You are on page 1of 285

PHIL STUTZ

BARRY MICHELS

ZMIEŃ

SW OJE PROBLEMY

W ODWAGĘ,

WIARĘ

I KREATYWNOŚĆ
Książka ta nie jest dziełem fikcyjnym. Niektóre nazwiska i szczegóły,
które mogłyby zidentyfikować osoby, zostały zmienione.

Copyright © 2012 Phil Stutz and Barry Michels


Illustrations © 2012 Phil Stutz

All rights reserved under International and Pan-American Copyright


Conventions. No part of this book may be reproduced in any form or
by any electronic or mechanical means, including information storage
and retrieval systems, without permission in writing from the
publisher, except by a reviewer, who may quote brief passages in a
review. Published in 2012 by Random House Canada, a division of
Random House of Canada Limited, Toronto, and simultaneously in
the United States of America by Spiegel & Grau, a division of
Random House, Inc., New York; in the United Kingdom, Australia
and New Zealand by the Random House Group’s Vermilion imprint
at Ebury Publishing; in Germany by the Verlagsgruppe Random
House’s Goldmann Arkana imprint; and in the Spanish-speaking
territories by Random House Mondadorfs Grijalbo imprint.
Distributed in Canada by Random House of Canada Limited.

© For the Polish edition by Wydawnictwo Filo 2012

Tytuł oryginału: The Tools. Transform Your Problems into Courage,


Confidence, and Creativity

Projekt książki: Donna Sinisgalli


Projekt okładki:Jamie Keenan

Przekład z języka angielskiego: Anna Las


Wydawca: Katarzyna Drewnowska
Redakcja i korekta: Anna Magierska
Skład: Milena Leśniak

Dystrybucja: Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. S.K.A.


ul. Poznańska 91
05-850 Ożarów Mazowiecki
www.olesiejuk.pl

ISBN: 978-83-62903-06-1

Druk i oprawa: IMPRIMA sp.j.

Informacje o książkach Wydawnictwa Filo


znajdziesz na stronie internetowej: www.filo.com.pl

Wydawnictwo Filo dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić


najwyższąjakość i rzetelność niniejszej publikacji, jednakże nikomu
nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji związanych z treściami
zamieszczonymi w niniejszej książce. Wydawnictwo Filo nie jest
w żadnym wypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą
następstwem korzystania z treści zawartych w niniejszej publikacji.
ROZDZIAŁ 1

Odkrycie nowej drogi

l\OBERTA BYŁA MOJĄ NOWĄ PACJENTKĄ I W CIĄGU


piętnastu m inut swej pierwszej w izyty zdołała sprawić, że po­
czułem się bezradny. Pojawiła się u m nie, by rozw iązać kon­
kretny problem . Chciała poradzić sobie z obsesyjną obawą, że
z d ra d z a ją partner. Skarżyła się: „S p raw d zam jeg o SM S-y,
zam ęczam pytaniam i, czasem nawet przejeżdżam obok jego
mieszkania, żeby wyśledzić, co robi. N igdy nie znajduję żad­
nych dowodów, ale nie potrafię się powstrzym ać”. Pomyślałem,
że taką obsesję łatw o w ytłum aczyć ty m , że ojciec R o b e rty
porzucił nagle rodzinę, gdy była jeszcze dzieckiem. Mając ju ż
ponad dwadzieścia lat, nadal odczuw ała paniczny lęk przed
porzuceniem. Zanim jednak mogliśmy się zagłębić w ten temat,
R o b erta spojrzała m i prosto w oczy i zażądała: „Proszę m i
powiedzieć, jak m am sobie poradzić z obsesją. N iech pan nie
każe m i tracić czasu i pieniędzy na tłumaczenie, dlaczego czuję
się zagrożona. To ju ż w iem ”.
Gdyby R oberta zgłosiła się do m nie dzisiaj, byłbym za­
chwycony tym , że dokładnie wie, czego potrzebuje, ja zaś
doskonale wiem , jak jej pom óc. Ale nasze pierwsze spotkanie
4 I METODY

odbyło się dwadzieścia pięć lat tem u, gdy byłem świeżo upie­
czonym psychoterapeutą. O bezw ładniła m nie bezpośredniość
jej pytań; nie miałem żadnej gotowej odpowiedzi. N ie czułem
się w inny. M iałem za sobą dopiero dwa lata pochłaniania
wszelkich współczesnych teorii psychoterapeutycznych i im
więcej inform acji przyswajałem sobie na ten tem at, ty m bar­
dziej byłem rozczarowany. Teorie wydaw ały się kom pletnie
oderw ane od tego, czego doświadczać m ógł pacjent, który
miał problem y i potrzebow ał pom ocy. W głębi duszy czułem,
że nie zostałem przygotow any, by reagować w sposób bez­
pośredni na potrzeby takich osób ja k R oberta.
Zastanawiałem się nad tym , rozważając, czy m ógłbym się
tego nauczyć na podstaw ie jakiejś książki albo podczas bez­
pośrednich konsultacji z kimś, kto m a ju ż wystarczające do­
świadczenie. Byłem zaprzyjaźniony z wielom a spośród m oich
superw izorów , którzy nie tylko dobrze m nie znali, ale mieli
też za sobą kilkadziesiąt lat doświadczenia w pracy klinicznej.
Z całą pewnością —myślałem —mają ju ż w ypracow any sposób
reagow ania na takie oczekiw ania pacjentów . O pisałem im
przypadek R oberty, ale ich odpow iedzi potw ierdziły m oje
najgorsze obawy: nie wiedzieli, jak jej pom óc. C o więcej, jej
oczekiwania wobec terapii, które m nie wydawały się rozsądne,
uznawali za część jej złożonych problem ów . U żyw ali wielu
klinicznych term inów : R oberta była „im pulsywna”, „oporna”
i pragnęła „natychmiastowej gratyfikacji”. Ostrzegali mnie, że
jeśli zaspokoję jej potrzeby, które uznawała za pilne, stanie się
jeszcze bardziej roszczeniowa i wymagająca.
M oi superw izorzy jednogłośnie nakazali m i skierować jej
uwagę na własne dzieciństwo, w k tórym mieliśmy odnaleźć
ODKRYCIE NOW EJ DROGI | 5

pierw otną przyczynę obsesji. O dparłem , że R oberta zdawała


ju ż sobie sprawę z tego, iż cierpi na obsesję, ale koledzy po
fachu uznali, że porzucenie rodziny przez ojca nie m ogło być
tego praw dziw ą przyczyną. „M usisz d o trzeć głębiej, do jej
dzieciństwa”. M iałem dość tego krążenia w okół problem ów :
słyszałem ju ż takie rady wcześniej — za każdym razem , gdy
pacjent zwracał się z konkretną prośbą, terapeuta miał odbić
piłeczkę i pow iedzieć m u, by „spojrzał głębiej”. Była to gra
w chowanego, która służyła ukryciu praw dy: gdy przychodziło
do udzielenia natychmiastowej pom ocy, psychoterapeuci mieli
swoim klientom bardzo niewiele do zaoferowania. N ie tylko
czułem się rozczarow any tym i radami, ale m iałem też p rzy ­
gnębiające wrażenie, że moi superwizorzy przemawiali w imie­
niu całej profesji. A z całą pewnością nigdy nie słyszałem, by
ktoś z branży m ów ił coś innego. N ie wiedziałem, gdzie szukać
pom ocy.
W tedy m i się poszczęściło: znajom y wspom niał, że zetknął
się z psychoterapeutą, k tó ry w takim samym stopniu ja k ja nie
akceptował przyjętego systemu leczenia. „Ten facet naprawdę
odpow iada na tw oje pytania i zapew niam cię, że nigdy wcześ­
niej takich reakcji nie słyszałeś”. Lekarz ten prowadził wówczas
cykl sem inariów i postanow iłem pójść na jed n o z nich. Tak
właśnie poznałem doktora Phila Stutza, współautora tej książki.
Jego sem inarium zm ieniło m oją praktykę m edyczną - i całe
m oje życie.
Wszystko, czego uczył Phil, wydawało się zupełnie nowe,
a co ważniejsze, czułem intuicyjnie, że było prawdziwe. Był
pierw szym psychoterapeutą, k tóry koncentrow ał się na roz­
w iązaniach, a nie na problem ach. Phil w ierzy ł głęboko, że
6 I METODY

ludzie mają niew ykorzystane zasoby sił, k tó re pozw oliłyby


im poradzić sobie z przeciwnościami. A jego pogląd na to, jaka
jest natura ich problem ów , był całkow itym przeciw ieństw em
tego, czego mnie do tej pory uczono. N ie postrzegał problem u
jako czegoś, co utrudnia życie pacjenta, ale jako sposobność,
by w kroczył on w w ew nętrzny świat swych niew ykorzysta­
nych możliwości. Początkowo byłem nastawiony sceptycznie.
Słyszałem ju ż wcześniej o koncepcji zamieniania przeciw ności
w okazje, lecz nikt m i nie w ytłum aczył, jak tego dokonać. Phil
przedstawiał to jasno i konkretnie. Należało dotrzeć do tego
ukrytego potencjału za pom ocą prostych, ale bardzo efektyw ­
nych technik, z których skorzystać m ógł każdy. N azw ał te
techniki „m etodam i”.
W yszedłem z sem inarium Phila tak podekscytow any, że
miałem wrażenie, iż mogę fruwać. N ie tylko dlatego, że przed­
stawił m etody, które naprawdę m ogły pom óc ludziom , ale też
ze w zględu na nastawienie Phila. Przedstawiał swoje teorie,
m etody i siebie samego w sposób całkowicie otw arty. N ie
wym agał, byśmy akceptowali wszystko, o czym m ów ił, nale­
gał tylko, abyśmy skorzystali z jego m etod i wyciągali własne
wnioski na tem at tego, do czego mogą one doprowadzić. R z u ­
cił nam w yzw anie, byśmy dowiedli, że nie ma racji. R obił na
m nie wrażenie albo kogoś bardzo odważnego, albo szalonego,
a m oże odw ażnego szaleńca. Ale miał na m nie katalizujący
w pływ i czułem się, jakbym się w yrw ał na świeże pow ietrze
z duszących dogm atów , k tórym hołdowali m oi koledzy tra­
dycjonaliści. D ostrzegłem też, że chowają się oni za nieprze­
niknioną barierą zawiłych pojęć, nie czując nawet potrzeby
przetestow ania ich czy poddania próbie na własną rękę.
ODKRYCIE NO WEJ DROGI I 7

Podczas sem inarium Phila nauczyłem się tylko jednej m e­


tody, ale zacząłem ją stosować z niem al religijnym przekona­
niem . N ie m ogłem się doczekać, kiedy będę m ógł przedstaw ić
ją Robercie. Byłem przekonany, że ta technika pom oże jej bar­
dziej niż próby zagłębiania się w przeszłość. Podczas następnej
sesji powiedziałem : „Jest coś, co możesz zrobić, gdy dopada cię
obsesja”. I przedstawiłem jej działanie m etody (wyjaśnię to póź­
niej). Ku m em u zdum ieniu przyjęła sugestię i zaraz zaczęła
wprow adzać ją w życie. Jeszcze bardziej zdumiewające było to,
że nowa m etoda poskutkowała. M oi koledzy po fachu się m y­
lili. Podsunięcie Robercie rozwiązania, które natychmiast oka­
zało się pom ocne, nie sprawiło, że stała się bardziej roszczeniowa
i niedojrzała, lecz zainspirow ało ją do większej aktyw ności.
Stała się entuzjastyczną uczestniczką własnej terapii.
Zam iast czuć —ja k przedtem —bezsilność, zacząłem mieć
wrażenie, że w yw arłem na kogoś bardzo pozytyw ny w pływ ,
i to w krótkim czasie. Zdałem sobie sprawę, że gorączkowo
poszukuję dalszych instrukcji, m etod i głębszego zrozum ienia
tego, na czym polega ich działanie. Zastanawiałem się, czy był
to tylko zestaw różnych now ych technik, czy —jak podejrze­
wałem —całkiem now y sposób patrzenia na ludzi.
Szukając odpow iedzi, zacząłem w ypytyw ać Phila pod ko­
niec każdego sem inarium i wyciągać od niego tyle informacji,
ile się dało. Był chętny do współpracy - wydawało się nawet,
że lubi udzielać odpow iedzi, a każda z nich rodziła kolejne
pytania. M iałem wrażenie, że trafiłem na kopalnię informacji,
i chciałem z niej w ydobyćjak najwięcej. Mój głód w iedzy był
niewyczerpany, co doprow adziło do kolejnej kom plikacji: to,
czego uczyłem się od Phila, było tak efektyw ne, że chciałem
8 I METODY

z jego technik uczynić główny m echanizm pracy z pacjentami.


Ale nie było stosownych program ów szkoleniowych, na które
mógłbym się zapisać, ani kolejnych etapów w program ie aka­
demickim, które należało zaliczyć. W jaki sposób m ógłbym
się zakwalifikować na szkolenia prow adzone przez Phila? C zy
w ogóle zaakceptowałby m oją kandydaturę? C zy nie odstrę­
czałem go od siebie, zadając zbyt wiele pytań?

Niedługo po rozpoczęciu mojego cyklu sem inariów zaczął się na


nich pokazywać młody, żyw iołow y człowiek - Barry Michels. N ie
bez wahania przyznał, że jest psychoterapeutą, choć zważywszy
na sposób, w jaki mnie przepytywał, wyglądał raczej na prawnika.
W każdym razie był bardzo inteligentny. A le to nie dlatego odpo­
wiadałem na jego pytania. Sam intelekt czy stopnie naukowe nigdy
nie robiły na mnie wrażenia. Moją uwagę przykuł jego entuzjazm
i to, że wróciwszy do domu, sam zabierał się do korzystania z mo­
ich metod. N ie byłem pewien, czy nie jest to tylko moje wrażenie,
ale wyglądał na człowieka, który długo czegoś szukał i nareszcie
to znalazł.
W końcu zadał mi pytanie, o które nie pokusił się nikt wcześniej:
- Zastanaw iałem się ... kto nauczył cię tego w szystkiego...
m etod i całej reszty? Mój program nauczania pomijał podobne
tematy.
- N ikt mnie tego nie nauczył.
- Chcesz powiedzieć, że doszedłeś do tego sam?
Zawahałem się.
- T ak... właściwie niezupełnie.
ODKRYCIE NO WEJ DROGI | 9

N ie wiedziałem , czy powinienem mu m ówić, jak naprawdę


zdobyłem tę wiedzę. A le w ydaw ał się kimś o otw artym umyśle,
w ięc postanowiłem zaryzykować. Była to bardzo nietypowa hi­
storia i sięgała czasów, gdy zacząłem leczyć swoich pierwszych
pacjentów, a zwłaszcza jednego z nich. Tony był młodym rezyden­
tem na oddziale chirurgii w szpitalu, w którym odbywałem prak­
tykę jako psychiatra. W odróżnieniu od wielu innych chirurgów
nie był arogancki. Szczerze m ówiąc, gdy zobaczyłem go po raz
pierwszy, czającego się koło drzwi do mego gabinetu, wyglądał
jak złapany w pułapkę szczur. Zapytałem , co go gnębi, a on po­
wiedział: „Bo ję się testu, który muszę zdać” . Trząsł się tak, jakby
egzamin miał się odbyć za dziesięć minut, ale okazało się, że za­
planowano go za pół roku. W szystkie testy wprawiały Tony’ego
w przerażenie, ale ten miał być szczególnie trudny. Był to egzamin
z chirurgii, na którego podstawie przyznawano licencję medyczną.
Przeanalizowałem historię Tony’ego w taki sposób, jak mnie
nauczono. Jego ojciec dorobił się fortuny na pralniach chemicznych,
ale sam nie skończył college’u i miał z tego powodu spore kom­
pleksy. Oficjalnie jego życzeniem było, by Tony został słynnym
chirurgiem, bo w taki zastępczy sposób i on mógł zaznać sukcesu.
A le w głębi duszy ojciec Tony’ego był tak zakompleksiony, że
obaw iał się, iż syn go przerośnie. Tony podświadom ie bał się
odnieść sukces właśnie z tego powodu: lękał się, że ojciec do­
strzeże w nim rywala i zechce się zemścić. Niezaliczenie egzaminu
było jego sposobem na zachowanie poczucia bezpieczeństwa.
A przynajmniej tak sądziłem, bo do takich interpretacji zostałem
wyszkolony.
Gdy przedstawiłem te wnioski Tony’emu, przyjął je sceptycznie.
„Brzm i to jak rodem z podręcznika. Mój ojciec nigdy nie naciskał,
10 I METODY

bym zrobił coś ze względu na niego. N ie mogę go winić za moje


problem y” .
Mim o wszystko w ydaw ało mi się na początku, że rozm owa
pomogła, a Tony poczuł się lepiej. A le w miarę jak zbliżał się eg­
zamin, jego panika rosła. Chciał przełożyć test. Przekonywałem
go, że to tylko podświadom y lęk przed ojcem, a jedyne, co on
sam może zrobić, to nadal o tym rozm awiać, a w tedy lęki znikną.
Był to tradycyjny, przetestowany przez lata sposób podchodzenia
do takiego problemu. Byłem przekonany, że terapia zagwarantuje
mu sukces na egzaminie. Myliłem się. O blał go sromotnie.
Po teście spotkaliśmy się po raz ostatni. Tony nadal wyglądał
jak szczur w pułapce, ale tym razem był to rozzłoszczony szczur.
W ciąż słyszę echo jego słów: „N ie podsunąłeś mi konkretnego
sposobu, by pokonać lęk. Rozmawianie za każdym razem o moim
ojcu było jak walka z gorylem za pom ocą pistoletu na w odę. Z a ­
wiodłeś mnie” .
Przypadek Tony’ego otw orzył mi oczy. Zdałem sobie sprawę,
jak bezradni musieli się czuć pacjenci, walcząc samotnie ze swymi
problemami. To, czego potrzebowali naprawdę, to rozwiązania,
które dałyby im siłę, by walczyć. Teorie i wyjaśnienia nie mogły
wyzwolić w nich takiej energii. O ni potrzebowali sił, które byliby
w stanie realnie poczuć.
Później poniosłem jeszcze całą serię porażek, choć mniej spek­
takularnych. W każdym wypadku pacjenci na coś cierpieli: na
depresję, lęki, obsesyjne ataki gniewu itp. Prosili, bym zrobił coś,
co zmniejszy ich ból. N ie wiedziałem, jak im pomóc.
Miałem doświadczenie w radzeniu sobie z porażką. Jako
dziecko byłem nałogowym miłośnikiem koszykówki i grywałem
w nią z chłopcami, którzy byli ode mnie więksi i lepsi (właściwie
ODKRYCIE NO W E J DROGI I U

każdy był większy niż ja). Jeżeli grałem źle, po prostu zaczynałem
więcej trenować. Ta sytuacja była jednak inna. Straciwszy na
dobre w iarę w taką psychoterapię, jakiej mnie nauczono, czułem,
że nie mam już po co intensywniej trenować. Było tak, jakby po
prostu zabrano mi piłkę.
M oi superwizorzy byli szczerzy i oddani, lecz uznawali te
wątpliwości za przejaw braku doświadczenia. Mawiali, że młodzi
terapeuci wątpią w swoje siły, ale z czasem orientują się, że
istnieją granice tego, czego jest w stanie dokonać psychoterapia.
Jeśli zaakceptują te ograniczenia, nie będą sobie robili tylu w y­
rzutów.
D la mnie jednak te ograniczenia były nie do zaakceptowania.
N ie zaznałbym spokoju, gdybym nie mógł zaoferować pacjen­
tom tego, o co prosili: metody, która pozwoli, by natychmiast
pomogli sobie sami. Postanowiłem , że wypracuję na to sposób
niezależnie od tego, dokąd zaprowadzą mnie poszukiwania. Teraz,
gdy myślę o tym z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, że miał
to być następny krok na drodze, na którą wstąpiłem, będąc jeszcze
dzieckiem.
Gdy miałem dziewięć lat, mój trzyletni braciszek zmarł na rzadką
odmianę raka. Rodzice, którzy nie byli zbyt silni psychicznie, nigdy
nie podnieśli się po tej tragedii. N ad całą naszą rodziną zawisła
jakaś mroczna klątwa. W szystkie nadzieje moich rodziców na przy­
szłość wiązały się ze m ną-jakbym tylko ja posiadł szczególne siły,
które pokonają fatum. Każdego wieczoru mój ojciec, wróciwszy
z pracy, siadał w bujanym fotelu i zaczynał się zamartwiać.
N ie robił tego po cichu. Siedziałem na podłodze obok jego
fotela, a on ostrzegał mnie, że jego firma może w każdej chwili
zbankrutować. Zadaw ał mi osobliwe pytania: „C zy wystarczyłaby
12 I METODY

ci jedna para spodni?” albo: „C o by było, gdybyśmy musieli za­


mieszkać w jednym pokoju?” . W szystkie jego obawy były bezpod­
stawne; stanowiły odległą, zawoalowaną aluzję do lęku, że śmierć
znów zabierze któreś z nas. W ciągu kilku następnych lat zdałem
sobie sprawę, że moim zadaniem było dodawanie mu otuchy.
W rezultacie stałem się psychoterapeutą mojego ojca.
Miałem dwanaście lat. Oczywiście nie myślałem o tym w ten
sposób, a właściwie w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Dzia­
łałem pod wpływem instynktownego lęku, że jeśli nie podejmę się
tej roli, mroczne fatum znowu zawiśnie nad naszą rodziną. Jak­
kolwiek nierealistyczne były te obawy, odbierałem je w tedy jako
całkiem rzeczywiste ryzyko. To, że musiałem sobie radzić z taką
presją jako dziecko, dało mi siłę, która pozwoliła mi - jako doro­
słemu człow iekow i - radzić sobie z prawdziwym i pacjentami.
W odróżnieniu od wielu moich kolegów nie czułem się onieśmie­
lony ich oczekiwaniami. Miałem dwadzieścia lat takiej praktyki.
C hoć chciałem ulżyć pacjentom w cierpieniu, nie wiedziałem,
jak tego dokonać. Byłem pewny tylko jednego: że jestem zdany
na siebie. N ie było książek, które mógłbym przeczytać, ekspertów,
z którym i mógłbym korespondować, ani program ów szkolenio­
wych, na które mógłbym się zapisać. Mogłem polegać jedynie na
własnym instynkcie. N ie wiedziałem w tedy jeszcze, że miało mnie
to doprowadzić do całkiem nowego źródła wiedzy.
Intuicja kazała mi się koncentrować na czasie teraźniejszym, na
chwili, w której cierpieli moi pacjenci. Próba zwracania ich uwagi
na przeszłość była tylko odrywaniem od bieżących problem ów;
nie chciałem już więcej takich sytuacji jak przypadek Tony’ego.
W przeszłości kryją się wspomnienia, uczucia, wnikliwe obserwa­
cje i są one w artościow e. A le ja poszukiwałem czegoś, co będzie
ODKRYCIE NO WEJ DROGI I 13

mechanizmem wystarczająco skutecznym, by przynieść ulgę od


razu. By to znaleźć, musiałem się skupić na chwili obecnej.
W ypracow ałem sobie tylko jedną zasadę: za każdym razem,
gdy pacjent prosił, bym mu pomógł - bo cierpiał z powodu ura­
żonych uczuć, nieśmiałości, poczucia rezygnacji czy czegokolwiek
innego - musiałem się zmierzyć z problemem tu i teraz. Znaleźć
natychmiast jakieś rozwiązanie. N ie mając żadnej gotowej teorii,
nabrałem nawyku m ówienia pacjentom głośno o wszystkim, co
przyszło mi do głowy i mogło im pomóc. Było to jak odwrócenie
freudowskiej m etody swobodnych skojarzeń: to lekarz na nich
polegał, a nie pacjent. N ie przypuszczam, żeby Zygmunt Freud
zaakceptował taką terapię.
Doszedłem do etapu, w którym mówiłem, nie wiedząc, jaka
będzie moja następna uwaga. Zacząłem się czuć tak, jakby to jakaś
zewnętrzna siła przemawiała przeze mnie. Krok po kroku odkry­
wałem m etody opisane w tej książce (i filozofię, jaka się za nimi
kryje). Jedyny warunek, który miały spełniać, to kryterium sku­

teczności.
Ponieważ nigdy nie uważałem badania jakiejś techniki jest za­
kończone, dopóki nie mogłem przedstawić pacjentowi konkretnej
m etody działania, szczególnie ważne jest, by wyjaśnić precyzyjnie,
co mam na myśli, używając pojęcia „m etoda” . Jest to coś więcej
niż „korekta nastawienia” . G dyby sposób na odmienienie twojego
życia polegał tylko na „korekcie nastawienia” , nie potrzebowałbyś
tej książki. Prawdziwa przemiana wymaga zmiany zachowań, a nie
tylko podejścia.
W yobraźm y sobie, że gdy jesteś sfrustrowany, odreagowujesz
agresją w obec małżonka, dzieci czy twoich pracowników. Ktoś
pomaga ci uzmysłowić sobie, jak bardzo niewłaściwe jest takie
14 I METODY

zachowanie i jak źle wpływa to na wszystkie tw oje relacje z ludźmi.


W o b e c tego zmieniasz nastawienie do takich reakcji. Jesteś ich
świadom i masz o sobie lepsze zdanie... do czasu, gdy tw ój pra­
cownik popełnia kosztowny błąd, a ty, nawet się nad tym nie za­
stanawiając, zaczynasz na niego krzyczeć.
Zm iana podejścia nie powstrzyma cię przed takimi wybuchami,
ponieważ nadal nie kontrolujesz swego zachowania; „korekta na­
stawienia” nie jest dostatecznie radyklaną zmianą. By kontrolować
takie impulsy, potrzebujesz specyficznych działań podejmowanych
w określonym czasie i obliczonych na rozwiązanie poszczególnych
problem ów. N a tym właśnie polega stosowanie metody.
Będziesz musiał dotrw ać do rozdziału trzeciego (jeśli to moż­
liwe, nie krzycząc), by się nauczyć posługiwania metodą, która jest
adekwatna do takich celów. Chodzi jednak o to, że m etoda -
w odróżnieniu od m odyfikowania postawy - wymaga od ciebie,
abyś coś zrobił. Konieczna jest praca nad sobą, a właściwie wysi­
łek, który będziesz podejm ował wielokrotnie - za każdym razem,
gdy dopadnie cię frustracja. Zm iana nastawienia niewiele wnosi,
jeżeli nie idzie za nią zmiana zachowania. A najpewniejszym spo­
sobem, by jej dokonać, jest stosowanie metody.
O prócz tego, co już wym ieniłem , jest jeszcze jedna zasadnicza
różnica między stosowaniem m etody a zmianą postawy. N asta­
wienie to de facto myśli, które kłębią się w twojej głowie - nawet
jeśli je odmienisz, wciąż jesteś ograniczany przez swój proces
myślowy. Najistotniejszy w alor m etody polega na tym, że pozwala
ci ona wyjść poza to, co dzieje się w tw ojej głowie, ponieważ
buduje więź ze światem bardziej rozległym niż ten, którym jesteś
ty sam, światem nieograniczonych możliwości. N ie ma znaczenia,
czy nazywasz to zbiorową świadomością, czy światem duchowym.
ODKRYCIE NOW EJ DROGI I 15

Ja uznałem, że najprościej jest określić go jako „wyższy świat” ,


a siły, które w nim działają, jako „siły wyższe” .
Ponieważ doszedłem do wniosku, że metody muszą umożliwiać
nawiązywanie łączności z „wyższym światem ” , poświęciłem ich
opracowaniu w iele wysiłku. Początkowo wiedza, która wyłaniała
się z tych poszukiwań, miała jakąś surową, nieskończoną form ę.
Musiałem m odyfikować każdą m etodę setki razy. Moi pacjenci nie
skarżyli się jednak, a nawet podobało im się to, że uczestniczyli
w tworzeniu czegoś nowego. Zaw sze byli skłonni przetestować
kolejny w ariant m etody i mówili mi później, jaki jej elem ent okazał
się skuteczny, a jaki nie. Pragnęli jedynie, żeby metoda im pomogła.
C ały ten proces sprawił, że stałem się bardzo w rażliw y na
reakcje pacjentów. N ie byłem w stanie zachować w obec nich
takiego dystansu, jaki miałby wszystkowiedzący autorytet, oferu­
jący rozwiązania z wyżyn swego piedestału. Nasza praca była
raczej wspólnym wysiłkiem i właściwie przyjąłem to z ulgą. Nigdy
nie odpowiadał mi tradycyjny model terapii, w którym pacjent
jest „ch o ry” , a lekarz, trzymając go na odległość jak śniętą rybę,
ma go „leczyć” . Drażniło mnie takie nastawienie - sam nigdy nie
czułem się lepszy niż moi pacjenci.
To, co sprawiało mi przyjem ność w procesie terapii, to nie
dystans w obec pacjentów, lecz dawanie im poczucia własnej siły.
Nauka korzystania z metod była moim sposobem na wręczanie
im najważniejszego daru: zdolności do odmienienia swojego życia.
Z a każdym razem, gdy jakaś metoda była już w pełni dopracowana,
czułem w ięc ogromną satysfakcję.
W procesie budowania nowych technik zdumiewające było to,
że w pewnym momencie stawało się oczywiste, iż m etoda jest
gotowa. Nigdy też nie wydawało mi się, że to ja ją stworzyłem
16 I METODY

z niczego; miałem dojmujące wrażenie, że odkrywałem coś, co


istniało już wcześniej. Jedyne, co sam wnosiłem w proces twórczy,
to przekonanie, że do każdego rozpoznanego przeze mnie prob­
lemu można dopasować m etodę działania, która przyniesie pa­
cjentow i ulgę. D opóki now a m etoda nie została odnaleziona,
zachowywałem się jak tropiący pies. Ta wiara, że musi istnieć
rozwiązanie, miała zostać wynagrodzona w sposób, który przerósł
wszelkie moje oczekiwania.
Obserw ow ałem zmiany u pacjentów, którzy regularnie stoso­
wali m etody i w miarę upływu czasu - zgodnie z tym , na co liczy­
łem - stawali się zdolni do kontrolowania swoich sym ptom ów:
lęków, negatywnego nastawienia, unikania konfrontacji z trudnymi
sytuacjami itp. Ale działo się też coś innego - coś nieoczekiwanego
- zaczynali rozwijać nowe umiejętności. W yrażali się z większą
pewnością siebie; odkrywali w sobie pokłady kreatywności, o któ­
rych wcześniej nie mieli pojęcia; nagle okazywało się, że mają
zdolności przywódcze. W yw ierali w pływ na swoje otoczenie -
często po raz pierwszy w życiu.
N ie nastawiałem się wcześniej na takie rezultaty. Definiowałem
swoją pracę z pacjentami jako sposób przywracania im „norm al­
ności” . O ni jednak szli znacznie dalej - rozwijali w sobie potencjał,
którego obecności nie byli wcześniej świadomi. Te same metody,
które w jakimś określonym czasie miały po prostu ulżyć ich cier­
pieniu, zaczynały wpływ ać na każdy aspekt ich życia. Siła ich dzia­
łania była większa niż efekty, na jakie liczyłem.
A by to zrozumieć, musiałem sięgnąć dalej, poza same metody,
i skoncentrować się na działaniu wyższych sił, które one uwalniały.
Już wcześniej zdałem sobie sprawę z ich działania. Każda istota
ludzka - również ty - doświadczyła ich obecności. Mają ukrytą,
ODKRYCIE NO WEJ DROGI | 17

niespodziewaną m oc, pozwalającą dokonyw ać rzeczy, które


zazwyczaj wydają nam się niemożliwe. A le większość z nas do­
świadcza ich tylko w sytuacjach nadzwyczajnych. Działamy wtedy
z niezwykłą odwagą i pom ysłowością. G dy jednak mija sytuacja
awaryjna, znika też niezwykła siła i zapominamy, że kiedykolwiek
ją posiadaliśmy.
Doświadczenia moich pacjentów dały mi świeże spojrzenie na
ludzkie możliwości, ponieważ funkcjonowali oni tak, jakby mieli
dostęp do takiej energii każdego dnia. Korzystając z metod, można
ją wygenerować w dowolnej chwili. To odkrycie całkowicie zmie­
niło mój pogląd na tem at tego, jak powinna przebiegać psycho­
terapia. Zam iast postrzegać problem y jako symptomy pewnej
„dysfunkcji” , której przyczyny ukryte są w przeszłości pacjenta,
powinniśmy je traktować jak katalizatory, które pozwalają roz­
wijać istniejące już siły, drzemiące w głębi nas.
Terapeuta powinien jednak zrobić coś więcej, niż tylko dostrzec
te katalizatory. Musi on dokładnie wskazać pacjentowi, jak sięgnąć
po energię konieczną do rozwiązania problemów. Te siły trzeba
czuć, a nie tylko o nich rozm awiać. W ym aga to czegoś, czego
terapia nigdy wcześniej nie mogła zaoferować: zestawu metod
działania.
Spędziłem godzinę, w ylew ając z siebie ten potok informacji,
które Barry pochłaniał natychmiast, chwilami potakując energicz­
nie. Był tylko jeden problem: zauważyłem, że za każdym razem,
gdy wspominałem o „siłach” , na jego twarzy pojawiało się zwąt­
pienie. W idziałem , że nie potrafi zbyt dobrze maskować swoich
reakcji, w ięc przygotowałem się na nieuniknione przesłuchanie
z jego strony.
18 I METODY

To, co mówił Phil, było w większości szalenie odkrywcze. Chło­


nąłem to jak gąbka i szykowałem się do zastosowania tych infor­
m acji w pracy z pacjentam i. Ale jed n e g o nie m ogłem
zaakceptować: tej części opowieści, w której powoływał się na
siły wyższe. Oczekiwał ode mnie, bym uwierzył w coś, czego nie
sposób zmierzyć, a nawet zobaczyć. Byłem w miarę pewny, że
udało mi się ukryć te obiekcje, gdy Phil przerwał moje refleksje.
—C oś cię niepokoi.
—N ie, nic... To fascynujące.
Phil po prostu przyglądał m i się bacznie, a ja poczułem się
ja k w dzieciństwie, gdy zostałem przyłapany na dosypywaniu
cukru do płatków śniadaniowych.
—W porządku. Jest jed en m ały problem ... Okay, nie taki
mały. Czy jesteś całkowicie przekonany co do tych sił wyższych?
Phil w yglądał na zdecydow anie przekonanego. A p o tem
zapytał mnie:
—C zy kiedykolw iek dokonałeś w swoim życiu radykalnej
zmiany, jakby wielkiego skoku, gdy nagle udało ci się dokonać
czegoś, co wydawało ci się niemożliwe?
W rzeczy samej, przytrafiło m i się coś takiego. Staram się
usilnie o tym zapomnieć, ale zacząłem swoje życie zawodowe
jako prawnik. Mając dwadzieścia dwa lata, dostałem się najeden
z najlepszych wydziałów prawa w kraju. Gdy miałem dwadzieś­
cia pięć lat, skończyłem uczelnię jako niemal najlepszy student
na roku i od razu zostałem zatrudniony przez renom ow aną
kancelarię prawną. Pokonawszy wszystkie w yzw ania systemu,
znalazłem się na szczycie i praw ie natychm iast znienawidziłem
ten świat. Był duszny, konserw atyw ny i nudny. N ieustannie
ODKRYCIE NO W E J DROGI I 19

w alczyłem z pokusą, żeby odejść z pracy. Ale przez całe życie


dużo od siebie wym agałem ; rezygnow anie z czegoś nie leżało
w mojej naturze. Jak m iałbym w ytłum aczyć —zwłaszcza ro­
dzicom , k tó rz y przez całe życie zachęcali m nie, bym został
adw okatem —porzucenie prestiżowej, świetnie płatnej profesji?
Jakoś jed n ak udało m i się odejść. Doskonale pam iętam ten
dzień. M iałem dwadzieścia osiem lat, stałem w holu budynku,
w k tó ry m pracow ałem , i gapiłem się przez okno na milczące
postacie przechodzące chodnikiem . Przez m om ent ku mojej
absolutnej zgrozie zobaczyłem w szybie własne odbicie. M ia­
łem m artw e spojrzenie. Nagle zdałem sobie sprawę, że grozi
mi, iż stracę wszystko i stanę się jed n y m z tych zom bie w sza­
rych garniturach. W tedy równie nieoczekiwanie poczułem coś,
czego nie zaznałem w cześniej: siłę absolutnej pewności, abso­
lutnego przekonania, która niem al bez m ojego udziału zapro­
wadziła m nie w prost do biura m ojego szefa. Zrezygnow ałem
z pracy w jednej chwili. Kiedy pomyślałem o tym , mając w pa­
mięci pytanie Phila, uśw iadom iłem sobie, że poruszała m ną
w tedy siła, która pochodziła z jakiegoś zew nętrznego źródła.
O pow iedziałem o tym Philow i, a moja historia go zaintry­
gowała. Wskazał na m nie palcem i powiedział:
—O tym właśnie m ów ię. Poczułeś działanie siły wyższej.
Ludzie m iewają często takie doświadczenia, ale nie rozum ieją
tego, co czują. - Zam ilkł na chwilę, po czym zapytał: - N ie
planowałeś, że to się zdarzy, prawda?
Pokręciłem głową.
—C zy możesz sobie wyobrazić, jak wyglądałoby tw oje ży­
cie, gdybyś był w stanie czerpać z tej siły wedle własnego ży­
czenia? To właśnie dają ci m etody.
20 I METODY

Nadal nie m ogłem w pełni zaakceptować koncepcji sił w yż­


szych, lecz nie miało to znaczenia. Jakkolw iek nazywać tę ener­
gię, która pozw oliła m i dokonać w życiu zm iany, wiedziałem ,
że była czymś rzeczywistym . Poczułem ją. Jeżeli m etody miały
m i dać dostęp do tej siły na co dzień, jej nazwa była nieistotna.
A gdy przedstaw iłem m etody m oim pacjentom , ich rów nież
nie obchodziła term inologia. Byłem tak podekscytowany, m o­
gąc pom óc im odm ienić życie, że prom ieniałem entuzjazm em ,
którego nie sposób udawać. Pacjentów intrygow ało to bardziej
niż cokolw iek wcześniej.
Inform acja zw rotna, jak ą od nich dostawałem, była jed n o ­
myślnie pozytyw na. W ielu z nich zwracało uwagę, że nasze
spotkania wydaw ały się bardziej produktyw ne. „Zazwyczaj
w ychodziłem stąd w pom ieszaniu, nie bardzo wiedząc, czy
w yniosłem coś z tej sesji. Teraz, gdy w ychodzę, czuję, że jest
coś, co m ogę zrobić —coś praktycznego, co m i pom oże”. Po
raz pierwszy w mej krótkiej karierze byłem w stanie dać m oim
pacjentom nadzieję, a to zm ieniło wszystko. Coraz częściej
słyszałem ja k refren: „W ciągu jednej sesji dał m i pan więcej,
niż zyskałem po latach terapii”. Lista m oich klientów rosła.
C zułem się bardziej spełniony niż dawniej. I co było do prze­
w idzenia - zacząłem obserwować u m oich pacjentów zmiany,
jakie zauważał Phil u osób, z którym i pracował nad stw orze­
niem m etod. Ich życie w nieoczekiw any sposób nabierało
rozm achu. Stawali się lepszymi szefami, lepszym i rodzicam i;
w każdej sferze życia zdobywali się na więcej odwagi.
M inęło dwadzieścia pięć lat, odkąd poznałem Phila. M etody
dokonały tego, co obiecał ich tw órca: o tw o rzy ły m nie na
trw ałą więź z siłami w yższym i, które odm ieniają życie. Im
ODKRYCIE NO WEJ DROGI I 21

częściej korzystałem z m etod, tym bardziej czułem , że energia


ta nie w ydobyw a się ze m nie, lecz przeze m nie przechodzi —
jest darem z jakiegoś innego miejsca. Niesie niezw ykłą m oc,
która sprawia, że m ożliw e stają się rzeczy, jakich nigdy wcześ­
niej nie dokonałem . Z czasem byłem w stanie zaakceptować
fakt, że ta now a energia została m i dana przez siły wyższe. N ie
tylko doświadczam ich działania od dw udziestu pięciu lat, ale
także m iałem przyw ilej nauczenia m oich pacjentów, ja k nie­
ustannie do nich docierać.
Książka ta została napisana po to, by dać ci dostęp do sił
w yższych, które odm ienią tw ój sposób patrzenia na życie
i problem y. Trudności nie będą cię ju ż przerażać ani obez­
władniać. Zamiast pytać: „C zy m ogę coś zrobić, by rozwiązać
ten problem ?”, nauczysz się zadawać całkiem inne pytanie:
„Która m etoda pozw oli m i go rozwiązać?”. Phil i ja m am y
wspólnie sześćdziesiąt lat doświadczenia w psychoterapii, co
pozwoliło nam określić cztery fundam entalne problemy, które
nie pozwalają ludziom żyć tak, ja k by tego pragnęli. To, ile
szczęścia i satysfakcji osiągniesz w życiu, będzie zależało od
tego, ja k dalece uda ci się uw olnić od tych fundam entalnych
problem ów . K ażdy z następnych czterech rozdziałów traktuje
o jednym z nich. Każdy przedstaw ia też m etodę, dzięki której
najbardziej efektyw nie poradzisz sobie z ty m w yzw aniem .
W yjaśnimy też, w jak i sposób pozw ala ona nawiązać kontakt
z siłą wyższą i ja k siła ta rozw iąże tw ój problem .
M ożesz odnieść wrażenie, że om aw iane historie pacjentów
nie odzwierciedlają trudności, które musisz pokonyw ać. N a
szczęście nie oznacza to, że nie m ożesz skorzystać z naszych
m etod. Zorientujesz się, że pomagają one w bardzo różnorod­
22 I METODY

nych sytuacjach. By zaś stało się to całkiem jasne, pod koniec


każdego rozdziału opisujem y to, co nazwaliśm y „innym i za­
stosowaniami” proponow anych przez nas rozwiązań. Prawdo­
podobnie przynajm niej jed n o z nich okaże się adekwatne do
twojej sytuacji. Zdołaliśmy odkryć, że cztery siły wyższe, które
m ożna przyw ołać dzięki m etodom , to zarazem najbardziej
podstaw ow e, konieczne atrybuty satysfakcjonującego życia.
Form a, jaką przybierają przeciwności, którym stawiasz czoło,
jest mniej istotna od tego, czy korzystasz z m etod.
Jesteśm y pew ni w szystkich propozycji przedstaw ionych
w tej książce, poniew aż są w ynikiem rzeczyw istych doświad­
czeń i przez takie doświadczenia zostały przetestow ane. Ale
nie polegaj tylko na naszych argum entach; czytaj sceptycznie.
Zapew ne złapiesz się na tym , że kwestionujesz niektóre z na­
szych pom ysłów. Usłyszeliśmy ju ż wiele w ątpliw ości i pod
koniec każdego rozdziału zamieściliśmy odpow iedzi na naj­
częściej zadawane pytania. Najważniejsze odpow iedzi kryją
się jed n ak w samych m etodach. Korzystanie z nich pozw oli ci
bow iem dośw iadczyć działania sił w yższych. W iem y z do­
świadczenia, że jeśli zaznasz w ielokrotnie tego uczucia, tw oje
w ątpliw ości zostaną rozw iane.
Ponieważ jednak zasadniczym celem tej książki jest nakło­
nienie cię, byś skorzystał z naszych propozycji, każdy rozdział
zamyka krótkie podsumowanie problemu, adekwatnej do niego
m etody i wskazówki, jak jej użyć. Jeżeli poważnie podejdziesz
do naszego program u, będziesz wracał w ielokrotnie do tych
opisów, by zachować właściwy kierunek działania.
Przeczytaw szy następne cztery rozdziały, nauczysz się ko­
rzystać z czterech m etod, które pozw olą ci żyć pełnią życia.
O D K R Y C I E NOWE J DROGI I 23

M ożesz sądzić, że to wszystko, czego potrzebujesz. Ale jest


inaczej. Chociaż m oże ci się to w ydać zaskakujące, większość
ludzi, którzy stosują m etody, z czasem je zarzuca, choć zdają
sobie sprawę, że odnoszą one pożądane skutki. To jedna z naj­
bardziej frustrujących stron ludzkiej natury: rezygnujemy z ro­
bienia rzeczy, które najbardziej nam pomagają.
Z całą powagą podchodzim y do naszego zadania, jakim jest
pokazanie ci, jak odm ienić swoje życie. Jeżeli ty rów nież trak­
tujesz to serio, będziesz musiał pokonać własny opór. I tu właś-
nie pojawia się największa trudność. By m óc odnieść sukces,
musisz zrozumieć, co powstrzym uje cię przed konsekwentnym
stosowaniem m etod, i znaleźć sposób, by to przezwyciężyć.
R ozdział szósty jest właśnie tem u poświęcony. Przedstawia
piątą m etodę, która pod pew nym i względam i jest najważniej­
sza. To właśnie ona pozw oli ci w ytrw ać i nie rezygnować z ko­
rzystania z czterech poprzednich technik.
Jest jeszcze jed n a rzecz, której będziesz potrzebow ał, jeśli
chcesz m ieć absolutną pewność, że w ytrw asz i będziesz stoso­
wał m etody, by zachować więź z siłami wyższym i. W iara. Siły
te są bow iem tak tajemnicze, że niem al nie sposób nie zwątpić
od czasu do czasu w ich istnienie. D la niektórych ludzi jest to
wręcz egzystencjalnym pytaniem współczesności —ja k zacho­
wać wiarę w coś całkowicie niematerialnego. Ja sam brak wiary
i sceptycyzm wyssałem z mlekiem matki, ponieważ m oi rodzice
byli ateistami. Pojęcie w iary w yw ołałoby u nich rozbawienie,
a cóż dopiero coś takiego jak „siły wyższe”, których nie m ożna
w ytłum aczyć ani naukowo, ani racjonalnie. R ozdział siódmy
jest historią mojej własnej walki o to, by zawierzyć tym siłom.
Moja opowieść ma ci pom óc dokonać takiego samego w yboru.
24 I METODY

U w ierzcie, że jeśli ja przekonałem się do w iary, m oże to


zrobić każdy.
Założyłem , że uznanie sił w yższych za rzeczyw iste będzie
ostatnim etapem , jak i będę musiał pokonać. M yliłem się. Phil
m iał jeszcze jed n e g o asa w rękaw ie. O głosił, że za każdym
razem, gdy ktoś korzysta z m etody, siły wyższe, które p rzy ­
w ołuje, działają nie tylko dla je g o dobra, ale też przynoszą
korzyści w szystkim ludziom w jeg o otoczeniu. Z roku na rok
wydawało m i się to coraz mniej szalonym konceptem. Z czasem
zacząłem uważać, że siły wyższe to coś więcej niż energia, która
m a d obry w p ły w na społeczeństw o —to coś, bez czego nie
m oglibyśmy przeżyć. N ie m usisz m i w ierzyć na słowo. R o z ­
dział ósmy podpow ie ci, ja k sam m ożesz się o ty m przekonać.
D obrostan naszego społeczeństwa zależy od w ysiłków każ­
dej należącej do niego jednostki. Z a każdym razem , gdy ktoś
czuje więź z siłami w yższym i, dobroczynne skutki jeg o w iary
dotyczą nas w szystkich, a w ięc na tych, k tó rz y w iedzą, ja k
korzystać z m etod, spoczyw a szczególna odpowiedzialność.
Są pionieram i budującym i nową, pełną energii społeczność.
Budząc się codziennie rano, czuję wdzięczność, że siły w yż­
sze istnieją i nigdy nie przestają się m anifestować na wiele spo­
sobów. W tej książce chcem y się podzielić ich magią i cieszy
nas podróż, którą właśnie rozpoczynasz.
ROZDZIAŁ 2

Metoda:
Odwrócone Pragnienie

Siła wyższa:
Siła Progresji

M ój p a c je n t v in n y b y ł o b d a r z o n y w ą t p l iw e j

użyteczności talentem : potrafił zniechęcić do siebie niem al


każdą now o poznaną osobę w ciągu kilku m inut. Podczas na­
szej pierwszej sesji przyw itałem się z nim w poczekalni, a on
w arknął sarkastycznie: „H ej, św ietny w ystrój. K upiłeś ten
chłam na garażowej w yprzedaży? IKEA byłaby dla ciebie spo­
rym krokiem naprzód”. G dy nie w ykorzystyw ał swego dow ­
cipu do obrażania ludzi, był całkiem utalentow anym kom ikiem
scenicznym, choć tru d n o to było w yw nioskow ać z jego CV.
Poznałem go, gdy miał trzydzieści trz y lata, w ystępow ał od
ponad dekady, ale nigdy nie zdołał się w yrw ać z kręgu małych
klubów . N ie w ynikało to z braku okazji. Jego m enedżer z od­
daniem organizował m u występy w lepiej rokujących miejscach
—większych klubach czy telewizyjnych kom ediach i progra­
m ach. Chociaż konkurencja była zażarta, Vinny m iał całkiem
26 | METODY

dobre w idoki na ciekawe role. Był bardzo zabawny. Ale jego


problem polegał na tym , że nieustannie sabotował wysiłki swo­
jego impresaria. Pewnego razu jego m enedżer zorganizow ał
m u spotkanie z właścicielem sławnego klubu - człowiekiem ,
którego decyzja m ogła rozpocząć bądź złamać czyjąś karierę.
Vinny się nie pojawił; nawet nie zadzwonił, by się usprawied­
liwić albo zmienić term in spotkania. To było ju ż ponad siły
impresaria, k tóry zagroził V inny’emu, że przestanie go repre­
zentować, jeśli nie spotka się ze mną.
- Pomyślałem, że m ogę w ykonać ten pozorny ruch - po­
wiedział Vinny, konspiracyjnie puszczając do m nie oko.
Spytałem go, dlaczego nie przyszedł na spotkanie z właści­
cielem klubu. Jego w ym ów ka - pierwsza z w ielu - była gro­
teskowa :
- N ie jestem rannym ptaszkiem - poskarżył się zagniewa­
nym tonem . —I mój m enedżer o ty m wie.
—C zy nie m ogłeś ty m razem zrobić w yjątku, skoro spotka­
nie tyle znaczyło dla twojej kariery?
Vinny zdecydowanie pokręcił potężną głową.
—N ie. Ja nie w chodzę na tę obłąkaną bieżnię „zró b -
-w szystko-dla-kariery”. Za dużo stresu.
Skoro wstawanie rano było zbyt dużym wysiłkiem, trudno
się dziwić, że kariera V inny’ego utknęła w m artw ym punkcie.
Spotkanie, na które się nie stawił, było zaledwie najnow szym
aktem jeg o autosabotażu. Kolejnym fiaskiem zakończył się
występ, jak i im presario zorganizow ał m u w w ielkim amfite­
atrze podczas imprezy charytatywnej połączonej ze zbieraniem
funduszy. V inny zaczął dobrze, ale gdy zaczął opow iadać
obraźliwe dowcipy, gw izdam i w ygoniono go ze sceny. W y­
ODWRÓCONE PRAGNIENIE | 27

glądało na to, że Vinny delektuje się zniechęcaniem ludzi do


siebie. G dy m enedżer załatwił m u zaproszenie na luksusowe
przyjęcie w H ollyw ood, gdzie m ógłby zabiegać o względy
osób, które zatrudniają aktorów do kom edii telewizyjnych,
Vinny pojawił się pijany, rozw ichrzony i cuchnący w ym ioci­
nami.
—C zy kiedykolw iek zadałeś' sobie pytanie, dlaczego celowo
torpedujesz swoją karierę? —spytałem.
—N iczego nie torpeduję. Po prostu się nie sprzedaję. Jak
pocałujesz kogoś' w dupę na przyjęciu, wydaje się to jeszcze
niegroźne. M oże odw dzięczą się jakąś' przysługą. Ale zaraz
potem zaczną cenzurow ać tw oje najlepsze kaw ałki. I skoń­
czysz, opowiadając dowcipy o pingw inie w barze, żeby tylko
być łatw ym w obsłudze.
Jeżeli bycie „łatw ym w obsłudze” oznaczało pokazywanie
się na spotkaniach o um ów ionej porze, to włas'nie kim ś takim
Vinny pow inien być, ale on miał na to inny pogląd.
—M oja praca polega na tym , by być śmiesznym, a nie ła­
tw ym . Chcesz kogoś łatwego, to zatrudnij faceta, któ ry sądzi,
że chleb z m ajonezem to świetne danie. M ogę nawet zaofero­
wać papierową torbę, żeby m ógł je sobie przynieść do pracy.
Pod w zględem zdolności do rujnow ania sobie życia zawo­
dowego Vinny był przypadkiem klinicznym . C o gorsza, zdo­
łał sam siebie przekonać, że robił to z poczucia artystycznej
uczciwości. W ytknąłem m u ten blef.
—R ozum iem , że masz ju ż wszystko przemyślane. Wydaje
m i się, że pow inieneś w rócić do swojego m enedżera i pow ie­
dzieć m u, że poradzisz sobie bez niego; jesteś zadow olony
z poziom u, któ ry osiągnąłeś. M ożesz sam organizować sobie
28 I METODY

w ystępy w klubach. - O dłożyłem notes i pióro na biurko, po


czym w stałem z krzesła. - Jeśli przerw iem y tę sesję natych­
miast, nie będziesz musiał nawet za nią płacić.
V inny otw orzył szeroko oczy.
A ... a le ja ... - wyjąkał - myślałem, że moglibyśmy... —Z a­
m knął oczy i zebrał się w sobie. - To nie jest tak, że nie chcę
się rozwijać.
—W ięc dlaczego nie jesteś szczery w sprawie torpedow ania
swojej kariery?
Zajęło m u to chwilę, ale w końcu przyznał, że nie znosił
sytuacji, w któ ry ch je g o los zależał od innych: nienaw idził
rozm ów o pracy, przesłuchań, nawet telefonów do kogoś, kto
m ógłby m u zawodowo pom óc. W tych okoliczności m ożna
go było zranić i unikał ich jak ognia. Spytałem go, dlaczego
tak źle reagował, gdy potrzebow ał czegoś od innych ludzi.
—N ienaw idzę tego - burknął.
Po dłuższej serii pytań pow iedział w końcu dlaczego.
—U rodziłem się w kostium ie klauna, wrzeszcząc głośno, by
przyciągnąć uwagę. Jako dziecko nieustannie testowałem nowe
num ery na klientach m ojego ojca. D oprow adzało go to do
szału.
—Dlaczego?
—Prow adził swoją firmę w dom u.
—Jaką firmę?
—M iał zakład pogrzebow y.
Zaśmiałem się.
—Daj spokój Vinny. M ów poważnie.
—M ów ię poważnie. Każdego dnia zakradałem się do pocze­
kalni i prezentow ałem klientom swoje num ery. I co wieczór
ODWRÓCONE PRAGNIENIE | 29

ojciec bił m nie pasem. Jeśli nie w ytrzym yw ałem i zaczynałem


płakać, nazywał m nie „ciotą” i bił mocniej. —O czy zaszły m u
łzami. - T o był cholerny koszmar.
Stało się jasne, dlaczego skłonny był zrobić w szystko, by
uniknąć sytuacji, w których czuł się bezradny. N ie chciał do­
puścić do tego, by ktoś znów m ógł zadać m u ból. Ale płacił za
to słoną cenę —m arnow ał swoją karierę.
Być m oże ty nie musisz poświęcać tak wiele ja k Vinny. N ie
spotkałem jed n ak nikogo, kto z czegoś nie zrezygnował, by
uniknąć bólu.

STREFA KOMFORTU

U nikanie bólu nie stw arzałoby problem ów , gdybyśmy to


robili raz czy dwa razy w roku, ale dla większości z nas jest to
rodzaj głęboko zakorzenionego naw yku. Barykadujem y się za
niew idzialnym m urem i nie ryzykujem y w ypadów poza tę
granicę, poniew aż czai się za nią ból. To jest nasza bezpieczna
przestrzeń zwana Strefą K om fortu. W najbardziej skrajnych
w ypadkach ludzie napraw dę kryją się za realnym i ścianami
swych dom ów , bojąc się w ogóle wyjść na zew nątrz. N a tym
właśnie polega agorafobia. D la większości z nas Strefa K om ­
fo rtu nie jest jed n ak fizyczną przestrzenią; to sposób życia,
w k tó ry m unika się wszystkiego, co m ogłoby się okazać do­
tkliwe.
Strefa K om fortu Vinny ego obejmowała miejsca, w których
czuł się bezpieczny: małe kluby, gdzie m ógł liczyć na stałe
zlecenia; wąski krąg przyjaciół z liceum, którzy śmiali się ze
30 | METODY

wszystkich jeg o dow cipów ; tow arzystw o dziewczyny, która


nie porzuciłaby go niezależnie od tego, jakie miałby wobec niej
wym agania. U nikał wszystkiego, co sprawiało, że czuł się po­
datny na zranienie: rozm ów w sprawie lepszej pracy, spotkań
z ludźm i, którzy m ogli m u pom óc w karierze, um awiania się
z kobietami, które m iały własne życie.
Być m oże tw oja Strefa K om fortu nie m a tak jasno w y ty ­
czonych granic ja k u V inny’ego, ale na pew no ją masz —jak
wszyscy. Zobaczm y więc, jak wygląda twoja Strefa K om fortu.
Spróbuj w ykonać następujące ćwiczenie (wszystkie ćwiczenia
najlepiej w ykonyw ać z zam kniętym i oczami):

; Pomyśl o czymś, czego nienawidzisz robić,


i Może to być podróżowanie, poznawanie nowych
i ludzi, spotkania rodzinne itp. Jak organizujesz
j sobie życie, by unikać takich sytuacji? W yobraź
sobie, że ten wzorzec zachowań jest miejscem,
w którym się chowasz. To twoja Strefa Komfortu.
I Jak się w niej czujesz?

Praw dopodobnie poczułeś się, jakbyś był w znanym i bez­


piecznym miejscu, z dala od bólu, któ ry zadaje świat. W yob­
rażenie sobie takiej sytuacji to prawie całkowite odtw orzenie
twojej Strefy K om fortu, ale brakuje tu jednego, ostatniego
elem entu. Jakkolw iek dziw nie to brzm i, sama ucieczka przed
bólem nam nie wystarcza. Staramy się go zastąpić przyjem noś­
cią. R obim y to za pom ocą całego wachlarza uzależniających
zachow ań: surfowania po internecie, brania narkotyków i picia
alkoholu, oglądania pornografii czy sięgania pojedzenie dające
ODWRÓCONE PRAGNIENIE | 31

znajom e poczucie bezpieczeństwa. To bardzo powszechne za­


chowania - żyjem y w kulturze, w której wszyscy poszukują
swojej Strefy K om fortu. Te uzależniające czynności stają się
częścią naszej codziennej rutyny. Vinny spędzał wieczory, pa­
ląc traw kę z przyjaciółm i, jedząc pizzę i grając w gry wideo.
Opisywał te chwile jak czas spędzany w alternatyw nym uni-
w ersum : „Jeden sztach i cała reszta świata znika” .
Ten alternatyw ny świat łagodzi w szystko jak przyjem na,
ciepła kąpiel, jakbyśm y na chwilę znaleźli się z pow rotem w ło­
nie m atki. Ale czynności, które są „ciepłą kąpielą”, prowadzą
do coraz większego paraliżu. Im bardziej kryjesz się w takim
kokonie, tym mniejszą masz ochotę na zim ny prysznic, jakim
jest rzeczywistość.
Zadaj sobie pytanie, na czym polegają twoje „ciepłe kąpiele”.
Im częściej je sobie fundujesz, tym bardziej praw dopodobne,
że używasz ich, by zbudować swoją Strefę K om fortu. A teraz
zrób takie ćwiczenie:

Poczuj, jak pozwalasz sobie na jedno z tych


zachowań. W yobraź sobie, że przyjemność,
■ jaką ci ono sprawia, przenosi cię do świata
podobnego do łona matki. W jaki sposób
wpływa to na twoje poczucie celu i obowiązku?

C zym kolw iek jest tw oja Strefa K om fortu, płacisz wysoką


cenę za poczucie bezpieczeństwa, które ci ona daje. Życie
pełne jest niezliczonych m ożliwości, ale otw arcie się na nie
oznacza też otwarcie na ból. Jeżeli nie jesteś w stanie go
znieść, nigdy nie będziesz żył pełnią życia. Jest na to wiele
32 I METODY

przykładów : jeśli jesteś nieśm iały i unikasz ludzi, tracisz


żyw otność, która w ynika z poczucia w spólnoty; jeśli jesteś
osobą tw órczą, ale nie znosisz k rytyki, tracisz okazję, by
sprzedać swoje pom ysły; jeżeli jesteś liderem jakiejś społecz­
ności, ale boisz się konfrontacji z ludźm i, nikt nie pójdzie za
tw oim przykładem .
Strefa Komfortu ma ci daćpoczucie bezpieczeństwa, ale tak naprawdę
sprawia, że twoje życie się kurczy. V inny był tego znakom itym
przykładem . Wszystkie sfery jeg o życia —kariera, przyjaźnie,
nawet zw iązki uczuciowe —były skurczoną do rozm iarów m i­
niatury wersją tego, czym m ogły być.
Tak m ożna przedstawić Strefę K om fortu i cenę, jaką płacimy
za życie w jej obrębie:

W iększość z nas jest jak figurka narysowana w Strefie K om ­


fortu. Aby skorzystać z szans, k tóre oferuje życie, m usim y
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 33

zaryzykow ać wyjście na zew nątrz. Pierw sze, co tam napot­


kam y, to ból. Jeśli nie w iem y, ja k go pokonać, uciekniem y
z pow rotem do strefy bezpieczeństwa. Obrazuje to strzałka,
która kieruje się na zewnątrz, zbliża do bólu i wraca do punktu
wyjścia. Z czasem w ogóle rezygnujem y z w ychodzenia poza
strefę; nasze najważniejsze m arzenia i aspiracje zostają zm ar­
nowane. O liver W endell Holm es, X IX -w ieczny pisarz, lekarz
i nauczyciel, napisał w wierszu Voiceless: „Ci, k tórzy nigdy nie
śpiewają, um rą razem ze swoją m uzyką”.
Tragicznie jest um rzeć, nie zaśpiewawszy swej pieśni. Ale
jeszcze smutniejsze jest to , że sami okradam y się z m ożliwości
—odbieram y sobie głos. N aw et płacąc tak straszną cenę, nie
m am y odwagi wyjść poza Strefę K om fortu. Dlaczego? Ponie­
waż zatrzym uje nas w niej powszechna współczesna słabość:
potrzeba natychmiastowej gratyfikacji. Strefa K om fortu daje
nam poczucie błogostanu w chwili obecnej. Kogo obchodzi,
jaka spotka nas za to kara w przyszłości? Kara jednak nadejdzie,
zadając najgorszy ból —świadomość, że zm arnow ało się życie.
Jako społeczeństw o jesteśm y w ytrenow ani, aby oczekiwać,
a nawet domagać się natychmiastowej gratyfikacji. I m am y też
nadzwyczajną zdolność do racjonalizowania tej słabości. Z a­
miast przyznać, że unikam y bólu, tłum aczym y sobie, że jeste­
śmy m oralnie nieugięci. V inny zdołał w bić sobie do głow y
przekonanie, że nie będzie się „sprzedawał”. Takie nastawienie
prow adzi do tego, że nasz ogląd świata je st w ykoślaw iony,
a z takiej perspektyw y unikanie bólu w ydaje się właściwe,
odważne, a nawet w ierne naszym ideałom. Okłam yw anie sa­
m ych siebie to nasz najgorszy grzech, k tó ry sprawia, że nie
m ożem y się zmienić.
34 | METODY

W ytłum aczyłem to Vinny emu i ju ż samo zrozum ienie, dla­


czego utknął w m artw ym punkcie kariery, pozw oliło m u się
poczuć lepiej. Podziękował m i i ruszył ku drzw iom .
- N ie tak szybko —powiedziałem .
Vinny wyglądał na zaskoczonego.
-C ie s z ę się, że czujesz się lepiej, ale jeśli zatrzym am y się
w ty m miejscu, nic nigdy się nie zm ieni; utkniesz w Strefie
K om fortu. C zy jesteś gotów zaakceptować taką cenę?
—Ow szem , jeśli pozwolisz m i teraz wyjść —odparł półżar-
tem Vinny.
Ale usiadł z pow rotem . Po raz pierw szy zobaczyłem w jeg o
oczach nadzieję, że życie m oże się stać lepsze niż dotąd.

SIŁA WYŻSZA: SIŁA PROGRESJI

Niew iele osób nie zgadza się na życie z ograniczeniami.


Tacy ludzie są w stanie przebrnąć przez wiele sytuacji spra­
wiających ból - od poczucia odrzucenia i porażki, po krótsze
chwile zażenowania i niepokoju. R adzą sobie też z tym po­
m niejszym , m ozolnym bólem , jakim jest codzienne zacho­
w yw anie dyscypliny i zmuszanie się do czegoś, co wszyscy
powinniśm y robić, ale nam się nie chce: do uprawiania sportu,
utrzym ania właściwej diety i w ew nętrznego zorganizowania.
Ale poniew aż ci nieliczni nie robią uników , m ogą realizować
swoje najśmielsze ambicje. Żyją pełniejszym życiem niż w ięk­
szość z nas.
Mają coś, co daje im siłę pokonyw ania bólu: poczucie celu.
To, co robią w chwili obecnej (niezależnie od tego, ja k bardzo
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 35

jest bolesne), m a dla nich znaczenie, poniew aż w płynie na to,


co chcą osiągnąć w przyszłości. Ktoś, kom u zależy tylko na
natychm iastow ej gratyfikacji, unika tru d ó w i nie bierze na
siebie odpowiedzialności za własną przyszłość.
Poczucie celu nie w ynika jed n ak z m yślenia o nim , lecz
z działania, k tóre podejm ujesz i k tó re pozw ala ci tw o rzy ć
przyszłość. Gdy zaczynasz działać w ten sposób, urucham iasz
siłę potężniejszą niż potrzeba unikania bólu. Nazywam y ją Siłą
Progresji.
To pierwsza z pięciu sił wyższych omawianych w tej książce.
Są siłami „w yższym i”, poniew aż istnieją na poziom ie, na k tó ­
rym wszechświat wydaje rozkazy i tworzy, dając tym energiom
tajemniczą moc. Są one niewidzialne, ale zewsząd otaczają cię
efekty ich działania. Jest to oczyw iste zwłaszcza w w ypadku
Siły Progresji.
Jej m oc to siła samego życia. Wszystko, co istnieje —od je d ­
nokom órkow ego organizm u, przez gatunki, po całą planetę
—rozwija się i zmierza ku przyszłości z poczuciem celu. Według
słów D ylana Thom asa t o : „Ta siła, która przez zielony lont
prze kw iaty”. Właśnie trwałość życia przez miliony lat zaświad­
cza o istnienia niepokonanej energii, jaką jest Siła Progresji.
Jej m oc objawiła się rów nież w tw oim życiu. Zacząłeś je
jako bezradne niem ow lę, a jed n ak w zaskakująco k ró tk im
czasie zacząłeś raczkować, potem wstawać, a wreszcie chodzić.
Udało ci się to m im o niezliczonych przeszkód. Przyjrzyj się
dziecku, które uczy się chodzić. N iezależnie od tego, ile razy
się przewraca, podnosi się, by zrealizować swoje zamiary. Jego
poczucie celu jest zdum iew ające: niem ow lę czerpie z Siły
Progresji.
36 | METODY

To ona sprawia, że dzieci rozwijają podstaw owe um iejęt­


ności, których potrzebują, by dorosnąć. Ponieważ jednak jest
uniwersalna —działa w każdym dziecku w ten sam sposób —
nie są jej świadome. W w ypadku dorosłych rzeczy mają się
inaczej. Najważniejszym zadaniem osoby dorosłej jest nadanie
sensu swojemu istnieniu. D la każdego jest on inny; poszuki­
wanie sensu życia to wysiłek indyw idualny. Siła Progresji
w yw iera w pływ na dorosłą jednostkę tylko w tedy, gdy po­
stanawia ona świadomie z niej korzystać i akceptuje ból, jaki
się z ty m wiąże.
W iększość ludzi w ybiera jednak unikanie bólu i w rezulta­
cie nie jest w stanie w ykorzystać swego potencjału i osiągnąć
pełni życia. V inny był tego doskonałym przykładem . Jako
dziecko miał cel: chciał rozwijać talent sceniczny; m im o razów,
jakie otrzym yw ał od ojca, co dzień w ystępow ał przed jeg o
khentam i. Ale jako człow iek dorosły podjął decyzję, że nie
będzie się ju ż narażać na ból. To ten w ybór uczynił z niego
zgorzkniałą, ograniczoną wersję tego, kim chciał napraw dę
być. Dając się ponieść w łasnem u podekscytow aniu, pow ie­
działem V inny’em u:
—D zięki Sile Progresji tw oje życie stanie się ja k lśniąca
gwiazda, będzie się rozwijać, zw róci się na zew nątrz. Gdy
kryjesz się w Strefie K om fortu, życie staje się czarną dziurą,
zapada się samo w sobie.
Vinny nie podzielał m ojego entuzjazm u.
—M ówisz jak moja nauczycielka ze szkółki niedzielnej. O ile
w iem , była starą panną, z którą nikt się nie przespał. N ie masz
pojęcia, ja k to jest, kiedy się wystawia jaja na ciosy bandy dup­
ków.
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 37

Brzm iało to opryskliwie, ale wiedziałem , co m a na myśli.


