Professional Documents
Culture Documents
ct0;
PAH MICHAŁ
/
W Y D A W N IC T W A K S IĘ G A R N I
PRZEZ
K a ź h ie r e a he. W o d e c k ie g o .
LWÓW""
N A K Ł A D E M K S IĘ G A R N I
GUBRYNOWICZA I SCHMIDTA.
1889 .
D ru k iem P iJlera i S półki.
Zm ien iają się czasy i my z niemi. W p rz y
rodzie i w ludzkości, przy zmianie w arun ków
bytu, znika z powierzchni ziemi roślina, drzewo,
zwierz, w końcu i człowiek ginie lub się prze
istacza; przechodząc z typowego, czyli specyal-
nego w ykształcenia i zajęcia, w formy przez
ogół przyjęte, stosować się zmuszony do potrzeb
i wymogów ogólnych, traci ten u rok , okalający
typowe postacie, podziwiane w opisach a zn i
kające już z naszej widowni. H istorya p rz e
chowuje trądycye, tak w szerokich rozm iarach
ja k i w drobnych szczegółach, przekazuje p a
miątki potomności. Każdy gm ach składa się
z kroci cegiełek, a obraz kraju je s t również g m a
ch e m , wytworzonym z niezliczonych drobnych
szczegółów, przedstaw iających zajm ującą całość —
my zaś tę całość duszą pieścimy, jako sarnoro-
Wodzicki. Pan Michał. 1
dn ą , bez naleciałości z obczyzny. Pleśnią czasu
przykryte szkice, epizody i zdarzenia, odróżnia
jące się od ogółu postacie, wyrastające po n ad
poziom ludzi, typy rzeczywiste, już nie do w y
czarowania w naszych czasach, pozostają jedynie
pa m ią tk ą , podstawą do porów nania co lepsze,
czy daw n e, czy dzisiejsze, czy ludzie się po p ra
wili, czy zepsuli, czy ustrój społeczny spraw ie
dliwszy i pożyteczniejszy, czy w końcu panuje ta
sprawiedliwość, oparta n a miłości bliźniego, do
której każdy człowiek m a prawo, czy typy z d a
w nych lat m iałyby racyę bytu w dzisiejszym
składzie społeczeństwa i naszych w a runk a c h ?
We wszystkich zawodach i kierunkach czynić
możemy te spostrzeżenia, a one ja k i porów na
nia przyniosą pożytek i ubarwią n a m tak często
zachm urzony nasz umysł.
Z am knięty ściśle w granicach naszych k r a
jów, uczuciem i myślą studyuję te dziejowm
postacie, które wywierały tak stanowczy wpływ,
posiadały niepospolite znaczenie, wzbudzały po
dziw, uwielbienie, cześć, to znowu wstręt, n ie
chęć i wzgardę.
Komu Bóg przeznaczył długą drogę do p rz e
bycia w tern życiu, temu się przesunęły przed
3
1
I
12
III ,
w
n asuw ała się myśl, że to posuwająca się wolno
po ciem nem tle postać pokutującej duszy.
Z n a ł wprawdzie p a n Michał ulubione łan y
siewek, wszakże nieraz pow racał bez zdobyczy
w czasie lodowatego deszczu i mokrego ś n i e g u ;
liii w tedy mówił dzwoniąc zęb am i: „Bo to widzi
pan, te ptaki nie są do strzelania w dniach
sło n e c z n y c h ; nie bez przyczyny nazwali je N iem
cy „ R eg en p feifer“, a u nas przodkowie „dżdżowni-
k a m i“, bo gdy szarga, to się tłuką po polach.“
J u ż wtedy skarżył się n a zm niejszającą się ilość
małej siewki nazwanej „żarto w nisiem “. Przy
pom inam sobie dwa strzały p a n a Michała, po
których z pomocą Bekasa zebrał siedmnaście zło
tych siewek. Sm aczne i tuczne to ptactwo, u nas
tak mało wyzyskiwane. Mają te same zwyczaje
co i szpaki, mianowicie, że w locie wirują, kłę-
bują i zbijają się w kupę; wtedy śrót bywa m o r
derczym.
