You are on page 1of 215

Tytuł oryginału:

The Voyeur’s Motel


 
Redakcja językowa: Krystian Gaik
Projekt okładki: CHIPS
Zdjęcie na okładce: Brooklyn Underground Films
Zdjęcie autora: Rachel Cobb
Adaptacja okładki: Magdalena Zawadzka
Korekta: Beata Wójcik
Redaktor prowadzący: Małgorzata Głodowska
 
Copyright © 2016 by Gay Talese
I Can’t Stop Loving You, words and music by Don Gibson.
Copyright © 1958 Sony/ ATV Music Publishing LLC. Copyright Renewed.
All Rights Administered by Sony/ATV Music Publishing LLC.
Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, 2017
 
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego
i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci
bez zgody właściciela praw jest zabronione.
 
Wydanie I
 
ISBN 978-83-8015-583-1
 
 
 
Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o.
ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa
www.czarnaowca.pl
Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: redakcja@czarnaowca.pl
Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: handel@czarnaowca.pl
Księgarnia i sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: sklep@czarnaowca.pl
 
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
JEDEN

Znam pewnego mężczyznę, żonatego i z dwójką dzieci, który wiele lat


temu kupił pod Denver motel z dwudziestoma jeden pokojami po to, żeby
podglądać w nim swoich gości.
Z pomocą żony wyciął w suficie nad dwunastoma pokojami prostokątne
otwory o  wymiarach piętnaście na czterdzieści centymetrów. Następnie
zamontował w  każdym aluminiowy ekran udający kratkę wentylacyjną.
W  rzeczywistości były to punkty widokowe, przez które obserwował
swoich klientów, klęcząc lub stojąc na wyciszonej dywanem podłodze
strychu, pod spadzistym dachem motelu. Podglądał ich tak przez
kilkadziesiąt lat, a wszystko to, co widział i słyszał, notował w dzienniku.
Przez te wszystkie lata nie wpadł nawet raz.
Dowiedziałem się o  istnieniu tego człowieka, kiedy do mojego domu
w  Nowym Jorku dostarczono napisany odręcznie, anonimowy list,
datowany na 7 stycznia 1980 roku. Brzmiał następująco:
Szanowny Panie Talese,
dowiedziałem się, że nosi się Pan z  zamiarem opublikowania
wyników badań dotyczących życia seksualnego Amerykanów, a  mam
wrażenie, że dysponuję cennymi informacjami, które mogłyby wzbogacić
treść pańskiej książki Thy Neighbor’s Wife.
Już przechodzę do szczegółów. Od piętnastu lat jestem właścicielem
niewielkiego motelu na przedmieściach Denver. Ponieważ dopasowany
jest do potrzeb klasy średniej, przyciąga klientów z najróżniejszych grup
społecznych. Można powiedzieć, że moi goście stanowią bogaty przekrój
amerykańskiego społeczeństwa. Kupując motel, kierowałem się chęcią
zaspokojenia własnych ciągot voyeurystycznych. Od zawsze interesowało
mnie, jak ludzie wiodą swoje życie, zarówno na płaszczyźnie
towarzyskiej, jak i  seksualnej. Chciałem odpowiedzieć na odwieczne
pytanie: Co robią Amerykanie za zamkniętymi drzwiami swoich
sypialni?
Właśnie w  tym celu postanowiłem kupić motel i  osobiście nim
kierować. Opracowałem całkowicie bezpieczną metodę podglądania
i  podsłuchiwania moich klientów tak, by niczego nie podejrzewali.
Popchnęła mnie do tego kroku wyłącznie moja niezaspokojona
ciekawość, nie perwersja. Czynię swoje obserwacje od piętnastu lat
i  w  większości przypadków dokładnie notuję ich przebieg w  dzienniku.
Każdy wpis zawiera ciekawe informacje o  tym, co się działo i  o  czym
rozmawiano. Piszę o  cechach charakterystycznych każdego z  gości,
odnotowuję ich wiek i wygląd, pochodzenie i preferencje seksualne. Moi
klienci stanowią prawdziwą ludzką mozaikę. Biznesmen, który w  porze
lunchu zabiera swoją sekretarkę do motelu. W  branży nazywamy to
„chwilówkami”. Małżeństwa podróżujące od stanu do stanu,
w  interesach bądź turystycznie. Pary, które mieszkają razem bez ślubu.
Żony zdradzające mężów i  vice versa. Osobnym tematem moich badań
są lesbijki, a  to z  uwagi na sąsiedztwo wojskowego szpitala i  częstych
wizyt zatrudnionych w  nim pielęgniarek i  kobiet w  mundurze.
Homoseksualiści, którzy nigdy mnie specjalnie nie interesowali, ale
których obserwowałem, żeby poznać ich motywację i  „procedury”.
Druga połowa lat siedemdziesiątych przyniosła kolejną dewiację,
a mianowicie seks grupowy, który mnie fascynował.
Większość ludzi zakwalifikowałaby powyższe zachowania jako
seksualne zboczenia, ale ponieważ są one praktykowane niemal
powszechnie, należałoby je nazwać „seksualnymi preferencjami”. Gdyby
naukowcy i  zwykli obywatele mieli wgląd w  prywatne zwyczaje innych
ludzi, gdyby mogli się przekonać, jak wielka ich liczba oddaje się owym
„zboczeniom”, sądzę, że momentalnie zmieniliby zdanie na ten temat.
Widziałem na własne oczy pełną paletę ludzkich uczuć w  ich całej
tragedii i  śmieszności. Przez ostatnie piętnaście lat bezpośrednio
obserwowałem i  studiowałem całkowicie spontaniczne, naturalne akty
seksu między dwojgiem ludzi, a także wszelkie możliwe dewiacje.
Przekazuję panu te informacje głównie w  przekonaniu, że mogą się
okazać przydatne szerokiej rzeszy ludzi, a  szczególnie naukowcom
zajmującym się seksualnością.
Do tego zawsze chciałem opowiedzieć moją historię, lecz brakuje mi
talentu. Obawiam się też, że zostałbym zdemaskowany. Mam nadzieję, że
moje doświadczenia wzbogacą pańskie zasoby wiedzy i  pomogą
w  napisaniu najbliższej książki oraz następnych. Z  kolei jeśli nie
interesuje pana moja pomoc, może jest pan w stanie skontaktować mnie
z  kimś, kto mógłby z  niej skorzystać. Gdyby chciał się pan dowiedzieć
więcej lub odwiedzić mój motel, proszę wysłać wiadomość pod wskazany
adres albo dać mi znać, jak się z panem skontaktować. Obecnie nie mogę
ujawnić swojej tożsamości ze względu na prowadzony interes, ale
zdradzę ją panu, jak tylko nabiorę pewności, że uzyskane ode mnie
informacje zachowa pan w absolutnej tajemnicy.
Mam nadzieję otrzymać pańską odpowiedź. Dziękuję.
Z poważaniem,
Skr. poczt. 31450
Aurora, Kolorado
80041
Po przeczytaniu listu odłożyłem go na kilka dni, nie wiedząc, jak i czy
w  ogóle na niego odpowiadać. Byłem wstrząśnięty stopniem, w  jakim
człowiek ten zawiódł pokładane w  nim zaufanie i  naruszył prywatność
swoich klientów. Jako autor książek i  artykułów opartych na faktach
wiedziałem, że nie zgodziłbym się na postawiony przez niego warunek
nieujawniania jego tożsamości, mimo że w  jego mniemaniu o  pełnej
jawności nie mogło być mowy. Chcąc uniknąć więzienia
i  prawdopodobnych pozwów, które mogłyby doprowadzić go do
bankructwa, musiał zachować dla siebie przywilej, jakiego pozbawił
wcześniej gości swego motelu. Czy ktoś taki był wiarygodnym źródłem?
Jednak kiedy wracałem do niektórych fragmentów jego odręcznie
napisanego listu – „Popchnęła mnie do tego kroku wyłącznie moja
niezaspokojona ciekawość, nie perwersja”, czy „w większości przypadków
dokładnie notuję ich przebieg w  dzienniku” – nabierałem przekonania, że
jego metody badawcze i  przesłanki nie różniły się tak bardzo od moich
własnych, których używałem podczas pracy nad Thy Neighbor’s Wife. Ja
też, dla przykładu, prowadziłem notatki w  czasie, kiedy kierowałem
salonami masażu w  Nowym Jorku i  gdy zadawałem się ze swingerami
z kolonii nudystów w Los Angeles. Do tego w 1969 roku wydałem książkę
o  kulisach pracy w  „New York Timesie” zatytułowaną The Kingdom and
the Power, której pierwsze zdanie brzmiało: „Większość dziennikarzy to
niezaspokojeni podglądacze, zainteresowani ludzkimi skazami
i  niedoskonałościami”. Tyle że ludzie, których wówczas opisywałem, dali
mi na to swoją zgodę.
Rzeczony list dostałem w  1980 roku. Moja książka Thy Neighbor’s
Wife miała zostać wydana dopiero sześć miesięcy później, ale już wtedy
było o niej głośno. W numerze „New York Timesa” z 9 października 1979
roku znalazł się artykuł o  tym, że United Artists kupiło prawa do jej
adaptacji za dwa i  pół miliona dolarów, tym samym bijąc dotychczasowy
rekord (dwa miliony sto pięćdziesiąt tysięcy), który należał do Szczęk.
Jeszcze wcześniej fragmenty książki opublikował miesięcznik
„Esquire”, a  później wzmianki o  niej pojawiły się w  kilkudziesięciu
artykułach prasowych. Uwagę dziennikarzy przykuł przede wszystkim
sposób, w  jaki gromadziłem materiały do książki: prowadziłem salony
masażu w  Nowym Jorku, zgłębiałem tajniki seksbiznesu na całym
Środkowym Zachodzie, Południowym Zachodzie i  na głębokim Południu,
wreszcie przez kilka miesięcy obserwowałem z  bliska życie kolonii
nudystów w  ośrodku dla swingerów Sandstone położonym w  kanionie
Topanga w  południowej Kalifornii. Niedługo po premierze książka
wskoczyła na pierwsze miejsce listy bestsellerów „New York Timesa”
i  utrzymywała się tam przez dziewięć tygodni z  rzędu. W  Stanach i  za
granicą sprzedało się ogółem milion egzemplarzy.
Co do mojego korespondenta z  Kolorado, był tylko jeden sposób, by
ustalić, czy miałem do czynienia ze „zboczonym podglądaczem”,
przywodzącym na myśl właściciela motelu w  Psychozie Alfreda
Hitchcocka albo pozbawionego skrupułów filmowca w  Podglądaczu
Michaela Powella, czy raczej z  nieszkodliwym człowiekiem
o  „niezaspokojonej ciekawości”, kimś podobnym do niedołężnego
fotografa, którego Jimmy Stuart grał w  Oknie na podwórze Hitchcocka.
Musiałem przyjąć jego zaproszenie i poznać go osobiście.
Jako że w drugiej połowie tego miesiąca planowałem pobyt w Phoenix,
postanowiłem wysłać mu liścik z  moim numerem telefonu.
Zaproponowałem, że 23 stycznia, w  drodze powrotnej do Nowego Jorku,
zatrzymam się na lotnisku w  Denver i  spotkam z  nim o  czwartej po
południu przy punkcie odbioru bagaży. Kilka dni później nagrał mi
wiadomość na automatycznej sekretarce, obiecując, że stawi się
w  wyznaczonym miejscu. I  faktycznie, kiedy stanąłem przy podajniku do
walizek, zobaczyłem go, jak wyłania się z  tłumu ludzi zebranych w  hali
przylotów.
– Witam w Denver – powiedział z uśmiechem, trzymając w górze mój
liścik. – Nazywam się Gerald Foos.
W pierwszej chwili pomyślałem, że ten sympatyczny człowiek wygląda
jak jeden z  co najmniej połowy pasażerów samolotu, którego pokład
zaledwie przed chwilą opuściłem. Czterdzieści parę lat, jasna cera, piwne
oczy, jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu i  lekka nadwaga. Miał na sobie
rozpiętą beżową marynarkę i  elegancką koszulę, która zdawała się
o  rozmiar za ciasna na jego muskularny kark. Był dokładnie ogolony,
a  starannie przystrzyżone ciemne włosy zaczesał na bok. Zza okularów
w  grubych, rogowych oprawkach spoglądał na mnie niewzruszenie
życzliwym wzrokiem karczmarza.
Podaliśmy sobie dłonie i  czekając na mój bagaż, wymieniliśmy kilka
niezobowiązujących zdań, po których przyjąłem zaproszenie, bym na kilka
dni zamieszkał w jego motelu.
– Dam panu jeden z  tych pokojów, których nie mam możliwości
podglądać – powiedział i znów beztrosko się uśmiechnął.
– Dobrze – odparłem. – Ale czy będę mógł towarzyszyć panu w  jego
obserwacjach?
– Ma się rozumieć. Może nawet jeszcze dzisiaj. Ale dopiero po tym, jak
Viola, moja teściowa, pójdzie spać. Jest wdową, pomaga nam w  pracy.
Mieszka w  jednym z  pokojów naszego mieszkania na tyłach biura. Wraz
z  żoną zawsze bardzo uważaliśmy, żeby nie poznała naszego sekretu. To
samo tyczy się, rzecz jasna, naszych dzieci. Strych, w którym umieściłem
kratki widokowe, jest zawsze zamknięty. Klucze mam tylko ja i moja żona.
Jak wspomniałem w swoim liście, żaden z gości nigdy się nie domyślił, że
od piętnastu lat podglądam wynajmowane pokoje.
Po tych słowach wyjął z  wewnętrznej kieszeni marynarki złożoną
kartkę i podał mi ją.
– Mam nadzieję, że zgodzi się pan to podpisać – powiedział. – Pozwoli
mi to na pełną szczerość i  nie będę miał oporów przed pokazaniem panu
całego motelu.
Było to bardzo starannie spisane jednostronicowe oświadczenie,
w  którym zobowiązywałem się nie ujawniać jego tożsamości i  nie
wykorzystywać uzyskanych od niego informacji w  sposób, który
umożliwiłby identyfikację motelu. Zakaz ten miał mnie obowiązywać tak
długo, aż on sam nie zdecydowałby się zwolnić mnie z obowiązującej nas
umowy. Oświadczenie to było formalnym odzwierciedleniem obaw, jakie
wyraził już wcześniej w  swoim liście. Przeczytawszy dokument,
podpisałem go. Nie miało to większego znaczenia. W  końcu już
postanowiłem, że pod takimi warunkami nie będę pisał o Geraldzie Foosie.
Przyleciałem do Denver wyłącznie po to, żeby poznać owego „człowieka
o nieograniczonej ciekawości” i zaspokoić własną ciekawość jego osoby.
Kiedy odebrałem mój bagaż, Foos uparł się, że go poniesie, więc
poszedłem za nim przez budynek terminala i na parking, a tam w kierunku
lśniącego, czarnego cadillaca. Foos włożył walizkę do bagażnika, zaprosił
mnie do auta i uruchomił silnik. Na mój komplement dotyczący samochodu
odparł, że ma jeszcze nowego lincolna continentala, ale największą dumą
napawają go jego trzy zabytkowe thunderbirdy: kabriolet rocznik 1955
i  dwa modele z  roku 1957. Dodał też, że jego żona, Donna, jeździ
czerwonym mercedesem 220S z pięćdziesiątego siódmego.
– Jesteśmy małżeństwem od 1960 roku – powiedział, kierując
samochód do wyjazdu z  lotniska. Chwilę później wjechał na autostradę,
która miała nas zabrać do jego motelu na przedmieściach Denver,
w  miejscowości Aurora. – Chodziliśmy do tego samego liceum
w miasteczku Ault, jakieś sto kilometrów na północ stąd. Ault miało około
tysiąca trzystu mieszkańców, głównie rolników i hodowców bydła.
Jego rodzice, Amerykanie niemieckiego pochodzenia, mieli
stusześćdziesięcioakrowe gospodarstwo. Foos opisał ich jako pracowitych,
rzetelnych i  dobrych ludzi, którzy zrobiliby dla niego wszystko – 
z  wyjątkiem rozmów o  seksie, co podkreślił. Każdego ranka jego matka
ubierała się w  garderobie w  ich sypialni i  Foos nigdy nie widział, by
rodzice przejawiali jakiekolwiek zainteresowanie sprawami seksu.
– Tymczasem już jako młody chłopak byłem ciekaw tych spraw, bo
niby jak miałem się nie interesować seksem w  otoczeniu tych wszystkich
zwierząt? Więc zacząłem wychodzić poza gospodarstwo, żeby dowiedzieć
się jak najwięcej o tym, jak żyją inni w zaciszu swoich domów.
Daleko nie musiał szukać, powiedział, jadąc powoli w popołudniowym
korku. Gospodarstwo sąsiadujące z  ich farmą prowadziła jedna
z młodszych sióstr jego matki, Katheryn. Kiedy zaczął ją podglądać, miała
niecałe trzydzieści lat. Według jego opisu miała „duże piersi, szczupłą,
wysportowaną sylwetkę i ogniście rude włosy”. Często chodziła nocą nago
po sypialni przy włączonym świetle i  rozchylonych zasłonach, a  on
zaglądał do środka zza parapetu – „jak ćma do płomienia” – i  potrafił się
tak kryć ponad godzinę, patrząc i masturbując się.
– To z jej powodu zacząłem się masturbować – wyznał.
Podglądał ją przez pięć, sześć lat i ani razu nie wpadł.
– Moja matka czasem zauważała, że wymykam się wieczorem z domu
i  pytała: „Dokąd ty się wybierasz o  tej porze?”. Coś tam zmyślałem.
Mówiłem na przykład, że idę zajrzeć do psów, bo zdaje się, że kojoty kręcą
się w pobliżu.
Potem szedł pod okno ciotki Katheryn, w nadziei, że zastanie ją nagą,
że będzie chodziła po pokoju albo siedziała przed toaletką i układała swoje
miniaturowe niemieckie lalki z  porcelany. Mogła też oglądać swoją
kolekcję naparstków, które trzymała w  gablocie zawieszonej na ścianie
w sypialni.
– Zdarzało się, że był tam też jej mąż, wujek Charlie, ale najczęściej
spał jak zabity. Dużo pił, więc nie groziło mi nigdy, że się obudzi. Raz
widziałem, jak uprawiają seks, i  bardzo mi się to nie spodobało. Byłem
zazdrosny. Myślałem sobie, że przecież ona jest moja. Znałem jej ciało
lepiej niż on. Zawsze uważałem go za brutala, który nie umiał jej w pełni
docenić. Kochałem się w niej.
Słuchałem, nie komentując, mimo że zaskoczyła mnie szczerość Foosa.
Znałem go od pół godziny, a  on już zdążył się przyznać do fiksacji na
punkcie masturbacji i ujawnić źródła swojego voyeuryzmu. W całej mojej
karierze dziennikarskiej nie spotkałem chyba nikogo, przy kim musiałem
się mniej starać. Całymi latami zdobywałem zaufanie mafiosa Billa
Bonanno, bohatera mojej książki Honor Thy Father. Pisałem niezliczone
listy, odwiedzałem jego adwokata, umawiałem się z  nim na nieoficjalne
rozmowy przy kolacji. W  końcu go sobie zjednałem, przekonałem, by
złamał mafijną zmowę milczenia, a  nawet poznałem jego żonę i  dzieci.
O Geralda Foosa nie trzeba było aż tak zabiegać. Opowiadał mi wszystko
z  własnej inicjatywy, a  ja, jego oficjalnie zatwierdzony powiernik,
siedziałem obok i słuchałem. Samochód służył za konfesjonał.
– W  liceum nie uprawiałem seksu – ciągnął swoją opowieść Foos – 
chociaż w tamtych czasach mało który z moich rówieśników go uprawiał.
Właśnie w  szkole poznałem moją przyszłą żonę, ale nie chodziliśmy ze
sobą. Była dwie klasy niżej. Pracowita i  nawet ładna, ale mi się podobała
cheerleaderka drużyny futbolowej. Ja byłem pierwszym biegaczem. Przez
dwa lata chodziłem z  jedną z  naszych cheerleaderek, Barbarą White. To
była piękna dziewczyna. Jej rodzice prowadzili restaurację przy głównej
ulicy. Żadnego seksu, jak mówiłem, ale dużo się przytulaliśmy
i  całowaliśmy na przednim siedzeniu mojego pikapa. Któregoś razu, jak
staliśmy za stacją pomp na skraju miasteczka, próbowałem zdjąć jej buty.
Chciałem zobaczyć jej stopy. Miała śliczne dłonie i  smukłe ciało – nie
przebrała się ze stroju cheerleaderki – i  nie mogłem się oprzeć, musiałem
zobaczyć i  dotknąć jej stóp. W  ogóle jej się to nie spodobało. Zacząłem
naciskać i wtedy wyskoczyła z auta, zerwała łańcuszek z szyi i rzuciła nim
we mnie. Nosiła na nim pierścionek, który jej dałem. Nie pojechałem za
nią. Wiedziałem, że było po wszystkim. Następnego dnia zobaczyła mnie
w  szkole i  próbowała coś powiedzieć, ale nie miało to już większego
znaczenia. Straciłem jej zaufanie i nie mogłem go odzyskać. Nasz romans
dobiegł końca. Było mi smutno, nie bardzo wiedziałem, co takiego
zrobiłem, i  trochę mnie to frustrowało. To było już pod koniec ostatniej
klasy liceum. Musiałem się stamtąd wyrwać. Kompletnie się nie znałem na
ludziach. Postanowiłem wstąpić do Marynarki Wojennej.
Przez następne cztery lata Gerald Foos służył na Morzu Śródziemnym
i  na Dalekim Wschodzie. Przechodził specjalistyczne szkolenie z  zakresu
podwodnych misji niszczycielskich, a krótki urlop poświęcił na pobieranie
nauk o seksie od dziewcząt spotykanych w barach. „W tamtym czasie mój
voyeuryzm nieco zelżał”, pisał później. „Kilka razy zdarzyło mi się kogoś
podglądać, ale głównie jednak starałem się mieć jak najczęstsze kontakty
seksualne. Był to dla mnie czas nauki i zbierania doświadczeń. Przy okazji
podróży z  Marynarką Wojenną odkrywałem, ile tylko się dało. Dwa lata
spędziłem na pokładzie okrętu, pływając od portu do portu, i odwiedziłem
chyba wszystkie domy publiczne od Morza Śródziemnego po Daleki
Wschód. To mi bardzo odpowiadało, ale nadal szukałem odpowiedzi na
najważniejsze pytanie: Co się dzieje za zamkniętymi drzwiami?
Wiedziałem, że będę bezgranicznie szczęśliwy, jeśli tylko uda mi się
przekroczyć granicę prywatności w  taki sposób, żeby nikt tego nie
zauważył”.
Jednocześnie Foos nadal się masturbował, wspominając ciotkę
Katheryn.
– Jeden obraz szczególnie zapadł mi w pamięć i pewnie już na zawsze
w niej pozostanie: naga Katheryn stojąca w sypialni i bawiąca się jedną ze
swoich porcelanowych lalek.
Te jego słowa przywiodły mi na myśl scenę z  filmu Obywatel Kane
z 1941 roku. Niejaki Bernstein (grany przez Everetta Sloane’a) wspomina
w  rozmowie z  dziennikarzem: „Człowiek zapamiętuje najdziwniejsze
rzeczy. Sam tak mam. Któregoś dnia w 1896 płynąłem promem do Jersey.
Jak tylko odbiliśmy od przystani, inny prom właśnie do niej podpływał,
a wśród osób szykujących się do zejścia na ląd była dziewczyna. Miała na
sobie białą sukienkę i trzymała w ręce białą parasolkę. Widziałem ją przez
dwie sekundy, ona mnie w ogóle, a tymczasem od tamtej pory myślę o niej
co najmniej raz w miesiącu”.
Tuż przed zakończeniem służby wojskowej w  1958 roku Gerald Foos
odwiedził rodziców w Ault. Jego matka powiedziała, że niedawno spotkała
na ulicy jedną z jego koleżanek z liceum, Donnę Strong, która uczęszczała
do szkoły dla pielęgniarek w Denver. Gerald od razu się z nią skontaktował
(jego sympatia Barbara była już mężatką) i  niedługo potem rozpoczęli
związek, który w 1960 roku zwieńczyli ślubem.
Donna pracowała już wtedy jako pielęgniarka na pełnym etacie
w szpitalu na przedmieściach Denver, w Aurorze, a Gerald był kontrolerem
w  regionalnym oddziale koncernu naftowego Conoco. Mówił mi, że nie
cierpiał swojej pracy. Całymi dniami siedział w  boksie i  pilnował
poziomów ropy w  zbiornikach w  Kolorado i  sąsiednich stanach. Jego
główną ucieczką były nocne „wypady voyeurystyczne” po Aurorze, gdzie
wynajmowali z  Donną mieszkanie niedaleko szpitala. Często pieszo,
a  czasem autem, przemierzał ulice miasteczka, zatrzymując się pod
domami, których właściciele nie zasłaniali okien i nie przejmowali się tym,
że ktoś mógłby zajrzeć do ich sypialni. Powiedział, że nie ukrywał przed
Donną swoich skłonności.
– Jeszcze przed ślubem wyjawiłem jej, że jestem obsesyjnie ciekawski
i  lubię obserwować ludzi z  ukrycia. Wytłumaczyłem jej, że mnie to
podnieca i  daje poczucie siły. Zapewniłem, że mężczyzn takich jak ja jest
wielu.
Foos twierdził, że Donna go zrozumiała i  że jego wyznanie wcale nią
nie wstrząsnęło.
– Jej zawód bardzo w  tym pomógł. Większość pielęgniarek to
niesamowicie tolerancyjne osoby, które niejedno widziały: śmierć, choroby,
cierpienie, najróżniejsze schorzenia. Niełatwo jest zaszokować
pielęgniarkę. W każdym razie Donna nie była zaszokowana.
Co więcej, zdarzało się, że towarzyszyła mu w  jego wypadach. Po
jednym z  takich wieczorów, kiedy razem oglądali grę wstępną i  seks,
Donna, którą to wyraźnie zaintrygowało, o  ile nawet nie podnieciło,
zapytała:
– Zapisujesz gdzieś to wszystko, co obserwujesz?
– Nigdy mi to nie przyszło do głowy – odparł.
– Może zacznij – zaproponowała.
– Zastanowię się.
Wkrótce zrobił pierwszy wpis w  dzienniku, który w  latach
siedemdziesiątych rozrósł się do kilkuset stron. Większość notatek
dotyczyła tego, co widział (a  czasem tego, co widzieli we dwoje)
w zakupionym na spółkę z Donną motelu Manor House stojącym przy East
Colfax Avenue w Aurorze.
– Właśnie się do niego zbliżamy – powiedział Foos, kiedy sunęliśmy po
East Colfax Avenue.
Była to robotnicza, biała dzielnica zdominowana przez niskie
zabudowania – sklepy, domy jednorodzinne, przyczepy kempingowe, był
Burger King, warsztat samochodowy i  stare kino, które przywodziło
Foosowi na myśl jeden z  jego ulubionych filmów, Ostatni seans filmowy.
Colfax była główną arterią, największą w  tej okolicy ulicą biegnącą ze
wschodu na zachód. Zwłaszcza jej odcinek przecinający Denver był znany
w  całym kraju. „Playboy” nazwał ją kiedyś „najdłuższą i  najdzikszą ulicą
Ameryki”. Według Geralda stało wzdłuż niej około dwustu pięćdziesięciu
moteli, w  tym dwupiętrowa Riviera, którą Foos pragnął kiedyś kupić
(zdradził mi, że początkowo odwiedzał Rivierę jako podglądacz,
przemierzając alejki wokół motelu i  zerkając w  oświetlone okna na
parterze). W  końcu jednak zdecydował się nabyć Manor House, bo
budynek był zwieńczony spadzistym dachem, wysokim pośrodku na prawie
dwa metry. Oznaczało to, że Foos mógł się przechadzać po strychu
z  wyprostowanymi plecami. Wystarczyło tylko przebić się przez sufity
pokojów gościnnych i  miałby idealne warunki do podglądania swoich
klientów.
Bez zbędnej zwłoki skontaktował się z właścicielem motelu, starszym,
schorowanym mężczyzną, niejakim Edwardem Greenem. Foos trafnie
ocenił, że Green chętnie sprzeda swój biznes. Obaj dość szybko doszli do
porozumienia i podpisali umowę opiewającą na sto czterdzieści pięć tysięcy
dolarów. Foos powiedział, że wyłożył około dwudziestu pięciu tysięcy,
które odziedziczył po dziadku, i dołożył dwadzieścia tysięcy ze sprzedaży
domu w Aurorze, który kupili z Donną w trzecim roku po ślubie.
– Donna nie była zachwycona sprzedażą domu i  przeprowadzką do
motelu – opowiadał Foos – ale obiecałem jej, że gdy tylko będzie nas na to
stać, kupimy kolejny dom. Ustaliliśmy też, że nie zrezygnuje z  pracy
w szpitalu, którą uwielbiała. Nie zamierzałem sadzać jej za ladą w recepcji.
I  dlatego zwróciłem się o  pomoc do jej matki. Viola pomaga nam
prowadzić motel. Ojciec Donny porzucił swoją rodzinę, kiedy ona była
jeszcze dzieckiem. Był utalentowanym muzykiem i zdolnym cieślą, ale pił.
Po naszym ślubie zdarzało się, że do nas przychodził, żeby błagać
o  pożyczki, których nigdy nie spłacał. Pamiętam, że raz zjawił się
w  naszym mieszkaniu i  Donna dała mu wszystkie pieniądze, jakie miała
w  torebce. Zdaje się, że było tego ponad pięćdziesiąt dolarów. Kiedy
wyszedł, stanąłem przy oknie z  lornetką i  widziałem, że przechodzi przez
ulicę i idzie prosto do najbliższego sklepu z alkoholem.
Foos zwolnił, skręcił w prawo w Scranton Street i zaraz potem w lewo,
na parking przed motelem Manor House, ceglanym budynkiem
pomalowanym na zielono, z  pomarańczowymi drzwiami wejściowymi do
dwudziestu jeden pokojów dla gości.
– Wygląda na to, że mamy komplet – powiedział, patrząc przez
przednią szybę na niemal całkiem zapełniony parking.
Zatrzymał się przed dobudówką, mniejszą od głównego budynku
motelu. Mieściły się tutaj: dwupokojowe biuro, kwatera mieszkalna i  – 
nieco oddalone – trzy pokoje o numerach 22, 23 i 24. Za pomarańczowymi
drzwiami każdego z nich znajdowały się salon i mała kuchnia.
Szedłem za Foosem, który niósł moją walizkę. Przywitała nas Donna,
drobna, błękitnooka blondynka ubrana w  strój pielęgniarki. Podawszy mi
dłoń, wyjaśniła, że właśnie wybiera się do szpitala. Pracowała na nocną
zmianę, ale bardzo się cieszyła na spotkanie ze mną następnego dnia. Jej
matka, Viola, siwa staruszka w  okularach, która siedziała za ladą recepcji
i rozmawiała przez telefon, uśmiechnęła się do mnie i zamachała, a potem
powtórzyła ten gest, kiedy wychodziłem z  Foosem na dwór. Zaprowadził
mnie wąskim chodnikiem w  stronę pokoju, w  którym miałem się
zatrzymać. Przygotował dla mnie pokój numer 24 na końcu mniejszego
budynku.
– Tutaj jest ciszej – wyjaśnił Foos. – Nasze dzieci już z  nami nie
mieszkają. Mark studiuje na pierwszym roku w  Akademii Górniczej
Kolorado, a  Dianne, która urodziła się z  chorobą układu oddechowego,
musiała odejść z liceum, żeby przejść leczenie w szpitalu. Donna często ją
odwiedza. Ja też do niej zaglądam, najczęściej rano.
Foos postawił moją walizkę przed drzwiami pokoju i  przekręcił klucz
w  zamku. Wszedł do środka i  najpierw uruchomił klimatyzację, a  potem
wrócił po bagaż i zaniósł go do szafy.
– Może się pan rozpakuje i  odpocznie chwilę – powiedział. – Za
godzinę zadzwonię i  zabiorę pana do świetnej, nowej restauracji. Nazywa
się Czarny Angus. Potem wrócimy do motelu i oprowadzę pana po strychu.
DWA

Kiedy oddał mi klucz i zostawił samego, skończyłem rozpakowywać


walizkę i zabrałem się do notowania moich pierwszych wrażeń ze spotkania
z Foosem. Nawet kiedy nie planuję żadnej publikacji, zazwyczaj prowadzę
zapiski ze wszystkich podróży i  rozmów z  ludźmi. Przechowuję też
rachunki i  inne dokumenty, które mogą mi się przydać przy rozliczaniu
podatków. W moim domu w Nowym Jorku dawna piwniczka na wino służy
mi jako miejsce do pracy i  archiwum. Jest tam kilkadziesiąt tekturowych
pudeł i  metalowych szafek zapełnionych teczkami, w  których trzymam
wszystkie tego typu materiały. Są poukładane chronologicznie, od ostatnich
dni po lata pięćdziesiąte, kiedy zacząłem pracę dla „New York Timesa”.
Miałem z  tą redakcją jedną istotną cechę wspólną: naturalną potrzebę
skrupulatnej archiwizacji. Czasem przeglądam dawne zapiski tylko po to,
żeby odświeżyć pamięć o jakimś błahym zdarzeniu, ale zdarza się, że moje
archiwa pomagają mi w  pracy. Podejrzewałem, że informacje o  Geraldzie
Foosie pewnego dnia okażą się przydatne, o  ile tylko pozwoli mi ujawnić
swoją tożsamość.
Tymczasem moje zainteresowanie jego osobą nie było uzależnione od
tego, czy uzyskam dostęp do jego strychu. Niby cóż takiego mógłbym tam
zobaczyć, czego nie widziałem już wcześniej, kiedy w  ramach zbierania
materiałów do Thy Neighbor’s Wife regularnie uczęszczałem na imprezy
swingerów z  Sandstone? Tak naprawdę podczas tej pierwszej wizyty
w  Kolorado miałem nadzieję zobaczyć setki stron jego zapisków, które
Foos rzekomo prowadził od piętnastu lat jako podglądacz.
Wprawdzie zakładałem, że większość jego relacji dotyczyć będzie
spraw wywołujących u  niego seksualne podniecenie, istniało jednak
prawdopodobieństwo, że wśród opisanych w  dzienniku obserwacji znajdą
się i  takie, które wyjdą poza obszar tych najsilniejszych pragnień.
Podglądacz to człowiek, który umie czekać. Człowiek, który poświęca
niezliczone godziny, bo ma nadzieję zobaczyć coś ciekawego. Ale na każdy
erotyczny epizod, jaki jest mu dane obejrzeć, przypadają długie godziny
zwyczajnych, często koszmarnie nużących chwil zwykłej ludzkiej
egzystencji. Podglądani defekują, skaczą po kanałach, chrapią, mizdrzą się
do luster i  robią inne rzeczy, które przenigdy nie trafiłyby do dzisiejszej
telewizji. Pod względem wynagrodzenia za godzinę pracy, voyeurzy są
najtańszą siłą roboczą na świecie.
Trzeba jednak dodać, że podglądacze nierzadko odgrywają rolę
historyków społecznych. Spotkałem się z tą tezą w przeczytanej niedawno
książce zatytułowanej The Other Victorians, napisanej przez Stevena
Marcusa, biografa, eseistę i  profesora literatury na Uniwersytecie
Columbia. Jednym z  głównych bohaterów książki Marcusa jest
dziewiętnastowieczny angielski dżentelmen, urodzony w zamożnej rodzinie
należącej do wyższej klasy średniej i  wychowany przez nią w  surowych
warunkach. Kiedy był już dorosłym człowiekiem, jego wyparte impulsy
seksualne znalazły ujście w  formie tendencji voyeurystycznych, choć
kompensował ów młodzieńczy deficyt także przez bezpośrednie kontakty
z  wieloma kobietami – służącymi, kurtyzanami, mężatkami (sam też miał
żonę) i  przynajmniej jedną markizą. Profesor Marcus pisał, że życie jego
bohatera charakteryzowało się „stateczną rozwiązłością”.
Począwszy od lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, człowiek
ten prowadził seksualny pamiętnik, w  którym opisywał swoje romanse
i seanse podglądania, a kilkadziesiąt lat później jego zapiski zostały zebrane
w  jedenastotomowe dzieło liczące ponad cztery tysiące stron. Zatytułował
je My Secret Life.
Wprawdzie zataił swoją tożsamość, ale jednak znalazł dla swojej
książki wydawnictwo w  Amsterdamie. Od momentu wydania seria
stopniowo zyskiwała popularność, również dzięki nielegalnym wydaniom,
które krążyły wśród literackich kręgów Europy i  Stanów Zjednoczonych.
W  połowie dwudziestego wieku Amerykanie poluzowali nieco przepisy
dotyczące treści obscenicznych, dzięki czemu w  1966 roku, nakładem
Grove Press, pojawiło się na tamtejszym rynku pierwsze oficjalne wydanie
My Secret Life. Profesor Marcus chwalił książkę jako cenne źródło faktów
poszerzających naszą wiedzę o tamtym okresie.
„Oprócz prezentacji tychże faktów – pisał Marcus – My Secret Life
pokazuje nam, że pod powierzchnią codziennego życia w  wiktoriańskiej
Anglii – takiej, jaką ją znamy i jaką sama siebie przedstawiała – toczyło się
prawdziwe, utajnione życie społeczne, istniał prawdziwy, utajniony świat
ludzkiej seksualności. Każdego dnia, gdziekolwiek spojrzeć, ludzie się ze
sobą spotykali, poznawali, spółkowali i  podążali dalej. I  choć ówcześni
Anglicy z pewnością o tym wiedzieli, niemal nikt nie śmiał o tym mówić.
W  oficjalnej świadomości ludzi epoki wiktoriańskiej nie było miejsca dla
historii ich własnych seksualnych doświadczeń”.
Jako że bezimienny autor My Secret Life poświęca szczególnie dużo
uwagi londyńskim prostytutkom, nierzadko opisując ich świetnie płatną
pracę jako rozsądną odpowiedź na potrzeby rynkowe – jedna z nich miała
rzekomo kilkoro służących i  zarabiała nawet siedemdziesiąt funtów
tygodniowo – Marcus twierdzi, że jego opis „wiktoriańskiego podbrzusza”
stanowił jaskrawy kontrast dla bardziej „pozytywnych wartości”
promowanych przez ówczesnych powieściopisarzy. „Dickens, naturalnie,
unika jakichkolwiek wzmianek o prostytutkach i cenzuruje wulgarny język
angielskich doków”, pisał Marcus i  dodawał: „Zatem w  pierwszej
kolejności z  opisywanych tu scen (a  są ich w  My Secret Life setki)
dowiadujemy się wszystkiego tego, co zostało pominięte w  literaturze
wiktoriańskiej, co w niej za powszechnym przyzwoleniem przemilczano”.
Od autora My Secret Life dowiemy się też sporo
o  dziewiętnastowiecznych zwyczajach dotyczących higieny osobistej.
W  pierwszej połowie stulecia w  mieście nie uświadczyło się toalety
publicznej. W  takich miejscach jak Hampton Court Park mężczyźni
i kobiety opróżniali pęcherze w krzakach, a wieczorami wręcz na ulicach.
„Policja nie zwracała uwagi na takie błahostki – pisał autor – o ile tylko
nie działy się przy głównych traktach, choć widywałem kobiety bez
skrępowania oddające mocz w  rynsztokach Strandu. Przy jednej z  ulic
widziałem, jak szczają niemalże w rządku, aczkolwiek najczęściej robiły to
jednak parami, bo kobieta lubi być osłonięta. Jedna zazwyczaj stała, aż jej
towarzyszka nie skończyła, i dopiero wtedy sama opróżniała pęcherz”.
Pisał też, że kobiety nie nosiły bielizny, chociaż mniej więcej w połowie
pierwszej dekady dwudziestego wieku, niestety, „coraz powszechniejszy
stawał się ów zwyczaj wdziewania kalesonów. Damy, służące czy dziwki – 
wszystkie je wkładały. Jak dla mnie, tylko to utrudniało przypadkowe
macanki tyłków i cipek”.
Obsesyjna u autora My Secret Life ciekawość kobiet, ich ciał i funkcji
życiowych, która miała swój początek w jego młodości, kiedy to otaczały
go służące – jedna z nich, jak wspomina, chichocząc, „dotknęła […] spodni,
uszczypnęła w  siusiaka i  pocałowała w  usta” – trwała przez całe dorosłe
życie, skłaniając do wyznań takich jak to: „Niektórzy mężczyźni, a ja wśród
nich, są niezaspokojeni i  mogliby patrzeć na cipkę bez odrywania od niej
wzroku przez cały miesiąc”.
Profesor Marcus dodaje od siebie: „Jedną z  form, jaką obrała jego
obsesja, była potrzeba oglądania innych w  akcie kopulowania.
W  późniejszym życiu będzie on podejmował nie lada trud i  ponosił spore
koszty, aby tylko zapewnić sobie dostęp do podobnych widoków. Przede
wszystkim jednak chodzi mu o  sam akt patrzenia, badania wzrokiem,
kontemplowania”. Jak ujął to autor My Secret Life: „Nie istnieje coś
takiego jak przesyt w obserwowaniu ludzkiej natury”.
Co jakiś czas próbował on ograniczyć swoją ciekawość do jednej
kobiety – począwszy od pierwszej żony, którą poślubił w wieku dwudziestu
sześciu lat – lecz wszystkie te próby prędzej czy później spełzały na
niczym, kiedy tylko w  polu widzenia pojawiał się ktoś nowy. Jego żona
była od niego zamożniejsza i uzależnił się od niej finansowo, podczas gdy
ona coraz odważniej go krytykowała. „Zabrała mi uśmiech, drwiła z mojej
przeszłości, podnosiła lament, mówiąc o przyszłości […] a w łóżku była dla
mnie paskudna. Długo pełniłem swoje obowiązki, dochowując wierności,
lecz taką moc osiągnęło z  czasem moje obrzydzenie, iż wolałem co noc
cierpieć od wilgotnych snów, niż się do niej zbliżyć”.
Pięć lat po jej śmierci, w wieku czterdziestu kilku lat autor My Secret
Life wziął sobie nową żonę i jej też pragnął dochować wierności.
„Przez piętnaście miesięcy zadowalałem się jedną kobietą. Żarliwie ją
kochałem. Gotów byłem dla niej umrzeć. Jebałem często
i  z  zapamiętaniem, żeby nawet na chwilę pałka mi nie twardniała, kiedy
byłem poza domem. Słysząc o tym, jak się pieprzę, mój lekarz musiał mnie
w końcu ostrzec, że zagrażam swojemu i jej zdrowiu”.
Później jednak dopadła go rezygnacja, bo pisał:
„Wszystko to na nic. Głód zmian jest nienasycony. […] Towarzyszy mi
nieustannie i wpędza w depresję. Nie mam wyboru, muszę mu się poddać”.
Wprawdzie jego związki małżeńskie nie dały mu potomstwa, jednak
według profesora Marcusa autor jedenastotomowego pamiętnika prawie na
pewno „zapłodnił kobiety z  najróżniejszych warstw społecznych: służące,
szacowne damy, z  którymi miał przelotne romanse, i  kurtyzany. Niektóre
z nich rodziły dzieci, ale znaczna większość decydowała się na aborcję, co
w Anglii tamtej epoki było dosyć łatwe do zorganizowania (nie opowiada
o tym szczegółowo)”.
Marcus przytaczał też takie fragmenty z My Secret Life, które pasowały
do obiektu moich aktualnych zainteresowań – Geralda Foosa.
„Z jakiej racji – pytał autor – uważa się oglądanie pieprzących się ludzi
za bezeceństwo, skoro każdy mężczyzna, kobieta i  dziecko robiliby to,
gdyby tylko dać im ku temu sposobność? Czyżby kopulacja była
nieprzyzwoita? A jeśli nie, to czemu nie wolno nam na nią patrzeć?”.
Jako że czekała mnie kolacja w  towarzystwie Geralda Foosa,
postanowiłem wspomnieć o  książce profesora Marcusa i  wysłać mu
egzemplarz, gdyby się okazało, że jej nie czytał. Wydawało mi się ciekawe,
jak współczesny podglądacz zareaguje na wspomnienia
dziewiętnastowiecznego voyeura. Miałem też nadzieję, że rękopis Foosa,
o  ile udałoby mi się zdobyć prawa do jego publikacji, okaże się czymś
w rodzaju drugiej części My Secret Life.
TRZY

