You are on page 1of 376

ROBERT LUDLUM

ULTIMATUM BOURNE'A
PRZEK�AD: ARKADIUSZ NAKONIECZNIK
Spis tre�ci
Spis tre�ci 2
Prolog 4
Rozdzia� 1 6
Rozdzia� 2 12
Rozdzia� 3 22
Rozdzia� 4 39
Rozdzia� 5 57
Rozdzia� 6 71
Rozdzia� 7 87
Rozdzia� 8 101
Rozdzia� 9 117
Rozdzia� 10 132
Rozdzia� 11 146
Rozdzia� 12 160
Rozdzia� 13 172
Rozdzia� 14 186
Rozdzia� 15 202
Rozdzia� 16 216
Rozdzia� 17 231
Rozdzia� 18 254
Rozdzia� 19 273
Rozdzia� 20 290
Rozdzia� 21 304
Rozdzia� 22 319
Rozdzia� 23 332
Rozdzia� 24 347
Rozdzia� 25 365
Rozdzia� 26 387
Rozdzia� 27 403
Rozdzia� 28 422
Rozdzia� 29 436
Rozdzia� 30 456
Rozdzia� 31 472
Rozdzia� 32 486
Rozdzia� 33 499
Rozdzia� 34 509
Rozdzia� 35 529
Rozdzia� 36 545
Rozdzia� 37 558
Rozdzia� 38 571
Rozdzia� 39 587
Rozdzia� 40 602
Rozdzia� 41 618
Rozdzia� 42 642
Epilog 658

Prolog
Ciemno�� sp�yn�a na Manassas w stanie Wirginia. Bourne skrada� si� przez
rozbrzmiewaj�cy nocnymi odg�osami las, kt�ry otacza� posiad�o�� genera�a Normana
Swayne'a. Wystraszone ptaki ucieka�y z furkotem skrzyde� ze swoich pogr��onych w
mroku kryj�wek; wrony budzi�y si� na ga��ziach drzew i kraka�y na alarm, lecz zaraz
cich�y, jakby r�wnie� wci�gni�te do spisku.
Manassas! W�a�nie tutaj nale�a�o szuka� klucza do ukrytych drzwi, przez kt�re mo�na
by�o dotrze� do Carlosa, mordercy op�tanego pragnieniem zniszczenia Davida Webba i
jego rodziny. Webb... Odejd� ode mnie, Davidzie! - krzykn�� rozpaczliwie Jason
Bourne w ciszy swego umys�u. - Pozw�l mi sta� si� zab�jc�, kt�rym ty nigdy nie
m�g�by� by�!
Wraz z ka�dym kolejnym ci�ciem no�yc pruj�cych grub� drucian� siatk� ogrodzenia
kapi�cy mu z czo�a pot i coraz ci�szy oddech potwierdza�y to, czemu nie spos�b by�o
zapobiec: mia� ju� pi��dziesi�t lat i chocia� bardzo stara� si� utrzyma� swoje
cia�o w przyzwoitej kondycji, nie by� w stanie dzia�a� z tak� �atwo�ci�, jak przed
trzynastu laty w Pary�u, kiedy uda�o mu si� osaczy� Szakala. Nale�a�o liczy� si� z
tym faktem, ale niekoniecznie bez ko�ca roztrz�sa�. Teraz chodzi�o o Marie i dzieci
- o �on� i dzieci Davida - i nie istnia�o nic, czego nie m�g�by osi�gn��, gdyby
naprawd� tego chcia�. David Webb znika� bez �ladu z jego psychiki, ust�puj�c przed
Jasonem Bourne'em, drapie�c�.
Uda�o si�! Przepe�zn�� przez ogrodzenie i zerwa� si� na nogi, instynktownie
sprawdzaj�c dotkni�ciem obu d�oni swoje wyposa�enie: dwa pistole- ty, maszynowy i
pneumatyczny, lornetk� Zeiss- Ikon, n� my�liwski o zakrzywionym ostrzu. By�o to
wszystko, czego drapie�ca potrzebowa� na terytorium nieprzyjaciela, kt�ry mia� go
ostatecznie zaprowadzi� do Carlosa.
"Meduza". Dzia�aj�cy w Wietnamie, nie figuruj�cy w �adnych oficjalnych wykazach
batalion z�o�ony z wyrzutk�w, degenerat�w i morderc�w, podlegaj�cy bezpo�rednio
Dow�dztwu Sajgonu i dostarczaj�cy mu wi�cej informacji na temat wroga ni� wszystkie
wywiadowcze jednostki razem wzi�te. Jason Bourne opu�ci� "Meduz�", prawie nie
pami�taj�c Davida Webba - uczonego, kt�ry mia� kiedy� inn� �on� i inne dzieci;
wszystkich bestialsko zamordowano.
Genera� Norman Swayne sprawowa� wa�n� funkcj� w Dow�dztwie Sajgonu, b�d�c
jednocze�nie g��wnym zaopatrzeniowcem dawnej "Meduzy". Teraz pojawi�a si� nowa
"Meduza" - zupe�nie inna, pot�na, uosobienie z�a przebrane w str�j budz�cy dzi�
szacunek, niszcz�ca wybrane fragmenty �wiatowej gospodarki po to tylko, by
nielicznym wybra�com przysporzy� ogromnych korzy�ci finansowych. Tak� dzia�alno��
umo�liwia�y nigdzie nie zarejestrowane, niemo�liwe do oszacowania profity pozosta�e
po batalionie zab�jc�w. Nowa "Meduza" stanowi�a jednocze�nie pomost wiod�cy do
Carlosa. Morderca z pewno�ci� przyjmie od jej cz�onk�w ofert� wsp�pracy, r�wnie
mocno jak oni pragn�c �mierci Jasona Bourne'a. Musi si� tak sta�! Ale �eby tak si�
sta�o, Bourne musi pozna� wszystkie tajemnice ukryte na terenie posiad�o�ci
genera�a Swayne'a, urz�dnika odpowiedzialnego za dostawy dla Pentagonu, ogarni�tego
panik� cz�owieka z niewielkim tatua�em na wewn�trznej stronie przedramienia.
Cz�onka "Meduzy".
W ca�kowitej ciszy, bez �adnego ostrze�enia, zza zas�ony li�ci wypad� rozp�dzony
czarny doberman i rzuci� si� na intruza, mierz�c wyszczerzonymi, ociekaj�cymi �lin�
k�ami w jego brzuch. Jason wyszarpn�� z nylonowej kabury pneumatyczny pistolet i
strzeli�, staraj�c si� trafi� w �eb. Zawarty w pocisku silny narkotyk zacz��
dzia�a� niemal natychmiast. Bourne po�o�y� ostro�nie na ziemi cia�o nieprzytomnego
zwierz�cia,
Poder�nij mu gard�o! - rykn�� w ciszy Jason Bourne.
Nie - zaprotestowa� David Webb. - Trzeba ukara� tresera, nie psa.
Odejd�, Davidzie!
Rozdzia� 1
W zat�oczonym weso�ym miasteczku, po�o�onym na przedmie�ciach Baltimore, panowa�
nieopisany harmider. Letni wiecz�r by� bardzo ciep�y, twarze i karki ludzi
b�yszcza�y od potu. Wyj�tkiem byli tu ci spo�r�d go�ci, kt�rzy akurat wrzeszczeli
przera�liwie, wpadaj�c z ogromn� pr�dko�ci� w kolejne zakr�ty kolejki g�rskiej lub
zsuwaj�c si� w przypominaj�cych torpedy saniach z kr�tych, kipi�cych od wzburzonej
wody pochylni W�ciek�emu migotaniu okalaj�cych g��wny pasa� r�nokolorowych �wiate�
towarzyszy�y og�uszaj�ce d�wi�ki muzyki wydobywaj�cej si� z niezliczonych g�o�nik�w
- organy presto marsze prestissimo. Ponad zgie�k wybija�y si� nosowe, monotonne
g�osy zachwalaj�cych swoje towary sprzedawc�w, a ciemne niebo roz�wietla�y
nieregularne eksplozje sztucznych ogni, rozkwitaj�cych o�lepiaj�cymi pi�ropuszami i
spadaj�cych nast�pnie kaskadami do niewielkiego czarnego jeziorka.
Przy mierz�cych si�� uderzenia maszynach t�oczyli si� m�czy�ni o zawzi�tych
twarzach i nabrzmia�ych karkach, staraj�c si� z zapa�em, cho� cz�sto nieskutecznie,
dowie�� swej m�sko�ci; posy�ane w g�r� ciosami ogromnych drewnianych m�ot�w
czerwone pi�eczki z regu�y nie dociera�y do b�d�cych celem dzwonk�w. Po drugiej
stronie alejki dawali g�o�nymi wrzaskami upust swemu agresywnemu entuzjazmowi ci,
co uderzaj�c kierowanymi przez siebie samochodzikami w inne, kr���ce po parkiecie,
czuli si� przez chwil� niczym bohaterscy gwiazdorzy, pokonuj�cy wszelkie pi�trz�ce
si� ma ich drodze przeciwno�ci. Pojedynek rewolwerowc�w o 9.27 wieczorem wywo�any
byle pretekstem.
Nieco dalej wznosi�o si� mauzoleum gwa�townej �mierci - strzelnica nie
przypominaj�ca w niczym poczciwych przybytk�w, jakich mn�stwo mo�na spotka� podczas
wszelkiego rodzaju zabaw i festyn�w. By� to miniaturowy
wszech�wiat wype�niony najbardziej �mierciono�n� broni�, jaka znajdowa�a si� we
wsp�czesnych arsena�ach. Jedna obok drugiej le�a�y dok�adne kopie pistolet�w
maszynowych MAC- 10 i uzi, wyrzutni przeciwpancernych pocisk�w, a tak�e budz�ca
groz� replika miotacza p�omieni, wyrzucaj�ca snopy jaskrawego �wiat�a i k��by
ciemnego dymu. R�wnie� i tutaj roi�o si� od spoconych twarzy; krople potu �cieka�y
ko�o b�yszcz�cych szale�stwem oczu, docieraj�c a� do wypr�onych kark�w. M�owie,
�ony i dzieci t�oczyli si� obok siebie, wszyscy ze szkaradnie wykrzywionymi
twarzami, jakby ka�de � nich rozkoszowa�o si� zabijaniem swoich najwi�kszych wrog�w
- w�a�nie m��w, �on, rodzic�w i dzieci - wszyscy uczestnicz�cy w nie maj�cej ko�ca
ani znaczenia wojnie. W weso�ym miasteczku, kt�rego g��wn� atrakcj� stanowi�a
przemoc, by�a 9.29 wieczorem. Bez �adnych ogranicze�, ale i bez gwarancji, ka�dy
m�g� stan�� tu twarz� w twarz ze swymi nieprzyjaci�mi, z kt�rych najgro�niejsze
by�y, rzecz jasna, gn�bi�ce go l�ki.
Szczup�y m�czyzna z lask� w prawej r�ce przeku�tyka� obok budki, w kt�rej
podekscytowani klienci rzucali ostrymi strza�kami do balon�w z wizerunkami
powszechnie znanych osobisto�ci. Ka�da eksplozja gumowej twarzy by�a pretekstem do
g�o�nej dyskusji na temat zalet i wad postaci, kt�ra s�u�y�a za pierwowz�r, a tak�e
celno�ci oka i r�ki egzekutora. Utykaj�cy m�czyzna szed� alejk�, rozgl�daj�c si� w
t�umie spacerowicz�w, jakby szuka� jakiego� konkretnego miejsca w zat�oczonej, nie
znanej dzielnicy miasta. Mia� na sobie skromn�, lecz schludn� marynark� i sportow�
koszul�; mo�na by�o odnie�� wra�enie, i� upa� zupe�nie mu nie dokucza, a marynarka
jest nieod��cznym elementem jego stroju. Na przyjemnej twarzy starzej�cego si� ju�
cz�owieka widnia�y g��bokie zmarszczki, lecz zar�wno one, jak i podkr��one oczy
by�y bardziej rezultatem trybu �ycia ni� liczby prze�ytych lat. M�czyzna �w nazywa�
si� Aleksander Conklin i by� emerytowanym, wysokim rang� funkcjonariuszem
Centralnej Agencji Wywiadowczej, zajmuj�cym si� w swoim czasie najbardziej tajnymi
z przeprowadzanych przez ni� operacji. Akurat w tej chwili przepe�nia�y go obawy i
podejrzenia. Nie odpowiada�o mu miejsce, w kt�rym si� znalaz�, a zw�aszcza pora, a
co gorsza, nie potrafi� sobie wyobrazi� rozmiar�w katastrofy jaka musia�a si�
wydarzy� skoro jednak zosta� do tego zmuszony.
Zbli�ywszy si� do piek�a panuj�cego wok� strzelnicy, zamar� nagle w bezruchu i
utkwi� spojrzenie w wysokim, �ysiej�cym m�czy�nie mniej wi�cej w swoim wieku, z
przewieszon� przez rami� pr��kowan� marynark�. Morris Panov zbli�a� si� z drugiej
strony do ciasno zbitego t�umu! Dlaczego? Co si� sta�o? Conklin b�yskawicznie
obrzuci� spojrzeniem przesuwaj�ce si� dooko�a cia�a i twarze, czuj�c pod�wiadomie,
�e zar�wno on, jak i psychiatra S� obserwowani. By�o ju� za p�no na to, �eby
powstrzyma� Panova przed wej�ciem na teren wyznaczony jako miejsce spotkania, ale
mo�e jeszcze nie za p�no, �eby natychmiast wraz z nim znikn��! Emerytowany oficer
wywiadu zacisn�� d�o� na r�koje�ci tkwi�cej pod po�� jego marynarki ma�ej,
automatycznej beretty, z kt�r� prawie nigdy si� nie rozstawa�, i wymachuj�c
zamaszy�cie lask�, ruszy� szybko naprz�d, wal�c na o�lep po kolanach, �o��dkach i
nerkach. Rozleg�y si� zaniepokojone, w�ciek�e okrzyki, b�d�ce zapowiedzi� rodz�cego
si� zamieszania. W chwil� potem wpad� z rozp�du na zdezorientowanego lekarza i
wrzasn�� mu w twarz, przekrzykuj�c ryk t�umu:
- Co tu robisz, do diab�a?
- Przypuszczam, �e to samo co ty. To David, a mo�e powinienem powiedzie�: Jason?
Tak by�o napisane w telegramie,
- To pu�apka!
Ponad otaczaj�cy ich harmider wzbi� si� samotny, przera�liwy krzyk. Zar�wno
Conklin, jak i Panov spojrzeli w kierunku odleg�ej o zaledwie kilka metr�w
strzelnicy. T�usta kobieta o twarzy zamar�ej w grymasie przera�enia zosta�a
trafiona pociskiem w gard�o. W t�umie wybuch�a panika. Conklin usi�owa� ustali�
miejsce, z kt�rego pad� strza�, ale nie by� w stanie dostrzec nic opr�cz
uciekaj�cych we wszystkie strony ludzi. Chwyciwszy Panova za rami�, przeci�gn�� go
na drug� stron� alejki, a potem dalej, przez g�stwin� nie�wiadomych jeszcze
tragedii spacerowicz�w, a� do wej�cia na ogromn� kolejk� g�rsk�. Nie zwa�aj�c na
og�uszaj�cy ha�as, t�oczyli si� tu podnieceni perspektyw� przeja�d�ki klienci.
- Bo�e! - wykrzykn�� Panov. - Czy to by�o przeznaczone dla kt�rego� z nas?
- Mo�e tak, a mo�e nie - odpar� by�y oficer wywiadu. W oddali rozleg�o si� wycie
syren i �wiergot policyjnych gwizdk�w.
- Powiedzia�e�, �e to pu�apka!
- Bo obaj dostali�my od Davida bezsensowny telegram podpisany nazwiskiem, kt�rego
nie u�ywa od pi�ciu lat- Jason Bourne! Je�eli si� nie myl�, to w twoim r�wnie� by�a
wzmianka o tym, �eby pod �adnym pozorem do niego nie dzwoni�?
- Zgadza si�.
- W takim razie to na pewno pu�apka... Tobie �atwiej porusza� si� ni� mnie, wi�c
pu�� w ruch te swoje d�ugie nogi. Spieprzaj st�d najszybciej jak potrafisz, i
znajd� jaki� telefon, taki w budce, �eby nie mo�na by�o od razu sprawdzi� numeru.
- Co takiego?
- Zadzwo� do niego i powiedz, �eby natychmiast pakowa� Marie i dzieci i zwiewa�,
gdzie pieprz ro�nie.
- Dlaczego?
- Kto� nas znalaz�, doktorku! Kto�, kto od wielu �at szuka Jasona Bourne'a i nie
spocznie, dop�ki nie podejdzie do niego na odleg�o�� skutecznego strza�u... Ty
zajmowa�e� si� galimatiasem w g�owie Davida, a ja ci�gn��em za wszystkie przegni�e
sznurki w Waszyngtonie, �eby tylko wydosta� jego i Marie �ywych z Hongkongu. Kto�
nie dotrzyma� umowy i zostali�my odnalezieni, Mo, ty i ja, jedyni ludzie, o kt�rych
oficjalnie wiadomo, �e stykali si� z Jasonem Bourne'em, obecny zaw�d i miejsce
pobytu nieznane!
- Czy ty zdajesz sobie spraw� z tego, co m�wisz, Aleks?
- I to jeszcze jak! To sprawka Carlosa. Znikaj st�d, doktorku, skontaktuj si� ze
swoim by�ym pacjentem i powiedz mu, �eby zrobi� to samo.
- W jaki spos�b?
- Nie mam zbyt wielu przyjaci�, a ju� na pewno �adnych, kt�rym m�g�bym zaufa�, ale
ty na pewno znajdziesz kogo� takiego. Podaj Davidowi jego nazwisko i ka� mu tam
zadzwoni�, jak tylko znajdzie si� w bezpiecznym miejscu; Wymy�lcie jaki� kryptonim.
- Kryptonim?
- Bo�e, Mo, rusz t� swoj� g�ow�! Jakie� fa�szywe nazwisko, Jones albo Smith...
- To chyba zbyt proste...
- Wi�c Schickelgrubber albo Moskowitz, jakie tylko chcesz! Powiedz mu tylko, �eby
koniecznie da� nam zna�, gdzie jest.
- Rozumiem.
- A teraz uciekaj st�d, ale bro� Bo�e, nie wracaj do domu! Wynajmij pok�j w hotelu
Brookshire w Baltimore na nazwisko.. .Morris, Phillip Morris. Znajd� ci� tam
p�niej.
- A co teraz b�dziesz robi�?
- Co�, czego nienawidz�. Schowam lask� i kupi� bilet na t� cholern� kolejk�. Nikomu
nie przyjdzie do g�owy szuka� tutaj kulawego faceta. Nie znosz� tego wariactwa, ale
to najlepsze rozwi�zanie, nawet gdybym mia� je�dzi� ca�� noc... A teraz znikaj,
szybko!
Samoch�d p�dzi� na po�udnie gruntow� drog� prowadz�c� przez wzg�rza New Hampshire w
kierunku granicy Massachusetts. Za kierownic� z zaci�ni�tymi kurczowo szcz�kami
siedzia� wysoki m�czyzna o skupionej, wyrazistej twarzy i b��kitnych oczach
miotaj�cych w�ciek�e b�yski. S�siedni fotel zajmowa�a jego nadzwyczaj atrakcyjna
�ona; rudawy odcie� jej w�os�w podkre�la� docieraj�cy a� tam blask lampek
o�wietlaj�cych przyrz�dy. W ramionach trzyma�a o�miomiesi�czne niemowl�,
dziewczynk�, a na tylnym siedzeniu spa� przykryty kocem pi�cioletni jasnow�osy
ch�opiec, zabezpieczony przed upadkiem zamontowan� w poprzek samochodu siatk�. Ich
ojcem by� David Webb, obecnie wyk�adowca orientalistyki, lecz wcze�niej cz�onek
otoczonej nimbem tajemnicy "Meduzy", a potem dwukrotnie Jason Bourne, legendarny
zab�jca.
- Obydwoje wiedzieli�my, �e co� takiego musi si� kiedy� sta� - powiedzia�a Marie
St. Jacques Webb, Kanadyjka z urodzenia, ekonomistka z zawodu, przypadkowo osoba,
kt�ra uratowa�a �ycie Davida Webba. - To by�a wy��cznie kwestia czasu.
- Szale�stwo! - szepn�� David, staraj�c si� nie obudzi� dzieci; �adunek
emocjonalny, jaki by� zawarty w tym s�owie, nie uleg� przez to wcale zmniejszeniu.
- Wszystko g��boko zakopane, najwy�szy stopie� utajnienia akt i ca�a reszta tych
bzdur! Jakim cudem komu� uda�o si� odnale�� Aleksa i Mo?
- Tego nie wiemy, lecz Aleks natychmiast zacznie szuka�. Sam m�wi�e�, �e nie ma
nikogo lepszego ni� on...
- Teraz wzi�li go na cel, wi�c w�a�ciwie ju� jest martwy - przerwa� ponuro Webb.
- Przesadzasz, Davidzie. "On jest najlepszy", to twoje w�asne s�owa.
- Ju� raz si� nie sprawdzi�y, trzyna�cie lat temu w Pary�u.
- Tylko dlatego, �e ty by�e� lepszy.
- Nie! Dlatego, �e nie wiedzia�em, kim jestem, a on dzia�a�, opieraj�c si� na
danych, o kt�rych ja nie mia�em najmniejszego poj�cia! Przyj�� za�o�enie, �e ma do
czynienia ze mn� ale ja nie zna�em samego siebie, wi�c nie mog�em dzia�a� zgodnie z
jego przewidywaniami... On w dalszym ci�gu jest najlepszy. W Hongkongu uratowa� nam
obojgu �ycie.
- Zdaje si�, �e m�wisz to samo, co ja przed chwil�, prawda? Znajduje my si� w
dobrych r�kach.
- Go do Aleksa, zgoda, ale nie Mo! Ten wspania�y cz�owiek jest ju� trupem! Zgarn�
go i wszystko � niego wyci�gn�.
- Pr�dzej umrze, ni� pi�nie komukolwiek cho�by s�owo na nasz temat. - Nie b�dzie
mia� wyboru. Wstrzykn� mu tak� dawk�, �e opowie ze szczeg�ami o ca�ym swoim �yciu,
a potem zabij� goi przyjd� po mnie... a w�a�ciwie po nas. W�a�nie dlatego lecisz z
dzie�mi na po�udnie, na Karaiby. - Dzieci polec� same, kochanie. Ja zostaj�.
- Przesta�! Przecie� ustalili�my szczeg�y, kiedy urodzi� si� Jamie! W�a�nie po to
tam wszystko przygotowali�my, po to niemal kupili�my dusz� twojego brata, �eby
zechcia� si� wszystkim zaj��. Nawiasem m�wi�c, poradzi� sobie zaskakuj�co dobrze.
Obecnie jeste�my wsp�w�a�cicielami �wietnie prosperuj�cego pensjonatu na wyspie, o
kt�rej nikt nie wiedzia�, dop�ki pewnego dnia nie wyl�dowa� tam hydroplanem ten
kanadyjski zabijaka.
- Johnny zawsze przejawia� agresywne cechy charakteru. Tata powie dzia� kiedy�, �e
potrafi�by sprzeda� zdychaj�c� ja��wk� jako rozp�odowego
buhaja i nikomu nie przysz�aby nawet my�l, aby sprawdzi�, czy wszystko jest: na
swoim miejscu.
- Najwa�niejsze, �e tak bardzo kocha ciebie i dzieci. Licz� te� na jego...
Zreszt�, niewa�ne. Po prostu mu ufam i ju�.
- Nawet je�eli pok�adasz tak wielk� ufno�� w moim m�odszym bracie, to radzi�abym
ci, �eby� odnosi� si� z nieco wi�kszym krytycyzmem do swojej orientacji w terenie.
W�a�nie min��e� skr�t do chaty.
- Niech to licho! - sykn�� Webb, hamuj�c gwa�townie i kr�c�c kierownic�. - Jutro
ty, Jamie i Alison odlatujecie z Logan na wysp�.
- Jeszcze o tym porozmawiamy.
- Nie mamy o czym rozmawia� - odpar� David oddychaj�c g��boko i zmuszaj�c si� do
zachowania nienaturalnego spokoju. - By�em ju� tutaj - doda� cicho.
Marie spojrza�a na nieruchom�, o�wietlon� blaskiem zegar�w twarz swego m�a. To, co
zobaczy�a, przerazi�o j� znacznie bardziej ni� widmo Szakala. Obok niej nie
siedzia� ju� David Webb, spokojny, �agodny naukowiec, lecz cz�owiek, kt�ry, jak
my�leli obydwoje, na zawsze znikn�� z ich �ycia.
Rozdzia� 2
Aleksander Conklin �cisn�� mocniej lask� i utykaj�c, wszed� do sali konferencyjnej
w kwaterze g��wnej Centralnej Agencji Wywiadowczej w Langley. Ujrza� przed sob�
d�ugi, imponuj�co du�y st�, przy kt�rym mog�o si� jednocze�nie pomie�ci� co
najmniej trzydzie�ci os�b, lecz teraz siedzia�y tylko trzy, w�r�d nich siwow�osy
dyrektor CIA. Ani on, ani towarzysz�cy mu dwaj najwy�si rang� zast�pcy nie wydawali
si� zadowoleni ze spotkania z Conklinem, Po ograniczonym do niezb�dnego minimum
powitaniu Conklin nie zaj�� przeznaczonego najwyra�niej dla niego miejsca przy
zast�pcy siedz�cym po lewej stronie dyrektora, lecz usiad� na krze�le przy drugim
ko�cu sto�u i z dono�nym stukni�ciem opar� lask� o drewnian� kraw�d� mebla.
- Skoro ju� si� przywitali�my, panowie, proponuj�, �eby nie traci� czasu na g�upoty
- powiedzia�.
- Nie jest to ani uprzejmy, ani przyjazny spos�b zaczynania rozmowy, panie Conklin
- zauwa�y� dyrektor CIA.
- Bo nie mam teraz g�owy do takich rzeczy, sir W tej chwili interesuje mnie
wy��cznie to, dlaczego zignorowano tak absolutnie jednoznaczne ustalenia i
dopuszczono do powstania przecieku, w wyniku kt�rego �ycie kilku ludzi, w tym tak�e
moje, znalaz�o si� w bardzo powa�nym niebezpiecze�stwie!
- To nieprawdopodobne, Aleks! - wybuchn�� jeden z zast�pc�w.
- Ca�kowicie niemo�liwe! - zawt�rowa� mu drugi. - Nic takiego nie mog�o si� zdarzy�
i ty doskonale wiesz o tym.
- Wiem tylko tyle, �e jednak si� zdarzy�o, i zaraz wam dok�adnie opowiem co -
odpar� z gniewem Conklin. - Cz�owiek, wobec kt�rego zar�wno ten kraj, jak i wi�ksza
cz�� �wiata maj� d�ug wdzi�czno�ci, musi ukrywa� si� wraz z �on� i dzie�mi,
przera�ony, �e on i jego rodzina znowu stanowi� dla kogo� cel. Wszyscy tutaj obecni
dali mu kiedy� s�owo, �e nawet najdrobniejszy fragment oficjalnej dokumentacji na
jego temat nie ujrzy �wiat�a dziennego dop�ty, dop�ki nie zostanie stwierdzone
ponad wszelk� w�tpliwo��, �e Iljicz Ramirez Sanchez, znany tak�e jako Carlos lub
Szakal, nie �yje... Zgadza si�, dociera�y do mnie te same plotki co do was,
prawdopodobnie z tych samych lub jeszcze lepszych �r�de�, jakoby Szakal zgin�� albo
zosta� zlikwidowany tu lub tam, ale nikt - powtarzam, nikt - nie przedstawi� na to
niezbitego dowodu. Mimo to ujawniono bardzo wa�n� cz�� informacji, czym jestem
szczeg�lnie zbulwersowany z tego powodu, i� znajduje si� tam r�wnie� moje nazwisko,
a tak�e doktora Morrisa Panova, psychiatry zwi�zanego bezpo�rednio ze spraw�. My
dwaj jeste�my jedynymi lud�mi, o kt�rych wiadomo, �e z ca�� pewno�ci� wielokrotnie
kontaktowali si� z tajemniczym osobnikiem nazwiskiem Jason Bourne, przeciwnikiem
Carlosa w prowadzonej na terenie wielu kraj�w morderczej grze. Informacja ta by�a
ukryta tutaj, w podziemiach Langley, W jaki spos�b wydosta�a si� na zewn�trz?
Zgodnie z przyj�tymi regu�ami ka�dy, kto chce uzyska� do niej dost�p - pocz�wszy od
Bia�ego Domu, poprzez Departament Stanu, na �wi�tym Kolegium Szef�w Sztab�w
sko�czywszy - musi przej�� przez gabinety dyrektora i jego g��wnego analityka,
przedstawiaj�c im punkt po punkcie przyczyny swego zainteresowania* Nawet je�li oni
dwaj wyra�� zgod�, pozostaje jeszcze ostatni stopie�: ja. Przed wydaniem
ostatecznego zezwolenia trzeba skontaktowa� si� ze mn�, a gdybym by� nieosi�galny,
z doktorem Panovem. Ka�dy z nas ma prawo bez podania �adnych przyczyn odm�wi�
wyra�enia zgody... Tak si� w�a�nie przedstawiaj� sprawy, panowie. Nikt nie zna tych
regu� lepiej ode mnie, poniewa� to ja je ustali�em, nie gdzie indziej jak tu, w
Langley, bo to miejsce zna�em najlepiej. Po dwudziestu o�miu latach pieprzonej
s�u�by by�o to moje ostatnie zadanie, potwierdzone autorytetem prezydenta Stan�w
Zjednoczonych i zgod� komisji wywiadu zar�wno Izby Reprezentant�w, jak i Senatu.
- Strzela pan z dzia� wielkiego kalibru, panie Conklin - zauwa�y� bez barwnym tonem
siwow�osy dyrektor.
- Mam ku temu wy starczaj�ce powody.
- Chcia�bym w to wierzy�. Jeden ,z najci�szych pocisk�w dolecia� a� do mnie.
- Bo by� w pana wymierzony. A teraz przechodzimy do sprawy odpowiedzialno�ci: musz�
wiedzie�, w jaki spos�b dosz�o do przecieku, a przede wszystkim, do kogo dotar�.
Obaj zast�pcy zacz�li jednocze�nie m�wi� podniesionymi g�osami, lecz zostali
uciszeni przez dyrektora, kt�ry dotkn�� ich ramion d�o�mi; w jednej trzyma� fajk�,
w drugiej zapalniczk�.
- Proponuj�, �eby�my nieco zwolnili tempo i zacz�li od pocz�tku, panie Conklin -
powiedzia� spokojnie, zapalaj�c fajk�. - Oczywi�cie zna pan moich obydwu
wsp�pracownik�w, ale my dwaj chyba jeszcze nie mieli�my okazji si� spotka�, prawda?
- Nie. Odszed�em ze s�u�by cztery i p� roku temu, a pan zosta� mianowany w rok
p�niej.
- Czy podobnie jak wielu innych, zreszt� nie bez racji, uwa�a� pan, �e otrzyma�em
to stanowisko po znajomo�ci?
- Jasne, �e tak, ale nie mia�em nic przeciwko temu, bo dysponowa� pan przy okazji
odpowiednimi kwalifikacjami. Z tego, co wiedzia�em, by� pan admira�em z Annapolis,
bez sprecyzowanych przekona� politycznych, a pod czas wojny s�u�y� pan przypadkiem
w jednej jednostce z pewnym pu�kownikiem, kt�ry potem zosta� prezydentem. Podczas
rozpatrywania kandydatur pomini�to kilku porz�dnych facet�w, ale takie rzeczy
zawsze si� zdarzaj�. Nie ma sprawy.
- Dzi�kuj� panu. Czy okre�lenie "nie ma sprawy" odnosi si� tak�e do moich dw�ch
zast�pc�w?
- To ju� wszystko histori�, ale nie mog� powiedzie�, �eby agenci bior�cy udzia� w
akcjach uwa�ali ich za najlepszych przyjaci�, jakich mieli kiedykolwiek. To
teoretycy.
- Nie uwa�a pan, �e gra tu rol� naturalna awersja i wynikaj�ca z konwencji wrogo��?
- Oczywi�cie, �e tak. Dokonywali analizy sytuacji tysi�ce mil od nas za pomoc�
komputer�w, kt�re nie wiadomo kto programowa�, i wykorzystuj�c dane, kt�rych nie my
dostarczali�my. Ma pan ca�kowit� racj�: to naturalna awersja. My mieli�my zawsze do
czynienia z �ywymi lud�mi, oni za� z rz�dami zielonych literek na monitorze, a w
dodatku cz�sto podejmowali z gruntu niew�a�ciwe decyzje.
- To dlatego, �e takich jak wy trzeba bezustannie kontrolowa� - prze rwa� mu
m�czyzna siedz�cy po prawej stronie dyrektora. - Zar�wno wtedy, jak i teraz brakuje
wam ca�o�ciowego spojrzenia na spraw�. Nie znacie og�lnej strategii, tylko swoj�
jednostkow� taktyk�.
- Czy w takim razie nie powinni�my zna� cho�by zarysu tej "og�lnej strategii", �eby
m�c do niej dostosowa� nasze dzia�anie?
- A gdzie, twoim zdaniem, ko�cz� si� granice "zarysu"? - zapyta� drugi zast�pca. -
W kt�rym miejscu powinni�my powiedzie�: "Przykro nam, ale to wszystko, co mo�emy
ujawni�"?
- Nie wiem. To ty jeste� teoretykiem, nie ja. Powinno wam to podpowiedzie�
do�wiadczenie, a opr�cz tego powinni�cie umo�liwi� nam �atwiejsze nawi�zanie
kontaktu w celu zasi�gni�cia informacji... Zaraz, zaraz, przecie� tu nie chodzi o
mnie, tylko o was! - Aleks spojrza� dyrektorowi prosto w oczy. - To bardzo sprytne,
sir, lecz nie uda si� wam zmieni� tematu. Przyszed�em tu po to, �eby ustali�, kto
zdoby� informacje, w jaki spos�b i kiedy. Je�eli macie co� przeciwko temu, mog�
p�j�� do Bia�ego Domu albo na Kapitol i popatrze� stamt�d, jak spada kilka g��w.
Potrzebuj� odpowiedzi. Musz� wiedzie�, co dalej robi�!
- Nie stara�em si� zmieni� tematu, panie Conklin, chcia�em tylko przez chwil�
spojrze� na spraw� z innego punktu widzenia, �eby zwr�ci� pa�sk� uwag� na pewien
szczeg�. Z pewno�ci� w przesz�o�ci wielokrotnie kwestionowa� pan decyzje moich
koleg�w, ale czy kt�ry� z nich kiedykolwiek pana oszuka� albo �wiadomie wprowadzi�
w b��d?
Aleks obrzuci� przelotnym spojrzeniem obu m�czyzn.
- Tylko wtedy, kiedy musieli, ale to nie mia�o nic wsp�lnego z dzia�aniem
operacyjnym.
- Przyznam si�, i� nie bardzo rozumiem...
- Czyli nie powiedzieli panu o tym, a powinni. Pi�� lat temu by�em alkoholikiem -
dalej nim jestem, tyle tylko �e ju� nie pij�. W�a�ciwie czeka�em tylko chwili,
kiedy b�d� m�g� odej�� na emerytur�, wi�c nie poinformowali mnie o pewnej sprawie i
dobrze zrobili.
- Dla pa�skiej wiadomo�ci poinformuj� pana, �e jedyne, co od nich us�ysza�em, to
to, �e pod koniec swojej s�u�by powa�nie pan zachorowa� i ju� nie odzyska� swojej
poprzedniej sprawno�ci.
Conklin ponownie spojrza� na zast�pc�w dyrektora i skin�� lekko g�ow�.
- Dzi�kuj� ci, Casset, i tobie, Valentino, ale nie musieli�cie tego robi�. By�em
pijakiem i dla nikogo nie powinno to by� tajemnic�.
- S�dz�c z tego, co s�yszeli�my o Hongkongu, odwali�e� tam kawa� dobrej roboty -
odpar� cichym g�osem Casset. - Nie chcieli�my psu� tego obrazu.
- Odk�d tylko pami�tam, zawsze by�e� najbole�niejszym wrzodem na dupie, ale nie
mogli�my pozwoli�, �eby wspominano ci� jako starego moczy- mord� - doda� Valentino.
- Dobra, niewa�ne. Wracajmy do Jasona Bourne'a, bo w�a�nie w tej sprawie tutaj
jestem.
- A ja w�a�nie w zwi�zku z ni� pozwoli�em sobie na t� dygresj�, panie Conklin. W
przesz�o�ci wielokrotnie r�ni� si� pan pogl�dami od moich zast�pc�w, lecz rozumiem,
�e nie kwestionuje pan ich uczciwo�ci?
- Innych, owszem, ich - nie. Ja podchodzi�em do tego w ten spos�b, �e oni wykonuj�
swoj� robot�, a ja swoj�. Je�eli co� si� pieprzy�o, to przez System, kt�ry by�
spowity zbyt g�st� mg��. Ale tym razem o niczym takim nie mo�e by� mowy. Regu�y s�
proste i si� mnie o wyra�enie zgody na ujawnienie tych informacji, regu�y zosta�y
naruszone, a mnie ok�amano. Jeszcze raz powtarzam pytanie: jak do tego dosz�o i do
kogo dotar� przeciek?
- To mi wystarczy - powiedzia� dyrektor CIA, podnosz�c s�uchawk� stoj�cego przed
nim telefonu. - Prosz� poinformowa� pana DeSole'a, �e oczekuj� go w sali
konferencyjnej. - Od�o�y� s�uchawk� i zwr�ci� si� do Conklina: - Przypuszczam, �e
zna pan Stevena DeSole'a? Aleks skin�� g�ow�.
- DeSole, niemy mol - mrukn��.
- Prosz�?
- To taki stary dowcip - wyja�ni� swemu szefowi Casset. - Steve zna wszystkie
tajemnice, ale nie wyjawi�by ich nawet Panu Bogu, chyba �e ten pokaza�by mu
odpowiednie upowa�nienie.
- Rozumiem, �e wszyscy trzej, nie wy��czaj�c pana Conklina, uwa�acie pana DeSole'a
za profesjonalist�?
- Ja to panu wyja�ni� - odezwa� si� Aleks. - Steve powie wszystko, co musi pan
wiedzie�, lecz ani s�owa wi�cej, ale te� nigdy nie sk�amie. B�dzie siedzia� z g�b�
na k��dk� lub poinformuje pana po prostu, �e nie wolno mu nic wyjawi�.
- W�a�nie to chcia�em us�ysze�.
Rozleg�o si� pukanie do drzwi i na zaproszenie dyrektora wszed� do �rodka oty�y
m�czyzna �redniego wzrostu o du�ych oczach, powi�kszonych przez tkwi�ce w drucianej
oprawce szk�a. Zamkn�wszy za sob� drzwi, obrzuci� oboj�tnym spojrzeniem siedz�cych
przy stole. Widok Aleksandra Conklina wyra�nie go zaskoczy�, lecz natychmiast
przywo�a� na twarz wyraz mi�ego zdziwienia i podszed� z wyci�gni�t� r�k� do
emerytowanego oficera wywiadu.
- Ciesz� si�, �e ci� widz�, staruszku! To ju� chyba co najmniej dwa lub trzy lata?
- Prawie cztery, Steve - odpar� Aleks, �ciskaj�c jego d�o�. - Jak si� miewa kr�l
analityk�w i str� najpilniej strze�onych tajemnic?
- Tak sobie; ostatnio nie bardzo jest co analizowa� ani czego strzec. W Bia�ym Domu
zagnie�dzili si� sami plotkarze, tak samo jak w Kongresie. Powinni mi zmniejszy�
pensj� o po�ow�, ale lepiej nikomu o tym nie m�w.
- Mo�e w przesz�o�ci zas�u�y� pan sobie na dwa razy wi�ksz� - powiedzia� z
u�miechem dyrektor.
- Podejrzewam, �e nawet na pewno. - DeSole pokiwa� �artobliwie g�ow� i uwolni� d�o�
Conklina. - W ka�dym razie czasy stra�nik�w archiw�w i pilnie strze�onych
transport�w akt ju� min�y. Teraz wszystka jest wprowadzane przez komputery tam, na
g�rze. Sko�czy�y si� wycieczki w towarzystwie uzbrojonej eskorty, podczas kt�rych
mog�em sobie wyobra�a�, �e za chwil� zaatakuje mnie cudowna Mata Hari. Ju� nie
pami�tam, kiedy po raz ostatni mia�em teczk� przypi�t� kajdankami do r�ki,
- Za to teraz jest chyba bezpieczniej - zauwa�y� Aleks.
- Ale nie b�d� mia� o czym opowiada� wnukom, staruszku. "Co robi�e� wtedy, kiedy
by�e� wielkim szpiegiem, dziadku? C�, szczerze m�wi�c, przede wszystkim
rozwi�zywa�em krzy��wki, m�ody cz�owieku".
- Ostro�nie, panie DeSole - zachichota� dyrektor CIA. - Jeszcze troch�, a zaczn�
si� naprawd� zastanawia� nad zmniejszeniem pa�skiego wynagrodzenia. .. Ale chyba
bym tego nie zrobi�, bo w gruncie rzeczy wcale, ale to wcale panu nie wierz�.
- Ani ja - doda� z gniewem Conklin. - To wszystko jest ukartowane - uzupe�ni�,
mierz�c spojrzeniem oty�ego analityka.
- Interesuj�ce stwierdzenie - odpar� DeSole. - Czy by�by� uprzejmy wyja�ni�, co
mia�e� na my�li?
- Chyba wiesz, dlaczego tu jestem?
- Szczerze m�wi�c, nie mia�em poj�cia, �e tu jeste�.
- Ach, rozumiem. Po prostu tak si� przypadkiem z�o�y�o, �e znalaz�e� si� w pobli�u
i mog�e� od razu przyj��, prawda?
- Do mojego biura wchodzi si� z tego samego korytarza. Pozwol� sobie doda�, �e to
spory kawa�ek drogi st�d.
Conklin przeni�s� spojrzenie na dyrektora.
- Bardzo sprytnie pomy�lane, sir. Sprowadzi� pan tu trzech ludzi, z kt�rymi nigdy
nie mia�em �adnych prywatnych utarczek i kt�rym w gruncie rzeczy ufam, �ebym
uwierzy� we wszystko, co mi powiedz�,
- Zgadza si�, panie Conklin, bo wszystko, co pan us�yszy, jest prawd� Prosz�
siada�, panie DeSole... Mo�e po tej strome sto�u, �eby pa�ski by�y kolega m�g�
przez ca�y czas obserwowa� nasze twarze. Zdaje si�, �e wszyscy oficerowie wywiadu
przywi�zuj� do tego du�� wag�, szczeg�lnie wtedy, kiedy maj� us�ysze� wa�ne
wyja�nienia.
- Nie mam nic do wyja�niania - powiedzia� DeSole, zajmuj�c miejsce ko�o Casseta -
lecz ze wzgl�du na interesuj�ce uwagi naszego by�ego kolegi ch�tnie popatrz� na
jego twarz. Dobrze si� czujesz, Aleks?
- Dobrze - odpowiedzia� za Conklina zast�pca dyrektora CIA nazwiskiem Valentino. -
Obszczekuje niew�a�ciwe drzewo, ale czuje si� dobrze.
- Ta informacja nie mog�a ujrze� �wiat�a dziennego bez wiedzy i zgody ludzi, kt�rzy
teraz znajduj� si� w tej sali!
- Jaka informacja? - zapyta� DeSole, kieruj�c na dyrektora spojrzenie swoich nagle
rozszerzonych oczu. - Mo�e to, o co pyta� mnie pan dzisiaj rano?
Szef CIA skin�� g�ow� i wbi� wzrok w Conklina.
- Cofnijmy si� w czasie w�a�nie do dzisiejszego przedpo�udnia... Siedem godzin
temu, kilka minut po dziewi�tej, zadzwoni� do mnie Edward McAllister, dawniej
pracownik Departamentu Stanu, a obecnie przewodnicz�cy Agencji Bezpiecze�stwa
Narodowego. S�ysza�em, �e by� z panem w Hongkongu, panie Conklin, czy to prawda?
- MeAllister by� tam z nami - przyzna� ponuro Aleks. - P�niej pole cia� z Bourne'em
do Makau, gdzie zosta� ci�ko ranny. Jest piekielnie inteligentnym dziwakiem i
jednym z najodwa�niejszych ludzi, jakich kiedykolwiek zdarzy�o mi si� spotka�.
- Nie poda� mi �adnych szczeg��w, tylko powiedzia�, �e tam by� i �e mam potraktowa�
dzisiejsze spotkanie z panem jako Czerwony Alarm. To ci�ka artyleria, panie
Conklin.
- Powtarzam jeszcze raz: s� ku temu powody.
- Na to wygl�da... McAllister poda� mi naj�ci�lej tajne szyfry, zapewniaj�ce dost�p
do zapis�w, o kt�rych pan wspomina�, dotycz�cych operacji w Hongkongu. Ja z kolei
poinformowa�em o wszystkim pana DeSole'a, wi�c chyba b�dzie najlepiej, �eby teraz
on zabra� g�os.
- Nikt tego nie rusza�, Aleks - powiedzia� DeSole, wpatruj�c si� w Conklina bez
zmru�enia powiek. - Do dzisiaj, do dziewi�tej trzydzie�ci, nikt nie przegl�da�
zapisu od czterech lat, pi�ciu miesi�cy, dwudziestu jeden dni, jedenastu godzin i
czterdziestu trzech minut. Istnieje bardzo wa�ny pow�d, dla kt�rego tak w�a�nie
by�o, ale nie mam poj�cia, czy ty o nim wiesz.
- W tej sprawie wiem o wszystkim, co ma jakiekolwiek znaczenie!
- Mo�e tak, a mo�e nie - odpar� cicho DeSole. - Jak wszyscy wiemy, przechodzi�e�
kiedy� powa�ny kryzys, doktor Panov za� nie ma specjalnego do�wiadczenia, je�li
chodzi o sprawy �ci�le strze�onych tajemnic.
- Do czego zmierzasz, u diab�a?
- Do wykazu os�b, bez kt�rych zgody nie mo�na dosta� si� do informacji na temat
operacji w Hongkongu, zosta�o dodane trzecie nazwisko: Edward Newington McAllister.
Na jego osobisty wniosek, za zgod� prezydenta i Kongresu.
- Och, m�j Bo�e... - wyszepta� Conklin. - Kiedy wczoraj zadzwoni�em do niego z
Baltimore, powiedzia�, �e to absolutnie niemo�liwe i �e sam to zrozumiem po tym
spotkaniu... W takim razie, co si� mog�o sta�?
- B�dziemy musieli zacz�� szuka� gdzie� indziej - stwierdzi� dyrektor. - Jednak
zanim si� do tego zabierzemy, pan, panie Conklin, musi podj�� decyzj�. Nikt z nas,
kt�rzy siedzimy przy tym stole, nie wie, co w�a�ciwie zawiera ten supertajny zapis.
Rzecz jasna, wiele o tym rozmawiali�my, a tak �e wiemy, jak ju� wspomnia� pan
Casset, �e dokona� pan w Hongkongu nie lada wyczynu, ale nie mamy poj�cia, co to
by�o. Wi�kszo�� z nas uwa�a�a, �e plotki, kt�re dociera�y z naszych plac�wek na
Dalekim Wschodzie, s� znacznie przesadzone, niemniej jednak najcz�ciej powtarza�y
si� w nich dwa nazwiska: pa�skie i zab�jcy znanego jako Jason Bourne. Z tych
pog�osek wynika, �e osaczy� pan i zabi� Bourne'a, a przed chwil� zasugerowa� pan,
i� cz�owiek �w �yje i pozostaje w ukryciu. Nie wiem jak inni, ale ja czuj� si� w
zwi�zku z tym zupe�nie zdezorientowany.
- Nie odczytali�cie zapisu?
- Nie odpar� DeSole. - To by�a moja decyzja. Mo�e nie wiesz, �e ka�de wtargni�cie
do strze�onego programu jest automatycznie kodowane, ��cznie z dat� i godzin�.
Poniewa� dyrektor powiedzia� mi, �e wchodzi w gr� podejrzenie nielegalnego
odczytania zapisu, postanowi�em w og�le go nie rusza�. Nikt nie wywo�ywa� go od
prawie pi�ciu lat, wi�c tym samym zawarte w nim informacje nie mog�y dotrze� do
�adnych z�oczy�c�w, kimkolwiek oni s�.
- M�wi�c kr�tko, stara�e� si� os�oni� swoj� dup�.
- Dok�adnie tak, Aleks. W ten zapis jest wetkni�ty proporczyk Bia�e go Domu, a na
razie wszystko si� jako� ustabilizowa�o i nikomu nie zale�y na tym, �eby robi�
zamieszanie w Gabinecie Owalnym. Zasiada tam teraz nowy facet, ale poprzedni
prezydent jeszcze �yje i ma sporo do powiedzenia. Z pewno�ci� kto� go spyta o t�
spraw�, wi�c po co mia�bym niepotrzebnie ryzykowa�?
Conklin przez chwil� przygl�da� si� w milczeniu twarzom czterech m�czyzn. ,
- A wi�c wy naprawd� o niczym nie wiecie?
- Naprawd� - odpar� Casset.
- Ani troch� - potwierdzi� Valentino, pozwalaj�c sobie na co� w rodzaju u�miechu.
- S�owo - doda� Steven DeSole, nie spuszczaj�c z Conklina spojrzenia swoich du�ych,
b�yszcz�cych oczu.
- Je�eli mamy panu pom�c, powinni�my wiedzie� co� wi�cej ni� to, co wynika z cz�sto
sprzecznych plotek - podj�� dyrektor, sadowi�c si� wygodnie w fotelu. - Nie wiem,
czy zdo�amy pom�c, ale wiem, �e na pewno nam si� to nie uda je�eli b�dziemy dzia�a�
po omacku.
Aleks po raz kolejny przyjrza� si� uwa�nie swoim rozm�wcom; bruzdy na jego twarzy
jeszcze si� pog��bi�y, jakby podj�cie decyzji przekracza�o jego mo�liwo�ci.
- Nie podam wam jego prawdziwego nazwiska, bo da�em s�owo, �e tego nie zrobi�. Mo�e
kiedy�, ale nie teraz. Nie ma go tak�e w zapisie, bo mu to obieca�em. Opowiem wam
za to ca�� reszt�, bo potrzebuj� waszej pomocy i chc�, �eby ta informacja na zawsze
zosta�a tam, gdzie teraz si� znajduje. Od czego mam zacz��?
- Mo�e od naszego spotkania? - zaproponowa� dyrektor. - Co sta�o si� jego
przyczyn�?
- Dobrze, to nie zajmie du�o czasu. - Conklin przez chwil� wpatrywa� si� w
b�yszcz�c� powierzchni� sto�u, zaciskaj�c d�o� na uchwycie laski, a potem podni�s�
wzrok i zacz��: - Wczoraj wieczorem w weso�ym miasteczku na przedmie�ciu Baltimore
zosta�a zastrzelona kobieta..,
- Czyta�em o tym w gazecie - przerwa� DeSole, kiwaj�c g�ow�. Gwa�towne poruszenie
wprawi�o w dr�enie jego pulchne policzki. - Dobry Bo�e, czy�by�...
- Ja te� o tym czyta�em - wtr�ci� Casset, nie spuszczaj�c z Aleksa spojrzenia
swoich br�zowych oczu. - To si� sta�o tu� obok strzelnicy, Oczywi�cie, natychmiast
j� zamkn�li.
- Widzia�em artyku�, ale go nie przeczyta�em - odezwa� si� Valentino. - Wydawa�o mi
si�, �e chodzi�o o jaki� nieszcz�liwy wypadek.
- Dosta�em rano stert� wycink�w prasowych, ale niczego takiego nie pami�tam -
powiedzia� dyrektor.
- Mia�e� z tym co� wsp�lnego, staruszku?
- Je�eli nie, to zosta�o zmarnowane jedno �ycie. Chcia�em powiedzie�, je�eli my nie
mieli�my z tym nic wsp�lnego.
~ My? - Casset zmarszczy� z niepokojem brwi.
- Morris Panov i ja otrzymali�my wczoraj od Jasona Bourne'a jedno brzmi�ce
telegramy z pro�b� o stawienie si� w weso�ym miasteczku o wp� do dziesi�tej
wieczorem. Spotkanie, podobno w jakiej� nadzwyczaj wa�nej sprawie, mia�o nast�pi�
przy strzelnicy, ale �adnemu z nas nie wolno by�o pod �adnym pozorem wcze�niej si�
z nim kontaktowa�. Obaj niezale�nie od siebie doszli�my do wniosku, �e ma nam do
przekazania co�, czego jego �ona nie powinna wiedzie�, i chodzi�o mu o to, �eby jej
nie niepokoi�. Zjawili�my si� na miejscu niemal jednocze�nie, ale ja pierwszy
zobaczy�em Panova i stwierdzi�em, �e co� si� tu nie zgadza. Wydawa�o si� logiczne,
�eby najpierw spotka� si�, porozmawia�, a dopiero potem p�j�� na spotkanie.
Tymczasem zabroniono nam tego zrobi�. Uzna�em, �e sprawa jest �mierdz�ca, i
zrobi�em wszystko, �eby korzystaj�c z zamieszania, jak najszybciej nas stamt�d
wyci�gn��.
- Wywo�a�e� w t�umie panik� - domy�li� si� Casset
- Tylko to przysz�o mi do g�owy i tylko do tego nadaje si� ta przekl�ta laska, nie
licz�c oczywi�cie podtrzymywania mnie w pozycji pionowej. Wali�em we wszystkie
kolana, piszczele, brzuchy i cycki, jakie nawin�y mi si� pod r�k�. Uda�o nam si�
uciec, ale ta nieszcz�sna kobieta zosta�a zabita.
- Jak s�dzisz, o co mog�o chodzi�? - zapyta� Valentino.
- Nie mam poj�cia, Val. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e to by�a pu�apka, ale jaka? Je�li
to, co my�la�em wtedy i co my�l� teraz, ma jakikolwiek sens, to w jaki spos�b
wynaj�ty zab�jca m�g� chybi� z tak niewielkiej odleg�o�ci? Strzelano z miejsca
po�o�onego w lewo i w g�r� ode mnie, lecz po�o�enie cia�a kobiety i du�a ilo�� krwi
�wiadcz� o tym, �e zosta�a trafiona w ruchu. Morderca nie sta� przy strzelnicy, bo
bro� jest tam przykuta �a�cuchami do lady, a poza tym tak� ran� mo�e spowodowa�
tylko pocisk du�ego kalibru, nie te ich zabawki. Je�eli zab�jca chcia� sprz�tn��
Morrisa albo mnie, nie chybi�by a� tak bardzo, zak�adaj�c oczywi�cie, �e moje
rozumowanie jest prawid�owe.
- Czy my�li pan o Carlosie, panie Conklin? - zapyta� dyrektor CIA.
- Carlos? - wykrzykn�� DeSole. - A c�, na lito�� bosk�, Carlos mo�e mie� wsp�lnego
z zab�jstwem w Baltimore?
- Jason Bourne - odpowiedzia� mu kr�tko Casset
- Tak, wiem, ale to wszystko nie trzyma si� kupy! Bourne by� zab�jc�, kt�ry
przeni�s� si� z Azji do Europy, rzuci� wyzwanie Szakalowi i przegi��, a nast�pnie,
jak sam pan to przed chwil� powiedzia�, sir, wr�ci� na Daleki
Wsch�d, gdzie zgin�� cztery czy pi�� lat temu... Tymczasem Aleks m�wi o nim jak o
kim� �ywym, od kogo on i Panov dostali telegramy... Na Boga, co mog� mie� wsp�lnego
z wczorajszym wieczorem martwy zab�jca i najbardziej nieuchwytny terrorysta na
�wiecie?
- Nie by�o ci� tutaj kilka minut temu, Steve - odpar� spokojnie Casset. - Wygl�da
na to, �e mog� mie�, i to bardzo du�o.
- W takim razie przepraszam.
- Wydaje mi si�, �e powinien pan zacz�� od pocz�tku, panie Conklin - odezwa� si�
dyrektor. - Kim w�a�ciwie jest Jason Bourne?
- Cz�owiekiem, kt�ry nigdy nie istnia� - odpar� emerytowany oficer wywiadu.
Rozdzia� 3
Prawdziwy Jason Bourne by� ca�kowitym �mieciem, niezr�wnowa�onym umys�owo w��cz�g�
z Tasmanii, kt�ry wpl�ta� si� w wojn� w Wietnamie jako uczestnik operacji, o kt�rej
nawet dzisiaj nikt nie chce g�o�no m�wi�. Przeprowadzono j� przy u�yciu zbieraniny
morderc�w, przemytnik�w i z�odziei, najcz�ciej zbieg�ych z wi�zie�. Na wielu
ci��y�y nawet wyroki �mierci, lecz znali doskonale ka�dy cal Azji Po�udniowo
Wschodniej i dzia�ali na obszarze kontrolowanym przez nieprzyjaciela, finansowani
oczywi�cie przez nas.
- "Meduza"... - szepn�� Steven DeSole. - Wszystkie dokumenty zagrzebano najg��biej,
jak tylko mo�na. To nie byli ludzie, tylko zwierz�ta, zabijaj�cy bez celu i bez
uzasadnienia; kradli nieprzeliczone miliony. Barbarzy�cy.
- Wi�kszo�� z nich, ale nie wszyscy - poprawi� go Conklin. - Jednak oryginalny
Bourne dok�adnie odpowiada� temu opisowi. Nale�a�oby doda� tylko jeden szczeg�:
zdrad�. Cz�owiek dowodz�cy jedn� z najbardziej ryzykownych misji - w�a�ciwie nie
tyle ryzykown�, co po prostu samob�jcz� - przy�apa� Bourne'a z radiostacj�, kiedy
ten podawa� nieprzyjacielowi dok�adn� pozycj� oddzia�u. Zastrzeli� go na miejscu, a
cia�o pozostawi� w bagnistej d�ungli Tam Quan, �eby zgni�o. Jason Bourne znikn�� z
powierzchni ziemi.
- Lecz zdaje si�, �e wkr�tce ponownie si� na niej pojawi� - zauwa�y� dyrektor,
opieraj�c d�onie na stole.
Aleks skin�� g�ow�.
- Owszem. Tyle tylko, �e w innym ciele i w innym celu. Cz�owiek, kt�ry zabi�
Bourne'a w Tam Quan, przybra� jego nazwisko i zgodzi� si� wzi�� udzia� w operacji
ochrzczonej przez nas kryptonimem "Treadstone- 71". Nazwa wzi�a si� od budynku przy
Siedemdziesi�tej Pierwszej Ulicy w Nowym Jorku, gdzie przeszed� ostre szkolenie. Na
papierze operacja wygl�da�a znakomicie, lecz zako�czy�a si� kl�sk� z powodu,
kt�rego nie byli�my w stanie ani przewidzie�, ani nawet wzi�� pod uwag�. Po niemal
trzech latach wcielania si� w posta� bezlitosnego mordercy i po przeniesieniu si�
do Europy, �eby, jak to trafnie uj�� Steve, rzuci� Szakalowi wyzwanie na jego
w�asnym terytorium, nasz cz�owiek zosta� ranny i utraci� pami��. Na wp� martwy
zosta� wy�owiony z Morza �r�dziemnego przez rybak�w i odwieziony na ma�� wysepk�
Port Noir. Nie mia� poj�cia kim jest. Wiedzia� tylko, �e potrafi znakomicie
pos�ugiwa� si� broni�, w�ada kilkoma orientalnymi j�zykami i wed�ug wszelkiego
prawdopodobie�stwa jest bardzo wykszta�conym cz�owiekiem. Z pomoc� pewnego
angielskiego lekarza, notabene alkoholika, zacz�� na podstawie okruch�w wspomnie� i
w�asnych cech psychofizycznych odtwarza� swoje dotychczasowe �ycie, odzyskuj�c
stopniowo to�samo��. By�o to cholernie trudne zadanie, a my, kt�rzy zmontowali�my
ca�� operacj� i stworzyli�my mit, nie okazali�my mu najmniejszej pomocy. Nie
wiedz�c, co si� sta�o, doszli�my do wniosku, �e naprawd� przeistoczy� si� w
bezlitosnego zab�jc�, kt�rego wymy�lili�my, by wywabi� Carlosa z kryj�wki, i
zwr�ci� si� przeciwko nam. Ja sam usi�owa�em zabi� go w Pary�u, i cho� m�g� mi
wtedy wpakowa� kul� w g�ow� nie zrobi� tego Wreszcie dotar� do nas jedynie dzi�ki
nadzwyczajnym cechom charakteru pewnej spotkanej w Zurychu Kanadyjki, kt�ra jest
teraz jego �on�. Ta dama ma wi�cej rozumu i odwagi ni� jakakolwiek inna kobieta.
Teraz ona, jej m�� dwoje dzieci znale�li si� znowu w samym �rodku koszmaru. Musz�
ucieka�, �eby uratowa� �ycie.
- Czy chce pan nam przez to powiedzie�, �e zab�jca znany jako Jason Bourne by�
jedynie wymys�em? - wykrztusi� dyrektor, kiedy wreszcie uda�o mu si� pokona�
bezw�ad otwartych ze zdumienia, szlachetnych w rysunku ust. - �e wcale nie by� tym,
za kogo wszyscy go uwa�ali?
- Zabija� wtedy, kiedy musia� ratowa� w�asne �ycie, ale nie by� morderc�.
Stworzyli�my jego mit wy��cznie po to, �eby sprowokowa� Szakala i po zby� si� go.
- Dobry Bo�e! - wykrzykn�� Casset - W jaki spos�b?
- Poprzez celowo rozpowszechniane na Dalekim Wschodzie fa�szywe informacje. Kiedy
tylko zosta�a zamordowana jaka� wa�niejsza osoba, wszystko jedno, w Tokio,
Hongkongu, Malau czy Korei, natychmiast przerzucali�my tam Bourne'a, podsuwaj�c
sfabrykowane dowody i rozsy�aj�c wiadomo��, �e w�a�nie on jest za to
odpowiedzialny. W ko�cu sta� si� prawdziw� legend�. Przez trzy lata �y� w brudnym
�wiecie narkotyk�w, zwalczaj�cych si� gang�w i przest�pstw, a wszystko tylko w
jednym celu: by pewnego dnia wr�ci� do Europy i rzuci� wyzwanie Carlosowi,
odbieraj�c mu lukratywne kontrakty. Chodzi�o o to, �eby wywabi� Szakala na otwarte
pole i pos�a� mu kul� w �eb.
Cisza, jaka zapanowa�a w sali konferencyjnej, by�a pe�na napi�cia. Przerwa� j�
DeSole g�osem niewiele dono�niejszym od szeptu:
- Jaki cz�owiek m�g� podj�� si� takiego zadania? Conklin spojrza� na niego i
odpowiedzia� g�uchym tonem:
- Taki, dla kt�rego �ycie nie mia�o ju� wi�kszego sensu, by� mo�e ow�adni�ty nawet
pragnieniem �mierci... Przyzwoity cz�owiek, popchni�ty w ramiona "Meduzy" przez nie
daj�ce mu spokoju nienawi�� i rozgoryczenie.
By�y oficer CIA umilk�. Jego cierpienie a� nadto rzuca�o si� w oczy.
- M�w dalej, Aleks - odezwa� si� �agodnie Valentino. - To chyba jeszcze nie
wszystko, prawda?
- Oczywi�cie, �e nie. - Conklin zamruga� raptownie powiekami, wracaj�c do
tera�niejszo�ci. - W�a�nie my�la�em, jak okropnie musi si� teraz czu� z tymi
wszystkimi wspomnieniami... Jest tu jeszcze pewna analogia, kt�rej nie wzi��em
wcze�niej pod uwag�: �ona i dzieci.
- Jaka analogia? - zapyta� pochylony nad sto�em Casset, ze wzrokiem utkwionym
nieruchomo w twarzy Conklina.
- Wiele lat temu, podczas wojny w Wietnamie, nasz cz�owiek mieszka� w Phnom Penh i
by� znakomicie zapowiadaj�cym si� naukowcem, �onatym z Tajlandk�, kt�r� pozna�
jeszcze w Stanach, w szkole �redniej. Wraz z dwojgiem dzieci mieszkali nad samym
brzegiem rzeki. Pewnego dnia, kiedy kobieta i dzieciaki p�ywali w pobli�u domu,
nadlecia� zab��kany my�liwiec z Hanoi i zabi� ca�� tr�jk�. Nasz cz�owiek niemal
oszala�: rzuci� wszystko, przeni�s� si� do Sajgonu i wst�pi� do "Meduzy". Nie
potrafi� my�le� o niczym innym jak tylko o zabijaniu. Od tej pory nazywa� si� Delta
Jeden - w "Meduzie" nikt nie u�ywa� prawdziwych nazwisk. Uwa�ano go za najlepszego
dow�dc� dzia�aj�cych na zapleczu oddzia��w wroga, cho� cz�sto przekracza� rozkazy,
stosuj�c taktyk� spalonej ziemi.
- Mimo to najwyra�niej by� bardzo po�yteczny - zauwa�y� Valentino.
- Obchodzi�a go tylko jego prywatna wojna, im bli�ej Hanoi, tym lepiej. Wydaje mi
si�, �e pod�wiadomie szuka� pilota, kt�ry zabi� jego rodzin�... To jest w�a�nie ta
analogia. Wiele lat temu mia� �on� i dwoje dzieci i wszyscy troje zostali zabici na
jego oczach. Teraz ma inn� �on� i inne dzieci, ale musi z nimi ucieka� przed
Szakalem, bo grozi im �miertelne niebezpiecze�stwo. Naprawd� nie wiem, jak on to
wytrzyma.
Czterej m�czy�ni siedz�cy po przeciwnej stronie sto�u popatrzyli na siebie; przez
d�u�sz� chwil� �aden z nich sienie odzywa�, daj�c w ten spos�b Conklinowi czas na
och�oni�cie z emocji.
- Operacja maj�ca na celu wci�gni�cie Carlosa w pu�apk� musia�a mie� miejsce ponad
dziesi�� lat temu - przerwa� milczenie dyrektor CIA - natomiast wydarzenia w
Hongkongu s� znacznie �wie�szej daty. Czy te dwie sprawy maj� ze sob� jaki�
zwi�zek? Co mo�e nam pan powiedzie� o Hongkongu, nie wdaj�c si� w szczeg�y ani nie
wymieniaj�c �adnych nazwisk?
Aleks zacisn�� d�o� na lasce z tak� si��, �e zbiela�y mu palce.
- By�a to bez w�tpienia zarazem najbardziej obrzydliwa i niezwyk�a operacja, o
jakiej kiedykolwiek s�ysza�em. Z niek�aman� ulg� mog� stwierdzi�, �e my w Langley
nie brali�my udzia�u w przygotowaniu jej za�o�e�. Podejrzewam, �e wymy�lono j� w
samym piekle. Kiedy mnie w ni� wprowadzono, poczu�em autentyczne md�o�ci, zreszt�
tak samo jak McAllister, kt�ry siedzia� w niej od samego pocz�tku. W�a�nie dlatego
ryzykowa� potem w�asnym �yciem i o ma�o nie sko�czy� jako trup tu� za granic�
chi�sk� w Makau. Jego przeintelektualizowane poczucie przyzwoito�ci nie mog�o
pozwoli� na to, �eby porz�dny cz�owiek da� si� zabi� w imi� jakiej� obrzydliwej
strategii.
- To powa�ne oskar�enie - zauwa�y� Casset. - Co si� w�a�ciwie sta�o?
- Nasi ludzie zaaran�owali porwanie �ony Bourne'a, dzi�ki kt�rej ten cz�owiek
odzyska� pami�� i wr�ci� do normalnego �ycia. Pozostawili �lad prowadz�cy go za ni�
do Hongkongu.
- Po co, na lito�� bosk�? - wykrzykn�� Valentino.
- Bo na tym polega�a strategia, doskona�a i zarazem odra�aj�ca... Jak ju�
wspomnia�em, Jason Bourne sta� si� w Azji prawdziw� legend�. Co prawda znikn�� bez
�ladu z Europy, lecz w niczym nie umniejszy�o to s�awy, jak� cieszy� si� na Dalekim
Wschodnie, Nagle, nie wiadomo z jakiego powodu, w Makau zacz�� dzia�a� p�atny
morderca, kt�ry przybra� nazwisko Jason Bourne, Zab�jstwa nast�powa�y jedno po
drugim, rzadko w odst�pie tygodnia, nieraz wr�cz co par� dni. Za ka�dym razem na
miejscu zdarzenia znajdowano te same �lady, a policja otrzymywa�a od swoich
informator�w takie same doniesienia: Fa�szywy Bourne zabra� si� na serio do roboty,
poznawszy uprzednio i rozpracowawszy wszystkie sztuczki, jakich u�ywa� jego
pierwowz�r.
- Kto w zwi�zku z tym lepiej nadawa� si� do tego, �eby go wytropi� i
unieszkodliwi�, ni� ten, kto wymy�li� te sztuczki? - przerwa� dyrektor. - I czy
mo�na wyobrazi� sobie lepszy spos�b, �eby zmusi� go do dzia�ania, ni� uprowadzenie
jego �ony? Ale dlaczego? Co sprawi�o, �e Waszyngton tak bardzo si� w to
zaanga�owa�? Przecie� nie mieli�my z tym nic wsp�lnego.
- W gr� wchodzi�o znacznie powa�niejsze niebezpiecze�stwo. W�r�d klient�w
fa�szywego Bourne'a znalaz� si� pewien szaleniec z Pekinu, zdrajca, kt�ry chcia�
rozp�ta� na Dalekim Wschodzie potworn� burz�. Pragn�� za wszelk� cen� doprowadzi�
do zerwania chi�sko brytyjskiego uk�adu w sprawie Hongkongu, zmusi� Pekin do
wprowadzenia blokady kolonii i pogr��y� ca�y rejon w nieopisanym chaosie.
- To by oznacza�o wojn� - stwierdzi� spokojnie Casset. - Chi�czycy zaj�liby
Hongkong, a wszystkie pa�stwa musia�yby opowiedzie� si� za kt�r�� ze stron... Tak,
to by by�a po prostu wojna.
- W epoce strategicznej broni nuklearnej - uzupe�ni� dyrektor. - Jak daleko zasz�y
sprawy, panie Conklin?
- W masakrze, jaka mia�a miejsce w Koulunie, zgin�� wicepremier Chi�skiej Republiki
Ludowej. Morderca zostawi� Ha miejscu zbrodni swoj� wizyt�wk�: Jason Bourne.
- Bo�e! On musia� zosta� powstrzymany! - wybuchn�� dyrektor, kurczowo �ciskaj�c w
palcach fajk�.
- I zosta� - odpar� Aleks, opieraj�c lask� o kraw�d� sto�u. - Przez jedynego
cz�owieka, kt�ry m�g� tego dokona�: przez naszego Jasona Bourne'a... To wszystko,
co mog� wam teraz powiedzie�. Jeszcze tylko powt�rz�, �e ten cz�owiek zn�w jest
teraz w kraju z �on� i dzie�mi, �cigany przez Carlosa. Szakal nie spocznie, dop�ki
nie b�dzie mia� ca�kowitej pewno�ci, �e jedyny cz�owiek, kt�ry mo�e go rozpozna�,
nie �yje. Musicie uruchomi� wszystkie doj�cia, jakie mamy w Pary�u, Londynie,
Rzymie, Madrycie... Szczeg�lnie w Pary�u. Kto� musi co� wiedzie�. Gdzie jest teraz
Carlos? Gdzie ma swoje przycz�ki w Stanach? Jeden z nich na pewno jest tutaj, w
Waszyngtonie, bo uda�o mu si� odnale�� mnie i Panova! - Emerytowany funkcjonariusz
CIA bezwiednie po�o�y� d�o� na uchwycie laski, wpatruj�c si� w okno niewidz�cym
spojrzeniem. - Nie rozumiecie? - zapyta� cicho, jakby m�wi� do same go siebie. -
Nie mo�emy do tego dopu�ci�! Po prostu nie mo�emy!
