam, jak dalece
wyobraźnia pisarza splotła się z  rzeczywistością. W  księdze małżeństw
parafii mariackiej z  1890 roku są zapisane dwa śluby, które odbyły się
w  tym okresie: Franciszek Susuł, sześćdziesięcioczteroletni wdowiec,
ożenił się z  dwudziestosześcioletnią Marią Góralczyk,
dwudziestoośmioletni Jan Kraj ożenił się z trzydziestojednoletnią wdową
Julią Maćkoś. Czy to coś znaczy? Jedynie tyle, że jeśli istotnie Tetmajer
skręcił nogę, bawiąc się na wiejskim weselu, to było to jedno
z wymienionych. Oba odbyły się 28 kwietnia.
W noweli Sewera-Maciejowskiego chorego Wacka odwiedzają w domu
goście. Jest wśród nich ta, na której zależy mu najwięcej. W  tym
kontekście interesująco brzmią słowa listu Julii Tetmajerowej do syna
Kazimierza.
7 maja 1890 roku: Włodzio ma się lepiej, ale jeszcze leży z nogą skrępowaną.
Zdenerwowany do najwyższego stopnia, rozjaśnia się tylko na widok modelek
i kolegów. Zresztą zmarniały i bardzo mizerny.
Dwa dni później: Włodziowi coraz lepiej, ale jeszcze nie wychodzi ani nie
chodzi. Zmizerniał i schudł strasznie.
Odwlekana i  nieunikniona rozmowa z  rodziną przysparza mu wielu
zgryzot.
 
Choć Tetmajerowie mieszkają przy ruchliwej ulicy, pokój syna mieści
się na parterze i można do niego zajrzeć z chodnika, etykieta towarzyska
jest bezlitosna dla zakochanych. „Kobieta, chociażby w  pewnym wieku
i wdowa, nie powinna składać wizyty mężczyźnie, wyjąwszy kiedy chodzi
o bardzo ważny interes. W tym ostatnim razie, jeśli jest młodą, powinna
wziąć z sobą towarzyszkę w dojrzałym wieku i powszechnie szanowaną”
– głosi poradnik savoir-vivre’u  wydany w  Krakowie w  1883 roku[59]. Jeśli
Anna znajduje się w  grupie osób wymienionych w  liście, towarzyszą jej
inne dziewczęta, może Maciej Czepiec. W  otoczeniu Tetmajera Anna
także ma sprzymierzeńców. Najbliższymi przyjaciółmi są w  tych latach
malarze Damazy Kotowski i  Kasper Żelechowski. Obaj z  bliskiego
artyście nurtu osadzonego w motywach wiejskich.
Późną wiosną 1890 roku Włodzimierz Tetmajer zdobywa się na
rozmowę z ojcem. Próbkę tego, jak mogła przebiegać, daje Ignacy Sewer-
Maciejowski:
„Miałeś narzeczoną, dziewczę młode, zakochane w  tobie, dobre,
bogate. Nie chciałeś gospodarować na wsi, mogłeś z  żoną mieszkać we
Włoszech, w  Monachium, Paryżu. Odesłałeś pierścionek i  napisałeś list,
pełen dziwacznych niedorzeczności, a tobie się pewno zdawało, że to był
wielki szyk, heroizm”[60].
W książce Sewera-Maciejowskiego i w życiu ojciec nie traci nadziei, że
syn wycofa się z tych projektów.
Tymczasem on zaręcza się w  Bronowicach Małych. Tak jak chce
miejscowa tradycja. Do chałupy Mikołajczyków przychodzi ze swatem;
jest nim prawdopodobnie Maciej Czepiec. Całuje Jacentego Mikołajczyka
w  rękę, przyklęka, podejmuje pod kolana. Potem prosi o  ojcowskie
przyzwolenie na ślub. Przepija do Anny alkoholem – ona odbiera kubek
z  jego ręki i  wypija zawartość. To ważna część oświadczynowego
ceremoniału.
W rapsodzie Racławice bohater wzorowany na Jacentym Mikołajczyku,
zapytany o  zgodę, mówi: „Ja córkami nie rządzę! dziewucha matcyna!”.
W  realnym życiu prawo do decydowania o  własnej przyszłości także
pozostawia córce i  żonie, niepokoje zostawia dla siebie. Tych trosk
w połowie 1890 roku musi być sporo. Dotąd nie widziano w Bronowicach
Małych takiego małżeństwa. Trudno przewidzieć, jak się ułoży przyszłość
tych dwojga. Włodzimierz Tetmajer posiada dokładnie tyle, ile zdoła
zarobić początkujący artysta. Anna jeszcze mniej.
Ustalają, że wesele odbędzie się zaraz po żniwach.
 
W  1890 roku lektura książeczki Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)
w ważniejszych okolicznościach życia przyjęte, według dzieł francuskich spisane
u  części czytających musi wywoływać uśmiech na twarzy. Jednak cieszy
się ona dużą popularnością, o  czym świadczy fakt, że jest to wydanie
czwarte poprawione i poszerzone. Tak poradnik reguluje kwestie posagu:
„Umeblowania i  wszelkich potrzeb do urządzenia domu dostarcza
narzeczony, do jego to bowiem mieszkania lub majątku ziemskiego
przenosi się młoda para. Żonę przyjmuje on pod swym dachem. W kraju
naszym jest zwyczaj, że panna młoda dostaje w  posagu oba łóżka
małżeńskie i  fortepian, a  meble te i  instrument muzyczny posyłają do
mieszkania narzeczonego przed ślubem”[61].
Dla większości rodzin krakowskich rzeczywistość przedstawia się
o  wiele skromniej, choć kwestie wiana, które wnosi do wspólnego
majątku narzeczona, są istotne i  jeszcze długo będą przestrzegane
w domach inteligencji mieszczańskiej. Dziesięć lat później, kiedy za mąż
pójdzie kolejna córka Mikołajczyków, przed kościołem Mariackim
wydarzy się scena, którą Tadeusz Boy-Żeleński utrwali w Plotce o „Weselu”:
„Kiedy cały orszak siedział już na wozach i  miał ruszać, jeszcze jakaś
paniusia (podobno p. Domańska, prototyp Radczyni) chwyciła za rękaw
starościnę wesela, imponującą Kliminę, i  jęła dopytywać: «Moi drodzy,
powiedzcie, a  ma też ona co?». Na co Klimina najdobroduszniej
w świecie: «E, ma, ma, zaśby tam nie miała! Bidna mysz, a ma tyż»”[62].
W mieście i na wsi małżeństwo pozostaje swego rodzaju kontraktem,
który ma zabezpieczyć byt materialny obydwojga małżonków. Szybko się
to nie zmieni. Seweryn Udziela, znany etnograf, badacz podkrakowskiej
wsi, napisze w  1924 roku: „Gdy czują sympatię do siebie, a  stosunki
majątkowe odpowiadają wzajemnym zapatrywaniom, po naradzie
z rodzicami młodzieniec prosi rodziców dziewczyny o jej rękę”[63].
Procedury posagowe w  obu przypadkach wyglądają podobnie.
Zamożniejsze krakowskie rodziny poświadczają darowizny na rzecz
dzieci u notariusza. Bogatsi chłopi z Bronowic Małych dokonują zapisów
(najczęściej ziemi) u „natarensa”.

ZAŚLUBINY
W Sierpniu mgły na górach, mroźne gody;
Kiedy mgły w dolinach: pewne gody[64].
 
Julia i  Adolf Tetmajerowie godów się nie spodziewają. Lato, jak co
roku, spędzają w Zakopanem.
Sierpień 1890 roku w  Krakowie jest upalny. Żar leje się z  nieba.
W powietrzu unosi się pył wprawiany w ruch przez kopyta końskie, koła
dorożek, skraje letnich sukien, buty i  buciki. Popołudniami leje deszcz,
spada grad, biją pioruny. Tylko śniegu nie ma.
Dziennik „Czas” puszcza oko do czytelników: „Ostatnie ulewne
deszcze tak częste, niemal codzienne, i  połączone z  silnymi grzmotami
i nieustającymi błyskawicami tłumaczy sobie – jak się dowiadujemy – lud
wiejski okoliczny dość oryginalnie. Oto twierdzi, iż powodem tego jest
tak wielka liczba maszyn kolejowych (lokomotyw) w  ostatnich czasach
namnożonych, które wydzielają z siebie bardzo dużo pary, a ta nie mogąc
się w powietrzu rozpływać, gromadzi się w chmury, skrapla, a następnie
na ziemię silną ulewą opada”[65].
W niedzielę 27 lipca Mikołajczykowie idą do kościoła Mariackiego „na
pacierze”. Tego dnia zostają ogłoszone pierwsze zapowiedzi. Zgodnie
z  tradycją są też obecni narzeczeni. To wtedy mieszkańcy Krakowa
usłyszą o ślubie Włodzimierza Tetmajera. Kolejne zapowiedzi odbędą się
3 i 10 sierpnia[66].
W  Galicji procedury zawarcia związku małżeńskiego reguluje
austriacki kodeks cywilny. Osoby małoletnie (poniżej dwudziestu
czterech lat) muszą uzyskać zgodę ojca na zawarcie związku
małżeńskiego.
Wróćmy do książki Ignacego Sewera-Maciejowskiego:
„Ujkowie się pochylili, starszy, używający na wielkim szacunku,
szepnął do Wacka:
– Zezwalamy!
Pocałowali go w  twarz najprzód pierwszy, potem drugi ujek. Tak się
odbyła ceremonia zezwoleństwa w rodzinie.
Przed wieczorem przysunął się ojciec i rzekł:
– Wszystko to dobrze, ale jakże będzie z  waszym dziedzicem? Pono
okrutnie szlachcic puszysty.
– Niedługo wyjedzie na wieś, a wtedy!...
– A jak wróci?
– Będzie po wszystkim”[67].
Klementyna Rybicka wspomina: „Obawiając się sprzeciwów ze strony
swych rodziców, czekał na ich wyjazd do Zakopanego. A  że miał już 28
lat, nie musiał mieć ich zezwolenia”.
W  niedzielę 10 sierpnia, po trzecich zapowiedziach, przyszli
małżonkowie spisują protokół przedślubny. W  kancelarii parafii
mariackiej są obecni Mikołajczykowie i  świadkowie: Maciej Czepiec
i malarz Damazy Kotowski.
Na pytanie wikariusza: „Czy twoi rodzice zezwalają na zawarcie tego
małżeństwa?”, Anna odpowiada: „obecni i  zezwalają”. Włodzimierz
Tetmajer odpowiada wymijająco: „jestem doletny”[10*][68].
 
Poniedziałek 11 sierpnia jest słoneczny. Jarki dzień, mówią
w  Bronowicach. To dobra wróżba. Na ślub Włodzimierz Tetmajer
zaprasza garstkę najbliższych przyjaciół. Są wśród nich malarze: Kasper
Żelechowski, Leonard Stroynowski, Ludwik Stasiak, Wincenty
Wodzinowski, Stanisław Radziejowski i  Damazy Kotowski. Jadą konno
w  orszaku weselnym, który wjeżdża na Rynek od ulicy Karmelickiej.
Malarz Marian Trzebiński napisze po latach: „Wszyscy pamiętali piękną
banderię Krakusów, jaką koledzy i  przyjaciele Tetmajera utworzyli
poprzebierawszy się w krakowskie stroje”[69].
Ślub biorą w  bocznej kaplicy pod wezwaniem Matki Boskiej
Częstochowskiej, gdzie od wieków modlą się mieszkańcy Bronowic
Małych. Srebrne obrączki, które wymieniają przed ołtarzem, są za duże.
Zgubią je jeszcze tego samego dnia.
O  zawartym ślubie powiadomi Julię i  Adolfa Tetmajerów kuzyn
Stanisław Gabriel Żeleński, który o  tej porze właśnie przechodzi przez
Rynek. Wśród kobiet w  błyszczących gorsetach, chłopów w  białych
sukmanach, drużbów w czapkach z pawimi piórami, którzy wysypali się
z kościoła na plac Mariacki, dostrzega Włodzimierza Tetmajera.
26 sierpnia 1890 roku młodzi małżonkowie bawią się na weselu
świadka. To Damazy Kotowski żeni się z Felicją Hebanowską.

SKRZYNIA
Scęście w ręku;
tego z ręki się nie zbywa,
w tajemnicy się ukrywa,
światom się nie przekazuje:
Scęście swoje sie szanuje![70]
 
Długie czarne warkocze Anny należą do przeszłości. Obcina je po
ślubie. Może to zrobić podczas oczepin, następnego dnia, a  nawet
tydzień później. Tak nakazuje tradycja. Dziewczęta chowają warkocze na
pamiątkę do skrzyni albo zatykają za obraz z wizerunkiem Matki Boskiej.

Kieszeń noszona przy spódnicy przez Annę Tetmajerową.


Anna i Włodzimierz Tetmajerowie, po 1890.

Anna nosi włosy ostrzyżone nieco powyżej linii podbródka. Wymykają


się spod czerwonej chusteczki albo wiązanej w czepiec wykrochmalonej
białej chustki (symbol statusu małżeńskiego). Na wsi nazywa się je ickami.
Zapewne wiąże się to w  jakiś sposób z  pejsami wystającymi spod
żydowskich jarmułek. Charakterystyczna krótka fryzura i  czarne włosy
pozwalają bez trudu zidentyfikować ją na obrazach Włodzimierza
Tetmajera.
U pasa przywiązuje smyckę, rzemyk nabijany gwoździkami, do którego
przyczepia kozik. Poza tym bez zmian: biała bluzka, gorset z kaletkami,
marszczona spódnica, zapaska.
Na pierwszym wspólnym zdjęciu wyglądają obydwoje bardzo młodo.
Może tylko Anna w  ładnej wzorzystej katance i  obowiązkowych kilku
warstwach spódnic, nakładanych jedna na drugą, wydaje się nieco tęższa
niż w rzeczywistości.
 
O  mężu mówi krótko: „mój”, jak mawiają kobiety we wsi. Dla każdej
ten zaimek ma inną wartość. W  końcu nie wszystkie staczają batalie
o  swoje małżeństwa. Tetmajer bronowickim zwyczajem może mówić:
„moja”. W listach do znajomych będzie pisał: „moja żona”.
Mężatka cieszy się szacunkiem we wsi. Znajomi i sąsiedzi zwracają się
do niej per „wy”. Dwoić oznacza zwracać się do drugiej osoby w  liczbie
mnogiej. W  Bronowicach Małych dwoi się wszystkim małżonkom bez
względu na wiek i  pokrewieństwo. Dwoją siostry, bracia i  dzieci
rodzicom. Rodzice i teściowie zwracają się do dzieci po imieniu. Wiejski
savoir-vivre rządzi się odrębnymi prawami. Znajomość zasad jest
obowiązkowa i  przestrzegana przez wszystkich. W  strukturze
pokrewieństwa i  znajomości są „kumotrowie” – krewni lub dobrzy
znajomi, i są sąsiedzi – „somsiady”. W zwykle licznej rodzinie jest wielu
stryjów i wujów nazywanych „strykami”, „ujkami”, są rodzice chrzestni –
„kszesnoociec” i „kszesnomatka”. Młodzi starych całują w rękę.
Część zasad Tetmajer zdążył już przyswoić, odkąd poznał się
z  Czepcami. Do krewnych żony zwraca się, używając liczby mnogiej:
„słuchajcie, Macieju”. Podobnie do Mikołajczyków: „siadajcie, mamusiu”.
Do rodzeństwa żony mówi po imieniu. Wszyscy oni bez wyjątku mówią
do Tetmajera krótko: „pon”.
Formy te przejdą na Annę i  Włodzimierza, gdy zostaną rodzicami.
Córki i  synowie, nawet w  dorosłym wieku, będą zwracać się do nich
w  liczbie mnogiej. W  korespondencji rodzinnej będą powtarzać się tak
charakterystyczne zwroty, jak: „mama poszli”, „mama chorują”.
 
Niewiele zmienia się w  życiu Anny po ślubie. Mieszka z  rodziną,
w  domu, w  którym przyszła na świat. Wciąż ma przy boku młodsze
rodzeństwo. Nie ma więc przenosin do męża, przepełnionych łzami
ceremonii pożegnania, przewożenia wiana. Wszystko, co własne,
z  konieczności mieści się pod wspólnym dachem. Od Mikołajczyków
Anna otrzymuje malowaną skrzynię. To niezbędna część wyprawy
wnoszonej do majątku po ślubie. Skrzynia jest duża, wsparta na kółkach
ułatwiających przesuwanie, wyposażona w półskrzynek, czyli schowek na
kosztowności, ciemnozielona, zdobiona czerwonymi, żółtymi
i  granatowymi ornamentami roślinnymi, zamykana na klucz. Wazony
z  kwiatami wymalowane na przedniej ścianie są powszechnym
w  tamtym czasie wzorem nawiązującym do renesansu[71]. Ta sama
skrzynia dziesięć lat później znajdzie się w didaskaliach dramatu Wesele,
opisana jako: „ogromna wyprawna wiejska, malowana w  kwiatki pstre
i pstre desenie; wytarta już i wyblakła”.
W  dramacie Stanisława Wyspiańskiego Gospodyni, po bronowicku
rozscędna (oszczędna) i  zapobiegliwa, schowa do niej złotą podkowę
otrzymaną od Wernyhory, „scęście w ręku”.
Skrzynia panny młodej jest sercem gospodarstwa. Tutaj chowa się
cenne przedmioty, ubrania zakładane od święta, pościel, tkaniny na
nowe spódnice.
W  noweli Ignacego Sewera-Maciejowskiego Jagusię wianuje
narzeczony. Wręcza jej trzysta złotych reńskich[11*]. Pieniądze
wystarczają na zakup krowy (zalążek własnego gospodarstwa)
i  przystosowanie jednego z  pomieszczeń oddanych przez rodziców na
izbę mieszkalną. „Za połowę pieniędzy, co dałeś, komorę przemienią na
galantą izbę, postawię piec i  szerokie okno, aby ci było widno
malować”[72].
Z  pewnością nie można Bajecznie kolorowej interpretować jako źródła
informacji, jednak zachowane archiwalia potwierdzają wykorzystanie
w  tej powieści licznych szczegółów biograficznych z  życia obydwojga,
Włodzimierza i  Anny. Ignacy Sewer-Maciejowski i  jego żona Maria
niemal od początku należą do najbliższych przyjaciół Tetmajerów.
Adam Grzymała-Siedlecki wspomina o  wdzięczności Anny wobec
obydwojga za wsparcie udzielone w pierwszych latach małżeństwa. Pisze:
„Domów miejskich raczej nie lubiła, dla Sewerów czyniła wyjątek
i czyniła go całym wdzięcznym sercem”[73].
 
Krakowskie salony bojkotują Włodzimierza Tetmajera i  spisują na
straty. Ubywa znajomych. Listów z  powinszowaniami, takich jak ten
przesłany przez Konstantego Górskiego, historyka sztuki, przyjaciela,
przychodzi mało. Tetmajer odpowiada niezwłocznie: Nie masz pojęcia jak
mnie ucieszył Twój bilet, bo radowałem się, że Ty przecież przy mnie zostałeś.
Wszyscy, cały Kraków odwrócił się ode mnie, mniejsza by o to było, nie dbam o tę
całą gromadę marnych filistrów, ale co gorzej szkodzą mi wszyscy na każdym
kroku. Nie rozumiem dlaczego fakt ten dlatego że nie jest zupełnie przeciętny, że
zrobiłem coś takiego czego nie robi zwykły filister wywołuje taką zaciętą do mnie
nienawiść całego starożytnego grodu. – Z rodziną mam fatalne przejścia bo ojciec
znać mnie nie chce. Jednem słowem straszne awantury.
Te spięcia z  rodziną i  ostracyzm towarzyski najwięcej dotykają Annę.
Ma szesnaście lat. Musi sobie z  tym radzić sama. Córka Klementyna
napisze po latach: „Po ożenku Ojca wielu kolegów odsunęło się od niego
nie chcąc utrzymywać stosunków towarzyskich z człowiekiem – który tak
się poniżył przez swój ożenek. Ojciec niewiele sobie robił z  tego – ale
matka moja bardzo nad tym cierpiała ze względu na Ojca”.
Późnym latem, a  może wczesną jesienią, na podwórko Jacentego
Mikołajczyka zajeżdżają goście, jakich w Bronowicach Małych dotąd nie
widywano. To księżna Marcelina Czartoryska, utalentowana pianistka,
uczennica Fryderyka Chopina, znana działaczka społeczna i  inicjatorka
wielu akcji charytatywnych w  Krakowie. Przyjeżdża z  synem Marcelim,
prezesem krakowskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, albo
kuzynem Zdzisławem – trudno orzec[12*]. Pewne jest jedno: tej wizyty
Tetmajerowie bardzo potrzebowali.
Klementyna Rybicka: „Tu pod starą gruszą rodzice moi przyjęli gości
czym chata bogata – czyli czarnym chlebem i kwaśnym mlekiem. Goście
po podwieczorku zaproponowali Ojcu – że Go zabiorą do miasta – jeśli
ma jakieś sprawy do załatwienia. Ojciec jeszcze wówczas piechotą
chadzał do Krakowa. Kiedy dojechali do miasta młody książę wyraził chęć
towarzyszenia Ojcu przy zakupach malarskich. Razem więc chodzili
dłuższy czas po mieście – spotykając wielu znajomych – a  że nie było
bardziej snobistycznego miasta jak ówczesny Kraków – wieść że
z  Tetmajerem utrzymuje towarzyskie stosunki rodzina Czartoryskich –
rozeszła się lotem błyskawicy. – Od owego momentu stosunek
ówczesnych krakowian uległ radykalnej zmianie”.

TEŚCIOWIE
Siedzi na przykład przed chatą w Bronowicach, obok swej żony. Na drzewa
padają skośne promienie słońca i blaskiem je stroją. W powietrzu spokój.
Przy studni gromada dziewcząt uwija się z konewkami, trącając się
łokciami i o ważnych dla siebie rzeczach radząc... Czy to nie wyborny
motyw do obrazu?[74]
 
W  Bronowicach Małych teściów określa się mianem: pon-ociec i  pani-
matka. W  Krakowie ani jedno, ani drugie nie chce znać synowej.
Zakochanych wspierają Klementyna Olcyngierowa, siostra Adolfa
Tetmajera, i  Karol Baykowski, przyjaciel rodziny; ale to wciąż za mało,
aby przełamać niechęć teściów.
Uczucia Adolfa Tetmajera można wytłumaczyć. Wybór syna w  jego
odczuciu oznacza koniec planów i  nadziei na przyszłość, także własną.
Niewątpliwie też niepokoi się o  to, jak poradzi sobie wrażliwy artysta,
który do życia i  pracy potrzebuje stabilnych warunków. Pewnie mógłby
podpisać się pod słowami, które przypisuje mu Sewer-Maciejowski
w noweli: „Nieszczęścia przyszły na mnie, nie mogę ci dać majątku, abyś
dziewczę, które zaślubisz, przeniósł do murowanego dworu, a  więc ty
musisz iść do niej, do chaty. W  chacie nędza, za nędzą ogłupienie. Za
parę lat będziesz chodził w  sukmanie, siedział w  karczmie, pił
śmierdzącą wódkę i  palił bakun. Oto twoja przyszłość. Inaczej o  twym
losie marzyłem!...”[75].
Jesienią 1890 roku Adolf Tetmajer nie widzi szans połączenia rozwoju
artystycznego syna i  pielęgnowania tradycji szlacheckich z  życiem
w społeczności chłopskiej.
Tymczasem zimą syn z  synową przeprowadzają się na Karmelicką.
Zajmują jego kawalerski pokój. Na pierwszym piętrze mieszkają Julia
i Adolf Tetmajerowie. Ledwo zauważają synową z parteru.
Karta meldunkowa wypełniona 31 grudnia 1890 roku podczas
powszechnego spisu ludności wymienia członków rodziny:
„Adolf Tetmajer de Przerwa, szlachcic, Ojciec Rodziny, były właściciel
dóbr
Julia z  Grabowskich de Przerwa Tetmajerowa, żona, gospodyni
domowa
Sylwester Włodzimierz de Przerwa Tetmajer, syn, c.k.  porucznik
rezerwy 13 pułku piechoty, artysta malarz
Jan Kazimierz de Przerwa Tetmajer, syn, literat, współpracownik
dzienników”.
Ponadto: „Kazimierz Stępniewski, szlachcic, wychowaniec, uczeń
gimnazjalny i  Marianna Spiechowa, kucharka”. Wszyscy obecni w  dniu
przeprowadzania spisu ludności[76].
Jest też wymieniona Anna Tetmajerowa z  domu Mikołajczyk, „żona
Sylwestra Włodzimierza, gospodyni rolna”, choć została dopisana innym
charakterem pisma, zapewne przez męża, podczas gdy pozostałe
nazwiska umieścił na karcie Adolf. „Nieobecna stale”, bo – jak wynika
z zapisu – przebywająca w Bronowicach.
Trudno określić przyczynę nieobecności Anny w Krakowie w ostatnich
dniach 1890 roku. Nieco wcześniej, bo 15 grudnia, z  Wojciechem
Czepcem trzyma do chrztu Wojciecha Tomasza Wójcika, syna Marii
Katarzyny, najstarszej córki Jacentego Mikołajczyka. Może, z nieznanych
dzisiaj powodów, na dłużej zatrzymała się u rodziców, a  może jej pobyt
w Bronowicach jest wynikiem napiętych stosunków z teściami.
 
Wiosną 1891 roku mieszkańcy Krakowa mogą powiedzieć, że
Włodzimierz Tetmajer nie jest całkowicie stracony dla świata. Dwa
obrazy, które posłał na Międzynarodową Wystawę Sztuki w  Berlinie,
spotkały się z bardzo dobrym przyjęciem.
Wystawę ogląda Ferdynand Hoesick. Pisze do ojca 10 maja: Cesarz
Wilhelm najdłużej zatrzymał się w dziale polskich malarzów. Oprowadzający go
Wrotnowski musiał mu opowiedzieć całą historię Włodzia o  jego małżeństwie
z dziewczyną wiejską – na co cesarz miał powiedzieć: „Das kann ihm viel hübsche
Motive geben...” [„może mu dostarczyć wielu pięknych motywów” –
dwuznacznie, M.Ś.][77]. Ma słuszność. Włodziowi małżeństwo to doskonale
zrobiło... A  żona jego, jakkolwiek nie umie czytać, jest więcej warta od niejednej
panny „z towarzystwa”[13*]. A jaka śliczna! Czysta poezyja! Włodzio mieszka na
wsi, w  Bronowicach i  maluje rzeczy jedne piękniejsze od drugich. Obydwa jego
obrazy posłane do Berlina powszechną zwracają uwagę. Za prawo reprodukcyi
świetnie mu zapłacono. I jeszcze go oto prosili...[78].
Włodzimierz Tetmajer stawia pracownię na wsi. Pomaga mu Maciej
Czepiec. To niepokaźny budynek; jedną ścianą przylega do chałupy
Mikołajczyków. Od zwykłej szopy różni się dużym oknem wychodzącym
na ogród. Dotąd nie zrezygnował z  pracowni w  Szkole Sztuk Pięknych.
Leon Kowalski wspomina: „Tetmajer Włodzio, o pięknym polskim profilu
pod sumiastym wąsem, schodził zawsze przed pierwszą w  południe
z  góry, niosąc w  ręce powalane pędzle, zdaje się, że tak chodził z  temi
pędzlami aż do Bronowic, gdzie świeżo zamieszkał po ożenku”[79].
Obydwoje z  Anną pracują nad zasilaniem skromnego domowego
budżetu. On maluje, ona we wtorki i  piątki sprzedaje warzywa i  nabiał.
Wzbudzają sensację, gdziekolwiek pojawią się razem.
 
W  lipcu 1891 roku Adam Dobrowolski, w  artykule o  źródłach
problematyki wiejskiej w twórczości malarskiej Włodzimierza Tetmajera,
wraca do wydarzeń sprzed roku: „Fakt ten spadł na mieszkańców
Krakowa niespodzianie i  wywołał wrażenie tak silne, że obawiano się
o  zdrowie wszystkich dewotek. Plotki stare nagle ucichły, bo świeże
opowiadania na temat małżeństwa artysty legendowego nabierały
kształtu. Myślano o  formalnym najeździe na Bronowice w  celu
odzyskania utraconego młodzieńca. Obudziła się nieznana dotąd
w mieście litość i współczucie dla niedoli”[80].
Dobrowolski jest kolegą Kazimierza Tetmajera z  redakcji „Kuriera
Polskiego”. Swój artykuł drukuje w  dwóch kolejnych numerach
ukazującego się od niedawna dwutygodnika „Myśl”. Każda forma
reklamy jest Włodzimierzowi Tetmajerowi teraz potrzebna. Choć autor
pisze, że w  duszy malarza „panuje pogoda niczym niezakłócona”,
w stosunkach rodzinnych – używając terminologii meteorologicznej – nie
zanosi się na przejaśnienia.
 
W  stołówce Julii Tetmajerowej miesięczna opłata za obiady wynosi
18  złotych reńskich, za kolacje – 9  złotych reńskich. Dla porównania
15 złotych reńskich zarabia miesięcznie stróż nocny. Kazimierz Tetmajer
ma posadę w  redakcji „Kuriera Polskiego”, ale do domowego budżetu
wnosi niewiele. Pomaga Włodzimierz Tetmajer, choć sam ledwie wiąże
koniec z  końcem. Dręczy go poczucie winy wobec rodziców, po cichu
liczy, że gniew ojca wkrótce zelżeje. Szczególnie teraz, kiedy Anna
spodziewa się dziecka. Na ocieplenie stosunków z rodziną będzie musiał
jednak poczekać.
Klementyna Rybicka: „Od ożenku mego Ojca byli śmiertelnie obrażeni
i synowej znać nie chcieli. Babcia po pieniądze chodziła do pracowni Ojca
w Szkole Sztuk Pięknych – którą Ojciec mój zatrzymał”.

JESZCZE NIE UMRĘ


Podobno kto ma wisieć nie utonie, powiedziałbym jednak, kto ma dojść nie
utonie z tem większem prawem że byłem już raz pewny utopienia się na
morzu podczas mego pobytu na Chosey[81].
 
W czerwcu 1891 roku Ludwik de Laveaux opuszcza paryską pracownię
i  wyrusza na plener do Bretanii. Rodzina chciałaby widzieć go w  kraju.
Aby zmusić syna do powrotu, Lucjan de Laveaux wstrzymuje wypłatę
pieniędzy ze spadku po matce. Ludwik odpowiada listem, który odsłania
trudną relację z owdowiałym ojcem.
Jak doszedłem lat 15stu, na moje żądanie oddano mnie do szkoły szt. p.; od tego
czasu wychowywałem się w  akademii i  w  gronie moich kolegów. Od tego czasu
Ojca idée fixe była abym pieniędzy nie marnował. Nie troszczył się Ojciec wcale
czy dostaję regularnie mój dochód, czy to co dostaję wystarcza mi na moją
edukacyję i  utrzymanie i  czy dobrą idę drogą. Pomimo tak złych prognostyków
o  mojej przyszłości, cierpiąc zawsze brak i  głód potrafiłem mając lat 21 wyrobić
sobie mojemi obrazami pewno imię pomiędzy dosyć szerokiem kołem publiczności.
Zarabiałem już na moje utrzymanie 4 razy tyle co wynosił mój procent. Dziwna
rzecz, podczas kiedy pomimo tego uważany ciągle jeszcze byłem przez Ojca
i  rodzinę jako przyszły utracyjusz nie wiele po sobie obiecujący, ludzie zupełnie
obcy i  dla mnie obojętni patrzeli i  pisali o  mnie jako o  człowieku z  wielką
przyszłością. [...] Zamiast jednak pomagać synowi w jego trudnej karyjerze, czy to
starając się uwolnić go od wojska (o czem pisałem), czy też pilnując aby pieniądze
mu przysłano jak ich będzie potrzebował, Ojciec odgrywa dalej rolę anioła stróża
niezmiernych kapitałów swojego syna marnotrawnego czychającego tylko na to
aby je porwał i przegrał w Monaco[82].
Créhen to mała wioska rybacka nad rzeką Arguenon. Życie tutaj jest
tańsze. Bez pomocy rodziny pieniędzy starczy Ludwikowi de Laveaux na
kilka tygodni. Motywów malarskich starczy na dłużej. W  liście do Jana
Łukasza Borkowskiego, brata zmarłej matki, który wspiera go
w  trudnych przejściach, opisuje życie Bretończyka: Co do mnie pracuję
i  byłbym zupełnie dobrze, gdyby nie te nieszczęśliwe stosunki. Urządziłem się
w ten sposób że nie tracę chwili czasu. Maluję jak jest widno, śpię jak jest ciemno.
Żyję w przyjaźni z całą wioską. Mam 7 płócien nad któremi równocześnie robię
stimmungi deszczowe i  słoneczne i  wszelakie. Pozują mi chętnie. Mam jeszcze
z  górą na miesiąc życia i  malowania i  na powrót do Paryża. Zapewne zdołam
w przeciągu tego skończyć 3 z moich obrazów poczem wrócę do Paryża[83].
Po północnym wybrzeżu chodzi pieszo. Miasteczko Plancoët, skąd
wysyła listy do kraju, jest oddalone o  cztery kilometry. Bliżej niż
z  Krakowa do Bronowic. Prawym brzegiem Arguenonu wędruje na
północ. Płynie na wyspę Chausey, gdzie zatrzymuje się na dłużej.
Gwaszem i  akwarelą tworzy pejzaże morskie, wschody i  zachody słońca
nad wodą, wodę i niebo granatowe po burzy. Tu pierwszy raz styka się ze
śmiercią. Omal nie tonie podczas kąpieli w  morzu. Maluje topielca
wyrzuconego na piaszczysty brzeg plaży[84].
POJEDNANIE
Włodzio zdrów, sprzedał obraz mały, bywa u nas rzadziej, zły na córkę
która mu spać nie daje i naśladuje wybornie jej ruchy[85].
 
Jadwiga Anna Julia, pierwsza córka Anny i Włodzimierza Tetmajerów,
przychodzi na świat 8 sierpnia 1891 roku. Chrzest odbywa się w rocznicę
ślubu. Anna jest nieobecna w  kościele. Zgodnie z  tradycją pozostanie
w  domu aż do wywodu, czyli ceremonii błogosławieństwa matki po
porodzie. Rodzicami chrzestnymi są Anna Klimina, siostra Jadwigi
Mikołajczykowej, i  Karol Baykowski. Księgi archiwalne wymieniają też
Antoniego Czepucha i Franciszkę Maronę z Bronowic Małych.
W  kościele są też Czepcowie i  miejscowa akuszerka Anna Nogala,
która czuwa nad niemowlęciem. Bronowicki zwyczaj nakazuje udać się
po chrzcie do ulubionej kawiarni. Helena Zasadzka podaje grzane wino.
Karol Baykowski, który jest orędownikiem pojednania, podsuwa pomysł,
aby opór Adolfa Tetmajera wziąć szturmem.
Klementyna Rybicka opisuje rozwój wypadków: „Karol Baykowski
podniecony trunkiem umyślił sobie wstąpić do Adolfów Tetmajerów – by
im przedstawić najstarszą wnuczkę i w ten sposób nawiązać przerwane
stosunki rodzinne. Tak też zrobiono. Ale jakież było przerażenie – gdy
spostrzeżono już u  rodziców brak najważniejszej w  danym momencie
osoby – świeżo ochrzczonego dziecka! Okazało się że Isia została na ławie
w kawiarni. Klimina i «babka» Nogalina najwidoczniej musiały mieć już
dobrze w  czubie. Isia się znalazła – stary ojciec dał się udobruchać
i stosunki rodzinne zostały nawiązane”.
Z  perspektywy Julii Tetmajerowej sprawa pojednania jest bardziej
skomplikowana. Jeszcze tego wieczoru pisze do Kazimierza: Włodzio ma
córkę. Jadwigę, Annę, Julię. Niby oczy ojca ale całość chłopska. Byłam na chrzcie,
co mi sprawiło wielką przykrość. Czułam że to dziecko nie nasze! Pan Karol
przyprowadził Włodzia i  akuszerkę z  dzieckiem do Tatusia, co Go bardzo
wzruszyło, ale uważałam że był z tego niekontent.
Nie chciał zrazu pobłogosławić, ale uproszony złożył ręce na dziecinie!
Obawiam się żeby nie przepłacił zdrowiem tego wzruszenia. Ubrałam naprędce
dziecko do chrztu i  teraz szyję ciągle wyprawkę, bo tam nic nie przygotowano.
Biedny Ojciec!
W  tym samym liście blisko osiemdziesięcioletni Adolf Tetmajer
dopisuje: Tęsknię za Tobą, bo Ciebie i  matkę Twoją mam tylko w  przededniu
śmierci.
Umiera 21 maja 1892 roku. Następnego dnia „Czas” drukuje krótki
nekrolog: „Adolf Przerwa Tetmajer, obywatel ziemski, żołnierz wojsk
polskich z powstania listopadowego, ozdobiony krzyżem Virtuti militari,
b.  poseł na Sejm krajowy, marszałek pow. nowotarskiego, urodzony
w  r.  1813, zmarł tu dnia 21 b.m.  Zmarły był ojcem pp. Włodzimierza
Tetmajera, artysty-malarza, i  Kazimierza Tetmajera, poety
i dziennikarza”.
Zostaje pochowany w  grobowcu powstańców na cmentarzu
Rakowickim.
Po pogrzebie Kazimierz Tetmajer pisze do Ferdynanda Hoesicka: Dziś
już Mama i Włodzio uspokoili się. Co do mnie, to nie złamała mię ta śmierć, jak
piszesz; owszem, przeciwnie, dojrzałem, z  dnia na dzień. Jestem dziś głową
rodziny, bo Włodzio jest chory i  jego w  rachubę brać nie można, jest za słaby
i  moralnie, i  fizycznie. Tradycja domu przeszła na mnie, jestem za dom
odpowiedzialny[86].
Patronowanie rodzinie na razie idzie mu niesporo. Sam zarabia ledwo
na własne wydatki. Wielki sukces i duże pieniądze przyjdą za dwa lata, po
ukazaniu się drugiej serii Poezji. Ale i  wtedy będzie więcej wydawał, niż
zarabiał.
W 1892 roku Włodzimierz Tetmajer kończy z wyróżnieniem naukę na
oddziale kompozycyjnym Szkoły Sztuk Pięknych. Składa wniosek
o przyznanie stypendium cesarskiego w kwocie tysiąca złotych reńskich
na dalsze kształcenie za granicą. Chce wyjechać na kilka tygodni do
Rzymu.
Julia Tetmajerowa po śmierci męża przenosi się do mieszkania siostry
Wandy Żeleńskiej przy ulicy Sebastiana 10. We wrześniu pisze do
Kazimierza: Na studentów już nie liczę, stołownicy niepewni... Od Włodzia
wzięłam na zadatek, bo nie mogłam inaczej. [...] Zdaje się że Włodzio na pewno
dostanie stypendium cesarskie. W takim razie zaraz wyjedzie za granicę. Wziął
się znów do malowania Wuja portretu i obrazka. Truchleję na myśl że znów tego
nie wykończy, bo już miewa przeszkody. Na teraz nędza u nich znów kompletna.
Obawiam się, że i ze stypendium nie wiele mu się dostanie.

NOC
W rzadkich godzinach zadowolenia z siebie, dumnym był z tych kilku
studiów, jedynych, które pozyskały sobie jego uznanie, te bowiem
rzeczywiście zapowiadały w nim wielkiego malarza, obdarzonego
niezmiernym talentem, spętanego przecież nagłemi a niewytłomaczonemi
niemocami[87].
 
Dom – taki, który Ludwik de Laveaux może nazwać swoim – rozpadł
się wraz ze śmiercią matki. Od tamtej pory wszystkie adresy są w  jego
życiu tymczasowe. Pomieszkiwał u ciotek w Kielcach i Warszawie, u wuja
w  Dąbrowie Górniczej, na stancjach w  Krakowie, Monachium, Paryżu.
Siostrzenica Józefina Pochwalska pisze we wspomnieniach:
„W przerwach zjawiał się w kraju, na święta w domach wuja czy ciotek,
bo własnego już nie miał od śmierci matki i wyjazdu ojca na Ukrainę”[88].
Najnowszy adres to: rue Biron 39, rejon Saint-Ouen, prawy brzeg
Sekwany. Daleko stąd na Montparnasse, gdzie zatrzymał się Aleksander
Gierymski, i do 9 Dzielnicy, której widoki ostatnio sobie upodobał.
List Ludwika de Laveaux do Włodzimierza Tetmajera, 1892.

Czasem na krótko przyjeżdża do kraju. O odwiedzinach u znajomych


i  rodziny świadczą wzmianki w  korespondencji i  obrazy powstałe
w  latach 1892–1893. Są wśród nich letnie pejzaże olejne z  Bronowic
Małych i  portrety mieszkańców, wśród nich Włodzimierza Tetmajera
i  Marysi Mikołajczykówny w  grubej wełnianej chustce zarzuconej na
ramiona[89].
Aleksander Karcz, szwagier Ludwika de Laveaux, pisze: Jak w  Paryżu
przyjaźnił się Ludwik de Laveaux z ś.p. Aleksandrem Gierymskim, tak wracając
do kraju, lgnął do Włodzimierza Tetmajera, u którego kilkakrotnie dłuższy czas
przebywał. W Bronowicach przeżył szereg dobrych dni. Wpatrzony w otoczenie,
wybrał z niego Marysię, siostrzenicę pani Włodzimierzowej[14*].
Marysia Mikołajczykówna uchodzi za najpiękniejszą z  trzech córek
Jacentego i  Jadwigi Mikołajczyków. Anna jest brunetką, ona blondynką.
Ma szare oczy w ciemnej oprawie i śniadą cerę. „Tak zwracała uwagę swą
urodą, że w  Krakowie oglądano się za nią na ulicy” – pisze Helena
z Rydlów Rydlowa. W lipcu 1892 roku Marysia kończy piętnaście lat. Mały
portrecik wykonany przez Ludwika akwarelą i  gwaszem pozostanie
jedynym śladem kontaktu tych dwojga.
 
W  grudniu 1892 roku w  Paryżu Ludwik de Laveaux maluje obrazy
ciemne i  nastrojowe. Eksperymentuje. Szuka własnych środków
kolorystycznych i efektów świetlnych. Równolegle wykańcza cztery prace.
Rano maluje nokturn z  rue Drouot i  widokiem na imponującą fasadę
redakcji „Le Figaro” na podstawie studiów, które wykonał w  nocy.
W  południe ma gościa. To komisarz Fournier; pozuje mu do portretu.
Dzięki Fournierowi Ludwik może wykonywać studia do kolejnego
obrazu, który powstaje na komisariacie Saint-Ouen. Modelami są
„sergenci i  różne zbóje”. Ale to dopiero wieczorem, wcześniej bowiem
wykańcza kolejny nokturn, tym razem z rue du 4 Septembre.
Ludwik de Laveaux, 1892.

Pracownię opuszcza dopiero po zmroku. Czasem, nie za często,


spotyka się z  Aleksandrem Gierymskim w  kawiarni na Wielkich
Bulwarach. Stąd już niedaleko do 9 Dzielnicy i  miejsc, gdzie wykonuje
studia do swoich obrazów. Latarnie, dorożki, oświetlone witryny
sklepowe, opustoszałe ulice, ciemne sylwetki przechodniów, wszystko to
od rana będzie przenosił na płótna. Zimowa aura często płata mu figle
i  uniemożliwia malowanie z  natury. Pracuje zawzięcie, wciąż szuka
zadowalających go rezultatów.
Józefina Pochwalska, siostrzenica Ludwika, wspomina
o poobrywanych lewych rękawach jego koszul. „Podobno, kiedy wyjeżdżał
do Paryża, za którymś razem dostał od jednej z  ciotek, która starała się
w  miarę możności zastąpić mu matkę, komplet koszul. Podczas
następnej bytności w kraju, kiedy jego bieliznę wzięto do prania, okazało
się, że u  wszystkich koszul brakuje lewych mankietów... Wtedy dopiero
przypomniał sobie, że w  czasie malowania, kiedy potrzeba mu było
kawałka płótna do rozcierania czy rozprowadzania farby, urywał po
prostu kawałek lewego rękawa”.
Dochodzi pierwsza w  nocy, kiedy zziębnięty i  wyczerpany wraca do
swojego pokoju na krańcu rue Biron.
 
Na początku lutego 1893 roku Ludwik de Laveaux posyła na krakowską
wystawę autoportret z  paletą. Pozuje w  obszernym stroju roboczym.
Spodnie ma ściśnięte szerokim czerwonym pasem. W  prawej dłoni
trzyma pędzel, w  lewej paletę. Obraz powstał na zamówienie Ignacego
Korwin-Milewskiego. Znany kolekcjoner chce mieć u  siebie serię
autoportretów wybitnych współczesnych malarzy polskich, utrzymaną
w podobnym formacie i kompozycji[90].
Krakowski korespondent Zenon Parvi na łamach warszawskiego
„Przeglądu Tygodniowego” określa ten obraz mianem najlepszego na
wystawie. Mimochodem dodaje, że podoba się „pięknym damom
szczególnie... dla samego twórcy”.
Władysław Łuszczkiewicz, dyrektor Muzeum Narodowego
i  wykładowca w  Szkole Sztuk Pięknych, wytyka Ludwikowi de Laveaux
sztuczną pozę i  niedociągnięcia warsztatowe. „Czuć w  całym obrazie
pewne wymęczenie, które starano się pokryć śmiałemi pociągnięciami
pędzla i  zaznaczeniem laserunkowym rysów twarzy. W  każdym razie
artysta pokazuje tu wiele talentu i  uczucia kolorystycznego, jest to
zadatek dobry, ale potrzeba, aby go wypełniła poważna nauka sztuki”[91].
Ktoś, zapewne siostra, donosi Ludwikowi o  nieprzychylnej recenzji
z Krakowa. On pisze jej w liście: Źle jest bardzo na świecie człowiekowi, który
wszystkie wrażenia odbiera sercem a  nie głową – gdyby można było zrobić
amputację i  wykrajać je z  ciała, byłoby najlepiej, przestałoby się tyle czuć i  tyle
cierpieć. Są ludzie, którzy rodzą się już z tą wadą i mają całe życie bolesne[92].
Choć od 1892 roku (jak wynika z  korespondencji) nieporozumienia
rodzinne należą do przeszłości, kłopotów ma mnóstwo. Przygnębienie
i  stany zwątpienia przeplatają się u  niego z  rosnącym rozdrażnieniem.
Zawsze był emocjonalny i  niespokojny; teraz – wystawiony na udręki
materialne i  duchowe – bywa impulsywny i  bezwzględny. W  jednym
z  listów do rodziny wspomina o  zatargu z  nieznanym bliżej „baronem
żydowskim”, najpewniej zleceniodawcą, któremu w  odpowiedzi posłał
„pofajdane gatki” i wydrwił w prasie antysemickiej, na co tamten „grubo
zasłużył”.
W połowie marca 1893 roku Ludwik de Laveaux w ciężkim stanie trafia
do szpitala Lariboisière. Opiekuje się nim malarz Stanisław
Radziejowski, który przyjechał z  Krakowa i  mieszka na Montmartrze.
Dopiero po dwóch tygodniach leczenia, dokładnie 26 marca, Ludwik
czuje się na siłach, aby napisać do brata: To jest choroba nerwów na którą
cierpię, której miałem przedtem już 2 razy podobne objawy ale krótko. Ciągła
gorączka mniej lub więcej silna i  zupełny brak apetytu i  to już od miesiąca
przeszło. Ten kawałek surowego mięsa, które mi dają, połykam jak
najobrzydliwsze lekarstwo. Dzisiaj mi jest znacznie lepiej, może niedługo wyjdę,
jak tylko gorączka mnie opuści. Radziejowski przychodzi do mnie ciągle i sprawia
mi wielką ulgę swojem poczciwem sercem. Na wszelki wypadek piszę ci jego adres
rue d’Orchampt 10, Paris. Chociaż jeszcze nie umrę, muszę tylko dłuższy czas
odpocząć.
Nie wie, czy nie chce zdradzać rodzinie, że lekarze podejrzewają
u niego gruźlicę? W szpitalu Lariboisière jest leczony chininą, która pod
koniec dziewiętnastego wieku należy do najskuteczniejszych leków
przeciwgorączkowych, i  surowym mięsem (głównie krwią) podawanym
pacjentom z  anemią. Oba specyfiki, jak wynika z  prasy medycznej tego
okresu, są stosowane w  leczeniu neurastenii, o  której pisze Ludwik, ale
także gruźlicy, na którą zmarła jego matka.
KUCHNIA DOMOWA
Matka najwyżej wzrokiem może przestrzec dorosłą córkę, jeżeli coś w jej
postępowaniu wydaje jej się niewłaściwem. Udzielanie przestróg
i mentorowanie córce zamężnej albo synowi żonatemu przez rodziców,
a tembardziej przez teścia lub świekrę, jest w wysokim stopniu niestosowne,
gdyby jednakże coś podobnego trafić się miało, przyjęcie zrobionej uwagi
albo przestrogi w sposób opryskliwy lub zdradzający niezadowolenie,
byłoby także złego wychowania i gburowatości oznaką[93].
 
Rok 1893 Włodzimierz Tetmajer rozpoczyna podróżą artystyczną do
Włoch. Przez Wiedeń i  Monachium dociera do Rzymu. Brat Kazimierz
wyjeżdża do Lwowa. Anna spodziewa się kolejnego dziecka.

Chata Jadwigi i Jacentego Mikołajczyków w Bronowicach Małych. Z lewej strony widoczna


pracownia Włodzimierza Tetmajera.
Tysiąc złotych reńskich otrzymane w ramach stypendium cesarskiego,
choć wysokie, musi wystarczyć nie tylko na pobyt za granicą. W Krakowie
Julia Tetmajerowa liczy każdy cent. Pieniądze od syna przywozi Anna. Jej
wizyty są powracającym wątkiem w  listach matki do Kazimierza
Tetmajera.
W  lutym na wystawie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych
w  Sukiennicach wisi kilkanaście większych i  mniejszych obrazów
Włodzimierza Tetmajera. Opinia i  krytyka wyróżniają Wesele, Pokątnego
doradcę, Kolędników, Orszak Panny Młodej. Zenon Parvi w  warszawskim
tygodniku gani Tetmajera za idealizowanie chłopów: „naprawdę nie
spotykamy takich, chyba że p.  Tetmajer przedstawił tych, którzy w  jego
ślubie udział brali, tylko... tylko, że wtedy połowa tych malowniczych
krakowiaków była przebranymi kolegami pana młodego”[94]. Władysław
Łuszczkiewicz natomiast uważa, że Tetmajer ma większe szanse na
zostanie jednym z  najwybitniejszych malarzy scen z  życia wsi niż inni
podejmujący tę tematykę.
Do Krakowa Włodzimierz wraca w  połowie kwietnia. Położnik
Aleksander Rosner, znany i  ceniony lekarz ginekolog, syn Antoniego
Rosnera, lekarza rodziny Czartoryskich, twierdzi, że Anna urodzi pod
koniec miesiąca. Julia Tetmajerowa pisze do Kazimierza 25 kwietnia:
Włodzia już kilka dni nie widziałam. Może tam już co przybyło, kiedy się nie
pokazuje? Dwa dni później, w czwartek 27 kwietnia, przychodzi na świat
druga córka.
Choć to Anna jest w  połogu, obiektem troski Julii Tetmajerowej
pozostaje Włodzimierz: Włodzia już parę dni nie widziałam, ale wiem że i on
i  Hanusia byli oboje słabi. Wczoraj wpadł tylko do Rosnera. Dziś ma tu być
podobno. – Kto mu tam gotuje biedakowi? – pisze 1 maja. Tego dnia razem
z  Kasprem Klimą trzyma do chrztu niemowlę. Dziewczynka otrzymuje
imiona Julianna Anna.
Tymczasem Włodzimierz Tetmajer walczy z  nawracającą chorobą
żołądka. Nie wstaje z  łóżka. Dwa tygodnie po porodzie opieka nad
dziećmi, mężem i  gospodarstwem spada na Annę. Julia Tetmajerowa,
która w  tych dniach gości w  Bronowicach, utyskuje: Ten stan żołądkowy
musi  być zawsze w  niebezpieczeństwie u  niego z  powodu ciągłego trucia złą
kuchnią domową. – Włodzio jest nadzwyczaj serdeczny, błaga żeby go odwiedzać,
ale miarkuję się z powodu konia [transportu wysyłanego po Tetmajerową do
Krakowa – M.Ś.] musi być tam pewna opozycja, bo już wczoraj nie proponował
dzisiejszych odwiedzin, a ja nie mogę płacić fiakra.
Tetmajerową irytują u dziewiętnastoletniej Anny te cechy, którymi ona
także odznaczała się w  kontaktach z  mężem: oddanie, gotowość do
poświęceń, pobłażliwość.
Biedny chłopiec! [dalej do Kazimierza] a  tak ubóstwia swój żywy posąg.
Słowa jednego ta Hanka nie mówi – rusza się jak automat, spełnia każde żądanie
Włodzia z  niezmiennym wyrazem twarzy. Nie miałam pojęcia o  czemś
podobnem! Gdyby przynajmniej nie truła go swojem gotowaniem, to już mniejsza
o resztę, kiedy mu z tem dobrze.
Zarzuty Tetmajerowej pokrywają się z  powszechną opinią o  mało
urozmaiconym, prostym żywieniu na wsi. Problem ten wiele lat później
podnosi znany krakowski etnograf Seweryn Udziela: „Nawet najbogatszy
gospodarz w  Krakowskiem, który ma własną mąkę, ma pod dostatkiem
nabiału, ma drób, wykarmia wieprze, nie brak mu owoców, je codziennie
ziemniaki, kaszę, groch, kapustę, je to samo, co ubogi wyrobnik, tylko
tem różniąc się od niego, że sobie nie żałuje omasty. Czasem tylko
gospodyni poda mu jako rarytas jajecznicy miseczkę lub kawałek
kiełbasy. Nie pochodzi to ze skąpstwa, bo wieśniak zamożny nie żałuje
sobie niczego, ale z  tego powodu, że baba nie potrafi nic innego, nic
lepszego uwarzyć”[95].
Któregoś wieczoru Tetmajer mdleje. Anna posyła po lekarza. Doktor
Henryk Sokołowski jest nieobecny. Nerwowa gonitwa po Krakowie od
gabinetu do gabinetu ma przystanek u  okulisty Adama Langie,
spokrewnionego z Tetmajerami (nakazał że nie jest od takich chorób i nawet
nie wskazał po kogo i gdzie jechać mają). Panika.
Hanusia dała mu sama z  siebie na poty, zażył olej i  zasnął ale niespokojnie.
Rano znów było gorzej więc napisał do mnie, aleśmy go już zastali bez gorączki
żadnej i nierównie lepiej – pisze Julia Tetmajerowa. Po południu przyjeżdża
do Bronowic z doktorem Kazimierzem Kruszyńskim.
Kruszyński utrzymuje że to coś gastrycznego, a  może i  febrycznego. Bardzo
długo siedział w polu na ziemi [malując obraz], przytem źle żywiony, więc ciągle
słaby na żołądek. – Zapisał mu chininę i w razie pogorszenia kazał przysłać do
siebie.
Na koniec nieco życzliwiej i łagodniej o młodej synowej: Hanusia zdaje
się bardzo zaniepokojona i troskliwa.
Ten rok przynosi odwilż w  relacjach Anny z  teściową. Śmierć Adolfa
Tetmajera w  1892 roku, rozłąka z  Kazimierzem zbliżają Julię
Tetmajerową do rodziny Włodzimierza. O  „Hanusi” coraz częściej
wspomina w  listach, choć głównie w  kontekście spraw finansowych. To
stały wątek rodzinnej korespondencji. Frustracja związana
z  chronicznym brakiem gotówki i  obciążeniami bankowymi będzie
powodem wielu cierpkich uwag zawartych w listach do syna Kazimierza,
którego osamotniona matka czyni powiernikiem, nierzadko ze szkodą
dla pasierba. Uwag, takich jak ta w  liście z  sierpnia 1893 roku, pisanym
w podrażnieniu na marginesie kłopotów pieniężnych: Wystaw sobie że ona
sama nosi mleko do miasta i staje z niem na rynku i sprzedaje!... Cały ten ich dom
i stosunki takie wstrętne, że najlepiej zapomnieć że istnieją. A zresztą oni sami do
tego dążą.

GWIAZDA

Gdy człowiek umiera, gaśnie także jego gwiazda[96].


 
Przyjazd Aleksandra Gierymskiego do Krakowa latem 1893 roku
wywołuje duże poruszenie wśród mieszkańców. Czterdziestotrzyletni
artysta, który większość życia spędził za granicą, zaliczany jest do grona
najwybitniejszych polskich malarzy. Jego wizytę poprzedzają listy
i  plotki: neurastenik, drażliwiec, do tego arogancki. Za dziećmi nie
przepada, a  kobiet wręcz nie znosi. „Zabierają czas” – powie kiedyś.
Zatrzymuje się w  Bronowicach. Maluje pejzaże, zagrody chłopskie
i mężatki w pąsowych chustkach.
Stanisław Radziejowski pisze w  sierpniu: Miałem sposobność poznać się
z  Gierymskim, bardzo interesujący człowiek – mieszka od tygodnia
w  Bronowicach jest ożywiony i  ugrzeczniony – Kobiety znosi – zachwyca się
Francuzami. Żałuje że był dawniej głupi i  nie malował motywów krakowskich
wszystko na wsi podoba mu się i gardzi dawnym Gierymskim.
Przyzwyczajony do życia wielkich miast, stopniowo bada teren. Stara
się nie zrazić niczym chłopów. Dla ich żon i  córek jest uprzedzająco
grzeczny. Do każdej zwraca się per „pani”. Miejscowe kobiety mają mu to
za złe. „Panie” to są te z Krakowa. Niczego nie mają na własność, choćby
jednej kury. Mieszkania wynajmują, mleko i  ser też kupują. „My nie
zodne kumornice jak te miastowe ale na swoim i w swoi chałpie” – skarżą
się Tetmajerowi[97].
Być na kumorze, to po bronowicku mieszkać w wynajętym mieszkaniu.
Żadne z nich „panie”.
 
Ludwik de Laveaux przyjeżdża do Polski jesienią 1893 roku. Artykuły
prasowe, wspomnienia rodzinne i sygnatury obrazów potwierdzają jego
obecność w  Warszawie, Kielcach, Dąbrowie i  Krakowie. Podobnie jak
w poprzednich latach zapewne i tym razem gości w Bronowicach Małych.
U  Włodzimierza Tetmajera, jak podają liczne opracowania, nie nocuje.
Trudno znaleźć wolne łóżko w  dwuizbowej chałupie Mikołajczyków.
Wynajmuje kwaterę u  któregoś z  chłopów lub – co bardziej
prawdopodobne – wraca na nocleg do miasta.
Święta Bożego Narodzenia spędza z rodziną w Kielcach. Widzą się po
raz ostatni. Józefina Pochwalska pisze we wspomnieniach: „Ponieważ
sam nie zdawał sobie sprawy, że choruje na gruźlicę, przypuszczam, że
nikt z rodziny nie był zaalarmowany jego stanem”.
Przed wyjazdem wykonuje portret ojca, zapisuje datę: 26 grudnia 1893
roku. W  pierwszych tygodniach 1894 roku jest już w  Paryżu. Pisze do
siostry: Co do mnie jestem zdrów, pracuję ciągle, obecnie nad obrazem nocnym
z okolic Opery i rue Albert, nie wychodzę, tylko wieczór jak nietoperz.
 
Maluje, zeskrobuje, nakłada kolejne warstwy, poprawia. W  wilgotne,
zimne marcowe noce Ludwik de Laveaux przesiaduje na ulicach Paryża.
Robi studia do obrazu, który chce wystawić na tegorocznym Salonie. Od
końca lutego stale gorączkuje, powracają objawy chorobowe
z poprzedniego roku.
Ktoś z Krakowa donosi, że pejzaż z Bronowic, który zgłosił na wystawę
Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, został odrzucony. Może
Aleksander Gierymski, który bezskutecznie wstawia się za nim
u  dyrektora? Z  Paryża Ludwik de Laveaux odpowiada komisji
kwalifikującej agresywnym, dość chaotycznym listem, który dużo mówi
o jego stanie ducha: skarży się na trudności, z jakimi musi zmagać się, by
żyć i tworzyć, grozi pięściami i... obcasami. I gdybym o nieprzyjęciu obrazu
dowiedział się podczas swojego pobytu w Krakowie (o czem zresztą zapomniano
mnie zawiadomić do tej pory), byłbym pobił i pokopał większą część z powyższych
jurorów (na szczęście bowiem nie wszyscy z nich mogą się swojem kalectwem jak
puklerzem zastawić).
Dopisuje na koniec: Robię honor Dyrekcyi Towarzystwa przyjaciół sztuk
pięknych w Krakowie posyłając jej to pismo, w celu oznajmienia że nigdy więcej
obrazów moich powyższemu Towarzystwu do wystawienia nie dam[98].
 
Na ostatnim autoportrecie Ludwik de Laveaux nosi znamiona śmierci.
Twarz ma wychudzoną i  bladą, czarne oczy gorączkowe, uważne, włosy
w  nieładzie. W  połowie marca po raz kolejny trafia do szpitala
Lariboisière. I  tym razem jest przy nim malarz Stanisław Radziejowski.
Dopiero po tygodniu daje się zauważyć poprawę.
Nie wiem na co jestem chory i  sami doktorzy zdaje się nie wiedzą dobrze.
Znaleźli u mnie płuco zaatakowane. To na co cierpię jest absolutny brak apetytu
i  silna gorączka i  to jakoś od połowy lutego nie zważałem z  początku na nic
i pracowałem gorączkowo chcąc skończyć mój obrazek na salon ale skończyło się
że to com zrobił będąc zdrów, popsółem pracując chory. Jestem bardzo osłabiony
długo ci pisać nie mogę żywią mnie surowem mięsem i chininą zresztą wszystko
tu obrzydliwe dużo straciłem przez moją chorobę i nie [wiem – M.Ś.] jak sobie
poradzę jak nareszcie wyjdę. Radziejowski dobry chłopak przychodzi często mnie
widzieć. Piszę do Ciebie i  Mini ten list żebyście się dłużej nie niepokoili moim
milczeniem. Całuję was tymczasem serdecznie wasz brat Ludwik de Laveaux –
pisze do brata Stefana 20 marca.
Umiera w  szpitalu w  czwartek 5 kwietnia 1894 roku[15*]. Trzy dni
później w  niewielkim kondukcie pogrzebowym jego trumna zostaje
przetransportowana na cmentarz Pantin.
Ludwik de Laveaux, Portret Marysi Mikołajczykówny, ok. 1892–1893.

Informacje o  zgonie docierają do Krakowa 10 kwietnia. Następnego


dnia wiadomość podają dzienniki „Czas” i  „Nowa Reforma”. Na łamach
warszawskiego „Tygodnika Ilustrowanego” Henryk Piątkowski publikuje
wspomnienie pośmiertne. Na wystawie Towarzystwa Zachęty Sztuk
Pięknych w  Warszawie jeden z  obrazów Ludwika de Laveaux okrywa
żałobna krepa. Prasa informuje, że jest to portret wiejskiej dziewczyny.

WIDMO
Zwabiło mnie echo z Tatr,
otom jest, otom jest,
zwabiły mnie głosy z chat,
do myśli mi przyszedł gest
przypomnieć się z dawnych lat[99].
 
W  listach, które pozostawili po sobie Ludwik de Laveaux i  Stanisław
Wyspiański, nie ma informacji, które wskazywałyby, że obaj utrzymywali
bliższe kontakty w Paryżu w latach 1891–1894. Niewątpliwie jednak znali
się i  spotykali w  miejscach odwiedzanych przez polskich artystów. Obaj
jadali posiłki w  crémerie Charlotte Futterer przy rue de la Grande
Chaumière, nieopodal prywatnej szkoły malarskiej. Obaj często płacili
właścicielce obrazami i  rysunkami, które jeszcze długo wisiały w  salce
obok prac innych Polaków – Chełmońskiego, Ślewińskiego,
Podkowińskiego. Obaj szukali dodatkowego źródła dochodu, sprzedając
rysunki po dwadzieścia franków.
Grób Ludwika de Laveaux na cmentarzu Pantin w Paryżu, 2019.

Pięć miesięcy po śmierci Ludwika de Laveaux Stanisław Wyspiański


powraca na stałe do Krakowa. W  rodzinnym mieście przeżyje sześć
niezwykle trudnych lat, nim zdobędzie uznanie dramatem Wesele. Na
kartach arcydramatu wskrzesi zmarłego malarza pod postacią Widma.
Tak rozpocznie się drugie życie Ludwika de Laveaux, malarza, który
siedem lat po śmierci zdążył zatrzeć się w pamięci odbiorców, krytyków
sztuki i muzealników.
 
W  Weselu jest cieniem, „czarno figurą po ścienie // ze światła”.
W ciemnej izbie nikło oświetlonej lampą naftową ukazuje się Marysi pod
postacią Widma. Przypomina o uczuciu, które łączyło ich przed laty. To
jedna z  najpiękniejszych scen Wesela, przepełniona intymnością
i liryzmem, którego nie osłabiają pojawiające się w tekście niezręczności
językowe.

WIDMO
Miałem ci być poślubiony,
moja ślubna ty.

MARYSIA
Bywałeś mój narzeczony,
przyrzekałeś mi.

WIDMO
Byłaś dla mnie słońce złote,
w moim domku zimno mnie.

MARYSIA
Mróz jakisi od wos wionie,
zimnem ubiór dmie.

WIDMO
Ogniem, żarem lico płonie,
zaś krew w tobie wre.

MARYSIA
Miałam ci być poślubiona
i mój ślubny ty.

WIDMO
Maryś, Maryś, narzeczona,
długie moje sny.
 
W  strofy dramatu Wyspiański wplata wątki biograficzne z  życiorysu
Ludwika de Laveaux i czytelną topografię wiejskiego podwórka; znalazło
się miejsce nawet dla ogromnej gruszy rosnącej pod oknem chałupy
Mikołajczyków. Jako zjawa Ludwik de Laveaux wspomina lata tułaczki
zakończone śmiercią, skarży się na samotność. Do Marysi i do Bronowic
przywołują go echo z Tatr i głosy z chat.

WIDMO
[...]
czy pamiętasz jeszcze dzień,
jak nas gruszy cienił cień,
tu w tym sadzie, na zieleni,
śród połednia, śród promieni,
przy mnie stałaś: w dłoni dłoń –?

MARYSIA
Dawno, dawno, tyle lat.

WIDMO
Skłońże ku mnie główkę, skłoń.

MARYSIA
Hańśmy stoli w dłoni dłoń –
szedł od ciebie swat.

WIDMO
Dawno, dawno, tyle lat.

MARYSIA
Miałabym tylo wesele,
co jak dziś, jak to dziś.
 
W  tej scenie tańczą przez chwilę, nim rozstaną się na zawsze.
Wzruszająco realnie brzmią słowa Marysi wypowiedziane najwyraźniej
już nie do literackiego Widma, ale do malarza, który zostawił część duszy
w Bronowicach: „Som tu twoi przyjaciele, // ostań chwile”.
Rozmowa Ojca z  Marysią dostarcza czytelnikowi nowych informacji,
które choć wyszły spod pióra autora, pod wpływem legendy Wesela szybko
splotły się z oficjalną biografią Ludwika de Laveaux.
MARYSIA
Może byście byli więcej rad,
żebym za pana sie wydała,
jak mię to przed laty chcioł –?

OJCIEC
Ten, co umarł; – ostał swat,
boś sie przez Wojtka swatała,
i swat ciebie wzioł.

MARYSIA
A ja swata pokochała,
a dzisiok, jak sie Jaga wydała
i ja sobie moje przypomniała
o tym zmarłym przyjacielu,
jakem sie to ś nim poznała
na Hanusinym weselu –
zrobiło mi sie markotno,
nie wiem czego –
przecie wolałam mego –
chyba, że onemu samotno.
[...]
że tu tańczą – jak przed laty:
kiedy do mnie przyszły swaty
i od chłopa, i od pana,
a ja byłam zakochana[100].
 
Jest mało prawdopodobne, aby Ludwik de Laveaux gościł na weselu
Anny Mikołajczykówny i  Włodzimierza Tetmajera. Przemawiają za tym
okoliczności zawarcia ślubu, ze względu na sprzeciw rodziny
przeprowadzonego pospiesznie i częściowo w tajemnicy. Na nieobecność
Ludwika w kraju wskazuje też korespondencja rodzinna. 4 kwietnia 1890
roku pisze z Paryża do siostry Emilii: Jak słyszałaś puszczam się w podróż i to
na całe pół roku. Najpierw jadę do Londynu i  Oxfordu (około 20go Maja
wyjeżdżam z Paryża). Potem z Bordeaux idę sobie piechotą przez Pireneje aż na
sam koniec Hiszpanii do Grenady. Będę szedł około półtora miesiąca. W  jesieni
wracam do Paryża. Będę Ci pisał z tamtąd gdzie będę.
Wszystko wskazuje na to, że w  sierpniu 1890 roku, kiedy
w  Bronowicach Małych odbywało się „Hanusine wesele”, Ludwik
przebywał na drugim krańcu Europy. Z  Marysią poznali się zatem
później, podczas któregoś z  krótkich pobytów malarza w  kraju
i odwiedzin w Bronowicach Małych. Kiedy i czy w ogóle się zaręczyli?
Jeżeli przyjmiemy za tradycją literacką, że Ludwik de Laveaux poprosił
Mikołajczyków o  rękę Marysi, mogło odbyć się to w  1893 roku podczas
ostatniej wizyty w  Bronowicach Małych. Za tą datą jednoznacznie
przemawiają zwyczaje przestrzegane i  pielęgnowane na wsi. Starania
o  rękę panny rozpoczynały się posłaniem swatów do rodziców. Jeszcze
tego samego wieczoru – zwykle był to czwartek – następowały
oświadczyny, błogosławieństwo i  wstępne ustalenia. Pierwsze z  trzech
zapowiedzi często były ogłaszane w  najbliższą niedzielę. Od
bronowickich zrękowin do ślubu upływało więc kilka tygodni.
Konieczność powrotu Ludwika de Laveaux do Paryża mogła być
powodem przesunięcia terminu do kilku miesięcy. Trudno jednak
przyjąć, że Jacenty Mikołajczyk wyraził zgodę na zaręczyny córki bez
ustalenia daty. Takich zwyczajów na wsi nie było.
Pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia portretu Marysi
Mikołajczykówny wykonanego przez Ludwika de Laveaux, który
z  niezrozumiałego powodu jest często przedstawiany jako dowód
łączącego ich uczucia albo ślad po nim. Oczywiście być nim nie może.
Malarz wielokrotnie portretował znajome i  nieznajome kobiety. Znany
jest dziś inny wizerunek dziewczyny z Bronowic Małych wykonany w tej
samej technice: gwaszem na papierze. Modelka łudząco przypomina
Wiktorię Ryszkę, rówieśnicę Marysi, w  przyszłości drugą żonę Błażeja
Czepca.
Informację o związku Marysi Mikołajczykówny i  Ludwika de Laveaux
jako pierwszy publicznie podaje Stanisław Wyspiański w  Weselu.
Potwierdza ją w  1911 roku Aleksander Karcz, dziennikarz „Nowej
Reformy”, prywatnie szwagier Ludwika.
Interesująco przedstawia się historia zmian w tekście Plotki o „Weselu”
Wyspiańskiego Tadeusza Boya-Żeleńskiego, z  którego w  różnym stopniu
korzystają autorzy literatury poświęconej genezie dramatu. Felieton po
raz pierwszy ukazał się na łamach „Rzeczpospolitej” w grudniu 1922 roku.
Autor pisze o siostrach Mikołajczykównych: „Żona Tetmajera miała dwie
siostry, obie, jak i  ona, bardzo urodziwe. Z  jedną na wpół zaręczył się
utalentowany malarz i kolega Tetmajera, de Laveaux, suchotnik, wyjechał
dla studiów za granicę i  tam umarł. O  drugą, Jadwisię, posunął
w konkury Lucjan Rydel, poeta, i pojął ją w małżeństwo w 10 lat po ślubie
Tetmajera, w  roku 1900”. Dwa lata później ten sam felieton ukazuje się
w  zbiorze recenzji teatralnych pod tytułem Flirt z  Melpomeną. Wieczór
czwarty już bez słów „na wpół”: „Z jedną zaręczył się utalentowany malarz
i  kolega Tetmajera, de Laveaux, suchotnik, wyjechał dla studiów za
granicę i  tam umarł”. Ta wersja będzie przedrukowywana w  kolejnych
wydaniach.
Czy zatem ten związek faktycznie istniał?
Według tradycji rodzinnej ten portret Leona Wyczółkowskiego przedstawia Marysię
Mikołajczykównę.

Choć relacje dotyczące życia Ludwika de Laveaux zaczęły pojawiać się


dopiero po prapremierze Wesela i wiązały się przede wszystkim z genezą
i interpretacją dramatu, uczucie dwojga bohaterów nie narodziło się pod
piórem Wyspiańskiego. Pierwsza informacja łącząca Marysię
z  Ludwikiem de Laveaux, do jakiej dotarłam, pojawia się przed
wystawieniem Wesela. Pochodzi z  niepublikowanego dotąd w  całości
dziennika Aleksandry Czechówny, spokrewnionej z  rodziną Rydlów.
Krakowska kronikarka, która prowadziła dziennik nieprzerwanie przez
blisko siedemdziesiąt lat, 27 listopada 1900 roku zapisuje pierwsze
wiadomości o siostrach Mikołajczykównych: „Dziewczyna ta nazywa się
Jadwiga Mikołajczykówna jest córką gospodarza z  Bronowic, a  siostrą
Tetmajerowej. Co dziwniejsze, że druga jej siostra miała iść za De
Laveaux a i o czwartą[16*] stara się podobno ktoś z inteligencyi”[101].
Związek obydwojga potwierdzają Helena z  Rydlów Rydlowa, córka
Jadwigi Mikołajczykówny, i  Klementyna Rybicka, córka Anny
Tetmajerowej, która wspomina: „Miał się żenić z  siostrą mojej matki.
Umarł w tym Paryżu, do którego wyjechał, nagle na gruźlicę”[102]. Dzisiaj
potwierdzają tę informację w rozmowie ze mną potomkowie Marysi.
Aleksander Karcz, mąż Emilii de Laveaux, pisze na łamach „Sztuki”:
„Nie doczekał ożenku z nią, w Weselu jest widmem tylko...”[103].

SALON

Cudza strzecha, – nie pociecha[104].


 
Na obrazach Włodzimierza Tetmajera podkrakowska wieś ma
czerwień suto marszczonych spódnic, kraciastych chust i  męskich
kabatów, biel bluzek i  długich sukman, żółtość chusteczek, granat
gorsetów i  zapasek. Ma także kolor dojrzałej pszenicy ze wszystkimi
subtelnościami odcieni. Podobno barwa sierpniowego zboża uchodzi za
najtrudniejszą do oddania. Tetmajer maluje żniwa z  taką
pieczołowitością, jakiej często nie mają drugoplanowe postaci. W  jego
twórczości malarskiej wieś kolorowa, pracująca i  celebrująca jest
kwintesencją polskości. Do obrazów pozują mu wszyscy domownicy:
żona, teść, liczne rodzeństwo Mikołajczyków. W  następnych latach do
grona stałych modeli dołączą dzieci.
Malarstwo Tetmajera wprowadza na krakowskie salony Eliza
Pareńska, gospodyni modnego salonu artystyczno-literackiego. W  jej
pałacyku przy ulicy Wielopole 4 w każdy czwartek spotyka się śmietanka
towarzyska Krakowa: publicyści, literaci, poeci, malarze, lekarze
i  naukowcy skupieni wokół wydziału lekarskiego Uniwersytetu
Jagiellońskiego. Mąż, Stanisław Pareński, profesor patologii i  terapii
chorób wewnętrznych, były powstaniec, radca miejski, cieszy się opinią
znakomitego lekarza, o  jego intuicji diagnostycznej krążą legendy.
Pareńscy są w  Krakowie obiektem podziwu i  zazdrości. Mają rozległe
stosunki towarzyskie i  są zamożni. Eliza Pareńska wiesza na ścianach
wytwornych wnętrz obrazy artystów ze szkoły monachijskiej: Józefa
Brandta, Maksymiliana Gierymskiego, Olgi Boznańskiej. Bezbłędnie
wyłuskuje talenty malarskie z  licznego grona adeptów Szkoły Sztuk
Pięknych w  Krakowie. W  kolejnych latach zasłynie jako protektorka
takich artystów, jak Witold Wojtkiewicz i Stanisław Wyspiański. Jednym
z pierwszych obrazów Włodzimierza Tetmajera, który kupuje, jest Kolęda.
Klementyna Rybicka wspomina: „Za jej przykładem poszli inni lekarze
krakowscy tak że nie było w  tym czasie salonu, w  którym nie wisiałoby
choć parę obrazów najwybitniejszych malarzy współczesnych. Salon Elizy
Pareńskiej był nie tylko azylem dla malarzy. Zbierali się tam prawie
wszyscy literaci krakowscy i  różne duchy artystyczne z  całej Polski.
Często też gościli Pareńscy literatów i malarzy z innych krajów”.
Obrazy o  tematyce wiejskiej pojawiają się w  domach krakowskiej
inteligencji. W  marcu 1894 roku znany kolekcjoner dzieł sztuki i  pisarz
Wincenty Łoś drukuje w  „Tygodniku Ilustrowanym” relację z  wizyty
u  Tetmajerów w  Bronowicach, cytując pochlebne słowa Wojciecha
Kossaka. W  tym samym roku Tetmajer otrzymuje srebrny medal na
wystawie w  San Francisco i  brązowy w  Chicago[105]. Jego pozycję
w  środowisku malarskim przypieczętowuje zaproszenie do grona
artystów pracujących pod kierunkiem Jana Styki i  Wojciecha Kossaka
nad olbrzymim obrazem Panorama Racławicka, upamiętniającym stulecie
insurekcji kościuszkowskiej[17*].
 
Dotąd z  Anną mogli jedynie marzyć o  własnym kącie. W  1894 roku,
zasobni w  gotówkę, odkupują od Mikołajczyków część ogrodu. „Góry
i  doliny” – pisze o  działce córka Klementyna. Dawniej stała tu cegielnia
prowadzona przez Mikołajczyków, obecnie w  rowach i  rowkach stoi
woda. Będą mieszkać dosłownie za rogiem, bo zabudowania gospodarcze
Mikołajczyków znajdują się niemal na wyciągnięcie ręki.
Dom nawiązuje architektonicznie do szlacheckiego dworku i  chałup
wiejskich, jakich pełno na pagórkach Bronowic Małych. Ma dach kryty
strzechą i  drzwi zamykane na skobel, ganek kryty gontem i  drewniany
kartusz z  herbem Tetmajerów w  szczycie. Podcienie zostanie
dobudowane prawdopodobnie nieco później. Sień dzieląca dom na dwie
części kończy się małym gankiem od strony wschodniej, z  którego
rozciąga się widok na gościniec krakowski. Na lewo od wejścia mieści się
kuchnia. Przy drzwiach kuchennych stoi beczka z  wodą i  drabina
prowadząca na strych. W  zakupie działki i  wznoszeniu domu pomaga
Tetmajerom Maciej Czepiec.

NAJLEPSZE LEKARSTWO
Mówili wtedy, że najlepszem lekarstwem na cholerę jest pić jak najwięcej
wódki, być wesołym i nie bać się, bo bojących się najprędzej się czepi[106].
 
Zimą tradycyjnie Anna i  Włodzimierz Tetmajerowie wynajmują
mieszkanie w mieście; jak w poprzednich latach przy ulicy Karmelickiej,
choć pod innym numerem.
Rok 1894 zamykają pod kreską. Budowa domu pochłonęła pieniądze,
które mieli, i  te, których nie mieli. Indywidualne zamówienia tylko
częściowo uzupełniają domowy budżet.
Tymczasem są bez grosza – pisze Julia Tetmajerowa do syna – ja mu daję co
mogę. Obrazu do Warszawy wykończyć nie może, bo nie ma za co! Znana Ci
nadto dobrze historia!
W  grudniu Kazimierz Tetmajer wyjeżdża do Heidelbergu. Święta
Bożego Narodzenia Tetmajerowa spędza „z Włodziami”. O tym, co dzieje
się na Karmelickiej, donosi na bieżąco w listach.
Pod koniec roku chorują dzieci: Isia i  Hana, od stycznia choruje
Włodzimierz. Podejrzewano zapalenie płuc, a  to grypa. Anna jest
w zaawansowanej ciąży. Dziecko urodzi się w lutym. Choć „literalnie żyją
kredytem”, przez małe mieszkanie wciąż przewijają się jacyś goście.
Tetmajer zdrowieje najszybciej w  towarzystwie. Któregoś razu
przychodzą kuzyn Tadeusz Żeleński i  Rudolf Starzewski, redaktor
dziennika „Czas”. Siedzieli od 7 do 12 i pysznie się bawili – komentuje do syna
Julia Tetmajerowa z dezaprobatą.
Droga z  domu Wandy Żeleńskiej przy ulicy Sebastiana na ulicę
Karmelicką do Tetmajerów z  roku na rok wydaje się jej dłuższa.
Zwłaszcza o  tej porze roku. Albo wtedy, gdy w  ramach oszczędności
rezygnuje z fiakra.
Dopiero teraz czuję żem stara, a że on daleko mieszka – pisze w styczniu 1895
roku do syna. – Poszłam tam raz dwa razy dziennie i tak się zmęczyłam, żem
dostała formalnego wstrętu do chodzenia.
 
Z  jednej strony Julia podziwia Annę za łagodność, gospodarność
i poczucie bezpieczeństwa, które daje mężowi, z drugiej – niewzruszony
spokój synowej budzi jej wątpliwości. Tam zawsze pogoda, cicho, zgodnie –
ale gdzie prawda? Ja nie wiem. Dzieciom lepiej. To pewna, że jest obsłużony
dobrze.
Pod koniec stycznia Włodzimierz Tetmajer czuje się zdrowszy, ale
ponownie, tym razem ciężko, choruje mała Hanka. Julia Tetmajerowa się
martwi. Lubi tę dziewczynkę; niespełna dwuletnia, właśnie zaczyna
składać pierwsze słowa. Dostała nagłego zaflegmienia oskrzeli, tak że się już
dusiła. Doktorzy utrzymują, że nie można się cieszyć z  polepszenia, które jest
zresztą znaczne, bo przebieg takiej choroby trwa 15 dni i powrócić może bez danej
przyczyny. Chodzę tam co dzień i z przyjemnością widzę, jak Hanusia łagodnie
i troskliwie pielęgnuje dziecko i Włodzia.
Powtarza się sytuacja sprzed dwóch lat, kiedy choroba Tetmajera
zbiegła się z  ciążą Anny i  narodzinami dziecka. I  tym razem nie jest
łatwo. Wszyscy są zmęczeni i  rozdrażnieni. Napięcie wisi w  powietrzu.
Włodzimierza znowu boli żołądek. Na tle ogólnych irytacji zagraniczne
wojaże Kazimierza Tetmajera wydają się czymś nierealnym.
Z  Heidelbergu przenosi się do Włoch. Pobyt sponsoruje ordynat Adam
Krasiński[107]. Julia Tetmajerowa wzdycha w  liście: Gdyby się tak udało
sprowadzić Włodzia do Włoch – byłoby to dla niego prawdziwem
dobrodziejstwem, bo już jest tak zmęczony otoczeniem, ciasnotą, krzykiem dzieci
dzień i  noc, niespaniem z  tego powodu, że już widzę po nim, że się struna
przeciągnęła zanadto i że mu źle!
 
W  niedzielę 17 lutego wieczorem Kraków prezentuje się wspaniale.
Z  okazji ingresu biskupa Jana Puzyny całe miasto jest rozświetlone.
Świeczki płoną w oknach domów. Za to poniedziałek 18 lutego przynosi
siarczysty mróz. Rano termometry w  mieście wskazują dwadzieścia
stopni poniżej zera. Tego dnia w mieszkaniu na Karmelickiej przychodzi
na świat trzecia córka Tetmajerów Klementyna Maria. 16 marca
w  kościele Karmelitów dziecko trzymają do chrztu Wanda Żeleńska
i Adam Langie, wnuk Klementyny Olcyngierowej. To po niej dziewczynka
otrzymuje imię.
Osiemdziesięcioletnia Klementyna z  Tetmajerów Olcyngierowa ma
w domu i sercu Anny specjalne miejsce. Od dnia, w którym spotkały się
po raz pierwszy, siostra Adolfa Tetmajera jest dla niej wsparciem. Córka
Anny, Klementyna Rybicka, we wspomnieniach pisze o  niej ciepło
„babcia”. Nie zdążą poznać się bliżej. Klementyna Olcyngierowa odejdzie
dziewięć miesięcy później. 22 listopada 1895 roku pożegnają ją
krakowianie i kobiety z Bronowic Małych.
Aleksandra Czechówna, kuzynka Rydlów, zanotuje w  pamiętniku:
„Dziś był pogrzeb, który tę miał szczególną cechę że tuż za trumną zaraz
za Langami szły wiejskie kobiety, trzeba ci bowiem wiedzieć że rodzony
bratanek zmarłej malarz Tetmayer ożenił się z  prostą dziewczyną
wiejską, która dotąd chodzi jako chłopka, co może i  lepiej, gdyż
w  kapeluszu jeszcze by może dziwaczniej wyglądała. – Mąż jej
przeważnie maluje wiejskie obrazki i  to z  prawdziwym talentem, czy
jednak z taką wiejską babą może być szczęśliwym człowiek wykształcony,
to o tem pozwalam sobie wątpić”[108].

HARMONIA
Włodzimierzowie od 1 kwietnia jadą do Bronowic budować dom[109].
 
Późną wiosną 1895 roku Tetmajerowie z trzema córkami powracają do
Bronowic. Na wozach zwożą wszystko, czego wcześniej nie udało się
zmieścić u  Mikołajczyków. Jest tego sporo: meble należące niegdyś do
Leonii z  Krobickich, matki Tetmajera (zapewne wchodzące w  skład jej
posagu), meble po Adolfie Tetmajerze, dywany, porcelana, zegary,
obrazy. Dworkowe wyposażenie w  domu zbudowanym na wzorzec
wiejski nikogo nie dziwi. Nie ma tu podziału na część kobiecą i  męską,
szlachecką i  chłopską, na moje i  twoje. W  sypialni kosztowne łóżka
i  masywne szafy z  orzecha sąsiadują ze skrzynią wyprawną Anny
i  kołyską malowaną w  kwietne ornamenty. W  dużym jasnym pokoju
portrety kuzynki Róży Dembińskiej, Karola Tetmajera i Adolfa Tetmajera
wiszą w  sąsiedztwie wiejskich madonn, zawieszonych ukosem nad
drzwiami (tego Adolf Tetmajer sportretowany przed laty przez syna nie
mógł przewidzieć). W  kącie stoi wiejski piec pobielony wapnem
z  ultramaryną. Obok komoda i  empirowy zegar. Fotele, kanapa, biurko,
litografia Wernyhory Jana Matejki na ścianie. Na środku okrągły stół
i proste białe stołki. Ten pokój będzie służył Tetmajerowi za gabinet. Po
drugiej stronie sieni znajduje się jadalnia, śpią tutaj Isia i  Hanka.
Wreszcie kuchnia, w której sypia Ulina, przyrodnia siostra Anny.
Gliniak z Tetmajerówki.

Działka, którą odkupili od Mikołajczyków, jest niewielka. Południowy


węgieł domu niemal styka się ze stodołą, ziemia w  tym miejscu mało
żyzna. Ale to ich pierwsze własne miejsce. Choć aktualnie nie mają ani
centa, spojrzenie wstecz na minione, heroicznie przeżyte lata daje
satysfakcję.
Od strony północnej, gdzie ciągną się pola, Włodzimierz Tetmajer
sadzi świerki, leszczynę, osikę i  brzozy (szybko pną się w  górę). Pod
oknami od południa Anna sadzi róże, żółte rezedy, czerwone
i  pomarańczowe nasturcje, kolorowe bratki. Pierwszymi gośćmi są
malarze: Kasper Żelechowski, Leonard Stroynowski, Wincenty
Wodzinowski, Ludwik Stasiak oraz Stanisław Radziejowski, towarzysz
ostatnich chwil życia Ludwika de Laveaux.
 
W  pierwszych latach po ślubie kontakty towarzyskie Tetmajerów
koncentrują się wokół najbliższego otoczenia. Trzymają do chrztu
bronowickie dzieci, bawią się na weselach. Od 1895 roku goszczą
sąsiadów u  siebie. Garstka znajomych malarzy z  Krakowa bawi się
z  chłopami. Tańczą w  izbie przylegającej do kuchni. Wodzirejem jest
Kasper Żelechowski w  pierwszej parze z  Anną Kliminą, siostrą Jadwigi
Mikołajczykowej.
Na akordeonie przygrywa Franek Mirocha. Długo zachowa się o  nim
pamięć w  rodzinie. Mirocha przykłada dużą wagę do wyglądu. Włosy
przyczesuje gładko na jedną stronę (na strzechę strzygą się starzy). Nosi
czerwony kaftan ze złotymi guzikami. Wysłużona harmonia, z którą się
nie rozstaje, jest źródłem zarobku i powodzenia. I tak przez kilka lat.
Potem się żeni, najwyraźniej niezbyt szczęśliwie, bo traci
zainteresowanie własną powierzchownością. Harmonię też gdzieś
zatraci. Wynajmuje się do służby u bronowickich chłopów. Tetmajerowie
zatrudniają go do koni. Franek Mirocha nosi tyle wszy we włosach, ile jest
w stanie się w nich pomieścić. Tetmajer mawia, że jego czapka ściągnięta
z głowy sama chodzi po stole.

PO CÓŻ MALOWAĆ
Ale mam dziwne usposobienie że jeśli mi coś się przytrafi to zawsze
najbliższym sercu memu ludziom życie zatruwam[110].
 
W 1895 roku krakowska pracownia Włodzimierza Tetmajera mieści się
prawdopodobnie na trzecim piętrze pałacu Spiskiego. Pomieszczeniem
opiekuje się pani Zębaczyńska. Na wystawienie pracowni przy północnej
ścianie domu w Bronowicach Małych na razie nie ma pieniędzy. Są takie
dni, kiedy wątpi w  siebie, swój talent i  możliwość utrzymania rodziny
z  pracy artystycznej. Temperament i  impulsywność z  łatwością
przerzucają go z  optymizmu w  depresję. Zatarg z  Towarzystwem
Przyjaciół Sztuk Pięknych na tle zakupu obrazu Błogosławieństwo
prowadzi do ostrego kryzysu, w wyniku którego Tetmajer niszczy swoje
prace.
W  emocjonalnym, gorzkim liście do dyrekcji krakowskiego
stowarzyszenia pisze: Ostatni zakup otrzeźwił mnie zupełnie. Macie Panowie
zupełną racyę. Bo jeżeli mój obraz, który przez pięć miesięcy całymi dniami
malowałem nad którym się nastudyowałem tyle co nad żadnym, w który i kosztów
zresztą włożyłem tyle, a nawet więcej niż mi na wystawie dano, jeżeli więc wart
on jest tylko 300 złr. tj. o 100 złr. mniej niż takiej samej wielkości obraz (Obiad)
przed 4ma laty zakupiony, to widać że ja już nigdy nic dobrego zrobić nie potrafię.
W  istocie też wdzięczny jestem Towarzystwu że powoli mnie lecząc i  wreszcie
zupełnie z  tej mrzonki malarskiej wyleczyło. Wczoraj zaraz spłonęły wesołym
ogniem wszystkie moje obrazy i  studya które miałem w  Bronowicach, między
niemi skończona już studnia, palety, pędzle, farby, wszystko poszło w  ogień.
Wkrótce też wyprowadzę się z  krakowskiej pracowni, bo już mi nie potrzebna,
a  spaliwszy Święcenie i  inne rzeczy malowane, wyleczę się raz na zawsze
z  mrzonki malowania, która zresztą jest w  ogóle sensu nie mająca. Po cóż
malować kiedy się nie ma do tego najmniejszych danych, ani talentu, ani środków
na malowanie, a  nie jestem tak bogatym abym zawsze mógł poniżej kosztów
obrazy spieniężać[111].
I  dalej: Wczoraj było mi jeszcze trochę przykro, gdy widziałem jak płomień
zniszczył moją kilkomiesięczną pracę, dziś już jestem zupełnie wyleczony, a  do
pracowni nie zaglądam żeby nie doznawać przykrego wrażenia. Za parę dni
zniszczę tę resztę co jest w  Krakowie i  już będzie koniec. [...] ja już więcej
o malowaniu ani myśleć ani mówić nie chcę. Kocham naturę, więc będę w niej żył
jako jej składnik i  jej cząstka, nie jako obserwator, bo tym widocznie być nie
umiem.
Dla tego zostaję chłopem, bo zresztą jak słusznie moja żona powiada lepiej jest
chować wieprze niż malować obrazy, bo za wieprza weźmie się te pieniądze które
się w jego wyżywienie włożyło, a nie ma się pretensyi żeby się ludzie dziwowali, za
obraz zaś weźmie się mniej niż się włożyło (nie licząc pracy) a zmartwienia jest za
dwa razy tyle.
Jakiś czas później, nieco spokojniejszy, choć nadal zgnębiony, pisze do
Julii Tetmajerowej: Przyjąć musiałem cenę bo cóż było robić nie mając ani centa
w kieszeni. O budowie pracowni naturalnie ani myśleć można, bo o czem? i za co?
[...] Żyd Frist dawał mi przed miesiącem 300  złr i  dziś żałuję żem mu nie
sprzedał. Daleko lepiej zatem żydom obrazy malować, bo wprawdzie mało się
bierze, ale też i praca nie wielka, a tu za 5 miesięcy rzetelnej i ciężkiej pracy, płacą
mniej niż żyd!
Pracownia w  Bronowicach Małych jednak stanie. Całoroczna,
z  zainstalowanym piecykiem, na wysokiej podmurówce, szalowana
deskami, kryta strzechą, z  dużym północnym oknem i  oddzielnym
wejściem od strony ogrodu.
 
Tetmajer dumny jest z  żony. Lubi pokazywać się z  nią odświętnie
ubraną, w  kolorach. Nie żałuje pieniędzy na jedwabie, atłasy, tafty,
wstążki i koraliki, które ona nosi w taki sposób, jakby ten bajeczny strój
był drugą skórą. Anna figurę ma proporcjonalną, mocno zbudowaną.
Spojrzenie piwnych oczu uważne, cerę śniadą, włosy czarne,
przystrzyżone zawsze na wysokości podbródka. Sylwetkę ma prostą,
ruchy harmonijne, nadające jej postaci coś dostojnego. Prawdziwa
piastowska matka. Tylko miękki owal twarzy przypomina, że pod tym
strojem, pod zewnętrzną powściągliwością i powagą kryje się młoda, bo
dwudziestojednoletnia kobieta.
Michał Pawlikowski notuje po latach: „Było to w  jakąś niedzielę
w Krakowie na Rynku. Z kościoła powychodzili już wszyscy. Ona wyszła
już sama i szła, nie spiesząc się, dość pustym Rynkiem ku Sukiennicom.
Nie mówię już o  tej pysznej a  poważnej harmonii kolorów jej stroju,
chustki, zawsze zaciśniętej nie pod brodą, ale po babsku, spod której
spadały po bokach krótkie czarne włosy, w wysokich butach, w obszernej
kolorowej spódnicy, w  gorsecie wyszywanym, z  dużą chustą zarzuconą
na ramiona – na tle dalekiego, wiśniowego kościoła, [...] szła po
nierównym bruku z  kocich łbów, patrząc przed siebie, poważna,
świadoma jakichś spraw domowych a  ważnych, nie zwracając uwagi na
nikogo. Nie wiem jak to określić, ale coś biło od niej niepospolitego”[112].
 
W  grudniu domowe troski przeplatają się z  pomyślnymi nowinami.
Kazimierz Tetmajer zaręczył się z  Laurą Rakowską[18*]. Obydwoje są
zakochani. Wysoki posag jest tutaj tylko mile przyjętym dodatkiem.
Włodzimierz Tetmajer cieszy się szczęściem brata.
13 grudnia pisze: Bywają i chwile smutne, jak teraz u mnie, gdy dzieci chore
i  kiedy człowiek nigdy takiego w  sercu smutku nie czuje, jak kiedy chore widzi
maleństwo. Wczoraj całą noc nie spałem zgoła, bo Isię gorączka żarła, a Klimka
mała także bardzo ciężko swoje zęby przechodzi. Przy tym, że się postarzeje
człowiek przy kobiecie, a raczej przy dzieciach, to także prawda[113].
To pierwsza zima spędzona w Bronowicach Małych i pierwsza wigilia
w nowym domu. Na stole wyścielonym grubą warstwą suchego żyta Anna
stawia miskę z rzadkim, lekko roztartym gotowanym grochem i rozdaje
opłatki. Przełamują się wspólnie trzema rogami, potem moczą je
w  grochu. Są śliwki i  gruszki (suszone lub gotowane), kluski z  makiem
i  miodem, których Tetmajer osobiście nie znosi, na końcu żur lub zupa
grzybowa. Kolejność potraw reguluje tradycja. Są też różnego rodzaju
ryby oraz strucle z  makiem, orzechami i  migdałami. W  następnych
latach, kiedy na świętach w  Bronowicach będą gościli Julia i  Kazimierz
Tetmajerowie, na stole pojawi się zupa migdałowa i  więcej słodkości.
Najpopularniejszy liryk Młodej Polski uwielbia słodycze.
Włodzimierz Tetmajer, Wigilia, obraz niedatowany.

Boże Narodzenie jest ważnym motywem w  twórczości Włodzimierza


Tetmajera. Kolęda pojawia się na wystawie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk
Pięknych już w  1891 roku[114]. Na innych obrazach z  tej serii widać wieś
przysypaną śniegiem, rozświetlone okienka chat, Mikołajczyków
i Tetmajerów świętujących wigilijny wieczór.
Zwyczaje bożonarodzeniowe, podania i kolędy Włodzimierz Tetmajer
spisze i  opublikuje w  1898 roku w  książeczce Gody i  Godnie Święta, czyli
okres Świąt Bożego Narodzenia w Krakowskiem.

SAVOIR-VIVRE
Jeśli nie uprzedzono cię, że z rodziną jesteś oczekiwanym, nie przybywaj na
wieś w licznem gronie rodzinnem; na wsi trudniej niż gdziekolwiek
zaopatrzyć się w potrzeby do życia, a często najserdeczniejsze życzenie
gospodyni domu, podejmowania gościa jak najwspanialej, nieuwieńczone
należytem powodzeniem, mimowolnie wyradza zły humor, którego
zaproszony wytłómaczyć sobie nie umie[115].
 
Malarz Leonard Stroynowski w domu Tetmajerów czuje się tak dobrze,
że ani myśli wyjeżdżać z Bronowic. Jest styczeń 1897 roku. Nie ma mowy
o pracy w plenerze, całymi dniami plącze się po gospodarstwie. Tetmajer
dociskany przez żonę prosi o pomoc matkę. Chce, żeby wysłała im kartkę
pocztową zapowiadającą swój przyjazd do Bronowic. Obydwoje chcą
pozbyć się Stroynowskiego podstępem.
Julia Tetmajerowa aktualnie bawi u  siostry w  Warszawie. Pisze do
Kazimierza 20 stycznia: Napisałam zaraz na karcie otwartej, ale wątpię żeby
to co pomogło, bo zdaje mi się, że on musi być bardzo niedelikatny, kiedy pomimo
Hanusi „nieposiadającej się ze złości na niego”, siedzi tam u  nich i  obraża się
ciągle. Zaprasza mnie Włodzio w tym liście w imieniu obojga i mówi, że już im
najlepiej będzie ze mną.
W  marcu pojawiają się kłopoty. Czwarta ciąża Anny przebiega
z komplikacjami. Dwa miesiące przed spodziewanym terminem porodu
nasilają się niesprecyzowane dolegliwości. Julia Tetmajerowa wspomina
o  „sensacyjnym obrazie” Tetmajera, który zaledwie po kilku dniach
usunięto z  wystawy. Pisał do mnie kiedyś bardzo smutno. Sam niezdrów
i  zdenerwowany do najwyższego stopnia. Isia głuchnie coraz więcej i  nic jej nie
pomaga. Hanusia ma jakieś przypadłości niezwykłe podług niego i  bardzo się
obawiają niedalekiej przyszłości. – Niechże Bóg broni od nieszczęścia.
Dom Anny i Włodzimierza Tetmajerów w Bronowicach Małych, po 1895.

Czwarta córka przychodzi na świat 27 maja 1897 roku. Na piersi ma


ropień, który wymaga interwencji chirurgicznej. Anna z  niemowlęciem
przebywa w  Krakowie. Tetmajer kursuje między domem a  szpitalem.
Sprawy zawodowe stoją w  miejscu. Helenie Pawlikowskiej obiecał
wykonać osiemnaście ilustracji i kolorowe winiety do książki. 12 czerwca
tłumaczy się w liście:
Uprzejmie proszę łaskawie mi wybaczyć, że nie od razu odpowiedziałem na list
Szanownej Pani. Ale otrzymałem go w  chwilach, kiedy powiększała się rodzina
nasza nowo przybyłem na świat maleństwem. Przytem biedactwo przebywało
zaraz w  pierwszych dniach życia bolesną operacyę przecięcia abscesu w  piersi,
w której wywiązało się, skutkiem nieostrożności akuszerki, zapalenie.
Wśród tych stosunków i  ciągłego jeżdżenia tam i  nazad między Krakowem
i  Bronowicami, nie miałem doprawdy chwili, w  której bym skupić mógł myśli.
Dla tego niech Łaskawa pani darować raczy opóźnienie...[116].
Chrzest odbywa się 13 czerwca. Dziewczynka otrzymuje imiona Maria
Julia Leonia. W  domu będzie nazywana Marysią. Kszesnoojcem jest
Kazimierz Tetmajer, kszesnomatką Marysia Mikołajczykówna, młodsza
siostra Anny.
KIELISZECZEK
W kielisecku, na denecku scęście się ukrywa.
Niewypitek – toć dobytek, co scęście zaléwa[117].
 
Marysię Mikołajczykównę i  Wojtka Susuła sprowadziła na świat ta
sama akuszerka. Czy można to nazwać przeznaczeniem? Nie do końca.
Maria Naleźniak przyjęła w tych latach wiele bronowickich dzieci. Wojtek
Susuł ma dwadzieścia cztery lata, pochodzi z  Bronowic Małych. Jego
rodzice, Marcin i Maria z Kruków, już nie żyją. Mieszka z rodzeństwem.
Minęły trzy lata od śmierci Ludwika de Laveaux; w tradycji rodzinnej –
słono przez Marysię przepłakane. Trudno dzisiaj zweryfikować tę
informację i rozpatrywać ją bez związku z legendą Wesela.
W  dramacie Stanisław Wyspiański wprowadza czytelnika w  kulisy
małżeństwa Wojtka i  Marysi. Przed laty to właśnie on miał w  imieniu
malarza prosić Mikołajczyków o  rękę córki. Po śmierci Ludwika de
Laveaux ze swata wszedł w rolę narzeczonego.
Ten wątek należy uznać za czysto literacki. Swatem starającego się był
zazwyczaj starszy mężczyzna, cieszący się wśród chłopów szacunkiem
i zaufaniem, a w 1893 roku Wojtek Susuł miał dwadzieścia lat.
I  tym razem wszystko musi odbyć się zgodnie z  tradycją. Podczas
zrękowin Wojtek i  Marysia przepijają do siebie wódką lub miodem
pitnym. Przyjęcie kieliszka i umoczenie ust w płynie oznacza jej zgodę.
 
W  latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku mieszkańcy
Bronowic Małych robią zakupy przedślubne w kramach dominikańskich
przy ulicy Stolarskiej. Można tu znaleźć wszystko: perkale i  tybety na
spódnice, aksamity na gorsety, nity, cekiny, guziki, szkiełka, korale,
koraliki, wstążki, sztuczne kwiaty, wieńce przedślubne, czepki poślubne.
Są też bukiety: malutkie wiązanki sztucznych kwiatów zastępujące
zaproszenia. Te droższe, przetykane złotymi i  srebrnymi listkami,
umocowane na zdobionej podkładce, są przeznaczone dla honorowych
gości. Bukiety bez podkładki wręcza się młodszym wedle hierarchii
i niepisanego kodeksu przestrzeganego na wsi. Te bukiety zachowywane
na pamiątkę po weselach, zatykane za ramy obrazów, świadczą
o popularności, jaką cieszą się na wsi mieszkańcy tych domów[118].
Do Krakowa Marysia jedzie z matką, druhną i starościną. Po tym, jak
powiązane sznurkami pakunki zostaną złożone na wozie, tradycja
nakazuje udać się do ktorejś z  chłopskich kawiarni ulokowanych wokół
placu Szczepańskiego „na kubek i flaczki”.
Bukiety weselne złożone w wiklinowym koszyku Marysia i  jej druhna
roznoszą po wsi pod koniec października. Gości zaprasza Marysia.
W  każdej chałupie przyklęka, obejmuje gospodarzy za nogi i  wygłasza
zwyczajową formułę: „Kazali was tatuś i  mamusia prosić, abyście nami
nie pogardzili i na ślub i na wesele przybyli!”[119].
Chłopi w  Bronowicach Małych – pisze Helena z  Rydlów Rydlowa –
lubią być proszeni. Ponawianie zaproszenia, już bez ceremonii i  raczej
w pośpiechu, odbywa się kolejny raz rankiem w dniu ślubu.
 
30 października 1897 roku w  kancelarii kościoła Mariackiego
narzeczeni spisują protokół przedślubny. Na pytania księdza Marysia
odpowiada:
 
Czy zezwalają twoi rodzice na zawarcie tego małżeństwa? pozwalają
Czy masz pozwolenie, od kogo zależy, do zamęścia? od ojca
Czy to twoja dobra a nieprzymuszona wola, pojąć tego (N) tak jest
za małżonka?
Czyś sobie nie poślubiła kiedy żyć na zawsze w czystości lub nie
do zakonu wstąpić?
Czy jesteś spokrewniona z  twoim narzeczonym i  w  jakim nie
stopniu?
Czy nie jesteś z twoim narzeczonym w stosunku cywilnego nie
pokrewieństwa?
Czyś się nie zaręczyła z kim innym? nie
Czyś się zaręczyła z twoim narzeczonym? tak
 
Marysia ma ładny dukt pisma. Litery stawia drobne, okrągłe, staranne.
Pod zezwoleniem na zamążpójście składa podpis Jacenty Mikołajczyk –
w  świetle austriackiego kodeksu cywilnego dwudziestodwuletnia córka
jest niepełnoletnia. Podpisują się także: Wojtek Susuł, starszy brat Błażej
Susuł i  Wojciech Marona z  Bronowic Małych[120]. Marona w  gwarze
bronowickiej oznacza rozmaryn.
Pobierają się w  poniedziałek 15 listopada. Ślubu udziela im Józef
Wojciechowski, wikary parafii mariackiej. Pod aktem ślubu podpisują się
inni świadkowie: Błażej Czepiec i Józef Noworyta.
Po ślubie z Marysią Wojtek Susuł przeprowadza się do Mikołajczyków.
Zajmują dawną izbę Tetmajerów.

GODNIE ŚWIĘTA
Co kto najprzód po Nowym Roku zobaczy, takie na ten rok będzie miał
zdrowie. Źrebię jest najpożądańsze, najgorsze gąsięta[121].
 
Spośród wielu zwyczajów i  przesądów związanych ze świętami
bożonarodzeniowymi, które praktykuje się w  Bronowicach Małych,
pierwszy nakazuje kobietom pozostać w  chałupach (na przykład
w  kuchni). Przestępując próg cudzego domu w  dzień Wigilii, przyniosą
gospodarzowi nieszczęście. Sąsiedzkie odwiedziny są więc
zarezerwowane dla mężczyzn. Kąpiel w  pieniądzach, czyli wrzucenie
monety do miski z  wodą, ma zagwarantować przypływ gotówki. Są też
inne zwyczaje, na przykład ten: „Jeśli w domu jest robactwo np. pluskwy,
karakony, tedy zamiótłszy śmieci, pod próg wynoszą drugiemu
sąsiadowi, oczywiście ukradkiem, aby owady na cały rok tam
przewędrowały”[122].
W  wigilijny wieczór Jacenty Mikołajczyk wiąże ze słomy krzyż
i  gwiazdę. Mniejsze wiązki zatyka za obrazy i  belki stropowe. Gwiazdę
wiesza nad drzwiami, krzyż na środkowej belce pod sufitem. W  kątach
izb stawia snopki. Sad, czyli bożonarodzeniowe drzewko, pojawia się
zwykle w tych domach, w których są dorastające dziewczyny. Ozdobiony
jabłkami, orzechami, papierowymi łańcuchami i  świeczkami, wisi
wysoko na belce, pod słomianym krzyżem. Owoce i  pierniki można
zrywać dopiero po wizycie kolędników.
W  Bronowicach Małych kolacja wigilijna rozpoczyna się tradycyjnym
przywołaniem wilka przez gospodarza: „Wilcosku, wilcosku! siądź snami
dziś do obiada! A jak nie przydzies dziś, nie przychodź nigdy!”[123]. Reszta
wieczoru upływa na przygotowaniach do następnego dnia. Kobiety kąpią
się i szykują stroje, mężczyźni golą się, czyszczą odzież. Wojtek Susuł po
służbie wojskowej w koszarach austriackich glancuje buty z grubej skóry.
Jacenty Mikołajczyk i Anna Tetmajerowa z córkami. Święta Bożego Narodzenia na
Tetmajerówce. Przy oknie widoczny stół przykryty słomą, na haku pod sufitem wisi choinka
z palącymi się świeczkami. Włodzimierz Tetmajer, Choinka (Podłaźniczka), 1900.

Dzień Bożego Narodzenia, po wizycie w  kościele, spędza się


w  najbliższym gronie. „Do nikogo bez wyjątku się nie chodzi, nawet do
najbliższej rodziny, i nawet w tym wypadku, jeśli dwie rodziny w jednym
domu siedzą” – pisze Włodzimierz Tetmajer w  książce Gody i  Godnie
Święta[124]. Sąsiedzkie odwiedziny, połączone z  tańcem i  gościną, są
zarezerwowane na Nowy Rok.
W  grudniu 1898 roku święta mają u  Mikołajczyków i  Tetmajerów
szczególny wymiar. W  poniedziałek 2 stycznia 1899 roku przychodzi na
świat pierwsze dziecko Marysi i  Wojtka. To córka. W  ciąży jest także
Anna.
Obie siostry stopniowo odchodzą od utartych zwyczajów. W  latach,
kiedy przyszedł na świat Jacenty Mikołajczyk, a potem jego dzieci, chrzty
odbywały się pośpiesznie, najczęściej w ciągu dwóch dni. Wiązało się to
z przekonaniem, że dusza niemowlęcia w tym czasie miała być narażona
na działanie złych mocy. Tetmajerowie ochrzcili Isię po trzech dniach,
Hankę po czterech, Klimkę, która przyszła na świat w Krakowie, znacznie
później, bo niemal po miesiącu, Marysię zaś po dwóch tygodniach. To już
zwyczaj miejski. W Krakowie niemowlęta chrzci się od kilkunastu dni do
kilku miesięcy po narodzinach.
Marysia i  Wojtek chrzczą córkę po blisko dwóch tygodniach.
Rodzicami chrzestnymi małej Anny są Włodzimierz Tetmajer i Karolina
Mikołajczykowa, żona Józefa.

JADWISIA
Lubiłem na wsi złote lipcowe wieczory,
Kiedy krwawą pożogą gmach niebieski płonie[125]
 
Patrząc na zdjęcia, trudno nazwać Lucjana Rydla pięknym mężczyzną.
Niemal na wszystkich wygląda przedwcześnie staro. Twarz zmęczona,
czoło przecięte dwiema zmarszczkami. Karykaturzyści Młodej Polski
będą chętnie podkreślali okulary na nosie i  odstające uszy. Głos ma
podobno chrapliwy (to słowa znajomego). Ale podoba się kobietom. Ma
za sobą krótkie i długie romanse. Ten z góralką Agnieszką z Zakopanego
kończy się narodzinami syna Jana w  maju 1895 roku. Lucjan będzie
sumiennie ponosił koszty utrzymania dziecka aż do jego śmierci
w  grudniu 1897 roku. Aluzje do życia erotycznego Lucjana Rydla
przemycą do literatury jego koledzy. Kazimierz Lewandowski
w  Przedwiośniu „Młodej Polski” pisze: „A  Lucek umiał ubierać kobiety. Na
Kama-Sutrze znał się wyśmienicie. Niedarmo też był historykiem sztuki.
Tomy pisać o  jego przewagach – od Bronowic do Florencji. Od
Charlottenburgu do Poronina [...]”[126]. Stanisław Wyspiański zamieści
w Weselu taki dialog:

Lucjan Rydel, 1899.

PAN MŁODY
Nigdy syty, nigdy zadość;
taka to już dla mnie radość;
całowałbym cię bez końca.

PANNA MŁODA
A to męcąco robota;
nie dziwota, nie dziwota,
żeś tak zbladnoł, taki wrzący.

PAN MŁODY
Nie chwalący, nie chwalący,
spokoju mi nie dawały.

PANNA MŁODA
A bo chciałeś.

PAN MŁODY
Same chciały.

PANNA MŁODA
Cóz ta za śkaradne śtuki?

PAN MŁODY
Myśmy takie samouki;
kochałem się po różnemu,
a ciebie chcę po swojemu,
po naszemu[127].
 
Jadwigę Mikołajczykównę zna Lucjan niemal od dziecka. Wielokrotnie
widywał ją w  Bronowicach. Tetmajerów i  Rydlów łączy Adam Langie,
młody okulista, mąż Heleny Rydlówny, wnuk zmarłej przed kilkoma laty
Klementyny Olcyngierowej. Obie rodziny utrzymują luźne relacje
towarzyskie. Włodzimierz Tetmajer jest autorem ukończonego w  maju
1896 roku portretu nieżyjącego Lucjana Rydla seniora, okulisty, profesora
Uniwersytetu Jagiellońskiego. Helena Rydlowa, matka Lucjana i  żona
zmarłego profesora, w listach do syna pisze o Tetmajerze: Włodzio.
Jadwiga Mikołajczykówna, potem Rydlowa, ok. 1900.

Po śmierci ojca Lucjan Rydel wyjeżdża do Warszawy. Utrzymuje się


z  dziennikarstwa. Publikuje w  „Gazecie Polskiej”, „Bibliotece
Warszawskiej” i „Tygodniku Ilustrowanym”. Jesienią 1896 roku w ramach
stypendium wyjeżdża do Paryża. Uczęszcza na wykłady do École des
Beaux Arts, Collège de France i na Sorbonę, stażuje w Bibliotece Polskiej,
nie opuszcza premier teatralnych, romansuje[128]. Latem 1897 roku wraca
do Krakowa. Tym razem na stałe.
 
Z  Jadwigą spotykają się po dłużej przerwie. Jest rok 1899. Jedno
drugiemu przygląda się ukradkiem. Rydel jest zaskoczony i  trochę
zakłopotany, bo nie ma już tamtego chudego podlotka, którego widywał
u  Tetmajerów. Odpowiadają mu spojrzeniem jej oczy, „te siwe, te duże
patrzące ciekawie” (jego słowa). Najmłodsza z  sióstr Mikołajczykówien
wyrosła, dojrzała i w jednej chwili zdążyła zostawić jakiś osad na duszy.
Że tak się stało, świadczy wiersz, który Rydel włączy później do cyklu
zatytułowanego Mojej żonie.
 
Wyrosłaś tak
Jako ta srebrna brzózka,
Co listki wiatr jej muska –
Jak polny mak,
Co czerwoną sukienką
Pośród łanu się pali –
Jak ta jarzębina,
Co pod Bożą Męką
Cała w krasie korali
Gałązeczki ugina –
Jak ten kwiat jabłoni
Co w śnieżystej bieli
Różowo się płoni –
Jak dziewanna złocista,
Gdy ku słońcu wystrzeli
W królewskiej przyodziewie...
 
Tak świeża wyrosłaś i jasna, i czysta,
Ale i anieli
Odgadnąć nie mogą
I sam Pan Bóg nie wie
Dla kogo? Dla kogo?
 
Na jednym z  pierwszych zdjęć zachowanych w  zbiorach rodzinnych
Jadwiga się uśmiecha. Stoi boso, lekko wsparta łokciem o  ogrodzenie
z  desek. Postawa rozluźniona, bez śladu zdenerwowania. Może zna
fotografa? Urocza krągłość policzków zniknie w następnych latach. Jasne
włosy (koloru na zdjęciu nie widać) ma splecione w  dwa warkocze
i  okręcone wokół głowy. Dumna jest z  tych włosów. Jako pierwsza
w  Bronowicach Małych nie pozwoli na obcięcie ich podczas obrzędu
oczepin.
W  domu mówi się na Jadwigę powicher, roztrzepaniec. W  marcu
skończyła szesnaście lat. Z  natury jest wesoła i  pogodna, prędka
i  energiczna. Posłuszna córka i  siostra, bo oba domy – Mikołajczyków
i  Tetmajerów – może nazywać rodzinnymi; w  obu wyrosła. Tylko
w znajomym otoczeniu czuje się swobodna. Wśród obcych jest milcząca
i nieśmiała. W towarzystwie podobają się jej skromność i łagodność.
Jadwiga Mikołajczykówna, potem Rydlowa, jesień 1900.

W  grupce dziewcząt z  Bronowic Małych, które czasem zaglądają do


Szkoły Sztuk Pięknych i  pozują do studiów portretowych, zapamięta ją
Alfons Karpiński. Wspomina: „Z  modeli w  Akademii pamiętam
późniejszą Rydlową, jako pełną rezerwy i  godności młodą dziewczynę
z Bronowic, było ich zresztą więcej”[129].
 
Rok 1899 zaczął się dla Lucjana Rydla pomyślnie. Pod koniec marca
jego baśń dramatyczna Zaczarowane koło zdobyła pierwszą nagrodę
w  konkursie imienia Ignacego Paderewskiego w  Warszawie.
W  krakowskim Teatrze Miejskim trwają przygotowania do wystawienia
sztuki. Prapremiera Zaczarowanego koła jest zaplanowana na 15 kwietnia.
Stanisław Wyspiański, przyjaciel Rydla, rysuje kostiumy. Architekt
Zygmunt Hendel pomaga zaprojektować lektykę dla Basi Wojewodzianki
granej przez Konstancję Bednarzewską. Młynarkę zagra druga gwiazda
zespołu dyrektora Tadeusza Pawlikowskiego, Wanda Siemaszkowa.
Właśnie z  nią 4 kwietnia 1899 roku Lucjan Rydel przyjeżdża do
Bronowic. Postać, w  którą wciela się Siemaszkowa, jest chłopką, żoną
wiejskiego młynarza. Na prośbę Rydla Anna wprowadza ją w  świat
marszczonych spódnic, gorsetów, haftowanych koszul i  zawojów.
Tetmajer uczy aktorów podkrakowskiego akcentu.
Zapaska noszona przez Annę Tetmajerową.

Baśń dramatyczna osnuta wokół podań ludowych cieszy się


w Krakowie dużą popularnością. Czwarte przedstawienie jest grane przy
pełnej sali. 19 kwietnia dziennik „Czas” chwali Wandę Siemaszkową –
scenę obłędu odegrała po mistrzowsku. Jeszcze tego samego dnia
Włodzimierz Tetmajer pisze do Lucjana Rydla:
Drogi Lutku!
Przysyłam posłańca by się dowiedzieć czy dziś jest w  teatrze Zaczarowane
koło i  czy będziesz mógł rzeczywiście rozporządzać owem miejscem. – Jeśli tak
jest, to przywiózłbym żonę z Jadwigą, bo są ciekawe widzieć i słyszeć.
Jeśli nie, tedy może innym czasem dogodniej będzie. Tymczasem załączam Ci
serdeczne pozdrowienie, Mamie bądź tak łaskaw ucałować od nas ręce. Zawsze
i szczerze Ci przyjaciel.
Włodzimierz Tetmajer
Obie siostry oglądają sztukę w  czwartek 20 kwietnia. Jest to
prawdopodobnie pierwsza wizyta Jadwigi w  Teatrze Miejskim na placu
Świętego Ducha. Za dwa lata na tej scenie zostanie odegrane Wesele
Stanisława Wyspiańskiego, do którego realiów dostarczą jej czepiny.
W  rolę Panny Młodej wcieli się Wanda Siemaszkowa. Tego
przedstawienia Jadwiga nie zobaczy.

WIOSNA
Postępuj sobie z małżonkiem twoim tak, iżbyś się jemu we wszystkiem stała
koniecznie potrzebną, iżby bez ciebie w niczem nie mógł się obejść,
a zobaczysz iż karczma i zwodziciele coraz mniej będą mieli dla niego
powabu, choćby nawet jeszcze niekiedy wychodził, to wnet powróci[130].
 
Przed scysjami w  domu Wandy Żeleńskiej, gdzie każdego dnia
i  o  każdej porze ścierają się indywidualności Władysława Żeleńskiego
i  jego trzech dorosłych synów, Julia Tetmajerowa ucieka najchętniej do
Zakopanego. Wiosną 1899 roku przyjeżdża do Bronowic. Jest ciepło,
cicho, zielenieją drzewa. Wszystko z  tego miejsca zdaje się odległe
i  nierealne. Nawet dom Żeleńskich, o  którym ona pisze w  jednym
z listów: „wulkan z Sebastianki”.
Wiosną kobiety Mikołajczyków doglądają ogrodów. Dzielą ziemię na
kwatery, wydeptują boso równą linię grządek wzdłuż rozwiniętego
i  naprężonego sznura, uklepują szerokie bruzdy. Nic tu się nie sieje
przypadkowo. Marchew, pietruszka, kapusta, rzepa, buraki są podstawą
zaopatrzenia rodziny i  źródłem dochodów. Obsiewają ziemię, sadzą
ziemniaki i  podłużną fasolę nazywaną na wsi piechotą. Gospodarstwem
kieruje Anna, pomaga jej przyrodnia siostra Ulina. Są dziewki przyjęte na
służbę, pomagające w  pracach domowych. Jest wreszcie „chłopak do
koni”, czyli parobek, który przewozi domowników do miasta, chań na
Kraków.
Julia Tetmajerowa ma okazję spędzić więcej czasu z  samą Anną
(znowu w ciąży). Wrażenie musi być dodatnie, bo nie narzeka w listach
do Kazimierza. Wydaje się jednak, że i tutaj spokoju nie doświadczy.
W  maju Włodzimierz Tetmajer gości w  Dołędze u  Güntherów
spokrewnionych z  Sewerami-Maciejowskimi. O  szczegółach
czterodniowej wizyty Tetmajerowa pisze tak, jak tylko ona potrafi: Pił,
hulał, tańczył na balu, ciął mowy, nosili go na rękach, kochali, zapraszali, jeździli
z  nim gromadnie. Czuję i  widzę że tylko początek był miły, a  koniec jak zwykle
będzie żałosny. A obraz jeszcze nie skończony, a termin 1go! Zobaczymy jak będzie,
ale się jakoś obawiam złych następstw tych niewczesnych wakacyi.
Tłumaczy się synowi z  wcześniejszego wpisu: Nie zrozumiałeś mego
wyrażenia że Hanusia niewyraźna – Za jakie parę tygodni spodziewa się słabości,
więc dla tego wspomniałam o tem.
 
Na upragnionego syna Włodzimierz Tetmajer będzie musiał poczekać.
25 maja rodzi się piąta córka, Maria Magdalena Teofila (zdrobniale
Dudu). Julia Tetmajerowa nie narzeka. 27 maja pisze do syna: Drogi Kaziu!
Masz 5tą siostrzenicę Magdę! Zdaje się że będzie śliczna. Wszystko poszło idealnie
łatwo – spacerowaliśmy z Hanusią na godzinę przed ewenementem, Włodzia nie
było w domu.
Anna jest jeszcze w  połogu, gdy do Bronowic przyjeżdżają
Güntherowie z rewizytą. Goście – pisze dalej Tetmajerowa – wyrastają jak
spod ziemi. Teraz choroba Hanusi przeszkodziła wizytom ale zapowiedzianych
ma ich mnóstwo, co wobec zupełnego braku pieniędzy byłoby prawdziwą klęską.
Obrazy Tetmajera mają dobre recenzje, ale też i przeciwników. Boli go ta
krytyka. Posprzeczał się ze Stanisławem Przybyszewskim. Chwilowo ma
dosyć wszystkich.
Są też inne klęski. Po fali upałów w  połowie czerwca przychodzi
gwałtowne ochłodzenie, temperatura spada do ośmiu stopni, którejś
nocy w  powietrzu unoszą się drobne płatki śniegu, 15 czerwca
w Bronowicach spada nawalny deszcz. Chłopi szacują straty w pszenicy,
jęczmieniu i  ziemniakach. Tetmajerowie posiali żyto. Po oberwaniu
chmury ich uprawy trzymają się jako tako.
 