D la Vinny ego koncepcja Siły Progresji była tylko słowami. By
m óc w nią uw ierzyć, musiał poczuć w głębi, ja k porusza go ta
siła.
M oim zdaniem właśnie takie płynące z trzewi doświadczenia
to coś, czego brak w tradycyjnej psychoterapii. M oże ona
podsuw ać pom ysły i inspirować emocje, ale nie jest w stanie
dać pacjentom poczucia więzi z siłami, których potrzebują,
by m óc odm ienić swoje życie. G dy poznałem Phila, natych­
m iast zdałem sobie sprawę, że on nauczył się, ja k nawiązyw ać
ten kontakt. Tajem nica kryła się w sile jego m etod. Były tak
zaprojektow ane, by korzystając z nich, m ożna było czerpać
z niezw ykłej natury sił w yższych. Naw ykliśm y do energii,
które m ożem y kontrolow ać: włączam y świtało, przyciskamy
pedał gazu, odkręcam y kurek z gorącą w odą i otrzym ujem y
przew idyw alne rezultaty. Działają tu siły odrębne od nas,
kontrolow ane z zew nątrz. I nie m a znaczenia, w jak im stanie
jesteśm y m y sami.
Z siłami w yższym i sprawa m a się inaczej: nie poddają się
zew nętrznej kontroli. Byś m ógł z nich korzystać, musisz się
z nim i zespolić. M ożesz tego dokonać, przybierając poniekąd
ich form ę —stając się ich ucieleśnieniem w m iniaturze. N ie
doprow adzi do tego żadna doza przem yśleń; musisz zmienić
samą swoją istotę.
O to fenom enalny aspekt systemu Phila. Każda z opisanych
w tej książce m etod pozwala ci „im itow ać” sposób działania
kolejnej siły wyższej, sprawiając, że stapiasz się z nią w jedność
i korzystasz z jej energii. Nasza książka wyjaśnia naturę pięciu
podstawowych sił, a następnie uczy korzystania z m etody, która
38 | METODY

pom aga ci się zespolić z każdą z nich. D zięki treningow i bę­


dziesz m ógł z czasem wezwać którąś z sił własną wolą, a to da
ci bezcenny dar: um iejętność kształtowania swojej przyszłości.

METODA: ODWRÓCONE PRAGNIENIE

Zdecydowaliśmy, że pierwszą om ów im y Siłę Progresji, po­


nieważ m a najbardziej oczyw istą naturę i niestrudzenie prze­
m ierza w szechśw iat z poczuciem celu. A by czerpać z niej
energię, ty rów nież musisz niestrudzenie postępow ać w życiu
naprzód —tylko wówczas staniecie się jednym .
Ale nie jest to łatwe. Jak ju ż wiesz, za wszelką cenę unikam y
bólu związanego z Siłą Progresji. Philjednak zdawał się zupeł­
nie nieporuszony tą paskudną ludzką słabością i z całkow itym
p rzekonaniem m aw iał, że każdy je st w stanie p o konać ten
strach. Spytałem , co czyni go tak pew nym , a on odparł, że
odkrył m etodę, która pozwalała w ytrenow ać w sobie pragnie­
nie bólu.
Brzm iało to dziw nie naw et jak na Phila. Zastanawiałem się,
czy je st kim ś w rodzaju masochisty. W tedy opow iedział m i
przytoczoną poniżej historię i zorientow ałem się, że w tym
szaleństwie jest m etoda.

Byłem w drugiej klasie liceum, miałem trzynaście lat i w y­


glądałem jak wychudzony karzeł; w szkole tylko dla chłop­
ców każdy wydawał się większy ode mnie. Z a najgorsze
ODWRÓCONE PRAGNIENIE | 39

uważałem zajęcia z rysunku technicznego. Moje prace były


smarowidłami - wyglądały jak plamy z testu Rorschacha.
Jeszcze bardziej niż tych lekcji bałem się siedzącego
koło mnie kolegi. Miał osiemnaście lat, był potężny i ow ło­
siony. Był też kapitanem i gwiazdą drużyny futbolowej.
Przyglądałem mu się, jakby był połączeniem Boga i nie­
bezpiecznego zwierzęcia. N a szczęście mieliśmy przynaj­
mniej jedną w spólną słabość: byliśm y najgorszymi
rysownikam i w klasie. M ój kolega otw orzył się w ięc
przede mną, bo połączyła nas ta sama niezdarność.
M ów ił o tym , co było najbliższe jego sercu, czyli o fut­
bolu amerykańskim. G rał w reprezentacji miasta i uzna­
w ano go za najlepszego biegacza (zaw odnik grający
w ataku - przyp. tłum .) w całej okolicy. Z nieznanych
pow odów postanowił mi opowiedzieć, jak zyskał taką
reputację, a jego historia okazała się szokująca (po czter­
dziestu latach nadal ją pamiętam). W yjaśnił, że nie był ani
najszybszym, ani najzręczniejszym biegaczem; było też
wielu zawodników silniejszych od niego. A le i tak stał się
najlepszy w całym mieście, o czym świadczyły znaczące
stypendia sportowe.
Powód, dla którego się wybijał, nie miał nic wspólnego
z jego fizycznymi możliwościami, lecz wynikał z jego na­
stawienia do bolesnych ataków przeciwnika. Domagał się
wręcz, aby podano mu piłkę od razu po pierwszym zwar­
ciu drużyn, i biegł z nią w prost na wrogiego napastnika.
N ie usiłował go wym ijać czy wybiegać poza linie boiska.
Szarżował w prost na niego i z rozmysłem brał na siebie
uderzenie bez względu na to, jak bolesne. Mawiał: „G d y
40 I ME TOD Y

się podnoszę, czuję się świetnie, czuję, że żyję. Dlatego


jestem najlepszy. Inni biegacze się boją, widzisz to w ich
oczach” . Miał rację - nikt nie podzielał jego ochoty do
bycia rozniesionym przez obronę przeciwnika.
G dy opowiedział mi o tym, początkowo pomyślałem,
że oszalał. Ż ył w świecie nieustannego niebezpieczeństwa
i bólu i to mu się podobało. Był to dokładnie ten świat,
którego ja starałem się w młodości ze wszech miar unikać.
N ie mogłem już jednak wybić sobie z głowy takiego sza­
lonego skojarzenia: jeżeli idziesz wprost na spotkanie bólu,
rozwijasz w sobie nadludzką siłę. Im więcej lat mija od
tamtej opowieści, tym bardziej ta zależność wydaje mi się
prawdziwa. N ie tylko w sporcie.
Zupełnie nieświadomie mój kolega odkrył przede mną
tajemnicę pokonywania bólu i dał mi tym samym wiedzę
niezbędną do opracowania metody, która pozwala lu­
dziom łączyć się z Siłą Progresji

Ten zawodnik wyrastał ponad swoich rówieśników, ponieważ


„odwrócił” zwykły ludzki odruch unikania bólu —on go prag­
nął. Takie nastawienie przychodziło mu naturalnie, ale wyda­
wać by się mogło, że nie należy tego oczekiwać od przeciętnej
osoby. Tak jednak nie jest. Przy użyciu właściwej metody
wszyscy możemy rozwinąć w sobie pragnienie bólu.
Metoda ta nazywa się Odwróconym Pragnieniem. Zanim
ją wypróbujesz, pomyśl o sytuacji, której zazwyczaj unikasz.
Nie musi się ona wiązać się z bólem fizycznym, jak w wypadku
O D WR Ó C O N E P R A G N I E N I E | 41

futbolisty. Prawdopodobnie unikasz jakiegoś bólu emocjonal­


nego; odkładasz jakąś rozmowę telefoniczną, projekt, który
wydaje ci się ponad siły, lub zadanie, które jest po prostu nu­
żące. Vinny unikał uczucia odrzucenia, któremu musiałby sta­
wie czoło, gdyby chciał się wspiąć wyżej w show-biznesie.
Gdy już wyobrazisz sobie taką sytuację, poczuj dyskomfort,
jaki się z nią wiąże. A potem zapomnij o powodujących go
okolicznościach i skoncentruj się na samym bólu. Wreszcie
spróbuj użyć metody.

Odwrócone Pragnienie

Zobacz, jak ból pojawia się przed tobą jak mroczna


chm ura, i w ykrzycz do niej bezgłośnie: N O , D A W A J!
Poczuj, jak intensywne pragnienie tego bólu przenika do
jej wnętrza.
Brnąc dalej w to uczucie, krzyknij w myślach jeszcze
raz: K O C H A M BÓ L! I wejdź tak głęboko w doznanie bólu,
że ty i on staniecie się jednym.
Poczujesz, jak chmura wyrzuca cię na zewnątrz i zamyka
się za tobą. Powiedz sobie z głębokim przekonaniem: B Ó L
C Z Y N I M N IE W O L N Y M ! W yd ob yw ając się z chmury,
poczuj, jak coś pcha cię ku światu pełnemu czystego światła.

Pierwsze dwa kroki wymagają od ciebie aktu woli, ale przy


ostatnim powinieneś poczuć, że unosi cię siła znacznie większa
od ciebie: to właśnie Siła Progresji.
42 I METODY

G dy „sprowadzasz” na siebie ból, spraw, żeby był ja k najsil­


niejszy. C o by się stało, gdyby rezultaty tw ojego działania były
jak najgorsze? Publiczność m oże wygwizdać twoje wystąpienie.
Twój m ałżonek m oże się odw rócić na pięcie i wyjść w środku
jakiejś trudnej rozm ow y. Jeżeli jesteś w stanie wyobrazić sobie
to, co najgorsze, i zapanować nad tym , każdy mniej fatalny w y ­
nik tw ojego postępow ania w yda ci się ju ż czymś, czem u łatw o
stawić czoło. Im bardziej intensyw ny je st ból, im odw ażniej
idziesz m u naprzeciw, tym więcej w ytw arzasz energii. Naucz
się pokonywać te trzy kroki szybko, ale zdecydowanie. N ie rób
tego ćwiczenia tylko raz; pow tarzaj kolejne etapy na now o, aż
będziesz wiedział, że przekułeś ten ból w energię. Zapamiętaj
każdy krok dzięki frazie, która się z nim wiąże.

1. „N o, dawaj”.
2. „Kocham ból”.
3. „Ból czyni m nie w olnym ”.

Już samo recytow anie tych zdań okaże się pom ocne. Teraz
pow inno się staćjasne, dlaczego nazywamy te m etodę O dw ró­
conym Pragnieniem . Zam ieniłeś swój naturalny odruch uni­
kania bólu w jeg o pragnienie, aby m óc stawić m u czoło.

JAK ODWRÓCONE PRAGNIENIE POKONUJE BÓL

Korzystanie z m etody O dw róconego Pragnienia odkryw a


tajemnicę bólu, która pozw oli ci go pokonać: cierpienie nie
jest absolutne. T w o je d o z n a n ie bólu z m ie n ia się w za le ż n o ś c i o d tego,
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 43

j a k n a niego rea g u jesz. Jeżeli wychodzisz m u naprzeciw , ból m a­


leje. Jeżeli przed nim uciekasz - nasila się. G dy unikasz bólu,
przesiaduje cię ja k p o tw ó r w sennym koszmarze. Jeśli jednak
stawiasz tej kreaturze czoło —znika.
D latego pragnienie bólu jest kluczow ą kom ponentą tej m e­
tody. Sprawia, że sam wychodzisz naprzeciw bólowi. Poszu­
kiwanie bólu nie jest reakcją masochisty; pragniesz go, aby m óc
go pokonać. Kiedy się upewnisz, że możesz zrobić to w każdej
sytuacji, będziesz wiedział, że pokonałeś ból.
Rysunek poniżej obrazuje działanie tego m echanizm u. Gdy
tym razem postać na rysunku wychodzi poza Strefę K om fortu,
m a ju ż zupełnie inne nastawienie. N ie tylko nie stara się unik­
nąć bólu, ale wręcz go pragnie. W łaśnie to pragnienie pozwala
jej iść naprzód. Jak powiedziałem : jeśli wychodzisz cierpieniu
naprzeciw, ono się kurczy i staje mniej przerażające. M ożesz
teraz iść ku niem u i ku światu nieskończonych możliwości.
44 | METODY

M ój ojciec dał m i pierwszą lekcję stawiania czoła bólowi,


gdy uczył m nie pływać. Zaczął od tego, że pokazał m i, ja k
wejść do zimnej wody. Trzeba się w niej zanurzyć natychmiast,
nie zastanawiając się nad tym . M ieliśm y zwyczaj biec przez
plażę ja k najszybciej i wskakiwać do w ody, nurkując ja k naj­
głębiej. Był to szok, ale dzięki tem u m y pływaliśmy, podczas
gdy reszta ludzi dręczyła się jeszcze, w chodząc do m orza krok
po kroku. Kiedy myślę o tym z perspektyw y czasu, zdaję sobie
sprawę, że była to pierw sza sytuacja, w której ktoś zachęcił
m nie, bym z własnej w oli wyszedł bólow i naprzeciw.

KIEDY KORZYSTAĆ Z ODWRÓCONEGO PRAGNIENIA

Przećw iczyłem z V innym tę m etodę kilkakrotnie w m oim


gabinecie, aż doszedłem do przekonania, że będzie um iał z niej
korzystać samodzielnie.
—C zuję się po ty m tak naładowany energią, jakbym był na
siłow ni — przyznał Vinny. — N o więc kiedy m am z tego
korzystać?
D obre pytanie, a przy ty m dotyczące każdej prezentowanej
w tej książce m etody. N auka korzystania z nich i wiedza, kiedy
należy po nie sięgać, są równie istotne. Phil i ja zorientowaliśmy
się, że nie należy robić tego w sposób przypadkow y. Każda
m etoda dostosowana jest do pew nych okoliczności, które je d ­
nak łatw o rozpoznać. N azyw am y takie sytuacje „sygnałami” .
Działają tak samo jak słowa, które dla aktora są znakiem, że
teraz ma rozpocząć swoją kwestię. Korzystaj więc z m etody za
każdym razem, gdy rozpoznasz taki sygnał.
ODWRÓCONE PRAGNIENIEE I 45

W w ypadku O dw róconego Pragnienia pierw szy znak jest


dość oczyw isty - sięgnij po tę technikę, gdy masz właśnie zro­
bić coś, czego wolałbyś uniknąć. Powiedzmy, że masz zadzw o­
nić do kogoś, k to cię onieśm iela, albo m usisz się zabrać do
pracy, ale jesteś niespokojny i rozkojarzony. W takich chwilach
skoncentruj się na dyskomforcie, jak i w yw ołuje zadanie. Z a­
stosuj m etodę jako rem edium na to niem ile uczucie, a jeśli to
konieczne, zrób to kilka razy, aż poczujesz energię, którą daje
ostatni etap tego ćwiczenia. N ie przeryw aj go, by się zastano­
w ić - pozw ól, by doprow adziło cię do podjęcia działania, któ­
rego usiłowałeś uniknąć.
D ru g i sygnał jest m niej oczyw isty, bo w iąże się z tym ,
o czym w danym m om encie myślisz. Wszyscy m am y ten sam
zły naw yk: gdy czeka nas coś nieprzyjem nego, zaczynamy
o tym myśleć, zamiast po prostu w ziąć się do roboty. C hodzą
nam po głowie takie myśli: C zem u m am to robić? N ie m ogę
się do tego zabrać, zrobię to w przyszłym tygodniu. I tak
dalej. Ale zastanawianie się nie pom oże ci w obliczu czegoś
bolesnego; praw dę m ów iąc, zazw yczaj sprawia, że jeszcze
bardziej to odsuwasz. Przem yślenia pozw olą ci opanow ać
uczucie dyskom fortu tylko w tedy, gdy skłonią cię do przy ­
w ołania O dw róco nego Pragnienia. I to je st właśnie drugi
sygnał: za każdym razem, gdy łapiesz się na tym , że zastana­
wiasz się nad zrobieniem czegoś, czego się obawiasz, przestań
myśleć i skorzystaj z m etody.
Sygnał ten pom oże ci w ytrenow ać odruch przyw oływ ania
jej natychm iast. Niezależnie od tego, ja k odległa jest perspek­
tyw a w ykonania zadania, siła, która pozw oli ci iść naprzód,
m oże być generow ana tylko w chw ili obecnej. Z a każdym
46 I METODY

razem, gdy reagujesz właściwie na drugi sygnał, tw orzysz de­


pozyt na niew idzialnym rachunku bankow ym ; odkładasz na
nim energię zamiast pieniędzy —z czasem będzie jej w ystar­
czająco dużo, byś m ógł zacząć działać.
Vinny miał sposobność, by to przetestować. Jednym z eta­
pów porządkow ania jeg o życia była rozm ow a telefoniczna
z w pływ ow ym właścicielem klubu, którego wcześniej zlek­
ceważył. Ju ż samo poproszenie go o pracę było zadaniem
onieśmielającym, a Vinny musiał go jeszcze przeprosić. Syg­
nałem, któ ry miał go skłonić do przyw ołania O dw róconego
Pragnienia, miała być —za każdym razem, gdy się pojawiała
- refleksja.- „N ie dam rady, nie m ogę tego zrobić”. Po dw óch
tygodniach treningu Vinny sam był zaskoczony tym , że wresz­
cie sięgnął po telefon. Właściciel klubu nie oddzwaniał przez
pięć dni, co dało V inny’em u sposobność do korzystania z m e­
tody setki razy.
W końcu jed n ak rozm ow a, której się obawiał, doszła do
skutku. Szef klubu m ęczył V inny ego połajankam i przez pięć
m inut. „To było najdłuższe cholerne pięć m inut w m oim ży­
ciu” —powiedział Vinny. Potem jeszcze jego rozm ówca musiał
odebrać drugi telefon i zawiesił połączenie „na następne cho­
lerne pięć m in u t”. V inny przerabiał w tym czasie technikę
O dw róconego Pragnienia, jakby od tego zależało jego życie,
spodziewając się, że za chwilę zacznie się kolejna runda repry­
m endy. Okazało się jednak, że właściciel klubu właśnie o trz y ­
mał informację, iż kom ik, któ ry miał wystąpić tego w ieczoru,
odw ołał swój w ystęp. V inny dostał angaż na tę noc i jeg o
num er okazał się „zabójczym sukcesem”. O b ró t zdarzeń kom ­
pletnie zdumiał Y innyego. Jak to ujął: „Głupie szczęście, nie?”.
ODWRÓCONE PRAGNIENIE | 47

TAJEMNE KORZYŚCI: PRZEMIANA BÓLU W SIŁĘ

Tak napraw dę nie był to łu t szczęścia. W idyw ałem takie


sytuacje w ielokrotnie: gdy mój pacjent rzeczywiście zadał so­
bie trud, by zrobić krok naprzód, nieoczekiwanie, jakby cu­
dow nym zbiegiem okoliczności, pojawiali się pom ocni ludzie
i now e możliwości.
D ośw iadczyłem tego w e w łasnym życiu, zanim jeszcze
poznałem m etody. Przypisany zawodowi praw nika wysoki
prestiż i świetne zarobki były dla m nie jak złota klatka i coś
w rodzaju Strefy K om fortu. M usiałem opuścić kancelarię, by
w m oim życiu znów coś zaczęło się dziać. Postanow iłem
zostać psychoterapeutą, ale wiedziałem , że zdobycie właści­
w ych kwalifikacji zajmie m i cztery lata. Z czego m iałem się
przez ten czas utrzym yw ać? N ie robiąc sobie zbyt w ielkich
nadziei, w ysłałem swoje C V do tuzina firm praw niczych,
ubiegając się o jakąś pracę w niepełnym w ym iarze godzin.
W iększość kancelarii odrzuciła m oją aplikację. Ale właśnie
gdy zaczynałem desperować, nieoczekiwanie zadzw onił do
m nie praw nik, z k tórym chodziłem do tej samej szkoły. Był
darem niebios. Pozwolił m i pracować tyle godzin, ile chciałem.
N auczył m nie nawet podstaw prawa rozw odow ego, co było
obszarem, w k tórym m ogłem zacząć ćwiczyć swoje psycho­
terapeutyczne um iejętności. Bez tej pom ocy nie zdołałbym
dokonać zmian w życiu.
O d początku praktyki terapeutycznej zdawałem sobie je d ­
nak sprawę, że czegoś w niej brakuje. N ie pomagałem ludziom
w takim stopniu, w jakim —o czym byłem przekonany —m ógł­
bym im pom óc. N ie przestaw ałem w ięc szukać kogoś, kto
48 | METODY

pokazałby mi, ja k tego dokonać. M im o w ielu rozczarow ań


nadal rozglądałem się za jakim ś rozw iązaniem . I tak właśnie
trafiłem na sem inarium Phila. W sposób oczyw isty spotkanie
z nim było dla m nie jed n y m z tych „szczęśliwych zbiegów
okoliczności”. Phil nigdy nie wahał się udzielić odpow iedzi
na m oje pytania, choć go nim i zasypywałem. I w odróżnieniu
od innych nigdy nie odwracał się ode m nie, gdy podawałem
w wątpliwość jego odpow iedzi, ani nie brał tego osobiście.
R ozm ow a z nim byłajak studiowanie interaktyw nej encyklo­
pedii pełnej odpow iedzi na pytania, które chodziły m i po
głowie przez całe życie.
A jeśli te przypadkow e spotkania z ludźm i i nieoczekiwane
now e m ożliw ości nie są zw ykłym łutem szczęścia? W illiam
H u tchison M urray, X X -w ieczn y szkocki alpinista i pisarz,
opisał to w ten sposób: „Gdy człowiek podejmie zobowiązanie,
w tedy i O patrzność rusza do dzieła. Zaczynają się dziać najróż­
niejsze rzeczy, które w przeciw nym w ypadku nigdy by się nie
zdarzyły. M om ent decyzji zapoczątkowuje cały łańcuch sprzy­
jających zdarzeń —najrozm aitsze w ypadki, niespodziew ane
spotkania i pom oc m aterialną, o jakich nikt nie m ógł nawet
smc .
„O patrzność” jest przestarzałym term inem , ale całkiem
adekw atnym . Przyw ołuje koncepcję, zgodnie z którą tw oim
losem kieruje potężniejsza od ciebie i wspierająca cię siła.
M urray w yrażał przekonanie, że twój własny postęp harm o­
nizuje tw oje działanie z ruchem samego uniw ersum , pozw a­
lając ci sięgnąć po niezliczone możliwości, jakich wszechświat
ci dostarcza. Ta nieprzew idziana pom oc to jed n a z korzyści,
jakie m ogą ci dać siły wyższe. Uzyskanie tej pom ocy jest
ODWRÓCONE PRA GNIENIE I 49

podporządkowane tym samym zasadom, o których mówiliśmy


wcześniej: nie m ożesz kontrolow ać tych sił z zew nątrz; m u­
sisz się z nim i stopić w jedno, by m óc czerpać z nich energię.
Łatw o byłoby tę zasadę przesadnie uprościć. Jeden z m oich
pacjentów pracował ciężko nocam i i podczas weekendów nad
jed y n y m w swoim rodzaju i bardzo kreatyw nym projektem
dla swego szefa. Gdy w końcu zebrał się na odwagę, by m u go
przedstaw ić, jeg o przełożony odrzucił propozycję. „Powie­
działeś m i, że jeśli sam będę szedł naprzód, wszechświat mi
w tym dopom oże” - poskarżył się pacjent.
Jego reakcja daje pojęcie o tym , jak mylnie nasz współczesny
umysł rozum ie zazwyczaj siły duchow e. Liczymy na to, że
w sposób przew idyw alny m ożem y je kontrolow ać. Tak,
parcie do przodu jest znakom itą m etodą nawiązyw ania łącz­
ności z siłami w yższym i. Ale są one tajemnicze; ich działanie
często pozostaje poza zasięgiem naszego rozum ow ania.
Wszechświat nie będzie odpowiadał na tw oje gesty ja k w y ­
tresowana foka za każdym razem , gdy zrobisz jakiś postęp.
W gruncie rzeczy takie naiw ne oczekiwania są tylko odm ianą
Strefy K om fortu.
Ponadto w m iarę jak pacjenci uczą się współpracować z si­
łami w yższym i, natrafiają na kolejną tajemnicę. Czują, że mają
coraz więcej sił, aż niespodziewanie dzieje się coś niedobrego.
Często są w tedy oburzeni, jakby więź z siłami w yższym i miała
ich uchronić przed wszelkim i przeciwnościami.
Taka reakcja jest w yrazem duchowej niedojrzałości. Praw ­
dziw ie dorosła osoba akceptuje fakt, że istnieje fundam entalna
różnica m iędzy celami, które sami sobie wyznaczam y, a zada­
niami, które wyznacza nam uniwersum. Ludzie chcą zazwyczaj
50 I METODY

odnieść sukces w świecie zew nętrznym —chcą zbudować świet­


nie prosperującą firmę lub znaleźć życiowego partnera. T ym ­
czasem wszechświat jest obojętny na ten rodzaj sukcesów; jego
celem jest rozw ijanie naszej w ew nętrznej siły. M y troszczym y
się o zdobycze w świecie, k tó ry nas otacza; dla uniw ersum
w ażne jest to, kim jesteśm y naprawdę, w głębi siebie.
D latego właśnie, nawet jeśb czynim y postępy, przeciw no­
ści nie znikają. Tylko w taki sposób wszechświat m oże w pły­
wać na kształtowanie naszej siły wewnętrznej. Każdy rozumie,
że aby w zm ocnić mięśnie, trzeba zm usić je do pokonyw ania
oporu, na przykład w postaci ciężarów. Życiowe przeciw no­
ści są w istocie „ciężaram i”, k tó re pozw alają rozw ijać siłę
charakteru.
W idziałem , ja k w ielki h art ducha w yzw ala w ludziach
borykanie się z przeciwnościami losu. M iałem pacjentkę, k tó ­
rej mąż zajmował się wszelkim i finansowym i sprawami ro ­
dziny; gdy zmarł, musiała się zm ierzyć z bardzo trudnym
zadaniem, jakim było opanowanie podstaw zarządzania akty­
wami. W ciągu roku zdołałajednak założyć odnoszące sukcesy
przedsiębiorstw o. C o więcej, stała się też m niej pasyw na
w relacjach z ludźm i. O bserw ow ałem takie przem iany nawet
u dzieci. Kilkunastoletnia dziew czynka znalazła schronienie
przed światem w swej jedynej przyjaźni z robiącą towarzyską
karierę miss środowiskowej popularności. Przyjaciółka odrzu­
ciła ją jednak, wysyłając jeden oschły SMS: „Jestem zmęczona
udaw aniem twojej koleżanki”. M atka dziew czynki m artw iła
się, że to zerw anie było tak traum atyczne, iż jej córka nigdy
się po nim nie pozbiera. Tymczasem zmuszona szukać nowych
przyjaciółek nastolatka zdała sobie nagle sprawę, że sama jest
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 51

osobą popularną w swoim otoczeniu. Jej przyjaźnie stały się


głębsze, a poczucie własnej w artości wzrosło.
Masz w sobie w ew nętrzną siłę, której nie odkryjesz, jeśli
nie zmusisz się do stawiania czoła przeciw nościom . Fryderyk
N ietzsche, śmiały X IX -w ieczny myśliciel, ujął to najlepiej
w słynnym aforyzm ie: „C o m nie nie zabija, to czyni m nie
silniejszym”. Jego przekonanie, że przeciw ności mają pew ną
w artość pozytyw ną, było wówczas bardzo now atorskie. G dy
jednak zacytowałem Nietzschego V inny’emu, wzniósł oczy
ku niebu i odw arknął: „Słuchaj, doktorze H arvard, nie jestem
taki głupi, na jakiego wyglądam. W iem co nieco o Nietzschem;
m ów ił o ostrej grze, ale wcale nie żył jak Indiana Jones”.
Vinny m iał rację —N ietzsche był właściwie pustelnikiem .
To jed n ak nie pow inno być dla nas zaskoczeniem. Filozofią
zajmują się intelektualiści, którzy rzadko zadają sobie pytanie,
jak dostosować ich idee do życiowych realiów. Gdy w oda za­
lewa ci piw nicę lub odchodzi od ciebie żona, nie sięgasz po
Nietzschego. Wszyscy reagujem y w takich sytuacjach podob­
nie: „M nie to nie pow inno spotkać!”.
Chociaż taki odruch oburzenia wydaje się naturalny, tak
naprawdę jest on sprzeczny ze zdrow ym rozsądkiem : odm a­

w ia s z za a k c e p to w a n ia czegoś', coj u ż się z d a r z y ło . N ic nie m oże być


większą stratą czasu. Im bardziej będziesz narzekać w takiej
sytuacji, ty m mocniej utkniesz w jed n y m i ty m samym m iej­
scu. Istnieje zresztą popularne określenie na osoby, które pła­
w ią się w ten sposób w cierpieniu: ofiary.
Ofiara myśli, że wie, jak pow inien funkcjonować wszech­
świat, a gdy nie traktuje jej tak, jak na to „zasługuje”, wyciąga
z tego wniosek, że świat zw rócił się przeciw niej. Taka kon­
52 | METODY

kluzja staje się uspraw iedliw ieniem dla rezygnacji i wycofania


się do Strefy K om fortu, gdzie m ożna ju ż zaniechać wszelkich
prób walki.
N ie potrzeba filozofii, by stwierdzić, że ofiara się nie rozwija
ani nie staje silniejsza.
A foryzm N ietzschego b rzm i je d n a k tak, jak b y to same
przeciwności czyniły cię silniejszym. N ie czynią. W ewnętrzną
siłę budują tylko ci, k tó rz y w ich obhczu w ciąż zmierzają
naprzód.
Ofiara nie jest w stanie tego dokonać. Traci energię na upor­
czywe myślenie o tym , że coś nie pow inno było się zdarzyć.
N ie odzyska jej, póki nie zaakceptuje tego, co było i m inęło,
niezależnie od tego, jak bolesny to proces. Ale zaakceptowanie
złych rzeczy, które cię spotykają, w ym aga pracy.
I w takiej sytuacji pom ocne staje się O dw rócone Pragnienie.
Pozwala pom inąć twoją opinię na tem at tego, jak być pow inno,
i podsuw a sposób zaakceptowania tego, co jest. To nieco inne
w ykorzystanie tej m etody niż w tedy, gdy przygotow ujesz się
do staw ienia czoła przyszłem u cierpieniu. T y m razem ból,
z k tórym musisz sobie poradzić, związany jest z w ydarzeniem
m inionym (nawet jeśli doszło do niego kilka m inut wcześniej).
M etoda, której musisz użyć, jest jednak taka sama. W praktyce
uczysz się pragnąć czegoś, co i tak ju ż się zdarzyło.
Im prędzej rozpoczniesz to ćwiczenie i im częściej będziesz
je stosował, gdy spotka cię coś złego, tym szybciej się pozbie­
rasz. D la niektórych osób będzie to pierwsza w życiu okazja,
by stawić czoło przeciw nościom , nie czując się ofiarą. D zięki
O d w ró co n em u Pragnieniu postulat N ietzschego w ciela się
w życie.
ODWRÓCONE PRAGNIENIE | 53

D zieje się tak przynajm niej wobec pom niejszych trudności


—gdy utkw isz w korku lub zepsuje się kserokopiarka. Stosując
m etodę, będziesz szybciej przechodził do porządku nad tym i
niedogodnościam i i w zrośnie twoja odporność na frustrację.
Ale co się stanie, jeśli spotka cię prawdziwa tragedia? Jeśli um rze
dziecko lub stracisz oszczędności całego życia? C zy zaakcep­
tow anie czegoś, co zrujnow ało tw oje życie, jest możliwe? Czy
jest to w ogóle reakcja człow ieka zdrow ego psychicznie?
Przynajm niej jedna osoba miała prawo odpow iedzieć na to
pytanie: słynny austriacki psychiatra V iktor Franki. W spra­
w ach cierpienia m ógł się w ypow iadać jako autorytet. N ie ze
względu na swe dokonania zawodowe, ale dlatego, że doświad­
czył go w sposób przekraczający wszelkie wyobrażenia. Był
w ięźniem czterech hitlerow skich obozów koncentracyjnych,
w któ ry ch zabito je g o m atkę, brata i żonę. N ie poddał się,
został obozow ym lekarzem i w ten sposób walczył o to, by
pom óc zachować wolę przetrw ania w ięźniom , k tórzy tak ja k
on stracili w szystko, w łącznie z m otyw acją do życia. Swoją
odpow iedź na cierpienie zawarł w książce C z ł o w i e k w p o s z u k i­

w a n iu sen su .

Jego konkluzje były zdumiewające. U znał, że człow iek na­


w et w niewyobrażalnie trudnych w arunkach—gdy skazany jest
na głód, bezsenność i stale obecne w idm o śmierci —nadal ma
szansę na rozw ijanie siły duchowej. I była to właściwie jedyna
rzecz, której naziści nie m ogli w ięźniom odebrać. W obozach
śmierci mieli kontrolę nad wszystkim : nad życiem tw oich bli­
skich, nad tym , co stanowi twoją własność, wreszcie nad tw oim
życiem. Ale nie m ogli odebrać ci determinacji, abyś w tym cza­
sie, ja k i ci jeszcze pozostał, nadal rozw ijał się w ew nętrznie.
54 I METODY

Franki twierdził, że niezależnie od tego, ja k straszne i p o ­


zbawione nadziei było obozow e życie, wciąż niosło ze sobą
„możliwości i w yzw ania. C złow iek m ógł odnieść zwycięstwo
nad tym i doświadczeniam i, zmieniając życie w w ew nętrzny
trium f, lub zignorow ać w yzw ania i p o prostu w egetow ać”.
Była to „po prostu wyjątkow a sytuacja zew nętrzna, która p o ­
zwala człowiekowi w yrosnąć duchow o ponad samego siebie”.
D zięki tej w ew nętrznej duchowej sile w ięźniom m ało w y ­
trzym ałym fizycznie czasem łatwiej było przetrw ać obóz niż
tym , którzy byli bardziej odporni.
Poglądy Frankla są afirmacją tego, o czym pisaliśmy wcześ­
niej '.jakiekolwiek cele chcesz osiągnąć w świecie zewnętrznym,
życie w yznacza ci swój w łasny cel. Jeżeli pow staje konflikt
m iędzy tym i założeniami, wygra go życie. Wedle słów Frankla:
„To, czego oczekiwaliśmy od życia, w istocie nie m iało zna­
czenia, liczyło się raczej to, czego życie oczekiwało od nas”.
Człow iek musiał zrozum ieć, czego żądało od niego życie, na­
w et jeśli było to po prostu znoszenie cierpienia z godnością,
poświęcanie się dla kogoś innego lub niepoddawanie się bez­
nadziei przez jeszcze jed en dzień i podejm ow anie kolejnego
wyzw ania.
W ybór takiej ścieżki duchowej pozwala rozwijać cechę, któ­
rej najbardziej brakuje w naszym zorientow anym na zew nątrz
społeczeństwie: w ew nętrzną wielkość. Zostaliśm y tak uw a­
runkowani, że wielkość kojarzy się nam ze zdobywaniem sławy
lub w ładzy w otaczającym nas świecie i z takim i ludźm i, jak
N apoleon lub Thom as Edison. N ie przyw iązujem y wagi do
tej w ew nętrznej wielkości, którą osiągnąć m oże każdy nieza­
leżnie od statusu i życiowego położenia. Ale tylko ten rodzaj
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 55

wielkości nadaje znaczenie naszemu życiu; bez niej całe spo­


łeczeństwo staje się pustą skorupą.
Kult sukcesu w ytw arza egoistyczną obsesję na punkcie osią­
gania własnych celów. W ew nętrzną wielkość rozw ija się zaś
tylko wtedy, gdy życie uniem ożliwia nam realizację własnych
planów . Stajesz w tedy wobec trudnego osobistego zadania,
jakim jest pogodzenie tw oich celów z tym , co zaplanowało
dla ciebie życie. Jesteś zm uszony w yrzec się egoizm u i po­
święcić życie czemuś, co jest bardziej wzniosłe niż ty sam.
Książka Frankla jest opowieścią o jego trium fie odniesionym
w najbardziej ekstremalnych warunkach. Jego prawdziwa wiel­
kość w ynikła ze znalezieniu sensu w m rocznej, niewolniczej
rzeczywistości obozu śmierci, a nie z sukcesów, jakie odniósł
po w ojnie jako słynny psychiatra.

LĘK I ODWAGA

O statnia korzyść, jaką m oże ci przynieść O dw rócone Prag­


nienie, jest być m oże najważniejsza ze wszystkich, pozwala
bow iem rozwijać odwagę. Zawsze m nie zdum iewało, że psy­
choterapia nie zajm uje się w sposób bezpośredni potrzebą
kształtow ania odw agi — każdy z m oich pacjentów chciałby
być bardziej odważny. Ale terapeuci nie uznają tego za po­
ważne zadanie dla psychologii. Tak jak większość z nas po­
strzegają odwagę jako rodzaj mitycznej mocy, którą obdarzeni
są tylko bohaterow ie wyrastający ponad ludzkie obawy.
Bohaterowie tej m iary istnieją jedynie w filmach. Prawdziwe
akty odw agi przydarzają się norm alnym isto to m ludzkim ,
56 I METODY

które mają takie same lęki ja k m y wszyscy. Najczęściej akty te


pozostają czym ś tajem niczym —osoba, która zdobyła się na
niezw ykłą odwagę, nie m a pojęcia, jak tego dokonała.
Phil nie widział jed n ak w odwadze ani mitycznej m ocy, ani
tajem nicy. D efiniow ał ją w praktyczny, ludzki sposób, jako
coś, co dostępne jest dla wszystkich. O d w a g a j e s t zd o ln o ścią do

d z ia ła n ia w o b lic zu lę k u .

Większości z nas wydaje się ona nieosiągalna ze względu na


to, w jaki sposób doświadczamy strachu. Jest on niemal zawsze
antycypacją czegoś przerażającego, co ma się zdarzyć w przyszło­
ści. Myślimy tak: jeśli wyrażę głośno swoją opinię, zostanę zwol­
niony;jeśli założę firmę, zbankrutuję. Im bardziej koncentrujesz
się na takiej wizji przyszłości, tym silniej paraliżuje cię lęk. Po­
zostajesz niezdolny do działania, dopóki się nie upewnisz, że nic
złego się nie zdarzy. Takiej pewności jednak nie m ożna zyskać.
T rudno nam to przyznać, ale cala nasza kultura oparta jest
na fałszywym założeniu, że m ożna być pew nym swej przyszło­
ści. Idź do dobrej szkoły, odżyw iaj się zdrow o, inwestuj w e
właściwe akcje i przyszłość masz zagwarantowaną. By rozwinąć
w sobie odwagę, musisz odrzucić iluzję takiej pewności.
Pozw oli ci to skoncentrować się na chwili obecnej —to je ­
dyne miejsce, w k tó ry m m ożesz znaleźć odwagę do działania.
Zanim poznałem Phila, czytyw ałem ju ż na tem at „pozostawa­
nia w teraźniejszości”, ale uważałem, że jest to kom unał rodem
z k u ltu ry N ew Age. Przem yślałem to ponow nie, gdy Phil na­
uczył m nie konkretnego podejścia, krok po kroku, pozw ala­
jącego czerpać siłę z koncentrow ania się na chw ili obecnej.
Należy zacząć od doświadczania lęku bez wyobrażania sobie
przyszłych zdarzeń, k tórych się boim y - to k ro k pierwszy.
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 57

Skup całą uwagę na tym , jak odczuwasz strach właśnie w tej


chwili. Jeżeli oddzielisz lęk od tego, czego obawiasz się w przy­
szłości, stanie się on kolejną odm ianą bólu, z k tórym możesz
sobie poradzić m etodą O dw róconego Pragnienia.
W ty m w ypadku działa ona tak samo ja k we wcześniejszych
sytuacjach. Możesz zamienić słowo „ból” na „lęk” lub po prostu
starać się pamiętać, że strach jest rodzajem cierpienia. Tak czy
inaczej, energia w yzw alana przez O dw rócone Pragnienie po­
zw oli ci zacząć działać. Praktykując tę m etodę, z czasem zdasz
sobie sprawę, że nie ma ju ż znaczenia, czego się boisz; z każdym
rodzajem lęku m ożna sobie poradzić w ten sam sposób.
Jeśli pragnienie odczucia strachu wydaje ci się czymś szalo­
nym , pamiętaj, że nie pożądasz samego nieszczęśliwego zda­
rzenia, lecz jedynie lęku, k tó ry je poprzedza. To paradoks, ale
tylko w tedy, gdy pragniesz tego lęku, będziesz w stanie podjąć
działanie natychmiast, w chwili obecnej, a na ty m właśnie p o ­
lega odwaga.
N ie m ożna jed n ak zrobić zapasów odwagi. Strach szybko
powraca wraz z wizją przyszłych w ydarzeń, których się oba­
wiasz, i odrywa twoją uwagę od teraźniejszości. Jeżeli naprawdę
chcesz żyć w sposób odważny, postaraj się uw arunkow ać tak,
aby w każdej chwili, gdy zaczynasz się bać, sięgać po O d w ró ­
cone Pragnienie. Z zaskoczeniem stwierdzisz, że gdy stanie się
to odruchem - i ju ż w ogóle nie będziesz się zastanawiał nad
zagrożeniam i, jakie niesie przyszłość —zaczniesz żyć śmielej
niż kiedykolw iek wcześniej.
Phil określa ten proces jako walkę o pow rót do teraźniejszo­
ści. Pozostawanie w chwili obecnej nie jest jednak stanem m i­
stycznej bierności, lecz aktyw nym procesem, k tó ry w ym aga
58 I METODY

wysiłku. T w oim celem jest oswojenie lęków w takim stopniu,


byś m ógł działać. Jeśli zaś interesuje cię nadludzka, nieustra­
szona odwaga, zawsze m ożesz iść do kina.

CZĘSTO ZADAWANE PYTANIA

1. Mam używ ać O dw róconego Pragnienia za każdym


razem, gdy robię coś, czego wolałbym uniknąć; gdy my­
ślę o czym ś, czego raczej nie chcę robić; i gdy stanie się
coś z łeg o . Jak m ożn a o czek iw a ć, że zd ołam —prócz
w szystkich innych rzeczy, którym i m uszę się zajmować
w życiu - w ykonać całą tę pracę nad sobą?

W szystkie m etody, które przedstaw iam y w tej książce, w y ­


magają ogrom nego wysiłku. W pew nych chwilach będziesz
miał zapewne w rażenie, że jest tego za dużo. Czasem rów nież
m y m am y zbyt wiele na głowie, by korzystać z m etod.
Pamiętaj jednak, że kwintesencją naszej k u ltury jest prag­
nienie, by zdobyć ja k najwięcej przy ja k najm niejszym w y ­
siłku. Poświęcimy tem u zjawisku rozdział szósty. N a razie
pom ocne będzie zrozum ienie pewnego paradoksu, który kryje
się w m etodach: choć wymagają na początku zainwestowania
energii, na dłuższą m etę zwiększają jej zasoby. Jeśli więc teraz
wydaje ci się, że żądamy od ciebie, byś robił jeszcze więcej
niż do tej pory, to nie zapominaj, że znam y efekty: życie staje
się łatwiejsze, gdy korzystasz z m etod.
Jeśli jesteś wobec siebie szczery, przyznasz, że bez m echa­
nizm u O d w róconego Pragnienia utkniesz z ograniczonym
ODWRÓCONE PRAGNIENIE | 59

potencjałem energii w Strefie K om fortu. Niezależnie od tego,


jak trudne wydaje ci się korzystanie z m etody, zorientujesz się,
że praca nad sobą zostanie dziesięciokrotnie w ynagrodzona,
gdy zdołasz się w yrw ać z tej niem ocy. Stosuj m etodę i sam
sprawdź, o ile lepiej się poczujesz.
C o więcej, odw ołanie się do niej zajmie ci około trzech se­
kund. Jeśli użyjesz jej dwadzieścia razy dziennie, do swoich
codziennych zajęć dodasz tylko m inutę. Zważywszy na to, jak
fenom enalne będą rezultaty, uważamy, że to całkiem dobra
inwestycja.

2. Postępow ałem zgod n ie z zaleceniam i dotyczącym i


O dw róconego Pragnienia, ale nic nie poczułem .

N auka korzystania z m etod w ym aga czasu, podobnie jak


zdobycie każdej innej um iejętności. K iedy po raz pierw szy
bierzesz skrzypce do rąk, nie spodziewasz się, że będziesz umiał
na nich zagrać.
W naszej kulturze zwykliśmy oczekiwać natychmiastowych
efektów, a jeśli się nie pojawiają, odpuszczam y sobie wysiłek.
Te chwile, kiedy zamierzasz zrezygnować z pracy nad sobą,
to m om ent, w k tó ry m jest szczególnie ważne, byś tego nie
ro b ił—nie po to, aby udowodnić, że m etoda przynosi rezultaty,
ale by w ypracować właściwe nastawienie: „Jeśli nie uzyskuję
pożądanych efektów, jestem jeszcze bardziej zdeterminowany,
by stosować m etodę”. Dzięki tem u uporow i zyskasz czas, żeby
się stać praw dziw ym praktykiem m etody. Jeżeli nawet taki
poziom determ inacji nie da ci więcej sił, możesz przestać uży­
wać tej techniki, wiedząc, że uczciwie próbowałeś.
60 | METODY

3. Czy stosując m etodę, nie domagam się, aby spotkało


m nie coś złego?

To najczęstsze zastrzeżenie wobec O dw róconego Pragnie­


nia, ale zarazem najłatwiejsze do odrzucenia. Z astanów się:
kto tak naprawdę ściąga na siebie przeciw ności - osoba, która
stosuje O dw rócone Pragnienie, by doprow adzić do konfron­
tacji z bólem , czy ktoś, k to nie pojawia się na spotkaniu, które
m a odm ienić jeg o życie?
Niem niej jednak ludzie obawiają się, że m etoda, która budzi
w nich pragnienie wyjścia naprzeciw tru d n y m sytuacjom ,
m oże w rzeczy samej sprawiać, że trudności te się pojawią.
Nazywam y to „obiekcjami południowej Kalifornii”, ponieważ
nastawienie takie bywa pochodną „popmistycyzmu”, m odnego
w tych okolicach, gdzie Phil i ja mieszkamy i pracujemy.
Takie nastawienie w ynika z pewnego nieporozumienia. M e­
toda m a w ytrenow ać w tobie pragnienie skonfrontowania się
z dyskomfortem, który kojarzysz z określoną sytuacją, a nie wolę
doprowadzenia do tej sytuacji. Dlatego nasze instrukcje brzmią:
„Zapomnij o sytuacji, skoncentruj się na bólu”. Tw oim celem
jest uwolnienie samego siebie. Jeżeli istnieje sposób na kształto­
wanie przyszłości, to jest nim podejmowanie śmiałych kroków.
Być m oże przekonanie, że jesteś w stanie w pływ ać na przy­
szłe zdarzenia, przynosi ci kom fort, ale zaobserwowaliśmy, że
ludzie, k tórzy w ierzą w to szczególnie głęboko, chcą też za­
zwyczaj uniknąć konieczności podjęcia działania.

4. Zaznałem ju ż dostatecznie dużo bólu w swoim ży ­


ciu. K iedy to się skończy?
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 61

W naturze ludzkiej leży przekonanie, że jeśli doświadczyło


się ju ż w ystarczająco dużo cierpienia, przyjdzie w końcu
m om ent w ytchnienia. Ale życie nie kieruje się taką zasadą.
W przyszłości m oże cię czekać jeszcze wiele dobrych rzeczy,
wiele radości i u c z u c i e s p e ł n ie n ia . N ieuchronnie jednak życie
przyniesie ci też więcej bólu. Jeśli to zaakceptujesz, tw oim
celem nie będzie ju ż unikanie cierpienia, lecz zwiększenie
własnej tolerancji na ból — a właśnie taki efekt daje m etoda
O dw róconego Pragnienia.
Prow adzi to do w ypracow ania bardziej pozytyw nego spo­
sobu postrzegania cierpienia. Bóljest sposobem, w jaki wszech­
świat skłania cię, byś stale się uczył. Im więcej potrafisz go
znieść, tym więcej się nauczysz. Czytając ten rozdział, uczysz
się, ja k IŚĆ N A P R Z Ó D m im o przeciwności. Każda sytuacja,
k tó ra przynosi cierpienie, jest częścią tego treningu. Tylko
akceptując tę prawdę, masz szansę rozw inąć w pełni swój po­
tencjał. G dy zaczniesz patrzyć na życie w ten właśnie sposób,
nie będziesz się ju ż domagał, by przestało zadawać ci ból —po­
nieważ tak naprawdę żądałbyś w tedy, aby proces twej edukacji
dobiegł końca.

5. C zy pragnienie b ólu nie je st masochizmem?

T o zależy od n a tu ry bólu. Są dw a rodzaje cierpienia —


konieczne i zbędne. Ból konieczny to taki, którego musisz
zaznać, aby zrealizować swoje zam ierzenia. Jeśli jesteś han­
dlowcem , poczucie odrzucenia jest takim nieuchronnym dy­
skom fortem . A le b ól zbędny nie stanow i etapu tw ojego
rozw oju, w ręcz o d w ro tn ie — sprawia, że zatrzym ujesz się
62 [ METOOY

w miejscu. W łaśnie takie cierpienie jest m asochizm em. M aso­


chista zadaje je sobie z własnej woli i będzie to robił ponownie.
Korzysta z tego przew idyw alnego, znanego uczucia, by za­
m knąć się w swej Strefie K om fortu.

6. D laczego mam korzystać z tej m etody? N ie odczu­


wam ani lęku, ani bólu.

N iektórzy nasi pacjenci m ów ią coś takiego z całą powagą.


Czasem po prostu kłam ią —sądzą bow iem , że przyznanie się
do lęku lub cierpienia jest oznaką słabości. Zazwyczaj sporo
czasu zajm uje przekonanie ich, że praw dziw ej siły w ym aga
właśnie okazanie tych uczuć, a następnie ich pokonanie.
Inna grupa pacjentów nie kłam ie; oni naprawdę nie czują
strachu czy bólu. N iestety, dzieje się tak dlatego, że utknęli
tak głęboko w Strefie K om fortu, iż stracili kontakt z pełnym
m ożliw ości światem, któ ry istnieje na zew nątrz. W rzeczyw i­
stości odczuwają w iększy lęk niż większość ludzi; po prostu
radzą sobie z tym , utrzym ując, że nie chcą ju ż od życia niczego
więcej.
Pracując z takim i pacjentam i, staramy się, by określili na
now o swoje cele. M oże to iść opornie jak w yryw anie zęba, ale
każdy jest w stanie odnaleźć coś, czego nie ma, a czego m ógłby
zapragnąć. G dy prosim y, by w yobrazili sobie poszczególne
kroki, które musieliby podjąć, aby osiągnąć now y cel, okazuje
się, że przynajm niej jeden z tych etapów ich przeraża. W tedy
właśnie zmuszeni są przyznać, że po prostu unikają bolesnych
doznań. I choćjeszcze tego nie wiedzą, to wyznanie jest pierw ­
szym krokiem do pow rotu do aktyw nego życia.
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 63

7. Znam kogoś, kto stale idzie naprzód, ale nie chciał­


bym taki być. Tacy ludzie nigdy nie mają czasu, by się
zrelaksować i p oczu ć, jak pachną róże.

Taki rodzaj hiperaktywności niejest tym , co m am y na myśli,


m ówiąc o rozw oju. Zazwyczaj jest to wręcz kolejna form a uni­
kania bólu. Ludzie bywają przesadnie aktyw ni, aby oderw ać
myśli od tego, co czują w głębi—przerażenia, poczucia porażki
czy podatności na zranienie i ból. W rezultacie nigdy nie odpo­
czywają, jakby stale słyszeli za sobą kroki i nie m ogli przestać
uciekać.
Parcie naprzód dla różnych osób oznacza różne rzeczy. O d ­
w rócone Pragnienie daje ci siłę, by stawić czoło tem u, czego
unikasz, czym kolw iek to dla ciebie jest. Czasem jest to sytua­
cja w świecie zew nętrznym , ale równie dobrze m oże to być po
prostu jakieś uczucie, które sprawia, że czujesz dyskom fort.
Odkryliśm y, że ludzie, którzy nie unikają trudnych sytua­
cji, potrafią lepiej niż inni odpoczywać i głębiej się relaksować.
Świat mniej ich przeraża, a wysiłek przynosi im więcej satys­
fakcji. Są dzięki tem u spokojniejsi i mniej się m artw ią, więc
gdy przychodzi czas na odpoczynek, um ieją się wyłączyć; nie
nękają ich myśli o tym wszystkim , czego starają się uniknąć.

INNE ZASTOSOWANIA ODWRÓCONEGO PRAGNIENIA

M etoda ta pozwala poszerzyć krąg znajomości zaw o­


dow ych i prywatnych. W szy sc y z n a m y l u d z i, do k tó ry c h chcie­

lib y ś m y się z b liż y ć , ale z b y t n a s to o n ie śm ie la . J e ś li je s te ś wobec siebie


64 I METODY

s z c z e r y , z a d a je s z sobie p y ta n ie , c z y w ogóle im d o r ó w n u je sz. Ł a tw ie j

u tr z y m y w a ć k o n ta k ty z osobam i, któ re n ie s ta n o w ią z a g r o ż e n ia . J e s t

to je d n a k k o le jn a fo rm a u n ik a n ia w y z w a ń , co n ie p o z w a la ci ż y ć p e łn ią

ży c ia .

M arilyn była po trzydziestce - atrakcyjna i samotna. Zawsze


m iała jakąś grupę wielbicieli, żaden jed n a k nie spełniał jej
oczekiwań. Ale tak naprawdę jej problem em był sposób p o ­
strzegania m ężczyzn. Dzieliła ich na grupy A i B. N igdy nie
udało jej się um ów ić z tym i z pierwszej kategorii (których
uznawała za atrakcyjnych i odnoszących sukcesy), poniew aż
gdy przedstaw iano ją je d n em u z takich m ężczyzn, traktowała
go z wielką rezerwą. W gruncie rzeczy była onieśmielona i nie
chciała, by ktoś taki zaprosił ją na randkę. U m aw iała się więc
z m ężczyznam i z grupy B i chociaż narzekała na ich wady,
w ich tow arzystw ie mogła pozostać w Strefie K om fortu. Spo­
tykając się wyłącznie z nim i, nie miała jednak szansy znaleźć
kogoś, kim byłaby naprawdę zainteresowana. Zaczęła zatem
korzystać z O dw róconego Pragnienia, by poradzić sobie z nie­
pokojem , jak i odczuwała w tow arzystw ie m ężczyzn typu A.
Z czasem nauczyła się zachow yw ać w obec nich naturalnie
i w sposób otw arty.

O dwrócone Pragnienie pozw ala ci sprawować władzę.


B y c ie lid erem j e s t je d n ą z n a jtr u d n ie js z y c h r z e c z y — n ie z a le ż n ie o d

tego, c z y je s te ś s z e fe m f i r m y , c z y j e j d z ia łu , c z y ty lk o g ło w ą r o d zin y .

To ty m u s is z po d ejm o w a ć decyzje, z których in n i b yw a ją n ieza d o w o len i.

D la teg o m a w ia się, ż e „ n a s z c z y ta c h j e s t sa m o tn ie ”. L id e r j e s t k im ś ,

k to m u s i sobie r a d z ić z n ie za d o w o le n ie m in n y c h .
ODWRÓCONE PRAGNIENIE I 65

Elizabeth była profesorem college’u i właśnie została m ia­


nowana szefową wydziału. Chociaż w swej dziedzinie cieszyła
się uznaniem na skalę kraju, była osoba skrom ną i przystępną.
W jej naturze leżało traktow anie w szystkich ja k przyjaciół
i lubiło ją całe otoczenie —studenci, profesorzy, a nawet per­
sonel sprzątający. Ale zostawszy szefową zespołu, musiała to
zmienić. Trzeba było przydzielać ludziom pracę, układać har­
m onogram y, przyznaw ać urlopy, radzić sobie z dyscyplino­
w aniem podw ładnych i tak dalej. Każda decyzja w yw oływ ała
czyjeś niezadowolenie. Było to dla niej tak frustrujące, że za­
częła zwlekać z ich podejm ow aniem , aż cały jej w ydział po­
grążył się w chaosie. Żeby nie stracić pracy, musiała się zmusić
do wydawania poleceń, które nie podobały się podw ładnym .
Zaczęła więc korzystać z O dw róconego Pragnienia, by pora­
dzić sobie z niem iłym w rażeniem , że jest nielubiana. D zięki
tem u zdołała się zm ienić z osoby, która była wszystkim przy ­
jazna, w efektyw nego szefa.
Zdała sobie sprawę, że w każdej relacji pojaw ia się kwestia
przyw ództw a i że ludzie, k tórzy ją otaczali, potrzebow ah jej
zarów no jako szefa, ja k i przyjaciółki. W rezultacie popraw iły
się wszystkie jej relacje z ludźm i. K oledzy z pracy i przyjaciele
byli zadowoleni, że zaczęła się koncentrow ać i podejm ow ać
klarow ne decyzje. Ich reakcja w zm ocniła jej wiarę w siebie.
Stała się nawet lepszą m atką, ponieważ nauczyła się wyznaczać
swojej nastoletniej córce pew ne granice, a ich rozm ow y stały
się bardziej szczere, co przyniosło ulgę im obydwu.

O dwrócone Pragnienie pomaga radzić sobie z fobiami.


F o b ia , c z y l i irra cjo n a ln y lę k lu b n ie c h ę ć (n a p r z y k ł a d stra ch p r z e d
66 I METODY

p a ją k a m i c z y z a m k n ię tą p r z e s tr z e n ią ) , sp ra w ia , ż e p e w n e r z e c z y stają

się dla n a s nieosiągalne. N a w e t j e j łagodna p o sta ć m o ż e u tr u d n ić n o r­

m a ln e fu n k c jo n o w a n ie w p ra cy i relacje z lu d ź m i. M e to d a O dw róconego

P ra g n ien ia daje ci odw agę, k tó re j p o tr z e b u je s z , b y s ta w ić czo ło s y tu a ­

cjom w y w o łu ją c y m p a r a liż u ją c y lę k . R a z j e s z c z e ż y c ie o tw iera się na

n o w e m o żliw o ści.

M ichael był inżynierem , k tó ry ze w zględów zawodowych


musiał podróżow ać po całym kraju. N iestety, nabawił się ta­
kiego lęku przed łataniem, że groziło to złam aniem jeg o ka­
riery. Gdy stewardesa zamykała za pasażerami drzw i samolotu,
oddech M ichaela przyspieszał, a jego klatkę piersiową ściskał
skurcz. Często prowadziło to do ataku kompletnej paniki, pod­
czas którego nabierał przekonania, że z całą pewnością zginie.
W dom u na samą myśl, że m a lecieć sam olotem , dostawał na­
padów strachu. U żyw ał wszelkich m ożliw ych w ym ów ek, by
uniknąć podróży, aż dla jego szefa stało się jasne, że M ichael
boi się latać. Stosując jednak m etodę O dw róconego Pragnienia
za każdym razem, gdy dopadał go lęk, zdołał w końcu poradzić
sobie z fobią. Strach nie był ju ż w stanie go ograniczać.

O dw rócone Pragnienie pozw ala ci rozwijać umiejęt­


ności konieczne przy podejmowaniu długoterm inowych,
wymagających dyscypliny zobowiązań. N a jw ię k s z ą ró żn icą ,

j a k a d z ie li l u d z i odnoszących su kcesy o d ty c h , k t ó r z y p o n o s z ą p o r a ż k i

— w d o w o ln ej d z ie d z in ie —j e s t p o z io m d e term in a cji. W ię k s z o ś ć z nas

chciałaby w y tr w a ć w u p o rze , ale w y m a g a to n ie k o ń c zą c e j się serii m a ­

ły c h , bolesnych k ro k ó w . J e śli n ie u m ie m y p o r a d z ić sobie z ty m d y sk o m ­

fo r te m , determ inacja z n i k a .
ODWRÓCONE PRAGNIENIE | 67

JefFrey był policjantem dzielnicow ym . N ie była to jego


w ym arzona praca. Z anim porzucił uczelnię, studiował litera­
turę angielską i dobrze pisał. W iedział jednak, że nigdy nie
rozw inie w pełni swych pisarskich talentów . M awiał: „M am
dobre pomysły, ale nie w iem , czy jestem w stanie przełożyć
to na tekst”. N ie m iało to nic wspólnego z jeg o zdolnościami.
Sam poszedł na łatwiznę i ograniczył się do opowiadania w ba-
rze po pracy różnych historii innym policjantom , co dzięki
alkoholowi stawało się szczególnie łatwe. Ale przelewanie tych
opowieści na papier w ym agałoby znacznie większej determ i­
nacji, na każdym kroku należałoby zachować bolesną dyscy­
plinę. N ajtrudniej zaś byłoby osiągnąć w ym agany stopień
koncentracji. Skupienie oznacza zapomnienie o całym świecie
i poświęcenie uwagi jednej rzeczy. Zazwyczaj jest to bardzo
bolesny wysiłek, a z pewnością było tak w w ypadku Jeffreya.
Korzystając z m etody i stawiając czoło bólowi, zdołał w końcu
poświęcić czas i energię na budow anie kariery pisarza —czyli
tego, czego naprawdę pragnął.

O dw rócone Pragnienie daje now e spojrzenie na ro­


dzinne uwarunkowania, którym podlegam y od dzieciń­
stwa. S p r ó b u j w y k o n a ć n a stę p u ją c y e k s p e r y m e n t: z a m k n i j o c z y

i p o m y ś l o c z y m ś , czego z a z w y c z a j u n ik a łe ś w d z ie c iń s tw ie . J a k a była

n a tu ra bólu, którego starałeś się u n ik n ą ć ? S ta ń się z n o w u ty m d zie c k ie m

i z a s to s u j wobec tego u c zu c ia O d w ró c o n e P ra g n ie n ie . W y o b r a ź sobie,

ż e j a k o d zie c k o u ż y w a łe ś m e to d y d z ie ń p o d n iu i ro k p o r o k u . Z o b a c z ,

j a k m ogłoby się r ó ż n ić tw o je obecne ż y c i e — n ie c h o d zi o je g o z e w n ę tr z n e

o koliczności, ale o to, j a k i je s te ś t y sa m . J a k p o s tr z e g a s z te r a z o d m ie ­

nionego siebie?
68 | ME TODY

Od wczesnego dzieciństwa Juanita musiała znosie rozcza­


rowanie matki, gdy zrobiła cos', co jej się nie podobało. Lęk
przed brakiem akceptacji doprowadził do tego, że ukrywała
przed matką jakąś' część samej siebie, więc matka nigdy właś­
ciwie dobrzejej znała. Dzięki powyższemu ćwiczeniu Juanita
zorientowała się, że gdyby przebrnęła przez ból, jakim było
ujawnienie prawdy o sobie, poczułaby, że matka ją dostrzega
i rozumie. Mogłaby więc przestać ukrywać pewne aspekty
swego życia. To zaś pozwoliłoby matce zaakceptować córkę
i okazywać miłość oraz aprobatę w każdej sferze.
PODSUMOWANIE ODWRÓCONEGO PRAGNIENIA

C zem u słu ży m etoda?


Skorzystaj z metody, gdy musisz podjąć działanie, którego
unikasz. Unikamy rzeczy, które są dla nas szczególnie bolesne,
woląc pozostać w Strefie Komfortu. Ogranicza to znacznie
możliwości, jakie życie ma nam do zaoferowania. Metoda
pomaga ci działać w obliczu bólu i pchnąć życie na właściwe
tory.

Z czym w alczysz?
Unikanie bólu jest silnym nawykiem. Jeżeli odsuniesz od siebie
perspektywę jakiegoś dyskomfortu, odczuwasz natychmiastową
ulgę. Ceną za te uniki jest poczucie bezradności wobec
własnego życia, które wydaje nam się zmarnowane. Płaci się
ją jednak w dalekiej przyszłości, dlatego też większość ludzi
nie potrafi żyć pełnią życia.

Sygnały dyktujące użycie m eto d y


1. Pierwszy sygnał to uczucie lęku lub oporu wobec czegoś,
co powinieneś zrobić i co powoduje dyskomfort. Użyj
metody tuż przed podjęciem koniecznych kroków.
2. Drugi sygnał pojawia się, gdy tylko zaczynasz myśleć
o zrobieniu czegoś trudnego lub kojarzącego się z bólem.
Jeśli będziesz korzystał z metody za każdym razem, gdy
nachodzą cię te myśli, rozwiniesz siłę woli, która pozwoli
ci działać, kiedy przyjdzie na to czas.
M e to d a w skrócie
1. Skoncentruj się na bólu, którego unikasz; zobacz, jak
pojawia się przed tobą w postaci chmury. Krzyknij bez-
-głośnie: „N o , dawaj!” , by przywołać ból; pragniesz go,
ponieważ ma wielką wartość.
2. Zbliżając się do chmury, krzyknij w duszy: „Kocham ból!” .
W ejd ź w ten ból tak dalece, że staniecie się jednym.
3. Poczuj, jak chmura wyrzuca cię na zewnątrz i zamyka
się za tobą. Powiedz sobie: „Bó l czyni mnie wolnym !” .
W ychodząc z chmury, poczuj, jak coś pcha cię ku czy­
stemu światłu.

