You are on page 1of 179

Obwoluta, okładka, karta tytułowa

i opracowanie graficzne serii: Jerzy Kępkiewicz


Redaktor: Zofia Gawryś
Redaktor techniczny: Zofia Szymańska
Redakcja kartograficzna: Edward Gatuszewski

(c) Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej


Warszawa 1984 Wydanie I
ISBN 83-11-07014-8

Nakład 50 000+250 egz.


Objętość: 8,97 ark. wyd., 11,58 ark. druk. (z wkładkami).
Papier druk mat. IV kl., 70 o, 82X104/32 z Zakładów Papierniczych w Kluczach.
Oddano do składania we wrześniu 1983 r. Druk ukończono w maju 1984 r,
Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie — zam. nr. 5044
Cena zł 80.—
HISTORYCZNE BITWY

TADEUSZ JURGA

BZURA 1939
Wydawnictwo
Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1984
ZAMIAST PROLOGU

Jak to się stało? Polska, jedno z większych państw europejskich,


36-milionowy naród, dumny wielkością niepodległościowych tra-
dycji, aż do przesady zazdrosny o należne mu, a tak długo zaka-
zane miejsce na politycznej mapie Europy, liczna i bitna armia
mocna duchem swego narodu i pamięcią zwycięskich wojen.
Jak to się stać mogło? Czy uwarunkowania druzgocącej klęsk:
militarnej, jaką ponieśliśmy we wrześniu 1939 roku, legły pośród
gruzów „domku z kart”?
Pytania, pytania, pytania...
Próbowano na nie odpowiedzieć zaraz, już nazajutrz po klęsce.
Na pierwszych kreślonych wtedy obrazach wydarzeń wyraźnie od-
bite jest piętno upadku ducha i skrajnie pesymistycznych osądów.
Po kraju rozlała się fala powszechnego potępienia wszystkiego,
co utożsamiało się z państwem sanacyjnym.
Ostrze krytyki zostało wymierzone przede wszystkim w spekta-
kularną stronę zjawiska katastrofy. Wojnę prowadziło wojsko
i wojsko ją przegrało. Wojsko, które dotąd było poza wszelką
krytyką, któremu ufano i w którego siłę wierzono. I oto ono za-
wodzi.
Po klęsce Francji i triumfalnym pochodzie Wehrmachtu w po-
czątkowym okresie działań wojennych z Anglią i ZSRR, tempe-
ratura emocji zaczęła wyraźnie spadać. Nasze własne dramatyczne
przeżycia znalazły się w szerszym polu widzenia ogólnoeuropej-
skiego konfliktu, na którego tle „grzechy” polskie straciły dotych-
czasową ostrość. Przyszło opamiętanie, znajdujące motywację
w potrzebie zaznaczenia poszukiwań racjonalnych.
Ale w okres powojenny polska historiografia, skrępowana latami
okupacji, wchodzi jeszcze z poważnym obciążeniem zaszłości. Jak-
by tamten czas rozrachunku jeszcze się nie dopełnił, nie przelał
kielich goryczy. W kraju dotąd zniewolonym słowo polskie w za-
dumie nad dramatyczną historią kraju, szczególnie najnowszą,
przeciskało się przez szczeliny surowych zakazów okupacyjnych i
represji tylko stróżką ulotnej, konspiracyjnej bibuły. W kraju już
wyzwolonym fala bezdennej krytyki, niestety, powraca, przybiera
nawet na sile w przypływie wydarzeń inspirowanych przez polityczną
walką o władzę, w której rozprawa ze spuścizną drugiej niepodległości
stanowi jeden z jej pierwszych motywów.
Od pierwszych opublikowanych w kraju wyników badawczych
tego tematu dzieli nas nie tylko czas. Milowe kroki postępu zro­
biła archiwistyka. Pomnożono jej zasoby o nie znane dotąd zbiory
relacji i kronik, a przede wszystkim zgromadzono unikalne źródła.
Współczesny badacz Września może rekonstruować wydarzenia
z pozycji obserwatora, stojącego jakby między walczącymi stro­
nami.
Wieloletnie badania tematu dowodzą, że wśród motywów i ge­
nezy klęski wojennej Polski na czoło wysunęła się przewaga tech­
niczna i ogniowa armii nieprzyjacielskiej. Nie byliśmy jednak
sami, lecz w sojuszu z największymi potęgami Zachodu, które zo­
bowiązały się do aktywnego wsparcia naszej obrony. Takiego jed­
nak wsparcia nie otrzymaliśmy. Tak się nie stało — stwierdzi już
po wojnie francuski historyk Adolphe Goutard.
A wojsko, oficerowie, naczelne dowództwo? Już tylko te wy­
mienione wcześniej uwarunkowania upoważniają do sformułowania
generalnego wniosku, że zadanie postawione polskim siłom zbroj­
nym owego pamiętnego września 1939 roku było niewykonalne.
W szczegółach zaś odkryto także błędy. I te ważne, tzw. opera­
cyjne, które zadecydowały o mniej skutecznym operze, niż mógłby
on być, gdyby sprawniej funkcjonowało naczelne dowództwo i do­
wództwa poszczególnych armii, i te mniej ważne, tzw. taktyczne.
Ale nie one przecież uwarunkowały tę katastrofę i jej rozmiary.
Niewykonalne było ono również na płaszczyźnie strategii poli­
tycznej, a hipoteza, jakoby rząd polski, tzw. sanacyjny, popełnił
w tej mierze błąd na miarę zbrodni stanu, nie wytrzymuje nauko­
wej krytyki. Już choćby dlatego, że owa strategia nie była za­
wieszona w próżni, lecz grawitowała wokół wielkich problemów
politycznych Europy, w kontekście strategii innych dominant ów­
czesnej sceny politycznej, a nie tylko strategii wielkich państw
kapitalistycznych Zachodu.
Treścią tej książki nie są jednak rozważania o wielkiej stra­
tegii. Autor pragnie tylko, by choć w części mogła zrekompen­
sować uczucie niepokoju wielu historyków polskich wobac wystę­
pującego jeszcze zjawiska marnotrawstwa wartości wychowaw­
czych.
Byliśmy państwem, które odważną i pełną godności postawą
Spowodowało w sposób zasadniczy zmianę biegu wydarzeń
W Europie korzystnego dla Rzeszy hitlerowskiej z powodu braku
odwagi i politycznego kunktatorstwa innych państw europejskich.
Byliśmy i jesteśmy narodem, który tę drogę wybrał świadomie
i konsekwentnie nią podążał mimo ponoszonych strat.
Walka zbrojna o istnienie kraju, narodu, państwa była zawsze
ważnym, jeżeli nie głównym warunkiem wytrwania przy Polsce.
Oto jeden z motywów dla poparcia popularnonaukowej treści tej
książki, opatrzonej tytułem: Bzura 1939.
Jakże często w poszukiwaniu źródeł i motywów naszego odro­
dzenia narodowego sięgamy do wielkich, obiektywnych uogólnień
procesów rozwoju historycznego, nie zawsze doceniając znaczenie
nagromadzonej przez długie lata niewoli wewnętrznej siły wital­
nej polskości. To ona przecież wybuchła zrywem powstańczym,
pierwszym w gnieździe naszego pochodzenia i rozlała się po kraju
żyzną magmą tworzenia dla siebie i wśród swoich.
Większość dywizji i pułków armii „Poznań” wzięła swój rodo­
wód właśnie z czynu powstańczego Wielkopolan. Dlatego 20 lat
później, we wrześniu 1939 roku, gdy przyszły rozkazy do opusz­
czenia tej ziemi bez wielkiej bitwy, żołnierz armii „Poznań” zży­
mał się, nieledwie buntował.
Dowódca armii „Poznań”, generał dywizji Tadeusz Kutrzeba,
znał dobrze żołnierzy, którzy z dumą nosili imię Wielkopolskich.
To on na rozkaz marszałka kazał się cofać, nie dając swoim puł­
kom i dywizjom zaznać jak w 1918 roku smaku zwycięstwa, prze­
wagi moralnej nad wrogiem i męstwa. Ale ta wojna, w której
dominował czynnik przewagi materiałowej, była inna.
Gen. Kutrzeba wiedział, że sile armat czołgów i samolotów po
stronie nieprzyjaciela nie sprosta tylko siłą ducha swojej armii.
Dlatego oczekiwał chwili w rozwoju sytuacji na froncie, w której
czynnik przewagi materiałowej przestanie dominować. Miarą ta­
lentu dowódczego generała był jej wybór, ściślej wybór sytuacji,
w której przeciwnik, odsłoniwszy w pośpiesznym marszu na War­
szawę północną flankę swojego zgrupowania, popełnił błąd. Zaska­
kujący atak polski wymierzony w ten osłabiony bok niemieckiej
armii stworzył sytuację, w której bitny żołnierz wielkopolski mógł
ujawnić (wprawdzie na krótko) zalety sławne od dawna w dzie­
jach oręża polskiego. Mimo bowiem naszej klęski w końcowej fazie
bitwy nad Bzurą Wehrmacht w kampaniach wojennych od grud­
nia 1941 roku nie spotkał się ani razu z tak znaczącym przeciw­
działaniem. Ani razu zaś w czasie drugiej wojny światowej, nie
licząc tzw. kontrofensywy Wehrmachtu w Ardenach, nie pod­
jęto przeciwdziałania w takiej skali w warunkach absolutnej prze­
wagi przeciwnika, trzymającego w swoim ręku pełną inicjatywę
operacyjną. Był to więc w tej dziedzinie ewenement, o którym za­
decydował nie tylko talent wojskowy polskiego generała, ale
także równy temu talentowi wysoki stopień wyszkolenia wojsko­
wego i oisobiste męstwo żołnierza polskiego, czerpane z uzasadnio­
nej groźbą zniszczenia rodzinnego kraju determinacji walki w jego
obronie.
Tutaj, nad Bzurą, żołnierze armii „Poznań” utożsamiali tra­
dycje powstańcze swoich ojców i braci. Później, wraz z potworną
przewagą czołgów i lotnictwa, nadeszła chwila tragicznej klęski,
Ale któraż z armii sojuszniczych nie doznała w tej wojnie klęski?
ŻOŁNIERZE WIELKOPOLSKI

Bezpośrednie przygotowania do agresji na Polskę Niemcy


hitlerowskie rozpoczęły wczesną wiosną 1939 roku.
3 kwietnia generałowie Wehrmachtu przedłożyli führe-
rowi drugą część dyrektywy o przygotowaniach wojen­
nych Wehrmachtu na lata 1939—1940. Jej treść, oznaczona
kryptonimem „Fall Weiss”, stawiała przed armią Hitlera
zadanie zniszczenia sił zbrojnych Polski. Cel ten miał być
osiągnięty przez uderzenie z zaskoczenia. Główne siły
polskie spodziewano się zastać na zachód od linii Wisły
i Narwi i zamierzano pobić je koncentrycznymi uderze­
niami ze Śląska, Pomorza i Prus Wschodnich, a następnie
dokonując okrążenia zniszczyć, zanim zdołają utworzyć
nową linię obronną na Wiśle, Sanie i Narwi. Punktem
stycznym tych uderzeń miała być Warszawa, największy
polityczno-administracyjny i ekonomiczny ośrodek Polski.
Opanowanie Warszawy miało być ostatnim etapem zamie­
rzonej przez Niemców kampanii wojennej.
Niemieckie wojska lądowe pod dowództwem gen. Wal-
thera von Brauchitscha, zorganizowane w dwie Grupy
Armii „Północ” („Nord”) i „Południe” („Süd”), skoncent­
rowały do uderzenia ponad 1 800 tysięcy żołnierzy, około
11 tysięcy dział, 2800 czołgów, ponad 1600 samolotów bo­
jowych, a na Morzu Bałtyckim operować miało 25 dużych
jednostek Kriegsmarine.
Najważniejsze zadanie w wojnie przeciwko Polsce po­
wierzono GA „Południe” (8, 10, 14 armia) dowodzonej
przez gen. Gerda von Rundstedta. Uderzając ze Śląska,
Moraw i Słowacji, GA „Południe” ruszyć miała ku War­
szawie i osiągnąć Wisłę między ujściem Bzury i ujściem
Wieprza, a ponadto związać siły polskie na obszarze Mało­
polski Zachodniej.
GA „Północ” (3 i 4 armia) pod dowództwem gen. Fe­
dora von Bocka dokonać miała połączenia Rzeszy z Pru­
sami Wschodnimi, po czym uderzyć z Prus Wschodnich
na obszar położony ma wschód od Warszawy, aby razem
z wojskami GA „Południe” stworzyć front okrążenia wo­
kół armii polskich.
Floty powietrzne 1 i 4 pod dowództwem gen. Alberta
Kesselringa i gen. Aleksandra Löhra miały przede wszyst­
kim zaatakować i zniszczyć lotnictwo-'polskie oraz rejony
jego bazowania i zaopatrzenia, a po uzyskaniu panowania
w powietrzu uderzyć na bliskie i głębokie tyły operacyj­
ne armii polskich, paraliżując ich mobilizację, koncent­
rację, system dowodzenia i ewakuacji.
Lotnictwo atakować miało również pierwsze rzuty
wojsk, głównie na kierunkach natarcia niemieckich dywi­
zji pancernych.
Oczywiście do zadań wcale nie mniejszej wagi należały
terrorystyczne naloty na wsie i miasta polskie. Wojna
błyskawiczna miała powalić nie tylko polskie siły zbroj­
ne. Miała to być również wojna totalna, zmierzająca do
sterroryzowania całego naszego narodu.
Grupa „Wschód” („Ost”) niemieckiej marynarki wo­
jennej pod dowództwem adm. Konrada Albrechta, zło­
żona z 2 pancerników, 9 niszczycieli, 14 okrętów podwod­
nych i kilku mniejszych jednostek, otrzymała zadanie
zniszczenia floty polskiej, blokady Zatoki Gdańskiej,
ochrony morskich linii komunikacyjnych Rzeszy i wresz­
cie artyleryjskiego wsparcia oddziałów wojsk lądowych
atakujących polskie wybrzeże.
Zadania pomocnicze w ataku na Polskę wypełnić miały
organizacje dywersyjno-wywiadowcze, tzw. V kolumna.
Organizację i wyikonanie zamierzeń dywersyjnych po­
zostających w ścisłej łączności z operacjami wojskowymi
powierzono III Oddziałowi Zarządu Wywiadowczego (Amt
Ausland-Abwehr) naczelnego dowództwa wojsk lądowych
(OKH). Na obszarze operacyjnym Grupy Armii „Północ”
i „Południe” bezpośrednie przygotowanie i wykonanie
akcji dywersyjnych, a także szeroką działalność wywia­
dowczą przy powszechnym wykorzystaniu nacjonalistycz­
nej mniejszości niemieckiej w Polsce organizowały wy­
dzielone placówki III oddziału we Wrocławiu, Szczecinie,
Koszalinie, Olsztynie i różnych miastach przygranicznych.
Na jego obszarze działania oddziały dywersyjne opanować
miały ważne pod względem gospodarczym obiekty prze­
mysłowe i utrzymać je do chwili wkroczenia regularnych
wojsk niemieckich, nie dopuszczając do zniszczenia ich
przez wycofujące się oddziały polskie. Głównym obiektem
dywersji miał być Górny Śląsk — najbardziej uprzemy­
słowiony rejon Polski. Akcję dywersyjną miały rozpocząć
oddziały zorganizowane na terenie należącej do Niemiec
części Górnego Śląska, występujące jako ochotnicze jed­
nostki Freikorps Ebbinghaus oraz konspiracyjne grupy
Kampf und Sabotageorganisation. Na Pomorzu zaś orga­
nizacji Selbstschutz rekrutujące się spośród miejscowych
obywateli niemieckiego pochodzenia.
Pod koniec lipca przeszkolone w obozach ćwiczebnych
Wehrmachtu oddziały dywersyjne zajęły pozycje wyjścio­
we w pobliżu naszej granicy.
Nieco później, bo 15 i 16 sierpnia, zostały wydane roz­
kazy rozpoczęcia przerzutów broni do Polski, w którą
zaopatrywano niemieckie podziemne organizacje dywer­
syjne.
Podobną działalność wywrotową organizowała na te­
renie Pomorza placówka Abwehry w Szczecinie. Spośród
planowanych działań dywersyjnych, koordynowanych
z działaniami armii regularnej na Pomorzu, do poważniej­
szych należało min. zadanie opanowania Grudziądza
i mostów tczewskich oraz dezorganizowanie odwrotu i ty­
łów Wojska Polskiego. Do zadań o szczególnym znaczeniu
należały prowokacja gliwicka i zorganizowanie zbrojnej
ruchawki w Bydgoszczy.
Od chwili gdy z wyższych sztabów Wehrmachtu popły­
nęły rozkazy, w koszarach niemieckich garnizonów
zawrzało, jak w ulu. Na wschód, na Śląsk i Pomorze to­
czyły się nocami pociągi. Zamknięte szczelnie drzwi i bre­
zentowe plandeki ukrywały tajemnicze ładunki. Pociągi
zapadały w nadgraniczne lasy, a później wracały puste.
Prasa i radio niemieckie informowały wtedy, że to ma­
newry.
Z okazji 25 rocznicy zwycięstwa pod Tannenbergiem
ogłoszono uroczyste obchody. Znów ruszyły transporty
z tajemniczym ładunkiem, toczyły się lądem i płynęły
morzem do Prus Wschodnich i Wolnego Miasta Gdańska.

Dawno już lato nie było tak upalne, jak tego roku.
Wojna polityczna, zwana wojną nerwów, trwała już
od marca i ludzie zaczęli się do niej przyzwyczajać jak
do codziennej troski.
Tymczasem meldunki polskiego wywiadu wojskowego
donosiły o sytuacji z dnia na dzień coraz groźniejszej.
W lipcu zaś w Generalnym Inspektoracie i Sztabie Głów­
nym wiedziano już na pewno, że informacje o zbierają­
cych się nad granicą polską dywizjach niemieckich ozna­
czają pełną koncentrację Wehrmachtu. Nie wiedziano
jeszcze, kiedy uderzenie nastąpi, ale Polska mogła być
zaatakowana już w najbliższym czasie i z dowolnego miej­
sca nadgranicznych obszarów Niemiec.
Już 23 marca wdrożono częściową mobilizację polską,
tzw. alarmową, czyli tajną, i skierowano zmobilizowane
oddziały nad granicę z Niemcami, ciągnącą się od Puszczy
Augustowskiej na północnym wschodzie aż po Karpaty
na południu, wzdłuż linii liczącej około 1500 km.
Były to jednak tylko nieliczne dywizje piechoty i bry­
gady kawalerii, które nie mogły zapewnić bezpieczeństwa
granic.
Polska nic dala się zastraszyć. Powiedziała Niemcom
NIE, bez względu na wynik nierównej walki. Właśnie to
polskie NIE było pierwszą przeszkodą na drodze pokojo­
wych podbojów Hitlera.
Naród nasz wiedział, że musi podjąć tę walkę, chociaż
nie będzie ona łatwa. Wiedział też, że w tej wojnie trzeba
stanąć do walki nie o większy czy mniejszy kawałek
ziemi, lecz o swój byt narodowy.
Potędze nieprzyjacielskiej przeciwstawić się musiała
Polska kilkakroć słabsza ekonomicznie i militarnie, a jej
położenie strategiczne nie sprzyjało obronie, lecz ułatwiało
najeźdźcy atak. Na północy „zwisał” nad Polską obszar
Prus Wschodnich. Wraz z obszarami Pomorza Zachodniego
i części zachodniej Górnego Śląska tworzyły one dogodne
bazy wypadowe do flankowych uderzeń na głębokie za­
plecze kraju. Stolicę Polski — Warszawę — centrum po­
lityczne i administracyjne, ważny węzeł komunikacyj­
ny i ośrodek przemysłowy, dzieliły od ówczesnych gra­
nic Niemiec nieznaczne odległości. Z Pomorza Zachod­
niego 270 km, ze Śląska 220 km, a z Prus Wschodnich
zaledwie 120 km. W wypadku wojny, już od pierwszych
chwil jej trwania, stolica i najważniejsze gospodarczo
oraz strategicznie rejony kraju znajdowały się w zasięgu
niszczycielskiego działania lotnictwa nieprzyjacielskiego.
Od 4 marca 1939 roku, tj. od daty pierwszej odprawy
w Sztabie Głównym, poświęconej sprawom przygotowania
planu operacyjnego obrony przed atakiem Niemiec, za­
brano się ostro do pracy. W drugiej połowie marca 1939
roku opracowano wytyczne dotyczące ogólnego podziału
sil i zadań poszczególnych armii i grup operacyjnych.
W planie tym (plan „Zachód”) w sposób najogólniejszy
określono koncepcję bitwy obronnej następująco:
— broniąc obszarów niezbędnych do prowadzenia woj­
ny, zadać Niemcom jak największe straty;
— wykorzystując sprzyjające warunki do przeciwude-
rzeń odwodami, nie dać się rozbić przed rozpoczęciem
działań sprzymierzonych na zachodzie;
— po wystąpieniu zbrojnym sprzymierzonych i odcią­
żeniu frontu polskiego podjąć decyzje zależne od sytuacji.
Biorąc pod uwagę względy natury ekonomicznej oraz
mobilizacyjnej, a także ewentualność niemieckiej akcji
zaczepnej o znaczeniu lokalnym na Pomorze, Gdańsk lub
Górny Śląsk, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych — mar­
szałek Polski Edward Rydz-Śmigły postanowił stoczyć
bitwę obronną głównymi siłami na obszarach zachodniej
części kraju.
23 marca 1939 roku dowódcy armii i grup operacyj­
nych otrzymali zadania dla swoich wojsk.
SGO „Narew” pod dowództwem gen. Czesława Młota-
-Fijałkowskiego na Podlasiu miała bronić północno-
-wschodnich obszarów kraju.
Armia „Modlin", którą dowodził gen. Emil Krukowicz-
-Przedrzymirski, broniąc północnego Mazowsza, osłonić
Warszawę od strony Prus Wschodnich.
Armia „Pomorze” gen. Władysława Bortnowskiego,
skoncentrowana w Borach Tucholskich i nad Osą, bronić
Pomorza.
W Wielkopolsce stanąć miała armia „Poznań” na czele
z gen. Tadeuszem Kutrzebą.
Osłonę Łodzi i wiodących na Warszawę z południowego
zachodu linii komunikacyjnych powierzono gen. Juliu­
szowi Rómmlowi. Stanął on na czele armii „Łódź”.
Na Śląsku i Podgórzu rozwinąć miała swe dywizje
armia „Kraków” pod dowództwem gen. Antoniego Szył-
linga.
Armia „Karpaty” zamknęła przełęcze karpackie na dro~
gach prowadzących ze zwasalizowanej przez Niemców
Słowacji. Dowódcą armii mianowano gen. Kazimierza Fa-
brycego.
Odwody Naczelnego Wodza koncentrować się miaiy
stopniowo dopiero po wprowadzeniu w życie mobilizacji
powszechnej. Odwodem głównym była armia „Prusy”
gen, Stefana Dęba-Biernackiego. Stanąć miała na dużym
obszarze między Tomaszowem Maz., Radomiem i Kielca­
mi, głównie na tyłach armii „Łódź” i „Kraków”, i wspie­
rać je, gdyby Niemcom udało się przerwać tam linię
polskiej obrony.
Inne mniejsze zgrupowania odwodowe dywizji polskich
podeprzeć miały skrzydła frontu, na północy nad dolną
Narwią i na południu pod Tarnowem.
Do chwili rozpoczęcia działań wojennych nie zdołano,
niestety, przeprowadzić całkowitej mobilizacji, opóźnio­
nej na skutek interwencji państw zachodnich, które za
każdą cenę usiłowały unikać zadrażnień z prącym do
wojny Hitlerem. Zdołano skoncentrować i rzucić do
walki ok. miliona żołnierzy, 4,5 tys. dział, 700 czołgów,
głównie rozpoznawczych, i 400 samolotów.
W wojnie sam na sam z Niemcami kraj nasz, nie­
stety, nie miał żadnych szans na skuteczną obronę. Pań­
stwo polskie i naród oczekiwały chwile największej próby.

20 marca gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba skompletował


swój ścisły sztab, a w trzy dni później, wezwany przez
marszałka Edwarda Rydza-Smigłego, otrzymał zadanie
obrony Wielkopolski.
Położenie Wielkopolski, wysuniętej szerokim występem
ku zachodowi, nie sprzyjało obronie. Stąd iść mogły
tylko natarcia, np.: wielkie ofensywne działanie prze­
ciwko Berlinowi czy kontrofensywne przeciwko woj­
skom nieprzyjacielskim wdzierającym się z Pomorza Za­
chodniego bądź ze Śląska w kierunku na Warszawę.
Ofensywne działanie na Berlin mogło być jedynie
przedmiotem teoretycznych rozważań strategiczno-opera-
cyjnych. Polska bowiem ani napadać na nikogo nie chcia­
ła, potrzebując nade wszystko spokoju dla regeneracji
sił odrodzonego po zaborach państwa, ani nie mogła,
zważywszy jej wątły w porównaniu z potężnymi Niem­
cami potencjał ekonomiczny i militarny. Jak się później
okaże, zabraknie jej nawet sił do działań kontrofensyw-
nych niezbędnych do obrony napadniętego kraju.
Zachowując postawę bierną w Wielkopolsce, dano by
napastnikowi sposobność do uderzeń skrzydłowych, wy­
mierzonych w głębokie tyły jej obszaru. Mierząc z Po­
morza i Śląska na Warszawę, przeciąłby on wszystkie
żywotne arterie łączące Wielkopolskę z centrum kraju
i pozbawił ją wszelkiej siły w toczącej się wojnie.
Jednakże mimo ważkich racji wojskowych przema­
wiających przeciw obronie Wielkopolski, także ze wzglę­
du na brak poważniejszych przeszkód naturalnych, sta­
nęły tam wzdłuż granicy z Niemcami cztery dywizje pie­
choty i dwie brygady kawalerii.
O obronie Wielkopolski zadecydowały przede wszystkim
względy polityczne i ekonomiczne. Te pierwsze kazały tu
trwać, by nie stworzyć najmniejszego nawet pozoru, że
wobec bezczelności niemieckich żądań rewindykacyjnych
Polska zamierza ustąpić. Ponadto Wielkopolska była wiel­
kim zapleczem żywnościowym, u także źródłem rezerw
ludzkich. Wielkopolanie cieszyli się sławą doskonałych
i bitnych żołnierzy.
Jak napisał jeden z wybitnych żołnierzy tej armii, gen,
bryg. Roman Abraham: ,,Miejscowe społeczeństwo praco­
wite, spokojne, nieskłonne do entuzjazmu, raczej
zamknięte w sobie, twarde — od pokoleń zachowało głę­
boko w duszy nienawiść do odwiecznego wroga — Pru­
saka, pomne krzywd ojców i własnych”1

1 R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury.


Warszawa 1969, s. 20.
Ziemi tej trzeba było więc bronić, jak długo tylko
będzie to możliwe.
Na przedpolach armii „Poznań” wywiad polski nie
stwierdził koncentracji poważniejszych sił nieprzyjaciel­
skich. Były tam głównie oddziały Grenzschutzu2, niezdol­
ne do podjęcia większej akcji zaczepnej. Nie należało więc
oczekiwać ataku, wymierzonego wprost w Wielkopolskę.
Konieczna była jednak osłona kierunku wiodącego
z Frankfurtu do Poznania, by zapobiec zaskoczeniu sto­
licy Wielkopolski i rozpoznać siły i zamiary nieprzyja­
ciela.
Armia „Poznań” stanąć miała na pozycjach obronnych
między armią „Pomorze” na północy i armią „Łódź” na
południu, a do głównych zadań, jakie marszałek powie­
rzył gen. Kutrzebie w ramach obrony Wielkopolski, nale­
żało zatrzymanie niemieckiego natarcia, którego oczeki­
wano spod Frankfurtu n. Odrą w kierunku Poznania.
Armia osłaniać też miała aktywnie skrzydła pozycji
obronnych sąsiednich armii, które spodziewały się cięż­
kich zmagań z nieprzyjacielem przede wszystkim nad
środkową Wartą i Widawką, a także na Pomorzu.
Spośród czterech dywizji piechoty i dwóch brygad ka­
walerii, które weszły w skład armii, trzy dywizje piechoty
i jedna brygada kawalerii bronić miały pierwszej pozycji
obronnej, zwanej osłonową, biegnącej od Nakła przez
Kcynię, Wągrowiec, Oborniki, Poznań, Srem, Krotoszyn
do Ostrowa Wielkopolskiego.
Z tyłu na południe od Gniezna miała być skoncentro­
wana piechota w sile niepełnej dywizji oraz brygada ka­
walerii.
Wypełniwszy zadania na pierwszej pozycji obronnej,
armia poznańska prowadząc walki opóźniające wycofać
się miała na główną linię obrony, opartą z jednej strony
o Bydgoszcz, skąd biegła ku południowi wzdłuż jezior

2 Straż graniczna.
żnińskieh i jeziora Gopło, a z drugiej strony o rzekę War­
tę w rejonie Uniejowa.
Tak zorganizowaną obronę armii Naczelny Wódz zamie­
rzał wzmocnić swoimi odwodami. Był to tzw. odwód NW
„Kutno” złożony z dwóch dywizji piechoty, które skon­
centrowane na obszarze między Kutnem, Płockiem i Wło­
cławkiem mogły również wspierać, zależnie od rozwoju
sytuacji, armię „Pomorze” oraz armię „Modlin”, z którą
nad Drwęcą ta pierwsza sąsiadowała. W przypadku jeszcze
innego rozwoju wydarzeń na froncie, dywizje odwodowe
Naczelnego Wodza mogły interweniować na południowym
skrzydle armii „Poznań”, szczególnie w okolicznościach
podyktowanych koniecznością udziału sił poznańskich
w bitwie armii „Łódź” nad Wartą.
Koncentracja armii realizowana w ramach ogólnego
planu mobilizacji polskich sił zbrojnych odbywała się
w miarę wprowadzania poszczególnych faz mobilizacji
alarmowej zakończonej mobilizacją powszechną. Uzależ­
nione to zaś było od skali napięcia politycznego z jednej
strony, z drugiej zaś wzrastającego zagrożenia militar­
nego przez postępującą koncentrację Wehrmachtu.
Pierwszego przesunięcia wojsk na obszar operacyjny
armii „Poznań” dokonano już w marcu 1939 roku po
częściowej mobilizacji alarmowej. Przybyła wtedy część
oddziałów 26 dywizji piechoty, 37 pułk piechoty, który
podjął zadania osłony w rejonie Wągrowca. W lipcu
skoncentrowała się tutaj cała dywizja.
Podolska Brygada Kawalerii, zmobilizowana w ostat­
nich dniach sierpnia, wyładowywała się z transportów
kolejowych już pod bombami Luftwaffe.
Pozostałe wielkie jednostki i oddziały armii 14, 17, 25
dywizje piechoty, Wielkopolska Brygada Kawalerii, bry­
gady Obrony Narodowej: Poznańska i Kaliska, 7 pułk
artylerii ciężkiej, 3 pułk lotniczy oraz dywizjon pociągów
pancernych, stacjonujące w garnizonach pokojowych na
terenie Wielkopolski, były na miejscu i po zmobilizowa­
niu podjęły zadania fortyfikowania oraz osłony pozycji
obronnych.
Główną kwaterę armii przygotowano w Gnieźnie, dokąd
gen. Kutrzeba przybył z Warszawy wraz z oficerami do­
wództwa i sztabu dopiero w nocy z 28 na 29 sierpnia,
a więc tuż przed agresją.
*

Poczynając od pierwszego dnia marcowej mobilizacji


alarmowej, w garnizonach Wielkopolski trwał permanent­
ny stan gotowości bojowej oddziałów. Na przemian to
czuwając na stanowiskach osłony, to szkoląc się, bądź for-
tyfikując pozycje obronne, mogły one w każdej chwili
podjąć walkę z nieprzyjacielem.
W osłonie mobilizacji i koncentracji armii stanęły: na
północy w rejonie Wągrowca — 26 dywizja piechoty pod
dowództwem płk. Adama Brzechwy-Ajdukiewicza; głów­
ny ośrodek polityczno-administracyjny — Poznań osła­
niała 14 dywizja piechoty dowodzona przez gen. Fran­
ciszka Włada; Wielkopolska Brygada Kawalerii gen. Ro­
mana Abrahama — na przedpolu środkowej Warty, głów­
nie między Śmiglem, Lesznem i Rawiczem; 25 dywizja
piechoty pod dowództwem gen. Franciszka Altera — na
przedpolu Prosny między Krotoszynem, Ostrowem Wlkp.
i Kaliszem.
Budowę fortyfikacji polowych podjęto już na przełomie
marca i kwietnia, najpierw jednak w skali ograniczo­
nej brakiem planu fortyfikacyjnego naczelnego dowódz­
twa z jednej strony, z drugiej zaś koniecznością oszczę­
dzania zasiewów rolnych. W czerwcu nadeszły rozkazy
i założenia planu budowy umocnień, a wkrótce potem
polecenia zintensyfikowania prac ziemno-fortyfikacyjnych
w rejonie Żnina, Koła, Wągrowca, Poznania i Kalisza.
Wojskowe przygotowania obronne i rosnące z dnia na
dzień napięcie polityczne w stosunkach polsko-niemiec­
kich aktywizowały całe społeczeństwo regionu wielko­
polskiego, konsolidujące się coraz mocniej w działaniu
obronnym, przeciwko destrukcyjnej działalności niemiec­
kiej mniejszości.
Dowody antypolskiej, wręcz wrogiej postawy ujawniły
się nie tylko w manifestacyjnej negacji rzeczywistości
polskiej. Mnożyły się także ucieczki młodych obywateli
polskich narodowości niemieckiej do Rzeszy, gdzie wcie-
lani byli do Wehrmachtu. Członkowie jawnie działających
i tajnych organizacji niemieckich znaleźli się bądź bez­
pośrednio w szeregach V kolumny, osławionej hitlerow­
skiej forpoczty dywersyjno-szpiegowskiej, bądź wspierali
ją współdziałając lub popierając wrogą Polsce działal­
ność.
„...W okresie narastającego zagrożenia niemieckiego —
przypominają Piotr Bauer i Bogusław Polak — całe spo­
łeczeństwo polskie związało się uczuciem i działaniem
z wojskiem. Wielkopolanie nie ulegli zbytnio nastrojom
krańcowego optymizmu. Niewątpliwy wpływ na to miało
wzmożenie antypolskiej działalności V kolumny w Polsce.
Właśnie w Wielkopolsce V kolumna wyróżniała się aktyw­
nością i rozmachem organizacyjnym. Miejscowi Niemcy
prowadzili działalność szpiegowską i dywersyjną, opra­
cowywali wykazy działaczy polskich, m. in. byłych pow­
stańców wielkopolskich, działaczy gospodarczych, społecz­
nych, ludzi kultury...”3
Odpowiedź społeczeństwa wielkopolskiego była jedno­
znacznie zdecydowana, ale rozważna. Taka właśnie posta­
wa okazała się skuteczną zaporą dla wielu antypolskich
akcji wyróżniających się niezwykłą perfidią działania
i dużą szkodliwością skutków. W walce, z tą iście szczurzą
inwazją udział młodzieży, głównie harcerskiej i szkół
średnich, jak zawsze w dziejach naszych bywało najmoc­
niej czującej niebezpieczeństwo grożące ojczyźnie, był
największy i bardzo skuteczny.

3 P. B a u e r i B . P o l a k , 55 Poznański Pułk Piechoty w obro-


nie Ojczyzny 1939 r. Leszno 1980, s. 59.
Jedna po drugiej wpadały w ręce władz ukryte prze-
myślnie szpiegowskie radiostacje, przesyłające informacje
dotyczące polskiej obronności. Dla wielu przyczajonych,
a czekających na sygnał do otwartego wystąpienia dywer-
santów, zabrakło broni ukrytej w tajnych magazynach.
Zabrakło materiałów wybuchowych, które miały służyć
niemieckiej propagandzie aktami terroru i prowokacji,
„...dzięki pomocy społeczeństwa — przypominają kroni­
karze — policja odkryła cały arsenał broni w Dorzecz-
kowie, pow. leszczyński, w majątku Nienv:e barona Hor-
sta von Leesena. W Waszkowie w pow. rawiekim za prze-
myt (broni, dywersantów, materiałów propagandowych
— T. J.) aresztowani zostali Richard Hohn i Eryk Helmiń-
ski. Punkt przerzutowy znajdował się u działaczy JDP
w Poniecu, Stibbena i Benischema...” 4
Wciąż nowe dowody o rozszerzającym się zakresie i me­
todach działania V kolumny, ujawniające jednoznaczne
intencje przygotowywanej przez sąsiada agresji, tylko
wzmacniały determinację Wielkopolan, gotowych poświę­
cić obronie ojczyzny wszystko, co mają.
Akcja zbierania środków finansowych w ramach inicjo­
wanych przez państwo pożyczek i funduszy (POP — Po­
życzka Obrony Przeciwlotniczej, FON — Fundusz Obro­
ny Narodowej, FOM — Fundusz Obrony Morskiej) na
cele służące obronności państwa zakończyła się zebraniem
olbrzymiej na owe czasy sumy ponad 30 milionów zło­
tych.
Wielką popularnością cieszyły się organizacje paramili­
tarne samoobrony i samopomocy społecznej, m. in. Obrony
Przeciwlotniczej (OPL), Polskiego Czerwonego Krzyża
(PCK), Przysposobienia Wojskowego (PW), Wojskowej
Służby Kobiet (WSK), Polskiego Związku Zachodniego
(PZZ), Pogotowia Zbrojnego Wsi (PZW), Federacji Pol­
skich Związków Obrońców Ojczyzny (FPZOO) i innych.

4 T a m ż e , s. 61
Społeczna Sieć Informacji (SSI) przewidująca ochotni­
czy zaciąg obywateli do wykonywania zadań o szczegól­
nym znaczeniu na tyłach wojsk nieprzyjaciela, gdy prze­
kroczą granicę naszego państwa, miała zgodnie z założe­
niami Oddziału II Sztabu Głównego WP informować do­
wództwo polskie i prowadzić działania dywersyjne.
23 sierpnia 1939 roku, po specjalnym rozkazie gen. Ku­
trzeby, SSI zaczęła się organizować. Kilkuosobowe, zło­
żone z najdzielniejszych ludzi regionu, dobrze uzbrojone
i wyposażone w materiały wybuchowe grupy wywiadow-
czo-dywersyjne czekały na sygnał do działania.
Tymczasem mijały ostatnie, pełne dramatycznego na­
pięcia dni sierpnia 1939 roku. Pod powierzchnią pozornej
codzienności przyczaiły się niepokój i groza.
W Wielkopolsce, tak jak w całym kraju, ludność przy­
stąpiła spontanicznie do kopania rowów przeciwlotniczych
i okopów pozycji obronnych, budowania przeszkód prze­
ciw piechocie nieprzyjaciela i czołgom. Jak się okazało,
był już po temu najwyższy czas, chociaż nikt wtedy
jeszcze nie wiedział, że to ostatni tydzień pokoju. Sypano
te polskie szańce szybko, bez oddechu, w nerwowym
oczekiwaniu nieznanego, a groźnego jutra.
W Poznaniu wykopano 25 km rowów przeciwlotniczych,
w Lesznie 6 km, a w Inowrocławiu 14 itd. Lista ludzi
ofiarujących dobrowolnie swoją pracę wojnie była długa.
Chłopskie pola straciły barwę pejzażu wsi polskiej,
postrzępione rudymi zygzakami okopów. Miasta z oknami
w bandażach papierowych pasków, z otwartą raną po­
dziurawionych schronami parków i placów, przybierały
szarość architektury wojny.
W pierwszych dniach sierpnia wprowadzono ostre dy­
żury służb garnizonowych. 24 sierpnia mobilizacja alar­
mowa zaczęła gromadzić w koszarach jednostek wielko­
polskich powołanych pod broń rezerwistów. Mobilizacja
powszechna obwołana kilka dni później, zastała armię
prawie całkowicie zmobilizowaną i gotową do działań.
29 i 30 sierpnia nadeszły do dowództwa dalsze alarmu­
jące rozkazy. Dywizje i pułki armii poznańskiej stanąć
miały w uszykowaniu obronnym gotowe do „przyjęcia”
nieprzyjaciela oraz zachować stan najwyższej czujności.
Pułki 10 i 37 z 26 dywizji piechoty rozwinęły się
w pierwszej linii dla Obrony Gołańczy i jezior wągrow-
skich, wspierane na północy przez batalion 18 pułku. Do­
wództwo dywizji rozlokowane w Wapnie Nowym trzy­
mało w odwodzie 18 pułk piechoty i batalion ON „Żnin”
ubezpieczający pozycję główną dywizji.
W pierwszym rzucie osłony 14 dywizji piechoty na za­
chodnim przedpolu Poznania rozwinęła swoje bataliony
Poznańska Brygada ON. Na drugiej linii 57 pułk piechoty
obsadził przedmoście Poznania, a na południe od przed-
mościa kawaleria dywizyjna. 7 pułk strzelców konnych
z Wielkopolskiej Brygady Kawalerii stanął w obronie
Warty między Obornikami a Poznaniem. Kawaleria dywi­
zyjna w Swarzędzu, w rejonie rozmieszczenia kwatery
głównej dywizji z 58 pułkiem piechoty w odwodzie w re­
jonie Murowanej Gośliny.
Oddziały wydzielone Wielkopolskiej Brygady Kawalerii
„Czempiń”, „Leszno” i „Rawicz” złożone z oddziałów
17 pułku ułanów i 55 pułiku piechoty (14 DP) wysunęły
się na dalekie przedpole Warty, zaś w bezpośredniej obro­
nie rzeki pozycję osłony objęły bataliony ON „Rawicz”,
„Kościan”. „Leszno” i „Jarocin” oraz batalion z 68 pułku
17 dywizji piechoty. Dowództwo brygady znajdowało się
w Śremie, a dwa zgrupowania odwodowe — dowództwo
55 pułku piechoty i jeden batalion oraz 15 pułk ułanów
pod Zaniemyślem.
Z 25 dywizji piechoty dwa pułki w pierwszej linii na
przedpolach rzeki Prosny, 56 w rejonie Krotoszyna i 60
w rejonie Ostrowa. W drugiej linii nad Prosną, na po­
zycji osłonowej, 70 pułk z 17 dywizji przydzielony w re­
jon Stawiszyna i 29 pułk w rejonie Kalisza, gdzie rozlo­
kowała się również kwatera główna dywizji.
W odwodzie armii zostały dwie wielkie jednostki:
17 dywizja piechoty płk. Mieczysława Mozdyniewicza we
Wrześni i Gnieźnie i tamże jej kwatera główna oraz Po­
dolska Brygada Kawalerii płk. Leona Strzeleckiego, która
wyładowywała swoje ostatnie oddziały z transportów ko­
lejowych i koncentrowała się w pobliżu Nekli.
ODWRÓT BEZ BITWY

Wojna przyszła nagle, o świcie padły pierwsze strzały


chaotyczne i nerwowe.
W strażnicach podniesiono alarm, rozdzwoniły się tele­
fony.
— Wróg przekroczył granicę.
Do dowódców i sztabów oddziałów broniących Wielko­
polski zaczęły napływać meldunki o wtargnięciu nieprzy­
jaciela. Spróbujmy odnaleźć w relacjach uczestników wy­
darzeń choćby cząstkę dramatycznej chwili pierwszego
spotkania z wojną:
„...Gęsta mgła zasłaniała nam widoczność — wspomina
plut. Józef Depa — aż tu nagle nad naszymi głowami, na
wysokości około 100 m przeleciał samolot z odznakami
czarnego krzyża i swastyki. Pod osłoną gęstej mgły nie­
przyjaciel mógł sobie pozwolić na tak śmiały wyczyn.
Samolot znikł tak szybko, że nie zdołano do niego ognia
otworzyć. Był to widoczny znak, że wróg przekroczył
naszą granicę...”
Gen. Abraham otrzymał pierwsze meldunki kilkanaście
minut po wkroczeniu Niemców na teren Wielkopolski.
„...Oddziały wydzielone »Leszno« i »Rawicz« zameldo­
wały, że Niemcy przekroczyli granicę i ostrzeliwują
ogniem artyleryjskim miasto i dworzec kolejowy w Lesz­
nie. Prawie równocześnie zgłosiły się telefonicznie urzędy
pocztowe z Bojanowa, Ponieca i innych miejscowości nad­
granicznych, informując o wkroczeniu Niemców. Nasze
dzielne telefonistki do ostatniej chwili przekazywały wia­
domości, nawet wtedy, gdy Niemcy zajęli już miejsco­
wości...”
„...Połączyłem się z majorem Kalwasem. Przy telefonie
odezwał się zaspany głos podoficera służbowego. »Obudzić
majora i zameldować, że Niemcy przekroczyli naszą gra­
nicę. Pułk ma wykonywać zadanie.« »Nie rozumiem.« (od­
powiedź podoficera). Straszna wieść, której spodziewa­
liśmy się przez tyle tygodni, z trudem torowała sobie
drogę do świadomości zmęczonego żołnierza. Powtórzy­
łem rozkaz jeszcze raz, a gdy to nie podziałało, krzykną­
łem zniecierpliwiony: »Wojna — rozumiecie.« »Tak jest,
panie rotmistrzu, rozumiem, wojna«”.
Cały kraj pogrążał się szybko w tej nie chcianej na­
rzuconej nam rzeczywistości.
O godzinie 5.30 oficer służbowy Sztabu Naczelnego
Wodza otrzymał meldunek, że Niemcy bombardowali
Tczew i przekroczyli granicę na Pomorzu.
W 15 minut później oficer operacyjny sztabu armii
„Kraków” meldował:
— Niemcy atakują Jabłonki, a piechota z czołgami na­
ciera na Krzepice i Częstochowę. Jabłonka Orawska pali
się od ognia nieprzyjacielskiej artylerii.
Podnieconym ze zdenerwowania głosem informował, że
w tej właśnie chwili samoloty niemieckie są nad Krako­
wem. Nasza artyleria przeciwlotnicza otworzyła ogień.
Wątpliwości nie było. To wojna.
— Ogłaszam alarm Sztabu Naczelnego Wodza.

