You are on page 1of 471

Sarah J.

Maas

KORONA W MROKU
przełożył Marcin Mortka

Tytuł oryginału: Crown of Midnight

Dla Susan,

Będziesz moją najbliższą przyjaciółką, aż obrócimy się w proch (a potem


jeszcze trochę)
Część pierwsza

Królewska Obrończyni
1
Tylko otwarte okiennice, kołyszące się na sztormowym wietrze,
świadczyły o tym, że wkradła się do środka. Nikt jej nie zauważył, gdy
wspinała się po murze okalającym ogród ciemnej rezydencji, a grzmoty
oraz huczący wiatr znad morza sprawiły, że nikt nie usłyszał, jak pnie się
po rynnie, wskakuje na parapet i wślizguje na korytarz na drugim piętrze.

Słysząc czyjeś ciężkie kroki, Królewska Obrończyni wsunęła się do


alkowy. Jej twarz zasłaniały ciemna maska oraz kaptur, dzięki czemu bez
trudu przeistaczała się w plamę pośród cieni. Minęła ją człapiąca służąca,
która podeszła do otwartego okna i zatrzasnęła je, marudząc pod nosem.
Kilka sekund później kobieta zeszła po schodach po drugiej stronie
korytarza. Nie zauważyła mokrych śladów na deskach podłogowych.

Błyskawica oświetliła korytarz. Dziewczyna nabrała tchu i przypomniała


sobie rozkład pomieszczeń, który mozolnie zapamiętywała w trakcie
trzydniowej obserwacji rezydencji na obrzeżach Bellhaven. Pięcioro
drzwi na każdej ścianie. Do sypialni lorda Niralla prowadziły trzecie po
lewej.

W każdej chwili mogła się pojawić kolejna służąca. Zabójczyni


nasłuchiwała przez moment, ale we wnętrzu domu panowała cisza.
Pomknęła korytarzem, płynnie i bezszelestnie niczym upiór. Drzwi do
sypialni lorda otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Dziewczyna
zaczekała na kolejny grzmot i szybko zamknęła drzwi za sobą. Znów
zajaśniała błyskawica, opromieniając dwie postacie śpiące w łożu z
baldachimem. Lord Nirall miał najwyżej trzydzieści pięć lat, a jego
ciemnowłosa, piękna żona spała mocno wtulona w jego ramiona. Cóż oni
zrobili królowi, że zapragnął ich śmierci?

Zabójczyni podkradła się do łóżka. Zadawanie pytań nie należało do jej


obowiązków.

Miała wypełniać polecenia, gdyż od tego zależała jej przyszłość. Z


każdym krokiem przypominała sobie ułożony wcześniej plan.
Miecz wysunął się z pochwy z ledwie słyszalnym świstem. Dziewczyna
zaczerpnęła powietrza, szykując się na to, co miało nastąpić.

Lord Nirall otworzył oczy w chwili, gdy Królewska Obrończyni uniosła


miecz nad jego głowę.
2
Celaena Sardothien szła korytarzami szklanego zamku w Rifthold. Ciężki
worek, który ściskała w dłoni, kołysał się z każdym krokiem i obijał się o
jej kolana. Choć miała na sobie czarny płaszcz z kapturem, który zasłaniał
znaczną część jej twarzy, strażnicy przed komnatą narad króla Adarlanu
nie zatrzymali jej. Wiedzieli doskonale, kim była i jakie usługi świadczyła
królowi. Jako Królewska Obrończyni stała wyżej od nich w hierarchii. W
rzeczywistości niewiele osób w zamku cieszyło się wyższą pozycją, a bali
się jej prawie wszyscy.

Podeszła do otwartych, szklanych drzwi. Płaszcz ciągnął się za nią po


podłodze. Skinęła strażnikom, którzy stanęli na baczność, a potem
wkroczyła do komnaty narad. Miała na sobie czarne buty, ale niemalże
bezszelestnie kroczyła po podłodze z czerwonego marmuru.

Na szklanym tronie w samym środku sali zasiadał król Adarlanu, który


wpatrywał się mrocznym wzrokiem w kołyszący się worek. Tak jak trzy
razy do tej pory, Celaena przyklękła na jedno kolano i pochyliła głowę.

Dorian Havilliard stał obok tronu ojca. Zabójczyni czuła na sobie


spojrzenie jego szafirowych oczu. U stóp podwyższenia czuwał Chaol
Westfall, kapitan Gwardii, który jak zwykle chronił własną piersią
królewską rodzinę. Zerknęła na niego spod kaptura. Obojętny wyraz
twarzy Chaola sugerował, że równie dobrze mogła być kimś obcym, ale
spodziewała się tego. Był to element gry, w której przez ostatnie kilka
miesięcy osiągnęli mistrzostwo. Chaol może i był jej przyjacielem oraz
człowiekiem, któremu nauczyła się ufać, ale wciąż pozostawał

kapitanem Gwardii i ponosił odpowiedzialność za życie członków


rodziny królewskiej obecnych w tej komnacie.

– Powstań – polecił jej król.

Celaena wstała i ściągnęła kaptur. Zadarła wysoko podbródek. Władca


skinął na nią, a obsydianowy pierścień na jego palcu błysnął w blasku
popołudniowego słońca.
– Załatwione?

Zabójczyni wsunęła dłoń przyodzianą w rękawiczkę do worka i rzuciła


pod nogi króla odrąbaną głowę. Nikt nie odezwał się ani słowem na
widok gnijącej czaszki, która z głuchym stukotem potoczyła się po
czerwonym marmurze. Zatrzymała się u stóp podwyższenia.

Zamglone, puste oczy wpatrywały się w ozdobny żyrandol na suficie.

Dorian wyprostował się i odwrócił wzrok. Chaol wpatrywał się w


Celaenę.

– Stawiał opór – wyjaśniła dziewczyna.

Król pochylił się i przyjrzał uważnie okaleczonej twarzy oraz


poszarpanym cięciom na szyi.

– Trudno go rozpoznać.

Celaena uśmiechnęła się krzywo, choć poczuła ucisk w gardle.

– Obawiam się, że odrąbane głowy raczej kiepsko znoszą podróż –


powiedziała i wyciągnęła z worka odciętą dłoń. – Tu jest jego sygnet.

Próbowała nie patrzeć na gnijące mięso, którego smród narastał z dnia na


dzień. Podała dłoń Chaolowi, którego brązowe oczy wyrażały obojętność.
Ten przekazał ją królowi, który skrzywił się, ale ściągnął sygnet ze
sztywnego palca. Rzucił dłoń na podłogę i zaczął oglądać pierścień.

Dorian, stojący obok ojca, poruszył się niespokojnie. Gdy Celaena


uczestniczyła w turnieju o tytuł Królewskiego Obrońcy, nie przeszkadzała
mu jej przeszłość. Czego więc się spodziewał po jej zwycięstwie? Z
drugiej strony na widok odciętych części ciała prawie każdemu robiło się
niedobrze, nawet po dziesięciu latach rządów Adarlanu. Dorian nigdy nie
uczestniczył

w bitwie i nie widział skutych łańcuchami szeregów jeńców, którzy


powłócząc nogami, zmierzali ku katowskim pieńkom. Może dziewczyna
powinna być pod wrażeniem, że jeszcze nie zwymiotował.
– A co z jego żoną? – zapytał król, obracając sygnet w palcach.

– Na dnie morza, związana z resztkami ciała męża – odparła Celaena ze


złośliwym uśmiechem i wyciągnęła z worka smukłą, jasną dłoń. Na
jednym z palców znajdował się złoty pierścionek, na którym
wygrawerowano datę ślubu. Podała zdobycz królowi, lecz ten pokręcił

głową. Wkładając dłoń z powrotem do worka, Celaena nie odważyła się


zerknąć ani na Doriana, ani na Chaola.

– Dobrze więc – mruknął król. Zabójczyni stała nieruchomo, a władca


spoglądał to na nią, to na worek, to na głowę. Minęła bardzo długa
chwila, zanim znów się odezwał: – Pojawiły się doniesienia o rosnącej w
siłę grupie buntowników tutaj, w Rifthold. Ci ludzie są gotowi zrobić
wszystko, aby pozbawić mnie tronu, próbują też pokrzyżować moje plany.
Twoim kolejnym zadaniem będzie wyeliminowanie ich wszystkich, zanim
staną się prawdziwym zagrożeniem dla mego imperium.

Celaena zacisnęła dłoń na worku z taką siłą, że zabolały ją palce. Chaol i


Dorian zaskoczeni wpatrywali się w króla, jakby wcześniej o tym nie
słyszeli.

Plotki o buntownikach dotarły do zabójczyni jeszcze przed jej zesłaniem


do Endovier. Ba, w kopalniach soli nawet spotkała tych, którzy ośmielili
się chwycić za broń. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że ruch oporu rósł
w siłę w samej stolicy! Miała ich teraz wyeliminować jednego po drugim?
A co do planów króla… O jakie plany chodzi? Co buntownicy mogli
wiedzieć o zamysłach władcy? Dziewczyna odepchnęła te pytania jak
najdalej od siebie, tak by nikt nie spostrzegł wahania na jej twarzy.

Król bębnił palcami po poręczy tronu. W drugiej ręce obracał sygnet


lorda Niralla.

– Dysponuję listą ludzi, których podejrzewam o zdradę. Będę ci jednak


podawał po jednym nazwisku. W zamku roi się od szpiegów.

Chaol zesztywniał, słysząc te słowa, ale władca machnął dłonią. Kapitan


podszedł do zabójczyni i z obojętną twarzą podał jej kartkę papieru.

Dziewczynie udało się stłumić pokusę, by zerknąć na Chaola, choć jego


dłoń w rękawiczce musnęła jej palce. Nie okazując żadnych emocji,
zerknęła na kartkę. Znajdowało się na niej jedno nazwisko: Archer Finn.

Z największym trudem ukryła szok, jaki wywołało w niej to nazwisko.


Znała Archera.

Poznali się, gdy miała trzynaście lat, a on przybył do Twierdzy Zabójców


na naukę. Był kilka lat starszy od niej, ale już cieszył się reputacją
wziętego kawalera do towarzystwa. Chciał się nauczyć sztuki obrony
przed swymi dość zazdrosnymi klientkami oraz ich mężami. Nie miał nic
przeciwko temu, że Celaena zapałała do niego idiotyczną, nastoletnią
miłością. W rzeczy samej pozwalał jej na flirtowanie, co zazwyczaj
kończyło się kompletną porażką i mnóstwem chichotów. Nie widziała go
od paru lat – ostatni raz spotkali się przed jej zesłaniem do Endovier

– ale powątpiewała, by był zdolny do współpracy z ruchem oporu. Miała


go za przystojnego, dobrodusznego, uprzejmego mężczyznę, a nie zdrajcę
niebezpiecznego na tyle, aby król domagał

się jego śmierci.

Co za bzdura. Tylko skończony idiota mógł przekazać władcy taką


informację.

– Tylko jego czy może również całą jego klientelę? – wypaliła Celaena.

Na twarzy króla powoli rozkwitł uśmiech.

– Znasz Archera? Nie dziwię się.

Drwił, a więc rzucał jej wyzwanie.

Dziewczyna spojrzała przed siebie i narzuciła sobie wewnętrzny spokój.

– Kiedyś go znałam. To nadzwyczaj dobrze strzeżony człowiek. Będę


potrzebować czasu, by przeniknąć przez jego ochronę – powiedziała.
Dobrze przemyślała to zdanie, gdyż tak naprawdę chodziło jej o coś
innego. Chciała się dowiedzieć, jakim sposobem Archer uwikłał się w
takie kłopoty i czy król mówi prawdę. A jeśli Finn w istocie był zdrajcą i
buntownikiem… Cóż, tym zajmie się później.

– A więc masz miesiąc – oznajmił król. – Jeśli po upływie tego czasu


Archer Finn nie znajdzie się w grobie, lepiej, żebyś przemyślała swoją
sytuację.

Zabójczyni skinęła głową uniżenie i z szacunkiem.

– Dziękuję, Wasza Wysokość.

– Po pozbyciu się Archera otrzymasz kolejne nazwisko z mojej listy.

Celaena od tylu lat unikała angażowania się w polityczną sytuację


królestwa – zwłaszcza w problemy z buntownikami – a tu niespodziewanie
znalazła się w samym jej centrum.

Cudownie.

– Działaj szybko – ostrzegł ją król. – Zachowaj dyskrecję. Zapłata za


Niralla znajduje się w twoich komnatach.

Celaena ponownie skinęła głową i wsunęła kartkę do kieszeni.

Król wpatrywał się w nią. Dziewczyna odwróciła wzrok, ale zmrużyła


oczy i uniosła kącik ust, jakby cieszyła się na oczekujące ją polowanie. W
końcu władca spojrzał w sufit.

– Zabierz tę głowę i wyjdź – rzekł i wsunął sygnet do kieszeni.

Celaena pokonała obrzydzenie.

Jej trofeum.

Złapała głowę za ciemne włosy i podniosła odciętą dłoń, a potem


wpakowała je do worka.
Obrzuciła pojedynczym spojrzeniem Doriana, który był blady jak ściana,
odwróciła się na pięcie i wyszła.

***

Dorian Havilliard stał w bezruchu, milcząc. Służący ustawiali na środku


komnaty wielki stół z drewna dębowego oraz bogate w zdobienia krzesła.
Za trzy minuty zaczynało się spotkanie rady królewskiej. Książę usłyszał,
jak Chaol mówi, że chciałby wypytać Celaenę o szczegóły misji. Król
zgodził się burkliwie i kapitan opuścił salę.

Celaena zamordowała mężczyznę i jego żonę, a zabójstwo to zostało


zlecone przez jego ojca. Dorian nie mógł patrzeć na żadne z nich. Po
święcie Yulemas i wymordowaniu buntowników w Eyllwe sądził, że jest w
stanie przekonać króla do odejścia od brutalnej polityki, ale wyglądało na
to, że jego starania spełzły na niczym. A Celaena…

Gdy służący rozstawili ostatnie krzesła, Dorian jak zwykle zajął miejsce
po prawicy ojca.

Do sali zaczęli napływać doradcy. Pojawił się też książę Perrington, który
podszedł prosto do króla i zaczął szeptać do niego, zbyt cicho, by Dorian
mógł cokolwiek usłyszeć. Sam nie miał

ochoty zabierać głosu. Siedział nieruchomo i wpatrywał się w stojący


przed nim szklany dzbanek z wodą. Celaena nie przypominała już tej
dziewczyny, którą znał.

Zachowywała się w ten sposób od dwóch miesięcy, odkąd została


oficjalnie mianowana Królewską Obrończynią. Nie nosiła już
wspaniałych, zdobnych sukni. Ich miejsce zajęły budzące mroczne
skojarzenia obcisłe, czarne tuniki i spodnie. Włosy splatała w długi
warkocz niknący w fałdach owego ciemnego płaszcza, z którym nigdy się
nie rozstawała. Przypominała pięknego demona, a gdy spoglądała na
niego, Dorian odnosił wrażenie, iż nie wie, kim ona naprawdę jest.

Zerknął na otwarte drzwi, za którymi znikła przed chwilą.


Skoro potrafiła zabijać w ten sposób, bez większego trudu mogła również
przekonać go, że darzy go uczuciem. Zrobiła z niego sojusznika,
rozkochała go w sobie i sprawiła, że wstawił

się za nią przed ojcem i dopilnował, by została Obrończynią…

Dorian nie chciał już o tym rozmyślać. Postanowił, że złoży jej wizytę,
być może już jutro. Chciał się przekonać, czy istnieje choć cień szansy, że
się myli. Wciąż jednak zadawał

sobie pytanie, czy kiedykolwiek coś dla niej znaczył.

***

Celaena szybko, lecz bezszelestnie pokonywała kolejne korytarze i


schody. Zmierzała dobrze sobie znaną drogą do kanału biegnącego pod
zamkiem. Była to ta sama struga, która przepływała przez jej sekretny
tunel, choć smród był o wiele gorszy. Służba niemalże co godzina
wylewała tu nieczystości. Po chwili w długim, podziemnym korytarzu
rozbrzmiało również echo kroków Chaola. Dziewczyna nie odezwała się
jednak ani słowem, dopóki nie zatrzymała się na skraju kanału i nie
spojrzała na kilka sklepionych przejść na drugim brzegu. Nikogo tam nie
było.

– Cóż – rzekła, nie oglądając się za siebie. – Przywitasz się czy po prostu
będziesz wszędzie za mną chodził?

Odwróciła się. Worek wciąż kołysał się w jej dłoni.

– A ty nadal jesteś Królewską Obrończynią czy może powróciłaś do roli


Celaeny? –

spytał Chaol. Jego brązowe oczy błyszczały w świetle pochodni.

A więc zauważył różnicę. Cóż, nic dziwnego. On widział wszystko.

Nie wiedziała, czy ma być zadowolona z tego, co powiedział, czy też nie,
tym bardziej że w jego tonie pojawiła się nuta goryczy.
Milczała, więc spytał:

– Jak było w Bellhaven?

– Tak jak zawsze.

Dokładnie wiedziała, o co mu chodziło. Chciał się dowiedzieć, jak


przebiegło wykonanie zadania.

– Stawiał opór? – spytał, ruchem podbródka wskazując worek w ręku


dziewczyny.

Wzruszyła ramionami i zwróciła się w stronę ciemnego nurtu.

– Bułka z masłem – odrzekła i wrzuciła worek do ścieku. Patrzyli, jak się


unosi, płynąc z nurtem, a potem powoli tonie.

Chaol odkaszlnął. Wiedziała, że tego nienawidzi. Gdy miała wyruszyć z


pierwszą misją do posiadłości na wybrzeżu Meah, kręcił się i miotał jak
nigdy wcześniej i dziewczyna zaczęła myśleć, że zaraz poprosi ją, by
zrezygnowała. Gdy wróciła z odrąbaną głową, a wraz z nią pojawiły się
plotki o zabójstwie sir Carlina, przez tydzień nie mógł nawet spojrzeć jej
w oczy.

Ale czego on się spodziewał?

– Kiedy rozpoczniesz kolejne zlecenie? – spytał.

– Jutro. Albo pojutrze. Muszę odpocząć – dodała szybko, gdy zmarszczył


brwi. – Poza tym rozpracowanie ochrony Archera i zaplanowanie ataku
zabierze mi najwyżej dwa dni. Mam nadzieję, że nie będę potrzebowała
całego miesiąca.

Miała też nadzieję, że Archer zdoła jej wyjaśnić, jak znalazł się na liście i
o jakich planach wspominał król. Potem zdecyduje, co z nim począć.

Chaol stanął obok niej, nie odrywając wzroku od brudnej wody. Worek z
pewnością został pochwycony przez prąd i zmierzał teraz ku rzece Avery
i morzu.
– Chciałbym dowiedzieć się więcej o przebiegu zadania.

Celaena uniosła brew.

– A może mógłbyś najpierw zaprosić mnie na obiad?

Kapitan zmrużył oczy, na co zabójczyni wydęła usta.

– Nie żartuję. Chcę się dowiedzieć dokładnie, co stało się z Nirallem.

Skrzywiła się i odepchnęła go, a potem wytarła rękawiczki w spodnie i


ruszyła w górę schodów. Chaol złapał ją za rękę.

– Skoro Nirall stawił ci opór, być może ktoś usłyszał…

– Nie było nic słychać! – warknęła Celaena, po czym strząsnęła jego rękę
i popędziła po schodach. Po dwóch tygodniach spędzonych w podróży
marzyła tylko i wyłącznie o śnie. Nawet droga do jej komnat wydawała
się teraz wyzwaniem. – Nie musisz mnie przesłuchiwać, Chaol!

Zatrzymał ją ponownie na zalanym cieniami półpiętrze. Jego dłoń


zacisnęła się mocno na jej ramieniu. Blask odległej latarni opromieniał
jego twarz.

– Gdy wyjeżdżasz – powiedział – nie mam bladego pojęcia, co się z tobą


dzieje. Może zostałaś ranna, może gnijesz już gdzieś w rynsztoku.
Wczoraj słyszałem plotkę, jakoby pochwycono mordercę
odpowiedzialnego za śmierć Niralla. – Przybliżył twarz do jej oblicza.

Jego głos był ochrypły. – Do wczoraj, a więc do dnia twojego powrotu,


byłem pewien, że chodziło o ciebie. Byłem gotów sam wyruszyć w drogę,
aby cię odnaleźć.

Cóż, to wyjaśniało, dlaczego koń Chaola stał wczoraj osiodłany w stajni.


Celaena wypuściła powietrze z płuc. Jej policzki nagle stały się gorące.

– Musisz bardziej we mnie wierzyć. W końcu jestem Królewską


Obrończynią.
Nie zdążyła nawet zareagować, gdy kapitan przyciągnął ją do siebie i
otoczył ramionami.

Bez wahania zarzuciła mu ręce na szyję i odetchnęła jego zapachem.


Ostatni raz przytulił ją po zwycięstwie w turnieju, ale często wspominała
tamtą chwilę, a teraz, gdy na powrót znalazła się w jego ramionach,
przeszyło ją przemożne pragnienie, by trzymał ją tak po wsze czasy. Nos
Chaola musnął jej kark.

– Na bogów, ależ ty śmierdzisz – mruknął.

Syknęła i odepchnęła go. Jej twarz zapłonęła gniewem.

– Noszenie kawałków trupa przez całe tygodnie raczej nie wpływa


pozytywnie na zapach, wiesz? Może gdybyście dali mi czas na kąpiel, a nie
kazali natychmiast zgłosić się do króla, mogłabym… – Przerwała, widząc
jego uśmiech, i trąciła go w bark. – Jesteś błaznem – rzekła, ujęła go pod
ramię i pociągnęła w górę schodów. – Chodźmy do moich komnat, żebyś
mnie mógł

przesłuchać jak prawdziwy dżentelmen.

Chaol parsknął i szturchnął ją łokciem, ale nie uwolnił ramienia.

***

Gdy rozpromieniona Strzała uspokoiła się już i przestała lizać swą panią
na tyle, by ta mogła coś powiedzieć, Chaol wycisnął z niej każdy szczegół
wyprawy, a potem wyszedł, obiecawszy, że wróci za kilka godzin na
obiad. Celaena wzięła kąpiel w asyście Philippy, pozwalając jej na krytykę
i utyskiwanie nad stanem włosów oraz paznokci dziewczyny. Gdy wyszła
z pokoju łaziebnego, od razu padła na łóżko. Strzała wskoczyła na kołdrę
i zwinęła się w kłębek tuż przy jej boku. Zabójczyni wbiła wzrok w sufit,
głaszcząc jedwabistą, złotą sierść psa.

Wyczerpanie powoli uchodziło z jej obolałych mięśni.

Król jej uwierzył.


Chaol zaś nie zakwestionował ani jednego szczegółu jej sprawozdania.
Nie wiedziała, czy powinna być z siebie zadowolona, rozczarowana, czy
po prostu czuć się winna, ale kłamstwa przychodziły jej bez
najmniejszego trudu. Powiedziała, że Nirall obudził się przed
śmiertelnym ciosem i musiała poderżnąć gardło jego żonie, aby nie
zaczęła wrzeszczeć, przez co zadanie okazało się nieco trudniejsze, niż
zakładała. Dodała też serię autentycznych szczegółów – okna na drugim
piętrze, burza, służąca ze świecą. Najlepsze kłamstwa zawsze należało
przemieszać z elementami prawdy.

Ścisnęła amulet wiszący na jej piersi – Oko Eleny. Nie widziała Eleny od
czasu ich ostatniego spotkania w grobowcu. Miała nadzieję, że teraz, gdy
została Królewską Obrończynią, duch królowej z przeszłości przestanie ją
nawiedzać. Mimo to odkryła, że podarowany przez nią amulet dodawał jej
otuchy. Metal był zawsze ciepły, jakby obdarzony własnym życiem.

Zacisnęła dłoń mocniej. Gdyby król wiedział o tym, co zrobiła… Gdyby


miał pojęcie o tym, czym zajmowała się przez ostatnie dwa miesiące…
Przy pierwszym zadaniu wyruszyła z postanowieniem, że szybko
wyeliminuje cel. Przygotowała się do zabójstwa, wmówiła sobie, że sir
Carlin jest jedynie obcym człowiekiem, a jego życie nie ma dla niej
żadnego znaczenia.

Wszystko się zmieniło, gdy dostała się do jego posiadłości i ujrzała


niezwykłą uprzejmość, z jaką traktował swą służbę, gdy zobaczyła, jak
gra na lirze z wędrownym minstrelem, któremu udzielił

schronienia, i przypomniała sobie, czyje zadanie wypełnia. Nie była w


stanie zabić Carlina.

Usiłowała wyobrazić sobie konsekwencje, które pociągnie za sobą jej


niesubordynacja, usiłowała oszukać, a nawet przekupić samą siebie, ale
mimo to nadal nie potrafiła go zabić. Musiała jednak dokonać zamachu i
zdobyć denata.

Lordowi Nirallowi pozwoliła dokonać tego samego wyboru co sir


Carlinowi – mógł
umrzeć bądź sfingować własną śmierć, uciec i nigdy więcej nie używać
swojego imienia. Dotąd wszystkie cztery cele, których dotyczyły zlecenia,
wybrały ucieczkę. Niedoszłe ofiary bez trudu rozstały się z sygnetami i
innymi przedmiotami potwierdzającymi ich tożsamość. Jeszcze chętniej
oddawano Celaenie koszule nocne, by mogła je odpowiednio pociąć.
Zależało jej bowiem na tym, aby dziury w odzieży odpowiadały ranom, o
których mówiła w sprawozdaniach.

Ciała były łatwe do zdobycia. Szpitale bez przerwy pozbywały się


świeżych trupów i znalezienie takiego, który przypominał niedoszłą
ofiarę, nigdy nie nastręczało szczególnych trudności, tym bardziej że
zabójstwa zazwyczaj zlecano w odległych miejscach i głowy zaczynały
gnić w drodze powrotnej. Zabójczyni nie miała pojęcia, do kogo należała
głowa lorda Niralla. Wybrała ją dlatego, że miała podobne włosy.
Ozdobiła ją kilkoma cięciami i pozwoliła, by nieco nadgniła, dzięki
czemu nadawała się idealnie. Dłoń pochodziła z tego samego trupa, a tę,
która rzekomo należała do żony Niralla, odcięto z ciała młodej
dziewczyny, zmarłej niedługo po pierwszym krwawieniu na chorobę, z
którą przed dziesięciu laty każdy uzdrowiciel dałby sobie bez trudu radę.
Magia jednakże znikła, mądrzy uzdrowiciele zostali powieszeni bądź
spaleni, a ludzie umierali setkami na głupie choroby, które kiedyś były
uleczalne. Celaena przeturlała się po łóżku, aby ukryć twarz w sierści
Strzały.

Archer. W jaki sposób sfingować jego śmierć? Przecież był tak znany i
rozpoznawalny.

Wciąż nie mogła sobie wyobrazić, aby mógł mieć związek z


jakimkolwiek podziemnym ugrupowaniem, ale skoro znalazł się na liście
króla, być może od chwili ich ostatniego spotkania wykorzystywał swe
talenty, by stać się kimś o wiele znaczniejszym. Ale czy ów ruch oporu
mógł

dowiedzieć się tyle o królewskich planach, aby stać się prawdziwym


zagrożeniem? Przecież król zniewolił już cały kontynent! Czego jeszcze
mógłby zapragnąć?

Oczywiście istniały inne kontynenty, a na nich zamożne królestwa, jak


leżące daleko za morzem Wendlyn. Wcześniej odpierało morskie ataki
króla Adarlanu, ale Celaena od czasu zesłania do Endovier nie miała
żadnych nowych informacji na temat przebiegu wojny. A zresztą dlaczego
ruch oporu miałby się przejmować królestwem leżącym na innym
kontynencie, skoro powinni się martwić o własny? Nie, plany króla na
pewno były związane z tymi ziemiami i tym kontynentem.

Nie chciała wiedzieć, o co chodzi. Nie chciała znać zamiarów króla ani
być świadoma, jaki los zaplanował dla imperium. Postanowiła, że przez
ten miesiąc wymyśli, co począć z Archerem, a w tym czasie będzie
udawać, że nigdy nie usłyszała tego straszliwego słowa:

„plany”.

Stłumiła dreszcz. Grała w bardzo niebezpieczną grę, a jej nowym celem


stali się ludzie w Rifthold. Pierwszy był Archer. Musiała obmyślić sposób
na lepsze rozegranie następnej części misji. Gdyby król poznał prawdę i
dowiedział się, co robi, zniszczyłby ją bez wahania.
3
Celaena pędziła przez pogrążony w ciemnościach sekretny tunel,
oddychając z trudem.

Spojrzała przez ramię i zobaczyła Caina, który uśmiechał się do niej


szeroko. Jego oczy płonęły jak rozżarzone węgle.

Choć biegła ze wszystkich sił, jej prześladowca nadążał za nią bez trudu, a
za nim wznosiły się mieniące, zielone Znaki Wyrda. Prastare kamienie w
ścianach oświetlane były przez osobliwe kształty i symbole. Za plecami
Caina pędził ridderak, drapiąc długimi pazurami o posadzkę.

Celaena potknęła się, ale utrzymała równowagę. Miała wrażenie, że brnie


przez błoto.

Czuła, że nie ucieknie. Wiedziała, że Cain w końcu ją złapie, a gdy


dopadnie ją ridderak… Bała się spojrzeć na nadmiernie rozrośnięte kły,
sterczące z paszczy potwora, oraz bezdenne oczy, w których błyszczała
żądza pożarcia jej kęs po kęsie.

Cain zaśmiał się, a jego głos odbił się echem od kamiennych ścian. Był
już blisko, tak blisko, że lada chwila mógł złapać ją dłonią za kark.

Wyszeptał jej imię – jej prawdziwe imię – a ona wrzasnęła, gdy…

***

Celaena obudziła się ze stłumionym okrzykiem, ściskając Oko Eleny.


Rozejrzała się po komnacie w poszukiwaniu ciemniejszych plam wśród
cieni, płonących Znaków Wyrda czy jakichkolwiek innych śladów tego, że
tajemne drzwi za skrywającą je tkaniną zostały otwarte.

Usłyszała jednak tylko ciche trzaski dopalającego się ognia.

Znów opadła na poduszki. A więc to był tylko sen. Cain oraz ridderak
zniknęli bezpowrotnie, a Elena nie będzie już jej dręczyć. Strzała, śpiąca
pod kilkoma kocami, ułożyła głowę na brzuchu swojej pani, a Celaena
umościła się lepiej, otoczyła suczkę ramionami i zamknęła oczy.

Już po wszystkim.

***

Było wcześnie rano i w powietrzu wisiały chłodne mgły. Celaena cisnęła


patyk przed siebie. Strzała popędziła przez polanę niczym złota
błyskawica z taką szybkością, że dziewczyna aż gwizdnęła z podziwem.
Stojąca obok niej Nehemia cmoknęła, również nie spuszczając oczu z
pędzącego psa. Przybyszka z Eyllwe była na ogół niezwykle zajęta
pozyskiwaniem względów królowej Georginy i zdobywaniem informacji
o tym, co król planuje w sprawie jej ojczyzny, przez co mogły się
spotykać jedynie o świcie. Czy władca wiedział, że księżniczka była
jednym ze wspomnianych przez niego szpiegów? Z pewnością nie miał o
tym pojęcia, gdyż nie pozwoliłby wówczas Celaenie zostać Królewską
Obrończynią. Przyjaźń między dziewczętami była bowiem powszechnie
znana.

– Dlaczego Archer Finn? – Nehemia zastanawiała się w języku Eyllwe, nie


podnosząc głosu. Celaena zdążyła jej pokrótce opowiedzieć o swoim
nowym zleceniu.

Strzała złapała patyk w zęby i przyniosła go swej pani, merdając długim


ogonem. Nie osiągnęła jeszcze rozmiarów dorosłego zwierzęcia, ale była
już całkiem spora. Dorian nigdy nie podzielił się z zabójczynią swoimi
podejrzeniami co do rasy ojca Strzały, ale zważywszy na jej rozmiary,
mógł to być wilczur. A może nawet wilk?

W odpowiedzi na pytanie Nehemii Celaena wzruszyła ramionami i


wsunęła dłonie do obszytych futrem kieszeni płaszcza.

– Król myśli… uważa, że Archer należy do jakiejś tajemnej organizacji


działającej tu w Rifthold, której celem jest pozbawienie go tronu.

– Wątpię, czy ktoś zdobyłby się na taką odwagę. Buntownicy chowają się
w górach i lasach bądź tam, gdzie miejscowi mogą ich ukryć lub
wesprzeć. Na pewno nie tutaj. Rifthold to śmiertelna pułapka.
Celaena znów wzruszyła ramionami. Strzała wróciła, promieniejąc
ochotą, by przynieść patyk raz jeszcze.

– Chyba jednak nie. Król zaś najwyraźniej ma listę ludzi, którzy jego
zdaniem odgrywają w tej organizacji kluczowe role.

– A ty… A ty masz ich wszystkim pozabijać? – Jasnobrązowa twarz


Nehemii pobladła lekko.

– Jednego po drugim – rzekła Celaena i rzuciła patyk najdalej, jak umiała.


Upadł gdzieś wśród mgieł na polanie, a Strzała popędziła w ślad za nim.
Jej ogromne łapy miażdżyły zeschłą trawę i pozostałości po ostatniej
burzy śnieżnej.

– Będzie mi zdradzał tylko po jednym nazwisku. Moim zdaniem to nieco


teatralne zachowanie, ale wygląda na to, że ci buntownicy w jakiś sposób
chcą pokrzyżować mu plany.

– Jakie plany? – spytała ostro Nehemia.

– Miałam nadzieję, że ty coś wiesz. – Celaena zmarszczyła brwi.

– Nie.

Zapadła pełna napięcia cisza.

– Ale jeśli się czegoś dowiesz… – zaczęła Nehemia.

– Zobaczę, co się da zrobić – skłamała Celaena. Nie była przekonana, czy


naprawdę pragnie poznać zamiary króla, a już na pewno nie chciała
dzielić się z nikim tymi informacjami.

Było to być może samolubne i głupie zachowanie, ale pamiętała


ostrzeżenie władcy, które usłyszała w dniu, gdy ustanowił ją swoją
Obrończynią. Uprzedził ją, że jeśli kiedykolwiek postąpi wbrew jego woli
i zdradzi go, w odwecie zabije Chaola, a po nim Nehemię i jej rodzinę.

Wszystkie dotychczasowe działania zabójczyni, wszystkie sfingowane


morderstwa i opowiedziane kłamstwa narażały ich na niebezpieczeństwo.
Nehemia pokręciła głową, ale nic nie powiedziała. Celaena nie znosiła,
gdy księżniczka, Chaol, a nawet Dorian patrzyli na nią w ten sposób, lecz
oni również musieli uwierzyć w jej kłamstwa. Dla własnego
bezpieczeństwa.

Nehemia zaczęła wykręcać dłonie, a jej oczy zaszły mgłą, jakby


wpatrywała się w jakiś odległy punkt. Celaena ostatnio często widywała u
niej ten wyraz twarzy.

– Jeśli martwisz się o mnie…

– Nie – odparła księżniczka. – Ty potrafisz o siebie zadbać.

– A więc o co ci chodzi? – spytała Celaena ze ściśniętym żołądkiem. Miała


nadzieję, że Nehemia nie będzie chciała mówić o buntownikach, gdyż nie
wiedziała, jak długo będzie w stanie to znieść. Tak, chciała się uwolnić od
króla, zarówno jako Obrończyni, jak i dziecko podbitego narodu, ale nie
chciała się mieszać w jakiekolwiek intrygi układane teraz w Rifthold i nie
miała zamiaru podzielać rozpaczliwych nadziei buntowników.
Przeciwstawianie się królowi było aktem głupoty i groziło śmiercią.

Niemniej Nehemia powiedziała:

– W obozie pracy Calaculla co dzień przybywa ludzi. Trafia tam coraz


więcej buntowników z Eyllwe. Większość z nich uznaje za cud to, że nadal
żyją. Po tym, jak królewscy żołnierze wymordowali tych pięciuset
powstańców… Moi rodacy żyją w strachu.

Strzała powróciła. Tym razem Nehemia wyjęła patyk z psiego pyska i


wyrzuciła go daleko w szary świt.

– Ale warunki w Calaculli…

Znów zamilkła, przypuszczalnie na wspomnienie trzech blizn biegnących


po plecach Celaeny – pamiątki po okrucieństwie strażników kopalni soli w
Endovier. Blizny te przypominały zabójczyni o tym, że choć odzyskała
wolność, to tysiące innych więźniów nadal harowało tam i umierało. W
Calaculli, która była siostrzanym obozem Endovier, warunki były ponoć
jeszcze gorsze.

– Król nie chce się ze mną spotkać. – Nehemia bawiła się teraz jednym ze
swoich cieniutkich warkoczyków. – Trzykrotnie prosiłam go, aby zechciał
porozmawiać ze mną o warunkach w Calaculli, ale za każdym razem
utrzymywał, że jest zajęty. Najwyraźniej ma mnóstwo pracy z
wyszukiwaniem dla ciebie kolejnych ofiar.

Celaena zarumieniła się, słysząc surową nutę w głosie Nehemii. Wróciła


Strzała i księżniczka znów wzięła od niej patyk, ale tym razem zatrzymała
go w rękach.

– Muszę coś zrobić, Elentiya – powiedziała, używając imienia, które


nadała przyjaciółce owej nocy, gdy Celaena przyznała, że jest
zabójczynią. – Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby pomóc moim rodakom.
W którym momencie zbieranie informacji przestaje gdziekolwiek
prowadzić? Kiedy należy przystąpić do czynu?

Celaena przełknęła z trudem ślinę. Słowo „czyn” napawało ją większym


strachem, niż chciała to przed sobą przyznać. Bała się go jeszcze bardziej
niż słowa „plany”. Strzała usiadła u jej stóp i machała ogonem, oczekując
na rzut patykiem. Zabójczyni nic nie odpowiedziała i niczego nie obiecała,
jak zawsze, gdy Nehemia poruszała ten temat. Księżniczka upuściła więc
patyk na ziemię i po cichu odeszła do zamku.

Celaena zaczekała, aż jej kroki ucichną, i wypuściła długi oddech. Za


kilka minut miała się spotkać z Chaolem na poranne bieganie, a później…
Później chciała się udać do Rifthold.

Archer mógł poczekać do popołudnia.

W końcu król dał jej cały miesiąc i choć sama chciała zadać Finnowi
mnóstwo pytań, w pierwszej kolejności wolała na jakiś czas opuścić
zamek. Miała do wydania mnóstwo pieniędzy, które zarobiła rozlewem
krwi.
4
Chaol Westfall pędził przez park, a Celaena utrzymywała jego tempo.
Zimne poranne powietrze kłuło go w płuca niczym okruszki lodu, a
wokół jego ust wykwitały obłoczki pary.

Oboje musieli włożyć ciepłe ubrania, które jednocześnie zapewniały


swobodę ruchu. Mieli więc na sobie kilka warstw odzieży oraz rękawiczki,
lecz Chaol czuł, że marznie, mimo że po ciele spływał mu pot.

Wiedział, że Celaenie również jest zimno. Miała zaróżowiony koniuszek


nosa oraz rumieńce na policzkach, a jej uszy były krwistoczerwone.
Dziewczyna zauważyła spojrzenie kapitana i uśmiechnęła się szeroko. Jej
przepiękne turkusowe oczy skrzyły życiem.

– Zmęczony? – zadrwiła. – Wiedziałam, że nie chciało ci się ćwiczyć


podczas mojej nieobecności.

Zachichotał, nieco zdyszany.

– Ty zaś z pewnością nie ćwiczyłaś podczas swej misji. Już po raz drugi
dzisiaj musiałem zwolnić, żebyś mogła za mną nadążyć.

Było to rażące kłamstwo. Dziewczyna bez trudu utrzymywała jego tempo


i biegła niczym jeleń sadzący susami przez las. Chwilami kapitan nie
mógł oderwać od niej wzroku. Podziwiał

sposób, w jaki się porusza.

– Wmawiaj sobie to dalej – mruknęła i przyspieszyła.

Chaol również zwiększył prędkość, nie chcąc pozostać w tyle. Służba


usunęła już śnieg, który pokrył grubą warstwą park, ale ziemia nadal była
zmarznięta i śliska. Ostatnio kapitan zaczął sobie coraz bardziej
uświadamiać, że nie znosił, gdy Celaena zostawiała go w tyle. Z

całego serca nienawidził chwil, gdy rozpoczynała te swoje przeklęte


misje i nie kontaktowała się z nim przez całe dnie i tygodnie. Nie miał
pojęcia, jak i kiedy do tego doszło, ale zaczął martwić się tym, czy uda jej
się wrócić pomyślnie. A po tym wszystkim, przez co już wspólnie
przeszli…

Zabił przecież Caina podczas pojedynku. Zabił go, aby ją ocalić. Nie
żałował tego czynu i zrobiłby to raz jeszcze bez zastanowienia, a mimo to
nadal budził się w środku nocy zlany potem, który przypominał krew jego
ofiary.

Celaena spojrzała na niego.

– Co się dzieje? – spytała.

Chaol stłumił narastające poczucie winy.

– Skup się na biegu, bo się zaraz przewrócisz.

Posłuchała go, co rzadko jej się zdarzało.

– Chcesz o tym pogadać?

Tak. Nie. Była przecież jedyną osobą, która potrafiłaby zrozumieć


poczucie winy oraz wściekłość, które nawiedzały go na myśl o Cainie.

– Jak często – wydyszał między jednym sapnięciem a drugim – myślisz o


ludziach, których zabiłaś?

Celaena smagnęła go wzrokiem, a potem zwolniła. Chaol nie miał ochoty


zatrzymywać się i pobiegłby dalej, ale dziewczyna złapała go za łokieć i
zmusiła, by przystanął. Jej mocno zaciśnięte usta utworzyły cienką linię.

– Jeśli przyszło ci do głowy, że zmuszanie mnie do wysłuchiwania


osądów na mój temat przed śniadaniem to dobry pomysł…

– Nie – przerwał jej, dysząc. – Nie chciałem, żeby… – Przełykał ślinę,


próbując złapać oddech. – To nie… był osąd.

Gdyby wreszcie odzyskał ten przeklęty oddech, wyjaśniłby jej, o co mu


chodzi.
Oczy zabójczyni były równie przemarznięte jak otaczający ich park, ale
naraz przechyliła głowę i spytała:

– Chodzi o Caina?

Gdy Celaena wypowiedziała to imię, Chaol zacisnął zęby, ale zdołał


skinąć głową. Lód w oczach dziewczyny stopniał natychmiast, a na jej
twarzy pojawiło się współczucie i wyrozumiałość. Nie znosił takiego
podejścia. Przecież był kapitanem Gwardii i kiedyś musiał po raz
pierwszy odebrać komuś życie. Wystarczająco wiele już widział i zrobił w
imieniu króla.

Nieraz walczył z innymi ludźmi i zadawał im rany. Nie powinien więc tak
reagować, a już tym bardziej nie powinien zdradzać tych myśli
dziewczynie. Istniała między nimi wyraźna bariera, a Chaol był
przekonany, że ostatnio zanadto się do niej zbliżył.

– Nigdy nie zapomnę ludzi, których zabiłam – powiedziała Celaena.


Wokół jej ust kłębiły się obłoczki pary. – Nawet tych, których zabiłam w
samoobronie. Nadal widzę ich twarze i pamiętam ciosy, które musiałam
im zadać. – Spojrzała na drzewa przypominające szkielety. –

Czasem mam wrażenie, że zrobił to ktoś inny. Ba, większość moich ofiar
zasługiwała na śmierć i cieszę się, że im ją zadałam. Niemniej jednak, bez
względu na przyczynę, każda zadana śmierć odbiera kawałek duszy. Nie
myśl więc, że kiedykolwiek o tym zapomnę. – Znów spojrzała mu w oczy,
a on pokiwał głową. – Ale, Chaol… – dodała i zacisnęła dłoń na jego
ramieniu. Kapitan nie zdawał sobie sprawy, że dziewczyna nadal go
trzyma. – To, co stało się z Cainem… Przecież to nie było zabójstwo ani
nawet morderstwo z zimną krwią. – Chaol chciał się cofnąć, ale
dziewczyna nadal mocno go trzymała. – Ten czyn nie okrył cię hańbą i nie
mówię tego tylko dlatego, że uratowałeś mi życie. – Umilkła na moment.
– Nigdy nie zapomnisz tego, że zabiłeś Caina – powiedziała w końcu, a
gdy znów spojrzeli sobie w oczy, serce Chaola biło tak mocno, że czuł to
w całym ciele. – A ja nigdy nie zapomnę, że zrobiłeś to, aby mnie ocalić.

Pokusa, by przytulić ją i zanurzyć się w jej cieple, była tak silna, że


mężczyźnie zakręciło się w głowie. Zmusił się, aby zrobić krok w tył, a
potem strząsnął jej dłoń i z trudem skinął

głową.

Niewątpliwie bariera między nimi istniała. Król być może nie zdawał
sobie sprawy z ich przyjaźni, ale przekroczenie tej linii zakończyłoby się
fatalnie dla nich obojga. Władca zacząłby wówczas kwestionować jego
lojalność, status i wszystko inne. A gdyby jemu samemu kiedykolwiek
przyszło wybierać między królem a Celaeną… Modlił się do Wyrda, aby
nigdy nie musiał podejmować takiej decyzji. Opowiadanie się po stronie
króla było logicznym wyborem.

Nakazywał mu to również honor, gdyż Dorian… Chaol widział


spojrzenia, jakimi Dorian obrzucał Celaenę. Nie miał zamiaru zdradzić
przyjaciela w ten sposób.

– Cóż – rzekł z wymuszoną beztroską. – Przypuszczam, że dobrze jest


mieć Zabójczynię Adarlanu wśród dłużników.

– Do usług! – Celaena ukłoniła się.

Tym razem jego uśmiech był szczery.

– Dalej, kapitanie! – zawołała i zaczęła powoli biec. – Jestem głodna i nie


chcę, żeby odmarzł mi tu tyłek.

Westfall zachichotał i pobiegł za nią.

***

Pod koniec treningu Celaena miała nogi jak z waty, a płuca bolały ją z
zimna i wysiłku do tego stopnia, iż bała się, że zaraz zaczną krwawić.
Zwolnili i żwawym krokiem zbliżali się do pałacu. Miało tam na nich
czekać sowite śniadanie, które dziewczyna zamierzała pochłonąć przed
wyjściem na zakupy.

Już byli w ogrodach zamkowych. Szli wśród wysokich żywopłotów po


wysypanych żwirem ścieżkach. Celaena wsunęła dłonie pod ramiona.
Pomimo rękawiczek jej palce zesztywniały z zimna, a uszy piekły. Może
powinna zacząć owijać głowę szalem, choć pewnie Chaol natrząsałby się
z niej bez litości.

Zerknęła na swego towarzysza, który ściągnął już wierzchnie odzienie,


odsłaniając mokrą od potu koszulę przylegającą do ciała. Skręcili za
żywopłot, a wtedy ukazał im się nowy widok.

Celaena wywróciła oczami.

Każdego ranka coraz więcej dam dworu znajdowało powód, by tuż po


świcie udać się na spacer po ogrodzie. Za pierwszym razem natknęli się na
kilka młodych dziewcząt, które zatrzymały się na widok Chaola w
przepoconej, obcisłej koszuli. Celaena była gotowa przysiąc, że oczy
wyszły im na wierzch, a języki wytoczyły się z szeroko otwartych ust i
sturlały na ziemię. Następnego dnia natknęli się na nie na tej samej
ścieżce, ale tym razem damy miały na sobie ładniejsze suknie. Dwa dni
później dam było więcej, a ich liczba zwiększała się za każdym razem.
Teraz każda ścieżka prowadząca do zamku była patrolowana przez
przynajmniej jedną grupę dziewcząt oczekujących na ich przejście.

– No nie, bez żartów… – syknęła Celaena, gdy minęli dwie młode damy,
które uniosły oczy znad futrzanych mufek i zatrzepotały do Chaola
rzęsami. Wyglądały bardzo ładnie, co oznaczało, że musiały wstać na
długo przed świtem, aby się przygotować.

– Co? – Kapitan uniósł brwi.

Zabójczyni nie miała pojęcia, czy jej towarzysz naprawdę niczego nie
zauważył, czy też może nie chciał tego komentować, ale…

– Panuje tu spory ruch jak na zimowy poranek – powiedziała ostrożnie.

Chaol wzruszył ramionami.

– Niektóre osoby bardzo chcą zachować formę w zimie – stwierdził.

„Albo po prostu lubią przyglądać się kapitanowi Gwardii i jego


muskulaturze” –
pomyślała Celaena, ale ograniczyła się do krótkiego:

– Racja.

Jeśli Chaol w istocie niczego nie zauważył, nie było sensu go


uświadamiać, tym bardziej że niektóre z owych dam były niezwykle
piękne.

– Wybierasz się dziś do Rifthold, żeby szpiegować Archera? – spytał


mężczyzna cicho, gdy chichoczące, rumieniące się dziewczęta znikły
wreszcie ze ścieżki.

Celaena pokiwała głową.

– Chcę poznać jego codzienne, rutynowe zwyczaje, a więc


przypuszczalnie zacznę go śledzić.

– Dlaczego ja ci w tym nie pomagam?

– Bo ja nie potrzebuję twojej pomocy.

Wiedziała, że odbierze te słowa jako przejaw arogancji, i częściowo


będzie miał rację, ale… Jeśli Chaol wmiesza się w jej działania,
przemycenie Archera w jakieś bezpieczne miejsce stanie się o wiele
bardziej skomplikowane. A do tego musiała przecież wydobyć z kawalera
całą prawdę i dowiedzieć się, o jakich planach wspominał król.

– Wiem, że jej nie potrzebujesz. Po prostu przyszło mi do głowy, że


będziesz chciała…

Urwał i pokręcił głową, jakby sam siebie strofował. Celaena złapała się
na myśli, że chciałaby wiedzieć, co pragnął jej odrzec, ale lepiej było
zmienić temat.

Minęli kolejny żywopłot. Byli już tak blisko wejścia do zamku, że


zabójczyni prawie jęknęła na myśl o panującym w środku wspaniałym
cieple, gdy nagle zimne poranne powietrze przeciął głos Doriana:

– Chaol!
Tym razem nie zdołała powstrzymać cichego, ledwo słyszalnego
jęknięcia. Kapitan spojrzał na nią ze zdumieniem, a potem odwrócili się i
ujrzeli księcia, który kroczył w ich stronę.

Za nim podążał jakiś jasnowłosy młodzieniec. Celaena nigdy dotąd go nie


widziała. Był pięknie odziany i wydawał się mieć tyle samo lat co Dorian.
Chaol zesztywniał na jego widok.

Młody człowiek nie wydawał się groźny, ale zabójczyni wiedziała, że na


dworze nie wolno nikogo lekceważyć. Nieznajomy nosił przy pasie
jedynie sztylet, a jego blada twarz, pomimo porannego chłodu, robiła
wrażenie miłej i jowialnej.

Zabójczyni zauważyła, że Dorian przygląda się jej z półuśmieszkiem.


Widząc błysk rozbawienia w jego oczach, nabrała ochoty, aby go
spoliczkować. Książę zerknął na Chaola i zachichotał.

– A ja sądziłem, że wszystkie te damy zebrały się tutaj ze względu na


Rolanda i na mnie.

Gdy każda z nich złapie paskudne przeziębienie, przekażę ich ojcom, że to


ty ponosisz winę.

Na policzkach Chaola pojawił się leciutki rumieniec. A więc jednak tylko


udawał, że nie dostrzega porannego zbiegowiska.

– Lordzie Rolandzie – zwrócił się bez emocji do przyjaciela Doriana i


ukłonił mu się.

– Kapitanie Westfall – odparł tamten.

Miał stosunkowo przyjemny głos, ale dziewczyna usłyszała w nim coś, co


ją zaalarmowało. Nie było to rozbawienie ani też arogancja czy gniew.
Nie potrafiła nazwać tego wrażenia.

– Pozwól, że przedstawię ci mego kuzyna – rzekł Dorian i klepnął


Rolanda w ramię. –

Oto lord Roland Havilliard z Meah. – Następnie wskazał Celaenę dłonią. –


Rolandzie, oto Lillian. Pracuje dla mego ojca.

W obecności innych członków dworu nadal używali jej pseudonimu, choć


większość ludzi w pałacu orientowała się, że zabójczyni przebywa tu
bynajmniej nie ze względu na jakieś administracyjne bzdury czy układy
polityczne.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Roland ukłonił się w pas. – Czy


właśnie przybyłaś na dwór? Chyba nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.

Ton głosu młodzieńca mówił wiele na temat jego układów z kobietami.

– Przybyłam tu z początkiem jesieni – rzekła nieco zbyt cicho.

Roland obdarzył ją iście dworskim uśmiechem.

– A jakie zadania wykonujesz dla mego wuja?

Dorian przestąpił z nogi na nogę, a Chaol znieruchomiał, ale Celaena


uśmiechnęła się do Rolanda i powiedziała:

– Grzebię przeciwników króla tam, gdzie nikt ich nie odnajdzie.

Ku jej zdumieniu młodzieniec wybuchnął śmiechem. Dziewczyna nie


ośmieliła się nawet spojrzeć na kapitana. Nie miała wątpliwości, że
zbeszta ją za tę odpowiedź.

– Słyszałem już co nieco o Królewskiej Obrończyni. Nie sądziłem tylko,


że będzie to ktoś tak… tak czarujący.

– Cóż cię sprowadza do Rifthold, Rolandzie? – zapytał kapitan i obdarzył


go jednym z tych spojrzeń, po których Celaena miała ochotę rzucić się do
ucieczki.

Roland znów się uśmiechnął. Robił to zbyt często i przychodziło mu to


zbyt łatwo.

– Jego Wysokość zaproponował mi miejsce w swojej radzie – odparł.


Chaol zerknął na Doriana, a ten wzruszył ramionami, potwierdzając
słowa kuzyna.

– Przybyłem zeszłej nocy i dziś mam zacząć pracę.

Reakcję Chaola trudno było nazwać uśmiechem – kapitan obnażył zęby.


Tak, bez wątpienia zabójczyni rzuciłaby się do ucieczki, gdyby spojrzał na
nią w ten sposób. Dorian zrozumiał to spojrzenie i roześmiał się
znacząco. Roland zaś przyglądał się Celaenie nieco zbyt intensywnie.

– Być może przyjdzie nam pracować wspólnie, Lillian. Intryguje mnie


twoja pozycja.

Nie miałaby nic przeciwko pracy z tym człowiekiem, ale nie na takich
warunkach, jak Roland sobie wyobrażał. Jej metody pracy zakładały
wykorzystanie sztyletu oraz łopaty i wykopanie nieoznaczonego grobu.

Chaol położył jej dłoń na ramieniu, jakby odczytał jej myśli.

– Spóźnimy się na śniadanie – rzekł, a potem ukłonił się Dorianowi i


Rolandowi. –

Gratuluję awansu – dodał. Mówiąc te słowa, miał minę, jakby właśnie


napił się nieświeżego mleka.

Gdy Chaol wprowadzał Celaenę do zamku, uświadomiła sobie, że


natychmiast musi się wykąpać. Pragnienie to jednak nie miało związku z
jej przepoconymi ubraniami. Musiała spłukać z siebie śliski uśmiech i
taksujące spojrzenie Rolanda Havilliarda.

***

Dorian patrzył, jak Celaena i Chaol znikają za żywopłotami. Dłoń


kapitana wciąż dotykała pleców dziewczyny, a ta najwyraźniej nie chciała
jej strącić.

– Twój ojciec podjął osobliwą decyzję – analizował sytuację Roland. – I


cóż z tego, że zwyciężyła w turnieju?
Książę opanował narastającą irytację. Nigdy nie przepadał za swoim
kuzynem, którego w dzieciństwie widywał przynajmniej dwa razy do
roku. Chaol zaś nienawidził go z całego serca i za każdym razem, gdy
wspominano o nim w rozmowie, nazywał go „aroganckim łajdakiem”

albo „rozczulającym się nad sobą, rozpuszczonym osłem”. W każdym


razie wykrzyczał te obelgi jakieś trzy lata temu, zaraz po tym, gdy
grzmotnął Rolanda w twarz z taką siłą, że młodzieniec stracił
przytomność. Kuzyn Doriana zasłużył sobie jednak na to. Zasłużył sobie
tak bardzo, że czyn w niczym nie zaszkodził reputacji Chaola oraz jego
późniejszemu awansowi na kapitana Gwardii. Co więcej, Westfall zyskał
dzięki temu na popularności wśród innych strażników i drobniejszej
szlachty.

Dorian obiecał sobie, że wypyta ojca o powody powołania Rolanda do


rady. Meah było bogatym, acz niewielkim miastem portowym i nie
dysponowało realną siłą polityczną. Nie miało nawet armii, nie licząc
straży miejskiej. Roland był synem kuzyna ojca Doriana. Być może król
uznał, że potrzebuje więcej krewniaków w komnacie narad. Tak czy owak,
Roland był

nowicjuszem bez doświadczenia, a dziewczęta interesowały go o wiele


bardziej niż polityka.

– Skąd pochodzi Obrończyni twego ojca? – spytał kuzyn, wyrywając


Doriana z zadumy.

Młodzieniec skierował się w stronę zamku, ale wybrał inne wejście niż to,
przez które weszli Chaol i Celaena. Nadal pamiętał ich spojrzenia, gdy
zastał ich, jak się tulili do siebie dwa miesiące po pojedynku.

– Lillian nie powiedziała nam wiele o sobie – skłamał. Nie miał


najmniejszej ochoty opowiadać kuzynowi o turnieju. Wystarczyło mu to,
że musiał wypełnić wolę ojca i zabrać Rolanda na poranny spacer. Jak
dotąd aluzja Celaeny tycząca się pogrzebania młodego lorda była
jedynym jasnym punktem dnia.

– Twój ojciec ma wyłączność na jej usługi czy inni członkowie rady


również ją zatrudniają?

– Przybyłeś tu zaledwie wczoraj, a już masz wrogów, których chcesz się


pozbyć, kuzynie?

– Jesteśmy Havilliardami. Zawsze będziemy mieć wrogów, których trzeba


będzie wyeliminować.

Dorian zmarszczył brwi. Roland się nie mylił.

– Kontrakt wiąże ją tylko z osobą mego ojca. Jeśli czujesz się zagrożony,
mogę poprosić kapitana Westfalla, aby przydzielił ci…

– Och, nie, skądże. Byłem po prostu ciekaw.

Roland był istnym utrapieniem, a do tego człowiekiem aż nader


świadomym wrażenia, jakie jego wygląd oraz nazwisko wywierały na
kobietach, ale nie stwarzał przecież zagrożenia, czyż nie?

Dorian nie znał odpowiedzi na to pytanie i chyba nie chciał jej poznać.

***

Jej usługi jako Królewskiej Obrończyni były sowicie wynagradzane, a


Celaena wydawała wszystkie zarobione pieniądze aż do ostatniego
miedziaka. Kupowała buty, kapelusze, tuniki, sukienki, biżuterię, broń,
ozdoby do włosów, a przede wszystkim książki. Książki, książki i jeszcze
raz książki. Kupowała ich tyle, że Philippa musiała wstawić nową
biblioteczkę do jej pokoju.

Celaena wróciła do swych komnat po południu, taszcząc pudła z


kapeluszami, kolorowe torby pełne perfum i słodyczy oraz owinięte
brązowym papierem paczki z książkami, które musiała natychmiast
przeczytać. Wszystko to niemalże upuściła na widok Doriana Havilliarda
siedzącego w jej salonie.

– Na bogów! – zawołał, przyglądając się jej zakupom. Nie wiedział, że to


tylko część sprawunków. Reszta miała zostać dostarczona później. – Cóż –
rzekł, gdy Celaena postawiła torby na stole i niemalże utonęła w stosie
papieru do pakowania i wstążek. – Przynajmniej nie masz dziś na sobie
tego paskudnego czarnego stroju.

Podnosząc się, obrzuciła go ostrym spojrzeniem przez ramię. W istocie


miała dziś na sobie suknię w kolorze lilii oraz kości słoniowej. Były to
nieco zbyt jasne kolory jak na koniec zimy, ale nosiła je w nadziei, że
wkrótce nadejdzie wiosna. Co więcej, ładny ubiór gwarantował

jej dobrą obsługę we wszystkich odwiedzanych sklepach. Ku jej


zdumieniu wielu sprzedawców pamiętało ją z ubiegłych lat, przez co
musiała zmyślać historię o długiej podróży na południowy kontynent.

– Czemu zawdzięczam ów zaszczyt? – Celaena odwiązała futrzany


płaszcz, który był

kolejnym prezentem kupionym sobie samej, i rzuciła go na oparcie


krzesła w salonie. – Czy nie spotkaliśmy się już dziś rano w ogrodzie?

Dorian nie wstawał. Na jego twarzy nadal malował się znajomy, chłopięcy
uśmiech.

– Czy przyjaciołom nie wolno się spotykać częściej niż raz dziennie?

Spojrzała na niego dobitnie. Nie była przekonana, czy przyjaźń z


Dorianem jest w ogóle możliwa. Nie wiedziała, czy może się naprawdę
przyjaźnić z kimś, komu zawsze tak błyszczą szafirowe oczy, z synem
człowieka, który trzymał jej los w swych rękach. Od czasu, gdy zerwała
między nimi wszelkie stosunki, upłynęły już dwa miesiące, ale Celaena
nieraz łapała się na tym, że jej go brakuje. Nie chodziło jej wcale o
pocałunki czy flirtowanie, ale o niego jako osobę.

– Czego tu szukasz, Dorianie?

Przez jego twarz przemknął grymas gniewu. Książę wstał i Celaena


musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy.

– Powiedziałaś, że nadal pragniesz mojej przyjaźni – rzucił cicho.

Dziewczyna zamknęła na moment oczy.


– I nie kłamałam.

– A więc bądź moją przyjaciółką – rzekł nieco głośniej. – Jedz ze mną


obiad, pograj w bilard, opowiedz mi o książkach, które czytasz… Lub
kupujesz! – dodał, mrugnięciem oka kwitując paczki na stole.

– Czyżby? – spytała dziewczyna, zmuszając się do półuśmiechu. – A ty


ostatnio masz tyle wolnego czasu, że gotów jesteś spędzać ze mną całe
godziny?

– Cóż, muszę się zajmować tymi samymi gromadkami dam co zwykle, ale
dla ciebie zawsze znajdę czas.

Celaena zatrzepotała rzęsami.

– Jestem zaszczycona.

Na samą myśl o Dorianie w towarzystwie innych kobiet miała ochotę


rozbić szybę, ale wiedziała, że nie powinien się o tym dowiedzieć. To nie
byłoby w porządku. Zerknęła na zegar stojący na niewielkim stoliku przy
ścianie.

– Właściwie to muszę wracać do Rifthold – powiedziała.

Nie było to kłamstwo. Zostało jej jeszcze kilka godzin światła dziennego.
Tyle powinno wystarczyć, by dokładnie obejrzeć elegancki dom Archera i
rozpocząć obserwację jego codziennych zajęć.

Dorian pokiwał głową, a jego uśmiech przygasł.

Zapadła cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara. Celaena skrzyżowała


ramiona i przypomniała sobie zapach ciała księcia oraz smak jego ust.
Niemniej jednak dzielący ich dystans, owa przeklęta przepaść, która
powiększała się z każdym dniem… To było dla ich wspólnego dobra.

Dorian zbliżył się o krok i rozłożył dłonie.

– Chcesz, żebym o ciebie walczył? O to ci chodzi?


– Nie – odparła cicho. – Ja chcę tylko, żebyś zostawił mnie samą.

Jego oczy migotały, gdy powstrzymywał niewypowiedziane słowa.


Celaena wpatrywała się w niego nieporuszona, aż wreszcie wyszedł w
ciszy.

Została sama. Stała w salonie, rozwierając i zaciskając pięści. Nagle


przestały ją cieszyć te wszystkie piękne pakunki na stole.
5
Celaena przykucnęła w cieniu komina na dachu kamienicy w jednej z
najlepszych dzielnic Rifthold, zamieszkanej przez szanowanych obywateli.
Zmarszczyła brwi, gdy w twarz dmuchnął jej chłodny wiatr znad rzeki
Avery, i po raz trzeci zerknęła na kieszonkowy zegarek.

Każde z dwóch poprzednich spotkań Archera Finna trwało dokładnie


godzinę, a tymczasem w domu po przeciwnej stronie ulicy spędził już
prawie dwie. Była to elegancka kamienica z zielonym dachem, która
niczym się nie wyróżniała. Celaena nie dowiedziała się też nic o
mieszkającej tam klientce Finna, pomijając jej nazwisko. Była to niejaka
lady Balanchine. By się tego dowiedzieć, dziewczyna skorzystała z tej
samej sztuczki co w poprzednich dwóch domach.

Podszywała się pod kuriera z paczką dla lorda Jakiegośtam. Gdy lokaj
bądź majordomus oznajmiał, że lord Jakiśtam wcale tam nie mieszka,
udawała zażenowanie i pytała, do kogo w takim razie należy dom,
rozmawiała chwilę ze służącym, a potem ruszała w dalszą drogę.

Celaena zmieniła ułożenie nóg i rozciągnęła zmęczone mięśnie szyi.


Słońce właśnie zaszło i temperatura spadała z każdą minutą. Czuła, że nie
dowie się wiele więcej, chyba że zdoła wkraść się do domu, a zważywszy
na to, że Archer mógł w istocie zajmować się tym, za co mu płacono, nie
miała szczególnej ochoty wchodzić do środka. Zamiast tego powinna
dowiedzieć się, dokąd chadzał i z kim się spotykał, a potem podjąć
decyzję co do kolejnego kroku. Minęło już wiele czasu, odkąd po raz
ostatni planowała akcję w Rifthold. Już dawno nie klęczała na tych
szmaragdowych dachach, zdobywając informacje o przyszłej ofierze.
Czuła się inaczej niż w chwili, gdy wypełniała zlecenie króla w Bellhaven
lub jakiejś lordowskiej posiadłości. Tu, w Rifthold, miała wrażenie, że…

Miała wrażenie, że nigdy tego miasta nie opuszczała. Czuła, że


wystarczyłoby spojrzeć przez ramię, aby ujrzeć Sama Cortlanda
klęczącego za nią. Wyobrażała sobie, że nad ranem wróci nie do
szklanego zamku, ale do Twierdzy Zabójców mieszczącej się na drugim
końcu miasta.
Celaena westchnęła i wsunęła dłonie pod pachy, aby palce nie zdrętwiały
jej z zimna.

Upłynęło półtora roku od nocy, kiedy utraciła Sama oraz swą wolność.
Gdzieś w tym mieście znajdowały się odpowiedzi na pytanie, jak do tego
doszło. Wiedziała, że potrafiłaby je odnaleźć, gdyby tylko znalazła w
sobie odwagę, aby rozpocząć poszukiwania. Wiedziała też, że odkrycie
prawdy ponownie by ją zniszczyło.

Frontowe drzwi stanęły otworem. Ze środka wytoczył się Archer i wszedł


prosto do oczekującego go powozu. Zabójczyni widziała go przez ułamek
sekundy. Ledwie zauważyła błysk złocistobrązowych włosów oraz
elegancki ubiór.

Jęknęła, wyprostowała się i pospieszyła na dół. W kilku miejscach


zsunęła się z niemałym trudem, tu i ówdzie zeskoczyła i po chwili stała
już na brukowanej ulicy.

Przeskakując z jednej plamy cienia w drugą, śledziła powóz Archera


jadący przez miasto.

Na szczęście na ulicach nadal panował tłok, przez co powóz


przemieszczał się powoli. Celaenie nie spieszyło się, by poznać sekret
swego pojmania oraz śmierci Sama, i była niemalże przekonana, że król
myli się co do Archera, ale nie przestawała się zastanawiać, czy odkrycie
prawdy o działaniach buntowników i planach władcy nie zniszczy jej.

I nie tylko jej, ale też wszystkiego, na czym jej zależało.

***

Ciesząc się ciepłem ognia trzaskającego w kominku, Celaena oparła


głowę o miękkie obicie niewielkiej kanapy i przewiesiła nogi przez
wyściełane oparcie. Litery na trzymanej przez nią kartce papieru
zaczynały się już rozmazywać, co nie było niczym dziwnym, gdyż
dochodziła jedenasta, a dziewczyna wstała przed świtem.

Szklane pióro Chaola, leżące na zużytym, czerwonym dywanie przed nią,


odbijało blask płomieni tańczących w kominku. Kapitan przeglądał
dokumenty, podpisywał niektóre z nich i kreślił notatki. Celaena
odetchnęła przez nos i opuściła kartkę trzymaną w rękach.

W przeciwieństwie do jej przestronnego, kilkupokojowego apartamentu


sypialnia Chaola była pojedynczą, dużą komnatą. Na jej umeblowanie
składały się tylko stół pod jedynym oknem w pomieszczeniu oraz stara
kanapa stojąca przed kamiennym kominkiem. Na szarych, kamiennych
ścianach wisiało kilka tkanin, w rogu wznosiła się masywna szafa z
dębowego drewna, a łoże z baldachimem było przykryte dość starą,
wypłowiałą karmazynową kołdrą. Do komnaty przylegała łazienka, nieco
mniejsza od jej własnej, ale mimo to wyposażona w wannę oraz toaletę. W
komnacie znajdowała się tylko jedna biblioteczka, a stojące w niej książki
były starannie poukładane. Znając Chaola, zapewne ułożył je w porządku
alfabetycznym.

Przypuszczalnie regał zawierał wyłącznie jego ulubione tytuły w


przeciwieństwie do biblioteczki Celaeny, w której upychała wszystkie
pozycje, które wpadły jej w ręce, bez względu na to, czy jej się podobały,
czy nie. Nienaturalnie uporządkowana półka Chaola nie przeszkadzała
jednak dziewczynie. Dobrze się u niego czuła.

Zaczęła go odwiedzać kilka tygodni temu. Natłok myśli na temat Eleny,


Caina i sekretnych przejść sprawił, że zabójczyni zaczęła marzyć o
opuszczeniu własnych pokojów.

Chaol co prawda marudził, że Celaena narusza jego prywatność, ale nie


wypraszał jej ani nawet nie sprzeciwiał się jej częstym, poobiednim
wizytom.

Skrzypienie pióra kapitana nagle się urwało.

– Przypomnij mi raz jeszcze, nad czym teraz pracujesz.

Celaena wyciągnęła się na kanapie i zamachała kartką w powietrzu.

– Zbieram informacje o Archerze. O jego klientach, ulubionych miejscach


spotkań, rozkładzie dnia i tak dalej.
Oczy Chaola błyszczały w blasku ognia niczym płynne złoto.

– Dlaczego zadajesz sobie tyle trudu ze śledzeniem, gdy mogłabyś go po


prostu załatwić i mieć święty spokój. Mówiłaś, że porusza się z obstawą, a
tymczasem nie miałaś dziś żadnych trudności z wytropieniem go.

Celaena skrzywiła się. Kapitan był zbyt przenikliwy. To mogło kiedyś


wpędzić go w kłopoty.

– To proste. Jeśli król rzeczywiście podejrzewa grupę ludzi o spiskowanie


przeciwko niemu, przed zabiciem Archera powinnam zdobyć możliwie
najwięcej informacji na ich temat.

Być może w ten sposób natrafię na kolejnych spiskowców albo


przynajmniej dowiem się, gdzie można ich szukać.

Nie kłamała. Z tego właśnie powodu śledziła bogaty powóz Archera przez
całe miasto, ale mężczyzna przed powrotem do swej kamienicy udał się
tylko w kilka miejsc.

– Jasne – rzekł Chaol. – A więc po prostu… Teraz po prostu zapamiętujesz


wszystkie te informacje?

– Jeśli chodzi ci o to, że nie mam powodu, aby tu przebywać i powinnam


wyjść, powiedz to wprost.

– Próbuję jedynie ustalić, dlaczego zapadłaś w drzemkę jakieś dziesięć


minut temu.

Musisz się zajmować czymś niezwykle nudnym.

Celaena oparła się na łokciach.

– Nie zapadłam w żadną drzemkę!

– Słyszałem, jak chrapiesz. – Kapitan uniósł brwi.

– Chaolu Westfall, jesteś kłamcą! – Celaena rzuciła w niego zgniecioną


kartką papieru i znów opadła na kanapę. – Zamknęłam oczy zaledwie na
minutę.

Mężczyzna pokręcił głową i wrócił do pracy.

– Żartujesz sobie, prawda? – Zabójczyni zarumieniła się. – Nie chrapałam,


co?

– Chrapałaś jak niedźwiedź – odparł Chaol z niezwykle poważną miną.

Dziewczyna uderzyła pięścią w poduszkę. Westfall uśmiechnął się krzywo,


a jego towarzyszka sapnęła z dezaprobatą. Spuściła rękę z kanapy. Skubała
nitki starego dywanu, wpatrując się w kamienny sufit.

– Opowiedz mi, dlaczego nienawidzisz Rolanda.

Chaol uniósł wzrok.

– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem.

Celaena czekała w milczeniu, aż w końcu kapitan westchnął i rzekł:

– Myślę, że nie tak trudno domyślić się, dlaczego darzę go nienawiścią.

– Czy doszło między wami do jakiejś scysji?

– Było ich wiele i nie mam szczególnej ochoty o tym rozmawiać.

Zabójczyni zsunęła nogi z poręczy kanapy i usiadła prosto.

– Jesteś trochę drażliwy, co?

Podniosła kolejny papier. Była to mapa miasta z zaznaczonymi miejscami


zamieszkania klientek oraz klientów Archera. Najwięcej punktów
znajdowało się w bogatych dzielnicach, gdzie rezydowała większość elit
Rifthold. Sam Archer również mieszkał w tym rejonie – jego dom
wznosił się przy cichej ulicy, cieszącej się dobrą opinią. Zabójczyni
musnęła ją palcem, ale znieruchomiała, gdy zerknęła na ulicę kilka
przecznic dalej. Znała zarówno to miejsce, jak i dom na rogu. Za każdym
razem, gdy zapuszczała się do Rifthold, starała się do niego nie zbliżać.
Ten dzień wcale nie był wyjątkiem – zboczyła z drogi o kilka przecznic,
chcąc ominąć budynek jak najszerszym łukiem.

– Wiesz może, kim jest Rourke Farran? – spytała, nie ośmielając się nawet
zerknąć na Chaola.

Imię to obudziło w niej tłumioną od dawna rozpacz przemieszaną z


wściekłością, ale zdołała je wypowiedzieć. Nie chciała odkryć całej
prawdy o swym pojmaniu, ale kilka faktów musiała poznać. Nadal czuła
taką potrzebę, choć upłynęło już tyle czasu.

Czuła, że Chaol skupił na niej uwagę.

– Chodzi ci o tego gangstera?

Pokiwała głową. Oczami wyobraźni nadal widziała ową ulicę, na której


tyle rzeczy poszło źle.

– Miałeś kiedyś z nim do czynienia?

– Nie – rzekł Chaol. – Ale to dlatego, że Farran nie żyje.

Dziewczyna opuściła kartkę.

– Nie żyje?

– Dziewięć miesięcy temu znaleziono jego ciało oraz ciała trzech jego
przybocznych.

Zamordował ich… zaraz… – Kapitan przygryzł wargę, próbując


przypomnieć sobie imię. –

Wesley. Zamordował ich człowiek o imieniu Wesley. Był to – przechylił


przy tych słowach głowę w bok – osobisty ochroniarz Arobynna Hamela.

Celaenie uwiązł oddech w płucach.

– Znałaś go?
– Tak sądziłam – odparła cicho.

Zapamiętała Wesleya jako cichego, śmiertelnie groźnego człowieka.


Przez lata, które spędziła w Twierdzy Zabójców, nigdy nie ukrywał, że
zabije ją natychmiast, gdy stanie się zagrożeniem dla mistrza. Tymczasem
owej nocy, kiedy Celaena została zdradzona i pojmana, Wesley usiłował
ją zatrzymać. Sądziła, że została zamknięta w swoich pokojach na rozkaz
Arobynna, który nie życzył sobie, aby próbowała pomścić śmierć Sama z
ręki Farrana, ale…

– A co się stało z Wesleyem? – spytała. – Złapali go ludzie Farrana?

Chaol przeczesał dłonią włosy i zapatrzył się na dywan.

– Nie. Znaleźliśmy Wesleya następnego dnia. Arobynn Hamel


wyświadczył nam uprzejmość.

Dziewczyna poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, ale ośmieliła się
spytać:

– Jak zginął?

Chaol przyglądał się jej uważnie.

– Jego ciało zostało nadziane na płot otaczający rezydencję Rourke’a.


Było tam mnóstwo krwi, co oznaczało, że Wesley wciąż żył, gdy go
nabijano. Nikt z ludzi Rourke’a nie przyznał się do winy, ale odnieśliśmy
wrażenie, że służbie kazano zostawić go na płocie na pewną śmierć.

Uznaliśmy, że jego morderstwo było tylko elementem kończącym krwawą


rozprawę, tak by gangster zajmujący miejsce Rourke’a nie uznał
Arobynna i jego grupy zabójców za wrogów.

Dziewczyna wbiła wzrok w dywan. Tej nocy, gdy wyrwała się z Twierdzy
Zabójców, by odnaleźć i zabić Farrana, Wesley usiłował ją zatrzymać.
Próbował jej również przekazać, że to pułapka.

Odepchnęła od siebie tę myśl, zanim sformułowała wniosek. Postanowiła,


że zbada tę kwestię kiedy indziej, gdy nie będzie już miała Archera,
buntowników i reszty zamieszania na głowie. Spróbuje wówczas
zrozumieć, dlaczego Arobynn Hamel mógł chcieć ją zdradzić i co może
zrobić z tą potworną wiedzą.

Po chwili ciszy Chaol dodał:

– Nigdy się nie dowiedzieliśmy, dlaczego Wesley postanowił zabić


Rourke’a Farrana. Był

przecież jedynie ochroniarzem. Czy mógł mieć jakieś zatarg z Farranem?

Zapiekły ją oczy. Spojrzała przez okno na nocne niebo zalane blaskiem


księżyca.

– To była zemsta. – Nadal widziała poskręcane ciało Sama, leżące na stole


w komnacie pod Twierdzą Zabójców. Nadal widziała Farrana i jego
dłonie, obszukujące jej sparaliżowane ciało. Przełknęła włochatą kulę w
gardle. – Farran pojmał, torturował, a potem zamordował

jednego… Jednego z moich towarzyszy. Następnego dnia po zachodzie


słońca postanowiłam wziąć odwet. Nie skończyło się to dla mnie dobrze.

Szczapa zsunęła się z płonącego stosu w kominku i pękła. Komnatę zalał


migotliwy blask.

– Tej nocy cię pojmano? – spytał Chaol. – Wydawało mi się, że nie wiesz,
kto cię zdradził.

– Nadal tego nie wiem. Ktoś wynajął mnie oraz mego towarzysza, byśmy
zabili Farrana, ale okazało się, że to tylko pułapka, a Farran był przynętą.

Znów zapadła cisza.

– Jak się nazywał?

Zacisnęła mocno usta i odepchnęła wspomnienie tego, jak wyglądał, gdy


widziała go po raz ostatni.

– Sam – wykrztusiła. – Miał na imię Sam. – Drżąc, zaczerpnęła tchu. – Nie


wiem nawet, gdzie go pochowali. Ba, nie wiem, kogo o to pytać.

Chaol nie odpowiedział. Celaena nie miała pojęcia, dlaczego nadal mówi,
ale nie była w stanie powstrzymać kolejnych słów.

– Zawiodłam go – powiedziała. – Zawiodłam go we wszystkim, w czym


mogłam.

Przez dłuższą chwilę znów panowała cisza.

– Nie we wszystkim – rzekł kapitan. – Założę się, że on chciałby, abyś


przetrwała. Abyś żyła. A więc w tym jednym aspekcie nie zawiodłaś go.

Musiała odwrócić wzrok, aż oczy przestaną ją piec, gdy przytakiwała.


Chaol zaś po chwili odezwał się znowu:

– Miała na imię Lithaen. Trzy lata temu pracowała dla jednej z dam dworu.
Roland w jakiś sposób dowiedział się o niej i uznał, że byłoby zabawne,
gdybym go przyłapał z nią w łóżku. Wiem, że to naprawdę nic w
porównaniu z tym, przez co ty przeszłaś, ale…

Celaena nigdy wcześniej nie słyszała, aby Chaol był z kimś w związku.

– Dlaczego się na to zgodziła?

Kapitan wzruszył ramionami, choć samo wspomnienie sprawiło, że


pobladł na twarzy.

– Bo Roland pochodzi z rodu Havilliardów, a ja jestem tylko kapitanem


Gwardii.

Nakłonił ją nawet, by wyjechała z nim do Meah, ale nigdy się nie


dowiedziałem, co się z nią stało.

– Kochałeś ją.

– Tak mi się wydawało. I sądziłem, że ona kocha mnie – rzekł Chaol i


pokręcił głową, jakby w duszy beształ sam siebie. – Czy Sam cię kochał?
– spytał.
Tak. Bardziej niż ktokolwiek wcześniej. Kochał ją tak bardzo, że gotów
był zaryzykować dla niej wszystko i wszystko dla niej poświęcić. Kochał
ją tak mocno, że mimo upływu czasu wciąż czuła echo jego uczucia.

– Bardzo – szepnęła.

Zegar wybił jedenastą trzydzieści i Westfall pokręcił głową. Napięcie


ustępowało.

– Jestem wykończony.

Dziewczyna wstała. Nie miała pojęcia, jak to się stało, że zaczęli


rozmawiać o ludziach, którzy tyle dla nich znaczyli.

– A więc na mnie już pora – powiedziała.

Chaol wstał. Jego oczy błyszczały jak nigdy wcześniej.

– Odprowadzę cię do pokoju.

Celaena uniosła podbródek.

– Sądziłam, że nie trzeba mnie już nigdzie odprowadzać.

– Bo nie trzeba – rzekł, idąc do drzwi i otwierając je przed nią. – Ale


wśród przyjaciół to normalne.

– Odprowadziłbyś Doriana? – spytała, trzepocząc rzęsami. Przeszła przez


próg. – Czy może to przywilej zastrzeżony dla dam dworu, które darzysz
przyjaźnią?

– Gdyby były jakieś, z pewnością rozciągnąłbym na nie ów przywilej. Nie


jestem jednak pewien, czy ciebie można uznać za damę.

– Ależ ty jesteś rycerski. Nic dziwnego, że te dziewczęta wykorzystują


każdy pretekst, by co rano przyjść do ogrodu.

Chaol parsknął i oboje umilkli. Szli przez ciche, pogrążone w półmroku


korytarze, kierując się ku pokojom Celaeny, znajdującym się po drugiej
stronie zamku. Był to długi spacer, a bywało, że dość zimny, gdyż wiele
zamkowych okien było nieszczelnych. Gdy dotarli pod jej drzwi, kapitan
życzył jej dobrej nocy i odwrócił się, aby odejść. Dziewczyna położyła
dłoń na mosiężnej klamce, ale jeszcze spojrzała na towarzysza.

– Jedno musisz wiedzieć, Chaol – powiedziała. Mężczyzna zwrócił się ku


niej z dłońmi w kieszeniach. – Skoro ta kobieta wybrała Rolanda, a nie
ciebie, jest największą idiotką pod słońcem.

Westfall wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, a potem rzucił cicho:

– Dziękuję.

Celaena patrzyła, jak odchodzi do swej komnaty. Miał na sobie ciemną


tunikę, a mimo to widziała, jak jego potężne mięśnie prześlizgują się pod
skórą. W duchu ucieszyła się, że owa Lithaen już dawno opuściła zamek.

***

Po ciemnych, cichych korytarzach zamku poniosło się chaotyczne echo


zegara z budzącej grozę wieży w ogrodzie. Nastała północ. Choć Chaol
odprowadził ją pod drzwi komnaty, Celaena nie wytrzymała długo w
środku. Przez jakieś pięć minut chodziła od ściany do ściany, a potem
otworzyła drzwi i skierowała się do biblioteki. W zajmowanych przez nią
pokojach piętrzyły się całe stosy nieprzeczytanych książek, ale nie miała
ochoty brać się do którejkolwiek z nich. Czuła, że powinna coś zrobić.
Cokolwiek, by tylko zapomnieć o rozmowie z Chaolem i wspomnieniach,
które ją naszły.

Owinęła się szczelnie płaszczem i skrzywiła się, gdy usłyszała wiatr,


który wciskał śnieg przez szczeliny w oknach. Miała nadzieję, że w
bibliotece płonie ogień w przynajmniej kilku kominkach. Obiecała sobie,
że w przeciwnym razie weźmie książkę, która naprawdę ją zainteresuje,
umknie do swego pokoju i zagrzebie się ze Strzałą w ciepłej pościeli.

Skręciła w ciemny korytarz pełen okien, wśród których znajdowały się


ogromne, majestatyczne wrota do biblioteki. Niespodziewanie zamarła.
Panowało takie zimno, że widok człowieka w czarnym płaszczu i kapturze
zasłaniającym twarz przed wejściem do biblioteki nie powinien ją dziwić.
Mimo to pierwotny instynkt wysłał jej tak silny impuls ostrzegawczy, że
dziewczyna zamarła.

Nieznajomy odwrócił ku niej głowę i również zastygł. Za oknami w


korytarzu wirował

śnieg, przyklejając się do szyb.

„To tylko jakiś człowiek” – powiedziała do siebie w myślach, gdy


nieznajomy obracał się ku niej. Człowiek w płaszczu ciemniejszym niż
noc, w kapturze tak obszernym, że zasłaniał całą twarz. Niespodziewanie
wciągnął powietrze nosem niczym węszące zwierzę. Celaena nie ośmieliła
się drgnąć. Nieznajomy zrobił to ponownie i uczynił krok w jej kierunku.
Poruszał się niczym dym pośród cieni…

Niespodziewanie poczuła na piersi niewyraźne ciepło, a potem ujrzała


pulsujące błękitne światło. Oko Eleny płonęło.

Nieznajomy zatrzymał się, a Celaena przestała oddychać.

Obcy syknął i cofnął się w cienie majaczące za drzwiami do biblioteki.


Drobny, błękitny brylant w sercu amuletu zapłonął jeszcze jaśniej, aż
dziewczyna zmrużyła oczy. Gdy otworzyła je ponownie, amulet przygasł,
a zakapturzony człowiek zniknął.

Nie było po nim śladu, nie usłyszała nawet kroków.

Nie weszła do biblioteki. Za żadne skarby by tego nie zrobiła! Z całą


godnością, na jaką było ją stać, pospiesznie wróciła do sypialni.
Próbowała sobie wmówić, że wszystko to było jedynie owocem jej
wyobraźni, że uległa halucynacjom z powodu braku snu, ale mimo to bez
przerwy słyszała to samo przeklęte słowo.

„Plany”.
6
Nieznajomy przed biblioteką przypuszczalnie nie miał nic wspólnego z
królem” – myślała Celaena, idąc – wciąż nie biegnąc! – korytarzem do
sypialni. W istocie, w tak ogromnym zamku kręciło się wielu dziwnych
ludzi i choć rzadko widziała kogoś w bibliotece, musiała założyć, że
niektórzy chcą odwiedzać to miejsce w samotności. Nie życzą sobie też, by
inni ich rozpoznali.

Na dworze czytanie przecież tak bardzo wyszło z mody! Być może więc
spotkała jakiegoś dworzanina, który usiłował ukryć miłość do książek
przed drwiącymi przyjaciółmi. Bardzo dziwaczny dworzanin,
zachowujący się jak zwierzę. Dworzanin, który obudził jej amulet.

Celaena weszła do sypialni w chwili, gdy zaczynało się zaćmienie


księżyca.

– Oczywiście, dziś jest zaćmienie! – jęknęła.

Odwróciła się od drzwi prowadzących na balkon i podeszła do tkaniny


zawieszonej na ścianie. Nie miała najmniejszej ochoty zagłębiać się w
tunel i miała nadzieję, że już nigdy nie ujrzy Eleny, ale… potrzebowała
odpowiedzi.

Może nieżyjąca królowa wyśmieje ją i powie, że to nic takiego. Na bogów,


Celaena oddałaby wiele, aby to usłyszeć. Bo w przeciwnym razie…

Pokręciła głową i spojrzała na Strzałę.

– Masz ochotę wybrać się ze mną? – spytała.

Pies najwyraźniej wyczuwał, co jego pani ma zamiar uczynić, bo


kilkakrotnie obrócił się na łóżku i zwinął w kłębek z sapnięciem.

– Tak też myślałam – oznajmiła Celaena i nie zwlekając, odsunęła


komodę zasłaniającą sekretne przejście za tkaniną. Wzięła świeczkę i
rozpoczęła długą wędrówkę w dół po zapomnianych schodach.
Znów ujrzała trzy przejścia zwieńczone kamiennymi łukami. To po lewej
prowadziło do korytarzyka, z którego mogła przyglądać się Wielkiej Sali
Jadalnej. To w środku wiodło do ścieków i ukrytego wyjścia, dzięki
któremu być może pewnego dnia ocali życie. Wybierając przejście po
prawej, mogła dostać się do zapomnianego grobowca starożytnej
królowej.

W drodze do sarkofagu nie ośmieliła się nawet spojrzeć na piętro, na


którym Cain wzywał

ridderaka z innego świata, choć stopnie nadal zasłane były szczątkami


drzwi strzaskanych przez potwora. Widziała też szramy w kamiennym
murze, pozostawione przez pazury bestii, gdy ścigała ją do grobowca.
Tam, gdzie chwyciła Damaris, miecz nieżyjącego od dawna króla Gavina,
i w ostatniej chwili zabiła potwora.

Celaena spojrzała na swoją dłoń, na której nadal widniały białe blizny we


wnętrzu i dookoła kciuka. Gdyby Nehemia nie odnalazła jej tamtej nocy,
jad ridderaka odebrałby jej życie.

W końcu dotarła do drzwi znajdujących się u dołu spiralnych schodów i


wbiła wzrok w kołatkę z brązu, uformowaną na podobieństwo czaszki. A
może przyjście tutaj nie było najlepszym pomysłem? Może niepotrzebnie
szukała odpowiedzi? Chyba powinna wrócić na górę. Po krótkim namyśle
doszła do wniosku, że takie ekspedycje nigdy nie kończą się niczym
dobrym.

Elena wydawała się zadowolona z tego, że Celaena wypełniła jej wolę i


została Królewską Obrończynią, ale gdyby teraz stanęła przed jej
obliczem, dałaby do zrozumienia, że ma ochotę na kolejne zadanie. Wyrd
zaś był jej świadkiem, że miała teraz dość zmartwień na głowie. Poza tym
ta istota przed biblioteką wcale nie wydawała się przyjazna.

Kołatka w kształcie czaszki zdawała się uśmiechać do zabójczyni.


Spojrzenie pustych oczodołów wwiercało się w jej oczy. Na bogów,
powinna wracać.

Mimo to jej dłoń sięgnęła po klamkę, jakby prowadziła ją niewidzialna


ręka.

– Nie zapukasz?

Celaena odskoczyła do tyłu. W jej dłoni natychmiast znalazł się sztylet.


Oparła się plecami o ścianę, gotowa rozlać czyjąś krew. To niemożliwe,
na pewno się przesłyszała!

Naraz uświadomiła sobie, że to odezwała się kołatka. Żuchwa czaszki


poruszyła się w górę i w dół.

Tak, to było całkowicie, absolutnie, kompletnie niemożliwe. O wiele


bardziej nieprawdopodobne i niezrozumiałe niż wszystko inne, co Elena
powiedziała lub zrobiła do tej pory.

Czaszka wpatrywała się w nią błyszczącymi oczami i mlasnęła językiem.


Tak, miała język.

Celaena zadała sobie pytanie, czy nie poślizgnęła się na schodach i nie
uderzyła się głową o kamienie. Miałoby to o wiele więcej sensu niż
gadające kołatki. Wpatrywała się w czaszkę, a przez jej umysł przemknął
niekończący się ciąg obrzydliwych przekleństw, każde o wiele gorsze od
poprzedniego.

– Nie bądź żałosna – parsknęła czaszka i zmrużyła oczy. – Jestem


przymocowany do tych drzwi. Nie zrobię ci krzywdy.

– Ale ty… – Celaena przełknęła ślinę. – Jesteś magiczny!

To było niemożliwe. To powinno być niemożliwe! Magia znikła


bezpowrotnie jakieś dziesięć lat temu, na krótko zanim została wyjęta
spod prawa przez króla.

– Wszystko na tym świecie to magia. Wygadujesz oczywistości, wiesz?

Celaena opanowała zawroty głowy na tyle, by móc powiedzieć:

– Ale przecież magia już nie działa!


– Nowa magia nie działa, ale król nie jest w stanie wyeliminować starych
czarów, które zawdzięczają istnienie starszym mocom, jak choćby
Znakom Wyrda. Starożytne czary wciąż dysponują mocą, zwłaszcza te,
które obdarzono życiem.

– To ty żyjesz?

Kołatka zachichotała.

– Czy żyję? Wykonano mnie z brązu. Nie oddycham, nie jem i nie piję, a
więc chyba nie żyję. Nie jestem też martwy, jeśli chodzi o ścisłość. Ja po
prostu istnieję.

Dziewczyna wpatrywała się w kołatkę, nie większą od jej pięści.

– Powinnaś przeprosić – stwierdziła kołatka. – Nie masz pojęcia, ile


hałasu robiłaś przez ostatnie miesiące, biegając we wszystkie strony i
zabijając potwory. To było naprawdę męczące.

Postanowiłem siedzieć cicho, aż ujrzysz tyle dziwnych rzeczy, że moje


istnienie nie będzie dla ciebie zaskoczeniem, ale wygląda na to, że czeka
mnie rozczarowanie.

Dłonie Celaeny drżały. Z trudem wsunęła sztylet do pochewki i odstawiła


świecę.

– Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że wreszcie zasłużyłam na to, byś do
mnie przemówił.

Czaszka z brązu zamknęła powieki. Miała powieki! Jak to możliwe, że


wcześniej tego nie zauważyła?

– Jak mam się odzywać do kogoś, komu brakuje kultury, żeby się ze mną
przywitać lub przynajmniej zastukać?

Celaena nabrała tchu, żeby się uspokoić, i spojrzała na drzwi. Kamienie


tworzące próg wciąż nosiły ślady pazurów ridderaka.

– Jest w środku? – odezwała się.


– O kim mówisz? – spytała czaszka wymijająco.

– O Elenie. Królowej.

– Oczywiście, że jest w środku. Od jakiegoś tysiąca lat – rzekła czaszka.


Jej oczy zdawały się mienić.

– Nie nabijaj się ze mnie, bo oderwę cię od drzwi i stopię!

– Temu nie podołałby nawet najsilniejszy człowiek świata. Sam król


Brannon przytwierdził mnie do drzwi, bym pilnowała jego grobowca.

– Jesteś taki stary?

– Wypominanie mi wieku to oznaka braku wrażliwości – parsknęła


czaszka.

Zabójczyni skrzyżowała ramiona. Cóż za nonsens. Magia zawsze


prowadziła do takich idiotyzmów.

– Jak masz na imię?

– A ty?

– Celaena Sardothien – wykrztusiła dziewczyna.

Czaszka parsknęła śmiechem.

– O, to ci dopiero śmieszne! Od kilkuset lat nie słyszałem niczego równie


zabawnego!

– Cicho bądź.

– Nazywam się Mort, jeśli musisz wiedzieć.

Zabójczyni podniosła świeczkę.

– Czy wszystkie moje spotkania z tobą będą tak przyjemne? – spytała,


wyciągając rękę w stronę klamki.
– I mimo wszystko nawet nie zastukasz? Ty naprawdę jesteś
niewychowana.

Dziewczyna wytężyła całą siłę woli, by nie pacnąć kołatki w twarz. Ujęła
ją i stuknęła trzykrotnie o drewniane drzwi, aż się echo poniosło. Mort
uśmiechnął się do siebie, a drzwi otwarły się w ciszy.

– Celaena Sardothien – powiedział i znów parsknął śmiechem.

Zabójczyni syknęła groźnie na czaszkę i zamknęła drzwi kopniakiem.

W grobowcu panował mglisty półmrok. Dziewczyna podeszła do


zasłoniętego kratą szybu o ścianach wyłożonych srebrną blachą, przez
które wpadało światło z powierzchni. Przez zaćmienie księżyca było tu o
wiele ciemniej niż zwykle. Zatrzymała się kilka kroków od progu,
postawiła świecę na podłodze i odkryła, że w krypcie nie ma nikogo.
Nigdzie nie widziała Eleny.

– Halo?

Mort chichotał do siebie po drugiej stronie. Celaena wywróciła oczami i


otworzyła drzwi szarpnięciem. Miała ważne pytanie, a Eleny nie było.
Jedynym partnerem do rozmowy pozostawał Mort. Jasne, oczywiście.
Dlaczego miałoby być inaczej?

– Czy będzie tu dzisiaj? – spytała ostro.

– Nie – odparł Mort takim tonem, jakby zabójczyni powinna sama to


wiedzieć. –

Niemalże się wypaliła, próbując ci pomóc przez ostatnie miesiące.

– Co takiego? A więc… A więc odeszła?

– Na jakiś czas. Do chwili, gdy odzyska moc.

Celaena założyła ramiona na piersi i zaczerpnęła tchu.

Komnata na pozór wyglądała tak samo jak podczas jej ostatniego pobytu.
W samym środku znajdowały się dwa sarkofagi. Jeden uformowano na
podobieństwo Gavina, męża Eleny i pierwszego króla Adarlanu, a drugi
przypominał Elenę. Obie rzeźby wyglądały jak żywe. Srebrne włosy
Eleny spływały po trumnie, podtrzymywane jedynie koroną na głowie
oraz nieco spiczastymi uszami, które zdradzały, że była półkrwi Fae.
Uwagę zabójczyni przyciągnęły słowa wygrawerowane u stóp Eleny:
„Ach! Pęknięcie Czasu!”.

Brannon, który był Fae oraz ojcem Eleny – a także pierwszym królem
Terrasenu –

osobiście wygrawerował te słowa na sarkofagu. Sam grobowiec był


osobliwym miejscem. Na podłodze wygrawerowano gwiazdy, a sufit
ozdobiono drzewami i kwiatami. Na ścianach widniały setki Znaków
Wyrda – starożytnych symboli, które można było wykorzystać do
wezwania wciąż działającej mocy. Nehemia oraz jej rodzina od wieków
strzegli tej tajemnicy, aż sztukę korzystania ze znaków w jakiś sposób
opanował Cain. Gdyby król kiedykolwiek dowiedział się o ich mocy,
gdyby zrozumiał, że jest w stanie przyzywać potwory, tak jak czynił

to Cain, mógłby zesłać na Erileę nieskończone zło. Jego plany zaś stałyby
się jeszcze bardziej złowieszcze.

– Ale Elena powiedziała mi, że gdy zdobędziesz się na odwagę i


przyjdziesz tu znowu –

odezwał się Mort – mam ci przekazać wiadomość.

Celaena miała wrażenie, że stoi przed wzbierającą falą i czeka, aż spadnie


na nią z hukiem. Ta wiadomość mogła poczekać. Na problemy, jakie ze
sobą przyniesie, również nie miała ochoty. Oddałaby wszystko za jeszcze
jedną chwilę wolności.

Podeszła do tylnej ściany grobowca, wzdłuż której stały kufry pełne


bogactw i piętrzyły się stosy diamentów oraz złota. Przed ścianą wisiała
pełna zbroja oraz Damaris, legendarny miecz Gavina. Jego rękojeść
wyłożono srebrzystym złotem. Z wyjątkiem zwieńczenia, uformowanego
na podobieństwo oka, nie było na nim żadnych zdobień. Wewnątrz oka
również nie umieszczono żadnego kamienia szlachetnego – był to jedynie
pusty w środku pierścień ze złota. Legendy mówiły, że gdy Gavin dzierżył
Damaris, widział jedynie prawdę, i to dlatego został koronowany na króla
czy jakoś tak. Kompletna bzdura.

Na pochwie Damaris wykonano kilka Znaków Wyrda. Wszystko


wydawało się mieć jakiś związek z tymi przeklętymi symbolami. Celaena
skrzywiła się i przyjrzała królewskiej zbroi.

Złota blacha nadal pokryta była cięciami i wgnieceniami, bez wątpienia


wyniesionymi z bitew, być może nawet ze starcia z Erawanem, mrocznym
władcą, który ruszył na ludzkie królestwa na czele armii demonów i
nieumarłych.

Elena twierdziła, że sama również była wojowniczką, ale jej zbroi nigdzie
nie było. Co się z nią stało? Pewnie leżała w innym zamku, całkiem
zapomniana.

Sama Elena również została zapomniana. Przecież legendy umniejszyły


jej rolę do postaci zwykłej damy, ocalonej z wieży przez Gavina.

– To nie koniec, prawda? – Celaena spytała w końcu Morta.

– Nie – odparła czaszka, ciszej niż dotychczas. Tego właśnie zabójczyni


obawiała się od tygodni, a może nawet miesięcy.

Blask księżyca w grobowcu przygasał. Wkrótce zaćmienie miało


osiągnąć apogeum, a wtedy w krypcie zapadną całkowite ciemności,
rozpraszane jedynie przez promyk świecy.

– Dobrze, przekaż mi więc tę wiadomość. – Celaena westchnęła.

Mort odkaszlnął, a potem zaczął mówić głosem, który osobliwie


przypominał sposób mówienia królowej:

– Gdybym mogła zostawić cię w spokoju, zrobiłabym to. Sama jednak


wiesz, że nigdy nie uwolnisz się od niektórych zobowiązań. Czy ci się to
podoba, czy nie, twoje życie jest trwale związane z losem tego świata. Jako
Królewska Obrończyni osiągnęłaś wysoką pozycję, dzięki czemu możesz
pomóc wielu ludziom.

Celaenie zrobiło się niedobrze.

– Cain oraz ridderak byli dopiero zwiastunami zagrożeń, jakie czyhają na


Erileę – mówił

Mort, a jego słowa rozbrzmiewały echem w krypcie. – Pojawiła się o


wiele bardziej niebezpieczna moc, która chce pochłonąć nasz świat.

– A ja pewnie mam ją odnaleźć, co?

– Tak. Zaprowadzą cię do niej pewne wskazówki. Ujrzysz znaki, za


którymi masz podążyć. Wiem, że darujesz życie osobom, które król kazał
ci zabić, ale to dopiero pierwszy i najmniej istotny krok.

Celaena spojrzała w kierunku sufitu, jakby była w stanie przeniknąć


wzrokiem wygrawerowane na nim drzewo i ujrzeć bibliotekę, znajdującą
się o wiele, wiele wyżej.

– Ujrzałam tej nocy kogoś na korytarzach zamku. Kogoś albo coś. Amulet
zaczął się mienić w trakcie spotkania.

– To był człowiek? – spytał Mort, który wydawał się niechętnie


zaintrygowany.

– Nie wiem – przyznała Celaena. – Chyba nie. – Zamknęła oczy i nabrała


tchu, aby się uspokoić. Czekała na tę chwilę od wielu miesięcy. – To
wszystko ma związek z królem, prawda?

Wszystkie te paskudne istoty, to polecenie Eleny… Mam się dowiedzieć,


jaką mocą włada król i jakie zagrożenie stwarza?

– Znasz już odpowiedź na to pytanie.

Jej serce biło mocno, ale nie wiedziała, czy powodem jest strach, czy też
gniew.
– Skoro Elena jest tak niewiarygodnie potężna, to przecież sama może
odnaleźć źródło mocy króla!

– To twoje przeznaczenie oraz twoje zadanie.

– Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie! – syknęła Celaena.

– Dziwne, że słyszę takie słowa z ust dziewczyny, która przeżyła starcie z


ridderakiem dlatego, że jakaś moc ściągnęła ją tutaj w noc Samhuinn i
pokazała Damaris.

Zabójczyni zrobiła krok ku drzwiom.

– Te słowa padły z ust dziewczyny, która harowała przez rok w Endovier.


Która wie, że bogowie troszczą się o nas tak jak my o rozdeptywane
owady. – Wpatrywała się ze złością w błyszczące oblicze Morta. –
Zastanawiam się, dlaczego niby mam pomagać Erilei, skoro bogowie nie
mają zamiaru w naszej sprawie kiwnąć palcem.

– Chyba nie mówisz tego poważnie – rzekł Mort.

Celaena złapała za sztylet.

– Ależ mówię. Przekaż Elenie, by opętała jakąś inną idiotkę.

– Musisz się dowiedzieć, skąd pochodzi moc króla i co zamierza uczynić.


Nim będzie za późno.