Siła w y ż s z a , z k t ó r e j k o r z y s t a s z
Moc, która daje wszelkie życie, wyraża się poprzez nieustannie
prącą naprzód Siłę Progresji. Tylko pozostając w takim samym
ruchu, nawiążesz z nią łączność. By tego dokonać, musisz stawić
czoło bólowi, a potem pozostawić to doświadczenie za sobą.
Pozwoli ci na to O dw rócone Pragnienie. G dy dzięki niemu zjed­
noczysz się z Siłą Progresji, świat stanie się mniej przerażający,
będziesz miał więcej energii, a przyszłość wyda ci się bardziej
obiecująca.
ROZDZIAŁ 3

Metoda:
Aktywna Miłość

Siła wyższa:
Przepływ

tlY Ł A TO MOJA PIERWSZA SESJA TERAPEUTYCZNA


z Amandą, ambitną, świetnie ubraną kobietą przed trzydziestką,
która weszła do m ojego gabinetu z im petem armii przypusz­
czającej ofensywę. Miała problem y ze sw ym partnerem i do­
magała się natychm iastow ych rozwiązań.
- Bylis'my na przyjęciu, a on w ogóle nie patrzył na m nie
ani ze m ną nie rozm awiał. Cały czas spędził w przy tu ln y m
kącie, flirtując z dziewczyną, która pracuje na stoisku kosme­
tycznym w dom u handlow ym M acy’s. W jak im świecie on
żyje, jeśli myśli, że m oże robić bezkarnie takie rzeczy? —w y ­
rzuciła z siebie z pogardą.
Przerw ała nam elektroniczna wersja piosenki S o m e o n e L ik e

You. Am anda wyciągnęła swoją kom órkę i warknęła do niej:


„N ie m ogę teraz rozmawiać, jestem na spotkaniu”, po czym
nie tracąc ani chwili, odw róciła się do mnie.
72 I METODY

—Pozwoli pan, że wytłumaczę: otwieram firmę projektującą


i szyjącą ubrania dla kobiet. Teraz rozstrzyga się, czy prze­
trw am y, czy zginiemy. Albo przyciągniem y inw estorów , albo
będę musiała znow u zostać kelnerką - powiedziała, zadziera­
jąc nos. — C o w ieczór spotykam się z ludźm i, którzy m ogą
ew entualnie wesprzeć ten projekt. Blake, mój chłopak, wie,
że musi przychodzić na te spotkania. M a sprawić, żebym się
dobrze prezentow ała, a nie upokarzać m nie, flirtując z jakąś
idiotką!
Ku m em u zdziw ieniu, gdy om ówiliśm y jej związek z Bla-
kiem , okazało się, że pod w ielom a w zględam i je st dla niej
idealnym partnerem . Uderzająco przystojny i wyrafinowany,
świetnie prezentow ał się w tow arzystw ie. A poniew aż nie na­
leżał do świata m ody (zajmował się badaniami medycznymi),
kariera Am andy nie zagrażała jeg o m iłości własnej. Przyjm o­
wał z w dziękiem jej hum orzasty i w ładczy sposób bycia i tak
dalece spełniał jej oczekiwania, że w krótce p o tym , ja k się
poznali, Am anda chciała naw et, by razem zamieszkali.
—W ygląda na to, że ten związek m a wiele dobrych stron —
zauważyłem.
—Oczywiście. Pracowałam nad nim dłużej niż kiedykolwiek
wcześniej.
—D oprawdy? Jak długo jesteście razem?
—C ztery miesiące.
Roześm iałem się i dopiero po chwili zorientow ałem się, że
Am anda nie żartowała. Zareagowała defensywnie:
—Świat m ody nie ułatw ia życia w związkach.
Osoba, która w targnęła do m ojego gabinetu ja k arm ia ge­
nerała Pattona, musiała m iewać problem y ze związkam i, ale
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 73

niestety nie zdawała sobie z tego sprawy. Spróbowałem spytać


najdelikatniej, ja k potrafiłem :
—C zy sądzisz, że jest jakiś pow tarzający się w tw oim życiu
w zó r zachowania, k tó ry sprawia, że tw oje zw iązki kończą się
tak szybko?
—N ie obchodzą m nie w zory zachowania —odparła natych­
m iast A m anda. - M ój kolega, k tó ry jest pana pacjentem ,
pow iedział mi, że nie będzie pan tracił czasu na rozm ow y
o przeszłości. O czekuję jed y n ie , żeby p o m ó g ł m i pan
zapanować nad Blakiem, by dało się go znow u kontrolow ać.
Starałem się pow strzym ać uśmiech.
—M ogę pani pom óc, ale nie ułatw ię kontrolow ania kogo­
k o lw iek .. . O dłóżm y to jednak na chwilę. Proszę m i opow ie­
dzieć, co zdarzyło się potem .
O kazało się, że w racając z przyjęcia, A m anda zrobiła
B lakeow i w samochodzie taką awanturę, jakby był jej służą­
cym. T ym razem jej chłopak, zamiast puścić to m im o uszu,
zareagował grzecznie, lecz stanowczo: „I tak ju ż się poświęcam,
chodząc na te nudne imprezy. Robię to tylko dlatego, że chcesz,
bym tam był. Masz zamiar robić m i awanturę, bo raz zerwałem
się z twojej smyczy i dobrze się bawiłem?”.
Am anda osłupiała. N ie odzywała się przez resztę drogi po­
w rotnej, ale m ózg się jej gotow ał i nieustannie przemyśliwała
nad ty m , ja k źle potraktow ał ją Blake. Pow tarzała sobie jak
zacinająca się płyta: „Podejm uję ryzyko, zakładając firmę dla
nas dwojga w najbardziej stresującej branży. C zy on nie m oże
sprawić, żebym się poczuła ja k kobieta chociaż w tej jednej
sytuacji?”. Zaczęła fantazjować na tem at zemsty. W yobrażała
sobie, że prześpi się ze znajom ym , któ ry był m odelem maga­
74 I METODY

zynu „ G Q ”, i że Blake nakryje ich w najgorętszym m omencie.


G dy dotarli do dom u, czuła się wyczerpana, ale jej obsesyjne
myśli żyły nadal własnym życiem. N ie spała całą noc, a w gło­
w ie miała zamęt.
Blake robił wszystko, by rozładować atmosferę. Zaskoczył
ją, podając śniadanie do łóżka w raz z bukietem świeżo zerw a­
nych kw iatów . A m andy to jed n ak nie udobruchało. N ie tylko
nie rozm awiała z Blakiem, ale nawet na niego nie spojrzała. Jej
pełne nienawiści obsesje z ostatniej nocy jeszcze się nasiliły i za­
wierały ju ż całą listę w ad Blakea, włącznie z najdrobniejszymi,
takim i ja k odchrząkiw anie. Pojawiła się fizyczna awersja.
—G dy Blake był blisko m nie, dostawałam gęsiej skórki. N ie
m ogłam w ytrzym ać z nim w jednym pokoju.
—C zy kiedykolw iek reagowałaś tak skrajnie na innych swo­
ich partnerów ? - spytałem.
Spojrzała na mnie.
—Tylko w tedy, gdy na to zasługiwali.
—A jak często zasługiwali?
Am anda się rozpłakała. O kazało się, że każdy jej związek
kończył się w ten sposób. M ężczyzna robił coś, co ją do niego
zrażało, tak ja k w w ypadku B lakea. W zruszyła ram ionam i.
—Po czym ś takim nie potrafię ju ż kochać tej osoby. Mój
przyjaciel nazywa to „punktem bez o dw rotu”.

LABIRYNT

Zachowanie Blake’ zraniło Am andę. M oże nawet zrobił to


um yślnie. Ale takie sytuacje przydarzają się każdej parze.
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 75

W zdrow ym związku zawsze m ożna jednak wypracować kom ­


prom is. W ty m w ypadku problem em były reakcje Amandy,
która wycofywała się i popadała w taki stan umysłu, w którym
nie była zdolna do wybaczania, a to całkowicie uniemożliwiało
pogodzenie się z partnerem . O dkąd zamknęła się w sobie, to
nie Blake m iał zły w pływ na ich związek, lecz ona sama. Po­
w tarzało się to w każdej relacji i Am anda zniechęcała do siebie
nawet najbardziej ugodow ych m ężczyzn.
Są różne w arianty takich zachowań w związkach: Am anda
zamykała się w sobie, inni w ybuchają i przechodzą do ataku.
Ale problem , który się za tym kryje, pozostaje taki sam: czło­
w iek staje się w takim stopniu zakładnikiem własnego gniew u
i urazów , że nie m oże przejść nad nim i do porządku.
Każdy popada czasem w taki stan, nawet ci, k tórzy uważają
się za osoby racjonalne i spokojne. W ystarczy tylko właściwy
bodziec. M oże go dostarczyć ktoś bliski, kto jest w stanie zra­
nić nas choćby spojrzeniem czy tonem głosu. Ale równie dobrze
takie reakcje m oże w yw ołać sąsiad, któ ry zbyt głośno słucha
m uzyki, lub przyjaciel, który m a irytujące poglądy polityczne.
N azyw am y ten stan Labiryntem , poniew aż im bardziej się
w nim pogrążasz, ty m trudniej z niego wyjść. O soby, które
„zrobiły ci coś złego”, stają się twoją obsesją. Jakby zagnieżdżają
się w twojej głow ie, a ty nie m ożesz ich stam tąd w yprosić.
Przeklinasz je , wykłócasz się z nim i, planujesz zemstę. Kiedy
popadasz w taki stan ducha, ktoś, kto go spowodował, staje się
strażnikiem twojej więziennej celi, a ty gubisz się w labiryncie
własnych obsesyjnych myśli.
Poświęć teraz chwilę uwagi osobie, która w yw ołuje taki stan
u ciebie. Spróbuj takiego ćwiczenia:
76 I METODY

] Zamknij o czy i wyobraź sobie, że ta osoba cię


, prowokuje. Zareaguj na to tak, jakby działo się to
naprawdę. O czym myślisz i jak się z tym czujesz?
Zw róć uwagę, że wprawia cię to w specyficzny
i stan umysłu.

Tw oja reakcja m oże być zresztą całkiem usprawiedliwiona,


ale to nie ma znaczenia. G dy ju ż raz znajdziesz się w Labiryn­
cie, sam zaczynasz w yrządzać sobie krzyw dę.
W w ypadku A m andy krzyw da ta była dość oczywista, p o ­
nieważ to ona sama rujnow ała sobie życie osobiste. Jeżeli nie
potrafiła puścić w niepamięć drobnego epizodu na przyjęciu,
nie było nadziei, że będzie w stanie rozw iązać poważniejsze
problem y, które w każdym zw iązku są nieuniknione. Jak m ia­
łaby kiedykolw iek wyjść za m ąż i mieć dzieci, jeśli nie umiała
sobie poradzić z pierwszą większą kłótnią?
Labirynt zagraża w szystkim typom związków, nie tylko
m ałżeństw u, wykoślawia bow iem sposób, w jak i postrzegasz
ludzi. Znalazłszy się w Labiryncie, kom pletnie zapominasz
o wszystkich dobrych cechach drugiej osoby, a myślisz jed y ­
nie o krzyw dzie, jak ą ci w yrządziła. Blake w obiektywnej
ocenie był jednym z najlepszych m ężczyzn, jakich Am anda
spotkała. Ale gdy utknęła w Labiryncie, nie dostrzegała ju ż
w nim dobrych stron; nawet jeg o odchrząkiw anie przypra­
wiało ją o furię.
Ten sam brak obiektyw izm u popsuł niektóre jej relacje
zawodowe. Am anda wściekła się na specjalistę od zakupów
z prestiżow ego dom u handlowego, któ ry był zainteresowany
kolekcją ubrań przygotow aną przez jej firmę. O brażony na­
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 77

bywca odpłacił się jej, składając zamówienie u najgroźniejszego


konkurenta Am andy. O na zaś natychm iast wyobraziła sobie
ze zgrozą, że znów jest kelnerką i podlicza napiw ki po lunchu.
Pow rót do takiej pracy wydawał jej się gorszy niż śmierć, więc
przez kilka następnych miesięcy stawała na głowie, by prze­
konać ponow nie do swojej kolekcji obrażonego przedstawiciela
dom u handlow ego. Ale to ona sama popsuła tę zawodową
relację.
L abirynt nie tylko pogarsza tw oje kontakty z ludźm i, ale
też zmienia tw ój stosunek do samego życia.
J e ś li u tk n ie s z w L a b ir y n c ie , ż y c ie p r z e jd z ie obok ciebie.

W większości w ypadków krzyw dy, jakie w yrządzają nam


inni ludzie, nie mają trw ałych konsekwencji; jeśli szybko za­
pom nisz o urazach, m ożesz nadal norm alnie funkcjonować.
Często jednak nie zapominasz i zaczynasz obsesyjnie myśleć
o tym , co spotkało cię w przeszłości. W rezultacie odwracasz
się od własnej przyszłości.
Klasycznym przykładem jest zachow anie osoby dorosłej,
która wciąż w ini rodziców za to, że zrujnow ali jej życie. Ktoś
taki zabłądził w Labiryncie daw no tem u i stale dostarcza sobie
łatw ych w ym ów ek, by unikać wszelkiego wysiłku. N ie m oże
napisać książki, bo rodzice nigdy nie uznali, że m a talent. N ie
chodzi na randki, tłum acząc swoją nieśmiałość tym , że nie był
kochany przez ojca.
W ten sposób Labirynt stopniowo niszczy tw oje życie. Zda­
rzają się też krótkotrw ałe sytuacje, które kom plikuje. Am anda
była m atką chrzestną córki swojej przyjaciółki. Doszło między
nim i do drobnego nieporozum ienia i Am anda zerwała wszel­
kie kontakty z koleżanką. Po kilku miesiącach zorientow ała
78 | METODY

się, że om inęły ją pierwsze urodziny chrześniaczki. „To coś,


czego będę żałować przez całe życie” —przyznała.
Jako terapeuta w ielokrotnie widziałem , jaką cenę płaci się
za utkw ienie w Labiryncie: to stracony czas i rozliczne okazje
- wiele lat życia, których nie przeżyło się naprawdę.
Najbardziej frustrującą właściwością L abiryntu jest to, że
nawet gdy uświadom im y sobie, jaką cenę przyjdzie zapłacić za
tę kryjów kę, nadal w ydostanie się z niej wydaje nam się nie­
możliwe. Amanda nie stanowiła wyjątku od tej reguły. Po kilku
sesjach terapeutycznych zdała sobie sprawę, że jest swoim naj­
w iększym w rogiem , ale to nie pom ogło jej odzyskać kontroli
nad umysłem. Gniew, m arzenia o zemście i zranione uczucia
żyły swoim w łasnym życiem. „D oszłam do etapu, w którym
nie m ogę znieść swoich myśli. M ogę je pow strzym ać na se­
kundę, ale w tedy przypom ina m i się, że Błake oskarża m nie
o chęć kontrolow ania w szystkiego, i zaczyna się na n o w o ”.

SPRAWIEDLIWOŚĆ

Dlaczego tak trudno w ydostać się z Labiryntu?


Ponieważ tkwim y w pułapce własnych i powszechnych ocze­
kiwań, że świat będzie nas traktow ał sprawiedliwie. To dzie­
cinne nastawienie, które starannie pielęgnujem y: „Jeśli będę
dobry, świat będzie dobry dla m nie”. Ale pow inniśm y w ie­
dzieć, że świat nie działa zgodnie z takim założeniem. Przeczy
m u na każdym kroku —ktoś zajeżdża ci drogę na autostradzie,
klient jest wobec ciebie opryskliwy. M im o wszystko trzym am y
się kurczow o naszych infantylnych poglądów.
AKTYWNA MIŁOŚĆ | 79

D opóki będziesz oczekiwał od świata sprawiedliwego trak­


towania, za każdym razem, gdy ktoś w yrządzi ci krzyw dę,
będziesz się dom agać jej natychm iastow ego pow etow ania.
Będziesz się zapierał i trw ał w uporze, aż rachunki zostaną
w yrów nane. D latego w Labiryncie zawsze pojawiają się fan­
tazje na tem at zemsty i zadośćuczynienia. Podejmujesz skazaną
na niepow odzenie próbę zaprow adzenia w swoim świecie
sprawiedliwości.
Przew ażnie nie zdajemy sobie sprawy z tego oczekiwania.
Ale ono jest w nas zakodowane, a to oznacza, że w każdej chwili
m ożem y się znaleźć u w rót Labiryntu, gotow i wejść do środka.
W ystarczy jakaś drobna niesprawiedliwość i zanim zdążysz to
przemyśleć, zostajesz uw ięziony w Labiryncie i nie potrafisz
się z niego wydostać.

SIŁA WYŻSZA: PRZEPŁYW

N iełatw o zrezygnow ać z tego dziecinnego oczekiwania, że


wszystko będzie fair. Z własnego doświadczenia wiem, że tylko
w tedy, gdy odczuw am y istnienie czegoś większego, bardziej
potężnego niż sprawiedliwość, przestajem y żądać, by stało się
jej zadość. Gdy byłem dzieckiem, doświadczyłem tego po raz
pierwszy.

M iałem około pięciu lat, gdy rodzice zabrali m nie


i m oją starszą siostrę na wycieczkę, by pokazać nam
śnieg, któ ry był czym ś egzotycznym dla m ieszkańców
słonecznej Kalifornii. Podczas drogi ojciec m nie uraził —
80 I METODY

nie pam iętam ju ż , w jak i sposób. N atychm iast znalazłem


się w Labiryncie. Siedziałem na siedzeniu za ojcem, w ypa­
lając dziury w jego głowie sw ym nienaw istnym spojrze­
niem. Życzyłem m u wszelakich tortu r. Gdyby nienawiść
była łatwopalna, nasz samochód stanąłby w płomieniach.
Dojechaliśmy do miejsca, w k tórym leżał śnieg, i moja
rodzina w ygram oliła się z auta. A leja postanow iłem nie
wysiadać. Z ałożyłem ręce na piersiach i siedziałem
w środku. M am a próbow ała łagodnej perswazji. Siostra
zjechała kilka razy na sankach i przybiegła m i opow ie­
dzieć, jaka to świetna zabawa. N aw et ojciec usiłował
skusić m nie do wyjścia z samochodu. Ale im bardziej pró­
bowali, tym mocniej się zapierałem. W końcu rodzina się
poddała.
I w tedy zdarzyło się coś dziw nego. Z auw ażyłem szcze-
niaczka obwąchującego parking —był zagubiony i cały
się trząsł. N ie zastanawiając się, otw orzyłem drzw i,
porw ałem go w ram iona i zaniosłem do ciepłego
sam ochodu. Szczeniak polizał m nie po tw arzy. I nagle
wszystko się zmieniło. Ogarnęła m nie miłość do tego
bezbronnego, przerażonego stw orzenia. M oje serce
otw orzyło się i zaczęło rosnąć. W szystko w ydało m i się
nagle jakieś inne, jak b y świat obrócił się w okół swojej
osi. N ie czułem ju ż nienawiści do ojca. Kochałem go
i nawet chciałem być taki jak on. To ojciec nauczył m nie
miłości do zw ierząt. Z niknęły wszystkie m arudne,
w rogie, dziecinne emocje. C zułem się dojrzalszy.
W ysiadłem z sam ochodu i zawołałem ojca, k tó ry po­
m ógł m i znaleźć właściciela psa, a potem powiedział, jak
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 81

bardzo jest ze m nie dum ny. Wciąż jestem zdum iony


zmianą, jaka w tedy zaszła tak gw ałtow nie. M oja rodzina
dopingowała m nie, gdy zjeżdżałem na sankach. Śmiałem
się i płakałem jednocześnie. M iałem w rażenie, jakbym
zdołał uciec z więzienia. Przez całą drogę do dom u
śpiewałem i chichotałem . N aw et zdążyłem wygłosić
jakieś nieartykułow ane przeprosiny za to, jak i byłem
wcześniej nieznośny.

Już jako mały chłopiec przeczuwałem, że w tym wydarzeniu


kryło się coś więcej niż tylko miłość do szczeniaka. Poczułem
oszałamiającą obecność siły wyższej, która była tak przem ożna,
że w yrw ała m nie z Labiryntu i w zniosła ponad m ałostkow ą
urazę i uporczyw y gniew. Dała m i m oc pokonania urażonej
dum y i złości.
D ośw iadczyłem czegoś całkowicie odm iennego od tego, co
zazwyczaj nazywamy miłością. W iększość z nas, mówiąc o m i­
łości, myśli przew ażnie o jej podrzędnej form ie. O dczuw a się
ją w tedy, gdy podoba się nam jakaś osoba i gdy sprawia nam
ona przyjem ność. C zujem y taką miłość do dziecka, kiedy się
uśmiecha i patrzy na nas z uwielbieniem. Albo do partnera, gdy
wygląda szczególnie atrakcyjnie. Ale taka miłość jest słabym
uczuciem, poniew aż to form a reakcji na zew nętrzne okolicz­
ności. Sposobem na wyjście z Labiryntu jest w ygenerow anie
miłości, którajest niezależna od naszych bezpośrednich reakcji.
To przede wszystkim one wpychają nas w pułapkę Labiryntu.
Takiej właśnie siły miłości doświadczyłem , mając pięć lat.
Była potężniejsza niż m oje własne reakcje, większa niż ja. To
miłość w wyższej form ie. Phil ija nazwaliśmy ją Przepływ em .
82 | METODY

To d u ch o w a , n ie sk o ń c zo n a siła , z k tó re j c ze rp a ć m o ż n a b e z ogra­

n ic z e ń . Jest jak słoneczne światło padające w rów nym stopniu


na wszystkich i wszystko. Kiedy poczujesz taką siłę, wzniesiesz
się ponad swoje małe urazy. N ie będziesz ju ż potrzebow ał za­
dośćuczynienia od osoby, która cię obraziła, bo Przepływ sam
z siebie wynagradza wszystko. W odróżnieniu od wym ierzania
sprawiedliwości jest nagrodą, która m a praw dziw ą w artość:
pozwala ci bow iem żyć dalej własnym życiem.
W yjaśnijm y je d n o : czerpanie z P rzepływ u nie oznacza
poddaw ania się lub pozostawania biernym wobec zła. N ie
radzim y ci, byś położył uszy po sobie i pozw olił ludziom ile
się traktować. Przepływ zmienia twój stan ducha. W świecie
zew nętrznym zachowujesz pełną swobodę, by reagować tak,
jak ci się podoba. A poniew aż czerpiesz energię z nadrzędnej
siły, będziesz m ógł się zachować bardziej agresywnie, jeśli
zdecydujesz się stawić kom uś czoło. D opóki tkwisz w Labi­
ryncie, wciąż oczekujesz czegoś od osoby, która w yrządziła
ci krzyw dę. Takie nastawienie daje tem u kom uś rodzaj władzy
nad tobą. W stanie Przepływ u, gdy odczuwasz więź z siłą
wyższą, nie masz pow odu kogokolw iek się obawiać.

METODA: AKTYWNA MIŁOŚĆ

M yśl o Przepływ ie ja k o potężnej fali przypływ u, pełnej


łaskawej energii, którą obdarza świat. I chociaż otacza cię ona
nieustannie, nie dostrzegasz jej, dopóki sam nie znajdziesz się
w szczodrym stanie ducha. Musisz więc być w harm onii z Prze­
pływem , tak jak surfer musi się wczuć w falę, by na niej płynąć.
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 83

G dy dajesz z głębi serca, pozwalasz, by Przepływ unosił cię


podobnie ja k surfera, k tó ry daje się nieść fali.
R zecz w tym , by nauczyć się wprawiać w taki stan, kiedy­
kolwiek będziesz tego potrzebować, zwłaszcza gdy czujesz tak
silny gniew lub urazę, że wydaje się to niem ożliwe. W takich
chw ilach nie m ożesz biernie czekać, aż ktoś o tw o rzy tw oje
serce, tak ja k szczeniaczek o tw orzył m oje, gdy m iałem pięć
lat. Musisz podjąć świadomy wysiłek, by wygenerować miłość
właśnie w tedy, gdy ktoś cię skrzyw dził. Taka reakcja wydaje
nam się zazwyczaj nienaturalna. O czekujem y - j a k dzieci - że
miłość będzie czymś, co przychodzi bez wysiłku. Elem entem
duchow ego dojrzewania jest zrozum ienie, że stanie się czło­
w iekiem praw dziw ie kochającym w ym aga pracy.
D la większości z nas nie jest oczywiste, że w miłość trzeba
wkładać pracę - potrzebujem y zatem m etody. N azyw a się ona
Aktyw ną Miłością, ponieważ łączy uczucie z wysiłkiem. Praca,
jak ą nad sobą w ykonujesz, używając tej techniki, w ytw arza
w tobie m ały strum ień miłości, któ ry daje ci poczucie harm o­
nii z większą, uniwersalną falą Przepływ u.
Pow inieneś używ ać A ktyw nej M iłości za każdym razem,
gdy ktoś wprawia cię w furię, irytuje czy w inny sposób pro­
wokuje do zamknięcia się w Labiryncie. To sprawdzony sposób
na zaczerpnięcie sił z Przepływ u. Zyskasz energię, by uw olnić
się z L abiryntu w każdych okolicznościach. N ikt nie będzie
w stanie sprawić, byś żył jakby w zawieszeniu.
Przeczytaj opis m etody, zanim spróbujesz jej użyć. Składa
się ona z trzech kroków.
84 I ME TODY

Aktywna Miłość

W yo braź sobie, że otacza cię ciepłe, płynne światło,


które jest nieskończoną miłością. Poczuj, jak twoje serce
rośnie, staje się większe niż ty sam, by połączyć się z tą
miłością. G d y sprowadzisz swe serce do normalnych
rozmiarów, ta nieskończona energia skoncentruje się
w twojej piersi. To siła uczucia, którego nie sposób
powstrzymać, które pragnie, by rozdawano je innym.
Skoncentruj się na osobie, która wywołała twój gniew.
Jeśli nie jest ona fizycznie obecna gdzieś w pobliżu
(a zazwyczaj tak jest), wyobraź ją sobie. Skieruj ku niej całą
miłość, jaką czujesz w sercu, nie wahaj się, nie zatrzymuj
nic dla siebie. Niech będzie to jak bardzo głęboki wydech.
Idź za miłością, która wypływa z twojej piersi. G dy
zacznie wnikać w splot słoneczny wyobrażonej osoby, nie
ograniczaj się do obserwacji - poczuj to. Doznasz uczucia
zjednoczenia z obiektem twojej miłości. A teraz się zrelaksuj
- poczujesz się znów otoczony wszechobecną miłością,
która odda ci całą energię, jaką wysłałeś. Odczujesz
spełnienie i spokój.

Każdy krok tej metody ma swoją nazwę, by łatwiej było


go zapamiętać. Pierwszy nazywamy „koncentracją”. Musisz
się skupić na miłos'ci, która cię otacza, i poczuć ją w swoim
sercu —jedynym miejscu, gdzie można ją odnaleźć i zatrzy­
mać.
A K T Y W N A MI Ł O Ś Ć I 85

Drugi etap nazywamy „transmisją”. Twoje serce zaczyna


działaćjak przekaźnik, poprzez który oddajesz światu miłość
pochodzącą z miejsc wyższych.
Prawdziwa siła metody kryje się w trzecim kroku, zwanym
„przenikaniem”. Gdy poczujesz, że uczucie, którym emanu­
jesz, dociera do innej osoby, ogarnie cię poczucie akceptacji.
Wynika ona z doznania zjednoczenia. To jest twoje zwycięstwo
—pogodziłeś się z niesprawiedliwością i odzyskałeś wolność.
Możesz znów żyć własnym życiem. Ponieważ posiadasz nowe
pokłady energii, nikt nie będzie miał nad tobą takiej władzy,
by zamknąć cię w Labiryncie. Nikt nie może cię powstrzymać.
Taka zdolność do uwolnienia się od wpływu, jaki mają na
ciebie inni, jest szczególnie korzystna, gdy nie znasz osoby,
która sprawia ci przykrość. Klasycznym przykładem jest sy­
tuacja, gdy ktoś nieznany zajeżdża ci drogę na autostradzie.
Dotyczy to też całych instytucji, choćby poczty czy innych
urzędów. Nie musisz wiedzieć, na kogo jesteś zły —metoda
działa przede wszystkim na ciebie i pozwala ci uwolnić się od
gniewu. Jest równie skuteczna, jeśli wyobrażasz sobie, jak
wygląda osoba czy osoby, które cię irytują, a zapewne robisz
to instynktownie. Ważne, byś miał przed oczami postać —re­
alną lub wyobrażoną —ku której skierujesz swoją miłość. Ten
akt uwalnia cię od frustracji.
Znając zasady działania metody, masz już w ybór:jeśli ktoś
cię obraża lub irytuje, możesz nie robić nic i utknąć w Labi­
ryncie, gdzie stajesz się zakładnikiem przeszłości, lub użyć
Aktywnej Miłości. W pierwszym wypadku życie będzie się
toczyć obok; w drugim możesz znów iść naprzód. Zazwyczaj
w pierwszej chwili jesteśmy tak wstrząśnięci, że ktoś nas
86 | METODY

skrzyw dził, iż zapominam y, że m am y w ybór. Poniższy rysu­


nek pozw oli ci o tym pamiętać.

Postać na rysunku to ty tuż po doświadczeniu czegoś, co


uznajesz za niesprawiedliwe. D olna strzałka pokazuje sytuację,
w której nie robisz nic, a właściwie wybierasz zamknięcie się
w Labiryncie. G órna strzałka wskazuje, że zdecydowałeś się
przejść trzy kroki Aktywnej Miłości. Taki w ybór pozwala ci się
zjednoczyć z Przepływem ; jesteś wolny, możesz zmierzać ku
swojej przyszłości. W ielu naszych pacjentów przypom ina sobie
ten rysunek, gdy czują się zranieni, by pamiętać, że mają wybór.

JAK KORZYSTAĆ Z AKTYWNEJ MIŁOŚCI

Przećw icz trzy kroki m etody właśnie teraz —koncentrację,


transmisję i przenikanie. Trenuj często, abyś m ógł skorzystać
z m etody, znając ją na pamięć. Pow inieneś dojść do etapu,
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 87

w k tó ry m będziesz w stanie zastosow ać w szystkie k roki


szybko, ale w sposób głęboko świadomy.
Pamiętaj, że każda m etoda opisana w tej książce ma swoje
sygnały w yw oław cze. Najbardziej oczyw istym znakiem , że
pow inieneś użyć A ktyw nej Miłości, jest nagły gniew na kogoś.
M oże go w yw ołać cokolw iek—błahostka (gdy tw ój syn zapo­
m ni wynieść śmieci) czy problem y w pracy (gdy ktoś podkrad­
nie twój pomysł). Najczęściej reagujesz przesadnie. Twój gniew
jest nieproporcjonalny do skali problem u albo nie możesz się
od niego uw olnić; a praw dopodobnie bywa i tak, i tak. Gniew
jest jed n ak sygnałem. G dy go poczujesz, użyj A ktyw nej M i­
łości i powtarzaj wszystkie kroki, aż odzyskasz dystans do tego,
co się zdarzyło, i przejdziesz nad ty m do porządku.
D rugi sygnał odnosi się do gniew u, któ ry jest mniej oczy­
wisty, ale rów nie często nas ogarnia. N ie jest reakcją na obecną
sytuację, lecz na w spom nienie czegoś, co zdarzyło się wiele
tygodni lub lat wcześniej. Jeśli pójdziesz za swoim w spom nie­
niem i pozwolisz m u się w prow adzić do Labiryntu, zaszkodzi
ci to tak samo jak gniew na reakcja na coś, co właśnie się zda­
rzyło. Wszyscy mamy silną skłonność do obsesyjnego myślenia
o daw no doznanych krzyw dach. W środku m iłego dnia nagle
przypom inasz sobie kogoś, kto zlekceważył cię na przyjęciu
weselnym, lub kolegę z pracy, który usiłował podkopać zaufa­
nie, jakie miał do ciebie szef. To właśnie chwila, w której m u­
sisz użyć Aktyw nej Miłości.
M etoda ta przydaje się też w kontaktach z ludźm i trudnym i
do w ytrzym ania. K ażdy z nas zna przynajm niej jedną osobę,
którajest tak arogancka, że zamykamy się w Labiryncie na samą
myśl o niej. Przykładem rodem z kom edii jest teściowa, ale
88 I METODY

może to być twój małżonek, dziecko czy szef. Gdy wyobrażamy


sobie kontakt z tym i ludźm i, tracimy masę czasu na zam artwia­
nie się i przew idyw anie, ja k nas potraktują i ja k sami zareagu­
jem y. To żadną miarą nie przygotow uje nas na spotkanie z nimi,
lecz jest kolejnym w ariantem zamknięcia się w Labiryncie.
Jedyny sensowny sposób przygotow ania się na takie inter­
akcje to trenow anie A ktyw nej Miłości; a tak naprawdę pow i­
nieneś używać tej m etody za każdym razem, gdy myślisz o tych
osobach. Będą w tedy w m niejszym stopniu absorbować twoją
uwagę. Kiedy będziesz ju ż um iał znaleźć wyjście z Labiryntu
na własne życzenie, ludzie ci stracą toksyczną władzę, jaką mają
nad tobą, a ty zyskasz większą pew ność siebie w kontaktach
z nimi.
Stosując systematycznie trzy kroki m etody, z czasem zdasz
sobie sprawę, że tw oje życie je st m niej zdom inow ane przez
w y rz u ty , gniew i urazy. U w olnisz się też od ludzi, k tó rz y
zawsze potrafili w yprow adzić cię z równowagi.
Muszę cię jednak przestrzec: przyw ołanie Aktywnej Miłości
nie zawsze przychodzi łatw o. G dy jesteś pełen urazy i oburze­
nia, nie czujesz bynajm niej, że pow inieneś obdarzać miłością
osobę, która wpraw iła cię w ten stan. O miłości myślimy prze­
ważnie w kategoriach m oralnych lub religijnych; staramy się
być kochający, bo to „właściwe” zachowanie. Ale abstrakcyjny
koncept „robienia rzeczy słusznych” to za m ało, by zm ienić
tw oje zachowanie, gdy czujesz się pokrzyw dzony. A m anda
ujm ow ała to w ten sposób: „Jeśli zadrzesz ze m ną, ja zadrę
z tobą. N ie jestem Gandhim , jestem ze świata m o d y ”.
N igdy nie żądam od pacjentów, by korzystali z Aktywnej
Miłości, bo to „słuszne”. Tłum aczę, że pow inni to robić, bo
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 89

leży to w ich interesie, i przypom inam , że tak naprawdę nie


chcą żyć w perm anentnej furii; nie dlatego, że to niewłaściwe,
ale dlatego, że to bolesny stan, któ ry pozbawia nas sił. M oral-
nośćjest ważna. Zawsze jednak zdarzają się chwile, gdy nakazy
m oralne nie są w stanie nas zm otyw ow ać. A w ted y musisz
znaleźć coś, co dostarcza silniejszej m otyw acji: twój własny
najlepiej pojęty interes.
K olejną trudność w przyw oływ aniu A ktyw nej M iłości
stanow i sama natura gniew u; jest on emocją wynikającą z sil­
nych reakcji - czasem w ystarczy zobaczyć czyjąś tw arz, a na­
w et przypom nieć sobie tę osobę, by poczuć falę gniew u, która
uniem ożliw ia generow anie miłości. Jeśli czujesz, że właśnie
ogarnia cię ta fala, wypróbuj prostą technikę: stosując m etodę,
w yobraź sobie osobę, która cię rozgniewała, nie widząc jej
tw arzy. Ciało, do którego nie jest przypisana tw arz, m oże
należeć do kogokolw iek; identyfikujem y ludzi na podstawie
ich rysów. Jeśli ogarniesz to ciało miłością, skupiając ją na
splocie słonecznym, odw róci to tw oją uwagę od samej osoby,
a skoncentruje ją na tw oim właściw ym zadaniu, czyU na ge­
nerow aniu Przepływ u.
Jeśli skupisz się na celu, to niezależnie od okoliczności po­
m oże ci to m yśleć o Przepływ ie ja k o jakiejś substancji, na
przykład w odzie. Gdybyś pracował w m yjni samochodowej,
tw oim obow iązkiem byłoby dokładne wyszorowanie każdego
samochodu. N iezależnie od tego, czy należałby do świętego,
czy do tw ojego największego w roga, musiałbyś umyć każdy
rów nie dokładnie.
Z czasem zdasz sobie jednak sprawę, że kontakt z Przepły­
w em —substancją, która jest najwyższą form ą miłości - przynosi
90 I METODY

największą satysfakcję. Gdy rozdajesz to uczucie, otrzym ujesz


go więcej, niż miałeś wcześniej. Jeśli tw oja szklanka jest tylko
w połowie wypełniona miłością, a ty dasz się z niej napić komuś,
kto jest tw oim w rogiem , szklanka w róci do ciebie pełna po
brzegi. To dzięki tem u czujesz się spokojny i spełniony, docho­
dząc do ostatniego kroku w praktyce A ktyw nej Miłości.

CZĘSTO ZADAWANE PYTANIA

Zastrzeżenia wobec m etod opisanych w tej książce najczęś­


ciej wiążą się z tym , że ich stosowanie w ym aga sporego w y ­
siłku. O m aw ialiśm y to w rozdziale pierw szym , lecz w arto
powtórzyć. Rozum iem y, że gdy jesteś zestresowany, nie chcesz
słyszeć, że pow inieneś jeszcze coś zrobić.
Ale pam iętaj:jeśli korzystasz z m etod, zostaniesz w ynagro­
dzony now ym i zasobami energii i będziesz miał więcej sił, niż
w łożyłeś w tę pracę. Łatw o to w ytłum aczyć: m etody pozw a­
lają czerpać z nieskończonej energń sił wyższych. A ktyw na
M iłość jest tego dobrym przykładem . Oddajesz całą swoją
energię, ale gdy to zrobisz, masz jej więcej niż przedtem .
D latego ta w ypełniona do połow y szklanka zawsze wraca do
ciebie pełna po brzegi. To bezpośrednie doświadczenie nie­
skończoności.
P o w tó r z m y r a z je s z c z e : j a k o isto ty l u d z k ie m a m y dostęp do n ie ­

skończoności, ale m u s im y n a d ty m pracow ać; n ie je s t on d a n y z a darm o.

A oto niektóre pytania zadawane przez pacjentów na tem at


A ktyw nej Miłości.
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 91

1. C zy korzystanie z A ktyw nej M iłości nie pozw ala


innym bezkarnie okazyw ać mi brak szacunku?

Naszą naturalną reakcją na brak szacunku jest dążenie do


konfrontacji. Zazwyczaj jed n ak idąc za tym impulsem , zamy­
kam y się w Labiryncie. Stawianie kom uś czoła, gdy jesteśm y
w stanie furii, nie skłania innych do okazania nam szacunku;
budzi raczej strach i gniew, ale nie respekt. (Jeśli w to wątpisz,
w yobraź sobie kogoś, k to w yładow uje na tobie irytację, i za­
stanów się, jak na to reagujesz).
Ludzie są bardziej spostrzegawczy, niż podejrzewasz: jeśli
zmierzasz do konfliktu, intuicyjnie wyczuwają, co się z tobą
dzieje —czy czujesz miłość, czy nienawiść. Daje im to poję­
cie, ja k traktujesz łączące was stosunki. Jeśli przekazujesz
sygnały świadczące o nienawiści, oznacza to, że ta relacja nie
ma dla ciebie znaczenia; pragniesz ją zniszczyć. Dlatego twoja
nienawiść tak łatw o budzi analogiczną reakcję. Dzieje się tak
nawet w tedy, gdy to ty jesteś przełożonym i tw oim zadaniem
jest nadzór nad pracow nikam i. Zastraszanie i obrażanie ich
nie budzi poczucia lojalności.
T en, k to potrafi się dobrze kom unikow ać, w ierzy, że
w większości ludzkich relacji istnieje coś w rodzaju rezerw y
dobrej woli, nawet jeśli chw ilow o tego nie dostrzegamy. Je­
dynym sposobem na sięgnięcie do tego depozytu jest w pro­
w adzenie się w stan P rzepływ u, zanim doprow adzim y do
konfliktu. Dajesz w tedy sygnał, że wciąż zależy ci na dobrych
kontaktach z drugą osobą, a gdy ona zda sobie z tego sprawę,
masz znacznie w iększe szanse, że w ysłucha cię i zareaguje
92 I METODY

z szacunkiem. R a z na jakiś czas A ktyw na M iłość nie zadziała,


poniew aż tw ój oponent nie wykaże dobrej woli. Ale ty nic na
tym nie tracisz, poniew aż i tak nigdy nie zyskałbyś szacunku
tej osoby. Poczujesz jed n ak rodzaj spokojnej pewności siebie
zamiast prym ityw nych, obsesyjnych emocji, które przytłaczały
cię, gdy tkw iłeś w Labiryncie. Zachow ując jasność umysłu,
m ożesz bow iem dostrzec naturę tej osoby.
A ktyw na M iłość je st m etodą, k tóra w iększości korzys­
tających z niej osób dostarcza now ego m odelu konfrontacji.
U żyj jej, zanim cokolw iek powiesz, a nawet zanim spotkasz
osobę, która cię irytuje; pow tarzaj to ćwiczenie, aż poczujesz,
że wprawiłeś się w stan Przepływ u - w tedy będziesz gotow y
do konfrontacji. Pozwoli ci to być asertyw nym , ale nie pro ­
wokującym .
O dw oływ anie się do miłości, gdy przygotow ujesz się do
konfrontacji, m oże się wydawać dziwne. Ale spróbuj to zrobić
z otw artym um ysłem i zobacz, co się stanie.

2. N ie ch cę korzystać z A ktyw n ej M iło ści, b o je st


nieszczera. C zy nie jest fałszem kierowanie m iłości ku
kom uś, kogo się nienawidzi?

Psycholodzy każą nam myśleć, że powinniśm y przekazywać


szczerze wszystkie nasze uczucia, poniew aż odzwierciedlają
one „praw dę” na tem at sytuacji, w jakiej się znajdujem y. To
błędne m niem anie. Em ocje ukazują tylko część praw dy.
Spójrzm y na przykład A m andy i B lakea: ona napraw dę go
nienawidziła, gdy pozwolił, by inna kobieta zm onopolizowała
jeg o uwagę podczas przyjęcia. Ale przed tą kolacją go kochała.
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 93

Pow iedzieć, że jej nienawiść oddawała praw dziw ą istotę ich


związku, byłoby absurdalnym uproszczeniem . „Prawda” m a
zawsze wiele stron.
Zapew ne zdarzyło ci się myśleć o jakiejś kłótni i zastanawiać
nad tym , dlaczego dałeś się ponieść em ocjom w sprawie, która
później wydała ci się kom icznie banalna. G dy jesteś wściekły,
chodzą ci po głowie rozm aite rzeczy—wydają się „prawdziwe”,
ale w istocie są tylko odzw ierciedleniem chwilowej wściekło­
ści. Działanie na podstaw ie tych „praw d” lub w yrażanie ich
byłoby szaleństwem ; żaden związek nie przetrw ałby takiego
rodzaju surowej, wąsko pojętej „uczciwości”.
N ie należy myśleć, że znam y ostateczną praw dę na tem at
innej osoby; to strata czasu. Jedyne, co na ty m zyskujesz, to
przeświadczenie, że „masz rację” —a to jest nagroda głupców .
Musisz raczej zebrać w sobie siłę konieczną do pozytyw nego
przekształcenia tej relacji. N ie zrobisz tego jednak, dopóki nie
panujesz nad swymi odruchow ym i reakcjami; A ktyw na Miłość
pozw ala ci wyjść poza nie.
N a tym właśnie polega siła duchowego podejścia do psycho­
logii. U czy ono, jak wpraw ić w ruch siły, które są potężniejsze
niż nasze emocje. N ie zastępują one uczuć, ale pozwalają je
przekształcić. A jeśli przestaniesz trw onić energię na pow ierz­
chow ne irytacje, będziesz głębiej odczuw ał to, co w tw oim
życiu naprawdę ważne.

3. Gdy próbuję pierw szego kroku, nie m ogę się zm u­


sić do uw ierzenia, że świat m iłości naprawdę istnieje.
Co mam zrobić?
94 | METODY

N ie jesteś tego świadom , ale tak napraw dę stawiasz o pór


tem u światu miłości, nie chcesz go poczuć. Opierasz m u się,
bo jest niezm iernie potężny. Nasze ludzkie ego nie lubi do­
świadczać działania czegoś silniejszego niż ono samo.
M ożesz sobie z ty m poradzić, koncentrując się na sercu,
które nie m a skłonności do w yolbrzym iania swego znaczenia.
Wyobraź sobie, że w jego głębi czujesz się podatny na zranienie
i potrzebujesz pom ocy, tak jakby tw oje serce niem al o nią bła­
gało. Skieruj tę potrzebę ku światu miłości. Im głębiej ją czu­
jesz, tym bardziej będzie on realny.
K iedy otwierasz w ten sposób serce, przygotow ujesz się do
zastosowania m etody. Pracując nad tym , nabierzesz w praw y
i twoje serce stanie się kanałem, przez k tóry popłynie energia
sił wyższych.
Początkowo będziesz się wzbraniał, by w zbudzać w sobie
uczucie bezradności w niebezpiecznych sytuacjach. Przećwicz
taki stan, gdy będziesz sam. Tak jak każda umiejętność wymaga
to treningu. T o dlatego ktoś, kto gra w bejsbol, spędza wiele
czasu, ćwicząc uderzenia kijem w autom atycznym boksie tre­
ningow ym , zanim stawi czoło praw dziw em u m iotaczow i.
Im bardziej zaangażujesz się w pielęgnowanie takiego stanu,
ty m będziesz silniejszy. D la większości osób ta prawidłowość
jest zaskakująca. Ale ich reakcjajest pochodną tego, że nie zdają
sobie sprawy, czym jest prawdziwa siła. Jej źródłem nie jesteś
ty jako jednostka. Stajesz się kanałem, przez któ ry płynie moc
większa od nas.
Gdy zyskasz taką prawdziwą siłę, nie musisz nikom u niczego
udowadniać. U w olniw szy się od kontroli ego, możesz czerpać
z tego, co w tobie najlepsze. A gdy odnajdziesz taki wyższy
AKT Y WNA MIŁOŚĆ I 95

stan, możesz inspirować innych, by rów nież sięgali do najszla­


chetniejszych pokładów swej osobowości. Tylko w taki sposób
m ożna naprawdę rozw iązyw ać konflikty.

INNE ZASTOSOWANIA AKTYWNEJ MIŁOŚCI

A jeśli nie jesteś takim typem ja k Amanda? C zy A ktyw na


M iłość wciąż m oże ci się na coś przydać? M oże, poniew aż jak
każda m etoda opisana w tej książce ma znacznie szersze zasto­
sowanie. Poniżej opisuję trzech pacjentów , k tó rzy byli zupeł­
nie inni niż Amanda i korzystali z Aktywnej Miłości w nowych
sytuacjach. Z a każdym razem pozw oliło im to rozw inąć w so­
bie siłę, na którą nie m ogli się zdobyć wcześniej.

A ktywna m iłość pozw ala w ytrenow ać sam okontrolę.


N ic n ie d z ia ła ta k d e s tr u k ty w n ie n a ciebie i l u d z i, k t ó r z y cię o ta c za ją ,

j a k ch o le ry c zn y tem p e ra m e n t, n a d k tó r y m n ie je s te ś w sta n ie z a p a n o ­

w ać. J e d y n y m sposobem, b y g o pow ściągnąć, j e s t p o słu że n ie się w łaściw ą

m etodą, któ ra d z ia ła n a ty c h m ia st i ro zb ra ja te n ła d u n e k w y b u c h o w y ,

z a n i m zd o ła eksplodow ać.

Rayow i w ybuchy przytrafiały się głównie w miejscach pub­


licznych. Jeśli ktoś potrącił go na chodniku lub zajechał m u
drogę, wpadał w szał. Gdy tylko uznał, że został sprow oko­
wany, wdawał się w bójkę, zanim zdążył przemyśleć sytuację.
N ie znał innej definicji bycia praw dziw ym m ężczyzną. Mając
czterdziestkę, wciąż pakował się w uliczne burdy z obcymi.
Jego tem peram ent dał jednak o sobie znać w niebezpiecznej
96 | METODY

sytuacji. D w óch m łodych m ężczyzn zablokowało m u samo­


chodem wjazd na autostradę. Odjechali potem , śmiejąc się, ale
on gnał za nim i całymi kilom etram i, uderzając w zderzak ich
auta. G dy zjechał za nim i z autostrady, m ężczyźni wysiedli
z sam ochodu uzbrojeni w kije bejsbolowe. Cały ten incydent
stał się w życiu R aya p u n k tem zw rotnym . „Z dałem sobie
sprawę, że robię się za stary na to, by bić się z każdym m łodym
drabem, któ ry nie okazał m i szacunku” - powiedział.
W takich sytuacjach zastanawianie się nad właściwą reakcją
rów nież nie m ogło rozw iązać problem u Raya. Potrzebow ał
sposobu, by poradzić sobie z furią natychm iast, gdy tylko czuł
się sprowokowany. Pokazałem m u, ja k w takich okohcznoś-
ciach przyw ołać A ktyw ną Miłość. N ie tylko nauczyło go to
sam okontroli, ale też w yw arło znacznie głębszy w pływ : p o ­
zw oliło poznać, czym jest praw dziw e m ęstw o. „Za każdym
razem , gdy nie tracę sam okontroli, czuję do siebie w iększy
szacunek. A łobuzy m ogą sobie myśleć, co chcą”.

A ktyw na M iłość pozw ala ci być bardziej asertywnym.


J e ś li je s te ś m y na ko g o ś w śc ie k li i n ie c z u je m y się n a siłach, b y to w y r a ­

z ić , w p a d a m y w szczeg ó ln ie g łęb o ką fru stra c ję . I m siln ie j w zb ie ra w nas

g n ie w , ty m b a r d z ie j n ie b e z p ie c z n a w y d a je się k o n fro n ta cja z osobą,

która g o w y w o ła ła . M e to d a , która p o m a g a z ła g o d z ić to n apięcie, p o ­

z w a la t e ż w sposób b e z p ie c z n y za c h o w a ć w ta k ie j sy tu a c ji asertyw ność.

M arcy pracowała przez długie lata w dziale rachunkow ym


firmy prawniczej. Jej szefem był księgow y Al, starszy od niej
o dwadzieścia lat. M arcy nie miała wyższego wykształcenia,
ale była najbardziej błyskotliw ą, najbardziej godną zaufania
AKTYWNA MIŁOŚĆ I 97

podw ładną Ala. To do niej się zwracał, gdy miał jakiś problem ,
jednak w innych sytuacjach zachow ywał się w obec niej oschle
i lekceważąco. M arcy była zbyt bierna, by się bronić. Ale po
trzech latach bez podw yżki wręcz kipiała w środku, a w głowie
kłębiły jej się myśli o tym , ja k w końcu w ygarnie wszystko
Alowi. To jed n ak sprawiało, że szef w ydaw ał się jej jeszcze
bardziej onieśmielający.
Poleciłem jej przyw oływ ać A ktyw ną Miłość, ilekroć będzie
w jeg o tow arzystw ie. Ku swem u zdum ieniu zaczęła go po­
strzegać jako mniej groźną, bardziej ludzką osobę, a w końcu
była w stanie spokojnie i z godnością porozm aw iać ze swoim
szefem i dostała podw yżkę, na którą zasługiwała.

A ktyw na M iłość u czy cię akceptow ać innych takim i,


jacy są. K a ż d a osoba, którą z n a s z , je s t niedoskonała - albo z e w zg lęd u

na to, co zro b iła w p rze szło śc i, albo z p o w o d u cechy, k tó rej n ie p o tra fi

w sobie z m ie n ić . P rze sa d n e kon cen tro w a n ie się na tych n iedoskonałoś-

ciach n is z c z y n a sze z w i ą z k i . P o tr z e b u je s z m eto d y, która p o z w o li ci

akceptow ać lu d z i m im o ich w a d .

M ark chciał się ożenić ze swoją dziewczyną, ale nie m ógł


przejść do porządku nad jej przeszłością. D użo wcześniej jego
narzeczona była związana z m uzykiem aspirującym do roli
gw iazdora rockow ego. M iała w te d y dwadzieścia trz y lata
i znikom e doświadczenie życiowe, więc rockm an bardzo jej
im ponow ał. M uzyk wciągnął ją w swój styl życia typu seks-
-narkotyki-i-rock-and-roll. Po sześciu miesiącach m iała dość
i odeszła od niego. Ale M ark nie m ógł jej tego zapomnieć.
Żyw ił urazę o to, że uprawiała seks z notorycznym kobiecia­
98 | ME TOD Y

rzem, a to, że brała narkotyki, napawało go jeszcze większą


złością. Uważał, że była w jakimś sensie skompromitowana
przez takie doświadczenia, jakby na jej honorze pozostała
plama, której nie dało się zmyć. Wystarczył telefon od kogoś,
kto znał jej byłego partnera, stara fotografia, a nawet piosenka,
by wpędzić Marka w Labirynt —obsesję na temat tego, co
działo się kiedyś między jego dziewczyną i niedoszłym gwiaz­
dorem. Wyobraźnia podsuwała mu najgorsze rzeczy, a on
urządzał narzeczonej przesłuchania na temat jej poprzedniego
związku, licząc na to, że przyłapie ją na pokrętnych zezna­
niach. Najbardziej dręczyło go przeświadczenie, że cokolwiek
zdarzyło się wcześniej, było nieodwołalne. Nie było sposobu,
aby jego dziewczyna znów stała się „czysta”.
Mark miał tylko jedno wyjście: musiał się nauczyćją akcep­
tować. Przywoływał więc Aktywną Miłość za każdym razem,
gdy dopadały go obsesyjne myśli. Z czasem przeszłość jego
narzeczonej przestała działać na niego tak toksycznie. Nauczył
się ufać swojej dziewczynie i widziećją taką, jaka była obecnie.
PODSUMOWANIE AKTYWNEJ MIŁOŚCI

C zem u służy m etod a


Jeżeli ktoś wprawia cię w e wściekłość i nie potrafisz się pozbyć
myśli o tej osobie, możesz przeżywać w nieskończoność
krzywdę, którą ci wyrządziła, albo fantazjować na temat zemsty.
To jest Labirynt. Jeśli w nim utkniesz, twoje życie znajdzie się
w stanie zawieszenia, podczas gdy świat pójdzie naprzód bez
ciebie.

Z czym w alczysz
Z infantylnym przekonaniem, że ludzie powinni być wobec
ciebie fair. Sprawia ono, że nie chcesz normalnie funkcjonować,
dopóki krzywda, której doznałeś, nie zostanie jakoś wynagro­
dzona. A ponieważ zdarza się to rzadko, zamykasz się w pu­

łapce.

Sygnały dyktujące użycie m eto d y


1. Użyj Aktywnej Miłości, gdy tylko ktoś wywoła twój gniew.
2. Korzystaj z niej, gdy zorientujesz się, że przeżywasz na
nowo niesprawiedliwość, jaka cię spotkała, niezależnie od
tego, czy było to niedawno, czy w odległej przeszłości.
3. Przywołaj ją, gdy przygotowujesz się do konfrontacji
z trudną do wytrzymania osobą.

M etoda w skrócie
I . Koncentracja: poczuj, jak twoje serce rośnie i ogarnia
świat nieskończonej miłości, który cię otacza. G dy serce
w róci do normalnych rozmiarów, skoncentruje całą tę
miłość w twojej piersi.
2. Transmisja: wyślij tę miłość ku drugiej osobie, nie zatrzy­
mując nic dla siebie.
3. Przenikanie: gdy miłość wnika w tę osobę, nie ograniczaj
się do obserwacji, poczuj miłość; wzbudź w sobie poczu­
cie zjednoczenia z tym człowiekiem. Potem się zrelaksuj
- poczujesz, że energia, którą oddałeś, w raca do ciebie.

Siła w y ż s z a , z k t ó r e j k o r z y s t a s z
Aktywna Miłość tw orzy Przepływ. To siła, która akceptuje
wszystko, co istnieje. Pozwala ci się pozbyć uczucia, że zostałeś
niesprawiedliwie potraktowany, a dzięki temu możesz dawać
bez zastrzeżeń. G dy raz znajdziesz się w takim stanie, nic nie
sprawi, byś się wycofał. Ty sam najwięcej na tym skorzystasz:
nic nie będzie mogło cię powstrzymać.
ROZDZIAŁ 4

Metoda:
Wewnętrzny Autorytet

Siła w yższa:
Siła Autoekspresji

•YN M O JEJ PA CJENTKI ZOSTAŁ PRZY JĘTY DO

elitarnej drużyny piłki nożnej. W zachodnim Los Angeles,


gdzie mieszkali, było to duże wydarzenie. Jenniter, moja pa­
cjentka, starała się ze wszystkich sił wspierać sportową karierę
syna. Choć zazwyczaj brakowało jej pewności siebie i śmiało­
ści, w tej sprawie zrobiła wszystko, cojej zdaniem mogło wpły­
nąć na decyzję trenera drużyny. Rozmawiała z nim
wielokrotnie, wymieniała maile z lokalnym dziennikarzem
sportowym i nawiązywała kontakt z każdym, kto mógł być
pomocny. Tłukła się do odległych zakątków południowej Ka­
lifornii w drodze na stadion, gdzie siedziała w palącym słońcu
i oglądała grę, której reguł nie rozumiała.
Syn Jennifer miał dziesięć lat. Ona sama dorastała w małym
rolniczym miasteczku i była pierwszą osobą w rodzinie, która
skończyła szkołę średnią. Gdy tylko było to możliwe, uciekła
102 I METODY

do dużego miasta i dzięki wyjątkowej urodzie została modelką.


Ale w głębi duszy nigdy nie udało jej się wydostać z prowincji.
Choć odnosiła pewne sukcesy, nie mogła się pozbyć wrażenia,
że ludzie mieszkający wjej luksusowej dzielnicy byli w jakimś'
sensie od niej lepsi —bardziej inteligentni, wyrafinowani, pewni
siebie. W jej przekonaniu należeli do ekskluzywnej grupy, do
której ona sama nigdy nie zdołałaby dołączyć.
Postanowiła nie dopus'cić do tego, aby jej syn czuł się po­
dobnie wykluczony towarzysko. W odróżnieniu od niej miał
is'ć na uniwersytet - nie do byle jakiego college’u, ale na jakąś'
pierwszorzędną uczelnię, najlepiej należącą do Ligi Bluszczo­
wej. Klub piłki nożnej był tylko pierwszym bastionem, który
musiał zdobyć w tej krucjacie ku wyższym sferom społecznym.
Stamtąd miał się dostać do szkoły przygotowawczej (płatna
szkoła średnia przygotowująca młodzież do egzaminów na
prestiżowe uczelnie —przyp. tłum.), potem do wybranego
college’u i v o ila -- w ten sposób miał trafić do socjety.
Ojciec Jennifer, który nadal mieszkał w małym miasteczku,
był zgoła urażony planami córki. Uważał, że to snobizm. „Mój
wnuk skończy, pijąc białe wino zamiast budweisera” - mawiał.
„Pod warunkiem, że będzie to drogie białe wino” - odpowia­
dała Jennifer.
Jak łatwo przewidzieć, gdy trener zadzwonił z informacją,
że przyjął jej syna do drużyny, jennifer była w siódmym niebie.
Ale zachwyt nie trwał długo. Od pierwszego treningu czuła
się w klubie piłkarskim jak ktoś, kto tam nie przynależy. Oj­
cowie wielu innych trenujących chłopców odnosili sukcesy
jako biznesmeni i prawnicy. Ojciec jej dziecka był nieudaczni­
kiem, który porzucił ją, gdy tylko zaszła w ciążę. W klubie
W E W N Ę T R Z N Y AUTOR YTE T | 103

ojcowie chłopców pokazywali im subtelne zagrania: wslizgi,


rzuty karne i spalone. Jennifer nie mogła nawet zapamiętać, co
oznaczała żółta lub czerwona kartka. Ale z matkami szło jej
jeszcze gorzej. Gdy pojawiała się na treningu, widywałaje zbite
w gromadkę i pogrążone w niekończących się konwersacjach.
Czasem dostrzegała, że rzucająjej dziwne spojrzenia. Nikt nie
robił jej miejsca, by mogła usiąść wraz z grupą.
—Nigdy mnie nie zaakceptują. Już są przekonane, że jestem
nikim - poskarżyła mi się Jennifer.
—Skąd wiesz, co mysią? —zapytałem. —Czy kiedykolwiek
spróbowałaś się do nich odezwać?
Zachęciłem ją, by postarała się nawiązać z nimi kontakt.
W następnym tygodniu zorganizowano spotkanie rodziców,
by zaplanować transport na następną rundę rozgrywek. Mimo
oporów Jennifer zmusiła się, by na nie pójść. Ale zebranie nie
potoczyło się po jej myśli.
—Chciałam się przedstawić, ale za każdym razem, gdy pod­
chodziłam do kogoś, zamierałam... W ustach robiło mi się
sucho, głos tak mi drżał, że brzmiałam, jak wariatka. Wyszłam
stamtąd najszybciej, jak mogłam.
Każdy przeżywa takie chwile; chcesz na kimś zrobić dobre
wrażenie, ale zawodzi cię inteligencja i własne ciało. Mówimy
wtedy, że ktoś „zamiera”. Objawy Jennifer były typowe —su­
chość w ustach, rozdygotanie, wrażenie intelektualnej blokady,
niezdolność do przypomnienia sobie podstawrow'ych informa­
cji, a nawet złożenia spójnego zdania. Czasem w takich mo­
mentach ludzie tracą fizyczną kontrolę nad sobą, rozlewając
napoje i wpadając na różne przedmioty. Takie blokady mogą
przybierać formę łagodną, gdy czujemy się po prostu niezręcz­
104 I MET00Y

nie, lub ekstremalną, gdy sparaliżowani lękiem nie jesteśmy


w stanie się odezwać ani poruszyć, jak sarna, która nierucho­
mieje w świetle reflektorów samochodu.
Każdy wjakimś stopniu doświadczył kiedyś takiej blokady.
Najczęściej kojarzy nam się ona z występowaniem przed dużą
publicznością, ale bardzo często w taki stan może nas wpro­
wadzić nawet jedna osoba, na przykład twój szef lub teściowa.
Gdy w tym rozdziale mówimy o publiczności, nie musi to więc
oznaczać całej grupy; może to być jedna osoba. Publiczność to
ktoś, z czyją opinią się liczysz w danym momencie.
Często czujemy się sparaliżowani zarówno w kontakcie
z onieśmielającą osobą, jak i wtedy, gdy mamy przemówić do
szerszego gremium. Powodem tej blokady jest w istocie brak
wewnętrznej pewności siebie, z czego możesz nawet nie zda­
wać sobie sprawy, dopóki się nie zorientujesz, że straciłeś swo­
bodę wyrażania myśli.
Zobaczmy, jak ten mechanizm działa w twoim wypadku:

Zamknij oczy i wyobraź sobie, że jesteś


w towarzystwie osoby lub grupy, która cię
onieśmiela. Skoncentruj się na swoim ciele. Poczuj
symptomy blokady, o których wspomnieliśmy. Jak
się czujesz, starając się wyrazić myśli i jednocześnie
odczuwając te objawy?

Jeśli reagujesz takjak większość z nas, czujesz się niezręcznie


i ogarnia cię pewien dyskomfort, jednak niewielkie uczucie
zażenowania nie miałoby znaczenia, gdyby było jedyną ceną
za skrywaną nieśmiałość. Niestety, bywa ona znacznie większa.
W E W N Ę T R Z N Y AUTORYTET I IU'.

CENA NIEŚMIAŁOŚCI

Nieśmiałość niszczy naszą zdolność do swobodnego komu­


nikowania się z innymi. Z czasem brak pewności siebie sprawia,
że stajesz się nieprzystępny, a nawet niezbyt interesujący dla
otoczenia i - paradoksalnie —przestajesz być osobą zdolną do
dawania. Ludzie nieśmiali miewają też tak silne obsesje na punk­
cie tego, jak są postrzegani przez innych, że nie są zdolni nic
z siebie dać. W rezultacie stają sięjeszcze bardziej wyalienowani.
To, co działo się z jennifer, było tego znakomitym przykła­
dem. Po zebraniu rodziców nie miała już cienia wątpliwości,
że wszyscy nią gardzą. Asystowanie podczas treningów piłki
nożnej stało się dla niej udręką. We własnym mniemaniu była
tam p e rso n a n o n g r a ta . Szła na swoje samotne miejsce w ostatnim
rzędzie jak skazany na krzesło elektryczne, z bijącym sercem
i odwróconym wzrokiem. Maniakalnie przemyśliwała nad
różnymi manewrami, które miały skłonić pozostałych rodzi­
ców do zaakceptowania jej. Pewnego razu ogłosiła triumfalnie:
„Znalazłam odpowiedź. To mój prowincjonalny, nosowy ak­
cent! Ludzie wciąż słyszą, że trochę zaciągam. Umówiłam się
już ze specjalistą od wymowy”.
Na szczęście los zainterweniował, zanim straciła masę czasu
i pieniędzy. Drużyna jej synka wynajęła autokar na ich pierw­
szy wyjazdowy mecz. Gdy syn gadał jak najęty ze swoimi
kolegami w tyle autobusu, Jennifer odważnie rozpoczęła kon­
wersację z grupą mam siedzących tuż przed nią. Początkowo
wydawały się nieufne, ale z czasem ożywiły się i wyznały
prawdę. Podczas treningów obserwowały tę idealnie zbudo­
waną modelkę, gdy mijała je pewnym siebie krokiem, ubrana
106 I ME TOD Y

w stroje w takim rozmiarze, że dałyby się zabić, by się w nie


zmieścić. I nawet nie raczyła powiedzieć „dzień dobry”. „Wy­
dawałaś' się zarozumiała i zupełnie nami niezainteresowana!”
Zebranie rodziców tylko pogorszyło sprawę. Kobiety robiły
po nim wszystko, co w ich mocy, by uciszyć mężów mówią­
cych wyłącznie o seksownej samotnej matce, która tajemniczo
zniknęła wczesnym wieczorem. Niektóre z nich nabawiły się
takich kompleksów, że zatrudniły osobistych trenerów. Wy­
buchły więc śmiechem, kiedy przyznała, że ona wynajęła spe­
cjalistę od wymowy.
Jennifer była zażenowana, gdy musiała przyznać, że postrze­
gała innych rodziców w skrzywiony sposób: nauczyła się na
nich patrzećjak na inną, nadrzędną rasę ludzką. Nie tylko opa­
nowali subtelnos'ci gry w europejską wersję futbolu, alejeszcze
wychowywali grzeczne i pewne siebie dzieci w pełnych i fi­
nansowo bezpiecznych rodzinach. „Teraz widzę, jak bardzo to
było szalone - życie większości z nich to też jakiś' bardak”.
Co ważniejsze, jennifer zdała sobie sprawę, że wyhodowała
również obsesję na własnym punkcie i stała się bardzo wycofana.
„Prawdajest taka, że toja byłam nieprzystępna”- przyznała. To
powodowało, że pozostali rodzice czuli się przez nią onieśmie­
leni. W ich oczach była piękną i drapieżną kobietą, która potrafiła
zdobyć wszystko, co zechce, zostawiając za sobą rozbite rodziny.
Poczucie zagrożenia ogarnęło tę grupę dojrzałych, racjonal­
nych dorosłych ludzijak zaraźliwa infekcja. Wszyscy mylili się
co do drugiej strony i dopóki nie udało im się porozumieć, nie
mieli klarownego oglądu rzeczywistości. Gdyby Jennifer pod­
dała się swojej nies'miałos'ci, grupa rodzin pozostałaby wyklu­
czona z jej życia i życia jej syna.
W E W N Ę T R Z N Y A UTORYTE T | 107

Zdolność do nawiązywania kontaktów jest bardzo istotnym


składnikiem sukcesu. Najważniejsze życiowe oferty podsuwają
nam ludzie, których znamy. Byłoby miło, gdyby oferowano
nam nowe możliwości na podstawie naszych dokonań; jako
nagrodę za talent lub ciężką pracę. Ale w rzeczywistości jest
inaczej. L u d z i e oferu ją ci n o w e m o ż liw o ś c i, p o n i e w a ż c z u ją s ię z tobą

z w ią z a n i.