Na całym rozległym froncie polskiej obrony rozgorzała


bitwa. Wzięło w niej udział z obu stron około 3 milionów
żołnierzy, ponad 3 tysiące czołgów, 2,5 tysiąca samolotów
bojowych, nie licząc innej broni i technicznych środków
walki. Jednakże przewaga olbrzymia, gdy idzie o środki
techniczne, należała do Niemców.
1 września Wielkopolską zaatakowało lotnictwo nieprzy­
jaciela. Luftwaffe bombardowała przede wszystkim
Poznań, Gniezno i Wrześnię. Jednakże po tym silnym ude­
rzeniu lotnictwa natarcie głównych sił armii lądowej
nie nastąpiło. Słabe oddziały jednostek Landwehry1
i Grenzschutzu, osłaniające prawie 300-kilometrową lukę
między zgrupowaniami zaczepnymi Grup Armii „Północ”
i „Południe”, wykonały tylko, jak w dowództwie polskiej
armii oceniono słusznie, natarcia pozorujące. Nieprzyjaciel
podjął je na długim odcinku atakując Odolanów, Kroto­
szyn, Rawicz, Bojanowo, Rydzynę, Zbąszyń, Wolsztyn,
Międzychód, Wysoką i Łobżenicę, ale bez powodzenia
Został zmuszony do wycofania się za granicę lub wstrzy­
mania akcji zaczepnej.
Do poważniejszych starć doszło jedynie pod Krotoszy­
nem, w Rawiczu i Lesznie.
Na Krotoszyn ruszył 183 pułk Landwehry. Przekro­
czył on naszą granicę w okolicach Zdun i Sulmierzyc
i zaatakował broniące obu tych miejscowości oddziały
Straży Granicznej i Obrony Narodowej. W tym pierw­
szym starciu Niemcy wzięli górę, głównie artyleria, którą
dysponowali, a której Polacy mogli przeciwstawić tylko
broń piechoty. Obie miejscowości padły więc po krótkiej
walce i dopiero pod Krotoszynem spotkali się z siłami
równymi ich sile. Dostępu do miasta bronił I batalion
56 pułku piechoty. Niemcy atakowali obronę polską przez
cały dzień, ale nie postąpili ani kroku. Gdy w odsiecz
naszym piechurom przybył na pole walki pociąg pancerny
nr 12, nieprzyjaciel nie czując za sobą przewagi własnej
artylerii, dał za wygraną.
Pod wieczór dowódca niemieckiego pułku wydał roz­

1 Jednostki złożone z rezerwistów starszych roczników.


kaz przerwania walki i wycofał swoje wykrwawione od­
działy ku granicy.
Walki o Rawicz poprzedziły wypady nieprzyjacielskich
oddziałów, które już o 2.00 po północy opanowały po
krótkiej walce przez zaskoczenie przedpole miasta. Do­
piero trzy godziny później od strony Zagłębia (Koenigs-
dorf) Niemcy podjęli słabe natarcie w sile nie większej
niż kompania i to bez wsparcia artylerii. Nie kwapili się
więc do ataku, gdy nad rzeką Masłówką natknęli się na
polskie ubezpieczenie. Była to tylko drużyna strzelecka,
liczebnie d zi ewi ęciokr o tnie słabsza, pod dowództwem por.
Juliana Biedowańca. Załoga opuściła jednak miasto, do
którego po kilku godzinach wkroczyli Niemcy. Okazało
się bowiem, że na północ od Rawicza, pod Bojanowem,
rozwój wydarzeń był dla nas mniej pomyślny. Nieprzy­
jaciel uderzył tu większymi siłami i zdołał wyprzeć nasze
oddziały z Bojanowa i Kaczkowa, poważnie przez to za­
grażając oskrzydleniem Rawicza.
Wkrótce jednak odebrano napastnikom Bojanowo
i Kaczkowo śmiałymi kontratakami naszych piechurów
prowadzonych przez poruczników Henryka Krystka i Ka­
zimierza Kubickiego. Walki o Bojanowo nie przyjęli, ale
w Kaczkowie stawili twardy opór, złamany dopiero w za­
ciętym starciu i po całkowitym rozbiciu kompanii Grenz-
schutzu. Wzięto broń i kilkunastu jeńców do niewoli.
Polegli w tej walce strzelcy polscy, Stanisław Szulc, Jan
Jurdeczka i Franciszek Barteczka, spoczęli na ponieckim
cmentarzu. Kilku innych odniosło rany.
Teraz, uwolniwszy się od groźby niemieckich ataków
z flanki, można było sięgnąć po Rawicz.
Tymczasem w mieście miejscowi Niemcy rozpanoszyli
się na dobre. Już samozwańczy burmistrz uzurpował sobie
władzę. Już pyszniła się zatknięta na ratuszu flaga ze
złowrogą swastyką, a wykarmieni na białym polskim
chlebie tzw. obywatele polscy pochodzenia niemieckiego
wypełnili ulice butnym szwargotem..
2 września rano III batalion 55 pułku piechoty uderzył na
miasto. Ppłk Jabłoński otrzymał rozkaz odebrania Ra­
wicza.
Walki uliczne trwały krótko, ale były niezwykle gwał­
towne. Nieprzyjaciel wyrzucony z Rawicza cofał się, nie
stawiając oporu, poza granice naszego kraju. Niefortunny
burmistrz został aresztowany i do czasu trwania armii
„Poznań” w Wielkopolsce. rozmyślał w miejscowym aresz­
cie garnizonowym nad zmiennością losów niemieckiego
urzędnika magistrackiego. Ucichł szybko, jak się pojawił,
krzykliwy szwargot. Niezwykłej ceremonii zdejmowania
z ratusza obcej flagi towarzyszyły złe spojrzenia wielbi­
cieli herrenvolku. Jeszcze nie święcili zwycięstwa.
Rozpoczęła się niemiecka ruchawka w Lesznie. Wznie­
cono ją przy pomocy licznego oddziału dywersyjnego,
który korzystając z pomocy niemieckich kolonistów już
po północy przeszedł granicę i zaczaił się w okolicy wsi
Nowe Długie. Rano wraz z oddziałami Grenzschutzu
przystąpił do akcji, siejąc wśród ludności polskiej terror
i strach.
W dowództwie garnizonu w Lesznie meldowano o nie­
mieckich wypadach na polskie placówki Straży Granicz­
nej w Henrykowie, Starych i Nowych Długich, w Tar-
nowej Łące i Jabłonnie. Z garnizonu wyszły natychmiast
oddziały z odsieczą.
Napastnicy jakby na to tylko czekali, licząc na wyciąg­
nięcie z Leszna załogi. Zaraz potem spadły na miasto po­
ciski artylerii. Jak na sygnał w różnych punktach miasta
rozszalała się strzelanina. Dywersja, zwana V kolumną,
wystąpiła otwarcie.
W garnizonie pozostało jednak jeszcze dość sił, aby
ruchawkę stłumić. W decydującej chwili walk ulicznych
wszedł do akcji szwadron polskich czołgów rozpoznaw­
czych TKS pod dowództwem por. Wacława Chłopika.
W Lesznie zapanował spokój.
Z podobnym skutkiem rozwijały się wydarzenia na
reszcie frontu armii; w rejonach obronnych 14 i 26 dy­
wizji piechoty. Nieprzyjaciel wypróbowywał siłę naszych
pozycji wypadami, gdzieniegdzie tylko podejmując sil­
niejsze, zorganizowane natarcia. Aktywnie wystąpiły zaś
grupy dywersantów, wspierane terrorystycznymi nalota­
mi Luftwaffe na większe skupiska miejskie, węzły ko­
munikacyjne, lotniska połowę i Gniezno — siedzibę kwa­
tery głównej armii „Poznań”.
Chociaż nieprzyjaciel nie miał powodzenia w otwartej
walce, to skutki dywersji okazały się dotkliwe. Paniczna
ewakuacja ludności cywilnej, uciekającej przed okrucień­
stwem dywersantów i zachęconych ich brutalną akcją
wszystkich, bez mała, miejscowych Niemców, zablokowała
drogi, ograniczając ruchy oddziałów wojskowych.
W samym Gnieźnie — przypomina Piotr Bauer —
„...dawały się już odczuć pierwsze oznaki chaosu. Dro­
biazgowo opracowany plan ewakuacyjny zaczął się rwać.
Sytuację utrudniali ciągle napływający uchodźcy, parali­
żując ruchy wojsk i ewakuację.
Dodatkowym problemem dla sztabu płk. dypl. Mozdy-
niewicza stały się napływające z terenu meldunki
o akcjach sabotażowych mniejszości niemieckiej. Na tere­
nie całego pasa działania 17 dywizji piechoty, chociaż
z mniejszym natężeniem aniżeli w powiatach nadgranicz­
nych, stwierdzono niszczenie przez dywersantów linii tele­
fonicznych, obiektów wojskowych, a nawet wypadki
ostrzeliwania oddziałów wojskowych” 2.
Na terenie Wielkopolski nieprzyjaciel nie podejmował
więc akcji zaczepnej na większą skalę. Do czego zatem
zmierzał, jakie ukrywał zamiary na przyszłość?
1 września gen. Kutrzeba nie miał jeszcze pełnego obra­
zu motywów operacyjnych przeciwnika i w wieczornym
meldunku do Sztabu Naczelnego Wodza informował:
„Nieprzyjaciel działał na skrzydłach armii. Na reszcie

2 P. B a u e r , Szlak bojowy 69 pułku piechoty, w . Gniezno


1 Ziemia Gnieźnieńska, Gniezno 1978, s. 266—268
frontu zachowywał się na ogół biernie. Przypuszczam, że
są to działania wstępne; liczę się z dalszym działaniem
na skrzydła, przy czym spodziewam się wprowadzenia
nowych sił...” 3
Możliwie najszybsze odkrycie zamiarów nieprzyjaciela
miało kluczowe znaczenie dla biegu operacji obronnej nie
tylko zresztą na obszarze działania armii „Poznań”.
6 wielkich jednostek tej armii i oddziały wzmacniające
ją liczyły około 100 tys. ludzi, karnych i znanych z bit-
ności żołnierzy Wielkopolski. Jeżeli Niemcy nie w bitwie
o ten region Polski szukali rozstrzygnięcia, to tę siłę
można byłoby rzucić gdzie indziej, np. na środkowy odci­
nek frontu, decydujący o obronie przedpola naszej stolicy
i środkowej Wisły.
Sprowokować nieprzyjaciela...
Posłużyła temu zamiarowi samorzutna inicjatywa gen.
Abrahama, który nie chciał gasić zapału swoich żołnierzy,
rozpędzonych w pościgu za wrogiem.
Dowódca armii „Poznań” zamysł gen. Abrahama
o przeprowadzeniu wypadu na stronę niemiecką zaakcep­
tował bez słowa sprzeciwu. Jeżeli bowiem przeciwnik ze
zrozumiałych względów wzbraniał się przed przedwczes­
nym odkryciem kart, to trzeba było to na nim wymóc.
Gen. Abraham często wspominał te pierwsze udane dni
wojny, jakby szukając żołnierskiego zadośćuczynienia za
tę późniejszą straszną klęskę i bezsilność.
Miał świetną kadrę podoficerską i dobrze wyszkolonych
żołnierzy, którzy przeszli chrzest bojowy podczas tłumie­
nia dywersji w Lesznie. Por. Chłopik zameldował, że roz­
poznał teren i wytyczył kierunek pierwszego skoku.
Czasami generał przerywał opowiadanie i zbierał myśli,
po chwili zadumy wracał do opowiadania.
Opowiadając, ożywiał się. Z oczu uciekało zmęczenie,
a w kącikach ust pojawiał się leciutki uśmiech. Jego twarz

3 Kampania wrześniowa 1939 r., w: Polskie Siły Zbrojne w dru­


giej wojnie światowej, t. I, cz. 2, Londyn 1954, s. 141.
— Sytuacja ogólna nie pozwala na zaangażowanie się
pana generała w tę fazę bitwy — wyjaśnił Stachiewicz.
Upoważniony przez Naczelnego Wodza miał kategorycz­
nie odwieść Kutrzebę od tego zamiaru.
— Armia pana generała jest potrzebna marszałkowi do
wykonania innych zadań o ważniejszym znaczeniu stra­
tegicznym. Jeszcze będzie się pan bił — zakończył obiecu­
jąco.
Kategoryczne odrzucenie przez Naczelnego Wodza, mar­
szałka Rydza-Smigłego wszelkich sugestii angażowania
armii „Poznań” w bitwę pod Sieradzem — obaj dowódcy,
generałowie Rómmel i Kutrzeba, przyjęli wtedy, jako nie­
uzasadnioną, rezygnację z możliwości pobicia części wojsk
nieprzyjacielskich.
Jednakże nie pod Sieradzem ważyły się losy bitwy
o całą zachodnią część naszego kraju i nie tutaj należało
oczekiwać jej rozstrzygnięcia. Cała koncepcja obronna
naczelnego dowództwa została już bowiem podważona na
południowym odcinku frontu. Ugodził w nią wymuszony
przewagą sił Grupy Armii „Południe” odwrót armii „Kra­
ków” ze Śląska i złamanie oporu polskiego siłą korpusu
pancernego gen. Ericha Hoeppnera pod Częstochową.
A stąd właśnie, spod Częstochowy, wiodły najkrótsze dro­
gi do zbierających się dopiero odwodów Naczelnego
Wodza w rejonie Tomaszowa Mazowieckiego, Kielc i Ra­
domia.
W tej niezwykle trudnej sytuacji marszałek Śmigły po­
siadał niestety bardzo ograniczoną możliwość wyboru
właściwej koncepcji przeciwdziałania. Rzucając do bitwy
większość sił już w początkowej fazie wojny, zdać by
się musiał na rozstrzygnięcie jej, niestety zdeterminowane
przytłaczającą przewagą Niemców, w zachodniej części
kraju. Uchylając się zaś przed bitwą generalną i tracąc
siły stopniowo w starciach opóźniających marsz nieprzy­
jaciela w głąb kraju, można było tę chwilę odwlec do
czasu korzystniejszej sytuacji.
Koncepcja pierwsza, jakkolwiek bardziej odpowiadająca
charakterowi i tradycji wojennej Polaków, nie mogła być
przyjęta, ponieważ mocniejsze racjonalnie okazały się
względy polityczno-militarne.
Polska winna była swoim sojusznikom zobowiązania,
których za wszelką cenę musiała dotrzymać. Miała bo­
wiem zgodnie z porozumieniem wytrwać w oporze jak
najdłużej i wywalczyć dla Anglii i Francji czas na za­
kończenie w tych państwach przygotowań do wojny.
Z drugiej zaś strony gotowość — jak się wydawało —
sojuszników do wypełnienia takich samych zobowiązań
wobec naszego kraju determinowała postawę polityczną
i militarną Polski, która z pomocy zagwarantowanej dwu­
stronnymi układami, nie chciała i nie powinna była re­
zygnować.
Pozostawała zatem druga koncepcja, ale i tę niełatwo
było realizować. Już bowiem 2 września marszałek
Rydz-Smigły, oceniając sytuację na froncie, wiedział, że
został zmuszony do cofnięcia frontu na linię Wisły i Sanu
w warunkach najmniej sprzyjających temu manewrowi.
Nie miał on jeszcze gotowych do kontrakcji odwodów,
które wstrzymując przeciwnika szybko wdzierającego się
w głąb kraju stworzyłyby warunki umożliwiające oder­
wanie sił głównych od nieprzyjaciela i wycofanie ich
w stanie zdolności bojowej na nowe pozycje w głębi
Polski.
Innej możliwości, niestety, nie było i marszałek musiał
podjąć decyzję wynikającą z ostatniej koncepcji.
We wstępnej fazie operacji kierowanego odwrotu armia
„Łódź” bronić się miała jeszcze przez pewien czas na
głównej linii obrony, aż wysunięte ku zachodowi i pół­
nocy armie „Poznań” i „Pomorze” wycofają się z Wiel­
kopolski i Pomorza i połączą z jej północnym skrzydłem.
Wtedy dopiero miały one otrzymać rozkaz jednoczesnego
odwrotu na linię Wisły po obu stronach Warszawy.
Tymczasem sytuacja cofających się wojsk stała się trud-
na, a wykonanie postawionych im zadań niemożliwe. Zma-
lały przede wszystkim szanse na oderwanie się od prze­
ciwnika i uzyskanie niezbędnej swobody dla przygoto­
wania obrony głównej pozycji. Niemieckie dywizje szyb­
kie paraliżowały wszelkie próby przeciwdziałania Pola­
ków, pogłębiały chaos i dezorganizację, sięgającą zaple­
cza frontu.
W nocy z 5 na 6 września, ze względu na ciągle pogar­
szającą się sytuację na froncie, Naczelny Wódz został
zmuszony do wydania rozkazu o dalszym odwrocie, tym
razem generalnym na linię Wisły i Sanu.
Ale mimo niepokojących sygnałów, które do dowódz­
twa armii „Poznań” docierały, gen. Kutrzeba wierzył, że
niepowodzenie jest tylko przejściowe. Jeszcze nie znal
tragicznych skutków bitew na Mazowszu, Śląsku i Pomo­
rzu. Sądził, że jeśli nawet tam Niemcy obronę polską osta­
tecznie przełamią, bidzie to przegrana tylko w pierwszej
fazie bitwy obronnej o kraj, a następna faza bitwy do­
piero się zaczyna. Jaki będzie miała przebieg? Tego gene­
rał jeszcze nie wiedział, ale wierzył, że udział w niej jego
armii jest absolutnie niezbędny. Dał temu wyraz w roz­
kazie specjalnym do swoich żołnierzy:
....Armia »Poznań«, nie zaznawszy dotąd zaszczytu
starcia się z przeciwnikiem, otrzymała rozkaz Naczelnego
Wodza do odmarszu na Warszawę. Nie będzie to zwykły
marsz, gdyż wojska pancerne nieprzyjaciela mogą stanąć
w poprzek naszej drogi marszu, jak również zaatakować
nas z jednego lub drugiego boku. Zachowując ład, hart
i chęć walki dojdziemy do Warszawy, idąc zwartym blo­
kiem całego Wojska Wielkopolskiego.
...Ufam, że trudne zadanie bojowe nałożone przez Na­
czelnego Wodza na Armię Wielkopolską spełnimy tak, jak
tego wymaga interes Rzeczypospolitej i honor żoł­
nierski...” 4

4 Wojna obronna Polski 1939, Wybór żródeł , Warszawa 1958.


dok. nr 348, s. 506
W WYŚCIGU Z ARMIĄ BLASKOWITZA

Szybkie postępy nieprzyjacielskich wojsk pancernych


i zmotoryzowanych, zwłaszcza tych, które operowały na
kierunkach prowadzących ku Warszawie, przypominały
coraz natarczywiej o niebezpieczeństwie sparaliżowania
całej organizacji polskiego dowodzenia operacyjnego. To
zaś oznaczało przekreślenie szansy na utworzenie po
przegranych bitwach granicznych trwałego oporu w głębi
kraju, przede wszystkim nad środkową Wisłą. Powstrzy­
manie tych dywizji było bezwzględnie konieczne, ponie­
waż zagrażały one armii „Łódź”, a jeszcze bardziej armii
„Prusy”, która nie ukończyła jeszcze koncentracji, przy­
gotowując się do wykonania trudnych zadań jako główny
odwód operacyjny Naczelnego Wodza.
Pierwszy meldunek o tym niebezpieczeństwie odebrano
w Sztabie Naczelnego Wodza już 3 września po południu.
Gen. Rómmel meldował, że wprawdzie nie ma jeszcze cał­
kowitej pewności co do dalszych poczynań szybkich jed­
nostek niemieckich, wszystko jednak wskazuje na to, że
skierują się one na Piotrków, a więc ku Warszawie.
Zamiar nieprzyjaciela był zresztą nie do ukrycia. War­
szawa w systemie obronnym środkowej Wisły mogła być
najsilniejszym węzłem oporu, stanowiącym w poważnym
stopniu o skuteczności obronnej tej wielkiej przegrody
wodnej na drodze niemieckiego natarcia.
Tego samego dnia zaczęto tworzyć obronę środkowej
Wisły. Naczelny Wódz powierzył to zadanie ministrowi
spraw wojskowych, gen. Tadeuszowi Kasprzyckiemu.
Linii Wisły zamierzano bronić od Modlina na północy
do Sandomierza na południu. W tym celu utworzono dwa
odcinki: pierwszy pod dowództwem gen. Mieczysława Tro­
janowskiego między Modlinem i Dęblinem, drugim, obej­
mującym resztę odcinka, dowodził gen. Mieczysław Smo­
rawiński.
Wykonanie tego zadania napotkało od razu trudności
nie do pokonania. Okazało się bowiem, że do obrony
250-kilometrowego odcinka rzeki oddano do dyspozycji
obu generałów nie określone bliżej oddziały nielicznych
ośrodków zapasowych, źle uzbrojone i niedostatecznie zor­
ganizowane.
Zaimprowizowana w ten sposób obrona Wisły w razie
zaatakowania jej przez Niemców nie dawała niestety gwa­
rancji długotrwałego oporu. Marszałek wiedział o tym
i poważnie zaniepokojony dokonał 4 września radykalnej
korekty. Jego rozkazem została powołana armia „Lublin”
pod dowództwem gen. Tadeusza Piskora, cieszącego się
opinią jednego z najbardziej doświadczonych generałów
Wojska Polskiego. Nie rozwiązywało to jednak w dal­
szym ciągu głównego problemu tej obrony, to znaczy
konkretnych sił i środków walki, których ciągle brako­
wało.

Tymczasem wydarzenia przybierały dla nas obrót zgoła


dramatyczny.
6 września przed południem marszałek został zmuszony
do podjęcia decyzji o zaniechaniu obrony głównej linii
oporu w zachodniej części kraju i wydania rozkazów do
generalnego odwrotu nad Wisłę i San.
Jeszcze kilkanaście godzin przed podjęciem tej decyzji
rozważano w Kwaterze Głównej możliwość skupienia
armii „Poznań”, „Łódź” i „Prusy”, które miały cofać się
nad Wisłę wspólnie, zapewniwszy sobie w ten sposób
większą skuteczność przeciwdziałania i pewniejsze bez­
pieczeństwo odwrotu.
„Jednakowoż dotychczasowy przebieg wypadków —
wspomina gen. Wacław Stachiewicz — oraz zły stan armii
„Łódź” nakazywały liczyć się z tym, że nie uda się zyskać
potrzebnego czasu dla planowanego przegrupowania sił
i odwrót za Wisłę będzie musiał nastąpić szybciej i w gor­
szych warunkach” 1.
Armia odwodowa gen. Dęba-Biernackiego cofać się
miała za Wisłę po południowej stronie Pilicy. Wojska
gen. Rómmla po stronie północnej tej rzeki zostały skie­
rowane ku Górze Kalwarii. Wojska gen. Kutrzeby na
Warszawę i Otwock. Na Warszawę cofać się miała rów­
nież, podążając z tyłu za armią „Poznań”, armia gen.
Bortnowskiego.
W Kwaterze Głównej przestano już wierzyć w możli­
wość ustabilizowania południowego skrzydła frontu nad
Nidą i Dunajcem. Generałowie Fabrycy i Szylling zostali
także upoważnieni do podjęcia decyzji odwrotu nad San,
jeżeli wymagać tego będzie sytuacja.
Ale decyzja ta od samego początku nie miała szans na
skuteczną realizację. Brakowało przede wszystkim odwo­
dów, którymi można byłoby zawczasu obsadzić pozycje
nad Wisłą. Armia „Lublin” zaś ciągle jeszcze była w sta­
nie początkowej organizacji, bez wielkich jednostek, któ­
rych małe, zaimprowizowane oddziały, a najczęściej ba­
taliony lub tylko kompanie i szwadrony, zastąpić nie
mogły.
Nowa pozycja obronna była więc na razie tylko linią
wykreśloną na mapie, wyrażającą zamiar naczelnego do­
wództwa. A przeciwnik nie czekał. W ślad za naszymi co­
fającymi się armiami rzucił do przodu wszystkie swoje
dywizje szybkie — pancerne, lekkie i zmotoryzowane.
1 Wojna obronna Polski, dok. nr 558, s. 1025.
Gen. Brauchitsch, naczelny dowódca niemieckich wojsk
lądowych, był pewny przewagi szybkości motorów swo­
ich dywizji nad polskimi jednostkami piechoty i kawa­
lerii. Mimo to jednocześnie obawiał się ich. Bo gdyby
Polakom udało się odciągnąć te jego pędzące czołgi dale­
ko od piechoty, to mogliby je mocno poturbować. Sądził,
żc na przedpolach środkowej Wisły nieprzyjaciel ma
jeszcze znaczne siły i dlatego należało zachować ostroż­
ność.
Wojska szybkie 10 armii niemieckiej szły więc kilko­
ma kolumnami ku środkowej Wiśle, pod Warszawę, Górę
Kalwarię, Maciejowice, Puławy i Sandomierz. Rozkazano
im ten wyścig do Wisły wygrać z Polakami i nie dopuś­
cić ich do przepraw przez rzekę i do jej obrony.
Uderzenie rozstrzygające o całkowitym uniemożliwie­
niu odtworzenia obrony nad Wisłą, Sanem i Bugiem mia­
ły wykonać zgrupowania pancerno-motorowe, rzucone na
wschód od tej linii: z północy na Siedlce i z południa na
Lublin.
Kto miał wygrać ten wielki i niezwykły wyścig, nie­
trudno było odgadnąć. Niemcy trzymali wszystkie jego
atuty, szybkość, sprawność techniczną i siłę ognia.
Dały one znać o sobie od razu, zanim nasze wojska sta­
nęły na „starcie” do tego wyścigu. Armie „Poznań” i „Po­
morze” cofały się wprawdzie bez przeszkód ze strony
nieprzyjaciela, ale na południowym skrzydle tego odwro­
tu już wkrótce sytuacja operacyjna obu armii miała się
poważnie skomplikować.
Nie wytrzymała więc niemieckiego uderzenia armia
„Łódź”, która trwając w obronie nad Wartą do chwili
ściągnięcia ku niej armii Kutrzeby stanowiła jedno z de­
cydujących ogniw powodzenia operacji odwrotowej, co
najmniej 300-tysięcznego zgrupowania trzech armii.
Marszałek Rydz-Smigły próbował jeszcze ratować sy­
tuację i pomóc armii Rómmla podparciem trzeszczącej
już obrony siłami armii poznańskiej.
Gen. Kutrzeba już w pierwszych godzinach 5 września
został upoważniony przez Sztab Naczelnego Wodza do
przygotowania 25 dywizji piechoty do działań zaczepnych
na skrzydło nieprzyjaciela naciskającego mocno Rómmla
pod Sieradzem. Dywizja wraz z Wielkopolską Brygadą
Kawalerii, którą gen. Kutrzeba również postanowił rzu­
cić do walki, miała uderzyć na Niemców nocą z 5 na 6
września, szukając w jej zbawczym mroku naturalnego
sprzymierzeńca przeciwko Luftwaffe, która na polskim
niebie panowała już niepodzielnie.
Zagrożenie na północnym odcinku armii „Łódź” wciąż
rosło. Niemcy przeszli w kilku miejscach Wartę i trzy­
mając mocno małe jeszcze na szczęście przyczółki, odpie­
rali z powodzeniem nasze niezdecydowane i nie skoordy­
nowane kontrataki. Gen. Rómmel musiał prosić o szybką
kontrakcję armii poznańskiej, jeszcze za dnia. Tym ra­
zem z pomocą armii łódzkiej przyjść miały również dywi­
zje 14 i 17. Wkrótce jednak przygotowania do akcji za­
czepnej zostały przerwane. Niemcy zdołali przerzucić na
przyczółki dodatkowe siły i pchnęli je do natarcia. Pół­
nocne skrzydło armii gen. Rómmla zostało złamane i za­
częło się coiać. W nocy z 5 na 6 września cała armia,
otrzymawszy wcześniej pozwolenie Naczelnego Wodza,
była w pełnym odwrocie, na Otwock i Górę Kalwarię.
Zanim jednak rozkazy o odwołaniu z armii „Łódź”
25 dywizji piechoty dotarły do jej dowódcy gen. Altera,
dywizja szła na spotkanie nieprzyjaciela. Jej czołowe od­
działy starły się z nim najpierw w walce o Dobrą i Że-
roniczki, a później, osłaniając przeprawę brygady gen.
Abrahama przez Wartę, stoczyły zacięty bój pod Uniejo-
wem.
Gdy do ppłk. Frydrycha dotarła wiadomość o marszu
niemieckiej kolumny zmotoryzowanej z Namysłowa na
Uniejów, zaraz pchnął tam batalion mjr. Rukszana. Do­
wódca 60 pułku postanowił bowiem wykorzystać dobrą
okazję i zaskoczyć Niemców, zupełnie nieświadomych tak
bliskiej obecności Polaków. Frydrych chciał sam dowo­
dzić tą obiecującą akcją i pomaszerował z kompanią kpt.
Zwolaka.
Niedługo szukano nieprzyjaciela. 6 września około go­
dziny 18 kompania por. Kaczmarczyka wypatrzyła na
wzgórzu pod Balinem trzy nieprzyjacielskie samochody.
Krótkie uderzenie i było po wszystkim.
Ale to niewiele. Dowódca pułku nie po to przecież pod­
jął wyprawę całym batalionem.
A może informacja nie była ścisła?
Wątpliwości rozwiał Kaczmarczyk, gdy tylko wspiął się
z kompanią na szczyt wzgórza. Na stoku sąsiedniego wzgó­
rza, w dolinie, nie opodal Balina rozłożyła się zmotoryzo­
wana kolumna nieprzyjaciela, samochody i piechota. Siel­
ski obraz przypominający biwakujące wojsko podczas
przerwy na ćwiczeniach.
Żołnierze przywarli do ziemi. Padły krótkie rozkazy,
które półgłosem podawali sobie z ust do ust.
Nie spodziewających się niczego Niemców wzięto
z trzech stron, atakując frontalnie oraz z prawej i lewej
flanki. Nie zdążyli się pozbierać. Smagani ogniem kara­
binów maszynowych, uchodzili, kto żyw, zostawiając na
polu walki około setki zabitych i kilkunastu rannych.
W nasze ręce wpadły, porzucone w panicznym lęku o ży­
cie, broń, samochody i zaopatrzenie.
Pułk stanął teraz w obronie Uniejowa, miejsca prze­
prawy Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Jego bataliony
wzmocnione częścią sił 29 pułku piechoty oparły się
o Balin, Józefów, Szarów, Wolę Podmiejską i Ubysław.
Niemcy, ściągnąwszy tutaj nowe siły, ruszyli do na­
tarcia już wcześnie rano 7 września. Nad rzeką i przy­
brzeżnymi łąkami wisiała mgła. Nieprzyjacielska piechota
nie postrzeżona podeszła pod Balin. Kompanie Zwolaka
i Kaczmarczyka przyjęły walkę, ale zaskoczone nie pora­
dziły sobie z gwałtownym atakiem nieprzyjaciela i za­
częły się cofać.
Za to chwilowe niepowodzenie wzięła odwet kompania
kpt. Majewskiego. Nacierająca tu piechota niemiecka po­
błądziła we mgle i wpadła wprost pod lufy karabinów
maszynowych. Niemcy pozbierali się wprawdzie i zdobyli
na próbę ataku, ale odpowiedź polska była ostateczna
i jednoznaczna. Pluton odwodowy kompanii uderzył bag-
netami i rozniósł przeciwnika. Niemiecka kompania cy­
klistów odstąpiła, zostawiając na pobojowisku 80 zabitych,
samochód osobowy, kilka motocykli i kilkadziesiąt ro­
werów.
Na całym odcinku dywizji toczył się teraz bój. Nie­
przyjaciel atakował bez przerwy, lecz posuwał się bardzo
powoli naprzód. Nie pomógł huraganowy ogień licznej
artylerii i bomby Luftwaffe. Opór polski trwał.
Około południa Niemcy podjęli jeszcze jedną bezsku­
teczną próbę zniszczenia obrony przeciwnika.
Tymczasem Wartę przekraczały już ostatnie oddziały
Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Przeprawiały się przez
rzekę bez przeszkód ze strony bezsilnego nieprzyjaciela.
25 dywizja piechoty wykonała swoje zadanie, a potem,
zmyliwszy czujność Niemców, odskoczyła w porę nie po­
nosząc większych strat.
8 września sztab armii „Poznań” stanął w Mchówce.
W dalszym ciągu nie znano tu jednak ogólnej sytuacji na
froncie. Przerwana została nawet łączność z armią „Łódź”,
a z naczelnym dowództwem kontaktowano się tylko od
przypadku do przypadku. Pozostawała więc tylko możli­
wość porozumienia się z gen. Bortnowskim. Ale w do­
wództwie armii „Pomorze” wiedziano jeszcze mniej.
Gen. Kutrzeba znał jedynie decyzję Naczelnego Wodza,
który postanowił po przegranej bitwie o zachodnią część
kraju bić się dalej. Wiedział więc, że marszałek musiał
wskutek bardzo niekorzystnego rozwoju sytuacji, spowo­
dowanego przytłaczającą przewagą techniczną nieprzyja­
ciela, oddać znaczną część kraju po to, by nad Wisłą, Bu­
giem i Sanem znów się zmierzyć z Niemcami w ugrupo-
waniu bardziej zwartym i odpornym na uderzenia broni
pancernej.
Nie wiedział jednak, że zamierzone wycofanie całości sił
na tę linię już w początkowej fazie odwrotu nie miało
właściwie szans na powodzenie. Niemieckie dywizje pan­
cerne i zmotoryzowane były szybsze niż nasze brygady
kawalerii, nie mówiąc o dywizjach piechoty.
Próba powstrzymania natarcia niemieckiego na środ­
kowym odcinku naszego frontu siłami armii odwodowej
„Prusy” zakończyła się niepowodzeniem. Po zaciętych
walkach 5 i 6 września pod Piotrkowem i Tomaszowem
Mazowieckim oraz 8 i 9 września pod Kielcami i Iłżą dy-
wrizje tej armii zostały okrążone i odcięte od przepraw na
Wiśle.
Na obszarze zaś między Łodzią, Płockiem i Warszawą
znalazły się — obok armii „Poznań” — armie „Pomorze”
i „Łódź”, wycofujące się, jak pamiętamy, po opuszczeniu
Pomorza i znad środkowej Warty na przeprawy wiślane.
Na drogach odwrotu tych armii pojawiły się już jed­
nak dywizje 8 i 10 armii niemieckiej. Dalszy więc od­
wrót ku Wiśle wiązał się z koniecznością przerwania siłą
zaciskającego się pierścienia nieprzyjacielskiego okrą­
żenia.
W sztabie Naczelnego Wodza oceniano tę sytuację real­
nie, a zatem, niestety, pesymistycznie:
„...Dalsze działanie szybkich wielkich jednostek nie­
przyjaciela — czytamy w dokumentarnym zapisie szefa
sztabu marszałka — w kierunku na Piotrków — War­
szawę oraz Kielce — Radom mogło doprowadzić w krót­
kiej drodze do przerwania łączności między armią »Łódź«
i »Kraków« oraz wyjścia na skrzydło i tyły armii »Łódź«,
a następnie armii »Poznań« i »Pomorze« oraz zagrożenia
armii »Kraków« od północy” 2.
Właśnie armia „Kraków” gen. Antoniego Szyllinga, za-

2 Relacja gen. W. Stachiewicza, Materiały i Dokumenty Wojsko­


wego Instytutu Historycznego (dalej cyt.: MiD WIH).
grożona okrążeniem nie tylko od północy, lecz także od
południa, przez dywizje szybkie 14 armii niemieckiej, opu­
ściła Śląsk i Pogórze i cofała się pospiesznie na wschód.
Nie zdołała też, jak pierwotnie przewidywało naczelne
dowództwo polskie, zatrzymać Niemców nad Nidą i Du­
najcem. W marszu do tej linii wyprzedziły ją bowiem
dywizje 14 armii nieprzyjacielskiej.
Od północy zaś na tyły zamierzonej obrony nad Wisłą
podążały już również dywizje niemieckiej Grupy Armii
,,Północ”. Obrona nad dolnym i środkowym biegiem Bugu
została właśnie przełamana po zaciętych walkach armii
"Modlin” gen. Emila Przedrzymirskiego-Krukowicza.
Dywizje 3 armii niemieckiej kierowały się teraz do ob­
szaru na wschód od Warszawy.
WIELKA SZANSA

Już od trzech dni przynajmniej do sztabu niemieckiego


naczelnego dowództwa wojsk lądowych w Zossen pod
Berlinem nadchodziły prawią wyłącznie dobre wiado­
mości.
Właśnie otrzymano ostatnie wieczorne meldunki. Trzy­
mał je w ręku oficer stojący przed mapą z napisem Po-
len, wiszącą na ścianie jednego z pokojów oddziału ope­
racyjnego. Oficer odczytywał kolejno treść depesz i prze­
suwał na mapie małe niebieskie strzałki. Owe strzałki
symbolizowały dywizje niemieckie, a wszystkie zwrócone
były ku wschodowi, przenikając coraz głębiej do wnętrza
nieprzyjacielskiego kraju.
Przez chwilę wpatrywał się z satysfakcją w dwie naj­
dalej wysunięte ku wschodowi. Jedna z nich dotknęła już
swoim grotem stolicy, druga, umieszczona trochę niżej,
szeroko rozlanej rzeki. Na tej mapie nazwy obu znaków to­
pograficznych brzmiały obco i twardo — Warschau
i Weichsel.
Depesze donosiły o pełnym odwrocie Polaków. Oficer
machnął ręką, ce oznaczać miało i pogardę dla słabego
przeciwnika, i przekonanie, że już właściwie po całej
wojnie.
Ale gen. Brauchitsch myślał inaczej. To, co u oficera
jego sztabu znalazło pełną aprobatę, w nim budziło nie­
pokój. Według jego własnych przewidywań, Polacy po-
winni przyjąć generalną bitwę jeszcze w zachodniej części
Polski. Sytuacja i siły, jakimi dysponował, sprzyjały jego
zamiarowi zadania nieprzyjacielowi decydującego ciosu
jeszcze na przedpolach Wisły.
Polacy jednak generalnej bitwy nie przyjmowali i co­
fali się uparcie na wschód. Dokąd? Co zamierzali?
Dowództwa niemieckie nie miały jednoznacznego po­
glądu na ocenę dalszych zamiarów polskich. Dowództwo
Grupy Armii „Południe” utrzymywało, iż Polacy re­
zygnują z dotychczasowej obrony zachodniej części swego
kraju i wycofują się za Wisłę i San dla utworzenia tam
nowych pozycji obronnych.
Szef sztabu grupy armii, gen. Erich Manstein-Lewiń-
ski1 zaproponował więc wniesienie poprawek do dotych­
czasowego planu operacji. Wojska jego grupy armii miały,
nie oglądając się na przeciwnika, jak najszybciej maszero­
wać ku Wiśle i Sanowi, przekroczyć obie rzeki i unie­
możliwić Polakom utworzenie tam silniejszej obrony.
Naczelne dowództwo wojsk lądowych nie podzielało
jednak tego poglądu. Gen. Brauchitsch oczekiwał, że prze­
ciwnik, nie rezygnując z obszaru zachodniej Polski, przyj­
mie jeszcze walną bitwę w jej obronie. Generał zalecał
więc realizację pierwotnej koncepcji planu operacyjnego
„Fall Weiss” bez żadnej korekty, a zatem wykonanie
głównych zadań kampanii polskiej na obszarze położonym
na zachód od linii Wisła — San.
Jednakże na wszelki wypadek, gdyby sytuacja rozwi­
nęła się według przewidywań Mansteina, Grupa Armii
„Południe”, poczynając już od 6 września, kierowała woj­
ska szybkie 14 armii przez San w kierunku Lublina,
a więc na bliskie zaplecze obrony polskiej nad Wisłą.
Także Grupa Armii „Północ” rozpoczęła przerzucanie
do Prus Wschodnich znacznych sił 4 armii, głównie XIX

1 W piątym pokoleniu potomek sprusaczcnych Polaków ze wsi


Lewino na Pomorzu Zachodnim.
korpusu pancernego, które koncentrowano we wschodniej
części tego obszaru.
Gen. Brauchitsch nie wiedział jeszcze, w jaki sposób
i na jakim kierunku wykorzystać te wojska. Mogły one
być jednak rzucone, poczynając od 7 września, na tyły
północnego skrzydła frontu polskiego nad Wisłą wspólnie
z 3 armią lub samodzielnie.
Podstawowe wszakże zadanie realizowała nadal 10 ar­
mia z Grupy Armii „Południe”, kierująca swoje wojska
ku środkowej Wiśle. Korpusy idące na południowym
skrzydle parły ma Radom i Puławy, korpusy północnego
skrzydła armii zmierzały ku Górze Kalwarii i Warszawie.
Na Warszawę maszerować miała też jak najspieszniej
8 armia, osłaniająca północną flankę 10 armii. 8 września
gen. Blaslcowitz wydał swoim korpusom rozkazy, które
kierowały tam XIII korpus przez Skierniewice, a X kor­
pus — przez Łowicz. Ten ostatni miał także, gdyby zaszła
potrzeba, zamknąć Polakom drogę odwrotu przez dolną
Bzurę. Nie spodziewano się już bowiem w tym rejonie
poważniejszych sił polskich.
O istnieniu armii „Poznań” i „Pomorze” dowództwa
niemieckie jakby zapomniały. W rzeczywistości zaś są­
dzono, że dywizje polskie zostały wycofane z Wielkopolski
już wcześniej, co zdawały się potwierdzać informacje lot­
nictwa obserwacyjnego. Meldunki lotnicze donosiły
o wzmożonym ruchu kolejowym na linii Poznań — War­
szawa. Armia „Poznań”, za którą postępowały, maszeru­
jąc wzdłuż Wisły, dywizje 4 armii niemieckiej, również
nie wydawała się już groźna. Sądzono bowiem, że w bi­
twie na Pomorzu większość sił tej armii polskiej została
pobita, a więc nie jest już zdolna do podjęcia większej
akcji zaczepnej.
Blaskowitz nie chciał zresztą zaprzątać sobie tym gło­
wy. Niech się von Kluge 2 tym martwi, to jego sprawa. On
2 Günther Hans von Kluge, feldmarszałek, dowódca 4 armii
niemieckiej.
Plakat o mobilizacji
Gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba, Gen. dyw. Władysław Bortnow-
dowódca armii „Poznań”, na­ ski, dowódca armii „Pomorze”
stępnie grupy armii