– Czy ty nie rozumiesz? – parsknęła dziewczyna. – Już jest za późno! Od


wielu lat jest już za późno! Gdzie była Elena dziesięć lat temu, gdy po
świecie chadzało wielu bohaterów, spośród których mogła wybierać?
Gdzie się podziewała, gdy świat naprawdę jej potrzebował? Dlaczego nie
przydzielała nikomu owych idiotycznych zadań, gdy bohaterowie
Terrasenu byli wyrzynani, ścigani i skazywani na śmierć przez armie
Adarlanu? Gdzie była, gdy królestwa padały jedno po drugim, a władzę
obejmował Havilliard? – Oczy ją piekły, ale zepchnęła ból do ciemnej
otchłani w głębi serca. – Świat już legł w ruinie, a ja nie mam
najmniejszej ochoty na samobójczą, idiotyczną misję!
Mort zwęził oczy. Światło w krypcie niemalże znikło, gdyż księżyc był
już prawie zasłonięty.

– Przykro mi z powodu tego, co utraciłaś – powiedział głosem, który nie


brzmiał jak jego własny. – Przykro mi również z powodu śmierci twoich
rodziców owej nocy. To było…

– Nigdy nie mów o moich rodzicach! – warknęła Celaena i wymierzyła


palcem w twarz Morta. – Nie obchodzi mnie to, czy jesteś ucieleśnieniem
magii, lokajem Eleny, czy może wytworem mojej wyobraźni. Powiedz
choć słowo o moich rodzicach, a porąbię te drzwi na kawałki.
Zrozumiano?

Mort wbił w nią niechętne spojrzenie.

– Czyżbyś była aż tak samolubna? Tak bardzo brak ci odwagi? Dlaczego


tu dziś przyszłaś, Celaeno? By pomóc nam wszystkim? Czy może pomóc
sobie? Elena opowiedziała mi o tobie i o twojej przeszłości.

– Stul pysk! – warknęła zabójczyni i popędziła w górę po schodach.


7
Przed świtem Celaenę obudził potworny ból głowy. Wystarczyło jedno
spojrzenie na niemalże stopioną świeczkę stojącą na stoliku nocnym, aby
wiedzieć, że jej wyprawa do krypty nie była tylko paskudnym snem.
Oznaczało to, że gdzieś pod jej komnatą znajdowały się drzwi z gadającą
kołatką, nasyconą starożytnym czarem ożywiającym, a Elena po raz
kolejny znalazła sposób, by jeszcze bardziej skomplikować jej życie.

Celaena jęknęła i schowała twarz w poduszce. Słowa, które wyrzuciła z


siebie w krypcie, były dobrze przemyślane. Temu światu nie dało się już
pomóc. Nawet jeśli… Nawet jeśli na własne oczy widziała, jakie
niebezpieczeństwo się pojawiło i jak fatalnie wszystko może się skończyć.
A owa istota w korytarzu…

Dziewczyna przewróciła się na plecy, a Strzała musnęła jej policzek


wilgotnym nosem.

Głaszcząc psi łeb, Celaena wpatrywała się w sufit i bladoszare światło


przenikające zasłony. Nie chciała tego przyznać, ale Mort miał rację.
Zeszła do krypty w nadziei, że Elena rozprawi się z ową istotą z korytarza.
By zyskać pewność, że sama nie będzie musiała nic zrobić.

„Moje plany” – powiedział władca. Elena kazała jej odkryć sedno tych
planów i znaleźć źródło królewskiej mocy, więc owe plany z pewnością
były złowieszcze, o wiele groźniejsze niż zsyłanie niewolników do
Calaculli i Endovier, gorsze od mordowania kolejnych buntowników.

Zabójczyni wpatrywała się w sufit przez kilka chwil, aż uświadomiła sobie


dwa fakty.

Po pierwsze, jeśli nie odkryje owego tajemniczego zagrożenia, popełni


śmiertelny błąd.

Elena powiedziała, że musi je znaleźć, i tyle. Nie wspomniała o


zniszczeniu go. Nie mówiła nic o tym, że dziewczyna będzie musiała
stawić czoło królowi.
„Co za ulga” – pomyślała Celaena.

Po drugie, koniecznie musiała porozmawiać z Archerem. Musiała się do


niego zbliżyć i wymyślić jakiś sposób na zaaranżowanie jego śmierci.
Jeśli kawaler w istocie należał do grupy buntowników zdających sobie
sprawę z zamysłów króla, być może mógł oszczędzić jej wysiłku
związanego ze szpiegowaniem władcy i przekazać istotne informacje.
Dziewczyna wiedziała jednak, że pierwszy krok uczyniony w kierunku
Archera zamieni jej życie w śmiertelną grę.

Wykąpała się szybko, ubrała w najładniejsze, najcieplejsze rzeczy, a


potem udała się na spotkanie z Chaolem. Nadszedł czas, by umiejętnie
zakraść się w pobliże Archera Finna.

***

Zeszłej nocy spadł śnieg i paru nieszczęśników zostało zapędzonych do


oczyszczania ulic w najbogatszych dzielnicach Rifthold. Sklepy otwierano
tam przez cały rok i choć chodniki były śliskie, a na brukowanych ulicach
zalegał mokry śnieg, tego popołudnia w stolicy panował taki ruch jak w
środku lata.

Celaena oddałaby wiele, gdyby w istocie było lato, gdyż skraj jej
błękitnego niczym lód płaszcza szybko zamókł i nawet białe futro nie
chroniło przed zimnem jak należy. Trzymała się blisko Chaola, gdy szli
przez zatłoczoną główną ulicę. Znów nalegał, by pozwoliła mu pomóc
sobie podczas wykonywania zlecenia na Archera, i dziewczyna uznała, że
zaproszenie go na spacer po mieście będzie najmniej szkodliwym
sposobem na pozbycie się go później. Zmusiła go, aby włożył cywilne
ubranie zamiast munduru kapitańskiego, więc szedł obok w czarnej tunice.

Na szczęście nikt nie zwracał na nich uwagi. Na ulicy było tyle ludzi i tyle
sklepów! Och, Celaena uwielbiała tę ulicę, gdyż sprzedawano tu
najwspanialsze rzeczy na świecie. Mijała sklepy z kapeluszami i
ubraniami, zakłady jubilerskie, cukiernie, szewców… Chaol przechodził

jednak obok każdej wystawy obojętnie, nie zaszczycając ich nawet


najkrótszym spojrzeniem. Nie zdziwiło jej to.
Przed herbaciarnią Pod Wierzbami, w której wedle zdobytych przez nią
informacji Archer często jadał lunch, jak zwykle było tłoczno. Finn
pojawiał się tam codziennie wraz z kilkoma innymi kawalerami do
wynajęcia. Oczywiście nie miało to n i c wspólnego z tym, że jadała tu
również elita patronek stolicy.

Zabójczyni złapała Chaola za ramię, gdy zbliżyli się do herbaciarni.

– Jeśli wejdziesz tam z miną, jakbyś chciał kogoś rąbnąć w twarz –


zaszczebiotała, wsuwając rękę pod jego łokieć – Archer natychmiast się
domyśli, że coś jest nie tak. I proszę cię, nie mów ani słowa. Rozmowę i
czarowanie pozostaw mnie.

Kapitan uniósł brwi.

– A więc jestem tu tylko dekoracją?

– Ciesz się, że uznałam cię za dodatek godny siebie.

Mruknął coś pod nosem. Celaena nie wątpiła, iż nie chce, by to usłyszała,
ale mimo to zwolnił i szedł teraz bardziej dostojnym krokiem.

Przed zwieńczonym kamiennym łukiem i przesłoniętym szkłem wejściem


do herbaciarni zatrzymywały się powozy, a ludzie wyskakiwali na
zewnątrz bądź wsiadali do nich. Celaena żałowała, że sami nie wzięli
powozu. Powinni byli to zrobić, zważywszy na temperaturę i błoto.

Tymczasem ona zdecydowała się iść pieszo jak ostatnia idiotka,


uwieszona ramienia kapitana Gwardii, który nie przestawał się rozglądać,
jakby za każdym rogiem czaiło się zagrożenie.

Dzięki powozowi mieliby bardziej efektowne wejście.

Stołowanie się w lokalu Pod Wierzbami wymagało specjalnego


członkostwa, które niełatwo było zdobyć. Dzięki reputacji Arobynna
Hamela Celaena kilkakrotnie miała okazję napić się tam herbaty. Wciąż
pamiętała brzęk porcelany, przekazywane szeptem plotki, ściany w
kolorach kremowym i miętowym oraz sięgające od podłogi po sufit okna,
wychodzące na wspaniały ogród.

– Nie wchodzimy do środka – oznajmił Chaol. Nie było to pytanie.

Celaena obdarzyła go kocim uśmiechem.

– Nie boisz się chyba kilku nadętych starszych pań i rozchichotanych


młodych dziewczyn?

Kapitan zmierzył ją wściekłym spojrzeniem, ale zabójczyni poklepała go


po ramieniu.

– Czy ty słuchałeś, gdy przedstawiałam ci mój plan? Będziemy jedynie


udawać, że czekamy na stolik. Nie denerwuj się. Nie będziesz musiał
odpędzać wszystkich tych straszliwych dziewcząt, próbujących zerwać z
ciebie ubranie.

– Przypomnij mi – powiedział, gdy przeciskali się przez tłum pięknie


odzianych kobiet –

bym podczas kolejnego treningu sprawił ci niezłe lanie.

Jakaś starsza kobieta odwróciła się ku nim i popatrzyła na Chaola z


oburzeniem, a Celaena spojrzała na nią przepraszająco, jakby chciała
powiedzieć: „Ech, ci mężczyźni!”.

Jednocześnie wbiła paznokcie w ciepłą, zimową tunikę Chaola i syknęła:

– Na tym etapie naszego planu trzymasz buzię na kłódkę i udajesz ciężko


kapujący element dekoracji. Nie powinno ci to sprawić szczególnych
trudności.

Uszczypnięcie, którym się odwzajemnił, sugerowało, że podczas


następnego spotkania w sali treningowej wyciśnie z niej siódme poty.
Uśmiechnęła się do siebie.

Znaleźli miejsce tuż przy schodach prowadzących do podwójnych drzwi.


Celaena zerknęła na zegarek kieszonkowy. Archer zasiadał do obiadu o
drugiej, a posiłki zabierały mu zazwyczaj około półtorej godziny.
Oznaczało to, że lada moment będą wychodzić. Dziewczyna zrobiła
mnóstwo zamieszania, szukając czegoś w niewielkiej sakiewce z
monetami, a Chaol, który na szczęście nie odzywał się ani słowem, śledził
otaczający ich tłum, jakby eleganckie kobiety w istocie miały się zaraz na
niego rzucić.

Minęło kilka minut i zabójczyni zaczęły drętwieć dłonie, choć włożyła


rękawiczki.

Ludzie bez przerwy wchodzili do herbaciarni i opuszczali ją. Ruch przed


wejściem był

intensywny i nikt nie zwrócił uwagi na to, że Chaol i Celaena byli


jedynymi ludźmi, którzy nie mieli zamiaru wejść do środka. Naraz drzwi
stanęły otworem, a dziewczyna kątem oka dostrzegła brązowe włosy i
oszałamiający uśmiech. Natychmiast ruszyła w stronę Archera, a Chaol,
niczym wytrawny aktor, poprowadził ją po schodach. Pokonywali stopień
za stopniem, aż…

– Och! – krzyknęła i wpadła na szeroki, umięśniony bark Finna.

Kapitan nawet popchnął ją lekko w jego kierunku, ale drugą rękę wsunął
za jej plecy, by uchronić dziewczynę przed stoczeniem się ze schodów.
Celaena uniosła głowę, zatrzepotała rzęsami, zamrugała…

Na przystojnej twarzy kawalera pojawił się szeroki uśmiech.

– Laena?

Zabójczyni z góry zaplanowała, że uśmiechnie się do Archera, gdy ten ją


rozpozna, ale gdy tylko usłyszała zdrobnienie, którego używał dawno
temu w Twierdzy, nie mogła się opanować.

– Archer!

Poczuła, że mięśnie Chaola zesztywniały lekko, ale nawet na niego nie


spojrzała. Trudno jej było oderwać wzrok od Finna, który wciąż był
najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Nie można
było go określić słowem „przystojny”. On był po prostu piękny. Choć
trwała zima, jego skóra nadal zdawała się promieniować złotem, a jego
zielone oczy…

„Na bogów… Wyrdzie, przyjdź mi z pomocą!”.

Jego usta również wydawały się dziełem sztuki. Zmysłowe i łagodne, aż


prosiły, by im ulec.

Archer niespodziewanie pokręcił głową, jakby strząsał z siebie


oszołomienie.

– Chyba powinniśmy zejść ze schodów – rzekł i wskazał szeroką dłonią


ulicę. – Chyba że ty i twój towarzysz macie rezerwację…

– Cóż, przyszliśmy i tak kilka minut za wcześnie – powiedziała


dziewczyna i puściła ramię Chaola, by zejść na ulicę.

Finn szedł obok niej, dzięki czemu mogła się przyjrzeć jego ubiorowi.
Miał na sobie znakomicie skrojoną tunikę oraz spodnie, buty do kolan i
ciężki płaszcz. Odzież bynajmniej nie wskazywała na bogactwo, ale
Celaena wiedziała, że sporo za nią zapłacił. W przeciwieństwie do innych
kawalerów do wynajęcia, którzy ubierali się w barwne, krzykliwe stroje,
Archer preferował nieco bardziej szorstki, męski styl. Barczyste,
muskularne ramiona, opanowany uśmiech, a nawet piękna twarz
emanowały męskością tak intensywną, że dziewczyna z trudem
przypomniała sobie, co mu chciała powiedzieć.

Archer zresztą też nie mógł znaleźć odpowiednich słów, gdy stanęli na
ulicy, kilka kroków od przechodniów.

– Sporo czasu minęło – powiedziała, uśmiechając się raz jeszcze.

Chaol stał krok za nimi, milcząc. Na jego twarzy nie było nawet cienia
uśmiechu.

Finn wepchnął dłonie do kieszeni.

– Ledwo cię rozpoznałem. Gdy ostatni raz się widzieliśmy, byłaś małą
dziewczynką. Na bogów, miałaś ze trzynaście lat!

Nie mogła się oprzeć i zerknęła na niego spod opuszczonych rzęs.

– Cóż, już nie mam trzynastu lat.

Archer uśmiechnął się zmysłowo i przyjrzał jej się od stóp do głów.

– Bez najmniejszych wątpliwości.

Celaena nie omieszkała również otaksować go wzrokiem.

– Trochę przybrałeś na wadze – oznajmiła.

– Choroba zawodowa. – Archer wyszczerzył zęby, a potem zerknął na


Chaola, który stał z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Zabójczyni
dobrze pamiętała, że Finn osiągnął mistrzostwo w wyłapywaniu
szczegółów, co z pewnością pomogło mu zostać jednym z najlepszych
kawalerów do wynajęcia w Rifthold oraz bardzo groźnym przeciwnikiem
podczas ćwiczeń w Twierdzy Zabójców.

Zerknęła na Chaola, który wbijał wzrok w Archera. Był tym tak zajęty, że
nie zauważył

spojrzenia Celaeny.

– On wie o wszystkim – powiedziała Finnowi. Ten odprężył się


zauważalnie.

Rozbawienie i zaskoczenie również już mijały, a w ich miejsce wkradła


się niepewność i lekkie poczucie winy.

– Jak się wydostałaś? – spytał ostrożnie Archer. Mimo zapewnień, że


Chaol jest wtajemniczony, w żaden sposób nie dał poznać, że mówi o
Endovier.

– Zostałam wypuszczona przez króla. Teraz pracuję dla niego.

Finn znów przyjrzał się Chaolowi, a Celaena podeszła bliżej do kawalera.


– To przyjaciel – szepnęła. Czy w jego oczach ujrzała podejrzenie, czy
lęk? Co było przyczyną tych emocji? To, że pracowała dla tyrana, którego
obawiał się cały świat, czy może to, że Finn przyłączył do buntowników i
miał coś do ukrycia? Próbowała zachowywać się swobodnie i beztrosko,
jak każdy człowiek, który przez przypadek spotyka starego przyjaciela.

– Czy Arobynn wie o twoim powrocie? – spytał Archer.

Na to pytanie nie była przygotowana i nie chciała go usłyszeć. Wzruszyła


ramionami.

– Hamel ma wszędzie oczy. Byłabym zdziwiona, gdyby jeszcze nie


wiedział.

Archer z powagą pokiwał głową.

– Przykro mi – rzekł. – Słyszałem o losie Sama i o tym, co się wydarzyło


owej nocy w domu Farrana. – Pokręcił głową i zamknął oczy. – Bardzo
mi przykro.

Serce dziewczyny znów ścisnął żal, ale pokiwała głową i powiedziała:

– Dziękuję.

Niespodziewanie poczuła nieodpartą ochotę, by dotknąć Chaola i upewnić


się, że wciąż jest w pobliżu. Położyła mu dłoń na ramieniu. Musiała
natychmiast przestać mówić o tej nocy.

Westchnęła i udała, że jej uwagę przyciągnęły szklane drzwi na szczycie


schodów.

– Powinniśmy wejść – skłamała i uśmiechnęła się do Archera. – Wiem, że


byłam potwornym małym rozrabiaką, gdy szkoliłeś się w Twierdzy, ale…
Ale może chciałbyś jutro zjeść ze mną obiad? Mam wolny wieczór.

– Cóż, świętą z pewnością nie byłaś. – Archer też się uśmiechnął i ukłonił
jej lekko. –

Mam kilka spotkań, ale będę zaszczycony.


Wsunął dłoń pod płaszcz i wyciągnął kremową wizytówkę z nazwiskiem i
adresem.

– Przekaż wiadomość, gdzie i kiedy chcesz się spotkać, a przybędę.

***

Po odejściu Archera Celaena nie odzywała się przez dłuższą chwilę, a


Chaol nie próbował

nawet zagadywać, choć korciło go, żeby coś powiedzieć. Nie wiedział
jednak, od czego zacząć.

Przez całą rozmowę dziewczyny z Finnem myślał tylko o tym, jak bardzo
chce chwycić kawalera za fraki i grzmotnąć jego piękną twarzą o
kamienną ścianę.

Nie był głupcem. Wiedział, że zabójczyni nie udawała uśmiechów ani


rumieńca. Nie mógł rościć sobie do niej żadnych praw – ba, byłaby to
przypuszczalnie najgłupsza rzecz na świecie – ale na samą myśl o tym, że
Celaena mogłaby ulec wdziękom Archera, miał ochotę porozmawiać z
nim na osobności.

Zabójczyni tymczasem nie chciała wracać do zamku. Wolnym krokiem


ruszyła przed siebie ulicami bogatej dzielnicy w centrum miasta. Po
upływie pół godziny Chaol doszedł do wniosku, że uspokoił się na tyle,
aby zachowywać się normalnie.

– Laena? – spytał.

Cóż, prawie normalnie.

Złote pasma w jej turkusowych oczach zalśniły w popołudniowym słońcu.

– I to akurat najbardziej cię zaintrygowało w naszej rozmowie?

„Tak – pomyślał kapitan. – Niech Wyrd doda mi sił, intryguje mnie to jak
diabli”.
– Powiedziałaś, że go znasz – oznajmił na głos. – Nie zdawałem sobie
jednak sprawy, że znałaś go tak dobrze.

Stłumił ów osobliwy, nieoczekiwany przypływ złości, który znów w nim


zakipiał.

Przypomniał sobie, że nawet jeśli Archer oszołomił ją wyglądem, i tak


miała go zabić.

– W istocie znam go dobrze. Dzięki temu będę mogła zdobyć więcej


informacji o tym ugrupowaniu buntowników – powiedziała Celaena i
spojrzała na piękne kamienice, które mijali.

Panował tu spokój, choć zaledwie kilka przecznic dalej znajdowało się


kipiące życiem centrum miasta. – To jedna z nielicznych osób, które
naprawdę mnie lubią, wiesz? Albo lubiły. Bez większych trudności
powinnam się dowiedzieć, co owa grupa planuje i kto do niej należy.

Chaol wiedział, że powinno mu być nieco żal, że Celaena planuje zabicie


kawalera.

Przecież gardził zabójstwami i na pewno nie można go było nazwać


zazdrosnym. Ponadto bogowie wiedzieli, że nie rościł sobie do niej
żadnych praw. Widział przecież wyraz jej twarzy, gdy Archer wspomniał
Sama.

On też słyszał pogłoski o śmierci Sama Cortlanda. Nie wiedział, że


ścieżki Sama i Celaeny kiedykolwiek się skrzyżowały, nie miał też
pojęcia, że ta dziewczyna potrafi kogoś kochać tak… tak żarliwie. Tej
nocy, gdy została pojmana, nie wypełniała zlecenia za pieniądze.

Nie, skądże! Ona udała się do tego domu, by pomścić stratę, która nie
mieściła jej się w głowie.

Szli ulicą, niemalże dotykając się. Kapitan stłumił pokusę, by pochylić się
ku niej i otoczyć ją ramieniem.

– Chaol? – odezwała się po kilku minutach.


– Hmm?

– Wiesz, że nienawidzę, gdy on nazywa mnie Laeną, prawda?

Na ustach kapitana pojawił się uśmieszek, a w oczach zamigotała ulga.

– A więc gdy będę chciał cię wkurzyć…

– Nawet o tym nie myśl.

Uśmiechnął się szerzej, a dziewczyna odpowiedziała tym samym.


Poczucie ulgi niemalże go obezwładniło.
8
Planowała, że przez resztę dnia będzie śledzić Archera z pewnej
odległości, ale gdy oddalili się od herbaciarni, Chaol przekazał jej, że
król ma inne plany. Życzył sobie, by towarzyszyła mu podczas oficjalnej
kolacji tego wieczoru. Była w stanie wymyślić tysiąc różnych wymówek,
ale obawiała się, że takie zachowanie może ściągnąć na nią podejrzenia.
Jeśli chciała spełnić wolę Eleny, zarówno król, jak i całe imperium muszą
mieć ją za posłuszną służącą.

Kolację podano w Wielkiej Sali Jadalnej. Celaena miała ogromną ochotę


rzucić się biegiem w stronę stołów i zacząć pożerać jedzenie z półmisków
przed nosami zebranych członków rady i arystokratów. Z trudem
okiełznała pokusę. Widziała pieczeń z jagnięcia przyprawioną lawendą i
tymiankiem, kaczkę polaną sokiem pomarańczowym, bażanta w sosie z
zielonymi oliwkami… To było wielce niesprawiedliwe!

Chaol kazał jej stać przy kolumnie niedaleko szklanych drzwi


wychodzących na patio.

Nie miała na sobie czarnego munduru ze złotą wywerną na piersi,


noszonego przez Gwardię, ale w ciemnym stroju mogła uchodzić za jedną
z nich. Zwłaszcza gdy stała tak daleko od reszty zgromadzenia, że nikt nie
słyszał jej burczenia w żołądku.

W Sali Jadalnej znajdowały się również inne stoły, przy których zasiadali
arystokraci o mniejszym znaczeniu, wszyscy wspaniale odziani. Uwaga
obecnych – zarówno straży, jak i szlachty – skupiała się na centralnym
stole, przy którym zasiadał król, królowa oraz najbliżsi dworzanie. Był
wśród nich zwalisty książę Perrington, w pobliżu siedzieli też Dorian oraz
Roland, pogrążeni w rozmowie z pretensjonalnymi, wymuskanymi
członkami rady. Byli to ludzie, którzy bez litości rabowali inne królestwa,
by płacić za szykowne ubrania i biżuterię. Pod niektórymi względami
Celaena nie czuła się od nich lepsza.

Usiłowała nie patrzeć na króla, ale za każdym razem, gdy na niego


zerknęła, zastanawiała się, dlaczego chciało mu się w ogóle uczestniczyć
w takiej farsie. Nie miała pojęcia, dlaczego to robi, i była przekonana, że
na pewno nie zdradzi swoich prawdziwych motywów przed zebranymi
gośćmi.

Chaol stał na baczność przy kolumnie najbliżej tronu. Przez cały czas
zachowywał

czujność i nie przestawał przyglądać się otoczeniu. Tego wieczoru służbę


pełnili jego najlepsi ludzie, których osobiście wybrał po południu.
Najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że atak na króla i jego
otoczenie podczas takiej gali oznaczałby samobójstwo. Usiłowała mu to
wytłumaczyć, ale Chaol zmierzył ją wściekłym spojrzeniem i przykazał,
by nie robiła problemów.

A przecież nie miała najmniejszej ochoty popełnić samobójstwa.

Kolacja zakończyła się, gdy król wstał i życzył wszystkim gościom


dobrej nocy.

Kasztanowłosa królowa Georgina posłusznie, w ciszy, wyszła w ślad za


nim z Wielkiej Sali Jadalnej. Reszta gości pozostała jednak na miejscu.
Przemieszczali się między stołami i rozmawiali z o wiele większą
swobodą niż wcześniej, gdy zasiadał wśród nich władca.

Dorian i Roland stali i rozmawiali z trzema niezwykle pięknymi


dwórkami. Roland powiedział coś zabawnego i dziewczęta zachichotały,
zasłaniając rumieniące się twarze koronkowymi wachlarzami. Dorian
również rozciągnął usta, jakby chciał się uśmiechnąć.

Z pewnością nie przepadał za Rolandem. Na poparcie tej tezy zabójczyni


miała wprawdzie jedynie opowieść Chaola oraz własne przeświadczenie,
ale w szmaragdowych oczach Rolanda dostrzegała coś, co nakazywało jej
złapać księcia i odciągnąć jak najdalej od kuzyna.

Uświadomiła sobie, że Dorian grał w niebezpieczną grę. Jako następca


tronu powinien zachować ostrożność wobec niektórych ludzi. Może
powinna porozmawiać o tym z Chaolem?
Zmarszczyła brwi. Kapitan z pewnością domagałby się wyjaśnień, a to
trwałoby całe wieki. Może lepiej byłoby osobiście ostrzec Doriana po
zakończeniu kolacji? Ich romans dobiegł

końca, ale nadal czuła do niego sympatię. Miał co prawda na koncie wiele
przygód z kobietami, ale poza tym wydawał się idealnym księciem. Był
przecież inteligentny, uprzejmy i czarujący.

Dlaczego Elena nie zwróciła się do niego?

Dorian z pewnością nie miał pojęcia, co planuje jego ojciec. Nie, bez
wątpienia nie zachowywałby się tak, gdyby wiedział, że król ma
złowieszcze zamysły. A może nigdy nie powinien się o nich dowiadywać?
Odczucia Celaeny wobec Doriana nie miały zresztą znaczenia.

Młody książę miał kiedyś wstąpić na tron. Niewykluczone więc, że ojciec


któregoś dnia objawi mu swą moc i rozkaże, by wybrał, jakim chce zostać
władcą. Dziewczyna nie chciała jednak w tym uczestniczyć. Mogła się
tylko modlić, aby stał się lepszym królem niż jego ojciec.

***

Dorian wiedział, że Celaena mu się przygląda. Zerkała na niego przez


całą, nieznośnie długą kolację. Spoglądała również na Chaola i mógł
przysiąc, że jej twarz się wówczas zmieniała. Stawała się łagodniejsza,
bardziej zadumana. Zabójczyni opierała się o kolumnę przy drzwiach
prowadzących na patio i czyściła paznokcie sztyletem. Dorian dziękował
w duchu Wyrdowi, że jego ojciec już wyszedł. Był bowiem przekonany,
że za takie zachowanie kazałby ją wychłostać.

Przed nimi stały trzy damy, których imion już nie pamiętał. Roland
powiedział coś do nich, a te znów zachichotały. Kuzyn bez wątpienia
chciał współzawodniczyć z nim o ich względy. Wyglądało też na to, że
jego matka przybyła do Rifthold, by znaleźć dla niego żonę, której wiano
wzmocni pozycję Meah. Dorian nie musiał jednakże pytać o nic kuzyna,
aby wiedzieć, że do dnia ślubu będzie w pełni korzystał z życia.

Słuchał coraz wyraźniejszego flirtowania i patrzył, jak Roland szczerzy


zęby do dziewcząt. Nie wiedział, czy chce uderzyć go w twarz, czy woli po
prostu odejść. Lata spędzone na rozwiązłym dworze nauczyły go jednak
powstrzymywać się od wszelkich pochopnych działań i po prostu udawać
znudzonego.

Raz jeszcze zerknął na Celaenę i spostrzegł, że przygląda się Chaolowi.


Ten z kolei nie spuszczał wzroku z Rolanda. Zabójczyni wyczuła
zainteresowanie księcia i spojrzała mu w oczy.

Nic. Ani śladu jakichkolwiek emocji. Dorian poczuł w sobie złość, która
narastała tak szybko, że z trudem nad sobą panował. Tym bardziej że po
chwili dziewczyna odwróciła wzrok i znów skupiła uwagę na kapitanie.
Nie interesowała się nikim innym.

„Dość tego”.

Wyszedł z Wielkiej Sali Jadalnej, nie żegnając się z Rolandem i damami.


Miał lepsze, o wiele ważniejsze powody do zmartwień niż uczucia, jakimi
Celaena darzyła jego przyjaciela. Był

następcą tronu największego imperium w dziejach świata. Jego całe życie


związane było z koroną i ze szklanym tronem, który kiedyś miał należeć
do niego. Celaena przerwała ich romans właśnie ze względu na koronę i
tron. Zależało jej na wolności, którą nie mógł jej obdarzyć.

– Dorianie! – zawołał ktoś, gdy książę znalazł się w korytarzu. Nie musiał
się odwracać, by wiedzieć, że to była Celaena. Podbiegła i zrównała się z
nim, bez trudu wytrzymując tempo, które nieświadomie narzucił. Nie
wiedział nawet, dokąd zmierza. Wiedział tylko tyle, że musi się wydostać z
Wielkiej Sali Jadalnej. Dziewczyna dotknęła jego łokcia, a Dorian z
niechęcią zdał

sobie sprawę, że sprawiło mu to przyjemność.

– Czego chcesz? – spytał.

Minęli uczęszczane korytarze, a wtedy Celaena złapała go za ramię.


– Co ci się stało?

– A dlaczego niby coś miałoby mi się stać?

Jedyne pytanie, które chciał jej zadać, brzmiało: „Od jak dawna go
pragniesz?”. Żałował

teraz, że tak się o nią troszczył. Żałował każdego momentu spędzonego w


jej towarzystwie.

– Bo wyglądasz, jakbyś chciał kogoś roztrzaskać o ścianę.

Dorian uniósł brew. Przecież zachowywał obojętny wyraz twarzy.

– Kiedy jesteś zły – wyjaśniła – twe oczy stają się takie zimne. Jak szyby.

– Nic mi nie jest.

Szedł przed siebie, a dziewczyna podążała za nim, obojętna na to, dokąd


zmierza.

„Biblioteka” – postanowił i skręcił. Uda się do królewskiej biblioteki.

– Jeśli masz coś do powiedzenia – rzekł powoli, tłumiąc emocje – wyrzuć


to z siebie.

– Nie ufam twemu kuzynowi.

Zatrzymał się. Korytarz był pusty.

– Przecież go nawet nie znasz.

– Może to instynkt.

– Roland jest nieszkodliwy!

– Może. A może nie? Może znalazł się tutaj, gdyż realizuje własny plan.
Ty zaś jesteś zbyt mądry, żeby być pionkiem w czyjejś grze, Dorianie. On
pochodzi z Meah.
– No i?

– A Meah to mały, niewiele znaczący port. Oznacza to, że Roland ma


niewiele do stracenia, ale zyskać może bardzo dużo. W takiej sytuacji
ludzie stają się niebezpieczni. Ba, bezlitośni. On cię wykorzysta, jeśli tylko
będzie mógł.

– Tak jak pewna zabójczyni z Endovier wykorzystała mnie, by zostać


Królewską Obrończynią?

Celaena zacisnęła usta.

– Naprawdę tak myślisz?

– Nie wiem, co mam myśleć – rzekł i odwrócił się.

– Cóż, to daj mi powiedzieć to, co ja myślę! – warknęła Celaena. – Myślę,


że przyzwyczaiłeś się do tego, że zawsze otrzymujesz to, czego chcesz.
Zawsze też zdobywasz te kobiety, które chcesz. Tymczasem nie powiodło
ci się z jedną i…

Dorian odwrócił się ku niej.

– Nie masz pojęcia o tym, czego chciałem. Nie dałaś mi nawet szansy,
bym ci o tym powiedział!

Dziewczyna przewróciła oczami.

– Nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Chcę cię ostrzec przed kuzynem,
ale ty najwyraźniej masz to gdzieś. Nie spodziewaj się więc, że przyjdę ci
z pomocą, gdy staniesz się kukiełką w czyichś rękach. O ile już się nią nie
stałeś.

Dorian otworzył usta. Emocje kipiały w nim do tego stopnia, że miał


ochotę walnąć pięścią w ścianę, ale Celaena już odeszła.

***

Celaena stała przed kratami celi Kaltain Rompier. Dama, słynąca ongiś z
urody, kuliła się przy ścianie. Miała na sobie brudną suknię, a jej ciemne
włosy były rozpuszczone i zmatowiałe.

Wtuliła twarz w ramię, ale dziewczyna dostrzegła, że skóra Kaltain lśni od


potu i ma lekko szarawy odcień. A zapach…

Nie widziała kobiety od czasu pojedynku, podczas którego podała jej


zatrute wino, by doprowadzić do jej przegranej. Po pokonaniu Caina
Celaena została zaniesiona do swoich komnat i nie była świadkiem chwili,
gdy dama zaczęła wrzeszczeć. Nie było jej w pobliżu, gdy Rompier przez
przypadek przyznała się do próby otrucia. Twierdziła, że padła ofiarą
manipulacji księcia Perringtona, lecz ten odparł zarzuty i dama trafiła do
lochu.

Minęły dwa miesiące i wszystko wskazywało na to, że władca nadal nie


wie, co z nią począć. Lub przestało go to obchodzić.

– Cześć, Kaltain – rzekła zabójczyni.

Dama uniosła głowę. Jej ciemne oczy zamigotały, gdy rozpoznała


swojego gościa.

– Witaj, Celaeno.
9
Celaena podeszła do krat. W środku ujrzała wiadro na nieczystości,
drugie z wodą, pozostałości ostatniego posiłku i stertę nadgniłej słomy,
która tworzyła siennik. Był to cały dobytek Kaltain.

„Wszystko, na co zasługuje”.

– Przyszłaś się ze mnie wyśmiewać? – spytała Kaltain. Jej głos, swego


czasu melodyjny, sugerujący obycie towarzyskie, zamienił się w ochrypły
szept. W lochu było niezwykle zimno.

Cud, że lady Rompier jeszcze nie zachorowała.

– Mam do ciebie kilka pytań – powiedziała Celaena cicho. Strażnicy nie


próbowali jej wprawdzie zatrzymać, ale nie chciała, by ktoś ją
podsłuchiwał.

– A ja jestem dziś zajęta. – Kaltain uśmiechnęła się i oparła głowę o


kamienną ścianę. –

Przyjdź jutro.

Z rozpuszczonymi włosami wyglądała o wiele młodziej. Na pewno nie


była dużo starsza od Celaeny. Zabójczyni ukucnęła, opierając się jedną
ręką o kraty, by nie stracić równowagi.

Zimny metal parzył ją w dłoń.

– Co wiesz o Rolandzie Havilliardzie?

Kaltain wpatrywała się w sufit.

– Przybył z wizytą?

– Został mianowany członkiem rady królewskiej.

Oczy Kaltain, ciemne niczym noc, zmierzyły Celaenę. Dziewczyna


dostrzegła w nich błysk szaleństwa, ale także znużenie i czujność.

– Dlaczego mnie o niego pytasz?

– Bo chcę wiedzieć, czy można mu zaufać.

– Nikomu z nas nie można ufać! – Lady Rompier parsknęła chrapliwym


śmiechem. – A zwłaszcza Rolandowi! Słyszałam wiele o nim i założę się,
że zrobiłoby ci się niedobrze, gdybyś to usłyszała.

– Podaj przykład.

– Wyciągnij mnie z tej celi, a może ci coś opowiem. – Kaltain


uśmiechnęła się krzywo.

Celaena odpowiedziała tym samym.

– A może wejdę do twej celi i znajdę jakiś inny sposób, żeby cię zmusić do
gadania?

– Nie rób tego – szepnęła była dama dworu i zmieniła nieco pozycję.
Celaena dostrzegła siniaki wokół jej nadgarstków. Niepokojąco
przypominały ślady po czyichś zaciskających się dłoniach. Kaltain
wsunęła dłonie w fałdy sukni. – Nocna zmiana straży odwraca głowy
podczas wizyt Perringtona.

Celaena przygryzła wargę.

– Przykro mi – powiedziała szczerze. Postanowiła w duchu, że opowie o


wszystkim Chaolowi. Niech zamieni słowo z nocną strażą!

Kaltain oparła policzek o kolano.

– On wszystko zepsuł, a ja nie wiem nawet dlaczego. Czemu po prostu nie


odesłał mnie do domu?

Wydawało się, że traci kontakt z rzeczywistością. Celaena poznała tego


typu zachowania w Endovier. Wiedziała, że gdy wspomnienia, ból oraz
strach rozciągną nad nią władzę, nie będzie już możliwości dalszej
rozmowy.

– Byłaś blisko Perringtona – rzekła cicho. – Czy słyszałaś kiedyś


cokolwiek na temat planów króla?

Było to niebezpieczne pytanie, ale jeśli ktokolwiek mógł coś wiedzieć,


była to z pewnością Kaltain. Dama wpatrywała się jednak w pustkę i nie
odpowiedziała.

Celaena wstała i rzuciła:

– Powodzenia.

Kobieta zadrżała i wsunęła dłonie pod ramiona.

Zabójczyni pomyślała, że powinna pozwolić jej zamarznąć na śmierć za


to, co próbowała jej zrobić. Powinna wyjść z lochów z uśmiechem,
ponieważ choć raz zamknięto w nich właściwą osobę.

– Zachęcają kruki, by tu przylatywały – wymamrotała Kaltain, bardziej do


siebie niż do Celaeny. – A moje bóle głowy są coraz gorsze. Gorsze i
gorsze. Pełno w nich trzepotu skrzydeł.

Zabójczyni udawała nieporuszoną. Nie słyszała niczego, ani krakania, ani


tym bardziej trzepotu skrzydeł. Być może w okolicy pojawiały się kruki,
ale loch znajdował się tak głęboko pod ziemią, że nikt by ich tu nie
usłyszał.

– Co masz na myśli?

Kaltain zwinęła się w kłębek, próbując zatrzymać jak najwięcej ciepła.


Celaena bała się pomyśleć o zimnie, jakie z pewnością panowało tu w
nocy. Nieraz zdarzało się, że sama zwijała się w ten sposób, rozpaczliwie
próbując znaleźć choć odrobinę ciepła, nie wiedząc, czy doczeka ranka.
Nie zastanawiając się nad tym, co czyni, odpięła swój czarny płaszcz i
wrzuciła go do celi, uważając, by nie padł na wyschnięte wymiociny na
podłodze. Słyszała o tym, że Kaltain była uzależniona od opium.
Zamknięcie w lochu bez dostępu do narkotyku musiało doprowadzać ją do
szału, o ile nie postradała zmysłów jeszcze przed uwięzieniem.

Lady Rompier wpatrywała się w płaszcz, który wylądował na jej kolanach.


Celaena odwróciła się i ruszyła wąskim, zimnym korytarzem ku
cieplejszym poziomom nad nimi.

– Czasami – odezwała się cicho kobieta. – Czasami myślę, że oni mnie tu


sprowadzili celowo. Nie po to, żebym wyszła za Perringtona, ale z innego
względu. Chcą mnie wykorzystać.

– Do czego?

– Nigdy mi o tym nie powiedzieli. Gdy tu przychodzą, nigdy mi nie


mówią, czego chcą.

Nawet później niczego nie pamiętam. W pamięci zostają tylko… Tylko


strzępy. Okruchy strzaskanego lustra, każdy odbijający inny obraz.

Bez wątpienia oszalała. Celaena stłumiła chęć, by się odciąć.


Wspomnienie siniaków Kaltain okazało się jednak pomocne.

– Dzięki.

Uwięziona dama owinęła się płaszczem zabójczyni.

– Coś nadchodzi – szepnęła. – A mnie przyjdzie to coś powitać.

Celaena nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymuje powietrze. Dalsza


rozmowa mijała się z celem.

– Do zobaczenia, Kaltain.

Dama zaśmiała się cicho. Zabójczyni nadal słyszała jej śmiech długo po
opuszczeniu lodowatych lochów.

***

– Co za dranie! – parsknęła Nehemia i ścisnęła filiżankę tak mocno, że o


mało jej nie strzaskała. Siedziały razem na łóżku Celaeny, a między nimi
spoczywała wielka taca ze śniadaniem. Strzała śledziła każdy ich ruch,
gotowa pochłonąć wszystkie bezpańskie okruszki. –

Jak ci strażnicy mogą odwracać się od niej, gdy ktoś wyrządza jej
krzywdę? Jak mogą trzymać ją w takich warunkach? Kaltain to przecież
dama dworu! Jeśli traktują ją w ten sposób, trudno mi sobie wyobrazić, co
spotyka przestępców z innych warstw społecznych.

Nehemia przerwała i spojrzała przepraszająco na Celaenę.

Ta wzruszyła ramionami i pokręciła głową. Po wizycie u Kaltain wyszła


na miasto, by śledzić Archera, ale rozpętała się burza śnieżna, tak
gwałtowna, że ograniczyła widoczność do minimum. Po godzinie prób
odnalezienia kawalera w zasypanym śniegiem mieście zabójczyni poddała
się i wróciła do zamku.

Burza trwała przez całą noc. Spadło tyle śniegu, że poranne bieganie z
Chaolem było niemożliwe. Celaena zaprosiła więc Nehemię na śniadanie,
a księżniczka, która miała już serdecznie dosyć śniegu, z przyjemnością
wbiegła do komnaty przyjaciółki i wskoczyła pod ciepłą kołdrę.

Teraz odstawiła filiżankę i rzekła:

– Musisz opowiedzieć kapitanowi Westfallowi o tym, jak jest traktowana.

Celaena dojadła babeczkę i rozparła się na miękkiej poduszce.

– Już to zrobiłam. Zajął się tym.

Nie musiała dodawać, że gdy Chaol wrócił do swej komnaty, gdzie


Celaena czytała książkę, jego tunika była potargana, a kłykcie odarte ze
skóry. Błysk w brązowych oczach kapitana zdradzał, że dowódca
strażników więziennych będzie musiał zatrudnić nowych ludzi.

– Wiesz co? – Nehemia zamyśliła się, delikatnie odpychając stopą Strzałę,


która usiłowała porwać nieco jedzenia z tacy. – Na dworach nie zawsze tak
było. Swego czasu ludzie cenili honor i lojalność, a służenie władcy nie
miało nic wspólnego ze strachem czy służalczością.
Pokręciła głową, aż złote ozdoby na jej warkoczach zadźwięczały. W
blasku porannego słońca jej orzechowa skóra była gładka i wyglądała
przepięknie. Celaena pomyślała, że to nieco niesprawiedliwe, że Nehemia
zawsze tak wspaniale wygląda, zwłaszcza o świcie.

Ta zaś ciągnęła:

– Myślę, że honor znikł w Adarlanie już kilka pokoleń temu, ale gdzie
indziej cnoty przetrwały o wiele dłużej. Za przykład można podać dwór
króla Terrasenu przed upadkiem królestwa. Ojciec opowiadał mi o
wojownikach i lordach służących królowi Orlonowi i tworzących jego
radę. Mówił mi o niezrównanej odwadze, potędze i lojalności jego
dworzan. To właśnie dlatego Terrasen stało się pierwszą ofiarą króla
Adarlanu. Było najsilniejszym królestwem i gdyby miało czas na zebranie
armii, bez trudu zniszczyłoby Adarlan. Ojciec mawiał, że gdyby Terrasen
chwyciło za broń, miałoby wielką szansę na pokonanie Adarlanu.

Król musiałby się z nimi liczyć!

Celaena spojrzała na kominek.

– Wiem – powiedziała. Nie była w stanie wykrztusić ani słowa więcej.

Nehemia odwróciła głowę, by przyjrzeć się przyjaciółce.

– Sądzisz, że gdzie jeszcze jest jakiś dwór, który mógłby stanąć do walki?
Nie tylko w Terrasenie, ale gdziekolwiek indziej? Słyszałam, że na
dworze króla Wendlyn nadal przestrzega się dawnych zwyczajów, ale
dzieli nas od niego morze. Poza tym Wendlyn nam nie pomoże.

Odwracali głowy, gdy król niewolił nasze ziemie, i wciąż nie chcą przyjść
nam z pomocą.

Celaena zmusiła się, by parsknąć i lekceważąco machnąć dłonią.

– To bardzo ciężki temat jak na tak wczesną porę – odparła i ugryzła


grzankę. Gdy ośmieliła się znów spojrzeć na księżniczkę, ta wydawała się
zamyślona.
– Słyszałaś nowe plotki o królu?

Nehemia cmoknęła cicho.

– Tylko tyle, że włączył tę małą łasicę, Rolanda, w skład rady. Co więcej,


Rolandowi najwyraźniej powierzono zadanie zajmowania się mną.
Wygląda na to, że byłam zanadto natarczywa w stosunku do ministra
Mullisona, członka rady odpowiedzialnego za obóz pracy Calaculla.
Roland ma mnie udobruchać.

– Nie wiem, komu mam współczuć, tobie czy Rolandowi?

Nehemia szturchnęła ją w bok, a Celaena zachichotała i odtrąciła jej dłoń.


Strzała wykorzystała okazję i ściągnęła kawałek bekonu z tacy.

– Ty bezczelna złodziejko! – skarciła ją zabójczyni, ale pies zeskoczył z


łóżka i podbiegł

do kominka, gdzie pożarł zdobycz, wpatrując się w dziewczynę. Nehemia


wybuchnęła śmiechem, Celaena również nie mogła się oprzeć wesołości.
Rzuciła psu kolejny kawałek bekonu. – Przeleżmy w łóżku cały dzień –
zaproponowała. Opadła na poduszki i umościła się wśród koców.

– Byłoby wspaniale. – Nehemia westchnęła głośno. – Niestety, mam wiele


spraw na głowie.

„Ja też – uświadomiła sobie Celaena. – Muszę się przygotować na kolację


z Archerem”.
10
Wchodząc do psiarni tego popołudnia, Dorian nie mógł opanować
drżenia z zimna.

Strzepywał śnieg ze swego czerwonego futra, a idący za nim Chaol


chuchał w dłonie. Obaj pospiesznie wbiegli do środka. Słoma, którą
wysypano podłogi, chrzęściła pod ich stopami.

Dorian nienawidził zimy – nie znosił zimna i irytowało go to, że jego


buty nigdy nie są całkiem suche.

Postanowili wejść do zamku przez psiarnię, gdyż był to najlepszy sposób


na uniknięcie spotkania z Hollinem, dziesięcioletnim bratem Doriana,
który wrócił tego ranka ze szkoły i już wywrzaskiwał rozkazy do
każdego, kto miał pecha znaleźć się na jego drodze. Hollinowi nigdy nie
przyszłoby do głowy, by ich tam szukać. Nienawidził zwierząt.

Szli, słysząc szczekanie i skamlenie ze wszystkich stron. Dorian


zatrzymywał się co chwila, by przywitać się z kolejnym ulubionym psem.
Mógłby tu spędzić cały dzień. Zrobiłby wszystko, by uniknąć uroczystej
kolacji wydanej ku czci Hollina.

– Nie wierzę, że matka wyciągnęła go ze szkoły – mruknął.

– Tęskniła za synem. – Chaol nadal zacierał dłonie, choć w psiarni


panowało miłe ciepło w porównaniu z temperaturą na zewnątrz. – Nie
zapominaj też o tym ruchu oporu. Ojciec woli mieć Hollina na oku, póki
nie rozwiąże tej sprawy.

„Póki Celaena nie pozabija wszystkich zdrajców” – Dorian sprecyzował


myśl Chaola i westchnął głośno.

– Nie chcę w ogóle wiedzieć, jaki idiotyczny prezent matka kupiła mu tym
razem.

Pamiętasz ten ostatni?


Kapitan wyszczerzył zęby. Trudno było zapomnieć prezent, który
Georgina podarowała młodszemu synowi. Były to cztery białe kucyki
oraz niewielki złoty powóz, który Hollin mógł

sam prowadzić. Niedługo po tym stratował połowę ulubionego ogrodu


królowej.

Chaol zaprowadził przyjaciela do drzwi po przeciwnej stronie psiarni.

– Nie możesz unikać go bez końca – powiedział.

Dorian zauważył, że kapitan nawet w takiej chwili nie przestaje rozglądać


się za jakimikolwiek oznakami niebezpieczeństwa czy zagrożenia. Po tylu
latach w towarzystwie Chaola przyzwyczaił się do takiego zachowania, ale
nadal nieco urażało jego dumę.

Minęli szklane wrota i weszli do zamku. Wygląd głównego korytarza


przypadł Dorianowi do gustu. Było w nim ciepło i przytulnie, a nad
przejściami i na stołach znajdowały się wieńce i kompozycje z wiecznie
zielonych kwiatów. Przypuszczał jednak, że kapitan nawet tu szuka wroga.

– Może się zmienił przez ostatnie miesiące – rzekł Chaol. – Może nieco
wydoroślał?

– Mówiłeś to samo rok temu latem, a potem mało co nie wybiłem mu


zębów.

Kapitan pokręcił głową.

– Dziękuję Wyrdowi, że mój brat zawsze zanadto się mnie bał, aby
wdawać się w kłótnie.

Dorian ukrył zaskoczenie. Odkąd Chaol zrzekł się tytułu dziedzica


Anielle, nie widział

rodziny od lat i rzadko o niej mówił. Książę z radością zabiłby ojca


przyjaciela za to, że wydziedziczył swego syna i nie chciał się z nim
zobaczyć nawet podczas wizyty w Rifthold na okoliczność ważnego
spotkania z królem. Chaol nigdy słowem o tym nie wspomniał, ale Dorian
wiedział, że kapitan wciąż cierpiał z tego powodu.

Westchnął głośno.

– Przypomnij mi raz jeszcze. Po co idę na tę kolację?

– Bo twój ojciec zabije nas obu, jeśli się nie pojawisz i oficjalnie nie
powitasz swego brata.

– Może zleci to Celaenie?

– Ona akurat będzie dziś na kolacji gdzie indziej. Ma spotkanie z


Archerem Finnem.

– Czy ona nie ma aby go zabić?

– Wygląda na to, że potrzebuje jakichś informacji – rzucił Chaol. – Nie


podoba mi się ten gość – dodał po dłuższej chwili.

Dorian zesztywniał. Tego popołudnia udawało im się ani razu nie


poruszyć tematu Celaeny i przez kilka godzin czuli się tak, jakby nigdy nic
się nie zmieniło między nimi. Zmiany były jednak aż nadto widoczne.

– Nie powinieneś chyba się obawiać, że Archer ją uwiedzie, tym bardziej


że ma zginąć pod koniec miesiąca – rzekł, ale jego słowa zabrzmiały
ostrzej i chłodniej, niż chciał.

Chaol zmierzył go wzrokiem.

– Naprawdę myślisz, że ja się przejmuję akurat tym? – spytał.

„Tak – pomyślał Dorian. – To oczywiste dla wszystkich z wyjątkiem


waszej dwójki”.

Nie chciał jednak ciągnąć tego tematu z Chaolem. Kapitan również nie
miał na to ochoty, więc książę po prostu wzruszył ramionami.

– Nic jej nie będzie, a ty niedługo będziesz się śmiał z tego, że tak się
zamartwiałeś. Ten Archer jest ponoć dobrze strzeżony, ale Celaena nie bez
powodu została Królewską Obrończynią, prawda?

Chaol pokiwał głową, ale Dorian nadal widział troskę w jego oczach.

***

Celaena wiedziała, że jej szkarłatna suknia jest nieco wyzywająca.


Wiedziała też, że to zdecydowanie nieodpowiedni strój na zimę,
zważywszy na głęboki dekolt i odsłonięte plecy.

Przez czarną koronkę widać było, że nie założyła gorsetu, ale Archer
Finn zawsze podziwiał

kobiety, które ubierały się śmiało i wyprzedzały panujące trendy. Ta


suknia, uszyta z delikatnego, falującego materiału, obcisła powyżej talii i
zwracająca uwagę długimi, ciasnymi rękawami, była najbardziej
wyróżniającym się strojem Celaeny.

Nie była jednak zdziwiona reakcją Chaola, gdy spotkali się na korytarzu.
Kapitan zamrugał szybko, a potem uczynił to raz jeszcze.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

– Ciebie też miło ujrzeć.

Chaol stał jak skamieniały, a jego brązowe oczy taksowały jej suknię od
góry do dołu.

– Chyba nie masz zamiaru wyjść w tym na miasto!

Zabójczyni parsknęła i przeszła obok niego, celowo chcąc mu pokazać o


wiele bardziej prowokujący tył.

– Oczywiście, że mam.

Skierowała się ku głównej bramie i czekającemu na nią powozowi. Chaol


ruszył w ślad za nią.

– Rozchorujesz się!
Dziewczyna zarzuciła futro z łasiczek.

– Nie, jeśli założę to.

– Masz jakąś broń?

Celaena zeszła ze schodów prowadzących do wyjścia.

– Tak, Chaol, mam broń. A założyłam tę suknię, żeby Archer zadał sobie
to samo pytanie.

Aby pomyślał, że nie mam nic przy sobie.

Nie kłamała. Przymocowała noże do nóg, a szpile, podtrzymujące


spływające po jednym ramieniu włosy, były długie i ostre niczym
brzytwy. Ku zachwytowi dziewczyny zamówiła je Philippa, która nie
życzyła sobie, żeby Celaena paradowała z zimnymi, metalowymi ostrzami
między piersiami.

– Och. – Chaol nie był w stanie zdobyć się na żadną inną odpowiedź.

W milczeniu dotarli do wyjścia. Gdy podeszli do ogromnych, szklanych


drzwi wychodzących na dziedziniec, Celaena wsunęła na dłonie
rękawiczki. Już miała wyjść na zewnątrz, gdy kapitan dotknął jej ramienia.

– Uważaj na siebie – rzucił, uważnie lustrując wzrokiem powóz, woźnicę i


służącego.

Wyglądało na to, że zdali egzamin. – Unikaj zbędnego ryzyka, dobrze?

– Chyba zapomniałeś, że ja w ten sposób zarabiam na życie – odparła,


żałując, że opowiedziała mu o swoim pojmaniu. Nie powinna była mu
wspominać, że zdarzały jej się chwile słabości, gdyż teraz się martwił,
powątpiewał w jej umiejętności i irytował ją do granic. Nie miała pojęcia,
dlaczego to robi, ale po prostu strząsnęła jego dłoń i syknęła: – Do jutra!

Zesztywniał, jakby został uderzony w twarz, a potem wykrzywił się.

– Co takiego? Do jutra?
Zabójczyni poczuła, że znów ogarnia ją idiotyczna, niewytłumaczalna
wściekłość.

Uśmiechnęła się.

– Przecież mądry z ciebie chłopak – powiedziała, schodząc w stronę


powozu. – Sam się domyśl.

Chaol wpatrywał się w nią, jakby zupełnie jej nie znał. Stał całkowicie
nieruchomo.

Celaena nie chciała, aby miał ją za bezbronną, głupią czy


niedoświadczoną. Przecież pracowała tak ciężko i poświęciła tak wiele, by
osiągnąć ten status. Może nie powinna była się mu z niczego zwierzać. Na
samą myśl o tym, że kapitan uważał ją za słabą, wymagającą opieki
dziewczynę, miała ochotę pogruchotać komuś kości.

– Dobranoc! – pożegnała się i nim zdążyła sobie uzmysłowić to, co przed


chwilą mu zasugerowała, wsiadła do powozu i ruszyła. Później będzie się
martwić Chaolem. Dziś musiała się skupić na Archerze. Musiała wydobyć
z niego prawdę.

***

Archer czekał na nią przed ekskluzywną gospodą, do której uczęszczała


elita Rifthold.

Większość stołów była już zajęta. W dyskretnym świetle widać było


piękne stroje i migoczące brylanty gości.

Gdy jeden z lokajów pomagał jej zdjąć płaszcz, Celaena odwróciła się,
żeby Finn mógł

ujrzeć głęboko wycięty tył jej sukni, przesłonięty czarną koronką, która
kryła blizny z Endovier.

Dziewczyna czuła na sobie również wzrok lokaja, ale udawała, że tego nie
dostrzega.
Archer wypuścił powietrze z płuc. Gdy się odwróciła, mężczyzna ujrzał,
że się uśmiecha i powoli kręci głową.

– Myślę, że szukasz słów takich, jak „oszałamiająca”, „piękna” bądź


„olśniewająca” –

powiedziała. Ujęła jego ramię i udali się w ślad za lokajem do stolika w


pięknie zdobionej alkowie.

Archer musnął palcem czerwony, aksamitny rękaw jej sukni.

– Cieszę się, że twój gust dojrzał wraz z tobą. Wygląda na to, że arogancja
dotrzymała im kroku.

Uśmiechnęła się, ale przecież i tak by to zrobiła.

Gdy usiedli, wysłuchali menu i zamówili wino, Celaena złapała się na


tym, że wpatruje się w piękną twarz Archera.

– A więc – zaczęła, rozsiadając się na krześle. – Ile dam chce mnie zabić
za to, że zawłaszczyłam dziś twój czas?

Zaśmiał się cicho i łagodnie.

– Gdybym ci powiedział, uciekłabyś do zamku.

– Nadal cieszysz się taką popularnością?

Archer machnął dłonią i upił łyk wina.

– Wciąż mam pewne długi wobec Clarisse – rzekł. Była to najbardziej


wpływowa i najbogatsza burdelmama w stolicy. – Ale… Tak. – Jego oczy
zabłysły. – A co powiesz mi o twoim naburmuszonym przyjacielu? Czy ja
również powinienem oglądać się za siebie w drodze powrotnej?

Była to jedynie gra, preludium do tego, co miało nadejść. Zabójczyni


mrugnęła do niego.

– Już wie, że mnie się nie da zamknąć w klatce.


– Niech Wyrd ma w opiece człowieka, któremu się to uda. Pamiętam, że
straszna z ciebie bestia.

– A ja sądziłam, że uznałeś mnie za czarującą dziewczynę!

– Szczenięta górskich lwów też bywają czarujące.

Zaśmiała się i upiła łyczek wina. Musiała uważać z alkoholem, gdyż


chciała zachować bystrość umysłu. Gdy odstawiła kieliszek na stół,
zobaczyła, że na twarzy Archera pojawiła się ta sama smutna zaduma co
wczoraj.

– Czy możesz mi powiedzieć, jak do tego doszło, że pracujesz teraz dla


niego? – spytał.

Wiedziała, że Finn ma na myśli króla. Wiedziała też, że mężczyzna zdaje


sobie sprawę z obecności innych ludzi w gospodzie. Byłby z niego dobry
zabójca. Być może podejrzenia króla nie były do końca bezpodstawne.
Celaena przygotowała się jednak zarówno na to pytanie, jak i na tysiące
innych, więc uśmiechnęła się tylko krzywo i rzekła:

– Wygląda na to, że dzięki moim umiejętnościom bardziej przydam się w


stolicy aniżeli w kopalni. Praca dla króla polega mniej więcej na tym
samym co praca dla Arobynna.

Nie było to do końca kłamstwo. Archer kiwnął powoli głową, zadumany.

– Nasze profesje od dawna są do siebie podobne. Nie mam pojęcia, co jest


gorsze, trenowanie nas do działania w sypialni czy może na polu bitwy.

O ile pamięć jej nie myliła, Archer miał dwanaście lat, gdy Clarisse
znalazła go na ulicach miasta i zaproponowała mu, by podjął się treningu
pod jej okiem. Był wówczas zwykłym, bezdomnym ulicznikiem.

Gdy ukończył siedemnaście lat i urządzono Przyjęcie Aukcyjne, na


którym zaoferowano jego dziewictwo, doszło do prawdziwych bójek
między licytującymi kobietami.

– Ja też tego nie wiem. Mam wrażenie, że są porównywalnie okropne. –


Celaena uniosła kieliszek wina w toaście. – Za naszych szanownych
właścicieli.

Wzrok Archera przez moment błądził po jej twarzy, ale mężczyzna


również uniósł

kieliszek i szepnął:

– Za nas.

Wystarczyło, że usłyszała jego szept, a już zrobiło jej się gorąco, ale
wyraz jego oczu i kształt tych cudnych ust… On również był bronią.
Piękną, niebezpieczną bronią.

Pochylił się nad stołem, hipnotyzując ją wzrokiem. Rzucał jej wyzwanie,


które było jednocześnie sekretnym zaproszeniem.

„Niech bogowie mi sprzyjają i Wyrd mnie chroni…”.

Tym razem musiała pociągnąć dłuższy łyk.

– Trzeba czegoś więcej niż kilka powłóczystych spojrzeń, abym stała się
niewolnicą, gotową na wszelkie twoje zachcianki, Archer. Powinieneś
wiedzieć, że twoje profesjonalne sztuczki na mnie nie podziałają.

Jego cichy, dudniący śmiech przeszył ją na wskroś.

– A ty chyba zdajesz sobie sprawę, że nie korzystam z żadnych sztuczek.


Gdybym to zrobił, już wyszlibyśmy z tej gospody.

– Śmiałe słowa, bardzo śmiałe. Nie masz chyba ochoty zmierzyć się ze
mną w pojedynku na profesjonalne sztuczki, co?

– Och, mam ochotę zrobić z tobą wiele rzeczy.

Nigdy w życiu nie czuła takiej ulgi na widok służącego. Nie sądziła też
wcześniej, że zawartość miski zupy może się okazać równie zajmująca.

***
Celaena odesłała swój powóz, by jeszcze bardziej rozzłościć Chaola i
wzmocnić prawdziwość swych słów. Po kolacji wsiadła do powozu
Archera.

Sam posiłek upłynął w przyjemnej atmosferze. Rozmawiali o starych


znajomych, teatrze, książkach i beznadziejnej pogodzie. Poruszali więc
bezpieczne, wygodne tematy, choć Finn nadal przyglądał się Celaenie,
jakby była jego zdobyczą wieńczącą długie polowanie.

W powozie usiedli obok siebie, tak blisko, że czuła zapach jego wody
kolońskiej –

elegancką, oszałamiającą woń, przywodzącą na myśl blask świec oraz


jedwabne pościele.

Celaena skupiła się na tym, co miała uczynić.

Powóz zatrzymał się i dziewczyna wyjrzała przez małe okienko. Jej


oczom ukazała się znajoma, urocza kamienica. Archer spojrzał na nią i
delikatnie ujął jej palce, a potem podniósł

dłoń do ust. Złożył na nich staranny, delikatny pocałunek, który rozpalił w


niej ogień.

– Wejdziesz? – szepnął.

– Nie przyda ci się noc wolna od pracy? – spytała, przełykając ślinę. Nie
spodziewała się tego i chyba… chyba nie miała na to ochoty.

Uniósł głowę, lecz nie puszczał jej palców. Jego kciuk pieścił jej
rozpaloną skórę, zataczając na niej delikatne kręgi.

– Wiesz, że wszystko wygląda zupełnie inaczej, gdy zapraszam z własnej


woli?

Celaena również dorastała bez możliwości decydowania za siebie i


rozpoznała gorycz w jego głosie. Uwolniła dłoń.

– Nienawidzisz swego życia? – spytała szeptem.


Spojrzał na nią tak, jakby do tej chwili tak naprawdę jej nie dostrzegał.

– Czasami – rzekł, a potem przeniósł wzrok na okno i wznoszącą się za


nim kamienicę. –

Ale któregoś dnia będę już miał tyle pieniędzy, że spłacę Clarisse i
naprawdę stanę się wolny.

Rozpocznę własne życie.

– Porzucisz karierę kawalera do wynajęcia?

Uśmiechnął się lekko. Była to najprawdziwsza ze wszystkich emocji, jakie


okazał tej nocy.

– Będę wówczas tak bogaty, że praca nie będzie mi już potrzebna, albo tak
stary, że nikt nie będzie chciał mnie wynająć.

Niespodziewanie Celaenę nawiedziło przelotne wspomnienie z czasów,


gdy przez moment była naprawdę wolna. Świat stał przed nią otworem i
chciała go przemierzać wraz z Samem u boku. Była to wolność, na którą
wciąż pracowała, bo choć zakosztowała jej przez jedno krótkie uderzenie
serca, było to najwspanialsze uderzenie serca w jej życiu. Nabrała tchu,
aby się uspokoić, i spojrzała Finnowi prosto w oczy. Nadszedł ten
moment.

– Król chce, żebym cię zabiła.


11
Szkolenie odebrane u zabójców przydawało się. Nim Celaena zdołała
mrugnąć, Archer znalazł się po przeciwnej stronie powozu. W dłoni
ściskał sztylet.

– Proszę – szepnął, oddychając nierówno. – Proszę, Laena.

Otworzyła usta, chcąc wszystko wyjaśnić, ale Finn oddychał pospiesznie.


Miał

wytrzeszczone oczy.

– Mogę ci zapłacić!

Jakaś mała, wredna część jej osoby cieszyła się na widok jego strachu.
Mimo to zabójczyni uniosła dłonie, aby pokazać mu, że jest nieuzbrojona.

– Król uważa, że jesteś członkiem ruchu oporu, który chce pokrzyżować


mu plany.

Archer parsknął ochrypłym śmiechem, tak nieprzyjemnym, że zgoła nikt


nie rozpoznałby w nim teraz owego przystojnego, uroczego mężczyzny.

– Nie należę do żadnego ruchu oporu! Niech mnie Wyrd przeklnie, może i
jestem męską dziwką, ale nie zdrajcą!

Celaena trzymała ręce na widoku. Chciała mu powiedzieć, żeby się


zamknął, usiadł i posłuchał, ale Finn ciągnął:

– Nie wiem nic o żadnym ruchu oporu! Nie słyszałem nawet o nikim, kto
by ośmielił się stanąć królowi na drodze, ale… Ale… – Ciężko sapał, lecz
jego oddech powoli się uspokajał. –

Jeśli mnie oszczędzisz, przekażę ci wiadomości o grupie, którą znam!


Ostatnio zaczęli zdobywać coraz większe wpływy w Rifthold.

– A więc król wziął się do niewłaściwych ludzi?


– Nie wiem – odparł szybko Archer. – Ale ta grupa… Pewnie król
chciałby się o niej dowiedzieć czegoś więcej. W jakiś sposób odkryli, że
władca obmyślił nową, niebezpieczną dla wszystkich potworność, i
próbują go powstrzymać.

Gdyby Celaena była miłą, przyzwoitą osobą, kazałaby mu się uspokoić i


przemyśleć to, co chce powiedzieć. Nie była jednakże nikim takim i
widząc, że kawaler pod wpływem paniki nie przestaje mówić, pozwoliła
mu na to.

– Słyszałem, jak moje klientki czasami szepczą na ten temat. Nie ma


jednak wątpliwości, że taka grupa powstała. Chcą osadzić Aelin
Galathynius na tronie Terrasenu.

Serce dziewczyny na moment przestało bić. Aelin Galathynius, zaginioną


następczynię tronu Terrasenu?

– Aelin Galathynius nie żyje – szepnęła, ale Archer pokręcił głową.

– Oni myślą inaczej. Twierdzą, że żyje i zbiera armię przeciwko królowi.


Próbuje odbudować swój dwór i odnaleźć wszystkich ocalałych z rady
króla Orlona.

Celaena wpatrywała się w mężczyznę, mając nadzieję, że zdoła rozewrzeć


pięści i nabrać tchu. Jeśli to była prawda… Nie, to nie było możliwe. Ci
ludzie nie mogli spotkać prawdziwej dziedziczki Terrasenu. To musiała
być oszustka.

Czy to, że Nehemia akurat dziś rano wspomniała o dworze Terrasenu, był
tylko zbieg okoliczności? Czy przypadkowo powiedziała, że Terrasen to
jedyna siła zdolna przeciwstawić się królowi, o ile byłoby w stanie
dźwignąć się na nogi z prawdziwym władcą na czele czy też bez niego?
Nehemia przysięgła jednak, że nigdy jej nie okłamie. Gdyby wiedziała coś
więcej, na pewno by jej powiedziała.

Celaena zamknęła oczy, choć była świadoma każdego ruchu Archera.


Otoczona ciemnościami, skupiła się i odepchnęła desperacką, idiotyczną
nadzieję, aż w jej sercu pozostał
jedynie niekończący się lęk.

Rozchyliła powieki. Mężczyzna wpatrywał się w nią, blady jak ściana.

– Nie mam zamiaru cię zabijać, Archer – powiedziała.

Finn rozparł się na siedzeniu z westchnieniem ulgi. Rozluźnił dłoń, w


której trzymał

sztylet.

– Przedstawię ci kilka alternatyw. Możesz sfingować własną śmierć


choćby teraz i uciec z miasta przed świtem. Mogę też dać ci czas do końca
miesiąca. Będziesz miał cztery tygodnie, żeby dyskretnie uporządkować
własne sprawy. Zakładam bowiem, że zainwestowałeś sporo pieniędzy w
Rifthold. Druga opcja będzie cię jednak kosztować. Pozwolę ci przeżyć
cztery tygodnie tylko i wyłącznie wtedy, gdy podzielisz się ze mną
wszystkimi informacjami na temat owego ruchu oporu z Terrasenu.
Interesuje mnie też wszystko, co wiedzą o planach króla. Pod koniec
miesiąca upozorujesz własną śmierć, opuścisz to miasto, udasz się gdzieś
daleko i nigdy więcej nie skorzystasz z imienia Archer Finn.

Kawaler wpatrywał się w nią uważnie.

– Będę potrzebował czasu, aby uwolnić pieniądze – rzekł. Odetchnął i


potarł twarz dłonią, a po dłuższej chwili dodał: – Może to jednak nic
złego. Uwolnię się od Clarisse i zacznę nowe życie gdzie indziej. –
Uśmiechnął się niewyraźnie, ale w jego oczach nadal widać było
przestrach. – Dlaczego król zaczął mnie podejrzewać?

W sercu Celaeny pojawiło się współczucie. Znienawidziła się za to.

– Nie wiem. Wręczył mi jedynie kartkę papieru z twoim imieniem i rzekł,


że przynależysz do jakiegoś ugrupowania, które ma pokrzyżować mu
plany, choć nie mam pojęcia, co zamierza.

– Teraz to żałuję, że nie jestem spiskowcem – parsknął Archer.

Przyjrzała mu się uważnie. Mężczyzna miał mocną szczękę i muskularne


ciało, co sugerowało siłę, ale jego zachowanie wskazywało na coś
całkowicie przeciwnego. Chaol od razu rozgryzł jego prawdziwą naturę.
W przeciwieństwie do niej przejrzał iluzję, którą otaczał się Archer. Na
policzkach dziewczyny pojawił się gorący rumieniec wstydu, ale
pokonała słabość i odezwała się:

– Naprawdę myślisz, że możesz odkryć jakieś fakty o tym… tym


ugrupowaniu z Terrasenu?

Nawet jeśli jego przywódczyni nie była prawdziwą dziedziczką, warto się
było przyjrzeć tej sprawie. Elena kazała jej szukać wskazówek.
Niewykluczone, że na dnie tej sprawy coś się kryło.

Archer pokiwał głową.

– Jeden z moich klientów urządza jutro bal w swoim domu. Słyszałem, jak
półgłosem rozmawia z przyjaciółmi o tych buntownikach. Jeśli jakoś
przemycę cię na to przyjęcie, być może będziesz miała okazję zajrzeć do
jego biura. Może nawet odkryjesz na balu prawdziwych zdrajców, a nie
tylko podejrzanych.

I wskazówki co do zamiarów króla. Tak, te informacje naprawdę mogą się


do czegoś przydać.

– Przyślij rano gońca z wszelkimi szczegółami odnośnie do owego balu.


Niech szuka Lillian Gordainy – przykazała mu. – Jednak jeśli przyjęcie
okaże się stratą czasu, przemyślę moją ofertę raz jeszcze. Nie jestem
głupia, Archer.

– Jesteś protegowaną Arobynna – powiedział mężczyzna, otwierając


drzwi powozu.

Wysiadając, próbował się trzymać jak najdalej od niej. – Nie ośmieliłbym


się tak pomyśleć.

– To dobrze – rzekła. – Ach! Archer?

Kawaler zatrzymał się z dłonią opartą o drzwi. Dziewczyna pochyliła się


ku niemu, a w jej oczach na moment zagościł mrok.

– Jeśli odkryję, że nie zachowujesz należytej dyskrecji, jeśli złapię cię na


tym, że ściągasz na siebie zbyt dużo uwagi lub po prostu spróbujesz uciec,
załatwię cię, rozumiesz?

Ukłonił się nisko.

– Jestem na twe usługi po wsze czasy, moja pani – rzekł, a potem


uśmiechnął się tak, że dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy nie
pożałuje puszczenia go wolno. Rozparła się na siedzeniu i zastukała w
dach. Była wykończona, ale przed udaniem się na spoczynek musiała
zrobić jeszcze jedno.

***

Zapukała raz, a potem uchyliła drzwi do sypialni Chaola, aby zajrzeć do


środka. Kapitan stał jak skamieniały przed kominkiem, jakby zatrzymał
się w pół kroku.

– Myślałam, że będziesz już spał – powiedziała, wślizgując się do środka.


– Już po północy.

Kapitan skrzyżował ramiona na piersi. Jego koszula mundurowa była


rozpięta pod szyją.

– No to po co tu zaglądasz? Zresztą sądziłem, że nie wracasz dziś na noc.

Dziewczyna otoczyła się szczelniej płaszczem i zagłębiła palce w miękkie


futro, a potem zadarła głowę.

– Wygląda na to, że Archer nie jest tak śmiały i zniewalający, jak go sobie
zapamiętałam.

Zabawne, jak jeden rok w Endovier zmienił mój sposób postrzegania


ludzi.

Chaol wydął nieco usta, ale twarz nadal miał poważną.


– Czy zdobyłaś wszystkie informacje, których potrzebowałaś?

– Tak. I kilka dodatkowych – odparła.

Opowiedziała mu wszystko, czego się od niego dowiedziała, oczywiście


udając, że przekazał jej te informacje przypadkiem. Podzieliła się plotką,
jakoby odnaleziono zaginionego dziedzica Terrasenu, ale zataiła, że
podobno Aelin Galathynius próbuje odbudować dwór i stworzyć armię.
Nie wspomniała też o tym, że Archer nie należy do buntowników, ani o
tym, że ona sama chce odkryć prawdziwe plany króla.

Gdy nadmieniła kapitanowi o balu, mężczyzna podszedł do kominka i


oparł dłonie o obramowanie. Zapatrzył się na tkaninę wiszącą na ścianie.
Była stara i wypłowiała, ale Celaena natychmiast rozpoznała starożytne
miasto na zboczu góry, leżące nad srebrnym jeziorem. Było to Anielle,
dom Chaola.

– Kiedy powiesz o wszystkim królowi? – spytał, odwróciwszy głowę ku


niej.

– Dopiero gdy nabiorę pewności, że to nie plotki, ale fakty. Muszę też
najpierw wykorzystać Archera i zdobyć możliwie najwięcej informacji,
zanim będę mogła go zabić.

Kapitan pokiwał głową i odepchnął się od kominka.

– Uważaj na siebie, dobrze?

– Ciągle mi to powtarzasz.

– Czy coś w tym złego?

– Tak! Nie jestem głupią idiotką, która nie umie się o siebie zatroszczyć
czy ruszyć mózgownicą w potrzebie!

– Czy kiedykolwiek dałem ci to do zrozumienia?

– Nie, ale ciągle mówisz, żebym na siebie uważała. Powtarzasz, że się o


mnie martwisz, bez przerwy chcesz mi pomagać i…
– Bo ja naprawdę się martwię!

– Nie powinieneś! Potrafię zatroszczyć się o siebie równie dobrze jak ty


sam!

Zrobił krok w jej kierunku, a dziewczyna nie cofnęła się. W oczach


kapitana pojawił się błysk.

– Uwierz mi, Celaeno – warknął głucho. – Wiem, że potrafisz zatroszczyć


się o siebie.

Martwię się dlatego, że mi na tobie zależy. Na bogów, wiem, że nie


powinno tak być, ale tak właśnie jest. Zawsze będę ci mówił, żebyś na
siebie uważała, ponieważ zawsze będzie mi na tobie zależało.

Zamrugała.

– Och – westchnęła. Nie była w stanie wykrztusić z siebie nic więcej.

Chaol uszczypnął się w nasadę nosa i zacisnął powieki, a potem nabrał


głęboko tchu.

Zabójczyni obdarzyła go głupawym uśmiechem.


12
Bal odbywał się w posiadłości nad brzegiem rzeki Avery. Na przyjęciu
panował taki ścisk, że Celaena nie miała żadnych trudności, aby wślizgnąć
się tam wraz z Archerem. Philippa znalazła dla niej delikatną, białą szatę,
uszytą z warstw jedwabiu, przypominającą przeplatające się pióra. Twarz
zabójczyni zasłoniła pasująca do sukni maska, a we włosy wpięła perły
oraz pióra w kolorze kości słoniowej.

Cieszyła się, że to nie jest zwykłe przyjęcie, ale bal maskowy, gdyż
zdołała rozpoznać kilka twarzy w tłumie. Były to głównie kurtyzany, a
wraz z nimi przybyła madame Clarisse. Gdy jechali powozem na miejsce,
Archer zapewnił Celaenę, że nie zaproszono ani Arobynna Hamela, ani też
Lysandry, kurtyzany, z którą dziewczyna miała od dawna na pieńku. Była
przekonana, że zabije ją podczas następnego spotkania. Wystarczyło
zresztą, że Celaena ujrzała Clarisse, uwijającą się między gośćmi i
pomagającą w nawiązaniu kontaktów między nimi i swoimi dziewczętami,
aby w jej sercu zawrzało.

Tak więc przebrała się za łabędzia, a Archer wybrał dla siebie strój wilka.
Miał na sobie grafitową tunikę, szare, obcisłe spodnie i błyszczące, czarne
buty. Maska wilka zasłaniała całą jego twarz z wyjątkiem zmysłowych ust.
Te zaś rozchyliły się w wilczym uśmiechu, gdy uścisnął

dłoń, którą zabójczyni ułożyła mu na ramieniu.

– Nie jest to największy bal, na którym byliśmy, ale Davis ma najlepszego


cukiernika w Rifthold.

Rzeczywiście, stoły w sali aż uginały się od najwspanialszych ciast, jakie


Celaena w życiu widziała. Patrzyła na ciasta z kremem, ciasteczka
posypane cukrem oraz czekoladę.

Czekolada wabiła ją na każdym kroku. Może uda jej się zwinąć kilka
ciasteczek przed opuszczeniem przyjęcia? Z trudem na powrót skupiła
uwagę na Archerze.

– Od jak dawna ten człowiek jest twoim klientem?


Wilczy uśmiech pogłębił się.

– Od kilku lat. Dzięki temu mogłem zauważyć zmianę w jego zachowaniu.


– Finn pochylił się ku Celaenie i zaczął mówić szeptem. Jego oddech
łaskotał ją w ucho. – Stał się paranoikiem, mniej je i zamyka się w biurze
przy każdej okazji.

Nad salą wznosiła się kopuła. Po drugiej stronie ogromne okna


wychodziły na patio, za którym połyskiwała wstęga rzeki Avery.
Zabójczyni wyobraziła sobie, że jest lato, a drzwi na patio są otwarte na
oścież. Cudownie byłoby tańczyć na brzegu rzeki pod gwiazdami i
światłami miasta.

– Mam jakieś pięć minut, a potem muszę się przejść wśród gości –
powiedział Archer, wiodąc wzrokiem za Clarisse, która patrolowała salę.
– Podczas takich imprez szefowa zazwyczaj wystawia moje wdzięki na
aukcji.

Celaenie zrobiło się niedobrze i ku własnemu zdumieniu chciała złapać


Finna za rękę. On jednak uśmiechnął się z zadumą.

– Jeszcze tylko kilka tygodni, co?

W jego głosie było tyle goryczy, że dziewczyna uścisnęła jego palce, aby
dodać mu otuchy.

– Tak – obiecała.

Archer wskazał ruchem podbródka masywnie zbudowanego mężczyznę w


średnim wieku, który toczył rozmowę z grupą pięknie odzianych ludzi.

– Oto Davis – szepnął. – Niewiele widziałem podczas moich wizyt w jego


domu, ale sądzę, że może być przywódcą tej grupy.

– Twierdzisz tak tylko dlatego, że zauważyłeś kątem oka jakieś papiery w


jego pokojach?

Archer wsunął dłonie do kieszeni.


– Byłem tu pewnej nocy jakieś dwa miesiące temu – rzekł. – Przyszło tu
trzech jego przyjaciół, z których wszyscy okazali się moimi klientami.
Powiedzieli, że to pilne i gdy Davis wyślizgnął się z sypialni…

Celaena uśmiechnęła się lekko.

– Tak się jakoś stało, że przypadkowo wszystko podsłuchałeś?

Archer odpowiedział jej uśmiechem, który przygasł, gdy mężczyzna


znów spojrzał na Davisa. Gospodarz nalewał wina ludziom
zgromadzonym dookoła niego, w tym młodym dziewczętom, które
wyglądały na czternaście, piętnaście lat. Celaena również spoważniała.
Tego aspektu Rifthold brakowało jej najmniej.

– Zamiast układać plany, głównie narzekali na króla. I bez względu na to,


co sami twierdzą, wątpię, czy naprawdę zależy im na Aelin Galathynius.
Myślę, że poszukują władcy, który będzie najlepiej służył ich własnym
interesom. Być może jedynie chcą, aby dziedziczka zbudowała armię, tak
by ich interesy kwitły podczas nieuniknionej wojny. Jeśli jej pomogą i
dostarczą potrzebnych materiałów…

– Stanie się ich dłużnikiem. Potrzebują marionetkowej królowej, a nie


prawdziwej władczyni. – Oczywiście. Z pewnością zależy im na kimś
takim. – Czy ci ludzie w ogóle pochodzą z Terrasenu?

– Nie. Wywodzi się stamtąd rodzina Davisa, ale on spędził całe życie w
Rifthold. Choć utrzymuje, że jest lojalny wobec Terrasenu, nie jest to do
końca prawda.

Dziewczyna zgrzytnęła zębami.

– Egoistyczne łajdaki!

Archer wzruszył ramionami.

– Niewykluczone, że masz rację. Ale wygląda też na to, że uratowali sporą


grupę niedoszłych ofiar przed powieszeniem. Przyjaciele Davisa złożyli
mu ową nieoczekiwaną wizytę w nocy dlatego, że udało im się ocalić
jednego z informatorów, zanim trafił w łapy oprawców króla. Wywieźli
go ukradkiem z Rifthold przed świtem następnego dnia.

Czy Chaol wiedział o tym? Jego reakcja po zabiciu Caina sugerowała, że


nie zajmował

się torturami i wieszaniem zdrajców. Być może nawet nie wspominano mu


o tym. Dorian też na pewno niczego nie widział.

Ale skoro kapitan nie był odpowiedzialny za przesłuchiwanie


ewentualnych zdrajców, to kto się tym zajmował? Czy ów człowiek
przekazał królowi listę zdrajców? Och, miała stanowczo zbyt wiele spraw
do przemyślenia, zbyt wiele sekretów i splątanych sieci.

– Czy możesz jakoś przemycić mnie do biura Davisa? – spytała. – Chcę


się rozejrzeć.

Archer uśmiechnął się przebiegle.

– Cóż, moja droga, a po co niby wprowadziłem cię tutaj?

Płynnie poprowadził ją w stronę najbliższych drzwi, które były wejściem


dla służby. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że wyszli z sali, ale Archer na
wszelki wypadek muskał dłońmi jej ramiona i kark, sugerując, że szukają
odrobiny prywatności. Uśmiechając się uwodzicielsko, wiódł ją wąskim
korytarzem, a potem w górę po schodach. Nie przestawał jej dotykać, na
wypadek, gdyby ktoś ich zauważył. Służba była jednak zajęta, a korytarze
na piętrze okazały się puste. Wyłożone drewnianą boazerią ściany i kryte
czerwonymi dywanami podłogi były nieskazitelnie czyste. Wiszące na
ścianach obrazy kosztowały majątek. Celaena rozpoznała kilku artystów.

Archer poruszał się bezszelestnie, czego zapewne nauczył się przez lata
wkradania się do sypialni i wyślizgiwania się z nich. Zaprowadził ją do
podwójnych, zamkniętych na klucz drzwi.

Zanim zabójczyni zdążyła wyciągnąć jedną ze szpil od Philippy i


otworzyć drzwi, w dłoni Finna pojawił się wytrych. Mężczyzna obdarzył
ją uśmiechem spiskowca, a ułamek sekundy później drzwi stanęły
otworem. Oczom Celaeny ukazał się pokój z pięknym błękitnym
dywanem i regałami pełnymi książek wzdłuż ścian. Tu i ówdzie stały
doniczki z paprociami, a na samym środku znajdowało się biurko z
dwoma fotelami. W kominku dawno zgasł ogień. Dziewczyna zatrzymała
się i wymacała cienki sztylet, ukryty pod gorsetem. Musnęła też uda,
odnajdując noże przymocowane do bioder.

– Powinienem zejść na dół – rzekł Archer i spojrzał na korytarz za nimi.


Z sali balowej dobiegały dźwięki walca. – Pospiesz się.

Zabójczyni uniosła brew, choć jej twarz przesłaniała maska.

– Chcesz mnie uczyć, jak mam wykonywać swoją pracę?

Pochylił się ku niej i musnął ustami jej szyję.

– Ani mi się śni – szepnął, a potem odwrócił się i znikł.

Celaena szybko zamknęła drzwi, podeszła do okna po drugiej stronie i


zasunęła zasłony.

Wystarczyła jej odrobina światła przenikającego pod drzwiami. Bez


przeszkód podeszła do biurka i zapaliła świeczkę. Na blacie leżały gazety,
sterta odpowiedzi na zaproszenia, wykaz osobistych wydatków… Nic
szczególnego. Wszystko wydawało się całkowicie normalne.

Przeszukała resztę biurka, zajrzała do szuflad i ostukała każdą


powierzchnię w poszukiwaniu skrytek. Zakończyło się to fiaskiem, więc
podeszła do regału z książkami i zaczęła ostukiwać grzbiety, szukając
tomu, który byłby pusty w środku. Już miała się odwrócić, gdy jej uwagę
przykuł pewien tytuł. Na jednym z grzbietów figurował pojedynczy Znak
Wyrda, wymalowany krwistoczerwonym atramentem.

Wyciągnęła książkę i pospiesznie podeszła do biurka. Odstawiła świecę i


otworzyła tom.

W środku ujrzała mnóstwo Znaków Wyrda. Pokryto nimi każdą stronę, a


tekst napisano w nieznanym jej języku. Nehemia twierdziła, że znajomość
Znaków Wyrda to wiedza tajemna.

Symbole te były bowiem tak stare, że zapomniano ich znaczenia wieki


temu, a książki napisane za ich pomocą spalono wraz z księgami
magicznymi. Celaena natrafiła wprawdzie na jedną z nich w bibliotece
zamkowej, zatytułowaną „Chodząca śmierć”, ale był to łut szczęścia.
Sztuka stosowania Znaków Wyrda została zapomniana i jedynie rodzina
Nehemii wciąż wiedziała, jak należy korzystać z ich mocy. Ale tu w jej
rękach znalazła się… Celaena przekartkowała książkę i zauważyła zdanie
wypisane na wewnętrznej stronie okładki. Przysunęła świeczkę, by
odczytać słowa.

Była to zagadka lub dziwaczne sformułowanie:

Tylko dzięki oku ujrzysz wszystko jak należy.

Cóż to, do licha, miało oznaczać? I kim był Davis? Co łączyło


skorumpowanego człowieka interesu z książką o Znakach Wyrda? Czy ten
mężczyzna naprawdę próbował

pokrzyżować plany króla? Zabójczyni modliła się, by dla dobra całej


Erilei król nigdy nie dowiedział się o istnieniu Znaków Wyrda.

Zapamiętała całe zdanie i obiecała sobie, że spisze je po powrocie do


zamku. Może spyta Nehemię, co ono oznacza. Zapyta również, czy
słyszała o Davisie. Archer w istocie przekazał jej ważne informacje, ale z
pewnością nie wiedział wszystkiego.

Zniknięcie magii doprowadziło do bankructw wielu ludzi. Ci, którzy od


wielu lat utrzymywali się dzięki ujarzmianiu jej mocy, niespodziewanie
utracili wszystko. Nie było nic dziwnego w tym, że zaczęli poszukiwać
innego źródła siły, choć król wyjął magię spod prawa.

Ale cóż…

W korytarzu rozległy się kroki. Celaena szybko odłożyła książkę na


półkę i spojrzała na okno. Miała zbyt obszerną suknię, a okno było
niewielkie i wąskie. Trudno byłoby się jej w ten sposób wydostać, a innej
drogi ucieczki nie było.

Zamek w drzwiach zazgrzytał.

Celaena pochyliła się nad biurkiem, wyciągnęła chusteczkę, zgarbiła się i


zaczęła rozpaczliwie szlochać. W tej samej chwili do gabinetu wszedł
Davis.

Niski, masywny mężczyzna zatrzymał się na jej widok, a uśmiech znikł z


jego oblicza. Na szczęście wszedł sam. Dziewczyna wyprostowała się,
udając skrajne zażenowanie.

– Och! – powiedziała i otarła oczy przez dziury w masce. – Och, tak mi


przykro! Ja… Ja musiałam przez moment być sama i… I powiedzieli mi,
że mogę tu wejść.

Davis zmrużył oczy, a potem zerknął na klucz w zamku.

– Jak się tu dostałaś? – zapytał. Jego głos brzmiał nieszczerze, znać w nim
było wyrachowanie oraz nieco strachu.

– Gospodyni mnie wpuściła – zaszlochała, drżąc. Miała nadzieję, że


nieboraczka nie zostanie wychłostana po tym wszystkim. Usiłowała
mówić pospiesznie i nieskładnie. – Mój…

Mój narzeczony mnie… mnie zostawił.

Czasami zastanawiała się, czy nie ma nic złego w tym, że potrafi tak łatwo
się rozpłakać.

Davis przyjrzał się jej ponownie i wydął usta. Dziewczyna zrozumiała, że


bynajmniej nie kieruje nim współczucie. Czuł niechęć do głupiej kobiety,
która szlochała po utracie narzeczonego, zupełnie jakby pocieszenie
cierpiącej osoby było kolosalną stratą cennego czasu.

Nie mogła pogodzić się z tym, że Archer musi usługiwać ludziom, którzy
uważają go za zabawkę i używają, póki się nie zepsuje. Skupiła się na
oddychaniu. Musiała się wydostać stamtąd tak, aby nie wzbudzić podejrzeń
Davisa. Wystarczyło, by zawołał straże z dołu i w jednej chwili popadłaby
w ogromne tarapaty. Co więcej, przypuszczalnie pociągnęłaby za sobą
Archera.

Raz jeszcze zaszlochała, drżąc na całym ciele.

– Na pierwszym piętrze znajduje się garderoba dla dam – powiedział


Davis i zrobił krok w jej kierunku, by ją wyprowadzić. Doskonale.

Podchodząc, ściągnął maskę ptaka, odsłaniając twarz, która


przypuszczalnie była przystojna za młodu. Wiek oraz nadmiar alkoholu
sprawiły jednak, że policzki mu obwisły, włosy w kolorze słomy zaczęły
się przerzedzać, a cera zmatowiała. Na nosie pojawiły się żyłki, przez co
wydawał się purpurowoczerwony i stanowił kontrast z wodnistymi,
szarymi oczami.

Gdy mężczyzna był tak blisko, że mógł jej dotknąć, wyciągnął dłoń.
Celaena raz jeszcze otarła oczy i wsunęła chusteczkę do kieszonki.

– Dziękuję – szepnęła, wpatrując się w podłogę. Ujęła jego dłoń. –


Bardzo… bardzo przepraszam za wtargnięcie.

Usłyszała, jak wciąga powietrze, a potem dostrzegła błysk metalu.

Rozbroiła go i przewróciła na podłogę w ułamku sekundy, choć ostrze


Davisa nacięło jej ramię. Przecięta tkanina przeszkadzała jej, ale mimo to
przygniotła napastnika do dywanu. Po jej nagim ramieniu spływała
cieniutka strużka krwi.

– Nikt nie ma klucza do tego gabinetu! – syknął Davis, choć był na


przegranej pozycji.

Odwaga czy głupota? – Nikt! Nawet moja gospodyni!

Celaena przesunęła dłoń, szukając miejsc na szyi, których naciśnięcie


odbierało przytomność. Gdyby udało jej się ukryć ramię, wymknęłaby się
niepostrzeżenie.
– Czego szukałaś? – pytał Davis, usiłując się uwolnić. Jego oddech
cuchnął winem. Nie miała ochoty odpowiadać na jego pytania. Naraz
mężczyzna poderwał się, usiłując ją odepchnąć, ale wtedy naparła na
niego całym ciałem i uniosła dłoń, aby go uderzyć.

Niespodziewanie zaśmiał się cicho.

– Nie chcesz wiedzieć, co było na tym nożu?

Mogłaby zedrzeć mu twarz paznokciami za paskudny uśmiech, którym ją


obdarzył.

Płynnym ruchem złapała sztylet i powąchała ostrze.

Wiedziała, że nigdy nie zapomni tego charakterystycznego, piżmowego


zapachu. Była to gloriella, łagodna trucizna, która wywoływała trwający
kilka godzin paraliż. Wykorzystano ją tej nocy, kiedy została złapana.
Bezsilna została przekazana ludziom króla, którzy wtrącili ją do lochu.

Uśmiech Davisa naraz stał się triumfalny.

– Wystarczy, żebyś straciła przytomność. Moi strażnicy zabiorą cię do


nieco bardziej prywatnego pomieszczenia.

Nie musiał dodawać, że czekają ją tam tortury.

„Drań!”.

Ile trucizny dostało się do rany? Cięcie było płytkie i krótkie, ale
dziewczyna wiedziała, że gloriella już wniknęła do jej krwi, tak jak wtedy,
gdy leżała przy zmaltretowanym ciele Sama.

Musiała uciekać. Teraz, w tej chwili!

Uniosła wolną dłoń, aby znokautować mężczyznę, ale jej palce były
kruche i nieposłuszne jej woli, a Davis, pomimo niskiego wzrostu, okazał
się bardzo silny. Zapewne przeszedł kiedyś szkolenie, gdyż
nadspodziewanie szybko złapał ją za nadgarstki i cisnął nią o podłogę.
Uderzyła w dywan z takim impetem, że straciła dech w piersi. W głowie
jej się zakręciło i wypuściła sztylet. Gloriella działała szybko, za szybko.
Musiała się stamtąd wyrwać.

Poczuła, jak zalewa ją czysta panika. Suknia krępowała jej ruchy, skupiła
więc resztki uwagi na kopniaku, który okazał się tak silny, że Davis na
chwilę ją wypuścił.

– Suka! – warknął.

Rzucił się na nią, ale Celaena już trzymała w ręku jego zatruty sztylet.
Uderzenie serca później złapał się za szyję, a jego krew obryzgiwała jej
suknię i dłonie.

Davis zwalił się na bok, nadal ściskając gardło, jakby mógł w ten sposób
powstrzymać uciekającą, życiodajną krew. W gardle mu zabulgotało.
Celaena wiedziała, co to oznacza, ale nie miała zamiaru okazywać mu
litości i zakończyć jego cierpienia. Nie, nie zaszczyciła go nawet
pożegnalnym spojrzeniem. Dźwignęła się na nogi, ujęła sztylet i obcięła
suknię aż do kolan.

Chwilę później wspinała się już na parapet i patrzyła na stojących poniżej


strażników oraz powozy. Każda kolejna myśl była coraz bardziej
zagmatwana.

Nie miała pojęcia, jak zdołała to zrobić ani też ile to trwało, ale po chwili
znalazła się na ziemi i puściła się biegiem w stronę otwartej bramy.
Strażnicy i służący zaczęli krzyczeć.

Celaena biegła najszybciej, jak mogła, ale każde uderzenie serca


rozprowadzało gloriellę po jej ciele. Traciła nad nim kontrolę.

Znajdowali się w zamożnej części miasta, niedaleko Królewskiego Teatru.


Uniosła głowę w poszukiwaniu szklanego zamku, górującego nad
dachami kamienic. Jest! Nigdy dotąd mieniące się wieże nie wydawały jej
się tak piękne i przyjazne. Musiała tam dotrzeć.

Świat zaczął zamazywać jej się przed oczami. Zacisnęła zęby i rzuciła się
do biegu.
***

Wystarczyło jej przytomności umysłu, by zerwać płaszcz z pijaka


śpiącego na rogu i zetrzeć krew z twarzy, choć trudno jej było w biegu
zmusić ręce do posłuszeństwa. Zakrywszy płaszczem podartą suknię,
skierowała się ku głównej bramie w murze otaczającym zamek.

Strażnicy rozpoznali ją, choć było zbyt ciemno, by mogli jej się przyjrzeć.
Rana była przecież zbyt mała i zbyt płytka. Wierzyła, że jej się uda.
Musiała jedynie dostać się do środka, znaleźć się w bezpiecznym
miejscu…

Potknęła się jednak na krętej drodze prowadzącej do zamku. Nie mogła


już dłużej biec.

Brnęła z trudem przed siebie, zataczając się. Nie mogła w takim stanie
wejść przez główne wrota, gdyż ktoś na pewno by ją zobaczył. Nie chciała
przecież, żeby wszyscy wiedzieli, kto odpowiada za śmierć Davisa.

Chwiejąc się, poszła do bocznego wejścia. Żelazne, nabijane ćwiekami


drzwi były w nocy częściowo otwarte, a można było dostać się przez nie
do koszar. Nie było to najlepsze miejsce na wejście do zamku, ale musiało
wystarczyć. Może strażnicy wykażą się dyskrecją.

„Najpierw jedna noga, potem druga… Jeszcze kawałek…”.

Celaena nie pamiętała chwili, gdy podeszła do drzwi, zarejestrowała


jedynie ostre kształty ćwieków, gdy je otwierała. Oślepiło ją światło w
korytarzu, ale przynajmniej dostała się do środka.

Drzwi do stołówki stały otworem. Dobiegały stamtąd śmiechy i stukot


zderzających się kufli. Zabójczyni nie miała pojęcia, czy jej ciało
zdrętwiało z zimna, czy może gloriella przejęła już nad nim kontrolę.

Musiała powiedzieć komuś, jakiego potrzebuje antidotum. Komuś,


komukolwiek…

Jedną ręką opierając się o ścianę, a drugą przytrzymując płaszcz,


przemknęła obok stołówki. Każdy oddech zdawał się trwać całą
wieczność. Nikt jej nie zatrzymał, nikt nawet nie spojrzał w jej kierunku.

Musiała dotrzeć do drzwi na końcu korytarza. Za nimi znajdował się


pokój, w którym będzie bezpieczna. Wciąż opierając się o ścianę, brnęła
naprzód, licząc mijane pomieszczenia.

Była już tak blisko… Poła płaszcza zaczepiła się o jakąś klamkę i
materiał rozdarł się.

Zdołała jednak dotrzeć tam, gdzie zawsze była bezpieczna. Jej dłonie
zdrętwiały tak bardzo, że nie czuła już faktury drewna, gdy pchnęła drzwi
i zachwiała się na progu.

Oślepiające światło, rozmazane kształty z drewna, kamienia i papieru. We


mgle Celaena dostrzegła znajomą twarz, spoglądającą na nią znad biurka.
Z jej gardła wydobył się stłumiony dźwięk. Spojrzała na siebie i ujrzała,
że jej białą suknię, ramiona i dłonie pokrywała krew.

Ujrzała Davisa i jego ranę na szyi.

– Chaol – jęknęła, poszukując wzrokiem znajomej twarzy.

Ten jednak biegł już ku niej, roztrącając sprzęty. Wykrzyknął jej imię, gdy
ugięły się pod nią kolana i osunęła się na podłogę. Dojrzała jedynie
złocisty brąz jego oczu i zdołała wyszeptać:

– Gloriella.

Potem wszystko zalała ciemność.


13
Była to najdłuższa noc w życiu Chaola.

Przerażająco wyraźnie czuł upływ każdej sekundy, gdy Celaena leżała na


podłodze w jego biurze. Góra jej sukni była tak zakrwawiona, że nie miał
pojęcia, gdzie znajdowała się rana, a wszystkie te idiotyczne falbanki i
plisy przesłaniały widok.

Spanikował więc. Strach całkiem nim zawładnął. W jego głowie nie było
żadnej sensownej myśli. Ulegając przerażeniu, zatrzasnął drzwi,
wyciągnął swój nóż myśliwski i rozciął

jej suknię.

Nie zobaczył jednak żadnej rany. Znalazł tylko sztylet w pochewce, który
ze stukotem spadł na podłogę, zauważył też niewielkie nacięcie na
przedramieniu. Pod ubraniem na skórze dziewczyny nie było prawie
wcale krwi. Po chwili Chaol oprzytomniał na tyle, aby przypomnieć sobie
wyszeptane przez Celaenę słowo: „gloriella”.

Trucizna wywołująca czasowy paraliż.

Kolejne działania miały już uporządkowany charakter. Najpierw wezwał


Ressa i kazał

młodemu, rozsądnemu strażnikowi, aby trzymał gębę na kłódkę i znalazł


najbliższego uzdrowiciela. Następnie owinął Celaenę własnym płaszczem,
by nikt nie ujrzał krwi na jej ciele, a potem zaniósł na rękach do jej
komnat. Wykrzyknął kilka poleceń do uzdrowicieli i unieruchomił ją, gdy
wlewali antidotum do jej ust, aż się zakrztusiła. Nie opuszczał jej łóżka
przez wiele długich godzin. Trzymał ją, gdy wymiotowała, odsuwał jej
włosy z czoła i warczał

na każdego, kto wszedł do pokoju. Nie opuścił sypialni nawet wtedy, gdy
Celaena wreszcie usnęła. Siedział przy niej i czuwał. Wysłał też Ressa
oraz najbardziej zaufanych ludzi do miasta z przykazaniem, aby nie
wracali bez wiarygodnych informacji. Gdy wrócili i opowiedzieli mu o
bogatym kupcu, który najprawdopodobniej został zamordowany
własnym, zatrutym sztyletem, Chaol poukładał fakty w logiczną całość.
Pewien był jednego – dobrze, że Davis nie żyje. Gdyby przeżył, Chaol
udałby się do niego i sam dokończył robotę.

***

Celaena obudziła się.

W ustach czuła suchość i bolała ją głowa, ale nie była sparaliżowana.


Mogła poruszać palcami u rąk i nóg, a zapach pościeli zdradził jej, że
znajdowała się we własnym łóżku. Była bezpieczna.

Z trudem uchyliła powieki i zamrugała, gdyż nadal widziała niewyraźnie.


Bolał ją brzuch, ale efekty działania glorielli ustąpiły. Spojrzała w lewo,
jakby nawet przez sen wiedziała, gdzie znajduje się Chaol.

Kapitan siedział na krześle z nogami wyciągniętymi do przodu i drzemał.


Odchylił głowę do tyłu, pokazując rozpięty kołnierz tuniki i silne mięśnie
szyi. Sądząc po kącie padania promieni słonecznych, przypuszczalnie
nastał świt.

– Chaol – wychrypiała.

Poderwał się natychmiast, czujny jak zwykle, i pochylił się ku niej, jakby i
on zawsze wiedział, gdzie jej szukać. Odruchowo sięgnął po miecz, ale na
jej widok cofnął rękę.

– Już nie śpisz – powiedział głucho, nie kryjąc emocji. – Jak się czujesz?

Spojrzała po sobie. Ktoś zmył z niej krew i przebrał ją w koszulę nocną.


Ten oszczędny ruch głową sprawił, że świat wokół niej znów zawirował.

– Potwornie – przyznała.

Chaol oparł łokcie na kolanach i objął twarz dłońmi.

– Zanim powiesz mi cokolwiek innego, muszę poznać odpowiedź na


jedno pytanie.
Zabiłaś Davisa, bo przyłapał cię, gdy myszkowałaś w jego biurze, a
potem dziabnął zatrutym sztyletem?

Mówiąc te słowa, mężczyzna wykrzywił się, a w jego złocistobrązowych


oczach pojawił

się błysk gniewu. Celaenie zrobiło się niedobrze na wspomnienie tamtej


chwili, ale przytaknęła.

– Dobrze – rzekł Chaol i wstał.

– Powiesz o tym królowi?

Skrzyżował ramiona na piersi, podszedł do łóżka i wbił w nią wzrok.

– Nie – odparł, choć w jego oczach znów zamigotały silne emocje. – Ale
tylko dlatego, że nie mam ochoty zapewniać go, że potrafisz szpiegować
tak, by cię nie złapano. Moi ludzie również nie pisną ani słowem, ale jeśli
zrobisz coś takiego ponownie, wtrącę cię do lochów.

– Za zabicie Davisa?

– Za to, że przeraziłaś mnie do granic! – Kapitan przeczesał dłońmi


włosy, zrobił kilka kroków i odwrócił się, mierząc w nią palcem. – Wiesz,
jak wyglądałaś w chwili, gdy się tu zjawiłaś?

– Nie wiem, ale zaryzykuję… Kiepsko?

Emocje znikły ze spojrzenia Chaola.