Znam dość skrajny przykład takich preferencji. Mój przy­


jaciel jest światowej klasy fizykiem teoretycznym, wykłada
na znanym uniwersytecie i należy do prestiżowej Krajowej
Akademii Nauk. Ma kolegę, który jest znacznie zdolniejszy,
ale nigdy nie został mianowany na członka akademii. Dla­
czego? Ponieważ jego wewnętrzne poczucie zagrożenia spra­
wia, że jest zazdrosny, stale ze wszystkimi konkuruje i trudno
z nim pracować. Mimo wielkiego talentu nie robi zawrotnej
kariery.
Jennifer również miała kłopoty z nawiązywaniem kontak­
tów, ale przyczyny tego były mniej oczywiste. Zanim ją po­
znałem, starała się awansować z modelki na aktorkę. Szybko
zwróciła uwagę łowców talentów, lecz przesłuchania poszły
jej gorzej. Jedną z najważniejszych rzeczy podczas takiego
przesłuchania jest zdolność do nawiązania kontaktu z publicz­
nością. Jennifer znakomicie opanowywała swoje kwestie, jed­
nak jej gra była tak nienaturalna, że ludzie, którzy ją oceniali,
szybko czuli się znudzeni. Gdy odrzucono jej kandydaturę
kilkanaście razy, agent Jennifer postanowił przestać ją repre­
zentować. „Bardzo się starasz i znakomicie się prezentujesz -
powiedział —ale podczas przesłuchania zmieniasz się w robota.
Może powinnaś porozmawiać z psychoterapeutą”.
108 I ME TODY

Jennifer nie była na to gotowa. Uważała, że sama poradzi


sobie z nieśmiałością. Rozpoczęła kampanię podobną do tej,
jaką przeprowadziła, by przyjęto jej syna do drużyny piłkar­
skiej. Zatrudniła nauczyciela aktorstwa. Spisała swoje marze­
nia i zaczęła sobie wyobrażać, że dostaje Oscara. Cała ta
ofensy wa przeciw własnej nieśmiałości poprawiła jej samopo­
czucie tylko na krótko. Znowu pojawiły się negatywne emo­
cje —„nikt mnie nie lubi’ —i zadziałały z taką samą mocą jak
poprzednio.
Niezwykle trudno pozbyć się poczucia niepewności. Fakty
i logiczne myślenie nie są pomocne. Osoby nieśmiałe często
wkładają kolosalną pracę w to, by osiągnąćjakiś cel, który w ich
mniemaniu poprawi im samopoczucie: tracą na wadze, zdo­
bywają kolejny tytuł naukowy, pracują całą dobę przez siedem
dni w tygodniu, by zasłużyć na awans. Ale za każdym razem
powraca wrażenie, że są nieadekwatni. Ich głęboka wewnętrzna
niepewność zdaje się żyć swoim własnym życiem.
Dlaczego tak trudno pozbyć się nieśmiałości?
Odpowiedź wydaje się na pozór bardzo dziwna. W każdym
z nas istnieje druga jaźń, żyjąca istota, której głęboko się wsty­
dzimy. A jednak jakkolwiek byśmy się starali, nigdy nie po­
zbędziemy się tej drugiej jaźni.

CIEŃ

Trudno uwierzyć, że w głębi nas żyje jakaś druga jaźń. Za­


chowaj więc otwarty umysł i przyjrzyj się temu, co zdarzyło
się Jennifer.
W E W N Ę T R Z N Y AUTORYTET I 109

Gdy uzmysłowiła sobie, że jej nieśmiałość była irracjonalna,


poprosiłem ją, by zamknęła oczy.
- Wróć do zebrania rodziców, gdy ogarnęła cię kompletna
blokada; odtwórz te niespokojne uczucia, które cię paraliżo­
wały. —Skinęła głową. —A teraz wypchnij je na zewnątrz i na­
daj im ciało i twarz. Ta postaćjest ucieleśnieniem wszystkiego,
co wywołuje u ciebie poczucie niepewności. —Umilkłem na
chwilę. —Kiedy będziesz gotowa, powiedz mi, co widzisz.
Nastąpiła długa cisza. Jennifer poruszyła się nagle i zamru­
gała oczami.
-O ch ! - powiedziała, krzywiąc się. —Zobaczyłam trzy­
nasto-, czternastoletnią dziewczynę, niedomytą i z nadwagą.
Ma niezdrową cerę pokrytą pryszczami... Kompletna nie­
udacznica.
J e n n ife r w ła ś n ie z o b a c z y ła s w ó j C ie ń .

Kryje on pod jedną postacią to wszystko, czym nie chcemy


być, ale obawiamy się, że właśnie tacyjesteśmy. Nazywamy tę
postać Cieniem, bo postępuje za nami wszędzie, dokądkolwiek
idziemy.
Wielki szwajcarski psychiatra Carl Gustav Jung pierwszy
zdefiniował to pojęcie jako aspekt psychiki właściwy każdemu,
niezależnie od dokonań, talentów czy wyglądu. Cień jest jed­
nym z archetypów, z którymi się rodzimy; to sposoby postrze­
gania świata ukształtowane przez pewne wzorce. Każdy rodzi
się na przykład z gotowym przeczuciem tego, jaka powinna
być matka. Jung nazwałby to archetypem matki; nie należy
mylić tego pojęcia z obrazem biologicznej, rzeczywistej matki.
Niemniej jednak archetyp ten kształtuje twoje oczekiwania
wobec matki. Istnieje wiele archetypów - matki, ojca, Boga,
110 I METODY

diabła i inne - a każdy z nich ma głęboki wpływ na to, jak


postrzegamy świat. C ie ń d e te r m in u je to, j a k p o s t r z e g a s z s ie b ie .
Pomysł o Jennifer: dla innych była piękną modelką o ideal­
nej sylwetce, z nienaganną fryzurą i makijażem. Ale we włas­
nym oczach była zagubionym brzydactwem i społecznym
pariasem. Nic dziwnego, że brakowało jej śmiałości. Teraz
zrozumiesz, dlaczego wewnętrznego poczucia niepewności
tak trudno się pozbyć. Można zlikwidować określoną wadę
-Jennifer dawno pozbyła się trądziku i straciła pulchność na­
stolatki - ale nie można wyeliminować samego Cienia, jest
częścią istoty ludzkiej.
Przyjrzyjmy się, jak wygląda twój Cień.

W ró ć do uczucia znanego ci z poprzedniego


ćwiczenia: stoisz przed grupą ludzi, którzy cię
onieśmielają i sprawiają, że czujesz się niezręcznie.
Skoncentruj się na emocjach, jakie to wywołuje.
A teraz wyodrębnij je i umieść przed sobą, nadając
im ludzką form ę i twarz.

Zobaczyłeś swój Cień. Przyjrzyj mu się uważnie. Nie martw


się, czy stworzyłeś „właściwy” obraz; nic takiego nie istnieje.
Cień każdego człowieka wygląda inaczej. Ale jakąkolwiek
przybiera postać, jego widokjest niepokojący: przystojny ulu­
bieniec kobiet ma Cień jak niezgrabny troll; Cieniem szefowej
wielkiej firmy z listy Fortune 500 jest ośmioletnia, zapłakana,
samotna dziewczynka. Cień może być niesympatyczny, brzydki
lub głupi. W miaręjak będziesz pracował z tym obrazem, jego
wygląd może się zmieniać.
W E W N Ę T R Z N Y AUTOR YTE T I 111

Cień jest źródłem jednego z najbardziej pierwotnych ludz­


kich konfliktów. Każdy chce wierzyć, że jest cos' wart jako
człowiek. Ale gdy spojrzymy w głąb siebie, widzimy Cień
i czujemy wstyd. Natychmiastową reakcjąjest chęć odwrócenia
wzroku —spojrzenia poza nas samych w poszukiwaniu jakiegoś'
dowodu własnej wartości. Przybiera to formę szukania akcep­
tacji i dowartościowania u innych.
Jeśli wątpisz, że taka pogoń za ludzką uwagą jest zjawiskiem
powszechnym, przyjrzyj się, jakim kultem otaczamy celebry-
tów. Sądzimy, że ponieważ zyskali sławę, muszą być szczęśliwi
i czuć się bezpieczni. Chociaż przytrafiają im się nawrotowe
terapie odwykowe, rozpadają się ich związki i spotykają ich
publiczne upokorzenia, wciąż uważamy, że znajdowanie się
w centrum uwagi daje im poczucie własnej wartości, którego
tak łakniemy.
Przemysł reklamowy wydaje rocznie miliardy dolarów, by
żerować na naszej potrzebie akceptacji. Każda reklama spro­
wadza się do prostego komunikatu: jeśli kupisz nasz produkt,
będziesz akceptowany, kochany, wejdziesz do elitarnego klubu;
jeśli go nie kupisz, utkniesz w martwym punkcie... sam ze
swoim Cieniem. Wzmacnia to nasze przekonanie, że poczucie
własnej wartości można kupić tak jak samochód czy dom.
Problem w tym, że żadna doza aprobaty ze strony innych
nie da ci poczucia, że jesteś coś wart, bo nie ma takiej dawki
dowartościowania, która zlikwidowałaby twój Cień. Za każ­
dym razem, gdy znajdziesz się sam i zwrócisz się ku swemu
wnętrzu, on tam będzie, przyprawiając cię o wstyd i poczucie,
żejesteś kimś gorszym. Phil i ja mieliśmy sławnych pacjentów,
których świat zasypuje pochwałami, a media uwielbiają. Ten
112 I METODY

rodzaj kultu nie zwiększa ich poczucia własnej wartości; spra­


wia, że są dziecinni i bezbronni. Stają się uzależnieni od uwagi
innych, tak jak dziecko uzależnia się od smoczka.
Niezależnie od tego, czyjesteś sławny, czy nie, jeśli pragniesz
akceptacji innych, dajesz im nad sobą władzę. Ludzie stają się
swego rodzaju autorytetami, które determinują twoją wartość.
Jak rzymski cesarz unoszą kciuk lub go opuszczają w geście,
który wydaje się ostatecznym sądem nad tym, ile jesteś wart.
Nic dziwnego, że w ich towarzystwie odczuwasz blokadę.
Poniższy rysunek obrazuje działanie tego mechanizmu.

Rysunek przedstawia sytuację kogoś, kto łatwo popada


w stan blokady (prawie każdy). Wstydzi się swojego Cienia
i robi wszystko, by go ukryć. Ilustrujemy to pudełkiem z na­
pisem „Ukryty Cień”. Postacie wyobrażające publiczność są
duże, bo przedstawiona osoba odbiera je jako instancję posia­
dającą moc określania jej wartości. Ta moc skierowana jest ku
niej w formie strzałek z napisem „Zewnętrzny Autorytet”,
W E W N Ę T R Z N Y A UTORYTE T I 113

a ponieważ człowiek na rysunku kryje swój Cień, zewnętrzna


siła działa na niego paraliżująco.
Rysunek pokazuje, że poszukiwanie poczucia własnej war­
tości na zewnątrz nie jest bardziej pomocne niż szukanie go
w sobie; w każdym wypadku uczucie to raczej się nam wymyka.
Jest sposób, by je odnaleźć; wiąże się z tym głęboki sekret:
to, co wydaje się słabym, podrzędnym Cieniem, jest w istocie
kanałem, przez który można się komunikować z siłą wyższą,
a tylko ta siła może dać nam trwałe poczucie własnej wartości.
Ale jaka siła wyższa zechciałaby się wyrażać poprzez ten
aspekt naszej psychiki, którym gardzimy? Najlepiej zrozumiesz
jej naturę, odwołując się do doświadczeń, które były z nią zwią­
zane. Zapewne ich nie pamiętasz lub nie przywiązujesz do nich
wagi, bo zdarzyły się w twoim dzieciństwie.

SIŁA WYŻSZA: SIŁA AUTOEKSPRESJI

Przyjrzyj się małym dzieciom, gdy się bawią. Nie są ani


przesadnie skupione na sobie, ani onieśmielone. Wyrażają się
swobodnie i żywiołowo. P r a w ie n ig d y n ie c z u ją s ię z a b lo k o w a n e .
Dzieje się tak dlatego, że przepełnia je siła wyższa zwana
Siłą Autoekspresji. Ma ona magiczną właściwość: motywuje
nas do wyrażania siebie w sposób prawdziwy i autentyczny,
bez oglądania się na to, jak zareagują inni. Jeśli masz kontakt
z tą siłą, mówisz z niezwykłą jasnością i żarem.
Każdy doświadczył tej energii na jakimś etapie dorosłego
życia. Mogło to być podczas ożywionej dyskusji o czymś szcze­
gólnie dla ciebie istotnym; może wtedy, gdy starałeś się pocie­
114 | METODY

szyć przyjaciela w kryzysow ej sytuacji; a naw et w tedy, gdy


wymyślałeś bajkę na dobranoc dla swoich dzieci. W każdej
z takich sytuacji —i w w ielu innych —zatraciłeś się w tym do­
świadczeniu i pozw oliłeś, by przem aw iała przez ciebie Siła
Autoekspresji. Stałeś się przekaźnikiem dla czegoś, co jest m ą­
drzejsze i bardziej w ym ow ne niż tym sam. W tym doświad­
czeniu znalazłeś ulgę i radość.
W ypowiadane słowa nie są jed y n y m sposobem m anifesto­
wania się Siły Autoekspresji. Kryje się ona w jakim ś stopniu
w każdej ludzkiej działalności. Jednym z przy k ład ó w jest
pisanie. Pewien pacjent przedstaw ił to w ten sposób: „Gdy
skoczyłem mój scenariusz, m iałem wrażenie, jakbym nie był
jeg o autorem . Po prostu nie jestem na tyle dobry. Czułem ,
jakby to wszystko zostało m i podyktow ane, a ja to tylko za­
pisałem”.
Siła ta działa nawet bez słów. G dy sportow cy m ówią, że są
„w transie”, to znaczy, że nawiązali łączność z Siłą Autoekspre­
sji. Przyjrzyj się znakom item u koszykarzow i, gdy w ykonuje
niem al niem ożliw y m anew r. N ie zastanawia się w tedy, która
linia obrony jest otw arta ani ja k w ysoki jest obrońca. Przestaje
myśleć i ustępuje sile wyższej, która przejm uje kontrolę. Tak
naprawdę każde ludzkie przedsięwzięcie dostarcza okazji, by
ta siła m ogła przem ów ić.
Jeśli nawiążesz kontakt z Siłą Autoekspresji, część twojej
psychiki, która zazwyczaj milczy, m oże zabrać głos. M ówisz
w tedy z samej głębi siebie. Ta głęboka jaźń m a własny auto­
rytet, niezależny od ludzkiej aprobaty. Dzieci m ów ią i działają
naturalnie, bo pozostają w harm onii z tą częścią psychiki.
D zięki tem u m ogą się wyrażać w sposób tak żyw iołow y.
WEWNĘTRZNY AUTORYTET | 115

Gdy dorastamy, odwracam y się jednak od naszej głębokiej


jaźni. Koncentrujem y uwagę i aktyw ność na świecie zew nętrz­
nym . Zaczynam y szukać poklasku; ju ż jako nastolatki tak bar­
dzo łakniemy akceptacji rówieśników, jakby to był Święty Graal.
Powstaje now y problem : m usim y ukryw ać każdy aspekt
siebie, który nie spodobałby się innym. C o dziwne, schowkiem
staje się nasza głęboka jaźń. U żyw am y jej ja k kosza na śmieci,
wrzucając tam wszystko, co w nas nie do zaakceptowania. Nasz
w ew nętrzny, głęboki aspekt nadal istnieje, ale na tym etapie
jest ju ż pogrzebany pod najgorszym i cechami.
P o d ro d ze z a m ie n iliś m y coś p ię k n e g o —g łę b o k ą j a ź ń —w coś, c z y m

g a r d z im y : C ie ń . M oże się wydawać, że to najgorsza część nas


samych, ale tak nie jest. W istocie są to w rota, które prowadzą
do naszego w nętrza. Tylko w tedy, gdy są otw arte, m ożem y
szczerze w yrazić samych siebie. N ie jest to jednak łatwe, jeśli
przez całe życie kryło się swój C ień; potrzeba skutecznej
m etody.

METODA: WEWNĘTRZNY AUTORYTET

Istnieje znacząca różnica m iędzy tą m etodą a dw iem a po­


przednim i. O dw rócone Pragnienie i A ktyw na M iłość p rzy ­
w ołują siły wyższe niezależne od przeszkód, jakie pokonują.
M etoda, której właśnie się nauczysz, wiąże się z siłą wynikającą
z samej natury przeciwności. Zamienia ona Cień w kanał, przez
któ ry płynie siła wyższa —Siła Autoekspresji.
Bym m ógł ci wyjaśnić ten proces, musisz najpierw zrozu­
mieć, jak Phil odkrył opisywaną m etodę:
116 I METODY

Postanowiłem przedstawić podczas seminarium pewne


pomysły, nad którym i w ted y pracowałem . Byłem tym
trochę zdenerwowany. Przemawianie do grupy niezna­
jomych w formalnych okolicznościach jest znacznie bar­
dziej onieśmielające niż rozmowa z pacjentem sam na sam
w e własnym kom fortowym gabinecie. Miałem przeraża­
jące wizje zupełnego paraliżu, pustki w głowie lub wręcz
niemożności wydobycia głosu. Aby oszczędzić sobie ta­
kiego upokorzenia, zapisałem na małych kartkach każde
słowo, na wypadek gdybym stracił wątek.
Efekt był katastrofalny.
Trzymając karteczki, jakby zależało od nich moje życie,
stałem sztywno przed publicznością i czytałem notatki
m onotonnym głosem, czując przymus spoglądania na
słuchaczy, by sprawdzić, co myślą. N ie mogła mnie spot­
kać gorsza reakcja - publiczność litowała się nade mną.
Miałem ochotę skryć się w głębokiej dziurze, ale żadnej
nie było w pobliżu.
Po dwóch godzinach takich to rtu r nastąpiła przerwa.
Słuchacze zebrali się w małe grupki i mówili przyciszonym
głosem żałobników po pogrzebie. Byli zbyt zażenowani,
by do mnie podejść. Siedziałem sam na podium, czując,
że mnie unikają, jakbym był radioaktywny. N ie miałem
pojęcia, jak poradzę sobie z drugą częścią seminarium.
I wtedy, w chwili mojej największej desperacji, zdarzyła
się rzecz zdumiewająca.
Oczam i duszy zobaczyłem, jak zbliża się do mnie po­
stać. W yd aw ała się rzeczywista. Była to młodsza, szczup­
WE WN ĘTRZN Y AUTORYTET I 117

lejsza w ersja m nie samego - niewinna, wystraszona


i głęboko zawstydzona. Była wyrazem mojej największej
obawy: że zostałem oceniony jako niedoświadczone, nie­
pewne dziecko, podczas gdy chciałem, by postrzegano
mnie jako wytraw nego eksperta. Choć uzmysłowiłem to
sobie, postać nie znikała i mimo swego wyglądu patrzyła
na mnie agresywnie.
Odniosłem jednak dziwne wrażenie, że chce mi pomóc.
N ie miałem pojęcia dlaczego, ale nagle poczułem przypływ
energii. W stałem spontanicznie i podszedłem żwawo do
słuchaczy. Poczuli moją mobilizację i szybko wrócili na miej­
sca, zastanawiając się prawdopodobnie, dlaczego miałem
szalony uśmiech na kamiennej przedtem twarzy. Bez na­
mysłu wyrzuciłem notatki, otworzyłem usta i przez następne
dwie godziny czułem się powodowany siłą, której nie za­
znałem nigdy wcześniej. Kompletnie improwizując, przed­
stawiałem z pasją swoje pomysły. N aw et przez chwilę nie
zastanawiałem się, co mam powiedzieć dalej; w zdumie­
wający sposób słowa naturalnie płynęły z moich ust. Przez
całą prezentację czułem wyraźną obecność Cienia, a właś­
ciwie miałem wrażenie, że on i ja mówimy jak jedna istota.
Moje wystąpienie zakończyła owacja na stojąco.
Intuicja zawsze podpowiadała mi, że coś w artościo­
wego kryje się w Cieniu, ale tego dnia doświadczyłem tego
w sposób bezpośredni. W łaśnie wtedy, gdy kompletnie
straciłem nadzieję, że zrobię wrażenie na słuchaczach,
pojawił się Cień - nie musiałem go już ukrywać. Ku mo­
jemu absolutnemu zdziwieniu jego nadejście nie odebrało
mi zdolności do wyrażania myśli, ale w ręcz pomogło. N ie
118 I ME TOD Y

przejmując się już tym, jak oceni mnie publiczność,


mówiłem ze stanowczością, o jaką się nie podejrzewałem.
Jakkolwiek ważne było to doświadczenie, stanowiło
dopiero wstępne zaproszenie do zapoznania się z siłą
Cienia. Nie mogłem polegać na założeniu, że pojawi się
znów sam z siebie. Postanowiłem opracować metodę,
którą ja i moi pacjenci moglibyśmy wykorzystać, by zapa­
nować nad jego siłą ekspresji.

Ta metoda to Wewnętrzny Autorytet i oznacza właśnie to, co


mówi jej nazwa. Nie chodzi o autorytet, który jest pochodną
czyjejś aprobaty; to rodzaj siły, na którą możesz się zdobyć
tylko wtedy, gdy mówisz z głębi siebie.
By użyć Wewnętrznego Autorytetu, musisz być w stanie
wyobrazić sobie obraz twojego Cienia. Zobaczyłeś go już raz,
gdy opisywaliśmy go w tym rozdziale: miałeś wtedy wyrzucać
z siebie nieprzyjemne uczucia, aż przybiorą przed tobą postać,
którą możesz zobaczyć. Spróbuj to zrobić ponownie. Nie
martw się o to, czy obraz jest „właściwy” ; i tak będzie ewolu­
ował. Najważniejsze, byś poczuł przy sobie realną obecność.
Ćwicz przywoływanie Cienia, aż stanie się to łatwe.
Nauczysz się używać metody, posługując się wyimagino­
waną publicznością. Nieważne, czy składa się z jednej osoby,
czy z grupy; nie liczy się też, czy to obcy, czy znajomi. Cho­
dzi tylko o to, by była to widownia, do której boisz się zwró­
cić. Użyjesz metody, by się odblokować, ponieważ jest coś, co
pragniesz wyrazić.
W E W N Ę T R Z N Y AUTOR YTE T | 119

W e w n ę trz n y A u to rytet

W yobraź sobie, że stoisz przed publicznością złożoną


z jednej lub wielu osób. Zobacz zwrócony ku tobie, stojący
z boku twój Cień. Zignoruj całkowicie publiczność i skup
uwagę na Cieniu. Poczuj nierozerwalną więź miedzy wami
- stanowiąc całość, jesteście nieustraszeni.
Razem zwracacie się do widowni i krzyczycie w duchu:
S Ł U C H A JC IE ! To nie jest prośba. To nakaz wysłuchania
tego, co masz do powiedzenia.

Po użyciu metody powinieneś się poczuć tak, jakbyś oczyś­


cił otaczającą cię przestrzeń i miał w niej teraz pełną swobodę
wyrazu. Jedyna rzecz, na której musisz się skupić, to utrzyma­
nie więzi z Cieniem. Jeśli zaś nie czujesz się oswobodzony, ćwicz
metodę, aż będziesz miał wrażenie, że przychodzi ci to płynnie.
Metoda składa się z trzech kroków: stworzenia obrazu Cie­
nia, poczucia więzi z nim, a potem bezgłośnego rozkazu wy­
danego słuchaczom, do których chcesz się zwrócić. Trenuj te
etapy, by stały się twoją drugą naturą i byś mógł przejść przez
nie szybko i użyć metody nawet wtedy, gdy już przemawiasz
do publiczności.
W miarę stosowania metody i przywoływania Cienia jego
wygląd będzie się zmieniał. To nic złego. Jak każda żywa istota
Cień ewoluuje. Najważniejsze, byś czuł nierozerwalną więź
między wami.
Rysunek na następnej stronie pokazuje, wjaki sposób działa
Wewnętrzny Autorytet.
120 I METODY

Postać na rysunku w ydobyła Cień z ukrycia. Jest on teraz


na zew nątrz i łączy się z nią; m ówiąc w spólnym głosem, przy­
w ołują Siłę Autoekspresji. O bdarza ona osobę na rysunku w e­
w nętrznym autorytetem , co obrazuje strzałka skierowana ku
publiczności. Postaci na w idow ni są małe i um ieszczone poni­
żej m ów cy - nie stanowią ju ż zagrożenia.
Siła ekspresji głębokiej jaźni zostaje uw olniona dzięki więzi
z Cieniem . Jako doświadczony praktyk tej m etody będziesz
w stanie wyrażać swe myśli swobodnie w sytuacjach, w których
kiedyś czułbyś się sparaliżowany.

KIEDY KORZYSTAĆ Z WEWNĘTRZNEGO AUTORYTETU

Pow inieneś używ ać W ew nętrznego A utorytetu za każdym


razem, gdy czujesz presję przed jakim ś wystąpieniem . Przytra­
fia się to częściej, niż przypuszczasz, jeśli „w ystąpienie” zdefi­
WEWNĘTRZNY AUTORYTET I 121

niuje się jako dowolną sytuację, w której bywasz oceniany przez


innych i zdany na ich reakcje. M oże to być rozm ow a w sprawie
pracy, spotkanie dotyczące sprzedaży, jeśli jesteś handlowcem,
prezentacja czy niezręczna lub wymagająca sytuacja tow arzy­
ska, taka ja k randka w ciem no czy wielkie przyjęcie. N azyw a­
nie takich okoliczności wystąpieniam i nie oznacza, że masz coś
udawać. W ręcz przeciw nie, tw o im celem nie jest zdobycie
aplauzu publiczności. Masz skorzystać z m etody po to, by po­
konać stres i w yrażać się swobodnie.
W odróżnieniu od innych m etod opisanych w tej książce
W ew nętrzny A utorytet nie zadziała, jeśli będziesz odkładał
jego użycie aż do „wielkiego dzw onu” - na przykład do w y ­
stąpienia przed kilkuset osobami. Takie okoliczności są na tyle
onieśmielające, że poczujesz się zablokowany, jeżeli się do nich
nie przygotujesz. Praktykując m etodę w samotności, pow ta­
rzając ćwiczenia raz za razem, aż staną się naturalnym naw y­
kiem , będziesz w k ró tce g o tó w przetestow ać W ew nętrzny
A utorytet w obecności ludzi. Zacznij od korzystania z m etody
w towarzystwie kogoś, kto nie sprawia, że czujesz się nieswojo
— przy kim ś z rodziny, koledze z pracy, tw oim najlepszym
przyjacielu czy m ałżonku. W iększość z nas czuje pew ną po­
trzebę akceptacji nawet w obecności takich osób.
Teraz jesteś gotów stawić czoło sytuacjom, które w yw ołują
u ciebie silny niepokój. M oże czeka cię konfrontacja lub musisz
poprosić o pom oc, co stawia cię w niezręcznej sytuacji. Z m uś
się z pełną prem edytacją do w ykonania tych zadań i użyj W e­
w nętrznego A utorytetu właśnie w tedy, gdy będziesz to robił.
Im częściej będziesz stosował tę m etodę, ty m mniej będziesz
onieśmielony.
122 I METODY

G dy uczynisz W ew nętrzny A utorytet częścią codziennej


rutyny, możesz zacząć go przyw oływ ać przed w ażnym i w y ­
darzeniam i, takim i jak wystąpienia publiczne. Stanie się coś
niezwykłego, kiedy będziesz korzystał z m etody w tych onie­
śmielających okolicznościach: zaczniesz z niecierpliw ością
oczekiwać niektórych przem ów ień, nie dlatego, że nie będą
stresujące, ale dlatego, że okażą się sposobnością do wyrażenia
swoich myśli.
N auka stosowania W ew nętrznego A utorytetu odbyw a się
podobnie jak podnoszenie ciężarów na siłowni: wym aga stop­
niowego zwiększania obciążenia. Potrzebujesz jednak sygna­
łów, które przypom ną ci o codziennym ćwiczeniu m etody.
Zalicza się do nich nieustanny lęk przed każdym pojawieniem
się w szerszym tow arzystw ie. W w ypadku Jennifer takim
sygnałem w yw oław czym były treningi piłkarskie jej syna.
Początkow o szła prosto na trybuny, nie odzywając się do
nikogo i w głębi duszy przyw ołując W ew nętrzny A utorytet.
To pozwalało jej się uspokoić i zacząć rozm aw iać z in n y m i
rodzicam i.
Ale uświadom ienie sobie tych niepokojów uzm ysłowiło jej
również, że czuła się niepew nie naw et w tedy, gdy nie znajdo­
wała się wśród ludzi. Myśląc o nadchodzącej randce w ciemno,
zdała sobie sprawę, że i to ją onieśmiela, więc zastosowała m e­
todę, by się uspokoić. Zaczęła nawet praktykow aćją rano przed
lustrem . „Jestem najbardziej krytyczną publicznością, z jaką
kiedykolw iek m iałam do czynienia” - przyznała.
P rzy pom ocy swego C ienia Jennifer zaczęła radzić sobie
z uczuciem niepew ności, które prześladow ało ją przez całe
życie.
WEWNĘTRZNY AUTORYTET | 123

N ikom u nie udaje się tego dokonać jednym prostym ru­


chem. Czasem po przyw ołaniu W ew nętrznego A uto ry tetu
natychm iast poczujesz się zrelaksowany i będziesz m ógł w y­
razić myśli z niezw ykłą łatwością. Ale znajdziesz się też w sy­
tuacjach, kiedy stosowanie m etody będzie jedynie mechaniczną
czynnością lub nie zadziała w ogóle. N ie zniechęcaj się; po
prostu czekaj na kolejny sygnał. Najważniejszą rzeczą, jaką
wciąż m ożesz robić, jest utrzym yw anie więzi z Cieniem bez
oczekiwania na natychm iastow e korzyści.
Potrzeba przypodobania się publiczności jest głęboko zako­
rzenionym nawykiem, a najlepszym sposobem zerwania z nim
jest zastąpienie go innym , zdrow szym przyzw yczajeniem , co
oznacza stosowanie W ew nętrznego A utorytetu, kiedy tylko
masz po tem u okazję. R obiąc to systematycznie, nauczysz się
polegać na swej głębokiej jaźni, a nie zdawać się na reakcje
innych ludzi.
K ażdy —włącznie z autoram i tej książki - ma w sobie takie
miejsce, w k tórym kryje się jeg o potrzeba bycia docenianym.
Psychoterapeuci to też ludzie i po ludzku pragną, by pacjenci
doceniab ich błyskotbw e uwagi. Ale oni nie zawsze tak reagują,
a właściwe czasem patrzą na nas, jakbyśm y byli szaleni. Kłam ­
stw em byłoby nie przyznać, że takie sytuacje stanowią spore
w yzw anie dla naszej w iary w e własne siły. W łaśnie w tych
m om entach m usim y jednak zachować swój autorytet.
Podejmowanie dyskusji z pacjentami nie podbuduje go, po­
lem ika jest bow iem tylko w yrazem potrzeby, by dowieść, że
m am y rację. To, co przekonuje pacjentów, to entuzjazm , z ja ­
kim staramy się dogłębnie w ytłum aczyć im, na czym polega
nasze podejście do ich problem ów , nawet jeżeli wystawiają nas
124 I METODY

na próbę. Taka determ inacja m oże się zrodzić tylko dzięki Sile
Autoekspresji, co oznacza, że m y również, tak jak inni, musimy
korzystać z W ew nętrznego A utorytetu.

SEKRETNE KORZYŚCI AUTOEKSPRESJI

Po kilku miesiącach stosowania m etody przez Jennifer coś


bardzo ważnego zdarzyło się w jej życiu. Dom yśliłem się tego,
widząc, ja k w chodzi do m ojego gabinetu jakby uskrzydlona.
Zam iast patrzyć w podłogę, spojrzała na m nie, emanując cie­
płem.
- N ie uw ierzy pan, co m nie dziś spotkało - powiedziała bez
tchu.
Jej dzień zaczął się od lęków, ale tym razem nie m iało to nic
w spólnego z treningiem syna. C zuła niepokój przed castin­
giem, pierw szym od w ielu lat, na jak i ją zaproszono. W krótce
znalazła się w małej poczekalni, gdzie wraz z innym i aktorkami
oczekiwała nerw ow o na przesłuchanie.
- G dy tylko zaczęłam m ów ić swoją kwestię, poczułam , ja k
ogarnia m nie paraliż, ale dwa razy z rzędu przyw ołałam We­
w nętrzny A utorytet - powiedziała. - Uspokoiłam się, a potem
poczułam coś jeszcze, jakbym w rzuciła kolejny bieg.
Nagle wstała, wypełniając cały gabinet swoją obecnością, jakby
była na scenie. W jej głosie zabrzmiała m elodyjna ekscytacja.
- W ie pan, jak bardzo się zazwyczaj m artw ię, co pomyślą
o m nie inni ludzie. A było tak, jakbym o tym zapomniała. Moja
kwestia, postać, k tórą odgryw ałam , m otyw acja... wszystko to
przychodziło m i z łatwością.
WEWNĘTRZNY AUTORYTET | 125

Była tak oszołom iona tym , czego udało jej się dokonać, że
zaczęła cicho płakać, ale stała się dzięki tem u jeszcze bardziej
prom ienna. N a ty m jednak nie koniec. Po castingu znajoma
należąca do kom itetu zbierającego fundusze dla szkoły syna
Jennifer poprosiła, by zastąpiła ją podczas spotkania z w ażnym
donatorem . Sama nie m ogła się stawić, bo w ypadło jej coś
ważnego.
—Zm artw iałam ze strachu. Ale nie m ogłam odm ów ić, bo
ona zastąpiła m nie zbyt wiele razy w różnych kłopotliw ych
sytuacjach.
Znajom a w biła Jennifer do głow y całą masę danych finan­
sowych, ale gdy tylko przedstaw iono ją szkolnemu darczyńcy,
Jennifer zapom niała o wszystkim . Kilka razy przyw ołała We­
w nętrzny A utorytet.
—Wydaje m i się, że naprawdę zasłużyłam na zaufanie Cienia
—powiedziała - bo poszło m i jeszcze lepiej niż podczas prze­
słuchania. O tw orzyłam po prostu usta i nagle wygłosiłam serię
przekonujących argum entów . M ów iłam z głębi serca, ja k bar­
dzo jestem w dzięczna, że przyjęto m ojego syna, z jak ą łatwoś­
cią znalazł przyjaciół i ja k bardzo podoba m u się nauka w tej
szkole. A g d y m usiałam p rz y to c z y ć sta ty sty k i, k tó re
przedstaw iła m i koleżanka, wszystko m i się przypom niało.
Jennifer się uśmiechnęła.
—D onator podw oił obiecaną sumę. Chcą teraz, żebym do­
łączyła do kom itetu zbierającego fundusze —dodała, po czym
zwróciła uwagę na osobliw y paradoks: —C zułam się sobą bar­
dziej niż kiedykolw iek, m ów iłam w łasnym głosem, ale jed n o ­
cześnie chwilam i m iałam wrażenie, jakby przem aw iał przeze
m nie ktoś inny. Jak to się dzieje?
126 I METODY

Jak ju ż wyjaśniliśmy, Siła Autoekspresji przychodzi poprzez


twój Cień. Jest w niej coś cudow nego: p r z e m a w ia p r z e z ciebie

w sposób n iep o w ta rza ln y , w ła śc iw y ty lk o dla ciebie. Daje to każdemu


z nas odrębny, wyróżniający się głos —choć wszystkie nasze
głosy pochodzą z tego samego, uniwersalnego źródła. To dla­
tego odnosim y wrażenie, że prawdziwa autoekspresja płynie
z jakiegoś innego miejsca, a zarazem sprawia, że czujem y się
bardziej sobą. Przez całe życie Jennifer odczuwała dyskom fort,
wygłaszając własne opinie. Groziło to ujawnieniem tego, czego
wstydziła się najbardziej:jej Cienia. Teraz sytuacja zmieniła się
o 180 stopni: wyrażanie własnego zdania dawało jej możliwość
bycia sobą. Jak powiedziała: „W ydaje m i się, że nie odnajdę
prawdziwej siebie, o ile tego nie w yrażę”.
I tak właśnie jest.
Starożytni m ędrcy uznaw ali autoekspresję za fundam en­
talną w łaściw ość w szechśw iata. W Księdze R o d zaju Bóg
przedstaw iony jest jak o istota wyrażająca siebie. Bóg m ó w i:

niech stanie się światłość — i światłość powstaje. Bóg m ó w i:

niechaj ziemia w yda rośliny i drzew a — i ziemia je wydaje.


G dy więc wyrażasz siebie, jesteś w harm onii z całym uni-
w ersum . Czujesz, że stanowisz jeg o integralną część. Nabycie
zdolności do wyrażania siebie pozwoliło Jennifer przestać kwe­
stionować swą w artość jako istoty ludzkiej; nie czuła się ju ż
pariasem, któ ry nie m a nic do powiedzenia. Zaczęła też czuć,
że stanow i część wspólnoty. Zdała sobie sprawę, że ludzie ją
szanują i zależy im na jej radach. To Cień pozw oliłjej w yw ie­
rać ten nieoczekiwany w pływ na innych.
Cień umożliwia nawiązywanie prawdziwych więzi z ludźmi
- to potrzeba, która łączy nas wszystkich. Bez tego kontaktu
W E W N Ę T R Z N Y A UTORYTE T I 127

w yolbrzym iam y dzielące nas różnice; czujem y się odseparo­


wani. Związki - pom iędzy różnym i osobami, religiami, na­
cjami - m ogą w pełni zaistnieć, gdy korzystam y z Cienia, by
stw orzyć uniwersalne więzi. O dw ołanie się do niego wprawia
nas w stan, w k tó ry m nawet przeciw nicy dostrzegają w sobie
naw zajem isto ty ludzkie. T o jed y n y sposób, by korzystać
z wolności do bycia kim ś odm iennym , a zarazem współistnieć
ze wszystkim i.
Takie poczucie w spólnoty staje się m ożliw e dzięki tem u, że
C ień m ów i językiem serca, a nie językiem złożonym ze słów.
Poniew aż masz swój Cień, znasz ju ż ten język. D w óch tw oich
przyjaciół m oże w yrażać te same słowa otuchy, ale czujesz
różnicę, jeśli jed e n z nich praw dziw ie ci współczuje, a drugi
jest zdystansowany lub niecierpliwy. Jeden z nich wkłada serce
w to, co m ów i, a drugi się nie angażuje.
Biblijna przypow ieść o w ieży Babel zawiera aluzję do języka
serca. O pow iada ona o dawnej ludzkiej rasie, która m ów iła
„jednym językiem ” i żyła zjednoczona. Ten stan był darem, ale
ludzie źle z niego skorzystali, postanawiając zbudować wieżę,
która sięgnie do nieba i stanie się świadectwem ich wielkości.
M iażdżąc ich ambicje, Bóg „pomieszał m ow ę m ieszkańców
całej ziemi (...) abyjeden nie rozum iał drugiego (...). Stamtąd
też Pan rozproszył ich po całej pow ierzchni ziem i”. W potocz­
nej interpretacji przypow ieść ta wyjaśnia przyczyny powstania
różnych języków , kryje się w niej jednak głębsze znaczenie:
N a w e t ci, k tó r z y m ó w ili ty m s a m y m j ę z y k i e m , n ie m o g li się j u ż n a ­

w z a je m z r o z u m ie ć ; stracili w sp ó ln y j ę z y k serca.

My, którzy żyjem y współcześnie, jesteśm y końcow ym pro­


duktem tego procesu alienacji, a nasze życie stało się z tego
128 I METODY

pow odu znacznie gorsze. Straciliśmy uniwersalny jęz y k serca,


a w raz z nim jakiekolw iek poczucie obejmującej wszystkich
ludzkiej w spólnoty. N ie m am y ju ż w rażenia, że gram y w tej
samej drużynie i m am y jakieś obow iązki wobec czegoś, co nas
przerasta. Ludzie zajmujący publiczne stanowiska i urzędy nie
czują się ju ż zobowiązani do przedkładania interesu publicz­
nego nad własny; adwokaci od prawa rozw odow ego zaogniają
konflikty m ałżonków , by zarobić więcej pieniędzy; lekarze
kierują pacjentów na niepotrzebne badania, by uchronić się
przed odpowiedzialnością. Nasz publiczny dyskurs zm ienił się
w strefę działań w ojennych, w której nie bierze się jeń c ó w
i żaden chw yt nie jest zakazany —bez w zględu na to, czy cho­
dzi o kwestionowanie patriotyzm u przeciwnika, krytykow anie
jego w yglądu czy też życia pryw atnego.
M amy jed n ak okazję, by uzdrow ić tę sytuację. W spólny
język, którym m ożem y przem ów ić do siebie nawzajem, wciąż
żyje w naszym Cieniu. Idea ta napełniła Jennifer zachw ytem .
Po raz pierw szy w życiu była w stanie poczuć, ja k to jest, gdy
m ożna w yw rzeć korzystny w p ły w na innych. W naszym
społeczeństwie m am y skłonność do kojarzenia w pływ u z zaj­
m ow aniem wysokiego stanowiska i posiadaniem władzy. Jak
ujęła to Jennifer: „Myślałam, że trzeba być sławnym, by m óc
na kogoś w płynąć”. Takie założenie jest w pełni zrozum iałe,
ale to kosztow na pom yłka. Oznacza bowiem , że nie przyw ią­
zujem y w agi do zw ykłych, prozaicznych okazji, by dodawać
sobie otuchy i wzajem nie się inspirować. Możesz w ykorzystać
W ew nętrzny A utorytet, by stać się źródłem pozytyw nej ener­
gii dla ludzi, k tó rz y cię otaczają — nieistotne, czy chodzi
o w drożenie tw oich dzieci do samodyscypliny, nawiązanie
WEW NĘTRZNY AUTORYTET I 129

znajom ości z sam otną starszą osobą, czy tylko o stw orzenie
przyjaznej atm osfery na spotkaniu z kim ś nieznajom ym .
Kolejnym fałszywym założeniemjest przekonanie, że można
mieć na kogoś w pływ tylko w tedy, gdy się go zdominuje. Em­
patia bywa postrzegana jako znak słabości. Jennifer żartowała
ponuro: „M ój ojciec m iał jeden sposób, by dowieść swojego
autorytetu - używ ał paska”. Taki rodzaj sprawowania nadzoru
pow oduje narastanie lęku i urazy, które z czasem podważają
wszelki autorytet.
Ale m ożna być silnym liderem bez w yw oływ ania takich
uczuć. Jeżeli tw oja władza czy w pływ y oparte są na integracji
z Cieniem , możesz nadal rozum ieć, co czują inni. G dy ludzie
odnoszą wrażenie, że są rozum iani, chcą zrobić to, o co ich
prosisz, nawet jeśli nie do końca się z tym zgadzają. Empatia
wzm acnia w takich sytuacjach tw ój autorytet. Sprawdza się to
zresztą w każdym kontekście —niezależnie od tego, czy chodzi
o tw oich przyjaciół, rodzinę, czy sąsiedzką wspólnotę.
N aw et wielkie korporacje dostrzegają w artość w szanowa­
niu odrębnych opinii, poniew aż pozw ala to na prawdziwą
pracę zespołową. Poczucie w spólnoty, którego zaczęła do­
świadczać Jennifer, nazyw ane je st społeczną siecią (Social
M atrix). To pełna pow iązań sieć łącząca istoty ludzkie, w y ­
twarzająca uzdrawiającą energię, której nie sposób byłoby
wygenerować w inny sposób. Im bardziej czujemy się związani
z innym i, ty m jesteśm y szczęśliwsi. Przeprow adzono nawet
badania, których w yniki wskazują, że ludzie mający poczucie
przynależności do w spólnoty żyją dłużej i cieszą się lepszym
zdrow iem psychicznym i fizycznym niż inni.
Ale jest też głębsza korzyść, która z tego w ynika.
130 I METODY

W dynamice społecznej sieci kryje się rozw iązanie funda­


m entalnego problem u, przed jakim staje rasa ludzka: w jaki
sposób m ożem y pozostać zjednoczeni, nie w yrzekając się na­
szej indyw idualnej wolności? O dpow iedź znajduje się w Cie­
niu - to w nim zawiera się niepow tarzalna odrębność naszej
głębokiej jaźni, a zarazem funkcjonuje on w przestrzeni, w któ­
rej integruje się z Cieniam i wszystkich innych ludzi. D opóki
każdy z nas nie uzna, że jest odpow iedzialny za wydobycie na
pow ierzchnię własnego Cienia, to wszystko, o czym powyżej
m ówim y, pozostanie jednak tylko w sferze możliwości. Jeśli
zawiedziemy świat i nie dokonam y właściwego w yboru, grozi
nam pow olna degradacja do poziom u pierw otnego piekła,
które filozof Thom as Hobbes trafnie nazwał „wojną wszyst­
kich przeciw wszystkim ”.

CZĘSTO ZADAWANE PYTANIA

1. W yczuwam obecność m ojego Cienia, ale n ie m ogę


go zobaczyć.

To nie jest nic niezw ykłego. N iektórzy ludzie mają większe


trudności z w izualizacją niż inni. Jeśli nie m ożesz dostrzec
swego Cienia, po prostu ćwicz wyczuwanie jego obecności tuż
przy tobie. Potem przyw ołując W ew nętrzny A utorytet, skie­
ruj uwagę ku miejscu, w którym czujesz tę obecność. Z czasem
przybierze ona widoczną form ę.
Inni mają odw rotny problem : w idzą obraz swego Cienia,
ale nie czują jeg o realnej obecności; m oże on wyglądać jak
WEW NĘTRZNY AUTORYTET | 131

schematyczna figurka albo postać z kreskówki. W iem y z do­


świadczenia, że problem ten zawsze udaje się rozwiązać dzięki
pow tarzaniu ćwiczenia. Traktuj ten obraz, jakby był rzeczy­
w isty, naw et jeśh go tak nie odbierasz, a z czasem taki się
stanie.

2. M ogę zob aczyć swój C ień, g d y m am zam k n ięte


oczy, ale nie w ted y, gdy je otw ieram i jestem w tow a­
rzystw ie innych osób.

To również częsty problem , a rozwiązanie go wym aga pew ­


nego przyzw yczajenia do fizycznego obserw ow ania swojej
publiczności, podczas gdy oczam i w yobraźni w idzisz Cień.
N aprawdę jednak każdy wie, ja k tego dokonać. Z a każdym
razem, gdy pochłania cię dobra beletrystyka, tw oje oczy ska­
nują tekst na stronie, ale wyobraźnia podsuw a ci żywe obrazy
postaci i ich otoczenia.
W yrobisz w sobie tę samą um iejętność, przyw ołując We­
w nętrzny A utorytet. Ponawiając ćwiczenie, wypracujesz zdol­
ność do dostrzegania swojego C ienia z otw arty m i oczam i
i stanie się to tw oją druga naturą.

3. Czy koncentrowanie się na Cieniu nie oddzieli mnie


od publiczności i nie zam knie całkow icie w m oim w łas­
nym świecie?

Prawdę powiedziawszy, skutek będzie odw rotny. Poczucie


głębokiej więzi z Cieniem da ci większą pew ność siebie, która
rozproszy twój lęk przed widow nią. D a ci to swobodę kom u­
132 I METODY

nikow ania się ze słuchaczam i. T ylko w tedy, gdy starasz się


ukryć swój Cień, publiczność cię przeraża, a ty zamykasz się
w swoim w łasnym świecie.
Prow adząc psychoterapię, P hil i ja regularnie w idujem y
swoje Cienie w trakcie sesji z pacjentam i i nigdy nie zarzucali
nam oni, że jesteśm y rozkojarzeni, zdekoncentrow ani czy nie­
obecni duchem.

4. Czy takie ćw iczenia nie doprowadzą u m nie do roz­


dwojenia jaźni?

Term in ten m a specyficzną konotację dla lekarzy zajmują­


cych się zdrow iem psychicznym. Oznacza to bardzo poważne
problem y psychologiczne, które wykraczają poza tem atykę tej
książki.
Jeśli jed n ak laik pyta o „rozdw ojenie jaźn i”, to m a zapewne
na myśli coś innego. Obaw ia się, że posiadanie drugiej, głębo­
kiej jaźni jest czym ś groźnym , i czuje dyskom fort, usiłując na­
wiązać z nią dialog; boi się, że doprow adzi go to do szaleństwa.
Ale rezultaty takiego dialogu są zgoła odw rotne. K ażdy ma
swój Cień. Praw dziw ym szaleństw em jest tem u zaprzeczać,
poniew aż oznacza to zanegowanie swojej głębokiej jaźni. Jeśb
uznasz i zaakceptujesz istnienie Cienia, poczujesz ogrom ną
ulgę. A naw et więcej —wejdziesz na ścieżkę rozw oju sił ducho­
w ych, których wcześniej nie posiadałeś.
Zaczynając ten proces poznania, nie obawiaj się, że dzieje
się z tobą coś złego. Jeśb będziesz kontynuow ał pracę nad sobą,
choćby przez kilka tygodni, poczujesz, że dzieje się coś od­
w rotnego —sta je s z się z d r o w s z y p sy c h ic zn ie .
WEWNĘTRZNY AUTORYTET | 133

5. Czy kom unikowanie się z Cieniem nie będzie m iało


na m nie niekorzystnego wpływu? Był taki okres w m oim
życiu , gdy stałem się sw oim C ieniem . N ie było to nic
dobrego. Pofolgow ałem m oim najgorszym instynktom .

To niem al powszechne zastrzeżenie wobec W ew nętrznego


A utorytetu. Cień jest dla nas czymś odpychającym, obawiamy
się więc, że im częściej będziem y się z nim kom unikow ać, tym
szybciej staniemy się tacy ja k on.
Ten lęk jest zrozum iały; większość z nas pamięta burzliw e
okresy w sw oim życiu, gdy C ień nam i zaw ładnął. Są to
najczęściej chwile, w których stajemy się wycofani, czujemy
się gorsi od innych lub nie w idzim y celu w życiu, tak jakby­
śmy zgubili drogę. W takich okresach pozwalasz sobie na
przykład na ekscesy alkoholow e lub obżarstw o. D ow olna
rzecz m oże w yw ołać taki stan —poczucie odrzucenia, jakieś
niepow odzenie, ale zdarza się, że przychodzi to bez ew iden­
tnej przyczyny. Często po raz pierw szy stan ten pojawia się
w w ieku dojrzewania, lecz m oże przyjść w dow olnym m o­
m encie. Stajesz się w tedy swoim Cieniem , k tó ry tobą zupeł­
nie zawładnął.
W takich chwilach większość ludzi nie wie, że jest wyjście
z sytuacji. Zdaniem Phila Ju n g był świadomy pozytyw nego
potencjału Cienia, ale nigdy nie wypracował praktycznej i wia­
rygodnej m etody przyw oływ ania go. W ymaga to pracy z tym
aspektem własnej psychiki zamiast ulegania C ieniow i. I tu
właśnie pom ocny okazuje się W ew nętrzny A utorytet: czyni
Cień tw oim partnerem . G d y C ie ń staje się tw o im p a rtn e re m , z m i e ­

n ia się je g o n a tu ra . Tylko w tedy jest źródłem swobodnej, spon­


134 I METODY

tanicznej autoekspresji. Bez pom ocy m etody Cień to jedynie


suma tw oich najgorszych instynktów .
Jeśli będziesz konsekw entnie p rzyw oływ ał W ew nętrzny
A utorytet, stw orzysz trw ałą w ięź z Cieniem . Pomyśl o ty m
jak o partnerstw ie, do którego każda strona w nosi coś, czego
druga osoba nie posiada. C ień daje ci m ożliw ość w yrażania
siebie w sposób pełen pasji—sam nie byłbyś w stanie tego osiąg­
nąć. Ale ty też wnosisz w tę relację coś, czego Cień potrzebuje:
uznanie dla jeg o m ocy. Dajesz m u to za każdym razem, gdy
korzystasz z m etody.
Łącząc te dw ie energie, otrzym ujesz coś więcej niż sumę
dw óch składowych. Jakkolw iek dziw nie to brzm i, zyskujesz
to, co w tobie najlepsze, bardziej rozw iniętą duchow o wersję
siebie, która funkcjonuje tylko w tedy, gdy utrzym ujesz trw ałą
w ięź z cieniem . O to praw dziw e znaczenie pojęcia „w yższa
jaźń ”. Sekret polega na tym , że jest ona połączeniem dw óch
przeciw ieństw : ciebie i tw ojego Cienia.
Jeśli zw iązek ten się rozpadnie - albo nigdy nie pow stanie
- pozostaniesz w stanie braku rów now agi. A lbo C ień p rze­
w aży i zdom inuje cię, w yw ołując skłonność do poczucia
niższości, słabości i depresji, co Phil z oczyw istych w zględów
nazyw a „przejęciem ” psychiki przez jej u k ry ty aspekt; albo
w ykluczysz Cień całkowicie i będziesz żył pow ierzchow nie,
łaknąc aprobaty innych i nie będąc w stanie w yrazić głębo­
kich myśli i uczuć. Często zdarza się, że przechodzim y z je d ­
nego stanu w d ru g i, nie m ogąc n ig d y połączyć tych
skrajności w całość. D ram at polega na tym , że w iększość
ludzi uważa, iż m oże tylko w ybierać m iędzy jed n y m eks­
trem um a drugim .
WEWNĘTRZNY AUTORYTET | 135

Tw orzenie zrównoważonej relacji z Cieniem nie jest jednak


takim w yborem , lecz procesem. Musisz pracować nad tą w ię-
zią nieustannie, a W ew nętrzny A u to ry te t je st kluczem do
sukcesu.

6. Jak mam pracować ze swoim Cieniem, jeśli wygląda,


jakby był w ściekły, destrukcyjny lub pełen nienawiści?

Pamiętaj, że Cień jest obrazem tego wszystkiego, czym nie


chcesz być. W ty m rozdziale om aw iam y najczęstszą postać,
w jakiej się manifestuje, nazywaną przez nas Cieniem podrzęd­
nym. Poczucie niższości i nieśmiałość są bow iem najczęstszymi
uczuciami, jakie nam towarzyszą, gdy staramy się wyrazić swoje
opinie w obecności ludzi.
Ale jest jeszcze coś innego, czym rów nież nie chcem y być;
nie chcemy sami siebie postrzegaćjako „złych” lub „zepsutych”.
Przez „zły” rozum iem y tutaj ten aspekt osobowości, k tó ry
pow odow any jest impulsem , aby dbać wyłącznie o to, co leży
w naszym interesie, bez oglądania się na nic i nikogo. Przejawia
się on w egoizmie, zachłanności lub —jeśli twoje zamiary zostają
pokrzyżow ane - w nienaw iści i destruktyw nej furii. Takie
cechy reprezentuje drugi Cień, którym nazywamy złym . Fakt,
że masz rów nież zły Cień, nie oznacza, że jesteś złą osobą, tak
jak posiadanie podrzędnego Cienia nie oznacza, że jesteś kim ś
gorszym . Ale każdy z nas m a rów nież i taki aspekt psychiki.
Problem w tym , że jest on społecznie nieakceptowalny, więc
nie lubim y się do niego przyznawać.
W naszej następnej książce opowiem y o tym , ja k zapobiegać
destrukcyjnym w pływ om złego Cienia, ale na razie, jeśli twój
136 I METODY

Cień przybiera głównie taką form ę, możesz śmiało współpra­


cować z nim tak samo jak z Cieniem podrzędnym . M etoda za­
działa i tym razem, a dla wielu osób będzie to pierwsza możliwość
wykorzystania swego złego Cienia w sposób konstruktyw ny.

7. C zytałem Junga i ta lektura otw orzyła m i oczy. A le


sposób, w jak i w y w ykorzystujecie koncepcję Cienia,
znacznie się różni od klasycznej jungowskiej terapii. D la­
czego?

Chciałbym podkreślić, że odkrycia Junga stanow iły m onu­


m entalny przełom . N ie ty lk o ro zbudow ał pojęcie ludzkiej
podświadomości, ale też stw orzył now ą i śmiałą m etodę pracy
z tą częścią naszej psychiki. G dy pojawiały się obrazy z nie­
świadomości, Ju n g nie poddaw ał ich intelektualnej analizie,
lecz zachęcał pacjentów do interakcji z nim i. N azyw ał to ak­
tyw ną wyobraźnią. Jego celem było doprow adzenie do zinte­
growania postaci wyłaniających się z podświadomości - włącznie
z C ieniem —ze świadomością pacjenta, dzięki czem u jeg o psy­
chika stawała się całością. Ten właśnie stan Jung nazywałjaźnią.
Było to bardzo skuteczne podejście, które dalece w y p rze­
dzało stosowane w ów czas form y psychoterapii. M oją jedyną
obiekcją wobec leczenia m etodą Junga jest to, że bywa ona chwi­
lam i nieukierunkow ana, co jest szczególnie w idoczne w pro­
cesie integracji Cienia. Pacjenci potrzebują jasnych instrukcji,
gdy mają zyskać dostęp do jego niezwykłej m ocy i wprowadzić
go w swoje codzienne życie. To zbyt w ażna rzecz, by pozosta­
w ić ją przypadkow i. Phil poszedł więc o krok dalej i stw orzył
niezaw odny sposób nawiązyw ania kontaktu z Cieniem .
WEWNĘTRZNY AUTORYTET | 137

Korzystanie z zestawu m etod w ypracowanych przez Phila


pozw ala sprowadzić m oc Cienia w tedy, kiedy jest najbardziej
potrzebna. Nasze podejście w ykorzystuje fakt, że C ień jest
odrębną istotą, z własnym poczuciem wrażliwości i poglądem
na świat, potrzebującą uw agi i zasługującą na nią w takim
samym stopniu ja k osoba, z którą byhbyśmy w związku. K o­
rzystając z aktyw nej w yobraźni, Ju n g w ykonał pierwszy, bły­
skotliwy krok ku stw orzeniu takiej relacji i rozw ijaniu jej. Ale
pozostał jed e n problem : to, co przydarza nam się w życiu
codziennym , odryw a naszą uwagę od świata w ew nętrznego
i przecina w ięź z C ieniem . Phil uznał jed n a k , że naw et te
okobczności możemy wykorzystać do pogłębiania relacji z Cie­
niem . Stan parabżu przed pubbcznością to jed n a z takich sy­
tuacji. W ew nętrzny A utorytet czyni Cień rem edium na ten
problem , a dzięki tem u w zm acnia też tw oją relację z nim .
Najlepszym sposobem uznania potęgi Cienia jest uczynienie
z kontaktu z nim elem entu codziennej rutyny.

INNE ZASTOSOWANIA WEWNĘTRZNEGO AUTORYTETU

W ew nętrzny A utorytet pozw ala ci pokonać p ocząt­


kową nieśmiałość, zwłaszcza w towarzystwie osoby, którą
jesteś zainteresowany. W ie le osób, k tó re w z w i ą z k a c h m ia ły b y

sporo do za o fero w a n ia , n ig d y n ie daje sobie s z a n s y n a to, b y j e stw o r z y ć .

J u ż sa m a m ysi o sp o tk a n iu kogoś n o w eg o jest dla nich z b y t p rze ra ża ją c a .

N a jw ię c e j s z a n s n a n a w ią z y w a n ie ro m a n ty c zn y c h relacji m a ją ci lu ­

d z ie , k tó r z y w y c h o d z ą im n a p rze c iw , a n ie ci, k tó r z y b y lib y n a jlep ­

s z y m i p a r tn e r a m i.
138 | METODY

Jim całe życie cierpiał z pow odu obezwładniającej nieśmia­


łości. Poznawanie now ych osób było nieprzyjem nym doświad­
c z e n ie m ; z e b ra n ia to w a rz y s k ie b y ły p rze ra ża jąc e . A le
najbardziej onieśmielały go kontakty z płcią przeciwną. Kobiety
często dawały m u szansę, by się do nich zbliżył —był wysoki,
przystojny i ew identnie w rażliw y. Ale Jim za każdym razem
czuł blokadę. Był tak sparaliżowany nieśmiałością, że m ógł się
zdobyć co najwyżej na połow iczny, nieszczęsny uśmiech. Ko­
biety odbierały to jako zarozumiałość lub brak zainteresowania
i same chowały się za jakim ś obronnym zachowaniem. To po­
głębiało tylko nieśmiałość Jim a. G dy zaczął pracować ze swoim
Cieniem , objawił m u się jako groteskowe m onstrum , a jednak
samo ujrzenie go przyniosło Jim ow i ulgę. Zaczął ćwiczyć w sa­
m otności W ew nętrzny A utorytet, choć w ielkim krokiem było
dla niego naw et spróbowanie tej techniki przed lustrem . A jed-
nak zrobiwszy to, uzmysłowił sobie, że po raz pierw szy m oże
sobie spojrzeć w oczy. Zaczął więc testować efekty swej pracy
na obsłudze sklepów i przechodniach, bo w w ypadku tych lu ­
dzi stawka była niewielka. Kilka miesięcy później potrafił roz­
mawiać z kobietami bez uczucia kompletnej blokady. A wkrótce
potem m iał ju ż własne życie towarzyskie.

W ewnętrzny A utorytet pozw ala ci wyrażać potrzeby


i ujawniać słabe strony. W ie le osób, a z w ł a s z c z a m ę ż c z y ź n i,

k r y je się z a f a s a d ę , która s tw a r z a w r a że n ie , ż e ich ż y c ie je s t p o d ko n ­

trolą i ż e n ie p o tr z e b u ją n iczeg o o d in n ych . Ż y c ie je d n a k m a sw o je

sposoby, b y s k r u s z y ć tę fa sa d ę i p o s ta w ić cię w p o ło ż e n iu , w k tó ry m

m u s is z po p ro sić o po m o c. C i , k tó r z y tego n ie p o tra fią , r y z y k u ją , ż e

stracą w s z y s tk o .
WEWNĘTRZNY AUTORYTET | 139

H arold był odnoszącym sukcesy deweloperem z kolosalnym


ego. Angażował się w wielkie projekty, które narażały go na
finansowe ryzyko. Jego nastawienie do biznesu sprawdzało
się, gdy gospodarka była w dobrej kondycji. H arold żył więc
z rozm achem i na wysokiej stopie, ale czuł się pew ny siebie
tylko w tedy, gdy był w centrum zainteresowania i m ógł po­
uczać innych. Rynek nieruchomości załamał się jednak i banki
zażądały od H arolda spłaty kredytów . Znalazłszy się bez
grosza, zdał sobie rów nież sprawę, że m a niew ielu przyjaciół.
By uniknąć bankructw a, musiał się zw rócić do ojca, który
także działał w branży nieruchomości, ale żył skrom nie i pod­
chodził konserw atyw nie do biznesu, więc miał spore oszczęd­
ności. H arold był dum ny, że jako przedsiębiorca przerósł
swego ojca, zatem poproszenie go o pieniądze m iało skruszyć
jego fasadę człowieka sukcesu. Przywoływanie W ewnętrznego
A utorytetu, które pozw oliło m u się skomunikować z praw ­
dziwą, w ew nętrzną jaźnią, nauczyło go też funkcjonować bez
tego sztafażu. Po długim treningu był w stanie poprosić ojca
o pom oc. „Była to pierwsza szczera chwila, jaką spędziliśmy
razem od m ojego dzieciństwa” —przyznał. Jego gest zjednał
m u szacunek ojca, a korzystając z W ew nętrznego A utorytetu
za każdym razem, gdy miał z nim rozmawiać, H arold zdołał
nawiązać praw dziw ą więź z ojcem.

W ewnętrzny A utorytet pozw ala ci na bardziej uczu­


ciow y kontakt z bliskim i. To, w j a k i sposób się k o m u n ik u je sz,

a z w ł a s z c z a w y r a ż a s z u czu cia , j e s t w a ż n ie js z e o d w y p o w ia d a n y c h

p r z e z ciebie słów . J e ż e li m ó w is z b e z em ocji, słow a n ie w y w ie ra ją w y ­

starczająco silnego w r a ż e n ia , a b y ś m ó g ł n a w ią z a ć p r a w d z iw ą w i ę ź .
140 I METODY

Joe był odnoszącym sukcesy radiologiem, a inni lekarze za­


sięgalijego rady podczas diagnozowania pacjentów. M etodyczny
i staranny Joe zauważał rzeczy, które inni przeoczyli. Ale czuł
się lepiej z kom puterow ym i obrazami niż z ludźm i, co było do
zaakceptowania u radiologa, lecz nie u rodzica. G dy najstarsza
córka Joego skończyła trzynaście lat, straciła ochotę na spędzanie
czasu z ojcem. Było m u z tego pow odu przykro, ale gdy zapytał
ją, co się dzieje, córka z impetem wybiegła z pokoju. Powiedziała
też matce, że ojciec jej nie lubi i że jest „frajerem” ; Jo e spojrzał
bowiem na nią bez wyrazu, kiedy po raz pierwszy założyła „do­
rosłą” sukienkę. Ojciec próbow ał jej to w ynagrodzić, pow ta­
rzając m echanicznie, że ją kocha, ale córka pozostaw ała
niewzruszona. Zona stwierdziła, że nie brakuje m u słów, lecz
uczuć. Emocje byłyjednak czymś tajemniczym dla Joego, dopóki
nie poznał swego Cienia. Zawierał wszystkie jego uczucia, z któ­
rym i nie miał kontaktu. Zaczął więc przywoływać W ewnętrzny
A utorytet za każdym razem , gdy rozm aw iał z córką, i był
zdum iony tym , jaki miało to w pływ na ich wzajem ne stosunki.
A w miarę jak stawały się one coraz bliższe, dziewczynka zyski­
wała pewność siebie płynącą z przekonania, że ojciec ją kocha.