Polow anie n a dropie było obrazem nieporó
w nanej cierpliwości i w ytrw ałości, którą p a n
M ichał wzbudzał moje podziwienie. Jeździł po
ła n a c h i stepie, dopóki nie upatrzył dropi ze swym
a lter ego Grzesiem. Mieli dwie krowy n a niskich
n ogach z tektury, je d n ą siw ą, drugą srokatą,
nnaturalnej
aturalnej wielkości, doskonale wymalowane, i
sami te lekkie ciężary dźwigali. Przyjechaw szy
a n M ichał składał dowody swego
do dropiów, p an
artyzm u i znakomitej organizaeyi w polowaniach,
wzbudzał we mnie uwielbienie, za
wszakże nie za-
4
szczepił chęci n a śla do w an ia , gdyż przy moim
tem peram encie zbytnia niecierpliwość mnie og ar
niała. Przecież siedząc n a wózku w oddaleniu,
przez całe godziny p rzypatryw ałem się tym m a
newrom. P a n M ichał z Grzesiem wysiadali, brali
krowy na ręce, wózek zaś krążył bez przerwy
w oddaleniu, aby uwagi ptaków n a siebie nie
zwracać. Z jednej i z drugiej strony podchodzili
stadko żółwim krokiem, niby to skubiąc trawę,
gdy zaś dropie przestaw ały żerow ać, lub się na
nogach podnosić, okazując zaniepokojenie, wtedy
obydwa myśliwi siadali lub k lękali, niekiedy
w wodzie lub w błocie, ja k wypadło, nieruszając
się, dopóki dropie się nie uspokoiły, co trwało
czasem i godzinę. Nie chcę przedłużać opisu
szczegółami tych znakomitych manewrów", p o m a
gających do ubicia tych ostrożnych ptaków, dodać
tylko m uszę, że to były studya rzeczywiste nad
zwyczajami, n a tu rą i rucham i tych ptaków. Często-
instynkt dropi zwalczył rozum ludzki i stadko
. v ‘S W M > V - - • '
14
3ra®Śi
trąbił i pilnow ał drapieżnika. Jednego tylko zabił
Grześ, i to wśród okoliczności szczególnych. Owóż
w ypatrzył raz miedzy gęstem i konaram i samicę
ry sia z dw oma dorosłemi rysiątkami. P rzyw ołany
p a n M ichał zabił m atkę i młodego, a Grześ mówi r
„Nabijaj pan, na górze siedzi trzecie.“ P a n M ichał
śledzi, chodzi, upatruje ze w szystkich s tr o n ,
a p om im o, że Grześ palcem wskazuje miejsce,
zobaczyć nie może, i n areszcie z boleni karku
pozwolił Grzesiowi zastrzelić trzeciego ku w iel
kiemu jego zadowoleniu.
W iele by m jeszcze m ógł opowiedzieć zdarzeń
podobnych, wielce zajm ujący ch , lecz nie chcę
nużyć czytelników.
Grześ przejął spokojność i cierpliwość pana
M ic h a ła ; przez godzinę całą podkradał się ze sro-
katą krową pod dropie, n a zasiadkaeh ja k posąg
siedział nieruchomy, naw et przy dokuczliwych
kom arach, gdy psy trzym ały dzika, a p an M ichał
nie nadchodził — co trwało niekiedy i godzinę —
czekał, i dopiero gdy się psy rozskoczyły, p a lił
celnie tak do dzika ja k do niedźwiedzia. R ze
czywiście nie p am iętam chybnego jego strzału
do zwierza przy kundysach. Nieoszacowana to
była in dyw idualność; byłbym ją złotem obsypał
27
■vy"' |
34
- Ł*
38
Półgłosem d o d a w a ł:
■
IV.