– Gdybym nie spalił tej sukni, kazałbym ci ją teraz obejrzeć.

– Spaliłeś mój ciuch?

– A potrzeba ci dowodu na to, co zrobiłaś? – Mężczyzna rozłożył ręce.

– Możesz popaść w poważne tarapaty, jeśli będziesz mnie chronił w ten


sposób.
– Dam sobie radę.

– Serio?

Kapitan pochylił się nad łóżkiem, oparł dłonie o materac i warknął prosto
w jej twarz: –

Tak. Dam sobie z tym radę.

Miała tak sucho w ustach, że nie była w stanie nawet przełknąć śliny. W
oczach Chaola, oprócz gniewu, dostrzegła tyle lęku, że aż się skrzywiła.

– Było aż tak źle?

Mężczyzna przysiadł na skraju materaca.

– Byłaś chora. Ciężko chora. Nie mieliśmy pojęcia, ile glorielli dostało
się do twojej krwi, i uzdrowiciele postanowili na wszelki wypadek dać ci
silną dawkę antidotum. W efekcie spędziłaś kilka godzin z głową w
wiadrze.

– Nie pamiętam nic a nic. Ledwie przypominam sobie drogę powrotną.

Kapitan pokręcił głową i wbił wzrok w ścianę. Pod jego oczami


malowały się ciemne plamy, a podbródek pokrył zarost. Wydawał się
skrajnie wyczerpany. Wyglądało na to, że nie spał przez całą noc i
zdrzemnął się dopiero przed chwilą. Celaena ledwo zdawała sobie sprawę
z tego, dokąd zmierzała, gdy trucizna rozlewała się po jej ciele. Wiedziała
tylko tyle, że musi dotrzeć tam, gdzie jest bezpiecznie. Tak się złożyło, że
trafiła w najlepsze możliwe miejsce.
14
Celaena była wściekła na siebie, że po spotkaniu owej istoty kilka nocy
wcześniej musiała zebrać się na odwagę, aby przekroczyć próg
królewskiej biblioteki. Jeszcze mniej podobało jej się to, że po owym
zdarzeniu jej ulubione miejsce jawiło się niczym nieznane i być może
śmiertelnie niebezpieczne terytorium.

Czuła się nieco głupio, gdy rozwarła ogromne wrota z dębowego drewna
i wkroczyła do środka uzbrojona po zęby, choć większość oręża była
dobrze ukryta. Nie mogła przecież dopuścić do tego, aby ludzie zaczęli
pytać, dlaczego Królewska Obrończyni wchodzi do biblioteki wyposażona
jak na pole bitwy.

Po tym, co się wydarzyło poprzedniej nocy, nie miała ochoty na spacery


po Rifthold.

Wolała zostać w zamku i przemyśleć wszystko, czego dowiedziała się w


gabinecie Davisa.

Chciała również spróbować znaleźć jakiś związek między książką ze


Znakami Wyrda a królewskimi planami. Poza tym miała na razie tylko
jeden dowód potwierdzający, że w zamku dzieje się coś niedobrego. Cóż,
trzeba było więc się zebrać na odwagę i dowiedzieć się, czego owa istota
szukała w bibliotece. A może przy okazji odkryłaby też, dokąd ta istota
udała się później?

Biblioteka wyglądała tak jak zawsze. Była słabo oświetlona i ogromna


niczym jaskinia, a kamienna architektura i niekończące się korytarze,
zastawione rzędami regałów z książkami, wprost zachwycały. Panowała tu
głucha cisza.

Celaena wiedziała, że po pomieszczeniach kręci się kilku uczonych i


bibliotekarzy, którzy na ogół byli zajęci własnymi studiami. Rozmiary
biblioteki były przytłaczające. Wydawała się niemal osobnym zamkiem w
zamku.

Cóż ta istota tu robiła?


Zabójczyni przechyliła głowę, aby przyjrzeć się górnym piętrom, wzdłuż
których ciągnęły się bogato zdobione balustrady. Główną salę, w której
stała, opromieniał blask żelaznych żyrandoli. Uwielbiała to
pomieszczenie. Kochała roz-stawione tu i ówdzie ciężkie stoły i krzesła
obite czerwonym aksamitem, ubóstwiała spłowiałe kanapy stojące przed
ogromnymi kominkami.

Celaena zatrzymała się przy jednym ze stołów. Siadała tu, gdy usiłowała
zgłębić Znaki Wyrda, spędziła też przy nim wiele godzin w towarzystwie
Chaola. Widziała stąd trzy poziomy biblioteki. Mnóstwo miejsc, w których
mogła się ukryć, pokoje, alkowy, rozpadające się schody…

A co było poniżej? Biblioteka znajdowała się wprawdzie daleko od jej


pokojów i przypuszczalnie nie była połączona z siecią tuneli, ale przecież
pod zamkiem mogło być więcej zapomnianych miejsc. Wypolerowana
marmurowa podłoga lśniła pod jej stopami.

Chaol wspomniał kiedyś legendę, jakoby pod zamkową biblioteką leżała


druga, usytuowana w tunelach i katakumbach. Gdyby Celaena nie chciała,
aby inni ludzie odkryli jej tajemne plany, gdyby była straszliwą istotą,
szukającą miejsca odosobnienia…

Może to był wielki błąd, ale czuła, że musi odszukać ową istotę.
Niewykluczone, że dowie się w ten sposób, co naprawdę dzieje się w
zamku.

Podeszła do najbliższej ściany i wkrótce pochłonęły ją cienie rzucane


przez regały.

Minęło kilka minut, zanim dotarła do końca korytarza, gdzie również


ciągnęły się półki z książkami i wyszczerbione pulpity do pisania.
Wyciągnęła kawałek kredy z kieszeni i nakreśliła znak „X” na jednym z
nich. Wiedziała, że za moment każdy korytarz będzie wyglądał tak samo i
dobrze będzie wiedzieć, że zatoczyła już krąg. Była gotowa na tę
wyprawę, nawet gdyby miała jej zabrać całe godziny.

Mijała regał za regałem. Niektóre były całkiem prostymi meblami, inne


zwracały na siebie uwagę starannym wykonaniem. Nieliczne latarnie
rozmieszczone były daleko od siebie i dziewczyna często musiała przejść
kilka kroków w całkowitych ciemnościach. Zniknął już lśniący marmur
pod nogami i stąpała teraz po prastarych, kamiennych płytach. Szuranie
jej stóp było jedynym odgłosem, jaki do niej docierał. Miała wrażenie, że
te ściany od tysiąca lat nie słyszały żadnego innego dźwięku.

Niemniej jednak ktoś musiał tu schodzić, by zapalać latarenki. A więc


gdyby się zgubiła, z pewnością prędzej czy później ktoś by ją odnalazł.

„Ale przecież ja się nie zgubię! – pocieszyła się, gdy cisza w bibliotece
zaczęła przeistaczać się w żywą istotę. – Szkolono mnie w oznaczaniu i
zapamiętywaniu ścieżek, wyjść i zakrętów. Nic mi nie będzie”.

Istniała natomiast szansa, że dotrze na sam skraj biblioteki, do miejsca,


gdzie nawet uczeni nigdy nie zaglądali. Nagle Celaenie przypomniał się
moment, gdy ślęczała nad „Chodzącą śmiercią” i poczuła coś pod swoimi
stopami. Chaol wyjaśnił jej wtedy, że to on drasnął sztyletem podłogę, aby
ją wystraszyć, ale drgania wskazywały na coś innego. Miała wówczas
wrażenie, że ktoś przeciągnął pazurem po kamieniu.

„Dość – powiedziała do siebie w myślach. – Przestań natychmiast. Twoja


wyobraźnia podsuwa ci idiotyczne rozwiązania. Chaol próbował cię
wystraszyć, i tyle”.

Nie miała pojęcia, jak długo trwała jej wędrówka, ale wreszcie dotarła do
narożnika.

Stojące tu szafy wykonano z bardzo starego drewna, a ściany uformowano


na podobieństwo strażników, którzy po wsze czasy mieli strzec
znajdujących się między nimi książek. W tej części korytarza nie było już
latarenek, a gdy zabójczyni spojrzała przed siebie, ujrzała jedynie
nieprzeniknioną ciemność.

Na szczęście któryś z uczonych zostawił pochodnię przy ostatniej latarni.


Była niewielka, tak by niosący ją człowiek przez przypadek nie spalił
całej biblioteki, ale Celaena wiedziała, że przez to nie wystarczy jej na
długo.
Mogła zakończyć wędrówkę tu i teraz i wrócić do swych pokojów, a tam
zastanowić się nad sposobami wyciągnięcia informacji od klientów
Archera. Zbadała już część ściany i niczego nie odkryła. Dalszą częścią
może zająć się jutro.

Ale była przecież na miejscu.

Wzięła do ręki pochodnię.

***

Dorian zerwał się ze snu, gdy zegar wybił pełną godzinę. Był spocony,
choć w komnacie panował chłód.

Zdziwiło go, że zapadł w sen, ale niska temperatura w pomieszczeniu


zdumiała go jeszcze bardziej. Przecież wszystkie okna i drzwi były
szczelnie zamknięte, a tymczasem wokół jego ust kłębiła się para.

Usiadł. Bolała go głowa.

Właśnie dręczył go koszmar, pełen zębów, cieni i połyskujących


sztyletów. Ale to był

tylko zły sen.

Dorian pokręcił głową. Temperatura w komnacie powoli zaczynała


rosnąć. Być może po prostu przez pomieszczenie przeszedł zimny
przewiew, a w sen zapadł dlatego, że zeszłej nocy położył się zbyt późno.
Koszmar zaś przypuszczalnie wywołała opowieść Chaola o wyprawie
Celaeny.

Zacisnął zęby. Dziewczyna parała się naprawdę niebezpieczną profesją,


lecz choć wpadł

w gniew, gdy usłyszał o zabiciu Davisa, czuł, że zabójczyni odepchnęłaby


go od siebie, gdyby na nią nakrzyczał.

Stłumił dreszcze i podszedł do garderoby, aby zdjąć pogniecioną tunikę.


W pewnym momencie spojrzał za siebie i mógłby przysiąc, że dostrzega
niewyraźny zarys szronu w miejscu, gdzie leżał na kanapie. Idealnie
obwodził jego sylwetkę. Gdy przyjrzał się jednak uważniej, złudzenie
prysło.

***

Celaena usłyszała, że gdzieś w oddali zegar wybił pełną godzinę. Z


niedowierzaniem policzyła uderzenia – przebywała w bibliotece od trzech
godzin. Od trzech godzin! Tylna ściana nie przypominała bocznej.
Skręcała to tu, to tam, i co chwila odsłaniała wejścia do alków, gabinetów
i niewielkich pokojów pełnych kurzu i myszy. W chwili gdy już sięgała po
kredę, aby narysować kolejny znak „X” i zawrócić, dostrzegła na ścianie
tkaninę.

Zwróciła na nią uwagę tylko dlatego, że był to pierwszy element


dekoracyjny na ścianie, na który się natknęła. Zważywszy na to, co się
wydarzyło w jej życiu przez ostatnie sześć miesięcy, dziewczyna
wiedziała, że to znalezisko na pewno ma jakieś znaczenie. Na tkaninie nie
było wizerunku Eleny, jelenia ani pięknych, zielonych widoczków.

Nie, na gobelinie, utkanym z nici tak czerwonych, że zgoła wydawały się


czarne, nie było zupełnie nic.

Zabójczyni dotknęła starego materiału, nie mogąc się nadziwić jego


barwie. Czerwień była tak intensywna, że w mroku zdawała się pochłaniać
jej palce. Po plecach spłynął jej zimny dreszcz. Oparła dłoń na rękojeści
sztyletu i odsunęła gobelin. A potem zaklęła. I jeszcze raz.

Ujrzała bowiem kolejne sekretne drzwi.

Rozejrzała się dookoła i wytężyła słuch, ale jej uszu nie dobiegły odgłosy
kroków ani szelest ubrań. Pchnęła drzwi.

Po drugiej stronie ujrzała spiralne schody prowadzące w dół. Buchnęło z


nich ciężkie, stęchłe powietrze, które omiotło jej twarz. Blask latarni
odsuwał ciemności zaledwie o kilka kroków i opromieniał ściany, na
których ciągnęła się płaskorzeźba przedstawiająca bitwę.
Wzdłuż marmurowej ściany biegł wąski rowek o głębokości zaledwie
kilku centymetrów, który wybiegał w ciemność. Celaena musnęła go
palcem – był gładki niczym szkło i znajdowały się w nim resztki czegoś
śliskiego. Na ścianie wisiała niewielka srebrna lampka. Dziewczyna
wsunęła pochodnię na odpowiednie miejsce na murze i ujęła w dłoń
lampę. W jej wnętrzu plusnął jakiś płyn.

– Sprytne – mruknęła, uśmiechając się do siebie.

Sprawdziła, czy pochodnia znajduje się wystarczająco daleko, po czym


przystawiła dziobek lampki do rowka i wlała do niego nieco oleju.
Następnie zdjęła pochodnię i przystawiła ją do ściany. Rowek natychmiast
zapłonął ogniem, rozjaśniając ciemne, pokryte pajęczynami schody na
całej długości. Dziewczyna oparła dłoń na biodrze i przyjrzała się rytom
ciągnącym się wzdłuż ścian.

Nie sądziła, aby ktokolwiek miał zamiar jej szukać, ale mimo to upewniła
się, czy gobelin wisi tak jak w chwili, gdy go zauważyła, po czym
wyciągnęła jeden z długich sztyletów.

Ruszyła w dół, a sceny bitewne przesuwały się po obu stronach schodów,


opromienione blaskiem ognia. Zabójczyni mogłaby przysiąc, że kamienne
twarze patrzą na nią, gdy przechodziła. Oderwała wzrok od ścian.

Znów owionął ją zimny podmuch powietrza i wtedy dostrzegła koniec


schodów. Dalej ciągnął się ciemny korytarz, który cuchnął starością i
zgnilizną. Na samym dole leżała porzucona pochodnia. Ilość oplatających
ją pajęczyn sugerowała, że nikt od dawna nie przebywał w tej części.

„Chyba że owa istota widzi w ciemnościach”.

Celaena odepchnęła również tę myśl. Uniosła pochodnię i odpaliła ją od


palącego się oleju.

Z łukowatego sklepienia zwisały liczne pajęczyny, muskając wyłożoną


kamieniami podłogę. Wzdłuż ścian stały rozpadające się półki, uginające
się pod ciężarem tomów tak starych, że Celaena nie była w stanie odczytać
tytułów. W każdym zakamarku upchnięto zwoje i kawałki pergaminu,
niektóre wciąż leżały rozłożone na wygiętych deskach, jakby ktoś, kto je
czytał, odszedł zaledwie chwilę temu. Dziewczyna miała wrażenie, że ten
korytarz bardziej wygląda jak grobowiec niż miejsce ostatniego
pochówku Eleny.

Szła przed siebie, zatrzymując się od czasu do czasu, aby rzucić okiem na
któryś ze zwojów. Były to mapy oraz zamkowe rachunki prowadzone dla
królów, którzy już dawno obrócili się w proch.

„Księgowość. Wędruję całymi godzinami, denerwuję się i boję, a


odkrywam jedynie bezużyteczne zapiski księgowych sprzed lat. Pewnie
tego właśnie szukała owa zakapturzona istota. Chciała się dowiedzieć, ile
wydawano kiedyś na jedzenie”.

Celaena wyrzuciła z siebie serię doprawdy paskudnych przekleństw i


zamachała pochodnią. Szła przed siebie, aż jej oczom ukazał się korytarz
odbijający w lewo. Zapewne prowadził na poziomy pod grobowcem
Eleny, ale jak głęboko sięgał? Zabójczyni spostrzegła kolejną latarnię i
rowek na ścianie. Tak jak poprzednio oświetliła cały korytarz i ujrzała las
wyrzeźbiony w szarym kamieniu. Las oraz… Oraz Fae. Nie mogła nie
zauważyć spiczasto zakończonych uszu oraz wydłużonych kłów. Istoty Fae
odpoczywały, tańczyły, grały na instrumentach, ciesząc się swą
nieśmiertelnością oraz eteryczną urodą. Nie, król i jego przyboczni z
pewnością nie wiedzieli o istnieniu tego miejsca. Gdyby tak było, już
dawno zatarliby twarze wyrzeźbionych postaci. Celaena nie potrzebowała
pomocy historyka, aby wiedzieć, że to miejsce było stare, o wiele starsze
od poprzedniego, być może starsze nawet od samego zamku.

Dlaczego Gavin wybrał akurat to miejsce, by wznieść swój zamek? Czy


znajdowało się tutaj coś innego?

„A może było tu coś, co należało ukryć?”.

Dziewczyna spojrzała w dół schodów, a wzdłuż kręgosłupa spłynęły jej


krople zimnego potu.

Choć wydawało się to niemożliwe, znów poczuła powiew powietrza.


Żelazo. Podmuch pachniał żelazem.
Postacie na ścianach migotały, gdy schodziła w dół. Kiedy dotarła do
końca schodów, odetchnęła płytko i zapaliła pochodnię wyjętą z
pobliskiego uchwytu. Stała w długim korytarzu wyłożonym szarym
kamieniem. Widziała tylko jedne drzwi po lewej i żadnego innego
wyjścia, nie licząc schodów za plecami.

Uważnie przyjrzała się korytarzowi. Nic. Nie było tam nawet myszy.
Celaena rozglądała się jeszcze przez moment, a potem ruszyła przed
siebie, zapalając pozostałe pochodnie na ścianach.

Żelazne drzwi niczym się nie wyróżniały, choć bez wątpienia były nie do
pokonania.

Nabijana ćwiekami płyta przypominała fragment bezgwiezdnego nieba.

Celaena wyciągnęła rękę, ale znieruchomiała, zanim jej palce musnęły


metal.

Dlaczego wykonano je w całości z żelaza?

Pamiętała przecież, że żelazo było jedynym surowcem całkowicie


odpornym na magię.

Dziesięć lat temu po świecie chodziło wiele osób, które nią władały.
Uważano, że ich moc pochodzi od bogów, choć król Adarlanu uznał, że
magia jest obrazą dla boskości. Bez względu na pochodzenie moc miała
wiele odmian. Niektóre z nich pozwalały leczyć, dzięki innym można było
zmienić kształt, wzywać ogień, wodę, burzę i tak dalej. Nie licząc tych
najpotężniejszych, wiele magicznych talentów słabło z pokolenia na
pokolenie. Przyczyną, dla której czary stawały się coraz wątlejsze lub
zgoła nie działały, była obecność żelaza we krwi.

Celaena widziała już setki drzwi w tym zamku. Niektóre zbudowano z


drewna, inne z brązu bądź szkła, ale żadnych nie wykonano z żelaza. Te,
przed którymi stała, były bardzo stare i pochodziły z czasów, gdy
tworzenie drzwi z żelaza miało sens. Czy te wrota miały kogoś
powstrzymać przed wejściem? A może zatrzymać kogoś w środku?
Celaena dotknęła Oka Eleny i obejrzała drzwi raz jeszcze. Nie miała
pojęcia, co się może znajdować za nimi, więc położyła dłoń na klamce i
pociągnęła.

Wrota były zamknięte. Zabójczyni nie znalazła żadnej dziurki na klucz.


Przesunęła dłonią po szczelinach. Czyżby to rdza uniemożliwiała ich
otwarcie?

Zmarszczyła brwi. Nigdzie nie widziała śladu rdzy.

Cofnęła się i przyjrzała drzwiom raz jeszcze. Po co ktoś zaopatrzył je w


klamkę, skoro nie było możliwości, aby je otworzyć? Po co też
wyposażono je w zamek? Za nimi musiało znajdować się coś cennego!

Odwróciła się, ale w tej samej chwili amulet rozgrzał jej skórę, a przez
materiał tuniki przeniknęło światło. Celaena zamarła.

Przez chwilę sądziła, że to tylko blask pochodni, ale nie miała pewności.
Uważnie wpatrywała się w cieniutką szparę między drzwiami a kamienną
podłogą. Jakiś cień, ciemniejszy od mroku, zatrzymał się po drugiej
stronie.

Dziewczyna wolną ręką powoli wyciągnęła najcieńszy i najbardziej płaski


ze swych sztyletów. Odłożyła pochodnię i położyła się na brzuchu, a
potem podpełzła tak blisko drzwi, na ile starczyło jej odwagi. To były
tylko cienie. Cienie, a jakże. Lub szczury.

Tak czy owak, musiała mieć pewność.

W zupełnej ciszy wsunęła błyszczący sztylet pod drzwi. Od ostrza


odbijała się tylko ciemność oraz płomień pochodni.

Wsunęła ostrze głębiej i ujrzała dwa błyszczące, zielono-złote kręgi.

Cofnęła się gwałtownie, wyciągając sztylet. Przygryzła wargę, by


powstrzymać stek przekleństw.

„Oczy!”.
Widziała czyjeś oczy błyszczące w ciemnościach. Oczy przypominające…
Oczy jak u…

Wypuściła powietrze nosem, uspokajając się nieco. Oczy jak u zwierzęcia.


Jak u szczura czy myszy. Albo u kota.

Podkradła się raz jeszcze do drzwi, wstrzymując oddech, i raz jeszcze


ustawiła ostrze tak, aby ujrzeć w jego odbiciu ciemność po drugiej
stronie.

Nic. Absolutnie nic.

Wpatrywała się w sztylet przez pełną minutę, czekając, aż owe oczy


pojawią się ponownie, ale stworzenie już znikło.

„Szczur. To musiał być szczur”.

Mimo to Celaena nie mogła pozbyć się chłodu, który przeniknął jej ciało,
ani też zignorować ciepła, którym emanował amulet na jej szyi. Nawet
jeśli po drugiej stronie nie było żadnej istoty, tam należało szukać
odpowiedzi. Postanowiła, że je odkryje, ale nie dzisiaj.

Musiała się najpierw przygotować.

Być może istniały sposoby na to, aby otworzyć drzwi. Miejsce to było
bardzo stare, a więc moc, która zamknęła wrota, mogła mieć związek ze
Znakami Wyrda.

Ale jeśli za tymi drzwiami rzeczywiście coś było… Sięgając po


pochodnię, Celaena poruszyła palcami prawej dłoni i spojrzała na blizny
pozostawione przez ridderaka.

To na pewno był tylko szczur, choć niewykluczone, że się myliła, ale nie
miała żadnej –

najmniejszej nawet! – ochoty przekonać się o tym teraz.


15
Tego wieczoru podczas kolacji Wielka Sala Jadalna była wypełniona po
brzegi. Celaena zazwyczaj wolała jeść u siebie, ale gdy usłyszała, że ucztę
zorganizowaną z okazji powrotu księcia Hollina ma uświetnić występ
Reny Goldsmith, zdecydowała się zająć miejsce przy jednym z długich
stołów z tyłu pomieszczenia. Tylko tam wolno było zasiąść mniej
znaczącej szlachcie, niektórym z lepiej urodzonych ludzi Chaola oraz
innym, którzy odważyli się wkroczyć do jaskini lwów, jaką był dwór.

Rodzina królewska zasiadała na podwyższeniu z przodu sali. W ich gronie


znaleźli się Perrington, Roland oraz jakaś kobieta, która
najprawdopodobniej była jego matką. Celaena, siedząca po przeciwnej
stronie Wielkiej Sali Jadalnej, ledwie widziała księcia Hollina, ale
zwróciła uwagę, że to blady, korpulentny chłopak z grzywą ciemnych
loków. Posadzenie Hollina przy Dorianie było raczej kiepskim pomysłem,
gdyż spoglądającym na nich gościom trudno się było powstrzymać od
porównań. Dziewczyna słyszała wiele nieprzyjemnych plotek na temat
Hollina, ale mimo to młodszy syn króla budził w jej sercu odrobinę
współczucia.

Chaol, ku jej zdumieniu, zdecydował się usiąść przy niej. Towarzyszyło


mu pięciu ludzi.

W pomieszczeniu znajdowało się wielu innych strażników, ale dziewczyna


nie miała wątpliwości, że przyboczni kapitana są równie czujni jak ich
koledzy strzegący drzwi oraz podwyższenia. Strażnicy siedzący przy stole
odnosili się do zabójczyni uprzejmie, choć z dystansem. Żaden ani
słowem nie zająknął się o tym, co wydarzyło się zeszłej nocy, ale każdy
dyskretnie spytał, jak się czuje. Na twarzy Ressa, który strzegł jej podczas
turnieju, pojawiła się szczera ulga, gdy usłyszał, że ma się lepiej. Był
najbardziej rozmowny z całej piątki i plotkował

niczym wytrawny dworzanin.

– A wtedy – mówił z łobuzerskim zachwytem na chłopięcej twarzy – gdy


ledwie wskoczył do jej łóżka, nagusieńki jak w dniu urodzin, do komnaty
wszedł jej ojciec.

Obecni, nie wyłączając Chaola, skrzywili się i jęknęli głośno.

– Złapał go za nogę, wywlókł z łóżka, przeciągnął po korytarzu i zrzucił


ze schodów.

Facet wrzeszczał przez cały czas jak zarzynana świnia.

Kapitan rozparł się na krześle i założył ramiona na piersi.

– Ty też byś się darł, gdyby ktoś wlókł cię gołego po lodowatej podłodze.

Uśmiechnął się, gdy Ress gorąco zaprotestował. W towarzystwie swych


ludzi Chaol najwyraźniej czuł się bardzo dobrze. Wydawał się odprężony,
a jego oczy błyszczały. Widać było, że strażnicy bardzo go szanują.
Spoglądali na niego w poszukiwaniu aprobaty, zgody bądź

poparcia. Celaena śmiała się wraz z innymi, a gdy jej chichot przycichł,
kapitan spojrzał na nią i uniósł brwi.

– A z czego ty się śmiejesz? Nie ma na dworze nikogo, kto narzekałby na


zimne podłogi głośniej od ciebie!

Dziewczyna wyprostowała się. Strażnicy uśmiechali się z wahaniem.

– O ile pamięć mnie nie myli, to ty narzekasz za każdym razem, gdy wytrę
tobą podłogę podczas treningu.

– Oho! – zawołał Ress.

Brwi Chaola uniosły się jeszcze wyżej, a Celaena uśmiechnęła się do


niego szeroko.

– Ryzykowne stwierdzenie – oznajmił kapitan. – Czy mamy udać się do


sali treningowej i sprawdzić, czy twe słowa znajdą potwierdzenie w
rzeczywistości?

– Cóż, jeśli nie masz nic przeciwko, żeby twoi ludzie patrzyli, jak piorę
cię na kwaśne jabłko…

– My z pewnością nie mamy nic przeciwko temu – oznajmił Ress.

Chaol smagnął go spojrzeniem, w którym było więcej rozbawienia niż


surowości, i Ress szybko dodał:

– Kapitanie.

Chaol już otworzył usta, aby odpowiedzieć, gdy nagle na niewielkiej


scenie ustawionej z boku sali pojawiła się wysoka, szczupła kobieta.
Celaena przechyliła głowę, by się jej lepiej przyjrzeć. Rena Goldsmith
szła po scenie, kierując się ku ogromnej harfie oraz muzykowi ze
skrzypcami. Dotąd zabójczyni widziała śpiewaczkę tylko raz, lata temu w
Królewskim Teatrze.

Wieczór był równie zimny jak ten. Przez dwie godziny w teatrze panowała
cisza tak głęboka, jakby wszyscy przestali oddychać. Głos śpiewaczki
unosił się wśród myśli Celaeny jeszcze przez wiele dni po koncercie. Ze
swego miejsca dziewczyna ledwie widziała kobietę. Zdołała tylko
zauważyć, że ma na sobie długą zieloną suknię bez halek, gorsetów czy
biżuterii. Jedynym elementem ozdobnym jej stroju był splatany skórzany
pas wokół wąskich bioder. Dziewczyna dostrzegła też, że śpiewaczka
miała rozpuszczone złocistorude włosy. W sali zapadła cisza, a Rena
ukłoniła się rodzinie królewskiej i zasiadła przed zielono-złotą harfą.
Wszyscy czekali na występ, ale Celaena zadała sobie pytanie, jak długo
dwór będzie nim zainteresowany.

Rena skinęła wysokiemu, chudemu skrzypkowi, a jej długie, białe palce


musnęły struny, wydobywając melodię z instrumentu. Wystarczyło jej
kilka taktów, aby ustabilizować rytm, potem do jej muzyki dołączyła
powolna, smutna melodia grana na skrzypcach. Dźwięki obu instrumentów
splatały się, melodia nabierała mocy, aż wreszcie Rena otworzyła usta.
Gdy zaczęła śpiewać, cały świat poszarzał.

Jej głos był łagodny i nieziemski, a jego brzmienie przywodziło na myśl


częściowo zapomnianą kołysankę. Kolejne pieśni całkiem
zahipnotyzowały Celaenę. Opowiadały o odległych krajach,
zapomnianych legendach, kochankach rozłączonych na wieki. Nikt się nie
ruszał, nawet służący stali nieruchomo wzdłuż ścian i przy drzwiach. Po
każdym utworze śpiewaczka przerywała na moment, pozwalając
publiczności na chwilę aplauzu, a potem harfa i skrzypce podejmowały
pieśń i znów oczarowywały zebranych.

Wreszcie Rena spojrzała ku podwyższeniu.

– Tę pieśń – powiedziała cicho – zaśpiewam ku czci rodziny królewskiej,


która mnie tu dziś zaprosiła.

Była to starożytna legenda, a właściwie poemat. Celaena nie słyszała tej


opowieści od dzieciństwa, a na pewno nie w aranżacji muzycznej. Miała
więc wrażenie, że słyszy ją po raz pierwszy. Pieśń opowiadała o kobiecie
z rodu Fae, którą los obdarzył straszliwą mocą, poszukiwaną przez
wszystkich władców. Choć królowie potrzebowali czarodziejki, aby
wygrywać wojny i zniewalać narody, bali się jej i trzymali od niej z
daleka.

Ta pieśń była śmiałym wyborem, a zadedykowanie jej rodzinie


królewskiej było jeszcze śmielszą decyzją. Tymczasem nikt nie okazał
oburzenia. Nawet król wpatrywał się w Renę pustym wzrokiem, jakby nie
zwrócił uwagi na to, że śpiewa o tej samej mocy, którą wyjął spod prawa
dziesięć lat temu. Być może jej głos był w stanie podbić nawet serce
tyrana. Być może w muzyce i sztuce kryła się magia, której nie dało się
pokonać.

Rena kontynuowała ponadczasową historię. Kobieta Fae służyła władcom,


ale coraz bardziej dokuczała jej samotność. W końcu przybył pewien
rycerz, który miał ją przyprowadzić przed oblicze króla. W drodze do
królestwa jego lęk zamienił się w miłość i ujrzał w Fae nie tylko potężną
czarodziejkę, lecz także kobietę. O jej rękę starało się wielu królów oraz
władców, którzy kusili ją obietnicami niezmierzonego bogactwa, ale serce
czarodziejki zdobył dopiero rycerz, który ujrzał w niej osobę, a nie
przedmiot. Celaena nie wiedziała, w którym momencie zaczęła płakać.
Odetchnęła i nagle jej usta zaczęły drżeć. Nie powinna ronić łez, nie w
takim miejscu, nie wśród tych wszystkich ludzi! Niespodziewanie czyjaś
ciepła, silna dłoń ujęła jej palce. Dziewczyna odwróciła się i ujrzała
Chaola, który wpatrywał się w nią. Uśmiechnął się lekko, a zabójczyni
wiedziała, że ją rozumie. Odpowiedziała mu uśmiechem.

***

Hollin wił się i kręcił, posykiwał i narzekał na nudę, ale Dorian widział
tylko długi stół na końcu sali.

Nieziemska muzyka Reny Goldsmith wypełniła ogromne pomieszczenie i


oplotła obecnych czymś, co nazwałby magią, gdyby nie wiedział, że tego
pojęcia nie wolno używać. A Celaena i Chaol siedzieli i wpatrywali się w
siebie.

Nie, w tym było coś więcej niż tylko zwykłe spojrzenie. Dorian przestał
słyszeć muzykę.

Na niego nigdy tak nie spoglądała. Ani razu. Nawet przez ułamek sekundy.

Rena skończyła pieśń i Dorian oderwał wzrok od pary na końcu sali.


Dotąd nie przyszło mu nawet do głowy, że między zabójczynią i
kapitanem do czegoś doszło. Chaol był zawzięty i lojalny do tego stopnia,
że nigdy nie wykonałby takiego ruchu pierwszy. Ba, zapewne nie zdawał

sobie w ogóle sprawy, że patrzy teraz na Celaenę tak jak ona na niego.
Marudzenie Hollina przybrało na sile i Dorian zaczerpnął tchu.

Postanowił, że zrezygnuje z dalszych starań o jej względy. Nie chciał


zachować się tak jak królowie w pieśni i za wszelką cenę próbować
zatrzymać jej dla siebie. Celaena zasługiwała na lojalnego, odważnego
rycerza, który dostrzeże jej prawdziwe piękno i nie będzie się jej bał.

Chaol zaś zasługiwał na kogoś, kto będzie się wpatrywać w niego tym
właśnie wzrokiem, nawet jeśli ich miłość będzie się różnić od tej, którą
przedstawiała pieśń.

I tak Dorian zamknął oczy i znów zaczerpnął tchu. Gdy otworzył oczy,
pozwolił Celaenie odejść.

***
Kilka godzin później król Adarlanu zjawił się w lochu. Ludzie z jego
tajnej straży przywlekli Renę Goldsmith. Pieniek katowski na środku celi
już ociekał krwią, a bezgłowe ciało skrzypka leżało kilka kroków dalej.
Jego krew spływała do kanału ściekowego.

Perrington oraz Roland stali w milczeniu przy królu. Przyglądali się i


czekali.

Straż pchnęła śpiewaczkę na kolana przed pieńkiem. Jeden z mężczyzn


złapał jej złocistorude włosy i szarpnął, tak by spojrzała na króla. Władca
zrobił krok do przodu.

– Szerzenie wiedzy na temat magii jest przestępstwem karanym śmiercią.


Stanowi bowiem obrazę dla bogów oraz dla mnie, gdyż zaśpiewałaś tę
pieśń pod moim dachem.

Rena Goldsmith wpatrywała się w oprawcę, a jej oczy lśniły. Nie stawiała
oporu, gdy ludzie króla pochwycili ją po występie. Nie krzyknęła nawet,
gdy stracili jej towarzysza.

Wyglądała tak, jakby się tego spodziewała.

– Czy chciałabyś coś powiedzieć?

Pokrytą zmarszczkami twarz śpiewaczki wykrzywił osobliwy grymas


wściekłości.

Uniosła głowę.

– Pracowałam przez dziesięć lat, aby zyskać sławę i zapracować sobie na


zaproszenie do zamku. Harowałam przez dziesięć lat, by móc zjawić się tu
i zaśpiewać pieśń o magii, którą próbowałeś zniszczyć. Chciałam ją
zaśpiewać po to, abyś wiedział, że wciąż tu jesteśmy. Możesz wyjąć magię
spod prawa, możesz wymordować tysiące ludzi, ale ci z nas, którzy
trzymają się starych tradycji, wciąż tu są.

Roland parsknął.
– Dość tego – rzekł król i strzelił palcami.

Strażnicy ułożyli głowę śpiewaczki na pieńku.

– Moja córka miała szesnaście lat – ciągnęła Rena, a łzy spływały po


grzbiecie jej nosa i wsiąkały w pieniek. – Skończyła szesnaście lat, gdy ją
spaliłeś. Nosiła imię Kaleen, a jej oczy przypominały barwą chmury
burzowe. Wciąż słyszę jej głos w moich snach.

Król skinął na kata, który podszedł bliżej.

– Moja siostra miała trzydzieści sześć lat. Miała na imię Liessa, a jej dwaj
chłopcy byli radością jej życia.

Kat uniósł topór.

– Mój sąsiad i jego żona mieli po siedemdziesiąt lat. Nazywali się Jon i
Estrel. Zginęli dlatego, że ośmielili się chronić mą córkę, gdy przyszli po
nią twoi ludzie.

Rena Goldsmith nadal recytowała swą listę, gdy topór opadł.


16
Celaena zanurzyła łyżkę w owsiance, posmakowała jej, a potem dosypała
mnóstwo cukru.

– Jedzenie śniadania w twoim towarzystwie odpowiada mi o wiele


bardziej od spaceru na zimnie – oznajmiła. Strzała, która ułożyła głowę
na kolanie Celaeny, sapnęła głośno. – Ona chyba podziela moje zdanie –
dodała z krzywym uśmiechem.

Nehemia zaśmiała się cicho i ugryzła kromkę chleba.

– Wygląda na to, że tylko o tej porze możemy się spotkać – powiedziała w


języku Eyllwe.

– Miałam ostatnio sporo na głowie.

– Uganiałaś się za konspiratorami z królewskiej listy? – Nehemia


zmierzyła ją znaczącym spojrzeniem i znów ugryzła grzankę.

– A co mam ci powiedzieć? – Celaena wolała skupić się na mieszaniu


cukru w owsiance, niż patrzeć na przyjaciółkę.

– Chcę, żebyś spojrzała mi w oczy i powiedziała wprost, że jesteś gotowa


zapłacić tę cenę za swą wolność.

– Czy to dlatego ostatnio jesteś taka spięta?

Nehemia odłożyła grzankę.

– A jak mam opowiedzieć o tobie moim rodzicom? Czy istnieje jakiś


sposób, by ich przekonać, że przyjaźń z Królewską Obrończynią –
ostatnie dwa słowa wypowiedziała, wypluwając je niczym truciznę – jest
czymś godnym uwagi? Jak mam ich przekonać, że nie masz zgniłej,
sczerniałej duszy?

– Nie sądziłam, że potrzebujesz aprobaty rodziców.


– Osiągnęłaś wysoką pozycję i zdobyłaś wielką wiedzę, a mimo to bez
wahania słuchasz rozkazów. Nie kwestionujesz królewskich poleceń, a
przyświeca ci tylko jeden cel. Własna wolność.

Celaena pokręciła głową i odwróciła wzrok.

– Nie patrzysz na mnie, bo wiesz, że mówię prawdę.

– A co jest złego w tym, że chcę odzyskać wolność? Czyżbym się dość nie
nacierpiała?

Czyżbym wciąż na nią nie zasługiwała? I co z tego, że muszę robić


paskudne rzeczy, aby osiągnąć swój cel?

– Nie przeczę, wiele wycierpiałaś, Elentiya, ale po świecie chodzą tysiące


innych osób, które znalazły się w tej samej sytuacji co ty, a nadal cierpią. I
nie sprzedają się królowi, by otrzymać to, na co zasługują. Z każdą zabitą
przez ciebie osobą tracę kolejne powody, aby utrzymywać naszą przyjaźń.

Celaena cisnęła łyżkę na stół i podeszła do kominka. Miała ochotę


pozrywać wszystkie gobeliny i obrazy, a potem roztrzaskać cacka, które
kupiła, by przystroić pokój. Nie chciała, aby Nehemia patrzyła na nią w
ten sposób, jakby była równie zła jak ów potwór siedzący na szklanym
tronie. Dwukrotnie wciągnęła mocno powietrze, nasłuchując, czy w jej
komnatach na pewno nie ma nikogo innego, a potem odwróciła się ku
przyjaciółce.

– Nikogo nie zabiłam – powiedziała cicho.

Nehemia znieruchomiała.

– Co takiego?

– Nikogo nie zabiłam – powtórzyła Celaena. Nadal stała przy kominku –


musiała utrzymać dystans, by słowa zabrzmiały odpowiednio. –
Upozorowałam śmierć każdej z moich ofiar i pomogłam im w ucieczce.

Nehemia przesunęła dłonie w dół twarzy, rozsmarowując złoty tusz, który


naniosła na powieki. Jej piękne, czarne oczy były szeroko otwarte.
– Nie zabiłaś ani jednego człowieka spośród tych, których kazał ci
zamordować?

– Ani jednego.

– A co z Archerem Finnem?

– Zaproponowałam mu układ. Dałam mu miesiąc na uporządkowanie


własnych spraw, po czym ma upozorować swą śmierć i uciec. W zamian
chcę listę prawdziwych wrogów króla.

O innych sprawach, takich jak plany króla czy katakumby pod biblioteką,
mogła wspomnieć Nehemii kiedy indziej. Gdyby o nich napomknęła teraz,
musiałaby odpowiedzieć na zbyt wiele pytań.

Księżniczka upiła łyk herbaty. Ręce jej się trzęsły tak bardzo, że o mały
włos nie rozlała napoju.

– Zabije cię, gdy się dowie.

Celaena spojrzała na drzwi balkonowe, za którymi wstawał piękny dzień.

– Wiem.

– A owe informacje, które przekazuje ci Archer… Co z nimi poczniesz?


Cóż to za informacje?

Celaena pokrótce opowiedziała jej o ludziach, którzy usiłują przywrócić


zaginioną dziedziczkę króla Terrasenu na tron. Zdradziła jej nawet, co się
stało z Davisem. Twarz Nehemii pobladła, a gdy zabójczyni skończyła
swą opowieść, znów upiła łyk herbaty. Jej dłonie nadal się trzęsły.

– Ufasz Archerowi?

– Sądzę, że ceni swe życie bardziej od czegokolwiek innego.

– To kawaler do wynajęcia. Skąd pewność, że możesz mu zaufać?


Celaena znów opadła na krzesło, a Strzała umościła się między jej
stopami.

– Cóż, ty mi ufasz, a jestem zabójczynią.

– To nie to samo.

Celaena spojrzała na gobelin wiszący na ścianie, częściowo przesłonięty


komodą.

– Skoro już opowiadam ci o wszystkim, za co mogę zostać skazana na


śmierć, dodam jeszcze jedno.

Nehemia spojrzała w ślad za nią na tkaninę i po chwili westchnęła ze


zdumieniem.

– To przecież… To przecież Elena, zgadza się?

Zabójczyni uśmiechnęła się krzywo i skrzyżowała ramiona na piersi.

– Najgorsze jeszcze przed tobą.

***

Gdy schodziły do grobowca, Celaena opowiedziała Nehemii o wszystkich


spotkaniach z Eleną od czasu Samhuinn i o przygodach, które przypadły
jej w udziale. Pokazała jej pomieszczenie, w którym Cain wezwał
ridderaka, a gdy zbliżyły się do krypty, zabójczyni aż się skrzywiła.
Niespodziewanie przypomniała sobie jeden ponury szczegół.

– Przyprowadziłaś przyjaciółkę?

Nehemia aż pisnęła.

– Witaj, Mort – Celaena przywitała się z brązową kołatką w kształcie


czaszki.

Księżniczka wpatrywała się w czaszkę zmrużonymi oczami.


– Jak to… Jak to… – Nie mogła się wysłowić. Spojrzała przez ramię na
Celaenę. – Jak to w ogóle możliwe?

– Starożytne czary i inne bzdury tego typu – rzekła zabójczyni, nie dając
Mortowi dojść do słowa. Kołatka zaczęła bowiem opowiadać historię o
tym, jak stworzył ją król Brannon. –

Ktoś użył Znaków Wyrda do czarów i tyle.

– Ktoś? – Mort parsknął z oburzeniem. – Owym kimś jest…

– Cicho bądź – rzekła Celaena i otworzyła drzwi do grobowca na oścież.


– Zostaw sobie tę gadkę dla kogoś, kto ma ochotę cię słuchać.

Mort wymruczał pod nosem serię paskudnych przekleństw. Dziewczyny


weszły do grobowca. Oczy Nehemii błyszczały.

– To niesamowite – szeptała, spoglądając na ściany pokryte Znakami


Wyrda.

– Co one oznaczają?

– Śmierć, Wieczność, Władcy – recytowała Nehemia. – To standardowe


ryty nagrobkowe.

Szła wzdłuż ścian i czytała, a Celaena oparła się o zimny kamień i osunęła
na ziemię. Jej stopy spoczywały na jednej z gwiazd wyrytych na posadzce.
Potarła piętą o piętę, przyglądając się rozmieszczeniu pozostałych gwiazd
na podłodze.

„Czy one układają się w konstelację?”.

Podniosła się i spojrzała w dół. Dziewięć gwiazd tworzyło znajomy wzór.


Był to gwiazdozbiór zwany Ważką. Uniosła brwi, gdyż nigdy wcześniej
nie zdawała sobie z tego sprawy. Kilka kroków dalej ciągnęła się inna
konstelacja, Wywerna. Otaczała głowę sarkofagu Gavina.

„Symbol domu Adarlanu wraz z innym gwiazdozbiorem na niebie”.


Gwiazdy układały się w linię, wijącą się po całym pomieszczeniu. Celaena
podążała w ślad za nimi, a nocne niebo przesuwało się pod jej stopami.
Dotarła do ostatniego gwiazdozbioru i zderzyłaby się ze ścianą, gdyby
Nehemia nie złapała jej za ramię.

– A to co?

Celaena wpatrywała się w ostatni gwiazdozbiór na podłodze. Był to Jeleń,


Władca Północy, symbol Terrasenu, ojczyzny Eleny. Konstelacja
skierowana była ku ścianie, a głowa Jelenia zdawała się zwrócona ku
górze, jakby na coś patrzył…

Celaena spojrzała w tym samym kierunku. Omiotła wzrokiem tuziny


symboli na ścianie, aż nagle…

– Na Wyrda, spójrz tylko na to! – powiedziała, wskazując ręką.

Na ścianie wyryto oko, nie większe od jej dłoni. W środku oka z idealną
precyzją wywiercono niemalże niedostrzegalną dziurkę.

„Tylko dzięki oku ujrzysz wszystko jak należy”. Z pewnością był to


zwykły zbieg okoliczności. Dziewczyna stłumiła narastającą ekscytację i
stanęła na palcach, aby spojrzeć w głąb oka. Jak to możliwe, że wcześniej
go nie zauważyła? Cofnęła się, a wtedy Znak Wyrda rozpłynął się na
ścianie. Wkroczyła na gwiazdozbiór, a wtedy oko znów się pojawiło.

– Twarz widać tylko wtedy, gdy staniesz na Jeleniu – szepnęła Nehemia.

Celaena przesunęła dłońmi po ścianie w poszukiwaniu szczelin bądź


strumieni zimnego powietrza, sugerujących, że kryją się tu drzwi do
innego pokoju. Nic. Nabrała tchu i znów stanęła na palcach, by spojrzeć w
oko. W dłoni trzymała sztylet, na wypadek, gdyby coś nagle na nią
wyskoczyło. Nehemia zaśmiała się cicho, a Celaena pozwoliła sobie na
uśmiech i przysunęła twarz do kamiennej ściany.

W środku nie było nic. Ujrzała jedynie inną, odległą ścianę,


opromienioną przez wąską strużkę światła księżycowego.
– Tam jest tylko… Tylko pusta ściana! Czy to ma sens?

Najwyraźniej zbyt szybko wyciągała wnioski i łudziła się, że bez trudu


znajdzie rozwiązanie. Cofnęła się, aby Nehemia również mogła zerknąć.

– Mort! – zawołała. – Czym jest ta ściana? Wiesz może, czy postawienie


jej miało jakiś sens?

– Nie – odparł Mort pustym głosem.

– Nie kłam.

– Miałbym cię okłamywać? Ciebie? Och, nie ośmieliłbym się. Spytałaś


mnie, czy zbudowanie tej ściany miało sens, a ja powiedziałem, że nie.
Musisz nauczyć się zadawać odpowiednie pytania. W przeciwnym razie
nie usłyszysz właściwych odpowiedzi.

– A więc jakie pytanie miałabym ci zadać, żeby usłyszeć właściwą


odpowiedź? –

warknęła Celaena.

Mort mlasnął.

– Tego się ode mnie nie dowiesz. Wróć tu, gdy wymyślisz odpowiednie
pytania.

– I obiecujesz, że mi na nie odpowiesz?

– Jestem kołatką. Składanie obietnic nie leży w mojej naturze.

Nehemia odsunęła się od ściany i przewróciła oczami.

– Nie słuchaj tego kpiarza. Ja też nic nie widzę. Może to tylko taki żart.
Stare zamki są pełne głupot, których jedynym zadaniem jest mieszać w
głowach przyszłym pokoleniom. Ale…

Ale te wszystkie Znaki Wyrda…


Celaena wciągnęła płytko powietrze, a potem wyraziła prośbę, o której
myślała od dawna:

– Czy mogłabyś… Czy mogłabyś mnie nauczyć, jak je odczytywać?

– Oho! – zaskrzeczał Mort. – Czy ty aby na pewno jesteś należycie bystra?

Celaena zignorowała go. Nie powiedziała Nehemii o tym, że Elena kazała


jej odkryć źródło królewskiej mocy, gdyż domyślała się jej reakcji.
Wiedziała, że księżniczka kazałaby jej posłuchać nieżyjącej królowej.
Znaki Wyrda jednakże zdawały się tak bardzo powiązane ze wszystkim,
nawet z tą zagadką z okiem oraz idiotyczną ścianą. Być może gdyby
nauczyła się z nich korzystać, byłaby w stanie otworzyć żelazne drzwi w
bibliotece i odnaleźć kryjące się tam odpowiedzi.

– Może… Może chociaż podstawy?

– Podstawy to najtrudniejsza część. – Nehemia się uśmiechnęła.

Znaki Wyrda mogły się przydać, ale też – co najważniejsze – stanowiły


zapomniany, tajny język, dzięki któremu można było posiąść sekretną
moc. Któż nie chciałby się ich nauczyć?

– A więc co powiesz na poranne lekcje zamiast naszych spacerów?

Nehemia rozpromieniła się i odparła:

– Oczywiście!

Celaena poczuła ukłucie winy przez to, że nie powiedziała jej wcześniej o
katakumbach.

Wyszły z grobowca, a Nehemia przez kilka minut przyglądała się


Mortowi i zadawała mu pytania o czar, który powołał go do życia.
Kołatka najpierw twierdziła, że niczego nie pamięta, potem uznała, że to
zbyt osobiste, a na końcu rzuciła, że to nie sprawa księżniczki. Niemalże
nieskończona cierpliwość Nehemii wkrótce się wyczerpała. Obie
przyjaciółki sumiennie zrugały kołatkę i wróciły na górę, gdzie czekała
na nie zaniepokojona Strzała. Suczka nie miała bowiem najmniejszej
ochoty wkroczyć w ślad za nimi do tajnego przejścia. Przypuszczalnie
przeszkadzał

jej paskudny smród pozostawiony przez Caina i przywołanego potwora.


Nawet Nehemia nie znalazła sposobu, aby zwabić psa do tunelu.

Zamknęły drzwi i starannie je zasłoniły, a Celaena oparła się o biurko.


Oko w grobowcu nie było rozwiązaniem zagadki. Zadała sobie w myślach
pytanie, czy Nehemia nie wpadłaby na właściwy trop.

– W gabinecie Davisa znalazłam książkę o Znakach Wyrda – powiedziała.


– Nie wiem, czy to zagadka, czy może jakieś przysłowie, ale po
wewnętrznej stronie okładki ktoś napisał:

„Tylko dzięki oku ujrzysz wszystko jak należy”.

– Brzmi jak ględzenie przygłupiego lorda. – Nehemia zmarszczyła brwi.

– Czy to, że członek ruchu oporu posiada książkę o Znakach Wyrda, to


zbieg okoliczności? Co o tym sądzisz? A może z tymi ludźmi wiąże się
jakaś kolejna zagadka?

– A może ów Davis w ogóle nie należał do tej grupy? – parsknęła


Nehemia. – Może Archer dysponuje fałszywymi informacjami? Założę
się, że ta książka leżała tam od lat i Davis nie miał pojęcia o jej istnieniu.
Niewykluczone też, że zauważył ją w księgarni i kupił, aby udowodnić, że
ma duszę ryzykanta.

Celaena nie była jednak przekonana.

„Niewykluczone, że Archer jednak na coś wpadł – pomyślała. – Wypytam


go podczas następnego spotkania”.

Rozmyślając, nieświadomie bawiła się łańcuszkiem, na którym zawiesiła


amulet.

Niespodziewanie zesztywniała.

– Słuchaj, a może chodzi o to Oko?


– Nie – rzekła Nehemia. – To byłoby zbyt proste.

– Ale… – Celaena odepchnęła się od biurka.

– Zaufaj mi – przerwała jej Nehemia. – To tylko zbieg okoliczności, tak


jak tamto oko w ścianie. To słowo może się odnosić do wszystkiego,
absolutnie wszystkiego. Grawerowanie oczu w najróżniejszych miejscach
było dość popularnym zwyczajem wiele wieków temu, gdyż wierzono, że
oczy chronią przed złem. Osiwiejesz od takich rozważań, Elentiyo.
Spróbuję zbadać tę sprawę, ale może upłynąć trochę czasu, zanim coś
znajdę.

Celaena poczuła gorący rumieniec na policzkach. Dobrze, może się


myliła. Nie chciała uwierzyć Nehemii, nie chciała przyjąć do wiadomości
tego, że zagadkę tak trudno będzie rozwikłać, ale… Ale księżniczka
zgłębiła wiedzę z dawnych lat o wiele lepiej od niej. Zabójczyni usiadła
więc znów przy stole, przy którym jadły śniadanie. Jej owsianka już
wystygła, ale zjadła ją i wyskrobała naczynie do czysta.

– Dziękuję ci – powiedziała między jedną łyżką a drugą do Nehemii, która


też ponownie siadła do jedzenia. – Dziękuję ci za to, że nie nakrzyczałaś
na mnie za wszystkie sekrety, które przed tobą taiłam.

Księżniczka wybuchnęła śmiechem.

– Elentiyo, jestem szczerze zaskoczona, że opowiedziałaś mi o wszystkim.

Ktoś otworzył, a potem zamknął drzwi. Rozległy się kroki oraz pukanie.
Do środka wtargnęła Philippa niosąca list dla Celaeny.

– Dzień dobry, piękne panie – zaszczebiotała. Na twarzy Nehemii pojawił


się uśmiech. –

Oto list dla naszej szanownej Obrończyni.

Zabójczyni uśmiechnęła się szeroko do Philippy i wzięła list. Gdy służąca


wyszła, natychmiast zapoznała się z jego zawartością.

– To od Archera – powiedziała, promieniejąc. – Przekazuje mi listę ludzi,


którzy mogą mieć związek z ruchem oporu oraz z Davisem.

Była nieco zdziwiona, gdyż przekazywanie takich informacji w liście


wiązało się z ryzykiem. Może trzeba by było nauczyć kawalera jakiegoś
kodu?

Nehemia spoważniała.

– Jaki człowiek przekazuje tak istotne informacje, jakby to było coś


niewiele ważniejszego od porannych plotek? – spytała.

– Człowiek, który pragnie zdobyć wolność i ma już dosyć służenia


świniom.

Celaena złożyła list i wstała. Jeśli wymienieni w nim ludzie przypominali


w czymkolwiek Davisa, być może przekazanie ich królowi i
wykorzystanie dla własnych celów nie byłoby aż tak złym pomysłem.

– Pora się ubrać. Muszę ruszać do miasta – powiedziała. Skierowała się do


garderoby, ale zatrzymała się w połowie drogi.

– Czy możesz mi udzielić pierwszej lekcji jutro po śniadaniu? – spytała.

Nehemia pokiwała głową i na powrót zajęła się jedzeniem.

***

Odnalezienie ludzi z listy Archera zabrało jej resztę dnia. Musiała się
dowiedzieć, gdzie mieszkali, z kim rozmawiali i czy otaczali się silną
strażą, ale żaden z nich nie naprowadził jej na ważny trop.

Po zachodzie słońca Celaena skierowała się z powrotem do zamku. Była


zmęczona, rozdrażniona i głodna. Jej nastrój pogorszył się jeszcze
bardziej, gdy po dotarciu do komnat znalazła kartkę od Chaola. Król
życzył sobie, aby jeszcze tej nocy wzięła udział w balu.
17
Chaol nie musiał nawet rozmawiać z Celaeną, by wiedzieć, że jest w
paskudnym nastroju.

Szczerze powiedziawszy, od początku balu nie zdobył się na odwagę, aby


się do niej odezwać.

Wskazał jej tylko miejsce na patio na zewnątrz, gdzie miała stać ukryta w
cieniu kolumny. Kilka godzin na mrozie niezawodnie studziło
temperament.

Sam ustawił się we wnęce przy wejściu dla służby, aby móc jednocześnie
śledzić przebieg balu oraz zabójczynię stojącą po drugiej stronie
ogromnych drzwi. Bynajmniej nie chodziło o to, że jej nie ufał. Za
każdym razem, gdy Celaena popadała w kiepski nastrój, sam również
stawał się przewrażliwiony.

Widział, jak dziewczyna opiera się o kolumnę i krzyżuje ramiona na


piersi. Nie miała zamiaru skrywać się w cieniu, choć takie było jego
polecenie. Wokół jej ust wyraźnie można było dostrzec obłoczki pary, a w
rękojeści jednego z jej sztyletów odbijał się blask księżyca.

W sali balowej dominowała biel oraz mroźny błękit. Z sufitu zwisały


pasma jedwabiu, między którymi zawieszono pięknie wykonane szklane
kule. Dekoracje miały przywodzić na myśl zimowy sen, a wykonano je dla
uczczenia Hollina. Na cześć chłopca, który siedząc na swoim niewielkim,
szklanym tronie, na przemian marudził i objadał się słodyczami na
oczach uśmiechającej się do niego matki, wydano więc małą fortunę.
Chaol wiedział, że nigdy nie zdradzi się z tym przed Dorianem, ale bał się
dnia, kiedy Hollin stanie się mężczyzną. Z

rozpieszczonym dzieckiem można było dać sobie radę, ale okrutny,


pozbawiony zasad przywódca to zupełnie inna sprawa. Kapitan miał
nadzieję, że gdy Dorian zasiądzie na tronie, zdołają wspólnie zatrzymać
zepsucie, które już toczyło serce Hollina.

Następca tronu brylował już na parkiecie, gdzie wypełniał swoje


zobowiązania wobec dworu i korony, tańcząc z damami, które domagały
się jego uwagi. Zaliczały się do tego grona niemal wszystkie obecne
kobiety, co wcale Chaola nie zdziwiło. Dorian znakomicie odgrywał

swą rolę i uśmiechał się podczas walców. Był dobrym tancerzem i


wdzięcznym partnerem, który wcale się nie uskarżał i ani razu nie
odmówił żadnej damie. Po zakończeniu tańca Dorian żegnał

się z partnerką ukłonem, ale nim zrobił choć krok, dygała przed nim
kolejna dwórka. Gdyby Chaol znalazł się w jego położeniu, na pewno by
się choć skrzywił, ale książę uśmiechał się tylko, ujmował dłoń damy i
sunął wraz z nią po parkiecie.

Kapitan raz jeszcze zerknął na zewnątrz i zesztywniał. Celaeny nie było


przy kolumnie.

Stłumił gniewne warknięcie i obiecał sobie, że jutro zaszczyci ją długą,


miłą pogadanką o zasadach i konsekwencjach opuszczania posterunku.

„Ja chyba też łamię tę zasadę” – uświadomił sobie, wymykając się z


wnęki. Podbiegł do drzwi, które były uchylone po to, by do sali wpadało
świeże powietrze.

Gdzie ona się, do licha, podziała? Może dostrzegła jakieś


niebezpieczeństwo? Ale przecież nigdy dotąd nie doszło do ataku na
pałac! Nikt nie byłby aż tak głupi, by próbować się tu wedrzeć podczas
królewskiego balu!

Mimo to Chaol położył dłoń na rękojeści miecza i podszedł do kolumn


ocieniających schody prowadzące do zamarzniętego ogrodu. Stała
przecież dokładnie tutaj i…

Wtedy ją dostrzegł.

Cóż, bez wątpienia opuściła posterunek, ale bynajmniej nie po to, by


stawić czoła potencjalnemu zagrożeniu.

Kapitan skrzyżował ramiona na piersi. Celaena zeszła na dół, aby


potańczyć.

Muzyka była na tyle głośna, że docierała aż tu, i zabójczyni właśnie


tańczyła walca u podnóża schodów. Unosiła nawet jedną dłonią skraj
swego ciemnego płaszcza, jakby to był rąbek sukni balowej, a drugą
wspierała na ramieniu niewidzialnego partnera. Chaol nie wiedział, czy
ma się roześmiać, nawrzeszczeć na nią, czy może wrócić do środka i
udawać, że niczego nie widział.

Dziewczyna wykonała elegancki obrót i spostrzegła go. Zamarła.

Cóż, ostatnia z trzech opcji tym samym znalazła się poza jego zasięgiem.
Mógł tylko wybuchnąć śmiechem lub zrugać ją, ale te rozwiązania nie
wydawały się teraz właściwe.

Jedynym źródłem światła był blask księżyca, a mimo to Chaol ujrzał


grymas na twarzy Celaeny.

– Myślałam, że się zanudzę na śmierć albo zamarznę – powiedziała i


wypuściła skraj płaszcza z ręki. Chaol nadal stał u szczytu schodów i nie
spuszczał z niej oczu. – A wszystko to twoja wina – dodała, wbijając
dłonie w kieszenie. – To ty mnie zmusiłeś, żebym tu stała, a ktoś otworzył
drzwi i usłyszałam tę piękną muzykę. – Mroźne powietrze nadal
rozbrzmiewało melodią walca. – Powinieneś więc dobrze się zastanowić,
kto ponosi tu winę. To trochę tak, jakbyś posadził wygłodzonego
człowieka przed zastawionym stołem i zabronił mu jeść. Co ci się zresztą
też zdarzyło, gdy kazałeś mi przyjść na tamtą oficjalną kolację.

Paplała bez ładu i składu, a jej twarz pociemniała tak bardzo, że Chaol
doskonale odczytał

z niej emocje. Dziewczyna była po prostu bardzo zawstydzona tym, że ją


przyłapał. Kapitan przygryzł wargę, aby ukryć uśmiech, i zszedł na
wysypaną żwirem ścieżkę.

– Jesteś największą zabójczynią Erilei, a nie potrafisz wytrzymać kilku


godzin na warcie?
– Na warcie? – syknęła. – A czego mam pilnować? Par, które wyślizgują
się do ogrodu, aby obłapiać się za żywopłotami? A może Jego Książęcej
Mości, który tańczy z każdą panną gotową do zamążpójścia?

– Jesteś zazdrosna?

– Nie! – Celaena parsknęła śmiechem. – Na bogów, skądże znowu! Ale nie


mogę powiedzieć, że patrzenie na Doriana sprawia mi przyjemność.
Przyglądanie się reszcie bawiących się gości również nie przypadło mi do
gustu. Myślę jednak, że najbardziej zazdroszczę im tego zastawionego
jedzeniem stołu, do którego nikt nawet nie podszedł.

Chaol zachichotał i spojrzał na patio oraz drzwi do sali balowej. Powinien


już wracać do środka, a tymczasem nadal stał w ogrodzie, niebezpiecznie
blisko niewidzialnej bariery między nimi, która przyciągała go z wielką
siłą.

Zdołał się oprzeć wpływowi dziewczyny zeszłej nocy, choć widok jej łez
podczas pieśni Reny Goldsmith bardzo go poruszył. Miał wrażenie, że
odzyskał wówczas cząstkę siebie, z braku której nie zdawał sobie
dotychczas sprawy.

Następnego dnia rano zmusił Celaenę do przebiegnięcia dodatkowego


kilometra.

Bynajmniej nie chciał jej ukarać za zmianę, która w nim zaszła. Był po
prostu gotów biec w nieskończoność przed siebie, bo nie mógł przestać
myśleć o tym, jak na niego spoglądała podczas koncertu.

Zabójczyni westchnęła i zapatrzyła się w świecący mocno księżyc.


Gwiazdy nikły w jego blasku.

– Usłyszałam muzykę i chciałam sobie przez chwilę potańczyć. Chciałam


choć na jeden taniec zapomnieć o wszystkim i udawać, że jestem zwykłą
dziewczyną – powiedziała, a potem zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.
– Proszę. Nie krępuj się, nawrzeszcz na mnie. Ofuknij mnie porządnie.
Jaką wymierzysz mi karę? Pięć dodatkowych kilometrów? Godzinę
ćwiczeń?
Nie podobała mu się gorycz w jej głosie. Tak, bez wątpienia mieli przed
sobą pogawędkę o opuszczaniu stanowiska, ale teraz… Teraz…

Chaol zbliżył się jeszcze bardziej do niebezpiecznej granicy.

– Zatańcz ze mną – powiedział i wyciągnął dłoń.

Celaena wbiła wzrok w jego rękę.

– Co?

Jego złociste oczy lśniły w blasku księżyca.

– Którego słowa nie zrozumiałaś?

Żadnego. Wszystkich. Jego słowa w niczym nie przypominały tego, co


powiedział

Dorian, gdy poprosił ją do tańca podczas balu z okazji Yulemas. Tamto


było po prostu zwykłym zaproszeniem, ale to, co usłyszała teraz…

Dłoń Chaola nadal sięgała ku niej.

– O ile dobrze pamiętam – odparła, zadzierając podbródek – podczas


Yulemas to ja prosiłam cię do tańca, a ty odmówiłeś. Powiedziałeś, że to
zbyt niebezpieczne. Że ludzie nie powinni widzieć, jak ze sobą tańczymy.

– Ale teraz wszystko wygląda inaczej – odparł.

„Kolejne zdanie z ukrytym znaczeniem – pomyślała dziewczyna. – O co


mu chodzi?”.

W gardle czuła ucisk. Spoglądała na dłoń kapitana, twardą, poznaczoną


bliznami.

– Zatańcz ze mną, Celaeno – powtórzył chrapliwym głosem.

Spojrzała mu w oczy i naraz zapomniała o zimnie, księżycu i szklanym


pałacu górującym nad nimi. Nie pamiętała już o tajnej bibliotece, planach
króla, Morcie i Elenie, która rozpłynęła się w nicość. Ujęła podaną jej
dłoń, a wtedy jej światem stała się muzyka oraz Chaol.

Miał na dłoniach rękawiczki, a mimo to czuła ich ciepło. Jednym


ramieniem otoczył jej talię, a dziewczyna wsparła rękę na drugim.
Zerknęła na niego, a wtedy Chaol ruszył. Wykonał

jeden powolny krok, a potem drugi i kolejny, dopasowując się do rytmu


walca. Spojrzał na partnerkę – oboje byli poważni, jakby uśmiech
zupełnie nie pasował do tej chwili. Walc stawał

się coraz potężniejszy i szybszy, a kapitan prowadził ją w tańcu, nie


potykając się ani razu.

Celaena oddychała nierówno. Nie mogła oderwać wzroku od mężczyzny,


nie potrafiła się zatrzymać. Blask księżyca, ogród oraz złocista poświata
padająca z okien sali balowej zlały się w jedno i wydawały się bardzo
odległe.

– Nigdy nie będziemy zwykłą kobietą i zwykłym mężczyzną, prawda? –


zdołała w końcu wykrztusić.

– Nie – szepnął. Jego oczy płonęły. – Nie będziemy.

A wtedy muzyka wokół nich eksplodowała, a Chaol porwał ją ze sobą.


Wirowali tak szybko, że jej płaszcz łopotał. Każdy ich krok był
bezbłędny, śmiercionośny niczym ciosy, które wymieniali podczas
pierwszego starcia wiele miesięcy temu. Znała każdy jego ruch, a on znał

wszystkie jej, zupełnie jakby tańczyli tego walca przez całe życie. Coraz
szybciej, wciąż bezbłędnie, ani na moment nie odrywając od siebie oczu.

Reszta świata zamilkła, przestała mieć znaczenie. W tym momencie, po


dziesięciu długich latach, Celaena patrzyła na Chaola i uświadamiała
sobie, że wreszcie znalazła się w domu.

***

Dorian Havilliard stał przy oknie i patrzył na przyjaciela, który tańczył z


Celaeną w ogrodzie. Ich ciemne płaszcze wirowały, jakby oboje byli
upiorami pląsającymi na wietrze. Po kilku godzinach na parkiecie książę
zdołał się wreszcie uwolnić od dam domagających się jego uwagi i
podszedł do okna, aby zaczerpnąć świeżego powietrza.

Chciał wyjść na zewnątrz, ale wtedy ich zauważył. Ten widok sprawił, że
zatrzymał się w pół kroku. Nie potrafił odwrócić się i odejść. Czuł, że
powinien odejść i udawać, że niczego nie widział, bo chociaż to był tylko
taniec…

Ktoś stanął obok niego. Zerknął przez ramię i zobaczył Nehemię, która
również zatrzymała się przy oknie. Z powodu mordu dokonanego na
buntownikach w Eyllwe księżniczka przez całe miesiące unikała kontaktu
z dworem, ale dziś pojawiła się na balu. Wyglądała wspaniale w
kobaltowej sukni z akcentami wyszytymi złotą nicią. Jej włosy, pięknie
ułożone i zaplecione w warkocze, podtrzymywał diadem. Delikatne, złote
kolczyki odbijały światło żyrandoli i zwracały uwagę na kształtną szyję. Z
całą pewnością Nehemia była najbardziej oszałamiającą kobietą na sali i
Dorian zwrócił uwagę na to, jak wielu mężczyzn – oraz kobiet –

nie spuszcza z niej oczu przez cały wieczór.

– Nie dodawaj im trosk – powiedziała cicho. Jej obcy akcent nadal był
wyraźny, choć znacznie złagodniał od dnia jej przyjazdu do Rifthold.
Dorian uniósł brew. Nehemia rysowała jakiś niewidzialny wzór na szybie.
– Ty i ja… My zawsze będziemy się różnić. Zawsze będziemy mieli… –
zawahała się, szukając odpowiedniego słowa – …obowiązki. Będziemy
nosili brzemię, którego nikt nie zrozumie. Nawet oni – wskazała ruchem
głowy Chaola i Celaenę – tego nie pojmą. A gdyby pojęli, bardzo by tego
żałowali.

„Chcesz powiedzieć, że pożałowaliby, iż są naszymi przyjaciółmi,


prawda?”.

Chaol obrócił Celaenę, a ta zakręciła się płynnie i znów opadła w jego


ramiona.

– Już podjąłem decyzję – odparł Dorian równie cicho. – Nie będę się w to
mieszać.

Mówił prawdę. Tego ranka po przebudzeniu poczuł ulgę, której nie zaznał
od tygodni.

Nehemia pokiwała głową, a złoto i diamenty w jej włosach zamigotały.

– A więc chciałam ci za to podziękować – rzekła i nakreśliła na szybie


kolejny symbol. –

Twój kuzyn Roland powiedział mi, że twój ojciec zaaprobował plan radcy
Mullisona. Obóz pracy Calaculla zostanie rozbudowany, aby pomieścić
więcej… więcej ludzi.

Dorian zachował obojętność. Śledziło ich zbyt wiele spojrzeń.

– Roland ci to powiedział?

Nehemia odsunęła dłoń od okna.

– Chce, bym przekazała ojcu, że popieram królewskie plany. Mam


wpłynąć na niego, aby ułatwił rozbudowę Calaculli. Odmówiłam. W
odpowiedzi dowiedziałam się, że jutro odbywa się spotkanie rady, na
którym będą głosować nad planami Mullisona. Nie wolno mi uczestniczyć
w obradach.

Dorian skupił się na oddychaniu.

– Roland nie ma do tego prawa. On nie ma prawa do niczego!

– Tak więc powstrzymasz ten projekt? – Ciemne oczy Nehemii


wpatrywały się w twarz księcia. – Przemów do ojca na spotkaniu rady.
Przekonaj resztę, aby wyraziła sprzeciw.

Nikt oprócz Celaeny nie ośmielił się mówić do niego w ten sposób, ale jej
odwaga nie miała żadnego wpływu na jego odpowiedź.

– Nie mogę – rzekł i zarumienił się. Nie kłamał. Nie mógł powstrzymać
rozbudowy Calaculli, gdyż ściągnęłoby to kłopoty zarówno na niego, jak
i na Nehemię. Wystarczyło, że przekonał ojca, aby pozostawił księżniczkę
w spokoju. Domaganie się, by zamknął Calacullę, mogło wywołać
konflikt, w którym musiałby opowiedzieć się po którejś ze stron. Mógł w
ten sposób zniszczyć wszystko, co miał.

– Nie możesz czy nie chcesz? – spytała Nehemia.

Dorian westchnął, ale księżniczka przerwała mu:

– Gdyby Celaena została zesłana do Calaculli, uwolniłbyś ją?


Zlikwidowałbyś obóz pracy? Czy pomyślałeś choć raz o tysiącach ludzi,
którzy zostali w Endovier po waszym wyjeździe?

Myślał o nich, ale… Ale nie tak długo, jak by należało.

– Niewinni ludzie harują i giną w Calaculli i Endovier. Tysiącami. Zapytaj


Celaenę o groby, które tam kopią, książę. Spójrz na blizny na jej plecach i
miej w pamięci, że to, przez co przeszła, jest wręcz błogosławieństwem w
porównaniu z tym, co przypada w udziale innym.

Być może przyzwyczajał się do jej akcentu, ale byłby gotów przysiąc, że
mówiła teraz lepiej. Nehemia wskazała Chaola i Celaenę, który przestali
tańczyć i rozmawiali.

– Gdyby znów tam trafiła, uwolniłbyś ją?

– Oczywiście, że tak – odparł ostrożnie. – Ale to skomplikowane.

– Nic na tym świecie nie jest skomplikowane. Istnieje jedynie podział na


rzeczy dobre i złe. Niewolnicy w tych obozach mają bliskich. Są kochani
tak, jak ty kochałeś moją przyjaciółkę.

Dorian rozejrzał się. Damy dworu niecierpliwie przyglądały im się zza


wachlarzy i nawet jego matka zauważyła jego przedłużoną nieobecność.
Na zewnątrz Celaena ustawiła się na powrót przy kolumnie, a Chaol
wślizgnął się do środka i stanął w tej samej wnęce co wcześniej.

Widząc jego obojętną twarz, nikt by się nie domyślił, że przed momentem
tańczył w ogrodzie.
– To nie miejsce na taką rozmowę.

Nehemia przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, aż w końcu skinęła


głową.

– Jest w tobie wielka moc, książę. Większa, niż ci się wydaje. – Dotknęła
jego piersi i nakreśliła na niej symbol, który wywołał westchnienie pełne
przestrachu z ust kilku dam.

Nehemia jednakże nie spuszczała wzroku z Doriana. – Twa moc śpi –


szepnęła, stukając palcem w jego serce. – Tu. Nie lękaj się, gdy nadejdzie
odpowiednia chwila i moc się przebudzi. –

Cofnęła dłoń i uśmiechnęła się ze smutkiem. – Gdy nadejdzie


odpowiednia chwila, pomogę ci.

Z tym przesłaniem odeszła. Goście rozstąpili się, a potem ją zasłonili.


Dorian spoglądał za nią, zastanawiając się, co oznaczały jej ostatnie
słowa.

W chwili gdy Nehemia je wypowiedziała, jakaś starożytna istota,


drzemiąca w głębi jego serca, otworzyła jedno oko.
18
Celaena siedziała w salonie w kamienicy Archera i marszczyła brwi,
spoglądając na ogień trzaskający w kominku. Nawet nie tknęła herbaty,
którą lokaj postawił przed nią na niskim marmurowym stoliku, choć bez
wahania pochłonęła dwa ciastka kremowe i jedno czekoladowe.

Finna nadal nie było. Celaena mogłaby wyjść i spróbować szczęścia kiedy
indziej, ale na zewnątrz było paskudnie zimno, a ona była wykończona po
balu. Ponadto wolała zająć się czymkolwiek, aby choć na moment
zapomnieć o tańcu z Chaolem. Gdy walc dobiegł końca, kapitan
powiedział jej, że jeśli raz jeszcze opuści posterunek, wybije przerębel w
stawie z pstrągami i wrzuci ją do środka. Następnie, jakby w jednej chwili
zapomniał o tańcu, od którego dziewczynie wciąż drżały kolana, odwrócił
się i wszedł do środka, zostawiając ją na zimnie. Nie wspomniał o walcu
ani słowem podczas porannego biegania. Może więc tylko wyobraziła
sobie to wszystko? Może zimna noc spowodowała u niej halucynacje?
Dziewczyna nie mogła się skupić podczas pierwszej lekcji o Znakach
Wyrda tego poranka i zasłużyła sobie na niezłą burę.

Zrzuciła winę na skomplikowany, niemalże bezsensowny system


językowy. Opanowała wcześniej kilka narzeczy na tyle, aby móc
porozumiewać się w miejscach, gdzie prawa Adarlanu jeszcze się nie
zakorzeniły, ale Znaki Wyrda okazały się czymś całkowicie odmiennym.
Celaena nie była w stanie jednocześnie uczyć się ich znaczeń i rozgryzać
tajemnicy, którą był dla niej Chaol Westfall.

Naraz ktoś otworzył drzwi. Rozległy się stłumione słowa i pospieszne


kroki, a potem w progu pojawiła się piękna twarz Archera.

– Daj mi chwilę, żebym mógł się odświeżyć.

Dziewczyna wstała.

– Nie ma takiej potrzeby. Nie zabiorę ci wiele czasu.

Zielone oczy Finna zamigotały, ale wślizgnął się do saloniku i zatrzasnął


za sobą mahoniowe drzwi.
– Siadaj – poleciła mu, nie przejmując się szczególnie tym, że znajdowała
się w jego mieszkaniu.

Archer posłuchał i usiadł w fotelu ustawionym naprzeciwko kanapy.


Twarz miał

zarumienioną z zimna, dzięki czemu jego piękne oczy wydawały się


jeszcze bardziej zielone niż zwykle.

Dziewczyna założyła nogę na nogę i dodała:

– Jeśli twój lokaj nie przestanie podsłuchiwać pod drzwiami, obetnę mu


uszy i wepchnę mu je do gardła.

Rozległo się stłumione kaszlnięcie, a później pospieszne, oddalające się


kroki. Gdy Celaena nabrała pewności, że nikt ich już nie podsłuchuje,
rozparła się na poduszkach na kanapie.

– Potrzebuję czegoś więcej niż tylko listy nazwisk. Chcę dokładnie


wiedzieć, co ci ludzie planują i ile wiedzą o królu.

Twarz Archera pobladła.

– Potrzebuję więcej czasu, Celaeno.

– Masz jeszcze ponad trzy tygodnie.

– Daj mi pięć.

– Król chce, żebym cię zabiła w ciągu miesiąca. Przekonanie wszystkich,


że stanowisz trudny cel, zabrało mi sporo czasu. Nie mogę dać ci ani dnia
więcej.

– Ale jednoczesne zajmowanie się moimi sprawami w Rifthold i


zdobywanie dla ciebie informacji jest bardzo czasochłonne. Po śmierci
Davisa wszyscy są niezwykle ostrożni. Nikt nic nie mówi. Ludzie boją się
nawet szeptać.

– A wiedzą, że Davis zginął przez pomyłkę?


– Pomyłki zdarzają się w Rifthold tak często, że większość z nich z
pewnością należy tłumaczyć czymś innym – rzekł mężczyzna i przeczesał
dłońmi włosy. – Proszę. Muszę mieć trochę więcej czasu.

– Nie jestem w stanie ci pomóc. Potrzebuję czegoś więcej niż tylko


nazwisk, Archer.

– A co z następcą tronu? I z kapitanem Gwardii? Może oni dysponują


potrzebnymi ci informacjami. Jesteś mocno związana z jednym i z
drugim, prawda?

– A co ty wiesz na ten temat? – Celaena wykrzywiła się.

Archer obrzucił ją spokojnym, wyrachowanym spojrzeniem.

– Myślisz, że nie rozpoznałem kapitana Gwardii owego dnia, kiedy to


niby przypadkiem wpadłaś na mnie przed herbaciarnią? – Zerknął na dłoń
dziewczyny, która opadła na rękojeść sztyletu. – Opowiedziałaś im o
swoim planie? Wiedzą, że nie chcesz mnie zabijać?

– Nie – odparła i rozluźniła dłoń zaciśniętą na broni. – Nie, o niczym im


nie wspomniałam. Nie chcę ich w to mieszać.

– A może nie ufasz żadnemu z nich?

Zabójczyni zerwała się na równe nogi.

– Nie udawaj, że cokolwiek o mnie wiesz, Archer.

Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. Lokaja nie było nigdzie


widać. Spojrzała przez ramię na kawalera, który śledził ją szeroko
otwartymi oczami.

– Masz czas do końca tygodnia – sześć dni! – by zdobyć dla mnie więcej
informacji. Jeśli niczego od ciebie nie otrzymam, moja kolejna wizyta nie
będzie już taka miła.

Nie dając mu czasu na odpowiedź, wybiegła z saloniku, porwała swój


płaszcz z najbliższej szafy i wyszła na lodowato zimne ulice miasta.
***

Mapy oraz wyliczenia leżące przed Dorianem z pewnością zawierały


błędy. Zapewne ktoś stroił sobie żarty, gdyż nie było możliwości, aby w
Calaculli pracowało aż tylu niewolników. Książę uniósł wzrok znad stołu
i rozejrzał się po komnacie narad swego ojca. Nikt z obecnych nie
wydawał się zdumiony czy poruszony. Radca Mullison, który był
szczególnie zainteresowany rozwojem Calaculli, aż promieniał.

Dorian wiedział, że powinien dołożyć wszelkich starań, aby Nehemia


wzięła udział w tym spotkaniu rady, ale wątpił, czy księżniczka byłaby w
stanie powiedzieć cokolwiek, co zmieniłoby bieg wydarzeń. Wyglądało
bowiem na to, że decyzja została już podjęta.

Jego ojciec oparł głowę na pięści i uśmiechnął się blado do Rolanda.


Czarny pierścień na królewskiej dłoni połyskiwał w ogniu płonącym w
kominku uformowanym na podobieństwo monstrualnej paszczy gotowej
pożreć cały pokój.

Roland, siedzący obok Perringtona, wskazał na mapę. Na dłoni kuzyna


również połyskiwał czarny pierścień, identyczny z tym, który nosił
Perrington.

– Jak widzicie, Calaculla nie jest w stanie pomieścić takiej liczby


niewolników. Jest ich tak wielu, że nie mieszczą się nawet w kopalniach.
Wysyłamy ich, żeby kopali w poszukiwaniu kolejnych złóż, ale mimo to
są przestoje w pracy. Niemniej jednak – Roland uśmiechnął się –

bardziej na północ, niedaleko południowego krańca Dębowej Puszczy,


nasi ludzie odkryli złoża żelaza, które najwyraźniej ciągną się na sporej
przestrzeni. Są one na tyle blisko Calaculli, że moglibyśmy wznieść tam
kilka dodatkowych budynków dla straży oraz nadzorców, sprowadzić
nowych niewolników i od razu rozpocząć prace wydobywcze.

Doradcy zaszemrali, gdyż raport najwyraźniej zrobił na nich wrażenie, a


król skinął z aprobatą głową. Dorian zacisnął szczęki. Trzy identyczne
czarne pierścienie… Cóż one oznaczały? Czy mężczyźni byli w jakiś
sposób ze sobą związani? Jakim cudem Roland tak szybko wkradł się w
łaski ojca i Perringtona? Czyżby dlatego, że popierał rozbudowę
Calaculli?

Słowa Nehemii z poprzedniej nocy dźwięczały w głowie księcia. Widział


z bliska blizny Celaeny. Widok ten obudził w nim niepohamowaną furię.
Jak wielu ludzi takich jak ona gniło w obozach pracy?

– A gdzie ci niewolnicy będą spać? – Dorian zadał nieoczekiwane pytanie.


– Czy dla nich też wzniesiecie jakieś schronienie?

Wszyscy, włączając w to jego ojca, odwrócili się, aby spojrzeć na księcia,


ale Roland wzruszył jedynie ramionami.

– To niewolnicy. Po co budować dla nich baraki, skoro mogą spać w


kopalniach? W ten sposób nie będziemy marnować czasu na
wprowadzanie ich do szybów i wyprowadzanie na nocleg.

Doradcy kiwali głowami z aprobatą. Dorian wpatrywał się w Rolanda.

– Skoro niewolników jest za dużo, dlaczego nie uwolnić niektórych z


nich? Przecież nie wszyscy są buntownikami i przestępcami.

– Uważaj na to, co mówisz, książę – warknął głucho król.

Odezwał się nie jak ojciec do syna, ale jak władca do następcy, a zimny
gniew w sercu Doriana narastał. Wciąż miał przed oczami blizny na
plecach Celaeny i jej wychudzone ciało w dniu, gdy wyciągnęli ją z
Endovier. Wciąż pamiętał jej wymizerowaną twarz oraz nadzieję
przemieszaną z rozpaczą w oczach. Słyszał słowa Nehemii: „To, przez co
przeszła, jest wręcz błogosławieństwem w porównaniu z tym, co przypada
w udziale innym”.

Książę spojrzał na ojca, którego twarz pociemniała z gniewu.

– Więc na tym polega twój plan? Podbiliśmy cały kontynent, zatem pora
uwięzić wszystkich w Calaculli bądź Endovier, aby na twych ziemiach
pozostali jedynie Adarlańczycy?

W komnacie zapadła cisza.


Tłumiona wściekłość przypomniała Dorianowi o starożytnej mocy, która
ożyła w nim w chwili, gdy Nehemia dotknęła jego serca.

– Jeśli będziesz bez końca zaciskał smycz, ta w końcu pęknie – powiedział


do ojca, a potem przeniósł wzrok na Rolanda i Mullisona. – A może
spędzilibyście we dwóch rok w Calaculli, co? Wrócicie do nas po upływie
tego czasu i wówczas pogadamy sobie o rozbudowie obozu pracy.

Władca grzmotnął pięścią w stół, aż podskoczyły kieliszki oraz dzbany.

– Waż słowa, książę, albo zostaniesz stąd wyproszony jeszcze przed


głosowaniem!

Dorian zerwał się z miejsca. Nehemia miała rację. Nie przyjrzał się innym
ludziom w Endovier. Zdołał tego uniknąć.

– Dość już usłyszałem – warknął na ojca, Rolanda, Mullisona,


Perringtona i innych członków rady. – Chcecie wiedzieć, jak będę
głosował? Otóż jestem przeciwko! Nigdy w życiu się na to nie zgodzę.

Ojciec znów warknął głucho, ale Dorian już zmierzał po czerwonej,


marmurowej podłodze ku drzwiom. Minął potworny kominek i po chwili
znalazł się w jasnych korytarzach szklanego zamku.

Nie miał pojęcia, dokąd zmierza. Wiedział tylko tyle, że czuje w sercu
ogromny chłód, zasilany przez iskrzący gniew. Zbiegł po piętrach do
kamiennego zamku, a potem szedł długimi korytarzami, aż dotarł do
zapomnianej komnaty. Tam zacisnął pięść i grzmotnął w ścianę.

Kamień skruszył się.

Nie było to drobne pęknięcie, ale pajęczyna szczelin, która rozrastała się
coraz dalej, aż dosięgła okna po prawej i…

Okno niespodziewanie eksplodowało szklanymi okruchami. Dorian opadł


na kolana i zakrył głowę. Do środka wpadło zimne powietrze, tak zimne,
że oczy natychmiast zaczęły mu łzawić, ale mimo to nadal klęczał,
zaciskając dłonie na włosach i oddychając ciężko. Gniew powoli z niego
uchodził.

To przecież niemożliwe. Może po prostu uderzył mur w niewłaściwym


miejscu, a kamień był tu zwietrzały do tego stopnia, że mógł pęknąć w
każdej chwili. Jednakże Dorian nigdy nie słyszał, aby kamień kruszył się
w ten sposób. Pęknięcia rozprzestrzeniały się niczym żywa istota, a potem
rozsadziły okno…

Serce księcia biło jak szalone, gdy wysunął dłonie z włosów i przyjrzał
się kłykciom. Nie było na nich ani śladu sińców ani ranek, nie czuł też
bólu. A przecież walnął w ścianę najsilniej, jak potrafił. Mógł – ba,
powinien! – złamać rękę, a tymczasem dłoń była nietknięta. Pobielała
jedynie od zaciskania pięści.

Nogi Doriana drżały, gdy podniósł się i rozejrzał dookoła. Ściana była
spękana, ale nadal stała. Pochodzące z dawnych czasów okno rozpadło się
jednak na kawałki. Spojrzał w dół i uświadomił sobie, że okruchy szkła i
drewniane drzazgi rozprysły się wszędzie wokół, tylko nie na niego. Stał
w środku idealnie okrągłej strefy wolnej od odprysków.

To było niemożliwe. Bo magia…

Magia.

Dorian osunął się na kolana i zwymiotował.

***

Celaena, skulona na kanapie obok Chaola, upiła łyk herbaty i skrzywiła


się.

– Nie możesz wynająć służącej, takiej jak Philippa, aby ktoś przynosił
nam tu smakołyki?

– Czy ty w ogóle jeszcze bywasz u siebie? – Kapitan uniósł brew.

Nie. Unikała tego, kiedy tylko mogła. Nie chciała przebywać w pokojach z
sekretnym przejściem prowadzącym do Eleny, Morta i pozostałych
idiotyzmów. W innej sytuacji szukałaby azylu w bibliotece, ale teraz było
to wykluczone. Tamto miejsce kryło bowiem tyle tajemnic, że na samą
myśl o nich kręciło jej się w głowie. Przez moment zastanawiała się, czy
Nehemia odkryła coś na temat zagadki znalezionej w gabinecie Davisa, i
postanowiła, że spyta ją o to jutro.

Trąciła Chaola w żebra stopą w skarpetce.

– Chodzi mi tylko i wyłącznie o to, że czasami mam ochotę na


czekoladowe ciastko.

Kapitan zamknął oczy.

– I jabłkową tartę, bochenek chleba, garnek gulaszu, stertę ciastek oraz…


– Wybuchnął

śmiechem, gdy dziewczyna postanowiła zasłonić mu usta stopą. Złapał ją


za kostkę i próbował

odepchnąć jej nogę. – To przecież święta prawda, a ty najlepiej o tym


wiesz, Laena – powiedział, kładąc akcent na ostatnie słowo.

– No i co z tego? Czyż nie zasłużyłam sobie na to, aby jeść, ile dusza
zapragnie, za każdym razem, gdy mi się zachce? – Wyrwała stopę.
Uśmiech na twarzy Chaola przygasł.

– Tak – odezwał się tak cicho, że ogień strzelający w kominku niemalże


go zagłuszył. –

Zasłużyłaś.

Po chwili milczenia wstał i podszedł do drzwi. Celaena oparła się na


łokciach.

– Dokąd idziesz?

– Po ciasto czekoladowe – odparł i wyszedł.

We dwójkę zjedli połowę deseru, który wyniósł z kuchni. Zabójczyni


znów wyciągnęła się na kanapie i położyła dłoń na pełnym brzuchu.
Chaol rozparł się na poduszkach i zapadł w mocny sen. Poprzedniej nocy
był do późna na nogach, gdyż pełnił służbę na balu, a potem wstał

o świcie na poranne bieganie. Musiał być wykończony. Dlaczego nie


odwołał biegu?

Celaena przypomniała sobie słowa Nehemii: „Na dworach nie zawsze tak
było. Swego czasu ludzie cenili honor i lojalność, a służenie władcy nie
miało nic wspólnego ze strachem czy służalczością. Sądzisz, że gdzieś
jeszcze jest jakiś dwór, który mógłby stanąć do walki?”.

Nie udzieliła wówczas księżniczce odpowiedzi. Nie chciała o tym


rozmawiać. Ale gdy teraz patrzyła na Chaola i widziała w nim mężczyznę,
jakim był i jakim wciąż się stawał…

„Tak – pomyślała. – Tak, Nehemio. Taki dwór mógłby powstać,


gdybyśmy znaleźli więcej ludzi takich jak Chaol”.

Potem uświadomiła sobie, że w świecie, którym rządzi taki król, będzie to


jednak niemożliwe. Władca Adarlanu zmiażdżyłby ów dwór, zanim
Nehemia zdołałaby go stworzyć.

Wymarzony przez księżniczkę dwór mógłby zmienić świat tylko wtedy,


gdyby króla nie było.

Mógłby usunąć zniszczenia poczynione w trakcie dekady terroru i


brutalności. Mógłby odbudować ziemie spustoszone przez podbój i
wskrzesić królestwa zdewastowane podczas przemarszu wojsk Adarlanu.

W takim świecie… Celaena przełknęła ślinę. Ona i Chaol nigdy nie będą
już zwykłymi ludźmi, ale w takim świecie mogliby próbować żyć po
swojemu. Pragnęła takiego życia. Choć udawała, że nic się nie wydarzyło
po owym tańcu zeszłej nocy, wiedziała, że nastąpiła jednak pewna zmiana.
Długo to sobie uświadamiała, ale wreszcie wszystko zrozumiała. Chciała
żyć z tym mężczyzną. Świat, o którym Nehemia marzyła, a Celaena
czasami ośmielała się myśleć, opierał się jedynie na wątłej nadziei i
wspomnieniach z przeszłości, ale być może ów ruch oporu wiedział coś o
królewskich zamiarach. Niewykluczone, że buntownicy znali sposób, aby
te królewskie plany pokrzyżować, z pomocą Aelin Galathynius i jej
rzekomej armii czy też bez niej.

Zabójczyni westchnęła i zsunęła się z kanapy, delikatnie przesuwając nogi


Chaola, tak by go nie obudzić. Odwróciła się jednak i nachyliła, aby
pogładzić jego krótkie włosy, a potem policzek. Następnie cichutko
wymknęła się na zewnątrz, zabierając resztki ciasta.

***

Zastanawiała się właśnie, czy po zjedzeniu reszty deseru nie rozboli jej
brzuch, gdy skręciła w inny korytarz i niespodziewanie spostrzegła
Doriana, siedzącego na podłodze przed jej pokojami. Książę zadarł głowę
na jej widok, a potem dostrzegł niesione przez nią ciasto.

Dziewczyna zarumieniła się i uniosła podbródek. Nie rozmawiali od


czasu kłótni o Rolanda. Być może przyszedł ją przeprosić. Dobrze mu tak.

Podeszła bliżej, a Dorian podniósł się. Wystarczyło jedno spojrzenie w


jego szafirowe oczy i Celaena od razu odgadła, że nie przybył tu ze
względu na przeprosiny.

– Trochę za późno na wizytę – powitała go.

Dorian wsunął dłonie do kieszeni i oparł się o ścianę. Był blady, a w jego
oczach czaił się dziki blask, ale mimo to uśmiechnął się do niej wątle.

– Na czekoladowe ciasto też trochę za późno. Splądrowałaś kuchnię?

Stała przed drzwiami i przyglądała mu się. Dobrze wyglądał – nie


dostrzegła żadnych siniaków ani obrażeń – ale coś z nim było nie w
porządku.

– Co ty tu robisz?

Dorian odwrócił wzrok.

– Szukałem Nehemii, ale jej służba przekazała mi, że wyszła. Uznałem, że


pewnie jest tutaj, a potem przyszło mi do głowy, że może wybrałyście się
na spacer.

– Nie widziałam jej od rana. Potrzebujesz czegoś od niej?

Książę z trudem wciągnął powietrze, a Celaena nagle uświadomiła sobie,


że na korytarzu panuje ogromny chłód. Jak długo siedział w tym zimnie?

– Nie – rzekł i pokręcił głową, jakby próbował sam siebie przekonać. –


Nie, niczego nie potrzebuję.

Ruszył przed siebie.

– Dorian! – zawołała szybko. – Co się dzieje?

Książę odwrócił się. Przez ułamek sekundy widziała w jego oczach coś,
co przypomniało jej świat obrócony w ruinę przed dziesięciu laty.
Spostrzegła daleki odblask kolorów oraz potęgi, które wciąż powracały w
jej koszmarach. Potem Dorian zamrugał i wrażenie znikło.

– Nic. Nic się nie dzieje – rzekł i odszedł, nie wyciągając rąk z kieszeni. –
Mam nadzieję, że ciasto będzie ci smakować – rzucił przez ramię i znikł.
19
Chaol stał przed królewskim tronem i z trudem panował nad znużeniem,
przekazując władcy sprawozdanie. Próbował nie myśleć o zeszłej nocy.
Próbował zapomnieć o palcach Celaeny, które musnęły jego włosy i
twarz. Jej dotyk obudził w nim pragnienie tak silne, że chciał złapać ją i
rzucić na kanapę. Z największym trudem udało mu się utrzymać ten sam
rytm oddychania i udawać, że wciąż śpi. Po wyjściu dziewczyny serce biło
mu tak szybko, że minęła godzina, zanim uspokoił się na tyle, aby na
powrót zapaść w sen.

Patrząc teraz na króla, kapitan cieszył się, że opanował swoje pragnienie.


Bariera między nim a Celaeną miała istotne znaczenie. Naruszając ją,
zakwestionowałby lojalność wobec władcy, przed którym teraz stał, a
także wpłynął na przyjaźń z Dorianem. Książę był mało uchwytny w tym
tygodniu. Chaol za wszelką cenę musiał go dzisiaj znaleźć.

Powinien być wierny wobec króla i jego syna. Bez owej lojalności stawał
się nikim. Nie mógł ich zawieść. Nie chciał, aby się okazało, że bez
powodu wyrzekł się rodziny oraz tytułu.

Zakończył prezentację środków ostrożności, które zaplanował na


dzisiejszy karnawał, a król pokiwał głową.

– Dobrze, kapitanie. Proszę dopilnować, aby pańscy ludzie strzegli


również terenów zamkowych. Dobrze wiem, jakie osobniki plączą się
wraz z cyrkowcami. Nie życzę sobie, aby się tu włóczyli.

– Jak sobie życzysz, panie. – Chaol pochylił głowę.

Król miał w zwyczaju odprawiać go burknięciem lub machnięciem ręką,


ale tym razem przyglądał mu się bacznie, wspierając łokieć na oparciu
szklanego tronu. Chwila ciszy przeciągała się i kapitan zaczął się
zastanawiać, czy jakiś szpieg pałacowy nie zajrzał do jego komnaty przez
dziurkę od klucza w chwili, gdy Celaena go dotykała. Wreszcie król
zabrał głos:

– Trzeba śledzić księżniczkę Nehemię.


Ze wszystkich rzeczy, które Chaol mógł usłyszeć od władcy, tej
spodziewał się najmniej.

Mimo to utrzymał obojętny wyraz twarzy i nie zakwestionował rozkazu,


który miał tak wielkie znaczenie.

– Jej… wpływ zaczyna być odczuwalny na zamku. Ja zaś zaczynam się


zastanawiać, czy nie nadszedł aby czas, żeby odesłać ją do Eyllwe. Wiem,
że kilku naszych ludzi już ją obserwuje, ale doszły mnie słuchy, że
pojawił się anonimowy list, w którym ktoś groził jej śmiercią.

Chaol zesztywniał. W jego głowie kłębiły się setki pytań, ale wszystko
przyćmił

narastający lęk. Kto jej groził? Cóż takiego Nehemia powiedziała bądź
zrobiła, by ściągnąć na siebie zagrożenie?

– Nie słyszałem o tym – rzekł.

– Nikt o tym nie słyszał. – Król uśmiechnął się. – Nawet księżniczka.


Wygląda na to, że znalazła sobie wrogów również poza murami
pałacowymi.

– Wyznaczę dodatkowych strażników do pilnowania jej pokojów i


patrolowania skrzydła, w którym mieszka. Powiadomię ją też
bezzwłocznie o…

– Nie ma potrzeby jej alarmować. Ani jej, ani nikogo innego. – Władca
spojrzał na kapitana znacząco. – Nehemia może wykorzystać to, że ktoś
pragnie jej śmierci. Niewykluczone, że będzie chciała wykreować się na
męczenniczkę lub coś w tym stylu. Każ swoim ludziom milczeć.

Chaol wiedział, że Nehemia nigdy by czegoś takiego nie zrobiła, ale nie
podzielił się tą myślą z przełożonym. Obiecał sobie, że nakaże ludziom
dyskrecję. Nie powie też o niczym zarówno księżniczce, jak i Celaenie.
Jego przyjaźń z Celaeną i życzliwe układy z Nehemią nie miały w tym
przypadku żadnego znaczenia. Wiedział, że zabójczyni będzie na niego
wściekła, ale przecież pełnił funkcję kapitana Gwardii. Walczył o swoje
stanowisko niemal równie zaciekle jak Celaena i poświęcił mu prawie tyle
co ona swojemu. Pozwolił też, aby zanadto się do siebie zbliżyli. Nie
powinien prosić jej do tańca.

– Kapitanie?

Chaol zamrugał, a potem ukłonił się nisko.

– Zajmę się tym, Wasza Wysokość.

***

Zasapany Dorian przeciął mieczem powietrze i precyzyjnie zablokował


cios przeciwnika, a potem pchnął. Strażnik – trzeci, z którym książę
walczył – zatoczył się i mało się nie przewrócił. Dorian nie zmrużył w
nocy oka, a gdy nastał poranek, nie był w stanie usiedzieć w miejscu.
Przyszedł więc do koszar w nadziei, że ktoś zmęczy go walką na tyle, aby
wyczerpanie wreszcie wzięło górę.

Znów zablokował cios przeciwnika, a potem wykonał unik. To z


pewnością była jakaś pomyłka. Może to wszystko tylko mu się przyśniło.
Może to tylko odpowiednie czynniki połączyły się w nieodpowiednim
momencie? Przecież magia już nie istniała! Nie było powodu, dla którego
miałby dysponować podobną mocą. Nawet jego ojciec nie był nią
obdarzony. W

rodzie Havilliardów od dawna nie było człowieka, który dysponowałby


mocą magiczną.

Dorian bez trudu przebił się przez gardę strażnika. Młody człowiek uniósł
ręce na znak przegranej, ale książę zapytał się w myślach, czy przeciwnik
aby nie pozwolił mu wygrać.

Warknął głucho na samą myśl. Już chciał zażądać kolejnego starcia, gdy
ktoś do nich podszedł.

– Mogę dołączyć?

Był to Roland. Jego rapier wyglądał tak, jakby mężczyzna nigdy dotąd go
nie używał.

Strażnik spojrzał na twarz księcia, ukłonił się i wycofał po cichu. Dorian


wpatrywał się w kuzyna i czarny pierścień na jego palcu.

– Nie sądzę, abyś naprawdę miał ochotę na taniec ze mną, kuzynie.

– Ach – odrzekł Roland, marszcząc brwi. – Jeśli chodzi o to, co się


wydarzyło wczoraj…

Przykro mi. Gdybym wiedział, że tak bardzo się przejmujesz obozami


pracy, nigdy bym się tym tematem nie zajął. Nigdy nie podjąłbym się też
współpracy z doradcą Mullisonem. Po twoim wyjściu odwołałem
głosowanie. Mullison był wściekły.

– Serio? – Dorian uniósł brwi.

– Miałeś rację. – Roland wzruszył ramionami. – Nie mam pojęcia o tym,


jak wygląda życie w tych obozach. Zacząłem pracować nad rozbudową
obozu na wyraźną sugestię Perringtona, który twierdził, że powinienem
współpracować z Mullisonem. Wygląda na to, że doradca mógłby wiele
skorzystać na rozbudowie obozu, gdyż jego ród czerpie zyski z
wydobycia żelaza.

– I ja mam w to uwierzyć?

Roland uśmiechnął się przekonująco.

– Jesteśmy przecież rodziną.

Rodzina. Dorian nigdy nie uważał się za członka tej rodziny, a już na
pewno nie teraz.

Gdyby ktokolwiek dowiedział się, co się stało w tamtej komnacie, a


zwłaszcza o magii, którą być może posiadał, ojciec by go zabił. Miał w
końcu drugiego syna. Przecież rodziny nie myślą w ten sposób, prawda?

Poprzedniej nocy rozpacz pchnęła go do poszukiwania Nehemii, ale w


świetle poranka cieszył się, że jej nie znalazł. Gdyby księżniczka posiadła
taką wiedzę o nim, mogłaby przecież wykorzystać ją do własnych celów.
Mogłaby szantażować go do woli.

A co do Rolanda… Dorian odwrócił się i skierował w stronę drzwi.

– Zostaw swoje intrygi dla kogoś, kto się nimi przejmuje.

Roland szedł obok niego.

– A czy ktoś jest bardziej godny uwagi od mego własnego kuzyna? Czy
istnieje większe wyzwanie niż wciągnięcie ciebie do moich planów?

Dorian zmierzył go ostrzegawczym spojrzeniem i zobaczył, że


młodzieniec się uśmiecha.

– Żebyś ty widział zamieszanie, które wybuchło po twoim wyjściu! –


ciągnął Roland. –

Do końca życia nie zapomnę miny twego ojca, gdy warknąłeś na nich
wszystkich! – Wybuchnął

śmiechem, a książę, wbrew sobie, uśmiechnął się lekko. – Myślałem, że


ten stary drań padnie trupem!

Dorian pokręcił głową.

– On wiesza ludzi za to, że go tak nazywają, wiesz?

– Tak, drogi kuzynie, ale nie masz pojęcia, ile rzeczy może ujść na sucho,
gdy jest się tak przystojnym jak ja.