W lipcu Lucjan Rydel zjawia się w Bronowicach z nowym gościem. To
Franciszek Vondráček, czeski literat, tłumacz, polonofil. Obaj przyszli
piechotą. Włodzimierz Tetmajer częstuje nalewką, obdarowuje szkicem,
wieczorem odwozi do Krakowa.
Choć chwilowo brakuje w domu pieniędzy, będą ryzykować. Włodzio za
namową rodziny zrobił taką spekulację. Żyd kupił na licytacyi grunt chłopski
b. tanio i chce go odsprzedać z małym zyskiem. Zadecydowano że Włodzio ma go
kupić – donosi Julia Tetmajerowa synowi w lipcu.
Pożyczkę na zakup gruntu w  kwocie 1500  złotych reńskich otrzymał
w  Nowym Targu. We wrześniu formalnie jest właścicielem trzech i  pół
morgi ziemi, którą planuje odsprzedać z zyskiem. Ale to jeszcze nie teraz.
Teraz jest literalnie bez grosza, pożyczają po chałupach – pisze dalej
Tetmajerowa. Kolejną pożyczkę w kwocie 500 złotych reńskich zaciągają
w  Powiatowej Kasie Oszczędności na Annę jako właścicielkę
gospodarstwa. 18 września skrypt dłużny podpisują poręczyciele: Maciej
Czepiec i Józef Noworyta z Bronowic.

COŚ SWOJEGO
Dobra gospodyni nie samemi tylko rękoma jest czynną, ale i rozumem
i głową; ustawicznie musi myśleć i mądrować i rozważać, nie kontentując
się tem, jakoby coś zrobić dobrze, lecz myśląc, jakby coś urządzić najlepiej!
[131]

 
Tym, co liczy się naprawdę, jest ziemia. Dziedziczona lub dokupowana
po kawałku za każde zarobione pieniądze, wnoszona w  posagu. Jest
miernikiem zamożności, pozycji społecznej, rodzinnego dobrobytu.
Tetmajerowie zdobywają majątek powoli. Pierwsze dwie morgi ziemi
dzierżawią z  majątku parafialnego. Rosnące zainteresowanie
twórczością malarską Tetmajera umożliwia im zakup własnych gruntów.
Latem 1900 roku wykupują ziemię należącą do rodziców.
Mikołajczykowie są starzy, brakuje im dodatkowych rąk do pracy.
O  szczegółach transakcji pisze Julia Tetmajerowa do Kazimierza: Nie
pamiętam czym Ci donosiła o tem, że rodzice Hanusi odstąpili im swój grunt 3 1/2
morgi za 2000 złr z tego spłacą 400 złr hipoteki, 500 zł. spłatów, a za resztę żywić
będą i  utrzymywać rodziców, no i  całą familię. Włodzio to nazywa „pysznym
interesem”.

Włodzimierz Tetmajer, Portret żony, rysunek niedatowany.

Sekundowanie mężowi w  lepszych i  gorszych momentach nasuwa


Annie własne wnioski: dochód z twórczości malarskiej bywa imponujący,
ale jest niestały. W 1898 roku Muzeum Narodowe nabyło obraz Święcone
za tysiąc złotych reńskich, ale takie zakupy zdarzają się raz na kilka lat.
Tetmajer jest rozpoznawalnym artystą, ale nie traktuje swojej pasji
biznesowo i nie spienięża talentu jak Kossak czy Styka. Obrazy sprzedają
się nierówno. Czasem ktoś zalega z  zapłatą, częściej ktoś wyłudza
rysunek lub szkic. „Podoba się to panu? To proszę sobie wziąć”[132].
Podstawą utrzymania stale powiększającej się rodziny musi być zatem
coś trwałego, własnego, niezależnego od kapryśnej sławy. Takie
zabezpieczenie może dać jedynie uprawa własnego gruntu. „Zawszeć sie
co przecie zgarnie” – odpowiada Klimina w Weselu na pytanie o złe żniwo.
Ziemia nie ma dla Anny tajemnic. Sypka jak żytnia mąka, mokra jak
chleb zbyt szybko wyjęty z pieca, kleista jak rozrobione ciasto – roztarta
w dłoniach powie więcej, niż można nauczyć się w wiejskiej szkółce. Ma
barwy, które zdradzają jej żyzność, strukturę urabialną i podległą rękom;
ma wytrzymałość, której nie zaleje woda i  nie zniszczy ogień,
wiecznotrwałość budzącą szacunek. Żadnych abstrakcji. Nabyta na
własność, potwierdzona skryptem u  notariusza ma wyraźny kształt
obwiedziony konturami wysokich miedz. Coś swojego.
Tadeusz Żeleński: „Mam wrażenie, że w  głębi duszy uważała to
wszystko za zabawkę, której potrzebują te wieczne, duże dzieci,
mężczyźni, sprawą serio była ta zagroda, to obejście, nad którym czuwała
doskonale, podczas gdy mąż malował i  sejmikował, i  te zagony, które
dokupywała po trochu za obrazki, zamieniając ziemię malowaną na
żywą”[133].
Odkąd przychodzą na świat kolejne dzieci, nabiał jest potrzebny
w domu. Anna sprzedaje ziemniaki i warzywa, których w gospodarstwie
jest pod dostatkiem. W  kolejnych latach do miasta będą sprzedawane
owoce z przydomowego sadu i kwiaty. Stałymi odbiorcami gruszek będą
kawiarnie Maurizia i Noworolskiego (po 1910).

STAŚ
Ile się w tej sprawie musiałem napisać listów, ile się nachodzić, ile dróg na
przemian używać. Dziś już pieniądze mam w ręku i skoro tylko lekarze
pozwolą mu wyjechać, wyjedzie. Dla Twojej wiadomości dodam, że Staś nie
wie jeszcze zupełnie o tym zamówieniu na obraz i nie powinien nigdy się
dowiedzieć, że to Stanisław Estreicher i ja wyrobiliśmy dla niego[134].
 
Tego dnia, kiedy Lucjan Rydel dowiedział się, że jego brat utonął
w  Wiśle, stał z  grupą przyjaciół i  dwoma przewodnikami na szczycie
góry. Właśnie tutaj, godzinę przed południem, w pełnym słońcu dotknęła
go trwoga. Głos wewnętrzny kazał mu zejść ze szlaku i  wrócić do
Zakopanego. Pokpiwano sobie z  tych jego przeczuć, żartowano, że
stchórzył. Mieli właśnie rozpocząć dwudniową włóczęgę po Tatrach.
Późną nocą dotarł na kwaterę przy ulicy Przecznica. Katarzyna
Obrochtowa oddała mu telegram z domu: „Mietek się utopił, przyjeżdżaj
na pogrzeb”. Utonął 1 sierpnia 1899 roku o godzinie jedenastej. Od tamtej
chwili Lucjan Rydel wierzy w zdolność przewidywania zdarzeń.
Po pogrzebie brata wraca do Zakopanego. Za kilka dni spodziewa się
tutaj Stanisława Wyspiańskiego. Jemu też dobrze zrobi wypoczynek.
Wyglądał mizernie, kiedy widzieli się ostatnim razem.
 
Trudno orzec, czy w  sierpniu 1899 roku Lucjan Rydel zna przyczynę
złego stanu zdrowia przyjaciela. Wyspiański choruje na kiłę, ciężka
reemisja jeszcze w tym miesiącu wywołuje u niego częściowy niedowład
ciała. Wiadomość z  Krakowa przywozi do Zakopanego Leon
Wyczółkowski. Lucjan Rydel organizuje na miejscu loterię fantową, która
pokryje koszty leczenia. W akcję włączają się malarze, artyści i pisarze.
W  listach przyjaciół Wyspiańskiego z  tych tygodni przewijają się
wzmianki o  gruźlicy. Nie wiadomo, czy ich źródłem jest niewiedza, czy
chęć utrzymania charakteru choroby w  sekrecie. Krakowscy lekarze
zalecają terapię światłem słonecznym w suchym klimacie. Boję się bardzo,
czy Staś nie jest zagrożony piersiowo. [...] Jeżeli się rzeczywiście pokaże, że stan
zdrowia Wyspiańskiego jest groźny i wymaga pielęgnowania, to pojadę z nim –
pisze Rydel do Franciszka Vondráčka[135]. O  swoich planach informuje
matkę. Helena Rydlowa jeszcze nie doszła do siebie po niedawnej śmierci
młodszego syna. W  archiwum rodzinnym zachowały się jej listy pisane
w tych dniach do starszego syna. Między innymi ten:
Kochany Lutku
Z pieniędzmi rób co chcesz ale pielęgnować Stasia nigdy nie pozwolę. Zlituj się
wejdź w moje położenie, dopiero Mietek a teraz ty na śmierć się chcesz narażać.
Zaklinam Cię na wszystko i zakazuję ani myśl o tem.
Ściskam Cię
H.
Jesienią 1899 roku dzięki zabiegom Henryka Sienkiewicza tysiąc rubli
(1270  złotych reńskich) na wyjazd leczniczy na południe Europy
ofiarowują Natansonowie z  Warszawy, znana rodzina bankierów.
Wyjazd nie dojdzie do skutku, Wyspiański wraca do zdrowia
w  Krakowie. Pieniądze Natansonów przeznaczy nie tylko na dalsze
leczenie, ale też na spłacenie długów i bieżące wydatki, których przybywa
mu w  tych tygodniach. Wychowuje dwoje dzieci ze związku z  Teodorą
Pytkówną[19*][136]. Trzecie jest w drodze.
Stanisław Estreicher tak podsumuje tę sprawę po latach: „gdyby nie
niezwykła energia Lucjana Rydla, który zajął się gorączkowo zdobyciem
potrzebnych funduszy, nie byłby może tej choroby przetrwał”[137].
Wyspiański docenia ten gest. Kiedy we wrześniu 1899 roku przyjdzie
na świat jego syn, nada mu imiona Mieczysław Bolesław na cześć
zmarłego przed kilkoma tygodniami Mieczysława Rydla.

CÓRNIK

Kto nie ma złota ani miedzi, płaci tym, na czym siedzi[138].


 
Nikt nie nazywa siedmioletniej Julianny Anny Tetmajerówny
pierwszym imieniem. Julia, Jula albo Julcia do niej nie pasują. Od czubka
potarganych włosów do bosych stóp cała jest żywiołem.
W  domu mówi się krótko: Hanka. Julia Tetmajerowa pisze w  listach:
Hana.
Hanka lubi siadać na płocie. Choć dom Tetmajerów stoi na wzgórku,
wszystko stąd widać znacznie lepiej.
Włodzimierz Tetmajer, Isia i Hana, 1897.
Włodzimierz Tetmajer, Hana je kawę, lata 90. XIX w.

Sień chałupy z  drzwiami od zachodu i  wschodu kobiety z  sąsiedniej


wsi Rząska obrały sobie za skrót. Zamiast iść naokoło, wchodzą jedną
stroną domu, a wychodzą drugą – wprost na pola. Hanka przygląda się tej
scenie z  punktu obserwacyjnego na płocie. Ma nawet piosenkę na tę
okazję:
 
Moje Rząscanecki,
jakieście wy głupie –
buty wysywane,
a łaty na dupie.
 
Wspomina Klementyna Rybicka: „Naturalnie były skargi do matki.
Hanka obrywała lanie – ale to niewiele pomagało”.
 
Odkąd córki Anny wyrosły z pieluch, stopniowo są przyuczane do prac
domowych. Starsze opiekują się młodszymi. Latem, w  przydługich
sukienkach, rozpiętych gorsecikach i boso pasą gęsi i krowy na Wróżnej
Górze. Na pastwisku otoczonym lasem spotykają się z  rówieśnikami,
którzy przypędzają tutaj własne stadka. Kiedy one są w ferworze zabawy,
zwierzęta pilnują się same. Czasem obrywają od dorosłych za szkody
wyrządzone przez bydło na polach rolników.
Gdy podrosną, będą pomagały przy żniwach, cerowały podartą
bieliznę, plewiły ogród i  smażyły konfitury. Wszystko to będzie
prowadzone równolegle z nauką odbywającą się w miejscowej szkółce.
 
Wydaje się, że z  pięciu córek dziewięcioletnią Isię łączy z  ojcem
najwięcej. Po Tetmajerach odziedziczyła oprawę oczu, nos z  lekkim
garbkiem, wydatne kości policzkowe i smukłą sylwetkę. Ma także talent
malarski, choć na razie są to jeszcze dziecięce wprawki.
Z  początkiem 1900 roku problemy zdrowotne Isi – niedosłuch
i  nawracające infekcje ucha – zostają zdiagnozowane jako przerost
migdałka. Podczas konsultacji lekarskiej towarzyszy jej Julia
Tetmajerowa. Pisze do syna Kazimierza: Browicz utrzymuje że to będzie
jednorazowe i że wszystko będzie usunięte. Isia była bardzo grzeczna, dostała ode
mnie za to mały prezencik. Tadeusz Browicz, profesor anatomii
patologicznej na wydziale lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego,
uchodzi za jednego z  najlepszych specjalistów od chorób usznych
i krtani.
Tymczasem wrażenia z drugiej wizyty lekarskiej w gabinecie przy ulicy
Krupniczej 5 są już zgoła inne:
Operacja udała się ale tylko do połowy, bo tak kopnęła Browicza, że odskoczył
za prędko. W  poniedziałek znów pójdziemy. Krzyczała że aż strach! Dobrze że
Włodzia nie było, bo byłby chyba zemdlał. Ja chociaż znasz moją zimną krew
i odwagę na cudzy ból, jestem cała zbulwersowana i drżąca. Teraz już wszystko
dobrze, już się bawi laleczkami i gałgankami jakie jej przygotowałam.

NIEPOKÓJ
Broń Boże by łza matki spadła na swe zmarłe dziecię, nawet na cmentarz
matka ze swojem pierwszem dzieckiem nie idzie[139].
 
Józef, syn Marysi i  Wojtka, został poczęty w  czerwcu. To był dobry
miesiąc. Bawiła się cała wieś. U  Tetmajerów oblewano chrzciny Magdy,
u  Śliwów – Wincentego, u  Wrześniaków Walerii. Krajowie,
Siemieniuchowie, Wojtaszkowie, Kwiatkowscy i  Synowcowie ochrzcili
synów imieniem Jan. Wielu Jaśków przybyło w 1899 roku w Bronowicach
Małych.
29 marca 1900 roku poród Marysi przyjmuje akuszerka Petronela
Trzeciak. Józef jest pierwszym chłopcem po pięciu córkach Anny
i  pierworodnej córce Marysi. 16 kwietnia dziecko trzyma do chrztu
rodzeństwo Mikołajczyków – Józef i Anna.
23 kwietnia świętują w  chałupie Mikołajczyków imieniny Wojciecha.
Nie wiadomo, czy hucznie z tradycyjnym wiązaniem nóg powrósłem, czy
może kameralnie, z niepokojem wiszącym w powietrzu, bo niemowlę jest
chore. Umiera dwa dni później, 25 kwietnia.
Wojtkowi Susułowi także śmierć zagląda w oczy. Choruje na gruźlicę.
Niewiele pomogą tutaj mieszanki z  podbiału, skrzypu i  korzeni dzięgla
stosowane na oczyszczenie płuc. Tradycja rodzinna mówi, że śmiertelna
choroba rozwinęła się u niego podczas służby wojskowej w armii austro-
węgierskiej. (Do garnizonu musiał trafić jesienią 1894 lub wiosną 1895
roku, po ukończeniu dwudziestu jeden lat, zgodnie z  ustawą
o  asenterunku obowiązującą w  Galicji). Krakowscy lekarze w  takich
przypadkach zalecają odpoczynek w  miejscach silnie nasłonecznionych,
najlepiej wśród drzew świerkowych, gdzie powietrze jest przesycone
wonią żywicy i igliwia.
W  Bronowicach Małych czas biegnie według innego kalendarza.
Niebawem przyjdzie maj, a z majem pielenie, sadzenie, potem pierwsze
sianokosy. Terapię słoneczną Wojtek Susuł odbędzie na bronowickich
polach.

OŚWIADCZALNIA
Każdy powinien przed ożenieniem trzy lata szaleć[140].
 
W czerwcu 1900 roku Lucjan Rydel ma już spory dorobek artystyczny,
rozgłos i  uznanie. Cztery z  jego utworów dramatycznych zostały
wystawione na deskach Teatru Miejskiego[141]. W  1899 roku wydał
pierwszy tom Poezji. Przekłada z  greckiego Iliadę; pierwszą pieśń
zilustrowaną przez Stanisława Wyspiańskiego opublikował w  1896 roku
„Tygodnik Ilustrowany”. Do tego wykłada literaturę powszechną na
Wyższych Kursach dla Kobiet im. A.  Baranieckiego, w  nowym sezonie
teatralnym będzie pisał felietony teatralne dla dziennika „Czas”.
Jeszcze niedawno odżegnywał się od małżeństwa. W  lutym pisał
o Kazimierzu Tetmajerze: „A już najmniej ze wszystkiego życzyłbym mu
małżeństwa, z dwojga złego, niechby już raczej nogę złamał, bo to mniej
przeszkadza w pisaniu”[142].
Po spotkaniu z  Jadwigą zmienił zdanie. Wszystko, co przeżył i  czego
doświadczył, oddziela grubą kreską. O  swoich relacjach z  kobietami
napisze za kilka tygodni: Ja nigdy nie byłem dla nich człowiekiem tylko zawsze
poetą, firmą literacką, gębą odbitą w Tygodniku Illustr. Czułem ciągle, że gdyby
nie mój talent i moje książki, to dla tych pań nie byłbym zgoła interesujący. Cóż
ich poza mojemi wierszami i mojemi sztukami mogła obchodzić moja dusza, mój
charakter? I to czułem, że może niejedna byłaby poszła dla mnie przez tę literacką
próżność i literacką pozę, żeby sobie z mojego imienia literackiego zrobić kolię czy
agrafę i chodzić w tem na bale, rauty i przyjęcia[143].
Tegoroczne lato zamierza spędzić w  Bronowicach Małych. Już dopiął
ostatnie szczegóły: nocuje u Anny i Kaspra Klimów (mieszkają nieopodal
Mikołajczyków). Stołuje się u  Tetmajerów. Płaci symbolicznie. Plany na
pozór układają się sielankowo, typowe wakacje: Będę sobie leżał w sadzie na
trawie z  kułakami podłożonymi pod głowę i  będę rachował liście na gruszach
i jabłoniach. Nie mogę się już doczekać – pisze do Franciszka Vondráčka[144].
Faktyczne intencje są bardziej złożone, ale jeszcze o  nich nie mówi
nikomu. Chce poznać bliżej Jadwigę, spędzić więcej czasu w  jej
towarzystwie, bez skrępowania i bez troski o etykietę. Przyzna się do tego
za kilka miesięcy.
I całymi tygodniami nie dawałem poznać po sobie, że Jadwisię mam na woli
i na oku. Siedziałem w sadzie z Iliadą którą tłomaczyłem, Włodzio o parę kroków
odemnie malował. Tak nam schodziły dni całe. Jadwisia czasem pozowała,
czasem zajęta była w polu tak że ją tylko widywałem przelotnie, ale też i nieraz
zostawała cały dzień w  domu przy gospodarstwie. I  wtedy nie odejmowałem od
niej oczu, nie traciłem ani jednego jej słowa. Bił od niej wdzięk młodości, piękności
a  nade wszystko wdzięk dobroci. Przekonałem się że jest taką jaką ją mieć
pragnąłem. Wtedy przyznałem się Włodziowi, że ona była wyraźniejszym
powodem mojego pobytu w Bronowicach[145].
 
Wydawać się może, że nie ma dwóch osób bardziej różnych. Wszystko
to, co ukształtowało ich człowieczeństwo, wyrasta z  innego pnia:
otoczenie, doświadczenia, wykształcenie, wybory. On ma lat trzydzieści,
ona siedemnaście. W  procesie wzrastania obydwoje idą własnymi
drogami. Te dwa pozornie odmienne światy stykają się w  niejednym
punkcie. Poprzednie dziesięć lat życia Jadwiga przeżyła pod opieką
Tetmajerów. Jest dzieckiem tego domu i  sukcesorką pielęgnowanych
wartości. Nie tak daleko stąd do świata pojęć i ideałów Rydla.
Lubiła mnie, podobałem się jej. Teraz mówi mi otwarcie że nieraz myślała
sobie: „Nie ma co! Gdzieżby on się ze mną żenił!”. Nie spodziewała się nie
przypuszczała i dlatego też pozwalała sercu się odezwać i pokochać. Gdyby wtedy
był się jej trafił jaki chłopak wiejski porządny i  sympatyczny byłaby za niego
wyszła i  to bez żalu po mnie. Ale mnie lubiła coraz bardziej. A  w  miarę jak
z mojego zachowania się zaczynała odgadywać że ja ją kocham – rozkochiwała się
i  ona we mnie pomalutku, nieświadomie. I  przyszło wreszcie do tego, że nie
mówiąc sobie nic prócz dzień dobry i  dobranoc patrzyliśmy na siebie jakiemiś
dziwnemi oczyma. Spostrzegłem, że gdy wchodzi do pokoju gdzie siedziałem
z Włodziem to pierwsze jej spojrzenie pada na mnie, że w polu udaje że nie widzi
gdy się zbliżam do niej, ale wodzi za mną ukradkiem oczyma[146].
 
W  poniedziałek 16 lipca przypada święto w  rodzinie Żeleńskich. Po
ośmiu latach, chwilami trudnych i dramatycznych, Tadeusz, syn Wandy
i  Władysława Żeleńskich, otrzymuje stopień doktora wszech nauk
lekarskich. Okolicznościową notkę zamieszcza dziennik „Czas”. Na
uroczystości do Krakowa jadą Tetmajerowie. Rydel zostaje
w Bronowicach. Może porozmawiać z Jadwigą bez świadków.
Otoczenie zwłaszcza kobiety pomiarkowały, że się coś pomiędzy nami
dwojgiem dzieje. Dłużej milczeć znaczyło w oczach tej chłopskiej rodziny wyjść za
takiego jegomościa co bałamuci dziewczynę, choć do niej się nie odzywa, a potem
rozkochawszy ją ucieknie[147].
W tych dniach oświadcza się Jadwidze. Siedzą na drewnianej ławce od
strony południowej. Za plecami mają ścianę domu, obok róże, przed sobą
lipę. To miejsce w tradycji rodzinnej przetrwa jako „oświadczalnia”[148].
 
Poszła ze mną za dom do ogródka,
Usiedliśmy na ławce pod ścianą,
Była trwożna i taka cichutka,
Kiedym patrzał w jej twarz ukochaną.
 
Lipa kwitła przed nami w ogródku
I pachniała drobnem kwieciem złotem...
Gdym za rękę brał ją pomalutku,
Serce we mnie waliło jak młotem[149].
 
Helena Rydlowa z dwojgiem młodszych dzieci spędza wakacje w letniej
willi Antoniny Domańskiej w  Rudawie[20*]. Rydel odwiedza matkę, nim
oficjalnie poprosi o  rękę Jadwigi. Wprawdzie Helena daje synowi
przyzwolenie na małżeństwo, ale jej zgoda jest najeżona warunkami.
Obawia się, że decyzja jest nieprzemyślana i podjęta pod wpływem chwili.
„Znała jego optymizm życiowy, niepraktyczność, skłonność do przesady
i  poetycką wyobraźnię” – pisze wnuczka. Rydlowa chce rozmawiać
z Anną i Włodzimierzem Tetmajerami.
Tymczasem w  Bronowicach atmosfera jest napięta. Starania o  rękę
Jadwigi nie uszły uwagi rodziny. Może doświadczenie niedopełnionych
zrękowin Marysi i  Ludwika de Laveaux jest przyczyną sceptycznej
postawy Mikołajczyków. Najmłodszy z  rodzeństwa Jakub Mikołajczyk
wspomina: „Mój ojciec nawet, jakby nie dowierzając szczerym zamiarom
Rydla, postanowił usunąć siostrę z  domu i  oddać ją na służbę. Dopiero
słowa Tetmajera, poręczającego uczciwość zamiarów Rydla, wpłynęły na
zmianę stanowiska ojca”[150].
Po przyjeździe z  Rudawy do Bronowic Lucjan Rydel pisze do matki
dziesięciostronicowy list: Naprzód to, że nie wiedziałem, że rodzice Jadwisi
domyślają się czego. Kiedy od Mamy wróciłem pokazało się, że spostrzegli od paru
dni co się święci, a  widząc że nie zwracam się zupełnie do nich byli wcale
niezadowoleni. Włodzio jednak zaręczył im słowem za mnie [że] jestem uczciwy
człowiek i że wszystko tak albo inaczej w najbliższym czasie się wyjaśni. Wtedy
właśnie pojechałem do Rudawy. Gdyby się Mama sprzeciwiła, było rzeczą
postanowioną Jadwisię natychmiast z domu usunąć choćby na służbę. Toteż cały
dom oczekiwał z największym niepokojem, co przywiozę[151].
Niepokoi się głównie Jadwiga.
Włodzio, którego pytałem o  to, powiedział mi że podczas mojej bytności
w  Rudawie siliła się cały dzień na spokój ale że on który ją zna od dziecka,
widział, co się z nią dzieje. Zastałem ją w polu obrabiającą buraki. Po minie mojej
zgadła co przynoszę i  aż się zaczerwieniła z  radości. Nie wiem jak Mamie
dziękować za to, że mogłem przywieźć jej taką odpowiedź.
 
Lipa kwitnie pod oknem, kiedy Lucjan Rydel prosi o  rękę Jadwigi.
Przepijają do siebie na szczęście. Po raz trzeci o  córkę Mikołajczyków
stara się ktoś z  miasta. Jeśli nawet Jadwidze i  Jacentemu towarzyszy
niepokój o przyszłość dziecka, ukrywają obawy przed Rydlem.
Nadzwyczajnie byli zadowoleni – pisze do matki – okazywali i  okazują to
zupełnie szczerze, a najwięcej podoba mi się to że jednak bynajmniej nie uważają,
że to z  mojej strony jaka łaska, biorą rzecz zupełnie po prostu: skoro się dwoje
ludzi kocha to jedno drugiemu nie robi żadnej łaski i najnaturalniejszą rzeczą jest
że się chcą pobrać. Żadnych upadlających uniżoności, żadnego nadskakiwania
z  ich strony. W  kwadrans po rozmowie ze mną, ojciec, bardzo uszczęśliwiony,
poszedł nasmarować wóz pod snopki, jakby się nic nie stało. Ta prostota
i naturalność jest zupełnie ładna i budzi we mnie uszanowanie. Niech Mamusia
wyobrazi sobie rodziców jakiej panny krakowskiej, któraby miała konkurenta
o tyle z ponad swojej sfery – jakby się śmiesznie nadymali, jakby papa u Hawełki
na całe gardło powtarzał: „mój przyszły zięć pan hrabia XY!”.
Długi list do matki pisany po powrocie z  Rudawy i  oświadczynach
kończy słowami: chciałbym za zgodą Mamy ostatecznie i nieodwołalnie uważać
się za narzeczonego Jadwisi i po rozmowie z Włodziami dowiedzieć się pod jakimi
warunkami i  kiedy pobłogosławiłaby nam Mama. Nie nalegam i  nie naglę ale
bardzobym już pragnął, żeby to nie szło w zbyteczną odwłokę. Bo i cóż czekać?

PIERŚCIONEK Z OCZKIEM
Bądźcie zdrowe wy rączyny
Pilne do roboty,
Com wam dał na zrękowiny
Pierścioneczek złoty[152].
 
Złoty, z  brylantem. Prawdopodobnie pamiątka rodzinna, bo Lucjan
Rydel nie rozstaje się z  nim od lat. W  pamięci Jadwigi pierścionek
z  kamieniem od zawsze pozostaje w  nierozerwalnym związku
z właścicielem.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „W  wiele lat później matka moja
opowiadała, śmiejąc się, jak to nie zwracała uwagi na «pana», który
w  półdziecinnej jeszcze wyobraźni istniał dla niej tylko jako posiadacz
pierścionka «z oczkiem», budzącego jej zachwyt. «Żeby mi to Rydel kiedy
ten pierścionek dał... » to było najbardziej fantastyczne marzenie”.
Leon Wyczółkowski, Portret Jadwigi Mikołajczykówny, 1899.

Pierścionek z brylantem Lucjan Rydel wsuwa na palec Jadwigi w lipcu


1900 roku. W liście do matki z 23 lipca, w którym raz po raz przebija się
pragnienie, aby zdobyć przychylność dla przyszłej żony, pisze:
Spostrzegłem n.p. że się jej ogromnie podoba mój brylantowy pierścionek. Nic nie
mówiąc zdjąłem i włożyłem jej na palec. Ujęła ją wprawdzie moja gotowość i to
żem odgadł od razu, ale nie przyjęła. To przy robocie obiłoby się alboby zginęło
i  byłaby szkoda. Z  drugiej strony nie chciała mi zrobić przykrości zupełną
odmową więc na tem stanęło, że ja będę go nosił przez cały tydzień a  ona tylko
w  niedziele i  święta. Kosztowny pierścionek, symbol zaręczyn
i nadzwyczajnego awansu Jadwigi, w Bronowicach Małych jest obiektem
podziwu i  zazdrości. Odpryskiem tych wrażeń będzie ukuta na gorąco
humorystyczna piosenka:
 
Bockiem, Jadwiś, bockiem,
Mos pierścionek z ockiem,
Kupił ci go Rydel,
Jak chodził z tłomockiem![153].
 
Z pierścionkiem Jadwiga rozstanie się – na pewno niełatwo – jesienią
1914 roku. W  odpowiedzi na wezwanie Naczelnego Komitetu
Narodowego przeznaczy biżuterię ślubną na rzecz Legionów Polskich
tworzących się przy armii austriackiej.
Obrączka i  pierścionek z  brylantem złożone na tacy odradzającej się
sprawy polskiej są doskonałym postscriptum do słów, które Wyspiański
wkłada w usta Panny Młodej w Weselu: „A kaz tyz ta Polska, a kaz ta?”.
W  archiwum rodzinnym znajdują się pokwitowania datków
wniesionych przez Jadwigę i  Lucjana Rydlów na rzecz Naczelnego
Komitetu Narodowego. Wśród nich poświadczenie z 12 września:
„2 obrączki złote
2 łańcuszki złote
1 pierścionek złoty z kamieniem [niewyraźnie: wydać? 2 żel.]”.

NARZECZONY
Narzeczony o każdej porze dnia może odwiedzić swoją narzeczoną. Nie jest
to wygodnem dla jej matki, która powinna asystować tym widzeniom się,
zwyczaj jednak upoważnia go do tego; od jego zaś delikatności zależy
wybierać stosowne i właściwe godziny[154].
 
Można spotkać Lucjana Rydla wszędzie. Na polach Mikołajczyków
i  Tetmajerów obrywa liście buraków cukrowych. W  pogodne,
bezdeszczowe dni zwozi siano. Nie odstępuje Jadwigi na krok. Jest
zakochany. Pierwszych dni po powrocie z Rudawy nie mogłem się zdobyć na to
żeby siąść do jakiej roboty ciągle tylko kręciłem się za nią. Ale prędko spostrzegłem
że się to nie podoba. Przymusiłem się do pisania i teraz znowu godzinami całemi
nie ruszam się od roboty.
Trwają żniwa. Żeby częściej widywać Jadwigę, nosi w  koszach
śniadania i podwieczorki dla pracujących na polu. Wszystko dzięki Annie
przychylnie usposobionej do zakochanych. Sam także pomaga: dziś od 5
rano kopałem z wszystkimi ziemniaki, z któremi Włodziowa pojechała do miasta.
Jadwisi podoba się to bardzo, że pomagam ile umiem. Zresztą nikogo tu nie dziwi,
ani nie śmieszy bo ich do tego przyzwyczaił Włodzio. Żartują o  ile mi to idzie
niezgrabnie, ale żartują delikatnie a ja sam przekpiewam najwięcej[155].
Dla Jadwigi przywozi z  Krakowa wstążki, materiały na spódnice
i zapaski, nawet gorset przygotowany do wyszycia (uprosiłem Włodziową że
pojechała ze mną i  pomogła targować). Z  tym gorsetem obydwoje wędrują
przez Bronowice Wielkie do Toń, gdzie mieszka wzięta krawcowa.
W  rodzaju Prausowej – tłumaczy matce (w  magazynie odzieży i  bielizny
damskiej Marii Prauss zaopatrują się krakowianki).
Chciałem żeby gorset był najwspanialej wyszyty i zostawiłem na ozdoby parę
reńskich. Przy krawcowej [Jadwiga – M.Ś.] nic mi nie powiedziała, ale po drodze
z  powrotem dostałem reprymendę, że robię zbytki i  musiałem obiecać że na
przyszłość, bez poprzedniego porozumienia nie będę robił dla niej żadnych
wydatków[156].
W Bronowicach Małych poezja tłucze się po kątach. Wszystkie chwile
przeżywane wspólnie Lucjan Rydel przeobraża w wiersze.
 
Przypiliśmy na zaloty
I pobrać się mamy,
Kupię jej na gorset lamy,
W srebrny liść i złoty.
 
Dno zielone, złote liście
I czerwone kwiaty,
Jak już ma być to bogaty,
Ubrany rzęsiście.
 
Pojechałem do Krakowa
Po dwa łokcie lamy,
Sprzewracałem żydom kramy,
Że niech Bóg zachowa!
 
Zastałem ją u roboty
Na polu przy drodze
Skaczę z wozu i podchodzę
Z sztuczką lamy złotej.
 
Co raz pojrzy na te róże
Na tle złotolitem,
To znów ku mnie lśnią błękitem
Siwe oczy duże.
 
Słońce zaszło, miesiąc wstaje,
Cała droga pusta,
A Jadwisia słodkie usta
Sama mi podaje[157].
 
W Krakowie poruszenie. Nowina z mlekiem przedostała się do miasta[158].
Już w  lipcu z  ust do ust wędrowała po placu Szczepańskim; z  placu na
Rynek, z  Rynku na salony. Kazimierz Tetmajer weryfikuje pogłoski
u  matki. Julia Tetmajerowa odpowiada: O  Rydlu wiem tylko tyle, że jest
formalnie zwarjowany z miłości; cały dzień razem pracują w polu, znosi a znosi
stroje za któremi ona podobno przepada, ale pani R. wymogła, żeby ślub odbył się
dopiero po Wielkiejnocy. Może liczy na to, że poza ta go znudzi, a przybierze inną.
Włodziowie są nim tak znudzeni i  zrażeni do niego, że chcieliby się go pozbyć,
a  on się ruszyć niechce. Przewiduję z  tego to złe, że Hanusia zazdrościć będzie
(a i Włodzio także) tych lam złocistych i strojów, bo już na imieniny [Anny, 26
VII – M.Ś.] kupił Włodzio dla żony i  swoich córek fiołkowego aksamitu złotem
haftowanego[159].
Nie brakuje zabawnych akcentów, bo Lucjan Rydel uzewnętrznia
uczucia całym sobą. Ignacy Sewer-Maciejowski donosi w  liście Elizie
Pareńskiej: Przyjechał tu do nas Włodzio Tetmajer i zabawne rzeczy opowiada
o  konkurach Lucka o  rękę Jagi w  Bronowicach Małych. Jak Lucek lata boso,
z  cwikierem na nosie, jak okopuje buraki, wiąże snopy, jak się umizga, jak jest
czuły, sentymentalny itd., itd., z humorem opowiada, a wybornie robi Lucka, jego
ruchy – jego miny.
Sewerowi humoru także nie brakuje. W  towarzystwie znany jest
z  adresowania kopert barwnymi opisami. Na przykład tak: „Jaśnie
Wielmożna Dyrektorowa teatru krakowskiego Lucyna Kotarbińska –
artystka – a  miła baba aż strach na Radziwiłłowską 15 III piętro”.
Uprzedzając zwyczaje Sewera, Włodzimierz Tetmajer sam znajduje dla
siebie nowy przydomek. Jest krótki, precyzyjny i zmieści się na kopercie:
„szwagier Rydla”.

ZUPEŁNIE NIE!
Otrzymawszy zawiadomienie ustne czy piśmienne, obowiązani jesteśmy
gorąco winszować i cieszyć się z tego związku, chociażbyśmy wiedzieli coś
złego o jednej ze stron łączących się dozgonnym węzłem[160].
 
Tadeusz Żeleński w  Plotce o  „Weselu” Wyspiańskiego pisze o  Lucjanie
Rydlu: „Oczywiście uważał swój krok za bardzo rewolucyjny, gotował się
na walkę z  rodziną, tymczasem pod przemożną falą jego wymowy,
twierdza natychmiast ustąpiła: «Niech się żeni, niech się żeni jak
najprędzej, bo nas zagada na śmierć», mówiła matka, brat... Ale Rydel,
rozpędzony, dalej gadał, przekonywał, walczył...”[161]. Tyle plotka.
Rzeczywistość jest o  wiele bardziej skomplikowana, bo w  konfrontacji
z rodziną elokwencja Rydla nie jest traktowana jako atut.
Lista warunków, które stawia Helena Rydlowa, może wydawać się
krótka, ale ich realizacja przedstawia się zakochanym jak banicja: ślub nie
wcześniej niż za osiem miesięcy, natychmiastowy wyjazd Rydla
z  Bronowic, sześciotygodniowe wygnanie gdzieś na Powiślu, wreszcie
odwiedziny u Jadwigi jedynie w niedziele.
O tym wszystkim Helena Rydlowa informuje syna w ostatnich dniach
lipca po rozmowie z Tetmajerami. Wciąż nie do końca wierzy w trwałość
deklaracji syna, gdy pisze: masz mi przyrzec że gdybyś zmienił swoje uczucia
przyznasz się do tego zupełnie szczerze.
List kończy słowami: Rozmów się z Jadwisią i Jej Rodzicami, powiedz im o co
mi się rozchodzi, a  co mi przyrzekniesz to musisz święcie dotrzymać tak jak ja
dotrzymam co obiecuję. I  to muszę dodać że w  razie gdybyś moich warunków
nieprzyjął żadnych skandalów ani scen obawiać się nie potrzebujesz ale stosunek
między nami zmieniłby się zupełnie. Nie myśl że to piszę w  celu wywierania
pressyi na Ciebie Boże broń! Uważam tylko ten list za rodzaj moralnego
kontraktu między nami, dla tego lojalnie muszę wszelkie punkty wyrazić.
 
W  rozmowach z  matką stawką jest coś więcej niż pozwolenie na
zawarcie małżeństwa. Tego Lucjan Rydel nie potrzebuje. Zgodnie
z  austriackim kodeksem cywilnym jest już pełnoletni. Ostatni miesiąc
spędzony pod dachem Tetmajerów daje mu pewność, że małżeństwo
dwojga ludzi z  krańcowo odmiennych środowisk jest możliwe. I  nawet
jeśli nie do końca zdaje sobie sprawę z  kompromisów, które Anna i  jej
mąż podejmują dla tego związku, pamięta o  dramatycznych skutkach
otwartego konfliktu z rodziną.
Helena Rydlowa utrzymuje od lat dobre relacje ze znajomymi syna.
W środowisku krakowskiej inteligencji cieszy się sympatią i autorytetem.
Jej aprobata jest więc czymś więcej niż rutynową zgodą, to pieczęć, która
położy kres wszelkim spekulacjom, usankcjonuje miejsce Jadwigi przy
boku męża i otworzy jej drzwi do krakowskiej socjety.
Helena z Rydlów Rydlowa pisze o babce: „Ojciec mój czuł się do końca
swego życia bardzo silnie z nią związany i wierzył nie tylko w jej miłość
ku sobie, ale i  w  głęboki jej rozum. Wiedział też, że jej dobrowolne
«placet» stworzy przyszłej żonie podstawę w  rodzinie tej bądź co bądź
w  pewnym sensie «egzotycznej» dla nich osoby, chociaż teoretycznie
znanym było małżeństwo Tetmajera, z  którym mieli czas oswoić się
w ciągu lat dziesięciu”.
Miłość do matki i do narzeczonej każe Rydlowi przystać na postawione
warunki. Przyjmuje je także Jadwiga, choć na wsi nie zna się podobnych
praktyk, takie przywiązanie jakie ona ma do mnie nie targuje się i nie rezonuje –
pisze matce Rydel. W pierwszych dniach sierpnia opuszcza Bronowice na
kilka długich tygodni.
Julia Tetmajerowa 10 sierpnia pisze do syna: Rydel wyjechał wczoraj do
stryjenki na wieś. W domu ma być rozpacz i gniewy straszne. Wszyscy wiedzą że
robi to dla pozy i reklamy. Postanowili zwlekać pod różnemi pozorami, licząc że
im się to uda. Jadwiga padnie ofjarą, bo jej zazdroszczą w domu [...] i atłasów tych
darów jakie otrzymuje i muszą jej strasznie dokuczać.
 
Majątek Niziny, w którym mieszkają krewni Sabina i Roman Rydlowie,
leży w pobliżu Gawłuszowic w powiecie mieleckim. Tutaj także jest wieś.
„Mgła na Wiśle, chłód na dworze”[162]. Kończą się żniwa. Chłopi zwożą
z pól snopki zboża. I tylko do Bronowic daleko. Ponad sto kilometrów.
Pierwsze reakcje rodziny nie są wolne od uprzedzeń. Jan Rydel, który
po śmierci męża Heleny czuwa nad rodziną, nie kryje niechęci do
projektu małżeństwa. Boli Lucjana Rydla jego odpowiedź zamknięta
w  dwóch słowach, które przecinają chęć porozumienia: „Zupełnie
nie!”[163].
Z  Berlina brat Adam Rydel pisze o  obowiązku moralnym
i konsekwencjach ożenku z wiejską dziewczyną: Z  listu twego – kilka słów
zawierającego – nic wnosić nie mogę: czy z tej ogromnej odpowiedzialności zdajesz
sobie sprawę? Czyś to dobrze rozważył i  postanowiłeś po namyśle czy też to –
zrozum mnie – artystyczny poryw w  najlepszem tego słowa znaczeniu bardzo
wzniosły i szlachetny ale tylko poryw tylko chwilowy![164].
Helena Rydlowa studzi temperaturę emocji w liście do Lucjana: Wiem,
że nieporozumienia z rodziną byłyby dla Ciebie bardzo przykre, dla tego radzę Ci
cierpliwość i wyrozumiałość, unikaj o ile możesz dyskusyi, a jak do niej przyjdzie
nie unoś się i  pilnuj języka, powiedzieć coś obraźliwego zawsze jeszcze czas ale
obraźliwe słowo cofnąć już niepodobna. Właśnie Twój spokój będzie dowodem
prawdziwego uczucia a  nie gry nerwów i  fantazyi, o  co Cię wszyscy
podejrzewamy. Pomyśl, jak utrudnisz późniejsze stanowisko Jadwisi jeżeli dziś
z  Jej powodu naprężone stosunki zapanują. Przypomnij sobie, co i  jakich
przykrości przeszedł Tetmajer ale że miał spokój wszystko się szczęśliwie ułożyło.
I  dalej: Na rozsądek wziąwszy nikt uznać nie może żeby inteligentny człowiek
mógł być szczęśliwy z żoną która ledwie pisać umie to jest reguła, są wyjątki jak
Tetmajer a Ty chcesz także do wyjątków należeć i to być może ale to czas dopiero
ludzi przekona, trudno, żeby dla zrobienia Ci przyjemności najbliższa rodzina
kłamała przed Tobą. Zrozum tok myśli innych ludzi jeżeli chcesz żeby inni Ciebie
rozumieli[165].
Lucjan Rydel bezzwłocznie odpowiada matce: Może Mamusia być
spokojną że do ślubu mojego żadne z nich nie usłyszy ode mnie przykrego słowa,
na brak uprzejmości, czy dąsy jakieś z mojej strony nie będą się mogli żalić. Tak
w zawieszeniu zostanie wszystko do dnia ślubu. Z chwilą gdy Jadwisia zostanie
moją żoną skończy się wyczekująca moja pozycya: wszystkie moje stosunki
z rodziną, wszystkie moje przyjaźnie przestają zależeć odemnie a zależeć będą li
tylko wyłącznie od stanowiska jakie moi krewni i  przyjaciele zajmą wobec
Jadwisi. Kto sobie ją pozyska ten i mnie pozyska, kto ją zrazi mnie zrazi w takim
samym stopniu. [...] Trudno przecie, żebym zostawił kiedyś żonę w Bronowicach
i  szedł z  przyjaźniami i  miłościami familijnemi do ludzi którzy się nawet o  jej
zdrowie nie spytają i  traktować mnie będą jakbym nie w  małżeństwie żył
z uczciwą kobietą ale na wiarę siedział z jaką ladacznicą[166].
Na wzmiankę Rydlowej o dysproporcjach intelektualnych odpowiada:
znalazłem w  Jadwisi to wszystko co stanowi istotną wartość duszy ludzkiej.
Mamusia – zdaje mi się że przecenia znaczenie i wartość wykształcenia i niepokoi
Mamusię brak nauki u Jadwisi. Ja swojego czasu także nad wszystko stawiałem
w człowieku inteligencyę, talent i rozum. Ale to są wszystko dodatki i przyprawy –
które dobrze gdy są – nie one jednak stanowią wartość człowieka. I  dodaje:
można nic nie umieć a być świętą prawie.
Zarzut pochopnie podjętej decyzji, lekkomyślności i  fantazji, co
sugeruje rodzina, zostawia na koniec listu: Jeżeli się pokaże, że całe moje
uczucia dla Jadwisi są fantazyą, to będzie najzupełniejsze moje bankructwo
moralne, bo w takim razie fantazyą okaże [się] cała moja poprawa wewnętrzna,
całe moje pragnienie podźwignięcia się a  okaże że takie życie jakie dotąd
prowadziłem było istotnie zgodne z  moim charakterem słabym, kapryśnym
i pustym. Ale to nie prawda, we mnie jest zaniedbana i zaszargana w nałogach
ale uczciwa dusza, którą już teraz wpływ Jadwisi wydobył na wierzch. Ożenię się
i to co Mama ze mnie mieć chciała kiedy byłem dzieckiem a co ja sponiewierałem
w  sobie to ona ze mnie zrobi. Czy wobec tego warto pytać o  jej naukowe
kwalifikacye na moją żonę?
Lewy dolny róg tego ośmiostronicowego listu ma ślady namoknięcia,
litery są lekko rozmyte. Tak jakby kropla wody spadła w tym miejscu na
papier. Albo czyjeś łzy.
 
Listy Lucjana Rydla z Nizin jeden po drugim spływają do rąk Jadwigi.
Nie zachowały się do dzisiaj. Przetrwały za to te, które ona wysłała do
niego. Pierwsze, jakie kiedykolwiek napisała – wolne od stylizacji,
autentyczne, tkliwe. Jadwiga litery stawia małe, okrągłe, lekko pochylone
w prawo. Stara się. Na kartce rysuje poprzeczne linie, jak kiedyś w latach
nauki. Zdrobnienia pchają się na papier, a  tęsknota podsuwa
pieszczotliwe formy: Lutuś, Lutecek, Lutusinecek. Pisze szczerze,
o wszystkim: wizycie Anny u Żeleńskich i Wandzie Żeleńskiej, która chce
wiedzieć, czy Rydel koresponduje z  narzeczoną (Anna odpowiada
„codziennie”), o żonie Błażeja Susuła, która zmarła przed kilkoma dniami
(tak mij było żal ze zmarła taka młoda). Prosto i  otwarcie mierzy się
z ortografią i krzywymi literami: Muj słotki Lótusinki nierub sobie nic stego ze
ja linióje bo mnie to okropnie przykro ze nie umiem inacy pisać ot zebyś
wiedziałco ja się na mordowała jagem miała pierwszy list do ciebie pisać bom
jeszcze donikogo niepisała tylko dociebie piyrwszy list pisałam[167]. Podpisuje
się: Twoja Jadwiga, Twoja Jadwisia.
Rydlowi w tych dniach stan ducha każe wszystko przekuwać w poezję.
 
Daj Bóg zdrowie mojemu dziewczątku
Za ten liścik pisany ołówkiem;
Wciąż go czytam i znów od początku
Każdziuteńkiem raduję się słówkiem.
 
Tak pisała po prostu i szczerze,
Że jak czytam, to w każdej literce
Wypisane widzę na papierze
Jej anielskie, kochające serce[168].
STUDNIA
W dzień św. Andrzeja dziewczęta, przyszedłszy rano po wodę do studni,
zaglądają do głębi, w tem przekonaniu, że zobaczą w zwierciadle wodnem
przyszłego męża[169].
 
Dźwiganie drewnianych nosideł przypomina spacerowanie z  książką
na głowie. Sylwetka musi być wyprostowana, krok miarowy. Rozkołysane
na łańcuchach wiadra potrafią boleśnie obtłuc kolana i  kości podudzia.
W  najlepszym razie woda wychlapie się z  wiader, zmoczy spódnice
i zaleje stopy. A wszystko to wśród śmiechu i kpin, bo noszenie wody ze
studni do chałupy to zajęcie kobiece, bapska rzec.
Wspomina Klementyna Rybicka: „Dziewczęta pompowały wodę do
drewnianych konewek – które przyczepiały do równie drewnianych
nosideł – które zakładały na ramiona i tak obciążone biegły do chałup. –
Parobcy mało kiedy pomagali. Zebrawszy się koło studni naśmiewali się
z poniektórych dziewcząt – żartowali – a głównie flirtowali”.
Zanim Lucjan Rydel pozna nieco bronowickich zwyczajów, będzie
towarzyszył Jadwidze wszędzie i  skwapliwie chwytał się każdej pracy.
Posprzeczają się o  to nieraz, bo wyręczanie dziewczyny w  zajęciach
naraża ją na kpiny. Zwłaszcza przy studni. Rydel ubrany po miejsku,
z cwikierem na nosie i konewkami z wodą wygląda po prostu śmiesznie.
Jadwiga, choć zakochana, wyczuwa to wszystko przez skórę.
Wspomina córka: „Savoir vivre wiejski nigdy nie przewidywał takiej
sytuacji, toteż w  tym wypadku narzeczona nie zgodziła się na pomoc.
Gdy ojciec zbyt usilnie nalegając usiłował odebrać jej na drodze konewki,
zirytowana rzuciła mu nosidła pod nogi i uciekła do domu”.
Za kilka tygodni, kiedy poznają się lepiej, Lucjan Rydel napisze do
Ferdynanda Hoesicka: Przy wrodzonej słodyczy, łagodności i  dobroci
niezmiernej, Jadwisia moja jest czasem prędka. Znam te charaktery – taki był mój
ojciec, najlepszy z  ludzi. Bywa i  uparta – ale nie głupio uparta: jedno łagodne
słowo perswazyi jeden uśmiech i upór topnieje jak śnieg. Umiem z nią postępować
i dokoła palca ją owinę[170].
O  tym Lucjan Rydel nie wspomina Hoesickowi (jest znany
z niedyskrecji), ale trochę go zaniepokoiła sprawa nieszczęsnych nosideł,
które tamtego dnia rzuciła pod nogi. „Uspokoiła go dopiero w Krakowie
matka, przyznając słuszność narzeczonej, z  komentarzem, iż najlepsze
charaktery mają najczęściej prędkie usposobienie” – pisze we
wspomnieniach córka.
Dalej do Hoesicka: Łatwość do gniewu, który trwa trzy minuty i natychmiast
przechodzi opanowany nie doprowadzając do przykrego słowa – upór który daje
się powolną dobrocią rozbroić od razu – to chyba takie ułomności z któremi można
być bardzo szczęśliwym. A  widziałem jak ona umie przebaczać, nawet ciężką
krzywdę, jak chce każdemu dogodzić, każdego ucieszyć, każdemu się przysłużyć
i  pomódz każdemu; widziałem jak umie słuchać, jak woli każdej przykrości
doznać, niż skłamać, jak pogodna i  jasna w  usposobieniu, jak szczera prosta
i delikatna w obejściu, jak niesamolubna, jak pracowita, jak czysta w duszy (aż do
przesady we wstydliwości) jak nie przystępna dla wszelkiej próżności skromna
w  wymaganiach, czyściutka i  schludna jak oszczędna i  gospodarna. Będę miał
żonę jakiej każdemu tylko życzyć można. Z natury jest inteligentna i pojętna, ma
żywe poczucie wszystkiego co piękne a  nad wszystkie zalety umysłu najwyższa:
nie rezonuje o sztuce i literaturze.
 
W sierpniowe wieczory przy studni w Bronowicach Małych plotkuje się
o  Jadwidze. Od początku było czego zazdrościć: gorsety, wstążki,
jedwabie przetykane złotą nitką, pierścionek z  oczkiem. Prawdziwa
królewna. I ten narzeczony. Jeszcze niedawno był wszędzie, na polu, przy
studni, nadskakiwał, wyręczał, zaglądał w  oczy. Od kilkunastu dni nie
pokazuje się we wsi. Jego nieobecność jest aż nadto widoczna dla
otoczenia. W  Nizinach wszystko to Rydel intuicyjnie czuje i  analizuje.
Czasu ma pod dostatkiem, bo na pracy skupić się nie może.
W  Bronowicach uważają, że się rozmyślił. W  Krakowie liczą, że mu się
znudzi.
W którymś z listów wysyła Jadwidze wiersz:
 
Kiedy mnie nie będzie,
Ludzie ci dopieką –
Żal pod sercem siędzie
A łzy pod powieką:
 
Ludzie ci dopieką:
– „Chciało ci się pana!
Teraz pan daleko
A tyś poniechana!”
 
Wydrwią cię sąsiedzi
Krewni cię wyśmieją:
– „Rychło zapowiedzi?
Raduj się nadzieją!”
 
Jak weźmiesz konewki
I pójdziesz pod studnię,
To Bronowskie dziewki
Spytają obłudnie:
 
– „Gdzież twój narzeczony?
Nie ma o nim słychu?
Może sobie żony
Szuka gdzie po cichu!”
 
W stawie pławią chłopcy
Bronowskie konisie:
– „Lepszy swój niż obcy –
Porzucił Jadwisię!”
[...]
 
Jadwiga odpowiada listem: Wiysz ześ dobrze napisał [w] wierszach bo
zdajemisię teraz ze tak samo mówią dziewki przystudni. A chłopaki jak konie poją
wstawie. Bom słyszała odjednyj dziewczyny coją lubie ze tak rozmajcie mówią
namnie. A ja sobie nic stego nierobie tlko się śmieje i mówie niek sobie mówią. Jo
myślałam ze wierzą atym casym zdaje się nikt nie wierzy. Tylko roz majesie
mówią namnie. Nocus jo se będę robić z tego tylko się śmieje.
Na koniec listu szczerze i ufnie: Ludzie nie wierzą ale jo wierze.

BUCIKI
Królewna moja idzie przez łąki,
Nad kwieciem się pochyla
I zbiera małe dzwoneczki lila,
Te blade polne dzwonki[171].
 
W  bajce, którą Lucjan Rydel napisał przed laty, Kasia zakochuje się
w  królewiczu. Strzała, którą królewicz wypuścił z  łuku na polowaniu,
trafiła ją w  serce. Tę baśń zadedykował przyjacielowi Stanisławowi
Wyspiańskiemu. Jadwiga zna Wyspiańskiego przelotnie. Kilka razy
gościł u  Tetmajerów. Rysował małą Klimkę. Rydel zawsze mówi o  nim
z uczuciem: Staś.
W  sierpniu narzeczonym musi wystarczyć korespondencja. Żadnych
wizyt, żadnych spotkań, tęsknota.
 
– Gdy na łowy jechał z dworskimi i z psiarnią,
Wychodziła Kasia na strych nad piekarnią,
Wyglądała za nim dymnikiem ze strychu,
Płakać jej się czegoś chciało
– po cichu, po cichu
Oj Kasiu, Kasieńko![172]
 
Cały miniony miesiąc przesuwa się Jadwidze w  pamięci. Wspomina
o tym w liście. Ławka za domem, malowana skrzynia, na której siedzieli
razem. Całowali się na tej skrzyni, kiedy w kuchni nikogo nie było. Sień,
w której mieliła żyto na żarnach. Jego słowa: „Królewna moja”.
 
– „Jam nie skarbów łakoma,
Daj się objąć rękoma,
Uczyńże mi tę wolę:
Pókim żywa, nie żałuj
Ino całuj mnie, całuj,
Królewiczu sokole!”[173]
 
Przed zbliżającym się świętem Matki Boskiej Zielnej Jadwiga zbiera
zioła na bronowickich miedzach. Towarzyszą jej córki Anny –
dziewięcioletnia Isia i  siedmioletnia Hana. Lubi dzieci. Wykołysała te
dwie małe. Szałwia, macierzanka, mięta, koper, rozmaryn, koniczyna,
mak i  chaber bławatek, zielone jabłko na gałązce, trochę kwiatów
z  ogródka – święcone ziele zatknięte za belkę ochroni gospodarstwo
przed gradem i ogniem. Tylko spacerować po nierównych polach trudno.
Przed kilkoma dniami zraniła się w stopę, utyka.
W środę 15 sierpnia pisze do Rydla: Byłam dzisiaj wKrakowie swiecić ziele.
Rani wymoczyłam noge w  letni wodzie i  wdziałam buty. Myślałam ze jakoś
w  bucie moje za tarase. Posłam pumału doKrakowa. Ledwo doszłam do rogatki
i wsiadłam do trajwaju. A nazot Jasiek przyjechał na plac i wsiadłam z nim buty
mam wygodne tylko mnie noga boli i nimoge stąpić śmiało na pięte. Nojuż mie
nie tak boli jak mie bolało. Ino o to chodzi ze nimoge nanią postąpić śmiało[174].
 
Buty muszą być po prostu dobre. Stabilny obcas, wysoka cholewa,
skóra miękka, dobrze wyprawiona. To ważne, bo kwieciste wiejskie
spódnice kończą się nad kostkami. Do tego wyszywane kolorową nitką
(wersja luksusowa), koniecznie na zgrzybkach – tak nazywa się
w  Bronowicach Małych materiał umieszczany przez szewca pomiędzy
przyszwą a  podeszwą, który poskrzypuje przy chodzeniu. Absolutny
niezbędnik. Takie cudeńka kupuje się w  Krzeszowicach. Piekielnie
drogie.
Jadwiga uwielbia wygodne buty. Upodobanie do dobrego obuwia
pozostanie jej słabością na całe życie. Stopy ma wąskie, zgrabne, bez
deformacji. Latem chodzi boso, choć tylko wśród swoich. Nigdy do gości
i nie dalej niż do ogrodu. Za kilka lat porzuci buty z cholewami na rzecz
lżejszych sznurowanych, wygodniejszych w gorącej porze roku.
W literaturze przylgnie do niej wątek butów. Panna Młoda w dramacie
Wesele wypowiada kwestię: „Buciki mom trochę ciasne”, czy słynne już:
„Trza być w butach na weselu”.
Późnym latem rana na stopie trudno się goi. Rydel za radą znajomego
księdza przesyła lekarstwo. Może zostanie po niej blizna, a  może
dolegliwości wrócą za trzy miesiące, kiedy założy szyte na miarę, jeszcze
sztywne ślubne buciki.
„Ze sewcem tako robota” – mówi Panna Młoda w Weselu.

PLANY
Żegnał się przez godzinę, odchodził, wracał, aby dorzucić argument
nieskończonej dyskusji, po czym stwierdzał, że się straszliwie spieszy,
przystawał, o czymś wspominał, i w rezultacie znów wrócił[175].
 
Dużo planów. Przeniosę się naturalnie do Bronowic, kupię grunt i postawię
dom, chciałbym wybudować sobie chałupę tuż za wsią na zboczu góry z widokiem
na Kraków cały, na kopiec Kościuszki i  na panieńskie Skały aż gdzieś ku
Mydlnikom. Mając wózek i konia niezbędne w lecie do gospodarstwa mogę przez
całą zimę jeździć do Krakowa na wykłady do Baranieckiego i  na premiery do
teatru[176].
Koniec z wycieraniem fraka po krakowskich salonach. Wiosną będzie
siał, latem żął, jesienią zajmie się sadownictwem i pracą zarobkową, zimą
będzie pisał. Z Jadwigą przy boku może stać się lepszą wersją siebie. Jej
samej uszlachetniać nie będzie. Podoba mu się taka, jaka jest.
Oczywiście, że tak samo jak Tetmajer nie będę przerabiał takiej ślicznej
wiejskiej dziewczyny na miejską jejmość. Zostanie taka, jak jest, bo mi się właśnie
taka podoba. Dla niej wyniosę się z  Krakowa zupełnie do Bronowic, postawię
sobie dom, kupię grunt i podobnie jak Włodzio spróbuję zostać „chamem”[177].
 
Sześciotygodniowe wygnanie na Powiślu kończy się przed czasem. Pod
koniec sierpnia Lucjan Rydel jest oczekiwany w  Krakowie. Od września
będzie pisywał recenzje teatralne dla dziennika „Czas”. Teatr Miejski pod
dyrekcją Józefa Kotarbińskiego otwiera 1 września nowy sezon dramatem
Leonarda Sowińskiego Na Ukrainie. Dla małżonków Józefa i  Lucyny
Kotarbińskich, wspólnie zarządzających teatrem, będzie to trudny sezon.
Konserwatywny „Czas” szczyci się rolą opiniotwórczą, jest najstarszym
dziennikiem wychodzącym w  Krakowie. I  choć Kotarbińscy mają
w  redakcji wpływowych przyjaciół, problemem jest nowy recenzent
zdecydowanie im nieprzychylny.
Zatarg Rydla i  Kotarbińskiego, pisze we wspomnieniach Lucyna
Kotarbińska, datuje się na 1893 rok. Po siedmiu latach stosunki obu nadal
są oficjalne i  dość chłodne. Publicznie Rydel krytykuje politykę
repertuarową dyrektora i  daje temu wyraz w  recenzjach. Począwszy od
pierwszej, wszystkie wrześniowe sprawozdania w  „Czasie” są
zdecydowanie krytyczne, niekiedy ostre, niepozbawione bezpośrednich
odniesień do dyrekcji. Wystawiane sztuki zdaniem Rydla są „chybione,
bezcelowe i  puste”. Krakowski teatr – pisze – tkwi w  „mieliznach
i  płyciznach literackiej miernoty”. Krytyka prasowa komplikuje relacje
towarzyskie, bo Rydel i Kotarbińscy mają wspólnych przyjaciół. Należą do
nich Anna i Włodzimierz Tetmajerowie, Sewerowie-Maciejowscy, Rudolf
Starzewski, redaktor „Czasu”, i  Józef Rostafiński, dyrektor Wyższych
Kursów dla Kobiet, jego pracodawca.
 
Premiery w Teatrze Miejskim odbywają się zwykle w soboty o godzinie
dziewiętnastej. Później Lucjan Rydel idzie do redakcji „Czasu” przy ulicy
św. Tomasza i  na gorąco pisze sprawozdania. Do domu wraca nad
ranem. Śpi ledwie kilka godzin, bo na sen szkoda mu czasu. Jest
niedziela. Dzień wizyt w Bronowicach.
Jeśli szuka okazji do spotkania z  Jadwigą w  Krakowie, znajdzie ją 13
września. Tego dnia o godzinie jedenastej w kościele Mariackim odbywa
się msza pogrzebowa Kaspra Klimy z  Bronowic. Miał sześćdziesiąt pięć
lat. Jeszcze niedawno wynajmował Rydlowi izbę w  chałupie. Cała wieś
odprowadza trumnę wójta na cmentarz.
We wtorek 18 września Lucjan Rydel jest obecny w  kościele św.
Floriana na Kleparzu. Tutaj ślub bierze Stanisław Wyspiański. Teodora
Pytko urodziła się na wsi, ale trudno nazwać ją chłopką. Co najmniej od
ośmiu lat mieszka w Krakowie. Mówi gwarą z okolic Tarnowa, ale nosi się
po miejsku. Mają z  Wyspiańskim dwoje dzieci: czteroletnią Helenę
i rocznego Mietka. Jesienią 1900 roku legalizują swój związek. Rydel nie
przepada za panią Wyspiańską. To jeden z głębszych rozdźwięków, jakie
ostatnio pojawiają się w  relacji dwojga przyjaciół. Znamienne, że na
świadka ślubu zawartego wbrew rodzinie Wyspiański wybiera
Włodzimierza Tetmajera.

PLOTKI, PLOTKI
Tymczasem kiedy Lucio zwozi siano z pola, siostry jego zwiedzają Paryż!
[178]

 
Zainteresowanie ślubem Lucjana Rydla wzrasta z tygodnia na tydzień.
Wszyscy plotkują wszędzie. Na herbatkach, na targu, na Plantach, po
niedzielnej sumie i  przy stole. Zaczepiają Helenę Rydlową na ulicy,
podpytują chłopki z  Bronowic. Frekwencja na targowisku przy placu
Szczepańskim jest w  tych dniach większa niż zwykle. Narzeczeństwo
Rydla stało się sprawą publiczną.
6 października:
„Słyszałam że dawał już na zapowiedzi, ale ksiądz Krzemiński
proboszcz Panny Maryi nie przyjął póki matka jego nie pozwoli”.
„Obecnie przesiadując w  Bronowicach przebiera się za chłopa
i wspólnie z niemi wszystkiemi robi w polu. – Ponieważ nosi on okulary,
wystawiam sobie jak zabawnie musi on przy tych wszystkich pracach
wyglądać, a  nawet podobno raz wzięto go za jakiegoś przebranego
socjalistę i chciano przytrzymać”.
31 października:
„Od wielu osób słyszę, że ślub Lucia ma się odbyć w  tych dniach,
chociaż jednak byłam u  Rydlowej to ona nic mi o  tem nie mówi. –
Widocznie jest to przedmiot bardzo dla niej bolesny”.
„Słyszałam że jest bardzo zakochany i  traktuje ją tak jakby to była
przebrana królewna, a  tymczasem od wszystkich słyszę że jest to
ordynarne dziewczyńsko. Widzę, że Szekspir był rzeczywiście wielkim
myślicielem, kiedy w  Śnie nocy letniej każe się swojej Tytanii zakochać
w osiołku”[179].
 
Ktoś widział Lucjana Rydla na placu targowym. Pomagał Jadwidze
sprzedawać ziemniaki. Ktoś inny twierdzi, że to nie mogła być Jadwiga.
Z  warzywami widuje się zwykle Tetmajerową. Krakowianie wypatrują
obu sióstr wśród dziewcząt kręcących się po placu Szczepańskim. W dni
targowe kolorowo tu od kwiecistych chustek na głowach kobiet.
10 października, do Ferdynanda Hoesicka: Ludzie nie mają pojęcia o tem
co jest człowieczeństwo. Nie mogą wziąć po prostu i  po ludzku tego co robię.
W najśmieszniejszy i najdziwaczniejszy sposób komentują moje małżeństwo jak
gdyby nie było naturalną rzeczą kochać i żenić się z miłości. Ubolewają nade mną
nad moją poezyą, litują się nad Jadwisią, którą ja koniecznie porzucę za lat parę.
Wybrykiem literackiej fantazyi, kaprysem, szukaniem oryginalności chęcią
zdumiewania opinii tłomaczą sobie małżeństwo moje.
Wszystko to już było: duchowa przemiana, nowe życie, przymierze
z wsią, związek z naturą. W literaturze pełno podobnych historii. Latem
1900 roku Polacy zaczytują się w  Tołstoju. Nowe książki piszą Eliza
Orzeszkowa i  Władysław Reymont. Dla znajomych i  nieznajomych
Lucjan Rydel pozostaje mieszczuchem przebierającym się za chłopa,
epigonem przebrzmiałego pozytywizmu. Papierowym narzeczonym.
Sprzyja tym ocenom po części on sam, manifestując uczucia i  kolejne
etapy związku. Znamienne, że wśród adresatów listów, w  których
zawiadamia o  swoich planach, jest Eliza Orzeszkowa, z  którą
korespondował krótko przed kilkoma laty. Autorka Nad Niemnem
odpowiada mu serdecznym listem.
Wątpliwości, powątpiewania, nawet przestrogi pojawiają się w listach,
które Lucjan otrzymuje od przyjaciół. Franciszkowi Vondráčkowi
odpowiada 13 listopada 1900 roku pytaniem: Czy Ty myślisz, mój Fando
kochany, że ja sobie wyobrażam życie moje w Bronowicach jakby rodzaj Trianon
Marii Antoniny albo jak Arkadię czy sielankę Theokryta? Bynajmniej: ja wiem
i  od pierwszej chwili zdaję sobie sprawę z  tego, że mnie czeka twarda, ciężka
praca. I właśnie dlatego chcę chłopskiego życia. Człowiek jest wtedy wart, kiedy
ciężko i naprawdę pracuje[180].
Zwierza się Konstantemu Górskiemu: Wiedz tedy, że długo ważyłem
w  sobie wszystko, że całemi nocami nie spałem wnikając w  siebie. Chciałem się
zbadać i  odpowiedzieć sobie na pytanie czy piękne tło sielanki w  czasie żniwa,
urok stroju kolorowego, sama uroda niezwykła nie mamią mnie i nie oślepiają na
stronę wewnętrzną. Czy kochałbym tak samo gdyby moja narzeczona nie na tem
tle i  nie w  tym uroku wiejskim stanęła przede mną. I  o  ile człowiek może siebie
pociągnąć do odpowiedzi, a ile może przejrzeć swoją duszę – przejrzałem. Wiem co
mnie przykuwa do Jadwisi: Jej dusza. Nie spotkałem nigdzie na świecie takiej
dobroci, takiej delikatności uczucia, takiej szczerości, prostoty. Po raz pierwszy
byłem traktowany jako człowiek a  nie jako literacka firma, po raz pierwszy
widziałem że można dbać więcej o to, co ja wart jestem niż o to co warte są moje
wiersze[181].
 
Wszystko wskazuje na to, że prócz Heleny Rydlowej nikt do wiosny
czekać nie chce. Na wsi porą wesel jest jesień. Włodzimierz Tetmajer
proponuje przesunięcie terminu. W  Bronowicach naciska rodzina,
dopytują sąsiedzi. Są i tacy, którzy zastanawiają się, czy w ogóle dojdzie
do ślubu. Swaty do Jadwigi zamierza posłać syn jednego z bronowickich
gospodarzy. Na wsi mówią: „lepszy swój niż obcy”.
Córka Rydlów pisze: „Nie mógł mój ojciec, ani też Mikołajczyk
opowiadać przecież wszystkim dookoła, dlaczego małżeństwo się
odwleka, zatem ustąpić musiała moja babka”[182].
Po herbatce u Heleny Rydlowej Aleksandra Czechówna notuje ostatnie
ustalenia: „Żądała ona żeby Lucio zaczekał do wiosny chcąc jak sama mi
mówiła wypróbować jego uczucia, ponieważ jednak na wsi takie długie
konkury nie są we zwyczaju, Lucio więc nie chcąc narażać dziewczyny
ślub przyspiesza”[183].
To już oficjalne. Zapowiedzi w kościele Mariackim zostaną wygłoszone
przez trzy kolejne niedziele: 14, 21 i  28 października. Ślub odbędzie się
w  listopadzie. W  tych dniach obie siostry Lucjana, zamężna Helena
Langie i młodsza Haneczka, bawią w Paryżu. Aleksandra Czechówna nie
może się powstrzymać: „Wystawiam sobie że i  dla Langów małżeństwo
Lucia nie będzie przyjemnem, gdyż jakże tu żyć z taką bratową?”.
 
Nie spotkały się dotąd. Jedna o drugiej ma własne wyobrażenia. Obie
mają obawy. Może Helena Rydlowa nie zaakceptuje Jadwigi? W  końcu
żadna z niej królewna. Tylko Rydel tak mówi. Posagu także nie ma.
Może Jadwiga ma rysy Panny Młodej z  Wesela? Jest nieokrzesana
i wulgarna? Wyposażona w atrybuty bab wiejskich, które spotyka się na
placu Szczepańskim? Albo jest pretensjonalną gąską, której
zainteresowanie artystów przewróciło w  głowie? Od lat pozuje do
obrazów krakowskim malarzom.
„Wybierała się z niepokojem. Jak się też do niej odniesie, jak zachowa
ta dziewczyna, która wprost od ciężkiej i grubej pracy ma iść do ołtarza
z  jej kochanym pierworodnym, a  tak życiowo niepraktycznym synem” –
pisze córka Rydlów.
Jadwiga od wielu miesięcy wyobraża sobie to spotkanie. Jeszcze
w lipcu Lucjan Rydel pisał do matki:
Jadwisia już dziś ma dla Mamusi wdzięczność ogromną, i nie tylko że się nie
boi z Mamą spotkać, ale przeciwnie już nieraz mi o tem mówiła, jak ona się teraz
z Mamą zobaczy. Przypuszczam, że kiedy do tego przyjdzie będzie mimo wszystko
trochę onieśmielona w pierwszej chwili, ale to bardzo prędko przejdzie i od razu do
Mamy przylgnie z całej duszy[184].
Głos ma Aleksandra Czechówna: „Otóż muszę tu zapisać iż Rydlowa
ulegając prośbom Lucia pojechała w  początkach listopada do Bronowic,
i lubo jadąc tam była jak najgorzej usposobiona, to serdeczne a przytem
zupełnie naturalne przywitanie się z  nią tej dziewczyny, tak ją ujęło iż
znacznie uspokojona powróciła do domu”.
 
Helena Rydlowa ma mieszane uczucia. Choć zmieniła stanowisko,
wątpliwości pozostały. Może nawet jest ich więcej niż przedtem. Jeśli ślub
odbędzie się w  listopadzie, jaki sens miało stawianie warunków? Jak to
wpłynie na relacje z  młodą synową? Opanowanie i  dyskrecja, które od
kilku miesięcy prezentuje światu, wiele ją kosztują. Rozterkami dzieli się
z młodszym synem.
Adam Rydel uzupełnia studia medyczne we Frankfurcie nad Menem.
Odpisuje: Mama spełniła swoje – i  dorzuciła hojną ręką to co tylko dać może
w danym wypadku najlepsza i najrozumniejsza matka. Obowiązek spełniony. –
Za decyzyę odpowiada wobec siebie i  swej przyszłej rodziny tylko Lucio i  to nie
tylko formalnie jako pełnoletni ale także przedmiotowo. – Krótko mówiąc zapory
musiała Mamusia stawiać – choć to rzecz przykra – że je przełamał i  walka
skończona a sytuacya rozstrzygnięta to tem lepiej – tem lepiej to dowodzi z Jego
strony rzeczywistego przywiązania do narzeczonej. Uspokaja matkę: Wierzę że
ludzie w gruncie rzeczy są równi – a tylko wartość moralna stanowi między niemi
istotną różnicę – tego i katechizm uczy. [...] znam Jadwisię tylko z opowiadania –
ale coś mi się wydaje – bardzo dobrym materiałem na matkę i żonę[185].
W  połowie listopada, kiedy Jadwiga z  druhną Kasią Susułówną
zapraszają gości na wesele, Lucjan Rydel informuje brata
o przyspieszonym terminie. Prosi o skreślenie kilku słów do narzeczonej.
Adam pisze do matki: Starałem się napisać naturalnie – o ile możności szczerze
i  tak jest. Czym jednak czego niepotrzebnego nie napisał niewiem – w  tym
wypadku muszą Luciowi najlepsze chęci z mojej strony wystarczyć.
W tych dniach wszyscy starają się nie wypaść z roli.

DWA ŚWIATY
Krakowiak przyrasta prawie do konia, gdy na niego siędzie. Bo chociaż
często podchmielą sobie tak, że i na nogach utrzymać by się nie mogli, nie
spadną z konia, ale galopując przeskakują rowy i płoty[186].
 
To, co najistotniejsze, Lucjan Rydel notuje na kartce. Zachowała się do
dziś. W lewej kolumnie atrybuty panny młodej, w prawej wszystkie części
stroju pana młodego (ceny w  złotych reńskich). W  kolumnie Jadwigi
brakuje bucików i ciepłej katanki, w końcu jest listopad.
 
Chusta sitkowa 6 Sukmana
zapaska sitkowa 12 Kaftan
spódnica ślubna 12 Pas
zapaska 6 Czapka
wstążki wianek 3 Buty
koszula ślubna 5 Spinka
gorset ślubny 16 Koszula
chustka pąsowa 1.50  
   
Obrączki  
Zapowiedzi  
 
Wesele odbędzie się w  karczmie Hirsza Singera, czepiny
u  Mikołajczyków i  Tetmajerów. Jedna parcela, dwie chałupy. Jedna
ziemia, dwa światy. Ci z  Bronowic i  ci z  Krakowa. Gościć się będą
oddzielnie, bawić wspólnie w dużej izbie u Tetmajerów.
Anna wiosną spodziewa się dziecka. W  listopadzie choruje. Jej stan
zdrowia stawia pod znakiem zapytania wcześniejsze ustalenia. Treść
listu, który Włodzimierz Tetmajer pisze do Lucjana Rydla w tych dniach,
brzmi stanowczo i nieco chłodno.
Kochany Lutku!
Sądzę że będziesz wyrozumiałym i  nie weźmiesz mi za złe, że z  powodu
choroby mojej żony, której na zaziębienie się ani trudy narażać nie będę, tylko
kuchnię i jedną wielką izbę na tańce dla chłopów oddać mogę. – Połowę zaś domu,
w  której mieszkamy tj. sypialny i  mój pokój zamknę i  bezwarunkowo nikogo
z miejskich gości u siebie nie przyjmę.
– Moja żona dziś jeszcze jest chora i  może się jej pogorszyć, więc goście Twoi
wybaczą mi [także?] że Ich u siebie nie przyjmę pod żadnym warunkiem.
– Wszak i Ty dbałbyś o zdrowie żony, więc mam nadzieję że to zrozumiesz i do
warunków moich łaskawie zastosować się zechcesz. –
Łączę pozdrowienia
Włodzimierz Tetmajer[187]
Być może czuje się dotknięty atakami na przyjaciół: Lucynę i  Józefa
Kotarbińskich. W  listopadowych recenzjach dla „Czasu” Rydel miażdży
wartość literacką sztuk prezentowanych w Teatrze Miejskim. A może jest
podenerwowany. Energia Anny jest jego energią. Kiedy ona traci siły
życiowe, on się trapi.
 
W tych dniach nieporozumienia dubeltowo spadają Rydlowi na głowę.
W  sobotę 17 listopada zaprasza na ślub i  wesele Stanisława
Wyspiańskiego. Teodory Wyspiańskiej nie zaprasza albo robi to w  złej
formie. Wybrał niedobry moment, bo Wyspiański jest uwrażliwiony na
wszelkie uchybienia wobec żony. Tego dnia, o  czym Rydel może nawet
nie wie, za zamkniętymi drzwiami kościoła św. Floriana odbył się drugi
ślub Wyspiańskich. Poprzedni został unieważniony ze względów
proceduralnych[21*]. W niedzielę 18 listopada Wyspiański pisze do Rydla:
Szanowny Panie Lucjanie!
Odmawiam Ci świadkowania w  kościele przy twoim ślubie; wczorajsze
zachowanie się twoje pomijające zupełnie wszelkie najskromniejsze nawet
wymagania hiszpańskiego ceremoniału zaprosin, jaki w  całéj Polsce panuje, –
uwalnia mnie w zupełności od uczynienia zadość prośbie twojéj, tém bardziej że
żadnego kłopotu mieć nie będziesz, gdyż możesz sobie wziąć kogokolwiek, kogo
potém na wesele nie zaprosisz
Stanisław Wyspiański[188]
Córka Rydla powie po latach: „Rydel, mówiąc zupełnie otwarcie,
Wyspiańskiej nie lubił, musiał widocznie uważać, że jest jakiś konkretny
powód, taki uznawany w ówczesnych czasach, który dawał mu możność
oficjalnie nieproszenia pani Wyspiańskiej na wesele. [...] I  to
spowodowało ten list. Kiedy jednak ten list dostał, a  na Wyspiańskim
zależało mu bardzo, w  tej chwili do Wyspiańskich pobiegł do domu
i bardzo oficjalnie obydwoje prosił na ślub i na wesele”[189].
 
Protokół przedślubny spisują 6 listopada, datę ślubu ustalają (tydzień
przed uroczystością) na 20 listopada. Rydlowi zależy na obecności
krewnych spoza Krakowa, chciałby zebrać ich wszystkich w  kościele.
Rozgłos ostatnich miesięcy najwyraźniej dał się mu we znaki, bo datę
ślubu pozostawia dla siebie.
Tymczasem nie jest łatwo utrzymać całą rzecz w  tajemnicy.
W  Bronowicach przygotowania trwają od kilku tygodni. Kobiety
wymiatają izby, piorą, pieką i gotują. Mężczyźni wynoszą meble z jadalni
– tutaj odbędą się tańce. Atmosfera weselna udziela się wszystkim.
Najmłodszy Kuba otrzymuje trzydniowe zwolnienie z  zajęć szkolnych.
Włodzimierz Tetmajer także zmienił zdanie. Do dyspozycji gości oddaje
kuchnię, dwa pokoje i pracownię, która na czas wesela będzie służyła za
garderobę.
I tylko ta pogoda. Sobota – zimno, niedziela – deszcz, poniedziałek –
deszcz. Jak w takiej słocie jechać furmanką do ślubu?
 
Lucjan Rydel przyjeżdża do Bronowic w  poniedziałek 19 listopada.
W  walizce ma czarny ślubny frak i  strój bronowicki: buty z  cholewami,
białą sukmanę, granatowy żupan, czerwoną kamizelkę, białą koszulę
i  spodnie w  biało-czerwone paski. Do tego skórzany pas nabijany
mosiężnymi nitami, spinkę z  koralem do koszuli, czerwoną krakuskę
z  pawimi piórami. Przebiera się bez zwłoki. O  godzinie dziewiętnastej
młodzi z  Bronowic zbierają się na tradycyjne Dobranoc u  Jadwigi. To
rodzaj wieczoru panieńskiego. Drużbowie Jasiek Mikołajczyk, syn
Jacentego, i Kasper Czepiec, syn Macieja, otrzymują od druhny kwieciste
tybetowe chustki. Przypinają je na piersi z lewej strony, przekładają przez
ramię i ruszają w drogę. Tego wieczoru muszą objechać konno wszystkie
chałupy. Będą stukać do okien skórzanym biczem i  zwoływać gości na
wesele. W  przewieszonych przez pierś torbach mają wódkę i  kieliszki.
Zwyczaj nakazuje przepić do każdego z  zaproszonych. Nie jest łatwo
utrzymać się na koniach tej nocy.
PAŃSTWO MŁODZI
A cóż tyż to za pon młody
ni ma wąsów ani brody.
A złóżmyż się po grosiku
kupimy mu po wąsiku![190]
 
Wirtuozeria skrzypka Stanisława Czepca zamyka się w trzech słowach:
„śpi i  gro”. Jest pierwszym muzykiem w  Bronowicach Małych. Do jego
zadań należy kompletowanie składu kapeli. U  Mikołajczyków oprócz
Czepca grają: Józef Pijocha z  Mydlnik (drugie skrzypce), Piotr Nęcki
z  Brzezia (klarnet) i  Wojciech Kmiecik z  Bronowic Wielkich (basy)[22*]
[191].

20 listopada we wtorek muzyka rozbrzmiewa od siódmej rano.


Schodzą się pierwsi goście. Helena z Rydlów Rydlowa pisze: „Muzykanci
rozpoczynali od tzw. ogrywania obrazów. Ustawiali się więc najpierw na
środku izby, twarzami do «obrazów świętych» wiszących szeregiem na
ścianie i  grali którąś z  pieśni kościelnych, po czym natychmiast robili
zwrot ku izbie i ucinali hucznego marsza”.
Podczas gdy goście próbują przekąsek (chleb z serem, chleb z kiełbasą,
serowe kołacze, herbata z rumem, słodka wódka, piwo), druhna i panna
młoda ubierają się w  alkierzu. Poprzedniego dnia obie tańczyły do
północy. Dochodzi ósma, kiedy krakowski fiakier przywozi Helenę
Rydlową i Jana Rydla na błogosławieństwo.
W izbie u rodziców Jadwisi pod oknem zastawiono stół – po stronach jego ławy.
Na środku jednej ławy zasiadłem ja, mając po jednej ręce Matkę, po drugiej Wuja.
Jadwisia usiadła naprzeciwko, po obu jej stronach druhna i  drużbowie. Matka
Mikołajczykowa przyniosła bochen chleba czarnego, Ojciec rozciął go na dwoje.
My oboje podaliśmy sobie ręce przez stół, do rąk włożył nam Ojciec pół bochenka
chleba, po czym jeden z  starszych krewnych w  imieniu rodziców miał
wierszowaną przemowę. Pąsową chustką związał nam Ojciec ręce razem
z bochenkiem chleba, po czym uklękliśmy po obu stronach stołu, a rodzice Jadwisi
i moja Matka błogosławili nas i kropili wodą święconą. W owe pół bochenka, które
trzymaliśmy w  ręku, naprzód rodzice i  Mama, a  potem wszyscy obecni wtykali
srebrne monety, korony, guldeny itd.[192]
Jeszcze tylko pożegnanie, połączone z przyklękaniem, obejmowaniem
rodziców ramionami pod kolana, obowiązkowym popłakiwaniem, choćby
się nawet płakać nie chciało, i można szykować się do wyjazdu. Pierwsza
wyjeżdża z Bronowic Helena Rydlowa. Na jej znak kościelny zapali świece
przy bocznym ołtarzu kościoła Mariackiego.
 
Dotąd Lucjan Rydel występował w  chłopskiej sukmanie. Do ślubu
jedzie we fraku. Napisze później do Franciszka Vondráčka[193]. Do samego
Sakramentu postanowiłem bowiem przystąpić w  czarnym stroju dla uniknięcia
choćby pozorów teatralności i pozy. W zaimprowizowanej garderobie sprawa
nieco się komplikuje.

W Bronowicach Małych, 1900. Stoją od lewej: Wiktoria Czepcowa, Anna Klimina, Anna
Tetmajerowa, Karol Baykowski (?), Wojciech Susuł, Kasper Klima (?), Włodzimierz Tetmajer,
Błażej Czepiec. Siedzą m.in. Marysia Susułowa, Jadwiga Mikołajczykowa, Jasiek Mikołajczyk.
Opowiada córka: „Tak więc ojciec przywiózł frak w walizce i rozpoczął
wesele w  stroju krakowskim. W  międzyczasie Tetmajerowa namówiła
pannę młodą, aby ubranie schować i zmusić niejako w ten sposób ojca, by
nie przebierał się we frak do ślubu. Kiedy chcąc się przebrać mimo próśb
mej matki i perswazji Tetmajerowej coraz natarczywiej poszukiwał fraka,
matka moja wybuchnęła płaczem: «Wstydzisz się iść do ślubu po
naszemu – to się lepiej nie żeń». Ojciec widząc, że to nie przelewki,
oświadczył wtedy kategorycznie: «Ty idziesz do ślubu tak ubrana, jak
nosisz się od dziecka, ja cię w suknie miejskie nie przebieram. Ale i ja ślub
wezmę nie w  przebraniu. Zdecyduj się, albo mnie weźmiesz we fraku,
albo w ogóle do ślubu nie pojadę». Tu już nie miał nikt argumentów”[194].
Odświętne kobiece stroje ludowe są kosztowne. Tego ranka Jadwiga
ma na sobie fortunę. Kilka kilogramów przepychu zmaterializowanego
w  atłasach, koralach, koralikach, cekinach, guziczkach, haftowanych
wstążkach, lamówkach, jedwabnych cieniutkich frędzlach, nazywanych
chwaścikami, koronkach. Koszula biała, haftowana, gorset zielony,
wyszywany w złote i czerwone wzory, gęsto zdobiony na piersi, spódnica
biała w  żółte, zielone i  czerwone kwiaty, wykończona wstążeczkami
i  jedwabiem. Do tego zapaska – zielona w  czerwone i  żółte kwiaty,
obszyta koronką. Na głowie stroik ze spiętrzonych kwiatów, zwężających
się na kształt mitry. Do kompletu jest jeszcze krótki ocieplany żakiet –
bladoamarantowy, wyszywany w  srebrne liście i  szkarłatne kwiaty.
„Takiej katany – pisze Rydel – jak świat światem nie było, obok gorseta
była podziwem całej wsi i całego Krakowa”[195].
W  poniedziałek padał deszcz, ale we wtorek niebo jest przejaśnione.
Orszak ślubny liczy dziesięć wozów. Czekają na drodze, poniżej pagórka.
Na ostatnim siedzi wiejska kapela, na pierwszym państwo młodzi,
druhna, starościna i  kilka kobiet. Znak do odjazdu dają drużbowie na
koniach.
 
Sędziwy ojciec Wacław, sybirak, przyjaciel rodziny ordynowany do
udzielenia ślubu, takich obrazów dotąd nie oglądał. O godzinie dziewiątej
kościół Mariacki jest pełny. Dostać się do środka też nie było łatwo. Na
Rynku, wzdłuż linii A–B, pełno ludzi (kilka tysięcy – napisze potem
Rydel). Daty ślubu nie udało się do końca utrzymać w  tajemnicy. Tłok,
ścisk, pełno gapiów. Pomiędzy kapeluszami damskimi, męskimi, futrami
i  paltotami trochę znajomych. Machają, kiedy wozy wjeżdżają na plac
Mariacki. Tutaj czeka Stanisław Wyspiański. Z  Błażejem Czepcem będą
świadkami na ślubie. Ceremonia ma odbyć się w  kaplicy Matki Boskiej
Częstochowskiej. Tymczasem Helenę Rydlową tłum zgromadzony
w kościele zdążył zepchnąć w stronę ołtarza głównego. Opowiada Helena
z Rydlów Rydlowa:
„Gdy ojciec mój klęczący już przed ołtarzem kaplicy zorientował się że
jej nie ma, odszukał ją w  kościele i  z  trudem z  nią razem przeciskał się
z powrotem. I tu przed kratą kaplicy rozegrała się zabawna scena. Jakaś
obca całkiem «paniusia» zaparłszy się łokciami nie chciała ich przepuścić.
«Może pani zechce zrobić miejsce, to matka pana młodego, musi się
przecież przedostać» – rzekł jej uprzejmie ojciec. – «A  ja jestem ciotka
pana młodego i  nikomu stąd usunąć się nie dam!» – padła odpowiedź.
Wtedy ojca opuściła cierpliwość. Chwycił «paniusię» za ramiona,
wypchnął na kościół, a kapelusz który przy tej okazji osunął się jej z głowy
rzucił za nią w tłum ze słowami: «A ja takiej ciotki jak żyję nie miałem!»”.
W Bronowicach Małych, 1900. Od lewej: Paulina Mikołajczykówna (Ulina), Isia, Anna
Tetmajerowa z Hanką, Jadwiga Mikołajczykowa, Jadwiga Mikołajczykówna, później Rydlowa,
Marysia Susułowa, Wojciech Susuł, Jasiek Mikołajczyk, Kuba Mikołajczyk, Włodzimierz
Tetmajer.

Ktoś (może kościelny?) wzywa pluton straży ogniowej do


zaprowadzenia porządku w  świątyni. Przepychanki będą trwać jeszcze
kilkanaście minut.
Ścisk był taki, że Matkę moją i  rodzeństwo, i  krewnych, i  przyjaciół
zaproszonych – nieproszeni spektatorowie wyparli na kościół. Pół godziny trwał
zamęt niesłychany, zanim udało się wikaremu i kilku moim młodym krewniakom
odnaleźć i  sprowadzić moją rodzinę. Ja sam stałem w  progu kaplicy,
przepuszczałem do wnętrza tych, których pragnąłem mieć świadkami ślubu.
Natarczywość gawiedzi doszła do tego, że przemocą musiałem bronić drzwi do
kaplicy[196].
 
Aleksandra Czechówna, historyk Stanisław Smolka, krakowscy krewni
i znajomi Rydlów o ślubie dowiadują się tego samego dnia, zaledwie dwie
godziny wcześniej. Zawiadomienia dostarcza posłaniec z  adnotacją
„b.  pilne”. Aleksandra Czechówna zapisuje w  pamiętniku: „Przez kilka
dni około 20 t.m. mnóstwo ludzi czekało ciągle u Panny Maryi tego ślubu,
gdyż Lucio nikomu prawdziwego terminu nie chciał powiedzieć. Ja także
nic nie wiedziałam i dopiero w sam dzień ślubu o godzinie siódmej rano
przyniósł mi numeran następujący od Lucia bilecik.
«Szanowną i  drogą Panią mam zaszczyt prosić na ślub mój który się
odbędzie dziś we wtorek 20 XI o godzinie 9 rano w Kościele NM Panny. –
Z głębokim szacunkiem i szczerą przyjaźnią
Lucyan Rydel».
Łatwo zgadnąć z  jakim pośpiechem ubrałam się i  pobiegłam do
Kościoła, gdzie jednak nagromadziło się tyle ludzi że niewiele widziałam.
Panna młoda i  drużki naturalnie po wiejsku, Lucio w  tużurku. Rydlowa
z Langową były także i podobno bardzo płakały”.
Po ślubie orszak weselny dzieli się na trzy grupy. Państwo młodzi
wymykają się boczną nawą kościoła na ulicę Floriańską i dalej, do Heleny
Rydlowej. Tam nastąpi oficjalna prezentacja i  zapoznanie Jadwigi
z liczną rodziną męża. Na wsi tradycja nakazuje całować starszych w rękę
na znak szacunku, w  mieście zwyczaj ten jest sporadycznie
praktykowany w  relacji dziecka i  rodziców. „Była bardzo zawstydzona
musząc nadstawiać twarz i  rękę do pocałowania tylu ludziom, których
pierwszy raz widziała”[197].
Drużbowie, druhna i kobiety z pierwszego wozu jadą do kawalerskiego
mieszkania Rydla na śniadanie. Reszta wraca do Bronowic, wprost na
wesele do wynajętej na ten dzień karczmy Hirsza Singera. Krakowscy
uczestnicy ślubu są zaproszeni na następny dzień do Bronowic.
Dziennik „Czas” zamieszcza notkę w wydaniu popołudniowym:
„Obrzęd ślubny znanego poety Dra Lucyana Rydla, współpracownika
naszego pisma, z  panną Jadwigą Mikołajczykówną, córką włościanina
z  Bronowic, odbył się dzisiaj o  godzinie 9 rano w  kaplicy N.  Maryi
P.  w  kościele Maryackim. Od ołtarza przemówił do państwa młodych
w  krótkich, ale serdecznych wyrazach O.  Wacław, Kapucyn, poczem
udzielił ich związkowi błogosławieństwa kościelnego. Ślubowi
towarzyszyło, obok grona najbliższych krewnych i  przyjaciół państwa
młodych, liczne grono znajomych, między którymi zauważyliśmy Eksc.
Tarnowskiego, prof. Browicza, Rostafińskiego, Rosnera i wielu innych. –
Jak wiadomo siostra panny młodej jest żoną głośnego malarza
p. Włodzimierza Tetmajera”.
 
Obowiązki drużbów Kaspra Czepca i Jaśka Mikołajczyka jeszcze się nie
skończyły. W środę 21 listopada wczesnym wieczorem obaj zwołują gości
z  Krakowa na czepiny. W  torbach jak poprzednio: wódka i  kieliszek.
Trasę przejazdu musieli przygotować wcześniej i  zapewne mają przy
sobie kartkę z adresami. Trudno zapamiętać wszystkie.
Iza i  Stanisław Żeleńscy – ulica św. Gertrudy, Tadeusz i  Edward
Żeleńscy – Sebastiana, Rydlowie, Langowie – Sławkowska, Domańscy –
Szczepańska, Pareńscy – Wielopole, Rudolf Starzewski – św. Marka, Jan
Skotnicki – Siemiradzkiego. To tylko niektóre.
 
Helena Rydlowa najchętniej wymówiłaby się od imprezy. Na czepiny
przyjedzie garstka znajomych z  Krakowa, głównie młodych.
Mikołajczykowie zaprosili pewnie całą wieś. W  tym wszystkim ona,
osamotniona, nieprzystająca do ludzi i  zwyczajów. Niezobowiązujące
salonowe rozmówki tutaj się nie sprawdzą, bo z gospodarzami wiejskimi
niewiele mają sobie do powiedzenia.
Przyjeżdża fiakrem przed godziną dziewiętnastą. Towarzyszą jej córki
Helena Langie i  szesnastoletnia Haneczka. Źródła nie wspominają
o  najmłodszym synu Stanisławie i  mężu Heleny, Adamie Langie, ale to
nie znaczy, że tego wieczoru nie było ich w Bronowicach. Nieobecny jest
za to Adam Rydel. „Brata mojego Adama nie było, bo od dwóch miesięcy
jest we Frankfurcie nad Menem na studiach medycznych. Napisał tylko
do Jadwisi i do mnie bardzo gorący list” – doniesie optymistycznie Rydel
za kilka dni[198]. O  przeszłych nieporozumieniach z  rodziną nie chce
pamiętać.
W  ślad za Heleną Rydlową przyjeżdżają jej przyjaciółki: Antonina
Domańska i Eliza Pareńska. Z obiema utrzymuje bliskie i zażyłe kontakty
pan młody. Antonina Domańska, żona profesora neuropatologii i  radcy
miejskiego, jest stryjeczną siostrą Heleny Rydlowej[199]. Do Bronowic
przyjeżdża z  córką Marią i  synem Stanisławem. Elizie Pareńskiej
towarzyszą starsze córki: Maria i Zofia. Jest Kazimierz Tetmajer, dawniej
bliski znajomy Lucjana Rydla, są Żeleńscy: Stanisław Gabriel z  żoną Izą
i  Tadeusz, może także Edward. Jest Stanisław Wyspiański z  żoną
Teodorą i  córką Heleną. Są malarze: Stanisław i  Józef Czajkowscy oraz
Tadeusz Noskowski i  Jan Skotnicki, obaj blisko związani
z  Włodzimierzem Tetmajerem, Rudolf Starzewski redaktor
odpowiedzialny dziennika „Czas”, wreszcie artyści, malarze, literaci
i  dziennikarze, którzy nie zapisali się w  memuarach. Około dwudziestu
osób.
 
Noc, kiedy mają zjawić się duchy, jest chłodna i wilgotna. Mgła unosi
się w  powietrzu, osiada na włosach, przykleja do twarzy. Kalendarz
wskazuje dwie noce do nowiu, księżyca nie widać. Ciemno we wsi. Po
ostatnich opadach deszczu w  rowach i  rowkach stoi brudna woda. Do
tego błoto. Ktoś upił się do tej pory, ktoś przysnął na paltach. Dla
mieszkańców Bronowic Małych to trzeci dzień wesela.
Miasto gości się u  Tetmajerów, wieś u  Mikołajczyków. Podział ten
szybko się zaciera. Wszyscy chodzą wszędzie: do kuchni, gdzie tego
wieczoru rządzi Ulina, do izb, w  których trwa wesele, przez sień na
podwórko, do sadu, w  dół po pagórku do chałupy Mikołajczyków
i z powrotem.
Klementyna Rybicka wspomina: „Muzyka i  tańce były u  Tetmajerów
w  pokoju przylegającym do kuchni. Pokój gdzie było przyjęcie był
przedzielony sienią. Tam my, dzieci nie wchodziłyśmy wcale – primo – że
nam tam wchodzić nie było wolno – by starszym nie przeszkadzać –
a  następnie, że nas interesowały tylko tańce i  śpiewy. W  pokoju, gdzie
były tańce, był staroświecki piec «zamykany». Niewysoki – podobny do
pieca chlebowego – tylko zamiast cegły na którą wsuwało się bochenki
chleba w  piecu piekarskim – tu była blacha do której były z  dwu stron
drzwiczki. Taki piec zachowywał dłużej ciepło. Na ten piec łatwo było się
wdrapać – bo nie był wysoki – a  z  tej wysokości widziało się wszystko
dokładnie”.
Co widzą dzieci na zapiecku? Fraki, pióra, peleryny, wstążki, sukmany,
paltoty, suknie, kwieciste spódnice, kapelusze, jasne bluzki pań
i  mieniące się od świecidełek gorsety chłopek – wszystko to zlewa się
w  ścisku w  pokoju tanecznym. Błoto przyniesione na butach odpada
w tańcu na czerwone deski.
W pokoju Tetmajera, przylegającym do alkierza, trwa przyjęcie. Podaje
się mięsa pod różnymi postaciami, pieczywo, kołacze, ogromne bułki
golkowskie przyniesione przez gości z  Bronowic w  podziękowaniu za
wczorajsze wesele. Taki zwyczaj. Mnożą się toasty, wznoszą kieliszki.
W sieni stoi drewniana beczka z wodą. Niejedna głowa chłodzi się w niej
tej nocy.
 
Malarz Tadeusz Noskowski, sportretowany w  Weselu pod postacią
Nosa, jako postać dramatu wzmocniony rysami kilku postaci
z  krakowskiej bohemy, przejdzie do literatury jako ten, który na weselu
Rydla upił się najmocniej. Jan Skotnicki twierdzi, że powodem była
Marysia, w której beznadziejnie kochał się od dawna. „Noskowskiego nie
stać było na żeniaczkę. Zarabiał mało, a miał na swoim utrzymaniu chorą
matkę, wdowę po muzyku Zygmuncie. Wesele to budziło w nim tysiące
reminiscencji. Bolał go ten ślub Rydla z  siostrą Marysi, raził go
kabotynizm zebranego mieszczaństwa, patrzył na Rydla jak na intruza
w  tej bronowickiej zwartej rodzinie. W  pewnej chwili trzeba było Nosa
uspokajać i  przyciszać, by nie wywołał awantury z  panem młodym
i  gośćmi z  miasta”[200]. Planowanie ożenku z  zamężną od trzech lat
Marysią należy uznać za nieprawdopodobne. Uczucia jednak wykluczyć
nie można. Pochodzący z  Kongresówki Tadeusz Noskowski, zaledwie
pełnoletni uczeń w  krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, któregoś lata
(może właśnie ostatniego) pomieszkiwał w  gospodarstwie Tetmajerów.
Tam poznał młodszą siostrę Anny. „Wyspiański – pisze dalej Skotnicki –
obserwował go, na pewno rozumiał, co się w jego duszy dzieje”[23*].
 
Tej nocy Stanisławowi Wyspiańskiemu nie po drodze ze wszystkimi.
Ani tu, ani tam. Ani w  gościnie, ani w  tańcu. Uczestnicy wesela
zapamiętają go stojącego w  drzwiach, wspartego o  futrynę. Przy której:
tej do pokoju z  wiszącą na ścianie litografią Matejkowskiego Wernyhory
czy tej do izby tanecznej? Klementyna Rybicka, Jan Skotnicki i  Jakub
Mikołajczyk wskazują na izbę, gdzie odbywały się tańce. Tej ściany
i  futryny dzisiaj nie ma. Zostały usunięte w  1912 roku podczas
przebudowy domu.
Tadeusz Żeleński w 1920 roku w recenzji z Nocy listopadowej pisze: „stał
cichy, wtulony w kąt izby, wiodąc swymi jasnymi, widzącymi oczami za
wirem tanecznego koła”. Trzy lata później w  Plotce o  „Weselu” przestawi
Wyspiańskiego na drugą stronę sieni. „Pamiętam go jak dziś, jak
szczelnie zapięty w  swój czarny tużurek stał całą noc oparty o  futrynę
drzwi, patrząc swoimi stalowymi, niesamowitymi oczyma. Obok wrzało
weselisko, huczały tańce, a  tu do tej izby raz poraz wchodziło po parę
osób, raz poraz dolatywał jego uszu strzęp rozmowy. I  tam ujrzał
i usłyszał swoją sztukę”[201]. Pewne jest jedno, podobnie jak bohaterowie
jego dramatu Wyspiański przechodzi między izbami, mija ich w  sieni.
Kiedy stoi w  drzwiach, zatopiony w  myślach, weselnicy przechodzący
parami potrącają go w  przejściu. Na drewnianą werandę nie wychodzi
bez okrycia. Wystrzega się przeziębienia. Jeszcze nie doszedł do siebie po
ostatniej chorobie. Wódki, piwa, rumu nie pije. Alkohol jest zabroniony
w  terapii kiłowej. Przyjechał do Bronowic dla Rydla i  dla żony Teodory.
Tak przecież mogłoby wyglądać jej wesele. Pobrali się przed kilkoma
tygodniami.
 
Teodorze Wyspiańskiej także nie po drodze ze wszystkimi.
Zawieszona w  przestrzeni między dwoma światami, nie należy do
żadnego. Nie szuka porozumienia z  kobietami bronowickimi, z  tymi
z  miasta nie potrafi rozmawiać. Tego wieczoru jest ubrana w  strój
miejski: jasną bluzkę w  czerwone kółka i  czarną, długą, opiętą na
biodrach spódnicę. Włosy ma splecione w węzeł na karku. Tańczy niemal
przez cały czas z  chłopem Maroną. Nietrudno zrozumieć, dlaczego
obydwoje znaleźli się w tym tłumie. Marona, nazywany we wsi Marońcią
albo Robuchem, też nie potrafi znaleźć swojego miejsca na ziemi.
Klementyna Rybicka wspomina: „Znany był z tego, że nie lubił pracować
i na zimę starał się zawsze dostać pod Telegraf. Lato schodziło mu jakoś
bez wysiłku, bo gospodarki nie miał – siedział na komornym”.
Wyspiański przypatruje się tańczącej żonie z miejsca przy futrynie. Od
czasu do czasu zaczepiają go kobiety, zapraszają do tańca. Przeprasza
i  odmawia. Jemu przypatruje się kilka osób. Klementyna Rybicka, która
dzieli punkt obserwacyjny na zapiecku z innymi dziećmi, między innymi
z  czteroletnią Helenką Wyspiańską, powie po latach: „Ja byłam święcie
przekonana, że Wyspiański dlatego tam stoi, bo ciągle patrzy na tę żonę
tańczącą”[202].
Helena Rydlowa także nie spuszcza wzroku z Wyspiańskiego. „Babka
moja, Rydlowa, rozmawiając ze mną o  weselu moich rodziców,
wspominała, że Wyspiański podczas wesela zwracał uwagę swą większą
niż zazwyczaj milkliwością, nie licującą z  ogólnym nastrojem zabawy.
Artysta subtelny, człowiek wrażliwy na wszystko co piękne, natykał się co
trochę na zgrzyt w  tej atmosferze chłopsko-pańskiej. Babka moja,
Rydlowa, która Wyspiańskiego lubiła i  znała dobrze, gdyż bywał w  jej
domu częstym, nieoficjalnym gościem, wspominała, iż budził w  niej
wtedy głębokie współczucie” – pisze we wspomnieniach wnuczka.
 
Na czas wesela sypialnia Tetmajerów jest zamknięta, ale ten pokój
Wyspiański umieści w  bardzo realistycznej scenie: łóżka z  piętrzącymi
się poduszkami, kołyskę, rząd obrazów zawieszonych pod sufitem, okno
przysłonięte muślinową firanką, zasuszony wieniec dożynkowy na
ścianie. Tyle didaskalia, resztę dopowiada rzeczywistość: w  kołysce śpi
półtoraroczna Magda, na łóżkach pod ścianą trzyletnia Marysia i starsze
dziewczynki, które niedawno kręciły się po izbach: Hana i  Klimka.
Pokonane zmęczeniem leżą w  ubraniach. Rytm muzyki, dochodzący
z  pokoju po drugiej stronie sieni, działa usypiająco. W  izbie ciemno.
Świeczniki są wygaszone, na stoliku świeci się mała lampka.
W takiej scenerii rozgrywa się pierwsza scena drugiego aktu dramatu.
Wybiła „północno godzina”. Przed udaniem się na obrzęd czepin Anna
wydaje ostatnie polecenia najstarszej córce. Trzeba rozebrać młodsze
dzieci do snu. „Niech se lezom, tak jak som” – odpowiada Isia. Za chwilę
rozpoczną się czepiny, będą tańce i  przyśpiewki, „przyjrze im sie
z  komina” – prosi. „Ino dziś, ino dziś”. Szepty matki i  córki wybudzają
niemowlę w  kołysce. „Pozakołysz dziecko, dobrze mi sie spraw, to
pódzies w kółecko” – mówi Anna do Isi na odchodnym.
Skrzynia wyprawna Anny Mikołajczykówny opisana przez Stanisława Wyspiańskiego
w didaskaliach dramatu Wesele.

Czy ta scena wydarzyła się naprawdę? Nie. Większą część wesela


dziewięcioletnia Isia przesypia na zapiecku z Helenką Wyspiańską. Obie
dziewczynki umieścił tam zresztą sam Wyspiański. Wypatrzył je
w tłumie – senne, zmęczone, poszturchiwane przez tańczących.
 
Minęła północ. Starościna Klimina, Czepcówna z domu, zaprasza gości
na czepiny. Jadwiga tańczy z  druhną, potem kolejno z  pannami,
mężatkami i  starościną. Kobiety intonują piosenki. Kilka przetrwało we
wspomnieniach rodzinnych.
 
Myślałaś Jadwisiu, ze ty bedzies paniom
A ty se zapłaces kaj niekaj pod ścianom
kaj, nie kaj pod ścianom, gdzieniegdzie pod płotem
Bedziesz ty wiedziała, jak dobrze za chłopem!
 
Albo:
 
O moja Jadwisiu spojrzyj do powały,
żeby twoje dzieci siwe oczka miały.
 
Starościna i starszy drużba spierają się o cenę wykupu panny młodej.
W  izbie u  Tetmajerów pertraktacje muszą przebiegać dynamicznie, bo
Klimina jest znana z dowcipu i ciętego języka.
Klementyna Rybicka: „Starościna zachwala p.  młodą – wymienia jej
wszystkie zalety, chcąc zyskać jak największą cenę. Drużba gani znowu
niemiłosiernie biedną dziewczynę, że krzywa, garbata, kulawa – jednym
słowem do niczego. A  wszystko dlatego, by p.  młody zapłacił jak
najmniej”.
Teraz już następują właściwe czepiny, zmiana panieńskiego stroika na
małżeński czepiec. To najbardziej nastrojowy moment tego wieczoru.
Kobiety zebrane w  izbie zapalają kolorowe świeczki, takie same jak te,
które w grudniu zdobią bożonarodzeniowe drzewko. Izba rozświeca się
światłem ogników. Blask świec pada na twarze, odbija się od świecidełek
na gorsetach.
 
Przezegnoj matusiu prawą rącką na krzyż
Bo juz ostatni roz na jej wionek patrzys!
 
Krótkie błogosławieństwo dają Jadwiga Mikołajczykowa i  Helena
Rydlowa. Klimina odpina wstążki i  zdejmuje wianek. Jadwiga siedzi na
odwróconej dzieży, na kolanach ma rozłożoną chustę, na niej wianek.
Kobiety, a  potem goście weselni, wrzucają do chusty pieniądze. Kto
zwleka, tego Klimina wywołuje imiennie piosenką. Wspólny taniec
Jadwigi i Rydla, połączony z zalewaniem sobie oczu wodą i wzajemnym
smaganiem rzemieniami po odzieży kończy obrzęd czepin.
Dochodzi pierwsza po północy, kiedy Helena Rydlowa wraca do
Krakowa. Zostawia młodszą córkę pod opieką przyjaciółek. Inni goście
jeszcze się bawią. Jakub Mikołajczyk zapamięta, że o trzeciej nad ranem
Wyspiański z rodziną został odwieziony furmanką do Krakowa.

ŻONA
Jadwiga śliczna a tak ślicznie je że naszym dziewczętom (i mnie) mogłaby
za cel służyć[203].
 
Może jednak Jadwiga nie będzie złą żoną dla Rydla? – zastanawia się
Aleksandra Czechówna.
„Trudno przypuścić ażeby Lucio mógł dostać pannę z  50 tysiącami
posagu, gdyby zaś np. wziął za żonę 15 a choćby i 20 tysięcy złr, to procent
od tej sumy wystarczyłby zaledwie na sługi, na jedną choćby suknię
balową, a w końcu na aptekę, doktorów i dentystę. – W ten sposób musiał
on by co najmniej mieć ze 2 albo i 3 tysiące złr pewnego dochodu, ażeby
utrzymać dom jako tako, i wypełnić żądania swojej pani. – Ponieważ on
stałego dochodu nie ma żadnego mógłby więc być bardzo
nieszczęśliwym, podczas kiedy tutaj żeniąc się z dziewczyną wiejską ma
wszystko ułatwione. – Ugotuje mu ona, opierze, gdy Pan Bóg da dzieci
wszystkie wykarmi i nie będzie miała żadnych wymagań. – A gdy do tego
wszystkiego weźmiemy na uwagę że on tę dziewczynę kocha, to
doprawdy ja pierwsza powiem iż dobrze zrobił że się z nią ożenił”.
Posag Jadwigi zapewne jest symboliczny: nieodzowna malowana
skrzynia i wszystko to, co zmieści się w środku.
Klementyna Rybicka pisze we wspomnieniach: „Ponieważ
Mikołajczykowie nie byli zamożni – więc ani moja Matka ani ciotka
Jadwiga nie otrzymały żadnego wiana – wianowali je mężowie”.
Po ślubie Rydlowie składają obowiązkowe wizyty u  krewnych
w Krakowie. Aleksandra Czechówna: „Kiedyś już po ślubie spotkałam ich
razem na rynku. Ona ubrana dosyć bogato ale zupełnie po wiejsku, Lucio
zaprezentował mi żonę, mówiąc że będą u  mnie, o  co ich naturalnie
bardzo i  to zupełnie szczerze prosiłam. Jest ona przystojna i  bardzo
milutka, ale wcale nie jest żadną pięknością. Co do mnie to powiem że jak
z  początku małżeństwo to ogromnie mi się nie zdawało, tak znów
obecnie zapatruję się na niego mniej pesymistycznie”.
 
W planowaniu wspólnego życia wzorem dla Rydla pozostaje Tetmajer.
Ma dom zbudowany przez bronowickich cieśli, kilka mórg ziemi, czworo
służby, pięć córek i  szóste dziecko w  drodze. Gospodarstwem zarządza
Anna, pomaga Jacenty Mikołajczyk. Raz w  tygodniu przychodzi
Osuchowska i  piecze chleb dla całej rodziny. Po jednym bochenku na
każdy dzień tygodnia. On sam pozostaje nieskrępowany i  niezależny
w  tym, co robi. Pozostaje serdeczny, towarzyski i  zawsze ma butelkę
trunku dla gości. Szlachecki etos i chłopska prostota – Rydel przygląda się
temu z uznaniem.
Jeszcze niedawno marzył o  własnym gospodarstwie, niewielkim, ale
zaspokajającym potrzeby rodziny. Optymistycznie usposobiony, pisał do
Franciszka Vondráčka: Zakupiwszy kilka morgów gruntu i  wybudowawszy
wygodny chłopski dom, trochę obszerniejszy, widniejszy i  wygodniejszy od
zwykłej chałupy (ale w  tym samym typie i  rodzaju), będę mógł na potrzeby
wszelkie domowe produkować z własnej roli i ogrodu zboże, jarzyny, okopowizny,
mleko, jaja itd. Poza tym zamierzam zajmować się bardzo sadownictwem, a może
i trochę pszczelnictwem, na których, zwłaszcza na sadownictwie, rozumiem się już
i  teraz trochę. Tak jak każdy zamożniejszy chłop będę sobie trzymał parobka
i wyrostka-pastucha, a do pomocy dla mojej żony będę miał dziewczynę-służącą,
a  w  razie potrzeby może nawet wezmę i  drugą (np. kiedyś do dzieci). U  nas po
wsiach służba jest bardzo tania, tak że troje, względnie nawet czworo czeladzi
z  łatwością będę mógł utrzymać. [...] chcę na serio i  ciężko pracować fizycznie,
oczywiście, w  rozsądnych granicach. Są zbyt ciężkie na moje siły zajęcia, jak
młócenie cepami itp. roboty, których o tyle tylko będę się imał, o ile mnie zbytnio
nie zmordują. Czeladź na to jest. Ale ta czeladź inaczej, chętniej pracuje, jeśli
widzi z  sobą współpracującego gospodarza. [...] o  ile czułbym się zmęczonym
zanadto lub niezdrowym którego dnia lub, o ile wreszcie miałbym w danej chwili
impuls do pisania, nie mam konieczności robić w  polu a  nawet wychodzić do
gospodarstwa, bo wszelkie potrzebne zarządzenia, a  nawet dozór nad czeladzią
objąć może mój teść, który zajmuje się w  ten sposób gospodarstwem Tetmajera.
[...] Trzymać będę trochę bydła, parę koni, które w  zimie wozić mnie będą do
Krakowa na wykłady i  do teatru na recenzje, a  z  wiosną, kiedy chodzić będę
piechotą, i w lecie będą zaprzężone do gospodarskiej służby[204].
Dużą rolę w tych planach odgrywa Jadwiga wychowana w kameralnym
otoczeniu, oswojonym i  znajomym. To, co wyznaczało rytm jej życia
w  Bronowicach, jest niemożliwe do odtworzenia w  Krakowie.
Racjonalnie i  rzeczowo brzmią słowa Rydla, gdy pisze: Nie mógłbym
pozwolić mojej żonie w Krakowie chodzić z konewką pod studnię albo z koszykiem
po węgle, bo każda kucharka z fryzowaną grzywką i „parazolką”, wysznurowana
w staniku od swojej pani, miałaby ją za sobie równą, a może i za gorszą, służącą
zaś mógłbym trzymać w Krakowie co najwyżej jedną, i to tak lichą, że więcej z niej
byłoby kłopotu jak pomocy. Na wsi moja żona jak każda wiejska gospodyni może
bez ubliżenia sobie zajmować się wszystkimi robotami, i  to robotami takimi
właśnie, które są zdrowe, choć niekoniecznie lekkie, bo wykonane w  zdrowych
warunkach, do jakich od dziecka przywykła.
 
Tymczasem w  listopadzie wszystko przedstawia się inaczej, niż
zaplanował. Zakup „kawałka gruntu”, o którym jeszcze niedawno mówiła
sama Helena Rydlowa, nie dochodzi do skutku. Wygodny dom na wsi
znaleźć niełatwo, a  zimę łatwiej przeczekać w  mieście. Na przełomie
listopada i grudnia Rydlowie przeprowadzają się do kamienicy przy ulicy
Słowiańskiej 2 na rogu Krowoderskiej. Blisko stąd na targ i  do
Wyspiańskiego, który zamieszka z  rodziną na Krowoderskiej już od
stycznia. Cena za wynajem nie zatrważa. Ulica Słowiańska leży poza
obrębem reprezentacyjnego Rynku, a mieszkanie na trzecim piętrze jest
tańsze od tych, które znajdują się na dolnych kondygnacjach.
Aleksandra Czechówna zapisuje wrażenia z  wizyty: „Pokój sypialny
mają zupełnie umeblowany w  stylu chłopskim. Łóżka proste białe
krzesełka także, szafa z białego drzewa i skrzynia na rzeczy bardzo ładnie
malowana. Całość ładnie się przedstawia, a  że ona jest wielka
porządnicka wszystko więc jest w  porządku utrzymane”. W  kuchni stoi
kredens i  sześć krzeseł zaprojektowanych przed kilkoma laty przez
Wyspiańskiego. W  gabinecie biurko otrzymane w  prezencie od
Czechówny, naprawione i  odnowione. Będzie stałym elementem
wyposażenia w kolejnych mieszkaniach.
 
Kraków ma dwa oblicza. Pierwsze Jadwiga poznaje u boku męża. Krąg
towarzyski jest dość wąski – są w  nim jego znajomi, bliższa i  dalsza
rodzina. Jeśli nawet pierwsze reakcje na to małżeństwo były
w  najlepszym razie powściągliwe, pod koniec roku sytuacja zmienia się
na korzyść Jadwigi. W grudniu Adam Rydel pisze do brata: Co się jednak
we wszystkich listach powtarza to i  co mi – niepotrzebuję Cię zapewniać –
ogromną przyjemność stanowiło – to wiadomości o sympatyi i przywiązaniu jakie
Jadwisia w tak krótkim czasie u wszystkich pozyskała[205].
Drugie oblicze miasta poznaje sama. Ten Kraków jest obcy i chłodny.
Spojrzenia wymieniane z  nieznajomymi onieśmielają ją i  zawstydzają.
Rydel jest postacią popularną i rozpoznawalną w mieście. Czy tego chce,
czy nie, jego ożenek ma charakter publiczny i sensacyjny. Konsekwencje
skupiają się na Jadwidze. Niespodziewane i  szokujące szczegóły zajść
z mieszkańcami miasta odsłaniają wspomnienia córki, Heleny z Rydlów
Rydlowej: „Jak spod ziemi wyrastały przed nią lub obok niej różne
paniusie z  środowiska mieszczańskiego Krakowa. Jedne mijając ją pluły
jej pod nogi, inne pokazując sobie palcami mówiły głośno: «To ta małpa
co Rydla zbałamuciła», a  nawet ciągnąc za brzeg chustki lub zapaski
pytały: «Po ileż to Rydel płacił za tą dziadówkę?»”.
Aleksander Nowakowski (Oleksa Nowakiwski), Portret Lucjanowej Rydlowej, obraz niedatowany.

Dość szybko Jadwiga rezygnuje z opuszczania domu. Zwykle rankiem


przemyka się na pobliski targ. Czasem wyręcza ją siostrzenica Marysia.
Trudna sytuacja materialna zmusiła Marię i  Macieja Wójcików do
oddania najstarszej córki na służbę. Marysia ma dopiero trzynaście lat.
Obie z Jadwigą muszą się jeszcze sporo nauczyć.
Na dłuższe spacery wychodzi po zmroku. Towarzyszy jej mąż albo jego
siostra, młodsza o  rok Haneczka. Rydel czuje się bezradny, nie potrafi
zagwarantować żonie intymności i  nie zawsze może ją chronić. Tak jak
tego dnia, kiedy idą razem do matki na Sławkowską.
Helena z Rydlów Rydlowa:
„W  drodze natknęli się koło plant na jakieś dwie paniusie, które
przechodząc niby to do siebie rzuciły kilka napastliwych słów, wyraźnie
przeznaczonych dla mojej matki. Ojciec szarpnął się ku nim, lecz
przytrzymany za rękaw, widząc łzy w oczach żony pozornie uspokoił się.
Przyspieszył tylko kroku i  sprzed bramy na Sławkowskiej pod pozorem,
że zapomniał notatek do wykładu, szybko sam zawrócił. Jak się później
przyznał, zdążył dogonić owe panie i odpowiednio ostro zareagować na
obraźliwe słowa”.
Pierwsze wspólne święta przebiegają inaczej, niż to sobie wyobrażali.
Przewlekła choroba nerkowa, z  którą Lucjan Rydel zmaga się od lat,
unieruchamia go w łóżku.
 
W sobotę 1 lutego Teatr Miejski w Krakowie wystawia Zawiszę Czarnego
Kazimierza Tetmajera. Nadzieje i  oczekiwania są wielkie. Przed
wystawieniem dramatu krakowskie dzienniki prześcigają się
w komplementach pod adresem autora.
W  czerwono obitym fotelu recenzenta siedzi Lucjan Rydel, w  loży
rodzina, na widowni Stanisław Wyspiański. Krakowska publiczność
przyjmuje Tetmajera brawami i  wywołuje po każdym z  czterech aktów.
W  tytułowej roli występuje sam dyrektor Józef Kotarbiński. Publiczne
dowody uznania okazują się nieco na wyrost. W kuluarach towarzyskich
debiut dramaturgiczny Tetmajera oceniany jest negatywnie. Sztuka
sprawia wrażenie niedokończonej, pisanej pospiesznie, nieprzemyślanej.
„Nowa Reforma” wytyka błędy w  strukturze i  niedostosowanie do
warunków scenicznych. Dziennik „Naprzód” idzie dalej: sny Tetmajera
o wielkości i sławie dramaturga tym razem się nie ziszczą.
Na fali powszechnego rozczarowania Lucjan Rydel drukuje w „Czasie”
entuzjastyczną recenzję. Włodzimierz Tetmajer jest wdzięczny za ten
gest. Nie mogę się wstrzymać od tego żeby Ci nie podziękować za poczciwą ocenę
Zawiszy. Napisałeś poczciwie i po koleżeńsku, a prócz tego tak jak piszą artyści
o artystach, a nie jak pretensyonalne artystyczne niedorostki[206].
Jeszcze niedawno wydawało się, że trudno będzie Jadwidze i  Annie
utrzymywać siostrzane relacje. Przynajmniej przez jakiś czas. Pod koniec
listopada, kilka dni po weselu, w  reakcji na krytyczne recenzje Rydla
i cierpkie słowa pod adresem dyrekcji teatru, Tetmajer w emocjonalnym
liście zerwał stosunki z  nowym szwagrem. Pisał między innymi: Nie
wchodzę w to i zupełnie mi to jest obojętne czy i o ile teatr źle stoi pod ich dyrekcyą
– w mojem przekonaniu nie tak źle – ale w każdym razie ja bym dla teatru, czy
wystawy, czy innego głupstwa, bytu ludzkiego na szwank tem bardziej na ruinę
nie narażał. [...] Jestem rozjątrzony i rozdrażniony tem że ktoś tak blisko ze mną
związany robi coś tak przeciwnego moim przekonaniom. Żal mi prawdziwie
stosunku z Tobą i stosunku z Jadwigą, którą od dziecka znam i jak siostrę rodzoną
zawsze kochałem – ale ten zaciekły upór Twój i ta zawzięta konsekwencya w pracy
nad czyjąś ruiną i to nad ruiną ludzi, z którymi ja jestem w przyjaźni, zbyt mnie
już wiele kosztuje.
Nie nawidzę hypokryzyi i nie umiem ukrywać gdy mi co leży na sercu – więc
też i teraz otwarcie powiadam co mnie oburza.
Zaczem życzę Ci wszystkiego dobrego, ale niestety muszę stosunek i  związki
nasze przerwać. Tak mi każe sumienie[207].
Przy wszystkich cechach, które zapewniają Włodzimierzowi
Tetmajerowi sympatię otoczenia – impulsywność, pochopność w osądach
i podejmowaniu decyzji to także istotne rysy jego charakteru.

WESELE

Kiedy się chmurzy, to oczekuj burzy[208].