W sali ponownie zapad�a cisza, podczas kt�rej ludzie kieruj�cy Centraln� Agencj�
Wywiadowcz� wymienili szybkie spojrzenia. Cho� �aden z nich nie odezwa� si� ani
s�owem, osi�gn�li porozumienie, spojrzenia trzech par oczu spocz�y bowiem na
Cassecie. M�czyzna skin�� g�ow�, przyjmuj�c wyb�r, i zwr�ci� si� do Conklina:
- Aleks, zgadzam si�, �e wszystkie poszlaki wskazuj� na Carlosa, ale zanim
uruchomimy naszych ludzi w Europie, musimy mie� co do tego absolutn� pewno��. Nie
mo�emy sobie pozwoli� na wszcz�cie fa�szywego alarmu, bo wtedy poka�emy Szakalowi,
jak bardzo wra�liwi jeste�my na punkcie wszystkiego, co dotyczy Jasona Bourne'a. Z
tego, co m�wi�e�, wynika�o, �e szansa na zwabienie go podczas operacji "Treadstone-
71" istnia�a tylko dlatego, �e od ponad dziesi�ciu lat w jego pobli�u nie kr�ci�
si� �aden z naszych agent�w.
Conklin przygl�da� si� uwa�nie skupionej, wyrazistej twarzy Charlesa Casseta.
- Chcesz mi zasugerowa�, �e je�li si� myl� i Szakal nie ma z tym nic wsp�lnego, to
naruszymy goj�c� si� od trzynastu lat ran�, podsuwaj�c mu jednocze�nie kusz�c�
propozycj� wyr�wnania dawnych rachunk�w.
- Chyba w�a�nie to mia�em na my�li.
- Nieg�upio to wykombinowa�e�, Charlie... Rzeczywi�cie, opieram si� wy��cznie na
poszlakach. Co prawda przeczucie m�wi mi, �e mam racj�, ale poszlaki nie s� jeszcze
dowodami...
- Wola�bym zaufa� twojemu przeczuciu ni� raportom dziesi�ciu naszych najlepszych
analityk�w...
- Ja te� - wtr�ci� si� Valentino. - Pi�� albo sze�� razy wyci�gn��e� na szych ludzi
z beznadziejnych sytuacji, kiedy wszystko wskazywa�o na to, �e mylisz si� w swoich
ocenach. Jednak mimo to musz� przyzna�, �e obawy Charliego nie s� zupe�nie
bezpodstawne. Przypu��my, �e to jednak nie Car- los? Nie tylko skierujemy na
fa�szywy trop naszych ludzi w Europie, ale co gorsza, zmarnujemy mas� czasu.
- W takim razie zostawmy Europ� w spokoju... - mrukn�� Aleks jakby do samego
siebie. - Przynajmniej na razie. Zajmijmy si� tymi sukinsynami, kt�rych mamy tutaj.
Trzeba ich zidentyfikowa�, przechwyci� i wyci�gn�� z nich wszystko, co wiedz�.
Chwycili ju� m�j trop, wi�c mog� stanowi� przyn�t�.
- To by wymaga�o znacznego zmniejszenia ochrony, jak� przewidzia�em dla pana i
doktora Panova - zauwa�y� dyrektor.
- Wi�c prosz� j� zmniejszy�, sir. - Aleks spogl�da� na przemian na Casseta i
Valentina. - Damy sobie rad�, je�li wy dwaj zechcecie mnie wys�ucha� i zrobi�, co
wam powiem! - o�wiadczy� podniesionym g�osem.
- Nie bardzo wiemy, co to w�a�ciwie mo�e by� - mrukn�� Casset. - �lad prowadzi za
granic�, ale jak na razie wszystko dzieje si� tutaj, u nas... Powinni�my chyba
w��czy� w to FBI...
- Nie ma mowy! - krzykn�� Conklin. - Nie mo�e o tym wiedzie� nikt opr�cz os�b,
kt�re s� teraz w tym pokoju!
- Daj spok�j, Aleks - powiedzia� Valentino, kr�c�c powoli g�ow�. - Jeste� na
emeryturze. Nie mo�esz ju� wydawa� rozkaz�w.
- Dobrze, skoro tego chcecie! - o�wiadczy� Conklin, podnosz�c si� � trudem z
krzes�a i opieraj�c na lasce. - Id� st�d prosto do Bia�ego Domu, do
przewodnicz�cego Agencji Bezpiecze�stwa Narodowego, niejakiego McAllistera!
- Prosz� siada�! - odezwa� si� nie znosz�cym sprzeciwu tonem dyrektor CIA. - Jestem
na emeryturze. Nie mo�e pan ju� wydawa� mi rozkaz�w.
- Nawet mi to przez my�l nie przesz�o. Po prostu chodzi mi o pa�skie �ycie. O ile
dobrze rozumiem, pa�skie propozycje opieraj� si� na w�tpliwym za�o�eniu, jakoby
ten, kto strzela� do pana wczoraj wieczorem, chcia� chybi�, �eby nast�pnie schwyta�
pana podczas og�lnego zamieszania.
- To do�� daleko id�cy wniosek...
- Oparty na do�wiadczeniu zdobytym podczas kilkudziesi�ciu operacji, jakimi
kierowa�em zar�wno tu, jak i w marynarce, w miejscach, kt�rych nie widzia� pan
nigdy nawet na mapie, a ich nazw nie potrafi�by pan za nic wym�wi� - powiedzia�
twardym, rozkazuj�cym tonem dyrektor, opar�szy �okcie na por�czach fotela. - Dla
pa�skiej informacji, Conklin, nie spad�em z drzewa w mundurze admira�a prosto na
stanowisko dow�dcy Wywiadu Marynarki. Bytem przez kilka lat jednym z SEALs i bra�em
udzia� w wypadach z okr�t�w podwodnych do port�w w Kesongu i Hajfongu. Zna�em
osobi�cie kilku drani z "Meduzy" i ka�dego z nich ch�tnie bym w�asnor�cznie
wyko�czy�. Teraz pan opowiada mi o jedynym, kt�ry na to nie zas�u�y�, kt�ry sta�
si� fa�szywym Jasonem Bourne'em, i ch�tnie odci��by pan sobie jaja i wypru� serce,
�eby tylko nic mu si� nie sta�o i �eby nie wszed� Szakalowi pod luf�... Niech pan
wreszcie przestanie pieprzy�, Conklin, tylko powie mi jasno i wyra�nie: chce pan ze
mn� pracowa� czy nie?
Na twarzy Aleksa pojawi� si� lekki u�miech. Podesz�y wiekiem m�czyzna usiad� powoli
na swoim miejscu.
- Wspomnia�em panu, sir, �e nie mia�em nic przeciwko pa�skiej nominacji. Wtedy
kierowa�em si� tylko intuicj�, ale teraz ju� wiem, dlaczego: by� pan cz�owiekiem z
pierwszej linii... B�d� z panem pracowa�.
- Znakomicie - powiedzia� dyrektor. - Otoczymy pana dyskretn� opiek� i b�dziemy si�
modli�, �eby rzeczywi�cie chcieli pana �ywego, bo przecie� nie damy rady obstawi�
ka�dego okna i dachu. Mam nadziej�, �e zdaje pan sobie spraw� z ryzyka.
- Tak. Chc� te� pogada� z Mo Panovem, bo dwa kawa�ki przyn�ty s� znacznie lepsze od
jednego.
- Nie mo�esz go w��cza�, Aleks - sprzeciwi� si� Casset. - Nie jest jednym z nas.
Zreszt� dlaczego mia�by si� zgodzi�?
- Dlatego, �e jest jednym z nas i naprawd� b�dzie lepiej, je�li si� do niego
zwr�c�. Gdybym tego nie zrobi�, wstrzykn��by mi strychnin� wymieszan� z wirusami
grypy. Musicie wiedzie�, �e on tak�e by� w Hongkongu z pobudek bardzo podobnych do
moich. Wiele lat temu, w Pary�u, chcia�em zabi� mego najlepszego przyjaciela, bo
pope�ni�em okropny b��d, uwierzywszy w to, �e zdradzi�, podczas gdy on tylko
utraci� pami��. W kilka dni p�niej Morris Panov, jeden z najlepszych psychiatr�w w
tym kraju, lekarz nie znosz�cy tak teraz popularnego psychoanalitycznego be�kotu,
zosta� poproszony o to, �eby na podstawie hipotetycznego opisu zachowa� wyda�
opini� o pewnym cz�owieku. Chodzi�o o g��boko zakonspirowanego agenta, chodz�c�
bomb� zegarow� z g�ow� wype�nion� tysi�cem tajemnic, kt�ry nagle nie wytrzyma�
napi�cia... Na podstawie diagnozy postawionej przez Mo w ci�gu kilkunastu sekund
niewinny, pozbawiony pami�ci cz�owiek o ma�o co nie zosta� rozwalony na strz�py w
zasadzce, kt�r� przygotowali�my na Siedem dziesi�tej Pierwszej Ulicy Kiedy to, co z
mego zosta�o, jednak prze�y�o, Panov za��da�, �eby wyznaczy� go jako jedynego
psychiatr�. Nigdy sobie nie wybaczy� tamtego b��du. Go by�cie zrobili, b�d�c w jego
sytuacji, gdybym nie powt�rzy� wam tego, o czym teraz m�wimy?
- Masz racj� - skin�� g�ow� DeSole. - Zastrzyk strychniny z wirusami grypy.
- Gdzie teraz jest Panov? - zapyta� Casset.
- W hotelu Brookshire w Baltimore, pod nazwiskiem Morris. Phillip Morris. Odwo�a�
na dzisiaj wszystkie wizyty, bo ma gryp�.
- W takim razie trzeba bra� si� do roboty - stwierdzi� dyrektor CIA, otwieraj�c
le��cy przed nim du�y notatnik w ��tych ok�adkach. - Przy okazji, Aleks: �aden
cz�owiek z pierwszej linii nie przejmuje si� stopniami ani stanowiskami i nie
b�dzie ufa� nikomu, kto nie potrafi przekonuj�co zwraca� si� do niego po imieniu.
Jak dobrze wiesz, nazywam si� Holland, a na imi� mam Peter. Od tej chwili ty jeste�
Aleks, a ja Peter, rozumiesz?
- Rozumiem... Peter. W SEALs musia� by� z ciebie niez�y sukinsyn.
- Dop�ki jestem tu, gdzie jestem - mam na my�li miejsce, nie stanowisko - mo�emy
przyj��, �e by�em po prostu kompetentny.
- Pierwsza linia - mrukn�� z satysfakcj� Conklin.
- Skoro jednak zrezygnowali�my z dyplomatycznych konwenans�w, mog� ci w zaufaniu
powiedzie�, �e istotnie by�em cholernym sukinsynem. Oczekuj� dzia�ania
profesjonalnego, a nie emocjonalnego, czy to jasne?
- Ja zawsze jestem profesjonalist�, Peter. Emocjonalne zaanga�owanie w zadanie nie
jest niczym szkodliwym, ale realizacja wymaga zimnej krwi i zachowania dystansu.
Nigdy nie by�em w SEALs, ty cholerny sukinsynu, lecz ja r�wnie� jestem tu, gdzie
jestem, cho� stary i kulawy, a to oznacza, �e tak�e jestem kompetentny.
Na twarzy Hollanda pojawi� si� niemal m�odzie�czy u�miech, nie pasuj�cy zupe�nie do
przypr�szonych siwizn� skroni. By� to u�miech zawodowca zadowolonego z tego, �e nie
musi ju� zaprz�ta� sobie g�owy problemami dow�dcy i mo�e znale�� si� z powrotem w
�wiecie, w kt�rym czuje si� najlepiej.
- Wygl�da na to, �e uda nam si� jako� dogada� - powiedzia�, a potem, jakby chc�c
si� pozby� ostatniej oznaki dyrektorskiego presti�u, po�o�y� na stole fajk�,
wyci�gn�� z kieszeni pude�ko papieros�w, wsadzi� jednego do ust i zapaliwszy go,
zacz�� pisa� w notatniku. - Do diab�a z FBI - o�wiadczy�. - B�dziemy korzysta�
wy��cznie z naszych ludzi, ale najpierw sprawdzimy ka�dego z nich pod mikroskopem.
Charles Casset, szczup�y, nadzwyczaj inteligentny kandydat do obj�cia w przysz�o�ci
funkcji dyrektora CIA, usiad� g��biej na krze�le i westchn��.
- Dlaczego mam niemi�e przeczucie, �e ani na chwil� nie b�d� m�g� was spu�ci� z
oka?
- Dlatego �e w g��bi duszy jeste� analitykiem, Charlie - odpowiedzia� Holland.
Zadaniem kontrolowanej obserwacji jest zdemaskowanie tych, kt�rzy �ledz� poddany
jej obiekt, i ewentualne ich przechwycenie, w zale�no�ci od strategii post�powania.
W tym wypadku chodzi�o o schwytanie w pu�apk� agent�w Szakala, kt�rzy zwabili
Conklina i Panova do weso�ego miasteczka w Baltimore. W wyniku trwaj�cej ca�� noc i
niemal ca�y nast�pny dzie� pracy uda�o si� skompletowa� grup� operacyjn� z�o�on� z
o�miu agent�w, ustali� dok�adnie trasy, kt�rymi w ci�gu nast�pnych dwudziestu
czterech godzin mieli si� porusza� Conklin i Panov (zabezpieczane przez
zmieniaj�cych si� cz�sto, uzbrojonych profesjonalist�w), a wreszcie obmy�li�
mo�liwie najdogodniejsze miejsce i termin spotkania: wczesnym �witem w Smithsonian
Institution. W�a�nie wtedy Dionaea muscipula mia�a zatrzasn�� sw�j kielich.
Conklin przystan�� w niewielkim, s�abo o�wietlonym holu na parterze domu, w kt�rym
mieszka�, i mru��c z wysi�ku oczy, spojrza� na zegarek: dok�adnie 2.35 w nocy.
Pchn�wszy ci�kie drzwi, wyszed�, utykaj�c, na wymar�� ulic�. Zgodnie z planem
skierowa� si� w lewo, utrzymuj�c ustalone tempo marszu; mia� dotrze� do rogu ulicy
nie p�niej i nie wcze�niej ni� o 2.38. Nagle drgn�� nerwowo, w zacienionej bramie
po prawej stronie dostrzeg� bowiem sylwetk� jakiego� cz�owieka. Zmuszaj�c si� do
zachowania spokoju, si�gn�� do r�koje�ci ukrytej pod po�� marynarki automatycznej
beretty. W opracowanym z najwi�ksz� dok�adno�ci� planie nie by�o miejsca dla
kryj�cego si� w bramie cz�owieka! W chwil� potem jednak odpr�y� si�, doznaj�c
jednocze�nie uczucia ulgi i czego� w rodzaju wyrzut�w sumienia; stoj�ca w cieniu
posta� okaza�a si� odzianym w mocno sfatygowane ubranie starym m�czyzn�, jednym z
bezdomnych, kt�rych tak wielu �y�o w tym obfituj�cym we wszelakie dobra kraju.
Dotar�szy do rogu, Aleks us�ysza� ciche, pojedyncze pstrykni�cie palcami; przeszed�
na drug� stron� alei i ruszy� przed siebie chodnikiem, mijaj�c wylot w�skiej,
bocznej uliczki. Wylot uliczki... Kolejna sylwetka, jeszcze jeden stary cz�owiek w
zniszczonym ubraniu, drepcz�cy chwiejnie na granicy cienia. Odrzucona przez
spo�ecze�stwo jednostka, strzeg�ca swojej betonowej jaskini. W ka�dej innej
sytuacji Conklin podszed�by do nieszcz�nika i da� mu kilka dolar�w, ale nie teraz.
Czeka�a go d�uga droga, kt�r� musia� przeby� w okre�lonym niemal co do minuty
czasie.
Zbli�aj�c si� do skrzy�owania, Morris Panov wci�� jeszcze nie m�g� doj�� do siebie
po niezwyk�ej rozmowie telefonicznej, jak� odby� dziesi�� minut temu. Usi�owa�
przypomnie� sobie szczeg�y tajemniczego planu, jaki mu przekazano, i ba� si�
spojrze� na zegarek, by sprawdzi�, czy trzyma si� ustalonego harmonogramu,
powiedziano mu bowiem wyra�nie, �eby tego nie robi�... Dlaczego oni nie ubywaj�
zwyk�ych okre�le�, takich jak "oko�o tej i tej godziny" albo "w przybli�eniu o..",
tylko bez przerwy m�wi� o jakim� "przedziale czasowym, jakby lada chwila mia�o
doj�� do inwazji obcych wojsk na Waszyngton? Mimo to szed� nadal r�wnym krokiem,
przecinaj�c ulice, przez kt�re kazano mu przej��, i maj�c nadziej�, �e jaki�
niewidzialny zegar utrzymuje go w granicach tych cholernych "przedzia��w czasowych"
ustalonych na trawniku w miejscowo�ci Vienna w stanie Wirginia, gdzie kazano mu
chodzi� w t� i z powrotem mi�dzy dwoma wetkni�tymi w ziemi� ko�kami. Wirginia.,.
Dla Davida Webba zrobi�by dos�ownie wszystko, ale to przecie� jest czyste
szale�stwo! Nie, oczywi�cie, �e nie. Gdyby tak by�o, nie zwr�ciliby si� do niego.
Go to? Ukryta w cieniu twarz, zwr�cona w jego stron� tak samo jak te dwie przedtem!
Przycupni�ty na kraw�niku stary m�czyzna, spogl�daj�cy na niego b�yszcz�cymi od
alkoholu oczami. Tamci tak�e byli starzy, nawet bardzo starzy, poruszaj�cy si� z
najwy�szym trudem, i wszyscy wpatrywali si� w niego! Bo�e, powinien chyba
pow�ci�gn�� wodze wyobra�ni. Przecie� miasta roi�y si� od starych, ca�kowicie
nieszkodliwych ludzi, kt�rzy znale�li si� na ulicy z powodu choroby lub ub�stwa.
Jeszcze jeden! Mi�dzy zamkni�tymi stalowymi kratami wej�ciami do dw�ch sklep�w. Ten
r�wnie� go obserwowa�. Przesta�! Masz ju� przywidzenia! Czy jednak na pewno?
Oczywi�cie, �e tak. Id� tak jak do tej pory, tylko tego od ciebie oczekuj�. Dobry
Bo�e, nawet tam, po drugiej stronie ulicy... Id�!
Rozleg�y, o�wietlony blaskiem ksi�yca teren wok� Smithsonian Institution sprawia�,
�e dwie sylwetki, kt�re spotka�y si� na skrzy�owaniu �cie�ek, a nast�pnie
skierowa�y si� ku pobliskiej �awce, wydawa�y si� karykaturalnie ma�e. Conklin
usiad� powoli, opieraj�c si� na lasce, podczas gdy Mo Panov rozgl�da� si� nerwowo
dooko�a, jakby w oczekiwaniu na co� zupe�nie niespodziewanego. By�a 3.28 nad ranem,
a jedynymi odg�osami, jakie dociera�y do ich uszu, by�o przyt�umione cykanie
�wierszczy i delikatny szelest poruszanych powiewami letniego wiatru ga��zi. Po
chwili Panov usiad� ostro�nie obok Aleksa.
- Widzia�e� co� po drodze? - zapyta� Conklin.
- Nie jestem pewien - odpar� psychiatra. - Czuj� si� tak samo zagubiony jak w
Hongkongu, ale tam przynajmniej wiedzieli�my, dok�d idziemy i z kim mamy si�
spotka�. Wy wszyscy naprawd� macie �wira.
Aleks u�miechn�� si� lekko.
- Sam sobie zaprzeczasz, Mo. Powiedzia�e� mi przecie�, �e jestem ju� zdrowy.
- Naprawd�? Ach, tamto to by�a zaledwie natr�tna depresja maniakalna granicz�ca z
przedwczesnym ot�pieniem, a to jest prawdziwy ob��d! Sp�jrz na zegarek, dochodzi
wp� do czwartej rano. Normalni ludzie �pi� o tej porze w ��kach.
Aleks spojrza� na twarz Panova, o�wietlon� przy�mionym blaskiem odleg�ej latarni.
- Powiedzia�e�, �e nie jeste� pewien. Co to znaczy?
- A� wstyd mi o tym m�wi�. Zbyt cz�sto powtarza�em pacjentom, �e wymy�laj� sobie
r�ne rzeczy po to, by uzasadni� sw�j irracjonalny l�k.
- O czym ty gadasz, do diab�a?
- Chodzi o swoiste przeniesienie...
- Daj spok�j, Mo! - przerwa� mu Conklin. - Co ci� zaniepokoi�o? Co zobaczy�e�?
- Ludzi... Przygarbionych, poruszaj�cych si� powoli, z trudem... Nie tak jak ty,
Aleks, ze wzgl�du na jak�� u�omno��, ale z racji wieku. Starych, zniszczonych
�yciem ludzi, kryj�cych si� w bocznych uliczkach i snuj�cych si� wzd�u� mur�w.
Spotka�em ich czterech lub pi�ciu. Raz czy dwa niewiele brakowa�o, �ebym wezwa�
wasz� obstaw�, ale w ostatniej chwili opanowa�em si� i powiedzia�em sobie:
cz�owieku, jeste� przewra�liwiony, bierzesz bezdomnych
nieszcz�nik�w za kogo�, kim nie s�, i widzisz rzeczy, kt�rych nie ma.
- Nieprawda! - szepn�� z naciskiem Conklin. - To, co widzia�e�, istnia�o naprawd�,
bo ja widzia�em to samo! Takich samych starych ludzi w zniszczonych ubraniach,
poruszaj�cych si� jeszcze wolniej ode mnie... Co to mo�e oznacza�? Czego oni chc�?
Kim s�?
Kroki. Powolne, niepewne, a w chwil� potem w opustosza�ej alejce pojawili si� dwaj
niewysocy, starzy m�czy�ni. Na pierwszy rzut oka niczym si� nie r�nili od cz�onk�w
rosn�cej szybko armii bezdomnych n�dzarzy, lecz zaraz potem uwag� obserwatora
zwraca�a ich nieco wi�ksza pewno�� siebie Jakby tej powolnej w�dr�wce przy�wieca�
jednak jaki� cel. Zatrzymali si� sze�� metr�w od �awki, z twarzami ukrytymi w
g��bokim cieniu.
- To dziwna godzina i niezwyk�e miejsce jak na spotkanie dw�ch tak elegancko
ubranych d�entelmen�w - odezwa� si� stoj�cy po lewej stronie. Mia� wysoki g�os i
dziwny akcent. - Czy jeste�cie pewni, �e wolno wam zajmowa� miejsce odpoczynku
tych, kt�rym powodzi si� znacznie gorzej ni� wam?
- Dooko�a jest wiele wolnych �awek - odpar� uprzejmie Aleks. - Czy ta jest
zarezerwowana?
- Tutaj nie rezerwuje si� miejsc - powiedzia� drugi starzec. M�wi� po angielsku
wyra�nie i poprawnie, lecz nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e nie jest to jego ojczysty
j�zyk. - Po co tu przyszli�cie?
- A co to pana obchodzi? - zapyta� Conklin. - To prywatne spotkanie w interesach.
- Interesy o tej porze i w tym miejscu? - zdziwi� si� pierwszy m�czyzna,
rozgl�daj�c si� dooko�a.
- Powtarzam jeszcze raz, �e to nie raz, interes i �e by�oby lepiej, gdy by�cie
zostawili nas w spokoju.
- C�, interes to interes - mrukn�� drugi starzec.
- O co mu chodzi, do diab�a? - szepn�� do Conklina zdumiony Panov.
- Spokojnie - odpar� jeszcze ciszej Aleks. - Zaraz si� dowiemy. - Emerytowany
oficer wywiadu uni�s� g�ow� i spojrza� na dw�ch intruz�w. - Proponuj�, panowie,
�eby�cie ju� sobie poszli.
- Interes to interes - powt�rzy� stoj�cy po prawej stronie odziany w �ach many
m�czyzna i skierowa� na chwil� g�ow� w stron� swego towarzysza.
- Nie wydaje mi si�, �eby�my mogli ubi� ze sob� jaki� interes, wi�c...
- Tego nigdy nie wiadomo - przerwa� Conklinowi pierwszy starzec, kr�c�c powoli
g�ow�. - Co by pan powiedzia� na to, gdyby�my mieli panu do przekazania wiadomo�� z
Makau?
- Co takiego? - nie wytrzyma� Panov.
- Zamknij si�, Mo! - szepn�� Aleks, nie spuszczaj�c oczu z nieznajomego. - A c� my
mo�emy mie� wsp�lnego z Makau? - zapyta� oboj�tnym tonem.
- Chce si� z wami spotka� wielki taipan. Najwi�kszy w ca�ym Hongkongu.
- Po co?
- �eby da� wam du�o pieni�dzy. W zamian za pewn� przys�ug�.
- Jak� przys�ug�?
- Mamy wam przekaza�, �e zab�jc� powr�ci�. Taipan chce, �eby�cie go znale�li
- S�ysza�em ju� kiedy� t� histori�. Jest nudna, a w dodatku stara.
- O tym b�dzie pan rozmawia� z wielkim taipanem, nie z nami. On czeka na was.
- Gdzie?
- W ogromnym hotelu.
- W kt�rym?
- Mamy przekaza�, �e jest tam du�y, zamsze zat�oczony hol, a nazwa ma zwi�zek z
przesz�o�ci� tego kraju.
- Jest tylko jeden taki hotel: Mayflower. - Conklin skierowa� te s�owa do wszytego
w klap� marynarki mikrofonu.
- Skoro pan tak twierdzi.
- Pod jakim nazwiskiem jest tam zameldowany?
- Zameldowany?
- Musia� wcze�niej zarezerwowa� pok�j, tak jak wy rezerwujecie tutaj �awki. O kogo
mamy pyta�?
- O nikogo. Sekretarz taipana spotka was w holu.
- Czy to ten sam sekretarz, kt�ry spotka� si� z wami?
- Prosz�?
- Kto kaza� wam nas �ledzi�?
- Nie wolno nam o tym m�wi� i nic nie powiemy.
- Bra� ich! - rykn�� Conklin przez rami� i w tej samej chwili alejk� zala�y
strumienie �wiat�a mocnych reflektor�w, wydobywaj�c z ciemno�ci orientalne rysy obu
m�czyzn. Zza drzew i krzew�w wysz�o dziewi�ciu funkcjonariuszy CIA z d�o�mi
ukrytymi pod po�ami marynarek. �mierciono�ne narz�dzia pozosta�y jednak na swoim
miejscu, poniewa� nic nie wskazywa�o na to, �eby mia�a zaj�� konieczno�� u�ycia
broni.
W sekund� p�niej, nim ktokolwiek zd��y� si� zorientowa�, taka konieczno�� jednak
zasz�a. Gdzie� w ciemno�ci otaczaj�cej o�wietlon� blaskiem reflektor�w alejk�
rozleg�y si� dwa strza�y i dwa pociski rozerwa�y gard�a sko�nookich pos�a�c�w.
Funkcjonariusze Agencji rzucili si� na ziemi�, a Conklin chwyci� Panova za rami� i
powali� go na �wir przed �awk�, b�d�c� jedyn� dost�pn� dla nich w tej chwili
ochron�/Oddzia� z Langley zerwa� si� niemal natychmiast na nogi i wchodz�cy w jego
sk�ad weterani wielu niebezpiecznych operacji, w�r�d nich by�y komandos a obecnie
dyrektor CIA Peter Holland, pop�dzili zygzakiem z odbezpieczon� broni� w kierunku
miejsca, z kt�rego pad�y strza�y. Po chwili ciemno�� rozdar� w�ciek�y okrzyk.
- Cholera! - zakl�� Holland, �wiec�c latark� mi�dzy pniami drzew. - Uciekli.
- Sk�d pan wie?
- Sp�jrz na traw�, synu, i na �lady but�w To byli fachowcy. Przystan�li tylko na
chwil�, �eby odda� strza�ka potem od razu rzucili si� do ucieczki. Widzisz te smugi
na trawie? W�a�nie t�dy biegli. Mo�ecie da� sobie spok�j. Ju� ich tutaj nie ma, bo
gdyby byli, wstrzeliliby nas przez okna do �rodka
budynku.
- Nie ma co, prawdziwy fachowiec - mrukn�� Aleks do zdumionego i przestraszonego
Panova, podnosz�c si� z trudem z ziemi. Psychiatra podszed� szybkim krokiem do
le��cych nieruchomo Azjat�w.
- M�j Bo�e, obaj nie �yj�! - wykrzykn��, ujrzawszy rozszarpane pociskami gard�a. -
Tak samo jak w weso�ym miasteczku!
- To wiadomo�� - skin�� g�ow� Conklin, krzywi�c si� z niesmakiem. - Nale�a�o
posypa� �lady sol� - doda� tajemniczo.
- Co ty wygadujesz? - zapyta� Panov, spogl�daj�c ze zdumieniem na by�ego
funkcjonariusza wywiadu.
- Nie byli�my wystarczaj�co ostro�ni.
- Aleks! - rykn�� Holland, podbiegaj�c do �awki. - S�ysza�em ci�, ale to, co si�
sta�o, przekre�la pomys� z hotelem - wysapa�. - Nie mo�esz tam i��. Nie pozwalam
ci.
- To przekre�la wi�cej ni� tylko ten jeden pomys�. To nie Szakal, tylko Hongkong!
Przes�anki by�y prawid�owe, ale zawiod�o mnie przeczucie.
- Go chcesz teraz zrobi�? - zapyta� spokojnie dyrektor CIA,
- Nie wiem - odpar� z b�lem w g�osie Conklin.- Pomyli�em si�... Przede wszystkim
spr�buj� dotrze� do naszego cz�owieka.
- Rozmawia�em z Davidem... To znaczy z nim, przed godzin� - odezwa� si� Panov.
- Rozmawia�e�? - wykrzykn�� Aleks. - Jak? Przecie� jest p�no, a ty by�e� w domu,
nie w biurze!
- Jak wiesz, mam automatyczn� sekretark� - odpar� psychiatra. - Gdybym odbiera�
wszystkie telefony po p�nocy, rano nigdy nie wsta�bym do pracy. Tym razem jednak
w��czy�em g�os, bo i tak nie spa�em, a poza tym szykowa�em si� do wyj�cia.
Powiedzia� tylko: "Skontaktuj si� ze mn�", i roz��czy� si�, zanim zd��y�em
doskoczy� do s�uchawki. Oczywi�cie, natychmiast do niego zadzwoni�em.
- Zadzwoni�e� do niego? Ze swojego telefonu?
- No... tak - odpar� z wahaniem Panov. - By� ostro�ny i m�wi� bardzo szybko. Chcia�
nas poinformowa�, �e "M" - tak w�a�nie j� nazwa�, "M" - odlatuje z dzie�mi z samego
rana, Zaraz potem od�o�y� s�uchawk�.
- W takim razie mo�emy za�o�y�, �e maj� ju� jego nazwisko i adres '- powiedzia�
Holland. - Niewykluczone, �e przechwycili r�wnie� sam� wiadomo��.
- Co najwy�ej rejon, w jakim mieszka - odezwa� si� Conklin. - By� mo�e tak�e
wiadomo��, ale nie ma mowy o �adnym adresie ani nazwisku.
- Najdalej rano b�d� mieli...
- Je�eli zajdzie potrzeba, to najdalej rano on b�dzie ju� w drodze na Ziemi�
Ognist�.
- Bo�e, co ja zrobi�em! - j�kn�� Panov.
- Dok�adnie to samo, co ka�dy inny zrobi�by na twoim miejscu - odpar� Aleks. - O
drugiej w nocy dzwoni do ciebie kto�, kogo masz i na kim ci zale�y, wi�c
kontaktujesz si� z nim najszybciej; jak tylko mo�esz. Teraz musimy tego dokona�
powt�rnie, nawet jeszcze szybciej. Wiemy ju�, �e to nie Carlos, ale kto�
dysponuj�cy tak�e ogromnymi mo�liwo�ciami, wi�kszymi, ni� mo�na by�o s�dzi�.
- Skorzystaj z telefonu w moim wozie - zaproponowa� Holland. - Prze ��cz� go na
zastrze�on� cz�stotliwo��. Nikt nie przechwyci rozmowy.
- Chod�my! - rzuci� Conklin i poku�tyka� najszybciej jak potrafi�, w kierunku
zaparkowanego przy trawniku samochodu dyrektora.
- David? M�wi Aleks.
- Masz niesamowite wyczucie, przyjacielu. W�a�nie wychodzili�my i gdyby Jamie nie
doszed� do wniosku, �e musi jeszcze si� za�atwi�, byliby�my ju� w samochodzie.
- Mo nic ci nie powiedzia�? U ciebie nikt nie odbiera�, wi�c zadzwoni�em do niego.
- Mo jest odrobin�... wstrz��ni�ty. Sam mi powiedz.
- Czy ten telefon jest bezpieczny? Co do jego mia�em pewne w�tpliwo�ci.
- Najbardziej, jak to tylko mo�liwe.
- Wysy�am Marie i dzieci na po�udnie. Daleko na po�udnie. Jest w�ciek�a jak diabli,
ale ju� wynaj��em rockwella na lotnisku Logan, wszystko szybko i bez �adnych
k�opot�w dzi�ki ustaleniom, kt�re poczyni�e� cztery lata temu.
Komputery pracowa�y, a� mi�o, i wszyscy byli bardzo uczynni. Startuj� o sz�stej,
zanim si� na dobre rozwidni. Chc�, �eby znikn�li st�d jak najpr�dzej.
- A ty? Co z tob�?
- Wr�c� do Waszyngtonu, do ciebie. Je�li Szakal przypomnia� sobie o mnie po tylu
latach, to chc� wiedzie�, co zamierzacie z tym pocz��. My�l�, �e m�g�bym si�
przyda�.. B�d� oko�o po�udnia.
- Nie, Davidzie. Nie dzi� i nie tutaj. Le� z Marie i dzie�mi. Zniknij z kraju.
Zosta� z rodzin� i Johnnym na wyspie.
- Nie mog�, Aleks. Gdyby� by� na moim miejscu, te� by� tego nie zrobi�. Moja
rodzina nigdy nie b�dzie naprawd� wolna, dop�ki Carlos �yje i dybie na ich �ycie,
- To nie jest Carlos - przerwa� mu Conklin.
- Co takiego? Przecie� wczoraj powiedzia�e�...
- Zapomnij o tym, co ci powiedzia�em. Myli�em si�. To co� ma zwi�zek z Hongkongiem
i Makau.
- Bzdura! Tamto jest ju� dawno sko�czone! Wszyscy nie �yj� i nie zosta� nikt, kto
mia�by pow�d mnie �ciga�!
- Ale pojawi� si� kto� nowy. "Najwi�kszy taipan w Hongkongu", wed�ug s��w naszego
ostatniego, reszt� ju� nie�yj�cego, informatora.
- Ich ju� nie ma, Aleks! Ca�y ten domek z kart Kuomintangu przesta� istnie�!
- Powtarzam jeszcze raz: pojawi� si� kto� nowy.
David Webb umilk�; po chwili w s�uchawce odezwa� si� lodowaty g�os Jasona Bourne'a:
- Opowiedz mi wszystko; czego si� dowiedzia�e�, z najdrobniejszymi szczeg�ami. Tam
u was co� si� wydarzy�o. Chc� wiedzie� co.
- Prosz� bardzo, ze szczeg�ami.
Emerytowany oficer wywiadu opisa� przygotowany przez Centraln� Agencj� Wywiadowcz�
plan, opowiedzia� o tym, jak zar�wno on, jak i Panov spotkali w drodze do parku
przy Smithsonian Institution wielu starych, kryj�cych si� w mroku m�czyzn, z
kt�rych dwaj podeszli do nich w alejce, wspominaj�c o Makau, Hongkongu i wielkim
taipanie, a wreszcie poinformowa� Bourne'a o �mierci obu pos�a�c�w.
- To Hongkong, Davidzie. �wiadczy o tym wzmianka o Makau. Przecie� w�a�nie tam
znajdowa�a si� g��wna kwatera tego samozwa�ca.
Odpowiedzia�a mu cisza, przerywana w regularnych odst�pach czasu szmerem oddechu
Jasona Bourne'a.
- Mylisz si�, Aleks - odezwa� si� wreszcie pe�nym zadumy g�osem. - To Szakal. Co
prawda poprzez Hongkong i Makau, ale na pewno Szakal.
- Gadasz bzdury! Carlos nie ma nic wsp�lnego z taipanami z Hongkongu ani
wiadomo�ciami z Makau! Ci starcy byli Chi�czykami, a nie Francuza mi, W�ochami albo
Niemcami. Ta sprawa ma korzenie w Azji, nie w Europie.
- On ufa wy��cznie starcom - ci�gn�� David Webb zimnym, opanowanym g�osem Jasona
Bourne'a. - "Starcy z Pary�a", tak si� ich nazywa. Tworz� jego siatk� w Europie, s�
kurierami. Kto m�g�by podejrzewa� starych, niedo��nych ludzi, �ebrak�w i
poruszaj�cych si� z trudem inwalid�w? Kto wpad�by na pomys�, �eby ich
przes�uchiwa�, a tym bardziej torturowa�? Zreszt� nawet w�wczas nie powiedzieliby
ani s�owa. Zawarli z nim uk�ad i dzia�a j� zupe�nie bezkarnie. Dla Carlosa.
Przez d�u�sz� chwil� Conklin wpatrywa� si� w desk� rozdzielcz� samochodu,
przera�ony g�uch� pustk�, wyra�nie s�yszaln� w g�osie przyjaciela, nie bardzo
wiedz�c, co w�a�ciwie powinien powiedzie�.
- Nie rozumiem ci� - wykrztusi� z trudem. - Wiem, �e jeste� zdenerwowany, tak jak
my wszyscy, ale czy m�g�by� wyra�a� si� nieco ja�niej?
- Prosz�? Ach, wybacz mi, Aleks. Cofn��em si� my�l� do dawnych czas�w, Carlos
przeczesywa� Pary� w poszukiwaniu starych ludzi, kt�rzy albo stali ju� nad
kraw�dzi� �mierci, albo zdawali sobie spraw� z tego, �e nie po- �yj� d�ugo, czy to
ze wzgl�du na wiek, czy trapi�ce ich choroby. Wszyscy mieli na koncie wi�ksze lub
mniejsze przest�pstwa. Wi�kszo�� z nas zapomina, �e tacy ludzie maj� cz�sto dzieci,
wnuki albo inne bliskie im osoby, kt�rych los nie jest im oboj�tny. Szakal
obiecywa� troszczy� si� o ich najbli�szych w zamian za wiern�, do�ywotni� s�u�b�.
Czy mo�na by�o odrzuci� tak� ofert�, maj�c jako alternatyw� n�dz� i cierpienie?
- Chcesz powiedzie�, �e mu wierzyli?
- Mieli ku temu, i ci�gle maj�, istotne powody. Liczne szwajcarskie banki wysy�aj�
co miesi�c wiele czek�w do spadkobierc�w tych ludzi w ca�ej Europie, od Morza
�r�dziemnego po Ba�tyk. Nie spos�b ustali� �r�d�a pieni�dzy, lecz ci, kt�rzy je
otrzymuj�, doskonale wiedz�, komu je zawdzi�czaj� i za co... Zapomnij o tajnych
aktach w Langley, Aleks. Carlos szuka� w Hongkongu i w�a�nie tam uda�o mu si�
natrafi� na �lad tw�j i Mo.
- W takim razie my te� troch� poszukamy. Przetrz��niemy ka�d� chi�sk� dzielnic�,
ka�d� orientaln� restauracj� i klub w promieniu pi��dziesi�ciu mil od Waszyngtonu.
- Nie r�bcie nic, dop�ki si� tam nie zjawi�, bo nie wiecie, czego szuka� ... Ja
wiem. To naprawd� wr�cz niesamowite. Szakal nawet nie podejrzewa, jak wielu rzeczy
nie mog� sobie jeszcze przypomnie�, ale nie wiadomo dlaczego uzna�, �e zapomnia�em
o starcach z Pary�a.
- Mo�e wcale tak nie jest, Davidzie. Mo�e w�a�nie liczy na to, �e pami�tasz. Mo�e
ta maskarada jest zaledwie wst�pem do prawdziwej pu�apki, kt�r� na ciebie zastawia.
- Je�li tak, to pope�ni� kolejny b��d.
- H�?
- Nie dam si� do niej zwabi�. Jason Bourne jest lepszy od niego.
Rozdzia� 4
David Webb wyszed� przez sterowane fotokom�rk� drzwi z zat�oczonej hali dworca
lotniczego, na chwil� przystan�� przed tablic� informacyjn�, po czym ruszy� w
kierunku parkingu przeznaczonego dla samochod�w pozostawianych na kr�tki post�j.
Zgodnie z planem mia� dotrze� do ostatniego rz�du pojazd�w, skr�ci� w lewo, potem w
prawo i i�� tak d�ugo, a� zobaczy pontiaca Le Mans model 1986 w kolorze srebrny
metalik, z ozdobnym krucyfiksem zawieszonym w oknie tylnych drzwi. Za kierownic�,
przy uchylonej szybie powinien siedzie� m�czyzna w bia�ej czapce. David ma podej��
do niego i powiedzie�: "Lot by� nadzwyczaj spokojny". Je�eli kierowca zdejmie
czapk� i uruchomi silnik, Webb po prostu wsi�dzie do samochodu, nie m�wi�c ju� ani
s�owa.
Tak tez si� sta�o. Kiedy ruszyli, kierowca wyj�� spod deski rozdzielczej mikrofon,
zbli�y� go do ust i powiedzia� cicho, lecz wyra�nie; "�adunek na pok�adzie. Prosz�
samochody ochrony o zaj�cie pozycji".
Skomplikowana procedura graniczy�a ze �mieszno�ci�, ale David doszed� do wniosku,
�e skoro Aleks Conklin zada� sobie do�� trudu, �eby z�apa� go telefonicznie tu�
przed jego odlotem z lotniska Logan, a w dodatku uczyni� to za pomoc� s�u�bowego,
specjalnie strze�onego przed pods�uchem aparatu Petera Hollanda, to musia�y istnie�
ku temu jakie� powody. Przemkn�a mu my�l, i� by� mo�e ma to jaki� zwi�zek z
telefonem od Mo Panova sprzed dziewi�ciu godzin. Do kolejnej rozmowy telefonicznej,
tej z Conklinem, w��czy� si� r�wnie� Holland, osobi�cie potwierdzaj�c pro�b�, a
w�a�ciwie ��danie, aby David zrezygnowa� z lotu rockwellem, pojecha� samochodem do
Hartfordu i dopiero tam wsiad� do zwyk�ego, rejsowego samolotu do Waszyngtonu. Na
koniec doda� tajemniczo, �e od tej pory nie mo�e by� mowy o �adnych kontaktach
telefonicznych ani o korzystaniu z rz�dowych b�d� prywatnych po��cze� lotniczych.
Wioz�cy Davida samoch�d b�yskawicznie opu�ci� teren dworca lotniczego. Webb odni�s�
wra�enie, i� min�o nie wi�cej ni� kilka minut, kiedy za szybami pojawi� si�
uciekaj�cy z du�� szybko�ci� do ty�u wiejski krajobraz, a wkr�tce potem niewielkie
miasteczka Wirginii. Skr�cili w zamkni�t� bram� drog� prowadz�c� do ogrodzonego
wysokim parkanem osiedla; na tablicy widnia�a nazwa Vienna Villas, znajduj�ce si� w
pobli�u miasteczko nazywa�o si� bowiem Vienna. Stra�nik zna� kierowc�, gdy� machn��
tylko r�k� i samoch�d przemkn�� pod uniesionym szlabanem. Dopiero wtedy kierowca po
raz pierwszy zwr�ci� si� bezpo�rednio do swego pasa�era:
- Osiedle zajmuje obszar pi�ciu akr�w i jest podzielone na pi�� r�wnych cz�ci, sir.
Cztery s� zupe�nie zwyczajne, ale pi�ta, najbardziej oddalona od bramy, stanowi
w�asno�� Agencji i jest specjalnie chroniona. To najzdrowsze miejsce pod s�o�cem,
sir.
- Wcale nie czu�em si� chory.
- Tutaj to panu na pewno nie grozi. Dyrektorowi bardzo zale�y na pa�skim zdrowiu.
- Mi�o mi, ale sk�d pan o tym wie? - Nale�� do zespo�u, sir.
- W takim razie jak si� pan nazywa?
Kierowca zamilk� na chwil�, a kiedy si� ponownie odezwa�, David odni�s�
nieprzyjemne wra�enie, i� cofa si� w przesz�o�� do czasu, o kt�rym, jak wiedzia�,
nigdy nie zdo�a zapomnie�.
- Tutaj nie mamy imion ani nazwisk, sir ani pan, ani ja. "Meduza".
- Rozumiem - odpar� Webb.
- Jeste�my na miejscu. - Samoch�d wjecha� na owalny podjazd i zatrzyma� si� przed
jednopi�trowym, utrzymanym w kolonialnym stylu budynkiem kt�rego bia�e kolumny
wygl�da�y jak wykonane z w�oskiego marmuru. - Prosz� o wybaczenie, sir, ale dopiero
teraz zauwa�y�em, �e nie ma pan �adnego baga�u.
- Rzeczywi�cie, nie mam - powiedzia� David i otworzy� drzwi.
Jak ci si� podoba moja tymczasowa nora? - zapyta� Aleks, wskazuj�c d�oni� na
gustownie urz�dzone wn�trze.
- Za �adnie i za czysto jak na zrz�dliwego starego kawalera - odpar� David. - A tak
w og�le, to od kiedy nabra�e� upodobania do zas�on w r�owe i ��te stokrotki?
- Poczekaj, a� zobaczysz tapet� w mojej sypialni. Jest w r�yczki.
- Nie jestem pewien, czy mam na to ochot�.
- U ciebie s� hiacynty. Jak si� domy�lasz, nie rozpozna�bym hiacynta nawet wtedy,
gdybym si� o niego potkn�� i zabi�, ale tak powiedzia�a pokoj�wka.
- Pokoj�wka?
- Pod pi��dziesi�tk�, czarna i zbudowana jak zapa�nik sumo. Pod kieck� nosi dwie
spluwy, a tak�e, jak g�osi plotka, kilka brzytew.
- Niez�a.
- �eby� wiedzia�. Nie po�o�y w �azience kostki myd�a ani rolki papieru toaletowego,
kt�re nie maj� piecz�tki Langley. Nie uwierzysz, ale ona ma dziesi�t� grup�
zaszeregowania, a niekt�rzy z tych pajac�w zostawiaj� jej jeszcze napiwki!
- Nie potrzebuj� przypadkiem kelnera?
- �wietna my�l: nasz wspania�y uczony, David Webb, kelnerem.
- Jason Bourne by� kiedy� kelnerem. Conklin natychmiast spowa�nia�.
- Przejd�my do niego - powiedzia� i poku�tyka� w kierunku fotela. - Aha, mia�e�
dzisiaj ci�ki dzie�, cho� jeszcze nawet nie min�o po�udnie, wi�c gdyby� chcia�
sobie przyrz�dzi� drinka, to znajdziesz wszystko za t� kotar� w kolorze biskupiego
fioletu... Nie patrz tak na mnie. Wiem, �e to biskupi fiolet, bo us�ysza�em to od
naszej czarnosk�rej Brunhildy.
Webb wybuchn�� dono�nym, szczerym �miechem.
- Chyba nie masz ju� z tym �adnych k�opot�w, prawda, Aleks?
- Jasne, �e nie. Czy musia�e� kiedykolwiek chowa� przede mn� butelki, kiedy do was
przyje�d�a�em?
- Nie, ale wtedy nie mieli�my da czynienia z �adn� stresuj�c�...
- Stres nie ma tu nic do rzeczy - przerwa� mu Conklin. - Podj��em okre�lon�
decyzj�, bo nie mia�em wyboru. Napij si�, Davidzie. Musimy porozmawia�, a wola�bym,
�eby� by� zupe�nie spokojny. Kiedy patrz� w twoje oczy, widz�, �e ca�y jeste�
podminowany.
- Sam mi kiedy� powiedzia�e�, �e zawsze mo�na pozna� to po oczach - zauwa�y� Webb,
odsuwaj�c kotar� i si�gaj�c po butelk� - Nie straci�e� jeszcze tej umiej�tno�ci,
prawda?
- Powiedzia�em ci, �e to wida� w g��bi oczu. Nigdy nie poprzestawaj na
powierzchownej obserwacji.,. Co z Marie i dzie�mi? Zdaje si�, �e odlecieli bez
�adnych problem�w?
- Na pewno, bo �l�cza�em z pilotem nad planem lotu tak d�ugo, �e w ko�cu kaza� mi
si� wynosi� albo samemu usi��� za sterami, - Webb nape�ni� szklank� i zasiad� w
fotelu vis- a- vis emerytowanego agenta CIA. - Gdzie jeste�my, Aleks? - zapyta�.
- Dok�adnie tam, gdzie byli�my wczoraj. �adnych zmian, je�li nie liczy� tego, �e Mo
nie zgodzi� si� zostawi� swoich pacjent�w. Dzi� rano goryle zameldowali si� u niego
w mieszkaniu, kt�re obecnie jest r�wnie bezpieczne, jak Fort Knox, i odstawili go
do biura. W drodze powrotnej b�d� cztery razy zmienia� samochody, oczywi�cie
wy��cznie w podziemnych gara�ach.
- A wi�c chronicie go zupe�nie otwarcie, nie kryj�c si� w cieniu?
- To by nie mia�o �adnego sensu. Nasi ludzie starali si� ukry� przy Smithsonian
Institution i wiesz, co z tego wysz�a
- A mo�e tym razem by si� uda�o? Dwa zespo�y, z kt�rych pierwszy, ten jawny, ma
celowo pope�ni� jaki� b��d, �eby sprowokowa� przeciwnika?
- Z tymi durniami nie ma na to najmniejszych szans. - Conklin potrz�sn�� g�ow�. -
Przepraszam, cofam to, co powiedzia�em. Jeden Bourne dalby sobie z tym rad�, ale
nie oni.
- Nie rozumiem.
- W gruncie rzeczy nie s� g�upi, ale szkolono ich wy��cznie pod k�tem ratowania i
chronienia czyjego� �ycia, a poza tym dzia�aj� w zespole, co wi��e si� z
konieczno�ci� bezustannej koordynacji i informowania na bie��co o wszystkich
poczynaniach. Po prostu wykonuj� sw�j zaw�d, nie s� "pistoletami" przygotowanymi na
to, �e w razie najmniejszego b��du kto� poder�nie im gard�o.
- C� za melodramatyczna nuta - mrukn�� David, rozpieraj�c si� wygodnie w fotelu. -
Zdaje si�, �e ja dzia�a�em w�a�nie w taki spos�b, nieprawda�?
- Bardziej w legendach ni� w rzeczywisto�ci, ale dla ludzi, kt�rych
wykorzystywa�e�, rzeczywisto�ci� by�y te legendy.
- W takim razie odszukam ich i ponownie wykorzystam! - David wyprostowa� si�
raptownie, �ciskaj�c obur�cz szklank�. - On mnie do tego zmusza, Aleks! Szakal
rozpocz�� licytacj�, wi�c musz� w ni� wej��!
- Och, zamknij si�! - prychn�� niecierpliwie Conklin. - Teraz ty odstawiasz tani
melodramat. Gadasz jak posta� z jakiego� podrz�dnego westernu. Wystarczy, �e si�
poka�esz, i Marie zostanie wdow�, a dzieci strac� ojca. Teraz tak wygl�da
rzeczywisto��, Davidzie.
- Mylisz si�.., - Webb potrz�sn�� g�ow�, wpatruj�c si� w swoj� szklank�. - On
ruszy� za mn�, wi�c ja musz� ruszy� za nim. Pr�buje mnie wyci�gn�� z kryj�wki, wi�c
ja musz� wyci�gn�� jego. To jedyny spos�b, �eby si� go nareszcie pozby�. Jakkolwiek
by liczy�, ostateczna posta� r�wnania zawsze wygl�da tak samo: Carlos kontra
Bourne. Jeste�my znowu tam, gdzie byli�my trzyna�cie lat temu: Alfa, Bravo,
Charlie, Delta... Kain to Carlos, a Delta to Kain...
- To idiotyczny szyfr z Pary�a sprzed trzynastu lat! - przerwa� mu ostrym tonem
Conklin. - Delta nale�a� do "Meduzy" i mia� stawi� czo�o Carlosowi. Nie jeste�my w
Pary�u, Davidzie, a od tamtego czasu min�o ju� trzyna�cie lat!
- I zapewne za nast�pne pi�� b�d� mia� osiemna�cie, a za jeszcze pi�� dwadzie�cia
trzy? Czego ty ode mnie chcesz, do diab�a? �ebym do ko�ca moich dni �y� w ci�g�ym
strachu przed tym bandyt�, czekaj�c zawsze z obaw� na powr�t do domu �ony i dzieci?
Nie, to ty masz si� zamkn��, wielki panie agencie! Najwspanialsi analitycy mog�
obmy�li� najbardziej niezawodne plany, a my zmontujemy z nich jeden, jeszcze
lepszy, ale kiedy dojdzie do ostatecznej rozgrywki, ona zawsze b�dzie si� toczy�
wy��cznie mi�dzy Szakalem i mn�... Tyle tylko �e ja dysponuj� pewn� przewag�: mam
ciebie po swojej stronie.
Conklin prze�kn�� z trudem �lin�, mrugaj�c przy tym raptownie powiekami.
- Bardzo mi pochlebiasz, Davidzie. Chyba nawet za bardzo. Zawsze czu�em si� lepiej
winnym otoczeniu, kilka tysi�cy mil od Waszyngtonu. Tutaj jako� bez przerwy by�o mi
troch� duszno.
- Ale na pewno nie pi�� lat temu, kiedy odprowadza�e� mnie na samolot do Hongkongu.
Wci�gu zaledwie jednego dnia uda�o ci si� rozwi�za� po�ow� �amig��wki.
- Wtedy by�o du�o �atwiej: tajna operacja Departamentu Stanu cuchn�ca na kilometr
zdech�ym halibutem. Tym razem to co� zupe�nie innego. Tym razem to Carlos.
- W�a�nie o to mi chodzi, Aleks. To Carlos, a nie jaki� obcy g�os w s�uchawce. Mamy
do czynienia ze znanym czynnikiem, wiemy, czego mo�na si� po nim spodziewa�...
- Czy� ty oszala�? - przerwa� mu Conklin, marszcz�c brwi. - Jak to rozumiesz?
- Jest my�liwym, wi�c b�dzie szed� moim tropem.
- Owszem, ale najpierw dok�adnie go obw�cha, a potem zbada jeszcze pod mikroskopem.
- Wynika z tego, �e trop musi by� prawdziwy, czy� nie tak?
- Osobi�cie wol� okre�lenie "wiarygodny". Co masz na my�li?
- W ewangelii �wi�tego Aleksa jest wyra�nie napisane, �e w celu zastawienia
skutecznej pu�apki nale�y tak spreparowa� przyn�t�, �eby zawiera�a maksymalnie du�o
prawdy, nawet bardzo niebezpieczn� dawk�.
- Ten rozdzia� i wers nawi�zuj� do szczeg�owych bada�, jakim ka�dy do�wiadczony
my�liwy poddaje napotkany trop. Zdaje si�, �e ju� o tym wspomnia�em. Jakie to ma
znaczenie?
- "Meduza" - powiedzia� cicho Webb. - Chc� wykorzysta� "Meduz�".
- Oszala�e�! - sykn�� niewiele g�o�niej Conklin. - Ta sprawa jest r�wnie tajna jak
Jason Bourne... Nie oszukujmy si�: jest bardziej tajna!
- Ale by�y tak�e plotki kr���ce po ca�ej Azji Po�udniowo- Wschodniej, docieraj�ce
a� do Morza Chi�skiego, Koulunu i Hongkongu, dok�d wi�kszo�� tych zbrodniarzy
uciek�a ze swymi pieni�dzmi. O "Meduzie" wiedziano wi�cej, ni� ci si� wydaje,
Aleks.
- Plotki i nie potwierdzone pog�oski, nic wi�cej - odpar� emerytowany oficer
wywiadu. - Kt�ry z nich nie przy�o�y� no�a do gard�a lub lufy pistoletu do g�owy
kilkudziesi�ciu czy nawet kilkuset maj�tnym ludziom? "Meduza" sk�ada�a siew
dziewi��dziesi�ciu procentach z morderc�w i z�odziei. Peter Holland powiedzia�, �e
kiedy dzia�a� w SEALs, nie spotka� w�r�d nich nikogo, kogo by nie pragn�� osobi�cie
za�atwi�.
- Ale gdyby nie oni, zamiast pi��dziesi�ciu o�miu tysi�cy zabitych by�oby z
pewno�ci� grubo ponad sze��dziesi�t. Trzeba odda� im sprawiedliwo��, Aleks. Znali
ka�dy centymetr terenu, ka�dy metr kwadratowy d�ungli. Stworzyli.., Stworzyli�my
najlepiej funkcjonuj�c� siatk� wywiadu spo�r�d wszystkich, jakie uda�o si�
zmontowa� Dow�dztwu Sajgonu.
- Mnie chodzi o to, Davidzie, �e nikt pod �adnym, ale to �adnym pozorem nie mo�e
skojarzy� "Meduzy" z rz�dem Stan�w Zjednoczonych. Nie istniej� dokumenty, kt�re
wskazywa�yby na nasze zaanga�owanie, sama za� nazwa by�a i jest otoczona �cis��
tajemnic�. W my�l prawa przest�pstwa wojenne nie podlegaj� przedawnieniu, wi�c
oficjalnie "Meduza" zosta�a uznana za prywatn� organizacj�, zbieranin� przest�pc�w
pragn�cych skorumpowa� ca�� Azj� Po�udniowo- Wschodni�, ci�gn�c z tego ogromne
zyski. Gdyby kiedykolwiek odkryto ich powi�zania z Waszyngtonem, natychmiast
leg�aby w gruzach reputacja wielu znacz�cych osobisto�ci z Bia�ego Domu i
Departamentu Stanu/Dwadzie�cia lat temu byli m�odymi sztabowcami w Dow�dztwie
Sajgonu, ale teraz zajmuj� si� polityk� na skal� �wiatow�. Podczas wojny
pos�ugiwanie si� niezbyt etycznymi metodami mo�e jako� uj�� na sucho, lecz w
okresie pokoju trudno sobie wyobrazi� ci�szy zarzut ni� wsp�uczestnictwo w masowych
morderstwach i defraudacja milionowych funduszy pochodz�cych z kieszeni podatnik�w.
Identycznie przedstawia si� sprawa z tajnymi archiwami zawieraj�cymi dok�adne
informacje o tym, kt�rzy z naszych najznamienitszych bankier�w finansowali
poczynania nazist�w. Istniej� sprawy, kt�re nigdy nie powinny ujrze� �wiat�a
dziennego. "Meduza" jest jedn� z nich.
Webb ponownie zag��bi� si� w fotelu, ale tym razem by� wyra�nie spi�ty.
Nie spuszcza� nieruchomego spojrzenia z twarzy starego przyjaciela, kt�ry przez
pewien czas by� jego najwi�kszym wrogiem.
- Je�eli nie zawodzi mnie resztka pami�ci, to wydaje mi si�, �e zgodnie
z oficjalnymi wyja�nieniami Bourne wywodzi� si� w�a�nie z "Meduzy".
- Rzeczywi�cie, ale to by�o najprostsze wyja�nienie i najskuteczniejszy kamufla� -
potwierdzi� Conklin, wytrzymuj�c jego spojrzenie. - Wr�cili�my do Tam Quan i
"odkryli�my", �e Bourne by� zbzikowanym awanturnikiem z Tasmanii, kt�ry zagin�� bez
wie�ci w p�nocnowietnamskiej d�ungli. Nawet najdrobniejszy szczeg� w tym stworzonym
ze spor� doz� wyobra�ni dossier nie wskazywa� na jakiekolwiek powi�zania z
Waszyngtonem.
- Ale to wszystko k�amstwo, prawda, Aleks? Takie powi�zania istnia�y i nadal
istniej�, i Szakal wie o tym. Wiedzia� o tym ju� wtedy, gdy znalaz� ciebie i Mo w
Hongkongu, a w�a�ciwie wasze nazwiska w domu na G�rze Wiktorii, w kt�rym rzekomo
zosta� zastrzelony Jason Bourne. Potwierdzili�cie to wczoraj w nocy, kiedy
spotkali�cie si� z jego wys�annikami, a on odkry� obecno�� �udzi z Agencji.
Przekona� si�, �e to, w co wierzy� od trzynastu
lat, jest prawd�: �o�nierz "Meduzy" pseudonimie Delta by� Jasonem Bourne'em, a ten
z kolei jest tworem ameryka�skiego wywiadu i wci�� �yje. �yje i ukrywa si�,
korzystaj�c z ochrony swego rz�du.
Conklin r�bn�� pi�ci� w por�cz fotela.
- W jaki spos�b uda�o mu si� nas odszuka�? Wszystko, dos�ownie wszystko odbywa�o
si� w �cis�ej tajemnicy! Zatroszczy�em si� o to wsp�lnie z McAllisterem!
- Potrafi�bym chyba wymy�li� kilka sposob�w, ale to teraz nieistotne. Nie mamy
czasu. Musimy przyst�pi� do dzia�ania, opieraj�c si� na tym, co wiemy... i co wie
Carlos. "Meduza", Aleks.
- Chcesz dzia�a�? W jaki spos�b?
- Skoro Bourne wy�oni� si� z "Meduzy", to jest jasne, �e nasze tajne s�u�by macza�y
w tym palce, bo jak inaczej znalaz�yby spos�b, �eby go wykorzysta�? Jedyne, czego
Szakal jeszcze nie wie, to do jakiego stopnia jest zdeterminowany nasz rz�d, a
dok�adniej rzecz bior�c niekt�rzy jego cz�onkowie. Dok�d s� sk�onni si� posun��,
�eby utrzyma� "Meduz�" w tajemnicy. Jak sam powiedzia�e�, przy jej ods�anianiu
wiele wp�ywowych osobisto�ci mog�oby si� dotkliwie poparzy�, a na kilku nienagannie
czystych garniturach pojawi�yby si� brudne plamy.
Conklin zmarszczy� brwi i skin�� z namys�em g�ow�.
- I nagle, nie wiadomo sk�d, mieliby�my paru w�asnych Waldheim�w.
- Nuy Dap Ranh - szepn�� David.
Na d�wi�k wypowiedzianych w orientalnym j�zyku s��w Aleks uni�s� raptownie g�ow�.
- To jest w�a�nie klucz do wszystkiego, prawda? - zapyta� Webb. - Nuy Dap Ranh...
Kr�lowa W��w,
- Przypomnia�e� sobie?
- Dzi� rano - odpar� Jason Bourne, mierz�c Conklina zimnym spojrzeniem. - Kiedy
samolot z Marie i dzie�mi znikn�� we mgle nad portem, nagie znalaz�em si� na
pok�adzie innego samolotu, w zupe�nie innym czasie. Poprzez szum z g�o�nika
radiostacji wydobywa�y si� trzeszcz�ce s�owa: "Kr�lowa W��w! Kr�lowa W��w, s�yszysz
mnie? Odwo�uj� operacj�!". Wy��czy�em wtedy radio i rozejrza�em si� po kabinie
maszyny. Samolot trz�s� si�
i podskakiwa�, jakby mia� zamiar za chwil� si� rozpa��, a ja zastanawia�em si�,
kt�rzy z tych ludzi prze�yj�, czyja prze�yj�, a je�eli nie, to w jaki spos�b
zginiemy... Zobaczy�em, �e dwaj z nich podwijaj� r�kawy i por�wnuj� ma�e, wstr�tne
tatua�e na przedramionach, obrzydliwe symbole, kt�re sta�y si� ich obsesj�...
- Nuy Dap Ranh - powiedzia� cicho Conklin. - G�owa kobiety z w�a mi zamiast w�os�w.
Kr�lowa W��w. Ty nie da�e� sobie go zrobi�.
- Nigdy nie traktowa�em tego jako wyr�nienia.
- Pocz�tkowo mia� stanowi� znak identyfikacyjny, nie rzucaj�cy si� tak bardzo w
oczy jak dystynkcje na mundurze: misterny tatua� na wewn�trznej stronie
przedramienia o wzorze i barwach znanych tylko jednemu arty�cie w Sajgonie. Nikt
nie potrafi�by go podrobi�.
- Staruszek zarobi� wtedy sporo forsy. By� jedyny w swoim rodzaju.
- Ten tatua� kazali sobie zrobi� wszyscy oficerowie z Kratery G��wnej, kt�rzy mieli
jakikolwiek zwi�zek z, "Meduz�". Przypominali du�e, szalone dzieci, bawi�ce si�
znalezionymi w pude�ku p�atk�w "tajnymi" szyframi.
- To nie by�y dzieci, Aleks. Na pewno szale�cy, co do tego nie ma najmniejszej
w�tpliwo�ci, ale nie dzieci. Zarazili si� gro�n� chorob� znan� pod nazw� samowola,
a przy okazji wielu zbi�o niez�y maj�tek. Prawdziwe dzieciaki gin�y wtedy w
d�ungli, podczas gdy chodz�cy w nienagannie odprasowanych mundurach oficerowie z
Po�udnia wysy�ali do Szwajcarii, na Bahnhofstrasse w Zurychu, coraz to nowych
kurier�w.
- Ostro�nie, Davidzie. Niewykluczone, �e m�wisz o ludziach zajmuj�cych w naszym
obecnym rz�dzie bardzo wa�ne stanowiska.
- Kt�rzy to? - zapyta� spokojnie Webb, trzymaj�c przed sob� w obu d�oniach
szklank�.
- Zatroszczy�em si� o to, �eby ci, kt�rzy siedzieli po szyj� w �mieciach, znikn�li
wraz z upadkiem Sajgonu, ale przez kilka lat nie by�o mnie tam, a mo�esz sobie
chyba wyobrazi�, �e nie�atwo jest uzyska� od kogokolwiek jakie� informacje na ten
temat.
- Mimo to na pewno masz jakie� podejrzenia.
- Jasne, ale nic konkretnego i �adnych dowod�w. Tylko domys�y oparte na obserwacji
stylu �ycia niekt�rych os�b: rezydencje, na jakie nie powinny moc sobie pozwoli�,
podr�e, na kt�re nie powinno by� ich sta�, i pozycje zajmowane przez te osoby w
radach nadzorczych r�nych firm i korporacji, nie uzasadnione w najmniejszym stopniu
ani wiedz�, ani do�wiadczeniem.
- Z twoich s��w wynika, �e to ca�a sie� - powiedzia� David cichym, napi�tym g�osem
Jasona Bourne'a.
- Bardzo misterna i nadzwyczaj elitarna - zgodzi� si� Conklin,
- Przygotuj mi list�, Aleks.
- B�dzie niekompletna.
- Wi�c ogranicz j� na razie do tych wa�nych ludzi z rz�du, kt�rzy byli przydzieleni
do Dow�dztwa Sajgonu. Ewentualnie do��cz do niej jeszcze tych z ogromnymi maj�tkami
i pe�ni�cych w prywatnym sektorze funkcje, jakich nie powinni otrzyma�.
- Powtarzam jeszcze raz: taka lista b�dzie zupe�nie bezu�yteczna.
- Na pewno nie wtedy, je�li zdasz si� na sw�j instynkt.
- Co to, do diab�a, ma mie� wsp�lnego z Carlosem?
- Chodzi o cz�� prawdy, Aleks. O niebezpieczn� cz��, mo�esz by� tego pewien, ale
autentyczn� i dlatego tak bardzo atrakcyjn� dla Szakala.
Emerytowany oficer wywiadu wyba�uszy� oczy na swego przyjaciela. - O czym ty
m�wisz?
- W�a�nie teraz powinna ci pom�c twoja zdolno�� kreatywnego my�lenia. Powiedzmy, �e
na twojej li�cie znajdzie si� pi�tna�cie lub dwadzie�cia nazwisk; mo�emy za�o�y�,
�e co najmniej w trzech lub czterech przypadkach uda nam si� zdoby� niepodwa�alne
dowody. Kiedy zlokalizujemy dok�adnie cele, zaczniemy wywiera� nacisk, przekazuj�c
z r�nych stron t� sam� wiadomo��: by�y uczestnik "Meduzy" sfiksowa�. Cz�owiek
otoczony od wielu lat starann� opiek� postanowi� odstrzeli� g�ow� Kr�lowej W��w.
Dysponuje wystarczaj�cym zapasem amunicji: nazwiska, czyny, lokalizacje
szwajcarskich kont bankowych. A potem - w tym momencie dowiemy si�, ile s�
rzeczywi�cie warte talenty tak przez nas powa�anego i szanowanego �wi�tego Aleksa -
szepniemy tu i �wdzie s��wko, �e istnieje kto�, komu jeszcze bardziej zale�y na
tym, �eby dosta� w r�ce tego niebezpiecznego szale�ca.
- Tym kim� b�dzie Iljicz Ramirez Sanchez - doko�czy� cichym g�osem Conklin. -
Carlos. Szakal. Wkr�tce potem (tylko jak to zaaran�owa�?) dojdzie do spotkania
dw�ch zainteresowanych stron - zainteresowanych, ma si� rozumie�, w usuni�ciu
cz�owieka stanowi�cego zagro�enie. Przy czym z g�ry wiadomo, �e jedna ze stron,
z�o�ona z ludzi zajmuj�cych wysokie stanowiska, nie mo�e zaanga�owa� si� aktywnie w
t� operacj�, czy� nie tak?
- Mniej wi�cej, z t� tylko poprawk�, �e w�a�nie ci ludzie mog� uzyska� dost�p do
informacji na temat aktualnej to�samo�ci i miejsca pobytu obiektu ich
zainteresowania.
- Oczywi�cie. - Aleks pokiwa� z pow�tpiewaniem g�ow�. - Wystarczy, �e machn�
czarodziejsk� r�d�k�, a wszystkie zabezpieczenia znikn�, daj�c im dost�p do
najpilniej strze�onych tajemnic.
- W�a�nie tak - odpar� zdecydowanie David. - Dlatego �e ten; kto si� spotka z
wys�annikami Carlosa, musi by� tak wysoko postawiony, �eby Szakal nie mia� innej
mo�liwo�ci, jak tylko podj�� wsp�prac�. Nie mo�e �ywi� �adnych, cho�by
najmniejszych w�tpliwo�ci ani podejrze�,
- Czy chcia�by� r�wnie�, �ebym kaza� r�om kwitn�� w czasie styczniowej burzy
�nie�nej w Montanie?
- Czemu nie. To wszystko musi nast�pi� w ci�gu najbli�szego dnia lub dw�ch, kiedy
Carlos nie och�on�� jeszcze po tym, co wydarzy�o si� przy Smithsonian Institution.
- Niemo�liwe! To znaczy, jasne, �e spr�buj�. Za�o�� tu sobie g��wn� kwa ter� i ka��
przys�a� z Langley wszystko, czego potrzebuj�, pod Cztery- Zero, oczywi�cie. ..
Cholernie bym nie chcia� przep�oszy� tego kogo� z hotelu Mayflower.
- Ktokolwiek to jest, nie wydaje mi si�, �eby znikn�� tak szybko - odpar� Webb. -
Szakal nie dopu�ci�by do tego, �eby w jego planie powsta�a nagle tak ogromna
dziura.
- Szakal? S�dzisz, �e to mo�e by� on?
- Na pewno nie osobi�cie. To musi by� kto�, kto m�g�by nosi� na piersi tabliczk� z
napisem "Jestem wsp�pracownikiem Carlosa", a my i tak by�my mu nie uwierzyli.