Gen. bryg. Wacław Stachiewicz, Gen. dyw. Jułiusz Rómmel, do-


szef Sztabu Głównego wódca armii „Łódź”, następnie
armii „Warszawa”
Bzura w rejonie Sobota—Walewice. Teren walki 17 pułku ułanów

Niemieckie czołgi na postoju w zajętej miejscowości


Gen. bryg. Franciszek Alter, Płk dypl. Stanisław Dworzak,
dowódca 25 dywizji piechoty dowódca 69 pułku piechoty

Mjr Antoni Chudzikiewicz, do­ Płk dypl. Mieczysław S. Mozdy-


wódca II batalionu 69 pułku niewicz, dowódca 17 dywizji
piechoty piechoty
Działo ppanc 37 mm na stanowisku ogniowym
Dowódca armii „Po­
znań” gen. dyw. Ta­
deusz Kutrzeba (w
samochodzie) w roz­
mowie z gen. bryg.
Romanem Abraha­
mem (pierwszy z le­
wej)

Oddział kawalerii
w marszu
Gen. bryg. Stanisław Grzmot-
-Skotnicki, dowódca grupy ope­
racyjnej kawalerii, poległ 19
września n. Bzurą

Działon artylerii w akcji bojowej


Kpt. Ludwik Głowacki, dowód­
ca 6 baterii 17 pal

Oficerowie 3 baterii 7 dywizjonu artylerii konnej. Trzeci od


lewej dowódca baterii, por. Józef Korczakowski, poległ pod
Sierakowem
sam spieszył do Warszawy, która już płonęła i waliła się
w gruzy.
4 dywizja pancerna już to miasto atakowała, ale bez po­
wodzenia. Blaskowitz siebie widział w roli zdobywcy.
Chciał za wszelką cenę oddać Warszawę führerowi. Man-
stein wprawdzie ostrzegał i polecał większej uwadze pół­
nocną flankę armii, ale przecież wszystko szło jak
z płatka.
XIII korpus ścigał z powodzeniem cofającą się na Skier­
niewice armię „Łódź”. X korpus również nie pozostawał
w tyle. Zmotoryzowany oddział wydzielony 24 dywizji
piechoty już ruszył na Sochaczew. Za nim podążały szyb­
kim marszem siły główne dywizji. W ślad za 24 szła 30
dywizja piechoty, a jej 26 pułk maszerujący w awangar­
dzie, zostawiając w Łęczycy jeden batalion dla osłony
tego miasta, ruszył 9 września pod Bielawy. Za nim
6 pułk piechoty mijał właśnie Łęczycę, a 46 pułk zamy­
kał kolumnę marszową dywizji między Uniejowem a Łę­
czycą.
*
Tymczasem armie „Poznań” i „Pomorze”, nie napoty­
kając poważniejszych przeszkód ze strony nieprzyjaciela,
szybko maszerowały do Warszawy, operacyjnego celu od­
wrotu wyznaczonego rozkazem marszałka.
Nieprzyjaciel nie naciskał, nawet nie prowokował. Po­
dążające za armią „Pomorze” dywizje piechoty III kor­
pusu niemieckiego poruszały się niemrawo i jakby bez
woli walki. Uzasadniony niepokój budził jednak ruch ko­
lumn niemieckich, które maszerowały równolegle do kie­
runku odwrotu armii „Poznań”.
7 września dowództwo tej armii kwaterowało we dwo­
rze Leszcze koło Kłodawy. W jednym z okazałych poko­
jów secesyjnego dworku generał pochylony nad rozło­
żoną na stole mapą zdawał się nie dostrzegać szefa od­
działu wywiadowczego armii, który właśnie składał mu
dokładny meldunek o sytuacji. Ołówek w ręku generała
przesuwał się po mapie ruchem wahadła, to w jedną, to
w drugą stronę. Wydawało się, że generał jest myślami
gdzie indziej i że nie słucha, co stojący obok niego oficer
mówi. Ale czoło generała ściągnięte w głębokie bruzdy
wyrażało stan pełnego napięcia.
Niech pan mówi — przynaglił, gdy pułkownik prze­
rzucając kartki notatnika przerwał meldunek.
Pułkownik wskazał na mapie punkt znajdujący się wła­
śnie na linii, którą przed chwilą kreślił ołówek generała.
— Szosą na Łęczycę przesuwa się kolumna pancerno-
-motorowa przeciwnika. Przed chwilą otrzymałem właś­
nie meldunek lotnika. Czoło tej kolumny jest już w Pod­
dębicach.
— Kiedy mogą być w Łęczycy?
Za kilka godzin. To na pewno jakiś oddział 30 dy­
wizji piechoty, panie generale.
Generał uniósł głowę znad mapy.
— A jak pan myśli, co Niemcy teraz zrobią? — Puł­
kownik pochylił się nad mapą i nakreślił krzywą linię
biegnącą od Łęczycy ku północy.
— No, tak.
W głosie generała brzmiała aprobata.
— Mogą wyjść na drogi naszego odwrotu i zabloko­
wać je.
Pułkownik skinął twierdząco głową.
*

Gen. Kutrzeba, oceniając sytuację operacyjną i możli­


wości przeciwnika, konkludował m.in. że:
„...8 armia niemiecka, idąca przez Łódź na Warszawę,
wyprzedziła już czoło naszych kolumn o dwa etapy dzien­
ne, a pamiętać należało, że duża część tej armii była zmo­
toryzowana, mogły więc dwu-, a nawet trzykrotnie szyb­
ciej się poruszać niż armia »Poznań«. Wobec tego praw­
dopodobieństwo albo przynajmniej możliwość, że masze­
rująca na Warszawę Armia Poznańska — obciążona bala­
stem nie ukończonych ewakuacji — będzie zaatakowana
z południowego boku, były duże. Tak samo trzeba było się
spodziewać, że zanim dojdziemy do Warszawy, spotkamy
się z przeciwnikiem, który nam drogę zagrodzi...” 3
Przewidywane przez generała warianty działania nie­
przyjaciela oznaczały zagrożenie przede wszystkim jego
armii. Armia „Pomorze” postępująca z tyłu cofała się
po drogach już przez armię „Poznań” przetartych. Co
prawda, szły za Bortnowskim dwa korpusy Klugego, ale
oba bez większych możliwości operatywnego przeciw­
działania.
Nolens volens w przypadku bitwy armii „Poznań”
z 8 armią niemiecką, a nawet także z 10 armią, musiała
wziąć udział armia „Pomorze”.
Gen. Kutrzeba od samego początku działań wojennych
był zwolennikiem aktywnego kształtowania sytuacji. To­
też i tym razem parł ku inicjatywie zaczepnej, uważając,
że tylko zaskakującym natarciem może zmusić przeciw­
nika do respektowania siły jego armii i celów, do których
zmierza. Jeszcze 6 września szukał dla takiej inicjatywy
aprobaty Naczelnego Wodza. Odmówiono mu. „...Wyko­
nać odwrót — żądał Naczelny Wódz — w ogólnym kie­
runku na Warszawę. Kierunek odwrotu nie ma być trak­
towany sztywno i nie musi w każdym wypadku iść po
linii najkrótszej. Jest on zależny od tego, czy gdzieś w re­
jonie Ozorkowa zebrały się już poważniejsze siły nie­
przyjaciela, które oskrzydlają generała Rómmla od pół­
nocy, czy też oskrzydlenie jest jeszcze płytkie, wykonane
niewielkimi siłami...” 4
Już jednak 7 września wieczorem, w świetle nadchodzą­
cych meldunków, rozpraszały się ostatnie wątpliwości.
Siły nieprzyjacielskie operujące między armiami „Po­
znań” i „Łódź” były tak duże, że pozostawienie ich w spo­
3 T. K u t r z e b a . Bitwa nad. Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958,

s. 77.
4 Z cytowanej przez gen. Stachiewicza relacji mjr. Piątkowskie­
go. Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, Warszawa 1968, s. 446.
koju stworzyć mogło wkrótce sytuację, która uniemożliwi
wykonanie zadania stojącego przed armią. W nowej sy­
tuacji zgoda marszałka nie była już potrzebna. Potrzeba
jej było natomiast na wciągnięcie do bitwy armii „Po­
morze”.
Tymczasem podczas konferencji obu dowódców armii
i towarzyszących im oficerów sztabów zaczęto kon­
struować obraz przyszłej bitwy. Dzisiaj znamy go ze
wspomnień głównego jej autora.
Oto, „...grupa operacyjna gen. Knolla, w sile trzech
dywizji piechoty i pułku artylerii ciężkiej, uderzy z pół­
nocnego brzegu Bzury, między Łęczycą a Piątkiem,
w ogólnym kierunku na Stryków. Trafi ona według wszel­
kiego prawdopodobieństwa początkowo tylko w 30 DP
niemiecką i powinna uzyskać szybkie powodzenie. Ude­
rzenie to będzie od zachodu obramowane przez grupę ka­
walerii (Podolską BK i dołączone do niej resztki Pomor­
skiej BK), która poprzez Uniejów oskrzydli front prze­
ciwnika. Od wschodu działać będzie Wielkopolska BK,
kierując się na Głowno. Planowałem, że w dalszym, ko­
rzystnym rozwoju operacji grupa operacyjna Knolla
przejdzie do wykorzystania na południowy wschód —
nie tykając Łodzi — a wówczas armia „Pomorze” skie­
ruje się na Warszawę. Gdyby natomiast natarcie grupy
operacyjnej Knolla trudno się posuwało, chciałem na jej
wschodnim skrzydle zająć przynajmniej obszar Głowna —
przy udziale 4 DP i ewentualnie 16 DP z Armii Pomor­
skiej — a następnie grupą operacyjną Knolla odskoczyć
za Bzurę, poczynając od zachodu. W tej hipotezie resztka
armii „Pomorze” weszłaby w akcję w kierunku na Skier­
niewice. Dopiero po 12 września mogły obie armie dzia­
łać równocześnie, wzajemnie torując sobie drogę” 5.
8 września gen. Kutrzeba otrzymał połączenie z War­
szawą. Naczelnego Wodza nie zastał jednak. Marszałek
wraz z większością oficerów naczelnego dowództwa i szta-
5 K u t r z e b a, op. cit., s. 95—96.
bu wyjechał właśnie do Brześcia Litewskiego, gdzie orga­
nizowano nową Kwaterę Główną. W Warszawie przeby­
wał jeszcze gen. Stachiewicz. Do niego więc, zastępują­
cego tu czasowo Naczelnego Wodza, dowódca armii „Po­
znań” zwrócił się z prośbą o zaakceptowanie decyzji
zwrotu zaczepnego przeciwko 8 armii niemieckiej.
O powstaniu tej koncepcji zadecydowały dwa główne
czynniki: operacyjny i — nie mniej ważny — psycholo­
giczny.
Pierwszy, jak pamiętamy, opierał się na założeniu
nieuchronności spotkania z nieprzyjacielem w rejonie
Warszawy wycofujących się armii „Poznań” i „Pomorze”.
Generał Kutrzeba przewidywał, że równoległy do kie­
runku marszu 8 armii niemieckiej kierunek odwrotu jego
armii doprowadzić musi w końcu do bitwy w pobliżu sto­
licy. Jaką szansę będą mieli w tej bitwie Polacy? Prawdo­
podobnie żadnej. Armia niemiecka, w znacznej części zmo­
toryzowana, znajdzie się szybciej w miejscu prawdopo­
dobnego starcia. Niemcy decycjwać więc będą o wyborze
terenu i czasu rozpoczęcia bitwy. W tej sytuacji inicja­
tywa przejdzie od razu w ręce nieprzyjaciela i najpew­
niej przy nim zostanie zwycięstwo.
Gen. Kutrzeba postanowił wytrącić nieprzyjacielowi te
atuty z ręki i odwrócić katastrofalny bieg wydarzeń. Miał
zamiar zaskoczyć Niemców przez narzucenie im zarówno
czasu, jak i miejsca bitwy. Przejęcie inicjatywy dawało
szansę zwycięstwa, a pokonany przeciwnik zmuszony był­
by do cofania się na południe. Oznaczało to swobodę ma­
newru operacyjnego, którym dysponując, armia będzie
mogła wykonać zadanie powierzone jej przez Naczelnego
Wodza.
Drugi czynnik, psychologiczny, był co najmniej równo­
rzędny czynnikowi operacyjnemu.
Skład osobowy oddziałów armii poznańskiej stanowili
Wielkopolanie. Dobrze jeszcze pamiętali pruską niewolę,
prześladowania i patologiczną nienawiść do wszystkiego,
co polskie. I oni właśnie, dumni Wielkopolanie, najbliżsi
spadkobiercy wielkiego zwycięstwa powstańczego nad
Prusakami, odchodzili bez walki. Bez walki oddawali
swoje rodziny i domostwa w ręce okrutnego wroga. Żoł­
nierze armii wielkopolskiej chcieli się bić i żądali walki.
Gen, Kutrzeba, doświadczony żołnierz, dowódca i pe­
dagog, dobrze wiedział, że stan psychiczny żołnierza jest
równie ważny, jak broń, którą włada. Trzeba więc było
podjąć tę decyzję. Rozpocząć bitwę natychmiast, licząc na
chwilowe bodaj zwycięstwo, które przywróci żołnierzowi
wiarę w jego wartość, lub wciąż cofać się — bez pewności
utrzymania w szeregach zwartości organizacyjnej i kar­
ności. Gen. Kutrzeba podejmując decyzję natarcia był
przekonany, że nie ma wyboru.
W bitwie obok armii "Poznań” miała wziąć również
udział armia „Pomorze”, która była jednak jeszcze
o 3—4 dni marszu od podstaw wyjściowych do natarcia.
Gen. Kutrzeba uwzględniając motyw zaskoczenia chciał,
nie czekając na armię Bortnowskiego, uderzyć na Niem­
ców bezzwłocznie na razie siłami tylko własnej armii.
Do pierwszego rzutu natarcia pójść miała prawie cała
armia „Poznań”, a bezpośrednie dowodzenie nim oddano
gen. Edmundowi Knołlowi-Kownackiemu.
Grupa Knolla składająca się z trzech dywizji piechoty
(25,17,14), której skrzydła osłaniały dwie brygady kawa­
lerii, i wzmocniona pułkiem artylerii ciężkiej, miała pobić
znajdujące się przed nią siły niemieckie, uderzając na kie­
runku wiodącym przez Krośniewice do Brzezin. 25 dy­
wizja piechoty miała opanować Łęczycę, a następnie
wyjść w rejon Ozorkowa. Dywizja, niezależnie od działań
kawalerii na jej wschodnim skrzydle, powinna była ubez­
pieczać przez cały okres natarcia działanie całości grupy
operacyjnej. 17 dywizja piechoty po opanowaniu w pierw­
szym etapie natarcia linii: Marynki, Michałowice, Sługi,
ruszyć miała dalej w kierunku Celestynowa z gotowością
wsparcia nacierającej na lewym skrzydle grupy 14 dy­
wizji piechoty. Tej ostatniej powierzono zadanie opano­
wania przedmościa w rejonie Balków, Goślub oraz ubez­
pieczenia się od strony Rogoźna.
Kawaleria, nie podporządkowana bezpośrednio gen.
Knollowi, lecz pozostająca pod rozkazami dowódcy zgru­
powania operacyjnego, osłaniała obydwa otwarte skrzy­
dła natarcia. Grupa operacyjna kawalerii gen. Stanisława
Grzmota-Skotnickiego uderzała na Poddębice, Wielko­
polska Brygada Kawalerii zaś na Głowno.
Artylerię grupy operacyjnej, którą tworzył 7 pułk ar­
tylerii ciężkiej, podporządkowano na czas forsowania
Bzury 25 dywizji piechoty. Dowódca grupy powierzył bo­
wiem tej dywizji trudne zadanie zdobycia, obsadzonego
już przez nieprzyjaciela, średniej wielkości obiektu miej­
skiego — Łęczycy.
Lotnictwo myśliwskie otrzymało zadanie osłaniania
wojska przede wszystkim podczas forsowania Bzury. Lot­
nictwo towarzyszące, którym dysponował dowódca grupy,
wspierać miało natarcie dywizji.
Rozpoczęcie natarcia przewidywane początkowo na
dzień 10 września, przyspieszono wyznaczając go już na
9 września po południu.
W odwodzie gen. Kutrzeby stanąć miały pod Łowiczem
dywizje grupy operacyjnej gen. Bołtucia, 4 i 16 dywizja
piechoty z armii „Pomorze”. Pozostałym siłom tej armii
polecono osłonić działania zaczepne z zachodu i północy
oraz utrzymać obszar Sochaczewa, będący rejonem o waż­
nym znaczeniu dla końcowej fazy operacji.
*

Tymczasem Niemcy jeszcze ciągle nie podejrzewali na­


rastającego zagrożenia na północnym skrzydle natarcia
swoich głównych sił. W meldunkach do dowództwa Grupy
Armii „Południe” dowódca 8 armii niemieckiej meldo­
wał, że 8 września jego czołowe oddziały osiągnęły Pa­
bianice, Stryków, Wolę Mąkolską i staczają tylko potyczki
z rozbitkami nieprzyjaciela. W dowództwie Grupy Armii
,,Południe” oceniano sytuację znacznie poważniej, ale nie
sądzono, aby dość duże jeszcze siły polskie, które dostrze­
żono na obszarze: Toruń, Września, Kutno, Sierpc, były
zdolne podjąć jakąkolwiek większą przeciwakcję zaczepną.
8 armia miała więc: szybko kierować się ku Rawce, le­
wym skrzydłem uchwycić Sochaczew, oskrzydlić nieprzy­
jaciela odchodzącego na południe od Wisły na Warszawę
i przeszkodzić uderzeniu na tyły 4 dywizji pancernej;
jak najszybciej wprowadzić duże siły do rozszerzenia
przyczółka Warszawa. 4 armia niemiecka Grupy Armii
„Północ” nacierająca z kierunku północno-zachodniego
miała wiązać polskie wojska energicznym parciem
z przodu, natomiast 4 flota powietrzna powinna zablo­
kować przejścia przez Wisłę, atakując cofające się przez
Łowicz i Sochaczew zgrupowanie polskie.

Inicjatywa gen. Kutrzeby znalazła pełną aprobatę szefa


Sztabu Naczelnego Wodza. Gen. Stachiewicz dostrzegł
w niej bowiem jedyną szansę ratowania ciężkiej sytuacji
na całym froncie środkowej Wisły. Gdyby się udało włą­
czyć do tej akcji armię „Łódź” oraz pułki i dywizje sto­
jące w Warszawie i na przedpolach stolicy, Niemcy mu­
sieliby wstrzymać swój marsz ku Wiśle, a Naczelny Wódz
miałby czas na utworzenie nad rzeką zwartej obrony.
Na razie była to jednak tylko decyzja, którą — jak się
okazało — niełatwo było zrealizować. Zawiodły techniczne
środki łączności z Naczelnym Wodzem, nie można jej było
także nawiązać z gen. Wiktorem Thomee, który doprowa­
dził dywizje armii „Łódź” dopiero gdzieś pod Skiernie­
wice. Gen. Stachiewicz wysłał tam oficera z rozkazami,
ale brak było pewności, czy dotrze i doręczy je.
Wojska w Warszawie i w rejonie Warszawy szef Sztabu
Naczelnego Wodza oddał pod dowództwo gen. Juliusza
Rómmla, który zupełnie nieoczekiwanie zjawił się w sto­
licy. Gen. Stachiewicz nie pytał o szczegóły tak szybkiego
odwrotu dowództwa armii „Łódź”. Przynajmniej na razie
nie miało to znaczenia. Na szczęście z armią został gen.
Thommśe. Tutaj w Warszawie Rómmel był najstarszym
rangą generałem i jemiu wypadało przekazać dowództwo
nad nowo utworzoną armią „Warszawa”.
Ale szefa Sztabu Naczelnego Wodza dręczyło pytanie,
czy wszystko, na co się ważył, znajdzie aprobatę mar­
szałka? Łączności z Brześciem wciąż nie było. Wysłał więc
samolotem oficera sztabu z meldunkiem i swoją decyzją.
Upływały godziny, lecz oficer nie wracał. Milczała także
radiostacja i dalekopis. Jeżeli odpowiedź nie przyjdzie
w porę, Kutrzeba ruszy, tak jak to w rozmowie obaj
ustalili.
Tymczasem zameldowano o pierwszym ataku Niemców
na Warszawę. Zresztą i bez meldunku można było się tego
domyślać. Od Ochoty echo niosło bowiem szeroko arty­
leryjską i karabinową palbę.
Brześć jednak ciągle milczał. Wreszcie późnym wieczo­
rem nadeszła stamtąd depesza — „Słońce wschodzi”. Była
to zgoda Naczelnego Wodza na bitwę zaczepną. Marszałek
zamierzał jednak nadać tej bitwie większą rangę, niż pro­
ponował gen. Kutrzeba, i inaczej ją przeprowadzić. Dla
Naczelnego Wodza, który usiłował za wszelką cenę utwo­
rzyć zwarty front obrony południowo-wschodniej Polski,
zainicjowana przez gen. Kutrzebę bitwa nad Bzurą zda­
wała się stanowić czynnik sprzyjający.
Pod wpływem otrzymanych wiadomości o przekrocze­
niu przez Niemców Bugu w rejonie Broku i Wisły na
południe od Warszawy, Naczelny Wódz podjął decyzję od­
wrotu do wschodniej Małopolski. W tym celu między in­
nymi armie „Poznań” i „Pomorze” oraz resztki armii
„Łódź” miały uderzyć na Radom, a następnie przez Wisłę
na Kraśnik. Do chwili wycofania zgrupowania gen. Ku­
trzeby na wschodni brzeg rzeki, armia „Lublin” gen.
Tadeusza Piskora miała bronić Wisły od Sandomierza po
ujście Wieprza i wzdłuż tej rzeki do Lubartowa. Następ­
nie wraz ze zgrupowaniem gen. Stefana Dęba-Biernackiego
miała wycofać się na linię Tomaszowa Lubelskiego, Hru­
bieszowa i Włodzimierza. Zgrupowanie gen. Kazimierza
Sosnkowskiego winno było zapewnić obronę połączeń
z Rumunią. Izolowane od reszty sił ośrodki oporu w War­
szawie, Modlinie i Brześciu otrzymały zadania obrony
w okrążeniu.
Z treści rozkazu wynikało, iż myślą przewodnią zamie­
rzeń naczelnego dowództwa było wycofanie wszystkich
zdolnych jeszcze do walki sił do wschodniej Małopolski
i zorganizowanie jej obrony w oparciu o zaplecze neutral­
nej wprawdzie, ale przyjaznej Polsce Rumunii. Natych­
miast zredagowano depeszę i wysłano ją do sztabu gen.
Kutrzeby. Nie dotarła tu jednak na czas, lecz dopiero
11 września, gdy bitwa rozgorzała już na dobre. Koncepcji
marszałka gen. Kutrzeba nie mógł więc realizować. Po­
myślał zapewne, że dobrze się stało, gdyż do uderzenia na
Radom brak było dostatecznych sił.
PEŁNE POWODZENIE

Natarcie polskie miało ruszyć wcześnie rano 10 września,


ale sytuacja nagliła i postanowiono je przyspieszyć przy­
najmniej o 12 godzin. Położenie wojsk sprzyjało temu za­
miarowi, umożliwiając szybkie i sprawne zajęcie pozycji
wyjściowych do ataku.
".. Wreszcie zaczynają się działania zaczepne — wspo­
mina żołnierz 60 pp. — Wielki czas, bo wstyd tych od­
wrotów..." 1
W atmosferze pełnej zapału i gotowości do walki do­
biegały końca przygotowania do pierwszego w tej wojnie
wielkiego, polskiego przeciwuderzenia.
Gen. Kutrzeba dumny był z postawy żołnierzy swojej
armii ".....We wszystkich jednostkach — stwierdzał z sa­
tysfakcją — nastrój był znakomity. Wyzwalał się duch za­
czepny, dotąd więziony, a teraz wyswobodzony w ko­
rzystnych dla nas warunkach...” 2
A więc natarcie. Wreszcie. Za spalone domy, za śmierć
najbliższych, za łzy dzieci, za ten odwrót. Za wszystko.
Żołnierskie dłonie mocniej zaciskają się na kolbach ka­
rabinów.

1 Wspomnienia plut. Mieczysława Jackowskiego, w: Udział spo­


łeczeństwa Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej Polski 1939 roku,
Kalisz 1979, s. 410.
2 T. K u t r z e b a , Bitwa nad Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958,
s. 102.
— Łęczycę brać będziemy, a potem Ozorków — mówili
żołnierze 25 dywizji piechoty. W 17 dywizji pokazywano
sobie Górę Św. Małgorzaty rozsiadłą na równinie, jak
garnek odwrócony dnem do góry.
Każdy na swój sposób przygotowywał się do walki.
Niejeden śmierć bliską przeczuwał i w ukryciu — bo
wstyd przecież własnej słabości — różaniec w garści prze­
bierał. Pieśń rzewna i wesoła na przemian niosła się da­
leko nad rzeczną niziną i zapadała gdzieś tam, na obcym
teraz brzegu. Inni listem żegnali najbliższych albo dumę
chłopięcej zadziorności dzielili z matkami.
Nazajutrz, około godziny 10 przed południem, batalion
mjr. Antoniego Chudzikiewicza z gnieźnieńskiego 69 puł­
ku piechoty podniósł się z ziemi i skoczył ku Łęczycy.
Była to jakby pierwsza ogniowa próba przed generalnym
natarciem, połączona z zadaniem zdobycia najświeższych
wiadomości o obronie nieprzyjaciela i jego sile.
Topolę Królewską, skąd batalion ruszył do ataku, dzie­
liło od Łęczycy zaledwie kilkaset metrów. Trudne to
były metry, przez odkrytą równinę nadrzecznej doliny,
na której próżno było szukać ukrycia przed przyczajonym
za obrzeżem miasta nieprzyjacielem. Żołnierze biegli co
tchu, byle dopaść pierwszych domów.
Lecz nie przebyli nawet połowy drogi, gdy padły stam­
tąd strzały. Najpierw terkotanie karabinu maszynowego
— gdzieś od mostu kolejowego — potem silniejszy już
ogień od strony mostu szosowego i grobli, wreszcie setki,
tysiące rozbłysków karabinowej i armatniej salwy wyzna­
czyło gęsto linię stanowisk niemieckich.
Żołnierze przywarli do ziemi. Po chwili podnieśli się
i znów biegli. Tylko kilkadziesiąt metrów i dalej już nie
można. W tyralierę nacierających i tuż przed nią coraz
gęściej padały pociski.
Do sztabu dywizji gen. Altera dotarł już pierwszy mel­
dunek o wynikach przeprowadzonego przed chwilą roz­
poznania przez walkę niemieckiej obrany. Wynikało zeń,
że Niemcy mocno usadowili się w Łęczycy i mają tam
znaczne środki ogniowe. Batalion mjr. Chudzikiewicza
musiał wycofać się do Topoli Królewskiej i tylko 5 kom­
pania, która weszła do Tumu, trzymała się tam w dal­
szym ciągu.
Kilka godzin później całe zgrupowanie uderzeniowe
armii „Poznań”, grupa operacyjna gen. Knolla, ruszyło do
natarcia. W ciszę doliny Bzury wdarł się nagle potężny
grzmot. Jeszcze echo dzwoniło w nadbrzeżnych szuwa­
rach, gdy nowy grzmot, a po nim następne zlały się w je­
den ogłuszający huk. To artyleria polska otworzyła ogień
na niemieckie pozycje obronne. Po kilkunastu minutach
umilkła. Nagle odezwał się suchy jazgot ciężkich karabi­
nów maszynowych, wysyłających śmiercionośne pociski
na okopy nieprzyjaciela. Przerywa je, w regularnych od­
stępach czasu, metaliczne plaśnięcie salw moździerzo­
wych.
Jak spod ziemi wyrastały polskie tyraliery piechoty.
Ruszyły ku Bzurze. Bataliony i pułki armii wielkopolskiej
szły do ataku doliną równą jak stół. Zaskoczony prze­
ciwnik cofał się, ale nie rezygnował z oporu. Spłynęła
krwią Bzura i zorane pociskami armatnimi nadrzeczne
łąki i pola. Natarcie ruszyło naprzód. Rozgorzały walki
szczególnie zacięte o Łęczycę, Górę Sw. Małgorzaty, Pią­
tek i Sobotę.
*

25 dywizja piechoty gen. Altera uderzyła na Niemców,


broniących się w całym rejonie Łęczycy, trzema pułkami
w pierwszym rzucie.
Nieprzyjaciel bronił się twardo i nawet przez chwilę
wstrzymywał rozpęd polskich pułków na przedpolu
miasta. Ale w jego obronie tkwiła jak cierń 5 kompania,
która już kilka godzin od czasu natarcia rozpoznawczego
siedziała w Tumie, nie dając się Niemcom wyrzucić za
żadną cenę.
Dowódca niemieckiego 46 pułku piechoty, płk Wittke,
nie był zadowolony z sytuacji w Tumie. Polacy przerwali
połączenia na szosie Łęczyca — Piątek i znaleźli się nie­
mal na tyłach jego pułku. Dowódca I batalionu otrzymał
więc rozkaz opuszczenia natychmiast Łęczycy, gdzie na­
tarcie polskie przed chwilą zostało zatrzymane, i odebra­
nia Polakom Tumu.
Kompania polska mimo przewagi Niemców broniła się
wytrwale, walcząc o każdy dom. Wkrótce pułki dywizji
gen. Altera znów ruszyły do przodu. 56 krotoszyński pułk
piechoty płk. Wojciecha Tyczyńskiego sforsował Bzurę
pod Marynkami i wtargnął do Tumu. Teraz Polacy mieli
przewagę i ruszyli do ataku.
„...Pierwszy batalion 56 pp uderza na Tum — wspomina
oficer 3 kompanii — i posuwa się dalej mijając szosę.
Kwiatówek trzymany ogniem 3 kompanii ckm zostaje
opanowany uderzeniem plutonu z 7 kompanii pod do­
wództwem odważnego i dzielnego ppor. Schroedera. Nasz
1 batalion dalej bije się o Tum. Nieprzyjaciel coraz więcej
zasila oddziałami własną obronę. Pali się Tum, pali się
stara fara z XII wieku. Przedpole silnie jest oświetlone
rakietami nieprzyjaciela. Druga kompania wdziera się do
wschodniej części wsi i okrzykiem »hura« porywa cały
batalion do szturmu. Odbywa się straszna walka na bag­
nety, w której wyższość swoją wykazuiją polscy żołnie­
rze, a Niemcy morderczego uderzenia nie wytrzymują
i zaczynają się wycofywać.
W tym czasie dowódca niemiecki po raz wtóry rzuca
przeciwnatarcie swoje w kierunku Łęczycy, gdzie wzięty
ogniem flankowym karabinów maszynowych rozpada się
i z olbrzymimi stratami dla siebie wycofuje się do
tyłu...” 3

3 Wspomnienia ppor. rez. Eugeniusza Leszczyńskiego, w: Udział


społeczeństwa Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej 1939 roku,
Kalisz 1979, s. 382—383.
Postawa żołnierzy batalionu w tej walce zasługuje na
najwyższe uznanie. Wśród najlepszych byli: st. sierż.
Adam Woźny, plut. Babijów, kpr. Bolesław Spurtach oraz
strz. Jan Brodziak.
Ale Niemcy w Tumie jeszcze nie zwyciężeni i lista bo­
haterskich żołnierzy, szturmujących gniazda oporu wroga,
wydłuża się. Znajdzie się na niej wiele dziesiątek innych,
którzy pędzić będą później „niepokonany” Wehrmacht
aż pod Łódź.
Z pomocą przyszedł nowy batalion, trzeci, mjr. Wła­
dysława Grocholi i prawie z marszu ruszył do ataku. To
już koniec. Niemcy idą w rozsypkę, rzucają się do pa­
nicznej ucieczki, zostawiając na polu walki broń i wy­
posażenie.
Między godziną 21 a 22 Tum znalazł się w polskich
rękach.
Tymczasem Łęczycę szturmowały ostrowskie bataliony
ppłk. Mariana Frydrycha i bataliony płk. Stanisława
Dworzaka. Dwa niepełne bataliony tego ostatniego ru­
szyły naprzód, lecz zostały zatrzymane silnym ogniem.
Natarcie polskie, wsparte kolejnym batalionem 60 pułku
piechoty, znów ruszyło naprzód. Tym razem udało się
i żołnierze dopadli pierwszych domów miasta. Około
godziny 21 linia obrony niemieckiej wreszcie pękła i od­
działy polskie wdarły się do Łęczycy.
Do gen. Kurta von Briesena, dowódcy niemieckiej
30 dywizji piechoty, dotarły niepokojące meldunki o sy­
tuacji pod Łęczycą, ale generał nie przypuszczał, aby
właśnie tam Polacy mogli poważnie zagrozić jego dywizji.
Wtedy właśnie nadeszły nowe meldunki. Dowódca
6 pułku piechoty płk Reichert zameldował, że kolumna
marszowa jego pułku została znienacka zaatakowana przez
nieprzyjaciela pod Michałowicami.
— Herr General, oni mają tutaj nawet czołgi.
Briesen rozkazał: — Niech się pan osłoni i masze­
ruje dalej.
Ale już po chwili 6 pułk melduje ponownie.
— Kompania w szpicy bocznej pułku bije się z nie­
przyjacielem pod Głupiejewem. Pod Zagajem polskie
wozy pancerne.
Dowódca niemieckiej dywizji wiedział już teraz, że
Polacy atakują szeroko na kilkunastokilometrowym
froncie.
Pułki 17 dywizji piechoty płk. Mozdyniewicza prze­
kroczyły Bzurę. Drobne patrole niemieckie nie stawiały
oporu i cofały się na południe. 68 wrzesiński pułk pie­
choty płk. dypl. Wolfa Nykulaka kierował się na Górę
Sw. Małgorzaty, a 70 pułk płk. dypl. Konkiewicza z Ja­
rocina i Pleszewa — na Stary Gaj. Natarciem zaś kiero­
wał dowódca piechoty dywizyjnej pik dypl. Władysław
Smolarski, odważny i doświadczony oficer. Szosa Piątek
— Łęczyca była tuż-tuż, kiedy opór niemiecki zaczął
tężeć. Pod Michałowicami stał batalion nieprzyjacielskiego
6 pułku piechoty. Zaskoczenie było obopólne, jednak
szybciej opanowali je Polacy. Jeden z batalionów płk.
Nykulaka ruszył do ataku i jednym skokiem dopadł nie­
mieckich okopów. Żołnierze nasi i nieprzyjacielscy zwarli
się w walce. Rozstrzygnęły ją bagnety i kolby polskich
karabinów.
Oddziały 70 pułku piechoty zniosły wprost z marszu
słabą obronę nieprzyjacielską pod Sługami. 17 dywizja
szła naprzód.
14 (poznańska) dywizja piechoty gen. Włada przeszła
Bzurę również bez przeszkód ze strony Niemców. Tutaj
także nieprzyjaciel nie przewidział polskiego natarcia.
Wkrótce jednak natknięto się na silną obronę niemiec­
kiej dywizji. Rozgorzały walki o dwór Czarne Pole, pod
Głupiejewem i Goślubiem. Oddziały 55 (z Leszna) i 57
(z Poznania) pułków piechoty wzięły górę nad przeciwni­
kiem, zmuszając go do odwrotu.
Z takim samym powodzeniem atakowała polska kawa­
leria: Wielkopolska Brygada Kawalerii pod Sobotą oraz
grupa operacyjna gen. Skotnickiego w natarciu na
Wartkowice i Parzęczew.
W sztabie gen. Briesena oceniano, że sytuacja jest
paskudna. Jednak żaden z oficerów nie ośmieliłby się
w obecności generała wyrazić swojej opinii. Tylko Brie-
sen nie wydawał się „tracić głowy”. Sytuacja była cięż­
ka, ale, jak sądził — nie bez wyjścia.
Jak na razie — najgorzej było pod Łęczycą. Briesen
zdawał sobie sprawę, że Łęczyca w rękach Polaków to
nie tylko zagrożenie dla jego dywizji. Niebezpieczeństwo
zawisło nad całą 8 armią, wysuniętą już daleko ku wscho­
dowi.
Łęczycę trzeba było więc koniecznie odebrać Polakom.
Natychmiast skierował dwa bataliony 6 pułku piechoty
na podstawy wyjściowe do natarcia na Łęczycę i kazał im
atakować. Ale sytuacja zmieniała się jak w kalejdosko­
pie. Oficer operacyjny meldował, że walki toczą się już
pod Czarnym Polem, Balkowem, Goślubiem i Piekarami.
O ataku nie mogło być mowy. Także obrona stała się
niemożliwa.
O godzinie 23 płk. Wittke nadał do sztabu dywizji dra­
matyczny meldunek: — Sytuacja jest beznadziejna, sztab
pułku przyjmuje ugrupowanie „w jeża” i wycofuje się.
Ale Briesen ciągle jeszcze nie chciał ustąpić i kazał
46 pułkowi odebrać za wszelką cenę miasto.
Jeszcze raz rzucił Wittke swoje wykrwawione bataliony
do kontrataku pod Leszczami i Wilczkowicami. Bezsku­
tecznie. Żołnierz niemiecki przybity klęską załamał się
psychicznie i szedł do ataku niechętnie.
Natarcie polskie wdarło się już w głąb obrony niemiec­
kiej i tworzyło w niej coraz szersze szczeliny, przez które
wlewały się wciąż nowe fale piechoty polskiej. Bój w Łę­
czycy toczył się już w zupełnych ciemnościach. Niemcy
byli w lepszej sytuacji znajdując osłonę za ścianami do­
mów i w ogrodach. Stamtąd razili polską piechotę ogniem
karabinów maszynowych i granatów. Jednakże w obcym,
nieprzyjacielskim mieście czuli się bardzo niepewnie.
Wiedzieli przecież, że nie proszono ich tutaj.
Już po wojnie Hans Breithąupt napisał w swojej książ­
ce pośfwięconej tym wydarzeniom „...w Łęczycy rozszalał
się jednak szatan: nagle miasto zapełniło się ludźmi (czyż­
by podejrzliwi i nieprzyjaźni nie stali na ulicach już
podczas wkraczania pierwszych oddziałów? — T. J.), przy­
bywają oni tu z piwnic i tunelów, mają przy sobie broń,
niszczą przewody telefoniczne i nie zwracając uwagi na
ogień polskiej artylerii, który zaczął walić nieco później,
wzniecali ogień sygnalizacyjny w pobliżu stanowisk do­
wodzenia...” 4
Najpierw opuściła stanowiska ogniowe artyleria nie­
miecka, której zabrakło już amunicji, i uciekła pod Sier­
pów. Tutaj nad Bzurą również Niemcom brakowało amu­
nicji. Zawiodła doskonała organizacja zaopatrzenia, gdy
drogi dowozu prowadzące z Uniejowa zostały nagle prze­
cięte przez kawalerię gen. Skotnickiego.
W ślad za artylerią rozpoczęła odwrót piechota. Około
północy Polacy zdobyli rynek oraz liczne stojące tam
samochody, wypełnione żywnością i amunicją, której
przeciwnik nie zdążył już wykorzystać. Gdy od wscho­
du na tyły Niemców uderzyła dodatkowo jedna z kom­
panii 56 pułku piechoty, odwrót nieprzyjacielskiego ba­
talionu zakończył się paniczną ucieczką.
Tylko jeszcze przed zachodnim i południowym skrajem
miasta broniła się kompania, o której podczas gorączki
odwrotu zapomniał niemiecki dowódca batalionu. Gdy
zaatakował ją polski batalion, na odwrót było już za póź­
no. Po krótkiej walce cała kompania złożyła broń.
O świcie 10 września Łęczyca była wolna. Witała
swoich żołnierzy. Jakże im była wdzięczna. Za wypędze­
nie Niemców, za widok uciekającego wroga, za wyziera­
jący z oczu niemieckiego żołnierza strach.