Wiernie tu opisuję opowiadanie p an a Michała,
a przytem dowód złożę, że jam niki były dosko
nałością w tym gatunku i dla mnie unikatami,
gdyż ani pierwej ani po jego śmierci podobnych
pijawek nie spotkałem u nikogo.
— Tak panie hrabio - opowiadał pan Mi
chał — w pamięci przesuwają się epizody nie
do uwierzenia, zaryte na całe życie, częstokroć
najdziwniejsze niespodzianki dla myśliwego, nie-
odgadnięte ta jem n ice, w tym odrębnym świecie,
w tej świątyni Dyany. Takie epizody, jako naszre
zdobycze przechowywać obowiązani jesteśm y, bo
w myśliwstwie dla badacza je st łańcuch nauki,
z którego każde ogniwo przynosi nam pożytek.
Owóż zaproszono mnie z jam n ik a m i w Czort-
kowskie, więc pojechałem tam w końcu lutego,
pomimo srokatego pola. Zaiste dziwny to kraj i
nie ma porównania z innem i okolicami Galicyi.
Je d n a część bogato chlebodajna, gdyby przez anio-
łów u praw iana, okolica miodem i mlekiem zalana,
ziemia opłacająca z lichwą prace ludzką, z w ege
t a c j ą prześcigającą się w bu jn ości, z klimatem
zbliżonym do włoskiego, z łagodnem i zimami,
z melonami, kawonami, dyniam i i szparagami,
z ła n a m i szeroko liściastego tytoniu, ubarw iają-
cemi świeżą zielonością i wdzięcznym kw iatem
bezleśny k rajob raz, z ludem ciężkim, leniwym,
rzeczywiście usposobienia w schodnich m ieszkań
ców, lecz łago dny m i spokojnym, z płcią zaiste
nie p iękną, lecz jask raw o i barwiście ustrojoną,
w czerwonych lub żółtych butach, ze słabym p o
rostem włosów a ciemnej płci, bo to pozostałości
po zagonach ta ta rsk ic h , po których widać jeszcze
k u rh a n y i grobowce. D ruga część, nie bez przy
czyny n az w a n a Czortkowskie, z m iastem Czortków,
szatan am i wyżłobiona, wyjałowiona, przestrzenie
przeklęte, na niepłodność sk a za n e , ciągnące się
ku Bukowinie w pośród łanów rodzących bujną
kukurudzę. — Białe pagórki i góry, poprute nie-
zgłębionemi jaram i, okazujące we w nętrzach n a j
rozmaitsze g a tunki kamieni, bryły marmurów ,
odłamy alab astru , gipsowe pokłady, w apienne
góry, zbudowane z białego, drobnego szutru, dna
ja ró w w ybrukowane olbrzymiemi kamieniami, siłą
spadku w ody w y d o b y tem i i n a n ie s io n e m i, a n a w e t
m c h em nie p o r a ssta
ta ją c e m i, bo u b óstw o p r z y ro d y
nie p o zw aala
la n a w e t m c h u r o sn ą ć i rozw ija ć się.
O braz te n p r z e ra ż a i z a s m u c a w idza. Czy to w y
widza.
nik ze m sty złych d uchów i w alki z lu d ź m i c n o
tliw ym i, czy też w s tr z ą ś n ie n ia , siłą u m y s łu nie
do objęcia — trąd
trą d y ccya
y a n ie podaje, lecz te n św ia t
kkam
a m ieD
ie n nny
y p rz e d s ta w ia obraz k a r y Bożej, p o b u d za
do m a rz e ń i dumań, a pozostaje w p am ięc i n a
całe życie.
W odzicki. P an M ichał.
upada z niemożnością dźwignięcia się, a n a jc z ę
ściej z potarganą siedzibą...
H
60
w
i
. JE?
VI.