Książę przewrócił oczami, ale przyjrzał się Rolandowi. Wydawał się


blisko związany z jego ojcem oraz Perringtonem, ale być może został
wciągnięty w intrygi Perringtona i potrzebował teraz kogoś, kto go z nich
oswobodzi. A skoro jego ojciec i pozostali członkowie rady uznali, że
mogą wykorzystać Rolanda i zdobyć dzięki niemu poparcie dla swoich
mrocznych planów, być może nadszedł czas, aby i on włączył się do gry.
Mógł wykorzystać pionki ojca przeciwko niemu. We dwóch z Rolandem
byli w stanie zablokować bardziej podejrzane i niebezpieczne propozycje
członków rady.

– Naprawdę odwołałeś głosowanie?

Roland machnął dłonią.

– Myślę, że miałeś rację. Zanadto gnębimy podbite królestwa. Jeśli


chcemy utrzymać władzę, musimy znaleźć złoty środek. Zniewolenie
podbitych narodów nic nam nie da. Dzięki temu więcej ludzi może
zwrócić się przeciwko nam.

Dorian powoli pokiwał głową.

– Mam coś do załatwienia – skłamał, wsuwając miecz do pochwy. – Ale


może spotkamy się na obiedzie.

Roland uśmiechnął się wesoło.

– Zgarnę kilka pięknych pań, aby dotrzymały nam towarzystwa.

Dorian odczekał, aż kuzyn zniknie za rogiem, a potem wyszedł na


dziedziniec, gdzie ujrzał chaos przygotowań do karnawału, który matka
wyprawiała na cześć Hollina w ramach spóźnionego prezentu na Yulemas.

Nie był to wielki karnawał. Oczom księcia ukazało się zaledwie kilka
czarnych namiotów, tuzin wozów z klatkami oraz pięć krytych
plandekami. Gdzieś w oddali przygrywał

skrzypek, a robotnicy stawiający namioty pokrzykiwali wesoło, ale całość


robiła raczej ponure wrażenie.

Ludzie nie zwracali zbytniej uwagi na Doriana, gdy przeciskał się przez
tłum. Nie było się czemu dziwić – miał na sobie stare, przepocone
ubranie, na które narzucił płaszcz. Jedynie strażnicy, spostrzegawczy i
dobrze wyszkoleni, zwrócili na niego uwagę, ale bez słowa zrozumieli
potrzebę zachowania anonimowości.

Z jednego z namiotów wyszła oszałamiająco piękna kobieta. Była wysoka,


smukła, miała jasne włosy, a ubrana była w elegancki strój do konnej
jazdy. Obok niej pojawił się potężny, zwalisty mężczyzna, dźwigający
długie, żelazne drągi, których – zdaniem Doriana – większość ludzi nawet
by nie podniosła.

Książę przechodził właśnie obok jednego z wielkich, zasłoniętych


wagonów, ale zatrzymał się na widok słów wymalowanych białą farbą na
burcie: „Karnawał Luster! Tu Rzeczywistość Zderza się z Iluzją!”.

Zmarszczył brwi. Czy jego matka choć przez moment zastanowiła się nad
prezentem dla młodszego syna? Czy zdawała sobie sprawę, jak on może
zostać odebrany? Cyrkowcy zabawiający publiczność sztuczkami i
iluzjami zawsze ocierali się o zdradę. Książę parsknął. A może on sam
pasował do tej trupy?

Czyjaś dłoń spoczęła na jego ramieniu. Dorian odwrócił się i ujrzał


uśmiechniętego Chaola.

– Byłem pewien, że cię tu znajdę – rzekł kapitan.

Książę bynajmniej nie był zdziwiony, że przyjaciel go rozpoznał. Już miał


odpowiedzieć uśmiechem, gdy zauważył, że Chaol nie jest sam. Celaena
stała przy jednym z wozów krytych plandeką i podsłuchiwała, co się
dzieje w środku.

– Co wy tu robicie tak wcześnie? – spytał. – Karnawał rozpocznie się


dopiero po zapadnięciu zmroku!

Olbrzym zaczął wbijać długie na stopę kolce w zamarzniętą ziemię.

– Chciała się przejść i… – Chaol obejrzał się, przerwał i zaklął


siarczyście.

Dorian nie miał na to szczególnej ochoty, ale ruszył w ślad za kapitanem.


Ten podszedł

do Celaeny i wyszarpnął jej rękę zza czarnej zasłony.

– Zaraz stracisz dłoń! – ostrzegł ją.


Dziewczyna zmierzyła go wściekłym spojrzeniem, a potem uśmiechnęła
się do Doriana.

Mocno zaciskała usta, przez co jej uśmiech wyglądał bardziej jak grymas.
Nie okłamał jej –

zeszłej nocy naprawdę chciał się spotkać z Nehemią. Złapał się jednak na
tym, że równie mocno pragnie zobaczyć Celaenę, aż pojawiła się, niosąc
idiotyczne, zjedzone do połowy ciasto, które najwidoczniej zamierzała
pożreć w samotności.

Nie miał pojęcia, jak by spojrzała na niego, gdyby odkryła, że


przypuszczalnie drzemie w nim odrobina magii. „Przypuszczalnie” –
powtarzał sobie w myślach.

Nieopodal piękna blondynka usiadła na taborecie i zaczęła grać na lutni.


Książę wiedział, że mężczyźni, a w ich liczbie strażnicy, tłoczą się wokół
niej nie tylko ze względu na muzykę.

Chaol poruszył się niepewnie, a Dorian uświadomił sobie, że stoją w ciszy


i nic nie mówią. Celaena założyła ramiona na piersi.

– Znalazłeś Nehemię zeszłej nocy?

Książę miał wrażenie, że dziewczyna dobrze zna odpowiedź, ale rzekł:

– Nie. Po spotkaniu z tobą poszedłem od razu do własnej komnaty.

Chaol spojrzał na Celaenę, która wzruszyła ramionami. Cóż to


oznaczało?

– A więc – rzekła zabójczyni, przyglądając się cyrkowcom – czy my


naprawdę musimy czekać na twego brata, aby ujrzeć, co się kryje w tych
wozach? Wygląda na to, że cyrkowcy już zaczynają.

Miała rację. Na dziedzińcu roiło się od żonglerów oraz połykaczy mieczy


i ognia, a akrobaci zaczęli wykonywać niewiarygodne sztuczki. Niektóry
balansowali na oparciach krzeseł, inni na słupach, a jeszcze inni kładli się
na łoże z kolców.
– Myślę, że to tylko ćwiczenia – odpowiedział książę, a w głębi serca miał
nadzieję, że się nie myli. Gdyby Hollin dowiedział się, że ktokolwiek
zaczął bez jego zgody… Dorian wolałby przeczekać atak wściekłości
brata z daleka od zamku.

– Hmm – mruknęła Celaena i weszła między uwijających się cyrkowców.

Chaol z uwagą przyglądał się księciu. W jego oczach widać było chęć do
zadania kilku pytań, ale przeczuwał, że Dorian nie ma zamiaru na nie
odpowiadać. Poszedł więc w ślad za Celaeną, ponieważ opuszczenie
dziedzińca byłoby ryzykowną decyzją. Podeszli wspólnie do ostatniego i
największego z ustawionych w półkręgu wozów.

– Witajcie, witajcie! – krzyknęła zgarbiona, sękata staruszka siedząca u


dołu schodów. Jej srebrne włosy przystrojono koroną z gwiazdami. Miała
obwisłe policzki i plamy na ciemnej twarzy, ale jej brązowe oczy iskrzyły
się. – Spójrzcie w moje lustra i ujrzyjcie przyszłość!

Podajcie mi swe dłonie, a opowiem wam o tym, co was czeka! – zawołała


i wycelowała poskręcaną laską w Celaenę. – Chciałabyś poznać
przyszłość, dziewczę?

Dorian zamrugał, a potem zamrugał raz jeszcze, gdy ujrzał zęby kobiety
– ostre niczym u drapieżnej ryby, bez wątpienia były metalowe… Z
żelaza…

Celaena otuliła się szczelniej płaszczem, ale nie spuszczała z wiedźmy


oczu.

Książę słyszał legendy o obalonym Wiedźmim Królestwie, w którym


krwiożercze wiedźmy obaliły rządzącą pokojowo dynastię Crochan, a
potem rozdarły państwo na strzępy, nie zostawiając kamienia na kamieniu.
Pięćset lat później nadal śpiewano pieśni o krwawych wojnach, które
przetrwały jedynie zwycięskie Klany Żelaznozębnych, otoczone ciałami
zabitych królowych Crochan. Ostatnia z nich rzuciła jednak klątwę na
utraconą ojczyznę. Dopóki powiewały sztandary klanu, dopóty ziemia nie
miała rodzić żadnych owoców.
– Wejdź do mego wozu, skarbie – staruszka kusiła Celaenę. – Pozwól, by
stara Baba Żółtonoga wejrzała w twą przyszłość.

Spod szaty wróżki w istocie wystawały nogawki w kolorze szafranu. Z


twarzy zabójczyni odpłynęły wszelkie kolory, a Chaol podszedł do niej i
złapał ją za łokieć. Na widok opiekuńczego gestu Dorian poczuł ucisk w
brzuchu, ale mimo to cieszył się, że jego przyjaciel wsparł

dziewczynę, choć wiedźma przypuszczalnie nie była prawdziwa. Książę


sądził, że założyła żółte rajstopy oraz żelazne zęby, aby zarobić więcej
pieniędzy na klientach.

– Jesteś wiedźmą – powiedziała Celaena zduszonym głosem.

Wyglądało na to, że uważa wróżkę za prawdziwą. Jej twarz wciąż była


blada. Na bogów, czy ona naprawdę się bała?

Żółtonoga zaśmiała się chrapliwie i ukłoniła.

– Ostatnią urodzoną w Wiedźmim Królestwie – rzekła.

Ku zdumieniu Doriana Celaena cofnęła się o krok i stanęła bliżej Chaola.


Odruchowo dotknęła naszyjnika, który zawsze nosiła.

– Chcesz, żebym przepowiedziała ci teraz przyszłość?

– Nie. – Zabójczyni niemalże opierała się na Chaolu.

– A więc zjeżdżaj stąd i daj mi pracować! Nigdy w życiu nie widziałam


takiej bandy skner! – warknęła Żółtonoga i uniosła głowę wyżej. –
Przepowiadam przyszłość! Przyszłość!

Chaol zbliżył się z ręką na rękojeści miecza.

– Nie bądź taka nieuprzejma wobec klientów.

Wiedźma uśmiechnęła się, aż jej zęby błysnęły w popołudniowym słońcu.

– A cóż mężczyzna, który pachnie Srebrnym Jeziorem, może zrobić tak


niewinnej, starej wiedźmie jak ja?

Po plecach Doriana spłynął zimny dreszcz. Tym razem to Celaena złapała


Chaola za ramię i spróbowała go odciągnąć, ale kapitan ani drgnął.

– Nie mam pojęcia, co za bzdury wygadujesz, staruszko, ale lepiej bacz na


słowa, bo stracisz język.

Żółtonoga oblizała ostre, żelazne zęby.

– No to chodź i mi go wyrwij! – prychnęła.

W oczach Chaola błysnął gniew, ale Celaena nadal była tak blada, że
Dorian złapał ją za ramię i odciągnął na bok.

– Chodźmy – rzekł, a staruszka uniosła głowę i wbiła w niego wzrok.


Jeśli rzeczywiście widziała prawdę, było to ostatnie miejsce, w którym
Dorian chciał się znaleźć. – Chaol, idziemy!

Wiedźma uśmiechnęła się szeroko i wydłubała coś spomiędzy zębów


długim, metalowym gwoździem.

– Możecie się chować przed przeznaczeniem – rzekła, gdy odchodzili –


ale ono wkrótce was dopadnie.

***

– Trzęsiesz się.

– Wcale nie – syknęła Celaena i strząsnęła z ramion rękę Chaola.

Wystarczyło jej, że był tam Dorian. Z tym, że świadkiem jej spotkania z


Żółtonogą był

również kapitan, nie mogła się pogodzić.

Znała dobrze historie o wiedźmach. Gdy była dzieckiem, słuchała legend,


po których nawiedzały ją koszmary, a później przyjaciółka opowiedziała
jej o spotkaniu z jedną z nich. Ta sama osoba zdradziła ją później i o mały
włos nie zabiła, więc Celaena miała nadzieję, że przerażające opowieści o
Żelaznozębnych wiedźmach to tylko stek kłamstw, ale patrząc na starą
czarownicę…

Z trudem przełknęła ślinę. Widząc ją i czując odmienność, którą


emanowała, zabójczyni mogła bez trudu uwierzyć w to, że ta wiedźma i
jej podobne były w stanie ogryźć ciało dziecka do kości.

Wstrząśnięta i przerażona, szła za Dorianem, myśląc, żeby odejść jak


najdalej od dziedzińca. Stojąc przed wozem, z jakiegoś powodu marzyła
tylko o tym, aby do niego wejść.

Miała wrażenie, że w środku coś na nią czeka. A owa korona z gwiazdami,


którą staruszka nosiła na głowie… Jej amulet zaczął się wówczas
rozgrzewać, tak jak wtedy, gdy ujrzała ową istotę przed biblioteką.

Obiecała sobie, że nie wróci na dziedziniec bez Nehemii. Sprawdzą obie,


czy Żółtonoga w istocie jest tym, za kogo się podaje. Zawartość klatek
kompletnie jej nie interesowała. Teraz, gdy pojawiła się Żelaznozębna, nie
miało to już dla niej najmniejszego znaczenia. Szła za Dorianem i
Chaolem. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, dopóki nie dotarli do
stajni królewskich. Książę wprowadził ich do środka.

– Miałem ci go dać na urodziny – rzekł do kapitana. – Ale po co mamy


czekać aż dwa dni?

Z tymi słowami zatrzymał się przed jednym z boksów.

– Zwariowałeś?! – zawołał Chaol.

Dorian uśmiechnął się szeroko. Celaena nie widziała u niego takiego


uśmiechu od dawna.

Przypomniały jej się wspólne chwile spędzane późno w nocy i ciepło jego
oddechu na skórze.

– Co takiego? Przecież zasługujesz na niego!

W boksie stał czarny niczym noc ogier asterioński i wpatrywał się w nich
prastarymi, ciemnymi ślepiami.

Chaol cofał się, unosząc dłonie w obronnym geście.

– To dar dla księcia, a nie…

– Bzdura – przerwał mu Dorian. – Obrażę się, jeśli go nie przyjmiesz.

– Nie mogę! – Kapitan spojrzał błagalnie na Celaenę, ale dziewczyna


wzruszyła tylko ramionami.

– Miałam raz asteriońską klacz – wyznała.

Obaj mężczyźni zamrugali, a zabójczyni podeszła do boksu i podsunęła


dłoń, aby ogier mógł ją powąchać.

– Miała na imię Kasida – dodała i uśmiechnęła się do własnych


wspomnień, gładząc aksamitne, miękkie chrapy ogiera. – W dialekcie
używanym na obszarze Czerwonej Pustyni oznaczało to „ta, która pije
wiatr”. Przypominała wzburzone morze.

– Skąd wzięłaś asteriońską klacz? Przecież one są jeszcze droższe od


ogierów! –

wykrzyknął Dorian. Było to pierwsze normalne pytanie, jakie zadał jej od


tygodni.

Zabójczyni spojrzała na nich przez ramię i uśmiechnęła się łobuzersko.

– Ukradłam ją władcy Xandrii – rzekła.

Chaol otworzył szeroko oczy, a Dorian przechylił lekko głowę z


niedowierzaniem. Był to tak komiczny widok, że dziewczyna wybuchnęła
śmiechem.

– To prawda, przysięgam na Wyrda. Kiedyś wam o tym opowiem.

Cofnęła się i szturchnęła Chaola, zachęcając go, aby podszedł do zagrody.


Koń parsknął, wąchając jego palce. Zwierzę i człowiek zmierzyli się
spojrzeniami.

Dorian nadal spoglądał na zabójczynię, marszcząc brwi. Wyczuła jego


wzrok i książę szybko odwrócił się w stronę kapitana.

– Czy jest zbyt wcześnie, aby spytać, jakie masz plany na urodziny? –
rzucił.

Celaena założyła ramiona na piersi.

– Mamy pewne plany – rzekła, uprzedzając Chaola. Nie chciała, aby jej
słowa zabrzmiały tak ostro, ale powiedziała prawdę. Planowała ten
wieczór od paru tygodni.

Kapitan zerknął na nią przez ramię.

– Serio?

Zabójczyni obdarzyła go jadowicie słodkim uśmiechem.

– Och, jasne. Nie spodziewaj się drugiego asteriońskiego ogiera, ale…

Oczy Doriana rozbłysły.

– Cóż, mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić – przerwał jej.

Widząc, jak Celaena i książę wpatrują się w siebie, kapitan szybko spojrzał
na konia.

Dorian momentalnie znów stał się kimś obcym, a znajomy wyraz twarzy
znikł bezpowrotnie.

Zabójczyni, która przecież kiedyś co wieczór czekała, aż ujrzy jego


przystojną twarz, szczerze tego żałowała. Spoglądanie na księcia stało się
niełatwym zadaniem.

Pogratulowała Chaolowi prezentu, pożegnała się z nimi zdawkowo i


opuściła stajnie. Nie ośmieliła się nawet spojrzeć na teren zamkowy, gdzie
przygotowywano karnawał, choć wrzawa sugerowała, że Hollin już się
pojawił, a teraz ściąga płachty z kolejnych klatek. Zamiast tego Celaena
rzuciła się biegiem w stronę schodów. Pomknęła ku swoim ciepłym
pokojom, starając się wyrzucić z pamięci wspomnienie żelaznych zębów
wiedźmy i jej słów o przeznaczeniu, tak podobnych do tych, które
wypowiedział Mort w noc zaćmienia księżyca.

Nie wiedziała, czy odezwała się jej intuicja, czy raczej przekora nakazała
jej odrzucić rady księżniczki, ale naraz zapragnęła udać się do grobowca.
Samotnie. Może Nehemia pomyliła się i amulet miał znaczenie? Poza tym
nie chciała już czekać, aż jej przyjaciółka znajdzie rozwiązanie zagadki z
okiem. Obiecała sobie, że zejdzie tam tylko raz i nie opowie o tym
księżniczce. Bo właśnie uświadomiła sobie, że do dziury w ścianie,
wywierconej w miejscu, gdzie oko powinno mieć źrenicę, idealnie pasuje
jej amulet.
20
Mort – szepnęła Celaena, a kołatka otworzyła jedno oko.

– Budzenie śpiącego to wielka nieuprzejmość – powiedziała sennym


głosem.

– Wolisz, żebym cię pacnęła w gębę? – spytała dziewczyna, a kołatka


spojrzała na nią oburzona. – Mort, muszę się czegoś dowiedzieć. – Z tymi
słowami Celaena wyciągnęła amulet. –

Ten naszyjnik… Czy on naprawdę kryje w sobie moc?

– Oczywiście, że tak.

– Ale przecież ma kilka tysięcy lat!

– No i co z tego? – Mort ziewnął. – Przecież to magia. Magiczne


przedmioty rzadko starzeją się tak jak zwykłe.

– Ale do czego on służy?

– Chroni cię, jak mówiła Elena. Strzeże cię przed wszelką krzywdą, choć
ty najwyraźniej usilnie pchasz się w tarapaty.

Celaena otworzyła drzwi.

– Myślę, że wiem, jakie jest jego prawdziwe zastosowanie – powiedziała.

Być może był to jedynie zbieg okoliczności, ale dobór słów w zagadce
wydawał się mieć znaczenie. Być może Davis szukał tego samego, co
Elena kazała jej odnaleźć – źródła mocy króla. Istniała szansa, że
dziewczyna właśnie wykonała pierwszy krok w tym kierunku.

– Przypuszczalnie się mylisz – odparł Mort, gdy przechodziła obok niego.


– Tylko cię ostrzegam.

Nie posłuchała. Podeszła do wydrążonej dziury w murze i stanęła na


palcach, by zajrzeć do środka. Na ścianie po drugiej stronie niczego nie
widziała. Odpięła naszyjnik i ostrożnie przysunęła amulet do otworu…

Pasował. Mniej więcej pasował. Celaena na moment zapomniała o


oddychaniu.

Przysunęła twarz do ściany i spojrzała przez delikatne złote nici.

Nic. Żadnej zmiany. Zarówno ściana, jak i ogromny Znak Wyrda, w


którym znajdowało się oko, wyglądały tak samo. Obróciła amulet do
góry nogami, ale nie odniosło to najmniejszego skutku. Obróciła go w
inną stronę i przystawiała pod różnymi kątami, ale nadal bez rezultatu.

Wciąż widziała tylko ścianę, opromienioną strugą księżycowego światła,


wpadającą przez jakiś otwór. Pchnęła kamienie, poszukując jakichś drzwi
bądź ruchomych elementów.

– Ale to przecież Oko Eleny! Tylko dzięki oku ujrzysz wszystko jak
należy! Czy jest tu jakieś inne oko?

– Możesz wyrwać własne i sprawdzić, czy pasuje – szydził Mort.

– Dlaczego nie działa? Czy muszę wypowiedzieć jakieś zaklęcie?

Celaena spojrzała na sarkofag królowej. Być może gdzieś tuż pod jej
nosem kryją się starożytne słowa, które uwolnią czar. Czyż nie tak to się
zawsze działo? Znów wsunęła amulet do otworu.

– Ach! – wykrzyknęła słowa wyryte u stóp Eleny. – Pęknięcie Czasu!

Nic się nie wydarzyło.

Mort rechotał. Zabójczyni wyrwała amulet z dziury.

– Och, nienawidzę tego! – wrzasnęła. – Nienawidzę tej głupiej krypty, nie


znoszę zagadek i tajemnic!

W porządku. Nehemia miała rację. Ten amulet to ślepy zaułek, a ona przez
swój brak zaufania i cierpliwości okazała się paskudną, wredną
przyjaciółką.

– Mówiłem, że nie zadziała.

– A więc co zadziała? Ta zagadka dotyczy przecież czegoś w tym


grobowcu, za tą ścianą, czyż nie?

– Tak, ale ty nadal nie zadałaś właściwego pytania.

– Zadałam ci setki pytań! A ty nie chcesz mi udzielić odpowiedzi!

– Wróć kiedy in… – zaczął, ale zabójczyni biegła już po schodach.

***

Celaena stała przy nagim skraju przepaści, a chłodny północny wiatr


mierzwił jej włosy.

Ten sen nawiedzał ją już wielokrotnie. Zawsze widziała w nim to samo


otoczenie, za każdym razem trwała ta sama noc.

Za sobą miała kamienistą równinę, a przed nią ciągnęła się przepaść tak
długa, że nikła na opromienionym gwiazdami horyzoncie. Na drugim
brzegu rysował się ciemny, piękny las, wprost tętniący życiem.

Na łące, ciągnącej się wzdłuż skraju przepaści, stał biały jeleń i wpatrywał
się w nią ślepiami kryjącymi mądrość wieków. Jego ogromne poroże
mieniło się w blasku księżyca.

Wyglądał, jakby nosił białą koronę, zupełnie tak, jak go sobie


zapamiętała. W chwili gdy ujrzała go po raz pierwszy między kratami
więziennego wozu jadącego do Endovier, trwała taka sama noc. Ujrzała w
nim na moment świat taki, jakim był, nim go spalono na popiół.

Przyglądali się sobie w milczeniu.

Zrobiła pół kroku w kierunku skraju przepaści, ale zamarła, gdy kilka
luźnych kamieni stoczyło się w dół. Ciemność w przepaści nie miała
granic. Nie miała ani początku, ani końca.
Wydawała się oddychać i pulsować strzępami spłowiałych wspomnień
oraz zapomnianych twarzy. Czasem Celaena miała wrażenie, że ciemność
również na nią spogląda i ma tę samą twarz co ona.

Mogłaby przysiąc, że z głębi czeluści dobiega szum na poły zamarzniętej


rzeki, nabrzmiałej topniejącymi śniegami spod Jelenich Rogów. Naraz
błysnęło coś białego i rozległ się tętent kopyt na miękkiej ziemi. Celaena
uniosła głowę i ujrzała, że jeleń zbliżył się do krawędzi przepaści i
pochylił głowę, jakby zapraszał ją, by do niego dołączyła.

Tymczasem przepaść wydawała się poszerzać niczym paszcza ogromnej


bestii, gotującej się, aby pożreć cały świat.

Celaena pozostała więc na swoim brzegu, a jeleń odwrócił się. Niemalże


bezszelestnie zniknął wśród drzew prastarej puszczy.

***

Zabójczyni przebudziła się, otoczona ciemnością. Księżyc już zaszedł, a w


kominku ledwie się żarzyło. Spojrzała na sufit, gdzie widniały niewyraźne
cienie, rzucane przez odległe światła miasta. Tej nocy, rok po roku,
zawsze nawiedzał ją ten sam sen.

A przecież i tak nigdy nie zapomni owego dnia, gdy los odebrał jej
wszystko, co kochała, a ona przebudziła się skąpana w cudzej krwi.

Wstała z łóżka. Strzała zeskoczyła na podłogę obok niej. Zabójczyni


zrobiła kilka kroków, a potem zatrzymała się pośrodku pokoju, wpatrując
się w ciemność i bezdenną przepaść, która zawsze ją przywoływała.
Strzała trącała jej nagie łydki i dziewczyna nachyliła się, aby pogłaskać
psi łeb. Stały przez chwilę, wpatrując się w nieskończoną ciemność.

Celaena opuściła zamek przed świtem.

***

Nikt nie czekał na Chaola przed koszarami. Kapitan dał dziewczynie


dziesięć minut, a potem udał się do jej pokojów. Wiedział, że Celaena nie
przepada za zimnem, ale nie był to powód, dla którego mogła odpuścić
sobie trening. Co więcej, kapitan bardzo chciał usłyszeć historię o
kradzieży asteriońskiej klaczy. Uśmiechnął się na samą myśl o tym i
pokręcił głową.

Tylko Celaena była na tyle zuchwała, aby poważyć się na taki czyn.

Jego uśmiech przygasł, gdy dotarł do jej komnat i zastał Nehemię


siedzącą przy niewielkim stoliku w salonie z filiżanką gorącej herbaty.
Obok księżniczki leżało kilka książek.

Uniosła głowę na jego widok. Chaol ukłonił się, a Nehemia powiedziała:


– Nie ma jej tu.

Drzwi do sypialni były uchylone. Przez szparę widać było posłane już
łóżko.

– Dokąd poszła?

Wzrok Nehemii złagodniał. Podniosła kartkę papieru leżącą wśród


książek.

– Wzięła sobie dzień wolnego – odparła, czytając z kart-ki. – Gdybym


miała zgadywać, strzelałabym, że wyjechała z miasta tak daleko, jak da się
dojechać konno w pół dnia.

– Dlaczego?

Księżniczka uśmiechnęła się ze smutkiem.

– Bo dziś przypada dziesiąta rocznica śmierci jej rodziców.


21
Chaol na moment zapomniał o oddychaniu. Pamiętał, jak Celaena
krzyczała podczas pojedynku z Cainem, gdy przeciwnik zaczął ją drażnić
wspomnieniem brutalnej śmierci rodziców i chwili, gdy obudziła się
skąpana w ich krwi. Sama nigdy tego tematu nie poruszała, a kapitan nie
miał odwagi o nic pytać. Wiedział, że była wówczas bardzo młoda, ale nie
zdawał

sobie sprawy, że miała zaledwie osiem lat. Osiem lat!

Dziesięć lat temu Terrasen ogarnął zamęt. Wojska Adarlanu mordowały


wszystkich, którzy stawiali im opór. Wywlekano z domów i zabijano całe
rodziny. Kapitan poczuł ucisk w żołądku. Jakich okropności Celaena była
świadkiem tamtego dnia?

Przesunął dłonią po twarzy.

– Napisała o rodzicach w tym liście?

Może kartka zawierała jakieś informacje. Może znajdowała się tam


wskazówka, dzięki której będzie mógł lepiej zrozumieć Celaenę po jej
powrocie.

– Nie – odparła księżniczka. – Niczego nie napisała. Ale ja wiem o


wszystkim.

Siedziała w bezruchu i patrzyła na niego. Widział, że przybrała pozycję


obronną. Jakich sekretów swej przyjaciółki strzegła? Jakie skrywała
sama? Co było powodem, dla którego król kazał ją śledzić? Nie znał
zamysłów władcy i doprowadzało go to do szewskiej pasji.

Co więcej, dręczyło go jeszcze jedno pytanie. Kto groził księżniczce


śmiercią? Przydzielił

więcej ludzi do jej ochrony, ale dotąd nie odnaleziono żadnych dowodów
na to, że ktoś czyha na jej życie.
– Skąd wiesz o jej rodzicach? – spytał.

– Są rzeczy, które słychać uszami. Inne usłyszysz tylko sercem. – Nehemia


wpatrywała się w niego z taką intensywnością, że odwrócił wzrok.

– Kiedy wróci?

Księżniczka powróciła do lektury książki leżącej przed nią. Była pełna


osobliwych symboli, które wydawały mu się znajome.

– Napisała, że nie wróci do zmroku. Gdybym miała zgadywać,


powiedziałabym, że nie chce dziś spędzić ani chwili w tym mieście, a
zwłaszcza w tym zamku.

Pod dachem władcy, którego żołnierze przypuszczalnie wymordowali jej


rodzinę.

Tego poranka Chaol ćwiczył więc sam. Biegał po spowitym mgłami


parku, aż kości zaczęły go boleć.

***

Celaena przechadzała się wśród drzew niewielkiego lasu rosnącego u stóp


zamglonych wzgórz położonych nad Rifthold. Przypominała skrawek
ciemności wśród drzew. Spacerowała tak od świtu, a Strzała biegała za
nią. Tego dnia nawet las wydawał się milczący.

Dobrze. Nie był to odpowiedni moment na jakiekolwiek oznaki życia.


Tego dnia zabójczyni wolała słuchać wyjącego głucho wiatru
poruszającego suchymi gałęziami, szumu zamarzniętej częściowo rzeki i
skrzypienia śniegu pod stopami.

Dokładnie tego dnia rok temu dobrze wiedziała, co robić. Każdy kolejny
krok widziała tak wyraźnie, że gdy nadeszła odpowiednia chwila, nie
miała wątpliwości, co należy uczynić.

Opowiedziała Dorianowi i Chaolowi, że owego dnia w kopalni soli w


Endovier po prostu straciła panowanie nad sobą, ale nie była to prawda.
Utrata kontroli byłaby zbyt ludzkim uczuciem. Nie miała nic wspólnego z
lodowatą, pozbawioną wszelkiej nadziei wściekłością, która zawładnęła
nią całkowicie, gdy się obudziła, a sen o jeleniu i przepaści prysł.

Znalazła wielki głaz wśród nierówności terenu i usiadła na jego gładkiej,


zimnej powierzchni. Strzała wkrótce do niej dołączyła. Dziewczyna
otoczyła psa ramionami i spojrzała na nieruchomy las. Wspominała
dzień, kiedy wydała Endovier wojnę.

***

Sapiąc przez odsłonięte zęby, Celaena wyrwała kilof z brzucha nadzorcy. Z


ust dławiącego się mężczyzny buchnęła krew. Ściskając się za brzuch,
popatrzył na innych niewolników błagalnie, ale wystarczyło jedno
spojrzenie Celaeny, jeden błysk jej oczu, by nikt nie zbliżył się ani o krok.
Zabójczyni uśmiechnęła się do nadzorcy, a potem spuściła mu kilof na
twarz. Krew obryzgała jej nogi.

Pozostali więźniowie nadal trzymali się daleko, gdy uderzyła kilofem w


łańcuch, który łączył ją z resztą. Nie proponowała, że ich uwolni, a oni o to
nie prosili. Wiedzieli, że to bez sensu.

Kobieta na drugim końcu łańcucha była nieprzytomna. Jej plecy ociekały


krwią, rozdarte oprawionym w żelazo końcem bicza zabitego mężczyzny.
Jeśli nikt nie zajmie się jej ranami, umrze przed kolejnym dniem, a nawet
jeśli zostaną opatrzone, przypuszczalnie wda się w nie zakażenie. Śmierć
była podstawową rozrywką w Endovier.

Celaena odwróciła się od kobiety. Miała robotę do wykonania. Czterej


nadzorcy mieli do spłacenia dług. Wyszła z szybu, wymachując kilofem.
Dwaj strażnicy strzegący wyjścia padli trupem, zanim zorientowali się, co
się z nimi dzieje. Ich krew spłynęła po nagich ramionach i ubraniu
dziewczyny. Celaena otarła twarz i wpadła do pomieszczenia, w którym
pracowali kolejni nadzorcy.

Zapamiętała ich twarze w dniu, kiedy zawlekli młodą kobietę z Eyllwe za


budynek.

Zarejestrowała każdy szczegół, gdy najpierw ją wykorzystali, a potem


poderżnęli jej gardło.

Celaena mogła wprawdzie odebrać zabitym strażnikom miecze, ale tych


drani wolała załatwić kilofem. Chciała, aby poznali Endovier od
podszewki.

Dotarła do wyjścia z ich części kopalni. Pierwsi dwaj mężczyźni zginęli,


gdy wdarła się między nich i rozpruła im kilofami szyje. Niewolnicy,
których strzegli, wrzeszczeli i przywierali plecami do ściany. Zabójczyni
pomknęła przed siebie.

Wkrótce dopadła dwóch pozostałych, ale pozwoliła, aby ją najpierw ujrzeli


i wyciągnęli broń. Widziała, że panika odebrała im umiejętność logicznego
myślenia, ale przyczyną nie był

kilof w jej rękach, lecz jej oczy. Czający się w nich dziwny blask świadczył,
że przez ostatnie miesiące oszukiwała ich, że obcięcie jej włosów i
wychłostanie nie zabiło w niej ducha, że robiła wszystko, aby zapomnieli,
że w głębi serca nadal jest Zabójczynią Adarlanu.

Ona jednakże nie zapomniała ani sekundy bólu. Doskonale pamiętała też
krzywdę, którą zadawali innym, między innymi owej młodej kobiecie z
Eyllwe, która na próżno błagała bogów o pomoc.
Obaj zginęli zbyt szybko, ale Celaena miała jeszcze jedno zadanie do
wykonania. Wróciła do głównego tunelu, który prowadził na zewnątrz
kopalni. Ogłupiali strażnicy nadbiegli ze wszystkich stron, aby ją
powstrzymać.

Rzuciła się naprzód, wymachując bronią. Dwóch kolejnych mężczyzn padło


trupem, a Celaena wypuściła kilof i zgarnęła ich miecze. Niewolnicy nie
krzyczeli z radości, widząc umierających prześladowców. Patrzyli na
zajście w milczeniu, rozumiejąc doskonale jej motywację. Wiedzieli, że
Celaena nie próbuje się wyrwać na wolność.

Zamrugała na widok światła, ale była już gotowa. Wiedziała, że


największym problemem jest to, że odwykła od blasku słońca, dlatego
właśnie odczekała do popołudnia, gdy jego promienie były mniej
intensywne. Łatwiej byłoby zaatakować o zmroku, ale o tej porze dnia były
silniejsze straże. Poza tym wyprowadzano wówczas niewolników i mogłaby
utknąć w tłumie.

Strażnicy byli najmniej czujni podczas ostatniej godziny pełnego słońca


przed wieczorną inspekcją. Ciepłe promienie usypiały czujność wielu z
nich.

Trójka pilnująca wejścia do kopalni nie miała pojęcia, co się działo na


dole. W Endovier nigdy nie panowała cisza, a umierający zawsze krzyczeli
tak samo. Zabijani przez nią strażnicy wrzeszczeli tak jak reszta.

Potem Celaena rzuciła się do biegu. Pędziła ku przywołującej ją śmierci, w


stronę wysokiego muru, wznoszącego się po drugiej stronie obozu. W
powietrzu zaświstały strzały, więc próbowała ich unikać. Nie mogli jej
zabić, gdyż zakazywał tego królewski rozkaz. Mogli przebić jej nogę czy
ramię, ale Celaena wiedziała, że zapomną o zakazach, gdy poczyni zbyt
wielkie straty.

Zewsząd pędzili nadzorcy. Jej ostrza śpiewały pieśń stalowej furii, gdy
przebijała się przez ich szeregi. W Endovier zapadła cisza. Ktoś ciął ją w
nogę, głęboko, ale nie na tyle, aby przeciąć ścięgno. Chcieli, żeby była
zdolna do pracy. Celaena jednakże nie miała na to ochoty.

Nie będzie dla nich harować. Wiedziała, że gdy zabije zbyt wielu z nich, nie
będą mieli wyboru.

Przeszyją jej gardło strzałą.

Gdy zbliżyła się do bramy, strzały ucichły.

Wybuchnęła śmiechem na widok otaczających ją strażników, choć było ich


czterdziestu.

Roześmiała się jeszcze głośniej, gdy ktoś kazał przynieść kajdany. Ze


śmiechem rzuciła się do ostatniego ataku. Chciała podjąć ostatnią próbę
dotknięcia ściany. Padło czterech kolejnych prześladowców.

Nadal się śmiała, gdy świat zalała ciemność, a jej dłonie padły na skalistą
ziemię. Do muru zabrakło tak niewiele…

***

Chaol siedzący przy stoliku w salonie wstał, gdy usłyszał powoli


otwierane drzwi.
Korytarz na zewnątrz był ciemny, świece dawno się wypaliły, większość
mieszkańców zamku już spała. Celaena wślizgnęła się do środka. Jej oczy
były zaczerwienione, twarz blada, a usta sine. Zegary wybiły północ jakiś
czas temu, ale Chaol wiedział, że to nie efekty wyczerpania.

Strzała podbiegła do niego, machając ogonem, i polizała kilkakrotnie


jego dłoń.

Następnie odbiegła do sypialni i zostawiła ich samych. Celaena zerknęła


na kapitana. W jej turkusowych oczach o złotym blasku kryło się znużenie
i szaleństwo. Przeszła obok niego i zaczęła zdejmować płaszcz.

Poszedł za nią bez słowa, gdyż w jej postawie nie zauważył ostrzeżenia
bądź niechęci.

Wyczuwał w niej obojętność tak ogromną, że zapewne nie zareagowałaby,


gdyby w jej sypialni znalazł się sam król Adarlanu.

Zrzuciła płaszcz, a potem buty, ciskając je gdzie popadnie. Chaol


odwrócił spojrzenie, gdy rozpięła tunikę i weszła do garderoby. Po chwili
wyszła stamtąd w koszuli nocnej, o wiele bardziej przyzwoitej od jej
zwykłej, koronkowej bielizny. Strzała już zdążyła wskoczyć na łóżko i
ułożyć się wśród poduszek.

Chaol przełknął ślinę. Powinien dać jej moment na osobności, a nie


czekać na jej powrót.

Gdyby chciała się z nim zobaczyć, napisałaby do niego list.

Celaena zatrzymała się przed gasnącym ogniem w kominku i rozrzuciła


żar pogrzebaczem, a potem dodała dwie szczapy. Wpatrywała się w
płomienie. Nadal odwrócona do niego plecami, odezwała się wreszcie:

– Jeśli się zastanawiasz, co też mógłbyś mi powiedzieć, daruj sobie. Tu nic


nie da się zrobić ani powiedzieć.

– A więc pozwól mi przynajmniej, żebym dotrzymał ci towarzystwa.

Najwyraźniej zorientowała się, że poznał jej tajemnicę, ale nawet nie


spytała, kto mu o tym powiedział.

– Nie chcę niczyjego towarzystwa.

– To, czego chcesz, i to, czego potrzebujesz, to dwie różne rzeczy.

Nehemia, kolejne dziecko podbitego imperium, również powinna tu być,


ale Chaol nie chciał, aby Celaena zwracała się z tym do niej. A pomimo
wierności wobec króla nie mógł jej tak zostawić. Na pewno nie dzisiaj.

– A więc zostaniesz tutaj przez całą noc? – Celaena zerknęła na kanapę


między nimi.

– Spałem w gorszych miejscach.

– Nie masz pojęcia o kiepskich miejscach do spania – rzekła.

Chaol znów poczuł ucisk w żołądku. W tej samej chwili dziewczyna


spojrzała przez otwarte drzwi sypialni do saloniku i uniosła brwi.

– Czy to… Czy to ciasto czekoladowe?

– Przyszło mi do głowy, że po takim dniu będziesz go potrzebowała.

– Będę potrzebowała? Miałeś na myśli „będziesz potrzebowała”, a nie


„będziesz chciała”? – Na ustach dziewczyny pojawił się cień uśmiechu.
Chaol omal nie westchnął z ulgą.

– W twoim przypadku rzekłbym, że ciasto czekoladowe to jak najbardziej


kwestia potrzeb. A więc będę się trzymać tego, co powiedziałem.

Celaena podeszła do kapitana. Zatrzymała się tuż przed nim i spojrzała na


niego. Na jej policzki wracały już kolory.

Chaol wiedział, że powinien się cofnąć i stworzyć między nimi dystans,


ale nagle złapał

się na tym, że ją obejmuje. Otoczył dłonią jej talię, a drugą rękę wsunął w
jej włosy, po czym przytulił ją mocno do siebie. Jej serce biło z taką siłą,
że na pewno to czuła. Po sekundzie zabójczyni uniosła ramiona i wbiła
palce w jego plecy. Niespodziewanie kapitan zorientował się, jak blisko
siebie stoją, ale odepchnął tę świadomość. Czuł jedwabistość jej włosów i
miał ochotę zanurzyć w nich twarz. Jej zapach, przemieszany z wonią
mgły i nocy, sprawił, że musnął nosem jej szyję. Mógł ją pokrzepić na
duchu w inny sposób niż tylko słowami i jeśli dziewczyna chciała
zapomnieć… Tę myśl również odepchnął, przełknął i zdusił z taką siłą, że
prawie się nią udławił.

Palce Celaeny sunęły po jego plecach. Zaciekłe i zaborcze, wciąż wbijały


się w jego mięśnie.

Chaol czuł, że jeśli dziewczyna nie cofnie dłoni, całkiem straci panowanie
nad sobą.

Nagle odsunęła się, aby znów na niego spojrzeć. Stali tak blisko siebie, że
ich oddechy się mieszały. Chaol zorientował się, że mierzy dystans
dzielący ich usta. Patrzył jej w oczy, ale jego wzrok uciekał ku wargom, a
dłoń nie wysuwała się z włosów.

Pożądanie płonęło w nim i pożerało wszystkie szańce, które wzniósł dla


obrony przed pokusami, niszczyło granice, które uparł się utrzymać. A
potem usłyszał jej słowa, cichutkie, ledwie głośniejsze od szeptu:

– Nie wiem, czy powinnam się wstydzić tego, że chcę, abyś mnie dziś
obejmował, czy może być wdzięczna, że mimo wszystko tęsknota za tobą
doprowadziła mnie aż tutaj.

Był tak zaskoczony jej słowami, że ją puścił i cofnął się. Miał bariery do
pokonania, ale Celaena również zmagała się z własnymi. Być może było
ich więcej, niż sądził.

Nie potrafił zareagować na to, co usłyszał, ale Celaena nie dała mu czasu
na wymyślenie dobrej odpowiedzi. Podeszła do ciasta czekoladowego,
opadła na fotel i zabrała się do jedzenia.
22
Cisza panująca w bibliotece, zakłócana jedynie szelestem odwracanych
stron, otulała Doriana niczym ciężki koc. Studiował właśnie rozległe
drzewo genealogiczne swej rodziny i czytał o przodkach. Przecież nie
mógł być jedynym w swoim rodzaju. Skoro naprawdę władał

magią, czy Hollin również nie powinien dysponować podobną mocą? U


niego magia objawiła się dopiero teraz, a więc być może jego młodszy
brat nie będzie o niczym wiedział przez następnych dziewięć lat. Dorian
liczył na to, że do tego czasu znajdzie sposób na poskromienie mocy i
przekaże tę wiedzę bratu. Nie przepadał za Hollinem, ale nie życzył mu
śmierci, a tym bardziej takiej śmierci, jaką zafundowałby mu ojciec,
gdyby się dowiedział, co płynie w jego krwi.

Ścięcie, ćwiartowanie, a potem spalenie. Całkowite zniszczenie.

Nic dziwnego, że Fae zbiegły z kontynentu. Były mądre i potężne, ale


Adarlan miał silną armię i dysponował fanatycznym społeczeństwem,
gotowym kogokolwiek obarczyć winą za głód i ubóstwo nękające
królestwo od wielu lat. Nie tylko żołnierze zmusili Fae do ucieczki.
Skądże, w pierwszej kolejności przyczynili się do tego ludzie, którzy od
wielu pokoleń utrzymywali z nimi – oraz ze śmiertelnikami obdarzonymi
magią – niestabilny pokój. Jak by teraz zareagowali, gdyby wiedzieli, że
następca tronu czerpie z tej samej mocy co Fae?

Dorian przesunął palcem po drzewie genealogicznym matki. Było w nim


wielu Havilliardów, gdyż oba rody mieszały się i krzyżowały od kilkuset
lat i z rozlicznych mariaży narodziło się wielu władców. Choć książę
przeglądał stare, gnijące tomy od trzech godzin, nie natrafił jednak na ani
jednego czarodzieja. Od kilkuset lat w jego rodzie nie było nikogo, kto
władałby magią. Kilka osób obdarzonych zdolnościami wżeniło się w
ród, ale ich dzieci nie miały żadnych nadnaturalnych umiejętności. Czy to
zbieg okoliczności, czy boska wola?

Dorian zamknął księgę i podszedł z nią do regału. Odnalazł półkę, na


której stały tomy opisujące historię rodu, i wyciągnął najstarszy z nich,
traktujący o powstaniu Adarlanu.

Na szczycie drzewa genealogicznego znalazł się Gavin Havilliard,


śmiertelny władca, który wydał wojnę Mrocznemu Lordowi Erawanowi i
pomaszerował w głąb Gór Ruhnn, aby go zniszczyć. Wojna była długa i
krwawa. Wróciła z niej zaledwie jedna trzecia wszystkich ludzi, którzy
wyruszyli w ślad za Gavinem. Książę jednak wywiózł stamtąd narzeczoną,
księżniczkę Elenę, półkrwi Fae i córkę Brannona, pierwszego króla
Terrasenu. Sam Brannon podarował

Gavinowi terytorium Adarlanu jako prezent ślubny oraz nagrodę za trudy,


jakich oboje doświadczyli. Od tego czasu w ich rodzie nie pojawiła się ani
kropla krwi Fae. Dorian prześledził

drzewo do samego dołu, gdzie znalazł jedynie dawno zapomniane rody,


których ziemie nosiły teraz zupełnie inne nazwy.

Książę westchnął, odłożył księgę i znów przyjrzał się grzbietom


pozostałych tomów. Jeśli Elena w istocie obdarzyła swój ród mocą
magiczną, być może odpowiedzi należało szukać gdzie indziej.

Naraz dostrzegł nowy tytuł. Był zaskoczony, że książka o tym


szlachetnym rodzie nadal znajdowała się w bibliotece, zważywszy na to,
że jego ojciec zniszczył go dziesięć lat temu.

Mimo to nie było mowy o pomyłce – miał przed sobą historię rodu
Galathynius, rozpoczynającą się od samego króla Fae Brannona. Dorian
uniósł brwi ze zdumienia, wyciągnął tom i zaczął

przerzucać kartki. Wiedział, że był to ród obdarzony magią, ale nie


spodziewał się, że aż tak potężną! Ich moc była tak wielka, że królestwa
ościenne żyły w strachu przed dniem, kiedy lordowie Terrasenu przyjdą i
zażądają ich ziem.

Nigdy jednak do tego nie doszło.

Byli obdarzeni mocą, ale ani razu nie przekroczyli własnych granic, nawet
gdy dochodziło do wojen. Sąsiadów, którzy sięgali po ich ziemie, karali
krwawo i bez litości, ale bez względu na okoliczności nigdy nie urządzali
najazdów. Zawsze utrzymywali pokój.

„Mój ojciec też powinien tak postępować”.

Ród Galathynius, choć obdarzony wielką mocą, w końcu jednak padł, a


możni, szlachetni lordowie wraz z nim. Autor przeglądanej przez Doriana
księgi nie zawracał sobie głowy wymienianiem rodów wymordowanych
lub zesłanych na wygnanie przez króla Adarlanu. Książę nie miał ochoty
na dalszą lekturę. Bezwiednie zamknął księgę i skrzywił się, gdyż
wyczytane nazwiska nadal płonęły w jego myślach. Przyjdzie mu
odziedziczyć tron wzniesiony na zbrodni.

Gdyby dziedziczka Terrasenu, Aelin Galathynius, przeżyła, czy stałaby się


jego przyjaciółką i sojuszniczką? Może nawet narzeczoną? Spotkał ją raz,
dawno temu, nim jej ojczyzna zamieniła się w dymiące pobojowisko.
Wspomnienie było zatarte, ale pamiętał, że była rozwiniętą ponad swój
wiek, dziką dziewczyną. Pamiętał również, że zbuntowała przeciwko
niemu swego starszego kuzyna o brutalnym, paskudnym usposobieniu.
Dał Dorianowi po uszach za to, że młodzieniec wylał herbatę na jej
sukienkę. Książę potarł kark. Oczywiście los sprawił, że ów kuzyn
zasłynął niebawem jako Aedion Ashryver, genialny dowódca oraz
najzacieklejszy wojownik na północy. Książę spotkał go kilkakrotnie i za
każdym razem miał to samo wrażenie, że młody, pyszny generał ma
ochotę go zabić.

„I miał ku temu dobry powód”.

Dorian poczuł dreszcz. Odstawił książkę i wbił wzrok w biblioteczkę,


jakby w istocie kryły się tam odpowiedzi. Wiedział jednak, że nie ma tu
już czego szukać.

„Gdy nadejdzie odpowiednia chwila, pomogę ci”.

Czy Nehemia wiedziała, co się kryje w jego wnętrzu? Zachowywała się


tak dziwnie w dniu pojedynku… Kreśliła symbole w powietrzu, a potem
zemdlała. Ponadto widział wyraźnie, że w pewnym momencie jakiś znak
zapłonął na czole Celaeny.
Zegar stojący gdzieś w bibliotece zaczął wybijać pełną godzinę. Dorian
spojrzał w stronę przejścia. Powinien już iść. Przecież dziś przypadały
urodziny Chaola i wypadałoby przynajmniej przywitać się z nim, zanim
Celaena gdzieś go porwie. Oczywiście nie został zaproszony na
świętowanie, a przyjaciel nawet nie próbował dać mu do zrozumienia, że
byłoby miło, gdyby do nich dołączył. Cóż ona takiego zaplanowała?

Temperatura w bibliotece spadała, z odległego korytarza nadciągnął


lodowaty przeciąg.

Zamiary Celaeny były Dorianowi obojętne. Nie żartował, gdy powiedział


Nehemii, że chce przestać ubiegać się o względy zabójczyni. Może
powinien powiedzieć Chaolowi to samo, choć przecież nie byli z Celaeną
parą, a kapitan nigdy nie rościł sobie do niej praw.

Mógł się wycofać i zrobił to. Wycofał się. Dał sobie…

Niespodziewanie książki poderwały się do lotu. Całymi tuzinami wzbijały


się w powietrze, ale tym razem uderzały prosto w niego. Dorian cofał się,
zasłaniając twarz, a kiedy szelest papieru i trzepot skórzanych okładek
ucichł, oparł się o kamienną ścianę i rozdziawił usta ze zdumienia.

Połowa książek w korytarzu została strącona z półek i zalegała na ziemi,


jak gdyby zrzuciła je jakaś niewidzialna siła. Podbiegł do nich i zaczął
pospiesznie ustawiać tomy na półkach, nie dbając o jakikolwiek porządek.
Spieszył się, drżąc, że zaraz przybiegnie tu któryś z królewskich
bibliotekarzy, zwabiony hałasem. Uprzątnięcie ksiąg zabrało mu kilka
minut. Serce waliło mu mocno i bał się, że za moment znów chwycą go
nudności.

Jego dłonie drżały, ale nie ze strachu. Nie, bez wątpienia czaiła się w nim
jakaś moc, która błagała go, aby znów ją uwolnił.

Wcisnął ostatnią książkę na miejsce i rzucił się do biegu.

Nie mógł nikomu o tym powiedzieć. Nie mógł nikomu zaufać.

Zwolnił po dotarciu do głównego korytarza biblioteki i zaczął udawać, że


podąża leniwym krokiem, jakby na niczym mu nie zależało. Nawet zdołał
uśmiechnąć się do bibliotekarza, który ukłonił się przed nim. Pomachał
do niego przyjaźnie i podszedł do ogromnych, dębowych drzwi.

Nie mógł nikomu zaufać.

Ta wiedźma należąca do cyrku… Ona nie rozpoznała w nim księcia, ale


najwidoczniej władała darem przewidywania przyszłości. Przecież
rozgryzła Chaola. Rozmowa z Babą Żółtonogą kryła w sobie wielkie
ryzyko, ale być może znała ona odpowiedzi, których szukał.

***

Celaena nie denerwowała się. Nie miała żadnego, absolutnie żadnego


powodu, aby się denerwować. Przecież to była tylko kolacja.
Dopracowywała wszelkie szczegóły od kilku tygodni. Zajmowała się tym
podczas każdej przerwy w szpiegowaniu ludzi w Rifthold. Kolacja, którą
zje sama. Z Chaolem. A po ostatniej nocy…

Wciągnęła powietrze, zaskoczeniem kwitując to, że drży. Po raz ostatni


przyjrzała się sobie w lustrze. Miała na sobie jasnoniebieską suknię, tak
jasną, że niemalże białą, ozdobioną małymi kryształkami, dzięki którym
migotała niczym powierzchnia morza. Czy przesadziła, gdy poprosiła
Chaola, aby również ubrał się elegancko? Być może będzie wyglądał tak
dostojnie, że wreszcie przestanie czuć się przy nim skrępowana.

Sapnęła. Na bogów, ona naprawdę czuła się skrępowana, czyż nie?


Idiotyczne. Przecież to była zwykła kolacja. Strzała zostawała na noc u
Nehemii i… I Celaena wiedziała, że spóźni się, jeśli nie wyjdzie
natychmiast.

Nie miała ochoty pocić się z nerwów ani chwili dłużej. Złapała futro z
łasiczek, ułożone przez Philippę na otomanie w samym środku garderoby.

Chaol czekał na nią przy wyjściu na drugim końcu korytarza. Stał daleko,
ale gdy schodziła po schodach, czuła na sobie jego wzrok. Oczywiście
ubrany był na czarno, ale przynajmniej nie miał na sobie munduru. Jego
spodnie oraz tunika wyglądały na dobrze skrojone, Celaena odniosła
nawet wrażenie, że przeczesał swoje krótkie włosy.

Z nieprzeniknioną miną obserwował każdy jej krok. W końcu zatrzymała


się przed nim.

Czuła chłodne powietrze na twarzy. Zrezygnowała tego poranka z


biegania, a on nie przyszedł, aby wyciągnąć ją na zewnątrz.

– Wszystkiego najlepszego – powiedziała, zanim skrytykował jej ubiór.

Spojrzał na jej twarz i uśmiechnął się lekko. Dystans znikł z jego oblicza
bezpowrotnie.

– Czy ja w ogóle chcę wiedzieć, dokąd mnie zabierasz?

Uśmiechnęła się szeroko. Napięcie zaczęło ją opuszczać.

– Tam, gdzie kapitan Gwardii nie powinien się pojawiać – rzekła i


wskazała ruchem głowy powóz czekający przed wrotami do zamku.
Dobrze. Zagroziła, że wychłoszcze woźnicę, jeśli się spóźnią.

– Idziemy?

Usiedli po przeciwnych stronach, a powóz ruszył w stronę miasta.


Rozmawiali o wszystkim – o karnawale, Strzale, codziennych fochach
Hollina, a nawet o długo wyczekiwanej wiośnie, która wkrótce powinna
nadejść. Nie poruszali jedynie tematu minionej nocy. Po niedługim czasie
powóz zatrzymał się przed starą apteką, a Chaol uniósł brwi ze
zdziwieniem.

– Trochę cierpliwości – rzekła Celaena i wprowadziła go do jasno


oświetlonego sklepu.

Właściciele uśmiechnęli się na jej widok i wskazali wąskie, kamienne


schody. Chaol nadal nic nie mówił, gdy wchodzili na górę. Minęli drugie i
trzecie piętro, aż dotarli na najwyższe. Było tam tak ciasno, że suknia
Celaeny ocierała się o łydki Chaola. Dziewczyna położyła dłoń na klamce
i odwróciła się ku niemu z bladym uśmiechem.
– Nie jest to może asterioński ogier, ale…

Otworzyła drzwi i odsunęła się, tak by mógł wejść. Uczynił to bez słowa.

Układała wszystko przez wiele godzin i w świetle dnia wyglądało


wspaniale, ale w nocy… Cóż, inaczej sobie to wyobrażała.

Na dachu apteki znajdowała się bowiem zamknięta szklarnia, a w niej stały


liczne kwiaty w doniczkach oraz drzewa owocowe, obwieszone małymi,
migotliwymi gwiazdkami. Miejsce zostało przekształcone w ogród ze
starożytnej legendy. Powietrze było ciepłe i słodko pachniało, a z okien
widać było taflę rzeki Avery. Ustawiono przy nich stolik oraz dwa krzesła.

Chaol rozejrzał się i obrócił w miejscu.

– To ogród owej Fae z pieśni Reny Goldsmith – powiedział cicho. Jego


złociste oczy zalśniły.

Celaena przełknęła ślinę.

– Wiem, że to niezbyt wiele, ale…

– Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego. – Chaol pokręcił głową z
podziwem i znów rozejrzał się po ogrodzie. – Nikt.

– To tylko kolacja – powiedziała, pocierając szyję, po czym skierowała


się do stołu.

Zrobiła to tylko dlatego, że nie mogła opanować pokusy, aby do niego


podejść. Wolała, by odgradzał ich stolik.

Kapitan poszedł w jej ślady, a chwilę później zjawili się dwaj służący i
przysunęli im krzesła. Zabójczyni uśmiechnęła się lekko, gdy Chaol
odruchowo sięgnął po miecz, ale widząc, że to nie zasadzka, spojrzał
zażenowany i usiadł.

Służący nalali do kieliszków skrzącego się wina i popędzili do kuchni,


gdzie przez cały dzień przygotowywali jedzenie. Celaenie udało się
zatrudnić kucharkę pracującą na nocnej zmianie w herbaciarni Pod
Wierzbami, choć zażądała takiej kwoty, że dziewczyna zaczęła rozważać,
czy nie poderżnąć jej gardła. Opłaciło się jednak. Uniosła kieliszek.

– Życzę ci wielu szczęśliwych powrotów – powiedziała. Przygotowała


krótką mowę, ale teraz, gdy usiedli przy stole, a Chaol spoglądał na nią
błyszczącymi oczami, tak jak zeszłej nocy, wszystkie słowa wyleciały jej
z głowy.

Kapitan uniósł kieliszek i upił łyk.

– Nim zapomnę… Dziękuję. To… – Ponownie rozejrzał się po


migotliwym pomieszczeniu, a potem spojrzał na rzekę za oknami. – To…

Pokręcił raz jeszcze głową i odstawił naczynie. W jego oczach pojawiło


się coś srebrzystego. Celaena poczuła ucisk w sercu, ale Chaol zamrugał i
błysk znikł. Uśmiechnął się.

– Od dzieciństwa nikt nie wyprawił mi przyjęcia.

Dziewczyna parsknęła, próbując zwalczyć dławienie w klatce piersiowej.

– To przecież żadne przyjęcie…

– Nie próbuj umniejszać rangi tego, co zrobiłaś. Od dawna nikt nie


sprawił mi większego prezentu.

Skrzyżowała ramiona i rozparła się na krześle. Służący wnieśli pierwszą


potrawę – zupę z mięsa pieczonego dzika.

– Dorian dał ci asteriońskiego ogiera – rzekła.

Chaol wpatrywał się w talerz.

– Ale Dorian nie zna mojej ulubionej zupy, prawda? – spytał i uniósł
wzrok. Celaena przygryzła wargę. – Od jak dawna zbierasz o mnie
informacje?

Dziewczyna nagle zainteresowała się swoją zupą.


– Nie pochlebiaj sobie. Pogroziłam zamkowemu kucharzowi i powiedział
mi, co lubisz jeść.

– Może i jesteś Zabójczynią Adarlanu, ale nawet ty nie byłabyś w stanie aż


tak bardzo zastraszyć Meghry – parsknął kapitan. – Gdybyś spróbowała,
siedziałabyś tu teraz z podbitymi oczyma i złamanym nosem.

Celaena uśmiechnęła się i nabrała pełną łyżkę zupy.

– Cóż, możesz sobie myśleć, że jesteś tajemniczy i skryty, kapitanie, ale


stosunkowo łatwo cię rozgryźć, jeśli człowiek wie, gdzie szukać. Za
każdym razem, gdy podają zupę z dzika, jesteś w stanie opróżnić całą
wazę.

Chaol przechylił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem tak serdecznym, że


po ciele dziewczyny rozpłynęło się ciepło.

– A ja sądziłem, że udaje mi się ukryć moje słabości.

– Poczekaj, aż zobaczysz inne dania – powiedziała z szelmowskim


uśmiechem.

***

Gdy zjedli ostatnie okruchy czekoladowego ciasta z orzechami laskowymi


i wypili resztę wina, a służący posprzątali wszystko i wyszli, Celaena
stanęła na niewielkim balkoniku na skraju dachu. Letnie rośliny były tam
przykryte grubą warstwą śniegu. Otuliła się płaszczem, wpatrując się w
odległe miejsce, gdzie Avery wpadała do morza. Chaol oparł się o
żelazną balustradę obok niej.

– W powietrzu czuć już wiosnę – powiedział, gdy owionął ich łagodny


wiatr.

– Dzięki bogom. Oszalałabym chyba, gdyby spadło jeszcze więcej śniegu.

Blask świateł ze szklarni opromieniał Chaola. Kolacja miała być dla


niego miłą niespodzianką. Celaena chciała przez to pokazać, jak bardzo
go ceni, ale jego reakcja… Ile czasu minęło od chwili, gdy po raz ostatni
ktoś się o niego zatroszczył? Nie dość, że został okrutnie potraktowany
przez ową dziewczynę, to jeszcze unikała go cała rodzina tylko i
wyłącznie przez to, że chciał być strażnikiem. Dumni i pyszni, nie życzyli
sobie, aby Chaol służył w ten sposób koronie.

Czy jego rodzice zdawali sobie w ogóle sprawę, że w całym zamku – ba,
w całym królestwie! – nie było człowieka szlachetniejszego i bardziej
lojalnego od ich syna? Że chłopak, którego wyrzucili ze swego życia, stał
się mężczyzną, którego każdy król czy królowa pragnęliby na własnym
dworze? Mężczyzną, w którego istnienie Celaena wprost nie wierzyła. Nie
po śmierci Sama. Nie po tym, co się wydarzyło.

Król zagroził, że go zabije, jeśli nie będzie słuchała jego rozkazów.


Zważywszy na to, na jakie niebezpieczeństwo się narażała i ile chciała
zyskać, nie dla siebie, ale dla nich obojga…

– Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła. Krew huczała jej w uszach, tym


mocniej, że odwrócił się ku niej z uśmiechem. – Ale zanim ci powiem
choć słowo, musisz mi obiecać, że nie wpadniesz w szał.

Jego uśmiech przygasł.

– Czemu ogarnęły mnie złe przeczucia?

– Obiecaj mi, dobrze? – poprosiła i zacisnęła mocniej ręce na


balustradzie. Zimny metal parzył ją w nagie dłonie.

Chaol przyjrzał się jej uważnie, ale rzekł:

– Spróbuję.

Dobrze. Odwróciła się od niego niczym ostatni tchórz i skupiła wzrok na


odległym oceanie.

– Nie zabiłam ani jednego człowieka z tych wyznaczonych mi przez króla.

Cisza. Nie miała odwagi, by na niego spojrzeć.

– Upozorowałam śmierć ich wszystkich i przeszmuglowałam ich gdzieś


daleko.

Przedstawiam im propozycję, a oni przekazują mi osobiste przedmioty.


Części ciała pochodzą ze szpitali. Zabiłam tylko Davisa, ale on nie był
oficjalnym celem. Pod koniec miesiąca, gdy Archer uporządkuje swe
sprawy, sfinguję również i jego śmierć. Wsiądzie na pierwszy statek
wypływający z Rifthold i zniknie.

W jej klatce piersiowej odezwał się ból. Spojrzała na Chaola.

Kapitan był trupio blady. Cofnął się, kręcąc głową.

– Oszalałaś.
23
Pomyślał, że się przesłyszał. Przecież to niemożliwe, by była aż tak
zuchwała, tak głupia, szalona, odważna i pełna ideałów.

– Czy ty całkiem postradałaś rozum?! – zaczął krzyczeć. Strach i


wściekłość opanowywały go w takim tempie, że nie był w stanie myśleć. –
Przecież on cię zabije! Zabije cię, gdy się dowie!

Zbliżyła się o krok. Jej zjawiskowa suknia migotała niczym tysiąc gwiazd.

– O niczym się nie dowie.

– To tylko kwestia czasu – wycedził. – Król ma szpiegów, którzy


przyglądają się wszystkiemu.

– Wolałbyś więc, żebym zabijała niewinnych ludzi?

– Ci ludzie to zdrajcy!

– Zdrajcy! – Celaena parsknęła śmiechem. – Zdrajcy. Bo nie mają ochoty


płaszczyć się przed zdobywcą? Bo udzielają schronienia niewolnikom
próbującym powrócić do domu? Bo ośmielają się wierzyć w świat lepszy
od tego koszmaru zapomnianego przez bogów? – Pokręciła głową.
Włosy tu i ówdzie wysunęły się z jej starannie upiętej fryzury. – Nie będę
jego rzeźniczką.

Chaol nie chciał, aby pełniła tę funkcję. Od chwili gdy została oficjalnie
mianowana Królewską Obrończynią, robiło mu się niedobrze na myśl o
tym, jakiego rodzaju zadania dawał

jej król. Ale to…

– Złożyłaś mu przysięgę.

– A ile przysiąg on złożył obcym władcom, zanim ruszył na nich na czele


swych armii?
Ile przysiąg złożył przed wstąpieniem na tron tylko po to, aby później je
zmieszać z błotem?

– On cię zabije, Celaeno! – Chaol chwycił ją za ramiona i potrząsnął. –


Skaże cię na śmierć i zmusi mnie do wykonania wyroku jako karę za
naszą przyjaźń!

Usiłował opanować strach, ten sam, który tak długo powstrzymywał go


przed zbliżeniem do dzielącej ich bariery.

– Archer przekazuje mi prawdziwe informacje…

– Gdzieś mam Archera! Czy ten nadęty, zarozumiały osioł mógłby zrobić
coś, co uratuje twoje życie?

– Ów sekretny ruch oporu z Terrasenu naprawdę istnieje – powiedziała


Celaena ze spokojem, który doprowadzał kapitana do szału. – Mogę
przedstawić królowi zebrane informacje i poprosić, aby mnie zwolnił
albo skrócił czas naszej umowy tak, że gdy pozna całą prawdę, będę już
daleko.

– On może cię wychłostać za taką impertynencję! – warknął Chaol, ale


wtedy dotarł do niego sens ostatnich słów dziewczyny. Poczuł się, jakby
ktoś uderzył go w twarz. „Będę już daleko”. Daleko.

– Gdzie się udasz?

– Gdziekolwiek. Jak najdalej się da.

Ledwie mógł oddychać, ale zdołał wykrztusić:

– I co poczniesz ze sobą?

Celaena chciała wzruszyć ramionami, ale wtedy oboje uświadomili sobie,


że Chaol zaciska na nich dłonie. Rozluźnił uchwyt, ale natychmiast
zapragnął znów ją pochwycić, jakby mógł w ten sposób uniemożliwić jej
wyjazd.

– Chyba zacznę żyć zwyczajnie. Wreszcie będę mogła wieść takie życie,
jakie sobie wymarzę. Nauczę się być zwykłą dziewczyną.

– Jak daleko wyjedziesz?

Jej błękitno-złote oczy zamigotały.

– Będę podróżować, aż znajdę miejsce, w którym nigdy nie słyszano o


Adarlanie. O ile takie miejsce istnieje.

Chaol wiedział, że nigdy nie powróci.

Wiedział też, że była młoda, nieprawdopodobnie sprytna, zabawna i


urzekająca. Bez względu na to, gdzie się osiedli, na pewno znajdzie się
jakiś mężczyzna, który ją pokocha i weźmie za żonę. I to było najgorsze.
Na myśl o tym, że miałby być z nią ktokolwiek inny, ogarniał go ból,
przerażenie i wściekłość. Każde jej spojrzenie, każde słowo… Nie miał
nawet pojęcia, kiedy to się zaczęło.

– Znajdziemy więc takie miejsce – powiedział cicho.

– Co? – Celaena zmarszczyła brwi.

– Wyjadę z tobą.

Było to stwierdzenie, ale oboje wiedzieli, że w jego słowach kryło się


pytanie. Chaol próbował nie myśleć o tym, co usłyszał od niej zeszłej
nocy. O wstydzie, który odczuwała, gdy ją tulił. Przecież był synem
Adarlanu, a ona córką Terrasenu.

– A co z funkcją kapitana Gwardii?

– Powiedzmy, że przydzielone mi obowiązki nie spełniają moich


oczekiwań.

Król nie mówił mu wszystkiego. W jego otoczeniu było zbyt wiele


tajemnic i Chaol zastanawiał się czasem, czy nie jest tylko marionetką w
rękach władcy. Zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, że jego pozycja to
tylko iluzja.
– Kochasz swój kraj – powiedziała Celaena. – Nie mogę pozwolić, abyś
go porzucił.

Dostrzegł błysk bólu i nadziei w jej oczach. Zanim zdał sobie sprawę z
tego, co robi, przysunął się do niej, jedną ręką objął ją w talii, a drugą
ułożył jej na ramieniu.

– Byłbym największym idiotą na świecie, gdybym pozwolił ci wyjechać


samotnie.

Po twarzy dziewczyny spłynęły łzy, a zaciśnięte mocno usta zadrżały.


Odsunął się nieco, ale jej nie puszczał.

– Dlaczego płaczesz?

– Bo – wyszeptała drżącym głosem – pokazujesz mi, jak ten świat


powinien wyglądać.

Jak ten świat może wyglądać.

Nigdy nie było między nimi żadnych barier z wyjątkiem jego


idiotycznego strachu oraz dumy. Od chwili gdy wyciągnął ją z kopalni w
Endovier, a ona spojrzała na niego po raz pierwszy, nadal dumna i
zaciekła mimo roku niewoli w piekle, zmierzał przez cały czas ku niej i
ku tej chwili. Otarł więc jej łzy, uniósł podbródek i ją pocałował.

***

Pocałunek zatarł wszystko.

Celaena poczuła, jakby wróciła do domu, urodziła się na nowo albo


niespodziewanie odnalazła zaginioną połowę siebie.

Jego usta były gorące i miękkie. Całował nieśmiało, jakby na próbę, a po


chwili odsunął

się, aby spojrzeć jej w oczy. Dziewczyna aż drżała z ochoty, aby dotykać
go wszędzie naraz i poczuć jego dłonie na sobie. Kapitan był gotów
porzucić wszystko, by udać się wraz z nią.
Zarzuciła mu ramiona na szyję, a ich usta zetknęły się po raz drugi. Świat
zawirował i przestał

mieć znaczenie.

***

Nie miała pojęcia, jak długo stali na dachu, spleceni w uścisku, pogrążeni
w pocałunku.

W pewnym momencie jęknęła i pociągnęła go za sobą. Wyszli ze szklarni,


zeszli po schodach i znaleźli się w powozie czekającym na nich na
zewnątrz. Potem była jazda do zamku i usta Chaola na jej szyi i uszach.
Jego pieszczoty były tak intensywne, że Celaena ledwo pamiętała własne
imię. Zdołali się jakoś oderwać od siebie przed bramami zamku i
utrzymując nakazany tradycją dystans, udali się ku jej komnatom, choć
dziewczyna aż drżała z podniecenia. Cudem zdołała się powstrzymać
przed pokusą, by zaciągnąć kapitana do najbliższego mijanego
pomieszczenia.

Gdy dotarli do jej apartamentu i zamknęli drzwi, Celaena złapała Chaola


za dłoń i poprowadziła ku sypialni. Mężczyzna zatrzymał ją.

– Jesteś pewna? – szepnął.

Przesunęła dłoń po jego twarzy. Wszystkie łuki i piegi wydawały się jej
teraz nieprawdopodobnie cenne. Raz już zdecydowała, że poczeka –
wtedy, gdy była z Samem – a potem okazało się, że jest już za późno.
Teraz nie miała jednak wątpliwości, nie czuła ani cienia strachu czy
niepokoju, jakby wszystko, co wydarzyło się między nią a Chaolem, było
zaledwie krokiem w tańcu, który miał ich przywieść właśnie tu, do tej
chwili.

– Nigdy nie byłam niczego bardziej pewna – odpowiedziała.

W jego oczach odczytała głód równie silny jak jej własny. Pocałowała go
mocno i zaciągnęła do sypialni. Nie stawiał oporu. Nie przerywając
pocałunku, zamknął drzwi kopnięciem.
Tu, w tym pokoju byli tylko oni. Jej skóra ocierała się o jego skórę, a gdy
przyszedł

moment, że nic ich już nie dzieliło, Celaena raz jeszcze pocałowała
żarliwie Chaola i oddała mu wszystko.

***

Zabójczyni obudziła się, gdy do jej sypialni wkradał się świt. Chaol
trzymał ją mocno przez całą noc i nadal nie puszczał, jakby obawiał się,
że wyślizgnie mu się przez sen.

Uśmiechnęła się, przysunęła nos do jego szyi i dmuchnęła. Poruszył się,


dając jej znać, że się obudził. Jego dłonie drgnęły i zagłębiły się w jej
włosach.

– Nie ma mowy, żebym wstał z tego łóżka i poszedł pobiegać – mruknął


jej do ucha.

Dziewczyna zachichotała cicho. Dłonie Chaola sunęły w dół jej pleców,


bez wahania pieszcząc nawet jej blizny. W nocy wycałował każdą z nich,
zarówno na plecach, jak i na reszcie ciała. Uśmiechnęła się.

– Jak się czujesz? – spytał.

Jakby jednocześnie była wszędzie i nigdzie. Jakby przez całe życie była
częściowo ślepa i wreszcie odzyskała wzrok. Mogła pozostać w tym łóżku
przez wieczność i nie żałować.

– Zmęczona – przyznała i poczuła, że napina mięśnie. – Ale szczęśliwa.

Niemalże jęknęła, gdy ją puścił i oparł się na łokciu. Przyjrzał się jej
twarzy.

– Ale wszystko w porządku?

Celaena przewróciła oczami.

– Jestem pewna, że stwierdzenie „zmęczona, ale szczęśliwa” jest normalną


reakcją na pierwszy raz z mężczyzną.

Wiedziała, że będzie musiała porozmawiać z Philippą o jakimś wywarze


antykoncepcyjnym, gdy tylko wyczołga się z łóżka. Bo dziecko, na
bogów… Parsknęła.

– Co?

Pokręciła głową z uśmiechem.

– Nic – odparła i przeczesała dłonią jego włosy. Wtedy uderzyła ją inna


myśl i jej uśmiech przygasł. – Czy popadniesz przez to w poważne
kłopoty?

Patrzyła, jak muskularna klatka piersiowa Chaola potężnieje, gdy nabiera


tchu. Potem mężczyzna oparł czoło na jej ramieniu.

– Nie wiem. Może królowi będzie to obojętne. Może mnie wyrzuci. Może
będzie jeszcze gorzej. Ciężko stwierdzić. Ten człowiek jest
nieprzewidywalny.

Celaena przygryzła wargę i przesunęła dłonie po jego potężnych plecach.


Długo marzyła, aby móc go tak dotykać, dłużej, niż jej się wydawało.

– No to utrzymajmy to w tajemnicy. Spędzamy ze sobą tyle czasu, że nikt


nie zauważy różnicy.

Znów się podniósł i spojrzał jej w oczy.

– Nie chcę, abyś sobie pomyślała, że zgadzam się utrzymać nasz związek
w tajemnicy dlatego, że się go wstydzę.

– A kto tu mówi o wstydzie? – Celaena wskazała swe nagie ciało,


przykryte kocem. –

Szczerze powiedziawszy, jestem zaskoczona, że jeszcze nie zacząłeś się


nadymać i przechwalać.

Ja bym się nie krępowała na twoim miejscu!


– Czy twoje uwielbienie dla siebie samej ma jakieś granice?

– Żadnych.

Chaol nachylił się, aby delikatnie ugryźć ją w ucho. Celaena podkurczyła


palce u stóp.

– Nie możemy powiedzieć Dorianowi – szepnęła. – Założę się, że sam się


domyśli, ale…

Ale wydaje mi się, że na razie trzeba to przemilczeć.

Chaol przerwał pieszczotę.

– Wiem – rzekł, ale cofnął się nieco i przyjrzał jej uważnie.

Zabójczyni skrzywiła się.

– Czy ty nadal…

– Nie. Od dawna nie.

Na widok ulgi w jego oczach zapragnęła go pocałować.

– Ale jeśli Dorian się dowie, będziemy mieli kolejny problem.

Żadne z nich nie miało pojęcia, jak książę zareaguje na ich związek,
zważywszy na wszystkie zaszłości między nimi. Dorian nadal był dla
Chaola kimś ważnym i Celaena nie chciała niszczyć ich przyjaźni.

– A tak na marginesie – odezwał się mężczyzna, trącając ją w nos – od jak


dawna chciałaś…

– To chyba nie twoja sprawa, kapitanie Westfall. I na pewno nic ci nie


powiem, jeśli ty nie wygadasz się pierwszy.

Znów trącił ją w nos, ale Celaena pacnęła go po palcach. Złapał jej rękę i
przytrzymał, aby obejrzeć jej pierścień z ametystem. Nigdy go nie
zdejmowała, nawet podczas kąpieli.
– Od balu z okazji Yulemas. A może wcześniej. Może nawet od Samhuinn,
kiedy przyniosłem ci ten pierścionek. Ale właśnie podczas Yulemas
uświadomiłem sobie, że nie chcę, byś była z kimś innym – rzekł i
ucałował czubki jej palców. – Twoja kolej – zachęcił ją.

– Nic ci nie powiem – odparła zabójczyni. Tak naprawdę to nie miała


pojęcia. Nadal próbowała ustalić, kiedy to się właściwie zaczęło. Skądś
miała wrażenie, że w jej sercu zawsze był Chaol, od samego początku,
nawet przed pierwszym spotkaniem. Kapitan zaczął protestować, ale wtedy
ściągnęła go na siebie. – I dość tego gadania. Może i jestem zmęczona, ale
nadal jest wiele rzeczy, którymi możemy się zająć zamiast biegania.

W krzywym uśmiechu Chaola wyczytała tyle pożądania, że aż pisnęła, gdy


wciągnął ją pod koc.
24
Dorian minął czarne namioty cyrkowców, zastanawiając się po raz setny,
czy właśnie nie popełnia największej pomyłki w swoim życiu. Nie miał
odwagi przyjść tu wczoraj, ale po kolejnej bezsennej nocy zadecydował,
że spotka się ze starą wiedźmą, a konsekwencjami będzie martwił się
później. Jeśli wyląduje z tego powodu z głową na katowskim pieńku, z
pewnością będzie się obwiniał o nadmierną zuchwałość, ale nie miał
pojęcia, jak inaczej się dowiedzieć, dlaczego prześladuje go magia.
Wizyta u wiedźmy była ostatnią szansą.

Zastał Babę Żółtonogą siedzącą na tylnych schodkach wielkiego wozu. Na


jej kolanach spoczywał wyszczerbiony talerz pełen kawałków pieczonego
kurczaka, a na ziemi pod jej stopami walały się kostki wylizane do czysta.
Kobieta uniosła pożółkłe oczy, a jej żelazne zęby zabłysły w blasku
południowego słońca.

– Cyrk zamknięty na czas obiadu – powiedziała i wgryzła się w kolejną


nóżkę.

Dorian stłumił rozdrażnienie. Wiedział, że zdobycie potrzebnych


informacji zależało od dwóch rzeczy – musiał pozyskać jej życzliwość i
zataić tożsamość.

– Miałem nadzieję, że znajdziesz chwilę, aby odpowiedzieć mi na kilka


pytań.

Kość kurczaka złamała się wpół, a wiedźma zaczęła siorbać szpik. Dorian
usiłował

powstrzymać grymas obrzydzenia.

– Klienci, którzy nachodzą mnie podczas obiadu, płacą podwójną stawkę.

Książę sięgnął do kieszeni i wyciągnął cztery złote mo-nety.

– Mam nadzieję, że to wystarczy jako zapłata za wszystkie odpowiedzi.


Oraz twą dyskrecję.
Wiedźma odrzuciła ogryziony do czysta kawałek kości na stos i zabrała
się do drugiej części.

– Założę się, że podcierasz sobie złotem tyłek.

– To chyba mało wygodne.

Baba Żółtonoga wybuchnęła syczącym śmiechem.

– Dobrze, paniątko. Wysłuchajmy twoich pytań.

Dorian pochylił się, aby położyć złoto na najwyższym schodku, starając


się nie zbliżać zanadto do wychudzonej wiedźmy. Cuchnęła paskudnie –
książę miał wrażenie, że czuć ją mieszaniną pleśni i gnijącej krwi, ale
udało mu się zachować obojętny, znudzony wyraz twarzy.

Wiedźma wyciągnęła sękatą, powykrzywianą dłoń i złoto znikło.

Dorian rozejrzał się. Na terenie cyrku znajdowało się wielu robotników,


ale wszyscy porozsiadali się w różnych miejscach i jedli obiad. Zauważył,
że żaden z nich nie usiadł przy pomalowanym na czarno wozie. Nawet nie
spoglądali w tym kierunku.

– Naprawdę jesteś wiedźmą?

Żółtonoga sięgnęła po skrzydełko. Znów rozległ się trzask, a potem


chrupanie.

– Ostatnią wiedźmą z Wiedźmiego Królestwa.

– Co oznacza, że masz ponad pięćset lat!

– No to prawdziwy cud, że udało mi się tak długo zachować urodę,


prawda? –

Uśmiechnęła się do niego.

– A więc to prawda? Wiedźmy naprawdę otrzymały błogosławieństwo


długiego życia od Fae?
Żółtonoga upuściła kolejną kość pod schodki.

– Od Fae albo Valgów. Nigdy się nie dowiedziałyśmy, kto nas obdarował.

Valgi. Słyszał już tę nazwę.

– Masz na myśli demony, które porywały Fae, aby z nimi kopulować?


Pochodzicie z ich związków, prawda?

O ile dobrze pamiętał, piękne wiedźmy Crochan odziedziczyły urodę po


przodkach z rodu Fae, a trzy klany Żelaznozębnych były bliżej
spokrewnione z rasą demonów, które u zarania dziejów najechały Erileę.

– Jak to się dzieje, że tak śliczne paniątko zawraca sobie głowę tak
strasznymi historiami?

– Wiedźma zerwała skórkę z piersi kurczaka i pochłonęła ją z


mlaśnięciem, a potem cmoknęła pomarszczonymi wargami.

– Podcieranie tyłka złotem szybko staje się nudne, a wtedy paniątka takie
jak ja szukają sobie rozrywki. Czemu nie zainteresować się historią?

– Prawda – rzekła wiedźma. – A więc jak będzie? Masz zamiar owijać w


bawełnę przez resztę dnia i czekać, aż się usmażę w tym koszmarnym
słońcu, czy zadasz mi pytania, z którymi tu przyszedłeś?

– Czy magia naprawdę znikła?

Żółtonoga nawet nie uniosła wzroku znad talerza.

– Wasza magia znikła, tak. Ale są inne, zapomniane moce, które wciąż
działają.

– Jakie to moce?

– Moce, od których paniątka powinny trzymać się z daleka. Zadaj następne


pytanie.

Udał, że robi urażoną minę, a staruszka wywróciła oczami. Chciała, aby


zmienił temat, ale on musiał pokonać jej opór i poznać prawdę.

– Czy to możliwe, żeby ktoś nadal władał magią?

– Chłopcze, pokonałam ten kontynent wzdłuż i wszerz, przebyłam


wszystkie góry i zapuściłam się w ciemne, mroczne miejsca, gdzie ludzie
nadal boją się stąpać. Nie ma już magii.

Nawet Fae ocalałe z pogromu nie są już w stanie czarować. Niektóre z


nich są nadal uwięzione w zwierzęcych postaciach. Żałosne stworzenia.
Smakują zresztą jak zwierzęta.

Od jej chrapliwego śmiechu, brzmiącego jak krakanie wrony, włos się


jeżył na karku.

– A więc odpowiedź brzmi „nie”. Nie ma wyjątków od reguły. – Dorian


nadal udawał

znudzonego. – A gdyby ktoś nagle odkrył, że włada magią?

– Oznaczałoby to, że jest przeklętym głupcem i pcha się na szafot.

O tym Dorian już wiedział i bynajmniej nie o to pytał.

– Ale gdyby to było możliwe… Wiesz, hipotetycznie. Jak można by to


wytłumaczyć?

Wiedźma przerwała posiłek i przekrzywiła głowę. Jej siwe włosy zalśniły


niczym świeży śnieg, stanowiąc kontrast z opaloną twarzą.

– Nie wiemy, dlaczego magia znikła ani jak to się stało. Słyszałam plotki,
że na innych kontynentach nadal istnieje, ale tu nie. Prawdziwe pytanie
brzmi więc: dlaczego magia znikła tylko tutaj, a nie na całej Erilei? Jakie
zbrodnie popełniliśmy, że bogowie przeklęli nas w ten sposób? Dlaczego
odebrali nam to, czym nas kiedyś wynagrodzili? – Wiedźma cisnęła
ogryzione kostki na ziemię. – Gdyby ktoś hipotetycznie władał magią, a ja
chciałabym poznać przyczynę, najpierw spróbowałabym się dowiedzieć,
dlaczego magia znikła. Może to wyjaśniłoby, z jakich powodów reguła
ma wyjątki. – Zlizała tłuszcz ze swych śmiercionośnych palców. – Nigdy
bym nie oczekiwała takich pytań od paniątka mieszkającego w szklanym
zamku. Dziwne pytania, doprawdy dziwne.

Dorian uśmiechnął się lekko.

– To, że ostatnia wiedźma z Wiedźmiego Królestwa upadła tak nisko, że


musi włóczyć się za cyrkiem, jest jeszcze dziwniejsze.

– Bogowie, którzy ukarali te kraje dziesięć lat temu, przeklęli wiedźmy


wiele stuleci wcześniej.

Być może powodem były chmury, które przesłoniły słońce, ale Dorian
był pewien, że ujrzał mrok w oczach wiedźmy, ciemność tak złowieszczą,
że zaczął się zastanawiać, czy nie jest starsza, niż się przyznaje. Może tytuł
„ostatniej” był kłamstwem zasłaniającym straszliwą przeszłość. Może
siedząca przed nim staruszka dopuściła się niewyobrażalnych zbrodni
podczas wiedźmich wojen.

Wbrew swej woli sięgnął po starożytną moc, drzemiącą w jego wnętrzu.


Zastanawiał się, czy uchroni go przed Żółtonogą, tak jak osłoniła go
przed szklanymi okruchami. Zrobiło mu się niedobrze na samą myśl.

– Masz jeszcze jakieś pytania? – zapytała kobieta, oblizując żelazne


paznokcie.

– Nie. Dziękuję za poświęcony mi czas.

– Ba! – Wiedźma splunęła i odprawiła go machnięciem ręki.

Odwrócił się i ruszył przed siebie, ale ledwie dotarł do kolejnego


namiotu, ujrzał błysk słońca na złocistych włosach. Był to Roland, który
przed momentem zakończył rozmowę z oszałamiająco piękną lutnistką,
koncertującą w zamku zeszłej nocy. Czyżby go śledził? Dorian
zmarszczył brwi, ale powitał kuzyna skinieniem głowy. Roland zrównał
się z nim.

– Chciałeś poznać przyszłość?

– Nudzę się. – Książę wzruszył ramionami.


Roland zerknął przez ramię na wóz Baby Żółtonogiej.

– Zimno mi się robi na sam jej widok.

– Na tym polega jeden z jej talentów – parsknął Dorian.

– Powiedziała ci coś ciekawego? – Roland zerknął na niego z ukosa.

– Te same bzdury co zawsze. Wkrótce spotkam miłość mojego życia,


czeka na mnie wspaniała przyszłość i bogactwo, którego nie jestem w
stanie sobie wyobrazić. Chyba nie wiedziała, z kim rozmawia. – Przyjrzał
się lordowi Meah. – A co ty tu robisz?

– Widziałem, że wychodzisz, i pomyślałem sobie, że przyda ci się


towarzystwo.

Zobaczyłem jednakże, dokąd zmierzasz, i postanowiłem, że nie będę ci


przez moment przeszkadzać.

Dorian nie miał pojęcia, czy Roland szpiegował go, czy może mówi
prawdę. Kilka dni temu postanowił jednak, że będzie wobec kuzyna
uprzejmy, a na każdym spotkaniu rady Roland bez wahania popierał każdą
decyzję królewskiego syna. Irytacja na twarzy ojca oraz księcia
Perringtona sprawiła mu wiele radości.

Nie kwestionował więc powodów, dla których Roland za nim chodził, ale
gdy zerknął na Babę Żółtonogą, mógłby przysiąc, że ta uśmiecha się do
niego.

***

Celaena tropiła swe ofiary od kilku dni. Ubrana w ciemny płaszcz, stała
wśród cieni doków i nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Wszyscy ludzie
na jej liście, wszyscy ci, których śledziła, ci, którzy mogli znać zamysły
króla, opuszczali Rifthold. Widziała, jak jeden z nich wsiadł do
niepozornego powozu i udał się do portu, aby zdążyć na statek i ruszyć z
korzystnym pływem po północy. Ku jej rozpaczy to samo zrobiło trzech
innych. Przybyli do portu z rodzinami, które szybko zagnano pod pokład.
Wszyscy ludzie, wszystkie informacje, które zbierała, po prostu…

– Przykro mi.

Celaena zawirowała, słysząc znajomy głos, i ujrzała nadchodzącego


Archera. Skąd u niego taka ostrożność? Podszedł tak bezszelestnie, że
niczego nie zarejestrowała.

– Musiałem ich ostrzec – powiedział, wpatrując się w statek gotowy do


wypłynięcia. –

Nie mógłbym żyć z ich krwią na rękach. Mają dzieci. Co by się z nimi
stało, gdybyś przekazała ich rodziców królowi?

– Ty to zorganizowałeś? – syknęła.

– Nie – odparł cicho. Jego słowa były ledwie słyszalne wśród


pokrzykiwań żeglarzy, rozwiązujących liny i szykujących wiosła. – Stoi za
tym jeden z członków organizacji. Ja tylko wspomniałem, że życie ich
wszystkich być może jest w niebezpieczeństwie i powinni znaleźć się na
najbliższym statku wypływającym z Rifthold.

Celaena położyła dłoń na rękojeści sztyletu.

– Umówiliśmy się, że przekażesz mi użyteczne informacje.

– Wiem. Przykro mi.

– A może upozoruję twą śmierć już teraz, żebyś mógł też znaleźć się na
tym statku, co?

Wyglądało na to, że będzie musiała znaleźć inny sposób, aby nakłonić


króla do szybszego zwolnienia jej z obowiązków.

– Nie. To się nie powtórzy.

Powątpiewała w szczerość jego słów, ale oparła się o ścianę budynku i


założyła ramiona na piersi. Wpatrywała się w Archera, który nie
spuszczał wzroku ze statku. Po chwili spojrzał na nią.
– Powiedz coś.

– Nie mam nic do powiedzenia. Jestem zajęta. Zastanawiam się właśnie,


czy nie powinnam cię zabić i zawlec twego trupa przed oblicze króla.

Nie blefowała. Po ostatniej nocy z Chaolem zaczęła się zastanawiać, czy


nie powinna poszukać prostych rozwiązań. Nie chciała, aby kapitan
wplątał się w jakiś bałagan.

– Przykro mi – powtórzył Archer, ale zbyła go machnięciem dłoni. Nadal


wpatrywała się w statek szykujący się do wyjścia. Zdumiewała ją
sprawność, z jaką zorganizowali ucieczkę.

Możliwe, że nie wszyscy byli głupcami jak Davis.

– Interesuje mnie człowiek, któremu o tym powiedziałeś – rzekła po


chwili. – Czy to przywódca grupy?

– Chyba tak – powiedział cicho Archer. – A w każdym razie ktoś na tyle


wysoko postawiony, że mógł błyskawicznie zorganizować ucieczkę.

Dziewczyna przygryzła skórę policzka. Być może Davis był wyjątkiem, a


Finn miał rację.

Może ci ludzie rzeczywiście szukali przywódcy, który będzie im bardziej


odpowiadał. Bez względu na plany polityczne i finansowe zmobilizowali
wysiłki i zapewnili bezpieczeństwo grupce niewinnych ludzi, którzy
znaleźli się w niebezpieczeństwie. Niewielu ludzi w całym imperium
zdobyłoby się na to, a jeszcze mniej uszłoby to na sucho.

– Chcę poznać nowe nazwiska i nowe informacje do jutra wieczorem –


zapowiedziała Archerowi i odwróciła się. Ruszyła w stronę zamku. – W
przeciwnym razie cisnę twą głowę królowi. Niech sam zadecyduje, co
mam z nią zrobić: nadziać na pal przed głównym wejściem czy może
wyrzucić do ścieków.

Nie czekała na odpowiedź mężczyzny. Pochłonęły ją cienie i mgła.

Nie spieszyła się w drodze powrotnej do zamku. Musiała przemyśleć to,


co właśnie zobaczyła. Nie istniało całkowite dobro ani też całkowite zło,
choć król zdecydowanie był

wyjątkiem od tej zasady. Nawet jeśli ci ludzie byli do pewnego stopnia


skorumpowani, bez wahania ratowali życie innych.

Domniemanie, jakoby utrzymywali kontakt z Aelin Galathynius, było


bzdurą, ale Celaena nadal zastanawiała się, czy w istocie gdzieś nie
zbierają się wojska gotowe walczyć w jej imieniu. Wciąż zadawała sobie
pytanie, czy członkowie potężnego dworu królewskiego Terrasenu
zdołali się ukryć? Dzięki królowi Adarlanu Terrasen nie miało już stałej
armii, jedynie garnizony rozsiane po całym królestwie. Niemniej jednak
ci ludzie dysponowali pewnymi zasobami. Ponadto Nehemia powiedziała,
że gdyby Terrasen znów powstało, stanowiłoby realne zagrożenie dla
Adarlanu.

A więc może nie będzie musiała niczego robić? Może nie będzie musiała
narażać własnego życia ani życia Chaola? Może ci ludzie – bez względu
na to, co nimi kierowało –

zdołają znaleźć sposób na pokonanie króla i uwolnienie całej Erilei.

Na twarzy zabójczyni powoli rozlewał się niechętny uśmiech. Gdy szła


przez szklany zamek na spotkanie czekającego na nią kapitana Gwardii, jej
uśmiech stawał się coraz szerszy.

***

Od urodzin Chaola upłynęły cztery dni i kapitan spędził z Celaeną


wszystkie noce, a także poranki i popołudnia. Spotykali się w każdej
chwili wolnej od obowiązków. Niestety, od zebrania z podległymi mu
strażnikami kapitan nie mógł się wymigać. Słuchał ich sprawozdań, ale
jego myśli ulatywały ku dziewczynie. Ledwie oddychał podczas ich
pierwszego razu i starał się być jak najdelikatniejszy, tak by doznanie było
możliwie najmniej bolesne. Celaena krzywiła się, a jej oczy zaszkliły się
łzami, ale gdy spytał, czy ma przestać, w odpowiedzi pocałowała go. A
potem znów go całowała. Przez resztę nocy tulił ją i wyobrażał sobie, że
od tej pory tak będzie wyglądać każda noc w jego życiu.
Każdej nocy muskał też blizny na jej plecach i w duchu składał solenną
obietnicę, że któregoś dnia uda się do Endovier i rozbierze to miejsce na
kawałki.

– Kapitanie?

Chaol zamrugał i uświadomił sobie, że ktoś mu zadał pytanie. Poruszył


się na krześle.

– Proszę powtórzyć – polecił, próbując powstrzymać rumieniec.

– Czy potrzebujemy dodatkowych ludzi podczas karnawału?

Cholera, nie wiedział nawet, dlaczego go o to pytają. Czyżby doszło do


jakiegoś wypadku? Gdyby o to spytał, jego ludzie z pewnością
domyśliliby się, że ich nie słuchał.

Wyszedłby na głupca, ale na szczęście ktoś zapukał, a potem w drzwiach


pokazała się złotowłosa główka.

Na ten widok zapomniał o całym świecie. Wszyscy obecni w sali narad


spojrzeli na Celaenę, a gdy dziewczyna się uśmiechnęła, Chaol musiał
zwalczyć pokusę, aby chwycić coś ciężkiego i roztrzaskać gęby
strażników, którzy wpatrywali się w nią z taką sympatią.

„Przecież to twoi ludzie!” – napomniał sam siebie.

Celaena – nie dało się ukryć – była piękna, ale połowa jego podwładnych
drżała przed nią ze strachu. Nie było więc nic dziwnego w tym, że
wpatrywali się w nią i podziwiali ją.

– Kapitanie – odezwała się, stojąc na progu. Była nieco zarumieniona, a


jej oczy błyszczały, co dawało pewne pojęcie, jak wyglądała, gdy byli
spleceni w miłosnym uścisku.

Wskazała głową korytarz i powiedziała: – Król czeka.

W innych okolicznościach Chaol poczułby ukłucie niepokoju i zacząłby


podejrzewać najgorsze, gdyby nie zauważył figlarnego błysku w oczach
dziewczyny. Wstał i ukłonił się podwładnym.

– Sami podejmijcie decyzję w sprawie karnawału i przekażcie mi raport


później – rzekł i pospiesznie opuścił salę.

Trzymali się od siebie w należytej odległości, aż skręcili za róg i znaleźli


się w pustym korytarzu. Chaol podszedł bliżej, czując, że musi jej dotknąć.

– Philippa i służba wrócą dopiero po obiedzie – szepnęła ochrypłym


głosem.

Kapitan zacisnął zęby. Jej głos wywierał na nim przemożny efekt, jakby
ktoś przesuwał

mu niewidzialnym palcem po plecach.

– Mam spotkania aż do wieczora – zdołał wykrztusić. – Naprawdę.


Następne zaczyna się za dwadzieścia minut.

Wiedział, że jeśli uda się za nią, z pewnością się spóźni, zważywszy na to,
że do jej komnat mieli spory kawałek drogi. Celaena zatrzymała się i
zmarszczyła brwi, ale wtedy Chaol zerknął na niewielkie, drewniane
drzwi kilka kroków dalej. Schowek na miotły. Zabójczyni zerknęła w tym
samym kierunku, a na jej twarzy rozlał się powoli uśmiech. Odwróciła się
ku drzwiom, ale kapitan złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.

– Będziesz musiała być bardzo cicho. Bardzo!

Położyła dłoń na gałce, weszła do środka i wciągnęła go za sobą.

– Mam wrażenie, że za kilka chwil to ja będę musiała ci to powiedzieć –


mruknęła. W jej oczach błysnęło wyzwanie.

Krew huczała Chaolowi w głowie. Wślizgnął się do schowka i


zablokował klamkę miotłą.

***

– W schowku na miotły? – Nehemia uśmiechnęła się demonicznie. –


Naprawdę?

Celaena wyciągnęła się na łóżku księżniczki i wrzuciła rodzynek w


czekoladzie do ust.

– Przysięgam na honor.

Nehemia wskoczyła na materac. Strzała poszła w jej ślady, machając


ogonem, i niemalże usiadła Celaenie na twarzy. Ta delikatnie odepchnęła
psa na bok i uśmiechnęła się szeroko.

– Skąd mogłam wiedzieć, że tak długo odmawiałam sobie tak świetnej


zabawy?

A Chaol, na bogów, był… Cóż, zarumieniła się na samą myśl o tym, jaką
przyjemność jej sprawiał teraz, gdy przestało ją boleć. Wystarczyło, by
musnął ją dłonią, a zamieniała się w bestię.

– Trzeba było mnie spytać. – Nehemia sięgnęła nad przyjaciółką po


czekoladki, leżące na talerzu na jej stoliku nocnym. – Pytanie jednak brzmi
inaczej. Któż by się domyślił, że poważny kapitan Gwardii może się
okazać człowiekiem tak pełnym pasji? – Leżała obok przyjaciółki i
również się uśmiechała. – Cieszę się twoim szczęściem, moja droga.

Celaena odpowiedziała uśmiechem.

– Myślę, że… że ja też się cieszę.

Nie przesadzała. Po raz pierwszy od wielu lat czuła się naprawdę


szczęśliwa. Uczucie to przepajało wszystkie jej myśli i z każdą chwilą
miała coraz większą nadzieję, że tak już będzie.

Bardzo długo broniła się przed przyjęciem tego do wiadomości, jakby


bała się, że w ten sposób przepłoszy szczęście. Może świat nigdy nie
stanie się miejscem doskonałym, być może pewne sprawy nigdy nie będą
wyglądać tak jak należy, ale może miała szansę odnaleźć w nim to, co dla
niej najcenniejsze.

Nehemia, która milczała od dłuższej chwili, poruszyła się niespokojnie.


Celaena natychmiast zwróciła na to uwagę. Odwróciła głowę i ujrzała, że
przyjaciółka wpatruje się w sufit.

– Co się dzieje?

Nehemia przesunęła dłonią po twarzy i odetchnęła głęboko.

– Król poprosił mnie, abym podjęła się rozmów z buntownikami. Mam


ich przekonać, by złożyli broń. W przeciwnym razie wyrżnie ich
wszystkich.

– Zaczął grozić?

– Nie powiedział tego wprost, ale dał mi to do zrozumienia. Pod koniec


miesiąca wysyła Perringtona do jego twierdzy w Morath. Nie mam
wątpliwości co do królewskich intencji. Chce, by książę znalazł się na
południowej granicy, tak by mógł śledzić rozwój wydarzeń. Perrington
jest przecież prawą ręką władcy. A więc jeśli zadecyduje, że z
buntownikami należy się rozprawić, ma zgodę jego królewskiej mości na
wykorzystanie takich sił, które uzna za stosowne.

Celaena uklęknęła.

– A więc wracasz do Eyllwe?

– Nie wiem. – Nehemia pokręciła głową. – Muszę tu pozostać. Są tu… są


tu pewne sprawy, którymi muszę się zająć, zarówno w zamku, jak i w
mieście. Ale nie mogę porzucić swoich rodaków i skazać ich na kolejną
masakrę!

– Czy twoi rodzice bądź bracia nie mogą się uporać z powstańcami?

– Moi bracia są młodzi i brakuje im doświadczenia, a rodzice mają


wystarczająco dużo problemów na głowie w Banjali. – Księżniczka
usiadła, a Strzała ułożyła głowę na jej kolanach i wyciągnęła się między
obiema dziewczynami, kilkakrotnie kopiąc przy tym Celaenę tylnymi
łapami. – Dorastałam świadoma znaczenia roli przywódcy. Gdy król
najechał Eyllwe kilka lat temu, wiedziałam, że któregoś dnia będę musiała
podjąć decyzje, które będą mnie prześladować.

– Zakryła czoło dłońmi. – Nie sądziłam jednak, że okaże się to takie


trudne. Przecież nie mogę być jednocześnie tu i w Eyllwe.

Celaena poczuła ból w sercu i położyła dłoń na plecach Nehemii. Nic


dziwnego, że rozwiązywanie zagadki z okiem szło jej tak wolno. Na
policzkach zabójczyni pojawił się rumieniec wstydu.

– Co pocznę, Elentiyo, jeśli on znów zabije pięciuset moich rodaków? Co


zrobię, jeśli postanowi dać wszystkim przykład i wymorduje niewolników
w Calaculli? Jak mogę się od nich odwrócić?

Celaena nie wiedziała, jak odpowiedzieć na te pytania. Przez cały tydzień


myślała tylko o Chaolu, a Nehemia zastanawiała się, jak ocalić swe
królestwo. Zabójczyni miała tymczasem wskazówki, które mogły pomóc
Nehemii w jej cichej wojnie z królem. Pamiętała też rozkaz Eleny, który
praktycznie zignorowała.

Nehemia ujęła jej dłoń.

– Chcę, żebyś mi coś obiecała – rzekła, a w jej ciemnych oczach pojawił


się błysk. –

Obiecaj mi, że pomożesz mi wyzwolić Eyllwe od niego.

Krew w żyłach Celaeny zamieniła się w lód.

– Wyzwolić Eyllwe?

– Obiecaj, że doprowadzisz do tego, aby mój ojciec odzyskał koronę, a


moi rodacy powrócili z Endovier i Calaculli.

– Jestem tylko zabójczynią. – Celaena cofnęła dłoń. – A to, o czym ty


mówisz, Nehemio… – Wstała z łóżka, usiłując opanować pospieszne bicie
serca. – To przecież czyste szaleństwo.