Wewnętrzny Autorytet uruchamia siłę wyższą nie tylko


podczas m ów ienia, ale też w akcie pisania. U czu cie tw ó rc ze j

b lokady p r z y tr a f ia się p is a r z o m , g d y sta ją się b a rd zie j za in te re so w a n i

efektam i sw ojej pra cy n i ż sa m ym procesem p isa n ia . N ajczęściej p rzy b iera

to fo r m ę fru stru ją cych p ró b stw o rze n ia czeg o ś doskonałego, p o których

—je ś li sp e łza ją na n ic z y m —n a stę p u je fa za su ro w e j sa m o k r y ty k i.


WEWNĘTRZNY AUTORYTET I 141

Julie uwielbiała pisać scenariusze i zastanawiała się, czy m o­


głaby to robić zawodowo. Ku jej zaskoczeniu pierw szy skrypt,
k tóry przedłożyła agentom , został kupiony, a na jego podsta­
w ie nakręcono dobrze przyjęty przez krytykę film. Zaofero­
w ano jej więc spora sumę za napisanie scenariusza dla znanego
reżysera. Julie znalazła się pod presją, uznała bow iem , że musi
napisać coś rów nie dobrego jak pierw szy skrypt. Pisanie prze­
stało być przyjem nością. Zam iast zawierzyć swojej intuicji,
w padła w pułapkę dom ysłów na tem at tego, co spodoba się
innym . Bardzo krytycznie oceniała wszystko, co napisała. Jej
ataki na własną tw órczość stały się tak napastliwe, że w ogóle
nie miała ju ż ochoty pracować. Jedynym ratunkiem było od­
wołanie się znów do tej części jej psychiki, która lubiła pisanie
dla samego pisania —do jej Cienia. U dało się, poniew aż pisząc,
przyw oływ ała W ew nętrzny A utorytet. Kierowała tę m etodę
ku każdej osobie, która w jej wyobraźni miała być czytelnikiem
scenariusza. Zwracała szczególną uwagę na to, by korzystać
z m etody w tych chwilach, kiedy sama zaczynała się k ry ty k o ­
wać. W ew nętrzny A utorytet angażował siłę wyższą - Siłę Au-
toekspresji —w proces pisania i znow u stało się ono czym ś
radosnym.
PODSUMOWANIE WEWNĘTRZNEGO AUTORYTETU

Czem u służy m etoda


Jest pomocna w onieśmielających sytuacjach, gdy trudno ci
wyrazić samego siebie, a nawet nawiązać kontakt z innymi
ludźmi. W takich chwilach czujesz się sparaliżowany, robisz się
sztywny lub nieprzystępny, nie jesteś w stanie wyrazić myśli
w naturalny i spontaniczny sposób. Przyczyną jest irracjonalne
uczucie zagrożenia. Metoda pozwala ci je pokonać i znowu być
sobą.

Z czym w alczysz
Niepewność siebie jest cechą powszechną, choć źle rozumianą.
Sądzimy, że wiemy, co powoduje u nas nieśmiałość - wygląd,
poziom wykształcenia, status społeczny i materialny. Przyczyna
wszelkiej niepewności kryje się jednak głęboko w nas samych.
To Cień, który ucieleśnia wszystkie nasze negatywne cechy,
a my jesteśmy przerażeni, że ktoś może zobaczyć ten aspekt
naszej osobowości. W konsekwencji tracimy wiele energii,
starając się go ukryć, a to sprawia, że nie możemy czuć się
sobą. Metoda podsuwa nam nowy sposób na poradzenie
sobie z problemem Cienia.

Sygnały dyktujące użycie m eto d y


I . Niepokój, który pojawia się przed jakimkolwiek wystąpie­
niem. Może być wywoływany spotkaniami towarzyskimi,
konfrontacją czy publicznym przemówieniem.
2. Korzystaj z metody zarówno przed takimi wydarzeniami,
jak i podczas nich.
3. Nieco mniej oczywisty sygnał pojawia się wtedy, gdy
martwisz się już w oczekiwaniu na określoną sytuację.

M etod a w skrócie
1. Stojąc przed jakąkolwiek publicznością, zobacz obok swój
Cień zwrócony ku tobie. (Działa to równie dobrze w od­
niesieniu do wyimaginowanej publiczności, jak i jednej
wyobrażonej osoby). Zignoruj kompletnie widownię
i skoncentruj uwagę na Cieniu. Poczuj łączącą was niero­
zerwalną więź - stanowiąc jedność, nie znacie lęku.
2. Wspólnie z Cieniem odwróć się do publiczności i w duchu
krzyknij: S Ł U C H A JC IE! To nie jest prośba. To nakaz w y­
słuchania tego, co masz do powiedzenia.

Siła w y ż s z a , z której k o r z y sta sz


Siła Autoekspresji pozwala nam wyrażać samych siebie w spo­
sób szczery i autentyczny, bez oglądania się na aprobatę innych.
Przemawia przez nas z niezwykłą jasnością i autorytetem, ale
ujawnia się też w sposób niewerbalny, na przykład wtedy, gdy
sportowiec wchodzi w „trans” . U osób dorosłych siła ta jest
pogrzebana głęboko w Cieniu. Metoda, pozwalając ci nawiązać
z nim łączność, umożliwia jej wydobycie i sprawia, że siła prze­
pływa przez ciebie.
ROZDZIAŁ 5

Metoda:
Przepływ Wdzięczności

Siła wyższa:
Wdzięczność

M o ja n o w a p a c je n t a El iz a b e t h m a r t w ił a się
przez całą noc.
- N a Święto Dziękczynienia przychodzi do m nie ju tro cała
rodzina i jestem prawie pewna, że pieczony indyk m i się nie
uda-pow iedziała, załamując ręce tak dramatycznie, że zdawało
m i się, iż zw ichnie nadgarstki.
- Zaczęłaś go ju ż przygotow yw ać? - zapytałem.
- N ie, ale gdy ostatni raz upiekłam indyka, mój kuzyn się
zatruł.
Przez m om ent spojrzała na m nie błagalnie, ale zanim zdą­
żyłem coś powiedzieć, jej umysł, w k tórym jed n e lęki ścigały
drugie, przestaw ił się ju ż na inne palące kwestie. D aleki kuzyn
oświadczył w ostatniej chwili, że przyprow adzi gościa, a to
m iało podw oić pracę, z którą musiała sobie poradzić. Jej bra­
tanek uczulony na gluten nie będzie m ógł spróbować nadzienia
P RZ EP ŁY W WDZIĘCZNOŚCI I 145

do indyka. Jak posadzić lew oręcznego ojca m ożliw ie daleko


od praw oręcznego brata i od emocjonalnie kruchej kuzynki,
którą tato zawsze jakoś zdołał obrazić?
Bez chw ili w ytchnienia w yrzucała z siebie troski niczym
nieprzerw any ogień maszynowy, jakby starała się zdążyć przed
A rm agedonem . Przestałem zwracać uwagę na to, co m ówiła,
i przez sekundę ujrzałem przebłysk jej w ew nętrznego świata,
miejsca z piekła rodem , gdzie nieustanne m roczne myśli opla­
tały ją ja k sieć, ciągnąc na samo dno.
—Czuję, że jesteś ogrom nie zestresowana —spróbow ałem ją
uspokoić. —Ale m oże nie jest aż tak źle, ja k sądzisz.
- M ówisz ja k mój mąż —odpaliła. —A jem u jest łatw o. Je­
dyne, czym się zajmuje, to drinki i włączanie telew izora przed
rozgryw kam i.
Przez większość sesji czułem się bezużyteczny, jednak ku
m ojem u zdum ieniu Elizabeth podziękowała m i i obiecała w ró­
cić w następnym tygodniu. Zacząłem kolejne spotkanie, py­
tając ją, ja k udało się przyjęcie na Święto Dziękczynienia, ale
machnęła lekceważąco ręką, zajęta now ym kryzysem: wysypką
na nodze, która z całą pewnością była objaw em tocznia.
Elizabeth stale się czym ś m artw iła. C okolw iek to było —
dziw ny dźw ięk, k tó ry w ydaw ał jej sam ochód, gdy odpalała
silnik, bóle głowy, które na pew no oznaczały guza m ózgu —
zawsze ogniskowało całą jej uwagę.
Były czasy, gdy miała mało zm artw ień: w latach szkolnych.
Zawsze błyskotliw ie radziła sobie z nauką i skończyła psycho­
logię niemal z najlepszym m ożliw ym w ynikiem , ale gdy w y ­
szła za m ąż i urodziła dziecko, m usiała zacząć radzić sobie
z realnym światem i pom agać utrzym yw ać rodzinę.
146 I METODY

Po długich poszukiw aniach znalazła pracę jako doradca stu­


dentów w m iejscow ym college’u. Pensja była niska, lecz Eli­
zabeth była predestynowana do tej funkcji - przystosowana do
życia akadem ickiego i troskliw a w obec studentów , którym i
miała się zajmować. M oże nawet zbyt troskliwa.
Przy ogrom nym obciążeniu obow iązkam i nie m ogła po­
święcać każdem u studentow i takiej uwagi, jaka wydawała się
jej konieczna. Ale i tak znajdowała czas, by m artw ić się o swo­
ich podopiecznych. C zy ten student w ybrał właściwe przed­
m ioty? C zy inny m iał depresję, z której nie zdawał sobie
sprawy? C zy pow inna pracować w soboty, by nadrobić zale­
głości? N o, ale jak znaleźć w tedy czas dla jej własnej córki?
M im o m rocznej percepcji całej tej sytuacji Elizabeth była
uwielbianym doradcą i jakoś udawało jej się uniknąć — od
czternastu lat —kolejnej klęski, której się obawiała: zw olnie­
nia z pracy.
Spytałem, jak radził sobie jej m ąż ze wszystkim i jej nieusta­
jącym i troskami.
—Czasem się śmieje, a czasem w idzę w jeg o oczach, że prze­
staje się przejm ow ać —przyznała.
O statnio jednak nie przyjm ow ał ju ż jej lęków tak spokoj­
nie. W szkole była w yw iadów ka, na którą żadne z nich nie
m ogło się w yrw ać z pracy. Przy obiedzie Elizabeth nie mogła
przestać o ty m m ów ić, nakręcając się coraz bardziej i w pada­
jąc w panikę. W końcu m ąż gniew nie w ybuchnął: „To są
zw ykłe problem y, a ty zachowujesz się, jakby to był koniec
świata!”.
—A co ty myślisz o jeg o reakcji? —zapytałem.
Elizabeth łzy nabiegły do oczu.
PRZ EPŁYW WDZIĘCZNOŚCI I 147

—W iem , że m a rację. M oje zm artw ienia m uszą być trudne


do zniesienia dla wszystkich w okół m nie. Ale spróbuj sobie
wyobrazić, jak ja się z tym czuję.

CZARNA CHMURA

Elizabeth miała udręczony wygląd kogoś', kom u rozpada się


życie. W rzeczywistości było ono całkiem stabilne, a w sprawach
najważniejszych wyjątkowo udane. Jej mąż był oficerem policji
z odznaczeniam i i stażem, które gw arantow ały, że nie straci
pracy. Całkowicie oddany żonie i córce, zdawał się żyć po to,
by zapewnić im kom fort i bezpieczeństwo. Ani on, ani Elizabeth
nie pożądli szczególnych luksusów i w sensie m aterialnym mieli
wszystko, czego potrzebowali. Ale niezależnie od tego, ja k bar­
dzo troskliw y był mąż, Elizabeth odbierała swoją sytuację jako
pasm o nieszczęść, k tó ry m m usiała stawiać czoło sam otnie.
Jej troski - bez względu na to, ja k w ydum ane - dla niej
były całkowicie rzeczywiste, bo żyła w świecie, któ ry sama
sobie stworzyła. D o pew nego stopnia robim y to wszyscy.
W olimy myśleć, że odbieramy rzeczywistość taką, jaka jest,
podczas gdy reagujem y na jej wizję, którą stw orzyliśm y
w umyśle. Ten w ew nętrzny świat ma taką moc, że odbiera
nam zdolność do postrzegania obiektywnej rzeczywistości.
Jo h n M ilton w R a ju u tra c o n y m opisał to tak: „Um ysł jest dla
siebie/ Siedzibą, m oże sam w sobie przem ienić/ Piekło w nie­
biosa, a niebiosa w piekło”. Chciałem pokazać Elizabeth, jak
działa ten w ew nętrzny świat. Poprosiłem, by zam knęła oczy
i odtw orzyła swoje najnowsze zm artw ienie.
148 | METODY

—Słyszałam w radiu inform ację, że topnieją p o k ry w y lo­


dowe. .. Myślę, że powinniśm y się przeprow adzić w głąb lądu,
na wyżej położone tereny.
Kazałem jej ponow nie zam knąć oczy, na chwilę odłożyć na
bok tę konkretną troskę i zastanowić się nad tym , co się kryje
za jej zm artw ieniam i.
Z dum iona otw orzyła oczy i powiedziała:
- Czułam wokół siebie jakiś ciężki m rok, jak chm ury niosące
zagładę.
Poprosiłem, żeby zrobiła to samo z inną obsesją: żejej córka
nie zdąży złożyć aplikacji na uniw ersytet. Pow tórzyła ekspe­
rym ent i ku swemu zaskoczeniu poczuła się znow u tak samo
—wokół niej była ta sama ciemność.
Nazyw am y to Czarną Chm urą. Gdy m artw isz się nieustan­
nie, niezależnie od tego, co jest przedm iotem twojej troski,
tw orzysz energię, która ciąży nad tobą ja k m roczny obłok.
C zarna C hm ura przesłania wszystko, co pozytyw ne, stwarza­
jąc w rażenie nieuchronności zagłady. I nie m a znaczenia, czy
m a ją spowodow ać naturalna katastrofa, choroba czy ludzka
pom yłka.
P rzy p ad ek E lizabeth p o k azy w ał d o b itn ie, ja k bardzo
C zarna C hm ura m oże zdom inow ać życie. Siła tego nasta­
w ienia nie w ynika z praw dziw ych przesłanek. W ręcz prze­
ciw nie, są one niem al zawsze fałszywe. Ten m roczny obłok
narzuca nam ograniczenia w bardzo p rosty sposób: poprzez
nieustanne pow tarzanie i siłę naw yku. Jeśli p o w tarza się coś
w ystarczająco w iele razy, staje się to przyzw yczajeniem ,
które żyje w łasnym życiem. Łatwiej w ted y to dalej robić,
niż tego zaniechać.
P RZEP ŁY W WDZIĘCZNOŚCI I 149

M ożesz m ieć w łasne dośw iadczenia zw iązane z C zarną


Chm urą. W ystarczy przypom nieć sobie coś, o co stale się m ar­
twisz. M oże to być praca, kłopotbw e dziecko albo chory rodzic.

[ Zamknij oczy i postaraj się odtworzyć myśli


j związane z kłopotami, przeżywając je z tym samym
! natężeniem co w życiu codziennym. Początkowo
możesz mieć wrażenie sztuczności tego ćwiczenia,
{ ale jeśli skupisz na nim uwagę, troski nabiorą
i impetu i znów zaczną żyć swoim życiem. A teraz
i skoncentruj się na stanie emocjonalnym, jaki te
j myśli spowodowały. Jakie to uczucie?

W łaśnie doświadczyłeś łagodnej wersji działania Czarnej


C hm ury. Gdy taki stan pojawia się w sytuacji rzeczywistej,
tw oje odczucia są bardziej m roczne i przytłaczające. Blokują
to, co pozytyw ne, wpędzając nas w przekonanie, że realna
jest tylko negatyw na strona rzeczywistości. Poniższy rysunek
przedstaw ia działanie Czarnej C hm ury:
150 I METODY

Ponad nią świeci słońce —uniwersalny symbol zjawisk p o ­


zytyw nych. W tym w ypadku przedstaw ia ono wszystko, co
na świecie jest w najlepszym porządku. Narysowaliśmy Czarną
C hm urę jako nieprzeniknioną zasłonę, która odgradza nas od
tego, co dobre. Słońce wciąż świeci, ale nie istnieje dla osoby
przytłoczonej ciem nym obłokiem . N ie m a ju ż radości —tylko
doznania negatywne. Postać na rysunku ugina się pod ciężarem
m rocznego świata, który powstał w jej myślach. Z a życie z ta­
kim obciążeniem płaci się kolosalną cenę.
Osoba przytłoczona C zarną C hm urą nie zaznaje spokoju.

CENA NEGATYWIZMU

D la większości z nas spokój ducha jest stanem pożądanym ,


poczuciem, że wszystko jest na właściwym miejscu. Każdy z nas
czuł się tak chwilami, miał wrażenie w ew nętrznej pogody i po­
czucie harm onii ze wszystkim , co go otacza. C zarna C hm ura
to niszczy. Jest jak klątwa, która sprawia, że w całym świecie
dostrzegasz wyłącznie to, co nie jest w porządku. Każda form a
negatyw nego myślenia m oże doprow adzić do takiego stanu —
brak nadziei, nienawiść do samego siebie, przesadna skłonność
do oceniania ludzi —ale zm artw ienia najlepiej sprowadzają ten
m roczny obłok.
G dy tracim y pogodę ducha, wszystko staje się sytuacją k ry ­
zysową. Kiedy cała tw oja energia koncentruje się na przetrw a­
niu, radość życia wydaje się luksusem , na k tó ry cię nie stać.
Elizabeth nie m ogła dać się wciągnąć dobrej lekturze, obejrzeć
filmu ani pójść z przyjacielem na lunch —zawsze na przeszko­
PRZ EPŁYW WDZIĘCZNOŚCI I 151

dzie stał pow ażny problem , któ ry m onopolizow ał jej uwagę.


Pew nego dnia spojrzała na m nie z w yrazem wyczerpania na
tw arzy i pow iedziała: „N ie pam iętam , kiedy ostatni raz coś
sprawiło m i praw dziw ą przyjem ność”.
W tak im m odelu zachow ania, k tóre je st perm anentnym
gaszeniem pożarów , kryje się jeszcze dodatkowa, dość okrutna
prawidłowość. Pod w pływ em Czarnej C hm ury każdy problem
okazuje się sprawą życia lub śmierci. N ikom u nie m ożesz po­
w ierzyć rzeczy takiej wagi, poniew aż nikt nie traktuje tw oich
trosk rów nie poważnie jak ty. W sposób nieunikniony zostajesz
ze swym i uczuciam i sam, przytłoczony i wyalienowany.
Na jedną z naszych sesji Elizabeth przyszła bardzo zmęczona.
- Ledwie trzym am się na nogach —skarżyła się. —N ie wiem,
jak sobie dzisiaj poradzę z praniem.
Byłem zaskoczony.
- Myślałem, że twój mąż bierze na siebie część obowiązków,
jeśli potrzebujesz pom ocy w dom u.
- Przestałam go prosić o pomoc. N ie składa właściwie ubrań.
Już lepiej, gdy robię to sama.
Takie nastawienie sprawiało, że mąż —i tak ju ż sfrustrowany
jej przesadnymi lękami - stawał się coraz bardziej wyobcowany.
N ik t nie lubi czuć się bezużyteczny. Z najom i Elizabeth też
zaczęli się w ykruszać —nie miała dla nich czasu.
N a szczęście tuż po rozpoczęciu terapii zdarzyło się coś, co
sprawiło, że Elizabeth przeżyła szok, któ ry bardzo jej się przy­
dał. Pomagała córce redagować zadane na uczelni teksty, przy­
pom inała o term inach składania aplikacji na uniwersytet, nawet
naklejała razem z nią znaczki na koperty. Któregoś dnia córka
oskarżyłająjednak o to, że jest „egoistyczną zrzędą”. Elizabeth
152 I METODY

była w szoku. G dy uspokoiły się obydwie, córka zaczęła tłu ­


maczyć: „Przepraszam, że cię tak nazwałam. Ale musisz m nie
zrozumieć. Przez większość czasu m am wrażenie, że nie robisz
tego dla m nie, lecz usiłujesz poradzić sobie z w łasnym lękiem
o to, czy dostanę się do college’u”.
D la Elizabeth był to p u n k t zw rotny. N ie m ogła ju ż sama
przed sobą zaprzeczać, że Czarna C hm ura zm ieniła jej najlep­
sze m acierzyńskie odruchy w coś, co stało się ciężarem dla
dziecka. A jeśli ta zła energia m ogła zm ienić na niekorzyść jej
postępow anie jako m atki, to m ogła zepsuć wszystko. Zdobyła
się więc na determ inację, by uw olnić się od Czarnej C hm ury.

DLACZEGO MYŚLENIE NEGATYWNE


MA TAK WIELKĄ MOC?

Myśl, że m ożem y łatwo zmienić wzorce naszych zachowań,


jest kusząca. Ostatecznie dlaczego nie mielibyśmy zastąpić każ­
dej negatyw nej myśli pozytyw ną? Takie nastawienie zawsze
było częścią amerykańskiej kultury, a szczególnie m odne stało
się po opublikow aniu książki M o c p o ż y t y w n ego m y śle n ia . N ie­
stety, to jeden z tych pom ysłów, które wyglądają, jakby miały
zadziałać w praktyce, ale w istocie nie działają. M echanizm
zawodzi, ponieważ w p r a w d z iw y m ż y c iu p o z y ty w n e m yśli n ie m ają

n a w e t w p r z y b liż e n iu ta k ie j m ocy j a k m y śle n ie n e g a ty w n e .

Elizabeth przekonała się o tym sama, gdy znajom y podaro­


wał jej książkę na ten tem at.
- Przed trzy dni starałam się myśleć pozytyw nie. —Skrzy­
wiła się. —Ale zawsze, gdy próbow ałam , czułam się głupio,
PRZ EP ŁY W WDZIĘCZNOŚCI I 153

udając, że wszystko jest okay, podczas gdy wszędzie czyhały


niebezpieczeństw a. N ie w iem , dlaczego nazyw ają to m ocą
pozytyw nego myślenia. Całą m oc mają myśli negatyw ne.
Jaka to moc? Żeby Elizabeth m ogła to zrozum ieć, poprosi­
łem, by zam knęła oczy i w yobraziła sobie całą serię trosk. Ski­
nęła głową.
—A teraz pozw ól swojemu um ysłowi odpocząć, jakbyś stra­
ciła zdolność do zam artw iania się. Jakie to uczucie?
Elizabeth się wzdrygnęła.
—Poczułam , jak rozluźniam się na sekundę, a p o te m ... było
tak, jakbym straciła kontrolę nad wszystkim.
—Okay, a teraz w to wrażenie, że nie kontrolujesz sytuacji,
w prow adź z pow rotem swoje troski. Jak się z ty m czujesz?
—W łaściw ie... trochę lepiej. - O tw orzyła o czy .—K iedy się
m artw ię, w jakim ś sensie m am uczucie, że m ogę odpędzić złe
rzeczy. P rzypom ina m i to okres, kiedy byłam m ałą dziew ­
czynką i czuw ałam całym i nocam i, w yobrażając sobie, ja k
strasznie by było, gdyby m oi rodzice się rozw iedli. Stało się to
rytuałem . N apraw dę w ierzyłam , że dopóki będę się m artw ić,
nic złego się nie zdarzy.
—A jed n ak tw oi rodzice się rozstali. Zam artw ianie się za­
w iodło, ale zachowałaś nawyk.
—Chyba bałam się, że jeśli przestanę, złe rzeczy zdarzą się
na pew no.
Innymi słowy - martwienie się stało się potężnym przesądem,
z którego nie było większego pożytku niż z wiary, że zajęcza
łapka przynosi szczęście. Ale w przesądach jest coś niezm iernie
pociągającego, ponieważ dają nam magiczne przeświadczenie,
że m ożem y w płynąć na naszą przyszłość. To oczyw iście
154 I METODY

złudzenie - większości życia nie jesteśm y w stanie przewidzieć,


a tym bardziej kontrolować. Zdarzyć się m oże cokolw iek - od
ulewy, która złapie nas na pikniku, po nagły atak serca - wszystko
może spaść na nas w każdej chwili. A m im o to upieramy się przy
próbach kontrolowania tego, co nie podlega kontroli.
Dlaczego?
Z e w zględu na podstaw ow e założenie na tem at w szech­
świata, którego nigdy nie kwestionujemy. Przyjm ujem y (po­
niew aż tak m ów i nauka), że je st on w obec nas obojętny.
Zważywszy na to, co wadzimy w otaczającym nas śwdecie, to
racjonalny wniosek. Ale takie myślenie sprawia, że czujemy
się sam otni w uniw ersum , k tó re je st w obec nas doskonale
obojętne; nie zależy m u na nas. Czując, że nikt się nam i nie
zajmie, obsesyjnie staramy się kontrolow ać przyszłość. W ta­
kim kontekście zam artw ianie się m a naw et pew ien sens.
Ale co, jeśli na poziom ie, któ reg o nie m ożem y poznać,
wszechśw iat n ie j e s t o b o ję tn y na nasze dobro i wspiera nas na
swoje małe i duże sposoby? N ie trzeba nadwerężać wyobraźni,
by m óc to dostrzec. Zacznij od własnego ciała. Pobiera tlen
z pow ietrza, traw i pokarm y, daje cudow ną zdolność w idzenia
i słyszenia. W szystko to zdum iewająco dobrze funkcjonuje,
chociaż nie potrafisz tego zrozum ieć. Idźm y dalej — ziem ia
dostarcza nam jedzenia, pow ietrza, k tórym oddycham y, su­
rowców, z których m ożem y budować. A to tylko kilka przy­
k ła d ó w n ie z lic z o n y c h m e c h a n iz m ó w , d z ię k i k tó ry m
uniw ersum utrzym uje nas przy życiu.
G dy pow iedziałem o tym Elizabeth, odparła: „Inni też m i
o ty m m ów ili, ale ja po prostu tego nie czuję”. N ie była osa­
m otniona w takim nastawieniu. Prawdziwe doznanie dobro­
PRZEPŁYW WDZI ĘCZNOŚCI I 155

czynnej siły w szechśw iata nie p rz y c h o d z i n a tu ra ln ie


większości z nas. N a szczęście jest sposób, by każdy m ógł do­
świadczyć bezgranicznej hojności uniw ersum .

SIŁA WYŻSZA: WDZIĘCZNOŚĆ

Bardzo wcześnie w życiu Phila zdarzyło się coś, co dało m u


doświadczyć wszechświata w taki właśnie sposób. Z czasem
pozw oliło m a to prowadzić innych przez takie samo doświad­
czenie. O to jeg o własna relacja:

Jak opisywałem w rozdziale pierwszym, gdy miałem


dziewięć lat, mój brat zmarł na rzadką odmianę raka. O d
tego czasu moja rodzina oczekiwała już tylko bezradnie
na następne nieszczęście, które na nas spadnie. Kto będzie
następny? Kiedy miałem czternaście lat, bóle głow y
o niewyjaśnionych przyczynach zaczęły dopadać mnie
każdego wieczoru, gdy kładłem się spać. Było to takie
wrażenie, jakby ktoś wbijał mi nóż w czaszkę. O d razu
pomyślałem, że mam raka mózgu. Mijały tygodnie, byłem
coraz bardziej przerażony, ale by chronić rodziców, nie
mówiłem im o niczym. W końcu ból stał się nie do znie­
sienia i musiałem się do niego przyznać. W ylęknieni ro­
dzice poddali mnie kom pletowi badań na raka.
G d y wszystkie testy wypadły dobrze, wiedziałem już,
że jestem zdrowy. N ie domyślałem się jednak, że mój
156 I METODY

sposób doświadczania własnej egzystencji miał się na za­


wsze zmienić.
W okresie tej ciężkiej próby najważniejszą rzeczą po­
zostawała dla mnie koszykówka. Najlepsze mecze roz­
gryw ano w ted y w Y M C A , ale dotarcie tam nie było
prostą sprawą. N ow y Jork, lata 60., gdy U pper W e s t Side
na Manhattanie nie była luksusową dzielnicą jak teraz.
W polu widzenia ani jednego yuppie. N a każdym rogu
prostytutki i dilerzy narkotyków, którzy wyłaniali się z ob­
skurnych hoteli, by otw arcie prowadzić swój biznes po
zapadnięciu zmroku. W siadałem do autobusu na Broad­
wayu i jechałem przez ten obraz miejskiej zgnilizny do
Y M C A . Jak każdy, kto urodził się w N ow ym Jorku, radzi­
łem sobie z zagrożeniami, patrząc przed siebie i ignorując
wszystko, co działo się w okół. Kilka przecznic przed
Y M C A wszystkie budynki były wyburzone - rozpoczy­
nano tam wielką inwestycję. D opiero w tedy czułem ulgę.
Pamiętam, jak wsiadłem do tego autobusu, wiedząc
już, że nie mam raka. Jechałem tą samą trasą przez miej­
skie piekło, w okół jak zwykle słychać było krzyki i wycie
syren odbijające się echem wśród ulic, w powietrzu uno­
sił się ten sam od ór odpadów. A le ponieważ bałem się
wcześniej, że już nigdy nie odbędę tej podróży, doświad­
czałem jej w całkiem nowy sposób. Każde doznanie było
jak cud. C oś dało mi szansę przeżycia tej drogi po raz
kolejny, a razem z nią oddało mi życie. Serce wypełniło
mi uczucie wdzięczności.
PRZ EP ŁY W WDZIĘCZNOŚCI I 157

Dośw iadczenie Phila było tak przem ożne, że zm usiło go do


patrzenia na wszystko w odm ienny sposób. W jednej chwili
po prostu wsiadał do autobusu, w drugiej życie zostało m u
zw rócone. Poczuł obecność jakiejś dającej wszystko m ocy.
Nazywamy tę m oc Źródłem. Phil doznałjej w jednym , k rót­
kim olśnieniu, ale ona istniała zawsze. Stw orzyła wszystko, co
widzim y. A co najcudowniejsze, stw orzyła życie i pozostaje
w głębokim zw iązku z każdym istnieniem , które powołała.
D otyczy to rów nież ciebie. Kiedyś ta m oc dała ci życie; teraz
je podtrzym uje; jej tw órcze siły wypełniają tw oją przyszłość
nieskończonym i możliwościami. Gdy raz zdasz sobie sprawę
ze wszystkiego, co zostało ci dane, poczujesz się związany ze
Źródłem . I w ted y nie będziesz ju ż samotny, a tw oja potrzeba
zam artw iania się przestanie być dojmująca.
Gdy tłum aczyłem to wszystko Elizabeth, wydawała się pełna
wątpliwości.
- Zawsze zazdrościłam ludziom , k tórzy potrafili uw ierzyć
w to wszystko, o czym m ówisz. To chyba naprawdę daje ulgę.
Ale jestem zbyt sceptyczna. M am ochotę zapytać: jak możesz
być pew ien, że Ź ródło istnieje?
D obre pytanie. By uwierzyć, że coś istnieje, zazwyczaj m u­
simy to zobaczyć na własne oczy (albo poznać innym fizycznym
zmysłem).
R z e c z w ty m , ż e Ź r ó d ło n ie z n a jd u je się w f i z y c z n y m św iec ie.

Istnieje w świecie duchow ym , którego pięć naszych zmysłów


nie m oże poznać. By doświadczyć Źródła, potrzebujem y no­
w ego rodzaju percepcji, a historia Phila odkryw a jej naturę.
G dy nagle zdał sobie sprawę, że życie zostało m u zw rócone,
158 | ME TOD Y

jego serce wypełniła wdzięczność. To właśnie ta wdzięczność


—a nie coś, co zobaczył lub usłyszał —dała mu poczucie więzi
ze Źródłem, które ofiarowuje nam wszystko.
W pewnym sensie wdzięczność była reakcją na hojność
Źródła. Ale na głębszym poziomie była środkiemjego postrze­
gania. Na pierwszy rzut oka uznanie wdzięczności za sposób
widzenia, a nie tylko reakcję emocjonalną, może się wydawać
dziwne. Ale jeśli będziesz to praktykować, odkryjesz, że
wdzięczność pozwala postrzegać świat duchowy tak klarownie,
jak twoje oczy i uszy odbierają świat fizyczny.
To sprawia, że wdzięcznośćjest czymś znacznie ważniejszym
niż inne emocje, i czyni ją siłą wyższą. Ogólnie rzecz biorąc,
takie siły pozwalają nam dokonać rzeczy, które uważaliśmy za
przekraczające nasze możliwości. W wypadku wdzięczności
jest to zdolność postrzegania zjawisk, jakich nie spodziewaliśmy
się poznać. W skrócie: wdzięczność to zmysł wyższego po­
strzegania, dzięki któremu można we właściwym wymiarze
docenić fundamentalną prawdę: w s z e c h ś w ia t d z i a ł a w sposób ta ­
j e m n i c z y , a ty je s te ś b e n e fic je n te m je g o s z c z o d r o ś c i. Źródło daje ci siły
od momentu przyjścia na świat do chwili śmierci. Odczuwanie
wdzięczności za taki rodzaj więzi nie jest kwestią dobrych ma­
nier —to całkiem nowy sposób postrzegania rzeczywistości.

METODA: PRZEPŁYW WDZIĘCZNOŚCI

W życiu każdego z nas zdarzają się chwile, gdy Źródło daje


o sobie znać w sposób tak przemożny, że czujemy się wdzięczni
niejako bez wysiłku. Mogłeś przeżyć taki moment, gdy obo­
PR Z E P Ł Y W W D Z I Ę C Z N O Ś C I I 15 9

zowałeś pod wygwieżdżonym niebem albo wtedy, gdy uro­


dziło ci się dziecko. To głębokie wrażenie, że coś zostało ci
dane, sprawia, że chwile te są naprawdę niezwykłe. Otrzyma­
łeś coś, czego nie mógłbyś stworzyć sam.
Wróć myślami do czasu, kiedy zdarzyło ci się coś takiego,
i odtwórz to doświadczenie - właśnie teraz, zamknąwszy oczy.

W yobraź sobie wszystko, co wtedy działo się


wokół ciebie. Skoncentruj się na wdzięczności,
jaką wówczas czułeś. A teraz połącz to uczucie
z obecnością bezbrzeżnie szczodrej siły.

Wielu z nas właśnie w ten sposób doświadczyło Źródła. Ale


jakkolwiek intensywne było to doznanie, przyszło do nas
w szczególnych okolicznościach, które rzadko udaje się od­
tworzyć. Jeśli naprawdę chcesz pokonać swoje negatywne
nastawienie, będziesz potrzebować nieustannego dostępu do
Źródła —niezależnie od okoliczności.
Oto metoda na obudzenie w sobie wdzięczności.

Przepływ Wdzięczności

Pomyśl o tym w swoim życiu, za co możesz być


wdzięczny, zwłaszcza zaś o sprawach, które zazwyczaj
przyjmujesz za rzeczy oczywiste. Nazwij je po cichu,
powtarzając na tyle wolno, by poczuć szczególną wartość
każdej z nich. „Jestem wdzięczny za wzrok; wdzięczny, że
mam ciepłą w odę” etc. Rób tak, aż wymienisz co najmniej
pięć spraw; nie zajmie to nawet trzydziestu sekund. Poczuj
16 0 | ME TOD Y

wysiłek, jaki wkładasz w to, by je sobie przypomnieć.


Powinieneś czuć, jak wdzięczność, którą wyrażasz, wypływa
z serca i zmierza ku górze. G dy wymienisz już konkretne
rzeczy, tw oje serce pow inno nadal generow ać tę
wdzięczność, tym razem bez słów. To, co teraz wydobywasz
z głębi siebie, to Przepływ Wdzięczności.
G dy ta energia będzie emanować z twego serca, cała
twoja klatka piersiowa odpręży się i otworzy. W tym stanie
poczujesz, jak przybliżasz się do nieodpartej obecności
czegoś, co przepełnione jest mocą obdarowywania, której
nie można wyczerpać. Nawiązałeś łączność ze Źródłem.

Ilustracja obok pokazuje, jak działa ta metoda. Stwarza ona


tak przemożne poczucie wdzięczności, że potrafi się ono prze­
bić przez Czarną Chmurę. Obrazuje to przepływ energii, która
emanuje od narysowanej postaci w górę, rozbijając obłok. Małe
linie w tym energetycznym kanale przedstawiają unoszącą się
ku słońcu siłę wdzięczności. Na poprzednim rysunku (str. 149)
słonce świecące nad Czarną Chmurą reprezentowało wszystko,
co na świecie dobre. Teraz możemy nadać słońcu jego właściwe
imię: Źródło, twórca wszystkiego, co istnieje, ostateczna siła
dobra w uniwersum. Wdzięczność staje się zmysłem, za pomocą
którego nawiązujesz kontakt ze Źródłem.
Nazywamy tę metodę Przepływem Wdzięczności. Pojęcie
przepływu odnosi się do wszystkiego, co jest nieskończenie
twórcze. Posługując się metodą, stwarzasz ciągły przepływ
myśli, które afirmują hojność Źródła. A ponieważ przepływ
PRZEPŁYW WDZI ĘCZNOŚCI I 161

stale tworzy, ma też zdolność do samoodtwarzania. Dlatego


ważne jest, by zawsze podczas korzystania z metody wymieniać
różne rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni. Wyliczenie co naj­
mniej kilku nowych za każdym razem wymaga wysiłku, ale
to zbożny trud, który podtrzymuje twój głęboki związek ze
Źródłem.

Początkowo wygrzebywanie z pamięci spraw, za które je­


steśmy wdzięczni, może się wydawać trudne, ale przyjdzie ci
to łatwiej, niż sądzisz. Możesz sięgać do rzeczy, które właśnie
się nie dzieją, na przykład: „jestem wdzięczny, że nie znajduję
się w strefie działań wojennych” lub „jestem wdzięczny, że nie
mieszkam nad uskokiem San Andreas” (niebezpieczna granica
tektoniczna w Kalifornii - przyp. tłum.). Możesz poszukać
rzeczy minionych: „jestem wdzięczny, że chodziłem do do­
brego liceum” ; „jestem wdzięczny, że moja matka mnie ko­
chała”. Trzymaj się spraw naprawdę napełniających cię
wdzięcznością, a nie tych, za które - jak sądzisz - powinieneś
162 | METODY

być zobow iązany losow i. M ogą to być drobiazgi, których


zazwyczaj nie doceniasz, dopóki ktoś ci ich nie odbierze, na
przykład m iły lunch z przyjacielem albo to, że w dom u masz
prąd. Pacjenci często m nie pytają, dlaczego kładę nacisk na
m ałe sprawy. O dpow iedź je st prosta: choć uw ażam y je za
oczywiste, on e p o p ro stu z a w s z e są. Zmuszając cię, byś był ich
świadom i je doceniał, nasza m etoda pozw ala pamiętać, że
Ź r ó d ło r ó w n ie ż z a w s z e istn ieje i p o d tr z y m u je nas n a n ie sk o ń c ze n ie

w ie le sposobów.

G dy uczysz się korzystania z m etody, zacznij od m echa­


nicznego nazywania rzeczy, za które jesteś wdzięczny. A kiedy
do tego przyw ykniesz, spróbuj czuć wdzięczność emanującą
z serca, gdy wym ieniasz te konkretne sprawy. Poczuwszy ją,
zrezygnuj na m om ent z nazw i trenuj swe serce w generow a­
niu czystej wdzięczności —bez słów. To faza ostatnia, która
o tw o rzy cię na obecność Ź ródła. N abyw ając praktyki, za­
czniesz płynnie posługiw ać się m etodą. A w ted y m ożesz ją
stosować w codziennym życiu.
Każdego dnia zwracaj uwagę na swoje myśli. P rzy pierw ­
szych symptomach negatywizmu uruchom Przepływ Wdzięcz­
ności; n eg aty w izm p o w in ien być sygnałem , k tó ry cię
naprowadza. Pamiętaj, taki sygnał m a skłonić cię do użycia
m etody natychm iast, nawet jeśli nie wydaje ci się to pilne. To
szczególnie ważne, gdy w grę w chodzi Przepływ W dzięcz­
ności, bo m roczne myśli w pędzają nas w C zarną C hm urę,
zanim staniemy się tego świadomi. Lęki Elizabeth zaczynały
się często od pozornie niew innego spostrzeżenia: „M am zna­
mię na ram ieniu”. Potem zm artw ienia zaczynały eskalować:
„Jestem prawie pewna, że to coś nowego - jest ciemne i nie­
PRZ EPŁYW WDZIĘCZNOŚCI I 163

regularne”. I w m gnieniu oka jej umysł był ju ż poza wszelką


kontrolą: „To czerniak złośliwy, rozprzestrzenia się ... O mój
Boże, um rę!” .
O dkąd jednak nauczyła się urucham iać natychm iast —po
jednej lub dw óch negatyw nych myślach - Przepływ W dzięcz­
ności, zaczęła znacznie lepiej kontrolow ać umysł. D la w ięk­
szości z nas je st to pierw sze dośw iadczenie pokonyw ania
negatyw nych myśli. W w ypadku Elizabeth przybierały one
postać zm artw ień, ale rów nie dobrze m ożna w ykorzystyw ać
mechanizm przepływu, by przerwać każdą form ę obsesyjnego,
złego myślenia. M oże to dotyczyć zbytniego krytycyzm u
wobec samego siebie („Jestem taki głupi”), przesadnej skłon­
ności do oceniania („Ta dziew czyna jest taka brzydka”) czy
narzekania („Jestem taki zmęczony swoją pracą”). Niezależnie
od tego, czego dotyczą obsesje, są tylko inną form ą negatyw ­
nego myślenia, które można powstrzymać dzięki Przepływowi
Wdzięczności.
Jest to tak w ażna m etoda, że należy z niej zrobić rodzaj
codziennej praktyki duchowej. M ożna ją ćwiczyć o ustalonych
porach dnia; wielu m oich pacjentów trenuje rano, gdy się zbu­
dzą, podczas posiłków czy przed położeniem się spać. M ożesz
też praktykować Przepływ Wdzięczności, kiedy tylko nie jesteś
czymś zaabsorbowany - w przerw ie na kawę, jadąc autobusem,
stojąc w kolejce w sklepie. G dy nabierzesz takiego naw yku,
zorientujesz się, jak bardzo niezdyscyplinowany jest zazwyczaj
twój umysł. Zostawiony bez nadzoru wypełnia się tryw ialnym i
szczegółami, poczuciem zagrożenia i masą negatywnych myśli.
Tak częste stosowanie tej praktyki m a ci pom óc stać się
panem własnego umysłu - jedynej rzeczy, którą m ożem y tak
164 I METODY

napraw dę kontrolow ać. D o p ó k i n ie n a u c z y s z się te j k o n tro li,

p o z o s ta n ie s z d u chow o n ie d o jrza ły . Jako dzieci potrzebujem y ro­


dziców, by pilnow ali, czy m yjem y zęby lub bierzem y co­
dziennie prysznic. G dy dorastamy, sami czujemy się za to
odpowiedzialni. Trenując systematycznie, nauczysz się dbać
o higienę duchow ą z taką samą dyscypliną, z jak ą troszczysz
się o własne ciało. W tedy staniesz się osobą dojrzałą duchowo.
G dy wdzięczność staje się sposobem na życie, kontakt ze
Ź ródłem jest nieustanny. D aw ni mędrcy, tacy ja k król Dawid,
w yrażali to poczucie połączenia w sposób bardzo osobisty.
W psalmie 23. D aw id napisał: „Chociażbym chodził ciemną
doliną, zła się nie ulęknę, bo T y jesteś ze mną. Twój kij i Twoja
laska są tym , co m nie pociesza”. Żyjąc w czasach obecnych,
możesz nie doświadczać tak intym nego, osobistego związku
ze Źródłem , ale poczujesz rodzaj bezpieczeństwa, oparcia i ży­
ciodajnej opieki, którą tak pięknie opisał król Daw id.
Nawiązanie kontaktu ze Ź ródłem jest nieco inne niż odczu­
cie więzi z siłami w yższym i, k tóre opisywaliśmy w poprzed­
nich rozdziałach, poniew aż to ono je st najw yższą m ocą w e
wszechświecie i tw órcą pozostałych sił. N ie m ożem y im itow ać
Ź ródła tak ja k tam tych sił, bo jest ono w sensie ostatecznym
niepoznawalne. Najlepsze, co m ożem y zrobić, to w prow adzić
się w stan wdzięczności, afirmując to, co zostało nam dane:
dary, których nie bylibyśmy w stanie stw orzyć sami. W w y­
padku tej m etody tylko uczucie wdzięczności jest łącznikiem
pozwalającym ci poczuć obecność Źródła.
PRZ EP ŁY W WDZIĘCZNOŚCI | 165

SEKRETNE KORZYŚCI Z KONTAKTU ZE ŹRÓDŁEM

Elizabeth skrzętnie starała się praktykow ać P rzep ły w


W dzięczności. R obiła postępy, ale wciąż co pew ien czas
przytłaczała ją C zarna C hm ura. Aż pew nego dnia pojawiła
się na naszym spotkaniu spóźniona o kwadrans. Zazwyczaj
czułaby się w takiej sytuacji w inna, robiła sobie w y rzu ty
i m ów iła coraz szybciej, by zmieścić w czasie sesji wszystko,
czym chciała się ze m ną podzielić. Ale tym razem wydawała
się rozluźniona, a naw et zadowolona.
—W łaśnie byłam na lunchu ze starym znajom ym , którego
nie widziałam od lat. Rozgadahśm y się, po czym nagle spoj­
rzałam na zegarek i nie m ogłam uw ierzyć, że m inęły dw ie
go d zin y ... dw ie godziny bez zm artw ień czy stresów. Zdałam
sobie sprawę, że byłam szczęśliwa po raz pierwszy, odkąd pa­
m iętam . —Ehzabeth prom ieniała. —Potem zaczęłam się m ar­
twić, że spóźnię się na terapię, więc znow u użyłam Przepływ u
W dzięczności. O garnął m nie przem ożny spokój. M ój umysł
był doskonale jasny.
G dy E hzabeth nauczyła się, jak osiągać taki spokój, była
w stanie odtw arzać to uczucie, gdy było to konieczne. Stała
się mniej nerw owa, a troski przestały ją przytłaczać. G dy p o ­
jaw iały się zm artw ienia, lepiej radziła sobie z rozpraszaniem
ponurych myśli. Po raz pierw szy w życiu doświadczała tego
rzadkiego i cennego stanu, którego pragniem y wszyscy: spo­
koju ducha.
We współczesnym świecie nam wszystkim trudno taki stan
osiągnąć, bo szukamy go w niewłaściwych miejscach. Sądzimy,
że przyjdzie wraz jakim ś czynnikiem zew nętrznym : zarobię-
166 | METODY

niem wystarczającej ilości pieniędzy, by przestać pracować,


kupieniem letniego dom u, posiadaniem lojalnego m ałżonka.
Ale nawet jeśli uda nam się zrealizować te cele, spokój, któ ry
dają, będzie krótkotrw ały.
Powód jest prosty. W m aterialnym świecie zawsze będziemy
na coś narażeni, podatni na zranienie; cokolw iek zyskasz, m o­
żesz rów nież stracić. Kursy akcji na giełdzie m ogą się załamać,
pow ódź m oże zniszczyć tw ój dom , życiow y partner m oże cię
opuścić.
T r w a ły spokój ducha m o ż e ci z a p e w n ić ty lk o w i ę ź z e Ź ró d łe m , które

z a w s z e b ę d zie cię w spiera ć i d a w a ć ży c io d a jn e siły .

Ta więź musi być ciągła, podtrzym yw ana, a to znaczy, że


musisz nad nią pracow ać - na przekór tem u, co m ów i nam
intuicja, która podsuwa obraz, spokoju jako stanu w ypoczynku
czy bezczynności. Ale to tylko bierność. Potrzeba utrzym ania
stałej w ięzi ze Ź ródłem sprawia, że spokój ducha jest stanem
aktyw nym .
Oznacza to sporo wysiłku, ale stawka jest tego warta. Jedną
z korzyści jest gw ałtow ny w zrost energii i m otyw acji do dzia­
łania. W iększość ludzi znajduje taki napęd w czymś, czego
właśnie pożądają —w pieniądzach, romansach, w yższym sta­
tusie społecznym - ponieważ sądzą, że wciąż mają tego za mało.
Poczucie niedostatku to potężny m otyw ator, ale równie wielka
jest jego cena. Ten koszt to uczucie, że czegoś stale brakuje.
N aw et jeśli zdobędziesz coś, czego pragnąłeś, satysfakcja mija
szybko, a to z kolei napędza cię do robienia czegoś innego. To
ja k autom atyczna bieżnia na siłowni - nigdy nie możesz być
na niej szczęśliwy. W końcu w ypom pow uje to z tw ego życia
energię i poczucie sensu.
PRZ EP ŁY W WDZIĘCZNOŚCI I 167

K łopot z takim systemem m otyw acji polega też na tym , że


sam musisz wygenerować całą potrzebną energię. A lternatyw ą
jest podłączenie się do ogniw a znacznie potężniejszego niż ty,
czerpanie z prawdziwej studni energii, jaką jest Ź ródło. Ale
żeby poczuć z nim łączność, nie możesz się posłużyć poczu­
ciem, że czegoś ci brakuje. Zgoła odw rotnie —im bardziej czu­
jesz się wdzięczny za to, co ju ż posiadasz, tym więcej z tego
czerpiesz energii. Tw oja wdzięczność otw iera w rota do no­
w ego stylu życia, w k tó ry m siła m otoryczna pozwalająca ci
robić postępy w ynika ze szczęścia zamiast z poczucia niedoli.
W ięź ze Źródłem przyniosła Elizabeth jeszczejedną korzyść.
O dkryła to, kiedy jej córka nie dostała się do w ybranego przez
nią college’u.
—Zaczęłam fiksować —przyznała —ale Przepływ W dzięcz­
ności stał się tak silnym nawykiem , że zorientow ałam się, iż
korzystam z niego, prawie o tym nie myśląc. W środku całej
tej burzy zdołałam znaleźć w sobie spokojne, jasne miejsce.
Stamtąd zaczerpnęłam siłę, by dodać jej otuchy. Powiedziałam,
że nie liczy się to, do którego college’u pójdzie, ale jak w yko­
rzysta to, co jej uczelnia oferuje. Byłam przekonana, że poradzi
sobie w życiu niezależnie od tego, gdzie będzie studiować.
W idziałam , ja k bardzo była zaskoczona, że to nie m nie trzeba
podnosić na duchu. Czułyśm y się z tym znakomicie.
Elizabeth zyskała bezcenną zdolność, którą nazywamy właś­
ciwą perspektyw ą, po trzeb n y m dystansem . Bez tego każde
rozczarowanie jest w stanie zdom inow ać tw oje życie niczym
kropla atram entu w szklance, która zaciemnia wodę - wszystko
staje się m roczne. Zachow anie dystansu to um iejętność po­
strzegania rzeczy tu i teraz bez utraty szerszej perspektyw y,
168 | METODY

w której w idać trw ałą, dobroczynną naturę życia. Tylko więź


ze Źródłem daje ci taki rodzaj świadomości. Kiedy zachowujesz
właściwą perspektyw ę, m ożesz się szybko pozbierać po ciosie,
jakim jest rozczarowanie, bo widzisz w życiu błogosławieństwa,
które płyną ze Źródła.
Uczucie połączenia z nim pozw oli ci rów nież sensownie
przyjm ow ać sukcesy. M oże to brzm ieć dziw nie, ale także
sukces miewa paraliżujące działanie: scenarzysta dostaje Oscara
i przez kilka następnych lat nie jest w stanie pisać. Jeden
z naszych znajomych przeprowadził nieformalny sondaż wśród
fizyków, którzy zdobyli Nobla. O kazało się, że tylko nieliczni
zdołali dokonać p rze ło m o w y ch o d k ry ć po o trz y m an iu
nagrody.
Sukces byw a paraliżujący z prostej przyczyny: sprawia, że
czujesz, iż wszystkiego dokonałeś sam. Jeśli jednak przyjmujesz
pełną odpow iedzialność za swe osiągnięcia, musisz też przyjąć
gorycz każdej ew entualnej porażki w przyszłości. A to je st
przerażająca perspektyw a, która pow oduje, że nie chcesz po­
dejm ować ryzyka, stajesz się mniej tw órczy, zaczynasz się bać
kolejnych kroków związanych z now ym i pom ysłami i projek­
tami. Polegasz na dokonaniach z przeszłości, prowadząc „bez­
pieczne”, pozbaw ione kreatyw ności życie.
Prawda zaś jest taka, że niczego nie osiągamy bez udziału
Ź ródła. G dy przyjm iem y to do w iadom ości, P rzep ły w
W dzięczności zdejm ie z nas ciężar całkowitej odpow iedzial­
ności za to, co się w ydarza. O dzyskam y swobodę podejm o­
wania ryzyka i będziemy tak kreatywni, jak to tylko możliwe.
Przepływ Wdzięczności jest bezpośrednim uznaniem Źródła
za w spółautora wszystkiego, co osiągamy. Tylko taka świado­
PRZ EP ŁY W WDZIĘCZNOŚCI I 169

mość pozwoli ci zachować pokorę, gdy odnosisz sukces, i przez


resztę życia pozostać osobą twórczą.

CZĘSTO ZADAWANE PYTANIA

1. Gdy próbowałem skorzystać z Przepływ u W dzięcz­


ności, nie m ogłem poczuć Źródła, a w łaściwie nie czułem
nic. Co robię źle?

Bardzo często ludzie stosujący tę m etodę na początku nie


czują jej działania. D la większości z nas odruch wdzięczności
jest rów nie zastały ja k noga, która kom pletnie ścierpła - trzeba
ją rozruszać, zanim się na niej stanie. Podobnie z m etodą —
musisz użyć P rzepływ u W dzięczności w ielokrotnie, zanim
obudzisz w sobie właściwą reakcję. D opiero w tedy będziesz
w stanie poczuć kontakt ze Źródłem .
Bądź w obec siebie cierphwy. G dy ścierpnie ci noga, przy­
najmniej pamiętasz, że norm alnie masz w niej pełne czucie.
Tymczasem wdzięczności nie zaznałeś wcześniej jako „organu”,
który wyczuwa istnienie Źródła, musisz więc zarazem obudzić
ją i przyzw yczaić się do niej. Bądź jednak pew ien, że wdzięcz­
ność jest praw dziw ym zmysłem —jest w każdym z nas. N igdy
nie spotkałem osoby, która nie m ogłaby jej obudzić, jeśh się
bardzo postarała.
JeżeU wszystko to cię przerasta, w ybierz po prostu pięć rze­
czy. Pomyśl o nich bez pośpiechu, by poczuć w pełni, że jesteś
za nie wdzięczny. N aw et ten elem ent m etody da ci potężne
narzędzie obrony przed negatyw nym myśleniem.
170 I METODY

2. Obawiam się, że koncentrując się cały czas tylko na


w dzięczności, n ie będę zwrracał uw agi na problem y, aż
będzie za p óźn o, by sobie z nim i poradzić.

Oczywiście są ludzie, k tórzy idą przez życie w różow ych


okularach, nie zwracając uwagi na zagrożenia, aż robi się za
późno, by ich uniknąć. Ale oni zawsze zachow ywali się w ten
sposób. Ucząc stosowania m etody od kilkudziesięciu lat, nie
spotkaliśm y nikogo, k to nabyłby takie cechy, nie mając ich
wcześniej.
N aw et gdybyś należał do tej naiwnej grupy, nie rekom en­
dowalibyśmy zam artw iania się jako techniki stawiania czoła
trudnościom . W iększość z nas nie potrafi w yraźnie dostrzec
różnicy m iędzy stanem zatroskania a konstruktyw nym roz­
w iązyw aniem problem ów . R ozsądne planow anie w ym aga
spokoju i obiektyw izm u, a nie zam artwiania, które w ym yka
się naszej kontroh. Zdolność do spokojnego rozw iązyw ania
obiektyw nie postrzeganych problem ów osiąga się tylko dzięki
łączności ze Ź ródłem . P rzepływ W dzięczności nie jest poza
tym instrum entem , który sprawia, że ignorujesz ciemne strony
życia; pozw ala ci jed n ak postrzegać je jako plam y w m orzu
światła.
Jeśli nadal jesteś przekonany, że potrzebujesz swoich trosk,
by uniknąć zagrożeń, oto bezpieczne ćwiczenie. Każdego ranka
przez pięć m inut spisuj wszystkie swoje zm artw ienia, wszyst­
kie groźne sytuacje, które w ym agają zachow ania czujności,
każdy życiow y problem m ogący ci um knąć. A gdy wszystko
to znajdzie się na papierze, nie będziesz ju ż m iał w ym ów ki, by
przez resztę dnia nie stosować Przepływ u W dzięczności. Bę­
PRZ EPŁYW WDZIĘCZNOŚCI I 171

dziesz zdum iony tym , ja k dobrze potrafisz się zająć sam sobą,
bez zwyczajowego oddawania się m artw ieniu.

3. Jeśli stanę się w dzięczny za w szystko, co ju ż posia­


dam, zrobię się leniw y; nie będę m iał żadnej m otyw acji,
by ulepszać swoje życie.

To kolejne typow e zastrzeżenie wobec Przepływ u W dzięcz­


ności. Ludzie obawiają się, że przestaną się rozwijać, jeśli będą
zadow oleni z życia. T a k n a p ra w d ę boją się b y ć s z c z ę ś liw i. Za tą
obawą kryje się m roczne i pesymistyczne postrzeganie ludzkiej
natury jako leniwej i zdolnej do rozw oju tylko w takich sytu­
acjach, gdy zagrożone jest samo nasze przetrw anie. W gruncie
rzeczy jest to m otyw ow anie się za pom ocą adrenaliny, którą
wydziela nasz system, gdy jesteśm y przerażeni.
N ie sposób zaprzeczyć, że adrenalina jest potężnym źródłem
energii, ale dostarczajedynie energii fizycznej. Z natury rzeczy
zasoby tej fizycznej siły są ograniczone. G dy się wyczerpują,
czujesz się w yjałow iony i wyczerpany. Tak było w w ypadku
Elizabeth, gdy ją poznałem . Samo przetrw anie dnia było dla
niej ciężką próbą.
Poleganie na adrenalinie jako źródle napędu stw arzaj eszcze
je d e n problem : zakłóca tw oje postrzeganie świata. Z w ykłe
zdarzenia jaw ią ci się jako kwestie życia i śmierci. Ponadto by
stale stymulować wydzielanie horm onu stresu, zmuszony jesteś
poszukiw ać coraz bardziej ryzykow nych sytuacji, a to prow a­
dzi do podejm ow ania rozm aitych złych decyzji.
Czyż nie byłoby lepiej, gdyby istniał system zasilania, w który
nie jest wpisany nieustanny dram at; w k tó ry m nie musiałbyś
172 | METODY

każdego problem u postrzegać w kategoriach ostatecznych?


M ógłbyś być zarazem szczęśliwy i pełen w oli działania. W ięk­
szości z nas wydaje się to niem ożliwe. Ale jest inaczej. R ezer­
w uar nieskończonej energii jest dostępny cały czas. N ie stanowi
go jed n ak nasze ciało, ale bezpośrednio Ź ródło. Kluczem do­
stępu do niego jest zaś Przepływ W dzięczności.

4. Gdy opisujecie Źródło jako coś, co troszczy się o nas


i zaw sze działa na naszą korzyść, brzm i to tak, jak b y
m iało ono ludzkie cechy. Czy to realistyczne założenie?

Pow iedzieliśm y ju ż — ale w a rto p o w tó rzy ć — że natura


Ź ródła leży poza zasięgiem ludzkiego rozum ow ania. N ie m u­
simy go jednak w pełni rozum ieć, by nawiązać z nim pew ną
w ięź. O bdarzanie go ludzkim i cecham i urucham ia emocje,
które pozwalają odbierać tę więź jako rzeczywistą. Wszystkie
religie na swój własny sposób personifikują elem ent boskości,
by osiągnąć ten sam cel.
Staraliśmy się opisać siłę związku ze Źródłem , nie sugerując,
że do nawiązania go konieczne jest uw ierzenie w jakąś kon­
kretną religię czy filozofię. W ostatecznym rozrachunku nie
chodzi nam o to, w jak i sposób postrzegasz Ź ródło - najważ­
niejsze, byś poczuł, że masz z nim kontakt. Jeśli ci się to uda,
znajdziesz odwagę i oparcie w czym ś nieskończenie potężniej­
szym niż ty sam; czymś, co da ci siłę, gdy sądzisz, że nie zostało
ci ju ż nic.

5. A co ze w szystkim i bolesnym i dośw iadczeniam i,


które nas spotykają? C zy Źródło jest rów nież ich przy­
PRZ EPŁYW WDZIĘCZNOŚCI | 173

czyną? A je śli tak, czy n ie oznacza to , że n ie zaw sze


działa na rzecz naszego dobra?

Ź ródło zawsze działa tak, by nam pom óc, choć często nie
odnosim y takiego wrażenia. A jed n ak w idzi ono w nas nie­
ograniczony potencjał tw orzenia rzeczy now ych. D zięki tej
sile kreacji m ożem y zm ieniać świat. Ale ludzkie ego źle tę siłę
postrzega. Człowiek z a k ła d a -b y dowieść swego znaczenia - że
w szystkiego dokonuje sam, co pozw ala m u podtrzym yw ać
złudzenie własnej wielkości. Ego zaprzecza samemu istnieniu
Źródła.
To nie tylko błąd; to coś, co uniem ożliwia nam realizowanie
w pełni naszych możliwości. M amy potencjał, by tw orzyć bez
końca, a le n iczeg o n ie t w o r z y m y s a m i. Każda now a rzecz, którą
ludzie dają światu - od now o narodzonego dziecka do coraz
bardziej zaawansowanych technologii - powstaje przy w yko­
rzystaniu niewyczerpanej energii Źródła. Nasze przyszłe m oż­
liwości nie w ynikają z tego, że wszystko zrobim y sami, lecz
z tego, że będziem y je w spółtw orzyć w raz ze Źródłem .
N iestrudzenie zmusza nas ono do uzmysłowienia sobie tego
potencjału. C zyni to, niszcząc złudzenie, że jesteśm y panami
wszechświata, i zrodzoną z tego m entalność samowystarczal­
nych indyw idualistów . Ź ródło nie posługuje się logiką —po­

słu g u je się z d a r z e n ia m i. W prow adza w nasze życie to, czego nie


chcemy i nie jesteśm y w stanie kontrolow ać: choroby, porażki,
odrzucenie. Ból tych doświadczeń rzuca nas na kolana, zm u­
szając do uznania, że nie jesteśm y najpotężniejszą siłą uniw er-
sum. W tym jest jednak błogosławieństwo, które otw iera nas
na potencjał wyższej natury: zdolność do kontaktu ze Źródłem.
174 I METODY

U jawnia to ukryte, w yższe znaczenie życiow ych przeciw ­


ności. Kryjąc się naw et w najgorszych w ydarzeniach, siły
Źródła pracują dla naszego dobra. K iedy wyjaśniani to m oim
pacjentom , mają naw et ochotę m i uwierzyć. Ale gdy tylko
napotykają pow ażne przeszkody, tracą przekonanie, że ich
ból m a jakiekolw iek znaczenie. C zują jedynie, że zostali nie-
zasłużenie ukarani. N a ty m etapie proszę ich, by rozejrzeli się
w okół siebie. Jeśli naprawdę to zrobią, zobaczą nieskończoną
ilość cierpienia i ludzi borykających się z jeszcze większym i
przeciwnościam i, ale pom iędzy nim i zawsze znajdą się tacy,
których życie nie jest w stanie złamać, k tórzy nadal są pełni
w erw y i dobrze usposobieni do innych. W ydaje się, że mają
nadzwyczajną zdolność do cieszenia się życiem i em anow ania
życzliwością. Przeciw ności nie zgasiły ich w ew nętrznego
światła - uczyniły je jaśniejszym.
C i ludzie czują, że w pokonyw aniu trudności jest głęboki
sens. Zamiast przeciwstawiać się życiu, pozwalają m u, by —nie
łamiąc ich samych —zniszczyło ich ego. W rezultacie im w ięk­
sze przeszkody los stawia im na drodze, tym silniejsza jest ich
więź ze Źródłem . Emanuje z nich światło w najbardziej m rocz­
nych okolicznościach. A trudno sobie w yobrazić bardziej dra­
m atyczną sytuację niż rzeczywistość obozu koncentracyjnego
opisana przez Viktora Frankla w jeg o m istrzowskiej książce
C z ł o w i e k w p o s z u k iw a n iu se n su (omawialiśmy ją w rozdziale
drugim ). Jak zapew ne pamiętacie, był on lekarzem , a w latach
w ojny w ięźniem czterech obozów koncentracyjnych. O d e­
brano m u pozycję społeczną, rodzinę, wszystkie m aterialne
dobra; jeg o życie codziennie wisiało na w łosku. A jednak w y ­
znaczył sobie cel, jak im było znalezienie sensu i w yższego
PRZ EPŁYW WDZIĘCZNOŚCI I 175

znaczenia w tych okolicznościach. Jego sukces stał się latarnią,


która prowadziła i inspirowała tych, k tórzy go otaczali.

6. M ów icie, że martwienie się jest opartą na przesądzie


próbą kontrolow ania w szechśw iata. C zy takie m onu­
m entalne zamiary nie są oznaką narcyzmu?

Pewne przyzw yczajenia są tak powszechne, że nazywanie


ich narcyzem byłoby nadużyciem tego term inu. Ściśle rzecz
ujmując, osoby narcystyczne mają skłonność do w yolbrzy­
m iania swoich możliwości, potrzebują nieustannej admiracji
i brak im empatii. Definicja narcyzm u obejm uje bardzo kon­
kretne przypadki. Chociaż ktoś, kto zam artwia się perm anen­
tnie, ma nadzieję na kontrolow anie świata, nie oznacza to, że
ma wyolbrzym ione mniemanie o sobie. Nie stara się też zyskać
uznania. Tacy ludzie po prostu chcą się utrzym ać na p o ­
wierzchni.
Prawie każdy z nas —od ludzi najbardziej chełpliw ych po
szczególnie nieśm iałych — ugina się czasem pod ciężarem
zm artw ień. W głębi duszy wszyscy obawiamy się, że wszech­
świat w ogóle nie podlega naszej kontroli. Z atem w sposób
bardzo pierw otny zawierzamy tem u, co daje nam przynajmniej
pew ne poczucie m ocy: myśleniu. Paradoks polega na tym , że
właśnie w tedy nasze myśli wpadają w niekontrolow aną spiralę
zm artw ień.
Znajdziem y spokój ducha tylko w tedy, gdy zaakceptujemy
Ź ródło jako sprawcę tego, co się nam przydarza. A kiedy p o ­
padniem y w m anię wielkości, św iadom ość ta pozw oli nam
odzyskać właściwą perspektyw ę.
176 I METODY

7. C zy m ogę m yśleć o Ź ródle jako o Bogu?

O dpow iedź brzm i: możesz, ale nie musisz. Świadom ie zde­


finiowaliśmy Ź ródło w taki sposób, że nie stoi to w sprzecz­
ności z w ierzeniam i jakiejkolw iek religii. N aszym w ierzącym
pacjentom pozwala to identyfikow ać Ź ródło z Bogiem. Z o ­
rientowaliśm y się, że niezależnie od tego, jak rozum ieją Boga,
P rzepływ W dzięczności nadal d z id a tak, by rozproszyć ich
negatyw ne myśli.
Istnieje też duża grupa osób, które mają pew ne duchow e
inklinacje, lecz nie czują zw iązku ze zorganizow anym i reli-
giami. D la nich koncepcja Źródła jest nazwaniem czegoś, czego
doświadczyli, ale nie zdołali zdefiniować: uczucia, że wszystko
jest nam dane przez dobroczynny wszechświat. Ten now y spo­
sób postrzegania pogłębia ich poczucie wdzięczności i uwalnia
od negatyw nych myśli.
Są też ateiści, po których m ożna się spodziewać odrzucenia
idei Ź ródła dlatego właśnie, że jest powiązana z Bogiem. Ate-
izm jest jednak produktem świadomego myślenia, a niezależnie
od tego, w co świadomie w ierzy dana osoba, jej podśw iado­
mość odbiera świat na swój własny sposób. C arl Gustav Ju n g
błyskotliwie przedstawił ten stan w swym studium snów, obra­
zów o znaczeniu religijnym i m itologii. Podświadom ość żyje
w świecie uniwersalnych symboli, potężniejszych niż logika.
Ź ródło jest jednym z nich. Jeśli ateista posługuje się Przepły­
w em W dzięczności, jeg o podświadom ość odbiera uniw ersum
jako dającą wszystko siłę —i to wszystko, czego m u potrzeba,
by osiągnąć spokój ducha.
PRZ EP ŁY W WDZIĘCZNOŚCI I 177

INNE ZASTOSOWANIA PRZEPŁYWU WDZIĘCZNOŚCI

N ie wszyscy zam artwiają się tak jak Elizabeth, ale nie ozna­
cza to, że nie m ogą odnieść korzyści ze stosowania Przepływ u
W dzięczności. Istnieje wiele innych typów negatyw nego m y­
ślenia i m etoda ta pom aga w każdym wypadku. Poniżej opisuję
historie trzech pacjentów : każda obrazuje inny rodzaj negaty-
w izm u i dla każdego z nich P rzepływ W dzięczności okazał się
dobrym sposobem na rozpędzanie ponurych myśli. Ku zdu­
m ieniu tych pacjentów m etoda uw olniła ich od ograniczeń,
które narzucali sobie sami przez całe życie.