W Czarnym Angusie Foos zamówił margaritę i befsztyk. Obiecał, że


wyśle mi kopię swojego rękopisu, ale zaznaczył, że muszę być cierpliwy.
Ze względów bezpieczeństwa musiał sam kopiować setki stron tekstu
gdzieś poza motelem, pewnie w publicznej bibliotece. A ponieważ w tego
typu miejscach mógł mieć ograniczony czas i  ryzykował, że ktoś go
zdemaskuje, wolał podzielić pracę na małe etapy, za każdym razem
kopiując nie więcej niż piętnaście, dwadzieścia stron.
– Postaram się wysłać pierwszą część za tydzień – oświadczył – ale
całość może mi zająć nawet pół roku. Jeszcze raz apeluję o pełną dyskrecję.
Na tych stronach są setki prywatnych historii i  przy każdej znajdzie pan
nazwiska i  adresy gości, które spisałem z  formularzy zgłoszeniowych.
Z  niektórymi Donna i  ja poznaliśmy się bliżej. Najczęściej byli to ludzie,
którzy wynajmowali pokój na dłużej i  rozmawiali z  nami przy recepcji.
Czasem słyszeliśmy, co o nas mówią w zaciszu swoich sypialni. Nie zawsze
były to przychylne rzeczy.
Zapytałem Geralda Foosa, czy zdarzało się, by szpiegowanie gości
wywoływało w  nim poczucie winy. Przyznał się do życia w  nieustannym
lęku przed zdemaskowaniem, ale całkowicie odrzucał zarzut, jakoby jego
działalność wyrządzała komukolwiek krzywdę. Po pierwsze – twierdził –
zaspokajał ciekawość wyłącznie na swoim prywatnym terenie, a skoro jego
goście o  niczym nie wiedzieli, to nie mogli odczuwać skutków jego
voyeuryzmu.
– Niech pan zajrzy do któregokolwiek z  tych starych domów z  epoki
kolonialnej, a  jestem pewien, że znajdzie pan pokoiki przeznaczone do
podsłuchiwania i  poukrywane otwory w  ścianach. Podglądanie ludzi to
odwieczna sprawa. Jeśli nikt się nie skarży, to nie może być mowy
o naruszeniu czyjejkolwiek prywatności. – Potem powtórzył jeszcze coś, co
słyszałem z  jego ust już wcześniej: – Odkąd kupiłem Manor House,
podglądałem setki moich gości i żaden niczego się nie domyślił.
Powiedział mi, że dostosowanie otworów wentylacyjnych do potrzeb
„całkowicie bezpiecznego” podglądania zajęło mu kilka miesięcy. Za
pomieszczenie do testów służył mu pokój numer 6, a Donna pełniła funkcję
asystentki. Początkowo brał pod uwagę zamontowanie dwustronnych luster
w  sufitach, ale w  końcu uznał to rozwiązanie za zbyt oczywiste
i  ryzykowne. „Muszę opracować metodę, która zagwarantuje, że żaden
z  klientów nie wpadnie nigdy na mój trop”, pisał. „Gość hotelowy ma
prawo do prywatności i  nie może się dowiedzieć, że została ona
pogwałcona”. Wreszcie wymyślił, że zainstaluje atrapy kratek
wentylacyjnych, ale najpierw musiał poprosić metaloplastyka o  pomoc
w  skonstruowaniu odpowiedniego modelu. Kratka musiała mieć wymiary
trzydzieści pięć centymetrów na piętnaście, a  w  środek należało
wmontować pod kątem tuzin listewek, jak w  żaluzji. Potem zostało
zamówienie jeszcze jedenastu egzemplarzy, ale w  taki sposób, żeby
metaloplastyk nie domyślił się faktycznego celu ich produkcji i  nie
uczestniczył w  ich instalacji. Foos wiedział, że będzie musiał wykonać tę
pracę samodzielnie, aczkolwiek mógł liczyć na pomoc Donny.
– Nikt inny nie mógł brać udziału w  realizacji mojego planu – 
powiedział w trakcie naszej kolacji.
Zadaniem Donny było stanie na krześle albo drabinie w  każdym
z dwunastu wyznaczonych pokojów i dopasowanie kratki wentylacyjnej do
otworu w  suficie, który Foos wyciął uprzednio przy pomocy piły
elektrycznej.
W tym czasie on leżał na podłodze strychu i od drugiej strony pomagał
żonie zamontować kratkę. Następnie mocował ją długimi wkrętami, które
wwiercały się w  sklejkę o  grubości dwóch centymetrów. Powiedział, że
wszystkie one miały płaskie główki i  były niewidoczne od strony sufitów
w pokojach. Podłogę na strychu pokrywały trzy warstwy wykładziny, a na
mocujące je gwoździe Foos położył gumowe nakładki, żeby zapobiec
skrzypieniu przy stawianiu kroków.
Kratki wentylacyjne umieszczone były bezpośrednio nad nogami łóżek.
„Takie ich umiejscowienie – pisał – pozwoli podglądać i  podsłuchiwać
gości. Każdy wylot będzie się znajdował około dwóch i  pół metra od
obiektów”.
Kiedy już zainstalowali wszystkie dwanaście kratek, Donna wchodziła
do każdego pokoju, kładła się na łóżku i  spoglądała na otwór w  suficie,
przez który Foos w tym samym momencie patrzył na nią.
– Widzisz mnie? – wołał, i  jeśli odpowiadała twierdząco, schodził na
dół i stojąc na drabinie, poprawiał metalowe listewki tak, by zapewniały mu
osłonę, ale nie blokowały widoku na pokój.
– Te poprawki metodą prób i  błędów ciągnęły się tygodniami – 
opowiadał Foos. – I  były wyczerpujące. Nieustannie krążyłem między
pokojami a strychem, ręce mi odpadały od wyginania listew kombinerkami.
Donna też padała na twarz, bo pomagała mi, gdy tylko miała wolne od
pracy w  szpitalu. Ale nie narzekała. W  tamtym czasie okazała mi dużo
miłości. Bo co innego mogło ją popychać do pomocy przy czymś tak
dziwnym?
Foos powiedział, że podglądanie gości zaczął zimą 1966 roku.
Wprawdzie często towarzyszyło temu podniecenie, ale zdarzało mu się
obserwować takie nudy, że zasypiał na podłodze strychu i drzemał, dopóki
Donna go nie obudziła, zaglądając na górę przed wyjściem do szpitala.
Czasem przynosiła mu coś na ząb, jakiś owoc albo kanapkę i  napój
w puszce.
– Jestem jedyną osobą w tym motelu, która dostaje posiłki do pokoju –
zażartował.
Kiedy indziej zapraszał ją, żeby położyła się obok niego i razem z nim
przyglądała się jakimś szczególnie ciekawym erotycznym zabawom
w którymś z pokojów.
– Donna nie była podglądaczką – tłumaczył – a  raczej oddaną żoną
podglądacza. W  przeciwieństwie do mnie miała swobodny i  zdrowy
stosunek do seksu. Czasem uprawiała ze mną na strychu seks oralny albo
regularny stosunek, o  ile tylko miała dzień wolny od pracy. Strych był
przedłużeniem naszej sypialni – ciągnął Foos. – Mogliśmy tam liczyć na
odrobinę prywatności, kiedy nasze dzieci były w  domu. Drzwi na strych
były zawsze zamknięte i tylko my mieliśmy klucze. Niektóre pary instalują
lustra na suficie w sypialni albo oglądają razem ostre porno, tymczasem my
mogliśmy się kochać po cichu, oglądając prawdziwy sex show na żywo
w jednym z motelowych pokojów.
Foos zdradził mi też, że ilekroć Donna mu nie towarzyszyła, a  akurat
widział na dole coś podniecającego, to albo się masturbował (zawsze miał
przy sobie ręcznik), albo zapamiętywał to, co zaobserwował, żeby potem
odtwarzać to w głowie, kiedy kochał się z żoną.
– Nawet najbardziej spełnionemu seksualnie małżeństwu dobrze robi
odrobina pikanterii – stwierdził.
Około jedenastej wieczorem wyszliśmy z  restauracji. W  drodze
powrotnej do motelu Foos dalej snuł swoją opowieść. Wspomniał o pewnej
bardzo atrakcyjnej parze, która od paru dni wynajmowała u  niego pokój,
i  powiedział, że może uda nam się ich podejrzeć. Byli z  Chicago
i  przyjechali w  rodzinne strony do Kolorado, żeby pojeździć na nartach
i  odwiedzić znajomych mieszkających w  okolicach Denver. Kiedy
przyjechali, Donna powitała ich w recepcji i przydzieliła im pokój numer 6.
Foos powiedział, że gdy tylko Donna zastępowała Violę w  recepcji, co
zdarzało się najczęściej wczesnymi popołudniami, zanim wychodziła do
pracy w szpitalu, najatrakcyjniejszych gości zawsze kierowała do któregoś
z  pokojów do obserwacji. Jednym z  nich była właśnie szóstka. Pozostałe
dziewięć przydzielano rodzinom lub osobom, które były starsze albo mniej
pociągające.
Foos powiedział też, że wraz z Donną budowali właśnie piętrowy dom
z  garażem na cztery auta na terenie klubu golfowego Aurora przy East
Cedar Avenue. Określił siebie mianem zapalonego golfisty. Twierdził, że
bez większego trudu kończył rozgrywkę w  okolicach osiemdziesięciu
punktów. Jego nastoletni syn, Mark, grał dużo lepiej od niego i miał ponoć
zadatki na wysokiej klasy zawodnika uczelnianego.
Kiedy zbliżaliśmy się do motelu, poczułem się nieswojo. Zauważyłem,
że pod szyldem reklamowym świeciła tablica z informacją o braku wolnych
pokojów.
– To dla nas dobra wiadomość – odezwał się Foos. – Komplet oznacza,
że możemy się zamknąć na resztę wieczoru i nikt nie będzie nam zawracał
głowy, pytając o  nocleg. Co do gości, to w  pokojach i  przy recepcji są
przyciski interkomu.
Stłumione sygnały dźwiękowe były też przesyłane na strych, więc
nawet jeśli Foos był zajęty podglądaniem gości, to w  każdej chwili mógł
zejść na dół i  obsłużyć klienta potrzebującego pomocy. Wystarczyło, że
zszedł po drabinie w  pokoju gospodarczym, przeszedł przez parking
i  w  niecałe trzy minuty był w  stanie zjawić się przy biurku recepcji
w mniejszym budynku.
Foos zaparkował przed biurem. W  progu przywitała nas Viola, która
pełniła wieczorny dyżur. Podała mu plik listów, kwitów z kart kredytowych
i  zanotowanych wiadomości telefonicznych, a  następnie przeszła do
omawiania rutynowych spraw, takich jak grafik sprzątaczek na resztę
tygodnia. Przez kilka minut stali oboje przy ladzie i  rozmawiali, a  ja
siedziałem na kanapie w rogu. Ścianę za moimi plecami pokrywały plakaty
ze zdjęciami Gór Skalistych i  centrum Denver, mapy miasta i  stanu oraz
oficjalne certyfikaty czystości i wygody przyznane motelowi Manor House.
Pożegnawszy się wreszcie z  teściową, Foos wyłączył jedną z  lamp
w  recepcji i  ruszył do wyjścia. Zawołał mnie, żebym poszedł za nim.
Zamknął drzwi na klucz, po czym poprowadził mnie przez betonowy
parking. Klucząc między samochodami, kierował się do pokoju
gospodarczego, który mieścił się w środku głównego budynku.
Zasłony w  dużych oknach wszystkich dwudziestu jeden pokojów były
pozaciągane. Tylko w  czterech, może pięciu z  nich świeciło się światło.
Z  niektórych dobiegały nas dźwięki telewizji, co raczej nie zapowiadało
udanej sesji na strychu, sądząc po znanych mi już preferencjach gospodarza
motelu.
Foos użył służbowego klucza i  delikatnym ruchem uchylił drzwi
pomieszczenia gospodarczego, w  którym wzdłuż ścian po obu stronach
ciągnęły się półki zapełnione kołdrami, ręcznikami i  prześcieradłami. Na
podłodze, obok pralki i  suszarki, leżały pudełka z  mydłami, środkami
czyszczącymi i pastą do podłóg. Głębiej stała oparta o ścianę, pomalowana
na niebiesko drewniana drabina o dziesięciu zaokrąglonych stopniach.
Foos przyłożył palec do ust. Skinąłem na znak, że rozumiem,
i  wspiąłem się za nim po drabinie. Na górze zatrzymałem się na chwilę,
a on poszedł parę metrów dalej, żeby otworzyć drzwi na strych. Wszedłem
do środka i  Foos zamknął za nami drzwi. Po mojej lewej i  prawej
zobaczyłem w  słabym świetle ukośne stropy podtrzymujące dach motelu.
Środkiem wąskiej podłogi, ograniczonej po obu stronach poziomymi
belkami, ciągnął się na całą długość strychu wyłożony dywanem wybieg.
Miał niecały metr szerokości i biegł nad wszystkimi pokojami dla gości.
Szedłem parę kroków za Foosem, z pochyloną głową, żeby nie uderzyć
w  którąś z  poprzecznych belek. W  pewnej chwili się zatrzymałem, gdyż
Foos pokazał palcem w stronę światła przebijającego się z jednej z kratek
wentylacyjnych wmontowanych w  podłogę po prawej stronie wybiegu.
Podobne świetlne snopy wpadały też przez inne otwory, nieco dalej, ale
z tamtych przebijały się też dźwięki telewizorów, tymczasem ten najbliższy
wydawał się bezgłośny. Słychać było tylko ludzki szept i  skrzypienie
materaca.
Spojrzałem, co robi Foos, i  poszedłem za jego przykładem: ukląkłem
i  na czworakach ruszyłem w  kierunku najbliższego źródła światła.
Wyciągnąłem szyję tak daleko, jak tylko się dało, żeby zajrzeć do pokoju
(prawie zderzyliśmy się przy tym głowami). W  końcu zobaczyłem
atrakcyjną parę leżącą na łóżku i uprawiającą seks oralny.
Patrzyłem na nich dłuższą chwilę; w pewnym momencie Foos podniósł
głowę, uśmiechnął się do mnie i  uniósł w  górę kciuki. Nachylił się bliżej
i  wyszeptał mi do ucha, że to właśnie ci dwoje z  Chicago, o  których
wspominał w drodze powrotnej z restauracji.
Ignorowałem uporczywy głos wewnętrzny, mówiący mi, żebym
odwrócił wzrok, i  dalej przyglądałem się, jak szczupła kobieta robiła
swemu partnerowi fellatio. Coraz dalej się przy tym wychylałem, żeby
lepiej widzieć. Nie zauważyłem, że mój czerwony, pasiasty krawat wsunął
się między listwy kratki i zwisał pod sufitem sypialni około dwóch metrów
od głowy tej uroczej młodej damy.
Zdałem sobie z  tego sprawę tylko dlatego, że Gerald Foos stanął za
moimi plecami i  pociągnął mnie do tyłu za szyję, a  potem wolną ręką
usunął krawat z kratki. Zrobił to tak szybko i cicho, że para na dole niczego
nie zauważyła; na szczęście kobieta była odwrócona do nas plecami,
a mężczyzna oddawał się rozkoszy i miał opuszczone powieki.
Wielkie oczy Geralda Foosa wyrażały lęk i  rozdrażnienie i  choć nie
powiedział ani słowa, poczułem się skarcony i było mi wstyd. Gdyby mój
niesforny krawat zdradził jego kryjówkę, Foos stanąłby przed sądem
i  groziłoby mu więzienie, a  wina leżałaby całkowicie po mojej stronie.
Moja następna myśl była już inna: Dlaczego martwiłem się losem Geralda
Foosa? I co ja tu w ogóle robiłem? Czyżbym stał się wspólnikiem w jego
dziwnym, niesmacznym przedsięwzięciu? Kiedy pokazał, że pora zejść ze
strychu, natychmiast usłuchałem i  zszedłem za nim po drabinie do
pomieszczenia gospodarczego, a potem na parking.
– Musi pan zdjąć ten krawat – odezwał się w  końcu mój gospodarz
i odprowadził mnie do pokoju.
Przytaknąłem i życzyłem mu dobrej nocy.
CZTERY

Nazajutrz Foos obudził się niedługo po świcie, żeby przygotować się


do porannego dyżuru. Trochę później zadzwonił do mnie i  zapytał, czy
zjem z  nim przy jego biurku śniadanie na wynos. Nie słyszałem w  jego
głosie urazy z  minionego dnia. Na powitanie podaliśmy sobie dłonie,
a Foos nie skomentował faktu, że dziś nie miałem krawata. Tymczasem dla
mnie było to daleko idące ustępstwo, gdyż jako syn krawca już od
podstawówki lubiłem ubierać się elegancko i  brak krawata odzierał mnie
z pozorów wytworności. Ale po wpadce zeszłego wieczoru wytłumaczyłem
sobie, że jestem na cudzym terenie. Byłem w końcu niepłacącym gościem
w motelu podglądacza.
– Tutaj w biurze mamy odrobinę prywatności – powiedział Foos – więc
pokażę panu mój rękopis.
Otworzył kluczem jedną z  niższych szuflad biurka i  wyjął z  niej
tekturowe pudełko, w którym trzymał gruby na dziesięć centymetrów plik
zapisanych kartek wyrwanych z  żółtego notesu w  linie. Odstępy między
wierszami były pojedyncze, ale doskonały charakter pisma Foosa sprawiał,
że i tak bez trudu dało się odczytać tekst. Pochyliłem się, żeby spojrzeć na
rękopis, i na pierwszej stronie zobaczyłem tytuł: Zapiski Podglądacza.
– Wczoraj pewnie pan nie zauważył, ale na strychu jest skrytka,
w której trzymam kilka małych zeszytów, ołówki i dwie latarki. Jeśli widzę
albo słyszę coś ciekawego, notuję to, a potem, już tutaj w biurze, rozwijam
poszczególne wątki. Zazwyczaj przypominam sobie w  biurze rzeczy,
o  których na strychu zapomniałem napisać. Jak już wspomniałem,
prowadzę mój dziennik niespełna piętnaście lat. O  ile tylko nikt się nie
dowie, że to ja jestem jego autorem, bardzo chętnie udostępnię panu cały
tekst. Wkrótce wyślę pierwszą partię.
– Dziękuję – odparłem.
Od razu mnie to zastanowiło: Po co to wszystko notował? Czy
podglądaczowi nie wystarcza doświadczanie przyjemności i uczucie, że ma
władzę nad ludźmi, których skrycie obserwuje? A  może voyeurzy
potrzebują ucieczki przed długotrwałą samotnością, dlatego ujawniają
swoje skłonności innym osobom (jak uczynił to Foos, najpierw ze swoją
żoną, a potem ze mną), i z czasem szukają szerszej publiczności dla swoich
bezcennych zapisków?
Profesor Marcus postawił podobne pytanie w  swojej analizie
osobowości autora My Secret Life.
„Wprawdzie autor często przypomina, że pisze wyłącznie dla siebie,
i  waha się, czy komukolwiek swoje dzieło pokazać, ale wydaje się
oczywiste, iż żadnej z  tych wątpliwości nie powinniśmy brać na serio”,
twierdził Marcus. I  dodawał: „Gdyby rzeczywiście chciał utrzymać swoje
sekretne życie w tajemnicy, nie zabrałby się do pisania”. Jednak mogły nim
kierować inne pobudki.
„Drugim powodem, o  którym od czasu do czasu wspomina, jest chęć
zwrócenia na siebie uwagi, swoisty krzyk w  ciemności”, pisał Marcus.
„Będąc świadomym swojej izolacji i  seksualnej niewiedzy, pragnął
poszerzyć własne horyzonty, ale i  zostawić coś po sobie. […] Zadając
pytanie, czy wszyscy mężczyźni czują i  robią to samo co on, odpowiada:
«Nigdy się tego nie dowiem, ale moje doświadczenie, jeśli tylko pójdzie do
druku, może skłonić innych do poczynienia podobnych porównań»”.
Dalej profesor Marcus pisał: „Musimy dać wiarę tej deklaracji,
pamiętając, że w  dziewiętnastym wieku powieść pełniła taką właśnie
funkcję”.
Przez resztę pobytu w  Aurorze jeszcze kilka razy towarzyszyłem
Foosowi na jego strychu. Przez atrapy kratek wentylacyjnych najczęściej
obserwowałem nieszczęśliwych ludzi oglądających telewizję, skarżących
się na drobne dolegliwości, opowiadających o  swojej pracy i  bez przerwy
narzekających na brak pieniędzy. Były to najzwyklejsze rzeczy, jakie
mówią sobie małżonkowie albo ludzie żyjący w  wolnych związkach, ale
które nigdy nie wydostają się poza granice dwuosobowej relacji.
W  przeciwieństwie do Podglądacza nie wyczekiwałem w  napięciu, aż
goście zaczną się oddawać erotycznym uniesieniom. Dla mnie była to
nieznośnie nudna obserwacja najpospolitszych czynności, jakie zajmują
ludziom czas w każdym motelu, każdego dnia w roku, w nieskończoność.
Wracając do Denver, nie spodziewałem się, bym kiedykolwiek jeszcze
spotkał się z  Podglądaczem, a  już na pewno nie sądziłem, że będę o  nim
pisał. Wiedziałem, że łamał prawo (zastanawiałem się też, w jakim stopniu
ja sam stałem się przestępcą, kiedy siedziałem z  nim na strychu,
podglądając gości motelu), i nie zamierzałem opisywać jego przypadku bez
podawania jego prawdziwego nazwiska. On z  kolei wiedział, że to
niemożliwe. Wróciłem więc do Nowego Jorku. Czekała mnie praca
związana z promocją wydanej właśnie książki.
PIĘĆ

Tydzień po powrocie do Nowego Jorku dostałem od Geralda Foosa


pierwsze dziewiętnaście stron Zapisków Podglądacza, które zaczynają się
w roku 1966.
„Dziś spełniło się marzenie, które od zawsze zajmowało moje myśli
i  określało całe moje jestestwo. Dzisiaj kupiłem motel Manor House.
Nareszcie będę mógł zaspokajać swój niesłabnący głód i  niemożliwą do
opanowania potrzebę swobodnego obserwowania życia innych ludzi. Moje
skłonności zostaną zaprzęgnięte do działania na poziomie wyższym, niż
ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Moi bracia voyeurzy mogą tylko
pomarzyć o tym, co ja będę miał na wyciągnięcie ręki w moim motelu”.
Jednak zanim Foos przetworzył strych w  platformę do podglądania,
upłynęły długie, przepełnione frustracją miesiące. Z  Zapisków
Podglądacza:
18 listopada 1966 – Biznes świetnie się kręci i bardzo chciałbym już
móc zaglądać do pokojów gościnnych, ale cierpliwość zawsze była moją
mocną stroną. Muszę wykonać to zadanie z największą pieczołowitością.
Jutro warsztat metaloplastyczny zrobi dla mnie eksperymentalny model
kratki wentylacyjnej według mojej specyfikacji. Nie mogę się doczekać
i mam nadzieję, że będzie działała jak należy.
19 listopada 1966 – Kratka nie działa! Wyciąłem otwór w suficie nad
pokojem numer 6 i  zainstalowałem w  nim kratkę. Moja żona, Donna,
była widoczna z dołu, kiedy siedziała na stanowisku obserwacyjnym na
strychu. Muszę wrócić do warsztatu i  zamówić mniejsze szpary między
listwami, a  te z  kolei trzeba zamontować pod ostrzejszym kątem, żeby
odbijały światło.
20 listopada 1966 – Ludziom z warsztatu wydaje się, że buduję jakiś
specjalny rodzaj odbijającej światło kratki wentylacyjnej. Ha! Te tępe
łby nie domyśliłyby się, co takiego u  nich zamówiłem, choćbym im to
wykrzyczał. Przeróbka będzie mnie kosztować dodatkowe pieniądze, ale
koszt nie gra roli – muszę zbudować tę kratkę.
21 listopada 1966 – Ci idioci z warsztatu są tępi jak osły. Szczytem
ich możliwości umysłowych jest wyjście na papierosa i  wypicie piwa.
„Ta kratka nie będzie dobrze działać”, mówią. Nawet gdybym im
powiedział, czemu ma ona służyć, i tak by nie zrozumieli.
22 listopada 1966 – Zainstalowałem kratkę w  pokoju numer 6. Po
kilku błędach w  produkcji ten egzemplarz wreszcie spełnił moje
oczekiwania i  nareszcie mam jeden pokój, który będzie mi służył za
laboratorium. Moja żona, Donna, zaglądała do pokoju przez wylot ze
strychu, a ja, patrząc od dołu, nie widziałem jej, bez względu na to, jak
blisko przysuwała twarz do kratki. W  nocy przeprowadziliśmy test
z  wyłączonym i  włączonym światłem. W  obydwu przypadkach nic nie
było widać. Wspaniale! W końcu udało mi się opracować dobrą metodę
obserwowania gości, dzięki której nie będą niczego świadomi. Będę miał
do dyspozycji najlepsze laboratorium do obserwacji ludzi w  ich
naturalnym stanie i  dowiem się wreszcie, co dokładnie dzieje się za
zamkniętymi drzwiami.
23 listopada 1966 – Ta praca mnie wykańcza! Jestem w  trakcie
konstruowania szerokiego na niecały metr wybiegu wzdłuż strychu.
Położymy tam wykładzinę, żeby łatwiej było się po nim przemieszczać.
Przy każdym otworze wybieg będzie szerszy, żeby zmieściły się dookoła
dwie osoby. Będą one mogły ze sobą cicho rozmawiać.
24 listopada 1966 – Laboratorium socjologiczne jest już gotowe,
pokoje można wynajmować gościom. Moje marzenie wkrótce się spełni,
a  voyeurystyczne skłonności i  bezbrzeżna ciekawość cudzych spraw
zostaną wreszcie zaspokojone.
Dalej był zapis z tego samego dnia:
Obiekt #1
Wygląd: ok. 35 lat, biały mężczyzna, w Denver służbowo. Wzrost 175
cm, 80 kilo wagi, pracownik umysłowy, prawdopodobnie wyższe
wykształcenie. Żona: 35 lat, 160 cm, 60 kg, przyjemnie pulchna,
ciemnowłosa, włoskie pochodzenie, wykształcona, 94–71–94.
Zachowanie: obserwowanej parze udostępniłem o 19.00 pokój numer
10. Mąż wypełnił formularz i  zauważyłem, że ma w  sobie klasę
i doskonale nadaje się na mój pierwszy obiekt obserwacji. Dokończywszy
rejestrację, natychmiast udałem się na strych. Niesamowite było patrzeć,
jak moi pierwsi badani wchodzą do pokoju. Widziałem ich wyraźniej, niż
się tego spodziewałem, co mnie wielce ucieszyło. Doznałem uczucia
ogromnej władzy i  radości z  osiągniętego celu. Udało mi się dokonać
czegoś, o  czym inni tylko marzyli. Głowę wypełniały mi myśli o  mojej
wyjątkowej inteligencji. Człowiek ma tylko jedno życie. Dzięki
całkowitemu oddaniu i  żelaznej determinacji spełniałem właśnie swoje
najskrytsze pragnienie.
Spoglądając przez atrapę kratki wentylacyjnej, widziałem cały pokój.
Ku swojej uciesze stwierdziłem, że da się też zobaczyć łazienkę:
umywalkę, sedes i  wannę. Widok był absolutnie doskonały, lepszy, niż
mogłem sobie wymarzyć. Od strony pokoju kratka wentylacyjna
pomalowana jest na ten sam kolor co sufit i ściany. W oczach gości musi
wyglądać na wylot systemu grzewczego albo otwór zasysający przykre
zapachy. Tak czy inaczej, doskonale pasuje do otoczenia.
Patrzyłem na swoje obiekty i  nie miałem wątpliwości, że będą
idealną parą do pierwszego występu na scenie, którą przygotowałem
specjalnie dla nich i  dla ich następców. Po załatwieniu się przy
zamkniętych drzwiach kobieta usiadła przed lustrem, patrzyła na swoje
włosy i żaliła się, że zaczęły siwieć. On był w konfrontacyjnym nastroju
i narzekał na pracę, która czekała go w Denver. Nic się nie działo aż do
20.30, kiedy ona wreszcie się rozebrała, odsłaniając piękne ciało, nieco
pulchne, ale i tak atrakcyjne. Położyła się na łóżku obok męża, ale on nie
zwracał na nią uwagi. Palił jednego papierosa za drugim i  oglądał
telewizję. W  końcu zaczął ją pieścić i  całować, od czego szybko dostał
erekcji. Położył się na żonie i bez gry wstępnej wszedł w nią, a po pięciu
minutach doszedł. Ona nie miała orgazmu. Poszła do łazienki, gdzie od
razu wymyła z pochwy jego nasienie. Potem wyłączyli światło i telewizor
i poszli spać bez słowa.
Wniosek: nie są ze sobą szczęśliwi. On jest zbyt zajęty swoimi
sprawami i nie ma dla niej czasu. Pomimo wyższego wykształcenia zdaje
się nie mieć pojęcia o seksie i grze wstępnej.
To wyjątkowo rozczarowujący początek moich obserwacji, ale jestem
pewien, że będzie lepiej.
Nie było lepiej i druga para nie zajęła w zapiskach Geralda Foosa zbyt
dużo miejsca.
25 listopada 1966
Obiekt #2
Wygląd: ok. 30 lat, czarny mężczyzna, zawód nieznany, 180 cm, 80
kg. W towarzystwie kobiety: 30 lat, 165 cm, 55 kg, zawód nieznany.
Zachowanie: pokój numer 4 przydzielony tej czarnoskórej parze
o  13.00. Zaraz po wejściu zaczęli rozmawiać o  jego jak dotąd
nieudanych próbach zdobycia pieniędzy od przyjaciela. Cała rozmowa
dotyczyła pieniędzy i różnych źródeł, z jakich spodziewał się je zdobyć.
Mężczyzna przyniósł do pokoju pół litra taniego burbona, który pili,
mieszając alkohol z wodą. Przez następny kwadrans turlali się po łóżku
i  próbowali się rozebrać. Nie towarzyszyła temu rozmowa. Jak już byli
nadzy, on zdjął kołdrę razem z  narzutą i  zakrył ich oboje aż po czubki
nosów. Wszedł w  nią niemal od razu i  po paru minutach napierania
poczuł, że kołdra zsunęła mu się pod pośladki, więc przerwał i znów się
okrył razem z  głową. Najwyraźniej musiał być cały czas osłonięty. Po
orgazmie żadne z  nich nie poszło się umyć. Dalej leżeli w  łóżku, a  on
wrócił do mówienia o pieniądzach. Ubrali się i wyszli niedługo po 15.00.
26 listopada 1966
Obiekt #3
Wygląd: biały mężczyzna, ok. 50 lat, 165 cm, 66 kg, wykształcony,
zadbany i  dobrze ubrany. Żona: ok. 50 lat, 155 cm, 60 kg, zadbana
i  dobrze ubrana, wykształcona, czarne, siwiejące włosy, niemieckie
korzenie. Odwiedzają syna i synową w okolicach Aurory z okazji Święta
Dziękczynienia.
Zachowanie: pokój numer 12 wynajęty tej rewelacyjnie wyglądającej
parze na trzy dni. Po zarejestrowaniu ich krótko po 16.00 miałem okazję
obserwować oboje przy kilku okazjach. Przygotowywali się do
pierwszego spotkania z  synową. Z  ich rozmów wynikało, że zdążyli już
sobie wyrobić na jej temat negatywną opinię. Wrócili o  północy, wciąż
wyraźnie rozgniewani całą sytuacją z  żoną syna. Rozmawiali o  niej
i  skłaniali się ku temu, by nie mówić synowi, co o  niej myślą. On
powiedział, że pewnie jest „dobra w łóżku” i że zapewne dlatego syn się
z nią ożenił. [Żona] się rozebrała i odpięła biustonosz, obracając go tak,
żeby mieć zamek z  przodu. Zdjęła buty i  opryskała je od środka
dezodorantem. Nalała wodę na kąpiel i  umyła włosy w  umywalce.
Owinęła głowę ręcznikiem i weszła do wanny, gdzie uklękła, żeby umyć
okolice pochwy. Po kąpieli spędziła godzinę, nawijając włosy na lokówki
i  pielęgnując twarz przed lustrem. Mówimy o  pięćdziesięcioletniej
kobiecie! Pomyśleć tylko, ile czasu zmarnowała w ten sposób przez całe
życie. Zanim skończyła, jej mąż zasnął i tej nocy nie doszło między nimi
do żadnego seksu.
Następnego dnia o  dziewiątej rano widziałem, jak bierze go do ust
i  doprowadza w  ten sposób do orgazmu. Jego sperma pociekła jej po
policzku. Sama też przeszła pełen orgazm bez najmniejszej pomocy
z jego strony.
Obserwowałem ich przez kolejne dwa dni i jeszcze przynajmniej raz
umilili sobie czas kombinacją stosunku i seksu oralnego.
Wniosek: dobrze wykształcona para z  wyższej klasy średniej,
ciesząca się doskonałym pożyciem.
SZEŚĆ

Między Świętem Dziękczynienia a  Bożym Narodzeniem 1966 roku


Gerald Foos spędził na strychu dostatecznie dużo czasu, by zaobserwować
czterdzieścioro sześcioro gości uprawiających jakiś rodzaj seksu. Czasem
pojedynczo, czasem w parach, a raz z dwojgiem partnerów.
Wprawdzie jeszcze przed kupnem motelu Gerald Foos był już
doświadczonym podglądaczem, ale nigdy nie zdarzyło mu się
zaobserwować trójkąta, więc późnym popołudniem 16 grudnia nie
spodziewał się niczego wyjątkowego, kiedy dwóch schludnych mężczyzn
i jedna kobieta zjawili się w recepcji i poprosili o pokój na jedną noc.
– W  naszym domu zepsuł się piec grzewczy i  moja żona okropnie
zmarzła – powiedział wyższy z  dwóch mężczyzn, barczysty, rudowłosy,
około trzydziestoletni człowiek w  beżowej marynarce z  zamszu
i  bordowym golfie. Kobieta się uśmiechnęła, ale młodszy mężczyzna stał
nieco dalej i nic nie mówił.
Kiedy ten rudy wypełnił formularz, podając nazwisko swoje i żony, ale
kompletnie pomijając ich towarzysza, Foos w  pierwszej chwili chciał coś
powiedzieć, ale powstrzymał się, kiedy kobieta zapytała go, czy może
polecić jakąś dobrą restaurację w  okolicy. Foos uznał, że wszyscy troje
udadzą się wkrótce na kolację, ale do motelu wrócą już tylko we dwójkę.
Dał im klucz do pokoju numer 9 i  patrzył, jak cała trójka kieruje się do
głównego budynku, każde z  niewielkim bagażem. Sprawdził formularz
i zobaczył, że w rubryce „adres” rudowłosy mężczyzna wpisał dane sklepu
z odkurzaczami w centrum Denver.
Viola miała jeszcze dyżur, więc Foos poszedł szybko na strych, zajął
miejsce nad dziewiątką i zapisał w notesie wszystko, co widział.
Byli bardzo sympatyczną, dobrze zorganizowaną parą
z  towarzyszem. Mąż od razu się rozebrał, zostawiając tylko bokserki.
Jego żona rozebrała się do naga i  drugi mężczyzna zrobił to samo.
Okazało się, że natura była dla niego hojna. Jego penis musiał mieć
jakieś 20–25 centymetrów. Mąż robił zdjęcia żonie, która wzięła ten
wielki członek do ręki i wkładała go sobie do ust.
Potem oboje uprawiali seks w  różnych pozycjach. Mąż cały czas
robił zdjęcia, a po chwili zaczął się też masturbować. Kobieta dosiadła
młodego kochanka, a  jej mąż stanął bardzo blisko jego nabrzmiałego
członka i zawołał:
– Masz takiego wielkiego kutasa! Uwielbiam patrzeć, jak go
wsadzasz i wyjmujesz.
Teraz energiczniej się masturbował i osiągnął orgazm w tym samym
momencie, co jego żona i ich towarzysz. Na koniec powiedział:
– Poczekaj, nie wyjmuj go, dopóki nie naszykuję aparatu.
Zrobił kilka zdjęć z  członkiem mężczyzny w  pochwie swojej żony
i  wyciekającą z  niej spermą. Przez jakiś czas wszyscy troje leżeli na
łóżku i  rozmawiali o  sprzedaży odkurzaczy. Zdaje się, że ich młody
towarzysz pracuje w  firmie, którą oni dwoje prowadzą. Później cała
trójka się ubrała i opuściła pokój.
Więc w  końcu zobaczyłem swój pierwszy „trójkąt”, w  którym mąż
realizuje swoje fantazje podglądacza. Jestem w  stanie wyobrazić sobie
siebie w  podobnej roli. Zdecydowanie chciałbym kiedyś doświadczyć
czegoś takiego w  swoim życiu. Chciałbym wziąć udział w  trójkącie
i z przykrością stwierdzam, że na razie muszę się ograniczyć do biernej
obserwacji. Przy okazji – to był największy penis, jakiego kiedykolwiek
widziałem.
Wieczorem następnego dnia w  motelu zameldowały się dwie młode
kobiety z Vallejo w Kalifornii. Obie były nauczycielkami i przyjechały do
Denver na szkolenie zawodowe. Gerald Foos wynajął im pokój numer 5,
wyposażony w dwa podwójne łóżka. Potem dał im mapy okolicy i broszury
turystyczne i zaniósł ich bagaże do pokoju. Na miejscu powiedział, żeby nie
krępowały się poprosić go o pomoc, gdyby czegoś potrzebowały, po czym
wręczył im dwa komplety kluczy i  pożegnawszy się, poszedł prosto do
pomieszczenia gospodarczego, skąd po drabinie wdrapał się na strych,
gdzie czekały na niego notes i ołówek.
Są to niezwykle pociągające, młode kobiety. Jedna jest dorodną
blondynką, ma około 170 cm wzrostu i waży 55 kg, a druga to brunetka –
jakieś 160 cm i  50 kg. Niedługo po moim wyjściu obie się rozebrały
i blondynka zaczęła masować swoją koleżankę. Powoli przerodziło się to
w seks, który wyglądał zupełnie inaczej niż to, do czego przywykłem, jeśli
chodzi o zachowanie kobiet z mężczyznami. U kobiet wszystkie zabiegi są
bardziej obustronne. Z technicznego punktu widzenia dwie kobiety robią
to samo, co mężczyźni z kobietami – dotykają się, całują i pieszczą, tyle
że nie ma tu członka. Jeszcze mi się nie zdarzyło zaobserwować lesbijek,
które używałyby sztucznego penisa. Sądzę, że dildo to głównie męska
fantazja pornograficzna.
Blondynka teraz namiętnie całuje brunetkę i  delikatnie muska
językiem i  opuszkami palców po całym jej ciele, zwłaszcza po
pośladkach i  dolnej partii brzucha. Stymuluje jej łechtaczkę palcami,
a po chwili używa ust i języka.
Trwało to dłuższą chwilę i  było w  ich pieszczotach mnóstwo
nieśpiesznej czułości. Blondynka albo lekko trącała łechtaczkę językiem,
albo mocno ją całowała. W  końcu palcem wskazującym prawej dłoni
coraz szybciej pocierała miejsce tuż nad łechtaczką, aż brunetka doznała
orgazmu. Nie czekając, aż minie, blondynka jeszcze raz położyła usta na
cipce swojej kochanki i  zaczęła gwałtownie kręcić głową na boki, co
doprowadziło brunetkę do jeszcze głębszego orgazmu.
Po okresie ściszonej rozmowy, drobniejsza z dwóch kobiet, brunetka,
zaczęła pieścić piersi blondynki i powiedziała:
– Uwielbiam ssać twoje sutki i czuć na nich słony smak potu.
– Faktycznie jest słony? – zapytała ta druga.
– Tak – odparła brunetka.
–Twój nie – powiedziała blondynka – ale to pewnie dlatego, że ja się
bardziej podniecam.
Poświęciły w sumie prawie pięć godzin na pieszczoty, dotykanie się,
przytulanie, całowanie w  usta, całowanie z  języczkiem, stymulację
łechtaczek, dłońmi i  ustami, a  między kolejnymi sekwencjami pieszczot
prowadziły intymne rozmowy.
Wniosek: nie przestają mi imponować pełne ciepła i miłości związki
między lesbijkami. Ich umiejętność współodczuwania i  wzajemne
zrozumienie znacznie przewyższają wszystko to, co zachodzi między
mężczyznami a  kobietami. Bez względu na to, czy mówimy o  relacjach
hetero- czy homoseksualnych, seks nie jest tylko seksem. Mężczyźni od
wczesnych lat uczą się w pewien sposób traktować własne ciała, używać
dotyku, mają własną zmysłowość i  to wszystko u  kobiet jest zupełnie
inne. Te dwie w  pokoju mojego motelu powiedziałyby pewnie, że „się
kochają”, a  nie, że „uprawiają seks”. Niestety, większość mężczyzn,
jakich było mi dane obserwować, bardziej dba o  własną przyjemność,
niż o  zapewnienie rozkoszy swoim partnerkom. W  seksie mężczyzn
fizyczność przeważa nad emocjami. Z  kolei lesbijki są dla siebie
wspaniałymi kochankami. Wiedzą, czego pragną ich partnerki, ale
przede wszystkim umieją nawiązać bliskość, która wydaje się poza
zasięgiem mężczyzn. Więcej czułości, więcej empatii i rozumienia uczuć
itd.
Różne są metody zaspokojenia kobiety, ale jednym zabiegiem, który
absolutnie gwarantuje orgazm, jest stymulacja łechtaczki, palcem albo
językiem. Kobiety zachowują więcej energii po szczytowaniu. W dodatku
seks nie kończy się automatycznie w  momencie, kiedy ktoś osiąga
orgazm. Te dwie kobiety wydają się prowadzić szczęśliwe, spełnione
życie, aczkolwiek niektóre fragmenty podsłuchanych przeze mnie rozmów
zdradzają pewną dozę irytacji ich stałymi partnerami. Czują też presję
albo lęk w związku ze swoimi kontaktami na polu zawodowym.
Owe dwie nauczycielki były jedynymi lesbijkami, jakie wynajęły pokój
w  Manor House w  ostatnich tygodniach 1966 roku, a  trio handlarzy
odkurzaczami było pierwszym odnotowanym przez Foosa przypadkiem
seksu grupowego, który nazwał „sprośnym”. Z  biegiem lat zabawy
z  kilkoma partnerami naraz stały się powszechniejsze, a  seksualna
rewolucja na stałe zagościła w mass mediach, więc praktyki te nie były już
uznawane za nienormalne. Stanowiły za to problem natury finansowej:
Foos zastanawiał się, czy nie powinien aby żądać od grup trzech lub
czterech osób wyższych stawek niż od par.
Jak dotąd dodatkowe opłaty pobierał tylko od gości, którzy meldowali
się ze zwierzętami. Taka opłata wynosiła piętnaście dolarów za dobę i Foos
zwracał ją, jeśli zwierzę nie wyrządziło szkód w  pokoju i  nie zmuszało
pokojówek do większego wysiłku przy sprzątaniu. Mimo to niechętnie
widział w  swoim motelu klientów z  psami i  tak też było w  dniu, kiedy
w recepcji pojawiła się para turystów z Atlanty z ogromnym i żywiołowym
ogarem na smyczy.
W normalnych okolicznościach Foos zakwaterowałby tych przyzwoicie
wyglądających, ale zupełnie pospolitych ludzi w  pokoju bez systemu do
podglądania, bo żadne z nich nie obudziło jego erotycznej ciekawości, ale
wrodzona rozważność kazała mu patrzeć podejrzliwie na ich psa. Uznał, że
zwierzę należy obserwować, więc gdy tylko nowi goście zgodzili się na
dodatkową opłatę za swego pupila, Foos dał im klucz do pokoju numer 4.
Później spędził godzinę na strychu, patrząc, jak pies próbuje zasnąć
mimo nieustających sporów toczonych przez swoich właścicieli.
W dzienniku notował:
Podczas dzisiejszych obserwacji zauważyłem ten sam obrzydliwy
schemat powtarzający się, jak w zegarku, między tymi ludźmi.
Najpierw kłótnia o  to, ile pieniędzy wydali już na wakacje i  ile im
zostało.
Potem żona trajkocze, że marnują czas i  nie zwiedzają właściwych
miejsc, a  jak już się gdzieś zatrzymują, to tylko oglądają telewizję.
Następnie zaczyna narzekać na pokój i  skarży się, że nocują w  tej
ruderze, zamiast pojechać do hotelu z  prawdziwego zdarzenia. Krew
mnie zalewa, jak ktoś nazywa mój motel „ruderą”. Manor House nie jest
pięciogwiazdkowym pałacem, ale dbamy o  czystość i  mamy mnóstwo
zadowolonych klientów. Ta kobieta szuka tylko wymówki, żeby pokłócić
się z  mężem, ale on jest raczej bierny i  nie przejmuje się jej obelgami.
Ona mu wyrzuca, że jako pracownik społeczny niczego nie osiągnął
i  z  taką „głupią pracą” nigdy nie zarobi dość dużo pieniędzy, żeby ją
zadowolić.
Niedługo potem widzę, że ich pies węszy za fotelem i  stawia tam
wielką kupę odchodów. Oboje to widzą i  usuwają je z  dywanu. Żona
mówi:
– Właściciel nic nie zobaczy, bo plama będzie pod fotelem. Zresztą
prawie jej nie widać.
Potem dodaje:
– W poprzednim motelu też się nie zorientowali.
Wreszcie położyli się do łóżka, ale tam potrafili się tylko kłócić
w  trakcie przerw na reklamy. Nazajutrz o  10.00 przyszli do recepcji
i poprosili o zwrot kaucji za psa. Poprosiłem, by oboje wrócili ze mną do
pokoju, gdzie przeprowadziłem dokładną inspekcję. Przesunąłem duży
fotel i  pokazałem na miejsce, w  którym ich pies się załatwił minionego
wieczoru.
Powiedziałem:
– Widzicie to?
Oni na to:
– Nie.
– Państwa pies zabrudził w tym miejscu dywan. Będę musiał w całym
pokoju użyć środka do czyszczenia wykładzin.
Wyraźnie ich wcięło, ale nie oponowali, kiedy im oznajmiłem, że
zatrzymuję kaucję. Zanim się wymeldowali, wróciłem na strych, żeby
podsłuchać ich rozmowę. Zastanawiali się oboje, skąd mogłem wiedzieć,
w którym dokładnie miejscu ich pies się załatwił.
Nie mogli w  to uwierzyć, brali nawet pod uwagę jakiś mój
nadzwyczaj wrażliwy węch albo zdolność postrzegania pozazmysłowego.
W końcu doszli do wniosku, że moje oczy muszą widzieć to, co dla innych
pozostaje niezauważalne.
– Może jest w  stanie zaglądać jakoś przez okna do pokojów – 
powiedział mąż – i stąd wiedział dokładnie, gdzie była ta plama.
Jego żona odparła:
– Stawiam na to, że jest zwykłym cwaniakiem, który nigdy nie oddaje
kaucji. Pokazał na to miejsce przypadkiem i  zwyczajnie mu się
poszczęściło.
Po tej wymianie zdań opuścili motel i tylko Podglądacz wiedział, co
tak naprawdę się wydarzyło. Pozwolił sobie nawet na lekki chichot.
Wniosek: moje obserwacje pokazują, że większość ludzi jest
absolutnie niezdolna do cieszenia się urlopem. Podróżujące pary kłócą
się o  pieniądze, o  wybór trasy, miejsc posiłków i  noclegów. Na
wakacjach wszystkie ich codzienne nieporozumienia przybierają na sile
i okazuje się, jak bardzo są niedopasowani. Zwłaszcza kobietom trudno
jest dostosować się do nowych miejsc i  zaakceptować mężów. Wakacje
potęgują ludzkie niepokoje i  na pierwszy plan wychodzą wszystkie
najboleśniejsze uczucia. Większość tych ludzi wydaje się zadowolona
z życia, kiedy stoją razem w  recepcji i  opłacają kolejną dobę w  motelu
albo pobierają katalogi i broszury.
W  miejscach publicznych nie sposób dostrzec, że ich wspólna
egzystencja jest koszmarem. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego tak
uparcie ukrywamy przed światem prawdę o  naszym osobistym
nieszczęściu. W takim właśnie stanie znalazł się nasz gatunek i nie mam
wątpliwości, że gdybyśmy wszyscy, jak jeden mąż, pokazali swoją
prawdziwą naturę, ujawnili najskrytsze pragnienia, doszłoby do
masowej zagłady.
SIEDEM