– Nie ma innej możliwości. Eyllwe musi zostać wyzwolone. Dzięki twojej


pomocy mogłabym zacząć zbierać hufce, by…
– Nie – odparła Celaena. Nehemia zamilkła, ale zabójczyni powtórzyła: –
Nie. Za żadne skarby nie pomogę ci w zbieraniu armii. Eyllwe bardzo
ucierpiało z rąk króla, ale ty nie masz pojęcia o tym, jakim
okrucieństwem wykazał się na innych terenach. Jeśli wezwiesz ludzi do
broni, ten człowiek wymorduje was co do jednego. Nie chcę w tym
uczestniczyć.

– A więc w czym chcesz uczestniczyć, Celaeno? – Nehemia wstała i


zrzuciła Strzałę z kolan. – Za co chcesz walczyć? Czy może jesteś zajęta
jedynie sobą?

Gardło Celaenę bolało, ale wykrztusiła kolejne zdania:

– Nie masz bladego pojęcia, co on z tobą zrobi. Z tobą i z twoimi ludźmi.

– Zabił pięciuset powstańców oraz ich rodziny!

– I zniszczył całą moją ojczyznę! Śnisz na jawie o potędze i chwale dworu


królewskiego Terrasenu, a nie pamiętasz, że król go zniszczył! Czy ty
zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza? To był najpotężniejszy dwór
na tym kontynencie – ba, na wszystkich kontynentach – a on ich wszystkich
pozabijał.

– Miał po swojej stronie element zaskoczenia! – zaprzeczyła Nehemia.

– A teraz ma armię, która liczy miliony ludzi. Nikt nie jest w stanie stawić
mu czoła.

– Kiedy wreszcie powiesz „dość”, Celaeno? Kiedy przestaniesz biegać w


kółko i spojrzysz na to, co jest przed tobą? Co poruszy twoje serce, jeśli
nie sprawiły tego niewola w Endovier oraz ciężki los mego ludu?

– Mówisz do pojedynczej, samotnej dziewczyny.

– Wybranej przez królową Elenę! Na twoim czole w dniu pojedynku


zapłonął święty znak! Powinnaś zginąć wiele razy, a mimo to nadal
oddychasz. Nasze ścieżki skrzyżowały się nie bez powodu. Jestem pewna,
że zostałaś naznaczona przez bogów.
– To przecież jakieś kpiny. Żarty sobie stroisz?

– Żarty? Walka o to, co słuszne, o ludzi, którzy nie potrafią sami chwycić
za broń, to żarty? Myślisz, że królewska armia to najgorsze, co może nas
spotkać? – Głos Nehemii złagodniał. – Na horyzoncie zbierają się o wiele
mroczniejsze moce. Moje sny wypełniają cienie oraz skrzydła, trzepot
skrzydeł nad górskimi przełęczami. Żaden zwiadowca czy szpieg, którego
posyłamy w Góry Białego Kła, w środek Elfiej Przełęczy, nie powrócił.
Wiesz, co mawiają ludzie mieszkający w dolinach ciągnących się niżej?
Twierdzą, że również słyszą łopot skrzydeł, niesiony przez górskie
wiatry.

– Nie rozumiem ani słowa – rzekła Celaena, ale przypomniała sobie istotę
spotkaną przed biblioteką.

Nehemia złapała ją za nadgarstki.

– Oczywiście, że rozumiesz. Gdy spoglądasz na króla, wyczuwasz, że


otacza go o wiele większa, mroczniejsza moc. Jak to możliwe, by taki
człowiek podbił tak wiele ziem tak szybko?

Jedynie orężem? Jak to możliwe, że dwór Terrasenu uległ tak łatwo,


skoro jego wasale od wieków ćwiczyli się w sztuce prowadzenia wojen?
Jak to możliwe, by najpotężniejszy dwór na świecie został rozdeptany w
ciągu raptem kilku dni?

– Jesteś zmęczona i rozdrażniona – rzuciła Celaena najspokojniej, jak


umiała, próbując nie myśleć o tym, że słowa Nehemii brzmią bardzo
podobnie do słów Eleny. – Może powin-nyśmy pogadać o tym kiedy
indziej…

– Ale ja nie chcę rozmawiać o tym kiedy indziej!

Strzała zaskamlała i wepchnęła się między dziewczęta.

– Musimy zaatakować teraz – ciągnęła Nehemia. – Zanosi się bowiem na


coś strasznego i każdy dzień zwłoki jedynie pogarsza sytuację. Niebawem
stracimy wszelką nadzieję.
– Nie ma nadziei – rzekła Celaena. – Ci, którzy chcą stawić mu czoło, nie
mogą żywić nadziei na zwycięstwo ani teraz, ani kiedykolwiek indziej. –
Uświadamiała sobie tę prawdę od pewnego czasu. Jeśli Nehemia oraz
Elena nie pomyliły się i król w istocie dysponował

tajemniczym źródłem mocy, to jak można było go obalić? – Nie wiem,


jaki masz plan, ale nie chcę w nim uczestniczyć. Zginiesz i pociągniesz za
sobą wielu innych. Nie pomogę ci w tym.

– Nie pomożesz, bo dbasz tylko i wyłącznie o siebie.

– No i co z tego? – Celaena rozłożyła ramiona. – Co z tego, że chcę


przeżyć resztę życia w spokoju?

– Póki ten człowiek zasiada na tronie, nie ma mowy o spokoju. Gdy


powiedziałaś, że nie zabijasz wskazanych przez niego ludzi, przyszło mi
do głowy, że wreszcie postanowiłaś stawić mu czoło. Pomyślałam sobie,
że gdy nadejdzie odpowiednia chwila, będę mogła na ciebie liczyć.

Pomożesz mi w układaniu planów. Nie wiedziałam, że robisz to tylko


dlatego, żeby mieć czyste sumienie!

Celaena ruszyła w stronę drzwi.

– Nie wiedziałam, że jesteś po prostu tchórzem.

Zabójczyni spojrzała przez ramię.

– Powtórz to.

Nehemia ani drgnęła.

– Jesteś tchórzem. Tylko i wyłącznie tchórzem.

Celaena zacisnęła pięści.

– Gdy wszędzie dookoła ujrzysz trupy swych ludzi – syknęła – nie


przychodź wypłakać się u mnie.
Nie dała księżniczce szansy na odpowiedź. Wypadła z komnaty z
nieodłączną Strzałą przy nodze.
25
Jedno z nich będzie musiało pojąć prawdę – rzekła królowa do
księżniczki. – Tylko wtedy wszystko się zacznie.

– Wiem – rzekła cicho księżniczka. – Ale książę nie jest jeszcze gotów. To
musi być ona.

– A więc wiesz, o co cię proszę?

Księżniczka uniosła głowę i spojrzała w stronę strumienia księżycowego


światła, wpadającego do grobowca. Gdy znów zwróciła wzrok na
królową sprzed wieków, jej oczy lśniły.

– Tak.

– A więc zrób to, co należy.

Księżniczka skinęła głową i wyszła z krypty. Zatrzymała się na progu,


gdzie czaiła się wabiąca ją ciemność, i odwróciła się do królowej.

– Ona niczego nie zrozumie. A gdy zrobi o jeden krok za daleko, nie
będziemy w stanie jej ściągnąć.

– Znajdzie drogę powrotną. Zawsze jej się udaje.

W oczach księżniczki pojawiły się łzy, ale znikły, gdy zamrugała


kilkakrotnie.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz.


26
Chaol nie znosił dworskich polowań. Wielu lordów nie było w stanie
napiąć łuku, nie mówiąc już o skradaniu się czy zachowaniu ciszy. Kapitan
cierpiał, gdy musiał się temu przyglądać. Żal mu było również
nieszczęsnych psów przedzierających się przez gąszcz i usiłujących
zagonić zwierzynę, której szlachetnie urodzeni goście i tak nie potrafili
ubić.

Zazwyczaj, by mieć święty spokój, Chaol potajemnie zabijał kilka


zwierząt, a potem udawał, że to dzieło lorda Tego-i-Owego. Tego dnia w
parku myśliwskim gościli jednak król, Perrington, Roland oraz Dorian i
Chaol musiał się ich trzymać. Za każdym razem, gdy podjeżdżał na tyle
blisko, aby usłyszeć żarty, plotki i nieszkodliwe intrygi, zadawał sobie
pytanie, czy również stałby się kimś takim, gdyby nie wyjechał z Anielle.
Od wielu lat nie widział swego młodszego brata. Czy ojciec pozwolił, by
Terrin stał się jednym z tych idiotów? A może szkolił go na wojownika,
jak czynili wszyscy władcy Anielle, od wieków żyjący w cieniu dzikich
plemion górskich, grożących miastu nad Srebrnym Jeziorem?

Chaol jechał za królem, a jego nowy ogier przyciągał spojrzenia pełne


podziwu i zazdrości ze strony pozostałych uczestników polowania. Przez
chwilę krótką jak uderzenie serca kapitan zastanawiał się, czy Celaena
przypadłaby jego ojcu do gustu. Jego matka była delikatną, cichą kobietą,
której twarz zamazywała mu się w pamięci. Nie widział jej w końcu od
wielu lat.

Pamiętał jednak jej melodyjny głos oraz łagodny śmiech, pamiętał też
kołysanki, które śpiewała mu podczas choroby. Małżeństwo rodziców
było uzgodnionym zawczasu politycznym mariażem, ale Chaol wiedział,
że ojciec potrzebował kobiety takiej jak matka, uległej i spokojnej.
Oznaczało to, że Celaena… Wzdrygnął się na myśl o tym, że jego ojciec
oraz Celaena mieliby kiedykolwiek spędzić choć chwilę w tym samym
pomieszczeniu. Zadrżał, a potem uśmiechnął się.

„Doszłoby do starcia charakterów, które przeszłoby do legendy” –


pomyślał.
– Jesteś dziś roztargniony, kapitanie – rzekł król, wyłaniając się spośród
drzew.

Był potężny – jego ogromne rozmiary zawsze Chaola zdumiewały.


Towarzyszyło mu dwóch strażników, w tym Ress. Ochrona samego króla
była wielkim zaszczytem, ale Ress wydawał się raczej tym zdenerwowany,
choć próbował nie dać tego po sobie poznać. Z tego powodu drugim
wyznaczonym przez Chaola strażnikiem był Dannan, człowiek starszy i
bardziej doświadczony, a przy tym słynący z niemalże legendarnej
cierpliwości. Kapitan ukłonił się władcy i skinął Ressowi. Młodszy
strażnik wyprostował się, ale nadal zachowywał czujność.

Teraz przyglądał się otoczeniu i jadącym obok nich lordom, wsłuchiwał


się w szczekanie psów i świst strzał.

Król wstrzymał konia tuż przy rumaku Chaola i zrównał się z nim. Ress i
Dannan trzymali się w pobliżu, gotowi zareagować na każde
niespodziewane niebezpieczeństwo.

– Czyżbyś nie miał dziś ochoty zabijać zwierząt za moich lordów? I cóż
oni poczną?

Chaol usiłował ukryć uśmiech. Być może powinien był zachować większą
dyskrecję.

– Proszę o wybaczenie, panie.

Król, siedzący na swym potężnym rumaku wojennym, przypominał


zdobywcę w każdym calu. W jego oczach kryło się coś, co budziło zimny
lęk i tłumaczyło, dlaczego tak wielu władców wolało bez walki oddać mu
koronę.

– Jutro wieczorem będę przesłuchiwał księżniczkę Eyllwe w sali narad –


powiedział tak cicho, że tylko Chaol był w stanie go usłyszeć. Jechał teraz
w ślad za sforą ogarów, pędzących przez topniejące śniegi wśród drzew. –
Chcę mieć sześciu ludzi na zewnątrz. Nie życzę sobie żadnych problemów.

Spojrzenie, którym władca obrzucił Chaola, zdradzało wyraźnie, jakie


problemy miał na myśli. Chodziło mu o Celaenę. Kapitan wiedział, że
zadawanie pytań jest ryzykowne, ale mimo to zebrał się na odwagę.

– Czy mam przygotować ludzi na coś szczególnego?

– Nie – rzekł król, po czym założył strzałę na cięciwę i puścił ją w


kierunku bażanta, który wyleciał z krzaków. Trafił go idealnie w oko. –
To wszystko.

Władca gwizdnął na psy i popędził w stronę ustrzelonego zwierzęcia.


Ress i Dannan trzymali się blisko niego. Chaol zaś wstrzymał ogiera i
śledził wzrokiem olbrzyma jadącego przez zagajnik.

– O czym rozmawialiście? – spytał Dorian, który niespodziewanie znalazł


się przy nim.

– O niczym. – Chaol pokręcił głową.

Książę sięgnął do kołczana zawieszonego na plecach i wyciągnął strzałę.

– Nie widziałem cię od kilku dni.

– Byłem zajęty – odparł kapitan. Nie kłamał – był zajęty zarówno pracą,
jak i Celaeną. –

Ciebie też ostatnio nie widywałem.

Nie miał na to ochoty, ale spojrzał Dorianowi w oczy. Twarz księcia


wydawała się wykuta z kamienia, a zaciśnięte mocno usta tworzyły kreskę.

– Ja też byłem zajęty – szepnął i zawrócił konia. Chciał odjechać w innym


kierunku, ale zatrzymał się. – Chaol – rzucił, spoglądając przez ramię.
Jego oczy były lodowato zimne. – Nie skrzywdź jej – wycedził.

– Dorianie! – zaczął kapitan, ale książę odjechał już i zrównał się z


Rolandem. Choć park tętnił życiem, Chaol niespodziewanie poczuł się
samotny, patrząc w ślad za odjeżdżającym przyjacielem.

***
Chaol nie zdradził Celaenie, co usłyszał od króla, choć kusiło go, żeby to
zrobić.

Wiedział, że król nie skrzywdzi Nehemii, która była osobą powszechnie


znaną i lubianą. Przecież powiedział Chaolowi o anonimowym liście, w
którym grożono jej śmiercią. Kapitan miał jednak wrażenie, że w sali
narad podczas przesłuchania nie padnie wiele przyjemnych stwierdzeń.

„To, czy Celaena wie o tym, czy też nie, nie ma większego znaczenia” –
pomyślał, tuląc ją do siebie, gdy leżeli w jego łóżku. Nawet gdyby o
wszystkim wiedziała i ostrzegła Nehemię, przesłuchanie i tak by się
odbyło, a nienazwane zagrożenie wcale by nie znikło. Tak, gdyby
dziewczyny się dowiedziały, sytuacja tylko by się pogorszyła.

Chaol westchnął i wysunął nogi spomiędzy nóg Celaeny. Usiadł i


podniósł spodnie, które niedawno rzucił na podłogę. Zabójczyni drgnęła,
ale nie przebudziła się. Kapitan uświadomił

sobie, że to cud. Czuła się przy nim tak bezpiecznie, że zapadała w


zdrowy, mocny sen.

Ucałował ją delikatnie w głowę, pozbierał resztę swoich rzeczy i ubrał


się, choć zegar nie tak dawno wybił trzecią nad ranem.

„A może to test? – pomyślał, wyślizgując się z komnaty. – Może król chce


wiedzieć, czy nadal jestem lojalny wobec niego i czy wciąż może mi ufać?
Gdyby odkrył, że Celaena i Nehemia wiedzą o nadchodzącym
przesłuchaniu, bez trudu by odgadł, kto je ostrzegł”.

Chciał odetchnąć świeżym powietrzem. Chciał poczuć słony wiatr znad


rzeki Avery na twarzy. Nie kłamał, gdy powiedział Celaenie, że któregoś
dnia opuści Rifthold wraz z nią. Gotów był strzec jej sekretu za cenę
własnego życia.

Dotarł do ciemnych, cichych ogrodów i zaczął przechadzać się wśród


zagajników.

Zabiłby każdego mężczyznę, który skrzywdziłby Celaenę, a gdyby król


kazał mu się jej pozbyć, wbiłby mu miecz w serce. Ich dusze wiązał teraz
nierozerwalny łańcuch. Parsknął, wyobrażając sobie reakcję własnego
ojca na wieść o tym, że jego syn poślubił Zabójczynię Adarlanu.

Zatrzymał się jak wryty. Przecież ona miała tylko osiemnaście lat.
Czasami zapominał, że był od niej starszy. Gdyby poprosił ją o rękę…

– Na bogów – mruknął, kręcąc głową.

Ten dzień był wciąż odległą perspektywą, ale nie mógł przestać o nim
myśleć. Wyobrażał

sobie, jak wspólnie układają sobie życie, jak nazywa ją żoną, a ona zwraca
się do niego per

„mężu”, i jak wychowują gromadkę dzieci, które przypuszczalnie okażą


się zbyt mądre i zbyt utalentowane dla własnego dobra. Był pewien, że
prędzej czy później zwariuje przez nie.

Wyobrażał sobie tę niewiarygodnie piękną przyszłość, gdy ktoś


unieruchomił go od tyłu, a potem przytknął mu coś zimnego i cuchnącego
do nosa oraz ust. Świat zalała ciemność.
27
Chaola nie było w łóżku, gdy Celaena się obudziła. Podziękowała bogom
za tę łaskę, gdyż była zbyt zmęczona na poranne biegi. Część łóżka obok
niej była zimna, co oznaczało, że kapitan wyszedł kilka godzin temu.
Przypuszczalnie musiał się zająć obowiązkami.

Zabójczyni leżała przez chwilę, zajęta marzeniami na jawie. Wyobrażała


sobie czas, kiedy będą mieli dla siebie całe, niczym nieprzerwane dni, aż
jej żołądek zaczął burczeć.

Oznaczało to, że pora zwlec się z łóżka. Przemyciła zawczasu trochę


swoich rzeczy do komnaty Chaola, więc wykąpała się i ubrała, a potem
wróciła do siebie. Gdy jadła śniadanie, dostarczono jej przesyłkę od
Archera. Znajdowała się w niej lista kolejnych nazwisk, zaszyfrowanych
zgodnie z jej wytycznymi. Miała nadzieję, że kawaler nie wystawi jej
ponownie. Nehemia nie zjawiła się, aby uczyć ją Znaków Wyrda, ale
Celaena wcale nie była tym zdziwiona. Nie miała szczególnej ochoty na
rozmowę z przyjaciółką. Jeśli księżniczka naprawdę była taka głupia, by
spróbować wszcząć powstanie… Wolała na razie trzymać się z daleka,
póki Nehemia nie oprzytomnieje. Jej plan wykorzystania Znaków Wyrda
do otwarcia sekretnych drzwi w bibliotece musiał zostać odłożony na czas
nieokreślony, ale to mogło poczekać, przynajmniej do chwili, gdy
stosunki między nimi wrócą do normy.

Celaena spędziła cały dzień na śledzeniu ludzi z nowej listy Archera.


Wróciła do zamku, nie mogąc się doczekać, aż opowie Chaolowi o tym,
czego się dowiedziała. Mężczyzna jednakże nie stawił się na obiad.
Zdarzało się, że kapitan był aż tak zajęty, więc zabójczyni zjadła posiłek
sama, a potem ułożyła się na kanapie z książką.

Też musiała trochę odpocząć. Nie zaznała w tym tygodniu wiele snu, choć
nie miała nic przeciwko temu. Gdy zegar wybił dziesiątą, a Chaola nadal
nie było, Celaena wstała i udała się do jego komnaty. Być może czekał
tam na nią. Być może był tak zmęczony, że zasnął.

Szła pospiesznie po schodach i korytarzach. Z każdym krokiem jej dłonie


były coraz bardziej śliskie od potu. Chaol był kapitanem Gwardii.
Codziennie ucierał jej nosa. Pokonał ją w ich pierwszym pojedynku. Sam
osiągnął niemalże to samo mistrzostwo co ona, a mimo to został

porwany i torturowany przez Rourke’a Farrana, a potem zginął


najokropniejszą śmiercią, jakiej kiedykolwiek była świadkiem. Jeśli
Chaol…

Rzuciła się do biegu.

Podobnie jak Sam, Chaol był podziwiany przez prawie wszystkich wkoło.
Sama odebrano jej nie dlatego, że popełnił jakiś błąd. Porwano go ze
względu na nią.

Dotarła do drzwi komnaty kapitana. Modliła się w duchu, aby okazało się,
że jest zwykłą paranoiczką, a Chaol śpi w swoim łóżku. Miała nadzieję, że
skuli się u jego boku, zaczną się kochać, a potem będzie go tulić przez
resztę nocy, ale było inaczej. Gdy otworzyła drzwi, jej wzrok padł na
zapieczętowany list zaadresowany do niej, leżący na stoliku przy
drzwiach. Liścik znajdował się na mieczu Chaola, którego rano z
pewnością tam nie było. Ani list, ani miecz nie przyciągały szczególnej
uwagi – służący mogli wyjść z założenia, że Chaol pozostawił obie
rzeczy, i uznać, że nic złego się nie stało. Celaena zerwała czerwoną
pieczęć i rozłożyła kartkę.

Mamy kapitana. Gdy znudzisz się chodzeniem za nami, spotkajmy się tu.

Poniżej znajdował się adres magazynu leżącego w ubogiej dzielnicy.

Przyjdź sama. W przeciwnym razie kapitan zginie, nim przekroczysz próg.


Jeśli nie dotrzesz na miejsce do jutra rana, pozostawimy jego szczątki na
brzegu Avery.

Blokada, którą Celaena narzuciła sobie po napadzie szału w Endovier,


pękła.

Dziewczynę ogarnęła lodowata, bezgraniczna wściekłość, która


pochłonęła wszystko.

Miała tylko plan, wyraźny i klarowny. Arobynn Hamel nazywał ten stan
„zabójczym spokojem”, ale nawet on nie zdawał sobie sprawy z tego, jak
spokojna stawała się Celaena po utracie kontaktu z rzeczywistością.

Chcieli, aby odwiedziła ich Zabójczyni Adarlanu? Proszę bardzo.

Niech ich Wyrd ma w swojej opiece.

***

Chaol nie miał pojęcia, dlaczego go skuto. Wiedział tylko tyle, że był
spragniony i cierpiał na dokuczliwy ból głowy, a łańcuchy, którymi
przykuto go do kamiennej ściany, nawet nie drgnęły. Jego prześladowcy
zagrozili, że pobiją go za każdym razem, gdy będzie chciał je zerwać.
Obchodzili się z nim mało łagodnie, co przekonało kapitana, że nie
blefują.

Prześladowcy… Nie miał pojęcia, kim byli. Wszyscy nosili długie szaty
oraz kaptury ocieniające ich zamaskowane twarze. Niektórzy byli
uzbrojeni po zęby. Rozmawiali między sobą szeptem, a w miarę upływu
czasu w ich zachowaniu dało się wyczuć coraz większe napięcie.

Z tego, co mógł sam stwierdzić, miał rozciętą wargę oraz kilka sińców na
twarzy i żebrach. Nie zadano mu żadnych pytań – po prostu dwóch
prześladowców znienacka zaczęło go bić. Inna rzecz, że od chwili
przebudzenia się w tym miejscu nie przejawiał szczególnej ochoty do
współpracy. Celaena byłaby pod wrażeniem przekleństw, jakimi obrzucił
tych ludzi przed biciem, w trakcie wymierzania mu razów i po tym.

W ciągu kolejnych godzin poruszył się tylko raz. Chciał skorzystać z


toalety, ale odpowiedziało mu milczenie, więc zbliżył się do kąta i tam się
załatwił. Przez cały czas prześladowcy nie spuszczali go z oczu, trzymając
dłonie na rękojeściach mieczy. Chaol miał
wielką ochotę parsknąć z pogardą.

„Oni na coś czekają” – uświadomił sobie, gdy nastał wieczór. Nie został
zabity, a więc porywacze oczekiwali na jakąś formę okupu. Może miał do
czynienia z grupą buntowników próbujących szantażować króla? Słyszał,
że nawet arystokratów porywano dla pieniędzy. Słyszał

też, jak król osobiście nakazywał buntownikom zabić wysoko urodzonego


więźnia, gdyż nie miał

najmniejszego zamiaru układać się z podłymi zdrajcami.

Chaol nie chciał rozważać tej opcji. Zamiast tego postanowił oszczędzać
siły. Nie miał

pojęcia, na co jeszcze będzie musiał się zdobyć.

Część jego prześladowców kłóciła się szeptem, ale zazwyczaj uciszali ich
inni, którzy nakazywali czekać. Kapitan udawał, że drzemie, gdy wybuchła
kolejna sprzeczka. Kilka syczących głosów sprzeczało się co do tego, czy
powinni go uwolnić, czy też nie, gdy niespodziewanie któryś z nich rzekł:

– Daliśmy jej czas do świtu. Zjawi się.

„Jej”.

Było to jak dotąd najgorsze odkrycie.

Istniała bowiem tylko jedna „ona”, która przybyłaby tu po niego. Tylko


jedna „ona”, przeciwko której można by go wykorzystać.

– Jeśli zrobicie jej krzywdę – powiedział ochrypłym głosem, gdyż nie pił
przez cały dzień

– rozszarpię was na strzępy gołymi rękami.

Było ich trzydziestu, a połowa w pełni uzbrojona. Wszyscy odwrócili się


do niego, a Chaol obnażył zęby, choć jego twarz pulsowała bólem.
– Niech no tylko któryś ją dotknie, a flaki mu wypruję.

Podszedł do niego wysoki mężczyzna z dwoma mieczami skrzyżowanymi


na plecach.

Miał zasłoniętą twarz, ale dzięki broni Chaol wiedział, że należał do


dwójki, która go pobiła.

Stanął nieco poza zasięgiem stopy kapitana.

– Powodzenia – rzekł. Jego głos sugerował, że mógł mieć od dwudziestu


do czterdziestu lat. – Na twoim miejscu raczej zacząłbym się modlić, by
twoja mała zabójczyni zgodziła się na współpracę.

– Czego od niej chcecie? – warknął Chaol i napiął łańcuchy.

Nieznajomy bez wątpienia był wojownikiem, co można było poznać po


sposobie poruszania się. Przechylił lekko głowę i rzekł:

– To nie twój interes, kapitanie. I lepiej trzymaj gębę na kłódkę, gdy się tu
zjawi, bo ci wytnę ten obrzydliwy, dworski jęzor.

Kolejna wskazówka. Ten człowiek nienawidził dworu. To zaś oznaczało,


że…

Czy Archer wiedział, że ta grupa jest naprawdę niebezpieczna? Gdy


odzyska wolność, zabije go za to, że pozwolił Celaenie wplątać się w tę
aferę. Dołoży też wszelkich starań, aby król i jego sekretna straż dorwała
tych drani.

Znów szarpnął za łańcuchy, ale wojownik pokręcił głową.

– Jeszcze jedna próba, a znów oberwiesz. Naprawdę jesteś kapitanem


Gwardii? Łatwo cię było pojmać.

Oczy Chaola rozbłysły gniewem.

– Tylko tchórze łapią ludzi tak jak wy!


– Tchórze? A może pragmatycy?

Nie dość, że wojownik, to jeszcze wykształcony. Chadzał do szkół, to


pewne, w przeciwnym razie nie dysponowałby takim słownictwem.

– Bardziej pasuje określenie „cholerni idioci” – rzekł Chaol. – Wy chyba


nie zdajecie sobie sprawy, z kim macie do czynienia.

Mężczyzna cmoknął cicho.

– Gdybyś naprawdę był taki dobry, byłbyś kimś więcej niż tylko
kapitanem Gwardii.

Chaol zaśmiał się cicho.

– Nie mówiłem o sobie.

– To tylko jedna dziewczyna.

Kapitan czuł ucisk w żołądku na samą myśl o tym, że Celaena mogłaby się
znaleźć w tym miejscu i wśród tych ludzi, ale przez cały czas zastanawiał
się, jak się stąd bezpiecznie wydostać i zabrać ją ze sobą. Uśmiechnął się
do wojownika szeroko.

– Czeka więc was niezła niespodzianka.


28
Furia doprowadziła ją do stanu, w którym wiedziała jedynie trzy rzeczy.
Po pierwsze, odebrano jej Chaola. Po drugie, była bronią stworzoną do
zabijania. Po trzecie, jeśli Chaolowi coś się stało, wszyscy ludzie w
magazynie zginą.

Szybko i sprawnie przemierzyła miasto. Bezszelestnie niczym skradający


się drapieżnik stąpała po brukowanych ulicach. Kazano jej przybyć na
miejsce w pojedynkę, a więc nikogo nie poinformowała.

W liście jednakże nie było ani słowa o tym, żeby przyjść bez broni.

Wzięła więc każdą broń, którą mogła przytroczyć do siebie, wliczając w


to miecz Chaola, który wraz z własnym przymocowała pasem do pleców.
Oba ostrza tworzyły krzyż, a ich rękojeści sterczały nad ramionami
dziewczyny. Była chodzącym arsenałem.

Gdy znalazła się w pobliżu slumsów, narzuciła czarny płaszcz z kapturem,


a potem wspięła się po ścianie podniszczonego budynku na sam dach.

O tym, że miała wejść przez drzwi frontowe, również nie napisali.

Biegła po dachach. Jej miękkie, elastyczne buty nie ślizgały się po


nadkruszonych, zielonych dachówkach. Celaena nasłuchiwała, rozglądała
się, czuła wręcz noc naokoło siebie.

Gdy dotarła do ogromnego, dwupiętrowego magazynu, powitały ją


odgłosy typowe dla dzielnic biedoty – wrzaski na pół zdziczałych sierot,
plusk moczu pijaków oraz krzyki dziwek wabiących potencjalnych
klientów. Wokół drewnianego magazynu panowała jednak cisza. Celaena
od razu wiedziała, co to oznacza – miejsce było strzeżone na tyle silnie, że
mieszkańcy dzielnicy woleli trzymać się od niego z daleka.

Okoliczne dachy były płaskie i puste. Przestrzeń między nimi bez trudu
można było pokonać jednym skokiem.

Dziewczyny nie obchodziło, czego od niej chciano. Nie interesowało jej,


czego spiskowcy pragnęli się od niej dowiedzieć. W chwili gdy porwali
Chaola, popełnili największy błąd w życiu. Największy i zarazem ostatni.

Dotarła na dach budynku stojącego przy magazynie, pochyliła się i


podkradła na gzyms, a potem wyjrzała na zewnątrz. Wąska alejka pod nią
patrolowana była przez trzech mężczyzn w płaszczach. Dalej widać było
frontowe drzwi magazynu. Dzięki światłu przesączającemu się przez
szpary i szczeliny zabójczyni ustaliła, że na zewnątrz było przynajmniej
czterech ludzi.

Nikt nawet nie spojrzał na dach. Idioci.

Drewniany magazyn miał wysokość trzypiętrowego budynku, ale w


środku był pusty.

Przez okno na drugim piętrze Celaena ujrzała podłogę na samym dole


oraz galeryjkę z balustradą. Dostrzegła również schody prowadzące na
trzeci poziom oraz dach, które później mogła wykorzystać jako drogę
ucieczki, o ile nie uda się wyjść przez drzwi frontowe. Dziesięciu z
obecnych porywaczy nosiło broń, a na galeryjce rozmieszczono sześciu
łuczników, celujących w dół.

Na dole zaś ujrzała Chaola, przykutego łańcuchami do ściany.

Jego zakrwawiona twarz pełna była siniaków, a ubranie było porwane i


brudne. Głowa zwisała nisko.

Żyły zabójczyni wypełnił lód, wylewający się z żołądka.

Mogła wspiąć się po ścianie na dach i zejść przez trzecie piętro na dół.
Zabrałoby to jej jednak sporo czasu, a nikt nie spoglądał na okno tuż
przed nią.

Odchyliła głowę i uśmiechnęła się krzywo do księżyca. Nie na darmo


nosiła miano Zabójczyni Adarlanu. Efektowne wejścia były formą sztuki,
w której obwołała się mistrzynią.

Cofnęła się kilka kroków od gzymsu, aby ustalić, jak daleko znajdowało
się okno i jak bardzo będzie musiała się rozpędzić. Otwarte okno było na
tyle duże, że nie musiała się martwić o szklane okruchy ani też o to, że
któryś z mieczy zahaczy o ścianę. Gdyby zaś rozpędziła się zanadto,
zatrzymałaby ją balustrada chroniąca galeryjkę.

Wykonała już raz w życiu podobny skok. Miało to miejsce tej nocy, kiedy
cały jej świat legł w gruzach. Różnica polegała na tym, że Sam nie żył już
wówczas od kilku dni, a ona wskoczyła do rezydencji Rourke’a Farrana,
kierując się tylko i wyłącznie żądzą zemsty.

Tym razem nie miała zamiaru popełnić błędu.

Strażnicy nawet nie spoglądali na okno, gdy wykonała skok. Wylądowała


na galeryjce i przetoczyła się, a jej sztylety już podążały ku porywaczom.

***

Chaol zauważył błysk światła księżycowego na stali na ułamek sekundy,


zanim dziewczyna wpadła przez okno na drugim poziomie i cisnęła
sztyletami w najbliższych łuczników. Obaj runęli na ziemię, a zabójczyni
już biegła ku górze, rzucając dwoma kolejnymi ostrzami w następnych
mężczyzn. Chaol nie wiedział, czy patrzeć na łuczników, czy może nie
spuszczać wzroku z Celaeny, gdy ta pochwyciła balustradę, przeskoczyła
ją i wylądowała na dole. Kilka strzał wbiło się tam, gdzie znajdowała się
jeszcze przed ułamkiem sekundy.

Ludzie w magazynie krzyczeli, niektórzy chowali się za słupami lub


uciekali w stronę wyjścia, podczas gdy inni dobyli broni i rzucili się na
nią. Chaol mógł tylko patrzeć z przerażeniem i podziwem, jak zabójczyni
wyciąga miecze – jeden z nich należący do niego – i z furią stawia im
czoło.

Nie mieli szans.

Dwaj ocalali łucznicy bali się wypuścić kolejne strzały, gdyż mogliby
trafić któregoś ze swoich – Chaol wiedział, że był to element planu
Celaeny. Szarpał za łańcuchy, aż rozbolały go nadgarstki. Gdyby tylko
mógł dostać się blisko niej, oboje byliby w stanie…
Dziewczyna zamieniła się w tajfun stali i krwi. Gdy patrzył, jak przerąbuje
się przez tłum napastników, jakby byli snopkami na polu, zrozumiał, w
jaki sposób przedostała się tak blisko muru otaczającego Endovier.
Wreszcie, po tylu miesiącach, ujrzał śmiercionośną bestię, którą
spodziewał się wywlec z kopalni. W jej oczach nie było niczego
ludzkiego. Nie dostrzegał w nich absolutnie żadnych uczuć, co przejęło
go strachem.

Strażnik, który dokuczał mu przez cały dzień, stał w pobliżu z


wyciągniętymi wąskimi mieczami.

Jeden z mężczyzn w kapturach uciekł wystarczająco daleko, aby zacząć


krzyczeć:

– Dość tego! Dość!

Celaena nie słuchała. Chaol szarpał się, nadal usiłując zerwać łańcuchy, a
dziewczyna przerąbała się przez tłum, zostawiając za sobą jęczące, wijące
się ciała. Mężczyzna z dwoma mieczami stał i czekał na nią.

– Nie strzelać! – Zakapturzony mężczyzna nakazał łucznikom. Miał głos


sędziwego człowieka. – Nie strzelać!

Celaena zatrzymała się przed strażnikiem i wycelowała w niego


zakrwawioną klingą.

– Zejdź mi z drogi albo porąbię cię na kawałki.

Ten parsknął jak ostatni głupiec i uniósł miecze nieco wyżej.

– No, chodź.

Celaena uśmiechnęła się, ale starzec w kapturze wpadł między nich i


uniósł ramiona, aby pokazać, że nie jest uzbrojony.

– Dość! Opuść broń! – nakazał mężczyźnie. Ten zawahał się, ale ostrza
dziewczyny ani drgnęły. Starzec zrobił krok w kierunku zabójczyni. –
Dość! I tak mamy już zbyt wielu wrogów.
Są większe problemy, którym trzeba stawić czoło!

Celaena powoli odwróciła do niego zbryzganą krwią twarz. Jej oczy


płonęły.

– Nie, już nie ma – rzekła. – Teraz macie mnie.

Jej ubrania, dłonie i szyję pokrywała cudza krew, ale widziała jedynie
łuczników gotowych do strzału na galeryjce oraz mężczyznę z mieczami,
stojącego między nią i Chaolem.

Jej Chaolem.

– Proszę cię – rzekł konspirator i ściągnął kaptur wraz z maską. Miał


krótko przycięte siwe włosy, zmarszczki typowe dla ludzi, którzy się
często śmieją, oraz szare, kryształowo czyste oczy, otwarte teraz szeroko.
– Może wybraliśmy niewłaściwą metodę…

Wycelowała w niego ostrze. Zamaskowany strażnik między nią i Chaolem


zesztywniał.

– Nie obchodzi mnie to, kim jesteś i czego chcesz. Zabieram go stąd.

– Proszę, wysłuchaj mnie – powtórzył cicho starzec.

Czuła gniew i frustrację zakapturzonego strażnika. Widziała, jak mocno


zaciska dłonie na rękojeściach identycznych mieczy. Ona również nie była
jeszcze gotowa na koniec rozlewu krwi.

Nie, nie miała zamiaru ustępować.

Wiedziała doskonale, co się wydarzy, gdy odwróciła się od strażnika i


uśmiechnęła się leniwie.

Zaszarżował. Ich ostrza zderzyły się, a do magazynu wpadli strażnicy z


zewnątrz.

Błysnęła stal, a potem świat dookoła niej wypełniły brzęk metalu i krzyki
rannych. Celaena parła przez gąszcz przeciwników, rozkoszując się
morderczą pieśnią rozbrzmiewającą w jej krwi i kościach.

Ktoś wykrzykiwał jej imię. Był to jakiś znajomy głos, który nie należał do
Chaola. Gdy się odwróciła, mignęła jej rozpędzona, okuta żelazem strzała
oraz złocistobrązowe włosy, a potem… Archer osunął się na ziemię.
Pocisk, który miał trafić w nią, tkwił w jego ramieniu.

Jednym płynnym ruchem upuściła miecz, wyciągnęła z buta sztylet i


cisnęła go w strażnika, który wypuścił strzałę. Nie spuszczała przy tym
wzroku z Archera, który podniósł się i wepchnął

między nią a tłum napastników. Wyciągnął dłoń, by ją powstrzymać.


Patrzył na nią, a ochraniał

ludzi.

– To nieporozumienie – powiedział, ciężko dysząc. Krew z rany moczyła


czarne szaty.

Szaty.

Identyczne z tymi, które nosiła reszta. A więc Archer należał do tej grupy.
Oszukał ją.

Furia, dzięki której wydarzenia tej nocy zlały się z tamtymi, które miały
miejsce tuż przed jej złapaniem, przez którą twarze Chaola i Sama stały
się jednym i tym samym, osiągnęła takie rozmiary, że Celaena bez
wahania sięgnęła po kolejny sztylet przy pasie.

– Proszę. – Archer zrobił krok w jej kierunku. Krzywił się z bólu. –


Pozwól mi wszystko wyjaśnić.

Jej wściekłość przygasła, gdy ujrzała zakrwawioną szatę, a potem


dostrzegła cierpienie, strach i desperację w jego oczach.

– Wypuśćcie go – powiedziała. Jej głos przepajał śmiertelny spokój. –


Natychmiast.

Archer nie przerywał kontaktu wzrokowego.


– Najpierw mnie wysłuchaj.

– Natychmiast go wypuśćcie.

Finn skinął na mężczyznę uzbrojonego w dwa miecze, który tak


nierozważnie przypuścił

na nią atak. Przeciwnik utykał, ale wszystko wskazywało na to, że nie


odniósł większych obrażeń, a ponadto wciąż zachował oba ostrza. Powoli
odpiął kajdany, które unieruchomiły kapitana Gwardii.

Chaol w okamgnieniu zerwał się na równe nogi, ale dziewczyna


natychmiast zauważyła, że się chwieje i próbuje ukryć grymas bólu. Mimo
to wbił wzrok w stojącego przed nim mężczyznę z dwoma mieczami. W
jego oczach płonęła obietnica zemsty. Strażnik cofnął się i znów sięgnął
po broń.

– Wyjaśnij wszystko w jednym zdaniu – rozkazała Celaena Archerowi,


gdy Chaol stanął

u jej boku. – Tylko w jednym. Jeśli ci się nie uda, pozabijam was
wszystkich.

Finn zaczął kręcić głową, patrząc to na nią, to na Chaola. W jego oczach


zamiast strachu czy gniewu pojawił się smutek.

– Od sześciu miesięcy pracuję z Nehemią, aby zorganizować tę grupę.

Chaol zesztywniał, ale Celaena jedynie zamrugała. Archer wiedział, że


przeszedł próbę.

Skinął do otaczających ich ludzi i rzekł:

– Zostawcie nas samych.

Dziewczyna nigdy dotąd nie słyszała, by w jego głosie zagrzmiała tak


wielka moc.

Konspiratorzy posłuchali go bez wahania, a ci, którzy byli w stanie


chodzić, zaczęli wynosić rannych towarzyszy. Celaeny nie interesowało,
ilu z nich straciło życie.

Starzec, który odsłonił swe oblicze, wpatrywał się w nią z


niedowierzaniem i nabożnym lękiem, a dziewczyna zaczęła się
zastanawiać, jakiego potwora w niej widzi. Zauważył, że na niego patrzy,
złożył jej ukłon i wyszedł wraz z innymi, zabierając ze sobą zuchwałego
wojownika z dwoma mieczami.

Gdy zostali sami, Celaena znów wycelowała mieczem w Archera i


zbliżyła się do niego o krok. Chaol oczywiście stał u jej boku.

– Przewodzę tej grupie wraz z Nehemią – rzekł Finn. – Przybyła tu, by nas
zorganizować.

Chciała utworzyć grupę, która uda się do Terrasenu i zacznie skrzykiwać


rebeliantów gotowych do walki z królem. Mieliśmy też odsłonić
prawdziwe plany króla wobec Erilei.

Chaol napiął mięśnie, a Celaena starannie ukryła zaskoczenie.

– To niemożliwe.

– Naprawdę? – parsknął Archer. – A więc dlaczego księżniczka jest bez


przerwy tak zajęta? Wiesz może, co porabia w nocy?

Lodowata wściekłość znów się przebudziła. Czas zaczął płynąć wolniej, a


potem Celaena wszystko zrozumiała. Przypomniała sobie, jak Nehemia
mówiła jej, by nie zawracała sobie głowy zagadką znalezioną w gabinecie
Davisa, a potem sama nie kwapiła się do szukania rozwiązań.
Przypomniała sobie ową noc, kiedy Dorian przybył do jej pokojów,
ponieważ nigdzie nie mógł znaleźć Nehemii. Przypomniała sobie chwilę
przed ich kłótnią, kiedy Nehemia powiedziała, że ma w Rifthold ważne
sprawy na głowie, równie ważne jak przyszłość Eyllwe.

– Ona tu przychodzi – ciągnął Archer. – Przychodzi i przekazuje wszystko


to, co usłyszy od ciebie.
– Skoro jest członkiem tej grupy – naciskała Celaena – to gdzie się teraz
znajduje?

Archer wyciągnął własną broń i wycelował jej ostrze w Chaola.

– Zapytaj jego.

Dziewczyna poczuła ostry ból w sercu.

– O czym on mówi? – spytała kapitana, ale on wpatrywał się w kawalera.

– Nie wiem – odparł.

– Kłamliwy sukinsyn! – parsknął Archer i obnażył zęby z dziką furią, co


odebrało mu całą urodę. – Wiem z moich źródeł, że król powiedział ci
mniej więcej tydzień temu o liście grożącym Nehemii śmiercią. Kiedy
zamierzałeś powiedzieć o tym komukolwiek? – Odwrócił się do Celaeny.
– Ściągnęliśmy go tutaj, ponieważ otrzymał rozkaz przesłuchania
Nehemii w sprawie jej działań. Chcieliśmy się dowiedzieć, jakie pytania
ma jej zadać. Chcieliśmy również, abyś się dowiedziała, jakim kapitan
naprawdę jest człowiekiem.

– To bzdury! – Chaol splunął. – To przeklęte kłamstwo! Nie zadałeś mi


ani jednego pytania, ty wredny sukinsynu rodem z rynsztoka! – Spojrzał
na Celaenę, a w jego oczach pojawiła się prośba. Dziewczyna słuchała, a
każde kolejne zdanie wydawało jej się straszniejsze od poprzedniego. –
Tak, słyszałem o anonimowym liście, w którym ktoś groził Nehemii
śmiercią, ale z tego, co wiem, miała zostać przesłuchana przez króla, a nie
przeze mnie!

– Uświadomiliśmy sobie to – rzekł Archer – na chwilę przed twoim


przybyciem, Celaeno, zrozumieliśmy, że to nie kapitan ma zadawać
pytania. Ale tej nocy i tak nie mieliście jej przesłuchiwać, prawda?
Zaplanowaliście coś innego.

Chaol nie odpowiedział, ale Celaena nie chciała wiedzieć dlaczego.


Powoli opuszczała swe ciało niczym fala spływająca z plaży.
– Właśnie posłałem ludzi do zamku – ciągnął Archer. – Może będą w
stanie to powstrzymać.

– Gdzie jest Nehemia? – Zabójczyni usłyszała własne pytanie,


wypowiedziane przez usta, które wydawały się niezwykle odległe.

– Mój szpieg odkrył to dziś wieczorem. Nehemia postanowiła zostać w


zamku. Chciała poznać pytania, które król chce jej zadać. Pragnęła się
dowiedzieć, ile naprawdę odkryli, a ile tylko podejrzewają…

– Gdzie jest Nehemia?

Archer pokręcił głową, a w jego oczach błysnęły łzy.

– Oni nie będą jej przesłuchiwać, Celaeno. Myślę, że moi ludzie nie zdążą.
Myślę, że przybędą za późno.

„Za późno”.

Zabójczyni spojrzała na Chaola, który był blady jak ściana z przerażenia.

Archer raz jeszcze pokręcił głową.

– Przykro mi.
29
Celaena pędziła ulicami miasta, zrzucając po drodze płaszcz i cięższą
broń, pozbywając się wszystkiego, co mogło krępować jej ruchy. Musiała
dotrzeć do zamku, zanim Nehemia…

Zanim Nehemia…

Skądś dobiegało bicie zegara. Między jednym potężnym uderzeniem a


drugim mijała wieczność.

Było już bardzo późno i ulice miasta opustoszały, ale ludzie, którzy ją
dostrzegli, usuwali się z drogi. Pędziła jak szalona, a wysiłek rozsadzał
jej płuca. Odepchnęła ból, zmusiła nogi do jeszcze większej pracy, a w
myślach prosiła wszystkich bogów, którym jeszcze na czymś zależało, by
obdarzyli ją szybkością i wytrwałością. Komu król wyda rozkaz? Komu
każe ją zabić, jeśli nie Chaolowi?

Zresztą było jej to obojętne. Nawet jeśli władca będzie chciał osobiście
zgładzić Nehemię, ona zniszczy ich wszystkich. A owa anonimowa groźba
wysłana księżniczce… Cóż, tym też się zajmie.

Szklany zamek był coraz bliżej. Wieże, które wyglądały jakby wzniesione
z kryształu, emanowały bladym, zielonkawym światłem.

„Nie. Nie chcę przechodzić przez to ponownie – powtarzała Celaena w


myślach z każdym krokiem i każdym uderzeniem serca. – Błagam, tylko
nie to”.

Nie mogła skorzystać z głównej bramy. Straże z pewnością by ją


zatrzymały lub wywołałyby zamieszenie, które mogło ponaglić
nieznanego zabójcę do szybszego działania.

Jeden z ogrodów otaczał wysoki kamienny mur. Było to miejsce słabiej


strzeżone, a droga była krótsza.

Była pewna, że słyszy kopyta gnającego za nią konia, ale jej świat
skurczył się do odległości dzielącej ją od Nehemii. Znalazła się przy
murze i wskoczyła na niego z rozbiegu.

Krew huczała jej w żyłach. Wspinała się najciszej, jak umiała, a jej palce i
stopy natychmiast odnajdowały punkty oparcia. Wbijała je w szczeliny z
taką siłą, że połamała paznokcie.

Zeskoczyła po drugiej stronie, zanim ktokolwiek spojrzał w jej kierunku.

Wylądowała na wysypanej żwirem ścieżce i oparła się rękami o ziemię,


by uniknąć upadku. Gdzieś na skraju świadomości zarejestrowała ból, ale
znów zerwała się do biegu, kierując się ku szklanym drzwiom
prowadzącym do zamku. Spłachetki śniegu jaśniały błękitem w blasku
księżyca.

Musiała w pierwszej kolejności udać się do komnat Nehemii, zamknąć ją


tam i zająć się draniem, który miał odebrać jej życie.

Miała gdzieś ludzi Archera. Była w stanie rozbroić ich w ciągu kilku
uderzeń serca. Jej myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół człowieka
wysłanego, aby zgładzić Nehemię. To był jej cel. Miała ochotę pokroić go
na drobne kawałki, a potem cisnąć je wszystkie królowi do stóp.

Pchnęła jedno ze skrzydeł. W środku stało co prawda kilku strażników,


ale Celaena wybrała to wejście dlatego, że ci akurat dobrze ją znali. Nie
spodziewała się jednak, że ujrzy gawędzącego z nimi Doriana.
Przemknęła obok nich z taką szybkością, że szafirowe oczy księcia
jedynie mignęły jej gdzieś z boku.

Słyszała krzyki za sobą, ale nie miała zamiaru się zatrzymywać, nie
mogła.

„Tylko nie to. Nie chcę, aby to się powtórzyło”.

Wpadła na schody, przeskakiwała dwa, trzy stopnie jednocześnie, jej nogi


drżały. Jeszcze kawałek… Pokoje Nehemii znajdowały się piętro wyżej,
ledwie dwa korytarze dalej. Przecież była Zabójczynią Adarlanu. Przecież
nazywała się Celaena Sardothien. Nie zawiedzie. Bogowie byli jej to
winni. Wyrd był jej to winien. Nie zawiedzie Nehemii. Nie może. Padło
między nimi zbyt wiele przykrych słów.

Była już na górze. Krzyki za jej plecami stawały się coraz głośniejsze,
słyszała, że ktoś wołał jej imię. Nie miała zamiaru się zatrzymywać.

Skręciła w znany sobie korytarz i niemalże zaszlochała z ulgi na widok


drewnianych drzwi. Były zamknięte, nie widziała ani śladu prób
forsowania.

Wyciągnęła dwa pozostałe jej sztylety i przywołała słowa, których


potrzebowała, aby wyjaśnić Nehemii, jak i gdzie ma się schować. Gdy
przybędzie zabójca, zadanie księżniczki będzie polegało jedynie na tym,
by siedzieć cicho i nie opuszczać kryjówki. Celaena poradzi sobie z resztą.
I będzie miała przy tym mnóstwo zabawy.

Wyważyła z rozpędu drzwi, szczątki zamków strzeliły na boki.

Czas spowolnił i płynął teraz w rytmie pierwotnego, ponadczasowego


dudnienia.

Celaena rozejrzała się po pokoju.

Wszędzie było mnóstwo krwi.

Przed łóżkiem leżeli ochroniarze Nehemii z gardłami poprzecinanymi od


ucha do ucha.

Ich wnętrzności wylewały się na podłogę. A na łóżku…

Na łóżku…

Krzyki stawały się coraz głośniejsze, goniący ją ludzie docierali już do


pokoju, ale ich słowa były stłumione, niewyraźne, jakby Celaena była pod
wodą, a dźwięki dobiegały z góry.

Zabójczyni stała w środku wyziębionej sypialni i wpatrywała się w


zmasakrowane ciało przyjaciółki leżące na łóżku.

Nehemia została zamordowana.


Część druga

Strzała królowej
30
Celaena wpatrywała się w ciało.

Ciało bez życia, kunsztownie okaleczone, tak pocięte, że łóżko było


niemalże czarne od krwi.

Goniący ją ludzie wpadli w ślad za nią do komnaty. Czuła kwaśny smród


czyichś wymiocin, ale stała nieruchomo, nie zważając na innych, którzy
przebiegali obok niej, by zbadać stygnące ciała. Owo pradawne,
ponadczasowe dudnienie – bicie jej serca – pulsowało w jej uszach i
tłumiło wszelkie inne dźwięki. Nehemia zginęła. Ta energiczna,
zdecydowana, kochająca istota, księżniczka zwana Światłem Eyllwe,
kobieta będąca światłem nadziei dla wielu, zgasła, jakby była jedynie
dopalającą się świeczką.

A najgorsze było to, że umarła sama. Celaeny przy niej nie było.

Nehemia nie żyła.

***

Ktoś wyszeptał jej imię, ale nie dotknął jej.

W szafirowych oczach tuż przed nią pojawił się błysk. Jakiś człowiek
zasłonił sobą zakrwawione łóżko i spoczywające na nim okaleczone
zwłoki. Był to Dorian. Książę Dorian. Po jego policzkach spływały łzy.
Celaena wyciągnęła dłoń, by je otrzeć. Były dziwnie ciepłe w zetknięciu z
jej zimnymi palcami, które wydawały się odległe. Jej paznokcie były
brudne, zakrwawione i połamane. Wyglądały przerażająco na tle
gładkiego, jasnego policzka młodego księcia.

A wtedy ktoś stojący za nią powtórzył jej imię.

– Celaeno.

Dopięli swego.
Jej zakrwawione palce ześlizgnęły się z twarzy Doriana i zatrzymały na
jego szyi.

Młodzieniec wpatrywał się w nią, cichy i znieruchomiały.

– Celaeno – powtórzył znajomy głos. Było to ostrzeżenie.

Dopięli swego. Zdradzili ją. Zdradzili Nehemię. Odebrali ją jej. Paznokcie


zabójczyni musnęły odsłonięte gardło Doriana.

– Celaeno.

Dziewczyna odwróciła się powoli.

Chaol wpatrywał się w nią. Jego ręka opierała się na mieczu, tym samym,
który zabrała do magazynu, a potem go tam zostawiła. Archer powiedział,
że kapitan znał plany króla.

„Wiedział o wszystkim”.

Straciła resztki panowania nad sobą i rzuciła się na niego.

***

Chaol miał tylko czas na to, by wypuścić miecz i osłonić oblicze.


Zabójczyni uderzyła nim o ścianę i cięła paznokciami po twarzy. Cztery
równoległe rany buchnęły ostrym bólem.

Dziewczyna natychmiast sięgnęła po sztylet, ale kapitan uwięził jej


nadgarstek. Po jego policzku oraz szyi spływała krew.

Jego ludzie krzyczeli i podbiegali ze wszystkich stron, ale Chaol podłożył


zabójczyni nogę, wykręcił ramię i pchnął ją na ziemię.

– Nie podchodzić! – rozkazał strażnikom, ale sporo go to kosztowało.


Celaena, choć przygwożdżona do ziemi, grzmotnęła go pięścią w szczękę
z taką siłą, że mężczyźnie zadzwoniły zęby. Wijąc się jak dzikie zwierzę,
usiłowała dosięgnąć jego szyi. Kapitan cofnął się i raz jeszcze rzucił ją na
marmurową podłogę.
– Przestań!

Ale ta Celaena, którą znał, znikła. Dziewczyna, którą wyobrażał sobie


jako własną żonę, z którą dzielił łóżko przez ostatni tydzień, przepadła
bez śladu. Jej dłonie i ubranie były poplamione krwią ludzi zabitych w
magazynie. Wbiła mu kolano między nogi z taką siłą, że ją wypuścił. W
okamgnieniu znalazła się na nim. W ręku miała sztylet, który chciała wbić
mu prosto w klatkę piersiową.

Znów złapał jej nadgarstek i zacisnął dłoń z całej siły w chwili, gdy
ostrze zawisło tuż nad jego sercem. Całe ciało dziewczyny drżało z
wysiłku, nadal usiłowała pchnąć sztylet jeszcze kilka centymetrów w dół.
Sięgnęła po kolejne ostrze, ale kapitan sprawnie pochwycił jej drugi
nadgarstek.

– Przestań! – wydyszał. Nie mógł złapać tchu po jej ostatnim kopnięciu,


ale próbował

odepchnąć oślepiający go ból. – Celaeno, przestań…

– Kapitanie! – Jeden ze strażników podbiegł bliżej.

– Cofnąć się! – warknął Chaol.

Celaena naparła całym ciężarem ciała na sztylet i udało się jej zyskać
kolejny centymetr.

Chaol czuł rosnący ból w ramionach. Wiedział, że chce go zabić. Ona


naprawdę nosiła się z tym zamiarem.

Zmusił się, by spojrzeć w jej oczy. Twarz dziewczyny była wykrzywiona


furią do tego stopnia, że z trudem można było ją rozpoznać.

– Celaeno – odezwał się. Ściskał jej nadgarstki najsilniej, jak umiał, w


nadziei, że dziewczyna wreszcie zarejestruje ból. Nadal nie wypuszczała
sztyletów.

– Celaeno, jestem twoim przyjacielem.


Wpatrywała się w niego. Oddychała ciężko przez zaciśnięte zęby, coraz
szybciej i szybciej, aż eksplodowała. Jej ryk wypełnił pokój, jego
świadomość, cały świat.

– Nigdy nie będziesz moim przyjacielem! Zawsze będziesz moim


wrogiem!

Ostatnie słowa wyryczała z nienawiścią tak głęboką, że Chaol poczuł,


jakby ktoś uderzył

go w brzuch. Zabójczyni znów naparła z furią i pokonała jego opór. Dłoń


mężczyzny puściła nadgarstek dziewczyny, a ostrze pomknęło w dół, ku
jego sercu.

I zatrzymało się.

W pokoju nagle zrobiło się bardzo zimno. Dłoń Celaeny po prostu się
zatrzymała, jakby zamarła w połowie drogi. Zabójczyni spojrzała gdzieś
w bok, ale Chaol nie widział, na kogo syknęła. Przez ułamek sekundy
miał wrażenie, że opiera się jakiejś niewidzialnej sile, ale potem za jej
plecami wyrósł Ress. Dziewczyna była zbyt pochłonięta walką, by to
zarejestrować, a strażnik uderzył ją rękojeścią miecza w głowę.

Celaena padła na Chaola, a on miał wrażenie, jakby część jego duszy


upadła wraz z nią.
31
Dorian wiedział, że Chaol nie ma wyboru. Patrzył, jak wynosi dziewczynę
z miejsca kaźni, i poszedł w ślad za nim schodami przeznaczonymi dla
służby. Razem zeszli głęboko, głęboko, aż do zamkowych lochów.
Próbował nie patrzeć na twarz zaciekawionej, na poły szalonej Kaltain,
gdy Chaol układał Celaenę w sąsiedniej celi. Widział, jak zamyka kratę.

– Zostawię jej mój płaszcz – rzekł Dorian i zaczął go zdejmować.

– Nie rób tego – odparł cicho kapitan. Jego twarz nadal krwawiła.
Paznokcie Celaeny zostawiły na niej cztery głębokie szramy.

„Paznokcie – pomyślał książę. – Na bogów…”.

– Lepiej, żeby nie miała tu nic z wyjątkiem siana – dodał kapitan, który już
pozbawił

zabójczynię wszelkiej broni, w tym sześciu groźnie wyglądających szpil


do włosów, oraz dokładnie sprawdził jej buty i tunikę w poszukiwaniu
ukrytych ostrzy.

Kaltain uśmiechała się lekko do Celaeny.

– Nie dotykaj jej, nie mów do niej i nie patrz na nią – rzekł Chaol,
zapominając o tym, że obie kobiety oddzielają kraty. Lady Rompier
parsknęła i skuliła się na boku. Kapitan wydał

towarzyszącym im strażnikom kilka poleceń odnośnie do racji wody i


jedzenia oraz zmiany warty, a potem wyszedł z lochu.

Dorian szedł za nim w milczeniu. Nie wiedział, od czego zacząć. Za


każdym razem, gdy uświadamiał sobie, że Nehemia nie żyje, ogarniał go
przejmujący żal. Masakra w jej sypialni napełniała go przerażeniem, a to,
że udało mu się wykorzystać moc, by powstrzymać dłoń Celaeny,
napawało go jednocześnie przerażeniem oraz ulgą. Co więcej, nie
zauważył tego nikt oprócz dziewczyny.
A gdy syknęła na niego, ujrzał w jej oczach coś tak dzikiego, że przejął
go dreszcz.

Byli w połowie spiralnych schodów prowadzących na górę, gdy Chaol


niespodziewanie osunął się i ukrył twarz w dłoniach.

– Co ja najlepszego zrobiłem… – szepnął.

A Dorian, choć tak wiele zmieniło się między nimi, nie był w stanie go
opuścić. Nie tej nocy. Tym bardziej że również nie chciał być sam.

– Opowiedz mi o wszystkim – rzekł cicho, usiadł na kamiennym stopniu i


wbił wzrok w mrok schodów.

Chaol opowiedział mu więc całą historię.

Dorian słuchał o porwaniu, o grupie buntowników, która chciała


wykorzystać go, by pozyskać sympatię Celaeny, oraz o samej zabójczyni,
która wdarła się do magazynu i zaczęła siać zniszczenie, o tym, że król
tydzień temu powiadomił Chaola o anonimowym liście, w którym
grożono Nehemii śmiercią, a potem kazał mu mieć na nią oko. Słuchał o
tym, że władca postanowił przesłuchać księżniczkę i polecił Chaolowi, by
tej nocy trzymał Celaenę z daleka od niej. Dowiedział się też, że Archer,
człowiek, którego miała zabić, wytłumaczył im, że

„przesłuchanie” tak naprawdę oznacza zabójstwo. Na końcu Chaol


opowiedział mu, jak Celaena przebiegła całą drogę z dzielnic biedoty, ale
przybyła zbyt późno, aby ocalić przyjaciółkę.

Nie powiedział mu o wszystkim, ale Dorian rozumiał powody.

Jego towarzysz drżał na całym ciele, co również budziło w nim


przerażenie. Kolejny fundament, na którym zbudowano ten świat, właśnie
osunął im się spod nóg.

– Nigdy nie widziałem, by ktoś poruszał się tak szybko – szepnął Chaol. –
Nigdy nie widziałem, by ktoś tak biegł. Dorian, to przypominało… –
Kapitan pokręcił głową. – Znalazłem konia w kilka sekund po tym, gdy
wypadła z magazynu, a mimo to prześcignęła mnie. Kto potrafiłby
dokonać takich rzeczy?

Jakiś czas temu Dorian powiedziałby, że na skutek strachu i rozpaczy źle


ocenił upływ czasu, ale zaledwie kilka chwil temu w jego krwi znów
popłynęła magia.

– Nie wiedziałem, że to tak się skończy. – Chaol oparł głowę o kolana. –


Gdyby twój ojciec…

– To nie mój ojciec – przerwał mu książę. – Jadłem dziś wieczorem


kolację z rodzicami.

Celaena przemknęła obok niego chwilę po tym, jak wyszedł z jadalni. W


jej oczach płonęło piekło, co wystarczyło, aby rzucił się w pościg.
Strażnicy pobiegli w ślad za nim, aż prawie zderzyli się z Chaolem w
korytarzu.

– Mój ojciec powiedział, że porozmawia z Nehemią później, po obiedzie.


Z tego, co widziałem, do zabójstwa doszło kilka godzin wcześniej.

– Ale kto chciał jej śmierci, skoro nie twój ojciec? Wyznaczyłem kilka
dodatkowych patroli i kazałem im mieć oko na wszelkie oznaki
niebezpieczeństwa. Ba, osobiście wybrałem ludzi! Ów zabójca przemknął
obok nich, jakby byli ślepi. Ten, kto to zrobił…

Dorian próbował odepchnąć od siebie myśli o miejscu morderstwa. Jeden


ze strażników Chaola zwymiotował na widok trupów, a Celaena stała
nieruchomo i wpatrywała się w Nehemię, jakby wyssano jej duszę.

– Ten, kto to zrobił, był szalony. Nie mam wątpliwości, że sprawiło mu to


mnóstwo przyjemności – dokończył Chaol.

Dorian przypomniał sobie trupy. W istocie, zostały precyzyjnie ułożone.

– Ale co to oznacza? – Łatwiej mu było mówić, niż zastanawiać się nad


tym, co się stało.

A pamiętał, jak Celaena wpatrywała się w niego, ale go nie widziała.


Pamiętał, jak otarła jego łzę palcem, a potem musnęła paznokciami jego
szyję, jak gdyby wyczuwała krew pulsującą pod skórą. A gdy rzuciła się
na Chaola… – Jak długo będziesz ją tu trzymał? – spytał, patrząc w dół

schodów.

Zaatakowała kapitana Gwardii na oczach jego ludzi. Ba, napadła w dzikim


szale.

– Tak długo, jak będzie trzeba – odparł cicho Chaol.

– A jak długo będzie trzeba?

– Aż Celaena zadecyduje, że nie chce nas wszystkich pozabijać.

***

Celaena wiedziała, gdzie się znalazła, jeszcze zanim się obudziła, ale nie
obchodziło jej to. Ponownie przeżywała tę samą historię. Tej nocy, kiedy
została pojmana, również straciła panowanie nad sobą i była o włos od
zabicia najbardziej znienawidzonego prześladowcy, gdy ktoś pozbawił ją
przytomności. Dziewczyna obudziła się w cuchnącym lochu. Uśmiechnęła
się z goryczą, otwierając oczy. Ta sama historia, identyczna strata.

Na podłodze po drugiej stronie leżała taca, a na niej stał talerz z chlebem i


miękkim serem oraz żelazny kubek z wodą. Celaena wstała. W głowie jej
dudniło, a gdy dotknęła czaszki, odkryła wielki guz.

– Zawsze wiedziałam, że kiedyś tu trafisz – rzekła Kaltain ze swojej celi. –


Czyżby Jego Królewska Mość znudził się również tobą?

Celaena przyciągnęła tacę do siebie, a potem oparła się o kamienny mur


przy wypchanym słomą sienniku.

– To ja znudziłam się nim – odparła.

– Zabiłaś kogoś, kto naprawdę na to zasługiwał?

Dziewczyna parsknęła i zacisnęła powieki, usiłując wyciszyć dudnienie w


głowie.

– Prawie.

Czuła lepką krew na dłoniach i pod paznokciami. Krew Chaola. Miała


nadzieję, że pozostawiła mu na policzku krwawą bliznę. Miała nadzieję, że
już nigdy go nie zobaczy, bo wtedy z pewnością go zabije. Wiedział, że
król chce przesłuchać Nehemię. Wiedział, że ten najbardziej brutalny,
krwiożerczy potwór na świecie chciał p r z e s ł u c h a ć jej przyjaciółkę!

Wiedział o tym, a mimo to nic jej nie powiedział. Nie ostrzegł jej.
Morderstwo nie było jednakże dziełem króla. Wystarczyło kilka minut w
sypialni Nehemii, aby wiedzieć, że to nie on ją zgładził. Mimo to Chaol
nie wtajemniczył jej w sprawę anonimowego listu z pogróżkami.

Wiedział, że ktoś dybie na życie księżniczki, ale zostawił to dla siebie.

Ten człowiek był tak idiotycznie honorowy i lojalny wobec króla, iż


uznał, że Celaena nie może pokrzyżować królewskich planów. Nic już jej
nie pozostało. Po tym jak straciła Sama i została zesłana do Endovier,
zdołała się jakoś pozbierać w mroku kopalni, a gdy trafiła do szklanego
zamku, z bezgraniczną naiwnością uwierzyła, że Chaol jest ostatnim
elementem, którego brakuje jej do osiągnięcia pełnej równowagi. Jeszcze
większą naiwnością było to, iż przez moment wierzyła, że wyrwie się stąd
i będzie szczęśliwa. Śmierć jednakże była zarówno jej klątwą, jak i darem,
a do tego dobrą przyjaciółką od wielu, wielu lat.

– Oni zabili Nehemię – szepnęła w mrok. Chciała, by ktoś – ktokolwiek! –


usłyszał o tym, że ta piękna, kochana dusza zgasła na wieki. Chciała
oznajmić, że Nehemia przebywała kiedyś tu, na tej ziemi i była dobra,
odważna i wspaniała.

Kaltain milczała przez długą chwilę, a potem powiedziała cicho, jakby


chciała zapłacić jednym nieszczęściem za drugie:

– Książę Perrington wyjeżdża za pięć dni do Morath. Mam jechać z nim.


Król dał mi jasny wybór: mam go poślubić albo gnić w tym lochu przez
resztę życia.
Celaena odwróciła głowę i ujrzała lady Rompier opartą o ścianę i
obejmującą własne kolana. Była jeszcze brudniejsza i bardziej
wynędzniała niż kilka tygodni temu. Nadal otulała się płaszczem
zabójczyni.

– Zdradziłaś księcia – rzekła Celaena. – Dlaczego teraz chce cię poślubić?

Kaltain zaśmiała się cicho.

– A któż może wiedzieć, w jakie gry grają ci ludzie? Któż może wiedzieć,
o co im tak naprawdę chodzi? – spytała i potarła twarz brudnymi dłońmi.
– Głowa boli mnie coraz bardziej –

wymamrotała. – A te skrzydła… Nigdy nie cichną.

„Moje sny wypełniają cienie oraz skrzydła” – powiedziała Nehemia.


Kaltain rzekła coś bardzo podobnego.

– A co jedno ma wspólnego z drugim? – zapytała ostro Celaena.

Lady Rompier zamrugała i uniosła brwi, jakby nie miała pojęcia, co


właśnie mówiła.

– Jak długo będą cię tu trzymać? – spytała.

Za to, że próbowała zabić kapitana Gwardii? Pewnie do końca życia.


Zresztą było jej to obojętne. Niech ją stracą. I co z tego?

Nehemia była nadzieją dla całego królestwa, ba, dla wielu królestw. Dwór,
o którym marzyła, nigdy nie powstanie. Eyllwe nigdy nie odzyska
wolności. Celaena nigdy już nie będzie mogła przeprosić za to, co
powiedziała. Pozostały jej jedynie ostatnie słowa wypowiedziane przez
przyjaciółkę. Jej ostatnie myśli na jej temat.

„Jesteś tchórzem. Tylko i wyłącznie tchórzem”.

Obie wpatrywały się w mrok swych cel.

– Jeśli cię wypuszczą – odezwała się Kaltain – dołóż wszelkich starań, by


zostali ukarani.

Wszyscy co do jednego.

Celaena słuchała własnego oddechu. Czuła krew Chaola pod paznokciami,


krew wszystkich usieczonych przeciwników i lodowate zimno pokoju
Nehemii z łożem splugawionym kaźnią.

– Tak się stanie – złożyła przysięgę ciemnościom.

W końcu nic innego jej nie pozostało.

Żałowała, że wydostała się z Endovier. Wolałaby umrzeć tam.

Gdy przyciągała do siebie tacę z jedzeniem, miała wrażenie, że znalazła


się w obcym ciele. Metal zgrzytał, ślizgając się po starych, wilgotnych
kamieniach. Nie była nawet głodna.

– Dodają do wody środek na uspokojenie – rzekła Kaltain, gdy Celaena


ujęła kubek. –

Przynajmniej mi.

– To dobrze – odparła dziewczyna i wypiła wszystko.

***

Minęły trzy dni. Każdy przynoszony jej posiłek był naszpikowany tym
samym środkiem uspokajającym.

Celaena wpatrywała się w otchłań, którą wypełniły jej sny, zarówno te,
które nawiedzały ją po zaśnięciu, jak i te na jawie. Las po drugiej stronie
znikł, nie było też jelenia. Widziała tylko jałową ziemię i ostre skały
dookoła siebie, a przenikliwy wiatr raz za razem powtarzał te same słowa:

„Jesteś tchórzem. Tylko i wyłącznie tchórzem”.

Wypijała wodę z narkotykiem i pozwalała, aby środki zaczęły działać.


***

– Wypiła wodę jakąś godzinę temu – zameldował Ress Chaolowi rankiem


czwartego dnia.

Kapitan pokiwał głową. Celaena leżała nieprzytomna na kamieniach, a jej


twarz była blada i wymizerowana.

– Jadła coś?

– Niewiele. Nie próbowała uciekać, ale nie odezwała się do nas ani
słowem.

Ress i pozostali zesztywnieli, gdy Chaol otworzył drzwi do celi. Nie mógł
znieść rozłąki ani chwili dłużej. Kaltain spała w sąsiedniej celi i nawet się
nie poruszyła, gdy kapitan podszedł

do Celaeny i uklęknął przy niej. Cuchnęła starą krwią, a jej rzeczy były
sztywne od skrzepów.

Poczuł ucisk w gardle.

Nad ich głowami przez ostatnie dni trwało istne pandemonium. Jego
ludzie przetrząsali zarówno zamek, jak i miasto w poszukiwaniu zabójcy
Nehemii. Sam Chaol kilkakrotnie stanął

przed obliczem króla i tłumaczył się z tego, co zaszło. Próbował objaśnić


okoliczności swego porwania i znaleźć sposób, w jaki zabójca zdołał
przeniknąć przez wzmocnione patrole strzegące Nehemii. Był zdumiony,
że król go nie ukarał. Mógł go przecież wyrzucić ze służby lub uwięzić i
skazać. Najgorsze było to, że władca wydawał się zadowolony z siebie.
Nie musiał brudzić sobie rąk, aby pozbyć się problemu, a zajmowało go
głównie oburzenie, które bez wątpienia wybuchnie w Eyllwe. Nie uronił
ani jednej łzy z powodu śmierci Nehemii i w żaden sposób nie dał poznać
po sobie żalu czy wyrzutów sumienia. Chaol musiał wytężyć siłę woli, aby
opanować chęć rzucenia się na mężczyznę.

Uległość oraz właściwe zachowanie kapitana mogło jednak ochronić


życie dwóch osób, nie tylko jego własne. Gdy przedstawił królowi
sytuację Celaeny, ten nie wydawał się szczególnie zaskoczony. Powiedział
jedynie, że ma „ustawić ją z powrotem w szeregu”, i nie dodał ani słowa
więcej.

„Ustawić ją w szeregu”.

Chaol delikatnie podniósł Celaenę. Nie była lekka, ale opanował


stęknięcie i wyniósł ją z celi. Wiedział, że nigdy nie wybaczy sobie tego,
że wtrącił ją do gnijącego lochu, choć naprawdę nie miał wyboru. Zdjęty
rozpaczą nie chciał nawet spać we własnym łóżku, gdyż nadal pachniało
jej ciałem. Ułożył się na nim pierwszej, feralnej nocy, ale szybko
uświadomił sobie, gdzie teraz spoczywa Celaena, i przeniósł się na
kanapę. Pora zanieść ją z powrotem do jej pokojów.

Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić.

Nie miał jednak pojęcia, jak ustawić ją na powrót do szeregu. Nie


wiedział, jak naprawić to, co zostało zniszczone, zarówno w jej wnętrzu,
jak i między nimi. Niósł ją do pokojów, otoczony zewsząd przez własnych
ludzi.

Wokół niego unosiła się śmierć Nehemii, podążała w ślad za nim z


każdym jego krokiem.

Minęło kilka dni, odkąd ostatni raz spojrzał w lustro. Nawet gdyby to nie
król kazał zabić Nehemię, a Chaol ostrzegłby Celaenę przed nieznanym
niebezpieczeństwem, dziewczyna przynajmniej miałaby się na baczności.
Gdyby ostrzegł Nehemię, jej ochrona również zachowałaby czujność. Co
jakiś czas na powrót zdawał sobie sprawę z konsekwencji swej decyzji, a
powaga sytuacji odbierała mu dech. Przyniósł Celaenę na miejsce, a Ress
otworzył

przed nimi drzwi. Philippa już czekała i wskazała drogę do pokoju


łaziebnego. Chaolowi nie przyszło to nawet do głowy. Nie pomyślał, że
trzeba będzie ją umyć przez położeniem do łóżka.

Nie mógł spojrzeć służącej w oczy, gdyż wiedział, co go czeka w


przyszłości.

Uświadomił to sobie w chwili, gdy Celaena zaatakowała go w sypialni


Nehemii.

Utracił ją.

A zabójczyni nigdy, przenigdy nie wpuści go na powrót do swego serca.


32
Celaena obudziła się we własnym łóżku i od razu odgadła, że nie będzie
już więcej uśmierzającego narkotyku w wodzie.

Nie będzie też rozmów przy śniadaniu z Nehemią, nie będzie uczenia się
Znaków Wyrda.

Nigdy nie będzie już miała takiej przyjaciółki jak ona.

Od razu zorientowała się również, że została wyszorowana do czysta.


Mrugała, oślepiona światłem wpadającym przez okna. Po długich dniach
spędzonych w ciemnym lochu w jej głowie natychmiast obudził się
dudniący ból, ale w końcu rozchyliła powieki i ujrzała Strzałę, przytuloną
do niej i pogrążoną we śnie. Pies podniósł głowę i kilkakrotnie polizał
Celaenę po ręce, a potem wtulił pysk między jej łokieć i bok. Dziewczyna
zadała sobie pytanie, czy Strzała również wyczuwała jej stratę. Czasami
przychodziło jej do głowy, że suczka kocha księżniczkę bardziej niż ją.

„Jesteś tchórzem. Tylko i wyłącznie tchórzem”.

Nie mogła winić Strzały. Na zewnątrz tego przegniłego, stęchłego dworu


oraz rządzonego przez niego królestwa cały świat kochał Nehemię.
Trudno było nie darzyć jej miłością. Celaena uwielbiała księżniczkę od
chwili, gdy ją ujrzała po raz pierwszy, zupełnie jakby były bliźniaczymi
duszami, które wreszcie się odnalazły. Była jej bratnią duszą, a teraz
odeszła.

Zabójczyni położyła dłoń na piersi. Jakie to absurdalne – jakie to


niedorzeczne i głupie! –

że jej serce nadal biło, a Nehemii zgasło. Oko Eleny było ciepłe, jakby
chciało ją pocieszyć.

Dłoń Celaeny opadła na materac.

Philippa namówiła ją, by coś zjadła, a potem dodała mimochodem, że


pogrzeb Nehemii już się odbył. Tego dnia Celaena nawet nie próbowała
wyjść z łóżka. Żłopała wodę ze środkiem odurzającym i chowała się
przed rozpaczą w ciemnościach tak skutecznie, że przegapiła chwilę, gdy
pochowali jej przyjaciółkę w zimnej ziemi, daleko od ogrzanych słońcem
gleb Eyllwe.

„Jesteś tchórzem. Tylko i wyłącznie tchórzem”.

Nie wyszła więc tego dnia z łóżka. Następnego również nie.

I następnego.

I tak dalej.
33
W kopalniach Calaculli panowała duchota i młoda niewolnica nie była w
stanie wyobrazić sobie wysokich temperatur, które pojawiały się tam wraz
z letnim słońcem.

Harowała w kopalni prawie od sześciu miesięcy. Mówiono jej, że nikt


dotąd nie wytrzymał dłużej. Jej matka, babcia i młodszy brat nie przeżyli
nawet miesiąca. Ojciec nigdy tu nie dotarł, gdyż rzeźnicy z Adarlanu
zabili go razem z pozostałymi powstańcami w rodzinnej wsi. Reszta
została spędzona w jedno miejsce, związana i wysłana do Calaculli.

Pracowała sama od pięciu i pół miesiąca, samotna, choć otoczona


tysiącami ludzi. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni widziała niebo czy łąki
Eyllwe falujące pod naporem chłodnego wiatru. Wiedziała jednak, że
kiedyś je ujrzy, zarówno niebo, jak i łąki. Była tego pewna, ponieważ
często zdarzało się, że budziła się w nocy, słuchała trzeszczenia desek nad
głową oraz głosów ojca i innych konspiratorów. Rozmawiali o zniesieniu
rządów Adarlanu oraz o księżniczce Nehemii, która przebywała teraz w
stolicy i działała na rzecz ich wolności.

Musiała tylko wytrzymać. Musiała oddychać, aż Nehemia dopnie swego.


Doczeka odzyskania wolności, pochowa zmarłych i uczci ich pamięć
żałobą, a potem dołączy do najbliższej grupy powstańczej. Zabijając
każdego kolejnego Adarlańczyka, będzie powtarzać imiona członków
swej rodziny, aby usłyszeli ją w zaświatach i wiedzieli, że nie zostali
zapomniani.

Uniosła kilof i uderzyła w niepoddającą się razom kamienną ścianę.


Oddychała chrapliwie przez wyschnięte gardło. Nadzorca stał w pobliżu i
popijał wodę, czekając na chwilę, gdy ktoś z obecnych padnie i będzie
mógł go wychłostać.

Trzymała nisko głowę. Pracowała. Oddychała.

Uda się jej.

Nie miała pojęcia, ile minęło czasu, gdy nagle poczuła falę idącą
korytarzami kopalni, przypominającą wibracje po tąpnięciu ziemi. Była to
fala milczenia, po której odzywały się szlochy.

Czuła, jak zbliża się ku niej, nadciąga z każdą odwróconą głową i


wyszeptanym słowem.

A potem usłyszała wiadomość, która zmieniła wszystko.

„Księżniczka Nehemia nie żyje. Zamordowana przez Adarlan”.

Wieść pomknęła dalej, zanim zdołała ją przetrawić. Gdzieś rozległ się


szelest bicza muskającego skałę. Nadzorca nie tolerował dłuższych
przerw. Wystarczało kilka sekund zwłoki, a natychmiast unosił bicz.

„Nehemia nie żyje”.

Dziewczyna wbiła wzrok w trzymany w rękach kilof.

Odwróciła się powoli i przyjrzała się twarzy nadzorcy, twarzy Adarlanu.


Ten już unosił

bicz.

Poczuła łzy przedzierające się przez grubiejącą od sześciu miesięcy


warstwę brudu na jej twarzy.

„Dość!” – wykrzyknęło coś w jej wnętrzu tak głośno, że zaczęła się trząść.

W ciszy zaczęła recytować imiona zabitych członków rodziny. Gdy


nadzorca uniósł bicz, dodała własne imię na końcu listy i wbiła mu kilof
w brzuch.
34
Czy są jakieś zmiany w jej zachowaniu?

– Wstała z łóżka.

– I?

Zwykle jowialna i pogodna twarz Ressa, stojącego teraz na


opromienionych słońcem wyższych piętrach szklanego zamku, była
ponura.

– No i siedzi na krześle przed kominkiem. Codziennie robi to samo.


Wychodzi z łóżka, przesiaduje cały dzień na krześle i wraca do łóżka po
zachodzie słońca.

– Nadal nic nie mówi?

Ress pokręcił głową. Mówił cicho, aby nie usłyszał go przechodzący


dworzanin:

– Philippa mówi, że tylko siedzi i wpatruje się w płomienie. Nie chce się
odzywać.

Ledwie rusza jedzenie.

Strażnik bacznie obserwował gojące się rany, ciągnące się wzdłuż


policzka kapitana. Z

dwóch już zeszły strupy i powoli blakły, ale jedna szrama, zadziwiająco
głęboka, nadal była podrażniona. Chaol zastanawiał się, czy zostanie po
niej blizna. Zasługiwał na nią.

– Pewnie przekraczam moje kompe…

– To lepiej nic nie mów – warknął kapitan. Wiedział dokładnie, co Ress


chce powiedzieć.
Usłyszał to już od Philippy i każdego innego człowieka, który obrzucił
go spojrzeniem pełnym współczucia. „Powinieneś z nią porozmawiać”.

Nie wiedział, dlaczego wieść o tym, że Celaena chciała go zabić, rozeszła


się tak szybko, ale wyglądało na to, że wszyscy wiedzieli o przepaści, jaka
wyrosła między nim a zabójczynią.

Sądził, że oboje zachowali dyskrecję, a Philippa na pewno nie należała do


plotkarek, ale być może uczucia do dziewczyny miał wypisane na twarzy.
A to, co ona czuła do niego… Chaol zwalczył pokusę dotknięcia szram na
policzkach.

– Nadal chcę, aby pod jej drzwiami i oknami pełniono straż – polecił
Ressowi. Musiał

udać się na kolejne zebranie i znów słuchać wrzasków i kłótni o tym, jak
należy uporać się z zamieszaniem w Eyllwe po śmierci Nehemii. – Nie
zatrzymujcie jej, jeśli będzie chciała wyjść, ale spróbujcie ją nieco
spowolnić.

Na tyle, by ktoś zdążył go powiadomić, że opuściła pokoje. Chciał jako


pierwszy spotkać się z Celaeną i porozmawiać z nią o tym, co się stało z
Nehemią. Do tego czasu chciał jej dać tyle swobody, ile sobie życzyła,
choć bolało go to, że nie rozmawiają. Stała się ważnym elementem jego
życia – biegali we dwójkę, razem jedli drugie śniadanie, kradł jej
pocałunki, gdy nikt na nich nie patrzył, a teraz, gdy jej zabrakło, czuł się
pusty. Mimo to nadal nie wiedział, jak kiedyś spojrzy jej w oczy.

„Zawsze będziesz moim wrogiem”.

Nie żartowała.

– Załatwione. – Ress skinął głową i zasalutował, a Chaol udał się w stronę


sali narad.

Zdania co do tego, jak Adarlan powinien zareagować na śmierć Nehemii,


były nadal podzielone i czekało go dziś wiele spotkań. Z bólem serca
musiał przyznać, że miał inne zmartwienia niż niekończąca się rozpacz
Celaeny.

Król wezwał bowiem wszystkich lordów i wasali z południa. W tym


gronie znajdował się ojciec Chaola.

***

Dorian na ogół nie miał nic przeciwko ludziom Chaola, ale irytowało go
to, że chodzą za nim przez cały dzień i noc, nieustannie rozglądając się w
poszukiwaniu jakichkolwiek śladów zagrożenia. Śmierć Nehemii
pokazała, że ochrona zamku nie jest szczelna. Jego matka wraz z
Hollinem byli przetrzymywani pod strażą w swoich komnatach, a wielu
arystokratów opuściło miasto bądź zaszyło się gdzieś i otoczyło strażą.
Wyjątkiem był Roland. Choć jego matka uciekła do Meah następnego dnia
rano po morderstwie, młodzieniec postanowił zostać w Rifthold,
twierdząc, że Dorian potrzebuje jego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej. Na spotkaniach rady, gdzie panował coraz większy tłok –
przybywali bowiem lordowie z południa –

popierał każdy wniosek i każdy sprzeciw kuzyna. Wspólnie protestowali


przeciwko wysłaniu do Eyllwe kolejnych oddziałów, gdyż mogło się to
zakończyć wybuchem rewolty. Roland poparł

również wysuniętą przez Doriana propozycję publicznego przeproszenia


rodziców Nehemii za śmierć ich córki. Król eksplodował straszliwym
gniewem, gdy to usłyszał, ale książę mimo to napisał do rodziców
Nehemii list, w którym wyraził swe najszczersze kondolencje. Niech szlag
trafi ojca.

„Co zaczyna stanowić problem” – uświadomił sobie, gdy siedział w


swoim pokoju w wieży i przeglądał dokumenty, które musiał przeczytać
przed spotkaniem z lordami z południa.

Od dawna unikał konfrontacji z ojcem. Na jakiego człowieka by wyszedł,


gdyby okazał mu ślepe posłuszeństwo? „Na mądrego człowieka” –
szepnął w jego duszy jakiś głos, skrzący od zimnej, starożytnej potęgi.

Przed drzwiami do jego komnaty stało przynajmniej czterech strażników.


Jego osobista wieża była na tyle wysoka, że nikt nie był w stanie wspiąć
się na balkon, a na górę wiodły tylko jedne schody. Miejsce to było łatwe
do obrony, ale w razie potrzeby mogło bez problemu zamienić się w
klatkę.

Dorian wpatrywał się w szklane pióro leżące na biurku. Tej nocy, gdy
zginęła Nehemia, nie miał zamiaru zatrzymać ręki Celaeny w powietrzu.
Zdołał sobie uświadomić tylko tyle, że kobieta, którą kiedyś kochał,
chciała zabić jego najlepszego przyjaciela z powodu nieporozumienia.
Stał zbyt daleko, aby powstrzymać opadającą dłoń uzbrojoną w nóż, ale…

Niespodziewanie odniósł wrażenie, że strzela z niego widmowa ręka,


która łapie zbrojne ramię Celaeny. Czuł jej splamioną krwią skórę, jakby
sam jej dotykał. Nie wiedział jednak, co robi.

Zadziałały za niego rozpacz i konieczność.

Nie wiedział, skąd się wzięła jego moc, ale musiał się nauczyć nad nią
panować. W

przeciwnym razie mogłaby zacząć objawiać się w nieodpowiednich


chwilach, na przykład wtedy, gdy przebywał na tych przeklętych
spotkaniach rady. Nieraz się zdarzało, że ogarniała go wściekłość, a w
odpowiedzi zaczynała budzić się magia.

Dorian nabrał tchu i skupił myśli na piórze, chcąc, aby się poruszyło.
Zatrzymał rękę Celaeny i wyrzucił w powietrze dziesiątki książek. Z
pewnością był w stanie poruszyć piórem.

Ani drgnęło.

Wpatrywał się w nie, dopóki nie zaczął zezować, ale wciąż bez rezultatu.
Jęknął, rozparł

się na krześle i zasłonił oczy dłonią. Może oszalał. Może wszystko to


sobie wyobraził. Z drugiej strony Nehemia kiedyś obiecała, że pomoże
mu, gdy będzie tej pomocy potrzebował – gdy przebudzi się w nim jakaś
moc. Tak, ona o wszystkim wiedziała.
Czy morderca również stracił wszelką nadzieję na znalezienie odpowiedzi
w chwili, gdy ją zabił?

***

Celaena przenosiła się na krzesło dlatego, że Philippa zaczęła narzekać na


brudną pościel.

Mogła posłać ją do diabła, ale przypomniała sobie, z kim dzieliła łóżko, i


naraz poczuła ulgę, że pościel zostanie wymieniona. Chciała, aby znikły
wszelkie ślady po tym człowieku.

Po zachodzie słońca usiadła przed ogniem i zapatrzyła się w żarzące się


szczapy, które wraz z zapadającym zmrokiem stawały się coraz jaśniejsze.
Czas płynął obok niej. Bywało, że dni mijały po godzinie, inne ciągnęły
się całą wieczność. Raz się wykąpała w towarzystwie Philippy, która nie
spuszczała z niej oka, bojąc się, że się utopi. Umyła sobie nawet włosy.

Musnęła kciukiem oparcie fotela. Ani jej się śniło odbierać sobie życie.
Przecież miała tyle rzeczy do zrobienia.

Cienie w komnacie stawały się coraz dłuższe, a obserwowane przez nią


żarzące się szczapy wydawały się oddychać. Oddychały wraz z nią,
pulsowały w rytm bicia jej serca. Przez ostatnie dni, wypełnione ciszą i
snem, uświadomiła sobie jedną rzecz – zabójca Nehemii przybył

spoza zamku.

Być może został zatrudniony przez owego tajemniczego człowieka, który


wysłał

księżniczce list z pogróżkami. Być może nie. Na pewno jednak nie działał
w porozumieniu z królem.

Celaena zacisnęła dłonie na poręczach z taką siłą, że jej paznokcie wbiły


się w polerowane drewno. Bez wątpienia nie był to jeden z ludzi
Arobynna. Znała jego sposób działania i wiedziała, że unika przesady
oraz teatralności. Raz jeszcze wróciła do wszystkich szczegółów
morderstwa, które co do jednego odcisnęły się w jej umyśle.

Znała jednego zabójcę, który byłby w stanie dopuścić się takich


potworności.

Był to Grób.

Usiłowała dowiedzieć się jak najwięcej na jego temat, gdy


współzawodniczyli w turnieju o pozycję Królewskiego Obrońcy. Poznała
prawdę o tym, co robił z ciałami ofiar.

Wyszczerzyła zęby.

Grób dobrze znał pałac. Przecież oboje w nim trenowali. Podobnie jak
ona dobrze wiedział, kogo morduje i ćwiartuje. Wiedział też, jaką
wyrządzi jej krzywdę.

W sercu dziewczyny zapłonął znany jej czarny płomień, który rozszedł


się w okamgnieniu po całym ciele, pochłonął ją i pociągnął w otchłań bez
dna.

Celaena Sardothien wstała z krzesła.


35
Tej nocy nie zapłonęły świece. Nikt też nie zadął w róg z kości słoniowej,
aby ogłosić początek polowania. Celaena ubrała się w najciemniejszą
tunikę i wsunęła czarną, gładką maskę do kieszeni płaszcza. Odebrano jej
wszelką broń, łącznie ze szpilami do włosów. Nie musiała sprawdzać, aby
wiedzieć, że wszystkie drzwi i okna były pod obserwacją. Dobrze.
Przecież takiego polowania nie zaczynało się od wyjścia przez frontowe
drzwi!

Zamknęła sypialnię i zerknęła na Strzałę, która zwinęła się w kłębek, gdy


tajemne drzwi stanęły otworem. Skamlała cicho, patrząc, jak jej pani ginie
w mroku.

Zabójczyni nie potrzebowała światła, aby dotrzeć na sam dół, do


grobowca. Znała drogę na pamięć, pamiętała każdy stopień i każdy zakręt.
Jej płaszcz szeleścił cicho na schodach.

Schodziła coraz głębiej. Nastał czas wojny. Niech drżą ze strachu przed
tym, co obudzili.

Na schody wlewało się światło słoneczne, które opromieniało otwarte


drzwi do grobowca i wykonane z brązu oblicze Morta.

– Przykro mi z powodu twej przyjaciółki – powiedział z zaskakującym


smutkiem w głosie.

Nie odpowiedziała i nie obchodziło jej, skąd o wszystkim wie. Szła przed
siebie, minęła drzwi i weszła między sarkofagi, a potem nachyliła się nad
stertą skarbów. Wyciągała noże myśliwskie, sztylety, wszystko, co mogła
przypiąć do pasa bądź wsunąć do buta. Nabrała również garść złota i
klejnotów, po czym wcisnęła wszystko do kieszeni.

– Co ty wyrabiasz?! – zawołał Mort z korytarza.

Celaena podeszła do podwyższenia, na którym spoczywał Damaris, miecz


Gavina, pierwszego króla Adarlanu. Wydrążone zwieńczenie rękojeści
błysnęło w blasku księżyca, gdy dziewczyna zdjęła broń wraz z pochwą i
przytroczyła do pleców.

– To święty miecz! – syknął Mort, zupełnie jakby był w stanie ujrzeć, co


się dzieje w grobowcu.

Celaena uśmiechnęła się ponuro i narzuciła kaptur na głowę. Ruszyła ku


drzwiom.

– Nie wiem, dokąd idziesz ani co planujesz, ale nie plugaw tego miecza,
wynosząc go stąd! – ciągnął Mort. – Nie boisz się, że rozgniewasz
bogów?

Zabójczyni zaśmiała się cicho i weszła na schody. Każdy krok, każdy ruch
przybliżał ją do ofiary.

***

Ramiona bolały ją z wysiłku, ale sprawiało jej to przyjemność. Napierała


na dźwignię i obracała stary bęben, a krata przegradzająca wyjście ze
ścieku unosiła się coraz wyżej. Wreszcie zawisła nad nurtem, ociekając
nieczystościami, a wody wypływające z kanału bez przeszkód wpadały
teraz do niewielkiego cieku. Celaena wrzuciła kamień do rzeki na
zewnątrz i nasłuchiwała przez moment, ale nie było żadnej reakcji. Nikt
nie krzyknął, nie brzęknęła zbroja, nie rozległ się ostrzegawczy szept.
Straż zapomniała o tym odcinku murów.

Nehemię zabił morderca lubujący się w groteskowych przedstawieniach i


pragnący zasłynąć z okrucieństwa. Odnalezienie człowieka zwącego się
Grób wymagało jedynie zadania kilku pytań.

Dziewczyna obwiązała dźwignię łańcuchem, sprawdziła jego


wytrzymałość, a potem upewniła się, czy Damaris jest mocno
przywiązany do jej pleców. Potem złapała się kamieni wystających ze
ściany i zaczęła się przesuwać wzdłuż niej. Nawet nie spojrzała na zamek,
gdy pokonała zwieńczony łukiem wylot ścieku i zeskoczyła na
zamarzniętą ziemię.

A potem zniknęła w mroku nocy.


***

Czarna niczym noc Celaena skradała się ulicami Rifthold. Nie czyniła
żadnego hałasu, przemykając wśród cieni. Istniało tylko jedno miejsce, w
którym mogła otrzymać odpowiedzi na swe pytania. Przed oknami
kamienic w dzielnicy biedoty ciągnęły się kałuże nieczystości, a bruk na
ulicy był spękany i zniekształcony po wielu ostrych zimach. Budynki
opierały się o siebie.

Niektóre były w tak kiepskim stanie, że opuścili je nawet najubożsi. Na


niemal każdej ulicy znajdowała się tawerna, w której tłoczyli się pijacy,
dziwki i wszyscy ci, którzy poszukiwali tymczasowego wytchnienia od
beznadziejnego życia.

Zabójczyni nie dbała o to, czy ktoś ją zobaczy. Tej nocy nikt jej nie
obchodził.

Peleryna falowała za nią. Na twarzy, skrytej za obsydianową maską, nie


było żadnych emocji. Od Krypt dzieliło ją zaledwie kilka przecznic.

Zacisnęła dłonie w rękawiczkach. Gdy tylko się dowie, gdzie kryje się
Grób, obedrze go ze skóry i wywróci na lewą stronę. Zatrzymała się
przed niewyróżniającymi się żelaznymi drzwiami w cichej uliczce. Na
zewnątrz stało kilku opłaconych zbirów. Rzuciła im garstkę srebrnych
monet, a ci skwapliwie otworzyli przed nią drzwi. W znajdującej się za
nimi podziemnej norze gnieździli się zabójcy i opryszki, potwory w
ludzkiej skórze i wszyscy potępieni Adarlanu. Ludzie o czarnych duszach
schodzili się tu, aby wymienić się opowieściami lub zawrzeć jakąś umowę.
Tylko tutaj mogła natrafić na plotki na temat zabójcy Nehemii. Grób bez
wątpienia zainkasował sporą sumę za swe usługi i Celaena była
przekonana, że będzie wydawał pieniądze bez umiaru. Taką imprezę
trudno będzie przeoczyć. Z całą pewnością nie wyjechał z Rifthold, o nie!
Grób chciał, by ludzie wiedzieli o jego wyczynie. Chciał, aby ochrzczono
go nowym Zabójcą Adarlanu. Niewątpliwie życzył sobie, by Celaena
również o tym wiedziała.

Gdy schodziła do Krypt, w jej nozdrza uderzył smród piwa i niemytych


ciał. Minęło sporo czasu, odkąd po raz ostatni odwiedziła tak plugawą
norę.

Główna izba była przemyślnie oświetlona – jej środek opromieniał blask


żyrandola, ale pod ścianami zalegały cienie, zapewniając schronienie dla
tych, którzy nie chcieli być zauważeni.

Śmiechy cichły, gdy szła między stołami. Zewsząd śledziły ją


przekrwione oczy. Nie wiedziała, kto teraz rządzi światem przestępczym w
Rifthold, ale było jej to obojętne. Nie spojrzała nawet na niewielkie areny,
wokół których tłumnie gromadzili się bywalcy i dopingowali walczących
na pięści i kopniaki. Przed zesłaniem do Endovier dziewczyna
wielokrotnie odwiedzała Krypty i czuła, że to miejsce po śmierci Ioana
Jayne’a oraz Rourke’a Farrana płynnie przeszło w nowe ręce, nie tracąc
nic a nic ze swego zepsucia.

Dziewczyna podeszła prosto do baru. Barman nie poznał jej od razu, ale
nie oczekiwała tego. Przecież starannie ukrywała tożsamość przez wiele
lat.

Mężczyzna był blady, a jego włosy, stosunkowo rzadkie przed jej


pojmaniem, przerzedziły się jeszcze bardziej. Przyjrzał się jej uważnie,
ale maska i kaptur dobrze ją skrywały.

– Napijesz się czegoś? – spytał, ocierając pot z czoła. Wszyscy


przyglądali się jej, niektórzy skrycie, inni całkiem otwarcie.

– Nie – odparła niskim, zniekształconym przez maskę głosem.

Barman złapał za skraj kontuaru.

– Ty… Ty wróciłaś – powiedział cicho. Odwracały się ku nim kolejne


głowy. – Uciekłaś.

A więc jednak rozpoznał ją. Zastanawiała się, czy nowi właściciele mają
do niej pretensje o zabicie Ioana Jayne’a i ile trupów będzie musiała
pozostawić za sobą, jeśli postanowią ją zaatakować. To, co zamierzała
zrobić tej nocy, i tak wymagało złamania paru zasad i przekroczenia zbyt
wielu granic.
Oparła się o kontuar i zaczepiła prawą stopę o kostkę lewej nogi. Barman
raz jeszcze przetarł czoło i nalał jej brandy.

– Na koszt firmy – powiedział i podsunął jej szklankę. Celaena złapała ją,


ale nie wypiła ani kropli. Mężczyzna zwilżył usta, a potem spytał: – Jak…
Jak uciekłaś?

Pozostali klienci wyprostowali się i wytężyli słuch. Niech się rozniosą


plotki. Niech się jeden z drugim dobrze zastanowi, zanim stanie jej na
drodze. Celaena miała nadzieję, że Arobynn również się o wszystkim
dowie i będzie trzymał się od niej z daleka.

– Niedługo się dowiesz – odparła. – Tymczasem potrzebuję twojej


pomocy.

– Mojej? – Barman uniósł brwi.

– Szukam pewnego mężczyzny. – Jej głos był pusty i ochrypły. –


Człowieka, który właśnie zarobił sporo złota za zabicie księżniczki
Eyllwe. Nazywają go Grób. Muszę wiedzieć, gdzie go znaleźć.

– Ja nic nie wiem. – Barman pobladł jeszcze bardziej.

Zabójczyni sięgnęła do kieszeni i wydobyła garść migotliwych klejnotów


z dawnych lat.

Nikt nie spuszczał z nich oczu.

– Pozwolisz, że powtórzę.

***

Zabójca, zwany Grobem, uciekał.

Nie miał pojęcia, od jak dawna był tropiony. Od dnia, w którym zabił
księżniczkę, minął

dobry tydzień i nikt nawet na niego nie spojrzał. Już sądził, że zabójstwo
ujdzie mu na sucho i nawet zaczął się zastanawiać, czy nie powinien był
zdobyć się na większą pomysłowość, ale tej nocy wszystko się zmieniło.

Pił przy barze w swojej ulubionej knajpie, gdy w zatłoczonej izbie


niespodziewanie zapadła cisza. Odwrócił się i ujrzał ją w progu,
wyglądającą bardziej na upiora niż człowieka.

Zawołała go po imieniu. Echo jej słów jeszcze nie ucichło, gdy Grób
rzucił się do ucieczki.

Wypadł przez tylne drzwi na ulicę. Nie słyszał kroków za sobą, ale
wiedział, że podąża za nim, ledwie widoczna wśród cieni i mgieł.

Biegł alejkami i wąskimi uliczkami, przeskakiwał przez mury,


zygzakował wśród kamienic, robił wszystko, co mógł, aby ją zgubić bądź
zmęczyć. Planował, że zakończy wszystko w jakimś cichym zaułku.
Wyciągnie wówczas przytroczone do ciała ostrza i dziewczyna zapłaci za
to, jak go upokorzyła w turnieju. Zapłaci za drwiny, za to, że złamała mu
nos i rzuciła chusteczkę na pierś. Nadęta, durna suka.

Zatoczył się, pokonując kolejny zakręt. Oddychał z trudem. Miał przy


sobie tylko trzy sztylety, ale wiedział, że mu to wystarczy. W knajpie od
razu dostrzegł, że dziewczyna ma przy sobie długi miecz oraz sporo
błyszczących, nieprzyjemnie wyglądających ostrzy wokół bioder.

Grób był uzbrojony znacznie słabiej, ale i tak wierzył, że ją pokona.

Zabójca był w połowie brukowanej uliczki, gdy uświadomił sobie, że to


ślepy zaułek, a zamykający go mur jest za wysoki, by się po nim wspiąć.
Dobrze, a więc wykończy ją tutaj.

Jeszcze moment, a zacznie błagać o litość. Wtedy potnie ją na małe,


malutkie kawałeczki.

Wyciągnął jeden ze swoich sztyletów, uśmiechnął się i odwrócił w stronę


ulicy.

W powietrzu unosiła się błękitna mgła, przez wąski zaułek przemknął


szczur. Panowała absolutna cisza, zakłócana jedynie odgłosami odległej
zabawy. Może udało mu się ją zgubić? Te pajace na dworze popełniły
największy błąd swego życia, mianując ją Obrończynią. Usłyszał to z ust
mocodawcy, który go wynajął.

Odczekał chwilę, nadal nie spuszczając oczu z wylotu zaułka. Po chwili


odetchnął, zaskoczony tym, że jest nieco rozczarowany.

Królewska Obrończyni, wolne żarty. Zgubienie jej okazało się łatwiejsze,


niż myślał.

Pora więc udać się do domu i czekać na kolejne zlecenie, które miało
nadejść w ciągu paru dni. A potem na kolejne. Jego zleceniodawca
obiecał, że może się spodziewać następnych propozycji.

Niedługo Arobynn Hamel pożałuje, że wyrzucił go z Gildii Zabójców za


zbytnie okrucieństwo.

Grób zachichotał, a sztylet zamigotał między jego palcami.

Wtedy się pojawiła.