Przepływ W dzięczności uwalnia cię od uporczyw ych


żalów związanych z przeszłością. W ie lu z n a s p o p a d a w n a w y k

p o w ra ca n ia m y ś la m i do p o d ję ty c h d a w n o d e c y z ji, o b w in ia ją c się o z ł y

w y b ó r i w s z y s tk ie p ro b le m y , k tó re n a s o d ta m teg o c za su sp o tk a ły . P o ­

m in ą w s z y to, ż e ż y c ie n ie j e s t ta k p ro ste, te n r o d z a j ż a l u u n ie m o ż liw ia

n a m pójście n a p rzó d . P o tr z e b u je s z w ta k ie j sy tu a c ji m e to d y , któ ra da

ci p o c zu c ie , ż e otw ierają się p r z e d tobą n o w e m o żliw o śc i, w ła śn ie te ra z,

w tej c h w ili; ty lk o w te d y b ę d z ie s z się m ó g ł o d e rw a ć o d p r z e s z ło ś c i.

Jo h n był rozw iedzionym m ężczyzną w średnim w ieku,


który ugrzązł w swojej przeszłości. Jako m łody człowiek prze­
żył wiele związków z kobietami, które kończyły się, gdy tylko
zdawał sobie sprawę, że m oże zostać zraniony. „Kiedy czułem
presję, od razu brałem nogi za pas”. Żałow ał tych decyzji,
przekonany, że stracił najwspanialsze kobiety. Teraz znów
chciał się z kim ś spotykać, ale nieustanne żale związane z prze­
szłością sprawiały, że czuł się tak, jak b y w ykorzystał ju ż
178 I METODY

wszystkie szanse. Stracił nadzieję, że kiedykolw iek zdoła jesz­


cze stw orzyć związek. G dy przyszedł do m nie, był w stanie
chronicznej depresji.
Pow iedziałem m u, że dawne błędy nie będą m iały w pływ u
na jeg o przyszłość, o ile pozbędzie się obsesji na ich punkcie.
Jego zadaniem było używanie Przepływ u Wdzięczności w każ­
dej chwili, gdy tylko zaczynał myśleć o swoich byłych związ­
kach. M etoda nie tylko pozw oliła m u przerw ać błędne koło
żalów, ale też dzięki w ięzi ze Ź ródłem stw orzyła poczucie,
że istnieją nowe możliwości. Potrafił sobie wyobrazić, że częś-
cią jeg o przyszłości będzie n o w y zw iązek, a odbudow ana
nadzieja dała m u odwagę, by zacząć się znów spotykać z ko­
bietami.

Przepływ W dzięczności uwalnia cię od nienawiści do


samego siebie. T a k ie n a sta w ie n ie rza d k o m a co k o lw ie k wspólnego

z tw o ją r z e c z y w is tą w arto ścią . J e s t b ezp o śred n ią p o ch o d n ą całego

stru m ien ia n egatyw n ych m yśli na w ła sn y te m a t. Z a z w y c z a j p r z y b ie ­

rają one fo r m ę surow ego w e w n ę trzn e g o gło su . Ten w e w n ę tr z n y k r y ­

ty k p r z e m a w i a w sposób ta k a u to ry ta rn y , ż e n ie sposób z n im

racjonalnie p o le m izo w a ć . P o trze b n a ci m etoda, która sp ra w i, ż e głos

ten z a m ilk n ie .

Janet była świeżo upieczoną absolwentką jednego z najlep­


szych college ow. N iedaw no przeprow adziła się do Los A n­
geles, by być ze swoim chłopakiem. W sposób niewytłumaczalny
przyw iązała się do człowieka, któ ry był typem nieudacznika.
U pokarzał ją publicznie, flirtując z innym i kobietam i, nie
dokładał się do wspólnego gospodarstwa, a od czasu do czasu
PRZ EPŁYW WDZIĘCZNOŚCI I 179

porzucał ją nawet na kilka tygodni. Reagowała na to, k ry ty ­


kując samą siebie, jak b y wszystkie w yrządzane przykrości
były jej w iną. Sądziła, że nie jest dla swego partnera w ystar­
czająco w yrozum iała, że nie jest cool albo dostatecznie atrak­
cyjna. Im gorzej ją traktow ał, ty m w iększe czyniła sobie
w yrzuty.
Liczyła na to, że uw olnię ją od zbyt surowej samooceny.
Zdziw iła się nieco, gdy powiedziałem , że nie będziemy dysku­
tow ać z jej w ew nętrznym krytykiem , ale każem y m u zam il­
knąć. Jane nauczyła się urucham iać P rzepływ W dzięczności,
gdy tylko zaczynała przypuszczać atak sama na siebie. Szybko
nawiązała kontakt ze Ź ródłem . Po raz pierw szy w życiu p o ­
czuła, że żyje w e wszechświecie, k tó ry ją wspiera i ceni. Im
bardziej tego doświadczała, tym mniej adekwatny wydaw ał się
głos wewnętrznej krytyki. Osiągnąwszy ten etap, znalazła w so­
bie siłę, by przeciwstawić się partnerowi, a wreszcie go zostawić.
Jeśli jesteś uw ażnym czytelnikiem , zapamiętałeś, że kwestia
złej samooceny byłajuż poruszana w rozdziale czwartym . Tam
opisaliśmy ją jako sposób ataku Cienia. D latego też m etoda,
którą zaproponow aliśm y - W ew nętrzny A u to ry tet - kładła
nacisk na zaakceptowanie Cienia. W tym rozdziale opisujemy
taką postawę jako typ myślenia związany z C zarną Chm urą,
a więc ty m razem podsuwam y m etodę, która wiąże się bezpo­
średnio z tw oim i myślami.
Z czasem zidentyfikujesz inne problem y, z którym i m ożna
się uporać dzięki w ykorzystaniu kilku m etod. W praktyce nasi
pacjenci odnoszą największe sukcesy, stosując dw ie lub trzy
naraz, by pokonać jakąś trudność. Zdaj się na in sty n k t; sam
znajdziesz najlepszą dla siebie kom binację m etod.
180 I METODY

Przepływ W dzięczności uchroni cię przed nieżyczliwą


oceną innych. G d y je s te ś m y z b y t k r y ty c z n i w obec lu d z i, łu d z im y

się, ż e n a sze p r y w a tn e oceny n ie m ają w p ły w u n a o to c zen ie . W r z e ­

czy w isto śc i z b y t su ro w e są d y, z w ła s z c z a często p o w ta r z a n e , w y sy ła ją

r o d z a j en ergii, która sp ra w ia , ż e zn ie c h ę c a sz do sieb ie in n ych . N i e da

się udaw ać, ż e n ie p r z y jm u je s z wobec lu d z i oceniającej p o sta w y ; m u sisz

p o p ro stu to w y elim in o w a ć .

George był reżyserem film ow ym , k tó ry jeszcze jako dw u-


dziestoparolatek nakręcił dwa filmy entuzjastycznie przyjęte
p rzez kry ty k ę. W cześnie odniesiony sukces uderzy ł m u do
głowy. Zaczął krytykow ać wszystkich, z którym i pracował —
aktorów , członków ekipy, naw et producentów i szefów stu­
diów , k tó re finansow ały filmy. W szyscy w ydaw ali m u się
podrzędni: intelektualnie i tw órczo. N abrał lekceważącej m a­
niery, co sprawiło, że nikt nie chciał z nim pracować. Trzeci
film okazał się klapą i jego kariera zawisła na włosku. Stał się
więc jeszcze bardziej krytyczny wobec ludzi. Kiedy go pozna­
łem, od ponad roku nie dostał żadnej oferty pracy. Jego morale
legło w gruzach.
W iedział, że m usi zm ienić nastawienie do innych, ale jego
przekonanie, że to on m a rację, nie ułatw iało tego zadania.
Pow iedziałem m u, że to bez znaczenia, czy jeg o oceny były
słuszne, czy też nie. Za każdym razem, gdy stawał się krytycz­
nie usposobiony do ludzi, sam robił sobie krzyw dę. Jego ne­
gatyw ne sądy stw orzyły jego własną, pryw atną wersję Czarnej
C hm ury. O dcięty od Ź ródła nie miał swemu otoczeniu lite­
ralnie nic od zaoferowania. Pom ogłem m u w ytrenow ać zdol­
ność do korzystania z P rzepływ u W dzięczności za każdym
P RZ EP ŁY W WDZIĘCZNOŚCI I 181

razem, kiedy zacznie kogoś oceniać. N ie tylko przerw ało to


spiralę negatyw nych myśli, ale dało też niemal natychmiastowe
poczucie w ięzi ze Ź ródłem i jeg o energią. A to zm ieniło jego
relacje ze wszystkimi. Ludzie zaczęli dostrzegać, że George ma
im coś do zaoferowania, co zainspirowało ich do tego, by dawać
m u więcej w zamian.
PODSUMOWANIE PRZEPŁYWU WDZIĘCZNOŚCI

C zem u służy m etod a


G dy twoją świadomość przepełniają troski, niska samoocena
lub jakakolwiek forma negatywnego myślenia, zostajesz pochło­
nięty przez Czarną Chmurę. To ogranicza twoje życiowe możli­
wości, a bliskim odbiera najlepszą część ciebie. Życie staje się
walką o przetrwanie zamiast spełnieniem wielkich obietnic.

Z czym w alczysz
Z nieświadomym urojeniem, że negatywne myśli mogą kontro­
lować wszechświat. A ponieważ sądzimy, że uniwersum jest
wobec nas całkowicie obojętne, trzymamy się kurczowo po­
czucia kontroli, jaką daje nam myślenie negatywne.

Sygnały dyktujące użycie m eto d y


1. Użyj Przepływu Wdzięczności za każdym razem, gdy do­
padają cię mroczne myśli. Jeżeli się im nie przeciwstawisz,
nabiorą tylko większej mocy.
2. Korzystaj z metody zawsze, gdy twój umysł nie jest skiero­
wany na jakieś konkretne zadanie - kiedy czekasz na połą­
czenie telefoniczne, utknąłeś w korku albo stoisz w kolejce
w sklepie.
3. Możesz wprowadzić metodę do swojej codziennej rutyny.
W te d y określone pory (wstawanie, kładzenie się spać,
czas posiłków) stają się sygnałem, by ją praktykować.
M etod a w skrócie
1. Zacznij spokojnie przypominać sobie dary, za które jesteś
wdzięczny życiu, zwłaszcza te uznawane przez ciebie za
oczywiste. Możesz też dołączyć do listy rzeczy złe, które
się nie zdarzyły. Nie śpiesz się, by móc naprawdę poczuć
wdzięczność za każdą z nich. Nie wyliczaj tych samych
darów za każdym razem. Powinieneś czuć pewien wysiłek
wyszukiwania nowych pomysłów.
2. Mniej więcej po trzydziestu sekundach przestań wymieniać
dary i skoncentruj się na fizycznym doznaniu wdzięczności.
Poczujesz, jak napływa z głębi serca. Ta energia, którą od­
dajesz światu, to Przepływ Wdzięczności.
3. Gdy będzie ona emanować z serca, twoja klatka piersiowa
rozluźni się i otworzy. W tym stanie poczujesz, jak zbliża
się ku tobie przemożna obecność, pełna mocy do nie­
skończonego obdarowywania. Nawiązałeś kontakt ze
Źródłem.

Siła w y ż s z a , z której k o r z y sta sz


W e wszechświecie istnieje siła wyższa, która bynajmniej nie jest
wobec nas obojętna, która powołała nas do istnienia i zawsze
dba o nasze dobro. Nazywamy ją Źródłem. Doświadczenie jej
niezmierzonej mocy sprawia, że znika wszelki negatywizm.
Ale bez wdzięczności nie możemy dotrzeć do Źródła.
ROZDZI AŁ 6

Metoda:
Zagrożenie

Siła w yższa :
Wola

A K S I Ą Ż K A D A J E C I S Z C Z E G Ó L N Y R O D Z A J SIŁY

- zdolność do odmienienia swojego życia. Musisz zrobić tylko


jedną rzecz: korzystać z metod. Nagrodą będzie to, że odkry­
jesz nową i lepszą wersję samego siebie. Któż by tego nie
pragnął?
Zakładałem, rzecz jasna, że tego właśnie chcą moi pacjenci.
Instrumenty, które oddawałem do ich dyspozycji, okazywały
się - zgodnie z moją obietnicą - pomocne; stawali się ufni i bar­
dziej pewni siebie, mieli lepszą zdolność ekspresji, więcej od­
wagi. Rezultaty terapii były tak dobre, że kompletnie zdumiało
mnie to, co zdarzyło się później: niemal każdy pacjent przestał
korzystać z metod. Byłem zaszokowany. Pokazałem tym lu­
dziom ścieżkę wiodącą do lepszego życia i bez żadnej racjonal­
nej przyczyny postanowili z niej zejść. Nawet ci, którzy byli
najbardziej entuzjastycznie do niej nastawieni, zrezygnowali.
ZAGROŻENIE I 185

Nie zakładaj więc, że tobie powiedzie się lepiej. Moi pacjenci


mieli nad tobą pewną przewagę - nękałem ich co tydzień jak
osobisty trener. Bez terapeuty z jeszcze większą łatwością za-.
rzucisz metody.
To jednak nie powinno cię zniechęcać. Phil i ja wypraco­
waliśmy sposób, by nie pozwolić pacjentom rezygnować
z pracy nad sobą. Ale musisz zdawać sobie sprawę, że masz do
czynienia z potężnym przeciwnikiem. Pod koniec tego roz­
działu będziesz już rozumiałjego taktykę i będziesz mógł z nim
walczyć.
Większość poradników psychologicznych nie wspomina
nawet o tym, że czytelnik po prostu przestaje się stosować do
rad. Mogą zaoferować pewien program, ale są nierealistyczne,
jeśli chodzi o wytrwałość odbiorcy w obliczu napotykanych
trudności. Nie chcemyjednak sprzedawać ci złagodzonej wersji
wyzwania, jakim jest odmiana własnego życia. Uważamy bo­
wiem, że możemy uczynić cię wystarczająco silnym, byś po­
radził sobie z tym wyzwaniem.
W tym miejscu najprościej będzie przyjrzeć się temu, co
spotkało jednego z moich pacjentów. Poznaliście go wcześniej.
Pamiętacie Vinny’ego? Był komikiem scenicznym, który tak
bardzo bał się bólu odrzucenia, że skrył się w drugiej lidze
artystów komediowych. Możesz przypomnieć sobie jego hi­
storię, zaglądając do rozdziału drugiego. Teraz muszę wyjawić
wszystko: gdy pisałem tamten fragment książki, pominąłem
pewne elementy historii Vinny’ego —wszystkie te mroczne
chwile, gdy zniweczone zostały wszelkie postępy, a on bliski
był całkowitej rezygnacji. Gdybym opisał wcześniej te niepo­
wodzenia, rozdział drugi byłby trzy razy dłuższy. Ale teraz
186 | METODY

czas, byś zrozum iał, jaką walkę musiał stoczyć Vinny, bo czeka
cię podobne wyzw anie.
Vinny nie znosił jakiegokolw iek bólu, lecz najbardziej bał
się czuć bezbronny w obecności innych. D latego unikał w pły­
w ow ych osób, które m ogłyby m u pom óc. N ie stawiał się na
przesłuchania przed nimi, a nawet nie chciał z nim i rozmawiać.
Krył swoje lęki za prześmiewczym poczuciem hum oru, szybko
nużącym ludzi, których pow inien m ieć na celowniku.
Korzystając z O dw róconego Pragnienia, nauczył się poko­
nyw ać lęk przed bólem . Zaczął przychodzić na spotkania
o ustalonej porze, był przygotow any i zachow ywał się z sza­
cunkiem . W krótce nawiązał służbowe kontakty z osobami,
które m ogły m u pom óc. Zorganizow ano m u w ystępy w naj­
lepszych klubach. Potem przyszły zdjęcia próbne do głośnego
serialu kom ediowego. Było to jeg o największe m arzenie, ale
ponieważ bał się odrzucenia, stało się też źródłem największych
obaw.
M usiał przejść serię przesłuchań, k tó ry m tow arzyszyło
ogrom ne napięcie, ale korzystał w ted y z O dw róconego Prag­
nienia w sposób jeszcze bardziej zdyscyplinowany niż zwykle.
Pom ogło m u to opanować lęki i —ku własnem u zdum ieniu
—otrzym ał rolę. Teraz otw ierała się przed nim droga do ka­
riery, której pragnął; w ystarczyło nią pójść dalej. Gdyby jego
lęki wracały, zawsze m ógł przyw ołać m etodę, by się na tej
trasie nie wykoleić.
K ilka dni po o trzym aniu roli V inny pojaw ił się w m oim
gabinecie. Po paru m inutach stało się dla m nie jasne, że nie
tylko nie pójdzie dalej, ale wręcz skoczy po drodze z m ostu.
Pow iedziałem m u, że potrzebuje realistycznych planów , by
ZAGROŻENIE I 187

poradzić sobie z presją, jaką stwarza nowa sytuacja zawodowa.


N ie wyglądało na to, by m nie słuchał; zamiast tego zaczął się
przechwalać, ilu to celebry tów spotkał i jak bardzo wydał im
się zabawny. O dnosiłem wrażenie, że Vinny porzucił rzeczy­
wistość dla magicznego świata, gdzie m ogły się ziścić wszyst­
kie jeg o marzenia.
W głowie włączył m i się sygnał alarmowy.
—Vinny, znalazłeś się w takim punkcie, w k tórym ludzie
zaczynają zmierzać do autodestrukcji. Zaznawszy pierwszych
uroków sukcesu, przestają nad sobą pracować. Ale rzeczyw i­
stość nie uległa zmianie. Potrzebujesz m etod bardziej niż kie­
dykolw iek.
—D oktorku —odparł chłodno —będę gwiazdą. W idziałeś,
ja k świat traktuje gwiazdy? Teraz w szedłem na ulicę, k tóra
nazyw a się „będzie łatw o”.
Mając za sobą lata pracy z celebrytami, wiedziałem , że to
stracone nadzieje. By w ym ienić tylko kilka problem ów, z któ­
rym i ludzie sławni muszą się borykać, wspom nę choćby o roz­
w odach, k ło p o tach z dziećm i, chorobach, śledzących ich
natrętach, starzeniu się, złych recenzjach i okradających ich
menedżerach. Ci rozsądni zdawali sobie sprawę, że sukces nie
uchroni ich przed tym wszystkim. Pracowali ciężko podczas
terapii, kładąc szczególny nacisk na m etody.
Vinny nie należał jednak do tej grupy. Potrzebow ał przy ­
kładów , by wyobrazić sobie trudności, na jakie m ógł natrafić.
—A jeślijeden ze scenariuszy zostanie napisany tak, że twoja
postać nie będzie zabawna? Pam iętaj: będą cię oglądać m iliony
w idzów .
M achnął lekceważąco ręką.
188 I METODY

—Jestem zbyt ważny dla tego serialu, by ktoś chciał, żebym


źle wypadł. W przyszłym miesiącu ukażą się na mój tem at dwa
artykuły!
V inny nie m iał pojęcia, że zm ierza ku sam ozatraceniu.
Radośnie ignorując to ryzyko, zm ienił swoje życie w festiwal
złudzeń. Jego pierwszą oficjalną decyzją było zarzucenie O d ­
w róconego Pragnienia. To tak, jakby sam otny kowboj za­
strzelił swego wiernego konia. Bez korzystania z m etody nowo
nabyte dojrzałe zachowania m usiały wyparować. Osoba, którą
stał się na jakiś czas - pracująca codziennie nad swoimi skryp­
tam i, chodząca na siłownię i mieszkająca w posprzątanym
dom u - zniknęła bez śladu.
Nie, żeby ten dom stał opustoszały —tłum gości pochlebców
zbierał się tam każdego w ieczoru. O szołom iony m arihuaną
i tanim uwielbieniem Vinny wrócił do swojej Strefy Kom fortu.
Czasem zapraszał jakiegoś celebrytę klasy D , by wpadł do niego
i dodał nieco „splendoru” jego im prezom (co tylko dow odzi,
jak bardzo sukces uderzył m u do głowy).
Tym czasem należało też pracować nad rolą w serialu. K o­
bieta, która odpow iadała za je g o realizację, w ym agała od
aktorów, by recytowali kwestie zapisane w scenariuszu. O zna­
czało to, że roli trzeba było się nauczyć. D la V inny ego ocze­
kiw ania p ro d u c e n tk i b y ły n iezrozum iałe i n arzekał na
obow iązek uczenia się kwestii.
—C o to za problem , jeśli będę im prowizował? Z tego właś­
nie żyję. G dyby nie była takąjędzą, wiedziałaby, ja k to w yko­
rzystać.
Ale to nie był problem tej „jędzy”, tylko V inny’ego. Zapa­
miętanie roli to żm udna praca, a on uważał, że gwiazdy są z niej
ZAGROŻENIE I 189

zw olnione. Jego szefowa nie okazyw ała jednak współczucia


i gdy pokazał się na planie na kacu i usiłował zaim prow izować
całą scenę, udzieliła m u ostrej reprym endy.
O d tej p ory V inny znalazł się na rów ni pochyłej. Spóźniał
się na plan, a gdy się ju ż pokazał, był złośliwy i niechętny do
współpracy. Pozostali aktorzy zaczęli go unikać. Ostrzegałem
go, że sytuacja jeszcze się pogorszy, jeśli nie dorośnie i nie za­
cznie korzystać z O dw róconego Pragnienia. D oprow adziło to
jedynie do nieporozum ień m iędzy nam i (jeśli uznać za niepo­
rozum ienie wykrzykiw anie, że jestem nieudacznikiem). Vinny
zaczął opuszczać sesje terapeutyczne, a w końcu w ogóle z nich
zrezygnował. N ie m ogłem na to nic poradzić; od dłuższego
czasu i tak nie słuchał m oich rad.

CZY WIERZYSZ W MAGIĘ?

Było oczywiste, że Vinny odpuścił sobie pracę nad proble­


m am i. W iększość m oich pacjentów rów nież to robiła, choć
w mniej ostentacyjny sposób. N aw et jeśli przychodzili nadal
na terapię, w końcu —tak ja k Vinny —nabierali przeświadcze­
nia, że m ożna ju ż zrezygnow ać z używ ania m etod. O tó ż nie;
w ten sposób sami siebie sabotowali, podobnie jak Vinny. Z peł­
nym przekonaniem m ogę powiedzieć, że i w y tak postąpicie.
Spróbujecie pracy z metodami, stwierdzicie, że przynoszą wam
poprawę, a jed n ak w końcu przestaniecie ich używać.
Dlaczego to tak powszechne zjawisko? O dpow iedź kryje
się w naszej kulturze. Stwarza ona nierealistyczne wyobraże­
nia na tem at człowieka. Lubimy myśleć o sobie jako o skoń­
190 I METODY

czo n y m p ro d u k cie — całkow icie k o m p le tn y m w swej


odrębności. N ie jesteśm y niczym takim. By stanow ić całość,
m usim y utrzym yw ać związek z czymś, co jest większe niż
my sami. To nieustanny wysiłek i oznacza to, że człowiek
nigdy nie będzie czymś więcej niż istotą, nad którą „praca jest
w toku”.
Pomyśl o swoim umyśle ja k o właśnie kupionym , superno­
woczesnym płaskim telew izorze. W yjmujesz go niecierpliwie
z opakowania, ale okazuje się, że nie działa. Poluzował się w tyk
zasilacza; nie m ożna kupić now ego i trzeba własnymi siłami
um ocow ać ten, k tó ry jest. C o gorsza, zasilacz będzie nadal
wypadał z gniazda i każdego dnia będziesz musiał go naprawiać.
Tak jest w tw oim umyśle, gdy dochodzi do zerwania połącze­
nia z siłami w yższym i. W tedy za każdym razem na horyzon­
cie pojawia się któryś z tw oich osobistych problem ów. M etody
odnawiają w ięź z w yższym i siłami. W łaśnie dzięki tem u są
skuteczne. Ale to połączenie nie trw a samo przez się; z pew ­
nością znow u się przerw ie.
Oznacza to, że używ anie m etod jest zadaniem, które nigdy
się kończy.
To lekcja pokory. N ie tylko nie m amy w tej kwestń w yboru,
ale też będziem y musieli pracować nad sobą do końca życia.
O tym , ja k trudno to zaakceptować, świadczy reakcja jednej
z m oich pacjentek. Kilka tygodni po w prow adzeniu się do
świeżo w ykończonego d om u jej m arzeń przyszła do m nie
z płaczem. Ju ż zdążyła znienawidzić swoją kuchnię, ale nie
z tych pow odów , które m ożecie podejrzewać. Każdego w ie­
czoru po kolacji myła naczynia i szorowała w szystkie blaty na
w ysoki połysk. „G dy tylko skończę to robić, dostaję szału.
ZAGROŻENIE | 191

W iem , że zanim się obejrzę, mój mąż przyjdzie do kuchni na


nocną przekąskę, zostawiając wszędzie okruchy. R an o m oje
dw uletnie dziecko rzuci sosem jabłkow ym o ścianę. Dlaczego
w ogóle m am się starać i sprzątać? K uchnia nigdy nie będzie
czysta”.
A co by było, gdyby istniał jakiś sposób na uw olnienie jej
od tego niekończącego się tyrania? M oże to brzm ieć ja k tekst
z taniej reklamy, ale to prawda. K ażdy z nas ma fantazje na
tem at „czegoś m agicznego” — m oże to dotyczyć zw iązku,
pracy, dokonań czy tego, co posiadamy —czegoś, co uw olni
nas od nieustannego kieratu. Gdyby zastosować to m arzenie
do prac dom owych, byłaby to samoczyszcząca się kuchnia. Ale
w w ypadku ludzi jest to iluzoryczne przekonanie, że m ożem y
przestać potrzebow ać sił wyższych, aby stać się istotam i kom ­
pletnym i. Gdyby tak było, nie potrzebow alibyśm y żadnych
m etod.
D la V inny’ego m agicznym „czym ś” była sława. Gdy ją
wreszcie zyskał, uznał, że nie musi ju ż stawiać czoła bólowi.
W ogóle wszelkiego rodzaju zmagania pow inny się skończyć.
Jeżeli Vinny w ierzył w jakąś religię, to właśnie było jej credo.
N ie poszukiw ał nieba, lecz drogi, która nazyw a się „będzie
łatw o”. Sam ujął to w ten sposób: „Pragnąłem tego od dzie­
ciństwa, kiedy ojciec bił m nie za to, że m am m arzenia. Z ro ­
biłem ju ż to, co do m nie należało. Teraz dostanę nagrodę”.
Ta nagroda m a nazw ę. Phil nazyw a tę fantazję na tem at
życia pozbawionego trudu „uwolnieniem ”. W iele osób kojarzy
to słowo z uw olnieniem od kary więzienia czy oczyszczeniem
z zarzutów , ale ma też ono inną konotację - m ożna być zw ol­
nionym z jakiegoś obow iązku czy zadania. W ty m miejscu
192 | METODY

używ am y go w odniesieniu do naszego najważniejszego obo­


wiązku : pracy nad sobą przez resztę życia.
W głębi duszy wszyscy m arzym y o czym ś magicznym , co
nas uw olni. M ożem y to utożsam iać z pieniędzm i, nagrodą,
dzieckiem , które osiąga sukcesy, czy uznaniem w oczach zna­
jom ych. Zastanów się przez chwilę, co dla ciebie jest takim
m arzeniem . Nieważne, czym się ono okaże, m oże to być ba­
nalny drobiazg; po prostu bądź ze sobą szczery. A potem spró­
buj w ykonać takie ćw iczenie:

1 Pomyśl, że otrzymałeś to magiczne „coś” , co


sprawia, że nie musisz się już w życiu trudzić ani
walczyć. Poczuj to przez chwilę. A teraz zniszcz tę
fantazję: wyobraź sobie, że nigdy nie stanie się
rzeczywista. Jak czujesz się z myślą, że nigdy nie
uciekniesz od niekończącego się znoju życia?

Teraz wiesz, dlaczego prawie każdy pacjent rezygnuje z me­


tod. N ie w ystarcza im , że popraw iały ich życie na wszelkie
sposoby. Chcą tego, czego m etody nigdy im nie dostarczą -
m agicznej pigułki, która uw olni ich od ciężkiej pracy. D u ­
chow o wciąż pozostali dziećmi.

CENA UWOLNIENIA

Z a duchow ą niedojrzałość płaci się karę.


G dy V inny porzucił terapię, nie w idziałem go przez parę
miesięcy. Aż pew nego dnia, kiedy w racałem z p rzerw y na
ZAGROŻENIE I 193

lunch i wysiadłem z w indy na m oim piętrze, ktoś złapał m nie


gw ałtow nie. W pierwszej chwili myślałem, że zostałem na­
padnięty, ale szybko zdałem sobie sprawę, że ten ktoś trzym a
się m nie, jakbym był ostatnią deska ratunku. N o i usłyszałem
szloch.
Takiego V inny’ego nie widziałem nigdy w cześniej: zaczer­
w ieniona twarz, oczy nabiegłe krwią, strugi łez na policzkach.
Spojrzał na m nie w zrokiem , którego nigdy nie zapom nę —
jakby zaglądał w głąb duszy - ale nie m ógł w ydobyć słów.
Zaprow adziłem go do gabinetu i zam knąłem za nami drzw i na
klucz.
—Zw ołnih m nie. —Z now u popatrzył na m nie w ten dziw ny
sposób. —Dlaczego cię nie posłuchałem?
Pow iedziałem m u, że m usim y się zabrać do roboty i że zna­
lazł się w obliczu nowego rodzaju bólu, ale O dw rócone Prag­
nienie zadziała również w tej sytuacji. (Zajrzyjcie do rozdziału
drugiego, by przypom nieć sobie, jak sprawdza się ta m etoda
wobec ju ż zaistniałych zdarzeń). Wysłałem go do dom u, żeby
się umył, i kazałem trenować O dw rócone Pragnienie nieustan­
nie, aż będę się m ógł z nim spotkać.
G dy pojawił się ponow nie, wyglądał nieco lepiej, ale z m e­
tody nie skorzystał ani razu.
—Vinny, czas m a teraz kolosalne znaczenie. Próbuję cię ura­
tow ać przed zapłaceniem ostatecznej ceny —wyjaśniłem.
—Tę walkę ju ż przegrałeś, doktorku.
Vinny sądził, że jego największą stratą było załamanie obie­
cującej kariery. To prawda, że z dobrze zapowiadającego się
aktora kom ediowego, któ ry miał znakom itą pozycję startow ą
do dalszych sukcesów, w krótkim czasie zm ienił się w pariasa.
194 I METODY

N ikt nie chciałby kogoś takiego zatrudnić. Był to spektakularny


upadek. Ale gdy zacząłem znów nalegać, by skorzystał z O d ­
w róconego Pragnienia, jego odpow iedź ujawniła, jak w ysoką
cenę przyszło m u zapłacić.
- D oktorku, nie pojmujesz, co się dzieje. Ja ledw ie jestem
w stanie zwlec się z łóżka.
Vinny wpadł w otchłań rozpaczy. Tylko m etody m ogły m u
pom óc, ale był zbyt rozbity, by ich użyć. U trata pracy to jedno,
ale praw dziw y dram at zaczyna się w tedy, gdy jestes'my per­
m anentnie rozbici i pozbawieni m otyw acji, więc przestajem y
ju ż nawet próbować sobie pomóc. W tedy stracibśmy wszystko:
nie m am y przyszłości.
Zaw arłem kiedyś bliską znajomość z takim stanem. Tak ja k
V inny poczułem się zdradzony przez mój własny m agiczny
plan. G dy m iałem dziesięć lat, zacząłem pracować ja k szatan,
by dostać się do H arvardu. Zebrałem tyle w yróżnień i zabczy-
łem tyle dodatkow ych, zaawansowanych kursów , ile tylko się
dało. Pracowałem tak ciężko, że istotnie dostałem się na U n i­
w ersytet Harvarda, a nawet pozw olono m i przeskoczyć pierw ­
szy rok. Byłem w siódm ym niebie. Ale gdy przyjechałem na
uczelnię i zdałem sobie sprawę, że czeka m nie jeszcze więcej
pracy, załamałem się. Z trudem skończyłem rok.
Cała nasza kultura jest zdem oralizow ana, a wszelkie tego
przejawy sąju ż widoczne: delektujem y się adrenabną, jaką daje
pow ierzchow ny seks i drobne okrucieństw a; unikam y praw ­
dziwego rozw iązyw ania problem ów , zadowalając się uzyski­
waniem przewag nad naszymi konkurentami. Stracibśmy wiarę
we własną przyszłość. O to ostateczna cena za hołubienie in­
fantylnych fantazji.
ZAGROŻENIE | 195

U w olnienie jest niem ożliwe - zarów no w skali człowieka,


jak i społeczeństwa. G dy fałszywa nadzieja na to, że znajdziemy
„łatwą drogę”, w sposób nieunikniony legnie w gruzach, je ­
steśmy rozbici i pozbaw ieni m orale. To zasada, od której nie
m a ucieczki: u w o ln ie n ie z a w s z e k o ń c z y się u tra tą m orale.

Istnieje ścieżka, k tó ra m oże nas w yprow adzić z tego


załamania. Nasz w róg jest jednak zdeterm inow any, by nie
pozwolić nam na nią wejść. Atakuje nas w każdym momencie:
gdy włączam y telewizor, w chodzim y do internetu lub czy­
tam y m agazyn; dostaje się do naszej św iadom ości naw et
w tedy, kiedy prow adzim y samochód, a zwłaszcza gdy w cho­
dzim y do m rocznego sanktuarium jeg o m ocy —galerii han­
dlowej.

ZŁUDZENIA NA SPRZEDAŻ

Ten w róg to konsum pcjonizm . Przem aw ia przez każdą


reklamę, każdą prom ocję, logo, przydrożne billboardy itp.
U k ry ty przekaz jest zawsze taki sam: gdzieśjest coś, co musisz
mieć. N ie um iejąc się przeciw staw ić tej pokusie, czujem y
konieczność kupow ania jednej rzeczy za drugą. N ie cieszymy
się jednak z now ego nabytku, kiedy ju ż do nas należy; nasza
uwaga przenosi się na kolejny przedm iot pożądania.
K onsum pcjonizm nieuchronnie wdziera się w każdą sferę
naszego życia, nie tylko zakupy. Traktujem y życiowe doświad­
czenia tak samo ja k kupione iPody, dżinsy i samochody. D o ­
w olna piosenka, idea czy znajom ość są now e i atrakcyjne,
dopóki nie przestają takie być. W tedy porzucam y je i zm ie­
196 I METODY

rzam y do następnych, nowszych obiektów . K onsum pcjonizm


stał się naszym stylem życia. T o odw rócenie porządku rzeczy.
V inny nie p rzy zn aw ał się d o teg o , ale m iał tę sam ą co
w szyscy skłonność do przenoszenia uw agi na coraz to n o w ­
sze ob iek ty . G d y k o rzy stał z m eto d , chciał osiągnąć ze­
w n ętrzn y cel: sławę. M e to d y były ja k kule, na k tó ry ch się
w spierał, by d o trz e ć tam , gdzie chciał. O siągnąw szy cel,
odrzucił m etody.
N ie jesteś zapew ne bardziej odporny na konsum pcjonizm
niż Vinny. Praw dopodobnie ulegasz m u właśnie teraz. Jeśb
nie w ierzysz, pom yśl uczciw ie, w ja k i sposób czytasz tę
książkę. Jako konsument przerzucisz ją szybko i powierzchow­
nie, licząc na to, że da ci poszukiw aną „odpow iedź”. Będziesz
chciał, by ta lektura zadziałała ja k pigułka, nawet jeśli się do
tego nie przyznajesz; w ystarczy ją połknąć i nie potrzeba
dalszych wysiłków.
Ta książka ma zmienić tw oje życie. N ie jest jednak magiczną
pigułką, jest planem działania. Jeśli czytasz ją ja k konsum ent,
możesz równie dobrze zrezygnować z lektury. Zm iana nastąpi
tylko w tedy, gdy z zaangażowaniem zastosujesz m etody. M o­
żesz przeczytać coś, co zainspiruje cię do skorzystania z nich,
ale szybko stracisz determinację i przestaniesz ich używać. Tak
ja k w starym dowcipie: „G dy czuję potrzebę pracy, kładę się
i czekam, aż przejdzie”. N iestety, nie jest to zabawne.
Konsum enci starają się nadrobić swe lenistw o, pochłaniając
inform acje —z telewizji, stron internetow ych, w yszukiw arek,
SM S-ów, maili itd. Ale z tym i inform acjam i dzieje się to samo
co ze zbyt szybko zjedzonym posiłkiem : nic napraw dę nie
zostaje przetraw ione. Spotkałem kiedyś podczas sem inarium
ZAGROŻENIE | 197

kobietę, która pow iedziała, że w ciągu m inionego miesiąca


przeczytała 75 książek na tem at duchowości. Jak mogła dotrzeć
do znaczenia jednej, skoro w łaśnie konsum ow ała następną?
Próba konsum ow ania dóbr duchow ych jest rów nie skuteczna
ja k kupow anie kilku system ów GPS do sam ochodu bez um ie­
jętności korzystania z któregokolw iek z nich.
W szechobecność konsum pcjonizm u w naszym życiu jest
w idoczna gołym okiem , ale nie potrafim y m u się oprzeć. Siła
tej pokusy w yn ik a zresztą ze zdrow ych przesłanek. M am y
naturalną potrzebę nawiązania kontaktu z siłami w yższym i;
jest ona tak silna, że nie sposób jej wyelim inować. K onsum p­
cjonizm kieruje tę potrzebę ku niew łaściw ym celom, przeko­
nując cię, że siły wyższe kryją się wew nątrz czegoś magicznego.
Jeśli zatem zdobędziesz tę rzecz, posiądziesz rów nież siłę w yż­
szą. To „poszukiwanie skarbu” jest skazane na niepowodzenie,
ale zamiast się do tego przyznać, w ybieram y niekończącą się
pogoń za kolejnymi m agicznym i rzeczam i. To źle skierowane
poszukiw anie m agu w ypełnia nam każdy dzień. Konsum enci
m ogą zaprzeczać, ale ich zachowanie m ów i co innego. Goniąc
za czym ś —m oże to być now y partner, now e ubrania, nowe
hobby —mają też ogrom ne oczekiwania, które nigdy nie są
spełniane, a to pow oduje, że poszukują jeszcze intensywniej.
N astępnym razem, kiedy zobaczysz rozpychającą się łokciami,
podekscytow aną grupę przedzierającą się przez sklep w po­
szukiw aniu rzeczy na w yprzedaży, pow iedz sobie, że jesteś
świadkiem polowania na kosmiczną magię. N a jakiś czas po­
w inno cię to zniechęcić do w yprzedaży.
Ale nie będziesz w olny, póki nie pozbędziesz się wszelkiej
nadziei na znalezienie m agicznego rozwiązania.
198 I METODY

SIŁA WYŻSZA: WOLA

N ie cieszy nas pozbawianie się nadziei. V inny’em u zajęło


sporo czasu, zanim się zorientow ał, że jego złudzenia prow a­
dzą jed y n ie do katastrofy. Pierw szy miesiąc naszej pracy,
odkąd ponow nie podjął terapię, składał się główne z kłótni
i m oich przem ów ień mających dodać m u otuchy. M usiałem
go przekonać, że jedynym sposobem na pow rót do życia było
nawiązanie kontaktu z siłami w yższym i i utrzym anie go, a to
oznaczało, że nigdy nie będzie m ógł zarzucić m etod. G dy po
raz pierw szy dotarło to do niego, wyglądał, jakby dostał do­
żywocie. Próbow ałem wciągnąć go w rozm owę.
—O czym myślisz Vinny?
—Kiedyś czekałem z nadzieją na to, że będę miał swój własny
program . Teraz w całej mojej przyszłości nie ma nic poza ko­
rzystaniem z m etod.
—To dobry pierwszy krok. Miesiąc tem u sądziłeś, że w ogóle
nie masz przyszłości.
V inny w końcu zdołał uw ierzyć, że ten pełen pokory, stały
proces był jed y n y m sposobem, by go uratow ać (ja z całą pew ­
nością wystarczająco często m u to pow tarzałem ). Ale wciąż
zdarzały się chwile —m nóstw o chw il—gdy nie potrafił się zm u­
sić do używ ania m etod, m im o że teraz ju ż chciał z nich korzy­
stać. Sprawiało to, że czuł się jeszcze bardziej bezradny. Dla
większości z nasjest to dezorientujące doświadczenie, ponieważ
zazwyczaj lubimy sądzić, że mamy nad sobą racjonalną kontrolę
i jeśli raz postanow im y coś zrobić, to m ożem y tego dokonać.
V inny musiał w końcu przyjąć do wiadom ości, że podjęcie
praw dziw ego działania nie jest takie proste.
ZAGROŻENIE 199

—N ie potrafię wcielić w życie własnych postanow ień. C ze­


goś brak u je... M am nadzieję, że ty wiesz czego - powiedział
drżącym głosem.
W iedziałem . Ale chciałem, by sam w yczuł właściwą odpo­
wiedź.
—Wskaż najbardziej spektakularny comeback, jaki widziałeś
w życiu —poprosiłem .
—M ecz bokserski. C zy to się liczy? —odparł Vinny.
—Znakom icie. C o się tam zdarzyło?
—Facet walczył w w adze cięższej niż jeg o własna, ale trzy ­
m ał się dzielnie. W ostatniej rundzie dostał p otw orny cios
w szczękę. Leżał na ringu, jakby był m artw y. W iem , że to
brzm i dziw nie, ale gdy sędzia doliczył do sześciu, on nagle
w rócił do życia. Jakby pstryknął jakiś włącznik. Sukinsyn po
prostu w stał i dokończył rundę. W ywalczył remis. To najlep­
sza walka, jaką kiedykolw iek widziałem .
—Okay. Zam knij oczy i w yobraź sobie m om ent, gdy on
pstryknął ten włącznik. Jak myślisz, co w tedy w głębi poczuł?
- N a jp ie rw była tylko ciem ność. A p o tem nagle iskra
światła.
—W łaśnie zorientow ałeś się, czego ci brakuje.
—To wszystko? To właśnie ma m nie uratować? C holerna
iskra?
—Ta „cholerna iskra” jest jedyną rzeczą, która m oże cię ura­
tować. To ona przyw róciła bokserow i życie. Wiesz, jak ją na­
zywamy? —Vinny ty m razem milczał. —To siła woli.
N ie było to objawienie, na które Uczył Vinny. Wyglądał tak,
jakby właśnie zapłacił dużo pieniędzy za podrabianego rolexa.
Ale podobnie jak w w ypadku wielu innych osób, jeg o rozu­
200 I METODY

m ienie silnej w oli zostało ukształtow ane w trzeciej klasie pod­


stawówki. N ie m iał pojęcia, czym je st naprawdę, nie m ów iąc
ju ż o je j rozw ijaniu.
R zadko k to uważa, że nie przydałoby m u się nieco więcej
silnej w oli. A najczęściej potrzebujem y jej dużo więcej. To
m echanizm , po k tóry sięgamy, gdy m usim y zrobić coś tru d ­
nego lub nieprzyjem nego: ćw iczyć na siłowni, zbilansować
dochody i wydatki, nawet wstać rano z łóżka. Albo w tedy, gdy
trzeba pow strzym ać niebezpieczny im puls —ja k przejadanie
się czy używ anie narkotyków .
W takich sytuacjach otaczający nas świat nie okazuje się
pom ocny, a właściwie trzeba działać w brew otoczeniu. Po­
trzebujesz wówczas siły, którą musisz wydobyć z głębi siebie.
W kulturze Zachodu przedstaw ia się to jako światło pojawia­
jące się w ciemności jakby znikąd. To właśnie ta iskra, którą
zobaczył Vinny.
Poczucie, że nie potrafi wcielić w życie własnych postano­
w ień, w ynikało u niego z braku żaru w oli. Bez niej Vinny
odpuściłby sobie po raz kolejny i terapia zakończyłaby się
porażką. Ponieważ jednak deficyt w oli dotyczył tak w ielu
naszych pacjentów, wypracowaliśmy sposób, by ją wzmocnić.
Każdy, naw et ci najbardziej skłonni do rezygnacji, m ogą
w yrobić w sobie siłę w oli, jakiej istnienia nawet nie podej­
rzewali.
Tylko nieliczne m odele obrazujące rozwój człowieka przyj­
m ują takie założenie, nie m ówiąc ju ż o oferowaniu m etod roz­
w ijania siły w oli. Zam iast teg o łatwiej jest utrzym yw ać, że
odm ienienie życia to nic trudnego. M y m am y całkiem o d ­
w rotne podejście: m ów im y ci prawdę o tym , jak ciężko będzie
ZAGROŻENIE I 201

w prow adzić zmiany, i staramy się w zm ocnić cię w takim stop­


niu, byś był w stanie sprostać tem u w yzw aniu. O znacza to
wzm acnianie twojej woli. I to właśnie daje piąta —w pew nym
sensie najważniejsza - m etoda, która m otyw uje cię do korzy­
stania z czterech poprzednich. N ie m a bow iem znaczenia, jak
efektyw ne są przedstaw ione wcześniej m etody, jeśli nie bę­
dziesz z nich korzystał.
W ty m miejscu jako czytelnik m ożesz m ieć wrażenie, że
powstaje pewna sprzeczność. C ztery poprzednie m etody czer­
pią swoją niezw ykłą m oc z tego, że przyw ołują siły wyższe,
które ju ż istnieją. Ale siłę w oli definiujemy jako coś, czego nie
ma, póki sam tego nie wygenerujesz. C zy wciąż m oże tu dzia­
łać jakaś siła wyższa? O w szem , lecz jest ona inna niż te, które
ju ż opisaliśmy.
Tam te cztery siły są nam dane jako dary, a silna w ola - nie.
Ludzie sami uczestniczą w jej tworzeniu. Wszechświat również
bierze w ty m udział, ale jedynie po to, by zbudować kontekst,
w k tórym istota ludzka m oże w ygenerow ać siłę woli. W hi­
storii boksera, którą opowiedział Vinny, uniw ersum stw orzyło
ciemność. N a szczęście w iększość z nas nie jest bokseram i le­
żącymi na ringu. Nasza ciemność nastaje w tedy, gdy jesteśm y
całkowicie rozbici i chcemy się poddać.
R zadko potrafim y pojąć, jak im darem jest ciemność. Bez
niej nie moglibyśmy odkryć w sobie w ew nętrznej iskry. W łaś­
nie w tedy, gdy całkowicie upada nasze morale, wszechświat
staje się naszym partnerem . Ta utrata morale jest w istocie m o­
m entem najbardziej błogosławionym.
Ale jedynie wówczas, gdy wiemy, ja k sobie z tym poradzić.
D latego potrzebujem y piątej m etody.
202 I METODY

METODA: ZAGROŻENIE

To m etoda wyzwalająca iskrę silnej woli, która poderw ała


boksera z ringu, a tobie pom oże w najmroczniejszych chwilach,
gdy stracisz wszelką m otyw ację. Ten żar to coś więcej niż p o ­
stanowienie, że zrobisz coś w przyszłości (wystarczy, byś spoj­
rzał na listę swoich noworocznych postanowień). M etoda ma
cię skłonić do działania od razu. W ybór jest czarno-biały: albo
używasz m etod, albo nie.
By podjąćjakieś działanie natychmiast, musimy mieć poczu­
cie, że nasze zadanie jest pilne. Ale zazwyczaj odbieram y taką
presję jako pewien dyskom fort. M obilizujemy się tylko wtedy,
gdy powstajejakieś zagrożenie, boimy się, że stracimy coś waż­
nego : pracę, związek z kim ś bliskim, własne bezpieczeństwo.
Perspektywa zbliżającego się recitalu m oże w praw ić m uzyka
w poczucie zagrożenia, bo staw ką je st je g o reputacja, więc
ćwiczy przed koncertem dwa razy więcej niż zazwyczaj. Ważna
prezentacja m oże zadecydować o awansie jakiegoś m enedżera,
dlatego przygotow uje ją przez całą noc. O dtąd będziem y się
posługiwać term inem „zagrożenie”, by skrótow o opisywać ten
rodzaj sytuacji, która wyzwala zasób energii, jakiego nie byłbyś
w stanie wykrzesać w innych okolicznościach.
W sposób niezapom niany doświadczyłem siły zagrożenia,
gdy uczyłem się do egzam inu na aplikację praw niczą w Ka­
lifornu. Test jest trzydniow ą, ciężką próbą. Ponad połowa
ubiegających się o aplikację go nie zdaje. Przez wiele miesięcy
zajmowałem się wyłącznie nauką, a pudełka po pizzy piętrzyły
się w okół m nie. Byłem bardziej zm obilizowany i skoncentro­
w any niż kiedykolw iek. Żyłem w obawie (trw oga byłaby
ZAGROŻENIE I 203

bardziej właściwym słowem), że obleję egzam in z pow odu


jakiegoś niejasnego przepisu, którego zapom niałem się na­
uczyć. Każda chwila wydawała m i się m om entem decydują­
cym. Pam iętam , jak myślałem w tedy, że gdybym potrafił się
tak m ocno koncentrow ać przez cały czas, nie byłoby niczego,
czego nie m ógłbym dokonać.
P rzypływ sił w ziął się stąd, że po raz pierw szy w życiu m u­
siałem przyjąć do wiadom ości, iż czas, jak im dysponuję, jest
ograniczony. N ie m ogłem go tracić, rozmyślając o przeszłości
czy fantazjując na tem at przyszłości. W ażne było jedynie to,
co robiłem w tamtej chwili.
Dla większości z nas świadomość, że każdy m om ent się liczy,
jest zbyt przytłaczająca. O znaczałoby to, że m usim y zawsze
dawać z siebie wszystko. W olim y raczej czekać w ygodnie, aż
jakiś nieprzekraczalny term in zmusi nas do działania. Po w yko­
naniu zadania siła woli jednak znika. Gdy tylko zdałem egzamin
na aplikację, m oje poczucie zagrożenia m inęło. W róciłem do
dawnego stylu życia, imprezując co noc, aż popadłem w depre­
sję. Jak większość z nas uznałem ją za zw ykły życiowy dopust.
To Phil przekonał mnie, że istnieje lepszy sposób na życie.
Powiedział coś, co nigdy wcześniej nie przyszło m i na myśl.
—Praw dziw a siła w oli nie m oże zależeć od okoliczności,
musi być ponad zdarzeniami.
C zułem się zagubiony.
—C zy to nie zew nętrzne okoliczności sprowadzają stan za­
grożenia?
—W ydarzenia są przelotne. Musisz znaleźć stałe źródło za­
grożenia. A jest tylko jed n a rzecz, której utratę ryzykujesz
w każdej chwili.
204 I METODY

—C o to jest?
—Tw oja przyszłość.
Ludzie przew ażnie nie myślą o tym , że m ożna stracić przy ­
szłość. Jeśli jed n ak będziesz regularnie korzystać z m etod, ta
percepcja się zmieni. Pozwolą ci one rozw iązać obecne prob­
lemy, ale też w płyną na to, kim będziesz w przyszłości. N ie­
zależnie od tego, czy jesteś pisarzem, przedsiębiorcą, czy po
prostu rodzicem , znajdziesz w sobie m ożliw ości, o jakie się
naw et nie podejrzewałeś. Staniesz się kimś, kto uczestniczy
w kształtowaniu własnej przyszłości. Gdy masz kontakt z siłami
w yższym i, twój potencjał jest nieograniczony.
D zięki praktykow aniu m etod ten nieograniczony potencjał
stanie się tw oją przyszłością. Ale korzyści nie pojaw iają się
autom atycznie. W ystarczy, byś przestał stosow ać m etody,
a tw oje m ożliwości zostaną zm arnowane. Stawka w tej grze
jest wysoka. Tw oja przyszłośćjest zagrożona w każdej chwili,
co stwarza poczucie, że zadania, jakie masz do w ykonania, są
niezm iernie pilne, a to z kolei daje ci siłę woli. Cena, jaką przy­
chodzi nam zapłacić za zrezygnowanie z m etod, jest większa,
niż skłonni bylibyśmy przyznać.
Pracując z Vinnym , chciałem m u pokazać, ja k surowa kara
spotkałaby go za rezygnację. Poprosiłem , by zam knął oczy
i w yobraził sobie, że pada ofiarą własnej decyzji o zarzuceniu
m etod.
—Jak wyglądałoby tw oje życie za parę lat? —zapytałem
O braz, jak i stanął m u natychm iast przed oczam i, w yw ołał
u niego grymas.
- J e s te m zniedołężniałym , w ażącym sto dwadzieścia kilo
ludzkim odpadem , któ ry zalega w łóżku nieścielonym od pre­
ZAGROŻENIE I 205

historycznych czasów ... O mój Boże! —C oś przeraziło go do


reszty. —M ieszkam w dom u mojej matki!
D la Vinny’ego nie była to zabawna wizja, tylko upokarzająca
katastrofa. N ie m ógł ju ż użyć swego zwykłego w ybiegu i zrzu­
cić całej w iny na m nie. O braz, który zobaczył, sam w yłonił się
z jeg o podświadom ości. Po raz pierw szy w życiu Vinny zo­
rientow ał się, że stawką jest jego przyszłość. To, co m ów i, nie
m a znaczenia; bezą się tylko czyny. Albo podejm ie pracę nad
m etodam i, albo nie.
Każdy człowiek ma własne wyobrażenie zmarnowanej przy­
szłości. Jakkolw iek przedstawia się ona tobie, zapewne w yw o­
łuje ogrom ny ból i żal. By nie zrezygnować z m etod, musisz
zawsze pozostać tego św iadom : staw ką są zaprzepaszczone
szanse i nadzieje. Taki jest efekt działania piątej m etody: stwa­
rza świadomość, że praca nad sobą jest pilna, a w raz z nią daje
ci niezłom ną siłę w ob.
Ponieważ m etoda opiera się na uzm ysłow ieniu ci ryzyka
zm arnow ania przyszłości, nazyw am y ją Z agrożeniem . G dy
piszem y to słowo w ielką Uterą, m am y na myśli właśnie piątą
m etodę. Pod w ielom a względam i jest najważniejsza spośród
przedstaw ionych —to tw oja pobsa ubezpieczeniowa, gw aran­
tująca, że nie przestaniesz korzystać z pozostałych czterech
m etod.
By zrozum ieć, w jaki sposób działa Zagrożenie, w ybierz
jed n ą z podstaw ow ych m etod z poprzednich rozdziałów -
taką, która wydaje ci się najważniejsza dla tw ojego rozw oju.
Potem przeczytaj cały opis Zagrożenia, zanim spróbujesz go
użyć.
206 | ME TOD Y

Zagrożenie

W yobraź sobie, że możesz ujrzeć odległą przyszłość.


Zobacz siebie na łożu śmierci. Twoje starsze „ja” wie już,
jak istotny jest każdy moment, ponieważ kończy się jego
czas. Widzisz, jak podnosi się na łożu śmierci, by wykrzyczeć
do ciebie: „N ie marnuj obecnej chwili” . Czujesz głęboki,
skryty lęk, że do tej pory trwoniłeś życie. To daje ci
świadom ość, jak niecierpiącym zwłoki zadaniem jest
skorzystanie z metody, którą wcześniej wybrałeś.

Niektórych pacjentów odstręcza nasza prośba, by przyjrzeli


się swoim ostatnim chwilom przed śmiercią. Ale to jest właś­
nie perspektywa, która w największym stopniu stwarza po­
czucie, że nie mamy czasu do stracenia. Wizja śmierci najlepiej
przypomina o tym, że nasz czas jest ograniczony. Chwila
obecna staje się bezcenna. Wstrząsający efekt, jaki daje poczucie
bliskości śmierci, doskonale opisał XVIII-wieczny brytyjski
pisarz Samuel Johnson: „Kiedy człowiek wie, że ma być po­
wieszony w ciągu dwóch tygodni, znakomicie koncentruje
swój umysł”.
O ile nie znajdujesz się właśnie w celi śmierci, takie nieunik­
nione zogniskowanie uwagi nie jest zapewne twoim codzien­
nym doświadczeniem. Brak koncentracjijest dobrym stanem,
jeśli pragniesz jedynie poczucia komfortu. Jednak większość
ludzi żyje ze skrywaną obawą, że marnują życie. Niezliczone
podniety, jakie oferuje konsumpcjonizm, pomagają nam kryć
te lęki jeszcze głębiej. Korzystanie z Zagrożenia przełamuje
Z A G R OŻ E N I E I 20 7

mechanizm wypierania strachu i zamienia go w potrzebę nie­


zwłocznego działania. Wrażenie pilności zapala iskrę silnej woli.
Nie ma chwili, byś nie potrzebował tej iskry. Dlatego Phil
mawia, że musimy mieć „permanentne źródło zagrożenia”.
Perspektywa, jaka roztacza się z łoża śmierci, uświadamia to
zagrożenie niezależnie od tego, wjakimjesteś teraz położeniu.
Pozwala to wyzwolić w sobie siłę woli w dowolnym momencie.
Poniższy rysunek obrazuje proces budowania siły woli.

Postać w prawym górnym rogu reprezentuje ciebie na łożu


śmierci. Twoje późniejsze wcielenie wie znaczenie lepiej niż
ty, że nasz czas jest ograniczony. Jego ostrzeżenie przedstawia
strzałka z napisem „Nie marnuj teraźniejszości”. Postać w kwa­
dracie z podpisem „Chwila obecna” to ty. Otaczające cię prze­
rywanie linie symbolizują nacisk, który każe ci wykorzystać
chwilę obecną, zanim minie. To czyni pracę nad sobą pilną
potrzebą i daje ci siłę woli, by korzystać z metod. Dopóki bę­
dziesz pamiętał o ostrzeżeniu z łoża śmierci, zachowasz siłę
208 I METODY

w oli potrzebną, by używ ać m etod nieustannie. W ten sposób


kształtujesz drogę ku lepszej przyszłości.

KIEDY KORZYSTAĆ Z ZAGROŻENIA

Z agrożenie je s t w praw dzie efektyw nym m o ty w ato rem


w dow olnym m om encie, ale w niektórych okolicznościach
uświadomienie go sobie ma szczególne znaczenie. Umiejętność
rozpoznania takich sytuacji pom oże ci się zorientow ać, kiedy
należy sięgnąć po piątą m etodę.
Vinny dostarczył nam znakom itego przykładu dotyczącego
pierwszego sygnału. Chciał użyć m etod, ale nie m ógł, bo ogar­
nęła go kom pletna rezygnacja. W szystkim nam zdarzają się
chwile, gdy chcem y sobie pom óc, ale nie potrafim y się zm obi­
lizować. N ie musi to być taka apatia ja k w w ypadku Vinny’ego,
m oże to być w yczerpanie albo po prostu lenistw o. Pow ód nie
m a znaczenia. G dy odnosisz wrażenie, że chcesz posłużyć się
m etodą, ale wydaje ci się to niem ożliwe, m oże ci pom óc tylko
silna wola. A to sygnał, że trzeba przyw ołać Zagrożenie.
Vinny zademonstrował również drugi, mniej oczywisty syg­
nał. Było to związane z sukcesem, jaki odniósł. Podobnie jak on
często błędnie uważamy, że sukces zwalnia nas z dalszych trudów.
W mawiamy sobie, że nie potrzebujem y ju ż silnej w oh. Jeśli do­
bre sam opoczucie staje się w ym ów ką, by przestać korzystać
z m etod, sukces m oże zniszczyć naszą przyszłość. To pozwala
nam zdefiniować drugi sygnał. Każda sytuacja, w której czujemy
się tak, jakbyśm y w yroślijuż z potrzeby stosowania m etod, jest
oznaką, że należy natychmiast przyw ołać Zagrożenie.
ZAGROŻENIE I 209

N aturalnie nasza skłonność do zarzucania pracy nad sobą nie


ogranicza się do rezygnow ania z m etod. O dpuszczam y sobie
dietę, program ćwiczeń, pisanie poradników , związki z part­
neram i itd. W każdej z tych sytuacji konieczne jest w zm ocnie­
nie siły woli. Zagrożenie działa wówczas rów nie skutecznie jak
w tedy, gdy m a cię skłonić do korzystania z m etod. Potraktuj
to więc jako trzeci sygnał. G dy tracisz w olę, by zdziałać coś
w ważnej dla ciebie sferze, Zagrożenie zawsze jest tw oim przy­
jacielem.
Siła w oli to brakujące ogniw o w łańcuchu, k tó ry prow adzi
do pełnej realizacji ludzkiego potencjału. A poniew aż jest tak
ważna, odkryjesz, że będziesz jej potrzebow ał w w ielu innych
m omentach. Przywołuj Zagrożenie codziennie, kiedy zawodzi
cię silna wola: gdy trzeba rano wstać z łóżka, gdy musisz się
skoncentrow ać m im o w ielu rozpraszających bodźców albo
opanować impuls, k tó ry popycha cię ku jednem u ze złych na­
w yków . Działa to też w tych ważnych chwilach, gdy chcesz
nadać swojemu życiu now y kierunek. M ożesz chcieć napisać
książkę, założyć firmę lub przeprow adzić się do innego miasta.
Rozmyślasz nad ty m nieustannie, ale nie podejm ujesz nawet
jednego kroku, by te plany zrealizować. Pod koniec tego roz­
działu poświęcimy więcej uwagi takim właśnie m ożliw ościom
w ykorzystania Zagrożenia.
Jest ono czymś więcej niż m etodą. To model, którym możesz
się posłużyć, by żyć pełnią życia. Paradoksalnie to głębokie do­
znanie życia rodzi się z wizji ciebie samego na łożu śmierci. Ten
umierający człow iek wie, co to znaczy, że kończy się czas, ma
więc szczególną m ądrość: wie, że każda chwilajest ci potrzebna.
Zaproś go do swej świadomości, pamiętaj, że ciągle ci się przy­
210 I METODY

gląda, korzystaj z w dzięcznością z presji czasu, jak ą na ciebie


nakłada, a będziesz szedł przez życie, czując w iatr w żaglach.

SEKRETNE KORZYŚCI POSIADANIA SILNEJ WOLI

Vinny poczuł pierw szy pow iew pomyślnych w iatrów , gdy


tylko zaczął używ ać Zagrożenia.
W padł do m ojego biura, m ówiąc, że znalazł pracę. Były to
występy w m ałym klubie w Pasadenie, ale nigdy wcześniej nie
w idziałem go rów nie rozentuzjazm ow anego.
—Coś się zm ieniło. N ie obchodzi m nie, że nie przychodzą
grube ryby, nie obchodzi m nie nawet, jak reaguje publiczność.
Dawniej dałbym z siebie tylko tyle, by jako tako wypaść. Teraz
chcę być coraz lepszy i lepszy.
Gdy to usłyszałem, wiedziałem, że zdarzyło się coś ważnego.
Oczywiście wspaniale było usłyszeć, że Vinny znów pracował,
ale —co ważniejsze - zmiana, jaka w nim zaszła, dokonała się
na głębszym poziom ie. V inny w ykonał pierw szy, kolosalny
krok ku nowej form ie istnienia i zaczął się oddalać od pow ierz­
chow nego życia konsum enta. Stał się twórcą.
Konsum ent oczekuje nagrody za najmniejszy nawet wysiłek
lub —jeszcze chętniej —za niepodejm ow anie żadnego wysiłku.
O bchodzi go tylko to, co m oże otrzym ać od świata, nie zaś to,
co sam m oże m u ofiarować. Żyje na pow ierzchni zdarzeń,
przeskakuje od jednej rzeczy do drugiej, rozpraszając swoją
energię ja k mleko rozlewane na stół. N ie w yw iera w pływ u na
rzeczywistość. G dy jeg o ziemski czas dobiega końca, jest tak,
jak b y nigdy naprawdę nie żył.
ZAGROŻENIE I 211

Ktoś, kto jest tw órcą, nie godzi się na taki los. W szystko, co
robi, m a zostawić jak iś ślad, w yw rzeć w p ły w na otoczenie.
O to jeg o życiowe credo:

N ie akceptuje świata takim, jakim go zastał;


ofiaruje mu coś, czego wcześniej nie było.

N ie idzie za stadem; w yznacza własny kurs.


Ignoruje reakcje innych ludzi.

N ie ulega pow ierzchow nym podnietom . Pozostaje


skupiony na swych celach, nawet jeśli musi dla nich
pośw ięcić uczucie natychmiastowej gratyfikacji.