Niedaleko motelu Manor House stał szpital wojskowy Fitzsimonsa,


rozległy kompleks budynków znany chociażby z  tego, że to tam w  1955
roku prezydent Dwight D. Eisenhower dochodził do siebie po ataku serca.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych szpital służył za tymczasowy
dom dla tysięcy weteranów wojny w Wietnamie. Kiedy w 1966 roku Gerald
Foos budował swoją platformę obserwacyjną, był umiarkowanym
przeciwnikiem tej wojny, ale z  czasem rodziła w  nim ona coraz większy
sprzeciw, bo często widział na własne oczy, jak upokarzające dla kalekich
żołnierzy były próby seksu z  żonami albo dziewczynami. W  Zapiskach
Podglądacza z 15 czerwca 1970 roku pisał:
Wynająłem pokój numer 4 białoskóremu żołnierzowi, który ma
dwadzieścia parę lat i  porusza się na wózku, bo stracił w  Wietnamie
prawą nogę. Towarzyszyła mu żona, jego rówieśniczka, około metra
sześćdziesięciu, szczupła i  bardzo ładna. Przyjechała z  Michigan, żeby
odwiedzić go w trakcie jego krótkiego zwolnienia z Fitzsimonsa. Wzięli
pokój na pięć dni.
Z pierwszych obserwacji wnioskowałem, że obiekt jest wciąż mocno
zestresowany z  powodu utraty nogi od kolana w  dół i  z  trudem
przyzwyczaja się do protezy. Kiedy ją zdjął, okazało się, że kikut jest
niezagojony i sprawia mu ogromny ból i dyskomfort.
Obiekt szczegółowo opisywał swój los i  to, jak społeczeństwo
zapomniało o  nim i  jemu podobnych. Mówił, że wojna w  Wietnamie to
gigantyczne marnotrawstwo ludzkiego życia i  zasobów. Jego żona
przyznała mu rację i zapytała:
– Czemu nie wyjechałeś do Kanady jak Mike?
Na to on odparł:
– Na pewno bym wyjechał, gdybym wiedział, że armia będzie kłamać
i przeinaczać fakty. Ale byłem za bardzo przywiązany do domu, rodziny
i ojczyzny, żeby dostrzec prawdę.
Tego samego wieczoru Podglądacz widział ich, jak uprawiają seks.
Ona otworzyła dwie butelki coli, podała mu jedną i  usiadła na fotelu.
Podciągnęła nogi, a jej krótka sukienka podjechała do góry, odsłaniając
przed mężem i Podglądaczem kształtne uda. Nie miała na sobie bielizny.
Obiekt uśmiechnął się z  lubieżnym uznaniem, uniósł szklankę
i powiedział:
– Za to, co napędza świat!
– Czyli seks? – zapytała i też się uśmiechnęła.
– Nie. Pieniądze! Tylko dla nich ludzie są zdolni zrobić prawie
wszystko. Myślisz, że po co się wpakowaliśmy do Wietnamu? Wszystko
dla forsy.
Wziął ją mocno w ramiona i poszukał ustami jej ust. Przyssała się do
niego wilgotnymi, różowymi wargami, a on zaczął badać rękami kontury
jej ciała. Jedną dłonią przykrył przez miękki materiał sukienki małą,
kształtną pierś i  lekko ją pomasował, budząc naturalne, normalne
reakcje.
Obiekt przesunął dłoń po jej płaskim brzuchu, potem po jasnej,
gładkiej skórze uda. Wreszcie jego dłoń powędrowała pod krótką
sukienkę, żeby tam pieścić miękki puszek włosów łonowych. Podglądacz
widział jej erotyczne skurcze i falujące lekko biodra. Obiekt zdjął z żony
sukienkę i obnażył miękkie, drobne, kobiece ciało. Ona rozłożyła nogi ku
uciesze Podglądacza. Obiekt natychmiast zrzucił z  siebie ubranie,
z  wyjątkiem bokserek, pod którymi widać już było gigantyczną erekcję.
Gorączkowym ruchem wypiął miednicę między jej nogami, wyjął penisa
i jednym sprawnym pchnięciem wsadził go głęboko w jej ciasną pochwę.
Kilka uderzeń później obiekt doszedł, jęknął i  opadł bezwładnie na
swoją partnerkę. Ona nie miała orgazmu i była wyraźnie niepocieszona.
Jej mąż zsunął się z niej i szybko wstał z łóżka, mówiąc:
– Mam nadzieję, że pamiętasz, jak było, kiedy miałem dwie zdrowe
nogi.
Przez następnych pięć dni Podglądacz obserwował tę parę od czasu
do czasu. Nie pogodzili się i  ewidentnie nie umieli sobie poradzić
z  utratą nogi przez męża. Jego kalectwo utrudniało im związek. Moim
zdaniem żona nigdy go nie zaakceptuje i prędzej czy później któreś z nich
wystąpi o rozwód.
Kilka lat później inny kaleki weteran wojenny, paraplegik, wynajął
z  żoną pokój w  Manor House. Foos widział, jak żona pomaga mężowi
przenieść się z wózka inwalidzkiego na łóżko.
Rzucił jej oschle:
– Poradzę sobie. Nie chcę niczyjej pomocy. – Zdjął buty i  spodnie
i powiedział: – Masz, możesz opróżnić worek.
Najwyraźniej nie panował nad pęcherzem i musiał być cewnikowany.
Kobieta odpięła rurkę odprowadzającą mocz i wylała zawartość torebki
do sedesu, a potem znów podpięła worek do przewodu.
Rozebrała się i  podsunęła mu pod twarz swoje nagie piersi. On
delikatnie je całował i ssał. Po chwili powiedziała:
– Muszę wziąć prysznic.
Kiedy się kąpała, on leżał bez ruchu i  oglądał telewizję. W  końcu
wyszła z łazienki i położyła się na łóżku bardzo blisko niego. Przytuliła
się do niego i zaczęła go całować.
Zapytał:
– Dlaczego ciągle mnie kochasz, mimo że jestem w takim stanie?
Ona odparła:
– Bo jesteś tym samym mężczyzną, za którego wyszłam. Pamiętam
naszą przysięgę. W zdrowiu i chorobie.
Pocałował ją w usta i powiedział:
– Bez ciebie bym chyba nie przeżył.
Żona odpięła mu cewnik i masturbowała go, aż stwardniał.
Położyła głowę na jego brzuchu i zaczęła ostrożnie lizać i ssać jego
penisa. Wkładała go sobie całego do ust. Robiła to prawie godzinę.
Obiekt ewidentnie zachował jakąś zdolność odczuwania, bo wykrzywiał
twarz w  rozkoszy i  oblizywał usta. Dosiadła go „na jeźdźca” i  doszła
razem z nim.
Wniosek: dzięki sąsiedztwu ze szpitalem wojskowym Fitzsimonsa
miałem okazję widzieć wiele ludzkich tragedii spowodowanych wojną
w  Wietnamie. Ten konkretny obiekt miał szczęście, bo towarzyszyła mu
kochająca, rozumiejąca żona.
On pewnie przeżyje, ale co będzie z setkami innych, którzy nie mają
nikogo? Obserwowanie tych przepełnionych smutkiem ludzi jest
niezwykle trudnym i nieprzyjemnym zadaniem, po którym w sercu zostają
tylko żal i litość. Nic nie wzburza mnie bardziej niż weteran mówiący, że
jego ojczyzna go zdradziła.
OSIEM

Intencją autora My Secret Life było pisać – jak to sam ujmował – „bez
najmniejszego poważania dla tego, co cały świat uważa za przyzwoite”.
Zbierając materiały do swoich dzienników, miewał momenty, które profesor
Marcus odnosił do doświadczeń Leopolda Blooma: „Bohaterowi zdarza się
podglądać kobiety, które defekują i oddają mocz”.
Po przeczytaniu pierwszych trzech z  czterech części Zapisków
Podglądacza (Foos podsyłał mi kolejne wydruki zimą i wiosną 1980 roku),
doszedłem do wniosku, że podobnie jak autora My Secret Life, Foosa
fascynowało przekraczanie osobistych granic i sporządzanie relacji z tego,
co zachodzi w najbardziej prywatnej z ludzkich przestrzeni: łazience.
Donna wynajęła pokój atrakcyjnej młodej kobiecie z  Lemon
w  Kolorado, która powiedziała, że jej mąż będzie brał udział
w  konferencji armii rezerwowej, w  związku z  czym będą potrzebowali
noclegu na jedną dobę. Dostali pokój numer 6.
Około 16.00, kiedy Donna pojechała już na dyżur w  szpitalu,
wszedłem na strych, żeby podejrzeć nowego gościa.
Zaraz po wejściu do pokoju kobieta włączyła telewizor i  poszła do
łazienki, gdzie głośno oddała mocz. Okazało się, że dosiada sedesu
bokiem, nie twarzą na wprost jak większość osób.
Ludzie bardzo się różnią w podejściu do deski klozetowej. Niektórzy
siadają oparci plecami o  zbiornik wody, inni pochylają się w  przód,
czasami tak daleko, że przynajmniej raz widziałem człowieka, który
w trakcie wypróżniania się upadł na twarz. Najdziwniejszy ze wszystkich
był klient, który zawsze siadał na sedesie twarzą do ściany, a  ręce
opierał o zbiornik z wodą. Wielu gości w ogóle unikało kontaktu z deską
i  tylko kucali nad muszlą klozetową, prawdopodobnie z  obawy przed
zarazkami. Zaobserwowano wszystkie możliwe pozycje siedzenia na
sedesie.
Po wyjściu z łazienki kobieta się rozebrała, ukazując uradowanemu
Podglądaczowi swe piękne ciało. Przez następne półtorej godziny
układała, poprawiała i  starannie zdobiła swoje włosy, ale była tak
wybredna, że wciąż coś jej nie pasowało. Całą wieczność zajęło jej
zakładanie, zdejmowanie i  ponowne zakładanie pary kolczyków. Za
każdym razem patrzyła bądź z  uwielbieniem, bądź z  dezaprobatą na
swoje odbicie w lustrze.
W jednej chwili uśmiech znikał z jej twarzy, a jego miejsce zajmował
grymas obrzydzenia.
Jej mąż w  końcu do niej dołączył po zakończonym spotkaniu
rezerwistów. Objęli się na powitanie, a kiedy skończyli rozmawiać o jego
wieczorze, kobieta zdenerwowała się, że nie zauważył jej nowych
kolczyków ani tego, że przekłuła sobie uszy. W trakcie tej nieprzyjemnej
wymiany zdań on oskarżył ją o  rozrzutność. Na to ona jeszcze mocniej
się oburzyła i powiedziała, że przekłucie uszu i kupno kolczyków było dla
niej jednym z  głównych powodów, dla których zdecydowała się
towarzyszyć mu w  jego podróży do Denver. Wkrótce wyszli oboje na
kolację, a  po powrocie sprawiali wrażenie pogodzonych ze sobą.
Włączyli telewizor, mąż poszedł do łazienki, a wtedy jego żona szybko się
rozebrała. Zsunęła ramiączka biustonosza, włożyła przez głowę długą,
grubą koszulę nocną i  zdjęła stanik do końca. Położyła się do łóżka
i zakryła kołdrą po szyję.
Jej mąż wrócił, wyłączył telewizor i  światło, ale zostawił uchylone
drzwi łazienki, w której lampa pozostała włączona. Dzięki temu możliwa
była przynajmniej częściowa obserwacja tej nieszczęśliwej pary. Mąż
wszedł w  swoją żonę bez najmniejszej gry wstępnej czy choćby
minimalnego nawilżenia. Rozpoczął akt seksualny mocnymi pchnięciami
i zakrył się kołdrą aż po kark, żeby nikt nie mógł zobaczyć jego ruchów.
Kobieta narzekała na ból, na co on odparł tylko:
– Ty zawsze mówisz, że cię boli.
I  dalej napierał lędźwiami, aż jakieś pięć minut później osiągnął
orgazm. Ona nie zaznała odrobiny przyjemności. Zaraz potem znowu
skarżyła się, że mąż nie zauważył i nie pochwalił jej kolczyków.
Wniosek: tak oto wygląda prawdziwe życie. Tak żyją prawdziwi
ludzie! To straszne, że sam muszę dźwigać ciężar moich obserwacji. Ta
para nigdy nie znajdzie razem szczęścia, rozwód jest nieunikniony. Mąż
nie ma bladego pojęcia o seksie. Potrafi tylko penetrować i napierać na
małżonkę po ciemku aż do wytrysku.
Przez mój voyeuryzm stałem się pesymistą i  nie mogę sobie
wybaczyć, że doprowadziłem swoją duszę do takiego stanu. Najgorsze
jest to, że większość obiektów moich obserwacji to dokładne kopie tych
dwojga. Gdyby tylko każdy człowiek dostał szansę bycia podglądaczem
choć przez jeden dzień, ludzkie życie od razu nabrałoby nowych,
nieznanych dotąd barw.
DZIEWIĘĆ

Kiedy Foos rozmyślał o „ciężarze”, który dźwigał na swych barkach


jako podglądacz spędzający długie godziny w  samotności, a  kontakt ze
światem nawiązujący za pośrednictwem otworów w suficie, postrzegał sam
siebie jako osobę zniewoloną. Nie miał wpływu na to, co widział, ani nie
mógł uciec przed przygnębiającym wpływem swych obserwacji. Jego
nastrój zmieniał się z dnia na dzień, z godziny na godzinę, a przyczyną tych
zmiennych stanów zawsze byli goście motelu.
Bez względu na to, czy wzruszał się, podglądając sparaliżowanego
weterana wojny w Wietnamie, szukającego przyjemności w seksie, czy też
wzdrygał z  obrzydzeniem na widok kobiety przysiadającej bokiem na
sedesie, leżącej potem w  łóżku ze swoim schamiałym mężem, Foos był
coraz bardziej zmęczony długim przesiadywaniem na strychu, a  jego
rosnące niezadowolenie znajdowało odbicie w  kolejnych wpisach
w dzienniku.
Kiedy czytałem zapiski z  okresu między późnymi latami
sześćdziesiątymi a  połową następnej dekady, miałem wrażenie obcowania
z  człowiekiem, który oddala się od samego siebie. Raz pisał w  pierwszej
osobie, innym razem opisywał podglądany „obiekt” z  pozycji neutralnego
obserwatora. Czasem używał słowa „ja”, w innych miejscach pojawiał się
„Podglądacz Gerald” albo po prostu „Podglądacz”.
W  życiu Podglądacza Geralda pewnym rytuałem jest oglądanie
zachodów słońca nad Górami Skalistymi. Chowa się ono powoli za
horyzontem, kładąc na szczytach welon pomarańczu i czerwieni.
Z  każdym zachodem wyznacza początek kolejnej nocy tajnych
obserwacji, o  ile tylko w  motelu jest kogo podglądać. Wieczory na
strychu zaczynają się obiecująco, lecz niedługo potem Podglądacz
zaczyna zżymać się na ziejącą z  pokojów nudę. Po niejednej nocy
licznych obserwacji schodził ze strychu, żeby obejrzeć wschód słońca.
Żywił się prostymi posiłkami, a  w  chwilach znużenia otwierał dziennik
i  zapisywał podejrzane sytuacje. Z  przyjemnością wdychał poranne
powietrze i przechadzał się wzdłuż głównego budynku, by zobaczyć, czy
w  podglądanych niedawno pokojach palą się światła. Zawsze wiedział
dokładnie, co działo się w  jego motelu, zwłaszcza w  pokojach
umieszczonych pod platformą obserwacyjną. Przy niektórych drzwiach
czasem się zatrzymywał w  nadziei na to, że natknie się na gościa,
którego dopiero co podglądał, i że zamieni z nim kilka słów.
A  czasem, gdy leżał na strychu, zdawało mu się, że jest w  stanie
komunikować się ze swymi gośćmi za pomocą telepatii.
Na przykład dzisiaj wieczorem obiekt płci żeńskiej leżał na łóżku,
telewizor był wyłączony i  w  pokoju panowała cisza. Kobieta miała
wyraźnie skandynawskie rysy, włosy w  kolorze popielatego blond,
błękitne oczy, jasną, piegowatą cerę. Jej sylwetkę określiłbym jako
miękką i  gibką, plastyczną i  zachęcającą. Proste włosy opadały tuż za
ramiona, a nad czołem przycięte były w ładną grzywkę. Miała pełne usta
pomalowane na jasnoróżowy kolor gumy do żucia. Ten sam odcień różu
widać było pod stanem jej zwiewnej, jedwabnej koszuli nocnej, która
opinała duże, lekko wiszące piersi.
Przesunęła prawą dłoń z  piersi do pochwy i  zaczęła pocierać
łechtaczkę. Bez reszty dała się ponieść dreszczom biegnącym przez całe
ciało. Lepka woń jej wilgoci coraz mocniej nęciła nos Podglądacza,
który wdychał ją z odległości niecałych dwóch metrów.
Po chwili napięcie jej ciała zelżało, kobieta odprężyła się i  zaczęła
czytać książkę. Jako że dzień w  obserwatorium mijał bez fajerwerków,
Podglądacz postanowił przeprowadzić eksperyment z  udziałem obiektu
płci żeńskiej. Przez ostatnie dwa lata zdarzało mu się wykonywać
identyczne badania i  osiągał pewne sukcesy z  osobami o  odpowiednim
poziomie wyczucia i inteligencji.
Skupił całą swą uwagę na oczach kobiety, próbując przekazać jej
myśl. Chodziło o  to, żeby podniosła wzrok znad książki i  spojrzała
w  stronę kratki wentylacyjnej. Po kilku minutach bezowocnej
koncentracji badana wreszcie zerknęła w jego kierunku. Czy był to tylko
przypadkowy ruch, czy też Podglądacz faktycznie przekazał myśl za
pomocą fal mózgowych? Jeszcze kilka razy udało mu się nakłonić
kobietę do spojrzenia na sufit, przez co nabrał przekonania, że ma do
czynienia z  wyjątkowo wrażliwym obiektem. Po jakimś czasie tej
wzmożonej uwagi badana najwyraźniej zmęczyła się tą niezrozumiałą
siłą działającą na jej intelekt, bo poszła do łazienki i zamknęła za sobą
drzwi. Eksperyment dobiegł końca; kiedy wróciła do pokoju, wyłączyła
światło i zasnęła.
Wniosek: jeżeli obiekt jest płci żeńskiej i  właśnie skończył się
masturbować, jego wrażliwość na sygnały telepatyczne znacznie
wzrasta. Niewykluczone, że ma to związek z  podwyższonym poziomem
skupienia. Kobiety zdają się reagować dużo lepiej na sygnały
przekazywane przez Podglądacza niż mężczyźni, prawdopodobnie
dlatego, że Podglądacz jest daleko bardziej zainteresowany kobietami,
więc siła jego myśli jest w  ich obecności zdecydowanie wyższa.
Podglądacz będzie kontynuował swoje badania i  zapisywał wszystkie
wartościowe obserwacje w dzienniku.
Foosowi nieobca była irytacja wywoływana wielogodzinną obserwacją
gości oglądających telewizję, zwłaszcza kiedy dotyczyło to atrakcyjnych
par, które zamiast uprawiać seks, kłóciły się o  to, co mają oglądać.
Mężczyźni zazwyczaj nie rezygnowali z  kontroli nad pilotem, więc ich
niepocieszone partnerki prędzej czy później zakopywały się pod kołdrą.
Staliśmy się narodem telewizyjnych maniaków, którym medium to
zaspokaja wszystkie potrzeby emocjonalne. Rzadko kiedy zdarza się, by
telewizor w pokoju motelowym był wyłączony.
Równie denerwujący byli nałogowi palacze, którzy częstowali Foosa
swoimi toksynami, wydmuchując je w  stronę domniemanego otworu
wentylacyjnego. Zdarzali się też goście, którzy przynosili do pokoju
jedzenie z  fast foodu i  wycierali tłuste dłonie w  pościel. Foos ze swojej
platformy na strychu obserwował blisko trzystu gości rocznie, ale tylko raz
zdarzyło mu się stracić nad sobą panowanie i  powiedzieć coś na głos do
podglądanej osoby.
Podglądacz przeszedł nad kratką w pokoju numer 6, w którym obiekt
siedział na łóżku i  jadł kurczaka z  KFC. Człowiek ten zameldował się
w  motelu kilka godzin wcześniej, między umówionymi spotkaniami. Był
schludny, robił wrażenie inteligentnego, ale najwyraźniej miał fatalne
maniery związane z jedzeniem. W restauracji dostał serwetki, które teraz
leżały na łóżku obok niego, ale w ogóle ich nie używał. Wycierał dłonie
w narzutę, zostawiając na niej plamy, które będą trudne do usunięcia.
Podglądacz kontynuował obserwację obiektu, który wykazywał
absolutny brak szacunku dla cudzej własności. Usta też wytarł o kapę!
To doprowadziło Podglądacza do furii. Zapominając na chwilę
o swoim niebezpiecznym położeniu, wykrzyknął ze złością:
– Ty sukinsynu!
Natychmiast pomyślał: O Boże, usłyszał mnie?
Obiekt przestał jeść i  rozejrzał się po pokoju. Podszedł do okna
i  wyjrzał na zewnątrz. Najwyraźniej usłyszał okrzyk, ale nie wiedział,
skąd dobiegł. Drugi raz zerknął przez okno, przez parę minut
zastanawiał się nad tym, co się stało, po czym wrócił do paskudzenia
łóżka tłustymi łapami.
Podglądacz zaznał ulgi i obiecał sobie, że w przyszłości będzie lepiej
kontrolował swoje emocje.
DZIESIĘĆ

Ale Foos miał jeszcze raz stracić nad sobą panowanie. Choć i w tym
przypadku rozzłościły go „stołowe” maniery jego gości, to kroplą, która
przelała czarę goryczy, była frustracja czysto voyeurystyczna.
Donna umieściła w  pokoju nr 4 parę, która przyjechała do Denver,
żeby kupić bydło. Pochodzili z  Roundup w  Montanie. Żona była około
dwudziestopięcioletnią uroczą, zgrabną blondynką. Jej mąż był trochę
starszy, przystojny, miał około 180 cm wzrostu i  ważył jakieś 90 kilo.
Zameldowali się o  wpół do szóstej po południu i  kiedy wchodziłem na
strych, robiło się już ciemno.
Przynieśli ze sobą hamburgery z  McDonalda i  zaczęli je jeść zaraz
po wejściu do pokoju. Od razu zauważyłem, że kobieta jest piękna i ma
fantastyczną figurę. Miała na sobie kozaki, dżinsy i  ciasną koszulę
w stylu western. Jasne było, że nosi biustonosz w rozmiarze D.
Patrzę na nich, jak jedzą, i rzuca mi się w oczy ich kompletny brak
manier. Śpieszą się, kawałki jedzenia spadają im na kolana, skąd
strząsają je na podłogę. To już niemal norma, że młodzi ludzie nie
używają serwetek – po prostu wycierają dłonie w spodnie albo pościel.
No cóż, może przynajmniej zobaczę dzisiaj jakiś seks.
Nie rozmawiali ze sobą, przez większość wieczoru on leżał na łóżku
i  oglądał telewizję. Ona napisała list, potem poszła do łazienki, gdzie
zamknąwszy drzwi, spędziła prawie godzinę.
Kiedy wyszła, on rzucił obcesowo:
– Tyle tam siedziałaś, że pewnie masz odcisk na tyłku.
Były to jego pierwsze słowa, odkąd weszli do pokoju. Typowa gadka
kowboja. Ta chamska uwaga wyraźnie ją zawstydziła. Kretyn.
Dalej oglądał powtórkę Bonanzy, a  ona znów zniknęła za drzwiami
łazienki. Gdy wyszła, miała na sobie koszulę nocną i szlafrok.
Chryste, chyba nigdy nie zobaczę tych wspaniałych piersi! W takich
momentach ciężko jest być podglądaczem. Ona siedzi na fotelu, a on pali
papierosa i  gapi się w  telewizor. Nie pada między nimi nawet jedno
słowo. Dokładnie to samo, co tutaj obserwuję, dzieje się w  jakichś
dziewięćdziesięciu procentach związków.
Dużo później mąż wreszcie się rozebrał i  teraz oboje kładą się do
łóżka. Nagle naszła go ochota na seks, ale jej się nie chce, zwłaszcza że
parę godzin wcześniej dotkliwie ją obraził. Kiedy zdjął buty, poczułem
nieprzyjemny zapach. Jeśli zamierzał się do niej zbliżyć, powinien był
wziąć prysznic, ale tego nie zrobił. Obmacywał ją przez koszulę nocną
i szlafrok i po kilku chwilach wreszcie udało mu się ją podniecić.
W  tym momencie zacząłem już myśleć, że zobaczę jednak te piersi,
ale nie – on wstaje z łóżka, żeby wyłączyć światło i telewizor!
Teraz jestem już wściekły i  zniesmaczony zachowaniem tego
sukinsyna. Mam ochotę go zabić. Tymczasem on wraca do łóżka
i zaczyna swoje amory w dogodnych dla siebie warunkach – po ciemku.
Nie zamierzam się na to godzić. Schodzę ze strychu i idę do swojego
samochodu. Podjeżdżam nim pod drzwi pokoju nr 4, parkuję i zostawiam
auto ze światłami bijącymi w ich okno.
Po powrocie do obserwatorium widzę, że kowboj stoi przy oknie
i  wygląda zza zasłony. Narzeka, że „jakiś skurwiel zostawił włączone
reflektory”.
Żeby dokończyć zaloty, przykrywa się kołdrą i w ten sposób blokuje
dostęp światła. W  końcu udaje mu się ją rozebrać, bo widzę jej dłonie
z  boku łóżka, jak wysuwają się spod kołdry i  rzucają koszulę nocną na
podłogę. Pokój jest dobrze oświetlony i kowboj zaczyna swoje zwierzęce
pchnięcia. Kończy po trzech minutach, natychmiast z  niej wychodzi
i idzie do łazienki.
Nareszcie widzę jej ciało, kiedy odkrywa kołdrę, żeby usunąć
nasienie z  pochwy na moje prześcieradło. Ma piękne proporcje, ale
podejrzewam, że jest niemożliwie głupia.
Jej mąż wraca z łazienki i zauważa, że światła samochodu cały czas
są włączone.
– Ciekawe, o co chodzi z tymi reflektorami – mówi.
Ten palant nigdy się tego nie dowie, za to ja wiem dokładnie, o  co
chodzi w jego żałosnym życiu.
Wniosek: wciąż nie potrafię powiedzieć, jaką właściwie odgrywam
rolę. Wygląda na to, że zostałem obarczony obowiązkiem dźwigania tego
ciężaru na swoich barkach, a  do tego muszę trzymać język za zębami.
Jeżeli taką właśnie rolę wyznaczy mi próżność bądź los, ten
niesprawiedliwy kompromis z  czasem powali mnie na kolana. Moja
depresja rośnie, ale zamierzam kontynuować swoje badania. Zdarzało
mi się myśleć, że być może wcale nie istnieję, a  jestem tylko wytworem
wyobraźni moich obiektów. Nikt i tak nie uwierzyłby w to, co osiągnąłem
jako podglądacz, a zatem moje życie jako manifestacja cudzych marzeń
sennych wydaje się sensowną hipotezą.
Z  całą pewnością istnieje jakaś korelacja między profilem
społecznym poszczególnych gości a  skłonnością do uprawiania seksu
przy wyłączonych światłach. Osoby z  obszarów wiejskich,
niewykształcone, należące do mniejszości rasowych, ludzie starsi
i  wychowani na Południu – ci w  przeważającej mierze wolą seks po
ciemku. Moje doświadczenie pozwala mi przewidzieć niemal od razu,
którzy z  gości będą się kochali przy wyłączonym świetle. Trudno to
wyjaśnić, ale dysponuję dokładnymi zapiskami z ponadrocznego okresu
i  dziewięćdziesiąt procent gości, którzy wyłączają światło, należy do
którejś z wymienionych wyżej kategorii.
JEDENAŚCIE

Ponieważ przestrzeń w  pokojach motelu Manor House była


ograniczona, a  większość gości wynajmowała je na krótko (jednej
pamiętnej doby sylwestrowej Foos wynajął pokój numer 4 pięciu różnym
napalonym parom), codzienne życie jego klientów pozostawało dla niego
nieznane. Ale niekiedy zdarzało się, że interesujące go osoby na co dzień
mieszkały w  Denver; wówczas wykorzystywał sposobność i  składał im
potajemne wizyty.
Jedną z takich osób była otyła, około pięćdziesięcioletnia kobieta, która
w  Manor House uprawiała seks z  dobrze ubranym, atrakcyjnym
trzydziestokilkuletnim mężczyzną.
Z rozmowy między obiektami wynikało, że poznali się na potańcówce
dla samotnych rodziców.
W  motelu kobieta nalała dwa drinki, po czym zrzuciła z  siebie
spódnicę i szybko zdjęła sweter. Potem powiedziała:
– Rozbierz mnie. Zdejmij mi stanik i majtki.
Mężczyzna chwycił za zapięcie biustonosza i  ściągnął go z  niej
w mgnieniu oka. Jej pełne piersi zakołysały się przed jego twarzą, prawa
o jedną trzecią większa od lewej.
– Podoba ci się moje ciało, kotku?
– Wspaniałe – odparł. – Jesteś piękna.
Mężczyzna nie tracił czasu. Zdjąwszy kobiecie majtki, położył ją na
łóżku. Następnie sam się rozebrał i przesunął w dół, żeby pocałować ją
między nogami. Natychmiast zaczęła jęczeć:
– Liż mnie, liż.
Po chwili wycofał usta i palce i powiedział:
– Nie stać mnie na ratę za auto.
Ona sięgnęła po torebkę i dała mu banknot studolarowy.
Piętnaście minut później miała orgazm. Próbowała zrobić swojemu
partnerowi fellatio, ale mężczyzna powiedział:
– Jestem bardzo zmęczony. Potrzebne mi jeszcze pięćdziesiąt
dolarów na opłacenie rachunków.
Znowu dała mu pieniądze, a po chwili włożyła sobie jego penisa do
ust – wszystko to tuż pod kratką, przez którą patrzył na nich Podglądacz.
Uprawiała seks oralny z  wielkim zaangażowaniem, a  na koniec
połknęła członek aż po nasadę i  zebrała calusieńką spermę, jaką jej
partner był w stanie wyprodukować.
Cały akt trwał piętnaście minut, po których mężczyzna wsiadł do
samochodu i odjechał. Chciałem dowiedzieć się więcej na jej temat, więc
pojechałem za nią do osiedla dla seniorów niedaleko motelu. Weszła do
jednego z  domków, a  ja odczekałem kilka minut, aż się rozgości.
Podszedłem do budynku od zacienionej strony garażu, skąd widać było
okno kuchenne z  rozsuniętymi zasłonami. Kiedy przyjrzałem się
dokładniej, okazało się, że za kuchnią widać też salon. Dzięki temu
mogłem stwierdzić, że mój obiekt mieszka sam z psem. Kobieta chodziła
po salonie i płakała. Była czymś wyraźnie poruszona.
Poszedłem na front posesji i  przeczytałem jej nazwisko na skrzynce
pocztowej. Oprócz niej nikt inny tam nie mieszkał. Zapytałem o  nią
w sąsiednim domku i dowiedziałem się, że jej mąż zginął w Wietnamie,
a syn wyjechał na studia.
Wniosek: odkrycie niesamowitego, seksualnego pożądania
przejawianego przez niektóre kobiety w  średnim wieku podczas ich
spotkań z  mężczyznami uważam za tragiczne. Kobiety te nie mają
partnerów, bo albo nie są dość atrakcyjne, albo mają zahamowania.
Żigolacy, tacy jak ten, którego sprowadziła do mojego motelu,
zapewniają im seksualną przyjemność i  odrobinę ludzkiego kontaktu.
Tego konkretnego widziałem też jednak w  towarzystwie starszych
mężczyzn. Wydaje się zdolny do zaspokajania zarówno kobiet, jak
i mężczyzn i muszę przyznać, że prezentuje tę wszechstronność z podziwu
godną swobodą, która sama w sobie jest czymś absolutnie wyjątkowym.
DWANAŚCIE

Innym obiektem, który wzbudził zainteresowanie Geralda Foosa, był


pięćdziesięcioletni lekarz związany z  inną placówką niż ta, w  której
pracowała Donna. Najprawdopodobniej nie miał pojęcia, że motel,
w którym umawiał się na popołudniowe schadzki, jest w części własnością
pielęgniarki. Gerald znał go już od jakiegoś czasu i  był do niego
uprzedzony – i  nic w  tym dziwnego, bo Foos niemal instynktownie
reagował niechęcią na lekarzy.
Większość z nich nosi się z jakąś wyższością, jakby zajmowali wyższy
szczebel w hierarchii społecznej niż cała reszta i zasługiwali dzięki temu
na bezwzględne posłuszeństwo. Tak czy siak, tego lekarza zameldowałem
w  pokoju numer 9 i  widziałem potem, że wchodzi do niego sam. Był
dobrze ubrany i  sprawiał wrażenie niezwykle zrównoważonego. Miał
może trzydzieści pięć lat, niecałe 180 cm wzrostu, jakieś 70 kilo wagi
i  krótko przystrzyżone ciemne włosy. W  łazience poluzował krawat
i  spojrzał w  lustro, wyraźnie zadowolony z  tego, co widzi. Po chwili
zobaczyłem, że oddaje mocz do umywalki! Tak, naprawdę to robił! Jakiż
mógł mieć ku temu powód? Potem umył dłonie i penisa pod kranem, ze
spodniami zsuniętymi do kolan.
Ktoś zapukał do drzwi.
Szybko włożył spodnie, podszedł do drzwi i  wpuścił uroczą młodą
kobietę w stroju pielęgniarki. Była przepiękna. Dużo atrakcyjniejsza od
ostatniej, którą tu sprowadził. Objęła go, ale w  rozmowie trzymała się
spraw zawodowych, omawiając wydarzenia w  szpitalu i  stan
poszczególnych pacjentów.
Rozebrała się i  poszła do łazienki, ale nie zamknęła za sobą drzwi.
Mogę sobie tylko wyobrazić to poczucie absolutnej wolności i swobody.
Wreszcie wróciła do pokoju i stanęła dokładnie pod kratką wentylacyjną;
on wyjął z biustonosza jedną pierś i zaczął delikatnie ssać brodawkę.
Na to ona rozpięła mu rozporek i  wyjęła jego penisa ze spodni.
Usiadła na krawędzi łóżka, żeby wziąć do rąk powoli nabrzmiewający
członek i  całować czerwoną, prawie fioletową żołądź. Kiedy go tak
pieściła, on się rozebrał, a  chwilę później położył na łóżku obok niej.
Rozpiął jej biustonosz i  uwolnił obie wspaniałe piersi. Brodawki były
ciemne i duże, z czego wnioskowałem, że jego kochanka miała dzieci.
Położyli się w pozycji 69, ona na górze, i pieścili się w ten sposób, aż
kobieta osiągnęła orgazm, a  po chwili drugi. Dalej ssała jego penisa
i w końcu on też doszedł, kurcząc palce stóp i wbijając paznokcie w jej
plecy. Kiedy wyssała z niego ostatnią kroplę nasienia, powiedział:
– Mój Boże, Darlene, prawie wywróciłaś mnie na lewą stronę.
Na co ona odparła:
– Zawsze lubiłam połykać spermę. Uwielbiam, jak mężczyzna kończy
w moich ustach.
Odpoczywali przez chwilę, a potem kochali się jeszcze trzy razy i był
to jeden z  najbardziej niewiarygodnych pokazów zupełnie
nieskrępowanego seksu, jaki dotychczas zaobserwowałem.
Po wyjściu doktora jego kochanka wzięła prysznic, a  ja
postanowiłem ją śledzić. Poczekałem w samochodzie i pojechałem za nią
do przyjemnie wyglądającego osiedla dla średnio zamożnych
mieszkańców. Kiedy zobaczyłem, że pielęgniarka wjeżdża na podjazd
przed bardzo ładnym domem, zwolniłem i  zatrzymałem wóz przy
krawężniku. Stamtąd obserwowałem ją przez lornetkę. Na trawniku
przed domem stały rowerki dziecięce, a na podwórku z tyłu widać było
huśtawkę. Kiedy wysiadła z  samochodu, na jej powitanie wybiegła
dwójka dzieci.
Wszyscy troje weszli do środka, a  ja dalej patrzyłem ze swojego
miejsca. Robiło się ciemno. Wkrótce na podjazd wjechał kolejny
samochód. Wysiadł z niego mężczyzna w garniturze, prawdopodobnie jej
mąż. Powitała go w drzwiach z otwartymi ramionami i pocałowała tymi
samymi ustami, którymi zaledwie dwie godziny wcześniej pieściła penisa
innego mężczyzny.
Wniosek: sądząc po jej karierze zawodowej, domu, dzieciach i  tym
dobrze wyglądającym mężczyźnie, można by przypuszczać, że
małżeństwo tych dwojga jest doskonałe. Może jednak on ją zaniedbuje.
A  może po prostu jej pożądanie jest tak silne, że aby je zaspokoić,
potrzebuje kontaktów z  wieloma partnerami. Muszę ją dalej
obserwować.
Wśród dwustu dziewięćdziesięciorga sześciorga aktywnych seksualnie
gości, których Gerald Foos obserwował i  o  których wspomniał w  swoim
rocznym raporcie z 1973 roku, było sto dziewięćdziesiąt pięć osób o białym
kolorze skóry, uprawiających seks najczęściej w  pozycji misjonarskiej,
czasem, choć rzadko, urozmaicających go pieszczotami oralnymi
i masturbacją. Bez względu na indywidualne preferencje i techniki ogólny
wynik w  całym roku to sto osiemdziesiąt cztery orgazmy u  mężczyzn
i  trzydzieści trzy orgazmy kobiece. Według Foosa ta druga liczba mogła
być zawyżona, bo kobiety potrafiły udawać, że szczytują, żeby schlebić
partnerowi albo szybciej się od niego uwolnić, lub też z obu tych powodów.
Oprócz stu dziewięćdziesięciorga pięciorga białych heteroseksualistów
siedemdziesięcioro czworo gości zostało w  dzienniku Foosa podzielonych
na następujące kategorie:
* Dwadzieścioro sześcioro aktywnych seksualnie gości o  czarnym
kolorze skóry, z podobną co u białych proporcją orgazmów.
* Dziesięć białoskórych lesbijek, z  których wszystkie uprawiały
wzajemne cunnilingus.
* Siedmiu homoseksualnych mężczyzn o  białym kolorze skóry,
uprawiających wzajemny seks oralny i analny.
* Dziesięcioro gości uprawiających seks międzyrasowy, w  tym seks
oralny i penetrację.
* Piętnaścioro gości (niektórzy meldowali się w  pojedynkę, inni
z  osobami towarzyszącymi), których zachowania – seksualne, aseksualne,
dziwaczne lub nieokreślone – zostały w  Zapiskach Podglądacza
odnotowane jako przykłady seksualnych rozmaitości. Foos opisał trzy
z nich.
Przykład 1.
Leżąc na strychu, obserwowałem wszystkie typowe zachowania
związane z  popołudniową schadzką seksualną. On ją całuje i  dotyka
dokładnie pod kratką wentylacyjną. Po kilku minutach przytulania się do
siebie otwierają butelkę burbona i  robią sobie drinki, mieszając 7UP
z  alkoholem. Rozmowa koncentruje się wokół kolacji, którą tydzień
wcześniej jedli razem w restauracji.
Po tej wymianie zdań ona go przeprasza i  idzie do łazienki. On
momentalnie bierze do ręki jej szklankę, wyjmuje penisa i  sika do jej
drinka. Kiedy wyszła z łazienki, powiedział:
– Nasze zdrowie.
Uniósł swoją szklankę, a  ona wzięła łyk ze swojej. Uważnie się jej
przyglądał, kiedy piła whisky z jego moczem.
– Dobry burbon, prawda? – zapytał.
– Owszem.
– Piłaś kiedyś lepszy?
– Raczej nie – odparła.
Nagle on silnie się podniecił. Bez słowa pochylił się w  jej stronę
i pocałował ją z języczkiem, który ona zaczęła ssać.
Wniosek: ten obiekt płci męskiej prezentował zboczenie, którego
nigdy wcześniej nie byłem świadkiem. Podejrzewam, że podobałoby mu
się też oglądanie kogoś oddającego mocz, bycie obsikiwanym
i oddawanie moczu na kogoś.
Przykład 2.
W  godzinach popołudniowych Podglądacz zameldował dwóch
elegancko ubranych mężczyzn z  Florydy. Dostali pokój numer 9. Tego
wieczoru ich nie obserwował, bo niczym go nie zainteresowali. Nazajutrz
sprzątaczka przydzielona do ich pokoju przyszła do biura i powiedziała:
– Zdaje się, że ci dwaj trzymają w  pokoju owcę, bo słyszałam zza
drzwi jakieś beczenie. Powinien pan to sprawdzić.
Podglądacz udał się na platformę obserwacyjną i  niedługo potem
zobaczył, że starszy z  mężczyzn siedzi na łóżku i  patrzy na młodszego,
który zaczynał się właśnie przebierać w  strój kozła z  rogami. Narzucił
sobie te kozie szaty na głowę jak brezentową płachtę. Cały ten dziwaczny
kostium by czarny, z długim na jakieś pół metra białym ogonem.
Gdy tylko skończył przywdziewać swój strój, rzucił się na podłogę
i biegał po pokoju na czworakach, wydając z siebie odgłosy podobne do
owczego czy koziego beczenia.
Wykonał kilka okrążeń wokół pokoju, a wtedy jego krągły towarzysz
przyjął podobną pozycję na podłodze i zaczął się za nim uganiać.
– Jesteś cudowny – powiedział ten starszy. – Nigdy nie widziałem
piękniejszej owieczki.
Chwilę później uniósł ręką ogon „owieczki” i nabrzmiałym penisem
wszedł między pośladki młodego kochanka, a ten zawołał:
– Beee, beee!
Na koniec ten starszy położył się na plecach swojego partnera
i  delikatnie go przytulił, a  parę minut później odwrócił go i  ssał mu
penisa aż do orgazmu.
Wniosek: to zachowanie można by pewnie zakwalifikować jako
zboczenie, ale nie należy go potępiać, ponieważ obydwaj mężczyźni
uczestniczyli w  grze dobrowolnie, dlatego Podglądacz powstrzyma się
przed oceną obserwowanego aktu.
Przykład 3.
Zameldowałem w  pokoju numer 6 przystojnego mężczyznę i  byłem
pewien, że później sprowadzi tam sobie dziewczynę. Przyniósł ze sobą
walizkę, położył ją na łóżku i  otworzył. Zobaczyłem, że są w  niej
wyłącznie kobiece ubrania, i pomyślałem, że to dla jego kochanki, która
do niego dołączy.
Tymczasem wyłożył je wszystkie na łóżko, a potem brał je kolejno do
rąk, gładził delikatnie dłońmi i  przyglądał się im z  uznaniem. Czerpał
wielką przyjemność z  patrzenia na te damskie stroje, wyraźnie też
cieszyło go badanie materiału dotykiem.
Potem ubrał się w  te kobiece ciuszki i  stanął przed lustrem. Widać
było, że jest bardzo zadowolony ze swojego odbicia. Metamorfozy
dopełnił, nakładając na twarz grubą warstwę makijażu.
Przez kilka minut paradował po pokoju, po czym wyszedł i udał się
w nieznanym mi kierunku. Nie widziałem, żeby wrócił, i podejrzewam, że
jeszcze tego samego wieczoru się wymeldował.
Wniosek: transwestytów czy crossdresserów widziałem tylko przy
dwóch, może trzech innych okazjach, dlatego uważam ich praktyki za
niezwykle rzadkie. W  tym przypadku mężczyzna przed przebraniem się
zdjął obrączkę, więc pewnie ma żonę. Szukał miejsca, w którym mógłby
dać upust swoim namiętnościom i  pokój w  motelu dawał mu poczucie
bezpieczeństwa. Przebierając się za kobietę, wyrażał delikatną,
wdzięczną i  zmysłową stronę swojej natury, której społeczeństwo nie
pozwala mu uzewnętrzniać.
TRZYNAŚCIE