Szła przez mgłę, jakby była jedynie smukłą plamą ciemności. Nie biegła,
ale szła, wciąż pyszna i dumna. Mężczyzna przyjrzał się budynkom
dookoła. Kamienne ściany były zbyt śliskie, by się na nie wspiąć, a okien
nie zauważył.

Szła ku niemu, krok za krokiem. Grób nie mógł się doczekać, aż


bezczelna zabójczyni zacznie cierpieć. W myślach obiecał sobie, że zada
jej tyle bólu co księżniczce.

Cofał się z uśmiechem, a zatrzymał dopiero, gdy dotknął plecami


kamiennego muru. W

bardziej ograniczonej przestrzeni mógł zdobyć nad nią przewagę, a w


miejscu tak zapomnianym przez ludzi nie musiał się spieszyć, realizując
swe szalone wymysły.

Dziewczyna była coraz bliżej. Miecz na jej plecach brzęknął, gdy


wyciągała go z pochwy.
Blask księżyca odbił się od długiego ostrza.

„To pewnie dar od jej książęcego kochanka” – pomyślał morderca i


wyciągnął drugi sztylet z buta. Tym razem nie był to idiotyczny turniej
zorganizowany przez szlachtę. Tu nie obowiązywały żadne zasady.
Dziewczyna zbliżała się w milczeniu.

Grób bez słowa zerwał się do ataku, mierząc obiema ostrzami w jej
głowę.

Zabójczyni wykonała unik z irytującą łatwością. Mężczyzna ponowił atak,


ale wtedy dziewczyna machnęła mieczem. Klinga przecięła powietrze z
taką szybkością, że ledwie ją zauważył, i chlasnęła go po goleniach.

Padł na mokrą ulicę, jeszcze zanim poczuł ból. Świat zamigotał


czerwienią, czernią i szarością. Odurzony bólem, nadal ściskając sztylet w
garści, chciał się zerwać i cofnąć pod ścianę, ale nogi go nie posłuchały.
Pełzł przez wilgotny brud.

– Ty suko – syczał. – Ty suko.

Dotarł do muru, ale z obu nóg ciekła mu krew. Miecz przerąbał kość.
Grób wiedział, że nie będzie w stanie się podnieść, ale znał jeszcze
sposoby, aby się jej odpłacić.

Dziewczyna cofnęła się o kilka kroków i wsunęła miecz do pochwy.


Wyciągnęła długi, nabijany klejnotami sztylet.

Grób obrzucił ją stekiem najgorszych przekleństw, jakie pamiętał.

Ona jedynie zaśmiała się i zaatakowała szybciej niż żmija. W ułamku


sekundy przytwierdziła jedno z jego ramion do ściany. Wzniesiony sztylet
zamigotał.

Ból przeszył najpierw prawy, a potem lewy nadgarstek, gdy dziewczyna


przybijała je do muru. Grób wrzeszczał jak opętany.

Jego krew była niemalże czarna w świetle księżyca. Miotał się,


przeklinając ją, ale sztylety trzymały mocno. Wiedział, że jeśli dziewczyna
nie uwolni go, wykrwawi się na śmierć.

Ona nadal trwała w upiornej ciszy. Uklękła przed okaleczonym mordercą


i uniosła jego podbródek trzecim sztyletem. Grób dyszał ciężko,
wpatrując się w nią z bliska. W cieniu kaptura nie widział niczego.
Niczego, co pochodziłoby z tego świata. Zabójczyni nie miała twarzy.

– Kto cię wynajął? – spytała. Jej głos zgrzytał niczym żwir.

– Do czego? – spytał drżącym głosem, niemal szlochając. Może uda


niewinność? Może uda mu się wyłgać i przekonać tę arogancką dziwkę, że
nie ma nic wspólnego z…

Obróciła sztylet i dotknęła czubkiem jego szyi.

– Do zabicia księżniczki Nehemii.

– N-n-nikt. Nie wiem, o czym mówisz.

Nie zdawał sobie sprawy, że dziewczyna ma jeszcze jedno ostrze.


Uświadomił to sobie dopiero, gdy wbiła mu je głęboko w udo. Z jego ust
wyrwał się ochrypły wrzask, gdy osunął się na bruk. Wił się, odruchowo
unosząc ramiona, aby sztylety przewiercające nadgarstki nie rozdarły mu
ciała.

– Kto cię wynajął? – spytała ponownie dziewczyna. Była niewiarygodnie


spokojna.

– Złoto – jęknął Grób. – Mam złoto.

Wyciągnęła kolejny sztylet i przybiła drugie jego udo do ściany.


Mężczyzna wrzeszczał i wzywał bogów, ale ci nie mieli ochoty go ocalić.

– Kto cię wynajął?

– Nie wiem, o czym mówisz!

Po chwili zabójczyni wyciągnęła sztylety z jego nóg. Ulga była tak wielka,
że Grób mało się nie zmoczył.

– Dziękuję – szlochał, choć nie przestawał myśleć o tym, jak ją ukarze.

Dziewczyna przykucnęła na piętach i wpatrywała się w niego.

– Dziękuję…

Wtedy dziewczyna wyciągnęła sztylet o ząbkowanym, połyskliwym ostrzu


i przysunęła go do jego ręki.

– Wybierz palec – poleciła mu.

Morderca zadrżał i pokręcił głową.

– Wybierz palec.

– P-p-proszę – bełkotał. Po jego spodniach rozlała się ciepła wilgoć.

– A więc kciuk.

– N-n-nie! Ja… Ja ci wszystko powiem!

Mimo to dziewczyna oparła ostrze o nasadę kciuka.

– Nie rób tego! Powiem ci wszystko!


36
Minęło już kilka godzin i Dorian powoli przestawał nad sobą panować,
gdy drzwi prowadzące do sali narad nagle stanęły otworem i do środka
wkroczyła Celaena. Czarny płaszcz falował za nią. Dwudziestu mężczyzn
siedzących wzdłuż stołu zamilkło, a ich spojrzenia utkwiły w czymś, co
zwisało jej z ręki. Chaol, który zajmował stanowisko przy drzwiach, już
szedł ku niej, ale stanął jak wryty, gdy ujrzał to, co niosła.

Była to głowa mężczyzny.

Na twarzy zastygł wrzask przerażenia. W groteskowo zniekształconych


rysach oraz myszowatobrązowych włosach kryło się coś znajomego, ale
trudno było mieć pewność, gdyż głowa kołysała się nieprzerwanie.

Chaol położył rękę na mieczu. Był blady jak ściana. Pozostali strażnicy
również dobyli broni, ale żaden z nich nawet nie drgnął. Czekali na rozkaz
króla bądź kapitana.

– Cóż to takiego? – spytał ostro władca.

Członkowie rady i zebrani lordowie wpatrywali się w przybyszkę z


otwartymi ustami, ale Celaena uśmiechnęła się tylko. Spojrzała na jednego
z ministrów obecnych na naradzie i podeszła prosto do niego.

Nikt, nawet ojciec Doriana, nie powiedział ani słowa, gdy ułożyła
odrąbaną głowę na stos papierów leżący przed nim.

– To chyba należy do pana – rzekła i rozwarła dłoń, a głowa stoczyła się


na stół z głuchym stuknięciem. Potem poklepała ministra po ramieniu i
opadła na puste krzesło na końcu stołu.

– Wytłumacz mi swoje zachowanie – warknął król.

Dziewczyna rozparła się na krześle i skrzyżowała ramiona na piersi.


Uśmiechała się do ministra, który pozieleniał, wpatrując się w głowę
przed sobą.
– Zeszłej nocy ucięłam sobie pogawędkę z zabójcą o imieniu Grób.
Rozmawialiśmy o księżniczce Nehemii.

Grób brał udział w turnieju o tytuł Królewskiego Obrońcy jako


reprezentant ministra Mullisona.

– Pański człowiek chciałby przekazać panu pozdrowienia oraz to. –


Rzuciła na stół

niewielką, złotą bransoletkę, na której wygrawerowano kwitnące kwiaty


lotosu. Nehemia lubiła takie ozdoby. – Niech pan przyjmie poradę
zawodową od profesjonalistki, ministrze. Trzeba zacierać ślady. Nie warto
też zatrudniać zabójców, którzy są z panem osobiście związani, ani
wysyłać ich do działania tuż po tym, jak pan publicznie poróżni się z
ofiarą.

Mullison wpatrywał się w króla błagalnie.

– To nie ja za tym stoję! – jęknął i odsunął się od odciętej głowy. – Nie


mam pojęcia, o czym ona mówi. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił!

– Grób powiedział coś innego – mruknęła Celaena.

Dorian wpatrywał się w nią bez słowa. Zachowywała się teraz inaczej niż
tej nocy, kiedy umarła Nehemia. Nie miał pojęcia, czym była teraz ani też
na skraju jakiej przepaści balansowała… Niech Wyrd ma ich wszystkich w
opiece.

Niespodziewanie za jej krzesłem wyrósł Chaol, który złapał ją za łokieć.

– Co ty, u licha, wyprawiasz?

Celaena spojrzała na niego i uśmiechnęła się słodko.

– Wszystko wskazuje na to, że wypełniam twoje obowiązki.

Strząsnęła jego rękę, a potem wstała i obeszła stół. Wyciągnęła zza tuniki
jakiś papier i rzuciła go królowi. Za samą bezczelność powinna była trafić
na szubienicę, ale władca nie skomentował jej zachowania ani słowem.
Chaol, który nie odstępował jej na krok i nie wypuszczał miecza z dłoni,
wpatrywał się w nią z kamienną twarzą. Dorian modlił się w myślach, aby
nie doszło do przelewu krwi. Nie teraz, nie tutaj, tylko nie to… Gdyby
cokolwiek uwolniło jego magię na oczach ojca… Książę nie chciał nawet
myśleć o tej potędze, gdy siedział

w jednym pomieszczeniu z dwudziestką potencjalnych wrogów. Ba,


siedział obok osoby, która nakazałaby go ściąć!

Jego ojciec wziął kartkę do ręki. Dorian widział, że znajdowała się na niej
lista przynajmniej piętnastu nazwisk.

– Przed niefortunną śmiercią księżniczki – odezwała się Celaena –


zajmowałam się eliminowaniem zdrajców korony. Mój cel zaprowadził
mnie do tych ludzi.

Dorian był przekonany, że zabójczyni ma na myśli Archera, i wiedział, że


ojciec również zdaje sobie z tego sprawę. Nie mógł już na nią dłużej
patrzeć. To nie mogła być prawda. Przecież ona wybrała się do miasta,
aby ocalić Chaola, a nie wyłapać spiskowców! Dlaczego kłamała?

Dlaczego udawała, że polowała na konspiratorów? W jaką grę grała?

Spojrzał na resztę doradców. Minister Mullison nadal dygotał, wpatrując


się w odrąbaną głowę leżącą przed nim. Nie byłby zdziwiony, gdyby
mężczyzna zaraz zwymiotował. Czyżby to on wysłał ów anonimowy list,
grożący Nehemii śmiercią?

Po chwili król uniósł głowę znad listy i przyjrzał się Celaenie.

– Dobra robota, Obrończyni. Bardzo dobra.

Wtedy zabójczyni oraz król Adarlanu uśmiechnęli się do siebie. Dorian


nigdy nie był

świadkiem czegoś równie przerażającego.

– Powiedz skarbnikowi, aby wypłacił ci dwa razy tyle co w zeszłym


miesiącu – oznajmił
władca.

Książę czuł, że robi mu się niedobrze. Powodem nie była odcięta głowa
ani też powalane krwią ubranie dziewczyny, ale to, że patrzył na Celaenę i
za nic w świecie nie potrafił odnaleźć w niej tej dziewczyny, którą kiedyś
kochał. Z twarzy Chaola wyczytał, że jego przyjaciel boryka się z tym
samym problemem.

Celaena ukłoniła się z emfazą królowi, a potem wbiła wzrok w kapitana i


obdarzyła go uśmiechem, w którym nie było ani odrobiny ciepła.
Następnie wyszła z sali, powiewając peleryną.

Pożegnała ją cisza.

Potem Dorian spojrzał na ministra Mullisona.

– Proszę – szepnął mężczyzna, zanim król nakazał Chaolowi zaprowadzić


go do lochu.

***

Celaena nie zakończyła jeszcze swego zadania, a w każdym razie nie


całkiem. Nie zamierzała już nikogo zabijać, ale przed udaniem się do
sypialni i zmyciem z siebie śmierdzącej krwi Groba musiała odwiedzić
jeszcze jedną osobę.

Archer odpoczywał, gdy dotarła do jego kamienicy. Jego lokaj nie


ośmielił się stanąć jej na drodze, gdy wpadła do środka po wyściełanej
dywanami podłodze, popędziła korytarzem wyłożonym elegancką
boazerią i pchnęła drzwi prowadzące do jego komnaty.

Mężczyzna zerwał się z łóżka i skrzywił, gdy Celaena położyła dłoń na


jego obandażowanym ramieniu. Potem przyjrzał się jej i zauważył
sztylety przy pasie. Ucichł w jednej chwili.

– Przykro mi – powiedział.

Stanęła w nogach łóżka i zmierzyła wzrokiem jego postać, obandażowane


ramię i bladą twarz.

– Tobie jest przykro, Chaolowi jest przykro, całemu cholernemu światu


jest przykro.

Powiedz mi, czego chcecie, ty i twoi kompani. Powiedz mi wszystko, co


wiesz o planach króla.

– Nie chciałem cię okłamywać – rzekł delikatnie Archer. – Ale musiałem


wiedzieć, czy ci mogę zaufać, zanim zdradzę ci prawdę. Nehemia –
opanował grymas na twarzy – mówiła, że zasługujesz na zaufanie, ale
chciałem mieć pewność. Chciałem, abyś mi też zaufała.

– I doszedłeś do wniosku, że zdobędziesz moje zaufanie, uprowadzając


Chaola.

– Porwaliśmy go, bo sądziliśmy, że wraz z królem chcą ją skrzywdzić.


Zależało mi na tym, abyś przyszła do magazynu i usłyszała od samego
Westfalla, że wiedział o groźbach pod adresem księżniczki, ale nie
powiedział ci ani słowa. Miałaś zrozumieć, że ten człowiek jest twoim
wrogiem. Gdybym wiedział, że wpadniesz w szał, nigdy bym czegoś
takiego nie zrobił.

Celaena pokręciła głową.

– Ta lista ludzi z magazynu, którą wysłałeś mi wczoraj… Czy oni


naprawdę nie żyją?

– Tak. Pozabijałaś ich własnoręcznie.

Poczuła ukłucie winy.

– Mnie też jest przykro.

Mówiła prawdę. Zapamiętała ich imiona i próbowała przypomnieć sobie


ich twarze.

Wiedziała, że ich śmierć będzie po wieki obciążać jej sumienie.


Wiedziała, że nie zapomni nawet śmierci mordercy Nehemii i tego, co
zrobiła z nim w owym zaułku.

– Przekazałam ich nazwiska królowi. Przez jakiś czas będzie szukać gdzie
indziej.

Zyskałeś trochę czasu, maksymalnie pięć dni.

Archer pokiwał głową i znów opadł na poduszki.

– Czy Nehemia naprawdę współpracowała z tobą?

– To dlatego przybyła na północ. Chciała sprawdzić, czy uda jej się


zorganizować ruch oporu na północy i przekazywać nam informacje
prosto z zamku.

Zgadzało się to z podejrzeniami Celaeny.

– Jej śmierć… – Archer przymknął oczy. – Nikt nie jest w stanie jej
zastąpić.

Zabójczyni przełknęła ślinę.

– Z wyjątkiem ciebie – dodał Finn i znów na nią spojrzał. – Wiem, że


pochodzisz z Terrasenu. Musisz więc kiedyś zdać sobie sprawę, że
Terrasen należy uwolnić spod rządów króla.

„Jesteś tchórzem. Tylko i wyłącznie tchórzem”.

Nie okazała żadnych emocji.

– Bądź naszymi uszami i oczami w zamku – szepnął Archer. – Pomóż


nam. Pomóż nam, a zdołamy wspólnie znaleźć sposób, aby ocalić
wszystkich, w tym ciebie. Nie wiemy, co król planuje. Dowiedzieliśmy się
tylko, że odkrył źródło mocy, które nie ma nic wspólnego z magią.

Przypuszczalnie wykorzystuje je, by tworzyć własne potworności, ale nie


wiemy, jaki jest jego cel. Nehemia usiłowała się tego dowiedzieć. Wiedza
ta może ocalić nas wszystkich.
Celaena postanowiła, że przemyśli to sobie później. Znacznie później. Na
razie wpatrywała się w Archera i w swe ubrania, sztywne od zakrzepłej
krwi.

– Znalazłam człowieka, który zabił Nehemię.

– I? – Archer otworzył szerzej oczy.

Dziewczyna odwróciła się, aby wyjść.

– Dług został spłacony. Wynajął go minister Mullison, który chciał się


pozbyć ciernia w boku. Księżniczka zbyt wiele razy przeszkodziła mu
podczas obrad rady królewskiej. Mullison trafił do lochów, gdzie czeka na
proces.

Ona zaś nie chciała przegapić ani minuty tego procesu, nie mówiąc już o
egzekucji.

Archer westchnął, gdy dziewczyna oparła dłoń na gałce u drzwi.


Odwróciła się i spojrzała na niego. Na twarzy mężczyzny malowały się
lęk oraz smutek.

– Przyjąłeś strzałę, która miała mnie zabić – powiedziała cicho, patrząc na


jego bandaże.

– Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić po tym bałaganie, jaki


wywołałam. – Przygryzła wargę i otworzyła drzwi. – Mamy pięć dni. Po
upływie tego czasu król spodziewa się, że zginiesz. Przygotuj siebie i
swoich sojuszników.

– Ale…

– Nie ma żadnego „ale” – przerwała mu dziewczyna. – Ciesz się, że nie


rozprułam ci gardła za ten numer, który wyciąłeś. Może i dałeś się za
mnie postrzelić, ale okłamałeś mnie. I porwałeś mojego przyjaciela.
Gdyby nie to – gdyby nie ty! – byłabym tej nocy w zamku. – Wbiła w
niego ostre spojrzenie. – Kończę z tobą. Nie potrzebuję twoich informacji
i sama też ci niczego nie dam. Masz wyjechać z tego miasta i nie obchodzi
mnie, co się dalej z tobą stanie. Mam tylko nadzieję, że już nigdy cię nie
zobaczę.

Wyszła na korytarz.

– Celaeno?!

Spojrzała przez ramię.

– Przykro mi. Wiem, jak wiele dla siebie znaczyłyście.

Ciężar, o którym starała się zapomnieć od chwili, gdy rozpoczęła


polowanie na mordercę Nehemii, znów ją przygniótł. Zgarbiła się. Była
taka zmęczona.

Grób został zabity, a minister Mullison trafił do lochu. Nie miała już kogo
okaleczyć ani ukarać. Była nieprawdopodobnie znużona.

– Pięć dni. Wrócę za pięć dni. Jeśli nie jesteś gotów, aby opuścić Rifthold,
nie będzie mi się chciało tuszować twojej śmierci. Zginiesz, zanim się
zorientujesz, że weszłam do twego pokoju.

***

Chaol stał wyprostowany i nieporuszony przed ojcem, który przyglądał


mu się bacznie.

W niewielkim pokoju śniadaniowym w apartamencie mężczyzny


panowała cisza, a przez okna wpadały promienie słońca. Było tu wręcz
miło, ale kapitan nie wchodził. Nadal stał w progu i spoglądał na ojca,
którego nie widział od dziesięciu lat.

Lord Anielle wyglądał tak jak dawniej. Jego włosy przyprószyło więcej
siwizny, ale twarz wciąż była surowa i przystojna, tak bardzo podobna do
Chaola, że wręcz mu to przeszkadzało.

– Śniadanie stygnie – powiedział ojciec i machnął szeroką dłonią,


wskazując mu puste krzesło. Były to jego pierwsze słowa.
Chaol zacisnął zęby tak mocno, że aż go rozbolały, a potem przeszedł
przez jasny pokój i usiadł.

Mężczyzna nalał sobie szklankę soku i rzekł, nie patrząc na syna:

– Przynajmniej dobrze wyglądasz w mundurze. Twój brat, dzięki krwi


waszej matki, jest nieproporcjonalnie zbudowanym chudzielcem z
długimi kończynami.

Chaol najeżył się, słysząc, jak ojciec z pogardą wymawia „dzięki krwi
waszej matki”, ale nalał sobie filiżankę herbaty, a potem rozsmarował
masło po kromce chleba.

– Będziesz tak milczał czy zamierzasz może coś powiedzieć?

– A cóż miałbym ci powiedzieć?

Ojciec uśmiechnął się chłodno.

– Dobrze wychowany syn wypytałby o rodzinę.

– Nie jestem twoim synem od dziesięciu lat. Nie widzę powodu, dla
którego miałbym go dzisiaj udawać.

Mężczyzna zerknął na miecz Chaola, obejrzał go dokładnie i oszacował w


myślach.

Kapitan poskromił ochotę, aby wstać i wyjść. Przyjęcie zaproszenia od


ojca było błędem.

Powinien był spalić liścik, który otrzymał zeszłej nocy, ale po osadzeniu
Mullisona w lochu i naganie króla, który nie znosił, gdy ktoś drwił sobie
z niego i z jego straży, był tak znużony, że jego czujność osłabła.

A Celaena… Chaol nie wiedział, jak się wydostała ze swych pokojów. Nie
miał bladego pojęcia. Strażnicy czuwali przez całą noc i nie meldowali o
żadnych hałasach. Nikt nie otwierał

ani okien, ani drzwi. Philippa twierdziła, że drzwi do sypialni były


zamknięte przez całą noc.

Zabójczyni znów grała w jakąś własną, tajemną grę. Okłamała króla w


kwestii ludzi, których zabiła w magazynie, aby go ocalić. Otaczały ją
również inne sekrety, które musiał jak najszybciej rozstrzygnąć, jeśli
chciał przeżyć jej gniew. Pamiętał, co podwładni donieśli mu o ciele
znalezionym w ciemnym zaułku.

– Opowiedz mi, czym się zajmujesz.

– A co chcesz wiedzieć? – spytał beznamiętnie Chaol. Nie tknął ani


jedzenia, ani picia.

Lord Anielle rozparł się na krześle. Swego czasu kapitan zaczynał się
pocić, widząc ten ruch, gdyż oznaczało to, że ojciec ma zamiar skupić na
nim całą uwagę. Wiedział, że będzie go oceniał i karał za każdą słabość i
każdy fałszywy krok. Teraz jednak był już dojrzałym mężczyzną i
odpowiadał tylko i wyłącznie przed królem.

– Czy jesteś zadowolony ze stanowiska, dla którego porzuciłeś


ojcowiznę?

– Tak.

– Wygląda na to, że powinienem być ci wdzięczny za to, że ściągnięto


mnie do Rifthold.

Jeśli Eyllwe znów chwyci za broń, podziękowania również należą się


tobie, prawda?

Chaol musiał wytężyć całą siłę woli, aby utrzymać spokój, ale udało mu
się. Ugryzł

kromkę i spojrzał na ojca.

W jego oczach dojrzał coś na kształt aprobaty. Pan na Anielle również


ugryzł kawałek chleba i spytał:

– Masz chociaż jakąś kobietę?


Chaol ponownie włożył mnóstwo siły woli w utrzymanie obojętnej miny.

– Nie.

– Kłamanie nigdy ci nie wychodziło. – Ojciec uśmiechnął się powoli.

Kapitan wyjrzał przez okno na bezchmurne niebo, na którym pojawiły się


pierwsze oznaki wiosny.

– Dla twego dobra mam nadzieję, że przynajmniej jest ze szlachetnego


rodu.

– Dla mego dobra?

– Może i odwróciłeś się od swego rodu, ale przecież nadal jesteś


Westfallem, a my nie bierzemy praczek za żony.

Chaol parsknął i pokręcił głową.

– Wezmę sobie za żonę taką kobietę, jaka będzie mi odpowiadać, bez


względu na to, czy będzie to praczka, niewolnica, czy księżniczka. A tobie
nic do tego.

Ojciec splótł dłonie. Po długiej chwili milczenia rzekł:

– Matka tęskni za tobą. Chce, byś wrócił do domu.

Chaol poczuł, jakby ktoś walnął go pięścią w żołądek, ale udało mu się
utrzymać obojętny wyraz twarz.

– A ty, ojcze? – spytał spokojnym tonem.

Mężczyzna patrzył na niego, a raczej przez niego.

– Jeśli Eyllwe chwyci za broń i czeka nas wojna, Anielle będzie


potrzebować silnego dziedzica.

– Przecież szkoliłeś Terrina, aby cię zastąpił. Jestem przekonany, że


świetnie da sobie radę.
– Terrin od urodzenia woli naukę od walki. Jeśli Eyllwe powstanie, trzeba
się liczyć z tym, że dzicy ludzie z Kłów też rzucą się do walki. W
pierwszej kolejności splądrują Anielle. Od dawna marzą o zemście.

Chaol zastanawiał się, jak bardzo ucierpiała duma jego ojca, i skrycie
ufał, że te słowa sporo go kosztowały. Miał już jednak dość cierpienia i
dość nienawiści, a walka była ostatnią rzeczą, o której marzył. Celaena nie
robiła tajemnicy z tego, że wolałaby zjeść kilka rozżarzonych węgli, niż
spojrzeć na niego z uczuciem, a to wystarczyło, aby duch bojowy całkiem
w nim zgasł.

Tak, Celaena opuściła go na zawsze. Odpowiedź Chaola była krótka:

– Moja funkcja jest związana z tym miejscem. Tu toczy się moje życie.

– Twoi ludzie cię potrzebują. Wkrótce mogą cię potrzebować jeszcze


bardziej. Czyżbyś był aż tak samolubny? Chcesz się odwrócić od swego
ludu?

– Tak jak mój ojciec odwrócił się ode mnie?

Na twarzy pana na Anielle pojawił się zimny, okrutny uśmiech.

– Zrzekając się tytułu, okryłeś wstydem zarówno rodzinę, jak i mnie.


Okazało się jednak, że potrafisz być użyteczny. Zyskałeś przyjaźń i
zaufanie następcy tronu. Gdy Dorian zostanie królem, wynagrodzi cię za
twe starania, prawda? Wyniesie Anielle do rangi księstwa i przydzieli ci
tyle ziem, że twe latyfundium będzie mogło rywalizować z terytorium
Perringtona wokół

Morath.

– O co ci tak naprawdę chodzi, ojcze? Chcesz chronić swój lud czy może
wykorzystać mą przyjaźń z Dorianem do własnych celów?

– Cisnąłbyś mnie do lochu, gdybym ci powiedział, że zależy mi na obu


tych rzeczach? Z

tego, co słyszałem, lubisz osadzać tam ludzi, którzy ostatnio cię


sprowokowali. – W oczach ojca pojawił się błysk zdradzający, ile
mężczyzna zdążył się dowiedzieć. – Może będę miał okazję wymienić się
z twą kobietą uwagami na temat warunków panujących w tym miejscu?

– Naprawdę chcesz, żebym wrócił do Anielle? Jeśli próbujesz mnie


właśnie do tego przekonać, kiepsko ci to wychodzi.

– Czy ja muszę cię przekonywać? Miałeś ochraniać księżniczkę, ale


zawaliłeś sprawę i stoimy w obliczu wojny. Zabójczyni, która ogrzewała
ci łóżko, marzy tylko o tym, żeby wypruć ci flaki. Czy naprawdę
pozostało ci tu coś oprócz wstydu?

Chaol uderzył dłońmi o blat stołu. Naczynia podskoczyły i zabrzęczały.

– Dość!

Nie chciał, by ojciec dowiedział się czegokolwiek na temat Celaeny czy


stanu jego uczuć.

Nie pozwolił służbie na zmianę pościeli, gdyż wciąż czuł w niej jej
zapach. Zasypiał, wyobrażając sobie, że dziewczyna nadal leży u jego
boku.

– Od dziesięciu lat pracuję na swą reputację i kilka drwin nie wystarczy,


aby ściągnąć mnie do Anielle. Jeśli uważasz, że Terrin jest słaby, przyślij
mi go na szkolenie. Może tu się nauczy, jak zachowują się prawdziwi
mężczyźni.

Z tymi słowami Chaol odepchnął swe krzesło, aż naczynia znów


zabrzęczały, i skierował

się ku drzwiom. Pięć minut. Nie wytrzymał nawet pięciu minut.

Stanął w progu i spojrzał na ojca. Ten wciąż uśmiechał się lekko. Nadal
mu się przyglądał

i próbował ocenić jego użyteczność.

– Jeśli spróbujesz z nią porozmawiać... – ostrzegł. – Ba, wystarczy, że


choć spojrzysz w jej kierunku, a pożałujesz, że w ogóle postawiłeś nogę
w tym zamku. I nie będzie mnie nic obchodzić to, że jesteś moim ojcem.

Wyszedł, nie czekając na odpowiedź, ale niespodziewanie ogarnęło go


przeczucie, że właśnie wpadł w zastawioną przez ojca pułapkę.
37
Ambasadorzy i żołnierze Eyllwe byli w drodze, aby odzyskać ciało
Nehemii, które utknęło w samym środku królewskiej intrygi, i Celaena
musiała się pospieszyć. Gdy otworzyła drzwi do pokoju, w którym nie tak
dawno unosił się jeszcze zapach krwi i cierpienia, odkryła, że ktoś usunął
wszelkie ślady masakry. Zniknął materac, a na nagim łóżku spoczywało
samo rusztowanie. Dziewczyna zawahała się. Może jednak należało
zostawić rzeczy osobiste księżniczki ludziom, którzy przybyli, aby zabrać
jej ciało do Eyllwe?

Ale czy okażą się jej przyjaciółmi? Na samą myśl o obcych ludziach,
którzy mieliby grzebać w rzeczach Nehemii i pakować je, jakby były
zwykłymi przedmiotami, ogarnęły ją żal oraz wściekłość.

Wybuch gniewu niemalże dorównywał sile poprzedniemu, który miał


miejsce w jej garderobie, gdy dziewczyna z furią zerwała wszystkie swoje
suknie, wyciągnęła tuniki i każdą parę butów, nie przepuściła nawet
wstążkom i płaszczom, a potem cisnęła całość do przedpokoju.

Spaliła ubrania, które przypominały jej najbardziej o Nehemii – te, które


nosiła podczas ich lekcji, podczas wspólnych posiłków i spacerów wokół
zamku. Uspokoiła się dopiero, gdy zjawiła się Philippa i ofuknęła ją z
powodu dymu unoszącego się w komnatach. Celaena ustąpiła i pozwoliła
służącej, aby zabrała resztę ubrań i rozdała potrzebującym. Nie zdążyła
jednak uratować sukni, którą zabójczyni miała na sobie w dniu urodzin
Chaola. Ta spłonęła jako pierwsza.

Gdy jej garderoba całkowicie opustoszała, zabójczyni wcisnęła sakiewkę


ze złotymi monetami do rąk Philippy i kazała jej kupić nowe ubrania.
Służąca obrzuciła ją smutnym spojrzeniem – co było kolejną rzeczą
doprowadzającą Celaenę do szału – po czym wyszła.

Przez całą godzinę zabójczyni starannie, delikatnie składała ubrania oraz


biżuterię Nehemii, starając się odpędzać wspomnienia przywoływane
przez każdy przedmiot. Usiłowała też nie zwracać uwagi na wszechobecny
motyw lotosu. Gdy wszystko znalazło się w kufrach, podeszła do biurka
księżniczki, na którym nadal panował nieład. Papiery i książki walały się
wszędzie, jakby dziewczyna lada chwila miała wrócić i znów zabrać się do
pracy. Celaena sięgnęła po pierwszy dokument, a wtedy ujrzała drobne,
układające się w okrąg blizny na swej prawej dłoni. Były to ślady zębów
ridderaka.

Kartki zapisane były alfabetem używanym w Eyllwe oraz… Znakami


Wyrda.

Były ich tysiące. Niektóre ciągnęły się w linii prostej, a inne układały w
symbole zbliżone do tych, które Nehemia rysowała pod łóżkiem Celaeny.
Czemu ludzie króla nie zabrali tych zapisków? Czyżby władca nie kazał
przeszukać jej komnat? Zabójczyni zabrała się do układania papierów w
stosy. Być może nauczy się czegoś o tych znakach, choć Nehemia…
Nehemia…

„Nie żyje – zmusiła się do sformułowania tej myśli. – Nehemia nie żyje”.

Znów spojrzała na blizny na dłoni. Już miała się odwrócić, gdy ujrzała
znajomo wyglądającą książkę, na poły zasłoniętą przez papiery.

Taką samą widziała w gabinecie Davisa.

Był to o wiele starszy, bardziej zużyty egzemplarz, ale bez wątpienia


miała przed sobą ten sam tytuł. Po wewnętrznej stronie okładki ujrzała
zdanie napisane za pomocą Znaków, na tyle prostych, że natychmiast
zrozumiała ich znaczenie.

„Nie ufaj…”.

Ostatni symbol stanowił jednakże zagadkę. Przypominał wywernę


znajdującą się na Królewskiej Pieczęci. Oczywiście, że nie powinna ufać
królowi Adarlanu. Celaena przejrzała książkę w poszukiwaniu
użytecznych informacji.

Nic.

Odwróciła na ostatnią stronę, a tam ujrzała zdanie napisane przez


Nehemię we wspólnym języku: „Tylko dzięki oku ujrzysz wszystko jak
należy”. Poniżej widniało to samo zdanie w Eyllwe i w kilku innych
językach, których zabójczyni nie rozpoznawała. Wyglądało na to, że
księżniczka zestawiała ze sobą różne tłumaczenia, aby dowiedzieć się, czy
w innych językach zagadka będzie miała odmienne znaczenie. Ta sama
książka, ta sama zagadka, te same słowa po wewnętrznej stronie okładki.

Nehemia nazwała to ględzeniem przygłupiego lorda.

Ale… Ale przecież wraz z Archerem stali na czele grupy, do której


należał Davis.

Księżniczka znała go! Znała Davisa, ale okłamała ją. Okłamała ją również
w sprawie zagadki!

Ale przecież obiecała… Przysięgła, że nie będzie między nimi więcej


sekretów!

Obiecała i skłamała. Oszukała ją.

Celaena zacisnęła zęby, żeby nie krzyczeć, i przetrząsnęła pozostałe


rzeczy na biurku, a potem w całym pokoju. Nic.

W czym jeszcze ją okłamała?

„Tylko dzięki oku…”.

Zabójczyni dotknęła naszyjnika. Nehemia wiedziała o grobowcu. Skoro


przekazywała informacje swej grupie i zachęciła Celaenę, aby wejrzała w
oko wyryte na ścianie, sama zapewne również przez nie patrzyła. Ale po
pojedynku oddała zabójczyni Oko Eleny. Gdyby potrzebowała amuletu,
zatrzymałaby go dla siebie. Archer zaś nic o tym nie wiedział.

Chyba że zagadka odnosiła się do innego oka.

Ponieważ…

– Na Wyrda – szepnęła Celaena i wypadła z komnaty.


***

– Masz zamiar dziś znieważyć kolejny święty przedmiot? – syknął Mort,


gdy dziewczyna pojawiła się w drzwiach grobowca.

Celaena, która taszczyła sakwę pełną papierów i książek zabranych z


pokojów Nehemii, poklepała go po głowie i weszła do środka. Mort na
próżno próbował ją ugryźć, aż zadźwięczały zęby z brązu.

Do krypty wpadało sporo światła księżycowego i było w miarę widno.


Naprzeciwko oka na ścianie znajdowało się inne, złociste i lśniące.

Damaris. Był to Damaris, Miecz Prawdy. Przecież Gavin widział tylko to,
co było słuszne…

„Tylko dzięki oku ujrzysz wszystko jak należy”.

– Czyżbym była aż tak ślepa? – Celaena upuściła skórzaną sakwę. Papiery


i książki rozsypały się po kamiennej posadzce.

– Na to wygląda! – oznajmił Mort. Zwieńczenie rękojeści w kształcie oka


było tych samych rozmiarów co oko na ścianie.

Celaena uniosła miecz i wyciągnęła go z pochwy. Znaki Wyrda na ostrzu


wydawały się falować. Podbiegła do muru.

– Jeśli nadal niczego nie rozumiesz – zawołał Mort – podpowiem, że


masz przyłożyć oko do ściany i spojrzeć przez nie!

– To akurat wiem! – parsknęła Celaena.

Bojąc się nawet głośniej odetchnąć, uniosła miecz i przesuwała go, aż oba
otwory znalazły się w tym samym położeniu. Stanęła na palcach i
zajrzała, a wtedy z jej ust wyrwał się jęk.

Ujrzała wiersz.

Długi wiersz.
Wyciągnęła pergamin i kawałek węgla wepchnięty do kieszeni, po czym
spisała jego treść. Nie było to łatwe zadanie – musiała przeczytać i
zapamiętać wers, potem odbiec od ściany i go zapisać, a na końcu
sprawdzić, czy dobrze zapamiętała. Dopiero po zanotowaniu ostatniej
zwrotki przeczytała go na głos.

Trzy takowe Valgi stworzyły

Z Wyrda Kamiennej Bramy,

Z obsydianu, którego bóstwa zabroniły,

I z kamienia, którego się lękały.

Mąż w rozpaczy jeden schował

W koronie swojej ukochanej,

By leżał tam, gdzie jej głowa,

W celi gwiazdami usłanej.

Drugi został starannie schowany

W górze stworzonej z ognia żywego,

Gdzie ludziom wstęp zakazany,

Choć nie pragną niczego innego.

A gdzie trzeci leży,

Nikt się nigdy nie dowie,

Nie kupisz sekretu złotem,

Nie zdradzisz go w żadnej mowie.


Celaena pokręciła głową. Kolejne bzdury. „Bramy” i „lękały” kiepsko się
rymowały, nie mówiąc już o tym, że w ostatniej zwrotce rym całkiem
przepadł w dwóch wersach.

– Skoro najwyraźniej wiesz, że zagadkę można rozwikłać za pomocą


miecza –

powiedziała do Morta – może oszczędź mi nieco wysiłku i powiedz mi, o


co w tym do licha chodzi?

– Wygląda mi na to, że w wierszu zaszyfrowano miejsce ukrycia trzech


bardzo potężnych artefaktów. – Mort pociągnął nosem.

Dziewczyna raz jeszcze przeczytała wiersz.

– Jakich artefaktów? Wygląda na to, że ten drugi schowano w… w


wulkanie? A pierwszy i trzeci… – Zazgrzytała zębami. – Kamienna Brama
Wyrda… O co chodzi w tej zagadce? I dlaczego się tu znalazła?

– Czy to nie pytanie tysiąclecia? – zapiał Mort, a Celaena podeszła do


rozsypanych na podłodze zapisków. – Lepiej posprzątaj po sobie, bo
poproszę bogów, aby wypuścili na ciebie jakąś paskudną bestię.

– Za późno. Cain wyprzedził cię o kilka miesięcy. – Zabójczyni odłożyła


Damaris na miejsce. – Szkoda, że ridderak nie oderwał cię od drzwi, gdy
się przez nie przebił.

Naraz uderzyła ją nowa myśl. Wbiła wzrok w ścianę naprzeciwko, pod


którą przewróciła się i uniknęła rozerwania na strzępy.

– Kto usunął ścierwo ridderaka?

– Księżniczka Nehemia, rzecz jasna.

Celaena odwróciła się, aby spojrzeć na drzwi.

– Nehemia?

Mort zakrztusił się i przeklął swój niewyparzony język.


– Nehemia przychodziła tutaj? Ale ja pierwsza pokazałam jej kryptę…

Twarz Morta lśniła w blasku świecy postawionej przed drzwiami.

– Chcesz mi powiedzieć, że przyszła tu po mojej walce z ridderakiem? Że


od początku o tym wiedziała? I dopiero teraz mi to mówisz?

Mort zamknął oczy.

– To nie moja sprawa.

Kolejne oszustwo. Kolejna tajemnica.

– Przypuszczam, że skoro Cain mógł tu zejść, istnieją jeszcze inne tajne


przejścia?

– Nie pytaj mnie, gdzie się znajdują – rzekł Mort, jakby potrafił czytać jej
w myślach. –

Ja nigdy stąd nie wychodzę.

Celaena miała przeczucie, że to kolejne kłamstwo. Mort doskonale


orientował się w grobowcu i zawsze wiedział, gdy dotykała czegoś, czego
nie powinna.

– To jaki z ciebie pożytek? Czyżby Brannon zrobił cię po to, abyś


wszystkich wkurzał?

– Brannon miał poczucie humoru. Stąd jestem, jaki jestem.

Dziewczyna uświadomiła sobie, że Mort w istocie poznał starożytnego


króla Fae, i zadrżała.

– Sądziłam, że władasz jakimiś mocami. Nie możesz wypowiedzieć kilku


bezsensownych zaklęć, które odsłonią sens owej zagadki?

– Oczywiście, że nie. A czy podróż nie jest ważniejsza od dotarcia do


celu?
– Nie – parsknęła Celaena i bluzgnęła stekiem przekleństw, od których
skwaśniałoby mleko. Następnie wsunęła papier za pas i uznała, że zagadka
wymaga dalszych badań.

Jeśli Nehemia szukała owych artefaktów i okłamywała ją, aby utrzymać


tajemnicę…

Celaena mogła pogodzić się z tym, że Archer i jego ludzie potrafią czynić
dobro, ale nie życzyła sobie, aby w ich ręce trafił przedmiot obdarzony
wielką mocą, jak ten z zagadki. Być może już zajęci byli poszukiwaniami,
a więc pewnie powinna spróbować odnaleźć artefakty jako pierwsza.

Nehemia nie domyślała się, że zagadka z okiem nawiązuje do Damaris,


ale może odkryła tożsamość owych trzech przedmiotów? Może zajęła się
zagadką dlatego, że usiłowała je odnaleźć przed królem. A plany władcy
Adarlanu… Czyżby zależało mu właśnie na ich odnalezieniu?

Zabójczyni podniosła świeczkę i wyszła z komnaty.

– Czyżby wreszcie pochwycił cię duch przygody? – spytał Mort.

– Jeszcze nie – odparła, ale postanowiła, że gdy się dowie, czym są


artefakty, być może spróbuje je odnaleźć, choć jedyne znane jej wulkany
znajdowały się na Pustynnym Półwyspie, a król za żadne skarby nie
pozwoliłby jej na tak długą wyprawę.

– Szkoda, że jestem przymocowany do tych drzwi – westchnął Mort. –


Tylko wyobraź

sobie wszystkie tarapaty, w jakie popadniesz, usiłując rozwikłać zagadkę!

Miał rację. Idąc po spiralnych schodach ku górze, Celaena żałowała, że


Mort nie może się przemieszczać. Miałaby przy sobie choć jedną istotę, z
którą mogłaby rozmawiać. Skoro już musiała odnaleźć owe przedmioty –
bez względu na to, czym były – była skazana na samotne działanie. Nikt
inny nie znał prawdy.

Prawdy.
Dziewczyna parsknęła. A jak teraz wyglądała prawda? Chodziło o to, że
nie miała już nikogo, z kim mogłaby rozmawiać? Że Nehemia okłamała
ją w tylu sprawach? Że król być może poszukuje źródła mocy zdolnego
wstrząsnąć ziemią? Że może już znalazł coś takiego? Archer napomknął o
źródle mocy, które nie miało nic wspólnego z magią. Czy chodziło mu o
te artefakty? Nehemia na pewno o tym wiedziała…

Celaena zwolniła. Powiał wilgotny przeciąg i promyk jej świeczki


zatrzepotał.

Dziewczyna osunęła się na stopień schodów i otoczyła kolana ramionami.

– Co jeszcze ukrywałaś, Nehemio? – szepnęła w ciemność.

Niespodziewanie kątem oka ujrzała coś złotego i migotliwego. Od razu


wiedziała, kto stanął obok niej.

– Sądziłam, że jesteś zbyt wyczerpana, aby tu przychodzić – rzekła do


pierwszej królowej Adarlanu.

– Mogę pozostać tu jedynie przez chwilę – odparła Elena.

Jej suknia zaszeleściła, gdy usiadła na schodach kilka stopni nad Celaeną.
Zabójczyni obserwowała z zaskoczeniem zachowanie zupełnie
niepasujące do królowej.

Obie wpatrywały się w ciemność. Jedynym odgłosem był oddech Celaeny.


Przypuszczała, że Elena nie musi oddychać. Królowa nie wydawała
żadnych dźwięków, chyba że sobie tego życzyła.

Dziewczyna zacisnęła ramiona wokół kolan.

– Pamiętasz swoją śmierć? – spytała cicho.

– Była bezbolesna – królowa odparła równie cicho. – Bezbolesna i łatwa.

– Bałaś się?

– Byłam staruszką otoczoną przez własne dzieci oraz wnuki. Nie miałam
czego się bać, gdy nadeszła moja pora.

– Dokąd się udałaś?

Elena zaśmiała się cicho.

– Wiesz, że nie mogę ci tego powiedzieć.

Usta Celaeny zadrżały.

– Nehemia nie umarła ze starości w swym łóżku.

– Nie. Ale gdy jej duch opuścił ciało, nie czuła już bólu ani strachu. Jest
już bezpieczna.

Dziewczyna pokiwała głową. Suknia Eleny znów zaszeleściła, gdy


królowa niespodziewanie znalazła się na stopniu tuż obok niej i otoczyła
ją ręką. Zabójczyni wtuliła się w królową. Czując bijące od niej ciepło,
poczuła, jak bardzo zmarzła. Elena nie powiedziała ani słowa, gdy
Celaena zakryła dłońmi twarz i w końcu wybuchnęła płaczem.

***

Miała jeszcze jedną rzecz do zrobienia, być może najtrudniejszą ze


wszystkich, które przyszło jej zrobić od śmierci Nehemii. Na niebie wisiał
księżyc i zalewał świat srebrnym blaskiem. Nocna straż, pilnująca
królewskich grobowców, nie poznała jej w tym stroju, ale nie
zatrzymywała jej, gdy przechodziła przez żelazne wrota do jednego z
zamkowych ogrodów.

Dziewczyna wiedziała, że Nehemia nie zostanie pochowana wewnątrz


białego, marmurowego budynku. Przeznaczono go bowiem dla rodziny
królewskiej. Obeszła zwieńczoną kopułą budowlę, mając wrażenie, że
wywerny wyrzeźbione na ścianach spoglądają za nią.

Nieliczni ludzie, którzy wciąż byli na nogach o tej godzinie, szybko


odwracali od niej spojrzenie. Nie winiła ich. Czarna suknia oraz równie
ciemna, powiewająca na wietrze woalka z daleka mówiły o jej żałobie i
trzymały ludzi na dystans, zupełnie jakby jej smutek był zaraźliwy.
Celaena nie dbała jednak o to, co sądzą inni. Nie nosiła żałoby ze względu
na innych ludzi. Obeszła grobowiec i spojrzała na ciągnące się za nim
rzędy grobów. Widziała blade, podniszczone płyty, opromienione
blaskiem księżyca. Miejsca ostatecznego pochówku arystokratów
upamiętniały rzeźby przedstawiające zarówno bogów opłakujących
śmierć, jak i roztańczone panny, niektóre tak pełne życia, że wydawały się
wręcz skamieniałymi ludźmi.

Od morderstwa Nehemii nie spadł śnieg i Celaena z łatwością odnalazła


świeżo usypany kopczyk. Nie było na nim ani kwiatów, ani nawet
nagrobka, jedynie ziemia i wbity w nią zakrzywiony miecz, jeden z tych,
którymi posługiwali się zabici ochroniarze księżniczki.

Najwidoczniej nikomu nie zależało na dekorowaniu grobu, skoro


Nehemia i tak miała zostać przewieziona do Eyllwe.

Celaena wpatrywała się w ciemną, zagrabioną ziemię. Jej woalką poruszył


zimny wiatr.

Bolało ją serce, ale musiała to zrobić. Musiała uczcić przyjaciółkę po raz


ostatni.

Uniosła głowę ku niebu, zamknęła oczy i zaczęła śpiewać.

***

Chaol wmówił sobie, że szedł za Celaeną tylko po to, aby upewnić się, że
nie zrobi krzywdy sobie ani nikomu innemu, ale gdy zbliżyła się do
królewskiego grobowca, szybko znalazł inne powody.

Noc zapewniała dobrą osłonę, ale księżyc świecił jasno i kapitan trzymał
się na tyle daleko, by go nie ujrzała ani nie usłyszała. On jednak widział,
gdzie się zatrzymała, i zrozumiał, że nie ma prawa tu być. Już miał się
odwrócić i odejść, gdy Celaena uniosła głowę i zaczęła śpiewać.

Nie znał tego języka. Nie był to ani wspólny ich język, ani mowa Eyllwe,
ani też którykolwiek język z Fenharrow, Melisande czy skądkolwiek na
kontynencie.

Był to starożytny język, a każde słowo przepełniała moc, wściekłość i


cierpienie.

Dziewczyna nie miała pięknego głosu, a wiele słów brzmiało jak


stłumiony szloch.

Samogłoski rozciągał ból, a spółgłoski hartował gniew. Co chwila


uderzała się w pierś, a jej ruchy przepełniała dzika gracja, tak bardzo
niepasująca do czarnych szat, które nosiła. Chaol poczuł dreszcz na
plecach, słuchając jej nieziemskiego, obcego lamentu, pieśni żałobnej tak
starożytnej, że wydawała się starsza od samego kamiennego zamku. Jej
zakończenie było równie nagłe i brutalne jak zgon Nehemii.

Przez kilka chwil stała nieruchoma, milcząca. Już miał odejść, gdy
obróciła się do niego bokiem. Cieniutki, srebrny diadem zamigotał w
blasku księżyca. Spływała z niego woalka tak gęsta, że z trudem
rozpoznawał kryjącą się za nią dziewczynę.

Powiał wiatr. Gałęzie drzew zajęczały i zaskrzypiały, suknia i woalka


uleciały na bok.

– Celaena – błagał ją.

Nadal ani drgnęła. Jej bezruch był jedyną oznaką tego, że go usłyszała. Co
więcej, dawała w ten sposób do zrozumienia, że nie ma ochoty na
rozmowę. Zresztą, czy mógł powiedzieć coś, co zasypałoby przepaść
między nimi? Zataił przed nią informacje. Nie był bezpośrednio
odpowiedzialny za śmierć Nehemii, ale gdyby obie dziewczyny
zachowały większą czujność, być może księżniczce udałoby się przeżyć.
Ponosił więc winę za stratę, której doznała, i bezruch, z jakim mu się
przyglądała.

Chaol postanowił, że skoro karą za winy miała być utrata ukochanej,


zniesie ją z godnością. Odszedł więc, a lament zabójczyni nadal unosił się
wokół niego na wietrze niczym muzyka odległych dzwonów.
38
Poranek był chłodny, a niebo szare. Celaena stała w znajomym miejscu w
parku myśliwskim i trzymała spory kij w dłoni otulonej rękawiczką.
Strzała siedziała obok niej i tłukła ogonem o długą, suchą trawę
przebijającą się przez resztki śniegu. W innych okolicznościach suczka
skamlałaby bądź szczekała, dopominając się, aby wreszcie rzucono jej
patyk, ale teraz siedziała cicho.

Tkwiła tak nieruchomo i wpatrywała się w pałac, który wyrastał daleko za


nimi. Czekała na kogoś, kto nie miał się nigdy pojawić.

Celaena patrzyła na jałowe pola i słuchała szelestu traw. Nikt nie


powstrzymywał jej zeszłej nocy, gdy opuściła swe komnaty. Dziś rano
również nie natknęła się na problemy.

Strażnicy zniknęli, a mimo to za każdym razem, gdy wychodziła,


spotykała Ressa, który

„przypadkowo” przechodził w pobliżu. Być może meldował Chaolowi o


jej ruchach, ale dziewczynę mało to obchodziło. Nie przejmowała się
nawet tym, że zeszłej nocy śledził ją, gdy odwiedziła grób Nehemii. Niech
sobie myśli, co chce, o jej pieśni.

Gwałtownie nabrała tchu i wyrzuciła patyk najdalej, jak mogła. Przez


moment zlał się z pochmurnym, porannym niebem. Nie słyszała, jak
spada.

Strzała uniosła łeb i spojrzała na Celaenę. W jej złocistych ślepiach


pojawiło się pytanie.

Zabójczyni nachyliła się i pogłaskała ciepły łeb, długie uszy i smukły


pysk psa, ale pytanie nie znikło.

– Ona nigdy nie przyjdzie – powiedziała.

Pies nadal czekał.


***

Dorian spędził pół nocy w bibliotece. Zajrzał do każdej zapomnianej


szczeliny, przetrząsnął każdy ciemny kąt i każdy ukryty zakamarek w
poszukiwaniu książek o magii. Nie znalazł niczego. Nie był tym
szczególnie zaskoczony, ale zważywszy na rozmiary biblioteki, liczbę
wijących się korytarzy i mnogość kryjących się tam tomów, był nieco
rozczarowany tym, że nie znalazł absolutnie nic godnego uwagi. Zresztą
nie wiedział nawet, co zrobiłby ze znalezioną książką. Nie mógł jej zabrać
do pokojów, gdyż służba z pewnością by ją znalazła.

Musiałby zapewne odłożyć ją z powrotem na miejsce i wracać do niej


przy każdej nadarzającej się okazji.

Przeglądał właśnie półkę wbudowaną w kamienną wnękę, gdy rozległy


się kroki. Miał na tę okoliczność przygotowany scenariusz – wyciągnął
książkę trzymaną w kieszeni, oparł się o ścianę i otworzył tom na
pierwszej lepszej stronie.

– Trochę tu za ciemno na czytanie – odezwał się dziewczęcy głos. Brzmiał


tak normalnie i tak zwyczajnie, że Dorian o mało nie upuścił książki z
wrażenia.

Celaena stała kilka kroków od niego z rękami założonymi na piersi.


Rozległy się ciche, pospieszne pacnięcia psich łap, a w sekundę później
książę musiał oprzeć się o ścianę, gdy rzuciła się na niego Strzała. Pies
machał ogonem i lizał go po twarzy z uczuciem.

– Na bogów, aleś ty urosła!

Strzała polizała jego policzek raz jeszcze i popędziła korytarzem. Dorian


odprowadził ją wzrokiem z uniesionymi brwiami.

– Nie wiem, co ten pies zamierza zrobić, ale na pewno nie uszczęśliwi tym
bibliotekarzy.

– Na ogół trzyma się poezji i książek matematycznych – odparła Celaena.


Jej twarz była blada i poważna, ale w oczach lśniło lekkie rozbawienie.
Miała na sobie ciemnoniebieską tunikę, której Dorian nigdy nie widział na
oczy. Złocony haft połyskiwał w słabym świetle. Wyglądało na to, że
wcześniej nie nosiła tych rzeczy.

Chwila ciszy przedłużała się i książę niepewnie przestąpił z nogi na nogę.


Cóż takiego mógł jej powiedzieć? Gdy po raz ostatni stali tak blisko
siebie, musnęła paznokciami jego szyję.

Moment ten powracał do niego w koszmarach sennych.

– Czy mogę ci pomóc w znalezieniu jakiejś książki? – spytał.

„Prowadź zwykłą rozmowę” – napomniał się w myślach.

– Następca tronu pełni funkcję królewskiego bibliotekarza?

– To nieoficjalny tytuł – odparł. – Wywalczony po wielu latach ukrywania


się w bibliotece przed zebraniami toczącymi się w dusznej komnacie,
matką i… i całą resztą.

– A ja sądziłam, że chowasz się w swojej małej wieży.

Dorian zaśmiał się cicho, ale dźwięk ten przegnał rozbawienie jeszcze
przed chwilą widoczne w jej oczach, jakby przejawy radości raziły
niezabliźnione jeszcze rany po śmierci Nehemii.

„Zwykła, niezobowiązująca rozmowa” – ponownie napomniał sam siebie.

– A więc? Mogę ci pomóc coś znaleźć? Jeśli na tej kartce masz listę
tytułów, mogę zacząć od sprawdzenia ich w ka-talogu.

– Nie – odpowiedziała dziewczyna i złożyła kartkę na pół. – To nie


książki. Chciałam się tylko przejść.

„Aha – pomyślał. – A mnie zwróciłaś uwagę na to, że tu jest zbyt ciemno


na czytanie”.

Zatrzymał jednak tę uwagę dla siebie, gdyż nie chciał sprowokować jej do
zadawania pytań. O ile w ogóle pamiętała, co się wydarzyło w chwili, gdy
zaatakowała Chaola. Miał

nadzieję, że zapomniała o tym.

Nagle usłyszeli stłumiony wrzask i kilka wykrzyczanych przekleństw, a


potem rozległy się znajome pacnięcia psich łap na kamiennej podłodze.
Strzała wróciła ze zwojem w pysku.

– Przeklęty zwierzak! – krzyczał ktoś. – Wracaj tu natychmiast!

Pies przemknął obok nich, mignęła złota sierść.

Chwilę później przytruchtał drobny bibliotekarz i spytał, czy nie widzieli


psa. Celaena pokręciła głową, ale powiedziała, że coś słyszała. Wskazała
przeciwny kierunek i napomniała mężczyznę, żeby nie mówił tak głośno,
gdyż w bibliotece obowiązuje cisza. Bibliotekarz spojrzał

na nią złowrogo, burknął i poczłapał przed siebie, ale zaczął pokrzykiwać


nieco ciszej.

Gdy znikł, Dorian odwrócił się ku dziewczynie. Jego brwi były wysoko
uniesione.

– Ten zwój mógł być bezcenny!

– Trochę ruchu raczej temu bibliotekarzowi nie zaszkodzi. – Celaena


wzruszyła ramionami, a potem uśmiechnęła się, w pierwszej chwili
niechętnie, a potem pokręciła głową i rozpromieniła się, pokazując białe
zęby. Zerknęła na księcia i uświadomiła sobie, że ten wpatruje się w nią i
próbuje odkryć różnicę między tym jej obrazem a uśmiechem, którym
obdarzyła jego ojca po przyniesieniu głowy zabójcy Nehemii.

– Przepraszam za moje zachowanie – rzuciła, jakby była w stanie odczytać


jego myśli. –

Ostatnio nie byłam… Nie byłam sobą.

A może właśnie była sobą. Może pokazała światu tę wersję, którą


zazwyczaj trzymała na bardzo krótkiej smyczy?

– Rozumiem – odpowiedział krótko.

W jej oczach ujrzał wzruszenie i wiedział, że powiedział dokładnie to, co


należało.

***

Chaol nie chował się przed ojcem. Nie chował się też przed Celaeną ani
swoimi ludźmi, którzy nagle zaczęli okazywać irytującą chęć, aby się nim
zajmować. W bibliotece mógł jednak zaznać więcej prywatności oraz
swobody, a może i znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Niewielki gabinet, w którym rezydował główny bibliotekarz, był pusty, a


więc Chaol zagadnął o niego jednego z uczniów. Chudziutki młodzieniec
pokazał mu właściwy kierunek, dodał kilka mętnych wskazówek i życzył
szczęścia. Kapitan udał się na górę po schodach z czarnego marmuru, a
potem ruszył wzdłuż balustrady galeryjki. Już miał skręcić między regały,
gdy usłyszał rozmowę Doriana i Celaeny.

Najpierw, gwoli ścisłości, usłyszał dokazującą Strzałę, a potem, gdy


spojrzał nad balustradą, zobaczył księcia i zabójczynię zmierzających ku
ogromnym drzwiom wyjściowym.

Trzymali się od siebie z daleka, ale… Ale Celaena rozmawiała! Jej


ramiona były rozluźnione, a krok swobodny. Jakże różniła się od kobiety
z cienia i mroku, którą ujrzał wczoraj!

Cóż oni tu porabiali? Dlaczego we dwójkę?

To nie była jego sprawa. Szczerze mówiąc, cieszył się, że dziewczyna


rozmawiała z kimkolwiek, a nie paliła stroje czy mordowała innych
zabójców. Mimo to zabolało go nieco, że to Dorian stał teraz przy niej.
Najważniejsze jednak było to, że przerwała milczenie.

Kapitan odwrócił się szybko od balustrady i wszedł w głąb biblioteki,


usiłując wypchnąć obraz z pamięci. Zastał tam Harlana Sensela, głównego
bibliotekarza, który sapał, prychał i rozrzucał wokół siebie strzępy
papieru. Był tak pochłonięty przeklinaniem, że w pierwszej chwili w
ogóle nie zauważył Chaola. Gdy wreszcie spojrzał na niespodziewanego
gościa, zmarszczył

brwi.

– Dobrze, że tu jesteś, kapitanie – powiedział i ruszył przed siebie. –


Dostałem chyba list od Higginsa, ale co z tego?

Chaol nie miał pojęcia, o czym Sensel mówi.

– Czy jest jakiś problem, w którym mógłbym ci pomóc?

– Problem! – Mężczyzna pomachał podartymi kartkami. – Po mojej


bibliotece szaleją jakieś dzikie zwierzęta! Kto wpuścił tutaj to… to bydlę?
Domagam się rekompensaty!

Chaol odniósł wrażenie, że Celaena ma z tym coś wspólnego. Miał


nadzieję, że wraz ze Strzałą opuszczą bibliotekę, zanim Sensel dotrze do
gabinetu.

– Co uległo zniszczeniu? Dopilnuję, aby zwój został zastąpiony nowym.

– Zastąpiony? – parsknął mężczyzna. – Tego się nie da zastąpić!

– A co to takiego?

– List! List od bardzo bliskiego przyjaciela!

Chaol zdusił narastającą irytację.

– Skoro to tylko list, wątpię, czy właściciel zwierzęcia jest w stanie


zrekompensować jego stratę. Może jednak ofiaruje bibliotece kilka
nowych książek…

– Wrzuć go do lochu! Moja biblioteka zamienia się w cyrk! Wiesz o tym,


że przez całą noc włóczy się tu jakiś człowiek w kapturze? To pewnie on
wypuścił to przeklęte stworzenie!
Wytrop go i…

– Lochy są pełne – skłamał Chaol. – Ale zajmę się tym.

Bibliotekarz nie zamykał ust. Wciąż opowiadał o wykańczającym pościgu


za porwanym przez psa listem, a kapitan zaczął się zastanawiać, czy nie
powinien wyjść. Miał jednak kilka pytań. Gdy dotarli do balustrady i
przekonał się, że Celaena, Strzała oraz Dorian już dawno znikli, odezwał
się:

– Chciałbym o coś zapytać, szlachetny panie.

Sensel wyprostował się, połechtany formą grzecznościową, a Chaol


udawał, że tego nie dostrzega.

– Gdybym chciał odnaleźć lamenty lub pieśni pogrzebowe z innych


królestw, gdzie powinienem zacząć?

Mężczyzna spojrzał na niego nieco zmieszany i rzekł:

– Cóż za ponury temat.

Chaol wzruszył ramionami i znów zdał się na swoje szczęście.

– Jeden z moich ludzi pochodzi z Terrasenu, a jego matka niedawno


zmarła. Chciałem okazać mu szacunek, ucząc się jednej z ich pieśni.

– Czy za to właśnie płaci wam król? Macie się uczyć smutnych pieśni i
śpiewać je własnym żołnierzom?

Kapitan niemalże parsknął na samą myśl o śpiewaniu własnym ludziom,


ale znów wzruszył ramionami.

– Czy są jakieś księgi, w których mógłbym znaleźć te pieśni?

Choć minął cały dzień, Chaol nadal nie mógł wyrzucić tamtej pieśni z
głowy. Nie mógł

też pozbyć się dreszczy, które przechodziły mu po plecach za każdym


razem, gdy słowa utworu rozbrzmiewały w jego umyśle. Pamiętał jeszcze
inne słowa, które zmieniły wszystko: „Zawsze będziesz moim wrogiem”.

Celaena coś ukrywała. Istniał jakiś sekret, który chowała bardzo głęboko i
tylko skrajne przerażenie bądź przygnębiający cios sprawiały, że
pozwalała sobie uchylić rąbka tajemnicy.

Kapitan musiał się dowiedzieć o niej jak najwięcej. Z każdym odkrytym


faktem był lepiej przygotowany na chwilę, gdy ten sekret zostanie
ujawniony w całej okazałości.

– Hmm – mruknął drobny bibliotekarz, schodząc po głównych schodach.


– Cóż, większość pieśni nigdy nie została spisana. Zresztą po co?

– Jestem pewien, że mędrcy w Terrasenie spisali niektóre z nich. Przecież


w Orynth istniała największa biblioteka w dziejach – zripostował Chaol.

– Tak – rzekł Sensel, a w jego słowa wkradło się nieco smutku. – Ale
wątpię, czy ktokolwiek rejestrował lamenty pogrzebowe, a jeśli tak, raczej
tu nigdy nie dotarły.

– A może zachowały się ich tłumaczenia? Ów strażnik z Terrasenu mówił


coś kiedyś o lamencie, który śpiewano w innym języku. Nie zapamiętał
jednak, skąd pochodziła ta mowa.

Bibliotekarz pogładził srebrną brodę.

– W innym języku? Wszyscy mieszkańcy Terrasenu posługują się wspólną


mową. Od tysiąca lat nikt nie mówi tam w innym języku.

Byli już blisko gabinetu. Chaol wiedział, że gdy dotrą na miejsce, mały
drań zapewne wyprosi go na zewnątrz i każe mu zająć się Strzałą.
Postanowił więc przycisnąć Sensela mocniej.

– A więc nie ma lamentów z Terrasenu śpiewanych w innych językach?

– Nie – odparł dobitnie mężczyzna. – Ale kiedyś słyszałem, że na dworze


króla Terrasenu w dniu śmierci, gdy wyginęła szlachta, śpiewano lamenty
w języku Fae.
Krew Chaola zamieniła się w lód i z trudem utrzymał równowagę.

– Czy to możliwe, że wszyscy ludzie znali te pieśni? Nie tylko szlachta?

– Nie – odparł Sensel, który słuchał jednym uchem, zajęty odtwarzaniem


jakiejś historii w głowie. – To były święte pieśni dworu królewskiego.
Uczyli się ich tylko szlachetnie urodzeni.

Uczono się ich i śpiewano je w sekrecie, a zmarłych chowano w blasku


księżyca, tak by nikt tych pieśni nie usłyszał. Tyle przynajmniej mówi
plotka. Przyznam szczerze, że ze względu na mą chorobliwą ciekawość
zapragnąłem je usłyszeć dziesięć lat temu, ale gdy rzeź dobiegła końca,
nie było już nikogo, kto mógłby je zaśpiewać.

Nikogo oprócz…

„Zawsze będziesz moim wrogiem”.

– Dziękuję – wykrztusił Chaol, a potem odwrócił się i pomaszerował ku


wyjściu.

Sensel zawołał go kilkakrotnie i raz jeszcze przykazał mu, aby odnalazł i


ukarał psa, ale kapitan nie odpowiedział. Do którego rodu należała? Jej
rodzice nie zostali po prostu zamordowani. Należeli do szlacheckiego
rodu, który został skazany na śmierć przez króla.

„Zostali zarżnięci”.

Znaleziono ją w ich łóżku po śmierci obojga rodziców, a potem zapewne


uciekała, aż dotarła do jedynego miejsca, w którym dziewczynka ze
szlacheckiego rodu z Terrasenu mogła znaleźć schronienie – do Twierdzy
Zabójców. Nabyła tam umiejętności, dzięki którym była w stanie zapewnić
sobie bezpieczeństwo. Nauczyła się, jak unikać śmierci. Sama stała się
śmiercią.

Nie miało znaczenia, którymi ziemiami władali jej rodzice. Gdyby


Celaena ujawniła swe pochodzenie, a Terrasen znów by chwyciło za broń,
młoda zabójczyni stworzyłaby siłę, która byłaby w stanie stawić czoło
Adarlanowi. Dzięki temu stawała się kimś o wiele niebezpieczniejszym od
wroga.

Była największym zagrożeniem, o którym kiedykolwiek słyszał.


39
Celaena klęczała w cieniu komina wznoszącego się nad piękną, małą
kamieniczką i obserwowała sąsiedni dom. Przez ostatnie pół godziny do
środka wślizgnęło się kilka osób w płaszczach i kapturach. Nie budziły
podejrzeń – przypominały zwykłych, zmarzniętych przechodniów, którzy
chcieli się ogrzać w środku zimnego wieczoru.

Zabójczyni nie kłamała, gdy wspomniała Archerowi, że nie chciała mieć


nic wspólnego z nim i z jego grupą. Co więcej, bywały chwile, gdy
zastanawiała się, czy nie powinna ich wszystkich pozabijać i rzucić ich
głów do stóp królowi, ale przecież Nehemia również należała do ich
grupy. Księżniczka co prawda udawała, że nie miała o ich istnieniu
pojęcia, ale nadal byli to jej ludzie. Celaena skłamała, gdy powiedziała
Archerowi, że z trudem zyskała dla niego kilka dni. Gdy udowodniła winę
doradcy Mullisona, król bez wahania przydzielił jej trochę więcej czasu
na wyeliminowanie kawalera.

Wiatr poderwał śnieżną kurzawę i przesłonił front domu Archera. Zwykły


człowiek uznałby, że gospodarz wyprawia przyjęcie dla swoich klientów.
Celaena rozpoznała zaledwie kilku spośród ludzi wbiegających po
schodach, tych, którzy wciąż nie zbiegli z królestwa i nie zginęli owej
nocy, kiedy wszystko trafił szlag. Oprócz nich było jednak wielu innych,
których nie kojarzyła. Rozpoznała wojownika, który stał między nią a
Chaolem w magazynie i tak bardzo kwapił się do walki. Nie zdradziła go
twarz, gdyż tę owej pamiętnej nocy zasłonił, ale sposób poruszania się i
dwa miecze przytroczone do pleców. Nadal nosił kaptur, ale tym razem
dziewczyna dostrzegła kosmyki długich, lśniących włosów i opaloną
skórę.

Wojownik zatrzymał się przy schodach i odwrócił się ku dwóm


zakapturzonym towarzyszom, aby cichym głosem przekazać im polecenia.
Ci skinęli i rozpłynęli się w mroku.

Zabójczyni zastanawiała się, czy nie pójść za jednym z nich, ale porzuciła
tę myśl.
Przyszła tu ze względu na Archera. Chciała się przekonać, co zamierza.
Zaplanowała sobie, że będzie go śledzić do chwili, gdy wejdzie na statek i
odpłynie. A gdy Archer zniknie, a ona przyniesie królowi głowę, która
niby należała do niego…

Nie wiedziała, co dalej.

Schowała się za ceglanym kominem, gdy jeden ze strażników uważnie


przyjrzał się dachom w poszukiwaniu oznak niebezpieczeństwa. Następnie
ruszył przed siebie. Celaena uznała, że jego zadaniem jest strzeżenie
wylotu ulicy.

Kryła się w cieniu przez kilka godzin. Co jakiś czas przechodziła na


sąsiedni dach, aby lepiej widzieć front domu, aż goście zaczęli wychodzić.
Postronny obserwator bez wahania uznałby ich za pijanych biesiadników.
Dziewczyna przeliczyła ich i zapamiętała, z kim odchodzą i w którym
kierunku. Młodzieńca z mieczami wśród nich nie było.

Gotowa była uznać, że to kolejny klient Archera, być może nawet


kochanek, ale obaj podwładni wojownika wrócili do kamienicy i
wślizgnęli się do środka.

Gdy frontowe drzwi stanęły otworem, zabójczyni przez ułamek sekundy


widziała wysokiego, barczystego mężczyznę, kłócącego się z Archerem w
przedpokoju. Stał tyłem do wyjścia, ale nie założył jeszcze kaptura.
Celaena ujrzała, że w istocie ma kruczoczarne włosy do ramion i jest
uzbrojony po zęby, ale nie dostrzegła żadnych innych szczegółów.
Strażnicy natychmiast stanęli po obu stronach i zamknęli drzwi.

Nie było to najmądrzejsze z ich strony. Mogli zachować większą


ostrożność.

Chwilę później młody człowiek wypadł na zewnątrz. Na głowie znów


miał kaptur, a strażnicy osłaniali go z obu boków. Archer stał na progu z
założonymi rękami, a jego twarz była wyraźnie blada. Młodzieniec
zatrzymał się u podnóża schodów i odwrócił się, aby skierować w stronę
Finna szczególnie wulgarny gest. Nawet z tej odległości Celaena widziała
uśmiech, którym odpowiedział mu Archer. Nie było w nim nic miłego.
Żałowała, że nie słyszała ich wymiany zdań. Z pewnością zrozumiałaby
wreszcie, o co chodzi.

Kiedyś udałaby się w ślad za młodzieńcem, aby poznać odpowiedzi, ale


teraz… Teraz nie zależało jej na niczym.

„Trudno mi się czymkolwiek przejmować – pomyślała, wracając do


zamku. – Niezwykle trudno. Bo dla kogo teraz mam to robić?”.

***

Celaena nie miała pojęcia, dlaczego stanęła pod tymi drzwiami. Strażnicy
przed wejściem do wieży przeszukali ją dokładnie i pozwolili jej wejść,
choć dziewczyna nie miała wątpliwości, że natychmiast powiadomią o
wszystkim Chaola.

Zastanawiała się, czy kapitan ośmieli się ją kiedyś zatrzymać i czy


zdobędzie się na to, aby wypowiedzieć do niej choć słowo. Zeszłej nocy,
choć stał daleko za opromienionym blaskiem księżyca cmentarzem,
widziała wyraźnie jego gojące się rany na policzkach. Nie wiedziała, czy
ten widok napełnił ją satysfakcją, czy poczuciem winy.

Każde spotkanie okazywało się dla niej męczące. Jak bardzo będzie
wyczerpana tej nocy?

Westchnęła i zastukała do drewnianych drzwi. Spóźniła się pięć minut,


gdyż nie mogła się zdecydować, czy przyjąć zaproszenie Doriana na
kolację u niego. Mało brakowało, a zostałaby w Rifthold.

W pierwszej chwili jej pukanie pozostało bez odpowiedzi. Odwróciła się,


usiłując nie patrzeć na strażników stojących na półpiętrze. Przyjście tutaj
było głupotą.

Zeszła już kilka stopni w dół po spiralnych schodach, gdy drzwi stanęły
otworem.

– Wiesz, że nigdy dotąd nie odwiedziłaś mojej małej wieży? – odezwał się
Dorian.
Celaena, która zamarła w pół kroku, oprzytomniała na tyle, aby móc
spojrzeć przez ramię na następcę tronu.

– Spodziewałam się, że będzie tu bardziej ponuro – odparła, wracając. –


Tymczasem jest w miarę przytulnie.

Dorian wpuścił ją do środka i skinął na straż.

– Nie ma powodów do obaw – powiedział.

Celaena spodziewała się szyku i elegancji, ale komnat Doriana nie dało
się opisać innym słowem niż „przytulne”. Tu i ówdzie widziała nawet
ślady zaniedbania. Na ścianie wisiał

wypłowiały gobelin, a kominek był przybrudzony sadzą. W


pomieszczeniu znajdowało się jeszcze nieduże łoże z baldachimem, a przy
oknie stało biurko zasłane papierami. Uwagę dziewczyny przykuły
jednakże książki, których były tu setki, jeśli nie tysiące. Uginające się pod
nimi regały ciągnęły się wzdłuż każdej ściany, a na podłodze piętrzyły się
stosy różnej wysokości.

– Chyba przydałby ci się własny bibliotekarz – mruknęła, a Dorian


parsknął śmiechem.

Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało jej
tego dźwięku. Nie chodziło jej tylko o jego śmiech, ale też o własny.
Tęskniła za jakimkolwiek śmiechem. Radość wydawała się jej
niestosowna, ale i tak bardzo jej brakowało tego uczucia.

– Gdyby służba miała u mnie coś do powiedzenia, wszystkie książki


trafiłyby do biblioteki – powiedział książę i nachylił się, aby podnieść
jakąś część garderoby z podłogi. –

Sprzątanie komnaty nie staje się dzięki nim łatwiejsze.

– Zważywszy na ten bałagan, jestem zdziwiona, że w ogóle masz jakąś


służbę.

Dorian znów się roześmiał, niosąc stertę ubrań ku sąsiednim drzwiom.


Uchylił je na tyle, że dziewczyna mogła dojrzeć garderobę niemalże tak
dużą jak jej własna, ale nie dostrzegła żadnych szczegółów, gdyż
młodzieniec wrzucił szaty do środka i zatrzasnął drzwi. Inne, znajdujące
się po przeciwnej stronie drzwi prowadziły do pokoju łaziebnego.

– Zazwyczaj każę im wyjść – powiedział.

– Dlaczego? – Dziewczyna podeszła do zetlałej, czerwonej kanapy


stojącej przed kominkiem i zepchnęła leżące tam książki.

– Bo ja wiem dokładnie, gdzie co leży. Z zamkniętymi oczami znajdę


każdą książkę i każdy dokument. Gdy służba zabiera się do sprzątania,
wszystko układa bez ładu i składu lub upycha w szafach i niczego nie
mogę znaleźć – odparł.

Wygładził czerwoną narzutę na łóżku. Była pomarszczona i pofałdowana,


co oznaczało, że wylegiwał się tutaj, gdy zapukała do drzwi.

– Nie masz ludzi, którzy cię ubierają? Przysięgłabym, że przynajmniej


Roland będzie twoim oddanym sługą.

Dorian parsknął, układając poduszki.

– Próbował. Na szczęście ostatnio dokuczają mu potężne bóle głowy i


odpuścił sobie.

Dobrze było to usłyszeć. Z tego, co wiedziała, lord Meah ostatnio zbliżył


się do księcia.

Być może nawet zostali przyjaciółmi.

– Poza tym – ciągnął Dorian – największym źródłem irytacji dla mojej


matki, oprócz tego, że nie interesuje mnie szukanie narzeczonej, jest to, że
nie pozwalam się ubierać lordom, którzy zabiegają o moje względy.

Nie spodziewała się tych słów. Książę zawsze ubierał się bardzo dobrze i
Celaena była przekonana, że korzysta z czyjejś pomocy. Młodzieniec
podszedł do drzwi i przekazał straży, aby przyniesiono kolację.
– Wina? – spytał, podchodząc do okna, gdzie stała butelka i kilka
kieliszków.

Dziewczyna pokręciła głową, zastanawiając się, gdzie zjedzą posiłek.


Biurko nie wchodziło w rachubę, a niewielki stolik przy kominku został
zamieniony w miniaturową bibliotekę. Dorian, jakby czytając w jej
myślach, zaczął zdejmować z niego książki.

– Przepraszam – bąknął. – Miałem tu posprzątać, ale wciągnęła mnie


lektura.

Celaena pokiwała głową i znów zapadła cisza, przerywana jedynie przez


rumor przenoszonych tomów.

– Czy mogę spytać, dlaczego zdecydowałaś się zjeść ze mną kolację? –


spytał cicho Dorian. – Dałaś mi wyraźnie do zrozumienia, że nie chcesz
spędzać czasu w moim towarzystwie.

Ponadto byłem pewien, że masz tej nocy coś do zrobienia.

Miał rację. Potraktowała go okropnie, ale książę nadal był odwrócony do


niej plecami, jakby to pytanie nie miało dla niego znaczenia. Nie
wiedziała, jak to się stało, ale powiedziała mu prawdę:

– Bo nie miałam dokąd się udać.

Cisza w jej własnych komnatach sprawiała, że cierpienie stawało się


jeszcze dotkliwsze.

Wizyty w grobowcu pogłębiały jej frustrację, a myśli o Chaolu sprawiały


jej tyle bólu, że czasami nie mogła oddychać. Co rano wyprowadzała
Strzałę na spacer, a potem samotnie biegała po parku. Nawet dziewczęta,
które kiedyś tłumnie włóczyły się po ogrodzie w nadziei na spotkanie
kapitana, przestały się pojawiać.

Dorian pokiwał głową. Patrzył na nią z życzliwością, której nie mogła


znieść.

– Tu zawsze znajdziesz miejsce dla siebie.


***

Podczas posiłku, który zjedli w ciszy, nie było łzawej atmosfery. Książę
jednakże spostrzegł zmiany, jakie zaszły w Celaenie. W jej słowach
wyczuwał wahanie i zadumę. Były momenty, gdy dziewczyna myślała, że
na nią nie patrzy, a wtedy w jej oczach pojawiał się bezbrzeżny smutek.
Mimo to podtrzymywała rozmowę i odpowiadała na wszystkie jego
pytania.

„Bo nie miałam dokąd się udać”.

Powiedziała to w taki sposób, że na pewno nie chciała go urazić. Zegar


wybił drugą w nocy i dziewczyna zasnęła u niego na kanapie. Dorian
wpatrywał się w nią i zastanawiał, co powstrzymywało ją od powrotu do
siebie. Najwidoczniej nie chciała być sama, a może nie chciała przebywać
w miejscu, które przypominało jej o Nehemii.

Jej ciało było pokryte plątaniną blizn, które widział na własne oczy, ale
nowe rany najprawdopodobniej sięgały znacznie głębiej. Musiała przecież
znosić ból po stracie księżniczki oraz inne, ale zapewne równie
dokuczliwe cierpienie związane z rozstaniem z Chaolem.

Wredna część jego osoby cieszyła się z tego, że się rozstali. Nienawidził
się za to.

***

– Tu na pewno jest coś jeszcze – powiedziała Celaena do Morta podczas


przeszukiwania grobowca następnego dnia po południu.

Wczoraj czytała zagadkę raz za razem, aż rozbolały ją oczy. Wciąż nie


odkryła żadnych wskazówek co do miejsca ukrycia owych artefaktów. Nie
miała również pojęcia, dlaczego zagadka została tak starannie ukryta w
grobowcu.

– Musi tu być jakaś wskazówka – ciągnęła. – Coś, co łączy zagadkę z


ugrupowaniem rebeliantów, Nehemią, Eleną i całą resztą. – Zatrzymała się
między sarkofagami. Do środka wlewało się światło słoneczne i w
powietrzu migotały drobinki kurzu. – Mam wrażenie, że jest tuż obok i
wpatruje się we mnie. Jestem pewna.

– Obawiam się, że na nic się nie przydam – parsknął Mort. – Jeśli


poszukujesz odpowiedzi, rozejrzyj się za wróżbitą lub wyrocznią.

Celaena zwolniła.

– Chcesz powiedzieć, że jeśli przeczytam tę zagadkę komuś obdarzonemu


darem jasnowidzenia, ujrzy on jakieś nowe znaczenie, które umyka mojej
uwadze?

– Może. Choć z tego, co wiem, jasnowidzący utracili dar z chwilą


zniknięcia magii.

– Tak, ale ty nadal tu jesteś.

– No i?

Zabójczyni spojrzała na kamienny sufit, jakby była w stanie przeniknąć go


wzrokiem i ujrzeć powierzchnię.

– Być może jakieś inne starożytne byty zachowały niektóre ze swoich


darów?

– Nie wiem, co konkretnie masz na myśli, ale zapewniam cię, że to kiepski


pomysł.

Celaena uśmiechnęła się ponuro.

– Bez wątpienia masz rację.


40
Celaena stała za wozami i patrzyła na składane namioty. Trudno było o
lepszy moment.

Przeczesała dłonią rozpuszczone włosy i wygładziła brązową tunikę.


Elegancki ubiór przyciągnąłby zbyt wiele uwagi, a ponadto dziewczyna
cieszyła się chwilą anonimowości. Z

ochotą wtopiła się w tłum podróżujących z cyrkiem robotników, którzy


nieśli na sobie pył

pochodzący z setek królestw. Marzyła o takiej wolności. Chciała oglądać


świat kawałek po kawałku i podróżować każdą możliwą drogą…

W klatce piersiowej poczuła ucisk.

Szła w stronę czarnego wozu, a mijający ją ludzie rzadko spoglądali w jej


kierunku.

Niewykluczone, że był to kiepski pomysł, ale czy było coś złego w


zadawaniu pytań? Jeśli Żółtonoga naprawdę była wiedźmą, być może
nadal dysponowała darem Widzenia. Być może była w stanie rozwikłać
zagadkę z grobowca.

Na szczęście wagonu nie otaczali już klienci. Baba Żółtonoga siedziała na


najwyższym stopniu i paliła kościaną fajkę. Jej cybuch uformowany był na
podobieństwo rozwartych, wrzeszczących ust. Jak miło.

– Chcesz spojrzeć w lustra? – spytała. Spomiędzy jej wyschniętych ust


wypływał dym. –

Masz już dość uciekania przed przeznaczeniem?

– Mam do ciebie kilka pytań.

Wiedźma obwąchała ją, a Celaena stłumiła pokusę, aby cofnąć się o krok.
– W istocie cuchniesz pytaniami. Oraz Górami Jeleniego Poroża.
Pochodzisz z Terrasenu, tak? Jak masz na imię?

Celaena wepchnęła dłonie do kieszeni.

– Lillian Gordaina.

Wiedźma splunęła na ziemię.

– A jak masz naprawdę na imię, Lillian?

Zabójczyni zesztywniała, a Żółtonoga zaśmiała się chrapliwie.

– Chodź – zachęciła ją. – Mam ci odczytać przyszłość? Mogę ci


powiedzieć, za kogo wyjdziesz, ile będziesz mieć dzieci i kiedy
umrzesz…

– Jeśli naprawdę jesteś taka dobra, jak utrzymujesz, wiesz, że nie


interesują mnie te sprawy. Zamiast tego chciałabym z tobą porozmawiać –
rzekła dziewczyna i pokazała trzy błyszczące złote monety.

– Skąpa z ciebie koza – rzekła Żółtonoga i znów pociągnęła z fajki. –


Czyżby moje dary były tak niewiele dla ciebie warte?

Może i była to tylko strata czasu oraz pieniędzy, o ujmie na honorze nie
mówiąc. Celaena skrzywiła się i odwróciła, wsuwając ręce do kieszeni
czarnego płaszcza.

– Zaczekaj – rzekła Żółtonoga.

Zabójczyni nie zatrzymała się.

– Książę dał mi cztery monety.

Dziewczyna przystanęła i spojrzała na wiedźmę przez ramię. Jej serce


ścisnęła zimna, pazurzasta dłoń. Baba uśmiechnęła się.

– Również miał bardzo ciekawe pytania. Myślał, że go nie rozpoznałam,


ale ja wyczuwam krew Havilliardów na kilometr. Za siedem monet
odpowiem na twoje pytania i zdradzę ci jego.

Wiedźma gotowa była sprzedać jej sekrety Doriana. Czy opchnęłaby je


każdemu?

Celaenę przeniknął znajomy spokój.

– A skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?

Żelazne zęby Żółtonogiej zabłysły w blasku pochodni.

– Reputacja kłamcy zaszkodziłaby mi. Poczujesz się lepiej, jak złożę


przysięgę na któregoś z waszych dobrotliwych bogów? A może na
któregoś z moich?

Celaena rozejrzała się po wozie, pospiesznie zaplatając warkocz na


plecach. Widziała jedne drzwi, żadnego tylnego wyjścia i ani śladów
pułapek. Ponadto zawczasu usłyszałaby, gdyby ktoś wchodził do środka.
Sprawdziła broń – miała przy sobie dwa długie sztylety, nóż w bucie i trzy
zabójcze szpile Philippy. Wystarczyłoby aż nadto.

– Niech będzie sześć monet – powiedziała cicho. – A ja obiecuję, że nie


zamelduję strażom o tym, że próbujesz sprzedać sekrety księcia.

– A może straż również będzie nimi zainteresowana? Zdziwiłabyś się, ilu


ludzi naprawdę chce się dowiedzieć, co ciekawi następcę tronu.

Celaena z rozmachem położyła sześć złotych monet na stopniu obok


sędziwej wiedźmy i przysunęła do niej twarz najbliżej, jak się odważyła.
Smród z ust Żółtonogiej przywodził na myśl padlinę i dym.

– Trzy monety to zapłata za odpowiedzi na moje pytania – powiedziała. –


A trzy kolejne to zapłata za twoje milczenie. Nie mów nikomu o tym, co
wiesz o księciu.

Oczy wiedźmy zabłysły, a żelazne paznokcie szczęknęły, gdy złapała


monety.

– Właź do wozu.
Drzwi za nimi otwarły się bezszelestnie. W środku panował mrok,
rozpraszany tu i ówdzie migotliwym światłem. Żółtonoga pykała z
kościanej fajki.

Celaena miała nadzieję, że uda jej się wejść do wozu i nikt nie ujrzy jej w
towarzystwie wiedźmy. Ta stęknęła, wstając. Oparła dłoń na kolanie.

– Czy teraz powiesz mi, jak masz na imię?

Z wnętrza wozu buchnął zimny wiatr i przemknął po szyi dziewczyny.


Kolejna cyrkowa sztuczka.

– To ja zadaję pytania – odparła i weszła po schodkach do środka.

Wewnątrz paliło się kilka mizernych świeczek, których promyki odbijały


się w taflach niezliczonych luster. Każde wyglądało inaczej, niektóre
opierały się o ścianę, inne wspierały się o siebie niczym starzy
przyjaciele, jeszcze inne wydawały się jedynie szklanymi okruchami w
ramkach. Resztę przestrzeni we wnętrzu wozu zajmowały papiery, zwoje i
księgi. Dziewczyna dostrzegła też słoje z ziołami lub płynami, miotły i
inne śmieci. W środku wóz wydawał się o wiele większy niż z zewnątrz.
Między lustrami znajdowała się kręta ścieżka, prowadząca w ciemność.
Żółtonoga skierowała się w tamtą stronę, zupełnie jakby mogła w ten
sposób gdziekolwiek dotrzeć.

„To nie może być prawda. Na pewno patrzę na iluzję wywołaną liczbą
luster”.

Zabójczyni odwróciła się i ujrzała, że drzwi zamykają się. Nim


przebrzmiał ich trzask, miała już sztylet w dłoni. Żółtonoga, która szła
przodem ze świeczką, zachichotała. Kaganek wyglądał, jakby składał się z
czaszki przymocowanej do dłuższej kości.

„Tandetne, tanie sztuczki cyrkowe” – Celaena powtarzała w myślach. We


wnętrzu wozu panowało zimno i oddech zamieniał się w obłoczki pary.
Była przekonana, że pada ofiarą iluzji, ale Żółtonoga – a przede
wszystkim oferowana przez nią wiedza – była prawdziwa.
– Dalej, dziewczyno. Chodź, znajdziemy miejsce, gdzie będzie można
pogadać.

Celaena ostrożnie przestąpiła nad przewróconym lustrem, nie spuszczając


oczu z latarni w kształcie czaszki. Jednocześnie rozglądała się w
poszukiwaniu drzwi. Na razie nie zauważyła żadnych, ale być może gdzieś
znajdowała się klapa w podłodze.

Spostrzegła, że wiedźma przemieszcza się zaskakująco szybko. Podbiegła,


aby ją dogonić. Nadal brnęła przez las luster i wszędzie widziała swe
odbicie. W jednym z nich była niska i gruba, w innym wysoka i
nieprawdopodobnie chuda. W kolejnym pojawiła się do góry nogami, w
następnym jej ciało ułożone było w poprzek. Zaczynała boleć ją głowa.

– Już się napatrzyłaś? – spytała Żółtonoga.

Celaena zignorowała pytanie, ale wsunęła sztylet do pochewki i udała się


w ślad za staruszką w kierunku skrawka podłogi przed niemal
wygaszonym, zakratowanym piecykiem. Nie było potrzeby, aby straszyć
wiedźmę bronią. Przecież musiała przekonać ją do współpracy.

Miejsce to z grubsza oczyszczono z gratów i stert luster, a potem


przykryto dywanem.

Stało tu też kilka krzeseł, które stwarzały iluzję gościnności. Żółtonoga


pokuśtykała do piecyka i zdjęła kilka kłód ze stosu. Celaena stała na
skraju podniszczonego dywanu i patrzyła, jak kobieta unosi kratę, wrzuca
drewno do środka i znów zamyka piecyk. Płomienie buchnęły w ciągu
kilku sekund, a otaczające je lustra wzmocniły blask ognia.

– Kamienie, z których zbudowano ten piecyk – rzekła Żółtonoga,


poklepując krzywą, uformowaną z czarnych cegieł ściankę, jakby było to
wierne zwierzę – pochodzą z ruin stolicy Crochan. Wóz zbudowano z
drewna wyciętego ze ścian ich świętych szkół. To z tego powodu wydaje
się on… dość niezwykły w środku.

Celaena nie powiedziała ani słowa. Łatwo byłoby jej uznać wszystko za
sztuczki cyrkowe, ale widziała to na własne oczy.
– A więc… – Żółtonoga również stała, choć wszędzie dookoła
znajdowały się stare, drewniane krzesła. – Pytania.

W wagonie panowało zimno, ale ogień płonący w piecyku sprawił, że


natychmiast zrobiło się ciepło, na tyle, że Celaena nabrała ochoty, aby
zrzucić płaszcz. Pewnej gorącej nocy na Czerwonej Pustyni usłyszała
opowieść o tym, co jedna z dawno zaginionych Żelaznozębnych zrobiła
pewnej młodej dziewczynie. Pozostały po niej jedynie błyszczące białe
kości i nic ponadto.

Zabójczyni raz jeszcze spojrzała na piecyk i cofnęła się ku drzwiom. W


ciemnościach dookoła niej czaiły się kolejne lustra, do których blask
ognia wydawał się nie docierać.

Żółtonoga podeszła bliżej kraty i zatarła sękate, poskręcane dłonie. Blask


płomieni odbijał

się od żelaznych paznokci.

– Pytaj, dziewczyno.

Cóż takiego Dorian chciał wiedzieć? Czy też wszedł do tego dziwacznego
miejsca?

Przynajmniej zdołał przeżyć. Zapewne Żółtonoga pozwoliła mu wyjść


tylko dlatego, by później móc wykorzystać wszelkie informacje, które od
niego wyciągnęła. Co za głupiec.

Ale czy ona wiele się od niego różniła?

Niewykluczone, że właśnie stała przed jedyną szansą, aby poznać prawdę,


choć w następstwie mogła popaść w niezłe tarapaty.

– Natrafiłam na pewną zagadkę i wraz z przyjaciółmi szukamy


rozwiązania od paru tygodni. Nawet się założyliśmy – powiedziała,
najbardziej wymijająco jak mogła. – Rozwiąż ją, skoro jesteś tak mądra i
wszechwiedząca. Dorzucę złotą monetę, jeśli ci się uda.

– Bezczelne dzieciaki. Marnuję tylko czas przez te wasze bzdury – rzekła


Żółtonoga.

Wpatrywała się w lustra, jakby była w stanie ujrzeć coś, czego Celaena nie
widziała.

„A może już się znudziła?”.

Ucisk w klatce piersiowej częściowo zelżał. Celaena wyciągnęła kartkę z


zagadką z kieszeni i odczytała ją na głos. Gdy skończyła, Żółtonoga
odwróciła się do niej.

– Gdzie to znalazłaś? – spytała cichym, ochrypłym głosem.

– Daj mi odpowiedź, a powiem ci. – Zabójczyni wzruszyła ramionami. –


O jakich przedmiotach mówi ta zagadka?

– O Kluczach Wyrda – szepnęła Żółtonoga. Jej oczy płonęły. – Opisuje


trzy Klucze Wyrda, dzięki którym można otworzyć Bramę Wyrda.

Po plecach dziewczyny spłynęło zimno, ale zamaskowała niepewność


brawurą i rzekła:

– A czym one są, te Klucze i Bramy Wyrda? Nie mam pewności, czy
mówisz prawdę.

Nie chcę, żebyś zrobiła ze mnie idiotkę.

– Śmiertelnicy nie mają prawa tego wiedzieć – parsknęła Żółtonoga. –


Bawcie się w coś innego.

Na dłoni Celaeny błysnęło złoto.

– Podaj cenę.

Staruszka zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów i znów parsknęła:

– Nikt nigdy nie ustalił ceny, którą należałoby zapłacić za taką informację.
Na razie złoto musi wystarczyć.
Zabójczyni położyła pięć kolejnych monet na krawędzi paleniska. W jej
twarz uderzyło gorąco bijące od płomieni. Ogień nie był imponujący, ale
skóra dziewczyny była już mokra od potu.

– Gdy posiądziesz tę wiedzę, nie będziesz mogła się jej już pozbyć –
ostrzegła wiedźma, a błysk w jej oczach zdradził Celaenie, że ani przez
chwilę nie wierzyła w historyjkę o zakładzie.

Podeszła o krok.

– Powiedz więc wszystko – oznajmiła.

Żółtonoga spojrzała w kolejne lustro.

– Wyrd włada całym światem i tworzy jego podwaliny. Nie mam na myśli
tylko Erilei, ale wszelkie życie. Są światy, które rosną poza naszą wiedzą i
wznoszą się jedne na drugich, nieświadome swojego istnienia. Równie
dobrze mogłabyś w tej chwili stać na dnie jakiegoś oceanu z innego
wymiaru. Wyrd sprawia, że te rzeczywistości się nie przenikają.

Żółtonoga zaczęła kuśtykać dookoła, zagubiona we własnych


przemyśleniach.

– Istnieją bramy, czarne obszary Wyrda pozwalające na przejście między


wymiarami.

Istnieją bramy prowadzące do Erilei. W ciągu eonów przeszło przez nie


wiele istot. Niektóre spośród nich były życzliwe i dobrze usposobione, ale
inne to martwe, złowieszcze byty, które wpełzają, gdy bogowie spoglądają
w innym kierunku.

Wiedźma znikła za lustrem. Słychać było tylko jej nierówne kroki.

– Ale dawno temu, nim ludzie najechali ten nieszczęsny świat, przez
bramy przedarł się inny rodzaj zła, Valgi. Były to demony z innego
wymiaru, pragnące podbić Erileę, przewodzące nieskończonej armii. W
Wendlyn stawiły im czoła Fae. Nieśmiertelne dzieci walczyły ze
wszystkich sił, ale nie potrafiły ich pokonać. Dowiedziały się jednak, że
Valgi zrobiły coś niewybaczalnego. Za pomocą czarnej magii zabrały
kawałek Bramy Wyrda i rozdzieliły go na trzy części, które później stały
się Kluczami. Każdy z ich królów wziął sobie jeden z Kluczy.

Gdyby użyli ich jednocześnie, mogliby otworzyć Bramę Wyrda i


wykorzystać jej potęgę do wzmocnienia własnych sił i ściągnięcia
niezliczonych chmar nowych żołnierzy. Istoty Fae zrozumiały, że muszą
ich powstrzymać.

Celaena wpatrywała się w ogień, lustra i otaczającą ją ciemność. Było


nieprawdopodobnie gorąco.

– Niewielka drużyna Fae wybrała się więc z misją odebrania Kluczy z rąk
królów Valgów

– ciągnęła Żółtonoga. Jej głos przybliżał się. – Było to samobójcze


zadanie i większość tych durniów nie wróciła do domów. Zdołali jednak
odzyskać Klucze, a królowa Fae, zwana Maeve, przegnała Valgi z
powrotem do ich królestwa. Była mądrą władczynią, a mimo to nie
potrafiła rozgryźć, jak na powrót wstawić Klucze w Bramę. Nie udało jej
się również ich zniszczyć, i tak oto Maeve, twierdząc, że nikt nie powinien
mieć dostępu do ich mocy, przekazała je Brannonowi Galathyniusowi,
pierwszemu królowi Terrasenu. Miał ukryć je gdzieś na kontynencie. W
ten oto sposób Brama Wyrda została zabezpieczona.

Zapadła cisza. Nawet człapiące kroki Żółtonogiej przycichły.

– A więc ta zagadka to… to mapa pokazująca drogę do ukrytych Kluczy? –


spytała Celaena. Jej głos zadrżał, gdy uświadomiła sobie, jakiej potęgi
poszukiwała Nehemia wraz ze współspiskowcami. Co gorsza, król być
może szukał tego samego!

– Tak.

Zabójczyni zwilżyła usta.

– A co można zrobić po zebraniu Kluczy Wyrda?


– Ten, kto posiądzie wszystkie trzy Klucze, przejmie kontrolę nad
uszkodzoną Bramą Wyrda, a tym samym nad całą Erileą. Będzie w stanie
otwierać Bramę i zamykać wedle własnego uznania. Będzie mógł podbić
nowe światy i wpuszczać do nich nowe istoty, które następnie
podporządkuje własnej woli. Nawet pojedynczy Klucz może się okazać
niezwykle niebezpieczny. Nie ma w nim tyle mocy, by otworzyć Bramę,
ale wystarczy jej, aby wywołać niezłe zamieszanie. Zrozum, te Klucze to
czysta moc, którą można kształtować na życzenie.

Kuszące, prawda?

Słowa te rozbrzmiały echem w głowie dziewczyny i zmieszały się z


rozkazem Eleny, nakazującym jej odnaleźć i zniszczyć źródło zła. Zła!
Zła, które powstało dziesięć lat temu, kiedy cały kontynent znalazł się na
łasce jednego mężczyzny. Mężczyzny, który jakimś cudem stał się
niepowstrzymany.

Źródło mocy istniejące niezależnie od magii.

– To niemożliwe – oznajmiła, ale chichot Żółtonogiej utwierdził ją w


przekonaniu, że się nie myli. Zaczęła gwałtownie kręcić głową. Serce biło
jej tak mocno, że ledwie mogła oddychać.

– A więc król posiadł jeden z Kluczy Wyrda? To dlatego z taką łatwością


podbił cały kontynent?

Ale skoro już tego dokonał, jak wyglądały jego dalsze plany?

– Niewykluczone – rzekła Żółtonoga. – Gdybym miała postawić moje


ciężko zarobione złoto, rzekłabym, że ma przynajmniej jeden.

Celaena przyjrzała się ciemnościom oraz lustrom, ale ujrzała w nich


jedynie odbicie własnej twarzy. Słyszała tylko trzask płomieni oraz swój
nierówny oddech. Żółtonoga zamarła na moment.

– Czy możesz mi jeszcze coś powiedzieć? – spytała zabójczyni.

Staruszka milczała.
– A więc tak po prostu zgarniesz moje złoto i uciekniesz? – Dziewczyna
przesunęła się w kierunku krętej ścieżki między zwierciadłami i drzwi,
które teraz wydawały się niezwykle daleko. – A co, jeśli mam jeszcze
jakieś pytania?

Widząc odbicie własnych ruchów w lustrach, poczuła się jeszcze bardziej


spięta, ale zachowała czujność i skupienie. Przypomniała sobie, co ma do
zrobienia. Wyciągnęła oba sztylety.

– Myślisz, że stal może mi wyrządzić krzywdę? – zapytał głos, który


wydawał się wypełzać z każdego lustra. Zabójczyni nie była w stanie
ustalić jego źródła.

– A ja myślałam, że my się tu świetnie bawimy. – Celaena zrobiła kolejny


krok.

– Jasne. Tylko czy można dobrze się bawić, goszcząc dziewczynę, która
chce cię zgładzić?

Zabójczyni uśmiechnęła się.

– Czy to nie dlatego przesuwasz się ku drzwiom? – ciągnęła wiedźma. –


Nie zależy ci na ucieczce, prawda? Chcesz dołożyć wszelkich starań, abym
to ja nie umknęła twym złowieszczym sztyletom.

– Powiedz mi, komu sprzedałaś tajemnicę księcia, a pozwolę ci odejść.

Z początku zamierzała wyjść, ale wzmianka o Dorianie zmroziła jej krew


w żyłach. Nie miała teraz wyboru – musiała chronić księcia. Zeszłej nocy
uświadomiła sobie, że ktoś jednak jej pozostał. Nadal miała jednego
przyjaciela i była gotowa zrobić wszystko, aby uchronić go przed
krzywdą.

– A jeśli ci powiem, że nikomu nic nie powiedziałam?

– Nie uwierzę ci. – Celaena wreszcie dostrzegła drzwi. Nigdzie ani śladu
wiedźmy.

Zatrzymała się mniej więcej w środku wozu. W tym miejscu złapałaby ją


bez trudu i nadmiernego zamieszania.

– Szkoda – odezwała się Żółtonoga.

Zabójczyni nadal jej nie widziała, ale przybliżyła się do źródła głosu. W
wozie z pewnością znajdowały się jakieś tajne wyjścia, ale gdzie? Gdyby
Żółtonoga wydostała się stąd i podzieliła się z kimkolwiek tym, o czym
rozmawiała z Dorianem czy z nią samą…

Odbicia dziewczyny zmieniały się i migotały w rozstawionych naokoło


lustrach.

Wystarczy jeden cios i zniknie na zawsze.

– A co będzie, gdy myśliwy stanie się zwierzyną? – syknęła Żółtonoga.

Kątem oka Celaena dojrzała przygarbioną postać, ściskającą łańcuch w


sękatych, poskręcanych dłoniach. Zawirowała i cisnęła sztyletem, by ją
rozbroić i móc…

Sztylet rozbił lustro w miejscu, gdzie stała wiedźma. Za plecami Celaeny


rozległo się głośne szczęknięcie i chichot satysfakcji.

Dziewczyna była doskonale wyszkoloną zabójczynią, ale nie zdołała


uchylić się przed ciężkim łańcuchem, który uderzył ją w bok głowy. Padła
twarzą na podłogę.
41
Chaol i Dorian stali na balkonie i przyglądali się cyrkowcom
przygotowującym się powoli do odjazdu. Mieli wyruszyć w drogę
następnego dnia rano i kapitan wreszcie będzie mógł

przydzielić swoim ludziom bardziej użyteczne zadania, jak choćby


pilnowanie zamku przed kolejnymi zabójcami.