- Chi�czyk?
- Mo�e, Oczywi�cie, nie dam za to g�owy, bo nawet kiedy Szakal dzia�a pozornie bez
sensu, to w takim jego post�powaniu jest du�o logiki.
- S�ysz� cz�owieka z przesz�o�ci. Cz�owieka, kt�ry nigdy nie istnia�.
- Istnia�, Aleks, zapewniam ci�. W�a�nie teraz wr�ci�.
Conklin spojrza� w kierunku drzwi pokoju; s�owa Davida przypomnia�y mu o czym�.
- Gdzie masz walizk�? - zapyta�. - Chyba przywioz�e� jakie� ubranie, prawda?
- Nie, nie przywioz�em. To, kt�re mam teraz na sobie, wyl�duje w kanale, jak tylko
kupi� nowe. Najpierw jednak musz� si� spotka� z jeszcze jednym przyjacielem, tak�e
geniuszem, mieszkaj�cym w niezbyt sympatycznej dzielnicy miasta;
- Pozw�l, �e zgadn� - u�miechn�� si� emerytowany oficer wywiadu. - To starszy
wiekiem Murzyn o nieprawdopodobnym imieniu Kaktus, najlepszy specjalista w
dziedzinie fa�szywych paszport�w, praw jazdy i kart kredytowych.
- W�a�nie on,
- Wszystko, czego potrzebujesz, mog�aby ci za�atwi� Agencja.
- Nie tak dobrze i nie tak dyskretnie. Nie wolno mi zostawi� �adnego �ladu, nawet
oznaczonego symbolem Cztery- Zero. To indywidualna operacja.
- W porz�dku. Co potem?
- Musisz zabra� si� ostro do pracy, agencie. Do jutra rano trzeba zdrowo potrz�sn��
kilkoma lud�mi w tym mie�cie.
- Do jutra...? Niemo�liwe!
- Nie dla ciebie. Nie dla �wi�tego Aleksa, ksi�cia wszystkich tajnych operacji.
- Mo�esz sobie gada�, co chcesz. Wyszed�em ju� z wprawy,
- Szybko j� odzyskasz. To dok�adnie tak samo jak z seksem albo jazd� na rowerze.
- A ty? Co ty b�dziesz robi�?
- Po konsultacji z Kaktusem wynajm� pok�j w hotelu Mayflower - odpar� Jason Bourne.
Culver Parnell, magnat hotelowy z Atlanty, kt�rego dwudziestoletnie panowanie w tym
przemy�le zaowocowa�o wreszcie posad� szefa protoko�u Bia�ego Domu, cisn�� z
w�ciek�o�ci� s�uchawk� na wide�ki i nabazgra� w le��cym przed nim notesie kolejne,
sz�ste ju� nieprzyzwoite s�owo. Pe�ni�ca t� funkcj� za rz�d�w poprzedniej
administracji kobieta nie mia�a najmniejsze- go poj�cia o politycznym kluczu
obowi�zuj�cym podczas uk�adania listy zapraszanych do Bia�ego Domu go�ci i Culver
Parnell, w wyniku nast�puj�ce zawsze po wybojach wymiany personelu, zast�pi� j� na
tym stanowisku. Za- raz potem, ku swej ogromnej Irytacji, znalaz� si� w stanie
wojny ze swoim pierwszym zast�pc�, r�wnie� kobiet� w �rednim wieku, r�wnie�
absolwentk� jednej z tych cholernie ekskluzywnych uczelni ze Wschodniego Wybrze�a,
a co gorsza, osob� bardzo popularn� w towarzyskich kr�gach Waszyngtonu,
przekazuj�c�- spor� cz�� zarobk�w na rzecz jakiej� idiotycznej grupy baletowej,
kt�rej cz�onkowie wy st�powali najcz�ciej w samej bieli�nie, a czasem nawet bez
niej.
- Niech to szlag trafi! - wybuchn�� Culver, przeczesuj�c palcami szpakowate w�osy.
Podni�s� s�uchawk� i wystuka� czterocyfrowy numer. - Daj mi Redheada, �licznotko -
powiedzia�, celowo podkre�laj�c sw�j i tak doskonale s�yszalny po�udniowy akcent.
- Tak jest, prosz� pana! - zaszczebiota�a zachwycona sekretarka. - W�a�nie z kim�
rozmawia, ale zaraz mu przerw�. Jedn� chwileczk�, panie Parnell.
- Jeste� urocz� brzoskwink�, dziecinko.
- Dzi�kuj�! Ju� pana ��cz�.
To zawsze dzia�a, pomy�la� Culver. Za pomoc� odrobiny aromatycznego olejku magnolii
mo�na osi�gn�� znacznie wi�cej, ni� skrzypi�c niczym stary d�b. Ta jego cholerna
zast�pczyni musi si� jeszcze tego nauczy�: m�wi tak, jakby jaki� durny dentysta
sklei� jej pieprzone z�by szybko schn�cym cementem.
- To ty, Cull? - przerwa� jego rozmy�lania g�os Redheada. Szybko do pisa� si�dmy
obsceniczny wyraz.
- To ja, ch�opcze, ale nie sam, tylko z kup� cholernych k�opot�w! Ta frymu�na
dziwka znowu robi swoje! Zaprosi�em na dwudziestego pi�tego paru ludzi z Wall
Street, wiesz, na to przyj�cie dla nowego francuskiego ambasadora, a ona mi m�wi,
�e musimy jeszcze znale�� miejsce dla jakich� baletowych dziwol�g�w! Ma�o tego,
podobno Pierwsza Dama bardzo chcia�aby ich pozna�. Cholera! Akurat ci ch�opcy
prowadz� z Francuzami mas� interes�w i to spotkanie wynios�oby ich na sam� g�r�, bo
ka�dy szczur na gie�dzie by my�la�, �e maj� teraz nie wiadomo jakie doj�cia.
- Daj spok�j, Cull - przerwa� mu ponurym tonem Redhead. - Szykuje si� nam du�o
wi�kszy problem, a w dodatku nie bardzo wiem, o co w�a�ciwie chodzi.
- O czym m�wisz, do diab�a?
- Czy wtedy, kiedy byli�my w Sajgonie "s�ysza�e�'' o czym� lub o kim� zwanym
Kr�low� W��w?
- S�ysza�em o w�owych oczach, ale nie o �adnej kr�lowej. Dlaczego pytasz?
- Facet, z kt�rym przed chwil� rozmawia�em - podobno ma zadzwoni� za pi�� minut -
sprawia� wra�enie, jakby chcia� mnie nastraszy�. Naprawd�, Cull! Wspomnia� o
Sajgonie, powiedzia�, �e wydarzy�o si� wtedy co� okropnego, i kilka razy powt�rzy�
o tej Kr�lowej W��w, jakby oczekiwa�, �e za raz schowam si� do mysiej dziury.
- Ja si� zajm� tym sukinsynem! - rykn�� Parnell - Wiem, co to ma znaczy�! To ta
cholerna dziwka, ona jest t� Kr�low� W��w; Daj mu m�j numer i powiedz, �e wiem o
wszystkim.
- Czy w takim razie m�g�by� i mnie o�wieci�, Cull?
- Przecie� ty te� tam by�e�, Redhead... No wi�c, zorganizowali�my sobie kilka
ma�ych kasyn i paru z nas sporo tam przegra�o, ale przecie� �o�nierze zawsze to
robili, ju� od chwili, kiedy rzucali ko��mi o szaty Chrystusa! Potem podnie�li�my
to na troch� wy�szy poziom, a nawet zatrudnili�my troch� panienek, kt�re i tak
szwenda�y si� po ulicy... ta moja elegancka, pieprzona zast�pczyni my�li, �e
znalaz�a na mnie haczyk, a zacz�a od ciebie, bo wszyscy wiedz�, �e jeste�my
kumplami. Powiedz temu sukinsynowi, �eby zadzwoni� do mnie, a ju� ja mu powiem, co
my�l� o nim i o tej suce! Pope�ni�a du�y b��d. Ch�opcy z Wall Street b�d� na tym
przyj�ciu, a jej tancerzyki poca�uj� klamk�!
- W porz�dku, Cull. Skieruj� go do ciebie - powiedzia� Redhead, znany sk�din�d jako
wiceprezydent Stan�w Zjednoczonych, po czym od�o�y�
Stoj�cy na biurku Parnella telefon zadzwoni� w cztery minuty p�niej.
- Kr�lowa W��w, Culver! Mamy k�opoty!
- Pos�uchaj mnie, durna pa�o, a dowiesz si�, kto naprawd� ma k�opoty! To nie jest
�adna kr�lowa, tylko suka. Mo�e kt�ry� z jej trzydziestu lub czterdziestu
eunuchowatych m��w przegra� w Sajgonie troch� jej posagowych pieni�dzy, ale nikogo
to wtedy nie obchodzi�o i nie obchodzi teraz, a ju� szczeg�lnie by�ego pu�kownika
marines, kt�ry zawsze lubi� pogra� ostro w pokera, a teraz urz�duje w Gabinecie
Owalnym. Ma�o tego, ty wykastrowany �mierdzielu! Je�li si� dowie, �e ta dziwka
usi�uje teraz oczernia� naszych dzielnych ch�opc�w, kt�rzy chcieli si� tylko troch�
odpr�y� podczas...
W Vienna, w stanie Wirginia, Aleksander Conklin od�o�y� s�uchawk�. Pud�o numer
jeden i dwa. Poza tym nigdy nie s�ysza� o Culverze Parnellu.
Albert Armbruster, przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu, zakl�� g�o�no w
wype�nionej par� �azience, s�ysz�c dobiegaj�cy zza drzwi wrzaskliwy g�os swojej
�ony.
- O co, do diab�a, chodzi? Nie mog� nawet spokojnie wzi�� prysznicu?
- To mo�e by� Bia�y Dom, Al! Wiesz, jak oni zawsze m�wi� - prawie ich nie s�ycha� i
bez przerwy powtarzaj�, �e to bardzo pilne.
- Cholera! - warkn�� przewodnicz�cy. Otworzy� szklane drzwi i nagi podszed� do
zainstalowanego na �cianie telefonu. - M�wi Armbruster. O co chodzi?
- Zaistnia�a kryzysowa sytuacja, kt�ra wymaga podj�cia natychmiastowego dzia�ania.
- Czy to Bia�y Dom?
- Nie, i mam nadziej�, �e to nigdy tam nie dotrze.
- Wi�c kim pan jest, do diab�a?
- Kim� r�wnie zaniepokojonym, jak pan b�dzie za chwil�. Po tylu latach... O Bo�e!
- Czym zaniepokojony? O czym pan m�wi?
- Kr�lowa W��w, panie Armbruster.
- Chryste! - wykrzykn�� zduszonym g�osem Armbruster. W nast�pnym u�amku sekundy
zdo�a� si� opanowa�, ale by�o ju� za p�no. Trafienie. - Nie mam poj�cia, o co panu
chodzi. Co to za w�e? Nigdy o czym� takim nie s�ysza�em.
- W takim razie niech pan pos�ucha teraz, panie "Meduza". Kto� dokopa� si� do
wszystkiego: daty, defraudacje, banki w Genewie i Zurychu, nawet nazwiska kurier�w
wysy�anych z Sajgonu, a tak�e inne nazwiska, jeszcze wa�niejsze... Wszystko, od A
do Z.
- Co pan wygaduje? To nie ma najmniejszego sensu!
- Pan r�wnie� jest na li�cie, panie przewodnicz�cy. Zebranie materia��w zaj�o temu
cz�owiekowi co najmniej pi�tna�cie lat, a teraz chce pieni�dzy, bo je�li ich nie
dostanie, wszystko rozg�osi!
- Kto to jest, na mi�o�� bosk�?
- Wkr�tce si� dowiemy. Na razie ustalili�my tylko tyle, �e od ponad dziesi�ciu lat
znajduje si� pod troskliw� opiek� rz�du, w zwi�zku z czym nie mia� okazji zbytnio
si� wzbogaci�. Najprawdopodobniej wycofano go kiedy� z Sajgonu, a teraz stara si�
nadrobi� stracony czas. Prosz� mie� si� na baczno�ci. B�dziemy w kontakcie.
Po��czenie zosta�o przerwane.
Mimo panuj�cej w �azience wysokiej temperatury cia�em stoj�cego nago ze s�uchawk� w
d�oni Alberta Armbrustera, przewodnicz�cego Federalnej Komisji Handlu, wstrz�sn��
gwa�towny dreszcz. Dopiero po d�u�szej chwili zdoby� si� na to, �eby odwiesi�
s�uchawk�, a kiedy to uczyni�, jego spojrzenie pad�o na widniej�cy na przedramieniu
niewielki, budz�cy odraz� tatua�.
W Vienna, w stanie Wirginia, Aleksander Conklin spojrza� na telefon.
Trafienie numer jeden.
Genera� Norman Swayne, odpowiedzialny za dostawy dla Pentagonu, Spogl�da� z
satysfakcj� w �lad za pi�eczk�, kt�ra po precyzyjnym uderzeniu wyl�dowa�a w okolicy
siedemnastego do�ka. Odleg�o�� ta dawa�a szans� na zako�czenie rozgrywki nie wi�cej
ni� w dw�ch turach.
- To chyba wystarczy, nie uwa�asz? - zapyta� swego partnera.
- Z pewno�ci�, Norm - odpar� wiceprezes Calco Technologies. - Dajesz mi dzisiaj
niez�� szko��. Zmie�ci�em si� w limicie tylko przy czterech Ko�kach.
- To twoje zmartwienie, m�ody cz�owieku. Powiniene� solidnie potrenowa�.
- Masz racj�, Norm - przyzna� jeden z szef�w Calco, wyjmuj�c kij z torby. Nagle
rozleg� si� nieprzyjemny, �widruj�cy w uszach odg�os klaksonu i zza wzg�rza
oddzielaj�cego ich od szesnastego do�ka wy�oni� si� p�dz�cy z maksymaln� pr�dko�ci�
trzyko�owy w�zek golfowy. - To tw�j kierowca, generale - powiedzia� m�ody m�czyzna.
Natychmiast po�a�owa�, �e tak oficjalnie zwr�ci� si� do swego partnera.
- Masz racj�. To dziwne, bo nigdy nie przerywa mi gry. - Swayne ruszy� szybkim
krokiem w kierunku zbli�aj�cego si� pojazdu. Spotkali si� w odleg�o�ci oko�o
dziesi�ciu metr�w od trasy. - O co chodzi? - zapyta� pot�nie zbudowane go
sier�anta, pe�ni�cego od ponad pi�tnastu lat funkcj� jego osobistego szofera.
- Na pewno o co�, co cuchnie na kilometr - burkn�� podoficer, zaciskaj�c d�onie na
kierownicy.
- Wyra�asz si� niezwykle jasno...
- Tak jak ten sukinsyn, kt�ry do ciebie dzwoni�. Powiedzia�em mu, �e nie chc� si�
miesza� do twoich spraw, a on na to, �ebym lepiej to zrobi�, je�li chc� ocali�
w�asn� sk�r�. Oczywi�cie zapyta�em go, jak si� nazywa i kim w�a�ciwie jest, ale on
by� okropnie wystraszony i kaza� mi si� zamkn��. "Po wiedz tylko genera�owi, �e
sprawa dotyczy Sajgonu i gad�w, kt�re pe�za�y wok� miasta dwadzie�cia lat temu",
tak dok�adnie powiedzia�...
- Dobry Bo�e! - przerwa� mu Swayne. - Gady? W�e...
- Mia� jeszcze zadzwoni� za p� godziny, czyli od teraz za osiemna�cie minut.
Wskakuj, Norman. O ile pami�tasz, mnie to te� dotyczy.
- Musz�... Musz� co� powiedzie� - wymamrota� genera�. - Nie mog� tak po prostu
odjecha�.
- Tylko si� po�piesz. I pami�taj, idioto, �e masz koszul� z kr�tkim r�kawem! Zegnij
r�k�!
Swayne spojrza� z przera�eniem na swoje przedrami�, na kt�rym widnia� niewielki
kolorowy tatua�, po czym szybko zgi�� r�k�, przyk�adaj�c j� do piersi niczym
brytyjski brygadier, i wr�ci� do swego partnera.
- Niech to szlag trafi, m�odzie�cze! Armia wzywa - powiedzia� z udawan�
nonszalancj�.
- Przykro mi, Norm, ale i tak musz� ci zap�aci�.
Na wp� oszo�omiony genera� wsadzi� bez liczenia do kieszeni zwitek banknot�w, nie
zdaj�c sobie sprawy, �e jest w nim o kilkaset dolar�w wi�cej, ni� wynosi�a kwota
zak�adu, mrukn�� jakie� bezsensowne podzi�kowanie i zaj�� miejsce w w�zku obok
sier�anta.
- Ca�uj mnie w dup�, �o�nierzyku - szepn�� pod nosem wiceprezydent firmy
ubiegaj�cej si� o zam�wienia Pentagonu, zamachn�� si� kijem i pos�a� pi�eczk� o
wiele dalej i celniej, ni� uczyni� to Swayne. - To czterysta milion�w dolar�w, ty
obwieszony medalami sukinsynu.
Trafienie numer dwa.
Co pan wygaduje, na lito�� bosk�? - roze�mia� si� do s�uchawki senator. - A raczej
powinienem chyba zapyta�, co Al Armbruster kombinuje tym razem? Przecie� w sprawie
tej nowej ustawy nie potrzebuje mojego poparcia, a nawet gdyby potrzebowa�, to i
tak by go nie uzyska�. W Sajgonie by� kompletnym os�em i jest nim nadal, ale ma za
sob� wi�kszo��.
- Nie m�wimy teraz o g�osach, senatorze, tylko o Kr�lowej W��w!
- Jedyne w�e, jakie widzia�em w Sajgonie, to by� Alby i jemu podobni. Pe�zali po
ca�ym mie�cie, sprawiaj�c wra�enie, �e wszystko wiedz�, cho� w rzeczywisto�ci by�o
dok�adnie odwrotnie... Kim pan w�a�ciwie jest?
W Vienna, w stanie Wirginia, Aleksander Conklin od�o�y� s�uchawk�.
Pud�o numer trzy.
Phillip Atkinson, ambasador USA w Wielkiej Brytanii, odebra� telefon w swoim
londy�skim gabinecie. Przypuszcza�, �e rozm�wca, kt�ry nie poda� swego imienia i
nazwiska, przedstawiaj�c si� tylko jako "kurier z DC", ma mu przekaza� �ci�le
poufne instrukcje z Departamentu Stanu. Zgodnie z obowi�zuj�c� w takich wypadkach
procedur� uruchomi� wi�c pod��czone do aparatu, rzadko u�ywane, urz�dzenie
szyfruj�ce. Dzia�a�o ono jednocze�nie jak zag�uszacz, wywo�uj�c w stacjach
nas�uchowych brytyjskiego wywiadu przera�liw� kakofoni� szum�w. Kiedy nast�pnego
dnia w barze Connaught jego angielscy przyjaciele zapytaj� go od niechcenia, czy
przypadkiem nie otrzyma� ostatnio jakich� interesuj�cych informacji z Waszyngtonu,
u�miech- nie si� tylko dobrodusznie, wiedz�c, �e przynajmniej kilku z nich ma
"krew- nych"wMI5.
- S�ucham?
- Panie ambasadorze, przypuszczam, �e nikt nie mo�e nas pods�ucha�?
- Pa�skie przypuszczenia s� s�uszne, chyba �e skonstruowano jak�� now� "Enigm�",
ale nic na to nie wskazuje.
- To dobrze... Chc�, �eby wr�ci� pan na chwil� my�lami do Sajgonu, do pewnej tajnej
operacji, o kt�rej nikt nie chce m�wi�...
- Kim pan jest? - zapyta� ostrym tonem Atkinson, prostuj�c si� raptownie w fotelu.
- Wtedy nikt z nas nie u�ywa� nazwisk, panie ambasadorze, ani nie rozpowiada� o
naszych powi�zaniach, nieprawda�?
- Do cholery, kto m�wi? Znam pana?
- Z pewno�ci� nie, Phil, cho� dziwi� si�, �e nie rozpoznajesz mojego g�osu.
Atkinson rozgl�da� si� rozpaczliwie po gabinecie, niczego nie widz�c, tylko
staraj�c si� usilnie skojarzy� ten g�os z jak�� twarz�.
- Czy to ty, Jack? Nie b�j si�, jeste�my zag�uszani.
- Ciep�o...
- Sz�sta Flota, prawda? Najpierw odwr�cony Morse, a potem grubsze rzeczy...To ty?
- Powiedzmy, �e to mo�liwe, ale zarazem bez znaczenia. Chodzi o to, �e trafili�my
na bardzo z�� pogod�...
- To ty!
- Zamknij si� i s�uchaj! Cholerna �ajba zerwa�a kotwic� i rozbija si� po porcie,
niszcz�c nabrze�a.
- Jack, ja w �yciu nie mia�em nic wsp�lnego z marynark�! Nic nie rozumiem!
- Zdaje si�, �e jaki� kapcan zosta� odsuni�ty od akcji w Sajgonie i wsadzony pod
�cis�y nadz�r, a teraz uda�o mu si� wszystko posk�ada� do kupy. Wszystko, Phil.
Bo�e!
Teraz ma zamiar to rozg�osi�...
- Powstrzymajcie go!
- W�a�nie na tym polega problem. Nie jeste�my pewni, kto to jest. Ch�opcy z Langley
nie pu�cili pary z g�by.
- Cz�owieku, b�d�c na tym stanowisku, mo�esz im po prostu rozkaza�, �eby trzymali
si� od tego z daleka! Powiedz, �e wszystkie dane s� fa�szywe, stworzone w celu
dezinformacji przeciwnika.
- To by oznacza�o...
- Dzwoni�e� do Jimmy'ego T. w Brukseli? - przerwa� mu ambasador. - On ma doj�cie do
kogo� na samej g�rze w Langley.
- Na razie nie chc� nadawa� sprawie rozg�osu. Najpierw musz� si� zorientowa� w
sytuacji.
- Jak uwa�asz, Jack. Ty si� na tym znasz.
- Trzymaj mocno fa�y, Phil.
- Je�li to ma znaczy�, �ebym trzyma� g�b� na k��dk�, to spokojna g�owa - odpar�
Atkinson, spogl�daj�c na swoje przedrami� i zastanawiaj�c si�, gdzie w Londynie
m�g�by znale�� specjalist� od usuwania tatua�y.
Po drugiej stronie Atlantyku, w miejscowo�ci Vienna, w stanie Wirginia, Aleks
Conklin od�o�y� s�uchawk� i z twarz� wykrzywion� grymasem strachu i niepewno�ci
osun�� si� g��boko w fotel. Tak jak przed dwudziestu laty podczas operacji na
pierwszej linii zda� si� ca�kowicie na sw�j instynkt, pozwalaj�c swobodnie p�yn��
s�owom, potwierdzaj�cym zawieszone w powietrzu pytania i niedom�wienia, a nawet
fakty, o kt�rych nie mia�, bo i nie m�g� mie�, najmniejszego poj�cia. Przypomina�o
to b�yskawiczn�, rozgrywan� w pami�ci parti� szach�w; wiedzia�, �e jest w tym
dobry, a kto wie, czy nawet nie zbyt dobry. Istnia�y przecie� sprawy, kt�re powinny
na zawsze pozosta� w swoich kryj�wkach wydr��onych g��boko pod ziemi�. To, o czym
si� przed chwil� dowiedzia�, mog�o nale�e� w�a�nie do tej kategorii.
Trafienia numer trzy, cztery i pi��.
Phillip Atkinson, ambasador w Wielkiej Brytanii; James Teagarten, g��wnodowodz�cy
NATO; Jonathan "Jack" Burton, dawniej admira� Sz�stej Floty, obecnie przewodnicz�cy
Kolegium Szef�w Sztab�w.
Kr�lowa W��w. "Meduza".
Siatka.
Rozdzia� 5
Zupe�nie jakby nic si� nie zmieni�o, pomy�la� Jason Bourne, zdaj�c sobie spraw� z
tego, �e jego drugie ja, zwane Davidem Webbem, z ka�d� chwil� cofa si� coraz
bardziej w cie�. Taks�wka zawioz�a go do niegdy� eleganckiej, a obecnie popadaj�cej
w coraz wi�ksz� ruin� dzielnicy w p�nocno wschodniej cz�ci Waszyngtonu; kierowca,
podobnie jak przed pi�ciu laty, nie chcia� poczeka�. Bourne poszed� u�o�on� z
kamieni zaro�ni�t� �cie�k� w kierunku wiekowego domu i znowu przemkn�a mu my�l, �e
budynek sprawia wra�enie ma�o solidnego i szalenie zaniedbanego. Nacisn�� na
przycisk dzwonka, zastanawiaj�c si�, czy Kaktus jeszcze w og�le �yje. �y�; stary,
szczup�y Murzyn o �agodnej twarzy i przyjaznych oczach stan�� w uchylonych drzwiach
dok�adnie tak samo jak pi�� lat temu, mru��c oczy pod zielonym, zsuni�tym na czo�o
daszkiem. Nawet jego pierwsze s�owa przypomina�y te, Kt�re wtedy wypowiedzia�:
- Masz ko�paki na ko�ach, Jason?
- Jestem bez samochodu, a taks�wkarz nie chcia� czeka�.
- Widocznie naczyta� si� plotek rozpowszechnianych przez faszystowsk� pras�. Te
haubice w oknach s� tylko po to, �eby przekona� s�siad�w o moich przyjaznych
zamiarach. Wchod�, du�o o tobie my�la�em. Dlaczego do mnie nie zadzwoni�e�?
- Bo twojego numeru nie ma w ksi��ce telefonicznej.
- Widocznie jakie� niedopatrzenie. - Stary m�czyzna zamkn�� drzwi za Bourne'em. -
Troch� posiwia�e�, bracie - powiedzia�, przypatruj�c si� przyjacielowi. - Poza tym
prawie si� nie zmieni�e�. Mo�e tylko na twarzy przybyto ci par� zmarszczek, ale to
dodaje charakteru.
- Mam te� �on� i dwoje dzieci, wujku. Ch�opca i dziewczynk�.
- Wiem. Mo Panov podrzuca mi od czasu do czasu troch� informacji, cho� nie mo�e mi
powiedzie�, gdzie mieszkasz. Zreszt�, je�li mam by� szczery, wcale; mnie to nie
interesuje.
Bourne zamruga� szybko powiekami i pokr�ci� g�ow�.
- Przepraszam, Kaktus. Jeszcze nie pami�tam wielu rzeczy. Zapomnia�em, �e
przyja�nisz si� z Mo.
- A jak�e. Doktorek dzwoni co najmniej raz na miesi�c i m�wi: "Kaktus, stary o�le,
wbij si� w garnitur i najlepsze buty, bo idziemy na obiad". A ja na to: "Sk�d taki
biedny czarnuch jak ja ma wzi�� garnitur i dobre buty?". A on mi odpowiada: "Za�o��
si�, �e jeste� w�a�cicielem supermarketu w najlepszej dzielnicy miasta". To
przesada, B�g mi �wiadkiem. Rzeczywi�cie, mam tu i �wdzie par� nieruchomo�ci, ale
nikt mnie nigdy nie widzia� w ich
pobli�u.
Obaj m�czy�ni wybuchn�li szczerym �miechem.
- Jedno pami�tam bardzo dobrze - powiedzia� cicho Jason, wpatruj�c si� w czarn�
twarz przyjaciela. - Trzyna�cie lat temu przyszed�e� do mnie do tego szpitala w
Wirginii. Tylko ty, nie licz�c Marie i �obuz�w przys�anych przez rz�d.
- Panov wiedzia�, dlaczego to zrobi�em, bracie. Powiedzia�em mu, �e kiedy si�
fotografuje cz�owieka, mo�na zobaczy� jak na d�oni ca�� jego dusz�. Chcia�em z tob�
porozmawia� o tym, czego wtedy w niej nie dostrzeg�em, a Mo doszed� do wniosku, �e
to chyba niez�y pomys�... Dobra, skoro godzin� szczero�ci mamy ju� za sob�, to
powiem ci, �e bardzo mi mi�o zn�w ci� widzie�, ale wcale mnie to nie cieszy, je�li
rozumiesz, co mam na my�li.
- Potrzebuj� twojej pomocy, Kaktus.
- W�a�nie to jest przyczyn� mojego niepokoju. Du�o ju� przeszed�e� i na pewno nie
zjawi�by� si� tutaj, gdyby� nie szykowa� si� na co� nowego, a ja mog� z ca��
stanowczo�ci� stwierdzi�, �e nie wyjdzie ci to na zdrowie.
- Musisz mi pom�c.
- W takim razie lepiej przedstaw mi jaki� rzeczywi�cie wa�ny pow�d, bo szczerze
m�wi�c, nie mam zamiaru babra� si� w czym�, co mog�oby jeszcze bardziej zamiesza�
ci w g�owie... W szpitalu widzia�em kilka razy twoj� rudow�os� pani�. Ona jest
wspania�a, bracie, i musicie mie� znakomite dzieci, a wi�c chyba sam rozumiesz, �e
nie mog� macza� palc�w w czym�, co mog�oby im zaszkodzi�. Wybacz, �e ci to m�wi�,
ale znam twoj� przesz�o�� i nic nie poradz� na to, �e w�a�nie tak my�l�.
- Dlatego potrzebuj� twojej pomocy.
- M�g�by� wyra�a� si� nieco ja�niej?
- Szakal zaatakowa�. Trafi� na nasz trop w Hongkongu, a teraz zagra�a mnie i mojej
rodzinie. B�agam ci�, Kaktus! Pom� mi.
Skryte pod zielonym plastikowym daszkiem oczy starego cz�owieka rozszerzy�y si�, a
w czarnych �renicach zamigota� p�omie� w�ciek�o�ci.
- Czy doktorek wie o tym?
- Bierze osobi�cie we wszystkim udzia�. Niewykluczone, �e nie popiera tego, co
robi�, ale je�li chce by� uczciwy, to musi przyzna�, �e wszystko sprowadza si� do
rozgrywki mi�dzy mn� a Carlosem. Pom� mi, Kaktus!
Stary Murzyn przez d�u�sz� chwil� spogl�da� na stoj�cego przed nim w zacienionym
holu m�czyzn�.
- W jakiej jeste� formie, bracie? - zapyta� wreszcie. - Masz jeszcze troch� krzepy?
- Codziennie rano biegam sze�� mil, dwa razy w tygodniu chodz� na uniwersyteck�
si�owni�...
- Nie s�ysza�em tego. Nie chc� nic wiedzie� o �adnych uniwersytetach ani
college'ach.
- W porz�dku, nic nie s�ysza�e�.
- Musz� przyzna�, �e trzymasz si� nie najgorzej.
- Robi� to z premedytacj�- odpar� cicho Jason. - Czasem wystarczy, i �eby nagle
zadzwoni� telefon albo �eby Marie nie wr�ci�a z dzie�mi o um�wionej porze... Albo
jaki� cz�owiek pyta mnie o drog� i wtedy nagle wszystko wraca... On wraca. Szakal.
Dop�ki istnieje nawet najmniejsze prawdopodobie�stwo, �e �yje, musz� by� bez
przerwy gotowy, bo wiem, �e nigdy nie przestanie mnie szuka�. Najbardziej �a�osne w
tym wszystkim jest to, �e jego motyw mo�e si� okaza� z gruntu fa�szywy. Szakal
obawia si�, �e m�g�bym go rozpozna�, ja natomiast wcale nie jestem tego pewien. Po
prostu jeszcze nie wszystko pami�tam.
- Dlaczego go o tym nie poinformowa�e�?
- W jaki spos�b? Mia�em zamie�ci� w "Wall Street Journal" og�oszenie? "Szanowny
Carlosie, mam dla Ciebie wiadomo��..."
- Nie kpij sobie, Jason, bo ci to nie wychodzi. Tw�j przyjaciel Aleks na pewno
znalaz�by jaki� spos�b. Co prawda kuleje, ale g�ow� ma w porz�dku. Zdaje si�, �e
najlepiej okre�la go s�owo chytry.
- I mo�esz by� pewien, �e gdyby taki spos�b istnia�, na pewno by spr�bowa�.
- To chyba argument nie do zbicia... Dobrze wi�c, bierzmy si� do pracy, bracie.
Czego potrzebujesz? - Kaktus poprowadzi� go przez obszerny, zagracony starymi
meblami pok�j do drzwi znajduj�cych si� w przeciwleg�ej �cianie. - Moje atelier nie
jest ju� tak eleganckie jak kiedy�, ale ca�y sprz�t jest na swoim miejscu. Musisz
wiedzie�, �e w pewnym sensie przeszed�em ju� na emerytur�. Moi finansi�ci zapewnili
mi do�� dobre warunki i niewielkie obci��enie podatkowe, wi�c specjalnie nie
narzekam.
- Jeste� niesamowity - powiedzia� Jason Bourne, kr�c�c z podziwem g�ow�.
- Zdaje si�, �e ju� to od kogo� s�ysza�em. Pyta�em, czego konkretnie potrzebujesz.
- Dokument�w, ale nie takich jak w Europie albo w Hongkongu. To mam by� po prostu
ja.
- A wi�c kameleon przeistacza si� w kolejn� posta�: samego siebie. Jason przystan��
raptownie.
- O tym te� zapomnia�em... W�a�nie tak mnie nazywano, prawda?
- Kameleon? Owszem, i mo�esz by� pewien, �e nie bez powodu. Gdyby przes�ucha�
sze�ciu ludzi, kt�rzy ci� spotkali, podaliby sze�� r�nych rysopis�w, cho� ty nie
po�wi�ci�e� nawet minuty na charakteryzacj�.
- To wszystko wraca, Kaktus.
- Najbardziej �yczy�bym sobie, �eby nie musia�o, ale skoro musi, to postaraj si�,
�eby wr�ci�o do ko�ca... Zapraszam do magicznej komnaty.
W trzy godziny i dwadzie�cia minut p�niej czary dobieg�y ko�ca. David Webb,
wyk�adowca orientalistyki i przez trzy lata Jason Bourne, zab�jca, dysponowa� dwoma
dodatkowymi to�samo�ciami, po�wiadczonymi paszportami, prawami jazdy i kartami
wyborczymi. Poniewa� �aden taks�wkarz nie zgodzi�by si� przyjecha� po klienta do
tej dzielnicy, utrzymuj�cy si� z zasi�ku dla bezrobotnych s�siad Kaktusa, z szyj�
obwieszon� grubymi z�otymi �a�cuchami, odwi�z� Bourne'a do centrum swoim nowiutkim
cadillakiem Allante.
Jason zadzwoni� do Aleksa z automatu telefonicznego w domu towarowym Garfinkela;
poda� mu swoje dwa nowe nazwiska i wybra� to, pod kt�rym zamelduje si� w hotelu
Mayflower. Na wypadek, gdyby okaza�o si�, �e nie ma miejsc, Conklin postara si�
za�atwi� mu co�, kontaktuj�c si� bezpo�rednio z dyrekcj�. Langley uruchomi awaryjny
program dzia�aj�cy pod Cztery- Zero i dostarczy Bourne'owi mo�liwie najszybciej
wszystkie potrzebne materia�y. Mia�o to jednak zaj�� nie mniej ni� trzy godziny,
przy czym Aleks nie m�g� zagwarantowa� ani dotrzymania terminu, ani autentyczno�ci
informacji. Jason specjalnie si� tym nie zmartwi�, przed p�j�ciem do hotelu
potrzebowa� bowiem jeszcze co najmniej dw�ch godzin na skompletowanie garderoby;
kameleon zmienia� barw� sk�ry.
Aleks rozmawia� przez drugi telefon z Kwater� G��wn� CIA.
- Steve DeSole obiecuje, �e natychmiast pu�ci wszystko w ruch, a nawet si�gnie do
archiw�w armii i wywiadu marynarki - poinformowa� Bourne'a, sko�czywszy tamt�
rozmow�. - Peter Holland wszystko za�atwi. Jest przyjacielem prezydenta.
- Przyjacielem? Nie wiedzia�em, �e przywi�zujesz wag� do takich rzeczy.
- Owszem, oddaj�c r�nym ludziom przyjacielskie przys�ugi.
- H�...? Dzi�ki, Aleks. A co u ciebie? Dowiedzia�e� si� czego�?
Conklin zamilk� na chwil�. Kiedy si� ponownie odezwa�, w jego g�osie by�o wyra�nie
s�ycha� strach.
- Powiedzmy to w ten spos�b: nie by�em przygotowany na to, czego si� dowiedzia�em.
Zbyt d�ugo sta�em na bocznym torze. Boj� si�, Jason... przepraszam, Davidzie.
- Nie ma za co. Nie pomyli�e� si�. Czy rozmawia�e� z...
- �adnych nazwisk! - przerwa� mu ostro emerytowany oficer wywiadu.
- Rozumiem.
- W�tpi� - odpar� Aleks. - Mnie do tej pory to si� nie uda�o. B�d� w kontakcie.
Od�o�y� s�uchawk�.
Bourne uczyni� to samo, marszcz�c z zastanowieniem brwi. Aleks da� si� ponie��
melodramatycznym uczuciom, co by�o do niego zupe�nie niepodobne. Do tej pory zawsze
charakteryzowa�o go opanowanie i zimna kalkulacja. To, czego si� dowiedzia�,
musia�o nim pot�nie wstrz�sn��... Do tego stopnia, �e chyba przesta� ufa�
wypracowanym przez siebie schematom dzia�ania i ludziom, z kt�rymi wsp�dzia�a�.
Gdyby tak nie by�o, wyra�a�by si� jasno i precyzyjnie, a tymczasem, z jakich�
tajemniczych powod�w, nie chcia� m�wi� ani o "Meduzie", ani o tym, co odkry� pod
nagromadzon� przez dwadzie�cia lat warstw� oszustw.
Nie ma czasu na ja�owe rozwa�ania, zdecydowa� Bourne, rozgl�daj�c si� po wn�trzu
du�ego domu towarowego. Na Aleksie mo�na polega�, oczywi�cie, dop�ki ma si� go po
swojej stronie. Jason z trudem st�umi� ponury �miech, przypomniawszy sobie
wydarzenia, jakie mia�y miejsce w Pary�u przed trzynastu laty. Wtedy pozna� r�wnie�
innego Aleksa. Gdyby nie schroni� si� w por� za nagrobkami na cmentarzu w
Rambouillet, zgin��by z r�ki swego najlepszego przyjaciela. Ale to by�o wtedy, nie
teraz. Conklin powiedzia�, �e b�dzie w kontakcie, i na pewno dotrzyma s�owa. Do
tego czasu kameleon musi przygotowa� sobie kilka przebra�, od bielizny poczynaj�c,
na wierzchnim ubraniu ko�cz�c. Nie mo�e by� mowy o �adnych znakach z pralni ani
mikroskopijnych pozosta�o�ciach detergentu, u�ywanego wy��cznie na jednym,
okre�lonym obszarze kraju. Zbyt wiele ju� do tej pory po�wi�ci�, �eby ryzykowa�
zdemaskowanie z powodu takiej drobnostki. Je�eli b�dzie musia� zabija�, �eby ocali�
rodzin� Davida... Bo�e! Przecie� to moja rodzina! Nie wolno mu ponosi� konsekwencji
tych zab�jstw. Tam, dok�d zmierza�, nie obowi�zuj� �adne regu�y gry; w krzy�owym
ogniu mo�e zgin�� kto� zupe�nie niewinny. Niech i tak b�dzie. David Webb
zaprotestowa�by gwa�townie, lecz Jasonowi Bourne'owi by�o to ca�kowicie oboj�tne.
By� ju� tam kiedy� i zna� statystyki. Webb nie wiedzia� o niczym.
Powstrzymam go, Marie! Obiecuj� ci, �e uwolni� nas od niego! Zabij� Szakala! Ju�
nigdy nie zdo�a ci� skrzywdzi�. B�dziesz wolna!
Bo�e, kim ja w�a�ciwie jestem? Mo, pom� mi!... Nie, nie r�b tego! Jestem tym, kim
musz� by�. Jestem spokojny i z ka�d� chwil� staj� si� spokojniejszy. Wkr�tce
zamieni� si� w niewzruszon� bry�� lodu, tak przezroczyst�, �e nikt nie b�dzie m�g�
mnie dostrzec. Nie rozumiesz, Mo? I ty, Marie? Ja musz� nim by�! David musi odej��.
B�dzie mi tylko przeszkadza�.
Wybacz mi, Marie, i ty mi wybacz, doktorze, ale to prawda, kt�rej trzeba ju� teraz
stawi� czo�o. Nie jestem g�upcem i nie pr�buj� si� oszukiwa�. Obydwoje chcecie,
�ebym wyrzuci� Jasona Bourne'a z mojej duszy, ale ja musz� uczyni� co� wr�cz
przeciwnego. To David musi odej��, przynajmniej na jaki� czas.
Nie mam czasu na takie rozwa�ania! Czeka mnie masa pracy.
Gdzie, do cholery, jest dzia� m�ski? Kiedy skompletuje sprawunki, p�ac�c za
wszystkie got�wk� w r�nych kasach, wejdzie do przymierzalni i za�o�y nowe ubranie.
Nast�pnie schowa stare do torby i poszuka na jakiej� bocznej ulicy wlotu do kana�u
�ciekowego.
Kameleon te� wr�ci�.
By�a 19.35, kiedy Bourne od�o�y� wreszcie brzytw�. Usun�� ze wszystkich nowych
ubra� fabryczne metki i powiesi� spodnie oraz marynarki w szafie, natomiast koszule
umie�ci� na jaki� czas w wype�nionej par� �azience, �eby usun�� z nich zapach
�wie�o�ci. Wsta� i ruszy� w kierunku sto�u, na kt�rym znajdowa�a si� butelka
whisky, woda sodowa i naczynie z lodem, ale mijaj�c stoj�cy na biurku telefon,
zatrzyma� si� jak wryty, opanowany potwornym pragnieniem, �eby podnie�� s�uchawk� i
zadzwoni� do Marie, na wysp�. Wiedzia� jednak, �e nie wolno mu tego zrobi�, nie z
tego pokoju. Najwa�niejsze, �e ona i dzieci dotarli tam bez �adnych przeszk�d.
Wiedzia�a tym, bo z innego automatu u Garfinkela po��czy� si� z Johnem St. Jacaues.
- Davey, oni ledwie �yj�! Musieli siedzie� prawie cztery godziny na g��wnej wyspie,
dop�ki nie poprawi�a si� pogoda. Je�li chcesz, mog� obudzi� Marie, ale kiedy tylko
nakarmi�a Alison, zasn�a jak zabita.
- Nie trzeba, zadzwoni� p�niej. Powiedz jej, �e nic mi nie jest i dobrze si� nimi
opiekuj, Johnny.
- Spokojna twoja g�owa. A teraz szczerze: naprawd� wszystko w porz�dku?
- Przecie� ci m�wi�.
- Jasne, ty mi to m�wisz i ona mi to m�wi, ale Marie jest nie tylko moj� jedyn�
siostr�, lecz tak�e najbardziej kochan�, wi�c dobrze wiem, kiedy jest czym�
zdenerwowana.
- W�a�nie dlatego masz si� ni� zaj��.
- Wydaje mi si�, �e chyba z ni� te� powa�nie porozmawiam.
- Tylko spokojnie, Johnny.
Na kilka chwil sta�em si� znowu Davidem Webbem, pomy�la� Jason, przyrz�dzaj�c sobie
drinka. Nie by� z tego wcale zadowolony. Jednak nie p�niej ni� godzin� potem Jason
Bourne by� ju� na swoim miejscu. Poinformowa� recepcjonist� o zg�oszonej niedawno
rezerwacji, a ten wezwa� kierownika nocnej zmiany.
- Oczywi�cie, panie Simon! - wykrzykn�� z entuzjazmem wyfraczony osobnik. - Wiemy,
�e przyjecha� pan tutaj po to, by przedstawi� argumenty przeciwko tym okropnym
podatkom obowi�zuj�cym w turystyce i rozrywce. Po�amania n�g, jak to si� m�wi! Ci
politycy zrujnuj� nas wszystkich... Nie mieli�my ju� dwuosobowych pokoj�w, wi�c
pozwolili�my sobie umie�ci� pana w apartamencie, bez �adnej dodatkowej op�aty, ma
si� rozumie�.
Dzia�o si� to dwie godziny temu; przez ten czas zd��y� usun�� metki, postarzy�
koszule i nieco zetrze� gumowe podeszwy but�w na ostrej kraw�dzi okna. Teraz usiad�
ze szklank� w d�oni w fotelu i utkwi� wzrok w pustej �cianie; nie pozosta�o mu nic
innego jak czeka� i my�le�.
Po kilku minutach jego bezczynno�� przerwa�o delikatne pukanie. Jason zerwa� si� z
miejsca, podszed� do drzwi, otworzy� je i wpu�ci� do pokoju kierowc�, kt�ry czeka�
na niego przed lotniskiem. Funkcjonariusz CIA wr�czy� mu trzyman� w d�oni teczk�.
- Wszystko jest w �rodku, ��cznie z pistoletem i pude�kiem naboj�w.
- Dzi�kuj�.
- Nie chce pan sprawdzi�?
- B�d� to robi� ca�� noc.
Agent zerkn�� na zegarek.
- Dochodzi �sma. Nadz�r skontaktuje si� z panem oko�o jedenastej. Ma pan troch�
czasu, �eby przynajmniej zacz��.
- Nadz�r...?
- Chyba w�a�nie tym jest, prawda?
- Tak, oczywi�cie - odpar� szybko Jason. - Zapomnia�em. Jeszcze raz dzi�kuj�.
M�czyzna wyszed�, a Bourne podszed� szybko do biurka, po�o�y� na nim teczk� i
otworzy� j�. Najpierw wyj�� pistolet i pude�ko amunicji, nast�pnie za� co�, co
wygl�da�o na kilkaset stron komputerowych wydruk�w po- wsadzanych w plastikowe
ok�adki. Gdzie� w tym g�szczu informacji znajdowa�o si� nazwisko kobiety lub
m�czyzny, kt�rzy mieli powi�zania z Carlosem, wydruki zawiera�y bowiem wszelkie
dost�pne informacje o ka�dym z mieszkaj�cych obecnie w hotelu go�ci, a tak�e o
tych, kt�rzy opu�cili go w ci�gu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Szczeg�y
pochodzi�y z archiw�w CIA, G- 2 i wywiadu Marynarki Wojennej USA. Niewykluczone, �e
nie maj� �adnego znaczenia, ale stanowi�y punkt, od kt�rego mo�na by�o zacz��
poszukiwania. Polowanie rozpocz�o si� na dobre.
Pi��set mil na p�noc, w apartamencie na trzecim pi�trze wznosz�cego si� w Bostonie
hotelu Ritz- Carlton, r�wnie� rozleg�o si� ciche pukanie do drzwi. Z sypialni
wyszed� szybkim krokiem nadzwyczaj wysoki m�czyzna ubrany w szyty na miar�,
pr��kowany garnitur, w kt�rym wygl�da� na jeszcze wi�cej ni� swoje metr
dziewi��dziesi�t trzy. Otoczona wianuszkiem starannie przystrzy�onych siwych w�os�w
�ysina przypomina�a nakrycie g�owy jakiego� akredytowanego przy kr�lewskim dworze
ko�cielnego dostojnika, do kt�rego zwracaj� si� po �wiat�� rad� wszyscy ksi���ta i
panowie. Wra�enie to pot�gowa�o z pewno�ci� orle spojrzenie bystrych oczu i
dono�ny, grzmi�cy g�os. Nawet szybki krok, zdradzaj�cy niepok�j, nie m�g� tego
zmieni�. By� to m�czyzna �wiadomy swojego znaczenia i wp�yw�w Stanowi� niemal
dok�adne przeciwie�stwo zaawansowanego wiekiem cz�owieka, kt�ry wszed� do
apartamentu; nowo przyby�y by� niskiego wzrostu, mizerny i sprawia� wra�enie kogo�,
komu si� nie powiod�o.
- Wchod�, szybko! Masz informacje?
- Tak, tak, oczywi�cie - odpowiedzia� go��, kt�rego wymi�ty garnitur i koszula
wygl�da�y tak, jakby chwile �wietno�ci prze�ywa�y co najmniej przed
dziesi�ciu laty. - Wspaniale wygl�dasz, Randolphie - m�wi� dalej piskliwym
g�osem, obrzucaj�c spojrzeniem nie tylko gospodarza, ale i luksusowo urz�dzone
pomieszczenie. - C� za eleganckie miejsce, w sam raz dla tak znakomitego profesora.
- Czekam na informacje - przerwa� mu dr Randolph Gates z Harvardu, ekspert w
dziedzinie prawa antytrustowego i wysoko op�acany doradca licznych firm.
- Och, daj mi jeszcze chwilk�, stary przyjacielu. Min�o tak wiele cza su, odk�d po
raz ostatni by�em w hotelowym apartamencie... Jak�e wszystko si� odmieni�o przez te
lata! Cz�sto o tobie czyta�em, a kilka razy nawet widzia�em ci� w telewizji.
Jeste�... Jeste� erudyt�, Randolphie, ale to s�owo nie oddaje wszystkiego, co
chcia�bym wyrazi�. Lepsze jest to, kt�rego u�y�em wcze�niej: znakomity. Znakomity
erudyta, tak ogromny i dostojny.
- Dobrze wiesz, �e ty r�wnie� mog�e� to osi�gn�� - odpar� ze zniecierpliwieniem
Gates. - Niestety, szuka�e� skr�t�w tam, gdzie ich nie by�o.
- Och, by�y, i to nawet ca�a masa. Ja po prostu wybiera�em nie te, co trzeba.
- Wydaje mi si�, �e ostatnio nie bardzo ci si� wiedzie...
- Tobie si� nie wydaje, Randy, ty wiesz. Nawet je�li nie donie�li ci o tym twoi
szpiedzy, m�j wygl�d m�wi wszystko.
- Po prostu usi�owa�em ci� odnale��.
- Tak, powiedzia�e� mi to przez telefon, to samo m�wi�o par� os�b, kt�re by�y
wypytywane na ulicy o sprawy niemaj�ce �adnego zwi�zku z moim miejscem
zamieszkania.
- Musia�em si� upewni�, czy dasz sobie rad�. Nie mo�esz mie� oto pretensji.
- Dobry Bo�e, wcale nie mam! Na pewno nie po tym, co kaza�e� mi zrobi�, to znaczy,
wydaje mi si�, �e to w�a�nie kaza�e� mi zrobi�.
- Po prostu odegra� rol� godnego zaufania pos�a�ca, to wszystko. Nie masz chyba
obiekcji co do zap�aty.
- Obiekcji? - zapyta� starszy m�czyzna i wybuchn�� piskliwym, dr��cym �miechem. -
Pozw�l, �e ci co� powiem, Randy. Je�eli pozbawi� ci� uprawnie� adwokackich w wieku
trzydziestu pi�ciu lat, mo�esz jeszcze jako� u�o�y� sobie �ycie, ale je�li
przekroczy�e� ju� pi��dziesi�tk�, a w dodatku sprawie towarzyszy og�lnokrajowy
rozg�os i skazuj�cy wyrok... Pomimo wykszta�cenia nie jeste� w stanie sobie
wyobrazi�, jak radykalnie wp�ywa to
na zmniejszenie liczby dost�pnych rozwi�za�. Stajesz si� po prostu niedotykalnym, a
niestety jedyn� rzecz�, jak� potrafi�em sprzedawa�, by� olej, kt�ry mia�em w
g�owie. Potwierdzi�o si� to w ca�ej rozci�g�o�ci podczas ostatnich dwudziestu lat.
- Nie mam czasu na wspomnienia. Czekam na informacje.
- Tak, oczywi�cie... C�, zacznijmy od pocz�tku: pieni�dze dostarczono mi na rogu
Commonwealth i Dartmouth, a ja dok�adnie zapisa�em nazwiska i szczeg�y, kt�re
poda�e� mi przez telefon...
- Zapisa�e�? - przerwa� mu ostrym tonem Gates.
- Spali�em je, jak tylko nauczy�em si� ich na pami��. Jak widzisz, jednak
wyci�gn��em jakie� wnioski z moich ci�kich prze�y�. Dotar�em do pewnego in�yniera
pracuj�cego w firmie telefonicznej, kt�ry uradowany twoj�, to jest moj�, hojno�ci�,
skontaktowa� si� nast�pnie z tym odra�aj�cym prywatnym detektywem. To prawdziwa
fleja, Randy, a bior�c pod uwag� metody, jakie stosuje, m�g�by spokojnie korzysta�
z moich us�ug.
- Interesuj� mnie fakty, nie twoje przemy�lenia - przypomnia� mu powszechnie
uznawany autorytet prawniczy.
- Przemy�lenia cz�sto opieraj� si� na istotnych faktach, profesorze. Jestem pewien,
�e o tym dobrze wiesz.
- Je�li b�d� potrzebowa� twojej opinii, z pewno�ci� ci� o tym poinformuj�. Czego
si� dowiedzia� ten cz�owiek?
- Opieraj�c si� na danych, kt�re mi przekaza�e� - samotna kobieta z nieustalon�
liczb� dzieci - a tak�e na informacjach dostarczonych przez pracuj�cego za psie
pieni�dze in�yniera z firmy telefonicznej - przybli�ona lokalizacja ustalona na
podstawie numeru kierunkowego i trzech pierwszych cyfr numeru domowego - ten
pozbawiony skrupu��w flejtuch zabra� si� do pracy za szokuj�co wysok� stawk�
godzinow�. Ku memu zdumieniu jego starania przynios�y konkretne efekty. W�a�nie
wtedy doszed�em do wniosku, �e m�g� bym nawi�za� z nim cich� wsp�prac�.
- Do diab�a z tym! Czego si� dowiedzia�?
- Jak ju� wspomnia�em, wysoko�� stawki godzinowej, jakiej sobie za�yczy�, wzbudzi�a
moje szczere oburzenie, pozostaj�c jednocze�nie w ra��cej dysproporcji do moich
ci�ko zapracowanych zarobk�w. Nie uwa�asz, �e powinni�my pomy�le� o czym� w rodzaju
wyr�wnania?
- Co ty sobie wyobra�asz, do cholery? Wys�a�em ci trzy tysi�ce dolar�w! Pi��set dla
faceta od telefon�w, p�tora tysi�ca dla tej n�dznej gnidy, kt�ra uwa�a si� za
prywatnego detektywa...
- Tylko dlatego, Randolphie, �e przesta� figurowa� na li�cie p�ac policji. Popad� w
nie�ask�, tak samo jak ja, ale z ca�� pewno�ci� zna si� na swojej robocie. Wi�c
jak? Podejmujesz negocjacje czy mam ju� sobie p�j��?
�ysiej�cy profesor wpatrywa� si� z w�ciek�o�ci� w okrytego nies�aw�, pozbawionego
prawa wykonywania zawodu adwokata.
- Jak �miesz...
- M�j drogi Randy, ty chyba naprawd� wierzysz w to, co o sobie us�yszysz, prawda?
Doskonale, m�j arogancki przyjacielu. Wyja�ni� ci, dlaczego �miem co� takiego
m�wi�. Ot� czyta�em twoje prace i s�ucha�em wyk�ad�w, analizuj�c ezoteryczne
interpretacje skomplikowanych prawnych zagadnie�, podczas gdy ty nie mia�e�
najmniejszego poj�cia, co to znaczy by� biednym lub g�odnym. Jeste� pupilem
rojalist�w i gdyby to od ciebie zale�a�o, zmusi�by� przeci�tnego obywatela do �ycia
w kraju, gdzie nie istnieje indywidualno��, gdzie nad swobod� my�li unosi si�
gro�ny cie� cenzury, bogaci staj� si� coraz bogatsi, a dla biednych by�oby lepiej,
gdyby w og�le si� nie urodzili. G�osisz te ma�o oryginalne, bo wywodz�ce si�
jeszcze ze �redniowiecza koncepcje wy��cznie po to, �eby zaprezentowa� si� jako
b�yskotliwy wolnomy�liciel, ale w rzeczywisto�ci jeste� kap�anem nieszcz�cia. Czy
mam m�wi� dalej, doktorze Gates? Szczerze m�wi�c, wydaje mi si�, �e wybra�e� na
swego pos�a�ca niew�a�ciwego nieudacznika.
- Jak �miesz?! - powt�rzy� z oburzeniem uczony, odwracaj�c si� wynio�le do okna. -
Nie musz� tego wys�uchiwa�!
- Oczywi�cie, �e nie musisz, Randy. Ale musia�e� wtedy, kiedy to ja by�em
wyk�adowc� na uniwersytecie, a ty moim studentem, jednym z lepszych, ale na pewno
nie najinteligentniejszym. Dlatego radz� ci, �eby� jednak pos�ucha�.
- Czego chcesz, do cholery?! - rykn�� Gates, odwracaj�c si� raptownie w jego
stron�.
- To chyba ty czego� chcesz, prawda? Informacji, za kt�r� zap�aci�e� mi n�dzne
centy. Zdaje si�, �e bardzo ci na niej zale�y...
- Musz� j� mie�.
- Zawsze strasznie ba�e� si� wszystkich egzamin�w...
- Przesta�! Zap�aci�em ci. ��dam, �eby� powiedzia�, czego si� dowie dzia�e�.
- W takim razie ja musz� za��da� wi�cej pieni�dzy. Ten, kto ci p�aci, z pewno�ci�
mo�e sobie na to pozwoli�.
- Ani centa wi�cej!
- C�, wi�c chyba ju� p�jd�...
- St�j! Pi��set i na tym koniec.
- Pi�� tysi�cy albo zaraz si� po�egnamy.
- To bezczelno��!
- My�l�, �e zobaczymy si� za nast�pne dwadzie�cia lat.
- Dobrze, niech b�dzie! Pi�� tysi�cy...
- Och, Randy, jaki ty jeste� �a�osny... Chyba dlatego, �e istotnie nie nale�ysz do
tych najinteligentniejszych, tylko do tych, kt�rzy potrafi� sprawia� takie
wra�enie. Nawiasem m�wi�c, ostatnio pojawia si� ich coraz wi�cej... Dziesi��
tysi�cy, doktorze Gates, bo w przeciwnym razie id� do mojego ulubionego baru.
- Nie mo�esz tego zrobi�...
- Oczywi�cie, �e mog�. Powtarzam: dziesi�� tysi�cy dolar�w. W jaki spos�b chcesz mi
zap�aci�? Nie przypuszczam, �eby� nosi� przy sobie tyle got�wki, wi�c jak mi
zagwarantujesz, �e otrzymam moje pieni�dze?
- Daj� ci s�owo...
- Nie kpij sobie, Randy.
- W porz�dku. Jutro rano na poczcie Boston Five b�dzie czek na twoje nazwisko.
- To bardzo mi�e z twojej strony. Gdyby jednak twoi zwierzchnicy zapragn�li
przeszkodzi� mi w jego realizacji, uprzed� ich z �aski swojej, �e pewien nieznany
im cz�owiek, a m�j serdeczny przyjaciel, ma list, w kt�rym opisa�em wszystko, co do
tej pory zasz�o. List jest zaadresowany do Prokuratora Generalnego stanu
Massachusetts i natychmiast zostanie wys�any, je�li tylko przydarzy mi si� jakie�
nieszcz�cie.
- Gadasz bzdury. A teraz m�w, czego si� dowiedzia�e�.
- C�, by� mo�e zainteresuje ci�, �e wpl�ta�e� si� w co�, co wygl�da na supertajn�
operacj� rz�dow�... Opieraj�c si� na przypuszczeniu, �e ka�dy, komu zale�y na
mo�liwie szybkim przeniesieniu si� z jednego miejsca w drugie, b�dzie si� stara�
skorzysta� z najszybszego �rodka transportu, nasz detektyw uda� si� na lotnisko
Logan - niestety, nie mam poj�cia, w jakim przebraniu. Uda�o mu si� uzyska� list�
wszystkich pasa�er�w, kt�rzy odlatywali z Bostonu wczoraj mi�dzy sz�st� trzydzie�ci
a dziesi�t� rano. Jak z pewno�ci� pami�tasz, poda�e� mi w�a�nie ten przedzia�
czasowy.
- I co?
- Cierpliwo�ci, Randolphie. Zakaza�e� mi sporz�dza� jakiekolwiek notatki, wi�c
musz� sobie wszystko przypomina� krok po kroku. Gdzie to ja by�em...?
- Przy listach pasa�er�w.
- Ach, tak. Ot�, wed�ug detektywa Flejtucha, na listach znajdowa�o si� jedena�cioro
dzieci bez opieki, a tak�e osiem kobiet, w tym dwie zakonnice, lec�cych w
towarzystwie latoro�li. Zakonnice eskortowa�y dziewi�cioro sierot do Kalifornii,
natomiast identyfikacja sze�ciu pozosta�ych kobiet nie nastr�czy�a wi�kszych
trudno�ci. - Stary cz�owiek si�gn�� dr��c� r�k� do kieszeni i wyj�� pokryt�
maszynowym pismem kartk�. - Oczywi�cie, ja tego nie napisa�em, bo nie mam maszyny,
a poza tym i tak nie umiem na niej pisa�. List� sporz�dzi� Fuhrer Flejtuch.
- Daj mi to! - rozkaza� Gates, podchodz�c do niego z wyci�gni�t� r�k�.
- Bardzo prosz� - odpar� siedemdziesi�cioletni by�y adwokat, podaj�c kartk� swemu
studentowi. - Obawiam si� jednak, �e niewiele ci to da - doda�. - Nasz Flejtuch
sprawdzi� wszystkie, przypuszczam, �e po to, by nabi� sobie wi�cej godzin. Nie
do��, �e niczego nie znalaz�, to jeszcze zabra� si� do tego wtedy, kiedy ju�
uzyska� informacj�, kt�rej szuka�.
- Jak to? - zapyta� Gates, odrywaj�c wzrok od kartki. - Jak� informacj�?
- Tak�, kt�rej ani on, ani ja nigdzie by�my nie zapisali. Pierwszego �ladu
dostarczy� urz�dnik z porannej zmiany na stanowisku Pan American. Wspomnia�
mimochodem podczas rozmowy z naszym detektywem, �e poprzedniego dnia mia� cholerne
k�opoty z jakim� k�panym w gor�cej wodzie politykiem albo kim� w tym rodzaju, kt�ry
oko�o sz�stej rano za��da� od niego dostarczenia pewnej liczby pieluszek. Jak
wiesz, pieluchy stanowi� jeden z artyku��w dost�pnych w magazynie zaopatrzeniowym
ka�dej linii lotniczej.
- Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
- Mo�na je dosta� tak�e w sklepie, ale sklepy na lotnisku otwieraj� dopiero o
si�dmej.
- I co z tego?
- To, �e kto� w po�piechu zapomnia� je wcze�niej kupi�. Samotna kobieta z
pi�cioletnim dzieckiem i niemowl�ciem odlatywa�a z Bostonu prywatnym samolotem ze
stanowiska s�siaduj�cego z Pan Amem. Urz�dnik przyni�s� pieluszki, a kobieta
pofatygowa�a si�, �eby mu za to osobi�cie podzi�kowa�. On sam jest m�odym ojcem,
wi�c doskonale rozumia�...
- Na lito�� bosk�, czy mo�esz wreszcie przej�� do rzeczy, s�dzio?
- S�dzio? - Stary m�czyzna otworzy� szeroko oczy. - Dzi�kuj�, Randy. Nikt ju� od
wielu lat nie zwraca� si� do mnie w ten spos�b, je�li nie liczy� kumpli w r�nych
knajpach. Chyba jednak jest we mnie co�, co nasuwa takie skojarzenia.
- Nazywali ci� tak wszyscy, kt�rzy s�uchali twojego nudzenia na wy k�adach i
podczas rozpraw!
- Niecierpliwo�� by�a zawsze jedn� z twoich najwi�kszych wad, Randolphie. Uwa�a�em
i nadal uwa�am, i� wynika ona z tego, �e nie potrafisz przyj�� do wiadomo�ci innego
ni� tw�j punktu widzenia... Tak czy inaczej, nasz major Flejtuch zorientowa� si�,
�e jab�ko jest zepsute, kiedy robak wyjrza� i naplu� mu w g�b�, �eby u�y� tej
soczystej przeno�ni. Natychmiast skierowa� swoje kroki do wie�y, gdzie znalaz�
potrzebuj�cego pilnie got�wki kontrolera, kt�ry pracowa� tak�e poprzedniego dnia
rano. Okaza�o si�, �e interesuj�cy kapitana Flejtucha lot by� opatrzony kodem
Cztery- Zero, co oznacza najwy�szy stopie� tajno�ci i wskazuj e na bezpo�rednie
powi�zania z rz�dem. �adnej listy pasa�er�w, tylko pro�ba o wyznaczenie miejsca w
korytarzu powietrznym i cel podr�y.
- To znaczy?
- Blackburne, Montserrat.
- Co to jest, do diab�a?
- Port lotniczy Blackburne na karaibskiej wyspie Montserrat.
- W�a�nie tam polecieli?
- Niekoniecznie. Wed�ug porucznika Flejtucha, kt�ry, musz� mu to przyzna�, stara�
si� solidnie zapracowa� na swoje pieni�dze, mogli stamt�d uda� si� wewn�trznymi
liniami na jedn� z kilku mniejszych wysepek.
- I to wszystko?
- To wszystko. Bior�c pod uwag� te nieszcz�sne cyferki, jakimi oznaczony by�
samolot, o czym, rzecz jasna, nie zapomnia�em wspomnie� w moim li�cie do
Prokuratora Generalnego, wydaje mi si�, �e zarobi�em na te dziesi�� tysi�cy
dolar�w.
- Ty zapijaczona gnido...
- Mylisz si�, Randy - przerwa� mu s�dzia. - Bez w�tpienia jestem alkoholikiem, ale
rzadko kiedy bywam pijany. Zawsze staram si� utrzymywa� na granicy trze�wo�ci.
Tylko dlatego �yj�. W tym stanie wszystko mnie bawi, a szczeg�lnie tacy ludzie jak
ty.
- Wyno� si� st�d - powiedzia� wynio�le profesor.
- Nie zaproponujesz mi drinka, �eby przyczyni� si� do utrwalenia mego okropnego
na�ogu? Dobry Bo�e, masz tu co najmniej p� tuzina nawet nie zacz�tych butelek!
- Wi�c we� sobie jedn� i znikaj.
- Dzi�kuj� ci. My�l�, �e tak w�a�nie zrobi�. - Stary cz�owiek podszed� do stoj�cego
przy �cianie stolika zastawionego przer�nymi gatunkami whisky i brandy. - Zobaczmy,
co tu mamy... - mrukn��, zawijaj�c w bia�e serwetki trzy butelki po kolei. - Je�li
wezm� to pod pach�, b�dzie wygl�da�o na to, �e wynosz� bielizn� do prania.
Zapewniam najkr�tsze terminy.
- Po�piesz si�!
- Czy m�g�by� otworzy� mi drzwi? Nie darowa�bym sobie, gdybym wypu�ci� kt�r��,
manipuluj�c przy klamce. Rozbita butelka na pod�odze mog�aby niekorzystnie wp�yn��
na twoj� opini�. Zdaje si�, �e nikt nigdy nie widzia� ci� pij�cego.
- Wyno� si�! - sykn�� Gates, otwieraj�c przed nim drzwi.
- Dzi�kuj�, Randy. - By�y prawnik wyszed� na korytarz i odwr�ci� si� i do swego
rozm�wcy. - Nie zapomnij jutro rano o czeku. Pi�tna�cie tysi�cy.
- Pi�tna�cie...?
- Dobry Bo�e, wyobra�asz sobie, co by powiedzia� Prokurator Generalny, gdyby
dowiedzia� si� cho�by tego, �e u ciebie by�em? Do widzenia, profesorze.
Randolph Gates trzasn�� drzwiami i pobieg� do sypialni, gdzie na nocnej szafce przy
��ku sta� telefon. W ma�ym pomieszczeniu poczu� si� troch� lepiej; mia� wra�enie,
�e nie jest tu tak bardzo wystawiony na obserwacj� i �e �atwiej by�oby mu obroni�
si� przed wszelkimi niebezpiecze�stwami. Perspektywa rozmowy nape�nia�a go takim
l�kiem, �e nie by� w stanie zrozumie� instrukcji wyja�niaj�cej spos�b, w jaki mo�na
po��czy� si� z zagranic�. Ogarni�ty przera�eniem, zadzwoni� do hotelowej centrali.
- Chcia�bym zam�wi� rozmow� z Pary�em - powiedzia�.
Rozdzia� 6
Bourne'a piek�y oczy od przegl�dania komputerowych wydruk�w roz�o�onych przed nim
na stoliku. Siedz�c na kraw�dzi kanapy, analizowa� je ju� od czterech godzin,
zapomniawszy o czasie, a nawet o tym, �e lada chwila powinien skontaktowa� si� z
nim jego nadz�r. Interesowa�o go jedynie odnalezienie w�r�d zameldowanych w hotelu
Mayflower go�ci tego, kt�ry m�g� zaprowadzi� go do Szakala.
Pierwsza grupa, kt�r� chwilowo od�o�y� na bok, sk�ada�a si� z cudzoziemc�w -
Brytyjczyk�w, W�och�w, Szwed�w, Niemc�w, Japo�czyk�w, a tak�e Chi�czyk�w z Tajwanu.
Ka�dy z nich zosta� dok�adnie zbadany, a szczeg�lny nacisk po�o�ono na
autentyczno�� dokument�w i spraw, kt�re przywiod�y ich do USA. Departament Stanu i
Centralna Agencja Wywiadowcza solidnie przy�o�y�y si� do zadania; dane ka�dej z
tych os�b zosta�y potwierdzone w co najmniej pi�ciu niezale�nych �r�d�ach.
Wszystkie od lat utrzymywa�y kontakty z firmami lub prywatnymi osobami w
Waszyngtonie i najbli�szej okolicy, �adna nigdy nie wzbudzi�a z takich czy innych
przyczyn podejrzliwo�ci organ�w prawa. Je�eli znajdowa� si� w�r�d nich cz�owiek
Carlosa, a tego nie spos�b by�o przecie� wykluczy�, do jego zidentyfikowania trzeba
by znacznie dok�adniejszych informacji ni� te, kt�rymi w tej chwili dysponowa�
Jason. Mo�liwe, �e b�dzie musia� jeszcze wr�ci� do tej grupy, ale na razie chcia�
wszystko przeczyta�. Mia� tak ma�o czasu!
Spo�r�d pozosta�ych oko�o pi�ciuset go�ci, obywateli Stan�w Zjednoczonych, dwustu
dwunastu mia�o swoje fiszki w kartotekach wywiadu, w wi�kszo�ci dlatego, �e
prowadzili interesy z rz�dem. Siedemdziesi�ciu o�miu z nich uznano za absolutnie
czystych, kilkudziesi�ciu innych za� podejrzewano o niszczenie lub fa�szowanie
dokument�w finansowych i nielegalny transfer zysk�w na osobiste konta w Szwajcarii
lub na Kajmanach. Byli to bogaci i niezbyt inteligentni z�odzieje, a takich
pos�a�c�w Carlos strzeg�by si� jak ognia.