Każdy m oże żyć według takiego kodeksu, ale niewielu z nas


to robi. Oznacza to bow iem oddanie swego życia siłom w yż­
szym. Ich zaś nie m ożna znaleźć na powierzchni zdarzeń; kryją
się w głębiach. Energia tw órcy musi być skoncentrowana jak
świder, k tó ry przew ierca się przez skałę. C hoć w ym aga to
wielkiego trudu, tw órca jest po w ielekroć nagradzany za swe
wysiłki. N ie musisz być artystą, by być twórcą. M ożesz ofia­
rować coś światu na każdym polu ludzkiego działania, nawet
tym najbardziej naznaczonym rutyną. Twoja praca, twoja rola
jako rodzica, tw oje zw iązki, to, co dajesz swojej najbliższej
społeczności —wszystko zyskuje na znaczeniu, jeśli wkładasz
w to całego siebie, korzystając z sił wyższych.
D la V inny’ego uczucie, że jeg o życie m a w istocie jakieś
znaczenie, było niespodziew anym darem. Po raz pierw szy zy­
skał poczucie celu i w iarę w siebie, którą ono daje. Wciąż je d ­
nak wątpił, że m a w sobie to coś, co pozwala przez całe życie
212 I METODY

być tw órcą. Pow iedziałem m u, że każdy m a na swój tem at


takie wątpliwości. N ie wydawał się tym uspokojony.
—Dlaczego oni sprawiają, że to jest takie trudne?
Oni? Byłem zaszokowany jego pytaniem . Vinny nigdy nie
oczekiw ał ode m nie w yjaśnień o charakterze duchow ym .
U znałem to za postęp; szukał odpow iedzi we w łaściw ym
miejscu, m im o że nigdy wcześniej ich tam nie poszukiwał.
By pom óc m u to zrozum ieć, opow iedziałem historię, którą
słyszałem od rabina studiującego kabałę. N ie m ogę ręczyć za
autentyczność tej opowieści, ale przekazuje ona właściwą myśl.

Stary rabin wyjaśniał uczniow i, ja k Bóg stw orzył


ludzki gatunek. Stwórca pracował starannie, by uczynić
człowieka na swój w izerunek. G dy skończył, spojrzał
na swoje dzieło, ale nie był zadow olony; chciał bow iem
stw orzyć istotę, do której m ógłby się zw rócić —swego
towarzysza. Człow iek nie m iał jed n ak najważniejszego
atrybutu, k tó ry posiadał Bóg: zdolności tw orzenia. Tak
więc Stwórca uczynił Z iem ię i umieścił na niej człowieka
w trudnym otoczeniu. C złow iek został zm uszony do
tw orzenia: zbudow ania sobie schronienia, zbierania
plonów , w ynalezienia koła. Teraz m iał ju ż wszystkie
atrybuty Boga. U czeń był skonfundow any: „Dlaczego
Stwórca zadał sobie tyle trudu? Dlaczego p o prostu nie
dał człow iekowi m ocy tw orzenia?”. Stary rabin odparł:
„To jest ta jed n a rzecz, która nie m oże zostać dana”.

Siła kreacji nie m oże być dana, poniew aż akt tw orzenia jest
w yrazem ekspresji ciebie samego, ujawnianiem tego, kim jesteś
w głębi. N ikt, nawet sam Bóg, nie m oże ci tego podarow ać -
ZAGROŻENIE | 213

m usi to pochodzić od ciebie. Musisz rozw inąć siłę kreowania


dzięki w łasnem u wysiłkowi.
V inny słuchał tego podejrzliw ie.
—Brzm i to ja k żałosna w ym ów ka Boga, żeby się o nas nie
troszczyć.
G dy konsum enci m ów ią o „troszczeniu się o nich”, mają na
myśli uwolnienie od walki i trudów . Ale przytoczona opowieść
wyjaśnia, że praw dziw ym „zajęciem” Boga jest utrzym yw anie
nas w ty m stanie —walki i trudu. Taka wizja Stwórcy nie przy­
padnie ci do gustu, jeśli tw oim ostatecznym celem jest łatwe
życie. Z orientow ałem się, że rów nież ateiści odrzucają taką
koncepcję (na w ypadek gdyby Bóg istniał, w olą się upewnić,
że stałby po stronie ich fałszywych nadziei).
Albo m ów iąc słowami V inny’ego: „Kpisz sobie ze mnie?
Chcesz pow iedzieć, że Bóg specjalnie w sadza nas na m inę,
a potem zostawia, żebyśm y ratowali się sami? Jeśli jeszcze kie­
dykolw iek pójdę do kościoła, to zabiorę pieniądze z tacy”.
V inny miał rację. Sami m usim y się ratować. Ale nagroda za
to jest w arta więcej niż pieniądze. To szansa, by żyć jak czło­
w iek tw órczy, a to jest najgłębsze, najbardziej znaczące do­
świadczenie, jakie możesz przeżyć. Gdyby Bóg nas uwolnił,
zabrałby nam to doznanie. Ludzie są tylko w tedy szczęśliwi,
gdy starają się osiągnąć szczyty swych możliwości. Paracelsus,
lekarz i mistyk doby renesansu, opisał to w ten sposób: „Szczęś­
cie nie polega na lenistwie. (...) W pracy i pocie musi każdy
człek korzystać z darów, które Bóg przyznał m u na Z iem i”.
We w spółczesnym ujęciu historyjka rabina to opow ieść
o Bogu, k tó ry pragnie, by człow iek stał się twórcą. Tylko
w tedy Bóg m iałby kogoś rów nego sobie. Dlatego sprawia, że
214 I METODY

jest tak trudno. Nasza egzystencja musi taka być, w przeciw ­


nym razie nigdy nie znajdziem y sposobu, by osiągnąć taką
pełnię możliwości, jakiej Bóg dla nas pragnie.
Najbardziej bezpośrednie doznanie tw orzenia daje nam sto­
sowanie Zagrożenia, które pozw ala dosłow nie stw orzyć silną
w olę z niczego. D uchow y pierw ow zór powołania do istnienia
czegoś z nicości opisany je st w Księdze R odzaju: panow ały
ciemności, aż Bóg rzekł: „N iech stanie się światłość”. W na­
szym życiu ciemność panuje wtedy, gdy jesteśmy zrezygnowani
i pozbawieni w oli działania. K iedy przyw ołam y Zagrożenie,
by w ykrzesać iskrę woli, w nasz osobisty kosmos wpuszczam y
światło, tak ja k Bóg uczynił to we wszechświecie.
Zm ienia to całkowicie znaczenie porażki, rezygnacji i ży­
ciowego bezw ładu: wszystko to staje się możliwością, okazją
do kreacji na podobieństwo Boga. Jeżeli potrafisz tego dokonać,
w yróżnisz się jako tw órca —niezależnie od tego, jakie są twoje
osiągnięcia w zew nętrznym świecie. Staniesz się nieulękły.
Przyszłość wciąż może przynieść m roczne chwile, ale nie może
ci odebrać m ożliwości stwarzania światła.
U żyw anie m etody daje jeszcze jedną korzyść —i ta jest naj­
ważniejsza ze wszystkich. Gdy Vinny zdobył się na determ i­
nację, by żyć w sposób twórczy, kontynuow ał przyw oływ anie
Zagrożenia bez względu na to, czy czuł się świetnie, czy też
miał ochotę się poddać. Po kilku miesiącach zdał sobie sprawę,
że doświadcza czegoś zupełnie now ego: był szczęśliwy.
Przem iana, ja k się w nim dokonała, była —z m ojego punktu
w idzenia —zdumiewająca. G dy patrzyłem m u w oczy, nie w i-
działem już gapiącego się na m nie cynicznego, zbuntow anego
nastolatka. Jego miejsce zajął dorosły m ężczyzna o tw arty na
Z A G R OŻ E N I E | 21 5

świat. N ie spełniła się też jeg o największa obawa: że przestanie


być zabawny. Teraz jed n ak nie używ ał poczucia hum oru jako
broni w w ojnie przeciw całej ludzkości, tylko dzielił się nim ,
by uszczęśliwiać innych, a to również jego czyniło szczęśliwym.
K olejnym zaskoczeniem był stosunek innych osób do niego.
Zorientow ał się, że im był szczęśliwszy, tym bardziej przyciągał
do siebie ludzi. Elektryzow ał atmosferę w klubie, gdy w ystę­
pował tam wieczorami. Było to dla niego upojne doświadczenie.
—Dawniej śmiali się, bo wiedzieli, że ich nienawidzę. Z re­
zygnow ałem z tego i spróbowałem ich pokochać, a oni zaczęli
się śmiać jeszcze częściej. I wiesz co? To m i się bardziej p o ­
doba —przyznał.
N ad w yraz barw nie przypisał zasługę za swe przeistoczenie
stosowaniu Zagrożenia:
- D oktorku, nawet za milion lat nie wpadłbym na to, jaka jest
tajemnica szczęścia: po prostu myśleć o śmierci przez cały dzień.
W ty m jed n y m dowcipie V inny zawarł duchow ą mądrość
gromadzoną przez dziesięć tysięcy lat. Naprawdę stał się twórcą.

Gdy zaczynasz aspirować do bycia twórcą, zmienia się wszystko,


nawet to, w jaki sposób czytasz tę książkę. Wyjaśniliśmy ju ż,
jakie byłoby podejście konsum enta do tej lektury: szybkie i p o ­
w ierzchow ne skanowanie tekstu w poszukiw aniu magicznego
źródła mocy, którą m ożna w ykorzystać bez wysiłku.
K onsum ent z pewnością dojrzy jakieś now e punkty w i­
dzenia i pożyteczne m etod postępowania, ale napisaliśmy tę
książkę, mając na w idoku znacznie ambitniejsze cele. Chcemy
216 | METODY

zmienić twoje życie, naprawdę zmienić, a nie tylko o tym


debatować. Jesteśmy przekonani, że to m ożliwe, ale musisz
podejść do lektury w sposób twórczy.
Jako tw órca nie będziesz szukał przelotnej ekscytacji ani
sposobności, by zaimponować znajom ym now ym i technikami.
Przeczytasz tę książkę pow oli i z zastanowieniem, ponieważ
potrzebujesz pom ocy sił wyższych. N ie przyjdzie ci do głowy,
by zarzucić m etody, bo zależy ci na rzeczach, które możesz
osiągnąć dzięki siłom, do których one dają ci dostęp. Chcesz
mieć praw dziw y w pływ na świat, chcesz m u coś ofiarować.
D la tw órcy to, co napisaliśmy, staje się czym ś więcej niż
zw ykłą książką. Jest jak przew odnik, do którego ciągle wraca,
tak ja k budow niczy wciąż zagląda do swoich planów . Ale ty
nie stawiasz dom u, ty budujesz now e życie.
D la nas każdy czytelnik je st potencjalnym twórcą. Ta m oż­
liwość daje nam m otyw ację jako autorom . N ie będziem y usa­
tysfakcjonowani, jeśli przeczytasz całą książkę; nie będziem y
usatysfakcjonowani, jeśli od czasu do czasu skorzystasz z kilku
m etod; nie będziem y zadowoleni nawet w tedy, gdy przeczy­
tasz ją, uznasz za inspirującą i polecisz swoim znajom ym . O d ­
niesiemy sukces tylko wówczas, gdy nauczysz się korzystać
z m etod bez przerw y. W tedy staniesz się twórcą. Taki jest nasz
cel i pow inien stać się rów nież tw oim .

CZĘSTO ZADAWANE PYTANIA

1. Jestem członkiem A nonim ow ych A lkoholików od


piętnastu lat. A A nauczają, że poleganie w yłączn ie na
ZAGROŻENIE | 217

własnej w o li stanow i źródło naszych problem ów . W y


sugerujecie, że silna w ola to klucz do ich rozwiązania.
Kto ma rację?

To kwestia term inologii. G dy w AA m ów i się o „własnej


w oli”, jest to odniesienie do złudzeń, że świat dostosuje się do
naszych oczekiwań.
G dy m y piszem y o „sile w oli”, nie m a to nic w spólnego
z próbą naginania sił wszechświata, ponieważ nie m am y nad
nim i kontroli. I to właśnie sprawia, że siła w oli jest tak ważna.
R zeczą, której kontrolow ać nie m ożem y w sposób najbardziej
oczywisty, jest stale umykający czas. Zagrożenie wykorzystuje
tę w iedzę, aby stw orzyć poczucie naglącej potrzeby działania.
Z a każdym razem , gdy korzystasz z Zagrożenia, poddajesz się
presji czasu. Doświadczysz tego w sposób najbardziej bezpo­
średni, wyobrażając sobie siebie na łożu śmierci. Śmierć, która
podlega m ocy większej niż m ożliw ości jednostki, jest osta­
teczną utratą kontroli. Z atem siła w oli generowana przez Z a­
grożenie pozostaje w pełnej harm onii z tą wyższą m ocą - nie
m ogłaby bez niej istnieć.

2. Co mam zrobić, jeśli nie m ogę się zm usić do korzy­


stania z Zagrożenia?

Niezależnie od tego, ja k bardzo czujesz się zrezygnowany


czy rozleniw iony, jeśb żyjesz i jesteś przytom ny, masz w sobie
wystarczająco dużo energii, by dla siebie samego podjąć jakiś
wysiłek. Liczy się nawet najmniejszy akt woli. Choćby ujrzenie
siebie samego na łożu śmierci. W ymaga to mniejszego wysiłku
218 I METODY

niż przeczytanie tej odpowiedzi. M oże za kolejnym podejściem


zdołasz zobaczyć, ja k tw oje umierające „ja” ożyw ia jakaś em o­
cja. M ożesz to potraktow ać jak swoistą zabawę. Z anim się zo­
rientujesz, opanujesz um iejętność posługiw ania się m etodą.
N ajw iększym błędem , jak i możesz popełnić, jest zaniechanie
działania.

3. W ierzę w pozytyw ne w izualizacje. W ygląda jednak


na to , że Z agrożenie w ykorzystuje lęk, aby stw orzyć
motywację. Czy nie jest to przeciw ieństwem duchowego
podejścia?

Masz całkowitą rację - ta m etoda opiera się na lęku. Ale nie


czynijej to sposobem działania pozbawionym duchowości. Za­
grożenie uzmysławia ci, że twój czas na ziemi jest ograniczony,
że śm ierć stanie się kiedyś czym ś rzeczyw istym . W łaśnie to
doświadczenie budzi najgłębszą potrzebę stw orzenia więzi ze
sferą duchową. Ale nawiązanie tego kontak tu —co pow inno być
ju ż jasne —w ym aga pracy. I tu przydatny okazuje się lęk. Jest
uczuciem p ierw o tn y m , w pisanym w um ysł im peratyw em ,
k tó ry każe ci chronić własne życie. Ta część ciebie nigdy się nie
wyłącza, nie rezygnuje, tw orzy więc pokłady silnej woli, która
dodaje ci wytrwałości. Jeśli tym , co cię m otyw uje, jest filozofia
dobrego samopoczucia i braku wysiłku, siła woli ulega rozpro­
szeniu, bo filozofia ta nie spełnia swych obietnic.

4. Skorzystałem z jednej m etody, ale zm ieniłem w niej


pew ien elem ent i wydaje mi się, że w tej wersji lepiej mi
służy. C zy to w porządku?
ZAGROŻENIE I 219

Jak pisaliśmy w rozdziale pierw szym , Phil poddał swoją


teorię m etod długim testom , by znaleźć jak najskuteczniejszą
wersję każdej z nich. D latego też rekom endujem y, abyś ucząc
się m etod, stosował się ściśle do wskazówek. To gwarantuje,
że zdołasz nawiązać jakiś rodzaj w ięzi z siłami w yższym i. Jeśli
po pew nym czasie zorientujesz się, że m odyfikujesz m etody,
zmiana ta będzie ju ż podyktow ana przez siły wyższe.
N a dłuższą m etę najw ażniejsze jest, byś nie rezygnow ał
z m etod. Jeżeli uważasz, że będziesz bardziej w ytrw ały, sto­
sując swoją wersję —korzystaj z niej. Jakikolw iek w ariant w y ­
bierzesz, zwracaj jed n ak uwagę na sygnały, które opisaliśmy.
Zostały zidentyfikow ane po latach doświadczeń. Traktuj je
poważnie. Oczywiście m ożesz dodać coś od siebie.
Sposób praktykowania m etod pow inien być krokiem w kie­
runku kreatyw ności. Tw órca ceni własną intuicję i doświad­
czenia w yżej niż jakikolw iek arbitralny zestaw w skazów ek
- naw et ten, k tó ry ci proponujem y. To nie oznacza, że nie
możesz używać m etod tak, jak opisaliśmy; dla wielu osób właś­
nie w tej wersji są najbardziej efektywne. Najważniejsze, byś
w plótł m etody w samą m aterię swego życia, by stały się jego
częścią.

INNE ZASTOSOWANIA ZAGROŻENIA

W tym rozdziale skupiliśmy się na Zagrożeniu jako narzę­


dziu, które służy w ypełnieniu misji naszej książki, czyli skło­
nieniu cię do korzystania z pierw szych czterech m etod.
W ymaga to silnej woli, a Zagrożenie dostarczy ci tej deter­
220 | METODY

minacji. Siła w oli jest jednak tak ważna, że zorientujesz się,


iż Zagrożenie będzie niezbędną m etodą w w ielu innych sy­
tuacjach. O to trzy najczęściej spotykane.

Zagrożenie daje ci m otyw ację do kontrolowania uza­


leżnień i destrukcyjnych zachowań. M a m y n a d sobą z n a c z n ie

m n ie js z ą k o n tro lę , n i ż s ą d z im y . N i e w a ż n e , c z y c h o d z i o j e d z e n ie ,

z a k u p y , c z y sto su n e k do in n y c h , n ie m o ż e m y się o p rze ć p o tr z e b ie n a ­

tych m ia sto w e j g r a ty fik a c ji. B e z końca p o d e jm u je m y p o sta n o w ie n ia , ż e

z m i e n i m y sw o je z a c h o w a n ie , ale z a w s z e w ko ń c u p r z e g r y w a m y z im ­

p u ls a m i. T y m , czego p o tr z e b u je m y , n ie są k o lejn e p o sta n o w ie n ia , le c z

sposób na n a tyc h m ia sto w e p o k o n y w a n ie im p u lsó w . A to w y m a g a siły

w oli.

A nn była w zorem żony i m atki. Ale gdy zaczynała robić


zakupy, stawała się inną osobą. W chodziła do internetu z za­
m iarem odpisania na m aile i wpisania czegoś do kalendarza,
po czym w pew nym m om encie „łapała ją pokusa”. M agne­
tyczna siła ciągnęła ją do internetow ych sklepów. M ów iła so­
bie, że tylko rzuci okiem , a potem w róci do pracy, ale szybko
łamała postanowienie. Zahipnotyzow ana światem elektronicz­
nych zakupów traciła poczucie czasu i nigdy nie udawało jej
się oderw ać, zanim nie zam ów iła przynajm niej jednej niepo­
trzebnej rzeczy. G dy kończyła zakupy, czuła się tak zmęczona
i w inna, jakby uprawiała jakiś w ystępny seks.
Prócz trw onienia pieniędzy naw yk ten w praw iał ją w stan
irytacji. W iedząc, że m ąż będzie na nią zły, atakow ała go
pierwsza. Całą rodzinę ogarniał nastrój porażki i wrogiej nie­
ufności. G dy sytuacja się uspokajała, A nn wymyślała kolejny
ZAGROŻENIE I 221

plan, k tó ry miał jej pom óc się kontrolow ać: będzie robić za­
kupy tylko w w eekendy lub kupow ać tylko rzeczy na w y ­
przedaży albo w yznaczy sobie miesięczny lim it w ydatków .
R zecz jasna, żadnego z tych postanow ień nie udawało się
zrealizować.
Pow iedziałem A nn, że brakuje jej siły woli. „A gdzie m ogę
to kupić?” —spytała półżartem . O dparłem , że wola nie jest na
sprzedaż, ale jeśli zdecyduje się popracow ać trochę nad sobą,
m oże ją sama rozwinąć. A nn nauczyła się stosować Zagrożenie
za każdym razem , gdy tylko zbliżała się do kom putera. Po­
czątkowo nie pow strzym yw ało jej to przed zakupam i online,
ale zniknął związany z nim i przyjem ny dreszcz emocji. „G dy
widzę tę postać na łożu śmierci, która próbuje mnie ocalić przed
m oją własną głupotą, nie m ogę ju ż tracić kontroli tak ja k daw­
niej” —przyznała. Po raz pierw szy w życiu A nn była w stanie
robić zakupy, nie ulegając niekontrolow anym impulsom.

Zagrożenie daje ci siłę, by koncentrować się w sytua­


cjach, w których zw ykle nie m ożesz się skupić lub coś cię
rozprasza. S ta liś m y się sp o łe c ze ń stw e m lu d z i h ip e ra k ty w n y c h , ro­

biących n ieu sta n n ie k ilk a r z e c z y n a ra z, a n a sza uw aga s k a c z e ja k p ch ła .

P o tr z e b u je m y s iły , któ ra p o z w o li się n a m sk o n c e n tro w a ć n a je d n y m

z a d a n iu ta k długo, b y m o c je sk o ń c zy ć . T o z n ó w w y m a g a siln e j w o li.

Alex był towarzyskim, energicznym agentem w Hollywood.


W pew nym m om encie zaczął tracić klientów , co dziw iło go
tym bardziej, że załatwiał im lukratyw ne um ow y. Poprosiłem,
by spytał jednego z nich o pow ód rezygnacji. O dpow iedź go
zaskoczyła. K lient odparł po prostu, że nie czuł się w ażny dla
222 I METODY

Alexa, a gdy ten wspom niał, że pozw olił klientow i sporo za­
robić, usłyszał: „N ie chodzi o pieniądze. Sprawiasz, że czuję
się ja k obyw atel drugiej kategorii. G dy rozm awiasz ze m ną
przez telefon, zawsze robisz jeszcze dw ie inne rzeczy. Ledwie
zwracasz uwagę na to, co m ów ię”.
Alex nigdy nie m ógł się skoncentrować. Przebrnął przez
szkołę i zbudował karierę dzięki osobistemu urokowi. W głębi
duszyjednak czuł, jakby całejego życie było udawaniem. C ho­
dził na biznesowe spotkania nieprzygotow any, rzadko prze­
czytawszy scenariusz, który miał sprzedać. Jego m ałżeństwo
rów nież w ydaw ało się pełne fałszu. N ie czuł się ju ż blisko
związany z żoną; przy nielicznych okazjach, gdy ją dokądś
zabierał, był zajęty rozm ow ą przez telefon lub konwersował
w restauracji z ludźm i przy sąsiednim stoliku. Ale nawet na
tym nie um iał się skupić. Było m u na rękę, gdy kolejny telefon
przeryw ał wcześniejszą rozm owę.
Był m odelow ym przykładem kogoś, kto potrzebuje Zagro­
żenia. G dyby nie nauczył się koncentrow ać, wszystko, czego
się dorobił, m ogłoby przepaść. Poinstruowałem go, że sygna­
łem dyktującym użycie m etody pow inna być każda sytuacja,
gdy czuje pokusę, by oderw ać się od jakiejś sprawy. Zagroże­
nie pozw oli m u zm obilizować siłę woli, żeby skupić uwagę na
tym , co ważne. W iedziałem, że będzie miał m nóstw o okazji,
by to przetrenow ać. Alex był zaszokow any, gdy zdał sobie
sprawę, ja k słaba jest jeg o zdolność do koncentracji. „R ozpra­
szam się co sekundę. M ógłbym uznać naw et oddychanie za
sygnał do użycia m etody”.
C hoć było to dla niego bardzo trudne, Alex w ytrw ał przy
stosowaniu Zagrożenia. Kamieniem m ilow ym i m iarąjego po­
ZAGROŻENIE I 223

stępu była zdolność do koncentrow ania się na czytaniu scena­


riusza przez dwadzieścia m inut. Gdy poprawiła się um iejętność
skupiania uw agi, pojaw iła się też dodatkow a korzyść. „Całe
życie tak gnałem ze strachu, że zostanę zdemaskowany. Teraz
przychodzę na spotkania przygotowany. Po raz pierw szy czuję
się ja k dorosły m ężczyzna”.

Zagrożenie um ożliwia ci podejm owanie nowych w y ­


zwań. J ed n ą z n ajtru d n ie jszy ch r z e c z y w ż y c iu je s t z a c z y n a n ie c z e ­

goś' n o w eg o : p r z e p r o w a d z k a do n o w eg o m ia s ta , s tw o r z e n ie relacji

z k im ś, k to p o ja w ił się n ie o c ze k iw a n ie w tw o im ż y c iu (p r z y r o d n im i

d zie ć m i, teściam i i td .) , z a ło ż e n ie w ła sn e jJ irm y. K a ż d a ta k a sytuacja

—i k a ż d e in n e n o w e p r z e d s ię w z ię c ie —b u d z i n a jb a rd zie j p ie r w o tn y

lu d z k i lęk : trw o g ę p r z e d c z y m ś n ie zn a n y m . S k ła n ia m y się n atu raln ie

ku rze c zo m z n a n y m , n a w e t je ś li n ie je s t to dobry w ybór, p o n ie w a ż brak

n a m w o li, b y p o k o n a ć o b a w y . Z a g r o ż e n ie d a je siłę w o li, k tóra j e s t

w ię k s z a n i ż lęk.

H arriet wyszła za znacznie starszego mężczyznę, któ ry miał


dorosłe dzieci z poprzedniego m ałżeństwa. M ąż był szefem
świetnie prosperującej firmy. Zbudow ał ją od podstaw i rządził
swym i podw ładnym i ja k autorytarny satrapa. N iestety, nie
um iał nawiązywać z ludźm i relacji innego typu. Zapew niał
H arriet wszystko, czego potrzebowała, ale kontrolow ał każdy
aspekt ich życia. Przez wiele lat godziła się na to, wypierając
wszelkie myśli o tym , że taki podział ról bardzo jej przeszka­
dza. Ale było jed n o pragnienie, którego nie chciała się wyrzec:
chciała m ieć dziecko. Prosiła i błagała —bez rezultatu. Mąż nie
chciał nawet o tym dyskutow ać i to spowodowało przełom .
224 I ME TOD Y

Harriet poczuła wreszcie w głębi serca, że nie może pozostać


w tym związku. Ale przez łata żyła zamknięta w bezpiecznym
kokonie, więc czuła się całkowicie bezradna. Przerażała ją per­
spektywa, że zostanie sama, nie wiedziała nawet, jak zdoła
uzyskać rozwód. Musiała się zdecydować na wejście w świat
prawników, księgowych, agentów nieruchomości etc. „To mój
mąż zawsze radził sobie z takimi ludźmi. Dla mnie było to coś,
co działo się na innej planecie”.
Powiedziałem jej, że żadna z tych spraw nie jest ponad jej
siły. Bała się, ponieważ zupełnie nie znała świata, w którym
miała się znaleźć. Dla Harriet —jak dla każdego —było to jak
skok w przepaść. Potrzebowała siły, która pozwoli jej działać
w obliczu obezwładniającego lęku. Zagrożenie było doskona­
łym rozwiązaniem. Gdy wyobraziła sobie siebie samą na łożu
śmierci, umierającą bezdzietnie, podjęcie właściwych kroków
stało się dla niej pilniejsze niż kiedykolwiek. Nie tylko zdołała
przeprowadzić rozwód, ale też —korzystając nadal z Zagroże­
nia —zbudowała swe życie na nowo.
PODSUMOWANIE ZAGROŻENIA

C zem u służy m etod a


N a tym etapie lektury powinieneś wiedzieć, jak korzystać z po­
szczególnych podstawowych metod opisanych w poprzednich
rozdziałach. Jednak niezależnie od tego, jak skuteczne się okażą,
zorientujesz się po pewnym czasie, że przestajesz ich używać,
a to nie tylko zatrzyma twój rozwój, ale także zaprzepaści to, co
zdołałeś wypracow ać. To najpoważniejsza przeszkoda, której
każdy czytelnik będzie musiał stawić czoło.

Z czym w alczysz
Z e złudzeniem, że możesz otrzymać „coś magicznego” , co
uwolni cię od konieczności stosowania metod. Taką postawę
stale umacnia kultura konsumpcjonizmu, która cię otacza. Ta
iluzja zawsze prowadzi do tych samych rezultatów: odrzucasz
metody. G dy odnosisz sukces, sądzisz, że już ich nie potrzebu­
jesz; a gdy spotyka cię porażka, jesteś zbyt zrezygnowany, by
z nich korzystać.

Sygnały dyktujące użycie m eto d y


1. Zawsze, kiedy zdajesz sobie sprawę, że m etody są ci
potrzebne, ale z dowolnego powodu nie możesz się
zmusić, by z nich skorzystać.
2. G dy odnosisz wrażenie, że wyrosłeś już z etapu,
na którym ich potrzebowałeś.
M etod a w skrócie
Zobacz siebie na łożu śmierci. Twoje starsze „ja” wyczerpało już
dany mu czas i woła, byś nie m arnował teraźniejszości. Czujesz
głęboki, skrywany lęk, że roztrwoniłeś swoje życie. To sprawia,
że pragniesz użyć tej metody, która akurat będzie ci pomocna.

Siła w y ż s z a , z której k o r z y sta sz


N ie sposób samym myśleniem pokonać chęci zrezygnowania
z metod. Potrzebujesz siły wyższej. Nazywam y ją silną wolą.
To jedyna siła wyższa, którą musisz stworzyć sam; wszystko,
czego może dokonać wszechświat, to dostarczyć ci wyzwań,
które zmuszą cię, byś ją w sobie znalazł.
ROZDZIAŁ ?

Wiara w siły wyższe

DY STA N IESZ S ię T W Ó R C Ą , P O C Z U JE S Z W IA T R

w żaglach: zaczniesz wierzyć, że siły wyższe istnieją; są obecne


właśnie wtedy, gdy ich potrzebujesz.
Kiedy poznałem Phila, nie wierzyłem w istnienie sił wyż­
szych, a cóż dopiero mówić o uciekaniu się do ich pomocy.
Ale w miarę jak przyswajałem sobie metody, przekonywałem
się, że są skuteczne —stan moich pacjentów był tego żywym
dowodem. Próbując zrozumieć, jak właściwie działają metody,
mimo wszystko nie dowierzałem Philowi, który twierdził, że
przywołują one siły wyższe. Nie ufałem nawet swoim pacjen­
tom, gdy zbawienne działanie takiej terapii przypisywali „cze­
muś większemu” niż oni sami. Doszedłem do wniosku, że
w ten sposób po prostu wyrażali, jak bardzo poprawiło się ich
samopoczucie.
Jak wyjaśniłem w rozdziale pierwszym, mój sceptycyzm
był czymś naturalnym —tak zostałem wychowany. Moi rodzice
uważali się za ateistów: wierzyli w naukę, a nie w Boga,
i wykpiliby wszelkie wzmianki o „siłach wyższych”, których
nie można logicznie wytłumaczyć. Dla nich wszechświat
228 I METODY

(i wszystko, co się w nim dzieje) był jedynie dziełem p rzy ­


padku. Innym i słowy —„wiara” była w mojej rodzinie term i­
nem nieprzyzw oitym . G orliw ie przejąłem cały ich system
w iary (racjonalizm), uznając go za własny. Czasem m usiałem
zapłacić za to pew ną cenę tow arzyską. G dy m iałem dziew ięć
lat, zostałem na noc u kolegi, k tó ry pochodził z wierzącej
rodziny. Jego m atka, układając nas do snu, zauważyła, że nie
odm aw iam pacierza, i spytała dlaczego. W swej naiwności
skorzystałem z okazji, by wytłum aczyć jej logicznie, dlaczego
Bóg nie istnieje. N ie m uszę dodawać, że była to ostatnia noc,
jaką spędziłem u tego kolegi.
Z upływ em lat um acniałem się w swych poglądach. W re­
zultacie, choć um iałem docenić działanie m etod i efektyw nie
je stosować, wiedziałem, że czegoś brakuje. M etody pozwoliły
m i lepiej funkcjonować i oczywiście doceniałem to. Ale trafia­
łem na pacjentów, k tórzy potrafili je praktykow ać w sposób
dla m nie niedostępny. Stało się oczyw iste, że m ają uczucie
w ięzi z czym ś znacznie w iększym niż oni sami. Ich tw arze
prom ieniały radością, zadowoleniem i pewnością siebie, czego
nigdy z taką siłą nie doświadczyłem. Dla m nie wszechświat był
wciąż obojętny na nasz los; dla nich stał się źródłem niew y­
czerpanej pom ocy. M iałem wrażenie, że przekroczyli barierę
dźw ięku, podczas gdy ja, potykając się, szedłem po ziemi.
W yw oływ ało to u m nie dziw ne uczucia. G dyby m etody
były przedm iotem nauki, m oi pacjenci dostaw aliby w yższe
oceny niż ja sam. T ym razem nie okazałbym się najlepszy w kla­
sie. Szczerze mówiąc, miałem poczucie, że to niesprawiedliwe.
O ni nie pracowali nad sobą ciężej niż ja; po prostu nie musieli
się borykać z w ew nętrznym sceptykiem , k tó ry na każdym
WIARA W SIŁY WYŻSZE i 229

kroku atakował samą ideę sił wyższych. A jednak —ku włas­


nem u zdziw ieniu - zachęcałem ich, by szukali więzi z siłami
w yższym i. W głębi duszy m iałem nadzieję, że będę w stanie
poczuć to samo.
Mój w ew nętrzny sceptyk miał jednak inne poglądy. K ry­
tykow ał m etodę (A ktyw ną Miłość), która m ogła m i pom óc
pokonać m oją najw iększą słabość: chow anie urazy. Zawsze
m iałem kom uś coś za złe: dzieciom , że obudziły m nie w nocy,
żonie, że wyciąga m nie na jakieś spotkanie towarzyskie, pa­
cjentom , że dzw onili po godzinach przyjęć itd. G dy tylko
mijała jedna uraza, pojawiała się następna. Zacząłem nazywać
ten stan „pretensją w poszukiw aniu przyczyny”.
M ój w ew nętrzny sceptyk nie m ógł pow strzym ać m nie
przed korzystaniem z Aktywnej Miłości, bo czułem, że m etoda
m i pomaga, głównie dzięki tem u, że odryw a m nie od pielęg­
nowania jakiejś złości. Ale nigdy naprawdę nie czułem prze­
pływającej przeze mnie siły miłości. Wiedziałem, że ona gdzieś
jest —czułem to, gdy żona urodziła dwoje naszych dzieci. Ale
jakkolw iek głębokie były te uczucia, nie były tożsam e ze
zdolnością do obudzenia bardziej uniwersalnej miłości, k tórą
m ógłbym zw rócić ku dowolnej osobie. By tego doświadczyć,
m usiałbym najpierw uwierzyć, że otacza m nie czysta, kos­
m iczna miłość. W ew nętrzny sceptyk przekonał m nie jednak
wcześniej, że to jakaś rom antyczna fantazja; żyłem w m echa­
nicznym wszechświecie, a m iłość była jed y n ie produktem
procesów chemicznych zachodzących w m ózgu. Mój scepty­
cyzm wysysał wszelkie życiow e soki z A ktyw nej Miłości.
W alczyłem z ty m tak, ja k um iałem —czystą, zawziętą w y­
trwałością. N aw et ustaw iłem alarm w zegarku, by dzw onił co
230 I METODY

godzinę i przypom inał mi, że czas na praktykow anie m etody.


R o biłem tak przez całe miesiące. I gdy m iałem ju ż stracić
w szelką nadzieję, m oja praca przyniosła rezultaty, których
nigdy wcześniej nie zdołałbym sobie wyobrazić.
17 stycznia 1993 roku w ypadły pierwsze urodziny mojego
syna. Ale przed świtem, zanim przyszedł czas na dawanie pre­
zentów, sam otrzym ałem dar: sen, którego nigdy nie zapomnę.
Śniłem, że jest wcześnie rano i siedzę sam w gabinecie. Nagle
cały budynek zatrząsnął się gwałtow nie. Było to potężne trzę­
sienie ziem i i zdałem sobie sprawę, że zginę w ciągu kilku
sekund. Pozostałem spokojny - rzecz dla m nie nietypow a —
i pomyślałem, że pow inienem po raz ostatni użyć Aktywnej
Miłości, by um rzeć z tym uczuciem w sercu. K iedy jednak
przyw ołałem m etodę, ogarnęło m nie uczucie miłości najwięk­
szej, jakiej zaznałem w życiu. C zułem , ja k potężna siła tego
uczucia rozprzestrzenia się z m ego w nętrza, czyni m nie w ięk­
szym, jakby z m ojego serca prom ieniow ało słońce. W tym
m om encie się obudziłem .
Pamiętałem ten sen tygodniami i czułem jego rezonans w co­
dziennym życiu. N abrałem w igoru —w szechobecna miłość,
którą poczułem we śnie, emanowała ze m nie ku wszystkim :
od pracow nika stacji benzynowej po moją żonę i dzieci. Czuli
to m oi pacjenci, k tórzy m ówili, że wydaję się w yjątkow o en­
tuzjastycznie usposobiony do pracy nad ich rozw ojem i że in­
spiruję ich do podjęcia większego wysiłku.
Zacząłem też w inny sposób patrzeć na świat. W szystko
w okół m nie zdawało się tętnić życiem. Głębiej postrzegałem
em ocjonalną dynam ikę m oich pacjentów i byłem w stanie na­
w iązywać z nim i lepszy kontakt niż wcześniej. Zastanawiałem
WIARA W SIŁY WYŻSZE | 231

się nawet, czy pew ne zdarzenia z m ego życia nie były z góry
zaplanowane przez jakąś wyższą inteligencję. C zy coś pchnęło
m nie do tego, by porzucić praw o, nie tylko dlatego, że go nie
znosiłem, ale też po to, bym o tw orzył się na całkiem now y
sposób w idzenia świata? Poznanie Phila właśnie w tedy, gdy
byłem rozczarow any tradycyjnym podejściem do psychotera­
pii, nie wydawało m i się ju ż dziełem przypadku.
Badałem wnikliw ie teorię Junga i wiedziałem, że nie wierzył
w zbiegi okoliczności. D oceniałem tajemniczość i piękno ta­
kiego punktu widzenia, ale nie miało to na m oje życie w ięk­
szego w pływ u niż arcydzieło m alarstwa wiszące w m uzeum .
M ój sen to zmienił. M ogłem w jakiś sposób poczuć ukryte
więzi, które łączyły poszczególne wydarzenia z m ego życia.
To wrażenie było tak silne, że szło dalej niż teoria Junga. Było
tak, jakby cały wszechświat kierow ał moją ewolucją.
R odzice zganiliby m nie za takie szalone spekulacje i sam
czułem się bardzo zmieszany, że sobie na nie pozwalam . Cała
ta miłość, która przepływ ała w tedy przeze mnie, oczywiście
ułatwiała m i korzystanie z m etod (byłem jak A ktyw na M iłość
na sterydach), ale m iałem też wrażenie, że właściwie nie znam
samego siebie. Dlaczego nagle odczuwałem to wszystko? M ia­
łem nadzieję, że Phil zna odpowiedź.
—Czy jestem w jakim ś odm ienionym stanie? —spytałem go.
—To robi wrażenie chw ilow ego obłędu.
—Absolutnie nie —odpowiedział stanowczo. —Jesteś zdrow ­
szy na umyśle niż kiedykolw iek.
—Jak m ożesz to nazyw ać zdrow iem psychicznym , skoro
kłębią m i się w głowie wszystkie te szalone pomysły?
—M oże te pom ysły nie są szalone —zasugerował z nutą iry ­
232 I METODY

tacji. —M oże obłędem byłoby w rócić do takiego życia, jakie


w iodłeś przed swoim snem.
Powiedział coś ważnego. Teraz czułem , że naprawdę żyję.
To, co było wcześniej, w ypadało blado w porów naniu z obec­
nym stanem.
- N ie chciałbym do tego wracać - odparłem powoli. - Ale
wymagasz ode m nie, bym z pow odu snu odrzucił wszystko,
w co wierzę.
Phil przez chwilę wydawał się rozczarowany. P otem jednak
całe napięcie w yparow ało z jeg o ciała i wyglądał, jakby w y ­
kluczył ze swej świadomości w szystko oprócz m nie. Jego oczy
prom ieniały zrozum ieniem . D opiero później zdałem sobie
sprawę, że używ a A ktyw nej Miłości.
—N ie chcę cię do niczego namawiać - powiedział. - Życie
zrobi to na swój własny sposób.
Po tej rozm ow ie pozostało m i uczucie, że znalazłem się
u progu tajemnicy, której nie rozum iem . Ale zanim ułożyło
się to w jakiś sens, wszystkie te nowe uczucia wyparowały.
Z nów znalazłem się w dobrze znanej, mechanicznej rutynie.
Jeżeli w ogóle wspom inałem ten okres, to z zażenowaniem;
mój racjonalny umysł, k tó ry znow u przejął kontrolę, zakla­
syfikował to przeżycie jako m iniaturową wersję kryzysu wieku
średniego — bez kupow ania sportow ego sam ochodu. Ale
w głębi duszy tęskniłem za uczuciem pełni życia ofiarowanym
m i przez tajemnicę. Z czasem i to m inęło. Zapom niałem
nawet o śnie, k tó ry rozpoczął tę zmianę.
W tedy w ydarzyło się coś niewyobrażalnego.
17 stycznia 1994 roku, dokładnie rok po m oim śnie, Los
Angeles nawiedziło przed świtem trzęsienie ziemi. Okazało się
WIARA W SIŁY WYŻSZE I 233

najtragiczniejsze w historii USA. Budynek, w k tó ry m mieścił


się mój gabinet, runął. W szystko obróciło się w pył.

KRACH SCEPTYCYZMU

Wstrząs zniszczył moje biuro, ale była to najmniejsza ze strat.


Legł w gruzach rów nież mój system przekonań. By posłużyć
się parafrazą H am leta: nagle wydało m i się, że więcej jest rze­
czy w niebie i na ziemi, niż się mieściło w mojej filozofii. Fakty
były tak ie : dwa wydarzenia, które otw orzyły m i serce, nastą­
piły 17 stycznia; pierwsze z nich to narodziny m ojego syna
w 1992 roku, drugie to sen o trzęsieniu ziemi w 1993 roku.
R o k później 17 stycznia praw dziw y w strząs zrujnow ał Los
Angeles. M oje racjonalne w ychow anie i w ykształcenie p o ­
w inny podsunąć m i zręczny wniosek, że był to czysty zbieg
okoliczności. Ale teraz m oje ciało odbierało racjonalizm jak
toksyczną substancję, którą odrzuca. Podejrzewałem właściwie,
że trzęsienie ziem i m ogło się okazać darem w takim samym
stopniu ja k dwa pozostałe zdarzenia.
Życie toczyło się jednak dalej. Zorganizow ałem sobie tym ­
czasowe biuro i starałem się przyw rócić swojej pracy jakiś
pozór norm alności. Ale nie m ogłem pozbyć się wrażenia, że
przez kilka ostatnich lat m oim życiem kierow ała jakaś kos­
m iczna inteligencja. Sprawiła, że porzuciłem prawo, skłoniła
mnie, bym został psychoterapeutą, doprowadziła do spotkania
z Philem . A potem w kroczyła w m oje losy w sposób bardziej
bezpośredni, sprawiając, że w odstępie roku urodził się mój
syn i pojawił sen, k tó ry zmieniał m oje życie. Były to jednak
234 I METODY

subtelne ingerencje w porów naniu z tym , co działo się teraz.


W ydawało się, że jakaś wyższa form a inteligencji - zdeterm i­
nowana, by przełamać mój racjonalizm - posłużyła się poważną
katastrofą, używając jej jako ostatecznej broni.
Zadziałało. N ie m ogłem ju ż dłużej polegać na racjonalizmie.
Gdy jednak rozważałem alternatyw y, nie m iałem wątpliwości,
że są ew identnie gorszą opcją. Z jednej strony istniały zorga­
nizow ane form y religii, do których zawsze zniechęcał m nie
dogm atyzm i autorytaryzm . Jako Żyd zastanawiałem się, dla­
czego m uszę respektow ać nakaz, by nigdy nie łączyć mięsa
i mleka (dziwiłem się też rów nie niew ytłum aczalnym zwycza­
jo m w innych religiach). O dpow iedź zawsze sprowadzała się
do jednego: „musisz w to w ierzyć, bo tak ci każem y” (albo
ponieważ „tak jest napisane”). Takie nakazy zdawały się im ­
plikować, że nie pow inienem myśleć samodzielnie.
Z drugiej strony m odny był m istycyzm w stylu N ew Age,
który w południowej Kalifornii był wszechobecny jak gwiazdy
filmowe. Z całą pewnością N ew Age pozwalał na samodzielne
myślenie i oferował masę doświadczeń (prawdziwych lub nie).
Był też tak niestrudzenie pogodny i pozbawiony substancji jak
samo Los Angeles, m iasto, w k tórym się narodził. Po prostu
wyobraź sobie, co chciałbyś robić za pięć lat —i bach! —wszystko
to się zdarzy. W ujęciu N ew Age każdy problem m ożna roz­
wiązać przez pozytyw ne myślenie. Ale co robić, gdy przyda­
rza się bolesny, a nawet dram atyczny problem , którem u nie da
się tak zaradzić? N ew Age nie ma na to innej odpow iedzi niż
obwinianie cierpiącego. „Negatywne myślenie wywołało u cie­
bie raka” —usłyszał jed en z m oich pacjentów od swoich zna­
jo m ych, zw olenników N e w Age. C zegoś brakuje filozofii,
WIARA W SIŁY WYŻSZE I 235

która nie znajduje znaczenia ani celu ukrytego w pokonyw a­


niu przeciw ności; a jeśli nie jest w stanie poradzić sobie z co­
dziennym i trudam i, ja k m oże być odpow iedzią na praw dziw e
zło —pogrom y i obozy śmierci, w których zginęło tylu m oich
krew nych.
Znalazłem się w ślepym zaułku. U w ielbiałem swoją pracę
- możliwość wywierania korzystnego w pływ u na życie innych,
jaką oferuje psychoterapia, dawała m i większe poczucie speł­
nienia niż cokolw iek wcześniej. Ale teraz pytania dotyczyły
czegoś ważniejszego niż samorealizacja; chodziło jakby o samą
naturę rzeczywistości. Z mojej racjonalnej postaw y zostało ju ż
tylko coś na kształt rozgniecionego robaka, jakiś fragment prze­
szłości, k tóry oddala się w bocznym lusterku. Problem polegał
na tym, że nie mogłem się posunąć naprzód. Dw ie ścieżki, które
w idziałem przed sobą, były nie do zaakceptowania.
G dy żadna siła nie pomaga ci się pozbierać, naturalną ludzką
reakcjąjest... trw oga. Całym i tygodniam i czułem, jakby spło­
szone serce chciało m i się w yrw ać z piersi. I tylko dlatego, że
nie wiedziałem , co innego m ógłbym zrobić, zw róciłem się do
Phila. T ym razem jednak nie pojawiłem się u niego jako entu­
zjastyczny student; czułem się jak ktoś, kto tonie.
- C zy masz wrażenie, że wszystko, w co kiedykolwiek w ie­
rzyłeś, okazało się nieprawdą? —zapytał.
Skinąłem głową.
- Gratulacje - pow iedział ciepło. - Zostałeś w prow adzony
w duchowość przyszłości.
C o dziw ne, m iało to dla m nie sens. Phil dawał m i do zrozu­
mienia, że nowe idee nie m ogą zająć miejsca starych poglądów,
póki tam te nie zostaną unicestw ione. Potw ierdzało to m oje
236 | METODY

intuicyjne przeświadczenie, że trzęsienie ziem i było punktem


kulm inacyjnym pewnej sekwencji zdarzeń, która została za­
projektow ana tak, aby rozbić mój stary system przekonań.
Ale czym m iałem go zastąpić? Zarazem podejrzliw ie i z na­
dzieją poprosiłem Phila, by natychm iast w ytłum aczył m i tę
„now ą duchow ość” . To nie była typow a dla m nie reakcja, ale
nie m ogłem nic na to poradzić: m iałem przeczucie, że czeka
nas rozm ow a, która odm ieni m oje życie. N ie m yliłem się.
Phil wyjaśnił, że istnieje „duchow y system”, k tó ry łączy
każde ludzkie istnienie z uniw ersum . Logiczne obiekcje zapa­
liły się w mojej głowie ja k światełka w autom acie do gry, ale
zanim zdążyłem coś pow iedzieć, Phil wziął niew ielką kartę
i zaczął rysować dziw ny obrazek, nie przestając m ówić. Jego
słowa odryw ały m nie od wątpliwości i sprawiały, że słuchałem
w m ilczeniu.
Wszyscy uczyliśmy się o fizycznej ewolucji, powiedział Phil.
W ty m m odelu napędem ewolucji jest seria przypadkow ych
zm ian genetycznych, które mają nam dać większe szanse na
przetrw anie. W szechświat nie m a w obec nas określonych za­
m iarów , a naw et nie w ie, że istniejemy. Taka teoria dobrze
wyjaśnia fizyczną ewolucję. Ale jest też inny rodzaj ewolucji
—najlepiej nazwać ją „ewolucją duchową” —dotyczący rozw oju
w ew nętrznego „ja”, które m oże się rozw ijać jed y n ie w tedy,
gdy w ybierze drogę dostępu do sił wyższych.
Już zacząłem zgłaszać obiekcje, gdy przerwał mi nagły trzask,
jakby ktoś strzelił z pistoletu - to Phil uderzył kartką o stół jak
pokerzysta, k tó ry właśnie wyciągnął strita.
—W idzisz to? W ew nętrzna ewolucja napędzana jest przez
ten system —powiedział, wskazując na rysunek. —Po prostu
WIARA W SIŁY WYŻSZE I 237

wejdź do niego. Gdy będziesz wew nątrz, doświadczysz czegoś


tak przem ożnego, że rozw ieje to tw oje wątpliwości.
N ie usatysfakcjonowało to mojej sceptycznej natury. N ic
nie m ogło rozproszyć zastrzeżeń. Ale Phil przew idział, jakie
argum enty układam w myślach, i nagle ogłosił:
- Koniec debaty. Zastanawiaj się nad tym rysunkiem i dostań
się do systemu. Jeśli nadal będziesz potrzebow ał wyjaśnień,
porozm aw iam y później.
Z Philem nie było dyskusji. Był nieugięty. M iałem proste
zadanie: włączyć się do systemu i doświadczyć tego, co nazy­
wał „siłami w yższym i”. Przedstawiał to następujący rysunek:

Postać po lewej stronie napotyka życiowy problem; może być


to choroba, utrata pracy czy stan w ew nętrznego zagubienia,
w jakim właśnie się znajdowałem. Jak pokazuje pierwsza większa
strzałka problem ten został zesłany przez siłę, która kieruje ewo­
lucją (możesz ją nazwać Bogiem, mocą wyższą etc.). Potem osoba
238 I METODY

na rysunku korzysta z metod, by poradzie sobie z tą trudnością,


co symbolizują schody. Prowadzą one na rozszerzony poziom
egzystencji, gdzie istnieje dostęp do sił wyższych, które pozwa­
lają jej osiągnąć to, czego nigdy wcześniej nie zdołała dokonać.
Odsłania się ukryty cel całego duchowego systemu: pozwolić
nam stać się twórcami. N a rysunku zdolność do kreacji przed­
stawiona jest jako słońce wew nątrz postaci po prawej stronie.
Obraz ten odkryw a wspaniałą tajemnicę: zarów no problem ,
ja k i siły wyższe pozwalające go rozw iązać w yw odzą się z tego
samego źródła —Siły Ewolucji. Te dwa elem enty są częścią je d ­
nego systemu, zaprojektowanego w taki sposób, by przem ienić
cię w osobę tw órczą. Jest je d n a k trzeci konieczny czynnik,
którego uniw ersum nie m oże ci dostarczyć. To tw oja w olna
wola; a dokładniej m ów iąc: tw oja determinacja, by korzystać
z m etod. W ybór - rozw ijać się czy pozostać takim samym —
należy do ciebie. U niw ersum respektuje ludzką wolność; nie
zm usza cię do zm ian w brew twojej w oli. (Jeśli przeczytasz
ponow nie historię rabina na str. 212, zdasz sobie sprawę, że cel
Boga m oże się spełnić tylko w tedy, gdy podejm iesz odpow ie­
dzialność za własną ewolucję. Ale to wym aga silnej woli, dla­
tego kładliśmy na nią taki nacisk w rozdziale szóstym).

JAK POLUBIŁEM JAJKA

Wszystko to brzm iało wspaniale, lecz nie uciszyło bynaj­


mniej wątpliwości i sprzeciwów, które krzyczały w mojej gło­
wie. C hciałem je wyrazić, ale Phil nie miał zamiaru zbyt długo
ich słuchać. Chciał, żebym zaczął pracować wew nątrz systemu,
WIARA W SIŁY WYŻSZE | 239

a nie debatował na tem at jeg o wiarygodności, więc kazał mi


zidentyfikować problem , w ybrać właściwą m etodę i —wedle
jeg o słów —„zam knąć się i używ aćjej” za każdym razem, gdy
napotykam tę trudność.
W tam tym okresie miałem problem, który wiązał się z m oim
najlepszym przyjacielem Steve’em. W głębi duszy zawsze czu­
łem się przy nim trochę niepew nie. Byłem inteligentny, ale on
przerastał m nie o głowę. Celował we w szystkim —od gim na­
styki po historię Afganistanu. Gdy mieliśmy po czternaście lat,
oczarował tłum dorosłych w idzów w teatrze na spektaklu R y­

szard I I I , wygłaszając w trakcie p rze rw y zaim prow izow any


w ykład na tem at Anglii w epoce T udorów i tłum acząc, dla­
czego Szekspir zdecydował się przedstawić króla jako nikczem­
nego garbusa.
Ja zostałem w ychow any przez rodziców , k tó rz y w ie r z y li

w naukę; jeg o ukształtow ali rodzice, k tórzy b y li naukowcami.


O n sam został światowej klasy fizykiem teoretycznym . Steve
odrzucał wszystko, czego nie m ożna było w ytłum aczyć w ka­
tegoriach poddającego się obserwacjom fizycznego fenom enu.
G dy powiedziałem , że czuję, ja k dusza Jim m y ego H endrixa
przem awia przez jego gitarę, on postanow ił m nie skorygować,
wyjaśniając, że każdy dźw ięk - z m uzyką włącznie —jest je ­
dynie „mechaniczną wibracją przenoszącą się w pow ietrzu”.
Kochaliśmy się jak bracia. Im mocniej jednak pochłaniały
m nie now e idee dotyczące duchowości, tym bardziej obawia­
łem się, że jeśli odważę się o nich wspom nieć, Steve zniszczy
je na swój przenikliw y sposób. Kiedy więc zadzw onił z za­
proszeniem na lunch, m ówiąc, że chce się dovfiedzieć czegoś
więcej o mojej pracy, zareagowałem zupełnie niewłaściwie;
240 I METODY

w głowie zaczęły m i się zapętlać niezliczone argum enty w w y­


obrażonej dyskusji na tem a t: nauka kontra duchowość. Steve
był błyskotliw ym , onieśm ielającym adw ersarzem , k tó ry —
w edług m oich przew idyw ań — m iał zm iażdżyć każdy mój
argum ent. Straciłem z pola w idzenia nasze braterskie w ięzi;
obsesyjnie bałem się jeg o oceny, a im bardziej się bałem, tym
większa rosła w e m nie uraza do Steve’a.
W iedziałem , że m oja reakcja jest żałosna, i m iałem sobie za
złe, że myślę o najlepszym przyjacielu ja k o groźnym rywalu.
Ale nic nie pom agało. N ie było w ażne, ja k w ielu pacjentów
borykających się z takim i myślami leczyłem ; sam utknąłem
w Labiryncie i nie m ogłem trafić do wyjścia.
O pisałem ten lęk Philow i:
- Będę się czuł ja k kom pletny idiota.
—Steve m oże być bardzo błyskotliwy, ale jest tylko człowie­
kiem - odparł rozsądnie Phil.
O n jednak nie znał Steve’a.
- N ie rozumiesz. R ozpraw ił się z duszą H endrixa w jednym
zdaniu. W yobraź sobie, co zrobi z siłami w yższym i.
—To nie m a znaczenia —rzekł beztrosko Phil. —W ażne, byś
doświadczał tego, co się zdarza, jako części duchow ego sy­
stemu.
I żeby stało się to jasne nawet dla idioty, znow u pokazał mi
rysunek. Problem em była moja obsesja związana ze zbliżającym
się spotkaniem ze Steve’em ; ona wpychała m nie do Labiryntu.
M etodą, z której m iałem korzystać za każdym razem , gdy
zaczynałem czuć do niego urazę, była A ktyw na Miłość.
Praktykow ałem zgodnie ze w skazów kam i Phila, ale wciąż
czułem się jak bokser am ator wagi lekkiej przed starciem z m i­
WIARA W SIŁY WYŻSZE I 241

strzem świata w agi ciężkiej. W poczuciu, że ogarnia m nie ob­


sesja w iększa niż kiedykolw iek, poszedłem do Phila, by się
poskarżyć:
—N ie sadzę, żeby to m iało zadziałać.
—To, co sobie myślisz, nie ma znaczenia —warknął Phil. —
Skoncentruj się na tym , co robisz. Tw oim jedynym zadaniem
jest korzystanie z m etody. System zrobi resztę.
G dy Phil wypychał m nie za drzw i, wyobraziłem go sobie
recytującego ja k m antrę: problem —m etoda, problem —m e­
toda. Byłem zaskoczony i zniechęcony... ale nie m iałem wryj-
ścia. Uparcie trenow ałem więc A ktyw ną M iłość przy każdej
okazji, kiedy m oje myśli biegły ku planow anem u lunchowa.
Stopniow o mój stan zaczął się zmieniać. N ieco mniej bałem się
osądów Steve’a i coraz bardziej entuzjastycznie m yślałem
o możliwości w yrażenia swoich opinii.
Zanim się obejrzałem, nadszedł dzień spotkania. Przyw oły­
wałem A ktyw ną M iłość w drodze na lunch i jeszcze parokrot­
nie, gdy zobaczyłem Steve’a przy stoliku. Przyw italiśm y się,
zamówiliśmyjedzenie i zdałem sobie sprawę, że nadeszła chwila
prawdy. Steve spojrzał m i w oczy i spytał profesorskim tonem :
—N o więc jak byś opisał swoje podejście do psychoterapii?
Usłyszawszy ten ton, poczułem , ja k wraca mój dawny nie­
pokój. Pomyślałem o A ktyw nej Miłości.
—Wydaje m i się, ż e ... jest to orientacja duchowa.
—To interesujące. Co to takiego?
Zam knąłem oczy i odetchnąłem głęboko. Ale gdy zacząłem
m ówić, słowa, które padły z m oich ust, zdum iały mnie.
—Co by było, gdyby każda zła rzecz, jaka cię spotkała, w li­
czając tw oje własne problem y, zdarzyła się po to, abyś m ógł
242 I METODY

odkryć możliwości, o które nigdy się nie podejrzewałeś? I co


by było, gdyby istniały specyficzne m eto d y postępow ania,
które prow adzą do poznania tych możliwości?
Zobaczyłem błysk zaciekawienia w jego oczach.
Niesiony nagłym poryw em pasji opow iedziałem m u o du­
chow ym systemie opisanym przez Phiła. Ale nie powielałem
ju ż jego słów. System stał się częścią mnie. W całym tym pod­
ekscytowaniu zapom niałem kom pletnie o tym , że pom ysły te
były nie do udow odnienia i że rozm aw iałem z naukowcem .
N ie czułem ju ż , że polem izuję z ryw alem , że m uszę bronić
swoich poglądów lub pokonać Steve’a w tej rozm ow ie. Byłem
jedynie świadom wew nętrznej inspiracji. Gdy skończyłem m ó­
wić, spojrzałem na Steve’a. Prom ieniał (może było to tylko
m oje wrażenie, ale zniknęła też jego profesorska maniera).
- To wspaniale, Barry! Znalazłeś coś, w co naprawdę w ie­
rzysz, i założę się, że dzięki tem u pom ogłeś w ielu ludziom .
Byłem oszołom iony.
- Chcesz powiedzieć, że przyjm ujesz te założenia... system
duchow y i całą resztę?
—N ie w dosłow nym tego słowa znaczeniu. —W zruszył ra­
m ionami. —Ale wiem , co powiedział Pascal: „Boga czuje serce,
nie rozum ”.
N ie m ogłem uw ierzyć w to, co słyszę.
—C o masz na myśli?
O detchnął głęboko.
—Osiągasz rezultaty. Czasem to jed y n a rzecz, jaka się liczy.
Wciąż nie rozum iałem . Zastanaw iał się przez chw ilę, po
czym nagle się uśmiechnął.
- Pewien stary dowcip lepiej to wyjaśni. Facet przychodzi
WIARA W SIŁY WYŻSZE | 243

do swojego psychiatry i m ów i: „D oktorze, mój brat myśli, że


jest kurą”. Lekarz odpowiada: „Musi pan go oddać do szpitala”.
A facet na to: „N ie m o g ę ... potrzebuję tych jajek”.
Gdy przestałem się śmiać, zdałem sobie sprawę, że Steve ujął
to lepiej niż ja. Jego zdaniem system dostarczał „jajka” pacjen­
tom i nie m iało znaczenia, w jak i sposób im to pomaga.
Lunch ze Steve’em był dla m nie punktem zw rotnym . Z ro ­
zum iałem , że nie był on jed y n ą osobą, przez którą gubiłem się
w Labiryncie; w iększość ludzi m iała na m nie taki w pływ .
T rudziłem się, przyjąwszy fałszywe założenie, że jeśb w yrażę
opinię, z którą ktoś się nie zgadza, to zostanę uciszony. N ic
dziw nego, że m iałem w sobie tyle uraz i pretensji; zdawało mi
się, że wszyscy w okół zm uszab m nie do milczenia, podczas
gdy sam odbierałem sobie prawo głosu! Było tak, jakbym sie­
dząc w w ięzieniu, zorientow ał się, że przez cały czas m iałem
w kieszeni klucz do celi —a kluczem była A ktyw na Miłość.
Zacząłem przyw oływ ać Aktyw ną Miłość wobec wszystkich
- rodziny, przyjaciół, pacjentów - i m oje nieustanne urazy
wyparowały. Byłem zdum iony popraw ą m ojego sam opoczu­
cia. Zauważyłem , że patrzę ludziom prosto w oczy, m ów ię do
nich w sposób bezpośredni i czuję się pewniejszy siebie i bar­
dziej zrelaksow any niż dawniej. N iew ażne, czy się ze m ną
zgadzano, czy nie. Byłem też w stanie poczuć, jak przepływ a
przeze m nie strum ień prawdziwej miłości, tak jak w tedy, gdy
przyśnił mi się sen o trzęsieniu ziemi. Ale ty m razem wrażenie
to nie znikało; m oje serce pozostawało otw arte, a ja intensyw ­
niej czułem, że naprawdę żyję.
Jak przew idział Phil, m oje wątpliwości się rozwiały. D o ­
św iadczałem obecności sił w yższych, k tóre uczestniczyły
244 I METODY

w m oim życiu i zmieniały m nie w kogoś lepszego. N ie m o­


głem dowieść logicznie istnienia tych sił, ale nie miało to ju ż
dla m nie znaczenia. Zacząłem rozum ieć, co naprawdę znaczy
wiara: w ia ra to z a u fa n ie , ż e s iły w y ż s z e są sta le p r z y tobie, g o to w e

ci p o m ó c, g d y b ę d z ie s z ich p o trze b o w a ł.

Zrozum iałem , że przem iana, jaką przeszedłem, była bardzo


głęboka. Teraz patrzyłem na Phila innym i oczami. Zawsze
wydawał m i się odrobinę fanatyczny, ale nigdy nie usiłował
narzucać m i swoich przekonań —w ogóle nie próbow ał w y ­
w ierać na m nie w pływ u. W najm roczniejszym m om encie
m ojego życia okazał absolutną wiarę w to, że duchow y system
pracuje nade m ną, ucząc m nie tego, czego m usiałem się do­
wiedzieć. Skoro nie był dew otem , skąd brała się jeg o wiara?
Postanow iłem ja k zw ykle zapytać go o to w prost. To była
niezapom niana rozm owa.