Największym problemem Chaola była jednak Celaena. Późną nocą, gdy


główny bibliotekarz udał się już na spoczynek, mężczyzna powrócił do
biblioteki i wyszukał

opracowania genealogiczne. Ktoś je poprzestawiał i minęła dłuższa


chwila, zanim odnalazł

właściwą książkę, ale w końcu zagłębił się w lekturze listy rodzin


szlacheckich z Terrasenu.

Żadna nie nazywała się Sardothien, co wcale go nie zdziwiło. Skądś


wiedział, że to nie jest prawdziwe nazwisko dziewczyny. Sporządził więc
listę rodów, z których mogła się wywodzić.

Pod uwagę wziął każdą rodzinę, która podczas najazdu na Terrasen miała
dzieci. Kartka znajdowała się w jego kieszeni i wydawało mu się, że
wypala w niej dziurę. Masakrę przetrwało co najmniej sześć rodzin
szlacheckich, ale przecież Celaena mogła pochodzić z rodu, który został

całkowicie wyrżnięty. Gdy lista została sporządzona, tożsamość


zabójczyni była równie tajemnicza jak wcześniej.

– Zadasz w końcu pytanie, dla którego mnie tu przyciągnąłeś, czy może


mam stać tak przez resztę nocy i odmrażać sobie tyłek? – spytał Dorian.

Chaol uniósł brew, a książę uśmiechnął się lekko.

– Co z nią? – spytał kapitan. Słyszał, że zjadła kolację u księcia, a wyszła


z jego komnat dopiero w środku nocy. Czyżby to było świadome
posunięcie z jej strony? Chciała, żeby cierpiał

jeszcze bardziej?

– Daje sobie radę – odparł Dorian. – Najlepiej, jak umie. Wiem, że


chciałbyś o coś spytać, ale jesteś na to za dumny. Powiem ci więc wprost,
że nie wspomniała o tobie ani razu i myślę, że tego nie zrobi.

Chaol nabrał tchu. Jak miał przekonać księcia, by trzymał się od niej z
daleka? Nie powodowała nim zazdrość, ale lęk o przyjaciela. Celaena była
groźniejsza, niż Dorianowi się wydawało. Uwierzyłby mu dopiero, gdyby
poznał prawdę, ale…

– Twój ojciec cię szuka – rzekł książę. – Po spotkaniach rady ciągle pyta o
ciebie. Myślę, że chce, abyś wrócił do Anielle.

– Wiem.

– Wybierzesz się z nim?

– A chcesz tego?

– Nie ja o tym decyduję.

Chaol zacisnął zęby. Zdecydowanie nigdzie się nie wybierał, przynajmniej


dopóki Celaena wciąż tu była. I bynajmniej nie z powodu tego, kim była
naprawdę.

– Nie mam ochoty zostać władcą Anielle.

– Ludzie byliby gotowi skakać sobie do gardeł, aby zdobyć władzę, którą
daje Anielle.

– Nigdy jej nie pragnąłem.

– Nie. – Dorian zacisnął dłonie na balustradzie balkonu. – Nigdy niczego


nie pragnąłeś dla siebie, z wyjątkiem własnego stanowiska oraz Celaeny.

Chaol otworzył usta, gotów zaprotestować.


– Myślisz, że jestem ślepy? – spytał książę. Jego niebieskie oczy ziały
lodowatym zimnem. – Wiesz, dlaczego podszedłem do niej na balu
zorganizowanym na Yulemas. Nie zależało mi na tańcu z nią, ale
zauważyłem, jak na siebie patrzycie. Od razu wiedziałem, co do niej
czujesz.

– Wiedziałeś, a mimo to poprosiłeś ją do tańca. – Chaol zacisnął pięści.

– Celaena potrafi samodzielnie podejmować decyzje i tak też się stało. –


Dorian uśmiechnął się gorzko. – Zadecydowała zarówno co do ciebie, jak
i co do mnie.

Kapitan zaczerpnął tchu, aby się wyciszyć i uspokoić narastającą


wściekłość.

– Skoro darzysz ją uczuciem, dlaczego pozwalasz, aby nadal znajdowała


się na łańcuchu u twego ojca? Dlaczego nie znajdziesz sposobu na
zerwanie kontraktu? A może boisz się, że gdy ją uwolnisz, nigdy do ciebie
nie wróci?

– Uważaj na słowa – rzekł cicho Dorian.

Tymczasem Chaol mówił prawdę. Nie mógł wyobrazić sobie świata bez
Celaeny, ale wiedział, że musi ją wydostać z zamku. Mimo to nie potrafił
ustalić, czy czyni to dla dobra Adarlanu, czy własnego.

– Mój ojciec jest człowiekiem tak gwałtownym, że ukarze nas oboje, gdy
zacznę ten temat w rozmowie z nim. Zgadzam się z tobą, naprawdę. Nie
powinniśmy jej tu trzymać, ale mimo to uważaj na to, co mówisz. – Z tymi
słowami następca tronu Adarlanu zmierzył kapitana ostrym spojrzeniem.
– I przemyśl sobie, wobec kogo jesteś lojalny.

Kiedyś Chaol zaprotestowałby gwałtownie. Utrzymywałby, że wierność


wobec korony jest jego największą cnotą, ale owa ślepa wierność zaczęła
się powoli kruszyć.

Wszystko waliło się w gruzy.


***

Celaena wiedziała, że straciła przytomność na zaledwie kilka sekund, ale


Żółtonoga zdążyła w tym czasie wykręcić jej ramiona do tyłu i obwiązać
nadgarstki łańcuchem. W głowie jej dudniło, a po szyi spływała krew,
mocząc tunikę. Nie było to nic poważnego – odnosiła o wiele groźniejsze
rany. Znikła natomiast cała jej broń, łącznie ze szpilami do włosów.
Wiedźma zabrała nawet jej buty. Mądra baba.

Nie dała po sobie poznać, że odzyskała przytomność. Bez ostrzeżenia


wyrzuciła ramiona w górę i gwałtownie odchyliła głowę najdalej, jak
mogła. Trzasnęła jakaś kość, Żółtonoga zawyła, ale Celaena odwróciła
się błyskawicznie i zerwała na równe nogi. Wiedźma rzuciła się naprzód,
szybko niczym żmija, chcąc złapać drugi koniec łańcucha. Dziewczyna
przydepnęła ogniwa między nimi, a drugą nogą z całej siły kopnęła
Żółtonogą w twarz. Ta oderwała się od podłogi, jakby jej ciało składało
się jedynie z wiatru i kurzu, i padła w mrok między lustrami.

Celaena zaklęła pod nosem. Bolały ją nadgarstki, skrępowane zimnymi


więzami, ale swego czasu szkolono ją w uwalnianiu się z gorszych
opresji. Arobynn raz związał ją od stóp do głów i zmusił, aby nauczyła
się wyzwalać z więzów, nawet jeśli oznaczało to leżenie przez dwa dni na
ziemi we własnych nieczystościach bądź wybicie ramienia ze stawu.
Zrzucenie łańcuchów zajęło zabójczyni zaledwie kilka sekund.

Wyszarpnęła z kieszeni chusteczkę i podniosła przez nią długi okruch


szkła z rozbitego lustra. Przechyliła je odpowiednio i spojrzała tam, gdzie
padła Żółtonoga. Wiedźmy już nie było.

Na podłodze znajdowała się jedynie plama ciemnej krwi.

– Wiesz, ile młodych kobiet zwabiłam do tego wozu przez ostatnie pięćset
lat? – Głos Żółtonogiej dobiegał zewsząd. – Wiesz, ile wiedźm Crochan
zabiłam? One również były wojowniczkami, utalentowanymi, pięknymi
wojowniczkami. Smakowały jak letnia trawa i chłodna woda.

„To, że mam do czynienia z prawdziwą Żelaznozębną, niczego nie


zmienia – pomyślała Celaena. – Niczego. Poza tym, że będę musiała
znaleźć większą broń”.

Rozejrzała się po wnętrzu wozu w poszukiwaniu wiedźmy, utraconych


sztyletów, czegokolwiek, co można by wykorzystać w starciu. Zauważyła
półki na sąsiedniej ścianie.

Książki, kryształowe kule, papier, martwe stworzenia w słojach… I


jeszcze coś.

W pierwszej chwili myślała, że to złudzenie. Przedmiot był brudny i


zakurzony, a mimo to połyskiwał słabo w świetle odległego piecyka. Nad
stertą drewna opałowego wisiał długi topór z pojedynczym ostrzem.

Uśmiechnęła się lekko, odrywając go od ściany. Wszędzie dookoła


tańczyły odbicia wiedźmy. Zdawało się, że są ich tysiące. Zabójczyni nie
miała pojęcia, gdzie Żółtonoga naprawdę czyha.

Uniosła topór i zamachnęła się na najbliższą, a potem na kolejne.

Przyjaciółka powiedziała jej kiedyś, że wiedźmę można zabić jedynie,


odrąbując jej głowę.

Celaena przemykała między lustrami, rozbijając jedno po drugim.


Odbicia staruchy znikały, aż ujrzała prawdziwą Żółtonogą, stojącą w
wąskim przejściu między nią a piecykiem.

Znów trzymała łańcuch.

Zabójczyni uniosła topór.

– Daję ci ostatnią szansę – szepnęła. – Jeśli przyrzekniesz, że nigdy nie


zdradzisz nikomu ani słowa o mnie czy Dorianie, wyjdę stąd i nie wrócę.

– Chętnie posmakuję twoich kłamstw – rzekła Żółtonoga i stawiając małe


kroki, niczym pająk rzuciła się do ataku. Poruszała się z niewiarygodną
prędkością. Łańcuch przeciął powietrze.

Celaena uniknęła pierwszego zamachu. Drugi atak usłyszała szybciej, niż


go zobaczyła, i nachyliła się odruchowo. Łańcuch trafił w lustro i
eksplodowały szklane odłamki. Dziewczyna nie miała wyboru – musiała
na ułamek sekundy zasłonić oczy.

To wystarczyło.

Łańcuch oplótł się wokół jej kostki, paląc ją i gniotąc, a potem wiedźma
szarpnęła.

Świat się zachwiał i zabójczyni padła na ziemię. Żółtonoga runęła ku niej,


ale Celaena przetoczyła się po szklanych okruchach. Łańcuch owijał się
wokół niej, ale mimo to turlała się, przyciskając do siebie topór, aż
musnęła policzkiem skraj starego dywaniku leżącego przed piecykiem.

Wiedźma znów mocno szarpnęła za łańcuch, a potem rozległ się świst i


coś metalowego uderzyło w przedramię Celaeny z taką siłą, że wypuściła
topór z ręki. Odwróciła się na plecy, nadal opleciona przeklętymi
ogniwami, i niespodziewanie ujrzała nad sobą żelazne zęby wiedźmy.
Kobieta błyskawicznie złapała zabójczynię i pchnęła ją z powrotem na
dywan. Żelazne paznokcie wgryzły się w jej skórę, a ze skaleczeń
popłynęła krew.

– Nie ruszaj się, idiotko – syknęła wiedźma, łapiąc resztę łańcucha.

Palce Celaeny drapały dywan, usiłując dosięgnąć opuszczony topór,


znajdujący się w odległości zaledwie paru centymetrów. Ramię bolało ją
niemiłosiernie, podobnie jak kostka.

Gdyby tylko udało jej się chwycić za topór…

Żółtonoga pochyliła się nad jej szyją, kłapiąc szczękami.

Celaena rzuciła się w bok i cudem uniknęła zamykających się zębów.


Wreszcie złapała broń. Poderwała ją z taką siłą, że tępy koniec topora
wbił się w bok twarzy staruchy. Ta przetoczyła się i padła na stertę
brązowych szat. Zabójczyni zerwała się i uniosła ostrze.

Żółtonoga, próbując unieść się na kolanach, pluła krwią na dywan.


Dziewczyna zauważyła, że jej krew była błękitna. Oczy wiedźmy płonęły.
– Zaraz będziesz żałować, że przyszłaś na świat. Zarówno ty, jak i twój
książę –

wycharczała, a potem zerwała się z taką prędkością, że zabójczyni gotowa


była przysiąc, iż oderwała się od podłogi.

Nie dotarła jednak daleko.

Celaena opuściła topór. Włożyła w ten cios całą swoją siłę. Błękitna krew
bryzgnęła dookoła.

Gdy odrąbana głowa Żółtonogiej zatrzymała się na podłodze, na twarzy


kobiety nadal widniał uśmiech.

Zapadła cisza. Nawet płomień, który nadal buchał tak gwałtownie, że po


ciele zabójczyni spływał pot, przestał głośno huczeć. Celaena przełknęła
ślinę raz i drugi.

Dorian nie mógł się o tym dowiedzieć. Zabójczyni miała ogromną ochotę
nakrzyczeć na niego za zadawanie pytań, które Żółtonoga uznała za cenne
i zapragnęła sprzedać, ale mimo to książę nie mógł się dowiedzieć o tym,
co tu się stało. Nikt nie mógł się dowiedzieć.

W końcu Celaena znalazła w sobie tyle siły, aby odplątać łańcuchy.


Zauważyła wówczas, że jej spodnie oraz buty są pokryte błękitno-
czarnymi plamami. Znów czekało ją palenie ubrań.

Przyjrzała się ciału i mokremu, zbryzganemu krwią dywanowi.


Wykończenie wiedźmy zabrało jej dłuższą chwilę, ale nadal powinna to
być czysta robota. Lepiej, żeby kolejna osoba zaginęła bez wieści, niż
żeby znaleziono trupa z odrąbaną głową.

Jej wzrok powędrował ku piecykowi.


42
Mort zachichotał, gdy dziewczyna weszła do grobowca, zataczając się i
potykając.

– Pogromczyni Wiedźm, co? Kolejny wspaniały tytuł, który możesz


dodać do swego repertuaru.

– Skąd o tym wiesz? – spytała, odstawiając świeczkę. Zdążyła już spalić


zakrwawione ubrania, które cuchnęły gnijącym mięsem, podobnie jak
Żółtonoga.

Strzała warczała na kominek i usiłowała odgonić od niego Celaenę,


napierając na jej nogi.

– Och, czuję jej zapach – rzekł Mort. – Wyczuwam jej wściekłość i zło.

Zabójczyni odsunęła kołnierz tuniki, aby pokazać mu niewielkie ranki po


pazurach Żółtonogiej tuż nad obojczykiem. Oczyściła je i przetarła, ale
miała wrażenie, że pozostaną po nich ślady, istny naszyjnik złożony z
drobnych blizn.

– Co powiesz o tym?

Mort skrzywił się.

– Widząc takie rzeczy, cieszę się, że jestem z brązu.

– Będą mi sprawiać ból?

– Zabiłaś wiedźmę i zostałaś przez nią naznaczona. Nie będzie to zwykła


rana. – Oczy Morta zwęziły się. – Przyjmij do wiadomości, że właśnie
wylądowałaś po uszy w tarapatach.

Celaena jęknęła.

– Baba Żółtonoga była przywódczynią, królową swego klanu – ciągnął


Mort. – Po pokonaniu dynastii Crochan wiedźmy te połączyły siły z
Czarnodziobymi oraz Błękitnokrwistymi i stworzyły Żelaznozębny
Sojusz. Będą pamiętać o złożonych ślubach.

– Sądziłam, że wiedźmy znikły! Że ich resztki dawno porwał wiatr!

– Znikły? Crochan wraz ze swoimi stronnikami ukrywają się od wielu


pokoleń, ale klany Żelaznozębnego Sojuszu nadal podróżują, tak jak Baba.
Jeszcze więcej ich mieszka w zrujnowanych, mrocznych miejscach na
całym świecie, gdzie rozkoszują się swym łajdactwem.

Sądzę jednak, że gdy Żółtonogie dowiedzą się o śmierci swej


zwierzchniczki, wezwą Czarnodziobe i Błękitnokrwiste i razem zażądają
wyjaśnień od króla. Będziesz mogła uważać się za szczęściarę, jeśli nie
przylecą tu na miotłach i nie zabiorą cię ze sobą.

– Mam nadzieję, że się mylisz. – Dziewczyna skrzywiła się.

Brwi Morta opadły nieco.

– Ja też.

Celaena spędziła w grobowcu godzinę, czytając ponownie zagadkę ze


ściany i zastanawiając się nad słowami Żółtonogiej. Klucze Wyrda, Bramy
Wyrda… Wszystko to było takie dziwne, tak niezrozumiałe i przerażające.
Jeśli król posiadł któryś z tych artefaktów, choćby jeden z nich…

Zabójczyni zadrżała.

Wpatrywanie się w zagadkę nie przyniosło żadnych rezultatów i


dziewczyna powlekła się do komnaty, aby się przespać. Potrzebowała
solidnej drzemki. Przynajmniej udało jej się odkryć możliwe źródło
mocy króla, ale nadal musiała dowiedzieć się o wiele więcej. Musiała
znaleźć odpowiedź na najważniejsze pytanie: co jeszcze król chciał zrobić
z Kluczami? Czego jeszcze z nimi nie zrobił?

Miała wrażenie, że chyba nie chce tego wiedzieć. Tymczasem w


katakumbach biblioteki być może czekały na nią odpowiedzi na
najbardziej przerażające pytania. Istniała książka, w której mogła tych
odpowiedzi poszukać, książka, która przypuszczalnie zawierała
odczyniający czar, którego szukała. Wiedziała, że „Chodząca śmierć”
odnajdzie ją sama w chwili, gdy Celaena zacznie jej szukać.

Była już w połowie drogi do swych komnat, gdy nagle zapomniała o


drzemce. Odwróciła się i wróciła po Damaris. Zabrała też każde inne
ostrze z dawnych dziejów, które mogła ze sobą unieść.

***

Nie powinien tu być. Tylko prosił się o kolejne kłopoty. Wiedział, że


przez swą obecność może doprowadzić do następnej walki, która
rozniesie zamek na strzępy. Był też przekonany, że jeśli Celaena zaatakuje
go ponownie, pozwoli się zabić.

Nie wiedział nawet, co ma jej powiedzieć, ale należało coś rzec, choćby
po to, by przerwać milczenie i położyć kres napięciu, przez które nie
mógł spać w nocy i nie potrafił się skupić na swych obowiązkach. Nie
zastał jej w komnatach, ale mimo wszystko wszedł do środka i wnet
znalazł się przy jej biurku. Panował na nim nieład jak u Doriana.
Wszędzie walały się sterty papierów i książek. Już miał się odwrócić, gdy
niespodziewanie ujrzał osobliwe symbole wypisane na wszystkim,
przypominające znak, który zapłonął na jej czole podczas pojedynku.

Całkiem o nim zapomniał przez ostatnich kilka miesięcy. Czyżby…


Czyżby był on w jakiś sposób powiązany z jej przeszłością?

Obejrzał się i nasłuchiwał przez moment, ale nie było śladu ani Philippy,
ani Celaeny.

Zaczął więc myszkować wśród papierów. Wszędzie widział jedynie


gryzmoły – rysunki symboli i niejasne, podkreślone słowa.

„Może to tylko zwykłe bohomazy” – próbował sobie wmówić.

Już miał się odwrócić, gdy dostrzegł dokument wystający spod stosiku
książek. Wypisano go starannym pismem, a podpisało go wiele osób.
Chaol wysunął go i przeczytał.

Świat usunął mu się spod nóg.

Był to testament Celaeny, podpisany dwa dni przed śmiercią Nehemii.


Zapisała mu cały swój majątek, do ostatniego miedziaka. Poczuł ucisk w
gardle, gdy czytał poszczególne pozycje.

Dziewczyna oddawała mu nawet mieszkanie w magazynie w dzielnicy


biedoty i wszystko, co się w nim znajdowało.

Zostawiała mu cały swój dobytek z jednym zastrzeżeniem – prosiła, aby


rozważył

przekazanie jego części Philippie.

– Nie będę go zmieniać.

Odwrócił się i ujrzał Celaenę. Stała oparta o futrynę z ramionami


skrzyżowanymi na piersi. Niejednokrotnie widywał ją, gdy stała w ten
sposób, ale tym razem jej twarz była zimna i pozbawiona emocji.
Dokument wysunął się spomiędzy palców kapitana.

Lista rodów szlacheckich z Terrasenu zaciążyła mu niczym ołów. A może


wyciągnął

pochopne wnioski? Może ów lament nie pochodził z Terrasenu? Może


usłyszał jakiś inny, nieznany sobie język?

Zabójczyni obserwowała go czujnie niczym kot.

– Nie chce mi się – ciągnęła. – Byłoby z tym za dużo zachodu.

Nosiła u boku piękny miecz, który wyglądał na starożytny. Ponadto


uzbrojona była w kilka sztyletów, których nigdy dotąd nie widział. Skąd je
wzięła?

Czuł taki natłok myśli, że milczał, nie wiedząc, co powiedzieć najpierw.


Pozostawiła mu cały majątek. Zapisała mu wszystko, ponieważ to, co do
niego czuła… Nawet Dorian widział to od początku.

– Przynajmniej teraz – powiedziała, odpychając się od framugi i


odwracając – będziesz miał z czego żyć, gdy król wywali cię na zbity pysk
za partacką robotę.

Nie mógł złapać tchu. Zapisując mu cały majątek, na pewno nie kierowała
się hojnością.

Zrobiła to, gdyż wiedziała, że gdyby kiedyś stracił rangę, musiałby


wrócić do Anielle i żyć za pieniądze ojca. Odgadła, że to zabije w nim
cząstkę duszy.

Chaol jednakże otrzymałby te pieniądze dopiero po jej oficjalnie


stwierdzonej śmierci.

Musiałaby też do końca swych dni pozostać lojalna wobec korony, gdyż w
przypadku zdrady cały jej majątek przechodził w ręce króla. Zdrajczynią
zaś zostałaby wtedy, gdyby zrobiła to, czego się najbardziej obawiał, i
wstąpiła do tajnej organizacji, aby odnaleźć Aelin Galathynius i wrócić do
Terrasenu. Testament sugerował więc, że nie miała najmniejszej ochoty na
zdradę. Nie chciała odzyskać utraconego tytułu ani też stworzyć
zagrożenia dla Adarlanu czy Doriana.

Pomylił się. Znów się pomylił.

– Wyjdź stąd – dziewczyna rzuciła z korytarza, a potem weszła do


bawialni i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Nie uronił ani łzy po śmierci Nehemii. Nie płakał po wtrąceniu Celaeny
do lochu, nawet po tym, kiedy weszła na spotkanie rady z głową Groba,
tak odmienna od kobiety, którą pokochał

z całego serca. Tym razem jednak, gdy wyszedł z jej komnat, zostawiając
ów przeklęty testament za sobą, nawet nie dotarł do pokoju. Wszedł do
najbliższego schowka na miotły i wybuchnął

szlochem.
43
Chaol wyszedł, a Celaena stała w bawialni i wpatrywała się w pianino. Nie
grała od wielu tygodni. Z początku tłumaczyła to brakiem czasu, gdyż
Archer, grobowiec oraz kapitan zajmowali jej każdą chwilę. Potem
zginęła Nehemia i zabójczyni nie weszła do bawialni ani razu, bo nie
chciała patrzeć na instrument, nie chciała słyszeć ani tworzyć muzyki.

Wypierając myśl o spotkaniu z Chaolem, Celaena uniosła klapę i musnęła


klawisze wykonane z kości słoniowej. Nie mogła jednak się zmusić, aby
coś zagrać. Księżniczka powinna być tu z nią. Powinna jej pomóc z
Żółtonogą i z zagadką, powinna poradzić jej, jak postąpić z kapitanem,
powinna uśmiechać się, gdy zabójczyni grała coś wybranego specjalnie
dla niej.

Nehemia odeszła, a życie… Życie toczyło się bez niej.

Gdy umarł Sam, Celaena utuliła wspomnienie po nim w sercu i ułożyła je


obok wspomnień o innych zmarłych, których niegdyś kochała. Ich imiona
stanowiły tak wielką tajemnicę, iż czasami sama je zapominała. Ale
księżniczka… Nie, ona tam nie pasowała.

Zabójczyni miała wrażenie, że w jej sercu było już zbyt wielu zmarłych,
zbyt wiele istnień, które zostały przedwcześnie przerwane. Nie mogła
upchnąć pamięci po Nehemii w swym sercu, tym bardziej że wspomnienie
zakrwawionego łóżka i okropnych słów towarzyszyło każdej chwili w jej
życiu.

Stała więc nachylona nad pianinem, muskała lekko klawisze i pozwalała,


aby cisza całkiem ją pochłonęła.

***

Po upływie godziny Celaena stanęła przed dziwnymi schodami na końcu


zapomnianego korytarza ze starożytnymi zapiskami. Gdzieś w bibliotece
nad jej głową zegar wybił pełną godzinę. Na ścianach opromienionych
ogniem tańczyły Fae, a blask spływał spiralnie w nieznane głębiny.
Znalazła „Chodzącą śmierć” niemalże natychmiast. Książka leżała na
pojedynczym stoliku pośród stosów tomów, jakby czekała na nią. W ciągu
zaledwie kilku minut zabójczyni wyszukała zaklęcie, które rzekomo
otwierało każde drzwi. Szybko je zapamiętała i kilkakrotnie przećwiczyła
na zamkniętej szafie.

Z największym trudem opanowała okrzyk triumfu, gdy po raz pierwszy


usłyszała szczęk zamka i drzwiczki szafy rozchyliły się.

Nic dziwnego, że rodzina Nehemii trzymała tak wielką moc w tajemnicy.


Nic też dziwnego, że król Adarlanu tak bardzo jej pożądał.

Patrząc w dół schodów, Celaena najpierw dotknęła Damaris, a potem


spojrzała na dwa wysadzane diamentami sztylety zawieszone u pasa.
Wszystko było w porządku. Nie musiała się denerwować. Jakież to zło
mogło na nią czekać w bibliotece?

Król bez wątpienia znał lepsze miejsca na swe mroczne praktyki.


Zabójczyni liczyła na to, że w najlepszym razie natrafi na kolejne
wskazówki co do tego, czy władca posiada Klucze Wyrda i gdzie je
trzyma. W najgorszym zaś razie czekało ją spotkanie z zakapturzoną
postacią, którą swego czasu widziała przed biblioteką. Bo błyszczące
oczy, które ujrzała po drugiej stronie drzwi, z pewnością należały do
jakiegoś gryzonia. Tak, bez wątpienia. A jeśli się myliła… Ech, mniejsza o
to. Przecież pokonała ridderaka. Czy coś mogło ją jeszcze zaskoczyć?

„Na pewno nie” – pomyślała Celaena i ruszyła przed siebie. Zatrzymała


się na półpiętrze.

Nic. Nie czuła nadciągającego zagrożenia, nie ogarnęło jej przerażenie,


nie dostała żadnego ostrzeżenia z zaświatów. Nic.

Zrobiła kolejny krok, a potem następne. Wstrzymując oddech, schodziła


na dół, aż góra schodów znikła jej z oczu. Mogłaby przysiąc, że ryty
wokół niej poruszały się, a piękne twarze Fae zwracały się ku niej.
Jedynymi dźwiękami były szelest jej stóp i syk palącej się pochodni. Po jej
plecach spłynął zimny dreszcz, gdy ujrzała przed sobą ciemny korytarz.

Chwilę później znalazła się przed zapieczętowanymi, żelaznymi drzwiami.


Nie namyślając się wiele, wyjęła kawałek kredy i nakreśliła na nich dwa
Znaki Wyrda, szepcząc odpowiednie zaklęcie. Słowa paliły ją w ustach,
ale gdy skończyła, usłyszała głuche łupnięcie i drzwi stanęły otworem.

Zaklęła pod nosem. A więc czar zadziałał. Nie chciała myśleć o tym, co to
wszystko oznaczało i dlaczego zaklęcie okazało się skuteczne wobec
żelaza, jedynego surowca rzekomo odpornego na magię. Tym bardziej że
w „Chodzącej śmierci” znajdowało się tyle naprawdę paskudnych czarów,
dzięki którym można było przywołać demony, wskrzeszać zmarłych i
torturować do chwili, gdy ofiary zaczynały błagać o śmierć.

Złapała za klamkę i pociągnęła drzwi, krzywiąc się, gdy zaszurały głośno


po szarej, kamiennej podłodze. Jej włosy zmierzwił chłodny, cuchnący
przewiew. Wyciągnęła Damaris.

Upewniła się, że nikt nie zamknie drzwi za nią, i przekroczyła próg.

W blasku pochodni ujrzała około dziesięciu stopni prowadzących w dół


do długiego i wąskiego korytarza. Podłogę zasnuła tu gruba warstwa
kurzu i wszędzie wisiały pajęczyny, ale uwagę Celaeny przykuł nie tyle
panujący tu nieład, ile dziesiątki żelaznych drzwi znajdujących się po obu
stronach. Wszystkie były identyczne i nie zdradzały, co kryje się za nimi.
Na końcu korytarza lśniły matowo kolejne wrota. Gdzie ona dotarła?

Zeszła po schodach. Panowała tu niezwykła cisza, zupełnie jakby


powietrze wstrzymało dech.

Uniosła pochodnię wysoko i trzymając miecz w drugiej ręce, podeszła do


pierwszych żelaznych drzwi. Nie miały klamki, a na powierzchni
znajdowała się jedynie prosta, pojedyncza linia. Na kolejnych widać było
cyfry: 1 oraz 2. Numery nieparzyste ciągnęły się po lewej, a parzyste po
prawej stronie. Szła przed siebie, odgarniając pajęczyny, i zapalała
kolejne pochodnie. Numery rosły.

„Czyżby to był jakiś loch?”.

Na podłodze jednakże nie było śladów krwi, nigdzie nie widziała


pozostałości kości czy broni. Powietrze również nie cuchnęło. Wyczuła
jedynie kurz. Próbowała otworzyć jedne z drzwi, ale ani drgnęły, a
instynkt ostrzegł ją przed kolejnymi próbami. W czaszce czuła pulsowanie
oznaczające, że zbliża się ból głowy.

Korytarz ciągnął się i ciągnął, ale wreszcie dotarła do końca. Na ścianach


po obu stronach znajdowały się drzwi numer 28 i 29, a przed sobą miała
ostatnie i nieoznaczone wrota. Wsunęła pochodnię w uchwyt na ścianie i
złapała za pierścień, aby je otworzyć. Były zauważalnie lżejsze od
pierwszych, ale również zamknięte. W przeciwieństwie do pozostałych w
korytarzu te wydawały się prosić, aby je otwarto, jakby tego wręcz
potrzebowały. Celaena naszkicowała elementy czaru otwierającego. Na
metalowej powierzchni z dawnych czasów pojawiły się białe niczym kość
kreski. Drzwi ustąpiły bezgłośnie.

„Może to lochy Gavina z czasów króla Brannona?”.

To wyjaśniałoby podobizny Fae na ścianach klatki schodowej. Być może


Gavin wykorzystywał cele z żelaznymi drzwiami do przetrzymywania
demonicznych żołnierzy z armii Erawana albo tych paskudztw, na które
polował wraz ze swą drużyną…

Celaenie zrobiło się sucho w gardle, gdy pokonała drugie drzwi i ruszyła
przed siebie, zapalając kolejne pochodnie. W ich świetle ujrzała schody, a
za nimi następny korytarz, który skręcał w prawo i był o wiele krótszy.
Nikt nie czyhał na nią wśród cieni. Widziała jedynie kolejne zamknięte
drzwi po obu stronach. Panowała tu tak wielka cisza…

Tym razem, zanim dotarła do końcowych drzwi, naliczyła sześćdziesiąt


sześć cel po drodze, co do jednej zamkniętych na głucho. Otworzyła
drzwi za pomocą Znaków Wyrda.

Znalazła się w kolejnym korytarzu, jeszcze krótszym od poprzedniego.


Trzydzieści trzy cele. Pulsowanie w jej głowie przerodziło się w
ogłuszający łoskot, ale droga powrotna była taka długa… Zatrzymała się
przed czwartymi drzwiami.

„To spirala. Labirynt. Idę w dół, coraz niżej i niżej…”.


Przygryzła wargę, ale otworzyła drzwi. Jedenaście cel. Przyspieszyła i
wkrótce dotarła do piątych wrót. Za nimi znajdowało się dziewięć cel.

Przed szóstymi drzwiami zawahała się, gdyż przeszył ją inny dreszcz niż
dotychczas.

„Czyżbym znalazła się w centrum spirali?”.

Gdy kreda dotknęła metalu, instynkt nakazał jej rzucić się do ucieczki.
Chciała go posłuchać, ale mimo to otworzyła drzwi.

Blask pochodni ukazał jej zrujnowany korytarz. W ścianach znajdowały


się ogromne wyrwy, a drewniane belki były potrzaskane. Między
popękanymi drągami zwisały pajęczyny, a przeciąg poruszał lekko
nadzianymi tu i tam strzępami materiału. To miejsce niedawno nawiedziła
śmierć. Gdyby pochodziło z czasów Gavina i Brannona, tkaniny już
dawno obróciłyby się w proch.

Spojrzała na trzy cele znajdujące się na ścianach krótkiego przejścia. Na


końcu korytarza dostrzegła jeszcze jedne drzwi, przekrzywione, zwisające
na pojedynczym, ocalałym zawiasie.

Za nimi czaił się mrok.

Uwagę dziewczyny przykuła jednak trzecia cela.

Żelazne drzwi były wyważone. Widziała, że zostały pogięte i


wyszczerbione, ale ciosy nie padły z zewnątrz. Celaena uniosła Damaris i
zbliżyła się do pomieszczenia.

Przetrzymywana w środku istota wydostała się na wolność.

Zabójczyni stanęła w progu i zatoczyła szybko łuk pochodnią, ale nie


ujrzała niczego oprócz kości. Były ich tam całe stosy, niektóre
potrzaskane i zmiażdżone do tego stopnia, że nie dało się ich już
rozpoznać. Pospiesznie spojrzała na korytarz, ale nie dostrzegła żadnego
źródła ruchu.

Ostrożnie weszła do celi.


Ze ścian zwisały żelazne łańcuchy, poprzerywane tam, gdzie powinny
znajdować się kajdany. Zbudowane z ciemnego kamienia skały
poznaczone były licznymi jasnymi, poczwórnymi kreskami, długimi i
głębokimi. Były ich dziesiątki.

„Ślady paznokci”.

Celaena odwróciła się ku wyrwanym drzwiom. Na ich powierzchni


również znajdowały się niezliczone ilości podobnych śladów.

„Jak to możliwe, aby ktoś wyrył tyle znaków w żelazie i w kamieniu?”.

Zadrżała i szybko wydostała się z celi.

Spojrzała tam, skąd przyszła, ale wejście nadal oświetlały zapalone przez
nią pochodnie.

Potem zerknęła w mrok czający się za drzwiami wyjściowymi.

„Jesteś blisko samego centrum spirali. Musisz sprawdzić, co tam jest.


Upewnij się, czy znajdziesz tam jakieś odpowiedzi. Elena kazała ci szukać
wskazówek…”.

Machnęła kilkakrotnie Damaris, aby rozprostować nadgarstek. Przechyliła


parokrotnie głowę, chcąc usunąć napięcie z mięśni karku, i weszła w
ciemność.

Tym razem nie widziała żadnych uchwytów na pochodnie. W siódmym


portalu znajdował

się jedynie krótki korytarz oraz otwarte drzwi. Ósma brama.

Ściany po obu jej stronach były uszkodzone i pochlastane pazurami.


Wściekły ból głowy nagle ustał, gdy zabójczyni podeszła bliżej.

Za portalem ujrzała spiralne schody prowadzące w górę, tak wysoko, że


nie widziała ich końca. Miała wspiąć się prosto w ciemność. Co
znajdowało się na końcu drogi?
W klatce schodowej cuchnęło. Celaena uniosła Damaris i rozpoczęła
wspinaczkę, uważając, aby nie nadepnąć na gruzy, które zalegały na
stopniach. Pięła się bez końca, wdzięczna za szkolenie, jakie przeszła. Jej
ból głowy znów się nasilił, ale gdy dotarła na górę, zapomniała o
wszelkim zmęczeniu.

Uniosła pochodnię. Otaczały ją lśniące, obsydianowe ściany, tak wysokie,


że nie mogła dostrzec sufitu. Znalazła się w pomieszczeniu na samym dnie
jakiejś wieży. W ścianach wiły się zielonkawe żyłki, migoczące w blasku
ognia. Widziała już kiedyś taki materiał. Tylko gdzie?

„Pierścień króla. Pierścień na palcu Perringtona. Oraz Caina…”.

Dotknęła jednej z żyłek i przeszył ją wstrząs. Głowa zabolała ją z taką


siłą, że nie mogła złapać tchu. Oko Eleny błysnęło niebieskim światłem,
ale od razu przygasło, jakby kamień wessał i pożarł jego emanację.

Zataczając się, ruszyła ku schodom.

„Na bogów, a cóż to takiego?”.

Jakby w odpowiedzi na jej myśli we wnętrzu wieży rozległ się łoskot tak
potężny, że odruchowo podskoczyła. Echo rozbrzmiewało raz za razem,
nabierając metalicznego pogłosu.

Celaena uniosła wzrok ku czerni wysoko nad sobą.

– Wiem, gdzie jestem – szepnęła, gdy dźwięk ucichł.

Miała nad sobą wieżę zegarową.


44
Dorian wpatrywał się w osobliwe, spiralne schody. A więc Celaena
odnalazła legendarne katakumby ciągnące się pod biblioteką. Oczywiście,
jakżeby inaczej. Tylko ona jedna w całej Erilei była w stanie odszukać to
miejsce.

Miał właśnie udać się na drugie śniadanie, gdy ujrzał, że zabójczyni


wkracza do biblioteki z mieczem przytroczonym do pleców. Zapewne
pozwoliłby jej zająć się własnymi sprawami, gdyby nie to, że miała
zapleciony warkocz. Celaena nigdy nie zaplatała włosów, chyba że
czekała ją walka.

Albo miała wywołać jakieś zamieszanie.

W myślach powtórzył parokrotnie, że nie szpieguje jej ani też nie


wściubia nosa w nie swoje sprawy. Był jedynie ciekaw. Szedł za nią po
dawno zapomnianych korytarzach i komnatach, trzymając się daleko w
tyle i usiłując stąpać jak najciszej, jak niegdyś uczyli go Brullo oraz
Chaol. Podążał w ślad za Celaeną do momentu, gdy rozejrzała się
podejrzliwie i zeszła w dół po schodach.

Tak, z pewnością coś planowała. Dorian postanowił chwilę zaczekać.


Minęła minuta, potem pięć i wreszcie dziesięć. Tak, dziesięć minut
wystarczyło. Tyle opóźnienia wystarczyło, aby mógł udawać, że natknął
się na nią przez przypadek.

Cóż takiego ujrzał? Jedynie bałagan i śmieci, stare pergaminy oraz


książki porozrzucane na podłodze. Dotarł do końca korytarza i zszedł po
kolejnych schodach, oświetlonych tak samo jak poprzednie.

Przeszył go dreszcz. Nie podobało mu się to wszystko. Czego Celaena tu


szukała?

Niespodziewanie odezwała się w nim magia. Jakiś głos w jego głowie


krzyczał, aby uciekał w przeciwnym kierunku i szukał pomocy. Główna
biblioteka znajdowała się jednak w znacznej odległości i zanim by
powrócił, coś mogłoby się już wydarzyć. Może już się coś stało…
Dorian szybko zszedł po schodach i znalazł się w słabo oświetlonym
korytarzu, zakończonym uchylonymi drzwiami. Znajdowały się na nim
dwa symbole nakreślone kredą.

Zamarł na widok rzędów drzwi po obu stronach. Żelazo cuchnęło tak


bardzo, że poczuł torsje.

– Celaeno?! – zawołał, ale nie było odpowiedzi. – Celaeno!

Nadal nic.

Musiał ją stąd wyciągnąć. Żadne z nich nie powinno się włóczyć w takim
miejscu.

Wiedziałby to nawet, gdyby nie ostrzegła go magia drzemiąca w jego


krwi. Zszedł po stopniach.

***

Celaena częściowo zbiegła, a częściowo zeskoczyła po schodach.


Uciekała od wieży zegarowej najszybciej, jak mogła. Minęło już wiele
miesięcy od chwili, gdy zmierzyła się z nieumarłymi podczas walki z
Cainem, ale nadal świetnie pamiętała chwilę, gdy uderzyła plecami o
czarną ścianę wieży. Wciąż widziała uśmiechających się do niej
nieumarłych i pamiętała, co Elena powiedziała jej podczas Samhuinn o
ośmiu strażnikach na wieży zegarowej, od których należy trzymać się z
daleka.

Głowa bolała ją tak bardzo, że ledwie była w stanie skupić się na


stopniach, które przemykały jej pod stopami.

Co tam się kryło? Nie miało to nic wspólnego z Gavinem ani Brannonem.
Być może lochy zostały zbudowane w ich czasach, ale wszystko to
musiało mieć związek z królem. To przecież on wzniósł wieżę zegarową.
Zbudował ją z…

Z obsydianu, którego bóstwa zabroniły,


I z kamienia, którego się lękały.

Ale… Ale Klucze przecież miały być małe. Nie spodziewała się gigantów
takich jak wieża zegarowa! Nie…

Dotarła na dół schodów i zamarła. W zrujnowanym korytarzu ktoś zgasił


wszystkie pochodnie. Spojrzała za siebie. Ciemność wydawała się
rozszerzać i pełznąć za nią. Nie była już sama.

Ściskając własną pochodnię, szła powoli przez rumowisko. Usiłowała


panować nad oddechem. Nic. Żadnych odgłosów, żadnych sygnałów
czyjejś bytności. Ale…

W połowie drogi zatrzymała się i odłożyła pochodnię. Idąc tu, zaznaczyła


wszystkie zakręty i przeliczyła stopnie. Potrafiła się poruszać w
ciemnościach, znalazłaby drogę powrotną nawet z zawiązanymi oczami.
Pochodnia zdradzała tylko jej obecność, a ona nie miała zamiaru stać się
niczyim celem. Zgasiła ją obcasem.

Zapadły całkowite ciemności.

Uniosła wyżej Damaris. Jej wzrok przyzwyczajał się do panującej wokół


czerni, ale otaczający ją mrok nie był kompletny. Jej amulet emanował
lekkim blaskiem, dzięki któremu widziała zarysy przedmiotów, jakby
mrok był zbyt potężny dla Oka. Po szyi spłynął jej dreszcz.

Tylko raz widziała, aby amulet zachowywał się w ten sposób… Nie
ośmielając się odwrócić, brnęła przed siebie ku bibliotece, macając drogę
wolną ręką.

Naraz na kamieniu zgrzytnął czyjś pazur, a potem usłyszała oddech.

Nie jej własny.

***
Istota wychynęła z ciemności celi, zaciskając pazurzaste łapy na płaszczu.
Jedzenie. Po raz pierwszy od wielu miesięcy natrafiła na ofiarę. Była taka
żywa, tak pełna życia… Stworzenie przemknęło tuż obok brnącej przed
siebie, oślepionej zwierzyny.

Zamknęli je tu, by zgniło. Mieli już dość zabawy z nim i stworzenie


zapomniało tak wiele. Nie pamiętało już własnego imienia, ale nauczyło
się nowych, o wiele bardziej użytecznych rzeczy. Umiało teraz polować i
wykorzystywać owe symbole do otwierania i zamykania drzwi. Przez całe
lata przyglądało się, jak kreślili je ci ludzie.

Gdy wreszcie znikli, odczekało, aż nabrało pewności, że już nie wrócą, a


on zabrał

wszystkie rzeczy ze sobą i rozpoczął poszukiwania gdzie indziej. Wtedy


stworzenie zaczęło otwierać drzwi, jedne po drugich. Pozostała w nim
odrobina człowieczeństwa, stąd zawsze pamiętało, aby zamykać drzwi,
aby kreślić symbole, które uniemożliwiały ich otwarcie.

Ale ona tu przyszła. Opanowała potrzebne znaki. To zaś świadczyło o


tym, że na pewno wiedziała o krzywdzie, jaką mu wyrządzono. Bez
wątpienia uczestniczyła w torturach, niszczeniu i równie brutalnym
odbudowywaniu. A skoro tu przyszła…

Więzień zanurkował w kolejny cień i przygotował się. Ofiara lada


moment miała znaleźć się w zasięgu jego pazurów.

***

Celaena zatrzymała się, gdy oddech ucichł. Nastała cisza.

Błękitne światło dookoła niej stawało się coraz intensywniejsze. Położyła


dłoń na piersi i amulet zapłonął.

***

Stworzenie polowało na owych małych ludzi, którzy mieszkali nad nim


od paru tygodni.
Bez przerwy rozmyślało o tym, jak będą smakować. Niestety, ciągle
otaczało ich owo przeklęte światło, które paliło jego wrażliwe oczy.
Zawsze coś zmuszało go do ucieczki ku kryjówce wśród kamieni.
Stanowczo zbyt długo żywiło się szczurami i innymi pełzającymi
zwierzętami. Ich krew oraz kości były chude i pozbawione smaku, ale ta
samica… Stworzenie widziało ją już dwukrotnie. Za pierwszym razem na
jej szyi wisiało to samo słabe, błękitne światło. Za drugim razem nie tyle
ją ujrzał, ile wywąchał po drugiej stronie żelaznych drzwi.

Gdy spotkali się na zewnątrz, trzymał się z daleka ze względu na błękitne


światło, które smakowało mocą. Tu na dole, pośród cieni rzucanych przez
czarne, oddychające kamienie, światło było o wiele słabsze. Teraz, gdy
stworzenie zgasiło zapalone przez nią pochodnie, nic nie mogło go
powstrzymać. Nikt jej nie usłyszy.

Jego pamięć była wypaczona, ale mimo to nie zapomniało, co mu


zrobiono na owym kamiennym stole. Paszcza stworzenia rozchyliła się w
uśmiechu.

***

Oko Eleny płonęło niczym ogień. Celaena usłyszała syk.

Odwróciła się i uderzyła, zanim zdołała się przyjrzeć postaci w płaszczu.


Mignęła jej tylko zeschnięta skóra i połamane, stępione zęby, a potem
klinga Damaris chlasnęła obcą istotę przez pierś. Zabójczyni nigdy nie
słyszała tak przeraźliwego wrzasku. Miecz przeciął

postrzępione ubranie i oczom dziewczyny ukazała się koścista,


zniekształcona klatka piersiowa upstrzona bliznami. Padając, stworzenie
uderzyło ją w twarz pazurzastą dłonią. Jego ślepia błyszczały w świetle
amuletu. Były to ślepia zwierzęcia, zdolne widzieć w mroku.

Była to owa osoba – istota! – widziana w korytarzu. Ten ktoś z przeciwnej


strony drzwi.

Padł na ziemię, a Celaena nie zauważyła nawet, gdzie odniósł ranę. Z jej
nosa buchnęła krew, zalewając usta. Zatoczyła się, ale udało jej się zerwać
do biegu ku bibliotece.

Przeskakiwała przewrócone belki i sterty gruzu. Pozwalała, aby Oko


Eleny oświetlało jej drogę. W pewnym momencie cudem uniknęła
upadku, gdy poślizgnęła się na kościach. Istota pędziła za nią, przebijając
się przez wszelkie przeszkody, jakby były to zaledwie zasłony z muślinu.
Z postury przypominała człowieka, ale na pewno nim nie była. Nie, jej
oblicze przywodziło na myśl koszmar senny. I była silna – odrzucała
przewrócone słupy na bok niczym snopki siana.

Owe żelazne drzwi miały za zadanie więzić tę istotę. Zabójczyni zaś


otwarła je wszystkie.

Pognała w górę po schodach i pokonała pierwsze drzwi. Uskoczyła w


lewo, a ścigający ją stwór zdołał pochwycić ją za tunikę. Materiał pękł, a
dziewczyna uderzyła o ścianę. W ostatniej chwili wykonała unik. Damaris
znów brzęknął, a stworzenie zaryczało i odskoczyło. Z rany ciągnącej się
po jego brzuchu tryskała krew, ale Celaena wiedziała, że nie cięła
wystarczająco głęboko, aby zabić.

Zerwała się na równe nogi. Po jej plecach, przebitych przez szpony istoty,
płynęła krew.

Drugą ręką wyciągnęła sztylet.

Z głowy bestii zsunął się kaptur, odsłaniając oblicze przypominające


ludzkie. Z lśniącej czaszki zwisały strąki rzadkich włosów, a usta…
Otaczała je ogromna ilość blizn, jakby ktoś je rozerwał, zszył, a potem
znów rozerwał.

Istota przycisnęła poskręcaną dłoń do brzucha. Sapała przez brunatne,


popękane zęby i wpatrywała się w nią z taką nienawiścią, że dziewczyna
nie mogła nawet drgnąć. Błysk emocji w jej ślepiach był niezwykle ludzki.

– Czym ty jesteś? – szepnęła Celaena i machnęła Damaris, cofając się o


krok.

Stworzenie niespodziewanie zaczęło chlastać pazurami własne ciało,


rozszarpywać szaty, wyrywać sobie włosy i tłuc czaszkę, jakby chciało
coś z niej wydostać. Z jego pyska wyrywały się wrzaski wściekłości i
rozpaczy.

To stworzenie krążyło po korytarzach zamku, a to oznaczało, że…

Że również potrafiło korzystać ze Znaków Wyrda.

Co więcej, istoty obdarzonej tak nienaturalną siłą nie można było


zatrzymać na sposoby znane śmiertelnikom.

Stworzenie zadarło łeb, a zwierzęce ślepia znów wbiły się w Celaenę.


Taksowały.

Drapieżca oceniał smak ofiary.

Zabójczyni odwróciła się i rzuciła do szalonego biegu.

***

Dorian minął trzecie drzwi, gdy usłyszał nieludzki wrzask. Potem


rozległa się seria huków, a ryk cichł z każdym uderzeniem.

– Celaeno?! – Dorian krzyknął w kierunku zamieszania.

Kolejny huk.

– Celaeno!

– Dorian, uciekaj! – usłyszał w odpowiedzi.

Przeraźliwy wrzask, który rozległ się tuż po krzyku zabójczyni,


wstrząsnął drzwiami.

Płomienie pochodni zakołysały się.

Książę wyciągnął rapier. Celaena wbiegła po schodach i zatrzasnęła za


sobą żelazne drzwi. Miała zakrwawioną twarz. Popędziła ku niemu z
mieczem w jednej ręce i sztyletem w drugiej. Amulet na jej szyi płonął
błękitnym światłem niczym najgorętszy ogień.

Przypadła do niego w ciągu sekundy, a wtedy żelazne drzwi stanęły


otworem.

Istota, która z nich wychynęła, nie pochodziła z tego świata. Nie było
takiej możliwości.

Być może kiedyś należała do rasy ludzkiej, lecz teraz była poskręcanym,
wyschniętym, połamanym stworzeniem, a każda kość stercząca z jej ciała
mówiła o głodzie i szaleństwie.

„Na bogów, cóż ona obudziła?”.

Popędzili korytarzem. Dorian zaklął na widok schodów prowadzących do


kolejnych drzwi. Zanim dostaną się na górę…

Celaena była jednak szybka, a miesiące treningów uczyniły ją silną. Ku


upokorzeniu księcia złapała go za kołnierz tuniki, pociągnęła za sobą po
schodach i wrzuciła w korytarz ciągnący się za progiem.

Ścigające ich stworzenie wrzasnęło przeraźliwie. Dorian odwrócił się i


ujrzał, jak skacze po schodach, a jego połamane zęby błyszczą. Celaena,
szybka jak błyskawica, zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Jeszcze jedne drzwi. Książę widział oczami wyobraźni stopnie


prowadzące do pierwszego korytarza, potem spiralne schody, drugą klatkę
schodową i…

Biblioteka. Co zrobią po dotarciu do biblioteki? W jaki sposób stawią


istocie czoło?

Dorian ujrzał przerażenie na twarzy zabójczyni i uświadomił sobie, że


zastanawia się nad tym samym.

***

Celaena wypchnęła Doriana na zewnątrz, a sama rzuciła się na ostatnie


żelazne drzwi, oddzielające domenę potwora od biblioteki, i zatrzasnęła je
z hukiem. Naparła na nie całym ciałem. Przed oczami zatańczyły jej
gwiazdy, gdy stworzenie naparło z drugiej strony.

„Na bogów, ależ on silny – pomyślała. – Silny, dziki, nieugięty…”.

Jedno z uderzeń odepchnęło ją do tyłu. Stworzenie spróbowało


wykorzystać okazję i wedrzeć się do środka, ale Celaena znów naparła
plecami, przygważdżając łapę przeciwnika do framugi. Istota ryczała i
darła pazurami ramię dziewczyny, ale nie puszczała. Krew płynąca z jej
nosa mieszała się z tą, która ściekała z jej ramienia. Z każdą chwilą pazury
wbijały się coraz głębiej.

Dorian przypadł do drzwi i również naparł na nie plecami. Sapał ciężko,


wpatrując się w zabójczynię.

Trzeba było zapieczętować wyjście. Nawet jeśli inteligencja stworzenia


pozwoliła mu opanować Znaki Wyrda, musieli zyskać kilka cennych
minut. Celaena zrozumiała, że musi dać Dorianowi czas na ucieczkę.
Niebawem opadną z sił, a stwór wyrwie się i zabije ich, a potem każdego,
kto stanie mu na drodze.

Na pewno gdzieś był jakiś zamek, jakiś sposób, aby zamknąć to wyjście,
spowolnić to stworzenie choć na chwilę…

– Pchaj! – szepnęła do Doriana.

Bestia zyskała kolejny centymetr, ale zabójczyni nie ustępowała,


wykorzystując siłę własnych nóg. Istota znów zaryczała
nieprawdopodobnie głośno i Celaena była pewna, że z jej uszu zaraz
popłynie krew. Dorian klął z pasją.

Spojrzała na niego, nie czując nawet bólu zadawanego przez pazury wbite
w jej ciało. Po czole księcia spływał pot.

Metalowy skraj drzwi zaczął się nagrzewać, aż rozżarzył się do


czerwoności. Rozległ się syk…

Magia! Objawiła się magia, próbująca zamknąć wrota przed nacierającym


potworem, ale to nie Celaena była jej źródłem.

Skupiony Dorian przymknął powieki. Jego twarz była trupio blada.

Zabójczyni nie pomyliła się. Książę naprawdę władał magią. Tę właśnie


informację Żółtonoga chciała sprzedać temu, kto zaoferuje najwyższą
cenę. Była gotowa sprzedać ją samemu królowi. Dzięki tej wiedzy można
było zmienić wszystko, nawet cały świat.

Dorian władał magią.

Magią, która mogła go spalić, jeśli natychmiast nie przestanie z niej


korzystać.

***

Drzwi dusiły go. Miał wrażenie, że znalazł się w trumnie pozbawionej


powietrza. Jego magia nie mogła oddychać. On też nie.

Celaena zaklęła, gdy stworzenie znów zyskało nieco przewagi.

Książę nie miał pojęcia, co robi. Wiedział tylko tyle, że musi zamknąć te
drzwi. Jego magia wybrała tę metodę. Napierał plecami, napinał mięśnie
nóg i wytężał swoją moc, usiłując zespawać drzwi z futryną. Kręciło mu
się w głowie, było mu gorąco, dusił się…

Nagle magia go opuściła.

Bestia naparła, odpychając Doriana od drzwi. Książę zatoczył się, ale


Celaena nadal nie puszczała. Jej broń leżała w odległości zaledwie kilku
kroków, ale na co komu miecz w walce z taką istotą? Nie mieli szans na
uratowanie życia.

Zabójczyni spojrzała księciu w oczy. Na jej zakrwawionej twarzy


malowało się pytanie:

„Cóż ja narobiłam?”.

***
Zabójczyni, którą nadal więziły szpony potwora, nie mogła nawet drgnąć.
Dorian rzucił

się, aby podnieść Damaris. Potwór znów usiłował się uwolnić, ale książę
zamachnął się i ciął po nadgarstku. Wrzask bestii przeszył ich do żywego,
ale drzwi zatrzasnęły się.

Celaena zatoczyła się. Odcięta łapa bestii nadal sterczała z jej ramienia.
Zabójczyni odruchowo znów zablokowała drzwi plecami. Sekundę
później stwór rzucił się na nie.

– Co to jest, do cholery? – warknął Dorian, dołączywszy do dziewczyny.

– Nie wiem! – sapnęła. Nie było czasu na zabiegi uzdrowicielskie, a więc


po prostu wyrwała łapę z rany, ze wszystkich sił powstrzymując wrzask. –
Było tam na dole… – dodała z trudem.

Bestia znów uderzyła o drzwi.

– Nie zamkniesz tego wyjścia magią. Musimy… Musimy znaleźć inny


sposób!

I to dobry, gdyż stworzenie mogło znać wiele zaklęć otwierających.


Celaena zakrztusiła się krwią, która spływała jej z nosa do ust, i splunęła
na podłogę.

– Jest tu taka książka… Nazywa się „Chodząca śmierć”. Tam będzie


odpowiedź!

Ich spojrzenia spotkały się. Niespodziewanie pojawiło się w nich zaufanie


i obietnica, że opowiedzą sobie o wszystkim.

– Gdzie ona jest? – spytał Dorian.

– W bibliotece. Sama cię znajdzie. Przytrzymam to coś jeszcze chwilę.

Książę nie zastanawiał się nawet, czy słowa Celaeny mają jakikolwiek
sens. Popędził po schodach i wpadł między regały. Rozglądał się
gorączkowo, dotykał grzbietów książek, szukał
coraz szybciej, wiedząc, że z każdą chwilą zabójczyni opada z sił. Już
chciał wrzasnąć z bezsilności, gdy przebiegł obok stołu, na którym leżał
wielki, czarny tom.

„Chodząca śmierć”.

Miała rację. Dlaczego ona zawsze miała rację na swój własny, przedziwny
sposób?

Książę złapał księgę i pobiegł do tajemnej komnaty. Zabójczyni zamknęła


oczy i zacisnęła zęby, czerwone od własnej krwi.

– Mam! – powiedział i bez pytania zablokował drzwi. Celaena opadła na


kolana i przyciągnęła księgę do siebie. Trzęsącymi się rękami
przewracała kartki. Krople jej krwi moczyły papier.

– By związać bądź uwięzić – przeczytała głośno. Dorian spojrzał na


dziesiątki symboli na stronie.

– Zadziała? – zapytał.

– Mam nadzieję – odparła chrapliwym głosem i poderwała się, ściskając


otwartą księgę w dłoni. – Czar zatrzyma bestię za progiem na chwilę.
Będziemy w stanie ją zabić.

Dotknęła palcem rany na klatce piersiowej. Dorian patrzył z szeroko


otwartymi oczami, jak kreśli pierwszy symbol, a potem drugi i kolejne.
Jej poranione ciało stało się kałamarzem.

– Chcemy, żeby przekroczył próg, tak? – sapnął książę. – Ale w tym celu
musimy…

– …otworzyć drzwi. – Celaena dokończyła za niego, kiwając głową.

Dorian przesunął się, aby mogła narysować coś nad nim. Ich oddechy
zmieszały się.

Zabójczyni odetchnęła, nakreśliwszy ostatni symbol. Niespodziewanie


wszystkie zapłonęły słabym, błękitnym światłem. Dorian nadal blokował
drzwi.

– Możesz puścić – szepnęła, unosząc miecz. – Puszczaj i gnaj na złamanie


karku!

Książę bynajmniej nie poczuł się urażony propozycją ucieczki.

Odetchnął i odskoczył.

Potwór naparł na drzwi i szeroko je otworzył.

Stało się tak, jak mówiła dziewczyna. Bestia zamarła w progu, a jej
zwierzęce ślepia zalśniły dziko. Przez chwilę Dorian był przekonany, że
Celaena oraz istota z ciemności wpatrują się w siebie. Dzikość ustąpiła na
krótko, ale pojawiła się znowu, gdy zabójczyni drgnęła.

Miecz śmignął, odbijając blask pochodni, a potem z mlaśnięciem wgryzł


się w ciało potwora. Tak szerokiego karku nie dało się przeciąć jednym
ciosem i zanim Dorian znów nabrał

tchu, klinga Celaeny opadła po raz drugi. Głowa stwora uderzyła o


podłogę z głuchym stuknięciem, a z szyi istoty trysnęła czarna krew.
Ciało nadal stało w progu jak sparaliżowane.

– Kurwa – szepnął książę. – O kurwa…

Celaena znów się poruszyła i nadziała łeb na miecz, jakby się bała, że
nadal może gryźć.

Dorian wyrzucał z siebie kolejne przekleństwa, gdy zabójczyni zamazała


jeden z wymalowanych krwią symboli na drzwiach.

Czar powstrzymujący przestał działać, a pozbawione głowy ciało


przewróciło się. Zanim padło na ziemię, oręż dziewczyny trafił je
czterokrotnie. Trzema cięciami przerąbała wychudzony tors na pół, a
potem wraziła ostrze w miejsce, w którym powinno znajdować się serce.
Księciu zebrało się na nudności, gdy Celaena obróciła miecz raz jeszcze i
kolejnym ciosem otworzyła klatkę piersiową bestii.
Dorian nie miał pojęcia, co ujrzała w środku, ale pobladła jeszcze
bardziej. Sam nie miał

najmniejszego zamiaru się przyglądać.

Z ponurym profesjonalizmem zabójczyni posłała niby-ludzką głowę


kopnięciem przez próg. Zatrzymała się na wyschniętym ciele stworzenia.
Następnie dziewczyna zatrzasnęła drzwi i nakreśliła na ich powierzchni
kilka znaków, które zapłonęły i zgasły. Potem odwróciła się ku księciu,
ale ten wciąż wpatrywał się w drzwi.

– Jak długo wytrzyma to… to zaklęcie? – spytał, niemalże udławiwszy się


tym słowem.

– Nie wiem – odparła, kręcąc głową. – Chyba do chwili, gdy usunę znaki.

– Myślę, że nikt nie powinien się o tym dowiedzieć – rzekł ostrożnie


Dorian.

Celaena wybuchnęła śmiechem, w którym zabrzmiała odrobina


szaleństwa. Powierzenie tej tajemnicy komukolwiek, nawet Chaolowi,
oznaczałoby konieczność odpowiedzenia na trudne pytania. Taka
rozmowa zaś mogła się skończyć na pieńku katowskim.

– A więc – zabójczyni splunęła krwią na kamienie – chcesz się


wytłumaczyć jako pierwszy czy może ja mam to zrobić?

***

Celaena opowiedziała swą historię jako pierwsza, głównie dlatego, że


Dorian desperacko chciał zdjąć z siebie brudną tunikę. Zaczęli rozmawiać,
gdy książę rozebrał się do naga w garderobie. Zabójczyni usiadła na jego
łóżku. Nie prezentowała się o wiele lepiej, przez co wrócili do jego wieży
ciemnymi korytarzami dla służby.

– Myślę, że pod biblioteką ciągną się starożytne lochy – mówiła najciszej,


jak mogła.

Przez szparę w niedomkniętych drzwiach ujrzała przez chwilę złocistą


skórę księcia i odwróciła wzrok. – Wydaje mi się… Wydaje mi się, że
ktoś trzymał tam tego potwora, aż wyrwał się z celi.

Od tej pory mieszkał pod biblioteką.

Zaczynała wierzyć w to, że król sam stworzył ową istotę, ale nie musiała
o tym mówić Dorianowi. Wieża zegarowa została przecież wzniesiona
przez władcę. Z pewnością wiedział, z czym się to wiąże. Zabójczyni
miała pewność, że potwór był czyimś tworem, gdyż w jego piersi
znajdowało się ludzkie serce. Była gotowa się założyć, że przy tworzeniu
zarówno bestii, jak i wieży wykorzystano przynajmniej jeden Klucz
Wyrda.

– Nie rozumiem jednego – powiedział Dorian z przebieralni. – Dlaczego


ów potwór dopiero teraz był w stanie przebić się przez żelazne drzwi?
Dlaczego nie zrobił tego wcześniej?

– Ponieważ jak ostatnia idiotka zerwałam zamykające je czary.

Było to właściwie kłamstwo, ale dziewczyna nie chciała i nie mogła


wytłumaczyć, jak potwór zdołał wydostać się wcześniej i dlaczego jeszcze
nikogo nie skrzywdził. Dlaczego po prostu znikł podczas ich spotkania w
korytarzu? Dlaczego nie wyrządził krzywdy bibliotekarzom?

Może ów człowiek, którym ta istota kiedyś była, nadal mieszkał w jej


duszy? Miała tyle pytań, ale odpowiedzi na-dal brakowało.

– A to ostatnie zaklęcie, które… które zostawiłaś na drzwiach…


Wytrzyma całą wieczność? – Dorian wyszedł z garderoby w nowej tunice
i spodniach. Nie założył jeszcze butów, a widok jego bosych stóp wydał
się Celaenie czymś osobliwie intymnym.

Wzruszyła ramionami, walcząc z pokusą, aby obetrzeć zakrwawioną,


brudną twarz.

Książę proponował jej, aby skorzystała z jego prywatnej łazienki, ale


odmówiła. Byłaby to kolejna nazbyt intymna rzecz.
– Księga twierdzi, że to permanentny czar wiążący. Wątpię, aby ktoś poza
nami był w stanie się przez niego przebić.

„Chyba że będzie to król uzbrojony w Klucz Wyrda”.

Dorian przeczesał dłonią włosy i usiadł obok dziewczyny.

– Skąd to coś się wzięło?

– Nie wiem – skłamała. W myślach ujrzała królewski pierścień. Nie, z


pewnością nie był

to Klucz Wyrda. Żółtonoga powiedziała, że to kawałki czarnej skały,


którym nie nadawano żadnych kształtów. Król mógł jednak wykorzystać
Klucz, aby stworzyć pierścień. Dobrze rozumiała, dlaczego Archer i jego
stronnicy jednocześnie pożądali Kluczy oraz chcieli je zniszczyć. Skoro
król mógł dzięki niemu tworzyć potwory…

Jeśli miał ich więcej…

Przecież w katakumbach było wiele drzwi. Naliczyła ich ponad dwieście,


wszystkie zamknięte, a zarówno Kaltain, jak i Nehemia mówiły o tym, że
w ich snach pojawiają się skrzydła, łopoczące skrzydła nad Elfią
Przełęczą. Co król tam wyrabiał?

– Powiedz prawdę – nalegał Dorian.

– Nie wiem – skłamała ponownie i znienawidziła się za to. Jakże miała mu


opowiedzieć o rzeczach, które mogłyby zniszczyć wszystko, co kochał?

– A ta książka – dociekał książę. – Skąd wiedziałaś, że nam pomoże?

– Znalazłam ją pewnego dnia w bibliotece. Miałam wrażenie, że mnie


śledzi. Pojawiała się w moich komnatach, choć jej tam nie przynosiłam,
potem znów materializowała się w bibliotece. Jest pełna podobnych
zaklęć.

– Ale to nie magia. – Dorian pobladł.


– To magia, ale inna od twojej. Nie miałam pewności, czy zaklęcie
zadziała. A skoro już o tym mowa – Celaena spojrzała księciu w oczy –
ty… ty władasz magią!

Dorian świdrował ją wzrokiem. Dziewczyna stłumiła ochotę, aby się


nerwowo poruszyć.

– Co mam ci powiedzieć?

– Opowiedz mi, skąd ją masz – szepnęła. – Opowiedz mi, dlaczego ty ją


masz, a reszta świata nie. Opowiedz mi o tym, jak ją odkryłeś i na czym
polega jej specyfika. Chcę poznać całą prawdę.

Książę zaczął kręcić głową, ale dziewczyna pochyliła się ku niemu.

– Właśnie widziałeś, jak złamałam przynajmniej tuzin zasad


ustanowionych przez twego ojca. Myślisz, że cię wydam? Miej
świadomość, że mógłbyś bez trudu pociągnąć mnie za sobą.

Dorian westchnął, a po chwili rzekł:

– Kilka tygodni temu ja… eksplodowałem. Przebieg spotkania rady


królewskiej rozwścieczył mnie do tego stopnia, że wybiegłem i
przyłożyłem pięścią w ścianę. Ściana zarysowała się, a okno obok
popękało w drobny mak. Od tego czasu próbuję ustalić, skąd się to
wszystko bierze i cóż to właściwie za moc. Chcę też jakoś nad nią
zapanować, ale moja magia budzi się samoistnie. Jak…

– Jak wtedy, gdy powstrzymałeś mnie przed zabiciem Chaola.

Jego grdyka uniosła się, gdy przełknął z trudem ślinę.

– Jestem ci za to wdzięczna – dziewczyna ciągnęła, nie patrząc mu w oczy.


– Gdybyś mnie nie zatrzymał, ja…

To, co zaszło między nią i Chaolem, oraz uczucia, jakimi go teraz


darzyła, nie miały znaczenia. Gdyby go wówczas zabiła, nie byłaby w
stanie tego cofnąć. Po tym zabójstwie mogłaby stać się inną wersją tej
istoty z biblioteki. Robiło jej się niedobrze na samą myśl o tym.
– Bez względu na to, czym jest twa magia, tej nocy ocaliła więcej niż tylko
jedno życie.

Dorian poruszył się.

– Muszę jakoś nad nią zapanować. W przeciwnym razie może się objawić
wszędzie, przed wszystkimi! Jak dotąd mi się upiekło, ale nie sądzę, aby ta
szczęśliwa passa długo potrwała.

– Czy ktoś jeszcze wie? Chaol? Roland?

– Nie. Chaol nie wie o niczym, a Roland właśnie wyjechał z księciem


Perringtonem. Jadą na kilka miesięcy do Morath, aby… Aby móc
kontrolować sytuację w Eyllwe.

Z pewnością istniał jakiś związek między królem, magią, mocą Doriana i


Znakami Wyrda a być może nawet ową istotą.

Książę podszedł do łóżka, uniósł materac i wyciągnął ukrytą książkę. Nie


była to co prawda najlepsza kryjówka na świecie, ale i tak dobrze, że
myślał o bezpieczeństwie.

– Przyglądałem się drzewom genealogicznym najważniejszych rodów


Adarlanu. Przez ostatnie pokolenia czarodzieje byli wśród nas rzadkością.

Istniało tyle rzeczy, które mogła mu opowiedzieć, ale gdyby to zrobiła,


musiałaby sama odpowiedzieć na zbyt wiele pytań. W milczeniu
przyglądała się stronom, które jej pokazywał.

– Zaczekaj – odezwała się. Ból w przebitym ramieniu nasilił się, gdy


wyciągnęła rękę po książkę. Dokładnie obejrzała pokazaną przez niego
stronę. Jej serce zabiło mocniej – kolejny element zagadki dotyczącej
króla i jego planów niespodziewanie się wyjaśnił, ale mimo to pozwoliła,
aby pokazał jej następne strony.

– Rozumiesz? – spytał Dorian i zamknął książkę. – Nie jestem pewien,


skąd wzięła się moja moc.
Nadal przyglądał się jej czujnie. Celaena spojrzała mu w oczy i rzekła
cicho:

– Dziesięć lat temu wielu ludzi, których… których kochałam, zostało


straconych za to, że władali magią. – W jej oczach pojawił się ból oraz
poczucie winy, ale mimo to kontynuowała: –

Zapewne zrozumiesz więc, gdy ci powiem, że nie chcę, aby ktokolwiek


inny zginął z tego powodu, nawet syn króla, który skazał tych ludzi na
śmierć.

– Przykro mi – rzekł cicho Dorian. – Co teraz poczniemy?

– Pora na potężny obiad, odwiedziny u uzdrowiciela oraz kąpiel. W tej


kolejności.

Książę parsknął i dla żartu trącił ją nogą. Celaena wychyliła się i wsunęła
dłonie między kolana.

– Będziemy czekać. Będziemy pilnować tych drzwi, tak by nikt inny nie
dostał się do środka i… Czekać. Dzień po dniu.

Dorian złapał jej dłoń i spojrzał w okno.

– Dzień po dniu.
45
Celaena nic nie zjadła, nie wzięła kąpieli ani też nie odwiedziła
uzdrowiciela. Zamiast tego pobiegła do lochu, nie patrząc nawet na
mijanych strażników. Była wycieńczona, ale strach dodawał jej sił.
Niemalże pędziła po schodach.

„Chcą mnie wykorzystać” – rzekła jej Kaltain. W książce o szlachetnych


rodach Adarlanu rodzina Rompier została wymieniona wśród tych, w
których często przychodzili na świat ludzie obdarzeni magią. Moc rodu
rzekomo wygasła dwa pokolenia temu.

„Czasami myślę, że oni mnie tu sprowadzili celowo – powiedziała lady


Rompier. – Nie po to, żebym wyszła za Perringtona, ale z innego
względu”.

Sprowadzili ją tutaj z tego samego powodu co Caina, wojownika z Gór


Białego Kła, gdzie plemionami od dawna rządzili potężni szamani.

Zabójczyni zaschło w ustach, gdy zeszła po schodach i stanęła przed celą


Kaltain.

Spojrzała przez kraty.

Cela była pusta.

Pozostał w niej jedynie płaszcz Celaeny, rzucony na stertę siana.


Wyglądało na to, że dama dworu stawiła opór tym, którzy po nią przyszli.

Zabójczyni w kilka sekund znalazła się w izbie straży.

– Gdzie jest Kaltain? – spytała, wskazując korytarz. W tej samej chwili


zaczęły do niej wracać zamazane, niewyraźne wspomnienia z dni
spędzonych w lochu. Strażnicy spojrzeli na siebie, a potem na jej podarte,
zakrwawione ubranie.

– Książę Perrington ją zabrał – powiedział jeden. – Do Morath. Ma ją


poślubić.
Celaena wyszła z lochu i skierowała się do swoich pokojów.

„Coś nadchodzi – szepnęła jej Kaltain. – A mi przyjdzie to coś powitać. A


moje bóle głowy są coraz gorsze. Pełno w nich trzepotu skrzydeł”.

Zabójczyni niemalże przewróciła się na schodach. Kilka dni temu Dorian


powiedział jej, że Roland również ostatnio cierpi na bóle głowy. Co
więcej, Roland, który pochodził z linii Havilliardów, też udał się do
Morath. Udał się czy został zabrany?

Dziewczyna dotknęła ramienia i wymacała otwarte, krwawiące ranki. Owo


stworzenie tłukło się łapami w głowę, jakby i ono cierpiało ból. Gdy zaś
pokonało drzwi i zamarło na kilka sekund za progiem, w jego
zniekształconych ślepiach pojawiło się coś ludzkiego, coś, co
przypominało ulgę i wdzięczność za śmierć, którą mu zsyła.

– Kim byłeś? – szepnęła zabójczyni, przypominając sobie ludzkie serce i


ciało podobne do człowieka. – Co on ci zrobił?

Celaena miała wrażenie, że zna już odpowiedź. Drugą rzeczą, którą mogły
kontrolować Znaki Wyrda, było bowiem życie.

Nehemia powiedziała jej, że nad Elfią Przełęczą słychać skrzydła i że ich


zwiadowcy stamtąd nie wracają.

Król zniekształcał i wypaczał rzeczy gorsze niż śmiertelników. O wiele,


wiele gorsze. Ale co on chciał z nimi robić? Co zamierzał począć z tymi
stworzeniami i ludźmi takimi jak Roland czy Kaltain?

Musiała się dowiedzieć, ile Kluczy Wyrda było w jego posiadaniu.


Musiała też odkryć, gdzie znajdowały się pozostałe.

***

Następnej nocy Celaena zbadała drzwi do katakumb ciągnących się pod


biblioteką.

Wytężyła słuch, ale z drugiej strony nie dobiegały żadne odgłosy. Nic.
Wyrysowane krwią Znaki Wyrda zetlały. Strupy skruszyły się i
poodpadały, ale zabójczyni widziała ciemny zarys każdego z nich, jakby
wtopiły się w metal. Z powierzchni docierało tu stłumione echo z wieży
zegarowej. Była druga nad ranem. Nikt nie wiedział o tym, że wieża
wznosi się nad starożytnym lochem, który skrywa sekrety króla. Jak to
możliwe?

Celaena zmierzyła drzwi pochmurnym spojrzeniem. Czy komuś w ogóle


przyszłoby to do głowy?

Wiedziała, że musi udać się na spoczynek, ale nie mogła spać od wielu
tygodni i nie widziała sensu w kolejnych próbach. To dlatego tu przyszła.
Chciała zająć się czymś w chwili, gdy będzie porządkować myśli.

Wyciągnęła sztylet i lekko pociągnęła drzwi ku sobie.

Ani drgnęły. Celaena zamarła, nasłuchiwała przez moment, a potem


szarpnęła mocniej.

Nadal bez skutku.

Szarpnęła jeszcze kilka razy, pod koniec opierając nawet nogę o ścianę,
ale drzwi nie ustąpiły. Gdy nabrała pewności, że nic się przez nie nie
przedostanie – obojętnie w którą stronę –

odetchnęła ciężko.

Nikt nie uwierzy w istnienie tego miejsca. Nikt nie uwierzy też w jej
szalone, wysoce nieprawdopodobne opowieści o Kluczach Wyrda.

Aby je odnaleźć, musiała rozwiązać zagadkę, a potem przekonać króla,


żeby zwolnił ją z umowy na kilka miesięcy. A może lat. Będzie musiała
starannie rozegrać tę intrygę, tym bardziej że władca najprawdopodobniej
dysponował już jednym Kluczem. Ale którym?

„Skrzydła…”.

Żółtonoga powiedziała, że połączone Klucze będą w stanie otworzyć


Bramę Wyrda, ale nawet osobno dysponują ogromną mocą. Do czego
jeszcze był zdolny król? Jakie okropności mógł jeszcze wymyślić? Gdyby
posiadł wszystkie trzy Klucze Wyrda, co mógł ściągnąć na Erileę, aby mu
służyło? Na kontynencie panował już niepokój, tu i ówdzie istniała groźba
wszczęcia zamieszek. Dziewczyna miała pewność, że król nie będzie
długo tego znosił. Nie, tylko czekać, aż wypuści na powstańców to, co
tworzy od dawna, i zmiażdży ich opór raz na zawsze.

Celaena spojrzała na zapieczętowane drzwi i poczuła skurcz żołądka. Pod


drzwiami rozlewała się kałuża na poły zaschniętej krwi, tak ciemnej, że
wyglądała jak nafta. Nachyliła się, zanurzyła w niej palec wskazujący i
obwąchała go. Cuchnął tak bardzo, że zrobiło jej się niedobrze. Dotknęła
palcem kciuka. Ciecz była tak oleista, jak wyglądała.

Wstała i sięgnęła do kieszeni w poszukiwaniu czegoś, w co mogłaby


wytrzeć dłoń.

Wyciągnęła kilka papierów. Były w kiepskim stanie, głównie dlatego, że


nosiła je zawsze przy sobie i studiowała w każdej wolnej chwili.
Marszcząc brwi, przejrzała je w poszukiwaniu tego, który mógłby
zastąpić chusteczkę do nosa. Jeden z nich okazał się paragonem za parę
butów, który musiała przez przypadek wsunąć rano do kieszeni. Drugi
zaś…

Celaena uniosła go na wysokość oczu. Napisała na nim: „Ach! Pęknięcie


Czasu!” podczas prób rozwikłania zagadki z Okiem, kiedy wszystko w
grobowcu wydawało się jednym wielkim sekretem i jedną gigantyczną
wskazówką. Niewiele jej to dało. Kolejny ślepy zaułek.

Przeklinając pod nosem, dziewczyna starła za pomocą kartki szlam z


palców. Grobowiec wciąż był dla niej tajemnicą. Co drzewa na suficie i
gwiazdy na podłodze miały wspólnego z zagadką?

Gwiazdy zaprowadziły ją co prawda do sekretnego otworu, ale przecież


gdyby wyryto je na suficie, też spełniłyby swoje zadanie. Dlaczego
wszystko było na opak?

Czy Brannon mógł okazać się tak nierozsądny i umieścić wszystkie


odpowiedzi w jednym miejscu?
Rozwinęła kartkę pokrytą tłustą krwią wrogiej istoty. „Ach! Pęknięcie
Czasu!”.

Inskrypcja znajdowała się jedynie u stóp Eleny – nie Gavina – a słowa nie
miały większego sensu.

A może one z założenia miały nie mieć sensu? Może miały sugerować
jakieś znaczenie, ale tak naprawdę ich przesłanie było zupełnie inne? W
grobowcu wszystko było przecież na opak, przemieszane i
poprzestawiane. Na każdym kroku widziała odwrócony porządek rzeczy.

Innymi słowy, to, co należało ukryć, było widoczne, ale jego znaczenie z
pewnością zostało zniekształcone.

Istniała tylko jednak osoba – a raczej istota – która mogła jej powiedzieć,
czy miała rację.
46
To magiczny anagram! – wysapała, wbiegając do grobowca.

Mort otworzył jedno oko.

– Sprytny pomysł, no nie? Schować coś tak, aby nikt nie wiedział, że
patrzy na rozwiązanie.

Celaena pchnęła lekko drzwi i wślizgnęła się do środka. Światło księżyca


było jasne i zabójczyni aż westchnęła, gdy ujrzała, gdzie padają
promienie. Drżąc, zatrzymała się przed sarkofagiem i musnęła palcami
kamienne litery.

– Powiedz mi, co to oznacza.

Czaszka milczała przez dłuższą chwilę i gdy dziewczyna nabrała tchu, aby
na nią wrzasnąć, powiedziała:

– Spójrz.

Litery zaczęły się zmieniać i przekształcać, aż oczom dziewczyny ukazał


się napis:

„Jestem pierwszym”.

Nie potrzebowała więcej dowodów.

Natrafiła na pierwszy Klucz Wyrda spośród trzech. Przeszła wzdłuż


kamiennego sarkofagu, nie spuszczając oczu z twarzy śpiącej Eleny.
Wpatrzona w jej piękne rysy, wyszeptała:

Mąż w rozpaczy jeden schował

W koronie swojej ukochanej,

By leżał tam, gdzie jej głowa,


W celi gwiazdami usłanej.

Uniosła drżące palce i dotknęła błękitnego klejnotu w samym środku


korony. Jeśli to rzeczywiście był Klucz Wyrda, to co ona z nim pocznie?
Czy będzie zmuszona go zniszczyć?

Gdzie go ukryje tak, aby nikt go nie znalazł? Pytania kłębiły się w jej
głowie i przytłaczały ją.

Czuła, że lada chwila ugnie się pod ich naporem i ucieknie do swych
komnat, ale napięła mięśnie. Później się nad wszystkim zastanowi.

„Nie będę się bać” – powiedziała sama do siebie.

Klejnot w koronie mienił się w blasku księżyca. Celaena pchnęła go


delikatnie z jednej strony. Nie poruszył się.

Podeszła bliżej i pchnęła mocniej. Tym razem wsunęła paznokieć w


szczelinę między klejnotem a kamiennym obramowaniem i brylant
przesunął się w bok, odsłaniając płytkie, puste miejsce wielkości monety.

Celaena zajrzała do środka, ale w blasku księżyca widziała jedynie szary


kamień.

Wetknęła do środka palec, macając i drapiąc, ale nie znalazła tam niczego.

Po jej plecach spłynął zimny dreszcz.

– A więc on naprawdę go ma – szepnęła. – Znalazł Klucz przede mną i


wykorzystuje go do własnych celów.

– Miał zaledwie dwadzieścia lat, gdy go odnalazł – rzekł cicho Mort. –


Był dziwnym, wojowniczym młodzieńcem. Bez przerwy włóczył się po
zapomnianych miejscach i czytał

książki, po które nikt nie powinien sięgać, nie mówiąc już o kimś w jego
wieku. Choć – dodał po chwili – bardzo przypomina inną znaną mi osobę.
– I tak się dziwnie złożyło, że zapomniałeś powiedzieć mi o tym
wszystkim?

– Nie wiedziałem, co zabrał. Dopiero, gdy odczytałaś zagadkę, zacząłem


mieć podejrzenia.

Całe szczęście, że Morta wykonano z brązu. W przeciwnym razie


zabójczyni roztrzaskałaby mu twarz.

– Czy masz jakieś podejrzenia, co mógł z tym czymś zrobić? – spytała


Celaena i wsunęła klejnot na miejsce, walcząc z narastającym
przerażeniem.

– A skąd mam to wiedzieć? Nigdy ze mną nie rozmawiał, choć przyznam,


że sam jakoś nie zniżyłem się do tego, aby rozpocząć rozmowę. Wrócił
raz po koronacji, pokręcił się tu przez chwilę, a potem wyszedł.
Przypuszczam, że szukał pozostałych Kluczy.

– W jaki sposób odnalazł pierwszy? – spytała dziewczyna, odchodząc od


marmurowej rzeźby.

– Tak jak ty, choć szybciej. Stąd myślę, że jest mądrzejszy od ciebie.

– Myślisz, że ma pozostałe? – Wpatrywała się w skarb usypany pod ścianą


oraz Damaris na piedestale. Dlaczego nie wziął tego miecza, który
stanowił najcenniejsze dziedzictwo jego domu?

– Nie sądzisz, że gdyby miał wszystkie trzy, byłoby już po nas?

– A więc uważasz, że nie ma wszystkich Kluczy? – zapytała. Pomimo


chłodu zaczynała się pocić.

– Cóż, Brannon powiedział mi raz, że ktoś, kto włada wszystkimi trzema,


zapanuje nad Bramą Wyrda. Możemy chyba założyć, że gdyby obecnie
panujący władca miał całą trójkę, spróbowałby podbić inny wymiar lub
ściągnąć zeń zniewolone istoty, aby podporządkować sobie resztę naszego
świata.

– Wyrdzie, uchowaj nas przed takim losem.


– Wyrdzie? – Mort zaśmiał się. – Zanosisz modły do niewłaściwej
instancji. Jeśli król kontroluje Wyrda, będziesz musiała poszukać innego
sposobu na zbawienie. Magia znikła w chwili, gdy władca rozpoczął swój
podbój. Myślisz, że to zbieg okoliczności?

– Wszelka magia – dodała dziewczyna. – Z wyjątkiem tej, którą sam


włada.

On oraz Dorian.

Zabójczyni zaklęła, a potem spytała:

– Uważasz więc, że może posiadać również trzeci Klucz Wyrda?

– Nie wydaje mi się, aby ktokolwiek mógł wyeliminować całą magię,


mając tylko jeden z nich, choć mogę się mylić. Nikt tak naprawdę nie wie,
do czego są zdolne.

Celaena przycisnęła dłonie do oczu.

– Na bogów… To dlatego Elena chciała, żebym się uczyła. I co mam teraz


począć?

Szukać ostatniego z Kluczy? Wykraść mu te dwa, którymi już zawładnął?

„Nehemia… Nehemio, ty na pewno o wszystkim wiedziałaś. Z pewnością


miałaś plan. Co zamierzałaś począć?”.

Dobrze znana Celaenie przepaść w głębi jej duszy zaczęła się poszerzać.
Znów poczuła pusty, nieukojony ból. Wiedziała, że nigdy się nie skończy.
Gdyby bogowie naprawdę słuchali modlitw śmiertelników, oddałaby
własne życie za życie Nehemii. Nie miałaby żadnych trudności z
podjęciem takiej decyzji. Świat nie potrzebował zabójczyni z zajęczym
sercem. Potrzebował

kogoś takiego jak Nehemia.

Sęk w tym, że nie było już bogów, z którymi można by się układać. Nie
miała komu zaoferować swej duszy w zamian za inną. Nie było sposobu,
aby znów porozmawiać z księżniczką i usłyszeć jej głos.

Choć… zaraz… Może nie musiała zwracać się do bogów, aby


porozmawiać z Nehemią.

Cain wezwał ridderaka, a z pewnością nie posiadał żadnego Klucza


Wyrda. Nie, księżniczka mówiła, że istnieją czary pozwalające na czasowe
otwarcie portalu, aby coś lub ktoś zdołało się przezeń prześlizgnąć. Skoro
Cain potrafił coś takiego zrobić, a jej udało się zatrzymać potwora z
biblioteki i zapieczętować drzwi na stałe, być może zdołałaby otworzyć
przejście do innego wymiaru?

Poczuła ucisk w klatce piersiowej. Jeśli istniały jakieś inne wymiary –


takie, na które trafiali zmarli, by cierpieć bądź żyć w pokoju – to przecież
chyba mogła porozmawiać z Nehemią, prawda? Na pewno tak. Zapewne
zdołałaby otworzyć te drzwi jedynie na chwilę, aby spytać przyjaciółkę,
gdzie król trzymał Klucze, jak znaleźć trzeci, i poznać inne sekrety
księżniczki.

Tak, na pewno się uda.

Były jeszcze inne rzeczy, które musiała powiedzieć Nehemii. Były słowa,
które musiała z siebie wyrzucić, i prawdy, które należało wyznać. Musiała
się pożegnać, tak jak należało.

Znów zdjęła Damaris z piedestału.

– Mort, jak długo twoim zdaniem portal pozostaje otwarty?

– Natychmiast przestań myśleć o tym, co ci właśnie przyszło do głowy.


Natychmiast!

Celaena jednakże wyszła już z grobowca. Mort niczego nie rozumiał, ale
wcale się nie dziwiła. Sama utraciła w życiu niezliczoną liczbę bliskich i z
nikim nie udało jej się pożegnać.

Tym razem będzie inaczej. Tym razem mogła wszystko zmienić, choćby
na parę minut. Tym razem się uda. Potrzebowała „Chodzącej śmierci”,
jeszcze jednego sztyletu bądź dwóch, kilku świec oraz przestrzeni, o wiele
większej niż we wnętrzu grobowca. Rysunki sporządzone przez Caina
zajęły sporo miejsca. W sieci sekretnych tuneli jedno piętro wyżej
znajdował się długi korytarz z serią drzwi, których nigdy nie ośmieliła się
otworzyć. Korytarz był szeroki, a sufit wysoki. Wystarczyło miejsca, aby
przygotować zaklęcie.

Aby otworzyć portal prowadzący do Innego Świata.

***

Dorian wiedział, że śni. Stał w starożytnej, kamiennej komnacie przed


obliczem wysokiego wojownika w koronie, która wydawała mu się
znajoma. Tym, co nim wstrząsnęło, były jednak oczy mężczyzny –
szafirowe, błyszczące, dokładnie takie jak jego własne. Na tym kończyły
się podobieństwa. Wojownik miał bowiem długie do ramion,
ciemnobrązowe włosy, kanciastą, niemalże okrutną twarz i był
przynajmniej o pół głowy wyższy od księcia. Emanował

z niego królewski majestat.

– Książę – odezwał się wojownik. Jego korona połyskiwała, a w oczach


lśniło coś dzikiego, jakby wolał samotną wędrówkę po bezdrożach od
spacerów po marmurowych korytarzach. – Musisz się przebudzić.

– Dlaczego? – spytał Dorian niepewnie, zupełnie nie po książęcemu. Na


szarych kamieniach jaśniały osobliwe, zielone symbole, przypominające
te, które Celaena nakreśliła w bibliotece. Cóż to było za miejsce?

– Ponieważ lada moment pokonana zostanie granica, której przekroczyć


nie wolno. W

niebezpieczeństwie znajdzie się zarówno cały zamek, jak i życie twojej


przyjaciółki.

Jego głos był łagodny, ale Dorian miał wrażenie, że w razie potrzeby
może natychmiast stwardnieć. Dziki blask oczu oraz duma i arogancja,
bijące z postaci króla, zdradzały, że łatwo obudzić w nim gniew.

– O czym mówisz? Kim jesteś? – spytał.

– Nie marnuj czasu na bezcelowe pytania! – warknął władca. Nie było


wątpliwości, że nie zwykł przebierać w słowach. – Musisz udać się do jej
komnat. Za gobelinem znajdują się ukryte drzwi. Skręć w trzeci korytarz
po prawej. Pospiesz się, książę, albo stracisz ją na zawsze.

Dorian nie zastanawiał się ani chwili nad tym, co ma robić. Odepchnął
świadomość, że właśnie przemówił do niego Gavin, pierwszy król
Adarlanu. Złapał ubranie, miecz i wypadł z komnaty.
47
Rana na ramieniu pulsowała bólem, ale Celaena przytrzymała rękę, raz
jeszcze zanurzyła palec we krwi i nakreśliła kolejny Znak Wyrda.
Przerysowywała symbole z książki z idealną precyzją. Układały się w
drzwi zwieńczone łukiem. Jej krew połyskiwała w świetle przyniesionych
przez nią świec.

Zaklęcie musiało być idealnie wykończone. Każdy symbol należało


nakreślić bez żadnej pomyłki, gdyż w przeciwnym razie otwarcie portalu
mogłoby się nie powieść. Zabójczyni naciskała brzegi rany, aby krew nie
zakrzepła. Nie każdy był w stanie opanować symbole, ależ skąd. W
„Chodzącej śmierci” wyczytała, że w krwi rzucającego zaklęcie człowieka
musiała również kryć się moc. Cain najprawdopodobniej miał nieco mocy
we krwi. Kaltain i Roland również, w związku z czym zostali ściągnięci
przez króla. Władca wykorzystał Klucze Wyrda, aby zniszczyć magię, ale
z pewnością znał też sposób na okiełznanie potęgi kryjącej się w czyjejś
krwi. Znaki Wyrda również były w stanie z niej skorzystać. Dziewczyna
narysowała kolejny symbol, niemalże kończąc łuk.

Ich moc mogła zniekształcić rzeczywistość. Zniekształciła Caina, ale


pozwoliła mu również na wezwanie ridderaka i zdobycie jeszcze większej
potęgi.

Celaena dziękowała Wyrdowi, że Cain nie żył.

Pozostał jeszcze jeden symbol do narysowania. Tylko jeden znak i będzie


mogła ściągnąć tę, z którą tak bardzo chciała porozmawiać, choćby przez
krótką chwilę. Znak był

skomplikowany i składał się z rozlicznych pętli oraz krzywizn.


Wyciągnęła kredę i na próbę nakreśliła go kilkakrotnie na podłodze, a
potem wyrysowała krwią na ścianie. Napisała imię Nehemii Znakami
Wyrda.

Przyjrzała się stworzonym przez siebie drzwiom i wstała, trzymając


książkę w czystej dłoni.
Odkaszlnęła i zaczęła czytać słowa widniejące na stronie. Nie znała tego
języka. Miała ściśniętą krtań, a na domiar złego zaczęło ją palić w gardle,
jakby jej aparat mowy opierał się obcym dźwiękom, ale brnęła dalej,
oddychając z trudem. Słowa wywołały u niej ból zębów, jakby właśnie
wyszła z mroźnego pomieszczenia i piła gorący napój. Ostatnie z nich
wypowiedziała ze łzami w oczach.

„Nic dziwnego, że ten rodzaj magii wyszedł z użytku”.

Symbole wymalowane krwią zaczęły się mienić na zielono, jeden po


drugim, aż cały łuk zamienił się w świetlisty pas. Objęte nim kamienie
ciemniały coraz bardziej, po czym całkiem znikły. Ciemność wewnątrz
zielonego łuku wydawała się po nią sięgać. Zadziałało. Na bogów,
zadziałało.

Czy to właśnie czekało na nią po śmierci? Tam właśnie udała się


Nehemia?

– Nehemio? – szepnęła. Gardło miała rozpalone.

Nic. Ciemność. Pustka.

Celaena zerknęła na książkę, a potem na ścianę i wymalowane symbole.


Wszystko napisała tak jak należy. Zaklęcie było bezbłędne.

– Nehemio? – szepnęła ku bezkresnej ciemności.

Nie było odpowiedzi.

Może potrzebowała więcej czasu? Księga nie precyzowała, po jakim


czasie pojawiał się zmarły. Być może księżniczka musiała wędrować
przez ów wymiar, aby się z nią spotkać.

Celaena stała więc i czekała.

Im dłużej wpatrywała się w bezkresną pustkę, tym większe miała


wrażenie, że ta odpowiada jej spojrzeniem. Czuła się jak we śnie, w
którym stała na skraju przepaści.
„Jesteś tylko i wyłącznie tchórzem”.

– Proszę – szepnęła w ciemność.

Niespodziewanie z góry dobiegło ją skamlenie psa. Celaena odwróciła się


gwałtownie ku schodom na końcu korytarza. Chwilę później, o wiele
szybciej, niż to było możliwe, ukazała się Strzała, która zeskoczyła ze
schodów i popędziła ku niej.

„Nie, nie biegnie ku mnie! – uświadomiła sobie Celaena na widok reakcji


psa. Suka machała bowiem ogonem i sapała z ogromną radością. – Nie ku
mnie, tylko…” – pomyślała i odwróciła się w stronę portalu. Strzała
znieruchomiała.

A potem czas stanął. Po drugiej stronie portalu pojawiła się bowiem


migocząca postać.

Strzała leżała na podłodze, nadal machając ogonem, i skamlała cicho.


Postać Nehemii emanowała wewnętrznym światłem, a jej zamazane
kontury falowały, ale twarz była wyraźna.

Tak, to była jej twarz.

Celaena opadła na kolana.

Poczuła gorące łzy na policzkach i zrozumiała, że płacze.

– Przepraszam. Tak mi przykro… – Nie potrafiła wykrztusić z siebie nic


więcej.

Nehemia jednakże pozostała po drugiej stronie portalu. Strzała znów


zaskamlała.

– Nie mogę przekroczyć tej granicy – księżniczka powiedziała cicho do


psa. – Ty też nie.

Ton jej głosu nagle się zmienił i Celaena zrozumiała, że Nehemia zwraca
się do niej.
– Myślałam, że masz więcej oleju w głowie.

Zabójczyni spojrzała na nią. Światło, którym emanowała księżniczka, nie


przenikało przez portal, jakby w istocie znajdowała się tam jakaś granica.

– Tak mi przykro – szepnęła raz jeszcze. – Chciałam tylko…

– Nie mam czasu na twoje wyznania. Przybyłam tu tylko po to, aby cię
ostrzec. Nigdy więcej nie otwieraj tego portalu. Jeśli zrobisz to ponownie,
ktoś inny przybędzie w odpowiedzi na twoje wezwanie. I nie przeżyjesz
tego spotkania. Nikt nie ma prawa otwierać przejścia do tego wymiaru,
bez względu na to, jak bardzo cierpi w żałobie.

Zabójczyni nie miała o tym pojęcia.

Strzała drapała podłogę.

– Żegnaj, moja droga przyjaciółko – Nehemia odezwała się do psa i


odwróciła się, aby odejść w ciemność. Celaena stała nieruchomo, nie
mogąc poruszyć się ani sklecić myśli.

Stłoczone, niewypowiedziane słowa płonęły jej w gardle i dusiły w niej


życie.

– Elentiyo. – Nehemia zatrzymała się i spojrzała na nią. Pustka zdawała się


kotłować i pochłaniać ją po kawałku. – Na razie tego nie zrozumiesz,
ale… Ale ja wiedziałam, co mnie czeka. Znałam swe przeznaczenie i
byłam na nie gotowa. Biegłam ku niemu. Nie było innego sposobu, aby
zapoczątkować przemiany, by wydarzenia nabrały tempa. Pamiętaj jednak,
Elentiyo, że bez względu na to, co zrobiłam, w mroku ostatnich dziesięciu
lat byłaś dla mnie jednym z nielicznych jasnych świateł. Nie pozwól, aby
teraz to światło zgasło.

Zanim Celaena zdołała odpowiedzieć, księżniczka znikła. Ciemność była


pusta, jak gdyby Nehemia nigdy się nie pojawiła. Jakby zabójczyni
wszystko to zmyśliła.

– Wracaj – szepnęła. – Proszę, wróć.


Ciemność jednakże nadal wyglądała tak samo, a księżniczka znikła
bezpowrotnie.

Celaena usłyszała szelest kroków, które dobiegły od strony przeciwnej niż


portal.

Spojrzała w lewo i ujrzała Archera, który stał z szeroko otwartymi


ustami.

– Oczom nie wierzę – szepnął.


48
Celaena w okamgnieniu wyciągnęła Damaris i wycelowała ostrze w pierś
Archera.

Strzała warknęła na przybysza, ale nie zaatakowała. Przyczaiła się krok za


panią.

– A co ty tu robisz? – spytała zabójczyni z wyraźnym niedowierzaniem w


głosie. Jak on się tu dostał?

– Śledzę cię od wielu tygodni – rzekł Finn, przyglądając się psu. –


Nehemia opowiedziała mi o tajnych przejściach i pokazała mi drogę do
wnętrza. Przychodzę tu niemalże co noc od jej śmierci.

Celaena zerknęła na portal. Księżniczka ostrzegła ją, aby nie otwierała


portalu, zapewne nie chciałaby również, aby Archer go ujrzał. Podeszła
do ściany, trzymając się z dala od kłębiącego się mroku, i przesunęła
dłonią po mieniących się zielenią znakach, żeby je zmazać.

– Co ty wyczyniasz? – spytał ostro mężczyzna.

Zabójczyni nadal mierzyła ostrzem miecza w jego pierś, a drugą ręką


wściekle tarła symbole. Te jednakże nawet nie drgnęły. Zaklęcie okazało
się o wiele bardziej złożone niż to, które wykorzystała do zablokowania
drzwi w bibliotece. Nie można było go dezaktywować, ścierając znaki.
Między nią a księgą, w której zaznaczyła czar zamykający, stał teraz
Archer.

Celaena tarła coraz mocniej. Wszystko fatalnie się poukładało.

– Przestań! – Finn rzucił się na nią i z nienaturalną łatwością pochwycił ją


za nadgarstek.

Strzała szczeknęła ostrzegawczo, ale ostre gwizdnięcie Celaeny


zatrzymało ją w miejscu.

Dziewczyna odwróciła się błyskawicznie w stronę mężczyzny, chcąc


wybić trzymające ją ramię, ale wtedy ujrzała jego nadgarstek. Rękaw
tuniki cofnął się i zielone światło portalu opromieniło skórę kawalera.
Oczom zabójczyni ukazał się czarny tatuaż przedstawiający jakieś
wężopodobne stworzenie.

Widziała już kiedyś coś takiego.

Spojrzała mu w oczy.

„Nie ufaj…”.

Sądziła, że rysunek Nehemii przedstawia Królewską Pieczęć – nieco


zniekształconą wersję wywerny – ale tak naprawdę był to ów tatuaż.
Tatuaż Archera.

„Nie ufaj Archerowi” – próbowała jej przekazać księżniczka.

Celaena wyrwała się kawalerowi i wyciągnęła sztylet. Wycelowała w


niego oba ostrza.

Ile Nehemia zdołała ukryć przed Finnem i jego współspiskowcami?


Skoro im nie ufała, dlaczego tyle im przekazała?

– Powiedz mi, jak się tego nauczyłaś – szepnął Archer, zerkając na portal i
ciemność za nim. – Proszę. Znalazłaś Klucze Wyrda? Tak to osiągnęłaś?

– Co wiesz o Kluczach Wyrda? – wyrwało jej się.

– Gdzie one są? Gdzie je znalazłaś?

– Nie mam Kluczy.

– Ale odkryłaś zagadkę – sapnął mężczyzna. – Pozwoliłem ci znaleźć


zagadkę, którą schowałem w gabinecie Davisa. Odszukanie jej zabrało
nam pięć lat, a ty ją rozwiązałaś!

Wiedziałem, że ci się to uda! Nehemia również była tego pewna.

Celaena pokręciła głową. Nie wiedział, że istniała jeszcze jedna zagadka,


w której zaszyfrowano miejsce ukrycia Kluczy.

– Król ma przynajmniej jeden Klucz. Nie mam pojęcia, gdzie znajduje się
reszta.

Oczy Archera pociemniały.

– Takie mieliśmy podejrzenia. To dlatego Nehemia przybyła do Rifthold.


Chciała się dowiedzieć, czy król ukradł któryś z nich.

„Dlatego też nie mogła stąd wyjechać – uświadomiła sobie Celaena. –


Dlatego wolała zostać tu, niż wracać do Eyllwe. Chciała walczyć o jedną,
jedyną rzecz ważniejszą od losu jej ojczyzny – o los całego świata. Tego
świata i innych”.

– Nie muszę wsiadać jutro na statek. Powiemy o tym wszystkim – szepnął


Archer. –

Powiemy, że król ma klucze i…

– Nie. Jeśli wyjawimy prawdę, król wykorzysta je, aby poczynić więcej
zniszczeń, niż możesz sobie wyobrazić. Na pewno nie zdołamy też w
tajemnicy odszukać pozostałych Kluczy.

Finn zrobił krok w jej kierunku. Strzała znów wydała ostrzegawcze


warknięcie, ale nadal utrzymywała odległość.

– No to dowiemy się, gdzie trzyma ten jeden Klucz. A potem znajdziemy


pozostałe.

Wykorzystamy je, aby go obalić, a potem stworzymy świat wedle naszych


upodobań.

W jego głosie pojawiło się szaleństwo. Każde kolejne słowo brzmiało


bardziej złowrogo od poprzedniego.

– Prędzej je zniszczę, niż pozwolę, abyś wykorzystał ich moc. –


Dziewczyna pokręciła głową.
– Ona mówiła to samo. – Archer zachichotał. – Powiedziała, że trzeba je
zniszczyć. Że należy je wstawić w Bramę, jeśli uda nam się odnaleźć
sposób. Ale po co ich szukać, skoro nie będziemy mogli użyć ich
przeciwko niemu? Skoro nie będziemy mogli zadać mu bólu?