I-
szedłem do domu ja k zmyty. Dziś jeszcze widzę
to oko. patrzące n a m nie bezmyślnie. C hybne
strzały przypuszczam , krew nie woda, a nerw y
nie p o stro n k i, często n iespo dzian ka, gorączkowy
ruch powoduje chybien ie; lecz są zdarzenia w ży
ciu myśliwskiem, których nikt nie w yjaśni, rze
czywiście niepojęte i zagadkowe. Można wierzyć
lub nie wierzyć, lecz tajem niczości przeczyć nie
możemy.
W górach u nas to in ny zw ierz, ja k żyją
cy na płaszczy źnie, niekiedy olbrzymich rozm ia
rów, w ytrwały, silny i odważny. Owóż taki to
rogacz n a mnie w ybieg a, staje, ciało chowa za
jo d łę , a nadstaw ia mi kark i głowę o kilka są
żni odległości. P rz y p o m in a ł jelenia św. Huberta,
brakow ało jedynie krzyża między rogami. Mierzę
dokładnie — i tyle go widziałem.
Pod je sie ń pojechałem z pieskami w góry.
Zim no n a m srogo d o kuc z a ło, umieściliśmy się w
kolibie oddalonej od lasu, poczęliśmy palić płot,
kawmłek po kawałku, i nareszcie spaliliśm y całe
ogrodzenie. Dobrze i ciepło n a m było przez całą
noc, lecz sroga kara nas spotkała, gdy n ad r a
nem gazda n ad szedł i zobaczył wyrządzoną de-
zolacyę. Był też to język wyjątkowy — pysk w
piekle wykrojony — co było dyabelskich w y ra
zów, on się ich nauczył i nas niemi częstował,
a w końcu nas i psy nasze zaklął. Ani słowa
słodziutkie, ani ofiara pieniędzy, ani n aw et ofia
row any tytoń, ta największa pokusa dla górali,
nic tego rozszalałego gniewu rozbroić nie mogło.
Nie pozostawało n am zatem ja k spiesznie się
w ynosić, zabierając co było nasze. I co p an po
w iesz, n a doskonałem polu, przy obfitości s a r n ,
psy nie chciały szukać, łaziły po lesie ja k strute,
ani podkładanie, ani trąbienie ochoty im nie do
dawało, i w ten sposób przebyłem trzy d n i, nie
słysząc ani razu jednego gonu psów. Przywiozłem
psy do domu, a po kilku dniach odpoczynku, so-
baczki moje goniły doskonale. Cóż p a n na to
pow ie? To nie n a tu ra ln e sprawy....
Jad ąc raz w ózkiem , spostrzegłem na sta
wie 12 do 15 pływających gęsi, z gatu nku tych
wielkich szarek. Dla strzału nieco za daleko sie
działy, lecz, podszedłszy trzciną kilkanaście kro
ków, można było kilka trzepnąć, a taka g ratk a
nie często się zdarza. Pomimo zim na i liżącego
wiaterku, wchodzę do lodowatej wody po kolana,
dalej po brzuszek, już mi za głęboko, zębami gło
śno dzwonię i myślę, że źle ze m ną będzie, a
76
.y. , . | . v. 3 5 5 1 i BE
rozwścieklony pojedynek sadzi obces n a mnie.