4 H. B r e i t h a u p t, Die Geschichte der 30. Infanterie-Division


1939—1945, Bad Nauheim 1955, s. 25.
Wśród szpalerów wiwatujących mieszkańców maszero­
wały ulicami miasta kompanie i bataliony. Mimo trudów
walki i bolesnych strat żołnierze polscy wybijali krok
równy jak na paradzie.
Bój równie zacięty toczyła w dalszym ciągu dywizja
gen. Włada o Piątek. Mimo jej początkowego sukcesu
Niemcy wciąż na nowo podejmowali kontrataki. Jednym
z nich, w którym wzięły udział dwa niemieckie bataliony,
zdołali zaskoczyć batalion 55 pułku piechoty i rozlbić go.
Dopiero skierowany w to miejsce batalion odwodowy
pułku zdołał zagrodzić Niemcom drogę do Bzury i zmu­
sić ich do odwrotu.
W nocy z 9 na 10 września, gdy gen. Wład przygoto­
wywał plan dalszego natarcia, gen. von Briesen ściągnął
spod Bielaw ostatnie bataliony swojej dywizji i wzmocnił
nimi obronę pod Piątkiem.
Atak Polaków ruszył o świcie. Przedtem otworzyła
ogień artyleria. Daleko, za linią niemieckich okopów,
uniosła się czarna kurzawa i rozległo się stamtąd głuche
dudnienie wybuchów, od których drżała ziemia. Po sal­
wach artylerii polskiej artyleria niemiecka umilkła pra­
wie zupełnie.
Następne salwy padły na linię niemieckiej piechoty.
Przydusiły ją do ziemi. Tę chwilę przewagi własnej arty­
lerii wykorzystali Polacy i dopadli niemieckich okopów.
Najszybciej załamano opór na skrzydłach i wtedy od
wschodu i zachodu uderzono na Piątek.
Miasto wzięto w południe po ciężkich wałkach ulicz­
nych.
Natychmiast ruszył pościg za Niemcami. W przeciwnym
kierunku szli jeńcy.
Około północy oddziały dywizji płk. Mozdyniewicza za­
jęły Górę Św. Małgorzaty. Stanął tam 68 pułk piechoty.
Opóźnił swoje natarcie jedynie pułk 70, zatrzymany pod
Sługami. Wcześnie rano rzucił się jednak ponownie do
natarcia. Po krótkiej, lecz zaciętej walce odebrano Niem-
com Bryski i Stary Gaj. Pułk zdobył licznych jeńców,
działa i inny sprzęt wojenny. 17 dywizja wspólnie z 14
i 25 ruszyły w pościg za nieprzyjacielem.
*

Dowódca 8 armii niemieckiej gen. Blaskowitz nie był


jeszcze w pełni świadomy grozy sytuacji, gdy meldował
o położeniu swoich dywizji dowództwu Grupy Armii
„Południe” i częściowym tylko natarciu nieprzyjaciela
między Łowiczem a Łęczycą. Zresztą gen. Rundstedt rów­
nież nie zdradzał niepokoju. Wydawało się, że wystarczy
pchnąć dodatkowo do bitwy korpusy XI i XVI, aby osa­
dzić Polaków na miejscu i natychmiastowym przeciwude-
rzeniem doprowadzić do rozstrzygnięcia bitwy na swoją
korzyść.
Zanim jednak nadeszły posiłki, dywizja Briesena mu­
siała ustąpić. Oddajmy na chwilę głos kronikarzowi nie­
mieckiej dywizji, Breithauptowi: „...Po wielogodzinnej
walce nastąpił kryzys: w rejonie Stawów i Nowego Gaju,
szosą prowadzącą na południe, napiera nieprzyjaciel, mię­
dzy Janowicami i Ireno wem zawisła groźba przerwania
cieniuteńkiej i napiętej linii frontu. Na całej szerokości
zauważyć już można wycofywanie się niektórych oddzia­
łów, własna artyleria nie jest w stanie zatrzymać nie­
przyjaciela, jej ogień jest bardzo często za krótki i zagra­
ża własnej piechocie.
Ale oto nastała decydująca chwila dla gen. von Brie­
sena. Z ociekającym krwią ramieniem w gipsie, w poszar­
panej kurtce polowej, na czele oficerów ze swego sztabu
udaje się w sam środek cofającej się piechoty. Jego przy­
kład odnosi pewien skutek. Wycofywanie się wojska zo­
staje zahamowane. Wieść o pojawieniu się generała roz­
chodzi się błyskawicznie, oddziały znowu wracają do
szyku i — idąc za przykładem swych dowódców — prze­
chodzą do kontrataków. Lecz nie wszędzie udaje się po­
nownie załatać poszarpaną linię frontu. Janowice, Stawy,
Irenów — pięć razy przechodzą z rąk do rąk, przy czym
ciągły napływ polskich posiłków zmusza do cofnięcia le­
wego skrzydła, aby w ten sposób uniknąć oskrzydlenia
od strony Brysków i Morakowa. Tymczasem polska ka­
waleria przecina szosę na Bielawy, na południe od Piątka
i częścią oddziałów skręca na zachód, zagrażając natych­
miast od tyłu pozycjom artyleryjskim, rozlokowanym na
południowy wschód i na południe od miasta.
Na niektórych odcinkach próby ataku co prawda zała­
mują się pod wpływem bezpośredniego ognia artyleryj­
skiego, ale teraz staje się już oczywiste, że dalsze utrzy­
manie pozycji dywizji wokół Piątka nie jest możliwe,
jeśli chce się uniknąć całkowitego okrążenia i grożącego
zniszczenia.
Płk Basler, dowódca 26 pułku piechoty, który po po­
łudniu przejął dowództwo po przewiezionym do szpitala
polowego dowódcy dywizji, uzyskał w korpusie zgodę na
opuszczenie miasta.
Wycofywanie się jednostek, zapoczątkowane gdzieś
w godzinach popołudniowych, zostało natychmiast zauwa­
żone przez polskie samoloty rozpoznawcze, które nie­
przerwanie krążyły nad polem walki. Unosiły się one
poza zasięgiem artylerii przeciwlotniczej, własnego zaś
lotnictwa nie było widać. Wycofanie się zgromadzonej
w rejonie Piątka wielkiej ilości taboru i zawracających
oddziałów musi nastąpić jedyną szosą prowadzącą przez
Zgierz w kierunku Łodzi. Ale na skutek celnego ognia
polskiego grozi niebezpieczeństwo utraty możliwości kie­
rowania całym tym ruchem; powstają korki, kolumny to­
rują sobie drogę, jadące na oślep zaprzęgi wyrywające
się z ognia (polskiej artylerii) powodują zamieszanie,
w szeregach żołnierskich krążą już paniczne plotki. Oto
pierwsze oznaki paniki, która tak szybko może się rozsze­
rzyć. Zostaje jednak z trudem opanowana...”5

5 T a m ż e, s. 30.
Gdy meldunki o pojawieniu się polskiej kawalerii na
skrzydłach i tyłach dotarły do sztabu 30 dywizji piechoty,
gen. von Briesen, który po opatrzeniu rany zdążył powró­
cić do dywizji, zdał sobie sprawę, że poniósł klęskę.
Tym razem gen. Blaskowitz nie krył swego niepokoju
i 10 września w południe w rozkazie operacyjnym armii
informował: „Kontynuując działania zaczepne armia
osiągnęła dziś na swym prawym skrzydle rejon na za­
chód i południowy zachód od Skierniewic, lecz na lewym
skrzydle znaczne siły nieprzyjaciela zyskały na terenie
i osiągnęły rejon na północ od Ozorkowa do Parzy-
szewa...”6 Pozornie lakoniczna informacja ujawniała
w dalszej części rozkazu (o wycofaniu kwater głównych
korpusu z Ozorkowa do Zgierza i 8 armii z Łodzi do Brze­
zin) rzeczywistą powagę sytuacji. Oto wyższe niemieckie
dowództwo przyznało się do poważnego zagrożenia natar­
ciem polskim swoich ośrodków dowodzenia i wycofywało
je do miejsc na razie nie zagrożonych.

Jeszcze przed świtem grupa kawalerii gen. Skotnickie­


go podjęła natarcie na Uniejów i Wartkowice. Zdobycie
tych miejscowości było konieczne, gdyż tamtędy biegły
drogi zaopatrzenia całego X korpusu gen. Ulexa. Stamtąd
też prowadził kierunek na tyły jego broniących się nad
Bzurą dywizji.
6 pułk ułanów z Podolskiej Brygady Kawalerii część
swoich szwadronów rzucił do ataku frontalnego na Unie­
jów, a pozostałą częścią uderzył od północnego zachodu.
Po zaciętej walce wzięto wieś Kościelnice, a następnie
przepędzono Niemców z uniejowskiego cmentarza. Stąd
jednym skokiem szwadrony wdarły się do miasteczka,
gdzie jeszcze w ulicach, wykorzystując domy, wróg usi­
łował się bronić. Gdy jednak natarcie oskrzydlające

6 Centralne Archiwum Wojskowe (CAW), Zespół dowództwa


8 armii, rozkazy armijne gen. Blaskowitza.
wtargnęło do Uniejowa, zdobyto most i odcięto odwrót
Niemcom, przeciwnik załamał się ostatecznie i — po­
zostawiając na polu walki zabitych, rannych, jeńców oraz
sprzęt wojenny — rzucił się do panicznej ucieczki.
9 i 14 pułki ułanów parły niepowstrzymanie w kierun­
ku Wartkowic i Poddębic. Oba polskie pułki działały na
nieprzyjacielskich tyłach. Już podczas przekraczania szosy
między Wartkowicami i Uniejowem 9 pułk zagarnął kilka
niemieckich samochodów z zaopatrzeniem i idąc dalej
naprzód zniósł małe oddziały nieprzyjacielskie, wyłapywał
pojedynczych oficerów i kurierów jadących z rozkazami.
14 pułk ułanów podszedł pod Wartkowice niepostrzeże­
nie dla znajdującego się tam oddziału kwatermistrzow-
skiego przeciwnika i zaskoczył go całkowicie. Jego dowód­
ca nawet nie przypuszczał, aby mogły zjawić się tu polskie
oddziały. Zaskoczony podjął chaotyczną i mało skuteczną
obronę. Wartkowice zostały zdobyte. Tymczasem od za­
chodu nadciągały tu wciąż niemieckie samochody, które
wraz z całą zawartością wpadły w ręce Polaków.
Droga na tyły Niemców stanęła więc otworem.
Kawaleria gen. Skotnickiego już wieczorem 10 września
zajęła bez walki Parzęczew. W samą porę. Od zachodu
nadciągała bowiem 221 niemiecka dywizja piechoty z od­
sieczą dla Briesena.
Polacy przerwali front również na wschód od Piątka.
17 pułk ułanów Wielkopolskiej Brygady Kawalerii zaata­
kował Niemców w Walewicach i po częściowym okrążeniu
wziął szturmem wieś i pobliski dwór, zaś 15 pułk ułanów
opanował Bielawy. I tutaj również przegrana kosztowała
Niemców drogo: dziesiątki zabitych, rannych i jeńców,
stracona broń i amunicja.
Komunikat informacyjny sztabu grupy operacyjnej gen.
Knolla o położeniu nieprzyjaciela donosił późnym wie­
czorem 10 września:
„W akcji prowadzonej przez Grupę Operacyjną stwier­
dzono następujące oddziały nieprzyjaciela:
przed frontem 25 DP i 17 DP — oddziały 6 i 46 pp,
przed frontem 14 DP — oddziały 6 i 26 pp.
Jednostki te wchodzą w skład 30 DP. Ponadto w akcji
brały udział ze strony nieprzyjaciela oprócz artylerii
ciężkiej jednostki pancerne działające w nocy przy
świetle reflektorów.
Rozmieszanie i rozmieszczenie oddziałów 30 DP w te­
renie wskazuje, iż dywizja ta została naszym natarciem
przecięta w kilku miejscach z północy na południe i wy­
cofuje się poszczególnymi grupami w kierunku południo­
wym. Uważam, że 30 dywizja w chwili obecnej nie przed­
stawia już zwartej, kierowanej jednostki i w miarę na­
szego posuwania się na południe tracić będzie swą war­
tość bojową coraz więcej. Na podstawie dotychczasowych
walk stwierdzić należy, że oddziały 30 DP opóźniają
twardo, w czym jesit im pomocna dość liczna artyleria
ciężka.
Największe straty poniósł nieprzyjaciel przed frontem
25 DP, tracąc prócz wielkiej ilości zabitych, rannych
i jeńców — 2 ciężkie działa. Również 14 DP zadała nie­
przyjacielowi straty wyrażające się w dużej liczbie zabi­
tych i rannych.
Wobec wielkich strat poniesionych w ludziach i mate­
riale wojennym oraz w związku z pozbawieniem 30 DP
jej zwartości bojowej przewiduję na dni następne znacizne
zmniejszenie się oporu nieprzyjaciela przed frontem gru­
py operacyjnej, o ile oddziały nie zostaną zasilone więk­
szymi posiłkami, zupełne osłabienie siły bojowej 30 DP” 7.
*

Powoli zaczynają jednak nadciągać nad Bzurę niemiec­


kie posiłki.
Najpierw gen. Blaskowitz rzucił pod Łęczycę 221 dy­
wizję, ale pod Uniejowem stanęli jej już w poprzek Polacy.

7 Wojna obronna Polski 1939, Wybór źródeł, Warszawa 1968,


s. 673.
Dowódca 8 armii zatrzymał więc maszerujący na War­
szawę cały XIII korpus i skierował pułki dwóch jego dy­
wizji pod Zgierz, Ozorków i Bratoszewice. Z pomocą po­
spieszył również gen. Rundstedt, który oddał Blasko-
witzowi z odwodów 213 dywizję piechoty. Dowódca armii
niemieckiej sam nie był już w stanie opanować sytuacji.
Musiał podzielić obronę na dwa odcinki, które powierzył
dowódcom XIII i X korpusów. Wiedział już również, że
dotychczasowy ¡marsz na Warszawę i pościg za wycofującą
się armią ,,Łódż” nie są w tej sytuacji możliwe. Kazał
więc wysuniętym daleko ku wschodowi oddziałom opu­
ścić Sochaczew i główne siły skoncentrował pod Łowi­
czem, skąd zamierzał rzucić je do przeciwuderzenia, by
zmiażdżyć lewe skrzydło natarcia polskiego i zamknąć od­
działom polskim drogę ku Warszawie.
Nowe dywizje niemieckie pojawiły się na froncie bitwy
nad Bzurą już 10 września. 17 dywizja piechoty ruszyła
dwiema kolumnami z Łodzi i Strykowa i po południu sta­
nęła pod Celestynowem i Modlną oraz na północ od Ozor­
kowa. 10 dywizja piechoty zatrzymała się w Skierniewi­
cach, skąd natychmiast skierowała jeden ze swoich puł­
ków z pomocą dla 24 dywizji piechoty stojącej pod Ło­
wiczem.
Nowe dywizje niemieckie podążały szybkim marszem
na północ, do bitwy wychodziły im naprzeciw dywizje
polskie grupy operacyjnej gen. Knolla, które w tym cza­
sie ścigały już nieprzyjaciela na całym froncie.
25 dywizja piechoty rozpoczęła właśnie bój o Sierpów
i Leśmierz.
29 kaliski pułk piechoty ppłk. Floriana Gryla, który do­
tąd nie brał jeszcze udziału w walce, parł naprzód jak
niesiony na skrzydłach i z marszu znosił małe oddziały
nieprzyjaciela, starające się tu i ówdzie stawić Polakom
opór. Pod Sierpowem jednak Niemcy zdążyli przygotować
mocniejszą obronę i wesprzeć ją nawet artylerią. Polski
pułk chciał z marszu wziąć i tę przeszkodę, ale nie udało
się. Przeciwnik postawił tak silną zaporę ognia artyleryj­
skiego i karabinów maszynowych, że nie sposób było
przejść przez nią bez pomocy własnej artylerii. Pułk przy­
warł do ziemi. Wkrótce potem salwy dwóch polskich dy­
wizjonów artylerii ciężkiej zlały się w jeden potężny
grzmot przeciągający nad niemieckimi pozycjami. Pierw­
sze salwy spadły na stanowiska niemieckiej artylerii
i zmusiły ją do milczenia. Następne wybuchły gejzerami
ziemi i ognia w okopach.
Poderwały się z ziemi tyraliery i jednym skokiem do­
padły nieprzyjacielskich stanowisk. Strzelające jeszcze
tu i ówdzie niemieckie karabiny maszynowe utonęły nagle
w ogłuszającym okrzyku: hura, hura — wyrywającym się
z setek żołnierskich piersi.
56 pułk szedł przez cały czas wśród ognia niemieckiej
artylerii. Pod Leśmierzem stała niemiecka piechota. Pułk
uderzył, ale przejść nie zdołał. Walka przeciągała się,
lecz żadnej ze stron nie dawała rozstrzygnięcia.
Polska dywizja nie miała już żadnych odwodów, któ­
rymi mogłaby wesprzeć walczące pułki. Przeciwnik zaś
już je miał i natychmiast rzucił do walki.
21 pułk piechoty z 17 niemieckiej dywizji wraz z kom­
panią czołgów i liczną artylerią przeszedł do kontrataku
pod Sierpowem i Leśmierzem. Uderzenie było silne, a Po­
lacy nie mogąc mu dostatecznie przeciwdziałać, wycofali
się. Po tym sukcesie Niemcy nie kwapili się do marszu
naprzód. W dowództwie X korpusu wiedziano już, że
w Uniejowie i Parzęczewie są oddziały polskiej kawalerii
wiszące groźnie nad niemieckim skrzydłem i tyłami. Bez
walki dali więc za wygraną i wycofali się pod Solcę
Wielką i Wróblew.
Pułki 70 i 68 polskiej 17 dywizji piechoty biły się
o Modlną i wzgórze Celestynów. Niemcy byli jednak bar­
dzo silni, otrzymali już posiłki i dlatego natarcie polskie
utknęło. Dywizja zrewanżowała się jednak Niemcom pod
Giecznem i Sypinem.
Właśnie w kierunku Gieczna cofał się 26 niemiecki pułk
piechoty, który pod Piątkiem poniósł w walce z dywizją
gen. Włada dotkliwą porażkę. Bataliony nieprzyjaciel­
skiego pułku nie w pełni zorganizowane do marszu od­
wrotowego, ogarnięte psychozą klęski, pod Giecznem
natknęły się nieoczekiwanie na silną, zorganizowaną przez
Polaków obronę. Stał tu batalion 70 pułku piechoty
z góry przygotowany do walki z cofającym się nieprzyja­
cielem.
Starając się przebić, Niemcy musieli przyjąć walkę. Na
dobre przygotowanie natarcia nie mieli jednak czasu,
a ponadto żołnierze niemieccy, idąc do ataku, oczekiwali
lada chwila ścigających ich oddziałów 14 dywizji piechoty.
Bataliony nieprzyjacielskie miotały się więc bezsilnie, od
południa rażone celnym ogniem karabinów maszynowych
batalionów z dywizji płk. Mozdyniewicza, od północy
zaś — ścigającym ogniem artylerii dywizji gen. Włada.
Pierwsze natarcie Niemców odparto więc bez trudu,
a następnych nieprzyjaciel już nie podejmował, nie mając
na nie ani czasu, ani chęci. Uchylił się od walki i rzucił
ku wschodowi, szukając wyjścia z matni.
Pod Sypinem zaskoczono uciekającą z Piątku, szosą do
Zgierza, artylerię ciężką Briesena.
Specjalny oddział szybki, złożony naprędce z kawalerii
dywizyjnej i kompanii czołgów rozpoznawczych, poruszał
się szybciej niż zaprzęgi konne niemieckiej artylerii. Od­
dział polski dopadł je i wtargnął w kolumnę, rozrywając
na kawałki. W chwilę później było już po wszystkim. Nikt
nie uszedł z życiem. Na szosie zostały tylko działa, mil­
czące i już niegroźne.
Mimo jednak generalnego sukcesu armii „Poznań” za­
czynały napływać niepokojące meldunki ze wschodniego
skrzydła, które osłaniała słaba brygada kawalerii gen. Ab­
rahama. Żołnierze tej brygady, twardzi i nieustępliwi
w walce, zachowujący w pamięci tradycję powstania wiel­
kopolskiego, szli do ataku jak burza.
Bój o Walewice stał się nową wojenną tradycją wielko­
polskich ułanów. Jeszcze nie wystygły lufy dział i kara­
binów, a już rósł w legendę, podawaną z ust do ust przez
żołnierzy 17 pułku ułanów z Leszna Wielkopolskiego.
„...17 pułk ułanów — wspomina por. Wojciech Cheł-
kowski — zdobył Sobotę w sobotę rano 9 września. Wie­
czorem otrzymał rozkaz sforsowania Bzury, pobicia Niem­
ców w Walewicach i otworzenia dla brygady drogi na po­
łudnie w kierunku Głowna.
Niemcy w Walewicach nie dali się zaskoczyć i nasz wy­
pad nocny zamienił się w ciężką bitwę, trwającą od pół­
nocy do rana; 2 szwadron nacierał z północy wzdłuż
Mrogi i szosy Sobota — Walewice, 1 szwadron uderzał
ze wschodu, przez stawy na młyn i wieś, 4 szwadron ata­
kował z południa, obchodząc pałac w Walewicach, 3 szwa­
dron wykonał obejście od zachodu, ale wszedł do akcji do­
piero rano, już po szturmie.
Zażarta walka nocna wyczerpywała siły pułku, ale nikt
nie poległ, bo ułani wykorzystywali teren i obchodzili
ognie zaporowe. Podeszli też bardzo blisko Niemców i za­
dali im straty.
O świcie zmieniły się warunki; celny ogień niemiecki
przygwoździł naszych do ziemi i trup zaczął padać coraz
gęściej. Ułani podrywali się brawurowo, nadzwyczaj
ofiarnie i ginęli.
Pomoc złożona z pionierów i saperów oraz ochotników
z zaplecza pułkowego przekroczyła szczęśliwie łęgi nad
Mrogą, ale — skrwawiwszy się po wyjściu na pola —
zaległa bezradnie w olszynach przed wsią.
Sytuacja stawała się coraz bardziej krytyczna. Kryzys
bitwy przełamał płk Kowalczewski; przeszedł wzdłuż na­
szych linii i zadecydował, że tylko szturm generalny,
równoczesny wszystkich pododdziałów, może uratować
pułk.
Do dziś nie rozumiem, jakim cudem nie zginął porusza­
jąc się w ogniu, który zadał nam, leżącym na pozycjach,
tyle strat. Por. Żółtkowskiemu udało się przekazać szwa­
dronom rozkazy do szturmu (Salamandra biegająca
w ogniu).
Dudh pułku dokonał reszty — bo na hasło pułkownika
poderwali się wszyscy jak jeden mąż. Okrzyk bojowy za­
głuszył kanonadę. Szybkość biegu była rekordowa. I —
c dziwo — dobiegli prawie wszyscy, potem bagnet i gra­
nat zrobiły swoje.
Walewice były zdobyte.
Wyskoczyłem z palących się zagród i obserwowałem
przedpole, żywych Niemców nie było już nigdzie widać,
czułem za sobą zapał i dynamizm gotowych na wszystko
ułanów. Zwycięski nastrój rozpierał piersi i pchał do dal­
szych czynów...” 8
Gen. Abraham wiedział dobrze, że zapału żołnierskiego
nie można zmarnować, że więcej to niż połowa zwycię­
stwa w walce. Dlatego pchał swoje pułki do przodu, by
szturmem wzięły las po południowej stronie Rulic i Pio­
trowic. Tam nie tylko ukryje brygadę przed obserwacją
nieprzyjacielskiego lotnictwa i osłoni przed atakami czoł­
gów, ale także znajdzie dobre podstawy wyjściowe do na­
tarcia na Głowno.
„...Zanim zdołałem osiągnąć las całością sił brygady —
wspomina gen. Abraham — zaatakowały nas z kierunku
wschodniego i północno-wschodniego świeże oddziały nie­
przyjaciela. Natarcie niemieckie kieruje się wprost na na­
sze tyły, usiłując odciąć nas od Bzury...” 9
Istotnie, dowódca niemieckiej 24 dywizji piechoty, gen.
Friedrich Olbricht, gdy tylko oddano pod jego dowództwo
20 pułk piechoty z 10 dywizji, rzucił go natychmiast do
kontrataku na Chruślin Kościelny.
Położenie brygady polskiej stało się ciężkie. 17 pułk
ułanów odpierał nieprzyjacielskie ataki pod Chruślinem.

8 R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury,


Warszawa 1969, s. 95—96.
9 Tamże, s. 105.
a potem pod Piotrowicami. Oddziały niemieckie stały na
północy, wschodzie i południu. Własne patrole napotykały
je nawet tam, gdzie po sąsiedzku powinny być bataliony
dywizji gen. Włada.
W samą porę zaczęły nadciągać dywizje grupy opera-
cyjnej gen. Bołtucia z armii ,,Pomorze”.
Przed wejściem do bitwy dowództwo i sztab grupy wi­
zytował sam gen. Kutrzeba. Omówił z gen. Bołtuciem za­
dania i sposób ich wykonania. Rozejrzał się po sztabie, to
wytknął, tamto pochwalił, rozmawiał z oficerami i długo
patrzył w oczy żołnierzom, jakby chciał ich natchnąć wła­
sną siłą i wiarą w zwycięstwo. Generał znał losy przegra­
nej bitwy na Pomorzu i chciał wiedzieć, czy pamięć świe­
żej jeszcze klęski nie zostawiła zbyt trwałych śladów
w żołnierskim sercu.
Wyjechał zadowolony.
Gen. Bołtuć miał poprowadzić swoje dywizje do walki
na wschodnim skrzydle grupy operacyjnej gen. Knolla
i zależnie od rozwoju sytuacji albo rozszerzyć jej działa­
nie zaczepne ku wschodowi, albo też osłonić ją tylko od
wschodu.
11 września rozgorzał bój z nową siłą, bo niemieckim
posiłkom wychodziły naprzeciw posiłki polskie.
16 grudziądzka dywizja piechoty płk. dypl. Zygmunta
Bohusza-Szyszki10 miała zdobyć Łowicz, do którego wkro­
czył kilka godzin wcześniej, przed przybyciem Polaków,
102 pułk piechoty niemieckiej 24 dywizji.
Na miasto uderzył tylko 64 pułk piechoty z Grudziądza
mjr. Aleksandra Rewerowskiego. Pozostałe pułki nie
brały na razie udziału w walce, były jednak do niej go­
towe i czekały tylko na rozkazy.
To natarcie wracało żołnierzom wiarę we własne siły.
Jak piekąca rana bolała tamta klęska nad Osą, gdzie bro­
nili się i przegrali. Tu oni szli do ataku, a Niemcy się bro­

10 Płk Bohusz-Szyszko przejął dywizję po płk. Stanisławie


Switalskim.
nili. Cóż z tego, że szanse nie były równe, bo chociaż siły
były .mniej więcej takie sanie, to przecież Niemcy trzy­
mali miasto łatwiejsze znacznie do obrony niż do zdoby­
cia w ataku. Mieli także liczniejszą artylerię i nie tak
duże straty w szeregach.
Wróg stawił opór już na podejściach do Łowicza. Były
to na razie tylko słabe patrole, które bez trudu przepę­
dzono. Im jednak dalej na południe, tym bardziej tężał
opór niemiecki, a pod Maszycami i Klewkowem trzeba go
już było łamać regularnym natarciem.
Gdy pękła nieprzyjacielska obrona, bataliony polskie
ruszyły w pościg za uciekającymi Niemcami. Deptano im
po piętach, aby nie pozwolić na mocniejsze osadzenie się
w terenie.
O zmroku dopadły północnego brzegu Bzury i — zniósł­
szy oddziały przeciwnika usiłujące stawiać opór po tam­
tej stronie rzeki — wdarły się do miasta.
Walka w ulicach toczyła się w ciemnościach, które
jakby sprzymierzyły się ze śmiercią, by ukryć przed ży­
wymi przerażający obraz zmagań. Walka była bezpardo­
nowa. Życie jednego brało się ze śmierci drugiego, jeden
drugiemu wyrywał je z piersi bagnetem, brał z rozwalo­
nego granatem czerepu, z krzyku dławionego w śmiertel­
nym uścisku gardła.
Wiele godzin ważyły się losy tej walki, gdyż żadna ze
stron nie chciała ustąpić. Dopiero gdy w ugrupowaniu
nieprzyjacielskim wybito dostatecznie szeroką szczelinę,
mjr Rewerowski rzucił w nią swój odwodowy batalion,
który uderzył na przeciwnika z tyłu, łamiąc ostatecznie
opór w zachodnie j części miasta.
Dziesiątki zabitych, rannych i jeńców, porzucony w nie­
ładzie sprzęt wojskowy, dowodziły gwałtowności toczącej
się tu walki, zakończonej chaotycznym odwrotem po­
konanego.
O świcie 12 września polski pułk ruszył w pościg.
4 toruńska dywizja piechoty płk. dypl Mieczysława
Mysłowskiego musiała podjąć wspólnie z Wielkopolską
Brygadą Kawalerii natarcie na Głowno. Dlatego też po­
maszerowała niezwłocznie do rejonu koncentracji opano­
wanego już częściowo przez kawalerię.
Gdy jednak 11 września o świcie czołowe oddziały dy­
wizji przekroczyły Bzurę pod Sobotą i Orłowem, okazało
się, że na południowym brzegu są Niemcy. Bronili się
w Bielawach i Walewicach, które — raz już przez brygadę
gen. Abrahama zdobyte — trzeba było zdobywać po raz
drugi.
Z Bielaw wyrzucono nieprzyjaciela około południa, po
wyczerpującej walce. Trzymał się on jednak w dalszym
ciągu mocno w Walewicach i Rulicach. Raz po raz pułki
4 dywizji zrywały się do natarcia, lecz nie mogły prze­
łamać obrony niemieckiej. Rosły straty. Frontalne ataki
nie odniosły pożądanego skutku, z wolna tylko wgryza­
jąc się w teren opanowany przez przeciwnika. Ustąpił
dopiero, gdy skierowano odwody na jego skrzydła i tyły,
wycofując się z poważnymi stratami.
Tymczasem okrążona Wielkopolska Brygada Kawalerii
mimo ciężkiej sytuacji nie dawała za wygraną. Gen. Abra­
ham, wyczuwając pewną dezorientację i niezdecydowanie
nieprzyjaciela, postanowił je wykorzystać i mimo wszy­
stko działać nadal zaczepnie. Uważał bowiem, że działania
jego oddziałów w statycznej obronie umożliwią Niemcom
przejęcie inicjatywy. Tego zaś obawiał się najbardziej,
gdyż wiedział, że przeciwnik dysponował siłami, które
mogły zmiażdżyć słabą brygadę polską.
Wstępem do działań zaczepnych miało być na razie
tylko rozpoznanie na Głowno, ale od razu dużymi siłami.
Zadanie to powierzył 7 pułkowi strzelców konnych płk.
Stanisława Królickiego, pozostałe zaś dwa pułki ułanów
miały być w pełnej gotowości do wsparcia jego walki
większością sił.
O godzinie 3 nad ranem pułk otrzymał telefoniczny roz­
kaz dowódcy brygady;
— 7 pułk strzelców konnych opanuje i oczyści od nie­
przyjaciela reion wzgórza 118 i miejscowości Władysła­
wów, skąd całością sił podejmie rozpoznanie na Głowno.
Niemcy byli już w Zbożkowej Woli, nadjeżdżały samo­
chody, z których wysiadała piechota. Pokazały się rów­
nież czołgi. Były to pułki 24 niemieckiej dywizji piechoty,
która koncentrowała się pod Głownem dla wspólnej z 10
dywizją kontrakcji zaczepnej przeciwko Polakom.
Straż przednia 7 pułku uderzyła ogniem karabinów ma­
szynowych i działek przeciwpancernych, ściągając na sie­
bie, a także na maszerującą bez osłony drogą do Hele-
nowa baterię artylerii, całą uwagę przeciwnika. Główne
siły osłonięte lasem mogły się więc rozwinąć do walki
niepostrzeżenie. Toteż atak polski, który wkrótce potem
nastąpił, zaskoczył Niemców.
Gdy 200—300 metrów dzieliło naszych żołnierzy od
nieprzyjaciela, stała się rzecz zupełnie nieoczekiwana. Ty­
raliery polskie wyłoniły się z lasu i sunęły szybko zwarte
w sobie, przed ostatnim szturmowym skokiem, zdawało
się — napięte jak cięciwa przed wypuszczeniem strzały.
I nagle buchnęła w tyralierze salwa śmiechu...
Rotmistrz Zbigniew Szacherski11 wspomina:
„... ppor. Górski, wysoki, okazałej tuszy, wyskoczył jako
pierwszy, rewolwerem trzymanym w ręku wskazywał sta­
nowiska nieprzyjaciela. Gromkim głosem zawołał: »Hej,
kto Polak, na bagnety« i runął jak długi w kartoflisko,
w którym zaplątał się ostrogami. Chwila konsternacji —
przeraziliśmy się wszyscy, że łubiany powszechnie kolega,
od wielu lat rezerwista naszego pułku, jest ranny. Ale
kiedy poderwał się natychmiast, wśród idących do walki
szeregów zerwał się wesoły, zaraźliwy śmiech...” 12
Tamten żołnierski śmiech zwyciężył zwykły ludzi i
strach przed śmiercią.
Jeszcze dzwonił w uszach i błyszczał w rozwartych

11 Obecnie pułkownik WP w stanie spoczynku.


12 Z. S z a c h e r s k i , Wierni przysiędze, Warszawa 1968, s. 88
z wysiłku źrenicach, gdy wpadli w linię niemieckiej pie­
choty; gasł na twarzach ścierany grymasem grozy śmierci,
nigdy nie oglądanej tak blisko, dotykalnej każdym
pchnięciem bagnetu i ciosem kolby.
Niemcy opamiętali się jednak szybko i zebrawszy siły,
rzucili je do kontrataku. Piechota szła za czołgami. 7 pułk
strzelców konnych musiał zawrócić na podstawy wyj­
ściowe, ale stąd ani kroku do tyłu. Działka i karabiny
przeciwpancerne zatrzymały czołgi; piechota bez osłony
czołgów nie odważyła się atakować.
Przez chwilę cisza dzieliła walczących, zaraz jednak —
przerwana jeszcze silniejszym grzechotem karabinów ma­
szynowych i kanonadą artyleryjską — zwarła ich na po­
wrót w nieustępliwym pojedynku ogniowym.
Pułk strzelców konnych złapał oddech i znów poszedł
do ataku, uprzedził Niemców. Tym razem było lżej, bo
towarzyszyła strzelcom cała ósemka dział polowych, wy­
łuskując z ukrycia gniazda ciężkiej broni maszynowej
i stanowiska ogniowe artylerii.
I tym razem granat i polski bagnet dosięgły nieprzyja­
ciela. Zwarli się wręcz.
....Na kaprala Smółkę z 2 szwadronu — wspomina rot­
mistrz Szacherski — który wysunął się naprzód z rkm,
rzuciło się dwóch podoficerów niemieckich krzycząc:
»Weg mit den polnischen Hunden« (Precz z polskimi psa­
mi). Ale Smółka nie dał się zaskoczyć. Stojąc otworzył do
nich ogień z rkm i położył obu trupem. Mimo znacznej
przewagi ogniowej i liczebnej Niemcy cofali się na całej
linii...” 13
Polacy jednak musieli znów odskoczyć, atakowani pod­
wożonymi spod Głowna posiłkami niemieckiej piechoty.
Tymczasem zapadł wieczór i bój o Zbożkową Wolę nie zo­
stał rozstrzygnięty. Nazajutrz gen. Abraham postanowił
ponownie nacierać, licząc na pomoc dywizji płk. My­
słowskiego.
13 Tamże, s. 94—95.
Niemcy wysoko ocenili Polaków w boju o Zbożkową
Wolę. Uczynili to zapewne bezwiednie, nie podejrzewając
nawet, by jeden mały pułk kawaleryjski mógł rozpocząć
bitwę. W ich mniemaniu była to bitwa; oceniali bowiem,
że w natarciu obok Wielkopolskiej Brygady Kawalerii
wzięły udział jeszcze dwie dywizje piechoty.
Posłuchajmy kronikarza 24 niemieckiej dywizji pie­
choty:
„...Rejon koncentracji na północ od Głowna 24 batalion
rozpoznawczy osiągnął w wyniku walki z nacierającymi
z północy siłami nieprzyjaciela. Okazało się tu, że dywi­
zja ma do czynienia z dobrze dowodzonym i energicznie
walczącym przeciwnikiem. W ciągu popołudnia pułki za­
jęły podstawy wyjściowe do natarcia: na prawo — 32 pułk
piechoty, na lewo — 31 pułk piechoty. Artyleria zajęła
stanowiska ogniowe w rej. Głowna. Natarcie rozpoczęło
się o godzinie 16 i miało początkowo powodzenie, ale póź­
niej — szczególnie na lewym skrzydle w rej. kol. Po-
pówek — napotkało silne natarcie polskie. Do nastania
ciemności toczyły się pojedyncze walki, które wskazy­
wały, że dywizja ma do czynienia z silnym planowym
natarciem przeciwnika, którym była Wielkopolska Bry­
gada Kawalerii, wzmocniona przez poważne siły 4 i 14 dy­
wizji piechoty...” 14
7 pułk strzelców konnych płk. Królickiego miał swój
wielki dzień.
*

Gen. Kutrzeby nie zadowalały dotychczasowe rezultaty


zwrotu zaczepnego. Jeszcze 10 września oceniał, że na­
tarcie jego dywizji postąpiło naprzód w terenie, ale
nigdzie nie uzyskało prawdziwego przełamania obrony
niemieckiej. Przeciwnik cofał się, ponosząc straty, lecz nie
był jeszcze pobity. Stawiał twardy opór i — jak dotąd —

14 Geschichte der 24. lnfanterie-Division, Stolberg 1956, s. 9.


skutecznie opóźniał marsz oddziałów polskich i dlatego
nie osiągnęły one zamierzonych w tym dniu celów na­
tarcia.
Przyjął z ulgą nadejście dywizji gen. Bołtucia, miał na­
dzieję, że dodadzą one natarciu Knolla nowej siły, która
wreszcie złamie opór niemiecki i umożliwi wykonanie za­
mierzonego planu.
11 września gen. Kutrzeba otrzymał z tego odcinka
frontu pomyślne wiadomości. Łowicz był już w polskich
rękach. Nie można było, co prawda, rozpocząć general­
nego uderzenia na Głowno, gdyż dywizja Mysłowskiego
musiała wpierw stoczyć bój o zdobycie podstaw wyjścio­
wych do tego natarcia w lecie na linii Psary — Polesie,
ale obecnie już tam była i mogła nazajutrz to natarcie
podjąć.
Niepokojące były jednak meldunki o pojawieniu się na
polu bitwy nowych oddziałów nieprzyjaciela. Wzięto już
jeńców z 10 i 17 dywizji piechoty, a gen. Skotnicki meldo­
wał o natarciu pod Wartkowicami jeszcze innej wielkiej
jednostki piechoty. To znów krzyżowało jego plany.
Grupa kawalerii gen. Skotnickiego musiała bowiem wy­
konać rajd na głębokie tyły niemieckie, aż pod Łódź. Ge­
nerał wiele sobie po tym rajdzie obiecywał, sądził, że po­
jawienie się tam jego kawalerii zmusi wreszcie przeciw­
nika do głębokiego odwrotu znad Bzury. Tymczasem jed­
nak grupa Skotnickiego musiała pozostać na miejscu i od­
pierać niemieckie ataki, by nie dopuścić do uderzenia
w odsłonięte skrzydło gen. Knolla.
Tak więc siły obu stron jakby się wyrównały. Inicja­
tywa należała jednak nadal do jego armii i dlatego — jak
sądził — należało rozwijać dotychczasowy plan natarcia.
Ale grupa operacyjna gen. Knolla ciągle jeszcze nie mo­
gła osiągnąć pełnego powodzenia. 14 dywizja piechoty
po opanowaniu Piątku szła początkowo szybko naprzód,
ale już wkrótce w rej. Pludwin i Woli Błędowskiej na­
potkała twardy opór Niemców. Por. Jan Dynowski,
oficer dywizji wspomina: „...Nieprzyjaciel zatykał »dziu­
rę«, rzucając naprędce sprowadzane coraz to nowe od­
działy do walki (w ostatniej fazie natarcia braliśmy jeń­
ców z nowych, do tej pory nie; ujawnionych jedno­
stek...” 15 Dywizja dreptała na razie w miejscu.
Również w pasie natarcia 17 dywizji piechoty obrona
nieprzyjaciela zaczęła tężeć i o każdy jego punkt oporu
trzeba było toczyć ciężkie walki. Dowódca baterii dy­
wizyjnej, kpt. Ludwik Głowacki napisał: „...Położenie
17 dywizji piechoty wydawało się wieczorem trudne, gdyż
z kierunku południowego weszła do akcji nowa wielka
jednostka niemiecka, 17 dywizja piechoty wsparta czoł­
gami...” 16
Dywizja podjęła wprawdzie ponownie natarcie na
Modlną, ale znów bezskutecznie. Przeciwnik uprzedził je
i sam zaatakował. Doszło do zaciętych walk m.in. o Ma-
łachowice i Dybówkę, które ostatecznie padły. Dopiero
późnym popołudniem odebrano je Niemcom. Jedynym
więc sukcesem było zdobycie wzgórza 160,9 oraz lasu na
wschód od Celestynowa.
Dywizja 25 gen. Franciszka Altera szła naprzód, ale
wciąż zbyt wolno. 10 września, po ciężkim boju, przepę­
dzono nieprzyjaciela spod Sierpowa i Leśmierza,
a 11 z trudem wydarto mu Czerchów, Solcę Wielką i fol­
wark Wróblew. Niemcy ustępowali wolno nieustannie
kontratakując.
Straty w oddziałach polskich rosły zastraszająco,
a ciągłe walki powodowały ogromne zmęczenie, potęgu­
jące się coraz bardziej.
Wszystko to niepokoiło gen. Kutrzebę. Uciekał bowiem
cenny czas, a wraz z nim czynnik zaskoczenia i należąca
doń inicjatywa. Jak długo jeszcze będzie należała do
niego?

15MiD WIH, Zespół kronik i relacji, s. 36.