Pozosta�o czterdzie�ci siedem mo�liwo�ci. Kobiety i m�czy�ni - w jedenastu
przypadkach ma��e�stwa - o szerokich kontaktach w Europie, g��wnie w kr�gach
przemys�owych. Wszyscy byli podejrzani o sprzeda� zastrze�onych technologii krajom
bloku wschodniego, a tym samym Moskwie, i pozostawali pod �cis�� obserwacj�
wywiadu. Spo�r�d tych czterdziestu siedmiu os�b dwana�cie przebywa�o ostatnio w
ZSRR; Bourne natychmiast je wszystkie skre�li�. Komitet Gosudarstwiennoj
Biezopasnosti, znany powszechnie jako KGB, mia�by z Szakala tyle samo po�ytku co
papie�. Iljicz Ramirez Sanchez, u�ywaj�cy pseudonimu Carlos, przeszed� szkolenie w
ameryka�skiej cz�ci miasteczka Nowogr�d, gdzie przy ulicach sta�y ameryka�skie
stacje benzynowe i sklepy, wszyscy pos�ugiwali si� ameryka�skim angielskim -
u�ywanie rosyjskiego by�o surowo zakazane - a tylko ci, kt�rzy zdali celuj�co
ko�cowy egzamin, mogli kszta�ci� si� dalej w szpiegowskim rzemio�le. Szakal zda�
egzamin, ale w�a�nie wtedy Komitet przekona� si�, �e m�ody wenezuelski
rewolucjonista najch�tniej rozwi�zuje wszystkie problemy za pomoc� brutalnej
przemocy. Sanchez zosta� usuni�ty z o�rodka szkoleniowego, a tym samym narodzi� si�
Szakal. Tak, o tej dwunastce mo�na od razu zapomnie�. Carlos nawet by si� do nich
nie zbli�y�, wiedzia� bowiem doskonale, �e wszyscy pracownicy radzieckiego wywiadu
maj� bez wzgl�dny rozkaz zlikwidowa� go przy pierwszej nadarzaj�cej si�
sposobno�ci. Tajemnice Nowogrodu musia�y by� strze�one za wszelk� cen�.
Tym samym kr�g podejrzanych zaw�zi� si� do trzydziestu pi�ciu ludzi: dziewi�ciu
ma��e�stw, czterech kobiet i trzynastu m�czyzn. Wydruki zawiera�y fakty i domys�y
dotycz�ce ka�dej z tych os�b - domys��w by�o znacznie wi�cej ni� fakt�w, a
wi�kszo�� z nich opiera�a si� na negatywnych opiniach nieprzyjaci� lub konkurent�w.
Mimo to wszystkie nale�a�o dok�adnie przestudiowa�, gdy� mog�o w�r�d nich znajdowa�
si� s�owo lub zdanie, kt�re wska�e bezpo�redni� drog� do Carlosa.
Zadzwoni� telefon, przerywaj�c koncentracj� Jasona. Zamruga� raptownie powiekami,
jakby usi�uj�c zlokalizowa� �r�d�o natr�tnego d�wi�ku, po czym zerwa� si� z kanapy
i podbieg� do stoj�cego na biurku aparatu. Pod- ni�s� s�uchawk�, zanim ucich�
trzeci dzwonek.
- Tak?
- M�wi Aleks. Dzwoni� z ulicy.
- Wejdziesz na g�r�?
- Na pewno nie przez g��wny hol. lak si� przypadkiem sk�ada, �e znam zatrudnionego
w�a�nie dzi� po po�udniu portiera, kt�ry pilnuje wej�cia dla personelu.
- Zabezpieczasz si� ze wszystkich stron, co?
- Na pewno nie z tak wielu, jak bym chcia� - odpar� Conklin. - To nie jest
zwyczajna rozgrywka. Zobaczymy si� za kilka minut. Zapukam raz.
Bourne od�o�y� s�uchawk� i wr�ci� na kanap� do wydruk�w. Od�o�y� na bok trzy, kt�re
zwr�ci�y jego uwag�, bynajmniej nie dlatego, �e kojarzy�y mu si� w jaki� spos�b z
Szakalem. Chodzi�o o to, �e pochodz�ce z komputera informacje zawiera�y dane
wskazuj�ce na fakt, i� te trzy osoby mog�y mie� ze sob� co� wsp�lnego. Wed�ug
stempli widniej�cych w paszportach tych troje Amerykan�w, dwie kobiety i m�czyzna,
wyl�dowa�o osiem miesi�cy temu w sze�ciodniowych odst�pach na mi�dzynarodowym
lotnisku w Filadelfii; kobiety przylecia�y z Marakeszu i z Lizbony, m�czyzna z
Berlina Zachodniego. Pierwsza kobieta by�a dekoratork� wn�trz wracaj�c� z
zawodowego rekonesansu w starym maroka�skim mie�cie, druga pracowa�a w dziale
zagranicznym Chase Bank, natomiast m�czyzna by� in�ynierem lotnictwa u McDonnella-
Douglasa, zatrudnionym chwilowo przez Si�y Powietrzne USA. Dlaczego troje ludzi o
tak r�nych zawodach trafi�o do tego samego miasta w identycznych, niemal
tygodniowych odst�pach czasu? Przypadek? Ca�kiem mo�liwe, ale bior�c pod uwag�
liczb� mi�dzynarodowych port�w lotniczych w Stanach, w tym tak�e te najwi�ksze, w
Nowym Jorku, Chicago, Los Angeles i Miami, przypadkowy wyb�r Filadelfii wydawa� si�
ma�o prawdopodobny. Jeszcze bardziej niezwyk�y by� fakt, �e w osiem miesi�cy p�niej
ci ludzie zamieszkali jednocze�nie w tym samym hotelu w Waszyngtonie. Jason by�
bardzo ciekaw, co us�yszy od Aleksa Conklina, kiedy mu o tym powie.
- Zbieram ju� dok�adne informacje o ca�ej tr�jce - o�wiadczy� Aleks, zag��biwszy
si� w stoj�cym naprzeciwko kanapy fotelu.
- Wiedzia�e�?
- To nie by�o trudne do ustalenia, przede wszystkim dlatego, �e wszystko robi�
komputer.
- Mog�e� mnie o tym powiadomi�! �l�cz� nad tymi szparga�ami od �smej!
- Ja wpad�em na to dopiero o dziewi�tej, a nie chcia�em dzwoni� do ciebie z
Wirginii.
- Przechodzimy do innej opowie�ci, prawda? - zapyta� Bourne, siadaj�c na kanapie i
nachylaj�c si� wyczekuj�co w stron� swego rozm�wcy.
- Tak, i to do bardzo gro�nej.
- "Meduza"?
- Jest gorzej, ni� my�la�em, cho� nie przypuszcza�em, �e to w og�le mo�liwe.
- To niewiele znaczy.
- Tak s�dzisz? - zapyta� uprzejmie emerytowany oficer wywiadu. - W takim razie, od
czego mam zacz��? Od dostaw dla Pentagonu? Od Federalnej Komisji Handlu? Od naszego
ambasadora w Londynie? A mo�e raczej od g��wnodowodz�cego NATO?
- Bo�e!
- Jeszcze nie sko�czy�em. Do kompletu mo�esz doda� Przewodnicz�cego Kolegium Szef�w
Sztab�w.
- Chryste, co to ma by�? Jaki� �art?
- Przecie� to takie proste, panie profesorze. G��boko zamaskowany spisek, nadal
funkcjonuj�cy po tylu latach. Wszyscy na wysokich stanowiskach, utrzymuj�cy ze sob�
�cis�e kontakty. Po co?
- W jakim celu? Dlaczego?
- W�a�nie o to pytam.
- Musi by� jaki� pow�d!
- Poszukajmy raczej motywu. Chyba ju� go wymieni�em: chodzi po prostu o ukrywanie
dawnych grzeszk�w. Czy nie tego w�a�nie szukamy? Gromada kombatant�w "Meduzy",
kt�rzy oszaleliby z przera�enia na sam� my�l o tym, �e kto� m�g�by ujawni� ich
przesz�o��...
- A wi�c o to chodzi!
- Nie, wcale nie o to, cho� �wi�ty Aleks nie potrafi na razie ubra� w s�owa swoich
przeczu�. Ich reakcja by�a zbyt bezpo�rednia, zbyt gwa�towna, za bardzo zwi�zana z
tera�niejszo�ci�, a za ma�o z przesz�o�ci�.
- Nie nad��am za tob�.
- Ja sam za sob� nie nad��am. To nie wygl�da tak, jak si� spodziewali�my, a ja mam
ju� dosy� pope�niania b��d�w... Ale tym razem nie ma mowy o b��dzie. Dzi� rano
powiedzia�e�, �e by� mo�e mamy do czynienia z szeroko zakrojonym spiskiem, a ja
uzna�em, �e przesadzasz. Wydawa�o mi si�, �e chodzi co najwy�ej o kilku ludzi,
kt�rzy nie maj� ochoty na publiczne roztrz�sanie ich uczynk�w sprzed dwudziestu lat
lub pragn� unikn�� skompromitowania obecnego rz�du. My�la�em, �e b�dziemy mogli ich
wykorzysta�, zmuszaj�c ich pod presj� strachu, �eby robili to, na czym nam zale�y.
Okaza�o si� jednak, �e by�em w b��dzie. To co� jest osadzone w dzisiejszych
realiach, ale na razie nie wiem, co to mo�e by�. Zareagowali nie strachem, tylko
prawdziw� panik� i przera�eniem... Wpadli�my po ciemku na co�, panie Bourne, co
mo�e si� okaza� wi�ksze od nas obu razem wzi�tych.
- Dla mnie najwa�niejszy jest Szakal. Reszta mo�e i�� do diab�a.
- Jestem ca�ym sercem po twojej stronie, ale chcia�em, �eby� wiedzia�, co my�l�. Z
wyj�tkiem kr�tkiego, nieprzyjemnego epizodu nigdy niczego przed sob� nie
ukrywali�my, Davidzie.
- Ostatnio wol� imi� Jason. Conklin skin�� g�ow�.
- Wiem o tym. Nienawidz� tego, ale rozumiem. - Naprawd�?
- Tak - odpar� cicho Aleks, ponownie kiwaj�c g�ow�. - Zrobi�bym wszystko, �eby tego
unikn��, ale nie potrafi�.
- W takim razie pos�uchaj, co ci powiem. Pu�� w ruch ten sw�j chytry umys� - to
okre�lenie Kaktusa, nie moje - i obmy�l taki scenariusz, kt�ry postawi�by tych
sukinsyn�w pod �cian�, spod kt�rej mogliby uciec tylko pod warunkiem, �e
wykonywaliby dok�adnie twoje polecenia, a te nakazywa�yby im siedzie� cicho, czeka�
na telefon od ciebie i robi� tylko to, co im ka�esz.
Conklin spojrza� na swego przyjaciela z poczuciem winy i trosk� w oczach.
- Napisanie takiego scenariusza mo�e przerasta� moje mo�liwo�ci. - powiedzia�. -
Boj� si� pope�ni� kolejny b��d. Na razie za ma�o wiem.
Bourne spl�t� palce, zacisn�� szcz�ki i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywa� si�
przez chwil� w roz�o�one na stoliku wydruki. Nagle uspokoi� si�, usiad� wygodniej
na kanapie i powiedzia� r�wnie cicho jak przed chwil� Conklin: - W porz�dku,
dowiesz si� wi�cej. Ju� wkr�tce.
- W jaki spos�b?
- Ode mnie. Zdob�d� dla ciebie informacje. B�d� potrzebowa� nazwisk, adres�w, metod
stosowanych przez ochron�, nazw ulubionych restauracji i szczeg��w wstydliwych
s�abostek. Powiedz swoim ch�opcom, �eby wzi�li si� ostro do roboty. Maj� siedzie�
nawet ca�� noc, je�li b�dzie trzeba.
- Co ty chcesz zrobi�, do diab�a?! - krzykn�� Conklin, prostuj�c si� raptownie w
fotelu. - Wedrze� si� do ich dom�w i mi�dzy przystawk� a g��wnym daniem wbi� im
ig�� w dup�?!
- Akurat o tym nie my�la�em - odpar� z ponurym u�miechem Jason. - Masz doprawdy
zdumiewaj�c� wyobra�ni�.
- A ty jeste� wariatem! Wybacz mi, nie chcia�em tego powiedzie�...
- Czemu nie? - Bourne �agodnie wzruszy� ramionami. - Przecie� to nie wyk�ad o
dynastii Manczu i Cing. Bior�c pod uwag� stan, w jakim znajduje si� moja pami��,
aluzja do mego stanu psychicznego jest jak najbardziej na miejscu. - Jason umilk�
na chwil�, po czym pochyli� si� do przodu i zacz�� znowu m�wi� przyciszonym g�osem.
- Pozw�l jednak, Aleks, �e co� ci po wiem. Nie pami�tam wielu rzeczy, ale ta cz��
mojego umys�u, kt�r� uformowali�cie ty i Treadstone, jest na swoim miejscu.
Udowodni�em to w Hongkongu, Pekinie i Makau i udowodni� to jeszcze raz. Nie mam
wyboru. Je�li tego nie zrobi�, strac� wszystko, co kocham... Zdob�d� dla mnie te
informacje, Aleks. Niekt�rzy spo�r�d ludzi, kt�rych wymieni�e�, powinni by� tu, w
Waszyngtonie. Jaki� facet od zaopatrzenia...
- Dostawy dla Pentagonu - poprawi� go Conklin. - Genera� nazwiskiem Swayne. Poza
tym niejaki Armbruster, przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu, Burton...
- Przewodnicz�cy Kolegium Szef�w Sztab�w - uzupe�ni� Bourne. - Admira� "Jack"
Burton, dow�dca Sz�stej Floty.
- Ten sam. W dawnych czasach postrach Morza Po�udniowochi�skiego, obecnie
najwi�ksza z wielkich szych.
- Powtarzam: zago� ch�opc�w do roboty. Peter Holland na pewno ci pomo�e. Znajd� mi
wszystko o ka�dym z nich.
- Nie mog�.
- Co takiego?
- M�g�bym zdoby� co� takiego o naszych trzech filadelfijczykach, bo wi��� si�
bezpo�rednio z operacj� Mayflower, czyli z Szakalem, ale nie mog� ruszy� �adnego z
pi�ciu - na razie pi�ciu - spadkobierc�w "Meduzy".
- Na lito�� bosk�, dlaczego? Musisz! Nie wolno nam traci� czasu!
- Czas przestanie mie� dla nas jak�kolwiek warto��, je�li obaj b�dziemy martwi. Nie
wiem, kto wtedy zaj��by si� Marie i dzie�mi.
- O czym ty m�wisz, do diab�a?
- O tym, dlaczego si� sp�ni�em, dlaczego nie chcia�em dzwoni� do ciebie z Wirginii,
dlaczego poprosi�em Charliego Casseta, �eby po mnie przy jecha�, i dlaczego, dop�ki
go nie zobaczy�em, nie by�em pewien, czy w og�le uda mi si� do ciebie dotrze�.
- M�g�by� wyra�a� si� nieco ja�niej?
- Prosz� bardzo. O tym, �e interesuj� mnie byli uczestnicy "Meduzy", wiedzieli�my
tylko my dwaj, ty i ja.
- Podejrzewa�em co� w tym rodzaju. Dzi� po po�udniu rozmawia�e� ze mn� samymi
og�lnikami. Zdziwi�o mnie to, bo wiedzia�em, gdzie jeste� i jakiego sprz�tu
u�ywasz.
- Miejsce i sprz�t okaza�y si� czyste. Casset powiedzia� mi p�niej, �e Agencja nie
chce mie� �adnych zapis�w prowadzonych tam rozm�w, a to najlepsza gwarancja, jakiej
mo�na oczekiwa�. Wierz mi, od razu zacz��em swobodniej oddycha�, kiedy si� o tym
dowiedzia�em.
- W takim razie, na czym polega problem? Dlaczego boisz si� zrobi� cho�by krok
dalej?
- Dlatego, �e musz� sprawdzi� jeszcze jedn� osob�, zanim zapuszcz� si� na
terytorium "Meduzy". Atkinson, nasz znakomity ambasador przy dworze Jej Kr�lewskiej
Mo�ci w Londynie, wyrazi� si� zupe�nie jednoznacznie. Ogarni�ty panik� zdar� maski
z twarzy Burtona i Teagartena w Brukseli.
- Co z tego wynika?
- Powiedzia�, �e w razie jakich� k�opot�w Teagarten poradzi sobie z Agencj�, bo ma
doj�cia na samej g�rze w Langley.
- I...?
- Sama g�ra mo�e oznacza� najbli�sze otoczenie dyrektora, a kto wie, czy nie samego
Petera Hollanda.
- Powiedzia�e� mi dzisiaj rano, �e Holland z przyjemno�ci� zabi�by w�asnor�cznie
ka�dego, kto mia� jakikolwiek zwi�zek z "Meduz�".
- Ka�dy mo�e tak twierdzi�. Problem polega na tym, czy jest tak na prawd�...
Po drugiej stronie Atlantyku, w starej podparyskiej dzielnicy Neuilly- sur- Seine,
stary m�czyzna obrany w ciemny, wy�wiechtany garnitur szed�, pow��cz�c nogami,
betonow� �cie�k� prowadz�c� do wej�cia szesnastowiecznej katedry znanej jako ko�ci�
pod wezwaniem Naj�wi�tszego Sakramentu. Dzwony zacz�y bi� na Anio� Pa�ski; m�czyzna
przystan�� i prze�egna� si�.
- Angelus domini nuntiavit Mariae... - wyszepta�, unosz�c twarz ku porannemu niebu,
po czym przes�a� praw� d�oni� poca�unek w kierunku umieszczonego nad kamiennym
portalem krzy�a, wspi�� si� po schodach i wszed� przez du�e drzwi do wn�trza
katedry. Dwaj ksi�a obrzucili go niech�tnymi spojrzeniami. Wybaczcie, cholerne
snoby, �e plugawi� wasz� bogat� �wi�tyni�, pomy�la�, zapalaj�c �wieczk� i
umieszczaj�c j� przy wej�ciu. Chrystus powiedzia� jednak wyra�nie, �e woli mnie ni�
was. "Ubodzy odziedzicz� ziemi�", a w ka�dym razie to, czego wy nie zd��ycie
rozkra��.
Starzec ruszy� powoli przej�ciem mi�dzy �awkami, praw� r�k� chwytaj�c si� kolejnych
opar�, lew� za� sprawdzaj�c, czy przypadkiem nie rozlu�ni� si� w�ze� krawatu. Jego
kobieta by�a ju� tak s�aba, �e tylko z najwy�szym 'trudem zdo�a�a mu go zawi�za�,
ale podobnie jak przed laty, upar�a si�, �eby przed wyj�ciem m�a z domu dokona�
ostatnich korekt ubioru. �miali si�, wspominaj�c, jak czterdzie�ci lat wcze�niej
kl�a ile wlezie na niepos�uszne mankiety koszuli, usztywnione zbyt du�� ilo�ci�
krochmalu. Tamtego wieczoru chcia�a, �eby wygl�da� na statecznego urz�dnika. Szed�
w�wczas do domu przy rue St. Lazare, gdzie urz�dowa� kupcz�cy dziwkami Oberfuhrer,
i zostawi� tam teczk�, kt�ra wysadzi�a w powietrze p� budynku. Dwadzie�cia lat
p�niej, w pewne zimowe popo�udnie, poprawia�a mu skradziony, bardzo drogi, lecz
niezbyt dobrze le��cy p�aszcz; szed� wtedy dokona� napadu na Grande Banque Louis IX
przy Madeleine. Dyrektorem banku by� dawny wsp�towarzysz z Resistance, cz�owiek
wykszta�cony, lecz oboj�tny, kt�ry odm�wi� mu udzielenia po�yczki. To by�y dobre,
dawne czasy; po nich nadesz�y z�e, wype�nione chorobami, a potem jeszcze gorsze, a
w�a�ciwie wr�cz beznadziejne. Trwa�o to a� do chwili, kiedy pojawi� si� pewien
tajemniczy cz�owiek i zaproponowa� zawarcie dziwnej, niepisanej umowy. Zaraz potem,
wraz z kwotami pieni�dzy wystarczaj�cymi na przyzwoite jedzenie, dobre wino i
schludne ubranie, powr�ci� szacunek do samego siebie. Jego kobieta ponownie zacz�a
�adnie wygl�da�, a pomoc lekarzy, na kt�r� wreszcie znowu by�o go sta�, sprawi�a,
�e poczu�a si� nieco lepiej. Koszula i garnitur, jakie mia� dzisiaj na sobie,
zosta�y wyci�gni�te z dna szafy. Pod tym wzgl�dem on i jego �ona przypominali
aktor�w z prowincjonalnej trupy teatralnej: mieli kostiumy na ka�d� okazj�. Na tym
polega�a ich praca... Dzisiaj r�wnie� czeka�a na niego praca. Mia� do niej
przyst�pi� wraz z pierwszym uderzeniem dzwon�w na Anio� Pa�ski.
Stary cz�owiek pok�oni� si� niezgrabnie przed tabernakulum, ukl�kn�� w sz�stej
�awce od o�tarza i utkwi� spojrzenie w tarczy zegarka. W dwie i p� minuty p�niej
uni�s� g�ow� i rozejrza� si� dyskretnie dooko�a. Jego s�aby wzrok zdo�a� ju� si�
dostosowa� do przy�mionego �wiat�a; widzia� mo�e nie najlepiej, ale wystarczaj�co
wyra�nie. We wn�trzu katedry znajdowa�o si� co najwy�ej dwudziestu wiernych. Cz�� z
nich by�a pogr��ona w modlitwie, inni wpatrywali si� pe�ni zadumy w stoj�cy na
o�tarzu ogromny z�oty krucyfiks. Zaraz potem dostrzeg� tego, kogo szuka�, i w tym
momencie wiedzia� ju�, �e wszystko odbywa si� zgodnie z planem: ubrany w czarn�
sutann� ksi�dz przeszed� wzd�u� lewej nawy i znikn�� za ciemnoczerwon� zas�on�
apsydy.
Starzec ponownie spojrza� na zegarek, teraz najwa�niejsze bowiem by�o dok�adne
przestrzeganie ustalonego harmonogramu; tego �yczy� sobie monseigneur. Tego �yczy�
sobie Szakal. Kiedy min�y kolejne dwie minuty, wiekowy pos�aniec podni�s� si� z
wysi�kiem z kl�cznika, pok�oni� si� najg��biej, jak m�g�, przed krucyfiksem i
pow��cz�c nogami, skierowa� si� do drugiego, licz�c od o�tarza, konfesjona�u po
lewej stronie. Odsun�wszy zas�on�, wszed� do �rodka.
- Angelus Domini - wyszepta� s�owa, kt�re w ci�gu ostatnich pi�tnastu lat powtarza�
kilkaset razy. Ukl�kn��.
- Angelus Domini, dzieci� Bo�e - odpar�a ukryta za czarn� krat� po sta�. S�owom
towarzyszy�o ciche, chrapliwe kaszlni�cie. - Czy twoje dni up�ywaj� w dostatku?
- Uczyni� je dostatnimi nieznany przyjaciel... m�j przyjacielu.
- Co powiedzia� lekarz o twojej kobiecie?
- To, co zatai� przed ni�, Bogu niech b�d� dzi�ki. Wygl�da na to, �e pomimo
wszystko prze�yj� j�. Wyniszczaj�ca choroba szybko si� rozprzestrzenia.
- Wsp�czuj� ci. Ile jeszcze ma �ycia przed sob�?
- Mo�e miesi�c, na pewno nie wi�cej ni� dwa. Wkr�tce nie b�dzie mog�a wsta� z
��ka... Nied�ugo nasza umowa przestanie obowi�zywa�.
- Dlaczego?
- Nie b�dziesz mia� ju� wobec mnie �adnych zobowi�za� i ja to doskonale rozumiem.
By�e� dla nas bardzo dobry. Uda�o mi si� troch� zaoszcz�dzi�, a moje potrzeby nie
s� wielkie. Szczerze m�wi�c, kiedy pomy�l� o tym co mnie czeka, czuj� ogromne
zm�czenie...
- Ty niewdzi�czniku! - wyszepta� m�czyzna ukryty za krat� konfesjona�u. - Po
wszystkim, co dla ciebie uczyni�em i co ci obieca�em!
- S�ucham?
- Czy zgin��by� dla mnie?
- Oczywi�cie. Przecie� zawarli�my tak� umow�.
- W takim razie rozkazuj� ci, �eby� dla mnie �y�!
- Oczywi�cie zrobi� to, je�li tego sobie �yczysz. Chcia�em ci tylko po wiedzie�, �e
ju� nied�ugo przestan� by� dla ciebie ci�arem. �atwo znajdziesz kogo� na moje
miejsce.
- Nigdy nie staraj si� przewidzie� mego post�powania! - Wybuch gniewu zamar� w
g��bokim, chrapliwym kaszlu, potwierdzaj�cym plotk�, kt�ra od jakiego� czasu
kr��y�a po bocznych uliczkach Pary�a. Szakal r�wnie� by� chory, mo�e nawet
�miertelnie chory.
- Po co mia�bym to robi�? Jeste� naszym dobroczy�c�.
- W�a�nie przed chwil� pr�bowa�e�... Mimo to mam dla ciebie zadanie, kt�re uczyni
odej�cie twojej �ony �atwiejszym dla was obojga. Pojedziecie we dwoje na wakacje w
przepi�knej cz�ci �wiata. Dokumenty i pieni�dze odbierzesz w tym samym miejscu co
zwykle.
- Dok�d mamy si� uda�, je�li wolno zapyta�?
- Na karaibsk� wysp� Montserrat. Szczeg�owe instrukcje otrzymacie na lotnisku
Blackburna. Macie je dok�adnie wype�ni�.
- Oczywi�cie... Wybacz mi moj� �mia�o��, ale czy mog� wiedzie�, na czym b�dzie
polega�o nasze zadanie?
- Macie odszuka� pewn� kobiet� przebywaj�c� w towarzystwie dwojga dzieci i
zaprzyja�ni� si� z ni�.
- A co potem?
- Potem ich zabijecie.
Brendan Prefontaine, by�y s�dzia s�du okr�gowego w Massachusetts, wyszed� z
mieszcz�cego si� przy School Street banku z pi�tnastoma tysi�cami dolar�w w
kieszeni. By�o to niezwyk�e prze�ycie dla kogo�, kto od trzydziestu lat w�a�ciwie
nieprzerwanie cierpia� na niedostatek pieni�dzy. Od chwili zwolnienia z wi�zienia
rzadko zdarza�o mu si� mie� przy sobie wi�cej ni� pi��dziesi�t dolar�w. Ten dzie�
by� jedyny w swoim rodzaju.
Opr�cz tego, �e jedyny w swoim rodzaju, by� tak�e bardzo nerwowy, Prefontaine ani
przez chwil� bowiem nie przypuszcza�, �e Randolph Gates zap�aci mu ��dan� sum�.
Czyni�c to, Gates pope�ni� ogromny b��d; dostarczaj�c niemal bez opor�w tak du��
sum� pieni�dzy, wzi�ty prawnik zmieni� ci�ar gatunkowy swych poczyna�; z
zach�annej, cho� w gruncie rzeczy nie bardzo szkodliwej chciwo�ci na co� znacznie
bardziej gro�nego. Prefontaine nie mia� najmniejszego poj�cia, kim by�a kobieta z
dzie�mi i co j� wi�za�o z lordem Randolphem z Gates, ale jedno nie ulega�o
w�tpliwo�ci: Dandy Randy nie �yczy� jej dobrze.
Odziany w nieskazitelnie bia�� tog�, zasiadaj�cy na prawniczym areopagu uczony nie
zap�aci�by tyle forsy takiej okrytej nies�aw�, przesi�kni�tej alkoholem m�cie jak
Brendan Patrick Pierre Prefontaine, gdyby jego dusza dor�wnywa�a niewinno�ci� duszy
archanio�a. Wiele wskazywa�o na to, �e raczej by�a czarna niczym dusze podw�adnych
Lucyfera. W zwi�zku z tym zdobycie odrobiny wiedzy mog�oby si� okaza� dla m�ty
niezwykle korzystne, gdy� zgodnie z wy�wiechtanym przys�owiem nawet odrobina wiedzy
mo�e stanowi� niebezpieczn� bro�, gro�niejsz� w oczach tego, kogo dotyczy, ni�
tego, kto j� posiada. Dzisiejsze pi�tna�cie tysi�cy ju� jutro mo�e si� zamieni� w
pi��dziesi�t, jednak pod warunkiem, �e m�ta poleci na wysp� Montserrat i zacznie
zadawa� pytania.
Poza tym, pomy�la� by�y s�dzia (irlandzka po�owa jego umys�u zachichota�a
przewrotnie, podczas gdy francuska pr�bowa�a s�abo si� zbuntowa�), ju� od wielu,
bardzo wielu lat nie mia� wakacji. Dobry Bo�e, wystarczaj�co wiele uwagi musia�
po�wi�ci� temu, �eby nie dopu�ci� do oddzielenia duszy od cia�a; czy w takich
warunkach m�g� my�le� o czym� takim jak wypoczynek?
Tak wi�c Brendan Patrick Pierre Prefontaine zatrzyma� taks�wk�, czego nie czyni� na
trze�wo ju� od co najmniej dziesi�ciu lat, i kaza� si� zawie�� do sklepu z m�skimi
ubraniami w Faneuil Hall.
- Masz fors�, staruszku? - zapyta� kwa�no kierowca.
- Wi�cej ni� trzeba, �eby ci� pos�a� do fryzjera i usun�� tr�dzik z twojej twarzy,
m�ody cz�owieku. Ruszaj z kopyta, Ben Hurze. �pieszy mi si�.
Ubrania pochodzi�y z wieszak�w w najdalszym k�cie sklepu, co jednak wcale nie
oznacza�o, �e by�y tanie. Kiedy tylko pokaza� zwitek studolarowych banknot�w,
sprzedawczyni o jaskrawo pomalowanych ustach zamieni�a si� w uosobienie
uprzejmo�ci. Wkr�tce w walizce z br�zowej sk�ry znalaz� si� zapas garderoby
wystarczaj�cy na do�� d�ugi nawet urlop, a Prefontaine zaj�� si� wyborem nowego
garnituru, koszuli i but�w. Po godzinie przypomina� znowu cz�owieka, kt�rego zna�
wiele lat temu: szanownego Brendana P. Prefontaine'a (z oczywistych powod�w zawsze
opuszcza� drugie P przed nazwiskiem).
Inna taks�wka zawioz�a go do jego pokoju w domu przy Jamaica Plains, sk�d zabra�
kilka drobiazg�w, mi�dzy innymi paszport, trzymany zawsze w pogotowiu na wypadek
konieczno�ci szybkiego wyjazdu, a nast�pnie na lotnisko Logan. Tym razem kierowca
nie wyra�a� w�tpliwo�ci, czy aby jego pasa�er b�dzie w stanie zap�aci� za kurs.
Str�j wprawdzie nie czyni cz�owieka, pomy�la� Brendan, ale z pewno�ci� pomaga
przekonywa� w�tpi�cych. W informacji dowiedzia� si�, �e z Bostonu mo�e si� dosta�
na Montserrat, korzystaj�c z us�ug jednej z trzech linii lotniczych. Zapyta�, kt�ra
z nich ma niedaleko swoje stanowisko, po czym zakupi� bilet na najbli�szy lot.
Brendan Patrick Pierre Prefontaine lata� wy��cznie pierwsz� klas�, rzecz jasna.
Steward w mundurze Air France powoli i ostro�nie wtoczy� inwalidzki fotel na pok�ad
Boeinga 747 szykuj�cego si� do startu z lotniska Or�y w Pary�u. W fotelu siedzia�a
stara, szczup�a kobieta o twarzy pokrytej nieco zbyt intensywnym makija�em. Na
g�owie mia�a du�y kapelusz z pi�rami australijskiej kakadu. Mo�na by j� uzna� za
karykatur�, gdyby nie du�e oczy spogl�daj�ce spod kosmyk�w siwych w�os�w,
niedok�adnie przefarbowanych na rudo - m�dre, tryskaj�ce �ywotno�ci� i humorem.
Odnosi�o si� wra�enie, �e jej spojrzenie m�wi�o do wszystkich, kt�rzy na ni�
patrzyli: "Wybaczcie mi, mes amis, ale on chce, �ebym tak wygl�da�a, a mnie tylko
na tym zale�y. Merde mnie obchodzi, co sobie o mnie my�licie".
- Il est ici, mon capitaine - oznajmi� steward kapitanowi, kt�ry czeka� w drzwiach
maszyny na dwoje wsiadaj�cych wcze�niej ni� inni pasa�er�w. Pilot nachyli� si�
nisko i dotkn�� ustami lewej d�oni kobiety, a nast�pnie wy prostowa� si� i
zasalutowa� towarzysz�cemu jej siwow�osemu, �ysiej�cemu m�czy�nie z wpi�t� w klap�
marynarki miniaturk� Legii Honorowej.
- To dla mnie wielki zaszczyt, monsieur - powiedzia� kapitan. - Dowodz� tym
samolotem, ale oddaj� si� pod pa�skie rozkazy. - U�cisn�li sobie d�onie. - Prosz�
si� nie kr�powa�, je�li jest co�, co ja i moja za�oga mogliby�my zrobi� dla
uprzyjemnienia pa�stwu podr�y.
- Jest pan bardzo mi�y.
- Wszyscy jeste�my pa�skimi d�u�nikami, ca�a Francja...
- Naprawd�, to nic takiego...
- By� odznaczonym przez samego Wielkiego Charles'a jako bohater Ruchu Oporu to
naprawd� jest co�, monsieur. Lata nie s� w stanie przy�mi� pa�skiej chwa�y. -
Kapitan strzeli� palcami na trzy stewardesy czekaj�ce w pustej jeszcze kabinie
pierwszej klasy. - Szybko, mesdemoisellesl Prosz� zaj�� si� dzielnym bojownikiem o
wolno�� Francji i jego ma��onk�.
Dwoje starych ludzi zosta�o z honorami odprowadzonych na prz�d kabiny, gdzie
kobiet� przesadzono ostro�nie z w�zka na fotel przy przej�ciu, a m�czy�nie wskazano
s�siedni, przy oknie. Na rozk�adanym stoliku pojawi�a si� butelka dobrze
sch�odzonego bia�ego wina. Kapitan wzni�s� toast na cze�� szacownych go�ci i
odszed� do swoich obowi�zk�w; kobieta mrugn�a z rozbawieniem do swego m�a. Po
chwili na pok�ad maszyny zacz�li wchodzi� pozostali pasa�erowie. Niekt�rzy spo�r�d
nich zerkali z szacunkiem w kierunku siedz�cej w pierwszym rz�dzie pary, dotar�y do
nich bowiem kr���ce po stanowisku Air France plotki: "Wielki bohater... Sam Wielki
Charles... W Alpach sam jeden powstrzyma� sze�ciuset szkop�w, a mo�e sze�� tysi�cy?
Nie pami�tam..."
Kiedy ogromny samolot oderwa� si� z lekkim szarpni�ciem od nawierzchni pasa
startowego, "wielki bohater" - kt�rego jedyne bohaterskie czyny, jakie m�g� sobie
przypomnie� z lat sp�dzonych w Ruchu Oporu, sprowadza�y si� do kradzie�y, walki o
przetrwanie, zniewa�ania �ony i trzymania si� z daleka od wszystkich armii, kt�re
mog�yby zaci�gn�� go w swoje szeregi - si�gn�� do kieszeni po dokumenty. Z
fotografii w paszporcie spogl�da�a na niego znajoma twarz, lecz ca�� reszt� -
nazwisko, dat� i miejsce urodzenia, zaw�d - widzia� po raz pierwszy w �yciu,
do��czona za� lista zaszczyt�w i odznacze� budzi�a autentyczny respekt. �aden z
nich nie mia� potwierdzenia w rzeczywisto�ci, niemniej jednak, a raczej w�a�nie
dlatego postanowi� dok�adnie przestudiowa� ca�� list�, �eby przynajmniej m�c
skromnie skin�� g�ow�, kiedy kto� zacznie wspomina� jego zas�ugi. Zapewniono go, �e
cz�owiek, do kt�rego kiedy� nale�a�o zar�wno nazwisko, jak i bohaterski �yciorys,
nie mia� �adnych krewnych, mia� niewielu znajomych i znikn�� bez �ladu ze swego
mieszkania w Marsylii. Nale�a�o przypuszcza�, �e wybra� si� w podr� dooko�a �wiata,
z kt�rej postanowi� ju� nie wr�ci�.
Wys�annik Szakala spojrza� na widniej�ce w paszporcie nazwisko. Musi je zapami�ta�
i reagowa� odpowiednio, kiedy kto� je wymieni. Nie powinno mu to nastr�czy� �adnych
trudno�ci, bo nazwisko by�o bardzo pospolite, ale na wszelki wypadek powtarza� je w
my�lach raz za razem:
Jean Pierre Fontaine, Jean Pierre Fontaine, Jean Pierre Fontaine...
Jaki� d�wi�k! Ostry, szorstki, obcy na tle ledwo s�yszalnych odg�os�w pogr��onego w
nocnym �nie hotelu. Bourne chwyci� le��cy przy poduszce pistolet, stoczy� si� z
��ka na pod�og� i przywar� do �ciany. Znowu! Tym razem pojedyncze, mocne uderzenie
w drzwi apartamentu. Potrz�sn�� g�ow�, usi�uj�c sobie przypomnie�... Aleks?
"Zapukam raz". Jason podkrad� si� do drzwi i przycisn�� do nich ucho.
- Tak?
- Otw�rz te cholerne drzwi, zanim kto� mnie zobaczy! - us�ysza� przy t�umiony g�os
Conklina.
Bourne zrobi� to i emerytowany oficer wywiadu wszed�, utykaj�c, do pokoju. Trzyma�
lask� tak, jakby jej nienawidzi�.
- Cz�owieku, zupe�nie wyszed�e� z wprawy! - wysapa�, przysiad�szy na kraw�dzi ��ka.
- Sta�em tam i wali�em co najmniej od kilku minut.
- Nic nie s�ysza�em.
- Delta by mnie us�ysza�, podobnie jak Jason Bourne. Ty zachowa�e� si� jak David
Webb.
- Daj mi jeszcze jeden dzie�, a nie zostanie po nim nawet �ladu!
- S�owa. Wol�, kiedy dzia�asz, a nie mielesz ozorem.
- W takim razie sam przesta� mle� ozorem i powiedz mi, co ci� tu sprowadza o tej
godzinie... A propos, kt�ra jest w�a�ciwie?
- Kiedy spotka�em si� z Cassetem, by�a trzecia dwadzie�cia. Musia�em przedziera�
si� przez jakie� paskudne zaro�la i przele�� przez ten cholerny p�ot...
- Co takiego?
- Przecie� s�yszysz: przez p�ot. Spr�buj sam to zrobi�, tylko najpierw oblej sobie
nog� szybko schn�cym betonem... I pomy�le�, �e w szkole �redniej by�em najlepszy w
biegu na pi��dziesi�t jard�w!
- Daruj sobie dygresje. Co si� sta�o?
- Oho, znowu s�ysz� Webba.
- Powiedz mi wreszcie, co si� sta�o! A tak przy okazji: kim jest ten Casset, o
kt�rym bez przerwy m�wisz?
- Jedyny cz�owiek, kt�remu mog� ufa� w Wirginii. On i mo�e jeszcze Valentino.
- Kto to taki?
- Analitycy, ale nie peda�y.
- Co takiego?
- Niewa�ne. Bo�e, ale� mi si� chce la�...
- Aleks, dlaczego tu przyszed�e�?
Conklin spojrza� Bourne'owi prosto w twarz i gniewnie zacisn�� d�o� na lasce.
- Zdobyli�my informacje o naszych filadelfijczykach.
- Kim s�? W�a�nie dlatego?
- Nie, nie dlatego. To bardzo interesuj�ce, ale nie dlatego do ciebie przyszed�em.
- Wi�c dlaczego? - Jason powt�rzy� po raz kolejny pytanie i usiad� ze zmarszczonymi
brwiami w stoj�cym przy oknie fotelu. - M�j nadzwyczaj inteligentny przyjaciel z
Kambod�y, i nie tylko, nie prze�azi przez p�oty o trzeciej nad ranem, je�li nie ma
ku temu jakiego� konkretnego powodu.
- Mia�em taki pow�d.
- Nic mi to nie wyja�nia.
- DeSole.
- Jakie� znowu the sole?
- Nie "the", tylko "de". DeSole.
- Nie nad��am za tob�.
- To g��wny klucznik w Langley. Wie o wszystkim, co si� tam dzieje, a nic nie mo�e
si� dzia� bez jego osobistej zgody i aprobaty.
- W dalszym ci�gu nic nie rozumiem.
- Wpadli�my w cholerne g�wno.
- Niewiele mi to m�wi.
- Znowu Webb.
- Czy wolisz, �ebym trzasn�� ci� w kark?
- Ju� dobrze, dobrze. Pozw�l mi z�apa� troch� tchu w piersi. - Conklin opar� lask�
na dywanie. - Ba�em si� zaufa� nawet windzie towarowej. Wysiad�em dwa pi�tra ni�ej
i reszt� przeszed�em na piechot�.
- Dlatego �e wpadli�my w cholerne g�wno?
- W�a�nie dlatego.
- Przez tego DeSole'a?
- Tak jest, panie Bourne. Steven DeSole, cz�owiek, kt�ry ma dost�p do wszystkich
komputer�w w Langley. Jedyna osoba b�d�ca w stanie wyci�gn�� z nich autentyczne
dowody, kt�re pozwoli�yby ci wsadzi� do mamra pod zarzutem uprawiania prostytucji
nawet twoj� osiemdziesi�cioletni� ciotk�.
- Co chcesz przez to powiedzie�?
- To on pe�ni rol� ��cznika z Bruksel�, z Teagartenem w Kwaterze G��wnej NATO.
Casset jest pewien, �e to na pewno on i nikt poza nim. Maj� nawet specjaln� lini�,
kt�ra pozwala im omija� wszystkie zabezpieczenia i kontrole.
- Co to oznacza?
- Tego Casset nie wie, ale mo�esz mi wierzy�, �e jest porz�dnie w�ciek�y.
- Ile mu powiedzia�e�?
- Tylko tyle, ile musia�em. �e analizowa�em pewne poszlaki i w pewnej chwili, w
najmniej oczekiwanym miejscu, natrafi�em na nazwisko Teagartena. Prawdopodobnie to
fa�szywy trop, podrzucony raczej na wabia ni� po cokolwiek innego, ale uzna�em, �e
lepiej b�dzie sprawdzi�. Poprosi�em Casseta, �eby rozegra� to po ciemku.
- Jak si� domy�lam, oznacza to �cis�� dyskrecj�.
- Pomno�on� przez dziesi��. Casset to najbystrzejszy facet w Langley. Nie musia�em
nic wi�cej m�wi�, wszystko od razu zrozumia�. A teraz ma problem, kt�rego wczoraj
jeszcze nie mia�.
- Co zrobi?
- Poprosi�em, �eby przez kilka dni nic nie robi� i on mi to obieca�. M�wi�c
konkretnie, mamy czterdzie�ci osiem godzin, a potem Casset wszystko ujawni.
- Nie wolno mu tego zrobi� - stwierdzi� stanowczo Bourne. - Ci ludzie staraj� si�
co� ukry�, niewa�ne co, byle da�o si� wykorzysta� dla zwabienia Szakala. U�yjemy
ich jako przyn�ty, tak jak mnie u�yto trzyna�cie lat temu.
Conklin opu�ci� wzrok na pod�og�, a nast�pnie uni�s� g�ow� i spojrza� w twarz
Bourne'a.
- Wszystko sprowadza si� do osobistych do�wiadcze�, prawda? - zapyta�. - Im s�
bogatsze, tym wi�kszy strach...
- Im wi�ksza przyn�ta, tym wi�ksza ryba - przerwa� mu Jason. - Dawno temu
powiedzia�e� mi, �e kr�gos�up Carlosa jest kilkakrotnie bardziej rozd�ty od jego
g�owy. Nie ulega �adnej w�tpliwo�ci, �e jest tak nadal. Je�eli uda nam si� zmusi�
kt�rego� z tych rz�dowych wa�niak�w, �eby si� do niego zwr�ci� z propozycj� zabicia
mnie, zgodzi si� bez zastanowienia. Wiesz dlaczego?
- Przed chwil� ci powiedzia�em: osobiste do�wiadczenia.
- Te�, ale nie tylko. Chodzi r�wnie� o szacunek i uznanie, jakich Carlos nie zazna�
od prawie dwudziestu lat. Zacz�o si� w chwili, kiedy Moskwa zrezygnowa�a z jego
us�ug i kaza�a mu czym pr�dzej znikn��. Zarobi� miliony, lecz jego klienci raczej
nie nale�eli do elity ludzko�ci. Roztacza wok� siebie aur� strachu, ale uwa�a si�
go przede wszystkim za psychopat�. Nie otacza go legenda, tylko pogarda, co z
pewno�ci� doprowadza go do sza�u.
To, �e po trzynastu latach postanowi� wyr�wna� ze mn� rachunki, potwierdza moj�
teori�... Jestem dla niego najwa�niejszy - a w�a�ciwie nie tyle ja co moja �mier� -
poniewa� stanowi� produkt naszych s�u�b specjalnych. Chce udowodni�, nie
pozostawiaj�c cienia w�tpliwo�ci, �e jest lepszy od nas wszystkich razem wzi�tych.
- Mo�e si� tak�e obawia�, �e b�dziesz w stanie go zidentyfikowa�.
- Pocz�tkowo te� o tym my�la�em, ale potem... Przecie� trzyna�cie lat siedzia�em
cicho, wi�c dlaczego akurat teraz mia�by zacz�� podejrzewa�, �e co� mu grozi z
mojej strony?
- Wi�c na wszelki wypadek wlaz�e� na dzia�k� Mo Panova i stworzy�e� portret
psychologiczny Szakala.
- Przecie� �yjemy w wolnym kraju.
- W por�wnaniu z wieloma innymi, rzeczywi�cie, ale do czego nas to wszystko ma
zaprowadzi�?
- Jestem pewien, �e mam racj�.
- To nie jest odpowied� na moje pytanie.
- Nic nie mo�e by� fa�szywe ani podrobione - powiedzia� z naciskiem Bourne,
pochylaj�c si� w fotelu ze z�o�onymi d�o�mi. - Carlos z pewno�ci� by to zwietrzy�,
bo czego� takiego b�dzie przede wszystkim szuka�. Panowie z "Meduzy" musz� by�
prawdziwi i wpa�� w prawdziw� panik�.
- Zapewniam ci�, �e tak b�dzie.
- Do tego stopnia, �eby zdecydowali si� nawi�za� kontakt z kim� takim jak Szakal.
- Hm, tego ju� nie wiem...
- I nigdy si� nie dowiemy - przerwa� mu Jason - dop�ki nie przekonamy si�, co
w�a�ciwie ukrywaj�.
- Ale je�li zaczniemy szuka� przez Langley, DeSole natychmiast si� o tym dowie i
zaalarmuje pozosta�ych.
- W takim razie musimy zostawi� Langley w spokoju. I tak b�d� mia� dosy� roboty,
tylko musisz mi dostarczy� adresy i domowe numery telefon�w. Tyle chyba mo�esz
zrobi�, prawda?
- Oczywi�cie, bez problemu. Co zamierzasz?
- Co powiesz na to, �eby wedrze� si� do ich dom�w i powbija� im w dupy ig�y
pomi�dzy przystawk� a g��wnym daniem? - odpar� z u�miechem Jason.
- Teraz s�ysz� Bourne'a.
- Nie mylisz si�.
Rozdzia� 7
Marie St. Jacques Webb powita�a karaibski poranek, przeci�gaj�c si� w ��ku, po czym
natychmiast spojrza�a na stoj�c� niedaleko ko�ysk�. Alison spa�a g��boko, czego
niestety nie mo�na by�o o niej powiedzie� kilka godzin temu. Zachowywa�a si� wtedy
w taki spos�b, �e Johnny, brat Marie, zastuka� do drzwi, wsun�� si� ostro�nie do
pokoju i zapyta�, czy nie m�g�by w czym� pom�c. Nie trzeba by�o wielkiej
przenikliwo�ci, by stwierdzi�, i� ma g��bok� nadziej�, �e nie.
- Mo�e chcia�by� zmieni� pieluszk�?
- Nawet nie chc� o tym my�le�! - odpar� St. Jacques i po�piesznie zrejterowa�.
Teraz jednak s�ysza�a jego g�os dobiegaj�cy z zewn�trz przez zamkni�te okiennice.
Namawia� jej syna, Jamiego, do wy�cigu w basenie i celowo m�wi� tak g�o�no, �e by�o
go z pewno�ci� s�ycha� nawet na g��wnej wyspie archipelagu, Montserrat. Marie
zwlok�a si� z ��ka, podrepta�a do �azienki, a w cztery minuty p�niej - umyta,
uczesana i ubrana w szlafrok - wysz�a na g�ruj�ce nad basenem patio.
- Cze��, Marie! - zawo�a� jej opalony, ciemnow�osy, przystojny m�odszy brat,
unosz�c si� w wodzie obok jej syna. - Mam nadziej�, �e to nie my ci� obudzili�my.
W�a�nie postanowili�my si� wyk�pa�.
- W zwi�zku z tym uzna�e� za stosowne poinformowa� brytyjskie patrole przybrze�ne w
Plymouth.
- Nie �artuj sobie, przecie� ju� prawie dziewi�ta. Tutaj, na wyspach, to p�na pora.
- Dzie� dobry, mamusiu. Wujek John pokazywa� mi, jak odstraszy� rekina zwyk�ym
kijem!
- Tw�j wujek dysponuje niewyczerpanymi pok�adami nadzwyczaj istotnej wiedzy, z
kt�rych, mam nadziej�, nigdy nie b�dziesz musia� korzysta�.
- Na stole znajdziesz dzbanek z kaw�, Marie. Pani Cooper przyrz�dzi ci na
�niadanie, co tylko zechcesz.
- Kawa w zupe�no�ci wystarczy, Johnny. Zdaje si�, �e w nocy kto� dzwoni�. Czy to
by� David?
- We w�asnej osobie - odpar� brat. - Musimy powa�nie porozmawia�. Jamie, wychodzimy
z basenu.
- A co z rekinami?
- Za�atwi�e� je wszystkie, co do jednego. Mo�esz przyrz�dzi� sobie drinka.
- Johnny!
- W lod�wce znajdziesz sok pomara�czowy.
John St. Jacaues okr��y� basen i skierowa� si� w stron� usytuowanego przed oknami
sypialni patio, podczas gdy jego siostrzeniec pogna� w podskokach do domu.
Marie przygl�da�a si� bratu, dostrzegaj�c coraz wi�cej podobie�stw mi�dzy nim a
swoim m�em. Obaj byli wysocy i dobrze zbudowani, obaj poruszali si� pewnym,
zdecydowanym krokiem, ale podczas gdy David zwykle wygrywa�, Johnny najcz�ciej
schodzi� z placu boju pokonany. Nie wiedzia�a, dlaczego tak si� dzieje, podobnie
jak nie mia�a poj�cia, dlaczego David pok�ada tak ogromne zaufanie w swoim m�odym
szwagrze, kiedy dwaj starsi bracia Johnny'ego wydawali si� o tyle solidniejsi i
bardziej odpowiedzialni. David - a mo�e Jason Bourne? - nigdy nie rozmawia� z ni�
na ten temat. Wszelkie pytania zbywa� beztroskim �miechem, m�wi�c, �e zapewne w gr�
wchodzi irracjonalna sympatia.
- Przejd�my od razu do rzeczy - powiedzia� najm�odszy z klanu St. Jacques, siadaj�c
na krzese�ku. Woda kapa�a z jego cia�a na powierzchni� patia. - W co znowu wpl�ta�
si� David? Nie m�g� rozmawia� przez telefon, a ty wczoraj tak�e nie by�a� w
nastroju do d�u�szej pogaw�dki. Co si� sta�o?
- Szakal. Znowu pojawi� si� Szakal, oto, co si� sta�o.
- Bo�e! - wybuchn�� Johnny. - Po tylu latach?
- Po tylu latach... - odpar�a cicho Marie, kiwaj�c g�ow�.
- Jak daleko dotar�?
- David pr�buje to ustali� w Waszyngtonie. Na razie wiemy tylko tyle, �e poprzez
Hongkong i Koulun uda�o mu si� odszuka� Aleksa Conklina i Mo Panova.
Opowiedzia�a mu o fa�szywych telegramach i zasadzce w weso�ym miasteczku w
Baltimore.
- Przypuszczam, �e Aleks wzi�� ich wszystkich pod ochron�, czy jak to si� tam u
nich nazywa?
- Przez dwadzie�cia cztery godziny na dob�. Je�li nie liczy� nas i McAllistera, Mo
i Aleks s� jedynymi �yj�cymi lud�mi, kt�rzy wiedz�, kim by� David... Bo�e, nawet
nie mog� wypowiedzie� tego nazwiska! - Marie odstawi�a raptownie fili�ank� z kaw�.
- Spokojnie, siostrzyczko. - Johnny poklepa� j� �agodnie po d�oni. - Conklin na
pewno wie, co robi. David m�wi� mi, �e Aleks jest najlepszym cz�owiekiem z
pierwszej linii - tak go okre�li� - jaki kiedykolwiek pracowa� dla Amerykan�w.
- Ty nic nie rozumiesz, Johnny! - wykrzykn�a Marie, usi�uj�c z najwy�szym trudem
nad sob� zapanowa�, ale w jej szeroko otwartych oczach mo�na by�o dostrzec odbicie
kipi�cych w niej uczu�. - David tego nie powiedzia�, bo on o niczym nie wie! To by�
Jason Bourne! On wr�ci�... Sztuczny, stworzony w g�owie Davida potw�r jest tam
znowu. Nawet nie wiesz, co to znaczy. Oczy, kt�re widz� co�, czego ja nie widz�,
zimny, oboj�tny g�os, kt�rego nie znam... Nagle obok mnie pojawia si� zupe�nie
inny, obcy cz�owiek.
St. Jacaues uni�s� d�o�.
- Daj spok�j - powiedzia� �agodnie.
- Gdzie s� dzieci? Jamie...? - rozejrza�a si� z niepokojem dooko�a.
- Uspok�j si� - powt�rzy� tym samym tonem. - A jak uwa�asz, co David powinien
zrobi�? Wczo�ga� si� do wazy z epoki Wing albo Ming i udawa� przed samym sob�, �e
jego �onie i dzieciom nic nie grozi? Bez wzgl�du na to, czy wam, damom, to si�
podoba, czy nie, my, ch�opcy, jeste�my od tego, �eby trzyma� wielkie koty z dala od
naszych jaski�. Naprawd� wierzymy w to, �e lepiej si� do tego nadajemy. Z
drzemi�cych w nas pok�ad�w brutalnej si�y korzystamy tylko w ostateczno�ci. David
znalaz� si� w�a�nie w takiej sytuacji.
- Od kiedy to m�j ma�y braciszek sta� si� filozofem? - zapyta�a Marie,
wpatruj�c si� uwa�nie w jego twarz.
- To nie filozofia, siostrzyczko. Po prostu o tym wiem, i ju�. Podobnie jak
wi�kszo�� m�czyzn, za przeproszeniem wszystkich feministek.
- Nie przepraszaj. Wi�kszo�� kobiet nie ma nic przeciwko temu. Czy uwierzysz, �e
twoja wspania�a, wykszta�cona siostra, kt�ra zaaplikowa�a go spodarce Kanady wiele
ekonomicznych zastrzyk�w, wrzeszczy wniebog�osy, kiedy zobaczy mysz, a na widok
szczura wpada niemal w panik�?
- Potwierdza to moj� teori�, �e inteligentne kobiety s� bardziej uczciwe od
pozosta�ych.
- Masz racj�, Johnny, ale nie zrozumia�e�, co mia�am na my�li. Od pi�ciu lat David
radzi sobie coraz lepiej, ka�dy nast�pny miesi�c jest lepszy od poprzedniego.
Wszyscy wiemy, �e nigdy nie wr�ci ca�kowicie do zdrowia, bo zbyt wiele przeszed�,
ale gn�bi�ce go zmory znikn�y ju� niemal bez �ladu. Przesta� wychodzi� na d�ugie,
samotne spacery do lasu, z kt�rych wraca� z pokiereszowanymi r�kami, bo atakowa�
drzewa. Przesta� p�aka� wieczora mi w gabinecie, kiedy nie m�g� sobie przypomnie�,
kim jest ani co robi�. To wszystko min�o, Johnny! W naszym �yciu pojawi�y si�
promyki s�o�ca! Wiesz, co chc� przez to powiedzie�?
- Wiem - odpar� powa�nie.
- Dlatego tak bardzo si� boj�, �e to, co si� teraz dzieje, mo�e przywo�a� z
powrotem tamten koszmar!
- W takim razie miejmy nadziej�, �e to nie potrwa d�ugo.
Marie ponownie utkwi�a badawcze spojrzenie w twarzy swego brata.
- Zbyt dobrze ci� znam, braciszku. Co� przede mn� ukrywasz.
- Sk�d�e znowu.
- Tak, jestem tego pewna. Ty i David... Nigdy nie mog�am tego zrozumie�. Nasi dwaj
starsi bracia, tacy solidni, tak godni zaufania, mo�e nie jakie� or�y intelektu,
ale na pewno wystarczaj�co m�drzy... A mimo to wybra� w�a�nie ciebie. Dlaczego,
Johnny?
- Nie m�wmy na ten temat - odpar� sucho St. Jacaues i cofn�� r�k�, kt�r� przez ca�y
czas trzyma� na d�oni siostry.
- Ale ja musz�! Chodzi o moje �ycie, o nasze �ycie! Mam ju� dosy� tajemnic, nie
znios� ani jednej wi�cej. Powiedz mi, Johnny, dlaczego on wy bra� akurat ciebie?
St. Jacques odchyli� si� na krze�le, uni�s� niepewnie d�o� do czo�a i spojrza�
b�agalnie na swoj� siostr�.
- W porz�dku. Wiem, co czujesz. Pami�tasz, jak sze�� czy siedem lat temu opu�ci�em
nasze ranczo, m�wi�c, �e chc� spr�bowa� �ycia na w�asn� r�k�?
- Oczywi�cie. Z�ama�e� tym serce rodzicom, bo zawsze traktowali ci� jak
ukochanego...
- Zawsze traktowali mnie jak dziecko! - przerwa� jej najm�odszy St. Jacques. -
Odgrywali jak�� krety�sk� "Bonanz�", w kt�rej moi trzydziestoparoletni starsi
bracia s�uchali bez zmru�enia oka starego, bigoteryjnego Kanadyjczyka francuskiego
pochodzenia. Jedyna m�dro��, jak� dysponowa�, mia�a oparcie w pieni�dzach i ziemi.
- To nie jest ca�a prawda, ale nie b�d� si� sprzecza�.
- Nie mog�aby�, Marie, bo robi�a� to samo. Nieraz nie by�o ci� w domu przez ca�y
rok.
- By�am zaj�ta.
- Ja te�.
- Co robi�e�?
- Zabi�em dw�ch ludzi, a w�a�ciwie dwie bestie, kt�re wcze�niej zgwa�ci�y i
zamordowa�y moj� przyjaci�k�.
- Co takiego?
- Nie krzycz tak g�o�no.
- M�j Bo�e, jak to si� sta�o?
- Nie chcia�em dzwoni� do domu, wi�c skontaktowa�em si� z twoim m�em, a moim
przyjacielem... Tylko on nie traktowa� mnie jak niedorozwini�tego dzieciaka. Wtedy
wydawa�o mi si� to najbardziej logicznym rozwi�zaniem i, jak si� okaza�o, by�a to
najlepsza decyzja, jak� mog�em podj��.
Jego rz�d by� mu wiele winien, wi�c z Waszyngtonu natychmiast przys�ano do Ottawy
odpowiednio dobran� ekip�. Zosta�em uniewinniony - wiesz, samoobrona i tak dalej.
- Nigdy mi o tym nie powiedzia�...
- B�aga�em go, �eby tego nie robi�.
- A wi�c dlatego... Ale ja dalej nic nie rozumiem!
- To bardzo proste, Marie. Jaka� cz�� jego umys�u wie, �e ja mog� zabi� i �e to
zrobi�, je�li zajdzie potrzeba.
Na patio zapad�a cisza, kt�r� przerwa� dobiegaj�cy z wn�trza domu dzwonek telefonu.
Zanim Marie zd��y�a odzyska� g�os, w drzwiach pojawi�a si� starsza czarnosk�ra
kobieta.
- To do pana, panie John. Dzwoni pilot z du�ej wyspy. M�wi, �e to co� bardzo
pilnego, mon.
- Dzi�kuj�, pani Cooper - powiedzia� St. Jacques, wstaj�c z krzese�ka, i podszed�
szybkim krokiem do drugiego aparatu, stoj�cego w pobli�u basenu. Rozmawia� przez
kilka chwil, po czym spojrza� na Marie, od�o�y� z trzaskiem s�uchawk� na wide�ki i
wr�ci� biegiem do swojej siostry.
- Pakuj si�! Wyje�d�acie st�d!
- Dlaczego? Czy to by� ten cz�owiek, kt�ry pilotowa� nasz...
- W�a�nie wr�ci� z Martyniki i dowiedzia� si�, �e wczoraj wieczorem kto� pyta� na
lotnisku o kobiet� z dwojgiem ma�ych dzieci. Nikt z za�ogi nie pu�ci� pary z ust,
na razie. Po�piesz si�.
- M�j Bo�e, gdzie mamy si� ukry�?
- Na razie w pensjonacie, dop�ki czego� nie wymy�l�. Prowadzi tam tylko jedna
droga, kt�rej strzeg� patrole. Nikt nie mo�e si� tam dosta� bez mojej wiedzy. Pani
Cooper pomo�e ci spakowa� Alison. Szybko!
W chwili gdy Marie wbieg�a do wn�trza domu przez drzwi sypialni, telefon zabrz�cza�
ponownie. Johnny pogna� do aparatu przy basenie, a kiedy do niego dotar�, z kuchni
wychyli�a si� pani Cooper.
- To z siedziby gubernatora na Montserrat, panie John.
- Czego oni mog� chcie�, do diab�a?
- Mam ich zapyta�?
- Nie, ja si� nimi zajm�. Prosz� pom�c mojej siostrze spakowa� dzieci i za �adowa�
wszystko do rovera. Wyje�d�aj� natychmiast, jak tylko b�d� gotowi.
- Och, to bardzo ogromna szkoda, mon. Zacz�am ju� si� przyja�ni� z maluchami.
- To rzeczywi�cie bardzo ogromna szkoda - mrukn�� St. Jacques i pod ni�s�
s�uchawk�. - Tak?
- To ty, John? - us�ysza� g�os zast�pcy gubernatora, cz�owieka, kt�ry szybko si� z
nim zaprzyja�ni� i pom�g� mu zorientowa� si� w g�szczu przepis�w obowi�zuj�cych w
brytyjskiej kolonii.
- Czy mog� zadzwoni� do ciebie p�niej, Henry? Troch� si� �piesz�.
- Obawiam si�, �e nie ma na to czasu, kole�. Otrzyma�em wiadomo�� prosto z Foreign
Office. ��daj� natychmiastowej wsp�pracy, a poza tym to nic strasznego.
- H�...?
- Zdaje si�, �e o dziesi�tej trzydzie�ci przylatuje z Antiguy jaki� weteran wojny z
�on�. Dziadek na�apa� mas� odznacze�, a poza tym wsp�pracowa� �ci�le z s�siadami z
drugiej strony Kana�u, wi�c ma zosta� przyj�ty z wszelkimi honorami.
- Henry, ja si� naprawd� �piesz�. Co to ma wsp�lnego ze mn�?
- Pomy�la�em sobie, �e mo�esz nam w tym troch� pom�c. Czy w�r�d twoich bogatych
Kanadyjczyk�w nie ma jakiego� frankofona z Montrealu, kt�ry w czasie wojny dzia�a�
w Resistance i m�g�by...
- Konkretnie: czego chcesz?
- Umie�ci� w twoim pensjonacie naszego go�cia wraz z ma��onk�. B�dzie potrzebny
jeszcze pok�j dla piel�gniarki, kt�r� im przydzielili�my.
- Tak od razu, bez rezerwacji?
- C�, kolego, nie jest wykluczone, �e p�yniemy w jednej ��dce, je�li mo�na tak si�
wyrazi�, a ju� nie ulega najmniejszej w�tpliwo�ci, �e utrzymanie tak dla ciebie
wa�nej, a niezbyt dobrze tu dzia�aj�cej ��czno�ci telefonicznej bardzo cz�sto
zale�y od osobistej interwencji gubernatora...
- Henry, jeste� znakomitym negocjatorem. Potrafisz z niewinnym u�miechem kopn��
cz�owieka tam, gdzie najbardziej boli. Jak si� nazywa nasz bohater? Tylko prosz�,
po�piesz si�!
Nazywamy si� Jean Pierre i Regin� Fontaine, Monsieur le Directeur. Oto nasze
paszporty - powiedzia� �agodnie podesz�y wiekiem m�czyzna do urz�dnika biura
imigracyjnego, kt�remu towarzyszy� zast�pca gubernatora. - Moja �ona jest tam -
doda�, wskazuj�c przez przeszklon� �ciank�. - Rozmawia z t� mademoiselle w bia�ym
stroju.
- Ale� prosz�, monsieur Fontaine! - zaprotestowa� z przesadnie brytyjskim akcentem
barczysty, ciemnosk�ry urz�dnik. - To tylko taka nieformalna formalno��, zwyczajne
stemplowanie, je�li pan woli. Tak�e po to, �eby uchroni� pana przed wielbicielami.
Po lotnisku chodzi�y plotki, �e przyjedzie wielki cz�owiek.
- Doprawdy? - u�miechn�� si� uprzejmie Fontaine.
- Och, ale prosz� si� wcale nie obawia�. Zakazali�my prasie dost�pu do pana. Wiemy,
�e chce pan mie� zupe�n� prywatno�� i zapewnimy j� panu.
- Doprawdy? - powt�rzy� Fontaine, tym razem bez u�miechu. - Mia�em si� tutaj
spotka� z... ze znajomym. To bardzo wa�na sprawa. Mam na dziej�, �e przedsi�wzi�te
przez was �rodki ostro�no�ci nie uniemo�liwi� mu dost�pu do mnie?
- W budynku dworca lotniczego powita pana niewielka grupka starannie
wyselekcjonowanych go�ci - odezwa� si� zast�pca gubernatora. - Mo�e my ju� i��,
je�li jest pan gotowy. Zapewniam pana, �e to nie potrwa d�ugo.
- Naprawd�?
Rzeczywi�cie, powitanie nie trwa�o nawet pi�ciu minut, ale w zupe�no�ci
wystarczy�oby nawet pi�� sekund. Pierwsz� osob�, jak� spotka� wys�annik Szakala,
by� udekorowany odznaczeniami gubernator archipelagu. W chwili gdy przedstawiciel
kr�lowej obj�� francuskiego bohatera, wyszepta� mu do ucha:
- Wiemy, gdzie jest kobieta z dzie�mi. Wysy�amy ci� tam. Piel�gniarka przeka�e ci
dalsze instrukcje.
Pozosta�a cz�� uroczysto�ci powitania sprawi�a staremu cz�owiekowi pewien zaw�d.
Szczeg�lnie rozczarowa� go brak przedstawicieli prasy, do tej pory bowiem tylko raz
widzia� swoje zdj�cie w gazecie, w kronice kryminalnej.
Doktor Morris Panov by� bardzo nerwowym cz�owiekiem, ale zawsze stara� si� nad sob�
panowa�, gdy� okazywanie gwa�townych emocji nigdy nie przynosi�o korzy�ci ani jemu,
ani jego pacjentom. Tym razem jednak, siedz�c za biurkiem w swoim gabinecie,
zachowywa� pozorny spok�j jedynie z najwy�szym trudem. Nie mia� �adnych wiadomo�ci
od Davida Webba. Musia� je mie�, musia� z nim porozmawia�. Czy oni nie rozumiej�,
�e to, co si� dzieje, mo�e zniweczy� trzyna�cie lat terapii? Nie, oczywi�cie �e nie
rozumiej�. W gruncie rzeczy w og�le ich to nie interesuje. D��� do zrealizowania
swoich cel�w i nie obchodzi ich nic, co nie mie�ci si� w ich polu widzenia. Ale on
musi o tym my�le�. Zrujnowany umys� by� tak delikatny, tak bardzo podatny na
wstrz�sy, a zmory z przesz�o�ci gotowe by�y w ka�dej chwili wr�ci� z ukrycia i
zaw�adn�� tera�niejszo�ci�... Nie, Davidowi nie mo�e si� nic sta�! Jego powr�t do
normalno�ci by� bliski jak nigdy dot�d. (Tylko kto, do diab�a, by� normalny w tym
popieprzonym �wiecie?) M�g� znakomicie funkcjonowa� jako nauczyciel akademicki, bo
odzyska� niemal ca�� swoj� zawodow� wiedz�, a z ka�dym rokiem odnajdywa� coraz
wi�cej okruch�w ukrytych do tej pory pod py�em zapomnienia. Teraz jednak wystarczy�
jeden jedyny akt przemocy, stanowi�cy spos�b �ycia i metod� dzia�ania Jasona
Bourne'a, �eby ta krucha konstrukcja rozpad�a si� na kawa�ki. Niech to szlag trafi!
Gro�ne by�o ju� nawet to, �e w og�le pozwolili Davidowi pozosta� w bezpo�rednim
kontakcie ze spraw�. Mo usi�owa� wyt�umaczy� to Conklinowi, ale otrzyma� niemo�liw�
do skontrowania odpowied�: "Nie damy rady go powstrzyma�. W ten spos�b przynajmniej
mamy go na oku i mo�emy go chroni�". Oni nie �a�owali �rodk�w, je�li chodzi�o o
ochron� - korytarza przed gabinetem Panova i dachu budynku pilnowali uzbrojeni
stra�nicy, nie wspominaj�c ju� o nowym recepcjoni�cie w holu budynku wyposa�onym w
bro� i tajemniczy komputer oddany im do dyspozycji. Mimo wszystko dla Davida by�oby
znacznie lepiej, gdyby u�piono go i wywieziono wraz z rodzin� na t� karaibsk�
wysepk�, a polowaniem na Szakala zaj�li si� profesjonali�ci... Panov a� drgn��,
gdy� niemal w tej samej chwili u�wiadomi� sobie, �e Jason Bourne by� najlepszym
profesjonalist�, jakiego mo�na sobie by�o wymarzy�. Z zamy�lenia wyrwa� go dzwonek
telefonu. S�uchawk� m�g� podnie�� dopiero wtedy, gdy zostan� uruchomione wszystkie
�rodki ostro�no�ci: pods�uch, blokada innych pods�uch�w, wyszukiwanie lokalizacji
rozm�wcy. Zamruga�o �wiate�ko stoj�cego na biurku interkomu; Panov wcisn�� guzik.
- Tak?
- Wszystko gotowe, prosz� pana - oznajmi� nowy recepcjonista, jedyny z personelu,
kt�ry by� wprowadzony w spraw�. - Dzwoni niejaki pan Treadstone, D. Treadstone.
- Prosz� ��czy� - odpar� natychmiast Panov. - Mo�e pan wy��czy� wszystkie
zabezpieczenia. To �ci�le prywatna sprawa mi�dzy lekarzem a pacjentem.
- Tak jest, prosz� pana. Monitorowanie przerwane.
- Prosz�?... Zreszt�, niewa�ne. - Psychiatra podni�s� gwa�townie s�uchawk�. -
Dlaczego nie zadzwoni�e� wcze�niej, ty sukinsynu? - niemal krzykn��.
- Dlatego �e nie chcia�em, �eby� dosta� zawa�u serca.
- Gdzie jeste� i co robisz?
- W tej chwili?
- Na razie tak.
- Niech si� zastanowi�... W�a�nie wypo�yczy�em samoch�d i jestem o przecznic� od
domu w Georgetown, w kt�rym mieszka przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu. Zdaje
si�, �e rozmawiam z tob� przez telefon.
- Na lito�� bosk�, po co to wszystko?!
- Aleks wszystko ci wyt�umaczy. Mam do ciebie pro�b�: zadzwo� do Marie na wysp�.
Pr�bowa�em kilka razy od wyj�cia z hotelu, ale nie mog� si� po��czy�. Powiedz jej,
�e nic mi nie jest, czuj� si� znakomicie i prosz� j�, �eby si� o nic nie martwi�a.
Zapami�ta�e�?
- Zapami�ta�em, ale ci nie wierz�. Nawet m�wisz jako� inaczej ni� zwykle.
