Professional Documents
Culture Documents
Duchy.
Historia seansów spirytystycznych, zjawisk paranormalnych i pogromców
duchów
Peter H. Aykroyd, Angela Narth
Na rozkaz diabła.
Ed i Lorraine Warrenowie i sprawa z Connecticut
Gerald Brittle
Tytuł oryginału
THE DEVIL IN CONNECTICUT
Redakcja
Iga Wiśniewska
Korekta
Anna Grelewska
Skład i łamanie
Dariusz Nowacki
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
eISBN 978-83-66989-83-2
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
replika@replika.eu
www.replika.eu
SPIS TREŚCI
Strona tytułowa
Text/Seria wydawnicza.xhtml
Karta redakcyjna
Przedmowa
WSTĘP
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
EPILOG
ZDJĘCIA
Zdarzało się, że chciałam uciekać, tak byłam przerażona. Jednak
ufność, którą pokładam w Bogu, pozwoliła mi wytrwać. Czułam, że
Bóg mnie prowadzi. Trzeba wierzyć, że robisz to, czego chce Bóg.
– Lorraine Warren
Jest wieczór.
1 lipca 1980 r.
Łagodny dźwięk kościelnego dzwonu mówi miasteczku, że wybiła
godzina dwudziesta.
Na podwórzu domu Glatzelów zapada decyzja, żeby przed końcem
pracy w tym dniu pojechać po jeszcze jedną ciężarówkę ziemi.
Przez wysokie brzozy przemyka łagodny powiew, podczas gdy
zniszczona, czerwona wywrotka cofa się do wysokiej sterty. Łyżka
żółtej koparki napełnia naczepę żyzną ziemią Connecticut.
– Zabieraj – mówi stanowczo majster.
David Glatzel zmusza załadowaną po brzegi wywrotkę, by ruszyła
przed siebie i wydobywając z silnika diesla głośny, wysilony dźwięk,
wiezie ciemną glebę do domu.
– David – woła jego matka. – Chodź już, synku. Wystarczy na dziś.
Chłopiec wyładowuje ziemię.
– Idę, mamusiu – odpowiada.
– Alan? Śpisz?
– Nie. A co?
– Boję się. Coś mi się dzisiaj przytrafiło. Powiem ci, ale obiecaj, że
się nie będziesz śmiać. I włącz lampkę, tę małą.
– Okej, nie będę się śmiać. – Chłopak włączył światło. – No to o co
chodzi?
– Coś mi się dzisiaj przydarzyło w tamtym domu.
– Mnie też. Utknęliśmy z Carlem w tej sypialni z łóżkiem wodnym.
Nie mogliśmy wyjść. Klamka się zacięła. A potem już działała
normalnie.
– Serio? – zapytał David z ulgą.
– No! Straszne to było. A tobie co się przytrafiło?
– Też coś strasznego. W tym samym pokoju! Alan, tam był jakiś
człowiek. Ale nie taki prawdziwy: człowiek duch. Popchnął mnie na
łóżko! – David podniósł głos, a potem obniżył go do szeptu.
– Jak wyglądał?
– Stary i w zwyczajnych ciuchach. Ale sprawiał wrażenie wariata.
I wskazał na mnie! I mówił! Ruszał się, jakby był prawdziwy. Znaczy,
był prawdziwy, ale się ruszał.
– David, przestań mnie straszyć.
– Alan, ja sam jestem wystraszony! Dlatego ci mówię. Nie mogę
spać. Cały czas o tym myślę.
– Nie wygłupiasz się? Bo to, co mówisz, jest dość odjechane. Jeśli
to sobie wymyśliłeś, to byłoby to… chore. Kumasz?
– Nie kłamię! W tym domu coś jest. Stąd to widzę!
– Znaczy co, że stąd to widzisz? Co takiego widzisz?
– Jest tam, z psem. – David zasłonił oczy dłonią i mówił dalej. –
George biega po domu tam i z powrotem. Kompletnie świruje.
Dokładnie teraz zbiegł po schodach do piwnicy.
– Widzisz, co się dzieje tam w środku, teraz, siedząc tutaj?
– Alan, wszystko widzę.
– O Boże. David, to poważna sprawa. Jesteś tego pewny? Znaczy,
jesteś pewny pewny?
– Tak, na bank.
– Okej. Mówisz, że pies tam jest i wariuje. A co z Arnem i Debbie,
i panią Johnson, i dziewczynami? Jutro się tam wprowadzają. Ich też
może dopaść to coś.
– Nawet o tym nie pomyślałem – przyznał David z lękiem. – Muszę
im powiedzieć. Tylko jak? Ty mi wierzysz, ale oni uznają, że mi
odbiło.
– Nie, nie uznają – zapewnił Alan. – Pomogę ci. Powiemy im, jak
jest.
David i Alan poszli do kuchni. Arne i Debbie wraz z Judy siedzieli
przy stole. Alan odezwał się pierwszy.
– David chce coś powiedzieć i myślę, że powinniście go posłuchać,
bo nie żartuje. Dawaj, David.
– Pamiętacie, jak pogoniliście Jasona, Carla i Alana z tego pokoju
z łóżkiem wodnym?
– Jasne – odpowiedzieli wszyscy.
– No, po tym, jak poszli, jak tam zostałem sam. Podszedłem do
okna, a gdy tam stałem, poczułem dwie ręce napierające na mój
brzuch… no, tak jakby ktoś mnie wpychał do basenu. Nie
wiedziałem, co się dzieje. Nic nie widziałem… wtedy. Potem mocno
mnie popchnął, a ja przewróciłem się na plecy na to łóżko.
– Kto? Kto cię popchnął? – spytała Judy, marszcząc brwi.