16L. G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty w kam­
panii 1939, Lublin 1969, s. 48.
Tymczasem gen. Blaskowitz robił wszystko, co było
możliwe. Teraz zaczął ingerować już sam Rundstedt. Gen.
Kutrzeba nie wiedział nawet, jak bardzo zaniepokoiło do­
wódcę niemieckiej Grupy Armii „Południe” jego natarcie,
które początkowo zupełnie zlekceważył. Rundstedt wie­
dział już, że 8 armia nie poradzi sobie sarna z przeciw­
nikiem, że jest niezdolna nie tylko do aktywnego prze­
ciwdziałania mu, ale nawet do własnej obrony. Musiał
więc zabrać XI korpus 10 armii i oddać go Blaskowitzowi,
aby przeciwuderzeniem na wschodnią flankę Polaków
przerwał im drogi odwrotu na Warszawę, a następnie
zniszczył. Drogo go ta decyzja kosztowała, bo przecież
tym samym opóźniał natarcie swoich głównych sil ku
Warszawie i środkowej Wiśle. Polecił także swojemu sze­
fowi sztabu gen. Mansteinowi, by nakazano III korpu­
sowi z 4 armii gen. Klugego wzmożenie nacisku na Pola­
ków od północnego wschodu. Kazał również prosić o moż­
liwie najsilniejszą ingerencję 4 floty powietrznej gen.
Lóhra.
Nie wiedząc nic jeszcze o nowych decyzjach przeciwni­
ka, gen. Kutrzeba wydał rozkazy gen. Knollowi, aby
12 września nadal nacierał i ostatecznie opanował Ozor­
ków oraz wzniesienia Celestynów — Modlna. Grupa gen.
Bołtucia miała przede wszystkim odebrać Niemcom
Głowno, zaś gen. Skotnicki zaatakować przeciwnika pod
Wartkowicami i odrzucić go stamtąd ku zachodowi.
Konieczna była jednak reorganizacja dowodzenia woj­
skami. Powiększył się bowiem obszar ich działania
i wzrosła liczba wielkich jednostek. Dowodzenie całością
nacierających wojsk postanowił powierzyć gen. Bortnow-
skiemu, gdyż wierzył w jego energię i konsekwentny
upór, niezbędny do realizacji trudnego zadania.
Postanowił wezwać go do siebie nazajutrz rano i omó­
wić z nim tę sprawę. Oceniał, że dość słabemu naciskowi
nieprzyjaciela z północy i północnego zachodu zdolne są
przeciwstawić się dywizje generałów Przyjałkowskiego
i Drapelli oraz bataliony pułkowników Siudy i Sadowskie­
go 17. Całością dowodzić tam będzie generał Tokarzewski 18.
4 niemiecka armia gen. Klugego nie była tu na razie
groźna. Jej siła bardzo zmalała, od kiedy zabrano korpus
gen. Heinza Guderiana i przerzucono do Prus Wschodnich,
by tam uderzył na flankę frontu polskiego nad Wizną.
III niemiecki korpus idący w ślad za cofającą się połud­
niowym brzegiem Wisły polską armią „Pomorze” nie ści­
gał jej w dążeniu do rozstrzygnięcia, lecz nieśmiało roz­
poznawał, poddając się polskiej inicjatywie.
Toteż dywizje polskie maszerowały swobodnie, zwiera­
jąc front obrony bliżej Włocławka oraz jezior Narzymow-
skiego i Szczytnowskiego.
Większe starcia były na razie rzadkością i nie miały
zbyt dużej siły.
Pod Osięcinami wydzielony oddział 27 dywizji piechoty
zaatakował kolumnę boczną niemieckiej odwodowej 208
dywizji piechoty i zmusił ją do przyjęcia walki. Słabszy
oddział polski ustąpił dopiero po kilku godzinach, ale
przeciwnik zaniepokojony pojawieniem się Polaków na
tyłach, zaczął działać jeszcze ostrożniej niż dotąd.
Bardziej energicznie poczynała sobie 50 dywizja nie­
przyjacielska z III korpusu 4 armii. Jeszcze tego samego
dnia, 10 września, podjęła natarcie na prawym skrzydle
polskiej 27 dywizji piechoty. Piechota niemiecka przer­
wała linię naszej obrony i zapuściła się aż pod miejsco­
wość Kąty, jednak natychmiastowy kontratak polski od­
rzucił przeciwnika.
11 września, mimo kategorycznych rozkazów aktyw­
niejszego działania, oddziały 4 niemieckiej armii w dal
szym ciągu nie przejawiały zbytniej chęci w tym kie­

17 Gen. Zdzisław Przyjałkowski dowodził 15 dywizją piechoty,


gen. Juliusz Drapella był dowódcą 27 dywizji piechoty, płk Sta­
nisław Siuda dowodził Poznańską Brygadą Obrony Narodowej,
zaś płk dypl. Stanisław Sadowski — 19 pułkiem piechoty
z 5 lwowskiej dywizji piechoty.
18 Dowódca grupy operacyjnej w armii „Pomorze”,
runku i tylko nieśmiało rozpoznawały. Przeciwnik ujaw­
nił się jednak po drugiej stronie Wisły, pod Płockiem.
Była to 3 dywizja piechoty II korpusu. Dywizja niemiec­
ka nie była osamotniona. Na północ od niej maszerowały
w kierunku Wyszogrodu i Modlina dwie dalsze dywizje.
Na północy zaczęło się więc rysować groźniejsze niebez­
pieczeństwo. Bo oto Sochaczew, będący newralgicznym
punktem tyłów polskiego zgrupowania, mógł być zaatako­
wany już nie tylko od południa, lecz także z północy.
Skierowano tam więc niezwłocznie grupę batalionów płk.
dypl. Stanisława Switalskiego z armii „Pomorze”. So­
chaczew był wolny od wroga i można było przystąpić od
razu do tworzenia dużego przedmościa na wschodnim
brzegu Bzury. Rozpoczęto budowę mostów.
Pod Wyszogród rzucono oddziały płk. dypl. Jana Mali­
szewskiego, dowódcy 35 pp z Brześcia n. Bugiem, które
w łączności z obroną Sochaczewa utworzyły nad dolną
Bzurą linię osłony operacji od wschodu.
Spojrzawszy na mapę sytuacyjną oddziału operacyjne­
go, gen. Kutrzeba doznał przykrego uczucia niepokoju.
Zgrupowanie obu armii, którymi dowodził, tkwiło jakby
w ogromnej butelce lub karafce bez korka. Jeżeli nie
skruszy szybko obrony niemieckiej pod Głownem i Stry-
kowem, Niemcy znajdą korek i wbiją go pod Sochacze­
wem, zamykając jedyny kierunek odwrotu ku Warszawie.
— Bronić się tutaj długo nie możemy — zwrócił się do
stojącego obok oficera sztabu. W słowach generała
zabrzmiało jakby leciutkie pytanie.
— Tak jest, panie generale, mają nas w kotle i jeżeli
oddamy im inicjatywę, długo nie pociągniemy.
— Będziemy nacierać — rzekł generał z determinacją
w głosie — aż do skutku. — Natychmiast jednak pomyś­
lał, że musiało to zabrzmieć trochę brawurowo. Powiódł
oczami po cienkiej linii osłony i trochę grubszej linii na­
tarcia. Wszystkie prawie dywizje i oddziały były już
w pierwszej linii.
— A gdzie pan ma 26 Ajdukiewicza?
— Stoi pod Łaniętami.
— Trzeba tę dywizję skierować pod Żychlin i niech
tam stanie w odwodzie. To wszystko, co nam zostało.
— A jednak będziemy nacierać — zdecydował z tą
samą co poprzednio determinacją.
*

Czwarty dzień bitwy nie zapowiadał się dla Polaków


pomyślnie. Natarcie na Głowno ruszyło, ale nie wzięła
w nim udziału 4 dywizja piechoty. Gen. Bołtuć, mimo wy­
raźnego rozkazu gen. Kutrzeby, kazał dywizji odpoczy­
wać, natarcie zaś rozpocząć dopiero wieczorem.
Gen. Abraham stracił więc nadzieję na szybką pomoc
4 dywizji, ale — będąc nadal przekonany o konieczności
aktywnej postawy swojej brygady — postanowił na
Głowno nacierać bez pomocy. Jeszcze 11 września wydano
rozkazy, a gdy nieoczekiwanie przybył batalion piechoty,
oddany brygadzie przez gen. Włada, podjęto myśl reali­
zacji tego zamiaru bez zastrzeżeń.
Wcześnie rano batalion 57 pułku piechoty mjr. Sta­
nisława Hrycka przejął zadanie 7 pułku strzelców kon­
nych — atak w kierunku Głowna. Piechota poszła na­
przód, ale przeciwnik cofał się bardzo powoli. Już wyda­
wało się, że po Głowno wystarczy tylko ręką sięgnąć,
jeszcze doń tylko około trzech kilometrów, gdy wtem
opór nieprzyjaciela nagle stężał, a zaraz potem wyszło
naszym naprzeciw jego przeciwuderzenie. Było silne, pie­
chota z czołgami i liczna artyleria. Mjr Hrycek zatrzy­
mał batalion i kazał z miejsca przyjąć Niemców ogniem.
Ale zapora naszego ognia była słaba, milkły w nawale
ognia niemieckiej artylerii nasze karabiny maszynowe,
pociski rozrywały nie osłoniętą tyralierę piechoty, która
nie zdążyła się jeszcze okopać. Mjr Hrycek nie miał żad­
nego odwodu, aby pomóc swoim wykrwawionym kompa­
niom. Batalion zmuszony był odskoczyć do tyłu.
Nie powiodło się również 15 pułkowi ułanów. Jeszcze
nie osiadł mocniej na podstawie wyjściowej do natarcia
w Ziewanicach, gdy nieprzyjaciel zaatakował. Dowódca
pułku, ppłk Tadeusz Mikke, dostrzegł niebezpieczeństwo,
chciał podnieść swoje szwadrony na spotkanie Niemcom
i wyskoczył przed leżącą tyralierę swoich ułanów. Słowa
rozkazu uwięzły mu w gardle. Padł śmiertelnie raniony
w czoło.
Nieprzyjaciel wykorzystując zamieszanie w polskich
szeregach wdarł się w ugrupowanie pułku. Nie na długo,
w walce wręcz Polacy byli lepsi. Przeciwnik uszedł ze
stratami.
Gen. Abraham wiedział już, że nieprzyjaciel w Głownie
jest silniejszy, niż przypuszczał. Potrzebna mu była na­
tychmiastowa pomoc 4 dywizji. Pojechał więc sam do
gen. Bołtucia, lecz przedtem kazał swoim przygotować się
do nowego natarcia. Gdy ruszy także dywizja Mysłow­
skiego, akcja musi się udać.
Gen. Bołtuć jednak, choć przyznał rację argumentom
gen. Abrahama, przeciwny był szybkiej decyzji. Ustalo­
na poprzednio na godzinę 15 gotowość dywizji do walki,
wymuszona zresztą rozkazem gen. Bortnowskiego, nie
została dotrzymana. Dywizja miała nacierać dopiero wie­
czorem.
Ale wieczorem sytuacja uległa całkowitej zmianie.
Jeszcze rano gen. Bortnowski przystał na propozycję gen.
Kutrzeby i przyjął dowództwo nad nacierającymi od­
działami. Pojechał więc do gen. Knolla, by na miejscu
zapoznać się z sytuacją. Nie był z niej zadowolony, oce­
niał ją negatywnie i nie wierzył, by mogła ulec poprawie.
Tymczasem bitwa ciągle trwała, toczono ją z coraz
większą zaciętością, ale widać już było, że dosięgła szczy­
tu. Polacy mocą trzymanej jeszcze w ręku inicjatywy
dobywali ostatnich sił dla osiągnięcia głównego jej celu.
25 dywizja piechoty gen. Altera wciąż jeszcze biła się
o folwark Wróblew i Solcę Wielką. I jedna, i druga
miejscowość były już w polskich rękach. Niemcy wydarli
je mocnym przeciwuderzeniem. Oddziały dywizji gen.
Altera podjęły więc walkę gwałtownym kontratakiem już
o 3 rano. Powiodło się i nieprzyjaciel musiał ustąpić ze
stratami, wkrótce jednak Niemcy ponownie odebrali obie
miejscowości.
O świcie dywizja rozpoczęła natarcie na Ozorków
i Miasto—Ogród — Sokolniki.
60 pułk piechoty kierował się na Ozorków. Musiał jed­
nak najpierw pokonać silny opór przeciwnika w folwarku.
Walka trwała tutaj nieprzerwanie przez kilka godzin
i ciągle bez rozstrzygnięcia. Po południu ppłk Frydrych
jeszcze raz rzucił swoje wykrwawione oddziały do ataku.
Przeciwnik, wzięty z dwóch stron, ustąpił tym razem
ostatecznie nie tylko z dotychczasowej linii obrony, ale
także z Ozorkowa.
Sąsiedni, 56 pułk piechoty miał łatwiejsze zadanie.
Dość szybko złamał opór nieprzyjacielski i bataliony
polskie wdarły się do Sokolnik. Przed wieczorem patrole
obu pułków polskich dotarły do przedmieść Ozorkowa.
Sukces 25 dywizji piechoty gen. Altera był bardzo
potrzebny 17 dywizji piechoty płk. Mozdyniewicza.
Oskrzydlono bowiem rejon Modlnej, o który już od
wczesnego ranka toczyły ciężki bój oddziały płk. Mozdy­
niewicza. Bataliony 70 i 69 pułków piechoty podjęły wal­
kę o las pod Borowcem i Modlną. Bez większego trudu
przepędzono Niemców z lasu, biorąc przy tym jeńców,
ale w Modlnej przeciwnik siedział mocno. Z zabudowań
probostwa w skrzydło II batalionu 69 pułku piechoty pra-
żyły ogniem karabiny maszynowe dwóch niemieckich
czołgów i jakiegoś oddziału piechoty.
Batalion polski musiał stanąć i szukać osłony przed
groźnym, zadającym dotkliwe straty ogniem. W porę
pospieszyła z pomocą 6 bateria 17 pułku artylerii kpt.
Ludwika Głowackiego. Jej salwy były celne i porażony
nimi przeciwnik rzucił się szybko do odwrotu, pozosta­
wiając na polu walki nie zniszczone czołgi. Wkrótce
zawtórowały baterii działa 3 dywizjonu 17 pułku artylerii
lekkiej i cały dywizjon artylerii ciężkiej. Lawina pocisków
spadła na Modlną i pobliski las, gdzie Niemcy próbo­
wali jeszcze się bronić. Zaraz potem wkroczyły do akcji
dwa nowe polskie bataliony, które wtargnęły w obronę
niemiecką i zmusiły jej załogę do odwrotu. Piechota
polska nie zwlekając, ruszyła w pościg za nimi i siłą roz­
pędu zdobyła Modlną, a zaraz potem także drugą linię
obronną nieprzyjaciela. Pobity przeciwnik usiłował
jeszcze ratować sytuację i chciał zatrzymać natarcie sil­
nym skoncentrowanym ogniem aż trzech dywizjonów
artylerii. Nie trafił jednak i dziesiątki pocisków padły
w próżnię.
17 dywizja piechoty święciła swoje zwycięstwo i przy­
gotowywała się do decydującego natarcia na Stryków.
14 dywizja gen. Franciszka Włada biła się od rana z 10
niemiecką dywizją piechoty 8 armii. Oddziały polskie za­
atakowały obronę nieprzyjacielską pod Pludwinami, ale
wnet musiały zaniechać natarcia napotkawszy gęstą za­
porę ognia artyleryjskiego i karabinów maszynowych.
Jak się okazało, oddziały niemieckiej dywizji były już
gotowe do przeciwuderzenia, bo gdy tylko natarcie polskie
utknęło, natychmiast ruszyły, uderzając w bok 55 pułku
piechoty i na jego tyły. Przez cały dzień toczono tutaj
ciężki bój, wydzierając sobie na przemian zdobyte przez
przeciwnika pozycje. Natarcie nieprzyjaciela odparto, ale
oddziały wysunięte na linię Osie — Koźle musiały się
wycofać pod Gozdów i Wrzask, aby dołączyć do skrzydła
sąsiedniego 58 pułku i wypełnić powstałą tam lukę. Z tej
linii dywizja nie ustąpiła ani kroku, w nocy zaś podjąć
musiała nowe natarcie dla ostatecznego opanowania lasu
pod Pludwinami. Stąd już rano 13 września gen. Wład
zamierzał rzucić swoje oddziały do generalnego natarcia
na Stryków wspólnie z 4 dywizją piechoty i Wielkopolską
Brygadą Kawalerii, które miały wziąć Głowno.
Gen. Knoll wizytował dowództwo dywizji i całkowicie
zaakceptował jego zamiary zaczepne na dzień następny.
Zaraz jednak po odjeździe dowódcy grupy operacyjnej
przybył z rozkazem oficer łącznikowy. Wielkie i przykre
zaskoczenie. Dywizji kazano przerwać walkę, oderwać się
od nieprzyjaciela i wycofać na północny brzeg Bzury.
„...Przykry dla nas był fakt — wspomina oficer sztabu
dywizji, por. Jan Dynowski — że uzyskanego takim
ciężkim wysiłkiem powodzenia nie wykorzystują żadne
własne oddziały i że bez dalszej walki wyrzekamy się
inicjatywy na rzecz npla...” 19
Wszystkie dywizje i oddziały Grupy Operacyjnej gen.
Knolla otrzymały podobne rozkazy, wszędzie budziły zdu­
mienie, a nawet niedowierzanie.
Żołnierze przyjęli rozkazy o odwrocie nie przekonani
o słuszności decyzji. Nie mogli zrozumieć, dlaczego oni
— zwycięzcy spod Łęczycy, Piątku, Bielaw, Głowna i Ło­
wicza — muszą ustąpić pobitym Niemcom.

19 J. D y n o w s k i , Kronika działań 14 DP we wrześniu 1939


roku, MiD WIH.
BEZ SZANSY NA ZWYCIĘSTWO

Na wynik bitwy nad Bzurą czekano w Sztabie Naczel­


nego Wodza z wielką niecierpliwością. Od jej pomyślnego
zakończenia zależała poprawa sytuacji na całym froncie.
Armia polska znalazła się bowiem w położeniu wręcz ka­
tastrofalnym.
Armia „Kraków” gen. Szyllinga, ciągle wyprzedzana
przez dywizje szybkie 14 armii niemieckiej, zagrażające
jej tyłom od południa, nie zdołała utworzyć obrony na
Nidzie i Dunajcu i wraz z sąsiednią armią „Karpaty”
(później nazwaną „Małopolska”) gen. Kazimierza Fabry-
cego cofała się pospiesznie nad San. Dywizje 14 niemiec­
kiej armii gen. Wilhelma Lista były jednak szybsze
i w nocy z 9 na 10 września przekroczyły tę rzekę, unie­
możliwiając z góry zorganizowanie tam obrony.
Runęło także północne skrzydło frontu polskiego.
Najpierw dywizje 3 niemieckiej armii gen. Georga von
Kühlera sforsowały Narew pod Różanem, później zaś
XXI korpus gen. Nicolausa von Falkenhorsta zaatakował
Samodzielną Grupę Operacyjną „Narew” gen. Młota-Fi-
jałkowskiego pod Łomżą, Nowogrodem i Wizną. 800-oso-
bowa zaledwie załoga umocnionej pozycji pod Wizną, do­
wodzona przez młodego bohaterskiego kapitana Władysła­
wa Raginisa, odpierała ataki 10 niemieckiej dywizji pan­
cernej i brygady fortecznej „Loetzen”. Niemcy nie
przeszli. Teraz dopiero dowódca Grupy Armii „Północ”
gen. Bock uznał, iż nadszedł właściwy czas, by rzucić na
szalę wydarzeń siły całego XIX korpusu pancernego. Gen.
Guderian pchnął do natarcia na Wiznę jeszcze dwie dy­
wizje — pancerną i zmotoryzowaną. Przez dwa dni opie­
rali się Polacy kilkudziesięciokrotnej przewadze nieprzy­
jaciela.
Spod Wizny XIX korpus ruszył na Brześć nad Bugiem.
Utworzenie polskiego frontu obronnego w głębi kraju
okazało się więc w tej sytuacji niemożliwe.
Marszałek Rydz-Śmigły, na wieść o przerwaniu
polskich linii obronnych nad Wisłą, Narwią i Sanem i do­
tarciu oddziałów 14 armii niemieckiej pod Lwów, podjął
decyzję dalszego odwrotu, upadła bowiem kolejna kon­
cepcja obrony. 13 września wydał więc rozkaz szybkiego
odwrotu wojsk na tzw. przyczółek rumuński, na którym
miano się bronić w oczekiwaniu na ofensywę wojsk so­
juszniczych na froncie zachodnim. Ośrodki oporu w War­
szawie, Modlinie, Lwowie i na Wybrzeżu miały nadal
trwać i walczyć w okrążeniu.
Do Sztabu Naczelnego Wodza nie nadchodziły jednak
od gen. Kutrzeby żadne wiadomości. Tymczasem w szta­
bie jego armii, po objęciu dowództwa przez gen. Bort-
nowskiego nad zgrupowaniem wojsk nacierających, przy­
gotowywano już rozkazy do dalszego natarcia na Stry­
ków i Głowno. Generał ważył jeszcze dopiero co podjętą
decyzję i wahał się niezdecydowany, chociaż kurierzy już
czekali na rozkazy.
Wezwał do siebie szefa sztabu — płk. dypl. Stanisława
Lityńskiego, aby omówić z nim sytuację.
— Nacieramy za szeroko — powiódł palcem po nie­
bieskich kreskach oznaczających dywizje generałów
Knolla i Bołtucia. — I za daleko od Warszawy — dodał
po chwili namysłu. — Jeżeli to natarcie nie powiedzie
się, czeka nas katastrofa. To duże ryzyko. Gdyby tak
przegrupować się i uderzyć mocniej w rejonie Łowicza,
Knolla wycofać i pchnąć pod Sochaczew, niech tam pró­
buje otworzyć drogę...
— To jeszcze większe ryzyko — przerwał Lityński. —
Za mało o nich wiemy — wskazał na czerwone linie nie­
mieckich dywizji. W takiej sytuacji gen. Faury był zawsze
zwolennikiem prowadzenia natarcia w nie zmienionym
ugrupowaniu — continuer — dodał ulubione słowo sta­
rego Francuza, dyrektora nauk Wyższej Szkoły Wojennej
Kutrzeba zamyślił się.
W tej chwili wszedł oficer sztabu i wręczył generałowi
list. Lityński obserwując twarz czytającego, dostrzegł na
niej duże poruszenie.
Był to list od gen. Bortnowskiego, który donosił, że po
zapoznaniu się z sytuacją w oddziałach, którymi miał do­
wodzić, doszedł do wniosku, iż nie powinien objąć powie­
rzonego mu dowództwa.
„Nie chcę gen. Knollowi odbierać chwały zdobycia
Łodzi. Rozumiem, że chcesz mi dać odpowiednie mojej
szarży dowodzenie, ale tym nie musisz się krępować.
Trudności jednak sprawiać ci nie chcę, i jeżeli będziesz
nalegał, to dowództwo nad bitwą obejmę...” 1
Gen. Kutrzeba nie rzekłszy ani słowa, wyjechał natych­
miast do dowództwa armii „Pomorze”. Rozmowa genera­
łów w Łęku odbyła się bez świadków. Wiadomo jednak,
że sugestie gen. Bortnowskiego, który bardzo negatywnie
oceniał sytuację i położenie wojsk gen. Knolla, wzięły
górę i zachwiały ostatecznie wiarę gen. Kutrzeby w ce­
lowość dalszego natarcia na Stryków, nawet z ograniczo­
nym celem wzięcia Głowna.
Gen. Bortnowski wyolbrzymiał niebezpieczeństwo wy­
nikające z faktu istnienia otwartych skrzydeł wojsk
Knolla. Szczególnie groźnie oceniał sytuację na wschod­
nim skrzydle, gdzie dotąd — mimo ponaglających rożka-
1 T. K u t r z e b a , Bitwa nad Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958,
s. 118.
połączenie się z 30 DP, sam uderzył na Niemców, którzy
należeli do XVI korpusu pancernego.
Atak naszych oddziałów rozpoczął się 11 września około
godziny 4 nad ranem. Zaskoczeni hitlerowcy rzucili się do
broni, ale artyleria polska uniemożliwiła im zorganizowa­
ny opór. Po krótkiej walce ulicznej nasi żołnierze opano­
wali miasteczko, niszcząc 16 niemieckich czołgów i samo­
chodów ciężarowych.
2 dywizja piechoty pod dowództwem płk. dypl. Anto­
niego Staicha stoczyła swój największy bój pod Błoniem.
11 września około godziny 22 maszerujący na czele ko­
lumny dywizji 4 pułk piechoty płk. Bronisława Laliczyń-
skiego napotkał w Błoniu opór oddziałów niemieckich.
Po krótkim starciu Polacy wtargnęli do miasta, wyrzu­
cając stamtąd nieprzyjaciela. Maszerując wciąż na czele
dywizji, około północy pułk natknął się ponownie na
obronę hitlerowców w Swięcicach. Tym razem były to
doborowe oddziały SS Leibstandarte „Adolf Hitler”.
Mimo szczególnie uporczywej obrony hitlerowców nasze
oddziały zdobyły Swięcice i ruszyły w ślad za wycofują­
cym się przeciwnikiem.
Kolumny 28 DP, dowodzonej przez płk. Stefana Bro-
nowskiego, ruszyły 10 września na obleganą przez Niem­
ców Warszawę. W straży przedniej szedł 36 pułk pie­
choty Legii Akademickiej z Warszawy, najsilniejszy li­
czebnie, mający jeszcze około 1000 żołnierzy, dowodzony
przez ppłk. Karola Ziemskiego.
12 września o świcie pułk napotkał pod Brwinowem
opór niemiecki. Uderzył wkrótce, mimo ognia karabinów
maszynowych ze stacji kolejowej. Reakcją Niemców była
ucieczka. Brwinów był wolny.
Ożyły nagle zabudowania wschodniego Brwinowa. Zza
domów, parkanów i ogrodów wyskakiwali piechurzy
i sprawnie formowali bojowe tyraliery. Przed nimi, w od­
dalonych o kilkaset metrów miejscowościach Otrębusy
i Kanie, pociski 28 pułku artylerii rwały w górę fontanny
ziemi. Niemcy odpowiedzieli ogniem, tworząc tak potężną
zaporę, iż zdawało się, że przejście przez nią oznacza nie­
chybną śmierć.
Kiedy rozwiał się dym niemieckiej nawały ogniowej,
dowódca 36 pułku piechoty dostrzegł, że tyralierzy I i II
batalionów majorów Germana Piekarniaka i Władysława
Kuleszy, chociaż mocno przerzedzonych, wciąż atakują.
Odległe „hura” oznajmiało wreszcie, że piechota wyko­
nała atak na pozycje Niemców.
Kanie i Otrębusy zdobyto.
Bataliony zajęły podstawy wyjściowe do natarcia na
Helenów. Ale teraz każda próba ruszenia naprzód koń­
czyła się niepowodzeniem. Jedna z kompanii II batalionu
dotarła do zachodniej części miejscowości, ale tu zaległa
w nawale ognia. Poderwał ją ponownie do ataku dowód­
ca kompanii, kpt. Adam Zachuta, jednak ciężko ranny
w pierś i rękę padł, a żołnierze znów przywarli do ziemi.
Dowództwo kompanii objął ppor. Jerzy Jędrzejewski.
Własnym przykładem chciał porwać kampanię do walki.
Z okrzykiem: „Jeszcze Polska nie zginęła” — padł tra­
fiony serią karabinu maszynowego.
Dalsze natarcie było niemożliwe. Bataliony zaległy.
Przerwa w walce trwała jednak krótko, ponieważ Niemcy
przeszli do kontrataków. Z Helenowa wyszedł kontratak
piechoty, wsparty 10 czołgami. Hitlerowcy nacierali
ostrożnie, artyleria ich kładła potężne nawały ogniowe na
polskie stanowiska. Artyleria własna odpowiadała coraz
rzadziej — kończyła się amunicja. Linia piechoty polskiej
jakby zamarła. Czekała, aż hitlerowcy podejdą bliżej.
Wreszcie z odległości skutecznego strzału otworzyły ogień
działka przeciwpancerne. Pierwszy, drugi, trzeci... roz­
legły się metaliczne wybuchy odpalanych pocisków. Nie­
ruchomiały pierwsze czołgi. Ze skrzydeł i od czoła odez­
wały się karabiny maszynowe. W ogniu tym piechota nie­
miecka zaległa. Wkrótce podniosła się znów i padła, przy­
ciśnięta ogniem obrony.
Straty polskie rosły jednak szybko. Przeszło 100 zabi­
tych żołnierzy zasłało pola pod Brwinowem, dziesiątki
rannych wymagały opatrunków i ewakuacji. Dziewczęta
brwinowskie z narażeniem życia niosły im pomoc pod
ogniem nieprzyjaciela.
Walka trwała do zmroku, bo dopiero wtedy oddziały
mogły oderwać się od przeciwnika i wycofać.
Pomimo niewątpliwych lokalnych sukcesów armii
„Łódź” brakło jej sił na przerwanie pierścienia oblegają­
cych Warszawę wojsk niemieckich. 13 września gen.
Thommee wydał więc rozkaz marszu do twierdzy Modlin,
nie zajętej jeszcze przez Niemców.
Coraz mniej było również nadziei na współdziałanie
garnizonu warszawskiego z wojskami zgrupowania gen.
Kutrzeby. Dowódca armii „Warszawa” gen. Rómmel
otrzymał 11 września depeszę od gen. Kutrzeby, nadaną
tzw. klerem: „Proszę pana z wąsikiem o wiązanie nie­
przyjaciela. Podać położenie lotnikiem. Kolega spod
Kijowa” 2.
Odpowiedź przyszła nazajutrz. Gen. Rómmel zapewniał
Kutrzebę, że: „Wszystko dobrze. Gdzie jesteście. My chce­
my jutro atakować, aby was odciążyć” 3.
Mimo to gen. Kutrzeba, jak się wydaje, nie liczył na
pomoc garnizonu warszawskiego. Czy był to sąd racjo­
nalny oparty na nie znanych nam dowodach, czy może
tylko intuicja doświadczonego operatora? Nie wiadomo.
W każdym razie sceptycyzm gen. Kutrzeby okazał się,
niestety, uzasadniony.
Tego samego dnia, 12 września, dowódca armii „War­
szawa” podpisał ogólny rozkaz operacyjny do natarcia:
„W obszarze Łowicza wielka bitwa. Nieprzyjaciel ściąga
tam siły swe z rejonu Warszawy. Z drugiej strony nie­

2 Pan z wąsikiem — gen. Rómmel, kolega spod Kijowa — gen.


Kutrzeba. Telegram dowódcy armii „Poznań” do dowódcy
armii „Warszawa”, w: Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, dok.
nr 342, s. 703.
3 Tamże, dok nr 375, s. 752.
przyjaciel, który przekroczył Bug, spycha armię gen.
Przedrzymirskiego na południe i zagraża pośrednio
obszarowi Warszawy... O świcie 13 września chcę uderzyć
wszystkimi siłami, które mogę uruchomić, z obszaru War­
szawy zbieżnie w ogólnym kierunku na Węgrów, by od­
ciążyć armię gen. Przedrzymirskiego i uczynić ją zdolną
do podjęcia działań zaczepnych...” 4.
Mimo uzasadnionego sprzeciwu niektórych oficerów
sztabu armii „Warszawa” działanie zaczepne na Węgrów
podjęto, ale nie przyniosło ono żadnych pozytywnych
skutków.
Pod koniec 12 września gen. Kuitrzeba zmienił dotych­
czasowy plan bitwy. Postanowił przerwać natarcie na
Stryków, wycofać grupę gen. Knolla za Bzurę, a następnie
przegrupować ją do uderzenia na Sochaczew, aby tam
otworzyć drogę na Warszawę.
Do osłony tego przegrupowania i uderzenia na Socha­
czew oraz natarcia z Łowicza na Skierniewice wprowa­
dzono dywizje z armii „Pomorze”. Nie wykorzystano za­
tem, jak pierwotnie przewidywano, uderzenia armii
„Poznań” w celu zabezpieczenia odwrotu armii „Pomo­
rze” do Warszawy, lecz uwikłano ją w bitwę w rej. Ło­
wicza. Teraz jej działania zaczepne tworzyć miały osłonę
armii „Poznań” podejmującej próbę przebicia drogi na
najkrótszym kierunku do celu. Konsekwencją tych
skomplikowanych manewrów było związanie z nieprzyja­
cielem niemal całości sił obu armii i znaczne opóźnienie
wykonania zasadniczego celu działań, tj. odwrotu do War­
szawy.
*

Przez pierwsze dwa dni bitwy nad Bzurą stolica była


w niebezpieczeństwie. Odpierała ataki niemieckiej 4 dy­
wizji pancernej.
8 września polski oddział rozpoznawczy, który wyszedł
4 Tamże, dok. nr 378, s. 753—754.
z Warszawy z zadaniem rozpoznania okolic Pruszkowa,
stwierdził tam obecność czołgów niemieckich. Wkrótce
potem były już one na przedpolu Szczęśliwie i Rakowa
oraz na Służewcu. Pod wieczór niemieckie rozpoznanie
pancerne ruszyło aleją Krakowską ku Grójeckiej. Czołgi
były dobrze widoczne i już można było do nich strzelać,
ale obsługi dział czekały, aż się zbliżą.
Minęły właśnie linię ogródków szczęśliwickich, gdy
kilka polskich dział polowych i przeciwpancernych otwo­
rzyło ogień. Niemcy natychmiast uskoczyli z szosy, scho­
dząc z linii ognia polskich armat, i skierowali się na
Czyste, gdzie sytuacja powtórzyła się. Zrezygnowali więc
z dalszego rozpoznania, które było zbyt kosztowne. Do Ra­
szyna wycofały się bowiem tylko trzy niemieckie czołgi.
Wieczorem radio berlińskie podało komunikat o zdo­
byciu Warszawy, ale dowódca niemieckiej dywizji wie­
dział już, że tego miasta wstępnym bojem nie weźmie.
Nazajutrz, wcześnie rano, jak sępy runęły na miasto
niemieckie samoloty bombowe. Naloty z małymi przer­
wami trwały prawie cały dzień i kierowały się nie tylko
na obiekty wojskowe, lecz także na dzielnice mieszkalne.
Nie uszło to jednak napastnikom bezkarnie, 20 samolo­
tów nie powróciło do baz.
Natarciu piechoty dała początek artyleria, której ogień
trwał nieprzerwanie do południa.
Czołgi przystąpiły do ataku tuż przed godziną 8. Szły
szeroką ławą prosto na pozycje bronione przez kompanie
40 lwowskiego i 41 suwalskiego pułków piechoty. W głębi
zaś, cieniutką nitką szosy krakowskiej wypełzały wciąż
nowe i nowe wozy pancerne i rozłaziły się po polu, ciąg­
nąc za sobą siwe wstążki rozpylonej w spiekocie ziemi.
Raz po raz nieruchomiały przez chwilę i wtedy od cięż­
kiej niezgrabnej sylwetki czołgu odrywał się rdzawy kłąb
ognia.
Żołnierze przywarli do ściany okopu, chowając w ra­
miona głowy, przyciśnięte hełmami pokrytymi ziemią,
która chłostała jak strugi rzęsistego deszczu. Czołgi były
coraz bliżej i kanonada armatnia potężniała.
6 kompania kpt. Stanisława Łaganowskiego z 41 pułku
piechoty broniła wejścia na ulicę Grójecką. Tam właśnie
zmierzała grupa 25, a może 30 czołgów. Chrzęst stalo­
wych gąsienic, splątany z hukiem motorów i pękających
granatów, był pierwszą wielką próbą odporności psychicz­
nej żołnierzy tej kompanii. Nie wszyscy ją wytrzymali.
Niektórzy, nie przywykli jeszcze do takiej wojny, za­
częli się cofać w głąb pozycji. Czołgi wtargnęły na ulicę.
Tylko jeden skok dzielił je od placu Narutowicza, a dalej
było już Śródmieście.
I wtem nieoczekiwana zupełnie przez Niemców przesz­
koda. Pierwszy czołg, jadący całą mocą silnika, napotkał
położoną w poprzek ulicy barykadę. Z rozpędem uderzył
w jakąś kupę gratów, zmiażdżył je i rozepchnął na boki.
Popędził dalej i nagle zakręcił się jak w ukropie i znie­
ruchomiał. Za nim wybuchnął płomieniem drugi.
Ulica odpowiedziała echem dwóch szybko następujących
po sobie wystrzałów armatnich. Na drodze niemieckich
czołgów stał działon ppor. Józefa Suchockiego, a na ulicy
Kaszyńskiej nierówną walkę podjął działon ppor. Jana
Koreywo; obaj byli oficerami 29 suwalskiego pułku ar­
tylerii lekkiej. Każdy niemal pocisk był celny. I tu stały
rozbite czołgi. Suchocki trafił sześć i dwa samochody
pancerne. Koreywo także sześć.
Teraz czołgi zatrzymały się, czekając na podwożoną
piechotę. Zanim jednak grenadierzy gen. Georga Reinhardta
zdołali opuścić samochody i uszykować się do ataku,
z punktu obserwacyjnego artylerii, umieszczonego w akademiku
na placu Narutowicza, popłynął krótki meldunek do
dywizjonu stojącego w głębi miasta. Oficer telefonicznie
przekazał rodzaj celu i — posługując się współrzędnymi
na mapie — wskazał jego dokładne położenie oraz
rodzaj pocisków i sposób wykonania ognia. Po chwili
usłyszał w słuchawce: „gotowe”. Komenda otwarcia og­
nia utonęła w huku pękających na Grójeckiej granatów.
Dokładnie w tym samym miejscu, w którym gromadziła
się do natarcia piechota i czołgi niemieckie.
Druga salwa dosięgła miotających się jeszcze bezradnie
w wąskiej ulicy ludzi i maszyn. Trzecia sięgnęła już nie­
doszłych zdobywców, gdy co sił umykali ku swoim.
O tej samej prawie porze, kiedy niemieckie natarcie na
Ochotę załamało się, hitlerowcy uderzyli na Wolę.
O 18.15 zmotoryzowana piechota i czołgi zaatakowały
8 kompanię 40 pułku piechoty por. Zdzisława Pacaka-
-Kuźmirskiego. Tutaj także nie powiodło się napastnikom,
którzy — tracąc zabitych i rannych — musieli odstąpić.
Po godzinie próbowali ponownie wziąć Ochotę. I znów
nie udało się. Czołgi po otrzymaniu kilku celnych trafień,
szybko wycofały się z linii ognia, zaś piechota niemiecka
zaległa przed okopami.
Nie chcieli jednak również ustąpić Polacy. Kontratako­
wali wkrótce po załamaniu się niemieckiego natarcia, aby
nie pozwolić grenadierom mocniej przysiąść w ziemi. Tyl­
ko trzy plutony piechoty i pięć czołgów wzięło udział
w tym kontrataku. Ale żołnierze chcieli rewanżu za chwi­
lę słabości, której ulegli w obliczu atakujących czołgów
niemieckich. Jak burza poszli do przodu. Piechota nie­
przyjaciela nie przyjęła jednak walki i wycofała się.
Walkom na Ochocie i Woli towarzyszyły komunikaty
radia niemieckiego donoszące o wzięciu Warszawy.. To zo­
bowiązywało.
Gen. Reinhardt otrzymał więc rozkaz od dowództwa
korpusu niezwłocznego wznowienia natarcia na War­
szawę jeszcze po południu tego samego dnia. Gen. Rein­
hardt wiedział jednak najlepiej, że było to niemożliwe.
Udał się więc do swego przełożonego i osobiście wyłożył
mu tę rację. Ale gen. Hoepner był nieubłagany i rozkazał
nacierać.
Przed świtem 10 września 4 dywizja pancerna znów
podjęła próbę wzięcia Warszawy. Tym razem grupa pie­
choty i czołgów zaatakowała obronę polską na ulicy Ra­
kowieckiej. Licząc na zaskoczenie, usiłowała przebić się
na Pole Mokotowskie, aby stamtąd uderzyć na skrzydło
i tyły pozycji polskich na Ochocie.
Zaskoczenie nie udało się. Napastnicy, ponosząc cięż­
kie straty, musieli wycofać się na pozycje wyjściowe. Nie
zrażeni jednak niepowodzeniem, po południu ponownie
próbowali szczęścia, atakując 7 kompanię 40 pułku pie­
choty ppor. Edmunda Grabowskiego. I znów tylko straty
bez najmniejszego nawet sukcesu, te zaś były naprawdę
duże i sięgały już prawie setki zniszczonych i uszkodzo­
nych czołgów. Teraz dopiero grenadierzy pancerni dali
za wygraną, rezygnując bez żalu ze sławy zdobywców
Warszawy.
Gdy bitwa nad Bzurą wzięła dla Niemców obrót nie­
korzystny, gdy zdali sobie sprawę z powagi sytuacji i za­
częli tu ściągać na odsiecz swoje oddziały z innych od­
cinków frontu, Warszawa odczuła nagle ulgę. Ataki Niem­
ców na miasto ustawały.
Nie wiedziano jeszcze, czemu przypisać ów nagły brak
zainteresowania u Niemców Warszawą. Ale nie to było
w tej chwili ważne. Przerwę w walce należało natych­
miast wykorzystać na przygotowanie miasta do długo­
trwałej obrony i oblężenia. Przyspieszono więc prace nad
rozbudową umocnień obronnych, zapoczątkowane wcze­
śniej przez gen. Waleriana Czumę.
Dowództwo nad nowo utworzoną armią „Warszawa”
otrzymał gen. Rómmel, który po odcięciu od swojej armii,
8 września przybył do stolicy. Miał bronić miasta i ob­
szaru położonego w widłach Bugu, Narwi i Wisły. Później
nieco przyszły rozkazy, aby zamknąć się w Warszawie
i bronić w okrążeniu, ściągając pod mury miasta jak naj­
więcej dywizji niemieckich, by ułatwić Naczelnemu Wo­
dzowi tworzenie frontu obronnego we wschodniej Polsce.
Przede wszystkim zreorganizowano obronę miasta, dzie­
ląc ją na dwa równorzędne odcinki. Dowództwo nad nimi
objęli podlegli gen. Czumie pułkownicy: Marian Porwit
i Julian Janowski. Pierwszy stanął na czele oddziałów
broniących zachodniej części miasta, drugi kierował obro­
ną Pragi, której dowództwo objął od ppłk. Stefana Ko­
towskiego, mianowanego od 5 września dowódcą 2 pp ob­
rony Pragi. Nieco później zaś płk Janowski zastąpiony
został przez gen. Juliusza Zulaufa, gdy ten wycofał się
ze swoimi oddziałami znad Bugu i Narwi na Pragę.
Ogłoszono zaciąg ochotniczy do Robotniczych Batalio­
nów Obrony Warszawy. Na hasło Polskiej Partii Socjali­
stycznej warszawscy robotnicy odpowiedzieli gremialnym:
Tak. Dajcie nam broń. Do punktów werbunkowych usta­
wiały się długie kolejki. Takiego napływu ochotników or­
ganizatorzy nie przewidzieli. Brano więc tylko najspraw­
niejszych, a resztę odsyłano do domu, ku powszechnemu
oburzeniu nie przyjętych.
Nowo formowane kompanie maszerowały ulicami rów­
nym, żołnierskim krokiem. Na pozycje. Na razie tylko
z łopatami, sypać okopy i stawiać barykady. Ale już
wkrótce będą potrzebni na linii.
— To ludzie zahartowani trudem — powie gen. Czuma.
— Dajcie ich kilkaset. Niech zasilą oddziały żołnierskie
„świeżą krwią” oraz wniosą zapał i entuzjazm do walki.
Jeszcze później kpt. Marian Koenig, oficer rezerwy
36 pp LA i pepesowiec, stanie na czele Warszawskiej
Ochotniczej Brygady Robotniczej, która wsławi się w ob­
ronie stolicy. Gromadzono zapasy żywności i podejmo­
wano wyprawy po amunicję do Palmir.
Tymczasem pod Warszawą Niemcy byli wciąż bierni
i nie podejmowali żadnych akcji zaczepnych przeciwko
miastu. Osłabła nawet działalność lotnictwa niemieckiego.
Teraz załoga Warszawy mogła już udzielić pomocy ar­
miom gen. Kutrzeby. Dowódca armii „Warszawa” podjął
jednak inną decyzję. Zaangażował siły do bitwy pod Miń­
skiem Mazowieckim, operacyjnie już niecelowej i osta­
tecznie przegranej.
Warszawa nie podała ręki walczącym nad Bzurą dy­
wizjom.
Ta sytuacja przyczyniła się również do zmiany decyzji
gen. Kutrzeby.
*

Początkowo, jak wiadomo, natarcie polskie zaskoczyło


naczelne dowództwo Wehrmachtu, a jego siła wywołała
duże zaniepokojenie i zamieszanie w niemieckich dowódz­
twach operacyjnych. Polacy znaleźli się właśnie na ty­
łach 8 armii, a mogli również poważnie zagrozić tyłom
10 armii. Dotychczasowy plan kampanii w Polsce musiał
ulec modyfikacji. Cała 8 i większość 10 armii zmuszone
zostały do wstrzymania, szybkiego dotychczas, marszu
w głąb naszego kraju, aby jak najszybciej zaangażować
się nad Bzurą, gdzie w bitwie — wbrew podstawowym
zasadom sztuki operacyjnej — Polacy przejęli inicjatywę
w swoje ręce. Był to dotkliwy cios osłabiający prestiż
Wehrmachtu, uderzający zwłaszcza w goebbelsowską pro­
pagandę o jego łatwych sukcesach w Polsce.
Dlatego 13 września przybył nad Bzuirę Hitler i wizy­
tował osobiście wojsko, a przede wszystkim poturbowaną
najmocniej 30 dywizję piechoty. Jak utrzymywano w do­
wództwie GA „Południe”, 11 września „...Nieprzyjaciel­
skie próby przerwania się trwają. Początkowo w kierunku
Łodzi, gdzie istnieje niebezpieczeństwo powstania...”
Oczywiście po polskiej stronie linii frontu nawet w naj­
śmielszych przypuszczeniach nie zakładano, że nieprzy­
jaciel formułował aż tak paniczne oceny sytuacji.
Jeszcze 12 września wieczorem komunikat OKW dono­
sił o ciężkich walkach obronnych 8 armii. 13 września ka­
tegoryczny rozkaz dowódcy Grupy Armii „Południe”, po­
stawił jej, uwzględniając niepomyślny rozwój sytuacji,
jednoznaczne zadanie.
Gen. Rundstedt, dowódca Grupy Armii „Południe”, zda­
wał sobie sprawę z tego, że może uniknąć dalszych przy­
krych niespodzianek tylko przez jak najszybsze zlikwido­
wanie polskiego zgrupowania. Operacją pokieruje on sam.
Do Kielc wezwano niezwłocznie dowódców 8 i 10 armii.
Dowódcy armii zastali gen. Rundstedta w dużej sali
podmiejskiego pałacyku. Stał w otoczeniu oficerów sztabu
przy olbrzymim okrągłym stole, na którym rozłożona była
duża mapa. Po przeciwnej stronie stołu szef sztabu gen.
Manstein, pochylony nad mapą, wodził po niej ręką i coś
objaśniał skupionym wokół oficerom.
— Panowie, daliśmy się zaskoczyć — zaczął bez powita­
nia Rundstedt i wskazał na mapie zakreślone czerwonym
ołówkiem elipsy, oznaczające położenie dywizji polskich.
— Ale nie o to teraz chodzi i nie po to wezwałem tu
panów.
— Polaków nie wolno puścić za Bzurę i nie wolno im
pozwolić na połączenie się z Warszawą i Modlinem.
— Pan — zwrócił się do Blaskowitza — uderzy XIII
i X korpusami od północy na Żychlin i Kutno. Od zachodu
na Kutno i od północy na Żychlin nacierać będzie
również III korpus, który będzie panu podlegał. General
Reichenau przekaże panu dodatkowo 3 dywizję lekką, któ­
rej radziłbym użyć dla wzmocnienia zachodniego skrzydła
natarcia.
— XI korpus uderzy z obszaru Łowicza na Gąbin.
Wschód — Rundstedt zakreślił ołówkiem linię wzdłuż
Bzury po obu stronach Sochaczewa — trzeba szczególnie
silnie zamknąć. Tylko w tym kierunku Polacy mogą pod­
jąć próbę przebicia się. Skieruje pan tam — zwrócił się
do generała Reichenaua — XVI korpus i uderzy w tym
kierunku. Ale trzeba robić to szybko — dodał.
— 4 dywizja pancerna jest już w drodze — pospieszył
z wyjaśnieniem gen. Reichenau.
— Ponadto — ciągnął dalej Rundstedt — wyłączy pan
z akcji oczyszczania Gór Świętokrzyskich i z rejonu Ra­
domia XV korpus i w razie potrzeby wzmocni nim XVI.
XV nie będzie już potrzebny pod Radomiem, a nad Bzurą
może się przydać. Z tego szczelnie zamkniętego kotła nie
powinien ujść ani jeden żołnierz polski — powiedział
z naciskiem.
— To wszystko, panowie. Szczegóły proszę omówić
z gen. Mansteinem.
Zadania specjalne w ramach współdziałania z wojskami
lądowymi otrzymała również 4 flota powietrzna. Gene­
ral Lohr skierował do akcji nad Bzurą zgrupowanie lot­
nictwa bombowego i bombowo-nurkowego, złożone z około
300 samolotów. Było to tylko o 100 samolotów mniej, niż
liczyło całe lotnictwo polskie w chwili wybuchu wojny.
Armie „Poznań” i „Pomorze” czekały dni najcięższej
próby.
NOWA KONCEPCJA BITWY

Pod koniec 12 września gen. Kutrzeba zdecydował się na


zmianę dotychczasowego planu bitwy. Przerywając na­
tarcie na Stryków, postanowił wycofać grupę Knolla za
Bzurę i po przegrupowaniu skierować ją pod Sochaczew,
stamtąd siłą zorganizowanego natarcia miała otworzyć dla
reszty zgrupowania drogę do Warszawy.
Do osłony tego manewru gen. Kutrzeba rzucił do na­
tarcia z rejonu Łowicza na Skierniewice dywizje armii
„Pomorze”, łącznie z grupą gen. Bołtucia. Nie wykorzy­
stano zatem, jak to pierwotnie przewidywano, natarcia
armii „Poznań” na Stryków dla osłony odwrotu armii
„Pomorze” przez Sochaczew do Warszawy.
Natarcie armii „Pomorze” miało natomiast osłonić
armię „Poznań” na tym samym kierunku odwrotu,
w którym poprzednio zdążać miała armia Bortnowskiego.
Za tę niekonsekwencję, mimo początkowego sukcesu,
musieliśmy drogo zapłacić.
Jak się okazało, jedynym następstwem tych skompliko­
wanych manewrów, i to niestety negatywnym, było cał­
kowite związanie sił obu armii z nieprzyjacielem. Stra­
cono nie do odrobienia poważne siły i środki, a przede
wszystkim czas, jako główny czynnik zaskoczenia. Coraz
bardziej brakowało go na wykonanie głównego zadania,
tj. wycofania na teren warszawskiego obszaru operacyj-
nego całego zgrupowania obu armii w takim stanie, aby
mogło ono bez chwili zwłoki podjąć nowy wysiłek
obronny.
Tymczasem dowództwo niemieckie, jak wiadomo ostrze­
żone natarciem polskim na Stryków, zaczęło pospiesznie
ściągać nad Bzurę jednostki z pobliskiego obszaru między
Łodzią, Warszawą a Płockiem. Już w piątym dniu bitwy
nieprzyjaciel zdążył wprowadzić do walki kilka nowych
dywizji, dzięki którym uzyskał przewagę. Miał teraz wię­
cej piechoty, nie mówiąc o artylerii, która była liczniejsza
trzykrotnie, i czołgach liczniejszych czterokrotnie. Jego
lotnictwo panowało też niepodzielnie nad polem bitwy.