 
Mieszkają blisko siebie (tylko siedem minut spacerem), ale dzielący ich
dystans duchowy stale się zwiększa. Od pewnego czasu inaczej
postrzegają własną indywidualność artystyczną. Wyspiańskiego drażni
konwencjonalizm Rydla, podczas gdy on wciąż poszukuje własnych dróg.
Prywatnie są jeszcze przyjaciółmi. Od końca ubiegłego roku wspólnie
pracują nad wydaniem nowego tomiku poezji Rydla. Znajdą się w  nim
wiersze pisane dla Jadwigi przed ślubem. Nawet jeśli Wyspiański nie
ocenia wysoko ich wartości artystycznej, nakaz artystyczny stawia na
pierwszym miejscu, „bo ci chcę ładnie urządzić tomik” – zapewnia pod
koniec stycznia.
Nie wiadomo, w którym momencie dociera do Lucjana Rydla, że nowy
dramat Wyspiańskiego jest osadzony w  realiach jego wesela. Zapewne
już w  styczniu. Pierwsze powstałe sceny, rozmowę Wernyhory
z  Gospodarzem, Wyspiański czyta Stanisławowi Estreicherowi. Może
nawet czyta je Rydlowi? Nie sposób utrzymywać wszystkiego
w tajemnicy, a oni wciąż pozostają w bliskim kontakcie.
Pod koniec lutego, kiedy Wesele od kilkunastu dni oficjalnie figuruje
w repertuarze teatralnym, Wyspiański prosi Rydla o pożyczenie czterech
złotych reńskich. Wyraźnie w  dobrym humorze pisze do niego: „Mój
kochany!”.
W  tych dniach czyta rękopis dramatu w  salonie Elizy Pareńskiej.
Wśród zaproszonych gości jest Rudolf Starzewski, redaktor
odpowiedzialny „Czasu”, pierwowzór Dziennikarza w  Weselu. Gdzie
w  tym wszystkim jest Lucjan Rydel, korespondent teatralny dziennika
i stały gość w salonie na Wielopolu?
 
Józef Kotarbiński, dyrektor Teatru Miejskiego, podskórnie wyczuwa
kłopoty. Wesele szokuje aktualnością, razi zbieżnością zdarzeń i  osób
rozpoznawalnych w  mieście, zaskakuje strukturą przywodzącą na myśl
szopkę krakowską z  postaciami, które pojawiają się na scenie, by za
chwilę zniknąć. W  poniedziałek 4 marca podczas pierwszej próby
czytanej z udziałem autora atmosfera jest gęsta. Aktorzy wyznaczeni do
prapremierowej obsady nie kryją niezadowolenia. Władysław
Ryszkowski, któremu w  Weselu przypadnie rola Muzykanta, wspomina:
„Przyjęcie sztuki przez aktorów było niechętne, bezwzględnie krytyczne.
Dziwiono się dyrekcji, że ryzykuje wystawienie. Przepowiadano
straszliwą klapę!”[209].
Aktorzy nie rozumieją tego tekstu. Wyspiański – choć obecny na
próbach – unika wyjaśnień. Brak klucza interpretacyjnego pogłębia
wątpliwości. Pojawiają się protesty. Sobiesław Bystrzyński, wcielający się
w  Gospodarza, odmawia splunięcia przy słowach: „w  pysk wam mówię
litość moję”. Dobry aktor, oddany swojej pracy, nie pluje na scenę (będzie
markował ten gest słowem: „tfy!”). Gabriela Morska nie chce roli Panny
Młodej, Maria Przybyłko – Maryny, Andrzej Mielewski – Poety, Jan
Pawłowski – Jaśka, Stanisław Knake-Zawadzki – Czepca[210]. Bolesław
Zawierski w  roli Pana Młodego niemożliwie chrypi. Przerzucają się
rolami. Do ostatnich zmian w  obsadzie dojdzie jeszcze w  przeddzień
prapremiery. Tylko nieliczni wyczuwają intuicyjnie wartość dzieła.
W  atmosferze sceptycyzmu i  niewiary w  sukces kiełkują nowe
koncepty i żarty sytuacyjne. Akt pierwszy dramatu liczy 38 scen, akt drugi
30, akt trzeci 37. Władysław Ryszkowski wspomina: „Wobec
bezprzykładnej w  dotychczasowych sztukach mnogości scen w  Weselu
dowcipkowano, pytając się: w której scenie wchodzisz? W 79, albo w 125
itp.”. Zadowoleni zdają się jedynie pracownicy dekoratorni, bo
scenografia trzech aktów pozostaje niezmienna.
 
14 marca, kiedy Kraków wciąż żyje doniesieniami o śmierci Aleksandra
Gierymskiego w  odległym Rzymie, w  Teatrze Miejskim odbywają się
ostatnie przymiarki do Wesela. Na próbie generalnej jest obecna kapela
wiejska z  Bronowic Małych. Na życzenie Wyspiańskiego będzie grała
podczas pierwszych czterech przedstawień. Później ich miejsce zajmie
orkiestra wojskowa pod batutą Jana Nepomucena Hocka, która zwykle
przygrywa w antraktach.
Muzycy z  Bronowic wyposażeni w  skrzypce, klarnet i  basy grają zza
kulis. Na znak inspicjenta muzyka milknie. Zaczyna się trzeci akt.
W  scenie trzeciej Czepiec wykłóca się z  Muzykantem o  dwadzieścia
halerzy wrzucone do basów.

CZEPIEC
Durny gajdusie,
piniądze tobyś chcioł brać?!

MUZYKANT
Nie gawędźcie, gospodorzu,
połóżcie się spać;
niech se potańcują inni.

CZEPIEC
Psiekwie – mieście grać powinni;
to mnie kazujecie lezeć, jagem wom zesypoł piniądze. –
Patrzyć! – jak wom pyski spiere.
Bedziecie czy nie bedziecie grać –?
 
W  tej scenie charakteryzację Muzykanta ma wzmocnić instrument
muzyczny trzymany w  dłoni. Na próbach wszystko przebiega zgodnie
z planem. Podczas prapremiery okaże się, że najpoważniej traktują swoje
role grajkowie z Bronowic. Władysław Ryszkowski: „Podchodzę do niego,
by z jego rąk wziąć mój rekwizyt, a on ujrzawszy mnie – ani rusz! nie chce
dać basów. Ja tu już-już mam wchodzić na scenę, a  on ani myśli swój
«skarb» basy powierzyć jakiemuś podobnemu do niego pokrace. Musieli
mu wprost gwałtem wydrzeć z  rąk basy, tłumacząc mu, że to przecie
porządny człowiek ten «patałach» i basów nie uszkodzi”.
 
Sobota 16 marca jest ciepła. W powietrzu pachnie wiosną i skandalem.
Przed godziną dziewiętnastą krzesła, loże i  galerie Teatru Miejskiego
zapełniają się widzami. Jest i  Helena Rydlowa z  córką Haneczką.
Niewyspana i  podenerwowana. Rozmowa z  Wyspiańskim i  wymiana
afiszy teatralnych odebrały jej spokój ducha. Te, które w  piątek były
rozlepione na mieście, zawierały prawdziwe imiona pierwowzorów osób
dramatu, między innymi Marynę (w  tej roli Gabriela Morska), Zosię
(Sylwia Jutkiewiczówna) i  Haneczkę (Jadwiga Czechowska). Choć
w  sporze Rydlowej z  Wyspiańskim ustępuje... Józef Kotarbiński, jej
zwycięstwo jest właściwie symboliczne. Nowe afisze, wydrukowane na
koszt rodziny i  rozprowadzane w  sobotę, zawierają wprawdzie
zmienione imiona trzech panien, ale wszyscy wiedzą, kto jest kim w tym
dramacie.
Aleksandra Czechówna: „Ową dokładność i  prawdę posunął autor do
tego stopnia że zarówno Luciowej jak i jej siostrom nadał te same imiona.
Wójtowi z Bronowic nadał nawet to samo nazwisko, a co gorzej umieścił
także Hanię Rydlównę, Pareńską i  Domańską [nie Domańską, ale obie
Pareńskie – M.Ś.] i  dopiero Rydlowa dowiedziawszy się o  tem, kazała
w  nocy inne afisze drukować, aby przynajmniej imiona tych panienek
były zmienione. Prosiła ona koniecznie Wyspiańskiego aby Hanię
całkiem usunął, a  ponieważ dotąd był to przyjaciel Lucia, i  bywał często
u niej w domu, sądziła że to dla niej zrobi, tymczasem on powiedział że
sztukę może usunąć jeżeli Rydlowa życzyłaby sobie tego koniecznie, ale
nic zmieniać nie będzie. Żądać usunięcia sztuki Rydlowa nie mogła
zwłaszcza wiedząc o smutnych stosunkach materialnych Wyspiańskiego,
tylko jak powiadam pozmieniała imiona tych panien”.
 
Na tym weselu Lucjan Rydel jest gościem. Z  fotela na widowni
wszystko widzi z innej perspektywy: izba wybielona, trzy ściany i strop.
Od lewej okno przysłonięte firanką, biurko i  krzesło. Przy środkowej
ścianie sofa, nad nią kilim, zawieszone akcesoria myśliwskie, drzwi do
alkierza, mahoniowy stolik, wysoki piec w  kącie łączącym dwie ściany.
Z prawej strony drzwi do sieni, obok malowana skrzynia i  ukryte przed
publicznością małe schodki. Po nich będzie wspinał się na skrzynię
Chochoł w  trzecim akcie. Nad drzwiami obrazy maryjne, na środku
okrągły stół, przykryty długim białym obrusem. Na stole naczynia i dwa
świeczniki. Płoną świece. Dziennikarz–Józef Sosnowski zapala papierosa.
Dyrektor Józef Kotarbiński rzuca pierwsze zdanie. Tego wieczoru gra
Czepca. Obie role nie wymagają dużej charakteryzacji. Sosnowski nosi
ciemny frak, Kotarbiński, z  doklejonymi wąsami – białą sukmanę,
spodnie w prążki, buty z cholewami.
Bohaterowie tej sztuki są znajomi. Gospodarz, po staropolsku
gościnny i emocjonalny, wierzy w niepodległość wywalczoną chłopskimi
rękami. Ożeniony z  chłopką, we wszystkim radzi się żony. „Niech żona
zostanie w alkierzu” – poradzi mu w którymś momencie Wernyhora[211].
Gospodyni – wyrozumiała, po matczynemu troskliwa, kiedy trzeba
stanowcza, przytomna w  każdej sytuacji. Ojciec – poważny, szczery,
otwarty, „Co tam po kim szukać stanu. // Ot, spodobała się panu. //
Jednakowo wszyscy ludzie”. Poeta – ironiczny i posępny. Spętany snami
o potędze i nudą, którą zabija kolejnymi flirtami. Czepiec – inteligentny,
stanowczy, popędliwy. Markotnieje, dostrzegając na weselu swojego
wierzyciela, „Czepiec jutro ma mnie płacić, // to dziś w koło bije w pysk” –
puentuje Żyd karczmarz. Klimina – ciotka Panny Młodej, przygląda się
temu chłopsko-pańskiemu weselu i marzy o podobnym dla swoich córek,
„żeniłabym, wydawała!”. Radczyni – ciotka Pana Młodego, od początku
przeciwna temu mariażowi, „mego zdania to nie zmienia” – mówi na
weselu. Haneczka – rozumna i stanowcza, „Hanka zawsze swego dopnie”
– mówi Radczyni. Dziennikarz – wytrawny polityk, przenikliwy
obserwator nastrojów społecznych. Choć kryzys wewnętrzny, który
przechodzi, bynajmniej nie jest pozą, Stańczyk przymawia mu
ironicznie: „ale znać z Asana mowy, // że jest – tak – przeciętnie zdrowy;
// jutro humor się naprawi”. Panna Młoda – obcesowa, bezpośrednia
w  tym, co w  sercu i  na języku. Pan Młody – zakochany idealista, literat
w życiu i na papierze.
Pierwsze wrażenia odbierane ze sceny są ściśle artystyczne. Lucjan
Rydel analizuje dramat Wyspiańskiego przede wszystkim w kategoriach
artystycznych. Dostrzega wartość i  znaczenie tego utworu. Widzowie
zapamiętają go pobladłego i  widocznie poruszonego. Kilka godzin
później, po rozmowie z rodziną, musi przyjąć do wiadomości, że granice
tego, co akceptowalne w imię sztuki, zostały przekroczone. O ile bowiem
Eliza Pareńska przymyka oko na fakt, że córki, Maryna i  Zosia, zostały
pod własnymi imionami sportretowane w Weselu, o tyle Helena Rydlowa
ma inne zdanie.
W  dramacie Wyspiańskiego szesnastoletnia Haneczka, siostra Pana
Młodego, rzucona w  wir zabawy, chce wyzwolić się z  ograniczeń, jakie
narzucają jej płeć, środowisko, etykieta i ona sama.

HANECZKA
A ja to w sobie zatłumię?
Niechże przecie sie wyszumię
w czułości dla tych Krakusów.

PAN MŁODY
Wszystko dobrze, prócz całusów.

HANECZKA
Całus nie jest żadną stratą.

PAN MŁODY
Drużbowie za głupi na to.

HANECZKA
To tak mówisz na ostatku!

PAN MŁODY

Nie trza, kwiatku![212]


 
Nawet jeśli Helena Rydlowa rozumie, że bliskie jej osoby posłużyły
Wyspiańskiemu za tworzywo do przedstawienia wyrazistych wzorców
osobowościowych i  postaw społecznych, konfrontacja z  literackimi
wizerunkami na scenie przy pełnej widowni jest dla niej ciężkim
przeżyciem.
Aleksandra Czechówna: „Kiedy miano ją [sztukę] przedstawiać
Rydlowa pytała jej się [Elizy Pareńskiej – M.Ś.] o zdanie, czy ją tam coś nie
dotknie i czy może na nią bezpiecznie iść. Ponieważ Pareńska zapewniła
ją że tam nic dla nich ubliżającego nie ma a przytem ponieważ rachowała
na przyjaźń Wyspiańskiego wybrała się mówiąc między nami
najniepotrzebniej na premierę, i  tym sposobem sprawiwszy ze siebie
i  z  Hani drugie dla publiczności widowisko, sama o  mało że tego
przedstawienia chorobą nie przypłaciła, spędziwszy kilka nocy zupełnie
bezsennych, i  dostawszy nerwowego płaczu od którego w żaden sposób
powstrzymać się nie mogła. Bo też doprawdy coś podobnego jeszcze nie
było w  literaturze, ażeby ktoś kogoś tak fotograficznie wiernie opisał.
Lucio jeszcze tam wyszedł najlepiej, i  lubo [chociaż – M.Ś.] Wyspiański
nie zrobił go wcale orłem, ale przynajmniej jest sobie dość sympatycznym
poetą i literatem. – Już daleko gorzej wypadła panna młoda, gdyż Jadzia
nie jest wcale tak ordynarna jak ją tam autor przedstawił”.
 
Niedziela 17 marca jest wyjątkowo słoneczna. Na Plantach widać
pierwsze parasolki. Mężczyźni spacerują w  pelerynach-zarzutkach
i  marynarkach. Dziennikarz „Nowej Reformy” najwyraźniej pozostaje
pod wpływem sobotniej premiery: „Plantacje jeszcze szare, bezlistne,
o  mnóstwie drzewin i  krzaków, poowijanych w  słomę, jak «chochoły»
z Wesela Wyspiańskiego”[213].
Ktoś spotkał Lucjana Rydla na Plantach. Był wzburzony. Wszyscy
powiązani z  dramatem Wyspiańskiego są tego ranka podenerwowani.
Helena Rydlowa studzi emocje. W archiwum rodzinnym zachował się jej
list, pisany ołówkiem, w widocznym pośpiechu:
Kochany Lutku
Zapomniałam zwrócić Ci uwagę żebyś o sztuce Wysp. jak najmniej mówił. Za
widzeniem wytłomaczę dlaczego. H.
Konfrontacji ani pojedynku nie będzie. To, co na sercu, Rydel pisze
w  liście. Czy wszystko, nie wiadomo. Powodów do rozgoryczenia ma
znacznie więcej niż te, o  których plotkuje się w  towarzystwie. Boli go
sposób przedstawienia Jadwigi w  dramacie, zwłaszcza w  świetle
trudnego okresu adaptacyjnego w  mieście, pokpiwanie Wyspiańskiego
z  tego, co on bierze za moment zwrotny w  życiu, banalizowanie
wewnętrznej przemiany i  chęci zerwania z  dotychczasowym życiem.
Dotyka Rydla wszystko to, co jest zawarte między wierszami i  czytelne
dla nich obu: aluzje do prywatnych rozmów, drobne złośliwości,
kawiarniane żarty; przedstawione bez szerszego kontekstu, utrwalą
wizerunek Pana Młodego jako żarliwego chłopomana.
W 1922 roku Tadeusz Żeleński w Plotce o „Weselu” zinterpretuje zdanie
„pod spód więcej nic nie wdziewam // od razu się lepiej miewam” jako
brak bielizny osobistej. Tymczasem Wyspiański – twierdzi Helena
z  Rydlów Rydlowa – nawiązał w  tym fragmencie do podkoszulków
jägerowskich noszonych stale przez Rydla, zaordynowanych mu przez
profesora Stanisława Pareńskiego w  przewlekłej chorobie nerek. Letnia
i  zimowa bielizna doktora Jägera, nazwana na cześć znanego lekarza-
higienisty Gustava Jägera, jest w tych latach popularna w Krakowie.
 
Choć recenzentem teatralnym dziennika „Czas” jest Lucjan Rydel,
najwidoczniej nie chce pisać o  Weselu. Sprawozdanie wychodzi spod
pióra Rudolfa Starzewskiego. On też jest osobą dramatu. Nie ma żalu do
autora. W sobotę głośno i entuzjastycznie oklaskiwał dzieło. Tymczasem
Wyspiański prosi o  pomoc w  załagodzeniu konfliktu Wandę
Siemaszkową, znaną z ról Młynarki w Zaczarowanym kole i Panny Młodej
w  Weselu. Mediacje nie przynoszą dobrego rezultatu. Rydel odpowiada
Siemaszkowej obszernym listem, który aktorka tak podsumuje: „życzył
Wyspiańskiemu, aby się stał Wieszczem Narodu, a  gdy umrze, miał
cudny pogrzeb z  Dzwonem Zygmunta... ale mu Wesela nie daruje, bo...
«zapomnę wszystko, ale nie to, że to było moje Wesele, że pan Młody to
ja, a moja Jaga, to Panna Młoda»”[214].
Echa sobotniej prapremiery dochodzą do Lwowa i  Warszawy.
Kazimierz Tetmajer, zaalarmowany listami, pisze do matki: Cóż za
szczęście, że nie jestem w  Krakowie! Niech się tylko Włodzio do niczego nie
miesza! Że Wysp. napisał arcydzieło – mocno wierzę, ale że źle się obszedł
z Rydlem, zrobił świństwo, bo jednak Rydel ratował go w chorobie bardzo gorąco.
Relacje dotyczące reakcji Włodzimierza Tetmajera na Wesele
Wyspiańskiego są sprzeczne. Jan Skotnicki wspomina, że obaj byli obecni
na prapremierze, a Tetmajer, początkowo entuzjastyczny, po ponownym
obejrzeniu dramatu poczuł się dotknięty. Z  kolei Lucyna Kotarbińska
twierdzi, że Tetmajera na prapremierze nie było. Wzburzony pierwszymi
doniesieniami z  prapremiery zjawił się w  mieszkaniu dyrektora teatru
w  niedzielny poranek. Spektakl obejrzał wieczorem, a  następnego dnia
napisał do Wyspiańskiego serdeczny list, który ona – za jego zgodą –
odpisała na pamiątkę.
Dwa tygodnie po prapremierze opinia publiczna żyje doniesieniami
o konflikcie dwojga niedawnych przyjaciół. Informacje przedostają się do
prasy. „Kurier Lwowski” pisze 27 marca 1901 roku: „Nikt by nie
przypuszczał, że ostatni utwór sceniczny Stanisława Wyspiańskiego
Wesele, stanie się przyczyną dosyć poważnych niesnasek i nieporozumień
w  Krakowie. I  tak, poeta Lucjan Rydel uczuł się obrażonym sztuką
Wyspiańskiego i  napisał do niego list z  wymówkami, za rzekome
niepochlebne przedstawienie go w  utworze, natomiast Włodzimierz
Tetmajer, występujący w  sztuce jako «Gospodarz», zachwycony
znaczeniem roli, jaką mu przypisał autor w  Weselu, napisał temuż list
z gorącem podziękowaniem”.
Na siódmym przedstawieniu Wesela, 15 kwietnia, zostaje opuszczona
scena siódma aktu III, dialog Haneczki i  Pana Młodego, najpewniej po
interwencji Rydlów. Reakcja Wyspiańskiego jest natychmiastowa i ostra.
Pisze do sekretarza teatru Hipolita Wójcickiego: Również żądam
przywrócenia w  akcie trzecim sceny pana Zawierskiego z  panią Czechowską,
która nie wiem jakiem prawem jest usunięta, – kto to zarządził i  dla czyjej
wygody?[215].
Franciszek Vondráček pisze 16 kwietnia do Rydla z  Czech: Wiele
czytałem w  gazetach o  nowym dramacie Stanisława Wyspiańskiego Wesele,
którego tłem jest podobno Twoje wesele. Chciałbym to przeczytać. Podobno
wywołało to wielką sensację w  Krakowie, ale także podobno to zamąciło wodę
między Tobą i Stachem. Czy jest coś w tym prawdy?[216].
 
Choć mieszkańcy kamienicy przy ulicy Słowiańskiej 2 mają głównych
bohaterów Wesela na wyciągnięcie ręki, niewielu zawraca sobie nimi
głowę. Mieszkają tu przedstawiciele wielu zawodów: stolarz, kupiec,
właściciel zakładu litograficznego, urzędnicy kolejowi, prawnicy, student
medycyny, asystent na Uniwersytecie Jagiellońskim i  nauczycielka.
Epicentrum skandalu towarzyskiego mieści się na linii A–B
krakowskiego Rynku. Jadwiga pozostaje poza jego zasięgiem. To zasługa
Rydla.
„Ojciec wrócił z teatru roztrzęsiony – pisze Helena z Rydlów Rydlowa.
– Widział wielkość sztuki Wyspiańskiego, ale i  widział, że małżeństwo,
które uważał za sukces swego życia osobistego, zostało wykpione
i  zlekceważone. Do epitetów «małp» i  «dziadówek» jakich nie żałowały
jego żonie krakowskie paniusie dodał Wyspiański Pannę Młodą, o której
jako dopełnienie słów księdza z aktu pierwszego «naiwne to i niewinne»,
śmiało dodać by można określenie «głupawe i  ordynarne». Bo któraż
z postaci wiejskich kobiet w tej sztuce ma takie akcenty ordynarności jak
ta Panna Młoda, która z  pełną nonszalancją wpada w  grzecznościowy
dyskurs Pana Młodego z  Księdzem ze zdaniem – może skądinąd
słusznym – że «te ciarachy tworde, trzeba stać i  walić w  mordę»,
a i w dalszych scenach okazuje agresywność w mowie, a nawet skłonność
do rękoczynów”.
No i  jak przekonać widzów, że choć pozostałe postaci zostały przez
autora Wesela wiernie sportretowane, w  tym przypadku korelacja
pierwowzoru z osobą dramatu jest niewielka? O tym, że prywatnie Panna
Młoda jest nieśmiała, wstydliwa i  najchętniej pozostaje na uboczu życia
towarzyskiego, wiedzą jedynie najbliżsi znajomi.
Rydel nie pozwala Jadwidze oglądać Wesela. Swojemu postanowieniu
pozostanie wierny do końca życia. Nie zmieni decyzji nawet wówczas,
gdy sam będzie kierownikiem literackim, a  później także dyrektorem
Teatru Miejskiego w  Krakowie. Myli się więc Adam Grzymała-Siedlecki,
pisząc: „Toteż można ją było widzieć zalaną łzami, gdy siebie jako Pannę
Młodą ujrzała na scenie”[217].
Wesele według Stanisława Wyspiańskiego Jadwiga zobaczy dopiero po
śmierci męża. Do krakowskiego teatru wybierze się w  towarzystwie
córki. Cały spektakl (wspomina Helena z  Rydlów Rydlowa) obejrzy
spokojnie, bez łez.
 
Koniec kwietnia 1901 roku przynosi odwilż w  kontaktach Lucjana
Rydla i Stanisława Wyspiańskiego, choć trudno o dawną zażyłość. Obaj są
już innymi ludźmi i  chcą iść własnymi drogami. W  relacji z  autorem
Wesela Rydel chce pozostać tym, który nie chowa urazy.
Z  Aleksandrą Czechówną spotyka się w  ostatnich dniach kwietnia.
Rozmawiają – jakżeby inaczej – o  Weselu. Kronikarka zanotuje
w  pamiętniku: „Doszłam do przekonania, że jest to dziwnie szlachetny
charakter. Byłoby rzeczą zupełnie ludzką i naturalną, aby on, mając żal do
swojego dawnego przyjaciela, chciał obniżyć wartość tego utworu.
Tymczasem Lucio postępuje inaczej, Wesele stawia bardzo wysoko, może
go nawet i przecenia, a kiedy ja podnosiłam moje zarzuty, odpowiedział
mi na to – To trudno proszę pani. Kiedy koń się znarowi i  ciągnąć nie
chce, trzeba go czasem ciąć do krwi. Wyspiański tak nas ciął do krwi
i zarzutu z tego robić mu nie można”.
Podobne stanowisko wobec dramatu przyjmie także Kazimierz
Tetmajer. W  październiku, listopadzie i  grudniu na łamach „Tygodnika
Ilustrowanego” w obszernym studium Wielki poeta pisze, że Wesele nada
dźwięk nazwisku Wyspiańskiego na wieczność. „Pojechał Wyspiański na
wesele Lucyana Rydla z  dziewczyną z  Bronowic Małych, Jagą
Mikołajczykówną; był tam kilka godzin i przywiózł stamtąd Wesele, jedną
z  najkrwawszych i  najtragiczniejszych satyr, jakie kiedykolwiek wogóle
napisano, satyrę tem dotkliwszą, że autor nie od siebie mówi i wymyśla,
ale pokazuje nam ludzi. I  tak pierwsze dzieło naszej epoki, które nam
najszerzej i  najgłębiej pokazało współczesnego człowieka: straszną
i  krwawą jest satyrą, jest «Weselem» – upiorów, tańczących na grobie.
Wesele jest tragedyą, która pod względem inteligencyi twórczej wynosi
Wyspiańskiego tak ponad wszystko bez wyjątku dokoła, jak wieżę
świętego Szczepana nad dachy domów okolnych”[218].

MARYSIU!
Gdy człowiek umiera, jego gwiazda spada, a tam, gdzie gwiazda zmarłego
upadła, ostanie po niej niby plama tłusta, jakby wypalona z knotem
świeczka łojowa[219].
 
W  scenie czwartej drugiego aktu Wesela goście tańczą w  izbie
Tetmajerów. Głośno tu, nastrój jest radosny, ale Marysia i  Wojtek
popadają w  zadumę. Ona prosi, żeby odpoczął. On chciałby, żeby się
bawiła, w końcu to wesele, „idź ta ku muzyce, // hulaj...”. Nawet jeśli tego
tańca Marysi trochę żal, odmawia. „Tak se ta znów nie zyce, // żebym
wystoć nie mogła // przy tobie”. Wojtek śpiewa półgłosem, myślami
wybiega daleko poza wesele i bronowicką chałupę.
W marcu 1901 roku scenę tę odgrywają na deskach Teatru Miejskiego
Rudolf Segeny i  Leta Walewska. Dokładnie w  tych dniach Wojtek Susuł
jest umierający.
Niewiele wiadomo o  ostatnich tygodniach jego życia. „Dawniej
gruźlica to było takie tabu – mówi Celina Nowosiad spokrewniona
z  Susułami. – Nie chciano mówić, że ktoś jest ciężko chory, bo była
zaraźliwa. Nie mówiło się o  tym specjalnie”[220]. Przed śmiercią Wojtek
dzieli ziemię. Pas przylegający do torów kolejowych zapisuje dzieciom:
córce Annie i temu nienarodzonemu, którego nie zdąży poznać.
Wiosną 1901 roku trzy siostry Mikołajczykówny są w  ciąży. Anna
oczekuje rozwiązania jeszcze w  tym miesiącu, dzieci Jadwigi i  Marysi
pojawią się jesienią.
 
Pod koniec marca wieś szykuje się do Wielkiego Tygodnia. Kobiety
czyszczą sprzęty, piorą pościel, bielą piece pokryte sadzą i popiołem. Za
obrazy zaczepione na listwie wtykają pęki gałązek i  trzciny wyświęcone
w Niedzielę Palmową, kwietnią. Wierzą, że latem te palmy uchronią plony
przed pustoszącym gradem. W  świątecznym zamieszaniu, we wtorek 2
kwietnia umiera Wojtek Susuł, kilka dni przed dwudziestymi ósmymi
urodzinami.
W Bronowicach Małych nie ma nekrologów. W środę po południu ktoś
z  rodziny – może dwunastoletni Kuba – stuka kijem w  drzwi sąsiadów
i  ogłasza pogrzeb. W  Wielki Czwartek na progu chałupy Mikołajczyków
chłopi na znak pożegnania opuszczają trzykrotnie trumnę z  ciałem,
mówiąc „pokój temu domowi”. Rodzina żegna Wojtka Susuła, kładąc
dłoń na wieku trumny. Ten gest oprócz pożegnania ma dodatkową
symbolikę. Oznacza pojednanie ze światem żywych, które umożliwi
duszy opuszczenie domu i  odwiedzie od chęci powrotu pod postacią
strzygonia. W  zgodzie z  sercem i  tradycją Marysia obejmuje trumnę
obiema rękami na znak rozstania.
Wszystko w tych dniach się przeplata: śnieg, który jeszcze w niedzielę
pokrywał pola, z  wiosennymi roztopami, słońce, które w  czwartek
przygrzewa do południa, z deszczem, który spada na ziemię wieczorem,
narodziny ze śmiercią, wreszcie słowa pożegnania szeptane
w  bronowickiej chałupie z  tymi, które wypowiada Wojtek na scenie
krakowskiego teatru: „O  mojaś ty, serce, zona, // moja duszo, tak mi
smutno // o ciebie –”.
Marysia z Mikołajczyków Susułowa.

Po pogrzebie wszyscy jadą na stypę do miodosytni przy ulicy


Sławkowskiej. Potem wracają do Bronowic. Pozostaje już tylko spalić
ubrania, wyszorować sprzęty, wymieść klepisko i  ponownie wybielić
wapnem ściany pomieszczeń, które opuścił chory na gruźlicę. Ściśle
według zarządzeń krakowskiego magistratu i  zgodnie z  koleją rzeczy,
które następują po sobie.

KRAKOWSKIE POWIETRZE
Pomieszkanie musi być suche i wysokie. Niektórzy gospodarze wynajmują
komornikom na pomieszkanie dziury tak okropne i zatrute iż się stajają
zabójcami nieszczęśliwej takiej rodziny[221].
 
Aleksandra Czechówna musi to przyznać: Jadwiga nie jest okazem
zdrowia. Za kilka lat napisze w  pamiętniku: „Okazało się iż moje
przypuszczenie, że wiejska dziewczyna musi już być absolutnie zdrowa
i silna, okazało się tutaj zbyt optymistycznem. Jadwisia nie odznacza się
wcale czerstwem zdrowiem i Lucio musi ją często wozić do lekarzy”.
Potwierdza córka: „Bez żadnej zasadniczej wady organizmu była
raczej słabego zdrowia. Troskliwość mego ojca nie zaniedbywała niczego
i w tym kierunku. Każde zbyt długo przeciągające się zmizernienie i złe
samopoczucie budziło jego czujność i powodowało oddawanie jej w ręce
lekarzy i to najlepszych”.
W  marcu 1901 roku Jadwiga ma nawroty gorączki sięgające
czterdziestu stopni. Jest w ciąży. Położnik Aleksander Rosner obawia się
poronienia. Diagnozuje malarię z  ostrym przebiegiem i  zaleca wyjazd
z Krakowa. Najlepiej na wieś.
Lucjan Rydel pisze w  liście do Franciszka Vondráčka: Możesz sobie
wyobrazić, jak dom wygląda, gdzie się taka malaria zagnieździ. Jadwisia zajmuje
się kuchnią, porządkami, wszystkim. Ni stąd, nie zowąd gorączka; biedactwo chce
przynajmniej obiad przysposobić, dopiero gwałtem trzeba ją pakować do łóżka,
a na obiad pójść do Matki. Gdyby nie poczciwa moja Matka, nie dalibyśmy sobie
rady toteż Jadwisia słów dla Niej nie ma. Skąd się taka malaria przyplątać
mogła? Mieszkanie takie suche, słoneczne i  ciepłe, że ono temu z  pewnością
niewinne. Po prostu zdaje się, że powietrze krakowskie Jadwisi nie służy[222].
To trudny czas dla Rydla. Nie cichną echa Wesela, konflikt
z  Wyspiańskim dawno utracił prywatny charakter, choroba Jadwigi
przysparza mu niepokoju i  zabiera czas przeznaczony na pisanie. Na
początku marca „Czas” ogłaszał nowy tomik Poezji, ale teraz Rydel nie ma
głowy do wierszy. Prowadzenie domu spada na niego, a jutro trzeba wstać,
wcześniej za kilkoma sprawunkami wyjść, bo jeśli nie będzie zupełnie ładnie
i ciepło, to żony z domu nie puszczę na miasto i wolę sam przed świętami kupić
najpotrzebniejszych rzeczy[223]. Święta Wielkanocne spędzają u  Sabiny
i  Romana Rydlów w  Nizinach. Już postanowili: z  Krakowa chcą
wyprowadzić się jak najprędzej.
 
Szukają domu położonego za miastem, wśród zieleni. Najchętniej
w Bronowicach Małych, blisko rodziny. Poszukiwania ciągną się od kilku
tygodni. Wreszcie z  pomocą przychodzą Michalina i  Jan Władysław
Fischerowie, znana rodzina kupiecka, właściciele kamienicy Pod
Konikiem i  sklepu z  wszelakim dobrem na linii A–B.  W  tym sklepie
Aleksandra Czechówna kupuje czarne zeszyty w  twardej oprawie na
swoje dzienniki.
Dom stoi na skraju Bronowic Wielkich, pod wysoką topolą, przy
drodze do Ojcowa. Tę część wsi chłopi nazywają „na Gackach”. Jest
nieduży, ale o  niebo lepszy od ciemnych i  zawilgoconych chałup, które
Rydel oglądał przez ostatnie tygodnie. Ma cztery niewielkie pokoje,
równie mały przedpokój. Ciasnotę pomieszczeń rekompensuje obszerna
kuchnia. Opłata roczna jest właściwie symboliczna. Wygląda na to, że
Fischerowie, właściciele pałacyku w  Bronowicach Wielkich, kilku
budynków i  rozległych gruntów, chcą przede wszystkim, aby dom był
użytkowany. W piątek trzeciego maja Rydlowie opuszczają Kraków.
 
Rodzina z  Bronowic Małych może teraz mówić o  nich żartobliwie:
ogranicniki. Tak nazywa się mieszkańców sąsiedniej wsi. Nie wiadomo,
czy kontekst humorystyczny był zamierzony, ale pierwszy list z  nowego
mieszkania Rydel pisze do brata na karcie pocztowej z  wizerunkiem
dwóch chłopek i podpisem „Typy z okolic Krakowa”.
Bardzo tu miło. Dziś całe pół dnia zajęci byliśmy w ogrodzie sadzeniem jarzyn
i kwiatów – we trójkę bo Hanka przyjechała do nas na obiad, a raczej myśmy ją
zabrali z wykładu mojego w muzeum Baranieckiego[224].
Mają też pole po przeciwnej stronie drogi, które obsadzają
ziemniakami. Pierwsze własne gospodarstwo Jadwigi składa się z ośmiu
gęsi, kwoki i  szczeniaka otrzymanego w  prezencie od Michaliny
Fischerowej. Plany są dużo większe. Konia kupię w jesieni i wózek. Na razie
myślę tylko [o] drobiu i  wieprzku, którego się utrzyma z  odpadków kuchennych
i ziemniaków – pisze Rydel do Vondráčka.
W  niedzielę 19 maja zjeżdżają do Bronowic Wielkich pierwsi goście,
zapowiedziani i  niezapowiedziani. Helena Rydlowa przyjeżdża z  synem
Staszkiem i  krewnymi. Zapobiegliwie zabrała bułki i  masło. Jest też
Maryna Pareńska z koleżankami.
Dom na Gackach jest tymczasowy. Największym problemem jest
odległość: dziewięć kilometrów liczonych do rogatki łobzowskiej.
W praktyce: pół godziny jazdy wozem chłopskim, którego nie mają, albo
pięć kwadransów piechotą. Późną wiosną 1901 roku Rydel wciąż marzy
o własnym domu w Bronowicach Małych, skąd już tylko pięć kilometrów
dzieli go od Krakowa.

JAN KAZIMIERZ
W trzy dni po urodzeniu się dziecka, rozsyła się krewnym i bliskim
znajomym listy donoszące o szczęśliwym wypadku. Obowiązku tego
dopełnia zwykle ojciec[225].
 
Na jednym z  obrazów namalowanych przez Włodzimierza Tetmajera
Anna z  córkami siedzi na ławce przy południowej ścianie chałupy. Na
kolanach trzyma najmłodsze dziecko, najpewniej małą Magdalenę –
Dudu[226]. Towarzyszą jej starsze dziewczynki: Isia, Hanka, Klimka
i Marysia.
W  niedzielę 21 kwietnia 1901 roku Tetmajerom rodzi się upragniony
syn. Przy porodzie Anny asystuje akuszerka Petronela Trzeciak (pomogła
przyjść na świat także dzieciom Marysi). Kobiety zebrane w izbie chwalą
regularne rysy niemowlęcia. Za kilkanaście lat subtelna dziewczęca uroda
przyniesie mu przezwisko Zośka.
Świętowanie trwa przez tydzień. Julia Tetmajerowa pisze 27 kwietnia
do Kazimierza: „Włodzia cały tydzień nie widziałam, ale słyszałam że
zanadto oblewali syna i że mu było niedobrze”.
Wyczekany chłopiec jest nie tylko spełnieniem ojcowskich marzeń
o  spadkobiercy nazwiska, ale przede wszystkim kontynuatorem
rodzinnych tradycji. Włodzimierz Tetmajer, wychowany w  duchu
patriotycznym i kołysany opowieściami powstańców listopadowych (ojca
i stryja), przeleje tęsknotę do ułańskiej szarży na syna.

Kazek Tetmajer na koniu przed Tetmajerówką, ok. 1906.

30 maja w  kościele Mariackim chłopiec otrzymuje imiona Jan


Kazimierz na cześć króla-żołnierza, dowódcy zwycięskiej bitwy pod
Beresteczkiem. Portret władcy będzie wisiał nad jego łóżeczkiem.
Rodzicami chrzestnymi są Kazimierz Tetmajer zastępowany przez
Tadeusza Żeleńskiego, Jadwiga Rydlowa, Adam Rydel i  Julia
Tetmajerowa[227]. Szabla, na której podczas chrztu leży niemowlę, jest
nawiązaniem do staropolskiego zwyczaju. Symbolizuje poświęcenie
dziecka ojczyźnie.
Tymczasem jest lipiec 1901 roku. Uwaga stroskanych rodziców
koncentruje się na trzymiesięcznym niemowlęciu. Julia Tetmajerowa
pisze z  Krakowa: Byli Włodziowie z  malutkim, któremu zrobił się ogromny
wrzód i trzeba było operować. Bardzo cierpiał, ale mu już lepiej.
 
W  maju 1901 roku u  Tetmajerów wielka sztuka i  proza życia idą
w parze pod rękę. Obraz, który miał zawisnąć w Pałacu Sztuki na placu
Szczepańskim, nowej siedzibie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych,
poszedł pod zastaw. Zamiast na wystawie, wisi u lichwiarza.
Julia Tetmajerowa donosi Kazimierzowi o  ostatnich wypadkach
w  domu pasierba: Straszne miał kłopoty wekslowe i  inne, najpierw nie chciał
słyszeć o nowej pożyczce, ale nazajutrz przyszedł prosić o 50 zł. bo był zmuszony
zastawić ten nowy obraz (tryptyk) u żyda i na wystawie nie mógłby być... A żeś
nieraz wspominał, że w  razie danym mogę mu dać pożyczkę, więc dałam mu
50 zł. i obraz już wisi na honorowem miejscu. Odżyliśmy oboje. Kaplica P.M. już
pewna. Idzie jeszcze o  honorarjum i  o  zadatek. Włodzio obiecuje zwrócić nową
pożyczkę z  tych pieniędzy. Jeżeli do 7go nie odda, muszę znów wziąć z  kasy.
Ogromnie Raczyński zachwycony Włodziem i  jego obrazami. Całemi dniami
razem zawieszają obrazy w nowem Towarzystwie, które wewnątrz jest śliczne.
Krowa Hanusi zdechła!...
Jeśli chodzi o Annę, to nie koniec kłopotów. W palec zraniony kolcem
wdało się zakażenie.

SIELANKA
Na uprzejme pismo Pańskie mamy honor odpowiedzieć, że najwięcej dla
nas pożądanem byłoby dołączenie do nowego wydania poezyj cyklu
erotyków[228].
 
Nowe wydanie Poezji Lucjana Rydla, uzupełnione cyklem poświęconym
Jadwidze, pierwotnie miało ukazać się pod koniec marca. Wychodzi
w lipcu 1901 roku. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że to
przesunięcie jest związane z  chęcią przeczekania rozgłosu wokół
prapremiery Wesela. Po kilku miesiącach nadal trudno rozgraniczyć oba
wydarzenia. Wiersze Rydla wychodzą w  opracowaniu graficznym
Stanisława Wyspiańskiego. Okładkę zdobią dwa irysy, wnętrze książki –
winiety kwiatowe i  ozdobne przerywniki. Stronę tytułową poprzedza
portret Rydla, który wykonał przed kilkoma laty.
Aleksandra Czechówna dziwi się tej współpracy. Uraza, jaką czuje do
autora Wesela, jeszcze nie minęła. Komentuje w  pamiętniku: „Prócz
dawnych [wierszy – M.Ś.] poświęconych matce nowe poświęcone są
żonie, to mnie tylko gniewa że wyszły one znów na współkę
z Wyspiańskim który je ilustrował różnemi kwiatami, na wstępie zaś do
książki znajduje się portret Lucia zrobiony także przez niego, ale tak
brzydki i na niekorzyść zrobiony, iż Lucio jest tam więcej podobnym do
jakiejś starej małpy niżeli do siebie. – W  ogóle powiem iż obeszłoby się
zupełnie bez tej współki”.
Wydanie broszurowe w  cenie jednego złotego reńskiego
i sześćdziesięciu centów można nabyć w księgarni Friedleina na Rynku.
W  „Czasie” wydawca reklamuje tomik nazwiskami, które jeszcze
niedawno były na ustach całego Krakowa. „Wydanie nowe, ozdobione
rysunkami i  portretem autora rys. Stan. Wyspiańskiego, powiększone
utworami pisanymi do narzeczonej, w  artystycznie wykonanej okładce
pomysłu i  rysunku St. Wyspiańskiego, wyszły nakładem księgarni
D.E. Friedleina w Krakowie”.
Wierszy dedykowanych żonie jest w  tym tomiku blisko pięćdziesiąt.
Ułożone chronologicznie, tworzą kronikę starań o  rękę Jadwigi.
Krakowianie mogą poznać dzieje tej miłości. Ten sam nakaz artystyczny,
który w  marcu kazał Wyspiańskiemu położyć na szali swoją przyjaźń,
w  lipcu nie powstrzymuje Rydla przed upublicznieniem szczegółów
swojego związku. Bronowice przedstawia jako krainę skowronka i siwych
wierzb. Jego wiersze są jasne, pogodne, sielankowe. W podobnej tonacji
opisuje połacie zbóż na polach uginające się pod ciężarem przejrzałych
kłosów. Porównuje Jadwigę do rusałki i Afrodyty.
Publikację wierszy, niektórych zaskakująco intymnych, rodzina
i  znajomi przyjmują z  rezerwą. Kazimierz Tetmajer nawet więcej niż
z rezerwą. W liście do Ferdynanda Hoesicka z 8 lipca pisze krótko: Rydla
wiersze – coś okropnego.
Jan Skotnicki zanotuje rozmowę, która miała odbyć się u Tetmajerów
w  Bronowicach. „Wtem Tetmajerowa zabrała głos. Zaciekawieni
spojrzeliśmy wszyscy na nią, co też może ona powiedzieć o tego rodzaju
utworze. Z  ust jej padły słowa zdumiewające nas głębokością. Wszyscy
bowiem widzieliśmy zręczne lub nieudane rymy, ładny rytm lub zły, a nie
widzieliśmy zasadniczej sprawy, którą ona dojrzała. Pani
Włodzimierzowa stwierdziła: «Czy dobre te wiersze, czy złe, nie wiem,
ale wiem, że Lucek o wiele lepiej by zrobił, gdyby tę miłość zachował dla
Jadzi, a nie sprzedawał ją za pieniądze do gazet»”[24*][229].
Trudno posądzać Lucjana Rydla o chęć spieniężenia życia prywatnego.
Nawet niechętny mu Jan Skotnicki nie posuwa się w  przypuszczeniach
tak dalece. Pisze: „To była jedynie naiwność człowieka myślącego
kategoriami literackimi. On bowiem pisał sobą powieść i wciąż stwarzał
coraz to inne sytuacje, na papierze może dobre, ale w  życiu śmieszne,
a często kabotyńskie”.
Do wierszy poświęconych Jadwidze powróci w  1918 roku Aleksandra
Czechówna w  swoim pamiętniku: „Co się tyczy Lucyana Rydla to
jakkolwiek jego poezye pisane do przyszłej żony są bardzo ładnemi
perełkami, zgadzam się jednak pod tym względem z Hanią Rydlówną, że
drukowanie ich tak zaraz po ślubie i po weselu tak głośnem w Krakowie,
było może mniej stosownem”.
 
Wzbudzają z  Jadwigą sensację, gdziekolwiek pojawią się razem.
Jeszcze długo to się nie zmieni. W  1902 roku Aleksandra Czechówna
z satysfakcją zanotuje w pamiętniku: „na imieniny moje miałam bardzo
wiele gości, a  między temi byli i  Luciowie Rydlowie, z  wielkiem
zadowoleniem innych moich gości, którzy byli bardzo radzi że się jej
mogli przypatrzyć do woli”.
W Sali Towarzystwa Sztuk Pięknych, 1901. Od lewej: Feliks Jasieński, Leon Wyczółkowski,
[Zygmunt?] Papieski z żoną, Lucjan Rydel z żoną, Tadeusz Estreicher, Jerzy Warchałowski,
Włodzimierz Tetmajer z żoną.

Krakowianie widują Jadwigę u boku męża w kawiarni Szmidta na rogu


Szewskiej, gdzie Rydel namiętnie czyta gazety. Spotyka ją tutaj poeta
i literat Kazimierz Lewandowski. Milcząca i zakłopotana ściąga na siebie
uwagę kolorowym, kosztownym strojem.
Towarzyszy Rydlowi na Wystawie Sztuki Japońskiej w  Pałacu Sztuki.
Zachowa się fotografia z  tego spotkania. Jadwiga i  Anna są
w  towarzystwie mężów oraz Feliksa Jasieńskiego, Leona
Wyczółkowskiego, Tadeusza Estreichera i Jerzego Warchałowskiego. Na
tle grupy, nawet przy Annie w  odświętnym czepcu i  kraciastej chuście,
Jadwiga wygląda delikatnie i dziewczęco.
Czasem robi zakupy w  którymś ze sklepów rozmieszczonych wokół
placu Szczepańskiego, a  czasem czeka na Rydla pod siedzibą Wyższych
Kursów dla Kobiet przy Karmelickiej. Razem wracają małym konnym
wozem do Bronowic Wielkich.
Latem Rydel chciałby pokazać Jadwidze Tatry. Jest nawet ku temu
okazja. Pod koniec lipca ma wygłosić wykład w  Zakopanem, z  którego
zysk zostanie przeznaczony na cele dobroczynne. W  połowie miesiąca
upada projekt wspólnego zwiedzania Doliny Kościeliskiej i  Morskiego
Oka. Położnik Aleksander Rosner nakazuje Jadwidze bezwzględny
odpoczynek. Jest za mało ostrożna w  swoim stanie i  nazbyt ruchliwa – pisze
Rydel do brata Adama. – Skończyło się na tem że ją Oleś Rosner w  obawie
poronienia wpakował na tydzień do łóżka co Jej bardzo posłużyło. Dziś wstała
i czuje się zupełnie zdrową. Ale podróżować wozem po górskich drogach nie
może. Zostaje na Gackach pod opieką Nogaliny z Bronowic Małych, która
pomaga przy gospodarstwie.
Niedziela 21 lipca
Mój Kochany Lutecku,
Jesdym z  drowa i  nic mi niebrakuje. Bardzo cie prose ze byś sie nie martwił
o moje zdrowie. Jest mi lepi prawie ze nic mie nie boli. A co do jedzenia to sobie tak
postepuje ze się nie zapycham tak jak przedtym. Iłokropnie uwazam na siebie.
Nicego się nie tchne co doroboty. Tylkosobie chodze pumału i Bardzo u wazam na
siebie. Mój słodziósi Lutecku bardzo się cie se ze mi jest lepi.
Tylko to ze mi jest smutno bez ciebie. Nie tylko na kazdy chwili myśle otobie.
Bardzo cie Lutecku prose na pismi co słychać stobą i cyś z drowy. A co donocy jet
mi dobrze bo mie nic nie gniecie. Iśpie całą noc obie s no galkową [z Nogaliną –
M.Ś.] nie przebudze sie jak rano.
Zyto ze zęte mamy już połowe w  stodole w  poniedziałek z  wiozo. Bardzo cie
całuje muj z Łociótki Lutecku bośty jest mój.
Twoja Jadwiga[230]

WDOWA

U wdowy chleb gotowy, a u panny musisz sam być staranny[231].


 
Pięć miesięcy po śmierci Wojtka Susuła, 24 września 1901 roku,
Marysia rodzi córkę. Poród przyjmuje akuszerka Petronela Trzeciak. 3
października dziecko trzymają do chrztu Anna Tetmajerowa i  Lucjan
Rydel. Dziewczynka otrzymuje dwa imiona: Jadwiga Anna. Marysia może
liczyć już tylko na pomoc zamężnych sióstr. Pozostawanie we
wdowieństwie bez zaplecza finansowego grozi nędzą. Mieszka z córkami
u  Mikołajczyków. Pracuje – podobnie jak Ulina – pomagając rodzicom
i Tetmajerom.
Pozycję wdowy i  wdowca w  społeczności wiejskiej regulują rozmaite
okoliczności: stan majątkowy, potomstwo, koligacje rodzinne, stosunki
towarzyskie, a  w  przypadku kobiet także uroda. Powtórne ożenki mają
przede wszystkim wymiar praktyczny. Kobiety i  mężczyźni pozostający
we wdowieństwie potrzebują pomocy przy osieroconych dzieciach
i  w  gospodarstwie. Rozalia, babka Jacentego Mikołajczyka, po śmierci
męża wychodziła za mąż jeszcze dwa razy[25*]. Śmierć Katarzyny,
pierwszej żony Jacentego Mikołajczyka, skłoniła go do powtórnego
związku małżeńskiego z  Jadwigą Czepcówną zaledwie trzy miesiące
później.
Na korzystniejszy ożenek mogą liczyć wdowy bezdzietne i  dobrze
sytuowane. Dobrym przykładem jest Anna Klimina, młodsza siostra
Jadwigi Mikołajczykowej. Gospodarstwo Klimów należy do większych
w  Bronowicach Małych. Trzynaście miesięcy po śmierci męża Klimina,
mając lat czterdzieści, powtórnie wychodzi za mąż. Jej wybrankiem jest
Franciszek Janowski z Łobzowa. Pobierają się 28 października 1901 roku.
Pierwszy mąż Kliminy był od niej starszy o  dwadzieścia pięć lat, drugi
jest młodszy o dziesięć[232].
Chłopi z Bronowic Małych nazywają Kliminę Jonoska, jej męża krótko:
Mieszaniec. Przezwisko zawdzięcza Kasprowi Żelechowskiemu, który
widząc go u  Tetmajerów w  stroju zupełnie niebronowickim: marynarce
i  czarnych spodniach wpuszczonych w  cholewki butów, zapytał: „A  ty
bracie kto zacz, pan czy chłop?”. Janowski po krótkim namyśle
odpowiedział: „Ja, panie, mieszaniec”.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „Zgorszony Żelechowski huknął: «Tfu,
chłopy bić mieszańca!». Wprawdzie mieszaniec nie został pobity, ale
przezwisko to, pochwycone przez chłopów, przylgnęło już do niego.
Określało jego obcość we wsi i  wypowiadane było z  akcentem lekkiej
ironii – nie obejmującej jednak jego żony, zwanej po prostu «Jonosko» –
jakkolwiek gromada żyła z nim w sąsiedzkiej zgodzie i chociaż pracował
w gospodarstwie jak każdy inny chłop z Bronowic”.

DROGA DO SZKOŁY
W zimie na całej przestrzeni między naszą wsią a Łobzowem byłam ja
jedna i stada wron koło mnie. Brnęłam więc w śniegu, nie myśląc, że to
pustka zupełna i jeszcze ciemno[233].
 
Choć każde w  domu mówi po swojemu – Anna gwarą, Tetmajer po
miejsku – córki komunikują się językiem otoczenia. Rosną i  wychowują
się w towarzystwie dzieci chłopskich. Uczęszczają do trzyklasowej szkółki
wiejskiej (żartobliwie mówią między sobą: Akademia Bronowicka),
wypasają krowy na Wróżnej Górze. W  żeliwnym garnku wypiekają
ziemniaki ze słoniną i cebulą. Lubią swój świat. Znajome otoczenie daje
im poczucie bezpieczeństwa.
Po ukończeniu szkoły ludowej rodzice wysyłają dziewczynki na pensję
do Krakowa. Zmiana stylu życia wywołuje zrozumiałe lęki i  opory. Isia
planuje zakończyć młode życie, połykając igłę.
Ten moment przejścia Klementyna Rybicka, trzecia córka Tetmajerów,
nazywa „okropnym przeżyciem”. O  zastąpieniu długich sukienek
i  gorsecików granatowymi mundurkami i  wysokimi sznurowanymi
bucikami powie w  jednym z  wywiadów: „Wstydziłyśmy się tego
niesamowicie”.
Isia, Hanka, Klimka i Marysia dłużej lub krócej uczęszczają na pensję
do Heleny Kaplińskiej. Warunki mają dobre. Kaplińska, dawna miłość
Kazimierza Tetmajera, pozostaje w przyjaźni z całą rodziną. Trzy starsze
Tetmajerówny chodzą na lekcje muzyki do Konserwatorium, którego
dyrektorem jest Władysław Żeleński.
Klementyna kontynuuje naukę w Prywatnym Gimnazjum Żeńskim im.
Królowej Jadwigi. Po zajęciach szkolnych wraca do domu pieszo.
We wspomnieniach dużo miejsca poświęca tej drodze. Gdyby miała
zdolności artystyczne, jak najstarsza siostra, mogłaby przyglądać się jej
okiem malarza. Widuje ją we wszystkich porach dnia i  roku. W  dni
targowe mija wozy podskakujące na wybojach. Czasem ktoś ją podwiezie.
Bywa, że spóźnia się do szkoły, ale częściej przychodzi wcześniej. Dużo
wcześniej – zegar wiszący w kuchni u Tetmajerów, na który zerka przed
wyjściem z  domu, chodzi własnym rytmem. Nadwyżkę czasową spędza
zwykle w  którymś z  kościołów. Zimą brnie przez zaspy, wiosną
w  strugach deszczu. Bity gościniec łączący wieś z  miastem zmienia się
wtedy w gliniastożółte błoto. Tej gliny jest w Bronowicach Małych sporo.
Wspomina: „Asfaltu nie było, więc kalosze zostawały w błocie, o czym
dowiadywałam się dopiero w domu. Parasol wiatr wyrywał z ręki i niósł
niewiadomo gdzie. Pioruny waliły. Ojciec nie pozwolił mi się chować pod
drzewa, trzeba więc było maszerować powoli. Ale w  dzień pogodny
można było jesienią pożywić się rzepą, której dużo było przy drodze”.
Na tej drodze, na której jasnowłosa Klimka przypomina często mały
rytmicznie przesuwający się punkcik, jest bezpiecznie. To jeden
z atrybutów starego świata, który zniknie po 1914 roku.

PRAKTYKI ZDROWOTNE
Chcąc się prędzej uleczyć, drugie tyle i więcej zażyć potrzeba, jak lekarz za
każdym razem zażywać radził[234].
 
Włodzimierz Tetmajer zna młodszego o  trzynaście lat Tadeusza
Żeleńskiego od dziecka. Tadziowi, jak nazywa się go w  rodzinie, bliżej
duchowo do młodszego z  braci, Kazimierza. Po latach sam przyzna
w jednym z felietonów: „Byłem smarkatym Horacjem tego Hamleta”[235].
W  ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat relacje trzech kuzynów będą
wchodziły w  różne etapy, w  końcówce dramatyczne. Zaciąży na nich
z pewnością Plotka o „Weselu”, którą Żeleński – już jako znany i popularny
pisarz felietonista – ogłosi w 1922 roku.
Tymczasem pod koniec 1901 roku, po nieudanym debiucie poetyckim
na łamach dwutygodnika „Świat”, Żeleńskiemu niespieszno do literatury.
Od lipca poprzedniego roku jest lekarzem. Praktykuje w Klinice Chorób
Dzieci Szpitala św. Ludwika. W  1902 roku ogłosi pierwszą pracę
naukową. W  przyszłości będzie gotów poświęcić dla dobrej anegdoty
niejedną znajomość, ale sam również padnie jej ofiarą. Literatura
wspomnieniowa zapamięta Żeleńskiego jako lekarza znanego z  omyłek,
pozostającego w  rozbracie z  obranym zawodem. Tak między innymi
zapisze się w pamięci Klementyny Rybickiej: „pamiętam, jak przyjeżdżał
jako lekarz chorób dziecinnych do mojej młodszej siostry. Długo
zastanawiał się co też może Dudzie brakować. Poprosił wreszcie mego
Ojca by wezwał starego «dzieciarza» Dra Kwaśnickiego i  ten dopiero
orzekł że jest to tyfus brzuszny”[26*].
 
Jesienią 1901 roku Tadeusz Żeleński zostaje wezwany do Bronowic
Małych. Choruje dwunastoletni Kuba, syn Mikołajczyków. W  chałupie,
zajmowanej wspólnie przez Mikołajczyków i  Marysię z  córkami,
wprowadzanie profilaktycznych praktyk zdrowotnych przebiega opornie.
Włodzimierz Tetmajer szuka wsparcia u Lucjana Rydla:
Wybierałem się właśnie pisać do Ciebie abyś, w  razie jeżeli się pokaże
szkarlatyna u Kuby zechciał wpłynąć na Marynę i na Mamusię żeby przystały na
odłączenie go od innych dzieci. Maryna bowiem okropnie się obraziła, jak jej
zaproponowałem że wezmę ją z dziećmi do domu żeby nie były razem z chorym. –
Wyśmiewa się z obaw i wygaduje żeśmy wyrzucili Kubę z domu. – Wpłyń Ty na
nią żeby zechciała w razie jeżeli się co pokaże odłączyć swoje dzieci. – Mam jednak
nadzieję, że może nic nie będzie. – Choć Mamusia z Maryną tak o nic nie dbają że
aż włosy na głowie stają. – Wczoraj wyjechaliśmy z domu pozostawiając polecenie
lekarskie aby zażył oleju. – Nas nie było, więc mu go wcale nie dały „bo co tu
potem”. Wczoraj z gardłem było już znacznie lepiej jednak, a dziś jeszcze lepiej, –
więc prawdopodobieństwo szkarlatyny się zmniejsza – ale jeszcze dziś posyłam po
Tadeusza, który orzeknie stanowczo[236].
 
Włodzimierz Tetmajer wierzy, że podniesienie komfortu życia
chłopów może się odbyć poprzez edukację. Ale zmiana sposobu myślenia
i  odbierania rzeczywistości wymaga czasu, konsekwencji i  – jak się
okazuje – nie do końca jest możliwa. Zastępowanie wierzeń i  utartych
praktyk nauką i  tym, co doświadczalne, to pod wieloma względami
wchodzenie w  sferę chłopskiego sacrum. Granica pomiędzy tym, co
przeznaczone człowiekowi przez los, a  tym, na co on ma wpływ, jest
trudna do określenia. Opiekę lekarską chłopi przyjmują z  oporami.
Etnograf Seweryn Udziela pisze w  1924 roku: „Do dziś dnia jeszcze nie
mają zaufania do lekarza; «co doktor pomoże?», «jak Bóg da, tak będzie»,
«jak mu Pan Bóg przeznaczył, że ma żyć, to i bez doktora żyć będzie, a jak
ma umrzeć, to mu i doktor nie poradzi»”[237].
W  Bronowicach Małych leczą chorych, z  różnym skutkiem, Debora,
żona Hirsza Singera, oraz Nogalina. Nie wiem, czy zielarka i  akuszerka
Anna Nogala oraz nosząca takie samo imię i nazwisko siostra Jacentego
Mikołajczyka to jedna osoba – na wsi imiona i nazwiska się powtarzają.
Debora Singer i  Anna Nogala cieszą się szacunkiem i  zaufaniem
sąsiadów. Mają status miejscowych lekarek, specjalistek medycyny
ludowej. Nogalina zajmuje się odczynianiem uroków. Za pomocą białka
kurzego przelewanego do szklanki z  wodą potrafi odwrócić działanie
złych mocy, przywrócić dziecku spokojny sen, a  nawet postawić
diagnozę. Z tym ostatnim miewa kłopoty.
Klementyna Rybicka: „Widziałam raz, będąc jeszcze dzieckiem, jak
nakrywszy chore niemowlę ślubną chustką matki (ta ślubna chustka
miała jakąś specjalną moc), przelewała wodę z białkiem i zawyrokowała,
że dziecko ma «kolki». Nie wiadomo, co naprawdę było dziecku, bo nim
lekarz zdążył przyjechać, już nie żyło”.
Debora Singer, nazywana po mężu Heśliną, uprawia pole, hoduje
bydło i drób. Zna się na zielarstwie. Chłopi posyłają po nią w rozmaitych
nagłych wypadkach.
Choć Włodzimierz Tetmajer stanowczo tępi podobne praktyki,
w  grudniu 1901 roku to właśnie Heślina udziela pierwszej pomocy
ośmiomiesięcznemu Kazkowi.
Klementyna Rybicka, wówczas sześcioletnia, wspomina: „Ulina i  my
starsze zostałyśmy w domu, by pilnować młodszych sióstr, domu i przede
wszystkim małego Kazka. Mimo naszej czułej opieki – a  może właśnie
przez tę zbyt czułą opiekę – dziecko dostało konwulsji, zsiniało a  my
bezradne nie wiedziałyśmy, co robić. Nadeszła z  pola babka
Mikołajczykowa i czym prędzej pobiegła na wieś po pomoc. Sprowadziła
starą Heślinę, która jak się okazało umiała w  nagłych wypadkach coś
zaradzić i  pomóc. I  rzeczywiście po jej zabiegach Kazek się uspokoił –
a objawy chorobowe ustąpiły zupełnie”.
 
Na Perel, córkę Debory i  Hirsza Singerów, mówi się w  domu Pepka.
Ona woli – Józka. Dość wcześnie przylgnie do niej to imię. Zachowa się
egzemplarz „Życia”, sztandarowego pisma Młodej Polski, na którym
podpisała się: „Józefa Singerówna 1898”. Data jest ważna. Wskazuje, że
kultura literacka i zainteresowania Singerówny kształtowały się na długo
przed akcją Wesela. Może Wyspiański powołał do życia postać lirycznej
Żydówki Racheli z czegoś więcej niż własna wyobraźnia i mgły weselnej
nocy?
Wróćmy do imion. W ciągu życia będzie miała ich więcej: Perel, Pepka,
Józefa, Żydówka, Karczmarka, Rachela, Eugenia. Będzie nosiła wszystkie.
Niektóre wybierze sobie sama, inne pożyczy. Jeszcze inne nadadzą jej
ludzie, którzy lubią wytyczać granice przestrzeni kulturowej. Gdyby to
zależało od Józefy, nie byłoby żadnych granic. Ma naturę otwartą, stale
poszukującą, nie uznaje izolacji.
Jadwiga i  Józefa Singerówna znają się od zawsze. Józefa jest starsza,
ale wychowuje się w  tym samym, wiejskim otoczeniu. Dorastanie obu
dziewcząt zaznacza różnice w  potrzebach duchowych
i  zainteresowaniach, ale nie zrywa znajomości. Singerówna zagląda od
czasu do czasu do Mikołajczyków. Pozostaje pod dużym urokiem
Włodzimierza Tetmajera – jak większość we wsi. Bywa w  Krakowie.
Mocniej osadza się w  kręgach artystycznych. Na tę słabość do malarzy
i literatów jej matka Debora nie znajdzie odpowiednich ziół.
Ubiera się prosto, bez ekstrawagancji: ciemna spódnica, jasna bluzka,
ciemna suknia. Stroju bronowickiego nie nosi. Głos ma niski,
przytłumiony. Włosy splata w  warkocz, po wiejsku. Żadnych fryzur à la
Botticelli, żadna z niej Rachela. Kiedy idzie drogą, a porusza się szybkim,
zdecydowanym krokiem, spódnica łopocze jej wokół łydek.
RODZICE
Należy unosić się nad pięknością niemowlęcia i wynajdywać podobieństwo
do rodziców[238].
 
Jesienią 1901 roku Rydlowie znów rozglądają się za domem. Ze skraju
Bronowic Wielkich, gdzie mieszkają, nie sposób chodzić do Krakowa
piechotą, a  wynajmowanie transportu jest nieopłacalne. Trzeba płacić
chłopom. W liście do brata Rydel wylicza wydatki: przejazd furmanką do
rogatki w jedną stronę 40 centów, w obie strony 70 centów, napiwki od 10
do 25 centów.
Są też inne problemy, które drażnią i przytłaczają człowieka z miasta.
Późną jesienią nie ma śladu po zielonych pastwiskach rozciągających się
po drugiej stronie drogi. Zaorane pola i  wielkie połacie brunatnej ziemi
zmieniają krajobraz okolicy. Szybko zapada zmrok. Okolica staje się
ciemna, pusta i  głucha. Dom na Gackach pozbawiony walorów, których
od maja użyczała mu przyroda, irytuje ciasnotą. W  środku jest zimno
i  wilgotno. Gabinet z  umieszczonym wysoko okienkiem sam Rydel
nazywa celą; nieogrzewany, pozostaje zamknięty. Obydwoje z  Jadwigą
ograniczają przestrzeń życiową do kuchni, sypialni i jadalni.
W  październiku kupują konia i  mały powóz wybity suknem. Własny
transport jest gwarantem kontaktu ze światem.
Pod koniec października znajdują nowe mieszkanie: stary dworek
w  miejscowości Tonie. Helena Rydlowa pisze w  liście do syna Adama:
Lutek kupił konia wcale dobrego za 110 fl [florenów] i  wózek żółty suknem
wybity za 120 fl. W  pierwszych dniach listop. przeprowadzają się Lutkowie do
Toń. Najął od Paszkowskiego dwór i  ogród obejmujący 2 morgi sadu i  2 morgi
ogrodu warzywnego za 250 fl. W Bronowicach dłużej mieszkać nie mogli wilgoć
i  zimno a  przy dziecku i  ciasno bardzo, bo właściwie 2 pokoje i  ta ciupka dla
niego[239].
Termin przeprowadzki wyznaczyli na poniedziałek 11 listopada.
Spieszą się. Część rzeczy już spakowali. Dziecko ma przyjść na świat po
16 listopada.
 
W  czwartek 7 listopada nic nie zapowiada zmiany. Do późnej nocy
Rydlowie goszczą młode małżeństwo z  Bronowic Małych. Jesień na wsi
jest porą wesel. Za kilka tygodni sami będą obchodzić pierwszą rocznicę.
Pierwsze, nieregularne skurcze pojawiają się u  Jadwigi godzinę po
północy. Początkowo oboje przypisują je niestrawności. 8 listopada
wczesnym rankiem Lucjan Rydel już jest w  Krakowie. Nie traci głowy.
W aptece na rynku kupuje ceraty i środki higieniczne, u rzeźnika mięso
na rosół, wstępuje do matki na ulicę Sławkowską. Zbiera personel:
położnika Aleksandra Rosnera i  Katarzynę Weistrock, akuszerkę z  ulicy
Grodzkiej. O  godzinie dziewiątej wszyscy są przy łóżku Jadwigi. W  ślad
za nimi dojeżdża fiakrem Helena Rydlowa.
W takich chwilach jak ta tradycja chłopska ma dla mężczyzn oddzielne
zadanie: „Po odbytym porodzie może już mąż żonę odwiedzić, którą aż
dotąd w ścisłem oblężeniu same kobiety miały. Dowiaduje się co Pan Bóg
dał, a  za rzetelną prawdę trunkiem się okupuje”[240]. U  Rydlów tradycja
biegnie własnym torem. Jadwiga rodzi w  towarzystwie akuszerki,
teściowej i  męża. Zgodnie z  zaleceniami Aleksandra Rosnera spaceruje
po niewielkim pokoju obwieszonym obrazami świętych, pije tłusty rosół
przyprawiony szafranem. Mawia się na wsi, że wywar na kogucie
wzmacnia organizm i gwarantuje pomyślne rozwiązanie.
Rydel towarzyszy żonie do końca. Już po porodzie napisze do brata
Adama: Ani na chwilę nie byłem w strachu, tylko mnie serce bolało, gdym widział
że ją bardzo boli. Spostrzegła że widzę za każdym razem gdy ją ból chwyta więc
mnie uspokajała w  przerwach – żebym się nie martwił i  nie niepokoił. Byłem
bardzo zmęczony i  rozdrażniony, bo mnie panowanie nad sobą zmęczyło
a  w  dodatku od 30 godzin oka nie zmrużyłem. O  1½ „młodszy pan” wyjechał
triumfalnie na łóżko z  potężnym bekiem. Kiedy się już wszystko skończyło
i uspokoiło, ja także w drugim pokoju beknąłem sobie, co mi na rozstrojone nerwy
bardzo pomogło[241].
W  jednym przypadku medycyna i  tradycja ludowa są zgodne – przez
kilka godzin po porodzie nie wolno rodzącej zasnąć. Przy łóżku Jadwigi
czuwa Helena Rydlowa.
Głównym składnikiem diety położnicy, ordynowanej przez
krakowskich lekarzy, jest drób. Jadwiga jada kuropatwy, jajko w  rosole,
pije mleko i herbatę ze śmietanką. Kontakt z noworodkiem jest intuicyjny
i  niewymuszony. Ma osiemnaście lat, ale nosi na rękach niemowlęta,
odkąd skończyła sześć.
W listach do rodziny Lucjan Rydel nie szczędzi żonie czułości:
Zachwycony jestem, jak ona taka młoda i  taka dziecinna zresztą – umie nie
dziecinnie brać swoje macierzyństwo. Powiedziała mi kiedyś, że to jest ludzka
dusza na naszej odpowiedzialności, i  że z  tej duszy my będziemy musieli przed
sumieniem i Bogiem zdawać rachunek[242].
Pierwszą wizytę składają Mikołajczykowie i  siostry: Anna i  Marysia.
Z Krakowa przyjeżdża rodzeństwo Rydla i Antonina Domańska. Wszyscy
cisną się w  małej jadalni. To już ostatnie chwile spędzone w  domu na
Gackach.
16 listopada Rydel pisze do brata:
Najgorzej z tem, że mam gotową sztukę, trzebaby nad nią jeszcze ze trzy dni
posiedzieć a nie mam kąta spokojnego. Trzeba czekać jeszcze tydzień. Ale mniejsza
o  wszystko, bo czuję się tak szczęśliwym jak jeszcze nigdy w  życiu. Nie
przypuszczałem, żeby taki kawałeczek mięsa z jedną dziurką na krzyk a drugą na
żółtą farbę mógł ludzi tak łączyć. Myślałem, że dopiero wspólne wychowywanie
dziecka wiąże rodziców. Tymczasem od pierwszej chwili spostrzegłem że Jadwisię
kocham zupełnie inaczej niż przed tem i  zdaje mi się że ona teraz dopiero była
naprawdę moją żoną. Ona sama mi także to powiedziała[243].
Chłopiec jest duży i ładny. Podobny do matki. Jadwiga wybrała imiona:
Lucjan Jacek. U  Rydlów pielęgnuje się zwyczaj przenoszenia imienia na
pierworodnych synów. Uszczęśliwiony ojciec przygląda się synkowi
z uczuciem i skrupulatnością: Dopiero od 2go dnia zaczął gwałtownie ładnieć
a  dziś bez zaślepienia mogę powiedzieć, że jest śliczny: biały rumiany ze
zgrabnym noskiem i  siwemi oczyma. Łeb długi a  spiczasty gdzieś się podział,
zapuchnięte powieki i  obrzękłe wargi sklęsły, zrobił się zupełnie miły. Jest
żarłoczności niesłychanej, krzyczy tylko z głodu zresztą śpi prawie ciągle. Jadwiga
ma mnóstwo pokarmu, ale mu ledwo nastarczyć może, choć ssie co godzina[244].
W  Bronowicach Wielkich są zmuszeni zostać jeszcze trzy tygodnie.
Pod koniec listopada Aleksander Rosner obiecał osobiście przewieźć
Jadwigę z  dzieckiem i  akuszerką krytym powozem do Toń. Trudy
przeprowadzki po raz kolejny spadają na Lucjana.
Cztery dni zwłóczyliśmy nasze graty, bo przecie i gospodarstwo całe, z owsem,
sianem, słomą, ziemniakami itp., trzeba było przewozić. Naturalnie, że żona ani
mi w  przeprowadzce, ani w  urządzaniu mieszkania pomagać nie mogła. Sam
musiałem to wszystko zrobić, a czasu na to miałem aż nazbyt mało, bo pół dnia
zajmowały mi wykłady i tylko po południu od trzeciej, powróciwszy z Krakowa,
mogłem załatwiać te wszystkie dość uciążliwe roboty[245].

W TONIACH
Nie prawdaż mój Duniu, że ja umiałem urządzić sobie życie? Mało mam,
ale mi nie trzeba więcej. Mam kobietę dobrą, czułą, od stóp do czubka
głowy moją, która nic poza mną nie widzi i widzieć nie chce. Mam kąt
jasny, czysty, cichy pod słomianym dachem – tyle mam ile trzeba by wyżyć
skromnie bardzo, ale dość wygodnie a nade wszystko mam spokój sumienia
i zadowolenie wewnętrzne ducha płynące z pracy i umysłowej
i fizycznej[246].
 
Dom jest piękny. Spełnia wszystkie warunki i  nadzieje, które w  nim
pokładali. Do tego posiada historię, która robi duże wrażenie. Jego
właściciel, adwokat Franciszek Paszkowski, spokrewniony ze znanym
generałem wojsk kościuszkowskich, przytacza rodzinne opowieści
o  Naczelniku. Drewniany dworek stoi na wzniesieniu, do którego
prowadzi wybrukowany stromy podjazd. Jest obsadzony lipami,
świerkami, brzozami i  kasztanowcami. Posiada ogród kwiatowy i  spory
sad. Do Krakowa blisko: niecałe sześć kilometrów. Cena wynajmu
niewygórowana: 250 złotych reńskich rocznie.
U nas tu w Toniach prześlicznie nawet teraz w zimie – pisze Rydel na kartce
z  wyrysowanym odręcznie rozkładem pomieszczeń. – Mieszkanie co się
zowie piękne – mój pokój, sypialny i salon mają po 5x6 m jadalny ogromny będzie
miał 6x8, u  mnie cztery okna, śliczna pracownia, tak że mi się żal ruszyć od
roboty i  wyjść z  domu. Słońca i  światła wszędzie dość. Najciemniejszy może
jadalny, bo drzwi szklane na ogród zatarasowane na zimę więc są tylko dwa
okna. Ale wyobrażam sobie co to za rozkosz będzie w lecie[247].

Jadwiga Rydlowa na ganku w Toniach, fotografia z pamiętnika Aleksandry Czechówny.

Dom ma cztery pokoje i dwie kuchnie, z których jedną przeznaczyli na


pomieszczenie dla służby, dużą sień, przedpokój i  spiżarnię. Jadalnia
łącząca część wschodnią i zachodnią ma przeszklone drzwi prowadzące
wprost do ogrodu. Główne wejście z  dwukolumnowym ganeczkiem
znajduje się od strony południowej. Zachowało się zdjęcie wykonane
w  tym miejscu: Jadwiga w  ciemnej katance i  jasnej spódnicy, wsparta
plecami o kolumnę. Pełna uroku, promieniejąca szczęściem.

POLSKA
Przecie ja wiem, że ani ja nie dożyję, ani to dziecko, którego się
spodziewam, nie doczeka naszego zwycięstwa. I dzieci naszych dzieci
szarpać, męczyć się, ginąć muszą i nie dożyją. Wy, Czesi, nawet nie
możecie mieć wyobrażenia, jak to ciężko być Polakiem, jeśli się jest
naprawdę Polakiem[248].
 
W  listopadzie 1901 roku Kraków żyje doniesieniami z  procesu
mieszkańców Wrześni. To pokłosie majowego protestu dzieci ze szkoły
ludowej przeciwko religii prowadzonej w  języku niemieckim. Wyrok
zapada 19 listopada. Sąd w  Gnieźnie zasądza karę więzienia ponad
dwudziestu oskarżonym i  wyroki wyższe, niż wnioskowała
prokuratura[249]. Skazani to w  większości rodzice dzieci ukaranych
w  maju chłostą. Są winni udziału w  zbiorowisku, podżegania do
przemocy, wtargnięcia do budynku szkoły ludowej i  znieważenia
nauczyciela[250].
22 listopada Henryk Sienkiewicz publikuje w „Czasie” artykuł wstępny
poświęcony procesowi wrzesińskiemu. Jego dopisek: „Dołączam do
niniejszego listu dwieście koron na chleb dla ofiar”, daje początek zbiórce
pieniędzy na rzecz dzieci i  rodzin poszkodowanych w  wypadkach we
Wrześni. W  kolejnych dniach wieczorne wydania gazety zapełniają się
nazwiskami darczyńców. Eliza i Stanisław Pareńscy wpłacają trzydzieści
koron, Kazimierz Tetmajer (dziesięć koron), cukiernia Jana Apolinarego
Michalika (korona), bakteriolog Jan Nowak z  żoną (pięć koron),
ginekolog Aleksander Rosner z  żoną (dziesięć koron), Helena Rydlowa
wpłaca pięć koron, Haneczka Rydlówna dwie korony, aktorki z  Teatru
Miejskiego dwadzieścia osiem koron. Wśród darczyńców są dzieci.
„Czas” wylicza: „Anteczek i  Janinka Rosnerowie” (dwadzieścia koron),
„Tomuś Axentowicz z  własnej kasy” (dwie korony), „Alojzuś Drewniak
synek służącego” (czterdzieści halerzy), „Lilka Kossakówna z  własnych
oszczędności” (sześć koron i dziewięćdziesiąt dziewięć halerzy), „Madzia
Kossakówna” (dwie korony), „mała dziewczynka z  ulicy Garbarskiej”
(dwie korony). W  ciągu niespełna czterdziestu dni tylko do redakcji
„Czasu” wpłynie 25  026 koron 70 halerzy[27*]. To duża kwota. Za 27  050
koron Stanisław Wyspiański kupi w  1906 roku murowany dom
z  budynkami gospodarczymi i  około dwunastoma hektarami ziemi[251].
Rodzina będzie te pieniądze spłacać jeszcze długo po śmierci artysty.
W  sprawie wrześnieńskich rodziców Jadwiga i  Rydel reagują bardzo
emocjonalnie. 25 listopada Helena Rydlowa pisze do syna Adama: Na
proces Wrześ. pochorowaliśmy się ale literalnie. Jak Lutek zaczął rozpowiadać
o  tem Jadwisi tak się poirytowali że on dostał wymiotów żółcią, a  ona tak się
zbeczała że dziecko 24 g. płakało. Pieniądze na pomoc rodzinom z  Wrześni
zbierają chłopi z  Bronowic Małych i  Toń. Sam Rydel przeznacza na ten
cel dochód z odczytu zapowiadanego na 3 grudnia.
Do Adama Rydla pisze z  właściwą sobie żarliwością: U  siebie w  domu
zapowiedziałem bojkot towarów niemieckich od procesu toruńskiego. Od dwóch
miesięcy przeto nie dałem Prusakom centa zarobku. Kosztuje to trochę bo nieraz
dopłacać trzeba za angielski albo francuski towar. Oczywista książki wyjęte
z bojkotu. Mnóstwo osób w Krakowie robi to samo. Wiem od tapicera który nam
wieszał firanki, że zerwał stosunki z niemieckiemi firmami, Gralewskiego apteka
to samo zrobiła i odesłała nie odpieczętowane listy firm niemieckich z dopiskiem
„retour – Września!” Szewcy krakowscy przeważnie odrzucili towar niemiecki.
W dziennikach ciągle jeszcze wre przeciw Prusakom; zdaje się że tym razem może
to pociągnąć poważne skutki, zwłaszcza że Warszawa ze znaną swą solidarnością
zaczęła już bojkot. Może zmądrzeją jak poznają w  kieszeni brak polskich
pieniędzy.
W  niechęci do Prusaków, tak powszechnej wśród mieszkańców
Krakowa, obydwoje z  Jadwigą pozostaną wierni przez lata. Córka
zapamięta choinkę bożonarodzeniową, dekorowaną piernikami,
cukierkami i  kolorowymi ozdobami z  papieru, na której konsekwentnie
każdego roku brakowało szklanych bombek produkowanych
w Niemczech.
 
Jest grudzień 1901 roku. Przed wywodem Jadwiga nie opuszcza domu.
Przygotowania do chrztu spadają na Rydla. Zaprzyjaźniony z  rodziną
ksiądz Antoni Bystrzonowski przekazuje ostatnie instrukcje: Potrzeba
nadto abyś z kościoła parafialnego wziął we flaszeczkę wody chrzcielnej, którą się
poświęca każdego roku w  wielką sobotę, a  przechowuje w  chrzcielnicy, w  braku
bowiem tejże nie można by udzielić chrztu sposobem uroczystym. Dla informacyi
Twej dodaję, że przy ceremonii potrzebna jest sól, trochę waty skibka chleba do
otarcia rąk, dwie świece dla rodziców chrzestnych, biały welon (zwyczajny
czepeczek lub serwetka) na okrycie głowy dziecięcia, mające znaczenie
symboliczne, tacka do zatrzymania wody chrzcielnej, spływającej z  główki,
wreszcie krucyfiks. Komżę, stułę i książkę zabiorę ze sobą[252].
Pięciotygodniowy Lucjan Jacek zostaje ochrzczony 15 grudnia.
Z  Bronowic Małych przyjeżdżają Mikołajczykowie i  Anna Tetmajerowa,
z  Krakowa Helena i  Adam Langie, rodzeństwo Staszek i  Haneczka
Rydlowie, kuzyn Jan Rydel. Dziecko trzymają do chrztu Jacenty
Mikołajczyk i Helena Langie[253]. A następnego dnia Staszek Rydel zapada
na odrę.
Święta Bożego Narodzenia spędzą u  Domańskich. U  Rydlów na
Sławkowskiej trwa kwarantanna. U  nas wszyscy zdrowi – pisze Rydel do
brata 21 grudnia. – Jadwisia dobrze wygląda, była ze mną wczoraj po raz
pierwszy od słabości w  Krakowie. Mały pysznie się chowa massę ssie i  coraz
cięższy.

PRAWA NIEWIEŚCIE

Dwie niewieście, – jarmark w mieście[254].


 
Są dni, nawet dość częste, kiedy na niedużym skrawku ziemi Jacentego
Mikołajczyka wrze jak w ulu. Ścierają się temperamenty czterech kobiet
w  dwóch chałupach. Wiosną 1902 roku Jadwiga znów jest w  ciąży.
Dziecko ma przyjść na świat w październiku. Jej dolegliwości zdrowotne
są przedmiotem narad i sporów, z których Tetmajer tłumaczy się w liście
do Lucjana Rydla:
 
Kochany Lutku!
Wczoraj dowiedziałem się, że kobiety nasze (z wyjątkiem mojej żony) używały,
czy używać miały, jako argumentu, w  dyskusyi z  Tobą o  chorobie Twej żony,
mego imienia, jakobym w tej sprawie głos zabierał. Otóż oświadczam, że tak jak
w ogóle nigdy nie miałem zwyczaju mięszać się w czyje sprawy domowe, tak i tym
razem zupełnie się w  to nie mięszałem i  ani żadnej uwagi nie zrobiłem, ani
żadnego zamiaru mięszania się do tego nie miałem.
Jeśli kobiety nadużyły, jak zresztą często bywa, swych praw niewieścich i...
języka, to na to rady nie ma, bo to białogłowska sprawa, i  w  obec kobiet, jak
w obec dzieci jest się pobłażliwym.
Nie mniej przeto uważam za stosowne wyświetlić prawdę, bo tego rodzaju
postępowanie byłoby wcale wbrew mym obyczajom. Proszę, przyjmij to do
wiadomości i nie zawsze wierz niewieściej gwarze.
Pozdrawiam Was oboje
Włodzimierz Tetmajer[255].
 
Włodzimierz Tetmajer przechodzi trudny okres. Dwa nowe zlecenia
na polichromie – w kaplicy św. Jana Nepomucena w kościele Mariackim
oraz w  kaplicy Trójcy Świętej w  katedrze wawelskiej – umacniają jego
pozycję w  środowisku artystycznym i  potwierdzają status cenionego
malarza. W  realizacji oba rysują się wprost fatalnie. Wiosną 1902 roku
prace w  kaplicy kościoła Mariackiego dobiegają końca, ale proboszcz
Józef Krzemiński odmawia zapłacenia zaległej kwoty. Szkice do projektu
polichromii w  katedrze wawelskiej Tetmajer wykonał jeszcze w  1900
roku, ale kierujący pracami restauracyjnymi Sławomir Odrzywolski wciąż
zwleka z podpisaniem umowy.
Włodzio jest zielono-żółty, struty i  zrozpaczony – pisze we wrześniu Julia
Tetmajerowa[256]. Oczekując na rozpoczęcie prac, zdążył już zrezygnować
z innych zamówień.
Tymczasem w  lutym z  inicjatywy Feliksa Jasieńskiego krakowskie
dzienniki drukują protest artystów polskich przeciwko zamawianiu
projektów witraży do katedry wawelskiej u  niemieckich malarzy[257].
Podpisują go profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego i  znani artyści,
wśród nich Stanisław Wyspiański, Jacek Malczewski, Teodor Axentowicz,
Jan Stanisławski, Julian Fałat, Józef Mehoffer, Leon Wyczółkowski,
Lucjan Rydel. Łącznie trzydzieści cztery nazwiska. Jest i Tetmajer, który
twierdzi, że formalnie protestu nie podpisywał, choć prywatnie wspiera
akcję. Sytuacja, w  jakiej się znalazł, jest delikatna. Akcję wymierzono
przeciwko Odrzywolskiemu, a  jego kontrakt i  bez tego wisi na włosku.
Frustrację i  niepewność ostatnich miesięcy wyładowuje w  liście do
Jasieńskiego[258]. Dalszy ciąg awantury streszcza synowi Julia
Tetmajerowa:
Odrzywolski będąc u Włodzia dał do poznania że nie wierzy w to, że Włodzio
nie dał podpisu pod protestem, czem zirytowany, napisał list podobno ostry
i  niegrzeczny do Jasieńskiego, wskutek czego ten go wyzwał. Obrał sobie za
sekundantów Wyspiańskiego i  Nowaka, a  Włodzio Tichego i  Warchałowskiego
[ich nazwisk nie ma w proteście – M.Ś.]. Włodzio chciał się bić koniecznie, ale
postawił tak ostre warunki, że tamci sekundanci większej natury żądali już tylko
przeproszenia, na co się nie zgodził także. Po długiej dyskusyi skończyło się na
niczem! Pojmiesz łatwo w  jakiem żyłam przerażeniu. Hanusia wiedziała
o wszystkiem i uznała że inaczej być nie może, tylko się bić muszą!
27 lutego w  piśmie opublikowanym przez „Głos Narodu” Feliks
Jasieński oświadcza, że nazwisko Tetmajera znalazło się pod protestem
wskutek nieporozumienia. W  pierwszych dniach marca następują
oficjalne przeprosiny, ale ten wyłom ze wspólnego frontu przeciw
posunięciom komitetu restauracyjnego szkodzi Tetmajerowi
w środowisku artystycznym.
Emocjonalność, fantazja, skłonność do uniesień bywają źródłem
nieprzemyślanych reakcji, których potem żałuje, wstydzi się i  tłumaczy
po fakcie „niewytrzymałością nerwową”.
Michał Pawlikowski pisze: „Ale, że Włodzio był wrażliwy na zewnątrz,
że był entuzjastą, tracił – bywało – poczucie proporcji, jeśli sobie coś wziął
do serca. Wielką to było wadą, ale wadą polską”[259].
Wiosną 1902 roku Julia Tetmajerowa pisze do syna: Opowiadała mi
Hanusia że Włodzio jest tak rozdrażniony, że wrzucił dwa śliczne pastele w błoto,
bo wózek trząsł i obrazy podskakiwały!... a uparł się wieźć mokre i także się inne
zamazały! 100 zł wrzucił w błoto dla kaprysu... a naprawdę z choroby nerwów.
Strasznie była o  to rozżalona i  słusznie – bo najpierw nie chciała dać brać
mokrych, a potem w jej oczach zniszczył śliczną rzecz – bo źle mu było je trzymać.
To nie pierwszy raz, kiedy niszczy swoje prace.
W  maju 1902 roku, po blisko dwuletnich staraniach, podpisuje
z komitetem restauracyjnym kontrakt na wykonanie polichromii kaplicy
Trójcy Świętej, nazywanej kaplicą Królowej Zofii. Otrzyma za to
9500  złotych reńskich. W  dodatkowym zleceniu wykona także projekty
dwóch kartonów witrażowych do kaplicy[260].

ROZUM I KARIERA
Nauka szła przez zimę na całego, a ja w tej gromadce byłem celującym.
Gdy nadchodziła wiosna, trzeba było zakończyć, gdyż nauczyciel musiał iść
pracować na roli, zaś uczniowie i uczennice do pasienia bydła[261].
 
Trzynastoletni Kuba, najmłodszy z  dzieci Jacentego Mikołajczyka,
przylgnął do Tetmajerów tak dalece, że dla osób postronnych uchodzi za
ich syna. Wśród rodzinnych wspomnień zachowa się opowieść o tym, jak
w  1890 roku Włodzimierz Tetmajer, malując w  ogrodzie, uratował
półtorarocznego chłopca od stratowania przez świnię, która wpadła na
podwórko. Nie byłby to odosobniony przypadek. Śmiertelność dzieci
pozostawionych bez nadzoru na czas prac gospodarskich jest na wsi dość
wysoka. Dzięki Tetmajerowi Kuba jako jedyny z rodzeństwa kontynuuje
naukę po ukończeniu szkoły czteroklasowej w Krakowie.
W  maju 1902 roku jest uczniem klasy pierwszej C.K.  III Gimnazjum
im. Króla Jana Sobieskiego. Szkoła działa od niedawna, ale jest
konkurencyjna wobec szacownego Gimnazjum św. Anny. Cieszy się
popularnością wśród dobrze sytuowanych rodzin. Do klasy trzeciej
uczęszcza Janek Pareński, syn Elizy i  Stanisława Pareńskich, do klasy
drugiej chodzą: Roger Raczyński, syn hrabiego Edwarda Raczyńskiego,
Kazimierz Gwiazdomorski, syn słynnego lekarza Jana
Gwiazdomorskiego, i  Leon Płoszewski, w  przyszłości wybitny badacz
życia i twórczości Stanisława Wyspiańskiego.
W  klasie pierwszej A, do której uczęszcza Kuba, jest sześćdziesięciu
jeden uczniów. Są wśród nich Walenty Czepiec, syn Błażeja (przyszły
doktor filozofii, profesor łaciny i greki), oraz Andrzej Młodzianowski, syn
Tomasza – obaj z  Bronowic Małych. Jako opiekun Kuby jest wpisany do
akt Włodzimierz Tetmajer.
Poziom nauki w  Gimnazjum Sobieskiego jest wysoki, a  wiosną
odrabianie lekcji idzie Kubie niesporo. Ucieka przed obowiązkami do
sąsiednich chałup – od Mikołajczyków do Tetmajerów, stamtąd przez
Bronowice Wielkie do Toń. Obaj szwagrowie porozumiewają się
listownie.
Tetmajer pisze do Rydla: Piszę do Ciebie w  Dziadka [Jacentego
Mikołajczyka – M.Ś.] i swojem imieniu z uprzejmą prośbą abyś był tak łaskaw
wziąć się trochę ostrzej do Kuby, który w ostatnich czasach się rozpuścił i nie uczy
się. Ciągle ucieka z domu, bo w domu Dziadek i ja pilnujemy go aby się uczył, bo
egzamin się zbliża. On zaś nigdy teraz nie robi lekcyi, a jak mu powiedzieć żeby
się uczył, obraża się i  ucieka z  domu. Dla jego tedy dobra było by lepiej żeby
siedział pod dozorem Ojca, jeśli jednak chciałbyś aby był u  Ciebie, to imieniem
Dziadka i swojem proszę, żebyś nie szczędził mu reprymendy i wziąć go zechciał
ostro. Szkoda by było chłopaka, bo zdolny i  dobry w  gruncie rzeczy, ale się
rozpuścił i rozleniwił. Pragnąłbym go wykierować na człowieka, bo gdy dorośnie,
majątku mieć nie będzie, a w szkołach wyrobił by się i miałby uczciwy kawałek
chleba. [...] Jest jeszcze obawa że ucieknie on potem do Józka [Mikołajczyka –
M.Ś.] do Krakowa, otóż bądź tak dobry mu zapowiedzieć (jeśli uznasz tego
potrzebę) że stamtąd będzie też sposób przyprowadzenia go i przypilnowania[262].
W  klasie pierwszej Kuba uczy się religii, łaciny, polskiego,
niemieckiego, geografii i  historii, matematyki, przyrody z  zoologią.
Pierwsze półrocze nauki kończy z ocenami dostatecznymi i dobrymi.
Helena z  Rydlów Rydlowa wspomina: „Niełatwa to była opieka, bo
Kuba wisus pierwszorzędny, najmłodszy z  rodzeństwa i  ostatni już
w  domu, robił co chciał uwielbiany po prostu przez Babkę, która
wprawdzie przychodziła do Toń poskarżyć się na niego, niemniej nie
znosiła jeśli ojciec mój próbował ostrzej wystąpić”[28*].
Starania obu szwagrów znajdą humorystyczne postscriptum w  liście,
który Tetmajer pisze do Rydla na wieść o  problemach zdrowotnych
chłopca:
Zadziwiająca rzecz, skąd taki Kuba mógł dojść do wady serca! Kiedy będziesz
tylko mógł, to ponieważ jesteś blisko z  Pareńskim i  ponieważ zresztą ja we
czwartek nolens volens muszę wyjechać do Włoch, to proszę Cię zabierz chłopca
jak najprędzej do zbadania.
I dalej:
To niesłychana historya!
Czy to może szkoły były przyczyną?
Może i to być!...
Jeśliby to szkoły i  nauka się przyczyniły, to lepiej niech nic nie umie a  niech
będzie zdrów bo przecież zdrowie lepsze od rozumu i karyery!

ŻNIWA
W okresie żniw wieś tętniła życiem. Na drabiniastych wozach zwożono
z pól zboże. Do naszej stodoły wjazd był pod górę, więc szczególnie trudny.
Później słychać było odgłos cepów[263].
 
Czerwiec jest miesiącem sianokosów, w lipcu rozpoczynają się żniwa.
Przed umowną datą 25 lipca, kiedy przypada dzień Świętego Jakuba,
chłopi ostrzą stalowe sierpy i  klepią kosy. Z  wozów zdejmują plecione
półkoszki i  przymocowują szerokie drabiny, przygotowują powrósła.
W  Rydlówce można dzisiaj oglądać obraz Włodzimierza Tetmajera
przedstawiający Annę skręcającą ze słomy grube sznury do wiązania
snopków.
Włodzimierz Tetmajer, Portret Anny Tetmajerowej, Jana Kazimierza Tetmajera i Macieja Czepca,
obraz niedatowany.

Przy żniwach, które kończą się przed świętem Matki Boskiej Zielnej,
pracują mężczyźni, kobiety i starsze dzieci. Młodsze siedzą na chustkach
rozłożonych na miedzach i  ścierniskach. Matki zerkają na nie z  pola.
Taką scenę przedstawia obraz Włodzimierza Tetmajera z  cyklu Żniwa,
datowany na 1902 rok. Jeden z  piękniejszych w  jego dorobku,
dopracowany w  szczegółach. Kompozycję wypełniają spalone słońcem
zboża, które uginają się pod ciężarem dojrzałych kłosów albo po
niedawnych deszczach. Anna w  roboczych spódnicach i  białej bluzce
z  krótkimi rękawami przytula najmłodsze dziecko. Jeśli nie jest to
transpozycja wizji malarskiej, w  ramionach matki jest Kazek, który
w  kwietniu skończył rok. Na chustkach i  starych kapach siedzą dwie
starsze dziewczynki. Daje się dostrzec wiklinowy kosz po prowiancie
i  gliniany garnuszek z  łyżką trzymany przez kilkuletnią córeczkę.
Sylwetki i gesty sportretowanych czynią tę scenę bardzo realistyczną.
 
W  malarskim widzeniu świata Włodzimierz Tetmajer często kieruje
wzrok na Annę. Wykonuje studia portretowe, umieszcza jej postać na
obrazach o tematyce wiejskiej, religijnej, obrzędowej. Trudno precyzyjnie
określić, ile wizerunków żony wykonał od 1890 roku. Jego dorobek
malarski znacznie ucierpiał w  wyniku dwóch wojen (przepadną między
innymi bogate zbiory córki Jadwigi w  Poznaniu). Znaczna część
pozostaje dzisiaj w  kolekcjach prywatnych, pozostałe w  zbiorach
muzealnych w całym kraju.
W  śmiałych i  ekspresyjnych kompozycjach przedstawiających sceny
z  życia wsi Anna zawsze pozostaje statyczna i  dostojna. Maluje ją przy
wigilii, święceniu pokarmów w Wielką Sobotę, w procesjach i na weselu
w karczmie. W małżeńskim białym czepcu i pąsowej chustce. Z dziećmi
w  polu, ogrodzie, na ganku i  ławce pod domem. Jej portrety powstałe
głównie w  pierwszych dwóch dekadach małżeństwa, od dziewczęcej
krągłości policzków po wyrazisty profil z późniejszych lat, są wnikliwym
studium psychologicznej i  fizycznej kobiecości widzianej oczyma
dojrzałego artysty.
Te portrety są drobiazgowe w  haftowanych ornamentach,
naszywanych paciorkach, szkiełkach i  jedwabnych chwaścikach, kiedy
chce przedstawić bogactwo ludowego stroju i  pochwalić się przed
światem „bajecznie kolorowym” wizerunkiem żony. Innym razem są
oszczędne w detalach, lekko zdeformowane.
We wrześniu następnego roku Julia Tetmajerowa skomentuje portret
Anny wystawiony na krakowskiej wystawie: Włodzia obraz bardzo ładny,
podoba się powszechnie, ale portret Hanusi straszny. Stara, brzydka baba, krzywi
się w słońcu, ani podobna do siebie[264].

BOSO
Dziecko należy wtenczas od piersi odstawić, kiedy kwitną drzewa; inaczej,
wcześnie ono osiwieje[265].
 
Latem żyje się w  Toniach przyjemnie. Zdjęcia wykonane kilka lat
później przedstawiają dworek Paszkowskiego w  idyllicznej scenerii. Od
strony frontowej widać szeroki trawnik i  kilka drzew. Od północnej
przeszklone drzwi prowadzące wprost na ogród obsadzony goździkami,
malwami, bratkami, nasturcjami i  dzwonkami. Za ogrodem (tego na
zdjęciu nie widać) rosną bzy i  jaśminy, dalej ciągnie się sad z  gruszami
i jabłoniami. Od tej strony granicę posiadłości wyznaczają stare lipy.
W lipcu niewielkie gospodarstwo Jadwigi powiększyło się o dwanaście
małych kuropatw. Gdy podrosną, trafią na targ w Krakowie. Może jednak
łby spadną im wcześniej. Kuropatwy są głównym składnikiem diety
kobiety w połogu, a Jadwiga spodziewa się dziecka. W pracy przy domu
pomagają Rydlom znajomi z Bronowic – Kasper Czepiec, który okazyjnie
jest woźnicą, i  Nogalina opiekująca się niemowlęciem. Lucjan Jacek,
nazywany w  listach Jackiem (Rydel pisze żartobliwie: Małpa), ma osiem
miesięcy, „dwa zęby na wierzchu, trzeci w  robocie” i  właśnie zaczął
raczkować. Jadwiga czuje się dobrze, po kwietniowych przypadłościach
nie ma śladu.
Jadwiga i Lucjan Rydlowie z dziećmi, Helenką i Lutkiem, w ogrodzie w Toniach, ok. 1910.

W  przeciwieństwie do Tetmajerów, którym ciekawscy zaglądali do


domu przez okna, nikt jej tutaj nie nachodzi. To zasługa Rydla.
Córka wspomina: „Ktokolwiek się zjawiał w  Toniach, zawsze bywał
uprzejmie przyjęty przez ojca, matka nie wychodziła nigdy, dopóki nie
było wiadomo, kto przyjechał. Ileż to razy siedzieliśmy z  nią razem
w  sypialnym pokoju, a  w  lecie wynosiliśmy w  najbardziej odległy kąt
ogrodu, skoro zawitali tacy goście, którym podawało się herbatę do
saloniku lub do pokoju ojca bez obecności pani domu, której «niestety»
goście nie zastali”.
 
Plotki i  domysły towarzyszą temu małżeństwu od początku.
Niewątpliwie znaczenie ma w tym przypadku popularność Lucjana Rydla
i status osoby publicznej, którym cieszy się w mieście. Publikuje w prasie,
jest obecny na najważniejszych wydarzeniach kulturalnych, prywatnie
także jest rozpoznawalny. Gdy w  kawiarni u  Szmidta zostawi
papierośnicę, kelnerzy wiedzą, że należy do niego. Jego związek z kobietą
tak dalece inną pod względem kulturowym i  społecznym jest
przedmiotem niekończących się teorii. Doskonale ilustruje tę sytuację
słynne zdanie wypowiedziane na wieść o  ich ślubie, przypisywane
Stanisławowi Tarnowskiemu: „Jaki oni, jednakowo ich interesujący,
temat znajdować będą w  drugiej połowie doby, tego się domyślam, ale
o czym oni będą mówili za dnia?”[266].
W recenzji ze sztuki Samotni Gerharta Hauptmanna, której bohaterem
jest Jan Vockerat, pisarz i  naukowiec, uwięziony we własnym świecie –
słusznie lub nie – rażącym go szarzyzną, przeciętnością i  banałem,
Lucjan Rydel pisze ważne słowa. Vockerat jest osamotniony w otoczeniu
i  małżeństwie, tęskni za kimś, kto będzie powiernikiem jego ambicji
i równorzędnym partnerem intelektualnym. Takiego powinowactwa nie
może znaleźć w  domu. Wymagania, które bohater stawia żonie, Rydel
nazywa infantylnymi i  niedorzecznymi. „Zapewne, ma on prawo żalić
się, że jest samotny i niezrozumiany, bo Klara jest rzeczywiście umysłem
ciasnym i  płytkim. Żal jednak do niej, że niedostępne dla niej są ściśle
naukowe rozprawy jego z dziedziny filozofii i dyskusje, które pragnąłby
z nią w tym przedmiocie prowadzić, to już jest z jego strony małostkowe
a zarazem przesadne. Wygląda on w tej chwili tak, jak gdyby sam siebie
uważał za oprawkę swej książki – jak gdyby nie czuł, że w  nim poza
uczonym, a  nawet ponad uczonym filozofem i  pisarzem jest
przedewszystkiem człowiek. On ma prawo żądać, aby żona rozumiała
w  nim człowieka, aby z  nim, jako człowiekiem współczuła, współżyła
i  współdziałała, aby jej były dostępne te głębie jego duszy, z  których on
swoje dzieła dobywa; lecz same dzieła, pisane książki i  rozprawy, cała
jego zawodowa erudycja mogłaby zostać obcą dla niej, byle nie obcą była
jej dusza męża. Duszy człowieka ona w nim nie rozumie, a on biada na
brak zrozumienia książek!”[267].
Można przypuszczać, że słowa te dyktuje recenzentowi wszystko to, co
zbudowało jego człowieczeństwo, wywołało potrzebę wewnętrznej
przemiany na rzecz świadomego i  intensywniejszego przeżywania
rzeczywistości u  boku kobiety, która pozwoliła mu te aspekty dostrzec.
Latem 1902 roku tak właśnie żyje.
Jadwiga i Lucjan Rydlowie z dziećmi, Helenką i Lutkiem, w Toniach, ok. 1910.

Aleksandra Czechówna przygląda się obojgu w scenerii domowej. „Ze


wszystkiego widać że są szczęśliwi, synek chowa im się bardzo dobrze. –
Mieszkanie mają obszerne, ogród duży gdzie produkują zbytkowne
i wczesne jarzyny, które sprzedają w Krakowie, nie tylko że mieszkają za
darmo, ale nawet i  na utrzymanie coś im zostanie. – Jednem słowem
urządzili się bardzo praktycznie”.
Jest jedno „ale”: „To mi się tylko nie podoba i uważam za niepotrzebne
że i  on w  domu chodzi po chłopsku, a  zdaje mi się że bez tego by się
obeszło”.
Bystre oko kronikarki odnotowuje: „Jadwiga jest znów przy nadziei,
ale jakaś mizerna, i nie widać na niej tego rozpromienienia i zadowolenia
co na Luciu”.
 
Siano skosili i wysuszyli. Zwożą z pola. Kapustę posypali saletrą, rośnie
jak szalona. Pierwsze główki pod koniec lipca wiozą do Krakowa. Talent
krasomówczy Lucjana Rydla i w tym przypadku się sprawdza. Kilka kop
zdążył sprzedać do restauracji Hawełka po dziesięć centów za sztukę,
nim na placu Szczepańskim kapusta pojawiła się w sprzedaży po cztery
centy. Hawełce sprzedają też wczesną odmianę ziemniaków. Na wsi
mówi się na nie różanki.
Malarz pokojowy ściągnięty do Toń z  Krakowa za sześć złotych
reńskich bieli ściany w  sypialni sposobem wiejskim, z  domieszką
ultramaryny. Rydel bejcuje meble na jasnozielono, Kasper Czepiec maluje
okiennice i  futryny od strony ogrodu na zielono. Spieszą się, bo pod
koniec lipca przyjeżdżają z wizytą Vondráčkowie z Czech. Hanka musiała
Mamusi mówić jak zrabowaliśmy Mamę z  pościeli – a  nawet Hancyne łóżko
przywlekliśmy do Toń. Niech mamusia wybaczy, że wprzód o  pozwolenie nie
pytaliśmy, ale czasu na to już nie było – tłumaczy się Rydel matce. Hancyne
łóżko to łóżko Haneczki.
Pierwsze wrażenia z  wizyty Czechów są obiecujące. Jadwiga
i  Vondráčkowa wprawdzie rozmawiają na migi, ale niedostatki
lingwistyczne rekompensują im dobre chęci. Potem będzie już lepiej,
choć nadal jedna będzie mówiła gwarą, a  druga po czesku. Bardzo rad
jestem z ich pobytu u nas, bo ludzie bardzo delikatni i łatwi: wszystko ich bawi
i wszystko się im u nas podoba – więc kłopotu nie ma – pisze Rydel do matki.
Tylko kosztują ich dużo, bo trzynastodniowy pobyt wymaga dobrze
przemyślanego, atrakcyjnego programu. Wycieczki do Krakowa
i w okolice są organizowane niemal codziennie. Trzeba wynająć drugiego
konia, kupić bilety i zapłacić za obiady w restauracji. Dużo ratunku miałem
w  kapuście którą woziło się i  ciągle jeszcze wozi się do Krakowa. Takich dni,
kiedy zostają w domu, jest niewiele, a i wtedy zjeżdżają nowi goście.
Tadeusz Pawlikowski, dyrektor Teatru Miejskiego we Lwowie, opisuje
wizytę w  Toniach. Zastałem tam całą bandę schłopiałych artystów, jak
Tetmajer, Czech Wondraczek, rodzinę chłopskiego posła Ptaka itd. Ogromnie
miły dom, chociaż pani Rydlowa „poecina” przyjmowała nas boso[268].
W  obowiązkach gospodarzy wyręczają Rydlów dwukrotnie
Tetmajerowie i  raz Ptakowie z  Bieńczyc. On jest politykiem związanym
ze Stronnictwem Ludowym i  właścicielem dobrze prosperującego
szynku.
Jest już połowa sierpnia, kiedy Vondráčkowie wyjeżdżają do
Chrudimia „ze łzami w  oczach”. Rydel wzdycha w  liście do matki:
Tymczasem ja sam uznaję i uznałem podczas ich pobytu, że nas najechali bardzo
ciężko[269].
 
Literatura i  inne prace przy biurku będą musiały poczekać, bo
w  sierpniu Rydlowie zakładają plantację truskawek. Tylko do końca
miesiąca wkopią pięć tysięcy sadzonek. Odkąd Nogalina wyjechała na
żniwa do Bronowic, Jadwiga opiekę nad dzieckiem łączy z pracą w polu.
Uparła się że za dużo służby trzymamy i  że się obejdzie dwiema dziewczętami.
Morduje się biedaczka i w ogrodzie i przy dziecku i przy porządkach domowych,
ale już dziś przyznać mi musiała że to się na stałe utrzymać nie da, jeśli wszystko
ma być w  ogrodzie zrobione. Takie truskawki, kapusty i  inne ogrodowizny
wymagają ciągłej dłubaniny, plewienia, obsypywania etc. i czekać nie mogą, jeśli
z nich ma być jaki dochód. Dziecka też ani na chwilę odejść nie można, zwłaszcza
takiego krętalskiego jak on, a to jeszcze od czasu do czasu goście[270].
Do tego jest w  siódmym miesiącu ciąży. Bociany przylecą po 15
października – pisze Rydel w którymś z listów.
Jesienią wznawia wykłady dla chłopów z Toń i okolic. Objaśnia historię
Polski. W  maju dotarli do panowania króla Stanisława Augusta. Okres
porozbiorowy zaplanowali na lato, ale żniwa nie sprzyjają nauce. Zajęcia
prowadzi nieodpłatnie, w  niedzielne wieczory, w  sali tutejszej szkoły.
Mało prawdopodobne, że jego słuchacze poznali wcześniej historię
w  takiej wersji. Wielu z  nich zapewne uczy się po raz pierwszy.
Obowiązek szkolny został wprowadzony dwadzieścia dziewięć lat temu.
Chłopi zamierzają wraz ze mną wspólnie iść na Wawel, zwiedzić po moich
wykładach groby królów i  zafundować nabożeństwo za ich dusze. Myśl jest ich
własna i  dlatego mnie cieszy. To bardzo dobry i  ogromnie polski lud – pisze
Rydel w  jednym z  listów[271]. Tym, którzy potrafią i  chcą czytać,
wypożycza książki z  domowej biblioteczki. Ten zwyczaj będzie się
utrzymywał przez lata.
13 października 1902 roku Jadwiga rodzi w  Toniach córkę. Poród
przyjmuje Marianna Danek, akuszerka z Krakowa. 5 listopada na chrzcie
dziewczynka otrzymuje imiona Helena Jadwiga Anna. Rodzicami
chrzestnymi są Kazimierz Rozwadowski, adwokat, przyjaciel Rydlów,
i Anna Tetmajerowa. Rodzice – odnotowuje Czechówna w pamiętniku –
są bardzo szczęśliwi.

PANI TETMAJEROWA
Najkardynalniejsze zaś z głupstw było to że się przedtem nie poradziłem
mojej żony, która, jako umysł spokojny zawsze mi taką rzecz jasno
i spokojnie wyperswaduje i tem od wielu rzeczy niewłaściwych chroni[272].
 
Autor ukryty pod pseudonimem Albertino nazywa małżeństwo
Tetmajerów eksperymentem i  ocenia go jako „zupełnie udany”.
Przyjechał z  Warszawy. Chce zobaczyć na własne oczy, jak szlachcicowi
żyje się z  chłopką i  jak ona odnajduje się w  jego świecie. Tłumaczy się
w artykule z tego plotkarstwa. „Ktokolwiek z warszawskich sfer literacko-
artystycznych zdradzi się w  towarzystwie, że odwiedzał Kraków
niedawno, posłyszy z  pewnością z  jakichś pięknych ustek zapytanie:
A poznał pan Tetmajerową?”.
Odpowiada więc:
„Mężczyźni całują ją w  rękę, nie tylko dlatego, że jest panią
Włodzimierzową Tetmajerową i nie tylko, że jest piękną kobietą. Jej takt,
prostota, inteligencja, sąd spokojny a  samodzielny, zyskują sobie
wszystkich – mężczyzn i kobiety”.
Czy obecność chłopki na salonach dziwi obcych? „Istotnie – to dziwi
obcych, ale sam bardzo byłem tem zdziwiony, jak krótko mnie to dziwiło.
W  pierwszej minucie zwraca się uwagę na krakowski kostium
p.  Tetmajerowej, w  drugiej minucie – na właściwości jej wieśniaczej
gwary, w  trzeciej minucie już się rozmawia z  nią jak z  każdą inną
kobietą. Rozmawiałem z  nią raz dłużej, podziwiając ten «zdrowy sens»,
z  jakim sądzi ludzi, rzeczy i  sytuacje i  dziwiąc się tej wielkiej
plastyczności duszy kobiecej w  ogóle, która zawsze jest zdolną stać się
wszystkiem, czem mężczyzna chce i umie ją zrobić”[273].
Dzieci, którym autor zdążył się przyjrzeć, co prawda noszą się po
wiejsku i  mówią gwarą, ale – nawet jeśli trudno to dostrzec przy
pospiesznych oględzinach – muszą mieć tę wrażliwość, która wyróżnia je
w gronie rówieśników. W końcu ich ojcem jest Włodzimierz Tetmajer.

SWATY
Gdy z woli Boga, jak mówią i wierzą, znajdzie się taki co ją poślubić
zapragnie, wtedy rozpoczyna konkurent zaloty do dziewczyny, a uproszony
zwykle jej krewny lub krewna swaty u rodziców. Konkurent stara się
podobać i pozyskać miłość dziewczyny. Swach zaś wyjednać mu
przychylność i pozwolenie rodziców[274].
 
W  Plotce o  „Weselu” Wyspiańskiego Tadeusz Boy-Żeleński nazywa
Kazimierza Popiela „niewydarzonym ciarachem”. Artykuł wychodzi
w  grudniu 1922 roku. Większość osób, które opisuje autor, żyje i  do tej
chwili miała się dobrze. Nawet jeśli w  rodzinie mówi się o  wąskich
horyzontach myślowych Kazimierza Popiela, ten publiczny przytyk musi
być bolesny.
Kazimierza Popiela odnajduję w archiwach miejskich z 1880 roku. Ma
wówczas sześć lat. Jest piątym z  sześciorga dzieci Jana Popiela
i  Bronisławy z  Langiów. Ojciec, urodzony w Tarnowie, jest już zapewne
kolejnym pokoleniem zubożałych szlachciców żyjących i  pracujących
w  mieście. Pozostałością po ziemiańskiej przeszłości jest herb Sulima,
który Popielowie dopisują do nazwiska.
Stanisław Czajkowski, Pożegnanie panny młodej z matką, 1902. Matka przytulająca pannę młodą
przed wyjazdem do kościoła przypomina Jadwigę Mikołajczykową.

Najpewniej w związku z pracą zarobkową ojca rodzina często zmienia


miejsce zamieszkania. W 1880 roku mieszkają przy ulicy Zwierzynieckiej,
nazywanej potocznie Nad Rudawą. Jan Popiel jest urzędnikiem
magistrackim. Pracuje w  kancelarii Michała Szmidta, wiceprezydenta
Krakowa. Najstarszy syn, Mieczysław, uczy się w  szkole handlowej we
Lwowie. W  gromadce dzieci są jeszcze: Maria, Stanisława, Zofia,
Kazimierz i  Jan. Nie wiadomo, dlaczego w pierwszych dniach 1881 roku
sześcioletni Kazimierz, rozdzielony z  rodzicami, przebywa w  Woli
Justowskiej pod Krakowem[275]. Już niebawem byt materialny Popielów
dramatycznie się pogorszy. Jan Popiel osieroci rodzinę w maju 1883 roku,
mając zaledwie trzydzieści lat[276].
Ponownie odnajduję Kazimierza Popiela w  aktach dwadzieścia lat
później. Podobnie jak ojciec jest urzędnikiem. Pracuje w  Brzeziu pod
Bolechowicami. 4 października 1902 roku przenosi się do Toń. Od tej
chwili wydarzenia w jego życiu nabierają tempa.
To Lucjan Rydel aranżuje jego małżeństwo z Marysią Susułową. Tylko
w  Toniach, u  Rydlów, mogło spotkać się tych dwoje. Przez matkę
Kazimierz Popiel jest spokrewniony ze szwagrem Rydla, okulistą
Adamem Langie. Jego kontakty z  rodziną Langie są bliskie
i systematyczne, o czym świadczą wzmianki w korespondencji rodzinnej.
Marysia ma dwadzieścia pięć lat, od półtora roku jest wdową.
Z dwiema córeczkami mieszka u rodziców, ale często odwiedza Rydlów
w  Toniach. „Dziwna dziewczyna” – pisze o  niej Tadeusz Żeleński.
„Piękna, najładniejsza może ze wszystkich trzech, malowana nieraz
przez najznakomitszych malarzy, miała w  sobie coś zgaszonego, jakąś
melancholię”.
Kazimierz Popiel ma dwadzieścia osiem lat i  jest wolny. Informacja
o  tym, że w  chwili ślubu on także był wdowcem, nie znajduje
potwierdzenia w źródłach[29*].
W październiku 1902 roku starania Kazimierza Popiela o rękę Marysi
przebiegają pod patronatem rodziny. Helena z  Rydlów Rydlowa pisze
o  nim: „człowiek uczciwy i  pracowity, niemniej z  pewnymi
zahamowaniami umysłowymi”. Więcej dopowiada Józefina Pochwalska,
siostrzenica Ludwika de Laveaux. „Był to urzędnik, człowiek bardzo
ograniczony, znowu nie z chłopskiej rodziny. Marysia wyszła za niego nie
z własnej woli ani skłonności”. Jako urzędnik niższego stopnia Kazimierz
Popiel ma niewielki dochód, jednak może zapewnić utrzymanie i opiekę,
której ona tak bardzo potrzebuje.
Pierwsza zapowiedź ślubna zostaje wygłoszona 26 października,
kolejne 1 i  2 listopada. 4 listopada w  kancelarii kościoła Mariackiego
narzeczeni i świadkowie spisują „Protokół pytań zadanych zabierającym
się do stanu małżeńskiego”. Na pytanie, czy zaręczył się z  narzeczoną,
Kazimierz Popiel odpowiada twierdząco. Na pytanie, czy wychodzi za
mąż z  wolnej woli, Marysia odpowiada „dobrowolnie”. To ostatni raz,
kiedy podpisuje się jako Marianna Susułowa. Podpisy prócz
narzeczonych składają także świadkowie: Lucjan Rydel i Piotr Czepiec.
Pobierają się w poniedziałek 10 listopada w kościele Mariackim. Może
Marysia przypomina sobie tamten dzień, poniedziałek 15 listopada, kiedy
wychodziła za Wojtka Susuła. A może wcale o tym nie myśli, nie ogląda
się za siebie, bo zaczęła wszystko od nowa. W kościele świadkami ślubu
są Błażej Czepiec (jak poprzednim razem) i  Błażej Susuł, starszy brat
zmarłego męża[277].
Kazimierz Popiel po ślubie przenosi się do Bronowic Małych
oddalonych o cztery kilometry od Toń.
Mężczyzn takich jak on, urodzonych w  mieście, ożenionych
i mieszkających na wsi, chłopi z Bronowic Małych nazywają przybysiami.
Sukmany nie noszą, ale do marynarki i spodni garniturowych zakładają
chłopskie buty z  wysokimi cholewami. Po latach mieszkania na wsi
Kazimierz Popiel porozumiewa się językiem zabarwionym
naleciałościami gwarowymi charakterystycznymi dla okolicy. Z wyrazów
miejskich i podmiejskich tworzy własny, prywatny słownik. Jego próbkę
daje list pisany do Lucjana Rydla, który podpisuje Twój kochający Cię
szwagier i kumoter K. Popiel.
Z  Marysią i  jej córkami mieszkają u Mikołajczyków. 26 września 1903
roku przychodzi na świat ich syn, Stanisław Kostka Kazimierz. 5
października w  kościele Mariackim dziecko trzymają do chrztu Maria
Rymaszewska, siostra Kazimierza Popiela, i Lucjan Rydel.

TRIUMFY
Mianowicie lizała go żeby im dał sztukę Na zawsze która z wielkim
sukcesem była przedstawiana we Lwowie. Ale Lutek podyktował ciężkie
warunki okropnie i 15% tantiemy. Zdaje się że przyjmą bo Kotarbińsia
powiedziała że będą się o to z Józefkiem umawiać. Tryumf Lutka i rodu
Rydlów nad Kotarbami[278].
 
W  marcu 1903 roku Lucjan Rydel wyjeżdża na kilka dni do Lwowa.
Teatr Miejski pod dyrekcją Tadeusza Pawlikowskiego wystawia jego
najnowszy dramat Na zawsze. Z  Bronowic Małych przyjeżdża do córki
Jadwiga Mikołajczykowa. Pojawiają się Marysia Popielowa i  Haneczka
Rydlówna z  koleżanką. Jest też adwokat Kazimierz Rozwadowski, bliski
przyjaciel Rydla, który pracuje w  kancelarii Józefa Skąpskiego,
pełnomocnika Wyspiańskiego.
14 marca Jadwiga pisze do męża:
Mój Kochany Luteczku
Jesdeśmy Bogu dzięki z drowi wszyscy. Ja sobie troche poleksuje nic dziwnygo
bojatak lubie Mamusia zostali do nie dzieli. Dzidziś jest grzecny bawi się wciągle
taczkami w  siada wtaczki i  Marysia wozigo. Bardzo mi przyjemnie ze
Rozwadoski jest u nas bomie troche rozerwie bardzo jest przyjemnie jak ktoś taki
jest w Domu przyjemny dobry i bardzo poćciwy. Mój Kochany całujecie.
Twoja Jadwiga
 
Dopisuje się też teściowa:
Życe Panu Lucyjanowi a zeby wtyj nowy śtuce dobrze Powiodło i Pozdrawiam.
Jadwiga Mikołajcyk[279].
 
Wygląda na to, że bawią się w Toniach znakomicie. Któregoś dnia do
kancelarii Teatru Miejskiego przychodzi karta pocztowa z  wierszykiem
Kazimierza Rozwadowskiego, który podpisał się jako Wojski:
 
Toś mnie ubrał Panie Bracie!
Wprost szatańskim był Twój plan
Dziewięć! niewiast w mojej chacie!
Opłakany jest mój stan!
Wy tam dziś Na zawsze gracie,
Jakżesz ja zazdroszczę Wam.
Dziewięć niewiast w mojej chacie,
A ja między niemi sam!
[...]
 
Pod wierszem podpisują się „niewiasty”: „Twoja Jadwiga, Babcia,
Dzidziusia, Ludka M., Hanka, 3 Marysie, Maryałka”.
Premiera Na zawsze odbywa się 16 marca. Jadwiga liczy godziny do
powrotu męża. Choć Rozwadowski i  Haneczka odwodzą ją od tego
pomysłu, a Rydel nie podał daty, jeździ z Kasprem Czepcem na dworzec
kolejowy w  Krakowie. Pociąg pospieszny numer 6 ze Lwowa przyjeżdża
codziennie o godzinie 14.24.

FOLWARK
Gdy kto buduje chałupę lub stodołę, to pod przycieś, pod fundament,
zakłada na wszystkie cztery rogi ziele albo wianki święcone[280].
 
Którędy by chodzić, ścieżki prowadzą Annę i  Włodzimierza
Tetmajerów wciąż w  to samo miejsce: na działkę należącą niegdyś do
zakonu franciszkanów. Niedaleko; około dwustu metrów od parceli
Mikołajczyków. Stoi tu budynek, któremu przyglądają się od jakiegoś
czasu. Został wystawiony kilka dekad wcześniej dla zakonników
zajmujących się rolnictwem. Nie wyolbrzymiając, można go nazwać
dworkiem, nawet jeśli czasy świetności ma za sobą. Niezamieszkany,
niszczeje od lat. Dwuspadowy, łamany dach, niegdyś kryty gontem,
straszy spróchniałymi belkami konstrukcyjnymi. Nie posiada
udogodnień właściwych domostwom. Ale oko artysty dostrzega w nim te
zalety, które uchodzą uwagi chłopów. Ma ładne proporcje i  duży jasny
refektarz z kominkiem, który będzie ozdobą domu. Przed południem cała
frontowa ściana domu jest zalana słońcem. Otacza go malowniczy sad.

Włodzimierz Tetmajer, Dekoracja ściany w chacie w Bronowicach, 1890–1900.