– Taki stary człowiek. Był jak duch czy coś – oświadczył David.
– David, coś ci się przyśniło i przyszedłeś nam o tym powiedzieć?
– zapytał Arne.
– Nie. To nie sen. To nie było teraz, tylko po południu.
Nikt nie wiedział, co na to powiedzieć.
– I tylko tyle? Znaczy, czy wydarzyło się coś więcej?
– Tak. Dużo więcej. Teraz się dzieje.
– Okej, stop! – zarządził Arne. – To nie ma za grosz sensu. Od
początku. Mówisz nam, że w domu, w tej sypialni z łóżkiem wodnym,
widziałeś ducha?
– Tak.
– Ile razy go widziałeś?
– Wtedy jeden. Ale widzę go teraz.
– Widzisz go? Jest tutaj? – spytał Arne.
– Nie. W tym domu z łóżkiem wodnym.
– Jak wygląda?
– Ma szare włosy… nie, białe. I mały, biały wąsik. Koło prawego
oka ma pieprzyk.
– I to wszystko, co widzisz? – spytała Judy. – Tylko głowę?
– Nie, widzę całego – przyznał David. – Ma na sobie koszulę
w czerwoną kratę. Rękaw po lewej stronie jest urwany i poszarpany.
Spodnie też ma poszarpane. Stare, niebieskie dżinsy, mocno sprane.
Na lewym kolanie jest dziura. Boję się go, mówiłem już Alanowi, bo
wygląda na wariata, jakby mógł próbować zrobić mi krzywdę.
– Jest nieprzezroczysty czy transparentny? – zapytał Arne.
– Jaki? – zdziwił się David.
– Czy prześwituje? – doprecyzowała matka.
– Widzę przez niego kawałek pokoju, ale nieduży. Jest taki
bardziej nieprzezroczysty.
– Gdy widziałem go po raz pierwszy – ciągnął David – to po prostu
stał, jakby chciał, żebym go zobaczył. Myślałem, że to jakaś figura.
Ale potem jego ręka, lewa ręka, zaczęła się ruszać. Podniósł ją
i pokazał na mnie palcem, i się gapił.
– I co potem? – spytała Judy.
– Potem się do mnie odezwał. Celował we mnie palcem
i powiedział; „Strzeż się!”.
– Strzeż się? – z niedowierzaniem powtórzyła Judy.
– To już za dużo – oświadczyła Debbie. – Alan, żarty sobie robicie?
Bo to wcale nie jest śmieszne!
– On mówi prawdę – upierał się Alan. – Mówi wam więcej, niż
powiedział mnie.
– David, co było dalej? – znowu włączył się Arne.
– W sumie to nic. Po prostu jakby się cofnął i rozpłynął.
– Powiedział jeszcze coś, poza tym „strzeż się”? – spytał Alan
brata.
– Nie. To wszystko, co mówił… przynajmniej tego popołudnia.
– A to co ma znaczyć? – drżącym głosem odezwała się Judy. – To
coś znowu do ciebie mówiło?
– Jej, mamo, to nie wszystko – wtrącił Alan. – David mówi, że
widzi, co się teraz dzieje w tym domu.
– I nie tylko to – złowieszczo dodał David.
– O czym tym opowiadasz? Co możesz zrobić? – z napięciem
spytała jego matka.
– Mamo, spokojnie – rzucił Alan.
– Cisza! – zarządził Arne. – Chcę usłyszeć całą resztę. Chcę
wiedzieć, co podobno się tam teraz dzieje.
– Mogę usiąść na kanapie? – spytał David, znowu markotniejąc.
Wszyscy wstali i poszli do salonu.
– Jest dobrze? – upewnił się Arne. – No to mów dalej. Kiedy znowu
coś do ciebie powiedział? I co się dzieje z George’em?
– Tej części nie powiedziałem Alanowi, bo on mi powiedział, żebym
nikomu nie zdradzał, że tam jest – zdradził David. – Wcześniej mi to
rozkazał, zaraz po tym, jak się położyłem do łóżka i zamknąłem oczy.
– Kto ci to powiedział? Ten stary człowiek? – upewniła się jego
matka.
– Już nie jest stary. Gdy słońce zaszło, to się zmienił. Teraz
wygląda inaczej. Nie widzę go zbyt wyraźnie. Ale teraz całe jego ciało
jest czerwone, twarz ma wielką i białą, czarne oczy. A z czoła
wyrastają mu rogi.
– Mój Boże! – wykrzyknęła Judy, wstrząśnięta słowami syna.
Zdenerwowana Debbie wzięła papierosa i ze stolika kawowego
podniosła zapalniczkę. Gdy nią pstryknęła, płomień z rykiem
wystrzelił do sufitu. Zniknął po sekundzie, ale wszyscy wytrzeszczali
oczy z zaskoczeniem.
– Jest tutaj! – krzyknął Alan.
– Nie – spokojnie zaprzeczył David. – Nadal jest w tamtym domu.
– David, powiedział ci, żebyś nam nic nie zdradzał. Mówił ci coś
jeszcze? – chciał wiedzieć Arne.
– Tak – niechętnie przyznał chłopiec. – Powiedział, żebym… żebym
zdjął obrazek ze świętym Michałem, który mam w pokoju. I chce,
żebyśmy pozbyli się z domu wszystkich krzyży. Powiedział, że jeśli
tego nie zrobię, to mnie ukarze.
– No, coś takiego – rzekła z zadumą Judy. – Posłuchałeś go?
– Nie. I nie mam zamiaru.
– A co z George’em? – spytał Alan brata. – Mówiłeś wcześniej, że
jest przerażony.