- Tego nie wolno ci jej powt�rzy�, doktorku. Je�eli jeste� moim przyjacielem, nie
mo�esz jej tego powt�rzy�.
- Pogr��asz si� coraz bardziej, Davidzie. Nie wolno ci tego robi�. Przyjed� do
mnie, porozmawiaj ze mn�!
- Nie mam czasu, Mo. M�j t�usty kocur w�a�nie parkuje na podje�dzie. Musz� si� bra�
do roboty.
- Jason!
Odpowiedzia�a mu g�ucha cisza.
Brendan Patrick Pierre Prefontaine zszed� po metalowych schodkach samolotu na
rozgrzan� promieniami s�o�ca nawierzchni� lotniska Blackburne na karaibskiej wyspie
Montserrat. By�o kilka minut po trzeciej po po�udniu i gdyby nie kilkana�cie
tysi�cy dolar�w, kt�re mia� w kieszeniach, z pewno�ci� czu�by si� nieco zagubiony.
Niewiarygodne, w jak wielkim stopniu kilkadziesi�t studolarowych banknot�w potrafi
wzm�c poczucie bezpiecze�stwa. Bez przerwy powtarza� sobie (by nie sprawi� przez
pomy�k� wra�enia szastaj�cego ostentacyjnie wielkimi sumami bogacza), �e drobne -
pi��dziesi�tki, dwudziestki i dziesi�tki - ma w prawej przedniej kieszeni spodni.
Najistotniejsze by�o unikni�cie jakiegokolwiek rozg�osu i trzymanie si� w jak
najg��bszym cieniu. Musia� tak dyskretnie, jak to tylko by�o mo�liwe, wypyta�
pracownik�w lotniska o kobiet� z dwojgiem dzieci, kt�ra wczorajszego popo�udnia
przylecia�a na wysp� niewielkim prywatnym samolotem.
Dlatego w�a�nie zamar� z przera�enia, kiedy prze�liczna czarnosk�ra urz�dniczka
od�o�y�a s�uchawk� telefonu i zwr�ci�a si� do niego grzecznie:
- Czy by�by pan uprzejmy p�j�� ze mn�, sir?
Jej urocza, u�miechni�ta twarz ani odrobin� nie os�abi�a czujno�ci by�ego s�dziego.
Widzia� ju� zbyt wielu przest�pc�w wygl�daj�cych jak niewinne anio�ki.
- Czy co� nie tak z moim paszportem, m�oda damo?
- W �adnym wypadku, prosz� pana.
- Wi�c po co to op�nienie? Dlaczego go pani po prostu nie podstempluje i nie
pozwoli mi przej��?
- Och, paszport jest ju� podstemplowany, prosz� pana, i mo�e pan przej�� w ka�dej
chwili.
- W takim razie, dlaczego...
- Prosz� ze mn�, sir.
Podeszli do przeszklonego sze�cianu, na kt�rego szybie widnia� sporz�dzony ze
z�otych liter napis, zdradzaj�cy funkcj� osoby zajmuj�cej to pomieszczenie:
WICEDYREKTOR URZ�DU MIGRACYJNEGO. Atrakcyjna urz�dniczka otworzy�a drzwi i
zach�ci�a gestem starszego m�czyzn�, �eby wszed� do �rodka. Prefontaine uczyni� to,
spodziewaj�c si� najgorszego - rewizji, ujawnienia pieni�dzy, powa�nych zarzut�w.
Nie wiedzia�, czy akurat przez te wyspy przebiega trasa przerzutu narkotyk�w, lecz
gdyby tak by�o, tysi�ce dolar�w znalezione w jego kieszeniach natychmiast
uczyni�yby go podejrzanym. Usi�owa� napr�dce przygotowa� jakie� wiarygodne
wyja�nienie. Urz�dniczka poda�a tymczasem jego paszport r�wnie� ciemnosk�remu,
barczystemu, siedz�cemu za biurkiem m�czy�nie, a nast�pnie odwr�ci�a si�, obdarzy�a
Brendana jeszcze jednym ol�niewaj�cym u�miechem i wysz�a, zamykaj�c za sob� drzwi.
- Pan Brendan Patrick Pierre Prefontaine... - mrukn�� z namys�em Murzyn,
otworzywszy paszport.
- Co prawda nie jest to najistotniejsze - powiedzia� uprzejmie, lecz z godno�ci�
Brendan - ale zwykle po s�owie "pan" s�ysz� jeszcze s�owo "s�dzia". Rzecz jasna nie
wiem, czy to ma w tej chwili jakie� znaczenie, cho� wydaje mi si�, �e powinno.
Czy�by kt�ry� z moich pomocnik�w pope�ni� jak�� pomy�k�? Je�li tak, przy�l� ich tu
wszystkich z przeprosinami.
- Ale�, sk�d�e znowu... panie s�dzio - odpar� z przesadnie brytyjskim akcentem
urz�dnik, wstaj�c zza biurka i wyci�gaj�c r�k�. - Nie jest wykluczone, �e to ja
pope�ni�em b��d.
- Wszystkim to si� zdarza od czasu do czasu, kapitanie - zauwa�y� sentencjonalnie
Brendan, �ciskaj�c czarn� d�o�. - Je�li tak jest w istocie, to czy m�g�bym ju� i��?
Jestem z kim� um�wiony.
- On te� to powiedzia�!
- Prosz�? - zapyta� ze zdziwieniem Prefontaine.
- Czy wolno mi m�c prosi� o pa�sk�... konfidencjonalno��?
- O co? Nie rozumiem, do czego pan zmierza.
- Wiem doskonale, �e dyskrecja - wicedyrektor Urz�du Imigracyjnego Montserrat
wym�wi� to s�owo jako "diskrecja" - jest spraw� najwy�szej wagi. Dano nam to
ca�kowicie do zrozumienia, ale my staramy si� zawsze dostarcza� wszelkiej pomocy i
s�u�y� ze wszystkich si� Koronie.
- Jest to ze wszech miar godne pochwa�y, aleja nadal nic nie rozumiem, pu�kowniku.
Urz�dnik zni�y� g�os.
- Czy wie pan o tym, �e dzi� rano przyby� do nas nadzwyczaj wa�ny cz�owiek?
- Jestem pewien, �e wielu wa�nych ludzi przybywa na wasz� pi�kn� wysp�. Mnie
osobi�cie bardzo j� polecano.
- Ach, rozumiem! Diskrecja...
- Tak, oczywi�cie, diskrecja... - zgodzi� si� by�y s�dzia, zastanawiaj�c si�
ca�kiem powa�nie, czy czarnemu oficjelowi nie brakuje przypadkiem kt�rej� klepki. -
Czy by�by pan �askaw wyra�a� si� nieco ja�niej?
- Ot�, on tak�e nam powiedzia�, �e pragnie si� nadzwyczaj z kim� spotka�,
najzupe�niej prywatnie i dyskretnie, bez dziennikarzy, ma si� oczywi�cie rozumie�,
ale potem wsiad� szybko do samolotu lec�cego na jedn� z naszych mniejszych wysp,
wi�c wygl�da na to, �e jednak nie uda�o mu si� spotka� z tym kim�, z kim chcia� si�
bardzo pilnie widzie�. Czy teraz ju� wszystko jasne?
- Jak bosto�ski port w najwi�ksz� mg��, generale.
- Rozumiem, diskrecja... W zwi�zku z tym, o czym pana poinformowa�em, ca�y nasz
personel z najwi�ksz� uwag� szuka przyjaciela, kt�ry by� mo�e szuka tu swego
przyjaciela, z kt�rym mia� si� spotka�. Wszystko jak najbardziej konfidencjonalnie,
ma si� rozumie�.
- Ma si� rozumie� - przytakn�� mu Brendan. To kompletny wariat, pomy�la�.
- Ja jednak b�yskawicznie wzi��em pod uwag� inn� mo�liwo�� - kontynuowa�
triumfalnym tonem Murzyn. - Przypu��my, �e przyjaciel wybitnej osobisto�ci nie
czeka� na niego, ale mia� tu przylecie� innym samolotem, �eby tutaj spotka� si� z
nim?
- Genialne.
- I jak�e wspaniale logiczne. Przejrza�em listy pasa�er�w wszystkich samolot�w,
kt�re maj� dzisiaj do nas przylecie�, koncentruj�c si� pilnie na pierwszej klasie,
ma si� rozumie�, bo jak�� inn� m�g�by podr�owa� osobisty przyjaciel tak wielkiej
osobisto�ci?
- Jest pan prawdziwym jasnowidzem - mrukn�� by�y s�dzia. - I wybra� pan w�a�nie
mnie?
- Nazwisko, szanowny panie! Pierre Prefontaine!
- Moja pobo�na, nie�yj�ca matka bez w�tpienia obrazi�aby si� na pana, gdyby
us�ysza�a, �e opu�ci� pan Brendana i Patricka. Irlandczycy, tak samo jak Francuzi,
s� bardzo dra�liwi na tym punkcie.
- To rodzina! Natychmiast b�yskawicznie to poj��em!
- Doprawdy?
- Pierre Prefontaine i Jean Pierre Fontaine! Jestem istotnym specjalist� we
wszelkich sprawach zwi�zanych z imigracj�, badaj�c �ci�le te zagadnienia w wielu
krajach. Pa�skie nazwisko stanowi wy�mienity przyk�ad, szanowny panie s�dzio. Fala
za fal� fale emigrant�w nap�ywa�y do Stan�w Zjednoczonych, tego wielkiego garnka
topi�cego w jedn� mas� rasy, j�zyki i narody. W procesie tym wiele nazwisk
przeinaczonych lub pomylonych przez przepracowanych, zagubionych urz�dnik�w ulega�o
zmianom. Ich rdzenie cz�stokro� jednak pozostawa�y bez zmian, co si� sta�o w
pa�skim przypadku. Rodzina Fontaine przemieni�a si� w Stanach w Prefontaine, a
rzekomy przyjaciel wybitnego cz�owieka jest w gruncie rzeczy szacownym cz�onkiem
ameryka�skiego odga��zienia rodziny!
- Doprawdy zdumiewaj�ce - wymamrota� Brendan, zerkaj�c k�tem oka na drzwi w
oczekiwaniu na to, �e lada chwila wpadn� przez nie sanitariusze z kaftanem
bezpiecze�stwa. - Czy jednak nie wzi�� pan pod uwag� mo�liwo�ci, �e to mo�e by�
jedynie przypadek? Fontaine jest do�� popularnym nazwiskiem w ca�ej Francji, ale
przynajmniej z tego, co wiem, nazwisko Prefontaine spotyka si� g��wnie w Alzacji i
Lotaryngii.
- Tak, oczywi�cie - odpar� wicedyrektor Urz�du Imigracyjnego, ponownie zni�aj�c
g�os i mrugaj�c porozumiewawczo. - Jednak zupe�nie ca�kiem znienacka dzwoni Quai
d'Orsay z Pary�a, a potem brytyjskie Foreign Office zawiadamia nas, �e spadnie z
nieba wybitny cz�owiek. Powitajcie go, ugo��cie, zawie�cie do znakomitego,
odosobnionego miejsca wypoczynku...
Wszystko, ma si� naturalnie rozumie�, z zachowaniem �cis�ej dyskrecji. Ale wielki
cz�owiek jest zaniepokojony, bo mia� si� tajemnie spotka� ze znajomym, kt�rego nie
spotyka. By� mo�e ma jakie� tajemnice, tak jak wszyscy wielcy ludzie.
Nagle Prefontaine poczu�, �e wypychaj�ce mu kieszenie banknoty nabieraj� ci�aru
o�owiu. W Bostonie nades�any z Waszyngtonu kod Cztery- - Zero, w Pary�u Quai
d'Orsay, w Londynie Foreign Office, Randolph Gates szastaj�cy w panice wielkimi
sumami pieni�dzy... Wszystko to by�y fragmenty dziwnej uk�adanki, z kt�rych
najdziwniejszy stanowi� przera�ony, pozbawiony skrupu��w prawnik nazwiskiem Gates.
A mo�e zosta� w to uwik�any zupe�nie przypadkowo? Co to wszystko mog�o znaczy�?
- Jest pan nadzwyczaj przenikliwym cz�owiekiem - powiedzia� Brendan, staraj�c si�
zatuszowa� zmieszanie i zaskoczenie. - Ma pan niewiarygodnie bystry umys�, ale z
pewno�ci� sam pan rozumie, �e istotnie najwa�niejsza w tej chwili jest
konfidencjonalno��.
- Nie trzeba mi nic wi�cej, szanowny panie s�dzio! - wykrzykn�� czarnosk�ry
urz�dnik. - Oczywi�cie, gdyby pa�ska pochlebna ocena mojej postawy dotar�a do moich
zwierzchnik�w...
- Dotrze, mo�e pan by� tego pewien. Je�li wolno zapyta�: dok�d dok�adnie uda� si�
m�j szacowny kuzyn?
- Na ma�� wysepk�, do kt�rej mo�na si� dosta� jedynie hydroplanem. Nazywa si� Wysp�
Spokoju, tak samo jak jedyny pensjonat, kt�ry si� na niej znajduje.
- Mo�e pan by� pewien, �e pa�scy prze�o�eni osobi�cie panu podzi�kuj�.
- A ja b�d� panu osobi�cie towarzyszy� podczas odprawy celnej. Brendan Patrick
Pierre Prefontaine nie posiada� si� ze zdumienia, kiedy
po skr�conych do minimum formalno�ciach wyszed� do holu dworca lotniczego
Blackburne. Je�li chodzi o �cis�o��, by� po prostu oszo�omiony. Nie m�g� si�
zdecydowa�, czy wraca� pierwszym samolotem do Bostonu, czy... Nogi podj�y decyzj�
za niego. Z lekkim zdziwieniem stwierdzi�, �e kieruje si� w stron� kontuaru
stoj�cego pod du�ym niebieskim znakiem z bia�ym napisem: WEWN�TRZNE LINIE LOTNICZE.
Kto pyta, nie b��dzi, pomy�la�. Zaraz potem kupi bilet do Bostonu.
Na �cianie za kontuarem wisia�a lista wysp, z kt�rymi utrzymywano regularn�
komunikacj� lotnicz�. Opr�cz tak znanych jak St. Kitts i Nevis znajdowa�y si� tam
r�wnie� mniej popularne, a w�r�d nich tak�e Wyspa Spokoju, wci�ni�ta mi�dzy
Kanadyjsk� Raf� a ��wi� Ska��. Dwoje m�odych, co najwy�ej dwudziestoletnich,
urz�dnik�w rozmawia�o ze sob� przyciszonymi g�osami. Dziewczyna przerwa�a rozmow� i
podesz�a do Brendana.
- Czym mog� panu s�u�y�, sir?
- Szczerze m�wi�c, jeszcze nie wiem... - odpar� z wahaniem Prefontaine. - Wydaje mi
si�, �e jeden z moich przyjaci� powinien by� teraz na Wyspie Spokoju...
- W pensjonacie?
- Chyba tak. Jak d�ugo tam si� leci?
- Przy dobrej pogodzie nie wi�cej ni� pi�tna�cie minut, ale musi pan wynaj�� ma�y
hydroplan, a to b�dzie mo�liwe dopiero jutro rano.
- Nieprawda, malutka - wtr�ci� si� m�ody m�czyzna. Brendan dopiero teraz zauwa�y�,
�e ch�opak ma wpi�te w kieszonk� koszuli ma�e z�ote skrzyde�ka. - Nied�ugo b�d�
lecia� z zaopatrzeniem dla Johnny'ego St. Jacques - doda� wyja�niaj�cym tonem.
- Przecie� on nie by� zapisany na dzisiaj?
- Od godziny ju� jest. To pilne.
Dok�adnie w tej chwili Prefontaine dostrzeg� ze zdumieniem dwa ogromne pud�a,
przesuwaj�ce si� powoli po ta�moci�gu w kierunku wyj�cia na p�yt� lotniska. Nawet
gdyby mia� czas na zastanowienie, to i tak by z niego nie skorzysta�. Wiedzia�, �e
ju� podj�� decyzj�.
- Ch�tnie kupi�bym bilet na ten lot, je�li to mo�liwe - powiedzia�, od prowadzaj�c
spojrzeniem nikn�ce za plastikow� kotar� kartony z od�ywka mi niemowl�cymi firmy
Gerber i jednorazowymi pieluszkami.
Uda�o mu si� odnale�� tajemnicz� kobiet� podr�uj�c� w towarzystwie dwojga ma�ych
dzieci.
Rozdzia� 8
Rutynowy wywiad przeprowadzony w Federalnej Komisji Handlu potwierdzi�, i�
przewodnicz�cy, Albert Armbruster, rzeczywi�cie cierpi na wrz�d �o��dka i
nadci�nienie i zgodnie z zaleceniem lekarza zawsze, gdy da mu si� we znaki kt�ra� z
tych dolegliwo�ci, opuszcza biuro i udaje si� do domu. W�a�nie z tego powodu Aleks
Conklin zadzwoni� do niego zaraz po lunchu - godzin�, o kt�rej przewodnicz�cy
Komisji jada� ten posi�ek, da�o si� ustali� bez wi�kszych k�opot�w - i poinformowa�
o kryzysie zwi�zanym z Kr�low� W��w. Podobnie jak za pierwszym razem, kiedy
wyci�gn�� Armbrustera spod prysznicu, tak i dzi� powiedzia� przera�onemu
dygnitarzowi, �e kto� si� z nim skontaktuje albo w biurze, albo w domu,
przedstawiaj�c si� po prostu jako Kobra. ("U�ywaj najbardziej banalnych, ale
wywo�uj�cych mocne skojarzenia s��w, jakie przychodz� ci na my�l" - tak m�wi�a
ewangelia wed�ug �wi�tego Conklina). Tymczasem, rzecz jasna, Armbrusterowi nie
wolno przed nikim pu�ci� pary z g�by. Takie s� rozkazy Sz�stej Floty. O, Bo�e!
Albert Armbruster natychmiast wezwa� sw�j rydwan i ogarni�ty niepokojem kaza� si�
odwie�� do domu. Nie by� to jednak koniec przewidzianych na ten dzie� atrakcji,
czeka� bowiem na niego Jason Bourne.
- Dzie� dobry, panie Armbruster - odezwa� si� przyja�nie nieznajomy, kiedy
przewodnicz�cy wygramoli� si� z tylnego siedzenia limuzyny.
- S�ucham? - zapyta� niepewnie Armbruster.
- Powiedzia�em tylko "dzie� dobry". Nazywam si� Simon. Spotkali�my si� kilka lat
temu w Bia�ym Domu na przyj�ciu dla Kolegium Szef�w Sztabu...
- Mnie tam na pewno nie by�o - przerwa� mu gwa�townie przewodnicz�cy.
- Doprawdy? - Nieznajomy uni�s� z niedowierzaniem brwi, cho� jego g�os nie straci�
nic z uprzejmo�ci.
Kierowca zatrzasn�� drzwiczki i zwr�ci� si� z szacunkiem do swego chlebodawcy:
- Panie przewodnicz�cy, czy b�dzie pan jeszcze...
- Nie, nie! - Armbruster pokr�ci� szybko g�ow�. - Jeste� wolny Dzisiaj ju� nigdzie
nie jad�.
- Jutro rano o tej samej porze co zwykle, sir?
- Tak, chyba �e otrzymasz inne polecenia. Niezbyt dobrze si� czuj�, wi�c lepiej
przedtem upewnij si� w biurze.
- Dobrze, prosz� pana. - Kierowca dotkn�� palcami daszka czapki i zaj�� miejsce w
samochodzie.
- Przykro mi to s�ysze� - odezwa� si� nieznajomy, kiedy limuzyna odjecha�a z cichym
szmerem silnika.
- Co?... A, to pan. Nigdy nie by�em w Bia�ym Domu na takim przyj�ciu!
- Wi�c zapewne by�o to przy innej okazji...
- Tak, na pewno. Mi�o mi pana znowu widzie� - burkn�� niecierpliwie Armbruster i
ruszy� w kierunku schod�w prowadz�cych do jego domu.
- Ale z drugiej strony jestem niemal pewien, �e przedstawi� nas sobie admira�
Burton...
Dygnitarz zatrzyma� si� jak wryty i odwr�ci� si� raptownie w stron� nieznajomego.
- Co pan powiedzia�?
- Nie b�d� traci� wi�cej czasu - odpar� Jason Bourne tonem, w kt�rym nie spos�b
by�o doszuka� si� �lad�w niedawnej uprzejmo�ci. - Jestem Kobra.
- O, Bo�e... Ja naprawd� �le si� czuj�... - wyszepta� ochryple Armbruster,
obrzucaj�c jednocze�nie szybkim spojrzeniem drzwi i okna swego domu.
- Poczuje si� pan znacznie gorzej, je�li zaraz nie porozmawiamy - powiedzia� Jason,
kieruj�c wzrok w t� sam� stron�. - Tam, w pa�skim domu?
- Nie! - wyskrzecza� rozpaczliwie dygnitarz. - Ona miele ozorem bez chwili przerwy
i chce wiedzie� wszystko o wszystkich, a potem rozgaduje to po ca�ym mie�cie; w
dodatku wszystko wyolbrzymia!
- Przypuszczam, �e m�wi pan o swojej �onie?
- One wszystkie s� takie! Nigdy nie wiedz�, kiedy nale�y trzyma� j�zyk za z�bami.
- Mo�e po prostu nikt z nimi nigdy nie rozmawia?
- Co takiego?
- Niewa�ne. M�j samoch�d stoi przy nast�pnej przecznicy. Wytrzyma pan kr�tk�
przeja�d�k�?
- Lepiej, �ebym wytrzyma�. Zatrzymamy si� przy aptece na ko�cu ulicy. Wiedz�, co
bior�... Kim pan jest, do diab�a?
- Ju� panu powiedzia�em - odpar� Bourne. - Nazywam si� Kobra. To taki w��.
- Bo�e...! - wyszepta� po raz kolejny Albert Armbruster.
Aptekarz b�yskawicznie dostarczy� potrzebne leki, po czym Jason podjecha� do
pobliskiego baru, kt�ry wybra� na t� okazj� godzin� wcze�niej. Wn�trze by�o ciemne,
wype�nione g��bokimi cieniami, �cianki przepierze� wysokie, chroni�ce go�ci przed
ciekawskimi spojrzeniami. Atmosfera tajemniczo�ci by�a wr�cz niezb�dna, gdy� tylko
wtedy pytania, zadawane ze wzrokiem utkwionym nieruchomo w oczach Armbrustera,
mog�y odnie�� po��dany skutek. Delta ponownie przyst�pi� do dzia�ania. David Webb
nie mia� ju� nic do powiedzenia.
Przyniesiono im drinki.
- Przede wszystkim musimy ustali� rozmiary zniszcze�, jakie mog� powsta�, gdyby
kogo� z nas poddano chemointerrogacji - powiedzia� cicho Jason.
- Co to znaczy, do diab�a? - Armbruster wla� w siebie jednym ruchem znaczn� cz��
zawarto�ci szklanki i z�apa� si� z grymasem b�lu za brzuch.
- Narkotyki i �rodki zmuszaj�ce do m�wienia prawdy.
- Co?
- Wszed� pan w nie swoj� gr� - ci�gn�� dalej Jason, pami�taj�c o pouczeniach
Conklina. - Musimy my�le� przede wszystkim o obronie, bo w tej rozgrywce nikt nie
zwraca uwagi na konstytucyjne prawa.
- Wi�c kim pan w�a�ciwie jest? - Przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu bekn��,
po czym dr��c� d�oni� podni�s� szklank� do ust. - Jednoosobow� grup� uderzeniow�?
John Doe wie wi�cej, ni� powinien, wi�c dostaje kul� w �eb w bocznej uliczce?
- Niech pan nie b�dzie �mieszny. Takie metody nie przynios�yby �adne go rezultatu.
Wr�cz przeciwnie, podsun�liby�my wtedy trop tym, kt�rzy chc� nas znale��.
- W takim razie o co panu chodzi?
- O ocalenie nam sk�ry, a co za tym idzie, tak�e naszej reputacji i sposobu �ycia.
- Jak chce pan to osi�gn��?
- Zajmijmy si� konkretnie naszym przypadkiem, zgoda? Jak sam pan przyzna�, jest pan
chorym cz�owiekiem. Kieruj�c si� zaleceniami lekarza, m�g�by pan zrezygnowa� z
urz�du, a wtedy my by�my si� panem zaj�li... "Meduza" by si� panem zaj�a. -
Wyobra�nia Jasona pracowa�a na najwy�szych obrotach, zapuszczaj�c badawcze macki na
przemian w �wiat rzeczywisto�ci i fantazji, poszukuj�c s��w pochodz�cych z
ewangelii wed�ug �wi�tego Aleksa. - Cieszy si� pan opini� zamo�nego cz�owieka, wi�c
mogliby�my na pa�skie nazwisko zakupi� luksusow� will� lub jak�� ma�� karaibsk�
wysepk�, gdzie by�by pan ca�kowicie bezpieczny. Kontaktowa� z panem mogliby si�
wy��cznie ci, kt�rym by pan na to zezwoli�, co oznacza�oby ca�kowite zabezpieczenie
przed k�opotliwymi pytaniami i w�cibstwem niepowo�anych os�b. Zapewniam pana, �e
takie rozwi�zanie jest ca�kowicie mo�liwe.
- Ale niezbyt atrakcyjne - odpar� Armbruster. - Mia�bym by� ci�gle sam na sam z t�
czarownic�? Zabi�bym j�!
- Wcale nie - powiedzia� Kobra. - Zapewniono by panu ci�g�e urozmaicenia. Kiedy
tylko by pan zechcia�, pojawialiby si� go�cie, kt�rych pragn��by pan widzie�, a
tak�e wybrane wed�ug pa�skiego gustu kobiety. �ycie toczy�oby si� niemal tak samo
jak do tej pory - troch� k�opot�w, troch� przyjemnych niespodzianek. Najwa�niejsze
jest to, �e by�by pan bezustannie chroniony, niedost�pny dla nikogo niepowo�anego,
a dzi�ki temu tak�e i my mogliby�my czu� si� bezpieczni... Jednak, jak ju�
wspomnia�em, takie rozwi�zanie jest w tej chwili czysto hipotetyczne. Je�li mam by�
szczery, w moim przypadku nie ma innego wyboru, gdy� wiem w�a�ciwie wszystko o
wszystkim. Wyje�d�am za kilka dni. Do tego czasu musz� ustali�, kto uczyni to
tak�e, a kto zostanie na miejscu... Jak wiele pan wie, panie Armbruster?
- Jak sam pan rozumie, nie mam nic wsp�lnego z bie��cymi operacja mi. Zajmuj� si�
raczej strategi� ni� taktyk�. Tak jak pozostali raz w miesi�cu otrzymuj�
zaszyfrowany teleks z Zurychu zawieraj�cy list� depozyt�w i firm, nad kt�rymi
przejmujemy kontrol�, i to w�a�ciwie wszystko.
- Na razie nie zas�u�y� pan sobie jeszcze na will�.
- Niech mnie szlag trafi, je�li chc� j� mie�, a nawet gdybym chcia�, to sam bym j�
sobie kupi�! Na koncie w Zurychu mam prawie sto milion�w dolar�w.
Bourne z trudem zdo�a� ukry� zaskoczenie.
- Na pana miejscu zbytnio bym si� tym nie chwali�.
- A komu mam o tym powiedzie�? Tej j�dzy?
- Ilu spo�r�d nas zna pan osobi�cie?
- W�a�ciwie nikogo, ale przecie� oni te� mnie nie znaj�... Do licha, oni nikogo nie
znaj�. W�a�nie, skoro ju� jeste�my przy tym temacie: we�my pana na przyk�ad. Nigdy
o panu nie s�ysza�em. Domy�lam si�, �e pracuje pan dla kierownictwa, a zreszt�
powiedziano mi, �e mam si� pana spodziewa�, ale pana nie znam.
- Zosta�em zaanga�owany na specjalnych warunkach. Jestem specjalist� od kamufla�u.
- Tak w�a�nie pomy�la�em, �e...
- Co z Sz�st� Flot�? - przerwa� mu Bourne, zmieniaj�c temat rozmowy.
- Widuj� si� z nim od czasu do czasu, ale w�tpi�, czy wymienili�my w sumie wi�cej
ni� dziesi�� s��w. On jest wojskowym, a ja cywilem do szpiku ko�ci.
- Kiedy� pan nim nie by�. Wtedy, kiedy wszystko si� zacz�o.
- Oczywi�cie, �e by�em! Jeszcze nigdy sam mundur nie uczyni� nikogo �o�nierzem.
- A co z naszymi genera�ami w Brukseli i Pentagonie?
- Zale�a�o im na karierze, wi�c zostali w armii. Ja wyst�pi�em.
- Musimy spodziewa� si� przeciek�w i plotek - powiedzia� Bourne jakby do siebie,
rozgl�daj�c si� od niechcenia po wn�trzu lokalu - ale nie mo�emy dopu�ci� do tego,
�eby wysz�y na jaw nasze powi�zania z armi�.
- Chodzi panu o co� w rodzaju junty?
- Nigdy! - odpar� Bourne, wpatruj�c si� ostro w Armbrustera. - Takie pog�oski nie
przechodz� bez echa, a wtedy...
- Mo�e pan sobie nie zawraca� tym g�owy! - wyszepta� gniewnie przewodnicz�cy
Federalnej Komisji Handlu. - Sz�sta Flota, jak go pan nazywa, wydaje rozkazy tylko
tutaj i nigdzie indziej. To facet z jajami, ma znajomo�ci tam, gdzie ich
potrzebujemy, ale wykorzystujemy go wy��cznie w Waszyngtonie.
- Pan o tym wie i ja wiem - odpar� Jason, po raz kolejny kryj�c zaskoczenie - ale
kto�, kto od pi�tnastu lat przebywa� pod kuratel� rz�du, zacz�� wszystko sk�ada� do
kupy. Trop, kt�rym ruszy�, prowadzi prosto do Sajgonu.
- Rzeczywi�cie, wszystko si� tam zacz�o, ale na pewno tam nie pozosta�o.
�o�nierzyki nie daliby rady sami si� z tego wywin��, to jasne jak s�o�ce...
Rozumiem, do czego pan zmierza. Je�li kiedykolwiek kto� skojarzy szych� z Pentagonu
z kim� takim jak my, s�py z Kongresu rzuc� si� na to w okamgnieniu i sprawa
b�yskawicznie nabierze rozg�osu.
- Do czego nie wolno nam dopu�ci� - uzupe�ni� Bourne. Armbruster skin�� g�ow�.
- Zgadzam si� z panem. Czy jeste�my ju� blisko ustalenia nazwiska sukinsyna, kt�ry
zacz�� w tym grzeba�?
- Bli�ej, ale nie blisko. Kontaktowa� si� z Langley - niestety, nie wiemy, na jakim
szczeblu.
- Langley? Na lito�� bosk�, przecie� my tam mamy naszego cz�owieka! Pow�szy i dowie
si�, kto to jest!
- DeSole? - podsun�� Kobra.
- Tak jest. - Armbruster pochyli� si� w stron� rozm�wcy. - Pan naprawd� wie prawie
wszystko. Trzymamy to doj�cie w �cis�ej tajemnicy. Co powie dzia� DeSole?
- Nic, bo nie mo�emy z niego skorzysta� - odpar� Jason, usi�uj�c b�yskawicznie
znale�� jak�� prawdopodobn� odpowied�. Zbyt d�ugo by� Davidem Webbem! Conklin mia�
racj�: nie my�li ju� tak szybko jak dawniej. W u�amek sekundy potem pojawi�y si�
potrzebne s�owa... Cz�� prawdy, nawet niebezpiecznie du�a cz��, ale dzi�ki temu nie
straci wiarygodno�ci. Nie m�g� sobie na to pozwoli�. - Podejrzewa, �e trafi� pod
lup�, wi�c musimy trzyma� si� od niego z daleka, dop�ki sam si� nie zg�osi.
- Jak to si� sta�o? - Armbruster zacisn�� palce na szklance i wyba�uszy� oczy.
- Kto� odkry�, �e Teagarten w Brukseli dysponuje specjalnym, tajnym numerem faksu
��cz�cym go bezpo�rednio z DeSole'em, z pomini�ciem standardowych procedur
zabezpieczaj�cych.
- Cholerne, durne �o�nierzyki! - parskn�� z w�ciek�o�ci� Armbruster. - Da� im par�
gwiazdek, a zaczn� hasa� jak niedorozwini�ci debiutanci i wy ci�ga� �apy po ka�d�
now� zabawk�, jak� zobacz�! Tajne numery, dobre sobie! Pewnie stukn�� nie w ten
klawisz, co trzeba, i po��czy� si� ze Stowarzyszeniem na rzecz Rozwoju Ludzi o
Odmiennym Kolorze Sk�ry!
- DeSole twierdzi, �e tworzy sobie alibi i �e. nic mu nie grozi, ale to na pewno
nie jest odpowiednia pora, �eby �azi� po biurach i zadawa� ciekawskie pytania.
Sprawdzi po cichu to, co mo�e, i je�li co� znajdzie, da nam zna�, ale my mamy
zostawi� go w spokoju.
- Mo�na si� by�o domy�li�, �e je�li co� si� zawali, to przez jakiego� ch�opczyka w
mundurze! Przecie� gdyby nie ten osio� i jego tajny numer faksu wszystko by�oby w
porz�dku, tak jak do tej pory!
- Jednak co si� sta�o, to si� nie odstanie, i trzeba si� z tym pogodzi� -
powiedzia� spokojnie Bourne. - Powtarzam: musimy si� ukry�. Niekt�rzy z nas b�d�
musieli na jaki� czas wyjecha� dla dobra wszystkich.
Przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu wyd�� pogardliwie wargi i rozpar� si�
wygodnie na krze�le.
- Powiem co� panu, Simon, czy jak pan si� nazywa. Zabra� si� pan za niew�a�ciwych
ludzi. Jeste�my biznesmenami, a cho� niekt�rzy z nas s� wystarczaj�co pr�ni lub
bogaci, �eby pracowa� na rz�dowych posadach, nie zmienia to faktu, �e prowadzimy
rozleg�e interesy, wymagaj�ce naszej sta�ej obecno�ci. Poza tym nie wybiera si�
nas, tylko mianuje, co oznacza, �e nikt nie wymaga od nas ujawniania ca�o�ci
dochod�w. Czy rozumie pan ju�, do
czego zmierzam?
- Nie jestem pewien - odpar� Jason. Z niepokojem u�wiadomi� sobie, �e traci
inicjatyw� i rozmowa wymyka mu si� spod kontroli. Zbyt d�ugo mnie nie by�o... Poza
tym Albert Armbruster nie by� g�upcem. Pocz�tkowo uleg� panice, ale pod t� ma�o
odporn� na stresy ochronn� warstw� kry� si� ch�odny, analityczny umys�. - Co pan
chce przez to powiedzie�?
- Pozb�d�cie si� naszych �o�nierzyk�w. Kupcie im wille albo kilka wysp
Karaibach i usu�cie ich z pola widzenia. Urz�d�cie im ma�e, prywatne kr�lestwa, w
kt�rych byliby prawdziwymi w�adcami, bo w gruncie rzeczy o nic innego im nie
chodzi.
- Mieliby�my dzia�a� bez nich? - zapyta� Bourne, staraj�c si� ukry� za skoczenie.
- Pan to powiedzia�, a ja si� z tym zgadzam. Je�li tylko wyjdzie na jaw, �e macza w
tym palce jaka� wojskowa szycha, zaczn� si� powa�ne k�opoty. To wszystko podpada
pod okre�lenie "kompleks przemys�owo - wojskowy", co w gruncie rzeczy oznacza tyle
samo co "zmowa przemys�owc�w z wojskowymi". - Armbruster ponownie nachyli� si� nad
stolikiem. - Ju� ich nie potrzebujemy! Trzeba si� ich pozby�!
- Mog� si� odezwa� g�osy protestu...
- Nic z tych rzeczy. Trzymamy ich za jaja.
- Musz� to sobie przemy�le�.
- Nie ma nad czym my�le�. Ju� za p� roku b�dziemy mieli w Europie swoich ludzi.
Jason Bourne przez d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� w twarz przewodnicz�cego Federalnej
Komisji Handlu. Jakich ludzi? Dlaczego? Po co?
- Odwioz� pana do domu - powiedzia�.
Rozmawia�em z Marie - powiedzia� Conklin do telefonu w apartamencie CIA w Wirginii.
- Nie jest w waszym domu, tylko w pensjonacie.
- Dlaczego? - zapyta� Jason, stoj�c w budce telefonicznej przy stacji benzynowej na
przedmie�ciu Manassas.
- Nie wyra�a�a si� zbyt jasno... Zdaje si�, �e to by�a pora lunchu albo obiadu,
kiedy matki nigdy nie maj� czasu, �eby wszystko dok�adnie opowiedzie�. Ca�y czas
s�ysza�em twoje dzieci. Cz�owieku, ale� one maj� p�uca!
- Aleks, co powiedzia�a Marie?
- Zdaje si�, �e to zarz�dzenie twojego szwagra. Nie rozwodzi�a si� nad tym, ale
poza tym, �e sprawia�a wra�enie dosy� zagonionej, wydawa�a mi si� t� sam� Marie,
kt�r� znam i kocham, to znaczy bez przerwy dopytywa�a si� o ciebie.
- Mam nadziej�, �e powiedzia�e� jej to, co powiniene�?
- Jasne. Wed�ug mojej wersji siedzisz pod ochron� w jakim� podziemiu i przekopujesz
si� przez stos wydruk�w komputerowych, co w pewnym, do�� ograniczonym, zakresie
odpowiada prawdzie.
- Na pewno rozmawia�a z Johnnym. Opowiedzia�a mu o tym, co si� sta�o, a on
natychmiast przeni�s� ich do swego ekskluzywnego bunkra.
- Dok�d?
- Nigdy nie widzia�e� Pensjonatu Spokoju, prawda? Pytam, bo szczerze m�wi�c, nie
pami�tam...
- Cztery lata temu ogl�dali�my z Panovem plany. Nie byli�my tam, a w ka�dym razie
ja nie by�em, bo nikt mnie nie zaprasza�.
- Puszcz� to mimo uszu, bo doskonale wiesz, �e otrzyma�e� zaproszenie raz na
zawsze... W ka�dym razie, jak pami�tasz, pensjonat jest usytuowany niemal na pla�y,
a dosta� si� do niego mo�na jedynie od strony wody, je�li nie liczy� drogi tak
zasypanej kamieniami, �e nie pokona jej dwa razy �aden normalny samoch�d.
Zaopatrzenie jest przywo�one �odzi� albo samolotem, ale prawie nic nie pochodzi z
miasteczka.
- A pla�y strzeg� silne patrole - uzupe�ni� Conklin. - Johnny woli nie ryzykowa�.
- W�a�nie dlatego ich tam umie�ci�. Zadzwoni� do niej p�niej.
- A co teraz? - zapyta� Aleks. - Co z Armbrusterem?
- Ujmijmy to w ten spos�b - powiedzia� Bourne, wpatruj�c si� w plastikow� obudow�
automatu telefonicznego. - Co to oznacza, je�li cz�owiek dysponuj�cy stu milionami
dolar�w zdeponowanymi na koncie w Zurychu m�wi mi, �e "Meduza", wywodz�ca si� z
Dow�dztwa Sajgonu, co nie brzmi ani troch� po cywilnemu, powinna pozby� si�
wszystkich wojskowych, poniewa� ju� ich nie potrzebuje?
- Nie wierz� ci - odpar� spokojnym, cichym g�osem emerytowany oficer wywiadu. - Nie
powiedzia� tego.
- Och, powiedzia�, mo�esz by� pewien. Nazwa� ich nawet "�o�nierzykami" i bynajmniej
nie uk�ada� na ich cze�� pochwalnych pie�ni. Nazwa� ich dos�ownie obwieszonymi
medalami debiutantami, kt�rzy wyci�gaj� r�ce po ka�d� now� zabawk�, jak� zobacz�.
- Wielu senator�w z Senackiej Komisji Obrony podpisa�oby si� pod tym obiema r�kami
- zauwa�y� Aleks.
- To jeszcze nie wszystko. Kiedy przypomnia�em mu, �e Kr�lowa W��w powsta�a w
Sajgonie, a �ci�le m�wi�c w Dow�dztwie Sajgonu, odpar�, �e nawet je�li tak by�o, to
z pewno�ci� tam nie pozosta�a, poniewa�, i tu uwa�aj, "�o�nierzyki nie daliby rady
sami si� z tego wywin��".
- To do�� prowokacyjne stwierdzenie. Czy rozwin�� je w jaki� spos�b?
- Nie, a ja nie pyta�em, bo wszystko powinno by� dla mnie zupe�nie jasne.
- Szkoda, �e nie jest. Coraz mniej mi si� to podoba. Sprawa wygl�da nie tylko na
du��, ale i brzydk�... W jaki spos�b wysz�o na jaw te sto milion�w dolar�w?
- Powiedzia�em mu, �e gdyby uzna� to za stosowne, "Meduza" mog�a by mu kupi� w
jakim� ustronnym miejscu dobrze strze�on� will�, ale on nie przejawi�
zainteresowania i poinformowa� mnie, �e je�li b�dzie chcia�, to sam sobie kupi, bo
na koncie w Zurychu ma sto milion�w dolar�w. Zdaje si�, �e o tym te� powinienem by�
wiedzie�.
- I to wszystko? Po prostu sto milion�w i ani s�owa wyja�nienia?
- Niezupe�nie. Doda� jeszcze, �e tak jak wszyscy otrzymuje co miesi�c zaszyfrowany
teleks z Zurychu z list� depozyt�w. Wynika z tego, �e ich licz ba ca�y czas ro�nie.
- Du�e, brzydkie, a w dodatku ro�nie... - mrukn�� Conklin. - Co� jeszcze?
Bynajmniej nie chc� przez to powiedzie�, �e jestem specjalnie zainteresowany, bo
ju� wystarczaj�co si� boj�.
- Dwie rzeczy. Radz� ci, �eby� zachowa� w zapasie troch� strachu... Ot� wspomniany
teleks zawiera tak�e list� firm, nad kt�rymi przejmuj� kontrol�.
- Jakich firm? O czym on m�wi�? Dobry Bo�e...
- Gdybym zapyta�, moja �ona i dzieci mia�yby okazj� uczestniczy� w kameralnej
ceremonii pogrzebowej. Niestety, mnie by tam nie by�o, bo nikomu nie uda�oby si�
odnale�� mego cia�a.
- Je�li masz mi jeszcze co� do powiedzenia, to zr�b to teraz.
- Nasz szacowny przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu stwierdzi�, ni mniej, ni
wi�cej, �e jacy� tajemniczy "my" mo�emy bez obaw pozby� si� wojskowych, poniewa�
ju� za sze�� miesi�cy i tak b�dziemy mieli w Europie wszystkich ludzi, jakich
potrzebujemy. Aleks, o jakich ludzi chodzi? Z czym my w�a�ciwie mamy do czynienia?
W s�uchawce na d�u�sz� chwil� zapanowa�a ca�kowita cisza, kt�rej Jason Bourne nie
przerwa� ani s�owem. David Webb krzycza�by ze strachu i rozpaczy, ale on ju� nie
istnia�.
- Mam wra�enie, �e z czym�, z czym nie damy sobie rady - pad�a wreszcie ledwo
s�yszalna odpowied�. - Ta sprawa musi trafi� wy�ej, Davidzie. Nie mo�emy zatrzyma�
jej tylko dla nas.
- Nie rozmawiasz z Davidem, do cholery! - Bourne nie podni�s� g�osu; wystarczy�
ton, jakim wypowiedzia� te s�owa. - Ta sprawa nigdzie nie trafi, chyba �e ja tak
zadecyduj�, a to wcale nie jest przes�dzone. Zrozum mnie, Aleks. Nic nikomu nie
jestem winny, a ju� na pewno nie typom, kt�re trz�s� tym miastem. To przez nich
�ycie mojej �ony, dzieci i moje znalaz�o si� w niebezpiecze�stwie! Wszystko, czego
si� dowiem, mam zamiar wykorzysta� tylko w jednym, jedynym celu: chc� zwabi�
Szakala w pu�apk� i zabi� go, �eby�my wreszcie mogli wyj�� z piek�a i zacz��
normalnie �y�. Wiem, �e odkry�em spos�b, dzi�ki kt�remu uda mi si� tego dokona�.
Armbruster gada� twardo i pewnie jest twardy, ale pod spodem cholernie si� boi. Oni
wszyscy si� boj�, ma�o tego, wpadli w panik�. Mia�e� racj�, Aleks, je�li teraz
podsunie si� im Carlosa, ujrz� w nim mo�liwo�� rozwi�zania wszystkich swoich
problem�w, kt�rej nie zdo�aj� si� oprze�. Je�li Carlosowi podsunie si� klienta tak
zamo�nego i pot�nego jak wsp�czesna "Meduza", on r�wnie� nie zdo�a si� oprze�, bo
zyska szans� na zdobycie szacunku rzeczywi�cie grubych ryb, a nie lewicowych lub
prawicowych fanatyk�w... B�agam ci�, Aleks, nie wchod� mi w drog�! Nie r�b tego, na
lito�� bosk�!
- To gro�ba, prawda?
- Przesta�! Nie chc� rozmawia� z tob� w taki spos�b.
- Ale to robisz. Znale�li�my si� w takiej samej sytuacji jak w Pary�u przed
trzynastu laty, tyle tylko, �e odwr�conej o sto osiemdziesi�t stopni. Teraz ty
zabijesz mnie dlatego, �e nie pami�tam, co zrobili�my tobie i Marie.
- Tu chodzi o moj� rodzin�! - krzykn�� David Webb z oczami wype�nionymi �zami i
czo�em pokrytym kroplami potu. - S� tysi�ce mil ode mnie i ukrywaj� si� jak
zwierz�ta! Nie ma innego sposobu, bo ja nie mam zamiaru ryzykowa� niczego, co
mog�oby sprowadzi� na nich jakiekolwiek niebezpiecze�stwo... Co by ich zabi�o,
Aleks, bo to w�a�nie zrobi Szakal, je�li ich znajdzie. Dzisiaj s� na wyspie, dok�d
maj� uciec jutro? Ile tysi�cy mil dalej? A potem? Co maj� zrobi�... co mamy zrobi�
potem? Wiedz�c to, co wiemy w tej chwili, nie b�dziemy mogli si� zatrzyma�, bo ten
cholerny psychopata trafi� na m�j �lad i nie spocznie, dop�ki mnie nie wytropi i
nie zabije, a wraz ze mn� moj� rodzin�. To b�dzie jego samorealizacja. Nie, m�j
drogi, nie pr�buj mnie zajmowa� rzeczami, kt�re nic mnie nie obchodz�, a kt�re
utrudniaj� mi zaj�cie si� Marie i dzie�mi. Wydaje mi si�, �e zas�u�y�em sobie
przynajmniej na tyle.
- S�ysz� ci�, cho� nie wiem, czy to m�wi David Webb, czy Jason Bourne - odpar�
Conklin. - W porz�dku, cofam to, co powiedzia�em o odwr�conej sytuacji z Pary�a,
ale to oznacza, �e musimy dzia�a� bardzo szybko i dla tego wola�bym jednak
rozmawia� z Bourne'em. Co teraz zrobimy? Przede wszystkim, gdzie jeste�?
- Jakie� sze�� lub siedem mil od domu genera�a Swayne'a - poinformowa� go Jason,
oddychaj�c g��boko i czuj�c, jak powoli zaczyna znowu panowa� nad sob�. -
Rozmawia�e� z nim?
- Dwie godziny temu.
- Nadal jestem Kobr�?
- Czemu nie? Przecie� to w��.
- Powiedzia�em to Armbrusterowi. Nie sprawia� wra�enia zachwyconego.
- Swayne b�dzie zachwycony jeszcze mniej, ale to tylko moje przeczucia, kt�rych nie
potrafi� dok�adnie wyja�ni�.
- Co masz na my�li?
- Nie jestem pewien, lecz odnosz� wra�enie, �e on komu� podlega.
- Pentagon? Burton?
- Tak przypuszczam, ale nie wiem. Oczywi�cie w pierwszej chwili prawie zupe�nie go
sparali�owa�o, a potem zareagowa� jak uczestnik gry zaanga�owany w ni� co najwy�ej
do po�owy. Kilka razy wymkn�y mu si� zdania w rodzaju: "B�dziemy musieli nad tym
pomy�le�", albo: "Trzeba to przedyskutowa�". Z kim przedyskutowa�? Na samym
pocz�tku rozmowy da�em mu jasno do zrozumienia, �e nikt poza nami dwoma nie mo�e
si� o niej dowiedzie�, a on wyje�d�a mi potem z jakim� kulawym "my", jakby nasz
znakomity genera� mia� zwyczaj dyskutowa� z samym sob�. Szczerze m�wi�c, nie chce
mi si� w to wierzy�.
- Ani mnie - zgodzi� si� Jason. - Musz� si� przebra�. Mam ubranie w samochodzie.
- Co?
Bourne obr�ci� si� w ciasnej budce i rozejrza� dooko�a. Niemal natychmiast zobaczy�
to, czego szuka�: drzwi m�skiej toalety w �cianie budyneczku stacji benzynowej.
- Powiedzia�e�, �e Swayne mieszka na du�ej farmie na zach�d od Manassas...
- Poprawka - przerwa� mu Aleks. - On nazywa to farm�, natomiast s�siedzi i urz�d
podatkowy dwudziestoo�mioakrow� posiad�o�ci� ziemsk�. Ca�kiem nie�le jak na
zawodowego �o�nierza z niezbyt zamo�nej rodziny w Nebrasce, kt�ry przed trzydziestu
laty po�lubi� fryzjerk� z Hawaj�w. Kupi� t� ziemi� dziesi�� lat temu za pieni�dze
pochodz�ce rzekomo z jakiego� spadku, kt�rym obdarzy� go nadzwyczaj zamo�ny, lecz
niemo�liwy do odnalezienia wujek. To w�a�nie wzbudzi�o moje podejrzenia. Swayne
dowodzi� w Sajgonie Korpusem Kwatermistrzowskim i zaopatrywa� "Meduz�"... Ale co to
ma wsp�lnego z tym, �e musisz si� przebra�?
- Chc� si� troch� rozejrze�. Dostan� si� tam jeszcze za dnia, �eby cokolwiek
zobaczy�, a kiedy si� �ciemni, z�o�� mu nie zapowiedzian� wizyt�.
- Jestem pewien, �e wywrzesz odpowiednie wra�enie, ale nie rozumiem, co chcesz tam
znale��?
- Po prostu lubi� farmy. S� du�e i rozleg�e, a poza tym nie jestem w stanie poj��,
dlaczego zawodowy �o�nierz, kt�ry w ka�dej chwili mo�e zosta� wys�any w dowolny
zak�tek �wiata, mia�by si� obarcza� tak du�� nieruchomo�ci�.
- Ja r�wnie� zacz��em si� nad tym zastanawia�, cho� wi�kszy nacisk k�ad�em na
pytanie "w jaki spos�b", a nie "dlaczego". Przyznaj�, �e twoje podej�cie mo�e
okaza� si� bardziej interesuj�ce.
- Zobaczymy.
- B�d� ostro�ny. Mo�e mie� system alarmowy, psy i B�g wie co jeszcze.
- Jestem przygotowany - odpar� Jason Bourne. - Zrobi�em troch� zakup�w.
Letnie s�o�ce wisia�o ju� nisko nad zachodnim horyzontem, kiedy Bourne zmniejszy�
pr�dko�� wynaj�tego samochodu i opu�ci� os�on�, by unikn�� o�lepienia przez
rozjarzon�, ��t� kul� ognia. Ju� wkr�tce s�o�ce skryje si� za g�rami Shenandoah i
ziemi� zaleje mrok, stanowi�cy preludium prawdziwej ciemno�ci. Jason czeka� w�a�nie
na ni�: noc, w kt�rej porusza� si� szybko i bezszelestnie, wyczuwaj�c nieomylnie
wszystkie czyhaj�ce na niego zasadzki, by�a jego najlepszym przyjacielem i
sprzymierze�cem. W przesz�o�ci d�ungla przyjmowa�a go bez wrogo�ci, wiedz�c, �e
cho� jest intruzem, to szanuje j� i traktuje jak cz�� samego siebie. On z kolei nie
ba� si� jej, bo zapewnia�a mu ochron� i umo�liwia�a osi�gni�cie celu; stanowi� z
ni� jedno��, tak samo jak teraz z g�stym lasem otaczaj�cym posiad�o�� genera�a
Normana Swayne'a.
G��wny budynek dzieli�a od drogi odleg�o�� nie przekraczaj�ca d�ugo�ci dw�ch boisk
do pi�ki no�nej. Wysoki parkan oddziela� wjazd po prawej stronie od wyjazdu
usytuowanego po lewej; obie bramy, strzeg�ce dost�pu do d�ugiego, przypominaj�cego
kszta�tem liter� U podjazdu, by�y wykonane z grubych metalowych pr�t�w. Dooko�a
rozci�ga� si� g�sty, spl�tany las, b�d�cy naturalnym przed�u�eniem i wzmocnieniem
ogrodzenia. Brakowa�o tylko stra�niczych budek przy bramach.
Bourne wr�ci� na chwil� pami�ci� do Chin, a konkretnie do Pekinu i rezerwatu
dzikich ptak�w, gdzie dopad� zab�jc� podaj�cego si� za Jasona Bourne'a. Tam by�y
budki stra�nicze i uzbrojone patrole, przeczesuj�ce bujny las... a tak�e szaleniec,
rze�nik dowodz�cy armi� morderc�w, w kt�rej prym wodzi� fa�szywy Bourne. Uda�o mu
si� wtedy wedrze� na pilnie strze�ony teren, unieruchomi� znajduj�ce si� tam
pojazdy, a nast�pnie wyeliminowa� po kolei wszystkie napotkane patrole i wreszcie
dotrze� do o�wietlonej blaskiem pochodni polany, na kt�rej dostrzeg� bu�czucznego
szale�ca i jego kohort� fanatyk�w. Czy dzisiaj uda mi si� dokona� tego samego -
zastanawia� si� Bourne przeje�d�aj�c po raz trzeci przed posiad�o�ci� Swayne'a,
staraj�c si� zapami�ta� wszystko, co widzi. Pi�� lat p�niej, trzyna�cie lat po
Pary�u? Usi�owa� podej�� do sprawy mo�liwie najbardziej obiektywnie. Nie by� ju�
m�odym cz�owiekiem z Pary�a ani bardziej dojrza�ym z Hongkongu, Makau i Pekinu.
Mia� pi��dziesi�t lat i czu� wyra�nie ich ci�ar na karku, ale teraz nie wolno mu
zaprz�ta� sobie tym g�owy. Musi my�le� o wielu innych sprawach, a poza tym
dwudziestoo�mioakrowa posiad�o�� genera�a Normana Swayne'a nie by�a przecie�
dziewiczym lasem rezerwatu Jing Shan.
Mimo to, podobnie jak uczyni� to wtedy na obrze�u Pekinu, zjecha� samochodem z
drogi mi�dzy g�ste krzewy i wysok� traw�, po czym wysiad� z wozu i zamaskowa� go
starannie ga��ziami. Szybko g�stniej�ca ciemno�� uzupe�ni ewentualne braki
kamufla�u, a wraz z jej nastaniem b�dzie m�g� przyst�pi� do dzie�a. Przebra� si�
ju� w m�skiej toalecie na stacji benzynowej; mia� teraz na sobie czarne spodnie,
czarny, obcis�y pulower i r�wnie� czarne buty na grubej gumowej podeszwie. To by�
jego str�j roboczy, natomiast przedmioty, kt�re roz�o�y� na ziemi ko�o samochodu,
stanowi�y narz�dzia pracy zakupione po opuszczeniu Georgetown. Znajdowa� si� w�r�d
nich d�ugi my�liwski n�, kt�ry wsadzi� za pasek; dwustrza�owy pneumatyczny pistolet
w nylonowej kaburze, wyrzucaj�cy pociski zdolne b�yskawicznie u�pi� ka�de atakuj�ce
zwierz�, nie wy��czaj�c specjalnie szkolonych ps�w; dwie flary przeznaczone
teoretycznie do o�wietlania unieruchomionych na szosie pojazd�w; niewielka lornetka
firmy Zeiss- Ikon o szk�ach 8x10, przytroczona do spodni paskiem materia�u z
samoprzylepnymi rzepami; ma�a latarka; rzemienne sznurowad�a; a wreszcie
kieszonkowe no�yce do ci�cia drutu na wypadek, gdyby natrafi� na metalow� siatk�.
Wyposa�enie uzupe�nia� pistolet dostarczony mu przez Centraln� Agencj� Wywiadowcz�.
W chwili gdy zapad�a ciemno��, Jason Bourne znikn�� w g��bi lasu.
Bia�a zas�ona piany wystrzeli�a ponad koralow� raf� i zdawa�a si� przez chwil�
wisie� nieruchomo w powietrzu, doskonale widoczna na tle ciemnogranatowych fal
Morza Karaibskiego. By�a to ta szczeg�lna, wczesnowieczorna godzina, kiedy Wyspa
Spokoju wydawa�a si� sk�pana w feerii bezustannie zmieniaj�cych si� tropikalnych
barw, przedzielanych cieniami wyd�u�aj�cymi si� w miar� niedostrzegalnej w�dr�wki
po niebosk�onie pomara�czowego s�o�ca. Pensjonat Spokoju wybudowano na trzech
s�siaduj�cych ze sob� kamienistych wzg�rzach g�ruj�cych nad pla�� wci�ni�t� mi�dzy
dwa naturalne koralowe falochrony. Po obu stronach usytuowanego centralnie budynku
z kamienia i grubego szk�a ci�gn�y si� dwa rz�dy r�owych willi o jaskrawoczerwonych
dachach z terakoty i licznych balkonach; domki by�y po��czone ze sob� bia��
betonow� �cie�k� o�wietlon� niskimi lampami i obsadzon� starannie przystrzy�onym
�ywop�otem. Po �cie�ce kroczyli ra�no kelnerzy w ��tych marynarkach, roznosz�c
kanapki i butelki wina go�ciom, kt�rzy niemal w komplecie zasiedli na balkonach,
rozkoszuj�c si� pi�knem karaibskiego wieczoru. Kiedy cienie pog��bi�y si� jeszcze
bardziej, na pla�y i d�ugim nabrze�u pojawili si� zupe�nie inni ludzie; nie byli to
ani go�cie, ani pracownicy obs�ugi, lecz uzbrojeni stra�nicy, ubrani w br�zowe
tropikalne mundury, z przytroczonymi do pasa pistoletami maszynowymi MAC- 10. Ka�dy
z nich mia� tak�e lornetk� Zeiss- Ikon 8x10, kt�rej u�ywa� co chwila, wpatruj�c si�
w g�stniej�c� ciemno��. W�a�ciciel Pensjonatu Spokoju najwyra�niej postanowi� za
wszelk� cen� udowodni�, �e to miejsce zas�uguje na swoj� nazw�.
Na du�ym, p�okr�g�ym balkonie, w willi stoj�cej najbli�ej g��wnego budynku
po��czonego z przeszklon� jadalni�, siedzia�a w fotelu na k�kach powa�nie
zaawansowana wiekiem, wyniszczona kobieta, unosz�c od czasu do czasu do ust
kieliszek wype�niony Chateau Carbonnieux rocznik 78. Co kilka chwil dotyka�a
bezwiednie kosmyka niedok�adnie ufarbowanych rudych w�os�w, nas�uchuj�c
dobiegaj�cych z wn�trza domu g�os�w m�a i piel�gniarki. Po pewnym czasie stary
m�czyzna wyszed� do niej na balkon.
- M�j Bo�e - powiedzia�a do niego po francusku - chyba si� upij�!
- Czemu nie? - odpar� wys�annik Szakala. - To znakomite miejsce. Ja sam wci�� nie
mog� uwierzy� w�asnym oczom.
- Nadal nie chcesz mi powiedzie�, dlaczego monseigneur nas tutaj przy s�a�?
- Ju� ci m�wi�em. Jestem tylko pos�a�cem.
- Nie wierz� ci.
- Uwierz. To sprawa bardzo wa�na dla niego, a dla nas zupe�nie bez znaczenia.
Korzystaj, ile tylko mo�esz, moja kochana.
- Zawsze tak do mnie m�wisz, kiedy nie chcesz mi czego� wyja�ni�.
- W takim razie powinna� ju� chyba wiedzie�, �e w takich wypadkach nie nale�y
pyta�, prawda?
- Nie o to chodzi, najdro�szy. Ja umieram...
- Nie chc� tego wi�cej s�ysze�!
- Ale to prawda, i nic na to nie poradzisz. Nie boj� si� o siebie, bo dla mnie to
b�dzie wielka ulga, ale o ciebie. Zawsze by�e� lepszy od okoliczno�ci, w kt�rych
si� znalaz�e�, Michel... Przepraszam, teraz jeste� Jean Pierre, nie wolno mi
zapomina�. Naprawd�, bardzo si� martwi�. To miejsce, te warunki, ta nadzwyczajna
opieka... Boj� si�, �e zap�acisz za to ogromn� cen�, m�j drogi.
- Dlaczego tak uwa�asz?
- To wszystko jest takie wspania�e... Zbyt wspania�e. Co� mi si� nie podoba.
- Zanadto si� przejmujesz.
- Nie, to ty zbyt �atwo dajesz si� zwie�� pozorom. M�j brat Claude zawsze m�wi�, �e
za wiele bierzesz od monseigneura i �e pewnego dnia zostanie ci przedstawiony
rachunek.
- Tw�j brat, Claude, jest wspania�ym, starym cz�owiekiem bez odrobiny oleju w
g�owie. W�a�nie dlatego monseigneur zleca mu tylko najmniej istotne zadania. Kiedy�
wys�a� go po list na Montparnasse, a on wyl�dowa� w Marsylii, nie maj�c poj�cia, co
si� z nim w�a�ciwie sta�o.
We wn�trzu willi rozleg� si� dzwonek telefonu.
- Powinna go odebra� nasza nowa znajoma - powiedzia� wys�annik Szakala, nie
ruszaj�c si� z miejsca.
- Ona tak�e jest dziwna - zauwa�y�a kobieta. - Nie ufam jej.
- Pracuje dla monseigneura.
- Naprawd�?
- Nie mia�em czasu, �eby ci o tym powiedzie�. Przeka�e nam jego polecenia.
Ubrana w bia�y uniform piel�gniarka o jasnobr�zowych w�osach zebranych w ciasny
w�ze� pojawi�a si� w drzwiach balkonu.
- Dzwoni Pary�, monsieur - powiedzia�a. O tym, �e jest to co� pilnego, nie
�wiadczy� ton jej g�osu, lecz wyraz du�ych, szarych oczu.
- Dzi�kuj�.
Wys�annik Szakala wszed� za ni� do wn�trza willi. Piel�gniarka zaprowadzi�a go do
telefonu i poda�a mu s�uchawk�.
- M�wi Jean Pierre Fontaine.
- B�ogos�awi� ci�, dzieci� Bo�e - powiedzia� oddalony o tysi�ce mil g�os. - Czy
�yje si� wam dostatnio?
- Ponad wszelk� miar� - odpar� starzec. - To wszystko jest takie... takie
wspania�e. Nie zas�u�yli�my sobie na to.
- Ale zas�u�ycie.
- Jak tylko zechcesz, monseigneur.
- Najlepiej zrobicie to, wype�niaj�c polecenia, jakie przeka�e wam kobieta. Macie
je zrealizowa� dok�adnie, bez �adnych uchybie�. Czy si� rozumiemy?
- Oczywi�cie.
- Niech was B�g b�ogos�awi.
Rozleg�o si� kr�tkie pykni�cie i g�os umilk�.
Fontaine odwr�ci� si� do piel�gniarki, lecz przekona� si�, �e nie ma jej przy nim.
By�a po drugiej stronie pokoju; otwiera�a kluczem szuflad� biurka. Kiedy do niej
podszed�, jego uwag� przyci�gn�a zawarto�� szuflady: le�a�y tam obok siebie
chirurgiczne r�kawiczki, pistolet z za�o�onym t�umikiem i zamkni�ta brzytwa o
prostym ostrzu.
- To s� twoje narz�dzia - oznajmi�a kobieta, wr�czaj�c mu klucz i wpatruj�c si� w
niego nieruchomymi, pozbawionymi wszelkiego wyrazu oczami. - Ci, kt�rzy stanowi�
tw�j cel, mieszkaj� w ostatniej willi w tym rz�dzie. Masz si� najpierw zapozna� z
terenem, spaceruj�c po �cie�ce, tak jak to czy ni� starsi ludzie, kt�rym zaleci to
lekarz, a potem masz zabi� tych troje. Zrobisz to w r�kawiczkach, strzelaj�c
ka�demu po kolei w g�ow�. Nast�pnie poder�niesz im gard�a...
- Matko Boska, dzieciom...?
- Takie otrzyma�e� polecenie.
- To barbarzy�stwo!
- Czy mam poinformowa� kogo trzeba o twojej reakcji?
Fontaine zerkn�� w kierunku balkonu i siedz�cej w inwalidzkim w�zku postaci.
- Nie, oczywi�cie, �e nie.
- Tak my�la�am... I jeszcze jedno: kiedy ju� to wszystko zrobisz, masz wypisa�
krwi� na �cianie nast�puj�ce s�owa: "Jason Bourne, brat Szakala".
- O, m�j Bo�e... Z pewno�ci� zostan� schwytany...
- To zale�y wy��cznie od ciebie. Powiedz mi, kiedy postanowisz to uczy ni�, a ja
przysi�gn�, �e bohaterski bojownik o niepodleg�o�� Francji by� w tym czasie w swoim
domu.
- W tym czasie? W jakim czasie? Kiedy musz� wykona� polecenie?
- W ci�gu najbli�szych trzydziestu sze�ciu godzin.
- A potem?
- B�dziesz m�g� tu pozosta� a� do �mierci twojej �ony.
Rozdzia� 9
Brendan Patrick Pierre Prefontaine prze�y� kolejne zaskoczenie. Cho� nie
zarezerwowa� wcze�niej miejsca, recepcjonista w Pensjonacie Spokoju potraktowa� go
niczym jak�� znakomito��, poda� mu numer willi, a zaraz po tym wykrzykn�� ze
zdumieniem, �e przecie� osoba o tym nazwisku ju� ma will�, po czym szybko zapyta�,
jak si� uda� lot z Pary�a. Zamieszanie trwa�o kilka d�ugich minut, jako �e nigdzie
nie mo�na by�o odszuka� w�a�ciciela pensjonatu, by zasi�gn�� jego opinii; nie by�o
go w prywatnym apartamencie, a je�li opu�ci� wysp�, to nikt nie wiedzia�, dok�d i
na jak d�ugo. Wreszcie, przy akompaniamencie wyra�aj�cych jednocze�nie bezradno�� i
szacunek wykrzyknik�w, by�y s�dzia z Bostonu zosta� zaprowadzony do uroczego,
niewielkiego domku z oknami wychodz�cymi na Morze Karaibskie. Zupe�nie przypadkowo
si�gn�� nie do tej kieszeni, co trzeba, i wr�czy� recepcjoni�cie
pi��dziesi�ciodolarowy banknot; jego akcje w jednej chwili podskoczy�y jeszcze
bardziej. Wszystko dla szanownego go�cia, kt�ry tak niespodziewanie przylecia�
hydroplanem z Montserrat... Tym, co wprawi�o obs�ug� pensjonatu w pop�och, by�o
jego nazwisko. Czy mo�liwe, �eby to by� przypadek? Jednak po chwili namys�u wszyscy
doszli do wniosku, �e przede wszystkim, ze wzgl�du na gubernatora, bezpieczniej
jest przesadzi� w nadgorliwo�ci ni� w drug� stron�. Pr�dko, wsadzamy go�cia do
willi.
Ledwo zd��y� si� rozpakowa�, kiedy ob��d powr�ci�. Do domku przyniesiono butelk�
sch�odzonego Chateau Carbonnieux rocznik 78, �wie�o �ci�te kwiaty i pude�ko
belgijskich czekoladek; to ostatnie zosta�o po minucie zabrane przez zawstydzonego
kelnera, kt�ry wyb�ka� na usprawiedliwienie, �e czekoladki by�y przeznaczone dla
osoby mieszkaj�cej w innym domku w tym samym rz�dzie.
S�dzia przebra� si� w bermudy, skrzywi� na widok swoich paj�czych n�g i wci�gn��
utrzyman� w pastelowych kolorach sportow� koszul�. Jego str�j uzupe�ni�y bia�e
klapki i r�wnie� bia�a p��cienna czapeczka. Wkr�tce mia�o si� �ciemni�, a on chcia�
jeszcze uda� si� na kr�tk� przechadzk�. Z wielu powod�w.
Wiem, kim jest Jean Pierre Fontaine, bo dzwonili w jego sprawie z biura gubernatora
- powiedzia� John St. Jacques, wpatruj�c si� we wpisy figuruj�ce w ksi��ce go�ci -
ale kto to, do cholery, jest ten B.P. Prefontaine?
- Znakomity s�dzia ze Stan�w Zjednoczonych - odpar� z nadzwyczaj wyra�nym
brytyjskim akcentem wysoki, czarnosk�ry m�ody cz�owiek pe�ni�cy funkcj� kierownika
recepcji. - M�j szanowny wujek, kt�ry jest zast�pc� dyrektora Urz�du Imigracyjnego,
telefonowa� do mnie z lotniska jakie� dwie godziny temu. Niestety, by�em na
pi�trze, kiedy wybuch�o ca�e to zamieszanie, ale nasi ludzie zrobili wszystko, co
nale�a�o.
- S�dzia? - powt�rzy� ze zdziwieniem w�a�ciciel Pensjonatu Spokoju; kierownik
recepcji dotkn�� delikatnie jego �okcia, daj�c mu dyskretnie znak, �eby odsun�li
si� nieco na bok.
- W sprawie naszych szanownych go�ci musi by� zachowana ca�kowicie zupe�na...
diskrecja.
- A czy to �le? O co chodzi?
- M�j wuj r�wnie� by� bardzo diskretny, ale powiedzia� mi, �e widzia�, jak
znakomity s�dzia kieruje si� do stanowiska wewn�trznych linii lotniczych i kupuje
tam bilet. Pozwoli� sobie zauwa�y�, i� tym samym sprawdzi�y si� jego znakomite
przypuszczenia: s�dzia i bohater z Francji s� spokrewnieni i maj� zamiar spotka�
si� potajemnie w nadzwyczaj wa�nych sprawach.
- Je�li tak naprawd� jest, to dlaczego nasz znakomity s�dzia nie zarezerwowa� sobie
najpierw miejsca?
- Istniej� dwa bardzo mo�liwe wyja�nienia, sir. Wed�ug mego wuja pocz�tkowo mieli
spotka� si� na lotnisku, ale uniemo�liwi�o im to przywitanie zorganizowane przez
gubernatora.
- A drugie wyja�nienie?
- Pomy�ka, kt�ra nast�pi�a w biurze s�dziego w Bostonie. Wed�ug mego wuja s�dzia
napomkn�� o niezaradno�ci swoich pomocnik�w i o tym, �e je�li nie dopilnowali
czego� ze sprawami paszportowymi, przy�le ich tu, �eby osobi�cie wszystko
wyja�nili.
- Je�eli to prawda, to znaczy, �e s�dziowie w Stanach zarabiaj� znacznie
wi�cej ni� w Kanadzie. Ma cholerne szcz�cie, �e mieli�my jeszcze miejsce.
- W sezonie letnim, prosz� pana, zwykle mamy sporo miejsc...
- Nie przypominaj mi o tym. Dobra, wynika z tego, �e mamy dw�ch znakomitych
krewnych, kt�rzy chc� si� spotka� w jakiej� sprawie, ale zabieraj� si� do tego jak
pies do je�a. Mo�e powiniene� zadzwoni� do s�dziego i powiedzie� mu, w kt�rej willi
mieszka Fontaine albo Prefontaine... Nie wiem, obaj ci�gle mi si� myl�.