Według raportu za rok 1974, stanowiącego ósme z  kolei roczne


podsumowanie obserwacji prowadzonych przez Foosa ze strychu motelu
Manor House, zachowania warte odnotowania w  dzienniku dotyczyły
trzystu dwadzieściorga dziewięciorga gości. Wprawdzie większość
zachowań, jakie Foos widział w  tamtym roku, nie odbiegała znacznie od
tego, co opisywał już wcześniej, ale w  dwóch kategoriach dało się
zauważyć istotne zmiany. Pierwsza to seks oralny w  parach
heteroseksualnych, którego częstotliwość wzrosła z  dwunastu do
czterdziestu czterech procent, prawdopodobnie w związku z popularnością
filmu Głębokie gardło, który pojawił się na ekranach w 1972 roku. Druga to
seks międzyrasowy.
W  całym roku 1973 Foos widział zaledwie pięć mieszanych par
uprawiających seks, podczas gdy rok później ich liczba wzrosła do
dwunastu. Między 1975 a  1980 znów się podwoiła, by osiągnąć
dwadzieścia pięć. Foos pisał: „Najbardziej niesamowita jest niemal
stuprocentowa częstotliwość seksu oralnego u  takich par, praktykowanego
zresztą najczęściej przez obie strony”.
Inną oznaką zmian, jakie zaszły w połowie lat siedemdziesiątych, była
swoboda widoczna u  mieszanych par meldujących się w  recepcji motelu.
Dziesięć lat wcześniej Podglądacz pisał, że biała kobieta nigdy nie
towarzyszyła swojemu czarnoskóremu kochankowi, kiedy ten rejestrował
się w  księdze gości. Zazwyczaj czekała w  samochodzie i  dołączała do
niego, dopiero kiedy miał już klucz i rozgościł się w pokoju.
W  latach siedemdziesiątych tę powściągliwość po stronie białych
i  czarnych kobiet zastąpił częsty widok mieszanych par stojących razem
w recepcji. Podglądacz uważał to za jeden z wielu przykładów, że w jego
niewielkim motelu można było dokładnie obserwować zmieniające się
trendy i ewoluujące postawy społeczne.
Już na zupełnie osobistym poziomie Foos zauważył, że obserwacja
seksu uprawianego przez mieszane pary budzi w  nim wyjątkowo silne
podniecenie. Kilka razy była ona źródłem jego najbardziej „wybuchowych
orgazmów”.
Tego jesiennego wieczoru w 1976 roku Podglądacz jest na platformie
obserwacyjnej i  masturbuje się, patrząc na białą kobietę, która prawie
się dusi, bo czarny penis ledwo mieści się w  jej ustach. Mimo to nie
przestaje go ssać i  lizać po obu stronach. Nagle mężczyzna zaczyna
szczytować, a  wtedy ona odsuwa usta i  patrzy, jak jego sperma
wystrzeliwuje ponad metr w  górę, w  kierunku kratki wentylacyjnej.
W  tym samym czasie Podglądacz osiąga swój orgazm i  pierwszy, silny
strumień nasienia ląduje na kratce, skąd zaczyna skapywać na łóżko.
Kobieta, która wciąż trzyma się krawędzi łóżka, zauważa plamy
tworzące się na pościeli. Podnosi głowę, widzi nasienie kapiące z kratki
wentylacyjnej i mówi do swojego partnera:
– O rany! Wytrysnąłeś aż do sufitu!
Stanęła na łóżku, dotknęła palcami kratki wentylacyjnej i włożyła je
sobie do ust.
– Tak, smak się zgadza.
Podglądacz obserwował w milczeniu, jak klientka smakuje językiem
jego nasienia.
Jako przypis do opisanego powyżej incydentu, Foos pytał w  swoim
dzienniku: „Czy ktokolwiek uwierzyłby mi, że to się wydarzyło
naprawdę?”.
Gdybym nie zobaczył na własne oczy platformy obserwacyjnej
zbudowanej przez Foosa, sam raczej bym nie uwierzył w  jego opowieść.
Tym bardziej że przez kilka dekad naszej znajomości, która zaczęła się
w latach osiemdziesiątych, znajdowałem różne nieścisłości w prowadzonej
przez niego narracji. Na przykład pierwsze wpisy w dzienniku datowane są
na rok 1966, ale z  aktu sprzedaży motelu Manor House, który dostałem
niedawno z Biura Archiwów dla hrabstwa Arapahoe, wynika, że Foos kupił
go w  roku 1969. Są w  jego zapiskach inne daty, które nie zgadzają się
z oficjalnymi informacjami. Nie mam wątpliwości, że Foos był zapalonym
podglądaczem, ale jako narrator własnej opowieści bywał niedokładny
i  mało wiarygodny. Nie ręczę głową za każdy szczegół opisany w  jego
dzienniku.
Foos był zmuszony do życia w cieniu i przez wiele lat doskonale mu się
to udawało, co – jak sądził – warte było odnotowania. A  z  drugiej strony
był twórcą absolutnie wyjątkowego laboratorium do obserwacji
prawdziwego ludzkiego zachowania i  uważał, że za to też należy mu się
uznanie. We własnym mniemaniu był nie tylko „zboczonym
podglądaczem”, lecz także autorem przełomowych badań naukowych,
którego można by postawić w  jednym szeregu ze znanymi na cały świat
seksuologami z  Instytutu Kinseya czy Instytutu Mastersa i  Johnson.
Większość danych, jakie zebrali naukowcy pracujący w  tych placówkach,
pochodziła z  obserwacji ochotników, podczas gdy osoby badane przez
Foosa nie miały pojęcia, że są poddawane obserwacji. Z tego powodu Foos
uważał swoje odkrycia za prawdziwsze, gdyż jego zdaniem oddawały
rzeczywistość odartą z wszelkiej cenzury.
Gerald nie był jednak wyłącznie biernym obserwatorem. „Aby
dowiedzieć się, jak ludzie będą się zachowywać, jeśli zapewni się im
odpowiednią seksualną stymulację”, od czasu do czasu Podglądacz „chował
w  pokojach gościnnych gadżety seksualne i  materiały zawierające twardą
pornografię”.
Podglądacz postanowił przeprowadzić eksperyment, w  ramach
którego kupił pięćdziesiąt wibratorów i  kilka czasopism
pornograficznych. Chowałem jeden wibrator i  jedno czasopismo
w  pokoju, zazwyczaj w  szufladzie szafki nocnej, a  potem czekałem, aż
pojawi się interesujący gość albo para, którą mógłbym w  tym pokoju
zameldować.
W  tym okresie badawczym Podglądacz nie spotkał się z  ani jedną
skargą, nikt też nie zjawił się w recepcji, żeby zwrócić erotyczny sprzęt.
Połowa kobiet skorzystała z  wibratora lub czasopisma, podczas gdy
reszta albo je ignorowała, albo wyrzucała do śmieci.
Jedną z kobiet należących do tej pierwszej grupy była zakonnica.
W  swoim dzienniku Gerald Foos pisał, że w  tym ostatnim
eksperymencie kierował się wyższymi pobudkami.
„Jest tylko jeden sposób na to, by nasze społeczeństwo osiągnęło
odpowiedni poziom seksualnej równowagi i zdrowia psychicznego, które są
niezbędnymi warunkami dojrzałości: poznać prawdę o  tym, co ludzie tak
naprawdę robią w  zaciszu swoich sypialni. Zamiast indoktrynować ludzi,
musimy ich edukować. Przedstawiać fakty, nie mity. Trzeba opracować
kodeks praktyk seksualnych, który akceptuje wszystkie zachowania,
zamiast promować ascezę”.
Wprawdzie Donna wiedziała, co jej mąż robi na strychu ich motelu
i czasem towarzyszyła mu jako drugi obserwator albo partnerka seksualna,
ale mimo to Foosowi marzył się większy krąg odbiorców. Widać to było
w  jego zapiskach, które od połowy lat siedemdziesiątych nie tylko
traktowały o  tym, co widział i  czuł podczas swoich obserwacji, ale też
rzucały światło na jego przemyślenia o  nim samym, począwszy od
dziecięcych lat na farmie, kiedy zauroczenie piękną ciotką Katheryn
obudziło w nim fascynację voyeuryzmem.
W  swoim dzienniku opisywał wieczory, kiedy wymykał się z  domu
i powoli szedł bitą drogą w stronę jej farmy, żeby ukucnąć pod oświetlonym
oknem i czekać, aż pojawi się w nim całkiem naga. Odnosząc się do siebie
w trzeciej osobie, jak to miał w zwyczaju, pisał:
Była noc. Młody chłopak szedł w  milczeniu przez wysoką trawę,
przeskoczył druciane ogrodzenie… Zasłony w  jej oknie, jakby niczego
nie podejrzewając, rozsunęły się na boki i wpuściły do sypialni powiew
północno-zachodniej bryzy. Chłopiec zajrzał do środka i w jednej chwili
zapomniał o chłodzie i deszczu. Zapomniał o świecie, o istnieniu czasu.
Jego ciotka podeszła do swojej kolekcji miniaturowych lalek
i  naparstków, które trzymała w  drewnianej szafce na ścianie. Moja
ciotka była całkiem naga, kiedy podchodziła ostrożnie do swojego
zbioru. W  pewnym momencie zaczęła dyskretnie dotykać naparstki.
Robiła to z  jakąś czarującą lekkością, przykładała zabawki do piersi,
jakby wypełniała seksualny rytuał, którego obserwujący ją młody
człowiek zupełnie nie umiał pojąć.
Nie rozumiał też, dlaczego ciotka Katheryn tak bardzo różniła się od
jego wstydliwej matki i całej reszty rodziny, w której absolutnie nikomu nie
przyszłoby do głowy chodzenie po domu bez szlafroka czy koszuli nocnej
i  przy rozsuniętych zasłonach. Ale w  równym stopniu dziwiło go jego
własne zachowanie, bo przecież podejmował ogromne ryzyko. Gdyby
ciotka lub ktokolwiek z rodziny przyłapał go na zaglądaniu przez jej okno,
zostałby srogo ukarany.
Jedyny raz, kiedy Foos był bliski przyznania się do fascynacji ciotką,
miał miejsce tuż przed jego dziesiątymi urodzinami, gdy powiedział matce,
że zazdrości cioci Katheryn jej kolekcji naparstków i lalek i że też chciałby
taką mieć. (Wcześniej ukradł jeden z  naparstków, kiedy Katheryn była na
krótkich wakacjach, ale zwrócił go na czas, żeby uniknąć kary).
– Nie możesz kolekcjonować lalek – powiedziała jego matka – ale może
zaczniesz zbierać zdjęcia sportowców? Jak będę w mieście, kupię ci kilka
zestawów.
Tak zaczęło się jego wieloletnie hobby – kolekcjonowanie kart
sportowych. Zanim się poznaliśmy w  latach osiemdziesiątych, zdążył ich
zgromadzić kilkadziesiąt tysięcy. Miał wtedy czterdzieści pięć lat i  od
piętnastu lat był właścicielem motelu Manor House. Ale w  jego głowie
zbieranie tych kart zawsze wiązało się z  chłopięcą fascynacją ciotką
Katheryn. Tak o tym pisał w swoim dzienniku:
Naszemu chłopcu seksualność będzie się mylić z  gromadzeniem
przedmiotów. Istniał silny związek między jego zapędem kolekcjonerskim
a  wspomnieniami nagiej ciotki. Jako że zbliżały się dziesiąte urodziny,
obiecał sobie, że bezzwłocznie rozpocznie swoje zbieractwo, żeby móc
w ten sposób naśladować ciocię Katheryn.
Ale jeszcze zanim Gerald skończył dziesięć lat, obecność ciotki
wywołała u  niego pierwsze oznaki podofilii, którą w  liceum próbował
narzucić swojej dziewczynie, Barbarze White, dając jej tym samym powód
do odejścia. „Moja ciotka przychodziła do nas rano na kawę. Miałem może
sześć lat. Chowałem się pod stołem i  patrzyłem na jej stopy. Nosiła buty
z odsłoniętymi palcami. Chciałem ich dotykać”.
Oprócz zbierania kart ze sportowcami (w  późniejszych latach
kolekcjonował też znaczki pocztowe, monety i  zabytkową broń) Foos
interesował się ogonami piżmaków.
Zbierałem ogony piżmaków, żeby porównywać w domu ich długość.
Nie wymagało to ode mnie wielkiego wysiłku, ponieważ mój ojciec
polował na piżmaki i w ten sposób uzupełniał domowy budżet w zimowe
miesiące. Moim zadaniem było karmienie świń oskórowanymi
piżmakami i właśnie wtedy zauważyłem, że ogony tych gryzoni różnią się
długością. Po kilku tygodniach nudziło mi się segregowanie ogonów
według długości, więc wrzucałem wszystkie do jednego słoja
i  zaczynałem cały proces od nowa. W  końcu rodzicom zaczął
przeszkadzać swąd unoszący się w  moim pokoju i  dostałem zakaz
zbierania ogonów. Znacznie sensowniejsze było zbieranie kart ze
sportowcami i  ta moja kolekcja wciąż rosła. Nie będąc tego w  pełni
świadom, postępowałem według wzorca, który formował się przez długie
lata i  który był naturalnym i  estetycznie akceptowalnym sposobem
gromadzenia interesujących przedmiotów.
Masturbacja odsłoniła przed młodym Geraldem świat fizycznej
przyjemności, ale zarazem napełniała go takim poczuciem winy, że chłopak
szukał porady u  księdza. „Poszedłem do spowiedzi u  bardzo starego,
surowego księdza i  zapytałem go o  masturbację. Ku mojemu zaskoczeniu
powiedział, że nie jest ona niczym grzesznym. Twierdził, że
prawdopodobnie każdy mężczyzna i każda kobieta się masturbuje. Nie miał
liberalnych poglądów, ale okazał mi współczucie i zrozumienie”.
Ucieszyło go też zapewnienie ze strony starszego kolegi ze szkoły, że
masturbacja nie grozi uszkodzeniem ciała. Miał się też nie przejmować,
gdyby zdarzył mu się wyjątkowo obfity wytrysk. „Ten starszy kolega
powiedział, że to naturalne i  że jeśli doliczę się kiedyś dziewięciu dużych
kropel, to będzie znaczyło, że jestem mężczyzną. A  niech to! Po tej
rozmowie zacząłem liczyć krople i  mierzyć objętość, i  któregoś dnia jego
przepowiednia wreszcie się spełniła”.
CZTERNAŚCIE

Gerald był pierwszym z  dwojga dzieci Natalie i  Jake’a  Foosów.


Urodził się o  pięć lat wcześniej niż jego brat, Jack, i  choć byli
wychowywani w  taki sam sposób, chodzili do tych samych szkół i  nawet
wyglądali podobnie – obaj mieli ciemne włosy i  oczy, jasną cerę, byli
wysocy i  masywni – to różnica wieku sprawiła, że słabo się znali. Nie
rywalizowali ze sobą, ale też nie łączyła ich braterska więź. W szkole nigdy
nie grali w jednej drużynie sportowej i nie trzymali się razem. Każdy szedł
po cichu własną drogą. Trochę jakby obaj byli jedynakami.
Gerald miał naturę samotnika, o  czym pisał w  dzienniku. Kiedy tylko
nie pracował w  polu, nie podglądał ciotki, nie zbierał kart i  nie jeździł
konno do szkoły, spędzał czas, spoglądając w niebo i myśląc, że gdzieś tam
musi czekać na niego lepsze życie. Czasami nosił przy sobie jakąś
chłopięcą powieść o kowbojach albo Przygody Hucka Marka Twaina, które
wypożyczył z  miejskiej biblioteki. Zapisał się do niej za namową matki
i  przesiadując w  czytelni, lubił patrzeć na regały z  książkami i  setki
kolorowych grzbietów.
Dla chłopca wychowanego na farmie był to niesamowity widok. Tam,
gdzie dorastałem, mało kto trzymał w  domu książki. Żyliśmy w  małej
wiejskiej społeczności bez kontaktu z  kulturą, bez głębokiej tradycji
estetycznej. W  dodatku dopiero co wyszliśmy z  wielkiego kryzysu, więc
ludzie z naszego kręgu pracowali ile sił. Nikt nie miał czasu na czytanie
czegokolwiek poza gazetami. Byłem oczarowany tymi wszystkimi
książkami i  tym, co można by nazwać „życiem umysłowym”. Życiem,
które nie polegało na wysiłku fizycznym, uprawie roli czy pracy w domu,
a które wszystkie te czynności swoją wyjątkowością przewyższało.
O młodszym bracie Gerald w swoim dzienniku wspominał rzadko. Była
tam jedna wzmianka o tym, jak rodzice poprosili go, żeby pozwolił Jackowi
pojeździć na jego rowerze, na co się zgodził. Innym razem opisał scenkę,
w  której obaj z  bratem stali blisko siebie przed domem, a  ich ojciec,
dawniej półprofesjonalny bejsbolista, próbował nauczyć Geralda skrótu 1.
Ojciec objął mnie swoimi długimi ramionami, dłońmi przykrył moje
dłonie i delikatnie pomógł mi unieść ciężki kij. „Musisz skrócić chwyt”,
powiedział. „W  skrócie chodzi przede wszystkim o  kontrolę”. Mój brat
kosił trawnik i nie zwracał na nas uwagi. „Skrót – ciągnął tata – to coś
pięknego. Zapowiedź dobra, które nastąpi w przyszłości”.
Być może skupiał się na skrótach, bo w naszym małym ogródku nie
dało się ćwiczyć regularnych uderzeń. Ale myślę, że nie chodziło tylko
o to. Skrót nie jest zagraniem, które zmienia bieg meczu, jak home run
czy triple, ale sposobem na to, by posunąć się lekko do przodu
i  utrzymać piłkę jak najdalej od miejsca, w  którym chciałaby ją mieć
drużyna przeciwna. To strategia, przewaga mózgu nad krzepą. Mój
mądry ojciec to rozumiał.
Brat i  ja nie zawojowaliśmy Major League Baseball uderzeniami
w trybuny, żaden z nas nie odmienił losów ludzkości. Przez ostatnie lata
traciliśmy pracę, formę, pewność siebie, wiarę, wreszcie straciliśmy
i  tatę. Ale dzięki niemu staliśmy się mistrzami przetrwania,
gospodarowania zasobami, wykorzystywania w  pełni nadarzających się
okazji. Dzięki ojcu potrafię sobie poradzić wyłącznie dzięki determinacji.
Trzymam mocno kij i jestem gotowy na skrót, którego mnie nauczył.
W  liceum obaj, Gerald i  jego brat, byli doskonałymi sportowcami.
Gerald lepiej radził sobie w bejsbolu, futbolu i lekkoatletyce, a Jack, który
przewyższał Geralda o pięć centymetrów, świetnie grał w koszykówkę i był
jednym z najlepszych dyskoboli w całym stanie.
Przez cztery lata służby Geralda w Marynarce Wojennej Jack chodził do
liceum. Później, kiedy Gerald wyszedł z  wojska, poślubił Donnę i  kupił
Manor House, jego brat starał się o rękę pewnej młodej kobiety z Kolorado,
którą poznał na studiach. Po ślubie wyjechali do Teksasu, gdzie przez
chwilę oboje uczyli w  szkole. Jakiś czas później urodziły im się dzieci.
Potem dorobili się na sprzedaży nieruchomości i  przystąpili do świadków
Jehowy. Ich matka, Natalie, zagorzała katoliczka, była przerażona. Jak to
ujęła w rozmowie z Geraldem: „Twój brat Jack jest już stracony”.
Po tym, jak Jack zmienił wyznanie, ani jego matka, ani nikt inny
z bliższej i dalszej rodziny nie utrzymywał z nim kontaktów, ale Gerald się
tym nie przejmował. Był już wtedy całkowicie pochłonięty swoim własnym
życiem na strychu motelu. Bywało, że jeździł z Donną i dziećmi w rodzinne
strony, żeby spędzić weekend z  rodzicami, ale częściej pisał o  nich
i  o  swoim dzieciństwie, leżąc na podłodze swojego obserwatorium
z  notesem, ołówkiem i  latarką. Z  czasem przekształciło się to w  stały
zwyczaj: ilekroć nudziło go to, co działo się w pokojach gościnnych – gdy
na przykład klienci całymi godzinami oglądali telewizję – wówczas
odsuwał na dalszy plan voyeurystyczne potrzeby i  wracał myślami do
swojego życia. Przypominał sobie swoje chłopięce przygody w  Ault
i  smutki, jakie towarzyszyły mu w  okresie, z  którego – jak się zdawało –
nigdy w pełni nie wyrósł.
Nasze miasteczko było prawdziwym rajem. Otaczało je dwa tysiące
gospodarstw wiejskich, które przetrwały wielki kryzys i  dwie wojny
światowe. Tamtejszą społeczność tworzyli ranczerzy i rolnicy i to dzięki
nim centrum miasteczka tętniło życiem. Wszyscy wszystkich znali i ludzie
nie mieli przed sobą tajemnic. Mieliśmy kościoły wszystkich wyznań
protestanckich i  jedną parafię katolicką. W  Dzień Weterana, Dzień
Pamięci i  Święto Niepodległości urządzaliśmy uliczne parady, a  przez
cały jeden tydzień w  środku stycznia obchodziliśmy Święto Hodowców
Jagniąt. Wszyscy mieszkańcy ustawiali się wzdłuż głównego traktu, żeby
oglądać paradę, ruchome sceny i przedstawicieli lokalnej arystokracji.
Tworzyli ją lekarze, dentyści, nauczyciele i  trener drużyny
futbolowej, która pod jego przywództwem czterokrotnie w ciągu dekady
awansowała do finałów rozgrywek stanowych. Nasi lekarze cieszyli się
szczególnym poważaniem i  wciąż praktykowali wizyty domowe. Długi,
ciemny korytarz prowadzący do gabinetu naszego lekarza rodzinnego
mieszczącego się w  budynku przy głównej ulicy wiódł po stromych
schodach obitych czarną gumą, która tłumiła kroki. Doktor był wysoki,
łysy i  wesoło usposobiony. Wyciągał dzieciom zza uszu monety, które
błyszczały w jego wielkich dłoniach.
Po wyjściu z gabinetu jechało się dziesięć kilometrów z powrotem do
farmy. Po drodze mijaliśmy place targowe i  boiska, a  w  oddali lśniła
złoto kopuła budynku sądu. Wzgórze za sądem porośnięte było wysokimi
drzewami, których gęsto zazielenione gałęzie spotykały się nad ulicą
i  zdawały się unosić przed przejeżdżającymi samochodami. Nasz dom
okalały otwarte pola, latem porośnięte rozkołysaną kukurydzą,
a w powietrzu unosił się najprzyjemniejszy ze wszystkich zapach świeżo
skoszonego siana. Na łące po drugiej stronie drogi pasły się krowy.
Mierzyły nas spokojnymi spojrzeniami, ale raz na jakiś czas coś je
niepokoiło; rozpierzchiwały się wtedy na wszystkie strony jak niezdarne
dziewuchy, wywracając oczami, i znikały za wzniesieniem.
Numery telefonów w  naszym miasteczku miały od trzech do pięciu
cyfr. Nasz był 133J2. Do ciotki Katheryn: 227R2. Moja matka jeździła
mercurym sedanem z  1946 roku. Auto było czarno-białe i  płaskie jak
łódź. Kiedy zajeżdżaliśmy przed dom, tata kończył piec ziemniaki na
kolację; był to jego jedyny obowiązek domowy. Wiedziałem, że nauczył
się obierać ziemniaki w wojsku. Potrafił zdjąć skórkę z każdego kartofla
jednym, ciągłym ruchem.
Mój tata, który zaciągnął się do wojska po trzydziestce, poznał mamę
na potańcówce hodowców jagniąt w 1933 roku. Miał wtedy dwadzieścia
sześć lat, ona dziewiętnaście. Ojciec był przystojny, uprawiał rolę i miał
własny samochód, forda z  1930 roku. Wzięli ślub w  1934 i  w  tym roku
przyszedłem na świat. Zimą 1940 roku, po urodzeniu drugiego dziecka,
mama była niedożywiona i  złożyła ją choroba. Kiedy przyszedł do nas
lekarz, ważyła już tylko pięćdziesiąt kilo. Doktor usiadł przy jej łóżku
i postawił czarną torbę na podłodze.
– Natalie – powiedział, zapalając dwa papierosy. – Trzymaj, to
będzie twój ostatni.
Matka Foosa odmówiła, wyzdrowiała i życie w domu Geralda wróciło
do normy. Kiedy nie pracował na farmie i nie siedział w szkole, przechadzał
się po miasteczku i czuł się:
[…] niewidzialny, jakby poza zasięgiem rodzicielskiego radaru. Na
skutek tej wolności stałem się przedwcześnie niezależny. Nie chcę
powiedzieć, że rodzice mnie nie kochali, czy w  jakikolwiek sposób
zaniedbywali, ale w  tej części kraju w  latach czterdziestych mało kto
myślał o  niebezpieczeństwie. Czymś zupełnie pospolitym było to, że
niepełnoletni chłopcy i dziewczęta podróżowali po stanie autostopem. Ja
mogłem chodzić sam do kina, które mieściło się w  jednym z  tych
ozdobnych budynków budowanych w  latach dwudziestych. W  mrocznej
sali kinowej, jak w nieprzewidywalnym śnie, dałem się uwieść kinu, tak
jak wcześniej uwiodły mnie książki. Pokazywali tam seriale fabularne.
Na seans można było wejść za dziesięć centów, ale trzeba było wrócić
w następną sobotę, żeby obejrzeć koniec serii.
Ruch uliczny był spokojny nawet w  dni powszednie. Któregoś dnia,
miałem wtedy dwanaście lat, szedłem środkiem jezdni i  puszczałem
kaczki po asfalcie. Jeden z  kamyków odbił się wysoko i  wybił szybę
w oknie pani Thomas.
Serce mi zamarło, wewnętrzny głos kazał uciekać.
Ale nie pobiegłem. Stałem jak wryty i  nie wiedziałem, co zrobić.
W końcu podszedłem do jej drzwi i zapukałem. Usłyszałem męski głos:
– Chwila!
Ktoś schodził po schodach. W końcu w progu stanął pan Thomas.
Był starszym mężczyzną, drobnym i szczupłym. Hodował kurczaki na
podwórku za domem i  uchodził za niezbyt sympatycznego. Spojrzał na
mnie i zapytał:
– Czego chcesz?
Pomyślałem wtedy, że popełniłem błąd i  że powinienem był uciec,
kiedy jeszcze miałem na to czas. Ale teraz było już za późno. Więc
rzuciłem szybko:
– Puszczałem kaczki i niechcący rozbiłem państwa szybę.
Kiedy skończyłem mówić, byłem bliski omdlenia, bo zapomniałem
oddychać. Pan Thomas wyjrzał za drzwi i spojrzał na okno.
– Masz czym za nią zapłacić? – spytał.
Powiedziałem, że nie, i zapytałem, ile może kosztować jej wymiana.
– Pewnie z półtora dolara za samą szybę – odparł. – Tylko że trzeba
będzie ją jeszcze zamontować. Jak się nazywasz, chłopcze?
– Gerald Foos.
– Zapytaj mamę, czy możesz przychodzić po szkole i  poić moje
kurczaki. Jeśli się zgodzi, dostaniesz dolara tygodniowo. Będziesz
przychodził codziennie i w soboty rano. Zapłacisz za okno i jeszcze coś
zarobisz. Co ty na to?
– Jak dla mnie bomba. Przyjdę jutro po szkole.
Tak się zaczęło jedno z moich najmilszych wspomnień. Po rozmowie
z  panem Thomasem czułem się wspaniale. Postąpiłem honorowo i  od
razu na tym skorzystałem. Co najważniejsze, miałem wrażenie, że
poznałem smak odwagi i  szczerości. I  było to coś więcej niż puste
przechwałki przed kolegami, że jestem odważny. Nie, to była prawdziwa
odwaga, bo po rozbiciu szyby bardzo chciałem uciec, ale tego nie
zrobiłem.
Kiedy powiedziałem mamie, że będę zarabiał dolara tygodniowo,
usłyszałem:
– W takim razie, gdy tylko zapłacisz za szybę, możesz zacząć dawać
mi pięćdziesiąt centów tygodniowo na dom, a  resztę zatrzymać dla
siebie. I koniec z zabawą kamieniami na ulicy.
Zatem codziennie po lekcjach i  w  soboty rano nosiłem wodę na
fermie kurczaków. Pan Thomas miał ich około dwustu. Na całym
podwórku było osiem wodopojów i żeby je wszystkie napełnić, musiałem
przynieść z  domu osiemnaście wiader. Osiemnaście kursów po
sześćdziesiąt metrów każdy. Całość zajmowała mi półtorej godziny, więc
jeśli pomnożyć to przez sześć dni za dolara tygodniowo, wychodziło
mniej więcej jedenaście centów za godzinę, co było w  tamtym czasie
przyzwoitą stawką.
Pan Thomas był moim pierwszym dorosłym znajomym. Mówił, że
kurczaki są głupimi ptakami.
– Możesz wejść do jednego kurnika sto razy i  nawet nie poruszą
skrzydłem. Ale wystarczy, że wejdziesz w nowych butach albo w czapce
na głowie, a wpadną w panikę i rozpierzchną się na wszystkie strony.
Nic na to nie mówiłem, choć wcale nie uważałem, by kurczaki były
głupie. Po prostu nie lubią niespodzianek. Czują się lepiej w otoczeniu,
które dobrze znają. Pod tym względem nie różnią się tak bardzo od wielu
znanych mi ludzi, nawet jeśli wyglądają trochę śmiesznie.
PIĘTNAŚCIE

Czytelnik dzienników Geralda Foosa dowie się, że jego pierwsza


miłość w liceum była jedynym trwałym uczuciem, jakiego zaznał w całym
życiu. Już jako mężczyzna w  średnim wieku, spędzając czas na strychu,
wspominał z  rozrzewnieniem czasy, kiedy to inni obserwowali jego
i  kibicowali mu z  trybun, jak zaliczał home run albo przyłożenie, a  po
meczu czekał na boisku, aż przybiegnie jego dziewczyna, gwiazda drużyny
cheerleaderek, i  radośnie na niego wskoczy, obejmując nogami i  rękami.
Nigdy nie zapomniał tych uścisków.
Działo się to w  roku 1953, w  ostatniej klasie liceum. Lokalna gazeta
regularnie drukowała jego zdjęcie i opisywała sportowe osiągnięcia: „Foos
zaliczył piękny bieg, uciekł kilku obrońcom i parł dalej, nawet po tym, jak
paru z  nich rzuciło się na niego przy linii dziesięciu jardów”. W  tamtym
roku zaliczył kilka przyłożeń i po każdym z nich Barbara White lądowała
w jego ramionach.
Dwadzieścia lat później, kiedy każde z  nich miało już swoją drugą
połowę i  Barbara zamieszkała z  mężem w  Arizonie, Gerald dawał się
czasem ponieść nostalgii i  opuszczał motel, żeby przejechać samotnie
ponad sto kilometrów do swego rodzinnego miasteczka. Żonie mówił, że
jedzie odwiedzić matkę, ale w  rzeczywistości stawał w  późne zimowe
popołudnia pod domem Barbary White, która uśmiechała się do niego
i  palcem wskazującym wypisywała jego imię na zaparowanej szybie okna
w sypialni.
Była najśliczniejszą dziewczyną, jaką znałem, a  przy okazji
najmilszą, bo wszyscy ją lubili. Poznałem ją na randce w  ciemno
zaaranżowanej przez jej koleżankę. Na jej widok momentalnie
zapomniałem o  swoim lęku, bo zawsze chciałem się umówić z  Barbarą
White. Przywitała mnie szerokim uśmiechem. Film w  kinie był całkiem
fajny, choć nie pamiętam nawet tytułu. Pamiętam za to, że w  trakcie
seansu otoczyłem ją ramieniem i byłem tym mocno zmieszany. W drodze
do domu całowaliśmy się w aucie.
Od tego pierwszego spotkania chodziliśmy ze sobą przez następne
dwa lata. Nigdy nie posunęliśmy się dalej niż przytulanie i całowanie, co
w  tamtym czasie, czyli w  pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, było
naprawdę czymś niezwykłym. Młodzi ludzie, którzy dzisiaj tylko
uprawiają seks, nie mają pojęcia, co to za uczucie mieć kogoś, kogo się
kocha, i  tylko się z  tym kimś całować. Nigdy nie miałem zamiaru
nakłaniać Barbary do seksu. Jedyny raz, kiedy chciałem czegoś więcej,
doprowadził do naszego rozstania. A chciałem tylko zobaczyć jej stopy.
Siedzieliśmy w  aucie zaparkowanym na tyłach stacji pomp.
W  tamtym czasie wiele dziewcząt nosiło buty w  barwach lokalnej
drużyny futbolowej i  tego wieczoru Barbara miała na sobie czerwone
pantofle, na które padały światła od tej stacji. Kiedy na nie patrzyłem,
musiałem doznać jakiegoś przeniesienia do tych chwil spędzonych pod
stołem w  naszym domu, jakbym znów podglądał palce u  stóp ciotki
Katheryn, bo bez zastanowienia wyciągnąłem rękę i – hop! – zdjąłem jej
but.
Barbara zapytała:
– Gerald, co ty wyprawiasz?
– Nic, chciałem tylko zobaczyć. Nie mogłem się powstrzymać.
– Nie rób tego więcej.
Położyłem but przy jej stopie, na podłodze pikapa, i  wróciłem do
pieszczot i pocałunków. Była prawie północ, może parę minut po, kiedy
wpadła mi w oko jej stopa w pończosze. Znów zapragnąłem ją zobaczyć,
więc schyliłem się i tak szybko, jak tylko umiałem, ściągnąłem pończochę
z jej nogi.
To ją naprawdę rozjuszyło! Była na mnie wściekła, czuła się
poniżona i  trzeba przyznać, że słusznie, bo faktycznie zawiodłem jej
zaufanie. Nigdy wcześniej nie dotknąłem żadnej części jej ciała poza
plecami, ramionami i  dłońmi. Ani razu nie dotknąłem jej nóg, to było
niedopuszczalne – takich rzeczy się po prostu nie robiło i  już,
a  w  każdym razie ja tak wtedy uważałem. Barbara momentalnie
wyskoczyła z  auta i  po chwili, odwracając się do mnie, zerwała z  szyi
łańcuszek z pierścionkiem ode mnie i rzuciła go na siedzenie.
– Nie podoba mi się to, Gerald – powiedziała i odeszła, kuśtykając.
Wrzuciłem wsteczny bieg, podjechałem bliżej i zawołałem:
– Barb, wsiadaj! Nie wygłupiaj się. – Czy coś w tym stylu. – Ktoś nas
zobaczy i pomyśli, że się kłócimy.
– A nie sądzisz, że się kłócimy?
– Proszę cię, wsiądź. Przepraszam, przepraszam, okej? Kocham cię.
Wsiądź do auta i pogadajmy o tym.
Ale ona szła dalej. Mieszkała tylko jedną przecznicę dalej
i dokuśtykała pod sam dom.
Jeszcze wiele lat później, długo po tym, jak widziałem ją ostatni raz,
wystarczyło, żeby ktoś przy mnie wspomniał jej imię, a  rozpadałem się
na kawałki. I ilekroć przejeżdżałem obok jej domu, to nawet jeśli miałem
wyłączone radio, słyszałem głos Raya Charlesa:
I can’t stop loving you
I’ve made up my mind
To live in memory
Of the lonesome times…
SZESNAŚCIE

Z obserwacji poczynionych przez Geralda Foosa w  trakcie służby


w Marynarce Wojennej tylko nieliczne trafiły do jego dziennika, gdyż jak
mi to osobiście wytłumaczył, najciekawsze doświadczenia z tamtego okresu
były częścią tajnych misji. Po podstawowym szkoleniu i  jednej turze na
Hawajach – zdjęcie Foosa na plaży Waikīkī przedstawia fantastycznie
zbudowanego młodzieńca, pozującego w  kąpielówkach i  z  nagą klatką
piersiową – został powołany do służby w  oddziałach wyspecjalizowanych
w  prowadzeniu podwodnych misji niszczycielskich 2, na bazie których
w późniejszych latach stworzono słynne siły specjalne Marynarki Wojennej
– SEAL. Wprawdzie wojna w Korei zakończyła się w 1953 roku, ale Foos
i  jego towarzysze broni pozostali w  pełnej gotowości bojowej jako część
załogi krążownika USS Worcester.
Na wczesnym etapie wojny okręt brał udział w  atakach morskich na
armię Korei Północnej, ale kiedy do załogi dołączył Foos, jednostka
operowała już na Morzu Śródziemnym. Co jakiś czas kierowano ją na
Atlantyk, a  wtedy płynęła do Guantanamo i  Panamy, zatrzymując się po
drodze w takich portach jak Bar Harbor, Boston, Nowy Jork czy Norfolk.
Choć jego zapiski na ten temat są oszczędne, Foos przyznał się, że
dziewictwo stracił dzięki gościnności pewnego burdelu osłoniętego cieniem
palm w miejscu niewymienionym z nazwy.
Na morzu zawsze towarzyszyły mu erotyczne obrazy z ciotką Katheryn
w  roli głównej i  wspomnienia Barbary White. W  czasie służby jego
skłonności voyeurystyczne nieco zelżały, ponieważ Foos bał się, że zostanie
zdemaskowany i  dyscyplinarnie zwolniony z  wojska, co na zawsze
okryłoby go hańbą. Zaprzyjaźnił się tylko z  kilkoma towarzyszami broni
i  korespondował głównie z  rodzicami. Jego ojciec, Jake, zajął się w  tym
czasie jego kolekcją kart sportowych, a  nawet ją wzbogacił, zdobywając
takie perełki, jak karta z  autografem legendarnego bejsbolisty Honusa
Wagnera, który na początku dwudziestego wieku grał w drużynie Pittsburgh
Pirates. Gerald pisał: „Niewiele mnie łączyło z  ojcem, prócz naszej
wspólnej fascynacji sportem”.
W  latach trzydziestych Jake Foos był tak obiecującym bejsbolistą, że
interesował się nim łowca talentów z  samej Major League. Geraldowi
powiedziała o tym jego matka, Natalie, która nieraz oglądała swojego męża
grającego na pozycji łącznika (tej samej co Honus Wagner) w  Windsor
Merchants, drużynie z  jej rodzinnego miasteczka w  północnym Kolorado,
niedaleko Ault.
Natalie mawiała, że Windsor Merchants byli świetnym zespołem. Raz
nawet pokonali drużynę samego niesamowitego miotacza Leroya
„Satchela” Paige’a, kiedy ta odwiedziła Windsor latem 1934 roku. Kilka
dni wcześniej Paige wystąpił w  zwycięskiej drużynie na dorocznym
turnieju w  Denver, sponsorowanym przez dziennik „Denver Post”,
w  którym grały półprofesjonalne i  niezależne profesjonalne zespoły
z  całego kraju, i  do którego po raz pierwszy dopuszczono czarnoskórych
zawodników, a  było to trzynaście lat przed oficjalnym debiutem Jackiego
Robinsona w  Major League w  barwach Brooklyn Dodgers. (Rok po
Robinsonie Leroy Paige też trafił do Major League dzięki kontraktowi
z Cleveland Indians, podpisanemu w wieku czterdziestu dwóch lat).
Ale Jake Foos (który według relacji Natalie dwukrotnie zdobył pierwszą
bazę przeciwko Paige’owi na turnieju w  Windsorze) nigdy nie myślał
o  profesjonalnej grze. W  1934 roku był świeżo po ślubie i  czekał na
narodziny pierwszego syna. Jak pisał w dzienniku Gerald:
Tacie do szczęścia wystarczała wczesna pobudka i praca na dworze.
Wczesną wiosną sialiśmy owies, pszenicę, kukurydzę, buraki i  fasolę
i doiliśmy krowy. Jednak w domu nie zawsze było aż tak miło. Ojciec był
wspaniałym człowiekiem i  żywicielem rodziny, ale tylko kiedy nie pił.
Gdy tylko kostki lodu lądowały w  szklance, wiedziałem, że za chwilę
przeobrazi się we wściekłego pijaka. Nie umiałem tego zrozumieć, bo na
trzeźwo był najukochańszy. Wtedy jeszcze nie było dla mnie jasne, że tata
jest alkoholikiem, ale prawda jest taka, że prawie wszyscy ojcowie
w naszej części kraju cierpieli na tę dolegliwość, a szczególnie dotyczyło
to męża ciotki Katheryn, mojego wuja Charleya.
W trakcie służby wojskowej jedną z przepustek Foos dostał w okresie,
kiedy USS Worcester cumował w porcie w Nowym Jorku przed kursem do
Panamy. Gerald kupił bilet na mecz Jankesów i  siedział w  pierwszym
rzędzie odkrytych trybun, skąd miał świetny widok na plecy samego
Mickeya Mantle’a. Wprawdzie Mantle zaliczył tego dnia home run, ale na
Foosie większe wrażenie zrobiła jego szybkość i  zwinność w  grze
w zapolu.
Widziałem, jak Mickey startuje do wysokiej piłki bitej w  środek
boiska, i  byłem pewien, że do niej nie zdąży. Moim zdaniem nie biegł
dostatecznie szybko. Wyglądało to tak, jakby nieśpiesznie sunął pod
błyskawicznie szybującą po niebie białą kropką. A jednak wyczuł jej lot,
zanim ja usłyszałem uderzenie piłki o kij, i ruszył w  jej stronę szybciej,
niż ktokolwiek mógł zrozumieć, co się dzieje. Kiedy ja prawie traciłem
głowę ze strachu, że Mantle nie złapie piłki, on złowił ją do rękawicy,
jakby od samego początku wiedział, że tylko tam mógł się zakończyć jej
lot.
W  późniejszych latach Foos zebrał imponującą kolekcję przedmiotów
związanych z  Mickeyem Mantle’em: starych kart, piłek z  autografami,
a nawet podpisany przez mistrza kij.
Wiele lat po zakończeniu służby wojskowej i  już po wybudowaniu
platformy obserwacyjnej w  swoim motelu Gerald Foos nieraz miał
wrażenie, jakby nadal służył w  Marynarce Wojennej. Leżąc na strychu
i zerkając przez listewki kratek wentylacyjnych, czuł się jak w te dni, kiedy
stał na pokładzie okrętu i patrzył przez lornetkę na nużący bezkres oceanu.
Jego życie na strychu było nudne i  monotonne, motel przypominał
wciągniętą na brzeg łajbę, której pasażerowie oglądali telewizję, prowadzili
nic nieznaczące rozmowy i  uprawiali seks przykryci kołdrą, o ile w ogóle
go uprawiali. Nie miał o czym pisać i bardzo często całymi dniami nawet
nie otwierał swojego dziennika.
Nie pierwszy raz ubolewał nad nudą zwykłego życia. Nic dziwnego,
stwierdzał, że tak wielkim powodzeniem cieszą się wszelkie formy ucieczki
od rzeczywistości: sztuki teatralne, filmy, powieści, a także zalegalizowana
agresja takich sportów jak boks, hokej czy futbol. Gerald pisał: „Gdyby
futboliści albo hokeiści byli uzbrojeni w noże i pistolety, żaden stadion nie
pomieściłby kibiców”.
Gerald był często świadkiem nieuczciwości swoich klientów, którzy
przyznawali się do nieczystych zagrań w  biznesie i  zdradzali, że dla
korzyści finansowych gotowi są działać wbrew własnym zasadom. Bywało,
że próbowali opuścić pokój bez płacenia, i  praktycznie nie było tygodnia,
żeby nie dochodziło do jakichś machlojek, kiedy napaleni mężczyźni
przychodzili do motelu z  nieznanymi sobie kobietami. Z  Zapisków
Podglądacza:
Zameldowałem w pokoju numer 9 mężczyznę i kobietę. On był typem
czterdziestoletniego pracownika umysłowego: biały kolor skóry, niecałe
180 cm, 80 kg, przeciętnej urody. Ona: dwudziestoparoletnia, 160 cm,
atrakcyjna.
Gdy tylko weszli do pokoju, mężczyzna od razu zaczął negocjować
cenę za seks. Zaproponował dwadzieścia pięć dolarów za seks oralny
i stosunek, ale ona powiedziała:
– Daj mi czterdzieści pięć, a  tak ci obciągnę, że nigdy mnie nie
zapomnisz. Znam się na tym.
W końcu się zgodził i dał jej pieniądze.
– Rozbierz się i połóż wygodnie – powiedziała, a kiedy zdjął ubranie,
dodała: – Muszę mieć colę, żeby oczyścić gardło. Masz jakieś drobne do
automatu?
– Poczekaj, pójdę – zaproponował, ale ona go zatrzymała.
– Nie, nie. Daj spokój, już się rozebrałeś. Zaraz wrócę.
Wzięła od niego drobne i  wyszła z  pokoju. Pod jej nieobecność
zaczął bawić się penisem, żeby przyspieszyć erekcję. Minęło jakieś
dziesięć minut, a on dalej czekał i majstrował przy swoim ptaszku.
W końcu wstał, wyjrzał przez okno i powiedział:
– O kurwa, zwiała mi!
Szybko się ubrał i  wyszedł. Od razu zszedłem ze strychu, żeby
zobaczyć, co się dzieje. Nie zdążyłem zarejestrować jego wyjścia
z motelu, więc poszedłem do recepcji.
Jakiś kwadrans później widziałem, że wraca do pokoju, więc udałem
się z  powrotem na platformę obserwacyjną. Mężczyzna znów się
rozebrał. Wyglądał na mocno wkurzonego. Teraz miał ze sobą
czasopismo pornograficzne. Położył się na łóżku i  za chwilę zaczął się
masturbować, a na koniec spuścił się na zdjęcie nagiej modelki. Wyrwał
zabrudzoną kartkę i wrzucił ją do klozetu.
Wniosek: niestety dla niego kobieta, z którą przyszedł do motelu, nie
była prostytutką, ale zwykłą oszustką. Prostytutki bardzo rzadko, jeśli
w  ogóle, uciekają się do tego typu podstępów. Widziałem wiele
profesjonalnych schadzek i  prawie wszystkie kobiety zachowywały się
fair wobec swoich klientów, świadcząc usługi, za które im płacili.
Powinien był przejrzeć jej intencje w  chwili, kiedy wzięła jego
czterdzieści pięć dolarów i  zostawiła go samego w  pokoju, rzekomo po
to, żeby kupić colę w automacie.
SIEDEMNAŚCIE