– Skąd miałbyś to wiedzieć? – zdziwił się Arne. – I w jaki sposób
ten duch jest w stanie do ciebie mówić, skoro go tutaj nie ma?
– Bo nie potrafię tego zatrzymać – przyznał szczerze David. – Gdy
zamykam oczy, widzę wnętrze tamtego domu tak, jakbym tam był.
Tak samo jest, jak zakryję oczy rękami.
Judy i Debbie nie miały więcej pytań. Siedziały przytulone na
kanapie, z rękami splecionymi na piersiach, oszołomione tym, co
słyszą. Arne zachował spokój, chociaż nawet Alan zaczynał się bać.
– Więc jeśli poproszę, żebyś zakrył oczy rękami, to będziesz mógł
zobaczyć George’a?
– Tak. Ale nie chcę. Nie chcę widzieć tego ducha.
– Okej – zgodził się Arne. – Ale możesz mi powiedzieć, co wiesz
o psie?
– Przedtem był w piwnicy. Bardzo mocno drapał w drzwi do tego
zamkniętego pomieszczenia na dole. To stamtąd wychodzi ten duch.
Drapał tak mocno, że jeden z pazurów zaczął mu krwawić. Ten duch
przemieszcza się między łóżkiem wodnym a tym pokojem na dole.
Gdy George go widzi, oczy robią mu się czerwone i biega w kółko.
Drapał też w drzwi wyjściowe. Nic więcej nie wiem.
– Arne, nie wprowadzamy się tam – nagle odezwała się Debbie. –
Pierwsze, co zrobimy jutro, to zabierzemy stamtąd nasze rzeczy.
Z samego rana zadzwonię do twojej matki i powiem, żeby się nie
przenosiła. Powinniśmy odzyskać pieniądze i zacząć szukać czegoś
innego.
Gdy Debbie mówiła, David wpatrywał się w przestrzeń.
– On… ten duch… – zająknął się – właśnie mi przekazał, że nie
wolno ci nic powiedzieć Mary Johnson, nigdy! On nie chce…
– Stop! – ucięła Judy. – Co, jakiś duch będzie mi mówił, co mam
robić?
– Zapomniałem wam wspomnieć – dodał David – że gdy do mnie
mówi, to go słyszę, nawet jeśli go nie widzę.
– Och, przepraszam. Proszę o wybaczenie. Nie zrozumiałam –
wyzłośliwiła się Judy. – Więc teraz siedzi ci w głowie!
– Wcale nie – zaprotestował David. – Po prostu go słyszę.
– O co chodzi z moją matką? – zapytał Arne.
– Ten duch mówi, że Mary Johnson nie może wiedzieć o jego
istnieniu. Mówi, że Mary jest jego. Że „zajmuje się jej sprawami” od
dawna i że ją złamie; chce, żeby dla niego pracowała.
Oświadczenie Davida było szokujące, porażające.
– Jeśli to wszystko prawda – drżącym głosem odezwała się Debbie
– to nie pozwolę, żeby Mary i dziewczęta wprowadziły się do tego…
tego domu.
– Chce wiedzieć, czy mu się sprzeciwiasz – natychmiast rzekł
David.
– On chce wiedzieć, czy mu się sprzeciwiam? – sardonicznie
odpowiedziała Debbie. – Nawet nie zamierzam na to odpowiadać!
– Duch właśnie powiedział, że jeśli zdradzisz cokolwiek Mary
Johnson, to pożałujesz.
– O, naprawdę? – prychnęła Debbie. – A co takiego proponuje?
Odpowiedź Davida znowu była niezwłoczna.
– Mówi, że jeśli powiesz Mary, że on tam jest, to do jutra do
północy oślepniesz.
– Boże… – wymamrotała Judy.
– Nie wiem, czy cokolwiek z tego jest prawdą – oświadczyła
Debbie. – W sumie to czuję się jak w Strefie mroku. Ale tak czy
inaczej nie pozwolę, żeby jakiś duch z rogami na głowie, który nie
lubi krzyży i gada o oślepianiu ludzi, dyktował mi, co mogę, a czego
nie mogę robić!
– Śmieje się z ciebie – relacjonował David. – „Przekonasz się
jutro”. Sprawi, że jutro o trzeciej po południu łóżko wodne się
zepsuje. Mówi „Zabierz ze sobą mopa, suko!”.
– Davidzie Michaelu Glatzelu! – huknęła Judy.
W tej chwili Arne zaczął gwałtownie dygotać.
– Przeszło po mnie takie okropne zimno, jak dotyk śmierci –
powiedział. – Już zniknęło, ale przez kilka sekund nie miałem w ciele
ani odrobiny ciepła.
– To zrobił ten duch – stwierdził David. – Żeby ci pokazać, kto
teraz rządzi. I że jeśli ktoś jeszcze dopuści się jakiejkolwiek
impertynencji, to w tym domu zapanuje nieustające pandemonium!
– Impertynencji? – Debbie była pod wrażeniem. – Nieustające
pandemonium? – David w szkole chodził na dodatkowe zajęcia
z czytania, ponieważ miał niewielką dysfunkcję w tym zakresie
i słownictwo nie było jego mocną stroną. – David, skąd znasz takie
słowa?
– One nie są moje, tylko jego – odpowiedział chłopiec. – Ja wam
tylko po nim powtarzam.
– David, a co to znaczy impertynencki? – spytała go Debbie.
– Nie wiem.
– A co znaczy słowo pandemonium?
– Nie wiem! – ze złością odpowiedział jej brat, wrażliwy na punkcie
swoich trudności ze słownictwem. – Tylko wam powtórzyłem, co mi
mówi.
– W porządku! Wystarczy! – włączyła się Judy. – Nie chcę słyszeć
już ani słowa o duchach, o tym duchu, nic! David, Alan, do łóżek.