- Wspomnia�em o takiej mo�liwo�ci mojemu wujowi, prosz� pana, ale on da� mi
jednoznacznie do zrozumienia, �e nie powinni�my nic robi�. Wed�ug niego wszyscy
wielcy ludzie maj� jakie� tajemnice, a on chcia�by, �eby jego nadzwyczajna
domy�lno�� wysz�a na jaw w bardziej bezpo�redni spos�b.
- Co prosz�?
- Gdybym zadzwoni� z t� informacj� do s�dziego, on natychmiast zorientowa�by si�,
�e dowiedzia�em si� o wszystkim od mego wuja, wicedyrektora Urz�du Imigracyjnego na
Montserrat.
- R�b, co chcesz. Mam zbyt wiele innych rzeczy na g�owie... Aha, podwoi�em patrole
na pla�y i na wodzie.
- Zabraknie nam ludzi, sir.
- Przesun��em paru z pensjonatu. Wiem, kto ju� tu jest, ale nie wiem, kto mo�e
chcie� si� tutaj dosta�.
- Czy mamy oczekiwa� jakich� k�opot�w, prosz� pana?
John St. Jacques spojrza� wprost na m�odego kierownika recepcji.
- Jeszcze nie teraz - odpar�. - Osobi�cie sprawdzi�em ka�dy cal terenu. Przy
okazji: przenios�em si� do willi numer dwadzie�cia, do siostry i jej dzieci.
Jean Pierre Fontaine, bohater francuskiego Ruchu Oporu z okresu II wojny �wiatowej,
zmierza� wolno betonow� �cie�k� w kierunku ostatniej z szeregu willi wznosz�cych
si� nad brzegiem morza. Na pierwszy rzut oka przypomina�a pozosta�e, o r�owych
�cianach i czerwonym dachu, lecz otaczaj�cy j� trawnik by� bardziej rozleg�y, a
�ywop�ot wy�szy i bardziej g�sty. Mieszkali tu premierzy i prezydenci, ministrowie
i sekretarze stanu, znane i wa�ne osobisto�ci poszukuj�ce na kilka dni luksusowego
azylu.
Fontaine dotar� do ko�ca �cie�ki; za p�torametrowym bia�ym murkiem zaczyna�o si�
strome, poro�ni�te bujn� ro�linno�ci� urwisko, prowadz�ce w d� a� do brzegu morza.
Sam mur bieg� w lewo i prawo, otaczaj�c will� i oddzielaj� j� od pozosta�ej cz�ci
pensjonatu. Na ogrodzony teren wchodzi�o si� przez furtk� z grubych metalowych
pr�t�w. Stary m�czyzna dostrzeg� po jej drugiej stronie ma�ego ch�opca w
k�piel�wkach biegaj�cego po trawniku. W chwil� potem w drzwiach domu pojawi�a si�
jaka� kobieta.
- Jamie, chod� na obiad! - zawo�a�a. - Czy Alison ju� jad�a, mamusiu?
- Ju� zd��y�a zasn��, kochanie. Nie b�dzie krzycza�a na swego braciszka.
- Mamusiu, ja wol� nasz dom! Dlaczego nie mo�emy tam pojecha�?
- Bo wujek Johnny chce, �eby�my tutaj zostali... Zreszt� przecie� mamy ��dki,
Jamie. Na pewno b�dziecie nimi wyp�ywa� na ryby, tak jak podczas wiosennych wakacji
w kwietniu.
- Wtedy mieszkali�my w naszym domu.
- Tak, i tatu� by� z nami...
- Ale by�o fajnie, kiedy je�dzili�my samochodem!
- Jamie, chod� wreszcie na ten obiad!
Kiedy matka i syn znikn�li we wn�trzu domu, Fontaine skrzywi� si�, my�l�c o
rozkazie, kt�ry otrzyma� od Szakala, i o krwawej egzekucji, jakiej mia� dokona�.
Uderzy�y go s�owa ch�opca: "Mamusiu, ja wol� nasz dom. Dlaczego nie mo�emy tam
pojecha�?...", "Wtedy mieszkali�my w naszym domu". I odpowiedzi: "Bo wujek Johnny
chce, �eby�my tutaj zostali". "Tatu� by� z nami..."
Pods�uchan� wymian� zda� mo�na by�o sobie wyt�umaczy� na wiele sposob�w, ale
Fontaine potrafi� wyczu� niebezpiecze�stwo szybciej od wielu ludzi, bo w �yciu
cz�sto miewa� z nim do czynienia. Wyczu� je tak�e teraz, w zwi�zku z czym
postanowi�, �e odb�dzie jeszcze kilka wieczornych "zdrowotnych" przechadzek.
Odwr�ciwszy si� od furtki, ruszy� z powrotem wybetonowan� �cie�k� tak g��boko
pogr��ony w my�lach, �e o ma�o nie zderzy� si� z m�czyzn� w wieku zbli�onym do
swojego, w idiotycznej bia�ej czapeczce na g�owie.
- Bardzo przepraszam - powiedzia� nieznajomy, ust�puj�c mu z drogi.
- Pardon, monsieur! - wykrzykn�� zawstydzony bohater ostatniej wojny, nie�wiadomie
przechodz�c na ojczysty j�zyk. - Je regrette... To jest, chcia�em powiedzie�, to ja
prosz� o wybaczenie!
- H�? - W oczach nieznajomego m�czyzny pojawi� si� dziwny b�ysk. - Nie ma o czym
m�wi�.
- Pardon... Czy my ju� si� gdzie� nie spotkali�my, monsieur?
- Nie wydaje mi si� - odpar� cz�owiek w idiotycznej czapce na g�owie. - Ale plotki
szybko si� rozchodz�. Wiemy, �e przebywa w�r�d nas bohaterski �o�nierz z Francji.
- To przesada. Dawne dzieje, kiedy jeszcze byli�my m�odzi... Nazywam si� Fontaine,
Jean Pierre Fontaine.
- A ja... Patrick. Brendan Patrick.
- Mi�o mi pana pozna�, monsieur. - M�czy�ni wymienili u�cisk d�oni. - To urocze
miejsce, nieprawda�?
- Po prostu wspania�e. - Ponownie odni�s� wra�enie, �e obcy mu si� przygl�da,
unikaj�c jednak starannie jego spojrzenia. - C�, chyba musz� ju� i�� - oznajmi�
starszy cz�owiek w nowych bia�ych klapkach i r�wnie� bia�ej p��ciennej czapeczce. -
Zalecenia lekarza.
- Moi aussi - odpar� Jean Pierre po francusku. Tym razem uczyni� to celowo,
zauwa�y� bowiem, �e poprzednio brzmienie tego j�zyka wywar�o na jego rozm�wcy spore
wra�enie. - Toujours le medecin a cet dge, n 'est- cepas?
- Bez w�tpienia - powiedzia� stary m�czyzna o paj�czych nogach, po czym skin��
g�ow�, uni�s� r�k� w nie doko�czonym ge�cie po�egnania i odszed� po�piesznie
�cie�k�.
Fontaine sta� bez ruchu, odprowadzaj�c wzrokiem oddalaj�c� si� posta� i czekaj�c na
to, co musia�o nast�pi�. Nie pomyli� si�. W pewnej chwili m�czyzna zatrzyma� si� i
odwr�ci�; przez chwil� dwaj starcy mierzyli si� spojrzeniami, a potem Jean Pierre
u�miechn�� si� i ruszy� powoli w kierunku swojej willi.
Nale�y to potraktowa� jako kolejne ostrze�enie, pomy�la�, i to znacznie
powa�niejsze ni� poprzednie. Trzy rzeczy nie ulega�y najmniejszej w�tpliwo�ci: po
pierwsze - stary cz�owiek w bia�ej czapeczce m�wi� po francusku; po drugie -
wiedzia�, �e Jean Pierre Fontaine jest w rzeczywisto�ci kim� innym, przys�anym na
Montserrat w okre�lonej misji; po trzecie - w jego spojrzeniu by�o wyra�nie
widoczne pi�tno Carlosa. Mon Dieu, jakie� to do niego podobne! Przygotowa�
zab�jstwo, upewni� si�, �e zosta�o dokonane, a nast�pnie usun�� wszelkie �lady
mog�ce doprowadzi� do wykrycia tych, kt�rzy je zorganizowali. Nic dziwnego, i�
piel�gniarka powiedzia�a, �e po wykonaniu zadania b�d� mogli pozosta� tutaj a� do
�mierci kobiety, co stanowi�o raczej niezbyt precyzyjne okre�lenie. Szakal nie by�
a� tak hojny, jak to by si� mog�o zdawa�; wyda� ju� rozkaz, �eby ich oboje zabito.
John St. Jacques odebra� telefon w swoim biurze.
- Tak?
- Spotkali si�, prosz� pana! - oznajmi� z podnieceniem kierownik recepcji.
- Kto si� spotka�?
- Wielki bohater i jego znakomity krewny z Bostonu w stanie Massachusetts.
Zadzwoni�bym do pana od razu, ale mieli�my tutaj ma�e zamieszanie zwi�zane z
pude�kiem belgijskich czekoladek...
- O czym ty m�wisz, do diab�a?
- Kilka minut temu widzia�em ich przez okno, prosz� pana. Rozmawiali na �cie�ce.
M�j szanowny wujek mia� ca�kowit� s�uszno��!
- To mi�o.
- Gubernator z ca�� pewno�ci� b�dzie zachwycony, a my wszyscy, z wujkiem na czele,
ma si� rozumie�, bez w�tpienia zyskamy pochwa��!
- Bardzo si� ciesz� - odpar� znu�onym tonem St. Jacques. - Wynika z tego, �e chyba
nie musimy ju� si� d�u�ej nimi zajmowa�, prawda?
- Mog�oby tak si� wydawa�, sir, ale w�a�nie w tej chwili znakomity s�dzia zmierza
szybkim krokiem w stron� g��wnego budynku. Przypuszczam, �e za chwil� tu wejdzie.
- Na pewno ci� nie ugryzie. Prawdopodobnie chce ci podzi�kowa�. R�b wszystko, o co
ci� poprosi. Od strony Basse- Terre nadci�ga sztorm, wi�c b�dziemy potrzebowa�
pomocy biura gubernatora, je�li znowu wysi�d� telefony.
- Postaram si� spe�ni� ka�de jego �yczenie, prosz� pana!
- Tylko bez przesady. Nie czy�� mu z�b�w.
Brendan Prefontaine niemal wbieg� do okr�g�ego holu o �cianach wy�o�onych lustrami.
Poczeka�, a� stary Francuz wejdzie do jednej z willi, po czym zawr�ci� i skierowa�
si� prosto do recepcji. Tak jak cz�sto podczas ostatnich trzydziestu lat musia�
szybko my�le� w marszu - nieraz bywa�o, �e wr�cz w biegu - analizuj�c sytuacj� i
wyci�gaj�c wnioski, zar�wno te bardziej, jak i mniej oczywiste. Przed chwil�
pope�ni� niemo�liwy do unikni�cia, niemniej jednak potwornie g�upi b��d; niemo�liwy
do unikni�cia, gdy� nie by� przygotowany na to, �eby zameldowa� si� w Pensjonacie
Spokoju pod fa�szywym nazwiskiem, nie dysponowa� bowiem odpowiednio sfabrykowanymi
dokumentami, a g�upi, poniewa� jednak poda� fa�szywe nazwisko bohaterowi
francuskiego Ruchu Oporu... Jednak po chwili zastanowienia uzna�, i� mo�e nie by�o
to wcale takie g�upie. Podobie�stwo nazwisk mog�o doprowadzi� do niepotrzebnych
komplikacji przy wyja�nianiu powodu jego przybycia na Wyspy Karaibskie, a powodem
tym by�a ch�� sprawdzenia, co przestraszy�o Randolpha Gatesa a� do tego stopnia, �e
w�a�ciwie bez s�owa protestu pozby� si� pi�tnastu tysi�cy dolar�w. Kiedy ju� si�
tego dowie, by� mo�e uda mu si� uzyska� wielokrotnie wi�cej. Nie, jego b��d polega�
tylko na tym, �e nie przedsi�wzi�� wcze�niej niezb�dnych �rodk�w ostro�no�ci. Teraz
mia� ostatni� szans�, �eby to jeszcze uczyni�. Podszed� do stoj�cego za kontuarem
wysokiego, szczup�ego recepcjonisty.
- Dobry wiecz�r panu! - wrzasn�� z entuzjazmem ciemnosk�ry m�odzieniec. S�dzia
rozejrza� si� szybko po holu i stwierdzi� z ulg�, �e prawie nikogo w nim nie ma. -
Je�li mog� panu czymkolwiek s�u�y�, prosz� by� pewnym mej doskona�o�ci!
- Wola�bym by� pewny, �e b�dzie pan m�wi� nieco ciszej, m�ody cz�owieku.
- Je�li pan sobie �yczy, mog� szepta� - odpar� ledwo s�yszalnie recepcjonista.
- Prosz�?
- Czym mog� panu s�u�y�? - Tym razem szept zosta� zast�piony przez p�g�os.
- Wystarczy je�li po prostu normalnie porozmawiamy, dobrze?
- Oczywi�cie, prosz� pana. Czuj� si� zaszczycony, prosz� pana.
- Naprawd�?
- Naturalnie.
- To dobrze. - Prefontaine skin�� g�ow�. - Chcia�em prosi� pana o pewn�
przys�ug�...
- Cokolwiek pan sobie �yczy!
- Ciii...!
- Tak, tak, oczywi�cie...
- Jak wielu ludziom w zaawansowanym wieku zdarza mi si� zapomina� o pewnych
sprawach... Chyba mo�e pan to zrozumie�, prawda?
- Cz�owiek pa�skiej m�dro�ci, sir? Nie wierz�, �eby pan m�g� cokolwiek zapomnie�.
- S�ucham? Zreszt� niewa�ne... Ot� musz� panu powiedzie�, �e podr�uj� incognito...
Wie pan, co to znaczy?
- Oczywi�cie, sir.
- Zameldowa�em si� pod moim prawdziwym nazwiskiem, Prefontaine...
- W samej rzeczy - przerwa� mu recepcjonista. - Wiem o tym.
- To by�a pomy�ka. Urz�dnicy z mojego biura i ci, z kt�rymi mam si� tu kontaktowa�,
b�d� pyta� o niejakiego pana Patricka. To taka niewinna szarada, dzi�ki kt�rej mog�
zyska� kilka chwil spokoju.
- Rozumiem. - Recepcjonista opar� si� konfidencjonalnie na ladzie.
- Doprawdy?
- Naturalnie. Gdyby wszyscy wiedzieli, �e tak znakomita osobisto�� za�ywa tu
wypoczynku, nie daliby panu ani chwili wytchnienia. Tak jak i tam ten szanowny go��
potrzebuje pan ca�kowitej diskrecji! Prosz� mi wierzy�, �e doskonale to pojmuj�.
- Diskrecji? O, m�j Bo�e!
- Osobi�cie zmieni� wpis w ksi��ce, panie s�dzio.
- S�dzio? Nic nie m�wi�em o tym, �e jestem s�dzi�. Orzechowa twarz m�czyzny jeszcze
pociemnia�a z zak�opotania.
- To wymkn�o mi si� wy��cznie z nadmiaru gorliwo�ci, prosz� pana.
- A nie z jakiego� innego powodu?
- Zapewniam pana, sir, �e opr�cz mnie tylko w�a�ciciel pensjonatu zdaje sobie
spraw� z poufnej natury pa�skiej wizyty - szepn�� recepcjonista, ponownie opieraj�c
si� o kontuar. - Wszystko jest utrzymane w naj�ci�lejszej diskrecji.
- Bo�e, ten dure� na lotnisku...
- M�j szanowny wujek - kontynuowa� recepcjonista, nie dos�yszawszy uwagi
Prefontaine'a - da� mi jasno do zrozumienia, �e mo�liwo�� s�u�enia pomoc� wybitnym
osobisto�ciom, pragn�cym spotka� si� w odosobnieniu w sprawach najwy�szej wagi,
jest dla nas ogromnym zaszczytem. Zadzwoni� do mnie i osobi�cie...
- Ju� dobrze, dobrze, m�ody cz�owieku. Rozumiem i doceniam wszystko, co pan robi.
Prosz� tylko dopilnowa�, �eby zmieniono nazwisko, a gdyby kto� o mnie pyta�, to
nazywam si� w�a�nie Patrick. Czy to jasne?
- Kryszta�owo jasne, szanowny panie s�dzio!
- Mam nadziej�, �e nie a� tak.
Cztery minuty p�niej zadzwoni� stoj�cy na ladzie telefon. Zaaferowany m�ody
m�czyzna podni�s� s�uchawk�.
- Recepcja, s�ucham? - powiedzia� takim tonem, jakby udziela� b�ogos�awie�stwa.
- Tu monsieur Fontaine z willi numer jedena�cie.
- Tak jest, prosz� pana! To zaszczyt dla mnie... dla nas... dla wszystkich!
- Merci. Mam do pana pro�b�. Jakie� pi�tna�cie minut temu spotka�em podczas spaceru
pewnego bardzo mi�ego Amerykanina. By� mniej wi�cej w moim wieku i mia� na g�owie
bia�� p��cienn� czapeczk�. Chcia�bym za prosi� go kt�rego� dnia na drinka, ale nie
jestem pewien, czy dobrze us�ysza�em jego nazwisko.
Sprawdzaj� mnie, pomy�la� recepcjonista. Wielcy ludzie nie tylko maj� swoje
tajemnice, ale tak�e starannie ich strzeg�.
- Z pa�skiego opisu, sir, mog� si� domy�la�, �e spotka� pan szanownego pana
Patricka.
- Rzeczywi�cie, chyba tak w�a�nie mi si� przedstawi�. To irlandzkie nazwisko, ale
on chyba jest Amerykaninem, czy� nie tak?
- Bardzo wykszta�conym Amerykaninem, sir, z Bostonu w stanie Massachusetts. Mieszka
w willi numer czterna�cie, trzeciej na zach�d od pa�skiej. Wystarczy wykr�ci� 714.
- Bardzo panu dzi�kuj�. Aha, gdyby go pan widzia�, prosz� mu o ni czym nie m�wi�.
Jak pan wie, moja �ona nie czuje si� najlepiej, wi�c b�d� musia� poczeka� z
zaproszeniem na dogodny dla niej termin.
- Nigdy nic nie powiem, szanowny panie, dop�ki osobi�cie mi pan nie rozka�e. We
wszystkim, co dotyczy pana i pana Patricka, sir, stosujemy si� �ci�le do poufnych
zalece� gubernatora.
- Doprawdy? To bardzo mi�o z waszej strony... Adieu.
Uda�o si�, pomy�la� triumfalnie kierownik recepcji, odk�adaj�c s�uchawk�; Wielcy
ludzie chwytaj� w lot wszelkie subtelno�ci, on za� by� tak subtelny, �e z pewno�ci�
nawet jego arcym�dry wujek by�by z niego zadowolony. Nie tylko poda� natychmiast
nazwisko Patrick, ale tak�e u�y� s�owa "wykszta�cony", co kojarzy�o si� natychmiast
z uczonym... lub s�dzi�, a wreszcie zaznaczy� wyra�nie, �e nikomu nie pi�nie ani
s�owa bez wyra�nego polecenia gubernatora. Dzi�ki swojej nies�ychanej inteligencji
zyska� zaufanie nadzwyczaj wa�nych osobisto�ci. By�o to wr�cz niesamowite
prze�ycie, postanowi� wi�c natychmiast zadzwoni� do swego znakomitego wuja, aby
podzieli� si� z nim naj�wie�szymi wra�eniami.
Fontaine siedzia� na kraw�dzi ��ka, trzyma� na kolanach telefon i obserwowa�
siedz�c� na balkonie kobiet�. Jej w�zek sta� bokiem, dzi�ki czemu Fontaine widzia�
wyra�nie jej profil; mia�a pochylon� g�ow� i oczy zamkni�te z b�lu... B�l! Ca�y ten
okropny �wiat by� wype�niony b�lem! Wiedzia�, �e on tak�e ma sw�j udzia� w
rozprzestrzenianiu go i nie oczekiwa� od nikogo lito�ci, ale chodzi�o o ni�! W
kontrakcie nie by�o o niej ani s�owa! Jego �ycie - oczywi�cie, jak najbardziej,
lecz nie jej, dop�ki w tym wyniszczonym ciele tli�a si� jeszcze iskierka
�wiadomo�ci. Non, monseigneur. Je refus! Ce n 'estpas le contrat!
A wi�c s�u��ca Szakalowi armia starc�w dotar�a ju� do Ameryki. Nale�a�o si� tego
spodziewa�. Podesz�y wiekiem Amerykanin irlandzkiego pochodzenia, wykszta�cony
cz�owiek, kt�ry z takich lub innych powod�w zaci�gn�� si� pod sztandar Carlosa, by�
jednym z jego egzekutor�w. Przypatrywa� si� uwa�nie Fontaine'owi i udawa�, �e nie
zna francuskiego, ale wystarczy�o spojrze�, by dostrzec odci�ni�te na nim pi�tno
Szakala. "We wszystkim, co dotyczy pana i pana Patricka, sir, stosujemy si� �ci�le
do poufnych zalece� gubernatora". Gubernatora otrzymuj�cego rozkazy od rezyduj�cego
w Pary�u w�adcy �mierci.
Dziesi�� lat temu, po pi�cioletnim okresie nienagannej pracy, otrzyma� numer
telefonu w Argenteuil, sze�� mil na p�noc od Pary�a, z kt�rego wolno mu by�o
korzysta� jedynie w ostateczno�ci, w sytuacji najwy�szego zagro�enia. Do tej pory
zdarzy�o si� to zaledwie raz, ale teraz nadesz�a pora na drugi. Zapozna� si�
uwa�nie z informacj� na temat po��cze� mi�dzynarodowych, podni�s� s�uchawk� i
wykr�ci� kolejne numery kierunkowe, a wreszcie ten ostatni, najwa�niejszy. Min�y
prawie dwie minuty, zanim kto� odebra� telefon.
- Le Coeur de Soldat - odezwa� si� matowy m�ski g�os; w tle s�ycha� by�o muzyk�.
- Musz� porozumie� si� z kosem - powiedzia� Fontaine po francusku. - Jestem Pary�
Pi�ty.
- Gdzie b�dzie m�g� ci� znale��, je�li zechce spe�ni� twoje �yczenie?
- Na Wyspach Karaibskich.
Fontaine poda� numery kierunkowe, numer telefonu pensjonatu i wewn�trzny do
zajmowanej przez siebie willi. Od�o�ywszy s�uchawk�, zgarbi� si� bezsilnie, w
dalszym ci�gu siedz�c na kraw�dzi ��ka. W g��bi duszy zdawa� sobie spraw� z tego,
i� mog� to by� ostatnie godziny, jakie przyjdzie jemu i jego �onie sp�dzi� na
Ziemi. Je�li tak b�dzie w istocie, to stanie przed Bogiem i wyzna mu prawd�.
Mordowa�, i to nieraz, ale nigdy nie skrzywdzi� ani nie zabi� cz�owieka, kt�ry nie
mia� na sumieniu jeszcze wi�kszych zbrodni; kilka nieistotnych wyj�tk�w stanowili
ludzie trafieni zab��kanymi kulami lub przypadkowo rozerwani podmuchem eksplozji.
�ycie to b�l, czy� nie tego w�a�nie uczy nas Ksi�ga? Z drugiej strony, c� to za
B�g, kt�ry dopuszcza do takich okropie�stw? Merde! Nie zaprz�taj sobie g�owy takimi
sprawami, bo jeste� na to za g�upi!
Zadzwoni� telefon. Fontaine chwyci� s�uchawk� i przycisn�� j� do ucha.
- Tu Pary� Pi�ty.
- Dzieci� Bo�e, c� wydarzy�o si� takiego, �e postanowi�e� wykr�ci� numer telefonu,
kt�ry wykorzysta�e� zaledwie jeden raz podczas naszej znajomo�ci?
- Twoja �askawo�� jest ogromna, monseigneur, ale wydaje mi si�, �e powinni�my
zmieni� warunki umowy.
- W jaki spos�b?
- Moje �ycie nale�y do ciebie i mo�esz z nim zrobi�, co zechcesz, lecz to nie
dotyczy mojej �ony.
- Co takiego?
- Jest tutaj pewien wykszta�cony cz�owiek z Bostonu, kt�ry przygl�da mi si�
uwa�nie, tak jakby mia� wobec mnie jakie� plany.
- Ten arogancki g�upiec sam przylecia� na Montserrat? Przecie� on o niczym nie wie!
- Chyba jednak wie, monseigneur. Zrobi�, czego ��dasz, ale b�agam ci�: pozw�l nam
wr�ci� do Pary�a! Pozw�l jej umrze� w spokoju. Nie ��dam od ciebie nic wi�cej.
- Ty ode mnie ��dasz? Przecie� da�em ci s�owo!
- Czy w�a�nie dlatego ten Amerykanin �ledzi ka�dy m�j krok swymi w�cibskimi oczyma?
W s�uchawce rozleg� si� d�ugi, chrapliwy kaszel, po czym na d�u�sz� chwil� zapad�a
cisza.
- Znakomity profesor prawa posun�� si� za daleko - odezwa� si� wreszcie Szakal. -
Pojawi� si� tam, gdzie nikt go nie prosi�. Jest ju� martwy.
Edith Gates, �ona znakomitego adwokata i profesora prawa, otworzy�a po cichu drzwi
do jego gabinetu w eleganckim domu przy Louisburg Square. Jej m�� siedzia� bez
ruchu w obszernym, sk�rzanym fotelu, wpatruj�c si� w trzaskaj�cy w kominku ogie�;
upar� si�, �eby go rozpali�, cho� noc by�a ciep�a, a w domu dzia�a�o centralne
ogrzewanie.
Obserwuj�c go, pani Gates odnios�a po raz kolejny nieprzyjemne wra�enie, i� chyba
nigdy nie uda jej si� do ko�ca zrozumie� m�a. W jego �yciu by�o wiele spraw, o
kt�rych nie mia�a najmniejszego poj�cia, a drogi, jakimi w�drowa�y jego my�li,
bywa�y cz�sto zbyt kr�te, by mog�a nimi pod��y�. Wiedzia�a tylko tyle, �e chwilami
dr�czy� go okropny b�l, kt�rego nie chcia� z ni� dzieli�. Trzydzie�ci trzy lata
temu w miar� atrakcyjna dziewczyna ze �rednio zamo�nej rodziny wysz�a za m�� za
niezwykle wysokiego, szalenie inteligentnego, ale beznadziejnie biednego absolwenta
prawa. W tych ch�odnych, pe�nych dystansu latach pi��dziesi�tych jego ch��
podobania si� za wszelk� cen� by�a czym� zupe�nie nie na miejscu, odstraszaj�c
wszystkich ewentualnych pracodawc�w. Zdrowy rozs�dek i wywa�on� ostro�no�� ceniono
zdecydowanie bardziej ni� niespokojny, wiecznie poszukuj�cy umys�, zw�aszcza je�li
tkwi� on w rozczochranej g�owie wyrastaj�cej z cia�a przy odzianego w n�dzn�
imitacj� ubrania od Pressa i Braci Brooks. Og�lne wra�enie pogarsza�a okoliczno��,
�e stan konta w�a�ciciela wyklucza� dodatkowe wydatki zwi�zane z dopasowaniem
stroju, a w sklepach z przecen� trudno by�o trafi� na odpowiedni rozmiar.
�wie�o upieczona pani Gates mia�a jednak kilka pomys��w, kt�re wp�yn�y wyra�nie na
popraw� ich wsp�lnych perspektyw. Pierwszym z nich by�o nak�onienie m�a do
chwilowej rezygnacji z kariery prawniczej; nie chcia�a nawet s�ysze� o tym, �eby
zwi�za� si� z jak�� po�ledni� firm� lub, nie daj Bo�e, rozpocz�� prywatn� praktyk�,
bo wiadomo by�o z g�ry, jakich b�dzie mia� klient�w - takich mianowicie, kt�rzy nie
mogli sobie pozwoli� na porz�dnego adwokata. Ju� lepiej wykorzysta� naturalne
atuty, czyli wysoki wzrost i b�yskotliw�, ch�onn� jak g�bka inteligencj�, kt�ra w
po��czeniu z wrodzonymi sk�onno�ciami pozwoli na b�yskawiczne pozbycie si� balastu
akademickich nawyk�w. Wykorzystuj�c sw�j skromny posag, Edith zacz�a kszta�towa�
emploi m�a. Kupi�a mu stosowne ubrania i zatrudni�a teatralnego nauczyciela dykcji,
kt�ry wpoi� swemu uczniowi podstawy scenicznego zachowania i zaznajomi� go z
tajnikami sztuki oratorskiej. Niezgrabny dryblas wkr�tce nabra� majestatycznych
cech Lincolna uzupe�nionych subtelnym dodatkiem Johna Browna. Znajdowa� si� r�wnie�
na najlepszej drodze do zostania prawdziwym ekspertem w dziedzinie prawa, pozosta�
bowiem na uniwersytecie, zdobywaj�c kolejne stopnie naukowe i dziel�c si�
jednocze�nie sw� wiedz� ze studentami. Pozwoli�o mu to w szybkim tempie zyska�
opini� niepodwa�alnego autorytetu w kilku konkretnych dziedzinach. Po pewnym czasie
te same firmy, kt�re wcze�niej odrzuci�y jego kandydatur�, zacz�y si� do niego
zwraca� z ofertami pracy.
Trzeba by�o dziesi�ciu lat, �eby ta strategia zacz�a przynosi� wymierne rezultaty;
pocz�tkowo sumy nie by�y mo�e szokuj�co wysokie, ale ka�da nast�pna przewy�sza�a
poprzedni�. Najpierw ma�e, a potem tak�e du�e pisma prawnicze pocz�y zamieszcza�
jego kontrowersyjne artyku�y, zar�wno ze wzgl�du na ich form�, jak i tre��, gdy�
m�ody profesor potrafi� biegle w�ada� s�owem pisanym, umiej�tnie wykorzystuj�c
tropy stylistyczne. Jednak uwag� spo�eczno�ci finansist�w zwr�ci�y jego my�li, nie
za� spos�b, w jaki je prezentowa�. Zmienia�y si� spo�eczne nastroje, gmach
dobrotliwego Wielkiego Spo�ecze�stwa zacz�� si� rysowa� w wielu miejscach,
wstrz�sany falami uderzeniowymi rozchodz�cymi si� od wymy�lonych przez ch�opc�w
Nixona okre�le�: ,,milcz�ca wi�kszo��", "uzale�nieni od dobrobytu" czy jeszcze
bardziej negatywnego - "oni". Nap�ywu fali z�a nie mogli powstrzyma� ani przyzwoity
do szpiku ko�ci, ale os�abiony ranami zadanymi przez Watergate Ford, ani
b�yskotliwy Carter, zbyt zaabsorbowany szczeg�ami tworzenia swego obrazu
Dobrotliwego Przyw�dcy. Wyra�enie: "Wszystko dla dobra ojczyzny" straci�o na
aktualno�ci, ust�puj�c miejsca innemu: "Wszystko dla siebie".
Doktor Randolph Gates w por� dostrzeg� pot�n� fal�, z kt�r� nale�a�o si� posuwa�,
opanowa� sztuk� miodop�ynnego m�wienia i zdoby� s�ownictwo pasuj�ce do nowej,
zaczynaj�cej si� w�a�nie epoki. Podstaw� jego naukowych - prawniczych,
ekonomicznych i spo�ecznych - przemy�le� sta�o si� przekonanie, i� to, co du�e,
jest r�wnocze�nie lepsze i bardziej doskona�e od wszystkiego, co ma�e. Zaatakowa�
prawa okre�laj�ce zasady wolnorynkowej konkurencji, twierdz�c, �e ograniczaj� one
mo�liwo�ci rozwoju gospodarczego, kt�ry mo�e przynie�� wszystkim ogromne, wr�cz
niewyobra�alne korzy�ci. No, powiedzmy, prawie wszystkim. Czy to si� komu�
podoba�o, czy nie, by� to �wiat rz�dzony prawami odkrytymi przez Darwina; prze�y�
mogli jedynie najlepiej dostosowani. Przy wt�rze �oskotu werbli i bicia dzwon�w
finansowi kombinatorzy og�osili Gatesa swoim mistrzem, oto bowiem znalaz� si�
uczony, kt�ry doda� splendoru ich marzeniom o wszechw�adzy i wszechbogactwie:
Wykupywa�, gromadzi� jak najwi�cej w jednym r�ku, a potem sprzedawa� - ku po�ytkowi
wszystkich ludzi, ma si� rozumie�.
Randolph Gates z rado�ci� przyj�� powo�anie do ich armii, ol�niewaj�c s�d za s�dem
swoj� akrobatyczn� elokwencj�. Uda�o mu si�, lecz Edith Gates nie wiedzia�a, co
w�a�ciwie powinna o tym s�dzi�. Oczywi�cie pracuj�c na rzecz jego awansu, mia�a
nadziej� na dostatnie �ycie, ale z pewno�ci� nie marzy�a o milionach dolar�w i
prywatnych odrzutowcach lataj�cych wzd�u� i wszerz kuli ziemskiej, od Palm Springs
po po�udniow� Francj�. Pewnym niepokojem napawa� j� r�wnie� fakt, �e artyku�y i
przem�wienia m�a by�y cz�sto wykorzystywane w celu przeforsowania spraw ju� na
pierwszy rzut oka sprawiaj�cych wra�enie co najmniej w�tpliwych, je�li nie wr�cz
nieuczciwych. On jednak macha� r�k� na jej argumenty, twierdz�c, i� s� to jedynie
czysto teoretyczne, intelektualne paralele. Na domiar wszystkiego ju� od ponad
sze�ciu lat nie dzieli�a z nim nie tylko ��ka, ale nawet sypialni.
Kiedy wesz�a do gabinetu, profesor Randolph Gates odwr�ci� raptownie g�ow� w jej
kierunku; w jego oczach malowa�o si� przera�enie.
- Przepraszam, nie chcia�am ci� przestraszy�.
- Zawsze pukasz. Dlaczego nie zapuka�a�? Przecie� wiesz, jak to jest, kiedy pr�buj�
si� skoncentrowa�.
- Ju� ci� przeprosi�am. Zamy�li�am si� i nie pomy�la�am o tym.
- Zdanie jest niesp�jne logicznie.
- Nie pomy�la�am o pukaniu.
- A o czym my�la�a�? - zapyta� szanowany ekspert w dziedzinie prawa takim tonem,
jakby w�tpi�, czyjego �ona jest zdolna do takiej czynno�ci.
- Prosz�, nie staraj si� by� uszczypliwy.
- Zada�em ci pytanie, Edith.
- Gdzie by�e� wczoraj wieczorem? Gates uni�s� brwi w szyderczym grymasie.
- Dobry Bo�e, czy�by� by�a zazdrosna? Przecie� ci powiedzia�em. U Ritza. Mia�em
spotkanie z kim�, kogo nie widzia�em od wielu lat, a kogo nie �yczy�em sobie go�ci�
w moim domu. Je�eli chcesz to sprawdzi�, mo�esz do nich zadzwoni�.
Edith Gates przez d�u�sz� chwil� wpatrywa�a si� w milczeniu w twarz swego m�a.
- M�j drogi - powiedzia�a wreszcie. - Naprawd� nic mnie nie obchodzi, czy spotka�e�
si� z najbardziej lubie�n� dziwk� w mie�cie. I tak prawdopodobnie musia�by� j�
zdrowo upi�, �eby nie straci�a wiary w swoje umiej�tno�ci.
- Ca�kiem nie�le, suko.
- Niestety, nie jeste� najlepszym ogierem w stadninie, draniu. - Czy ta wymiana
zda� ma jaki� sens?
- Owszem. Mniej wi�cej godzin� temu, tu� przed twoim powrotem z biura, przyszed�
jaki� m�czyzna. Denise by�a zaj�ta sprz�taniem, wi�c sama mu otworzy�am. Musz�
przyzna�, �e wywar� na mnie spore wra�enie: by� ubrany w bardzo drogi garnitur, a
przyjecha� czarnym porsche...
- Co m�wisz? - Gates wyprostowa� si� nagle w fotelu i wbi� w ni� spojrzenie szeroko
otwartych oczu.
- Prosi�, by ci przekaza�, �e le grandprofesseur jest mu winien dwadzie�cia tysi�cy
dolar�w i �e nie by�o go wczoraj wieczorem tam, gdzie powinien by�. Przypuszczam,
i� chodzi�o w�a�nie o Ritza.
- W�a�nie �e nie. Co� si� wydarzy�o... Bo�e, on nic nie rozumie! Co mu
powiedzia�a�?
- Nie podoba�o mi si� jego zachowanie ani to, co m�wi�, wi�c odpar�am, �e nie mam
najmniejszego poj�cia, gdzie mo�esz by�. Oczywi�cie wiedzia�, �e k�ami�, ale nic
nie m�g� na to poradzi�.
- Dobrze. On wie chyba wszystko o k�amstwach.
- Nie wydaje mi si�, �eby dwadzie�cia tysi�cy dolar�w stanowi�o dla ciebie taki
problem...
- Nie chodzi o pieni�dze, tylko o spos�b zap�aty.
- Za co?
- Za nic.
- Wydaje mi si�, Randy, �e to w�a�nie nazywa si� logiczn� niesp�jno�ci�.
- Zamknij si�!
Rozleg� si� dzwonek telefonu. Gates zerwa� si� z fotela i wlepi� oczy W aparat, ale
nie podszed� do biurka, tylko powiedzia� do �ony zduszonym g�osem:
- Ktokolwiek to jest, nie ma mnie w domu... Wyjecha�em z miasta i nie wiesz, kiedy
wr�c�...
Edith po�o�y�a d�o� na s�uchawce.
- To twoja prywatna linia - zauwa�y�a. Podnios�a japo trzecim dzwonku. - Rezydencja
pa�stwa Gates - powiedzia�a, stosuj�c u�ywany od lat podst�p. Przyjaciele i tak
wiedzieli, kto m�wi, a obcy nic j� nie obchodzili. - Tak... Tak? Przykro mi, ale
wyjecha� i nie wiemy, kiedy wr�ci... - Odsun�a s�uchawk�, spojrza�a na ni� ze
zdziwieniem i od�o�y�a na wide�ki. - To by�a telefonistka z centrali
mi�dzynarodowej w Pary�u. Dziwne... Kto� chcia� z tob� rozmawia�, ale kiedy
powiedzia�am jej, �e ci� nie ma, nawet nie zapyta�a, kiedy b�dzie mog�a ci� zasta�,
tylko raptownie przerwa�a rozmow�.
- Bo�e! - wyszepta� poblad�ymi wargami Gates. - Co� si� wydarzy�o... Co� jest nie
tak, kto� musia� sk�ama�!
Wypowiedziawszy te tajemnicze s�owa, odwr�ci� si� i niemal pobieg� w przeciwny k�t
pokoju, szukaj�c czego� rozpaczliwie w kieszeni spodni. Zatrzyma� si� przed
�rodkow� cz�ci� si�gaj�cego od pod�ogi do sufitu wype�nionego ksi��kami rega�u, w
kt�rym znajdowa� si� obszerny sejf o stalowych drzwiach zamaskowanych imitacj�
br�zowego drewna. Ogarni�ty panik� odwr�ci� si� do �ony i wrzasn�� rozpaczliwie:
- Wyno� si� st�d! Wyno� si�, s�yszysz?
Edith Gates podesz�a niespiesznie do drzwi, przystan�a i spojrza�a na swojego m�a.
- Wszystko zacz�o si� w Pary�u, prawda, Randy? Siedem lat temu w Pary�u. Wtedy co�
si� zdarzy�o, nieprawda�? Wr�ci�e� stamt�d przera�ony i ogarni�ty b�lem, kt�rego
nie chcesz z nikim dzieli�.
- Wyno� si�! - wyskrzecza� ochryple Randolph Gates.
Edith wysz�a, zamykaj�c za sob� drzwi, lecz nie puszczaj�c klamki. W chwil� potem
uchyli�a je o kilka centymetr�w i zajrza�a do gabinetu.
Widok, jaki zobaczy�a, wstrz�sn�� ni� tak jak jeszcze �aden w �yciu. Cz�owiek, z
kt�rym �y�a od trzydziestu trzech lat, tytan intelektu, nie pal�cy papieros�w i
unikaj�cy alkoholu jak ognia, w�a�nie wbija� sobie w przedrami� ig�� jednorazowej
strzykawki.
Rozdzia� 10
Ciemno�� sp�yn�a na Manassas. Bourne skrada� si� przez rozbrzmiewaj�cy nocnymi
odg�osami las, kt�ry otacza� "farm�" genera�a Normana Swayne'a. Wystraszone ptaki
ucieka�y z furkotem skrzyde� ze swoich pogr��onych w mroku kryj�wek; wrony budzi�y
si� na ga��ziach drzew i kraka�y na alarm, lecz zaraz cich�y, jakby r�wnie�
wci�gni�te do spisku.
Wreszcie natrafi� na to, o czym nie wiedzia�, czy na pewno tu b�dzie. Podejrzewa�,
�e tu jest, i by� rzeczywi�cie: wysoki p�ot z siatki wzmocnionej przecinaj�cymi si�
po�rodku ka�dego segmentu grubymi drutami, zwie�czony wychylonym na zewn�trz
baldachimem z drutu kolczastego. Wst�p wzbroniony. Rezerwat Jing Shan. W
umiejscowionej na obrze�u Pekinu ostoi zwierzyny istotnie znajdowa�y si� rzeczy
warte ukrycia i dlatego chronione niemo�liwym do pokonania, wzniesionym na
polecenie w�adz ogrodzeniem, ale dlaczego zajmuj�cy si� papierkow� robot� genera�,
w dodatku zatrudniony na rz�dowej posadzie, mia�by wydawa� tysi�ce dolar�w na
barykad� otaczaj�c� jego prywatn� "farm�" w Manassas, w stanie Wirginia? P�ot z
ca�� pewno�ci� mia� za zadanie nie tyle powstrzyma� zwierz�ta przed wyj�ciem poza
obr�b posiad�o�ci, co nie dopu�ci� do tego, by jakikolwiek cz�owiek wtargn��
niepostrze�enie na jej teren.
Podobnie jak mia�a si� rzecz z rezerwatem w Chinach, tak�e i tutaj ze wzgl�du na
le�n� zwierzyn� nie mog�o by� mowy o �adnych elektrycznych lub elektronicznych
instalacjach alarmowych ani fotokom�rkach, natomiast z pewno�ci� nale�a�o si� ich
spodziewa� w pobli�u zabudowa�; najprawdopodobniej b�d� ustawione mniej wi�cej na
wysoko�ci piersi doros�ego cz�owieka. Bourne wyci�gn�� z tylnej kieszeni spodni
miniaturowe no�yce i zabra� si� do ci�cia siatki, zaczynaj�c od samej ziemi.
Z ka�d� chwil� coraz wyra�niej u�wiadamia� sobie to, czemu niepodobna zapobiec, a
co potwierdza� przy�pieszony oddech i kapi�cy mu z czo�a pot: mia� ju� pi��dziesi�t
lat i czu� ich ci�ar, cho� bardzo stara� si� utrzyma� cia�o w dobrej kondycji.
Nale�a�o mie� to ca�y czas na wzgl�dzie, staraj�c si� jednocze�nie zbytnio nie
zaprz�ta� sobie tym g�owy, a w miar� mozolnego posuwania si� do przodu stara� si�
nawet o tym zapomnie�. Chodzi�o przecie� o Marie i dzieci, o jego rodzin�! Nie
istnia�o nic, czego nie m�g�by dla nich dokona�. David Webb znikn�� z jego
psychiki, ust�puj�c miejsca Jasonowi Bourne'owi, drapie�cy.
Uda�o si�! Chwyciwszy za kraw�d� rozci�cia, poci�gn�� siatk� z ca�ej si�y do
siebie, a nast�pnie przeczo�ga� si� przez powsta�� w ten spos�b szczelin� i
natychmiast zerwa� na nogi, nas�uchuj�c i rozgl�daj�c si� w ciemno�ci, kt�ra nie
by�a zupe�n� ciemno�ci�. Przez ga��zie wysokich sosen, rosn�cych na kraw�dzi
otwartego terenu, przedostawa�o si� migotliwe �wiat�o z g��wnego budynku. Bourne
ruszy� ostro�nie w kierunku p�kolistego podjazdu. Dotar�szy do wst�gi asfaltu,
wpe�z� pod roz�o�yst� sosn�, aby zebra� my�li, nabra� tchu w piersi i przyjrze� si�
spokojnie rozci�gaj�cemu si� przed nim widokowi. Nagle po prawej stronie pojawi�
si� mocniejszy b�ysk �wiat�a; jego �r�d�o znajdowa�o si� na ko�cu prostej szutrowej
drogi ��cz�cej si� z asfaltowym podjazdem.
Blask wydobywa� si� z otwartych drzwi ma�ego domku, z kt�rego wyszli pogr��eni w
rozmowie dwaj m�czy�ni i kobieta... Nie, to nie by�a zwyk�a rozmowa, tylko za�arta
k��tnia. Bourne si�gn�� po lornetk�, przy�o�y� j� do oczu i skierowa� na trzy
sylwetki; zagniewane g�osy, cho� w dalszym ci�gu niezrozumia�e, przybra�y na sile.
Kiedy zamazany obraz nabra� ostro�ci, Bourne natychmiast domy�li� si�, �e stoj�cy
po lewej stronie m�czyzna �redniego wzrostu, sprawiaj�cy wra�enie, jakby si� przed
czym� rozpaczliwie broni�, to genera� Swayne, a kobieta o du�ym biu�cie i d�ugich
prostych w�osach to jego �ona, lecz jego uwag� przyku�a przede wszystkim trzecia,
pot�na posta�, stoj�ca najbli�ej otwartych drzwi. Zna� tego cz�owieka! Nie
pami�ta�, kiedy ani gdzie go pozna�, co samo w sobie nie by�o niczym niezwyk�ym,
ale z ca�� pewno�ci� spos�b, w jaki zareagowa� na widok m�czyzny, by� niezwyk�y:
znienawidzi� go w jednej chwili, nie maj�c najmniejszego poj�cia dlaczego, posta�
ta bowiem nie wywo�ywa�a w nim �adnych skojarze�, tylko uczucia odrazy i
obrzydzenia. Co si� sta�o z oderwanymi obrazami, fotograficznymi kadrami z
przesz�o�ci, pojawiaj�cymi si� tak cz�sto w jego pami�ci? �adne nie nadchodzi�y.
Bourne wiedzia� tylko tyle, �e cz�owiek ogl�dany przez lornetk� jest jego
�miertelnym wrogiem.
W�a�nie wtedy pot�nie zbudowany m�czyzna uczyni� co� ca�kowicie nieoczekiwanego:
obj�� lewym ramieniem �on� genera�a, praw� r�k� wskazuj�c w jego stron� i miotaj�c
g�o�no jakie� oskar�enia lub obelgi. Swayne zareagowa� na to ze stoickim spokojem
po��czonym z udawan� oboj�tno�ci�. Odwr�ciwszy si� na pi�cie, pomaszerowa� przez
trawnik, kieruj�c si� w stron� tylnego wej�cia do g��wnego budynku. Kiedy znikn�� w
ciemno�ci, Bourne ponownie skierowa� lornetk� na par� stoj�c� w strumieniu �wiat�a
padaj�cego przez otwarte drzwi domku. Barczysty m�czyzna uwolni� �on� genera�a z
obj�� i co� do niej powiedzia�, na co ona skin�a g�ow�, poca�owa�a go przelotnie w
usta i pobieg�a za m�em. M�czyzna wszed� do �rodka, zamykaj�c za sob� drzwi.
Jason przytroczy� lornetk� do paska, usi�uj�c zrozumie� to, co widzia�. Mia�
wra�enie, �e ogl�da� niemy film bez napis�w, w kt�rym wszystkie gesty by�y zupe�nie
naturalne, pozbawione teatralnej przesady. Nie ulega�o �adnej w�tpliwo�ci, �e
chodzi�o tu o mniej lub bardziej klasyczny tr�jk�t ma��e�ski, ale to nie wyja�nia�o
przyczyny istnienia ogrodzenia zwie�czonego drutem kolczastym. Przyczyna ta musia�a
jednak istnie�, a on musia� j� pozna�.
Przeczucie podpowiedzia�o mu, �e ma ona z pewno�ci� co� wsp�lnego z barczystym
m�czyzn�, kt�ry wszed� do niewielkiego budynku, z trzaskiem zamykaj�c za sob�
drzwi. Bourne musia� tam si� dosta� i stan�� twarz� w twarz z cz�owiekiem b�d�cym
fragmentem zapomnianej przesz�o�ci. Uni�s� si� ostro�nie na nogi i przemykaj�c od
jednej sosny do drugiej, dotar� do ko�ca podjazdu, a nast�pnie ruszy� dalej,
trzymaj�c si� zalesionego skraju szutrowej drogi.
Nagle zatrzyma� si� i pad� na ziemi�, gdy� us�ysza� odg�os nie maj�cy nic wsp�lnego
ze szmerem pogr��onego we �nie lasu. By� to odg�os tocz�cych si� po �wirze k�.
Bourne odturla� si� w bok, by znieruchomie� pod nisko wisz�cymi ga��ziami sosny,
rozgl�daj�c si� w poszukiwaniu �r�d�a d�wi�ku.
Dostrzeg� je po kilku sekundach. By� to niewielki, dziwaczny pojazd stanowi�cy
skrzy�owanie tr�jko�owego motocykla z miniaturowym w�zkiem golfowym, o szerokich,
pokrytych g��bokim bie�nikiem oponach, bez w�tpienia nie tylko bardzo stabilny, ale
i zdolny do osi�gania znacznych pr�dko�ci. Sprawia� do�� gro�ne wra�enie, na dachu
ko�ysa�a si� bowiem d�uga, gi�tka antena, kabin� kierowcy otacza�y za� grube,
wypuk�e szyby z kuloodpornego pleksiglasu, w razie ataku pozwalaj�ce kierowcy na
spokojne �ci�gni�cie posi�k�w drog� radiow�. "Farma" genera�a Normana Swayne'a
wygl�da�a coraz bardziej interesuj�co... A potem, zupe�nie niespodziewanie, zacz�a
si� makabra.
Zza domku - a w�a�ciwie chaty, gdy� �ciany by�y wykonane z grubych bali po��czonych
krzy�owo na rogach - wy�oni� si� drugi tr�jko�owy pojazd i zatrzyma� si� w
odleg�o�ci dos�ownie kilku centymetr�w od pierwszego. Obaj kierowcy jak roboty
zwr�cili g�owy w stron� niepozornej budowli; po chwili z niewidocznego g�o�nika
rozleg� si� ostry, nawyk�y do wydawania rozkaz�w g�os:
- Sprawdzi� bramy, wypu�ci� psy i wznowi� patrolowanie terenu!
Jakby kieruj�c si� wskazaniami choreografa, pojazdy jednocze�nie ruszy�y z miejsca,
wykr�ci�y w przeciwne strony i znikn�y w ciemno�ci. Na wzmiank� o psach Bourne
si�gn�� odruchowo do tylnej kieszeni i wyci�gn�� z niej pistolet na spr�one
powietrze, po czym poczo�ga� si� najszybciej, jak m�g�, w kierunku ogrodzenia.
Je�li psy zaatakuj� grup�, nie b�dzie mia� innego wyboru, jak wspi�� si� po siatce
i przeskoczy� nad drutem kolczastym na drug� stron�, bo za pomoc� dwustrza�owego
pistoletu uda mu si� wyeliminowa� tylko dwa naraz. Na ponowne za�adowanie z
pewno�ci� zabraknie mu czasu. Przykucn��, got�w do skoku, rozgl�daj�c si� czujnie
dooko�a. Tu� nad ziemi�, gdzie nie by�o ju� ga��zi, wzrok si�ga� stosunkowo daleko.
Nagle na szutrowej drodze pojawi� si� czarny doberman. Bieg� spokojnie, bez
wahania, najwyra�niej nie wyczuwaj�c �adnego obcego zapachu, kieruj�c si� jedynie w
wyznaczone miejsce. Drugi pies, kt�ry wy�oni� si� z ciemno�ci w chwil� potem -
d�ugow�osy owczarek - zwolni� i zatrzyma� si�, powodowany nie tyle instynktem, co
wpojonym tresur� przyzwyczajeniem. Bourne b�yskawicznie odgad�, z czym przyjdzie mu
mie� do czynienia: by�y to samce przyzwyczajone broni� swego terytorium,
oznaczonego wyra�nymi zapachowymi granicami. W�a�nie takiej behawiorystycznej
dyscyplinie ho�dowali azjatyccy ch�opi i w�a�ciciele niewielkich sp�achetk�w ziemi,
kt�rzy musieli liczy� si� z kosztami �ywienia zwierz�t maj�cych za zadanie broni�
gruntu zapewniaj�cego minimum utrzymania licznej rodzinie ich w�a�ciciela. Nale�a�o
wytresowa� kilka ps�w, mo�liwie najmniej, i przydzieli� im na sta�e okre�lone
tereny, a i tak do alarmu, jaki podni�s�by jeden z nich, natychmiast do��czy�yby
pozosta�e. Azja... Wietnam... "Meduza"! Wspomnienia powr�ci�y! Niewyra�ne,
nieuchwytne zarysy... Sylwetki... M�ody, pot�nie zbudowany m�czyzna w mundurze
wysiada z jeepa i wrzeszczy ile si� w p�ucach na niedobitki patrolu, kt�ry wr�ci� z
akcji na drodze r�wnoleg�ej do Szlaku Ho Szi Mina. Tego samego m�czyzn�, tylko
starszego i jeszcze pot�niejszego, widzia� zaledwie przed chwil� przez lornetk�!
Wiele lat temu w�a�nie ten cz�owiek obieca� im dostawy zaopatrzenia - amunicj�,
mo�dzierze, granaty, radiostacje. Nie przywi�z� nic, je�li nie liczy� narzeka�
Dow�dztwa Sajgonu, �e "wy, cholerni kryminali�ci, znowu pr�bujecie nas zrobi� w
konia". By�a to nieprawda. Dow�dztwo zareagowa�o zbyt p�no i �mier� dwudziestu
sze�ciu ludzi posz�a na marne.
Bourne pami�ta� teraz wszystko tak dok�adnie, jakby wydarzy�o si� to godzin� albo
minut� temu. Wyszarpn�� w�wczas bez ostrze�enia z kabury swoj� czterdziestk� pi�tk�
i wycelowa� j� w czo�o zbli�aj�cego si� podoficera.
- Jeszcze jedno s�owo i jest pan trupem, sier�ancie. - Tak, ten cz�owiek by�
sier�antem! - Albo jutro o pi�tej rano zjawi si� pan tu ze sprz�tem, albo osobi�cie
pofatyguj� si� do Sajgonu i rozma�� pana na �cianie burdelu, w kt�rym akurat pana
znajd�. Czy wyra�am si� jasno, czy te� chce mi pan oszcz�dzi� podr�y? Zwa�ywszy na
nasze straty, wola�bym rozwali� pana tutaj, na miejscu.
- Dostaniecie wszystko, co chcecie.
- Tres bien! - wykrzykn�� najstarszy cz�onek oddzia�u, Francuz, kt�ry wiele lat
p�niej mia� mu ocali� �ycie w rezerwacie ptak�w pod Pekinem. - Tu es formidable,
monfils! - Mia� racj�, a teraz ju� nie �y�. D'Anjou, cz�owiek, o kt�rym zacz�y ju�
kr��y� legendy.
Jason zosta� gwa�townie przywo�any do rzeczywisto�ci. D�ugow�osy owczarek, warcz�c
coraz g�o�niej, zacz�� kr��y� na drodze; do jego nozdrzy dotar� zapach cz�owieka.
Po kilku sekundach, kiedy pies zlokalizowa� miejsce, z kt�rego dobiega�a
niepokoj�ca wo�, wst�pi� w niego prawdziwy sza�: z gard�a wydoby� mu si�
przera�liwy ryk i rzuci� si� z obna�onymi k�ami w kierunku intruza. Bourne
wyprostowa� si� raptownie i opar� plecami o parkan; w prawej, wyci�gni�tej przed
siebie r�ce trzyma� pneumatyczny pistolet, lewa za� by�a gotowa do przeprowadzenia
b�yskawicznej akcji. Nawet najdrobniejszy b��d m�g� oznacza� zniweczenie planu
przygotowanego na ten wiecz�r. Kiedy ogarni�te sza�em zwierz� rzuci�o si� na niego
ca�ym ci�arem cia�a, Jason nacisn�� dwukrotnie spust i chwyci� lew� r�k� g�ow� psa,
jednocze�nie staraj�c si� kolanem odsun�� jego tu��w i uderzaj�ce z ogromn� si��,
zako�czone ostrymi pazurami �apy. Po kilku sekundach najpierw w�cieklej, a potem
coraz bardziej rozpaczliwej i nie skoordynowanej szamotaniny zwierz�
znieruchomia�o, nie wydawszy �adnego odg�osu, kt�ry m�g�by zwr�ci� czyj�� uwag�.
Bourne po�o�y� ostro�nie na ziemi oszo�omionego narkotykiem psa i ponownie
przyczai� si�, niepewny, czy nie zaatakuj� go za chwil� inne zwierz�ta,
zaalarmowane jakim� nieuchwytnym dla zmys��w cz�owieka sygna�em.
Nic takiego nie nast�pi�o. Noc wype�nia� jedynie szmer przegrodzonego metalow�
siatk� lasu. Jason schowa� pneumatyczny pistolet do kabury i podkrad� si� z
powrotem do szutrowej drogi, czuj�c, jak do oczu skapuj� mu z czo�a krople
piek�cego potu. Rzeczywi�cie, przerwa by�a zbyt d�uga. Jeszcze kilka lat temu
kr�tka potyczka z psem nie wywar�aby na nim �adnego wra�enia - un exercice
ordinaire, jak powiedzia�by legendarny D'Anjou - ale teraz sprawy mia�y si�
zupe�nie inaczej. By� do szpiku ko�ci przesi�kni�ty czystym, niemo�liwym do
opanowania strachem. Gdzie podzia� si� tamten cz�owiek? Musi zmusi� go do powrotu,
bo przecie� w tej grze chodzi�o o �ycie Marie i dzieci.
Ponownie odpi�� od paska lornetk� i uni�s� j� do oczu. Blask ksi�yca tylko
sporadycznie przedziera� si� przez sun�ce nisko chmury, ale blada po�wiata by�a w
zupe�no�ci wystarczaj�ca. Bourne skoncentrowa� uwag� na krzakach rosn�cych po
drugiej stronie drogi, tu� przy ogrodzeniu. W t� i z powrotem, niczym podra�niona
czym� pantera, przechadza� si� tam czarny doberman, zatrzymuj�c si� co jaki� czas,
by odda� mocz lub wetkn�� d�ugi pysk mi�dzy li�cie krzew�w. Odcinek, kt�ry
patrolowa�, ogranicza�y dwie bramy zamykaj�ce prowadz�c� p�kolem asfaltow� drog�.
Pies przystawa� przy ka�dej z nich i przez chwil� kr�ci� si� niespokojnie, jakby w
oczekiwaniu na znienawidzony elektryczny wstrz�s, wywo�any przez ukryte w obro�y
baterie, kt�ry ukara�by go, gdyby bez powodu wykroczy� poza sw�j teren. Ta metoda
tresury tak�e pochodzi�a z Wietnamu; �o�nierze szkolili w ten spos�b psy strzeg�ce
sk�ad�w broni i amunicji. Jason skierowa� lornetk� na przeciwn� stron� zadbanego
trawnika, rozci�gaj�cego si� przed g��wnym wej�ciem do rezydencji. Miota�o si� tam
trzecie zwierz�, tym razem ogromny wy�e� weimarski, �agodny z wygl�du, lecz
�miertelnie niebezpieczny w ataku. Pies znajdowa� si� bez przerwy w ruchu,
prawdopodobnie zaniepokojony szelestem li�ci poruszonych przez wiewi�rk� lub
kr�lika. Na pewno nie wyczu� zapachu cz�owieka, bo z jego gard�a nie wydobywa� si�
g�uchy ryk, stanowi�cy zapowied� ataku.
Jason usi�owa� dok�adnie przeanalizowa� to, co widzia�, bo od wynik�w tej analizy
zale�a�y jego dalsze posuni�cia. Nale�a�o przyj��, �e terenu farmy pilnowa�o
jeszcze co najmniej kilka ps�w, ale dlaczego wyszkolono je w�a�nie w taki spos�b,
zamiast po prostu spuszcza� na noc ca�� sfor�, bardziej niebezpieczn� i sprawiaj�c�
znacznie gro�niejsze wra�enie? Koszty, kt�re powstrzyma�yby przed tym azjatyckiego
ch�opa, nie gra�y przecie� tutaj �adnej roli... Odpowied� pojawi�a si� niemal
natychmiast, prosta i oczywista. Spogl�da� przez lornetk� to na wy��a, to na
dobermana, maj�c wci�� wyra�nie w pami�ci sylwetk� d�ugow�osego owczarka. Te psy
byty nie tylko wytresowanymi psami obronnymi, ale tak�e czym� wi�cej: by�y
czempionami, starannie piel�gnowanymi, by za dnia mog�y prezentowa� swoj� urod�,
noc� za� przemienia� si� w bezlitosnych morderc�w Oczywi�cie! "Farma" genera�a
Normana Swayne'a nie by�a wstydliwie ukrywan� cz�ci� jego maj�tku, lecz wr�cz
przeciwnie, jego chlub�. Z pewno�ci� licznie odwiedzali j� zazdro�ni s�siedzi i
przyjaciele. Mogli podziwia� hasaj�ce po wybiegach pi�kne, rasowe psy, nie maj�c
najmniejszego poj�cia o tym, �e zwierz�ta te pe�ni� noc� zupe�nie inn� funkcj�.
Norman Swayne, genera� odpowiedzialny za dostawy dla Pentagonu i jednocze�nie
absolwent "Meduzy", by� mi�o�nikiem ps�w, o czym mia�a �wiadczy� klasa
przebywaj�cych na jego farmie okaz�w. By� mo�e nawet u�ywa� ich do cel�w
rozp�odowych, lecz nie by�o w tym nic, co nie licowa�oby z godno�ci� wysokiego
rang� oficera.
Fikcja. Skoro tak, nale�a�o si� r�wnie� spodziewa�, �e ca�a "farma" tak�e jest
fikcj�, podobnie jak rzekomy "spadek", dzi�ki kt�remu zosta�a zakupiona. "Meduza".
Po drugiej stronie trawnika, na asfaltowej drodze prowadz�cej do bramy wyjazdowej,
pojawi� si� jeden z tr�jko�owych pojazd�w. Bourne nie zdziwi� si� zbytnio, widz�c,
jak wy�e� weimarski biegnie tam w weso�ych podskokach, poszczekuj�c i czekaj�c na
pochwa�� od kierowcy. Kierowca! To on, a tak�e cz�owiek z drugiego pojazdu,
opiekowa� si� psami! Psy zna�y ich zapach i natychmiast uspokaja�y si� w ich
obecno�ci. To odkrycie wp�yn�o na wynik analizy, a tym samym na wyb�r metody
post�powania. Bourne musia� uzyska� mo�liwo�� swobodniejszego poruszania si� po
terenie posiad�o�ci - m�g� tego dokona� wy��cznie w towarzystwie jednego z
opiekun�w zwierz�t. Musi zaskoczy� kt�rego� z nich; cofn�� si� w cie� sosen, na
sw�j punkt obserwacyjny.
Kuloodporny pojazd zatrzyma� si� na w�skiej �cie�ce w po�owie drogi mi�dzy bramami.
Jason poprawi� ostro�� w lornetce; kierowca otworzy� prawe drzwiczki, a pies
natychmiast opar� si� przednimi �apami na siedzeniu. M�czyzna wrzuci� w szeroko
rozwarte, pot�ne szcz�ki kilka k�s�w jakiego� przysmaku, po czym zacz�� drapa� psa
po karku. Czarny doberman by� chyba jego ulubie�cem.
Bourne wiedzia�, �e ma zaledwie kilka chwil na obmy�lenie do ko�ca planu dzia�ania.
Musi zatrzyma� pojazd i wywabi� kierowc� na zewn�trz, ale tak, by nie wzbudzi� jego
podejrze� i nie da� mu powodu do wezwania pomocy przez radio. Pies, le��cy
nieruchomo na drodze? Nie, to mog�o wywrze� wra�enie, �e kto� strzeli� do niego
spoza ogrodzenia. A wi�c co? Rozejrza� si� rozpaczliwie dooko�a w niemal ca�kowitej
ciemno�ci, czuj�c, jak ogarnia go panika spowodowana niemo�no�ci� podj�cia �adnej
konkretnej decyzji. Nagle wpad� na pomys� tak oczywisty, �e a� zdziwi� si�, �e
wcze�niej nie przyszed� mu do g�owy. Rozleg�y, starannie przystrzy�ony trawnik,
wypiel�gnowane krzewy, nienagannie czysty podjazd - na terenie posiad�o�ci panowa�
idealny porz�dek. Jason bez trudu wyobrazi� sobie Swayne'a rozkazuj�cego swoim
ludziom "wypucowa� wszystko do po�ysku".
Spojrza� w kierunku tr�jko�owego w�zka; kierowca odpycha� delikatnie psa,
przymierzaj�c si� do zamkni�cia drzwiczek. Pozosta�y dos�ownie sekundy! Co zrobi�?
Jak?
Spojrzenie Jasona pad�o na le��c� na ziemi du��, cz�ciowo spr�chnia�� ga���;
podbieg� do niej szybko, chwyci� i poci�gn�� w kierunku asfaltowego podjazdu. Gdyby
po�o�y� j� na samym �rodku, mog�oby to si� wyda� podejrzane, ale cz�ciowo wystaj�c
na drog�, b�dzie tworzy�a wystarczaj�co silny dysonans z panuj�cym wsz�dzie
porz�dkiem. Lepiej usun�� j� od razu ni� czeka�, a� zwr�ci na ni� uwag� powracaj�cy
sk�d� genera�. Ludzie Swayne'a z pewno�ci� rekrutowali si� z armii, nale�a�o si�
wi�c spodziewa�, �e mieli wykszta�con� g��bok� awersj� do reprymend, a ju�
szczeg�lnie je�li dotyczy�y drobiazg�w. W ka�dym razie Jason w�a�nie na to liczy�.
U�o�y� ga��� tak, �e wystawa�a jakie� p�tora metra na drog�, po czym skry� si�
szybko mi�dzy drzewami. Niemal w tej samej chwili us�ysza� trza�niecie zamykanych
drzwiczek i odg�os uruchamianego silnika.
Pojazd nadjecha� z do�� du�� pr�dko�ci�, ale kiedy padaj�cy z pojedynczego
reflektora snop �wiat�a wy�owi� z ciemno�ci przeszkod�, natychmiast zwolni�.
Kierowca podjecha� bardzo powoli, jakby niepewny, co to jest; kiedy si�
zorientowa�, nacisn�� raptownie na hamulec, bez wahania otworzy� pleksiglasowe
drzwiczki i wyszed� na asfalt.
- Paskudne z ciebie psisko, Reks - wymamrota� pod nosem z wyra�nym po�udniowym
akcentem. - Co� ty tu przytaszczy�, cholerny kretynie? Stary ogoli ci� do �ysej
sk�ry, jak b�dziesz tak ci�gle ba�agani�... Reks? Reks, chod� tutaj, ty pieprzony
kundlu! - M�czyzna podni�s� ga��� i odci�gn�� j� mi�dzy drzewa. - Reks, s�yszysz?
Chod� tu, cholerna kupo g�wna!
- St�j bez ruchu i wyci�gnij przed siebie obie r�ce - poleci� spokojnie Bourne,
wy�aniaj�c si� z ciemno�ci.
- Niech to szlag! Kim jeste�?
- Kim�, kogo nic nie obchodzi, czy b�dziesz �y�, czy umrzesz.
- Masz pistolet!
- Istotnie. Tw�j jest w kaburze, a m�j w mojej d�oni, wycelowany w twoj� g�ow�.
- Pies! Co si� sta�o z psem?
- Chwilowo jest niedysponowany.
- �e co?
- Wygl�da na dobrego zwierzaka. Z pewno�ci� potrafi zrobi� wszystko, czego treser
zechce go nauczy�. Nigdy nie nale�y za nic wini� psa, tylko zawsze jego pana.
- O czym ty m�wisz, do diab�a?
- Najog�lniej rzecz bior�c, chodzi mi o to, �e pr�dzej zabij� cz�owieka ni� psa.
Czy wyra�am si� jasno?
- Ani troch�! Ja nie chc� zgin��!
- W takim razie mo�e porozmawiamy?
- Znam du�o s��w, ale mam tylko jedno �ycie!
- Opu�� praw� r�k� i wyjmij pistolet... Dwoma palcami, je�li �aska. - Stra�nik
zrobi� to, trzymaj�c bro� kciukiem i palcem wskazuj�cym. - A teraz rzu� go w moj�
stron�.
M�czyzna uczyni�, co mu kazano. Bourne schyli� si� i podni�s� pistolet z ziemi.
- O co ci chodzi, do cholery? - zapyta� b�agalnym tonem stra�nik.
- O informacje. Przys�ano mnie tutaj, �ebym je zdoby�.
- Powiem wszystko, co chcesz, tylko mnie wypu��. Nie chc� mie� z tym nic wsp�lnego!
Wiedzia�em, �e kiedy� dojdzie do czego� takiego, mo�esz zapyta� Barbie Jo, m�wi�em
jej o tym! Powiedzia�em jej, �e pewnego dnia zjawi� si� ludzie, kt�rzy b�d� zadawa�
pytania, ale nie my�la�em, �e w taki spos�b, przyk�adaj�c od razu luf� do g�owy!
- Przypuszczam, �e Barbie Jo to twoja �ona?
- Co� w tym rodzaju.
- W takim razie zacznijmy od tego, dlaczego oczekiwa�e� przybycia ludzi zadaj�cych
pytania. Moi zwierzchnicy bardzo chcieliby to wiedzie�.
Nie b�j si�, tobie nic si� nie stanie. Nikt si� tob� nie interesuje, przecie�
jeste� zwyczajnym stra�nikiem.
- W�a�nie, prosz� pana! - wykrzykn�� z ulg� przera�ony m�czyzna.
- Dlaczego wi�c powiedzia�e� Barbie Jo to, co powiedzia�e�? �e kiedy� zjawi� si� tu
ludzie, kt�rzy b�d� zadawa� pytania?
- Sam pan wie, tu si� dzieje tyle dziwnych rzeczy...
- O niczym nie wiem. Jakie rzeczy na przyk�ad?
- No, na przyk�ad ta wielka szycha, genera�. Jest bardzo wa�ny, prawda? Ma limuzyny
z Pentagonu, szofer�w, a nawet helikoptery, kiedy ich potrzebuje, no nie? Ta
posiad�o�� te� nale�y do niego, prawda?
- I co z tego?
- To, �e ten parszywy sier�ant rozkazuje mu, jakby genera� by� ch�opcem do
sprz�tania latryny, rozumie pan, co mam na my�li? A ta jego �ona z wielkimi cyckami
w og�le si� nie kryje z tym, �e chodzi z sier�antem. I co, mo�e to wszystko nie
jest dziwne, h�?
- Po prostu parszywe uk�ady rodzinne, ale to nie powinno nikogo obchodzi�. Dlaczego
kto� mia�by si� tu zjawi� i zadawa� pytania?
- A dlaczego pan tu jest? Na pewno my�la� pan, �e dzi� b�dzie spotka nie, no nie?
- Jakie spotkanie?
- No, go�cie w wielkich limuzynach z kierowcami, i tak dalej. Ot� po myli� si� pan.
Psy s� spuszczone, a to znaczy, �e nie b�dzie �adnego spotkania.
Bourne umilk� na chwil�, po czym zbli�y� si� do kierowcy.