Dziennik Geralda Foosa powstawał latami, dzięki czemu nie tylko


rzuca światło na zmieniające się wzorce społeczne, obserwowane z ukrycia,
ale też daje pojęcie o  zmianach demograficznych. Między 1960 a  1980
rokiem liczba ludności stanu Kolorado zwiększyła się o sześćdziesiąt pięć
procent, czyli ponad milion mieszkańców. Niektórzy spośród nich
przewinęli się przez motel Manor House. I nie wszyscy przypadli do gustu
jego właścicielowi.
Biała para, klasa robotnicza, około trzydziestki, z  wypożyczoną
przyczepą ciągniętą przez starego sedana, przyjechała z  Chicago
i  wynajęła pokój na tydzień. On miał 185 cm wzrostu i  ważył około 90
kg. Ona – 170 cm, szczupła, o  przeciętnej urodzie. Obydwoje byli
wyjątkowo rozmowni, zwłaszcza on dużo mówił o  znalezieniu tu pracy
i osiedleniu się w okolicy.
Przez cały tydzień co jakiś czas ich obserwowałem, więc wiedziałem,
że bardzo ciężko szło im szukanie pracy i  domu. Ich życie seksualne
praktycznie nie istniało. Ilekroć się do niej zbliżał, ona go odpychała
i  zawsze przy tym robiła mu jakąś krytyczną uwagę. Twierdziła, że
niedostatecznie się stara znaleźć zatrudnienie.
Zdarzało się, że rozmawiał o  tym ze mną w  recepcji. Wtedy jednak
ukrywał przede mną faktyczne rozmiary swojej desperacji, które znałem
z  sesji na strychu. Mówił mi, że jego sytuacja wygląda obiecująco, ale
pod koniec tygodnia, kiedy nadszedł termin zapłaty za pokój, poprosił
mnie o  trzydniowe odroczenie, tłumacząc, że spodziewa się czeku
z Chicago. Rozumiałem jego położenie i zgodziłem się przesunąć termin
zapłaty.
Obserwując go następnego dnia, usłyszałem, jak mówi do żony:
– Ten debil w  recepcji myśli, że idzie do nas jakiś czek z  Chicago.
Zrobimy go tak samo, jak gościa w Omaha.
Była na niego zła i  mówiła, że zamiast wykorzystywać życzliwych
sobie ludzi, powinien iść do pracy.
A  więc sukinsyn okazał się kłamcą. Postanowiłem bronić swojego
interesu i zablokowałem zamek do drzwi ich pokoju, uniemożliwiając im
wstęp. Niedługo potem facet przybiegł do biura i  rzucił podniesionym
głosem:
– Powiedział pan, że możemy zostać, aż nie dostanę czeku.
Na co ja odparłem:
– Uznałem, że lepiej będzie, jak znajdzie pan inne rozwiązanie, a ja
dostanę pieniądze teraz.
– Przecież pan wie, że niedługo przyjdzie do mnie pocztą czek.
– Nie mam na to żadnej gwarancji – powiedziałem, dodając, że
dopóki nie otrzymam zapłaty za pokój, ich rzeczy pozostaną zamknięte
w środku.
Na to on wyszedł wściekłym krokiem. Odczekałem jeszcze pół
godziny i  wymieniłem zamek w  drzwiach, a  ich rzeczy przeniosłem do
magazynku.
Wniosek: tysiące nieszczęśliwych, sfrustrowanych ludzi przyjeżdżają
do Kolorado, żeby zapełnić ziejącą pustkę w  duszy. Mają nadzieję na
lepsze życie i  zjawiają się tutaj bez pieniędzy. Na miejscu znajdują
wyłącznie rozpacz. Społeczeństwo nauczyło nas kłamać, kraść
i  oszukiwać. Podstęp stał się konieczną umiejętnością człowieka.
Obserwuję ludzi już blisko pięć lat i zaczynam mieć złe przeczucia co do
kursu, jaki wspólnie obraliśmy. Im więcej o tym myślę, tym większe mnie
ogarnia przygnębienie.
Stworzyłem ostatnio test na uczciwość, polegający na stawianiu
gości w kuszącej sytuacji. Pierwszym klientem, którego poddałem próbie,
był pięćdziesięciokilkuletni podpułkownik armii USA, dopiero co
przydzielony na stanowisko administracyjne w  szpitalu Fitzsimonsa.
Przed objęciem nowej funkcji zamieszkał w pokoju numer 10.
Foos krótko objaśnił zasady swego testu:
Na początek zostawiam w  pokoju numer 10 mały kuferek.
Zabezpieczam go tanią kłódką, którą bardzo łatwo można wyłamać.
Goście cały czas coś zostawiają w  opuszczanych pokojach, co
postanowiłem wykorzystać w moim eksperymencie.
Ilekroć w  motelu zjawia się klient, którego chcę poddać próbie
uczciwości, daję mu pokój numer 10. Potem, kiedy nowa osoba wypełnia
formularz rejestracyjny, Donna dzwoni do mnie z naszej kwatery i udaje
gościa, który niedawno u nas był i zostawił walizkę z tysiącem dolarów
w gotówce.
„Zostawiła pani walizkę z  tysiącem dolarów?”, powtarzałem do
słuchawki, żeby nowo przybyły gość mnie usłyszał. Potem odkładałem
słuchawkę i  wołałem do Donny, która siedziała na tyłach recepcji:
„Kochanie, czy pokojówka przyniosła z  dziesiątki kuferek
z  pieniędzmi?”. Na co Donna odpowiadała: „Nie. Niczego nie
znalazła”. Znów brałem słuchawkę do ręki i  mówiłem: „Bardzo mi
przykro, ale niczego takiego nie znaleźliśmy, mamy jednak pański adres,
więc w razie czego niezwłocznie ją panu odeślemy”.
Dzisiaj odegraliśmy całą scenkę przed podpułkownikiem, który
właśnie wypełniał formularz. Kiedy skończył, zaprowadziłem go do
pokoju i zaraz potem wdrapałem się na strych, żeby zobaczyć, co zrobi.
Zaraz po wejściu kładzie swój bagaż na łóżku i idzie do łazienki. Po
wyjściu włącza telewizor i  robi szybki przegląd pokoju. Czyta cennik
usług zawieszony na drzwiach, otwiera i  zamyka szuflady. Zdejmuje
marynarkę munduru, wiesza ją w  szafie i  w  tym momencie zauważa na
górnej półce małą walizkę. Zdejmuje ją i kładzie na łóżku. Dotyka kłódki,
ale nie próbuje jej otworzyć. Jak wszyscy inni w tej sytuacji, zastanawia
się nad swoim położeniem.
Uwielbiam obserwować ten moment. W  umyśle klienta dobro toczy
walkę ze złem. Pojawiają się pytania: Wyłamać kłódkę i  wziąć tysiąc
dolarów? Czy może odnieść kuferek do recepcji jak dobry Samarytanin?
Prawie słychać tok myśli: Nikt nie wie, że walizka tu jest, w środku kryje
się tysiąc dolarów, który naprawdę by mi się przydał.
W  przypadku podpułkownika podjęcie decyzji trwało dziesięć minut
i  na koniec zło zwyciężyło. Najpierw spróbował zdjąć kłódkę palcami,
ale bez skutku. Wyszedł z  pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi,
i  wrócił ze śrubokrętem, który przyniósł z  samochodu. Przez chwilę
wahał się, czy go użyć. Znowu opuścił swój pokój. Donna zobaczyła go
w recepcji i powiedziała „dzień dobry”. Jakiś czas się tam kręcił, jakby
chciał się upewnić, czy aby nikt się nie zorientował, że kuferek się
znalazł.
Potem wrócił do pokoju. Zamknął drzwi na łańcuch, usiadł na łóżku
i jednym, sprawnym ruchem śrubokręta zdjął kłódkę i otworzył walizkę.
Zaczął grzebać w  spakowanych w  niej ubraniach. Zaglądał w  każde
zagłębienie i do każdej kieszonki. Nagle zrozumiał, że w  środku nie ma
żadnej gotówki. Pokręcił głową – był wyraźnie skołowany i zmartwiony.
Co teraz? Myślał pewnie: Nie mogę odnieść jej ze zniszczoną kłódką,
w pokoju też jej nie zostawię.
Jeszcze przez parę minut chodził po pomieszczeniu, wreszcie wyjął
z  szafy swój płaszcz, owinął nim kuferek i  wyszedł. Słyszałem, jak
uruchamia samochód, więc domyślam się, że pojechał pozbyć się gdzieś
niewygodnego bagażu.
Siedząc w  wieży obserwacyjnej, Podglądacz wziął do ręki notes
i opisał w nim kolejny przykład ludzkiej chciwości.
Wniosek: testowi na uczciwość poddanych zostało piętnaścioro gości
motelu. W  grupie tej znaleźli się: pastor, prawnik, kilku biznesmenów,
paru robotników, para na urlopie, zamężna kobieta z  klasy średniej
i  jeden bezrobotny. Tylko dwie osoby odniosły walizkę do recepcji
w nienaruszonym stanie. Jedną z nich był lekarz, drugą zamężna kobieta.
Pastor i  cała reszta otworzyli kuferek, a  potem próbowali na różne
sposoby się go pozbyć. Duchowny wyrzucił go przez okno w  łazience
w rosnące tam krzaki. Lekarz podjął próbę otwarcia walizki, ale zmienił
zdanie. Zatem ze wszystkich tych osób tylko jedna kobieta oparła się
chciwości.
Podglądacz nie ma więcej pytań.
OSIEMNAŚCIE

W stworzonej przez Podglądacza kategorii „ludzi uczciwych, ale


nieszczęśliwych” znaczną większość stanowiły przyjezdne pary
małżeńskie, które w  trakcie swoich krótkich pobytów w  Manor House
zalewały jego uszy potokiem skarg i  zdradzały tak silne oznaki
wieloletniego stresu małżeńskiego, że wiele razy przypominał sobie
w duchu, jakie miał szczęście, że ożenił się z Donną.
„Gdyby nie jej wyrozumiałość, moje marzenie o  zbudowaniu
laboratorium do obserwacji ludzi nigdy by się nie ziściło”, pisał Gerald.
„Moja żona poświęciła dużo uwagi, by zrozumieć, co stoi za moją potrzebą
podglądania. Nie krytykowała mnie za tę perwersję, dzięki czemu łatwiej
mi było uznać mój voyeuryzm za coś naturalnego, czego doświadczają
wszyscy mężczyźni”.
Miał zatem w tej ślicznej, radosnej blondynce kochającą i wierną żonę,
osobistą pielęgniarkę, współspiskowca, lubieżną towarzyszkę sesji na
strychu (ilekroć miała wolne w  szpitalu), zaufaną menedżerkę rodzinnych
finansów, kochającą matkę ich dwójki dzieci, a  do tego – warto to
nadmienić – sekretarkę i  kopistkę w  te wszystkie dni, kiedy był zbyt
znudzony albo zmęczony, żeby spisywać najświeższe obserwacje
żmudnych motelowych scen.
Jeśli nie miał ochoty brać do ręki ołówka, dyktował swoje przemyślenia
Donnie, która jeszcze w  liceum nauczyła się stenografii. Potem Foos
dostawał od niej pełną transkrypcję i przepisywał ją do dziennika.
Żona pomagała mu też gromadzić fakty i  liczby, które wykorzystywał
w swoich rocznych raportach. Robiła to z taką samą skrupulatnością, z jaką
podchodziła do notowania informacji o pacjentach w szpitalu.
Jako że Gerald Foos lubił wyobrażać sobie siebie i  Donnę jako ludzi
nauki, działających na tym samym polu co słynna para, która kierowała
Instytutem Mastersa i Johnson w St. Louis, w jego sprawozdaniach często
pobrzmiewał profesjonalny ton seksuologa czy terapeuty. Dotyczy to
zwłaszcza ostatnich akapitów, w  których zapisywał swoje „wnioski”.
Typowym przykładem takiego stylu jest końcowy fragment wpisu
dotyczącego emocjonalnie wychłodzonej starszej pary z  Joplin w  stanie
Missouri, która wynajęła pokój numer 7 z dwoma podwójnymi łóżkami.
Ponieważ nie miałem nic lepszego do roboty, postanowiłem przyjrzeć
się tej mało atrakcyjnej parze. Jeszcze w  recepcji zauważyłem, że mąż
w  ogóle nie okazuje emocji. Był kierownikiem w  fabryce samochodów,
miał czterdzieści kilka lat, 170 cm wzrostu, zadbany, nosił okulary. Jego
żona była w  jego wieku, ważyła jakieś 50 kilo, miała smukłą sylwetkę
i  drobne usta. Kiedy weszli do pokoju, zobaczyłem, że mąż ma ten sam
ponury wyraz twarzy, który widziałem przed chwilą w  recepcji. Ona
poszła do łazienki, a gdy z niej wyszła, powiedziała:
– Chodźmy coś zjeść.
Wrócili o  21.30 i  przez chwilę rozmawiali o  filmie, który widzieli
w kinie. Potem ona się rozebrała. Rozpięła stanik, obracając go tyłem na
przód, włożyła koszulę nocną i  dopiero wtedy zdjęła biustonosz do
końca. Położyli się w  oddzielnych łóżkach i  razem oglądali telewizję.
Sporo później mężczyzna przeniósł się na jej łóżko i  zaczął ją pieścić
i  całować, ale gdy tylko jego żona się podnieciła, szanse na to, że on
dostanie erekcji, zmalały do zera.
Jego żona powiedziała:
– Od trzech tygodni nie jesteś w  stanie nic zdziałać, więc czemu
próbujesz w tym parszywym motelu?
Nie doczekała się odpowiedzi.
Po chwili znów się odezwała:
– Jak mężczyźni całują i  przytulają swoje żony, to na ogół
twardnieją, ale tobie się to już nie zdarza. Myślę, że się po prostu
zestarzałeś i  nie potrzebujesz już seksu. Ja zresztą też nie, więc się nie
przejmuj.
Nagle postanowiła wziąć kąpiel, więc poszła do łazienki i zamknęła
za sobą drzwi. Mąż wrócił do swojego łóżka z  beznamiętnym wyrazem
twarzy, ale po policzkach zaczęły mu spływać łzy. Wytarł je, zdjął z siebie
kołdrę i  jedną dłonią chwycił za żołądź, a  drugą złapał się za jądra.
Bardzo szybkimi ruchami masował penisa i  po kilku minutach miał
erekcję. Używając właściwej kombinacji nacisku i szybkości, doszedł do
orgazmu. Wytrysk nie był obfity, więc wygląda na to, że mężczyzna ten
masturbuje się często.
W  trakcie masturbacji przyglądał się uważnie drzwiom do łazienki.
Domyślam się, że nie chciał, by żona go przyłapała. Na koniec wytarł
spermę spodnią częścią kołdry i zakrył się nią pod szyję.
Jego żona wróciła z  kąpieli i  po cichu położyła się w  swoim łóżku.
On zachował twarz pokerzysty. Po jakimś czasie wyłączył telewizor,
potem zgasił światło i oboje poszli spać.
Wniosek: zaobserwowawszy w życiu wiele różnych form impotencji,
Podglądacz jest zdania, że ten konkretny jej rodzaj jest najrzadziej
omawianym, a  zarazem najbardziej utajnionym zjawiskiem w  sferze
ludzkiej seksualności. Ten badany nie jest impotentem. Możliwe, że ma
niską samoocenę i boi się zawieść swoją żonę, ale gdyby tylko miała ona
większą wiedzę w kwestii seksu, mogłaby w mgnieniu oka wyleczyć jego
„chorobę”, biorąc jego penisa do ust albo chociaż do ręki.
Podejrzewam, że wychowała się w kręgach, w których z dezaprobatą
patrzyło się na wszelkie formy gry wstępnej. Ci dwoje
najprawdopodobniej już zawsze będą zniewoleni przez swoją niewiedzę.
Kiedy indziej wyposażony w  dwa oddzielne łóżka pokój numer 7
wynajęła inna para, ale w  przeciwieństwie do smutnego męża z  Joplin
i  jego nudnej żony tych dwoje momentalnie odmieniło atmosferę wokół
siebie swoją urodą, przyjemnym usposobieniem i  okazywaną sobie
wzajemnie sympatią. Podglądacz był wniebowzięty, kiedy meldował ich
w  pokoju (na całe sześć tygodni!), i  nie mógł się doczekać tych
ociekających pożądaniem scen małżeńskiego szczęścia, które niewątpliwie
miały zaowocować nowymi, pikantnymi wpisami do ostatnio mocno
wystygłego dziennika.
Ciemnowłosy, szczupły mężczyzna był oficerem lotnictwa i przyjechał
do Denver na sześciotygodniowe szkolenie w bazie Lowry, a jego żona,
nauczycielka z  Missisipi, wzięła urlop, żeby mu towarzyszyć, choć (jak
się wkrótce okazało) większość dni spędzała sama w pokoju.
Była dwudziestokilkuletnią brunetką o  ładnych proporcjach, bardzo
żywą i  sympatyczną. Któregoś dnia, widząc w  recepcji ogłoszenie, że
szukamy pokojówek, zapytała, czybym jej nie zatrudnił.
– Na ogół dużo pracuję – powiedziała – a tutaj strasznie się nudzę.
Więc przyjąłem ją na tymczasowy etat i  nie pożałowałem. Okazała
się pracowita, wesoła i  nigdy nie narzekała. Ponieważ często ją
widywałem przy recepcji, miałem wiele okazji, żeby z  nią rozmawiać
o  jej dzieciństwie i  warunkach, w  których dorastała. Urodziła się
w małej wiosce w Missisipi, gdzie jej rodzice uprawiali tytoń. Uroczym
południowym akcentem opisywała dzieciństwo spędzone w  ubóstwie
i  opowiadała o  studiach, na które ciężko pracowała i  po których
rozpoczęła pracę nauczycielki. Męża poznała w  college’u, szybko się
pobrali, po czym on niezwłocznie zaciągnął się do wojska. Mówiła, że
jest z nim szczęśliwa. Nie miała dzieci.
Obserwując ich w  nocy, widziałem, że faktycznie są ze sobą
szczęśliwi. On zawsze odnosił się do niej łagodnie i  z  troską, ona była
przy nim tak samo radosna jak w  pracy. Tym większym zaskoczeniem
było dla mnie ich prawie nieistniejące życie seksualne. Przez pierwsze
trzy tygodnie ani razu nie widziałem, żeby się kochali. A jednak w niczym
nie przypominali innych nieaktywnych seksualnie par, u których kłótnie
i spory były na porządku dziennym. Nie, ci dwoje szczerze się lubili.
Podglądaczowi zdarzyło się raz usłyszeć, jak mąż mówi do żony, że
już od jakiegoś czasu nie uprawiali seksu, na co ona odparła:
– Cokolwiek chcesz i kiedy chcesz, kochanie. Ja się dostosuję.
Ale potem żadne z nich już nic więcej na ten temat nie powiedziało
i zdaje się, że do niczego nie doszło.
Coś się wydarzyło dopiero pewnego późnego popołudnia w  piątym
tygodniu ich pobytu, kiedy Podglądacz obserwował swoją tymczasową
sprzątaczkę, jak po skończonej pracy leży naga na łóżku w  swoim
pokoju. Lampki przy obydwu łóżkach były włączone i  doskonale
oświetlały jej kształtne, młode ciało. Po chwili, jakby w  transie, wstała
z łóżka, otworzyła niewielką walizkę, która stała w szafie, i wyjęła z niej
jasnobeżowy wibrator na baterie. Miał około piętnastu centymetrów
długości. Wróciła do łóżka, uruchomiła go i  zaczęła powoli przesuwać
nim po żebrach i  brzuchu. Na koniec położyła go sobie między udami
i  kiedy końcówką dotknęła warg sromowych, przez całe jej ciało
przebiegł dreszcz rozkoszy.
Podglądacz patrzył z wysokości niecałych dwóch metrów. Słyszał jej
przyspieszony oddech i  czuł charakterystyczny zapach, zapowiadający
rychły orgazm. Zastanawiał się, czy jej mąż wie, że jego żona ma
wibrator i z nim podróżuje. Jeśli nie, to jakim cudem udawało jej się to
przed nim ukryć? I skąd go miała? Żałował, że nie może jej o to zapytać
i  odkryć tajemnic skrywanych przez tę uroczą kobietę i  człowieka,
którego wzięła sobie za męża.
Jakiś czas później wstała, włożyła wibrator z  powrotem do walizki
i  poszła do łazienki. Napełniła wannę wodą, dolała do niej sporą ilość
olejku zapachowego i  umyła ciało i  włosy. Po kąpieli wytarła się
ręcznikiem i  posypała perfumowanym talkiem, a  następnie wysuszyła
włosy suszarką. Pieczołowicie układała długie, falujące loki. Nakładając
szminkę, na chwilę się zatrzymała, żeby przyjrzeć się swojemu nagiemu
ciału w lustrze toaletki.
Potem wyjęła z  szafy granatową spódnicę i  białą bluzkę. Kiedy
skończyła się ubierać, włożyła do kieszeni kilka banknotów i  wyszła
z pokoju.
Podglądacz opuścił swoje stanowisko na strychu i wrócił do recepcji.
Zastał ją tam, jak odbierała drobne z  automatu z  napojami. Wymienili
uprzejmości i przez chwilę rozmawiali. Podglądacz zauważył, że kobieta
jest znacznie piękniejsza z  bliska niż oglądana z  platformy
obserwacyjnej.
– Jadę do centrum na zakupy – powiedziała. – Gdyby widział pan
mojego męża, proszę mu przekazać, że wrócę około szóstej.
Wniosek: niestety dla tych dwojga, różnią się oni między sobą pod
względem natężenia seksualnych potrzeb. On jest pewnie dwójką, a ona
siódemką. Z  powodu tej rozbieżności, pomimo serdeczności, jaką sobie
nawzajem okazują, wróżę ich małżeństwu jeszcze wiele trudności.
DZIEWIĘTNAŚCIE

Gerald Foos szczycił się faktem, iż nigdy nie został przyłapany i  że


jego sekret się nie wydał. Ale przynajmniej raz był bardzo bliski wpadki.
Któregoś dnia obserwował ze strychu parę, która korzystała z  motelu
raz w tygodniu. W pewnej chwili usłyszał, jak mąż pyta żonę:
– Do czego, myślisz, jest ta kratka? Bo na pewno nie do wentylacji.
Instalowałem takich setki. Ta nie jest prawdziwa.
– To do czego, jak nie do wentylacji? – spytała żona.
– Może do podglądania.
Kobieta zachichotała.
– Myślisz, że ktoś nas obserwuje?
– Świat jest pełen dziwaków. Spróbuję się dowiedzieć.
Z  Zapisków wynika, że Geralda mocno zaniepokoiła podsłuchana
rozmowa. Ostrożnie zszedł ze strychu, zamknął drzwi na klucz i wrócił do
recepcji.
Siedział w biurze i rozważał swoją sytuację. Od samego początku jego
plan na okoliczność wpadki był taki, że platformę obserwacyjną nazwie
„korytarzem technicznym”, służącym do „obsługi instalacji elektrycznej,
rur grzewczych i  hydrauliki”. Kanały wentylacyjne miały odprowadzać
z  pokojów dym i  nieprzyjemne zapachy. Tak zostałoby to przedstawione
klientowi, który nabrałby podejrzeń. Po takich wyjaśnieniach trud
udowodnienia niecnych intencji właściciela motelu leżałby całkowicie po
stronie klienta.
„Nazajutrz nie wiedziałem, czego się spodziewać”, pisał Foos.
„Sądziłem, że gość zadzwoni na policję albo przynajmniej zażąda ode mnie
wyjaśnień. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy”.
Przez następnych kilka dni Gerald trzymał się z  dala od platformy
obserwacyjnej. „Starałem się ustalić, co takiego zamierza mój klient”.
„Po jakichś czterech dniach wróciłem na strych i  zauważyłem, że
podejrzliwy gość zasłonił kratkę przyklejoną do sufitu kartką papieru.
Z jednej strony był w niej niewielki otwór, przez który dało się zajrzeć do
środka. Akurat tego wieczoru para uprawiała seks oralny, który z  czasem
przerodził się w pełny stosunek”.
Dwa dni później żona zjawiła się w  recepcji i  powiedziała Geraldowi,
że jej mąż wrócił do ich rodzinnego stanu, i że ona też niedługo wyjedzie.
„Następnie – pisał Foos w  dzienniku – ujawniła mi przerażający fakt:
okazało się mianowicie, że jej mąż wszedł przez kratkę wentylacyjną na
strych i przez chwilę po nim chodził. Był bardzo drobnym mężczyzną, więc
udało mu się przecisnąć przez otwór w suficie. Nie sądziłem, że zmieści się
w nim ktokolwiek prócz małego dziecka. Wyjaśniłem jej, że strych służy do
obsługi technicznej pokojów. Przyjęła to bez zmrużenia oka”.
DWADZIEŚCIA

Pomimo swojego uprzywilejowanego statusu świadka


najintymniejszych chwil między ludźmi Podglądacz wciąż miał wrażenie,
że pełna wiedza o zachowaniu człowieka pozostaje dla niego niedostępna.
Owo poczucie niezrozumienia jeszcze się pogłębiło, kiedy Foos
zameldował „niesamowicie atrakcyjną parę z Oakland” w pokoju z dwoma
oddzielnymi łóżkami.
On miał 190 cm wzrostu i  był przystojnym, niespełna
trzydziestoletnim, atletycznie zbudowanym facetem, a  ona – 
dwudziestoparoletnią blondynką, niższą od niego o głowę. Przez ostatnie
pół roku mieszkali w  Boulder w  Kolorado, a  teraz szukali pokoju
z  kuchnią na kilka tygodni, bo czekali na koniec remontu w  nowym
mieszkaniu w Aurorze.
Z  ich rozmów dowiedziałem się, że ona była kiedyś Miss Kalifornii
i Wicemiss Ameryki. Pobrali się niedługo po tym drugim konkursie. Jej
mąż stał się jej agentem i  do dzisiaj prowadzi jej karierę modelki.
Wybrali Aurorę ze względu na zlokalizowane tam niewielkie studio
filmowe i związane z nim znajomości.
Jednak ta piękna para tworzyła jeden z  najdziwniejszych związków,
jaki dane mi było obserwować. Przez ponad dwa tygodnie nie doszło
między nimi do żadnego kontaktu seksualnego. Niewiarygodne.
Śpią w oddzielnych łóżkach. Za dnia i nocą rozmawiają wyłącznie na
tematy zawodowe. Przez większość czasu o  coś się spierają. On chce,
żeby ona włożyła więcej serca w  swoją karierę modelki; ona nie
wykorzystuje licznych okazji zarobkowych, które on dla niej załatwia. Jej
mąż często wychodzi z pokoju ze złością i całymi godzinami nie wraca.
Kiedy go nie ma, jego żona siedzi sama w pokoju. Ogląda telewizję,
czasem chodzi nago i  przygląda się sobie w  lustrze. Bywa, że siada na
łóżku i  długo patrzy na swoje nogi i  stopy. Zdarza się też, że leżąc na
łóżku, dotyka delikatnie różnych części ciała, ale nigdy nie widziałem,
żeby się masturbowała. Co jakiś czas widzę na jej twarzy wyraz
niezadowolenia, czasami jej ciało przeszywa jakiś dreszcz. Zupełnie
jakby się wzdrygała na kontakt fizyczny z  czymś lub kimś. Raz byłem
świadkiem, jak płacze, ale trwało to tylko kilka minut, po których
ogarnął ją głęboki spokój.
Wniosek: Podglądaczowi trudno byłoby uwierzyć, że mężczyznę tego
interesuje wyłącznie zapewnienie żonie sukcesu jako modelce, ale
obserwacje tych dwojga sugerują, że faktycznie może tak być. Nie
wykazuje on najmniejszego zainteresowania tą przepiękną kobietą. Może
jest homoseksualistą. A  z  drugiej strony, nie jest to pierwsza znana mi
aseksualna para. Inne nie były tak atrakcyjne jak ci dwoje, ale faktem
jest, że młodych, niezainteresowanych seksem par jest wśród nas
znacznie więcej, niż większości z nas się zdaje.
Powiem więcej: z  moich obserwacji wynika, że wiele z  tych
aseksualnych par (a  mowa tu o  ludziach, którzy nie osiągnęli jeszcze
wieku średniego) to osoby sprawiające wrażenie zadowolonych z życia.
Sporządziłem zestawienie liczbowe dotyczące częstotliwości aktów
seksualnych. Wygląda to następująco:
* 12 procent wszystkich poddanych obserwacji w  motelu par jest
bardzo aktywnych seksualnie,
* 62 procent prowadzi umiarkowanie intensywne życie seksualne,
* 22 procent ma niski popęd,
* 3 procent nie uprawia seksu w ogóle.
Z  braku precyzyjnej metody pomiaru za „bardzo aktywną
seksualnie” uznałem każdą parę, w  której przynajmniej jeden
z  partnerów wykazuje dużą inicjatywę. Jednak w  pierwszej kategorii
najczęstsze są związki dwóch osób w równym stopniu zainteresowanych
seksem. Za przykład służyć może małżeństwo z Wichita w stanie Kansas,
które dzieli pojedyncze łóżko w pokoju numer 6.
Mąż jest białoskórym mężczyzną, ma 187 cm wzrostu, trzydzieści
parę lat. Jego żona ma 172 cm wzrostu i  jest blondynką o  jasnej cerze
i  miłym usposobieniu. Zameldowałem ich o  17.00 w  pokoju numer 6.
W  recepcji oboje byli rozmowni i  kontaktowi. Pierwsze pytanie, jakie
zadał mi mężczyzna, wypełniając formularz rejestracyjny, brzmiało:
– Gdzie w okolicy zjemy najlepszego homara i steki?
Wieczorem patrzyłem z  góry, jak wracają z  restauracji, a  żona
wchodzi do łazienki i zostawia otwarte drzwi.
On stanął w  progu, blisko niej. Siedząc na sedesie, zaczęła pieścić
jego penisa przez spodnie.
Uśmiechnął się i zapytał:
– Znowu jesteś napalona?
– Zawsze jestem napalona – odparła.
Kiedy podszedł bliżej, rozpięła mu spodnie, wyjęła członek i  wzięła
go do ust. Cały czas przy tym siedziała na sedesie. Była mistrzynią
fellatio. W niecałe pięć minut doprowadziła go do orgazmu.
– Czuję w twojej spermie smak czosnku z kolacji – powiedziała.
– Nic dziwnego. Prawie wyssałaś mi żołądek.
Później, gdy leżeli razem w  łóżku i  oglądali telewizję, kobieta nie
przestawała dotykać i  pieścić jego penisa. Był miękki, ale gdy tylko
wzięła go znów do ust, natychmiast stwardniał. Chwilę później dosiadła
go w  pozycji na jeźdźca i  kontrolowała ruchy aż do niezwykle silnego
orgazmu. On nie szczytował, ale kiedy zmienił pozycję na dominującą,
też doprowadził się do orgazmu, drugiego w przeciągu dwóch godzin.
Wniosek: ta kobieta bez wątpienia ma bardzo wysoki popęd
seksualny. Nie ma żadnych zahamowań, a  jej mąż najwyraźniej
w zupełności jej wystarcza. Pewnie ich małżeństwo jest udane, więc będą
szczęśliwi, o  ile on nie przestanie jej zadowalać. Są arcyciekawą parą.
Szkoda, że nie zostali dłużej.
DWADZIEŚCIA JEDEN

Rozczarowanie, którego czasem Podglądacz doświadczał, obserwując


takich gości jak piękna, ale seksualnie niedopasowana para z Boulder, szło
w  zapomnienie, ilekroć zdarzało mu się być świadkiem pełnej swobody
w  łóżku. Tym właśnie oczarowało go pewne małżeństwo z  Teksasu.
Powiedzieli, że są na wakacjach i  zatrzymali się w  Denver tylko
przejazdem. Ona była nienasyconą kobietą, która wiedziała, czego chce,
i  otwarcie to komunikowała. W  mężu miała wspólnika, z  którym szukała
zaspokojenia.
Mąż, ubrany w luźnym stylu, miał jakieś 180 cm wzrostu i ważył 90
kilo, a  jego żona była oszałamiającą, rudowłosą pięknością z  krągłym
ciałem i dużymi ustami. Mogła mieć jakieś 160 cm wzrostu. Podglądacz
nie mógł się doczekać, aż dane mu będzie zaobserwować tych dwoje
w intymnym zbliżeniu, ale zarazem zmartwił go fakt, że oboje mieli przy
sobie paczki papierosów.
Podglądacz nienawidzi palaczy, bo wydmuchiwany przez nich dym
przedostaje się na strych i daje się mu we znaki. Ludzie, którzy nie palą
papierosów, powinni być chronieni prawem, bo inaczej są nieustannie
krzywdzeni przez miłośników tytoniu. Niestety w  Kolorado nie
obowiązują żadne tego typu przepisy i  w  wynajętych przez siebie
pokojach motelowych goście mogą robić, co im się żywnie podoba.
Podglądacz patrzył ze strychu, jak nowa para wchodzi do pokoju.
Kiedy się rozpakowali i poszli na kolację, wszedł do nich na chwilę, żeby
sprawdzić rozmiar biustonosza rudowłosej klientki. Okazało się, że ma
miseczki 34D.
W  celu uwiarygodnienia zapisków w  dzienniku, co jakiś czas
Podglądacz przeszukuje pokoje swoich klientów i  w  ten sposób
potwierdza trafność czynionych obserwacji. Jest przy tym niezwykle
drobiazgowy i uważny, więc żaden z gości nigdy się nie domyślił, że jego
prywatna przestrzeń została naruszona. Jak już to zostało wielokrotnie
odnotowane, Podglądacz jest dumny, iż jego klienci nie ucierpieli nigdy
w wyniku prowadzonych przez niego badań. Był to z jego strony warunek
konieczny – bez gwarancji, że dobro gości nie zostanie pogwałcone,
nigdy nie zabrałby się do budowy platformy obserwacyjnej.
Nie licząc obfitych piersi tej najnowszej klientki, była ona drobna
i  bardzo ładna. Podglądaczowi aż trudno było uwierzyć, że kobieta
zbliżająca się do wieku średniego może wyglądać tak apetycznie
i  zdrowo. Zdjęła spódnicę i  majtki. Na wzgórku łonowym rosła gęsta
kępka jasnorudych włosów.
Wyciągnęła się na łóżku obok mężczyzny i  położyła palce na jego
sztywnym penisie. Delikatnie go pieściła, jakby nie chciała zrobić mu
krzywdy. Powoli otworzyła usta i  zaczęła fellatio. Kreśląc językiem
kółka, lizała członek z  góry do dołu, od samego czubka po nasadę.
Pieściła go wargami z prawej strony, potem z lewej, brała do ust żołądź,
żeby za chwilę wrócić na sam dół. Kiedy penis był już cały w jej ślinie,
połknęła go calusieńkiego. Mężczyznę przeszyły dreszcze, a  ona nie
przestawała go pochłaniać.
Dotykał czule jej piersi, które zdawały się reagować na jego
muśnięcia. Za chwilę ścisnął je mocniej i  zaczął poruszać lędźwiami
w  rytm jej oralnych pieszczot. Wreszcie zsunął się niżej, zabierając
penisa z  jej mokrych ust, rozsunął rękami jej uda i  zatopił język
w pochwie.
– Cudownie – powiedziała. – Liż mnie, liż.
Zaczęła rzucać głową na boki, oparła się dłońmi o  jego głowę
i  wplotła mu palce we włosy, jednocześnie rozsuwając szerzej uda
i  podnosząc kolana. Widać było ścięgna jej szyi, kiedy krzyczała
z  rozkoszy i  osiągnęła gwałtowny orgazm. Mężczyzna natychmiast
położył ją na plecach i  wykonał kilka szybkich ruchów, po których
zawołała:
– Wypełnij mnie, wypełnij mnie spermą!
Jak na życzenie, mocno szczytował i chwilę później opadł na nią bez
sił.
Pięć minut później wysunął penisa z  jej pochwy i  położył się na
swojej połowie materaca. Potem przyniósł z łazienki ręcznik i oboje się
nim wytarli. Nozdrza Podglądacza lekko drgały, czując podniecający
zapach spełnionego seksu. Ale po chwili mężczyzna zaczął grzebać
w  kieszeniach i  wyjął paczkę papierosów. Zapalił dwa i  jednego podał
żonie. Wciągnęła dym do płuc, po czym ciężko westchnęła, jakby chciała
powiedzieć: „Seks na razie się skończył i  trzeba znowu stawić czoła
jałowemu życiu”.
Wniosek: oto przykład wyzwolonej i obeznanej seksualnie pary, która
okazuje sobie pełnię miłości, wykorzystując do maksimum możliwości,
jakie daje im erotyka. Są zatem chodzącym dowodem na to, że można
zerwać krępujące tak wielu ludzi więzy seksualnych zahamowań
i niewiedzy. Podglądacz był pod wrażeniem ich wzajemnej namiętności,
choć wolałby, żeby nie docierała do niego w zestawie z duszącym dymem
papierosowym.
DWADZIEŚCIA DWA

Dzięki swojemu motelowi Foos miał na bieżąco kontakt


z  najnowszymi trendami i  modami. Jednym z  nich była fotografia
błyskawiczna, spopularyzowana przez firmę Polaroid i jej składany model
aparatu SX-70, uważany za tak przełomowy, że w  1972 roku pojawił się
razem ze swoim twórcą, doktorem Edwinem Landem, na okładkach
czasopism „Time” i  „Life”. „Polaroid miał niesamowity wpływ na życie
niektórych ludzi”, pisał Podglądacz w  swoim dzienniku, dodając, że ów
nowy sprzęt widział w  rękach gości „z  najróżniejszych warstw
społecznych, którzy przy jego pomocy rejestrowali swoje seksualne
wyczyny”, aczkolwiek potrzebę robienia zdjęć w  łóżku obserwował
„znacznie częściej u mężczyzn niż u kobiet”.
Jeden pamiętny wyjątek stanowiła bardzo atrakcyjna młoda kobieta,
studentka, która w  motelu czekała na rozpoczęcie nowego półsemestru.
Szczególną przyjemność sprawiało jej oglądanie samej siebie.
Jest biała, ma 21 lat, niespełna 170 cm wzrostu, waży jakieś 50 kilo.
Ma zielone oczy, rude włosy i  jasną cerę. Podglądacz obserwował ją
przez trzy dni i  w  tym czasie do nikogo nie zadzwoniła, nikt też jej nie
odwiedził. Najwyraźniej będąc nową studentką w tutejszym college’u dla
kobiet, nikogo nie zna, bo oprócz posiłków, które je poza motelem,
większość czasu spędza w swoim pokoju: czyta książki, ogląda telewizję
i, niestety, pali papierosy.
Mimo tego samotniczego usposobienia nie wstydzi się swojego ciała,
bo często chodzi po pokoju zupełnie nago. Wręcz lubi dokładnie się
przeglądać w  lustrze. Wczoraj zdjęła lustro ze ściany nad komodą
i oparła je o ścianę przy łóżku, żeby widzieć się w trakcie masturbacji.
Cały rytuał wygląda następująco: na początku stymuluje łechtaczkę
serdecznym palcem prawej dłoni i  szybko się podnieca. Potem długą
linijką pobudza jednocześnie obydwa sutki (jedną ręką), przesuwając ją
na przemian w  obie strony. Nogi ma szeroko rozwarte, kolana zgięte,
plecy też. Masturbując się, porusza się tylko na tyle, żeby zobaczyć się
w lustrze, jakby widziała w nim kogoś innego.
Kiedy osiąga orgazm, podnosi biodra i  ściąga palce stóp. Dziesięć
minut później powtarza całą sekwencję i  znów szczytuje. Czując
nadchodzący orgazm, oblizuje wargi i  jej usta wyglądają, jakby coś
ssała.
Podglądając ją dziś wieczorem, widzę większe przygnębienie niż
wcześniej. Jest nieuczesana i co chwila, bez najmniejszego zażenowania,
wypuszcza gazy. Zakładam, że gdyby w pokoju był z nią ktoś jeszcze, nie
robiłaby tego.
Wieczorem trzeciego dnia wreszcie dzwoni do kogoś w  Wisconsin.
Możliwe, że do rodziców albo innych krewnych. Mówi, że u niej wszystko
dobrze, że nie może się doczekać powrotu do szkoły i  że za chwilę
wychodzi na imprezę. Oczywiście nie ma żadnej imprezy, ale kobieta
brzmi przekonująco. Rozmawiając przez telefon, dłubie w  nosie
i  wyciera palec w  poszewkę kołdry. W  końcu się rozłącza i  zaczyna
chodzić po pokoju. W jej oczach widzę łzy.
Potem wraca na łóżko, włącza telewizor i zapala papierosa.
Wniosek: najwyraźniej nie jest jej łatwo przystosować się do nowych
warunków, co powoduje u  niej depresję i  poczucie osamotnienia.
Masturbacja pozwala jej wypełnić przynajmniej część wewnętrznej
pustki, choćby tylko na pewien czas. Z  moich obserwacji wynika, że
u  kobiet masturbacja jest najczęściej sposobem na poradzenie sobie
z przygnębieniem. Mężczyznom służy ona przede wszystkim jako metoda
na fizyczne odprężenie. Ta konkretna kobieta, masturbując się przed
lustrem, uzyskuje drugi punkt widzenia, a tymczasem ja na strychu mam
trzeci.
DWADZIEŚCIA TRZY