I macie spać, a nie rozmawiać. Jutro ten nonsens przejdzie do
historii.
ROZDZIAŁ CZWARTY
1:50 w nocy
W kuchni David, stojąc, został pchnięty nożem z przodu i z tyłu,
blisko serca. Skropiłam go wodą święconą i zrobiłam nad nim znak
krzyża. Cheyenne przeczytał Psalm 23.
2:30 w nocy
W kuchni David, siedząc na krześle, zaczął mieć bóle żołądka,
ostre, i zaczynał wymiotować, ale powstrzymałam go wodą święconą,
zrobiłam mu znak krzyża na gardle, a Chey przeczytał Psalm 23.
5:00 rano
David właśnie się położył, ledwo żywy ze zmęczenia, gdy ta istota
zaatakowała go o 5:07, dusząc go. Oczy mu wyszły i język, i walczył
o oddech. Próbował uwolnić gardło. Spryskaliśmy go wodą święconą
i pobłogosławiliśmy. Wszyscy byliśmy tego świadkami. Wszyscy się
zastanawialiśmy co [się stanie], jeśli zostawimy go z tym duszeniem
samego, ale zdecydowaliśmy inaczej. Co, gdyby się nie ocknął?
5:35 rano
David został zaatakowany, tak samo jak o 5:07.
5:40 rano.
Wszyscy usłyszeliśmy taki buczący dźwięk, jakby statku
kosmicznego. David, Chey i ja podeszliśmy do okna. Na zewnątrz,
przed ogrodzeniem, unosił się jakiś czerwony punkt. Nagle zniknął.
6:00 rano
David został zaatakowany po raz ostatni, dostał cios w lewe oko.
Wszyscy słyszeliśmy uderzenie. Było mocne. Wreszcie o 6:30 David
zasnął.
T ego ranka, jak zwykle, Arne wyszedł pięć minut wcześniej, żeby
rozgrzać silnik samochodu Debbie, zanim pojadą do pracy.
Debbie szykowała się do wyjścia, gdy usłyszała, że z salonu woła
ją David. W jego głosie słychać było wielki niepokój i pytał, gdzie jest
Arne.
Siostra powiedziała, że jest na zewnątrz, w samochodzie.
– Nie! – krzyknął David. – Niech tam nie idzie! Bestia… i jej dwóch
pomocników… powiedzieli, że się na nim odegrają. Zamierzają rozbić
auto!
Na stromym podjeździe Arne siedział w wozie i czekał na Debbie.
Nagle, niespodziewanie, silnik ryknął, choć samochód był na luzie
i warkotał sobie normalnie. Arne próbował wcisnąć pedał gazu, ale
przekonał się, że był już wciśnięty w podłogę. Pociągnął hamulec
ręczny i przekręcił kluczyk. Ale bez skutku: silnik nadal ryczał.
Ponownie spróbował wcisnąć gaz i wyłączyć zapłon, jednak silnik
dalej wściekle wył. Arne złapał za klamkę, żeby wyjść z auta – ale ta
nie zadziałała!
Gdy znowu podniósł wzrok, zobaczył, że w połowie podjazdu coś
stoi. To była bestia. I pokazywała na ogromny dąb po lewej stronie.
Nagle samochód ruszył. W ciągu kilku sekund się rozpędził. Arne
stanął na hamulcu, ale ten nie reagował. Nie mógł też poruszyć
kierownicą. Pędził prosto na dąb.
– Gdy wyszłam z domu, auto już jechało w dół wzgórza –
powiedziała później Debbie. – Paliły się światła hamowania, ale
samochód nie zwalniał. Koła z lewej strony zjechały z jezdni i zaczęły
drzeć pobocze. Pełnym gazem gnał w stronę drzew. Wtedy zaczął się
zsuwać na bok.
Na sekundę przed tym, jak Arne już miał się zderzyć z wielkim
dębem, koła po lewej stronie wbiły się w torf i mokrą ściółkę, a wóz
przechylił się na bok. Zsunął się bezpiecznie i zatrzymał zaledwie
kilka metrów od drzewa, ledwo uchodząc przed czymś, co
prawdopodobnie byłoby śmiertelnym wypadkiem.
Po piekle w nocy i koszmarnym poranku strach w domu
Glatzelów był dosłownie wyczuwalny. Było piątkowe popołudnie,
pierwszy sierpnia. Judy zadzwoniła do Warrenów i na plebanię,
chcąc wyjaśnić, że doszło do ataku i błagać, aby tej nocy ktoś z nimi
został, ponieważ bestia ewidentnie miała zamiar kogoś zabić w akcie
zemsty za to, że David nie chciał oddać swojej duszy.
Ojciec Sheehan zgodził się przyjechać wieczorem, podobnie Ed
i Lorraine. Judy poczuła głęboką ulgę. Jednak ledwie odłożyła
słuchawkę, musiała zmierzyć się z wybuchem furii Carla Juniora,
który podsłuchiwał przez drugą słuchawkę.
– Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz? Nie życzę sobie, żeby ci
cuchnący Warrenowie tu przyjeżdżali! – wrzasnął. – A już na pewno
nie chcę w moim domu kolejnego pieprzonego księżulka!
Judy była zła.
– Pilnuj swojego nosa – powiedziała do czternastoletniego syna. –
Przyjdzie tu każdy, kogo tu zechcę. A ty nie masz w tej kwestii nic do
powiedzenia!
– To także mój dom. Mam swoje prawa. Jeśli któryś z tych
zasrańców tutaj przyjdzie, to mu pokażę, do czego służy strzelba –
pogroził rozwścieczony chłopak, trzaskając wszystkimi drzwiami,
przez które przechodził. Jego matka natychmiast sprawdziła szafkę
na broń, w której trzymali pół tuzina shotgunów i strzelb
myśliwskich. Była zamknięta na klucz i żadnej sztuki nie brakowało.