Ciągnę za cyngiel — nie spuszcza kurków, cią
gnę za drugi — to samo się dzieje, a tu dzik pod
nogami. Ledwie się wygiąłem, ja k z gutaperki
ulany, a już m nie potwór tnie kłem szczęśliwie,
bo przeciął jedy nie kożuch i spodnie, nie zosta
wiając śladu n a mej skórze. W łosy czapkę p od
niosły, krew mi do głowy uderzyła i poty mnie
oblały, lecz mi psów żal, przekonany, że im się
odyniec da we znaki. Podskakuję kilka kroków
i chcę puścić moje sztofy, lecz znowu kurki od
mówiły posłuszeństwa. Ot, znowu tajemnica. P sy
osaczały kilka razy zwierza, sądząc po głosie,
Grześ się gdzieś zapodział, mnie poczęła febra,
trząść, z w ysileniem dobiłem do domu i rzuciłem
się n a siennik, dzwoniąc zębami. Ż a d n a pościel
i kożuchy ogrzać mnie nie mogły. Po tej lodo- '
watej godzinie poty n a całe ciało wystąpiły. P r z e
leżałem jeszcze chwilę, w stałem i oczywiście p o
szedłem do mojej zepsutej w zam kach strzelby,
ale o dziwo, — obydwa cyngle doskonale
spuszczały. Zagraj i Kasper, zniechęcone brakiem
pomocy i opieki, porzuciły dzika i przybiegły ko
ło północy do domu, nieszczęśliwy zaś Ł o sko t
przywlókł się nad ranem z rozp łatan ym brzu-
chem, któryśm y musieli zaszywać i zalewać. Że
to był urok, to mi w myśli i dziś jeszcze stoi,
lecz kto go rzucił, tego dociec nie mogę i ten
odyniec mi się wydaje zaczarowanym. A że w
tym rewirze dożyłem kilku wypadków n ieprzyje
m nych, już w nim polować nie c h c ia łe m .—
Ołowiany sen, ten znany sen myśliwski
p rzerw ał nareszcie zajmujące opowiadania i do
ra n a spoczywaliśmy, patrząc n a przemykające dzi
ki w naszej w yobraźni. Drugiego dnia, zachęco
n y i rozciekawiony, zaraz po ukończonem poży
wieniu, uprosiłem pana Michała, aby mi dalej
opowiadał podobne zdarzenia.
— N ajchętniej to uczynię — rzekł swobodnie.
O pow iadania te mnie rozgrzew ają i niosą myśl
ku m łodym latom. Nie doznałem w życiu mojem
burz, ani też krzywd od ludzi, bo od nich stro
niłem, będąc odmiennego usposobienia ja k ogół;
myślę, że nie m am wrogów i otrzymuję od ludzi
to, co im udzielam, mianowicie życzliwość, a w
możności pomoc, szczęśliwy, jeżeli jej nie p otrze
buję — to też w mojem życiu, zatopionem w p rz y
rodzie, pamięć mi służy i zarejestrow ane zdarze
nia żywo przedem ną stają.
Tak panie, są tajem nice w myśliwstwie nie-
odgadniete. Z n ałem myśliwych, którzy swoja obe
cnością psuli lub nap raw iali polow ania; w je
dnych się darzyło, wt drugich jakieś piekielne
niepowodzenie, przypadki i nieszczęścia. Polow a
łem przez kilka lat ze z nanym w szerokiej oko
licy kłusownikiem Śliwką, przeważnie n a kunice
(kuny leśne), które znakomicie tropił i ubijał.
On to, ja k mówiono,posiadał moc zażegnania
strzelby, która wtedy ni ptaka, ni zwierza ubić
nie m og ła, i trzeba było dopiero ukośkać Ś liw kę,
aby odjął urok rzucony. Czy on ukradkiem lufy
smarował, czy co w rzucał lub wlewał, nie wiem
— cytuję fakt, bo to na o c z y ' widziałem, co
opiszę.
Przyjechało do mnie dwóch m łodych i w e
sołych krewniaków, wcale nie źle strzelających,
a nam iętnych myśliwych. Słysząc n a polowaniu
o uroku i czarach, poczęli się śmiać i drwić, po
wodując do wielkiego śmiechu przytom nych. Śli
wka spokojnie drwinek w ysłuchał, a oburzony
lekceważeniem, zadąsał się, z achm urzy ł, splunął
swoim zwyczajem i rzekł sucho: „Panicze jutro
nic nie zabij ą .“ Śmiech i żarty zagłuszyły czaro
w nika, on zaś, uśmiechając się szyderczo, pa-
80