Jej żołądek aż się skręcał. Archer wiedział o wiele więcej, niż zdradził.
Westchnęła więc, pokręciła głową i zaczęła przechadzać się po
pomieszczeniu. Kawaler przyglądał jej się w milczeniu, aż Celaena
zatrzymała się jak wryta, jakby nagle zrozumiała prawdę.

– Król powinien cierpieć najdłużej, jak się da! – oznajmiła podniesionym


głosem. – A wraz z nim ludzie, którzy nas zniszczyli! Ludzie, przez
których jesteśmy tym, kim jesteśmy.

Arobynn, Clarisse… – Przygryzła wargę. – Nehemia nigdy tego nie


rozumiała. Nigdy nawet nie próbowała. Ty… ty masz rację. Powinniśmy
je wykorzystać.

Przyglądał jej się uważnie, a ona podeszła bliżej i przechyliła głowę,


zastanawiając się nad jego słowami. A Archer uwierzył.

– Z tego właśnie powodu opuściła naszą grupę na tydzień przed śmiercią.


Wiedzieliśmy, że prędzej czy później uda się do króla, aby nas wydać.
Przeczuwaliśmy, że w ten sposób jednocześnie zagwarantuje większe
prawa ojczyźnie oraz pozbędzie się nas. Powiedziała, że woli jednego
wszechwładnego tyrana od tuzina takowych.

– Wszystko by zaprzepaściła – rzekła Celaena ze śmiertelnym spokojem.


– Mnie kazała trzymać się daleko od Kluczy Wyrda. Usiłowała utrudnić
mi rozwikłanie zagadki.

– Chciała zachować wiedzę dla siebie, dla własnych celów.

Jej świat walił się w gruzy, a mimo to uśmiechnęła się. Nie była w stanie
wytłumaczyć, dlaczego w ogóle zaczęła o tym myśleć, ale jeśli to było
prawda, musiała go zmusić, aby to przyznał. Usłyszała własne słowa:

– Oboje zapracowaliśmy sobie na to, co mamy. Odebrano nam wszystko i


wykorzystano przeciwko nam. Inni ludzie nie są w stanie zrozumieć tego,
co musieliśmy robić. Myślę… Myślę, że właśnie dlatego byłam tak
zadurzona w to-bie jako młoda dziewczyna. Już wtedy czułam, że mnie
zrozumiesz. Że wiesz, jak to jest być wychowywanym przez ludzi takich
jak Arobynn czy Clarisse, a potem sprzedanym. Rozumiałeś mnie wtedy. –
Zacisnęła mocno usta, jakby chciała opanować ich drżenie. Miała
nadzieję, że jej oczy zaszkliły się jak u osoby targanej silnymi emocjami.
Mrugając szybko, dodała szeptem: – Myślę, że i ja wreszcie cię
zrozumiałam. –

Wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć jego dłoni, ale opuściła ją.
Przybrała łagodną, słodką minę. – Czemu nie powiedziałeś mi o tym
wcześniej? Moglibyśmy połączyć siły już parę tygodni temu. Moglibyśmy
spróbować rozwiązać zagadkę razem. Gdybym tylko wiedziała, co planuje
Nehemia… Jak ona mogła bez przerwy mnie okłamywać? Ona mnie
zdradziła, Archer, zdradziła mnie na każdy możliwy sposób. Kłamała mi
w żywe oczy, sprawiła, że wierzyłam we wszystko, co mówiła… –
Zgarbiła się. Po dłuższej chwili zrobiła krok w jego stronę. – Nehemia
okazała się niewiele lepsza od Arobynna czy Clarisse. Archer, powinieneś
był mi o wszystkim powiedzieć.

O wszystkim. Wiem, że to nie Mullison zorganizował zamach na


księżniczkę. On jest na to za głupi. Gdybyś mi powiedział, zajęłabym się
tym. Zajęłabym się tym – powtórzyła. Ryzykowała, ale miała nadzieję, że
mężczyzna się nabierze. – Dla ciebie. Dla nas obojga.

Archer jednakże uśmiechnął się z wahaniem.

– Tak często narzekała na doradcę Mullisona, że zrzucenie całej winy na


niego nie nastręczało żadnych trudności. Dzięki turniejowi był przecież
związany z Grobem.

– Grób nie zorientował się, że nie jesteś Mullisonem? – spytała zabójczyni


najspokojniej, jak umiała.

– Byłabyś zdziwiona, jak wielu ludzi widzi tylko i wyłącznie to, co chce
zobaczyć.
Wystarczy płaszcz, maska i zacny ubiór. Nie miał żadnych podejrzeń.

„Na bogów. Na bogów…”.

– A więc dlaczego uprowadziłeś Chaola owej nocy w magazynie? –


ciągnęła, unosząc brew, jak na zaintrygowanego współspiskowca
przystało.

– Musiałem cię odciągnąć od Nehemii. Gdy przyjąłem strzałę, która była


przeznaczona dla ciebie, wiedziałem, że mi zaufasz, choćby tylko tej
jednej nocy. Wiem, że posłużyłem się dość brutalnymi metodami, i
przykro mi z tego powodu. To normalne w naszej profesji.

Zaufała mu i straciła zarówno Nehemię, jak i Chaola. Odizolował ją od


przyjaciół.

Przypuszczała, że Roland chciał zrobić to samo z Dorianem.

– A ów list z groźbami zamachu na jej życie, który dotarł do króla? –


Celaena wydęła usta. – To ty go wysłałeś, prawda? Chciałeś mi pokazać,
kim naprawdę są moi przyjaciele i komu mogę zaufać.

– Ryzykowałem, tak jak ryzykuję teraz. Nie wiedziałem, czy kapitan powie
ci o tym liście, czy też nie. Wygląda jednak na to, że miałem rację.

– Dlaczego poświęcałeś mi tyle uwagi? Czuję się oczywiście wyróżniona,


ale… Jesteś przecież mądrym człowiekiem. Przecież mogłeś rozgryźć
zagadkę samodzielnie.

Archer pochylił głowę.

– Bo wiem, kim jesteś, Celaeno. Arobynn opowiedział mi o wszystkim po


tym, jak zesłano cię do Endovier.

Dziewczyna odepchnęła ukłucie bólu i świadomość zdrady, aby nic nie


mąciło jej myśli.

– Jesteś nam potrzebna. Bez ciebie nasza sprawa nie wygra. Bardzo cię
potrzebujemy.
Niektórzy członkowie mojej grupy zaczynają mi się opierać i
kwestionować moje przywództwo.

Uważają, że posługuję się zbyt bezwzględnymi metodami.

To wyjaśniało kłótnię z młodym wojownikiem, której była świadkiem.


Archer podszedł

do niej.

– Ale ty… Na bogów, od chwili, gdy ujrzałem cię przed herbaciarnią,


wiedziałem, że razem dokonamy wielkich rzeczy…

– Wiem – rzekła, patrząc w jego zielone oczy, tak niezwykle jasne w


blasku portalu. –

Wiem, Archer.

Ujrzał sztylet w jej dłoni, dopiero gdy ostrze zmierzało już w stronę jego
ciała. Okazał się szybki – nazbyt szybki – i cofnął się. Sztylet trafił w
ramię, a nie w serce.

Cofnął się z oszałamiającą prędkością i wykręcił jej sztylet tak sprawnie,


że straciła równowagę i musiała oprzeć się dłonią o portal, aby nie upaść.
Jej zakrwawiona dłoń pacnęła o kamienie, a spomiędzy palców strzeliło
zielonkawe światło. Któryś ze Znaków Wyrda zapłonął, a potem przygasł.

Celaena nawet nie spojrzała na to, co zrobiła. Skoczyła na Archera z


dzikim rykiem, upuszczając Damaris, aby wyciągnąć dwa kolejne sztylety.
Kawaler dobył własnego ostrza i zręcznie odskoczył przed jej ciosem.

– Będę cię kroić na kawałki – zasyczała, okrążając go.

Niespodziewanie podłoga zadrżała, a z czarnej czeluści dobiegł jakiś


dźwięk. Był to gardłowy pomruk.

Strzała zaskamlała ostrzegawczo. Przypadła do Celaeny i naparła na jej


łydki, chcąc zagonić ją w kierunku schodów. Ciemność zaczęła ulegać
przemianom. We wnętrzu portalu wirowała teraz mgła, która rozstąpiła
się i odsłoniła skalisty, jałowy grunt. Potem wśród jej kłębów pojawiła się
jakaś postać.

– Nehemia? – szepnęła zabójczyni.

„Wróciła! Wróciła, by pomóc i wszystko wyjaśnić”.

Istota, która przeszła przez portal, nie była jednak Nehemią.

***

Chaol nie mógł spać. Wpatrywał się w baldachim nad swoim łóżkiem i
wciąż rozmyślał o testamencie, który znalazł na biurku Celaeny. Pozwolił,
aby wyrzuciła go z komnaty, i nie powiedział jej, jakie znaczenie miał dla
niego ten dokument. Może i zasłużył sobie na jej nienawiść, ale… Ale
musiała wiedzieć, że nie chce jej pieniędzy.

Musiał się z nią zobaczyć, choć na moment. Musiał jej wszystko wyjaśnić.

Musnął palcem strup na policzku.

W korytarzu rozbrzmiały kroki biegnącego człowieka. Chaol wyskoczył


z łóżka i naciągnął spodnie. Przybysz zdołał załomotać tylko raz, gdy
kapitan otworzył drzwi na oścież, kryjąc sztylet za plecami. Opuścił go w
chwili, gdy ujrzał błyszczącą potem twarz Doriana, ale nie wsunął ostrza
do pochwy. W oczach przyjaciela malowała się bowiem panika, a jego
dłonie zaciskały się na rękojeści miecza.

Chaol zawsze ufał instynktowi. Uważał, że ludzie nie przetrwaliby tak


długo, gdyby nie nauczyli się wykrywać nadciągającego
niebezpieczeństwa. Nie była to magia, ale raczej…

Raczej przeczucie. Tym razem instynkt kapitana szepnął mu, o kogo


chodziło, zanim Dorian zdołał otworzyć usta.

– Gdzie? – spytał.

– W jej sypialni – odparł książę.


– Mów, o co chodzi – rzucił Chaol i wbiegł z powrotem do pokoju.

– Nie wiem, o co chodzi! Myślę… Myślę, że popadła w tarapaty.

Kapitan już wciągał koszulę i tunikę, a potem wsunął buty i złapał miecz.

– Jakie tarapaty?

– Takie, że wolałem przyjść do ciebie, zamiast wołać straże.

To mogło oznaczać wszystko, ale Chaol wiedział, że Dorian jest mądrym


człowiekiem i zdaje sobie sprawę, iż w zamku nietrudno o
podsłuchującego. Wyczuł, że przyjaciel napina mięśnie na jedno
uderzenie serca przed tym, jak rzucił się do biegu. Złapał go za tunikę.

– Bieganie przyciągnie zbyt wiele uwagi – szepnął.

– Straciłem już wystarczająco dużo czasu, biegnąc do ciebie – odparł


Dorian, ale zwolnił.

Obaj szli teraz energicznym krokiem. W tym tempie dotarcie do pokojów


dziewczyny zajmie im pięć minut. O ile nic ich nie zatrzyma.

– Ktoś został ranny? – spytał cicho Chaol, usiłując utrzymać równy rytm
oddychania.

– Nie wiem – odparł książę.

– Musisz mi powiedzieć coś więcej! – parsknął kapitan. Z każdym


krokiem coraz trudniej było mu panować nad sobą.

– Miałem sen – rzekł Dorian tak cicho, że nikt poza Chaolem nie usłyszał
jego głosu. –

Zostałem ostrzeżony, że Celaena znalazła się w niebezpieczeństwie.


Dowiedziałem się, że sama stanowi niebezpieczeństwo dla siebie.

Kapitan chciał się zatrzymać, ale książę wypowiedział tę kwestię z


wielkim przekonaniem.
– Myślisz, że ja chciałem cię ściągać? – spytał Dorian, nie patrząc na
przyjaciela.

Chaol nie odpowiedział. Zamiast tego ruszył przed siebie najszybciej, jak
mógł, bez przyciągania uwagi służby i strażników. Jego serce biło z taką
siłą, że czuł je w całym ciele. W

końcu dotarli do apartamentu Celaeny. Kapitan nie zaprzątał sobie nawet


głowy pukaniem –

wtargnął do środka, niemalże wyważając drzwi. W ułamku sekundy


znalazł się przed sypialnią.

Bezceremonialnie złapał za klamkę i szarpnął, ale nawet nie drgnęła.


Drzwi zostały zablokowane.

Znów naparł na nie z całej siły.

– Celaeno? – warknął głucho.

Nie było odpowiedzi. Zdusił narastającą panikę i wyciągnął sztylet.


Nasłuchiwał, ale w środku panowała całkowita cisza. Żadnych oznak
kłopotów.

– Celaeno!

Nic.

Chaol odczekał sekundę, po czym uderzył barkiem w drzwi. Raz. Drugi.


Zamek pękł.

Drzwi stanęły otworem i oczom obu mężczyzn ukazała się pusta sypialnia.

– Na bogów – wyszeptał Dorian.

Gobelin na ścianie został ściągnięty i widać było otwarte drzwi, tajne


przejście prowadzące do ciemnego korytarza. A więc to w ten sposób
wydostała się, żeby zabić Groba.
Książę wyciągnął miecz z pochwy.

– W moim śnie dowiedziałem się, że natrafię na te drzwi – rzekł i ruszył


ku nim, ale Chaol zatrzymał go. To nie był jednak dobry moment na
zastanawianie się nad darem jasnowidzenia Doriana. Postanowił, że
przemyśli to sobie później. Znacznie później.

– Nigdzie nie idziesz.

Oczy księcia rozbłysły.

– Oczywiście, że idę.

Jakby w odpowiedzi z tunelu dobiegł gardłowy, przeszywający do szpiku


ryk, a po nim rozległ się ludzki wrzask oraz piskliwe szczekanie.

Chaol bez namysłu rzucił się do tunelu. W środku było niezwykle ciemno
i niemalże przewrócił się na schodach, ale Dorian, który był tuż za nim,
złapał świecę.

– Zostań na górze! – rozkazał kapitan, nadal biegnąc w dół. Gdyby miał


chwilę czasu, zamknąłby księcia w najbliższej skrytce na miotły. Nie miał
najmniejszej ochoty narażać następcy tronu na niebezpieczeństwo, ale…

Cóż to, do cholery, był za warkot? Szczekanie było mu znajome –


wiedział, że to Strzała.

A skoro Strzała znalazła się na dole…

Dorian był tuż za nim.

– Zostałem tu wysłany! – sapnął.

Chaol przeskakiwał po dwa, trzy stopnie, ledwie słysząc słowa księcia.


Czyżby to ona krzyczała? Głos wydawał się męski. Ale któż inny mógłby
tam się z nią znaleźć?

Z dołu biło błękitne światło. Cóż to było takiego?


Starożytnymi kamieniami wstrząsnął ryk. Nie wydobył się z ust człowieka
ani z gardzieli Strzały. Ale co…

Nigdy nie odnaleźli istoty, która zabijała uczestników turnieju.


Morderstwa po prostu ustały, ale obrażenia zadane ofiarom były… Nie,
Celaenie nic nie mogło się stać!

„Proszę” – kapitan błagał w myślach wszystkich bogów, którzy mieliby


ochotę słuchać.

Zeskoczył na półpiętro i ujrzał troje drzwi. Błękitne światło połyskiwało


w tych po prawej. Pobiegli w tym kierunku.

Jak to możliwe, że zapomniano o tak złożonym systemie tuneli? Od jak


dawna Celaena wiedziała o ich istnieniu?

Chaol gnał po skręcających się spiralnie schodach. Niespodziewanie


pojawiło się nowe, zielonkawe światło. Kapitan skręcił i ujrzał…

Nie wiedział, na co patrzeć najpierw – na długi korytarz z połyskującym


na zielono łukiem, uformowanym na jednej ze ścian, czy na… na
widoczny w nim świat i skały przesłonięte mgłą? Na Archera, kulącego
się pod przeciwległą ścianą i recytującego dziwne słowa z księgi
trzymanej w rękach? Na Celaenę leżącą na podłodze?

A może na potwora, wysoką, muskularną bestię, niemającą nic wspólnego


z człowiekiem?

Żaden człowiek nie miał bowiem tak długich palców zakończonych


pazurami, białej skóry przypominającej zmięty papier czy wydętej
szczęki, pełnej rybich kłów, nie mówiąc już o mlecznych, nieco
błękitnych oczach.

Strzała ze zjeżoną sierścią i obnażonymi kłami czaiła się przy ciele


Celaeny i nie dopuszczała demona do niej, choć z prawej tylnej łapy
ściekała jej krew.

Dwie sekundy wystarczyły Chaolowi, aby oszacować spojrzeniem


potwora oraz jego otoczenie i wychwycić maksymalnie dużo szczegółów.

– Wracaj! – warknął do Doriana i przeszedł do ataku.


49
Pamiętała jedynie to, że udało jej się dwukrotnie machnąć mieczem, a
potem skądś wyskoczyła Strzała. Pojawienie się psa odciągnęło jej uwagę
zaledwie na ułamek sekundy, ale demon wykorzystał ten moment. Jego
długie, białe palce pochwyciły ją za włosy i uderzyły jej głową o ścianę.

Nastała ciemność.

Gdy otworzyła oczy, pomyślała, że umarła i przebudziła się w piekle. W


jej głowie pulsował wściekły ból. Widziała Chaola, krążącego wokół
bladego demona. Obaj ociekali krwią.

Jej czoła i szyi dotykały czyjeś chłodne dłonie.

– Celaeno – szepnął klęczący przy niej Dorian.

Spróbowała się podnieść, co wywołało jeszcze większy ból głowy.


Musiała pomóc kapitanowi. Musiała…

Usłyszała odgłos rozdzieranego materiału i jęk bólu. Spojrzała na Chaola


w chwili, gdy zakrywał dłonią ranę na ramieniu, zadaną brudnymi,
ostrymi pazurami. Bestia zaryczała, a jej kły błysnęły śliną, gdy ruszyła
do ataku na kapitana.

Celaena usiłowała się poruszyć, ale nie była wystarczająco szybka.

Wyprzedził ją Dorian.

Coś niewidzialnego uderzyło w bestię i cisnęło nią o ścianę. Rozległo się


chrupnięcie.

„Na bogów… Magia to mało powiedziane! – uświadomiła sobie


zabójczyni. – Dorian włada surową magią!”.

Był to najrzadszy i najbardziej zabójczy rodzaj magii, czysta, niczym


nieskażona moc, przybierająca taką formę, jakiej zażyczył sobie jej
właściciel. Bestia osunęła się na ziemię, ale natychmiast znów się
poderwała i rzuciła się na Celaenę oraz Doriana. Książę stał z wyciągniętą
dłonią.

W mlecznobłękitnych ślepiach potwora kipiała furia.

Skalista ziemia widziana przez portal drżała pod kolejnymi parami


bosych, bladych stóp.

Archer recytował coraz głośniej, a Chaol rzucił się do następnego ataku.


Potwór go ubiegł –

machnął pazurami jako pierwszy i zmusił kapitana do cofnięcia się.

Celaena złapała Doriana za ramię.

– Musimy zamknąć przejście! Portal prędzej czy później i tak się zamknie,
ale… im dłużej jest otwarty, tym większa szansa, że znowu coś tu wlezie!

– Jak mamy to zrobić?

– Ja… nie wiem, ja… – bąknęła. W głowie wirowało jej tak bardzo, że
kolana pod nią drżały. Mimo to odwróciła się do Archera, który stał po
przeciwnej stronie korytarza, i zawołała:

– Oddaj księgę!

Chaol umiejętnie ciął demona po brzuchu, ale to nie spowolniło jego


ruchów. Choć potwór znajdował się w odległości kilku kroków,
dziewczyna poczuła ostry smród jego ciemnej krwi. Archer szeroko
otwartymi oczami przyglądał się walce. Widać było, że panika odebrała
mu umiejętność logicznego myślenia. Niespodziewanie zerwał się i
pobiegł, zabierając ze sobą księgę.

I wszelką nadzieję na zamknięcie portalu.

Dorian nie był w stanie zatrzymać uciekiniera, zresztą nie znalazł w sobie
odwagi, gdyż między nimi stał demon. Celaena z zakrwawioną twarzą
rzuciła się w pościg, ale kawaler był
zbyt szybki. Dziewczyna zerknęła na Chaola, ale kapitan nadal przyciągał
uwagę potwora.

Książę od razu odgadł, że zabójczyni nie chce zostawić Chaola sa-mego.

– Pójdę i… – zaczął.

– Nie. Archer jest niebezpieczny, a te tunele to istny labirynt – sapnęła.

Chaol oraz demon nadal zataczali kręgi. Potwór powoli cofał się ku
portalowi.

– Nie mogę go zamknąć bez księgi! – jęknęła zabójczyni. – Na górze jest


ich więcej, ale…

– To uciekajmy! – Dorian złapał ją za łokieć. – Ucieknijmy stąd i


spróbujmy znaleźć którąś z nich.

Pociągnął ją za sobą, nie spuszczając oczu z Chaola oraz jego


przeciwnika. Dziewczyna zatoczyła się. Rana głowy zapewne była tak
poważna, jak wyglądała. Coś płonęło na jej szyi.

Amulet, który kiedyś w rozmowie z księciem nazwała repliką, jaśniał


niczym niewielka, błękitna gwiazda.

– Biegnijcie! – rozkazał im kapitan, wpatrując się w demona. – Szybko!

Potknęła się i pociągnęła Doriana w kierunku Chaola, lecz książę


zatrzymał ją.

– Nie! – zaprotestowała, ale rana głowy dokuczała jej coraz bardziej. Nie
była w stanie się opierać. Dotarło do niej, że w tym stanie będzie tylko
przeszkadzać kapitanowi, i pozwoliła, żeby Dorian pociągnął ją w stronę
schodów.

***

Chaol wiedział, że nie jest w stanie wygrać tej walki. Najlepszym


rozwiązaniem byłoby wycofanie się w ślad za Celaeną i Dorianem i
osłanianie ich drogi w kierunku kamiennych drzwi wysoko nad nimi.
Gdyby dotarli bezpiecznie na górę, mieliby szansę zamknąć bestię w lochu
na wieki. Nie był jednak pewien, czy w ogóle uda mu się dotrzeć do
schodów. Demon odpierał jego ataki z ogromną łatwością, jakby
dysponował nadludzką inteligencją.

Przynajmniej Celaena i Dorian dotarli do schodów. Kapitan był gotów


pogodzić się ze śmiercią, o ile dzięki jego ofierze oboje zdołaliby uciec.
Był przygotowany na nadejście ciemności.

Demon zatrzymał się i Chaol zdołał cofnąć się o kilka kroków ku


najniższym stopniom.

Niespodziewanie Celaena, wleczona przez Doriana po schodach, zaczęła


krzyczeć.

Powtarzała raz za razem to samo słowo:

– Strzała!

Kapitan rozejrzał się. Pies leżał wśród cieni, zbyt ciężko ranny, aby
uciekać.

Demon również go dostrzegł.

Chaol nie był w stanie go powstrzymać. Nie był w stanie zrobić absolutnie
nic, gdy potwór odwrócił się, złapał sukę za ranną łapę i wciągnął za sobą
przez portal.

Kapitan uświadomił sobie, że w tej sytuacji została mu tylko ucieczka.

Ale gdy wrzask Celaeny nadal niósł się echem po korytarzu, Chaol
odwrócił się, zeskoczył ze schodów i ruszył przez zasnuty mgłami portal
w ślad za Strzałą.

***

Celaena nigdy dotąd nie doznała tak wielkiego strachu i bólu jak w chwili,
gdy Chaol wskoczył do portalu w ślad za jej psem.
Obróciła się błyskawicznie i grzmotnęła głową zaskoczonego Doriana o
ścianę. Książę osunął się na schody, a dziewczyna wyzwoliła się z jego
uścisku. Nie dbała o Doriana, nie dbała o nic. Liczyli się dla niej jedynie
Strzała oraz Chaol.

Zeskoczyła z kilku ostatnich stopni i popędziła przed siebie. Musiała ich


ocalić, musiała ich stamtąd wyciągnąć, zanim portal zamknie się na
zawsze.

Wskoczyła do portalu w ułamku sekundy.

A wtedy ujrzała Chaola osłaniającego Strzałę pustymi rękami oraz


demona, który górując nad nimi, łamał właśnie miecz kapitana. Nie
zastanawiała się ani chwili. Bez wahania uwolniła drzemiącego w niej
potwora.

***

Chaol dostrzegł ją kątem oka. W ręku trzymała starożytny miecz, a na jej


twarzy malowała się dzika furia.

Gdy przedarła się przez portal, coś zaczęło się zmieniać. Kapitan miał
wrażenie, że rysy jej twarzy wyostrzyły się, a w jej krokach, naraz
dłuższych, pojawiła się gracja. Jej uszy zaś… Jej uszy były teraz
wydłużone i lekko szpiczaste.

Demon, jakby wyczuwał, że zaraz odbiorą mu zdobycz, zaatakował


Chaola po raz ostatni.

Wtedy natarła na niego ściana błękitnego ognia.

Gdy płomienie znikły, kapitan ujrzał, jak demon przewraca się i toczy po
ziemi. Po chwili zerwał się i w tym samym ruchu obrócił ku Celaenie.

Zabójczyni stała między nimi z uniesionym mieczem. Ryknęła,


odsłaniając wydłużone kły. Chaol nigdy dotąd nie słyszał takiego
odgłosu. Nie było w nim nic ludzkiego.

„Bo ona nie jest człowiekiem” – uświadomił sobie, klęcząc i wpatrując się
w dziewczynę ponad ciałem Strzały.

Celaena była Fae.


50
Zdawała sobie sprawę z przemiany, gdyż bolało ją jak diabli. Przeszył ją
oślepiający ból, gdy rysy jej twarzy pokonały krępującą je barierę i
uwolniły się. Demon ruszył do ataku, a dziewczyna zanurkowała w morzu
mocy, która zafalowała w jej sercu.

Magia, dzika i nieubłagana, wystrzeliła z niej, uderzyła w bestię i


wyrzuciła ją w powietrze. Płomienie… Wiele lat temu jej moc zawsze
objawiała się w formie ognia.

Widziała i czuła wszystko. Jej wyostrzone zmysły odbierały bodźce ze


wszystkich stron jednocześnie i przekazywały jej, że ten świat to złe
miejsce i musi jak najszybciej się z niego wydostać.

Najpierw jednak musiała wyciągnąć stąd Strzałę i Chaola.

Tocząca się bestia zatrzymała się i zerwała na równe nogi. Celaena


zasłoniła kapitana plecami. Demon pociągnął nosem i przysiadł.

Zabójczyni uniosła Damaris i wyryczała wyzwanie.

Z otaczającej ją mgły dobiegły podobne odgłosy. Demony przyjmowały


wyzwanie, a wśród nich ten, który znajdował się przed nią.

Spojrzała na Chaola, nadal klęczącego nad Strzałą, i odsłoniła kły, które


zabłysły w szarym świetle. Kapitan wpatrywał się w nią. Wyczuwała jego
przerażenie i nabożny podziw.

Czuła zapach jego krwi, tak bardzo ludzki i zwyczajny. Magia znów w niej
wezbrała. Było jej coraz więcej – niepowstrzymanej, starożytnej,
płonącej.

– Uciekaj – warknęła. Była to bardziej prośba niż polecenie, gdyż magia


była żywą istotą i pragnęła się teraz wydostać. Mogła więc go skrzywdzić,
a co więcej, portal mógł lada moment się zamknąć i uwięzić ich tu na
zawsze.
Nie widziała, co robi Chaol, gdyż demon przeszedł do ataku. Poruszał się
tak szybko, że stał się jedynie plamą pomarszczonej bieli. Skoczyła ku
niemu i bluzgnęła w niego swą nieśmiertelną mocą, która znów przybrała
formę błękitnego ognia, ale potwór uniknął tego ciosu i kilku następnych.

Celaena zamachnęła się Damaris. Demon nachylił się, uniknął klingi i


cofnął się o kilka kroków. Ryki w oddali przybliżały się. Za plecami
zabójczyni zachrzęściły kroki, co oznaczało, że Chaol zmierzał w stronę
portalu.

Demon ruszył, a kroki ucichły. A więc znalazł się znów na korytarzu. Na


pewno wziął ze sobą Strzałę. Był bezpieczny. Bezpieczny.

Demon był zbyt mądry i zbyt szybki. Co więcej, pomimo długich, chudych
kończyn był

również o wiele za silny. Jeśli zbliżały się inne… Jeśli więcej podobnych
mu istot przedrze się przez portal…

Jej magia znów wzbierała, a źródło tym razem okazało się głębsze.
Celaena, cofając się, oszacowała dzielący ich dystans. Nie potrafiła
władać swą mocą, ale miała miecz – święty miecz wykonany przez Fae,
który był w stanie wytrzymać magię. Mogła go wykorzystać w
charakterze przewodnika.

Nie zastanawiając się długo, posłała całą moc prosto w złoty miecz.
Klinga rozżarzyła się do czerwoności, a wzdłuż ostrza zamigotały
błyskawice.

Demon zamarł, jakby wyczuwał, co dziewczyna chce zrobić. Ta zaś


uniosła miecz nad głowę i z okrzykiem, który pomknął daleko między
mgły, wbiła go w ziemię.

Grunt zaczął pękać. Pojawiły się płonące, pełznące coraz dalej szczeliny,
a jedna z nich zmierzała prosto w stronę potwora. Naraz ziemia między
nimi zaczęła się zapadać, kawałek po kawałku, aż w końcu demon rzucił
się do ucieczki. Po chwili Celaena stała na niewielkiej wysepce, mając za
plecami otwarty portal i otchłań wszędzie dookoła siebie.
Wyrwała Damaris z popękanej ziemi. Wiedziała, że musi się stąd
wydostać, najszybciej jak się da. Zanim zdołała choćby drgnąć, magia
zafalowała tak gwałtownie, że opadła na kolana.

Oślepił ją ból i niespodziewanie powróciła do swego niezdarnego,


delikatnego ciała śmiertelnika.

Potem pod jej ramionami pojawiły się silne dłonie, które znała tak
dobrze. Przeciągnęły ją przez portal do Erilei, gdzie jej magia zgasła
niczym promyk świeczki.

***

Dorian ocknął się w chwili, gdy Chaol przeciągnął Celaenę przez portal.
Dziewczyna była przytomna, ale bezwładna. Gdy znalazła się na
podłodze, upuścił ją, jakby parzyła niczym ogień.

Zabójczyni leżała na kamieniach i oddychała ciężko.

Co się stało? Po drugiej stronie portalu książę widział wcześniej skalistą


krainę, a teraz…

Teraz znajdował się tam jedynie wąski cypel i ogromny krater. Blady
potwór znikł.

Celaena dźwignęła się na łokciach. Jej ręce drżały.

Dorian czuł ogromny ból głowy, ale zdołał ruszyć przed siebie. Niczego
nie pamiętał. W

jednej chwili ciągnął dziewczynę po schodach, a potem… A potem go


ogłuszyła. Dlaczego?

– Zamknij to – odezwał się Chaol. Był trupio blady, przez co krew na jego
twarzy wydawała się jeszcze ciemniejsza. – Zamknij to!

– Nie mogę – szepnęła Celaena.

Dorian musiał w kilku miejscach oprzeć się o ścianę, aby nie osunąć się
na kolana. Ból głowy był odurzający, ale dotarł do Chaola i dziewczyny.
Strzała trącała nosem swą panią.

– Będą chciały się przedrzeć – wydyszał kapitan.

„Coś jest nie tak między nimi – uświadomił sobie Dorian. – Chaol jej nie
dotyka. Nie próbuje pomóc jej wstać”.

Ryki za kraterem stawały się coraz głośniejsze.

– Nie mam już mocy. Nie mam czym zamknąć przejścia – szepnęła
Celaena, krzywiąc się. Potem spojrzała na księcia. – Ale ty masz.

***

Kątem oka ujrzała Chaola, który odwraca się gwałtownie ku Dorianowi. Z


trudem dźwignęła się na nogi. Strzała znów stanęła między nią a portalem
i powarkiwała cicho.

– Pomóż mi – szepnęła do księcia. Czuła, że jej moc zaczyna powracać.

Dorian nie spojrzał na Chaola, tylko podszedł o krok.

– Co mam zrobić?

– Potrzebuję twej krwi. Z resztą sobie poradzę. Taką mam przynajmniej


nadzieję.

Kapitan chciał się sprzeciwić, ale Celaena obdarzyła go słabym, gorzkim


uśmiechem.

– Nie martw się. Chodzi mi tylko o małe nacięcie.

Dorian wsunął miecz do pochwy, podwinął rękaw koszuli i wyciągnął


sztylet. Zrobiona przez niego ranka szybko wezbrała krwią.

– Jak się nauczyłaś otwierać portale? – warknął Chaol.

– Znalazłam książkę z instrukcją – odparła. – Chciałam pomówić z


Nehemią.

Zapadła cisza pełna przestrachu, ale też zrozumienia.

– I chyba… chyba zniekształciłam jakiś symbol – dodała po chwili.


Wskazała Znak Wyrda, który rozmazała podczas starcia z Archerem. –
Portal otworzył się w niewłaściwym miejscu. Ale w ten sposób, przy
odrobinie szczęścia, uda nam się go zamknąć.

Nie powiedziała im tylko jednego – istniało bowiem spore


prawdopodobieństwo, że się nie powiedzie. W jej komnacie nie było
innych ksiąg poświęconych magii, a Archer zabrał

„Chodzącą śmierć”, więc pozostawał jej tylko czar zamykający, który


wykorzystała na drzwiach biblioteki. O porzuceniu tego portalu otwartego
lub pozostawieniu kogoś z nich, aby go strzegł, nie było mowy. Nigdy w
życiu. Portal prędzej czy później sam by się zamknął, ale nie wiedziała,
kiedy to nastąpi. W każdej chwili mogły z niego wyleźć kolejne demony.
Musiała więc skorzystać z zaklęcia zamykającego, gdyż nie było innego
wyjścia. Jak się nie uda, będzie musiała wymyślić coś innego.

„Uda się” – powiedziała do siebie w myślach.

Dorian położył ciepłą dłoń na jej plecach, aby dodać jej otuchy, a
dziewczyna zanurzyła palce w jego krwi. Dopiero gdy poczuła jej ciepło,
zdała sobie sprawę z tego, jak zimne ma dłonie. Wyrysowała symbole
składające się na zaklęcie zamykające nad znakami mieniącymi się na
zielono. Dorian ani przez chwilę jej nie puszczał, podszedł nawet bliżej,
gdy się zachwiała.

Chaol nie odezwał się ani słowem.

Kolana uginały się pod nią, ale skończyła kreślenie znaków. Gdy zapłonął
ostatni z nich, z przeklętego świata znów dobiegł ryk, a potem mgły, skały
i przepaść zakryła ciemność. Chwilę później patrzyli już tylko na znajomą
kamienną ścianę.

Celaena skupiła się tylko na tym, aby rytmicznie oddychać. Wiedziała, że


dopóki będzie oddychać, dopóty nie straci przytomności. Dorian powoli
opuścił rękę i odetchnął. W końcu odsunął dłoń od pleców dziewczyny.

– Chodźmy – polecił Chaol i podniósł Strzałę, która zaskomlała z bólu i


warknęła ostrzegawczo.

– Myślę, że wszyscy zasłużyliśmy sobie na drinka – powiedział cicho


książę. – I na wyjaśnienia.

Celaena jednakże patrzyła tylko na korytarz, w którym zniknął Archer.


Czy to naprawdę wydarzyło się zaledwie kilka minut temu? Miała
wrażenie, że upłynęła wieczność. Ale skoro uciekł przed chwilą…

Rytm oddychania prysł. Znała jedną jedyną drogę ucieczki z zamku i była
pewna, że Finn podążył właśnie nią. Najpierw zabił Nehemię, a potem
porwał księgę i porzucił ich na pastwę tej bestii… Wyczerpanie znikło, a
zastąpiła ją znajoma wściekłość, która spalała to, co stało na jej drodze.
Archer zniszczył wszystko, co kochała.

Chaol zatrzymał ją.

– Nawet o tym nie myśl…

Zabójczyni, ciężko dysząc, wsunęła Damaris do pochwy.

– On jest mój.

Popędziła po schodach, zanim kapitan zdołał ją zatrzymać.


51
Wyostrzone zmysły Fae wprawdzie zanikły, ale biegnąc kanałem
ściekowym, zabójczyni mogłaby przysiąc, że nadal czuje zapach wody
kolońskiej i krwi Archera.

On zniszczył wszystko. Zlecił zabójstwo Nehemii, manipulował nimi


obiema, wykorzystał śmierć księżniczki, aby skłócić Celaenę z Chaolem,
a wszystko to dla zwiększenia wpływów oraz zemsty. Rozszarpie go na
kawałki. Powoli.

„Wiem, kim jesteś” – oznajmił. Dziewczyna nie miała pojęcia, co


Arobynn powiedział

Finnowi o jej pochodzeniu, ale mężczyzna najwyraźniej nie miał bladego


pojęcia o mroku, który czaił się w niej, ani o tym, w jakiego potwora
mogła się przeistoczyć, aby osiągnąć to, na czym jej zależało.

Gdzieś przed sobą słyszała stłumione przekleństwa i uderzenia o metal.


Wiedziała, co się dzieje. Krata była opuszczona, a Archer nie był w stanie
jej podnieść. Być może bogowie jednak czasami słuchali modlitw. Celaena
uśmiechnęła się i wyciągnęła oba sztylety.

Przeszła przez zwieńczone łukiem wrota, ale na obu brzegach ścieku nie
było żywego ducha. Zrobiła kilka kroków i spojrzała w dół, zastanawiając
się, czy mężczyzna nie spróbował

wskoczyć do wody i przepłynąć pod kratą.

Wyczuła jego obecność na ułamek sekundy przed tym, zanim ją


zaatakował od tyłu. W

porę uniosła oba sztylety i zablokowała opadający miecz, a potem


uskoczyła w bok. Archer trenował kiedyś pod okiem zabójców, a sposób,
w jaki trzymał miecz podczas kolejnych ataków, zdradzał, że dobrze
zapamiętał te lekcje.

Słaniała się z wyczerpania, a Finn był w pełni sił. Jej ramiona drżały, gdy
parowała cios za ciosem. Ciął prosto w jej gardło, ale nachyliła się nad
rozpędzonym ostrzem i pchnęła go w bok. Uskoczył szybko jak
błyskawica.

– Zabiłem ją dla naszego dobra! – sapał, szukając jakiegoś słabego punktu


w jej obronie.

– Doprowadziłaby nas do ruiny. A ty? Przecież potrafisz otwierać portale


bez pomocy Kluczy!

Pomyśl, ile jesteśmy w stanie wspólnie dokonać. Tylko pomyśl, Celaeno!


Jej śmierć była wielką ofiarą, ale dzięki temu nasza sprawa przetrwała!
Musimy powstać przeciwko królowi!

Udała, że chce ciąć go w lewy bok, ale przechwycił jej atak.

– Wolałabym żyć w cieniu króla niż w świecie rządzonym przez takich jak
ty – warknęła.

– Gdy uporam się z tobą, znajdę twoich pozostałych przyjaciół i


podziękuję im w ten sam sposób.

– Oni o niczym nie wiedzą. Nie wiedzą tego co ja – odparł. Uskakiwał


przed jej klingą z irytującą łatwością. – Nehemia musiała ukrywać coś
jeszcze. Nie chciała, abyś się w to mieszała.

Z początku sądziłem, że po prostu nie chce się tobą z nami dzielić, ale
teraz znów zaczęło mnie to intrygować. Dlaczego cię kryła? Czy
wiedziała o tobie coś jeszcze?

Celaena zaśmiała się.

– Jesteś idiotą, jeśli myślisz, że ci pomogę.

– Och, gdy moi ludzie zaczną nad tobą pracować, szybko zmienisz zdanie.
Rourke Farran był moim klientem, zanim go zabito, rzecz jasna.
Pamiętasz Farrana, prawda? Uwielbiał zadawać ból. Powiedział mi kiedyś,
że mało co sprawiło mu tyle radości co torturowanie Sama Cortlanda.
Furia oślepiła Celaenę do tego stopnia, że zapomniała, jak ma na imię.

Archer ciął w jej bok zwrócony ku ściekowi. Chciał, żeby uskoczyła w


stronę ściany i nadziała się na jego ostrze, ale zabójczyni znała ten
manewr. Ba, sama go nauczyła tej sztuczki wiele lat temu. Szybkim
zwodem wyminęła miecz Finna i grzmotnęła go rękojeścią sztyletu w
szczękę.

Kawaler padł jak kłoda, a jego miecz brzęknął gdzieś obok. Dziewczyna
błyskawicznie przypadła do niego i przytknęła sztylet do jego gardła.

– Proszę – szepnął ochryple.

Celaena wbiła ostrze nieco głębiej, zastanawiając się, w jaki sposób


najbardziej przedłużyć jego cierpienia.

– Proszę – błagał. Jego pierś unosiła się i opadała. – Robię to wszystko


dla naszej wolności. Naszej wolności! Jesteśmy przecież po tej samej
stronie!

Wystarczyłoby jedno cięcie, aby rozpłatać mu szyję. Mogłaby też


okaleczyć go tak jak Groba. Mogła wreszcie pochlastać go tak jak Grób
Nehemię. Uśmiechnęła się.

– Nie jesteś morderczynią – szepnął.

– Ależ jestem – prychnęła. Ostrze sztyletu odbijało blask pochodni, a ona


dalej się zastanawiała, co z nim począć.

– Nehemia nie życzyłaby sobie tego. Nie chciałaby, abyś mnie


zamordowała.

Celaena wiedziała, że nie powinna go słuchać, ale te słowa trafiły prosto


do jej serca.

„Nie pozwól, aby teraz to światło zgasło”.

Mrok, który żył w jej duszy, pożarł wszelkie światło. Pozostał jedynie
malutki ogieniek, który stawał się słabszy z dnia na dzień. Nehemia,
obojętnie, gdzie teraz przebywała, wiedziała, jaki był mały.

„Nie pozwól, aby teraz to światło zgasło”.

Celaena poczuła, jak z wolna uchodzi z niej napięcie, ale nadal trzymała
sztylet przy gardle Archera. Wstała.

– Dziś w nocy wyjedziesz z Rifthold – powiedziała mu. – Ty i twoi


przyjaciele.

– Dziękuję – szepnął mężczyzna, wstając.

– Jeśli się dowiem o świcie, że nadal jesteś w mieście – rzekła, odwracając


się i ruszając w stronę schodów – zabiję cię.

Tyle wystarczyło.

– Dziękuję – powtórzył Archer.

Szła przed siebie, wytężając słuch. Była gotowa, gdyby chciał ją


zaatakować od tyłu.

– Wiedziałem, że dobra z ciebie dziewczyna – powiedział.

Zatrzymała się. Odwróciła.

W jego oczach lśnił triumf. Sądził, że wygrał. Był pewien, że znów ją


zmanipulował.

Krok za krokiem podchodziła do niego, zachowując spokój drapieżnika.


Zatrzymała się tak blisko, że mogłaby pocałować go w usta. Archer
uśmiechnął się ostrożnie.

– Mylisz się – rzekła i wykonała ruch, tak szybki, że nie miał szans na
reakcję.

Mężczyzna otworzył szeroko oczy, gdy sztylet dosięgnął jego serca. Padł
bez sił w jej ramiona. Celaena przytrzymała go jedną ręką, a drugą
obróciła sztylet w ranie.
– To Nehemia była dobra – szepnęła mu do ucha.
52
Chaol patrzył, jak na krwi wypływającej z ust Archera tworzy się bąbel.
Celaena pozwoliła martwemu mężczyźnie osunąć się na kamienną
posadzkę. Wpatrywała się w trupa, a ostatnie słowa, jakie wygłosiła do
niego, zawisły w powietrzu, wywołując u kapitana zimny dreszcz.
Dziewczyna zamknęła oczy i odchyliła głowę, aby nabrać tchu.
Wyglądała, jakby godziła się ze śmiercią swej ofiary i przyjmowała skazę
na sercu jako zapłatę za zemstę.

Chaol wpadł do korytarza w porę, aby usłyszeć, jak Archer błaga o życie.
Słyszał też, jak wypowiada słowa, które okazały się jego ostatnią
pomyłką. Przestąpił z nogi na nogę, mając nadzieję, że Celaena zwróci na
niego uwagę. Czy pod postacią człowieka nadal dysponowała zmysłami
Fae?

Krew Archera rozlewała się po ciemnych kamieniach. Zabójczyni


otworzyła oczy i powoli odwróciła się do Chaola. Końcówki jej włosów,
mokre od krwi, lśniły czerwienią, a jej oczy… W jej oczach ujrzał pustkę,
jakby dziewczyna utraciła duszę. Przez moment zastanawiał

się, czy on również padnie jej ofiarą, choćby z tego powodu, że tu był i
poznał mroczną prawdę.

Celaena zamrugała i lodowaty spokój zabójczyni w jej oczach znikł


bezpowrotnie, zastąpiony bezbrzeżnym smutkiem i znużeniem.
Niewidzialny ciężar, którego rozmiarów Chaol nie był nawet w stanie
sobie wyobrazić, przygniótł ją niemalże do ziemi. Podniosła ową czarną
księgę, którą Archer upuścił na wilgotne kamienie, ale ta zwisła w jej
dłoniach, jakby była jedynie brudną szmatą.

– Jestem ci winna wyjaśnienia – powiedziała.

***

Celaena odgoniła od siebie uzdrowicielkę i kazała jej najpierw zająć się


łapą Strzały.
Rana okazała się tylko zadrapaniem, ale za to długim i głębokim.
Zabójczyni przytrzymała łeb suczki i zmusiła ją do wypicia wody ze
środkiem uśmierzającym. Następnie nieprzytomny pies został ułożony na
stole w jadalni Celaeny, a uzdrowicielka zabrała się do opatrywania jego
łapy.

Dorian starał się pomóc najlepiej, jak umiał, a Chaol opierał się o ścianę
z ramionami założonymi na piersi. Ani razu nie odezwał się do księcia.

Młoda uzdrowicielka o brązowych włosach również nie zadawała


żadnych pytań. Gdy rany Strzały zostały opatrzone, a pies ułożony w
łóżku Celaeny, Dorian kazał jej zająć się obrażeniami zabójczyni, ale ta
nawet nie chciała o tym słyszeć. Oznajmiła, że jeśli uzdrowicielka w tej
chwili nie zbada następcy tronu, zamelduje o wszystkim królowi. Dorian
skrzywił się, ale pozwolił dziewczynie oczyścić niewielką rankę na
skroni, która była skutkiem zderzenia ze ścianą. W istocie głowa nadal go
bolała, ale czuł się jak ostatni głupiec, gdyż zakrwawieni Chaol i Celaena
wydawali się w o wiele gorszym stanie.

Gdy uzdrowicielka zakończyła pracę, uśmiechnęła się do następcy tronu


nieśmiało, choć z lekką troską. Trzeba było zadecydować, kto będzie jej
kolejnym pacjentem. Wydawało się, że pojedynek spojrzeń między
Celaeną i kapitanem nigdy się nie skończy, ale w końcu Chaol pokręcił
głową i opadł na krzesło, przed chwilą zwolnione przez Doriana. Był
pokryty zaschłą krwią od stóp do głów i musiał ściągnąć zarówno tunikę,
jak i koszulę, aby uzdrowicielka mogła oczyścić pomniejsze rany.

Dziewczyna zobaczyła zadraśnięcia oraz cięcia, a także obrażenia na


dłoniach i kolanach, ale mimo to nie zadawała żadnych pytań. Jej piękna
twarz nadal pozostała nieprzenikniona.

Celaena odwróciła się do Doriana i rzekła cicho:

– Przyjdę do twoich komnat, gdy będzie po wszystkim.

Kątem oka książę zauważył, że Chaol napina mięśnie. Zdusił w sobie


zazdrość, gdy zrozumiał, że właśnie został odprawiony. Kapitan
tymczasem udawał, że na nich nie patrzy. Co się wydarzyło w chwili, gdy
Dorian stracił przytomność? Co się stało, gdy zabójczyni pobiegła zabić
Archera?

– Dobrze – rzekł i podziękował uzdrowicielce za pomoc.

Przynajmniej zyskał chwilę, aby dojść do siebie i przemyśleć wydarzenia


ostatnich kilku godzin. Musiał też zastanowić się, jak wytłumaczy
Chaolowi swą nową umiejętność.

Wychodząc z jadalni, zrozumiał jednak, że jego magia była najmniejszym


zmartwieniem.

Od pierwszego dnia w Endovier chodziło bowiem nie o niego, ale o ich


dwoje.

***

Celaena nie potrzebowała pomocy uzdrowicielki. Gdy magia przejęła


kontrolę nad jej ciałem, wyleczyła również ranę na głowie. Jedyną
pamiątką po jej obrażeniach były teraz plamy krwi oraz podarty ubiór, a
także zmęczenie. Skrajne zmęczenie.

– Idę się wykąpać – powiedziała do Chaola, który nadal siedział bez


koszuli i poddawał

się zabiegom uzdrowicielki.

Musiała zmyć z siebie krew Archera.

Wyślizgnęła się z ubrania i wzięła porządną kąpiel. Szorowała się, aż


skóra zaczęła ją boleć, i dwukrotnie umyła włosy. Wyszła z wanny i
założyła czyste spodnie oraz tunikę, a gdy skończyła rozczesywanie
ociekających wodą włosów, do sypialni wszedł Chaol. Kapitan usiadł

na krześle przed jej biurkiem. Miał na sobie czarną koszulę, spod której
wystawały białe bandaże.

Uzdrowicielka opuściła komnatę.


Celaena obejrzała Strzałę, która nadal leżała nieprzytomna na jej łóżku, a
potem podeszła do drzwi balkonowych. Przez dłuższą chwilę przyglądała
się nocnemu niebu, aż odnalazła znajomą konstelację – Jelenia, Władcę
Północy. Nabrała tchu.

– Moją prababką była Fae – powiedziała. – Moja matka nie potrafiła


przybierać zwierzęcej postaci wzorem innych Fae, ale ja w jakiś sposób
odziedziczyłam tę umiejętność.

Potrafiłam przeistaczać się w Fae.

– Nadal to umiesz?

Celaena spojrzała na niego przez ramię.

– Utraciłam zdolność z chwilą zniknięcia magii. Dzięki temu chyba udało


mi się ocalić życie. Jako dziecko często się przeistaczałam, gdy się
rozzłościłam i traciłam panowanie nad sobą. Uczyłam się sztuki
panowania nad przemianami, ale ktoś w pewnym momencie zapewne by
mnie na tym przyłapał.

– Ale tam, w innym świecie, mogłaś…

Odwróciła się do niego. W jego oczach widziała błysk przestrachu.

– Tak. W tamtym świecie bowiem nadal istnieje magia lub coś do niej
zbliżonego. Co więcej, jest ona dokładnie tak okropna i oszałamiająca, jak
to zapamiętałam. – Usiadła na skraju łóżka. Równie dobrze mogło ich
dzielić wiele kilometrów. – Nie potrafiłam nad tym zapanować.

Nie kontrolowałam przemiany, magii i własnych czynów. Istniało wielkie


prawdopodobieństwo, że skrzywdziłabym nie tylko owe istoty, lecz także
ciebie. – Zamknęła oczy. Jej dłonie lekko drżały.

– Ale udało ci się otworzyć portal do innego świata. Jak?

– Dzięki książkom o Znakach Wyrda. Znalazłam tam zaklęcie


umożliwiające otwarcie tymczasowego portalu.
Opowiedziała kapitanowi o odnalezieniu przejścia w noc Samhuinn, o
grobowcu oraz Elenie, która nakazała jej zostać Obrończynią, o Cainie i
jego śmierci, a wreszcie o tym, jak zapragnęła otworzyć portal, aby
zobaczyć się z Nehemią. Pominęła jedynie szczegóły związane z
Kluczami Wyrda, królem i jego domniemanymi planami wobec Kaltain i
Rolanda.

Gdy skończyła, Chaol rzekł:

– Gdyby nie to, że nadal mam krew owej istoty na sobie i świadomość, że
sam wskoczyłem do owego świata, uznałbym, że jesteś stuknięta.

– Jeśli ktokolwiek dowie się o czarach otwierających portal... –


powiedziała zmęczonym głosem. – Ba, jeśli ktokolwiek pozna mą
prawdziwą tożsamość, zostanę stracona. Rozumiesz to, prawda?

Oczy Chaola rozbłysły.

– Nikomu nie powiem. Przysięgam.

Celaena przygryzła wargę, pokiwała głową i znów podeszła do okna.

– Archer powiedział mi, że to on zlecił zabójstwo Nehemii, ponieważ


zagrażała jego pozycji w grupie. Zatrudnił Groba, podając się za radcę
Mullisona. Porwał cię, aby wyciągnąć mnie z zamku. To on też wysłał ów
anonimowy list, w którym groził Nehemii śmiercią. Chciał, żebym
obarczyła cię winą za jej śmierć.

Chaol zaklął, ale dziewczyna nadal patrzyła przez okno. Nie spuszczała
konstelacji z oczu.

– Wiem, że nie jesteś za to odpowiedzialny – powiedziała i spojrzała na


niego. Na twarzy kapitana widniała udręka. – Ale nadal nie mogę…

– Nadal nie możesz mi zaufać – dokończył za nią.

Pokiwała głową. Wiedziała, że w tej jednej kwestii Archer odniósł


zwycięstwo, i znienawidziła go za to.
– Gdy na ciebie patrzę – wyszeptała – marzę tylko o tym, aby móc cię
dotknąć, ale nie wiem, czy kiedykolwiek zapomnę, co się wydarzyło
tamtej nocy.

Z najgłębszej rany na jego policzku zszedł już strup i Celaena wiedziała,


że pozostanie tam blizna.

– Przepraszam cię za to, co ci zrobiłam – rzekła.

Wstał, krzywiąc się z bólu, i podszedł do niej.

– Oboje popełniamy błędy – powiedział głosem, od którego serce zabiło


jej szybciej.

Znalazła w sobie odwagę, aby odwrócić się i spojrzeć mu w oczy.

– Jak możesz nadal na mnie patrzeć, skoro wiesz, kim naprawdę jestem?

Chaol muskał palcami jej policzek, ogrzewając wychłodzoną skórę.

– Fae, zabójczyni… Cóż to ma za znaczenie, kim naprawdę jesteś? Ja…

– Nie. – Cofnęła się. – Nie mów tego.

Nie była w stanie znów oddać mu wszystkiego. Nie teraz. Nie byłoby to w
porządku zarówno wobec niego, jak i wobec niej. Nawet gdyby umiała
wybaczyć mu to, że pozostał

lojalny wobec króla i zdradził Nehemię, musiała pamiętać o wyprawie po


Klucze Wyrda.

Przypuszczalnie będzie musiała wybrać się w daleką podróż do krain, do


których wolała zapuścić się sama.

– Muszę przygotować ciało Archera – wykrztusiła. – Trzeba będzie


pokazać je królowi.

Zanim Chaol zdołał zareagować, pochwyciła Damaris stojący przy


drzwiach i znów znikła w tajemnym przejściu. Poczekała, aż skryją ją
ciemności, i dopiero wtedy pozwoliła sobie na łzy.

***

Chaol wpatrywał się w tajne przejście i zastanawiał się, czy powinien udać
się w ślad za dziewczyną. Potem przypomniał sobie o wszystkim, co mu
opowiedziała, oraz o tajemnicach, które mu wyjawiła. Wiedział, że
potrzebuje nieco czasu, by wszystko poukładać sobie w głowie.

Miał świadomość, że pominęła wiele szczegółów. Przekazała mu jedynie


sam zarys wydarzeń. Intrygowała go również kwestia jej dziedzictwa.
Nigdy nie słyszał o tym, aby ktokolwiek odziedziczył moce Fae z
przeskokiem, tyle że współcześnie nikt o Fae już nie rozmawiał. Co
więcej, wyjaśniałoby to, skąd znała starożytne lamenty pogrzebowe.

Poklepał Strzałę po łebku i wyszedł. Na pustych zamkowych korytarzach


panowała cisza.

A Dorian… Celaena zachowywała się, jakby Dorian również władał jakąś


mocą. Pamiętał

wszak, że demon w pewnej chwili został odrzucony przez niewidzialny


mur. Ale przecież książę nie mógł dysponować magią. To niemożliwe.
Nawet moc Celaeny znikła w chwili, gdy powróciła do ich świata.

Zabójczyni była Fae oraz spadkobierczynią potęgi, nad którą nie była w
stanie zapanować. Chociaż nie mogła zmieniać postaci, jeśli ktokolwiek
odkryje, kim jest naprawdę…

To dlatego tak bardzo bała się króla. To dlatego nigdy nie mówiła, skąd
przybyła. To dlatego nigdy nie wspomniała o tym, przez co przeszła.
Przyszło zaś mieszkać jej w najbardziej niebezpiecznym miejscu dla niej
czy dla każdej innej Fae.

Gdyby ktoś dowiedział się, kim jest, mógłby wykorzystać tę informację


przeciwko niej bądź nawet ją zabić. Chaol zaś nie byłby w stanie jej ocalić.
Nie uratowałoby jej żadne kłamstwo ani też żadne wpływy. Kiedy ktoś
zacznie interesować się jej przeszłością? W którym momencie ktoś
zadecyduje się dorwać Arobynna Hamela i torturami zmusić go do
wyjawienia prawdy?

Zanim kapitan zdążył dobrze się zastanowić, a w jego głowie pojawił się
jakikolwiek plan, już szedł przed siebie, a kilka minut później zastukał do
drewnianych drzwi.

Wyrwał ojca ze snu. Jego oczy były mętne, ale zwęził powieki na widok
syna.

– Wiesz, która jest godzina?

Chaol nie miał pojęcia i zupełnie go to nie obchodziło. Wszedł do


ciemnej komnaty i rozejrzał się bacznie w poszukiwaniu innych ludzi.
Pomieszczenie było puste.

– Chciałbym cię prosić o przysługę, ale najpierw obiecaj mi, że nie


będziesz zadawał

żadnych pytań.

Ojciec spojrzał na niego nieco otumaniony, ale skrzyżował ramiona na


piersi i rzekł:

– Żadnych pytań. Mów, o co chodzi.

Czarna noc za oknem zaczynała jaśnieć.

– Myślę, że powinniśmy wysłać Królewską Obrończynię do Wendlyn, aby


pozbyć się królewskiej rodziny.

Mężczyzna uniósł brwi.

– Toczymy wojnę z Wendlyn od dwóch lat, a nie zdołaliśmy dotąd


pokonać ich floty –

ciągnął Chaol. – Moglibyśmy jednakże wykorzystać chaos, który


zapanowałby po śmierci króla i jego syna, zwłaszcza jeśli Obrończyni
zdoła przechwycić plany ich morskiej obrony. – Nabrał
tchu. Pilnował, aby w jego głosie nie pojawiły się żadne emocje. – Chcę
rano przedstawić pomysł

królowi i proszę, abyś mnie poparł.

Dorian, który nie miał pojęcia o prawdziwej tożsamości Celaeny, nigdy


by się na to nie zgodził. Pomysł był jednakże radykalny i Chaol
potrzebował wszelkiego poparcia politycznego, aby móc go zrealizować.

– To ambitny, bezlitosny plan. – Ojciec uśmiechnął się. – Jeśli go poprę i


przekonam do niego moich stronników w radzie, czego mogę się
spodziewać w zamian? – Jego oczy zabłysły, jakby już znał odpowiedź.

– Wrócę z tobą do Anielle – rzekł Chaol. – Złożę stanowisko i… i wrócę


do domu.

To już dawno nie był jego dom, ale jeśli w ten sposób mógł umożliwić
Celaenie wyjazd z królestwa… Wendlyn był ostatnią twierdzą Fae i
jedynym miejscem w Erilei, gdzie byłaby naprawdę bezpieczna.

Nie miał już nadziei na wspólną przyszłość z nią. Przyznała, że nadal żywi
do niego jakieś uczucia, ale nigdy nie mogłaby już mu zaufać. Zawsze
będzie go nienawidzić za to, co uczynił, ale mógł przynajmniej zrobić dla
niej tyle. Nawet jeśli nie miał jej już nigdy ujrzeć, nawet jeśli porzuci swą
funkcję Królewskiej Obrończyni i na zawsze zostanie w Wendlyn z Fae,
będzie przynajmniej wiedział, że jest bezpieczna i nikt jej nie skrzywdzi.
Sprzedałby za to duszę.

Oczy ojca zabłysły triumfem.

– Załatwione – rzekł.
53
Gdy Celaena skończyła opowiadać Dorianowi historię, którą wcześniej
usłyszał Chaol –

mniej więcej tę samą, ale pozbawioną wielu szczegółów – książę


westchnął i opadł na łóżko.

– Jakbym słyszał historię z książki – rzekł, wpatrując się w sufit.

Dziewczyna usiadła po drugiej stronie łóżka.

– Wierz mi, ja też przez moment myślałam, że mi odbija.

– A więc naprawdę otworzyłaś portal do innego świata przy


wykorzystaniu tych Znaków Wyrda?

Zabójczyni pokiwała głową.

– A ty zmiotłeś tę bestię! Poleciała jak liść porwany przez wiatr!

Och, nie zapomniała o tym. Jakżeby mogła zapomnieć, że ktoś w jej


otoczeniu włada surową magią? Przecież dla Doriana miało to ogromne
znaczenie.

– To był tylko łut szczęścia – odparł. – Nie umiem tego kontrolować.

Celaena przyglądała się temu mądremu, uprzejmemu księciu, aż w końcu


rzekła:

– W grobowcu znajduje się ktoś, kto… Kto mógłby opowiedzieć ci o tym,


jaki rodzaj magii odziedziczyłeś, i udzielić kilku rad, jak nad nią
zapanować. – Nie miała pojęcia, jak opisać mu Morta, więc po prostu
dodała: – Kiedyś pójdziemy tam we dwójkę i wtedy go poznasz.

– Czy to…

– Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Oczywiście, o ile on zechce


do ciebie przemówić. Może upłynąć sporo czasu, zanim zdecyduje, że cię
lubi.

Po chwili Dorian wyciągnął rękę, ujął jej dłoń i ucałował. Gest ten nie
miał w sobie nic z romantyzmu. Chciał w ten sposób podziękować.

– Choć układy między nami wyglądają teraz inaczej, wiedz, że to, co ci


powiedziałem po pojedynku z Cainem, to prawda. Zawsze będę ci
wdzięczny za to, że pojawiłaś się w moim życiu.

Zabójczyni poczuła ucisk w gardle, a książę ścisnął jej dłoń. Nehemia


marzyła o dworze, który mógłby zmienić świat. O dworze, na którym
lojalność i honor byłyby cenniejsze niż władza i ślepe posłuszeństwo. W
dniu jej śmierci Celaena uznała, że sny o takim dworze to tylko mrzonki.

Gdy patrzyła jednak na uśmiechającego się do niej Doriana, księcia


mądrego, rozsądnego i uprzejmego, który inspirował innych dobrych
ludzi, aby mu służyli, zastanawiała się, czy desperackie, nierealne
marzenie Nehemii nie mogłoby się kiedyś ziścić.

Prawdziwe pytanie brzmiało jednak inaczej. Czy król wiedział, jakim


zagrożeniem dla niego jest jego własny syn?

***

Król Adarlanu z uznaniem myślał o swoim kapitanie. Jego pomysł był


bezlitosny i śmiały. Realizując go, władca mógł wstrząsnąć nie tylko
Wendlyn, lecz także wszystkimi swymi przeciwnikami. Oba królestwa
nałożyły na siebie embargo i mieszkańcom Adarlanu nie było wolno
przekraczać granic Wendlyn, ale nie broniono wstępu kobietom i
dzieciom szukającym schronienia. Królewska Obrończyni wydawała się
jedynym odpowiednim kandydatem do wykonania takiej misji.

Władca spojrzał na kapitana, który czekał na jego decyzję. Ojciec


Westfalla oraz czterech innych członków natychmiast poparło pomysł.
Kolejny dowód sprytu, którego król nigdy by się po Chaolu nie
spodziewał. Przed przyjściem na naradę zebrał sojuszników.
Dorian jednakże przyglądał się kapitanowi z ledwie skrywanym
zaskoczeniem. Westfall najwidoczniej uznał, że królewski syn nie poprze
jego pomysłu. Władca pożałował, że to nie Chaol jest jego dziedzicem.
Kapitan miał przenikliwy umysł wojownika i nie wzdragał się przed
zrobieniem tego, co zrobić należało. Młody książę musiał się jeszcze
nauczyć tej bezwzględności.

Odsunięcie zabójczyni od syna było kolejną korzyścią. Król był


przekonany, że dziewczyna jest w stanie wykonać dla niego każdą brudną
robotę, ale nie chciał, aby przebywała w pobliżu Doriana.

Dziś rano dostarczyła mu głowę Archera Finna, nie spóźniając się ani o
jeden dzień.

Przekazała mu również, że to Archer był odpowiedzialny za śmierć


Nehemii, gdyż doszło między nimi do konfliktu w obrębie grupy
spiskowców. Nie był wcale zdziwiony tym, że Nehemia współpracowała
ze zdrajcami.

Ciekawe, co zabójczyni powie na taką podróż.

– Wezwijcie moją Obrończynię – rzekł.

Zapadła cisza, przerywana szeptami doradców. Dorian usiłował


przechwycić spojrzenie Westfalla, ale ten odwracał od niego wzrok.

Król uśmiechnął się lekko i obrócił czarny pierścień na palcu. Szkoda, że


książę Perrington nie może tego zobaczyć. Zajmował się teraz tłumieniem
rozruchów wśród niewolników w Calaculli, które otoczono tajemnicą tak
ścisłą, że zabito nawet posłańców, którzy przynieśli wieści o powstaniu.
Książę byłby wielce rozbawiony takim rozwojem wydarzeń. Król miał
jednak inne powody, aby zatęsknić za Perringtonem. Mężczyzna mógłby
bowiem pomóc mu ustalić, kto otworzył portal zeszłej nocy.

Wyczuł to przez sen. Miał wrażenie, że w całym świecie nastąpiła zmiana.


Portal był

otwarty jedynie przez kilka minut, a potem został zamknięty. Cain przecież
już nie żył. Czy ktoś w zamku posiadł ten rodzaj wiedzy czy odziedziczył
tyle mocy we krwi? Czy może była to ta sama osoba, która zabiła Babę
Żółtonogą?

Położył dłoń na rękojeści Nothunga, swego miecza.

Nie odnaleziono ciała, ale ani przez moment nie wierzył w to, że wiedźma
po prostu znikła. Następnego dnia po tym, jak wyparowała, osobiście
pofatygował się na tereny zajmowane przez cyrk, aby przyjrzeć się
zrujnowanemu wozowi. Zauważył plamki krwi na drewnianej podłodze.

Żółtonoga była kiedyś królową swego ludu, jednej z trzech skorych do


przemocy frakcji, które zniszczyły dynastię Crochan pięćset lat temu. Z
rozkoszą unicestwiły część mądrości zgromadzonej przez Crochan, które
rządziły sprawiedliwie przez tysiąc lat. Władca zaprosił cyrk do zamku
tylko i wyłącznie po to, aby się spotkać z wiedźmą. Chciał kupić kilka
luster i dowiedzieć się, co pozostało z Żelaznozębnego Sojuszu, niegdyś
zdolnego do rozerwania Wiedźmiego Królestwa na strzępy.

Zginęła jednak, zanim zdołał się czegokolwiek sensownego dowiedzieć.


Król nie wiedział, dlaczego spotkał ją ten los, i bardzo go to irytowało.
Jej krew została przelana na terenie jego zamku. Istniała szansa, że
pojawią się u niego inne wiedźmy, aby domagać się odpowiedzi i
odszkodowania. Był na to gotów.

W cieniach Elfiej Przełęczy hodował bowiem nowe rumaki dla swej


potężniejącej armii.

Wywerny zaś potrzebowały jeźdźców.

Drzwi do sali narad stanęły otworem i do środka weszła zabójczyni,


tradycyjnie dumnie zadzierając głowę. Rozejrzała się uważnie dookoła,
rejestrując wszystkie szczegóły, a potem zatrzymała się kilka kroków
przed stołem i ukłoniła nisko.

– Wzywaliście mnie, Wasza Wysokość?

Jak zwykle zerkała w bok. Spojrzała mu w oczy jedynie tego wspaniałego


dnia, gdy wtargnęła do sali i niemalże obdarła Mullisona żywcem ze
skóry. Władca skrycie żałował, że musi uwolnić tego biadolącego
człowieczka z lochu.

– Twój towarzysz, kapitan Westfall, przedstawił dość… dość niezwykły


pomysł – rzekł

król i skinął na Chaola. – Może ty to wszystko przedstawisz, kapitanie?

Mężczyzna poruszył się nerwowo, ale wstał z krzesła i spojrzał na


zabójczynię.

– Zasugerowałem wysłanie cię do Wendlyn celem zabicia króla i jego


dziedzica.

Mogłabyś również przejąć plany obrony królestwa. Z chwilą wybuchu


paniki moglibyśmy przeprowadzić nasze okręty przez ich rafy i zająć
królestwo dla siebie.

Zabójczyni wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. Król zauważył,


że Dorian zamilkł i znieruchomiał, ale dziewczyna uśmiechnęła się z
okrucieństwem i wyrachowaniem.

– Będę zaszczycona, mogąc przysłużyć się koronie w ten sposób.

Władca nigdy nie rozgryzł symbolu, który zapłonął na czole zabójczyni


podczas pojedynku. Ów Znak Wyrda oznaczał „bezimienna” lub
„nienazwana”, co było zbliżone znaczeniowo do „anonimowa”. To, czy
została pobłogosławiona przez bogów, czy też nie, miało jednakże
niewielkie znaczenie. Krzywy uśmiech na jej twarzy oznaczał, że zadanie
przypadło jej do gustu.

– Niewykluczone, że dobrze się przy tym ubawimy – myślał na głos król.


– Za kilka miesięcy rodzina królewska Wendlyn urządza bal z okazji
przesilenia letniego. Nasi wrogowie odebraliby niezapomnianą lekcję,
gdyby ich władca wraz z synem zginęli na oczach najbliższych w dniu ich
największego triumfu.
Kapitan drgnął, zaskoczony nagłą zmianą planu, ale zabójczyni znów się
uśmiechnęła. Na jej twarzy malowało się złowieszcze uniesienie. Z
którego kręgu piekielnego pochodziła ta szalona dziewczyna?

– Wspaniały pomysł, Wasza Wysokość.

– A więc postanowione – rzekł król i wszyscy spojrzeli na niego. –


Wypływasz jutro.

Niespodziewanie odezwał się Dorian:

– Ale przecież ona będzie musiała dowiedzieć się wszystkiego o Wendlyn,


poznać tamtejsze tradycje i…

– Podróż przez morze trwa dwa tygodnie – odparł władca. – Co więcej,


zabójczyni będzie potrzebowała czasu, aby wkraść się do zamku przed
balem i rozpoznać teren. Może wziąć wszelkie potrzebne materiały i
studiować je na pokładzie statku.

Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, ale pochyliła głowę jak zwykle.


Kapitan stał na swoim miejscu jeszcze bardziej wyprostowany niż
zazwyczaj, a Dorian mierzył zarówno Westfalla, jak i ojca wściekłym
spojrzeniem. Wydawało się, że lada chwila straci panowanie nad sobą.

Król jednakże nie był zainteresowany tymi mało znaczącymi konfliktami.


Myślał tylko o swoim nowym, wspaniałym planie. Podjął decyzję, aby
natychmiast wysłać jeźdźców na Elfią Przełęcz oraz na Martwe Wyspy, tak
by generał Narrok mógł przyszykować swój legion.

Nadarzyła się niezwykła okazja do pokonania Wendlyn i król nie miał


zamiaru jej zmarnować.

Będzie miał też szansę na wypróbowanie kilku nowych broni, które od


wielu lat przygotowywał w sekrecie.

***

Jutro.
Miała wyjechać jutro!

To Chaol wymyślił to wszystko? Ale dlaczego? Chciała poznać


odpowiedzi, chciała dowiedzieć się, co mu strzeliło do głowy, gdy
układał taki plan. Nigdy nie opowiedziała mu o królewskich groźbach.
Nie wiedział, że król go straci, jeśli zabójczyni nie wróci z misji bądź

zawiedzie. Mogła upozorować śmierć pomniejszego arystokraty czy


kupca, ale króla Wendlyn i jego syna? Nie miała na to najmniejszych
szans.

Wiedziała, że Chaola nie ma jeszcze u siebie. Szła więc bez celu, aż


odkryła, że zmierza do grobowca. Musiała czymś się zająć.

Oczekiwała, że Mort powita ją kazaniem o niebezpieczeństwach


związanych z otwieraniem portali, i nie zawiodła się. Zaskoczył ją jednak
widok czekającej na nią Eleny.

– Wystarcza ci mocy, by objawiać się teraz, a nie mogłaś pomóc w


zamknięciu portalu wczoraj? – spytała Celaena.

Zerknęła na zmarszczone czoło królowej i znów ruszyła przed siebie.

– Nie mogłam – tłumaczyła Elena. – Nawet ta wizyta wyczerpuje moje


siły szybciej, niż powinna.

Zabójczyni spojrzała na nią krzywo.

– Nie mogę udać się do Wendlyn. Ja… Ja po prostu nie mogę. Chaol
przecież wie, czym się dla ciebie zajmuję. Po co miałby mnie tam
posyłać?

– Uspokój się – powiedziała cicho Elena.

Celaena wbiła w nią wściekły wzrok.

– Przecież to rujnuje również twoje plany! W Wendlyn nie będę mogła


zajmować się Kluczami oraz królem! Mogę co prawda udać, że
wypływam za morze, a zamiast tego wybrać się w podróż po kontynencie,
ale przecież król szybko zorientuje się, że nie ma mnie tam, gdzie być
powinnam!

Elena skrzyżowała ramiona.

– Ja chyba się domyślam, czego pragnie kapitan – rzekła. – W Wendlyn


znajdziesz się blisko Doranelle.

Celaena parsknęła śmiechem. Ech, wpakował ją doprawdy w niezłą


kabałę!

– Chce, bym chowała się wraz z Fae i nigdy nie powróciła do Adarlanu?
Mowy nie ma!

Nie dość, że go zabiją, to jeszcze Klucze Wyrda zostaną…

– Wypłyniesz jutro do Wendlyn. – Oczy Eleny zapłonęły. – Zostaw na


moment Klucze Wyrda oraz króla. Udaj się do Wendlyn i zrób to, co
należy.

– Czy to ty podszepnęłaś mu ten pomysł?

– Nie. Kapitan próbuje cię uratować na jedyny znany sobie sposób.

Celaena pokręciła głową i wbiła wzrok w strumień światła, spływający z


otworu w suficie.

– Czy ty kiedyś skończysz wydawać mi rozkazy?

Elena zaśmiała się cicho.

– Tak. Gdy przestaniesz uciekać przed własną przeszłością.

Celaena wywróciła oczami, a potem zgarbiła się, gdy przypomniała sobie


chwilę z przeszłości.

– Gdy rozmawiałam z Nehemią, powiedziała mi… powiedziała mi, że


znała własne przeznaczenie. I że pogodziła się z nim. Co więcej, miało
ono zapoczątkować przemiany. Czy to możliwe, żeby ona nakłoniła
Archera, by…

Nie była w stanie dokończyć tego przerażającego zdania. W głowie jej się
nie mieściło, że Nehemia mogłaby zaplanować zamach na siebie, wiedząc,
że tylko jej śmierć zdoła zmienić świat oraz Celaenę.

Chłodna, szczupła dłoń zacisnęła się na jej rękach.

– Odrzuć tę myśl najdalej, jak możesz. Wiedza o tym, co wymyśliła


Nehemia, nie zmieni twego przeznaczenia. Jutro musisz wyjechać.

Choć zabójczyni czuła, że poznała prawdę, a wymijająca odpowiedź


królowej tylko to potwierdziła, zadecydowała, że postąpi zgodnie z wolą
Eleny. Kiedy indziej się nad tym zastanowi. Kiedy indziej rozważy każdy
mroczny aspekt tej tajemnicy. Teraz jednak nastała pora na coś innego.

Wpatrywała się w światło wpadające do grobowca. Wydawało się takie


kruche, gdy odpierało napór ciemności.

– A więc płynę do Wendlyn.

Elena uśmiechnęła się ponuro i ścisnęła jej dłoń.

– Do Wendlyn.
54
Po zakończeniu narady Chaol robił wszystko, aby tylko nie patrzeć na
ojca, który nie spuszczał z niego oczu w chwili, gdy przedstawiał plan
królowi. Starał się również unikać spojrzeń Doriana, przygnębionego
zdradą przyjaciela. Próbował wymknąć się do koszar, ale nie był wcale
zdziwiony, gdy na jego ramieniu niespodziewanie zacisnęła się czyjaś
dłoń i odwróciła go.

– Wendlyn? – warknął Dorian.

Chaol starał się nie okazywać emocji.

– Skoro jest w stanie otworzyć portal, myślę, że powinna zniknąć na jakiś


czas z zamku.

Dla dobra nas wszystkich.

Książę nie mógł poznać prawdy.

– Nigdy ci nie wybaczy, że wysłałeś ją w ciemno, aby rzuciła wyzwanie


całemu królestwu. Co więcej, zrobiłeś to na oczach całej rady! Mieliśmy
wspaniały spektakl! Czyś ty oszalał?

– Nie chcę, żeby mi wybaczyła. Nie chcę też się zastanawiać, czy nie
wpuści czasem do zamku kolejnej hordy stworów z innego wymiaru tylko
dlatego, że tęskni za przyjaciółką.

Każde kolejne kłamstwo smakowało Chaolowi coraz gorzej, ale Dorian


najwyraźniej wierzył jego słowom. Jego oczy płonęły wściekłością. Była
to kolejna konieczna ofiara. Książę musiał go znienawidzić. Musiał chcieć
się go pozbyć. W przeciwnym razie powrót do Anielle stałby się dlań o
wiele trudniejszy.

– Jeśli w Wendlyn coś jej się stanie – warknął Dorian, który ani myślał
schodzić kapitanowi z drogi – osobiście dopilnuję, abyś pożałował dnia,
w którym się urodziłeś.
Chaol wiedział, że jeśli w istocie coś się tam stanie Celaenie, sam również
będzie żałował

tego dnia, ale powiedział tylko:

– Jeden z nas musi się wziąć do pracy. – I odszedł.

Dorian nie zatrzymywał go.

***

Nocne niebo zaczynało jaśnieć, gdy Celaena stanęła nad grobem Nehemii.
Resztki śniegu już stopniały i oczekujący na wiosnę świat wydawał się
teraz brunatny i jałowy. Za kilka godzin zabójczyni miała wyruszyć za
morze.

Opadła na kolana, uklękła na wilgotnej ziemi i pochyliła głowę nad


grobem, a potem wyrzekła słowa, które chciała powiedzieć zeszłej nocy.
Bez względu na to, czego dowiedziała się o okolicznościach śmierci
księżniczki, słowa te pozostały takie same.

– Chcę, żebyś wiedziała – szeptała wiatrom, ziemi i skrytemu pod nią


ciału – że miałaś rację. Nie pomyliłaś się. Jestem tchórzem i uciekam od
tak dawna, że zapomniałam, na czym polega walka. – Pochyliła się jeszcze
niżej i oparła czołem o podłoże. – Ale przysięgam –

wyszeptała prosto w ziemię – przysięgam, że go powstrzymam.


Przysięgam, że nigdy nie wybaczę mu tego, co ci zrobił. Nigdy też o tym
nie zapomnę. Przysięgam, iż doprowadzę do tego, aby twój ojciec na
powrót założył na głowę koronę.

Podniosła się, wyciągnęła sztylet z kieszeni i przecięła lewą dłoń.


Skaleczenie wezbrało krwią, która zalśniła rubinowo w złocistym blasku
budzącego się dnia. Dziewczyna przycisnęła zakrwawioną dłoń do ziemi.

– Przysięgam – szepnęła raz jeszcze – na me imię i na moje życie, że


doprowadzę do wyzwolenia Eyllwe, nawet jeśli miałabym walczyć o to do
końca życia.
Patrzyła, jak krew wsiąka w ziemię. Miała nadzieję, że przekaże w ten
sposób słowa swej przysięgi prosto do Innego Świata, gdzie Nehemia
wreszcie znalazła bezpieczne schronienie. Od tej pory nie miała zamiaru
składać żadnych innych przysiąg. Nie liczyły się inne kontrakty czy
zobowiązania.

„Nigdy nie wybaczę. Nigdy nie zapomnę”.

Nie miała pojęcia, jak tego dokona ani też ile czasu jej to zabierze, ale
wiedziała, że dopnie swego. Tylko dlatego, że Nehemii się nie powiodło.
Dlatego, że nadszedł czas.
55
Strzaskany zamek w drzwiach sypialni Celaeny nie został jeszcze
naprawiony. Po śniadaniu Dorian bez przeszkód wszedł więc do jej
pokoju, niosąc stos książek. Dziewczyna stała przed łóżkiem i upychała
odzież do wielkiej skórzanej sakwy. Strzała przywitała księcia jako
pierwsza, choć zabójczyni bez wątpienia słyszała go już z korytarza.

Pies skakał, utykając i machając ogonem. Dorian odstawił książki na


biurko i uklęknął na miękkim dywaniku. Pogładził łebek suczki i
pozwolił, aby go kilkakrotnie polizała.

– Uzdrowicielka powiedziała, że jej noga wyzdrowieje – rzekła Celaena,


nadal zajęta pakowaniem. Jej lewa dłoń była zabandażowana. Nie zwrócił
uwagi na tę ranę zeszłej nocy. –

Wyszła kilka minut temu.

– To dobrze. – Dorian podniósł się.

Dziewczyna miała na sobie ciężką tunikę, spodnie oraz gruby płaszcz.


Założyła też mocne, praktyczne brązowe buty, o wiele bardziej stonowane
niż obuwie noszone dotychczas.

Typowy strój do podróży.

– Chciałaś wyjechać bez pożegnania?

– Wydawało mi się, że tak będzie łatwiej.

Za dwie godziny miała wypłynąć do Wendlyn, krainy mitów i potworów,


królestwa, w którym sny i koszmary stawały się realne.

Dorian podszedł bliżej.

– Ten plan to szaleństwo. Nigdzie nie musisz wyjeżdżać. Mogę przekonać


ojca, aby wymyślił coś innego. Jeśli cię złapią w Wendlyn…
– Nie złapią mnie.

– …nikt nie przyjdzie ci z pomocą! – dokończył Dorian, kładąc dłoń na


jej torbie. –

Uwięziona czy ranna, znajdziesz się poza naszym zasięgiem. Będziesz


skazana tylko i wyłącznie na siebie.

– Dam sobie radę.

– Ale ja nie! Każdego dnia będę się zastanawiał, co się z tobą dzieje. Ja…
Ja cię nie zapomnę. Ani na chwilę.

Przełknięcie śliny było jedyną emocjonalną reakcją, na którą sobie


pozwoliła. Spojrzała na psa, który leżał na dywaniku i przyglądał im się.

– Czy mógłbyś… – zaczęła. Przełknęła ślinę raz jeszcze, a potem


odnalazła jego spojrzenie. Jej złote oczy lśniły w blasku porannego
słońca. – Czy mógłbyś się nią zająć podczas mojej nieobecności?

Dorian ujął jej dłoń i uścisnął lekko.

– Będę się o nią troszczył jak o największy skarb. Pozwolę jej nawet spać
w moim łóżku.

Celaena uśmiechnęła się lekko. Książę odniósł wrażenie, że jakakolwiek


silniejsza emocja uniemożliwi jej panowanie nad sobą. Machnął dłonią,
wskazując przyniesione książki.

– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, ale szukam miejsca, w którym
mógłbym trzymać kilka pozycji, a twoje pokoje mogą okazać się… cóż,
bezpieczniejsze od moich.

Dziewczyna zerknęła na biurko, ale ku jego uldze nie podeszła do niego.


Księgi, które przyniósł, mogły jedynie wywołać kolejne pytania. Zostawił
bowiem genealogie, królewskie kroniki i inne pozycje, które mogłyby
wyjaśnić, skąd i dlaczego dysponuje magią.

– Oczywiście – powiedziała. – Myślę, że „Chodząca śmierć” nadal gdzieś


tu jest. Może ucieszy się z towarzystwa?

Uśmiechnąłby się, gdyby słowa Celaeny nie były poważne. Przeszył go


dreszcz.

– Nie chcę ci przeszkadzać w pakowaniu. Spotkanie rady, w którym muszę


uczestniczyć, zbiega się z godziną wypłynięcia twego statku – rzekł,
walcząc z narastającym bólem serca. Było to kłamstwo, i to z gatunku tych
kiepskich, ale nie chciał zjawić się wtedy w porcie. Wiedział

bowiem, że ktoś inny będzie chciał ją odprowadzić.

– Cóż, a więc… A więc to chyba właśnie jest pożegnanie.

Nie wiedział, czy wolno mu wciąż ją uściskać, więc wcisnął dłonie w


kieszenie i uśmiechnął się.

– Uważaj na siebie.

Dziewczyna kiwnęła lekko głową.

Byli teraz przyjaciółmi. Wiedział, że fizyczne granice między nimi uległy


zmianie, ale mimo wszystko wolał się odwrócić, niż pokazać
rozczarowanie, które z całą pewnością malowało się na jego twarzy.
Zrobił dwa kroki w stronę drzwi, gdy się odezwała:

– Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, Dorianie – mówiła cicho,


a jej głos był

napięty. – Dziękuję ci za to, że okazałeś się moim przyjacielem. Że nie


byłeś taki jak inni.

Zatrzymał się i odwrócił do niej. Nadal zadzierała wysoko głowę, ale jej
oczy lśniły.

– Wrócę – powiedziała cicho. – Wrócę dla ciebie.

Wiedział, że w tych słowach kryło się coś więcej, jakaś tajemnica, ale
uwierzył jej.
***

W porcie panował tłok. Wszędzie kręcili się żeglarze oraz robotnicy i


niewolnicy, rozładowujący i ładujący statki. Było ciepło i wiał lekki wiatr,
zwiastując nadchodzącą wiosnę, a na niebie nie było ani jednej chmury.
Dobry dzień na żeglowanie.

Celaena stanęła przed statkiem, na którym miała pokonać pierwszy


odcinek podróży.

Miał ją wysadzić w umówionym miejscu, skąd statki z Wendlyn zbierały


uchodźców uciekających przed mrocznym cieniem króla Adarlanu.
Większość zaokrętowanych kobiet zeszła już pod pokład. Dziewczyna
poruszyła palcami zabandażowanej dłoni i skrzywiła się, gdy poczuła
tępy ból. Prawie nie zmrużyła oka tej nocy. Leżała na łóżku z otwartymi
oczami i tuliła Strzałę. Nadal nie doszła do siebie po pożegnaniu z suczką,
które miało miejsce godzinę temu, ale nie mogła jej zabrać ze sobą.
Trudno było stwierdzić, czy ranny pies zniósłby długą morską podróż.

Nie chciała widzieć się z Chaolem. Nie chciała się z nim żegnać. Miała
bowiem do niego tyle pytań, że lepiej było nie pytać o nic. Czy on
naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, że zastawiał na nią pułapkę, z
której nie mogła się wyrwać?

Kapitan ryknął, że statek odbija za pięć minut. Marynarze zdwoili wysiłki,


kończąc ostatnie przygotowania do wyjścia na wody rzeki Avery, skąd
mieli wypłynąć na Wielki Ocean.

I skierować się ku Wendlyn.

Zabójczyni z trudem przełknęła ślinę. Elena kazała jej zrobić to, co


należy. Co to oznaczało? Naprawdę miała zamordować rodzinę królewską
Wendlyn? Czy może miała zrobić coś innego?

Słony wiatr zmierzwił jej włosy. Zrobiła krok naprzód, ale wtedy ktoś
wyłonił się z cieni rzucanych przez budynki okalające przystań.

– Zaczekaj – rzekł Chaol.


Celaena zamarła. Nie poruszyła się nawet, gdy podszedł do niej i spojrzał
jej w oczy.

– Rozumiesz, dlaczego to zrobiłem? – spytał cicho.

Dziewczyna pokiwała głową, ale rzekła:

– Ja muszę tu wrócić.

– Nie! – zaprotestował. Jego oczy rozbłysły. – Ty…

– Posłuchaj mnie!

Miała tylko pięć minut. Nie była w stanie wytłumaczyć mu teraz


wszystkiego. Nie mogła mu powiedzieć, że król go zabije, jeśli ona nie
powróci. Ta informacja mogła ściągnąć na niego zgubę, a nawet gdyby
uciekł, król mógł zagrozić rodzinie Nehemii.

Wiedziała jednak, że Chaol próbuje ją ocalić. Musiała więc coś mu


powiedzieć. Gdyby bowiem zginęła w Wendlyn, gdyby coś jej się stało…

– Posłuchaj mnie uważnie.

Kapitan uniósł brwi, ale dziewczyna nie chciała już się zastanawiać, czy
słusznie czyni.

Możliwie najzwięźlej opowiedziała mu o Kluczach Wyrda, Bramach


Wyrda i o Babie Żółtonogiej. Opowiedziała mu o papierach, które ukryła
w grobowcu, oraz o zagadce szyfrującej miejsce ukrycia Kluczy.
Powiedziała mu również o tym, że król ma przynajmniej jeden z Kluczy, a
w tunelach pod biblioteką zamknęła zabitego potwora. Ostrzegła go, aby
nigdy, pod żadnym pozorem nie otwierał drzwi do katakumb, i zdradziła,
że Roland oraz Kaltain mogą stanowić część większego, bardziej
niebezpiecznego planu.

Przekazawszy mu całą straszliwą prawdę, zdjęła Oko Eleny z szyi i


wcisnęła mu do ręki.

– Nigdy nie zdejmuj tego naszyjnika. Uchroni cię przed krzywdą.


Chaol pokręcił głową. Był śmiertelnie blady.

– Celaeno, ja nie mogę…

– Nie wiem, czy zaczniesz szukać Kluczy, ale nie obchodzi mnie to. Chcę
jedynie tego, aby ktoś o nich wiedział. Ktoś poza mną. Wszelkie dowody
znajdują się w grobowcu.

Chaol złapał ją wolną ręką.

– Celaeno…

– Posłuchaj – powtórzyła. – Gdybyś nie namówił króla do wysłania mnie


do Wendlyn, moglibyśmy… Moglibyśmy razem je odszukać, ale teraz…

– Dwie minuty! – wrzasnął kapitan.

Chaol wpatrywał się w nią z takim żalem i przestrachem, że zabójczyni nie


mogła wykrztusić ani słowa. A potem zrobiła najbardziej nierozważną
rzecz w swoim życiu. Wspięła się na palce i szepnęła mu kilka słów do
ucha. Wiedziała, że dzięki nim pozna całą prawdę i zrozumie, dlaczego
upiera się, aby kiedyś powrócić. Wiedziała też, że znienawidzi ją na resztę
życia, gdy tylko pojmie znaczenie tych słów.

– Co to ma znaczyć? – spytał.

Dziewczyna uśmiechnęła się ze smutkiem.

– Sam się domyśl, a potem… – Pokręciła głową. Wiedziała, że nie


powinna tego mówić, ale i tak już to zrobiła. – Kiedy już wszystko sobie
poukładasz, zapamiętaj, że nie miałoby to dla mnie żadnego znaczenia.
Nigdy nie miało to znaczenia. Wybrałabym ciebie. Zawsze wybiorę ciebie.

– Proszę, błagam… Wyjaśnij mi to! Co to znaczy?

Nie było już czasu. Pokręciła głową i cofnęła się.

Chaol mimo to zrobił krok w jej kierunku, a potem rzekł:


– Kocham cię.

Celaena zdusiła szloch, który narastał jej w gardle.

– Przykro mi – powiedziała, mając nadzieję, że będzie pamiętał o swoim


wyznaniu później, gdy już wszystko pojmie.

Odnalazła w sobie siłę, aby ruszyć przed siebie. Nabrała tchu. Spojrzała
po raz ostatni na kapitana i weszła po trapie na pokład. Nie zwracając
uwagi na resztę podróżnych, odłożyła sakwę i zajęła miejsce przy relingu.
Spojrzała w dół i odkryła, że Chaol nadal tam stoi.

Kapitan nakazał zdjąć cumy. Żeglarze zakrzątnęli się, zdjęli niektóre liny,
zamocowali inne, a statek przechylił się. Celaena zaciskała dłonie na
relingu z taką siłą, że zaczęły ją boleć.

Statek ruszył, a Chaol, mężczyzna, którego jednocześnie kochała i


nienawidziła tak bardzo, że nie mogła przy nim myśleć, nadal stał i
patrzył na nią.

Prąd rzeczny pochwycił jednostkę i miasto powoli zaczęło się oddalać.


Szyję Celaeny wkrótce musnął wiatr znad oceanu, ale ani na moment nie
spuściła wzroku z Chaola. Wpatrywała się w niego, aż szklany zamek stał
się jedynie migotliwą plamką w oddali. Wciąż patrzyła za nim, aż zewsząd
otoczył ją połyskliwy ocean. Patrzyła, aż zaszło słońce, a nad jej głową
pojawiła się garstka gwiazd. Przestała się w niego wpatrywać dopiero,
gdy jej powieki opadły, a nogi ugięły się ze zmęczenia.

Jej nozdrza wypełnił zapach soli, jakże różny od tego, który zapamiętała z
Endovier. Jej włosami szarpnął żywy wiatr.

Celaena Sardothien syknęła przez zęby, odwróciła się plecami do


Adarlanu i popłynęła ku brzegom Wendlyn.
56
Chaol nie rozumiał słów, które Celaena wyszeptała mu do ucha. Była to
data. Jedynie dzień i miesiąc, bez roku. Był to dzień, w którym wyjechała z
miasta. Dzień, w którym wpadła w szał w Endovier. Dzień, w którym
zginęli jej rodzice.

Statek wypłynął z portu, a Chaol nadal stał i wpatrywał się w malejące


żagle, rozmyślając nad datą. Dlaczego powiedziała mu wszystko o tych…
o tych Kluczach Wyrda, a ukryła przed nim fakty związane z datą? Czy
istniało coś ważniejszego od straszliwej prawdy na temat króla, któremu
służył?

Klucze Wyrda przerażały go, ale to, co usłyszał od Celaeny, przynajmniej


miało sens. Jej historia wiele wyjaśniała. Kapitan zrozumiał, skąd się
wzięła wielka moc króla, co oznaczały podróże kończące się tajemniczą
śmiercią całego orszaku i dlaczego Cain był tak nieprawdopodobnie silny.
Pojął też niezrozumiałą czerń, którą kiedyś ujrzał w oczach Perringtona.
Zastanawiało go tylko, czy zabójczyni wiedziała, jaki wybór mu
pozostawiła.

Przecież miał wrócić do Anielle! Czy mógł stamtąd cokolwiek w tej


sprawie zdziałać?

Chyba że zdoła jakoś wykręcić się z przysięgi, którą złożył ojcu. Nie
powiedział mu przecież, k i e d y wróci do Anielle. Dobrze, zastanowi się
nad tym jutro. Tymczasem miał inne zmartwienie.

Gdy powrócił do zamku, udał się do pokojów dziewczyny i dokładnie


przetrząsnął

zawartość jej biurka. Nie znalazł jednakże nic, co miałoby jakiś związek z
tamtą datą. Sprawdził

spisany przez nią testament, ale został podpisany kilka dni po owym dniu.
Cisza i pustka w jej komnatach przytłaczały go i już miał wyjść, gdy
ujrzał stosy książek w kącie pokoju.
Genealogie oraz niezliczone kroniki królewskie. Kiedy je tu przyniosła?
Nie widział ich w nocy. Czyżby była to kolejna wskazówka? Stanął przed
biurkiem i rozłożył kroniki z ostatnich dziesięciu lat. Przejrzał je jedna po
drugiej. Nic.

Potem otworzył tę, która opisywała wydarzenia mające miejsce dziesięć


lat temu. Była grubsza od pozostałych, czemu nie należało się dziwić, bo
był to rok obfitujący w zdarzenia.

Odnalazł podaną przez zabójczynię datę i zaczął czytać. Niespodziewanie


zamarł.

Tego dnia rano odkryto śmierć króla Orlona Galathyniusa, jego bratanka i
dziedzica, Rhoe Galathyniusa, oraz żony Rhoe, Evalin. Orlon został
zamordowany w łóżku w pałacu królewskim w Orynth, a ciała Rhoe i Evalin
zostały odnalezione w łożu w ich wiejskiej posiadłości na brzegach rzeki
Florine. Nie ma jak dotąd wieści o losie córki Rhoe i Evalin, Aelin.

Chaol złapał księgę, w której zamieszczono drzewa genealogiczne rodzin


królewskich Adarlanu i Terrasenu. Czy Celaena próbowała mu przekazać,
iż wie, co się wydarzyło tamtej nocy? Czyżby wiedziała, gdzie kryje się
zaginiona księżniczka Aelin? Że była tam, gdy te wydarzenia miały
miejsce?

Przekartkował księgę, raz jeszcze przyglądając się drzewom


genealogicznym. Potem przypomniał sobie szczegół związanym z
nazwiskiem Evalin Ashryver. Ashryver.

Evalin przybyła z Wendlyn i była księżniczką z rodziny królewskiej.

Ręce Chaola drżały, gdy chwycił księgę z rodowodami władców Wendlyn.


Na spodzie ostatniej strony znalazł imię Aelin Ashryver Galathynius. Nad
nim znajdowało się imię jej matki, Evalin. Drzewo genealogiczne
składało się jedynie z żeńskiej linii. Męskiej brakowało, ponieważ…

Dwie pozycje ponad imieniem Evalin zauważył Mab, prababkę Aelin,


pochodzącą z rodu królewskiego Fae. Mab oraz jej siostry, Mora i Maeve,
były znane jako trzy Siostry Królowe.

Mab była najmłodsza i najpiękniejsza z całej trójki i po śmierci obwołano


ją boginią, w Adarlanie czczoną jako Deanna, Pani Łowów.

Niespodziewanie naszło go wspomnienie tak silne, że aż się zachwiał.


Przypomniał sobie poranek w dzień Yulemas, kiedy Celaena otrzymała
złotą strzałę Deanny. Strzałę Mab. Była wówczas taka zmieszana…

Przeliczył pokolenia.

„Moją prababką była Fae”.

Chaol musiał oprzeć się o biurko. Nie, to niemożliwe! Spojrzał na leżącą


przed nim kronikę i przewrócił kartkę na kolejny dzień.

Aelin Galathynius, dziedziczka tronu Terrasenu, umarła dziś lub wczoraj w


nocy.

Zabójca, który nie zdołał jej zabić poprzedniej nocy, powrócił i odebrał jej
życie, nim do posiadłości rodziców dotarła pomoc. Ciało Aelin nie zostało
odnalezione, choć przypuszczalnie zostało wrzucone do rzeki niedaleko
domu rodziców.

Kiedyś powiedziała, że Arobynn… Że Arobynn ją znalazł. Znalazł ją


przemarzniętą i półżywą. Na brzegu rzeki.

Czuł, że pochopnie formułuje wnioski. Może po prostu chciała, aby


wiedział, że wciąż zależy jej na Terrasenie lub…

Naraz zauważył wiersz napisany nad drzewem rodu Ashryver. Sprawiał


wrażenie, jakby nagryzmolił go jakiś student, aby nie zapomnieć go
podczas nauki.

Oczy Ashryver
Oczy prześliczne, przez legendy sławione

Z cudnego błękitu i złotem obwiedzione

Jasnoniebieskie oczy, obwiedzione złotem. Z ust kapitana wyrwał się


stłumiony okrzyk.

Ile razy spoglądał w te oczy? Ile razy widział, jak Celaena odwraca
spojrzenie przed królem, aby ten nie zauważył jednego, jedynego
dowodu, którego nie mogła ukryć?

Celaena Sardothien nie była sprzymierzeńcem Aelin Ashryver


Galathynius.

Celaena Sardothien b y ł a Aelin Ashryver Galathynius, spadkobierczynią


tronu i prawdziwą królową Terrasenu.

Celaena była Aelin Galathynius, największym zagrożeniem dla Adarlanu,


jedyną osobą, która mogła zebrać armię gotową stawić czoło królowi.
Jako jedyna osoba na świecie znała tajemnicę królewskiej potęgi i szukała
sposobu na jej zniszczenie. On zaś właśnie wysłał ją prosto w ramiona
najsilniejszych sojuszników – do ojczyzny jej matki, królestwa jej kuzyna
i dominium jej ciotki, królowej Fae, Maeve.

Celaena była zaginioną królową Terrasenu.

Chaol osunął się na kolana.

Podziękowania

Chciałam zadedykować tę powieść w pierwszej kolejności Susan Dennard


za to, że jest przyjaciółką, którą spotyka się tylko w książkach. Taką, na
którą warto czekać. Moją prawdziwą bratnią duszą. Dziękuję ci za nasze
przygody, zarówno te udane, jak i te mniej pamiętne, za wszystkie chwile,
kiedy śmiałyśmy się tak, że brzuchy nas bolały, i za radość, którą
wniosłaś do mego świata. Kocham cię.

Jestem winna nieskończoną wdzięczność mej Drużynie A:


nieprawdopodobnej wprost agentce Tamar Rydzinski, wyśmienitej
redaktorce Margaret Miller oraz niezrównanej Michelle Nagler.
Ogromnie się cieszę, że mam was w moim narożniku. Dziękuję za
wszystko, co dla mnie zrobiłyście.

Chciałam podziękować Alex Bracken za to, że jest wspaniałą przyjaciółką


i świetnym krytykiem. Cieszę się, że zawsze oferujesz mi mądre rady i
niejednokrotnie wyperswadowałaś mi ryzykowne pomysły. Dziękuję ci za
to, że jesteś jednym z najjaśniejszych świateł na mojej trasie.

Dziękuję również Erin „Ders” Bowman za nasze piątkowe rozmowy,


zabawy w „Wilderness” i wspólną walkę z brutalnym atakiem langust w
2012 roku w Lake Glenville w Karolinie Północnej. Bardzo się cieszę, że
do ciebie napisałam.

Dziękuję Amie Kaufman, Kat Zhang oraz Jane Zhao, które w zależności
od okoliczności potrafiły stać się płytami rezonującymi, krytyczkami lub
cheerleaderkami, ale zawsze były cudownymi przyjaciółkami. Dziękuję
nieprawdopodobnie mądrej Biljanie Likic, która pomogła mi przy
zagadce wiele lat temu, oraz Danowi „DKroks” Krokosowi, który jest
prawdziwym przyjacielem i partnerem we wspólnej zbrodni.

Dziękuję legendarnemu Robinowi Hobbowi, który zaprosił dwie


debiutantki na obiad w Decatur w Georgii. Jestem ci wdzięczna za
mądrość i uprzejmość, jaką okazałeś mnie i Susan.

Jest tak wielu ludzi, którzy dołożyli wszelkich starań, aby moje książki
ujrzały światło dzienne i trafiły do rąk czytelników. Z całego serca
dziękuję: Erice Barmash, Emmie Bradshaw, Susannah Curran, Beth Eller,
Alonie Fryman, Shannon Godwin, Natalie Hamilton, Bridget Hartzler,
Katy Hershberger, Melissie Kavonic, Linette Kim, Ianowi Lamb, Cindy
Loh, Donnie Mark, Patricii McHugh, Rebecce McNally, Reginie Roff
Flath, Rachel Stark oraz Brettowi Wright. Szczególne podziękowania
należą się również całemu zespołowi Bloomsbury – praca z wami to
prawdziwy zaszczyt.
Pragnę uściskać moich rodziców, rodzinę i przyjaciół, aby podziękować
im za nieustające wsparcie. Dziękuję memu niezwykłemu mężowi Joshowi
– w żadnym języku nie ma tylu słów, aby powiedzieć, jak bardzo cię
kocham. Dziękuję Janet Cadsawan za cudowną biżuterię, dzięki której
świat „Szklanego tronu” ożył i nabrał wyrazistości. Dziękuję Kelly de
Groot za mapę, entuzjazm i wspaniały charakter.

Jestem wdzięczna moim czytelnikom, dzięki którym ta podróż przerodziła


się w baśń.

Dziękuję wam za listy, dzieła sztuki inspirowane moją twórczością i


spotkania autorskie.

Dziękuję za to, że rekomendujecie moje książki znajomym i że


wpuściliście Celaenę do swych serc. Dzięki wam nigdy, przenigdy nie
pożałuję długich, nierzadko ciężkich godzin spędzonych nad powieścią.

Na końcu chciałam podziękować moim czytelnikom z FictionPress,


którzy wspierają mnie od wielu lat. Nigdy nie spłacę długu, który u was
zaciągnęłam. Bez względu na to, gdzie mnie zaprowadzi los, zawsze będę
się cieszyć, że pojawiliście się w moim życiu. Dziękuję, dziękuję, jeszcze
raz dziękuję.

You might also like