Judy martwiła się jednak, że bestia i jej pomocnicy będą nagle
udawać martwych, ponieważ pomoc była w drodze. Jednak nic z tych
rzeczy. Kłopoty zaczęły się o osiemnastej pięć, wraz z trzema
głośnymi stuknięciami w drzwi frontowe. David w swej niewinności
otworzył, mając tuż za sobą Debbie. Nikogo nie zobaczył.
Pół godziny później do domu wrócił Carl, zmęczony i wynędzniały
jak reszta rodziny. Z ulgą przyjął wiadomość, że na noc przyjedzie
jeden z księży od Świętego Józefa.
Ojciec Sheehan spędził dzień na czytaniu o demonologii.
Przekonał się, że to interesująca dziedzina teologii, jednak nadal nie
był pewien jej prawdziwości.
Fala upałów, która charakteryzowała lato 1980 roku, swój szczyt
osiągnęła w sierpniu. Gdy kapłan wjechał na podjazd Glatzelów
wkrótce po dwudziestej pierwszej, nad stawkiem przed domem
podnosiła się parująca mgła. Zaparkował swoje auto obok innych
koło domu, potem wysiadł i przez chwilę przyglądał się budynkowi.
Scena była taka normalna, tak współczesna i zupełnie niegroźna.
Ojciec Sheehan ruszył w kierunku drzwi frontowych. Nagle
w powietrzu rozległ się wściekły, wibrujący, zwierzęcy warkot. Ksiądz
poczuł się zagrożony. Zamarł w miejscu, wypatrując groźnego
zwierzęcia, jednak w tej chwili słyszał tylko zwykłe odgłosy żab
i świerszczy. Zrobił kilka ostrożnych kroków, a potem bez dalszych
incydentów podszedł do drzwi domu.
Otworzył mu Alan. Po wstępnych uprzejmościach wskazano mu
fotel w salonie. Carl i Judy, ich synowie oraz Arne, Debbie i Jason
już czekali. Co dziwne, Carl Junior zachowywał się grzecznie,
przynajmniej przez kilka minut; następnie, zanim ojciec Sheehan
zdążył się odezwać, coś w chłopaka wstąpiło.
– Słuchaj no, bo nie będę powtarzał. Wszyscy ci ludzie są
stuknięci – powiedział, podnosząc się ze swojego miejsca. – Sami to
sobie wymyślili, absolutnie wszystko. To nie z tym domem jest coś
nie w porządku, ale z nimi! Przez ostatni miesiąc doprowadzają mnie
do szału z tymi swoimi duchami i bajkami. Trzeba do nich wezwać
lekarza albo gliny, i tyle. Ale ja nie będę tutaj siedział i znowu
wysłuchiwał ich kłamstw. Rzygać mi się od tego chce. Rzygać!
Chłopiec z prychnięciem wyszedł z pokoju.
– David, jak się dziś miewasz?
Z tym pytaniem księdza zachowanie chłopca też uległo nagłej
zmianie.
David potrząsnął głową i z szyderczym uśmiechem spojrzał na
Judy.
– Zabieraj stąd tego tłuściocha! – warknął do niej.
– Tak zwracacie się do księży? – spytał ojciec Sheehan.
– Ty? Ty się nazywasz księdzem? Ha! Nie rozśmieszaj mnie –
odparł David ku ogólnemu zażenowaniu.
Po takim powitaniu kapłanowi trudno było znaleźć w sobie
współczucie dla tych ludzi. Jednak wziął się w ryzy i przez
następnych czterdzieści pięć minut zadawał rodzinie pewne trudne
pytania, z wyraźnym sceptycyzmem, przez co brzmiał raczej jak
psycholog, a nie ksiądz. Czy David jest chory lub doświadczył
problemów psychicznych? Czy bierze jakieś leki? Czy David i Carl
byli szczęśliwymi dziećmi? Czy Glatzelowie surowo karali synów? Czy
ktoś w domu nadużywał alkoholu lub brał narkotyki? Czy chłopcy
lubią horrory? Czy bili się z dziećmi w sąsiedztwie? W końcu ksiądz
zasugerował, że rodzina przesadnie reagowała na serię
odosobnionych, zwyczajnych wydarzeń.
Glatzelowie poczuli się urażeni. Było oczywiste, że kapłan nie
uwierzył w ani jedno słowo dotyczące tej sprawy.
Arne, jako osoba „z zewnątrz”, wstawił się za rodziną i opowiedział
ojcu Sheehanowi o ich próbach rozwiązania tej sprawy na drodze
wiary i przy zastosowaniu środków religijnych. Debbie do jego słów
dodała fragmenty ze swojego dziennika z tego tygodnia.
– Carl, co o tym sądzisz? – spytał ksiądz głowę rodziny. – Masz na
to jakieś wytłumaczenie?
– Nie wiem, co wywołuje to wszystko – rzekł Carl – ale mogę
księdzu powiedzieć, co się dzieje. Wystarczy spojrzeć na ciało tego
dzieciaka: cały jest w śladach pobicia przez coś. Nie wiem, co to jest,
ale zostawia ślady.
Ojciec Sheehan wstał i podszedł do Davida, który siedział
w bujanym fotelu. Znajdował się jakieś trzy kroki od chłopca, gdy
z ciała dziecka nagle dobiegł ochrypły warkot.
Kapłan zrobił się biały na twarzy. Powoli się wycofał i znowu
usiadł w swoim fotelu.
– Kto to zrobił? – spytał, wyraźnie roztrzęsiony.