Będąc przez wiele lat właścicielem i  nadwornym podglądaczem


motelu Manor House, Gerald Foos nieraz miał okazję rozmyślać o wojnie
w  Wietnamie. Czy to żona uprawiająca delikatny, czuły seks
z poruszającym się na wózku weteranem, czy wdowa po zabitym żołnierzu
korzystająca z usług męskiej prostytutki – goście raz za razem utwierdzali
go w  jego krytycznej opinii o  skutkach amerykańskiej inwazji
w Indochinach.
Zresztą wojna wycisnęła piętno nie tylko na ich ciałach i  rodzinach;
destrukcja przez nią spowodowana była poważniejsza. Foosa głęboko
poruszyła bezduszność dwóch wojskowych pilotów i  lekkość, z  jaką
wspominali czynione przez siebie zniszczenie; zarazem ich aktywność
seksualna utwierdzała go w jego przekonaniach odnośnie do podglądactwa.
Wydałem klucze do pokoju numer 6 atrakcyjnej parze z  miasteczka
Rangley w  północno-zachodnim Kolorado. Mężczyzna miał jakieś 180
cm wzrostu i był przystojnym blondynem. Kobieta miała co najmniej 170
cm wzrostu, długie kasztanowe włosy i  duże, owalne oczy. Z  rozmowy
dowiedziałem się, że klient przyjechał do Denver na spotkanie
rezerwistów. Był pilotem w Wietnamie, a jego towarzyszka pełniła jakąś
funkcję w dwuletnim college’u w Rangley.
Powiedzieli mi, że wkrótce dołączy do nich jeszcze jeden znajomy, też
pilot, więc zarezerwowałem dla niego pokój numer 7, sąsiadujący
i połączony drzwiami z ich pokojem.
Kiedy zajmowałem miejsce na platformie obserwacyjnej, kobieta
zdejmowała właśnie buty śniegowe i  skarpety, a  potem położyła się na
łóżku.
Blondyn był w łazience. Narzekał na ból głowy. Powiedział:
– Muszę coś zjeść. Wtedy mi przejdzie.
Jego towarzyszka włożyła zatem buty i niedługo potem oboje wyszli.
Wrócili do pokoju jakąś godzinę później i  zaraz po ich powrocie ktoś
zapukał do drzwi. Był to ich znajomy – wysoki, niespełna trzydziestoletni
brunet. Przywitali się serdecznie, brunet wszedł do środka i  przez
godzinę siedzieli we trójkę i rozmawiali przy włączonym telewizorze.
Mężczyźni mówili głównie o lataniu i kilka razy nawiązywali do misji
helikopterowych w  Wietnamie. Nowy gość opowiedział historię
o partyzancie Wietkongu, którego wyrzucił z pokładu swojego śmigłowca
bojowego. Od słuchania tego zrobiło mi się niedobrze.
Blondyn, który pracuje teraz jako instruktor lotnictwa gdzieś
w  Kolorado, opisywał ze szczegółami swoją ulubioną rozrywkę:
polowanie helikopterem na kojoty. Mówił, że najbardziej lubi zaganiać je
w kierunku stromego urwiska i patrzeć, jak spadają na pewną śmierć.
– Są tak skupione na tym, żeby zwiać przed śmigłowcem, że
z łatwością zapędzam je na krawędź przepaści. Mówię ci: co to za widok,
jak lecą na samo dno!
Około jedenastej ich paskudna rozmowa wreszcie dobiegła końca.
Brunet się pożegnał i poszedł do swojego pokoju. Para w pokoju numer
6 zaczęła się rozbierać. Kobieta wyglądała oszałamiająco. Była wysoka
i  bardzo szczupła, aczkolwiek jej piersi sterczące pod narciarskim
swetrem wyglądały, jakby chciały tę jej smukłość zniwelować. W końcu
rozebrała się do naga, ale zanim mężczyzna dołączył do niej pod kołdrą,
poprosiła go, żeby wyłączył telewizor i światło, co też zrobił.
Zbiegłem ze strychu na parking, ale wszystkie miejsca przed pokojem
numer 6 były zajęte, więc nie mogłem oświetlić ich lampami mojego
auta. Ale mijając pokój numer 7, zobaczyłem przez zasłony, że ich
znajomy stał z  uchem przyciśniętym do łączących ich pokoje drzwi.
Słuchał dźwięków dobiegających z  sąsiedniej sypialni, spodnie miał
zsunięte do kostek i trzymał w dłoni penisa.
Kiedy wróciłem na strych, obserwowałem go przez kratkę
wentylacyjną. Dalej podsłuchiwał swoich sąsiadów. Kobieta jęczała
z rozkoszy coraz głośniej. W ciemności nie widziałem, co dokładnie się
tam działo, ale słychać ją było doskonale. Zajrzałem znów do pokoju
numer 7 i  zobaczyłem, że ich znajomy nadal stoi przyciśnięty do drzwi
i masturbuje się aż do osiągnięcia orgazmu.
Wniosek: poczynione tu obserwacje potwierdzają mój pogląd, iż
wszyscy mężczyźni są do pewnego stopnia podglądaczami i  przy
nadarzającej się sposobności dają upust swojemu voyeuryzmowi. Ale ci
dwaj przyprawiają mnie o mdłości. Ich bezduszny stosunek do zwierząt,
opowieści o ludziach wyrzucanych z helikoptera – wszystko to sprawia,
że życzę im obydwu podobnego losu, jaki spotkał tamte biedne kojoty.
DWADZIEŚCIA CZTERY

Motel Foosa był miejscem, w  którym jego goście urzeczywistniali


swoje perwersyjne fantazje. Podglądacz obserwował pewnego mężczyznę,
żonatego, z  dwójką dzieci, uprawiającego seks z  jednym z  wielu
pluszowych misiów, które miał ze sobą. „Wygląda na to, że oddawał się
swojemu zboczeniu wyłącznie w  podróży, kiedy był z  dala od rodziny”,
pisał Foos.
W  innym, znacznie bardziej pospolitym przypadku, kobiecy talent
dyplomatyczny ocalił pewnego mężczyznę przed katastrofalnym
upokorzeniem.
Dostojny i  schludny biały mężczyzna, niespełna czterdziestoletni,
mierzący około 170 cm wzrostu i ważący co najmniej 80 kilo, wyjaśnił,
że pochodzi z  Kansas City i  przyjechał do Denver w  interesach.
Potrzebował pokoju na jedną noc.
Obok niego stała atrakcyjna dwudziestopięcioletnia kobieta, która
wyglądała, jakby miała hiszpańskie korzenie, ale posługiwała się
perfekcyjną angielszczyzną. Zameldowałem ich w  pokoju numer 11,
w  którym są dwa łóżka. Dałem im dziesięć minut na rozgoszczenie się
i wszedłem na strych, żeby zobaczyć, z kim mam do czynienia.
Kiedy zajrzałem przez kratkę, mężczyzna rozmawiał przez telefon.
Siedział na krawędzi łóżka i  mówił głośno do słuchawki. Hiszpanka
rozpakowywała walizkę przy drugim łóżku.
– Moja żona i  ja właśnie przyjechaliśmy – powiedział mężczyzna. –
Wynajęliśmy pokój w  motelu i  możemy się z  wami spotkać o  siódmej
w restauracji, którą wskazaliście. Może tak być?
Kobiecy głos w  słuchawce odpowiedział, że tak. Rozmówczyni
dodała, że oboje z mężem nie mogą się doczekać spotkania.
Facet z  Kansas City się rozłączył, spojrzał na swoją towarzyszkę
i powiedział:
– Słuchaj, ty nic nie mów. Ja wszystko załatwię, okej? Proponuję iść
na wszystko, co zaproponują.
– Nie ma sprawy – odparła.
– I pamiętaj: oni myślą, że jesteś moją żoną, więc uważaj na to, co
mówisz. I  nie przejmuj się, jeśli będą chcieli czegoś ekstra. Ja za
wszystko zapłacę.
– Dobra.
Mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany i zaniepokojony zbliżającym
się spotkaniem. Powiedział swojej towarzyszce, że nic nie wie o  tamtej
parze, oprócz tego, że mieszkają w  Denver i  że zamieścili ogłoszenie
w czasopiśmie dla swingerów.
– W  restauracji zobaczymy, co to za ludzie, i  jeśli atmosfera będzie
miła, to wrócimy z nimi do motelu, okej?
Wyszli z  pokoju krótko przed siódmą i  wrócili zaraz po dziewiątej.
Jakieś pięć minut później zobaczyłem zatrzymujący się na parkingu pod
oknami pokoju numer 11 nowy model cadillaca. Wróciłem na strych;
nowo przybyli mieli obydwoje ponad czterdzieści lat, byli dobrze ubrani
i  wyglądali dystyngowanie, zwłaszcza kobieta. Była klasyczną
pięknością: arystokratyczny nos, wysokie i  wydatne kości policzkowe,
pięknie zarysowany podbródek, bardzo duże oczy i  cera, jakiej
pozazdrościć by jej mogły najpiękniejsze modelki.
Ale gdy tylko się rozebrała – oboje przystąpili do tego bez zbędnej
zwłoki – okazało się, że jej piersi są małe i  sflaczałe. Wkrótce jej mąż
i Hiszpanka też byli nadzy. Wszyscy troje położyli się na łóżku i zaczęli
się nawzajem pieścić.
Biznesmen z Kansas City siedział zamknięty w łazience i kiedy z niej
wyszedł, był szczerze zaskoczony, widząc, że tamci nie tylko się rozebrali,
ale również już się do siebie dobrali.
– O kurczę! – zawołał. – Tak szybko?
Powoli zdejmował ubranie i patrzył, jak jego hiszpańska towarzyszka
bierze do ust penisa drugiego mężczyzny, a  jego żona klęka obok nich
i  delikatnie masuje mu jądra. Hiszpanka miała ciemną, prawie
czekoladową skórę, a jej obfite piersi wieńczyły kasztanowe sutki. Niżej
rosła kępka kręconych, czarnych włosów łonowych.
Podglądacz był zauroczony jej urodą. Z wielką przyjemnością patrzył
zwłaszcza na jej język zataczający kręgi dookoła fioletowej żołędzi.
Żona, trzymając wciąż w dłoni mosznę swojego męża, skinęła na faceta
z Kansas City, żeby do nich dołączył.
Kiedy wreszcie pozbył się wszystkich ubrań, niepewnie położył się na
łóżku i od razu poczuł na jądrach dotyk klęczącej kobiety. Jednak nic, co
robiła dłońmi, a później ustami, nie było w stanie obudzić jego wiotkiego
członka.
Wyraźnie się krępował, ale przyjął jej zaproszenie i  położył głowę
między jej nogami, by stymulować ją językiem, co jednak robił
z  umiarkowanym entuzjazmem. Jego penis wisiał dalej bezwładnie
i  sprowadzał go tym samym do roli biernego obserwatora. Tymczasem
pozostała trójka zajęła się sobą i  w  przeciągu następnych dziesięciu
minut każde z nich doznało sporej satysfakcji.
Podglądacz widział to wszystko przez kratkę wentylacyjną
i współczuł mężczyźnie z Kansas City. Biedak miał nadzieję, że jeśli tylko
wszystko sprawnie zaaranżuje, weźmie udział w czymś niesamowitym.
Kiedy swingerzy z Denver ubrali się, pożegnali i wyszli, powiedział
cicho do swojej towarzyszki:
– Jakoś nie mogłem się podniecić tą całą orgią. To chyba jednak nie
moja bajka.
– Nie przejmuj się – odparła. – Ja cię podniecę.
– Wybacz mi. Trochę mi głupio.
– Daj spokój. Nie musimy uprawiać takiego seksu.
Po tych słowach skupiła całą uwagę na jego penisie i  językiem
postawiła go na baczność. Ani na moment nie oderwała od niego ust, aż
wreszcie się w  nie spuścił. Chwilę później rozanielony mężczyzna
powiedział, że był to najlepszy orgazm w jego życiu.
Wniosek: z  ich licznych rozmów wynika, że człowiek ten często
zabiera swoją hiszpańską znajomą na wyjazdy biznesowe. W  tej
konkretnej podróży zamierzał pierwszy raz spróbować seksu z udziałem
innej pary. Najwyraźniej nie mógł albo nie chciał eksperymentować
z  żoną, więc zaprosił swoją kochankę. Ponieważ ludzie, a  zwłaszcza
mężczyźni, szybko się nudzą seksem z  jednym partnerem, swingowanie
jest całkiem pożyteczną praktyką, aczkolwiek można się domyślać, że po
problemach z erekcją facet z Kansas City nie będzie już tego próbował.
Jak dotąd Podglądacz nie widział dostatecznie wielu orgii, by móc
sformułować jakąkolwiek hipotezę na temat wpływu zamiany partnerów
na życie małżeńskie swingerów. Bez względu na skutki takich praktyk
niektórzy ludzie zawsze będą do nich wracać i  należy się z  tego tylko
cieszyć.
DWADZIEŚCIA PIĘĆ

Voyeuryzm był dla Foosa niemal przymusową czynnością, od której


nie potrafił uciec. Pisał w dzienniku, że podglądanie innych napełniało go
poczuciem mocy i nadawało jego życiu sens.
„W swoim laboratorium Podglądacz czuje się silny i odważny, ale gdzie
indziej brakuje mu tych atrybutów i jeśli zdarza mu się doświadczyć choć
trochę pewności siebie, to jest to wyłącznie pozostałość po odbytej właśnie
sesji na strychu”.
Skryty za kratką wentylacyjną, był w  swoim mniemaniu badaczem
dziewiczych terytoriów, „wszystkiego, czego się w  nas samych boimy
i  czemu zaprzeczamy. Zakazanych treści. Tajemnic. Diabłów i  demonów.
Seksualnych niewiadomych. Ciekawostek. Ktoś musi zostać oddelegowany
do zgłębienia tych namacalnych istnień i  opowiedzenia o  nich reszcie
ludzkości. Oto jest sedno bycia Podglądaczem”.
A  jednak wśród tysięcy seksualnych aktów, jakie było mu dane
zaobserwować, zdarzały się i takie, na które patrzył z wielkim trudem.
Wydałem pokój numer 11 białej rodzinie z  wiejskich terenów na
północy stanu Nowy Jork. Umówiliśmy się na stawkę tygodniową.
W  pokoju znajdowały się dwa podwójne łóżka, był tam też mały aneks
kuchenny (trzy metry na cztery). Mąż i żona, oboje czterdziestoparoletni
– on był stukilowym robotnikiem o niechlujnym wyglądzie, ona szczupłą
kobietą o przeciętnej urodzie i spokojnym usposobieniu. Towarzyszyli im
siedemnastoletni, długowłosy syn i  czternastoletnia córka, ładna
i całkiem kształtna jak na swój wiek.
W  trakcie rutynowych, aczkolwiek nieregularnych obserwacji
Podglądacz widział rodzinę zmagającą się z  niedoborem środków
finansowych, uniemożliwiającym zaspokojenie wszystkich potrzeb.
Mężczyzna właśnie zaczął pracę przy kilku projektach budowlanych, ale
chłód i opady śniegu notorycznie psują jego plany zarobkowe.
Jego żona też pracuje, ale jej pensja starcza wyłącznie na opłacenie
rachunku za motel.
Kłótnie i  narzekania są na porządku dziennym. Wszyscy potrzebują
więcej przestrzeni dla siebie, brak prywatności doskwiera całej czwórce.
Z  ostatniego domu zostali eksmitowani za niepłacenie czynszu.
Właściciel zatrzymał wszystkie ich rzeczy i meble.
Dorośli nie mają żadnego życia seksualnego, częściowo z  powodu
piętrzących się problemów, ale też z braku oddzielnej sypialni. Ich dzieci
nie chodzą do szkoły. Kiedy rodziców nie ma w  motelu, przesiadują
w  pokoju i  palą marihuanę. Chłopak kupuje narkotyki od lokalnego
dilera, który naciska go, żeby ten pomógł mu opychać towar w pobliżu
okolicznych szkół.
Podglądacz zgłosił sprawę na policję, ale w  komisariacie zapytali
go, jak się o  tym dowiedział i  skąd ma pewność, że chłopak faktycznie
planuje sprzedaż narkotyków uczniom. Policjanci powiedzieli, że na
podstawie samych tylko pogłosek nie mogą wszcząć śledztwa. Foos
oczywiście nie zdradził źródła swojej wiedzy na ten temat.
Mniej więcej tydzień po tym, jak rodzina zjawiła się w motelu Manor
House, Podglądacz zaobserwował nastoletnie dzieci jego klientów, jak
kończą grać w scrabble przy stole kuchennym i przenoszą się na łóżko,
żeby oglądać telewizję. Zapalili skręta i  przez następne dwadzieścia
minut ich rozmowa zaczęła krążyć wokół seksu. Wreszcie chłopak zaczął
dotykać siostrę w okolicach ramion, a chwilę później obłapiał jej piersi.
Później zdjął jej stanik i położył ją na plecy.
– Znowu będziesz to robił? – spytała dziwnie spokojnym tonem.
– A nie chcesz?
– Nie dzisiaj – odparła. – Już jest za późno, rodzice mogą przyjść
wcześniej.
– Nie sądzę – powiedział jej brat. – Zresztą to tylko chwila.
Ściągnął jej spodnie i wyjął z portfela prezerwatywę.
– Naprawdę teraz nie chcę – powtórzyła.
Mimo sprzeciwu zdjął jej majtki i  już po chwili próbował w  nią
wejść. Złapał ją za nogi i położył je sobie na barkach.
– Boli! – zawołała.
Podglądacz doskonale słyszał jego stęknięcia wymieszane z  jej
jękami. Po pięciu minutach mocnego napierania chłopak wreszcie
osiągnął orgazm.
Jeszcze przez chwilę leżeli blisko siebie, wciąż połączeni lędźwiami.
W  końcu ona go odepchnęła, chciała, żeby już wstał. Kiedy wyjmował
z niej penisa, gumka się ześliznęła i końcówka została w jej pochwie.
– Nie ruszaj się – powiedział i wyciągnął prezerwatywę.
– Ciągle ją tam zostawiasz – poskarżyła się jego siostra.
Chłopak poszedł do łazienki, żeby wyrzucić gumkę do sedesu, a ona
błyskawicznie wciągnęła majtki i  spodnie. Jej brat wrócił do łóżka,
położył się obok niej i znów oglądali razem telewizję.
Wniosek: rodzina z  pokoju numer 11 została w  motelu jeszcze
tydzień, po którym ruszyli dalej. Nie wiem, dokąd się wybrali ani jaka
ponura przyszłość tam na nich czekała. Dwoje dzieci, młodych, ale już
zanurzonych po uszy w  nałogu narkotykowym i  omamionych seksualną
swobodą lat siedemdziesiątych, bardzo cierpi, nie chodząc do szkoły
i całymi dniami paląc marihuanę. Podejrzewam, że relacja brat – siostra
to najczęstsza forma kazirodztwa, zwłaszcza w  ubogich rodzinach,
w których rodzeństwo płci przeciwnej zmuszone jest dzielić łóżko.
DWADZIEŚCIA SZEŚĆ

W raporcie rocznym z  1977 roku, a  konkretnie we fragmencie


dotyczącym 10 listopada, znalazła się wzmianka o  sytuacji, kiedy
Podglądacz pierwszy raz w życiu widział więcej, niżby chciał.
Był świadkiem morderstwa.
Działo się to w pokoju numer 10.
Foos opisał gości jako atrakcyjną młodą parę, która wynajęła pokój na
kilka tygodni. Mężczyzna był szczupły, miał metr osiemdziesiąt wzrostu
i  ważył jakieś 80 kilogramów. Z  podsłuchanych rozmów Podglądacz
wywnioskował, że ten dwudziestoparolatek zrezygnował ze studiów
i  zajmował się teraz handlem narkotykami na drobną skalę. Jego
dziewczyna była zgrabną blondynką o wymiarach 86-55-90. Foos sprawdził
rozmiar jej stanika, kiedy oboje byli poza motelem.
Prowadzili aktywne życie seksualne, przynajmniej raz na dobę
uprawiali seks oralny albo stosunek, co Podglądacz odnotowywał
z  aprobatą w  swoim dzienniku. Zmuszony był też jednak pisać
o  przypadkach, kiedy w  pokoju sprzedawane były narkotyki. Wprawdzie
ani trochę mu się to nie podobało, ale nie brał nawet pod uwagę pójścia na
policję. W  przeszłości zdarzało mu się zgłaszać fakt zażywania i  handlu
narkotykami (ostatnio w  przypadku nastolatków w  pokoju numer 10), ale
policja odmawiała podjęcia czynności, ponieważ Foos nie chciał
występować w roli świadka.
Jednak 10 listopada 1977 roku, obserwując, jak narkotyki są
sprzedawane kilku młodym chłopcom (jeden z  nich mógł mieć najwyżej
dwanaście lat), Gerald Foos napisał:
Podglądacz się wkurzył i  postanowił coś zrobić, żeby ten diler
z pokoju numer 10 przestał handlować narkotykami.
Tego dnia, kiedy obiekt opuścił po południu swój pokój, Podglądacz
wszedł do środka. Wiedział dokładnie, gdzie jego klient trzymał towar.
Bez najmniejszych skrupułów wrzucił wszystkie narkotyki do sedesu
i  spuścił wodę. Było tego w  sumie dziesięć torebek marihuany
i najróżniejsze tabletki. Całość odpłynęła w nieznane.
Czyn ten sprawił Podglądaczowi sporą przyjemność; żałował tylko,
że nie jest w  stanie zjawić się we wszystkich innych miejscach, gdzie
przechowywane są narkotyki i  powtórzyć tę operację. W  przeszłości,
kiedy zabierał prochy innym dilerom korzystającym z jego motelu, żaden
z  nich nie podejrzewał właściciela. Wszyscy oni po prostu opuszczali
motel przekonani, że narkotyki zginęły albo że ukradł je ktoś z  ich
najbliższego otoczenia. Nie informowali policji, nikomu się nie skarżyli.
Zwyczajnie odjeżdżali, nie wiedząc, co się stało z ich cennym towarem.
Opisując to ostatnie zajście w  pokoju numer 10, Podglądacz
ograniczy się tylko do stwierdzenia, że mężczyzna oskarżył swoją
towarzyszkę, że ta zabrała jego narkotyki. Trwająca dobrą godzinę
kłótnia przerodziła się w  przemoc. Było to dla Podglądacza okropne
doświadczenie, bolesne i  przerażające. Mężczyzna uderzył kobietę
w głowę. Wprawił ją tym w osłupienie. Krzyknęła:
– To bolało! Nie rób tego więcej!
Na to on odparł:
– Gdzie jest mój towar, suko?! Mów, albo cię zabiję.
– Nie wiem! Nie ruszałam go.
Nie uwierzył jej i  zaczął bić ją po twarzy. W  pewnym momencie
kopnęła go w  krocze, co go tylko bardziej rozwścieczyło. Złapał ją za
szyję i dusił, aż upadła na podłogę.
W panice mężczyzna zebrał wszystkie swoje rzeczy i uciekł.
Patrząc przez kratkę w suficie, Podglądacz nie miał wątpliwości, że
klatka piersiowa kobiety się rusza, z czego wywnioskował, że żyje i nic
jej nie jest. Przekonany, że przeżyła atak i  dojdzie do siebie, zszedł
szybko ze strychu.
Po powrocie do biura przemyślał jeszcze raz całą sytuację i uznał, że
kobiecie w pokoju numer 10 nic się nie stało. A nawet jeśli było inaczej,
to nie mógł na to nic poradzić, bo był tylko biernym obserwatorem.
Z perspektywy jego dwojga klientów w ogóle nie istniał.
Nazajutrz do biura przybiegła pokojówka i powiedziała, że w pokoju
numer 10 leży martwa kobieta. Podglądacz natychmiast wezwał policję,
która wszczęła śledztwo. Detektywom mógł tylko podać imię i nazwisko
mężczyzny, który wynajął pokój z  nieboszczką, jego dokładny rysopis,
model samochodu i  numer rejestracyjny, a  oprócz tego poświadczył, że
zeszłego wieczoru człowiek ten przebywał w pokoju z ofiarą. Przyznanie,
że był świadkiem fizycznej napaści nie wchodziło oczywiście w grę.
Podglądacz był już pogodzony z  własną moralną ułomnością
i  wiedział, że przez resztę życia będzie cierpiał w  milczeniu, natomiast
nie zamierzał potępiać swojego postępowania w  tamtych
okolicznościach.
Po przeprowadzeniu śledztwa policjanci wrócili do motelu
i poinformowali o jego wynikach.
Informacje podane przez mężczyznę podczas rezerwacji okazały się
nieprawdziwe. Podejrzany używał fałszywego nazwiska, podał fałszywy
adres i poruszał się kradzionym samochodem na fałszywych numerach.
Kiedy czytałem te słowa kilka lat po spotkaniu z  Foosem w  Aurorze
i  prawie sześć lat po opisanym tu morderstwie, byłem wstrząśnięty
i  zaskoczony. Beznamiętna i  nieodpowiedzialna reakcja Podglądacza na
awanturę w  pokoju numer 10 przypominała mi zachowanie
nowojorczyków, którzy byli świadkami napaści na dwudziestoośmioletnią
Kitty Genovese, zamordowaną na ulicy w  Queens 13 marca 1964 roku
o trzeciej nad ranem przez mężczyznę uzbrojonego w nóż.
Wprawdzie pierwotne ustalenia w  tamtej sprawie zostały później
poddane w  wątpliwość – pierwsze szacunki, jakoby atak widziało lub
słyszało trzydzieści osiem osób, okazały się przesadzone – ale nikt nie
kwestionował faktu, iż kilka osób widziało przynajmniej część brutalnego
ataku nożownika, ale żadna z  nich nie zbiegła na ulicę, żeby pomóc
wykrwawiającej się na śmierć dziewczynie. „New York Times”, który jako
pierwszy opisał tamto zdarzenie, donosił, że jeden ze świadków powiedział
sąsiadowi, żeby ten zadzwonił na policję, bo on „nie chce się w  to
mieszać”.
Wymówka, jakiej Foos użył w  swoim dzienniku („był tylko biernym
obserwatorem”, który „z  perspektywy jego dwojga klientów w  ogóle nie
istniał”) właściwie nie była niczym zaskakującym, jako że często
przyznawał się do wewnętrznego rozłamu: mówił, że jest hybrydą
Podglądacza i Geralda, właściciela motelu. W dodatku rozpaczliwie chronił
swoje tajemne życie na strychu. Gdyby detektywi go przycisnęli i uznali, że
wie więcej, niż mówi, mogliby wystąpić o  nakaz sądowy i  przeszukać
motel. Konsekwencje dla Foosa byłyby katastrofalne.
Niezwłocznie zadzwoniłem do niego, żeby zapytać o  tamto zdarzenie.
Chciałem się dowiedzieć, czy zdaje sobie sprawę z  tego, iż nie był tylko
świadkiem morderstwa, ale że mógł się do niego przyczynić. Nie chciał
powiedzieć nic ponad to, co zapisał w dzienniku, a zarazem przypomniał mi
o  podpisanym przeze mnie zobowiązaniu do zachowania tajemnicy.
Prawdopodobnie dał mi też do zrozumienia, że i  ja stałem się teraz
współwinnym wszystkich zbrodni, jakie mógł popełnić. Spędziłem kilka
nieprzespanych nocy, zastanawiając się, czy powinienem wydać go policji,
czy jednak dotrzymać naszej umowy, którą podpisałem na lotnisku
w  Denver w  styczniu 1980 roku. Ale mimo że w  pewnym stopniu to on
spowodował śmierć tamtej dziewczyny – najpierw wrzucając narkotyki do
sedesu, później nie interweniując, kiedy jej chłopak ją dusił, a na koniec nie
wzywając karetki, bo widział unoszącą się klatkę piersiową poszkodowanej
– to nie uważałem go za mordercę. Potem powiedział policji wszystko, co
wiedział na temat sprawcy i  jego ofiary, której wtedy już nie dało się
uratować.
Odłożyłem jego notatki o  morderstwie w  to samo miejsce, gdzie
trzymałem wszystkie inne materiały, które mi przysłał. Wiedziałem już na
temat Podglądacza wszystko, co chciałem.
O  morderstwie przeczytałem w  czasie, kiedy zajęty byłem zbieraniem
informacji do książki, która wkrótce miała mnie wysłać w  podróż za
granicę. Zamierzałem pisać o włoskiej emigracji do Ameryki na przełomie
dziewiętnastego i  dwudziestego wieku. Historia miała zawierać osobiste
przeżycia moich dziadków i  rodziców, a  także moje własne wspomnienia
z  dzieciństwa, które spędziłem w  New Jersey w  czasie drugiej wojny
światowej, kiedy dwaj młodsi bracia mojego ojca walczyli we włoskiej
armii i odpierali inwazję aliantów.
W  1982 roku, mając już za sobą wywiady z  rodzicami i  innymi
krewnymi z  różnych stron Ameryki, zamieszkałem w  Rzymie, a  później
w  południowych Włoszech, żeby poznać historię tych, którzy zostali
w  ojczyźnie. Zimą 1985 roku wynająłem dom w  Taorminie na Sycylii
i  zacząłem w  nim pisać książkę, która rok później miała się ukazać pod
tytułem Unto the Sons. Towarzyszyła mi moja żona, Nan, redaktorka
w Houghton Mifflin. Nadal była zatrudniona przez swoją firmę w Bostonie,
ale pracę wykonywała na Sycylii. Sporadycznie odwiedzała nas nasza
dwudziestojednoletnia córka, Pamela, wówczas stażystka w  „Paris
Tribune”, i jej osiemnastoletnia siostra, Catherine, studentka drugiego roku
w Bard College.
Przez cały ten czas, od lat osiemdziesiątych aż po następną dekadę, bez
względu na to, gdzie akurat przebywałem – w Nowym Jorku czy za granicą
– dostawałem pocztą pozdrowienia i  relacje z  kolejnych, czynionych
z  ukrycia obserwacji Geralda Foosa w  Aurorze w  Kolorado. Pisał na
przykład, że policja wciąż nie odnalazła sprawcy morderstwa w  pokoju
numer 10, ale że detektywi byli wzywani do Manor House z  innych
powodów.
Jeden z  gości popełnił samobójstwo, strzelając sobie z  pistoletu
w głowę. Inny, ważący dwieście pięćdziesiąt kilogramów, zmarł na zawał,
a jego ciało przez noc tak napęczniało, że nie dało się go przecisnąć przez
drzwi i  trzeba było wymontować okno, żeby przenieść zwłoki do wozu
koronera. Inny klient, ojciec dwójki dzieci, zginął w  konfrontacji
z  włamywaczem. Ich bójka obudziła rodzinę, która usłyszała śmiertelny
strzał. Foos donosił też o  mężczyźnie, który umarł w  trakcie masturbacji.
W momencie śmierci tak mocno ściskał palce wokół penisa, że sanitariusze
zmuszeni byli zanieść go do karetki w niezmienionej pozycji.
Oprócz tego Gerald Foos relacjonował z  rozżaleniem wiele innych
przypadków, kiedy był świadkiem mało przyjemnych albo wręcz
skandalicznych zachowań, takich jak kradzieże, kazirodztwo, zoofilia czy
gwałt. Zdarzały się też przypadki wykorzystywania seksualnego, nawet
w  relacjach, które można by zaliczyć do dobrowolnych. Podglądacz
uważał, że legalizacja pigułki antykoncepcyjnej na początku lat
sześćdziesiątych, którą akceptował, mimo że był praktykującym katolikiem,
zrodziła u  wielu mężczyzn głód seksu na zawołanie. „Owszem, pigułka
pozwoliła kobietom kontrolować własną rozrodczość – pisał – ale zarazem
obarczyła je całą odpowiedzialnością, a  przy tym winą, ilekroć
przypadkowo zachodziły w  ciążę. Ich partnerzy pytali: «Wzięłaś pigułkę,
kochanie?» i  na tym kończyła się ich troska. Antykoncepcja otworzyła
mężczyznom drogę do seksu, szybkiego orgazmu i głębokiego snu. Kobiety
zdobyły wolność wyboru, ale straciły prawo do wyboru odpowiedniego
momentu”.
Gerald Foos wspominał, że w  latach, kiedy jego rodzice dopiero się
poznawali, a także wtedy, gdy on sam chodził w liceum na randki z Barbarą
White, lęk przed niechcianą ciążą i świadomość, że aborcja jest nielegalna,
stanowiły ważne czynniki powstrzymujące przed seksem przedmałżeńskim.
Kiedy w  nieformalnych parach kobiety zachodziły w  ciążę, w  większości
przypadków moralnym, jeśli nie prawnym obowiązkiem było wejście
w związek małżeński.
Pisał, że w  wieku siedemnastu lat jego matka, Natalie, stosowała
metodę kalendarzykową ze swoim chłopakiem, ale „popełniła błąd”
i  dlatego w  dniu ślubu w  1934 roku była już w  piątym miesiącu ciąży
z  Geraldem. Foos przyznawał, że dostępność pigułki i  dokonana w  latach
sześćdziesiątych rewizja standardów moralnych przyczyniły się do
zmniejszenia liczby takich wymuszonych małżeństw, ale wcale nie był
pewien, czy rewolucja obyczajowa przyniosła cokolwiek, co zmieniłoby
jego zapatrywania na zjawiska obserwowane ze strychu i  opisywane
w dzienniku.
W  latach siedemdziesiątych i  osiemdziesiątych w  naszym kraju
rozpętała się wojna domowa. Ludzie walczyli ze sobą na słowa i obrazy.
Przy pomocy prawa i  teorii politycznych spierali się o  to, co czyni
mężczyzn i  kobiety pełnoprawnymi obywatelami. Na przestrzeni dwóch
pokoleń kłócili się o wszystko: o miejsce kobiet na rynku pracy, kontrolę
nad rozrodczością, o rolę mężczyzny jako żywiciela rodziny, a także o to,
czy mężczyźni mają prawo się kochać i  żenić się ze sobą. Spory
przelewały się i  na inne kwestie, takie jak płeć kulturowa i  biologiczna
oraz rodzina.
Podczas niezliczonych nocy spędzonych na strychu Podglądacz co
rusz był świadkiem sporów toczonych między mężczyznami i kobietami.
Ich tło stanowiły nieudane relacje seksualne i  zubożony kontakt
emocjonalny. Zarazem wszyscy oni zdawali się nie radzić sobie ze
swoimi obowiązkami poza kręgiem rodzinnym. Kiedy leżeli razem
w  łóżkach, całymi godzinami oglądali telewizję. Kiedy mężczyźni byli
sami, oglądali telewizję i  się masturbowali. Kobiety też się
masturbowały, choć rzadziej. Ale myślę, że obydwie grupy masturbują
się dzisiaj częściej niż kiedyś. Jedynymi osobami, które wciąż lubią
przyjemność płynącą z  seksu, które mają cierpliwość i  chęć dawania
sobie nawzajem orgazmów, są lesbijki.
DWADZIEŚCIA SIEDEM

W sprawach takich jak higiena osobista, uczciwość czy


prawdomówność klienci motelu bardzo rzadko zasługiwali w  oczach
Podglądacza na najwyższe noty. Któregoś razu Foos włożył pismo
pornograficzne do szuflady biurka w pokoju, który wynajęli pewien pastor
i  jego żona. Odkrywszy czasopismo pod nieobecność żony, duchowny
masturbował się do zdjęcia na rozkładówce, a potem schował magazyn do
swojej aktówki. Poskarżył się później żonie, że ktoś zostawił w  pokoju
pismo pornograficzne. Zarzekał się, że zwróci je do recepcji, ale tego nie
zrobił.
Innym razem w  recepcji pojawiły się dwie schludnie wyglądające
dwudziestoparoletnie kobiety i  zapytały Donnę, czy mogłyby obejrzeć
pokój przed zapłaceniem za nocleg. Tego typu testy były sprzeczne
z  zasadami motelu, ale Donna zignorowała regulamin i  dała im klucz.
Podglądacz patrzył z  góry, jak obie pośpiesznie wchodzą do pokoju
i natychmiast idą razem do łazienki, nie mogąc „już dłużej wytrzymać”, bo
tyle piwa wypiły do lunchu.
Jedna z  nich usiadła na sedesie, a  druga przykucnęła przy umywalce,
nad plastikowym koszem na śmieci. Kiedy pierwsza skończyła i  wstała,
niechcący potrąciła kosz obcasem i  spora ilość moczu wylała się na
podłogę, a chwilę później zaczęła wsiąkać w dywan sypialni. Obie kobiety
na ten widok zamarły, ale w końcu wytarły podłogę ręcznikami, wrzuciły je
pod łóżko i  szybko wyszły, po czym w  recepcji oddały Donnie klucz
i powiedziały, że wrócą za jakiś czas. Zanim zdążyły odjechać, Podglądacz
zatrzymał je na parkingu i  uprzejmie, acz stanowczo zaprosił obie
z powrotem do pokoju, gdzie kazał im dokończyć sprzątanie.
Co prawda Foos denerwował się, ilekroć widział mężczyzn oddających
mocz do umywalki, co robili często, jeśli tylko zajmowali pokój
w  pojedynkę, ale jego gniew wzbudzali też projektanci i  producenci
sedesów, którzy najwyraźniej nie byli zainteresowani rozwiązaniem
problemu, jakim dla większości mężczyzn jest precyzyjne oddanie moczu
do standardowego, owalnego klozetu sięgającego do połowy łydki. Problem
ten jest szczególnie dotkliwy nad ranem, wyjaśniał Podglądacz w  swoim
dzienniku, bo wielu mężczyzn, zwłaszcza młodych, wstaje z  łóżka
z erekcją.
„W  takim stanie nie sposób sikać prostym strumieniem – pisał – 
i właśnie dlatego tak wielu mężczyzn wybiera umywalkę, która sięga im do
pasa i  jest znacznie szersza. Gdybym mógł, zaprojektowałbym domowy
sedes przypominający pionowe pisuary w toaletach publicznych budynków.
Oczywiście zostawiłbym z  przodu muszlę do siedzenia, ale z  tyłu
zamontowałbym szeroką pokrywę, która po podniesieniu służyłaby za
pisuar. Mężczyźni mogliby sikać prosto na nią, a mocz spływałby wprost do
klozetu”.
Dużo trudniej przychodziło mu znajdowanie wymówek dla gości,
którzy jedli posiłki z  plastikowych pojemników i  wycierali tłuste ręce
o pościel, albo dla właścicieli psów, którzy nie przykładali się do sprzątania
po swoich pupilach.
Ilekroć w  rejestracji pojawiał się gość z  psem, Foos stawał przed
dylematem: udawać, że nie ma wolnego pokoju i  stracić dochód na rzecz
któregoś z  konkurencyjnych moteli (a  wszystkie przyjmowały zwierzęta),
czy zameldować taką osobę w  pokoju pod platformą obserwacyjną i  ze
strychu nadzorować zachowanie czworonoga?
Z  pilnowaniem czworonożnych gości wiązał się jeden poważny
problem: psy zazwyczaj orientowały się, że ktoś się czai na strychu.
Obdarzone doskonałym słuchem i  węchem, kierowały nosy ku górze
i  zaczynały szczekać. Podglądacz w  takich momentach nieruchomiał
i wstrzymywał oddech. Jeśli pies dalej ujadał – a zdarzało się, że wskakiwał
na łóżko i  stawał na tylnych łapach – Foos wyczołgiwał się ze strychu
z nadzieją, że po jego zniknięciu zwierzę uspokoi się na tyle, by posłuchać
właściciela i zaniechać skowytu.
Jeśli nie liczyć łazienkowych występków i  obecności psów,
największym utrapieniem Podglądacza – utrapieniem, o którym wspominał
w  listach, dzienniku i  podczas sporadycznych rozmów telefonicznych – 
było przekonanie, że większość tego, co widział i  słyszał, szpiegując
swoich gości, stanowiły słowa, zdania i gesty, które aż odrzucały ociekającą
z nich nieszczerością, hipokryzją i fałszem.
„Ludzie są z  zasady nieszczerzy i  nieczyści. Zwodzą i  kłamią, myślą
tylko o  sobie”, pisał. „Tworzą niezwykle bogatą zbiorowość bufonów,
cwaniaków, oszustów, intrygantów i  złodziei, ludzi, którzy w  życiu
prywatnym w  niczym nie przypominają tych, za których podają się
publicznie”. Im więcej czasu Foos spędzał na strychu, tym większym
stawał się mizantropem. Tajne obserwacje wzmocniły w nim antyspołeczne
skłonności i  kiedy nie leżał na strychu, starał się unikać swoich klientów,
czy to na parkingu, czy gdziekolwiek indziej, a  w  biurze ograniczał
rozmowy z gośćmi do niezbędnego minimum.
Z  czasem, gdy w  korespondencji i  w  naszych rozmowach coraz
wyraźniej dawało się wyczuć ów ton zdradzający alienację i ból, zacząłem
podejrzewać, że Foos zbliża się do czegoś w  rodzaju załamania
nerwowego. Czasami wyobrażałem go sobie jako prezentera telewizyjnego
z  filmu Sieć, który wykrzykuje do kamery: „Jestem wściekły jak cholera
i nie zamierzam dłużej tego wszystkiego znosić!”. Przypominały mi się też
pewne dzieła literackie sprzed lat: opublikowane w 1947 roku przez „New
Yorkera” opowiadanie Johna Cheevera Nowe radio, którego bohaterowie – 
para małżonków – stopniowo się od siebie oddalają, w miarę jak korzystają
z tajemniczej funkcji nowo nabytego radioodbiornika nadającego prywatne
rozmowy sąsiadów, i powieść Nathanaela Westa z 1933 roku, zatytułowana
Miss Lonelyhearts, której bohater, autor gazetowej rubryki z poradami, traci
równowagę psychiczną i  popada w  alkoholizm, bo ma dosyć obcowania
z  pustym życiem swoich czytelników i  podsuwania im wątpliwych
rozwiązań.
Podejrzewałem jednak, że w krytyce, której ostrze Podglądacz kierował
wobec innych ludzi, nie było za grosz ironii i samoświadomości. Foos był
zwykłym szpiclem ze strychu, który wywyższał się nad swoich gości, srogo
ich osądzając, zarazem przyznając sobie samemu pełne prawo do
bezkarnego naruszania ich prywatności.
A  jaką rolę w  jego intrydze odgrywałem ja? Byłem jego
korespondencyjnym przyjacielem, spowiednikiem lub po prostu dodatkiem
do tajnego życia, które postanowił nieco odtajnić. A  może po prostu
potrzebował nowego powiernika, kogoś oprócz żony wspólniczki. Kiedy
pierwszy raz przyznał się przed Donną do swojego chłopięcego
szpiegowania pod oknami ciotki Katheryn, podobno ze zdziwienia nie
mogła powiedzieć ani słowa, więc tylko zachichotała.
Kiedy się uspokoiła, zapytała:
– Naprawdę to robiłeś? Czy to się nie nazywa „podglądactwo”?
Na co Foos odparł:
– Nie, to był tylko początek moich badań.
Potem wyjawił jej swój plan kupienia motelu i  przerobienia go na
„laboratorium”.
Działo się to na początku ich związku. Kiedy Foos znalazł wreszcie
wymarzony motel, zapytał Donnę wprost:
– Będziesz mnie w  tym wspierać? Musielibyśmy trzymać to
w tajemnicy przed całym światem. Inaczej nie da rady.
Donna zastanowiła się przez chwilę i odpowiedziała:
– Oczywiście. Tak właśnie zrobimy.
Najwyraźniej jednak Donna mu nie wystarczała i  po jakimś czasie
zaprosił mnie do swojego sekretnego kręgu. W  pisanych do mnie listach
znalazł ujście dla własnych spostrzeżeń i  uczuć, ale dzielił się ze mną
również najskrytszymi smutkami związanymi z  życiem rodzinnym.
Relacjonował mi kłopoty z  nastoletnią córką, Dianne, i  wiele razy
opowiadał o utrapieniach, jakie przynosił mu jego syn, Mark, który spędził
trzy miesiące w więzieniu po tym, jak razem z kolegami ze studiów napadli
na restaurację – prawdopodobnie żeby zdobyć pieniądze na narkotyki.
– O ile mi wiadomo, Mark nie ćpał w liceum – powiedział mi Foos. – 
Na pierwszym roku studiów radził sobie dobrze, ale rok później wpadł
w  złe towarzystwo. Zaprzyjaźnił się z  jakimiś cwaniakami i  pomógł im
w napadzie z bronią w ręku. Dlaczego to zrobił? Miał nowiutkiego pikapa,
tyle ubrań, ile tylko chciał, pieniędzy w  bród, w  pełni opłaconą szkołę,
a  postanowił okraść restaurację! Czy to odzwierciedlenie naszych
rodzinnych wartości? Wina jego ojca, matki? Miał taki potencjał. Zamierzał
zostać inżynierem i pracować w branży paliwowej, gdzie pensje zaczynają
się od dwustu tysięcy rocznie. A tymczasem wybrał napad z kumplami na
knajpę. Ukradli czterdzieści siedem dolarów.
DWADZIEŚCIA OSIEM