To prawda, liczba pokoi jest niewystarczająca, ale to się zmieni, gdy


dobudują kuchnię i  przystosują poddasze na mieszkanie. W  budynku
dawnej stodoły można urządzić pokój dla syna i  pracownię z  dużym
oknem północnym i górnym światłem.
Chłopi mówią o nim „folwark”. Nazwa utrzyma się, kiedy zamieszkają
tu Tetmajerowie.
Honorarium za polichromie i witraże w kaplicy Trójcy Świętej pozwala
urzeczywistnić te plany w  połowie 1903 roku. W  maju Włodzimierz
Tetmajer spłaca pożyczkę zaciągniętą przed trzema laty i kupuje kolejne
pola. Julia Tetmajerowa widzi w tym rękę boską. Włodzio wpadł ożywiony,
uszczęśliwiony, bo generał Lukow rozsprzedaje grunta w Bronowicach, na raty, to
znaczy że przez 6 lat za 30 morgów zapłaci 10 000 złr. Boi się wziąć więcej, ale
tego jest pewien. Nic lepszego stać się nie mogło w  tym razie, bo dojdzie do
własności i nie ruszy się z miejsca. Ma zrobić kontrakta co w jesieni obejmie. Na
pierwszą ratę będzie miał te 1500 złr z Zamku. A co? Czy nie Opatrzność?[281].
Pomyślność w  interesach przysłania osobiste nieszczęście. 5 czerwca
Anna rodzi siódme dziecko – córkę. Stan zdrowia noworodka jest zły,
w akcie zgonu znajdzie się adnotacja: „chore od urodzenia”[282]. Chrzczą
dziecko pośpiesznie 6 czerwca w  obecności Antoniego Czatkowskiego
i Katarzyny Nogaliny. Wanda Maria umiera tego samego dnia o godzinie
dwunastej.

GOŚCIE, GOŚCIE
Mieszczuch przybywa zwykle na wieś dlatego tylko, aby wyswobodzić się
przez czas jakiś z pod ciężaru etykiety obowiązującej w mieście. Dla
niejednego ciepłe mleko, prosto od krowy, będzie przyjemniejszym
przysmakiem od wszelkich delikatesów[283].
 
W  lipcu Tetmajer leczy zszargane nerwy w  Zakopanem. Wraca
niebawem, równie zdenerwowany i rozdrażniony jak przedtem. Chciałby
zabrać Annę i wrócić do Zakopanego, ale zostawienie gospodarstwa pod
opieką służby jest praktycznie niemożliwe. Kolejnym problemem są
goście, nad którymi żadne z nich nie potrafi zapanować.
Bronowice Małe są ulubionym kierunkiem niedzielnych wycieczek
krakowian od dziesięciu lat. Tadeusz Żeleński wspomina: „Należało to do
«szyku» opowiadać: «Byłem dziś u  Tetmajerów, jakaż to miła osoba ta
Tetmajerowa, jak ona się wyrobiła etc». Nieraz, w  niedzielę, Tetmajer,
ostrzeżony przez stojącą na czatach córeczkę, zaparłszy drzwi chałupy,
chował się z całą rodziną w życie przed nadchodzącymi gośćmi”[284].
W  tym roku, zapewne w  związku z  pogłoskami o  zakupie nowej
posiadłości, Tetmajerowie próbują stawić opór nowej fali podglądaczy.
Julia Tetmajerowa do Kazimierza: Wystaw sobie że podczas jego
nieobecności goście się zjawiali partiami po parę razy dziennie, a  raz przyszło
naraz 50 osób. Hanusia uciekła na strych i porachowała ich, czekali na próżno pół
godziny, odeszli, ale za nimi znów grupkami przychodzili inni – zupełnie wszyscy
nieznani Hanusi. Musiała to być jakaś wycieczka[285].
26 lipca, w  dzień imienin Anny, wyjeżdżają do Krakowa. Koczują
u Wandy i Władysława Żeleńskich. Wczoraj uciekli od imienin i przesiedzieli
u  nas do wieczora. Hanusia po drodze spotykała nieznajomych którzy ją
zaczepiali że do nich jadą – i wystaw sobie że wszyscy wraz z Rydlami czekali na
nich do 9ej, – trzeba było dopiero gotować kolację i bawić ich! To jest prawdziwa
klęska![286]
Nie wiadomo, ile prawdy jest w  pogłosce o  wywieszonej przez
Tetmajera na płocie drewnianej tabliczce z  napisem: „Obcym ciekawym
wstęp wzbroniony. Psy złe”. Zapewne dużo, bo Lucyna Kotarbińska we
wspomnieniach przytacza jego słowa: „Gość w  dom, Bóg w  dom. Ale
kiedyś siedzimy w niedzielę po południu koło stołu, a tu w jednem oknie
głowa, w  drugiem głowa, co u  licha! Wychodzę witać – nieznajomi.
Okazuje się, że to warszawiacy, ciekawi, jak też wygląda ta para:
«Tetmajer z chłopką». Kazałem psy spuścić”[287].

Anna Tetmajerowa, Zofia Hoesickowa, Wojciech Kossak i Włodzimierz Tetmajer na ganku


Tetmajerówki, 1910.
Nie przed wszystkimi Tetmajerowie latem chowają się w  zbożu. Na
kawę, którą Anna podobno przyrządza doskonale, przyjeżdżają z żonami
Aleksander Rosner i  Kazimierz Kostanecki, profesor anatomii. Na
niedzielnych podwieczorkach goszczą u  Tetmajerów Kotarbińscy,
Fałatowie. Nieco rzadziej Maria i  Ignacy Daszyńscy, Wojciech Kossak
z żoną Marią oraz Idalia Pawlikowska, żona i siostra dwóch dyrektorów
teatrów: Tadeusza Pawlikowskiego i Józefa Kotarbińskiego. Innych gości
wymienia Julia Tetmajerowa w jednym z lipcowych listów: poseł Korfanty
z  narzeczoną ze Szląska, Baliccy, Natansonowie z  matką, p.  Dąbrowska,
Lutosławska z  córkami i  Hłasko. Na podwieczorek serwowana jest kawa,
herbata, babka drożdżowa i  nalewki, z  których słynie Tetmajer. Czas
dojrzewania nalewek w butlach bywa czasem mocno skrócony, bo popyt
na nie jest wysoki.
Krystyna Skąpska, najmłodsza córka Tetmajerów, powie po latach:
„Dosyć szybko te nalewki się upłynniały w związku z przyjaciółmi, którzy
bywali, ale ojciec miał taką butelkę omszałą, jak już w  razie czegoś nie
było, nalewał do tej butelki omszałej tę nalewkę i  mówił: «najstarsza
nalewka jaką mam, wczoraj zrobiona»”[288].
Latem 1903 roku temperatura życia towarzyskiego nie maleje.
Julia Tetmajerowa: Włodziowie w tej chwili od nas odeszli. On znów struł się
jakąś rybą podczas uczty w hotelu i strasznie się schorował, i Kazik [syn – M.Ś.]
niedomaga, bo się przejada wiśniami. Utrzymuje że ma „bajeczne polty”!
Bez względu na kontekst przymiotnik „bajeczny” od lat utrzymuje się
na liście ulubionych zwrotów Tetmajera.
 
Tego lata Tetmajerowie wpłacają zadatek na nowy dom. Mogą nazywać
go swoim, nawet jeśli wymaga kosztownego remontu. Dach jest
dziurawy, sufity przegniłe, pokoje w  znacznej części zdewastowane.
Niezwłocznie rozpoczynają prace remontowe. Stawiają nowe ściany,
wzmacniają stare. Wymieniają więźbę dachową i  belki sufitowe,
uzupełniają gont. Przy północnej ścianie dostawiają kuchnię.
W  sierpniu odbywają się pierwsze wizyty. Wygodnym landem
wypożyczonym z  Zakładu Remiz i  Dorożek Teofila Żeglikowskiego
przyjeżdża kuzyn Stanisław Żeleński.
Julia Tetmajerowa: Staś był w Bronowicach, zachwycony nową posiadłością
Włodzia, utrzymuje że to za bezcen[289].
Tymczasem oni zostają bez gotówki.
W archiwum rodzinnym zachowa się liścik Anny wysłany do Rydlów:
Udajesie dowas sprosbą cyniejesdescie od nas bogatsi jeżeli byśće nam nie mogli
pożycyć na pare dni 5 ryńskich bośmy besceta zostali jeżeli macie.
Ściskam was Anna Tetmajer

TO JEST ŻYCIE
Niechże to będzie przestrogą dla moich czytelników. Korzystajmy zawsze
z chwili obecnej, nie odkładajmy nic na przyszłość gdyż ta nie jest
naszą[290].
 
Antonina Domańska zaprasza Rydlów na letnisko do Rudawy. Tam
sobie odpoczną:
Dosyć się już u  ciebie namieszkały, najadły i  napiły przeróżne Troglodyty.
Wysuszyli ci kieszeń, zmęczyli Jadwisię, a póki będziesz w domu siedzieć, póty im
się nie ognasz. Czy źle mówię? Dobrze mówię.
A  w  Rudawie, nie na ławie ino w  łóżeczku, będziesz spał Luteczku, na
materacu, drogi pajacu. Agrestu zatrzęsienie aż cierpnie podniebienie! Nie
spaźniajże się proszę, na te przysmaki, rozkosze... Każdy dzień prędko miga i za
dni pięć, do sześci ku mej wielkiej boleści, z agrestu będzie figa! [...] O duszo mojej
duszy niech cię błaganie wzruszy ściskam kornie twe nogi wstąp w  domu mego
progi
Całuję cię jak syna
Na cały świat jedyna
Domańska Antonina[291].
Jadwiga i Lucjan Rydlowie z dziećmi, Helenką i Lutkiem, w Toniach, ok. 1906.
Lucjan Rydel z dziećmi, Helenką i Lutkiem, w Toniach, ok. 1906.

Lucjan Rydel nie ma czasu na zbieranie agrestu. Poświęca się


obowiązkom żniwiarskim. Kosi łąki, suszy trawę, zagrabia w  stogi.
Lipcowa słota utrudnia zwożenie siana do stodoły. Ubiegłoroczna akcja
sadzenia truskawek daje pierwsze plony. Owoce sprzedają w  Krakowie.
Anegdoty o  tym, jak Rydel wzbudzał sensację, towarzysząc Jadwidze na
targu, weszły do kanonu wspomnień. Uprawa truskawek jest
pracochłonna i  nie przynosi spektakularnych zysków, ale jeszcze się nie
poddają. W sierpniu rozsadzają sadzonki.
Do Franciszka Vondráčka: Tłumaczę Iliadę, szkicuję sceny nowego
dramatu. Obok tego zbieram truskawki, suszę i  grabię siano. Jestem jak we
młynie. Ale to jest życie![292].

ŚĆ
TKLIWOŚĆ

Kochom cie i kochom i kochom bardzo cie kochom i bardzo cie całuje[293].
 
Ledwie zaczął się luty 1904 roku, kiedy Lucjan Rydel spakował
szmaciane sakiewki, które Jadwiga wyhaftowała na prezenty dla
małżonek jego przyjaciół i  wyjechał do Czech. 6 lutego Teatr Narodowy
w Pradze wystawia dramat Na zawsze.
W  Toniach Jadwiga szuka sobie miejsca. Szycie jej nie idzie,
haftowanie też nie, trochę czyta. W  Krakowie odwiedza Rydlową
i  Antoninę Domańską. Jesteśmy zdrowi – pisze mężowi, ale nie czuje się
dobrze. Doktor Stanisław Pareński jakiś czas temu zdiagnozował nieżyt
żołądka.
List do Jadwigi z  11 lutego Lucjan Rydel zaczyna nagłówkiem Moja
Najśliczniejsza, Najdroższa Żonusiu!
Jeszcze tylko czwartek, piątek i  sobota a  już w  niedzielę wieczorem uściskam
najcudniejszą, złotą, jedyną Mamusię. Tak Cię strasznie kocham dziecino jedyna
najsłodsza, że się doczekać nie mogę powrotu. [...] Kupiłem dla Mamusi [Jadwigi
– M.Ś.] coś ładnego, ale co, tego nie powiem. Będziesz kontenta. [...] Wszystko to
mnie cieszy bardzo, ale jeszcze bardziej to, że w  niedzielę wieczorem najdroższą
moją Jadwisieńkę ucałuję po tysiąc tysięcy razy. Polecam Was wszystko troje
boskiej opiece – do widzenia duszo moja, moje ty życie jedyne najmilsze.
A pamiętaj żebyś po mnie na niedzielę wieczór do Krakowa wyjechała.
Lucjan Rydel z żoną, ok. 1910.
Z  Pragi przychodzi do Jadwigi kartka od czeskich przyjaciół Rydla
z  krótkim komunikatem: Zaświadczamy jako L.  Rydel zachowuje się
przyzwoicie, zdrowo i trzeźwo, a z Krakowa Helena Rydlowa uspokaja syna:
Dziś była Jadwisia u nas na obiedzie dobrze wygląda i wszystko u Was dobrze.
12 lutego:
Najukochańsza Żonusiu!
Jeszcze dziś i  jutro–po jutrze się ujrzymy. Przyjedź w  niedzielę wieczorem do
Mamy a Kaspra poślij na kolej na godzinę 8 albo i trochę przed 8. Wierz mi, że się
nie mogę doczekać powrotu. Teraz co mam więcej czasu i głowę wolniejszą, myślę
ciągle o  Tobie i  o  dzieciach. [...] Ciągle o  tem tylko myślę, jak Ciebie zastanę
o  dzieci jestem spokojniejszy niż o  Ciebie, ale Ty nie jesteś zdrowa i  boję się że
będziesz mizerna i blada. Jakoś to lepiej będzie gdy przyjadę. W poniedziałek albo
we wtorek wybierzemy się do Pareńskiego.
Moja złota, Kochana, jedyna, moja najsłodsza ukochana ściskam cię i  całuję
wraz z dziećmi po tysiąc tysięcy razy.
Twój Lucyan Rydel.
 
Wiosną 1904 roku stan zdrowia Jadwigi nieubłaganie się pogarsza.
W marcu Stanisław Pareński diagnozuje rozszerzenie żołądka w wyniku
braku trawienia i zalegania treści pokarmowej. Choroba jest przewlekła,
leczenie potrwa co najmniej pół roku. Rydel jest zgnębiony. Pierwszych
rezultatów kuracji można spodziewać się dopiero po miesiącu.
W  kwietniu pisze do Franciszka Vondráčka: Wygląda trochę lepiej,
przynajmniej cera jaka taka, ale jeszcze chuda przerażająco, skóra i  kości.
Choroba jej jest ciężka, i bardzo uporczywa. Doszło do tego, że absolutnie nic nie
mogła trawić. Każde jedzenie leżało w  żołądku bez najmniejszego pożytku,
a osłabienie doszło do tego stopnia, że chodzić nie mogła, bo się zataczała. Co ja
przeżyłem zmartwienia i strachu, to się nie da opowiedzieć.
Dieta wspomagająca leczenie farmakologiczne jest nietypowa: szynka,
jajka, mięso z  wywarem w  małych ilościach, poza tym nic więcej.
Obowiązuje bezwzględny zakaz przyjmowania płynów w  pierwszych
dniach kuracji – żadnej kawy, herbaty, mleka, rosołu, alkoholu.
Wymagane leżenie w łóżku – rano do godziny dziesiątej, po obiedzie do
godziny siedemnastej lub osiemnastej i  po dwudziestej – musi
wyprowadzać Jadwigę z równowagi.
Zdenerwowanie przy tym było wielkie. O lada drobiazg, a czasem bez powodu
płacz. Teraz wolno już pić trochę kwaśnego mleka, i parę łyżek rosołu do obiadu,
a  nakazane są owoce w  jak największej ilości. Żona moja nie wiedziała nawet,
jaki groźny jest stan jej zdrowia, bo lekarz oczywiście mnie tylko prawdę
powiedział, że jest bardzo poważna choroba. W każdym razie do dobrego jeszcze
daleko, bo choroba ta jest niesłychanie uporczywa – pisze Rydel.
Chciałby ją widzieć zdrową i  wolną od zmartwień, po dawnemu
pogodną. Chciałby ocalić jasną cząstkę jej duszy. Obiecał to sobie latem
1900 roku.
ZASIEDLINY
Zaprosili obie Kap.[lińskie] i mnie na popołudnie w niedzielę, więc jeżeli
nie będzie słoty, to obejrzę nową siedzibę w której na pięterku są dwa duże,
ładne pokoje tobie przeznaczone. Trzeba by pomyśleć i o ganeczku[294].
 
Oficjalne zasiedliny w  dworku Tetmajerów są zaplanowane na
poniedziałek 28 marca 1904 roku. Zaproszenia dawno są rozesłane.
Pieniądze na wydanie przyjęcia też się znalazły („jakiś obraz sprzedał,
żeby zań poświęcenie urządzić i  «brać szlachtę» na nie zaprosić” –
wspomina Jan Skotnicki[295]). Tylko imprezy nie będzie.
W  niedzielę 27 marca, nieoczekiwanie, bo nic nie zapowiadało
nieszczęścia, umiera Wanda Żeleńska, siostra Julii Tetmajerowej.
Parapetówka odbędzie się po Świętach Wielkanocnych, które w tym roku
wypadają 3 i 4 kwietnia.
Klementyna Rybicka pamięta to przyjęcie. Potwierdza, że odbywało się
tak, jak opisuje je Jan Skotnicki. „«Brać szlachta» już o  szóstej po
południu zaczęła na wieczór ściągać. Nadjechał więc Kasper Żelechowski
ze Strzemieńczykiem-Stroynowskim, obaj malarze z  Krakowa,
Wodzinowski Wicek z żoną, malarz ze Swoszowic, Lucjan Rydel z żoną,
Niemojewski, dziedzic z  Rząski, malarz Radziejowski z  Proszowic, pani
Idalia Pawlikowska, pani Maciejowska – żona Sewera, Konopka
z Modlnicy, Uziembło Henryk, malarz z Krakowa, Tadeusz Smarzewski,
publicysta, redaktor „Czasu”, Rudolf Starzewski z  Krakowa [...]. Gdy
trzeci pojazd zajechał przed ganek, Włodek wpadł w takie rozczulenie, że
zaczął wołać: «Walić z  moździerzy, gdy czwarty zajedzie». Złapał przy
tych słowach dubeltówkę i walnął dwie salwy, gdyż właśnie Radziejowski,
malarz i  rolnik spod Proszowic, na podwórze wjeżdżał. Efekt był
należyty. Konie spłoszone stanęły dęba, połamały dyszel i  orczyki. Gość
dłuższy czas nie mógł dojechać przed ganek, a  lampki z  winem
powitalnym wietrzały”[296].
 
Wiosną 1904 roku w  pierwszym domu Tetmajerów pomieszkuje Jan
Skotnicki. Rozpatrywane do niedawna plany sprzedaży są nieaktualne.
Bliskie sąsiedztwo z  Mikołajczykami i  utrudniony dojazd znacznie
obniżają wartość gospodarstwa. Jeszcze w  sierpniu 1903 roku Julia
Tetmajerowa donosiła synowi: Bukowski malarz chce w jesieni kupić od nich
dworek z  ogródkiem za 2500  złr – ale na tem byłaby niezawodna strata, więc
Hanusia postanowiła nie dopuścić do tego, tylko wydzierżawić i  dochodami
spłacać terminy. W  kolejnych latach, głównie w  okresie letnim, będą
mieszkać tutaj inni malarze, między innymi Ludwik Machalski i Henryk
Uziembło, ale także Julia Tetmajerowa z  wnukiem. W  listopadzie 1901
roku z  przelotnego romansu z  aktorką urodził się Kazimierzowi syn,
Kazimierz Stanisław.
Stosunki obu braci Tetmajerów są poprawne, choć dalekie od
zażyłości. Więcej ich dzieli, niż łączy. W  towarzystwie uchodzą za dwie
skrajnie różne jednostki. Starszy potrzebuje obecności innych, aby żyć
i  tworzyć. Młodszy jest introwertykiem. Łączy ich miłość do matki,
oddawana przez nią w  nierównych proporcjach, i  nadwrażliwość na
wszystko co zewnętrzne.
Wiosną 1904 roku, po rozmowie z  Julią Tetmajerową, Włodzimierz
zaprasza brata do nowego domu. Możesz mieć pokój z  wejściem osobnem,
odcięty zupełnie od wszystkich, cichy spokojny, wygodny. Życie nie wykwintne
lecz proste ale zdrowe i  niezłe, bo Hanusia dobrze gotuje i  mieć będziesz wtedy
kiedy zechcesz. [...] Lubisz lasy, masz blisko Bronowic ogromne milowe obszary
lasów zabierzowskich, chełmskich i.t.d. Lubisz ciszę, nigdzie takiej jak u nas nad
jeziorem wśród pustkowia, a co najważniejsze jesteś zupełnie swobodny i po prostu
u siebie. Dla mnie zaś zrobiłbyś dobrodziejstwo prawdziwe mieszkając u mnie bo
tak bym chciał abyśmy się w  cichym domku koło stołu zebrali, że to jest
marzeniem mego życia. – Zobaczyłbyś jaka to dobra i  delikatna jest kobieta
Hanusia, nawet dzieci by Ci nie przeszkadzały i jestem pewien że byś je polubił.
Dodaje na koniec: Za tydzień już mógłbyś zająć pokój, nawet z  pewnym
komfortem urządzonym bo nawet Venus z terracotty na kominku stoi, i podłoga
jest woskowana. Ktoby do Ciebie przyszedł, to może się z nikim z nas nie widzieć,
bo dom tak jest urządzony. Pokaż list Mamusi i zapytaj co Ona też powie[297].
Z tej propozycji młodszy Tetmajer nie skorzysta, coraz więcej wiąże go
z Zakopanem. Do Bronowic Małych będzie przyjeżdżał z matką na święta
i krótkie, kilkudniowe pobyty.
 
W relacji z Anną Kazimierz Tetmajer jest powściągliwy i ostrożny. Nie
zabiega o zmniejszenie dystansu. Duże znaczenie ma tutaj bagaż emocji,
które przenosi na niego Julia Tetmajerowa w  listach. Szczególnie tych
z lat dziewięćdziesiątych.
Jan Skotnicki, częsty gość w  Bronowicach, pisze: „Z  panią
Włodzimierzową utrzymywał stosunki chłodne i  oficjalne, ale
przyzwoitościowe. Patrząc na nich, od razu widziało się, że to pan,
szlachcic rozmawia z  chłopką. O  ile pamiętam, różnicę tę silniej
akcentował poeta niż spowinowacona z  nim chłopka, osoba
o nieprzeciętnych zresztą walorach ducha”[298].
Powracające co pewien czas okresowe ocieplenie relacji, choćby
w  postaci jedwabnego szala w  paski przywiezionego bratowej z  Włoch,
Włodzimierz Tetmajer dostrzega i  docenia. W  maju 1902 roku Julia
Tetmajerowa donosi synowi: Włodzio widocznie zadowolony z tego, żeś pisał
do Hanusi.
 
Wiosną 1904 roku Rydlowie zastanawiają się nad przyszłością. Dworek
w  Toniach zapewnia wszystko, czego potrzebują, ale poczucia
bezpieczeństwa dać nie może. Wrażenie tymczasowości, które
towarzyszy im w tych dniach, pogłębia się po ostatniej wizycie w nowym
domu Tetmajerów.
Miejsce pod budowę upatrzyli sobie jakiś czas temu. Mijają je w drodze
do kościoła w  Zielonkach. Pole leży za wsią, właściwie jest to pagórek,
z  widokiem na kopiec Kościuszki i  Kraków. Dojazd doskonały, woda
w  gruncie z  pewnością się znajdzie. Wstępny projekt domu Rydel
rozrysował sam. Już zmierzył działkę. Kosztorys wykonuje spokrewniony
z Rydlami architekt Józef Pokutyński.
Prawda, że toński ogród dzisiejszy jest bardzo miły – pisze Rydel do
Vondráčka w  maju – ale nie mogę siedzieć bez końca na cudzym, bo cóż bym
zostawił kiedyś po sobie dzieciom? Mam nadzieję, że jeśli mi pozwoli Bóg pożyć
jeszcze 20–30 lat, to mógłbym zostawić dzieciom dom, ogród i  kawałek ziemi
wartości jakich 15–20 tysięcy guldenów.
Jest rok 1904. Zostało mu czternaście lat życia.
ODDZIELNIE
Na wilii jestem u Solskich. Bardzo mi głupio bez was moi najmilsi. Jeszcze
raz Włodziom obojgu pozdrowienia i życzenia Wesołych świąt a tobie
i dzieciom ucałowania po tysiąc razy. A pisz! Twój LR[299].
 
Ósme dziecko Tetmajerów przychodzi na świat 3 listopada 1904 roku,
siedemnaście miesięcy po Wandzie. To syn. Otrzymuje imiona Tadeusz
Lucjan Julian, zdrobniale Tydzio. Chrzest ze staropolskim ceremoniałem
odbywa się 5 grudnia w kościele Mariackim. Rodzicami chrzestnymi są:
Kazimierz Tetmajer, Julia Tetmajerowa, Lucjan Rydel i  Tekla
Symonowicz.
Tymczasem w  Toniach szerzy się szkarlatyna. Rydel przebywa
w  Krakowie. Profilaktykę przekazuje Jadwidze w  liście: Będzie tam
dzwonek do drzwi; zawołaj kowala niech dzwonek zaraz dziś założy do drzwi
z ganku do sieni. Drzwi mają być cały dzień zamknięte, żeby nikt ze wsi do kuchni
się nie zapędził i szkarlatyny nie naniósł. Kto zadzwoni – to Kasia otworzy i na
ganku się rozmówi. Książek żadnych nie przyjmować, kiedy ze wsi odnoszą ani
nie dawać nikomu do czytania. [Rydel nadal wypożycza chłopom książki
z domowej biblioteczki – M.Ś.] Posyłam Ci mydło którem Kasia i Wojtek mają
sobie ręce umyć za każdym razem jak po co na wieś chodzili. Proszek z torby jest
do płukania gardła dla dzieci. Ten proszek zabija szkarlatynę. Trzy, cztery albo
i pięć razy na dzień niech gardło płuczą. Płukanie przyrządź tak: karafka ciepłej
wody, do tego wsypać 4 łyżki stołowe proszku zamieszać wystudzić i płukać[300].
Na początku grudnia Rydlowie przenoszą się z dziećmi do Tetmajerów.
Tegoroczne święta Bożego Narodzenia spędzą oddzielnie. Jadwiga
z  dziećmi zostaje w  Bronowicach. Rydel wyjeżdża na próby do Lwowa.
Wigilię świętuje w mieszkaniu aktorskiej pary: Ireny i Ludwika Solskich.
28 grudnia Teatr Miejski wystawia Betlejem polskie. Sztuka Rydla ma
strukturę jasełkową i  wszelkie zadatki na sukces. Bożonarodzeniowa
opowieść dotyka aktualnych problemów politycznych i  zawiera
odniesienia do historii Polski.
W  styczniu 1905 roku przygotowania do wystawienia jasełek
rozpoczyna Teatr Ludowy przy ulicy Krowoderskiej. Z  pewnością Rydel
widziałby chętnie swoją sztukę na deskach Teatru Miejskiego przy placu
Świętego Ducha, ale stosunki z  Kotarbińskimi są tak samo chłodne jak
dawniej. Kotarbińscy zupełnie nie okazywali ochoty wzięcia tej sztuki, a ja się też
nie lubię prosić – pisze w jednym z listów[301].
Mija sześć tygodni, odkąd kwaterują u Tetmajerów. Na powrót do Toń
nie ma widoków. Niewygoda i  koszt znaczny, ale przynajmniej jesteśmy
spokojni o dzieci[302].

KORALE
Dla Krakowianki największym skarbem, służącym do ozdoby, są korale,
korale czerwone, któremi od wieków opasywała szyję, które matka córce
zostawia w spuściźnie. Biedne służące, pasterki noszą koraliki sztuczne,
gipsowe, lakowe, ale każda z nich marzy, aby mieć chociażby jeden sznurek
korali prawdziwych, chociażby takich niewielkich[303].
 
Zosia z Pareńskich, młoda żona Tadeusza Żeleńskiego, sportretowana
przez Wyspiańskiego w  Weselu, na bal karnawałowy na Wielopolu
przebiera się za chłopkę. Przeźroczystą zapaskę, gorset i katankę pożycza
od Anny Tetmajerowej. Bogato zdobiona, wcięta w pasie katanka jest zbyt
obszerna. Szerokie, długie rękawy sięgają jej do palców. Na tę okazję
Anna wiąże Zosi białą haftowaną chustkę, jaką noszą mężatki od święta.
Batystową tkaninę składa po przekątnej, oplata wokół głowy, krzyżuje
rogi, robi supeł, podpina. Ułożona w czepiec bronowicka chustka „szyta”
jest przygotowana na wieczór. Można ją zdejmować i  zakładać, o ile się
nie rozplącze. To nie pierwszy raz, kiedy Anna użycza swojego stroju
kobietom z miasta.
Krzyż z koralem należący do Anny Tetmajerowej.

Zosia Żeleńska wygląda uroczo w  stroju młodej mężatki, ale


bronowickich zwyczajów nie zna (albo niewiele robi sobie z przesądów):
na szyi zawiesza cztery sznury korali. Parzysta liczba uchodzi za
pechową; zwyczajowo nosi się trzy, na bogato – pięć. Korale, te
najprawdziwsze, są kosztowne, często dziedziczone po matce. Takiej
biżuterii się nie pożycza. Anna nosi korale ze srebrnym krzyżem, który
zaprojektował dla niej Tetmajer; zwykle trzy sznury. Pięć nitek
z  medalikiem Matki Boskiej nosi Jadwiga. Korale Zosi zapewne są
sztuczne, kupione na straganie w  Sukiennicach albo przy ulicy
Stolarskiej. Tak ubrana bawi się w lutym 1905 roku na balu kostiumowym
u rodziców. Nad ranem cała hałaśliwa gromada zjeżdża do Bronowic.
Klementyna Rybicka wspomina: „Rodzice moi wstawali zimą – już jak
się zaczynało rozwidniać. Matkę moją bowiem zastępowała już
w  gospodarstwie siostra Marysia. Ojciec czekał aż zrobi się zupełnie
jasno – by mógł zacząć swą pracę w  «malarni» jak Ulina nazywała
pracownię – a  tu nagle zajeżdża pod ganek kilka par sań z  cudacznie
poubieranymi gośćmi. To pani Eliza Pareńska po balu u  siebie w  domu
zabrawszy część gości zjechała do Bronowic by odetchnąć świeżym
powietrzem po całonocnych tańcach. Zanim Rodzice się zebrali – ja
przyjmowałam gości – ponieważ byłam już ubrana do wyjścia do szkoły.
Zabawiając ich, mogłam obserwować ich stroje – jako że to była zabawa
kostiumowa. Pięknie wyglądała sama p. Pareńska w stroju markizy przy
swych pięknych siwych włosach – które nawet pudru nie potrzebowały
tak miały piękny zupełnie biały kolor. Boyowa-Żeleńska (Zosia Pareńska)
w  stroju mej Matki w  «szytej» białej chustce na głowie tj. – białej
haftowanej i dobrze krochmalonej – zawiązanej w specjalny czepiec. Nie
pamiętam dobrze strojów Maryny i  Lizki Pareńskich bo nie bardzo się
orientowałam w  ich pochodzeniu. Pamiętam zaś dobrze Stasia
Czajkowskiego jako żyda w jarmułce na głowie z przyczepionymi do niej
pejsami i brodą. Na sobie miał czarny jedwabny chałat – białe pończochy
przy krótkich do kolan czarnych jedwabnych spodniach – no i naturalnie
nieodzowne «cycołe[t]». Przejażdżka panów tak «rozebrała» – że co
chwila któryś z  nich wybiegał za dom – by się przejechać okrętem
[wymiotować – M.Ś.]. To już zauważył mój brat Kazek. Matka gościła
wszystkich mocną czarną kawą”.
Pamiątką po tym balu będzie zdjęcie grupowe uczestników wykonane
kilka dni później. Znajdzie się na nim jedynie część gości, wśród nich
Lucjan i  Adam Rydlowie, Jan Rostafiński, Zofia Żeleńska i  jej siostry:
Maryna Raczyńska i  Lizka Pareńska, Karol Frycz z  siostrą Hanią, Iza
i Teodor Axentowiczowie, Ferdynand Hoesick, Stanisław Czajkowski[304].
 
Jan Mikołajczyk, syn Jacentego, dotąd nie oglądał Wesela Stanisława
Wyspiańskiego. Byłby zaskoczony rolą, jaką wyznaczył mu autor
w  dramacie. Wojtek Czepiec, syn Błażeja (wtedy siedmioletni),
zapamięta, że misja drużby Jaśka tamtej nocy wyglądała zupełnie inaczej.
Wspomina: „Mówią, że on zgubił złoty róg. To nieprawda. I  z  tą złotą
podkową też nieprawda. Jasiek jeździł do Krakowa po wódkę. Wszyscy na
niego czekali”[305].
3 lipca 1905 roku Jan Mikołajczyk żeni się z  Anną Chowaniec, córką
Tomasza, zamożnego bronowickiego gospodarza. Majątku nie ma. Za
cały kapitał musi w  tym przypadku wystarczyć powinowactwo ze
sławnymi szwagrami, Włodzimierzem Tetmajerem i  Lucjanem Rydlem.
Po ślubie przenosi się do chałupy żony.
Częściowo dlatego, że przezwisko na wsi należy mieć, a  częściowo
dlatego, że w  tym małżeństwie przewaga finansowa należy do żony,
chłopi w  Bronowicach Małych nadają mu przydomek Chowaniec.
Przylgnie do niego na lata.
W  tradycji ludowej chowaniec jest duchem opiekuńczym domowego
ogniska. Przynosi rodzinie szczęście i powodzenie.

RÓZECZKA
Kto ćwiczy syna swego, będzie chwalon z niego, a między domowemi będzie
się z niego chlubił[306].
 
Dyscyplinę w  domu trzyma Anna. Tetmajer wkracza
w  najtrudniejszych przypadkach. Zwykle wtedy, gdy ona prosi, aby
stanowczo zareagował. „I  ojciec rzeczywiście reagował jakimś klapsem
i potem nie spał całą noc” – wspomina najmłodsza córka[307].
Takie zajścia zdarzają się rzadko. Cała gromadka jest wychowywana
w  posłuszeństwie i  przeświadczeniu, że ojca cierpiącego na serce nie
należy martwić ani rozdrażniać.
Zdyscyplinowane są także dzieci Rydlów. Aleksandra Czechówna
przygląda się im z  uznaniem. Wystrojone przez Jadwigę w  granatowe
odświętne stroje z  drapiącymi szyję krochmalonymi kołnierzykami
i  czerwonymi, jedwabnymi fontaziami wyglądają uroczo. Do tego są
bystre, mają nienaganne maniery i  wiedzą, jak pozyskać przychylność
starszej pani. Kiedy Rydel mówi do trzyletniej córeczki: „Helenko,
ukochaj panią”, ona przytula się tak mocno, że
sześćdziesięciosześcioletniej Aleksandrze Czechównie okulary spadają
z nosa.
„Kto jest tam tak dobrym pedagogiem Jadwisia czy Lucio, nie wiem, ale
to wiem, że żadno ze znajomych mi dzieci, nie wyłączając i  moich
wnucząt, nie jest tak dobrze prowadzone, tak rozwinięte i tak nad wiek
grzeczne i ułożone jak dzieci Lucyanów. Lucio utrzymuje że wszystko to
jest dziełem rózeczki, której on często używa, trzymając się jak mówi
zasady że różczką Duch Ś. dziateczki bić radzi[30*], zdaje mi się jednak że
i rózga nic by tu nie pomogła gdyby dzieci te nie miały tak dobrej natury
i nie były tak wyjątkowo rozwinięte” – pisze Czechówna w pamiętniku.
Helena z  Rydlów Rydlowa zapamięta, że za większe przewinienia
dostawało się w  skórę w  gabinecie ojca. O  rózdze i  karach pisze
z humorem we wspomnieniach:
„Wreszcie pokój ojca. Pokój zawsze związany z  emocjonalnymi
przeżyciami, miłymi lub i  niemiłymi. Tu się do ojca szło na skórobicie,
jeśli przeskrobało się coś zanadto. Był to cały jakby obrządek, w  którym
sam akt skórobicia był już fazą końcową. Najbardziej emocjonującym był
fakt, że po rozmowie z  ojcem i  uznaniu z  ciężkim sercem, że na tę
operację się zasłużyło, trzeba było iść samemu do ogrodu i w najbliższych
krzakach wyłamać narzędzie kary i  przynieść ojcu. I  tu był dylemat
dziecinnego umysłu: jeśli patyk będzie gruby, będzie bardziej bolało, jeśli
zaś cienki ojciec się pogniewa za chęć wymigania od kary. Muszę jednak
przyznać że sama egzekucja nie była w  gruncie rzeczy zanadto groźna.
Sroższy był ceremoniał”.
Znana działaczka społeczna i  publicystka Cecylia Plater-Zyberkówna
w  wydanej w  1903 roku książce pod tytułem Kilka myśli o  wychowaniu
w  rodzinie pisze, że choć kary cielesne są ostatecznością i  powinny być
przez rodziców stosowane z  umiarem – i  najwyżej do lat trzynastu –
unikać ich nie należy. „Za czyn zły, z rozmysłem popełniony, za wyraźny
bunt przeciwko władzy rodzicielskiej, za kłamstwo z uporem dowodzone
[...] nie znam doprawdy innej kary nad chłostę, rodzicielską dłonią
wymierzoną, bo w  tych wypadkach należy koniecznie złość poskromić,
upór przełamać, pychę upokorzyć, zmysły poskromić, jednem słowem
fizycznie zapanować nad materyalną naturą dziecka. Nie widzę także
innego środka w  niektórych wypadkach nieprzezwyciężonego lenistwa.
Gdy dziecko pracować nie chce, użytecznem jest wstrząsnąć jego naturę
środkiem energicznym, gdy inne nie skutkowały: «Rózga karania daje
mądrość, a  dziecię puszczone na swoją wolę zawstydza matkę swoją».
[...]. Zastrzedz tu jednak należy, że dziecko od maleństwa pedagogicznie
chowane, rzadko kiedy na surową karę zasłuży, gdy zaś dojdzie do wieku
rozbudzenia sumienia, samo nad sobą pracować rozpocznie, w  czem
niech mu dopomogą starsi, dobrą radą i zachętą”[308].

RYTUAŁY
Liczne i zwykłe zawody w wychowaniu pochodzą stąd, że się do dzieci za
wiele mówi, więcej niż one zdolne słuchać i rozumieć, a za mało się od nich
wymaga[309].
 
Plan tygodnia przedstawia się następująco: trzy dni Lucjan Rydel
spędza na wykładach w  Krakowie, cztery – w  Toniach. Rodzina określa
nieobecność ojca w  domu mianem „trzydniówki”. W  pracach
gospodarskich pomagają Jadwidze służąca Kasia i  Wojtek, który od
ubiegłego roku zastępuje Kaspra Czepca.
Czteroletni Lutek i  trzyletnia Helena przebywają głównie
w  towarzystwie matki. Wieczory spędzają we troje w  sypialni. Stoją tu
łóżka i stół, przy którym Jadwiga szyje, haftuje albo nabija tytoniem tutki
papierosowe dla męża. Podśpiewuje przy pracy. Głos ma cichy, choć
wysoki, i  czysty. Zwykle nuci pieśni kościelne. Na stole leży otwarta
kantyczka, do której zerka co jakiś czas. Dzieci, zaintrygowane
brzmieniem wyrazów niesłyszanych na co dzień, proszą o  powtórzenie.
Więc cierpliwie powtarza. Śpiewa tę samą linijkę albo całą zwrotkę.
Córka zapamięta słowo „sromiężliwa” w jej ustach.
Wieczorami czyta książki, leżąc w  łóżku. Którejś nocy, rozpraszana
gwarem dziecięcych głosów i krzyków, zaczyna cicho czytać na głos.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „Zaintrygowani jakimś jednym i  drugim
zasłyszanym zdaniem ucichliśmy, przysłuchując się, co czyta. Potem na
nasze prośby czytała już głośno”.
Helenka i Lutek Rydlowie w Toniach, karta z pamiętnika Aleksandry Czechówny, 1910–1911.

Jadwiga czyta powoli, jednostajnie, bez podziału na znaki


przestankowe. Przy trudniejszych wyrazach zatrzymuje się, wyraźnie
wymawia słowa. Córka zapamięta tytuł: Ogniem i  mieczem. Tembr głosu
matki i  wolne tempo czytania pozwalają dzieciom dostosować się do
rytmu i nadążać za tokiem akcji. Razem przerobią całą Trylogię.
„Nie wiem, jak to się stało, że matka zabrała się do czytania książek.
Czy sama okazała chęć po temu, czy też namówił ją ojciec. Wiem tylko, że
do końca życia pozostała jej ta potrzeba czytania. Zawsze wieczorem
w łóżku czytywała sobie gazety lub książkę i bardzo nie lubiła zostać bez
żadnej lektury. Już jako zupełnie dorośli nieraz, kiedy tak sobie czytała,
prosiliśmy o  przeczytanie kilkunastu zdań głośno. Lubiliśmy słuchać jej
czytającego głosu, to był przecież głos jednego z  najintensywniejszych
przeżyć naszego dzieciństwa”.

KURDESZ

Mąż doradza, a przy żonie władza[310].


 
Rodzinna anegdota: Lucjan Rydel uważa, że legendarna gościnność
Włodzimierza Tetmajera powinna mieć jednak określone granice. Są tacy
ludzie, którym nie godzi się podawać ręki na powitanie, a  cóż dopiero
przyjmować pod swoim dachem. Tetmajer odpowiada po chwili
milczenia: „No tak, świnia, ale kiedy przyszedł, jakże człowiekowi robić
przykrość”[311].
Jest oczywiste, że Tetmajer nie może obejść się bez kontaktu
z  miastem. Malarstwo prócz uznania i  sławy przynosi mu dziesiątki
przeciwników i  setki udręczeń. Jak dawniej miewa okresy zwątpień
i niewiary w swój talent. Spotkania towarzyskie są wentylem, przez który
przepuszcza napięcia, nawet jeśli potem musi przypłacić je cierpieniami.
Listy Julii Tetmajerowej to kronika przygód towarzyskich pasierba
i rejestr rozmaitych przypadków.
Anna uważa, że tryb życia jej męża wymaga obecności dyskretnego
moderatora.
Helena z Rydlów Rydlowa: „Prostą, chłopską matematyką obliczyła, że
zdrowiej było dla męża i dla kieszeni, jeśli gości przyjmowało się w domu,
niżby te spotkania miały odbywać się w  restauracjach czy kawiarniach,
gdzie mąż pod dobry humor gościł przygodną kompanię, a sam później
odchorowywał tę przyjemność. W domu mogła czuwać nad nim i w porę,
jeśli poczuł się źle z sercem «wycofać» go na jakiś czas z towarzystwa”.
Nie tak daleko stąd do Gospodyni z Wesela, która mówi do męża: „a cóż
ty mos za tęgom minę, // coś ty jakisik niepewny?”, czy: „Podź na łóżko,
zgotowione”.
Znajomi Tetmajerów podkreślają opanowanie i  pobłażliwość Anny
w zetknięciu z mężowskimi ekscesami.
Michał Pawlikowski wspomina: „pilnowała dobytku, z  wielką, mądrą
wyrozumiałością starała się zrozumieć, szczególnie w pierwszych latach
małżeństwa, że artysta o  duszy tak wrażliwej i  temperamencie tak
żywym, musi się czasem wyszumieć, wyśpiewując Kurdesza. Ale
doskonale wyczuwała granicę, a  kiedy jej było trochę za wiele, świetnie
umiała sobie z tym poradzić, bez gniewu”[312].
Dobrym uzupełnieniem słów Pawlikowskiego jest relacja Alfreda
Wysockiego o  tym, jak większą grupą odprowadzali Tetmajera nad
ranem do domu. „Była ciepła noc. Szczyty dachów zaczęły już szarzeć gdy
ruszono w  drogę. Tetmajer przyjął zrazu z  entuzjazmem propozycję
odprowadzki, ale w miarę jak pierwszy powiew poranku wypędzał opary
alkoholu, zafrasował się i  zamilkł. Widocznie bał się żony i  tej
nieoczekiwanej wizyty o tak niestosownej porze”[313]. Dochodziła szósta,
gdy dotarli pod drzwi. Anna nie wpuściła ich do środka („izba jeszcze nie
zamieciona”), ale na ławkę przed dom wyniosła mleko i barszcz.

Filiżanka z Tetmajerówki.
Włodzimierz Tetmajer – popędliwy, rzewny, niecierpliwy, serdeczny –
pozostaje miłością życia Anny. Wszystko to, co dostarcza jej niepokoju,
jest ceną, jaką ponosi za ten związek. Zewnętrzna troska o jego zdrowie,
nierzadko podbarwiona anegdotycznymi sytuacjami, gdy on bawi się,
a  potem choruje, jest tylko widocznym odpryskiem uczucia Anny do
męża – głębokiego, mocnego i  traktowanego poważniej niż cokolwiek
innego. Przy całej stanowczości, którą ma dla świata, dla niego rezerwuje
delikatność i uległość.

Wojciech Kossak, Anna i Włodzimierz Tetmajerowie z synem Janem Kazimierzem oraz Alfred
Wierusz-Kowalski przed Tetmajerówką, ok. 1908.
Klementyna Rybicka: „Duszą domu, która o  wszystkim myślała
i  o  wszystkie «marności» tego świata dbała, była moja Matka.
Niestrudzona w pracy koło domu i gromady dzieci, nigdy nie okazała, by
najście nieoczekiwanych gości sprawiało Jej jakiś kłopot, czy
w czymkolwiek przeszkodziło. Zawsze pogodna – dla każdego miała miły
uśmiech i  dobre słowo – wyrozumiała na różne ekstrawagancje męża
i  Jego przyjaciół. Niesłychanie taktowna – umiała trzymać w  ryzach
dzieci, które kochała, ale w razie potrzeby karała surowo. Przy tak licznej
dzieciarni było to konieczne, tym bardziej że Ojciec był dla nas zbyt
pobłażliwy. A  że często zapadał na serce, wpoiła w  nas strach, że każde
najmniejsze zmartwienie może u  Ojca wywołać atak sercowy. [...]
Wszelkie kłopoty i  zmartwienia domowe usuwała mu z  drogi biorąc
wszystko na swe ramiona”.
W wierszu zatytułowanym Do mojej żony Tetmajer pisze:
 
I siłą jesteś mojego ramienia,
i mojej myśli górnym jesteś lotem
i światłem, co mi gniazdo opromienia,
mego dobytku tyś jedynem złotem!
W ciebie, jak w święte patrzę malowidła,
anielskie widząc u twych ramion skrzydła!
 
Ty moja wierna towarzyszko wdzięczna!
co jako anioł idziesz mi u boku!
Błogosławiona mi ta noc miesięczna,
Kiedym ci wierność przyrzekł w sadów mroku!
Błogosławione twoje ciche gniazdo!
Błogosławionaś ty! Mej drogi gwiazdo![314]

EMANCYPACJA
Dobry to zatem znak, że kobiety nasze, unikając oddalenia się mężczyzn od
nich, nauczyły się mówić o sztuce, literaturze, o modnym dziś
pozytywizmie, że czasem nawet udają, że rozumieją łacinę i że są w stanie
grać w billard[315].
 
Aleksandra Czechówna jest najstarszą słuchaczką wykładów Lucjana
Rydla na Wyższych Kursach dla Kobiet. Otoczona podlotkami i młodymi
pannicami dawno by to rzuciła, ale Rydel twierdzi, że jej obecność dodaje
mu otuchy. Uroki niepodległości duchowej Czechówna odkrywa w wieku
sześćdziesięciu sześciu lat. Im mocniej się emancypuje, tym więcej
miejsca w pamiętniku poświęca Jadwidze. Dochodzi do wniosku, że nie
może być ona dla Rydla równorzędną partnerką intelektualną. Jest w jej
słowach nieco protekcjonalności, ale też chyba rywalizacji o jego uwagę.
Jadwiga i Lucjan Rydlowie z dziećmi i owcą w ogrodzie w Toniach, kartka z pamiętnika
Aleksandry Czechówny, 1908–1909.

„O  ile mi się zdaje, to życie tej kobiety ma w  sobie pewien tragizm.
Lubo Lucio jest dla niej dobry, prowadzi ją gdzie tylko może i myśli o jej
przyjemnościach, to jednakowoż poziom jej wykształcenia sprawia, że te
przyjemności muszą być bardzo ograniczone, ale już przedewszystkiem
tragizm jej życia zależy na tem, że ona własnego swego męża zrozumieć
i pojąć absolutnie nie może. Lucio jest względem niej jakby wysoką górą,
na której szczyt ona nie wejdzie nigdy, absolutnie nigdy i może się tylko
przechadzać po najniższych zboczach tejże góry, ponieważ zaś jak
uważam ona ma serce tkliwe i  kochające, przypuszczam że musi to
odczuwać i cierpieć na tem niemało. Rodzina jego może albo ten tragizm
zaostrzać, usuwając ją coraz więcej w cień, albo też przeciwnie starać się
wszelkiemi sposobami o złagodzenie tego tragizmu.
Otóż ja z mojej strony postanowiłam zrobić wszystko ażeby właśnie dla
tej kobiety przynosić jakąś pociechę i przyjemność”.
Na początek piernik własnej roboty, potem coś kosztowniejszego:
zapis w testamencie.
Jadwiga i  Rydel odwiedzają Czechównę w  maju. Przy herbacie
gospodyni chciałaby porozmawiać o twórczości Ibsena, ale Rydel szybko
zmienia temat. Kilka tygodni przed końcem roku ma wszelkich
wykładów serdecznie dość. Czechówna dochodzi do wniosku, że
powodem tej wolty musi być Jadwiga.
„Co się tyczy jego to jestto doprawdy zadziwiające jak ten człowiek nie
ma żadnej blagi, żadnej zarozumiałości, i szczególniej wobec swojej żony,
czy ją nie chce upokarzać swoją erudycyą, czy z jakiego innego powodu,
dość że gdy ja zaczynałam tylko coś mówić o  jego odczytach, on zaraz
zagadał o gospodarstwie, o dzieciach, i ktoby go np. u nas widział, a nie
znał, to powiedziałby pewnie że to jest jakiś ogrodnik myślący jedynie
o  produkcji truskawek, jarzyn, sadzeniu drzewek i  wychowaniu dzieci,
nigdy zaś nie byłby się w nim domyślił ani uczonego, a tem mniej poety”.
 
Jeśli chodzi o truskawki, trudno mówić o sukcesie. To, co sprawdza się
u  Tetmajerów, nie wychodzi u  Rydlów. W  obu przypadkach ciężar
prowadzenia gospodarstwa i sprzedaży płodów rolnych spada na kobiety.
Mocne strony starszej siostry są słabościami młodszej. Anna cieszy się
dobrym zdrowiem, którego nie odebrały jej częste połogi, sprawnie
zarządza majątkiem i  ludźmi zatrudnionymi do pracy, odciąża męża
w  obowiązku utrzymania rodziny. Nie jest w  tym sama. Może liczyć na
pomoc Mikołajczyków mieszkających niemal po sąsiedzku. Jadwiga
odnajduje się w zajęciach, które nie wymagają dużego wysiłku fizycznego
ani częstych kontaktów z obcymi.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „W  przeciwieństwie do Tetmajerów
gospodarstwo rolne nie stanowiło też u  nas podstawy bytu rodziny,
a  prowadzone było pod kątem utrzymania dla krowy i  konia przede
wszystkim, aby mieć na własny użytek zdrowe mleko oraz środek
lokomocji do miasta odległego od Toń bądź co bądź jakieś siedem
kilometrów. Toteż przeważnie dokładał ojciec żywą gotówkę do tej
koniecznej sielanki mieszkania na wsi, gdzie były warunki życiowe
jedyne dla mojej matki”.
Latem 1905 roku obydwoje muszą przyznać, że uprawa na dużą skalę
jest w  ich przypadku nieopłacalna. Rydlowi lepiej wychodzi praca
dydaktyczna niż sprzedaż owoców na rynku. „Żadne z  moich rodziców
nie przejawiało zdolności dla zorganizowania należytego zbytu dla tych
truskawek. Nigdy też już więcej nie było prób powiększania dochodów
w podobny sposób” – podsumowuje córka.

KOLOR ŻAŁOBY
Żałoby lud nasz przeważnie nie nosi; czasem tylko stosuje barwę czarną,
już pod wpływem późniejszym, lecz w wielu wypadkach zachowała się
dawna słowiańska barwa żałobna tj. biała. Barwy czerwonej w stroju
żałobnym zawsze się unika[316].
 
Trumna dla dziecka musi być jasna, najlepiej biała. Na ciemny kolor
maluje się te dla dorosłych. Na wieku krzyż. Najpewniej z  pozłacanego
papieru, blaszany jest znacznie droższy[317]. Poduszeczka wypchana
wiórami wyciosanymi z materiału, z którego powstała trumna, trafi pod
dziecięcą główkę.
Stanisław Kostka Kazimierz, niespełna dwuletni synek Marysi, umiera
13 września 1905 roku. Ubieranie dziecka w pośmiertną koszulę tradycja
ludowa pozostawia matce chrzestnej, ale trudno o to w tym przypadku.
Maria Rymaszewska mieszka daleko od Bronowic.
Na przykładzie Popielów sprawdza się powiedzenie, że kołyska schodzi
się z  trumną. Dwa miesiące wcześniej, 30 lipca, zostali rodzicami córki,
Heleny Bronisławy.
Jesienią 1905 roku nadal mieszkają w Bronowicach Małych, choć Popiel
pracuje już w  Krakowie. Jako strażnik podatkowy na targowisku
bydlęcym przy rzeźni miejskiej zarabia niewiele. Za tę wypłatę łatwiej
utrzymać się na wsi niż w  mieście. O  budowie własnego domu mogą
tylko pomarzyć.
 
Kiedy Aleksandra Czechówna pyta Lucjana Rydla, dlaczego tak zatraca
się w pracy, on zasłania się czasem. W maju skończył trzydzieści pięć lat.
Chcąc w  pełni wypowiedzieć się jako artysta, musi się spieszyć. Od
jakiegoś czasu nie wierzy w to, że będzie żył długo. Skąd te przeczucia?
Może stąd, że przewlekła choroba nerek z  każdym rokiem bardziej daje
się mu we znaki. A  może stąd, że Wyspiański, który także nie
wypowiedział się do końca, jesienią 1905 roku jest na krawędzi życia.
Obecnie Rydel zarabia trzy razy więcej niż w  chwili, gdy zakładał
rodzinę. Dodatkowy dochód przynoszą tantiemy z  wydanych książek
i  przedstawień. Cena względnego dobrobytu jest wysoka. Są dni, kiedy
wykłada nieprzerwanie przez siedem godzin. Jeździ z  odczytami do
Nowego Sącza, Tarnowa, Krynicy, a  nawet do Cieszyna na Śląsku.
Wygląda mizernie, jest przemęczony i  zachrypnięty. Żyję w  ciągłej
gorączce, a godzina godzinę goni jak na skrzydłach – pisze w jednym z listów
do Franciszka Vondráčka[318].
 
Na imieniny Jadwigi, które przypadają 15 października, Lucjan Rydel
kupuje maszynę do szycia (najdroższą, jaką znalazł – 70 złotych reńskich)
i  kilkanaście metrów bieżących najróżniejszych tkanin. Starczy na trzy
suto marszczone spódnice i  dwie chusteczki na głowę. Aleksandra
Czechówna przygotowała na tę okazję sztukę czeskiego płótna i  własną
fotografię z siostrzeńcami.
Helena Langie uważa, że jej brat jest lekkomyślny. Niepotrzebnie
rozpieszcza żonę i  nie myśli o  przyszłości. Utrzymują się z  tego, co
zarobi, i  nie mają większych oszczędności. Tymczasem on lubi stroić
Jadwigę jak dawniej. Nie bez przyczyny dzieci znajomych nazywają ją
„panią z centeczkami”.
Córka wspomina: „Wiecznie zalatany znajdował czas, aby w  t.zw.
jatkach dominikańskich poprzewracać Żydom kramy w poszukiwaniu za
najładniejszym przybraniem do gorsetu czy katany. Osobiście
kontrolował krawcową wiejską, by gorsety były równie sute, jak
i  estetycznie przybrane. Matka wszystko skrzętnie składała do swej
wyprawnej skrzyni i  tylko na wyraźne życzenie ojca wkładała zawsze
z pewnym ociąganiem te najpiękniejsze swe stroje”.
Jadwiga najchętniej nosiłaby się tak, żeby nie ściągać spojrzeń: biała
koszula, ciemnogranatowy gorset z  kaletkami, perkalowa spódnica,
płócienna zapaska[319]. Nic wystawnego. Przywiązanie do tradycji
manifestuje niechęcią do wprowadzania nowych dodatków, które nie
omijają także strojów ludowych. Zdobienia, kroje, wyszycia i  kolory są
wizytówką każdej krawcowej. Jeśli czasem ustępuje, robi to najczęściej ze
względu na wygodę.
Z różnych zakątków Galicji Rydel zwozi Jadwidze drogie tkaniny albo
chusteczki na głowę kupowane w  liczbie mnogiej. Odkąd nauczyła się
haftować, projektuje dla niej wzory na mankiety i stójki koszul. Płócienna
zapaska z  bogatym i  skomplikowanym motywem jest przedmiotem
dumy obydwojga.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „Zapaskę tę wraz z  najpiękniejszymi
ubiorami skradziono matce w  kilka lat po śmierci ojca, a  chociaż miała
wszystkie potrzebne rysunki robione jego ręką, drugiej haftować już nie
chciała”.
 
27 grudnia 1905 roku Teatr Miejski w  Krakowie wystawia Betlejem
polskie Lucjana Rydla. Będzie to najchętniej oglądana sztuka
w sześcioletniej kadencji Ludwika Solskiego na stanowisku dyrektora (74
razy)[320].
Jadwiga lubi chodzić do teatru, ale z tymi wyjściami jest trochę tak jak
z  zapraszaniem bronowiczan na ślub – formułę trzeba ponawiać, choć
wiadomo, że gość i  tak się zjawi. Wyjazdy Rydlów na premiery do
Krakowa przebiegają według tego samego schematu.
Opowiada córka: „Najpierw ojciec proponował jazdę do teatru,
namawiał, a wreszcie zaskakiwał ją tym, że bilety na dany spektakl miał
już właściwie w  kieszeni. Potem odbywały się targi, w  co matka ma się
ubrać, a  gdy jej zdaniem ojciec wymógł ubiór zbyt strojny, wyjeżdżała
z domu z zasępioną miną”.
Minęło pięć lat, odkąd się pobrali, a  ona wciąż ściąga spojrzenia.
W  antraktach lornetki z  lóż i  galerii zwrócone są w jej stronę. W  takich
chwilach Rydel stara się odwrócić uwagę Jadwigi rozmową. Nie zawsze
ten wybieg się udaje. Któregoś razu proponuje, aby po prostu odwróciła
się do widowni plecami. Widząc, że jeszcze się wzbrania przed tak
śmiałym manewrem, mówi:
„Ależ moja droga, kiedy tacy ciekawscy, to niech zobaczą, że i  na
plecach masz gorset równie pięknie przybrany!”[321].

LEKCJA RYSUNKU
Troskliwa matka opuszcza syna, oddając go do ludzi po rozum, ale za to
całą swą uwagę zwraca na córkę, z której pragnie mieć wierną swojej osoby
naśladowczynię – by w córki istocie sama przeżyła, by ona stała się
żywotnym pomnikiem, który by nie tylko rysami ciała, ale i duszy
najdokładniej obraz matki przedstawiał[322].
 
Nauczyciel rysunków Józef Siedlecki wychował rzesze młodych
artystek, które pod koniec dziewiętnastego wieku nie miały wstępu do
Akademii Sztuk Pięknych, i artystów, którym nikt wstępu nie bronił. Jego
uczniami byli między innymi Olga Boznańska i  Włodzimierz Tetmajer,
który obecnie uczy rysunku na wydziale artystycznym Wyższych Kursów
dla Kobiet i na pensjach. Udziela prywatnych lekcji.
Minęło dwadzieścia lat od dnia, kiedy Adolf Tetmajer troskał się
o malarską przyszłość Włodzimierza. Napisał wtedy list do Siedleckiego,
prosząc, aby dawny nauczyciel rysunku udzielił jego synowi duchowego
wsparcia:
Pomimo wielu niedostatków i  braków technicznych porwał się mój syn na
wypracowanie obrazu, który zdjęty z  żywej natury ma pewną dramatyczną
wartość i pewne estetyczne zalety, lecz jak Wnemu Profesorowi wiadomo, nie ma
syn mój żadnej wiary w siebie, wątpi o swych zdolnościach i niedopuszcza żadnej
wartości swym pracom. – Nad to jest on niezmiernie skłonnym do zrażenia się,
zwątpienia o  sobie i  zniechęcenia się do wszystkiego. Obawiam się przeto, aby
pierwszy jego obraz nie uległ ostrej krytyce, aby ta krytyka nie wpłynęła szkodnie
na wrażliwe usposobienie mego syna i aby brak wiary w siebie i w swe, acz słabe,
siły, nie przemienił się w kompletne o sobie zwątpienie, coby go mogło nakłonić do
porzucenia palety i pędzli. Obawiając się tego i wiedząc dowodnie, że sąd i ocena
jego pracy, zasłyszana z  ust Wº Pana Profesora, którego wysoce ceni, poważa
i  szanuje i  dla którego żywi szczerą nie tylko przychylność, ale i  prawdziwe
przywiązanie, postanowiłem prosić Wo Pana Profesora, abyś był łaskaw zobaczyć
pierwszą pracę syna mego i  dodał mu otuchy do dalszej pracy w  obranym
zawodzie[323].
Jadwigę Annę Julię, najstarszą córkę Tetmajerów, nazywa się w domu
Isią. To zdrobnienie od Jadwisi. Ukończyła szkołę powszechną
w  Bronowicach, Prywatne Liceum Żeńskie Heleny Kaplińskiej. Pobiera
lekcje fortepianu, rysunku uczy się od ojca. Włodzimierz Tetmajer od
wielu lat prowadzi zajęcia w szkołach artystycznych dla kobiet. W Szkole
Sztuk Pięknych dla Kobiet kierowanej przez Teofilę Certowiczównę uczył
malarstwa, rysunku i  kompozycji. W  1901 roku wspólnie z  Janem
Bukowskim i  Janem Szczepkowskim założył Szkołę Sztuk Pięknych
i Przemysłu Artystycznego dla Kobiet[324].
Za kilka lat Tetmajer urządzi córce oddzielną pracownię. Zanim to
jednak nastąpi, chce, aby kształciła się pod okiem nauczyciela, któremu
sam wiele zawdzięcza. Pragnie, aby szła własną drogą. Pisze do Józefa
Siedleckiego: Ja wychodzę zawsze z  plamy, ale z  drugiej strony nie chcę i  nie
mogę wpływać na sposób widzenia lub uczenia. Jeśli kontur ułatwia rysowanie, to
widać że walczyć z  nim nie można. Ale tak ogromnie by mi chodziło o  to żeby
w  rysunkach mojej córki znać było to co u  niej jest, czy wrodzone, czy też od
dziecka wyrobione, przez patrzenie na moją robotę, to jest zawsze i od początku
widzenie modela w tem świetle, jak jest oświetlony [...], czyli, to co mówią plamy
i przedewszystkiem plamy...[325].
Pod okiem Józefa Siedleckiego Isia Tetmajerówna będzie malowała
przez kilka lat. W 1909 roku wstąpi do Szkoły Sztuk Pięknych dla Kobiet
Marii Niedzielskiej. Tutaj także rysunku i  malarstwa uczy Włodzimierz
Tetmajer.
 
W  maju 1906 roku Ulina, niezamężna córka Jacentego Mikołajczyka
z pierwszego małżeństwa, kończy trzydzieści dziewięć lat. Lubi ładnie się
ubrać. Nosi bogato zdobione gorsety i  zapaski obszywane koronką.
Długie czarne warkocze oplata wokół głowy. Niewiele wiadomo o  jej
życiu. Zapisy w  księgach metrykalnych przechowywanych w  Archiwum
Bazyliki Mariackiej w Krakowie wskazują, że prawdopodobnie wyszła za
mąż 19 lutego 1908 roku, a zmarła 19 kwietnia 1928 roku[326].
Ulina mieszka u  Anny. Pomaga w  pracach polowych, kręci się przy
domu, pilnuje dzieci. Uwielbia trzecią córkę Tetmajerów, Hankę. Dałaby
się za nią pokroić. W zbiorach rodzinnych długo będzie przechowywany
rysunek wykonany przez Włodzimierza Tetmajera, przedstawiający
Hankę z  potarganymi włosami, rozpiętą katanką, w  widocznym
ferworze. Obok zapisany dialog:
 
Ulina: Hanka cego się drzes?
Hanka: bo mie brzuch boli!
U: a cegós cię ta znom boli?
H: bom się ojadła!
U: a cegoześ tak duzo jadła!
H: a cegoście mi nie wydarli?
 
Hanka jest zuchwała, waleczna i  w  niczym nie ustępuje chłopcom.
Kiedy trzeba, bije się na kamienie, zimą jeździ po bronowickim stawie na
łyżwie przywiązanej sznurkiem do buta, wpada do przerębli, spada
z  kucyka, który jest własnością Kazka. Z  dziecięcych zabaw wraca
w  podartym ubraniu. Nie przepada za szyciem. Rozerwane skrawki
materiału spina agrafkami – Annę wyprowadza to z równowagi.

JASEŁKA
Pierwsze przedstawienie w noworoczny wieczór miało ogromne powodzenie
wśród licznie zebranej publiczności wiejskiej. Grający zwracają uwagę
swojem przejęciem i werwą, z jaką oddają postacie, składające dary u stóp
dzieciątka. Dziadek kościany zbierał ofiary na rzecz rannych
w Królestwie[327].
 
Zimą 1906 roku chłopi z Toń uczą się ról. Poprzedniego roku odegrali
tylko ostatni akt Betlejem polskiego, ale tym razem Lucjan Rydel chce
wystawić pełne, trzyaktowe przedstawienie. Zadanie nie jest proste.
W  sztuce pojawia się blisko sześćdziesiąt osób. Czterdzieści ma do
wygłoszenia dłuższe kwestie. Kostiumy, dekorację i  scenografię
wykonuje cała wioska.
Helena, córka Rydlów, wspomina: „Wieczorami w dni, kiedy ojciec był
w  domu obecny, w  sypialnym pokoju terkotała niezmordowanie
maszyna, na której szył kto tylko miał jakie takie pojęcie o  szyciu,
a w jadalni przy dużym stole pod wiszącą nad nim lampą, pod komendą
ojca inni ochotnicy wycinali, lepili i  zdobili korony oraz insygnia
królewskie wyrysowane przez ojca, a na sztelarzach z drutu fabrykowali
skrzydła anielskie, do których stosy «piór» z  białego kartonu wycinali
znów inni”.
W  obsadzaniu ról Rydel kieruje się głównie podobieństwem
zewnętrznym. Córka Helena zapamięta kowala Dudę w  roli Jana III
Sobieskiego i  Józefa Serczyka, późniejszego posła do parlamentu
austriackiego, w  roli Pana Twardowskiego. Serczyk jest wysoki i  chudy,
pod kontuszem nosi protezę wykonaną z  poduszki Jadwigi, która ma
uzupełnić brakujący brzuch.
Postać Matki Boskiej, pojawiająca się w  trzecim akcie, już
w  inscenizacji krakowskiej nastręczała kłopotów. Po tym, jak władze
kościelne zaprotestowały przeciwko kreacji Maryi na scenie, aktorka
została zmuszona do markowania gry, a  jej rola była deklamowana zza
kulis[328]. W Toniach kłopoty są innej natury. Dziewczęta przyjmują rolę
z  oporami, wcielanie się w  postać Matki Jezusa graniczy z  tym, co
akceptowalne. Do tego szybko wychodzą za mąż i – zgodnie z ustalonym
zwyczajem – nie mogą już grać Maryi Dziewicy. Rydlowi trudno zebrać
stałą obsadę.
W  styczniu 1907 roku przedstawienia oglądają mieszkańcy wsi,
rodzina, przyjaciele i  mieszkańcy Krakowa. Bilety wstępu można kupić
na miejscu lub w  kawiarni Sauera na rogu ulic Sławkowskiej
i  Szczepańskiej, gdzie Rydel namiętnie gra w  szachy. Cena: jeden złoty
reński z transportem furmanką w obie strony.
Helena z Rydlów Rydlowa wspomina: „Utarło się też niebawem, że na
rynku kleparskim w dniach przedstawień, o zmroku czekało na chętnych
kilka sań chłopskich, którymi za drobną opłatą zjeżdżali coraz liczniejsi
widzowie z miasta”.
W  lutym po długich namowach Aleksandra Czechówna wyrusza na
przedstawienie do Toń. Podróż odbywa saniami. Ledwie ustały śnieżyce,
które zasypywały miasto nieprzerwanie przez trzydzieści sześć godzin.
Śnieg sięga kolan. Przedstawienie jest grane w  budynku dawnej stajni.
Scenę zbitą na tę okazję z  desek oświetlają lampy naftowe zebrane
z  kuchni Rydlów i  okolicznych domów. Jest wielu widzów z  Krakowa,
siedzą w  czapkach, futrach i  szalikach. Jadwiga roznosi herbatę. Rydel
jest w  swoim żywiole. Niemal wszystkich zaprasza na ogrzanie się do
domu. Tego wieczoru w  Toniach jest też Jadwiga Mikołajczykowa
z Bronowic.
Stroną techniczną przedstawienia zajmują się rodzina i  przyjaciele.
Bileterem jest Kazimierz Popiel (pewnie zdążył powiedzieć Rydlom, że
Marysia spodziewa się dziecka). Janek Pareński, syn Elizy, reguluje
światło lamp naftowych w  antraktach. Jasełka z  kapelą wiejską
i krakowiakiem odtańczonym do melodii Albośmy to jacy tacy trwają blisko
dwie godziny. Najwięcej emocji budzą aktualne wątki polityczne
wplecione w fabułę – modlitwa Matki Boskiej i skarga dzieci z Wrześni –
deklamowane z podkrakowskim akcentem.
Aleksandra Czechówna kończy sprawozdanie z  tego wieczoru:
„Układano sobie że wszyscy mnie odwiozą na dwóch sankach, że jednak
jeden furman się upił, a  tylko drugi był trzeźwy, dlatego ja sama tylko
pojechałam w  towarzystwie dwóch akumulatorów elektryczności
[Pareńskiego i Bylickiego – M.Ś.]. Wyjechałam z Toń przed jedenastą, a że
wieczór był cudowny a  sanna idealna, więc też prawie iż żałowałam
zobaczywszy się na rogatce w Krakowie, a za kilka minut w domu”.
TARCZA
Podejrzliwości nie przypuszczaj do serca!
Inaczej bowiem nie możesz być spokojną, a szczęśliwą nie będziesz
nigdy[329].
 
Weźmy na przykład kobiety – rozważa Aleksandra Czechówna – te
urodziwe, pewne siebie, wygadane. Dniem i nocą przesiadują u Rydlów,
coś szyją, wycinają, kleją, bawią się w teatr. Cała ta atmosfera wesołości
spowodowana popularnością chłopskich jasełek w  Krakowie może
zawrócić w głowie. Stąd już tylko krok do nieszczęścia. „Jakże więc łatwo
przy usposobieniu krewkiem i namiętnem Lucia wyjść z roli nauczyciela
i  kierownika, i  z  wyżyn słonecznych wpaść nagle do błota”. Miłość do
Jadwigi i  dzieci (pisze Czechówna w  pamiętniku) mogłaby posłużyć za
tarczę chroniącą przed pokusami, których pojawia się coraz więcej.
A przy tym Jadwiga wydaje się Czechównie bezbarwna.
„Jakże żałuję, że te bajki o wróżkach przyozdabiających ludzi w różne
przymioty są zmyśleniem, bo wtedy jakże chętnie przyozdobiłabym tę
bladą, bierną Jadwisię we wszystkie przymioty ciała i duszy, ażeby tylko
mogła go utrzymać w swoich sidełkach”.
 
W  karnawale 1907 roku Betlejem polskie w  Teatrze Miejskim sprzedaje
się świetnie; zewsząd spływają do Rydlów zaproszenia. W  sobotę 16
lutego bawią się z Haneczką i Adamem Rydlami na Wielopolu. Dom Elizy
i Stanisława Pareńskich jest jednym z nielicznych w Krakowie, w których
Jadwiga towarzyszy mężowi. Czy jest zazdrosna?
Mówi córka: „przypominam sobie, że kiedyś już jako całkiem dorosła,
rozmawiając z  matką o  jakichś ludzkich sprawach, natknęłyśmy się na
kwestię zazdrości. I wtedy z mojej strony padło pytanie: «A czy ty mamo
nie byłaś nigdy zazdrosna o  ojca?». Odpowiedziała mi z  uśmiechem:
«W  początkach małżeństwa nawet bardzo». Wyglądało to tak. Ojciec
systematycznie wykładał na Kursach Baranieckiego i  na pensji
p.  Kaplińskiej. Uczennice p.  Kaplińskiej, gdzie była pensjonarką Isia
Tetmajerówna, nie wydawały się matce «groźne», ale panny z Baraneum
[Wyższe Kursy dla Kobiet – M.Ś.] były dorosłe, wydawały się jej strojne,
ładne i  bardzo mądre. Czuła się wobec tej plejady nieznanych panien
jakaś upośledzona pod każdym względem, że aż zaczęła tracić wiarę
w  możliwość uczucia męża dla siebie. Stąd był już tylko krok do
zazdrości. Nurtowały ją te myśli i  coraz bardziej zatruwały życie. Aż
pewnego dnia, kiedy jak zwykle wyszła z  mężem przed dom do wózka,
którym ojciec miał odjechać do Krakowa na trzy dni z domu, rozpłakała
się. Ojciec zaniepokojony zaciągnął ją z  powrotem do domu wypytując
o powód łez. Kiedy rozszlochana mówiła, że nie chce, żeby jeździł do tych
panien, które są przecież takie nadzwyczajne, słuchał poważnie i w końcu
zapytał: «No dobrze, ale o  którą właściwie jesteś zazdrosna?»„
«O wszystkie!» wyjąkała rozpaczliwie. I wtedy ku jej zdumieniu roześmiał
się wesoło: «Tak? Wszystkie? To świetnie moja najdroższa!». To było tak
szczere, że wystarczyło by ją utwierdzić w  przekonaniu że «panny» nie
odebrały jej serca męża. Odtąd nigdy nie porównywała się z  innymi.
Spokojnie wyprawiała go do Krakowa, czy później do Pragi czeskiej,
Warszawy i na szereg tygodni, do Grecji”.

FIOŁKI
Ręce od pracy twarde więcej zdobią niewiastę jak złote łańcuszki u szyi,
u których wiszą często roje dręczących złych myśli, ciągła praca ciało
zdrowiem a duszę wesołością obdarza[330].
 
Wspólna podróż do Grecji była od zawsze marzeniem Stanisława
Wyspiańskiego i  Lucjana Rydla. Wiosną 1907 roku wszyscy wiedzą, że
Wyspiański nigdzie nie pojedzie. Ledwo starcza mu siły, aby z pobliskich
Węgrzc, oddalonych nie więcej niż siedem kilometrów, dojechać do
Krakowa.
Do Grecji wybiera się za to Lucjan Rydel. Zafascynowany książką
archeologa Wilhelma Dörpfelda poświęconą pracom wykopaliskowym
w  Troi, chce zobaczyć wszystko na własne oczy. Od lat poświęca się
studiom nad kulturą helleńską i tłumaczy Iliadę. Wyjeżdża 10 marca. Na
dworzec kolejowy odprowadzają go Jadwiga i Kazimierz Popiel.
Lucjan Rydel płynie do Grecji okrętem „Dalmacja”. Podczas rejsu
z  Triestu do Brindisi śpi w  wannie, bo wszystkie łóżka w  kajutach są
zajęte. Nie narzeka. Za drobny napiwek otrzymał koc i  poduszkę. Na
wannie rozłożony materacyk z podkładką drewnianą i cała pościel. Płynę jak król
w  osobnej kabinie, czego nie ma nawet w  I  klasie. Muszę jednak być o  8 na
nogach, by, kto zechce, mógł się wykąpać u  mnie. Dotąd nie było tego
wypadku[331].
W Brindisi spóźnił się na okręt. Zszedł z pokładu, żeby nadać listy do
domu. Teraz z innym spóźnionym pasażerem ścigają łódką wypływającą
z  portu „Dalmację”. Po spuszczonej drabince dostają się na pokład.
Sprawa zielonego kapelusza, który wiatr zerwał mu z  głowy i  strącił do
morza, jest drobiazgiem, kupi nowy.
16 marca dociera do Aten. Mieszka w Hotelu National. Przed nim kilka
tygodni pracy przy zwiedzaniu i  dokumentowaniu zabytków. Po
wykopaliskach oprowadza go Wilhelm Dörpfeld, dyrektor Niemieckiego
Instytutu Archeologicznego w  Atenach. O  list polecający wystarał się
mieszkający w Wiedniu znany historyk sztuki Karol Lanckoroński.
W  pierwszych dniach pobytu donosi matce: Rozumiem wszystko
wybornie. Do Homera mnóstwo ciekawych rzeczy dowiedziałem się od Dörpfelda
na miejscu.
17 marca pisze do Jadwigi:
Kochana, Najdroższa!
Dziś miałem niezwykły dzień. Poszedłem rano o 10 na Akropol, czyli na tę górę
zamkową ateńską, gdzie są zwaliska najpiękniejszych świątyń. Widziałaś i znasz
to wszystko z  fotografij, które Ci okazywałem, przypomnij sobie jak zamiast
słupów stoją cudnie piękne marmurowe dziewczęta i  trzymają na głowach cały
dach małej świątynki. Byłem tam dziś i  zakochałem się we wszystkich tych
kamiennych dziewicach ateńskich. Widziałem obok zaraz drugą świątynię jeszcze
piękniejszą, tak piękną że słowa ludzkie nie wystarczą. Od dziesiątej rano do wpół
do piątej po południu tam przesiedziałem i nie umiem Ci powiedzieć co się ze mną
działo. Ta cała góra to jest najpiękniejsza rzecz na świecie, warto byłoby nie tylko
jechać tutaj koleją ale pielgrzymować piechotą żeby to zobaczyć. Człowiek patrzy,
patrzy i napatrzyć się nie może. Co to za szczęście, że ja tu mogę być i to widzieć.
Do śmierci będę pamiętał każdą minutę dnia dzisiejszego. Tobie się tak podobają
rzeźby greckie pewniebyś także napatrzyć się nie mogła gdybyś tutaj była ze mną.
Ciebie mi tu brakowało i  dzieci, a  byłbym jak w  niebie szczęśliwy. Całuję Cię
i ściskam z Kochanymi Dzieciami naszemi niech Was Pan Bóg ma w opiece moi
Najdrożsi. Lucyan
Tu pełno fiołków posyłam Ci je w liście![332].
 
Jadwidze fiołki nie na długo poprawią nastrój. Tuż przed Świętami
Wielkanocnymi służąca Marysia nieoczekiwanie rezygnuje z  pracy.
Problemem są bliżej nieokreślone masaże zalecone Jadwidze przez
lekarza. Po wyjeździe Rydla Marysia odmawia wykonywania poleceń,
a już na pewno nie będzie masować chlebodawczyni. Atmosfera w domu
jest tak gęsta, że można kroić ją nożem. Jadwiga jest zgnębiona, spięta
i  płaczliwa. Dzieci też dają się we znaki. Lutek pierwszy raz potwojem
wyjeździe dostał rżniętke poządno ruzgą.
Rydel odpisuje 27 marca: Dziś odebrałem na poczcie Twój ostatni list.
Okropnie mi się Ciebie żal zrobiło, kiedym przeczytał jakie masz utrapienie
w domu. Nie pojmuję co się stało Marysi, taka dobra dziewczyna i taką masz z nią
biedę. Moja Biedusiu Kochana, już niedługo połowa twojej samotności. Kiedy ten
list dostaniesz to już będzie połowa czasu mojej podróży. Nie uwierzysz jak mi się
tęskni za wami. Zupełnie inaczej było za moich kawalerskich czasów – mogłem
i pół roku i rok cały być na obczyźnie a nie tęskniło mi się tak jak teraz[333].
 
Święta Wielkanocne Jadwiga spędza z Popielami (Marysia znowu jest
w ciąży). Do Toń tydzień wcześniej przywozi ich Bartek, służący Rydlów.
Przyjeżdżają Przysiężniakowie z  Bronowic. Franciszek Przysiężniak
i  Jadwiga są chrzestnymi małej Heleny Popielówny. W  czasach
powszechnego przyzwolenia na klapsy i  rózgę metody wychowawcze
Kazimierza Popiela szokują otoczenie: posłuszeństwo wymusza
policzkując dzieci. Jadwiga skarży się mężowi. Podenerwowany Rydel
odpowiada dwoma listami:
24 marca: Powiedz ode mnie Popielowi niech nie bzikuje z  biciem dzieci.
Naprzód po twarzy się nie bije, bo to zabija w dziecku poczucie godności – ani się
nie tłucze ręką bo to niezdrowo. Mógłby mieć trochę rozsądku. Powiedz mu to ode
mnie. I jeszcze jedno. Kiedy się dzieci za często bije to się obiją i potem sobie nic
z bicia nie robią. W każdym razie niech się Kazio do naszych dzieci nie miesza, bo
ja nie wierzę w jego zdolności do wychowywania.
25 marca: Dziś jeszcze raz odczytuję Twój list wczorajszy. Piszesz, że Popiel
bije dzieci. Ja zrozumiałem, że bije swoje dzieci – ale dziś czytam drugi raz
i  przychodzi mi na myśl czy i  naszych dzieci nie bije. Tego sobie wypraszam.
Niech Bóg broni, żeby nasze dzieci miał tykać To sobie wypraszam. Ty sama
wytrzepiesz, kiedy koniecznie potrzeba, ale nikt inny niech dzieci naszych tknąć
nie waży[334].
 
Odkąd w  Toniach nie ma służącej, Jadwiga pracuje sama: gotuje,
sprząta, doi krowy. Obstawam za dobrą dziewkę – pisze z  humorem.
Uspokaja Rydla: nic się nieturbuj Bardzo cię proszę bąć spokojny jatak robie żeby
było dobrze. Kiedy jest sama z siostrą Marysią, wszystko w domu toczy się
wolniejszym (i spokojniejszym) trybem.
Eliza Pareńska zaprasza na tańce, ale nie pojedzie. Bez Rydla będzie jej
smutno, nimiałabym zadnej przyjemności bobym tylko o tobie myślała.
W  poszukiwaniu służącej zdążyła zjeździć okoliczne wsie. Była
w  Brzeziu i  Bronowicach Małych (od Mikołajczyków wróciła z  masłem).
Właścicielka zajazdu U Salki obiecała pomóc, ale na razie na zmianę się
nie zanosi. Nowa dziewczyna przyjęta do pracy odeszła, nim Jadwiga
zdążyła pochwalić się w  liście. W  kwietniu ma kolejną służącą, nawet
dwie. Obie z Zelkowa.
Tymczasem w  Toniach wraz z  wiosną wybucha ospa. Fizyk Bielański
szczepi chłopów. Jadwiga za namową teściowej szczepi się w  gabinecie
Tadeusza Żeleńskiego na Karmelickiej. Doktor Żeleński leczy niemowlęta
i udziela się w Zielonym Baloniku. Jeszcze w tym roku kropnie satyryczny
wierszyk Z  podróży Lucjana Rydla na Wschód, stylizowany na Grób
Agamemnona Juliusza Słowackiego, w którym znajdą się te słowa:
 
Z tej ziemi, którą boski Homer śpiewał,
Niechaj przeszłości szepcą do mnie głosy:
Ludu, co także pod spód nic nie wdziewał,
I także chodził z gołą głową, bosy,
Niech mówi do mnie duch helleńskich braci,
Co także, jak ja, nie nosili gaci...
 
I gdy tak błądzę po Hellady błoniach,
Dziwne mam wizje przed duszy oczyma:
W tej chwili dają do kolacji w Toniach:
Wszyscy zasiedli – tylko mnie tam nie ma...
Na stole kluski... i jajka sadzone...
A dzieci mówią „pod Twoją Obronę”...[335].
 
Wiosną 1907 roku nikt nie zawraca sobie głowy literaturą. Dziewczęta
sieją, sadzą i  kompostują truskawki. Bartek odwinął słomę z  róż
w ogrodzie. Róże mają pierwsze listki. Choć jest tak ciepło, że po trawie
chodzi się boso, wszyscy wyglądają maja.
26 kwietnia, Smyrna:
Za trzy tygodnie niespełna znajdę się w domu. Tak się cieszę że Was zobaczę.
Otrzymałem list od Ciebie z  czwartku 18 kwietnia. Chwała Bogu że jesteście
zdrowi i że wszystko w porządku. Ospy się nie boję, bo przecie dzieci szczepione
i przyjęło się im szczepienie. Tyś bardzo dobrze zrobiła, żeś się zaszczepiła. Moja
serdeczna kochana duszo. Nie uwierzysz jak Cię kocham nad życie z całego serca
mojego. Ciebie i dzieci. Bartkowi kupiłem w Atenach ładną papierośnicę. Powiedz
mu żem bardzo kontent z niego, bo dba widać o dom i o ciebie[336].
Dla Jadwigi kupił turecką katankę z  fiołkowego aksamitu, haftowaną
złotą nicią.

TROSKI

Stare łyżki trzeba palić, to się bieda domu chytać nie będzie[337].
 
Jacenty Mikołajczyk, syn Józefa Wojciecha i  Zofii, wnuk Józefa
i Rozalii, ojciec dwanaściorga dzieci, z których ośmioro dożyło dorosłości,
umiera 20 czerwca 1907 roku, niedługo przed siedemdziesiątymi piątymi
urodzinami.
Wnuczka Helena zapamięta ciało przybrane w  bronowicką sukmanę,
złożone w trumnie ustawionej na ławie pośrodku izby. Jadwiga podniesie
ją, aby mogła pożegnać dziadka przed zamknięciem wieka. Jacenty
zostaje pochowany na cmentarzu Rakowickim.
Postać niewysokiego, łysiejącego mężczyzny z  sumiastym wąsem
można dostrzec na wielu obrazach o  tematyce świątecznej, obrzędowej
i  symbolicznej, namalowanych przez Włodzimierza Tetmajera. Duży
portret Jacentego Mikołajczyka w białej sukmanie, granatowym kaftanie
i  białej koszuli spiętej spinką z  koralem będzie przez lata zdobił salon
w  Tetmajerówce. Obok portretu Anny w  odświętnym białym czepcu,
pozującej z  synem Janem Kazimierzem, będzie to jedyny obraz pędzla
Włodzimierza Tetmajera wiszący w  tym miejscu. Córka Klementyna
Rybicka wspomina, że ojciec nie wieszał w domu własnych prac.
 
We wtorek 27 sierpnia 1907 roku Marysia wydaje na świat czwartą
córkę, Marię. To jej szósty poród. W  lipcu skończyła trzydzieści lat. Akt
urodzenia dziecka wymienia adres Bronowice Małe 65, zamiast 14.
Trudno dzisiaj stwierdzić, czy Popielowie wynajmują we wsi oddzielne
mieszkanie, czy (co bardziej prawdopodobne) jest to błędny zapis, jakich
wiele w księgach metrykalnych. Chrzestną matką dziewczynki jest Anna
Tetmajerowa.
Jeśli wciąż mieszkają kątem u  Mikołajczyków, musi im być i  ciasno,
i ciężko. Niska pensja Popiela pokrywa tylko najpilniejsze wydatki.
Z tego okresu pochodzi list do Lucjana Rydla, w którym Włodzimierz
Tetmajer komentuje starania Józefa Mikołajczyka o  przepisanie
gospodarstwa w Bronowicach na syna. Ja tłomaczę im że ci z rodziny co są na
swoim chlebie nie powinni zabierać uboższym nic z  tej odrobiny co pozostaje.
A  zatem: Józek, moja żona i  Jadwiga. Ty kupisz dom od Matki i  te pieniądze
powinny iść trochę dla Maryny a większa część na wychowanie Kuby, Jasiek zaś
dostałby pole. Jest tego tak mało że jakby wszyscy zaczęli dzielić to nikt by nic nie
miał[338].
W  październiku 1907 roku Marysia choruje na zapalenie płuc. Po
konsultacji lekarskiej i  naradzie rodzinnej zostaje przewieziona na
oddział chorób wewnętrznych Szpitala św. Łazarza w Krakowie. Dzieci –
ośmioletnią Annę, sześcioletnią Jadwigę, dwuletnią Helenę i najmłodszą,
dwumiesięczną Marię – Jadwiga zabiera do Toń.
27 października Aleksandra Czechówna zapisuje w  pamiętniku: „Od
Jadwisi dowiedziałam się znów innej rzeczy, wskazującej na ich dobre
serce. – Otóż opowiadała mi Jadwisia że jej siostra Marysia która jest za
Popielem małym urzędnikiem przy akcyzie dostała zapalenia płuc, i  nie
mając wygody w domu umieszczono ją w szpitalu, ale ponieważ ma ona
troje [czworo – M.Ś.] dzieci, z  których najmłodsze ma zaledwie dwa
miesiące, Jadwisia wszystkie te dzieci wraz ze służącą wzięła do siebie,
karmiąc to najmłodsze flaszeczką i jak dotąd z dobrym skutkiem”.
Tylko pozornie wydaje się to proste. Choroby przewodu pokarmowego
są jedną z  głównych przyczyn śmierci niemowląt karmionych sztucznie
w pierwszym roku życia[339]. W kwestii wyjaławiania mleka zwierzęcego
domowym sposobem, utrzymywania chemicznej i  bakteriologicznej
czystości pokarmu Rydlowie mogą skorzystać z  fachowej pomocy
pediatry Tadeusza Żeleńskiego, który od dwóch lat zajmuje się kwestią
żywienia niemowląt. Mogą też skorzystać z  mleka, które wydawane jest
codziennie w  siedzibie Kropli Mleka kierowanej przez Żeleńskiego pod
patronatem ks. Teresy Lubomirskiej. Tylko w ostatnim roku działalności
(od lipca 1906 do czerwca 1907  r.) wydano matkom ponad dwadzieścia
tysięcy litrów wyjałowionego mleka[340].
W listopadzie Marysia opuszcza szpital. Może wrócić do Bronowic albo
wyjechać na kurację zdrowotną do Zakopanego, ordynowaną przez
krakowskich lekarzy. Co robi – nie wiadomo. Po ślubie Jaśka
Mikołajczyka i śmierci Jacentego Mikołajczyka rodzinny dom pustoszeje.
Najmłodszy Kuba, powtarzający klasę szóstą, przebywa na zmianę
u Tetmajerów albo u Rydlów. Popielowie z córkami mają dla siebie nieco
więcej przestrzeni, choć zimę na wsi przetrwać jest tak samo ciężko;
zwłaszcza osobom z obniżoną odpornością. Chałupy mają ściany pokryte
szronem, dym z  pieców czuć w  całej izbie. Pomieszczenia są
niewietrzone, wilgoć skrapla się na oknach. Można rysować palcem po
szybach.
 
Od 12 listopada 1907 roku Stanisław Wyspiański przebywa w  Domu
Zdrowia na rogu ulic Łobzowskiej i  Siemiradzkiego. To nowoczesna
i  komfortowo wyposażona klinika prywatna. Opiekę lekarską sprawuje
wybitny chirurg Maksymilian Rutkowski. Oficjalnie Wyspiański
przebywa w  lecznicy z  powodu zmian układu kostno-stawowego na
skutek kiły trzeciorzędowej. Liczy, że lekarzom uda się przywrócić
sprawność niewładnej ręki. Nieoficjalnie wiadomo, że nic już dla
Wyspiańskiego zrobić nie można. Wysiłki tutejszych lekarzy koncentrują
się na zapewnieniu możliwie najlepszej opieki paliatywnej.
W Domu Zdrowia odwiedza go w tych dniach Włodzimierz Tetmajer.
Klementyna Rybicka zapamięta, że ojciec wrócił do domu roztrzęsiony
widokiem spustoszeń, jakie choroba poczyniła w  organizmie
Wyspiańskiego. Przychodzi też Lucjan Rydel[341]. Próba rekonstrukcji
spotkania dwojga dawnych przyjaciół w separatce na pierwszym piętrze
jest zbyteczna. Znamienne, że to właśnie on (wspólnie z  Adamem
Chmielem) będzie prowadził owdowiałą Teodorę Wyspiańską za trumną
męża.
Poniedziałek 2 grudnia, dzień pogrzebu, zamienia się w  wielką
narodową żałobę. Aleksandra Czechówna notuje w  pamiętniku: „Lucio
bardzo mnie prosił, abym wzięła pod opiekę jego żonę, gdyż on
naturalnie musi iść w pochodzie, a zostawić Jadwisię samą wśród tłumu
także by nie chciał. Uczyniłam tak bardzo chętnie jego życzeniu,
oprowadziłam ją wszędzie, wszystko widziała doskonale, następnie
zostawiłam ją u  nas na obiedzie i  dopiero po takowym poszła do jego
matki”.

ODSIECZ WIEDEŃSKA
Jedyny środek ochronny, a nawet leczący początek wszystkich niemal
słabości, jest wódka. Od niej też ludzie prości w każdym razie oczekują
pomocy. Ona ich zdaniem najlepiej pokrzepi i sił doda do pracy,
zabezpieczy od chorób, skoro zatrudnienie z wysileniem jest połączone,
smutek zagłuszy, cierpienie ukoi, słowem, jest wszystkiem dla jej
zwolenników[342].
 
Maciej Wójcik jest mężem Marii Katarzyny, przyrodniej siostry Anny,
Marysi i Jadwigi. Specjalizuje się w poszywaniu dachów strzechą. Takich
jak on dobrych rzemieślników ceni się w  okolicy. Dokładny,
obowiązkowy, słynie z  pracowitości. Ma ciekawoź do roboty – mawiają
chłopi w Bronowicach Małych.
Czasami jednak Maciej Wójcik musi palnąć se buksa. Napić się po
prostu.
Jest coś przewrotnego w  tym, że we wspomnieniach zapisze się nie
dzięki tym umiejętnościom, jakie już wtedy posiadało niewielu, ale
przede wszystkim jako autor najrozmaitszych konceptów i przyśpiewek,
które wpadają mu do głowy, gdy jest pijany. Helena z  Rydlów Rydlowa
i  Klementyna Rybicka zapamiętają słowa dwóch piosenek: „Podle
Oświęcimia, hej miastecka, ein, zwei, drei...!” (najpewniej pozostałość po
odbytej służbie wojskowej) i „za pieniądze ksiądz się modli za pieniądze
ludzi podli”. Ta druga musi być popularna na wsi. Włodzimierz Tetmajer
zacytuje te same strofy w słowniku bronowickim, pod hasłem „podlić”.
Którejś deszczowej nocy na trasie z  szynku do domu ścieżki wiodą
Macieja Wójcika pod Szkołę Kadetów na Łobzowie, wprost przed pomnik
cesarza Franciszka Józefa ustawiony w alei kasztanowej.
Helena z Rydlów Rydlowa: „Tutaj Wójcik zatrzymał się nagle i kiwając
się z  lekka wygłosił taką mniej więcej tyradę: «Bidoku, bidoku, takiś
wielgi cysorz, tyle państw, tyle wojska, tyle skarbów mos, a musis stać tu
na dyscu z gołą głową...». Po chwili zadumy wspiął się na cokół i własnym
zniszczonym kapeluszem nakrył łysinę najjaśniejszego pana, poczem
z  uczuciem dobrze spełnionego obowiązku wobec austriackiej ojczyzny
poszedł do domu. Nazajutrz w szkole kadeckiej od rana zrobił się gwałt
z  powodu publicznej obrazy majestatu. Sprawcę odszukać było nie
sposób, a Wójcik nie był głupi szukać swego kapelusza. W efekcie jednak
komendant szkoły rozkazał zamknąć i dla pieszych przejście przez aleję.
Odtąd trzeba już zawsze obchodzić szerokim półkolem gmach szkolny,
tak jak biegła szosa”.
 
Okazja do bliższego spotkania Macieja Wójcika z cesarzem nadarza się
w czerwcu 1908 roku. Chłopi z Bronowic, Toń, Modlnicy, Mogiły i innych
podkrakowskich wsi biorą udział w  obchodach sześćdziesiątej rocznicy
panowania Franciszka Józefa.
Jubileusz cesarski budzi sporo emocji. Według szacunków do Wiednia
ma przyjechać pięćdziesiąt tysięcy widzów ze wszystkich stron
monarchii austro-węgierskiej. W Krakowie kto zamożniejszy sposobi się
do wyjazdu. „W ogóle w tych dniach wybiera się do Wiednia setki tysięcy
osób, tak że nawet magistrat obawia się gdzie ich pomieści, a  policya
chciałaby wstrzymać tę falangę bojąc się aby jeszcze do jakich awantur
nie przyszło” (Aleksandra Czechówna zostaje na miejscu).
W  Krakowie przygotowaniami do wyjazdu kierują hrabia Jerzy
Mycielski i Włodzimierz Tetmajer. W pochodzie na cześć cesarza grupa
z  Krakowskiego zaprezentuje się w  inscenizacji orszaku weselnego
i  konnym oddziale eskorty. Łącznie będzie to sto kobiet, siedmiuset
mężczyzn, sto koni i dziesięć wozów.
Do Wiednia jadą także Rydlowie. Odkąd Anna zrezygnowała z  roli
starościny, zastępować ją będzie Jadwiga. To jej pierwsza tak daleka
podróż. Starostę zagra Józef Serczyk z  Toń, pannę młodą Zofia
Ptakówna, pana młodego malarz Henryk Uziembło, kierownik
artystyczny krakowskiej wyprawy. Orszak konny poprowadzi Franciszek
Ptak, poseł do Sejmu Krajowego.
Wyjeżdżają do Wiednia w  środę 10 czerwca. Na dworcu kolejowym
czeka na nich pociąg z dwiema lokomotywami i dwudziestoma pięcioma
wagonami, w hali i na placu dworcowym – tysiące krakowian.
„Czas” relacjonuje ostatnie minuty przed odjazdem: „Około wpół do 8
w  wagonach zaczęła się budzić fantazja ludowa. W  jednym zaczęto
śpiewać pieśń narodową, w  drugim odezwała się nuta ludowa;
dziewczęta i kobiety zaczęły śpiewać pieśń pobożną Kto się w opiekę. O 7¾
pociąg ruszył. Pożegnanie było bardzo żywe ze znajomymi i  zebraną
publicznością. Czerwona linia krakusek zaczęła powiewać przed oknami
pociągu; złociste wieńce dziewcząt utworzyły drugą niemniej barwną.
Trębacze banderii wydobyli trąby i zagrali jeneralnego marsza konnicy”.
Pan Młody, czyli Henryk Uziembło, jest na miejscu. Kilka minut po
godzinie piątej rano zajeżdża na dworzec kolejowy w Wiedniu chłopskim
wozem zaprzężonym w czwórkę. Piękne konie siwej maści wypożyczyła
Konstancja Anna z Zamoyskich, żona księcia Eustachego Sanguszki. Jest
czwartek 11 czerwca.
Następnego dnia o godzinie ósmej pochód na cześć Franciszka Józefa
wyrusza spod rotundy na Praterze. Uczestniczy w  nim od dwunastu do
dwudziestu tysięcy ludzi[343]. Wśród przedstawicieli narodów monarchii
austro-węgierskiej najliczniejsza jest grupa z  Galicji Zachodniej.
Prowadzi ją wesele krakowskie z kapelą, poprzedzane przez drużbów na
koniach. Pierwszym wozem udekorowanym białymi kwiatami jadą Zofia
Ptakówna i  Henryk Uziembło. Drugim, przystrojonym kwiatami
i snopami zbóż – Jadwiga i Józef Serczyk.
Popisy krakowskiej grupy przed cesarzem relacjonuje „Czas”: „Do
miejsca przed trybuną cesarską wesele i  hufiec szły stępa, tak jak grupy
innych narodowości, w  chwili jednak, gdy hufiec dojeżdżał do trybuny
cesarskiej, utworzyło się między krakusami, a  grupą poprzedzającą
wolne miejsce. Korzystając z  tego, krakusi, nie otrzymawszy nawet
żadnego rozkazu, ruszyli zrazu kłusem, potem galopem i przed trybuną
przelecieli w  pełnym biegu”[344]. Franciszek Józef – informują
korespondenci prasowi w  Wiedniu – zasalutował i  podziękował
skinieniem dłoni.
Jeszcze wchodzą na wzgórze Kahlenberg, skąd Sobieski dowodził
bitwą, a w niedzielę są już w Krakowie. To ich własna gloria wiedeńska.
Są też prywatne sukcesy: truskawki u  Rydlów obrodziły w  tym roku,
choć dawno porzucili myśl o  plantacji. Zarobili do tej pory pięćdziesiąt
złotych reńskich. Dla porównania miesięczne wynagrodzenie służącej na
wsi wynosi trzydzieści złotych reńskich.
 
Kiedy Jadwiga bawi się w Wiedniu, gospodarstwem zarządza Marysia
Popielowa. Przyjeżdża do Toń ze służącą i  córkami: dziewięcioletnią
Anną, siedmioletnią Jadwigą, trzyletnią Heleną i  najmłodszą,
dziesięciomiesięczną Marią. Z  dziećmi Jadwigi – siedmioletnim
Lucjanem i  młodszą o  rok Heleną – to spora gromadka. Podział
obowiązków jest przejrzysty: starsze dzieci pilnują najmłodszych, średnie
pilnują się same.
Gospodarstwem zarządzają kobiety. Na czele służby stoi Wajdzina,
żona Wincentego Wajdy. Bez Lucjana Rydla, którego obecność nadawała
ton spotkaniom, dom w  Toniach wydaje się Aleksandrze Czechównie
dziwnie nijaki.
„Nie zrobiłoby mi to wielkiej różnicy, ale odniosłam przykre wrażenie
patrząc się na dzieci Luciów. Gdy były mniejsze całe ich zachowanie
wydawało się być prostotą która ujmowała, obecnie zaś ta prostota
wydała mi się tylko prostactwem i ordynarnością. Widocznie że te dzieci
potrzebowałyby koniecznie innej nad sobą opieki i  towarzystwo tych
ordynaryjnych dziewek bardzo już na nich znać”.
 
Anna nie zawraca sobie głowy Wiedniem. Krząta się w  przydomowej
szparagarni (Tetmajer uwielbia szparagi). Jest sobota 18 lipca. Po
kilkudniowej słocie nareszcie wyszło słońce. Po czerwcowych zbiorach
trzeba rozrzucić na grządkach bogaty w  azot przegniły koński obornik.
To ważna informacja. Za kilka dni lekarze będą poszukiwać u  Anny
źródła zakażenia bakterią tężca i  rany zabrudzonej kompostem lub
ziemią.
Anna i Włodzimierz Tetmajerowie z synem Janem Kazimierzem, ok. 1908.

W niedzielę jest niedobrze, w czwartek jest już bardzo źle. Pojawia się
gorączka i  silne, napadowe skurcze mięśni. Tetmajer przewozi żonę do
Kliniki Chorób Wewnętrznych Szpitala św. Łazarza. Skąd ta kilkudniowa
zwłoka? Nietrudno odgadnąć: niechęć do leczenia ambulatoryjnego
i  przekonanie, że po kilku dniach dolegliwości ustąpią.
Niebezpieczeństwo jest duże, bo tężec to choroba o  bardzo wysokiej
śmiertelności. Szefem konsylium lekarskiego jest ordynator oddziału
Stanisław Pareński. Nawet niechętna rodzinie Pareńskich Aleksandra
Czechówna nazywa go „najznakomitszym jaki istniał diagnozistą”.
W  Szpitalu św. Łazarza lekarze leczą Annę surowicą przeciwtężcową
z  Zakładu Odona Bujwida. Kurację mogą uzupełniać kwasem
karbolowym[345]. W jej przypadku choroba ma łagodniejszy przebieg. Po
tygodniu od feralnej soboty pojawia się szansa na wyzdrowienie.
W niedzielę 26 lipca, w dniu imienin Anny, Rydel pisze do siostry: Musi
to nie być prawdziwy tężec bo ten przecie kończy się zawsze śmiercią.
U  Tetmajerowej nie wystąpiło zupełnie stężenie członków, utrata przytomności
ani zanik mowy i  żywią ją wprost ustami, przełyka płyny, mówi z  pewną
trudnością, gorączki nie ma. Jest zatem nadzieja że się to dobrze skończy. Jadwiga
będzie u niej jutro, ja we wtorek. Tetmajer zrazu był zrozpaczony, obecnie lepszą
ma otuchę. Wzięliśmy do siebie najmłodszego Tadzia trzechletniego z siostrzyczką
Marysią, żeby Tetmajerowa mogła być o  młodsze dzieci spokojna. Zmartwienie
jest, ale przynajmniej jest nadzieja że nie skończy się nieszczęściem[346].
 
Rydlowie także mają kłopoty. 30 czerwca na rynku kleparskim z  ręki
nożownika ginie trzydziestoczteroletni Wincenty Wajda, mąż gospodyni.
7 lipca Aleksandra Czechówna notuje w pamiętniku: „mieli prawdziwe
zmartwienie z  powodu zabójstwa niejakiego Wajdy, który został
zamordowanym na rynku kleparskim, a ponieważ żona tegoż robi u nich
we dworze, a  do tego spodziewa się wkrótce potomstwa Lucio zajął się
bardzo jej losem i  wraz z  kilkoma zamożniejszymi gospodarzami
przemyślują nad tem, ażeby jej przynajmniej jaką chałupę wystawić”.
Cały Rydel jest w  tej akcji – oddany sprawie, gotowy dzielić się
pieniędzmi, których nie ma nigdy w nadmiarze.
Kilka dni później siedmioletni Lutek rani się w stopę i gorączkuje. Na
tle choroby Anny wyobraźnia podpowiada Rydlom wszystko co najgorsze.
Upłynie kilka dni, nim sytuacja w obu domach się unormuje. 9 sierpnia
Anna nadal przebywa w szpitalu, ale już wiadomo, że niebezpieczeństwo
zostało zażegnane. Lutek także uniknie operacji, rana goi się dobrze. We
wrześniu on i młodsza Helena pójdą do pierwszej klasy.
Anna opuszcza krakowski szpital w  połowie sierpnia. Kończą się
żniwa, ale w tym roku raczej nikt nie wypuści jej z domu w pole. Zjawiają
się goście: dziennikarz Artur Oppman z żoną i trojgiem dzieci. Tłumaczy
się, że przejazdem. Wszyscy ci goście zjawiają się „przejazdem”.
W  listopadowym „Tygodniku Ilustrowanym” Oppman napisze: „pani
Tetmajerowa przeszła świeżo ciężką chorobę tężca. Dzięki Bogu, jest już
zdrowa zupełnie, osłabiona tylko jeszcze nieco”.
Artykuł ilustruje zdjęcie zrobione Tetmajerom przed domem. Na ławce
albo krzesłach siedzą: Isia, Anna z  najmłodszym Tadziem na kolanach,
obok Tetmajer z  Kazkiem. Stoją od lewej: Marysia, Klimka, Kuba
Mikołajczyk, Hanka i Dudu w gorseciku.

Tetmajerowie przed dworkiem w Bronowicach, 1906. Od lewej: Maria, Klementyna, Jadwiga,


Jakub Mikołajczyk w mundurku gimnazjalisty, Anna z Tadeuszem na kolanach, Włodzimierz
z synem Kazimierzem, obok Magdalena, z tyłu Julianna (Hanka).

TALENT
Podzielam najzupełniej zdanie tych ludzi którzy utrzymują że talentu jego
szkoda, że on go marnuje na drobiazgi, a nie myśli o pracy poważniejszej,
która by mu otworzyła wstęp do Uniwersytetu będzie to bowiem
niesłychana szkoda, jeżeli ten człowiek nie wyjdzie wyżej i skończy jako
profesor na Kursach Baranieckiego i nauczyciel po pensyach[347].
 
W  1908 roku mija dziesięć lat, odkąd Lucjan Rydel wykłada literaturę
powszechną na Wyższych Kursach dla Kobiet im. A.  Baranieckiego.
Niewiele krócej objaśnia historię sztuki i  literatury na prywatnych
pensjach. Ma opinię doskonałego pedagoga. Mówi barwnie i z zacięciem,
słuchacze chętnie wybaczają mu odchodzenie od tematu. W  kwestii
Kuby, którym aktualnie się opiekuje, jego entuzjazm nieco przygasa. Nic
nie idzie tak, jak powinno.
Korepetycji udzielają Kubie Jan Pawlikowski i Włodzimierz Służewski,
znajomi Tetmajera, nauczyciele łaciny i greki. Z tych przedmiotów Kuba
ma oceny dostateczne, z  pozostałymi idzie mu gorzej. Rok szkolny
1906/1907 skończył ze stopniami niedostatecznymi z polskiego, geografii
z  historią i  matematyki. Jesienią 1907 roku powtarza szóstą klasę. Jako
opiekunowie chłopca po śmierci Jacentego Mikołajczyka są wymienieni
Lucjan Rydel i Jadwiga Mikołajczykowa. W nowej klasie Kuba spotyka się
z Marianem de Laveaux, spokrewnionym z Ludwikiem. W realnym życiu
wciąż przeplatają się losy literackich bohaterów Wesela.
Pierwszy semestr nauki kończy z  ocenami niedostatecznymi
z  niemieckiego i  matematyki. Do szkoły nie wraca. W  rubryce Uwagi
znajduje się adnotacja: „W drugim półroczu opuścił zakład”.
To niejedyny kłopot, gdy mowa o  gimnazjum. Stanisław Rydel,
młodszy brat Lucjana, który jeszcze do ubiegłego roku uczęszczał do
klasy szóstej z  Kubą, drugie półrocze klasy siódmej kończy z  nagannym
zachowaniem za „lekceważenie obowiązków szkolnych”.
Latem 1908 roku Włodzimierz Tetmajer wstawia się za Kubą u Rydla:
Piszę do Ciebie z wielką prośbą i z wielkim wstawieniem się za Kubą. Jemu chodzi
ogromnie o to żeby mógł skończyć gimnazyum. Chciałby, jeśli byś nie pozwolił mu
chodzić do szkoły, to chciałby zdawać egzamin do kl. VIIej.
Doprawdy szkoda już tych lat, a ja mam wrażenie że ta ostatnia historya i to
upokorzenie, i  to przerwanie nauk tak jednak podziałały na Kubę, że jednak
rozbudziły w nim jakąś ambicyę.
Przyrzeka na wszystkie świętości że się będzie uczyć i że za wszelką cenę chce
skończyć gimnazyum. Co potem to mu wszystko jedno, na marynarkę bardzo
chętnie przystaje, ale błaga żeby mógł skończyć gimnazyum.
Kiedy mu przyrzekłem że się do Ciebie za nim wstawię w tej kwestyi widziałem
niekłamaną jego radość.
Obiecał mi święcie że się będzie uczył u  nas w  domu co dzień i  że nigdzie
chodził nie będzie, co łatwo będzie skontrolować jeżeli u  nas co wieczór będzie
musiał być. Proszę tedy za nim, pozwól mu wrócić do gimnazyum...[348].
Do C.K.  III Gimnazjum im. Jana Sobieskiego Kuba Mikołajczyk
w nowym roku szkolnym jednak nie wróci. Przerwaną edukację podejmie
na nowo po latach. Po pierwszej wojnie światowej znajdzie zatrudnienie
w  urzędach powiatowych. Ożeni się późno, bo dopiero w  1941 roku,
z Gizelą Podosek z Nowego Sącza. Tego Lucjan Rydel już nie dożyje.

OJCOWIZNA
Zagroda domowa, pobliski kościołek i cmentarz praojców, jest im całym
światem[349].
 
Pierwsze rozmowy o  zakupie starego domu Tetmajerów były
prowadzone jeszcze w  1900 roku, kiedy krystalizowały się plany
małżeńskie Jadwigi i  Lucjana Rydla. Potem długo, długo nic się nie
działo. Wreszcie jesienią 1907 roku, po tym, jak zakup wymarzonej
działki w  Toniach nie doszedł do skutku, zaczęły przybierać realny
wymiar.
Do tego domu przyciąga Lucjana Rydla coś więcej niż potrzeba
posiadania własnego kąta. Zamieszkiwany w  ostatnich latach tylko
czasowo, wymaga wielu napraw i rozbudowy. Jego wartość jest wyrażona
w  emocjach; pozostaje częścią rodzinnego dziedzictwa, które można
ocalić.
Helena z Rydlów Rydlowa: „Ten własny dom i ogród, wszystko to było
w  gruncie rzeczy tak kosztowne, że za te pieniądze można by mieć
posiadłość piękniej położoną i dom nowy, zbudowany solidniej, ale... Ale
ojciec był nie tylko «najlepszym poetą między prawnikami». Było jedno
«ale», które przekreślało wszelkie rozsądne zastrzeżenia. Oto tu właśnie
jest ojcowizna matki mojej! I  chociaż na razie niemal do samego
narożnika domu przytyka stara stodoła, chociaż o  kilkadziesiąt kroków
dalej stoi chyląca się chałupa Mikołajczyków z wszelkimi gospodarskimi
przyległościami, optymizm ojca widział w  przyszłości rozwiązane
wszelkie trudności.
Ponad wszelkie «ale», obok chęci posiadania własnego, miłego sercu
kąta, jak łuk tęczy rozpinało się wzruszenie, że oto Jadwisia wróciła do
Bronowic, do swoich, do miejsc, które tylekroć zdeptała bosymi stopami
chłopskiej córki”.
Mikołajczykowszczyzna, mówi się na wsi.
 
Formalności związane z  zakupem domu wraz z  ziemią (w  tym
zabezpieczenie wierzytelności na rzecz rodzeństwa Jadwigi) ciągną się
przez rok. Część kwoty Rydel wpłaca we wrześniu 1908 roku, na resztę
brakuje mu pieniędzy. Oszczędności pożyczył przyjacielowi
Kazimierzowi Rozwadowskiemu na założenie kancelarii. Na razie nie ma
widoków na zwrot tej sumy.
Włodzimierz Tetmajer nalega na finalizację zakupu. Sam także ma
długi. W jednym z listów pisze: Najszczerzej i prawdziwie cieszyłem się że ta
część ojcowizny naszych żon nie przejdzie w  obce ręce, ale, proszę zechcej to
uwzględnić że już teraz wyjścia prawie że nie ma innego, tylko chyba, żeby dom
sprzedać nabywcy, który mi chce położyć na stół pieniądze, a  Tobie zwrócić
wszystko co wydałeś[350]. Rydlowie ratują się pożyczkami. List zastawny
podpisuje Aleksandra Czechówna.
Jesienią 1908 roku formalności związane z  zakupem domu dobiegają
końca, ale atak choroby nerkowej kładzie Rydla do łóżka. Lekarz nakazuje
mu pić jak najwięcej mleka.
Aleksandra Czechówna zanotuje w  grudniu: „Bardzo mizerny, a  przy
tem odprowadzając mnie do domu skarżył się że go znów nowa bieda
trapi, gdyż ma jakiś silny ból w prawej ręce i w łopatce, który sprawia że
w  żaden sposób pisać dłużej nie może, gdyż zaraz ręka cierpnie i  pióro
wypada. «Niech mi pani wierzy że czasem rozpacz mnie ogarnia
zwłaszcza że mam tyle na myśli i moja podróż do Grecyi tak gwałtownej
domaga się pracy»”.
Na pisanie zostaje mu niewiele czasu. Lepsze i  pewniejsze dochody
zapewniają wykłady i odczyty. Pieniądze są im teraz bardzo potrzebne.
Latem 1909 roku pisze do Franciszka Vondráčka: Ja tymczasem ciężko
bieduję i kupiwszy kawałeczek roli pcham wszystko w raty pożyczki hipotecznej
i  w  weksle i  nieraz odmawiać muszę rodzinie mojej i  sobie najpotrzebniejszych
wydatków. Lato zwłaszcza jest dla mnie najprzykrzejsze, bo z  ukończeniem
wykładów ustaje wszelki mój regularny dochód, pensji w  czasie wakacji nie
pobieram żadnej i  żyję tylko z  tego, co piórem zarobię. Toteż pisanie felietonów
i inne lapalia zabierają mi z konieczności ten jedyny czas wolny, który mógłbym
obrócić na pracę literacką, a w końcu na trochę spoczynku.
Dobrze pisze się za to Antoninie Domańskiej. Publikuje pod
pseudonimami opowiadania od 1890 roku[351]. Do większych form
literackich o tematyce historycznej zachęca ją Lucjan Rydel.
Latem – a  w  1909 roku także jesienią – Domańska mieszka i  pracuje
w Toniach. Popularna i rozchwytywana powieść Paziowie króla Zygmunta
ukaże się w 1910 roku, trzy lata później Historia żółtej ciżemki. Pierwszymi
recenzentami są dzieci Rydlów, którym autorka, zaopatrzona
w czekoladę albo karmelki od Piaseckiego, czyta ostatnie fragmenty.
Merytoryczne i  literackie wsparcie Lucjana Rydla ma dla Domańskiej
duże znaczenie. W jednym z późniejszych listów, skarżąc się na niemałe
trudności przy powstawaniu Krysi bezimiennej (ukaże się w  1914 roku),
napisze: Ciżemkę mi opowiedziałeś, jaka ma być, na rozdziały podzieliłeś, treść
wyrysowałeś, a ja pod kierunkiem i kontrolą niby to napisałam. Nic dziwnego, że
awantury arabskie (pochlebne) o niej wypisują[352].
 
Aleksandra Czechówna chciałaby, żeby Rydel nie rujnował zdrowia
podróżami na trasie Tonie–Kraków starym rozklekotanym wózkiem.
Marzy się jej wygodny, zgrabny powóz z  miękko wyściełanymi
siedzeniami, koniecznie na resorach, którym i  ona przejedzie się od
czasu do czasu. Tymczasem dwieście koron wręczonych na mikołajki
z dopiskiem „na powozik” rozchodzi się Rydlom w okamgnieniu. Mają na
głowie inne wydatki.
„Sprawa z  moim prezentem nie przedstawia się tak dobrze jak
myślałam – zapisuje Czechówna 7 grudnia w  pamiętniku. – Wprawdzie
wczoraj rano wstąpiła do mnie Jadwisia Rydlowa z Helenką dziękując za
wszystko, ale powiedziała że jak na teraz nie mogą myśleć o  kupnie
żadnej bryczki a  tem mniej powozika. Lucio miał dosyć długów
wekslowych które go trapiły, więc te pieniądze spadły im jak z  nieba
i bardzo a bardzo im się przydały ale nie na powóz”. Za kilka lat opatrzy
swój wpis komentarzem: „nie rozumiem jak dając im 200 koron mogłam
myśleć o kupnie powoziku”.
 
16 grudnia 1909 roku umiera osiemnastoletni Stanisław Rydel; od
dawna miał problemy sercowe. Choruje Jadwiga. Czechówna notuje, że
wygląda mizernie i  nie ma apetytu, „zawsze bardzo delikatna i  co dwa
tygodnie musi jeździć do doktora, żałuję więc tem więcej że Lucio nie
może kupić powozu, który tak by im się teraz przydał”.
Leczy ją Adam Rydel, lekarz neurolog. Dopiero w  kwietniu da się
zauważyć znaczącą poprawę.
1 kwietnia Teatr Miejski po dziewięciu latach wznawia Zaczarowane koło
Lucjana Rydla. Sztuka równolegle jest grana w  Warszawie. Spływają do
Rydla tantiemy z Kongresówki.
Aleksandra Czechówna też ma powody do zadowolenia. 4 kwietnia
zwierza się pamiętnikowi: „Z  przedstawienia tego wróciłam do domu
nową bryczką którą sobie kupił i za którą akurat dał sto guldenów, które
jak Ci pisałam dostał ode mnie. Jest bardzo wygodna, na resorach
i  z  dobrem wsiadaniem, więc i  ja będę miała z  niej wygodę gdy do Toń
pojadę”.
Jest więcej dobrych wieści.
17 kwietnia: „Jadwisi Luciowej Adaś bardzo dobrze robi i  bez
porównania lepiej wygląda”.
DRABINA
Co tu na ziemi poczciwego człowieka w pewnym stopniu uszczęśliwić może
i rzeczywiście uszczęśliwia, to jest tylko kontentowanie się tem co ma[353].
 
O  człowieku, który pnie się z  zacięciem po szczeblach kariery i  bez
sentymentów pokonuje przeszkody na ścieżce awansu chłopi
w  Bronowicach Małych mówią: drabinkasz. O  Kazimierzu Popielu tego
powiedzieć nie mogą. Nie ma temperamentu lidera.
Około 1909 roku i on awansuje. Z targowiska zwierzęcego przy rzeźni
przenosi się do administracji. Oprócz wyższej pensji może starać się
o przydział służbowego mieszkania. Przed 1910 rokiem z żoną i dziećmi
przenosi się do Krakowa.
Marysia Popielowa (1° v. Susułowa) z mężem Kazimierzem Popielem, 1913, na rewersie
dedykacja: Kochanym i Drogim Przyjacielom na pamiątkę, w dowód szczerej przyjaźni
i serdecznej życzliwości ofiarują ku wiecznej pamięci K. Popielowie. Kraków 8/12 913.

Pierwsze mieszkanie przy ulicy Podgórskiej 1 najwyraźniej jest


tymczasowe. Pod koniec 1910 roku mieszkają już w  innej kamienicy.
W miejskich księgach adresowych Kazimierz Popiel jest wymieniony jako
dietariusz rzeźni miejskiej, zamieszkały przy ulicy Podgórskiej 33.
3 czerwca 1910 roku Marysia rodzi kolejną córkę. Chrzest Anieli
Bronisławy odbywa się w  kościele św. Mikołaja. Rodzice chrzestni –
Helena Langie, siostra Lucjana Rydla, i Tadeusz Boczkowski – pochodzą
z Krakowa.
Jako małżeństwo Popielowie sfotografują się trzy lata później
w zakładzie Franciszka Kryjaka na rogu ulic Dominikańskiej i Poselskiej.
Ona w  kilku warstwach marszczonych spódnic na zdjęciu wydaje się
większa i  tęższa. Włosy ma upięte gładko, ukryte pod jasną kwiecistą
chustką. Na szyi ma trzy sznury okazałych korali ze srebrnym krzyżem.
Lewą dłoń opiera na ramieniu męża, on prawą obejmuje ją w  pasie.
Starszy od Marysi o  cztery lata, wygląda szczupło i  młodo. Gdyby nie
długa broda i  wąsy z  końcówkami podkręconymi do góry, wyglądałby
jeszcze młodziej.

OBOWIĄZKI

Pensja wiedeńska Włodzia zaimponowała mi[354].


 
W  1910 roku na Nieustającą Wystawę Towarzystwa Przyjaciół Sztuk
Pięknych w  Krakowie Włodzimierz Tetmajer regularnie nadsyła kolejne
prace. W maju są to szkice witrażowe i olej zatytułowany Kwitnąca jabłoń.
Jeszcze o  tym nie wie, że młody artysta Stefan Felsztyński, który
równolegle wystawia swoje akwarele i szkice ołówkowe, za kilkanaście lat
będzie jego zięciem.
W  grudniu Tetmajer zgłasza na wystawę obrazy zatytułowane Odlot
bocianów i  Żniwo[355]. Ten ostatni, obok zaprezentowanej wcześniej
Przodownicy i  portretu nieznanego bliżej lekarza krakowskiego, zwraca
uwagę znawców. Pod koniec roku w salach Towarzystwa Przyjaciół Sztuk
Pięknych wisi blisko pięćdziesiąt obrazów Tetmajera, niemal wszystkie
powstały w ostatnich dwunastu miesiącach[356].
Helena z  Rydlów Rydlowa pisze we wspomnieniach: „Ciekawą jest
rzeczą jak wszyscy «wspominkarze» znają Tetmajera z  strony oficjalnej,
«od gości». Wszyscy z  zachwytem piszą o  jego fantazji artystyczno-
szlacheckiej, chętnie wspominają jego swadę i  «niewylewanie za
kołnierz». Ci, którzy podają się za najbardziej zżytych z  nim przyjaciół,
dla których, jak im się zdaje, jego życie domowe i  rodzinne nie miało
żadnych tajemnic, nie wspominają ani słowem o jego pracy artystycznej.
Ot, między jednym a  drugim kielichem, przeplatanym śpiewem
«kurdesza», machał zapewne pędzlem, bo przecież był malarzem!
Tetmajer zaś w  swej twórczości artysty był człowiekiem wytrwałej
i systematycznej pracy. Miesiące wiosenne i letnie codziennie stał całymi
godzinami przy sztalugach w polach, czy wśród domów na wsi. Dorobek
jego malarski w  znacznej mierze rozproszył się po świecie, w  dużej
mierze zginął wraz z  Warszawą w  latach okupacji i  podczas powstania.
Jeszcze sporo pozostało po nim szkicowników – doskonały rysownik
wiele robił notatek ołówkowych – sporo drobnych szkiców olejnych”.
Za całokształt twórczości Akademia Umiejętności w Krakowie przyzna
Włodzimierzowi Tetmajerowi nagrodę finansową fundacji śp. Probusa
Barczewskiego za rok 1910 w kwocie 2250 koron[357].
 