- Porozmawiamy jeszcze w �rodku - powiedzia�, wskazuj�c na otwarty pojazd. - Masz
robi� wszystko, co ci ka��.
- Obieca� mi pan, �e si� st�d wydostan�!
- B�dziesz m�g� odej�� razem z tym drugim facetem. Czy bramy s� pod��czone do
systemu alarmowego?
- Nie, bo spuszczono psy. Gdyby zobaczy�y co� na drodze, zacz�yby skaka� i wszystko
by w��czy�y.
- Gdzie jest w��cznik alarmu?
- S� dwa, jeden u sier�anta, a drugi w domu. Mo�na go w��czy�, je�eli bramy s�
zamkni�te.
- Jedziemy.
- Dok�d?
- Chc� obejrze� wszystkie psy.
Dwadzie�cia jeden minut p�niej, kiedy pi�� pozosta�ych ps�w, pogr��onych w
narkotycznym �nie, le�a�o w swoich boksach, Bourne otworzy� bram� wjazdow� i
wypu�ci� obu stra�nik�w, przedtem wr�czaj�c ka�demu trzysta dolar�w.
- To rekompensata za pensj�, kt�rej nie zd��yli�cie odebra� - powiedzia�.
- A co z moim wozem? - zapyta� drugi stra�nik. - To nic specjalnego, ale
przynajmniej je�dzi. Przyjechali�my nim tutaj.
- Masz kluczyki?
- Tak, w kieszeni. Stoi zaraz za psiarni�.
- Zabierzesz go jutro.
- A czemu nie teraz?
- Narobiliby�cie za du�o ha�asu, a lada chwila powinni przyjecha� moi zwierzchnicy.
B�dzie dla was lepiej, je�li was tu nie zobacz�. Mo�ecie mi wierzy� na s�owo.
- Niech to szlag trafi! A nie m�wi�em ci, Jim- Bob? To przekl�te miejsce!
- Ale trzysta papier�w jest OK, Willie. Chod�, spr�bujemy zabra� si� stopem. Nie
jest jeszcze p�no, mo�e kto� si� zatrzyma... Hej, a kto zajmie si� psami, kiedy si�
obudz�? Musz� z samego rana troch� pobiega� i dosta� �arcie, bo rozerw� na strz�py
ka�dego, kto si� do nich zbli�y.
- Sier�ant nie mo�e tego zrobi�? Chyba zna si� na tym, prawda?
- Psy za nim nie przepadaj�, ale go s�uchaj� - odpar� Willie. - Najbardziej lubi�
�on� genera�a.
- A genera�?
- Szczy ze strachu w gacie na sam ich widok - poinformowa� go Jim- Bob.
- Dobrze wiedzie�. Znikajcie ju�, ale odejd�cie kawa�ek w tamtym kierunku, zanim
zaczniecie zatrzymywa� samochody. Moi szefowie przyjad� z przeciwnej strony.
- To najdziwaczniejsza noc w moim �yciu - powiedzia� drugi stra�nik, przypatruj�c
si� Jasonowi w bladym �wietle ksi�yca. - Wpada pan tu ubrany jak jaki� cholerny
terrorysta, ale m�wi i robi wszystko tak, jakby by� oficerem. Ca�y czas gada pan o
jakich� "zwierzchnikach", usypia psiaki i daje nam po trzy st�wy, �eby�my sobie
poszli... Nic z tego nie kapuj�!
- I nie musisz. Nie wydaje ci si�, �e gdybym by� terroryst�, to obaj ju� by�cie nie
�yli?
- On ma racj�, Jim- Bob. Zmywajmy si� st�d!
- A co mamy w razie czego m�wi�?
- Je�li kto� was zapyta, m�wcie prawd�. Opiszcie wszystko, co widzieli�cie, a na
ko�cu mo�ecie jeszcze doda�, �e spotkali�cie si� z Kobr�.
- O, Jezu... - j�kn�� Willie i obaj stra�nicy po�piesznie odeszli, nikn�c w
ciemno�ci.
Bourne zamkn�� za nimi bram� i wr�ci� do tr�jko�owego pojazdu z prze�wiadczeniem,
�e bez wzgl�du na to, co wydarzy si� w ci�gu najbli�szych kilku godzin,
spadkobiercy "Meduzy" zyskali kolejny pow�d do obaw. B�d� zadawa� przepe�nione
strachem pytania, lecz nie uzyskaj� �adnych odpowiedzi.
Zaj�� miejsce za kierownic�, wrzuci� bieg i ruszy� w kierunku samotnej chaty
stoj�cej przy szutrowej drodze, kt�ra bieg�a od asfaltowego podjazdu.
Sta� przy oknie, zagl�daj�c ostro�nie do �rodka. Wielki, oty�y sier�ant siedzia� w
sk�rzanym fotelu z nogami opartymi na otomanie i ogl�da� telewizj�. S�dz�c po
przyt�umionych d�wi�kach, jakie wydostawa�y si� na zewn�trz chaty, adiutant
genera�a �ledzi� transmisj� z meczu baseballowego. Jason przygl�da� si� uwa�nie
pokojowi; by� urz�dzony w wiejskim stylu, kolorystycznie utrzymany w odcieniach
br�zu i czerwieni - typowy letni domek odwiedzany wy��cznie przez m�czyzn. Nigdzie
jednak nie mo�na by�o dostrzec �adnej broni, nawet tradycyjnej, zabytkowej strzelby
nad kominkiem, nie m�wi�c ju� o s�u�bowym pistolecie kalibru 45 w kaburze
przytroczonej do pasa lub na stole w pobli�u fotela. Adiutant nie obawia� si� o
swoje bezpiecze�stwo i trudno by�o mu si� dziwi�. Posiad�o�� genera�a Normana
Swayne'a by�a doskonale strze�ona - ogrodzenie, pot�ne bramy, patrole i specjalnie
wytresowane, obronne psy. Bourne wpatrywa� si� przez szyb� w nalan�, siln� twarz
sier�anta. Jakie tajemnice kry�y si� w tej wielkiej g�owie? Wkr�tce si� o tym
przekona. Delta Jeden wydob�dzie je wszystkie, nawet gdyby musia� rozwali� t�
czaszk� na kawa�ki. Oderwa� si� od okna i okr��y� chat�; znalaz�szy si� przed
drzwiami, zastuka� dwukrotnie lew� r�k�. W prawej trzyma� pistolet dostarczony mu
przez Aleksandra Conklina, kr�la wszystkich potajemnych operacji.
- Otwarte, Rachelo! - rozleg� si� dono�ny, chrapliwy g�os.
Bourne nacisn�� klamk� i pchn�� drzwi. Otworzy�y si� powoli na o�cie�, a kiedy
dotkn�y �ciany, wszed� do �rodka.
- Bo�e! - wykrzykn�� sier�ant, zrywaj�c si� z trudem z fotela. - To ty! Jeste�
duchem! Przecie� ty nie �yjesz...!
- Wygl�da na to, �e si� mylisz - powiedzia� Delta Jeden. - Spr�buj jeszcze raz.
Nazywasz si� Flannagan, prawda? W�a�nie sobie przypomnia�em.
- Jeste� martwy! - wykrztusi� ponownie adiutant genera�a, wpatruj�c si� w Bourne'a
wyba�uszonymi ze strachu oczami. - Za�atwili ci� w Hongkongu... Zabili ci� w
Hongkongu cztery... nie, pi�� lat temu!
- Prowadzisz dziennik?
- Wiemy o tym... W ka�dym razie ja wiem...
- W takim razie musisz mie� znajomych na wysokich stanowiskach.
- Ty jeste� Bourne!
- Jak nowo narodzony.
- Nie wierz� ci!
- Lepiej uwierz, Flannagan. Przed chwil� u�y�e� s�owa "my"... W�a�nie o tym
porozmawiamy. O Kr�lowej W��w, �eby unikn�� jakichkolwiek nieporozumie�.
- To ty by�e� tym Kobr�, o kt�rym m�wi� Swayne! - O ile wiem, kobra r�wnie� jest
w�em.
- Nie rozumiem...
- Bo to bardzo skomplikowane.
- Przecie� jeste� jednym z nas!
- By�em. Potem pozbyli�cie si� mnie, a teraz w�lizn��em si� z powrotem. Sier�ant w
panice spojrza� na drzwi, potem na okna.
- Jak si� tu dosta�e�? Gdzie s� stra�nicy, psy...? Bo�e, gdzie oni s�?
- Psy zasn�y w swoich boksach, wi�c da�em stra�nikom wolne.
- Da�e�... Psy biegaj� po terenie!
- Ju� nie. Przekona�em je, �e powinny troch� odpocz��.
- A stra�nicy?
- Ich z kolei przekona�em, �eby sobie poszli. To, co dzisiaj si� tutaj dzieje,
uznali za jeszcze bardziej tajemnicze, ni� jest w rzeczywisto�ci.
- To znaczy co? Co chcesz zrobi�?
- Zdawa�o mi si�, �e ju� powiedzia�em. Po prostu troch� porozmawiamy, sier�ancie
Flannagan. Chc� si� dowiedzie�, co porabiaj� dawni towarzysze broni.
Przera�ony m�czyzna cofn�� si� o krok od fotela.
- To ty jeste� tym wariatem, Delt� Jeden, kt�remu odbi�a szajba i zacz�� dzia�a� na
w�asn� r�k�! - wychrypia� dono�nym szeptem. - Na w�asne oczy widzia�em zdj�cie...
Le�a�e� na stole, prze�cierad�o by�o ca�e we krwi, mia�e� szeroko otwarte oczy i
dziury po kulach w czole i gardle. Zapytali mnie, kim jeste�, a ja powiedzia�em:
"To Delta, Delta Jeden z tajnego oddzia�u". Oni na to: "Nie, to jest Jason Bourne,
morderca", wi�c im odpowiedzia�em: "W takim razie to by� ten sam cz�owiek, bo to na
pewno jest Delta, zna�em go". Podzi�kowali mi wtedy, kazali odej�� i do��czy� do
pozosta�ych.
- Kim byli ci "oni"?
- Ludzie z Langley. Ten, kt�ry najwi�cej gada�, utyka� na jedn� nog� i mia� lask�.
- A pozostali, do kt�rych mia�e� do��czy�?
- Mniej wi�cej trzydziestu weteran�w z Sajgonu.
- Z Dow�dztwa Sajgonu?
- Tak.
- Ci, kt�rzy pracowali z nami, "nielegalnymi"?
- W wi�kszo�ci tak.
- Kiedy to by�o?
- Bo�e, przecie� ci powiedzia�em! - wykrzykn�� przera�ony adiutant. - Cztery albo
pi�� lat temu! Widzia�em t� fotografi�! By�e� martwy!
- Jedna, jedyna fotografia... - powiedzia� cicho Bourne, przypatruj�c si� uwa�nie
sier�antowi. - Masz bardzo dobr� pami��.
- Kiedy� przy�o�y�e� mi pistolet do g�owy. W ci�gu trzydziestu trzech lat, dw�ch
wojen i dwunastu wojskowych operacji nikt inny tego nie zrobi�, tylko ty... Tak,
mam dobr� pami��.
- My�l�, �e ci� rozumiem.
- A ja nie! Nic, kompletnie nic z tego nie rozumiem! Przecie� ci� zabili!
- Ty tak twierdzisz, ale wygl�da na to, �e si� mylisz. A mo�e nie? Mo�e jestem
tylko upiorem, kt�ry przyszed� dr�czy� ci� po dwudziestu latach oszustw?
- Co ty pieprzysz, do cholery?
- St�j w miejscu!
- Przecie� stoj�!
Nagle gdzie� daleko rozleg� si� wyra�ny huk wystrza�u. Jason odwr�ci� si�
raptownie... Wiedziony instynktem nie zatrzyma� si�, tylko kontynuowa� ruch, a�
obr�ci� si� o trzysta sze��dziesi�t stopni. Olbrzymi sier�ant rzuci� si� na niego i
si�ga� ju� niemal r�kami do jego ramion, kiedy Bourne odskoczy� w bok, uderzaj�c
jednocze�nie stop� w nerk�, a kolb� pistoletu w kark m�czyzny. Flannagan run�� z
�oskotem na pod�og�, a Jason og�uszy� go ciosem w g�ow�.
Cisz� przerwa� histeryczny krzyk kobiety biegn�cej w kierunku szeroko otwartych
drzwi chaty. W kilka sekund potem do pokoju wpad�a �ona genera�a Swayne'a;
ujrzawszy niespodziewany widok, zatrzyma�a si� raptownie i chwyci�a oparcia
najbli�szego krzes�a, lecz nie uczyni�a nic, by ukry� �ciskaj�c� j� za gard�o
panik�.
- Nie �yje! - krzykn�a rozpaczliwie i przewracaj�c krzes�o, pad�a na pod�og� obok
swego kochanka. - Zastrzeli� si�, Eddie! Och, m�j Bo�e, on si� zastrzeli�!
Jason Bourne wyprostowa� si� i podszed� do drzwi chaty kryj�cej w swoim wn�trzu tak
wiele tajemnic. Zamkn�� je, nie spuszczaj�c wzroku z dwojga wi�ni�w. Kobieta
p�aka�a, szlochaj�c spazmatycznie, ale nie by�y to �zy b�lu, tylko strachu.
Sier�ant zamruga� powiekami, potrz�sn�� pot�n� g�ow� i uni�s� j� z pod�ogi. Uczucie
maluj�ce si� na jego twarzy mo�na by�o okre�li� jako mieszanin� w�ciek�o�ci i
zdumienia.
Rozdzia� 11
Niczego nie dotykajcie - poleci� Bourne, kiedy wszed� za Flannaganem i Rachel�
Swayne do obwieszonego fotografiami gabinetu genera�a. Ujrzawszy pozbawione niemal
po�owy czaszki cia�o m�a odchylone do ty�u w stoj�cym za biurkiem fotelu, pani
Swayne osun�a si� na kolana i skuli�a, jakby chwyci�y j� torsje. Sier�ant uj�� j�
pod rami� i pom�g� wsta�, wpatruj�c si� z niedowierzaniem w zmasakrowane zw�oki
swego dow�dcy.
- Zwariowany sukinsyn... - wyszepta� ledwo s�yszalnie. Przez chwil� sta� bez ruchu,
zaciskaj�c rytmicznie pot�ne szcz�ki, po czym rykn�� na ca�y g�os: - Ty cholerny
skurwysynu! Co ci odbi�o? Co teraz mamy robi�?
- Zawiadomi� policj�, sier�ancie - podpowiedzia� mu Bourne.
- Co takiego? - wykrzykn�� adiutant, odwracaj�c si� w jego stron�.
- Nie! - �ona genera�a wyprostowa�a si� raptownie. - Nie wolno nam!
- Wydaje mi si�, �e nie macie wyboru. Przecie� �adne z was go nie zabi�o.
Prawdopodobnie doprowadzili�cie go do tego, ale go nie zabili�cie.
- O czym ty m�wisz, do cholery? - zapyta� podejrzliwie Flannagan.
- Chyba lepsza b�dzie paskudna, cho� w gruncie rzeczy zwyczajna rodzinna tragedia
ni� zakrojone na szerok� skal� �ledztwo, nie uwa�asz? Przypuszczam, �e wasz, hmm...
zwi�zek nie stanowi� dla nikogo tajemnicy?
- Nasz zwi�zek nic go nie obchodzi�, i to r�wnie� nie stanowi�o tajemnicy.
- Zach�ca� nas przy ka�dej okazji - uzupe�ni�a Rachela Swayne, wyg�adzaj�c
sukienk�. Zdumiewaj�co szybko odzyskiwa�a panowanie nad sob�. Cho� m�wi�a do
Bourne'a, nie spuszcza�a wzroku ze swego kochanka. - Bez przerwy pcha� nas ku
sobie... Bo�e, czy musimy tu sta�? Mimo wszystko by�am z tym cz�owiekiem przez
dwadzie�cia sze�� lat! Mam nadziej�, �e pan mnie rozumie... To dla mnie okropne!
- Musimy porozmawia� - odpar� Bourne.
- Ale nie tutaj, bardzo prosz�. Chod�my do salonu, jest po drugiej stronie holu.
Pani Swayne, ju� zupe�nie opanowana, wysz�a z gabinetu m�a. Jego adiutant ruszy� za
ni�, rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na zbryzgane krwi� cia�o.
- Sta�cie w holu tak, �ebym was ca�y czas widzia�! - zawo�a� Jason i podszed� do
biurka. Przypatrywa� si� uwa�nie temu, co widzia� genera� Swayne w ostatnich
chwilach swego �ycia. Mia� wra�enie, �e co� jest nie tak, jak by� powinno. Po
prawej stronie du�ej zielonej suszki le�a� notatnik z wyt�oczonym u g�ry ka�dej
strony symbolem Pentagonu i nazwiskiem w�a�ciciela, a obok niego z�oty d�ugopis z
wystaj�c� ko�c�wk� wk�adu, jakby od�o�ony na chwil� przez kogo� zaj�tego pisaniem.
Bourne nachyli� si� nad biurkiem, czuj�c w nozdrzach ostry zapach prochu i
osmalonego cia�a, i przyjrza� si� notatnikowi. By� pusty, ale Jason mimo to wydar�
kilka wierzchnich kartek, zwin�� je i schowa� do kieszeni spodni. Cofn�� si� o
krok, lecz w dalszym ci�gu co� nie dawa�o mu spokoju. Co to mog�o by�? Rozejrza�
si� po wn�trzu gabinetu, ale w tej samej chwili w drzwiach pojawi� si� sier�ant
Flannagan.
- Co robisz? - zapyta� podejrzliwie. - Czekamy na ciebie.
- Twoja przyjaci�ka mia�a opory przed pozostaniem tu, ale ja ich nie mam. Nie mog�
sobie na to pozwoli�. Zbyt wielu rzeczy musz� si� dowiedzie�.
- Kaza�e� nam niczego nie dotyka�.
- Szukanie to nie dotykanie, sier�ancie. Chyba �e si� co� zabierze, ale wtedy nikt
nie wie, �e si� czego� dotyka�o, bo tego ju� po prostu nie ma.
Bourne podszed� nagle do ozdobnego stolika do kawy o mosi�nym blacie, jednego z
tych, jakie mo�na zobaczy� niemal na ka�dym bazarze w Indiach i na Bliskim
Wschodzie. By� ustawiony mi�dzy dwoma fotelami, przed niewielkim kominkiem. Na
blacie, blisko kraw�dzi, sta�a popielniczka cz�ciowo wype�niona niedopa�kami
papieros�w. Jason wzi�� j� do r�ki i odwr�ci� si� do Flannagana.
- Na przyk�ad ta popielniczka, sier�ancie. Dotkn��em jej i teraz s� na niej moje
odciski palc�w, ale nikt si� o tym nie dowie, poniewa� j� zabior�.
- Dlaczego?
- Dlatego, �e co� wyczuwam... Naprawd� wyczuwam, nosem, nie �adnym sz�stym zmys�em.
- O czym ty gadasz, do diab�a?
- O papierosowym dymie. Czu� go w powietrzu znacznie d�u�ej, ni� ci si� wydaje.
Powie ci to ka�dy, kto pr�bowa� rzuci� palenie tyle razy co ja.
- I co z tego?
- Na fazie porozmawiajmy z �on� genera�a. Wszyscy musimy porozmawia�. Chod�,
Flannagan, urz�dzimy sobie ma�y teleturniej.
- Jeste� taki odwa�ny, bo masz spluw� w kieszeni, co?
- Ruszaj, sier�ancie!
Rachela Swayne odrzuci�a do ty�u d�ugie czarne w�osy i znieruchomia�a w fotelu,
wpatruj�c si� w Bourne'a szeroko otwartymi, nieprzyjaznymi oczami.
- Pan mnie obra�a - powiedzia�a z godno�ci�.
- Mo�liwe - zgodzi� si� Jason, kiwaj�c g�ow� - ale tak si� sk�ada, �e mam racj�. W
popielniczce jest pi�� niedopa�k�w, a na ka�dym wida� �lady szminki. - Bourne
usiad� naprzeciwko kobiety i postawi� popielniczk� na ma�ym stoliku. - By�a pani
tam, kiedy wsadzi� sobie luf� do ust i poci�gn�� za cyngiel. Mo�e nie przypuszcza�a
pani, �e si� na to zdob�dzie, uzna�a to pani by� mo�e za jego kolejne histeryczne
przedstawienie... W ka�dym razie nie zrobi�a pani nic, �eby go powstrzyma�. Zreszt�
dlaczego mia�aby pani cokolwiek robi�? Dla pani i Eddiego stanowi�o to rozs�dne,
logiczne rozwi�zanie.
- Jak pan �mie!
- Szczerze m�wi�c, pani Swayne, nie powinna pani u�ywa� takich wyra�e�. Nie pasuj�
do pani, podobnie jak stwierdzenia w rodzaju: "Pan mnie obra�a"... Na�laduje pani
innych ludzi, by� mo�e zamo�nych, pr�nych klient�w obs�ugiwanych wiele lat temu na
Hawajach przez m�od� fryzjerk�...
- To bezczelno��!
- Rachelo, o�miesza si� pani. Prosz� sobie darowa� tego rodzaju uwagi. Wygl�da to
tak, jakby pokoj�wka pr�bowa�a odegra� rol� kr�lowej i pos�a� mnie na szafot.
- Odpieprz si� od niej! - warkn�� Flannagan, staj�c przy kobiecie. - Masz bro�, ale
nie musisz tego robi�! Zawsze by�a porz�dn� kobiet�, cho� pluli na ni� ci wszyscy
pokraczni arty�ci z miasta.
- Jak�e �mieli? Przecie� by�a �on� genera�a, pani� tej posiad�o�ci, czy� nie tak?
- Wykorzystywali j�...
- �miali si� ze mnie, zawsze si� ze mnie �miali, panie Delta! - wykrzykn�a Rachela
Swayne, zaciskaj�c d�onie na por�czach fotela. - Kiedy sko�czy�y im si� inne
tematy, natychmiast brali mnie na j�zyki! Jak pan by si� czu� w roli specjalnego
deseru podsuwanego go�ciom po przek�skach i drinkach?
- Nie wydaje mi si�, �ebym by� zachwycony. Niewykluczone nawet, �e bym odm�wi�.
- Nie mog�am! On mnie zmusza�!
- Nikt nie mo�e kogo� zmusi� do czego� takiego.
- Oczywi�cie, �e mo�e, panie Delta - odpar�a �ona genera�a, pochylaj�c si� w
fotelu. Jej pe�ne piersi napar�y na cienki materia� bluzki, a d�ugie w�osy
przesun�y si� do przodu, cz�ciowo zas�aniaj�c troch� ju� postarza��, ale nadal
delikatn� i zmys�ow� twarz. - Prosz� sobie wyobrazi� dziewczyn� z zag��bia
w�glowego w Wirginii Zachodniej, kt�ra sko�czy�a podstaw�wk�, kiedy w�a�nie zacz�li
zamyka� wszystkie kopalnie i ludzie nie mieli co �re�... przepraszam, je��. Trzeba
wtedy zabiera�, co si� da, i ucieka�, i w�a�nie to zrobi�am. R�n�li mnie wszyscy,
od Antiguy po Honolulu, ale w ko�cu dotar�am tam, gdzie chcia�am, na
uczy�am si� zawodu, a potem pozna�am Wspania�ego Ch�opca i wysz�am za niego za m��,
ale nigdy nie mia�am �adnych z�udze�, szczeg�lnie od chwili, kiedy on wr�ci� z
Wietnamu. Wie pan, co mam na my�li?
- Nie jestem pewien, pani Swayne.
- Nie musisz mu niczego m�wi�! - rykn�� Flannagan.
- Aleja chc�, Eddie! Mam ju� dosy� tego ca�ego g�wna!
- Tylko uwa�aj, co m�wisz!
- Chodzi o to, panie Delta, �e ja w�a�ciwie nic nie wiem, ale potrafi� kojarzy�
fakty.
- Natychmiast przesta�, Rachelo! - wrzasn�� adiutant martwego genera�a.
- Odpieprz si�, Eddie! Ty te� nie jeste� geniuszem. Ten cz�owiek mo�e nam pom�c...
- Ma pani ca�kowit� racj�, pani Swayne - powiedzia� Jason.
- Wie pan, czym jest w rzeczywisto�ci to miejsce?
- Zamknij si�! - rykn�� Flannagan i ruszy� w jej kierunku, ale natychmiast
zatrzyma� si� jak wryty, powietrze rozdar� bowiem og�uszaj�cy huk i w pod�og� tu�
przed jego stopami wry� si� pocisk wystrzelony z pistoletu Bourne'a.
Kobieta krzykn�a przera�liwie.
- A wi�c, czym jest to miejsce, pani Swayne? - zapyta� Jason.
- Przesta�! - sier�ant ponownie nie dopu�ci� jej do g�osu, lecz tym razem nie by�
to rozkaz, a raczej pro�ba silnego m�czyzny. Spojrza� na �on� genera�a, a potem
przeni�s� wzrok na Jasona. - Pos�uchaj, Delta, Bourne, czy kim tam jeste�. Rachela
ma racj�. Mo�esz nam pom�c wydosta� si� st�d, bo nie mamy po co tu zosta�, wi�c co
masz nam do zaproponowania?
- Za co?
- Przypu��my, �e powiemy ci wszystko, co wiemy o tym miejscu... A ja dorzuc�
informacj�, gdzie mo�esz znale�� jeszcze wi�cej. W jaki spos�b m�g�by� nam pom�c?
Zale�y nam na tym, �eby dosta� si� na Hawaje, nie daj�c si� przyskrzyni� i nie
trafiaj�c na pierwsze strony gazet.
- Masz spore wymagania, sier�ancie.
- Do cholery, przecie� sam powiedzia�e�, �e �adne z nas go nie zabi�o!
- Zgadza si�, cho� w gruncie rzeczy nic mnie to nie obchodzi. Mam wa�niejsze sprawy
na g�owie.
- Na przyk�ad ustalenie, co porabiaj� "starzy towarzysze broni"?
- Chocia�by.
- Nie rozumiem, co...
- Nie musisz.
- Przecie� ty nie �yjesz! - wybuchn�� Flannagan. - Delta Jeden i Bourne to ten sam
cz�owiek, a Bourne zgin��. CIA udowodni�a to ponad wszelk� w�tpliwo��!
- Jednak �yj�, sier�ancie, i to wszystko, co powiniene� wiedzie�. Jeszcze mo�e
tylko tyle, �e dzia�am na w�asn� r�k�. Mog� w ka�dej chwili poprosi� kilka os�b o
sp�at� pewnych d�ug�w, ale poza tym jestem zupe�nie sam. Potrzebuj� informacji, i
to szybko!
Flannagan pokiwa� g�ow� w zamy�leniu.
- Kto wie, mo�e b�d� potrafi� ci pom�c bardziej ni� ktokolwiek inny... - mrukn��. -
Otrzyma�em zadanie, dzi�ki czemu dowiedzia�em si� rzeczy, o kt�rych w normalnych
warunkach kto� taki jak ja nie mia�by nawet poj�cia.
- To brzmi jak pierwsze s�owa spowiedzi agenta tajnych s�u�b, sier�ancie. Na czym
polega�o to specjalne zadanie?
- By�em piel�gniarzem. Dwa lata temu Norman zacz�� si� sypa�. Pilnowa�em go, a
gdybym nie m�g� da� sobie rady, mia�em zadzwoni� pod pewien numer w Nowym Jorku.
- Zapewne �w numer jest cz�ci� pomocy, jakiej mia�by� mi udzieli�?
- Owszem, na wszelki wypadek zapisa�em tak�e numery rejestracyjne kilku
samochod�w...
- Na wypadek, gdyby kto� zdecydowa�, �e twoje us�ugi jako piel�gniarza nie s� ju�
potrzebne?
- Co� w tym rodzaju. Te fiuty nigdy nas nie lubi�y: Norman tego nie widzia�, ale ja
tak.
- Nas? To znaczy ciebie, Racheli i Swayne'a?
- Nas, w mundurach. Patrzyli na nas z g�ry, jakby�my byli kup� nie zb�dnych �mieci.
Mieli racj� co do tej niezb�dno�ci. Potrzebowali Normana. Po cichu pluli na niego,
ale go potrzebowali.
"�o�nierzyki nie dadz� sobie z tym rady". Albert Armbruster, przewodnicz�cy
Federalnej Komisji Handlu. Cywilni spadkobiercy "Meduzy".
- S�dz�c z tego, co powiedzia�e� o zapisanych numerach rejestracyjnych samochod�w,
nie bra�e� udzia�u w spotkaniach, kt�re si� tutaj odbywa�y?
- Czy pan zwariowa�? - parskn�a Rachela Swayne, we w�a�ciwy sobie spos�b
odpowiadaj�c na pytanie Jasona. - Zawsze, kiedy to by�o powa�ne spotkanie, a nie
jaka� zwyk�a popijawa, Norm kaza� mi zosta� na g�rze albo i�� do Eddiego i
poogl�da� telewizj�. Eddie mia� wtedy zakaz wychodzenia z chaty. Nie byli�my
wystarczaj�co dobrzy, �eby zobaczyli nas jego pieprze ni przyjaciele! Tak by�o od
lat... M�wi�am ju�, �e on dos�ownie pcha� nas jedno ku drugiemu.
- Wydaje mi si�, �e zaczynam rozumie�. Ale jak w takim razie uda�o ci si� zdoby� te
numery, sier�ancie, skoro nie mog�e� opuszcza� swojej kwatery?
- Nie ja je zdoby�em, tylko moi stra�nicy. Powiedzia�em im, �e to w celu
sprawdzenia zabezpiecze�. �aden nawet si� nie zdziwi�.
- Aha. Powiedzia�e�, �e jaki� czas temu Swayne "zacz�� si� sypa�". Jak to
wygl�da�o?
- Tak jak dzisiaj. Kiedy zdarzy�o si� co� niespodziewanego, nie potrafi� podj��
�adnej decyzji. Je�li mia�o to chocia� najmniejszy zwi�zek z Kr�low� W��w, pr�bowa�
schowa� g�ow� w piasek i wszystko przeczeka�.
- W�a�nie, co zdarzy�o si� dzisiaj? Widzia�em, �e si� sprzeczali�cie. Wygl�da�o to
tak, jakby sier�ant wydawa� genera�owi rozkazy.
- Bo tak by�o. Norman wpad� w panik� z twojego powodu... Z powodu faceta o
pseudonimie Kobra, kt�ry zacz�� grzeba� w brudach sprzed dwudziestu lat, z Sajgonu.
Chcia�, �ebym z nim by�, kiedy si� zjawisz, ale ja kaza�em mu si� odpieprzy�.
Powiedzia�em mu, �e to szale�stwo i �e musia�bym by� wariatem, �eby co� takiego
zrobi�.
- Dlaczego? Czemu adiutant mia�by nie towarzyszy� swemu dow�dcy?
- Z tego samego powodu, z kt�rego nie zaprasza si� podoficer�w na obrady sztabu,
gdzie genera�owie decyduj� o planach strategicznych. To s� r�ne szczeble i tego si�
nie robi.
- Znaczy to mniej wi�cej tyle, �e nie chcia�e� wszystkiego wiedzie�.
- Zgadza si�.
- Ale przecie� wtedy, dwadzie�cia lat temu, ty te� nale�a�e� do "Meduzy"! Dalej do
niej nale�ysz, do stu diab��w!
- Na innych zasadach, Delta. Sprz�tam po nich, a oni si� o mnie troszcz�, ale
jestem tylko zamiataczem w mundurze i mam do wyboru dwie mo�liwo�ci: albo z
grzecznie zamkni�t� bu�k� przejd� na spokojn� emerytur�, albo wyl�duj� w kostnicy w
foliowym worku. Sprawa jest wyj�tkowo jasna: nie jestem nie do zast�pienia.
Bourne ca�y czas nie spuszcza� sier�anta z oka, dzi�ki czemu zauwa�y� rzucane przez
niego na �on� Swayne'a spojrzenia, szukaj�ce poparcia czy te� wyra�nie nakazuj�ce
jej milczenie. Je�li pot�nie zbudowany podoficer nie m�wi� prawdy, to by� bardzo
dobrym aktorem.
- W takim razie wydaje mi si�, �e jest znakomita okazja, by przy�pieszy� odej�cie
na emerytur�, sier�ancie - powiedzia� Jason. - Mog� to za�atwi�. Znikniesz bez
�ladu z grzecznie zamkni�t� bu�k� i z zap�at� za wieloletnie pilne sprz�tanie.
Zaufany adiutant genera�a prosi po niemal trzydziestu latach s�u�by o pozwolenie
przej�cia na emerytur�, wstrz��ni�ty tragiczn� �mierci� swego zwierzchnika... Nikt
nie b�dzie niczego podejrzewa�. Tak si� przedstawia moja propozycja.
Flannagan ponownie zerkn�� na Rachel� Swayne, kt�ra gwa�townie skin�a g�ow� i
spojrza�a Bourne'owi prosto w oczy.
- Jakie mamy gwarancje, �e uda nam si� spakowa� i spokojnie wyjecha�? - zapyta�a.
- A czy sier�ant Flannagan nie b�dzie przedtem musia� za�atwi� kilku formalno�ci?
- Norman podpisa� mi wszystkie papiery p�tora roku temu - wtr�ci� si� adiutant. -
Oficjalnie mia�em przydzia� do jego biura w Pentagonie, ze skierowaniem do
prywatnej rezydencji. Wystarczy, �ebym wstawi� dat�, z�o�y� podpis i wys�a� im to
poczt�, oczywi�cie ze zwrotnym adresem, kt�ry te� ju� mamy.
- I to wszystko?
- No, jeszcze mo�e trzy lub cztery rozmowy telefoniczne. Prawnik Normana, �eby si�
tu wszystkim zaj��, opiekun dla ps�w, dyspozytor kolumny transportowej Pentagonu,
Nowy Jork, a potem ju� tylko lotnisko Dulles.
- Musieli�cie o tym my�le� ju� od bardzo dawna, mo�e nawet od lat...
- Nawet je�eli, to co z tego? - �ona genera�a Swayne'a wzruszy�a ramionami. - Jak
to si� m�wi, nic nas tu nie wi�za�o.
- Zanim z�o�� podpis i wykonam te rozmowy, musz� mie� pewno��, �e nic nam si� nie
stanie - wtr�ci� si� Flannagan.
- Czyli �adnej policji, �adnych dziennikarzy, niczego, co pozwoli�oby skojarzy� was
z dzisiejszym wieczorem, tak?
- Sam powiedzia�e�, �e to spore wymagania. Jak powa�ne s� d�ugi, na kt�re chcesz
si� powo�a�?
- Po prostu was tu nie by�o... - wycedzi� w zamy�leniu Bourne, spogl�daj�c na
le��ce w popielniczce niedopa�ki papieros�w z wyra�nymi �ladami szminki. Po chwili
przeni�s� wzrok na adiutanta genera�a. - Niczego nie dotykali�cie, wi�c nie ma
�adnych dowod�w na to, �e tu si� kr�cili�cie. Wystarczy wam kilka godzin?
- Nawet trzydzie�ci minut, panie Delta - odpar�a Rachela.
- Dobry Bo�e, przecie� obydwoje tu mieszkali�cie, prowadzili�cie normalne �ycie...
- Nie chcemy od tego �ycia nic opr�cz tego, co ju� mamy - oznajmi�a kategorycznie
pani Swayne.
- Ta posiad�o�� nale�y chyba teraz do pani?
- Jak cholera. Zapisa� j� jakiej� fundacji, prawnik wie jakiej. Zawiadomi mnie, co
dostan�, je�li w og�le cokolwiek dostan�. Na razie chc� si� st�d jak najszybciej
wydosta�. Obydwoje tego chcemy.
Jason przez d�u�sz� chwil� przygl�da� si� w milczeniu niezwyk�ej parze.
- W takim razie nic was nie zatrzymuje - powiedzia� wreszcie.
- Jakie mamy na to gwarancje? - zapyta� Flannagan, robi�c krok naprz�d.
- Przyznam, �e to wymaga z waszej strony okazania odrobiny zaufania, ale mo�ecie mi
wierzy�: wiem, co m�wi�. Oczywi�cie, nikt wam nie zabrania tutaj zosta�. Za��my, �e
jako� pozb�dziecie si� cia�a. Ale to nie rozwi��e sprawy. Genera� ani jutro, ani
pojutrze nie pojawi si� w Arlington. Pr�dzej czy p�niej zjawi si� tu kto�, �eby
sprawdzi�, co si� sta�o. Zaczn� si� pytania, dochodzenia, poszukiwania, a w prasie
i telewizji a� si� b�dzie roi�o od plotek i domys��w. W kr�tkim czasie wasz zwi�zek
wyjdzie na jaw - do diab�a, wiedzieli o nim nawet stra�nicy! - a kiedy dziennikarze
dopadn� takiego k�ska, to ju� go nie wypuszcz�... Tego w�a�nie chcecie? Nie boicie
si�, �e konsekwencj� b�d� foliowe worki w kostnicy, o kt�rych wspomnia�e�?
M�czyzna i kobieta wymienili spojrzenia.
- On ma racj�, Eddie - powiedzia�a wreszcie �ona genera�a. - Z nim mamy jak��
szans�, bez niego - �adnej.
- To brzmi zbyt pi�knie, �eby mog�o by� prawdziwe - warkn�� Flannagan i obejrza�
si� nerwowo w kierunku drzwi. - Jak zdo�asz wszystko zorganizowa�?
- To moja sprawa - odpar� spokojnie Bourne. - Podaj mi wszystkie numery telefon�w,
a potem zadzwo� do Nowego Jorku. Na twoim miejscu zrobi�bym to jednak dopiero z
Hawaj�w albo z jakiej� innej wyspy, na kt�rej wyl�dujecie.
- Chyba oszala�e�! Rusz� za nami natychmiast, gdy sprawa wyjdzie na jaw. B�d�
chcieli dowiedzie� si� wszystkiego.
- Je�li powiesz im prawd�, a raczej nieco zmodyfikowan� wersj� prawdy, z pewno�ci�
otrzymasz nawet pochwa��.
- Jeste� kompletny �wir!
- Nie by�em �wirem w Wietnamie, sier�ancie, ani w Hongkongu, i na pewno nie jestem
nim teraz... Wraz z pani� Swayne przyjechali�cie do domu, zobaczyli�cie, co si�
sta�o, i natychmiast wyjechali�cie, �eby unikn�� pyta�. Nieboszczycy nie m�wi�,
dzi�ki czemu bardzo trudno przy�apa� ich na k�amstwie. Wstaw dat� wcze�niejsz� o
jeden dzie�, wy�lij poczt� papiery, a reszt� pozostaw mnie.
- Nie wiem, czy...
- Nie masz wyboru, sier�ancie! - Jason podni�s� si� z fotela. - A ja nie mam ochoty
traci� wi�cej czasu. Je�eli chcecie, mog� st�d i��, a wy sami sobie wszystko
przygotujecie. - Ruszy� ku drzwiom.
- Eddie, zatrzymaj go! Musimy zrobi�, co m�wi, musimy zaryzykowa�! Je�li tego nie
zrobimy, zginiemy, i ty dobrze o tym wiesz!
- Ju� dobrze, dobrze... Uspok�j si�, Delta. Przyjmujemy tw�j plan. Jason zatrzyma�
si� i odwr�ci� w jego kierunku.
- Ca�y plan, sier�ancie, od A do Z.
- W porz�dku.
- Po pierwsze, p�jdziemy we dw�ch do twojej kwatery, a pani Swayne w tym czasie
spakuje swoje rzeczy. Podasz mi wszystko, co wiesz: telefony, numery rejestracyjne,
nazwiska... Wszystko, czego za��dam. Zgoda?
- OK.
- W takim razie, chod�my. Aha, pani Swayne... Wiem, �e z pewno�ci� jest tu wiele
rzeczy, kt�re chcia�aby pani ze sob� zabra�, ale...
- Mo�e pan by� spokojny, panie Delta. Nie lubi� wspomnie�. To, na czym mi naprawd�
zale�a�o, ju� dawno st�d wys�a�am. Wszystko czeka na nas kilka tysi�cy mil st�d.
- Widz�, �e naprawd� byli�cie dobrze przygotowani.
- Co w tym dziwnego? Wiedzieli�my, �e taka chwila pr�dzej czy p�niej musi nadej��.
- Rachela min�a m�czyzn i szybkim krokiem wysz�a do holu. Przy schodach
prowadz�cych na pi�tro zatrzyma�a si� raptownie, wr�ci�a i dotkn�a delikatnie
d�oni� policzka sier�anta.
- Hej, Eddie... - powiedzia�a cicho, wpatruj�c si� w niego b�yszcz�cy mi oczami. -
To si� wreszcie sta�o! B�dziemy teraz �y�, Eddie! Wiesz, o czym m�wi�?
- Tak, wiem.
Szli we dw�ch w kierunku chaty.
- Ja naprawd� nie mam zbyt wiele czasu, sier�ancie - odezwa� si� Bourne. - Mo�esz
zacz�� ju� teraz. Co chcia�e� mi powiedzie� o tej posiad�o�ci?
- Jeste� przygotowany?
- Co to ma znaczy�? Oczywi�cie, �e jestem.
Okaza�o si� jednak, �e nie by�, zatrzyma� si� bowiem jak wryty, kiedy us�ysza�
s�owa Flannagana.
- Zacznijmy od tego, �e w rzeczywisto�ci to jest cmentarz.
Aleks Conklin siedzia� bez ruchu za biurkiem, �ciskaj�c s�uchawk� w d�oni,
niezdolny zmusi� si� do jakiej� racjonalnej reakcji na podawane mu przez Bourne'a
rewelacje.
- Nie wierz�! - wykrztusi� wreszcie z najwy�szym trudem.
- W co?
- Nie wiem... Chyba we wszystko. A przede wszystkim w ten cmentarz. Wygl�da na to,
�e jednak b�d� musia�, co?
- Nie wierzy�e� te� w Londyn, Bruksel�, dow�dc� Sz�stej Floty i klucznika z
Langley. Ja po prostu doda�em tylko kilka nowych pozycji do listy. Jak tylko ich
wszystkich zidentyfikujemy, b�dziemy mogli przyst�pi� do dzia�ania.
- Musisz zacz�� jeszcze raz od pocz�tku, bo w g�owie mi si� kr�ci. Telefon w Nowym
Jorku, numery rejestracyjne...
- Przede wszystkim cia�o, Aleks, a zaraz potem Flannagan i �ona genera�a! S� ju� w
drodze. Zawar�em z nimi umow�, a ty musisz mi pom�c jej dotrzyma�.
- Tak po prostu? Swayne pope�nia samob�jstwo, a my machamy chusteczkami na
po�egnanie ludziom, kt�rzy mogliby co� na ten temat powiedzie�? To jeszcze wi�ksze
wariactwo od tego, kt�rym mnie przed chwil� uraczy�e�!
- Nie mamy czasu na to, �eby teraz renegocjowa� zasady gry. Poza tym oni i tak nie
mogliby nam odpowiedzie� na wi�cej pyta�.
- Wyra�asz si� niezwykle jasno.
- Zr�b to. Pozw�l im odlecie�. Mog� nam si� jeszcze przyda�. Conklin westchn��,
najwyra�niej nie mog�c podj�� decyzji.
- Jeste� pewien? To bardzo skomplikowana sprawa.
- Zr�b to, na lito�� bosk�! Nic mnie nie obchodz� wszystkie komplikacje, naruszenia
prawa czy manipulacje, jakie jeste� w stanie sobie wymy�li�, Chodzi mi tylko o
Carlosa! W�a�nie tkamy sie�, w kt�r� on wpadnie... Ja go po niej wci�gn�!
- Ju� dobrze, dobrze... W Falls Church mieszka pewien lekarz, z kt�rego us�ug ju�
kiedy� korzystali�my. Zawiadomi� go, a on ju� b�dzie wiedzia�, co robi�.
- W porz�dku. - Umys� Bourne'a pracowa� na najwy�szych obrotach. - A teraz w��cz
magnetofon. Podam ci wszystko, co mi powiedzia� Flannagan.
- Tylko po�piesz si�, bo mam jeszcze mas� roboty.
- Mo�esz zaczyna�, Delta Jeden.
Jason m�wi� szybko i wyra�nie, aby unikn�� ewentualnych niejasno�ci przy
przes�uchiwaniu ta�my, nie spuszczaj�c oczu z listy, jak� sporz�dzi� w kwaterze
Flannagana. Znajdowa�y si� na niej nazwiska siedmiu go�ci najcz�ciej bywaj�cych na
przyj�ciach u genera�a; Bourne nie mia� �adnej pewno�ci, czy zapisa� je prawid�owo,
ale ka�demu towarzyszy�a kr�tka charakterystyka nosz�cego je cz�owieka. Opr�cz tego
lista zawiera�a numery rejestracyjne samochod�w, kt�rymi przyje�d�ali do
posiad�o�ci uczestnicy odbywaj�cych si� dwa razy w miesi�cu spotka�, numery
telefon�w prawnika Swayne'a, stra�nik�w, opiekuna ps�w, dyspozytora kolumny
transportowej Pentagonu, a wreszcie zastrze�ony numer telefonu w Nowym Jorku;
informacje odbiera� automat zg�oszeniowy.
- To jest dla nas w tej chwili najwa�niejsze, Aleks.
- Ustalimy miejsce, nie ma obawy - odpar� Conklin. - Zadzwoni� do psiarczyk�w i
porozmawiam z nimi po pentago�sku. Powiem, �e genera� wyjecha� z nag��, nie
cierpi�c� zw�oki misj� i prosi�, �eby z samego rana zaopiekowano si� psami. Za
podw�jn� op�at�, ma si� rozumie�... Numery rejestracyjne to pestka. Casset ustali
w�a�cicieli za pomoc� komputer�w bez wiedzy DeSole'a.
- A co ze Swayne'em? Przez jaki� czas musimy utrzyma� samob�jstwo w tajemnicy.
- Jak d�ugo?
- Sk�d mam wiedzie�, do cholery? - warkn�� Jason. - Tak d�ugo, dop�ki nie
zidentyfikujemy ich wszystkich i ja albo ty nie dotrzemy do nich, �eby wywo�a�
jeszcze wi�ksz� panik�. W�a�nie wtedy podsuniemy im pomys� z Carlosem.
- To tylko s�owa - odpar� niezbyt przyjaznym tonem Conklin. - Mo�e my na to
potrzebowa� kilku dni, a kto wie, czy nawet nie tygodnia.
- Sam odpowiedzia�e� na swoje pytanie.
- W takim razie b�dzie lepiej, je�li wprowadzimy we wszystko Petera Hollanda...
- Jeszcze nie teraz. Nie wiemy, jak zareaguje, a ja nie pozwol�, �eby wlaz� mi w
drog�.
- Jason, musisz zaufa� komu� opr�cz mnie. By� mo�e uda mi si� otumani� doktora na
dwadzie�cia cztery lub czterdzie�ci osiem godzin, ale na pewno nie d�u�ej. Za��da
potwierdzenia z wy�szej instancji. Nie zapominaj te�, �e Casset siedzi mi na karku
w zwi�zku ze spraw� DeSole'a...
- Daj mi dwa dni. Zdob�d� mi dwa dni!
- Weryfikuj�c wszystkie te informacje, wodz�c za nos Charliego i ���c w oczy
Peterowi, opowiadaj�c im bajeczki o tym, jak zastawiamy pu�apk� na kurier�w Szakala
w hotelu Mayflower...? A tymczasem nic takiego nie robimy, bo siedzimy po uszy w
jakiej� licz�cej sobie dwadzie�cia lat, wywodz�cej si� z Sajgonu, g��boko
zakonspirowanej sprawie, w kt�r� zamieszany jest diabli wiedz� kto, ale na pewno
nikt ma�o wa�ny. W�a�nie dowiedzieli�my si�, �e na terenie posiad�o�ci genera�a
odpowiedzialnego za dostawy dla Pentagonu znajduje si� prywatny cmentarz, a genera�
�w akurat paln�� sobie w �eb, ale to ju� ma�o istotna drobnostka, rzecz jasna... Na
lito�� bosk�, Delta, cofnij si�! To wszystko nie trzyma si� kupy!
Bourne u�miechn�� si�, cho� sta� przy biurku, za kt�rym siedzia� w fotelu trup z
odstrzelon� po�ow� g�owy.
- Chyba w�a�nie na tym nam zale�a�o, nieprawda�? To brzmi jak scenariusz napisany
przez samego �wi�tego Aleksa.
- Ja ju� nie nadaj� si� na sternika, co najwy�ej mog� by� pasa�erem...
- Co z tym lekarzem? - przerwa� mu Jason. - Nie by�e� w akcji ju� od prawie pi�ciu
lat. Sk�d wiesz, �e on jeszcze dzia�a?
- Wpadam na niego od czasu do czasu. Obaj lubimy w��czy� si� po muzeach. Kilka
miesi�cy temu w Corcoran Gallery bardzo narzeka�, �e ostatnio nie ma prawie nic do
roboty.
- Dzisiaj to si� zmieni.
- Mam nadziej�. Co teraz zamierzasz zrobi�?
- Rozejrze� si� dok�adnie po tym pokoju.
- Chyba w r�kawiczkach?
- Oczywi�cie, jak chirurg.
- Tylko nie dotykaj cia�a.
- Zajrz� dyskretnie do kieszeni... �ona Swayne'a schodzi na d�. Zadzwoni� do
ciebie, jak si� wynios�. Z�ap tego lekarza!
Lekarz medycyny Iwan Jax, absolwent Akademii Medycznej Yale, chirurg, zamieszka�y i
pracuj�cy w Massachusetts, a rodem z Jamajki, w przesz�o�ci, dzi�ki znajomo�ci z
pewnym Murzynem o nieprawdopodobnym imieniu Kaktus, wielokrotnie konsultant
Centralnej Agencji Wywiadowczej, wjecha� na teren posiad�o�ci genera�a Swayne'a w
Manassas w stanie Wirginia. W jego �yciu zdarza�y si� chwile, kiedy �a�owa�, �e w
og�le pozna� Kak - to by�a w�a�nie jedna z tych chwil. Jax ani na chwil� jednak nie
zapomnia�, �e dzi�ki "magicznym papierom" sfabrykowanym przez starego Murzyna uda�o
mu si� �ci�gn�� z rz�dzonej przez Manleya Jamajki swojego brata i siostr�.
Wykszta�ceni specjali�ci mieli w owym czasie kategoryczny zakaz opuszczania kraju,
szczeg�lnie je�li pragn�li zabra� ze sob� ca�y sw�j maj�tek.
Kaktusowi uda�o si� jednak za�atwi� nie tylko zezwolenie wyjazdu dla dwojga m�odych
ludzi, ale tak�e mo�liwo�� przekazania wszystkich posiadanych przez nich pieni�dzy
na konto w Lizbonie. W zamian stary fa�szerz za��da� jedynie skradzionych
formularzy, szczeg�lnie list�w przewozowych, paszport�w obojga uciekinier�w, a
tak�e fotografii podpis�w ludzi zajmuj�cych r�ne, najcz�ciej do�� wysokie
stanowiska rz�dowe. Ze zdobyciem tych ostatnich nie by�o najmniejszego k�opotu,
zwa�ywszy liczb� publikowanych w prasie komunikat�w, zarz�dze� i dekret�w. Obecnie
brat Iwana by� zamo�nym adwokatem w Londynie, siostra za� asystentk� w Cambridge.
Tak, bez w�tpienia by� d�u�nikiem Kaktusa. Podje�d�aj�c swoim kombi przed
rezydencj�, doktor Jax przypomnia� sobie, jak przed siedmiu laty stary Murzyn
poprosi� go o konsultacj� w Langley. Niez�a konsultacja, nie ma co! Lecz cicha
wsp�praca z ameryka�skim wywiadem nios�a te� spore korzy�ci; kiedy na Jamajce
obalono Manleya i do w�adzy doszed� Seaga, jednym z pierwszych maj�tk�w zwr�conych
prawowitym w�a�cicielom by�y posiad�o�ci rodziny Jaksa w Montego Bay i Port
Antonio. Sta�o si� tak wprawdzie za spraw� Aleksa Conklina, lecz gdyby nie Kaktus,
Conklin z pewno�ci� nie znalaz�by si� w kr�gu przyjaci� doktora... Ale czemu Aleks
musia� zadzwoni� w�a�nie dzisiaj, w dwunast� rocznic� �lubu Iwana? Podrzucili
dzieci s�- siadom, �eby zosta� w domu sam na sam, jedynie w towarzystwie
tradycyjnych jamajskich potraw, osobi�cie i po mistrzowsku przyrz�dzonych na grillu
przez Iwana, podlanych du�� ilo�ci� ciemnego rumu i okraszonych perspektyw�
p�ywania na golasa w basenie... Cholerny Aleks! Cholerny stary kawaler, kt�ry
dowiedziawszy si� o szczeg�lnych okoliczno�ciach, zareagowa� w taki oto spos�b: "No
to co z tego? Jaka to r�nica, jeden dzie� w t� czy w tamt� stron�? Pobawicie si�
jutro, dzi� jeste� mi potrzebny".
Musia� wi�c ok�ama� �on�, do niedawna jeszcze piel�gniark� w szpitalu stanowym.
Powiedzia� jej, �e �ycie pacjenta wisi na w�osku; w pewnym sensie by�a to prawda, z
t� drobn� poprawk�, �e w�osek urwa� si� ju� jaki� czas temu. Odpar�a na to, �e by�
mo�e jej kolejny m�� b�dzie mia� dla niej troch� wi�cej czasu, ale smutny u�miech i
pe�ne zrozumienia spojrzenie przeczy�y tym s�owom. Wiedzia�a, co to znaczy �mier�.
"Po�piesz si�, kochanie!"
Jax wy��czy� silnik, z�apa� le��c� obok na siedzeniu torb� i wysiad� z samochodu.
Kiedy przeszed� na drug� stron� pojazdu, drzwi rezydencji otworzy�y si� i pojawi�
si� w nich m�czyzna ubrany w czarny, przylegaj�cy do cia�a str�j.
- Jestem pa�skim lekarzem - powiedzia� Iwan, wspinaj�c si� po schodkach. - Nasz
wsp�lny przyjaciel nie powiedzia� mi, jak si� pan nazywa, ale zdaje si�, �e nie
powinienem tego wiedzie�.
- Chyba nie - przyzna� mu racj� Bourne i wyci�gn�� d�o�, nie zdejmuj�c z niej
cienkiej chirurgicznej r�kawiczki.
- Znam to wyposa�enie - zauwa�y� Jax, �ciskaj�c d�o� nieznajomego.
- Nasz wsp�lny przyjaciel nic nie wspomnia� o tym, �e jest pan czarny.
- Czy to panu w jaki� spos�b przeszkadza?
- Bro� Bo�e. Chyba lubi� go jeszcze bardziej ni� do tej pory. Po prostu nie
przysz�o mu do g�owy, �e to dla kogokolwiek mo�e mie� znaczenie.
- My�l�, �e jako� si� dogadamy. Chod�my, panie bezimienny.
Bourne sta� w odleg�o�ci trzech metr�w od biurka, przypatruj�c si�, jak lekarz
szybko i sprawnie bada zw�oki, uprzednio lito�ciwie zakrywszy ran� czyst� gaz�. Jax
w milczeniu przeci�� w kilku miejscach ubranie Swayne'a, obejrza� uwa�nie
ods�oni�te w ten spos�b cz�ci cia�a, a potem ostro�nie d�wign�� zw�oki z fotela i
u�o�y� na pod�odze.
- Sko�czy� pan ju� tutaj? - zapyta� Jasona.
- Wszystko sprawdzi�em, doktorze, je�li o to panu chodzi.
- W takim razie trzeba zapiecz�towa� to pomieszczenie. Nikt tu nie mo�e wchodzi�
dop�ty, dop�ki nie zezwoli na to nasz wsp�lny przyjaciel.
- Tego nie mog� panu zagwarantowa�.
- W takim razie on b�dzie musia� to zrobi�. - Dlaczego?
- Pa�ski genera� nie pope�ni� samob�jstwa, panie bezimienny. On zosta� zamordowany.
Rozdzia� 12
To ta kobieta - powiedzia� przez telefon Aleks Conklin. - Z tego, co m�wisz,
wynika, �e to by�a jego �ona. Bo�e!
- Co prawda niczego to nie zmienia, ale te� tak uwa�am - przyzna� bez specjalnego
przekonania Bourne. - Jeden B�g wie, �e mia�a wystarczaj�co du�o powod�w, ale
dlaczego nie powiedzia�a nic Flannaganowi? To nie ma �adnego sensu!
- Rzeczywi�cie, nie ma... - przyzna� Conklin. - Daj mi Iwana - doda� po chwili
zdecydowanym tonem.
- Tego lekarza? To on ma na imi� Iwan?
- A bo co?
- Nic... Jest na zewn�trz. "Pakuje towar", jak sam si� wyrazi�.
- Do swojego wozu?
- Tak. Zanie�li�my cia�o w...
- Dlaczego jest taki pewien, �e to nie by�o samob�jstwo? - przerwa� mu Aleks.
- Swayne zosta� nafaszerowany jakimi� prochami. Doktor powiedzia�, �e zadzwoni
p�niej do ciebie i wszystko ci wyja�ni. Na razie chce si� st�d jak najpr�dzej
wydosta� i �yczy sobie, �eby do tego pokoju nikt nie wchodzi� dop�ty, dop�ki
osobi�cie nie zawiadomisz policji. Zreszt� sam to od niego us�yszysz.
- Jezu, to musi paskudnie wygl�da�...
- Istotnie, nie ma si� czym zachwyca�. Co mam zrobi�?
- Zaci�gnij zas�ony, je�li s�, sprawd� okna i, je�li to mo�liwe, zamknij drzwi na
klucz. Je�eli nie ma zamka, poszukaj jakiego�...
- Zamek jest, a w kieszeni Swayne'a znalaz�em p�k kluczy - wpad� mu w s�owo Jason.
- Sprawdzi�em; jeden z nich pasuje.
- To dobrze. Wychodz�c, wytrzyj dok�adnie klamk� i futryn�, najlepiej jakim� p�ynem
do czyszczenia mebli.
- To nie powstrzyma kogo�, kto zechce tu wej��.
- Nie, ale by� mo�e pozwoli znale�� potem jakie� jego �lady.
- Nie wiem, czy nie przesadzasz...
- Oczywi�cie, �e przesadzam - odpar� gniewnym tonem emerytowany oficer wywiadu. -
Musz� wymy�li� jaki� spos�b na zneutralizowanie posiad�o�ci bez pomocy Langley,
jednocze�nie powinienem przygotowa� jak�� uspokajaj�c� historyjk� na wypadek, gdyby
akurat kt�ry� z dwudziestu paru tysi�cy ludzi z Pentagonu zechcia� si� skontaktowa�
z genera�em. Nie wspomn� ju� o kupcach i dostawcach prowadz�cych z nim interesy...
Bo�e, to po prostu niemo�liwe!
- Wr�cz przeciwnie: to jest doskona�e - odpar� Bourne. W drzwiach gabinetu pojawi�
si� doktor Iwan Jax. - Nasza zabawa w destabilizacj� zacznie si� tutaj, na tej
"farmie". Masz numer Kaktusa?
- Nie przy sobie. Przypuszczam, �e zosta� w domu w pude�ku po butach.
- W takim razie zadzwo� do Mo Panova, on na pewno go ma, a potem skontaktuj si� z
Kaktusem i powiedz mu, �eby zadzwoni� do mnie z jakiej� budki.
- Co ty znowu kombinujesz, do diab�a? Zawsze, kiedy s�ysz� jego imi�, dostaj�
g�siej sk�rki.
- Sam mi powiedzia�e�, �e musz� zaufa� jeszcze komu� opr�cz ciebie. W�a�nie
postanowi�em to zrobi�. Zadzwo� do niego, Aleks. - Jason od�o�y� s�uchawk�. -
Przepraszam pana, doktorze... Chocia�, zwa�ywszy okoliczno�ci, chyba mog� m�wi� do
pana po imieniu. Witaj, Iwanie.
- Witaj, bezimienny przyjacielu. Je�li o mnie chodzi, to wol�, �eby tak pozosta�o.
Szczeg�lnie po tym, jak us�ysza�em pewne imi�.
- Aleks? Nie, z pewno�ci� nie o niego ci chodzi. - Bourne roze�mia� si� cicho i
odszed� od biurka. - To z pewno�ci� Kaktus, czy� nie tak?
- Przyszed�em zapyta�, czy mam zamkn�� bram� - powiedzia� Jax, puszczaj�c mimo uszu
pytanie.
- Czy sprawi�oby ci przykro��, gdybym powiedzia�, �e pomy�la�em o nim dopiero
wtedy, kiedy ci� zobaczy�em?
- Pewne skojarzenia s� wr�cz oczywiste. Wi�c jak b�dzie z t� bram�?
- Czy ty te� jeste� d�u�nikiem Kaktusa, doktorze? - zapyta� Jason, patrz�c prosto w
twarz ciemnosk�remu m�czy�nie.
- Tak wielkim, �e nawet przez my�l by mi nie przesz�o wci�ga� go za sob� w takie
bagno. Jest ju� starym cz�owiekiem, a niezale�nie od wszelkich karko�omnych
wniosk�w, jakie zechc� wysnu� ludzie z Langley, w tym domu pope�niono dzisiaj
brutalne morderstwo. Nie, z pewno�ci� bym go w to nie miesza�.
- Ja, niestety, musz�. Nigdy by mi nie wybaczy�, gdybym tego nie zrobi�.
- Wygl�da na to, �e nie masz o sobie zbyt dobrego zdania, przyjacielu.
- Zamknij obie bramy, doktorze. Kiedy to zrobisz, w��cz� system alarmowy.
Jax zawaha� si�, jakby nie bardzo wiedz�c, co powiedzie�.
- Pos�uchaj... - zacz�� niepewnie. - Niemal ka�dy normalny cz�owiek wie, po co m�wi
i robi r�ne rzeczy. Wydaje mi si�, �e ty jeste� normalny. Zadzwo� do Aleksa, gdyby�
mnie potrzebowa�... Albo gdyby potrzebowa� mnie stary Kaktus.
Lekarz odwr�ci� si� i wyszed� z pokoju.
Bourne rozejrza� si� uwa�nie po gabinecie. W ci�gu trzech godzin, jakie min�y od
wyjazdu Flannagana i Racheli Swayne, przeszuka� ka�dy centymetr kwadratowy
pomieszczenia, a tak�e mieszcz�c� si� na pi�trze osobn� sypialni� genera�a.
Przedmioty, kt�re zamierza� zabra�, poustawia� na stoliku 'do kawy. Znajdowa�y si�
w�r�d nich trzy wykonane z br�zowej sk�ry du�e ko�onotatniki z wyjmowanymi
kartkami; pierwszy s�u�y� jako kalendarz spotka�, drugi jako prywatna ksi��ka
telefoniczna ze wszystkimi wpisami sporz�dzonymi atramentem, trzeci za� pe�ni�
funkcj� ksi�gi rachunkowej i by� niemal zupe�nie pusty. Opr�cz tego na mosi�nym
blacie stolika le�a�y wyci�gni�te z kieszeni genera�a lu�ne, pokryte notatkami
kartki, karta klubu golfowego, a tak�e portfel zawieraj�cy mn�stwo budz�cych
szacunek wizyt�wek i bardzo ma�o pieni�dzy. Bourne mia� zamiar przekaza� te
wszystkie przedmioty Aleksowi w nadziei, �e b�d� pocz�tkiem kolejnych trop�w, cho�
przeczucie podpowiada�o mu, �e nie znajduje si� w�r�d nich nic, co mog�oby dopom�c
w rozwi�zaniu zagadki nowej "Meduzy". Nie dawa�o mu to spokoju; co� takiego musia�o
przecie� by� w tym domu b�d�cym prywatn� twierdz� starego �o�nierza... Wiedzia�, �e
i pod tym wzgl�dem przeczucie go nie myli, lecz mimo to nie m�g� nic znale��.
Zacz�� wi�c szuka� ponownie, tym razem nie centymetr po centymetrze, lecz milimetr
po milimetrze.
W kwadrans p�niej, kiedy by� zaj�ty zagl�daniem pod oprawione w ram- ki fotografie
wisz�ce na �cianie na prawo od du�ego, wychodz�cego na trawnik okna, przypomnia�
sobie polecenie Conklina dotycz�ce zamkni�cia okien i zaci�gni�cia zas�on, by
zabezpieczy� si� przed czyj�� niespodziewan� wizyt� lub niepowo�anym spojrzeniem.
Jezu, to musi paskudnie wygl�da�... Istotnie, nie ma si� czym zachwyca�...
I nie by�o. Wysokie trzycz�ciowe okno zachlapane niemal do po�owy krwi� i
fragmentami tkanki, ma�a wykonana z br�zu klamka... W�a�nie, nie przekr�cono jej i
okno by�o uchylone, nie wi�cej ni� na p� centymetra, ale jednak otwarte. Bourne
przyjrza� si� uwa�nie zamkni�ciu i szybie; szkar�atno- bia�awe, zaschni�te teraz
stru�ki i plamki by�y miejscami rozmazane i cz�ciowo starte. Opu�ciwszy wzrok
zrozumia�, dlaczego okno nie jest domkni�te: poruszony przeci�giem brzeg zas�ony
dosta� si� mi�dzy skrzyd�o a framug� i zosta� tam przyci�ni�ty. Jason odsun�� si�,
zaskoczony, ale nie zdumiony. | Znalaz� to, czego szuka�: brakuj�cy fragment
uk�adanki, kt�rej tematem by�a �mier� genera�a Normana Swayne'a.
Kto� wyszed� przez to okno po tym, jak celny strza� roztrzaska� na kawa�ki g�ow�
genera�a. Kto�, kto nie m�g� ryzykowa�, �e zostanie zauwa�ony w holu lub przed
frontowymi drzwiami. Kto�, kto dobrze zna� zar�wno dom, jak i teren posiad�o�ci...
oraz psy. Bezwzgl�dny morderca z "Meduzy". Niech to szlag trafi!
Kto? Kto to m�g� by�? Flannagan...? �ona Swayne'a...? Oni na pewno b�d� wiedzie�!
Bourne rzuci� si� w stron� stoj�cego na biurku telefonu, ale zanim zd��y� po�o�y�
d�o� na s�uchawce, aparat zadzwoni�. - To ty, Aleks?
- Nie, braciszku. M�wi stary przyjaciel. Szczerze m�wi�c, nie wiedzia�em, �e mo�emy
sobie tak swobodnie operowa� imionami.
- Nie mo�emy - odpar� Jason, usi�uj�c za wszelk� cen� narzuci� sobie spok�j. -
Przed chwil� co� si� sta�o... Znalaz�em co�!
- Opanuj si�, ch�opie. Co mog� dla ciebie zrobi�?
- Potrzebuj� ci� tutaj. Masz czas?
W s�uchawce rozleg� si� przyt�umiony chichot.
- Czekaj no, niech sprawdz�... Co prawda powinienem wpa�� na po siedzenia kilku
zarz�d�w sp�ek, a Bia�y Dom zaprosi� mnie na �niadanie, ale... Gdzie i kiedy,
braciszku?
- Na pewno nie sam, stary przyjacielu. Przyda si� jeszcze przynajmniej trzech albo
czterech. Da si� to za�atwi�?
- Nie wiem. Kogo masz na my�li?
- Na przyk�ad faceta, kt�ry odwozi� mnie od ciebie do miasta. Masz mo�e paru
podobnych s�siad�w?
- Szczerze m�wi�c, wi�kszo�� siedzi akurat w ciupie, ale mo�e uda mi si� paru
znale�� w zsypie na �mieci. Do czego ich potrzebujesz?
- Jako stra�nik�w. To naprawd� nic skomplikowanego. Ty b�dziesz siedzia� przy
telefonie, a oni przy zamkni�tych bramach, informuj�c ka�dego, kto b�dzie pyta�, �e
to teren prywatny i go�cie nie s� mile widziani. Szczeg�lnie je�li je�d�� wielkimi
czarnymi limuzynami.
- Powinno im si� spodoba�.
- Zadzwo� do mnie, jak co� b�dziesz wiedzia�, to podam ci namiary. Bourne roz��czy�
si� i natychmiast wykr�ci� numer Conklina w Viennie.
- S�ucham?
- Doktor mia� racj�, a ja wypu�ci�em z r�k morderc�.
- M�wisz o �onie Swayne 'a?
- Nie, ale ona i jej sier�ant wiedz�, kto to by�. Musz� wiedzie�! Z�ap ich i
przytrzymaj. Ok�amali mnie, wi�c nasza umowa przestaje obowi�zywa�. Ten, kto
spreparowa� to samob�jstwo, musia� dzia�a� na polecenie "Meduzy". Chc� go mie�.
Zaprowadzi nas na sam� g�r�.
- Niestety, obawiam si�, �e nam si� wymkn��.
- Co ty chrzanisz, do cholery?
- Podobnie jak sier�ant i jego oblubienica. Obydwoje znikn�li.
- Co to za wyg�upy? O ile znam �wi�tego Aleksa, a mo�esz mi wierzy�, �e znam go
do�� dobrze, na pewno mia� ich pod obserwacj� od chwili, jak st�d wyjechali!
- Pod obserwacj� elektroniczn�, ale nie bezpo�redni�. Sam si� upar�e�, �eby trzyma�
CIA i Petera Hollanda z dala od "Meduzy".
- Co si� w�a�ciwie sta�o?
- Zaalarmowa�em komputery wszystkich mi�dzynarodowych linii lotniczych w kraju.
Wed�ug informacji z godziny dwudziestej trzydzie�ci nasza para mia�a zarezerwowane
miejsca w samolocie Pan Amu startuj�cym o dwudziestej drugiej do Londynu.
- Do Londynu? - nie wytrzyma� Jason. - Przecie� wybierali si� w przeciwnym
kierunku, na Hawaje!
- Prawdopodobnie tam w�a�nie si� udali, bo samolot do Londynu wy startowa� bez
nich. Kto wie, gdzie si� podziali.
- Ty powiniene� wiedzie�!
- Sk�d, je�li wolno zapyta�? Dwoje obywateli Stan�w Zjednoczonych lec�cych na
Hawaje nie musi okazywa� paszport�w, �eby dosta� si� do naszego pi��dziesi�tego
stanu. Wystarczy prawo jazdy albo karta wyborcza. Powiedzia�e�, �e przygotowywali
si� do tego kroku ju� od dawna. Jak my�lisz, czy sier�antowi o ponad
trzydziestoletnim sta�u w armii zdobycie kilku fa�szywych praw jazdy sprawi�oby
du�o k�opotu?
- Ale po co?
- Po to, �eby zmyli� tych, kt�rzy b�d� ich szuka�. Na przyk�ad nas, ale mo�e te�
chodzi� o g�r� "Meduzy".
- Kurwa ma�!
- Czy by�by pan �askaw wyra�a� si� nieco mniej wulgarnie, profesorze?
- Zamknij si�. Musz� pomy�le�.
- W takim razie pomy�l tak�e o tym, �e zamoczyli�my dupy w Oceanie Lodowatym, nie
maj�c pod r�k� �adnego piecyka. Nadesz�a pora, �eby w��czy� Petera Hollanda.
Potrzebujemy go. Potrzebujemy Langley.
- Nie, jeszcze nie! Zapomnia�e� o czym�, Aleks. Holland z�o�y� przysi�g�, a s�dz�c
z tego, co o nim wiemy, traktuje j� bardzo powa�nie. Od czasu do czasu z pewno�ci�
jest got�w nieco naci�gn�� przepisy, ale kiedy do wie si� o "Meduzie" i o setkach
milion�w dolar�w w Genewie, mo�e powiedzie�: "Dosy�, ch�opcy. Teraz ja si� tym
zajm�".
- Musimy zaryzykowa�. Naprawd� go potrzebujemy, Davidzie.
- Nie jestem �aden David, do cholery, tylko Jason Bourne, wasz tw�r! Jeste�cie
moimi d�u�nikami, moimi i mojej rodziny! Nie ust�pi� ani o krok!