Ponieważ w tamtym czasie podróżowałem często do Włoch, czasami


byłem mocno zapóźniony w  naszej korespondencji i  nie raz, nie dwa
zdarzało mi się myśleć, że mądrze byłoby jej nie wznawiać. Jaki był sens
w  tej ciągłej wymianie listów? Nie miałem literackich praw do osoby
Geralda Foosa. Nie był postacią, którą mógłbym opisać, choć przyznam, że
ciekawiło mnie, jak się skończy jego eksperyment. Czy kiedykolwiek
wpadnie? A jeśli tak, to jaką strategię obiorą jego obrońcy? Czy naprawdę
był aż tak naiwny, by wierzyć, że przysięgli ujrzą w  nim naukowca
szukającego prawdy? A  wreszcie: czy jeśli przeszukując jego biuro,
prokuratorzy znajdą naszą korespondencję, zostanę wezwany na świadka?
Rzecz jasna ze wszystkich sił starałbym się tego uniknąć. Ale nawet
gdyby Foos miał do końca życia pozostać bezkarny, i  tak był mi, jako
pisarzowi, całkowicie zbędny, bo jak już wspomniałem, w  moich
artykułach i  książkach zawsze używałem tylko prawdziwych nazwisk
opisywanych ludzi. Nie byłem autorem powieści, który wymyśla postaci,
nadaje im tożsamość i  umieszcza w  stworzonych przez siebie sytuacjach.
Moją działką była literatura faktu, nie posiłkowałem się wyobraźnią i całą
wiedzę zdobywałem przez obcowanie z  ludźmi. Niczego nie ukrywałem
przed swoimi czytelnikami. Jeśli nie mogłem pisać o prawdziwych osobach
i autentycznych zdarzeniach, nie pisałem w ogóle.
A jednak ilekroć dostawałem kopertę z jego adresem zwrotnym, od razu
ją otwierałem. W  liście z  datą nadania 8 marca 1985 roku z  głębokim
niedowierzaniem i  smutkiem przeczytałem o  śmierci Donny. Umarła 27
września 1984 roku. Zbliżała się ledwie do pięćdziesiątki, ale chorowała na
toczeń.
„Minęły niespełna dwa lata od naszego ostatniego kontaktu”, pisał
Gerald i choć nie wyczułem w jego tonie nuty żalu, to zastanawiałem się,
dlaczego czekał prawie pół roku, zanim przekazał mi tę przykrą
wiadomość. Może napisał wcześniej, tylko osoba mieszkająca u  mnie
w Nowym Jorku omyłkowo przesłała list do Włoch. Tak czy inaczej, Donna
nie żyła, a  Foos przekazał mi jeszcze jedną, zaskakującą wiadomość:
„W moim życiu jest nowa kobieta”.
Niezwłocznie zadzwoniłem z Nowego Jorku, żeby przekazać mu moje
kondolencje. Następnego dnia zapytałem listownie – tak delikatnie, jak
tylko umiałem – czy jego nowa partnerka wie o  życiu Podglądacza: „Czy
pańska obecna towarzyszka jest świadoma pańskiej bujnej przeszłości?”.
Z  czasem dowiedziałem się, że owszem, o  wszystkim wiedziała.
I  podobnie jak Donna, nie tylko nie miała nic przeciwko, ale czasem
przyłączała się do jego sesji na strychu. Foos nie powiedział mi tego
wszystkiego naraz. Potrzebowałem w  sumie kilkudziesięciu listów, wielu
rozmów telefonicznych i  całych lat cierpliwego zadawania pytań, żeby
odtworzyć przebieg jego życia od mojej pierwszej i  jedynej wizyty
w motelu w 1980 roku aż po list informujący o śmierci Donny.
„Nowa kobieta w  jego życiu” była dorodną, zielonooką i  rudowłosą
rozwódką. Nazywała się Anita Clark, miała metr sześćdziesiąt wzrostu
i  była od Foosa o  osiemnaście lat młodsza. Urodziła się w  Nebrasce,
w robotniczej rodzinie, z którą przeprowadziła się do Kolorado, kiedy miała
siedem lat. Po ukończeniu liceum w  Aurorze zatrudniała się na krótko
w  różnych zawodach: była nianią, asystentką pielęgniarki i  kelnerką
w przydrożnej restauracji. Właśnie tam poznała swojego przyszłego męża,
kierowcę ciężarówki, za którego wyszła w 1976 roku, w wieku dwudziestu
czterech lat.
Trzy lata później się rozwiedli. Dostawała marne alimenty i  nie miała
pracy, więc było jej ciężko samotnie wychowywać dwóch chłopców, tym
bardziej że starszy z nich urodził się kaleką – jego jedna noga kończyła się
za kolanem, druga na wysokości stopy. Miał pięć lat. Anita mieszkała z nim
i z jego trzyletnim bratem w przyczepie. Dostawali od rządu zapomogę na
jedzenie.
Któregoś dnia zabrała synów na przejażdżkę dziecięcym wagonikiem.
Ciągnęła go wzdłuż Colfax Avenue i  w  pewnej chwili zauważyła
mężczyznę, który stał na drabinie i  przestawiał litery na przydrożnym
szyldzie motelu Manor House. Pozdrowiła go wesoło, na co on wdał się
z  nią w  krótką rozmowę. Przedstawiła mu swoich synów. Starszy miał na
mię Jody, młodszy – Will. Tak jak ich matka, obaj mieli rude włosy.
Chłopcy uśmiechnęli się do Geralda, który się pochylił, żeby uścisnąć
im dłonie. Zakłopotał się i  zasmucił na widok nóg Jody’ego. Nic nie
powiedział, ale w  tym momencie przypomniał sobie kalekiego weterana
z Wietnamu, któremu tak trudno było uprawiać seks w jego motelu. Anita
przerwała krępującą ciszę, mówiąc, że są umówieni, po czym się pożegnała
i  pociągnęła wagonik dalej, a  Jody i  Will pomachali Geraldowi na do
widzenia.
Upłynęło kilka tygodni, zanim znów się spotkali, tym razem na grillu
w osiedlu tanich domów na kołach. Na imprezę zaprosił go jego znajomy,
który tam mieszkał. W  pierwszej chwili Gerald nie poznał Anity, bo jego
uwagę skupiała przede wszystkim jej zgrabna sylwetka, obfite piersi
i zmoczone w basenie ciało w kostiumie kąpielowym. Podobnie zbudowane
były jego ciotka Katheryn, szkolna miłość Barbara White i Donna. I nawet
kiedy jego znajomy w  końcu mu ją przedstawił, nie skojarzył jej
z  nieznajomą, którą poznał przed motelem. Przypomniał ją sobie dopiero,
kiedy ona wspomniała o swoich dwóch synach.
Nie był tego dnia w  nastroju do rozmów. Postanowił przyjechać na
grilla w ostatniej chwili, głównie po to, żeby oderwać myśli od problemów
z  Donną. Od tygodni nieustannie się kłócili. Dzień wcześniej Donna była
u  prawnika, żeby poradzić się go w  sprawie rozwodu. Gerald błagał ją
o  wyrozumiałość, ale była na niego wściekła i  nie chciała mu wybaczyć
romansu, który miał ze śliczną, młodą kobietą z agencji PR w Denver.
Była to jego pierwsza i  jedyna zdrada w  ponad dwudziestoletnim
małżeństwie, choć wielokrotnie marzył o tym, by złamać umowę z Donną,
która pozwalała mu patrzeć, ale nie dotykać. W  Zapiskach Podglądacza
przyznawał się otwarcie do pożądania, jakie czuł wobec innych kobiet. Tym
razem, o  dziwo, romans nie doszedł do skutku z  jego inicjatywy, a  raczej
był skutkiem agresywnego zabiegania ze strony agentki PR. Po
kilkudziesięciu latach bycia widzem, a  nigdy graczem, wreszcie poznał
kobietę, która najwyraźniej wzięła go sobie na celownik.
Dla Podglądacza była to nowa i intrygująca sytuacja. Ostatni raz, kiedy
czuł się obiektem tak silnego pożądania, miał miejsce przed laty, gdy był
gwiazdą licealnej drużyny futbolowej. Początkowo myślał, że to tylko jego
wyobraźnia płata mu figle, że zainteresowanie ze strony tej kobiety jest
wytworem jego męskich fantazji. Nie dopuszczał możliwości, iż jej
przyjazne nastawienie i  schludny wygląd miały cokolwiek wspólnego
z jego osobą. W końcu jej zawodowym obowiązkiem było uśmiechanie się
i  roztaczanie wokół siebie pozytywnej atmosfery, ilekroć wchodziła do
motelu z  plikami broszur turystycznych i  informacji o  wydarzeniach
w mieście.
Ale kiedy zaproponowała Geraldowi wspólny lunch albo wieczornego
drinka, zrozumiał, że mógł się mylić. Przez wszystkie lata spędzone na
strychu Foos jeszcze nigdy nie widział kobiety takiej jak ona. Była
profesjonalna w  każdym calu, a  w  sposobie bycia i  ubiorze cechowała ją
dyskretna kobiecość. Zarazem jednak potrafiła całkiem otwarcie uwodzić
i  sprawiała wrażenie gotowej podjąć ryzyko z  mężczyzną, o  którym
wiedziała, że jest żonaty. Kilka razy nawet spotkała Donnę. Zdawała się też
wiedzieć dokładnie, kiedy jej i  Violi nie było w  biurze, a  za ladą recepcji
stał tylko on, dzięki czemu mógł swobodnie z  nią rozmawiać. Któregoś
wieczoru spotkali się w końcu w barze na drugim krańcu miasta, a potem
spędzili kilka godzin w  łóżku, korzystając z  gościnności pobliskiego
motelu.
Trwało to kilka miesięcy i  było dla Geralda czymś wyjątkowym
i ekscytującym. Spędzał czas w czyimś motelu jako gość, w towarzystwie
niezamężnej kobiety, która chciała od niego wyłącznie seksu i  przyjaźni.
Seks był dla obojga satysfakcjonujący, mimo że fizycznie nie spełniała
wszystkich jego oczekiwań. Była szczupłą kobietą o  małych piersiach,
prawie zupełnie nieumięśnioną. Lepiej wyglądała w ubraniu niż nago. Ale
bawiła go swoim beztroskim usposobieniem i  nie widział powodu, dla
którego ich romans nie miałby trwać bez końca. Tyle że jednak się
skończył, i to gwałtownie, kiedy tylko Donna się o nim dowiedziała.
Gerald domyślał się, że wydała go jedna z  zamężnych
współwłaścicielek moteli, w  których wynajmował z  kochanką pokoje, ale
nie miało to większego znaczenia. Donna znała tyle szczegółów ich
schadzek, że nawet nie próbował się bronić. Obiecał, że natychmiast
przerwie romans, i tak też zrobił. Nie chciał stracić Donny.
Ale nie udało mu się jej udobruchać. Donna była silną osobowością, jej
zaufanie do męża legło w  gruzach, więc twardo parła do rozwodu, który
został w końcu zasądzony w 1983 roku. Już wcześniej opuściła ich wspólny
dom przy polu golfowym i zamieszkała w innej części Aurory. W tamtym
czasie pogłębiły się jej problemy zdrowotne i  nie mogła dłużej pracować
w  normalnym wymiarze godzin w  szpitalu, w  którym zdążyła już
awansować na stanowisko naczelnej pielęgniarki.
Gerald jeszcze przez jakiś czas kontaktował się z nią w nadziei, że uda
im się pogodzić, ale wobec jej nieustępliwej postawy wreszcie dał za
wygraną i  odezwał się do Anity Clark, rudowłosej rozwódki z  dwójką
małych synów.
Zaczęli się regularnie spotykać i  w  listach do mnie Gerald pisał, że
znajduje w niej bardzo potrzebne źródło wsparcia. „Jest spokojna, delikatna
i swobodna. Obiecała mi, że nikomu nie powie o moich voyeurystycznych
skłonnościach”.
W  późniejszej korespondencji określił się mianem odmienionego
człowieka, mniej dręczonego żalem, gotowego chwycić byka za rogi. „Jeśli
Anita zdecyduje się jeszcze kiedyś na małżeństwo, to nie z  wdzięczności
czy oddania, ale dlatego, że nauczyła się znowu kochać, niemalże wbrew
własnej woli. Będzie jej potrzebny silny partner, ktoś o  żywym umyśle,
wspaniały mężczyzna, którego siła woli i  intelekt zdobędą wierność jej
serca, i  bez którego nie będzie się umiała zmusić do życia. Teraz zna już
takiego mężczyznę i jest nim Gerald L. Foos”.
Dwudziestego kwietnia 1984 roku Gerald Foos i Anita Clark wzięli ślub
w  Las Vegas. W  późniejszych latach Anita pomagała mu z  księgowością
i  w  zarządzaniu motelem. Stojąc za ladą recepcji, wszystkich gości
traktowała z taką samą życzliwością, ale też stosowała się do reguły, którą
wprowadziła Donna, a  mianowicie co atrakcyjniejszych klientów
meldowała w pokojach, które mógł podglądać jej mąż.
Anita jeszcze przed poznaniem Geralda zetknęła się z  filmami
pornograficznymi, ale dopiero kiedy wyszła za niego za mąż, pierwszy raz
miała okazję oglądać na żywo kochające się pary, leżąc z  nim na strychu
i czasem przy tym uprawiając z nim seks. Szybko przyzwyczaiła się do tych
przyjemnych zwyczajów, które on praktykował już wcześniej, a  ponieważ
nie miała innej pracy, to obowiązki w  Manor House zajmowały cały jej
czas. Wkrótce wzięła na siebie cały ciężar codziennego zarządzania
motelem i prowadzenia rachunków.
Pod nieobecność Donny i  Violi zatrudniła dwie osoby do pracy
w  recepcji. Poza tym chętnie korzystała z  pomocy córki Geralda, Dianne,
ilekroć zdrowie jej na to pozwalało. Foos odnowił też kontakt z  synem
i  nakłonił go do współpracy. Chciał, żeby chłopak nabrał kierowniczego
doświadczenia, bo planował rozwijać biznes. I rzeczywiście – w 1991 roku
za dwieście tysięcy dolarów kupił drugi motel.
DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ

Drugi motel Geralda nazywał się Riviera i  stał przy East Colfax
Avenue 9100, jakieś dziesięć minut drogi samochodem od Manor House.
Mieścił się w  dwupoziomowym budynku i  składał z  siedemdziesięciu
dwóch pokojów. Foos zamontował w  nim ledwie cztery atrapy kratek
wentylacyjnych, bo płaski dach uniemożliwiał swobodne przemieszczanie
się po strychu. Tak więc obserwacyjną centralą pozostał Manor House.
„Podglądacze są kalekami, skromnie obdarowanymi przez Boga”, pisał
Gerald. „Stwórca powiedział do nas: «Możecie patrzeć, ale na własne
ryzyko»”. W  innym liście, pełnym wspomnień znad morza, porównywał
podglądacza do „chronometru na statku, nieprzerwanej warty, do strażnika
w  stanie najwyższej czujności. […] Podglądacz to ten, który nocą siedzi
wyprostowany, nigdy nie zasypia i czeka na kolejną obserwację”.
W  Boże Narodzenie 1991 roku Gerald i  Anita odwiedzili Nowy Jork
i  zatrzymali się w  hotelu niedaleko mojego domu. Właśnie skończyłem
pisać jedną książkę i przygotowywałem się do następnej. Tym razem miały
to być wspomnienia zatytułowane A  Writer’s Life, obejmujące lata
spędzone przeze mnie na Uniwersytecie Alabama (na początku lat
pięćdziesiątych), a  później w  redakcji „New York Timesa”, gdzie
relacjonowałem różne incydenty i  konfrontacje, które miały miejsce
w trakcie walki o prawa obywatelskie, między innymi opisywałem brutalną
policyjną pacyfikację demonstracji (tak zwaną krwawą niedzielę) w mieście
Selma w stanie Alabama, do której doszło 7 marca 1965 roku.
W 1993 roku zostałem zaproszony do współpracy z magazynem „New
Yorker”. Jednym z  tematów, o  których rozmawiałem z  nową redaktorką,
Tiną Brown, była historia Podglądacza i  jego motelu. Tina była nią
zafascynowana, ale Gerald nie chciał ujawnić swojej tożsamości, więc
napisanie artykułu o nim było wykluczone. Minęło już ponad dziesięć lat,
odkąd Foos się ze mną skontaktował. Ponieważ nie mam w  zwyczaju
zatajać informacji przed moimi czytelnikami, a  wątpiłem, by Gerald
kiedykolwiek zgodził się na podanie swego nazwiska w prasie, uznałem, że
jego historia nigdy nie zostanie opublikowana.
Kiedy w 1996 roku byłem w Alabamie, gdzie uzupełniałem informacje
potrzebne mi do książki A  Writer’s Life, dostałem wiadomość od Foosa,
który pisał, że kończy swoją przygodę z prowadzeniem motelu. Miał wtedy
ponad sześćdziesiąt lat i był tak mocno dotknięty artretyzmem, że nie mógł
już wspinać się po drabinie ani czołgać po podłodze strychu i  szukać
wygodnej pozycji przy otworach wentylacyjnych.
Anita i ja przeszliśmy na emeryturę 1 listopada 1996 roku. Tego dnia
sprzedaliśmy Rivierę, a  już w  sierpniu 1996 roku znaleźliśmy kupca na
Manor House.
Tym samym przestały działać laboratoria obserwacyjne w  obydwu
motelach i  muszę przyznać, że było w  tym coś rozdzierającego
i ostatecznego.
Nie wrócę już zatem w tę bezpieczną przestrzeń, w to święte miejsce,
gdzie obowiązywała tylko prawda i  szczerość. Ale jestem pewien, że
nabrałem dość sił fizycznych, żeby iść dalej przez życie bez konieczności
uciekania do moich tajnych platform obserwacyjnych.
Foos pisał, że przed dokonaniem transakcji osobiście zdemontował
kratki wentylacyjne i zasłonił otwory w sufitach, „żeby chronić dobre imię
i interesy nowych właścicieli”.
Gerald i  Anita kupili ranczo w  Cherokee Park w  Górach Skalistych
i  zamierzali spędzać na nim niemal tyle samo czasu, co w  domu na polu
golfowym w Aurorze. Od czasu do czasu Foosowi udawało się przechadzać
po trawiastym polu bez pomocy laski, ale bolące plecy uniemożliwiały mu
grę. Znaczną część wolnego czasu spędzali więc razem, łowiąc ryby
w  pobliskim jeziorze albo urządzając sobie przejażdżki motorem po
okolicy; niekiedy wypuszczali się dalej, w północne rejony Kolorado, gdzie
Gerald się wychowywał.
Zatrzymałem się przed gospodarstwem, zapukałem do drzwi, a kiedy
otworzył je nastoletni chłopiec, powiedziałem mu, że dorastałem w  tym
domu. Po krótkiej wymianie zdań zaprosił mnie do środka. Nie za wiele
sobie przypomniałem, bo wnętrze zostało znacznie przerobione i jedynym
widocznym elementem z  przeszłości były schody prowadzące na piętro.
Stanąłem przy oknie kuchennym, przez które wyglądała moja matka i po
śpiewie ptaków goszczących w  karmniku nazywała kolejno wszystkie
gatunki. Pamiętam, że pomyślałem sobie wtedy: Są miłośnicy ptaków, są
amatorzy oglądania gwiazd i są też tacy jak ja – ludzie, którzy oglądają
innych ludzi.
Bardzo tęsknił za swoimi motelami, choć próbował przekonać samego
siebie, że do ich sprzedaży skłoniły go nie tylko problemy zdrowotne.
Uważał mianowicie, że branżę przydrożnych noclegowni czeka powolna
zapaść. Kiedy zaczynał, czyli na początku lat sześćdziesiątych, standardy
moralne były wciąż dość surowe i ludzie szukający dogodnych warunków
do schadzek często wybierali miejsca takie jak Manor House, aczkolwiek
Foos zarzekał się, że prowadził swój biznes w  bardziej odpowiedzialny
sposób niż większość właścicieli podobnych lokali, którzy wynajmowali
swoje pokoje bez zadawania klientom niewygodnych pytań. Gerald nie
tylko zadawał pytania, żeby potwierdzić tożsamość gości, ale kiedy tylko
mógł, patrzył przez lornetkę na rzędy zaparkowanych aut i notował numery
rejestracyjne każdego samochodu.
Tak czy owak, klienci dotychczas odwiedzający Manor House i  jemu
podobne niewielkie motele – napaleni kochankowie, swingerzy,
homoseksualiści, pary mieszane rasowo, cudzołożnicy i cudzołożnice oraz
inni ludzie, którzy woleli komfort bezpośredniego przejścia z  samochodu
do pokoju, bez zahaczania o recepcję i korzystania z windy – obecnie bez
najmniejszego zażenowania wynajmowali pokoje w  renomowanych
hotelach i wysokiej klasy przydrożnych motelach. W większości tego typu
przybytków w pokojach znajdowały się telewizory z dostępem do kanałów
pornograficznych.
Oczywiście nikt tak dobrze jak Gerald nie rozumiał różnicy między
oglądaniem pornografii w  telewizji a  obserwowaniem ze strychu ludzi
naprawdę uprawiających seks; i  właśnie tego najbardziej mu brakowało,
kiedy myślał o  swoich motelach. Zdarzało się, że przejeżdżając obok
Manor House czy Riviery, zatrzymywał auto przy krawężniku na
neutralnym biegu i  z  oddali patrzył na miejsce, które znał tak dogłębnie
i  którym niegdyś kierował, będąc wówczas – jak sam siebie nazywał –
„Najwspanialszym Podglądaczem Świata”.
Pamiętał nie tylko konkretne pozycje i kształty splecionych ciał, ale też
nazwiska gości, numery pokojów i to, co czyniło każdy podglądany przezeń
epizod wyjątkowym: cudowną parę nauczycielek lesbijek z  Vallejo
w  Kalifornii; małżeństwo z  Kolorado i  ich młodego byczka z  firmy
dystrybuującej odkurzacze; przepiękną miłośniczkę wibratorów z Missisipi,
która przez chwilę pracowała w Manor House jako pokojówka; pochodzącą
z  Oakland zadziwiającą kandydatkę na Miss Ameryki, która w  pokoju
numer 5 spędziła dwa tygodnie z mężem, ale ani razu się z nim nie kochała;
matkę z przedmieścia, która spotykała się na erotyczne poranki z lekarzem,
a potem wracała do domu na kolację z dwójką małych dzieci i przystojnym
mężem; no i  szczęśliwą i  napaloną parę z  Wichita w  Kansas, o  których
napisał w dzienniku: „Szkoda, że nie zostali dłużej”.
Te i podobne obrazy pojawiały się w jego umyśle z niezwykłą precyzją,
jakby zupełnie nietknięte upływem czasu. Gerald dobrze pamiętał głos
kobiety, która zadzwoniła do Manor House ponad trzydzieści lat wcześniej,
na początku lata 1967 roku, żeby zamówić pokój na cztery dni.
Powiedziała, że niedługo przyleci do Denver z Los Angeles i że kiedy
mieszkała w  tym motelu poprzednio, ktoś z  kierownictwa odebrał ją
z  lotniska. Działo się to jeszcze za czasów poprzedniego właściciela, ale
Gerald obiecał, że po nią pojedzie. Platforma obserwacyjna na strychu
działała wówczas drugi rok.
Przed punktem odbioru bagaży spotkał schludną, dwudziestoparoletnią
brunetkę. Miała na sobie bawełnianą sukienkę w kwiaty i białe rękawiczki.
Podróżowała z jedną, dużą walizką ze skóry. Kiedy byli już w samochodzie,
powiedziała, że zdobyła licencjat z  pedagogiki, ale chce studiować prawo
na Uniwersytecie Kolorado. Interesowało ją prawo spadkowe. Wyjaśniła
Geraldowi rwącym się, oficjalnym tonem wykładowczyni:
– Do podziału jest wielka fortuna. Śmierć jej właściciela sprawi, że
będzie to konieczne, spadkobiercy zażądają prawomocnego orzeczenia.
Dalecy krewni upomną się o swoją część spadku i prawo często będzie po
ich stronie. Właśnie wtedy w ich życiu pojawię się ja.
Ponieważ Gerald pierwszy raz spotkał się z niezameldowanym jeszcze
gościem poza terenem motelu, był powściągliwy, mimo że zżerała go
ciekawość. Chciał zachować pozory przyzwoitości przynajmniej w drodze
na miejsce, w którym – wiedział to już na pewno – jego następny krok miał
być zupełnie nieprzyzwoity. Mimo iż kobieta mówiła otwarcie o  swoich
zawodowych aspiracjach, nie chciał jej urazić osobistymi pytaniami o  to,
czy ma męża albo znajomych w  Denver. Wystarczyło, że okazywał
zainteresowanie jej opiniami na temat prawa, na przykład w  kwestii kary
śmierci, co do której oboje zadeklarowali wyraźny sprzeciw.
Kiedy zajechali przed motel, a Donna, która wówczas jeszcze była jego
żoną, wydała dziewczynie klucz do pokoju, Foos poszedł prosto na strych
i zapisał to, co zaobserwował.
Zdjęła w końcu koronkową halkę i biustonosz. Miała nadzwyczajnie
duże piersi, takie, które kryją się pod ciasnym stanikiem i  pragną się
spod niego wyswobodzić. Po godzinie rozpakowywania się i rozkładania
swoich rzeczy wreszcie położyła się nago na łóżku i zaczęła się delikatnie
pieścić. Dochodząc, wyprostowała nogi i uniosła lekko tułów.
Podglądacz masturbował się wraz z nią, aż do orgazmu.
Następnego dnia zamienili ze sobą kilka słów w  recepcji. Potem
klientka pojechała taksówką na uczelnię, a  wieczorem znów się
masturbowała przed snem. Robiła to przynajmniej raz dziennie przez
cały swój pobyt i za każdym razem Podglądacz się do niej przyłączał.
Kiedy się wymeldowała, Donna zamówiła jej taksówkę na lotnisko,
a Podglądacz został na strychu. Nie chciał się z nią żegnać. Wolał zachować
ją w pamięci nagą, dającą rozkosz sobie i jemu. Owa kobieta już nigdy nie
wróciła i  Foos nie miał pojęcia, jak potoczyło się jej życie, ale dla niego
pozostała na zawsze gościem Manor House, nieświadomym obiektem jego
pożądania i  jedną z  kobiet, które za młodu oglądał, a  które na starość
wspominał jako dawny podglądacz.
Można by pomyśleć, że Foos wyśnił sobie ten harem, ale najlepsze było
to, że wszystkie te kobiety rzeczywiście pojawiły się w jego życiu. Nie były
wytworami jego wyobraźni, widział je wszystkie na własne oczy. Jego
obserwacje stanowiły najprawdziwszy wycinek życia i tylko potwierdzały,
jak niepełny jest obraz kreowany przez ludzi w takich miejscach jak centra
handlowe, dworce kolejowe, stadiony, biurowce, restauracje, kościoły, sale
koncertowe czy uczelniane kampusy.
Przez tyle lat Foos miał niczym nieograniczony dostęp do ludzkich
tajemnic, ale teraz, mimo że w  dowolnym momencie potrafił ożywić
pamięć tysiącem obrazów, wiedział, że nie zazna więcej tego dreszczu
emocji, jaki towarzyszył mu, ilekroć gość jego motelu wchodził do
wynajętego pokoju. Miał już nigdy nie usłyszeć klucza przekręcanego
w  zamku, zobaczyć kobiety przekraczającej próg pokoju, podsłuchać
rozmowy męża z  żoną rozpakowujących walizki. Mógł zapomnieć
o  widoku zdejmowanego biustonosza, kobiety wchodzącej do łazienki,
mężczyzny odkrywającego kołdrę i  wypowiadającego słowa, które – jeśli
tylko brzmiały kusząco – napełniały i jego samego, tam na górze, palącym
podnieceniem.
Rzecz jasna zawsze mógł się tylko domyślać, co go czekało za chwilę,
ale ta niepewność była częścią frajdy, tak jak było nią niechybne
zaskoczenie i  zawód. Cokolwiek widział, tylko wzmagało to w  nim głód
zobaczenia więcej. Był uzależniony od patrzenia. Karmił się cierpliwym
wyczekiwaniem. I właśnie z tego rezygnował, sprzedając swoje motele.
TRZYDZIEŚCI

Między 1998 a  2003 rokiem spędzałem dużo czasu w  Chinach


i  innych krajach azjatyckich. Śledziłem losy chińskiej reprezentacji
piłkarskiej kobiet i  jednej z  zawodniczek, Liu Ying, która była ważną
postacią książki, nad którą wtedy pracowałem – A Writer’s Life.
W  tym czasie, i  przez następnych kilka lat, rzadko kiedy myślałem
o  moim znajomym podglądaczu z  Aurory, miasta, o  którym nawet nie
słyszałem, zanim w 1980 roku nie dostałem pierwszego listu od Foosa. Po
tym, jak sprzedał on swoje motele, zupełnie przestałem się interesować
Aurorą, aż nagle 21 lipca 2012 roku niespodziewanie zobaczyłem
wzmiankę o niej na pierwszej stronie „New York Timesa”.
Dziennik donosił, że dwudziestoczteroletni absolwent neurologii na
Uniwersytecie Kolorado w  Denver postrzelił śmiertelnie dwanaście osób,
a  wiele innych ranił. Atak przeprowadził w  kinie, niedługo przed
planowanym na północ premierowym pokazem filmu Mroczny rycerz
powstaje. Napastnik, zidentyfikowany jako James E. Holmes, pochodził
z rodziny należącej do klasy średniej, która mieszkała w okolicy San Diego.
„New York Times” opisywał jego rodziców jako „bardzo, bardzo
sympatycznych ludzi”. Matka Holmesa była dyplomowaną pielęgniarką.
Policja w Aurorze wydała komunikat, według którego Holmes, ubrany
na czarno i z włosami ufarbowanymi na pomarańcz i czerwień, strzelał do
przypadkowo zebranych na sali widzów, używając karabinu AR-15,
strzelby remington i pistoletu glock (kaliber 40). Świadkowie zawiadomili
policję, która niedługo potem zjawiła się na miejscu i zatrzymała Holmesa
przy jego samochodzie. Holmes przyznał się później, że zainstalował
w  swoim mieszkaniu w  Aurorze pułapki mające uruchomić materiały
wybuchowe i broń chemiczną.
Przejrzawszy szybko artykuł w „New York Timesie” i upewniwszy się,
że Geralda Foosa nie było na liście ofiar, skontaktowałem się z  nim
telefonicznie dzięki pomocy cierpliwego operatora w  centrali, który
wyszukał go pod nowym adresem. Foos przyznał, że mieli z  Anitą
szczęście. Wprawdzie nie poszli na ten konkretny seans, ale nieraz oglądali
filmy w kinie, w którym doszło do ataku. Gerald oświadczył też, że wie, jak
wygląda mieszkanie napastnika.
– W  tym samym mieszkaniu na drugim piętrze, na rogu Siedemnastej
i  Paris Street, kilka lat temu mieszkał mój syn – powiedział Foos. (I  tym
razem ponownie dał się poznać jako mało wiarygodne źródło informacji, bo
z  oficjalnych danych wynika, że Mark Foos mieszkał przy Paris Street
1760, czyli przecznicę dalej od mieszkania Holmesa, które mieściło się
w budynku pod numerem 1690). – Odbyłem z nim kilka długich, szczerych
rozmów. Po tym, jak przeprowadziłem go do innej okolicy, ten człowiek
musiał przyjść na jego miejsce, ale nie pamiętam, żebyśmy na niego
wpadli.
Kilka tygodni po naszej rozmowie Gerald Foos znowu zaczął do mnie
pisać i w jednym z pierwszych listów opisał, jak wyglądała Aurora po tej
tragedii.
Mijając centrum handlowe i kinowy multipleks, w którym doszło do
strzelaniny i  gdzie nadal trwają czynności śledcze, zauważyłem bukiety
kwiatów i  pluszowe misie wyłożone na chodnik ku pamięci ofiar. To
nowa część miasta – dużo tu lśniących okien i pięknych budynków: sądy,
komisariat policji, biblioteka publiczna. Dlaczego właśnie tutaj doszło
do takiej tragedii?
Czyżby mieszkańcy Aurory nie traktowali się nawzajem na tyle
życzliwie, by uniknąć miecza Damoklesa? A może te zabójstwa stały się
dla nas tak naturalną częścią życia, że nauczyliśmy się je tolerować?
W innym liście pisał:
Strasznie mi źle w  dzisiejszym świecie. Jako Podglądacz miałem
poczucie siły, ale teraz zupełnie mi go brakuje. Gerald jest niespokojny
w  swoim przestronnym domu i  często myśli o  uciekającej młodości.
Patrząc w  lustro w  łazience, widzi starzejące się oczy i  siwe włosy na
głowie i  twarzy. Zamierza je pokolorować, a  kiedy w  końcu to robi,
dostrzega w  tym jawny kant, nieprawdę, którą będzie dziś próbował
wmówić każdej napotkanej osobie. Podglądacz nigdy by się nie zgodził
na tak jaskrawą próbę oszukania rzeczywistości i  ominięcia prawdy.
Przejrzałby na wylot ten zabieg Geralda mający na celu wprowadzenie
ludzi w błąd.
Gerald jedzie samochodem przez Aurorę i  kiedy zbliża się do East
Colfax Avenue, jego oczom ukazuje się meksykańskie osiedle, które
z dwóch stron okala motel Manor House. Z kolei na wschód od Riviery
mieszczą się dzisiaj głównie azjatyckie firmy powstałe w  miejsce tych,
które Gerald pamiętał z  dawnych lat. To go mocno wzburza – 
świadomość, że jego znajomi z  przeszłości znaleźli nowe zajęcie albo
poumierali. Dzisiaj nie zna tu już nikogo. Czuje się osamotniony, jakby
ktoś mu zabrał jego rodzinne miasto. Nie ma śladu po salonie
fryzjerskim. Zniknęła stacja benzynowa. Podglądacz i  Gerald stali się
odrębnymi bytami, całkowicie od siebie odseparowanymi, odkąd
dobiegło końca ich wspólne panowanie na platformie obserwacyjnej.
U zbiegu ulic Gerald zatrzymuje auto na czerwonym świetle. Patrzy
przez przednią szybę i widzi kamerę rejestrującą ruch na skrzyżowaniu.
Wie, że on i jego tablica rejestracyjna właśnie zostali sfotografowani.
Wchodząc do pobliskiego banku, żeby wpłacić pieniądze na konto,
staje na moment pod kolejną kamerą skierowaną na parking, a  chwilę
później zauważa rejestrator obrazu zamontowany tuż nad wejściem do
budynku. W środku, kiedy staje przy okienku i dokonuje wpłaty, kamera
zainstalowana pod sufitem robi mu następne zdjęcie.
Jakiś czas później Gerald odwiedza sklep spożywczy, jeden z  tych,
które pamięta z  dawnych lat i  którym zarządza jego znajomy. Pokazuje
na kamerę nad głową i pyta:
– Co robicie z nagraniami?
Kierownik odpowiada:
– Są dla naszego bezpieczeństwa, ale policja, FBI i  skarbówka też
z nich korzystają. Nawet nie wiem po co. W każdym razie wszystko, co tu
robimy, jest nagrywane.
Gerald wsiada z  powrotem do samochodu i  w  drodze do domu
rozmyśla nad wszystkimi zmianami, jakich był świadkiem od dnia,
w  którym ponad trzydzieści lat temu otworzył motel Manor House.
Dzisiaj prywatne sprawy osób publicznych są wyciągane na światło
dziennie niemal każdego dnia i nawet szef CIA, generał David Petraeus,
nie jest w stanie ukryć przed mediami swojego romansu. Gazety i stacje
telewizyjne stały się instytucjami czysto voyeurystycznymi, ale
największym podglądaczem ze wszystkich jest rząd Stanów
Zjednoczonych, który monitoruje prywatne życie obywateli przy pomocy
kamer, Internetu, kart kredytowych, wyciągów z  kont, telefonów
komórkowych, urządzeń do nawigacji, danych przechowywanych przez
linie lotnicze, podsłuchów i setek innych metod.
Być może zastanawia się pan, skąd u Geralda Foosa zainteresowanie
tymi sprawami?
Otóż jest całkiem możliwe, że któregoś dnia agenci FBI zapukają do
jego drzwi i powiedzą:
– Gerald Foos? Mamy dowody, że obserwował pan ludzi przez
otwory w suficie. Co pan jesteś, jakiś zboczeniec?
A wtedy Gerald Foos odpowie:
– A wy to co, panowie od Wielkiego Brata? Przecież od lat śledzicie
każdy mój ruch.
TRZYDZIEŚCI JEDEN

Wczesną wiosną 2013 roku – byłem akurat w  Nowym Jorku – 


odebrałem telefon od Geralda Foosa, który oznajmił, że w końcu dojrzał do
tego, by upublicznić swoją historię. Minęło wiele lat od sprzedaży obydwu
moteli i  choć nie był pewien konsekwencji, to zakładał, że przepisy
o  przedawnieniu zapewnią mu ochronę przed ewentualnymi pozwami
klientów.
Przypomniał mi też, że niedługo skończy osiemdziesiąt lat i jeśli teraz
nie podzieli się z  ludźmi swoimi zapiskami, wkrótce może być na to za
późno. Dlatego zaproponował, żebym do niego przyleciał.
Miesiąc później wykroiłem z  kalendarza cztery dni i  spotkałem się
z  Geraldem na śniadaniu w  barze hotelu Embassy Suites przy
Międzynarodowym Porcie Lotniczym Denver.
Zauważył mnie siedzącego przy stoliku i  zawołał, a  ja momentalnie
poznałem go po jego donośnym głosie, do którego zdążyłem się
przyzwyczaić dzięki naszym licznym rozmowom telefonicznym. Jak chodzi
o wygląd zewnętrzny, to ów zmierzający w moją stronę staruszek niewiele
miał wspólnego z Geraldem Foosem, jakiego widziałem ostatni raz w 1980
roku.
W  tamtym okresie był żywiołowym, dobrze zbudowanym
czterdziestokilkuletnim mężczyzną, miał dobre metr osiemdziesiąt wzrostu,
ważył dziewięćdziesiąt kilo, dokładnie się golił, a  na głowie miał gęstą,
ciemną czuprynę. A  teraz szedł ku mnie powoli, z  wyciągniętą na
przywitanie prawą ręką, podpierając się laską, łysiejący, siwy senior z kozią
bródką. Ogromną klatkę piersiową opinała mu ciasno szara tweedowa
marynarka, pod którą miał pomarańczową koszulę, a  do tego czarne
spodnie i mokasyny.
Piwne oczy patrzyły na mnie zza przyciemnianych okularów, które – 
jak mi później wytłumaczył – zostały mu przepisane na krótkowzroczność.
Przyznał też, że jego wzrost skurczył się do stu siedemdziesięciu pięciu
centymetrów, a waga skoczyła do niespełna stu dziesięciu kilogramów.
– Ale czuję się dobrze – powiedział, kiedy już się przywitaliśmy,
usiedliśmy i otworzyliśmy menu. Po chwili podniósł wzrok i unosząc laskę
w moją stronę, dodał z uśmiechem: – Widzę, że pan jak zawsze elegancki.
Czy to ten sam jedwabny krawat, który wsunął się między listewki kratki
wentylacyjnej?
Zapewniłem go, że inny, a  tymczasem naszą rozmowę przerwała jego
żona, Anita, która przeprosiła za spóźnienie spowodowane trudnościami
w znalezieniu miejsca do zaparkowania.
Młodsza od Geralda o osiemnaście lat, wyglądała dokładnie tak, jak ją
opisywał w  listach. Była drobną, cichą i  uważną kobietą. Miała metr
sześćdziesiąt wzrostu, kręcone rude włosy, zielone oczy i  ponętną figurę,
która rzucała się w  oczy pomimo skromnego ubioru. Tego dnia miała na
sobie kwiecistą sukienkę zapinaną pod szyją na guziki. Przywitała się
z  nami, ale potem siedziała w  milczeniu i  słuchała, jak jej gadatliwy mąż
przedstawia mi plan działań.
– Jak zjemy, chciałbym pana zaprosić do naszego domu i pokazać moją
kolekcję pamiątek sportowych, którą trzymam w  piwnicy. Mam tam
kilkadziesiąt tysięcy kart, które Anita ułożyła w  porządku alfabetycznym.
Do tego dwieście piłek z  autografami takich legend, jak Ruth, Gehrig,
DiMaggio, Williams czy Mantle. I  wyjątkowo rzadki okaz: piłka
z  podpisem J. Honus Wagner. Po tym, jak przylgnął do niego pseudonim
Honus, nikt nie używał jego imienia Johannes, ale ja mam kartę z  tym
inicjałem z  początku dwudziestego wieku. Wkładali je wtedy do paczek
z  papierosami Piedmont, aż w  końcu Wagner się temu sprzeciwił, bo sam
nie palił. Także te karty są bardzo rzadkie, tak samo jak skórzane kaski
futbolowe Sammy’ego Baugha. Ja sam jeszcze nosiłem takie w  liceum.
Mam też kije Waltera Hagena, których używał w  1928 roku, kiedy
wygrywał British Open…
Potem Foos powiedział, że jednym z powodów, dla których zdecydował
się ujawnić światu swoją twarz podglądacza, jest to, że przy okazji zwróci
uwagę mediów na swoją kolekcję, wartą, jego zdaniem, wiele milionów
dolarów. Zamierzał ją sprzedać razem z domem, w którym schody były już
zbyt strome dla jego schorowanych kolan.
– Oddam dom za półdarmo temu, kto kupi moją kolekcję – wyznał,
dodając, że jego obecnym marzeniem jest zamieszkanie
w jednopoziomowym domu bez schodów.
Odparłem, że chętnie zobaczę jego sportowe pamiątki, ale zarazem
przypomniałem mu główny cel mojej wizyty. Przyleciałem do Denver, żeby
przeprowadzić z  nim w  pełni jawne i  oficjalne rozmowy na temat jego
kariery na strychu. Wcześniej też uzgodniliśmy, że spróbujemy dowiedzieć
się czegoś więcej o  zabójstwie dziewczyny dilera w  pokoju numer 10
w 1977 roku.
W  połowie marca, czyli trzy tygodnie przed wylotem do Denver,
zadzwoniłem do Geralda Foosa, żeby poinformować go, iż zamierzam
skontaktować się z  policją w  Aurorze i  zapytać, bez powoływania się na
niego jako świadka, czy detektywi natrafili na nowe tropy w  sprawie
śmierci młodej kobiety w motelu Manor House 10 listopada 1977 roku.
Foos nie wyraził sprzeciwu, bo od dawna dręczyły go wyrzuty sumienia
z powodu własnej bezczynności tamtego wieczoru. Wierzył, że przyznając
się publicznie do popełnionych wówczas błędów, znajdzie to, czego
katolicy szukają w konfesjonale. Powiedział mi, że liczy na coś w rodzaju
odkupienia, zwłaszcza gdyby się okazało, że jego szczerość ożywi na
powrót zainteresowanie dawną zbrodnią i pomoże w znalezieniu mordercy,
o ile ten jeszcze żył.
Policja w  Aurorze dość szybko odpowiedziała na moje zapytanie,
informując, że nie ma śladu tej zbrodni sprzed bez mała czterdziestu lat.
Przy śniadaniu pokazałem Geraldowi kopie listów, jakie dostałem
w  ostatnim czasie. Autorem jednego z  nich był szef wydziału śledczego,
Ken Murphy, który pisał: „Niestety, nie udało nam się znaleźć informacji
o śmierci/zabójstwie, które spełniałoby podane przez pana kryteria. Mamy
w  aktach tylko jedno zabójstwo w  listopadzie 1977 roku, ale miało ono
miejsce kilka kilometrów od motelu Manor House”. Tej sprawy również nie
rozwiązano, a  ofiarą morderstwa była dwudziestoośmioletnia kobieta
latynoskiego pochodzenia, Irene Cruz. Pracownicy Hotelu Bean w Denver
znaleźli ją 3 listopada rano w pokoju. Została uduszona.
W  innym liście porucznik Paul O’Keefe z  wydziału zabójstw pisał:
„Osobiście przejrzałem akta nierozwiązanych spraw na stronie internetowej
stanowego Biura Śledczego i  w  naszym własnym archiwum, ale nie
znalazłem żadnego śledztwa, które pasowałoby do podanych przez pana
informacji. Sprawdziliśmy też akta policji w Aurorze z okresu do siedmiu
dni przed i  po wskazanej dacie. Nie było w  nich żadnych doniesień
o zabójstwach (wyjaśnionych bądź nie)”.
Porucznik O’Keefe poradził mi, żebym skontaktował się z  dwoma
lokalnymi biurami koronera, które mogły odebrać zwłoki kobiety z Aurory
– chodziło o koronerów dla hrabstw Adams i Arapahoe – ale żadne z nich
nie miało interesujących mnie informacji. Nie znalazłem ich też w trzecim
źródle, czyli w  Departamencie Zdrowia Publicznego i  Środowiska Stanu
Kolorado, gdzie moja prośba o  pomoc nie została nawet rozpatrzona.
Powiedziano mi, że dostęp do akt zgonów mają wyłącznie członkowie
rodzin zmarłych. Dwaj policjanci, z  którymi rozmawiałem przez telefon,
stwierdzili, że nie ma nic dziwnego w  braku jakichkolwiek śladów
w  dokumentach po takim morderstwie, jakie im opisałem. Tożsamość
ofiary nie została ustalona, a do zbrodni doszło w okresie, kiedy policja nie
używała jeszcze elektronicznych baz danych.
Jest też całkiem możliwe, że Foos popełnił błąd w  swoich zapiskach.
Mógł źle zanotować datę morderstwa, kiedy kopiował wpis z dziennika do
innego zeszytu. Ja sam niejednokrotnie, przyglądając się bliżej jego
opowieściom, znajdowałem w  nich nieścisłości, głównie dotyczące dat.
Nauczyłem się traktować pamięć Geralda z umiarkowanym zaufaniem.
Powiedziałem mu, że dostałem obietnicę pomocy od redakcji dziennika
„Denver Post”, ale w prasowych nekrologach z 1977 roku też niczego nie
znaleźliśmy.
– Wygląda na to, że nie został po niej żaden ślad – zasępił się Foos, ale
po chwili dodał, że wątpi, by pomogło mu to uniknąć odpowiedzialności.
Stwierdził, że jeśli przyzna się publicznie do tego, iż widział dilera
mordującego kobietę i nic nie zrobił, żeby go powstrzymać, to może zostać
uznany za współwinnego. – Będę w tarapatach, bo nie zadzwoniłem wtedy
na policję – powiedział. – Niewykluczone, że usłyszę zarzut morderstwa
drugiego stopnia. Kto wie? Pewien prawnik powiedział mi, że istnieje
przepis zwany „obejściem”, który daje sądom dużą swobodę działania.
Wprowadzono go w  życie z  uwagi na przestępstwa na tle seksualnym.
Dzięki niemu można skazywać księży, którzy dawno temu molestowali
dzieci, bo „obchodząc” prawo, uznaje się, że działo się to wczoraj.
Mimo tych obaw, po latach wahania Foos był gotów do wszystkiego się
przyznać.
– Życie jest czasem ryzykowne, ale nie można się tym przejmować.
Człowiek musi mówić prawdę.
Pokazał laską na kilka kamer zamontowanych wysoko nad naszymi
głowami pod sufitem hotelowego atrium. Otwarta przestrzeń ciągnęła się
sześć pięter w  górę, umożliwiając śledzenie poruszających się w  górę
i w dół dwóch przeszklonych wind.
– Widziałem też kilka przed wejściem. Są też w  recepcji i  wszędzie,
gdzie się spojrzy – powiedział Gerald i  powtórzył znaną mi już z  listów
skargę na wszechobecne podglądactwo.
Na ironię zakrawał fakt, iż ktoś taki jak on narzekał na to, że jest
obiektem stałej obserwacji. Ale zamiast podejmować wątek w tym miejscu,
gdzie kelner właśnie zabierał nasze naczynia, postanowiłem wrócić do tego
tematu już w trakcie obiecanego wywiadu w jego domu.
TRZYDZIEŚCI DWA