Jesienią 1910 roku Isia Tetmajerówna, po rocznym pobycie w  Szkole
Sztuk Pięknych dla Kobiet prowadzonej przez Marię Niedzielską,
wyjeżdża na studia malarskie do Monachium. Towarzyszy jej ojciec. Chce
się upewnić, że na miejscu będzie miała właściwą opiekę.
Na wieść o  tym, że Tetmajer umieścił córkę na stancji u  Stanisława
Przybyszewskiego, krakowscy znajomi pokładają się ze śmiechu. Ale
czasy, kiedy Przybyszewski wlewał do herbaty dwie trzecie szklanki rumu
albo zagadywał do ledwo poznanego Sienkiewicza: „panie Henryku,
napijmy się wódki”, dawno minęły. Schorowany i  zramolały prowadzi
teraz wzorowe życie mieszczańskie. Z  żoną Jadwigą, która przed laty
porzuciła dla niego Jana Kasprowicza, okażą się tak surowymi
opiekunami, że Isia przez rok nie odważy się przestąpić progu ich
mieszkania z  żadnym znajomym[358]. Po Monachium wyjeżdża do
Wiednia. W  1911 roku w  krakowskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk
Pięknych wystawia pierwsze obrazy.
Tymczasem Hanka rozpoczyna studia ogrodnicze w  Studium
Rolniczym Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Klementyna uczy się w  Prywatnym Gimnazjum Żeńskim im. Królowej
Jadwigi w Krakowie.
Kiedy siostry przyjeżdżają do domu, rodzina zbiera się wieczorami
w  salonie. Isia, Klimka i  Hanka siadają do pianina. Ten podział
wyodrębnił się naturalnie, jak odbicie trzech dusz: Isia gra walce, Klimka
– Szopena, Hanka – oberki i  melodie do tańca. Tetmajer siedzi zwykle
w  rogu kanapy przy oknie. Anna nieco dalej w  fotelu. Pamiątką tych
wspólnych wieczorów będzie jego wiersz Marsz Skrzyneckiego i  obraz
znany pod tym samym tytułem.
Kiedy Hanka siada do pianina, tłucze w klawisze z taką energią, jakby
chciała poprzez młoteczki wycisnąć z  długich strun wszystkie dźwięki.
Włodzimierz Tetmajer sportretuje grającą córkę: kartki z nutami fruwają
w powietrzu, przewracają się świeczniki.
Hanka kocha ojca miłością zabarwioną podziwem i  oddaniem,
podszytą lękiem o  jego zdrowie. Kiedy Tetmajer wraca do domu, coraz
częściej zmęczony i osłabiony postępującą chorobą serca, ona siada przy
drzwiach pokoju i  pilnuje, aby nikt nie zakłócał mu odpoczynku. Deski
podłogi skrzypią w tym miejscu.
W  1911 roku Włodzimierz Tetmajer zostaje wybrany na posła XII
kadencji parlamentu austriackiego z  listy Polskiego Stronnictwa
Ludowego. To pokłosie jego dotychczasowej działalności politycznej
i społecznej. W zachodniej Galicji jest politykiem znanym i popularnym.
Działa w  konspiracyjnych organizacjach niepodległościowych, angażuje
się w sprawy wsi; jej problemy zna od podszewki. Jego prywatną zasługą
jest między innymi utworzenie w  Bronowicach Małych jednostki
ochotniczej straży pożarnej. To ważne, bo chałupy przycupnięte na
pagórkach, niemal stykają się strzechami. Pół wieku później Stanisław
Ziembicki napisze w reportażu z Bronowic: „Domy tu siedzą gęsto obok
siebie na niewielkiej przestrzeni, jak grzyby wokół pnia na polanie”[359].
Odkąd Włodzimierz Tetmajer jest posłem Rady Państwa, korzysta ze
swojego mandatu i  mocniej postuluje kwestie, które od lat są widoczne
w  jego publicystyce. Domaga się większego udziału chłopów w  życiu
publicznym. Wskazuje na konieczność reformy galicyjskiego systemu
szkolnictwa poprzez likwidację szkół ludowych i  zrównanie dostępu do
wiedzy społeczności wiejskiej i miejskiej.
Tylko w domu bywa teraz rzadziej, zarzucił malowanie.

LATO
Przede wszystkim modlitwa jest bardzo skutecznym środkiem do
odzyskania zdrowia[360].
 
Sobota 7 stycznia 1911 roku, imieniny Juliana i  Lucjana. Antonina
Domańska składa życzenia Rydlowi.
Więc najdroższy poganiaczu mego leniwego ducha życzę Ci:
I Zgody niczem niezmąconej z nerkami;
II Życzę, by przez trzy miesiące w  każdym roku Twoje tylko sztuki grywano,
a tantiema przedstawiała się w postaci gór złota, w których mogłaby się z głową
zanurzyć ona druga tantiema, którą takoż miłujesz.
III Życzę Ci po dukacie od wiersza. [...]
V Życzę trwania i pomnażania się ognistej miłości między Tobą, a Magnifiką
Twoją.
VI Życzę wzrostu w  urodzie i  mądrości, a  pięknych talentach, potomstwu
Twemu.
Wreszcie życzę
VII By Ci Paszkowski Tonie podarował.
Najukochańsza ciotka Domańska[361].
 
Rok 1911 zaczął się źle. W  styczniu w  Toniach szaleje odra. Chorują
dziesięcioletni Lutek i  dziewięcioletnia Helena. Obydwoje dosyć ciężko.
Do tego Helena ma boleści wskazujące na zapalenie wyrostka
robaczkowego. Lekarz ostrzega, że może się to skończyć operacją.
Jadwiga i Lucjan Rydlowie z Helenką i Lutkiem w Toniach, ok. 1910.

Włodzimierz Tetmajer pisze z Bronowic:


Kochana Jadwigo!
Ogromnie jesteśmy przejęci i  zmartwieni chorobą Waszej Helenki. A  tu,
z powodu odry u Was, nie mogliśmy być w Toniach. Hanka przytem ciągle jakaś
chora, dopiero od wczoraj trochę jest lepiej. Przytem taki mróz że trudno jej
z domu wyjechać, tem bardziej że miała przedwczoraj gorączkę.
Prosimy o wiadomość o zdrowiu Helenki. Czy będzie operacya? Czy też może
się obejdzie? A jeżeli była, to prosimy o parę słów, jak się ma dziecko.
Strasznie nam Was żal, a tu do tego odwiedzić Was nie można.
Całuję Wam rączki i pozdrawiam Lutka.
Włodz. Tetmajer[362].
 
Mają powody, aby unikać wirusów. Anna jest w  ciąży. Dziewiątego
dziecka oczekują latem.
 
Tegoroczne lato Antonina Domańska chciałaby spędzić u  Rydlów
w Toniach, ale nieoczekiwanie napotyka mały opór. Buntuje się Jadwiga.
Szczegółów dostarcza Aleksandra Czechówna, która nie darzy
Domańskiej sympatią (podejrzewa, że autorka książki Paziowie króla
Zygmunta może odebrać jej przyjaźń Rydla). „Ten ostatni zaprosił mnie
do Toń i  przysłał po mnie wózek, jak również po Domańską, która
najmuje mieszkanie w szkole, gdyż Jadwisia nie bardzo ma ochotę mieć
ją we dworze gdyż podobno jest trochę w  jedzeniu wybredna, tam zaś
będzie sobie sama prowadzić kuchnię. Podczas kiedy Lucio z Domańską
oglądał mieszkanie, Jadwiga oprowadzała mnie po swojem
gospodarstwie, pokazywała kury które jej podarowałam, prosięta które
teraz nabyła, jednem słowem trochę się ze mną rozkrochmaliła, gdyż
uważałam że jak dotąd była dosyć sztywna”.
 
W lipcu i sierpniu 1911 roku Lucjan Rydel reperuje zdrowie w zakładzie
przyrodoleczniczym doktora Apolinarego Tarnawskiego w  Kosowie na
Pokuciu. Kosów leży we wschodniej Galicji, dwieście trzydzieści
kilometrów na południe od Lwowa. Doktor Tarnawski uchodzi za
oryginała. Pacjentów traktuje bezceremonialnie. Zaleca głodówki,
gimnastykę, pracę fizyczną i  kąpiele słoneczne – najlepiej nago,
ewentualnie w  skąpej bieliźnie. Ale jego metody przynoszą doskonałe
efekty.
W  Toniach Jadwidze dotrzymują towarzystwa Popielowie. Którejś
niedzieli przychodzą z Krakowa piechotą z pięcioma córkami i służącą.
Jadwiga służącej nie ma. Przy gospodarstwie pracuje Jędrek. Do
większych prac przychodzi wdowa po Wajdzie. Rano i  wieczorem doi
krowy, pomaga przy praniu. Ale ma humory. Wajdzino była troche krzywo –
pisze Jadwiga w jednym z listów[363]. Pomaga siostrze Kuba Mikołajczyk,
który w kwietniu skończył dwadzieścia dwa lata.
Wygląda na to, że o  służbę domową trudniej we wsi niż w  mieście.
Pracodawcy płacą mniej, a  pracować trzeba ciężej. Do zwykłych zajęć
dochodzą obowiązki przy ogrodzie i  w  polu. Dziewczyny, które raz
wyjechały na służbę do Krakowa, nie zamierzają wracać do żniw
i  pielenia grządek. Do takiego wniosku dochodzi służąca, która po
rzuceniu posady w mieście zgodziła się przyjść do Rydlów. Nim zaczęła,
zdążyła zmienić zdanie.
Dziewczyna nieprzyszła. Mamusia są zadowoleni, gdyż nie będą się mieli na
kogo gniewać – komentuje Lutek w liście do ojca[364].
Nową służącą znajduje Jadwidze matka na początku sierpnia. Nazywa
się Marysia Witkówna, jest sierotą po Stachu Witku. Po tygodniu rzuca
pracę, ale – pod naciskiem babki – wraca do Toń.
 
Helena Rydlowa, matka Lucjana, lato spędza w  domu Rydlów
w  Bronowicach. Uskarża się na ból nóg, ale jest zadowolona z  pobytu.
Tetmajerowie specjalnie dla niej usunęli kilka desek w  płocie. Może ich
odwiedzać, chodząc na skróty przez pola.
Na imieniny teściowej, które przypadają 30 lipca, Jadwiga przyjeżdża
z dziećmi. Dziesięcioletni Lutek deklamuje wiersz po niemiecku, którego
nauczył się z  pomocą Antoniny Domańskiej. Zacina się przy ostatnich
wersach i gubi słowa.
Helena Rydlowa pisze do syna: Zauważyłam ze zdziwieniem że ma
doskonałą wymowę i  że co mówi najzupełniej rozumie, ale uważam także że za
wiele od niego wymagasz. Jakże chłopiec w jego wieku nie mający bony może tylko
z nauki szkolnej wyuczyć się tak długiego wiersza niemieckiego[365].
Dzieci Rydlów chodzą do szkółki wiejskiej, ale uzupełniają wiadomości
w domu pod okiem ojca. Córka zapamięta wiszące w jadalni reprodukcje
portretów królów polskich autorstwa Jana Matejki, na podstawie których
uczyli się historii. Rok wcześniej Aleksandra Czechówna tak pisała
o wspólnej wycieczce po Krakowie: „Zwiedziłyśmy wszystkie ważniejsze
muzea, kościoły, po Wawelu oprowadzał nas Lucio przez całe pół dnia.
Dzieci jego, a  szczególniej mały Lutek imponował wszystkim niezwykłą
znajomością historii polskiej i w każdej kaplicy i przy każdym nagrobku
miał coś do powiedzenia, nawet z datami”.
 
11 lipca 1911 roku przychodzi na świat córka Tetmajerów. To ich
dziewiąte dziecko. Różnica wieku między rodzeństwem jest duża.
Najstarsza Isia ma dwadzieścia lat. W  niedzielę 6 sierpnia rodzina
spotyka się na chrzcinach Krystyny Barbary Leonii. Matką chrzestną jest
Jadwiga, ojcem chrzestnym – Jan Czernecki z  Wieliczki, księgarz
i  wydawca. Żebyś wiedział bardzo się ciesze stymoi ksześnicy nie myślałam
nawet zejabęde czymać kszciny były bardzo sute prawie cała rodzina Cepców była
tańcuwali śpiewali a Kasper upił się i płatał chece – pisze Jadwiga do męża.
Relację z  chrzcin zdaje także Helena Rydlowa. Jadwiga przyjechała
z  dziećmi, ślicznie wystrojona w  żółtym gorsecie i  białym fartuchu, tak wesoła
i  rozbawiona jak nigdy jej nie widziałam. Jad. i  Hel. pojechały o  1szej w  nocy,
Lutek został i  dopiero trzeciego dnia powrócił bo w  poniedziałek wieczór na
Wróżnej wieczorem piekli kartofle i on na tę fetę został zaproszony[366].
Lutek Rydel jest rówieśnikiem Kazka. Lubią go w  Bronowicach.
Zapraszają często i  goszczą przez kilka dni. We wrześniu pójdzie do
pierwszej klasy C.K.  III Gimnazjum im. Króla Jana Sobieskiego. Kazek
rozpocznie naukę gimnazjalną w następnym roku.
Tymczasem jest sierpień. Ostatnie dni wakacji. Antonina Domańska
mieszka w  budynku szkoły za płotem. Jadwiga zakończyła malowanie
ścian i  politurowanie mebli. Oszczeniła się suka Warta (zatrzymali
jednego szczeniaka). Pszenica i  owies są zwiezione do stodoły. Pola
zaorane. Z  Kosowa wraca Rydel. Czechówna donosi, że po kuracji
doktora Tarnawskiego wygląda doskonale.

REWERANSE
Z przyjemnością czytam o Waszych zabawach, nie zazdroszcząc Wam
jednak ani loteryi, ani balów, ani nawet przebierania się w kwiaty, tem
więcej że dziś między niemi chyba jako straszydło na wróble figurować bym
mogła, ale czego Wam naprawdę zazdroszczę to morza[367].
 
Wszystkie znaki na niebie wskazują, że Rydlowie przeprowadzą się do
Bronowic Małych w  1912 roku. Jesienią upłyną cztery lata, odkąd są
właścicielami domu Tetmajerów, ale dopiero teraz stać ich na
rozbudowę. Sytuacja materialna jest korzystna jak nigdy dotąd. W lutym
1912 roku Lucjan Rydel zostaje mianowany docentem historii sztuki na
Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Od marca wykłada historię sztuki
i  naukę o  stylach[368]. Wiosną podpisuje umowę z  firmą
S.A.  Krzyżanowski na wydanie trylogii Zygmunt August, którą ukończył
w ubiegłym roku. Honorarium za trzy tomy wynosi siedem tysięcy koron.
„Owe siedm tysięcy koron przeznaczył on na reperacyę swojego domku
w  Bronowicach i  według tego jak mi opowiadał będzie to prześliczna
i bardzo wygodna willa” – pisze w kwietniu Aleksandra Czechówna.
Dbają o  nią. Na imieniny otrzymała od Rydla popiersie Krasińskiego,
a  od Jadwigi własnoręcznie uszytą i  wyhaftowaną w  pąsowe róże
poduszkę z zielonego sukna. Będzie czym chwalić się w towarzystwie.
Lucjan Rydel został właśnie korepetytorem młodych Tyszkiewiczów.
Słówko za jego kandydaturą musiał szepnąć Stanisław hr. Tarnowski. Za
godzinę lekcji otrzymuje dwadzieścia koron. Obie strony są sobą
zachwycone. Feliks i  Antonina Tyszkiewiczowie wizytują Rydlów
w Toniach. Zapraszają do pałacu w Połądze na cały lipiec.
Jadwiga Rydlowa z Helenką i Lutkiem w Połądze, 1912.

W  czerwcu Rydlowie nadzorują przebudowę domu i  sposobią się do


wyjazdu. Dochód mają duży, ale wydatków jeszcze więcej. Prace
budowlane w  Bronowicach są szacowane na co najmniej piętnaście
tysięcy koron. Na wspólne wakacje z  Tyszkiewiczami potrzebują nowej
garderoby. Aleksandra Czechówna przygląda się tym poczynaniom
z  boku: „Wprawdzie napisał on trzy sztuki za które Krzyżanowski daje
mu siedm tysięcy koron, ale więcej jak połowę trzeba dopiero zarobić
z różnych scen, a tu tymczasem ten wyjazd także niemało kosztuje, gdyż
on chcąc ażeby się jego Jadwisia i dzieci dobrze wydały, sprawia ciągle dla
nich jak również i dla siebie nowe elegancye, i jakkolwiek Jadwiga będzie
chodzić po wiejsku ma jednak tak bogate, a  nawet artystyczne stroje, iż
jestem pewna, że nawet przy hrabinach na Kopciuszka wyglądać nie
będzie”.
 
Odkąd Helena Rydlowa zerwała w  Toniach ścięgno w  kolanie, ruszyć
się stąd nie może. Podczas nieobecności Rydlów będzie doglądała domu.
Towarzystwa dotrzymuje jej córka Helena Langie z  dziećmi. Kto będzie
opiekował się gospodarstwem – nie wiadomo. Marysia Popielowa tym
razem zostaje w  Krakowie. 20 czerwca urodziła ósme dziecko. To
chłopiec. Otrzymuje imiona Stanisław Kostka Rudolf.
W  pierwszych dniach lipca Jadwiga i  Lucjan z  dziećmi wyjeżdżają do
Połągi. Sceptycyzm i obawy unoszą się w powietrzu.
Aleksandra Czechówna: „Mimo tego wszystkiego podzielam zdanie
starej Rydlowej, która z  tej jazdy nie jest zupełnie zadowolona, tak ze
względu kosztów jak i  ze względu tego że Jadwisia jako wiejska kobieta
nie jest przecie odpowiednim gościem na salonach hrabskich i  ja sama
bardzo się dziwię że ona się na to zdecydowała”.
Wciąż jeszcze zdarzają się sytuacje, często zabawne, jak ta sprzed
trzech lat, kiedy wracając z krótkich wakacji w Ponicach nieopodal Rabki-
Zdroju, w  pociągu jadącym z  Chabówki do Krakowa została wzięta za
chłopską niańkę dzieci, które miała pod opieką – siedmioletniej Helenki
i trzynastoletniej Marysi Langie.
O  odczuciach i  obawach Jadwigi przed najnowszą podróżą nic nie
wiadomo. Można jednak się ich domyślać. O  ile ten wyjazd – jak pisze
Czechówna – Rydlowi się „bardzo uśmiecha”, o  tyle ona zapewne jest
kłębkiem nerwów.
 
Kurort Połąga, leżący na Żmudzi, w  krakowskiej prasie reklamowany
jest tymi słowy:
„Stacya leśna, jedyne polsko-litewskie kąpiele morskie na wschodniem
wybrzeżu morza Bałtyckiego. Najsilniejszy prąd fali, temperatura wody
prawie ta sama co [w] Scheveningen i  Ostendzie. Wybrzeża piaszczyste
z wysuniętym w morze pomostem ½ w. długości. Ciepłe morskie kąpiele.
W Kurhausie hotel, restauracya, czytelnia, bilard, cukiernia, pensyonaty,
wille. Orkiestra, reuniony, odczyty, koncerty, teatry, wycieczki zbiorowe.
– Sezon od 15 czerwca do 1 września”[369]. Tylko z Krakowa do Połągi jest
diabelnie daleko. Połączenia kolejowe biegną przez Prusy, zachodnią
częścią poćwiartowanej Polski. Łącznie ponad tysiąc trzysta kilometrów.
Trasa ma swoje zalety. Prowadzi przez Wrocław, Poznań, Gniezno,
Toruń, czyli miejsca, o  których Rydel dotąd mógł jedynie opowiadać
żonie i dzieciom. Między przesiadkami będą mogli trochę pozwiedzać.
Kłopoty zaczynają się już w  Oświęcimiu od rewizji bagażu
podręcznego. Kufer nadany wprost do Poznania zapodziewa się po
drodze (zostanie dostarczony z  opóźnieniem). W  Toruniu konduktor
kwestionuje uprawnienia dziesięcioletniej Helenki do przejazdu ze
zniżką. W  prowadzonej zaciekle dyskusji Lucjan Rydel wysuwa kolejne
argumenty: okazuje ulgowy bilet zakupiony w  Krakowie i  dowodzi
manualnie, że Helena jest w  wieku, w  którym traci się mleczne zęby.
Toruńskiego kolejarza przekona dopiero cygaro.
Z Kłajpedy (ówczesna nazwa: Memel) dojeżdżają powozem do Połągi.
 
W  pałacu Feliksa i  Antoniny Tyszkiewiczów Rydlowie otrzymują trzy
pokoje z  dużym balkonem na piętrze. Około trzysta metrów dalej
rozciąga się morze. Widzą je z  okien, przebłyskujące między sosnami.
Każdego dnia o każdej porze wygląda inaczej.
Jadwiga potrzebuje kilku dni, żeby pozbyć się napięcia i onieśmielenia.
Tyszkiewiczowie są gościnni i bezpośredni. Ujmują ją swoją życzliwością.
Choć Rydel wszystko postrzega optymistycznie, z  pewnością nie jest jej
tak łatwo, jak on to opisuje: Siadamy do stołu z takimi honorami że Jadwisia
na miejscu przy p.  Feliksie T.  ja przy Pani. [...] Jadwisia bardzo sobie chwali
tutejsze towarzystwo, którem wcale nie jest krępowana a  pp. Feliksów dobrocią
jest poprostu wzruszona. Wczoraj była zmęczona kąpielą napiła się mleka
i  położyła się wcześnie p.  Tyszkiewiczowa zaraz obudziła ją w  naszym pokoju
z zapytaniem o zdrowie i kazała jej podawać całą kolacyę do pokoju[370].
Każdego dnia w pałacu zbiera się około czterdziestu osób. Z sąsiednich
majątków przyjeżdżają Tyszkiewiczowie, Potoccy, krewni, goście,
guwernerzy. Rozkład dnia nie pozostawia wiele miejsca na odosobnienie:
godzina ósma – pobudka, dziewiąta – msza w  kaplicy pałacowej
(Tyszkiewiczowie słyną z pobożności); dziewiąta trzydzieści – śniadanie;
czas wolny: panie spacerują, haftują, czytają; około jedenastej – kąpiel
w  morzu (panowie kąpią się po godzinie dwunastej); trzynasta
trzydzieści – obiad; czas wolny: wizyty gości, czytanie kolejnych tomów
dramatu Rydla Zygmunt August; podwieczorek; jazda konna; godzina
dziewiętnasta – błogosławieństwo i  modlitwa w  kaplicy; około
dziewiętnastej trzydzieści – kolacja. A  wszystko to codziennie, wspólnie
i  w  dużej grupie. Nawet prania nie można zrobić własnoręcznie, bo
wszystko sprząta sprzed nosa pokojowa; w  sezonie letnim w  pałacu
zatrudnia się sześć praczek.
Jadwiga dyktuje Rydlowi list do teściowej:
Kochana mamo – bardzo nam tu dobrze, jesteśmy zupełnie swobodni czuję się
doskonale, jest mi tu bardzo przyjemnie, wszyscy mi się tu bardzo podobają, pp.
Tyszkiewiczowie i dziewczątka takie miłe i serdeczne i szczere. Przywykłam już do
strojenia się tak że mnie to już nie krępuje. W  Memlu kupiliśmy haftowaną na
batyście suknię – będzie z  niej prześliczna spódnica na wierzch na kolorową.
Dzieci grzeczne i  kłopotu z  niemi nie ma. Helenka jest bardzo zabawna i  cięta,
wszyscy się nią cieszą. Lutek choć bardzo żywy zachowuje się doskonale tylko
potrzebuje od czasu do czasu reprymendy w kącie[371].
 
Kąpiele w  Bałtyku i  modlitwy w  kaplicy to niejedyne zajęcia.
W  wybrane dni po kolacji przygrywa do tańca kwartet muzyków. Rydel
prowadzi mazury i  kotyliony. Bawią się też u  Aleksandra Tyszkiewicza
w  Kretyndze, oddalonej od Połągi ponad godzinę drogi powozem.
Organizują loterie fantowe i  teatr amatorski. Dochód z  przedstawień
komedii Nikt mnie nie zna Aleksandra Fredry i Stryj przyjechał Władysława
Koziebrodzkiego jest przeznaczony na miejscowy szpitalik.
Poprostu psują nas i to co dzień. P. Feliks bierze raz lub dwa razy na tydzień
bilety do teatru: 6 lóż albo 5 lóż do których zaprasza wszystkich swoich gości.
Onegdaj robił mi wymówki, że się sami nie rozporządzamy całą stajnią, że
chodzimy „brnąc po piachu” do kąpieli, zamiast zadysponować sobie konie[372].
Jest sierpień. Myślami Rydel jest w  Bronowicach Małych. Widok
przypałacowego rosarium natrętnie przypomina o różach, które zasadzili
na klombie. Zrywa mnie ciągle myśl o  domu w  Bronowicach – za powrotem
zastaniemy go na ukończeniu. Jadwisia tak samo jak Mamusia jeszcze nie
widziała żadnych zmian ostatni raz była przed zaczęciem robót. Ja wyobrażam
sobie wszystko, i dlatego ciekawość mnie pali[373].
 

DOM WŁASNY
Kochana Mamusiu. Życzę wszystkiego dobrego, na ziemi fortuny, w niebie
korony i żebyśmy się dobrze przeprowadzili no i żeby mamusia na czas
wszystko zebrała wasza wdzięczna córka Helenka niech Lutek popatrzy
czym nie zostawiła czego w domu[1].
 
Od października 1912 roku Aleksandra Czechówna może adresować
kartki do Rydla tak:
Lucyan Rydel
Bronowice Małe
Poczta Łobzów
dom własny
 
Przeprowadzka z  Toń do Bronowic zbiega się w  czasie z  próbami do
wystawienia Królewskiego jedynaka, pierwszej części dramatu Lucjana
Rydla z cyklu Zygmunt August. Ciężar przenosin spada na Jadwigę.
Dworek w Toniach z pewnością jest opłacony do końca roku. Dlaczego
tak się spieszą? Może chcą zamieszkać w  Bronowicach jeszcze
w  październiku. Listopad uchodzi za pechowy do przeprowadzki; jest
miesiącem poświęconym duszom zmarłych.
Rydel nocuje w  Krakowie, Helenka pozostaje pod opieką babki
Rydlowej. Kufry zwozi służący Jędrek, popołudniami pomaga matce
Lutek. Tegoroczne imieniny, które przypadają 15 października, Jadwiga
spędza samotnie. W  tej sytuacji życzenia od Romanowej Rydlowej
z  Nizin, wypisane na rewersie kartki pocztowej przedstawiającej zakład
karny w Wiśniczu, nabierają humorystycznego kontekstu.
To niejedyna kartka, którą Jadwiga dostaje w tych dniach.
Aleksandra Czechówna: Na wiązanie posyłam Ci sztukę płótna ażebyś
miała na czem haftować nowe koszule i  zapaski, a  ponieważ wiem że przy
przeprowadzaniu nie będziesz miała czasu na robienie jakich legumin dla tego
posyłam Wam Wasz ulubiony placek anyżkowy. Posyłam także kawałek
nieudanego piernika, ale myślę że przy przeprowadzaniu to i taki się przyda[2].
Helena Rydlowa: Kochana Jadwisiu! Przesyłam Ci najserdeczniejsze
życzenia szczęścia zdrowia i dobrego powodzenia na nowym mieszkaniu. Zwykłe
wiązanie dostaniesz przez Lutka bo Jędrkowi boję się dać żeby nie zgubił. Żal mi
Cię że tak samotnie imieniny spędzisz, ale trudno kiedy tak wypadło. Helena
grzeczna i żadnego kłopotu nie robi.
Przyjechali z Toń więc kończę ściskając Cię serdecznie.
Kochająca Cię
H. Rydlowa[3].
 
Gospodarstwo powiększa się o kolejne zwierzę. Krowa, którą zakupili
od krewnych, wędruje z  Wieliczki do Bronowic Małych ponad
dwadzieścia kilometrów. To stworzenie było pieszczone, więc mam nadzieję, że
nadal łagodna będzie – pisze kuzynka[4].
 
Prapremiera kolejnych części trylogii dramatycznej Lucjana Rydla
w Teatrze Miejskim jest zaplanowana na 26 października, 9 listopada i 23
listopada. W  przeddzień pierwszego przedstawienia Aleksandra
Czechówna modli się o powodzenie sceniczne do świętego Jana Kantego.
Jego wspomnienie liturgiczne przypada w październiku; może wysłucha
modlitwy. Jest to dla niego [Rydla – M.Ś.] bardzo ważna opoka gdyż od
powodzenia tej trylogii będzie zależeć jego powodzenie materialne i  ukończenie
bez długów nowego domu w Bronowicach.
W  sobotę 26 października publiczność przyjmuje sztukę chłodno.
Wywołano Rydla dwa razy, wręczono wieńce i oklaskiwano, ale – notuje
Czechówna – bez większego zapału. Premiera kolejnej części jest przyjęta
znacznie lepiej. Recenzent „Czasu” pisze w  niedzielnym wydaniu:
„Autora wywoływano po każdym akcie kilkakrotnie, darząc go
serdecznym i  wdzięcznym aplauzem. Po akcie czwartym zagrzmiały
oklaski, jakich scena krakowska nie pamięta już od lat”[5]. Trzecie
przedstawienie – zdaniem korespondenta „Czasu” zagrane przy
wypełnionej sali – w  kolejnych dniach cieszy się słabym
zainteresowaniem. Nie ma w tym winy Rydla. Od października nagłówki
krakowskich gazet zajmuje konflikt bałkański i  polityka austriacka
względem Serbii. Wojna wisi w  powietrzu. Pojawiają się pogłoski
o potrzebie aprowizacji. Krakowianie – konstatuje smutno Czechówna –
zamiast biletów do teatru wolą kupować kaszę i mąkę.
Isia, Hanka i Klimka Tetmajerówny zapisują się na kurs pielęgniarski,
organizowany jesienią 1912 roku przez Stowarzyszenie Panien
Ekonomek. Zajęcia z  pierwszej pomocy odbywają się w  szkole
pielęgniarskiej przy ulicy św. Filipa. Wykłady i  kurs chirurgiczny
prowadzą profesorowie Bronisław Kader i  Maksymilian Rutkowski. Za
dwa lata uczestniczki kursów zostaną przydzielone do stacji
opatrunkowej na dworcu kolejowym.
W grudniu Jadwiga choruje. Adam Rydel zbija gorączkę chininą.

RÓŻE
Muszę tu także zapisać, że w tych dniach odbył się ślub Potockiej córki śp.
Andrzeja która poszła za hr. Krasińskiego. Osób zaproszono kilkaset,
a między temi byli także i Lucyanowie Rydlowie. Ona nie pojechała
i według mnie zrobiła bardzo dobrze, ale Lucio był[6].
 
Odkąd Lucjan Rydel wynajmuje pokój u Aleksandry Czechówny, mają
więcej czasu na prywatne rozmowy. Oboje cenią ten układ: Rydel – bo
płaci niedużo, dwadzieścia koron miesięcznie, i  Czechówna – bo jej
lokator zajmuje pokój jedynie przez trzy noce w  tygodniu. Do tego
w niczym nie przypomina poprzednich wynajmujących: oficera, którego
służący okazał się złodziejem, aktorki, która zniknęła, nie płacąc za opał
(za to zostawiła kufer z  rupieciami), czy tych dwóch studentów, którzy
zamiast prenumerowanego przez Czechównę „Czasu” czytali
socjalistyczny „Naprzód”.
W niedzielę 2 lutego w pokoiku Czechówny przy ulicy Długiej 35 Rydel
i Jadwiga przebierają się w stroje wizytowe. Trwa karnawał. Andrzejowa
Potocka zaprosiła całą rodzinę na kinderbal.
Relacje towarzyskie są podtrzymywane od letniego pobytu w Połądze.
W styczniu Tyszkiewiczowie i Potoccy gościli u Rydlów w Bronowicach.
Takich gości nie widziano na podwórku Mikołajczyków od czasu
pamiętnej wizyty Marceliny Czartoryskiej u Tetmajerów.
Aleksandra Czechówna zastanawia się, czy ten romans z arystokracją
nie odbije się Rydlom czkawką.
Jadwiga i Lucjan Rydlowie, ok. 1910.

„Mówiłam z  Luciem o  ich bywaniu w  arystokracyi, ale zostałam


w  zupełności pokonaną jego wymową i  argumentami które mi
przedstawił «należę do sfery artystycznej która musi być ponad
wszystkiemi stronnictwami i  kastami. Cenię ludzi stosownie do ich
rozumu, zacności charakteru i sympatii jaką mam dla nich, i nic mnie nie
obchodzi gdzie ich znajduję czy w  salonie arystokratycznym czy też
w  chacie. Żona moja musi wszędzie ze mną bywać i  to nie tylnemi
schodami na jakąś familijną kawę gdy nie ma gości, ale musi wejść ze
mną głównemi schodami, musi być uznana przez całe towarzystwo, gdyż
inaczej i  ja także tam bym nie bywał, ale ponieważ przekonałem się, że
zarówno Tyszkiewiczom, jak i Potockiej Andrzejowej nie tylko że nic pod
tym względem zarzucić nie mogę, ale przeciwnie są nie tylko dla mnie ale
i  dla mojej żony w  szczególniejszy sposób grzeczni i  uprzedzający, nie
widzę powodu dlaczego mam się wyrzekać towarzystwa gdzie mi są tak
radzi i gdzie znajduję tyle przyjemności. Co się zaś tyczy obawy ażeby to
moim dzieciom w  głowach nie przewróciło, to wprawdzie może to
nastąpić ale tylko wtedy gdyby byli głupimi, ponieważ zaś postaram się
aby to nie miało miejsca, więc sądzę że tak nie będzie, a zresztą nie wiem
w jaki sposób dzieci moje mogłyby być dumnymi i zarozumiałymi mając
nie tylko za matkę wiejską kobietę, ale także babkę już najprościejszą
babę noszącą mleko do miasta i kuzynki pasące krowy i gęsi a z którymi
oni są w jak najlepszych stosunkach, myślę więc że w takich warunkach
to ani Połąga ani pałac pod Baranami im nie zaszkodzi»”.
 
W marcu 1913 roku Lucjan Rydel wyjeżdża do Warszawy. To miała być
ich wspólna podróż, ale Lutek jest chory. Jadwiga woli zostać w domu.
Helena Rydlowa pisze z Krakowa:
Kochana Jadwisiu!
Donoszę Ci że róże na plantacyach odkryli. Spytaj się Hanki Tet.[majerówny]
może i Ty odkryjesz.
Ściskam Cię
H. Rydlowa[7].
 
Róże i brzozy, kwintesencja polskiego, dworkowego stylu, to ulubione
rośliny Rydla. Te pierwsze są wymagające, niełatwe w  uprawie, za to
drugie odporne na warunki atmosferyczne i  szybko rosnące. „...brzózek
przed oknami posadzę” – rozmarza się Pan Młody w drugim akcie Wesela.
I  w  tym przypadku jest to transpozycja jego prywatnych obrazów
przyszłości do literatury.
W  tym roku Aleksandra Czechówna wręcza Lucjanowi Rydlowi na
imieniny dwieście koron z  przeznaczeniem na zakup sadzonek. Helena
z  Rydlów Rydlowa zapamięta ojca w  szlafroku i  rannych pantoflach
przycinającego pędy w  ogrodzie przed domem. Wspomina: „Róże, to
obok brzóz, druga namiętność mego ojca. Konferował o  sadzonki
specjalnych gatunków w firmie krakowskiej Freegego, studiował katalogi
i  hodowlę róż. Było ich też wokół domu ze sto sztuk chyba, każda innej
odmiany, kształtu kwiatów, koloru. Jedne pienne, inne znów krzaczaste”.
Wciąż jeszcze się urządzają. Postęp prac jest uzależniony od
przypływu gotówki. Stolarz naprawia meble i wykańcza pracownię Rydla
z  drewnianą galeryjką. „Nie wiem czy który z  literatów ma podobną” –
zachwyca się Czechówna. Na poczet niezbędnego wyposażenia
podarowała mu zabytkową kanapę i dwa taborety.

NIGDY U SIEBIE
Wszystko takie maleńkie i takie biedne, jak to Twoje życie Mamo, któreś
tam spędziła[8].
 
W  połowie lipca 1913 roku na letni pobyt do Bronowic przyjeżdża
z Warszawy Julia Tetmajerowa. Jest ciężko chora. Wszystko wskazuje na
to, że nowotwór żołądka jeszcze nie został u  niej zdiagnozowany.
Kazimierz Tetmajer przebywa z  synem Kaziem w  Zakopanem. Między
linijkami jego listów można wyczytać poczucie winy wywołane
niemożnością zapewnienia matce stałego domu, a  z  linijek urazę do
brata na tle ostatniego (nieznanego w szczegółach) spięcia. Od pewnego
czasu nie panuje nad podejrzliwością. Od dziś nie będę już pisywał na
kartkach, tylko w kopertach, będę adresował do Włodzia – pismo Mamusia pozna,
będę zresztą dodawał Włodzimierz Przerwa-Tetmajer, aby Mamusia na pewno
mogła list otworzyć. Proszę o tym Włodzia uprzedzić.
Pierwsze listy matki z  Bronowic, choć pozytywne pod adresem
domowników, nie umniejszają jego niechęci. Ciekawym, czy Mamusi będzie
tam jako tako. Przykre, że Mamusia zawsze jest u  kogoś, nigdy u  siebie ani
u mnie. Zawsze ten uśmiech uprzejmości wobec gospodarza. Myśleć o tym nie chcę
(19 lipca); Czy to Mamusia przy tych wszystkich ucztach asystuje? Musi to
Mamusię i śmieszyć, i nudzić, i męczyć; Boję się, że Peci tam przeniesie sympatię
na tamte dzieci z naszego złotego dziecka (30 lipca); Widzę, że Mamusi tam ani
ludno, ani wesoło. To są podwójnie obcy ludzie (2 sierpnia).
W  połowie sierpnia odwiedza Tetmajerową w  Bronowicach. Matce
wydaje się mizerniejszy, obolały i  bardziej nieswój niż zwykle. Sam jest
rozdarty pomiędzy pozbawionym emocji stosunkiem do bronowickiej
rodziny, który narzucił i chciałby utrzymać, a samotnością, którą ściąga
na syna: Przychodzi mi na myśl, czyby nie zaprosić tu Kazia z Bronowic? Chcę
zrobić z Zim wycieczkę, ale sam ze mną i chłopem się nudzi. Jak Mamusia myśli
o tym? Kosztowałaby ich tylko podróż. Zdaje mi się, że on jest zupełnie sposobny
do drogi bez opieki. Zaprosiłbym i Klimcię, ale starszych dzieci nie chcę już z Zim
stykać po tym wszystkim. A może i z Kaziem dać spokój? Jak się ma Tadzio? [...]
Bardzo miłe i  śliczne to dziecko. Gdyby Włodzio nie zrobił tego, mój Kazio nie
byłby tak samotny. Ale żadna siła ludzka nie skłoni mnie do zbliżenia go
z Bronowicami. O Kaziu myślę dlatego, że on jeszcze jest mały i może o niczym
nie słyszał[31*].
I  tak jak zawsze porównywał się ze starszym bratem, robi to
w następnym pokoleniu. Kazio bronowicki jest brzydszy, niż był, i brzydszy od
Zi, ale Tadzio ładniejszy o wiele (12 sierpnia).
Sierpień tego roku jest słotny, drażniący wilgocią i  przenikliwym
chłodem. Tetmajerowa prosi w  liście o  serdak. Uskarża się na różne
dolegliwości. Kazimierz Tetmajer (z  powrotem w  Zakopanem)
odpowiada: Serdaczek przywiozę. Ani wczorajszy, ani dzisiejszy list nie robi mi
wrażenia, aby się Mamusia źle miała.
Obowiązek opiekowania się słabnącą Tetmajerową spada na Annę.
Tym samym nieufność Kazimierza Tetmajera przenosi się na nią. Pisze:
W  Bronowicach wszystkich chętnie widzę mimo wszystko, z  wyjątkiem samej
gospodyni. Może fałszywie sądzę, ale nie wierzę tej kobiecie ani w jej charakter.
To nie jest nowe stanowisko. O  jego stosunku do bratowej pisze Jan
Skotnicki: „O ile pamiętam, przed pierwszą wojną światową jeszcze żywił
dużą nieufność do pani Włodzimierzowej, która – jak pozwalał się nam
domyślać – miała sekować na niego męża. Włodzimierzowi wtedy
zanadto też nie dowierzał. Podejrzewał, że brat zazdrości mu sławy
poetyckiej, co było oczywistym nonsensem”[9].
Z Krakowa regularnie przyjeżdża do Julii Tetmajerowej lekarz Mikołaj
Buzdygan, ale niewiele może dla niej zrobić. Ona najwyraźniej też to
przeczuwa, bo niepokój i  przeczucie śmierci popychają ją do ucieczki.
Chce wracać na Podhale, gdzie spędziła najlepsze lata życia.
W  październiku Włodzimierz Tetmajer i  Isia przewożą ją do
Zakopanego.
Tymczasem rozpacz spycha Kazimierza Tetmajera w  głębsze
szaleństwo. Narastają urojenia prześladowcze. Uważa, że matka jest
systematycznie podtruwana. Nie ufa służącej ani lekarzowi; sam podaje
lekarstwa.
Po długich cierpieniach Julia Tetmajerowa umiera we wtorek 17 lutego
1914 roku. Na pogrzeb do Zakopanego jadą Włodzimierz Tetmajer i Isia.
Bracia spotykają się na cmentarzu. Kazimierz wręcza Włodzimierzowi
swoją książkę Legenda Tatr opatrzoną dedykacją: „W dniu pogrzebu mojej
matki – która była i Twoją matką Bracie – Kaz. Tet.”[10].

SŁOTA
Obyś tylko Ty moje dziecko był zdrów i żebyś mógł przy stoliku a nie przy
łóżku dać się obić w brigge’a[11].
 
W  sierpniu 1913 roku problemy Jadwigi i  Lucjana Rydlów mierzą się
litrami deszczówki, która kapie z nieszczelnego dachu. Cebrzyki, garnki
i wiaderka stoją na schodach, podłodze i na biurku Rydla. Cement i nowe
dachówki złożone w  szopie, czekają na suche dni, których w  połowie
sierpnia nadal nie widać.
Rydel pisze do siostry: Wracam do słoty, bo teraz jest taki przedmiot, jak
w zimie była wojna. Otóż od samobójstwa chroni nas jedynie jeszcze bridż, gramy
często Mama, Tetmajer i  ja. Poza bridżem Mama ma książki, pasyansa a  ja
robotę u siebie w pracowni i piszę całymi dniami. [...] Jadwiga dużo haftuje bo do
roboty w ogrodzie ani w polu nic nie ma[12].
Żyto, owies i jęczmień w stodole. Ziemniaki w tym roku się nie udały.
Duża wilgotność sprzyja chorobom róż. Róże kwitną ślicznie i  bogato:
wszystkie osypane gnijącymi pączkami, które obieram z płaczem.
Wrzesień Lucjan Rydel przeleżał w  łóżku. W  październiku prowadzi
wykłady, ale z  wysoką gorączką. Jest osłabiony, skarży się na ból nóg.
Poddaje się skomplikowanym i  zapewne bolesnym badaniom. Do
diagnostyki nerek wykorzystywany jest „kateter aluminiowy z  lampką
elektryczną i  systemem zwierciadeł”. Lekarze Maksymilian Rutkowski,
Franciszek Krzyształowicz i  Tadeusz Pisarski twierdzą, że operacji
można uniknąć.
Aleksandra Czechówna życzy Rydlowi szybkiego powrotu do formy.
Prywatnie odczuwa żal do Jadwigi o  to, że nie poświęca mężowi dużo
czasu.
„Był on chorym prawie cały tydzień w  Krakowie, odbywały się tak
ważne narady i konsylia czy ma być operacya lub nie, ja sama byłam tak
niespokojną i  zdenerwowaną że nie sypiałam po nocach, tymczasem
chociaż z  Bronowic bywa okazya dwa razy dziennie do Krakowa po
dzieci, ona nie przyjechała ani razu zobaczyć co się tu z  mężem dzieje.
Wprawdzie tłumaczyła się tem że syn Lutek jest także niezdrowym na
jakąś kataralną influenzę, a  przytem że ma dużo zajęcia w  domu
z powodu ziemniaków i kapusty, ale czyż to wszystko nie było drobnostką
wobec jego choroby. W  ogóle dochodzę do przekonania że Jadwisia
okrzesana powierzchownie przez niego i  przez towarzystwo do którego
ją wprowadził, zwłaszcza gdy ją tak stroi w  aksamitne gorsety złotem
haftowane, wierzę aż nadto dobrze, że nawet na hrabiowskich salonach
nie robi mu wstydu i  dobrze się prezentuje, ale w  gruncie rzeczy jestto
zawsze chłopska natura i nieodrodna córeczka swojej mamusi, która jest
już najpospolitszą i  najordynarniejszą wiejską babą. Wiem że Lucio
przeczytawszy to zgniewałby się okropnie na mnie, gdyż on zawsze
utrzymuje że nigdy nie żałował i  nie żałuje że się z  wiejską dziewczyną
ożenił, ja jednak miałabym ochotę zapytać go się czy gdyby miał żonę
inteligentną, z  którą mógłby pomówić i  o  swoich pracach i  o  swoich
wykładach czyli wtedy rozmowa ze starą babcią byłaby dla niego tak
pożądaną jak obecnie”.
W  1919 roku Aleksandra Czechówna wróci do lektury swoich
pamiętników. Poczucie sprawiedliwości podyktuje jej postscriptum:
„Ponieważ w  tym pamiętniku mój sąd o  Jadwisi Rydlowej nie wypada
bardzo pochlebnie, muszę tu zaznaczyć że nie był on zupełnie
sprawiedliwym, gdyż później okazała się ona zawsze jak najlepszą
i  przywiązaną żoną jak również i  matką. Tylko jej zdrowie było zawsze
bardzo delikatne i  z  tego powodu sprawiała ona Lucyanowi niemało
zmartwienia”.
 
W  styczniu 1914 roku u  Tetmajerów w  narożnym salonie z  czterema
oknami zimno jak diabli. Kominek i  piec kaflowy nie zapewniają
wystarczającej ilości ciepła. Ale zaczął się karnawał, można tańczyć.
Najmłodsza córka Krystyna zapamięta nazwisko młodego człowieka,
który z wprawą przygrywał jej siostrom do tańca: Gabryś.
Odkąd Włodzimierz Tetmajer jest prezesem Towarzystwa Sportowo-
Gimnastycznego „Strzelec”, w  Bronowicach Małych jest sporo
akompaniatorów. Ćwiczenia wojskowe odbywają się na Wróżnej Górze.
Córki Tetmajerów wchodzą w  dorosłość. W  tym roku Isia kończy lat
dwadzieścia trzy, Hanka dwadzieścia jeden, Klimka dziewiętnaście,
Marysia siedemnaście. W  młodszej gromadce są: Dudu lat piętnaście,
Kazek – trzynaście, Tydzio – dziesięć i  najmłodsza Krzysia – cztery. Za
dwa, trzy lata Krzysi przypadnie obowiązek woskowania podłogi. W 1992
roku w  rozmowie z  dziennikarką Radia Kraków Elżbietą Konieczną
powie: „A  moją funkcją jako tej najmłodszej biduli było, proszę pani,
skrobanie świeczki na podłogę, żeby była śliska, bo to nie były parkiety,
tylko zwykłe lakierowane deski”[13].
Odkąd Włodzimierz Tetmajer udziela się w  polityce, system oceny,
jakiej poddają rodzinę mieszkańcy Krakowa, jest surowszy. 1 stycznia
1914 roku Aleksandra Czechówna notuje w  pamiętniku: „Ona sama jest
bardzo zacną kobietą. Tetmayer jednak chociaż uczciwy człowiek,
a  nawet użyteczny społecznie jako poseł, jest trochę letkiewiczem, a  co
gorzej że jak mi to dobrze wiadomo jest bezwyznaniowcem i  w  takim
duchu wychowuje dzieci. Ich najstarsza córka Isia wyśmiewa się już
otwarcie z  Kościoła z  duchowieństwa, a  wszelką religię uważa za
przesąd”.
W  tej atmosferze niedzielne tańce u  Tetmajerów nabierają otoczki
sensacji. Aleksandra Czechówna martwi się, że te spotkania demoralizują
dzieci Rydlów. „Ponieważ jest tam cztery prawie że dorosłe córki, panien
więc niewiele spraszać potrzebują ale za to mężczyzn bywa tam dosyć,
a  najwięcej strzelców których Tetmayer jest prezesem. Piją oni wódkę,
czasem sobie nawet i  podchmielą i  wśród tego odbywają się tańce.
Lucyanowie bywają tam zawsze z  dziećmi, które także do tych tańców
należą. Dla Lutka, który o  ile go znam jest chłopcem o  głębokiej
prawdziwie prostocie może to nie jest szkodliwem, ale dla Helenki która
chociaż od niego o rok młodsza jest jednak daleko więcej rozwinięta pod
względem zmysłowym, jak również i próżności, zdaje mi się że te tańce
mogą być szkodliwemi, bo zresztą w kompanyi gdzie piją wódkę czyż taki
podchmielony strzelec nie może jej coś bardzo niestosownego
powiedzieć?”.
W lutym 1914 roku u Tetmajerów sporo zmartwień. W poniedziałek 9
lutego (po niedzielnych tańcach – zaznacza Czechówna) Kazek trafia
z  objawami zapalenia wyrostka robaczkowego do Domu Zdrowia przy
ulicy Siemiradzkiego. Operuje go Maksymilian Rutkowski. Jeszcze
przebywa w klinice, gdy na zapalenie płuc zapada któraś z córek.
 
Aleksandra Czechówna wybrała niedobry moment na rozmowę
z Lucjanem Rydlem. Spotykają się u niej. „Zirytował się bardzo, mówiąc
że to wszystko bajki, że Tetmayer nie przyjmuje żadnych wątpliwych
ludzi, że panny są bardzo dobrze wychowane i  dobrze się uczą, a  że
czasem jako do prezesa strzelców zajdzie jaka liczniejsza kompania
i  czasem sobie trochę podchmielą, to nie bywa to często i  wtedy on
dzieciom swoim tam być nie pozwala, a kiedy oni są, zabawa jest bardzo
przyzwoita i odpowiedzialna. W ogóle bronił ich dzielnie i uważałam że
był bardzo dotknięty temi jak się wyraził bajkami”.
Do Rydla Aleksandra Czechówna także ma zastrzeżenia. Odkąd został
powołany do komisji teatralnej, stracił umiar w rozrywkach. Stanowisko
jest niepłatne, może przynosić pewne przywileje, ale na razie przynosi
kłopoty. „Wszystkie młode początkujące aktorki chcąc zyskać jego
protekcyę kokietują go, flirtują, a kiedy urządzają jakiś wieczór lub raut
jak to miało miejsce i  wczoraj na Sylwestra, to go naturalnie wszyscy
aktorzy zapraszają i dziś do domu wrócił dopiero o godzinie piątej rano,
mizerny – niewyspany, co wszystko pewnie zdrowiem opłacić musi”.
Badanie rentgenem wykazało obecność dużych kamieni nerkowych.
 
28 stycznia 1914 roku warszawski Teatr Rozmaitości wystawia
pierwszą część trylogii Zygmunt August Lucjana Rydla. Duża w  tym
zasługa Józefa Kotarbińskiego, do niedawna kierownika literackiego
teatru. Królewski jedynak ostatecznie godzi dawnych antagonistów. Lucjan
Rydel pierwszy występuje z  przeprosinami. Na propozycję puszczenia
w  niepamięć tego, co było, Kotarbiński odpowiada: „O  sprawach
krakowskich wspominam, jak o  śnie przykrym, a  z  mojego
sześcioletniego borykania się z  niechęcią, często niczem
nieusprawiedliwioną, wyniosłem to dumne przekonanie, że więcej
teatrowi polskiemu dałem, niż odeń wziąłem”[14].
W  Warszawie, gdzie cenzura ostrzej przycina teksty, przedstawienia
Królewskiego jedynaka ściągają znacznie większą publiczność niż
w  Krakowie. Na początku marca Aleksandra Czechówna zapisuje
w  pamiętniku, że dramat wystawiono dotąd trzydzieści pięć razy przy
pełnej widowni. Z Warszawy płyną strumieniem „setki rubli”, które Rydel
inwestuje w ziemię.
Aleksandra Czechówna: „Pieniędzy tych obraca on na dokupywanie
gruntów około swojego domu, które jednak musi przepłacać, bo ludzie
widząc jego chęć kupna naciągają go porządnie”.

WOLA BOSKA
Nie można noworodka nazywać imieniem zmarłego dziecka, bo i on
umrze[15].
 
Może to wola boska, że od Marysi Popielowej odchodzą ci, których
kocha. Straciła już dwóch synów, męża i  tamtego, który miał być jej
poślubiony. Cztery gwiazdy spadły z nieba z ich śmiercią. Marysia szuka
pocieszenia w religii. Dużo się modli. Nawet w gościach nie rozstaje się
z  modlitewnikiem. Zachował się list Lucjana Rydla do siostry: „Popiel
prosi bym Cię zapytał, czy nie wiesz gdzie obraca się książka do
nabożeństwa jego Żony, którą zostawiła u Ciebie na Łobzowskiej”.
Po Stanisławie Kostce Kazimierzu, zmarłym w  1905 roku, Stanisław
Kostka Rudolf jest drugim synem, którego urodziła Popielowi. Ostatnie
imię otrzymał po chrzestnym, adwokacie Rudolfie Szewczyku. Pierwsze –
po patronie młodzieży, którego kult na ziemiach polskich stał się
popularny w ostatnich latach.
Opieka świętego nie pomaga. Stanisław Kostka Rudolf umiera 19
czerwca 1914 roku, dzień przed drugimi urodzinami. Rodzina zapamięta,
że został pochowany w  stroju przypominającym habit zakonny.
Powtarzalność tragicznych wydarzeń zyskuje dodatkowy, fatalistyczny
wymiar, gdy okazuje się, że pierwszy syn także zmarł przed drugimi
urodzinami (dokładnie: trzynaście dni). Obaj bracia zostają pochowani
w jednym grobie, w kwaterze szóstej cmentarza Rakowickiego.
Niewiele wiadomo o życiu tej rodziny. Z przekazów ustnych dowiaduję
się, że choć Kazimierz Popiel zapisał się jako troskliwy mąż, to jego
relacje z  córkami Wojtka Susuła, szczególnie ze starszą Anną, były
skomplikowane.

DEMONTAŻ STAREGO ŚWIATA


Jeszcze nigdy nie pamiętam tak smutnych i niespokojnych dni jak początek
tego miesiąca[16].
 
W czerwcu 1914 roku Lutek Rydel kończy trzecią klasę Gimnazjum Jana
Sobieskiego, Helenka – drugą klasę Prywatnego Gimnazjum Żeńskiego
Heleny Strażyńskiej. Trzynastoletni Kazek Tetmajer kończy drugą klasę
C.K. Gimnazjum IV.
Klementyna Tetmajerówna odbiera świadectwo dojrzałości
z  odznaczeniem w  Prywatnym Gimnazjum Żeńskim im. Królowej
Jadwigi. Wybitnie uzdolniona, chce rozpocząć studia na wydziale
filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Marysia uczy się w  szkole
gospodarczej w Chrudimiu w Czechach. Magdalena po krótkim pobycie
w  Prywatnym Gimnazjum Żeńskim im. Królowej Jadwigi kontynuuje
naukę w Seminarium Nauczycielskim Żeńskim.
Tymczasem 28 czerwca w  Sarajewie austriacki następca tronu,
arcyksiążę Franciszek Ferdynand, i  jego małżonka giną od kul
zamachowca.
Tej jesieni wszystko będzie wyglądać inaczej.
 
Aleksandrze Czechównie żal zmarłego arcyksięcia. Miał zadatki na
dobrego władcę.
„Najprzód rzucono na nich bombę, a kiedy ta ich szczęśliwie ominęła
jakiś student z  Belgradu dał dwa strzały z  brauninga i  położył trupem
arcyksięcia i  jego żonę, zabijając najniesprawiedliwiej najzacniejszego
i  można powiedzieć że idealnego człowieka którego trzeba było tylko
uwielbiać. Głęboko religijny, mający szczególniejsze nabożeństwo do
Serca Jezusowego, komunikujący się każdego pierwszego piątku
miesiąca, kiedy przed laty zakochał się w  hrabiance Chotek, i  to więcej
w  jej przymiotach umysłu i  duszy, niżeli z  pobudek zmysłowych i  kiedy
w skutek tego napotkał na wielkie trudności i musiał się zrzec dla swoich
dzieci następstwa do tronu austriackiego, wolał to wszystko uczynić
niżeli wyrzec się ukochanej kobiety [...]. Wypadek ten który wstrząsnął
całą Europą, przybił do reszty naszego staruszka cesarza, który z bólem
powiedział «już mi też nic nie oszczędzono». Jak dotąd nie można jeszcze
dobrze wiedzieć jakie następstwa będzie miał ten zbrodniczy krok i  jak
na teraz gazety piszą o wielkich wzburzeniach na Bałkanach, nienawiści
przeciwko Serbom, ale czuć także zwiększającą się coraz więcej
nienawiść do Rossyi”.
Miesiąc później Austro-Węgry wypowiadają wojnę Serbii.
 
Wypadki toczą się szybko. W pierwszych dniach sierpnia w Krakowie
pełno wojska. Od 31 lipca trwa powszechna mobilizacja. Żołnierze kręcą
się na dworcu kolejowym, rezerwiści rozlokowują się na Plantach. Upał. 4
sierpnia w  południe termometr wskazuje 43 stopnie Celsjusza. Ceny
żywności rosną praktycznie z godziny na godzinę. Błyskawicznie znikają
ze sklepów mąki, kasze i ziemniaki. Kwitnie lichwa, choć wojna na dobre
jeszcze się nie rozpoczęła. Kraków ma status twierdzy, co oznacza, że
tylko osoby z  określonych grup zawodowych oraz ludność cywilna
z  poświadczoną urzędowo zgodą na pobyt mogą pozostać w  jego
granicach.
Są i tacy, którzy w tych dniach próbują żyć normalnie albo po swojemu
przysłużyć się sprawie. Stomatolog Wiktor Wernikowski deklaruje
w  prasie bezpłatne leczenie zębów żołnierzom. Hotel Pollera, jak gdyby
nic się nie stało, kusi menu: consomme z kalafiorem, rosół z kluseczkami,
zupa rakowa, sztuka mięsa z sosem chrzanowym, flaczki z parmezanem,
móżdżek smażony, blankiet cielęcy z  ryżem, tortua z  jabłek, galaretka
ponczowa. Restauracja mieści się vis-à-vis Teatru Miejskiego. Tylko kto
w tych dniach zawraca sobie głowę teatrem?
1 sierpnia Niemcy wypowiadają wojnę Rosji. 6 sierpnia „Czas”
zamieszcza nagłówek: „Wojna Austryacko-Rosyjska. Wedle wiarygodnej
informacyi wojna między Austro-Węgrami a Rosyą rozpoczęta”.
 
Bronowice Małe leżą w pierścieniu obronnym twierdzy Kraków. Chłopi
niechętnie szykują się do ewakuacji. Wojsko rekwiruje konie, zabiera
krowy. Żal zostawiać gospodarstwa.
Przemarsz polskich wojskowych w  służbie austriackiej przez
bronowicki gościniec wzbudza dużo emocji. Lucjan Rydel notuje:
„Dowiedziałem się, że rano z  Krakowa wyszli, nie pośniadawszy nawet,
głodni są, zawróciliśmy do domów po jedzenie. Ja zabrałem cały nasz
zapas słoniny i wędzonki przygotowany, raczej zdobyty z takim trudem
na wojenne czasy, zabrałem wszystek chleb, jaki tylko był w domu. Żona
wydała wszystko, co tylko było w spiżarni. Ze służbą i dziećmi mogliśmy
wynieść głodnym. Od Tetmajerów niesiono też, co tylko mogli”[17].
8 sierpnia prosto z  nocnej narady z  prezydentem Krakowa Juliuszem
Leo zajeżdżają do Bronowic Ignacy Daszyński i  Wacław Sieroszewski.
Jest wczesny ranek. W pamiętniku Daszyński zapisze później: „Gościnna
pani Włodzimierzowa, matka ośmiorga dzieci, a  jednak piękna jeszcze
i  żywa, czekała już ze śniadaniem”[18]. Jadą dalej, za kordon, do
Miechowa, gdzie Daszyński ma objąć stanowisko zastępcy komisarza
wojskowego. Przed dalszą podróżą krótko drzemie na kanapie w jadalni
Tetmajerów.
14 września na murach miasta pojawiają się afisze obwieszczające
ewakuację ludności cywilnej. Pociągi ewakuacyjne kursują od 15 do 19
września z  dworca osobowego i  towarowego na Krowodrzy. Zamożni
krakowianie wybierają Wiedeń. Tańszym i  równie popularnym
kierunkiem są Czechy, Morawy i  Śląsk – aby dalej od wojsk rosyjskich,
które zajęły Lwów w pierwszych dniach września. Ci, których nie stać na
pobyt za granicą, a  nie chcą trafić do któregoś z  obozów dla
wysiedleńców, udają się w okolice Nowego Targu i Myślenic[19].
Wyjazd ludności przebiega w  atmosferze grozy i  paniki. 16 września,
w  drugim dniu ewakuacji, nagłówek na pierwszej stronie „Nowej
Reformy” brzmi: „Tylko spokojnie!”. Do 19 września wyjedzie z  miasta
około czterdziestu tysięcy ludzi[20].
 
W połowie września Rydlowie z dziećmi i służącą Wiktorią przenoszą
się do Krakowa. Aleksandra Czechówna właśnie wróciła z  wakacyjnego
pobytu na wsi. Pisze: „Zaledwie przywitałam się z  Kondą i  zaczęłam
rozpakowywać mój kuferek, gdy nagle ktoś dzwoni, i  wchodzi Jędrek,
parobek Rydlów, znosząc worki ze zbożem, jakieś pakunki pościeli
i  zapowiadając że na noc przyjadą państwo z  dziećmi. Jakkolwiek ich
bardzo lubię wiadomość ta wcale mnie nie ucieszyła, a jeszcze gorzej było
gdy Rydel przyszedłszy przywitał mnie «a  to się dopiero pani dobrze
wybrała, gdy lada dzień będzie oblężenie Krakowa, który będzie
z  pewnością bombardowany, ale ponieważ nasze położenie
w Bronowicach jest jeszcze gorszem, jako w pasie fortyfikacyjnym, więc
na gwałt sprowadzamy się tutaj». Łatwo sobie wystawić jakie
zamieszanie powstaje, gdy w  pokoju przeznaczonym na jedną osobę
mają nagle spać cztery, a do tego i ich służąca w kuchni z Kondą”.
I  tak przez trzy noce, zanim przeniosą się do mieszkania Heleny
Langie, gdzie mają do dyspozycji dwa pokoje. „Czego zupełnie nie żałuję
– pisze dalej kronikarka – gdyby bowiem przez całą zimę był u mnie taki
zamęt jak przez te kilka dni, to z  pewnością ja i  Konda wpadłybyśmy
w jaką chorobę”.
 
Jeśli wyjeżdżać, to najchętniej do Czech, które należą do monarchii
austro-węgierskiej. Taki kierunek wybrał między innymi Józef
Rostafiński, z którym Rydlowie przyjaźnią się od lat. Lucjan Rydel jeszcze
się waha, głównie ze względu na matkę. Jednak Helena Rydlowa chce
pozostać z  młodszą córką w  Krakowie. Zgodnie z  zarządzeniem
komendantury twierdzy posiada zapasy żywności na trzy miesiące. Listę
wymaganych produktów drukują krakowskie dzienniki: mąka, ryż, kasza,
ziemniaki, groch, sól i  cukier, słonina, masło, kakao, herbata i  kawa.
Anna Rydlówna jako pielęgniarka ma zagwarantowany pobyt w twierdzy.
Obie nie będą skarżyć się na samotność. W  Krakowie zostają krewni
i  znajomi, wśród nich Aleksandra Czechówna (partnerka do brydża)
i lekarze z rodzinami: Domańscy, Browiczowie, Nowotni, Pieniążkowie,
Jakubowscy.
Sześćdziesięcioczteroletnia Jadwiga Mikołajczykowa przenosi się do
syna Józefa na ulicę św. Marka.
Popielowie także nie ruszają się z  Krakowa. Pracownicy rzeźni
miejskiej należą do tej grupy zawodowej, która obok służby państwowej
i medycznej ma pozostać w twierdzy[21].
Decyzje w tych dniach zapadają szybko. Rydlowie z  dziećmi i  służącą
Wiktorią, siostrą Rydla Heleną Langie i  jej dziećmi wyjeżdżają 26
września do Pardubic. Majątek domowy zabezpieczyli w  Bronowicach.
Meble i książki znieśli do piwnicy, drzwi przybili gwoździami do futryny,
wejście zamurowali. Konia i  kucyka Lutka oddali na przechowanie do
strażnicy. Stadko kur zamieszkało w  Krakowie. Za jakiś czas Helena
Rydlowa doniesie: Kury wasze są zdrowe i  wesołe, mieszkają w  b.  ładnej
piwnicy.
 
Trasa z  Krakowa do Pardubic wiedzie przez Ołomuniec. Tu się
przesiadają, ale nie od razu. Pociąg odjeżdża dopiero za dziesięć godzin.
Mimo to chumory doskonałe. Upadam do nużek Cioci i  Babci – pisze
trzynastoletni Lutek ze stacji.
W niewielkich Pardubicach Polaków jest sporo. Język polski słychać na
ulicach miasta i  w  kawiarniach. Wspólnota językowa jest magnesem,
który popycha do kontaktu na obcym skrawku ziemi. Polacy wymieniają
się informacjami z  frontu i  gazetami. W  kolejnych tygodniach zjadą
znajomi z Krakowa, wśród nich Maria Maciejowska, wdowa po Sewerze.

Jadwiga i Lucjan Rydlowie w Pardubicach, 1914.


Jadwiga i służąca Wiktoria na ulicach miasteczka wzbudzają sensację.
Choć nie wychodzą z  domu bez dużych wełnianych chustek, którymi
owijają się od szyi po biodra, ich stroje przyciągają uwagę Czechów.
Pardubice to nie Kraków. Nikt Jadwigi nie postrzega poprzez pryzmat
małżeństwa ze znanym człowiekiem. Rydel pisze do matki: Parę razy
w obecności mojej proszona o to, zgodziła się chustkę odsunąć i pokazać katankę
lub gorset, które wprost wywoływały zachwyt[22].
W  pierwszych dniach pobytu Rydlowie mieszkają w  hotelu Urban,
potem przenoszą się do domu Pod Jonaszem w  Rynku. Adres: Hlavní
Námĕstí 10. Mieszkanie jest duże, siedmiopokojowe, na drugim piętrze.
Niedrogie: 40 koron miesięcznie do podziału z  siostrą. Ma składzik na
węgiel, komórkę na rupiecie, choć nie ma mebli. Kupować nie będziemy.
Z wielkim trudem zdobyłem 10 krzeseł, 2 wieszadła wielkie i 4 stoły za 13 kor. na
miesiąc. Łóżek dotąd nie znalazłem do wypożyczenia. Nie tracę nadziei, że
szukając znajdziemy i łóżka. A nie, to sienniki na podłogę i koniec – pisze Rydel
do matki w pierwszych dniach pobytu[23].
 
W  październiku dzieci Rydlów zaczynają naukę w  czeskich
gimnazjach. Początki są trudne. W  praktyce bariera językowa jest
większa, niż mogłoby się wydawać. Trudności Lutka z  tłumaczeniem
tekstów czeskich na grekę (o  czym wspomina Rydel w  jednym z  listów)
brzmią co najmniej abstrakcyjnie.
Czesi odnoszą się do nich życzliwie. Ci, z  którymi on się styka,
rezygnują z  opłaty za transport nowych sienników. W  dniach, kiedy
bardziej niż zwykle czują się odarci z  państwowości, te drobne gesty
życzliwości ułatwiają przystosowanie się do nowej sytuacji. Powoli
oswajają miasto. Znajdują własny rytm dnia i własne miejsca.
Jadwiga bierze się ostro do szycia. Pije piwo w nadziei, że przytyje (zawsze ta
sama idée fixe). My z  Antkiem chodzimy po obiedzie co dzień do kawiarni na
szachy – pisze Rydel.
O tym, że jest wojna, przypominają ranni żołnierze na ulicach miasta.
Rydlowie dzielą się z  nimi pieniędzmi i  papierosami, rozpytują
o wiadomości z frontu. Odwiedzają szpitale[24]. W listopadzie Rydel pisze
do matki: W  jednym z  tutejszych szpitali odnalazłem rannego z  Bronowic,
Młynarczyka, który jest żonaty z  Marysią naszą służącą, która była przed
Wiktusią. Od niego dowiedziałem się, że mój szwagier Jasiek Chowaniec
[Mikołajczyk – M.Ś.] zwichnął ciężko nogę i  leży w  szpitalu, ale nie wiadomo
gdzie. [...] Zdaje się że Trzaskę mojego najbliższego sąsiada z  Bronowic
rzeczywiście zabił szrapnel[25].
Trzydziestoczteroletni Jasiek Mikołajczyk został zmobilizowany
w  sierpniu. Trafił na pierwszą linię frontu. Wyjeżdżał z  Bronowic pełen
najczarniejszych myśli.
 
Korespondencja między Krakowem a  Pardubicami dotąd nie została
przerwana. Nawet jeśli stary porządek trzeszczy w  posadach, a  wojska
rosyjskie przekroczyły wschodnią granicę, Galicja i  Królestwo Czech
wciąż należą do monarchii austro-węgierskiej. Imieninowa kartka
z Krakowa dociera do Jadwigi zapewne z lekkim opóźnieniem.
13 października 1914
Kochanej Pani Bratowej serdeczne życzenia i uściśnienia przesyłam. Hanka
Kochanej Pani Synowej najserdeczniejsze ucałowania i  życzenia szczęścia
przesyła Helena Rydlowa
Kochanej Pani Cioteczno-Bratowej gratuluję wszystkiego najlepszego. Zofia R.
Jest dopisek skreślony ręką Anny Rydlówny: Cała nasza kompania
przypomina sobie Szanowną Solenizantkę zajadając Bronowskie gruszki które są
bardzo dobre (i kapustę). Możesz mnie więcej niż dawniej poważać bo zarabiam 5
k. 93 hal. jako płatna pielęgniarka.
Anna Rydlówna, Haneczka z Wesela, jest teraz Hanką od pielęgniarek.
Po ukończeniu szkoły pielęgniarskiej w  ubiegłym roku pracuje jako
instruktorka[26]. Odkąd wybuchła wojna, szkoli wolontariuszki do pracy
w szpitalach wojskowych i punktach sanitarnych. Na dworcu kolejowym
w  Krakowie działa stacja opatrunkowa, gdzie sanitariuszki udzielają
pierwszej pomocy. Są wśród nich Isia, Hanka i  Klementyna
Tetmajerówny. W  Komitecie Pań, który na dworcu zajmuje się doraźną
pomocą, jest Eliza Pareńska. W  pielęgnowaniu rannych ma osobistą
intencję. Jej syn, dwudziestopięcioletni Janek, student Politechniki
Królewsko-Saksońskiej w  Dreźnie, specjalizujący się w  awiacji, został
wcielony do Cesarsko-Królewskich Sił Powietrznych[27].
Każdego dnia szpalty krakowskich dzienników wypełniają doniesienia
z frontu i dziesiątki nazwisk w rubryce „Poszukiwani”.
 
Po listopadowych akcjach ewakuacyjnych w  oknach krakowskich
kamienic jest ciemno, w  sklepach spożywczych mało i  drogo. Helena
Rydlowa pisze do syna 11 listopada: Dziś była ostateczna kawa, bo już nabiału
nie ma. Zacznie się kakao i żurek. Jestem tak niemądra że się nic nie boję.
Pogłoski o  zamknięciu twierdzy przed zbliżającymi się wojskami
rosyjskimi nabierają realności, gdy komendantura wprowadza w  mury
miasta setki krów. Będą zaopatrywały mieszkańców w  mleko i  mięso
podczas oblężenia. Ten korowód bydła, wozów z  sianem i  burakami
pozostali na miejscu mieszkańcy oglądają w  połowie listopada. „Czas”
donosi, że jak dotąd w mieście umieszczono sześćset zwierząt[28].
Sąsiedztwo krów ulokowanych przy ulicy Wenecja chwalą Helena
Rydlowa i jej córka. Dotąd obywały się bez mleka.
Antonina Domańska, choć dobrze zaprowiantowana, napisze
w  grudniu: „Drożyzna nieopisana, o  jajach marzy się tylko, na mleko
patrzy się pożądliwie, mięso jest przysmakiem bankierów, drób
i  zwierzyna arcyksiążąt. Ja schudłam tak, że suknię muszę agrafkami
zapinać, bo opada ze mnie. Jutro o  7  1/2 rano wybieram się na
Zwierzyniec, gdzie jakoby fur Geld und gute Worte można dostać jaj, sera,
drobiu itd.”.
 
Proces odchodzenia od rodzinnych wartości kulturowych dokonuje się
w  Józefie Singerównie stopniowo. Od dawna przypatruje się tym
zmianom Lucjan Rydel. Przekomarzali się na ten temat na długo przed
tym, nim wybuchła wojna. On pytał, kiedy wreszcie się ochrzci; w końcu
żadna z niej żydówka, a ona zwykle odpowiadała: „kiedy będziemy mieć
niepodległą Polskę”. I  tak przez lata. Któregoś razu przypieczętowali
niepisaną umowę uściskiem dłoni.
Jesienią 1914 roku Józefa Singerówna zostaje w Krakowie. Podobnie jak
córki Tetmajerów przeszła kurs pielęgniarski pod okiem Anny Rydlówny.
Pracuje w  szpitalu wojskowym. W  poniedziałek 9 listopada pisze do
Rydlów: Kochani Moi Państwo Lutkowie! [...] Odpisuję co prędzej, póki jeszcze
listy wysyłać można, bo zdaje się w  dniach najbliższych będziemy przeżywać
emocye oblężenia. Kraków ewakuują na gwałt, jak i  całą twierdzę (cywilów).
Bronowice jadą do Zalasia koło Krzeszowic. Tetmajerowie wyjeżdżają do Pragi,
więc spotkacie się niedługo. [...] Szpitale opróżniają na gwałt, ale personel zdaje
się zostaje, bo nam jechać nie kazali[29].
W dni wolne od pracy chodzi do Bronowic i dogląda domu Rydlów. Na
miejscu jest też Jędrek, który po krótkim pobycie w  Krakowie wrócił na
wieś. U Rydlów stacjonują teraz oficerowie austriaccy. We wsi jest pusto
i  głucho. Część ludzi zmobilizowano, większość ewakuowano. Kilku
chłopów pilnuje gospodarstw przed grabieżą[30]. Powroty do domów,
często okradzionych, a  nawet spalonych, będą ciężkie od poniesionych
strat i osobistych tragedii.
„Szczęśliwe narody i  myszy na pudle nie mają historyi” – napisze
któregoś razu Antonina Domańska. Wyprzedzi tym cytatem Jana
Lechonia o całe dekady.

CZAS PRZEJŚCIOWY
W Bronowicach nasiane żyto, nawóz wywieziony i poorane. Tetmajerowa
pochwaliła to gospodarstwo[31].
 
Włodzimierz Tetmajer nie myśli o  ewakuacji, jest potrzebny na
miejscu. W  sierpniu 1914 roku przyjmuje od Naczelnego Komitetu
Narodowego stanowisko komisarza wojskowego w  Nowym Targu. Jest
odpowiedzialny za rekrutację i  przeszkolenie legionistów.
W  październiku po rozwiązaniu oddziałów w  powiecie nowotarskim
wraca do Krakowa[32]. Towarzyszy mu Anna.
Nie ma wątpliwości, że ten wariacki czas jest przejściowy. Nawet jeśli
teraz nie można mieszkać we własnym domu, trzeba być przygotowanym
na powrót. W  Tetmajerówce stacjonują Austriacy. Anna, zapewne
z  przepustką, zagląda do Bronowic. Dzieci pod opieką Klementyny
przebywają w  odbudowanym po pożarze zakładzie wodoleczniczym
doktora Andrzeja Chramca w  Zakopanem. Chramiec, znany społecznik,
marszałek powiatu nowotarskiego, przyjaciel rodziny, wspierał
Tetmajera przy organizowaniu oddziałów legionowych[33].
16 października Klementyna pisze do Pardubic: Rodzice są w Krakowie,
a my zdaje się już za parę dni wracamy do domu. Radość nasza z tego powodu nie
ma granic. Pisze nam Rachela, że na polach za naszymi ogrodami wystawili
ogromne baraki, prawdopodobnie dla chorych (byle nie dla choleryków). Ja tutaj
uczę chłopaków, ale dziś odstawiam już Kazia do bursy w  Nowym Targu.
A  Wujostwo jak się tam urządzili z  dziećmi? Serdeczne uściski dla wszystkich.
Klim. T.
Tutaj już zima w całej pełni – jeździmy na sankach[34].
 
Na razie o  powrocie do Bronowic można jedynie marzyć. 9 listopada
popłoch w  mieście wywołują pogłoski o  zbliżającej się armii rosyjskiej.
Aleksandra Czechówna pisze: „Podobno pod Warszawą nasze armie
zostały rozbite z powodu wielkiej przewagi Moskali, którzy jak powiadają
idą na Kraków. Magistrat każe na gwałt wyjeżdżać ludności,
a szczególniej niezaprowiantowanej”.
Spośród popularnych kierunków ewakuacyjnych Tetmajerowie biorą
pod uwagę trzy: szwajcarskie Berno (z  którego szybko rezygnują ze
względu na wysokie koszty), znacznie tańszą Pragę, gdzie można liczyć
na podjęcie pracy zarobkowej, i Pardubice, gdzie zatrzymali się Rydlowie.
Ostatecznie decydują się na Witów koło Chochołowa, w dolinie Czarnego
Dunajca. Mają tutaj sporo znajomych. Nieco wcześniej przyjechali
Wodzinowscy z dziećmi.

INNA RZECZYWISTOŚĆ
Radbym Was tu mieć wszystkie, żebyście widziały to wszystko co ja widzę.
Może kiedy po wojnie się uda być z Wami w świecie szerokim i innym niż
nasz, weselszym i szczęśliwszym[35].
 
Zimą 1914 roku falująca linia frontu wydaje pozostawione bez dozoru
domy i gospodarstwa na łup wojsk rosyjskich albo wielonarodowej Armii
Austro-Węgier. Plądruje też ludność miejska i  podmiejska, która dotąd
nie poddała się zarządzeniom ewakuacyjnym.
O  włamaniu do piwnicy Rydlów informuje sąsiad Konarski, który
w  Bronowicach pilnuje pozostawionego mienia. W  pierwszych dniach
stycznia 1915 roku Anna Rydlówna przewozi do Krakowa resztę rzeczy
należących do brata. Bogaty księgozbiór oddaje na przechowanie do
pomieszczeń klasztornych Zgromadzenia Księży Misjonarzy, meble do
pokoiku Aleksandry Czechówny przy ulicy Długiej. Józka Singerówna na
wszelki wypadek wyciąga z  kufra kosztowny żółty gorset Jadwigi
i przewozi do Józefa Mikołajczyka na ulicę św. Marka.
U  Tetmajerów straty są znacznie większe. Po tym, jak skończyły się
węgiel i  drewno przygotowane na zimę, żołnierze palą w  piecach
książkami i  dokumentami. Na pierwszy ogień idą papiery Kazimierza
Tetmajera złożone w  dwóch kufrach w  pokoju na pięterku. Wojsko
stacjonujące w  Bronowicach zajmuje kwatery tymczasowo, lokatorzy
często się zmieniają, trudno znaleźć winnego.
Klementyna Rybicka pisze we wspomnieniach: „Trochę mebli wywieźli
do miasta kwaterujący saperzy węgierscy. Dużo jednak zostało i  te
«pożyczali» sobie oficerowie do rowów strzeleckich i pisali do Ojca kartki
– by sobie je odebrał – gdy odchodzili”. W  pamięci rodziny i  znajomych
zachowa się wspomnienie Włodzimierza Tetmajera zbierającego rodowe
pamiątki w okopach. Zniszczone są nawet pokrycia dachów.
Z  Witowa Isia Tetmajerówna pisze do Jadwigi Rydlowej: Ojciec jest
w  Krakowie gdzie ma zamiar stale siedzieć, a  tylko od czasu do czasu nas
odwiedzać. Rodzice żałują że w  Krakowie nie zostali, bo tu, i  w  ogóle poza
Krakowem szalona drożyzna, i  trudno, o  wszystko. A  następnie że by się było
w twierdzy, a tu może być rozmaicie! W razie czego wracamy do Zakopanego[36].
W  Krakowie na drożyznę narzeka Antonina Domańska. Na wojennej
diecie schudła już dziesięć kilogramów. Teraz waży osiemdziesiąt sześć.
„Cieszę się z  tego ubytku grzesznego cielska, ale że taka dyeta bardzo
osłabia, to pewna”.
Pod koniec stycznia Karolina Lgocka, kuzynka Tetmajerów, zaprasza
Annę z  dziećmi do Łopusznej. Wahają się, czy opuszczać Witów. Pytają
o  zdanie Tetmajera. On jak zawsze pozostawia decyzję żonie. Nie wiem
sam jak Wam radzić. Tę rzecz rozstrzygnie Mama, bo Ona najlepiej wszystko
pomyśleć umie i  wierzę niezachwianie w  zdrowe zdanie Mamy. Jak Mama
postanowi tak niech będzie[37].
„Mama” najchętniej wróciłaby do Bronowic albo przynajmniej do
Krakowa, skąd mogłaby czuwać nad domem. Tymczasem będzie musiała
poczekać. W  lutym jej mąż w  towarzystwie Wincentego Witosa
i  Władysława Długosza z  Polskiego Stronnictwa Ludowego „Piast”, pod
pretekstem zbiórki funduszy dla dotkniętych wojną mieszkańców Galicji,
wyjeżdża do Szwajcarii na poufne rozmowy z  Polonią i  politykami
skupionymi wokół Ignacego Paderewskiego i  Henryka Sienkiewicza[38].
W marcu przebywa w Wiedniu. Nierówny rytm życia i pracy odbija się na
jego zdrowiu. W  środę 31 marca pisze do córki: Droga Klimciu! Piszemy
razem z Mamą do Was donosząc, że jesteśmy zdrowi, choć ja trochę byłem chory
znowu na serce z  powodu ciągłego jeżdżenia nocami, bo znowu przedwczoraj
wróciłem z Wiednia i z Białej! Ale już się mam znowu lepiej i w święta do Was do
Łopuszny przyjadę[39].
W  czerwcu z  Władysławem Długoszem, byłym ministrem do spraw
Galicji, wyjedzie na kilkutygodniowy objazd po powiatach zaboru
austriackiego, które ucierpiały w  wyniku starć wojennych. Będzie
wspierał mieszkańców wsi leżących na przedpolach twierdzy
w  staraniach o  wsparcie finansowe i  odszkodowania za zniszczone
gospodarstwa.
 
Pod koniec lutego 1915 roku chłopi wracają do Bronowic Małych na
rozpoczęcie prac polowych. W  tym roku na wiosnę będą musieli
poczekać. W  marcu, gdzie okiem sięgnąć, widać wysokie zaspy śniegu.
O  tym, jaki widok przedstawia wieś leżąca w  pasie fortyfikacyjnym,
przekonają się po wiosennych roztopach, kiedy odsłoni się skala
zniszczeń.
Powrót z  wojennej tułaczki jest tematem niedatowanego obrazu
Włodzimierza Tetmajera. Na płótnie ukazany jest fragment wsi: pusta
chałupa z  uszkodzonym poszyciem dachu, drewniany szkielet więźby
wystający spod strzechy. Choć zieleni na tym obrazie nie widać, może to
być późna wiosna, lato lub wczesna jesień. Na ciepłą porę roku wskazują
smugi cienia, które kładą się na drodze i  ścianie chałupy. Modlitwie
kobiet i  mężczyzn klęczących nad ziemnymi grobami poległych,
pogrzebanych pospiesznie przy drodze, malarz przypatruje się od środka.
Solidaryzuje się z chłopami, jest w tej scenie jednym z nich.
 
Anna przyjeżdża do Krakowa pod koniec marca. Towarzyszą jej Isia
i  Hanka. Rodzina wynajmuje trzypokojowe mieszkanie na pierwszym
piętrze kamienicy przy ulicy Grabowskiego 3. O pobycie na Podhalu pisze
krótko w  liście do Jadwigi: Kontenta jesdem zamsie wydostała stych gur jus
mam dosyć[40].
Klementyna z  młodszym rodzeństwem zostaje w  Łopusznej.
Czternastoletni Kazek i niespełna jedenastoletni Tydzio uczą się w domu
pod nadzorem siostry. Jeszcze niedawno najstarszy syn Tetmajerów
wybierał się z  Lutkiem Rydlem na wojnę. W  sierpniu 1914 roku podczas
przemarszu wojsk przez Bronowice Małe postanowili ruszyć ich śladem.
Obu przyprowadził do domu któryś z  żołnierzy. W  pierwszych
miesiącach 1915 roku Kazkowi niespieszno do podręczników.
W  rodzinnym archiwum zachował się list wysłany w  tych dniach przez
Annę i Włodzimierza do syna:
Kochany Kazku!
Piszemy oboje z  Mamą prosząc Cię, mój drogi synku, żebyś się uczył! Tu
wszystkie chłopaki chodzą do szkoły, i  Serczyk i  Konarski i  inni i  uczą się.
Ogromnie byłoby wstyd żebyś został w 3ej klasie! Ucz się więc pilnie jak najpilniej!
żebyś przeszedł do 4ej! Zdaje się że będziesz mógł wrócić do twego gimnazyum,
więc na wszystko cię prosimy żebyś się uczył i  do 4ej był przygotowany. Może
niedługo zaczniesz już chodzić. A jeżeli by Klimcia uważała, to może w Nowym
Targu zacznij drugie półrocze. Mój drogi Kazku, zrób to już dla nas i dla siebie
i ucz się! Czasy przyszły ciężkie i trzeba pracować dla Kraju i dla narodu! Więc się
ucz i  przygotuj do tej pracy! Widzisz jak ja dla Kraju pracuję, i  ty musisz być
gotowy jak najprędzej.
Na Krzysię uważajcie, z  Tadziem obchodź się jak najlepiej, bo on od Ciebie
młodszy i powinieneś mu być opieką i obroną.
Ściskamy Cię oboje
Ojciec[41].
 
Choć do końca wojny daleko i  mówi się o  ponownej ewakuacji
podkrakowskich wiosek, na przełomie marca i  kwietnia chłopi
naprawiają domy i zasiewają pola. Jest ciężko. Krowy, świnie i kury trafiły
pod nóż albo do Krakowa. Ubiegłoroczne zbiory przepadły. Konie jesienią
1914 roku zabrała armia austriacka. Te, które pozostały, będą pracować
dla sąsiadów. Kara, klacz Tetmajerów, oźrebiła się w  tych dniach
w budynku straży pożarnej.
W Tetmajerówce w remontach i porządkach pomaga wojsko. Żołnierze
naprawiają płoty częściowo zerwane na opał, zakładają szklarnie
w ogrodzie, uprawiają pola. W domu bielą ściany.
Klementyna Rybicka wspomina: „Wiele w  tym pomógł Ojcu poznany
oficer artylerii, Polak Dr Mieczysław Güntner. Jednostka jego stała na
Pasterniku, więc też on sprowadził kilku żołnierzy, którzy pod kontrolą
Ojca naprawiali zdarte dachy, znosili z  okopów meble – te które ocalały
jakimś cudem – i pomagali przy pracach polowych”.
W  kwietniu do Krakowa przyjeżdżają dzieci Tetmajerów. W  maju
Uniwersytet Jagielloński i  Akademia Sztuk Pięknych częściowo
wznawiają zajęcia. Każdy stara się odnaleźć i  urządzić w  nowej
rzeczywistości. Klementyna Tetmajerówna zapisuje się na wykłady
z  rolnictwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jesienią wróci na uczelnię
jako studentka Wydziału Filozoficznego. Włodzimierz Tetmajer pomaga
mieszkańcom okolicznych wiosek zdobyć odszkodowania za zniszczone
gospodarstwa. Córka wspomina: „Były dnie – kiedy kilka wozów stało na
podwórzu – a  bliżej mieszkający przychodzili piechotą. Ojciec jeździł
wtedy często do Wiednia, by wyjednać dla tych ludzi jakąś pomoc”.
Zachowało się podanie podpisane przez chłopów z  Węgrzc i  Sudołu
z  prośbą o  pomoc w  uzyskaniu pozwolenia na odbudowę budynków
gospodarczych.
Wiosną 1915 roku Włodzimierz Tetmajer i dwudziestoczteroletnia Isia
wracają do malowania. Korzystają z pracowni Olgi Boznańskiej przy ulicy
Wolskiej (dziś Marszałka J.  Piłsudskiego). Malarka przebywa w  tym
czasie w Paryżu.
Anna każdą wolną chwilę spędza w  Bronowicach. Pomimo pomocy
wojska zabudowania wymagają wielu napraw, na które brakuje im
pieniędzy. W archiwum rodzinnym zachowa się pokwitowanie pożyczki
zaciągniętej w  Galicyjskim Wojennym Zakładzie Kredytowym na kwotę
7500 koron, przeznaczonych na odbudowę budynków i  zakup
inwentarza.
W ostatnich dniach maja 1915 roku Tetmajerowie z rodziną wracają do
Bronowic. Jasnowłosa Krzysia, która w  lipcu skończy cztery lata, biega
skrótem przez pola do domu Rydlów, w  którym nadal mieszkają
Austriacy. Tęskni za Jadwigą.

JAK WAM SIĘ PODOBA?


Tetmajerowa kazała Was uściskać, mizerna i chuda ale odmłodzona
i b. ładna[42].
 
Choć w  Pardubicach niemal wszystko jest tańsze, korony wypłacone
przed wyjazdem z  Kasy Powiatowej w  Krakowie znikają w  oczach. Od
listopada Rydlowie zastanawiają się nad przeprowadzką do Pragi, gdzie
jest więcej możliwości pracy zarobkowej.
W lutym 1915 roku Lucjan Rydel wygłasza w Pradze wykład z literatury
powszechnej. W  perspektywie są kolejne, z  których spodziewa się
wynagrodzenia w  kwocie pięciuset koron miesięcznie. Jest obecny przy
próbach Zaczarowanego koła w  Pradze. Kuzynka Aleksandry Czechówny,
którą spotkał tu przypadkiem, właśnie wyjeżdża z Pragi. Mogliby zająć jej
mieszkanie jeszcze w tym miesiącu.
Na kartce zaadresowanej: Slovutná Pani Jadwiga Rydlova Pardubice
Rydel pisze: Mieszkanie jest na I  piętrze, dom narożni, trzy okna frontowe,
bardzo słonecznie i  jasno, bo południe i  wschód. Meble: 5 łóżek, 3 stoły, biurko,
kilka krzeseł, 2 szafy, wielkie zwierciadło od samej podłogi, jakieś pułeczki td.
Wchód przez kuchnię. Gospodyni, sama jedna, młoda kobietka, której mąż na
wojnie – ma jeden pokój z wejściem od kuchni. P. Walterowie bardzo ją chwalili,
że porządna, grzeczna i  delikatna i  że nadzwyczaj uczynna[43]. Plus:
gimnazjum z językiem polskim wykładowym. Minus: oddalone od 15 do
20 minut pieszo. Minus: zajęcia rozpoczynają się po południu, kończą
wieczorem. Plus: niebawem dni będą dłuższe. Zresztą mogłabyś Ty co dzień
wieczór na kwadrans przelecieć się spacerem po Helenkę. Tych plusów jest
znacznie więcej: mieszkanie jest niedrogie, oświetlane gazowo,
w  doskonałej lokalizacji, a  właścicielka niekłopotliwa. Pod koniec lutego
Rydlowie otrzymują zgodę praskiej policji na pobyt w mieście. Nim miną
trzy doby, będą na miejscu.
Wtorek, 23 lutego: Dziś o 3 popoł. zjechaliśmy szczęśliwie do Pragi. Wszystko
nam się wiodło jak z  płatka. Jadwiga miała część rzeczy już popakowane, gdyż
z  Pragi do Pardubic wróciłem w  niedzielę wieczór; resztę spakowało się przez
poniedziałek i wtorek rano. Mimo pory obiadowej (o 12) i obrzydliwej słoty, było
na dworcu w  Pardubicach ze 50 osób z  kwiatami aby nas pożegnać; jechaliśmy
jak primadonny w coupe założonym bukietami. Niesłychanie uprzejmy komisarz
policyjny, rodem Czech, zarządził wszystko na kolei tak, że nie mieliśmy
najmniejszych trudności z  władzami, które pilnują by się nowi przyjezdni nie
osiedlali. Co więcej, mimo że mieliśmy 7 sztuk wielkich na wadze a  drugie tyle
ręcznych pakunków z  celnikiem poszło najgładziej. Zdeklarowałem tylko
prowianty (50 kg mąki, 15 ryżu, kasz, 5 masła cło) i na słowo z całem zaufaniem
przyjęto deklaracyę zapłaciłem cła 1 kor i  poszliśmy spacerkiem do domu, a  za
nami przywieziono rzeczy[44]. Wieczorem w dniu przyjazdu był już w teatrze
na sztuce Szekspira.
Ulica Brandlova (Rydlowie mieszkają pod numerem 5) znajduje się
w  dzielnicy Vinohrady, niedaleko placu Wacława, na tyłach Muzeum
Narodowego[32*]. Dojazd nie nastręcza większych trudności. Z  dworca
kolejowego należy wsiąść w  tramwaj numer 1 i  wysiąść na przystanku
pod kawiarnią Elektra.
Subiektywny opis mieszkania przekazuje babce Lutek Rydel: dwa
pokoje, kuchnia, dwa balkony, kanarek Pituś, dwa zegary (tatuś się tym
pociesza że jeden z  tych zegarów jest już zepsuty a  drugi że wisi wysoko), kilka
wazoników (tatuś się pociesza że nie są one wielkiej wartości). Poczucie
humoru go nie opuszcza. List do babki podpisuje słowami: mrowny choch
Lutek.
 
Jeden z pierwszych wykładów Lucjana Rydla z literatury powszechnej
nosi tytuł Z  osobistych wspomnień o  Wyspiańskim. Temat jest aktualny.
W  ostatnim czasie na czeskiej scenie wystawiono dwa dramaty
Wyspiańskiego. Mówiłem 5 kwadransów a  skończyłem tem, że nie chcę
nadużywać cierpliwości słuchaczów – ale godzinami mógłbym jeszcze opowiadać
różne szczegóły z  naszych lat młodych – pisze Rydel do matki.
Zaproponowano mu drugi odczyt na ten sam temat. Wykłady prowadzi
przez godzinę od poniedziałku do piątku w  budynku szkoły ludowej
oddanej Polakom na czas uchodźstwa. Energię elektryczną i  opał
zapewniają nieodpłatnie władze miasta.
Choć od stycznia obowiązuje rozporządzenie zakazujące osiedlania się
nowym uchodźcom, w  Pradze nadal przebywa wielu Polaków[45].
Sklepowi operują zwrotami: „dzień dobry”, „moje uszanowanie” i „co pan
dobrodziej rozkaże”. Są znajomi z Krakowa, wśród nich Anna Chylińska,
żona lekarza. Minęło czternaście lat od tamtego dnia, gdy zaprosiła
Jadwigę na podwieczorek, a  z  nią kilkanaście pań z  towarzystwa, aby
mogły przyjrzeć się młodej mężatce. Wiosną 1915 roku dawnych
nietaktów się nie pamięta. Anna Chylińska dostarcza Rydlom wydania
„Czasu”, docierające do Pragi z  kilkudniowym opóźnieniem. Lutek
podżartowuje sobie w liście, nazywając dziennik po bronowicku: „Casy”.
Te „Casy”, wyczytane szpalta po szpalcie, służąca Wiktusia przekazuje
rannym żołnierzom z Krowodrzy leczącym się w miejscowym szpitalu.
 
Lucjan z Jadwigą nie do końca wiedzą, w jaki sposób podzielić życie na
dwa domy, dwa światy i dwa kraje. To pierwsza wiosna, którą obydwoje
spędzają w mieście. Kalendarz prac polowych jest czystą abstrakcją. Nie
sposób kontrolować na odległość tego, co siać, a  co sadzić. O  tym, czy
w  Bronowicach zalega śnieg, czy wyszło słońce, dowiadują się z  listów
Józki Singerówny. Jedno jest pewne: jeśli wrócą do domu, nie przeżyją
bez zapasów żywności.
O  konia zamkniętego w  budynku straży pożarnej też się martwią.
W marcu Rydel pisze do matki: Jadwiga znając ludzi i stosunki obawia się, że
nasz koń raz użyty do obrobienia naszej roli, bez końca byłby używany do orki
i  bronowania całej wsi i  że po robotach wiosennych wyglądałby jak szkielet, bo
nawet wątpliwe czyby porządnie jeść mu dano. Lepiej zapłacić trochę drożej
a konia nie brać ze Strażnicy[46].
Ziemię Rydlów uprawia tej wiosny c.k.  armia. W  Bronowicach działa
sekcja Arbeiterabteilung, będąca zapleczem żywieniowym dla żołnierzy.
Pracownicy mają wszystko to, czego brakuje chłopom: konie, narzędzia
rolnicze i  wszelkie produkty niezbędne do uprawy. Sieją szpinak, sadzą
ziemniaki, kapustę.
Kwestię austriackich zasiewów dokładnie tłumaczy Józka Singerówna
w liście do Rydlów: Jarzyny w ogrodzie i przed domem na grzędach już zasiane
– zrobione bardzo porządnie. Wszystko inne wyczynione będzie wedle Waszych
dyspozycyi. Historya jest taka, że o  ile wojna potrwa i  wojsko w  Bronowicach
będzie rezydowało aż do zbiorów, to oczywiście wojsko ze zbiorów korzystać będzie
– o ile nastanie pokój i wojsko wieś opuści, to zbiory będzie miał właściciel gruntu
[...]. Myślę, że gdyby nawet wypadło przed jesienią (co daj Boże) zwrócić koszty
uprawy roli i  otrzymać plony, to rachunek prawdopodobnie będzie dla Was
korzystniejszy[47].
Nawet jeśli nic nie zapowiada końca wojny, nastroje w tych dniach są
optymistyczne. Wprawdzie wojskowość, jak Wam pisałam, prowadzi
gospodarkę na własną rękę, ale na dwoje babka wróżyła, kto będzie zbierał
plony[48].
 
W  pamiętniku Aleksandry Czechówny z  lat 1916–1917 jest wklejony
akwarelowy obrazek przedstawiający dom Rydlów. Podpisała go tak:
„Dworek Lucyanów Rydlów w  Bronowicach małych, robiony podczas
wojny przez jednego z  oficerów tamże mieszkających gdy Lucyanowie
wyjechali do Czech”. Są na tym obrazku ukochane brzozy Rydla, świerki
zasadzone przed laty przez Tetmajera. Wszystko w  rozkwicie. Późna
wiosna albo wczesne lato 1915 roku.
 
Nikt w  tych dniach nie jest u  siebie. Ani Rydlowie, ani oberleutnant
Wiesenthal. W poprzednim życiu, tym sprzed wojny, był zarządcą dóbr.
W  obecnym, w  którym niewiele zależy od niego, mieszka u  Rydlów.
Wiosną 1915 roku mieści się tutaj kancelaria wojskowa, pokoje zajmują
oficerowie. Czynsz za wynajem opłacają u wójta. W temacie użytkowania
pomieszczeń Rydlowie mają więcej szczęścia niż Tetmajerowie.
Lokatorzy dbają o  dom. Babka [Mikołajczykowa] była w  Br. – informuje
w marcu Helena Rydlowa – pokoje na dole są puste wymiecione i wysprzątane.
Kuchnia wymyta, cerata na podłodze, wszystko z rozkazu oficerów.

Karta z pamiętnika Aleksandry Czechówny z lat 1916–1917.

W kwietniu pod okiem oberleutnanta Wiesenthala żołnierze uprawiają


bronowickie pola wydzielone na potrzeby wojska. Mieszkańcy Bronowic
przyglądają się tym praktykom. Ogrody mamy uprawione jak nigdy – pisze
Anna do Jadwigi.
Józka Singerówna po wizycie w Bronowicach informuje Rydlów: Róże
oczywiście odkryte, zaczynają żyć – tu i ówdzie naokoło domu posadzone kwiaty
nawet od północy, wzdłuż ściany pracowni porobione małe pola kwiatowe,
a pnącze wyprowadzone w górę. W ogrodzie (sadzie) posiane przeróżne jarzyny
do rozsady – tylko jedna rzecz przykra: klomb przed domem służy wojsku jako
pniak do rąbania drzewa – oczywiście róża śp. p.  Adama uległa zniszczeniu
[Adam Rydel zmarł 31 V 1914 – M.Ś.]. To musicie przeboleć! Za ogrodem na
części stajania ku kościołowi – ale od drogi polnej zasadzono ziemniaki na czeski
sposób, to jest nie w skiby, ani zagony, ale pole tworzy chropowatą płaszczyznę.
Powiadają, że ziemia w ten sposób użyta, jest znacznie wydajniejszą. Ziemniaki
zasadzili całe, nie przekrawane. Wyżej posiano pszenicę, a  na kawałku ma być
kapusta[49].
 
Jadwiga tęskni za Bronowicami, ale tutaj także trzeba jakoś żyć,
urządzić się, przeczekać. Nawet jeśli emigrację wymusiły okoliczności,
mogło trafić się im znacznie gorzej. Warianty ewakuacyjne były dwa:
samodzielny wyjazd lub przymusowa ewakuacja w nieznane, czeski hotel
lub czeski barak w  obozie utworzonym naprędce jesienią 1914 roku pod
Chocenią[50].
W marcu 1915 roku Jadwiga na własną rękę oswaja Pragę. Z plątaniny
nieznanych uliczek wyłuskuje miejsca i  przestrzeń potrzebne do
codziennych czynności. Zakupy robi w  halach targowych na
Vinohradach. W  liście do Heleny Rydlowej podaje aktualne ceny
żywności. Drożyzna i  braki aprowizacyjne są w  Krakowie tematem
artykułów prasowych i codziennych rozmów przy stole.
Lutek notuje pod dyktando matki:
„Mięso rosołowe” – 1,20 złotych reńskich za kilogram
„Mięso lepsze (bez kości)” – 1,30 złotych reńskich za kilogram
„Cielęcina (bez kości wyżyłowane zupełnie gotowe)” – 1,80  złotych
reńskich za kilogram
„Najlepsze deserowe masło” – 2 złote reńskie
„Cetnar węgla” – 88 centów
„Nafta (cesarska)” – 38 centów za litr
„Jajka (čajowe) (specjalnie czerstwe i największe)” – 6 centów za sztukę
„Dość wielki bochenek (wiejskiego, bardzo dobrego jaki bywał
u Babci)” – 28 centów
„Kufel czarnego piwa do obiadu (dla Mamy)” – 6 centów
 
Jadwiga pije piwo, bo chce przytyć.
Odkąd zrobiło się ciepło, zabiera robótki ręczne do parku. Od
najbliższego dzieli ją nie więcej niż pięć minut pieszo. Białą bluzkę dla
Heleny wykończyła bronowickim haftem. Odświętna, będzie zakładana
do teatru. Lubi Pragę, ale żal jej wiosny i  zajęć na wsi
podporządkowanych tej porze roku. Rydel żartuje: jeszcze trochę
i zacznie zagrabiać zeszłoroczne liście z parkowych ścieżek.
Tak naprawdę obydwoje chcieliby wrócić do domu, choć wiedzą, że
w obecnej sytuacji trudno o pracę w Krakowie. W listach, które otrzymują
z  domu, rodzina pisze o  kolejnych rocznikach mężczyzn wcielonych do
wojska. W kwietniu powołano do armii sąsiada Konarskiego z Bronowic
i  Kazimierza Popiela. Z  takich żołnierzy jak Popiel – komentuje Rydel –
armia austriacka nie będzie miała pociechy, odpadnie już przy musztrze.
Ale i on nie przysłuży się ojczyźnie na froncie. Przewlekła choroba nerek
wyklucza go ze służby wojskowej.

POWROTY
Dobrze robicie nie wracając obecnie, bo powrót byłby jeszcze przedwczesny
ze względu na niepewność pozostania na stałe. Mamy tu zimę powrotną
w całej pełni, mróz kilku stopniowy i śnieg tak duży, jakiego od lat nie
pamiętam[51].
 
W  maju 1915 roku frekwencja na wykładach z  literatury powszechnej
maleje. Polacy przebywający w  Królestwie Czech wracają do kraju.
Rydlów też ciągnie do domu, ale muszą zostać do czasu, aż oficjalnie
zakończy się rok szkolny w  polskim gimnazjum. Dzięki interwencji
Józefa Mehoffera, rektora Akademii Sztuk Pięknych, Lucjan Rydel
otrzymuje zasiłek wojenny dla wykładowców w kwocie pięciuset koron.
Choć Mehoffer nie zachęca do powrotu, Rydel widzi siebie
w Krakowie. Już rozpoczął starania o wydanie legitymacji uprawniającej
do pobytu w  twierdzy. W  perspektywie jest także stanowisko redaktora
naczelnego nowego pisma poświęconego literaturze i  sztuce,
wydawanego przez Naczelny Komitet Narodowy. Pierwszy numer ukaże
się w  sierpniu. Warunki pracy przyzwoite, pensja około trzystu koron
miesięcznie.
Rydel wyjeżdża z Pragi we wtorek 22 czerwca. Sam. Musi zorientować
się, jakie są szanse na pozwolenie stałego pobytu dla całej rodziny.
Sytuacja na froncie sprzyja powrotom. Wojska niemieckie i  austro-
węgierskie 3 czerwca odbijają Przemyśl. Jeszcze o tym nie wie, ale w dniu
jego podróży zostanie odbity Lwów.
W  środę 23 czerwca Kraków świętuje zdobycie stolicy Galicji. Pod
pomnikiem Mickiewicza na rynku stoi armata rosyjska zdobyta na wrogu
w Przemyślu. Lufa jest skierowana na wschód.
Józka Singerówna nie wie, że wrócił. Tego samego dnia pisze do Pragi:
Wobec tak świetnej sytuacji wojennej w  Galicyi i  wobec bliskiej już wolności
całego kraju sądzę, że najspokojniej wrócić możecie do domu na stałe.
Tetmajerowie już od trzech tygodni mieszkają u  siebie i  bardzo sobie chwalą.
Mogłabym pomówić z  oficerami, którzy Wasz dom zajmują, by Wam opróżnili
parter i  oporządzili go przyzwoicie, a  sami mogliby zająć pokoje na piętrze –
i  wszystko byłoby dobrze. Jutro (w  niedzielę) lub pojutrze będę w  Bronowicach
i z grubsza zarządzę, co trzeba[52].
Na polach susza.
 
Kraków, czwartek, 24 czerwca.
Moi Najdrożsi!
W drodze dowiedziałem się o zdobyciu Lwowa, możecie sobie wyobrazić moją
radość! Zresztą droga ku Krakowu od Ołomuńca była ciężka, bo wielki ścisk
w  wagonach. Ale po takiej wiadomości dobrej, humor człowiek ma złoty, mimo
niewygód. Przyjechałem w środę rano o 8. Koszyk z rzeczami dopiero dzisiaj we
czwartek przyszedł. Mama zdrowa i wygląda nieźle. Humor pogodny. Jutro rano
będę o wasze legitymacye i myślę, że dostanę wnet. Byłem u Czechówny, zdrowa,
Lwowem uszczęśliwiona. Jutro w  piątek zaczynam wykłady. Do was pojadę
zapewne 29 we wtorek. Przy pakowaniu uważać żeby do kufra dać mniej
potrzebne rzeczy a  do ręcznych tobołków najpotrzebniejsze. Koszyk i  paski
przywiozę. Może 1go lub 2go wyjedziemy z Pragi. Jutro będę w Bronowicach.
Całuję Was Lucyan[53].
 
Jeszcze niedawno oceniał swój stan zdrowia na dobry. Codziennie jadł
figi (doskonale regulują układ trawienny), brał tabletki helmitolowe i pił
wodę sodową. Przestrzegam dyety i  szanuję się – pisał matce z  Pragi[54].
Aleksandra Czechówna, która widzi Rydla po dziewięciomiesięcznej
nieobecności, jest innego zdania. 30 czerwca zapisuje w  pamiętniku:
„Ponieważ Lucyan był u  mnie wieczorem, nie mogłam osądzić jak
wygląda, kiedy jednak zobaczyłam go u  matki w  dzień, aż się
przestraszyłam tak go znalazłam zmienionym. Ułożył on sobie jechać po
żonę i dzieci znów do Pragi czem matka z Hanią bardzo się sprzeciwiały
ale nadaremnie”.
Wygląda na to, że nie ma czasu chorować, choć zniszczone nerki
mocno dają się mu we znaki. W  piątek 25 czerwca rozpoczyna wykłady
w  Akademii Sztuk Pięknych. Zgłasza się na listę wojskową (oficjalne
zwolnienie ze służby z  powodu złego stanu zdrowia i  zajmowania
stanowisk publicznych w twierdzy przyjdzie w październiku). W  sobotę
z  Józką Singerówną jedzie na wieś. Ona ma wolny dzień, on nie był
w domu od dziewięciu miesięcy. W niedzielę 27 czerwca pisze do Jadwigi:
Nasze konie wyglądają doskonale. W Bronowicach dom, ogród, pola, wszystko
w  największym porządku aż radość bierze. Nawet wiśnie na drzewach
nienaruszone. Oberlejtnant bardzo uprzejmy: obiecał na przyszłą sobotę opróżnić
cały dół domu z wyjątkiem pracowni. Pokoje nasze każę tu sam wybielić i podłogi
w nich wymyć – tak samo uporządkuję kuchnię. Wszystko będzie gotowe na sobotę
3 lipca. We wtorek 29 ja wyjadę do Pragi, stanę w  Pradze we środę 30. Przez
czwartek odpocznę i  pakujemy się (koszyk pusty przywiozę) a  w  piątek 2 lipca
wyjedziemy. W  piątek ruch będzie mniejszy! bo żydzi nie jadą. Może
w poniedziałek 5 lipca da się nam do Bronowic jechać, bo w sobotę przewiozę tę
trochę mebli najpotrzebniejszych z  Krakowa. Z  Twoich kur przechowanych
u  Stefanowej Rydlowej jedna chce siedzieć. Tetmajerowa pośle po nią i  dziś ją
nasadzi na jajach[55].
 
Do Krakowa Rydlowie przyjeżdżają w  pierwszych dniach lipca 1915
roku. Z  obozów ewakuacyjnych w  Czechach i  na Morawach wracają
wysiedleńcy z Krakowa i okolic. Chłopi, którzy walczą w szeregach armii
austriackiej, zgodnie z  rozporządzeniem ministerstwa wojny i  obrony
krajowej otrzymują dwutygodniowy urlop na żniwa w  rodzinnej
miejscowości[56].

ODWILŻ
Cesarz Wilhelm wygląda zdrowo, w ruchach okazuje ożywienie
i elastyczność[57].
 
Wilhelm II Hohenzollern, ostatni cesarz niemiecki (jeszcze o  tym nie
wie), po raz pierwszy przyjeżdża do Krakowa 26 sierpnia. Choć jego
wizyta ma charakter nieoficjalny, informacja lotem błyskawicy niesie się
po mieście. Zwiedza katedrę i zamek na Wawelu. Zachwyca się detalami,
ogląda plany, prosi o  reprodukcje. Zaskakuje oprowadzających
znajomością architektury i sztuki.
2 września znowu jest w  Krakowie. Ogląda ołtarz Wita Stwosza
w kościele Mariackim, chwali polichromie kaplicy św. Jana Nepomucena
wykonane przez Włodzimierza Tetmajera. Wypytuje o  inne dzieła
malarza. Tłum krakowian podąża śladem Wilhelma, gdy ten udaje się do
Biblioteki Jagiellońskiej. W  Collegium Maius podziwia cenne nabytki,
dziedziniec też mu się podoba. „Krakau ist eine wunderbare Stadt”,
Kraków jest cudownym miastem – mówi Wojciechowi Kossakowi.
Wizyty cesarza i  zainteresowanie, jakie okazuje dziełom sztuki,
wzbudzają nieufność mieszkańców, przynajmniej niektórych. „Jako
krakowianka bardzo się tem cieszę, gdyż jest to tylko potwierdzenie
własnego mojego zdania, ale jako Polka nie wiem czy się mam z  czego
cieszyć” – komentuje w pamiętniku Aleksandra Czechówna.
To już drugi raz, po wystawie w  Berlinie w  1891 roku, kiedy cesarz
niemiecki interesuje się malarstwem Włodzimierza Tetmajera.
Pochlebne słowa pod jego adresem skrupulatnie odnotowuje krakowska
prasa.
Latem 1915 roku Tetmajer maluje u  siebie. Córka Klementyna
wspomina: „Zabrał się równocześnie z  całym zapałem do malarstwa,
uzupełniwszy wszelakie brakujące przedmioty – jak kasety – pędzle –
farby itp. Nienaruszone pozostały stalugi i  duże płótna zwinięte
w rulony, jak Racławice i Jawnogrzesznica. Od razu zostały naciągnięte na
blejtramy, a  Ojciec naprawiał uszkodzenia, które powstały na skutek
wadliwego zwinięcia. Równocześnie powstawały nowe kompozycje, jak
Uniwersał Połaniecki, Procesja Bożego Ciała wśród rowów strzeleckich,
Zmartwychwstanie”.
W 1916 roku powstaje obraz znany jako Matka Boska Bronowicka. Maryja
i  Dzieciątko są przedstawieni w  bronowickich, bogato zdobionych
katankach i  koronach przypominających kształtem jasnogórskie. Na
aksamitnej poduszce leży korona królewska, na marmurowym,
profilowanym gzymsie jest umieszczony kartusz z  herbem Polski, po
bokach herby Warszawy i  Krakowa. Podarowany przez Tetmajera do
kościoła w  Bronowicach Wielkich, którego budowę przerwał wybuch
wojny, wzbudza w obu sąsiadujących wsiach różne reakcje[58].
„Jak głosi tradycja początkowo naraził się na pewną dezaprobatę
bronowickich parafian, którzy z  trudem i  dopiero po jakimś czasie
zaakceptowali nowe przedstawienie Matki Bożej” – pisze Józef Andrzej
Nowobilski w  jedynym do tej pory albumie poświęconym twórczości
malarskiej Włodzimierza Tetmajera[59].
Skąd te emocje? Może stąd, że na wsi kult maryjny wiąże się z mocno
zakorzenionymi przekonaniami dotyczącymi wizerunków boskich,
i  stąd, że chłopi nie chcą modlić się do Isi Tetmajerówny. Ciemnowłosa
Madonna bronowicka ma twarz najstarszej córki i  jej piękne, szczupłe
dłonie z  ostro zarysowanymi paliczkami. Jasnowłosemu Dzieciątku,
które unosi prawą rączkę do błogosławieństwa, rysów użyczyła
najmłodsza Tetmajerówna, pięcioletnia Krzysia.
 
Latem 1915 roku Lucjan Rydel czuje, że może przenosić góry. Przyjął
stanowisko redaktora naczelnego „Ilustrowanego Tygodnika Polskiego”
wydawanego przez Naczelny Komitet Narodowy. Pisze do Jadwigi: Będę
miał w redakcyi pracę codzień do południa, na obiad albo po obiedzie do domu[60].
Z pierwszym numerem pisma już wie, że optymistyczne zapatrywania
trzeba będzie poddać chłodniejszej ocenie. Miał pracować do południa,
tymczasem spędza w  redakcji na Wolskiej całe noce. Wynajmuje pokój
u Czechówny. Do domu przyjeżdża na niedziele.
28 września umiera Tadeusz Pawlikowski. Rydel zostaje nowym
dyrektorem Teatru Miejskiego w  Krakowie. Jego miesięczna pensja
wynosi osiemset koron.
Aleksandra Czechówna: „Dochód ładny ale za to roboty bardzo wiele
zwłaszcza że nie chce on porzucić ani wykładów u  Baranieckiego ani
profesury w Akademii sztuk pięknych, więc chyba tylko dziennik mógłby
odpaść”. Tego zrobić nie chce. W  październiku zaczyna wykłady
z  literatury powszechnej na Wyższych Kursach dla Kobiet im.
A.  Baranieckiego, na Akademii Sztuk Pięknych wykłada historię sztuki
i naukę o stylach, nadal redaguje tygodnik.
Z  dobrej passy Lucjana Rydla korzysta też Aleksandra Czechówna.
Odkąd jest dyrektorem krakowskiego teatru, płaci za pokój czterdzieści
koron – sto procent więcej. To jego pomysł.

PLAC ŚWIĘTEGO DUCHA

Gospodarstwo – kłopotarstwo[61].
 
Listy do przyjaciół Lucjan Rydel może teraz pisać na papierze
z  nadrukiem w  lewym górnym rogu: „Dyrekcja Teatru Miejskiego im.
Juliusza Słowackiego w  Krakowie”. Z  takich arkusików korzystali przed
nim Józef Kotarbiński, Ludwik Solski i Tadeusz Pawlikowski. Dziesięć lat
wcześniej o  fotel dyrektora teatru na placu Świętego Ducha ubiegał się
Stanisław Wyspiański.
Odkąd Rydel jest dyrektorem, dobry ton nakazuje, aby Jadwiga bywała
częściej na przedstawieniach. Czasem bywa. Niechętnie przyjeżdża na te,
które kończą się późną nocą. Zmuszona jest nocować u Czechówny. Na
żurfiksy, które wydaje prezydent Juliusz Leo, nie chodzi. Zbiera się tam
mnóstwo osób.
Z  loży dyrektorskiej w  Teatrze Miejskim korzysta za to Aleksandra
Czechówna. Ma też inne przywileje. Po wieczornych spektaklach
odprowadza ją do domu niejaki Jaś, chłopiec na posyłki.
Wygląda na to, że Lucjan Rydel podżartowuje sobie z Czechówny. Ona
zaś wszystko przyjmuje śmiertelnie poważnie. W karnawale narzeka na
kobiety, które kręcą się wokół niego. W pamiętniku zapisuje słowa Rydla:
kursantki z Wyższych Kursów dla Kobiet odprowadzają go po wykładzie
do teatru. Te najśmielsze zapraszają na czekoladę. Nawet jeśli coś każe
Czechównie po cichutku powątpiewać w te historie, fakty mówią same za
siebie: dawniej Rydel chodził w  wytartym surducie i  „łatanych butach”,
teraz zadaje szyku w lakierkach.
Kolejny atak choroby nerkowej zbiega się z  kłopotami na stanowisku
dyrektora teatru. Już w  listopadzie 1915 roku Aleksandra Czechówna
pisała o  konflikcie z  Krakowskim Towarzystwem Operowym. Rydel,
wierny posłanniczej roli teatru i  świadomy podobnych doświadczeń na
innych scenach, sprzeciwia się wprowadzeniu operetki do repertuaru[62].
Tymczasem okoliczności są inne niż te, w  których pracowali jego
poprzednicy. Trwa wojna. Prowadzenie instytucji na poziomie
opłacalnym graniczy z  cudem. W  trudnych miesiącach wojennych
widzowie chcą rozrywki. A  więc żadnych manifestów, rachunków
sumienia i  żadnych dłużyzn. Kilkakrotnie przesuwana premiera mało
znanej sztuki Troilus i  Kressyda Szekspira, wystawiona w  związku
z  obchodami czterechsetnej rocznicy śmierci dramaturga, zbiera
miażdżące recenzje[63]. Krakowska prasa krytycznie ocenia repertuar.
Idą zmiany. Dawniej bileter z daleka otwierał Aleksandrze Czechównie
drzwi loży. Pod nieobecność Rydla nie chce wpuścić jej do środka („gdym
przyszła przeprosił mnie że p. sekretarz kazał zamknąć lożę i nikogo nie
wpuszczać”).
13 kwietnia, czwartek, Czechówna notuje: „Wśród tych wszystkich
tarapatów przyjechał do mnie Lucyan Rydel, ale jakże zmieniony.
Pokłada się ciągle, gdyż jeszcze leżenie najlepiej mu robi i  w  łóżku
wygląda jeszcze możliwie, ale kiedy wstanie, nogi mu się chwieją i chodzi
skulony jakby miał lat ośmdziesiąt. Przytem drażliwy i  irytujący się
o najmniejszą drobnostkę”.
Aby utrzymać się na stanowisku, doprowadzić rozpoczętą rzecz do
końca, przynajmniej do końca lipca – zgodnie z  kontraktem zawartym
z  prezydium miasta – Rydel musi robić to, co jego poprzednicy (i  co
wytykał przed laty Kotarbińskiemu): uzupełnia program teatralny
sztukami komediowymi, które znajdą uznanie publiczności.
W lipcu już wie, że prezydent miasta nie przedłuży mu kontraktu. Od 1
sierpnia nowym dyrektorem Teatru Miejskiego w Krakowie będzie Adam
Grzymała-Siedlecki. Nie wydaje się tym faktem mocno zgnębiony –
zauważa Czechówna.

BRACIA

Nie chowajcie mnie żywcem, przekłujcie mi serce[64].


 
Męża Klementynie Tetmajerównie znajduje ojciec. Zupełnie
przypadkowo. Któregoś dnia przyprowadza go z  pobliskich koszar
austriackich do chorych córek. W  Bronowicach Małych zbiera żniwo
grypa hiszpanka, a Jan Rybicki jest lekarzem wojskowym.
W archiwum rodzinnym zachowała się karteczka zapisana pospieszną
ręką, choć nie wiadomo, czy właśnie ta jest pamiątką pierwszej wizyty.
Kochany Doktorze! Przyjdź możliwie rychło, bo Hanka mocno zachorowała. Boję
się czy nie zapalenie płuc. Gorączkowała całą noc i  ma zatkane piersi, trudny
oddech. Włodzimierz Tetmajer.
Dalszy rozwój wypadków wygląda pokrótce tak: córki wracają do
zdrowia, a Jan Rybicki nadal przychodzi do Tetmajerów.
Klementyna ma dwadzieścia jeden lat. Latem 1916 roku kończy trzeci
semestr studiów na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu
Jagiellońskiego. Mieszka w  Krakowie. We wspomnieniach pisze: „Nie
chcąc być ciężarem dla Rodziców podjęłam się uczyć kilka dziewcząt,
które miały trudności głównie w  językach klasycznych. W  ten sposób
mogłam opłacić sobie pokój w mieście, by nie biegać już codziennie [do
domu – M.Ś.] jak za czasów gimnazjalnych”.
Pobierają się z  Janem Rybickim 1 lipca 1916 roku. To pierwsze wesele
w  tym pokoleniu. Po mszy w  kościele Mariackim Kazimierz Tetmajer
wręcza Klementynie złoty łańcuszek z medalikiem.
Włodzimierz Tetmajer pisze wiersz zatytułowany Kochanej córce
Klementynie z  pożegnaniem. Trudno nazwać tych trzynaście zwrotek
małżeńskimi powinszowaniami. Symboliczne odejście córki
z rodzinnego domu jest w tym przypadku pretekstem do przepełnionych
tęsknotą wspomnień i  rozrachunkiem z  przeszłością, postawą twórczą
i światopoglądem. To spowiedź artysty, który patrząc wstecz na minione
lata, zdobywa się na wyznanie: „I tylkom w domu szczerze żył!...”.
 
Przypatrując się Kazimierzowi Przerwie-Tetmajerowi, chłopi
z  Bronowic Małych powiedzieliby, że jest nielusy – apatyczny i  bez
humoru. Trudno uwierzyć, że obaj z  Włodzimierzem są braćmi.
Z biegiem lat do cech psychofizycznych dawnego ulubieńca Młodej Polski
można dodać kilka przymiotników: podejrzliwy, lękliwy, wycofany.
Rok 1916 zaczął zmianą, z  Zakopanego przeniósł się do Krakowa.
Psychiczny stan zdrowia: fatalny. W  nowym miejscu miało być lepiej,
tymczasem jest gorzej; stany lękowe przechodzą w psychozę. Do stałego
repertuaru obaw o zdrowie dochodzą nowe: boi się skrytobójczej śmierci,
otrucia, pogrzebania żywcem. Pojawiają się halucynacje słuchowe
i  urojenia, narasta mania prześladowcza. W  Krakowie wciąż zmienia
adresy. Lęk przed otruciem urasta do gigantycznych rozmiarów.
U  Tetmajerów przy obiedzie, nim podniesie do ust łyżkę z  zupą,
odczekuje, aż zaczną jeść domownicy.
Wesele Klementyny Tetmajerówny, lipiec 1916 roku.
1 Isia Tetmajerówna,
2 Jadwiga Rydlowa,
3 Tadeusz Tetmajer,
4 Aniela? Popielówna,
5 Klementyna Tetmajer-Rybicka,
6 Krzysia Tetmajerówna,
7 Anna Tetmajerowa,
8 Jadwiga Mikołajczykowa,
9 Lucjan Rydel,
10 Anna Susułówna,
11 Jadwiga Susułówna,
12 Helena Popielówna,
13 Marysia Popielowa,
14 Magdalena Tetmajerówna,
15 Hanka Tetmajerówna,
16 Jan Kazimierz Tetmajer,
17 Lutek Rydel,
18 Jan Rybicki,
19 Błażej Czepiec,
20 Włodzimierz Tetmajer,
21 Jakub Mikołajczyk.