– Nie wie ksiądz? – odparł David. – Słyszał to ksiądz na zewnątrz,
prawda?
Ojcu Sheehanowi odjęło mowę.
– Co się stało na zewnątrz? – zainteresował się Carl.
– Gdy ksiądz przyjechał, bestia była na dworze – wyjaśnił mu syn.
– A kiedy ruszył w stronę domu, warknęła na niego.
Carl spojrzał na kapłana, czekając na odpowiedź.
– To prawda – przyznał, kiwając głową. Jego twardy sceptycyzm
nagle się zawalił.
By lepiej zrozumieć, ksiądz wypytał Davida o liczbę, pochodzenie,
wygląd i motywy wrogich istot.
Początkowo chłopak nie chciał odpowiadać, bojąc się ataku ze
strony bestii. Jednak Judy go przekonała, że ojciec Sheehan
przyjechał, żeby pomóc. David żył w potwornym strachu i bardziej
niż ktokolwiek pragnął zakończyć ten problem. Wobec tego otworzył
się i powiedział księdzu, że żadna z tych istot nie była ludzka; że
w prawdziwym życiu nigdy nie widział czegoś takiego, jak bestia; że
nienawidził je wszystkie, zwłaszcza bestię; i że najbardziej na świecie
chciał, żeby sobie poszły.
Przekazał także pewne informacje, których rodzina dotąd nie
znała. Istoty czerpały siłę z gorąca i chętnie siedziały na gorącym
dachu albo na stryszku. Ujawnił też, dlaczego krzesła kuchenne
zawsze były poodsuwane od stołu: istoty tam siadywały i odbywały
„narady”, podczas których omawiały, co robić dalej, w językach,
których David nie rozumiał. Gdy przebywały w domu, zawsze
otaczały rodzinę i śpiewały, co skutkowało kłótniami, których
w zeszłym miesiącu było tak dużo. Powiedział, jak bestia rozsyłała
pomocników, by dla niej pracowały i sprawdzały różne rzeczy. Były
wysyłane jako wartownicy na wyjazd na autostradę, na róg
Silvermine Road, na Pocono Road, na wiadukt i koło kościoła
kongregacyjnego; inne przemieszczały się tam i z powrotem między
Brookfield a wynajętym domem w Newtown.
Za każdym razem, gdy któryś z członków rodziny wychodził
z domu, zawsze towarzyszył mu co najmniej jeden z pomocników.
Bestia często chodziła z ojcem Davida do pracy; te istoty lubiły Carla
i dawały mu spokój, bo był „frajerem” – nie został ochrzczony.
Ponieważ w sprawę zaangażowani zostali księża i Warrenowie, to
istoty były również z nimi.
Bestia pluła do jedzenia rodziny, głaskała kobiety po udach,
wyłączała gorącą wodę i klimatyzację, sprawiała, że domowe
zwierzaki ze sobą walczyły, waliła w ściany i przewracała święte
świece. Młodego Carla wykorzystywała do wyrażania swojej woli
i twierdziła, że dusza Davida należy do nich. Istoty nienawidziły
Jezusa, nienawidziły Bożego Narodzenia, nienawidziły ludzi,
nienawidziły siebie nawzajem i ciągle mówiły o śmierci. Później,
z tego, co zdołał zrozumieć chłopiec, ktoś miał zostać dźgnięty
nożem, a najczęściej wspominano o Arnem.
Oprócz bestii ich wygląd się nie zmieniał. Nie musiały jeść, pić ani
korzystać z toalety. Znały przeszłość i przyszłość; znały treść książek;
oglądały nawet telewizję. Z całą pewnością miały jakiś zamysł,
twierdził David, i można to było zmienić wyłącznie przez „egzorcyzm”.
Chłopak, posługując się terminami i konceptami, których nawet
nie rozumiał, nagle powiedział zbyt dużo. Dokładnie wtedy, na
oczach księdza, coś zaczęło go dusić.
– Mamo, ratuj, on próbuje mnie zabić! – tak brzmiały ostatnie
słowa, które zdołał z siebie wydobyć.
Ojciec Sheehan był przerażony. Dziecko było duszone na jego
oczach. Judy zaczęła potrząsać synem, podczas gdy ksiądz kopał
w swojej czarnej torbie podróżnej i wyciągnął święty olej, który zabrał
„na wszelki wypadek”. Nakładając go na czoło Davida, ksiądz modlił
się głośno po łacinie.
Duszenie ustało, ale David oszalał. Rzucał się i krzyczał z „bólu”,
który sprawiał mu kapłan. Gdy ojciec Sheehan zaczął się zbliżać,
oczy chłopca wyglądały jak oczy przerażonego zwierzęcia i pokój
wypełniło wściekłe, nienaturalne warczenie.
– Zabieraj się ode mnie! – powiedział schrypnięty, męski głos
w Davidzie. Chłopak zdołał się uwolnić i uciec do swojego pokoju.
To było istne pandemonium i księdza ogarnął wielki strach. Tak
samo Carla, który dotąd nie był świadkiem tych upiornych napaści.
Wykazując się prawdziwą odwagą, kapłan zabrał swoją czarną
torbę i poszedł korytarzem, by poszukać chłopaka i udzielić mu
odpowiedniego błogosławieństwa. Ale gdy dziecko – czy raczej to, co
z niego korzystało – spojrzało na niego, pomieszczenie wypełniło
warczenie i ksiądz musiał się wycofać.
Ojciec Sheehan, roztrzęsiony, wrócił do salonu, usiadł z resztą
wystraszonej rodziny i zaczął zadawać pytania na temat.
Rozmawiając z nimi teraz jak z ludźmi mającymi poważny problem,
zrozumiał zakres ich okropnych obaw.