G dy Barry zapytał mnie wprost, skąd bierze się moja wiara, w y­


znaczył punkt zw rotny w naszej relacji. Moi pacjenci nigdy nie
zadawali mi tego pytania, jest zbyt osobiste. Mogłem jednak od­
gadnąć, co myślą. Kiedy wspom inałem o w ierze w system du­
chowy, patrzyli na mnie jak na dobrotliwego ekscentryka. G dy
później doświadczali korzyści tego systemu, spoglądali na mnie,
jakbym był jakimś genialnym jasnowidzem.
O bydw ie te reakcje były nieadekwatne. Jestem po prostu istotą
ludzką, która nauczyła się pokładać ufność w tym, co przynosi jej
życie. Przyznaję, że moje życie było nieco niezwykłe. Przez całe
studia i szkolenie psychiatryczne tryskałem energią i entuzjazmem.
WIARA W SIŁY WY ŻSZ E I 245

Po czym nastąpił niespodziewany zwrot. Był to początek mojej


praktyki psychiatrycznej i nagle zacząłem odczuwać zmęczenie
- nie zwykłe, codzienne znużenie, które przychodzi z nadmiarem
pracy. To było wyczerpanie do granic m ożliwości, przerastało
wszelkie moje doświadczenia.
Zm ęczenie zakradało się jak złodziej nocą. Początkowo czułem
się dobrze w ciągu tygodnia, ale gdy przychodził weekend, pada­
łem z nóg i spałem do poniedziałku. W pewien poniedziałkowy
ranek obudziłem się i ten złodziej energii wciąż tam był. Ledwie
mogłem zw lec się z łóżka. W ziąłem tydzień wolnego - po raz
pierwszy w życiu - ale gdy upłynął, czułem się jeszcze bardziej
wyczerpany. Musiało być jednak jakieś rozwiązanie. Próbowałem
dobić targu ze złodziejem energii, rezygnując z ćwiczeń i życia
towarzyskiego. A le to nie wystarczało.
jedyne, co byłem w stanie robić, to nadal leczyć, choć mogłem
włożyć w to znacznie mniej wigoru. Życie ograniczało się do spot­
kań z pacjentami i natychmiastowego powrotu do łóżka. Całym i
miesiącami powtarzałem sobie, że ten stan jest przejściowy. G dy
nie nadchodziła żadna poprawa, zacząłem się w końcu zastanawiać,
czy kiedykolwiek w rócę do formy.
N ie bez oporów powlokłem się do internisty. Był to mój stary
kolega z akademii medycznej, znakomity lekarz i w każdym tego
słowa znaczeniu miły facet. Słuchał z uwagą, gdy opowiadałem
o swojej przypadłości, po czym powiedział, na jakie badania mnie
skieruje i co może być ewentualną przyczyną. Po każdym teście
- a było ich wiele - wyniki okazywały się w normie. Zasugerował,
byśmy powtórzyli wszystkie badania parę tygodni później. W yniki
znowu były dobre, ale ja czułem się jeszcze gorzej. W te d y w spo­
sobie zachowania mojego internisty coś się nieznacznie zmieniło.
246 I METODY

Jego uśmiech nie m ówił już: „cieszę się, że cię widzę” ; spoglądał
na mnie z pobłażaniem, jak na kogoś, kto właśnie wyszedł ze
szpitala psychiatrycznego.
Z czasem ten uśmiech stał się bardzo znajomy. W idyw ałem go
na twarzach niezliczonych specjalistów, do których chodziłem,
próbując wybadać, co odbierało mi siły życiowe. N ie drażniło
mnie to, że lekarze nie mieli pojęcia, co mi dolegało, ale irytowały
mnie wnioski, jakie wyciągali: nie mogli racjonalnie wyjaśnić, co
się dzieje, w ięc zakładali, że nie dzieje się nic, a to oznaczało, że
byłem w jakimś stopniu szalony.
Po wielu konsultacjach medycznych zdecydowałem się zwracać
o pom oc jedynie do takich osób, które wierzyły, że naprawdę
dzieje się coś niedobrego. A le szybko zorientowałem się, że tylko
jedna osoba pasuje do tego opisu: ja sam.
Dużo później zrozumiałem, iż był to pierwszy sygnał, że moja
choroba miała czemuś służyć. W pewnym sensie odgrodziła mnie
od świata zewnętrznego, w zasadzie ograniczałem się do przyj­
m owania pacjentów bądź leżenia w łóżku. A gdy uświadomiłem
sobie, że nikt nie może mi pom óc, miałem wrażenie, jakby za­
trzasnęły się przede mną kolejne drzwi. W łaściw ie dwoje drzwi:
w tym okresie straciłem także w iarę w taki model psychoterapii,
którego zostałem nauczony. Również w tej sprawie nikt nie mógł
mi pom óc.
W ów czas nie zdawałem sobie sprawy, że utrata kontaktu ze
światem zewnętrznym była najważniejszą rzeczą, jaka kiedykolwiek
mi się przydarzyła. Życie zmuszało mnie do wejścia w mój świat
wewnętrzny, a sam nigdy nie dokonałbym takiego wyboru. Po­
czątkowo odczuwałem coś w rodzaju pretensji, że straciłem kon­
takt z otoczeniem . Czułem, jakby życie przechodziło obok mnie.
WIARA W SIŁY WYŻSZE I 247

A le w krótce zorientowałem się, że ten w ew nętrzny św iat był


prawdziwym źródłem życia.
Prócz widywania pacjentów moim jedynym zajęciem było spa­
nie. .. a właściwie nieustanne próby zaśnięcia. Czasem wierciłem
się i przewracałem z boku na bok w łóżku przez dwanaście godzin.
N ie miałem gorączki, ale wydawało mi się, że topnieję w jakimś
żarze. Tak było każdej nocy. C oś z mego wewnętrznego świata
z uporem próbowało się przebić do świadomości.
I w końcu tak się stało. Olśnienie przyszło podczas pracy z pa­
cjentami. Starałem się usilnie w ypracow ać metody, których po­
trzebowali, i nagle - jakby znikąd - pojawiła się wiedza, której
szukałem. Z całą pewnością nie pochodziła ona od nikogo w ota­
czającym mnie świecie ani też nie była produktem mojej w yob­
raźni. Odpowiedzi, których nie znałem, padały z moich ust, jakbym
był rzecznikiem jakiejś innej siły. N ie mogłem tego dowieść, ale
to właśnie czułem.
Coś nowego czuli też pacjenci - nawet ci stawiający najwięk­
szy opór - gdy tylko zaczynali korzystać z metod. W łaśnie te
osoby, które odrzucały dotąd każdą interpretację, jaką starałem
się im podsunąć. Praca z nimi była trudna jak rzeźbienie w ka­
mieniu za pom ocą plastikowej łyżeczki. A le gdy zaoferowałem
im metody, wszystko zaczynało się zmieniać. Katalizatorem po­
prawy ich stanu nie byłem jednak ja, tylko siły wyższe przywołane
dzięki metodom. Było to dla mnie zarazem lekcją pokory i źród­
łem inspiracji.
Choroba - choć wyczerpująca - zaprowadziła mnie tam, gdzie
powinienem był dotrzeć: do wewnętrznego świata i metod, które
potrafiły przywołać ukryte w nim siły wyższe. Zaczynało do mnie
docierać, że moi pacjenci i ja sam funkcjonujemy w obrębie du­
248 I METODY

chowego systemu, a każde życiowe zdarzenie ma w nim swój cel:


nauczyć nas korzystać z energii sił wyższych. Moim „życiowym
zdarzeniem” była chroniczna choroba, która nie miała ewidentnej
przyczyny i na którą nie było lekarstwa.
Dla mnie system był czymś dalekim od teorii, sam przeszedłem
jego program treningowy. Barry zapytał mnie, skąd wiedziałem,
że życie samo nauczy mnie tego, czego powinienem się dow ie­
dzieć. O dpow iedź podsunęła mi choroba i jej w p ływ na m oje
życie: wiem , że żyjemy w e wszechświecie, dla którego jesteśmy
bardzo ważni i który wyznacza każdemu z nas pewien cel. Choć
wcześniej nie umiałbym sobie tego nawet wyobrazić, odczuwałem,
jak m ocno miłość uniwersum w pływ a na m oje życie. Czy taki
wszechświat mógłby nas nie nauczyć tego, czego musieliśmy się
dowiedzieć?

To była odpowiedź na pytanie Barry'ego.

G dy Phil skończył opow ieść, czułem , że zapiera m i dech


w piersiach. N ie oczekiwałem , że usłyszę coś tak osobistego.
System duchow y nie był fenom enem , k tó ry Phil p o prostu
odkrył; on naprawdę w nim żył, co pozw oliło m u poznać do­
broczynne znaczenie jeg o cierpienia. N igdy wcześniej nie był
m i tak bliski. Phil skończył akadem ię m edyczną, a ja prawo,
lecz obydwaj odkryliśm y w iarę dzięki lekcjom tego samego
nauczyciela: życia.
ROZDZIAŁ 8

Owoce nowej wizji

W ia r a , k t ó r e j n a u c z y ł o n a s ż y c ie , n ie b y ł a

ślepa. Opierała się na pewnych paradygmatach, które naprawdę


zdołaliśmy dostrzec w życiu duchow ym . Spędziliśmy z Philem
w iele czasu, próbując je zrozum ieć. W końcu m ogliśm y je
opisać w sposób zrozum iały dla każdego. To, co zdołaliśmy
zobaczyć, stanow iło filary nowej duchowości.
G dy udało nam się je poznać, przyszła nagroda, która nas
zdumiała i zachwyciła: odkryliśmy, że wiele zjawisk we współ­
czesnej świadomości ju ż teraz odzwierciedla now y duchow y
porządek. Siły w yższe w kroczyły w nasz świat i zm ieniają
sposób naszego funkcjonowania jako społeczeństwo.

F ila r p ie r w s z y : S a m o m y śle n ie o siłach w y ż s z y c h n ie m a z n a c z e n ia ;

m u s is z ich d o św ia d czyć.

N ie zdajemy sobie sprawy z tego, ja k bardzo nasza w spół­


czesna percepcja jest ograniczona przez naukow y m odel rze­
czyw istości. N auka nie akceptuje niczego, czego nie da się
logicznie dowieść. To sprawiło, że - ja k opisuję w rozdziale
siódm ym - poprosiłem Phila, by dow iódł, że siły w yższe są
250 I METODY

rzeczywiste. N ie miał ochoty tego udowadniać; w iedział bo­


w iem , że istnieją one w sferze niedostępnej dla badań nauko­
wych. Musisz wejść w swój świat w ew nętrzny; tego nie m ożna
pojąć procesem m yślowym , k tóry toczy się w twojej głowie.
W świecie w ew nętrznym realne jest to, co dotyka całego twego
istnienia. Nalegając, bym użył m etody do rozwiązania swojego
problem u, Phil chciał sprawić, żebym wszedł do świata w e­
w nętrznego i doświadczył działania sił wyższych, które w nim
istnieją.
Pokazywał m i pierw szy filar nowej duchowości: n ie m o ż n a

d o w ieść lu b w y k lu c z y ć istn ie n ia s i ł w y ż s z y c h ; są d la ciebie realne ty lk o

w te d y , g d y m o ż e s z j e p o c zu ć .

Filozof Soren Kierkegaard wskazywał na tę zasadę, gdy na­


pisał: „Zycie m a swe ukryte siły, które możesz odkryć tylko
żyjąc”. W yobraź sobie, że jesteś w ojennym uchodźcą, któ ry
stracił kontakt z rodziną; spróbuj poczuć różnicę m iędzy otrzy­
m aniem dokum entu stwierdzającego, że tw oi bliscy żyją, a rze­
czywistym odnalezieniem rodziny, odmieniającym twoje życie.
To właśnie odróżnia stan, w którym coś wiesz, od doświadcza­
nia tego całym jestestw em . I tylko to jestestw o m oże doznać
istnienia sił wyższych jako czegoś rzeczywistego.
To radykalnie now y sposób oceniania, czy coś istnieje na­
prawdę. N auczono nas, że ocenajest procesem myślowym. N ie
jest to jednak m etoda skuteczna w obec sił wyższych. G dy za­
czynasz myśleć, wszystko dzieje się w twojej głow ie, która
dom aga się dow odów ich istnienia. Sił w yższych trzeba bez­
pośrednio doświadczyć, co wym aga wysiłku. Oznacza to, że
staniesz przed ty m samym trudnym w yborem ja k niegdyś ja:
m ożesz żądać dow odów , których nigdy nie otrzym asz, lub
OWOCE NO WEJ W I Z J I I 251

w obliczu swoich wątpliwości skorzystać z m etod. G dy prze­


stałem się zastanawiać, a skupiłem się na stosowaniu m etod,
nagrodą stała się wiara, która odm ieniła m oje życie. M am na­
dzieję, że dokonasz takiego samego w yboru.
N ow y sposób postrzegania rzeczywistości w kradł się ju ż
w życie naszego społeczeństwa. Każdy słyszał o Anonim owych
Alkoholikach i jeszcze w iększym ruchu D w unastu Kroków.
AA —w zgodzie z pierw szym filarem nowej duchow ości -
przedkładają doświadczanie nad uznawanie czegoś za praw ­
dziw e. W idyw ałem alkoholików , k tó rz y przystępow ali do
ruchu AA, nie zgadzając się z żadnym jego założeniem, a je d -
nak program ten uratow ał im życie. Pomija on bow iem to, co
myślisz; jeżeli pracujesz nad kolejnym i krokam i, zaczynasz
doświadczać, ja k siły większe od ciebie pom agają ci pozostać
trzeźw ym .
N aw et współcześni naukow cy przyznają okazjonalnie, że
istnieje sfera znajdująca się poza zasięgiem naukow ych dow o­
dów. D obry przykład stanowi anegdota o w ielkim duńskim
fizyku Nielsie Bohrze, tw órcy teorii kwantowej. Pewnego razu
m łody fizyk złożył Bohrow i w izytę w jeg o dom u i zauważył
podkow ę wiszącą nad kom inkiem . „Panie profesorze, z pew ­
nością nie w ierzy pan, że ta podkowa przyniesie panu szczęście”
—w ykrzyknął m łody naukowiec. „Oczywiście, że nie —odparł
Bohr. - Ale słyszałem, że nie trzeba w ierzyć, by to działało”.

F ila r d ru g i: W s fe r z e r z e c z y w is to ś c i d u c h o w e j k a ż d y z n a s j e s t

w ła s n y m a u to ry te te m .

D opóki nie doświadczysz sił w yższych całym swym istnie­


niem , tkwisz w tej samej pułapce, w której ja się niegdyś zna­
252 | METODY

lazłem : m ożesz albo zaakceptow ać to, co m ów ią ci osoby


będące autorytetam i w sprawach religii, albo —ja k ja —o drzu­
cić. Tak czy inaczej, sam nie doświadczasz sił wyższych, więc
nie możesz też na ten tem at wyciągać żadnych inteligentnych
w niosków . To w skazuje na d rugi filar nowej duchow ości:
w y m a g a o n a , b y k a ż d a je d n o s tk a sa m a d o św ia d c zy ła istn ie n ia s ił

w y ż s z y c h i s fo rm u ło w a ła w ła s n e k o n k l u z j e d o ty c zą c e ich n a tu r y ;

z e w n ę tr z n e a u to r y te ty n ie m ogą j u ż d e fin io w a ć dla n a s rze c zy w isto śc i

duchow ej.

To w ykracza poza typow e myślenie o tradycyjnej religii.


W dawnych czasach au to ry tet (ksiądz lub ktoś pełniący p o ­
dobną funkcję) interpretow ał to, co boskie, na użytek całej
społeczności. O pinie tych duchow ych przyw ódców były ge­
neralnie przyjm ow ane jako Słowo Boże. Instytucjonalne koś­
cioły w różnym stopniu nadal uznają tę hierarchię. Skupiając
się w okół swego przew odnika, kongregacje przew ażnie p rzy ­
znają m u zdolność do nadrzędnego rozum ienia tego, co boskie.
W takiej postaw ie nie m a miejsca na potrzeby współczesnego
człowieka, któ ry chce dojść do własnych wniosków.
I tu wkracza now a duchowość, która głosi, że każda ludzka
istota jest niepow tarzalna. Daje ci m etody i sposób postępo­
wania, które pozwalają poszukiw ać sił wyższych, abyś poznał
ich naturę poprzez własne doświadczenie.
D la m nie to szczególnie ważne. Jako m łody człow iek zo­
stałem przygotow any do tego, by „kwestionować au to ry tet”,
ja k głosiła niegdyś m odna naklejka na zderzak. Był to jeden
z pow odów m oich obiekcji w obec instytucjonalnych religii.
T ym czasem podejście Phila w ym agało, bym kw estionow ał
au to ry tety —nawet jego własny. N igdy nie starał się m nie zm u-
OWOCE NO WEJ W I Z J I I 253

sic, bym się z nim zgadzał; chciał jedynie, żebym korzystał


z m etod i wyciągał wnioski.
O kazuje się jednak, że nie jestem odosobniony w potrzebie
kształtow ania swojej ścieżki duchow ej. C oraz więcej ludzi
pragnie podejm ow ać w tej sferze własne decyzje. I choć Stany
Zjednoczone sąjednym z najbardziej religijnych krajów świata,
poglądy większości A m erykanów nie dają się zawrzeć w jednej
religii; często zaprzeczają oni naukom własnego kościoła. Są
katolicy praktykujący m edytację i protestanci m odlący się do
Najświętszej Panny (by nie wspom inać o rozlicznych żydach
buddystach). U znanie, że źródłem ich postępow ania jest igno­
rancja, byłoby postawą protekcjonalną. Coraz więcej osób chce
dokonyw ać w łasnych w y borów , opartych na ich duchow ej
intuicji.
Po raz kolejny ruch A nonim ow ych A lkoholików stanowi
dobry przykład. N ie został stw orzony „z góry” przez eksper­
tów m edycyny, ale „od podstaw ” przez samych alkoholików.
Założyciel AA Bill W ilson nie był lekarzem, lecz graczem gieł­
dow ym . Jego znajomość problem u wynikała z doświadczenia:
nie m ógł przeżyć jednego dnia bez alkoholu. Ludzie, którzy
codziennie borykali się z nałogiem, okazali się najlepiej przy ­
gotow ani do tego, by wskazać, co m oże pom óc w tej walce.
Doszli do w niosku, że tylko siła wyższa daje m oc, by poradzić
sobie z uzależnieniem .

F ila r trze c i: O sobiste p r o b le m y są c z y n n i k i e m , k tó r y u ru c h a m ia

ew olucję je d n o s tk i .

G dybym nie czuł się onieśmielony w tow arzystw ie m ojego


przyjaciela Steve’a, nigdy nie osiągnąłbym pewności siebie, jaką
254 | METODY

odczuw am dzisiaj. Bez graniczącej z kalectw em choroby Phil


nigdy nie podjąłby w ew nętrznej podróży, dzięki której p o ­
wstały m etody. To przykłady tego, co stanowi trzeci filar nowej
duchowości: p r o b le m y osobiste są siłą n a p ęd o w ą d u c h o w e j ew o lu cji.

Ta zasada wydaje się ludziom sensowna w teorii, ale gdy


stają w obliczu poważnych przeciw ności —utraty dom u, pracy
czy śmierci bliskiej osoby —większość z nich nie jest w stanie
zobaczyć pozytyw nej strony tej sytuacji. Ćwiczenie, które opi­
sujemy poniżej, m oże pom óc. To sposób na to, by znaleźć się
w środku systemu opisanego przez rysunek Phila. Pomyśl o ja ­
kim ś obecnym życiow ym problem ie i zrób taki eksperym ent:

[ Pomyśl najpierw o tym problemie jak o czymś


całkowicie przypadkowym, co zdarza się
i w bezmyślnym wszechświecie, który nie dba ani
j o ciebie, ani o twój rozwój. Jak się z tym czujesz?
i A teraz spójrz na problem jak na wyzwanie, które
i uniwersum stawia przed tobą, ponieważ chce, byś
j się rozwijał, i wie, że potrafisz. Jakie to uczucie?

W iększość ludzi czuje w iększą m otyw ację, gdy w yobraża


sobie siebiejako część inteligentnego systemu, który narzuca im
cel: ich indyw idulany rozw ój. Po m oim pam iętnym lunchu ze
Steve’em postanowiłem, że na wszystkie problem y będę patrzył
właśnie w ten sposób. Rezultaty były natychm iastowe: chciałem
pracować nad pokonyw aniem przeszkód i swoich ograniczeń,
poniew aż czułem, że mają się one obrócić na moją korzyść.
To stałe poczucie, że problem y mają swój sens, stanow i
fundam entalną różnicę m iędzy konsum entem a tw órcą. D la
OWOCE NO WEJ W I Z J I I 255

pierwszego życie ma sens tylko w tedy, gdy realizowane sąjego


potrzeby. Problem y —poniew aż nie przynoszą uczucia graty­
fikacji —nieuchronnie niszczą w oczach konsumenta sens życia;
tw órca go nie traci. W ręcz przeciw nie, głęboko w ierzy, że
problem y są siłą napędową, która pcha go ku czemuś lepszemu,
czemuś ważniejszemu niż on sam. N ie tylko nie zabijają w nim
poczucia sensu istnienia, ale wręcz je umacniają.
Całe nasze społeczeństwo wydaje się gotow e, by postrzegać
przeciwności w ten now y sposób. D latego bardziej niż kiedy­
kolw iek jest zainteresowane tym , co oznaczają problem y. Dla
w ielu osób przyglądanie się własnym trudnościom byw a zbyt
bolesne, więc obsesyjnie interesują się kłopotam i celebrytów.
W dow olnym kraju znajdzie się ludzi zafascynowanych losami
polityka przyłapanego na romansie pozam ałżeńskim , sporto­
wego idola, k tó ry napadł na swoją partnerkę, czy aktorki, k tó ­
rej dow iedziono, że bierze narkotyki. Tak samo pow inniśm y
się koncentrow ać na własnych problem ach.
Kolosalny wzrost popularności psychoanalizy (odkąd w 1900
roku zaczął ją stosować Freud) dowodzi, że pragniemy stawić
czoło sw ym słabościom. Łatw o to zresztą w ytłum aczyć: do
psychoterapeuty idziem y w tedy, gdy chcem y sobie poradzić
z jakimiś trudnościami. Łatwo byłoby zdezawuować terapię jako
przejaw zaabsorbowania samym sobą, ja k gdyby w społeczeń­
stwie funkcjonowały w stanie lekkiego obłędu miliony Woodych
Allenów. Ale zorientowaliśmy się, że nawet najbardziej skupieni
na sobie pacjenci wyczuwają, iż na jakim ś poziom ie fundam en­
talną rolą problem ów jest zmuszenie ich do rozw oju.
D o niedaw na jed n ak psychoterapia koncentrow ała się na
sym ptom ach, a nie na szukaniu rozw iązań. Sześćdziesiąt lat
256 I METODY

tem u przyjęte było, że podczas psychoanalizy m ożna przez


pięć dni w tygodniu m ów ić o problem ach, nie robiąc nic, by
im zaradzić. Dzisiaj przeciętny pacjent chce czegoś więcej.
Chce rozw inąć swe ukryte możliwości, jest też gotów ciężej
pracować nad sobą, by to osiągnąć.
P acjenci chcą rea g o w a ć n a p r o b le m y j a k osoby tw ó r c z e . Jedyne,
czego potrzebują, to właściwe m etody.
G dy psychoterapeuci przyjm ą to do wiadom ości, zrew olu­
cjonizuje to ich profesję. Tu kryje się zresztą ironia historii:
psychoterapia, owoc badań Z ygm unta Freuda (zadeklarowa­
nego ateisty), stanie się dążeniem o charakterze duchow ym .
Najwyraźniej Bóg m a poczucie hum oru.
R ów nież we własnej praktyce medycznej zaobserwowałem
rosnącą akceptację dla poszukiwań duchowych. Istnieje pewien
typ pacjenta, który podejm uje terapię: dobrze wykształcony,
wyluzow any, ironiczny, z niew ielkim lub żadnym doświad­
czeniem w sprawach religii (zazwyczaj ubrany na czarno).
Dwadzieścia albo trzydzieści lat tem u w ykpiłby kom pletnie
samo pojęcie sił wyższych. Teraz pracując z tym samym typem
osób, m ogę m ów ić o rozw iązaniach n a tu ry duchow ej ju ż
podczas pierwszej sesji, a pacjenci przyjm ują to jako własny
punkt w idzenia. Czasem zaskakują m nie takim i stw ierdze­
niam i: „W ierzę, że wszystko dzieje się z jakiejś przyczyny”.
Ci ludzie nie mieli wcześniej zam iaru otw orzyć się duchow o,
ale pociągnęła ich za sobą fala ewolucji, która w pływ a na na­
stawienie nas wszystkich. Jeżeli nawet na nich w płynął ten
trend, to znaczy, że jest wszechobecny.
Jednak bez naszego aktyw nego uczestnictwa duchowa ewo­
lucja m oże dojść tylko do pew nego punktu. By zrealizować
OWOCE NO WEJ W I Z J I I 257

w pełni swój potencjał rozw oju, ludzkość m usi podjąć świa­


dom y, odpow iedzialny wysiłek polegający na w prow adzeniu
w nasz świat sił w yższych. N iezależnie od tego, ja k bardzo
jed n o stk i potrzebują obecności tych sił, społeczeństw o jako
całość potrzebuje ich jeszcze bardziej. Stawką w ty m przedsię­
w zięciu jest wszystko, co dla nas najcenniejsze. N ow a ducho­
wość nadchodzi we w łaściw ym m omencie.

UZDRAWIANIE SPOŁECZEŃSTWA

Społeczeństwo ma duszę, tak jak każdajednostka. W yobraź


sobie tego społecznego ducha jak o organizm —niewidoczny,
ale żyw y i przenikający nas wszystkich. Jest czystym ruchem .
Pozwala społeczeństwu zmierzać ufnie ku przyszłości, tworząc
jednocześnie harm onię i zrozum ienie m iędzy ludźm i.
Jeśli duch społeczeństwa jest zdrow y, nie lęka się ono
zm ian; chętnie przyjm uje nowości, a w obliczu w yzw ań
zdolne jest do w prow adzania innowacji. Taka grupa ufnie
realizuje swoje aspiracje, w ierzy we własną przyszłość. C o
więcej, taki silny w spólnotow y duch pozwala każdej osobie
czuć się częścią społecznego organizm u i być odpowiedzialną
za publiczne dobro, dla którego zdolna jest poświęcić własne
interesy.
Ale duch naszego społeczeństwa nie jest zdrowy. Straciliśmy
w iarę w przyszłość; ludzie są znużeni i zam knięci na now e
idee, niechętni podejm ow aniu ryzyka i w ydaw aniu czy poży­
czaniu pieniędzy. Straciliśmy wiarę we wspólnotę, a wraz z nią
poczucie, że przynależym y do siebie nawzajem. K ażdy działa
258 I METODY

tylko dla własnego dobra i nikt nie podejm uje w spółodpow ie­
dzialności za szeroko rozum iane społeczeństwo.
Jeśli nikt nie troszczy się o nic poza własnym dobrostanem ,
cywilizacja zaczyna korodow ać od środka i w końcu upada,
czego najsłynniejszym przykładem było cesarstwo rzym skie.
O to jak Lewis M um ford, słynny am erykański historyk, opisał
ten upadek:

K a ż d y s z u k a ł b e z p ie c z e ń s tw a ; n i k t n ie a k c e p to w a ł o d p o w ie ­

d zia ln o ści. To, czego e w id e n tn ie bra ko w a ło długo p r z e d n a ja z d a m i

b a rb a rzy ń c ó w ( . . . ) , długo p r z e d g o sp o d a rc zy m sc h y łk ie m ( . . . ) , to

w e w n ę tr z n a energia. Ż y c ie R z y m u było j u ż im itacją ż y c ia . ( . . . )

B e z p ie c z e ń s tw o było n a jw a ż n ie js z y m p o jęciem —j a k b y stabilność

ż y c ia n ie polegała n a ciągłej z m ia n ie , a b e zp ie c ze ń stw o na n ie u sta n ­

n e j w o li p o d e jm o w a n ia r y z y k a .

To, co M um ford nazwał „w ew nętrzną energią”, odnosi się


bezpośrednio do tego, co m y zdefiniowaliśmy jako ducha spo­
łeczeństwa —siłę napędową, która daje m u życie i pozw ala iść
ku przyszłości z odwagą.
Nasz duch był niegdyś silny —wystarczająco silny, byśmy
byli gotow i przystąpić do drugiej w ojny światowej po latach
problem ów gospodarczych. Jego energia wynikała ze zdolno­
ści do poświęceń cechującej tych, których nazywam y —słusz­
nie —najwspanialszym pokoleniem (Greatest Generation). Ich
wielkość polegała na ogrom nym oddaniu sprawie, jaką było
wyższe, wspólne dobro.
Jesteśmy rów nie zdolni do wielkości jak tam ta generacja.
Ale nie m ożem y czekać na wojnę światową - lub jakiekolw iek
zew nętrzne czynniki —by wydobyć drzem iącą w nas siłę. Jak
OWOCE NO W E J W I Z J I I 259

ju ż pisaliśmy, ewolucja w ym aga od nas, byśm y teraz dali


z siebie w szystko; nie dlatego, że obiektyw ne zdarzenie nas
do tego zmusza, ale poniew aż z własnej woli dokonujem y
takiego w yboru.
Pojęcie wolnej w oli zaczyna się od jednostki. Ale czy du­
chowa żywotność jednostki m oże w płynąć na resztę społeczeń­
stwa? N ie tylko może, ale jest też jedyną siłą, która potrafi tego
dokonać. Siły wyższe były zawsze fundamentalnym czynnikiem
w budow aniu odnoszących sukcesy społeczeństw. W przeszło­
ści jednak działały poprzez instytucje, duchowych przywódców
lub uświęcone rytuały i ceremonie —czyli tradycyjnym i spo­
sobami, które nie angażowały jednostek. Teraz ewolucja w y ­
maga, by siły wyższe wkraczały w życie społeczeństwa jedynie
poprzez jednostki. To dlatego dawne, tradycyjne kanały, któ­
rym i płynęły te siły, tracą na znaczeniu, do czego przyczynia
się ich korupcja, paraliż czy utrata wpływów . D opóki jednostki
nie będą miały energii, by te dawne kanały zastąpić, pozosta­
niem y społeczeństwem, którem u brak celu i wiary.
Aby każdy człow iek zyskał taką siłę, potrzeba rewolucji,
jed n ak rew olucje zawsze były w alką toczoną przeciw ze­
w nętrznym czynnikom . Teraz w róg jest w nas i w ykorzystuje
system w ierzeń jednostki przeciw niej samej. U żyw a pojęć
naukowych, by przekonać niektórych z nas, że siły wyższe
nie istnieją, że nie ma dla nas pom ocy. Innym przyzw ala na
wiarę, lecz stwarza przekonanie, że aby nawiązać z nią kontakt,
musimy przestać myśleć samodzielnie i zaakceptować poglądy
jakiegoś zew nętrznego autorytetu.
D o pokonania tego w ew nętrznego w roga potrzebujem y
czegoś, co pozw oli nam doświadczać istnienia sił w yższych
260 I METODY

i wierzyć w nie, nie zmuszając nas zarazem do rezygnow ania


z wolności. Skorzystałeśjuż z takich m echanizm ów na własne
potrzeby, nie wiedząc, że mają one m oc w pływ ania na całe
społeczeństw o. Te m echanizm y to m eto d y opisane w tej
książce.
Za każdym razem, gdy ich używasz i przywołujesz siły w yż­
sze, by wsparły cię w tw oich własnych wysiłkach, sprawiasz,
że stają się one dostępne dla społeczeństwa. Gdy zaakceptujesz
tę prawdę, twoje problemy staną się czymś więcej niż powodem
do koncentrow ania się na sobie. Poprow adzą cię ponad zaab­
sorbow anie w łasnym i sprawami, ku trosce o całą ludzkość.
M etody pozw olą ci zostać uczestnikiem cichej rewolucji —re­
wolucji ludzi twórczych. Tylko tw órca m oże spełnić w ym óg
ewolucji duchowej i zmieniać społeczeństwo, dbając o własny
rozw ój.
Jak byś się czuł, uczestnicząc w tej rewolucji? Masz się
o tym właśnie przekonać. W następnych pięciu podrozdziałach
tw oim zadaniem będzie korzystanie z m etod, by poradzić
sobie z jakim ś osobistym problem em , a m y pokażem y ci, jak
doświadczanie sił w yższych m oże w pływ ać na szerzej ro zu ­
m iane społeczeństwo.

BROŃ CICHEJ REWOLUCJI


Odwrócone Pragnienie
Z d ro w y duch m a w iarę, że poradzi sobie w przyszłości.
C hoć nigdy nie w iadom o dokładnie, co ona przyniesie, to je d ­
nak pewne jest, że nie zabraknie bolesnych doświadczeń. W na­
szym w ypadku ten „ból” przybierze prawie na pew no form ę
OWOCE NO WEJ W I Z J I I 261

zagrożeń finansowych (a m oże i fizycznych) dla naszego do-


brostanu, trudnych w yborów i zbiorow ych poświęceń. Żadna
społeczność nie m oże zrealizować swoich aspiracji, jeśli nie jest
gotow a stawić czoła takim przeciw nościom .
Zdolność do poradzenia sobie z bólem zależy od Siły P ro ­
gresji, o której pisaliśmy w rozdziale drugim . To energia po­
zwalająca jednostce osiągać i rozwijać swój potencjał, ponieważ
ból nie jest w stanie jej poskrom ić. Zdolność do rozw oju jest
rów nie w ażna dla osoby, ja k i dla społeczeństwa.
Gdy jednostka przestaje zmierzać ku czemuś w swym życiu,
poddaje się stagnacji. To samo dzieje się w w ym iarze społecz­
nym . Ludzie przestają stawiać czoło rzeczywistości i zbiorowo
trw ają w Strefie K om fortu, ulegając złudzeniu, że bez jakich­
kolw iek poświęceń otrzym ają to, czego pragną. Społeczność
konsum pcyjna m oże na przykład oddać swą przyszłość pod
hipotekę, by kupow ać rzeczy, na które jej nie stać.
Gdy brakuje Siły Progresji, w spólnota staje się zagubiona.
Zam iast praw dziw ych aspiracji mamy puste, pozbawione zna­
czenia slogany, a nasze ideały umierają.
Nasi przyw ódcy nie są pom ocni. Chcą, byśmy w ierzyli, że
nie m usim y się borykać z rzeczywistością, bo to ułatw ia im
zadanie. W ięc nas okłamują. Ale zanim zaczniecie zrzucać na
nich winę, pamiętajcie, że są odbiciem nas samych; oni też nie
chcą znosić bólu. N ie m ożem y oczekiwać, że podejm ą bolesny
wysiłek poznania praw dy, dopóki nam samym brakuje woli,
by się z nią zmierzyć.
W rozdziale drugim nauczyliśmy cię korzystania z m etody,
która pozwala radzić sobie z bólem . Jest to O dw rócone Prag­
nienie. Gdy korzystasz z niego, uruchom iona zostaje potężna
262 I METODY

siła, która niweluje norm alną awersję do bólu i sprawia, że nic


nie może cię powstrzymać. Używając Odwróconego Pragnienia,
zyskujesz impet, a to wpływa nie tylko na ciebie. Ponieważ więk­
szość ludzi nigdy nie wychodzi poza Strefę Kom fortu, ci, któ­
rym się to udaje, mają głęboki w pływ na wszystkich pozostałych.
Jeśli ty sam w yrw iesz się ze stagnacji, zobaczysz, że działa to na
twoje otoczenie. Kiedy inni zobaczą, że robisz rzeczy, których
nie udało ci się dokonać nigdy wcześniej, ich własne pojęcie
o tym , do czego są zdolni, ulegnie zmianie. W taki właśnie spo­
sób dokonuje się przeistoczenia ducha społeczeństwa.
W yobraźm y sobie, ja k m ogłoby to wyglądać:

j Zamknij oczy i użyj Odwróconego Pragnienia


| w odniesieniu do czegoś, czego zazwyczaj starasz
; się uniknąć. Poczuj, jak idziesz naprzód. Teraz
i zobacz, że inni, zainspirowani twoim postępem,
: używają metody, by poradzić sobie z wyzwaniami,
, których unikali. Ujrzyj miliony ludzi godzących
i się na bolesne doświadczenia, ale dzięki temu
j robiących postępy. Jak bardzo to wyobrażone
s społeczeństwo różni się od tego, w którym
i obecnie żyjesz?

G dy m iliony przestaną unikać w yzw ań życia i zaczną się


rozwijać, nie będzie ju ż takich problem ów społecznych, k tó ­
rych nie zdołaliby rozwiązać. Tylko takie społeczeństwo, które
nauczyło się wyciągać korzyści z bólu, będzie w stanie pokazać
drogę reszcie świata.
OWOCE NO WEJ W I Z J I | 263

Aktywna Miłość
Z d ro w y duch zachow uje po zy ty w n y obraz przyszłości,
pracując nieustannie, by ją tw orzyć. W ymaga to otw artości na
nowe idee i now e sposoby rozw iązyw ania problem ów . Jeśli
nowe idee nie przyciągają dostatecznej uwagi, duch społeczny
słabnie.
W rozdziale trzecim przedstawiliśm y koncepcję Labiryntu.
Człow iek nie m oże się z niego wydostać, jeśli czuje się nie­
sprawiedliwie potraktow any przez innych, a zarazem nie jest
w stanie przejść do porządku nad poczuciem krzyw dy. Myśli
jedynie o tym , co pow inno się stać, aby m ógł znow u poczuć
rodzaj życiowej pełni. Czujesz się w tedy tak, jakby ktoś w pro­
wadził się do tw ojego umysłu i postanow ił tam zamieszkać.
O garnia cię więc obsesja, a życie przechodzi obok.
To wystarczająco pow ażny problem w skali jednostki, ale
jeśli całe społeczeństwo gubi się w zbiorow ym Labiryncie, to
ju ż klęska. Świadomość takiej zbiorowości staje się zamknięta;
nie rodzą się w niej now e idee. Społeczeństw o zm ienia się
w rozpadający się pom nik starych poglądów. N a tym etapie
jego duch zamiera.
Jeżeli posłuchasz uważnie naszych publicznych debat, zorien­
tujesz się, że nowe idee nie są nawet brane pod uwagę. Pow ta­
rzalność to znak rozpoznaw czy L abiryntu, k tó ry w yklucza
wszystko, co nowe. Podobnie jak zamyka jednostkę w jej prze­
szłości, może zamknąć w niej całą zbiorowość. I to właśnie przy­
trafia się naszemu społeczeństwu. Życie przechodzi obok niego,
podczas gdy my od dziesięcioleci toczym y te same dyskusje.
Z biorow y Labirynt daje o sobie znać w tonie naszych debat
publicznych. Jest surowy, ostry, obłudny i pełen pogardy w o­
264 I METODY

bec tych, którzy mają odwagę się sprzeciwiać. N iem al instynk­


townie wygłaszamy surowe sądy na temat wszystkich poglądów,
które stoją w sprzeczności z naszymi własnymi. Nasza „debata
narodowa” stała się wojną, w której nie liczy się nic prócz zw y­
cięstwa. Przypom ina walkę na śmierć i życie.
I jest tylko jeden sposób, by gruntow nie zmienić tę sytuację.
Z abrzm i to radykalnie, ale m usim y nauczyć się akceptować
wszelkie poglądy, nawet te, które urażają nas najbardziej. Tego
nie się osiągnąć, polegając na intelekcie. Tylko coś potężniej­
szego niż m y sami jest w stanie stw orzyć taki poziom akcepta­
cji. W rozdziale trzeci nazwaliśmy tę siłę wyższą Przepływ em .
Przepływ rodzi się w ludzkim sercu. N a poziom ie kosmicz­
nym jest podstaw ow ą cechą uniw ersum . Jako istoty ludzkie
m amy cudow ną zdolność do tw orzenia własnej, m iniaturowej
wersji tego atrybutu wszechświata. Gdy się nam to udaje, dzieje
się coś niezw ykłego. Zestrajam y się z kosm icznym Przepły­
wem . Żyjem y w harm onii z siłami nieskończenie większym i
od nas. W tedy nie m amy ju ż potrzeby osądzania jakichkolw iek
poglądów , nawet tych, z którym i się nie zgadzamy. Nasze p o ­
czucie bezpieczeństwa płynie z w yższego porządku.
C zy zdajemy sobie z tego sprawę, czy też nie, Przepływ jest
siłą przenikającą każde publiczne forum , które tw o rzy coś
konstruktyw nego. Bez niego dyskusja zamienia się w wojnę
i tracim y nadzieję, że kiedykolw iek uda nam się pogodzić
różnice zdań.
A ktyw na M iłość um ożliw ia w ygenerow anie P rzepływ u,
który uwalnia jednostkę z Labiryntu. Przyjrzyjm y się, co by
się stało na poziom ie zbiorowości, gdyby wystarczająco wielu
ludzi korzystało z tej m etody:
OWOCE NO WEJ W I Z J I I 265

j Zamknij oczy i wyobraź sobie kogoś, kogo


poglądy głęboko cię obrażają. Użyj wobec niego
j Aktywnej Miłości. Zrób to ponownie, wyobrażając
sobie całe społeczeństwo korzystające z tej
j metody w stosunku do kogoś, kto je obraża.
Jak zmienia się zbiorowość, gdy miliony ludzi
; przekazują dalej tę akceptującą wszystko energię?

N ik t nie jest rów nie inspirujący jak człowiek, który potrafi


generow ać P rzep ły w w obec najbardziej niebezpiecznych
sądów: zrodzonych z zajadłej nienawiści. M artin Luther King
stał się am erykańskim bohaterem właśnie z tego pow odu.
U żyw ał A ktyw nej M iłości (nie nazywając jej w ten sposób),
by uchronić się przed pułapką Labiryntu. Zakończył swoje
słynne kazanie M iło ś ć do n ie p rzy ja c ió ł tym i słowy: „A więc dziś
rano, gdy patrzę w wasze oczy i oczy wszystkich m oich braci
w Alabamie, w całej Ameryce i na całym świecie, m ów ię:
Kocham was. W olałbym um rzeć, niż was znienawidzić. I je ­
stem dość niem ądry, by wierzyć, że dzięki sile tej miłości
gdzieś nawet najbardziej uprzedzeni ludzie ulegną przemianie”.

Zaakceptować Cień
Tak jak silny duch jest w stanie przyjąć now e idee, tak też
akceptuje jednostki każdego typu. Dostrzega wspólną, głęboko
ludzką jakość w każdym i nie odbiera odm iennych zwyczajów,
w ierzeń czy stylów życia jako zagrożenia.
Prawem kontrastu -je ś li duch jest słaby, tracimy więzi, które
łączą nas wszystkich. Bez tej wspólnej społecznej osnow y ci,
którzy wyglądają, m ów ią i zachowują się odm iennie niż my,
266 I METODY

stają się „innym i” —obawiamy się ich, patrzym y na nich z po­


gardą lub w inim y za nasze kłopoty. Niezależnie od tego, jak
bardzojesteś tolerancyjny, jeśli zachowasz wobec siebie uczci­
wość, przyznasz, że są ludzie, których postrzegasz jako „in­
nych”. M oże to być bardzo okaleczony inw alida w ojenny,
żebrzący włóczęga lub cała grupa etniczna.
Za odrzuceniem „innego” kryje się coś głębszego: odrzu­
cenie części siebie. W rozdziale czw artym przedstawiliśm y
koncepcję C ienia: to jak b y odrębna istota żyjąca w tobie.
W szystkie uczucia, jakie żywisz do „innego”, są pochodną
emocji, które w yw ołuje ta u k ry ta część ciebie. D opóki nie
zaakceptujesz owej w ew nętrznej istoty, nie będziesz m ógł
zaakceptować „innego”. Tak ja k w nas samych istnieje część
akceptowana i Cień budzący niechęć, tak i w społeczeństwie
odczuwalne są niechęci i podziały. S p o łe c ze ń stw o , k tó re o d rzu c a

„ in n y c h ”, ła m ie w łasnego d u ch a .

Jedyny sposób, by tego ducha ożywić, to pozostać w iernym


jeg o praw dziw ej naturze. D u ch zawsze zm ierza ku pełni -
pragnie objąć, ogarnąć wszystkich. O żyw iam y go za każdym
razem, gdy zaakceptujemy kogoś szczególnie odm iennego od
nas. Leży to zresztą w naszym interesie. N ikt nie m oże się czuć
bezpieczny w społeczeństwie podzielonym przez konflikty.
Angielski poeta Jo h n D onnę napisał: „Żaden człow iek nie jest
samoistną wyspą (...). Śmierć każdego człow ieka umniejsza
m nie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy
nie pytaj, kom u bije dzw on: bije on Tobie”.
Likwidowanie podziałów w społeczeństwie m usi się zacząć
na poziom ie każdej jednostki. Gdy zaakceptujesz swój Cień,
odkryjesz, że jest on źródłem sił wyższych, a to da ludziom
OWOCE NOW EJ W I Z J I | 267

w tw oim otoczeniu odwagę, by dokonać tego samego o dkry­


cia. Potencjał, jaki każdy m oże w sobie rozwinąć, pogodziwszy
się ze swoim C ieniem , to m iniaturow y m odel m ożliw ości,
jakie zdolne jest osiągnąć społeczeństwo, gdy stanie się całością.
O to , co ty jako jednostka powinieneś zrobić, aby rozpocząć
ten proces:

Zamknij oczy i wyobraź sobie twój Cień. Poczuj,


I jak bardzo byłbyś zażenowany, gdyby stał się
widoczny dla innych. Spróbuj zobaczyć miliony
ludzi, którzy czują się równie skrępowani przez
własne Cienie i robią wszystko, by je ukryć. Co
się dzieje ze społeczeństwem, w którym serce
j każdej osoby jest zamknięte na innych?
i A teraz powiedz swojemu Cieniowi, że popełniłeś
j poważny błąd i nie możesz stanowić bez niego
! całości. Wyobraź sobie miliony ludzi mówiących
j to samo do swoich Cieni. Czego mogłaby
|
! dokonać taka zbiorowość o otwartym sercu?

W rozdziale czw artym w ykorzystujem y koncepcję Cienia


jako elem ent m eto d y zwanej W ew nętrznym A utorytetem .
Kiedy zaakceptujesz Cień i staniesz się pełną osobą, będziesz
miał zdolność do w yrażania się w sposób nieskrępowany, co
ma zasadnicze znaczenie dla uzdrawiania ducha społeczeństwa.
Każdy ma bow iem swój Cień i każdy Cień m ów i „językiem
serca”. A ponieważ jęz y k ten jest wspólny dla całej ludzkości,
każdy czuje się dzięki niem u jej integralną częścią; nikt niejest
w ykluczony.
268 | METODY

Przepływ Wdzięczności
D uch społeczeństwa opiera się na kontrybucjach każdego
jeg o członka. Szczególne znaczenie mają dla niego osoby zaj­
mujące w ysoką pozycję społeczną, cieszące się autorytetem .
W pew nym sensie są oni przew odnikam i zbiorowości, chro­
niącym i jej zasoby i ucieleśniającymi ideały; są strażnikam i jej
ducha.
Jednym z pow odów choroby naszego społeczeństwa jest to,
że przew odnicy zawiedli i nie działają w jego najlepszym in­
teresie. N ie czują się odpow iedzialni za nic, co ich przerasta.
W bankowości, sądow nictw ie, m edycynie, polityce, nauce
i biznesie nieustannie spotykam y ludzi, k tó rzy mają władzę
i przyw ileje, ale nie są w stanie dbać o społeczeństw o jako
całość. Przyjęli postawę: każdy troszczy się tylko o siebie.
Przyczyny takich zachowań łatw o dostrzec. N iem al każdy
w naszym społeczeństwie jest niezadow olony ze stanu posia­
dania; nikt nie sądzi, że wystarcza m u to, co ma. To wrażenie,
że ciągle nie zdobyliśmy dość w ładzy i bogactwa, sprawia, że
dbamy wyłącznie o siebie, rezygnując z roli przew odnika szer­
szej grupy społecznej.
M imo wszystkich naszych problem ów wciąż mamy powody
do zadow olenia. D laczego więc w szędzie dom inuje takie
poczucie braku satysfakcji? Ponieważ jesteśm y oderw ani od
jedynej rzeczy, która m oże dać nam poczucie spełnienia.
Opisaliśmy ją w rozdziale piątym , nazywając Ź ródłem - da­
jącą wszystko siłą, która nas stw orzyła, utrzym uje przy życiu
i napełnia naszą przyszłość nieskończonym i możliwościami.
Jeśli nie potrafim y odczuwać Ź ródła jako siły realnie obecnej
w naszym życiu, czujemy się sam otni i pozbawieni oparcia.
OWOCE NO WEJ W I Z J I I 269

To właśnie te uczucia skłaniają nas do koncentrow ania się na


naszym wąsko pojętym interesie. N aw et ludzie mający p rzy ­
wileje i władzę porzucają odpowiedzialność za sprawy spo­
łeczne.
N ie m ożna n ikom u praw nie narzucić roli przew odnika.
Przepisy i ustaw y m ogą chronić nas przed przejawami najbar­
dziej oburzającego braku odpowiedzialności, ale nie są w stanie
przeniknąć do sumienia ludzi i zmienić ich sposobu myślenia.
Ci, którzy mają władzę, podejm ą wszelką odpowiedzialność
tylko w tedy, gdy poczują się wdzięczni za to, jak wiele zostało
im dane. Będą m usieb przyznać, że n i k ł n ie dorasta do rangi a u to ­

ry te tu b e z kolosalnej p o m o c y . M oże ona przybierać form ę szansy


na otrzym anie właściwego wykształcenia, bcznych swobód czy
też w ynikać z faktu, że tak w ielu ludzi skłonnych jest w yko­
nywać mniej satysfakcjonującą pracę. W ostatecznym rozra­
chunku dotyczy to nas wszystkich: jeśli docenimy to, co zostało
nam dane, stanie się dla nas oczywiste, że trzeba przekazać to
dalej.
I tu właśnie pojawia się konieczność stosowania Przepływ u
W dzięczności. W rozdziale piąty m dow iedziałeś się, że
wdzięczność jest czymś więcej niż uczuciem —jest środkiem
kom unikacji, który pozwala ci się połączyć ze Źródłem . Jeśli
korzystasz z P rzepływ u W dzięczności, sam doświadczasz
dobrodziejstw nieustannej szczodrości Źródła. A pozytyw na
energia, która z ciebie emanuje, zainspiruje innych, by też
docenili bezcenne dary w swoim życiu. Tylko fala wdzięcz­
ności, która porw ie nas wszystkich, m oże przeciw działać
sumie egoizm ów rozdzierających nasze społeczeństwo.
W yobraź sobie taką sytuację:
270 I METODY

; Zamknij oczy i zacznij się zastanawiać nad


i wszystkimi powodami, które odbierają ci
poczucie satysfakcji. Potem wyobraź sobie całe
społeczeństwo w podobnym stanie
j permanentnego niezadowolenia. W jaki
sposób wpływa to na zbiorowe poczucie
wzajemnej odpowiedzialności?
Teraz wymaż ten obraz ze świadomości,
korzystając z Przepływu Wdzięczności. Poczuj,
, jak ogarnia cię wdzięczność za wszystko, co
otrzymałeś od dnia narodzin. Potem zobacz, jak
miliony ludzi wokół ciebie zaczynają korzystać
i z tej metody i ich również ogarnia wdzięczność.
Jak wpłynie to na poczucie odpowiedzialności
za innych? Czym różni się społeczeństwo w twojej
wyobraźni od tego, które znasz na co dzień?

Zagrożenie
C ztery siły wyższe, które opisalis'my wcześniej, mogą ożywić
naszego społecznego ducha, ale nie uda się to, jeśli indywidualni
członkowie zbiorowości nie będą pracować nad ich uruchom ie­
niem. Jako społeczeństwo wciąż czekamy, aż m agiczne „coś”
zaprowadzi zmiany, nie wymagając od nas wysiłku. N ie ma nic
żałośniejszego niż bezczynność w sytuacji, w której wiemy, co
należy zrobić. To tak, jakbyśm y patrzyli na kogoś, kto dostał
ataku serca, i czekali, aż ktoś inny zacznie reanimację.
Dziś obserwujem y, ja k um iera duch całego społeczeństwa.
N igdy wcześniej w życiu naszego pokolenia nie było to tak
oczywiste. Zdajem y sobie ju ż z tego sprawę, ale pozostajemy
OWOCE NO WEJ W I Z J I I 271

jakby sparaliżowani. Z jakichś w zględów niebezpieczeństwo


nie wydaje nam się realne. I dopóki nie uznam y go za rzeczy­
wiste, nie zdobędziem y się na siłę w oli konieczną do działania.
W łaśnie z tego w zględu m etoda nazwana przez nas Zagroże­
niem jest pom ocna w tej sytuacji.
Z a każdym razem, gdy używasz Zagrożenia, przełamujesz
w sobie uczucie zaprzeczenia i mobilizujesz swoją wolę. Ale dzieje
się też coś więcej. Twoja wola w pływ a na ludzi w okół ciebie. To
tak, jakby ktoś zaczął reanimować umierającego. Nagle zaalar­
mowany powagą sytuacji inny przechodzień w zyw a pogotowie.
W krótce wszyscy w okół są zmobilizowani do działania.
Przeanalizujm y twoje własne doświadczenia z Zagrożeniem
i sprawdźmy, jak i m a to w pływ na otoczenie. Zacznij od w y ­
obrażenia sobie jakiejś sytuacji, w której powinieneś skorzystać
z m etod, ale tego nie robisz.

i Zamknij oczy i powróć do wizji siebie na łożu


| śmierci, znanej ci z rozdziału szóstego. Twoje alter
| ego widzi, że jesteś bezczynny wobec zadania,
które postanowiłeś wykonać, i wzywa cię, byś nie
| tracił chwili obecnej; wywiera presję, co zmusza cię
i do działania. Mając nadal zamknięte oczy, zrelaksuj
się przez chwilę i rozejrzyj wokół. Siła woli, którą
j zdołałeś zmobilizować, poruszyła tłumy. Teraz
użyj ponownie Zagrożenia, wyobrażając sobie, że
wraz z tobą robi to całe społeczeństwo. Poczuj
siłę kolektywnej woli, której nic nie może
powstrzymać. W jaki sposób zmieni to
zbiorowość?
272 | METODY

To doświadczenie pozw ala odkryć, że Zagrożenie jest naj­


w ażniejszą z m etod. Jesteśm y społeczeństw em zło żo n y m
z jednostek, k tórych m orale podupadło. K ażdy z nas czuje
się zbyt bezradny, by zainicjować jakieś zmiany, więc uwa­
żamy, że nie jesteśm y w stanie uleczyć zbiorow ego ducha.
Ale w tej kwestii się mylimy. W izualizacja, której dokonałeś
przed chwilą, była czym ś więcej niż ćwiczeniem . Siły, które
poczułeś, mają m oc ratow ania społeczeństwa. N ie czekaj, aż
ktoś inny je w yzw oli. N ikt nie jest do tego lepiej przygoto­
wany niż ty.

TERAZ WSZYSTKO ZALEŻY OD CIEBIE

Zbliżasz się do końca tej książki. I to jest dla ciebie m om ent


przełomowy. To, co zrobisz, gdy skończysz lekturę, zadecyduje
o twojej przyszłości. Jeśli pragniesz pozostać konsum entem ,
zapomnisz większość tego, co przeczytałeś. N ie tylko nie do­
konasz zmiany, ale też z czasem zanegujesz znaczenie, jakie
twój własny rozwój ma dla ciebie i dla świata.
Jeśli jed n ak aspirujesz do roli tw órcy, tw oja praca nie jest
skończona. By pom óc ci osiągnąć ten cel, książka ta musi się
stać czymś więcej niż zbiorem pomysłów, które chcemy ci prze­
kazać; musi obudzić w tobie siły wyższe. Skończywszy lekturę,
będziesz musiał korzystać z m etod, aby pozostały żyw otne.
Prawdę powiedziawszy, będziesz musiał korzystać z nich do
końca życia. I to jest nasz nadrzędny cel: sprawić, byś zachował
nieprzerw aną więź z siłami w yższym i. M ożesz uznać nas za
szaleńców, ale tylko to usatysfakcjonuje nas w pełni.
OWOCE NO WEJ W I Z J I | 273

A jeśli tw oją ambicją jest zostanie człow iekiem tw órczym ,


rów nież tobie tylko taki rezultat da pełnię satysfakcji.
W naszej książce staraliśmy się przekazać prawdę prostą, lecz
bardzo ważną: potęga sił wyższych jest czymś absolutnie rze­
czywistym . Im dłużej będą stanowiły część twojego życia, tym
głębiej cię odmienią. W ielu naszych pacjentów praktykuje m e­
tody od pięciu, dziesięciu lat lub jeszcze dłużej. Ich życie stało
się w yjątkow e. W ielu z nich odniosło znaczące sukcesy. C o
ważniejsze, zmienił się ich sposób reagowania na porażki. C zu­
jąc nieustanne wsparcie sił wyższych, mają w sobie duchow ą
odporność, której nie sposób złamać.
G dy pojawiają się przeciwności, stawiają im czoło z entu­
zjazmem, wiedząc, że m oże to jedynie pogłębić ich więź z nad­
rzędnym i siłami. Ich nagrodą je st zawsze obecne wsparcie,
pochodzące od czegoś, co jest większe niż oni sami. Daje im
to niew zruszoną w iarę we własne siły. Ich życie nabrało roz­
machu i stało się pełniejsze, przerastając nawet ich oczekiwania.
Stali się źródłem inspiracji dla innych.
Ludzie ci posiedli jeden z najrzadszych darów —dar bycia
szczęśliwym . W iększość z nas nigdy nie znajduje szczęścia,
ponieważ szukam y go w świecie zew nętrznym . Nasza szansa
nie nadchodzi, bo upatrujem y jej w niew łaściw ym miejscu.
P r a w d z iw e szc zęśc ie j e s t n ie u sta n n ą obecnością s i ł w y ż s z y c h w n a ­

s z y m ż y c iu . A wszechświat został zaprojektow any w taki spo­


sób, byśmy mieli do nich dostęp w każdej chwili, każdego dnia.
M usimy tylko korzystać z m etod, aby nie tracić z nim i łącz­
ności. Jeżeli zdecyduje się na to wystarczająco w ielu ludzi,
nowa duchowość stanie czymś więcej niż ideą. Będzie żyw ym
organizm em , którego los zależy od wysiłku poszczególnych
274 I METODY

osób, takich ja k ty. Książka ta jest zaledwie w stępem do pew ­


nego procesu. N ow a duchowość wym aga od ciebie, byś poszedł
dalej niż nasz podręcznik, kontynuując własne poszukiw ania
i znajdując odpowiedzi na pytanie o ludzką duszę. Jest to ważne
nie tylko ze w zględu na ciebie —now a duchowość um rze bez
twojej pom ocy. Jesteś odpow iedzialny za przyszłość.
N ie napisaliśmy tej książki dla konsum entów , by przetrawili
ją szybko ja k fast food. N ie napisaliśmy jej rów nież, żeby p o ­
zyskać adeptów czy wyznawców . Ta książka powstała po to,
abyś ty jako człow iek tw órczy rozw ijał nową duchowość na
swój własny, niepow tarzalny sposób, niezależnie od tego, w ja ­
kiej jesteś sytuacji. Jeśli to zrobisz, to choćbyśmy się nigdy nie
spotkali, pozostaniem y związani na zawsze.
PODZIĘKOWANIA I 275

PODZIĘKOWANIA

P rzede w szystkim chcę podziękow ać m ojem u


w spółautorow i i przyjacielow i B arry em u M ichelsow i. Jego
energia w praw iła projekt tej książki w ruch, jeg o w iara zaś
pozwoliła nam kontynuow ać pracę nad nią w najtrudniejszych
m om entach. Traktow ał m oje pom ysły z serdeczną troską, ale
starał się je przekraczać i sięgać dalej, niż m ógłbym sobie w y ­
obrazić. Barry w rzadko spotykany sposób łączy w sobie w raż­
liwość, uczciwość i pasję. Pow ierzyłbym m u swoje życie.
Chcę rów nież podziękow ać Joelow i Sim onowi, m em u sta­
rem u przyjacielow i, którego nie m a ju ż pośród nas. To on
nauczył m nie, czym jest odwaga.
Pragnę też wyrazić wdzięczność grupie przyjaciół i kolegów
po fachu, którzy byli tak uprzejmi, że czytali tę książkę w miarę
jej powstawania. Szczególnie cenię sobie ich w kład, ponieważ
znali wcześniej m etody i koncepcje, które chciałem przedstawić.
Każda z w ym ienionych dalej osób przyczyniła się zasadniczo
do powstania tej książki: M ichael Bygrave, N ancy D unn, Van-
essa Inn, Barbara M cNally, Sharon 0 ’C onnor i M aria Semple.

Phil Stutz
276 I METODY

Pragnę podziękow ać przede w szystkim m ojem u w spółau­


torow i Philow i Stutzow i i mojej żonie Ju d y W hite. Bez nich
nie zdołałbym napisać tej książki. Phil jest po prostu najzdol­
niejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. Jego mądrość wnika
tak głęboko w esencję rzeczy, że nie m ogę sobie przypom nieć
choćby jednego m ojego pytania, na które nie zdołałby odpo­
wiedzieć. A odpow iedzi były zawsze zdumiewająco cięte, lecz
przekazyw ane w sposób pełen ciepła i pasji. N ie potrafię też
wyrazić, jak bardzo jestem w dzięczny mojej żonie za niew zru­
szoną lojalność i wsparcie. K ocham ją całym sercem.
Chcę także podziękow ać m oim (dorosłym) dzieciom - H a­
nie i Jessemu. Ich wsparcie —od weryfikowania szczegółów,
przez życzliwość, po obdarzanie m nie miłością —jest dla m nie
w szystkim . Jesse zainteresował się szczególnie szerszym, spo­
łecznym aspektem m etod i bardzo przyczynił się do tego, że
włączybśm y go do książki.
Tak w ielu przyjaciół —Jane G am ett, Vanessa Inn, Steve Ki-
velson, S teveM otenkooraz A lliso n iD av id W h iteo w ie —do­
dało m i odw agi sw ym ciepłem i niezachw ianym oparciem .
D ziękuję, że wierzyliście w e m nie w tedy, gdy sam traciłem
wszelką w iarę w siebie.
N a koniec chciałbym podziękować m oim pacjentom. Każ­
dego dnia czuję się zaszczycony i pełen pokory, że powierzacie
m i opiekę nad sobą. W ięź z w am i należy do najsilniejszych,
jakie kiedykolwiek nawiązałem. Dziękuję, że dziebde się ze m ną
tym, co w was najgłębsze. I dziękuję za bardzo konkretną pomoc,
jakiej udziebbście mi, aby ta książka ujrzała światło dzienne.

Barry Michels
P O D Z I Ę K O WA N I A I 277

Chcem y obaj podziękow ać Yvonne W ish za pom oc w niezli­


czonych szczegółach związanych z tą książką. Jej pilność, da-
lekow zroczność i waga, ja k ą p rzy w iązu je do szczegółów ,
oszczędziły nam bezm iaru kłopotów .
D ziękujem y też M ichaelow i G en dlerow i i Jasonow i
Sloaneow i za rzetelną i życzliwą pom oc w zawiłym procesie
negocjacji. Bez ich doświadczenia i znajomości tem atu sami
potrzebowalibyśm y terapii.
"Wydawnictwo R andom H ouse było w obec nas niezw ykle
szczodre zarówno pod względem swoich zasobów, jak i danego
nam czasu - to wspaniały dom dla naszej książki. Julie Grau
jest jedną z najwspanialszych redaktorek —wnikliw a, lecz ela­
styczna. M ieliśm y uczucie, że jako nasz redaktor poczuła tę
książkę w m gnieniu oka. Theresa Z oro i Sanyu D illon oraz cały
ich zespół byli niezw ykle pom ocni podczas tej podróży.
C hcem y też podziękow ać naszej agentce Jennifer R u d o lf
Walsh. O d chwili gdy się poznaliśmy, wiedzieliśmy, że znaleź­
liśmy bratnią duszę. Zrozum iała natychmiast, o co nam chodzi,
jakie są nasze cele i w yznawane przez nas wartości, i zabrała się
do prom ow ania naszej pracy z niew yczerpana energią i nie­
zw ykłą zręcznością.
Ponadto nigdy nie spotkalibyśm y Julie G rau ani Jennifer
W alsh, gdyby niezw ykle utalentow ana dziennikarka D ana
G oodyear nie postanow iła napisać o naszej pracy dla „N ew
Yorkera”. Zrobiła to z szacunkiem i starannością, za które za­
wsze pozostaniem y wdzięczni.

Phil Stutz i Barry Michels


S P I S TR E Ś CI

ROZDZIAŁ 1 j O dkrycie nowej drogi

ROZDZIAŁ 2 i Odwrócone Pragnienie

25

ROZDZIAŁ 3 ; Aktywna Miłość

21

ROZDZIAŁ 4 W ew n ętrzn y A utorytet

101

ROZDZIAŁ 5 . Przep ływ W dzięczności

144

ROZDZIAŁ 6 Zagrożenie

184

ROZDZIAŁ 7 i W iara w siły w yższe

222

ROZDZIAŁ 8 Owoce nowej wizji

249

Podziękowania 225
Nowatorskie M etody Phila Stutza i Barry’ego
Michelsa przebojem wdarły się na listy
bestsellerów między innymi w Stanach
Zjednoczonych, Niemczech i we Włoszech.
W ciągu zaledwie kilku miesięcy książkę
przetłumaczono na 36 języków i sprzedano
w setkach tysięcy egzemplarzy.

„W szystko, co kiedykolw iek napisałem i co miało jakąś siłę

czy wartość, je s t pochodną korzystania z metod, których

n auczył mnie Barry. Często były sprzeczne z moją intuicją,

czasem niebezpieczne, ale po prostu zm ieniły moje ż y cie ”

— S T E P H E N GAGHAN, laureat Oscara, scen arzysta filmu


Traffic, autor scen ariusza i reżyser S y r ia n y

„Ja w n y sekret Hollywood... [Stutz i M ichels]

stw orzyli program, którego celem je s t sięgnięcie


do kreatywnej siły podświadom ości”

- T H E NEW YORKER
PHIL STUTZ ( p o l e w e j ) u k o ń c z y ł C i t y C o l l e g e
w N o w y m J o r k u i o t r z y m a ł t y t u ł m a g is tr a
U n iw e r s y te tu N o w e g o J o r k u . P r a c o w a ł ja k o
p s y c h ia tr a w z a k ła d z ie k a r n y m w R ik e r s I s -
la n d , n a s tę p n ie p r o w a d z ił p r y w a tn ą p r a k ty k ę
w N o w y m J o r k u , a w r e s z c ie w 1 9 8 2 r o k u
p r z e n ió s ł ją d o L o s A n g e le s .

BARRY MICHELS ( p o p r a w e j ) u z y s k a ł l i c e n ­
c ja t U n iw e r s y t e tu H a r v a r d a , d y p lo m p r a w a
U n iw e r s y te tu B e r k e le y w K a lifo r n ii, a n a ­
s t ę p n ie t y t u ł m a g is tr a n a u k s p o łe c z n y c h U n i­
w e r s y te tu P o łu d n io w e j K a lifo r n ii. O d 1 9 8 6
r o k u p r o w a d z i p r y w a tn ą p r a k ty k ę p s y c h o te ­
r a p e u ty c z n ą w L o s A n g e le s .

www.TheToolsBook.com

Projekt okładki: Jam ie Keenan


Fotografia: Kwaku Alston
PRZEŁOMOWA KSIĄŻKA O ROZWOJU
OSOBISTYM, PRZEDSTAWIAJĄCA
WYJĄTKOWO SKUTECZNY ZESTAW
PIĘCIU METOD, KTÓRE WNIOSĄ
W TWOJE ŻYCIE DYNAMICZNE ZMIANY

M E T O D Y o fe r u ją r o z w ią z a n ie p r o b le m u , n a k tó r y
n a jb a r d z ie j u s k a r ż a ją s ię p a c j e n c i p s y c h o t e r a p e u t ó w :
n ie k o ń c z ą c e s ię o c z e k iw a n ie n a n a d e j ś c ie k o r z y s t n y c h
z m ia n . T r a d y c y jn e m o d e le te r a p e u ty c z n e s k o n c e n tr o ­
w a n e są n a p r z e s z ło ś c i, a le P h il S t u tz i B a r r y M ic h e ls
sto su ją a r se n a ł t e c h n ik p o z w a la ją c y c h p a c je n to m w y ­
k o r z y s ta ć s w e p r o b le m y j a k o p u n k t w y jś c ia d o s ię ­
g n ię c ia p o m o c p o d ś w ia d o m o ś c i i p o d ję c ia d z ia ła n ia .
D z ię k i te j tr a n s fo r m a c ji p r z e s z k o d y n a g le z m ie n ia ją
s ię w o k a z j e , b y z n a le ź ć o d w a g ę , w y p r a c o w a ć s a m o ­
d y s c y p lin ę , r o z w in ą ć ś r o d k i a u to e k s p r e s ji i p o g łę b ić
z d o ln o ś c i tw ó r c z e .
P r z e z la ta S t u t z i M ic h e ls u c z y li t y c h t e c h n ik e k s k lu ­
z y w n ą g r u p ę p a c j e n t ó w , a le d z ię k i M eto d o m ta r e w o lu ­
c y jn a , d a ją c a n o w e s iły p r a k t y k a s ta je s ię d o s t ę p n a d la
k a ż d e g o c z y te ln ik a , k tó r y p r a g n ie w p e łn i r o z w in ą ć
s w ó j p o t e n c ja ł. A u t o r z y m a ją j e d e n c e l: s p r a w ić , a b y
t w o j e ż y c ie s ta ło s ię w y j ą t k o w e — n ie p o w t a r z a ln e
w d o ś w ia d c z a n iu p r a w d z iw e g o s z c z ę ś c ia , o d p o r n o ś c i
i z d o ln o ś c i d o r o z u m ie n ia lu d z k ie j d u c h o w o ś c i.
METODY
METODY
ZMIEŃ
SWOJE
PROBLEMY

W ODWAGĘ,
WIARĘ
I KREATYWNOŚĆ

Phil Stutz
i Barry Michels

Wydawnictwo FILO
Dla Lucy Quvus, która nigdy nie

pozwoliła mi się poddać

— PHIL STUTZ

Dla mojej siostry Debry, duchowo

wojownika najwyższego porządku,

która nauczyła mnie żyć z wdziękiem,

odwagą i miłością

— BARRY MICHELS
Miłe pożytki ma w sobie przeciwność:

Jest jak ropucha szpetna, jadowita,

A jednak klejnot świeci nad jej czołem.

— W ILLIA M SZEKSPIR,

JAK WAM SIĘ PODOBA

To, co rani, kształci.

— BENJAM IN FRANKLIN

You might also like