Antoni Waśkowski: „Ustawicznie zdawało mu się, że ktoś czyha na


jego życie. Na obiady chodził najczęściej ze mną. Zamawialiśmy te same
potrawy, ale kiedy je podano, zamieniał ze mną talerze”[65]. Pod koniec
listopada 1916 roku udręczony własnymi urojeniami zgłasza się na
konsultacje do Kliniki Neurologiczno-Psychiatrycznej przy ulicy
Kopernika kierowanej przez prof. Jana Piltza. Trafia na obserwację,
stamtąd na oddział zamknięty[66]. Kiedy pobyt w  klinice dla nerwowo
chorych przedłuży się do kilku miesięcy, będzie utrzymywał, że umieścili
go tam bracia: Włodzimierz Tetmajer i  Tadeusz Żeleński. Z  relacji
rodzinnych wynika, że to Żeleński dał znać do Bronowic o ciężkim stanie
zdrowia Kazimierza. Jakkolwiek do kliniki zgłosił się sam, być może
zgoda Włodzimierza, najbliższego krewnego, była niezbędna do
przeniesienia na oddział zamknięty.
Antoni Waśkowski, który odwiedził Tetmajera w  klinice, wspomina:
„Był przerażająco smutny i przygnębiony – jego spojrzenie to był bolesny,
niemy, bezłzawy płacz...[33*][67] «To, że ja tu jestem, jest sprawą moich
braci – powiedział – Boya i  Włodzimierza... Ale niech pan zobaczy się
z synem moim... proszę mu powiedzieć ode mnie, aby nic złego o mnie
nie myślał... aby nie wierzył ludziom...».
Bardzo kochał swego syna.
«Ja go często po nocach widuję – wskazał na okno – przychodzi
i patrzy...».
A pokój, który Tetmajer zajmował, był na piętrze...”[68].
 
Kazimierz Tetmajer opuści klinikę psychiatryczną dopiero latem 1917
roku. Uraza do obu braci pozostanie do końca życia.
Mieczysław Smolarski wspomina: „Bardzo niechętnie wyrażał się
o Boyu, używał inwektyw, których nie ośmielę się przytoczyć”[69].

DIAGNOZA
Kto się okaleczy nożem w niedzielę ostrzonym, trudno mu się rana zagoi
albo śmiertelną będzie[70].
 
Lucjan Rydel ciężko choruje. Jako redaktor naczelny „Ilustrowanego
Tygodnika Polskiego” po raz ostatni wymieniony jest w  stopce 28
listopada 1916 roku. Wykładów na Wyższych Kursach dla Kobiet nie
prowadzi. Lekarz zabronił mu opuszczać łóżko. Z  Jadwigą żyją
z  oszczędności. W  Boże Narodzenie Aleksandra Czechówna notuje
w pamiętniku: „Ze wszystkiego widzę że choroba jest poważna i bardzo
się boję aby się źle nie skończyła”.
W  poniedziałek 8 stycznia 1917 roku Teatr Miejski po raz setny gra
Betlejem polskie. Urolog Tadeusz Pisarski warunkowo pozwala Rydlowi na
podróż do Krakowa. Jadą wszyscy. Następnego dnia „Czas” pisze:
„Wypełniająca do ostatniego miejsca salę publiczność oklaskiwała
hucznie poszczególne sceny sztuki i  artystów, a  nadto będący na
przedstawieniu z  rodziną w  loży poeta był przedmiotem
entuzjastycznych owacji”. Otrzymał wieniec z szarfami, wywoływano go
na scenę wielokrotnie.
O  tym dziennik milczy, za to informuje niezawodna Czechówna: od
dyrekcji otrzymał tysiąc koron. Pieniądze są w  tych dniach bardzo
potrzebne. Nie zanosi się na to, że Rydel szybko wróci do pracy.
„Jest okropnie mizerny, wychudzony, jedna nerka jest wcale zepsuta
i  operacya jest konieczna, ponieważ jednak przeszedł on na wsi
influenzę, kaszlał i czuje się bardzo osłabionym, lekarze zadecydowali że
z operacyą trzeba jeszcze zaczekać a tymczasem każą mu leżeć i dobrze
się odżywiać. Wszystko to naturalnie odbywa się u  mnie i  jest bardzo
kłopotliwe, ale cóż robić. Jadwiga przyjeżdża na cały dzień, mam więc
o  czem myśleć gdyż i  ją trzeba stołować, co przy teraźniejszych
stosunkach nie jest rzeczą łatwą” – pisze Czechówna. W  tych dniach
znajduje pociechę w pisaniu pamiętnika.
W  1913 roku, kiedy Rydel przechodził ciężki atak choroby nerkowej,
chirurg Maksymilian Rutkowski nie krył obaw dotyczących operacji. Już
wtedy jego stan zdrowia pozostawiał wiele do życzenia. Po czterech
latach nie jest lepiej.
Pod koniec stycznia trafia do Domu Zdrowia przy ulicy
Siemiradzkiego. Przed nim operacja usunięcia lewej nerki. Jakie myśli
towarzyszą mu w  tych dniach, nietrudno odgadnąć. Ich śladem będzie
list napisany do rodziny na wypadek śmierci, który oddaje na
przechowanie siostrze. Zostanie otwarty za rok.
Pewnie też przypomina sobie, że właśnie tutaj, w  Domu Zdrowia,
żegnał się przed laty ze Stanisławem Wyspiańskim. Wtedy też opiekę
lekarską sprawował nad chorym Maksymilian Rutkowski.
W środę 31 stycznia operacja przebiega pomyślnie. Ciężka była operacja,
cięcie ma długość 30 cm, idzie od tyłu przez cały bok, a tak ślicznie zabliźnione, że
ledwie znać. Najważniejsze to, że pozbyłem się tej nerki, która przez 15 lat ciągle
mi dokuczała – pisze do Franciszka Vondráčka[71].
 
Jadwiga w  tych dniach stale przebywa w  Krakowie. Nocuje w  Domu
Zdrowia, stołuje się u Czechówny. Z ulicy Siemiradzkiego na Długą idzie
nie dłużej niż dziesięć minut pieszo. W marcu Rydel przenosi się z kliniki
prof. Rutkowskiego do mieszkania matki przy ulicy Garncarskiej 19.
Przez kilka tygodni musi pozostawać pod opieką lekarzy. Nie trwoni
czasu. Na zamówienie Gebethnera i  Wolffa pisze w  łóżku
popularyzatorski podręcznik historii Polski.
Betlejem polskie grane w  tych dniach w  Teatrze Miejskim nadal cieszy
się ogromnym powodzeniem, ale sensacją jest Zaczarowane koło na dużym
ekranie. Filmową adaptację baśni dramatycznej Rydla wyświetla od
poniedziałku 29 stycznia kino „Nowości”. Występują między innymi:
Maria Mirska, Bolesław Leszczyński i  znany z  prapremiery Wesela
Stanisław Knake-Zawadzki. Tańczą zespoły baletowe z  teatrów
warszawskich i opery. Mimo wysokiej ceny biletów film jest wyświetlany
od poniedziałku do piątku pięć razy dziennie, w  niedziele i  święta
nieprzerwanie od godziny czternastej.
 
24 stycznia 1917 roku w  domu przy ulicy Szczepańskiej umiera
Antonina Domańska, powieściopisarka, Radczyni z  Wesela. Zaledwie
przed rokiem pochowała męża.
Trudno stwierdzić, czy na kilka dni przed operacją Lucjan Rydel mógł
uczestniczyć w pogrzebie ciotki.
Helena z  Rydlów Rydlowa pisze: „Domańska rozchorowała się na
początku pierwszej wojny światowej. Poważna choroba płuc przeciągała
się i  automatycznie zahamowała bliższe kontakty z  domem moich
rodziców. Ojciec odwiedzał ją od czasu do czasu, my dzieci nie
widzieliśmy jej więcej”.
26 stycznia w dniu pogrzebu „Nowa Reforma” podaje: „Ze śmiercią jej
schodzi do grobu jedna z  wybitniejszych postaci ze świata kobiet
piszących w Polsce”.

BOSKA OPATRZNOŚĆ
Przypominam Ci, żebyś mi na Długą posłała żakiet, spodnie, białą
kamizelkę (uprać), koszulę, kołnierzyk i mankiety. Lutek zapewne do soboty
będzie już po poprawce. Niech mi zaraz doniesie kartką. Donieś mi czy
Helenka nie ma dolegliwości z sercem? Rączki Ci całuję po tysiąc razy moja
Najdroższa, dzieci ściskam serdecznie
Wasz Lucyan Rydel[72].
 
Patynowane dachy, którymi zachwycają się goście odwiedzający
Kraków, wiosną 1917 roku znikają z krajobrazu miasta. Miedziana blacha
zerwana z  pokrycia kościołów została przeznaczona na potrzeby
przemysłu zbrojeniowego[73]. Chroniczny brak węgla jest powodem
pogłosek o  rozpoczęciu roku szkolnego w  sierpniu i  wydłużonej do
miesiąca przerwie świątecznej w  grudniu. W  razie katastrofy opałowej
wcześniejsze wykłady chcą rozpocząć Akademia Sztuk Pięknych i  Kursy
Baranieckiego. W mieście i poza miastem szerzy się głód. Brakuje chleba,
masła, mięsa, herbaty. Kończą się mąka, kasze i  ziemniaki. W  maju
w Podgórzu dochodzi do rozruchów. Zdesperowani mieszkańcy wybijają
szyby w pustych sklepach. Akcje rabunkowe przenoszą się na wieś, która
choć równie biedna, pod względem aprowizacyjnym radzi sobie lepiej.
Wyludniona z  mężczyzn, którzy walczą na froncie, jest łatwym celem
rabunków w Krakowskiem. Złodziei przyciągają produkty nadające się do
odsprzedaży, w  pierwszej kolejności żywność (zboże i  ziemniaki),
w  drugiej – odzież i  obuwie. Mieszkańcy, głównie kobiety i  starcy,
organizują nocne warty w domach stojących na obrzeżach wsi.
 
W  lipcu 1917 roku „Ilustrowany Kurier Codzienny” donosi o zajściach
w  Bronowicach Małych. Od miesiąca we wsi dochodzi do rabunków.
„Trzykrotnie okradziono tamże posiadłość arcyb. Simona, w biały dzień
banda wtargnęła onegdaj do mieszkania włościanki Wierzbickiej,
rabując, co się dało. Jeden z opryszków, umieszczony planowo na dachu,
w  pospiesznym odwrocie pozostawił tam nawet rewolwer. Ubiegłej
znowu nocy bandyci wdarli się na podworzec posiadłości posła
Tetmajera, gdzie stoczono z  nimi formalną walkę, zanim zdołano ich
odpędzić. Jednemu z członków bandy odebrał syn posła oryginalną wielce
broń: masywną maczugę, utoczoną z twardego drzewa, a dużą główkę na
końcu, okutą żelazem”[74].
O  szczegółach zajścia u  Tetmajerów pisze Lucjan Rydel do siostry:
U  Tetmajerów był formalny napad: złodzieje dobierali [się] na dobre do drzwi
domu. Ale dziewczęta, Kazek i  Lutek narobili alarmu w  nocy a  równocześnie
z Krakowa nadjechał Włodzio. Karbowy ze strzelbą uwijał się [po] ogrodzie była
cała obława, lecz bez skutku. Nazajutrz Tetmajer dał znać do starostwa i  do
żandarmeryi. Zakrzątnęli się tak gracko że w dwa dni cała szajka znalazła się pod
kluczem. Było ich 6 i 2 baby paserki. Wszystko podmiejskie andrusy[75].
Pod koniec lipca policja aresztuje kolejnych dwóch mężczyzn
odpowiedzialnych za rabunki w Bronowicach Małych i Łobzowie.
 
Lucjan Rydel wierzy, że urodził się pod szczęśliwą gwiazdą.
W  kwietniu wrócił do pracy. Zdaniem Czechówny wygląda doskonale.
Przybyło mu kilka kilogramów, za to stracił postarzający go ziemisty
odcień skóry. W  gotówce ma ponad cztery tysiące koron, węgla i  nafty
niewiele, ale to może wkrótce się zmienić. Pisze do siostry Heleny: U nas
już w  stodole żyto, owies dojrzewa, owoców – nic, siana z  łąki nie wiele było,
ziemniaczki pod krzakiem rzadkie, jednem słowem straszna perspektywa, bo tylko
żyto dopisało. Ale ja sobie z tego wszystkiego nie wiele robię: u mnie w domu od
początku wojny Pan Bóg tak doskonale gospodaruje, że jeszcze niczego nigdy nie
brakło. Zawsze się znajdzie jakiś zarobek niespodziewany, gdy pieniędzy nie ma
znajdą się zapasy, gdy pusto w spiżarni i w stodole. Skoro nas tak zachował przez
trzy lata – to zachowa i nadal. Węgli jeszcze nie mam ani trzeciej części tego co
niezbędne – a wiem na pewno, że nie zamarzniemy, bo się znajdą, choć jeszcze nie
wiem jakim sposobem. Nabrałem takiej ufności, że się niczego nie lękam. Wiesz
jak było z herbatą? Ostatnią filiżankę podała mi Jadwisia – i powiedziała że to już
koniec herbaty – w godzinę później Tadek [Kremer] przyniósł herbatę od Ciebie,
a nazajutrz Pepa, nie wiedząc o niczem przyniosła paczkę funtową[76].
 
Pod koniec lipca Lucjan Rydel wyjeżdża na kilka dni do Dołuszyc pod
Bochnię. Jadwiga z  dziećmi zostaje w  Bronowicach. W  sierpniu
szesnastoletni Lutek zdaje egzaminy poprawkowe z języka niemieckiego
i  łaciny. Po wakacjach pójdzie do siódmej klasy. Helena, uczennica
Prywatnego Gimnazjum Żeńskiego Drów Józefa i  Marii Lewickich
(dawniej H. Strażyńskiej) – do szóstej.
W  sierpniu odchodzi ze służby Wiktoria (wychodzi za Walentego
Kosonia, wdowca z  Bronowic Małych). Tygodniami ciągną się perypetie
ze znalezieniem nowej pomocy. Dziewczyna, którą wstępnie przyjęli do
pracy, rezygnuje, bo matka nie puszcza jej do nieznanego domu. Nowa,
która przyjdzie we wrześniu, ma doskonałe referencje: gotuje, pierze,
sprząta, robi konserwy, kompoty i  konfitury. Zastrzega sobie codzienne
wyjście na mszę do pobliskiego kościoła. W  Krakowie takie
ekstrawagancje pewnie by nie przeszły. W Bronowicach Jadwidze to nie
przeszkadza.
 
Odkąd Lucjan Rydel umknął śmierci na stole operacyjnym, pracuje
więcej niż w  poprzednich latach. Historia polska do szkół ludowych
w państwie polskim napisana dla Gebethnera i Wolffa jest w fazie druku[77].
Mała historia Polski napisana (niemal równolegle) dla wydawnictwa
D.E. Friedlein w ciągu kwartału sprzedała się w tysiącu egzemplarzy. Tę
książkę zakończył na rozbiorach. Wyczekuje chwili, gdy będzie mógł
dopisać drugą część historii. Wykłada na Akademii Sztuk Pięknych
i Wyższych Kursach dla Kobiet.
15 września pisze do Franciszka Vondráčka: Pracować, pracować,
pracować, to najważniejsze! Co z nami będzie, nie wiem, da Bóg, że będzie dobrze,
ale to pewna, że pracy nigdy nie jest za dużo i  że ona jedna na tym świecie coś
warta. Moja służba Ojczyźnie z piórem w ręku i na katedrze szkolnej, więc robię
swoje i nie pytam o nic więcej. Byle z siebie wycisnąć jak najlepszą robotę według
sił i możności. Na gadanie i rezonowanie nie mam czasu i szkoda czasu. Zresztą
w  pracy można łatwiej przetrwać te straszne czasy. Gdyby nie robota, która
człowieka trzyma, można by zwariować.
 
Byłoby łatwiej, gdyby nie stały głód i braki. Jesienią 1917 roku sytuacja
aprowizacyjna w  mieście jest dramatyczna. Ceny na czarnym rynku
galopują. Walka o  artykuły pierwszej potrzeby kosztuje mnóstwo
pieniędzy, czasu i  starań. Odkąd łatanie i  cerowanie stało się potrzebą
dnia codziennego, szpulka nici jest na wagę złota.
W  niedzielę 21 października dzienniki przynoszą informację, że
Kraków zostaje bez chleba. W  magazynach miejskich zabrakło mąki do
rozdzielenia pomiędzy zakłady piekarnicze. W  najbliższych dniach
przyjedzie z Wiednia sto pięćdziesiąt wagonów zboża, ale to wciąż zbyt
mało. Ostatni rok wojny jest rokiem nędzy.

TESTAMENT
Lekarz zapisał urzędownie, że umarł na zapalenie płuc. Lekarz napisał
prawdę, ale prawdą będzie też, jeżeli powiem, że zabiła go wojna. Gotówki
mu nie brakło, ale spostrzegł, że zwiększonym wydatkom nie podoła.
Głodzić dzieci nie mógł, raczej mógł zacząć od siebie. Będąc u mnie 19
marca tak źle wyglądał, że zwróciło to uwagę innych gości. Brakło sił do
przetrzymania choroby. Taka jest prawda[78].
 
Aleksandra Czechówna dobiega osiemdziesiątki. Lucjan Rydel
twierdzi, że przeżyje wszystkich. Na partyjkę brydża z  Heleną Rydlową
potrafi pójść na drugi koniec miasta. W  ciągu tygodnia, kiedy Rydel
mieszka i jada obiady na Długiej, na karty pozostaje Czechównie niewiele
czasu.
Żartobliwie nazywa ją drugą żoną. W  ciągu roku szkolnego spędza
z  nią więcej czasu niż z  Jadwigą. Czechówna bierze to sobie do serca.
W przyjaźni obydwojga obecność Jadwigi jest stała i odczuwalna, nawet
jeśli ona sama fizycznie pozostaje nieobecna. Stosunek Czechówny do
żony Rydla jest podbarwiony przekonaniem, że przewagę daje
wykształcenie i kapitał kulturowy.
„Lucyan jest najlepszym, prawie że idealnym mężem. Kocha ją, chwali,
dogadza jej we wszystkiem, stroi jak lalkę, dba o wszelkie dla niej wygody
i  gdy przy tak trudnej jak obecnie aprowizacyi, dla mnie o  nic się nie
postara, ona ma w  domu wszystko. Ale nie zapominajmy że jestto
zupełnie prosta i bez żadnego wykształcenia kobieta, a tem samem że on
z  nią ani o  swoich dziełach, a  tem mniej o  wykładach, absolutnie
pomówić nie może, a  tem samem że między niemi absolutnie nie ma
żadnej wymiany myśli”.
Dopisek z  1919 roku: „Zarzut uczyniony Lucyanowi na końcu tego
pamiętnika że się nie starał o  moją aprowizacyę nie był słusznym. Gdy
jego żona i dzieci nie były bardzo dostatecznie zaopatrzone, trudno żeby
myślał o mnie zwłaszcza gdy widział że mam przecie siostrzenice na wsi,
które o mnie pamiętają”.
Córka wspomina: „W miarę swych możliwości starał się ojciec zawsze
odsuwać od żony wszelkie trudności życia. Kochając nas dzieci bardzo,
stawiał matkę pod każdym względem i zawsze na pierwszym miejscu”.
W  listopadzie 1917 roku Jadwiga choruje. Pojawiają się bóle, wysoka
gorączka i  wymioty. W  połowie grudnia lekarz diagnozuje malarię
i chroniczną chorobę żołądka. Kuracja będzie kosztowna, ciężka i długa.
Obydwoje przeziębieni i  osłabieni wybierają się na święta Bożego
Narodzenia do krewnych w  Dołuszycach pod Bochnią. Wracają ciężej
chorzy, niż gdy wyjeżdżali. „Wobec przepełnienia wagonów stali przez
cały czas na korytarzu, co dla nich obojga zdrowem nie było i zaraz oboje
położyli się do łóżka, zajechawszy naturalnie do mnie. Lucyan kaszlał
przez całą noc i mówi że ma gorączkę, a że niedawno przeszedł bronchit,
więc kto wie czy mu się takowy nie powtórzy” – pisze Czechówna 29
grudnia.
 
W  poniedziałek 31 grudnia o  godzinie dziewiątej rano umiera
Stanisław Tarnowski, polityk, mąż stanu, uczony, mentor i  przyjaciel
Lucjana Rydla. Tarnowscy zapraszają go na prywatne nabożeństwo
poprzedzające ceremonię pogrzebową. Czwartek 3 stycznia jest mroźny
i  wietrzny. W  kondukcie żałobnym z  kościoła św. Floriana na cmentarz
Rakowicki Rydel idzie pieszo. Jest przeziębiony i  kaszle. Niebawem
przyjdą kolejne pogrzeby. 21 lutego umiera prezydent miasta Juliusz Leo,
trzy dni później Eliza Pareńska. W Krakowie zamyka się pewna epoka.
Kuracja Jadwigi jest kosztowna, ale nie to jest największym
problemem. Prawdziwym wyzwaniem jest dieta. Składniki takie jak
masło deserowe i  tłusta śmietanka są niemal nie do zdobycia.
Farmakologię wspomagają zastrzyki wzmacniające, na które Jadwiga
chodzi codziennie do szpitala wojskowego w Bronowicach[34*].
Aleksandra Czechówna martwi się o  Rydla. W  tym związku on ma
uchodzić za zdrowego. „Najgorszem jest to że on szarpiąc się na kuracyę
żony sam, jak mi to matka mówiła, żyje w Bronowicach bardzo nędznie
i  wskutek tego coraz gorzej wygląda i  znacznie zeszczuplał. A  przecież
i on jest po operacyi i potrzebowałby innego pożywienia”.
 
Gdy idzie o  kwestie finansowe, Rydlowie są pod kreską. Z  powodu
braku węgla w  mieście zajęcia na Wyższych Kursach dla Kobiet zostały
zawieszone do połowy lutego. Dziury w  domowym budżecie Rydel łata
wykładami z osiemnastowiecznej literatury francuskiej.
W  marcu przenosi zajęcia ze studentami Akademii Sztuk Pięknych
w  teren. Naukę o  stylach będzie wykładał w  krakowskich kościołach.
Pierwsze spotkanie jest zaplanowane na środę 13 marca w  krypcie
katedry wawelskiej. Z  pogodą nie trafił – tego dnia po południu pada
śnieg, jest zimno i  wietrznie – za to słuchaczy ma znakomitych. Prócz
studentów i Czechówny są też panie z krakowskiej socjety: Radziwiłłowa,
Potocka i Tarnowska.
Do pamiętnika Aleksandra Czechówna wkleja fotografię wykonaną 20
marca podczas drugiego wykładu na Wawelu. Ona i Rydel stoją w grupce
studentów Akademii Sztuk Pięknych na dziedzińcu zamkowym.
W  piątek 29 marca zapisuje ostatnie wiadomości z  Bronowic: „Lucyan
jest ciężko chory. Ma zapalenie płuc. Prócz Hani która co dzień tam
jeździ, bawią tam aż dwie pielęgniarki ażeby się mogły zmieniać w nocy”.
To będą trudne Święta Wielkanocne. Z  Wielkiej Niedzieli na
Poniedziałek 1 kwietnia następuje gwałtowne pogorszenie. Lekarz Piotr
Wysocki jest obecny przy Lucjanie Rydlu także w  nocy. Jego organizm
pozbawiony odporności, przepracowany i  osłabiony wojenną
rzeczywistością nie walczy.
1 kwietnia 1918, Aleksandra Czechówna: „Właśnie przed chwilą wpadł
do mnie Tadzio Kremer który z Bronowic powracał. Nie taił przede mną
że zastał Lucyana zmienionego do niepoznania. Podobno z płucami jest
lepiej, ale serce tak szybko słabnie, iż na gwałt posyłają po koniak, aby
tętno podtrzymywać. Jednem słowem widzę iż trzeba chyba cudu ażeby
on przyszedł do zdrowia”.
Lucjan Rydel nie zapomina o Czechównie. We wtorek, kiedy czuje się
nieco lepiej, pisze list. Precyzyjniej: niewielką kartkę. W  przeszłości
przesadnie żarliwy, wykpiwany za literackie eksploatowanie intymności,
unika patosu. Zasłania się żartem. Nawet jeśli wprost tego nie pisze, nie
ma wątpliwości, że jest to pożegnanie. Ledwo trzyma ołówek w palcach.
Czechówna z trudnością odczyta dukt pisma.
Kochana lekkomyślna dziewczyno!
Ty masz lat 78, idziesz sobie na drugi koniec miasta, do Promińskich na obiad
proszony, a  ja mam lat 48 i  w  tymże samym dniu (to jest w  niedzielę
wielkanocną) przyjmuję wiatyk, ostatnie oleje na wszelki wypadek. A  co? Kiedy
twierdzę że ty wszystkich nas przeżyjesz, pogrzebiesz, i  piechotą powracać
będziesz ze cmentarza, to się sierdzisz i  wierzyć nie chcesz. Końskie zdrowie
i basta.
Łapa[35*]
Lucyan Rydel[79]
 
Wśród osób, które w  tych dniach czuwają przy jego łóżku, jest Józefa
Singerówna. Można domyślać się słów, które padają z  ust Racheli
z  Wesela: obydwoje obiecali coś sobie przed laty, założyli się o  Polskę,
a wiosną 1918 roku niepodległość jest bliżej, niż może się wydawać.
Wszystko w tych dniach leży Rydlowi ciężarem na sercu. W chwilach,
kiedy opuszcza go gorączka, chce wstawać z  łóżka, gdzieś iść, coś
uporządkować. Niepokój o  najbliższych, dom, nawet politykę przejawia
się w  rozdrażnieniu, o  którym syn Lutek opowiada Czechównie. Ona
w poniedziałek 8 kwietnia zapisuje w pamiętniku:
„Wszystko skończone! Dziś przed godziną trzecią umarł Lucyan.
Podobno śmierć miał spokojną i  bez boleści. [...] Jestem tak przybita że
więcej pisać nie mogę. Wczoraj odprawiłam za niego drogę krzyżową,
a  dzisiaj wysłuchałam mszy i  przyjęłam komunię Ś. Boże! Pociesz nas
wszystkich, ale szczególniej biedną matkę! Przecież to już piąty ostatni
syn! Okropność!”.
9 kwietnia „Czas” informuje czytelników o  śmierci Lucjana Rydla:
„Śmierć wywołało zapalenie płuc, jakiego ś.p.  Zmarły nabawił się przed
dwoma tygodniami. Choroba, mając do czynienia z  organizmem
osłabionym długą chorobą nerkową, postępowała gwałtownie naprzód
i wszystkie zabiegi przyjaciela jego, Dra Piotra Wysockiego, jak również
zwołanego przez niego konsylium, okazały się daremne. Przed kilku
dniami, czując zbliżającą się śmierć, prosił o  kapłana, wyspowiadał się
i przyjął Sakramenta św.; wczoraj rozpoczęła się agonia, przez dzień cały
był nieprzytomny”.
„Nowa Reforma” pisze, że wiadomość o  utracie ziemi chełmskiej
w  wyniku niekorzystnych dla Polski ustaleń traktatu brzeskiego z  9
lutego 1918 roku wpłynęła na Lucjana Rydla druzgocąco. „W  pogodnem
usposobieniu jego, żywym temperamencie zaszła najzupełniejsza
zmiana. Cios narodowy odczuł jak osobiste nieszczęście – pochylił się,
podupadł na zdrowiu i  zmienił się całkowicie w  usposobieniu. Nagle
przed dwoma tygodniami zapadł ponownie, tym razem na zapalenie
płuc. Choroba rozwinęła się tak groźnie i  tak szarpnęła podkopanym
poprzednio organizmem, że nie stało sił na jej przetrzymanie. Wczoraj
rano zmarł w  domku swym wiejskim w  Bronowicach na rękach kilku
osób z rodziny najbliższej i grona przyjaciół, którzy od kilku dni łoża jego
nie odstępowali”[80].
Formalności związane z  organizacją pochówku pomaga Jadwidze
załatwić Helena Langie. Wieczorem w  dniu śmierci Rydla odwiedzają
Aleksandrę Czechównę. Nasza kronikarka zanotuje następnego dnia
w pamiętniku: „Jadwisia bardzo ładnie i dobrze wygląda, widocznie więc
Lucyan przyjmując pomoc tylu pielęgniarek, oszczędzał pod każdym
względem Jadwigę, to też nie widać po niej utrudzenia”.
 
Na zdjęciu, wykonanym w  styczniu 1893 roku w  zakładzie Juliusza
Miena, pozują w  piątkę. Od lewej: Stanisław Wyspiański, Lucjan Rydel,
Karol Maszkowski. Siedzą: Henryk Opieński, Stanisław Estreicher. To
była spontaniczna myśl zrealizowana pod wpływem chwili. Dzień był
mroźny i  właściwie każdy się dokądś spieszył. Najbardziej chyba
Wyspiański; wyjeżdżał z projektem witraża do Lwowa, stamtąd prosto do
Paryża. Po tym, jak ustawili się do zdjęcia na tle malowanej dekoracji,
rzucił im pod nogi dwie skórzane rękawice. Na „wyzwanie losu” –
objaśnił półżartem.
Dla trojga przyjaciół z grupy pojedynek z przeznaczeniem skończy się
tragicznie. Wyspiański umiera w  1907 roku, Rydel w  1918. Obaj
niewypowiedziani twórczo do końca. Stanisław Estreicher, aresztowany
przez Niemców z  grupą profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego
w  listopadzie 1939 roku, straci życie w  obozie koncentracyjnym
Sachsenhausen. Tymczasem w kwietniu 1918 roku z Józefem Mehofferem
należą do komitetu organizującego pogrzeb Lucjana Rydla. W gronie są
też Józef Rostafiński, wieloletni dyrektor Kursów Wyższych dla Kobiet,
Jerzy hr. Mycielski, prezes Akademii Umiejętności, Adam Grzymała-
Siedlecki, następca w fotelu dyrektora teatrów miejskich, wójtowie z Toń
i  Bronowic Małych: Józef Serczyk i  Tomasz Młodzianowski, oraz
Kazimierz Tetmajer, przywrócony do względnej równowagi psychicznej.
Pracami komitetu kieruje prezydent Krakowa Jan Kanty Federowicz.
Pogrzeb będzie miał charakter oficjalny i  zostanie sfinansowany
z  budżetu miasta. 9 kwietnia krakowskie dzienniki podają pierwsze
ustalenia: zamiast kwiatów i wieńców datki na założenie szkoły w ziemi
chełmskiej zgodnie z  zamysłami zmarłego, ponadto: wniosek do Rady
Miejskiej o  objęcie opieką finansową małoletnich dzieci Rydla, zbiórka
pieniężna na pomoc rodzinie i  propozycja przeniesienia trumny na
Skałkę w niedalekiej przyszłości.
 
Środa 10 kwietnia jest ciepła i  słoneczna. Dla mieszkańców Krakowa
ten dzień nie różni się niczym od pozostałych. Magistrat porozlepiał
plakaty przypominające o  trzymaniu psów na smyczy. Władze miasta
bezskutecznie starają się o  nowy przydział mąki. Mówi się, że krajowe
zapasy zboża są już wyczerpane.
Tuż po godzinie ósmej przyjeżdża do Bronowic na egzekwie biskup
Anatol Nowak. W  domu czekają Rydlowie, Mikołajczykowie,
Tetmajerowie, bliżsi znajomi i wiceprezydent Krakowa Karol Rolle. Przed
domem artyści z  Akademii Sztuk Pięknych szykują wóz, na którym
trumna z ciałem zostanie przewieziona do Krakowa.
Właśnie wóz. Żadnych karawanów ani katafalków. Drewniany,
w  półkoszkach – wiklinowej plecionce umieszczonej wewnątrz –
wyłożony czerwonym suknem, udekorowany białymi kwiatami
i  przybrany gęsto gałęziami zielonej świerczyny, zaprzężony w  cztery
białe konie. Na dwóch siedzą chłopcy w białych sukmanach.
Jeszcze pożegnanie, założenie wieka i  strażacy z  Bronowic Małych
przenoszą czarną trumnę przez próg domu. Kondukt pogrzebowy
prowadzi chłop w  odświętnej sukmanie, niosący wielki krzyż, za nim
kolejno: biskup Nowak, mieszkańcy Bronowic i okolicznych wiosek, wóz
z  trumną, Jadwiga z  dziećmi, rodzina, na końcu strażacy i  dzieci. Przy
rogatce łobzowskiej dołączają uczniowie z  krakowskich szkół. Orszak
wchodzi w  Karmelicką. Tutaj czekają uczennice ze szkół żeńskich
i  mieszkańcy miasta. Jest godzina jedenasta, gdy kondukt dociera pod
kościół Mariacki.
Mszę odprawia Franciszek Symon, archiprezbiter kościoła
Mariackiego (jego pogrzeb odbędzie się za kilka tygodni). Do godziny
szesnastej trumna z  ciałem Lucjana Rydla jest wystawiona na widok
publiczny. Na Rynku i  przyległych ulicach zbierają się tysiące ludzi. Na
zachowanych zdjęciach widać morze ludzkich głów – odkryte głowy
mężczyzn i kapelusze kobiet. Formuje się orszak.
„Nowa Reforma” relacjonuje: „Za karawanem szła wdowa po śp.
Lucjanie Rydlu z  synem i  córką, siostry zmarłego poety, poseł Tetmajer
z  bliższą i  dalszą rodziną, następnie reprezentanci władz, instytucji,
zakładów naukowych, młodzież szkół żeńskich, wreszcie olbrzymi tłum
publiczności”.
Pogrzeb Lucjana Rydla, Kraków 1918.

Kondukt prowadzony przez biskupa Nowaka przechodzi ulicą


Szpitalną, zatrzymuje się przed gmachem Teatru im. Juliusza
Słowackiego, skręca w  Basztową, wchodzi w  ulicę Lubicz i  Rakowicką.
Przed bramą cmentarza strażacy zdejmują z  wozu trumnę i  na
ramionach niosą do grobu. Krakowskie dzienniki przedrukowują mowę,
którą wygłasza Adam Grzymała-Siedlecki, nim pierwsze grudki ziemi
spadną na wieko. Z woli rodziny i  komitetu to jedyne przemówienie na
cmentarzu.
 
Trudno określić, czy Jadwiga wie o istnieniu listu, który Lucjan Rydel
napisał w styczniu 1917 roku. Dotąd przechowywała go Anna Rydlówna.
Na wypadek śmierci mojej stwierdzam, że do ostatniego tchnienia wielbiłem
Boga, Stworzyciela i  Odkupiciela mojego, że Mu dzięki czynię za wszystko, za
życie i  śmierć, i  że Jemu ofiaruję moje pragnienie życia, mój żal, a  Jego opiece
oddaję co mam najdroższego na ziemi: Żonę, Matkę, Dzieci i Siostry.
Matkę moją żegnam na krótko, zobaczymy się wnet w  chwale wiecznej, na
łonie Bożem. Żonie mojej najlepszej, najcierpliwszej, najdroższej dziękuję za
nieprzerwane szczęście które mi dała od dnia ślubu. Niech pamięta że ma żyć dla
dzieci – niech bierze wzór z matki mojej. Dzieciom błogosławię z całej duszy, za
grobem czuwać nad nimi będę i  Boga prosić o  ich dobro ziemskie i  wieczne.
Niechaj Matkę swoją czczą, niech ją pocieszają, niech Jej będą osłodą. Siostrom
pożegnanie najczulsze – polecam im żonę, matkę i dzieci moje.
Jeśli możliwe będzie pragnę i zaklinam na wszystko, aby nasz kawałek ziemi
w  Bronowicach utrzymał się przy rodzinie mojej. Nie sprzedawać chyba
w ostateczności. [...][36*]
Szkoda że nie dożyję wolnej – zjednoczonej niepodległej Polski – za nią Bogu
ofiaruję moją śmierć! O niej ostatnia moja myśl na ziemi.
LRydel

NAJUKOCHAŃSZA
Całowałaś mi nieraz powieki,
U mych oczu całowałaś obu
I twój obraz mam w oczach na wieki
I zabiorę go z sobą do grobu[81].
 
Gdy przed osiemnastoma laty Lucjan Rydel zakochał się w  Jadwidze,
mówił, że nikt nie pokocha jej tak jak on. Potem, kiedy miał pewność, że
i  ona go kocha, powtarzał, że zaopiekuje się nią i  będą szczęśliwi.
Dotrzymał słowa. Zawsze była na pierwszym miejscu. Nawet
w  testamencie, pisząc o  tym, co najdroższego zostawia na świecie,
wymienia ją przed matką.
W  listach, które pisał z  podróży, ona jest „najsłodszą”,
„najukochańszą”, jego „duszą” i „życiem jedynym najmilszym”.
Córka Helena pisze we wspomnieniach: „Nie musiała się nigdy troskać
o  przyszłość dzieci, czy swoją, bo «Lutek» o  tym myślał i  zabiegał
o wszystko. To był ten najtkliwszy opiekun, w każdej chwili życia. To też
na śmierć jego zareagowała nie tylko nieutulonym płaczem, ale i pełnym
miłości i  oddania ruchem, jakim posłoniła się przy łóżku, obejmując
ramionami i całując jego martwe stopy”.
Wśród zdjęć z pogrzebu Lucjana Rydla zachowało się jedno wykonane
na cmentarzu Rakowickim. Na pierwszym planie widać trumnę, która za
moment zostanie złożona do ziemi. Obok stoi któryś z  gospodarzy
bronowickich w białej sukmanie, za nim biskup Anatol Nowak w grupie
księży z  parafii mariackiej. Na prawo (tu zdjęcie jest niewyraźne)
prawdopodobnie Włodzimierz Tetmajer, dalej Helenka w  stroju
żałobnym. Jadwiga jako jedyna z grupy ludzi stłoczonych wokół trumny
klęczy. Fałdy spódnicy układają się wokół jej kolan. Ramiona ma
pochylone w żalu, ukrywa twarz w dłoniach. Jest jakiś kontrast pomiędzy
jej sylwetką tak wyraziście uwidaczniającą rozpacz a  nieruchomym
tłumem, wypełniającym kadr fotografii centymetr po centymetrze.
Od tej chwili wszystko będzie inne, nowe, trudniejsze.
Wspomina córka: „Śmierć mego ojca uczyniła ją nie tylko wdową,
uczyniła ją też osieroconym dzieckiem. Obok niej zostało nas dwoje,
bezradnych, nieumiejących jej dopomóc niedorostków”.
Znajomi żegnają Lucjana Rydla na łamach krakowskich pism
i  wspierają finansowo jego rodzinę. Kazimierz Tetmajer przeznacza
honorarium za artykuł wspomnieniowy opublikowany w  „Maskach” na
zbiórkę zorganizowaną przez komitet pogrzebowy.
Pogrzeb Lucjana Rydla na cmentarzu Rakowickim w Krakowie, 1918. Jadwiga klęczy przed
trumną.

Akcja wsparcia finansowego dla dzieci Lucjana Rydla ogłoszona przez


krakowskie dzienniki odbija się dużym echem wśród czytelników.
Pieniądze spływają do redakcji pism i  na ręce skarbnika Józefa
Rostafińskiego. Konto założone w Banku Krajowym pod numerem 24 043
szybko się zasila. Wśród darczyńców jest dużo znajomych. Aleksandra
Czechówna wpłaca 50 koron, ks. Antoni Bystrzonowski, Ferdynand
Hoesick, Jacek Malczewski (anonimowo), Idalia Pawlikowska
i  Franciszek Krzyształowicz, lekarz Wyspiańskiego – wpłacają po 100
koron. Ojcowie cystersi z  Mogiły „i  ich architekt” – 200. Księgarnia
Gebethner i Spółka przesyła 500 koron, hrabina Róża Tarnowska, wdowa
po Stanisławie – 1000. Pieniądze zbierają profesorowie Akademii Sztuk
Pięknych i aktorzy Teatru im. Juliusza Słowackiego[82]. Sto koron wpłaca
Jadwiga de Laveaux z  dopiskiem: „dawna uczennica kursów
Baranieckiego”.
W  czerwcu teatr w  Krakowie gra sztuki Lucjana Rydla. Nadwyżkę
z przedstawień, blisko 3000 koron, przeznacza na „zagon Rydla”.
Rachunek wystawiony przez Bank Krajowy Królestwa Galicji
i Lodomerii z Wielkim Księstwem Krakowskim 17 października 1918 roku
wskazuje, że na koncie znajduje się 19  184 korony i  30 halerzy.
W  listopadzie Józef Rostafiński oficjalnie zamknie zbiórkę, choć
pieniądze będą jeszcze spływać. Aleksandra Czechówna odnotowuje, że
po spłaceniu wszystkich długów rodziny, których podobno było sporo, na
koncie bankowym zostało 20  000 koron. To duża kwota. 18  000 koron
zarabiał rocznie prezydent miasta przed wybuchem wojny[83].
Zgodnie z  intencją organizatorów i  nazwą akcji pieniądze są
przeznaczone na zakup ziemi w  Bronowicach Małych. Własny grunt
będzie podstawą utrzymania Jadwigi i  dzieci po śmierci męża.
Gospodarka wojenna i  wciąż niejasna mapa polityczna Europy
prawdopodobnie wpływają na decyzję o  odłożeniu transakcji na
przyszłość.
 
Tymczasem trzeba jakoś urządzić się w  nowej rzeczywistości. Coś
przesunąć, z  czegoś zrezygnować, dźwignąć to, co dotąd brał na siebie
Rydel. W maju 1918 roku Jadwiga po naradzie z rodziną wynajmuje część
domu i ogrodu w Bronowicach. Nie potrzebuje tak dużej przestrzeni, za
to potrzebuje pieniędzy. Tantiemy z  przedstawień i  zasiłek na dzieci to
jedyne źródło utrzymania rodziny. Korony zebrane w publicznej zbiórce
są zamrożone w  banku, a  ich wydatkowanie nadzoruje komitet
pogrzebowy. Lato 1918 roku Jadwiga spędza z  dziećmi w  Bronowicach.
Helena Rydlowa przebywa u krewnych w Dołuszycach. Helenka pisze do
babki z okazji wspólnych imienin:
Przedewszystkiem łażę po domu i skrzypię bo mi zimno. Taka okropna pogoda.
Następnie zaś przeklinam w  głębi duszy, do dziesiątego pokolenia –
Ćwierciakiewiczową. A  to dlatego mianowicie, że znalazłam u  niej przepis na
wcale niekosztowne ptysie, a  chcąc przytem połączyć przyjemne z  pożytecznem,
uprosiłam Panią Matkę, że sobie zrobię sama ptysiów według tego przepisu. No
i  zaufałam temu geniuszowi kulinarnemu. Tymczasem, chociaż na pozór
wszystko ślicznie wyglądało ptysie się nie udały, bo p. Ćwierczak podała zamałą
ilość mąki i ptysie nie chcą rosnąć! Jestem z tego powodu zła na cały świat. – Tak
więc cały mój imieninowy obiad składał się z  zacierki na mleku, makaronu
i  gruszek gotowanych. Musi Babcia przyznać, że to troszkę cienkawo, jak na
„imieniny”! Nieprawdaż?[84].
U Tetmajerów bez zmian.
Są u nich teraz na wakacye brat i siostra Daszewskiego. Oprócz tego jest także
na urlopie Doktor wraz z służącym, dość na tem że jest ich tam wszystkich 16cie
osób w domu. Podziwiamy w jaki sposób ciotka wyżywi tę całą bandę[85].
Tego lata Helenka zdaje egzamin poprawkowy z  matematyki.
Czechówna komentuje w  pamiętniku: „Dowiaduję się także od
profesorów, iż Lucio Rydel tak się źle uczy i  takim jest próżniakiem, iż
gdyby nie przez wzgląd na pamięć ojca, nie przepuściliby go nigdy do
następnej klasy ale co będzie gdy przyjdzie matura”. Katalog klasy VII
A  informuje, że w  czerwcu 1918 roku Lutek Rydel zakończył naukę
z  oceną dobrą z  propedeutyki filozofii i  dostatecznymi z  pozostałych
przedmiotów, „zachowanie się: dobre”. W  rubryce: „imię i  nazwisko
opiekuna”, czytam: „Ojciec zmarł, opiekun jeszcze nie wyznaczony”.
 

WOLNOŚĆ
Dziwna to doprawdy epoka w jakiej żyjemy. Z jednej strony szczęście
i spełnienie wszystkich naszych marzeń, ale z drugiej teraźniejszość pełna
grozy i obaw[1].
 
Kiedy przychodzi październik 1918 roku, a z nim wyczekana wolność,
trudno o  ekstatyczne nastroje. Wszystko się już przeżyło od 1914 roku:
euforię, podniecenie, nadzieję, niepewność, lęk, zwątpienie.
Niepodległość wkracza do Krakowa bez spektakularnych efektów.
Powstaje Polska Komisja Likwidacyjna, która ma przejąć z  rąk
Austriaków władzę w  mieście. Ten dzień przychodzi w  czwartek 31
października 1918 roku. „Bez żadnej rewolucyi i zamięszania pozrzucano
orły austryackie, a umieszczono polskie. Z odwachu ustąpiła dobrowolnie
załoga austryacka, a  objęło takowy wojsko polskie, nad którym
w  Krakowie objął Komendę brygadier Roya” – zapisuje Aleksandra
Czechówna w  pamiętniku następnego dnia. Pod koniec miesiąca na
uroczystym nabożeństwie w  kościele Dominikanów księża noszą nowe
ornaty z orłami polskimi.
„Radość i obawa”, nagłówek w „Czasie” z 2 listopada, najlepiej oddaje
nastroje mieszkańców Krakowa w  tych dniach. Wyzwolone miasto jest
przetrzebione głodem i grypą hiszpanką.
 
W  grudniu 1918 roku Jadwiga rozwiązuje umowę najmu.
W  przestrzeni przepełnionej żałobą obecność obcych ludzi musi być
odczuwana intensywniej i dotkliwiej. Aleksandrze Czechównie tłumaczy,
że lokatorzy obchodzą się z  domem tak, jakby jutra miało nie być.
O ogród też nie dbają. Kiedy żył Rydel, każdy krzew był przedmiotem jego
troski.
Czy szuka następnych najemców? Pewnie tak, sama sobie nie poradzi.
Jest na etapie, w  którym chce udowodnić sobie i  innym, że zdoła ocalić
resztki dawnego życia.
W  roku, w  którym Polska odzyskuje miejsce na mapie Europy, ona
wciąż coś traci. W  październiku siedemnastoletni Lutek z  oddziałem
przysposobienia wojskowego bierze udział w  akcji rozbrajania
Austriaków. 4 listopada Komenda Miasta Krakowa mianuje go
sierżantem[2]. Rzuca szkołę. Od 6 listopada jest kanonierem w I, a potem
III baterii 3. Pułku Artylerii Polowej. W  styczniu walczy w  obronie
Lwowa. W Naczelnej Komendzie Obrony Lwowa jest starszy o dziesięć lat
Ludwik de Laveaux, kuzyn malarza. Nie wiadomo, czy spotykają się na
którymś z posterunków.
W  lutym 1919 roku na krótko przyjeżdża do domu. Jest wycieńczony.
Na froncie przebył grypę i  zapalenie opłucnej. O  walkach lwowskich
opowiada bez gloryfikacji. Aleksandra Czechówna notuje: „Jest bardzo
mizerny, ma odmrożone ręce i  nogi, a  co gorsza, że kiedy z  takim
zapałem szedł do wojska, że gdy go przydzielono do kancelaryi, uciekł
stamtąd i  poleciał na front bronić Lwowa, obecnie już ten zapał go
opuścił. Mówi że w dowództwie nie ma jedności, że często cofają wydane
rozkazy, a co gorsza że wojsko jest tak źle żywione i tak zaniedbane pod
każdym względem, iż wszyscy ci co dawniej służyli w wojsku austriackim,
mówią że dziś mają dziesięć razy gorzej.
Najgorszym jest to że ranni którzy padają w  polu nie mają bardzo
często żadnej pomocy, i  leżąc na mrozie, proszą się kolegów jak o łaskę
ażeby ich dobili, a nie dostali się w ręce ukraińskich hajdamaków.
O  Lwowie mówił również straszne rzeczy, miasto zniszczone
a mieszkańcy głód i zimno cierpią, nie mając ani co jeść ani czem palić.
Do tego wszystkiego ma nasze wojsko bardzo trudne zadanie, gdyż
Ukraińcy mają wspaniałą pruską artylerię, doskonałą konnicę, a  czego
naszym wojskom brakuje, jednem słowem opowiadanie jego wcale mnie
nie pocieszyło”.
W kwietniu Lutek znowu jest w Krakowie. Otrzymał urlop zdrowotny.
Zbliżają się Święta Wielkanocne i  rocznica śmierci ojca. Niezawodna
Czechówna pisze: „Podobno bardzo źle wygląda i  nie czuje się jeszcze
zdrowym, co znów jest powodem zmartwienia i matki, i babki”.
W  katalogu klasyfikacyjnym klasy VIII A  III Gimnazjum im. Jana
Sobieskiego czytam: „Złożył egzamin dojrzałości «większością głosów»
w dniu 5 czerwca 1919”.
Wraca na front wschodni. We wrześniu trafia do szpitala. Ma
zapalenie płuc. Podleczony wraca do wojska. Mija rok, odkąd Jadwiga
żyje w trwodze o syna.

TU I TERAZ
Od Krakowa czarny las,
Nad tym lasem tęczy pas –
Ona tam daleko,
Gdzieś za siódmą rzeką,
Lecz Bóg tęczą związał nas[3].
 
W  środę 30 kwietnia 1919 roku przejeżdża przez Kraków batalion
Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera. Na dworcu kolejowym czekają
delegacje, orkiestra i tłumy krakowian. W czwartek rano przyjeżdża sam
Haller. Jeszcze większe tłumy. Ludzie wdrapują się na dachy wagonów
(w  Warszawie noszono go na rękach). Orkiestra gra Mazurka
Dąbrowskiego i Marsyliankę. Słowa powitania wygłasza wdowa po Henryku
Sienkiewiczu. Godzinę później jego pociąg rusza do Lwowa.
Kilka tygodni później przyjeżdża ze sztabem polsko-francuskim do
Bronowic Małych. Jego wizyta zostanie tu zapamiętana. Słynne nalewki
Włodzimierza Tetmajera mają zapewne udział w  tym, że Bronowice
zmieniają się w Soplicowo, a spotkanie kończy polonez (albo mazur) ku
czci generałów, odtańczony wzdłuż ogrodowych ścieżek. W  pierwszej
parze Haller z Anną.
W Pamiętnikach powstałych w  latach pięćdziesiątych generał napisze:
„Do Bronowic zajechałem w  kilka samochodów i  zatrzymałem się przy
dworku Tetmajerów, którzy serdecznie zapraszali. Radość była
największa, gdy wszystkie pary posuwały się w  zamaszystym mazurze.
Wzajemnie się cieszyli błękitni oficerowie tańczący z  bajecznie
kolorowymi pannami bronowickimi, a  starsi oficerowie francuscy nie
mogli się nadziwić, że les deux poètes Rydel et Tetmajer étaient mariés avec des
demoiselles du village”[4].
Klementyna Rybicka wspomina: „Ja nie brałam udziału w  tej
uroczystości – mając pod opieką moją maleńką starszą córkę – ale
patrzyłam na te tany z okna”.
To najpewniej z tej wizyty wywodzi się anegdota, którą opisuje Maria
Rydlowa w  książce Moje Bronowice, mój Kraków: „Na przyjęciu
u  Włodzimierza Tetmajera była w  swym pięknym stroju krakowskim
urodziwa Jadwiga Rydlowa, żona Lucjana Rydla. Usiadł obok niej oficer
francuski i zachwycony powtarzał: «O la la, piękna sunia» (suknia). Tyle
umiał powiedzieć po polsku. I  wystarczyło, by w  rodzinie Rydlów na
widok wystrojonej kobiety powtarzało się: «O la la, piękna sunia»”[5].
Przyjazd generała Józefa Hallera do Bronowic jest udokumentowany
w  krótkim materiale filmowym z  1919 roku[6]. Samochodów, o  których
pisze Haller w  Pamiętnikach, nie widać. Oficerowie w  błękitnych
mundurach jadą konno. W  filmie wraca część nieistniejącego świata:
zielone wąwozy, chłopi w  sukmanach, dzieci – Jaśki, Błażki, Franki
w  burych strojach, Andzie i  Marysie w  chusteczkach zawiązanych pod
brodą, wójt Jan Bryła. Energiczna w  ruchach żona Józefa Borówki wita
generała chlebem i  solą. Poprzedniego dnia padało. W  koleinach
powstałych od kół i  kopyt zebrała się woda. Następne ujęcie, wykonane
na ganku Tetmajerówki, mogłoby posłużyć za pamiątkową fotografię.
W  najniższych rzędach stoją starsze i  młodsze dziewczęta w  strojach
ludowych, wyżej oficerowie, za nimi domownicy i  goście. Jest i  Jadwiga
w  jasnej chusteczce. Stoi tuż za Józefem Hallerem, obok Isi
i  Włodzimierza Tetmajera. W  ruchu jej głowy i  uśmiechu dostrzegam
znajome rysy uchwycone na kilku fotografiach i  obrazie Antoniego
Kamieńskiego.
 
Opiekę prawną nad dziećmi Lucjana Rydla sprawuje kuzyn Tadeusz
Kremer, profesor gimnazjum w  Podgórzu. Ale doradzają Jadwidze
wszyscy.
W  marcu 1919 roku skończyła trzydzieści sześć lat. Status wdowy
spycha ją na peryferie stosunków towarzyskich i  zawiesza pomiędzy
utartymi wyobrażeniami na temat powinności a  realiami życia
w pojedynkę. Przykład Teodory Wyspiańskiej, od której Kraków odwrócił
się po tym, jak niecały rok po śmierci męża wstąpiła w  nowy związek,
pokazuje, że wdowieństwo po znanym człowieku jest funkcją publiczną.
Należy sprawować ją statecznie, dostojnie i  samotnie. Należy poświęcić
się dla potomstwa, a  wychowując je, każdego dnia wystawiać pomnik
zmarłemu mężowi. Najlepiej byłoby więc usunąć się w  cień i  żyć
z  kapitału wdowiej renty, ale takiego kapitału Jadwiga nie posiada.
Zasiłek, który otrzymuje, nie pokrywa bieżących wydatków i  potrzeb
dorastających dzieci.
W  Bronowicach Małych podobnymi dylematami nikt sobie głowy nie
zawraca. Ważne są przesłanki praktyczne. Anna uważa, że Jadwiga
powinna znaleźć sobie męża. Podobne zdanie ma brat Józef. Poczucie
odpowiedzialności i  skłonność do wchodzenia w  skórę rodziców to
typowe cechy starszego rodzeństwa, a  łagodne i  miękkie jestestwo
Jadwigi domaga się opiekuna. Wydaje się, że rok po śmierci męża
hektolitry wylanych łez ma za sobą.
Córka Helena wspomina: „Kiedy upływ czasu zrobił swoje, kiedyśmy
dorastali, a  matce wróciła wrodzona pogoda umysłu, była nadal jeszcze
młoda – a nigdy nie wyglądała na swoje lata – i jakże zawsze ładna”.
Bawią Jadwigę propozycje matrymonialne wysuwane przez
rodzeństwo. Żartuje sobie z  tych swatów w  rozmowie
z  siedemnastoletnią córką. Spośród kandydatów branych pod rozwagę
faworytem Anny jest inżynier kolejnictwa, bezdzietny wdowiec
z Krakowa.
Kiedy jednak okazuje się, że plany są traktowane niezwykle poważnie,
a  rodzina naciska na odpowiedź twierdzącą, Jadwiga odmawia. W  tym
życiu, które toczy się teraz, nie ma miejsca dla innego mężczyzny.
A  z  Rydlem – jest o  tym przekonana – spotka się po drugiej stronie.
Trudno rodzeństwu znaleźć dobrą odpowiedź, gdy ona mówi: „Co by
sobie o mnie pomyślał widząc, że przyszłam do niego, a za mną stoi ten
drugi...”[7].
 
Do niepodległości zabrakło Lucjanowi Rydlowi pół roku. Józefa
Singerówna niepodległość nosi w  sobie od kilkunastu lat. Żyje tak, jak
lubi.
Helena z Rydlów Rydlowa wspomina: „Mając bardzo małe wymagania
życiowe, prowadziła skromny tryb życia, pieniądze chętniej wydając na
kupno książek niż garderoby. Jedynym luksusem, na jaki sobie pozwalała,
była codzienna popołudniowa godzinka spędzana po skromniutkim
domowym obiedzie, w  kawiarni nad «małą czarną» i  czasopismami.
W  międzywojennym dwudziestoleciu, w  godzinach między trzecią
a  czwartą, zazwyczaj przy tym samym stoliku, można ją było zawsze
znaleźć w kawiarni Grand Hotelu”.
Przyjmuje chrzest 5 października 1919 roku. W  kaplicy Matki Boskiej
Częstochowskiej towarzyszy jej garstka znajomych. Wpis z  księgi
ochrzczonych parafii mariackiej tłumaczy ks. dr hab. Włodzimierz
Bielak: „Na mocy upoważnienia Prześwietnego i Czcigodnego Książęco-
Biskupiego Konsystorza Diecezji Krakowskiej z dnia 2 października 1919
roku nr 8916, czcigodny ks. dr Franciszek Barda ochrzcił w  kościele
Miłosierdzia Bożego w Krakowie dnia 5 października 1919 roku Żydówkę,
Perel Singer, córkę Hirsza i  Debory Unterweiser, urodzoną w  Krakowie
dnia 23 sierpnia 1879 roku, której na chrzcie świętym zostało nadane imię
Józefa[8]. Matką chrzestną była Anna Rydlówna”.
Tradycja rodzinna wymienia także Włodzimierza Tetmajera w  roli
chrzestnego, jednak metryka tego nie potwierdza.

SZABLA
Dumnym, że dałem Cię Polsce w ofierze, choć dusza we mnie leży
połamana[9].
 
Włodzimierz Tetmajer dorastał w  latach, kiedy jedyną dopuszczalną
formą szkolenia wojskowego była służba w  armii zaborcy. Kierowanie
Towarzystwem Sportowo-Gimnastycznym „Strzelec” upewniło go
w  przekonaniu, że można zdobywać wiedzę militarną pod okiem
zaborcy, a  nawet przyuczać młodych. Zawsze uważał, że należy być
gotowym do walki niezależnie od okoliczności.
Bolesław Raczyński zapamięta, że to Tetmajer nauczył go patrzeć
inaczej na uciążliwy obowiązek jednorocznej służby w  wojsku
austriackim. Wspomina: „jak tylko spotkał mię pan Włodzimierz,
wypytywał się o różne szczegóły służbowe i  zachęcał mię, aby starać się
jak najwięcej wykorzystać, bo nieznana jest godzina, w  której
wiadomości wojskowe mogą być najważniejsze”[10].
Jan Kazimierz Tetmajer, syn Włodzimierza, dorastał z  myślą, że nie
ma innej drogi niż ta, którą szli wcześniej mężczyźni z  tego rodu.
Tradycja i  sens walki zbrojnej to kapitał wyniesiony z  poprzednich
pokoleń. Jego świat budują nadzieje i  tęsknoty ojca. Historie rodzinne,
które poznawał od dziecka, nierozerwalnie wiążą się z historią Polski. Po
latach wszystko, co usłyszał, wydaje się znajome i  własne: losy króla-
żołnierza, którego imię nosi, nazwiska dowódców wojskowych, miejsca
bitew, opowieści powstańcze, sztucery, kapiszony, szańce i tyraliery. To,
co teraźniejsze w jego życiu, wyrasta z przeszłości.
Zna źródło rozterek duchowych ojca i  pewnie podziela jego
przeświadczenie, że to, co ominęło tamte pokolenia, dopełni się w  tym.
Na taką chwilę został przygotowany. Od najmłodszych lat, w nieodłącznej
kurtce ułance, przesiadywał w stajni, nabijał broń myśliwską Tetmajera,
ujeżdżał źrebięta. Nikogo nie dziwiła jego miłość do koni i sentyment do
munduru ani to, że wybiegał z  domu, ilekroć przez wieś maszerowało
wojsko. Odebrany śmierci w niemowlęctwie co najmniej dwukrotnie, bez
sprzeciwu i wewnętrznych konfliktów poddaje się wyrokom losu.
 
W 1917 roku na posiedzeniu Koła Sejmowego w Krakowie Włodzimierz
Tetmajer wygłasza przemówienie, które przejdzie do historii pod nazwą
rezolucji majowej. W sali Rady Miejskiej z brawurą (w końcu to Galicja)
oświadcza, że warunkiem funkcjonowania niezawisłego państwa jest
połączenie ziem wszystkich zaborów z  północną granicą umożliwiającą
dostęp do morza.
W  październiku 1918 roku kieruje departamentem wojskowym
w  powołanej do życia Polskiej Komisji Likwidacyjnej. 1 listopada 1918
roku podczas obchodów dwudziestej piątej rocznicy śmierci Jana Matejki
przemawia w  Muzeum Narodowym w  Sukiennicach. Utalentowani
artyści – mówi – są często rozumnymi i  dalekowzrocznymi politykami.
W  Galicji cieszy się dużą popularnością, zabiegają o  jego obecność
organizatorzy najróżniejszych uroczystości, ma opinię parlamentarzysty
zaangażowanego w  sprawy lokalne. Śladem jego działalności są
wzmianki prasowe z  krakowskich dzienników i  zachowane bruliony
przemówień pisane w  językach polskim, niemieckim, francuskim,
a  nawet włoskim. Tetmajer wypowiada się na temat sytuacji politycznej
na ziemiach polskich, objeżdża wioski zniszczone w  wyniku działań
frontowych, interweniuje w sprawie odszkodowań dla chłopów, zabiega
o zwiększenie przydziału mąki dla głodującego miasta.
 
Do IV Gimnazjum przy ulicy Krupniczej Jan Kazimierz Tetmajer
uczęszcza z  Marcinem Bukowskim, synem znanego malarza Jana
Bukowskiego. Uczy się dobrze, choć w czerwcu 1916 roku kończy czwartą
klasę z ocenami niedostatecznymi z geografii i matematyki. We wrześniu
zdaje oba egzaminy poprawkowe. Jeszcze w  tym samym miesiącu
Tetmajer przenosi syna do Krajowej Średniej Szkoły Rolniczej
w  Czernichowie. W  trudnych i  głodnych miesiącach wojennych Anna
posyła raz w tygodniu do Czernichowa bochenek chleba.
Jan Kazimierz Tetmajer, 1919.

Z  tego okresu zachowało się w  rodzinnym albumie kilka zdjęć Kazka


z kolegami. W listopadzie 1918 roku uczniowie szkoły, wśród nich także
on, wstępują na ochotnika do tworzącej się armii polskiej.
W  styczniu 1919 roku, podczas wojny polsko-bolszewickiej, niespełna
osiemnastoletni Kazek walczy w Dywizjonie Jazdy Kresowej mjra Feliksa
Jaworskiego na Wołyniu[11]. Tetmajerowie przez długie tygodnie nie mają
wiadomości z  frontu. Nieoczekiwanie i  na krótko Kazek pojawia się
w  Bronowicach w  marcu 1919 roku. Został przydzielony do eskorty
wojskowej przewożącej trumnę z ciałem Leopolda Lisa-Kuli z Warszawy
do Rzeszowa.
Klementyna Rybicka: „Na dworcu w  Krakowie miał tyle czasu – że
mógł wpaść do domu – przebrać bieliznę – pożywić się, a  ja jeszcze
zaciągnęłam Go do fotografa – by zdjęcie Jego posłać Ojcu do Paryża – by
wiedział – że jest i  żyje. W  powrotnej drodze już Kazek do domu nie
wstąpił”.
 
W  marcu 1919 roku Włodzimierz Tetmajer wyjeżdża na konferencję
pokojową do Paryża. „Znalazł się w  grupie doradców delegacji polskiej
jako ekspert od zagadnień politycznych i dyplomatycznych” – pisze Józef
Dużyk[12]. Do stolicy Francji Tetmajer jedzie z Isią. W drodze na kilka dni
zatrzymuje się w  Warszawie. Ma nadzieję, że tutaj dowie się czegoś
o  losach syna. Zewsząd dochodzą informacje o  tyfusie dziesiątkującym
polskie oddziały.
21 marca pisze do Anny z  hotelu Mont-Fleuri: Ja jestem dotąd zdrów
zupełnie i  dotąd jakoś nieźle mi idzie. Tylko przy Tobie, droga Mamunieczko,
jestem ciągle myślą i przy dzieciach.
Czy też Kazek żyje?
Kiedyś mi się śnił, że wszedł do mego pokoju, z brzękiem ostróg i pałasza.
Nie jestem zabobonny, ale mnie to zaniepokoiło czy żyje[13].
Klementyna wysyła list z  domu. Dołącza fotografię Kazka wykonaną
przed kilkoma dniami.
 
Do Bronowic Małych Kazek przyjeżdża w  lipcu 1919 roku. Zmieniony
fizycznie: wyższy, szczuplejszy; i tylko milczący po dawnemu. Na prośbę
Tetmajera zgodził się wstąpić na kilkumiesięczny kurs w  Szkole
Podchorążych Piechoty w Warszawie. Jeszcze niedawno nie chciał słyszeć
o wycofaniu z frontu. Młodszy Tydzio bierze przykład z brata.
Tadzio Tetm. znowu odgraża się ucieczką do wojska, wujostwo więc
postanawiają oddać go do szkoły kadetów w  Łobzowie. Żal mi go bardzo, bo on
przyzwyczajony do swobody, a tam rygor bardzo wielki. No ale w każdym razie
będzie w  wojsku, będzie miał mundur i  bagnet – pisze córka Jadwigi do
babki[14].
W  marcu 1920 roku Kazek przebywa we Lwowie. Jest w  batalionie
zapasowym 52. Pułku Piechoty Strzelców Kresowych. Zaledwie
dziewiętnastoletni, nadzoruje szkolenie około dwustu rekrutów. Przez
cały dzień mam robotę a  wieczorami chodzę oglądać zabytki rodzaju żeńskiego
miasta Lwowa – pisze w  liście do Edwarda Frankiewicza, przyjaciela ze
szkoły w Czernichowie[15]. Podaje adres korespondencyjny: Baon zapas. 52
p.p.  Strzel. Kres. Koszary Piłsudskiego. Lwów, ul. św. Piotra. Jeszcze w  tym
samym miesiącu zostaje przydzielony do 5. szwadronu 8. Pułku Ułanów
ks. Józefa Poniatowskiego pod komendą porucznika Lucjana Bochenka.
Święta Wielkanocne, które w  tym roku przypadają 4 i  5 kwietnia,
spędza w  Bronowicach. Najmłodszym członkiem rodziny jest teraz
Hanusia, córka Klementyny, urodzona w  1918 roku. Anna Tetmajerowa
ma pierwszą wnuczkę.
To ostatnie takie święta w  domu. W  Niedzielę Wielkanocną
Włodzimierz Tetmajer spaceruje z  synem po bronowickich polach. Od
Krakowa niesie się dźwięk dzwonu Zygmunt. Wszystko to zostanie
utrwalone przez Tetmajera w wierszu Pożegnanie.
Włodzimierz Tetmajer z synami Tadeuszem i Janem Kazimierzem, 1920.

Jest też fotografia wykonana w zakładzie Sebalda być może w kwietniu


1920 roku. Po prawej stronie ojca siedzi Tadeusz w mundurze kadeckim,
uczeń Korpusu Kadetów nr 1. Po lewej Kazek z szablą kawaleryjską przy
boku. Obaj podobni do matki.
 
W  kwietniu 1920 roku rozpoczyna się ofensywa bolszewicka. 16 lipca
Kazek pisze do domu z  okolic Targowicy na Podolu. Wiele wskazuje na
to, że niebawem 8. Pułk Ułanów rozpocznie atak.
Dopiero dwa dni temu doszły do nas gazety z 9 i 10 lipca i dowiedzieliśmy się
o ruchu wojennym w kraju i przyjemnie się zrobiło, że przecież myślą o nas i chcą
nam pomagać. Część moich rzeczy razem z ordynansem prawdopodobnie dostało
się bolszewikom bo już tydzień nie mam o  nim wiadomości, a  część naszych
taborów podobno wsiąkła. Ale ja się i tak na nich odkuje za wszystko o ile możecie
piszcie co się w domu dzieje i czy Ojciec czuje się lepiej.
Postscriptum: Jak się skończy z bolszewikami to i będzie czas p. D wsypać po
dupie[16].
24 lipca 8. Pułk Ułanów zajmuje Beresteczko. Zadziwiające, że ścieżki
przeznaczenia prowadzą Jana Kazimierza Tetmajera w to samo miejsce,
gdzie przed paroma wiekami rozegrała się bitwa dowodzona przez jego
imiennika.
Pierwsze informacje, które spływają do Krakowa, mówią, że jest ranny.
W jednym z dwóch niewielkich notesów, które zachowały się do dzisiaj,
Włodzimierz Tetmajer zapisuje piórem: „W dniu, kiedy wieść przyszła że
ranny, wieczór położywszy się do łóżka, zobaczyłem Go, w mundurze, ze
szablą, jak stał przy mojem łóżku, uśmiechnięty i  rękę mi podawał.
Widziały Go też i wszystkie siostry i Matka”[17].
Telegram przynoszą żołnierze. Jan Kazimierz Tetmajer zginął w środę
28 lipca w  bitwie pod Stanisławczykiem, trzydzieści kilometrów od
Beresteczka.
 
Syn w szarym mundurze śni się Tetmajerowi. Pyta, czy serca nie pękły
im z żalu.
Piękny jak dawniej i taki realny. Nie ma rany na skroni ani okopconej
dziury w miejscu, gdzie kula przebiła pierś.
W  długie bezsenne letnie noce Tetmajer zastanawia się, jak w  ogóle
jest możliwe, że jego serce, niedomagające od lat, osłabione chorobą
i rozczarowaniami, pompujące krew w żyłach z takim wysiłkiem, z jakim
kręcą się trybiki w  zużytym mechanizmie maszyny, właśnie teraz, na
przekór, nie chce pęknąć.
3 sierpnia 1920:
Szanowny i Kochany Panie!
Doszła już Pana przez wysłany telegram ta smutna wiadomość o  śmierci
prawdziwie bohaterskiej Janka pod Stanisławczykiem nad Styrem 28 Lipca. Jako
dowódca Jego i przyjaciel piszę ten list nietylko żeby opisać przebieg walki w której
zginął ale także żeby wydać świadectwo tej pięknej młodej duszy, którą może
najlepiej poznałem bo w  najcięższych chwilach. [...] W  ciężkich 3 miesięcznych
walkach z  Budionnym okazał się Janek tak dzielnym, pełnym poświęcenia
oficerem – a przytem takim skromnym, szlachetnym chłopcem że zdobył wkrótce
serca i  szacunek całego pułku. Ja poznałem najlepiej ten idealny, palący się do
boju, kochający swój kraj charakter i  on wiedział jakiego miał we mnie
przyjaciela. [...] Rano 28go zaatakowali nas bolszewicy w kilka tysięcy z artylerią
– nasze działa nie strzelały bo nie miały pocisków – Mój szwadron obsadził okopy
i jednej ich części Janek był dowódcą. – Ja z obowiązku chodziłem wzdłuż okopów
i  nie wiem ile razy wołałem: „Tetmajer – kładź się – nie stój, ja potrzebuję Cię
zdrowego przy szwadronie”. On odpowiadał: „P.  poruczniku kiedy nie mogę
obserwować leżąc” – Koło południa dostaliśmy rozkaz cofnąć się na lewy brzeg
Styru, – co dokonaliśmy w  porządku i  obsadziliśmy wzgórza nad rzeką – które
trzymaliśmy do 5ej wieczorem w  strasznym ogniu. Tam dostał Janek kulę
karabinową w serce i umarł na miejscu, krwią swoją na granicach kraju wylaną
kończąc swoje młode a szczytne życie. Dnia tego zginęło 4 oficerów naszego pułku
a  4 zostało rannych i  przeszło setka ułanów. Z  mojego szw. 2 dow. plutonów
zabitych – jeden ranny.
Ciało Janka wyniesiono w  ogniu i  odesłałem je o  kilkadziesiąt klmtr do
Chołoniowa do ciężkich taborów z  rozkazem pochowania go na najbliższym
katolickim cmentarzu. Kom.[endant] taborów wysłał ciało pod eskortą do Sokala
– Tymczasem po drodze bolszewicy napadli i rozbili eskortę a co się stało z ciałem
– niewiadomo. My byliśmy dalej dzień za dniem w ciężkich walkach, otoczeni, bez
łączności z  taborami i  dopiero teraz kiedy położenie się poprawiło i  bolszewicy
wycofali się ze Stojanowa dostaliśmy połączenie z  taborami i  dowiedziałem się
o tem, że biedak nawet po śmierci nie miał spokoju. My jesteśmy koło Brodów ale
posyłamy podoficera dla wynalezienia ciała. –
Straszne to jest pisać te rzeczy Ojcu – ale znam kochanego Pana i  Jego
bezgraniczną miłość do kraju i wiem że z bólem łączy się u Niego przeświadczenie
że Janek spełnił swój obowiązek i że nie mógł robić inaczej. – Ściskam dłoń Pana
z  głębokiem współczuciem – a  żal mój za tym kochanym chłopakiem jest tak
szczery i  głęboki jak może być za towarzyszem najlepszym kilkomiesięcznych
ciężkich chwil.
Z  najgłębszem poważaniem dłoń Pana ściskam i  całej Rodzinie w  imieniu
Pułku i swojem wyrażam głębokie współczucie.
Szczerze oddany
Lucjan Bochenek[18].
 
Kiedy w kwietniu Kazek żegnał się przed odjazdem i  pocałował Annę
w dłoń, nie kryła łez. Po śmierci syna cierpienie, łzy i tęsknotę zachowuje
dla siebie. Mówi „nie płaczmy”, choć sama ma oczy zaczerwienione. Ciało
buntuje się przeciwko dyscyplinie, jaką na nim wymusiła, wyrzuca
rozpacz na zewnątrz. W ciągu miesiąca czarne włosy Anny staną się siwe.
W domu żałoby ma być opoką dla pozostałych. Najwięcej, jak zawsze, dla
męża.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „Po przyjściu wiadomości o  śmierci syna,
nie odstępowała go na krok. Rzuciła całe gospodarstwo, była opanowana,
choć łzy płynęły jej z  oczu, pocieszała jak mogła i  umiała. Godzinami
siedziała z  nim razem w  pracowni, słuchając cierpliwie i  przytakując
wszystkiemu, co mówił, podsuwała szkicownik lub paletę z  farbami
i  sztalugi, a  w  miarę potrzeby lekarstwa. Kiedy przewaliła się pierwsza
fala bólu, chwyciła z  powrotem ster domowy w  ręce, całą troskę jednak
i miękkość zostawiając dla męża, który też jak nigdy chciał mieć «mamę»
przy sobie”.
Wiersz Tetmajera Portret, opisujący chwilę upamiętnienia wizerunku
syna, jest także portretem Anny.
 
Jego portrecik dzisiaj przyniesiono!...
Taki wesoły, a taki jak żywy!
Twarzyczkę młodą ma i uśmiechnioną,
pałasz u boku i mundurek siwy,
A w jasnem oku spokój – śmiałość czynu...
Z podziwem patrzę na Ciebie, o Synu!...
 
Dzieciątko przyszło, zaraz Go poznało!...
Siostrzyczka! Taka do niego podobna!
Patrzy... i przy mnie załkała nieśmiało,
i zaraz izba stała się żałobna!...
Nie wytrzymałem, upadłem złamany...
On na płaczących poglądał ze ściany...
 
A wtem – Spartanka weszła, moja żona.
Włosy w miesiącu zbielały jej krucze,
ale spokojna bierze nas w ramiona
i ciszy serce, co się we mnie tłucze!
Ucisza dziecko, głaszcze je po twarzy...
„A cicho!... nie płacz!” tłumaczy i swarzy.
 
„Zginął za Polskę!... Takie przeznaczenie!
Był od małego już na to chowany!
Tam go radośnie powitały cienie
dziadów, bo Oni też byli ułany.
I Dziadek stary, co go bawić lubił,
witał Go w niebie, do serca hołubił...
 
Nas tu niedługo, znajdziemy się razem...
Jemu tam dobrze, nie zazna niedoli...
Tu – pod Kościuszki ładnie Mu obrazem,
możemy się Mu napatrzeć do woli.
Wiesz jak On płaczu nie lubił, ni smutku...”
I łzy z jej oczu padły po cichutku[19].
 
Latem 1920 roku Lutek Rydel przebywa na kursie oficerów rezerwy
w  Szkole Podchorążych Artylerii w  Poznaniu[20]. 8 sierpnia pisze do
siostry:
Kochana Helen!
Napisz co jest na tym prawdy, że Kazek zginął, bo wierzyć mi się nie chce. Ja
jestem na 4 tygod. kursie podchor. art. Potem mamy iść na front jako pchor. do
armii ochotniczej. Bardzo jestem zadowolony, że kurs tak krótko trwa, bo mnie
naprawdę było wstyd siedzieć w Poznaniu w tych czasach.
25 sierpnia krakowski „Czas” donosi:
„Dowiadujemy się, że naczelnik państwa przesłał kondolencje
p. Włodzimierzowi Tetmajerowi z powodu bohaterskiej śmierci jego
syna donosząc, że syn jego, śp. Jan Kazimierz Tetmajer, za
bohaterskie zachowanie się na froncie został zamianowany
podporucznikiem”.
W czwartek 9 września 1920 roku w kościele Mariackim Tetmajerowie
są obecni na mszy żałobnej za ułanów poległych w walkach na Wołyniu.
Nabożeństwo zamówił korpus oficerski 8. Pułku Ułanów ks.
J. Poniatowskiego.
Odkąd przewaga na froncie wschodnim należy do strony polskiej,
szukają ciała syna pogrzebanego pospiesznie i  anonimowo gdzieś
w  okolicach Stanisławczyka. Ślad prowadzi do Horochowa, gdzie miał
znajdować się sztab grupy operacyjnej. Ranny w tych dniach podchorąży
Mieczysław Budek tak będzie wspominał ewakuację: „16 podwód wiozło
nas kilkudziesięciu w  kierunku Horochowa. Na moim wozie, oprócz
mnie, jechał rtm. Jan Sobański z  12 p.uł., dwóch innych oficerów
i  wieźliśmy zwłoki pchor. Tetmajera. Dowieziono nas pod Horochów,
gdzie kolumna stanęła”[21].
Sześćdziesiąt lat później Tadeusz Tetmajer, młodszy brat Kazka, wróci
pamięcią do wydarzeń z  lata 1920 roku[37*]. W  rozmowie z  Kornelem
Krzeczunowiczem opowie o  seansie spirytystycznym zorganizowanym
w  Bronowicach i  przekazanej przez medium informacji o  miejscu
pochówku[22]. Słowa brata potwierdzi po latach Krystyna Skąpska,
najmłodsza córka Tetmajerów.
 
Jest koniec września 1920 roku. Na poszukiwania ciała Kazka
wyruszają z  Krakowa dwudziestosiedmioletnia Hanka Tetmajerówna
i  zaprzyjaźniony z  rodziną od lat major Mieczysław Güntner. Krążą
w  rejonie Chołoniowa, dokąd według rotmistrza Bochenka dotarł
transport z ciałem, i Horochowa, gdzie według relacji utknął konwój.
Magdalena, Krystyna i Anna (Hanka) Tetmajerówny, lata 20. XX w. 

Tadeusz Tetmajer wspomina: „We Lwowie zakupują metalową


trumnę, nadają na bagaż do stacji kolejowej w  Stojanowie. Tam
wynajmują chłopską furmankę i wraz z załadowaną na nią trumną udają
się do niedalekiego już Horochowa”.
Hanka – wspomina dzisiaj rodzina – źle znosi proces identyfikacji.
Poszukiwania Kazka to w  praktyce także odkopywanie trumien
i dopatrywanie się znajomych rysów brata w rozpadających się ciałach.
W Horochowie rozmawiają ze świadkami. To dwie dziewczyny, które
przed kilkoma tygodniami zajęły się pochówkiem nieznanego ułana.
Kazek leży pod dębem przy miejscowym kościele. Ziemia w tym miejscu
jest sucha, piaszczysta, lekka. W  piasku procesy rozkładu zachodzą
wolniej. Jego twarz jest poczerniała i  wysuszona. Czapka ułańska
ściągnięta na ucho częściowo przykrywa ranę na skroni.
Isia Tetmajerówna napisze później do Lucyny Kotarbińskiej: Siostra
moja, Hanka, wprost cudownym sposobem odnalazła jego zwłoki, mimo że na
grobie nie było znaku. Powiada, że miała dziwne uczucie, takie jakby ją coś
prowadziło – szła i odnalazła...[23].
Zwłoki Kazka złożone w  metalowej trumnie zostają sprowadzone do
Krakowa w sobotę 2 października. Nocne czuwanie i modlitwy odbywają
się w  kaplicy szpitala garnizonowego przy ulicy Wrocławskiej.
Tetmajerowie proszą o  podniesienie wieka trumny. Nawet jeśli
traumatyzm doświadczenia śmierci syna uderza ich na nowo, mają go
przy sobie.
W  niedzielę 3 października po godzinie ósmej wóz z  trumną
poprzedzony eskortą 8. Pułku Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego
wyjeżdża z Krakowa do kościoła w Bronowicach Wielkich. Zapowiada się
słoneczny dzień. Rodzina zbiera się przy drodze, za nimi chłopi
z  okolicznych wiosek. „Czekam go z  żoną, złamany i  lichy...” – pisze
Włodzimierz Tetmajer w wierszu Powrót do domu[24].
6 października, „Nowa Reforma”: „Po skończonym obrzędzie odbyła
się przed generalicją defilada wojska, które uczestniczyło w  pogrzebie.
W  cichej mogile wiejskiej w  otoczeniu brzóz wioski rodzinnej spoczęły
zwłoki bohatera na sen nieprzespany o wolnej Polsce, dla której w ofierze
poniósł młode swoje życie”.
W  podniszczonym notesiku Włodzimierz Tetmajer utrwala słowa,
których nie zdążył powiedzieć synowi.
O Annie pisze: „A Matka Twoja, to Matka Spartanka! We łzach mówiła:
Polsce Go dałam! Jakże Polsce żałować ofiary?...”.
 
Lato 1920 roku przecina dzieciństwo dziewięcioletniej Krzysi
Tetmajerówny na dwa okresy: przed śmiercią Kazka i  po jego śmierci.
Zachowany w  pamięci portret ojca także jest podwójny, kontrastowy.
Pierwszy: Tetmajer w  kontuszu, smukły, szczupły, zadowolony –
końcówki białych wąsów ma wywinięte do góry. Drugi: Tetmajer
milczący i daleki od teraźniejszości. Nawet jego wąsy, dawniej przedmiot
wielu starań, smętnie zwieszają się do dołu.
Są takie dni, kiedy ojciec przygniata Krzysię swoim cierpieniem.
Bierze na ręce, obejmuje ciasno i  szlocha w  jej ramionach. Z  całego
rodzeństwa jest najwięcej podobna do zmarłego brata.
Odkąd Kazek nie żyje, nie urządza się w  domu świąt Bożego
Narodzenia. Teraz jest to dom żałoby. Jego fotografia wisi pod
portretami pradziadka Karola Tetmajera i  dziadka Adolfa. Obaj byli
żołnierzami. Jeszcze w  tym roku podporucznik Jan Kazimierz Tetmajer
zostaje odznaczony Orderem Virtuti Militari „za mężny udział
w  szarżach 5 szwadr. pod Kilikijewem w  dn. 28.VI.20  r.  i  za męstwo
okazane w  bitwie pod Stanisławczykiem w  dn. 28.VII.20  r., w  której
ginie”[25].
W  grudniu rodzina zawiesza szablę przysłaną przez Lucjana
Bochenka. Rotmistrz 5. szwadronu 8. Pułku Ułanów Księcia Józefa
Poniatowskiego załącza list: Posyłam dla Rodziny szablę Jego; pistoletu nie
miał swojego tylko pożyczony i  ten zabrał właściciel (na pułk dostawaliśmy tak
małą ilość rewolwerów że połowa oficerów miała własną broń). Co do reszty
rzeczy które miał przy sobie – muszę powiedzieć że nie wiem co się z nimi stało.
Poległych mieliśmy tylu że całą naszą troską było ich wywieźć wszystkich –
w ostatnich chwilach kiedy nas już otaczano i to nie było możliwe [dopisek:] więc
o zabieraniu drobiazgów często się zapominało. Straciliśmy dnia tego w zabitych
i rannych, 7 oficerów i koło 100 ułanów tj. 1/4 pułku!
Wysyłam równocześnie do Krakowa wspomnienie o  Janku i  podpor.
[Stanisławie – M.Ś.] Pokładniku z prośbą o umieszczenie w „Czasie” lub innym
uczciwym dzienniku. Chcę w ten sposób w swoim i szwadronu imieniu pożegnać
tych kochanych chłopców których cały pułk kochał za życia i cześć ma dla nich po
śmierci.
Raz jeszcze wyrażam Rodzinie mój wielki żal z powodu śmierci tego mężnego
kolegi i przyjaciela.

TANTIEMY
Znana to rzecz, iż wieś po mieście, to jak ciepła kąpiel po trudach podróży.
Wypoczywa w niej ciało i duch[26].
 
Brzydko, brudno, nijako. Wszystko drogie, liche albo niedostępne.
Nawet na wsi. Latem 1919 roku Helena Rydlowa pisała do wnuczki
z  Dołuszyc: Tu bieda ani odrobiny cukru nie ma! Kawę piję gorzką. Tytoniu
także ani odrobiny, próbowałam palić liście róży i  liście orzecha ale to wielkie
szkaradzieństwo a nawet mi szkodziło.
Dziennik „Naprzód” podaje twarde dowody: chleb żytni biały: dawniej
24 halerze za kilogram, dzisiaj 20 koron, kasza pęczak: dawniej 20
halerzy za litr, dzisiaj 17–18 koron, jajka: dawniej 6 halerzy za sztukę,
dzisiaj 1 korona i  60 halerzy, obuwie: dawniej 20 koron, dzisiaj 500
koron[27].
Obuwie tylko hipotetyczne. Takiego towaru w sklepach nie ma.
Od kilku lat Jadwiga nie nosi charakterystycznych bucików z wysokimi
cholewkami. Po pierwsze: trudno je zdobyć, po drugie: są
nieprawdopodobnie drogie. Ten dodatkowy płacheć wyprawionej skóry
kosztuje krocie. To niejedyne rewolucje w  ubiorze. Odkąd wróciła
z  Czech, szyje sobie na lato koszule z  krótszym rękawem, lekko
marszczone nad łokciem (praktyczność tego rozwiązania przekonuje
także Annę). Za jakiś czas córka namówi Jadwigę do noszenia czarnych
półbutów na obcasie i czarnych pończoch, dzięki którym noga nie będzie
sprawiała wrażenia odkrytej.
W kłopotach finansowych wspierają Jadwigę kobiety: teściowa Helena
Rydlowa, szwagierka Anna Rydlówna i kuzynka Aleksandra Czechówna.
Ta ostatnia sarka w  pamiętniku na ostatnią pożyczkę. Pieniądze są
potrzebne na materiał dla córki. Wychodzi niedrogo, a sukienkę Jadwiga
uszyje sama. „Ponieważ na razie nic nie miałam w  domu, napisałam
nazajutrz do Hani i  gdy przyszła chciałam jej dać moją książeczkę kasy
oszczędności prosząc ją ażeby z  niej wyjęła te kilkaset koron, które
Jadwisia potrzebowała ale Hania powiedziała że ona jej sama pożyczy,
ponieważ jednak Jadwiga winna jest już jej sporo pieniędzy a z któremi
oddaniem nie przychodzi łatwo, dla tego Hania powiedziała że da jej
jakby ode mnie, mając nadzieję, że mnie prędzej odda i  tym sposobem,
łatwym sposobem zrobiłam przysługę Jadwisi”.
15 stycznia 1920 roku korona austriacka oficjalnie i  nieodwołalnie
zostaje zastąpiona marką polską. To nowa, ujednolicona waluta na
ziemiach polskich. Dla mieszkańców Galicji relacje parytetowe
przedstawiają się niekorzystnie: 100 koron odpowiada 70 markom
polskim.
Córka Jadwigi pisze we wspomnieniach: „Miasto Kraków przyznało
wprawdzie matce rodzaj renty wdowiej, w  wysokości pięćdziesięciu
koron miesięcznie, wypadki polityczne i  związana z  nimi deprecjacja
zupełna waluty sprowadziły w  krótkim czasie wartość tej renty do ceny
paczki zapałek. Żyliśmy jak ptaki na gałęzi, a «dochody» miały swe źródło
w sprzedaży futra czy zegarka mego ojca”.
Dziś trudno dociec, dlaczego nie doszło do zakupu ziemi z  pieniędzy
zebranych po śmierci Lucjana Rydla. Pewne jest, że Jadwiga nie mogła
samodzielnie dysponować gotówką. Ostatni zachowany dokument
bankowy z  prośbą o  dyspozycje pochodzi z  marca 1921 roku i  jest
skierowany do Józefa Rostafińskiego.
Niepewna i  dynamiczna sytuacja polityczna odradzającego się
państwa, wszechobecna drożyzna zapewne nie sprzyjały podejmowaniu
decyzji o  zakupie ziemi. Ale nie sprzyjały jej też sprawy monetarne. Po
niekorzystnej wymianie korony na markę przychodzi następna –
zamiana marek na złotówki. Po pieniądzach wpłacanych przed laty na
fundusz pomocowy dla Jadwigi i  dzieci pozostają tylko pokwitowania
z nazwiskami darczyńców zachowane w archiwum rodzinnym.
 
Z utrzymaniem domu w Bronowicach jest trochę tak jak z wrzucaniem
do studni małych kamyków albo srebrnych jednokoronówek
z  wizerunkiem cesarza Franciszka Józefa, obecnie bezwartościowych:
krótki, głuchy plusk, tafla wody lekko się zakołysze, a  po chwili
nieruchomieje. I tak od nowa.
Nowiutkie marki polskie, które Jadwiga przeznacza na remonty, toną
w morzu potrzeb.
Pewnie łatwiej byłoby ten dom sprzedać, ale obiecała sobie i  mężowi,
że zostanie w  rękach rodziny. Wciąż jest to jej ojcowizna. Nieco niżej,
w  chałupie, którą strzecha z  roku na rok mocniej przyciska do ziemi,
mieszka jej matka, Jadwiga Mikołajczykowa.
Helena z  Rydlów Rydlowa pisze: „Dom w  Bronowicach
wydzierżawiony razem z  meblami ulegał dewastacji, a  wobec
nieustabilizowanej marki polskiej stał się iluzoryczną tylko pomocą
finansową. To, co przynosił nie zawsze wystarczało na zapłacenie
podatków”.
Od 1918 roku Jadwiga mieszka z  dziećmi w  Krakowie. Wynajmuje
dwupokojowe mieszkanie przy ulicy Lenartowicza 9. Cała trójka klepie
biedę. Mieszkający w mieście Józef Mikołajczyk czuje się odpowiedzialny
za młodszą siostrę. Uważa, że dzieci Rydlów powinny rzucić szkołę
i  szukać zatrudnienia. W  realiach odradzającego się państwa potrzeba
nowych rąk do pracy. Wielu mężczyzn nie wróciło z  frontu. Łatwiej niż
kiedykolwiek można zdobyć dobrą posadę.
Wspomina córka: „Matka jednak nie chciała się na to zgodzić,
tłomaczyła się biedaczka jak umiała, a  w  końcu z  płaczem, ale ostro
oświadczyła bratu: «Lutek zawsze sobie życzył, by dzieci się kształciły,
dopóki tylko będę mogła dać im kawałek suchego chleba, nie zgodzę się
by rzucały szkołę»”.
W  roku akademickim 1920/1921 Helena jest studentką Wydziału
Filozoficznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Lutek od 1920 roku studiuje
na Wydziale Rolniczym. 14 lipca 1926 roku zostaje inżynierem
rolnictwa[38*].
 
Wciąż pamiętają o  Rydlu w  Krakowie. Nie zapominają o  Jadwidze.
Gdziekolwiek się pojawia, w charakterystycznym stroju, który przez lata
stał się jej wizytówką, zakłopotana i  bezradna wobec biurowej
nomenklatury, wzbudza sympatię urzędników. Czasem nawet zwalniają
ją z opłat stemplowych.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „Ta pamięć o  człowieku i  autorze
Zaczarowanego koła czy Bethleem ułatwiła mej matce przebrnięcie przez
najcięższe lata po śmierci męża. Wszędzie w urzędach, gdzie się zjawiała,
na sam dźwięk nazwiska, urzędnicy stawali się najżyczliwszymi ludźmi,
którzy nieśmiałej, spłoszonej i bezradnej kobiecie okazywali maksimum
pomocy, dobrej woli i szacunku. Niejednokrotnie zdarzało się iż z trudem
uciułane, a  nieraz i  pożyczone pieniądze przynosiła do domu
z powrotem”.
Całą trójkę ratują tantiemy wypłacane za sztuki Rydla grane
rokrocznie w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Jan Mikucki – zapamięta
córka Jadwigi – wieloletni dyrektor administracyjny skrupulatnie wylicza
kwotę należną rodzinie, ratuje zaliczkami, a  nawet rezerwuje wdowie
i  dzieciom loże na spektakle. Oni z  oporami przyjmują podobne
reweranse. Woleliby najtańsze krzesła. „Ho, ho – huczał wtedy swym
głębokim basem [Mikucki] – teatr Słowackiego dość na Rydlu zarobił
pieniędzy, aby mógł jego rodzinie zawsze dać lóżkę”.
W  pierwszym sezonie teatralnym po śmierci Rydla grane są:
Zaczarowane koło, Jeńcy, Betlejem polskie i  Z  dobrego serca, łącznie
dwadzieścia trzy przedstawienia. W  kolejnych będzie to niemal jedynie
Betlejem polskie, grane od jedenastu do szesnastu razy w sezonie[28].
„Z  drugiej zaś strony znowu – cytuję córkę – matka chodziła z  nami
chętniej do loży, w  której czuła się bardziej izolowana od bezpośredniej
ciekawości ludzkiej. To, że do końca życia oglądano się za nią mniej lub
więcej dyskretnie, na ulicy, przyjmowała już obojętnie, chociaż zawsze
dziwiła się, że tak ciągle jeszcze ludzi interesuje”.
Wciąż ta sama: kolorowa, wyróżniająca się, dziewczęco młoda. Na
stroje wydawać pieniędzy nie musi. Ma pełne kufry z  czasów, kiedy
o  wszystko troszczył się Rydel. Część gorsetów, zapasek i  spódnic
poginęła w  zawierusze wojennej. Te najdroższe, najoryginalniejsze,
bogato haftowane skradziono jej po jego śmierci. Jeśli żałuje, to
z sentymentu. Nigdy nie lubiła się stroić.

CHWILE RADOŚCI
Wesoła z usposobienia, lubiła też matka bardzo tańczyć, a zwłaszcza
pasjonowała się do walców. Toteż kiedy kolędy, czy inne pieśni kościelne
śpiewała siedząc wieczorami, przy wszelkich czynnościach gospodarczych,
a zwłaszcza gdy robiła coś w ogrodzie zawsze nuciła fragmenty walców[29].
 
Przychodzą teraz rzadziej. Ale tym więcej są celebrowane i  na dłużej
pozostają w  pamięci. Na przykład są wtedy, kiedy Lutek, członek chóru
akademickiego, obdarowany przez naturę znakomitym słuchem,
w przypływie dobrego humoru śpiewa matce arie operowe.
Mówi córka: „Spoglądała wtedy na niego rozjaśnionymi oczyma. Kiedy
zaś śpiewał walce, mazury, kujawiaki czy oberki, ilustrował solowym
tańcem, mimochodem i  ją czasem okręcając wkoło, śmiała się wesoło.
Myślę, że nieraz ta jego żywość i  śpiew, które tak rozweselały dom
posmutniały po śmierci ojca, rozgrzeszały w  jej oczach niefrasobliwość
często z  odcieniem donkiszoterii, jaką nieraz okazywał w  trudnościach
życiowych, z którymi sama borykać się musiała”.

CZAS
Zegara w całej wsi nie było. W każdym domu natomiast musiał być kogut,
który głośnem pianiem w sieni oznajmiał zimą czas do wstawania[30].
 
Kamienicę przy ulicy Rzeźniczej, jak wskazuje nazwa, zamieszkują
pracownicy rzeźni miejskiej. Pierwszym lokatorem jest tutaj starszy
inspektor i dyrektor Maksymilian Papée. Z żoną Julią, pięciorgiem dzieci
i  niezamężną siostrą Teresą Papée zajmuje mieszkanie na pierwszym
piętrze. W mniejszych mieszkają: kierownik chłodni Julian Kaczmarczyk
z  żoną Stefanią i  czteroletnią córką Stefcią, weterynarz Eugeniusz
Kluczyński, dwaj dozorcy Tomasz Mazier i  Jakub Karcz, woźnica
Kazimierz Czyż. Są i  Popielowie. Mieszkanie mają ładnie urządzone –
zapamięta córka Anna – niewielkie, ale po latach spędzonych w  jednej
izbie u Mikołajczyków to duża, lepsza zmiana.
Marysia i Kazimierz Popielowie, ok. 1918.
Maria Popielowa z mężem i córkami. Stoją od lewej: Helena, Jadwiga, Marysia. Siedzą od lewej:
Aniela i Anna, lata 20. XX w. 

W  wykazie lokatorów sporządzonym w  1921 roku podczas


powszechnego spisu ludności Kazimierz Popiel jest wymieniony jako
manipulant biurowy, czyli urzędnik niższego stopnia. Przy ulicy
Rzeźniczej 1 mieszka z  trzema córkami: Heleną, Marią, Anielą, oraz
pasierbicą Anną Susuł, pracującą jako krawcowa. Nie ma w  tym spisie
żony i drugiej córki Wojtka Susuła, Jadwigi. W grudniu obie przebywają
poza Krakowem. Gdzie? Nie wiadomo. Może u  krewnych, a  może na
kuracji w sanatorium. Marysia ma późno zdiagnozowaną, ciężką chorobę
sercową.
Na fotografii pochodzącej z  tego okresu Marysia jest otoczona
gromadką córek. Rysy twarzy ma wyostrzone, oczy osadzone głęboko,
spojrzenie czujne, kości policzkowe wyraźnie zarysowane. Helena
z  Rydlów Rydlowa wspomina: „Częste połogi i  rozwijająca się coraz
bardziej niedomoga sercowa zostawiły z  całej urody Popielowej piękne
szare oczy i zgrabny cienki nosek”.
Ułożenie kwiecistej chustki wskazuje, że włosy ma zaplecione
w  warkocz owinięty wokół głowy. Podobne fryzury mają na zdjęciu jej
córki: Jadwiga, patrząca smutno w obiektyw fotografa, i młodsza Helena.
Na krześle przy matce po prawej siedzi Anna. Nie sposób ustalić z  całą
pewnością, która z dziewczynek opiera dłonie na ramionach najstarszej
siostry, a która siedzi przy matce: Aniela czy Marysia. Dziewczyny noszą
się po miejsku, bez chustek, katanek i  wzorzystych spódnic. Jedynie
sznury drobnych korali zdradzają odświętność ich strojów. Najmłodsze
z gromadki buciki mają zdeptane.
Kazimierz Popiel postarzał się. Już nie wywija końcówek wąsów, brodę
ma krótko przystrzyżoną. Spośród osób zgrupowanych na tle atelierowej
dekoracji on jeden wygląda na rozluźnionego. Lubi się fotografować.
W zbiorach Muzeum Krakowa zachowały się dwa zdjęcia z czasu wojny,
do których pozuje w mundurze wojskowym.
W domu kobiet pozostanie jedynym mężczyzną. Jego relacje z córkami
Wojtka Susuła są nierówne. We wspomnieniach rodzinnych zapisze się
jako ojciec faworyzujący biologiczne potomstwo[39*]. To wyróżnianie,
nierówne traktowanie będzie mu wyrzucała po latach Anna, najstarsza,
najwięcej pamiętająca.
 
Wydaje się, że to było wieki temu, kiedy Jackowa Mikołajczykowa
z  sąsiadką Maroniną wracały z  miasta „na kubku”. Tylko u  Zasadzkiej
kawa podawana z rumem i łyżeczką masła smakowała tak dobrze.
Jest 1921 rok. Maronina nie żyje od dawna. W chałupie Mikołajczyków,
zawsze przepełnionej, zrobiło się pusto. Ceremoniał wieczornego
zapalania lampy naftowej wygląda teraz inaczej. Jadwiga Mikołajczykowa
zdejmuje klosz, zapala knot, odczekuje, aż sznurek zajmie się ogniem,
mówi symboliczne: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a  po
chwili, z  konieczności, odpowiada sobie sama: „Na wieki wieków
amen”[31].
Skończyła siedemdziesiąt jeden lat. Chodzi w  nieodłącznej pąsowej
chustce misternie zaplecionej na głowie (tak sportretuje ją Isia). Wypieka
placki z  żytniej mąki na blasze, bawi wnuki i  prawnuki. Mogłaby dożyć
setki, tylko motoryka z  każdym rokiem sprawia jej więcej kłopotu. Ot,
taki zegar na ścianie. Każdego roku zdaje się wisieć trochę wyżej.

Anna Tetmajerowa z córką Klementyną Rybicką, zięciem i wnuczkami Hanusią i Basią podczas
pobytu w Krynicy-Zdroju, lata 20. XX w.

Helena z Rydlów Rydlowa: „Kiedy w ostatnich latach życia trudno było


babce Mikołajczykowej wspiąć się na stołek, aby podciągnąć z powrotem
do góry opadłe już wagi [zegara], ku wielkiej uciesze nas, smarkaczy,
robiła to grabiami zręcznie zaczepiając ich zębami ogniwka łańcuszków.
Bawiło ją to samą, bo często żartowała, że jej zegar najlepiej wskazuje
godziny, gdyż taki «śtuczny» [pomysłowo działający – M.Ś.], że się
nakręca grabiami”.
Jadwiga Mikołajczykowa umiera 1 lipca 1921 roku. Zostaje pochowana
na cmentarzu w Bronowicach Wielkich.
 
We wrześniu 1921 roku Anna Tetmajerowa wyjeżdża na kurację do
Krynicy. Tam najczęściej kieruje się sercowców. Przeglądam książeczkę
ze wskazówkami leczniczymi. Lekarz zdrojowy Zygmunt Wąsowicz,
specjalista chorób wewnętrznych i  kobiecych, zaleca kąpiele mineralne.
Jak należy się kąpać, poucza instrukcja: „trzeba siedzieć spokojnie
w pozycji na półleżącej, z głową wzniesioną lekko ku górze; woda sięgać
ma do pach. W wannie siadać należy na podkładzie. Kąpieli samowolnie
przedłużać nie wolno. Po wyjściu z  wanny obetrzeć ciało ciepłem
prześcieradłem. Ogrzaniem prześcieradła zajmie się na żądanie
kąpielowa. Po kąpieli odpocząć przez godzinę leżąco” – podkreślenie
lekarza. Piętnaście powtórzeń do końca miesiąca. Na uzupełnienie
kuracji woda ze źródła Zuber dwa razy dziennie: po śniadaniu
i podwieczorku. Trudno oczekiwać spektakularnych rezultatów.

TO, CO WAŻNE
Gdy orszak wchodzi, młoda zagląda najpierw w komin, a to dlatego, by nie
tęskniła do domu[32].
 
Jakby się zmówiły. Jesienią 1922 roku u Tetmajerów otwiera się worek
ze ślubami:
28 września dwudziestopięcioletnia Marysia wychodzi za Konstantego
Krobickiego.
8 listopada dwudziestotrzyletnia Magdalena (Dudu) wychodzi za
Edwarda Frankiewicza.
28 listopada trzydziestojednoletnia Jadwiga (Isia) wychodzi za
Ludwika Naimskiego.
Trzy miesiące później, dokładnie: 3 lutego 1923 roku, niespełna
trzydziestoletnia Hanka wychodzi za Stefana Felsztyńskiego.
Skrzynie wyprawne, puchowe pierzyny, haftowane poszewki, perkale
na prześcieradła, płótno na koszule, chustki batystowe, meble malowane
w  kwiaty, słomiane sienniki – posagi wiejskie i  posagi miejskie – kufry
fornirowane, jedwabie i juty, lewantyna pod kapy, materace włosienne od
Drexlera, srebra stołowe, kuferki na kapelusze. Wszystko to przestało być
ważne. Odeszło ze starym światem.

Magdalena (Dudu) i Marysia Tetmajerówny, lata 20. XX w.

PLOTKA
Słówka Boya który obecnie został profesorem literatury francuskiej na
uniwersytecie poznańskim[40*], są niektóre bardzo dowcipne ale większość
jest strasznie ordynarna i niemożliwa do czytania w dobrem
towarzystwie[33].
 
Minęły lata, odkąd Tadeusz Żeleński pożegnał się z medycyną. Uważa,
że na dobre. Oczywiście i w tym przypadku los okaże się przewrotny[41*].
Od 1919 roku jest recenzentem teatralnym „Czasu”. Latem 1922 roku
żegna się z  Krakowem. Przyjął posadę kierownika literackiego Teatru
Polskiego w  Warszawie. Przeprowadza się z  żoną Zofią bez większego
żalu. Sentymenty zostawia sobie na literaturę.
W  grudniu Teatr Polski wystawia Wesele. Premierę poprzedza odczyt
Żeleńskiego o  realiach dramatu, wygłoszony w  niedzielę 3 grudnia.
Zainteresowanie jest ogromne, w  kasie brakuje biletów. Pierwsza część
Plotki o „Weselu” Wyspiańskiego (tak brzmi pełny tytuł) wychodzi drukiem 6
grudnia w  przeddzień premiery w  porannym wydaniu
„Rzeczpospolitej”[34].
Tymczasem Wesele w reżyserii Aleksandra Zelwerowicza nie zachwyca.
Skróty w  tekście, interpretację osób dramatu w  duchu wybitnie
realistycznym i  odejście od myśli Wyspiańskiego recenzenci wiążą
z Żeleńskim, kierownikiem literackim teatru i autorem Plotki o „Weselu”.
W tym kontekście szczególnie negatywnie jest odbierany Pan Młody, na
scenie wyposażony w  binokle, które jednoznacznie identyfikują go
z  nieżyjącym Lucjanem Rydlem. Po krytykującym ten zabieg Kornelu
Makuszyńskim występuje Antoni Słonimski. Jego List otwarty – jak pisze –
jest „głosem poety broniącego poezji zdławionej dziś przez «plotkę»”[35].
Z  binokli na nosie tłumaczy się w  prasie odtwórca roli Pana Młodego
Jerzy Leszczyński.
W marcu 1923 roku polemika przenosi się do Krakowa. Na marginesie
inscenizacji Wesela w Teatrze im. J. Słowackiego Emil Haecker, redaktor
naczelny „Naprzodu”, pisze: „Wystawił je niedawno Teatr Polski
z  zupełnem niepowodzeniem, spowodowanem przez wadliwe
w  założeniu ujęcie sztuki. Mianowicie starano się tam (do czego
w  znacznej mierze przyczynił się Boy) upodobnić figury do
rzeczywistości, która natchnęła Wyspiańskiego do napisania Wesela,
starano się na scenę wprowadzić realistyczne wesele ś.p.  Rydla, a  nie
poetyckie odbicie tego wesela, przepuszczone przez pryzmat wyobraźni
i refleksji Wyspiańskiego”[36].
Tadeusz Żeleński odpiera zarzuty w  liście otwartym do Emila
Haeckera. Równolegle na łamach „Czasu” zabiera głos literaturoznawca
Tadeusz Sinko: „Charakterystyka «prawdziwego» Pana Młodego
wywołała w  Krakowie żal do Boya przez swoją bezwzględność, jeśli już
nie wobec zmarłego, to wobec żyjącej rodziny. Chciano nawet
protestować. Ale ostatecznie złożono niedyskrecję na karb gorliwości
propagandy za Weselem w Warszawie i dano pokój, tem bardziej, że owa
propaganda okazała się bezskuteczną”[37]. Tyle, jeśli chodzi o główny nurt
polemiki z grudnia 1922 i marca 1923 roku. Teraz didaskalia:
Aktualności Plotki o  „Weselu” Wyspiańskiego i  jej trwałego powodzenia
należy szukać w  kilku warstwach. Napisana wartko i  efektownie, jest
kluczem interpretacyjnym do genezy dramatu, którego dotąd brakowało.
Jest plotką, więc nie rości pretensji do prawdy. W  pewnym stopniu
zwalnia Boya z  odpowiedzialności za wierność faktograficzną
prezentowanych wydarzeń. Jednocześnie nie sposób zarzucić autorowi
kłamstwa, bo anegdoty, które opisuje, są prawdziwe.
Źródłem krytyki wobec tekstu Tadeusza Żeleńskiego jest sposób, w jaki
autor przetwarza materiał wzięty z  rzeczywistości. Istniejące realnie
osoby i  wydarzenia są przedstawione jednostronnie, bez szerszego
kontekstu, z  małymi wyjątkami karykaturalnie. Jeżeli autor Wesela
posunął się zdaniem zainteresowanych za daleko, Żeleński idzie krok
dalej. Za stwierdzeniem o  złośliwości Wyspiańskiego, „wyostrzonej
i  lśniącej jak brzytwa”, kryje się złośliwość i  pewnego rodzaju
bezceremonialność Boya wobec portretowanych osób – żyjących
i nieżyjących – niewyposażonych w broń, jaką są łamy prasowe i sympatia
czytelników.
Wiele wskazuje na to, że prywatnie Tadeusz Żeleński nie przepada za
Lucjanem Rydlem. Wystrzega się okazywania własnych antypatii
w  Plotce, ale daje im upust w  innych szkicach. Nonszalancja, z  jaką
traktuje Rydla, jest dobrze widoczna w felietonie o kawiarni Ferdynanda
Turlińskiego. Żeleński pisze: „Czasem pokazał się Lucjan Rydel, ale czuł
się tam zawsze niepewnie, a  od czasu gdy, po tryumfalnej dla niego
premierze Zaczarowanego koła, Wyspiański i  Przybyszewski naszpikowali
go złośliwościami, uciekł i  już się więcej nie pokazał”[38]. Tyle literatura,
z  rzeczywistości można wyciągnąć znacznie więcej. Krytyczny stosunek
do baśni dramatycznej Rydla miał istotnie Stanisław Przybyszewski.
Dostrzegał w  tym utworze inspirację Zatopionym dzwonem Gerharta
Hauptmanna[39]. W tamtym czasie Żeleński, szukający stale towarzystwa
Przybyszewskiego, niewątpliwie znał tę opinię. Zupełnie inaczej rzecz ma
się z  Wyspiańskim. Zachowana korespondencja i  projekty kostiumów
jednoznacznie potwierdzają jego zaangażowanie w  inscenizację
Zaczarowanego koła. Był to czas, kiedy obaj współpracowali zawodowo,
prywatnie nadal pozostawali w  bliskich i  zażyłych stosunkach. Takiej
relacji, ani nawet podobnej, nie miał z autorem Wesela młodszy o pięć lat
Tadeusz Żeleński. Kontakty towarzyskie obu mężczyzn pozostawały
luźne i konwencjonalne.
 
Choć prywatnie Rydlowie otrzymują po publikacji Plotki o  „Weselu”
dużo wsparcia, oficjalnie nikt nie wchodzi z  Tadeuszem Żeleńskim
w polemikę.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „Nie umiem w tej chwili dokładnie ustalić
daty, kiedy w  tej sprawie udałyśmy się obydwie z  Matką do prof. St.
Estreichera. Końcowym efektem tej rozmowy, utrzymanej zresztą
w  tonie przyjaznym, a  nawet serdecznym, było zapewnienie ze strony
prof. Estreichera, iż w tej sprawie oficjalnie nikt głosu nie zabierze, gdyż
wszyscy są pod terrorem bezwzględnej złośliwości Boya i nikt nie zechce
z  nim zadzierać z  obawy przed ośmieszeniem swej osoby przez niego.
Osobiście prof. Estreicher uważał, że Plotka o «Weselu» przeminie i nigdy
poważnie nie będzie brana w rachubę”[40].
Osoby są sportretowane przez Żeleńskiego na ogół w  zabarwieniu
humorystycznym. Niektórych, jak zmarłego śmiercią samobójczą przed
dwoma laty Rudolfa Starzewskiego, wspomina z  powagą
i  serdecznością[41]. Nie stroni od satyry, pobłażliwej życzliwości, czasem
drwiny, które równoważy nieco protekcjonalnymi sformułowaniami
„bardzo kochana i  bardzo polska postać” (Włodzimierz Tetmajer) czy
„zacny i kochany człowiek” (Lucjan Rydel).
Plotkę o  „Weselu” można nazwać satyrą na Rydla, bo jemu Żeleński
poświęca najwięcej uwagi. „Małżeństwo Rydla miało [...] zupełnie inny
charakter niż małżeństwo Tetmajera. Tamto było czemś samorzutnem,
śmiałem, urodziło się z serca i oczu, to – raczej z głowy i z papieru. Tamto
wystrzeliło nagle, to było poprzedzone długim okresem narzeczeństwa,
który obfitował w tak zabawne epizody, że stanowił ciągłe źródło radości
wszystkich stojących bliżej, do których w  pierwszym rzędzie należał
kolega Rydla z ławy szkolnej i przyjaciel – Wyspiański” – pisze[42].
Tak to mogło wyglądać w  oczach otoczenia latem 1900 roku.
Intensywność, z  jaką Rydel eksploatował swoje uczucia do Jadwigi
i  uzewnętrzniał je, wywoływała najróżniejsze reakcje: od przychylnego
zainteresowania i uznania do przesytu i znużenia. Mogło się wydawać, że
ten stan narzeczeński trwa od wieków. Czy można mówić o  długim
okresie? Nie, choć z  pewnością cztery miesiące, jakie upłynęły od
zaręczyn do ślubu nie były na wsi zwyczajową praktyką. W  realiach
krakowskich okres ten nie był niczym niezwykłym. Sam Żeleński ożenił
się z  osiemnastoletnią Zofią Pareńską po ponad rocznym
narzeczeństwie.
Komentarza wymaga kolejny fragment dotyczący stosunków Rydla
i Wyspiańskiego, krzywdzący i niezgodny z faktami. Żeleński, który miał
okazję zapoznać się z korespondencją Wyspiańskiego i Rydla z pobytu we
Francji w  latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku, pisze:
„W  listach tych Wyspiański rozwija ciągły wysiłek, aby zmusić Rydla do
lotu, do wielkich dzieł; sam pochłonięty wówczas malarstwem, oczekiwał
po Rydlu, że wcieli w poezję to co tłukło się w nim samym; straciwszy tę
nadzieję, wziął się do pisania sam, a na Rydla jakgdyby machnął ręką”[43].
Ponad wszelką wątpliwość należy stwierdzić, że stosunek Wyspiańskiego
do Rydla w tamtym okresie nie był „przyjacielsko-ironiczny”, jak to chce
widzieć Boy[42*]. To właśnie Rydla uczynił Wyspiański powiernikiem
listów z  podróży artystycznej po Szwajcarii i  Francji, niezwykle
szczegółowych, intymnych, uznawanych za najpiękniejsze ze zbioru.
W  październiku 1891 roku pisał z  Paryża do Karola Maszkowskiego:
„Czuję brak Rydla na każdym kroku i  tego wszystkiego, co on
reprezentuje”. Prawdą jest, że usiłował „zmusić Rydla do lotu”, podobnie
jak robił to w stosunku do siebie i pozostałych przyjaciół: malarzy Józefa
Mehoffera i  Karola Maszkowskiego oraz muzyka Henryka Opieńskiego.
Różne temperamenty i  indywidualności artystyczne piątki przyjaciół
pokazały, że tylko do pewnego stopnia (co zrozumiałe) wpływ
Wyspiańskiego na pozostałych był możliwy.
 
W  Plotce o  „Weselu” dostaje się także Józefie Singerównie. Tadeusz
Żeleński pisze: „stała się ona niejako chodzącym cieniem swego
literackiego sobowtóra, istniała odtąd wyłącznie jako Rachela, ożywiała
się jedynie, skoro się zetknęła z którąś z osób działających w Weselu. Lata
całe «obijała się» w  artystycznych knajpach krakowskich, nieznana
nikomu z imienia i z nazwiska, znana jedynie jako Rachela”[44].
To prawda, że nazywano Józefę Rachelą. Znalazłam takich odniesień
co najmniej kilka. Tak pisze o niej Klementyna Tetmajerówna w liście do
Rydlów z 1914 roku i tak ją nazywa Aleksandra Czechówna; w 1905 roku,
na marginesie wizyty w  Toniach, pisze o  obecnej tam Józefie: „owa
uwieczniona przez Wyspiańskiego karczmarka z Bronowic, Rachela”. I to
prawda, że chętnie przebywała w  towarzystwie artystów, jednak jej
związki z bohemą krakowską datują się znacznie wcześniej.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „Wybuch pierwszej wojny światowej
zdmuchnął z  «Racheli» wszelkie naleciałości cyganerii krakowskiej. Po
ukończeniu kursu pielęgniarskiego, zgłosiła się natychmiast do
legionowego szpitala polowego, który opuściła z dyplomem pochwalnym,
podpisanym przez Piłsudskiego, by do końca wojny jako sumienna i wiele
serca w pracę wkładająca pielęgniarka, pracować w szpitalu wojskowym
w  Krakowie, w  gmachu pod Baranami”. O  tej stronie życia Józefy
Singerówny Tadeusz Żeleński musiał wiedzieć. W  tym samym czasie
pracował jako lekarz wojskowy w krakowskich szpitalach i stacji zbornej
na dworcu kolejowym. W swojej Plotce pominął tę część życiorysu, która
z literackiej Racheli uczyniłaby postać pełnowymiarową.
Nie będzie łatwo Józefie Singerównie uwolnić się od Plotki o „Weselu”.
Echo słów Boya w  różnych wariantach będzie powracało do niej
praktycznie do śmierci.
Helena z  Rydlów Rydlowa, blisko związana z  nią od dzieciństwa,
wspomina: „«Rachela», która lata całe robiła dobrą minę do złej gry
i  kwitowała śmiechem i  machnięciem ręki Plotkę o  „Weselu” Boya, po
[drugiej – M.Ś.] wojnie rozgoryczona unikała nowych znajomości. Jeśli
jednak zdarzyło się czasem, że usiłowano identyfikować ją jako Rachelę
z Wesela, stanowczo zaprzeczała, ucinając na ten temat każdą rozmowę”.

TACA
Zaprzysięgano ludność, że przestaną pić; oczywiście byli tacy, co przysięgi
nie dotrzymali i do kieliszka wrócili, lecz ogół się od pijaństwa powstrzymał
i odzwyczaił. Pamiętam jak chłopi chytrze chcieli złożoną przysięgę
obchodzić; otóż twierdzili, jako przysięgali że nie będą pić wódki, rozpoczęli
zatem trąbić rum czyli arak[45].
 
Solniczka czy taca? A może jedno i drugie? Nie ma dzisiaj pewności, co
dokładnie miał zabrać Ferdynand Foch, marszałek Francji i od niedawna
marszałek Polski, Janowi Konarskiemu prowadzącemu karczmę
w  Bronowicach Małych. Wnuczka Jana, Anna Konarska, wspomina
o solniczce.
Ale tacy też szkoda.
Jest maj 1923 roku. Precyzyjniej, piątek jedenastego. Marszałek od kilku
godzin przebywa w Krakowie. Z generałami Kazimierzem Sosnkowskim,
Charles’em Dupontem i  Émile’em Hergaultem udaje się na pole
ćwiczebne na Pasterniku. Kawalkadę samochodów prowadzi dwustu
konnych. W  Bronowicach Małych przy figurze czeka brama triumfalna
wystawiona na polecenie władz miasta. Chłopi witają Focha po
staropolsku: chlebem i solą. Włodzimierz Tetmajer w galowym kontuszu
przemawia po francusku. Kim jest chłopka, która deklamuje swój wiersz
ułożony na cześć marszałka i całuje go w rękę – nie wiadomo.
Prasa relacjonuje: „Marszałek zawołał: «Ach madame!» i  nawzajem
w rękę ją pocałował. Epizod ten wywołał silne wrażenie wśród zebranych
włościan”.
Jeszcze przeszedł między chłopami, pogłaskał po włosach kilkoro
dzieci, a potem zostawił zebranych w konsternacji. Bo zamiast ucałować
chleb i uszczknąć kawałeczek, jak każe tradycja, zapakował wszystko do
auta i odjechał.
Klementyna Rybicka: „Ponieważ przy tej uroczystości było sporo ludzi
– rozeszła się po mieście wiadomość – że Foch zabrał rodzinną srebrną
tacę”[46].
Na próżno Tetmajer tłumaczy, że taca była blaszana. I  nie jego, ale
Konarskiego.

POŁOWA DUSZY
Widywałem ją najdawniej na Kleparzu (u moich dziadków), gdzie na
Nowy Rok przychodziła zawsze z dziećmi. Całowałem ją w rękę i nic mnie
to, chłopca, nie dziwiło. Taka w niej była godność przy najswobodniejszej
prostocie i pogodzie, że wyróżniała się nią pośród wszystkich pań[47].
 
Tadeusz (Tydzio), syn Tetmajerów, ma dziewiętnaście lat. Latem 1923
roku kończy naukę w Korpusie Kadetów nr 1 we Lwowie. Ale do Bronowic
nie wraca. Po trzymiesięcznym kursie w  Szkole Podchorążych Piechoty
w Warszawie jeszcze w tym samym roku udaje się do Centralnej Szkoły
Kawalerii w  Grudziądzu. Za dwa lata otrzyma przydział do 8. Pułku
Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego. Tego samego, w  którym walczył
jego brat.
Krzysia, najmłodsze dziecko w domu, ma dwanaście lat. Jesienią 1923
roku rozpoczyna trzecią klasę w Państwowym Gimnazjum Żeńskim im.
Królowej Wandy. Odkąd Klementyna i  Jan Rybiccy mieszkają
w Krakowie, zimę spędza u nich. Ze służbowego mieszkania w budynku
Czerwonej Chirurgii, który zawdzięcza nazwę kolorowi cegieł, znacznie
bliżej do szkoły niż z Bronowic.
Dom Anny i  Włodzimierza Tetmajerów, przez ostatnich dwadzieścia
lat zawsze głośny i tłoczny, zmienia oblicze. Odkąd dzieci rozjechały się
w różne strony kraju, miejsca w nim aż nadto. Jest pusto i cicho. Wygląda
na to, że historia zatoczyła koło. Podobnie jak w  pierwszych latach
małżeństwa oboje spędzają zimę w  Krakowie. Od listopada mieszkają
przy ulicy Blich u  Marii Kostkowej, kuzynki Tetmajera. Anna kursuje
między Krakowem a Bronowicami.
Zofia Gręplowska, wnuczka Tetmajerów, mówi: „Myślę, że dla dziadka,
starszego, chorego na serce i  załamanego po śmierci syna, zima
w  Bronowicach była trudna: zimno, śnieg, krótki dzień, pracownia
w  oddzielnym budynku, samotność. Dom był wyludniony. Z  Marią
Kostkową byli zaś bardzo zaprzyjaźnieni. Jej dom żył. Jan Kostka, mąż
Marii, był malarzem. Miał na Blichu pracownię, z  której korzystał
dziadek. No i  mieli wspólne tematy do rozmów w  długie zimowe
wieczory”[48].
W  listopadzie 1923 roku Włodzimierz Tetmajer przemawia na
pogrzebie ułanów z  8. Pułku ks. Józefa Poniatowskiego, poległych
w starciach robotników z wojskiem i policją. Wśród tych, którzy zginęli 6
listopada na ulicach Krakowa, jest dowodzący oddziałem rotmistrz
Lucjan Bochenek, dawny przełożony Kazka.
Pod koniec grudnia Tetmajerowie przenoszą się na krótko do
mieszkania córki Klementyny. Kuzynka Maria Kostkowa będzie
świętować Boże Narodzenie z  córkami. Tetmajer nie chce być przy tym
obecny.
Anna wraca do Bronowic. Wspólnie ustalili, że urządzi gwiazdkę dla
Krzysi i Tadeusza. W Boże Narodzenie wraca z dziećmi do Krakowa. Nie
chcą być sami.
 
Jest środa 26 grudnia. Na dworze syberyjskie mrozy. Wczesny ranek,
za oknami jeszcze ciemno. Tetmajer budzi się zlany potem. Zostały mu
minuty na tym świecie. Zdąży tylko przywołać Annę i Klementynę.
30 grudnia. Maria Sewerowa-Maciejowska do Lucyny Kotarbińskiej:
Zgasł jak zdmuchnięta świeca, widziałam go na dwa dni przed śmiercią
i  zdawało mi się że doskonale wygląda i  humor miał dobry. Od jesieni jednak
serce mu dokuczało – przychodziły ataki duszności zupełnie tak jak u Sewera – nie
chciał więc mieszkać w Bronowicach tylko tu wynajął pokój i przeniósł się z żoną
która go nie odstępowała – na całą zimę. Na wilję wybrał się do Klimy, która jest
za lekarzem Rybickim i  mieszkają w  szpitalu chirurgicznym. Już na schodach
zrobiło mu się słabo więc go zaraz położyli do łóżka ale wkrótce atak przeszedł –
miał się znowu dobrze pierwsze święto przeleżał – był w  doskonałem
usposobieniu, czytał gazety i  bawił się z  wnuczkami – noc przeszła spokojnie
dopiero o siódmej obudził się, zawołał na żonę że go trochę nudzi i poci się, ona się
zerwała – widzi że jest blady zawołała na zięcia, który był w  drugim pokoju –
w tej chwili przybiegł, zastrzyknął kamforę – już nic nie reagował i był koniec.
Dali nam zaraz znać o śmierci poszłam naturalnie – zastałam go leżącego na
łóżku – bez świec i katafalku – siedziało się przy nim jakby się odwiedzało słabego
tylko mała Basia Rybicka na próżno powtarzała „zbudź się już dziadziusiu”. Na
pogrzebie nie mogłam być bo mróz był za wielki – na cmentarz dość daleko nie
byłabym zaszła.
Miał wszystko co ukochał rodzinę lud i legionistów – ostatnie jego drukowane
słowo było w  ich obronie przed bezczeszczeniem partyjnym jadem. Pozwolił mu
Bóg dożyć pociechy z  córek i  syna. Pięć wydał za mąż zupełnie dobrze, mają
zapewniony byt. Tadzio jest w  Grudziądzu w  oficerskiej szkole, uczy się dobrze
i  jest b.  ładny. Najmłodsza chodzi do gimnazjum i  do konserwatorium bo ma
talent do muzyki.
Biedna Włodziowa strasznie zgnębiona jakiś przejmujący ból wyrył się na jej
twarzy. W ostatnich czasach ciągle nim była zajęta. Teraz nie wie co z sobą zrobić
zupełnie jak ja[49].
 