Pół godziny przed północą przyjechali Warrenowie i zapoznali się
z Carlem Glatzelem, którego dotąd nie spotkali. Nie byli zaskoczeni,
gdy się dowiedzieli, że David został zaatakowany w obecności
księdza; jednak zmartwiła ich intensywność wybuchu i gwałtowność
reakcji Davida.
Ed Warren i ojciec Sheehan wrócili do pokoju, żeby porozmawiać
z chłopcem. Powątpiewający wyraz twarzy młodego księdza zdążył już
zniknąć.
Zastali Davida leżącego twarzą w dół na łóżku. Z jego ciała
wydobywały się rozmaite syknięcia i jęki. Ed wszedł pierwszy; kapłan
ostrożnie wsunął się za nim i stanął w nogach łóżka. Jakkolwiek
chłopiec nie podniósł nawet głowy, żeby na nich spojrzeć, to ledwie
do pokoju wszedł ksiądz, rozległo się zwierzęce warczenie.
– Warren, chyba ci, kurwa, mówiłem, żebyś trzymał się ode mnie
z daleka – przemówił głos w dziecku.
Ręka Davida nagle się poderwała i uderzyła Eda w twarz.
Demonolog cofnął się nieco.
– A w sumie to kto mówi? – zapytał.
Nie dostał odpowiedzi.
– No dobra, David, to porozmawiam z tobą – stwierdził Ed. –
Ojciec Sheehan ci pomoże. Zrobi…
Obaj się przerazili, gdy chłopiec, nie poruszając nawet palcem,
uniósł się jakiś metr nad łóżkiem – plecami do sufitu – a potem
wylądował na stojąco na podłodze. Odwrócił się, wypadł przez drzwi
i zamknął się w łazience.
Na wypadek, gdyby David miał sobie zrobić krzywdę żyletką, Ed
zawołał Carla, który otworzył drzwi pomieszczenia.
– Ojcze, proszę o wybaczenie – ze wstydem powiedział chłopak,
gdy wrócił do swojej sypialni.
Dla księdza rzeczywistość stanęła na głowie. Jak ci ludzie sobie
z tym radzili?
Był szczerze wstrząśnięty tym, co zobaczył. Praktycznie każdy
incydent, którego doświadczył z Davidem, okazał się dziwaczny
i wyraźnie nienaturalny.
– Miałeś rację – zwrócił się do Eda, gdy pospiesznie opuszczali
pokój. – Takie rzeczy naprawdę się zdarzają. Teraz w to wierzę.
Warrenowie zostali przez kolejną godzinę, w trakcie której
rozmawiali z rodziną i ojcem Sheehanem o ostatnich oświadczeniach
istoty i omawiali incydenty z kilku ostatnich dni.
Później Carl i ksiądz Sheehan odprowadzili Eda i Lorraine do
samochodu. Warrenowie uznali Carla za opanowanego, silnego
fizycznie człowieka, o dobrej moralności, cieszącego się szacunkiem
rodziny.
– Podobne rzeczy widuje się w książkach i w filmach – powiedział
im – ale w życiu by człowiek nie pomyślał, że coś takiego go spotka.
– Jak pan sądzi, co jest przyczyną tych problemów? Czy to może
być kwestia pobudliwości pańskiej rodziny? – spytała Lorraine.
– Nie, nie wierzę w to.
– A widział pan, żeby David się kiedyś tak zachowywał?
– To, co widziałem, to nie był mój syn – odparł Carl. – David to
grzeczny dzieciak. Nigdy nie podnosi głosu i ze wszystkimi się
dogaduje. A teraz zachowuje się jak jakiś potwór. Opowiada
o rzeczach, których sam nawet nie rozumiem, a jestem jego ojcem.
Coś tu jest nie tak, coś jest naprawdę nie tak!
– A te istoty, o których mówi? – spytał ojciec Sheehan. – Wierzysz
mu?
Carl spojrzał na dom, a potem odszedł kawałek, poza zasięg
słuchu.
– Tak. W zasadzie to wiem, że mówi prawdę.
– Jak to wiesz? – spytał ksiądz.
Nadeszła chwila, w której Carl musiał zdecydować, co jest
ważniejsze: jego osobista duma czy pomoc synowi.
– Wiem, bo widzę tę istotę, którą nazywa bestią. A ona widzi
mnie. Widziałem ją tego wieczoru, gdy wy – pan i pani Warren –
przyjechaliście tutaj po raz pierwszy, w połowie lipca. Ogólnie jak
śpię, to śpię. Nic mnie nie budzi. Tej nocy, gdy tu byliście, spałem
twardo. Biorę nadgodziny, żeby trzymać się z dala od tego domu
wariatów, więc byłem wykończony. No, i bez żadnego powodu tej
nocy się obudziłem. Kompletnie przytomny. Wiedziałem, że nie śpię,
bo spojrzałem na zegarek. Była dokładnie pierwsza piętnaście. Potem
do mnie dotarło, że to dziwne, jak niby spojrzałem na zegarek bez
włączania lampki? Cały pokój był skąpany w jasnym, niebieskawym
świetle. Lampy się nie świeciły. Usiadłem, próbując określić źródło
tego światła. I wtedy to zobaczyłem: twarz na ścianie. To nie była
ludzka twarz. To było coś innego: głowa, długa na ponad pół metra,
wielkości takiego okrągłego stolika na patio. Była włochata
i czerwona. Miała brodę. Uszy blisko czaszki. Miała nos, wąsy i duże,
czarne jak węgiel oczy, które mrugnęły. Nie mogę powiedzieć, żeby
mnie wystraszyła; wątpiłem w to, co widzę. Więc odwróciłem wzrok,
żeby się samemu przetestować, a gdy znowu tam spojrzałem, twarz
nadal tam była. No i wtedy się wkurzyłem, głównie sam na siebie.