Ten fatalny rozkaz o przerwaniu natarcia i wycofaniu


oddziałów za Bzurę został przyjęty w oddziałach nacie­
rających, jak już wcześniej wspominano, z ogromnym roz­
czarowaniem, niemal oburzeniem. W dowództwie grupy
operacyjnej, odpowiedzialnej za jego wykonanie, spowo­
dował zaskoczenie i dezorientację. „Byłem wprost prze­
łażony — wspomina gen. Knoll — tym rozkazem, który
już został wysłany do dywizji z podpisem gen. Kutrzeby,
gdyż nie tylko nie rozumiałem całkiem powodów zatrzy­
mywania dobrze idącego natarcia, ale rozumiałem też nie­
bezpieczeństwo tego nowego a nagłego manewru. Zanim
oddziały rozpoczną odwrót, będzie już jasny dzień, a wte­
dy na wszystkich grobelkach przez Bzurę grozi dopiero
prawdziwe niebezpieczeństwo od lotnictwa niemiec­
kiego...” 1
Szef sztabu 14 dywizji piechoty mówił z rezygnacją, że:
.... odwrót oznaczał przekreślenie dotychczasowych sukce­
sów i dowódca dywizji zdawał sobie sprawę, że bez uzu­
pełnienia i wypoczynku 14 dywizja już nie będzie w sta-

1 Polskie Sity Zbrojne, t. I, cz. 3, Londyn 1959, s. 290.


Płk Ignacy Kowalczewski, do­ Płk Stanisław Królicki, dowód­
wódca 17 Pułku Ułanów Wiel­ ca 7 pułku strzelców konnych,
kopolskich, od 16 września do­ ciężko ranny 17 września, zmarł
wódca Wielkopolskiej Brygady w szpitalu w Modlinie
Kawalerii

St. wachm. Jan Sobik z 7 puł­


ku strzelców konnych
Gen. bryg. Franciszek Wład,
dowódca 14 dywizji piechoty,
poległ 19 września n. Bzurą

Pluton dział plot. 40 mm na stanowiskach ogniowych


Gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, po­
legł 22 września w Łomiankach

Zamaskowane polskie samoloty myśliwskie na lotnisku polowym


Stanowisko ogniowe hitlerowców nad Bzurą

Gen. bryg. Edmund Knoll-


-Kownacki
Walki na ulicach Sochaczewa
Rkm „Browning” na stanowisku ogniowym

Pododdział kolarzy w czasie ćwiczeń


Plut. Józef Kasprzak, szef Płk Edward Godlewski, dowód -
szwadronu kolarzy 17 pułku ca 14 Pułku Ułanów Jazłowiec-
ułanów kich

Gen. bryg. Walerian Czuma,


dowódca obrony Warszawy
Medal „Za udzial w wojnie obronnej 1939”
nie wydobyć z siebie podobnego wysiłku, na jaki się zdo­
była w dniach 9—12 IX...” 2
Spełniły się niestety wszystkie te hiobowe przewidy­
wania. Dzień 13 września zastał oddziały grupy operacyj­
nej jeszcze w marszu odwrotowym. Wkrótce po godzinie
10 spadło na nie lotnictwo nieprzyjaciela w liczbie —
jak podaje kronikarz 25 dywizji piechoty — dotychczas
nie spotykanej. Był to niewątpliwie nadspodziewanie
szybki skutek wspomnianej interwencji gen. Rundstedta,
która spowodowała zaangażowanie w bitwie nad Bzurą
głównych sił 4 floty powietrznej.
Własne lotnictwo w sile zaledwie jednego dywizjonu
myśliwskiego było zbyt słabe, by podołać zadaniu osłony
wojsk na tak dużym obszarze. Dywizjon w dotychczaso­
wych walkach podczas osłony natarcia grupy gen. Knolla,
a nawet ataków na kolumny piechoty i zmotoryzowane
poniósł straty sięgające połowy stanu wyjściowego (17 sa­
molotów P-11). Zapoczątkowana juiż druga faza bitwy wy­
magała zwiększonych zadań rozpoznawczych i bojowych
lotnictwa, ale kurczenie się obszaru operacyjnego wojsk
własnych, a zarazem możliwości dokonania manewru lot­
niskowego, poważnie ograniczało ofensywny udział dywi­
zjonu myśliwskiego armii.
W ślad za grupą Knolla wycofały się za Bzurę dywizje
gen. Bołtucia, które teren dopiero co zdobyty za cenę
ogromnego wysiłku i strat, oddały Niemcom bez walki.
Oddano niestety także Łowicz, niezwykle ważny w tej
bitwie punkt oporu.
Jednakże odwrót grupy gen. Bołtucia zdezorientował
nieprzyjaciela.
Niemcy licząc na to, że między Łowiczem i Piątkiem są
tylko bardzo małe siły polskie, postanowili skierować tam
swoje nowe, ściągnięte na pomoc dywizje, przejść Bzurę
i zaskoczyć Polaków uderzeniem z tyłu. Informacja
2 Relacja ppłk. Jana Kobylańskiego, w: Wojna obronna Polski,
Wybór źródeł, dek. nr 563, s. 1074.
o wzrastającej w tym rejonie aktywności Polaków prze­
stała niepokoić gen. Blaskowitza, igdy dotarły doń mel­
dunki o wycofaniu się oddziałów polskich spod Głowna
za rzekę i opuszczeniu Łowicza.
Dowódca 8 armii niemieckiej mylił się jednak, sądząc,
że przeciwnik nie będzie już zdolny do wykonania na­
tarcia. Gen. Bortnowski bowiem właśnie natarcie przygo­
towywał. Zamierzał trzema dywizjami: 26, 16 i 4, złamać
linię obrony niemieckiej pod Łowiczem i zdobyć lasy
skierniewickie. Następnie przebijać się dalej ku War­
szawie już wraz z armią „Poznań” posuwającą się drogą
przez Sochaczew lub bronić się w lasach skierniewickich,
osłaniając armię gen. Kutrzeby w jej marszu do War­
szawy.
16 dywizji ipłk. Szyszki-Bohusza przypadło zadanie naj­
cięższe — odebrać zajęty przez Niemców Łowicz. 4 dy­
wizja płk. Józefa Werobeja3 miała obejść miasto od za­
chodu i zaatakować broniących się w nim Niemców z tyłu.
26 dywizja płk. Ajdukiewicza miała niepokoić przeciw­
nika, uderzając nań po wschodniej stronie Łowicza.
Żołnierzom 16 dywizji przyszło jeszcze raz bić się
o miasto, które 11 września po raz pierwszy wydarli
Niemcom, aby je następnie bez walki opuścić. Wówczas
żołnierze nie rozumieli tego rozkazu. Wydał im się dzi­
wny. Wierzyli jednak, że los wojny się odmieni i wróg
zostanie pobity, że oni są tu właśnie po to, by ten los od­
mienić i dlatego każdy wysiłek i każde ofiary nie są
daremne.
Dwa pułki 16 dywizji weszły do walki w pierwszej linii.
Pułk 64 przepędził Niemców znad Bzury i wdarł się
w głąb miasta. Niemcy wycofali się, stawiając jednak za­
ciekły opór. Artyleria niemiecka, jakby chcąc wziąć od-

3 Płk Józef Werobej dowodził uprzednio 9 siedlecką dywizją


piechoty, rozbitą w Borach Tucholskich. 4 DP objął po płk. Ta­
deuszu Niezabitowskim.
wet za niepowodzenia piechoty, biła w miasto salwami
kilku dywizjonów. Miasto zamieniało się w gruzy.
14 września zaczęły napływać z 8 armii do sztabu Gru­
py Armii ,.Południe” wiadomości wręcz alarmujące:
„...przeciwnik ponownie około godziny 10 silnie atakuje
na wschód od Łowicza, wydaje się przebijać na Łowicz
i Sochaczew. Sądzi się również, że przeciwnik próbuje się
przełamać w kierunku Grójca...” 4
W tej sytuacji Rundstedt w rozmowie telefonicznej
zawiadomił sztab 8 armii, że „...w razie konieczności ma
bezpośrednio łączyć się z 10 armią...” 5
Tymczasem natarcie polskie szło już naprzód.
Gdy prawie całe miasto znalazło się z powrotem w ręku
Polaków, oddziały polskie spotkały się na południowym
skraju Łowicza z gwałtownym oporem 18 dywizji nie­
mieckiej. Polacy uderzyli od razu, nie zatrzymując się ani
chwili, chcieli jednym skokiem pokonać i tę ostatnią
przeszkodę. Atak się nie powiódł. Kilkadziesiąt metrów
przed niemieckimi okopami artyleria niemiecka położyła
gęstą zaporę ogniową.
Pułk przypadł do ziemi.
W ciasnej piwniczce jakiegoś na wpół rozwalonego do­
mu mjr Rewerowski czekał bezskutecznie na połączenie
z dywizją.
Mijały minuty. Artyleria niemiecka wciąż biła w nie­
ruchomą linię polskiej tyraliery. Tylko własna artyleria
milczała.
I nagle wszystko ucichło. Aż w uszach dzwoniło od tej
ciszy. Wszyscy skupili się, jakby czekając na coś, co tę
ciszę przerwie i wyzwoli nagle nowe piekielne dudnienie
artyleryjskich wybuchów. Rozpylona w powietrzu ziemia
zaczęła powoli opadać. Spoza rzedniejącej kurzawy wyła­
niała się rzeczywistość, zmieniona, bo straciła ostrość kon­

4 Z tekstu oceny sytuacji sztabu Grupy Armii „Południe”, MiD


WIH.
5 Jak wyżej.
turów. Do tyraliery wracało życie. Żołnierze ociężale od­
rywali się od ziemi. Ten i ów chwytał za karabin i ner­
wowym ruchem trzaskał zamkiem, niespokojny o jego
sprawność. Żołnierze byli jakby oszołomieni i chwilowo
niezdolni do walki. Mjr Rewerowski zdawał sobie sprawę
z tego stanu i dlatego przekazał telefonicznie dowódcom
batalionów polecenie, aby uporządkowali kompanie
i przygotowali się do dalszego ataku. Termin wznowienia
ataku poda osobiście. Radził jeszcze, aby podciągnęli ka­
rabiny maszynowe do przodu i uważali na Niemców.
Zaledwie przetelefonowano to polecenie i tę radę, gdy
z tamtej strony, którą przed chwilą dzieliła jeszcze od
Polaków ściana artyleryjskiego ognia, zaniosły się gęstą
palbą karabiny maszynowe i ręczne. Jednocześnie z oko­
pów niemieckich wyszła tyraliera. To gen. Cranz rzucił
do kontrataku na Łowicz 30 niemiecki pułk piechoty. Li­
czebna i ogniowa przewaga Niemców zdecydowała o wy­
niku starcia. Piechota polska zmuszona została do wyco­
fania się w głąb miasta i szukania osłony wśród domów
i ulic.
Wałka o Łowicz trwała.
Pułk sąsiedni, 66, płk. Stefana Michalskiego, bił się na
wschód od miasta. Udało mu się wprawdzie przekroczyć
Bzurę, lecz został kontratakami niemieckimi zatrzymany.
Nie powiodło się również 26 DP płk. Ajdukiewicza, za­
trzymanej przez 19 dywizję niemiecką gen. Schwantesa
pod Bednarami. Tylko 4 dywizja piechoty płk. Werobeja
szła naprzód i zagroziła uderzeniem na tyły oddziałów
¡niemieckich znajdujących się w Łowiczu.
Wiadomości o przebiegu natarcia, napływające do szta­
bu armii „Pomorze”, zdawały się napawać optymizmem.
Nastrój przygnębienia zaczął z wolna ustępować. Rodziły
się nadzieje na szczęśliwe zakończenie operacji. Gen.
Bortnowski sądził, że uderzenie dywizji Werobeja na
skrzydło Niemców powinno dać gen. Bohuszowi rozstrzyg­
nięcie w Łowiczu.
Wkrótce przybył z meldunkiem lotnik, który powrócił
z lotu rozpoznawczego.
Gen. Bortnowski wysłuchał meldunku osobiście. Wia­
domości były złe. Szosą z Błonia na Sochaczew ciągnęła
długa, 20-kilometrowa kolumna różnych pojazdów woj­
skowych. Jakieś kolumny zmotoryzowane lotnik zauwa­
żył również na północ i południe od tej szosy. Mogła
to być jakaś niemiecka dywizja pancerna. Jej kierunek
marszu mierzył we wschodnie skrzydło natarcia prowa­
dzonego przez armię „Pomorze”.
Reakcja dowódcy armii była gwałtowna. Płk Ajdukie-
wicz otrzymał rozkaz wstrzymania natarcia, a gen. Bołtu-
ciowi pozostawiono swobodę decyzji.
Gen. Bołtuć walkę o Łowicz postanowił rozstrzygnąć
do końca. Później, w zależności od sytuacji, albo iść da­
lej, albo bronić się tutaj. W mieście zawsze łatwiej się
bronić. Nawet czołgi nie są wtedy tak groźne.
Tymczasem w Łowiczu Niemcy brali górę. Miasto pra­
wie w całości znalazło się znów w ich ręku. Wszystko
więc trzeba było zaczynać od nowa. Wykrwawione i wy­
czerpane bataliony mjr. Rewerowskiego nie były już zdol­
ne do podjęcia ponownego szturmu. W miejsce 64 wrszedł
60 pułk piechoty.
Była godzina 5 po południu. Artyleria polska prowa­
dziła ogień. Padła komenda: Naprzód. Powtórzyły ją
gardła setek żołnierzy. 65 pułk piechoty uderzył i —
iamiąc opór przeciwnika nad Bzurą — wtargnął od wscho­
du do Łowicza, niemal na tyły 30 niemieckiego pułku
piechoty. Ale gen. Cranz miał odwody: 51 pułk piechoty
i nowe dywizjony artylerii, które skierował bezzwłocznie
przeciwko Polakom. One to właśnie przechyliły zwy­
cięstwo na stronę Niemców. Przy zapadających ciem­
nościach walka piechoty w Łowiczu toczyła się z nie­
słabnącą siłą, ale o wiele liczniejsza artyleria niemiecka
wygrała już pojedynek z artylerią polską.
Ponieważ dalsze prowadzenie walki nie rokowało po­
wodzenia, gen. Bołtuć, mimo sukcesu osiągniętego przez
4 dywizję piechoty płk. Werobeja, postanowił akcję przer­
wać.
Gdy pułki 16 dywizji piechoty ruszały na front, każdy
liczył ponad 3 tys. żołnierzy. Obecnie ich stany liczebne
zmalały do jednej trzeciej. Straty w 4 dywizji piechoty
były nieco mniejsze, ale również dotkliwe.
W nocy z 14 na 15 września dywizje gen. Bołtucia wy­
cofały się za Bzurę. Wycofała się również dywizja płk.
Ajdukiewicza. Postanowiono bronić się nad Bzurą, bo pod
Łowicz przybywało coraz więcej sił niemieckich.

Nie udało się więc także i to natarcie. Gen. Kutrzeba


nie miał czasu na badanie przyczyn tego stanu rzeczy,
ale wiedział, że sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu.
Przede wszystkim odczuje to grupa gen. Knolla-Kownac-
kiego, która miała nacierać przez Sochaczew na Warsza­
wę. Trwanie armii „Pomorze” w obronie nad Bzurą pod
Łowiczem tworzyło dość wątpliwą osłonę. Była za blisko
Sochaczewa i Niemcy mogli bez większych trudności od­
działywać ogniem artylerii na przegrupowania i kon­
centrację dywizji Knolla. Wreszcie pozostał tylko jeden
szlak komunikacyjny dla odwrotu aż dwóch armii; było
za ciasno, brakowało miejsca na manewr i rozwinięcie
w wypadku ataku nieprzyjacielskiej broni pancernej i lot­
nictwa.
Generała niepokoiła również sytuacja na północnym
odcinku frontu. Niemiecka 3 dywizja piechoty już przeszła
Wisłę pod Płockiem, a własny 19 pułk piechoty okazał się
za słaby, aby ją z przyczółka wyrzucić. Generał musiał
więc wydać rozkazy do cofnięcia zachodniego frontu osło­
ny pod Gostynin i Kutno i rzucić do przeciwakcji oddziały
dywizji generałów Drapelli i Przyjałkowskiego.
14 września wywiązały się gwałtowne walki pod Płoc­
kiem, szczególnie zacięte o las łącki i folwark Góry.
24 pułk piechoty ppłk. dypl. Juliana Grudzińskiego około
godziny 14 zaatakował z Łącka 8 niemiecki pułk pie­
choty. Własne i nieprzyjacielskie oddziały zwarły .się
w boju spotkaniowym, który trwał do wieczora. Niektóre
oddziały niemieckie zostały okrążone, ale żadna ze stron
nie osiągnęła rozstrzygnięcia. Około północy dowódca
27 dywizji piechoty, płk dypł. Gwidon Kawiński, rzucił
do natarcia pułki 19 i 24. Po ciężkim nocnym boju wy­
parto Niemców z lasu, ale przyczółka nie zniszczono.
Całkowitym niepowodzeniem zakończyło się natarcie
dwóch pułków 15 dywizji pod Gąbinem. Rzucone do walki
częściami i bez dostatecznego wsparcia artylerii, uległy
ostatecznie nieprzyjacielskiemu kontratakowi i wycofały
się na podstawy wyjściowe. W tej sytuacji konieczne było
jak najszybsze przerzucenie grupy gen. Knolla pod Socha­
czew. Tym bardziej że już 13 września generał Kutrzeba
otrzymał meldunek o kierowaniu się dywizji armii
„Łódź” do twierdzy modlińskiej. Nie można więc było
oczekiwać żadnej pomocy tej armii w bitwie. Co więcej,
okazało się, że naprawdę nie ma już żadnych sił, które
by przeszkadzały wprowadzić do bitwy nad Bzurą dy­
wizje 10 armii niemieckiej.
Tymczasem piękna słoneczna pogoda nie sprzyjała szyb­
kim przemarszom. Lotnictwo nieprzyjacielskie miało
doskonałe warunki działania i — mimo ofiarnej walki je­
dynego polskiego dywizjonu myśliwskiego — zaczęło po­
jawiać się nad Bzurą coraz częściej i coraz skuteczniej
atakować Polaków na ziemi. Teren odkryty i pozbawiony
przeszkód naturalnych nie sprzyjał obronie przed czoł­
gami, których dalekie i zaskakujące zagony były
niezwykle groźne.
Wojska gen. Knolla maszerowały z dużą ostrożnościa,
w każdej chwili gotowe do odparcia nieprzyjacielskiego
ataku. Noc była najlepszym sprzymierzeńcem. Maszero­
wano wtedy, a za dnia odpoczywano. Ale cóż to był za
odpoczynek, gdy w dużej części oddziałów stan pogotowie.
bojowego trzymał żołnierzy i oficerów w ciągłym napię­
ciu. W czasie marszu ogarnięte paniką kolumny uchodź­
ców tarasowały szosy i drogi. Przerażeni ludzie towarzy­
szyli każdemu ruchowi wojsk, szukając wśród żołnierzy
pomocy i opieki. Czas uciekał.
14 września dywizje gen. Knolla osiągnęły dopiero
Słudwię, mijając Żychlin, Dąbrowę i Bąków. Nad Słudwią
grupa operacyjna zatrzymała isię, przyjmując przeciwpan­
cerne ugrupowanie obronne. W nocy ruszyła dalej ku
Bzurze. Tymczasem o Sochaczew biły się już oddziały
płk. Świtalskiego.
Jeden z batalionów skierniewickiego 18 pułku piechoty
ppłk. Wiktora Majewskiego, który w nocy nieopatrznie
wycofał się z miasta, powróciwszy rano 14 września,
zastał już w Sochaczewie Niemców. Nie zwlekając ba­
talion rozwinął się do walki i uderzył. Nieprzyjaciel ustą­
pił, lecz nie na długo, bo zaraz zaczął podciągać w pobliże
posiłki i atakować.
Batalion polski z trudem odparował to uderzenie, ale
nie ustąpił, trwając w intensywnym ogniu artylerii nie­
przyjacielskiej, która obracała miasto w gruzy. Kolejny
polski kontratak przywrócił równowagę położenia i zmu­
sił przeciwnika do zaniechania w tym dniu dalszych walk
o Sochaczew.
Gen. Kutrzeba otrzymał już także meldunki o marszu
oddziałów pancernych przeciwnika szosą z Warszawy na
Sochaczew. Położenie stawało się groźne. Dowódca armii
ocenił je krótko: ,,...Nastąpiło więc całkowite zakorkowa­
nie obszaru dwóch armii. Obecnie nie posiadaliśmy żad­
nej szosy odwrotowej. Jedyne wyjście — to ostrzeliwaną
drogą wzdłuż Wisły albo piaszczystymi traktami przez
Puszczę Kampinoską. Bez otwarcia drogi — czy od So­
chaczewa, czy od Warszawy lub Modlina — byliśmy cał­
kowicie w saku...” 6

6 T. K u t r z e b a , op. cit., s. 139.


W OKRĄŻENIU

Mimo niepowodzenia pod Łowiczem gen. Kutrzeba nie


zamierzał zrezygnować z zaczepnej akcji na Skiernie­
wice. Wieczorem 14 września wezwał do siebie do Śle­
sina, gdzie stanął sztab jego armii, gen. Bortnowskiego,
aby raz jeszcze sprawę dokładnie rozważyć.
Grupa gen. Bołtucia miała nadal atakować w kierunku
Skierniewic. Jedynie 26 dywizja płk. Ajdukiewicza będzie
wspierać natarcie grupy gen. Knolla. Na tej grupie spo­
czywał teraz główny ciężar otwarcia drogi przez Socha­
czew na Warszawę. Chociaż sytuacja była ciężka, gen.
Kutrzeba wierzył, że jego zamiar się powiedzie. U Knolla
były przecież dywizje, które pod Łęczycą, Piątkiem,
Modlną i Strykowem biły Niemców. Żołnierz był tam
już zahartowany zwycięstwem i pełen wiary we własne
siły. Knolłowi musi się udać, tym bardziej, gdy ruszy do
przodu Bołtuć.
Ale właśnie stamtąd nadeszła wkrótce hiobowa wiado­
mość. Dywizje gen. Bołtucia wycofały się za Bzurę. Nie
będzie więc natarcia na Skierniewice, lecz tylko bierna
obrona.
Noc z 14 na 15 września gen. Kutrzeba spędził nad
mapą. Przyznał, że była to ciężka noc. Sam rozważał
szansę i możliwości i sam podejmował decyzję. Na gen.
Bortnowskiego nie mógł już liczyć. Dowódca armii ,,Po­
morze” był całkowicie załamany i niezdolny do aktyw­
nego działania.
Generał zdecydował, że grupa Knolla poprowadzi na­
tarcie w dotychczas zamierzonym kierunku. Teraz jednak
wydawała się być zbyt słaba. Kazał więc ściągnąć w ten
rejon brygady kawalerii gen. Abrahama i płk. Strzelec­
kiego, a także dywizję gen. Przyjałkowskiego. Uderzą one
z flanki i wesprą Knolla. Była to dość ryzykowna decyzja,
gdyż osłabione do maksimum oddziały Tokarzewskiego
i Skotnickiego, osłaniające tyły tej operacji, mogły nie
wytrzymać. Uderzenie rozcinające okrążenie musiało być
szybkie i zdecydowane. W przeciwnym razie nieprzyja­
ciel zdąży ściągnąć w ten rejon siły tak duże, że przer­
wanie się będzie niemożliwe.

Przewidywania gen. Kutrzeby okazały się słuszne.


Istotnie, dowódca niemieckiej Grupy Armii „Południe”,
gen. Rundstedt, wziąwszy kierownictwo operacją nad
Bzurą w swoje ręce, naglił swoich podkomendnych do
szybkiego działania.
8 niemiecka armia gen. Blaskowitza pospiesznie się
przegrupowała i koncentrowała swoje korpusy i dywizje
do natarcia. Już nazajutrz, 16 września rzuciła je na
Żychlin i Kutno. W tym samym dniu uderzyć miała 10
niemiecka armia, kierując swoje korpusy między Socha­
czew i Łowicz, dla przetarcia drogi korpusowi pancer­
nemu Hoepnera, który już ruszył od Warszawy ku Bzu­
rze pod Sochaczewem. XV niemiecki korpus lekki stanął,
na razie w odwodzie ipod Grójcem, ale i on wkrótce ru­
szył ku Wiśle między Wyszogrodem i Modlinem, stając
w poprzek odwrotu wojsk gen. Kutrzeby.
Luftwaffe zaś dokonała reszty. Na zbite w wielkiej
masie na małym obszarze wojska polskie uderzyło 240
samolotów.
Na spotkanie 4 niemieckiej dywizji pancernej z korpusu
Hoepnera, która całą siłą motorów waliła pod Brochów,
wyszła Wielkopolska Brygada Kawalerii gen. Abrahama.
To ona pierwsza już 14 września rozpoczęła bój o prze­
prawy na dolnej Bzurze i zapoczątkowała trzecią i ostat­
nią fazę bitwy nad Bzurą.
Przeprawy na Bzurze miały duże znaczenie. Jeżeli
wpadłyby w ręce Niemców, drogi odwrotu na Warszawę
zostaną zablokowane... Dowódca niemieckiej dywizji wie­
dział o tym dobrze i kazał przyspieszyć marsz oddziałów
rozpoznawczych. Dotarły już do Brochowa i gen. Abra­
ham obserwował ze wzgórza, na którym się zatrzymał,
jak motocykliści uwijali się w pobliżu. Rzucił więc na
Brochów dwa znajdujące się najbliżej szwadrony 15 puł­
ku ułanów i dwa działka przeciwpancerne. Jednocześnie
wdarła się do Brochowa piechota zmotoryzowana nieprzy­
jaciela i jego czołgi. Wśród zabudowań doszło do ostrego
starcia, w którym Polacy, wsparci ogniem czołgów roz­
poznawczych, przepędzili Niemców. Tymczasem do Bro­
chowa nadciągnęły siły główne 15 pułku ułanów i wzmoc­
niły obronę dopiero co zdobytego przyczółka. Część tych
sił gen. Abraham skierował do opanowania przeprawy
pod Witkowicami. Obrona polska krzepła.
Nieprzyjaciel nie dał jednak za wygraną i świeżymi
siłami kontratakował mając już druzgocącą przewagę li­
czebną i ogniową. Dowódca brygady wracał właśnie spod
Wyszogrodu, gdzie zaczęto dopiero tworzyć obronę, gdy
z Brochowa zaczęli się cofać ułani. Na szczęście nad­
ciągnął w porę 7 pułk strzelców konnych płk. Królickiego
i wprost z marszu skoczył co sił ku brochowskiej prze­
prawie. W lasku pod Mistrzewicami zsiedli z koni i ty­
ralierą trzech szwadronów uderzyli na Niemców, biorą­
cych już górę nad 15 pułkiem ułanów. Tyraliera strzel­
ców konnych przez mistrzewickie pole zbliżyła się do
pobliskiego cmentarza. Przez chwilę zamarła tam, mocu­
jąc się z zaporą ognia i Niemców w okopach, by zaraz
przedrzeć się przez nią i rozlać po dolinie Bzury. Nie­
mieckie karabiny maszynowe i działa biły całą siłą w wi­
doczne jak na dłoni tyraliery nacierających. Strzelcy jed­
nym skokiem dopadli rzeki i przeszli ją w bród. Już byli
na tamtym brzegu i wdzierali się do Brochowa, gdy czoł­
gi z piechotą ruszyły im ławą naprzeciw. Na szczęście
pospieszyły z pomocą własne TKS1 które przyjęły poje­
dynek, powstrzymując nieprzyjacielski kontratak. Ważyły
się losy walki o Brochów, ale już szala zaczęła się prze­
chylać na stronę nieprzyjaciela, po której siła liczebna
i siła ognia była większa. Wtedy uderzył w kierunku Ko­
nar, na skrzydło Niemców, 17 pułk ułanów pod dowódz­
twem płk. Kowalczewskiego. Wsi nie zdobył, ściągnął
jednak na siebie uwagę przeciwnika i jego ogień. Tak
wsparty 7 pułk strzelców konnych wziął wreszcie Bro­
chów i osiadł mocniej na przyczółku. Niemcy nie chcieli
jednak uznać swojej porażki i posłali do kontrataku jeden
z batalionów doborowego SS-Leibstandarte „Adolf Hitler”.
Polacy musieli ustąpić i przeciwnik wdarł się do Bro­
chowa i do parku. Sytuacja stała się groźna. Na szczęście
płk Królicki miał pod ręką dwa odwodowe szwadrony,
które wyszły esesmanom naprzeciw i bagnetami wyrąbały
drogę na powrót do wsi. Brochów został w polskich rę­
kach. Stąd 16 września o świcie pułk strzelców wyszedł
w Puszczę Kampinoską i skierował się na Myszory i Fa-
mułki Królewskie, 17 pułk ułanów — na Myszory i Ci­
sowe, zaś 15 pułk ułanów — na Famułki Brochowskie
i Bieliny.
Gen. Abraham, mianowany przez gen. Kutrzebę do­
wódcą grupy operacyjnej kawalerii, kierował dwoma bry­
gadami. Wielkopolska Brygada pod dowództwem płk. Ko­
walczewskiego już przed południem 16 września skon-

1 Polskie czołgi rozpoznawcze, tzw. tankietki.


centrowała się na wschodnim brzegu Bzury, znajdując
osłonę przed nieprzyjacielskim lotnictwem w lasach
puszczy. Podolska Brygada płk. Strzeleckiego miała do­
piero nadejść. Generał nie czekał jednak na tę brygadę.
Zależało mu na czasie. Chciał jak najszybciej przejść
puszczę i stanąć w Warszawie. Sytuacja sprzyjała jego
zamiarowi. Wielkopolska Brygada Kawalerii napotkała
dotąd tylko słabe patrole nieprzyjacielskie i gdzie­
niegdzie czołgi. Tutaj docierał jedynie potężny łomot setek
dział i eksplozje bomb lotniczych. To spod Sochaczewa
echo niosło wrzawę walki. Bitwa już się tam zaczęła. Tam
też Niemcy skierowali cały swój wysiłek i uwagę.

W tym czasie dywizje grupy operacyjnej gen. Knolla.


przygotowujące się do uderzenia przełamującego pod
Sochaczewem, znalazły się w ogniu gwałtownej walki.
W ciągu ostatnich kilku dni sytuacja w tym rejonie bar­
dzo się zmieniła na niekorzyść Polaków. Przede wszystkim
został stracony Sochaczew. II batalion mjr. Feliksa Kozu-
bowskiego z 18 pułku piechoty, po wielogodzinnej walce
z czołgami i piechotą niemieckiej 4 dywizji pancernej,
musiał ustąpić. Zginął mjr Kozubowski.
Niemcy trzymali już także przyczółki na zachodnim
brzegu Bzury po południowej i północnej stronie Socha­
czewa. Pułki nieprzyjacielskiej 19 dywizji piechoty sta­
nęły pod Lubiejowem, wdarły się do lasu k. Emilianowa
i trzymały Kozłów Szlachecki.
W lesie k. Brak skoncentrowała się także większość sił
1 niemieckiej dywizji pancernej. 4 dywizja pancerna oraz
SS-Leibstandarte „Adolf Hitler” zajęły nie tylko Socha­
czew, ale także przeprawy pod Żukowem.
Natarcie polskie miało ruszyć wczesnym rankiem
16 września. W przewidzianym czasie mogła je wykonać
tylko 26 dywizja piechoty płk. Ajdukiewicza, która była
w tym rejonie od czasu boju pod Łowiczem. Jej natarcie
na przeprawy pod Kozłowem Szlacheckim miały wesprzeć
dywizje gen. Knolla. Rano bataliony pułków 18 i 10 zer­
wały się do ataku, ale od razu napotkały ścianę ognia nie­
przyjacielskiego, której przebić nie zdołały. W południe
atakowali jeszcze raz. Szanse na powodzenie były większe,
bo już nadciągnęła 14 dywizja piechoty gen. Włada
i przygotowywała swoje oddziały do natarcia. Ale znów
się nie udało. Skrwawione w ogniu artylerii i karabinów
maszynowych bataliony odskoczyły, a niebezpieczną sy­
tuację grożącą pościgiem Niemców za wycofującą się pie­
chotą ratowały polskie TKS. Nie na długo jednak, ich
natarcie w silnym ogniu przeciwpancernym nieprzyja­
ciela także załamało się, a zaraz potem niemiecka 1 dy­
wizja pancerna całą swoją siłą ognia i stali ruszyła do
ataku.
W Emilianowie przyjęła ją celnym ogniem 2 kompania
18 pułku piechoty. Do akcji włączyła się także artyleria
26 polskiej dywizji piechoty, kładąc zaporę ognia na wciąż
przeprawiające się czołgi. To poskutkowało i dalszy przy­
pływ czołgów ustał. Ale te, które już przeszły Bzurę,
parły do przodu. Po dzielnym oporze padła najpierw
obrona kompanii w Emilianowie, a potem następne linie
obronne organizowane naprędce przez oddziały 26 dy­
wizji.
Największe jednak spustoszenie siały wśród oddziałów
14 polskiej dywizji piechoty, która dopiero sposobiła się
do natarcia. Uderzenie spadło na 57 pułk piechoty
i zniosło prawie doszczętnie cały III batalion, I batalion
także poniósł ogromne straty. Stojąca z tyłu artyleria —
bateria 14 pułku artylerii lekkiej i 14 dywizjon artylerii
ciężkiej — nie zdążyła oddać ani jednego strzału. Zostały
po prostu rozjechane.
Jedna z grup nieprzyjacielskich czołgów skierowała się
w stronę Rybna i Szwarocina. Pod Szwarocinem stał
polski 55 pułk piechoty. Tu już zdążono przygotować za­
porę. 6 czołgów spłonęło. Inne wyminęły jednak tę groźną
przeszkodę i parły ku zachodowi, gdzie obrony polskiej
nie było.
Poprzednia grupa czołgów po rozjechaniu batalionów
57 pułku ruszyła na Kocierzew Południowy, wprost na
kwaterę dowództwa i sztabu polskiej dywizji, które wy­
cofały się pospiesznie z płonącej wsi i szukały osłony
w 58 pułku piechoty. Pułk stanął już tymczasem w dru­
gim rzucie dywizji i przygotowywał obronę przeciwpan­
cerną na linii Karnaków — Błędów. Przygotowania po­
stępowały wolno. Niemcy rzucili do akcji kilkadziesiąt
bombowców nurkujących JU-88, które obrzuciły bom­
bami wszystko, co się poruszało na ziemi.
58 pułk piechoty był więc nie w pełni przygotowany
do obrony, gdy pojawiły się przed nim czołgi. Największe
pole do popisu miały działka przeciwpancerne. Nie za­
wiodły. Za nierozważną próbę czołowego przebicia pol­
skiej zapory przeciwpancernej Niemcy zapłacili szesnasto­
ma rozbitymi czołgami. Nieprzyjacielski atak załamał się.
Przeciwnik nie próbował go już powtórzyć, lecz znalazł
luki w polskiej obronie. Wyminął pułk i skierował się ku
Kiernozi.
W rezultacie udanego zagonu pancernego czołgi nie­
przyjacielskiej 1 dywizji znalazły się na tyłach 26 i 14
dywizji piechoty. Najgroźniejsze zaś tego skutki były dla
14 dywizji, rozdzielonej na zgrupowania pułkowe, całko­
wicie od siebie odizolowane i bez łączności. Dywizja jaleo
zwarta jednostka przestała de facto istnieć.
W trudnym położeniu znalazła się również 17 polska
dywizja piechoty płk. Mozdyniewicza, mająca nacierać
wprost na Sochaczew. Grupa czołgów 1 niemieckiej dy­
wizji pancernej uderzyła na Lipnice, które zdobyła bez
trudu, zaskoczywszy tam VIII batalion strzelców podczas
spożywania obiadu. Stąd czołgi ruszyły na Rybno, gdzie
stacjonował sztab 17 dywizji. Obrona Rybna była jednak
przygotowana. I batalion 70 pułku piechoty nie oddał
miejscowości mimo kilkakrotnych, powtarzających się do
zmroku natarć nieprzyjaciela.
Sytuacja była jednak groźna, tym bardziej że sąsiednia
14 dywizja piechoty nie miała żadnej możliwości przeciw­
działania. Trzeba jej było pomóc, a to wymagało natych­
miastowej zmiany planu działania 17 dywizji. Do natar­
cia na Sochaczew mógł pójść tylko jeden pułk — 68.
Pozostałe zaś oddziały dywizji trzeba było zaangażować
do walki z niemieckimi oddziałami pancernymi, buszują­
cymi coraz śmielej na tyłach polskich wojsk. Do Socha­
czewa — przez Niemców w tym czasie nie bronionego —
wkroczyła jedna z kompanii 68 pułku piechoty. Fakt ten
nie miał obecnie większego znaczenia dla polskiej akcji
zaczepnej, albowiem Niemcy przeszli do natarcia także
w sąsiedztwie północnego skrzydła dywizji, w rejonie
podstaw wyjściowych 25 dywizji piechoty.
4 niemiecką dywizję pancerną, która przeszła Bzurę
między Żukowem a Zarzeczem, poprzedzał SS-Leibstan-
darte „Adolf Hitler”. W rejonie Adamowej Góry nastąpiło
starcie, w którym dywizja gen. Altera poniosła dotkliwe
straty. Ale i Niemcy odczuli mocno to natarcie. Doliczono
się tam 17 spalonych czołgów. Pod dworem Ruszki zaś
ten rachunek podwyższyła znacznie bateria kpt. Głowac­
kiego z 17 pułku artylerii lekkiej.
Natarcie polskie pod Sochaczewem nie ruszyło więc
z miejsca. Był to niewątpliwie dotkliwy cios. Niemcy
jednak pełnego powodzenia nie osiągnęli. Natarcie obu
dywizji pancernych zostało wstrzymane, a te oddziały
czołgów, które zapuściły się głęboko w obronę polską,
zostały praktycznie odcięte od sił głównych i zmuszone do
przebijania się do swoich.
Bój pod Sochaczewem wydawał się być nie rozstrzyg­
nięty. Po stronie niemieckiej dowódca XVI korpusu gen.
Hoepner postanowił podjąć natarcie od nowa. Po stronie
polskiej zaś gen. Kutrzeba powziął decyzję przerwania
bitwy. Wymijając przeciwnika, przejść przez Bzurę na
północ od Sochaczewa; następnie, znajdując w lasach
Puszczy Kampinoskiej naturalnego sprzymierzeńca w od­
wrocie, pomaszerować jak najspieszniej ku Warszawie,
a tam gdzie Niemcy staną na przeszkodzie, przebijać się
siłą.
Grupa operacyjna gen. Knolla miała przekroczyć Bzurę
powyżej Sochaczewa, a następnie skierować się do po­
łudniowego pasa puszczy.
15 dywizja piechoty gen. Przyjałkowskiego, tworząc
przyczółek na wschodnim brzegu rzeki, pod Witkowicami,
zapewniałaby przejście armii „Pomorze” w południowe
rejony Puszczy Kampinoskiej.
Wykorzystując ten przyczółek armia ;,Pomorze” powin­
na była wycofać się spod Łowicza, po czym po przejściu
przepraw osłanianych przez 15 dywizję piechoty ruszyć
w ślad za grupą gen. Knolla.
Bardzo ważne zadanie powierzył gen. Kutrzeba grupie
kawaleryjskiej gen. Abrahama. Miała ona podjąć śmiały
zagon przez puszczę i — idąc w przodzie wojsk obu armii
— torować i oczyszczać przed nimi drogę z oddziałów nie­
mieckich, które by się tam pojawiły.
Tak pomyślany manewr odwrotowy osłonić miały,
przed pościgiem Niemców i atakami z tyłu, oddziały gene­
rałów Tokarzewskiego i Skotnickiego.
Gen. Kutrzeba wiedział, że przeprowadzenie tego ma­
newru będzie trudne, że wobec olbrzymiej już teraz prze­
wagi przeciwnika siły jego przemęczonych i wykrwawio­
nych wojsk mogą nie wystarczyć. Generał liczył jednak
wciąż na pomoc załogi Warszawy, a także Modlina.
Łączności z gen. Rómmlem ani gen. Thommee wpraw­
dzie nie było, ale przecież oni musieli wiedzieć, jaka tu
jest sytuacja.
Dowódca obrony zachodniego przedmościa Warszawy,
płk Porwit, z uwagą śledził nadchodzące meldunki. Wy­
nikało z nich, że zarówno na północnym, jak i południo­
wym odcinku obrony przeciwnik przestał napierać, a na
środkowym zaledwie pozoruje. Gdzie się więc podział?
Odpowiedź nie była trudna.
.... poczucie bezsiły i głuchy ból, jaki odczuwałem
patrząc z pozycji przedmościa na eskadry nurkowców nad
Puszczą Kampinoską i widząc oczami wyobraźni przedzie­
rające się przez puszczę oddziały gen. Kutrzeby, którym
— podobnie jak 12 września oddziałom gen. Thommee —
znów prawie nic nie pomogliśmy. Wzmagała się rozterka,
gdy z meldunków lotników szturmowców dowiadywałem
się co dnia, ile świeżych sił niemieckich szło w puszczę.
Dręczyła mnia świadomość, że odwołany (17 września)
w ostatniej chwili oddział wydzielony byłby walnie od­
ciążył utrudzone i przerzedzone w walkach dywizje gen.
Kutrzeby...” 1
W nocy z 15 na 16 września płk Porwit przedstawił
w dowództwie obrony Warszawy propozycję silnego wy­
padu, który pod jego osobistym dowództwem miał pójść
południowym pasem puszczy na spotkanie przebijających
się znad Bzury wojsk gen. Kutrzeby. Płk Porwit miał po­
prowadzić 7 batalionów piechoty, 3 dywizjony artylerii
oraz pododdział czołgów. Byłaby to więc siła znaczna i dla
realizacji zamierzonego celu skuteczna.
Gen. Czuma propozycję przyjął i akceptował. Jednakże
tuż przed realizacją wypad płk. Porwita odwołano. Taka
była ostateczna decyzja dowódcy armii „Warszawa” —
gen. Rómmla. Wypad ppłk. dypl. Leopolda Okulickiego,
któremu oddano do dyspozycji tylko trzy bataliony, okazał
się za słaby.
Równie mało skuteczna była pomoc Modlina. 15 wrześ­
nia gen. Thommee skierował do puszczy oddział wydzie­
lony złożony z batalionu piechoty, plutonu artylerii i dzia­
łek przeciwpancernych. Płk dypl. Stanisław Sztarejko,
któremu powierzono dowództwo oddziału, miał przede