To nieprawda, że w ostatnich czasach. W centrum jej świata zawsze był
on. Przed dziećmi, które kocha z  macierzyńską opiekuńczością. Przed
ziemią, która daje i  zabiera jej to, co najświętsze. Przed światem,
z którym układa się każdego dnia.
„Znalazł na swej drodze piękną, miłą i rozumną kobietę z ludu, która
stała się dla niego wierną i  kochającą żoną, darząc go prawdziwem
szczęściem rodzinnem” – pisze autor ukryty pod inicjałami
W.R. w krakowskim „Czasie”[50].
Żona – pisał Tetmajer do brata przed laty – jest połową duszy.
Helena z  Rydlów Rydlowa przygląda się obydwojgu po raz ostatni:
„Kiedy w  1923 roku zmarł nagle, w  kilka godzin po jego śmierci
zobaczyłam ją siedzącą u  wezgłowia łóżka, na którym spoczywał.
Popłakiwała, nie spuszczając oczu z jego twarzy, od czasu do czasu lekko
chwiała głową lub wyciągnąwszy rękę, końcami palców przesuwała
delikatnie po jego skroni i  włosach. Już nie «bajecznie kolorowa», ale
wierna towarzyszka życia, «mama» czuwająca, zanim z  pełnym
zrozumieniem naturalnego biegu życia i  śmierci, odda swego zmarłego
ziemi”.
 
„Nowa Reforma” 29 grudnia:
„Umarł Włodzimierz Tetmajer, umarł piękny i  szlachetny człowiek,
który w  ostatnim dwudziestoleciu był prawdziwym sercem Krakowa
i ziemi krakowskiej, który był duszą wielu prac i poczynań, wychodzących
z  naszego grodu, a  obejmujących swoim zakresem całą Polskę. Życie
zakończył nagle na udar serca w  drugi dzień świąt Bożego Narodzenia
o godzinie 7 rano w mieszkaniu zięcia swego dra Rybickiego w Krakowie,
gdzie spędzał święta. Wiadomość żałobna szybko rozeszła się po mieście,
budząc żal powszechny i smutkiem przepełniając serca”.
Pierwsze telegramy przychodzą 28 grudnia. W  zbiorach rodzinnych
zachowa się kilka: od Bolesława Miklaszewskiego, ministra Wyznań
Religijnych i Oświecenia Publicznego, Tadeusza Rybkowskiego i Mariana
Ruzamskiego z  lwowskiego Związku Plastyków, konsula węgierskiego
w  Krakowie. Jest też list od malarza Henryka Uziembły. Tych listów
musiało być dużo więcej. Prasa donosi o  kondolencjach od premiera
Władysława Grabskiego i marszałka Józefa Piłsudskiego.
Po śmierci męża Anna prześle jego najbliższym przyjaciołom pamiątki
z  rzeczy osobistych. Malarz Jan Skotnicki otrzyma po jakimś czasie
książkę, Mikołaj Rey, parlamentarzysta z  Koła Polskiego – obrazek.
Tetmajer także tak robił za życia. Przez lata więcej podarował, niż
sprzedał.
Chłopi z Bronowic Małych przyjeżdżają po ciało Tetmajera w piątek 28
grudnia. Około godziny siedemnastej kondukt żałobny wyrusza
z Krakowa. Przechodzi przez Karmelicką i skręca w stronę Łobzowa. Na
ulicach jest ciemno i  głucho. Siarczysty mróz zapędził ludzi do domów.
„Goniec” donosi: „Na saniach chłopskich, zaprzężonych w  3 pary koni,
spoczywała trumna ze zwłokami śp. Włodzimierza Przerwy-Tetmajera,
a  za nią postępowała gromada chłopów bronowickich w  krakowskich
sukmanach”.
W  sobotę 29 grudnia o  dziewiątej rano bronowicki kościółek ledwie
może pomieścić delegacje i  uczestników pogrzebu. Czarna trumna stoi
na zielonym katafalku. Uwagę przykuwa wieniec z  białych chryzantem
z  napisem: „Gorącemu i  szlachetnemu sercu – Józef Piłsudski”. Są też
inne. „Szermierzowi o  niepodległość – Legioniści”, „Kochanemu
przyjacielowi pułku – 8 pułk ułanów”, „Drogiemu tatusiowi – dzieci”.
Z  katafalku na sanie niosą trumnę sąsiedzi z  Bronowic. Droga na
cmentarz prowadzi wzdłuż zasypanych śniegiem pól, wieje silny
południowy wiatr, jest mroźno. Najmłodsza Krzysia zostaje w domu. Ale
ludzi jest mnóstwo. Na zachowanych fotografiach widać długi orszak
opatulonych żałobników. Na cmentarzu przemawiają Wincenty
Wodzinowski i były wójt Jan Bryła.
Po pogrzebie Isia napisze do Lucyny Kotarbińskiej: Parę sekund zimnego
potu i  padł bez życia. Pochowany jest, według swego życzenia, obok Kazia, za
którym tak tęsknił i z którym Bóg go złączył[51].
 
Testament przygotował w  1921 roku. Na niewielkiej, dzisiaj pożółkłej
kopercie napisał:
Otworzyć zaraz po mojej śmierci!
Do
mojej Żony i Dzieci.
 
Pierwsze słowa kieruje do Anny. „Czując, że w moim wieku i przy tak
silnie wstrząśniętym ustroju każdej chwili mogę umrzeć z  ataku serca,
będąc zdrowym na umyśle, proszę Ciebie, moja najdroższa Towarzyszko
życia, Ciebie mój drogi Tadziu, jedyny już dzisiaj synu, i was wszystkie,
moje ukochane córki, wraz z  kochanym Jankiem Rybickim, abyście,
w  razie mej śmierci, zastosować się zechcieli do następujących moich
wskazówek:
1. – Pochowanym chcę być na cmentarzu w  Bronowicach, obok mego
ukochanego ś.p.  Syna Kazka, choć, w  głębi przekonania mego, niczem
zgoła nie zasłużyłem na zaszczyt spoczywania obok Niego.
Jedynie dziwne przywiązanie moje i  niewypowiedziana za Nim
tęsknota, nasuwają mi to życzenie.
[...]
2. – Pragnąłbym umierać w przekonaniu, że obok mnie spocznie moja
ukochana Żona, która mnie nigdy, w żadnej życia chwili nie odstępowała,
i bez której po śmierci obejść bym się nie mógł”.
Wydaje dyspozycje dotyczące swojego pochówku: strój codzienny
(„najbardziej zniszczone ubranie”), trumna z  nieheblowanych desek,
najtańsza, przewieziona na wozie wypełnionym słomą. Życzenie to
dyktuje mu stan duszy, ale rodzina pochowa go z należytymi atrybutami
osoby publicznej. Na fotografiach z pogrzebu widać metalową trumnę ze
srebrnymi zdobieniami.
„4. – Pragnę, aby Tadzio, jeśli go Bóg zachowa dla Polski i dla rodziny,
był wzorowym, zawodowym oficerem, aby pamiętał, że nie chodzi tylko
o  to, aby zginąć, ale o  to, aby wroga pobić, zabić, a  samemu żyć dla
ojczyzny.
Chciałbym aby się rychło ożenił i miał synów, z których pierwszy musi
nosić imię: Jan Kazimierz”.
Idealista do końca:
„Nie przesądzając niczego, nie chcąc wpływać na Tadzia, rad bym był
myśleć, że pojmie kiedyś córkę krakowskiego ludu, w  którego sercu
zaszczepiać się winno wspaniałe tradycje rycerskie”.
Wreszcie dom:
„Pragnąłbym aby nasz dom w  Bronowicach pozostał zawsze w  ręku
naszej rodziny, oraz, aby te dzieci moje, które nosić będą nasze nazwisko,
postarały się u  władzy o  pozwolenie dodania do nazwiska słówka
«z  Bronowic», tj., aby się urzędownie pisali: N.  Przerwa-Tetmajer
z Bronowic”.
Ośmiopunktowy testament kończy słowami:
„W Bronowicach Małych r. 1921
tj. w 3cim roku Zmartwychwstania Polski
Włodzimierz Przerwa-Tetmajer z Bronowic”.
 
Pracownia zamknięta na skobel, połowa domu wyłączona z użytku. To
zewnętrzne oznaki nieobecności. Córka Krystyna zapamięta słowa Anny
wypowiedziane po pogrzebie: „teraz zostałyśmy same”.
W takiej sytuacji można byłoby napisać, że świat Anny rozpada się, ale
tak nie jest. Pozostaje w  znajomym kręgu ludzi i  spraw, jak dawniej.
Pomagają jej bracia Jan i  Józef. Ma też wsparcie w  Jadwidze. Obie są
wdowami.
Właśnie z Jadwigą wiążą się najcieplejsze wspomnienia Krzysi. Szuka
jej towarzystwa od wczesnych lat dziecięcych. Dokładniej, od kiedy
nauczyła się chodzić i  odkryła skrót do jej domu przez pole. Odkąd
Jadwiga mieszka z  dziećmi na Lenartowicza, zdarza się, że Krzysia
pomieszkuje u niej przez zimę.

Siostry. Anna Tetmajerowa i Jadwiga Rydlowa.

WRÓŻBA
Śmierć wróży także brak cienia u kogoś, ukazanie się żółtej plamy na ręce,
brak tężca pośmiertnego u zmarłego i różne sny złowróżbne[52].
 
Świat Marysi Popielowej nigdy nie sięgał nieskończoności. Zawsze
miał wyraziste, nienaruszalne granice, których chyba nawet nie
próbowała przekraczać. Posłuszna, uległa, bierna – tak będzie opisywana
w  rozmaitych wspomnieniach. Jednak to, co jedni nazywają biernością,
ona mogłaby nazwać sztuką przystosowania. Bo jeśli zdarzyło się tak, że
jej światem musiała być chałupa Mikołajczyków, w  której rodzili się
i umierali jej bliscy, to może innych światów nie warto było szukać. Może
trzeba było wziąć po prostu to wszystko, co przynosił los, i  starać się
przetrwać?
Wiosną 1925 roku Marysia ma czterdzieści siedem lat. Jej ostatni świat
zamyka się w  przestrzeni mieszkania przy ulicy Rzeźniczej. Rzadko
z  niego wychodzi. Z  okna pokoju widzi skrawek Wisły pobłyskujący
pomiędzy domami. Może tak przesiadywać całymi godzinami.
I przesiaduje (zapamięta siostrzenica, Helena z Rydlów Rydlowa).
Z  tym, co zewnętrzne, łączą Marysię córki, mąż, dochodząca służąca.
Często przychodzi internista Jan Ziarko, ale niewiele może dla niej
zrobić. Choroba sercowa zawłaszcza kolejne warstwy jej życia. I  tym
razem musi się przystosować.
 
Jest kwiecień. Śni się jej pokój sypialny, łóżko. Wszystko jest dziwnie
realistyczne. Nawet roślina w wielkiej donicy, która stoi obok. Palma albo
róża chińska. Ktoś podchodzi do tego łóżka i  obsypuje ją ziemią. Żyje.
Przygląda się sobie, czuje uderzenia wilgotnych grudek spadających na
ciało. A  może jednak jest martwa i  leży na marach? Może łóżko jest
trumną, nad którą odprawia się egzekwie?
Rano dzieli się snem z  rodziną. Najstarsza córka Anna opowie po
latach synowej: „Stałyśmy koło mamy i tak strasznie chciało mi się płakać,
ale nie chciałam jej tego okazywać”[53].
Święta Wielkanocne będą pogodne i ciepłe tego roku. Za kilka dni na
kasztanowcach, wierzbach i  bzach pojawią się pierwsze liście. Karetka
pogotowia będzie często wyjeżdżała w  tych dniach do ofiar wypadków.
Stanisław Siwek straci panowanie nad kierownicą, jego samochód stoczy
się do fosy na Błoniach. Dwunastoletnia Stasia Bereska spadnie ze skały
na Krzemionkach i  złamie lewą rękę. Stefania Miśkiewicz z  ulicy
Rzeźniczej zażyje kwas solny, a Anna Marszewska z ulicy Konfederackiej
kwas octowy. Obie niedoszłe samobójczynie przeżyją.
A  ona umiera. Tuż przed świętami, 9 kwietnia, w  Wielki Czwartek.
Cicho, we śnie. W  przygotowaniach do pogrzebu pomagają
Kazimierzowi Popielowi sąsiedzi i znajomi z pracy. Podziękuje im za to
16 kwietnia na łamach „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”:
„W  imieniu swojem oraz mej Rodziny składam JWPanu dr. Janowi
Ziarce najserdeczniejsze podziękowanie za Jego troskliwą,
bezinteresowną opiekę, jaką otaczał śp. żonę mą Marję przez długie lata
Jej cierpień.
Kazimierz Popiel”.
 
I drugie:
„Wszystkim, którzy nieśli nam pomoc w  czasie długoletniej choroby
śp. żony i  matki naszej Marii Popielowej, a  w  nieszczęściu, jakie nas
dotknęło, okazali nam tyle serca i  współczucia, a  mianowicie JWPP.:
dyrektorowej Julii Papée, dyrektorowi rzeźni miej. Romanowi
Albrechtowi, dyrektorowi centralnej targowicy miejskiej Eugeniuszowi
Kluczyńskiemu, zastępcy dyrektora rzeźni miejskiej dr. Bohdanowi
Langerowi oraz Przew. Duchowieństwu, Kolegom, Przyjaciołom,
Krewnym i Znajomym wyrażamy najserdeczniejsze «Bóg zapłać».
Mąż z dziećmi”.
Marysia Popielowa, ok. 1918.

ANDZIA
Pan-młody z panną-młodą uprzedzają się o pierwszeństwo wstąpienia na
stopnie ołtarza, i w położeniu na wierzchu swéj ręki w czasie wiązania ich
stułą, bo tém podług nich uzyskuje się przewaga w małżeństwie[54].
 
Najstarsza córka Marysi i  Wojtka Susuła ma dwadzieścia sześć lat.
Anna i Jadwiga nazywają siostrzenicę krótko: Andzia. Z żałobą po śmierci
matki Andzia chroni się u  Tetmajerowej. Unika ojczyma. Relacje
obydwojga nigdy nie były łatwe.
Gdyby nie ucieczka z  Krakowa może nie poznałaby męża? Józef
Nowosiad często zagląda do Bronowic. Koleguje się z  pomocnikiem
stajennym zatrudnionym w Tetmajerówce.
Celina Nowosiad, synowa Anny-Andzi, mówi: „Józef był pracowity,
przystojny i spodobał się Tetmajerowej”[55]. To ważne, bo Andzia liczy się
ze zdaniem Anny.
Jadwiga mówi o nim: Andzin Józek.
Pobierają się 5 lutego 1930 roku. Po ślubie przeprowadzają się do
Rydlówki. Dom stoi niezamieszkany. Jadwiga przyjeżdża do Bronowic,
gdy robi się ciepło. W  kwietniu donosi córce: Andzia okropnie zajeta
Męrzem i gospodaruje okropnie w domu nanic nima czasu nawet na plotki.
Irena, córka Andzi, przychodzi na świat w  marcu 1931 roku. Rok albo
dwa lata później Nowosiadowie przenoszą się do własnego domu. W 1933
roku urodzi się im syn Włodzimierz.
Kazimierza Popiela czeka długie życie. Umrze w 1944 roku. Ale zanim
to nastąpi, chce podtrzymywać kontakt ze wszystkimi córkami Marysi.
Z Krakowa do nowej części Bronowic Małych, gdzie mieszka Andzia, ma
kawałek drogi.
Anna Tetmajerowa, ok. 1928–1930.
Jadwiga Rydlowa z wnukiem Jackiem, 1930.

Nazywa ją „córecką”.
Zwykle Andzia parska pod nosem: „teraz to mi mówi córecka!”.
Ale go nie wyprasza.
 
Późną wiosną 1929 roku Krzysia Tetmajerówna zdaje maturę
w  Państwowym Gimnazjum Żeńskim im. Królowej Wandy. Jesienią
rozpoczyna naukę w Głównej Szkole Gospodarczej Żeńskiej w Snopkowie
pod Lwowem. Szkoła trzyletnia funkcjonuje na prawach uczelni wyższej.
Kształci przyszłe nauczycielki szkół gospodarczych. Uczennice wywodzą
się głównie z  rodzin ziemiańskich. Do Bronowic Krzysia wróci na stałe
latem 1932 roku.
1 marca 1930 Tadeusz Tetmajer żeni się z Marią Jabłońską. Do Olkusza
na wesele jadą Anna, Klementyna i Jan Rybiccy, Ludwik Naimski i Lucjan
Rydel syn.
Więcej szczegółów dostarcza Jadwiga: Isia nie była bo ni miała sukni
a postanowiła długów nie robić. Urządzali to całe wesele w kasynie kture to Ciotka
[Anna – M.Ś.] nazywa tandzbudą[56].
W następnym roku przyjdzie na świat kolejny wnuk Anny: Andrzej syn
Tadeusza.
Wnuki ma też Jadwiga. W kwietniu 1925 roku syn Lucjan wyjeżdża na
Kresy Wschodnie. Obejmuje stanowisko kontrolera dóbr Towarzystwa
Akcyjnego „Chodorów”. Miasteczko Chodorów, znane w międzywojennej
Polsce z  prężnie działającej cukrowni, leży na południe od Lwowa,
w  kierunku Stanisławowa. W  1927 roku Lucjan żeni się z  Julią
Boguszewską, podobnie jak on, inżynierem rolnictwa. W  styczniu 1928
roku przychodzi na świat ich córka Maria Barbara.
W  tym samym roku córka Jadwigi Helena wychodzi za dalekiego
kuzyna Zdzisława Rydla. Mieszkają w  Woli Mieleckiej. W  sierpniu 1929
roku rodzi się im syn Jacek. W  grudniu 1930 roku, już w  Krakowie,
przychodzi na świat córka Anna.

ZMIANY
Czy wypędzić ranne pianie koguta? Czy zburzyć stare rudery? Żal – żal
wszystkiego – a najbardziej może tej chaty, do której przyrosło drzewo.
Przyjdzie miasto, trzeba będzie regulować ulice. Trąbki samochodowe
zagłuszą echa – stawy się osuszy...[57].
 
Odkąd wyprowadziły się dzieci, Jadwiga podnajmuje jeden z  dwóch
pokoi na Lenartowicza. Mieszkanie ze współlokatorkami jest kłopotliwe,
ale uzupełnia braki w  domowym budżecie. Utrzymuje się z  niewysokiej
renty i  tantiem, które spływają głównie z  Krakowa i  Warszawy.
Grudniowe święta 1929 roku spędza z  Anną w  Tetmajerówce. Czasem
u  niej nocuje. Wzmianki o  siostrze czasem pojawiają się w  jej listach.
Wiosną 1931 roku pisze do córki: Ciotka Tetmajerowa dobrze wygląda
i  zajmujesie domem ogrodem duzo ma drobiu ma sobie kupować krowe robi
porzątki w domu bo Jasiowie mają przy jehać na zielone Świeta.
Minęło trzydzieści lat, odkąd napisała pierwszy list, a  jednak wciąż
brak jej pewności, wstydzi się ortografii i braków w wykształceniu. Listy
do córki kończy dopiskami takimi jak ten: a  bardzo sie ta nie śmiejcie
z mojego pisanio. Albo usprawiedliwia: Niedziw sie ze tam pewnie bedzie dużo
błedów w pisaniu bo wruciłam wieczorem z Bronowic zmecona ale sie zabrałam
i  pise. Listy do córki pozwalają odtworzyć fragment codzienności
z tamych dni.
Kochana Helenko!
Tak długo nie pisałam do ciebie, byłam zajeta rekolekcyjami kture sie odbywały
u Panny Maryi a i równocześnie mósiałam bywać w Bronowicach. Wykopywało
sie drzewa i  popoprawiali ogrodzenie 14. supów nowych kture sie obrało
z  wykopanych drzew a  reśte karzdego z  nich popotpierali bo wszystkie były
u gnite, tylko 10. drzew owocowych wykopano. Cały ten figiel kostował mie dobre
kilkadziesiąt złotych[58].
Wiosną 1931 roku Jadwiga Susułówna, córka Marysi, zaręcza się
z  dobrze sytuowanym wdowcem. Niedawno zmarła mu żona, ma troje
dzieci. Własnych nie będą mieli.
 
Miejska zabudowa Krakowa rozszerza się stopniowo w  stronę
Bronowic Małych. Droga z Krakowa stała się krótsza, odkąd przedłużono
linię tramwajową nr 2. Nowy odcinek rozpoczyna się nieopodal parku
Krakowskiego, a kończy przy szkole kadetów.
Od czerwca 1931 roku wieś jest stopniowo przyłączana do sieci
elektrycznej. Ostatni słup staje na razie przy Tetmajerówce. Chłopi
z oporami przyjmują takie reformy. Ktoś wybija wójtowi szybę w oknie.
Nawet jeśli nie wszyscy mieszkańcy doprowadzają przyłącza do
gospodarstw, tradycyjny wieczorny obraz zaciemnionej wsi z  palącymi
się tu i  ówdzie świeczkami i  lampami naftowymi staje się atrybutem
minionego czasu.

Anna Tetmajerowa z wnukami, od lewej: Michał Naimski (syn Isi), Basia i Hanusia Rybickie
(córki Klementyny), NN.
Przed Tetmajerówką. Od lewej stoją: Tadeusz Tetmajer, Ludwik Naimski i Edward Frankiewicz;
siedzą: Krystyna Tetmajerówna z siostrzeńcem Włodzimierzem Frankiewiczem, Anna
Tetmajerowa z wnukiem Michałem Naimskim, Isia Naimska.

Gliniaste drogi rozrzucone na pagórkach otrzymują nazwy własne.


Pojawiają się ulice: Włodzimierza Tetmajera, Lucjana Rydla, Złoty Róg,
Wesele i  Błażeja Czepca. W  1955 roku Wojciech Czepiec, syn Błażeja,
będzie wspominał: „Jak mianowali przed wojną różne ulice – Wesele,
Złoty Róg, ojciec powiedział: «I ja chcę mieć ulicę, należy mi się». Przybił
tabliczkę i tak zostało. Ulica Czepca”[59].
Choć po 1901 roku trudno było spotkać Stanisława Wyspiańskiego
w  Bronowicach Małych, chłopi nadal mają go tu za swojego. Zwłaszcza
teraz, kiedy upływ czasu zatarł urazy i  zadrażnienia, a  pozostawił
legendę. Każdy chce mieć w  niej udział. Teodora Wyspiańska-Waśkowa
opowiada o  tym, jak mąż kazał jej mieć oczy otwarte na wszystko, co
działo się w izbie. Kasper Czepiec wspomina o podarowanym mu przez
Wyspiańskiego rękopisie Wesela, „trochę innym od tego, jak się to teraz
gra w  teatrze” („zaginął” podczas wojny)[60]. Jakub Mikołajczyk
przypomina sobie, jak oprowadzał Wyspiańskiego nocą po sadzie.
W  niedzielę 28 listopada 1932 roku, w  dwudziestą piątą rocznicę
śmierci autora Wesela, świece palą się w  oknach krakowskich kamienic.
Jego portrety wystawione na parapetach przypominają ołtarzyki
dekorowane na Boże Ciało.
O  godzinie siedemnastej, godzinie zgonu, płoną setki pochodni na
placu Matejki i  przyległych ulicach. Wyruszy stąd orszak na Skałkę
prowadzony przez mieszkańców Bronowic.
„Ilustrowany Kurier Codzienny”: „Zbliżamy się przed wyruszeniem
pochodu do grupy bronowickiej. Dowiadujemy się, że do Krakowa na
uroczystości ku czci Wyspiańskiego miał przyjechać Czepiec z Bronowic,
uwieczniony w Weselu. Od samego rana wybierał się do Krakowa.
– Podwieziecie mnie – mówił – bo dojść – to nie dojdę... Pamiętam
pana Stanisława – pamiętam... Byłem na Weselu. Muszę jechać do
Krakowa...
Dopiero p. Tetmajerowa odradziła mu jechać... Jest niezdrów. Może się
zaziębić... Czepiec ma osiemdziesiąt dwa lata”[61].
Dokładniej siedemdziesiąt pięć. I  pewnie wybrałby się do Krakowa,
gdyby rodzina go nie zatrzymała. Jak dawniej interesuje się polityką. Na
codzienną prasówkę chodzi do karczmy, którą prowadzą kolejno zięć Jan
Konarski i wnuk Stanisław.
„W  karczmie u  mojego ojca Stanisława musiały być przygotowane
gazety i herbata z arakiem, który pradziadek nazywał harakiem” – mówi
Anna Konarska, prawnuczka Czepca[62]. „Bronowska herbata” – mawiają
chłopi.
Czepiec odejdzie w listopadzie, jak Wyspiański. Dokładnie 15 listopada
1934 roku. Dwa dni później odbędzie się pogrzeb. „Za trumną
postępowała rodzina zmarłego, imieniem dyrekcji teatru miejskiego
w  Krakowie, artysta dram. p.  Ruszkowski, odtwarzający rolę Czepca
w Weselu, pp. Rydlowa i Tetmajerowa oraz tłumy włościan z okolicznych
wsi” – napisze „Czas”[63].

Ś
OSIEMNAŚCIE
Dochodząc do furtki w sztachetach, zobaczyłem na tle zieleni ogrodu jakieś
poruszające się plamy jaskrawe, wzorzyste, od samej roślinnej zieleni
zieleńsze i niby kwiatem maku przyprószone. To kobieta w wiejskim stroju,
we wzorzystym gorsecie chodziła po ogrodzie. Twarzy nie widziałem. Na
skrzypnięcie furtki odwróciła się, podeszła ku mnie i podała rękę. To była
pani Rydlowa. Była boso[64].
 
W maju 1935 roku umiera Józef Piłsudski. Kopiec Niepodległości, który
od ubiegłego roku usypuje się na Sowińcu, zostanie nazwany jego
imieniem. Na jednym z licznych zdjęć z tamtego okresu widać tablicę ze
wskazówkami dla usypujących. Punkt 2: „Kierownicy wycieczek oraz
poszczególne osoby chcące wziąć udział w  pracy muszą zgłosić się
w kierownictwie robót w celu otrzymania sprzętu oraz zająć wyznaczone
miejsca pracy”.
Sypanie kopca Piłsudskiego, 1935. Od lewej: Kazimierz Krobicki (wnuk Anny, syn Marysi), Anna
Tetmajerowa, Michał Naimski (wnuk Anny, syn Isi), Jadwiga Rydlowa, Ludwik Naimski (mąż
Isi).

Boże Narodzenie w Tetmajerówce, 1935.


We wrześniu 1935 roku na Sowiniec wybierają się Jadwiga i  Anna.
Towarzyszą im zięć Anny, Ludwik Naimski, i  wnuki Michał Naimski
i  Kazek Krobicki. Cała piątka fotografuje się u  podnóża kopca. Jadwiga,
Ludwik i dwaj chłopcy trzymają taczki wypełnione ziemią. Anna trzyma
skrzynkę. Na ramieniu ma zarzuconą chustkę siostry. Jadwiga ma
najmniejszą taczkę, ale i tak ledwie wtoczyła ją po ścieżce.
Tej jesieni Jadwiga Rydlowa wybiera się z  wizytą do syna. Lucjan ma
już troje dzieci. W 1932 roku rodzą się bliźnięta: Lucjan i Jan. Jak dorzyje to
przyjade koło połowy października – pisze[65].
Ostatnie miesiące życia Jadwigi odtwarzam z zachowanych fotografii.
Kolejna pochodzi z grudnia 1935 roku. Boże Narodzenie w Tetmajerówce.
Siedzą na kanapie: Anna, Józefa Singerówna, Jadwiga, synowa Jadwigi –
Julia, nieco z  tyłu Helena, córka Jadwigi. Na podłodze siedzi Krzysia,
córka Anny, oraz dzieci Heleny: Jacek i  Anna. Za plecami mają
namalowany przez Tetmajera portret Jacentego Mikołajczyka.
Wnuczka Jadwigi Maria Barbara Hetnał, córka Lucjana, z  którą
rozmawiam w  styczniu 2020 roku, po osiemdziesięciu pięciu latach
wciąż pamięta babkę. Spędziła u  niej niezapomniane ferie zimowe
1934/1935. Wspomina Wiktorię Kosoń, dawną służącą Rydlów. Ona
i  Jadwiga pozostawały w  bliskiej przyjaźni, dorabiały do skromnych
środków finansowych robótkami krawieckimi i haftowaniem. O Wiktorii,
Wiktoryji, Jadwiga często wspomina w listach do córki.
W  marcu 1936 roku Jadwiga kończy pięćdziesiąt trzy lata. Nie wiem,
czy była przesądna. Jej numeryczny życiorys determinuje osiemnastka.
W  osiemnastym roku życia wyszła za mąż, przez osiemnaście lat była
mężatką. W  tym miesiącu upływa osiemnaście lat, odkąd jest wdową.
W  kwietniu walczy z  ciężką postacią grypy. Wywiązują się powikłania
jelitowe. Zostaje przewieziona do Domu Zdrowia prof. Maksymiliana
Rutkowskiego. Tego samego, gdzie przed laty zmarł Wyspiański i  był
operowany jej mąż.
Jadwiga umiera we wtorek 21 kwietnia niedługo po operacji. 23
kwietnia trumna z  ciałem zostaje złożona do rodzinnego grobowca
Rydlów na cmentarzu Rakowickim.
25 kwietnia „Ilustrowany Kurier Codzienny” pisze:
„W  rozdeszczone, czwartkowe popołudnie odprowadzono z  kaplicy
cmentarza Rakowickiego na miejsce wiecznego spoczynku w  grobowcu
rodzinnym na starym cmentarzu trumnę ze zwłokami śp. Lucjanowej
Jadwigi z  Mikołajczyków Rydlowej, wdowy po znakomitym poecie
Lucjanie.

Nekrolog i fotografia z pogrzebu Jadwigi Rydlowej.


W  kondukcie żałobnym, prowadzonym przez ks. infułata
Kulinowskiego, wśród szarych strojów miejskich jaskrawą plamą odbijały
się stroje mieszkańców wsi podkrakowskich, jak Bronowic Małych
i Wielkich, Toń, Zielonek i innych.
Za trumną postępowały dzieci śp. Lucjanowej, siostra zmarłej
Włodzimierzowa Tetmajerowa w  stroju włościańskim oraz członkowie
rodzin Rydlów i Tetmajerów.
Cichy i skromny był pogrzeb śp. Lucjanowej, jak ciche i skromne było
pasmo jej pracowitego żywota”.
Syn Lucjan przywiezie z pogrzebu szeroką turecką chustę należącą do
Jadwigi, jest dzisiaj jedną z  niewielu osobistych pamiątek, jakie po niej
pozostały.
 
We wspomnieniu pośmiertnym dziennikarz Stefan Nowiński nazywa
Jadwigę „arystokratką w czepcu”.
„Pamiętam śmierć ś.p.  Lucjana Rydla, gdyśmy z  Adamem Siedleckim
pojechali do konającego w  jego bronowickim domu i  wówczas od razu
uderzyła mnie dostojna boleść jego małżonki, pozbawiona zupełnie
sztuczności i  drażniącego nieraz patosu żon w  takich okolicznościach.
Ostatnie pożegnanie z  mężem przed zamknięciem trumny utkwiło mi
głęboko w  pamięci, gdyż było godne postaci sztuki greckiej, tak
miłowanej przez jej zgasłe «słoneczko». Rzuciła się na zwłoki i z cichym
łkaniem objęła je za nogi, żegnając w prawdziwej, a jakże szarpiącej nas
za serce rozpaczy.

Chusta Jadwigi Rydlowej, którą Lucjan Rydel, syn, zachował na pamiątkę po jej pogrzebie.

Potem miałem niezapomnianą okazję spotkać się ze ś.p.  Rydlową


w  teatrze, gdzie jakiś czas pracowałem w  zarządzie. Pewnego dnia
donosi mi woźny:
– Jakaś baba przyszła do pana...
– Co za baba?
– Nie powiedziała co za jedna, tylko pytała się, czy pan ma czas.
Zaintrygowany tajemniczością «baby» wyszedłem do niej z  biura
i  ujrzałem p.  Rydlową tłumaczącą się: «nie chciałam panu
przeszkadzać...». To była właśnie ona w  swym stosunku do ludzi
i świata”[66].
POSTSCRIPTUM
Szczęściem Tetmajera było to, że Sewer ze swoją Bajecznie kolorową nie
posiadał ani części talentu Wyspiańskiego. Rydla zaś – powiedzmy –
„pechem” było iż Wyspiański posiadał talent, że premiera Wesela odbyła
się w cztery miesiące po weselu[67].
 
W  1927 roku malarz Jan Skotnicki, dyrektor Departamentu Kultury
i Sztuki w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego,
przyznał Jadwidze Rydlowej dożywotnią rentę w  uznaniu zasług męża
dla polskiej kultury[68]. Co ciekawe, w tym samym czasie odrzucił podanie
Teodory Wyspiańskiej-Waśkowej. „Kategorycznie odmówiłem,
wskazując, że na pierwszym mężu i  tak zarobiła, wnosząc drugiemu
wiano w  postaci chaty oraz obejścia w  Węgrzcach, że zasług żadnych
w  stosunku do Wyspiańskiego nie miała, nawet godności wdowieńskiej
nie potrafiła zachować”[69].
W 1957 roku Skotnicki wydaje wspomnienia Przy sztaludze i przy biurku.
Portretuje dom Tetmajerów, w którym często bywał, i Rydlów, w którym
nie bywał (kontakty z  Lucjanem i  Jadwigą były okazjonalne).
O małżeństwach obu sióstr pisze, parafrazując Boya: „Tetmajer starał się
żonę dalej utrzymać w środowisku, w którym wyrosła. Nie tylko strój jej
zostawił, ale i  upodobania. Dał jej zajęcie na roli, stwarzał jej te same
zmartwienia i radości, do których przyzwyczaiła się od dzieciństwa.
Rydel nie potrafił tego osiągnąć. Zmienił tryb życia swej żony i dał jej
same dusery. Nic dziwnego, że Pannie Młodej z  Wesela spaczyło to
charakter, zapadła na nerwicę i  później całe życie robiła wrażenie
wykolejonej”.
Przeglądam wszystkie recenzje książki, które ukazały się w latach 1957–
1958. Recenzenci kilkukrotnie podnoszą zastrzeżenia wobec wyraźnie
zarysowanej niechęci Skotnickiego do kilku portretowanych osób.
Dotyczą one jedynie mężczyzn, głównie pejzażysty Jana Stanisławskiego.
Tylko w  jednym przypadku autor ukryty pod inicjałami J.P.  wspomina
o  Lucjanie Rydlu: „Mnie dziwi niezrozumiała i  nie sprawdzona
dotychczas przez nikogo ujemna opinia o Rydlu – chłopomanie i poecie”.
Żaden nie polemizuje z przedstawioną w książce oceną Jadwigi.
W  archiwum rodzinnym zachował się list profesora Jana
Rostafińskiego, syna Józefa, do Heleny z  Rydlów Rydlowej. Jego treść
wskazuje na to, że został napisany jako propozycja sprostowania, które
prawdopodobnie nie ukazało się w prasie[70].
Panią Jadwigę... Jadwisię (ale nigdy „Jadzią” z  miejska przez autora
nazwaną!) znałem dobrze, dom Rydlów łączyła przyjaźń kilka pokoleń z naszym
domem, a  już nawet dziad Lucjana Rydla, filozof Józef Kremer (ojciec matki
Lucjana) przyjaźnił się z  mym dziadem Michałem Rostafińskim (któremu to za
rozpowszechnianie dzieł Mickiewicza w  latach studenckich wstęp do Królestwa
Polskiego był wzbroniony) i jemu dedykował swe Listy z Włoch.
Rówieśnik jednego z młodszych braci Lucjana bywałem często w domu Rydlów
i  nigdy nie zauważyłem, by pani Jadwiga była w  jakiśkolwiek sposób
nienaturalna lub wykolejona. Przeciwnie! Spokojna, taktowna, opanowana, nie
pozbawiona dowcipu, mądra matka i doskonała gospodyni, tyle tylko, że choć tak
samo nosiła się po krakowsku i  mówiła jak Tetmajerowa, różniła się
temperamentem i urodą od żywiołowej, pięknej Pani Hanki.
Pewnie nie warto o  tym wspominać i  pisać. Sprawa błaha, przeczytają...,
zapomną... Ale jest rok jubileuszowy Wyspiańskiego, więc sądzę, że należy się
tych kilka słów prawdy o „młodej” z Wesela, która sama bronić się nie może.

ZNAKI SZCZEGÓLNE
Czy nasza kobieta na wsi od dawna nie rozstrzygnęła sprawy
równouprawnienia kobiet? – mówił mi kiedyś Tetmajer. – Czyż nie
wprowadziła, przy równej pracy, jej najmądrzejszego podziału? Niech pani
przypatrzy się Hance. Wszystko to dookoła – jej głowa, jej ręce, jej
staranie[71].
 
W lutym 1936 roku Anna kończy sześćdziesiąt dwa lata, ale na zdjęciu
dołączonym do dowodu osobistego wygląda młodziej. Może tylko
opadające kąciki ust układających się w  cienką kreskę dają pewną
wskazówkę co do wieku. Oczy ma ciemne, błyszczące, uważne. Ładny
owal twarzy. Na szyi nosi dwa sznury drobnych korali, brzegi koszuli
haftowanej w zęby spięła koralową spinką, którą przed laty zaprojektował
dla niej Tetmajer. Chustka związana na karku, odsłaniająca płatki uszu,
odejmuje jej lat.
Dowód osobisty wystawił w  maju 1936 roku wójt Karol Waligóra
z Bronowic. Czytam. Wzrost: średni, twarz: pociągła, oczy: piwne, włosy:
siwe. Zawód: wdowa po artyście malarzu. Takich pytań wójt Waligóra
sobie nie stawia, ale my możemy: czy małżeństwo z  mężczyzną, który
niejedno poświęcił dla sztuki, może być zajęciem, zawodem? Na pewno.
W  końcu stoi za nim kobieta, która rezultaty jego wyrzeczeń wzięła na
swoje barki.
Znaki szczególne: „żadne”. Za cztery lata o tej porze w tym stroju Anna
Tetmajerowa będzie najbardziej wyróżniającą się osobą w  miejscu,
którego istnienia w  maju 1936 roku nawet nie próbuje sobie wyobrazić.
Gdzieś we wschodniej Syberii, niedaleko północnej granicy Mongolii.
Strona dowodu osobistego Anny Tetmajerowej wydanego w 1936.

KONIUCHY
W lasach tutejszych wielka ilość zwierzyny, szczególniej dzików i sarn,
a często i wilki w nich przesiadują[72].
 
Krystyna, najmłodsza córka Tetmajerów, będzie wspominać po latach,
że jedno z  jej dziewczęcych marzeń krążyło wokół małżeństwa
z  leśnikiem. Może dlatego, że wyrosła w  harmonii z  naturą, a  bliskość
lasu zawsze przynosiła jej spokój. Zieleń pozostała jej ulubionym
kolorem. Na którymś balu w  Głównej Szkole Gospodarczej Żeńskiej
w Snopkowie wystąpiła w pięknej zielonej sukni.
Wakacje spędza na Kresach Wschodnich. Mąż Magdaleny-Dudu,
Edward Frankiewicz, jest zatrudniony w  dobrach hrabiego Agenora
Gołuchowskiego. Mieszkają z  dziećmi, Włodkiem i  Teresą,
w  Olchowczyku nad Zbruczem. Dudu tęskni za rodziną i  Bronowicami,
lubi mieć siostry przy sobie. Zbigniew Peszyński, którego Krystyna tutaj
poznaje, jest nadleśniczym majątku Brzeżany, należącego do Fundacji
im. Jakuba hr. Potockiego. Pobierają się 5 czerwca 1938 roku w  kaplicy
Trójcy Świętej na Wawelu, pod sklepieniem malowanym przez
Włodzimierza Tetmajera. Wyjeżdżają do Koniuch pod Brzeżanami.
Trudno o bardziej zielone miejsce niż to, gdzie mieszkają. Leśniczówka
stoi za wsią. Duże okna wychodzące na las są przysłaniane na noc
drewnianymi okiennicami. Obejścia pilnuje dozorca. Jest duży ogród,
skarpa. Dalej potok. Na drugi brzeg przejeżdżają brodem. Wkrótce
przychodzi na świat ich córka Basia.
 
Lato 1939 roku jest duszne i  parne. Gorączkowe i  rozedrgane na
północy, leniwe i senne na południu. Do Bronowic jak co roku zjeżdżają
córki Anny. Isia z  synem Michałem, Marysia z  trzema synami: Janem
Kazimierzem, Andrzejem i  Bolesławem. Jest Hanusia Rybicka, wnuczka
Anny, która od 1936 roku uczy się w  Wyższej Szkole Rolniczej
w  Krakowie. Może z  Gorlic przyjeżdża Klementyna z  młodszą córką
Basią, a  może siostry porozumiewają się listownie. Jedno jest pewne:
ustalają, że Annę i  Marysię, która choruje na serce, trzeba ulokować
gdzieś, gdzie przetrwają niespokojny czas. Wojna wisi w  powietrzu.
Gazety prześcigają się w  brawurowych deklaracjach. „Lawiną żelaza
przyjmiemy wroga” – obwieszcza „Ilustrowany Kurier Codzienny”
w  czwartek 31 sierpnia. Nie tak łatwo wyjechać gdziekolwiek w  tych
dniach. Pociągi są przeładowane. Anna Tetmajerowa i Marysia z synami
wyjeżdżają do Lwowa niemal ostatnim. O miejsca w przedziale wystarał
się znajomy kolejarz z Bronowic.

Anna Tetmajerowa z córką Krystyną na ulicy Wiślnej w Krakowie, ok. 1930.

Przedwojenne Koniuchy leżą w  powiecie brzeżańskim, na granicy


Podola. Do miasteczka Brzeżany jest stąd dziewięć kilometrów, do
Lwowa ponad sto. Okoliczne domy zamieszkuje służba leśna. Żyzne
ziemie przyciągają osadników wojskowych, zasłużonych w  wojnie
z  bolszewikami. Jedni i  drudzy niebawem znajdą się na celowniku
NKWD. Po wkroczeniu Armii Czerwonej na Kresy Wschodnie polscy
mundurowi będą postrzegani jako grupa stanowiąca zagrożenie. Są
przeszkoleni w  obsłudze broni, doskonale znają trudno dostępne,
zadrzewione tereny i  mogą bez trudu przeformować się w  oddziały
partyzanckie.
Anna z  córką i  wnukami przyjeżdża do Koniuch 1 września. 10
października w szpitalu w  Brzeżanach umiera Marysia. Ma czterdzieści
dwa lata. W  rodzinie mówi się, że choroby serca genetycznie są
przypisywane Mikołajczykom. Pochówek odbywa się na miejscowym
cmentarzu. Choć żal po stracie córki, siostry i matki jest ogromny, może
lepiej, że śmierć przyszła teraz. Nie przeżyłaby podróży, w którą za cztery
miesiące wyruszą Anna z Krystyną.
 
W  1992 roku Krystyna skończy osiemdziesiąt jeden lat. W  długiej
i osobistej rozmowie z Elżbietą Konieczną opowie o tym, co wydarzyło się
w  jej życiu po 10 lutego 1940 roku. Na pytanie, czy chciałaby choćby na
krótko przenieść się do lat spędzonych w  Koniuchach, odpowie po
dłuższej pauzie: „Chyba nie, bo na pewno nie znalazłabym tego, co
zostawiłam”[73].
Do Koniuch w  obwodzie tarnopolskim pojedzie za to jej córka Zofia
w maju 2016 roku. Za wsią, w dolinie pod lasem, odnajdzie miejsce, gdzie
stała przed wojną leśniczówka Peszyńskich. Zarysy dawnego ogrodu
rozpozna po starych wiązach, olbrzymiej lipie i  szpalerze zdziczałego
bzu, który kwitnie o tej porze. W miejscu, gdzie stała leśniczówka, dzisiaj
rosną młode drzewa samosiejki.

WAGON
Pamiętam ówczesny mroźny dzień kiedyśmy ze swej miejscowości dojechali
do stacji to sowieci chodzili po wagonach nosząc pod rękami zmarzłe dzieci
niemowlęta pytając się czy „zamierszych rebiat nima”[74].
 
10 lutego 1940 roku nad ranem, siarczysty mróz. Słupek rtęci spada do
czterdziestu stopni poniżej zera. W  leśniczówce Peszyńskich przebywa
sporo osób. Oprócz domowników są: Stanisława Peszyńska – teściowa
Krystyny, Anna, trzej synowie Marysi i  Ludwik Naimski, który po
kampanii wrześniowej znalazł się na Kresach Wschodnich. O  godzinie
szóstej rano Zbigniew Peszyński wyjeżdża do Brzeżan na spotkanie
leśników. Zawiadomienie przyszło wczoraj. Krystyna jedzie z  mężem.
Tego dnia ma umówioną wizytę u dentysty. Jest w ciąży. Który miesiąc?
Prawdopodobnie siódmy.
Wypadki tego dnia zostały przygotowane tak sprawnie, że nie sposób
domyślić się niczego. W  Brzeżanach nieznajomy człowiek przekazuje
Krystynie wiadomość: jest wzywana do telefonu. I  znowu żadnych
podejrzeń. To może dzwonić ktoś z  domu – poprzedniej nocy na
dolegliwości zdrowotne uskarżała się Stanisława Peszyńska[75].
Wychodzą razem. Na ulicy Krystyna widzi męża i  innych leśników
wyprowadzanych pod bronią ze świetlicy. Wsiada na długie sanie. Jakiś
oficer okrywa jej nogi baranicą. Tych sań sunie drogą kilkadziesiąt.
Wszystkie w jednym kierunku. Ludzie zbierają się w drewnianym baraku
na małej stacji kolejowej. Strach o  dziecko, rodzinę pozostawioną
w domu bez wieści niemal odbiera Krystynie zmysły. Otwierają się drzwi
i widzi ich wszystkich: matkę, malutką Basię, teściową, Ludwika i trzech
synów Marysi.
Różnica temperatury powietrza pomiędzy przegrzanym barakiem
a  tym, co na zewnątrz, jest tak duża, że Anna w  drzwiach traci
przytomność.
 
Wagon jest drewniany, żadnych wygód. Pierwotnie służył do
transportu bydła. Ciemny, bo okienko pod dachem jest zabite deskami.
Po dwóch stronach wąskie prycze podobne do półek. Dziura na środku
podłogi zastępuje klozet. Pod krótszą ścianą żelazny piecyk z  rurą
wyprowadzoną na zewnątrz. Daje ciepło pod warunkiem, że jest opalany.
Podczas jazdy będzie problem z opałem.
Literatura podaje, że w  takim wagonie mieściło się średnio
dwadzieścia pięć osób, ale Krystyna zapamięta ich znacznie więcej.
Przeżyją tę podróż dzięki kolonistom. Lepiej zaopatrzeni, w  pierwszych
dniach podróży mają bańki z  mlekiem, chleb, kaszę, groch, nawet kury
z uciętymi łbami, wrzucone do płóciennych worków. Dopóki jest mleko,
mąka i ciepły piec, ktoś robi dla małej Basi kluski lane.
Peszyńscy mają przy sobie niewiele. NKWD przyszło do leśniczówki
wczesnym rankiem. Pod nieobecność Krystyny pakowanie spadło na
Annę i  Ludwika Naimskiego. Pod wpływem stresu i  pod presją czasu
obydwoje potracili głowy.
Krzysine rzeczy wszystkie zostały, bo rano wczesnie wyjechali do Brzeżan
a  o  7dmej przyjechali po nas. [...] Ja z  dzieckiem na renku wyrzuciłam co było
z bieliśniarki. Ludwikowi muwie pakuj. Jentrkowi dałam dziecko. Pobiegłam na
strych, bo tam była bielizna poprana. Mówie Ludwikowi spakuj jakie sukienki,
buty. Wszyscy ubrani stoją na demną ze na mnie czekają. Porwałam pare
psześcieradeł, poduszke, kołdre Basiną, pościel i  reszta wszystko zostało. Jak się
okazało wszystkie ubrania Krzysi zostały prucz tego co nani było. Ludwik stracił
głowe zdenerwowany ino śrebło, zegarek ot Marysi, kolje i pierścionek [...] obrus,
skurki pot futro, moje korale, ale ich tu nik niekupi[76].
Zofia Gręplowska, córka Krystyny: „Oczywiście to, co początkowo
wydawało się bezwartościowe, czyli srebro, obrusy, później okazało się
cenne. Te rzeczy chętnie kupowały Rosjanki, żony nadzorców osiedla
i  kopalni. Za uzyskane pieniądze mama mogła kupić dodatkową
żywność, zapłacić za ściągnięcie z lasu pod barak choć części polan, które
porąbane potem przez nią stanowiły opał”[77].
W  zaryglowanym wagonie umierają starzy, młodzi, dzieci. Strażnicy
wyrzucają ciała na śnieg podczas postojów. Chorych i słabych ukrywa się
przed konwojentami. Kiedy pociąg staje, strażnicy zdejmują sztabę
z  drzwi. Wnoszą jedzenie: suchy chleb i  gar niby-zupy. Krystyna
zapamięta, że zupa miała kolor czerwony. Zbierała palcem osad po
wywarze, który osadzał się na brzegach garnka. Brakuje wody pitnej.
Temperatura powietrza jest tak niska, że wnętrze wagonu pokrywa się
szronem. Tym, którzy opierają głowy o  ścianę, włosy przymarzają do
desek. Anna jest wycieńczona, ma problemy żołądkowe. Aksamitka
z biżuterią, którą Krystyna zawiesiła sobie na szyi, roi się od wszy.
Na początku marca pociąg z  deportowanymi dojeżdża do
Niżnieudinska w obwodzie irkuckim.
 
Odległość z  Niżnieudinska do osady górskiej Tiopsa wynosi sto
pięćdziesiąt kilometrów w  linii prostej. Nawet dzisiaj dostać się tam
niełatwo: część trasy można pokonać samochodem terenowym, potem
konno, na końcu pieszo przez tajgę. W  marcu 1940 roku problemy są
podobne. Osoby starsze i  chore są przewożone samolotami
transportowymi. Mimo gwałtownych protestów Anna, Krystyna i  mała
Basia zostają przewiezione na teren kopalni małym, wielozadaniowym
kukuruźnikiem. Młodsi i  zdrowsi muszą pokonać trasę poprzez
zamarzniętą rzekę Biriusa. Zajmie im to tydzień.
Jest marzec. Zaczęły się roztopy. Kruchy i  cienki lód pęka pod
ciężarem. Ludzie z  tobołami wpadają do wody. Pozostali kładą się na
zamarzniętej tafli. Obracanie się na leżąco zapobiega powstawaniu kry.

TIOPSA

Dobrze ze ja była z nio[78].


 
To nawet nie jest kwestia innej strefy czasowej (słońce tu wschodzi
siedem godzin wcześniej), to jest po prostu inny świat. Pora ciepła trwa
trzy miesiące, pozostałe zawłaszcza zima. Latem średnia temperatura
wynosi dwadzieścia stopni, zimą spada nawet do minus pięćdziesięciu.
Gdzie okiem sięgnąć, śnieg, góry, kamienie. Wyżej las, tutaj Polacy założą
cmentarzyk. Drewniane baraki są rozmieszczone na górskich tarasach.
Jest sklep, stołówka, są mieszkańcy osady – głównie zesłani tutaj
dwanaście lat wcześniej Ukraińcy – i Tatarzy, hodujący konie i owce.
Adres korespondencyjny: obłast' Irkuck, rejon Niżnieudinsk,
Biriusinskoje Rudouprawlenie, rudnik (kopalnia) Tiopsa.
Po tygodniu wyczekiwania i  trwogi przychodzą ci, którzy do kopalni
wędrowali pieszo. Można zorientować się, kto dotarł na miejsce, a kogo
zabrakło, kto został deportowany, a  komu się udało. Wśród zesłańców
jest Władysław Peszyński, starszy brat Zbigniewa, z  żoną i  dziećmi. Są
inne rodziny z Koniuch – mieszkają w jednym baraku. Nie ma Ludwika
Naimskiego i  trzech synów zmarłej Marysi Krobickiej. Z  punktu
zbornego na stacji kolejowej pomógł im uciec znajomy kolejarz. Naimski
zdoła przerzucić chłopców do Generalnego Gubernatorstwa.
Kobiety z pieszego transportu otrzymują kilka dni urlopu. Mężczyźni
następnego dnia o  świcie zostają skierowani do pracy w  kopalni. Od
pierwszych lichych i nieregularnych zarobków będą im potrącane koszty
podróży na Syberię i utrzymania miejscowych strażników.
 
Złoty zegarek po Marysi Krobickiej jest zepsuty, ale wpadł w oko żonie
kierownika kopalni. Dzięki niemu Krystyna zostaje przydzielona do
sortowania kryształów miki. Praca jest lżejsza i  odbywa się na
powierzchni. To ważne. Zbigniew Peszyński pracuje pod ziemią.
Obydwoje muszą utrzymać siebie, dziecko, Annę i Stanisławę Peszyńską.
Obie matki są niezdolne do pracy.
W  pierwszych dniach pracy mąż Krystyny zatruwa się oparami gazu
w  szybie kopalnianym. Zostaje przetransportowany do szpitala
oddalonego od osady o  osiemnaście kilometrów. 22 marca 1940 roku,
miesiąc przed terminem, Krystyna rodzi córkę. Podczas pospiesznego
chrztu z wody dziewczynka otrzymuje imię Stanisława. 29 marca umiera
Zbigniew Peszyński. W  poniedziałek 1 kwietnia, w  dniu dwudziestych
dziewiątych urodzin ojca, umiera córka Basia. Cztery dni później umiera
dwutygodniowa Stasia. Obie dziewczynki zostają pochowane w  jednym
grobie.
19 maja 1940. Anna:
Moi kochani, drodzy. Nie spodziewałam się, żebym tu kiedykolwiek się dostała,
co się słyszało z  łopowiadania. Cy dostaliście list ot Krzysi z  wiadomością
o  śmierci Zbyszka i  Basi, ze pomarli. Zbyszek po przyjeździe na miejsce był
wyczerpany podrużą. Bez odpoczynku poset do ciężki roboty. Po dwóch dniach
ciężko zachorował na gardło i  piersi. Chciało go zadusić. Na miejscu ni ma
dobrego lekarza. Po paru dniach odwieźli go 18 km do śpitala i tam na trzeci dzień
zmar, bo było za późno. Równocześnie Krzysia zachorowała. Przyszła na świat
córeczka w  8 miesiącu. Po dwóch tygodniach zmarła. Kostecki były obleczone
skórą suchą. Krzysia ledwie wstała [jak] zatelefonowali, żeby jechała. Pojechała
z  matką ale jus nie żył. Ja została z  dziećmi, z  Basią cinżko chorą. Krzysia nie
była na pogrzebie [męża Zbyszka]. Była tam 2 dni, musiała wracać bo Basia
[była] umierająca, tak ze były 3 pogrzeby w tygodniu. Basia dobrze przyjechała
na miejsce. Miała koklusz. Rozchorowała się na żołondek, czyściło [ją] dostała
wysypki. Zapalenie płuc widać przyszło. Robiło się, co się mogło – bańki, okłady.
Pilnowałam ją dzień i noc, okrywałam ale ni ma lekarza ino takie, co da zaszczyk,
rane opaczy. Basia była taka ładna po śmierci, jak rzywa, razym obie pochowane
w jednym grobie. Możecie se wyobrazić co się z Krzysią działo. Dobrze ze ja była
z nio.
19 maja 1940. Krystyna:
Ja jestem zniszczona zupełnie moralnie, materialnie. P. Bóg zostawił mi jeszcze
Matkę.

ŚLUDA

Przypuszczam ze się jus nie zobaczymy. Modlijcie się za nas[79].


 
W  przemyśle zbrojeniowym miki, inaczej łyszczyki, minerały z  grupy
krzemianów, są cennym surowcem. Mogą być wykorzystywane do
budowy kondensatorów, izolacji elektrycznych i  cieplnych, betonów
o podwyższonej wytrzymałości. Dodawane do farb, zabezpieczają przed
korozją okręty, czołgi i działa. Są odporne na działanie ognia.
Na Tiopsie miki jest pełno. Mówi się tu na nią śluda. Skrzy się w śniegu,
w  skałach lśni jak kryształy. Kawałki, które Krystyna przesyła w  liście
siostrze Magdalenie, przypominają tafle najcieńszego matowego szkła
albo płatki laminatu, jakim zabezpiecza się dokumenty. Są
srebrzystobiałe, lekkie i twarde.
Sortownia mieści się w  baraku położonym na jednym z  wyższych
tarasów górskich. Droga do pracy przypomina wspinaczkę: wchodzi się
na zbocza, a  potem z  nich zjeżdża, bo śnieg zmieszany z  miką jest
piekielnie śliski. Kiedy ranek jest bezwietrzny, odczuwalna temperatura
powietrza jest wyższa niż rzeczywista. Co pewien czas trzeba jednak
nacierać sobie twarz – to pobudza krążenie i zapobiega odmrożeniom.
Płatki miki, które Krystyna Peszyńska przesłała siostrze Magdalenie w liście z Syberii.

Urlop przysługujący Krystynie po porodzie kończy się po dwóch


tygodniach. Pracuje od ośmiu do dziesięciu godzin dziennie. Wysokość
wynagrodzenia zależy od ilości przerobionego materiału. Sortowanie
miki polega na wydzieleniu kawałków podobnych pod względem kształtu
i wielkości. Norma dzienna wynosi czternaście kilogramów. Wypracuje ją
tylko raz, po miesiącach wytrwałego treningu. Otrzyma za to czerwony
proporczyk.
 
Prycze ustawione w  drewnianych barakach są długie, niskie,
z  poprzeczną deską zamiast zagłówka. Przypominają drewniane ławy.
Wiejskie łóżka ze spiętrzonymi poduszkami i  pierzynami obleczonymi
haftowanym białym płótnem są w  tych warunkach nierzeczywistym
wspomnieniem. Na pryczy Krystyny leżą dwa jaśki, kocyk Basi, kraciasty
pled, szlafrok i  kożuszek. Pościel Anny to kołdra z  Koniuch, futro
Krystyny, duża poduszka, kurtka. Sienniki zrobiły z  poszewek
i zeschniętej trawy zebranej w lesie. Okrywają się kołderką Basi rozłożoną
w poprzek.
Wypłaty za pracę w kopalni są nieregularne i cząstkowe. Od czasu do
czasu dwadzieścia–trzydzieści rubli. Tymczasem kilogram mąki kosztuje
sześć rubli, jedno jajko półtora rubla. Każdy sprzedaje, co może. Ludzie
masowo chorują i  umierają. Doskwiera głód. W  rozmowach powraca
niepewność i strach.
Anna i Krystyna nie znają rosyjskiego, ale kilku słów uczą się szybko.
Czaj – herbata, mocna, czarna, gorzka.
Kartoszki – ziemniaki, których nigdy nie ma.
Kipiatok – wrzątek, jedyny produkt, który można otrzymać za darmo.
Oczeredź – kolejka, w  której stoi się długo, po kilka godzin i  po
wszystko. Zwykle po chleb i zupę.
Wszystko tu funkcjonuje według zasady: Kto nie rabotajet, tot nie kuszajet
– kto nie pracuje, ten nie je.
 
Rosjanki mieszkające na Tiopsie od lat noszą perkalowe suknie, kufajki
i  futrzane czapki z  nausznikami. Anna w  kolorowych spódnicach,
wzorzystych chustkach z frędzlami i nieodłącznym gorsecie przypomina
barwnego, egzotycznego ptaka.
Choć oficjalnie obowiązuje zakaz bezpośrednich kontaktów
miejscowej ludności z  zesłańcami, zaczepiają ją tutaj. Chcą kupić
spódnice, chustki, korale. Wymiana ubrań za żywność jest koniecznością.
Wypłaty są nieregularne, pieniądze przesyłane z  Polski przepadają
w  drodze. W  którymś z  listów Dudu pyta, czego potrzebują. Anna
odpowiada: 2 łyszki blaszane, paczke cykoryi farpki do bielizny, nici białe botu
niedostanie ani papieru ino gazety. Czy te paczki dojdą to niewiadomo
Pieniendzy nigdy niewysyłajcie telegraficznie bo nie dochodzą.
Najważniejsze, aby przetrwać. Zbudować swój świat na nowo,
a  jednocześnie ocalić ze starego tyle, ile można. Zofia Gręplowska,
wnuczka Anny, wspomina: „Tak jak w  Bronowicach babcia nadawała
sąsiadom własne przezwiska, tak i na Syberii nowych sąsiadów nazywała
po swojemu”. W Bronowicach byli: Krajuś, Biołek, Mądera, Lolo i Kukur.
Na Tiopsie są: Bielecko, Łacheta, Resia, Andzia.
Prowadzenie miniaturowego gospodarstwa leży w  rękach Anny. Na
okrągło łata i ceruje (dwie igły i szpulka nici to majątek). Koszule, które
dotąd nie rozpadły się na plecach, wybiela w  płukance z  ultramaryny
(błękitny barwnik przysłała Dudu). W  kożuchu zmarłego zięcia
i  śniegowcach z  wysokimi cholewkami godzinami wystaje w  kolejkach.
Czasem wcale nie wystaje, bo ludzie przepuszczają ją przodem. Ze
stołówki przynosi kankę zupy, słodką herbatę, czasem bułeczki
z naparstkiem marmolady na wierzchu. Ale te są tylko od święta.
 
W maju 1940 roku przychodzą listy. Magdalena-Dudu cudem uniknęła
deportacji z  Olchowczyka. Uratowali ją sąsiedzi. Z  dwojgiem dzieci
mieszka u  znajomych w  pobliskich Kopyczyńcach. Ludwik Naimski
usiłował przedostać się do Generalnego Gubernatorstwa. Aresztowany
przy próbie przekroczenia granicy radziecko-niemieckiej, został skazany
na pięć lat łagru. Jest osadzony w miejscowości Iwdiel, za Uralem. Hanka
i  Stefan Felsztyńscy przebywają we Lwowie. 30 czerwca zostaną
deportowani z  innymi uchodźcami wojennymi. Trafią do osiedla pod
Łobwą w  obwodzie swierdłowskim. Zostaną zatrudnieni przy wyrębie
lasu i  załadunku drzewa. Warunki, w  jakich przyjdzie im przebywać,
będą znacznie gorsze niż na Tiopsie.
Magdalena jest źródłem informacji o  losach rozproszonego
rodzeństwa. Przynajmniej do czasu, nim zostanie zerwana
korespondencja pomiędzy ZSRS a III Rzeszą. Jej listy dochodzą do Anny
i  Krystyny w  obwodzie irkuckim, Ludwika Naimskiego, Stefana i  Hanki
Felsztyńskich w  obwodzie swierdłowskim i  do Bronowic, gdzie
przebywają Klementyna i Isia.
Na paczki, które Magdalena wysyła raz w  miesiącu do matki, sióstr
i szwagra, składają się całe Kopyczyńce. Pakuje kaszę, groch, cebulę, kawę
zbożową, miód i  cukier. Jej córka Teresa szyje płócienne woreczki na
żywność. Znajoma rzeźniczka przygotowuje porcje smalcu w pęcherzach
zwierzęcych, do środka wtyka lekarstwa.
Paczka dla zesłańców nie może ważyć więcej niż osiem kilogramów.
Częstotliwość, wagę, a  nawet punkt nadania regulują rozporządzenia
władz. O tym, które placówki w powiecie aktualnie przyjmują przesyłki,
informuje Dudu znajomy pocztowiec.

FITKA
Tak się cieszymy tymi ziemniakami ze co dzień gotuje fitke abo krupnik,
wrzucam pokrajanych zimniaków[80].
 
Słownik gwary bronowickiej tak objaśnia znaczenie słowa fitka: zupa
ziemniaczana, zwłaszcza na śniadanie: ziemniaki rozgotowane na
wodzie, z  cebulą, kapustą świeżą, pieprzem i  solą i  okraszone (lub bez
okrasy).
Tu, gdzie znajdują się teraz, o takiej fitce można jedynie pomarzyć.
Wszyscy wyglądają jak cienie. Marnie żyją, bo nie przysyłają pieniędzy i  ni
mają cym wypłacać. Tak kapią po 20 rubli. To mało. Drorzyzna. Pomyście sobie
jakąż miałyśmy frajde – pierwszy ras przywieśli do sklepu wieprzowine wedzoną,
kilo po 18 rub. Krzysia porzyczyła pieniedzy, ja rano wczas stanyłam w ogonku
i  kupiłam kilo, ale momentalnie rozkupili. Po małym kawałeczku miałyśmy na
żur. Co była to za rozkosz. I  kiedyś jadłysmy zupe zimiaczaną. Dostałam 4
zimniaki. Taka była świetna[81].
Anna sporo schudła, gubi się w  kwiecistych spódnicach. Traci włosy.
Nasilają się problemy sercowe i  kłopoty ze wzrokiem. Puchną kostki.
Lekarka, która pojawia się co jakiś czas na Tiopsie, zaleca pić mleko,
którego tutaj nie ma, i jeść warzywa, których ona nie widziała od wieków.
Sołonynko, sąsiad z  Koniuch, donosi, że krowę Peszyńskich wziął na
przechowanie. Kiedy Krystyna wróci do domu, będzie miała mleko dla
dzieci[82]. Ktoś pisze, że leśniczówka została ponownie zasiedlona. Do
opuszczonych domów sprowadzają się nowi mieszkańcy.
 
W lipcu 1940 roku rozdymają się i pękają nadzieje. Strzępy informacji,
słowa pozbawione szerszego kontekstu, zdania wyjęte z cudzych listów,
puszczone w  obieg, zyskują nowy wydźwięk i  zapalają myśli. W  końcu
wszyscy wypatrują tego samego. Podobno kilka rodzin wróciło z zesłania.
Podobno Sowieci wyszli z  Polski. Podobno, podobno, podobno. Wszyscy
się udzą robią spisy skąt so i za co zabrani.
Z kawałków czarnego, niedopieczonego, gliniastego chleba Anna robi
suchary. Jeśli potwierdzą się plotki, będą przydatne na podróż. Jeśli nie –
będą na głód.
Krótkie, suche syberyjskie lato ma tę zaletę, że niedobór witamin
można uzupełnić plonami z tajgi. Obie z Krystyną zbierają dziki czosnek
niedźwiedzi. Siekają na kanapki i dodają do zup – wzmacnia odporność.
Suszone borówki zalane spirytusem (jeśli się go dostanie) likwidują
dolegliwości żołądkowe.
W lipcu brakuje wszystkiego, nawet papieru do pisania listów. Gazety
są wykorzystywane jako bibuła do papierosów i  środki opatrunkowe
(w zimie, włożone do butów, doskonale izolują przed niską temperaturą).
O nafcie można pomarzyć. Za całe oświetlenie musi wystarczyć kopcący
łojowy kaganek.
15 lipca Anna pisze do córki Magdaleny: Ja sie czuje teras zdrowsza. Ciągle
jesdem głodna tak wychudłam przes droge i zmartwieniami. [...] Włosy nam tak
wychodzą ze mamy po pare na głowie tak ze bez włosów zostaniemy. Czy to woda
czy to mydło za ostre. Dudusiu kochana postaraj się o pare medalików. Ci ludzie
co tu siedzą ot 10 lat[43*], starsze kobiety proszą o medaliki, obraski.
Ludzie wycieńczeni pracą i  głodem spieniężają przedmioty
codziennego użytku, odzież, nawet poduszki. Krystyna sprzedaje trzy
koszule, spodnie męża i  chustkę. Razem: czterdzieści pięć rubli. Ale to
wciąż niewiele. Kilka dni później sprzedaje skóry futerkowe
przywiezione z  Koniuch. Otrzymuje za nie trzysta pięćdziesiąt rubli.
Schowałam na wszelki wypadek na czarną godzinę – pisze do siostry.
W  tym miejscu, do którego trafiły, jedna godzina czarniejsza od
drugiej.
 
W sierpniu wiadomo, że powrotu do domu nie będzie, ale są też dobre
wiadomości. Jedno z  kilku mniejszych pomieszczeń wydzielonych
w  baraku Anna i  Krystyna otrzymują dla siebie. Po pięciu miesiącach
zesłania stan posiadania przedstawia się następująco: dwa małe garnki,
trzy talerze, blaszana kanka, w której noszą herbatę ze stołówki, kawałek
firanki, duża zniszczona chustka, która dotąd służyła za kotarę. Ponadto
stół, ławka, stołek, mała szafka, dwie walizki.
Krystyna pisze do Magdaleny: Ze wszystkich pamiątek, to mamy tylko
fotografję Taty, którą miałam w  torebce, więc ją oprawię w  śludę. Zbyszka
fotografję mam tylko w  Jego legitymacji i  maleńką w  medaljoniku Basi, który
dostała na chrzest od Hanusi – Zbyszek z malutką Basią fotografowani w szpitalu
brzeżańskim.

DOBRZY LUDZIE
Przede wszystkim była szaloną optymistką i w całe otoczenie wlewała jakąś
nutę optymizmu[83].
 
Rozważna i  praktyczna Anna wierzy w  szczęśliwe zakończenia.
Krystyna będzie wspominać po latach jej słowa: „przecież nas tu nie
zostawią, przecież się o nas upomną”.
Nawet jeśli są w 1940 roku takie chwile, kiedy córka w nie powątpiewa,
ostatecznie to matka będzie miała rację.
21 września 1940. Anna:
Kochani Dudowie. Dziękujemy za list i  Tereniusi za przysłane modlitwy. Co
wieczór sie modlimy wspólnie a piście często boto nasza radoś jak dostaniemy list.
To wszystko, co morzemy mieć. Jak przyjdzie poczta to jedni drugich pytają, czy
dostaliście list. Wszyscy sobie opowiadają jakie mają wiadomości, wszystko się
cieszy a w Niedziele to nas wszyscy odwiedzają, schodzą się do ty małej komnatki
no j otchodzą bajki, wieści. [...] Ja jesdym zdrowa. Nawet przytyłyśmy, włosy nam
otrastają, mamy apetyty. Ja sie rosjeśdziłam na starość. Nawet na Sybir
przyjechałam. Jesce chodzą pogłoski ze do Ameryki mamy jechać, ale nam tu tak
dobrze ze szkoda się gdzie ruszać. Wypłacają teras regularnie. Dobrzy ludzie tu są
a  gdzie ta zobacze że jaka Sowietka ma kartoszki to proszę o  kartoszki i  gotuje
fitke i  s Krzysią się rozkoszujemy. Wielka radość. Żebrze jak dziadulka. Zwykle
przyworzą z Rudnika po parę kilo. [...] Może by co Boy pomuk, bo on lekasz.
Tadeusz Boy-Żeleński od września 1939 roku przebywa we Lwowie. Na
krótko zatrudnia się w  Szpitalu Dziecięcym im. św. Zofii, prowadzi
wykłady z  literatury francuskiej na Uniwersytecie Jana Kazimierza.
Miasto znajduje się pod okupacją sowiecką. Uchodźców wojennych
obowiązują nakazy rejestracji i  pracy. W  nowej rzeczywistości trudno
Żeleńskiemu zachować upragnioną prywatność i apolityczność.
Ktoś ze znajomych mówi o losie Anny i  jej córki, prosi o interwencję.
Żeleński jest zaskoczony. Kontakty obu rodzin od dawna są zerwane,
a  cała sprawa więcej niż delikatna. Obiecuje pomóc, choć sam niemało
ryzykuje. Każde wystąpienie w  obronie osoby deportowanej jest
niebezpieczne.
Wspomina Wanda Ładniewska-Blankenheimowa: „Zawiadomił mnie
przedtem, że idzie do biura przy ulicy Batorego, do jakiegoś majora,
którego nazwiska nawet nie znał. Denerwował się trochę przed tą wizytą.
Nie była przyjemna, ale za to bardzo krótka. Major, przystojny
i elegancki, wstał, wyprostował się jak struna i powiedział: «Ne myszajte
sia w to, Profesor Boy-Żeleński». Koniec audiencji”[84].
W  tych dniach dociera do Żeleńskiego wiadomość o  śmierci
Kazimierza Tetmajera. Zmarł w styczniu 1940 roku w szpitalu Dzieciątka
Jezus w  Warszawie, pożegnany przez pracowników szpitala (pogrzeb
zorganizował dyrektor), odprowadzony na cmentarz przez garstkę ludzi.
Żeleński żegna kuzyna w  październikowym numerze „Czerwonego
Sztandaru”. Jego dni na tym świecie także dobiegają końca.
30 czerwca 1941 roku Lwów zajmą wojska niemieckie. Po kilku dniach
rozpoczną się pierwsze aresztowania w  środowisku inteligencji
związanej z Uniwersytetem Jana Kazimierza. Nocą z 3 na 4 lipca Tadeusz
Żeleński zostanie rozstrzelany w egzekucji profesorów lwowskich. W tym
samym miesiącu w Londynie zostanie podpisany układ Sikorski–Majski,
w  wyniku którego Anna i  Krystyna, a  z  nimi setki tysięcy osób
przetrzymywanych i  więzionych na terenach radzieckich odzyskają
wolność.
MAMA
My także jesteśmy zdrowe, a Bozia wysłuchuje moich i Waszych próśb,
skoro Mamie daje jeszcze moc i siły po tylu przejściach[85].
 
Kochane moje dzieci. Pisze do Was, bo pono za mną tęsknicie. Jest mi tu dobrze,
gospodaruję piore, prasuje, sprzątam, cyruje, chodze do stołowni po obiat, czasym
gotuje i robie furore w swoim ubraniu – wszyscy mnie oglądają i chcą kupować
ode mnie ale katanka się rozłazi. Krzysia mi kupiła na dwie zapaski i miała kupić
barchanu na bluske ale tak wszystko wyłapują, stoją po 2 dni w  oczeredzi,
a Krzysia jest zajenta cały dzień ot 7 mej do 5 tej. O tyj jadamy obiat. Dudusiu, jak
by przyjmowali paczki, to jak byś mogła przysłać 2 kilo kaszy chryczanej i 2 kilo
jaśka i  upal kawy zborzowej i  grzebień. Kawe pijałyśmy w  niedziele czarną, bo
mleka tu nie dostanie ino tyn czaj pijemy i kasze sieczke na gęsto i zupe w stołowni
i w domu. Dotąd dostajemy 2 kilo cukru 4 kilo sieczki i czasem sprzedają mąkę po
6 rubli kilo. Jak jest ślisko to gotuje w  domu, bo do stołowni niemoge zejść, bo
wielka gura. Jesteśmy zdrowe na żołądki, bo dużo jadamy chleba razowego ino
oczy mi nie dopisują, źle widze, ale nic się nie martwcie, da Bók ze wszystko będzie
dobrze i wrucimy. Ja się tak rosjeśdziłam ze as na Sybier przyjechałam. Wszyscy
tu rzyjemy wiadomościami. Jak przyjdzie poczta to jedni do drugich biegają: a cy
pisali, skąd, a do nas przychodzą w niedzielę tak ze nawet nic napisać nie morze
Krzysia. Lubią nas widać. Jesdeśmy tu jak rodzina. [...] Ja kupiłam 2 kilo miensa
za cały czas. [...]
Całuje Was Moje drogie Dzieci wszystkich
Mama
 
Jeśli Anna zamartwia się i  czasem powątpiewa, ukrywa obawy przed
Krystyną. Widzi ludzi poddających się, złamanych, gasnących. Widzi też
takich, których przy życiu utrzymuje już chyba tylko siła woli.
Warunkiem przetrwania na tym odludziu jest wydolność organizmu
i kondycja psychiczna. Osią starań Anny jest teraz córka.
Krzysia nie chce jadać tego jedzynia ze stołowni. Jak ugotuje w  domu to ji
smakuje. Teras często gotują kapuśniak, to to lubi, to jak jest, to przynosze.
Straciła apetyt ale tera ji smakuje słoninka przysmarzona to ji czasem robie ze 3
plasterki. Ja tu się troche przeziębiłam. Widocznie wybiegłam ot pieca na pole
i  przeziebiłam się, kaszlałam, chrypka, katar. Jesce tu nimiałam kataru.
Wyjadałam masło, miut nadszet i  jus jesdym zdrowa, ale Krzysia się odymnie
zaraziła na to samo, ale na noc dawałam ji cherbate ze śpierytusym, piersi
natarła śpierytusym i  jest jus lepi ino jesce katar ma. Tu niewolno chorować,
chaba jak ma 40 stopni to go uznają chorym, ino rabotać i  rabotać. Ludzie
nieprzyzwyczajeni do tego klimatu i zaziębiaja sie, chorują[86].
1 lutego 1940 roku skończyła sześćdziesiąt sześć lat. Dziewięć dni
później wywieziono ją na Syberię. Ale nie ogląda się za siebie. Życiowe
przeciwności znosi z  niewzruszonym spokojem. Krystyna pisze do
siostry: Mama zaś dzięki Bogu trzymają się dosyć dobrze. Są przy apetycie
i  humorze. Gospodarują, czasem gotują, ze stołowni przyniosą coś dobrego, jak
np. zupę kartoflaną czy grochową. Nieraz i trzeba na Nich krzyczeć, bo i podłogę
często zmywają[87].
Gdy mowa o matce, wciąż stosuje liczbę mnogą. Po bronowicku.

BAGAŻ
Dla mnie jest Ona czemś monumentalnem – u schyłku swego tak pięknego
życia promienieje Ona na szlaku polskiej martyrologii wartościami, które
były udziałem najdostojniejszych naszych postaci kobiecych – a wszystko to
takie ciche i skromne – a tak piękne i mocne w swej ekspresji[88].
 
Luty 1941 roku, dwanaście miesięcy po deportacji. I kolejna wiosna. Za
kilka tygodni rzeka Biriusa będzie rozmarzać, komunikacja zostanie
przerwana.
Anna:
Kochana Dudusiu. Doś dawno nimiałyśmy ot was wiadomości. [...] Krzysia
jest przemęczona pracą i  zdenerwowana ale za miesiąc dostanie urlop to
wypocznie i  tak trzeba pchać dali a  niewiadomo dokont. Ludzie tu chorują bo
nieprzyzwyczajeni do tego klimatu. Chodzą jak cienie, muszą cienszko pracować
a  nima otrzywienia, chlep, czaj, zupa i  do niedosyta. Ja sie ta trzymam. Ciągle
jesdym głodna, przytyłam bo ino skura i  kosci były na mnie. Gorset kturym
mogłam się niem zawinonć to teras przyciaśniał, ino się boje o Krzysie, żeby ona
jako wytrwała, bo jest taka wątła. Musze w nią pchać, żeby jadła ale ta słoninka,
kawusia a prarzucha to jest złoto dla nas, jazyna bo tu wcale nima jażyny. Masło
tu kupuję 10 deka 3 ruble, deserowe ale jak jest to morzna iść i dwa razy i 3 ino
najgorsze są te oczeredzi. Najgorzy to jak przydą materyjały, bo formalnie się biją
i  nic kupić nimożna. Posicieli niemamy, koszule ze mnie lecą bo to mydło jakie
gryzące ze tak bielizne niszczy. Ja ino łatam i cyruje. Krzysia jak wruci z roboty, to
zje obiat po wode, do lasa po drzewo z naszą lokatorką, ściąga z nią Krzysia, rąbie
ale to dla ni dobrze choć się zmęczy ale jest troche na powietrzu, bo na robocie
siedzi w zaduchu, w pyle i kurzu co wdycho, stale ma katar ale [...] do cieszkich
robut napowietrzu to jest zasłaba. Morze da Bóg, ze się jeszcze kiedy zobaczemy.
Modle się ciagle o to, o zrowie wszystkich, o was i powrut. [...] Niemartwcie się bo
Bóg da ze niezginiemy. [...] Nieras sobie mysle że cheba mie tu Bóg zesłał, ze tu
jesdym z Krzysią, bo co ona by tu sama robiła [...][89].
Krystyna:
Mama dzięki Bogu zdrowi, w humorze i przy apetycie. Jest to dla mnie wielką
tutaj ulgą, bo sama, choć jestem zdrowa fizycznie, to ból i  tęsknota w  sercu za
tymi, co ode mnie odeszli zawsze jednakowo mnie trapi i  łzy nieustannie
połykam[90].
 
W  czerwcu 1941 roku Niemcy atakują Związek Radziecki. Na dalekiej
Tiopsie widocznym i  odczuwalnym znakiem wojny jest brak kartek
żywnościowych i zamknięty sklepik. W stołówce pustki. Wydaje się tylko
zupę.
30 lipca zostają przywrócone stosunki dyplomatyczne pomiędzy stroną
polską a radziecką. Komendant obozu przekazuje zesłańcom, że odtąd są
sprzymierzeńcami, ale pracować muszą jak dotąd, bo w  pracy łączy ich
wspólny wróg. Do słownika podręcznej rosyjszczyzny można dodać nowy
termin: druzja – przyjaciele.
O  tym, że są wolni, dowiadują się tutaj dość szybko (w  niektórych
obwodach strona sowiecka będzie utrudniać realizację ustaleń z polskim
rządem). Sierpniową „amnestię” dla Polaków represjonowanych
i  wysiedlonych ogłaszają pracownicy polskiej delegatury, którzy
przyjeżdżają do kopalni. Podpisany w lipcu układ Sikorski-Majski oprócz
uwolnienia zesłańców i  więźniów politycznych mówi też o  utworzeniu
armii polskiej w  ZSRS pod dowództwem gen. Władysława Andersa.
Oddziały wojskowe formują się w  europejskiej części kraju, potem
w okolicach Taszkentu. Część mężczyzn pracujących w kopalni wyrusza
w  stronę Niżnieudinska niezwłocznie po otrzymaniu paszportów. Jest
w tej grupie Władysław Peszyński, brat Zbigniewa[44*]. Za kilka miesięcy
Krystyna spotka szwagra w  mundurze w  Teheranie. Pozostali (w  tym
kobiety i  dzieci) czekają, aż Biriusa ponownie skuje się lodem. Pojadą
saniami, które dowożą zaopatrzenie, a odbierają mikę.
Jesienią mieszkańcy osady przygotowują się do podróży. Kolorowe
spódnice Anny już wcześniej zostały wymienione na prowiant. Sprzedają
skromne umeblowanie małego pokoju i wszystko to, czego nie zabiorą na
sanie. Pieniądze są potrzebne na opłacenie transportu.
Oprócz odzieży i  zapasów żywności Anna zabiera to, co nosi na co
dzień: kożuch zmarłego zięcia, podniszczony gorset, trzy sznury korali,
srebrny krzyżyk-zawieszkę. Krystyna pakuje komplet sztućców przysłany
przez Dudu, srebrną bransoletkę z  wygrawerowanym napisem
„Koniuchy 1938”, podobiznę ojca i  zdjęcie wykonane w  szpitalu
w Brzeżanach, na którym Zbigniew Peszyński trzyma w ramionach nowo
narodzoną Basię. Obie fotografie miała przy sobie 10 lutego 1940 roku.
Wyjeżdżają na przełomie 1941 i 1942 roku. Ostatni dzień na Tiopsie jest
słoneczny i mroźny. Kto młodszy co pewien czas zeskakuje z sań podczas
jazdy i  biegnie, żeby się rozgrzać. Tych sań jest około czterdziestu.
Krystyna zapamięta zamarznięte koryto rzeki otoczone oblodzonymi
ścianami wąwozu. Na nocleg zatrzymują się w stanicach, o świcie ruszają
w  drogę. Chodzi o  to, aby szybko przemknąć po lodzie. Podróż trwa
tydzień.
W polskiej delegaturze w Niżnieudinsku, która zajmuje się rejestracją
uchodźców, otrzymują pierwszą pomoc; bochenek chleba wręczany
każdemu przybyłemu ma wartość praktyczną i  symboliczną. Urzędnicy
pośredniczą w  znalezieniu pracy i  mieszkania. Krystyna pracuje
w  rozlewni wód, potem w  sortowni nasion. Zatrudnienie jest ważne,
uprawnia do kartek żywnościowych. Mieszkają u starej Rosjanki. Śpią na
piecu. Jest ciepło. Jeszcze nie wiedzą, co będzie dalej.
KAPITAN RĘDZIEJOWSKI
Spotkałam się z nią na południu Rosji, w Wrewskoje, gdzie przebywała
część wojska polskiego i garnąca się doń ludność cywilna. Właśnie stałam
w kolejce z miseczką po zupę, którą dostawaliśmy raz dziennie z kasyna
oficerskiego, jako rodzina wojskowa, gdy nagle zwraca się do mnie jakieś
bardzo wynędzniałe stworzenie i ze zdumieniem szepce moje imię.
Z trudem poznałam Krysię Tetmajer, moją koleżankę ze Szkoły
Gospodarstwa Wiejskiego w Snopkowie pod Lwowem. Padłyśmy sobie
w objęcia...[91].
 
Armia polska pod dowództwem generała Władysława Andersa grupuje
się w  Buzułuku w  obwodzie orenburskim, nieco dalej w  Tockoje oraz
Tatiszczewie nad Wołgą. Każdego dnia do punktów zbornych ściągają
mężczyźni zwolnieni z łagrów, więzień NKWD i zesłania. Tutaj po latach
spotykają się Ludwik Naimski, mąż Isi, oraz Hanka i Stefan Felsztyńscy.
W  strukturach armii Ludwik Naimski zostaje kierownikiem Referatu
Kulturalno-Oświatowego 8. Dywizji Piechoty. Stefan Felsztyński zostaje
dowódcą Centrum Wyszkolenia Broni Pancernej w Kaindzie w Kirgijskiej
SRS[92]. Wspólnymi siłami poszukują Anny i  Krystyny poprzez polskie
delegatury. Szanse połączenia się rodziny są znikome. Nawet gdyby
matka i córka wiedziały, gdzie koncentruje się ludność polska, nie dotrą
tam o własnych siłach. Dzieli ich blisko cztery tysiące kilometrów.
 
Jest marzec 1942 roku. Pewnego dnia staje przed Krystyną nieznajomy
człowiek w  mundurze angielskim z  polskimi naszywkami. Wita się
wylewnie, dopytuje o  zdrowie matki, przytula. Szepce do ucha, że
występuje tu w roli brata. Krystyna z trudem dostraja się do jego emocji.
Scenie przyglądają się enkawudziści. „Wot, głupia. Brata nie poznaje” –
powie któryś.
W  rodzinie będzie mówiło się o  nim krótko: kapitan Rędziejowski.
I zawsze z wdzięcznością.
Zofia Gręplowska, córka Krystyny, mówi: „Mama nigdy nie mówiła, jak
miał na imię, a  my niestety nie zapytaliśmy. To był młody człowiek,
prawdopodobnie w jej wieku. Bardzo zagadkowa postać. Zaproponował,
że pojedzie po nie do Niżnieudinska”.
Tym człowiekiem jest kapitan Jerzy Rędziejowski, późniejszy dowódca
Szkoły Podchorążych Rezerwy Broni Pancernej[93]. Rotmistrz 12. Pułku
Ułanów Podolskich, walczący w  bitwie o  Monte Cassino. Odznaczony
Orderem Virtuti Militari V klasy i Krzyżem Walecznych[45*].
Czy na początku 1942 roku podróż wojskowego odbyta niemal na
własną rękę była możliwa? „Kapitan Rędziejowski mógł w  taką podróż
wyruszyć tylko za wiedzą i pozwoleniem swoich przełożonych – mówi dr
Sławomir Poleszak, historyk z  lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci
Narodowej. – Ale to nie wszystko. Należy pamiętać, że podróżował przez
obszar państwa, gdzie obywatel poddawany był ścisłym kontrolom.
Musiał zostać zaopatrzony w  «mocne» dokumenty urzędowe (z  ros.
bumaga), które umożliwiały mu poruszanie się po terenie Związku
Sowieckiego oraz wydostanie tych kobiet z kołchozu”[94].
Podróżują we troje: kapitan Rędziejowski i  dwie kobiety; początkowo
radzieckimi transportami wojskowymi. Kierują się do Wrewskoje
w  Uzbekistanie, gdzie znajduje się Centrum Wyszkolenia tworzącej się
armii.
Docierają w  początkach kwietnia, spóźnieni o  włos. Przed kilkoma
dniami zakończyła się pierwsza faza ewakuacji wojsk polskich i  rodzin
zesłańczych do Persji (dzisiaj Iran). Tymczasem we Wrewskoje nadal
zbierają się ochotnicy. Przyjeżdżają z  Syberii i  Kazachstanu.
Mężczyznom zgłaszającym się do armii towarzyszą całe rodziny.
Mieszkają w namiotach, śpią na ziemi. Wojskowe racje żywnościowe są
dzielone pomiędzy cywilów. Dzięki kapitanowi Rędziejowskiemu Anna
otrzymuje kupony obiadowe. Kantyna oficerska jest oddalona o  kilka
kilometrów od ich namiotu. Posiłki przynosi Krystyna.
Druga ewakuacja Armii Andersa i  ludności cywilnej odbędzie się
w sierpniu.
Paszport tymczasowy – kartkę papieru z podstawowymi informacjami
i  zdjęciem – Anna otrzymuje w  maju 1942 roku. Nie zachował się do
dzisiaj. Ale zachowała się fotografia, na której – wynika to z  daty – jest
wolnym człowiekiem. Zmizerniała i  zalękniona, w  kożuchu, gorsecie
(naszywane paciorki wciąż się trzymają) i  chustce na odrastających
włosach. Po ponad dwudziestu miesiącach życia w zagrożeniu, trwodze
i  poczuciu bezradności wobec cierpienia córki, nagromadzone emocje
wywołują kryzys. W  warunkach względnego spokoju jej układ nerwowy
zaczyna się kruszyć.
Medycyna zna takie przypadki, u  Anny mogą wskazywać na zespół
stresu pourazowego, występującego zwykle do sześciu miesięcy po
traumatycznych doświadczeniach. Jej organizm, poddany w  ostatnich
miesiącach silnemu, przewlekłemu stresowi, dotąd odcinał się
emocjonalnie i  mobilizował na przetrwaniu. Teraz, kiedy może się
wydawać, że niebezpieczeństwo minęło, przychodzi załamanie. Pod
koniec pobytu w  punkcie zbornym we Wrewskoje Anna popada
w odrętwienie, ma zaniki pamięci, traci koordynację ruchową. Krystyna
ubiera, karmi i pielęgnuje matkę.
Fotografia Anny Tetmajerowej z paszportu tymczasowego wydanego po zwolnieniu z zesłania,
maj 1942.

Kiedy rozpoczyna się sierpniowa akcja ewakuacyjna, Anna wciąż jest


w  złej kondycji psychicznej. Około 9 kwietnia wyruszają w  trzydniową
podróż pociągiem do Krasnowodzka. Być może i  tym razem pomaga
kapitan Rędziejowski.
Trasę ze stacji kolejowej do portu w  Krasnowodzku przejeżdżają
ciężarówką. Krystyna towarzyszy Annie jako opiekunka. Ewakuacja
ludności przebiega w ciężkich warunkach.
„Panował niesamowity upał, brak było wody pitnej, a  my
przemierzaliśmy 4 km drogi od pociągu do statku ostatkiem sił,
porzucając resztki skromnego bagażu. Wszystkimi targała niepewność,
czy zdążymy na statek i  czy nas zabiorą. Podczas tej koszmarnej drogi
spotykaliśmy dziesiątki ludzi leżących wzdłuż drogi, bądź to martwych,
bądź dogorywających” – wspominał Andrzej Bałaban, który w tych dniach
ewakuował się z Krasnowodzka[95].
Jest to prawdopodobnie środa 12 sierpnia. Potworny upał. W  porcie
u  brzegu Morza Kaspijskiego kłębią się tłumy z  tobołami (na statek
można zabrać tyle, ile zmieści się w  rękach). Pierwszeństwo wejścia na
pokład ma wojsko, potem rodziny wojskowych. Listę z  nazwiskami
trzyma oficer stojący przy trapie. Zgiełk, chaos i  napięcie. Wyczyta czy
nie?
Cywile i wojskowi zostają ulokowani na otwartym pokładzie. Wszyscy
są jednakowo wycieńczeni. Brakuje wody pitnej, załoga dzieli się swoim
przydziałem. Ludzie wieszają prześcieradła mające chronić ich przed
słońcem podczas trwającego półtorej doby rejsu do Persji.
Leszek Bełdowski pisze: „Na dużych tankowcach przewożono od 4 do 5
tys. ludzi w  warunkach przechodzących wszelkie wyobrażenie. Ludzie
chorzy, nieraz z chorobami zakaźnymi, stłoczeni byli wraz ze zdrowymi.
Były dnie, kiedy przypływały dwa albo trzy statki, wiozące od kilkuset
osób do ponad pięciu tysięcy ludzi”[96].
I  właśnie na jednym z  takich okrętów płynących z  Krasnowodzka do
Pahlavi, w niewiarygodnym ścisku i spiekocie, w skrajnie niekorzystnych
warunkach do zdrowienia, Anna otrząsa się z  odrętwienia i  depresji;
przynajmniej zewnętrznie.

POŁUDNIE W BRONOWICACH
W „Rydlówce”, dawnym domu Tetmajera, a później Rydla, w tych samych
dwóch izbach mieszkały do 1968 roku moje ciotki, Borkowska i Piotrowska,
toteż za każdej bytności w Krakowie mogłam tam przyjść i pozwolić mojej
wyobraźni na wywoływanie tak bliskich mi cieni i wspomnień[97].
 
Odkąd Kraków jest stolicą Generalnego Gubernatorstwa w  tkance
miasta zachodzą zmiany. Ulice i  place noszą nowe nazwy, w  okolicy
dzisiejszej ulicy Królewskiej powstaje tzw. dzielnica niemiecka, ale
Niemcy mieszkają w całym mieście (poza Kazimierzem). Od czerwca 1942
roku park Krakowski na trasie bronowickiej jest otwarty nur für Deutsche.
Niemcy mają własne urzędy, kina, restauracje, wagony tramwajowe
i  przestrzeń do życia. Mieszkańcy tej części miasta muszą poszukać
nowych domów. Tego roku – zapamięta Maria Rydlowa – przyjeżdża do
Bronowic Elżbieta Borkowska, przyjaciółka Anny Rydlówny (siostry
Lucjana), wysiedlona z  willi na Salwatorze. Na Rydlówkę sprowadza się
z  matką, siostrą, służącą i  cenną pamiątką rodzinną: obrazem Południe
w  Bronowicach, namalowanym przez spokrewnionego z  Borkowskimi
Ludwika de Laveaux. Duży olej na płótnie (ponad sto pięćdziesiąt
centymetrów na dłuższym boku), namalowany latem 1892 lub 1893 roku,
zawisa w pokoju na parterze.
Maria Rydlowa wspomina: „Zachodziłam często do salonu, by
napatrzyć się na to Południe. Pamiętam, że wiadomość o  sprzedaży
obrazu, bo panie Borkowskie nie miały z  czego żyć, doprowadziła mnie
do łez. Po raz pierwszy zrozumiałam i odczułam potęgę pieniądza. Mając
pieniądze, można wszystko mieć, nawet Południe w Bronowicach”[98].
Jest postscriptum do tej historii. Obraz znany pod nazwą Lato
w  Bronowicach w  1984 roku zakupuje do zbiorów Muzeum Historyczne
Miasta Krakowa (dzisiaj Muzeum Krakowa). Jest eksponowany
w  Kamienicy Hipolitów na wystawie Mieszczański dom. W  2018 roku, po
przekształceniu Rydlówki w  oddział Muzeum Krakowa, obraz wraca do
Bronowic Małych. Dzisiaj jest stałą częścią ekspozycji[99].
Ludwik de Laveaux, Lato w Bronowicach, ok. 1892–1893.

W  latach czterdziestych przez Rydlówkę przewijają się kolejni


uciekinierzy i wysiedleńcy. Jedni zatrzymują się na krótko, inni na dłużej.
Pokoik na poddaszu zajmuje pięcioosobowa rodzina, którą Helena
z  Rydlów Rydlowa przyjmuje pod swój dach wprost z  ulicy. Zostaną do
1968 roku.
 
Po Krakowie, „prastarym mieście niemieckim”, Józefa Singerówna
chodzi pewnym i zamaszystym krokiem, jak dawniej. Bez obowiązkowej
opaski z gwiazdą Dawida. Do getta też się nie przenosi. Od kilkunastu lat
mieszka pod tym samym adresem: Floriańska 3. Tylko na popołudniową
czarną kawę do Grand Hotelu na Sławkowską już nie chodzi. Ulica
Sławkowska nazywa się teraz Hauptstraße.
W  1942 roku rozpoczynają się deportacje mieszkańców getta. Od 1941
roku za pomoc Żydom grozi kara śmierci. Helena z  Rydlów Rydlowa
namawia Singerównę do schronienia się w  Bronowicach, a  tymczasem
wyszukuje dla niej nową, aryjską metrykę. W akcję włączają się znajomi
i  przyjaciele Rydlów: któryś z  wikariuszy parafii mariackiej znajduje
wśród zmarłych dziewczynkę zbliżoną wiekiem do Singerówny.
To Eugenia Jadwiga Gawlik, urodzona 14 stycznia 1882 roku
w  Krakowie[100]. Ochrzczona 11 lutego w  kościele Najświętszej Marii
Panny. Józefa Singerówna musiała uśmiechnąć się, słysząc, że w nowym,
czystym rasowo życiu jest córką malarza, tyle że pokojowego, Henryka
Gawlika, i jego żony Marianny. Adres: Floriańska 23[101].
Więcej informacji dostarczają księgi metrykalne w zbiorach Archiwum
Bazyliki Mariackiej. Eugenia Gawlik zmarła 18 grudnia 1883 roku na różę,
mając niespełna dwa lata. Nowa tożsamość Józefy Singerówny jest
praktycznie niemożliwa do wykrycia, bo jak czytam w księdze zmarłych,
mała Eugenia została wpisana pod nazwiskiem Gawlikowska[102].
Prócz wikariusza ryzykuje kilka osób. Ktoś inny, działając
z  upoważnienia Eugenii Gawlik, prosi o  wystawienie odpisu aktu
urodzenia w  kancelarii parafialnej; otrzymuje je zupełnie legalnie.
Ryzykuje Zdzisław Mrożewski, przed wojną aktor Teatru im. Juliusza
Słowackiego, obecnie pracownik krakowskiego magistratu, który wpisuje
Eugenię Gawlik do księgi meldunkowej domu wyburzonego przez
Niemców. Ryzykuje urzędniczka wydająca jej na podstawie aktu
urodzenia nowe dokumenty[103].
Helena z Rydlów Rydlowa nie wspomina o swoim udziale w akcji, choć
jest jej inspiratorką: „Motywem działania wszystkich tych ludzi była
całkowita bezinteresowna chęć niesienia pomocy człowiekowi, który tej
pomocy w danej chwili potrzebował”.
 
W  1942 roku w  salonie w  Tetmajerówce mieszkają oficerowie
niemieccy. W  przeciwieństwie do żołnierzy Armii Czerwonej, którzy
w  styczniu 1945 roku będą rąbać meble Tetmajerów na podpałkę,
zachowują się przyzwoicie. Któregoś dnia stoją w  mniejszej pracowni
malarskiej i oglądają obrazy zawieszone na ścianach. Towarzyszą im Isia
i  Dudu, która od połowy 1942 roku pomieszkuje u  Klementyny
w Gorlicach i Bronowicach. Pada pytanie, kto jest autorem prac. Ich (ja) –
odpowiada po niemiecku Isia zgodnie z prawdą. Niemiec widzi kobiecinę
w  średnim wieku, z  niepozornym koczkiem na karku i  w  wytartym
fartuchu. W  odpowiedzi podnosi palec i  wymownym ruchem stuka się
w  czoło. Potem składa powściągliwy ukłon i  mówi krótkie: Auf
Wiedersehen. Jego mina mówi resztę. Isia odkłania się i  spokojnie
odpowiada, tym razem po polsku: „Całuj mnie w dupę”.
Niewiele o  nich można napisać, poza tym, że są to wyżsi rangą
oficerowie. Nie wiadomo, jak długo mieszkają pod jednym dachem z Isią,
Dudą, Klementyną i  jej córką Anną Rybicką. Tymczasem w  stodole na
zapolu kobiety ukrywają dwóch Anglików, podobno pilotów
zestrzelonego samolotu. Przyszły mąż Anny Rybickiej, Władysław
Klimczyk, przynosi im anglojęzyczne gazety.
„Mama zawsze opowiadała, że Niemcy musieli o tym wiedzieć” – mówi
dzisiaj Elżbieta Konstanty, córka Klimczyków.

KAWAŁEK POLSKI
Niestety piękne, kolorowe stroje pani Tetmajerowej już się zdarły i siedzi tu
[na fotografii] w jakiejś zwykłej perkalikowej sukienczynie, dziwnie
malutka i drobna[104].
 
Tym, którzy przetrwali zesłańczą katorgę w  ZSRS, dotarli do
wojskowych punktów zbornych w  łachmanach i  onucach, przeżyli
w  namiotach wojskowych temperaturę sięgającą minus pięćdziesięciu
stopni, uniknęli tyfusu i  malarii i  dotąd nie umarli, obóz przejściowy
w  Pahlavi przedstawia się jak raj. Gdzie spojrzeć, plaża, głęboki, jasny
piach, morze, żywność: świeże winogrona, brzoskwinie i  morele
sprzedawane przez handlarzy. Te owoce prowadzą do zguby. Organizmy,
wycieńczone ciężkimi warunkami bytowymi, reagują na większe ilości
jedzenia biegunką, dyzenterią, niedrożnością jelit, zapaleniem trzustki.
Po miesiącach ekstremalnego głodu mało kto wierzy, że można umrzeć
z przejedzenia.
Karta paszportu Anny Tetmajerowej wystawionego w Teheranie w 1942.

Obóz jest rozmieszczony wzdłuż linii brzegowej Morza Kaspijskiego


i  ciągnie się przez kilka kilometrów. Namiot, w  którym umieszczono
Annę i  Krystynę, znajduje się tuż przy wodzie. Zanim tutaj trafią,
przechodzą etap dezynfekcji, na który składają się gorąca kąpiel
i  wymiana ubrań. Wygląda na to, że bronowicki gorset Anny, zamiast
rutynowego spalenia, został poddany procesowi parowania, bo Anna
pojawi się w nim nieraz.
W  namiocie na plaży w  Pahlavi przebywają krótko. W  Teheranie jest
już Ludwik Naimski. Po kilku dniach zabiera Annę i Krystynę do siebie.
Hanka i  Stefan Felsztyńscy przebywają w  Abadanie nad Zatoką Perską.
Wszyscy spotykają się w Teheranie.
 
Pustynny na południu, górzysty na północy Teheran jest miastem
gwarnym i  zatłoczonym. Przyciąga wzrok przesiedleńców europejskim
bogactwem i  szokuje nędzą miejscowej ludności. Leżące na ulicach
tłumoczki łachmanów okrywających ludzkie ciała sąsiadują tu
z  wystawionymi koszami pełnymi granatów, fig, brzoskwiń, gruszek,
jabłek i bananów. Towarzystwo jest międzynarodowe: Irańczycy, Sowieci,
Polacy, Anglicy, Nowozelandczycy, Amerykanie. Przeważają wojskowi.
Cywile są rozlokowani w trzech obozach na peryferiach Teheranu. Prawo
pobytu w mieście mają jedynie ci, którzy znaleźli zatrudnienie. Krystyna
pracuje jako kelnerka w polsko-perskiej restauracji. Ludwik Naimski jest
kierownikiem Referatu Kulturalno-Oświatowego 8. Dywizji Piechoty.
Pracuje w Teheranie. Mieszkają we troje w centrum miasta. Kościółek na
końcu ulicy prowadzony przez siostry zakonne z  Francji przypomina
Krystynie kościół Kapucynów na Piasku. Krakowskich reminiscencji jest
więcej. Z buraków ćwikłowych, które tutaj sprzedaje się na ulicy wprost
z  kotłów z  gorącą wodą, przyrządzają buraczki po bronowicku
„drobniusieńko siekane, zaprawiane masłem i śmietaną”[105].
Anna Tetmajerowa z córkami Krystyną Peszyńską i Hanką Felsztyńską, Teheran 1942.
Anna Tetmajerowa z córką Krystyną Peszyńską podczas pobytu w Szemiranie, jesień 1942.

Jesienią 1942 roku Anna zostaje skierowana na kilkutygodniowy pobyt


leczniczy w  Szemiranie. Ekskluzywna miejscowość wypoczynkowa leży
u  podnóża gór Elburs, w  północnej, zielonej części Teheranu. Na
wysokości 1700 metrów klimat jest chłodniejszy. Między luksusowymi
rezydencjami, rozrzuconymi na wzgórzach, stoją wille ambasadorów[106].
Nie jest łatwo się tam dostać. Pobyt w polskim ośrodku wypoczynkowym
organizują zapewne dwaj zięciowie.
Od początku jest jasne, że Teheran będzie przystankiem w  tułaczce
polskich uchodźców. Stąd jadą dalej – do Indii, Afryki, Meksyku, Nowej
Zelandii. W  listopadzie 1943 roku dobiega końca budowa osiedla
Valivade, największego w  Indiach ośrodka dla Polaków ewakuowanych
z  ZSRS. W  założeniu trzyletni, może przyjąć pięć tysięcy osób[107].
W listopadzie 1943 roku Anna i Krystyna wyruszają w podróż do Indii.
30 listopada docierają do Basry w  południowej części Iraku
kontrolowanego przez Brytyjczyków. W  porcie nieoczekiwane
wzruszenie: statek pasażerski m/s „Stefan Batory”, obecnie
transportowiec wojskowy, z  polską banderą, uzbrojony. Kawałek Polski.
Przy trapie zbiera się około czterystu osób: kobiety, dzieci i  nieliczni,
głównie starsi, mężczyźni. Przed południem wita ich przez radiowęzeł
kapitan Zygmunt Deyczakowski. Rozlegają się dźwięki Mazurka
Dąbrowskiego, jest dużo emocji.
Kazimierz Parkita, lekarz na m/s „Batorym”, wspomina chwile
zaokrętowania: „Kobiety płakały, uszczęśliwione dzieci przechodziły
z  rąk do rąk, obsypywane przez marynarzy smakołykami i  zabawkami.
Uściski i  pocałunki ludzi sobie obcych, a  jakże wtedy bliskich, nie miały
końca. Ludzie widzący się po raz pierwszy w życiu czuli się jedną wielką
rodziną. Przybysze stąpali po statku jak po piędzi polskiej ziemi”[108].
Anna Tetmajerowa z córką Krystyną Peszyńską w Szemiranie, jesień 1942.

Jest coś symbolicznego w  obecności Anny na tym statku, w  jej


wzorzystej spódnicy i  wyszywanym gorsecie, stroju krakowskim, który
jeszcze w dziewiętnastym wieku zaczął być utożsamiany z narodowym.
 
Na wody Zatoki Perskiej wypływają w  konwoju. Zagrożeniem dla
alianckich transportów są niemieckie i  japońskie łodzie podwodne. 8
grudnia wpływają do portu w  Karaczi, skąd zabierają kolejnych
przesiedleńców. 14 grudnia zawijają do portu w  Bombaju. Na południe
Indii zostają przewiezieni samochodami.
Ośrodek uchodźczy jest położony w księstwie Kolhapur, cztery mile od
miasta o  tej samej nazwie. W  bramie wjazdowej stoi betonowy cokół
z  tablicą: Osiedle uchodźstwa polskiego Valivade. Ktoś zasadził pod nim
aloes. Nieoznakowany też byłby widoczny. To pięć dużych dzielnic,
w każdej dwadzieścia osiem bloków, w bloku zwykle dziesięć mieszkań,
w  mieszkaniu zwykle dwa pokoiki i  niewielki aneks kuchenny
z  piecykiem na węgiel drzewny. Parterowe budynki mają podmurówki
z kamienia, bambusowe ściany, dachy kryte czerwoną dachówką i długie
podcienia, które ciągną się niczym drewniane balkony krakowskich
kamienic od podwórza. Za jakiś czas zarosną powojem. Na osiedlu
mieszczą się szpital, sklep, poczta, kościół, szkoły, przedszkola,
sierociniec, teatr, kino. W centrum znajdują się zbiorniki z wodą.
Nasuwa się wrażenie, że jest to miasto kobiet, dzieci i  starców.
Mężczyzn cywilów jest w  Valivade mało. Ojcowie, mężowie, bracia
i synowie walczą na froncie. Mieszkańcy osiedla pobierają comiesięczne
zasiłki pieniężne. Nieliczni pracują w  osiedlowych instytucjach, inni
prowadzą prywatną działalność. Są fotografowie, krawcowe, fryzjerki
i  kosmetyczki. Popularne są obiady wydawane na wynos. Pani
Wilczyńska prowadzi sklep bławatny, pan Tysko pędzi bimber
z bananów, pan Ławniczak jest masarzem.
Helena Tutak i Jan K. Siedlecki komentują po latach: „Jak to się działo
w kraju, gdzie nie jedzą wieprzowiny, gdzie krowy są święte, gdzie nikt
z  nas nie słyszał o  lodówkach lub zamrażalnikach, a  w  dodatku nikt się
nie zatruł, pozostaje do dziś niewytłumaczalne”[109]. Krystyna pracuje
w  dwuletniej Szkole Instruktorek Gospodarstwa Wiejskiego. Po jej
likwidacji uczy języka angielskiego w jednej ze szkół podstawowych.
 
Matka i  córka mieszkają w  dzielnicy piątej, w  baraku oznaczonym
numerem 149. Blisko stąd do kina i  wielkiego bazaru, który niebawem
powstanie po przeciwnej stronie drogi do Kolhapur. Wygląd ich
mieszkania nie odbiega od pozostałych. W pokojach jest klepisko z gliny,
w  kuchni betonowa wylewka (będą przykrywać je kolorowymi
chodnikami). W oknach zamiast szyb bambusowe pręty. Meble pochodzą
z  przydziału: duży stół, trzy krzesła, stół kuchenny, łóżka, materace,
poduszki, koce, moskitiery, kije bambusowe do mocowania moskitier,
toaletka z lustrem, półka, lampy naftowe[110].

Anna Tetmajerowa w Valivade, po 1944.

Warunki klimatyczne w  Valivade są korzystniejsze niż w  innych


częściach Indii, ale temperatura powietrza nadal jest wysoka. Największe
upały przypadają na kwiecień, maj i  część czerwca. Kiedy słupki rtęci
przekraczają czterdzieści stopni, Anna i  Krystyna rozwieszają
w mieszkaniu mokre prześcieradła.
W  gorących miesiącach Anna rezygnuje z  noszenia sutych spódnic
i  gorsetu. Na fotografii wykonanej w  drugiej połowie lat czterdziestych
jest ubrana w  ciemną, wzorzystą sukienkę z  krótkimi rękawami. To
chyba jej pierwszy zachowany wizerunek bez chustki na włosach.
Zwracają uwagę dwa sznury dużych, pięknych korali. Dotąd nosiła trzy.
Ten jeden zniknął gdzieś między Teheranem a  Valivade. Zgubiła?
Sprzedała? Ktoś ukradł? Może po prostu podarowała je komuś. Korale nie
są najważniejsze.

GORSET
...i użyczyła nam swego najprawdziwszego gorsetu weselnego,
bronowickiego, który z takim pietyzmem zdołała ocalić i przechować
poprzez wszystkie przejścia w Rosji...[111]
 
W  Valivade major Ludwik Naimski jest kierownikiem Referatu
Kulturalno-Oświatowego. Jego zespół wydaje codzienną gazetkę,
organizuje koncerty i  wystawy, prowadzi świetlice osiedlowe. Mniej
oficjalnie można by to nazwać osiedlowym domem kultury. Jest też teatr
amatorski. W  Ślubach panieńskich Naimski gra Radosta, w  Zemście –
Papkina. W  Grubych rybach Michała Bałuckiego wciela się w  Dziadunia
Ciaputkiewicza.
W  listopadzie 1944 roku w  sali kinowej aktorzy wystawiają trzeci akt
Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Naimski gra Gospodarza. Emocje są
duże, a tęsknota za krajem tego wieczoru pewnie większa niż zwykle. Na
ten wieczór Anna pożyczyła Pannie Młodej gorset z  chwaścikami,
w  którym przejechała bez mała pół świata. Aktorzy odczuwają tremę
przed pierwowzorem Gospodyni z Wesela.
Janina Niezabytowska, grająca Marynę, wspomina: „Końcowa,
dramatyczna scena, pełna napięcia, kiedy na scenę wpada zdyszany
Jasiek z tragicznym «kiej się podział złoty róg», a za nim Chochoł – była
nie lada przeżyciem i  dla widowni i  dla nas, aktorów, choć z  różnych
powodów: do światła i ciepła lamp na scenie zlatywały się jakieś wielkie,
brzęczące żuki-nieżuki – i  w  momencie, kiedyśmy wszyscy zamarli
w  półśnie – obijały się o  nasze głowy, a  tu ani się opędzić, ani uchylić,
tylko trwać tak nieruchomo w oczekiwaniu – w naszym przypadku – na
spuszczenie kurtyny!...”[112].

SŁOWO HONORU
Singerówna była zawsze gorącą patriotką, bardzo przywiązaną do
Bronowic i bliską przyjaciółką nas wszystkich[113].
 
Kenkarta Józefy Singerówny, wystawiona na nazwisko Eugenii Gawlik,
prócz zdjęcia i  podstawowych informacji o  właścicielce zawiera dwie
odbitki palców wskazujących umoczonych w  tuszu. Linii papilarnych,
choć niewidocznych, musi być na tej karcie znacznie więcej. Pieczątki
i wojenne adresy wpisane w rubryce „uwagi urzędowe” z grubsza znaczą
szlak kolejnych kryjówek Józefy. W sierpniu 1942 roku jest zameldowana
w  Bronowicach Małych. W  Krakowie rozpoczęły się deportacje Żydów
z  getta do obozu zagłady w  Bełżcu. Z  licznej rodziny zostanie Józefie
tylko bratanek. W  listopadzie Józefa jest już w  Warszawie. Ulica, przy
której mieszka, przypadkowo przypomina o  Krakowie: Bałuckiego 3[114].
W  maju 1944 roku jest zameldowana przy Mokotowskiej 31. Rafał
Węgrzyniak wymienia też ulicę Ursynowską.
Gdzieś tutaj, w  tym czasie, odwiedza Józefę szmalcownik. Wie
dokładnie tyle, ile trzeba, aby zaprowadzić ją na gestapo.
Helena z  Rydlów Rydlowa: „Z  wolna zbierając się do wyjścia,
Singerówna zaryzykowała pertraktacje i  ostatecznie uzgodnili sumę, za
jaką zdecydował się pozostawić ją w  spokoju, zaręczając «słowem
honoru», że jeśli zapłaci umówiony okup, więcej nagabywana nie będzie.
Ponieważ nie dysponowała tak znaczną kwotą, zgodził się poczekać do
następnego dnia, zabierając w  zastaw jej kenkartę na nazwisko Gawlik.
Kiedy przygotowaną sumę wręczyła mu nazajutrz o  umówionej porze,
zwrócił jej dowód osobisty i rzeczywiście do końca okupacji nie była już
przez nikogo nagabywana”.
Może jest tak, że raz wykupiona, pozostaje poza szantażem, a może na
kolejne przypadki nie ma czasu. W  sierpniu wybucha powstanie
warszawskie. Singerówna trafia do obozu przejściowego w  Pruszkowie.
18 października zameldowuje się w Moczydle w okolicach Miechowa – to
ostatni wpis w  niemieckiej karcie rozpoznawczej. Pod koniec 1945 roku
wraca do Krakowa.

WIATR OD LĄDU
W roku 1948 nastąpi jedno zaćmienie księżyca i dwa słońca, żadne jednak
z nich nie będzie w Polsce widziane[115].
 
Pierwszy transport repatriantów do Polski wyrusza z  Valivade
w  grudniu 1946 roku. Kolejne, nadal nieliczne, odchodzą wiosną 1947
roku. Rozpoczyna się demobilizacja Polskich Sił Zbrojnych. Większość
żołnierzy decyduje się na pozostanie poza granicami komunistycznej
Polski. Repatrianci objęci statusem rodzin wojskowych mogą dołączyć do
bliskich na zachodzie Europy[46*].
Dla pozostałych decyzja o  wyborze miejsca do życia wiąże się
z  wieloma rozterkami. W  powojennym świecie trudno nazwać Polskę
krajem niepodległym. Dla wielu mieszkańców Valivade rodzinne
miejscowości leżą teraz poza jej granicami. Na wyjazd do Polski decydują
się ci, którzy mają dokąd i do kogo wracać.
 
Rozważany od jakiegoś czasu, a  wyczekiwany od lat powrót do
Bronowic nieoczekiwanie oddala się pod koniec 1946 roku. Anna choruje.
Z gorączką i objawami zakażenia trafia do miejscowego szpitala. Ze śladu
na nodze powstałego po ukąszeniu owada tworzy się głęboka, niegojąca
się rana.
Choć lecznictwo w  Valivade oceniane jest wysoko, polska ekipa
medyczna nie zawsze radzi sobie z  trudnymi przypadkami chorób
tropikalnych. Stan zdrowia Anny nie poprawia się, penicylina w  tym
przypadku jest nieskuteczna. W styczniu 1947 roku komendanturę obozu
po Brytyjczyku ppłk. Neate przejmuje Hindus ppłk D.S. Bhalla[116]. Lekarz
z  wykształcenia, pierwsze kroki kieruje do budynku szpitalnego. Na
otwartą ranę zaleca mieszankę ziół o  właściwościach antyseptycznych.
Zielonkawy okład zastosowany na wszystkie partie skóry przyspiesza
gojenie rany i  likwiduje stan zapalny. W  szpitalu Anna spędzi pięć
miesięcy.
W  maju 1947 roku lekarze kierują ją na trzytygodniowy obóz
rekonwalescencyjny do Chandoli. Wyjeżdżają z  córką i  grupą harcerzy.
Mieszkają na skraju puszczy, śpią w  szarych, płóciennych namiotach.
Teren jest zielony, pagórkowaty, obok płynie rzeka. Temperatura
powietrza jest tutaj niższa. To ważne. Maj jest zwykle najgorętszym
miesiącem roku. Wieczorami na polanie rozświecają się i  gasną
niezliczone ilości robaczków świętojańskich.
 
W czerwcu jak co roku przychodzi pora deszczowa. Woda wdziera się
przez szpary w  bambusowych ścianach, płynie drogą między domami,
zmienia brunatną ziemię w błoto. I tak do września. W lipcu wyrusza do
Polski kolejna grupa repatriantów, niewiele ponad pięćdziesiąt osób.
Równolegle chęć wyjazdu do Anglii deklaruje ponad dziewięćset osób[47*].
W sierpniu lekarze mówią Krystynie, że stan zdrowia Anny nie pozwala
na podróż w  porze monsunowej. Najlepiej wyjechać zimą, kiedy wiatry
wieją z  lądu w  kierunku oceanu, temperatura powietrza jest niższa,
a biomet korzystniejszy dla sercowców.
W  listopadzie wyjeżdżają do Anglii kolejne osoby z  uprawnieniami
rodzin wojskowych. Znajomi i nieznajomi. Ci bez uprawnień rozjeżdżają
się w  różnych kierunkach: do Afryki Wschodniej, Australii, Argentyny,
Kanady, Nowej Zelandii. Valivade pustoszeje.
Z Londynu Hanka Felsztyńska namawia siostrę i matkę na przyjazd do
Anglii. Zabiega o  wydanie dokumentów uprawniających do pobytu. Te
dokumenty w końcu zdobędzie, ale one od dawna chcą wrócić do domu.
 
Znów jest luty. Osiem lat po deportacji. Północno-wschodni wiatr
przynosi lekkie ochłodzenie. Anna kończy w  tym miesiącu
siedemdziesiąt cztery lata. 13 lutego Krystyna pisze do Bronowic:
Kochani.
Dużo strucli z makiem proszę przygotować gdzieś na początek kwietnia. W tym
bowiem czasie mam nadzieję wylądować z Mamą w Kraju. Wyruszamy stąd za
tydzień, lecz droga morska potrwa dłużej, gdyż zboczymy zdaje się do Afryki
Wsch. A potem do Włoch. Napiszę z drogi.
Do zobaczenia
Krzysia
Módlcie się do św. Antoniego o szczęśliwą dla nas podróż[117].
 
W  niedzielę 22 lutego 1948 roku wyjeżdżają pociągiem z  Valivade do
Bombaju. To ostatni transport repatriantów do Polski. Z ponad czterech
tysięcy osób przebywających w obozie w 1947 roku do Polski wrócą tylko
473 osoby[118].
Wypływają 1 marca transportowcem armii amerykańskiej „Gen.
M.B. Stuart”. Siedem dni później przybijają do Mombasy. Tutaj wysiadają
Polacy, którzy chcą zostać w  krajach Afryki Wschodniej, wsiadają ci,
którzy płyną do Europy. 17 marca cumują w  Port Saidzie, 21 marca
docierają do Genui. Podczas kilkudniowego pobytu we Włoszech
Krystyna wysyła telegramy do Polski.
W  sobotę 27 marca wyjeżdżają z  Genui pociągiem Polskiego
Czerwonego Krzyża. Następnego dnia przypada Niedziela Wielkanocna.
Świętują z  załogą i  pasażerami. Do końcowej stacji w  Dziedzicach
docierają 1 kwietnia. Tutaj znajduje się punkt przyjęcia Państwowego
Urzędu Repatriacyjnego. Z  przepustką uprawniającą do bezpłatnego
przejazdu mogą jechać do Krakowa.
Anna Tetmajerowa z córkami Magdaleną Frankiewiczową i Isią Naimską na ganku
Tetmajerówki po powrocie z Indii.

Na stacji kolejowej Czechowice-Dziedzice czeka Magdalena-Dudu


Frankiewiczowa z synem Włodkiem.
Jest późna noc, gdy pociąg staje na dworcu kolejowym w  Krakowie.
Dwiema dorożkami dojeżdżają do domu. W  Bronowicach od kilku dni
mówi się o  powrocie Anny i  Krystyny. Jeszcze tej nocy przychodzą do
Tetmajerówki pierwsi goście. Stanisława Figas, wnuczka Jana
Mikołajczyka, zapamięta bransoletkę otrzymaną w  prezencie od Anny;
założyła ją na nadgarstek i  dowiedziała się, że dziewczęta w  Indiach
noszą je na kostkach stóp. Anna Konarska, prawnuczka Błażeja Czepca,
przychodzi z  ojcem Stanisławem. Zapamięta Annę siedzącą w  fotelu na
ganku Tetmajerówki, spokojną, uśmiechniętą, u siebie.
W  1992 roku Elżbieta Konieczna w  rozmowie z  Krystyną zapyta: „Jak
mama zareagowała na Bronowice?”. Córka odpowie: „Wie pani, troszkę
jakby tak osłabła. Właściwie nie było jakiejś specjalnej czy radości, czy
coś, tylko uważała, że, no przyjechała do domu, do miejsca, w  którym
powinna być”[119].
Nadzieja powrotu do domu była ważną częścią procesu przetrwania,
by jeszcze raz zobaczyć najbliższych, nie pozwolić pogrzebać się w obcej
ziemi. Ale ośmioletnia tułaczka jest także częścią tego procesu. Kiedy
pytają Annę w Bronowicach o przeżycia ostatnich lat, ona zwykle zaczyna
opowieść słowami: „A  u  nas w  Indiach...”. Na karcie meldunkowej
wypełnionej 27 kwietnia 1948 roku w rubryce „poprzedni adres” czytam:
Indie.

RYDLÓWKA
Z tamtych czasów została w sadzie tylko stara grusza, o, niech pan
spojrzy...[120]
 
To jest całkiem inny świat i inna rzeczywistość. Gorsza od tej, o której
słyszało się w  Valivade. Przypomina koszmarny sen. Los rzuca dzieci
Anny po świecie. Isia, rozdzielona z  mężem i  synem, przebywa
w  Bronowicach; Ludwik Naimski z  Michałem, żołnierzem 2. Korpusu
Polskich Sił Zbrojnych, mieszkają w Londynie. Wybrali emigrację. W 1948
roku nie ma widoków na połączenie rodziny.
Rydlówka, ok. 1965.
Tetmajerówka w latach 60. XX w.

W  listopadzie tego roku Urząd Bezpieczeństwa aresztuje Jana


Rybickiego, męża Klementyny, oficjalnie: za udzielenie pomocy dwóm
żołnierzom konspiracyjnych Narodowych Sił Zbrojnych; jako dyrektor
szpitala w  Gorlicach zoperował ich i  ukrył na terenie placówki.
Mieszkańcy miasta wysyłają setki petycji z prośbą o zwolnienie. Rybicki
wychodzi w  lutym 1949 roku, ale w  marcu znów jest aresztowany.
Przebywa w  więzieniu w  Rzeszowie, potem we Wronkach, znanych
z  zaostrzonych rygorów i  ciężkich warunków. Odzyskuje wolność 22
marca 1951 roku, ale do Gorlic wrócić nie może. To wtedy Rybiccy na stałe
przenoszą się do Bronowic.
Tadeusz Tetmajer, żołnierz Związku Walki Zbrojnej i  Armii Krajowej
w  okręgu warszawskim i  krakowskim, za działalność konspiracyjną
zostanie odznaczony Krzyżem Virtuti Militari i awansowany do stopnia
majora. Otrzyma też Krzyż Walecznych i Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami.
Od 1949 roku mieszka z  żoną i  dziećmi w  Kwidzynie. On także nie
uniknął aresztowania. W 1945 roku był osadzony w więzieniu przy ulicy
Senackiej w  Krakowie[121]. Hanka i  Stefan Felsztyńscy osiedlają się
w Londynie, Magdalena i Edward Frankiewiczowie wyjeżdżają na Ziemie
Zachodnie.