„Co jest?”, pomyślałem. Czy coś mi się śniło? Znowu spojrzałem na
zegarek. Była pierwsza siedemnaście. Nasłuchiwałem i słyszałem
rozmowy w kuchni. To mnie upewniło, że nie śpię. Znowu
spojrzałem, a ta twarz dalej była na ścianie. Ale tym razem
zobaczyłem, że ma połamane zęby. Widziałem to, bo uśmiechnęła się
do mnie diabelsko: jakby mówiła „Gołąbeczku, zrobię z tobą co chcę,
a ty nie zdołasz mnie powstrzymać”. Potem zbladła, tak samo jak to
światło w pokoju. Położyłem się z powrotem, ale zaraz poczułem kilka
solidnych uderzeń w podłogę domu od spodu. „Jak dla mnie to zbyt
dziwne”, pomyślałem; „nawet nie będę się nad tym zastanawiał!” I to
był koniec. Znowu zasnąłem, a gdy się obudziłem, świtało.
W tygodniu dotarło do mnie, że dzieci widzą tę samą istotę i tak
samo ją opisują: czarne oczy, połamane zęby, broda i cała reszta. Od
tego czasu zauważam, jak coś dziwnego skrada się po lesie na tyłach,
ale nigdy nie widziałem tego na tyle długo, żeby to rozpoznać, więc
nie zaprzątałem sobie tym głowy.
– Czy ktoś dziś powiedział coś, co było nieprawdziwe albo
przerysowane dla efektu? – zapytała Lorraine.
– Nie – odparł Carl. – Mówią, jak jest, niestety. Zresztą, po co
mieliby kłamać? Użerają się z tym noc po nocy, odmawiając
modlitwy, walcząc z Davidem i tak dalej. Tam się toczy istna wojna.
Inaczej nie potrafię tego nazwać.
– W tym szaleństwie naprawdę jest metoda. To jest istota
duchowa, ale nie duch. To, co się tutaj zakorzeniło, to bardzo
potężna inteligencja nieludzkiego porządku. Wszyscy tutaj
doświadczacie zjawisk diabolicznych. Innymi słowami, panie Glatzel,
mamy tutaj do czynienia z diabłem – oznajmiła Lorraine.
Carl milczał przez długą chwilę.
– I co dalej? – zapytał wreszcie.
– To już będzie zależeć od ojca Sheehana i władz kościelnych –
odparła kobieta. – Technicznie rzecz biorąc, nasza robota jest
skończona, chociaż zostaniemy z wami do końca. Naszym zadaniem
jest określić, czy sprawa faktycznie jest zasadna. W tych
okolicznościach, przykro mi to mówić, ale jest.
– Jednak zakończenie tego to już inna sprawa – włączył się Ed. –
Istnieją metody radzenia sobie z takimi problemami, ale nie
gwarantują powodzenia na dłuższą metę. Ostatecznie zależy to od
siły i mocy zaangażowanej w to istoty, oraz efektywności procedur
religijnych użytych do jej usunięcia. Jednak nie ma wątpliwości, że
to, co jest w waszym domu, jest ogromnie niebezpieczne – dla pana,
dla pańskiej rodziny, i dla kapłana, który będzie musiał się z tym
skonfrontować – i nie ma tu miejsca na żaden błąd. Pomyłka bądź
błędne założenie może skutkować poważnymi obrażeniami,
zrujnować życie, a nawet doprowadzić do śmierci.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
21:45
David wpadł jakby w jakiś trans i zaczął z nami walczyć. Także
pluć. Odkopnął dwie butelki wody święconej oraz uderzył mnie
książką w szczękę, gdy nie uważałam, i zrobił mi krzywdę. Potem
zastaliśmy go na brzuchu na podłodze w salonie, jak podskakiwał
w górę i w dół. Potem Carl [Junior] tak samo jak David został
przewrócony na plecy i zaczął płakać. Powiedział, że ta istota kopnęła
go w brzuch. Bardzo go bolało.
Cela #A10–8A
Cześć David,
Jak się miewasz? Cieszę się, że napisałeś i też za Tobą
tęsknię. Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie dobrze. Pewnie
mnie nie będzie, żeby Ci pomóc, gdybyś tego potrzebował.
Ale bardzo się za Ciebie modlę.
Mam nadzieję, że dobrze ci idzie w szkole. Myślisz, że
mógłbyś mnie odwiedzić? Dobrze by było znowu cię zobaczyć
i pogadać. Wiedziałbym, że wszystko z Tobą okej.
Modlę się, żeby jak najszybciej stąd wyjść. A gdy tylko
wyjdę, przyjadę, żeby się z Tobą zobaczyć. Bardzo się
o Ciebie martwię, więc czytaj Biblię i dużo się módl. Bo nie
chcę, żeby Ci się coś stało, tak jak mnie. I nie zapominaj, że
Bóg jest cały czas przy Tobie.
Powiedz reszcie rodziny, że za nimi tęsknię, i że u mnie
wszystko w porządku. Uważaj na siebie. Niedługo znowu
napiszę.
Uściski,
Chey
Z szarego nieba Quebecu sypał mokry, biały śnieg. Dla Davida, dla
całej rodziny Glatzelów, koszmar się skończył. Wszyscy czuli ulgę
i głęboką wdzięczność. Jednak, w głębi serca, tkwiła zadra. Davida
udało się uwolnić z niewoli, ale Arne w niej tkwił. Spuścizna bestii
pozostała. W sprawie Arnego miał się odbyć proces.
1 marca 1983