Kiedy staliśmy przed wejściem do hotelu, czekając na Anitę, która


poszła po samochód, Foos kolejny raz pokazał na wiszącą nad naszymi
głowami kamerę, ale powstrzymał się od komentarza, bo w  pobliżu stał
portier i bacznie mu się przyglądał.
Anita siedziała za kierownicą czterodrzwiowego, granatowego forda
escape, a jej mąż próbował wcisnąć się na fotel pasażera. Ja wsiadłem z tyłu
i niebawem jechaliśmy już na północ pustymi drogami przecinającymi pola
kukurydzy i  pszenicy. Co jakiś czas mijaliśmy leżącą odłogiem ziemię,
która według Foosa należała do spekulantów. Podobno stałymi bywalcami
tych okolic były pumy, niedźwiedzie, skunksy i  borsuki. Po niebie sunęły
lecące z północy gęsi.
Gerald siedział obrócony częściowo w  moją stronę i  zwracał moją
uwagę na inne interesujące go elementy krajobrazu, jak jezioro, w którym
często łowili z  Anitą ryby, czy przydrożny sklep ze stacją benzynową,
którego właściciela Anita znała osobiście („Jest z  Nepalu”). Wreszcie
dotarliśmy do okolicy, w której mieszkali. Było to ciche osiedle z idealnie
równiutkimi jezdniami, starannie przystrzyżonymi trawnikami, rzędami
srebrnych świerków, ślepymi zaułkami i  ekskluzywnymi rezydencjami,
które były tak do siebie podobne, że kiedy Gerald i  Anita podpisali akt
kupna swojego domu w  biurze nieruchomości trzy kilometry dalej,
w pierwszej chwili po powrocie nie potrafili go odnaleźć.
– Przez kilka godzin krążyliśmy po okolicy i szukaliśmy naszego domu
– wspominał Gerald. – Ciągle się gubiliśmy w  tych ślepych zaułkach, ale
w  końcu zobaczyliśmy jakiegoś człowieka i  zawołałem do niego: „Halo,
kupiliśmy tu dom, ale nie możemy go znaleźć”. Na to on mówi: „Ja miałem
tak samo. Dużo nowych domów wygląda tu podobnie”. Wtedy jeszcze nie
miałem GPS-u, ale podaliśmy mu adres i pomógł nam znaleźć drogę.
Anita zatrzymała się przed podjazdem prowadzącym do dużego,
nowoczesnego, zielonego domu z  białymi wykończeniami, elewacją
licowaną kamieniem i  rzędem świerków rosnących od frontu. Gerald
nacisnął guzik pilota i  otworzył drzwi do garażu na trzy samochody,
w  którym stał biały ford fusion, a  na ścianach wisiały narzędzia, wędki,
medalion jelenia i łuk ze strzałą, za pomocą którego Foos go upolował na
wyprawie łowieckiej przed wieloma laty.
Weszliśmy do domu przez drzwi z garażu i Gerald poprosił Anitę, żeby
wyłączyła alarm i  czujniki laserowe w  piwnicy. Powiedział mi, że
przechowywana tam kolekcja sportowych gadżetów została wyceniona na
piętnaście milionów dolarów. Następnie zaprowadził mnie przez jadalnię do
dużego salonu z meblami z mahoniu, osiemdziesięciocalowym telewizorem
i  kilkoma wysokimi szafkami, w  których Foosowie trzymali niektóre
z osiemdziesięciu lalek zebranych przez prawie trzydzieści lat małżeństwa.
Pamiętam, że czytałem w jego zapiskach o fascynacji lalkami, które widział
w  sypialni ciotki Katheryn, i  o  tym, jak matka przekierowała jego uwagę
z  lalek na karty ze zdjęciami sportowców. Zdałem sobie sprawę, że po
ślubie z Anitą ta sportowa kolekcja posłużyła mu za pretekst, żeby wrócić
do kolekcjonowania lalek i  kupić egzemplarze, które oglądałem teraz
w salonie i w innych miejscach w całym domu.
Stałem obok Foosa, a  on zdjął ze szklanej półki rudowłosą lalkę
o  zielonych oczach, ubraną w  białą koronkową sukienkę i  białe buciki.
Powiedział:
– Byliśmy z  Anitą na Florydzie. Miałem zdjęcie Anity z  dzieciństwa
i  zamówiliśmy lalkę na wzór tamtej fotografii. Każda lalka, którą pan tu
widzi, jest wykonana w całości z porcelany, od stóp, przez cały korpus, do
samego końca.
Potem Gerald wziął do ręki ładną lalkę o  niebieskich oczach i  blond
włosach, wysoką na niemal metr. Wyjaśnił, że jest unikatowym dziełem
zaprojektowanym przez niemiecką lalkarkę Hildegardę Günzel, znaną
kolekcjonerom na całym świecie.
– Daliśmy za nią dziesięć tysięcy – dodał.
Na moją prośbę pokazał mi, które ze zdjęć wiszących w  ramkach na
ścianach przedstawiają ciotkę Katheryn. Na jednym z nich stała na swoim
podwórku, trzymała się pod boki i  uśmiechała do aparatu. Nawet pod
szerokimi spodniami i luźną czarną bluzką jej krągła sylwetka była dobrze
widoczna. Obok wisiała fotografia Geralda z  czasów, gdy był jeszcze
wiejskim chłopcem, trzymającym psa na smyczy niedaleko okna w sypialni
ciotki. Były też zdjęcia jego rodziców, Natalie i  Jake’a, stojących przed
motelem Manor House, i Geralda z Anitą w lobby hotelu Waldorf Astoria,
z ich podróży do Nowego Jorku w 1991 roku.
Na piętrze znajdował się gabinet Geralda, a w nim na ścianach wisiały
fotografie tablic rejestracyjnych samochodów, którymi jeździł w  różnych
okresach swego życia: cadillaców, lincolnów, thunderbirdów. W  rogu
pokoju stała gablota z kolekcją broni palnej. Było w niej kilka karabinów,
strzelb i  dziecięcych wiatrówek, a  na półce obok leżały dwa niemieckie
lugery. Foos powiedział, że ma je od pewnego amerykańskiego
pułkownika, który ponoć osobiście zabrał je z  domu Hermanna Göringa.
W  kolekcji znajdował się też japoński miecz z  pochwą, kupiony na
wyprzedaży garażowej.
W pokoju gościnnym, sąsiadującym z gabinetem męża, Anita trzymała
resztę swoich lalek, wózek, kilka wypchanych zwierząt firmy Avanti
i  kilkadziesiąt szklanych figurek kotów i  innych stworzeń. Między tymi
wszystkimi rzeczami przechadzały się niekiedy dwa koty Anity. Gerald
powiedział, że wszystkie kobiety, z  jakimi się wiązał, były
kolekcjonerkami. Jego pierwsza żona, Donna, miała ogromną kolekcję
znaczków pocztowych i  zdarzało się, że kupowała nowe, płacąc po tysiąc
dolarów za sztukę. Anita nie ograniczała się do lalek, zbierała też monety
i  butelki po winie z  Doliny Napa z  podobizną Marilyn Monroe na
etykietach.
Po tym, jak sprzedali z  Geraldem obydwa motele, Anita poświęciła
mnóstwo czasu na ułożenie w kolejności alfabetycznej jego kilkudziesięciu
tysięcy kart ze sportowcami (od byłego rozgrywającego Dallas Cowboys,
Troya Aikmana, po Chrisa Zoricha, dawnego obrońcę Chicago Bears).
Kiedy schodziliśmy do piwnicy, Gerald określił to mianem „ciężkiej pracy
motywowanej miłością”.
Część kolekcji znajdowała się w  kilkuset albumach stojących na kilku
rzędach półek, które biegły wzdłuż wszystkich czterech ścian. Piwnica
miała ponad trzy metry wysokości, jej dłuższa ściana miała dwadzieścia
trzy metry, a krótsza – czternaście.
Oprócz tych umieszczonych w  albumach, kilkaset kart stało
w  indywidualnych ramkach z  akrylu, na zewnątrz lub w  środku licznych
gablot.
Gerald oprowadzał mnie powoli i co jakiś czas przystawał, brał którąś
kartę do ręki i coś mi o niej opowiadał.
– To jest debiutancka karta Michaela Jordana – powiedział, dodając, że
kupił ją wiele lat temu na pchlim targu od mało obeznanego sprzedawcy,
dzięki czemu zapłacił tylko dwadzieścia dolarów.
Potem pokazał mi kartę z bejsbolistą Aleksem Rodriguezem i przyznał,
że w ostatnim czasie straciła sporo na wartości.
– Proszę wybaczyć język, ale ten facet strasznie mnie wkurza, bo gdyby
tylko trzymał się z  dala od sterydów, prawdopodobnie byłby najlepszym
graczem na świecie.
Potem pokazał mi kartę Hanka Aarona, potem Jackiego Robinsona,
potem legendarnego biegacza Barry’ego Sandersa, który grał w  latach
dziewięćdziesiątych w  drużynie Detroit Lions, a  na koniec pochwalił się
kartą z  paczki popcornu, przedstawiającą Honusa Wagnera, łącznika
z  Pittsburgh Pirates z  początku dwudziestego wieku. W  innym miejscu
leżało kilkadziesiąt kasków z  autografami gwiazd futbolu, takich jak Joe
Montana, Jim Brown czy Len Dawson, a  wzdłuż przeciwległej ściany, na
czterech drewnianych półkach, ciągnęły się rzędy podpisanych piłek
bejsbolowych, które według Geralda były warte więcej, niż gdyby
wykonano je ze złota. Znalazły się na nich autografy takich gigantów, jak
Joe DiMaggio, Ted Williams, Barry Bonds, Mickey Mantle, Hank Aaron
i Pete Rose („Pete powinien być w Galerii Sław”). Każda piłka spoczywała
na drewnianym stojaku z  miedzianą plakietką, na której widniało imię
i nazwisko zawodnika, i każda była zamknięta w plastikowej kuli o trochę
większej średnicy, chroniącej drogocenną zawartość przed odciskami
palców i innymi śladami.
Nad piłkami stał rząd pudełek płatków śniadaniowych Wheaties
z  podobiznami słynnych sportowców, między innymi Johna Elwaya
z  Denver Broncos, Roberta Clementego z  Pittsburgh Pirates i  Jerry’ego
Rice’a z San Francisco 49ers. Niektóre z tych nieotwartych pudełek, jak na
przykład to z Lou Gehrigiem, miały kilkadziesiąt lat.
– Muszą tam mieszkać całe pokolenia robaków – zauważyłem.
– Owszem. I  to tylko zwiększa ich wartość – odparł z  uśmiechem
Gerald.
TRZYDZIEŚCI TRZY

W salonie na piętrze Gerald usiadł naprzeciwko mnie i  zgodził się


odpowiedzieć na kilka pytań.
– Kiedy już pańska historia ujrzy światło dzienne, jak chciałby pan być
określany w mediach?
– Mam nadzieję, że nie nazwą mnie zboczeńcem lub podglądaczem – 
odparł. – Sam uważam się za pioniera badań nad seksualnością.
Dodał, że słowo „pionier” jest w jego przypadku uzasadnione, ponieważ
obiektem prowadzonych przez niego badań byli ludzie nieświadomi tego,
że są podglądani, a  zatem jego obserwacje były bardziej „autentyczne
i bliższe rzeczywistości” niż, na przykład, dane zgromadzone w Instytutcie
Mastersa i Johnson, które pochodziły od ochotników.
– Dlaczego w  swoich zapiskach tak często zmieniał pan narrację
z pierwszo- na trzecioosobową?
– Bo miałem wrażenie, że jestem kilkoma różnymi osobami. Na dole,
w  biurze motelu, byłem Geraldem biznesmenem. Na platformie
obserwacyjnej stawałem się Geraldem Podglądaczem.
– Czy kiedykolwiek rozważał pan nagrywanie swoich gości kamerą
albo dyktafonem?
– Nie – powiedział i  dodał, że gdyby został przyłapany z  takim
sprzętem, nie miałby się jak wytłumaczyć, a poza tym nagrywanie byłoby
trudne ze względów praktycznych. Nader często zdarzały się bardzo długie
okresy, w  których nie działo się nic wartego rejestrowania na taśmie. Tak
czy owak, nigdy nie przyszło mu to do głowy.
Spytałem Foosa, czy słyszał o Erin Andrews, telewizyjnej komentatorce
sportowej, która została potajemnie sfilmowana, kiedy wychodziła spod
prysznica w  pokoju hotelowym. Jej prześladowca wykonał nagranie przez
zmodyfikowany wizjer w  drzwiach. Później opublikował zdjęcia nagiej
Andrews w  Internecie, za co sąd skazał go na trzydzieści miesięcy
więzienia. W  oddzielnej rozprawie Andrews zażądała od niego
zadośćuczynienia w  wysokości siedemdziesięciu pięciu milionów dolarów
za „strach, wstyd i upokorzenie”, jakiego zaznała w wyniku jego poczynań.
W  lutym 2016 roku ława przysięgłych przyznała jej pięćdziesiąt pięć
milionów.
Foos uważnie śledził tę sprawę i jego stanowisko mnie nie zaskoczyło.
– Wprawdzie niejeden raz mówiłem, że większość mężczyzn to
podglądacze, ale ten typ od Erin Andrews i  jemu podobni zasługują tylko
na pogardę – powiedział. – Ci ludzie wylęgli się razem z nastaniem nowej
technologii. Facet zamieścił zdjęcia swojej ofiary w Internecie. Uczynił coś,
czego ja nigdy nie zrobiłem. Ja nikogo nie wydawałem na pożarcie opinii
publicznej. Ten człowiek był bezwzględny i  mściwy. Gdybym zasiadał
w ławie przysięgłych, bez wahania głosowałbym za wyrokiem skazującym.
– Po czym dodał: – Tam, na górze, potrzebowałem tylko cierpliwości.
Pozwalała mi opisywać w  dzienniku sytuacje i  trendy, które widziałem
w pokojach gościnnych.
Powiedział, że jedną z  pierwszych oznak rewolucji obyczajowej lat
siedemdziesiątych był fakt, że kochankowie zaczęli sobie nawzajem
zdejmować ubrania, zamiast przebierać się w łazience albo przy zgaszonym
świetle. Innym przejawem zmieniających się norm był coraz częstszy seks
grupowy, międzyrasowy i homoseksualny. Foos mówił:
– Ludzie zaczęli czuć się przy sobie swobodniej, kontakty seksualne
nabrały luzu. Kobiety mówiły mężczyznom, czego pragną, bo przestały się
wstydzić swoich potrzeb.
On sam, jak twierdził, też stał się bardziej fizycznie ożywiony.
– Leżąc tam na strychu, rozbudziłem się seksualnie. Każdy by się
rozbudził, bez względu na płeć. Więc jak wracałem na dół, uprawialiśmy
z  Anitą wspaniały seks. Zawsze mieliśmy wspaniały seks – powiedział
i skinął na żonę, która usiadła obok niego i po chwili też kiwnęła głową.
Gerald przyznał, że sporo się nauczył w kwestii seksu od swoich żon –
najpierw od Donny, a  potem jeszcze więcej od Anity. Zaznaczył, że był
zawsze obsesyjnym podglądaczem, ale fizyczny kontakt miał tylko
z kilkoma kobietami. Kiedy służył w Marynarce Wojennej, parę razy dał się
poderwać dziewczynom w  barach, a  w  trakcie dwudziestoletniego
małżeństwa z  Donną był jej wierny aż do ostatniego roku i  krótkiego
romansu z agentką PR z Denver. Za to ani razu przez trzydzieści lat swego
drugiego małżeństwa nie zdradził Anity. Mówił, że była dla niego
doskonałą partnerką nie tylko ze względu na jej ciepłe usposobienie;
łączyło ich także to, że oboje byli wzrokowcami. W  przeciwieństwie do
większości kobiet Anita lubiła razem z nim patrzeć, jak inni uprawiają seks.
Często też oglądali wspólnie filmy pornograficzne. Foos stwierdził, że
kobiety z zasady wolą być oglądane, niż oglądać, co według niego mogło
wyjaśniać, dlaczego mężczyźni wydają fortunę na porno, a  kobiety na
kosmetyki.
– Tylko dziesięć procent kobiet to podglądaczki – ocenił. – U mężczyzn
to prawie sto procent.
Anitę zaliczył do tej mniejszości.
– Czy to prawda? – zapytałem ją.
– Tak – odparła cicho.
– Tak – powtórzył Gerald i dodał: – Nie twierdzę, że pozostałe kobiety
są nieczułe na erotykę. Nie, nie są, ale ja po prostu uważam, że mężczyźni
są bardziej wzrokowi, a  kobiety łatwiej się podniecają, czytając książki
z wątkami erotycznymi.
Powiedział, że w  Manor House widział niejedną klientkę, która
w jednej ręce trzymała książkę, a drugą się masturbowała.
– Skoro połowę życia spędził pan, naruszając prywatną przestrzeń
obcych ludzi, to dlaczego dzisiaj jest pan tak krytyczny wobec rządu, który
robi to samo, żeby zapobiec terroryzmowi i innym przestępstwom?
– Nie lubię krytykować rządu. Innego nie mamy, a  każdy ma prawo
popełniać błędy – odparł. – Ale sądzę, że my popełniliśmy ich już zbyt
wiele. Rządowa inwigilacja wyszła z  ukrycia. Wielki Brat przywłaszczył
sobie nasze życie, poglądy i  myśli. Wszyscy jesteśmy nagrywani na
urządzeniach, których działanie mało kto potrafi zrozumieć. Wiemy tylko,
że te urządzenia istnieją. Dziś rano naliczyłem w  pańskim hotelu
dwadzieścia kamer. Takie natężenie inwigilacji w  zwyczajnym hotelu jest
całkowicie nieuzasadnione – powiedział, a  następnie powtórzył coś, co
mówił mi już wiele razy: jego podglądactwo w  Manor House było
„nieszkodliwe”, bo goście o  niczym nie wiedzieli, a  jego celem nie było
nigdy zastawienie na klientów sideł czy wydanie ich policji.
Zdaniem Foosa inwigilacja rządowa, jaką znamy dzisiaj, jest
prowadzona wyłącznie w  celu zbierania dowodów i  każdy, kto aktywnie
sprzeciwia się tej inwazyjnej technologii, zwłaszcza w  erze zwiększonej
czujności po atakach z  11 września, może być oskarżony o  brak
patriotyzmu lub wręcz uznany za zdrajcę.
– Ludzie u władzy chcą zachowania status quo – ciągnął Gerald.
Tacy ludzie, przekonywał mnie, nie chcą, by ktokolwiek ujawnił ich
prawdziwą, podstępną naturę. A  właśnie to zrobił były współpracownik
NSA, Edward J. Snowden, kiedy podał do wiadomości publicznej takie
tajemnice, jak na przykład fakt, że amerykański wywiad podsłuchiwał
nawet telefon komórkowy niemieckiej kanclerz Angeli Merkel.
– Dla mnie Snowden jest bohaterem – powiedział Gerald i  dodał: – 
Zamiast zmuszać go do szukania azylu w  Rosji i  ogłaszać zdrajcą,
powinniśmy go chwalić za to, że pokazał nam wszystko, co jest nie tak
w naszym społeczeństwie.
– Pan też, zdaje się, pokazuje, co jest w nim nie tak, ujawniając swoje
Zapiski Podglądacza.
– Zgadza się – odparł. – I to też jest rodzaj bohaterstwa.
– I jakie są pańskie wnioski z tych wszystkich obserwacji?
– Takie, że ludziom nie warto ufać – powiedział. – Większość z  nich
kłamie i oszukuje. W Zapiskach Podglądacza jest wiele, wiele przykładów
takich zachowań, na przykład ci wszyscy goście, którzy oblali test na
uczciwość. Do tego wszyscy mówią jedno, a robią drugie. Publicznie nigdy
nie okazują tego, do czego przyznają się w  prywatnych rozmowach. Im
więcej tego obserwowałem, tym bardziej stawałem się sceptyczny wobec
ludzi. Powiedziałbym wręcz, że lata spędzone na strychu w Manor House
zrobiły ze mnie mizantropa. Po prostu nikomu zbytnio nie ufam i jeśli tylko
mogę uniknąć kontaktu z  innymi, to go unikam. Nawet teraz – ciągnął – 
wiele lat po sprzedaniu moteli, staram się omijać ludzi dużym łukiem.
Nikogo nie uważam za swojego sąsiada. Oboje z Anitą trzymamy naszych
sąsiadów na dystans. Czasem się z nimi przywitamy, ale nic ponad to. Jeśli
wychodzimy gdzieś na kolację, to tylko we dwoje. Poza tym jestem
klasycznym samotnikiem.
– Z  drugiej strony sam pan widział w  sobie dwie osoby – 
przypomniałem mu. – W  recepcji był pan Geraldem-biznesmenem, a  na
strychu Geraldem-Podglądaczem. To który z  nich jest odpowiedzialny za
to, że nie podniósł pan słuchawki i nie wezwał karetki do kobiety leżącej na
podłodze pokoju numer 10 w listopadzie 1977 roku?
– Gdybym wiedział, że umiera, od razu wezwałbym pogotowie – bronił
się Foos. – Powiedziałbym, że przechodziłem obok i usłyszałem krzyk, czy
coś podobnego. Oczywiście nie ujawniłbym, że widziałem wszystko ze
strychu. Pewnie skłamałbym, że zajrzałem przez szparę w zasłonach.
Gerald przyznał też, że nie był to pierwszy raz, kiedy bezczynnie
obserwował w  swoim motelu okropne sceny. Już wcześniej widział
przypadki gwałtu, kradzieży, znęcania się nad dziećmi, kazirodztwa, a  raz
patrzył w milczeniu, jak alfons przystawia prostytutce nóż do gardła i żąda
pieniędzy, które w  jego mniemaniu przed nim ukryła. W  dzienniku Foosa
jest wpis z  dnia, kiedy wezwał policję, żeby zgłosić handel narkotykami
w  motelu, ale wtedy nie wszczęto śledztwa, bo on sam nie chciał iść na
pełną współpracę jako świadek.
Nienawidził dilerów, między innymi ze strachu, że ich działalność
ściągnie mu na głowę detektywów z  wydziału narkotykowego, a  po tym,
jak policja aresztowała jego syna, stał się szczególnie wyczulony na kwestię
szkodliwego działania narkotyków. Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że to
przegrana sprawa, ale w  2012 głosował przeciwko legalizacji marihuany
w Kolorado.
– Ten, którego ma pan na myśli, zameldował się u mnie w 1977 roku.
Mieszkał w  pokoju numer dziesięć i  sprzedawał prochy uczniom. Jeden
z  tych dzieciaków miał nie więcej niż dwanaście lat – wspominał Foos. –
Jak któregoś dnia wyszedł z  pokoju ze swoją dziewczyną, zrobiłem to
samo, co zawsze w  takich przypadkach: spuściłem jego towar do sedesu.
Tego wieczoru wrócił i nie mógł go znaleźć. Schował go w torbie za kratką
wentylacyjną w ścianie. No i zaczął się kłócić z dziewczyną. Wrzeszczał na
nią: „Kto tutaj był?”. Oskarżał ją, bił, ona płakała: „Jestem twoją
dziewczyną. Puść mnie!”. Tłukł ją coraz mocniej – opisywał Gerald – a jak
dostał od niej kopniaka w  krocze, to tak się wkurzył, że zaczął ją dusić.
Zaraz potem upadła na podłogę, tuż pode mną. Patrzyłem na nią
i pamiętam, że mówiłem do siebie szeptem: „Nie ruszaj się, nie ruszaj, bo
naprawdę cię udusi”. Przed wyjściem przeczesał jeszcze jej rzeczy, zabrał
trochę gotówki i  karty kredytowe. „Nie ruszaj się”, powtarzałem pod
nosem. W  końcu otworzył drzwi i  wyszedł. Nie przestawałem na nią
patrzeć i wydawało mi się, że oddycha. Ale poza tym się nie ruszała. Miała
zamknięte oczy, ale byłem pewien, że widzę, jak jej klatka piersiowa unosi
się i  opada. Pomyślałem, że nic jej nie będzie. Nie zamierzałem już
zostawać na strychu – ciągnął Foos – więc zszedłem do recepcji. Potem
powiedziałem o wszystkim Donnie, gdy tylko wróciła z dyżuru w szpitalu.
Zapytała mnie: „Ale widziałeś ruch klatki piersiowej, tak?”. Odparłem, że
tak. „No to pewnie tylko straciła przytomność. Niedługo się ocknie
i wszystko będzie dobrze”. Powiedziałem, że mam taką nadzieję. Było już
bardzo późno i pamiętam, że Donna powtórzyła: „Obudzi się rano i nic jej
nie będzie. Nic nie powiemy, ona zresztą też nie. To jej życie i nic na to nie
poradzimy”. Potem jeszcze dodała: „Do naszego szpitala ciągle przychodzą
kobiety, które ich mężowie próbowali udusić, albo ludzie z  ranami
postrzałowymi głowy. To okropne, ale…”.
Gerald na chwilę zamilkł.
– Nazajutrz przyszła do pracy sprzątaczka. Patrzyłem, jak wchodzi
kolejno do pokojów. Dotarła do numeru dziesiątego, otworzyła drzwi
i  weszła do środka, ale zaraz potem wybiegła na dwór, a  ja pomyślałem:
O  nie. Wiedziałem, co mi powie. I  faktycznie, wpadła do recepcji
i zawołała: „Gerald, kobieta w dziesiątce chyba nie żyje!”. Zapytałem, skąd
wie, na co ona odparła: „Bo nie oddycha”. Spytałem jeszcze, gdzie ją
znalazła. „Na podłodze”, odpowiedziała. O nie, pomyślałem znowu. Leżała
tam, gdzie ją ostatni raz widziałem. Zadzwoniłem do Donny – ciągnął
Gerald. – Kazałem jej pójść do pokoju i sprawdzić. Zobaczyłem, że wraca
szybkim krokiem i pomyślałem sobie: Chryste, nie. Tylko mi nie mów, że
nie ma tętna. Donna weszła do recepcji i  powiedziała: „Nie żyje. Gerald,
ona nie żyje”. Ja na to: „Dobra, musimy wezwać policję. To jedyne, co
możemy teraz zrobić”. Najpierw przyjechała policja, a  potem musieliśmy
czekać parę godzin na koronera. Policjanci tylko chodzili przed drzwiami
pokoju i  pilnowali zwłok. W  końcu przyjechał koroner z  asystentem.
Przykryli ciało, załadowali je do samochodu i  zawieźli na sekcję. Stałem
tam i  było mi niedobrze. „To mogła być moja wina”, powiedziałem do
Donny. „Ale widziałem, że oddycha”. Donna na to: „Wiem, mówiłeś”.
Gerald wziął głęboki wdech i powtórzył coś, co już mi kiedyś mówił:
– Gdybym wiedział, że nie żyje, wezwałbym pogotowie.
Powiedziałbym, że przechodziłem obok i  usłyszałem krzyk. Chociaż było
inaczej.
TRZYDZIEŚCI CZTERY

Po powrocie do Nowego Jorku dalej korespondowałem i rozmawiałem


przez telefon z  Geraldem, ale poza tym niewiele się działo. Historia była
właściwie w  całości opowiedziana, Foos dopisał ostatnią część swojego
dziennika. Ale choć twierdził, że zdecydował się na spowiedź, by uzyskać
„odkupienie” i  przy okazji przyspieszyć sprzedaż domu i  swej kolekcji
sportowych pamiątek – co już mogło się okazać trudne do osiągnięcia – to
wyczuwałem, że chciałby uzyskać jeszcze coś więcej.
Nie rozumiałem, skąd czerpał wiarę, że jego szczere wyznanie
przyniesie mu jakąkolwiek korzyść. Równie dobrze mógł przecież trafić do
aresztu i przed sąd, wywołując przy tym powszechne oburzenie.
Z  drugiej strony, było całkiem prawdopodobne, że Foos liczył właśnie
na złą sławę. Zwłaszcza teraz, kiedy zdawał sobie sprawę ze swojego
zaawansowanego wieku i pogarszającego się zdrowia, próżność kazała mu
szukać popularności i  szerokiego uznania z  powodu wszystkiego tego, co
widział i  opisywał przez długie lata prywatnych obserwacji. Głód
powszechnej akceptacji był w  nim silniejszy niż strach przed demaskacją.
W  pewnym stopniu przypominał zawadiakę i  podglądacza z  książki
profesora Stevena Marcusa, The Other Victorians, człowieka tak
pochłoniętego narcystyczną potrzebą wyjawienia swoich najskrytszych
tajemnic, że opublikował je w wielotomowym zbiorze zatytułowanym My
Secret Life, aczkolwiek nie zamieścił swojego nazwiska na rękopisie.
Gerald Foos zamierzał ujawnić swoją tożsamość, był gotów podjąć
związane z tym ryzyko, ale mimo że dawał mi wszystko, o co go prosiłem,
cały czas nie byłem pewien jego motywacji. Miałem w końcu do czynienia
z mistrzem tworzenia iluzji.
Przez długie lata potajemnego obserwowania swoich gości nie wpadł
nawet raz. „Dzięki skrajnej ostrożności i  uwadze, która leży w  naturze
Podglądacza – pisał – ani jeden klient nie odkrył tajemnicy kratek
wentylacyjnych. Nikt nie został skrzywdzony, nie ujawniłem niczyich
sekretów”. To, co komunikował mi w listach i  w trakcie naszych rozmów
telefonicznych, niekoniecznie odzwierciedlało jego prawdziwe
zapatrywania, o  ile w  ogóle Foos był świadom swoich prawdziwych
poglądów. Był człowiekiem o  zmiennym nastroju i  kruchej tożsamości.
Bywało, że określał się mianem społecznego historyka, innym razem
widział się w  awangardzie badań nad seksualnością, to znowu miał się za
demaskatora, samotnika, człowieka o  podwójnej osobowości albo krytyka
odsłaniającego hipokryzję i ukryte apetyty sobie współczesnych.
Być może to porównanie jest nie na miejscu, bo Foos nie był
odpowiedzialny za ujawnienie korupcji w  Białym Domu, ale to jego
pragnienie, by zdobyć uznanie w  ostatnich latach życia przywiodło mi na
myśl emerytowanego agenta FBI Marka Felta, który przyznał się, że to on
był słynnym informatorem o  pseudonimie „Głębokie Gardło” [ang. Deep
Throat] i walnie przyczynił się do odkrycia afery Watergate. W pamiętniku
opublikowanym w  1979 roku pisał, że nie przekazywał informacji
„Woodwardowi, Bernsteinowi ani nikomu innemu!”. Ale w  2005 roku,
kiedy miał już blisko dziewięćdziesiąt dwa lata, Felt wreszcie się
zdemaskował. Wcześniej spierał się z rodziną, czy warto uczynić ten krok.
Według jego córki decydującym czynnikiem była chęć wzbogacenia się na
ujawnieniu prawdziwej historii. Odkrywający tajemnicę Felta artykuł
w  „Vanity Fair” cytuje jej słowa, skierowane do ojca: „Moglibyśmy
przynajmniej spłacić dług, który zaciągnęłam na dzieci”.
Jednak Felt wahał się do samego końca, bo nie wiedział, jak takie
wyznanie odbije się na jego reputacji. Raczej nie groziły mu zarzuty karne
za to, że był „Głębokim Gardłem”, choć stał już wcześniej przed sądem
w sprawie niezwiązanej z Watergate, a dotyczącej łamania konstytucyjnych
praw Amerykanów. W 1972 i 1973 roku, gdy był agentem FBI, Felt wydał
zgodę na nielegalne włamania do mieszkań dziewięciu członków lewicowej
organizacji Weather Underground. W  procesie Felta, w  1980 roku,
zeznawał w  jego obronie sam Richard Nixon, którego wystąpienie było
przerywane okrzykami z  sali: „kłamca!” i  „zbrodniarz wojenny!”. Sąd
uznał Felta winnym i nakazał mu zapłacić osiem i pół tysiąca dolarów kary.
Kilka miesięcy później Felt został ułaskawiony przez prezydenta Ronalda
Reagana, a  Nixon wysłał mu butelkę szampana z  krótkim liścikiem:
„Sprawiedliwości stało się zadość”.
Jakie zarzuty, jeśli w  ogóle, mogły grozić Geraldowi Foosowi?
Przyznawał się otwarcie do bycia podglądaczem, ale twierdził, że nie różni
się pod tym względem od większości mężczyzn. Utrzymywał, że nikomu
nie wyrządził krzywdy, bo żaden z  jego gości nie wiedział, że jest
podglądany, zatem najcięższym oskarżeniem, jakie można by przeciw
niemu wytoczyć, było to, że chciał widzieć zbyt wiele.
Zaczął jako chłopiec kucający pod oknem, a  pół wieku później
zrezygnował z  życia na strychu na rzecz biernej egzystencji pod stałym
nadzorem kamer, dronów i agentów Agencji Bezpieczeństwa Narodowego.
Jako podglądacz Gerald Foos był zdecydowanie nie na czasie.
Motel Manor House też już dawno przestał się liczyć.
TRZYDZIEŚCI PIĘĆ

Kiedy w  1995 roku Gerald i  Anita sprzedali Manor House, nowy


właściciel prowadził motel, nie znając tajemnicy kryjącej się za
prostokątnymi arkuszami gipsowymi wklejonymi w  sufity dwunastu
pokojów. Dwa lata później Manor House znów zmienił właściciela, a zimą
2014 roku został sprzedany spółce deweloperskiej zarządzanej przez
siedemdziesięciopięcioletniego mieszkańca Denver, Brooke’a Banbury’ego.
Banbury zamierzał wybudować w  tym miejscu wielopoziomowy
apartamentowiec albo hotel. Brał też pod uwagę szpital z  bankiem na
parterze. Kiedy zapłacił siedemset siedemdziesiąt tysięcy dolarów za motel,
jego wyposażenie i  działkę, na której stał, poprzedni właściciele opuścili
biuro i  część mieszkalną, zostawiając ubrania i  buty w  szafach, a  do tego
jedzenie w  lodówce i  pod ladą recepcji. Nowy właściciel znalazł też
zamkniętą na kłódkę małą walizkę, a kiedy ją otworzył, zobaczył w środku
pistolet maszynowy z  trzema pełnymi magazynkami i  zapasowymi
nabojami. Banbury wezwał policję, która przybyła na miejsce, zabrała broń
i już jej nie zwróciła.
W większości spośród dwudziestu jeden pokojów w głównym budynku
łóżka miały świeżą pościel, z  wyjątkiem jakichś sześciu, które zostały
wynajęte gościom niedługo przed sprzedażą, ale już po zwolnieniu
pokojówek.
Ale jeszcze tydzień po sfinalizowaniu transakcji, kiedy Banbury stał na
parkingu i rozmawiał z dwoma przedstawicielami władz miasta, pod motel
zajechał SUV marki Lexus i  zatrzymał się na jednym z  wolnych miejsc.
Z samochodu wysiadł dobrze ubrany Azjata i skierował się prosto w stronę
drzwi najbliższego pokoju; najwyraźniej miał przy sobie klucz.
Zatrzymał go okrzyk Banbury’ego, który oznajmił mu, że motel jest już
nieczynny. Mężczyzna w milczeniu wrócił do auta i odjechał. Kilka minut
później w  tym samym miejscu zaparkował inny samochód. Dwie młode
Azjatki już miały zapukać do drzwi pokoju, ale szybko się cofnęły, słysząc
wołanie nowego właściciela, który kazał im odejść. Przez chwilę patrzyły
na niego, zdziwione, ale w końcu tylko spojrzały po sobie, roześmiały się
i odjechały.
Żona Banbury’ego, Mary Jo, zamierzała przekazać całe wyposażenie
motelu – łóżka, biurka, lampy, pościel i  wszystko inne – na cele
charytatywne, ale wszystkie organizacje zajmujące się świadczeniem
pomocy potrzebującym odmówiły, tłumacząc, że nie mają dostatecznie
dużo przestrzeni magazynowej, aby przyjąć taką ilość sprzętu, ani tylu
pracowników, żeby go przewieźć. Wobec tego jej mąż wynajął za
trzydzieści tysięcy dolarów ekipę burzycieli, która zrównała motel z ziemią,
a gruzy i złom wywiozła.
Prace trwały dwa tygodnie, po których robotnicy opuścili działkę
o  wymiarach trzydzieści na osiemdziesiąt pięć metrów. Pokrywały ją już
tylko piach, kamienie i  kawałki drewna wymieszane z  chwastami,
porwanymi pnączami i  kablami elektrycznymi, a  wszystko to ogrodzone
metalową siatką. Tak też wyglądało to miejsce pod koniec lata 2015 roku,
kiedy Gerald i Anita przyjechali obejrzeć je po raz ostatni.
Ponieważ ich dom na przedmieściach Denver stoi ładnych kilka
kilometrów od Aurory, od dawna nie przejeżdżali koło niegdysiejszego
motelu przy East Colfax Avenue, więc o zrównaniu Manor House z ziemią
dowiedzieli się względnie późno.
Kiedy zatrzymywali auto w bocznej uliczce graniczącej z działką, Anita
miała łzy w oczach. Gerald siedział na fotelu pasażera i przez chwilę oboje
patrzyli w  milczeniu przez okno na druciane ogrodzenie otaczające ponad
akr pustej ziemi.
– Wygląda na to, że nic nie zostało – odezwał się w końcu Gerald.
Otworzył drzwi i  wspierając się na lasce, wysiadł z  samochodu.
W upalne niedzielne popołudnie na East Colfax Avenue było mało pieszych
i ruch na ulicy był niewielki. Gerald poczekał, aż Anita do niego dołączy,
i oboje poszli w kierunku głównej bramy, trzymając się pod ręce. Wejścia
na ogrodzony obszar nikt nie pilnował, nie było żadnych znaków
ostrzegawczych ani kamer przemysłowych. Przed wkroczeniem na teren
działki Gerald rozejrzał się na obie strony, żeby się upewnić, czy aby nikt
nie weźmie go za intruza.
– Może uda się coś jeszcze odzyskać – powiedział.
Przeszli przez bramę i zaczęli przechadzać się po działce z pochylonymi
głowami, szukając pamiątek, które mogliby dodać do kolekcji Geralda –
może jakiejś klamki, może blaszki z numerem pokoju albo jakiegoś innego
rozpoznawalnego drobiazgu.
Okazało się jednak, że ekipa od wyburzeń zamieniła w  pył wszystko
z  wyjątkiem kilku pomalowanych na zielono kamieni, które wyznaczały
ścieżkę wzdłuż parkingu (Gerald malował je własnoręcznie i  teraz
załadował dwa kawałki do bagażnika) i  odcinka kabla zasilającego
czerwony neon z nazwą motelu.
– To przy nim się poznaliśmy – westchnął Gerald.
Miał na myśli epizod z  1983 roku, kiedy to stał na drabinie,
przestawiając litery, i  zawołał do Anity, która szła chodnikiem ze swoimi
dwoma synami.
– Poprosiłeś mnie wtedy o numer telefonu – powiedziała Anita.
– Owszem. Szkoda, że nie zdążyliśmy przed demolką. Może dałoby się
odratować kawałek neonu.
Chodzili po pustej działce jeszcze jakiś kwadrans. Wpatrywali się
w ziemię, ale już niczego nie znaleźli.
Obydwoje mieli na sobie ciemne ubrania – Anita ubrana była w czarną
sukienkę i buty na niskim obcasie, a Gerald w czarny garnitur, białą koszulę
i  szary krawat. Żadne z  nich nie wzięło nic na głowę. Gerald obficie się
pocił i narzekał na zmęczenie.
– Wracajmy do domu – zdecydowała Anita.
– Zgoda – odparł, wziął ją pod rękę i zawrócił w stronę bramy. – Nie ma
tu już czego szukać.
Przypisy końcowe

1. Skrót (ang. bunt) – rodzaj uderzenia piłki w  bejsbolu, wykonywany bez


zamachu [przyp. tłum.]. ↩
2. Mowa tu o  oddziałach UDT (Underwater Demolition Team), utworzonych
podczas II wojny światowej [przyp. red.]. ↩
Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
PIĘĆ
SZEŚĆ
SIEDEM
OSIEM
DZIEWIĘĆ
DZIESIĘĆ
JEDENAŚCIE
DWANAŚCIE
TRZYNAŚCIE
CZTERNAŚCIE
PIĘTNAŚCIE
SZESNAŚCIE
SIEDEMNAŚCIE
OSIEMNAŚCIE
DZIEWIĘTNAŚCIE
DWADZIEŚCIA
DWADZIEŚCIA JEDEN
DWADZIEŚCIA DWA
DWADZIEŚCIA TRZY
DWADZIEŚCIA CZTERY
DWADZIEŚCIA PIĘĆ
DWADZIEŚCIA SZEŚĆ
DWADZIEŚCIA SIEDEM
DWADZIEŚCIA OSIEM
DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ
TRZYDZIEŚCI
TRZYDZIEŚCI JEDEN
TRZYDZIEŚCI DWA
TRZYDZIEŚCI TRZY
TRZYDZIEŚCI CZTERY
TRZYDZIEŚCI PIĘĆ
WKŁADKA ZDJĘCIOWA
Przypisy końcowe

You might also like