2 M. P o r w i t , Obrona Warszawy wrzesień 1939, Warszawa


1959, s. 179.
wszystkim nawiązać łączność z oddziałami armii ,.Poznań”
i „Pomorze”. W razie potrzeby także ułatwić im wycofanie.
Z jaką jednak realną pomocą może przyjść słaby batalion
piechoty? W tej sytuacji można było liczyć tylko na na­
wiązanie łączności, ale i to okazało się zbyt trudne. Od­
dział płk. Sztarejki został zaatakowany w rejonie Leszna
i musiał wycofać się na Wiersze.
Oddziały gen. Kutrzeby nie doczekały się żadnej po­
mocy.
Wieczorem 16 września, już po wydaniu rozkazów do
odwrotu przez Puszczę Kampinoską do Warszawy, sztab
armii „Poznań” zwinął kwaterę główną i ruszył ku prze­
prawom, aby dojść do Myszor — już po tamtej stronie
rzeki — dokąd nadchodzić powinny meldunki o wynikach
odwrotu. Gen. Kutrzeba chciał tam być jak najwcześ­
niej.
Ale kolumna samochodów dowództwa i sztabu armii
posuwała się noga za nogą. Całą bowiem szerokością
piaszczystej drogi waliły konne tabory. Długimi rzędami,
wóz obok wozu, wlokły się, zatrzymując co kilkadziesiąt
metrów. Kilka kilometrów do rzeki gen. Kutrzeba przebył
więc pieszo. Towarzyszyli mu szef sztabu i oficer
operacyjny. Krótko przed świtem dotarli do Witkowie.
Na brzegu Bzury zastali gęstą ciżbę wozów, koni i ludzi
ocze­ kujących na przeprawę. Na tamtą stronę prowadził
tylko jeden most, raczej do kładki podobny.
Wycofujące się w nieładzie wojska napierały na prze­
prawę, a po przedostaniu się na przeciwległy brzeg szu­
kały schronienia przed Luftwaffe, która zwykle o brzasku
dnia przystępowała do ataków. 17 września hitlerowskie
naczelne dowództwo zdecydowało rzucić przeciwko okrą­
żonym wojskom gen. Kutrzeby dodatkowe jednostki lot­
nictwa bojowego. „Führer rozkazał: 17 września nie nale­
ży atakować Warszawy i Pragi ani na ziemi, ani z po­
wietrza. Wszystkie posiadane związki taktyczne użyć
w tym dniu do zniszczenia przeciwnika, okrążonego na
wschód od Kutna. W tym rejonie pożądany jest szybki
i zdecydowany sukces...” 3
Gen. Kutrzeba wraz z oficerami swego sztabu przeszedł
Bzurę, zanim pojawiło się na przeprawach lotnictwo nie­
przyjaciela, i rano dotarł do pobliskich Myszor. Mimo wy­
siłków nie udało się nawiązać łączności ze sztabem gen.
Knolla. Powodowało to niepokój gen. Kutrzeby i jego
sztabu tym bardziej że Luftwaffe zjawiła się już nad
polem walki i to w nie spotykanej dotąd sile. Samoloty
niemieckie nadleciały nad Myszory z kierunku południo­
wego w zwartych szykach bojowych. Lotnicy nieprzyja­
cielscy pewni byli swojej siły, a przede wszystkim bez­
karności. Nie było już polskiego lotnictwa myśliwskiego,
które w myśl rozkazów naczelnego dowódcy lotnictwa
i OPL zostało odesłane do dyspozycji Brygady Pościgowej,
milczały też z braku amunicji działa przeciwlotnicze.
Hitlerowskie samoloty zaatakowały wioskę z lotu nurko­
wego. Kolumny ludzi i wozów, próbujące przedostać się
ku pobliskiej puszczy wąską drogą przez wieś, zostały
zasypane gradem bomb i pocisków broni pokładowej.
Następne uderzenie spadło na skraj puszczy.
Gen. Kutrzeba z płk. Lityńskim i ppłk. Robakiewiczem
przeczekali nalot w przydrożnym zagajniku. Ciągle nie
było meldunków, a co gorsza — nie było oddziałów z dy­
wizji gen. Knolla-Kownackiego, które powinny były już
nadejść.
Po zachodniej stronie Bzury dopełniał się tymczasem
los osaczonych przez Niemców naszych dywizji. Nieprzy­
jaciel zdołał już bowiem zablokować drogi do Puszczy
Kampinoskiej.
„...Na 17 września przewidziano kontynuowanie natar­
cia — pisze zachodnioniemiecki historyk. — 10 armia
miała zadanie zaatakować ponownie nieprzyjaciela w łuku

3 Rozkaz dowódcy GA „Północ” do dowódcy 3 armii w spra­


wie przewidywanego udziału lotnictwa w bitwie nad Bzurą,
w: Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, dok. nr 464, s. 887.
Wisły w celu przeszkodzenia mu w odwrocie wzdłuż Wisły
w kierunku Warszawy i zniszczenia go we współdziałaniu
z 8 armią. W tym samym dniu 8 armia miała zaatakować
jednostki polskie wszystkimi siłami, nacierając koncen­
trycznie z linii Łowicz, Kutno, Płock na Kiernozie, Lu-
szyn, Gąbin” 4.
17 września o godzinie 6.00 wojska 8 armii niemieckiej,
wspierane intensywnymi nalotami Luftwaffe, rozwinęły
z rejonu Łowicza natarcie korpusami XIII i X w kierunku
Kiernozi i Luszyna. Spod Płocka ruszyła 3 dywizja pie­
choty na Gąbin. W ciągu dnia wchodziły do walki także
korpusy i dywizje 10 armii, która ściągała do bitwy nowe
siły. Dywizje XV korpusu miały podjąć działania z linii
szosy Warszawa — Błonie na północ ku Wiśle, by zamk­
nąć dywizjom gen. Kutrzeby drogi odwrotu do War­
szawy. Z tym zadaniem podążała ku zachodnim skrajom
Puszczy Kampinoskiej 2 dywizja lekka. 3 dywizja lekka
podjęła natarcie z rejonu Kiernozi w kierunku północno-
-wschodnim. 4 dywizja pancerna rozwijając natarcie na
północ wzdłuż zachodniego brzegu Bzury dążyła do cał­
kowitej blokady przepraw, aż po ujście tej rzeki do Wisły.
Nieprzyjacielskie próby zmierzające do zadania osta­
tecznego ciosu okrążonym dywizjom armii „Poznań”
i „Pomorze” zbiegły się w czasie z polskimi próbami wyr­
wania się z kotła.
Od początku tej ostatniej fazy bitwy na zamiarach pol­
skich zaciążyły nieporozumienia rozkazodawcze i brak
precyzji w wykonywaniu zadań. W warunkach przygnia­
tającej przewagi przeciwnika stało się to jedną z głów­
nych przyczyn zagłady całego niemal zgrupowania dwóch
armii polskich. Dowództwo 25 dywizji piechoty, zamiast
skierować swoje pułki do sforsowania rzeki poniżej Bro­
chowa, przeprowadziło je, wbrew rozkazowi gen. Ku­
trzeby, na przeprawy w pobliżu wioski, „...w niewoli
4 R. E l b l e , Die Schlacht an der Bzura in September 1939 a u s
deutscher und polnischer Sicht, Freiburg 1975, s. 197—198.
w 1940 r. — napisał gen. Kutrzeba — dowiedziałem się,
że wykonanie mego rozkazu odbiegało od mego zamiaru
na skutek niezrozumienia jego intencji przez dowódcę
25 DP i niesprawdzenia pomyłki przez grupę operacyjną.
Gen. Alter był zdania, że łatwiej będzie mu sforsować
Bzurę tam, gdzie jest most, niż tam, gdzie go nie ma. Pro­
sił więc dowódcę grupy o zmianę rozkazu w tym duchu
i uzyskał zgodę...” 5.
Akceptacja proponowanej przez gen. Ałtera zmiany roz­
kazu okazała się fatalna w skutkach. Jego dywizja bo­
wiem przesuwając się na północ, odsłaniała podchodzącą
dopiero do rzeki 15 dywizję piechoty, która korzystając
z osłony dywizji gen. Altera, utworzyć miała przyczółek
na wschodnim brzegu Bzury, jako oparcie dla przeprawy
cofających się w ślad za grupą gen. Knolla dywizji armii
gen. Bortnowskiego. Toteż 15 dywizja zamiast normalnej
przeprawy na drugi brzeg rzeki, organizować musiała na­
tarcie z forsowaniem Bzury, wchodząc bezpośrednio
z marszu do walki z czołgami XVI korpusu pancernego,
którego dywizje ruszyły na północ ku ujściu Bzury, by
zamknąć drogi przejścia na wschód.
Skutki owej nieszczęsnej zmiany rozkazu odczuła na­
tychmiast 17 dywizja płk. Mozdyniewicza, zmuszona do
forsowania rzeki z obu odsłoniętymi skrzydłami. Postę­
pująca z tyłu 14 dywizja gen. Włada napierała na prze­
prawy, szamocząc się wśród taborów 25 i 17 dywizji, ta­
rasujących wszystkie drogi do rzeki.
Na domiar złego pękła obrona armii „Pomorze” reali­
zującej zadania osłony całej operacji od południa. W kon­
sekwencji pod silnym naporem nieprzyjaciela cofać się
musiały straże tylne generałów Tokarzewskiego i Skot­
nickiego. Obszar operacyjny zgrupowania gen. Kutrzeby
kurczył się coraz bardziej, co uniemożliwiało jakikolwiek
manewr. Na stłoczone na małej powierzchni wojska, czę­

5 K u t r z e b a , op. cit., s. 164.


ściowo już zdezorganizowane, uderzyła Luftwaffe: ................atak
lotniczy ciągnął się przez cały dzień bez przerwy i był
wykonywany przy użyciu kilkuset samolotów zarzuca­
jących niemal cały teren masami małych bomb rozpry-
skowych naziemnych, tzw. żabek, w połączeniu z ostrzeli­
waniem z broni pokładowej każdego zagajnika, w którym
zauważono lub nawet podejrzewano obecność polskiego
oddziału” 6.
25 dywizja piechoty zdołała się przebić do Puszczy
Kampinoskiej zachowując mimo strat zwartość organi­
zacyjną. Nie skierowała się jednak do południowego pasa
lasów, by przeciwstawić się niemieckim atakom z po­
łudnia i osłonić przeprawę reszty wojsk. W tej sytuacji
15 dywizja gen. Przyjałkowskiego, nie zdoławszy wywal­
czyć przyczółka na wschodnim brzegu rzeki, udała się na
północ i zdążyła jeszcze, znajdując osłonę w działaniu
25 dywizji, przeprawić się przez Bzurę.
17 i 14 dywizje piechoty z grupy gen. Knolla oraz armia
„Pomorze” przejść rzeki już nie mogły. W meldunku do­
wódcy 10 armii niemieckiej z 17 września zanotowano:
.... Dzisiaj przed południem odnosiło się wrażenie, że
wśród wszelkich objawów bezładnego odwrotu nieprzyja­
ciel ustąpił w kierunku północnym. Przypuszcza się, że
duże siły nieprzyjaciela porzucają swoje pojazdy, prze­
prawiają się w dolnym biegu Bzury w poszukiwaniu dróg
odwrotu do Modlina lub Warszawy...” 7
Nad ranem 17 września pułki 14 dywizji ruszyły do
rejonu koncentracji pod Iłowem i Starymi Budami. Marsz
był jednak zbyt powolny. Kolumny oddziałów prze­
mieszały się z różnymi taborami, głównie 25 dywizji
piechoty. Niedaleko miejsca koncentracji spadło na nie
potężne uderzenie hitlerowskiego lotnictwa. Przez cały
dzień pułki stały pod bombami i w ogniu artylerii.
Następnego dnia gen. Wład podjął próbę zorganizowa­
6 Z i e l i ń s k i , Zarys kroniki 25 dywizji piechoty, s. 81—82.
7 KTB GA „Południe”, MiD WIH, s. 9.
nia obrony Białej Góry. Otrzymał wtedy śmiertelną ranę
od odłamka pocisku artyleryjskiego. Dywizja jako całość
przestała istnieć.
Pułkownik Wiecierzyński zebrał resztki swego 55 pułku
piechoty pod Kamionem i wraz z częścią 58 pułku pró­
bował siłą przedrzeć się przez Bzurę. Ostatniemu natarciu
14 dywizji piechoty towarzyszyły dwie baterie dywizyj­
nego pułku artylerii. Tylko część oddziałów zdołała
przejść rzekę i schronić się w puszczy. Tu i ówdzie próbo­
wały przedrzeć się na własną rękę małe grupy żołnierzy,
zbierane przez oficerów i podoficerów. Niektóre dotarły
do Modlina lub Warszawy. Inne dostały się do niewoli.
17 dywizja piechoty płk. Mozdyniewicza również nie
zdołała dojść do Bzury całością sił. Drogi, którymi szła,
zatarasowane były taborami. Działanie całością sił było
niemożliwe; z Niemcami, którzy już zablokowali przej­
ścia do rzeki, biły się bataliony i kompanie. II batalion
68 pułku pod dowództwem płk. Fagasińskiego zaatakował
wroga w Kostkach, ale nie zdołał przełamać okrążenia;
przez wiele godzin trwał w obronie, w nieustannym ogniu
artylerii i nalotów bombowych lotnictwa. III batalion tego
pułku, na czele z mjr. Krajewskim, mimo ciężkich strat
w wyniku kilkakrotnych ataków niemieckich, wspiera­
nych artylerią, szedł uparcie ku przeprawie.
Dowódca dywizji znajdował się pośrodku walki. Kiero­
wać nią już jednak nie mógł. „...zarządzono (około godziny
3 nad ranem — T. J.) zlikwidowanie mp dowództwa i wy­
ruszyły dwa samochody. W pierwszym dowódca dywizji
z szefem sztabu i oficerem ordynansowym, a w drugim
dowódca piechoty dywizyjnej ze swym szefem sztabu
i oficerem ordynansowym wyjechali, ażeby dostać się na
czoło swych kolumn. W przekonaniu, że 25 DP działać bę­
dzie w nakazanym pasie, pojechano przez Młodzieszyn na
Juliopol i Bibijampol, czyli na tyłach 25 DP. Z powodu
zatłoczenia dróg i awarii (samochodu — T. J.) dowódcy
DP samochody utraciły łączność, a ponieważ 25 DP wo-
bec zmiany rozkazu, o czym dowództwo 17 DP nie wie­
działo, odsłoniła kierunek na Juliopol, dowódca 17 DP
wjechawszy około godziny 4 rano dnia 17 pod Bibijampo-
lem na placówkę niemiecką dostał się do niewoli. Ten
sam los w godzinę później w tym samym miejscu spotkał
dowódcę PD...” 8
Między Młodzieszynem a Juliopolem 69 pułk piechoty
zaatakowała grupa niemieckich samolotów. Dziesiątki
bomb spadły na pułk, a do tego celny ogień położyła nie­
przyjacielska artyleria. Huk zagłuszył rozkazy i zwykły
ludzki strach owładnął oddziałami. Resztki rozbitego puł­
ku pociągnęły ku Białej Górze.
Oddziały 17 dywizji piechoty usiłowały bronić się jesz­
cze w rejonie Białej Góry. Biły się tutaj resztki batalio­
nów 68 pułku zebrane przez mjr. Stanisława Culica.
W Leontynowie stawił Niemcom opór I batalion 70 pułku
pod dowództwem kpt. Kowalczyka, w Starych Budach
walczyła bateria kpt. Głowackiego. Żołnierze walczyli do
końca, na własną rękę; tworząc naprędce oddziały i grupy
przedzierali się ku rzece. Mjr Krajewski prowadzący
3 kompanie z II batalionu 68 pułku padł ciężko ranny, po­
dobnie jak wielu jego żołnierzy, a nad pozostałymi do­
wództwo objął kpt. Judziński. Bzurę przeszli pod Brocho­
wem. Inne oddziały, dowodzone przez płk. Tyczyńskiego,
sforsowały Bzurę pod Witkowicami. Były to już szczątki
pułków dywizji.
„...Na poranne godziny (18 września — T. J.) Grupa
Armii („Południe” — T. J.) przewiduje prowadzenie po­
ścigu siłami działającymi z zachodu na wschód. W tym
celu nakazano koncentrację wszystkich zwalniających się
sił. Nieprzyjaciel próbował miejscami stawiać opór, jed­
nakże obserwuje się u niego częściowy rozkład. Całkowite
zniszczenie nieprzyjaciela można uznać za pewnik. Mnoży
się liczba jeńców wziętych do niewoli w toku wielodnio-
8 W. S m o l a r s k i , Relacja z działań 17 DP we wrześniu 1939,
MiD WIH.
wych walk, które i dla własnych, często mniej licznych
wojsk były walkami krwawymi...” 9
Tymczasem główne siły armii „Pomorze” kierowały się
dopiero spod Kiernozi i Osieka pod Stare Budy. 18 wrze­
śnia sytuacja jednostek stała się tragiczna. Pierścień nie­
mieckiego okrążenia zaciskał się ze wszystkich stron.
XVI korpus pancerny gen. Hoepnera zablokował osta­
tecznie Bzurę po obu jej stronach. 8 armia osiągnęła
w natarciu szosę Sochaczew — Sanniki i napierała na co­
fające się w bezładzie ku północnemu wschodowi resztki
rozbitych dywizji i pułków armii „Pomorze”.
Oddziały polskie kierowały się ku Bzurze w nadziei, że
przeprawy na rzece trzymane są jeszcze przez dywizje
gen. Knolla. Oddziały niemieckiego XVI korpusu pod
Ruszkami, Młodzieszynem i Białą Górą były dla naszych
jednostek całkowitym zaskoczeniem. Stare Budy — rejon
koncentracji armii „Pomorze” — znalazły się pod hura­
ganowym ogniem artylerii nieprzyjaciela, a nad pozosta­
łym obszarem zapanowało lotnictwo. Zmiażdżone ogniem
dywizje i pułki rozpadły się.
„...Na zachodnim brzegu Bzury 18 września nie było
już zwartego wojska z funkcjonującym aparatem dowo­
dzenia. Z armii „Pomorze” i 14 dywizji piechoty pozostały
tylko szczątki pułków w postaci luźnych oddziałów,
które przebijały się na własną rękę. Większość tych od­
działów po uporczywych walkach i poniesieniu dużych
strat dostała się 18 i 19 września do niewoli nie­
mieckiej...” 10
*

Tymczasem grupa operacyjna kawalerii gen. Abrahama


szła przez Puszczę Kampinoską.
— Kawaleria polska przekroczyła Bzurę i przerwała się
do Puszczy Kampinoskiej — głosiły meldunki rozpozna­

9 KTB GA „Południe”, MiD WIH, s. 11.


10 G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty..., s. 9 8 .
wcze nieprzyjaciela. — Jak najszybciej maszerować na
północ, osiągnąć Wisłę i odciąć Polakom drogi odwrotu —
brzmiały rozkazy.
Piaszczystymi drogami, całą szerokością lasów kampi­
noskich, ciągnęły na wschód oddziały polskiej kawalerii.
Nie był to zwycięski marsz, jak ten spod Bielaw, Głowna
i Uniejowa. Żołnierz zdawał sobie już sprawę z bezna­
dziejności położenia i swej bezsilności. Wycofywał się,
aby dotrzeć do Warszawy lub Modlina.
Pod gajówką Dębowskie napotkano opór nieprzyjaciel­
skiej piechoty. Była to zasadzka. Posypały się strzały,
gdy straż przednia 17 pułku ułanów przeszła już polanę
i kryła się w lesie, a maszerujące za nią szwadrony sił
głównych pułku zaczęły dopiero na polanę wychodzić.
Czołowy szwadron ruszył pełnym galopem do przodu i po
chwili znalazł się w lesie. Na polanie pozostali: dowódca
pułku, ppłk Wiktor Arnoldt-Russocki i pluton kolarzy —
odcięci od swoich silnym ogniem przeciwnika.
Już 30 minut trwała walka, a jej wynik był ciągle nie
rozstrzygnięty. Ale Niemcom przybywały posiłki. Zaczęli
strzelać z granatników i moździerzy. Pierwsza salwa min
rozerwała się obok biegnącego przez polanę nasypu ko­
lejki. Następna padła już między żołnierzami. Było kilku
rannych. Za nasypem ppłk Russocki przygotował natarcie.
Zgromadziły się tu także pozostałe plutony szwadronu.
Ruszyli do natarcia, które rozwijało się jednak bardzo
powoli. Zbyt silny był ogień karabinów maszynowych
i moździerzy nieprzyjaciela. Gdy mjr Józef Skrzypkowski
zorientował się, że pod gajówką Polacy napotkali opór,
zawrócił natychmiast swoje szwadrony z Polesia Starego
i pospieszył z odsieczą. Atak utknął jednak w ogniu nie­
mieckiej obrony. Równa jak stół polana była nie do prze­
bycia. Ppłk Russocki rozkazał, aby szwadron por. Kazi­
mierza Karwowskiego obszedł las i uderzył na Niemców
z tyłu. Niebawem głośne hura... i wybuchy granatów ręcz
nych potwierdziły, że rozkaz został wykonany. Z pomocą
przybył dywizjon 7 pułku strzelców konnych. Teraz ru­
szyło także czołowe natarcie. Niemcy, pozostawiwszy broń
ciężką i sprzęt, rzucili się do ucieczki. Nie ścigano ich.
Bój pod Górkami i Zamościem wziął początek od star­
cia szwadronu 7 pułku strzelców konnych z nieprzyjacie­
lem w pobliżu przysiółka Górki. Szwadron pod do­
wództwem rtm. Konstantego Kozłowskiego złamał opór
Niemców i zajął przysiółek. Przeciwnik kontratakował,
ale strzelcy konni trzymali się mocno. Na razie jednak
dalszy ruch naprzód okazał się niemożliwy i płk Królicki
zmuszony był rzucić do walki główne siły pułku. Zaraz
też dwa szwadrony pod dowództwem rtm. Szacherskiego
spadły na Niemców z kierunku północno-zachodniego
i odrzuciły ich aż po drogę Cisowe — Zamość. Potem jed­
nak natarcie oddziałów Szacherskiego ugrzęzło w silnym
ogniu karabinów maszynowych i artylerii. Płk Królicki
rzucił w bój kolejne szwadrony. Tym razem uderzyły od
zachodu i wyrzuciły nieprzyjacielską piechotę z 12 pułku
ze wzgórza 81,5 oraz wdarły się do pierwszych zabudowań
Zamościa. W ręce polskie wpadł porzucony przez nie­
przyjaciela sprzęt.
Tutaj jednak natarcie polskie zatrzymało się. Chociaż
płk Królicki jeszcze raz podniósł swoich strzelców do
ataku, nie osiągnął jednak powodzenia.
Odwet za to wzięła artyleria Wielkopolskiej Brygady
Kawalerii. Prawdziwy zaś triumf odniosła 1 bateria kpt.
Edwarda Nagórskiego. Oto jedna z niemieckich baterii
nieopatrznie zdradziła swoje stanowiska ogniowe w Gór­
kach. Kpt. Nagórski dostrzegł z punktu obserwacyjnego
działo całkowicie odsłonięte, rzucił w mikrofon telefonu
krótką komendę oficerowi ogniowemu i pierwsze pociski
działa kierunkowego wyznaczyły dokładnie miejsce celu.
Zaraz potem lufy czterech dział baterii wyrzucać zaczęły
pociski. W miejscu gdzie stały przodki dział niemieckich,
wytrysnęła gejzerami ziemia. Nawet na ćwiczeniach tru­
dno o szybszy i lepszy skutek. Potem Nagórski przeniósł
ogień na stanowiska nieprzyjacielskiej baterii i znów tra­
fił. Niemcy próbowali się zrewanżować, ale to nie ta
szkoła, ich ogień przenosił i tylko jakieś zabłąkane po­
ciski raniły kogoś z obsługi polskiej baterii. Sam Na­
górski miał przestrzelony rękaw munduru i torbę maski
przeciwgazowej. Poprawił obliczenia i nowa salwa odbiła
się dwukrotnym echem tutaj i w Górkach. Powtórzyły
ją raz jeszcze eksplodujące z amunicją jaszcze dział nie­
mieckich i działa w Górkach zamilkły.
Do boju pod Zamościem gen. Abraham rzucił kolejny
pułk — 14 jazłowiecki pułk ułanów z Podolskiej Brygady
Kawalerii płk. Edwarda Godlewskiego. Miał uderzyć
z przysiółka Górki na skrzydło oraz tyły nieprzyjaciela
w Górkach i pomóc pułkowi strzelców.
Ułani zaatakowali z marszu tylko jednym szwadronem.
Nie przeszli, zatrzymani ogniem karabinów maszynowych.
Zerwali się jednak jeszcze raz do ataku i... znów zostali
zmuszeni do zatrzymania się. Obrona niemiecka otrzy­
mała wsparcie lotnicze. Szwadrony głównych sił pułku
ruszyły do natarcia pod gradem bomb. Jednym skokiem
dopadły skrzydła szwadronu straży przedniej, który zo­
stał właśnie zmuszony do zatrzymania się, i porwały go
za sobą. Do akcji wkroczyły baterie 7 dywizjonu artylerii
konnej. Ostrzał ich okazał się celny, bo ogień Niemców
przycichł. Lecz obrona niemiecka nie załamała się, a jej
ogień znów się wzmagał. Atakujących Polaków dzieliło
od stanowisk niemieckich zaledwie 500 metrów, a prze­
cież — jak to daleko. Cała nadzieja we wsparciu artylerii.
Biła ona szybkim ogniem w niemieckie pozycje. Gdy
pierwszy szwadron zgodnie z otrzymanym rozkazem ata­
kował Niemców z tyłu, Górki znajdowały się jeszcze pod
ostrzałem polskich baterii. Prawie równocześnie z ata­
kiem szwadronu por. Krakowskiego ruszyło natarcie
pułku. Niemcy znaleźli się pod ogniem z dwóch stron.
Bronili się jeszcze w opłotkach, lecz polski atak na
bagnety załamał ich całkowicie.
Ruszyło też naprzód natarcie szwadronów płk. Królic-
kiego. On sam padł ciężko ranny, ale jeszcze świadom
zwycięstwa swojego pułku i pogromu uciekających Niem­
ców. 18 września śmierć skróciła mękę tego dzielnego żoł­
nierza. Dowództwo po nim objął rtm. Szacherski.
Południowym pasem puszczy maszerował 9 pułk uła­
nów ppłk. Klemensa Rudnickiego z Podolskiej Brygady
Kawalerii. Od świtu 17 września ułani byli w ciągłej
styczności ogniowej z Niemcami. Pułk kolejno odpierał
niemieckie ataki i odrzucał z drogi marszu niemiecką pie­
chotę i niemieckie czołgi pod Bielinami, Józefowem i Nar­
tami. Pod Grabiną nie udało się przełamanie z marszu ob­
rony nieprzyjaciela atakiem jednego szwadronu. Dowódca
pułku skierował do walki drugi szwadron — bez skutku,
więc trzeci, ale i ten ogniem zmuszony został do zatrzy­
mania się. Na tyłach pułku znaleźli się już Niemcy. Do
walki weszły ostatnie dwa szwadrony. Ale Niemcy zaata­
kowali także Grabiny, chcieli wziąć pułk z dwóch stron.
Atak ich piechoty szedł pod osłoną czołgów. Ostatnie
działo przeciwpancerne polskiego pułku otworzyło ogień.
Był celny. Pierwsze dwa czołgi stanęły w płomieniach.
Następne zatrzymały się i — zawróciły. Piechota nie­
miecka została w polu bez osłony.
18 września grupa kawalerii gen. Abrahama osiągnęła
wschodni skraj Puszczy Kampinoskiej.
Tego dnia przed południem do małej wioski Cybulice
pod Modlinem dotarł gen. Kutrzeba i jego sztab. Ściągnęły
tu również dowództwa i sztaby grupy gen. Knolla oraz
15 i 25 dywizje piechoty. W rejonie Palmir stanęła grupa
kawalerii gen. Abrahama.
Ta ostatnia jeszcze tego samego dnia po krótkim odpo­
czynku podjęła próbę przebicia się do Warszawy przez
lasy palmirskie. Nie powiodło się jednak. Niemcy wpro­
wadzili już do północnego kompleksu Puszczy Kampi­
noskiej dodatkowe siły XV korpusu i natarcie utknęło pod
Palmirami.
W nocy z 18 na 19 września grupa operacyjna kawalerii
próbowała przebić się w kierunku Pociechy, Sierakowa
i Lasek. Przed świtem 15 i 6 pułki ułanów weszły do Sie­
rakowa zajętego przez niemiecki oddział pancerny. Gwał­
towne starcie nie przyniosło rozstrzygnięcia. Do akcji
włączyły się również cztery dalsze pułki: 17, 9, 14 — uła­
nów i 7 — strzelców konnych. Pod osłoną ognia artylerii
szwadrony zajęły podstawy wyjściowe do natarcia. „...Nie­
spodziewany ogień naszych ckm uderzył w wieś (Siera­
ków — T. J.). Niemcy poczuli się mniej pewni — ich ogień
przycichł. Umożliwiło to 17 pułkowi ułanów uporządko­
wanie szeregów, ich spieszenie opóźniła jednak artyleria
niemiecka, która podjęła ostrzał drogi i skraju lasu. Lecz
już ruszyłem z I rzutem 7 pułku strzelców konnych do
natarcia. Na prawo od drogi nacierał 9 pułk łamiąc gra­
natami opór Niemców; ułani wyrzucili ich ze wsi. O świ­
cie dnia 19 września dotarliśmy do jej wschodniego
skraju...
Zdobycz w Sierakowie była ogromna: 34 samochody
ciężarowe ze sprzętem, 9 ckm i rkm. Ciężarówki stały po
dwie lub trzy w każdym obejściu. Ich maski skierowane
na drogę świadczyły o przygotowaniu do odjazdu oraz
zaskoczeniu, jakie stanowiło dla Niemców nasze poja­
wienie się...” 11
Nieprzyjaciel nie dał jednak za wygraną i rano 19 wrze­
śnia przystąpił do kontrataków. Na zachodnią część Sie­
rakowa z kierunku Truskawia uderzyły czołgi. Przyjęto je
ogniem przeciwpancernym. Trzy zostały trafione, reszta
zaś zawróciła.
W Laskach pułki grupy operacyjnej kawalerii natknęły
się na jeszcze jedną zaporę — były to oddziały 29 dy­
wizji piechoty zmotoryzowanej i 31 dywizji piechoty. Po
nieudanej próbie przełamania nieprzyjacielskiej obrony
grupa gen. Abrahama wyminęła Niemców i skierowała się

11 Szacherski, Wierni przysiędze, s. 217—218.


przez Wólkę Węglową ku Bielanom. Z rozwiniętym sztan­
darem 14 pułk ułanów pierwszy ruszył ku stolicy.
Płk Godlewski był spokojny, wiedział, że jego żołnierze,
podobnie jak nad Bzurą i w puszczy, nie zawiodą. Pułk
dopadł skraju lasu, za którym rozciągała się rozległa do­
lina. Na niej wiła się długą wstęgą linia okopów nie­
mieckich sięgając z jednej strony aż pod Młociny, a z dru­
giej dotykając prawie Burakowa. To już ostatnia prze­
szkoda na drodze do Warszawy.
Wyciągnięci w długą linię ulani ruszyli galopem. Szarża.
Szarża polska w szalonym pędzie mknęła naprzód.
Wtem sztandarowy zwalił się z konia na ziemię wśród żoł­
nierzy niemieckich. W przedśmiertelnym skurczu zacisnął
mocno palce na drzewcu sztandaru. Niemcy zdarli sztan­
dar z drzewca. Zobaczył to kpr. Bronisław Czech, który
znajdował się najbliżej sztandarowego. Osadził konia na
miejscu i zawrócił. Przy nim znalazło się natychmiast
kilku najbliżej jadących ułanów.
Kpr. Czech dopędził Niemca uciekającego ze sztanda­
rem, uniósł się w strzemionach i szerokim zamachem za­
dał cios.
Sztandar powrócił do pułku 12.
Gdy ułani 14 pułku wjeżdżali w ulice Warszawy, roz­
winięty sztandar łopotał na wietrze, jak wtedy — pod­
czas szarży pod Młocinami.

12 Kapral Bronisław Czech został odznaczony za ten czyn przez


gen. Rómmla Orderem Yirtuti Militari V kl.
W OBLĘŻONEJ WARSZAWIE

Stolica Polski broniła się. Jej dramatyczne komunikaty


i wezwania emitowane przez rozgłośnię Warszawa II sły­
szał cały świat.
....Walczymy dalej — głosiło wezwanie radiowe jed­
nego z czołowych przywódców Polskiej Partii Socjali­
stycznej — Mieczysława Niedziałkowskiego do brytyjskiej
Partii Pracy. — Nie wierzcie kłamstwom propagandy
hitlerowskiej. Nie ma w Warszawie żadnych zaburzeń ani
żadnych walk wewnętrznych. Jest tam bombardowanie
przez artylerię i lotnictwo niemieckie osiedli robotniczych
i — na oślep całego śródmieścia.
Liczymy na szybką pomoc. Wojsko jest wspaniałe i lud­
ność cywilna jest wspaniała. Zwróćcie się do Roosevelta,
by rzucił całą powagę swego autorytetu na rzecz wyko­
nania przez Niemcy wezwania Ameryki, by nie mordo-
wano z armat kobiet i dzieci...” 1
Ale oprócz podziwu dla bohaterstwa polskiego i zachęty,
do dalszego oporu, o pomocy było głucho. Warszawa była
wciąż jeszcze sumieniem samych Polaków. Ostatnio wal­
czące oddziały polskie nawet w sytuacji beznadziejnej,
nie chciały składać broni. Nie było już decyzji i rozka-

1 Cywilna Obrona Warszawy we wrześniu 1939 r., Dokumenty,


materiały prasowe, wspomnienia i relacje, Warszawa 1964, dok
nr 136 , s. 116.
zów Naczelnego Wodza, ale stolica wciąż trwała. Ciągnęli
tam żołnierze, uchodźcy przedzierali się do miasta, do
którego wróg jeszcze nie wkroczył.
O świcie 20 września pułki kawalerii ściągały w rejon
Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego na Biela­
nach. Gen. Abraham złożył meldunek dowódcy armii
„Warszawa”:
„...Melduję przybycie oddziałów silnie przerzedzonych
w walkach. Straty wynoszą w korpusach oficerskich
60 procent, podoficerskich 40 procent, wśród szeregowców
35 procent. Podkreślam, że oddziały grupy operacyjnej
kawalerii ożywiają nastroje pełne żołnierskiego hartu.
Ludziom i koniom potrzebna jest żywność, wypoczynek
i sen. Proszę o zmianę rejonu postoju, który jest stale
bombardowany i ostrzeliwany przez artylerię i lotnictwo,
oraz o konieczny dwudniowy odpoczynek w celu reorga­
nizacji oddziałów. Dowódca armii zgadza się na wypo­
czynek i skierowuje oddziały grupy operacyjnej kawalerii
w rejon Łazienek do koszar 1 pułku szwoleżerów na ulicę
Czerniakowską i Belwederską. Miałem zamiar przy po­
mocy oddziałów pieszych przebić pierścień niemiecki na
tym odcinku i wyjść z grupą operacyjną kawalerii na po­
łudnie, by dotrzeć do granicy węgierskiej. Zamiary te,
niestety, nie zostały zrealizowane...” 2
23 września z Wielkopolskiej, Podolskiej i Pomorskiej
Brygady Kawalerii utworzono zbiorczą brygadę pod do­
wództwem dotychczasowego dowódcy grupy operacyjnej.
Ten ostatni na szlaku wojennym pułków wielkopolskich
i podolskich zagon kawaleryjski do oblężonej stolicy
mocno nadwerężył kleszcze niemieckiego okrążenia na
przedpolu Bielan i ułatwił zadanie kierującym się tutaj
dywizjom piechoty.
Tymczasem gen. Kutrzeba, znajdując osłonę w działaniu
zaczepnym grupy operacyjnej kawalerii, zreorganizował

2 R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury,


Warszawa 1969, s. 319.
w rejonie Palmir zebrane dotąd oddziały 15 i 25 dywizji
piechoty oraz resztki 17 i 14 dywizji, które gromadził
płk Czesław Szystowski, w celu wzmocnienia załogi
Palmir.
19 września wieczorem zgrupowanie dwóch dywizji pie­
choty ruszyło na Warszawę. 15 dywizja piechoty otrzy­
mała zadanie opanowania Mościsk, Lasek i Błota Leśnego
i na tej linii zorganizowania obrony nawiązując styczność
z Ubezpieczeniami obrony Warszawy, 25 zaś miała opa­
nować Młociny, Buraków, Łomianki, po czym utworzyć
pozycję obronną w rejonie lasów Wólki Węglowej i Bura­
kowa Małego zwróconą frontem na północ.
Dowódcom dywizji gen. Kutrzeba polecił prowadzić
działania samodzielnie i nie przekraczać linii ubezpieczeń
obrony stolicy.
Na czele maszerującej szosą 25 dywizji piechoty szedł
60 pułk, a za nim 56. Kilkukilometrową kolumnę zamykał
29 pułk piechoty. Niemców nie było i dywizja szybko
szła naprzód. Tylko jej ubezpieczenie, osłaniające bok ko­
lumny, II batalion 60 pułku piechoty spotkał we wsi Dą­
browa znaczniejszy oddział nieprzyjaciela. Ale ten, zasko­
czony szybkim atakiem Polaków, nie przyjął twardej
walki zdesperowanych piechurów i ustąpił tak szybko, że
zabrakło mu czasu na zabranie ciężkiego sprzętu bojo­
wego, kilku czołgów i dział, nie mówiąc o ciężkiej broni
piechoty. Wszystko to jednak trzeba było zniszczyć, bo
czas naglił. W zdobytej Dąbrowie została tylko kompania
5 por. Romualda Kaczmarczyka na pozycji wysuniętej
czaty ubezpieczającej przedpola głównej linii obronnej
pułku i dywizji w rejonie Młocin i Burakowa. Ściągały
tutaj przez cały dzień 20 września oddziały dywizji i bez
odpoczynku szły do okopów.
15 dywizja piechoty pomaszerowała, próbując przejściu
przez Laski i Wólkę Węglową. Miała mniej szczęścia, bo
nieprzyjaciel był tutaj silny i dodatkowo wzmocniony od-
działem, który wycofał się z Dąbrowy. Natarcie piętnastej
utknęło więc i trzeba było szukać przejścia gdzie indziej.
Na szczęście dywizja gen. Altera już przeszła i mogła te­
raz pomóc dywizji gen. Przyjałkowskiego. Przegrupowanie
pułków poszło sprawnie i ruszono na Bielany i Wawrzy-
szew, gdzie dotarto tym razem już bez przeszkód ze
strony nieprzyjaciela.
Tak oto po 17 dniach ciężkich walk i forsownych mar­
szów zgrupowanie gen. Kutrzeby stanęło u celu zadania.
Była to już tylko jego reprezentacja. Doliczono się bo­
wiem niespełna 40 tysięcy żołnierzy, z prawie 200 ty­
sięcy, które przystępowały do bitwy.
Na początku bitwy gen. Kutrzeba prowadził 10 wiel­
kich jednostek piechoty i kawalerii. Do Warszawy przy­
prowadził tylko 4, a i te liczyły nie więcej niż jedną
czwartą stanu osobowego, jaki miały, gdy wychodziły
z garnizonów na front.
Pozostałe dywizje zgrupowania, przedzierając się przez
zwarte i silne kordony nieprzyjaciela zarówno nad Bzurą
jak i w samej Puszczy Kampinoskiej, bombardowane z po­
wietrza, straciły organizacyjną zwartość, a siły ich tak
liczebne, jak bojowe topniały w oczach. Do Palmir zdołały
dotrzeć tylko resztki rozbitych pułków i dywizji, a wśród
nich najsilniejsza była jeszcze 17 dywizja piechoty, li­
cząca około czterech i pół tysiąca żołnierzy, oraz 14 pułk
piechoty. Zebrał to wszystko pod swoje dowództwo
dzielny gen. Bołtuć z zamiarem utworzenia obrony du­
żych składów amunicyjnych w Palmirach, które zaopa­
trywały Warszawę i twierdzę Modlin.
Niemcy nie zbagatelizowali znaczenia Palmir dla sku­
teczności dalszego oporu obu polskich ośrodków obrony,
a przede wszystkim funkcjonującego jeszcze między
nimi taktycznego współdziałania i łączności. Komunikat
Oberkommando der Wehrmacht informował 21 września,
że: ,,...Między Modlinem, a Warszawą nieprzyjaciel zaata­
kował ponownie, został jednak odparty przez znajdujące
się tam nasze oddziały. Resztki oddziałów polskich bro­
niące się desperacko na zachód od Warszawy, zostaną
jutro zaatakowane i zniszczone...” 3
Nieprzyjacielski komunikat nie był jednak ścisły,
przynajmniej w części dotyczącej nieudanej próby prze­
bicia się do Wisły i rozdzielenia Warszawy z Modlinem.
W dniu 21 września to nie polskie, lecz niemieckie natar­
cie 24 dywizji piechoty pod Młocinami i Burakowem nie
miało powodzenia. Niemcy zasypali gradem armatnich
pocisków obronę dywizji gen. Altera i znajdując za tą
ścianą z ognia i żelaza osłonę, doszli do polskich linii. Do­
piero po ciężkich walkach o Placówkę, folwark Młociny
i wzgórze 109, po całkowitym prawie zniszczeniu dwóch
batalionów (I i III) 29 pułku strzelców, wyparli naszych
z pozycji.
„...Niemcy dotarli już do szosy i zajęli m. Młociny —
wspomina adiutant II batalionu, Bronisław Truszczak. —
Gdy dobrze ściemniło się, resztki naszego batalionu z jego
dowódcą kpt. A. Biske przebijają się szturmem na bagne­
ty przez placówki npla. Zaskoczony wróg nie spodziewał
się ataku od tyłu. Przez pola i ogrody biegniemy w kie­
runku Bielan. Tam na szosie oczekuje nas dowódca pułku
ppłk Florian Gryl. Gratuluje wykonania zadania i szczęś­
liwego przebicia się z okrążenia...” 4
Także pod Burakowem i Młocinami Niemcy rozerwali
w kilku miejscach obronę pułków 56 i 60. Wydaje się, że
są oni tylko o krok od Wisły, że oddziały polskie czeka tu
niechybna zagłada. I batalion 56 pułku piechoty został
odcięty od reszty sił i jest właściwie okrążony, a II ba­
talion musiał się cofać. Jeszcze tylko 60 pułk, uczepiwszy
się Młocin, trzymał je resztkami sił.
I zdobywają się na jeszcze jeden, naprawdę nadludzki
wysiłek. Biegnie wzdłuż linii płytkich okopów rozkaz-
przygotować się do natarcia.

3Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, dok nr. 501, s. 932-933.


4 B . T r u s z c z a k , Udział społeczeństwa Ziemi Kaliskiej
w wojnie obronnej 1939 r., Kalisz 1979, s; 376-377
Wędrujący rozkaz miał moc wstrząsu elektrycznego.
Niebywałe. Przecież sens tych kilku prostych słów, gdy
szli do natarcia pod Sierpowem czy Sochaczewem, stawiał
zbiorową psychikę oddziału w stan wielkiego alarmu. Pod­
dawał mu się bezgłośny sprzeciw ego, słabość i strach,
rezygnacja i paraliżująca wolę chęć przeżycia mimo
wszystko. Ale czy wystarczy tej mocy teraz, gdy zwątpie­
nie silniejsze od nadziei, którą rzeczywistość bezlitośnie
odarła z resztek wiary w sens ofiary?
Do Warszawy doszli, jak kazał Naczelny Wódz. Ale
w Warszawie Naczelnego Wodza już nie było. Nie było
go w kraju. Musiał uchodzić. Warszawa była jeszcze pol­
ska. Mogli tę polską Warszawę unieść nad fale niszczą­
cego potopu obcych wojsk i dźwigać czas jakiś w omdla­
łych rękach. Ale fale potopu przybierały nieprzerwanie
i wiadomo było, że zaleją one prędzej czy później tę ostat­
nią polską wyspę.
Sprężone do skoku postacie ludzi, jakby stopione z zie­
mią ściany okopu, rozmazuje ciemność, pozostawiając
ledwo zarysowane kontury przeróżnych kształtów.
Jednak poszli. Do ostatniego na drodze do Warszawy
natarcia.
Nazajutrz gen. Alter meldował: „...w walkach dnia 21
września w godzinach popołudniowych nieprzyjaciel
wdarł się przez odcinek 30 pp na tyły naszej dywizji na
kierunku lasku na północ od m. Placówka — wzgórze
1,5 km na południe od folwarku Młociny i zajął folwark
Młociny oraz doszedł do lewego brzegu Wisły...
...W godzinach wieczornych silnym przeciwuderzeniem
56 i 60 pp od północy z Burakowa Małego i 29 pułku
strzelców kaniowskich od południa z Lasku Bielańskiego
— nieprzyjaciel ten został zniesiony, ponosząc duże stra­
ty...” 5

5 Obrona Warszawy w 1939 r.. Wybór dokumentów wojsko­


wych, Warszawa 1968, dok. nr 275, s. 356.
Nie byio już jednak możliwości, by teren wydarty Niem­
com obronić, gdy ruszą do kontrataków, jak oczekiwano,
z udziałem nowych i jeszcze liczniejszych sił. I rzeczy­
wiście, nazajutrz przed południem zaczęło się od artyle­
ryjskiego bombardowania. Niemcy okładali nawałami
ognia, ze skrupulatnością godną lepszej okazji, wszystkie
punkty oporu polskiego, o które już wcześniej musieli się
bić. Tłukli metr po metrze, dokładnie i systematycznie.
z obserwacji wynikało, że z takiej łaźni Polacy żywi ujść
nie mogą.
Wtedy dopiero ich piechota podniosła się z ziemi i ru­
szyła do przodu, najpierw ostrożnie, ale kiedy po tamtej
stronie nikt nie dawał znaku życia, coraz śmielej prosto­
wali plecy i wydłużali krok, biegnąc prawie.
Polaków tu jednak nie było i cały ten artyleryjski fa­
jerwerk na nic się nie zdał. Kilka tysięcy pocisków armat­
nich padło w próżnię.
Polacy tymczasem stali już między Bielanami a Wa-
wrzyszewem, dokąd wycofali się skrycie pod osłoną nocy.
Ale nie był to fortel wojenny, po którym byłoby można
fetować zwycięstwo nad wrogiem, lecz tragiczna koniecz­
ność. Niemcy doszli do "Wisły, rozdzielając obrońców
w Modlinie i w Warszawie. Teraz obrona Palmir straciła
swój dotychczasowy sens, a sytuacja zgrupowanych tam
oddziałów gen. Bołtucia stała się niezwykle ciężka. Zostały
okrążone i odcięte zarówno od Modlina jak i od Warsza­
wy.
Nie było alternatywy. Trzeba było się po prostu prze­
bijać do oblężonej stolicy. 21 września około północy gen.
Bołtuć z oddziałem liczącym nie więcej niż 6 do 8 tysięcy
żołnierzy, słabo uzbrojonych i wyczerpanych fizycznie,
opuścił Palmiry kierując się na Łomianki. Znowu nie było
kontaktu bezpośredniego z wrogiem i zgrupowanie masze­
rujące w dwóch kolumnach, ubezpieczone od południa
oddziałem kawalerii, zmierzało spokojnie do celu. O świ­
cie osiągnięto Łomianki. Ale tu byli już Niemcy. 13 nie­
przyjacielska dywizja piechoty jakby oczekiwała nadej­
ścia Polaków, a sama podwarszawska miejscowość była
najsilniejszym punktem taktycznym zorganizowanej przez
nią zapory obronnej.
Nie było innego wyjścia, tylko zaskoczyć nieprzyja­
ciela gwałtownym atakiem, tak wprost z marszu. Ubez­
pieczenia niemieckie zostały zniesione pierwszym uderze­
niem naszej piechoty, po czym zaraz rozwinęła się do
boju artyleria. Słaba bo słaba, ale jak za generała Bema,
równająca w szturmie do piechoty.
Zaraz potem pękła główna linia niemieckiej obrony
i pierwsza fala atakujących, a za nią druga wlały się do
Łomianek. Tu już nikt nie dawał pardonu. Straszna to
była walka, bo nasi karabinem głównie władając, parli
do walki wręcz z wrogiem, który uzbrojony w broń ma­
szynową nie chciał jej przyjąć. Nierówna to była walka,
bo zanim bagnet dosięgnął jednego Niemca, pięciu na­
szych konało od kul. Liczba atakujących zastraszająco
malała. W tym zapamiętaniu się w rozpaczy szło tylko
o jedno — przejść za wszelką cenę. Do swoich było już
tak blisko. Por. Jaskólski wspomina: „...Wieś była bardzo
długa, a gdy dotarliśmy do jej skraju, ujrzeliśmy przed
sobą głęboką kotlinę, którą płynęła Wisła. Leżąc w rowie
zobaczyłem teraz liczne gniazda karabinów maszyno­
wych nieprzyjaciela. Ogień zaporowy był bardzo silny.
Czołgaliśmy się rowami, ale i to wreszcie było niemoż­
liwe, rów przechodził bowiem w betonowe rury two­
rząc mostek zjazdowy z szosy. Wykorzystując chwilowe
zmniejszenie się ognia wykonaliśmy skoki z rowu przez
szosę do zagrody. Przed skokiem rozebrałem swój pistolet
i rozrzuciłem jego części. W zagrodzie byliśmy osłonięci
murami budynków, ale teraz zaczęły pojawiać się samo­
loty myśliwskie obrzucając pole walki małego kalibru
bombami, ostrzeliwując z broni maszynowej. Po rowach
długiej szosy leżeli jeszcze nasi żołnierze. Było to już
polowanie na bezbronnych...” 6
Cena niespełnionej nadziei była wysoka. Na czele dłu­
giej listy żołnierzy poległych pod Łomiankami znajdują
się: gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, dowódca grupy operacyj­
nej „Wschód”, a później grupy jego imienia. Tuż za nim
ppłk dypl. Tadeusz Parafiński, dowódca skierniewickiej
dywizji piechoty, a dalej majorowie: Piotr Kunda, Józef
Juniewicz, Józef Piotr Schmied, Leszek Lubicz-Nycz; ka­
pitanowie: Julian Serwatkiewicz, Feliks Grzegrzółka,
Wacław Stefan Kwiatkowski, Stefan Dobrowolski, rtm.
Wacław Zachoszcz i wielu, wielu innych, znanych i nie
znanych żołnierzy boju pod Łomiankami. Rannych i jeń­
ców, których wróg pojmał, nikt nie liczył, bo oni mimo
wszystko przetrwali, uchodząc z życiem.
„...Gdyśmy tak kombinowali — zwierza się plutonowy
Józef Depa — jak się przedostać na drugą stronę (Wisły
— T. J.), nastąpił dla mnie moment najboleśniejszy. Na
wspomnianej szosie pojawił się wi marszu ubezpieczo­
nym niemiecki oddział, w sile co najmniej batalionu. Jego
ubezpieczenia boczne penetrowały zabudowania położone
w pobliżu nas. Sytuacja stała się bez wyjścia. Spotkał
mnie ten sam los, co wielu innych synów naszej ojczyzny
— niewola. Silny żal ściskał mi serce, rozpacz targała
mną...” 7
Tylko bardzo nieliczni doszli, przedzierając się w poje­
dynkę lub małymi grupami. Jeszcze oszczędzono im tego
losu, ale nie ujdą mu. Za to tę chwilę zawodu i upokorze­
nia przeżyją o wiele mocniej.
*

20 września gen. Kutrzeba cały i zdrowy był już


w Warszawie i w dowództwie armii „Warszawa” spotkał
6 Wspomnienie por. Czesława Jaskólskiego-, w: Gniezno i Ziemia
Gnieźnieńska, szlak bojowy 69 pułku piechoty we wrześniu 1939 r.
Gniezno 1978, s. 319, 322.
7 T r u s z c z a k , op. cit., s. 358.
się z gen. Rómmlem. Do dyspozycji tego ostatniego oddal
siebie i wojsko, które przyprowadził.
„...Rozmawiałem z gen. Kutrzebą zaraz po przybyciu
i później — wspomina dowódca odcinka »Zachód«, płk
Porwit. — Widziałem na twarzy generała ślady ciężkich
przeżyć, ale jakież było to zrozumiałe, gdy się dowie­
działem od oficerów jego sztabu o całodziennym wyczeki­
waniu dowódcy w szczerym polu pod bombami dziesiąt­
ków samolotów, aż ostatni oddział 25 DP przejdzie Bzurę,
a potem o marszu nocnym z szpicą tylną 25 DP. I zdając
sobie sprawę z różnicy między walką w otwartym polu
a obroną w mieście pełnym schronów i osłon, czułem
cześć żołnierską dla tego dowódcy armii...” 8
Generał przyjął nominację na zastępcę dowódcy armii
Warszawa”, a nazajutrz podpisał rozkaz o rozwiązaniu
swojej armii. Rozkaz krótki, żołnierski, skąpy w słowa.
Żadnych dla siebie zasług. „...Jeżeli armia w przebytych
działaniach osiągnęła pewne powodzenie, to zawdzięczać
to należy przede wszystkim ofiarności i męstwu żołnie­
rzy...” Dopiero historia oceni jego zasługi. On sam, gdy
przybył do Warszawy, meldował gen. Rómmlowi, pełen
wewnętrznego przekonania o własnej winie, że przegrał
bitwę. Tylko nieskromność, a nawet pycha podsunąć
mogły przyjmującemu meldunek słowa krytyki, moty­
wujące przegraną w bitwie nad Bzurą błędami Kutrzeby.
Błędy były i owszem, ale składały się one na sumę wielu
innych błędów, zaistniałych także poza obszarem tej
bitwy, jak np.: brak udziału w niej armii „Łódź” i „War­
szawa”. Przede wszystkim na wyniku tej bitwy zaważyła
sytuacja na całym froncie polskim, a co więcej,-na całym
froncie sprzymierzonych, który na zachodzie stał milczący
i całkowicie bierny. Zgrupowanie Kutrzeby zadało woj­
skom nieprzyjacielskim tak ciężki cios, że tylko indolencji
generałów armii sprzymierzonych przypisać można, iż

8 P o r w i t , op. cit., s. 183—184.


uszedł ich uwagi i nie został na froncie zachodnim spo­
tęgowany ciosem jeszcze silniejszym. Kutrzeba przegrał
bitwę, bo nie mógł jej wygrać. Sprzymierzeni przegrali
całą kampanię wojenną 1939 r., bo nie chcieli jej wy­
grać, nadal ufając grze sił politycznych, które w toczą­
cej się już wojnie nie mogły skutecznie zastąpić gry sił
militarnych.
Gen. Kutrzeba miał pełne prawo moralne do wysoko
podniesionego czoła. Zapewne nie domyślał się, że historia
przypisze mu sławę jednego z dzielniejszych generałów
i utalentowanego operatora wśród wyższych dowódców
Wojska Polskiego.
Zdziesiątkowane wojska, lecz nadal pełne bojowego za­
pału, rozkaz generała oddał pod komendę dowództwa
armii „Warszawa”. Gen. Knoll stanął na czele odwodów,
a główną ich siłę stanowić miały 15 i 25 dywizje pie­
choty, które uzupełnione rozbitkami głównie z 17 i 14
dywizji stanęły: pierwsza w rejonie cmentarza Powąz­
kowskiego i Ewangelickiego, druga w rejonie ulic 3 Maja,
Marszałkowskiej oraz Zamku i Ogrodu Saskiego. Oddziały
obu dywizji wzięły udział w końcowym okresie walk
o Warszawę, gdy wróg przypuścił szturm generalny. Biły
się na Bielanach i wspierały obronę 40 i 41 pułków pie­
choty w rejonie ulicy Sękocińskiej. Kontratakowały fort
Szczęśliwicki, walczyły w rejonie remizy tramwajowej
przy Opaczewskiej. Broniły pozycji na ulicy Częstochow­
skiej.
Kawaleria gen. Abrahama stanęła w Łazienkach oraz na
Czerniakowskiej i Belwederskiej, m.in. w koszarach 1 puł­
ku szwoleżerów. Po reorganizacji utworzyła jedną bry­
gadę pod dowództwem dotychczasowego dowódcy grupy
operacyjnej. Gdy Niemcy ruszyli do szturmu generalnego,
stanęła ona w obronie pozycji na ulicy Belwederskiej,
asekurując opór piechoty.
Ale Warszawa nie miała już sił do dalszej walki.
22 września, po ustąpieniu 25 i 15 polskich dywizji pie­
choty spod Młocin, Burakowa i Placówki, Niemcy dotarli
do Wisły i zatrzasnęli dotąd nie domknięty pierścień okrą­
żenia stolicy. Na przedpolach prawobrzeżnej Warszawy
przygotowywały się do szturmu dywizje 8 armii oraz
główne siły 10. Przeciwko Pradze skoncentrowały się
wojska 3 armii. Dowództwo nad nimi objął gen. Blasko-
witz. Tu był mocniejszy niż nad Bzurą, gdy musiał się
cofać przed dywizjami Kutrzeby, gdy otrzymawszy po­
siłki, próbował go zniszczyć i nie dopuścić do Warszawy.
Nie udało się. Ale teraz Kutrzeba już nie ujdzie osa­
czony ze wszystkich stron trzynastoma dywizjami i dwo­
ma tysiącami dział i moździerzy piechoty. Luftwaffe
dokona reszty. Dwie floty powietrzne, 1 i 4, rzucą do ata­
ku na miasto słabo bronione przed atakiem z powietrza
około 400 samolotów.
Po kategorycznym odrzuceniu przez dowództwo obrony
stolicy niemieckiego ultimatum z dnia 16 września, wzy­
wającego do poddania miasta, Niemcy uciekli się do środ­
ków, które miały złamać odporność psychiczną Polaków.
Miały to być środki niehumanitarne i surowo zabronione
klauzulami Konwencji Genewskiej.
W rozkazie niemieckiego dowództwa czytamy:
„...Do czasu rozpoczęcia natarcia (na Warszawę — T. J.),
występuje na pierwszy plan, oprócz zwalczania urządzeń
bojowych — także i niszczenie oraz paraliżowanie urzą­
dzeń ważnych dla życia (miasta — T. J.), jak wodociągi,
elektrownie, gazownie itd., ażeby obrońców skruszyć...” 9
Luftwaffe nie zwlekała z wypełnieniem tych rozkazów.
22 września między godziną drugą a trzecią oraz czwartą
a piątą po południu dwie wyprawy bombowe, złożone co
najmniej z 20 samolotów każda, zaatakowały Pragą. Pod-

9 Materiały GA „Południe”, MiD WIH.


czas walki z obu wyprawami artyleria przeciwlotnicza
strąciła dwa samoloty.
24 września Niemcy nadlecieli falami z różnych kie­
runków i na dużych wysokościach. Ostrzelani przez arty­
lerię przeciwlotniczą, rozsypali się rezygnując z atakowa­
nia grupami. Piloci nadal czuli respekt przed lufami pol­
skich dział. Nalot trwał od godz. 9 do 11. W powietrzu
utrzymywało się przez cały czas około 20 samolotów.
Około godziny 15 nalot powtórzono. Obiektami obu nalo­
tów były głównie filtry, stacja pomp oraz dzielnice
mieszkalne na Mokotowie, Wola i Praga. Artyleria prze­
ciwlotnicza zestrzeliła 5 nieprzyjacielskich samolotów.
25 września stolica przeżyła najcięższy dzień oblężenia:
nieustające bombardowanie lotnicze, któremu towarzy­
szył ciągły ogień artylerii. Alarm lotniczy zarządzono
o godzinie 8.25. Niemieccy piloci już nie potrzebowali ce­
lować. Na Warszawę wydano wyrok: zniszczyć. Pierwszy
nalot trwał do godziny 10. Pożary objęły całe miasto,
a artyleria strzelała coraz rzadziej, bo już brakowało amu­
nicji. Podczas tego nalotu zestrzelono trzy samoloty.
35 minut później nie ostygłe jeszcze lufy dział przeciw­
lotniczych otworzyły ponownie ogień. Bomby leciały na
Śródmieście i Wolę. O 12.05 zapalającymi bombami bom­
bardowany był Mokotów, a o godzinie 15.20 — Grochów.
Jeszcze o 18.00 samoloty niemieckie były nad miastem.
Ostatnie pociski ośrodka OPL Warszawa trafiły w cel.
10 samolotów zwaliło się na ziemię.
„...Warszawa płonie, Warszawa bombardowana bez
przerwy z powietrza i z ziemi, zamienia się w rumowisko
gruzów. Nie mamy światła, nie mamy wody, nie mamy
żywności. Sześćdziesiąt tysięcy zabitych, sto tysięcy ran­
nych — oto rezultat straszliwej furii najeźdźcy...” 10
To jedno z ostatnich dramatycznych wystąpień prezy­
denta Stefana Starzyńskiego 26 września.

10 Dokumenty armii „Warszawa”, MiD WIH.


Tego samego dnia Warszawa odparła szturm generalny,
przygotowywany przez kilka dni nieprzerwanym bom­
bardowaniem artylerii i lotnictwa. Wdzierał się jednak
w ulice wróg stokroć groźniejszy, wobec którego męstwo
i gotowość do największych poświęceń były bezlbronne.
Coraz częściej zaczęły się pojawiać rozkazy i zarządzenia,
które odczytywano z rosnącym niepokojem: — „Usuwać
padlinę i zwłoki ludzkie. Świeżą padlinę odsyłać do
rzeźni”. Głód i groźba epidemii zawisły nad miastem. Nie
starczało także amunicji, szczególnie artyleryjskiej, zo­
stało tylko po kilkanaście sztuk na działo. Milkła więc
najskuteczniejsza linia obrony, przed którą piechota
i czołgi niemieckie miały dotąd zawsze właściwy respekt.
Toteż na wspólnym posiedzeniu sztabu armii „War­
szawa” oraz Doradczego Komitetu Obywatelskiego, w kil­
ka godzin po przemówieniu prezydenta Starzyńskiego,
gen. Rómmel zakomunikował zebranym decyzję poddania
Warszawy.
„Przedłużenie oporu — powiedział — doprowadziłoby
po prostu do rzezi wojska i ludności”.
Znaczna część mieszkańców stolicy i żołnierzy nie po­
dzielała decyzji kierownictwa wojskowego i cywilnego
Dowództwa Obrony Warszawy. Nie chciano kapitulować.
Rozkaz o zawieszeniu broni dotarł już do wszystkich od­
działów wojskowych, ale na niektórych pozycjach wciąż
jeszcze trwała walka.
Grupa oficerów z mjr. Kuźmińskim na czele przygoto­
wywała zamach. Spiskowcy zamierzali internować gen.
Rómmla wraz z jego sztabem, po czym przejąć do­
wództwo, zerwać pertraktacje i prowadzić walkę dalej.
Posłuszeństwo rozkazom wypowiedzieli również żołnie-
rze-ochotnicy. Zbuntowała się 13 dywizja piechoty, do
której należały 1 i 2 ochotnicze pułki Obrony Warszawy.
Dowódcy tej dywizji, płk. Kalińskiemu, rzucono w twarz
słowo „zdrada” i grożono samosądem. Dopiero interwen­
cja kpt. rez. Keniga, który był jednym z organizatorów
robotniczych batalionów, zapobiegła tragicznym wypad­
kom.
Powstałe w wyniku pertraktacji z Niemcami napięcie
w mieście groziło konsekwencjami, których skutki trudno
było przewidzieć. Głównie dlatego gen. Rómmel wydał
odezwę do żołnierzy, w której usiłował uspokoić wzbu­
rzone umysły.
A oto fragmenty odezwy:
„Żołnierze. Zwracam się do Was w chwili ciężkiej dla
każdego żołnierza... Broniąc Warszawy, nie pobito nas ani
razu. Wszystkie cierpienia i ciężary wojny odczuwała jed­
nak cywilna ludność Warszawy. Straszliwe zniszczenie,
którego pastwą stała się stolica, szczególnie przez bom­
bardowanie w dniu 25 września, brak wody, światła, żyw­
ności, a zwłaszcza niedostatek amunicji w oddziałach wal­
czących, zmusiły mnie do decyzji mającej na celu zakoń­
czenie męczarni cywilnej ludności Warszawy. Z tej racji,
chociaż z ciężkim sercem, podjąłem pertraktacje z nie­
przyjacielem. ...W tej ciężkiej godzinie zwracam się do
Was, żołnierze, i wzywam Was, abyście ze spokojem i roz­
sądkiem zaufali głęboko sprawiedliwości dziejów... liczę
na to, że wykonacie wszystkie moje rozkazy, aż do ostat­
niej chwili” 11
Powoli miasto zaczęło się uspokajać. Po półtoradnio-
wych pertraktacjach ustalono ostateczny tekst protokołu
o kapitulacji Warszawy. Dokument ten sporządzony w ję­
zyku niemieckim podpisał gen. Kutrzeba i gen. Blaskowitz
28 września 1939 roku o godzinie 13.15 w Rakowie w fa­
bryce Skoda.
Nadeszła wreszcie dla Warszawy chwila najcięższa.
28 września ukazał się rozkaz zapowiadający wkroczenie
wroga do stolicy. Z rozkazu szefa sztabu armii „Warsza­
wa” płk Rola-Arciszewski polecił, aby 29 września do
godziny 10 wycofały się wszystkie oddziały
polskie
11 Obrona Warszawy w 1939 r., Wybór dokumentów wojsko­
wych, Warszawa 1968, dok. nr 410, s. 503 i 506.
z rejonu Alei Jerozolimskich, Nowego Światu, Alei
Ujazdowskich i Belwederskiej oraz rejonu na zachód od
obwodowej linii kolei, łącznie z placem Broni i parkiem
Traugutta, a także z części Żoliborza położonej na za­
chód od ulic: Mickiewicza, Słowackiego i Marymonckiej.
Tam właśnie wkroczyć miały pierwsze oddziały armii nie­
mieckiej.
29 września gen. Czuma w specjalnym rozkazie przed­
stawił organizację wymarszu załogi wojskowej miasta.
Początek wymarszu wyznaczono na dzień 29 września
o godzinie 20. Ostatnia kolumna o puścić miała miasto
1 października o godzinie 7.
W tym samym czasie kiedy ostatnie oddziały polskie
opuszczały Warszawę, do Śródmieścia wkraczały wojska
hitlerowskie. 1 października o godzinie 15 Niemcy zaciąg­
nęli wartę przy Komendzie miasta. Megafony obwieściły
mieszkańcom, że stolica kraju — jeden z ostatnich
punktów polskiego oporu — została zajęta przez wojska
niemieckie. W ten sposób skończył się pierwszy akt histo­
rii Polski w drugiej wojnie światowej. Akt ostatni spełnił
się w pięć i pół roku później — w Berlinie.
POSŁOWIE

Bitwa nad Bzurą, pośród wielu stoczonych podczas polskiej wojny


obronnej 1939 roku bitew, otrzymala rangę najwyższą. Przypom­
nijmy, że w szczytowym okresie jej natężenia zmagało się z sobą
około pół miliona żołnierzy, a poległo tylko po polskiej stronie
15 tysięcy, nie mówiąc o jeszcze większej, dwu- lub trzykrotnie,
liczbie rannych.
Szef Sztabu Grupy Armii „Południe”, generał, a później mar­
szałek polny, Erich von Manstein, vel Lewiński, rozmyślając nad
krętymi drogami zmarnowanego zwycięstwa III Rzeszy w drugiej
wojnie światowej, napisał:
„...Jeśli nawet bitwa nad Bzurą nie sięga rezultatów stoczonych
później w Rosji wielkich bitew okrążających, to aż do tego okresu
była największą tego typu bitwą...”
Opinie historiografów drugiej wojny światowej są absolutnie
zgodne co do tego, że Manstein należał do najtęższych głów
Wehrmachtu. Istotne jest więc i zasługujące na uwagę to, co
napisał. Jeszcze bardziej znamienne jest to, czego nie napisał.
Pominął bowiem milczeniem kampanię francuską, która gdy
idzie c rozmach, a inaczej parametry operacyjno-techniczne,
o niebo górowała nad kampanią polską. Manstein, odwołując się
do porównań, nie znalazł w kampanii francuskiej właściwej dla
bitwy nad Bzurą skali wielkości, chociaż pod Dunkierką udział
mas żołnierskich i sprzętu w liczbach bezwzględnych był kilka­
krotnie większy.
Dlaczego polską bitwę wyróżniono, włączając ją jeszcze na
gorąco do przykładów dydaktyki operacyjnej Wehrmachtu?
23 września przybył na pobojowisko generał pułkownik armii
japońskiej Terauuki w otoczeniu czternastoosobowej grupy ofi­
cerów. Towarzyszący zwiedzającym oficer niemiecki zawiózł
oczywiście tę osobliwą wycieczkę dc miejsc, które pokazywały
rozmiary polskiej klęski. Mało jest jednak prawdopodobne, aby
przedstawicieli armii japońskiej interesowała li tylko spektaku­
larna strona podróży wcjskowo-historycznej nad Bzurę. Propa­
ganda wynosząca pod niebiosa zwycięstwo militarne Rzeszy nie­
mieckiej nad Polską wypełniała wówczas po brzegi wszystkie
środki informacji. Do odwiedzenia pola bitwy skłonić mcgla
Japończyków tylko chęć poznania realiów operacyjnych. Tę bitwę
narzuciła strona polska, i to w sytuacji, gdy przeciwnik domincwał
na całym teatrze działań wojennych. Wydawała ją strona, która
na całym froncie utraciła inicjatywę. Jej wojska cofały się
wszędzie, a naczelne dowództwo, nie mając z nimi łączności ani
odwodów, nie mcgło wpływać na rozwój sytuacji. Jednakże bitwa
została wydana i uzyskawszy w początkowym okresie wyraźne
powodzenie, zmusiła pewnego swojej przewagi przeciwnika do
poważnej korekty operacyjnej planu działań wcjennych. Został
zatrzymany marsz nie tylko 8 armii na Warszawę, która była
głównym celem operacyjnego pościgu. Armia Blaskowitza musiała
się bronić, a jej siły okazały się niedostateczne dla pokonania
przeciwnika i dowództwo Grupy Armii „Południe” wstrzymało
marsz 10 armii gen. Reichenaua, posyłając z pomocą Blaskowitzo-
wi dalsze dywizje, głównie pancerne i zmotoryzowane.
Ewenementem w tej bitwie było odebranie Niemcom inicjatywy
operacyjnej, co prawda tylkc lokalnie i na krótko, ale na takim
obszarze, który stać się mógł podstawą do silnych przeciwude-
rzeń po liniach wewnętrznych. Dowództwo niemieckie musiało
więc, nie znając, oczywiście, w pełni naszej katastrofalnej sytua­
cji, zrezygnować z dobrze zapowiadającego się planu szybkiego
opanowania Warszawy. Nie mogło też, jak zamierzało, przerzu­
cić siły co najmniej jednego korpusu z 10 armii na podkarpackie
skrzydło natarcia na Lwów, któremu powierzono niezwykle ważne
zadanie odcięcia Polski od wszelkich połączeń z Rumunią. Tylko
dlatego, że nie wykonano w pełni tego planu, była możliwa
obrona Lwcwa i stworzenie zaczątków obrony tzw. przedmościa
rumuńskiego oraz ewakuacja do Rumunii naszych władz pań­
stwowych, kadry oficerskiej i oddziałów. Wreszcie zrezygnować
musiano z wykonania śmiałej koncepcji Mansteina, która postu­
lując wydłużenie zadania operacyjnego 10 armii po obszar Lubel­
szczyzny, zmierzała do zburzenia w zarodku wszelkich prób zor­
ganizowania przez Polaków obrony nad środkową Wisłą i dalej
na wschód. Odejście od tego zamiaru pozwoliło przedłużyć nasz
opór, zaakcentowany wielką bitwą pod Tomaszowem Lubelskim.
Zarówno Rundstedt, dowódca Grupy Armii „Południe”, jak
przede wszystkim Brauchitsch, naczelny dowódca wojsk lądc-
wych, nie zdecydowali się na ryzyko wysforowania 10 armii za
Wisłę w obawie przed przeciwuderzeniem Polaków w jej skrzydło
siłami, które dały o sobie znać działaniem zaczepnym znad
Bzury. Komunikat OKW z 12 września w części dotyczącej tego
cdcinka frontu donosił, że: „...jednostki 8 armii znajdują się
w ciężkiej walce obronnej na linii Głowno — Stryków — Ozor­
ków...” 1. Jak dalej mogły potoczyć się wypadki?
Rozważając problem, Brauchitsch, kierując się żelazną zasadą
sztuki wojennej, nie mógł opierać swoich przewidywań na zało­
żeniu najkorzystniejszego dla siebie rozwoju sytuacji. Jego decy­
zja, ograniczająca zasięg pierwszego etapu operacji 10 armii do
obszaru wielkiego łuku Wisły, wsparła się na założeniu, że mar­
szałek Śmigły nie omieszka wykorzystać okazji i wesprze ude­
rzenie zgrupowania Kutrzeby siłami armii „Łódź” i „Warszawa”.
Dla odparcia takiego przeciwuderzenia siły 8 armii mogły ckazać
się niedostateczne, a skutki wręcz fatalne.
Płk Porwit napisał: „...depresja wynikła z szybkich niepowodzeń
i za wielki wzięty na siebie ciężar dowodzenia jednocześnie na
dwu szczeblach nie pozwoliły wodzowi naczelnemu dcjrzeć ko­
nieczności bitwy walnej w rejonie Lodzi... Nie zmontował tej
bitwy wódz naczelny ani nie poprowadził. Było to historyczne
i życiowe przeoczenie marszałka Rydza-Smigłego...” 2
Dygresja płk. Porwita dotyczy nie wykorzystanej szans-y na
stoczenie walnej bitwy z nieprzyjacielem, która gdyby się odby­
ła, mogła zaznaczyć optymalną granicę naszej skuteczności obron­
nej i sprostać moralnym aspiracjom narodu i państwa.
Czy mogłaby być czymś więcej niż tylko naszą polską historycz­
ną szansą? Tak. I tutaj odważnie postawię hipotezę. Taka szansa
była w ścisłym i dobrze zorganizowanym współdziałaniu wojen­
nym sprzymierzonych z Polską państw. Ale właśnie 12 września,
kiedy natarcie zgrupowania Kutrzeby osiągnęło pełnię powodze­
nia, zebrała się w Abbeville Najwyższa Rada Wojenna francusko-
-brytyjska z udziałem premierów obu mocarstw. Tam naczelny
dowódca wojsk sprzymierzonych, gen. Gamelin, przedstawił zebra­
nym swoją decyzję wstrzymania ofensywy wojsk francuskich
przeciwko linii Zygfryda.
Może gen. Gamelin, wyciągając wnioski z przebiegu wydarzeń
na froncie polskim, nie dawał inicjatywie Kutrzeby szansy na

1Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, dok. nr 408.


2 M. P o r w i t, Komentarze do historii polskich działań obron­
nych w 1939 reku, cz. III, Warszawa 1978, s. 479,
rozwinięcie jej w sukces operacyjny w wielkim stylu? Może
jednak zmieniłby decyzję i pchnął swoje wojska do wielkiego
natarcia, znajdując realne motywy dla postawienia wniosku, że
naczelne dowództwo polskie podoła zadaniu na miarę chwili
i wyda walną bitwę.
Na Zachodzie walna bitwa miała być wydana Niemcom po
zebraniu dostatecznych sił dla pobicia nieprzyjaciela. Polska zaś
za tę koncepcję strategiczną miała zapłacić przegraną wojną
o swoje terytorium.
Kilka miesięcy później, pcdczas wyprawy Wehrmachtu na
Francję, okaże się, że owa koncepcja strategiczna zawaliła się
z trzaskiem jeszcze głośniejszym niż koncepcja polska. Do wal­
nej bitwy sprzymierzonych również nie doszło. Wprawdzie kon­
cepcje przeciwdziałań zaczepnych powstały, wymieńmy choćby
plany generałów Gamelina, Weyganda i Georgesa, ale żaden nie
zcstał wykonany. Przypomnijmy tu tylko jedną z konkluzji Je­
rzego Godlewskiego, autora studium poświęconego bitwie nad
Bzurą. Sięgnijmy do jednego z jego przykładów porównawczych:
„...w dniach 13—15 V w rejonie, w którym toczy się bitwa roz­
strzygająca c losach Francji, wszystkim szczeblom dowodzenia,
włączając w to dowódcę frontu i dowódcę grupy armii, udaje się
zorganizować w sumie trzy kontrataki, w których biorą udział
cztery baony piechoty, jeden baon i jedna kompania czołgów —
a więc nawet nie równowartość jednej wielkiej jednostki...” 3
Przypomnijmy, że Manstein, nie znajdując właściwej dla bitwy
nad Bzurą skali wielkości w kampanii francuskiej, odwołał się
do wielkich bitew okrążających w Rosji. Ale nawet w Rosji,
zważywszy przy tym potencjał wojenny tego kraju, Niemcy nigdy
nie osiągnęli przewagi tak bezwzględnej i inicjatywy tak jedno­
znacznej pcdczas radzieckich przeciwdziałań wychodzących z obro­
ny, jak to było nad Bzurą.
Manstein odwołując się do wielkich bitew stoczonych na obsza­
rach Związku Radzieckiego mierzy je wielkością operacyjnego
rozmachu, a więc zasięgiem zadań, znaczeniem celu i szybkością
jegc realizowania oraz czasem trwania. Posługuje się tu znanym
w sztuce operacyjnej wzorem, według którego rozwiązuje się ze
ścisłością prawie matematyczną jedno z podstawowych równań
każdej wojennej operacji. Ale właśnie dlatego, a zabrzmi to jak
paradoks, popełnił cn w swoim osądzie nieścisłości. Matematyczny
wzór czy statyczny schemat nie mieszczą, niestety, imponderabi-

3 J. G o d l e w s k i , Bitwa nad Bzurą, Historyczne studium ope­


racyjne, Warszawa 1973, s. 210.
liów wojny, które niekiedy wywracają na opak wielkie wzorcowe
konstrukcje problemu. Myślę, że jest tak i w tym przypadku.
Wielkie bitwy w Rosji, jak to Manstein formułuje, toczyły się
na niezmierzonych obszarach wielkiego terytorialnie kraju.
Znaczenia pozytywnego tego faktu dla strony broniącej się nie
można przecenić. W przypadkach radzieckich kontrofensywnych
działań podejmowanych w okresie wielkiego odwrctu niezawod­
nym sprzymierzeńcem dowódców radzieckich była przestrzeń. Ona
dawała czas na skorygowanie błędu, na koncentrację i manewr
odwodami, a więc pozostawiała szeroki kcntekst rozwiązań alter­
natywnych. I wreszcie ona, przestrzeń, dawała możność moralnego
oddziaływania zaplecza na postawę żołnierza Armii Czerwonej,
który miał dokąd się cofać, nie mówiąc już o wielkości potencjału
ludzkiego tego zaplecza, a zwłaszcza potencjału środków walki.
A to znaczyło wiele, bo budowało wiarę, że nawet w chwilach
największych niepowodzeń i zawodu nie wszystko jeszcze zosta­
ło stracone.
Tego wszystkiego żołnierz walczący nad Bzurą nie miał. Kiedy
w jednym z komunikatów informacyjnych wydanych zaraz po
bitwie przez sztab 8 armii niemieckiej gen. Blaskowitz napisał,
że bitwa nad Bzurą była jedną z największych wyniszczających
bitew początkowego okresu drugiej wojny światowej, nie miał
na to jeszcze zbyt wielu dowodów. Ale kiedy pisał swoją książkę
Manstein, dysponował on już całą panoramą zmagań tej wojny.
Dlaczego nie napisał, że: bitwa nad Bzurą to ewenement sztuki
operacyjnej w całej drugiej wojnie światowej, nie zdołam wyjaś­
nić. Wiem tylko, że drugim takim ewenementem odpowiadającym
podobnym parametrom operacyjnym, choć o nieco większej skali,
była kontrofensywa Wehrmachtu w grudniu 1944 roku w Arde-
nach.
„...Generał Kutrzeba — napisze Marian Porwit — związał na
zawsze swe nazwisko z bitwą nad Bzurą, zarówno dzięki począt­
kowym powodzeniom, jak i dzięki wielkości bitwy, mimo ostatecz­
nej klęski...” 4
Tradycje historycznej bitwy, to jej pierwsza wielkość.

4 P o r w i t , o p . cit., s. 479.
WYKAZ ILUSTRACJI

1. Plakat o mobilizacji, repr. z Wojna obronna Polski 1939, War­


szawa 1979.
2. Gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba, dowódca armii „Poznań”, na­
stępnie grupy armii, repr. z Wojna obronna Polski.
3. Gen. dyw. Władysław Bortnowski, dowódca armii „Pomorze”,
repr. z Wojna obronna Polski.
4. Gen. bryg. Wacław Stachiewicz, szef Sztabu Głównego, repr.
z Wojna obronna Polski.
5. Gen. dyw. Juliusz Rómmel, dowódca armii „Łódź”, następnie
armii „Warszawa”, repr. z Wojna obronna Polski.
6. Bzura w rejonie Sobota-Walewice. Teren walk 17 pułku uła­
nów, repr. z A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty
i Bzury, Warszawa 1969.
7. Niemieckie czołgi na postoju w zajętej miejscowości, repr.
z Wojna obronna Polski.
8. Gen. bryg Franciszek Alter, dowódca 25 dywizji piechoty,
repr. z G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty
tu kampanii 1939, Lublin 1969.
9. Płk. dypl. Stanisław Dworzak, dowódca 69 pułku piechoty,
repr. z G ł o w a c k i , op. cit.
10. Działo ppanc. 37 mm na stanowisku ogniowym, repr. z Wojna
obronna Polski.
11. Mjr Antoni Chudzikiewicz, dowódca II batalionu 69 pułku
piechoty, repr. z G ł o w a c k i , op. cit.
12. Płk dypl. Mieczysław S. Mozdyniewicz, dowódca 17 dywizji
piechoty, repr. z G ł o w a c k i , op. cit.
13. Dowódca armii „Poznań” gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba (w sa­
mochodzie) w rozmowie z gen. bryg. Romanem Abrahamem
(pierwszy z lewej), repr. z A b r a h a m , op. cit.
14. Oddział kawalerii w marszu, repr. z Wojna obronna Polski.
15. Gen. bryg, Stanisław Grzmot-Skotnicki, dowódca grupy opera­
cyjnej kawalerii, poległ 19 września n. Bzurą, repr. z Wojna
obronna Polski.
16. Działon artylerii w akcji bojowej, repr. z Wojna obronna
Polski.
17. Kpt. Ludwik Głowacki, dowódca 6 baterii 17 pal, repr.
z G ł o w a c k i , op. cit.
18. Oficerowie 3 baterii 7 dywizjonu artylerii konnej. Trzeci od
lewej dowódca baterii, por. Józef Korczakowski, poległ pod
Sochaczewem, repr. z A b r a h a m , op. cit.
10. Płk Ignacy Kowalczewski, dowódca 17 Pułku Ułanów Wielko­
polskich, od 16 września dowódca Wielkopolskiej Brygady Ka­
walerii, repr. z A b r a h a m , op. cit.
20. Płk Stanisław Królicki, dowódca 7 pułku strzelców konnych,
ciężko ranny 17 września zmarł w szpitalu w Modlinie, repr.
z Wojna obronna Polski.
21. St. wachm. Jan Sobik z 7 pułku strzelców konnych, repr.
z Z. S z a c h e r s k i , Wierni przysiędze, Warszawa 1968.
22. Gen. bryg. Franciszek Wład, dowódca 14 dywizji piechoty,
poległ 19 września n. Bzurą, repr. z Wojna obronna Polski.
23. Pluton dział plot. 40 mm na stanowiskach ogniowych, repr.
z Wojna obronna Polski.
24. Gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, poległ 22 września w Łomiankach,
repr. z Wojna obronna Polski.
25. Zamaskowane polskie samoloty myśliwskie na lotnisku polo-
wym, repr. z Wojna obronna Polski.
26. Stanowisko ogniowe hitlerowców nad Bzurą, repr. z Wojna
obronna Polski.
27 Gen. bryg. Edmund Knoll-Kownacki, repr. z P. B a u e r ,
B . P o l a k , Armia Poznań w wojnie obronnej 1939, Poznań
1982.
28. Walki na ulicach Sochaczewa, repr. z Wojna obronna Polski.
20. Rkm „Browning” na stanowisku ogniowym, repr. z Wojna
obronna Polski.
30. Pododdział kolarzy w czasie ćwiczeń, repr. z Wojna obronna
Polski.
31. Plut. Józef Kasprzak, szef szwadronu kolarzy 17 pułku ułanów,
repr. z A b r a h a m , op. cit.
32. Płk Edward Godlewski, dowódca 14 Pułku Ułanów Jazłowiec-
kich, repr. z A b r a h a m , op. cit.
33. Gen. bryg. Walerian Czuma, dowódca obrony Warszawy, repr.
z Wojna obronna Polski.
34. Medal „Za udział w wojnie obronnej 1939”.
SPIS TREŚCI

Zamiast prologu ... .................................................................................. 5


Żołnierze Wielkopolski................................................. . 9
Odwrót bez bitwy.................................................................................... 25
W wyścigu z armią Blaskowitza............................................................. 37
Wielka szansa.......................................................................................... 46
Pełne powodzenie............................................ 59
Bez szansy na zwycięstwo...................................................................... 94
Nowa koncepcja bitwy............................................................................ 111
W okrążeniu............................................................................................ 121
W oblężonej Warszawie.......................................................................... 145
Posłowie ................................. 161
Wykaz ilustracji.......................................................................................166

You might also like