Bon mięsno-tłuszczowy należący do Anny Tetmajerowej, 1952.

Od 1946 roku Lucjan, syn Jadwigi, i  jego żona Julia pracują


w Technikum Hodowlanym w Ornontowicach, w powiecie pszczyńskim.
Wybuch wojny zastał go na urlopie w Bruśnie Starym koło Horyńca. Stąd
wyruszył do Przemyśla. Dołączył do 5. Pułku Strzelców Podhalańskich. Po
kampanii wrześniowej przedostał się do Lwowa. Pozostawał w ukryciu do
maja 1940 roku. Do końca wojny mieszkał z  rodziną na przedmieściach
Tarnowa. Pracował w tutejszym starostwie, potem krótko w Katowicach.
Helena i  Zdzisław Rydlowie z  dziećmi zajmują dwa pokoje na
poddaszu Rydlówki (z  czasem też jadalnię). Nadal przebywają tu
przesiedleńcy. W  jadalni na parterze mieszka ks. Antoni Gigoń,
wikariusz kościoła Najświętszej Marii Panny w  Krakowie. W  dawnej
pracowni Lucjana Rydla od 1947 roku prowadzi bibliotekę i  świetlicę
parafialną[48*]. Rydlówka znajduje się na liście Urzędu Kwaterunkowego.
Maria Rydlowa: „Córka Lucjana Rydla, a matka mojego męża – Helena,
nigdy nie zgodziła się na oddanie domu. Choć wielokrotnie było jej
bardzo ciężko. Podczas okupacji w  każdym pokoju mieszkała tu inna
rodzina wysiedlonych. Ona przyjmowała wszystkich, nawet Żydówki tu
mieszkały. Później, po 1945 roku, wraz z  córką Anną – wnuczką Rydla –
chętnie wprowadzały do jednej izby na parterze, którą zajmowały –
obecnie izba taneczna – wszystkich zainteresowanych dramatem”[122].
Dziennikarz Stanisław Ziembicki przyjeżdża z  Warszawy. Helena
Rydlowa zaprasza go do jadalni na parterze. „Nie mogę panu nawet
pokazać pokoju, który stanowi miejsce akcji Wesela. To pokój sąsiedni,
o tej porze zamknięty, bo lokatorzy pracują. Poza tym trudno się dziwić,
że niechętnie patrzą na częste odwiedziny turystów, to im zakłóca
normalne życie. [...] Rydlówka umieszczona jest w  przewodniku
turystycznym, nie brak więc również przygodnych gości. To wszystko
bardzo piękne, ale człowieka rozpacz bierze, bo chałupa jest brudna,
odrapana i  niszczeje. Na konserwację brak funduszy. Konserwator
miejski i  Rada Narodowa troszczą się o  to, ale nic nie wskórali.
W  sierpniu była u  nas komisja z  Ministerstwa Kultury. Pochodzili,
obejrzeli, pokiwali głowami i poszli”[123].
Pod koniec 1955 roku w  domu Rydlów będzie zamieszkiwało
czternaście osób, cztery rodziny łącznie z właścicielami[124].

SNY
Pisałam do Bronowic. Często nam się śni, ze tam jesteśmy. Ja nawet byłam
na weselu starego Gryna [Józefa Grinna]. Całuje was wszystkich razym
najserdeczni [...] Mama. Piście[125].
 
Są w  Tetmajerówce takie sprawy, o  których nie rozmawia się głośno,
i pytania, których się nie stawia. W latach pięćdziesiątych tematem tabu
jest nieobecność. Nie mówi się o tym, gdzie przebywały Anna i Krystyna,
nim osiadły w  Indiach (o  Indiach Anna lubi opowiadać), ani dlaczego
u boku Isi nie ma męża i syna. Nie pyta się o to, co wydarzyło się w życiu
doktora Rybickiego, że tylko zewnętrznie przypomina dawnego siebie.
W  kwestii nieobecności i  przebytej traumy panuje milcząca zgoda
i  porozumienie. Ani słowa o  tym, co było. To parasol ochronny, który
jedni członkowie rodziny rozpinają nad głowami drugich.

Anna Tetmajerowa na ganku Tetmajerówki po powrocie do Polski, po 1948.


Doświadczenie tragicznych, najbardziej osobistych chwil Krystyna
dzieli z  Anną. To ich prywatna, zamknięta przestrzeń, chyba nigdy
nieprzepracowana do końca. Od października 1948 roku dzieli ją także
z  mężem. Zbigniew Skąpski, geodeta, późniejszy profesor Politechniki
Krakowskiej, stracił pierwszą żonę w  Auschwitz. Anna jest obok, gdy
córka i  zięć układają sobie życie na nowo. Zdąży poznać najmłodszą
wnuczkę, Zofię.
W Tetmajerówce Anna zajmuje frontowy pokój z widokiem na klomb.
Prawnuczka Elżbieta Konstanty, wtedy kilkuletnia, zapamięta gliniany
emaliowany garnuszek z  miodem stojący na szafce przy jej łóżku.
Regularnie odwiedza ją doktor Boczar. Sześć lat po powrocie z  Indii
o  przebytej chorobie tropikalnej przypomina brązowe znamię na lewej
nodze. W  lutym 1954 roku Anna kończy osiemdziesiąt lat. W  ciepłe dni
siedzi w  fotelu na ganku Tetmajerówki w  chustce zarzuconej na plecy.
Tak zostanie zapamiętana.

Pogrzeb Anny Tetmajerowej, 27 lipca 1954.


Na fotografiach wykonanych po powrocie do Bronowic przykuwa
uwagę jej poważny, surowy wyraz twarzy; nawet wtedy, gdy okoliczności
wskazują na swobodną, rodzinną atmosferę, ona wydaje się nieobecna.
Może to przypadek, a może wciąż jakąś częścią siebie tkwi w przeszłości.
Bywa, że sny mają dłuższy żywot od nocy. Niespokojne, dręczące,
powracają po latach do osób dotkniętych traumą minionych przeżyć.
Przypominają o rozmaitych wydarzeniach, każą je przechodzić na nowo,
wyciągają na wierzch stłumione emocje. Tak mówią ci, którzy ocaleli
z obozów i koszmaru wojny. Co śni się Annie?
Umiera w  Bronowicach w  niedzielę 25 lipca 1954 roku, dzień przed
imieninami. W  gorący dzień 27 lipca idą za jej trumną dzieci, wnuki,
prawnuki i  mieszkańcy wsi. Zostaje pochowana u  boku męża i  syna na
cmentarzu w Bronowicach Wielkich.
Żeby tu wrócić, spocząć z nimi w jednym grobie, przebyła z Koniuch do
Bronowic Małych pod Krakowem około trzydziestu dwóch tysięcy
kilometrów. To niewiele mniej niż liczy okrąg kuli ziemskiej
w najszerszym miejscu. To cały świat.
Chusta Anny Tetmajerowej.

ZNAK CZASU
Wzruszający jest fakt, że w teatrach Krakowa pracuje jeszcze troje
artystów, którzy brali udział w prapremierze Wesela. Bronisława
Janikowska – Isia z 1901 roku, Jadwiga Czechowska-Korecka –
prapremierowa Haneczka i Ferdynand Sarnowski – pierwszy odtwórca
Widma[126].
 
Jest sobota 29 września 1956 roku. W Teatrze im. Juliusza Słowackiego
w  Krakowie spotykają się: Jan Mikołajczyk „Jasiek” (lat siedemdziesiąt
sześć), Jakub Mikołajczyk „Kuba” (sześćdziesiąt siedem) i Kasper Czepiec
„Kacper” (siedemdziesiąt siedem). Obok Anny Rydlówny „Haneczki”
(siedemdziesiąt dwa) i  Jadwigi Naimskiej „Isi” (sześćdziesiąt pięć) są
ostatnimi żyjącymi uczestnikami wesela Jadwigi Mikołajczykówny
i  Lucjana Rydla sportretowanymi przez Wyspiańskiego
w najsłynniejszym polskim arcydramacie. Minęło pięćdziesiąt pięć lat od
prapremiery Wesela. Pozostało niewielu świadków. Wojtek Susuł zmarł
w  1901 roku. Po nim odeszli: Jacenty Mikołajczyk „Ojciec” (1907),
Antonina Domańska „Radczyni” (1917), Lucjan Rydel „Pan Młody” (1918),
Anna Janowska „Klimina” (1919), Rudolf Starzewski „Dziennikarz” (1920),
Włodzimierz Tetmajer „Gospodarz” (1923), Maria Popielowa „Marysia”
(1925), Tadeusz Noskowski „Nos” (1932), Błażej Czepiec „Czepiec” (1934),
Jadwiga Rydlowa „Panna Młoda” (1936), Kazimierz Tetmajer „Poeta”
(1940), Maria Grekowa „Maryna” (1941), Wiktoria Czepiec „Czepcowa”
(1943), Katarzyna Wojdyła „Kasia” (1951), Anna Tetmajerowa „Gospodyni”
(1954), Józefa Singer „Rachela” (1955). Niedawno, bo 13 maja 1956 roku,
zmarła „Zosia”, wdowa po Tadeuszu Żeleńskim.
O  obecność ostatnich żyjących bohaterów na premierze Wesela od
tygodni zabiegał dyrektor i  reżyser Bronisław Dąbrowski. Gdyby nie
osobista interwencja Heleny z Rydlów Rydlowej niektórzy pewnie by nie
przyszli. W  listopadzie 1900 roku chłopów i  ciarachów woził furmanką
młody Wojtek Czepiec. Znakiem czasu jest służbowy samochód posłany
z teatru do Bronowic Małych. Duży, ciężarowy – star? lublin? – Stanisława
Figas, wnuczka drużby Jaśka, zapamięta, że wdrapywała się po stopniach
do środka, przebrana w odświętny gorset i kolorową spódnicę.
Jan Mikołajczyk, Jakub Mikołajczyk i  Kasper Czepiec są ubrani
w  chłopskie sukmany. Na co dzień żaden już nie nosi tych strojów.
Z  rodzinami zajmują dwie loże na parterze. Bronisław Dąbrowski
zaprosił na lampkę wina po przedstawieniu, ale oni i  tak przynieśli
butelkę wódki i jeden kieliszek. Opróżnią ją chyłkiem w antrakcie.
Jakub Mikołajczyk widział dramat Wyspiańskiego wcześniej. Twierdzi
nawet, że był na prapremierze, choć trudno dać temu wiarę. Kasprowi
bilet na przedstawienie podarował niegdyś Lucjan Rydel. Jan Mikołajczyk
ogląda Wesele po raz pierwszy. Wnuczka wspomina, że z  teatru wrócił
rozdrażniony. Nie zachwycił go ani drużba Jasiek, ani Wesele. Do
Wyspiańskiego ma pretensję o  sposób przedstawienia chłopów
w  dramacie. Kiedy Helena z  Rydlów Rydlowa pyta o  wrażenia ze
spektaklu, wzrusza ramionami. „Iii, tam, takie wesele... Przecież to
wszystko było całkiem inaczej”.
Izba wybielona siwo, prawie błękitna, jednym szarawym tonem półbłękitu
obejmująca i sprzęty, i ludzi, którzy się przez nią przesuną[1].
 
Październikowa odwilż z  1956 roku przynosi złagodzenie przepisów
paszportowych. Miesiąc później Jadwiga Naimska otrzymuje zgodę na
wyjazd do Londynu. Opuszcza Polskę ze świadomością, że jest to bilet
w  jedną stronę. Z  mężem spotyka się po siedemnastoletniej rozłące. Na
emigracji wraca do malowania. Tęsknotę za rodziną i  Bronowicami
łagodzi obecność siostry Hanki Felsztyńskiej. Isia umiera 6 kwietnia 1975
roku, Hanka – 19 czerwca 1985 roku. Siostry i ich mężowie są pochowani
na cmentarzu South Ealing w Londynie[49*].
Pod koniec lat czterdziestych Klementyna Rybicka przeprowadza się
do Tetmajerówki. W latach pięćdziesiątych spisuje wspomnienia, które są
ważną częścią tej książki. Umiera 1 października 1970 roku
w Bronowicach Małych.
Po wojnie Magdalena Frankiewiczowa z  rodziną wyjeżdża na Ziemie
Zachodnie. Edward Frankiewicz kieruje państwowymi gospodarstwami
rolnymi; mieszkają między innymi w  Kostowie, Stawianach, Strzelinie
i Czechnicy. Magdalena umiera 2 stycznia 1973 roku.
Major Tadeusz Tetmajer w  latach pięćdziesiątych pracuje jako trener
polskiej kadry jeździeckiej przy stadninie koni LZS Zagórzyce koło
Brzeska. W  1962 roku przenosi się do Wojskowego Klubu Sportowego
„Podhalanin” w  Wadowicach. Przez lata wychowuje wielu znakomitych
jeźdźców, wśród nich polskiego reprezentanta na olimpiadzie
w  Monachium. Uprawnienia instruktora jeździectwa ma także jego syn
Włodzimierz[2]. W  latach siedemdziesiątych przechodzi na emeryturę.
W  1993 roku organizuje zjazd rodziny Tetmajerów. Umiera w  Krakowie
27 grudnia 1993 roku.
Krystyna Skąpska niechętnie wraca do wydarzeń z  1940 roku.
Paradoksalnie przeżycia te nie odbiorą jej cennej umiejętności
postrzegania świata poprzez dobro. W  procesie oswajania przeszłości
będzie przywoływała każde pojedyncze okruchy człowieczeństwa.
Zapamięta enkawudzistę, który okrył jej nogi baranicą w  mroźny ranek
deportacji, i  radzieckich żołnierzy dzielących się solonymi śledziami.
Opowie o nich, mając osiemdziesiąt lat[3]. Srebrną bransoletkę z napisem
„Koniuchy 1938” przekaże córce. 11 lipca 2009 roku kończy
dziewięćdziesiąt osiem lat. Umiera dziewiętnaście dni później.
Córki Marysi: Anna i Jadwiga Susułówny, oraz Helena, Maria i Aniela
Popielówny, zakładają własne rodziny. Z prawnukiem Marysi spotkałam
się latem 2019 roku. Luźne kontakty potomków trzech sióstr
Mikołajczykówien trwają do dzisiaj.
Lucjan Rydel, syn Jadwigi i  Lucjana, w  latach pięćdziesiątych krótko
pracuje w Ministerstwie Rolnictwa w Warszawie, później przenosi się do
Brwinowa. Umiera nagle, wracając rowerem do domu, 31 maja 1957 roku.
Rodzina przewozi trumnę z  jego ciałem do Bronowic Małych.
W  kondukcie pogrzebowym, który zgodnie z  chłopską tradycją wyrusza
z Rydlówki, idą także chłopi z Toń.
 
19 marca 1968 roku Rydlówka zostaje wpisana do rejestru zabytków,
w  grudniu wybucha pożar. Drewniana ściana wewnętrzna zajmuje się
ogniem z  pieca kaflowego. Straty i  zawilgocenie pogłębiają zły stan
techniczny budynku. W styczniu 1969 roku na konferencji prasowej pada
propozycja utworzenia muzeum działającego w  strukturach
krakowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno-
Krajoznawczego[50*][4]. Ostatnie lokatorki przenoszą się do mieszkania
komunalnego.
Kiedy toczą się wstępne rozmowy dotyczące przekształcenia domu
w  obiekt muzealny, Helena z  Rydlów Rydlowa jest już ciężko chora.
Umiera w Krakowie 19 lutego 1969 roku.
Regionalne Muzeum Młodej Polski „Rydlówka” zostaje otwarte 21
listopada 1969 roku. Początkowo mieści się w  trzech izbach: alkierzu,
izbie weselnej (dawny salon) i  tanecznej (dawna jadalnia). Pracownia
Lucjana Rydla zostanie udostępniona zwiedzającym w  1990 roku.
Scenariusz wystawy przygotowuje Stanisław Waltoś. Eksponaty oddają
w  depozyt rodzina Rydlów i  krakowskie muzea[5]. Pierwszą kustoszką
zostaje wnuczka Jadwigi i  Lucjana, Anna Rydlówna, kolejną Maria
Rydlowa, synowa Heleny. W  strukturach krakowskiego oddziału
Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego Rydlówka
pozostaje do 2014 roku. Po czteroletniej przerwie 20 listopada 2018 roku
zostaje ponownie udostępniona zwiedzającym jako oddział Muzeum
Krakowa.
 
To nie jest zabytek-wydmuszka pozbawiony oryginalnych elementów
konstrukcyjnych, z  którego pozostały jedynie obrysy zewnętrzne.
Kładzione kolejno warstwy maty trzcinowej, kruchego tynku, zaprawy
gipsowej i  farby otulają to, co najważniejsze: drewniane zręby domu
Tetmajerów i Rydlów[6].
To prawda, dom zmienił się od czasu, gdy mieszkali w  nim pierwsi
właściciele. Nie ma strzechy, herbu Tetmajerów na frontonie ganku ani
zabudowy drewnianego podcienia z  czasów wesela Jadwigi
Mikołajczykówny. Po przebudowie wykonanej przez Lucjana Rydla
w  miejscu pracowni Włodzimierza Tetmajera stoi murowane skrzydło
mieszczące dawniej jego gabinet i bibliotekę. Tędy wchodzi się dzisiaj do
Rydlówki. Poprzez drewnianą galeryjkę w świetlicy przechodzi się do sali
tanecznej – jadalni. To stara część domu. Drzwi na prawo prowadzą do
pomieszczenia administracyjnego; tu mieściła się kuchnia. Po przeciwnej
stronie sieni znajdują się dwa pokoje: salon i alkierz.
Pod kolejnymi warstwami farb i  pobiał kryją się historie domu i  jego
mieszkańców. Potrzeba cierpliwości, precyzji i  chyba trochę pokory, by
dotrzeć do tego, co niewidoczne. W  terminologii konserwatorskiej
nazywa się to sondą schodkową. Skalpelem delikatnie wyskrobuje się
prostokąty szerokie na dziesięć centymetrów. Od pierwszej, najświeższej
warstwy przemalowań przechodzi się do następnych, głębiej i  głębiej.
Każdy pokład farby jest oddzielnym okresem historycznym,
dokumentem zmian przeprowadzonych przez mieszkańców domu
i zapisem życia. Z każdym wchodzi się mocniej w historyczną materię, by
wreszcie dotrzeć do pierwszego koloru: jasnej ultramaryny.
Elżbieta Wyszyńska, główny specjalista Biura Miejskiego
Konserwatora Zabytków Urzędu Miasta Krakowa, nadzorowała przebieg
prac konserwatorskich w Rydlówce w latach 2016–2018. Mówi:
„W  didaskaliach Wesela jest taki fragment: «Izba wybielona siwo,
prawie błękitna». W  tej izbie wykonano kilka sond i  znaleziono kolor
opisany przez Wyspiańskiego. Nie jest to pełna ultramaryna, ale biel
lekko zaniebieszczona, która na ścianach daje szarawą, siwą barwę. Tak
były pomalowane pierwotnie wszystkie pomieszczenia w  starej części
domu. Intensywny kolor jasnoniebieski został odkryty też na
zewnętrznej ścianie budynku, która po rozbudowie stała się ścianą
wewnętrzną, a  więc tu, gdzie znajdują się schody z  drewnianą
galeryjką”[7].
Po remoncie i  modernizacji Rydlówki przez Muzeum Krakowa
kolorystykę ścian w  izbie weselnej ujednolicono z  pierwszą, oryginalną
warstwą, znaną z  didaskaliów Wesela, odkrytą w  wyniku badań
stratygraficznych[8].
 
To powinna być jesień; o tej porze drzewa są bez liści i nie zasłaniają
okien. Koniec października albo listopad, jasny dzień, popołudnie.
W  izbie weselnej w  Rydlówce światło wpadające do środka wchodzi
w  reakcję z  tkanką historyczną: odbija się od ścian, podłogi w  kolorze
czerwieni miniowej i  nadaje pomieszczeniu różowo-błękitną poświatę.
Warto przyjrzeć się tej grze barw, światła i  cienia, zatrzymać się
w dawnym salonie przez dłuższą chwilę.
Elżbieta Wyszyńska uśmiecha się. „Tak jakby czekało się na gości
weselnych”.
OD AUTORKI
W  grudniu 1907 roku, miesiąc po śmierci Stanisława Wyspiańskiego,
Lucjan Rydel opublikował w  „Czasie” jeden z  listów, które otrzymał od
niego z podróży artystycznej po Francji w 1890 roku. To był zresztą jeden
z  wielu niezrealizowanych pomysłów Wyspiańskiego: wydać listy
z opisem katedr francuskich z własnymi rysunkami. W mieszkaniu Elizy
i  Stanisława Pareńskich kilka osób przepisało tę korespondencję po raz
pierwszy. Od tamtej pory bogate archiwum Rydlów służy kolejnym
badaczom, także mnie. Jestem wdzięczna Piotrowi Szmigielskiemu
i  prof. Janowi Rydlowi za możliwość zapoznania się z  bezcennymi
archiwaliami znajdującymi się w archiwum rodziny Rydlów. Serdecznie
dziękuję za udostępnienie mi materiałów, które znalazły się w tej pracy.
Biografia sióstr Mikołajczykówien nie byłaby kompletna bez pomocy
Zofii Gręplowskiej, wnuczki Anny Tetmajerowej i pierwszej czytelniczki,
której w tym miejscu serdecznie dziękuję za udostępnienie dokumentów
rodzinnych, a  przede wszystkim za zaufanie, bez którego nie byłoby tej
książki.
Markowi Gręplowskiemu dziękuję za pomoc merytoryczną, której
udzielał mi w pracy nad książką.
Serdecznie dziękuję Marii Barbarze Hetnał, wnuczce Jadwigi
Rydlowej, za spotkanie, które zachowam w pamięci.
Tetmajerówka, dom Anny i  Włodzimierza Tetmajerów, pozostaje
własnością prywatną. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku część
zabudowań i  ogrodu została odebrana rodzinie. Rozpoczęła się
stopniowa degradacja zabytkowych pomieszczeń. Dawna pracownia
Włodzimierza Tetmajera została zamieniona w stajnię dla konia. W 1991
roku potomkowie Tetmajerów odkupili zniszczone budynki. Dom,
odrestaurowany z  poszanowaniem tkanki historycznej i  dbałością
o  detale, zachował niepowtarzalny klimat dziewiętnastowiecznego
dworku dzięki Elżbiecie Konstanty, prawnuczce Anny i  Włodzimierza
Tetmajerów, której w  tym miejscu dziękuję za udostępnienie zbiorów
rodzinnych i gościnne przyjęcie w Tetmajerówce.
Ważną częścią tej książki są wspomnienia Klementyny z  Tetmajerów
Rybickiej, z  których korzystałam dzięki jej wnuczce, Marii Górskiej-
Dubowik – dziękuję!
Serdecznie dziękuję moim rozmówcom – bliskim i  potomkom
bohaterów tej książki: Piotrowi Bartuli, Krzysztofowi Cichowskiemu,
Annie Duniewicz, Stanisławie Figas, Joannie Hetnał-Sarnie, Annie
Konarskiej, Teresie de Laveaux, Celinie Nowosiad, Lidii Nowosiad,
Krzysztofowi Pochwalskiemu, Barbarze Ramlau-Mielczarek, Lesławowi
Wlazło i prof. Włodzimierzowi Wójcikowi.
Dziękuję pracownikom naukowym, badaczom, muzealnikom i  tym,
którzy wsparli mnie w  pracy nad tą książką: ks. prof. Włodzimierzowi
Bielakowi, Jakubowi Bieniowi z  Archiwum Mariackiego w  Krakowie,
Joannie Cywińskiej-Rusinek, Danucie Czapczyńskiej-Kleszczyńskiej,
Stanisławowi Dziedzicowi, Katarzynie Fortunie, Pawłowi Gaszyńskiemu
z  Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego, Joannie Grabowskiej
z  Archiwum Akademii Sztuk Pięknych w  Krakowie, Elżbiecie Knapek
z  Biblioteki Naukowej PAU i  PAN w  Krakowie, Annie Kwiatek z  Działu
Fotografii Krakowskiej Muzeum Krakowa, Agnieszce Krawiec, Urszuli
Kozakowskiej-Zausze i Magdalenie Laskowskiej z Muzeum Narodowego
w  Krakowie, Barbarze Miszczyk z  Towarzystwa Przyjaciół Bronowic,
Dorocie Mościbrodzkiej, Iwonie Partyce-Czerniawskiej, Jerzemu
Pawelczykowi, Sławomirowi Poleszakowi z  Instytutu Pamięci
Narodowej, Dianie Poskucie-Włodek z  Teatru im. J.  Słowackiego, Ewie
Rossal z  Muzeum Etnograficznego w  Krakowie, Elżbiecie Wyszyńskiej
z  Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków Urzędu Miasta Krakowa,
Joannie Zdebskiej-Schmidt z Rydlówki – oddziału Muzeum Krakowa oraz
prof. Franciszkowi Ziejce.
Za możliwość przeprowadzenia kwerendy w  zbiorach Fundacji
„Archivum Helveto-Polonicum” we Fryburgu serdecznie dziękuję jej
prezesowi, Jackowi Sygnarskiemu.
Moim najbliższym dziękuję za to, że cierpliwie czekają.
BIBLIOGRAFIA (WYBÓR)
Baczkowski M., Znaczenie armii austriackiej dla rozwoju cywilizacyjnego Galicji (1848–1918),
„Kwartalnik Historyczny” 2009, nr 2.
Boćkowski D., Czas nadziei – obywatele Rzeczypospolitej Polskiej w ZSRR i opieka nad nimi placówek
polskich w latach 1940–1943, Wydawnictwo Neriton–Wydawnictwo IH PAN, Warszawa 1999.
Brandstaetter R., Ja jestem Żyd z „Wesela”, Wydawnictwo Baran i Suszczyński, Kraków 1993.
Bronowice w malarstwie. Wystawa w 700-lecie lokacji, katalog, Muzeum Historyczne Miasta
Krakowa, Kraków 1994–1995.
Burszta J., Wieś i karczma, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1950.
Cękalska-Zborowska H., Wieś w malarstwie i rysunku naszych artystów, Ludowa Spółdzielnia
Wydawnicza, Warszawa 1969.
Ciechanowiecki A., Z listów Włodzimierza Tetmajera do Konstantego M. Górskiego, „Sztuka
i Krytyka” 1957, nr 3/4.
Cięgielewicz E., Z pracowni Włod. Tetmajera, „Świat” 1908, nr 2.
Daszyński I., Pamiętniki, t. 2, Książka i Wiedza, Warszawa 1957.
Dobrowolski A., Z życia artystów. Włodzimierz Tetmajer, „Myśl” 1891, nr 3.
Dużyk J., Droga do Bronowic, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1968.
Dużyk J., Sława, Panie Włodzimierzu. Opowieść o Włodzimierzu Tetmajerze, Fundacja im.
Włodzimierza Tetmajera–Wydawnictwo Czuwajmy, Kraków 1998.
Dużyk J., Lucjan Rydel w nieznanych listach, „Rocznik PAN”, R VI, 1960.
Dużyk J., Z korespondencji literackiej Lucjana Rydla, „Rocznik PAN”, R. IX, 1963.
Dyba O., Dworek Rydlówka, Oddział Terenowy Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Krakowie,
Kraków, 29 lipca 2014.
Dyba O., Dworek Tetmajerówka, tamże.
Dziedzic S., Włodzimierz Przerwa-Tetmajer: w dziewięćdziesięciolecie śmierci artysty i polityka,
„Niepodległość i Pamięć” 2014, nr 3–4.
Fischer A., Lud polski. Podręcznik etnografji Polski, Wydawnictwo Zakładu Narodowego im.
Ossolińskich, Lwów–Warszawa–Kraków 1926.
Galicyjskie wspomnienia szkolne, oprac. A. Knot, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1955.
Gierymscy M. i A., Listy i notatki, zebrał, ułożył i wstępem opatrzył J. Starzyński, Zakład
Narodowy im. Ossolińskich–Wydawnictwo PAN, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk
1973.
Górkiewicz M., Ceny w Krakowie w latach 1796–1914, nakładem Poznańskiego Towarzystwa
Przyjaciół Nauk, Poznań 1950.
Haller J., Pamiętniki, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2015.
Hausner W., Drogą łobzowską do Bronowic, „Bronowickie Zeszyty Historyczno-Literackie” 1998,
z. 8.
Hausner W., W bronowickiej karczmie, „Bronowickie Zeszyty Historyczno-Literackie” 1997, z. 5.
Hoesick F., Paryż, Gebethner i Wolff, Warszawa 1923.
Hoesick F., Powieść mojego życia, 2 t., Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław–Kraków 1959.
J.S.W., Nie płacz Jadwiś, panno młoda. Miłość i małżeństwo Rydlów, „Express Poranny” 1936, nr 115.
Jabłońska K., Kazimierz Tetmajer. Próba biografii, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1969.
Januszewski T., Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Iskry, Warszawa 2015.
Karcz A., Ludwik de Laveaux, „Sztuka. Miesięcznik ilustrowany, poświęcony Sztuce i Kulturze”,
Lwów 1911.
Kolberg O., Dzieła wszystkie. Krakowskie, t. 5, 6, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 1962–
1976; t. 7, 8, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1979.
Komornicka M., Spotkanie z Panią Tetmajerową, „Wiadomości” 1980, nr 32.
Kopiec wspomnień, red. J. Gintel, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1964.
Korespondencja rodzinna Kazimierza Tetmajera, oprac. T. Januszewski, „Pamiętnik Literacki” 1969,
z. 1.
Kotarbińska L., Wokoło teatru. Moje wspomnienia, nakładem księgarni F. Hoesicka, Warszawa
1930.
Kowalska-Lewicka A., Ludowy strój krakowski – strojem narodowym, „Polska Sztuka Ludowa” 1976,
nr 2.
Kowalski L., Pendzlem i piórem, drukarnia „Czasu”, Kraków 1934.
Krakowski P., Widmo z „Wesela”. (Szkic o Ludwiku de Laveaux), „Sztuka i Krytyka” 1957, nr 3/4.
Kraków na przełomie XIX i XX wieku, Wydawnictwo Literackie, Kraków–Wrocław 1983.
Kraków w czasie I wojny światowej, Wydawnictwo i Drukarnia „Secesja”, Kraków 1990.
Kras J., Wyższe Kursy dla Kobiet im. A. Baranieckiego w Krakowie 1868–1924, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 1972.
Krasiński E., Siemaszkowa o „Weselu”, „Pamiętnik Teatralny” 1962, z. 1.
Krzeczunowicz K., Księga 200-lecia Ułanów Ks. Józefa, Londyn 1984.
Lechowski, Bronowice dzielnica Krakowa. Kalendarium dziejów, Universitas, Kraków 1995.
Lewandowski K., Przedwiośnie „Młodej Polski”. Szkice od ręki, Kraków 1935.
Löw A., Roth M., Krakowscy Żydzi pod okupacją niemiecką 1939–1945, Universitas, Kraków 2014.
Łempicka A., Krakowskie „Wesele” i dygresje, „Życie Literackie” 1956, nr 43.
Łoś W., Włodzimierz Tetmajer, „Tygodnik Ilustrowany” 1894, nr 13.
Łuszczkiewicz W., Z wystawy obrazów w Sukiennicach, „Czas” 1893, nr 33.
Maciejowski-Sewer I., Bajecznie kolorowa, Wydawnictwo Władysława Bąka, Łódź–Wrocław 1946.
Maciejowski Sewer I., Listy do Marii i Wacława Wolskich, w: Miscellanea Literackie 1864–1901.
Archiwum Literackie, t. 2, Wrocław 1957.
Mączyński J., Włościanie z okolic Krakowa, nakład i druk Józefa Czecha, Kraków 1858.
Mehoffer J., Dziennik, oprac. J. Puciata-Pawłowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1975.
Melbechowska-Luty A., Widmo. Życie i twórczość Ludwika De Laveaux, Zakład Narodowy im.
Ossolińskich–Wydawnictwo PAN, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk–Łódź 1988.
Miałem kiedyś przyjaciół... Wspomnienia o Kazimierzu Tetmajerze, oprac. K. Jabłońska, seria Portrety
wielokrotne, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972.
Michalik J., Dzieje teatru w Krakowie w latach 1893–1915, t. 1–3, Wydawnictwo Literackie, Kraków
1985.
Mikołajczyk J., Wesele i „Wesele”, „Przekrój” 1969, nr 1248.
Miszczyk B., Krakowskie skrzynie ludowe, „Bronowickie Zeszyty Historyczno-Literackie” 2000, nr
11.
Młodzianowski S.A., Żniwa w Bronowicach, „Bronowickie Zeszyty Historyczno-Literackie” 1998,
z. 8.
„Mus mnie woła...” Ludwik de Laveaux (1868–1894), Muzeum Narodowe w Krakowie – Kamienica
Szołayskich, Kraków 2005–2006.
Nowiński S., Arystokratka w czepcu, „Ilustrowany Kurier Codzienny” 1936, nr 115.
Nowobilski J.A., Włodzimierz Tetmajer, Fundacja im. Włodzimierza Tetmajera–Wydawnictwo
Czuwajmy, Kraków 1998.
Oppman A., U Tetmajera. Wspomnienie z Bronowic, „Tygodnik Ilustrowany” 1908, nr 46.
Pamiętniki chłopów, seria 2, oprac. L. Krzywicki, Instytut Gospodarstwa Społecznego, Warszawa
1936.
Pan wiecznie Młody. Lucjan Rydel w 100-lecie śmierci, Muzeum Historyczne Miasta Krakowa,
Kraków 2018.
Parkita K., Wspomnienia lekarza okrętowego ze służby na Batorym 1943–1944, Wydawnictwo Morskie
Gdańsk, Gdańsk 1987.
Pawlikowski M., Z Ludźmierza do Bronowic, „Wiadomości” 1979, nr 1747.
Pawlikowski T., Listy do Konstancji Bednarzewskiej, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981.
Perkowska U., Anna Rydlówna (1884–1969), Wydawnictwo ad vocem, Kraków 2010.
Piątkowski H., Ludwik de Laveaux, „Tygodnik Ilustrowany” 1894, nr 16.
Pigoń S., „Gdzie się wszystko niańczy w bladze”, „Tygodnik Powszechny” 1951, nr 4.
Polacy w Indiach 1942–1948 w świetle dokumentów i wspomnień [praca zbiorowa], Koło Polaków
z Indii 1942–1948, Warszawa 2002.
Poskuta-Włodek D., Dzieje teatru w Krakowie w latach 1918–1939, Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2012.
Pranke Beata, Nurt chłopomanii w twórczości Stanisława Radziejowskiego, Ludwika Stasiaka,
Włodzimierza Tetmajera, Wincentego Wodzinowskiego i Kacpra Żelechowskiego, Neriton,
Warszawa 2003.
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, tłum.
S. Dziewulski, J. Kucharzewski, nakład i druk W.L. Anczyca i spółki, Kraków 1902.
Raczyński B., Stanisław Wyspiański (Wspomnienia na tle osobistych przeżyć z realnemi postaciami
z „Wesela”), „Kurier Literacko-Naukowy” 1934, nr 54, z 31 XII.
Röskau-Rydel I., Antonina Domańska (1853–1917) w środowisku rodzinnym Kremerów, Wiek XIX.
Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, IBL PAN, Warszawa 2018.
Rydel L. [syn], Curriculum vitae, „Cracovia Leopolis” 2000, wyd. specjalne.
Rydlowa H., Bronowickie sprostowania, Życie Literackie” 1957, nr 18.
Rydlowa M., Moje Bronowice, mój Kraków, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.
Rydlówna A., W obronie mego dziada, „Dziennik Polski” 1968, nr 167.
Siedlecki A., Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974.
Siedlecki A., U kolebki „Wesela”, „Pamiętnik Teatralny” 1953, z. 4.
Skotnicki J., Przy sztalugach i przy biurku, PIW, Warszawa 1957.
Słomka J., Pamiętnik włościanina. Od pańszczyzny do dni dzisiejszych, Krakowska Drukarnia
Nakładowa, Kraków 1912.
Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. I, IV, Nakładem
Władysława Walewskiego, Warszawa 1880, 1883.
Sokołowski A., Wykłady kliniczne chorób dróg oddechowych, cz. 2, Choroby płuc, Warszawa 1903.
Stelmasiewicz A.K., Ogrodnictwo warzywne dla użytku wieśniaków polskich obejmujące: zasady
urządzania ogrodów warzywnych, uprawy i przechowywania ogrodowizn, Nakładem księgarni
A. Nowoleckiego, Warszawa 1862.
Stroje krakowskie. Historie i mity, Muzeum Etnograficzne im. Seweryna Udzieli w Krakowie,
Kraków 2017.
Swieykowski E., Pamiętnik Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie 1854–1904, Nakładem
TPSP w Krakowie, Kraków 1905.
Szczęście domowe. Dokładna nauka o gospodarstwie domowem, nakładca A. Riffarth, Lipsk 1882.
Śliwińska M., Muzy Młodej Polski, Iskry, Warszawa 2014.
Śliwińska M., Wyspiański. Dopóki starczy życia, Iskry, Warszawa 2017.
Tetmajer K., Wielki poeta, „Tygodnik Ilustrowany” 1901, nr 49.
Tetmajer W., Przeznaczenie, Wydawnictwo Komitetu Fundacji Tetmajerowskiej, Kraków 1926.
Tetmajer W., Racławice. Powieść chłopska, Nakładem Księgarni Wydawniczej J. Czerneckiego
w Wieliczce, Kraków [1917].
Tetmajer-Naimska J., Bronowice dzisiaj, w: Wyspiański żywy, B. Świderski, Londyn 1957.
Tetmajer-Skąpska K., Bronowice mojego dzieciństwa, „Bronowickie Zeszyty Historyczno-
Literackie” 2003, nr 18.
Tetmajer-Skąpska K., Wojenne losy Anny Tetmajerowej z Bronowic, „Bronowickie Zeszyty
Historyczno-Literackie” 2003, nr 18.
Trzebiński M., Pamiętnik malarza, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1958.
Ubiory ludu polskiego. Krakowskie, nakładem Akademii Umiejętności, cz. I, Kraków 1904; cz. II,
Kraków 1909.
Udziela S., Krakowiacy, Bona, Kraków 2012.
Udziela S., Ludowe stroje krakowskie i ich krój, nakładem Muzeum Etnograficznego w Krakowie,
Kraków 1930.
Wajda-Woźniakowska Elżbieta, Repertuar pierwszej dyrekcji Teofila Trzcińskiego w Teatrze Miejskim
im. Juliusza Słowackiego w Krakowie 1918–1926, Księgarnia Akademicka, Kraków 2008.
Waltoś S., Krajobraz „Wesela”, Plus, Kraków 2000.
Waśkowski A., Ludwik de Laveaux 1868–1894, „Głos Narodu” 1919, nr 316.
Waśkowski A., Znajomi z tamtych czasów, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1971.
„Wesele” we wspomnieniach i krytyce, oprac. A. Łempicka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1970.
Węgrzyniak R., Encyklopedia „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, Teatr im. Juliusza Słowackiego
w Krakowie, Kraków 2001.
Włodzimierz Tetmajer, „Kurier Lwowski” 1914, nr 887.
Worytkiewicz P., Model chałupy bronowickiej, „Bronowickie Zeszyty Historyczno-Literackie”
2002, z. 15.
Wróbel J., Uchodźcy polscy ze Związku Radzieckiego 1942–1950, Instytut Pamięci Narodowej, Łódź
2003.
Wspominając Akademię 1818–1920, zebr. i oprac. J. Dembosz, Akademia Sztuk Pięknych im. Jana
Matejki w Krakowie, Kraków 2018.
Wysiedlenia, wypędzenia i ucieczki 1939–1959, red. W. Sienkiewicz, W. Hryciuk, Atlas Ziem
Polskich, Demart, Warszawa 2008.
Wysocki A., Sprzed pół wieku, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974.
Wyspiański S., Wesele, Nakładem Księgarni Altenberga, Kraków 1903.
Zbijewska K., Bohaterzy „Wesela”, „Przekrój” 1976, nr 1614.
Zgórniak M., 1914–1918. Studia i szkice z dziejów I wojny światowej, Wydawnictwo Literackie,
Kraków 1987.
Ziejka F., Chłop „bajecznie kolorowy” w literaturze młodopolskiej, „Kultura i Społeczeństwo” 1971,
t. XV.
Ziembicki S., W Bronowicach, „Świat” 1955, nr 51–52.
Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre) w ważniejszych okolicznościach życia przyjęte, według dzieł
francuskich spisane, nakładem Juliusza Wildta, Kraków 1883.
Żeleński Boy T., O Krakowie, oprac. H. Markiewicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1968.
[Żeleński T.] Boy, Echa „Wesela”, „Rzeczpospolita” 1922, nr 339.

CZASOPISMA I WYDANIA SPECJALNE


Listy Lucjana Rydla do Konstantego Mariana Górskiego, „Pamiętnik Literacki” 1971, z. 1.
„Czas” z lat 1890–1923.
„Józefa Czecha Kalendarz Krakowski” z lat 1890–1905.
„Naprzód” z lat 1901, 1914–1919, 1923.
„Głos Narodu” z lat 1901, 1914–1919.
„Nowa Reforma” z lat 1901, 1914–1919.
Sprawozdanie Dyrekcyi Prywatnego Gimnazyum Żeńskiego Heleny Strażyńskiej w Krakowie
z lat 1912–1916.

ARCHIWALIA, RĘKOPISY
Pochwalska J., „Aby nie uległo zapomnieniu...”, maszynopis, Warszawa 1972 (1999).
Zbiory prywatne: Marii Górskiej-Dubowik, Zofii i Marka Gręplowskich, Marii Barbary Hetnał,
Elżbiety Konstanty, Krzysztofa Pochwalskiego, Barbary Ramlau-Mielczarek, rodziny
Rydlów.

 
AKADEMIA SZTUK PIĘKNYCH W KRAKOWIE
Korespondencja z c.k. Namiestnictwem we Lwowie: 19 VI 1912, 9 XII 1912.

 
ARCHIWUM BAZYLIKI MARIACKIEJ W KRAKOWIE
Księgi małżeństw z lat 1890–1895.
Księgi urodzonych i ochrzczonych z lat 1855–1867, 1873–1890.
Księgi zmarłych z lat 1877–1886.
Protokoły pytań zadanych zabierającym się do stanu małżeńskiego z lat 1890, 1897, 1900, 1902.

 
ARCHIWUM NARODOWE W KRAKOWIE
Akta stanu cywilnego Parafii Rzymskokatolickiej Najświętszej Marii Panny w Krakowie z lat
1856–1912.
C.K. Gimnazjum III w Krakowie, katalogi główne z lat 1903–1909, 1911–1919.
C.K. Gimnazjum Realne (IV) w Krakowie, katalogi główne z lat 1912–1916.
Czechówna A., „Dziennik” z lat 1897–1923, z. 29–44.
Księgi urodzonych parafii św. Mikołaja z lat 1910–1916.
Prywatne Liceum Żeńskie Heleny Kaplińskiej, metryki wpisowe z lat 1906–1911.
Spis ludności miasta Krakowa z lat 1880, 1890, 1900, 1910, 1920.
Sprawozdanie Dyrekcji Prywatnego Gimnazjum Żeńskiego im. Królowej Jadwigi w Krakowie
(Pałac Spiski), katalogi główne uczennic do 1914.

 
ARCHIWUM BIURA MIEJSKIEGO KONSERWATORA ZABYTKÓW
„Badania stratygraficzne oraz program prac konserwatorskich dotyczące wnętrz (Rydlówki)
Kraków, ul. Tetmajera 28”, oprac. A. Kłosowska, J. Szczepanik-Łukasiewicz, D. Smatloch-
Klechowska, Kraków, wrzesień 2017, maszynopis.

 
BIBLIOTEKA JAGIELLOŃSKA
Korespondencja Józefa Siedleckiego nauczyciela rysunków w Muzeum Techniczno-
Przemysłowym, zastępcy profesora na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, z lat 1861–
1914.
Korespondencja Ludwika de Laveaux z rodziną, korespondencja z Towarzystwem Przyjaciół
Sztuk Pięknych.
Korespondencja Seweryna Böhma, sekretarza Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych
w Krakowie, z lat 1879–1899, t. 3: L-M.
Listy Julii Tetmajerowej do Kazimierza Tetmajera, list Julii Tetmajerowej do Narcyzy
Żmichowskiej.
Listy Lucjana Rydla do Konstantego Górskiego.
Listy Włodzimierza Tetmajera do Konstantego Górskiego, list Włodzimierza Tetmajera do
Heleny Pawlikowskiej.

 
BIBLIOTEKA NARODOWA
Korespondencja Ignacego Maciejowskiego (Sewera) i jego żony Marii Maciejowskiej
z Güntherów.
Korespondencja Lucjana Rydla z firmą Gebethner i Wolff.
Listy Aleksandry Czechówny do Lucjana Rydla.
Listy Ferdynanda Hoesicka do ojca 1891–1894.
Listy Lucjana Rydla do Ferdynanda Hoesicka.
Ryszkowski W., „Wspomnienia aktorskie z lat 1900–1914”, t. 3, maszynopis.

 
MUZEUM NARODOWE W KRAKOWIE
Wykaz obiektów: Włodzimierz Tetmajer, Ludwik de Laveaux.

 
BIBLIOTEKA PAU I PAN W KRAKOWIE
Korespondencja Julii z Grabowskich Tetmajerowej z lat 1887–1894, 1895–1899, 1900–1901, 1903.
Korespondencja Kazimierza Tetmajera z lat 1882–1904, 1884–1894, 1892–1903, 1889–1913.
Listy różnych osób do różnych adresatów z lat 1890–1903, z papierów Kazimierza Tetmajera.
Spuścizna Włodzimierza Tetmajera.

MATERIAŁY AUDIO
„Betlejem polskie” Lucjana Rydla. Poranek Literacko-Muzyczny, autorka audycji: Krystyna Szlaga,
nagranie: 1978, archiwum Radia Kraków, nr inwent. A/1314.
Młodopolskie wesela. Wieczór 14, autorka audycji: Irena Thune, nagranie: 1970, archiwum Radia
Kraków, nr inwent. A/472.
Powroty do Bronowic, autorka audycji: Elżbieta Konieczna, emisja: 1992, archiwum Radia
Kraków, nr inwent. A/4204.
Wspomnienia córki Lucjana Rydla o Wyspiańskim i „Weselu” – materiał, autorka audycji: Romana
Belczyk, nagranie: 1968, archiwum Radia Kraków, nr inwent. A/120.
Wspomnienia Klementyny Rybickiej, córki Włodzimierza Tetmajera, autorka audycji: Romana
Belczyk, nagranie: 1968, archiwum Radia Kraków, nr inwent. A/119.
Wspomnienia o Włodzimierzu Tetmajerze córki, wnuczki i sąsiadów. Jerzy Madeyski mówi o sztuce
Młodej Polski i o malarstwie Włodzimierza Tetmajera, autorka audycji: Teresa Siedlar,
nagranie: 1965, archiwum Radia Kraków, nr inwent. A/284.
ŹRÓDŁA FOTOGRAFII
Archiwum Zofii i Marka Gręplowskich – s. 17 (pocztówka, nakładem
wydawnictwa kart ilustracyjnych Polonia w Krakowie), 26 (pocztówka
nakładem J. Czerneckiego, Wieliczka), 44, 119 (pocztówka nakładem
J. Czerneckiego, Wieliczka), 122 (pocztówka, nakładem wydawnictwa
kart ilustracyjnych Polonia w Krakowie), 141, 146, 147, 201 (fot. Monika
Śliwińska), 232, 265 (pocztówka), 302 (fot. Monika Śliwińska), 455 (Anna
Tetmajerowa w Valivade), 467, 479, 515, 523, 524, 534, 543 (fot. Monika
Śliwińska), 560, 568, 569, 571, 573, 580, 587, 588
 
Archiwum rodziny Rydlów – s. 106, 129, 131, 227, 292, 293, 367, 367, 379, 397,
447, 450, 487, 516, 519, 520
 
Archiwum Tetmajerówki – s. 37, 48, 61, 69 (fot. Monika Śliwińska), 70, 113
(fot. Monika Śliwińska), 136 (fot. Monika Śliwińska), 311 (fot. Monika
Śliwińska), 312, 343, 428–429, 470, 491, 493, 510, 531, 567, 589 (fot. Monika
Śliwińska)
 
Archiwum Narodowe w Krakowie – s. 34, 253 (A. Czechówna, Pamiętnik,
zeszyt 33), 308 (A. Czechówna, Pamiętnik, zeszyt 36), 315 (A. Czechówna,
Pamiętnik, zeszyt 34), 414 (A. Czechówna, Pamiętnik, zeszyt 41)
 
Muzeum Krakowa – s. 10, 13, 127, 188–189, 192, 268 (fot. nieznany), 271 (fot.
nieznany), 277 (Sygnatura: Stanisław Czajkowski/Bronowice 1902), 283,
286 (fot. nieznany), 289 (fot. Ferdynand Hoesick), 290 (fot. Ferdynand
Hoesick), 346–347 (fot. nieznany), 355 (fot. Franciszek Kryjak), 361 (fot.
nieznany), 373, 513, 563, 582 (fot. Stanisław Senisson), 583 (fot. Otto Link)
 
Muzeum Okręgowe im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy – s. 156
(pastel na kartonie)
 
Zbiory Marii Górskiej-Dubowik – s. 85 (fot. Monika Śliwińska), 585 (fot.
Monika Śliwińska)
 
Zbiory Marii Barbary Hetnał – s. 134, 208 (fot. Monika Śliwińska), 527 (fot.
Monika Śliwińska)
 
Zbiory Doroty Mościbrodzkiej – s. 100
 
Zbiory Krzysztofa Pochwalskiego – s. 54, 87, 97
 
Zbiory Lesława Wlazło – s. 488
 
„Ilustrowany Kurier Codzienny” – s. 526 (u góry: nr 113 z 24 kwietnia 1936;
na dole: nr 114 z 25 kwietnia 1936)
 
„Ilustracja Polska” 1901, nr 5 – s. 237
 
„Tygodnik Ilustrowany” 1894, nr 13 – s. 91
PRZYPISY

DEKORACJA
[1] W.T.  [Włodzimierz Przerwa-Tetmajer], Słownik bronowski. (Zbiór
wyrazów i  wyrażeń, używanych w  Bronowicach pod Krakowem), Kraków
1907, s. 433.

PANNY Z CENTECZKAMI
[1] Samuel Adalberg, Księga przysłów, przypowieści i  wyrażeń
przysłowiowych polskich, Warszawa 1889–1894, s. 58.
[2] Klementyna z  Tetmajerów Rybicka, „Wspomnienia”, rękopis,
archiwum Marii Górskiej-Dubowik. Jeśli nie zaznaczono inaczej,
wypowiedzi Klementyny Rybickiej są zaczerpnięte z tego źródła.
[3] Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. 1,
Warszawa 1880, s. 382.
[4] Jakub Mikołajczyk, Wesele i „Wesele”, „Przekrój” 1969, nr 1248, s. 1.
[5] Andrzej Lechowski, Bronowice dzielnica Krakowa. Kalendarium dziejów,
Kraków 1995, s. 51.
[6] Jan Słomka, Pamiętniki włościanina, Kraków 1929, s. 40.
[7] Agnieszka Marczak, Elżbieta Pobiegły, Ewa Rossal, Strój krakowski
rozebrany, w: Stroje krakowskie. Historie i mity, Muzeum Etnograficzne im.
Seweryna Udzieli, Kraków 2017, s. 107.
[8] Ubiory ludu polskiego, z.  2: Krakowskie, [tekst napisał i  dostarczył
obrazów Włodzimierz Tetmajer], Akademia Umiejętności, Kraków
1909, s. 9.
[9] Wspomnienia Klementyny Rybickiej.
[10] Ubiory ludu polskiego, z. 2: Krakowskie..., s. 18.
[11] W.T. [Włodzimierz Tetmajer], Słownik bronowski..., s. 435.
[12] Wspomnienia Klementyny Rybickiej.
[13] Akta Urodzin Parafii Panny Maryi w  Krakowie na rok 1832, akt nr
164, w: Akta stanu cywilnego Parafii Rzymskokatolickiej Najświętszej Marii
Panny w Krakowie, Archiwum Narodowe w Krakowie.
[14] A.  Lechowski, Bronowice dzielnica Krakowa..., s.  51. Rejestr
z 1834 r. zaktualizowany w 1845 r. Józef Mikołajczyk wówczas już nie żył.
[15] Rafał Węgrzyniak, Encyklopedia „Wesela”, Teatr im. Juliusza
Słowackiego w Krakowie, Kraków 2001, s. 79.
[16] Liber Defunctorum, 1870 r., akt nr 22, w: Akta stanu cywilnego Parafii
Rzymskokatolickiej Najświętszej Marii Panny w  Krakowie, Archiwum
Narodowe w Krakowie.
[17] Helena z Rydlów Rydlowa, „Wspomnienia”, maszynopis, archiwum
rodziny Rydlów. Jeśli nie zaznaczono inaczej, wypowiedzi Heleny
z Rydlów Rydlowej są zaczerpnięte z tego źródła.
[18] Księgi urodzeń z  lat 1872–1889, w: Akta stanu cywilnego Parafii
Rzymskokatolickiej Najświętszej Marii Panny w  Krakowie, Archiwum
Narodowe w Krakowie.
[19] S.  Adalberg, Księga przysłów, przypowieści i  wyrażeń przysłowiowych
polskich, s. 405.
[20] Bolesław Adam Baranowski, Szkolnictwo ludowe w  Galicyi w  swym
rozwoju liczebnym od roku 1868 do roku 1909 z  uwzględnieniem stosunków
higienicznych, Rodzina i Szkoła, Lwów 1910, s. 13.
[21] Maciej Czuła, Niedola szkolna małorolnego chłopa, w: Kazimierz
Brodziński i in., Galicyjskie wspomnienia szkolne, Kraków 1955, s. 463.
[22] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej znajdują się w archiwum
rodziny Rydlów.
[23] Maciej Czuła uczył się w  latach 1895–1900. Zob. Galicyjskie
wspomnienia szkolne, s. 463.
[24] Józef Mączyński, Włościanie z  okolic Krakowa, Nakład i  druk Józefa
Czecha, Kraków 1858, s. 88.
[25] Józef Burszta, Wieś i karczma, Warszawa 1950, s. 204.
[26] Stanisław Wyspiański, Wesele, akt I, scena 29.
[27] Roman Brandstaetter, Ja jestem Żyd z  „Wesela” [z  wielogłosem
i dokumentacją na temat Żyda i Racheli], Kraków 1993, s. 43.
[28] Seweryn Udziela, Krakowiacy, Kraków 2012, s. 26.
[29] Kazimierz Bystrzonowski, Kontrakt zawarty z  Towarzystwem
tramwajowem o budowę linii Rynek – Ogród krakowski, Kraków 1896, s. 7.
[30] Oskar Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 5: Krakowskie, cz. I, Kraków 1962,
s. 100.
[31] Tamże.
[32] Mieczysław Smolarski, [wspomnienia], w: Miałem kiedyś przyjaciół...
Wspomnienia o  Kazimierzu Tetmajerze, oprac. K.  Jabłońska, seria Portrety
wielokrotne, Kraków 1972, s. 306.
[33] Wspomnienia Klementyny Rybickiej.
[34] Julia Tetmajerowa do Narcyzy Żmichowskiej, brak daty, Biblioteka
Jagiellońska.
[35] Ferdynand Hoesick, Powieść mojego życia, t. 1, s. 422.
[36] Miałem kiedyś przyjaciół..., s. 307.
[37] S. Adalberg, Księga przysłów..., s. 430.
[38] Szczęście domowe. Dokładna nauka o gospodarstwie domowem, nakładca
A. Riffarth, Lipsk 1882.
[39] F. Hoesick, Powieść mojego życia, s. 426.
[40] Włodzimierz Tetmajer do Julii Tetmajerowej, list niedatowany,
Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[41] Ignacy Maciejowski, Bajecznie kolorowa, s. 18.
[42] Maksymilian i  Aleksander Gierymscy, Listy i notatki, zebrał Juliusz
Starzyński, Wrocław – Warszawa – Kraków 1973, s. 295.
[43] Włodzimierz Tetmajer do Konstantego Górskiego, IV 1889, BJ.
[44] Emil Zola, Dzieło, tłum. A.  Callierowa, Wydawnictwo Przeglądu
Tygodniowego, Warszawa 1886, s. 61.
[45] Aleksandra Melbechowska-Luty, Widmo. Życie i twórczość Ludwika De
Laveaux, Wrocław – Warszawa – Kraków 1988, s. 40.
[46] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 25 V 1889, Biblioteka
PAU i PAN w Krakowie.
[47] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 27 VI 1889, Biblioteka
PAU i PAN w Krakowie.
[48] Ludwik de Laveaux do siostry Emilii de Laveaux, 4 IV 1890, BJ.
[49] A.  Melbechowska-Luty, Widmo. Życie i  twórczość Ludwika De
Laveaux..., s. 36.
[50] Ludwik de Laveaux do ciotki Emilii Jastrzębskiej w  Kielcach, 5 IV
1890 r., BJ.
[51] Ferdynand Hoesick, Paryż, Nakładem Gebethnera i  Wolffa,
Warszawa – Lublin – Łódź 1916, s. 466.
[52] Antoni Waśkowski, Znajomi z tamtych czasów, s. 108.
[53] Cyt. za: Miałem kiedyś przyjaciół..., s. 583.
[54] Włodzimierz Tetmajer, Racławice. Powieść chłopska, nakładem
Księgarni Wydawniczej J. Czerneckiego w Wieliczce, Kraków [1917], s. 7.
[55] Informacja za: Protokół pytań przedślubnych zadanych
zabierającym się do stanu małżeńskiego, 1890, Archiwum Bazyliki
Mariackiej w Krakowie (ABMK).
[56] J. Mikołajczyk, Wesele i „Wesele”, s. 6.
[57] Leon Kowalski, Pendzlem i piórem, Gebethner i  Wolff, Kraków 1934,
s. 53.
[58] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, Warszawa 1979,
s. 171.
[59] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre) w  ważniejszych okolicznościach
życia przyjęte, według dzieł francuskich spisane, nakładem J. Wildta, Kraków
1883, s. 121.
[60] I. Maciejowski, Bajecznie kolorowa, s. 156.
[61] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)..., s. 141.
[62] Tadeusz Żeleński, Flirt z Melpomeną, Warszawa 1924, s. 53.
[63] S. Udziela, Krakowiacy, s. 67.
[64] „Józefa Czecha kalendarz krakowski na rok 1890”, Kraków 1890,
s. 32.
[65] „Czas” 1890, nr 184, s. 2.
[66] Testimonium Bannorum nr 115/1890, ABMK.
[67] I. Maciejowski, Bajecznie kolorowa, s. 170.
[68] Protokół pytań przedślubnych..., 1890, ABMK.
[69] Marian Trzebiński, Pamiętnik malarza, s. 52.
[70] S. Wyspiański, Wesele, akt II, scena 29, Gospodyni.
[71] Adam Fischer, Lud polski. Podręcznik etnografji Polski, Lwów –
Warszawa – Kraków 1926, s. 44.
[72] I. Maciejowski, Bajecznie kolorowa, s. 175.
[73] Adam Grzymała-Siedlecki, Niepospolici ludzie w  dniu swoim
powszednim, Kraków 1974, s. 49.
[74] Adam Dobrowolski, Z  życia artystów. Włodzimierz Tetmajer, „Myśl”
1891, nr 4, s. 11.
[75] I. Maciejowski, Bajecznie kolorowa, s. 156.
[76] Spis ludności miasta Krakowa, 1890, Dzielnica IV, t.  16. Akt
podpisany przez Adolfa Tetmajera 2 I 1891 r.
[77] Lucjan Wrotnowski, inicjator polskiego pawilonu. Zob. Emanuel
Swieykowski, Pamiętnik Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie
1854–1904, nakładem TPSP w Krakowie 1905, s. XLIII.
[78] Ferdynand Hoesick do ojca, 10 V 1891 r., Biblioteka Narodowa.
[79] L. Kowalski, Pendzlem i piórem, s. 58.
[80] A. Dobrowolski, Z życia artystów. Włodzimierz Tetmajer.
[81] Ludwik de Laveaux do ciotki Emilii Jastrzębskiej, 17 XII 1891 r., BJ.
[82] Ludwik de Laveaux do Lucjana de Laveaux, 14 VII 1891 r., BJ.
[83] Ludwik de Laveaux do Jana Łukasza Borkowskiego, 14 VII 1891  r.,
BJ.
[84] Informacja o  obrazie: Aleksandra Melbechowska-Luty, w: „Mus
mnie woła...”. Ludwik de Laveaux (1868–1894), katalog wystawy, Muzeum
Narodowe w Krakowie, Kraków 2005–2006, s. 46.
[85] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 31 VIII 1891  r.,
Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[86] Tadeusz Januszewski, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Warszawa 2015,
s. 46.
[87] E. Zola, Dzieło, s. 59.
[88] Józefina Pochwalska, Aby nie uległo zapomnieniu..., Warszawa 1999
(1972), wspomnienia, rękopis w zbiorach Krzysztofa Pochwalskiego.
[89] Katalog dzieł Ludwika de Laveaux sporządziła A.  Melbechowska-
Luty. Zob. Widmo..., s. 94–110.
[90] A. Melbechowska-Luty, „Mus mnie woła...”. Ludwik de Laveaux..., s. 49.
[91] W.Ł. [Władysław Łuszczkiewicz], Z wystawy obrazów w Sukiennicach,
„Czas” 1893, nr 33, s. 1.
[92] Ludwik de Laveaux do Emilii de Laveaux, 27 II 1893 r., BJ.
[93] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)..., s. 30.
[94] Z. P-vi [Zenon Parvi], Sztuki plastyczne. Przegląd malarski, „Przegląd
Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuk Pięknych” 1893, nr 9,
s. 102.
[95] S. Udziela, Krakowiacy, s. 38.
[96] A. Fischer, Lud polski..., s. 124.
[97] Wspomnienia Klementyny Rybickiej.
[98] Ludwik de Laveaux do Seweryna Böhma, sekretarza Towarzystwa
Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie, korespondencja z lat 1879–1899,
t. 3, L–M, BJ.
[99] S. Wyspiański, Wesele, akt II, scena 5, Widmo.
[100] Tamże, akt III, scena 15, Marysia, Ojciec.
[101] Aleksandra Czechówna, „Dziennik”, 27 XI 1900, z.  30, Archiwum
Narodowe w Krakowie.
[102] Wspomnienia Klementyny Rybickiej, córki Włodzimierza
Tetmajera, audycja Romany Belczyk, archiwum Radia Kraków, nr
inwent. A/119.
[103] Aleksander Karcz, Ludwik de Laveaux, „Sztuka. Miesięcznik
ilustrowany, poświęcony Sztuce i Kulturze”, Lwów 1911, z. 1, s. 159.
[104] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 8: Krakowskie, cz. IV, s. 251.
[105] E.  Swieykowski, Pamiętnik Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych...,
s. 294.
[106] J. Słomka, Pamiętniki włościanina, s. 192.
[107] T. Januszewski, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, s. 80.
[108] A.  Czechówna, „Dziennik”, 22 XI 1895  r., z.  26, Archiwum
Narodowe w Krakowie.
[109] Lucjan i Helena Rydlowie do syna Lucjana, 10 III 1895 r., archiwum
rodziny Rydlów.
[110] Włodzimierz Tetmajer do Konstantego Górskiego, list
niedatowany, ok. 1895, BJ.
[111] Tamże.
[112] Michał Pawlikowski, Z Ludźmierza do Bronowic, „Wiadomości” 1979,
nr 38/39.
[113] Józef Dużyk, Sława, Panie Włodzimierzu. Opowieść o  Włodzimierzu
Tetmajerze, Fundacja im. Włodzimierza Tetmajera–Wydawnictwo
Czuwajmy, Kraków 1998, s. 140.
[114] Beata Pranke, Nurt chłopomanii w  twórczości Stanisława
Radziejowskiego, Ludwika Stasiaka, Włodzimierza Tetmajera, Wincentego
Wodzinowskiego i Kacpra Żelechowskiego, Warszawa 2003, s. 91.
[115] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)..., s. 40.
[116] Włodzimierz Tetmajer do Heleny Pawlikowskiej, 12 VI 1897 r., BJ.
[117] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 6: Krakowskie, cz. II, s. 12.
[118] Zob. Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[119] Tamże.
[120] Protokół pytań zadanych zabierającym się do stanu małżeńskiego,
1897, ABMK.
[121] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 149.
[122] Włodzimierz Tetmajer, Gody i Godnie Święta czyli Okres Świąt Bożego
Narodzenia w Krakowskiem, Kraków 1898, s. 2.
[123] Tenże, Bóg się rodzi moc truchleje. Seria ilustracyj z  tekstem, Kraków
[po 1911], s. 15.
[124] Tenże, Gody i Godnie Święta..., s. 7.
[125] Lucjan Rydel, Wieczory, w: Poezye, Księgarnia D.E.  Friedleina,
Kraków 1901, s. 10.
[126] Kazimierz Lewandowski, Przedwiośnie „Młodej Polski”. Szkice od ręki,
Kraków 1935, s. 32.
[127] S. Wyspiański, Wesele, akt I, scena 9, Pan Młody, Panna Młoda.
[128] Józef Dużyk, Droga do Bronowic, Warszawa 1968, s. 112.
[129] Zofia Weiss, Modele w  krakowskiej ASP na przełomie wieków, w:
Wspominając Akademię, zebr. J. Dembosz, Kraków 2018, s. 1006.
[130] Szczęście domowe. Dokładna nauka o gospodarstwie domowem, s. 9.
[131] Tamże, s. 27.
[132] Krystyna Skąpska, Powroty do Bronowic, rozm. E.  Konieczna,
audycja radiowa, 1992, archiwum Radia Kraków.
[133] Tadeusz Żeleński, Plotka o  „Weselu” Wyspiańskiego, w: tegoż,
O Krakowie, Kraków 1968, s. 393.
[134] Józef Dużyk, Lucjan Rydel w nieznanych listach, „Rocznik PAN” 1960,
s. 94.
[135] Tamże, s. 93.
[136] Monika Śliwińska, Wyspiański. Dopóki starczy życia, Warszawa 2017,
s. 145.
[137] Stanisław Estreicher, Narodziny „Wesela”, w: Wyspiański w  oczach
współczesnych, oprac. L. Płoszewski, t. 2, Kraków 1971, s. 25.
[138] S.  Adalberg, Księga przysłów, przypowieści i  wyrażeń przysłowiowych
polskich, s. 408.
[139] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 179.
[140] S.  Adalberg, Księga przysłów, przypowieści i  wyrażeń przysłowiowych
polskich, s. 368.
[141] Na marne (X 1895), Z  dobrego serca (V 1897), Epilog (wspólnie ze
Stanisławem Wyspiańskim, VI 1898) i Zaczarowane koło (IV 1899).
[142] Miałem kiedyś przyjaciół..., s. 129.
[143] Lucjan Rydel do Ferdynanda Hoesicka, 10 X 1900, BN.
[144] J. Dużyk, Lucjan Rydel w nieznanych listach, s. 102.
[145] Lucjan Rydel do Ferdynanda Hoesicka, 10 X 1900, BN.
[146] Tamże.
[147] Tamże.
[148] Wspomnienia Klementyny Rybickiej.
[149] L. Rydel, Rozmowa, w: Poezye, s. 95.
[150] J. Mikołajczyk, Wesele i „Wesele”, s. 6.
[151] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 23 VII 1900 r., archiwum rodziny
Rydlów.
[152] L. Rydel, Jechać muszę, w: Poezye, s. 114.
[153] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[154] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)..., s. 139.
[155] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 23 VII 1900 r., archiwum rodziny
Rydlów.
[156] Tamże.
[157] L. Rydel, Zaloty, w: Poezye, s. 96.
[158] Lucjan Rydel do Konstantego Górskiego, 8 VIII 1900 r., BJ.
[159] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 3 VIII 1900  r.,
Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[160] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)..., s. 137.
[161] T. Żeleński, Flirt z Melpomeną, s. 51.
[162] L. Rydel, Miły Boże, w: Poezye, s. 121.
[163] Z  listu Lucjana Rydla do Heleny Rydlowej, 20 VIII 1900  r.,
archiwum rodziny Rydlów.
[164] Adam Rydel do Lucjana Rydla, 26 VII 1900 r., archiwum jw.
[165] Helena Rydlowa do Lucjana Rydla, 19 VIII 1900 r., archiwum jw.
[166] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 20 VIII 1900 r., archiwum jw.
[167] Jadwiga Mikołajczykówna do Lucjana Rydla, brak daty [VIII 1900],
archiwum jw.
[168] L. Rydel, List, w: Poezye, s. 123.
[169] A. Fischer, Lud polski..., s. 147.
[170] Lucjan Rydel do Ferdynanda Hoesicka, 10 X 1900 r., BN.
[171] L. Rydel, II. Królewna moja..., w: Poezye, s. 66.
[172] L. Rydel, Bajka o Kasi i królewiczu (fragment), w: Poezye, s. 48.
[173] Tamże, s. 53.
[174] Jadwiga Mikołajczykówna do Lucjana Rydla, brak daty, [15 VIII
1900], archiwum rodziny Rydlów.
[175] Pia Górska, Paleta i pióro, Kraków 1956, s. 36.
[176] Lucjan Rydel do Ferdynanda Hoesicka, 10 X 1900 r., BN.
[177] J. Dużyk, Lucjan Rydel w nieznanych listach, s. 102.
[178] A. Czechówna, „Dziennik”, 6 X 1900 r., z. 30.
[179] Tamże, 6, 31 X 1900 r., z. 30.
[180] J. Dużyk, Droga do Bronowic, s. 184.
[181] Lucjan Rydel do Konstantego Górskiego, 8 VIII 1900 r., BJ.
[182] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[183] A. Czechówna, „Dziennik”, 6, 31 X 1900 r., z. 30.
[184] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 23 VII 1900  r., archiwum
rodziny Rydlów.
[185] Adam Rydel do Heleny Rydlowej, listopad 1900 r., archiwum jw.
[186] Jan Mączyński, cyt. za: O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 6: Krakowskie,
cz. II, Kraków 1977, s. 15.
[187] Włodzimierz Tetmajer do Lucjana Rydla, brak daty [XI 1900],
archiwum rodziny Rydlów.
[188] Stanisław Wyspiański, Listy do Lucjana Rydla, t.  2, oprac.
L. Płoszewski, M. Rydlowa, WL, Kraków 1979, s. 504.
[189] Młodopolskie wesela. Wieczór 14, autorka audycji: Irena Thune,
nagranie: 1970, archiwum Radia Kraków, nr inwent. A/472.
[190] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[191] J. Mikołajczyk, Wesele i „Wesele”, s. 6.
[192] Lucjan Rydel do Franciszka Vondráčka, w: Adam Siedlecki,
U kolebki „Wesela”, „Pamiętnik Teatralny” 1953, z. 4.
[193] Tamże.
[194] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[195] Lucjan Rydel do Franciszka Vondráčka, w: A.  Siedlecki, U  kolebki
„Wesela”.
[196] Tamże.
[197] Tamże.
[198] Tamże.
[199] Isabel Röskau-Rydel, Antonina Domańska (1853–1917) w  środowisku
rodzinnym Kremerów, Wiek XIX. Rocznik Towarzystwa Literackiego im.
Adama Mickiewicza, 2018.
[200] Jan Skotnicki, Przy sztalugach i przy biurku, Warszawa 1957, s. 113.
[201] T. Żeleński, Flirt z Melpomeną, s. 53.
[202] Wspomnienia Klementyny Rybickiej, córki Włodzimierza
Tetmajera, autorka audycji: Romana Belczyk.
[203] Stanisław Rydel do Adama Rydla, list z  14 V 1901  r., archiwum
rodziny Rydlów.
[204] List z  10  X  1900  r., w: Józef Dużyk, Z  korespondencji literackiej
Lucjana Rydla, „Rocznik PAN”, IX 1963, s. 258.
[205] Adam Rydel do Lucjana Rydla, 26 XII 1900, archiwum rodziny
Rydlów.
[206] Włodzimierz Tetmajer do Lucjana Rydla, list niedatowany,
archiwum rodziny Rydlów.
[207] Tamże.
[208] S.  Adalberg, Księga przysłów, przypowieści i  wyrażeń przysłowiowych
polskich, s. 59.
[209] Władysław Ryszkowski, „Wspomnienia aktorskie z lat 1900–1914”,
maszynopis, t. 3, BN.
[210] R.  Węgrzyniak, Encyklopedia „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego,
s. 104.
[211] „Niechajże żony w alkierzu...”, akt II, scena 24.
[212] S. Wyspiański, Wesele, akt III, scena 7.
[213] „Nowa Refoma” 1901, nr 65, s. 2.
[214] Edward Krasiński, Siemaszkowa o „Weselu”, „Pamiętnik Teatralny”
1962, z. 1, s. 154–158.
[215] Stanisław Wyspiański, Listy różne, t.  4, oprac. L.  Płoszewski,
J. Dürr-Durski, M. Rydlowa, s. 241.
[216] J. Dużyk, Lucjan Rydel w nieznanych listach, s. 94.
[217] A. Grzymała-Siedlecki, Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim,
s. 214.
[218] Kazimierz Tetmajer, Wielki poeta, „Tygodnik Ilustrowany” 1901, nr
49, 50, s. 965.
[219] A. Fischer, Lud polski..., s. 162.
[220] Rozmowa autorki z Celiną Nowosiad przeprowadzona w 2019 r.
[221] Szczęście domowe. Dokładna nauka o gospodarstwie domowem, s. 31
[222] J. Dużyk, Z korespondencji literackiej Lucjana Rydla, s. 264.
[223] Tamże.
[224] Lucjan Rydel do Adama Rydla, maj 1901  r., archiwum rodziny
Rydlów.
[225] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)..., s. 127.
[226] Jan Andrzej Nowobilski prawdopodobnie błędnie zadatował obraz
na 1902–1903. Zob. tenże, Włodzimierz Tetmajer, Fundacja im.
Włodzimierza Tetmajera–Wydawnictwo Czuwajmy, Kraków 1998.
[227] Księgi urodzeń parafii NMP w Krakowie, akt 138/1901, Archiwum
Narodowe w Krakowie.
[228] Korespondencja Lucjana Rydla z księgarnią Gebethnera i Wolffa,
15 X 1900 r., BN.
[229] J. Skotnicki, Przy sztalugach i przy biurku, s. 109.
[230] Jadwiga Rydlowa do Lucjana Rydla, archiwum rodziny Rydlów.
[231] S.  Adalberg, Księga przysłów, przypowieści i  wyrażeń przysłowiowych
polskich, s. 584.
[232] Liber Copulatorum 1901, nr 83, ABMK.
[233] Wspomnienia Klementyny Rybickiej.
[234] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 170.
[235] Tadeusz Żeleński, Wakacje z prydumką, w: tegoż, Znaszli ten kraj?...
I inne wspomnienia, Kraków 1962, s. 191.
[236] Włodzimierz Tetmajer do Lucjana Rydla, list niedatowany,
archiwum rodziny Rydlów.
[237] S. Udziela, Krakowiacy, s. 83.
[238] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)..., s. 128.
[239] Helena Rydlowa do Adama Rydla, październik 1901, archiwum
rodziny Rydlów.
[240] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 148.
[241] Lucjan Rydel do Adama Rydla, 16 XI 1901  r., archiwum rodziny
Rydlów.
[242] Tamże.
[243] Tamże.
[244] Tamże.
[245] J. Dużyk, Droga do Bronowic, s. 233.
[246] Lucjan Rydel do Ferdynanda Hoesicka, 9 V 1901 r., BN.
[247] Fragment listu do nieznanego adresata, archiwum rodziny
Rydlów.
[248] Lucjan Rydel do Franciszka Vondráčka, w: J.  Dużyk, Lucjan Rydel
w nieznanych listach, s. 95.
[249] „Czas” 1901, nr 269, wydanie wieczorne.
[250] Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie
źródeł urzędowych, przekład z niemieckiego Stefana Dziewulskiego i Jana
Kucharzewskiego, Kraków 1902.
[251] M. Śliwińska, Wyspiański. Dopóki starczy życia, s. 424.
[252] Antoni Bystrzonowski do Lucjana Rydla, archiwum rodziny
Rydlów.
[253] Liber Natorum et Baptisatorum, parafia św. Szczepana, akt
41/1901, Archiwum Narodowe w Krakowie.
[254] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 8: Krakowskie, cz. IV, s. 253.
[255] Włodzimierz Tetmajer do Lucjana Rydla, list niedatowany,
archiwum jw.
[256] Julia Tetmajerowa do syna Kazimierza, 20 IX 1900  r., Biblioteka
PAU i PAN w Krakowie.
[257] „Nowa Reforma” 1902, nr 42, s. 2.
[258] Magdalena Laskowska, Jasieński protestuje,
https://blog.mnk.pl/jasienski-protestuje/, [29 VI 2016  r.], dostęp: 13 IX
2019 r.
[259] M. Pawlikowski, Z Ludźmierza do Bronowic, s. 3.
[260] J.  Dużyk, Sława, Panie Włodzimierzu. Opowieść o  Włodzimierzu
Tetmajerze, s. 210.
[261] J.  Madejczyk, Dwa lata w  szkółce wiejskiej 1889–1891, w: Galicyjskie
wspomnienia szkolne, s. 451.
[262] Włodzimierz Tetmajer do Lucjana Rydla, list niedatowany,
archiwum rodziny Rydlów.
[263] Krystyna Tetmajer-Skąpska, Bronowice mojego dzieciństwa, „Zeszyty
Bronowickie” 2003, nr 18.
[264] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 22 IX 1903  r.,
Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[265] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 136.
[266] A. Grzymała-Siedlecki, Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim,
s. 216.
[267] „Czas” 1900, nr 306.
[268] Tadeusz Pawlikowski, Listy do Konstancji Bednarzewskiej, Kraków
1981, s. 179.
[269] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 15 VIII 1902  r., archiwum
rodziny Rydlów.
[270] Tamże.
[271] Lucjan Rydel do Franciszka Vondráčka, 24 V 1902  r., w: J.  Dużyk,
Z korespondencji literackiej Lucjana Rydla, s. 264.
[272] Włodzimierz Tetmajer do żony Konstantego Górskiego, 26 V
1904 r., BJ.
[273] Albertino, W Bronowicach, „Sztuka i Życie” 1902, nr 40.
[274] J. Mączyński, Włościanie z okolic Krakowa, s. 77.
[275] Spis ludności miasta Krakowa z  1880, dzielnica III, Archiwum
Narodowe w Krakowie.
[276] Korespondencja autorki z  Zarządem Cmentarzy Komunalnych
w Krakowie, 2019.
[277] Liber Copulatorum 1902, nr 103, ABMK.
[278] Stanisław Rydel do Adama Rydla na temat starań Lucyny i Józefa
Kotarbińskich o  wystawienie dramatu Na zawsze w  Teatrze Miejskim
w Krakowie, list z 20 III 1903, archiwum rodziny Rydlów.
[279] Jadwiga Rydlowa i  Jadwiga Mikołajczykowa do Lucjana Rydla,
archiwum jw.
[280] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 134.
[281] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 11 V 1903  r.,
Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[282] Archiwum Zarządu Cmentarzy Komunalnych w  Krakowie,
Rakowice.
[283] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)..., s. 39.
[284] T. Żeleński, Flirt z Melpomeną, s. 46.
[285] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 27 VII 1903  r.,
Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[286] Tamże.
[287] List z 6 VII 1903 r.
[288] K. Skąpska, Powroty do Bronowic.
[289] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 13 VIII 1903  r.,
Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[290] A. Czechówna, „Dziennik”, 30 VI 1902, z. 31.
[291] Antonina Domańska do Lucjana Rydla, archiwum rodziny Rydlów.
[292] J. Dużyk, Lucjan Rydel w nieznanych listach, s. 100.
[293] Jadwiga Rydlowa do Lucjana Rydla, list niedatowany [luty 1904],
archiwum rodziny Rydlów.
[294] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 4 VIII 1903  r.,
Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[295] J. Skotnicki, Przy sztalugach i przy biurku, s. 103.
[296] Tamże, s. 104.
[297] Włodzimierz Tetmajer do Kazimierza Tetmajera, list
niedatowany, Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[298] Miałem kiedyś przyjaciół..., s. 31.
[299] Lucjan Rydel do Jadwigi Rydlowej, 24 XII 1904  r., archiwum
rodziny Rydlów.
[300] List z 22 XI 1904 r., archiwum jw.
[301] Lucjan Rydel do Franciszka Vondráčka, 15 I  1905, w: J.  Dużyk,
Z korespondencji literackiej Lucjana Rydla, s. 283.
[302] Tamże.
[303] Seweryn Udziela, Ludowe stroje krakowskie i  ich krój, Nakładem
Muzeum Etnograficznego w Krakowie, Kraków 1930, s. 54.
[304] Monika Śliwińska, Muzy Młodej Polski, Warszawa 2014, s. 95.
[305] Stanisław Ziembicki, W Bronowicach, „Świat” 1955, nr 51–52, s. 22.
[306] Cecylia Plater-Zyberkówna, Kilka myśli o  wychowaniu w  rodzinie,
Druk Piotra Laskauera i S-ki, Warszawa 1903, s. 261.
[307] K. Skąpska, Powroty do Bronowic.
[308] C. Plater-Zyberkówna, Kilka myśli o wychowaniu..., s. 262.
[309] Jadwiga Zamoyska, O  wychowaniu, Nakładem Biblioteki
Kórnickiej, Poznań 1907, s. 22.
[310] S.  Adalberg, Księga przysłów, przypowieści i  wyrażeń przysłowiowych
polskich, s. 296.
[311] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[312] M. Pawlikowski, Z Ludźmierza do Bronowic, s. 3.
[313] Alfred Wysocki, Sprzed pół wieku, Kraków 1974, s. 143.
[314] Włodzimierz Tetmajer, Do mojej żony, w: Przeznaczenie, Kraków
1926, s. 3.
[315] Zwyczaje towarzyskie (Le savoir-vivre)..., s. 58.
[316] A. Fischer, Lud polski..., s. 126.
[317] S. Udziela, Krakowiacy, s. 85.
[318] Za: J. Dużyk, Z korespondencji literackiej Lucjana Rydla, s. 285.
[319] Ubiory ludu polskiego, z. 2: Krakowskie, s. 13–20.
[320] Jan Michalik, Dzieje teatru w  Krakowie w  latach 1893–1915, t.  2,
Kraków 1985, s. 80.
[321] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[322] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 143.
[323] Adolf Tetmajer do Józefa Siedleckiego, 22 I 1886 r., BJ.
[324] Anna Młodzikowska, Polskie Deesis. Proszowicki zespół polichromii
i witraży Jana Bukowskiego, „Rocznik Muzeum Narodowego w Kielcach”,
Kielce 2007, s. 27.
[325] Włodzimierz Tetmajer do Józefa Siedleckiego, list niedatowany,
BJ.
[326] Liber Natorum et Baptisatorum 1867, akt nr 116, ABMK.
[327] „Betleem polskie” w Toniach, „Czas” 1906, nr 2.
[328] J. Michalik, Dzieje teatru w Krakowie w latach 1893–1915, t. 2, s. 27.
[329] Szczęście domowe. Dokładna nauka o gospodarstwie domowem, s. 11.
[330] Tamże, s. 15.
[331] J. Dużyk, Lucjan Rydel w nieznanych listach, s. 62.
[332] Lucjan Rydel do Jadwigi Rydlowej, archiwum rodziny Rydlów.
[333] Tamże.
[334] Tamże.
[335] Boy, Słówka, Warszawa 2004, s. 69.
[336] Lucjan Rydel do Jadwigi Rydlowej, archiwum rodziny Rydlów.
[337] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 135.
[338] Włodzimierz Tetmajer do Lucjana Rydla, list niedatowany,
archiwum rodziny Rydlów.
[339] Tadeusz Żeleński, Sztuczne i mieszane żywienie niemowląt a instytucya
„Kropli mleka” (Goutte de lait) we Francyi, Drukarnia Uniwersytetu
Jagiellońskiego, Kraków 1905, s. 2.
[340] „Czas” 1907, nr 258.
[341] Niezwykła historia. Z  Marią Rydlową rozmawia Rita Pagacz-
Moczarska, „Alma Mater” 2007, nr 97.
[342] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 150.
[343] „Nowa Reforma” (1908, nr 271) podaje, że uczestników było
dwadzieścia tysięcy, „Czas” – dwanaście.
[344] „Czas” 1908, nr 137, wydanie popołudniowe.
[345] Zob. Z  oddziału chorób wewnętrznych Prof. Dra St. Pareńskiego
w szpitalu św. Łazarza w Krakowie, w: J. Frączkiewicz, Trzy przypadki tężca
przyrannego, „Przegląd Lekarski” 1903, nr 17, s. 243–246.
[346] Lucjan Rydel do Anny (Haneczki) Rydlówny, archiwum rodziny
Rydlów.
[347] A. Czechówna, „Dziennik”, 6 V 1906 r., z. 33.
[348] Włodzimierz Tetmajer do Lucjana Rydla, archiwum rodziny
Rydlów.
[349] J. Mączyński, Włościanie z okolic Krakowa, s. 51.
[350] Włodzimierz Tetmajer do Lucjana Rydla, archiwum rodziny
Rydlów.
[351] Bożena Pietrzyk, Kraków w życiu i twórczości Antoniny Domańskiej, w:
Kraków–Lwów. Książki, czasopisma, biblioteki XIX i  XX wieku, t.  5, red.
J. Jarowiecki, Kraków 2001, s. 198.
[352] Antonina Domańska do Lucjana Rydla, październik 1913  r.,
archiwum rodziny Rydlów.
[353] Szczęście domowe. Dokładna nauka o gospodarstwie domowem, s. 3.
[354] Julia Tetmajerowa do Kazimierza Tetmajera, 27 IX 1911  r.,
Biblioteka PAU i PAN w Krakowie.
[355] Nieustająca Wystawa Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych
w Krakowie. Grudzień 1910, Kraków 1910, s. 19.
[356] „Rocznik Akademii Umiejętności w  Krakowie”, Rok 1910/1911,
Kraków 1911, s. 201.
[357] Nagroda za rok 1910 przyznana na posiedzeniu Akademii
Umiejętności 19 V 1911 r. Tamże, s. 171.
[358] Wspomnienia Klementyny Rybickiej.
[359] S. Ziembicki, W Bronowicach, s. 22.
[360] A. Fischer, Lud polski..., s. 166.
[361] Antonina Domańska do Lucjana Rydla, 4 I  1911  r., archiwum
rodziny Rydlów.
[362] Włodzimierz Tetmajer do Jadwigi Rydlowej, list niedatowany
[styczeń–luty 1911], archiwum jw.
[363] Jadwiga Rydlowa do Lucjana Rydla, sobota 29 [lipca 1911],
archiwum jw.
[364] Lucjan Rydel [syn] do Lucjana Rydla, 5 VIII 1911 r., archiwum jw.
[365] Helena Rydlowa do Lucjana Rydla, 10 VIII 1911 r., archiwum jw.
[366] Tamże.
[367] Aleksandra Czechówna do Lucjana Rydla, 25 VII 1912 r., BN.
[368] Materiały do dziejów Akademii Sztuk Pięknych w  Krakowie 1895–1939,
t. 2, Wrocław 1969, s. 196.
[369] „Czas” 1907, nr 141, s. 3.
[370] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 17 VII 1912 r., archiwum rodziny
Rydlów.
[371] Tamże.
[372] Lucjan Rydel do Aleksandry Czechówny, 21 VII 1912, archiwum jw.
[373] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 31 VII 1912 r., archiwum jw.

II. ROK 1914


[1] Helena Rydlówna [z  Rydlów Rydlowa] do Jadwigi Rydlowej,
[październik 1912 r.], archiwum rodziny Rydlów.
[2] Aleksandra Czechówna do Jadwigi Rydlowej, 12 X 1912 r., archiwum
jw.
[3] Helena Rydlowa do Jadwigi Rydlowej, 15 X 1912 r., archiwum jw.
[4] Korespondencja Lucjana Rydla, BN.
[5] „Czas” 1912, nr 518, s. 2.
[6] A. Czechówna, „Dziennik”, 7 VIII 1913 r., z. 38.
[7] Helena Rydlowa do Jadwigi Rydlowej, 31 marca 1913  r., archiwum
rodziny Rydlów.
[8] Kazimierz Tetmajer do Julii Tetmajerowej po wizycie w Ludźmierzu,
1901.
[9] Jan Skotnicki, [Bracia], w: Miałem kiedyś przyjaciół..., s. 32.
[10] Wspomnienia Klementyny Rybickiej.
[11] Aleksandra Czechówna do Lucjana Rydla, 1913, BN.
[12] Lucjan Rydel do Heleny Langie, 30 VII 1913  r., archiwum rodziny
Rydlów.
[13] K. Skąpska, Powroty do Bronowic.
[14] Lucyna Kotarbińska, Wokoło teatru. Moje wspomnienia, nakładem
Księgarni F. Hoesicka, Warszawa 1930, s. 248–255.
[15] Por. S. Udziela, Krakowiacy, s. 65: „Nie można dawać chrzestnikowi
takiego imienia, jakie miał jego brat czy siostra, którzy umarli, boby i to
dziecko umarło”.
[16] A. Czechówna, „Dziennik”, przed 3 VIII 1914 r., z. 39.
[17] Cyt. za: J. Dużyk, Droga do Bronowic, s. 322.
[18] Ignacy Daszyński, Pamiętniki, t. 2, Warszawa 1957, s. 166.
[19] „Głos Narodu” 1914, nr 221, s. 2, wydanie wieczorne.
[20] Bartosz Ogórek, Ewakuacja mieszkańców Krakowa podczas I  wojny
światowej. Przebieg, próba kwantyfikacji, warunki życia ewakuowanych,
„Krzysztofory”, z. 32, s. 56.
[21] „Głos Narodu” 1914, nr 274, s. 2, wydanie wieczorne.
[22] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 10  X  1914  r., archiwum rodziny
Rydlów.
[23] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 30 IX 1914 r., archiwum jw.
[24] Piotr Szmigielski, Wybuch I  wojny światowej i  doświadczenia rodziny
Rydlów na obczyźnie w  świetle korespondencji rodzinnej 1914–1915, w: Pan
wiecznie Młody. Lucjan Rydel w 100-lecie śmierci, Kraków 2018, s. 71.
[25] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 26 XI 1914 r., archiwum rodziny
Rydlów.
[26] Urszula Perkowska, Anna Rydlówna (1884–1969), Kraków 2010, s. 84.
[27] M. Śliwińska, Muzy Młodej Polski, s. 204.
[28] „Czas” 1914, nr 562, z 15 XI.
[29] Józefa Singerówna do Jadwigi i  Lucjana Rydlów, 9 XI 1914  r.,
archiwum rodziny Rydlów.
[30] P. Szmigielski, Wybuch I wojny światowej..., s. 77.
[31] Helena Rydlowa do Lucjana Rydla, 9 IX 1914  r., archiwum rodziny
Rydlów.
[32] Więcej o  działalności Włodzimierza Tetmajera na stanowisku
komisarza wojskowego pisze Józef Dużyk w: Sława, Panie Włodzimierzu.
Opowieść o Włodzimierzu Tetmajerze..., s. 298.
[33] Henryk Szczepański, Dr Chramiec w  Zakopanem: Hossy i  bessy
góralskiego dochtora, „Tygodnik Podhalański”,
www.tygodnikpodhalanski.pl/?mod=news&id=673, aktualizacja: 23 IV
2008, dostęp: 10 II 2020 r.
[34] Klementyna Tetmajerówna do Lucjana Rydla, 16 X 1914 r., archiwum
rodziny Rydlów.
[35] Włodzimierz Tetmajer, kartka pocztowa ze Szwajcarii z widokiem
na trasę Axenstrasse wokół Jeziora Czterech Kantonów.
[36] Jadwiga Tetmajerówna do Jadwigi Rydlowej, 26 I 1915 r., archiwum
rodziny Rydlów.
[37] Włodzimierz Tetmajer do rodziny, 30 I 1915 r., zbiory Tetmajerówki.
[38] J.  Dużyk, Sława, Panie Włodzimierzu. Opowieść o  Włodzimierzu
Tetmajerze..., s. 302.
[39] List w zbiorach Tetmajerówki.
[40] Anna Tetmajerowa do Jadwigi Rydlowej, archiwum rodziny
Rydlów.
[41] Anna i  Włodzimierz Tetmajerowie do Jana Kazimierza Tetmajera,
31 III 1915 r., zbiory Tetmajerówki.
[42] Helena Rydlowa do Lucjana Rydla, 1 IV 1915  r., archiwum rodziny
Rydlów.
[43] Lucjan Rydel do Jadwigi Rydlowej, [luty 1915 r.], archiwum jw.
[44] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 23 II 1915 r., archiwum jw.
[45] P. Szmigielski, Wybuch I wojny światowej..., przyp. 54.
[46] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 4 lub 7 marca [nieczytelnie]
1915 r., archiwum rodziny Rydlów.
[47] Józefa Singerówna do Jadwigi i  Lucjana Rydlów, 6 IV 1915  r.,
archiwum jw.
[48] Tamże, 24 IV 1915 r.
[49] Tamże.
[50] „Czas” 1914, nr 467, wydanie popołudniowe.
[51] Józefa Singerówna do Lucjana Rydla, 12 III 1915  r., archiwum
rodziny Rydlów.
[52] Józefa Singerówna do Jadwigi i  Lucjana Rydlów, 19 VI 1915  r.,
archiwum jw.
[53] Lucjan Rydel do rodziny, 24 VI 1915 r., archiwum jw.
[54] Lucjan Rydel do Heleny Rydlowej, 6 IV 1915 r., archiwum jw.
[55] Lucjan Rydel do rodziny, archiwum jw.
[56] „Nowa Reforma” 1915, nr 313, wydanie popołudniowe.
[57] „Czas” 1915 z 2 IX.
[58] Opiekunka Małych Ojczyzn. Z  o.  Eligiuszem Dymowskim OFM
rozmawia Agnieszka Konik-Korn, „Niedziela” 2014, nr 18, s.  5 (edycja
małopolska).
[59] J.A. Nowobilski, Włodzimierz Tetmajer, s. 48.
[60] Lucjan Rydel do Jadwigi Rydlowej, 9 VII 1915 r., archiwum rodziny
Rydlów.
[61] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 8: Krakowskie, cz. IV, s. 254.
[62] Zob. A. Czechówna, „Dziennik”, 19 XI 1915 r., z. 40.
[63] Zob. „Nowa Reforma” 1916, nr 142; „Czas” 1916, nr 144.
[64] Słowa napisane na kartce przez Kazimierza Tetmajera w  grudniu
1916  r.  podczas pobytu w  Klinice Neurologiczno-Psychiatrycznej. Za:
T. Januszewski, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, s. 240.
[65] Antoni Waśkowski, Znajomi z tamtych czasów, Kraków 1971, s. 73.
[66] T. Januszewski, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, s. 247.
[67] Zob. tamże, s. 246.
[68] A. Waśkowski, Znajomi z tamtych czasów, s. 73.
[69] Miałem kiedyś przyjaciół..., s. 309.
[70] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 7: Krakowskie, cz. III, s. 174.
[71] Lucjan Rydel do Franciszka Vondráčka, 13 IV 1917  r., w: J.  Dużyk,
Z korespondencji literackiej Lucjana Rydla, s. 298.
[72] Lucjan Rydel do Jadwigi Rydlowej z  Dołuszyc, 28 VII 1917,
archiwum rodziny Rydlów.
[73] Kraków w  czasie I  wojny światowej, red. J.M.  Małecki, Kraków 1990,
s. 56.
[74] „Ilustrowany Kurier Codzienny” 1917, nr 203, z 25 VII.
[75] Lucjan Rydel do Anny (Haneczki) Rydlówny, 24 VII 1917  r.,
archiwum rodziny Rydlów.
[76] Lucjan Rydel do Heleny Langie, 29 VII 1917 r., archiwum jw.
[77] Ukaże się pod tytułem Dzieje Polski dla wszystkich.
[78] Józef Rostafiński, Lucyan Rydel wśród swoich, „Czas” 1918, z 18 IV.
[79] A. Czechówna, „Dziennik”, 3 IV 1918 r., z. 42.
[80] „Nowa Reforma” 1918, nr 160, s. 2.
[81] L. Rydel, Twój obraz, w: Poezye, s. 132.
[82] Według zachowanych rachunków. Archiwum rodziny Rydlów.
[83] Marian Górkiewicz, Ceny w Krakowie w latach 1796–1914, Poznań 1950,
s. 234.
[84] Helena Rydlówna do Heleny Rydlowej, 31 VIII 1918  r., archiwum
rodziny Rydlów.
[85] Tamże.

III. MAPA ŚWIATA


[1] A. Czechówna, „Dziennik”, 8 XI 1918 r., z. 42.
[2] Lucjan Rydel [syn], Curriculum vitae, „Cracovia Leopolis” 2000, nr
specjalny.
[3] L. Rydel, Od Krakowa czarny las, fragm., w: Poezye, s. 120.
[4] Józef Haller, Pamiętniki, Łomianki 2015, s. 243.
[5] Maria Rydlowa, Moje Bronowice, mój Kraków, Kraków 2013, s. 17.
[6] Film Niepodległość, zmontowany z materiałów nakręconych w latach
1914–1923, reż. K. Talczewski, 2018, Best Film.
[7] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[8] Liber Natorum et Baptisatorum 1919, s. 88, ABMK.
[9] W. Tetmajer, Syna mojego pamięci, w: Przeznaczenie, s. 35.
[10] Bolesław Raczyński, Stanisław Wyspiański (Wspomnienia na tle
osobistych przeżyć z  realnemi postaciami z  „Wesela”), „Kurier Literacko-
Naukowy 1934, nr 54.
[11] Informacje Zofii Gręplowskiej, wnuczki Anny i  Włodzimierza
Tetmajerów.
[12] J. Dużyk, Sława, Panie Włodzimierzu..., s. 336.
[13] Spuścizna Włodzimierza Tetmajera, Biblioteka PAU i  PAN
w Krakowie.
[14] Helena Rydlówna do Heleny Rydlowej, 22 VII 1919  r., archiwum
rodziny Rydlów.
[15] Jan Kazimierz Tetmajer do Edwarda Frankiewicza, 3 III 1920  r.,
zbiory Tetmajerówki.
[16] Jan Kazimierz Tetmajer do rodziny, 16 VII 1920 r., archiwum Zofii
Gręplowskiej.
[17] Spuścizna Włodzimierza Tetmajera, Biblioteka PAU i  PAN
w Krakowie.
[18] Lucjan Bochenek do Włodzimierza Tetmajera, 3 VIII 1920 r., zbiory
Tetmajerówki.
[19] W. Tetmajer, Portret, w: Przeznaczenie, s. 38.
[20] L. Rydel [syn], Curriculum vitae.
[21] Kornel Krzeczunowicz, Księga 200-lecia Ułanów Ks. Józefa, Londyn
1984, s. 199.
[22] Tamże, s.  66. Kulisy odnalezienia zwłok Jana Kazimierza opisuje
także Józef Dużyk, opierając się na relacji Tadeusza Tetmajera
i Klementyny Rybickiej, zob. Sława, Panie Włodzimierzu..., s. 347.
[23] L. Kotarbińska, Wokoło teatru. Moje wspomnienia, s. 71.
[24] W. Tetmajer, Powrót do domu, w: Przeznaczenie, s. 48.
[25] K. Krzeczunowicz, Księga 200-lecia Ułanów Ks. Józefa, s. 210.
[26] X., U poety, „Głos Narodu” 1901, nr 234.
[27] „Naprzód” 1919, nr 271.
[28] Dane z lat 1918–1923. W sezonie 1921/1922 oprócz Betlejem polskiego
(11 razy) grano też Zygmunta Augusta (13 razy). Dane za: Elżbieta Wajda-
Woźniakowska, Repertuar pierwszej dyrekcji Teofila Trzcińskiego w  Teatrze
Miejskim im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. 1918–1926, Kraków 2008.
[29] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[30] J. Słomka, Pamiętnik włościanina, s. 35.
[31] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[32] A. Fischer, Lud polski..., s. 122.
[33] A. Czechówna, „Dziennik”, 3 VII 1921 r., z. 43.
[34] „Rzeczpospolita” 1922, nr 333–336.
[35] „Kurier Polski” 1922, nr 338. O przebiegu polemiki więcej w książce
Barbary Winklowej, Tadeusz Żeleński Boy. Twórczość i  życie, Warszawa
1967, s. 176–178.
[36] Emil Haecker, Teatr im. Słowackiego: Wznowienie „Wesela” St.
Wyspiańskiego, „Naprzód” 1923, nr 59.
[37] Cyt. za: R.  Węgrzyniak, Encyklopedia „Wesela” Stanisława
Wyspiańskiego, s. 97.
[38] T. Żeleński, Dzieci szatana, w: tegoż, Znaszli ten kraj?..., s. 108.
[39] J. Dużyk, Droga do Bronowic, s. 151.
[40] Helena z Rydlów Rydlowa, Bronowickie sprostowania.
[41] O  kulisach śmierci Rudolfa Starzewskiego więcej w: M.  Śliwińska,
Muzy Młodej Polski, s. 211.
[42] T. Żeleński, Flirt z Melpomeną. Wieczór czwarty, s. 50.
[43] Tamże, s. 55.
[44] Tamże, s. 58.
[45] J. Madejczyk, Dwa lata w szkółce wiejskiej, s. 451.
[46] Anegdotę przytacza także Maria Rydlowa w książce Moje Bronowice,
mój Kraków, s. 17.
[47] M. Pawlikowski, Z Ludźmierza do Bronowic, s. 3.
[48] Rozmowa autorki z Zofią Gręplowską przeprowadzona w 2019 r.
[49] Maria Maciejowska do Lucyny Kotarbińskiej, 30 XII 1923 r., BN.
[50] „Czas” 1923, nr 289.
[51] L. Kotarbińska, Wokoło teatru. Moje wspomnienia, s. 74.
[52] A. Fischer, Lud polski..., s. 123.
[53] Rozmowa autorki z Celiną Nowosiad przeprowadzona w 2019 r.
[54] O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 6: Krakowskie, cz. II, s. 20.
[55] Rozmowa autorki z Celiną Nowosiad przeprowadzona w 2019 r.
[56] Jadwiga Rydlowa do córki Heleny z  Rydlów Rydlowej, archiwum
rodziny Rydlów.
[57] Zbigniew Grotowski, Na śmierć i  życie. Reportaż z  Bronowic, „Kurier
Literacko-Naukowy” 1932, nr 48.
[58] Jadwiga Rydlowa do córki Heleny z Rydlów Rydlowej, 16 IV 1930 r.,
archiwum rodziny Rydlów.
[59] S. Ziembicki, W Bronowicach, s. 24.
[60] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[61] „Ilustrowany Kurier Codzienny” 1932, nr 331.
[62] Rozmowa autorki z Anną Konarską przeprowadzona w 2019 r.
[63] „Czas” 1934, nr 318.
[64] X., U poety, „Głos Narodu” 1901, nr 234.
[65] Jadwiga Rydlowa do syna Lucjana, archiwum rodziny Rydlów.
[66] Stefan Nowiński, Arystokratka w  czepcu, „Ilustrowany Kurier
Codzienny” 1936, nr 115, s. 18.
[67] Helena z Rydlów Rydlowa, Bronowickie sprostowania, s. 8.
[68] Piotr Gacek, Na zagon dla Rydlów, „Dziennik Polski” 2000, z 20 XI.
[69] J. Skotnicki, Przy sztalugach i przy biurku, s. 116.
[70] W Bibliografii Zawartości Czasopism nie znalazłam artykułu Jana
Rostafińskiego dotyczącego książki Jana Skotnickiego.
[71] L. Kotarbińska, Wokoło teatru. Moje wspomnienia, s. 68.
[72] „Koniuchy”, Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i  innych krajów
słowiańskich, t.  4, nakładem Władysława Walewskiego, Warszawa 1883,
s. 341.
[73] K. Skąpska, Powroty do Bronowic.
[74] Ze Wstępu, w: „W  czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali...”. Polska
a Rosja 1939–1942, wybór i oprac. I. Grudzińska-Gross, J.T. Gross, Kraków
2008, s. 73.
[75] K. Skąpska, Powroty do Bronowic.
[76] Listy Anny Tetmajerowej i  córki Krystyny w  zbiorach Zofii
Gręplowskiej.
[77] Rozmowa autorki z Zofią Gręplowską przeprowadzona w 2019 r.
[78] Anna Tetmajerowa do córki Magdaleny Frankiewiczowej, 19 V
1940 r., archiwum Zofii Gręplowskiej.
[79] Tamże.
[80] Anna Tetmajerowa do córki Magdaleny Frankiewiczowej, 2 II
1941 r., archiwum Zofii Gręplowskiej.
[81] Tamże, [X 1940].
[82] K. Skąpska, Powroty do Bronowic.
[83] Tamże.
[84] Barbara Winklowa, Boy we Lwowie 1939–1941, Warszawa 1992, s. 107.
[85] Krystyna Peszyńska do siostry Magdaleny Frankiewiczowej, 28 VIII
1940 r., archiwum Zofii Gręplowskiej.
[86] Anna Tetmajerowa i  Krystyna Peszyńska do rodziny, list
niedatowany, archiwum jw.
[87] Krystyna Peszyńska do siostry Magdaleny Frankiewiczowej, 14 XI
1940 r., archiwum jw.
[88] Fragment listu Ludwika Naimskiego do Magdaleny
Frankiewiczowej, 23 V 1941 r., archiwum jw.
[89] Anna Tetmajerowa do córki Magdaleny Frankiewiczowej, 19 II
1941 r., archiwum jw.
[90] Krystyna Peszyńska do siostry Magdaleny Frankiewiczowej, 9 II
1941 r., archiwum jw.
[91] Maria Komornicka, Spotkanie z  Panią Tetmajerową, „Wiadomości”
1980, nr 32.
[92] Informacje dzięki uprzejmości Zofii Gręplowskiej.
[93] Juliusz S.  Tym, Pancerni i  ułani generała Andersa, Warszawa 2012,
s. 28, 274.
[94] Rozmowa autorki z dr. Sławomirem Poleszakiem przeprowadzona
w 2020 r.
[95] Polacy w  Indiach 1942–1948 w  świetle dokumentów i  wspomnień [praca
zbiorowa], Koło Polaków z Indii 1942–1948, Warszawa 2002, s. 12.
[96] Tamże, s. 13.
[97] J. Pochwalska, Aby nie uległo zapomnieniu...
[98] M. Rydlowa, Moje Bronowice, mój Kraków, s. 178.
[99] Informacje Joanny Zdebskiej-Schmidt z  Muzeum Teatralnego –
Muzeum Krakowa.
[100] Kenkarta Józefy Singerówny znajduje się w  archiwum rodziny
Rydlów. Zob. M. Rydlowa, Moje Bronowice, mój Kraków, s. 133.
[101] Liber Natorum et Baptisatorum 1855–1859, t. 23, ABMK.
[102] Liber Defunctorum, t. 12, 1877–1886, ABMK.
[103] Wspomnienia Heleny z Rydlów Rydlowej.
[104] M. Komornicka, Spotkanie z Panią Tetmajerową, s. 3.
[105] K. Skąpska, Powroty do Bronowic.
[106] Lucjusz Włodkowski, Teheran, „Odgłosy” 1976, nr 47.
[107] Polacy w Indiach 1942–1948 w świetle dokumentów i wspomnień, s. 48.
[108] Kazimierz Parkita, Wspomnienia lekarza okrętowego ze służby na
Batorym 1943–1944, Gdańsk 1987, s. 140.
[109] Polacy w Indiach 1942–1948 w świetle dokumentów i wspomnień, s. 270
[110] Tamże, s. 277.
[111] Tamże, s. 389.
[112] Tamże, s. 389.
[113] Jadwiga Tetmajer-Naimska, Bronowice dzisiaj, w: Wyspiański żywy,
red. H. Naglerowa, Londyn 1957, s. 117.
[114] M. Rydlowa, Moje Bronowice, mój Kraków, s. 134.
[115] Kalendarz katolicki na rok 1948, Wydawnictwo Seminarium
Zagranicznego, Potulice–Poznań 1947.
[116] Polacy w Indiach 1942–1948 w świetle dokumentów i wspomnień, s. 231.
[117] Krystyna Peszyńska do rodziny, 13 II 1948  r., archiwum Zofii
Gręplowskiej.
[118] Kpt. Webb podaje, że 1 IV 1947 r. pod opieką władz obozu Valivade
pozostawało 4482 Polaków. Za: Polacy w Indiach 1942–1948..., s. 238.
[119] K. Skąpska, Powroty do Bronowic.
[120] S. Ziembicki, W Bronowicach.
[121] Informacje od Zofii Gręplowskiej.
[122] Niezwykła historia. Z  Marią Rydlową rozmawia Rita Pagacz-
Moczarska.
[123] S. Ziembicki, W Bronowicach.
[124] Tamże.
[125] List Anny Tetmajerowej, 21 IX 1940  r., archiwum Zofii
Gręplowskiej.
[126] (zb), Dziś premiera Wesela!, „Dziennik Polski” 1956, nr 233.

ARCHEOLOGIA MIEJSCA. DIDASKALIA


[1] Stanisław Wyspiański, Wesele, Nakładem Księgarni Altenberga,
Kraków 1903, s. 6.
[2] Jan Gajczak, Historia Wojskowego Klubu Sportowego „Podhalanin”
w Wadowicach, „Wadoviana. Przegląd Historyczno-Kulturalny” 2004, nr
8, s. 42.
[3] K. Skąpska, Powroty do Bronowic.
[4] Zob.: Stanisław Waltoś, Muzeum Młodej Polski czeka na zwiedzających,
rozm. D. Jakubiec, „Dziennik Polski” 1969, nr 277, s. 3.
[5] (zaw), Muzeum Młodej Polski „Rydlówka” – otwarte, „Echo Krakowa”
1969, nr 274, s. 1–2.
[6] „Badania stratygraficzne oraz program prac konserwatorskich
dotyczące wnętrz Rydlówki, Kraków ul. Tetmajera 28”, oprac.
A.  Kłosowska, J.  Szczepanik-Łukasiewicz, D.  Smatloch-Klechowska,
Kraków, wrzesień 2017, maszynopis.
[7] Rozmowa autorki z Elżbietą Wyszyńską przeprowadzona w 2019 r.
[8] Prace konserwatorsko-budowlane przeprowadzono w  2018  r.  na
zlecenie ówczesnego Muzeum Historycznego Miasta Krakowa (obecnie
Muzeum Krakowa) w  związku z  adaptacją wnętrz na potrzeby
muzealne. Prace prowadziła Katarzyna Sułkowska, konserwator dzieł
sztuki, w komisjach konserwatorskich uczestniczył prof. Jan Rydel.
[1*] Przypisy źródłowe znajdują się na s. 601.
[2*] We wszystkich cytatach listów, wspomnień i  innych tekstów
z epoki zachowano oryginalną ortografię oraz interpunkcję.
[3*] W  różnych państwach morgi miały nieco inne wielkości. Jedna
morga austriacka liczyła ok. 0,56 ha.
[4*] Z małżeństwa Józefa Mikołajczyka i Zofii z Kijonków narodziło się
dziesięcioro dzieci: Bartłomiej Wojciech (1824–1864), Tomasz Wincenty
(1825–1866), Franciszek (1827–1830), Katarzyna (1830–1831), Jacek (1832–
1907), Marianna (ur. 1834), Wiktoria Józefa (1836–1838), bliźnięta:
Franciszka Maria i  chłopiec, którego imię nie zostało zapisane
w  księgach (ur., zm. 1838), oraz Anna Magdalena (ur. 1841). Akta
urodzeń, akta zgonów z  lat 1824–1841, w: Akta stanu cywilnego Parafii
Rzymskokatolickiej Najświętszej Marii Panny w  Krakowie, Archiwum
Narodowe w Krakowie.
[5*] Ustawa o  zakładaniu i  utrzymaniu publicznych szkół ludowych
i obowiązku posyłania do nich dzieci, Lwów 1873.
[6*] Trzynastoletnia Julia Bieda „ze względu ubóstwa i  licznego
rodzeństwa zmuszona była wstąpić w służbę w Krowodrzy”, o czym jej
matka zawiadamia radę szkoły w Łobzowie, prosząc o przepisanie córki
ze szkoły codziennej do niedzielnej, w: Akta szkoły czteroklasowej
w Łobzowie, Archiwum Narodowe w Krakowie.
[7*] Spisy ludności mieszkańców Krakowa przeprowadzone w  latach
1890 i 1900 za rok urodzenia Julii Tetmajerowej podają 1837 i taką datę
przyjmuję w  tej książce. Epitafium na grobie Julii na cmentarzu
w Zakopanem wymienia rok 1831.
[8*] Fertig (niem.) – skończone, Hymen – grecki bóg małżeństwa, patron
zaślubin.
[9*] Pisze o  tym Hoesick. W  1894  r.  Józef Mehoffer zanotuje
w pamiętniku: „L’œuvre nie znałem i Stry[jeński] dał mi go do czytania
z  tą uwagą – że jest to zupełnie historia Wysp[iańskiego], w: Dziennik,
oprac. J.  Puciata-Pawłowska, WL, Kraków 1975, s.  311. Zobacz też:
Stanisław Wyspiański, Listy do Karola Maszkowskiego, t.  3, oprac.
L. Płoszewski, J. Dürr-Durski, M. Rydlowa, WL, Kraków 1997, s. 296.
[10*] Doletny – pełnoletni.
[11*] Złoty reński (gulden, floren) – waluta w  Austro-Węgrzech. Po
reformie pieniądza w  1892  r.  i  wprowadzeniu korony używano
zamiennie guldenów / złotych reńskich i  koron. Od
1908  r.  obowiązywała tylko korona. Przelicznik wyglądał następująco:
złoty reński równał się dwóm koronom. W tym przypadku więc trzysta
złotych reńskich to sześćset koron.
[12*] We wspomnieniach Klementyna Rybicka, pisząc, że Marcelina
Czartoryska odwiedziła Tetmajerów z  synem Zdzisławem, łączy dwie
osoby. Zdzisław Czartoryski był bratankiem jej męża, Aleksandra
Romualda Czartoryskiego, a jej syn miał na imię Marceli.
[13*] We wspomnieniach zatytułowanych Powieść mojego życia F. Hoesick
usunie słowa „nie umie czytać”.
[14*] Błąd: Marysia była młodszą siostrą Anny, nie siostrzenicą.
Aleksander Karcz był zaś mężem siostry Ludwika, Emilii de Laveaux.
Zob.: Aleksander Karcz, Ludwik de Laveaux, „Sztuka”. Miesięcznik
ilustrowany, poświęcony Sztuce i Kulturze, Lwów 1911, z. 1, s. 159.
[15*] Na rozbieżności w  dacie śmierci Ludwika de Laveaux wskazuje
Piotr Krakowski w  1957  r.  Akt zgonu, znajdujący się wówczas
w posiadaniu rodziny Stanisława Radziejowskiego, który opiekował się
Ludwikiem w  szpitalu, wymienia datę 9 IV. Nekrolog w  zbiorach
rodzinnych wskazuje na 5 IV 1894  r.; taka data jest umieszczona na
pomniku. Zob. Piotr Krakowski, Widmo z  „Wesela”. (Szkic o  Ludwiku de
Laveaux), „Sztuka i Krytyka” 1957, nr 3/4, s. 286.
[16*] Czwarta siostra to Ulina mieszkająca z  Tetmajerami, córka
Jacentego z pierwszego małżeństwa.
[17*] Obraz o  wymiarach 15  x  114 m powstawał w  latach 1893–1894.
Janowi Styce i  Wojciechowi Kossakowi pomagali: Teodor Axentowicz,
Ludwik Boller, Tadeusz Popiel, Zygmunt Rozwadowski, Michał
Sozański, Włodzimierz Tetmajer i Wincenty Wodzinowski.
[18*] Zaręczyny zostały zerwane w następnym roku.
[19*] Ośmioletniego Teodora, syna Teodory Pytkówny z  poprzedniego
związku, i wspólną córkę Helenę.
[20*] W 1900 r. oprócz trzydziestoletniego Lucjana Helena Rydlowa była
matką Adama (28 lat), Heleny (26), Anny (16) i  Stanisława (9). Zmarli
synowie: Roman – 1888, Mieczysław – 1899.
[21*] Stanisław Wyspiański, trzymając do chrztu córkę Helenę, według
obowiązujących przepisów prawa kanonicznego wszedł z  matką
dziecka w pokrewieństwo duchowe. Dyspensy od przeszkody kościelnej
udzielił biskup Jan Puzyna 13  X  1900  r.  Zob. M.  Śliwińska, Wyspiański.
Dopóki starczy życia, s. 242.
[22*] Jakub Mikołajczyk pisze, że na pierwszych skrzypcach grał Jakub
Czepiec, jednak Klementyna Rybicka w  swoich wspomnieniach
wymienia Stanisława: „Byli jeszcze dalsi Czepce – jak Stach Czepiec
«Muzykant». Grywał na skrzypcach po weselach i  on zawsze
organizował «orkiestrę» na każde wesele. Nazywało się to – że
«zwoływał» muzykę. Muzyka ta składała się z  dwóch skrzypków,
klarnetu i basów. Stach jako pierwszy skrzypek prowadził muzykę”.
[23*] Skotnicki pod pseudonimem Jan Rolicz drukował wspomnienia
w latach trzydziestych, które już wtedy wywoływały polemiki. Redakcja
pisma „Świat” odniosła się do nich w  artykule opublikowanym w  nrze
50. z  1932: „Pani Idalia Pawlikowska konstatuje, że nieprawdą jest
jakoby p.  Roliczowi lub komukolwiek opowiadała o  przytoczonych we
Wspomnieniach faktach z  życia L.  Rydla, gdyż poznała osobiście Rydla
dopiero po ślubie i  wyraża oburzenie, że w  tak złośliwy sposób
przytoczone są obrazki z  życia tak wielkiego poety i  szlachetnego
człowieka, jakim był Lucjan Rydel”. W  tym samym wydaniu (s.  18)
Skotnicki tak tłumaczył się ze swojej publikacji: „Istotnie, mogłem się
mylić, że ten czy inny fakt słyszałem od tej a  nie od innej osoby, ale
ręczę za same zdarzenia, bo te zbyt blisko i silnie przeżyłem, by mogły
tak łatwo zatrzeć się [w] mej pamięci”. Nie ma powodu, aby
powątpiewać w  autentyczność relacji poświęconej Tadeuszowi
Noskowskiemu, której zresztą Skotnicki bronił w tym samym artykule.
[24*] We wspomnieniach Jan Skotnicki pisze, że wiersze ukazały się
w „Czasie” tydzień po weselu Jadwigi i Lucjana Rydla. Takiej publikacji
w listopadzie ani w grudniu w krakowskim dzienniku nie było.

[25*] Rozalia z  Cepuchów, 1o v.  Mikołajczykowa, następnie żona


Sebastiana Kraja, potem żona Jakuba Sarny. Zmarła 11 III
1836  r.  w  wieku 62 lat. Księga małżeństw z  1825  r.  i  księga zgonów
parafii mariackiej z  1836, Archiwum Bazyliki Mariackiej w  Krakowie
(ABMK).
[26*] August Kwaśnicki, redaktor naczelny „Przeglądu Lekarskiego”, był
w  owym czasie najpopularniejszym lekarzem chorób dziecięcych
w Krakowie.
[27*] W listopadzie i grudniu „Czas” prowadził równolegle trzy składki:
na ofiary procesu toruńskiego, na ofiary systemu szkolnego pruskiego
i  na chleb dla ofiar procesu wrzesińskiego (najliczniejsza). Kwota
z trzech składek wyniosła 31 902 koron i 92 halerze. „Czas” 1901, nr 300,
wydanie wieczorne.
[28*] Helena Rydlowa we wspomnieniach podaje, że Jakub Mikołajczyk
po pierwszej wojnie światowej z  własnej inicjatywy przystąpił do
egzaminu dojrzałości i zdał maturę.
[29*] W  dokumentach kościelnych przy nazwisku Kazimierza Popiela
widnieje zapis: caelebs, łac. nieżonaty, wolny, przy nazwisku Marii
Susułowej vidua – wdowa. Testimonium Bannorum nr 277/1902, ABMK.
[30*] Parafraza słów wiersza Stanisława Jachowicza: „Rózeczką Duch
Święty dziateczki bić radzi // Rózeczka dziateczkom nigdy nie
zawadzi”.
[31*] Peci – Julia Tetmajerowa, Zi – Kazio, syn Kazimierza. Tu i dalej cyt.
za: Korespondencja rodzinna Kazimierza Tetmajera, oprac. T. Januszewski,
„Pamiętnik Literacki” 1969, z. 1, s. 219–224.
[32*] Nazwa ulicy została zmieniona i  obecnie jest to ulica Rimska.
Rydlowie mieszkali na pierwszym piętrze w mieszkaniu pani Spanily.
[33*] Wrażenie to z  pewnością potęgowała kolejna dolegliwość
zdrowotna – chroniczne zapalenie spojówek.
[34*] Prawdopodobnie jest to prowizoryczny szpital powstały jesienią
1914 r. na polach w Bronowicach Małych.
[35*] Przy słowie „łapa” Czechówna dodała w  pamiętniku wyjaśnienie:
„zwykłe jego wyrażenie gdy wyciągając swoją rękę brał moją do
pocałowania”.
[36*] W  opuszczonym fragmencie m.in. sprawy spadkowe
i  upoważnienie Stanisława Estreichera do uporządkowania
dokumentów. Rydel zapisuje synowi bibliotekę z  wyposażeniem
i  biurko. Helenie – meble z  pracowni i  saloniku jako część posagu.
Obrazy dzieli między dzieci po osiągnięciu przez nie pełnoletności.
Testament Rydla zostanie przedrukowany w  krakowskich pismach,
m.in. „Przeglądzie Powszechnym” i „Przyjacielu Sług”.
[37*] Relacja spisana po sześćdziesięciu latach zawiera nieścisłości.
Włodzimierz Tetmajer z córką przebywał w Paryżu w marcu 1919, a nie
lipcu 1920 r. Zwłoki odnaleziono znacznie szybciej niż w 1921 r.
[38*] Helena Rydlówna jest odnotowana jedynie w  drugim semestrze
roku akademickiego 1920/1921. Lucjan Rydel (syn) rozpoczyna naukę
w  drugim semestrze roku 1919/1920, początkowo na Studium
Rolniczym, z  którego później utworzono Wydział Rolniczy. Za
informacje dziękuję Pawłowi Gaszyńskiemu, kustoszowi Archiwum UJ.
[39*] W  tradycji rodzinnej przetrwała informacja, jakoby Kazimierz
Popiel był wdowcem z  dwiema córkami, które wyróżniał kosztem
potomstwa z  Marysią. Źródła kościelne i  archiwa państwowe nie
potwierdzają tej informacji, można zatem przyjąć, że faworyzowanymi
dziećmi były raczej jego biologiczne córki: Helena, Maria, Aniela.
[40*] Nominacja na profesora katedry literatury francuskiej
Uniwersytetu Poznańskiego ostatecznie nie została przyjęta przez
Tadeusza Żeleńskiego.
[41*] Do zawodu lekarza Tadeusz Żeleński powróci na krótko jesienią
1939 r. we Lwowie.
[42*] Tadeusz Żeleński pisze: „Wybitnie przyjacielsko-ironiczny jest
stosunek Wyspiańskiego do Pana Młodego-Rydla. Takim był ten
stosunek i w życiu, jak to widać z obfitej korespondencji z Paryża, którą
Rydel z  chwalebną lojalnością oddał natychmiast po śmierci
Wyspiańskiego oczom ogółu”. T.  Żeleński, Plotka o „Weselu”
Wyspiańskiego, w: Flirt z Melpomeną. Wieczór czwarty, s. 54.
[43*] Prawdopodobnie chodzi o  ofiary zsyłek, które odbywały się od
1929  r.  i  obejmowały głównie Ukraińców, ale także Polaków, Niemców
i  Żydów zamieszkałych na wschodnim Wołyniu i  wschodnim Podolu,
a  później także z  dalszych części Ukrainy – przypis według informacji
Zofii Gręplowskiej.
[44*] Stanisława Peszyńska, teściowa Krystyny, umarła w  listopadzie
1940 r. – informacja Zofii Gręplowskiej.
[45*] Trzecia Dywizja Strzelców Karpackich, red. W.  Maciejczyk, Zarząd
Główny Związku Karpatczyków 3. DSK, Londyn 1991, s.  566. W  spisie
żołnierzy 3. Dywizji Strzelców Karpackich był jeszcze młodszy o osiem
lat Zbigniew Rędziejowski, jednak jest mało prawdopodobne, aby mógł
w  tym wieku i  posiadanym stopniu wojskowym podjąć się tak trudnej
misji.
[46*] Polish Resettlement Act z  1947  r.  zrównywał w  prawach polskie
rodziny wojskowe z  brytyjskimi i  umożliwiał osiedlenie się na
terytoriach Wielkiej Brytanii.
[47*] Planowany na koniec sierpnia transport 960 osób ostatecznie
wyjechał 6 IX.
[48*] Świetlica będzie działała do aresztowania ks. Antoniego Gigonia
w 1959 r.
[49*] Ludwik Naimski zmarł 24 XII 1971  r., Stefan Felsztyński – 30 VI
1966  r.  Grób Felsztyńskich nie zachował się do dzisiaj. Informacje
o powojennych losach dzieci Anny Tetmajerowej – Zofia Gręplowska.
[50*] Inicjatorami utworzenia Muzeum Młodej Polski „Rydlówka” byli
profesorowie Karol Estreicher i Stanisław Waltoś.

You might also like