- I zabijesz mnie, je�li wyst�pi� przeciwko tobie.
Zapad�a cisza. Po d�ugiej chwili przerwa� j� Delta Jeden z Sajgonu.
- Tak, Aleks. Zabij� ci�. Nie dlatego, �e ty chcia�e� mnie zabi� w Pary�u, ale za
to, �e znowu przyjmujesz z zaci�ni�tymi powiekami pewne za�o�enia, kt�re wtedy
doprowadzi�y ci� do podj�cia tej decyzji. Rozumiesz mnie?
- Rozumiem - odpar� Conklin tak cicho, �e Bourne ledwo go us�ysza�. - Arogancja i
ignorancja to tw�j ulubiony temat, je�li chodzi o Waszyngton. W twoich ustach
wszystko zawsze brzmi tak orientalnie... Powiniene� jednak w jakiej� wolnej chwili
zastanowi� si� tak�e nad swoj� arogancj�. Sami nie damy rady nic wi�cej zrobi�.
- Wr�cz przeciwnie: pomy�l, ile mo�emy straci�, je�li nie b�dziemy sami! Sp�jrz,
jaki uczynili�my post�p wci�gu zaledwie ilu... siedemdziesi�ciu dw�ch godzin! Daj
mi jeszcze dwa dni, Aleks prosz� ci�! Zbli�amy si� do sedna sprawy, do sedna tego,
czym jest "Meduza"! Jeszcze jeden krok i podsuniemy im znakomity spos�b na to, �eby
si� mnie pozby�: Szakala.
- Zrobi�, co b�d� m�g�. Czy Kaktus dzwoni�?
- Tak. Ma si� jeszcze odezwa�, a potem tu przyjedzie. P�niej wszystko ci wyja�ni�.
- Powinienem by� ci wcze�niej powiedzie�: on i doktor s� przyjaci�mi.
- Wiem, Iwan mi o tym wspomnia�... Aleks, chc� ci przekaza� kilka rzeczy: notatniki
Swayne'a, jego portfel i jeszcze par� innych drobiazg�w. Zapakuj� to wszystko i
poprosz� kt�rego� z ch�opc�w Kaktusa, �eby ci podrzuci�. Zostawi paczk�
wartownikowi. We� to pod lup� i zobacz, co si� da wyci�gn��.
- Ch�opcy Kaktusa? M�g�bym wiedzie�, co ty w�a�ciwie wyrabiasz?
- Zdejmuj� ci jeden k�opot z g�owy. Neutralizuj� to miejsce. Nikt nie b�dzie m�g�
tu wej��, ale zobaczymy, kto b�dzie pr�bowa�.
- To mo�e si� okaza� interesuj�ce. Aha, oko�o si�dmej rano przyjd� ludzie do ps�w,
wi�c dobrze by by�o, �eby� ich od razu nie zastrzeli�.
- Przypomnia�e� mi o czym�. Przybierz sw�j najbardziej oficjalny ton i zadzwo� do
stra�nik�w z innych zmian. Powiedz im, �e ich us�ugi nie s� ju� potrzebne, ale
ka�dy otrzyma poczt� miesi�czne wynagrodzenie.
- A kto je wyp�aci, je�li wolno zapyta�? Nie zapominaj, �e CIA jest ca�y czas poza
rozgrywk�, a ja nie dysponuj� nieograniczonymi zapasami pieni�dzy.
- Aleja tak. Zadzwoni� do swojego banku w Maine i ka�� przes�a� faksem polecenie
wyp�aty. Powiedz swojemu przyjacielowi Cassetowi, �eby odebra� je z samego rana.
- Czy to nie zabawne? - mrukn�� z namys�em Conklin. - Zupe�nie zapomnia�em o twoich
pieni�dzach. W�a�ciwie to w og�le zapomnia�em o ich istnieniu.
- Nic dziwnego - odpar� Bourne tonem, w kt�rym mo�na by�o si� doszuka� nawet czego�
w rodzaju lekkiego rozbawienia. - Ta cz�� twojego umys�u, kt�ra nale�y do sztywnego
biurokraty, wyobra�a sobie zapewne, jak u Marie zjawia si� jaki� ponury urz�dnik i
m�wi: "Szanowna pani Webb, Bourne, czy jak si� pani nazywa. Chcia�em pani
przypomnie� o tym, �e pracuj�c dla rz�du Kanady, zdefraudowa�a pani pi�� milion�w
dolar�w, kt�re
nale�a�y do mnie".
- Ona tylko wykorzysta�a swoj� inteligencj�, Davidzie... Jason. Zapracowa�e� na te
pieni�dze.
- Na twoim miejscu nie zag��bia�bym si� w ten temat, Aleks. Ona za��da�a dwukrotnie
wy�szej sumy.
- I mia�a racj�. W�a�nie dlatego wszyscy siedz� z g�bami na k��dk�... Co b�dziesz
teraz robi�?
- Poczekam na telefon od Kaktusa, a potem sam zadzwoni�.
- Do kogo?
- Do �ony.
Marie siedzia�a na balkonie willi w Pensjonacie Spokoju i spogl�da�a na o�wietlone
blaskiem ksi�yca wody Morza Karaibskiego, usi�uj�c za wszelk� cen� nie oszale� ze
strachu. By�o to na pewno dziwne, mo�e g�upie, a nawet niebezpieczne, ale ten
strach nie mia� nic wsp�lnego z obaw� o �ycie lub zdrowie. Zar�wno w Europie, jak i
na Dalekim Wschodzie mia�a ju� do czynienia z maszyn� do zabijania, jak� by� Jason
Bourne, i wiedzia�a, �e ten zupe�nie obcy cz�owiek nie ma sobie r�wnych w tym
rzemio�le. Nie chodzi�o jej o Bourne'a, tylko o Davida i o to, co si� z nim dzieje
pod wp�ywem brutalnej �wiadomo�ci mordercy. Musi to powstrzyma�! Uciekn� gdzie�
daleko, z dala od wszystkich znajd� bezpieczne schronienie i zaczn� nowe �ycie,
kt�rego Carlos nigdy nie zdo�a zak��ci�. Maj� przecie� wystarczaj�co du�o
pieni�dzy, wi�c dlaczego nie mogliby tego zrobi�? Przecie� setki m�czyzn, kobiet i
dzieci, kt�rych �ycie z takich czy innych wzgl�d�w by�o powa�nie zagro�one,
oddawa�o si� w opiek� swoim rz�dom, a je�li jakikolwiek rz�d na �wiecie mia� pow�d
i obowi�zek zaj�� si� jednym ze swoich obywateli, to by� to rz�d Stan�w
Zjednoczonych, tym obywatelem za� David Webb...! Roj� mi si� mrzonki, pomy�la�a
Marie, wstaj�c z fotela i podchodz�c do balustrady. David nigdy nie zgodzi si� na
takie rozwi�zanie. Tam, gdzie w gr� wchodzi� Szakal, David Webb ust�powa�
natychmiast miejsca Jasonowi Bourne'owi, a Bourne d���c do celu, got�w by� nawet
zniszczy� udzielaj�ce mu go�ciny cia�o. Dobry Bo�e, co si� z nami stanie?
Zadzwoni� telefon. Marie znieruchomia�a na u�amek sekundy, po czym pop�dzi�a do
sypialni i chwyci�a s�uchawk�.
- Tak?
- Cze��, siostrzyczko, tu Johnny.
- Och...
- Co oznacza, �e nie mia�a� �adnych informacji od Davida.
- Nie. Boj� si�, �e zaczynam ju� chodzi� na uszach, braciszku.
- Wiesz przecie�, �e odezwie si�, jak tylko b�dzie m�g�.
- Chyba nie dzwonisz po to, �eby mi o tym powiedzie�?
- Nie. Chcia�em si� tylko zameldowa�. Utkn��em na du�ej wyspie i wygl�da na to, �e
jeszcze troch� b�d� tu musia� posiedzie�. Jestem w siedzibie
gubernatora, czekam, �eby mi osobi�cie podzi�kowa� za pomoc okazan� Foreign Office.
Henry dotrzymuje mi towarzystwa.
- Nie rozumiem ani s�owa z tego, co m�wisz...
- Oczywi�cie, wybacz mi. Henry Sykes to zast�pca gubernatora, kt�ry poprosi� mnie,
�ebym zaj�� si� pewnym starym Francuzem, bohaterem wojennym. Nawiasem m�wi�c,
staruszek mieszka prawie obok ciebie. Kiedy gubernator chce ci osobi�cie
podzi�kowa�, twoim psim obowi�zkiem jest siedzie� i czeka�. Jak wysi�d� telefony,
b�dziemy potrzebowa� ich pomocy.
- W dalszym ci�gu nic nie rozumiem, Johnny.
- Od Basse- Terre nadci�ga sztorm. Powinien do nas dotrze� najdalej za kilka
godzin.
- Od kogo?
- Nie od kogo, tylko sk�d, ale ja i tak chyba zd��� wr�ci�. Powiedz pokoj�wce, �eby
przygotowa�a dla mnie ��ko.
- Johnny, naprawd� nie musisz si� do nas przenosi�. Dobry Bo�e, przecie� wsz�dzie
dooko�a s� ludzie z broni� i licho wie co jeszcze.
- S� tam, bo maj� by�. Na razie do zobaczenia. I u�ciskaj ode mnie dzieciaki.
- Ju� �pi� - powiedzia�a Marie, ale po��czenie zosta�o przerwane. Od�o�y�a
s�uchawk� i spojrza�a w zamy�leniu na telefon. - Jak ma�o o tobie wiem,
braciszku... - wyszepta�a. - Nasz ukochany, niesforny braciszku... O wiele mniej
ni� m�j m��. Niech was obu...
Przerwa� jej dzwonek. Z�apa�a s�uchawk� i przycisn�a j� do ucha.
- Halo?
- To ja.
- Bogu dzi�ki!
- Chwilowo go tu nie ma, ale wszystko w porz�dku. Nic mi nie jest. Posuwamy si�
naprz�d.
- Nie musisz tego robi�! Nie musimy tego robi�!
- Owszem, musimy - odpar� Jason Bourne. - Pami�taj tylko, �e ci� kocham, �e on ci�
kocha...
- Przesta�! Znowu zaczyna si� to samo!
- Wybacz mi, przepraszam.
- Jeste� Davidem!
- Oczywi�cie, �e nim jestem. Tylko �artowa�em.
- Wcale nie �artowa�e�!
- Rozmawia�em z Aleksem i troch� si� posprzeczali�my, to wszystko.
- W�a�nie �e nie wszystko! Chc�, �eby� tu przyjecha�! Natychmiast! - Nie mog�
d�u�ej rozmawia�. Kocham ci�.
W s�uchawce zapad�a g�ucha cisza, a Marie St. Jacques Webb, g�o�no szlochaj�c,
osun�a si� bezsilnie na ��ko.
Aleksander Conklin uderza� w klawisze komputera, wpatruj�c si� zaczerwienionymi
oczami w roz�o�one notatniki, kt�re Bourne przys�a� mu z posiad�o�ci genera�a
Normana Swayne'a. Panuj�c� w pokoju cisz� przerwa�y w pewnej chwili dwa ostre
sygna�y; maszyna dawa�a zna�, �e natrafi�a na dwukrotny zapis. Conklin wywo�a� go
na monitor: "R.G." Co to mog�o znaczy�? Cofn�� si� o kilka stron, ale nic nie
znalaz�, wi�c podj�� na nowo pisanie, stukaj�c w klawisze niczym oszala�y automat.
Trzy pi�ni�cia. Jeszcze bardziej zwi�kszy� tempo. Cztery pi�ni�cia... Pi��...
Sze��... Stop. Z powrotem. "R.G. R.G. R.G." Co to jest, do jasnej cholery?
Por�wna� dane z zapisem tre�ci dw�ch pozosta�ych notatnik�w. Na ekranie monitora
pojawi�y si� zielone cyfry: 617- 202- 0011. Numer telefonu. Conklin podni�s�
s�uchawk� aparatu ��cz�cego go bezpo�rednio z Langley, wystuka� numer dy�urnego
technika w sekcji telefonicznej i poleci� mu go zlokalizowa�.
- Jest zastrze�ony, sir. To jeden z trzech numer�w prywatnej rezydencji w Bostonie.
- Nazwisko?
- Gates, Randolph. Rezydencja znajduje si�...
- Dzi�kuj�, to mi wystarczy.
Aleks wiedzia�, �e ju� uzyska� najwa�niejsz� wiadomo��. Randolph Gates, uczony,
obro�ca uprzywilejowanych, adwokat najwi�kszych spo�r�d wielkich i najpot�niejszych
spo�r�d pot�nych. Wydawa�o si� ze wszech miar s�uszne, �e to akurat on jest w jaki�
spos�b powi�zany ze zgromadzonymi na kontach w europejskich bankach setkami
milion�w dolar�w... Zaraz, chwileczk�! Wr�cz przeciwnie, wszystko by�o nie tak!
Przecie� to szale�stwo, �eby prawnik i uczony o takiej pozycji mia� cokolwiek
wsp�lnego z tajn�, ca�kowicie nielegaln� organizacj� w rodzaju "Meduzy". To nie
mia�o najmniejszego sensu! Gates cieszy� si� nienagann� opini� nawet w�r�d swoich
najbardziej zaciek�ych wrog�w. By� zrz�d� i pedantem, wykorzystuj�cym sw� ogromn�
wiedz� i dok�adno�� dla wygrywania cz�stokro� do�� w�tpliwych spraw, ale nikt nigdy
nie �mia� zakwestionowa� jego nieskalanego wizerunku. G�oszone przez niego opinie
wywo�ywa�y tak ogromny sprzeciw w�r�d bardziej liberalnie nastawionych prawnik�w,
�e ci z pewno�ci� ju� dawno wykorzystaliby ka�d� najmniejsz� cho�by okazj�
zdyskredytowania swego przeciwnika.
A jednak jego nazwisko pojawi�o si� sze�� razy w kalendarzu cz�owieka z "Meduzy",
obracaj�cego setkami milion�w dolar�w przeznaczonych na wyposa�enie i zaopatrzenie
ameryka�skich si� zbrojnych. Niezr�wnowa�onego cz�owieka, kt�rego rzekome
samob�jstwo okaza�o si� w rzeczywisto�ci morderstwem.
Na ekranie widnia� ostatni zapis w dzienniku Swayne'a odnosz�cy si� do "R.G."
Pochodzi� z drugiego sierpnia, czyli sprzed niespe�na tygodnia. Conklin odszuka�
ten zapis w le��cym na biurku kalendarzu. Do tej pory koncentrowa� si� raczej na
nazwiskach, nie na komentarzach, chyba �e co� w szczeg�lny spos�b zwr�ci�o jego
uwag�. W tym wzgl�dzie ca�kowicie zaufa� swemu instynktowi. Gdyby wiedzia� od
pocz�tku, kto kryje si� pod inicja�ami R.G., kr�tka notatka natychmiast wpad�aby mu
w oko.
"RG nie zg si� na wyzn mjr Crft, ale my mus go m. Otw. Pary�, 71 temu. 2 us zap."
W�a�ciwie samo pojawienie si� s�owa Pary� powinno podzia�a� jak dzwonek alarmowy,
ale w notatkach genera�a a� roi�o si� od egzotycznych nazw, jakby Swayne chcia�
zaimponowa� komu�, kto mia�by okazj� zapozna� si� z zawarto�ci� notatnik�w. Poza
tym Conklin by� ju� bardzo zm�czony i doskonale zdawa� sobie z tego spraw�. Gdyby
nie komputer, najprawdopodobniej nie natrafi�by na �lad doktora Randolpha Gatesa,
Zeusa prawniczego Olimpu.
"Pary�, 7 1 temu. 2 us zap."
Pierwsza cz�� nie wymaga�a wyja�nie�, druga, cho� pozornie niezrozumia�a, wbrew
pozorom wcale nie by�a skomplikowana. "2" odnosi�o si� do wojskowego wywiadu
znanego pod kryptonimem G- 2, "us zap." za� oznacza�o usuni�ty zapis o jakim�
wydarzeniu, kt�re ten�e wywiad wykry� przed siedmiu laty w Pary�u. To, co Conklin
mia� przed sob�, by�o amatorsk� pr�b� wykorzystania wywiadowczego �argonu. "Otw."
znaczy�o tyle, co "otworzy�" i mia�o si� skojarzy� ze s�owem "klucz". Bo�e, Swayne
by� autentycznym kretynem! Aleks chwyci� d�ugopis i po�piesznie zapisa� notatk� w
pe�nej postaci, jak� uda�o mu si� odtworzy�:
"Randolph Gates nie zgodzi si� na wyznaczenie majora Crafta, Crofta albo nawet
Christophera, bo "f" r�wnie dobrze mog�o by� "s", ale my musimy go mie�. Kluczowa
informacja znajduje si� w usuni�tym przez nas zapisie G- 2 o wydarzeniach sprzed
siedmiu lat w Pary�u".
Nawet je�li nie by�o to stuprocentowo wierne t�umaczenie, to zawiera�o ono
wystarczaj�co du�o danych, �eby na ich podstawie podj�� konkretne dzia�ania,
pomy�la� Conklin, spogl�daj�c na zegarek. Dochodzi�a trzecia dwadzie�cia nad ranem;
o tej porze niespodziewany dzwonek telefonu wstrz�sn��by nawet kim� o
nieskazitelnie czystym sumieniu. Czemu nie? David... to znaczy Jason, mia� racj�.
Liczy si� ka�da godzina. Aleks podni�s� s�uchawk� i wystuka� numer rezydencji w
Bostonie, stan Massachusetts.
Telefon dzwoni i dzwoni, a ta suka nawet nie raczy go odebra�! Gates zerkn�� na
pod�wietlony prostok�t w obudowie aparatu i poczu�, jak na u�amek sekundy przestaje
mu bi� serce. Dzwoniono pod jego zastrze�ony numer, znany zaledwie kilku osobom.
Przetoczy� si� raptownie na bok; dziwny telefon z Pary�a wytr�ci� go z r�wnowagi
bardziej, ni� got�w by� sam przed sob� przyzna�. Na pewno chodzi�o o Montserrat!
Przekaza� fa�szyw� informacj�. .. Prefontaine ok�ama� go, a teraz Pary� domaga si�
wyja�nie�. Bo�e, oni wszystko ujawni�, zdemaskuj� go! Nie, przecie� jest spos�b,
�eby wszystko wyja�ni�: prawda, szczera prawda. Dostarczy k�amc�w do Pary�a albo
podsunie ich cz�owiekowi, kt�ry zosta� przys�any do Bostonu. Zastawi pu�apk� na
pijanego Prefontaine'a i tego nieudacznego detektywa i zmusi ich, by powt�rzyli
swoje �garstwa jedynej osobie, kt�ra b�dzie mog�a udzieli� mu rozgrzeszenia...
Telefon! Musi go odebra�! Nie mo�e sprawia� wra�enia, �e ma cokolwiek do ukrycia.
Wyci�gn�� r�k� i gwa�townym ruchem zdj�� s�uchawk� z wide�ek.
- Tak?
- Siedem lat temu, mecenasie - powiedzia� spokojny, cichy g�os. - Chyba nie musz�
ci przypomina�, �e dysponujemy wszystkimi dokumentami. Deuxieme Bureau okaza�o si�
nadzwyczaj skore do wsp�pracy, znacznie bardziej od ciebie.
- Dobry Bo�e, ok�amano mnie! - wykrzykn�� chrapliwie Gates, siadaj�c w panice na
kraw�dzi ��ka. - Chyba nie wierzycie w to, �e dostarczy� bym fa�szywych informacji!
Musia�bym by� szalony!
- Wiemy, �e potrafisz by� bardzo uparty. Poprosili�my o drobn� przy s�ug�...
- Stara�em si�, przysi�gam na Boga! Zap�aci�em pi�tna�cie tysi�cy dolar�w, �eby nic
si� nie wyda�o... Oczywi�cie, nie chodzi o pieni�dze...
- Zap�aci�e�...? - przerwa� mu cichy g�os.
- Mog� pokaza� kopi� czeku.
- Za co zap�aci�e�?
- Za informacj�, ma si� rozumie�. Wynaj��em by�ego s�dziego, kt�ry dysponuje
rozleg�ymi...
- Chodzi�o o informacj� na temat Crafta?
- Kogo?
- Crofta...?Christophera...?
- Kogo?
- Majora, mecenasie. Naszego majora.
- Je�li nadali�cie jej taki pseudonim, to tak, w�a�nie za to!
- Pseudonim?
- Kobieta i dwoje dzieci. Polecieli na wysp� Montserrat. Przysi�gam, �e tak mi
powiedziano!
Rozleg�o si� stukni�cie odk�adanej s�uchawki i po��czenie zosta�o przerwane.
Rozdzia� 13
Oblany zimnym potem Conklin trzyma� jeszcze przez chwil� d�o� na s�uchawce, a
nast�pnie wsta� z fotela i utykaj�c, zacz�� chodzi� po pokoju, spogl�daj�c na
komputer niczym na jakie� monstrum, kt�re zwabi�o go na zakazany teren, gdzie nic
nie by�o tym, czym by� powinno, ani tym, na co wygl�da�o. Co si� sta�o? W jaki
spos�b Randolph Gates dowiedzia� si� o Marie i dzieciach? A przede wszystkim - po
co?
Aleks ponownie usiad� w fotelu, czuj�c szale�cze �omotanie pulsu. My�li wirowa�y mu
w g�owie z op�ta�cz� szybko�ci�, ale nic z tego nie wynika�o opr�cz potwornego
chaosu. Zacisn�� palce lewej r�ki na przegubie prawej tak, �e paznokcie wbi�y si�
g��boko w cia�o. Musi si� jako� opanowa�, zacz�� my�le� i dzia�a�! Cho�by przez
wzgl�d na �on� i dzieci Davida!
Zwi�zki, jakie mog�y w tym wszystkim istnie� logiczne zwi�zki? Ju� wystarczaj�co
trudno by�o wyobrazi� sobie Gatesa bior�cego cho�by nie�wiadomy udzia� w operacji
"Meduza", a przypuszczenie, �e co� mia�oby go ��czy� z Carlosem, graniczy�o po
prostu z czystym szale�stwem. Jednak wszystko wskazywa�o na to, �e sprawy tak si�
w�a�nie mia�y; zwi�zki istnia�y i by�y bardzo wyra�ne. Czy Carlos tak�e wchodzi� w
sk�ad "Meduzy"? To, co do tej pory wiedzieli o Szakalu, zaprzecza�o takiej
mo�liwo�ci, si�a zab�jcy bra�a si� bowiem przede wszystkim z braku wszelkich
powi�za� z jak�kolwiek organizacj� o mniej lub bardziej konkretnej strukturze.
Trzyna�cie lat temu w Pary�u Jason Bourne dowi�d� tego ponad wszelk� w�tpliwo��.
Ten, kto chcia� skontaktowa� si� z Carlosem, m�g� jedynie wys�a� do niego wiadomo��
i czeka� na ewentualn� odpowied�. Jedyn� organizacj� uznawan� przez p�atnego
morderc� by�a rozlokowana na przestrzeni od Morza �r�dziemnego do Ba�tyku jego
w�asna armia starc�w; zbli�aj�ce si� do ko�ca, cz�sto n�dzne i pozbawione nadziei
�ycie dawnych kryminalist�w zyskiwa�o nieco blasku dzi�ki hojnym datkom ich nowego
pracodawcy. W zamian oczekiwa� bezwzgl�dnego pos�usze�stwa i otrzymywa� to, czego
��da�. Gdzie w tym schemacie znajdowa�o si� miejsce dla Randolpha Gatesa?
Takiego miejsca nie by�o, doszed� do wniosku Aleks, czuj�c, �e wykorzysta� ju� do
maksimum mo�liwo�ci swojej wyobra�ni. Znakomity prawnik mia� tyle samo wsp�lnego z
Carlosem co z "Meduz�", czyli nic. By� czym� w rodzaju drobnej skazy na doskonale
przezroczystej soczewce: nienagannie uczciwy cz�owiek o jednej, jedynej s�abo�ci,
odkrytej jednocze�nie przez ludzi nale��cych do dw�ch niezale�nych oboz�w,
dysponuj�cych ogromnymi mo�liwo�ciami finansowymi. Nie by�o dla nikogo tajemnic�,
�e Szakal ma wtyczki w Surete i Interpolu, a nie trzeba by�o zdolno�ci
jasnowidzenia, by doj�� do wniosku, i� "Meduza" ma doj�cie do wojskowego G- 2. Nie
istnia�o �adne inne mo�liwe wyt�umaczenie, Gates nie znajdowa�by si� bowiem tak
d�ugo na �wieczniku, gdyby ka�dy, kto tego zapragn��, m�g� pozna� jego s�abe
punkty. Nie, dotrze� do tajemnic tak �ywotnych, �e zagro�ony ich ujawnieniem Gates
zamieni� si� w bezwolnego pionka, mogli jedynie fachowcy tej miary co Szakal i
ludzie "Meduzy". Wszystko wskazywa�o na to, �e Carlos by� pierwszy.
Conklin po raz kolejny doszed� do wniosku, kt�rego prawdziwo�� zd��y� ju�
wielokrotnie potwierdzi�: �wiat globalnej korupcji by� w istocie bardzo ma�y,
wielopoziomowy, poprzecinany kr�tymi uliczkami ��cz�cymi dok�adnie wszystkich ze
wszystkimi. Czy mog�o by� inaczej? Mieszka�cy tych uliczek oferowali szczeg�lne
us�ugi, ich klientami za� by� jedyny w swoim rodzaju gatunek ludzi - zdesperowane
m�ty i oszu�ci. Odebra�, skompromitowa�, zabi�. Zar�wno Szakal, jak i ludzie
"Meduzy" nale�eli do tego samego bractwa. Ich dewiz� by�o: Musz� Mie� Wszystko.
Wreszcie prze�om, ale tego rodzaju, z jakim mo�e sobie poradzi� jedynie Jason
Bourne, a nie David Webb, kt�ry w dalszym ci�gu stanowi znaczn� jego cz��.
Szczeg�lnie je�li ci dwaj ludzie zamieszkuj�cy jedno cia�o znajduj� si� tysi�ce mil
od Montserrat, gdzie postanowi� uderzy� Carlos. Montserrat...? Johnny St. Jacques!
Brat Marie, kt�ry tak doskonale sprawdzi� si� kiedy� w ma�ym kanadyjskim
miasteczku. Nie wiedzia� o tym nikt z jego rodziny, a szczeg�lnie ukochana siostra.
Cz�owiek, kt�ry potrafi� zabi� w gniewie, i bez w�tpienia uczyni to ponownie, je�li
Marie i dzieci b�d� zagro�one przez siepaczy Carlosa. Jason Bourne wierzy� w niego;
trudno by�o sobie wyobrazi� lepsz� rekomendacj�.
Aleks zerkn�� na konsolet�, po czym nagle wyprostowa� si� i wcisn�� guzik
przewijania ta�my, szukaj�c miejsca, kt�re nagle wyda�o mu si� bardzo wa�ne.
Zmienia� kilkakrotnie kierunek, a� wreszcie us�ysza� przera�ony g�os Gatesa:
"Zap�aci�em pi�tna�cie tysi�cy dolar�w..."
Nie, to nie tutaj, pomy�la� Conklin. Dalej.
"Mog� pokaza� kopi� czeku..."
Jeszcze dalej!
"Wynaj��em by�ego s�dziego, kt�ry dysponuje rozleg�ymi.
Jest! S�dzia.
"Polecieli na wysp� Montserrat..."
Aleks otworzy� szuflad� z kartkami, na kt�rych na wszelki wypadek zapisywa�
wszystkie numery telefon�w, pod kt�re dzwoni� w ci�gu ostatnich dw�ch dni. Znalaz�
to, czego szuka�. Podni�s� s�uchawk� i po�piesznie wystuka� numer pensjonatu na
Wyspie Spokoju. Po d�u�szej chwili us�ysza� zaspany g�os:
- Tu Pensjonat...
- Dzwoni� w pilnej sprawie - rzuci� niecierpliwie Conklin. - Prosz� mnie szybko
po��czy� z panem Johnem St. Jacques.
- Przykro mi, sir, ale pan St. Jacques jest nieobecny.
- Musz� koniecznie z nim rozmawia�. To naprawd� bardzo pilne. Gdzie mog� go zasta�?
- Na du�ej wyspie...
- Montserrat?
- Tak.
- Gdzie dok�adnie? Nazywam si� Conklin. Musz� z nim m�wi�!
- Wielki wiatr nadszed� od Basse- Terre i wszystkie loty s� odwo�ane a� do jutra
rana...
- Co takiego?
- Tropikalny ni�...
- A, sztorm!
- Tutaj nazywamy to TN, sir. Pan St. Jacques zostawi� numer w Plymouth.
- Jak si� pan nazywa? - zapyta� niespodziewanie Aleks. Recepcjonista powiedzia� co�
niezbyt wyra�nie, jakby "Pritchard" albo "Pritchen". - Chc� panu zada� bardzo
delikatne pytanie, panie Pritchard - ci�gn�� Conklin. - Jest bardzo wa�ne, aby
udzieli� mi pan w�a�ciwej odpowiedzi, lecz je�li odpowied� b�dzie inna, musi pan
zrobi� to, co panu powiem. Pan St. Jacques potwierdzi wszystko, co m�wi�, ale teraz
nie mam czasu, �eby go szuka�. Czy pan mnie rozumie?
- Nie jestem dzieckiem, mon - odpar� z godno�ci� recepcjonista. - Jakie to pytanie?
- Przepraszam, nie chcia�em...
- Pytanie, panie Conklin. Podobno �pieszy si� panu.
- Tak, oczywi�cie... Czy siostra pana St. Jacques i jej dzieci znajduj� si� w
bezpiecznym miejscu? Czy pan St. Jacques podj�� odpowiednie �rodki ostro�no�ci?
- Takie jak uzbrojeni ludzie wok� willi i stra�nicy na pla�y? Tak.
- To dobra odpowied� - odpar� nieco spokojniej Aleks, cho� w dalszym ci�gu oddycha�
bardzo nier�wno. - A teraz prosz� poda� mi numer, pod kt�rym mog� zasta� pana St.
Jacques.
Recepcjonista podyktowa� ��dan� informacj�, po czym doda�:
- Wiele telefon�w nie dzia�a, sir, wi�c mo�e zostawi pan tak�e sw�j numer. Wiatr
jest ci�gle bardzo silny, ale pan St. Jay z pewno�ci� przyleci, jak tylko b�dzie
m�g�.
- S�usznie. - Aleks poda� numer czystego telefonu w swoim apartamencie w Viennie i
kaza� cz�owiekowi z Montserrat powt�rzy� go. - Bardzo dobrze - powiedzia�. - Teraz
spr�buj� po��czy� si� z Plymouth.
- Jak si� pisze pa�skie nazwisko, sir? C- o- n- c- h...
- C- o- n- k- l- i- n - przerwa� mu Aleks, po czym nacisn�� na wide�ki i
natychmiast wystuka� numer w Plymouth, stolicy Montserrat. G�os, kt�ry odezwa� si�
po d�u�szej chwili, by� jeszcze bardziej zaspany ni� recepcjonisty w pensjonacie.
- Z kim m�wi�? - zapyta� niecierpliwie Conklin.
- A kim pan jest, do diab�a? - pad�a gniewna odpowied� z wyra�nym angielskim
akcentem.
- Usi�uj� skontaktowa� si� z Johnem St. Jacques w bardzo pilnej sprawie. Podano mi
ten numer w pensjonacie.
- To u nich dzia�a jeszcze telefon?
- Na to wygl�da. Czy mog� m�wi� z Johnem?
- Tak, oczywi�cie, jest na drugim ko�cu korytarza. Zaraz go poprosz�. Kto m�wi,
je�li wolno spyta�?
- Aleks.
- Po prostu Aleks?
- Prosz� si� po�pieszy�!
Dwadzie�cia sekund p�niej Aleks us�ysza� wreszcie g�os Johnny'ego.
- To ty, Conklin?
- S�uchaj mnie uwa�nie: oni ju� wiedz�, �e Marie i dzieci polecieli na Montserrat.
- S�yszeli�my, �e kto� wypytywa� na lotnisku o kobiet� z dwojgiem dzieci...
- I dlatego przenios�e� ich do pensjonatu?
- Zgadza si�.
- Kto pyta�?
- Tego nie wiemy. Kto� przez telefon... Nie chcia�em ich zostawia� nawet na kilka
godzin, ale musia�em stawi� si� u gubernatora, a zanim ten sukinsyn raczy� si�
pojawi�, nadszed� sztorm i unieruchomi� mnie na amen.
- Wiem o tym. Dzwoni�em do pensjonatu. Recepcjonista da� mi ten numer.
- Jedyna pociecha, �e jeszcze dzia�aj� telefony. Przy takiej pogodzie zwykle
natychmiast wysiadaj� i dlatego musimy podlizywa� si� gubernatorowi.
- Podobno porozstawia�e� stra�nik�w...
- Tak, ale co z tego? - parskn�� z w�ciek�o�ci� St. Jacques. - K�opot polega na
tym, �e nie wiem, kogo mam si� spodziewa�. Na wszelki wypadek kaza�em im strzela�
do wszystkich obcych, kt�rzy przyp�yn� �odziami albo pojawi� si� na pla�y i nie
b�d� potrafili dok�adnie wyja�ni�, kim s� i czego chc�.
- My�l�, �e b�d� m�g� ci pom�c...
- To wal!
- Dokonali�my prze�omu. Nie pytaj, w jaki spos�b, bo i tak nie uwierzysz, ale to
prawda. Cz�owiek, kt�ry wy�ledzi� Marie na Montserrat, korzysta� z us�ug jakiego�
s�dziego, prawdopodobnie dysponuj�cego jakimi� kontaktami na wyspach.
- S�dzia?! - wybuchn�� w�a�ciciel Pensjonatu Spokoju. - M�j Bo�e, on tam jest!
Rozszarpi� tego sukinsyna...!
- Uspok�j si�, Johnny! Opanuj si�! Kto tam jest?
- S�dzia, kt�ry upar� si�, �eby u�ywa� innego nazwiska. Nie zwr�ci�em na to uwagi,
bo przecie� nie ma nic nadzwyczajnego w dw�ch starych dziwakach o podobnych
nazwiskach...
- Starych? - wpad� mu w s�owo Conklin. - Zwolnij, Johnny, bo to bardzo wa�ne. Co to
za dwaj starzy dziwacy?
- Jeden, ten, o kt�rego chyba ci chodzi, przylecia� z Bostonu...
- Zgadza si�!
- ...a drugi z Pary�a.
- Z Pary�a! Jezus, Maria! Starcy z Pary�a...!
- O czym ty...
- Szakal! Szakal i jego armia starc�w!
- Teraz ty zwolnij, Aleks - powiedzia� cicho Johnny. - Wyja�nij, o co ci chodzi.
- Nie ma czasu, Johnny. To Carlos ze swoj� armi� starych ludzi gotowych dla niego
umrze� i zabija�. Nie b�dzie �adnych obcych na pla�y, bo oni ju� tam s�! Czy mo�esz
wr�ci� na wysp�?
- Musz�! Zawiadomi� moich ludzi. Rozprawi� si� z tymi dwoma �mieciami!
- Po�piesz si�, John!
St. Jacques nacisn�� wide�ki staromodnego aparatu, przytrzyma� je przez chwil�,
pu�ci� i nakr�ci� numer Pensjonatu Spokoju.
- Serdecznie przepraszamy - rozleg� si� w s�uchawce g�os z ta�my - ale z powodu
z�ych warunk�w atmosferycznych po��czenie nie mo�e by� chwilowo zrealizowane.
S�u�by rz�dowe pracuj� intensywnie nad przywr�ceniem ��czno�ci. Prosimy zadzwoni�
p�niej. �yczymy mi�ego dnia.
John St. Jacques od�o�y� s�uchawk� z tak� si��, �e rozpad�a si� na dwie cz�ci.
- ��d�! - rykn��. - Musz� mie� ��d�!
- Chyba oszala�e� - zaprotestowa� zast�pca gubernatora. - W tak� pogod�?
- Za�atw mi ��d�, Henry! - wycedzi� dobitnie St. Jacques, powoli wyci�gaj�c z
kieszeni pistolet. - Za�atw mija, bo jak nie, to zrobi� co�, o czym wol� nawet nie
my�le�!
- Co ty wyrabiasz?! Nie mog� w to uwierzy�!
- Ja te� nie, Henry... Ale m�wi� to zupe�nie serio.
Piel�gniarka przydzielona do opieki nad Jean Pierre Fontainem i jego �on� siedzia�a
przed toaletk�, upinaj�c swoje g�ste, jasne w�osy w ciasny kok, kt�ry zmie�ci�by
si� pod czarnym czepkiem przeciwdeszczowym. Zerkn�a na zegarek, przypomniawszy
sobie odbyt� przed kilkoma godzinami niezwyk�� rozmow� telefoniczn� z Argenteuil we
Francji.
- Niedaleko ciebie mieszka ameryka�ski prawnik, kt�ry ka�e tytu�owa� si� s�dzi�-
m�wi� wielki cz�owiek, dla kt�rego nie istnia�y rzeczy nie mo�liwe.
- Nie wiem o nikim takim, monseigneur.
- Na pewno tam jest. Nasz bohater skar�y� si� na jego obecno��, a rozmowa z
Bostonem potwierdzi�a, �e to na pewno on.
- Czy mam rozumie�, �e jest osob� niepo��dan�?
- Absolutnie niepo��dan�. Pozornie przyj�� do wiadomo�ci, �e jest moim d�u�nikiem,
ale wszystko, co robi, �wiadczy o tym, �e postanowi� odwdzi�czy� mi si� zdrad�, a
zdradzaj�c mnie, zdemaskuje r�wnie� ciebie.
- Jest ju� trupem.
- W�a�nie o to chodzi. W przesz�o�ci by� bardzo u�yteczny, lecz ta przesz�o�� ju�
min�a. Odszukaj go i zabij. Nadaj jego �mierci pozory nieszcz�liwego wypadku... Nie
b�dziemy wi�cej rozmawia� a� do chwili, kiedy znajdziesz si� na Martynice, wi�c
zapytam ci�, czy zako�czy�a� ju� przygotowania do ostatniego czynu, jakiego
dokonasz w moim imieniu?
- Tak, monseigneur. Obydwa zastrzyki przygotowa� lekarz ze szpitala w Fort de
France. Przesy�a ci wyrazy oddania.
- S�usznie. On �yje, w przeciwie�stwie do jego kilkunastu pacjent�w.
- Nikt nic nie wie o jego poprzednim wcieleniu na Martynice.
- Tak przypuszczam... Zr�b im zastrzyki za czterdzie�ci osiem godzin, kiedy
zamieszanie zacznie ju� wygasa�. Kiedy si� dowiedz�, �e bohater by� moim pomys�em -
a ju� ja zatroszcz� si� o to, �eby si� dowiedzieli - kameleon spali si� ze wstydu.
- Uczyni� wszystko tak, jak sobie �yczysz. Czy zjawisz si� tu ju� wkr�tce?
- W kulminacyjnym momencie przedstawienia. Wyruszam za godzin�, wi�c powinienem
dotrze� na Antigu� jutro w po�udnie waszego czasu. Je�li wszystko odb�dzie si�
zgodnie z planem, przyb�d� w sam� por�, �eby obserwowa� rozpacz Jasona Bourne'a, a
potem pozostawi� m�j podpis - kul� w jego gardle. Wtedy Amerykanie dowiedz� si�,
kto zwyci�y�. Adieu.
Piel�gniarka pochyli�a na moment g�ow� niczym pogr��ony w ekstazie wyznawca,
powtarzaj�cy w duchu s�owa swego wszechmocnego boga. Ju� czas, pomy�la�a,
otwieraj�c szufladk�, w kt�rej trzyma�a swoj� bi�uteri�. W�r�d przer�nych b�yskotek
znajdowa�a si� tam tak�e wysadzana diamentami, sporz�dzona z kawa�ka nadzwyczaj
mocnego drutu garota, prezent od monseigneura. Jakie� to by�o proste. Bez
najmniejszego trudu dowiedzia�a si�, kt�ry spo�r�d go�ci jest s�dzi� z Bostonu i
gdzie mieszka; okaza�o si�, �e to chorobliwie chudy, stary m�czyzna zajmuj�cy
trzeci� will� w tym samym rz�dzie co oni. Teraz wszystko zale�a�o od dok�adno�ci,
bo "nieszcz�liwy wypadek" mia� by� zaledwie preludium strasznych wydarze�, jakie za
niespe�na godzin� nast�pi� w willi numer dwadzie�cia. Na wypadek awarii
elektryczno�ci i uszkodzenia generatora wszystkie domy w Pensjonacie Spokoju by�y
wyposa�one w lampy naftowe; nikogo nie zdziwi fakt, �e stary, przera�ony szalej�cym
sztormem cz�owiek zapragn�� skorzysta� z dodatkowego �r�d�a o�wietlenia. Wszyscy
b�d� z pewno�ci� wstrz��ni�ci nieszcz�liwym wypadkiem, kt�ry sprawi�, �e starzec
potkn�� si� i run�� g�rn� po�ow� cia�a w p�on�c� ka�u�� nafty, w wyniku czego jego
g�owa i kark, przeci�ty wcze�niej cienkim drutem, zamieni�y si� w bezkszta�tn� mas�
czarnej, zw�glonej tkanki. Zr�b to, szepta�y uporczywie g�osy rozbrzmiewaj�ce w
wyobra�ni kobiety. Gdyby nie Carlos, zosta�aby� w Algierii jako pozbawiony g�owy
trup.
Zrobi to. Zrobi to zaraz.
Ci�g�y, jednostajny �oskot uderzaj�cej w dach i okna ulewy i wycie porywistego
wiatru przeci�� nagle o�lepiaj�cy zygzak b�yskawicy, a w chwil� potem rozleg� si�
og�uszaj�cy huk gromu.
"Jean Pierre Fontaine" szlocha� bezg�o�nie, kl�cz�c przy ��ku z twarz� oddalon�
zaledwie o centymetry od twarzy �ony. �zy sp�ywa�y na ch�odn� sk�r� jej ramienia.
Nie �y�a, a obok bia�ej, nieruchomej r�ki le�a�a kartka papieru z jednym tylko
zdaniem: Maintenant nous deux sont libres, mon amour.
Obydwoje byli ju� wolni - ona od straszliwego b�lu, on od zobowi�za� wobec
monseigneura. Nigdy jej nie powiedzia�, jakiej za��dano od nich zap�aty, ale ona i
tak domy�la�a si�, �e by�a to ogromna cena. Wiedzia� od wielu miesi�cy, �e �ona ma
dost�p do lekarstw mog�cych b�yskawicznie zako�czy� jej �ycie, gdyby nie mog�a ju�
d�u�ej wytrzyma�. Szuka� ich wielokrotnie, lecz nigdy nie uda�o mu si� znale��.
Teraz wiedzia�, dlaczego, spogl�daj�c na otwart� puszeczk� z jej ulubionymi
cukierkami, kt�re od lat ssa�a z wielk� przyjemno�ci�.
- Ciesz si�, mon cher, �e to nie kawior ani te drogie narkotyki, w kt�rych lubuj�
si� bogacze! - powtarza�a nieraz z u�miechem. Istotnie, nie by� to kawior, ale co�
jeszcze bardziej �mierciono�nego od narkotyku.
Kroki. Piel�gniarka! Wysz�a ze swojego pokoju. Nie mo�e zobaczy� jego �ony!
Fontaine poderwa� si� z kl�czek, otar� oczy najlepiej, jak potrafi�, i podszed� do
drzwi. Otworzywszy je, zamar� ze zdumienia; piel�gniarka sta�a metr przed nim z
r�k� uniesion� do pukania.
- Monsieur...! Przestraszy� mnie pan.
- A pani mnie. - Jean Pierre wy�lizgn�� si� z pokoju i natychmiast zamkn�� za sob�
drzwi. - Regine wreszcie zasn�a - szepn��, przyk�adaj�c palec do ust. - Przez ten
okropny sztorm prawie wcale nie zmru�y�a oka.
- Zupe�nie, jakby B�g zes�a� go nam... zes�a� go panu z nieba. Nieraz my�l�, �e
monseigneur ma w�adz� nad tymi rzeczami.
- Je�li tak, to na pewno nie maj� nic wsp�lnego z Bogiem. On nie z Niego czerpie
sw� si��.
- Lepiej przejd�my do rzeczy - powiedzia�a sucho bynajmniej nie rozbawiona
piel�gniarka i odesz�a od drzwi. - Jest pan gotowy?
- B�d� za kilka minut - odpar� Fontaine, kieruj�c si� do biurka, w kt�rego
zamkni�tej szufladzie spoczywa�y jego mordercze narz�dzia. Wyj�� z kieszeni klucz.
- Czy zechce pani przypomnie� mi plan? - poprosi�, odwracaj�c si� od niej. - W moim
wieku �atwo zapomina si� szczeg�y.
- Owszem. Tym bardziej �e zasz�a niewielka zmiana.
- Doprawdy? - Stary Francuz uni�s� brwi. - Ten wiek nie znosi tak�e nag�ych zmian.
- Chodzi tylko o pewne przesuni�cie w czasie, mo�e o kwadrans, a mo�e nawet jeszcze
mniej.
- W takiej sytuacji kwadrans to prawie tyle samo co wieczno�� - zauwa�y� Fontaine.
Niebo rozdar�a kolejna b�yskawica, poprzedzaj�c zaledwie
o u�amek sekundy og�uszaj�cy trzask pioruna. - Przy takiej pogodzie niebezpiecznie
jest wychodzi� na zewn�trz. To by�o gdzie� blisko.
- Prosz� pomy�le�, co czuj� stra�nicy.
- Wr��my do niewielkiej zmiany, je�li �aska. Przyda�oby si� r�wnie� wyja�nienie.
- Nie b�dzie �adnych wyja�nie�. Powiem panu tylko tyle, �e to rozkaz z Argenteuil i
�e pan jest za to odpowiedzialny.
- S�dzia...?
- Mo�e pan sam wyci�gn�� wnioski.
- A wi�c on nie zosta� tu przys�any, �eby...
- Nie b�dziemy d�u�ej dyskutowa� na ten temat. Oto, na czym polega zmiana: zamiast
pobiec do stra�nik�w pilnuj�cych willi numer dwadzie�cia i za��da� od nich pomocy
dla pa�skiej chorej �ony, powiem, �e w�a�nie wraca�am z recepcji, gdzie zg�osi�am
awari� telefonu, kiedy zobaczy�am ogie� w willi numer czterna�cie, trzeciej, licz�c
od naszej. Z pewno�ci� wybuchnie wtedy wielkie zamieszanie, kt�re b�dzie stanowi�o
dla pana sygna�. Prosz� je dobrze wykorzysta�. Zlikwiduje pan tych, kt�rzy zostan�
przy willi tej kobiety, a potem wejdzie do �rodka i zrobi to, do czego si� pan
zobowi�za�. Tylko niech pan nie zapomni o t�umiku.
- A wi�c czekam na ogie� i na pani przybycie ze stra�nikami do jedenastki.
- Tak jest. Prosz� by� na werandzie, ale zamkn�� drzwi.
- Oczywi�cie.
- Mo�e b�d� potrzebowa�a pi�ciu minut, a mo�e dwudziestu, ale bez wzgl�du na to
musi pan czeka�.
- Naturalnie... Czy wolno mi zapyta�, madame - a mo�e mademoiselle, bo nie widz�
nic, co...
- O co chodzi?
- Na co b�dzie pani potrzebowa�a tych pi�ciu lub dwudziestu minut?
- Jest pan g�upcem, starcze. Na to, co musi zosta� zrobione.
- Oczywi�cie.
Piel�gniarka owin�a si� cia�niej p�aszczem przeciwdeszczowym, zawi�za�a pasek i
ruszy�a do drzwi.
- Prosz� si� przygotowa� i wyj�� za trzy minuty - poleci�a.
- Dobrze.
W chwili gdy nacisn�a klamk�, pchni�te podmuchem wiatru drzwi otworzy�y si� na
o�cie�. Kobieta wysz�a w ulewny deszcz i zamkn�a je starannie za sob�. Stary
m�czyzna sta� niczym pos�g, oszo�omiony i zdumiony, usi�uj�c zrozumie� to, co
przekracza�o jego zdolno�ci pojmowania. Wydarzenia nast�powa�y zbyt szybko po
sobie, zatarte dodatkowo b�lem po utracie �ony. Nie by�o czasu na rozpacz ani na
uczucia... Trzeba my�le�, i to szybko. Zdarzenie goni�o zdarzenie, ujawniaj�c
pytania, na kt�re musia�a znale�� si� odpowied�, cho�by po to, �eby to wszystko
mia�o jaki� sens - �eby samo Montserrat mia�o jakikolwiek sens!
Piel�gniarka okaza�a si� kim� wi�cej ni� tylko ��cznikiem przekazuj�cym polecenia z
Argenteuil; anio� mi�osierdzia by� w rzeczywisto�ci anio�em �mierci, morderczyni�
kieruj�c� si� w�asnym poczuciem prawa. Skoro tak, to dlaczego on zosta� wys�any
tysi�ce mil od domu, �eby zrobi� to, co r�wnie dobrze m�g�by uczyni� kto inny, i to
bez konieczno�ci uciekania si� do wymy�lnego kamufla�u? Stary bohater francuskiego
ruchu oporu, rzeczywi�cie... To by�o takie niepotrzebne. A skoro ju� mowa o wieku,
to by� tu jeszcze jeden stary cz�owiek, kt�ry wcale nie jest morderc�. Mo�liwe, �e
pope�ni�em straszliwy b��d, pomy�la� Jean Pierre Fontaine. Mo�liwe, �e tamten
cz�owiek przyby� tu nie po to, by mnie zabi�, ale �eby mnie ostrzec!
- Mon Dieu! - wyszepta� Francuz. - Starcy z Pary�a, armia Szakala! Zbyt wiele
pyta�...
Fontaine skierowa� si� zdecydowanym krokiem do pokoju piel�gniarki i zacz�� go
dok�adnie przeszukiwa� z wpraw� �wiadcz�c� o d�ugiej praktyce, cho� teraz czyni� to
z pewno�ci� znacznie wolniej i mniej precyzyjnie ni� kiedy�. Walizka, szafa,
ubrania, poduszki, materac, toaletka, nocny stolik, biurko... Biurko, a w nim
zamkni�ta na klucz szuflada. Teraz ju� tylko to mia�o znaczenie! Jego �ona nie
�y�a, a on pozosta� ze zbyt wieloma pytaniami, na kt�re musia� znale�� odpowiedzi.
Na biurku sta�a ci�ka lampka o podstawce z br�zu; chwyci� j�, wyszarpuj�c wtyczk� z
gniazdka, i r�bn�� ni� w szuflad�. Uderza� tak d�ugo, a� wreszcie rozbi� w drzazgi
miejsce, w kt�re wchodzi�a miniaturowa zasuwka. Gwa�townym ruchem wysun�� szuflad�
i zamar� w bezruchu, wpatruj�c si� z przera�eniem, ale bez specjalnego zaskoczenia,
w jej zawarto��.
W wy�o�onym g�bk� plastikowym pojemniku le�a�y dwie identyczne, wype�nione ��tawym
p�ynem strzykawki. Nie musia� zna� nazwy specyfiku; istnia�o zbyt wiele takich, o
kt�rych nie mia� poj�cia, a kt�re mimo to znakomicie spe�ni�yby swoje zadanie,
wprowadzaj�c do �y� ofiary p�ynn� �mier�.
Nie musia� tak�e zgadywa�, dla kogo by�y przeznaczone te strzykawki. C�te a c�te
dans le lit. Dwa cia�a obok siebie w ��ku. On i jego �ona, ostatecznie i na zawsze
wyzwoleni. Jak�e dok�adnie obmy�li� wszystko monseigneur! Oto jeden z nale��cych do
armii Szakala starc�w pokona� wszystkie przeszkody i zabezpieczenia, morduj�c i
bezczeszcz�c najbli�sze osoby �miertelnego wroga Carlosa, Jasona Bourne'a, ale
ostatecznie okazuje si�, �e Wszystko by�o kierowane i kontrolowane w�a�nie przez
Carlosa!
Ce n 'est pas le contrat! Ja - tak, ale nie moja �ona! Obieca�e� mi!
Piel�gniarka, anio� �mierci! Cz�owiek znany w Pensjonacie Spokoju jako Jean Pierre
Fontaine poszed� najszybciej, jak m�g�, do swego pokoju. Musia� si� przygotowa�.
Wielka, srebrna ��d� wy�cigowa o dw�ch pot�nych silnikach na przemian to
wyskakiwa�a ponad fale, to wbija�a si� w nie ostrym dziobem. Stoj�c na niskim
mostku, John St. Jacques sterowa� ni� w�r�d niebezpiecznych raf, kt�rych po�o�enie
usi�owa� sobie rozpaczliwie przypomnie�, wspomagany �wiat�em silnego reflektora
padaj�cym na wzburzon� powierzchni� morza to pi��, to pi��dziesi�t metr�w przed
dziobem. Bezustannie wydziera� si� do wisz�cego przy jego ustach mikrofonu, wbrew
wszelkiej logice maj�c nadziej�, �e kto� pojawi si� przy radiostacji w pensjonacie.
Ujrzawszy wystaj�ce nad wod� wulkaniczne ska�y, wiedzia�, �e od celu dziel� go ju�
tylko trzy mile. Wyspa Spokoju le�a�a znacznie bli�ej Plymouth ni� portu lotniczego
Blackburae, a kto�, kto zna� usytuowanie raf i mielizn, m�g� dotrze� do niej �odzi�
niemal r�wnie szybko, jak hydroplanem, kt�ry nadk�ada� zawsze sporo drogi po to, by
m�c wyl�dowa� na powierzchni morza pod wiej�cy najcz�ciej z zachodu wiatr. Johnny
nie by� pewien, dlaczego akurat teraz o tym my�li zamiast skoncentrowa� si�
wy��cznie na prowadzeniu �odzi; chyba po prostu podnosi�a go na duchu �wiadomo��,
�e zrobi� wszystko, co m�g� w tych okoliczno�ciach. Niech to szlag trafi! Dlaczego
zawsze musz� by� jakie� przekl�te okoliczno�ci? Bo�e, musi mu si� uda�, bo przecie�
tak wiele zawdzi�cza� Marie i Davidowi! Chyba nawet wi�cej temu szale�cowi, kt�ry
by� jego szwagrem, ni� swojej siostrze. Zastanawia� si� nieraz, czy Marie na pewno
wie, jaki cz�owiek jest jej m�em.
Zostaw to mnie. Ja si� tym zajm�.
Nie mog�, Davidzie. To ja ich zabi�em!
Powiedzia�em, zostaw to mnie.
Prosi�em ci� o pomoc, nie o to, �eby� mnie zast�pi�.
Nie widzisz, �e ja jestem tob�? Na twoim miejscu zrobi�bym dok�adnie to samo.
Oszala�e�!
Tylko cz�ciowo. Kiedy� naucz� ci�, jak zabija� po cichu, w ciemno�ci. Tymczasem r�b
to, co ci m�wi� prawnicy.
A je�li przegraj�?
Wyci�gn� ci�.
W jaki spos�b?
Zabijaj�c.
Nie wierz� ci! Jeste� wykszta�conym cz�owiekiem, uczonym... Nie chc� ci uwierzy�!
Jeste� m�em mojej siostry!
Wi�c mi nie wierz, Johnny. Zapomnij o wszystkim, co ci powiedzia�em, a ju�
szczeg�lnie nie powtarzaj tego swojej siostrze.
To ten drugi cz�owiek, kt�ry jest w tobie, prawda?
Marie bardzo ci� kocha.
Nie odpowiedzia�e� mi! Jeste� Bourne, prawda? Jeste� Jason Bourne!
Nigdy nie wr�cimy do tej rozmowy, Johnny. Rozumiesz mnie?
Nigdy tego nie zrozumia�. Nawet wtedy, gdy Marie i David pomogli mu przezwyci�y�
kryzys osobowo�ci, proponuj�c, �eby zacz�� nowe �ycie. Damy ci pieni�dze na
rozruch, powiedzieli. Zbuduj tam dom, a potem zdecyduj, czy chcesz zosta�, czy nie.
Je�li b�dzie trzeba, pomo�emy ci. Dlaczego to zrobili?
- Nie oni, tylko on - Jason Bourne.
Johnny St. Jacques zrozumia� to pewnego ranka, kiedy podni�s� s�uchawk� stoj�cego
przy basenie aparatu i dowiedzia� si� od pilota z Montserrat, �e kto� wypytywa� na
lotnisku o kobiet� z dwojgiem dzieci.
- Kiedy� naucz� ci�, jak zabija� po cichu, w ciemno�ci. Jason Bourne.
�wiat�a! Przez zas�on� deszczu i morskiej piany dostrzeg� pal�ce si� na brzegu
�wiat�a. Zosta�a mu jeszcze nieca�a mila!
Deszcz la� bez chwili przerwy, a ostre podmuchy wiatru szarpa�y w�ciekle cia�em
starego cz�owieka, krocz�cego z wysi�kiem wybetonowan� �cie�k� w kierunku willi
numer czterna�cie. Szed� z pochylon� g�ow�, os�aniaj�c twarz lew� r�k�, w prawej
�ciskaj�c pistolet z za�o�onym na luf� d�ugim, cylindrycznym t�umikiem. Trzyma� go
za plecami tak samo jak wiele lat temu niemieckiego lugera i laski dynamitu;
w�wczas szed� wzd�u� linii kolejowej, got�w rzuci� wszystko w traw�, gdyby w
pobli�u pojawi� si� niemiecki patrol.
Teraz wszyscy byli dla niego szkopami. Zbyt d�ugo s�u�y� niewolniczo innym ludziom.
Teraz, kiedy jego �ona umar�a, znowu stanie si� panem samego siebie, znowu sam
b�dzie decydowa� o tym, co jest z�e, a co dobre, kieruj�c si� wy��cznie w�asnymi
odczuciami... Szakal by� z�em! Niedawny poddany Carlosa by� w stanie zrozumie�,
dlaczego tamten chcia� �mierci kobiety; by�o to co� w rodzaju wyr�wnania rachunku.
Ale dzieci? Profanacja cia�? To czyny przeciw Bogu, a przecie� ju� wkr�tce mia�
stan�� wraz ze swoj� kobiet� przed Jego obliczem. B�d� mu potrzebne wszelkie
mo�liwe okoliczno�ci �agodz�ce.
Musi powstrzyma� anio�a �mierci! Co ona planuje? Dlaczego m�wi�a o jakim� po�arze?
W�a�nie w tej chwili go zobaczy�: nag�y wybuch p�omieni w willi numer czterna�cie.
To by�o okno sypialni!
Fontaine dotar� do wy�o�onej kamiennymi p�ytami dr�ki prowadz�cej do drzwi domku,
kiedy rozleg� si� potworny huk i grunt zatrz�s� mu si� pod nogami. Pad� na ziemi�,
ale natychmiast uni�s� si� na kolana i wdrapa� si� po schodkach na o�wietlon�
blaskiem rozko�ysanej lampy werand�. Szarpanie i ci�gni�cie za klamk� nie
przynios�o �adnego rezultatu, wi�c uni�s� pistolet i nacisn�� dwukrotnie spust;
zamek poszed� w drzazgi. Fontaine d�wign�� si� na nogi i wpad� do �rodka.
Zza zamkni�tych drzwi g��wnej sypialni dochodzi�y przera�liwe krzyki. Starzec
rzuci� si� w tamtym kierunku, zataczaj�c si� z wyczerpania i trzymaj�c pistolet w
wyci�gni�tej przed siebie, dr��cej d�oni. Zebrawszy w sobie resztki si�, otworzy�
kopni�ciem drzwi i ujrza� scen� przeniesion� prosto z piek�a.
Piel�gniarka usi�owa�a wepchn�� w p�omienie g�ow� starego cz�owieka, zaciskaj�c mu
na szyi drucian� p�tl�.
- Arretez! - wrzasn�� Jean Pierre Fontaine. - Assez! Maintenant! Vous etes mort!
W�r�d huku szalej�cych p�omieni rozleg�y si� niemal nies�yszalne strza�y.
W miar� zbli�ania si� do p�on�cych na brzegu �wiate� John St. Jacques dar� si�
coraz g�o�niej do mikrofonu:
- To ja, Saint Jay! Nie strzela�!
Mimo to na smuk�� ��d� posypa�a si� ulewa ognia z broni maszynowej. St. Jacques
pad� p�asko na mostek, nie przestaj�c ani na chwil� krzycze�. - To ja! Zbli�am si�
do pla�y! Nie strzelajcie, do cholery!
- To pan? - odezwa� si� wreszcie przera�ony g�os.
- Chcecie dosta� nast�pn� wyp�at�?
- Oczywi�cie, panie Saint Jay! - O�y�y zainstalowane na pla�y g�o�niki;
wydobywaj�cy si� z nich g�os z trudem przedziera� si� przez szum wiatru i ryk
rozbijaj�cych si� o brzeg fal. - Wszyscy na pla�y wstrzyma� ogie�! ��d� jest w
porz�dku, mon! To nasz szef, pan Saint Jay!
��d� wystrzeli�a z wody na piasek; ostry dzi�b p�k� z trzaskiem pod wp�ywem si�y
uderzenia, silniki zawy�y rozpaczliwie, a potem umilk�y, gdy �opatki �rub ugrz�z�y
w piachu. St. Jacques zerwa� si� z pok�adu, do kt�rego przywar� skulony niczym
embrion, i wyskoczy� na pla��.
- Willa dwadzie�cia! - rykn��, p�dz�c w kierunku kamiennych schod�w prowadz�cych na
wysoki brzeg. - Wszyscy za mn�!
W chwil� p�niej odni�s� wra�enie, jakby otaczaj�cy go wszech�wiat eksplodowa�
nagle, rozpadaj�c si� na tysi�ce kawa�k�w. Strza�y! Kilka, jeden za drugim, we
wschodniej cz�ci niewielkiego osiedla luksusowych domk�w! Przeskakuj�c po dwa i
trzy stopnie, dotar� wreszcie na g�r� i pogna� jak op�tany w kierunku willi numer
dwadzie�cia. Na granicy pola widzenia mign�o mu jakie� zbiegowisko, wi�c nie
zwalniaj�c, odwr�ci� na chwil� g�ow� w tamt� stron�. Poka�na grupa ludzi nale��cych
do personelu pensjonatu sta�a wok� wej�cia do willi numer czterna�cie...! Kto tam
mieszka�? Dobry Bo�e, s�dzia!
Z p�kaj�cymi p�ucami i mi�niami napi�tymi do granic mo�liwo�ci St. Jacques dopad�
wreszcie domu swojej siostry. Przebieg� przez uchylon� furtk�, ca�ym ci�arem cia�a
run�� na drzwi i wpad� do �rodka, z krzykiem osun�� si� na kolana, rozszerzone z
rozpaczy i przera�enia oczy wlepi� w �cian� po przeciwnej stronie pokoju. Widnia�
na niej napis wykonany wyra�nymi, ciemnoczerwonymi literami:
Jason Bourne, brat Szakala.
Rozdzia� 14
Johnny! Johnny, uspok�j si�! - Marie obj�a go mocno jedn� r�k�, drug� za� chwyci�a
za w�osy, usi�uj�c zmusi� go do podniesienia opuszczonej rozpaczliwie g�owy. -
S�yszysz mnie? Nic nam si� nie sta�o, braciszku! Dzieci s� w innej willi. Nic nam
nie jest!
Stopniowo zacz�� rozpoznawa� twarze otaczaj�cych go ludzi. Byli w�r�d nich dwaj
starzy m�czy�ni, jeden z Bostonu, drugi z Pary�a.
- To oni! - rykn�� St. Jacques i rzuci�by si� na nich, gdyby Marie nie uwiesi�a si�
na nim ca�ym ci�arem cia�a. - Zabij� ich!
- Nie! - krzykn�a jego siostra, trzymaj�c go ze wszystkich si�. Pom�g� jej jeden ze
stra�nik�w, k�ad�c na ramionach Johna swoje mocne, czarne d�onie. - W tej chwili to
nasi najlepsi przyjaciele!
- Nie wiesz, kim s� naprawd�! - odpar� St. Jacques, usi�uj�c za wszelk� cen� si�
uwolni�.
- Owszem, wiem. - Marie �ciszy�a g�os i zbli�y�a usta do jego ucha. - Wiem
przynajmniej tyle, �e mog� zaprowadzi� nas do Szakala.
- Oni pracuj� dla niego!
- Jeden z nich, ale to ju� przesz�o��. Drugi nigdy o nim nie s�ysza�.
- Nic nie rozumiesz! - szepn�� St. Jacques. - To starzy ludzie z Pary�a, armia
Carlosa! Conklin zadzwoni� do mnie do Plymouth i wszystko mi powiedzia�. To
mordercy!
- Jeden z nich by� morderc�, ale ju� nim nie jest. Straci� pow�d, dla kt�rego
mia�by zabija�. Drugi... Drugi to tylko nieporozumienie, g�upie, paskudne
nieporozumienie, ale Bogu niech b�d� dzi�ki, �e tak jest.
- To szale�stwo!
- Masz racj� - zgodzi�a si� Marie, puszczaj�c jego w�osy i zwalniaj�c u�cisk r�ki.
Skin�a na stra�nika, �eby pom�g� mu wsta� z pod�ogi. - Chod�, Johnny. Musimy
porozmawia�.
Sztorm znikn�� niczym ogarni�ty sza�em intruz, kt�ry uciek� w noc, pozostawiaj�c za
sob� �lady swojej w�ciek�o�ci. Nad wschodnim horyzontem pierwsze promienie
wstaj�cego s�o�ca przebija�y spowijaj�c� wysp� Montserrat b��kitnozielon� mg��.
�odzie zacz�y ju� ostro�nie wyp�ywa� z portu, aby zaj�� najlepsze �owiska, udany
po��w oznacza� bowiem mo�liwo�� prze�ycia kolejnego dnia. Marie, jej brat i dwaj
starcy siedzieli wok� sto�u na balkonie jednej z nie zaj�tych willi. Popijaj�c
kaw�, rozmawiali ju� od prawie godziny, analizuj�c na zimno przera�aj�ce wydarzenia
minionej nocy. Rzekomy bohater francuskiego ruchu oporu uzyska� zapewnienie, �e
natychmiast, jak tylko zostanie wznowiona ��czno�� telefoniczna z Montserrat,
poczynione b�d� odpowiednie kroki w sprawie organizacji pogrzebu jego �ony. Je�li
to mo�liwe, bardzo by chcia�, �eby zosta�a pochowana tutaj, na wyspach. Ona tak�e z
pewno�ci� by sobie tego �yczy�a. We Francji czeka�aby j� anonimowo�� komunalnego
grobu, wi�c.
- Oczywi�cie, �e to mo�liwe - powiedzia� St. Jacques. - Dzi�ki panu moja siostra
�yje.
- Ale przeze mnie mog�a umrze�, m�ody cz�owieku.
- Zabi�by pan mnie? - zapyta�a Marie, przypatruj�c si� staremu Francuzowi.
- Od chwili, w kt�rej zobaczy�em, co Carlos przygotowa� dla mnie i mojej �ony - na
pewno nie. To on zerwa� umow�, nie ja.
- A wcze�niej?
- Zanim znalaz�em strzykawki i wszystko zrozumia�em?
- W�a�nie.
- Trudno powiedzie�. W ko�cu umowa to umowa. Jednak moja kobieta ju� nie �y�a, a z
pewno�ci� przyczyni�o si� do tego jej przeczucie, �e b�d� musia� dokona� jakiego�
okropnego czynu. Gdybym zrealizowa� to, czego ode mnie ��dano, pozbawi�bym sensu
jej �mier�, czy� nie tak? Jednak z drugiej strony nie mog�em tak od razu zapomnie�
o tym, co zrobi� dla nas
monseigneur. D�ugie lata wzgl�dnego szcz�cia, jakim si� cieszyli�my,
zawdzi�czali�my przecie� wy��cznie jemu... Naprawd�, nie wiem. Mo�e zdo�a�bym sam
siebie przekona�, �e jestem mu winien swoje �ycie, a wi�c pani �mier�, ale nie
dzieci... A ju� na pewno nie to, co mia�em potem zrobi�.
- To znaczy co? - zapyta� St. Jacques.
- Lepiej w to nie wnika�.
- Wydaje mi si�, �e jednak by mnie pan zabi� - powiedzia�a Marie.
- Powtarzam pani - po prostu nie wiem. Nie wchodzi�y w gr� �adne osobiste sprawy,
bo dla mnie by�a pani po prostu jednym ze sk�adnik�w kontraktu... Ale teraz moja
�ona nie �yje, a ja jestem starym cz�owiekiem, kt�remu tak�e nie zosta�o ju� zbyt
wiele czasu. Kto wie, gdybym zobaczy� pani rozpacz i b�aganie w oczach dzieci, mo�e
zwr�ci�bym luf� w swoj� stron�... A mo�e nie.
- M�j Bo�e, pan jest morderc� - wyszepta� St. Jacques.
- Nie tylko, monsieur. Nie oczekuj� przebaczenia na tym �wiecie, a na tamtym to
zupe�nie inna sprawa. Zawsze mia�em do czynienia ze szczeg�lny mi okoliczno�ciami,
kt�re...
- Galijska logika - zauwa�y� Brendan Patrick Pierre Prefontaine, by�y s�dzia z
Bostonu, dotykaj�c nie�wiadomie krwawej pr�gi na szyi. - Bogu dzi�ki, �e nigdy nie
musia�em wyst�powa� przed waszymi les tribunals, bo zwykle nie spos�b tam ustali�,
kt�ra ze stron w�a�ciwie jest winna. - Zarechota� chrapliwie. - Macie pa�stwo przed
sob� s�usznie skazanego przest�pc�, kt�rego jedyn� win� jest to, �e da� si� z�apa�,
podczas gdy wielu innych tego unikn�o.
- Mo�e mimo wszystko jeste�my spokrewnieni, Monsieur le Juge.
- Je�li mam by� szczery, to moje �ycie znacznie bardziej przypomina losy �wi�tego
Tomasza z Akwinu...
- Szanta� - wpad�a mu w s�owo Marie.
- W oskar�eniu okre�lono to jako nadu�ycie urz�du. Przyjmowanie korzy�ci
maj�tkowych za wydawanie korzystnych wyrok�w i tak dalej... M�j Bo�e, w Nowym Jorku
wszyscy tak robi�. Zasada jest prosta: zostaw wo�nemu w s�dzie tyle pieni�dzy, �eby
starczy�o dla wszystkich.
- Nie m�wi� o Bostonie, tylko o tym, dlaczego pan si� tutaj znalaz�. To by�
szanta�.
- Chyba zbytnio upraszcza pani spraw�, ale og�lnie rzecz bior�c, ma pani racj�. Jak
ju� wspomnia�em, cz�owiek, kt�ry zap�aci� mi za to, �ebym ustali� miejsce pani
pobytu, przekaza� mi dodatkowo do�� znaczn� sum� pieni�dzy, �ebym z nikim wi�cej
nie dzieli� si� t� wiadomo�ci�. Bior�c pod uwag� okoliczno�ci, a tak�e fakt, �e
akurat mia�em troch� wolnego czasu, uzna�em za stosowne przyjrze� si� sprawie nieco
dok�adniej. Skoro tak niewiele przynios�o mi tak du�o, to ile m�g�bym dosta�,
gdybym dowiedzia� si� czego� wi�cej?
- Pan co� wspomina� o galijskiej logice, monsieur? - wtr�ci� si� Francuz.
- To tylko zwyk�y chwyt retoryczny - odpar� by�y s�dzia, po czym ponownie zwr�ci�
si� do Marie. - Rozmawiaj�c z moim klientem, po�o�y�em szczeg�lny, a nawet nieco
przesadny nacisk na fakt, �e znajduje si� pani pod ochron� rz�du. W�a�nie ta
okoliczno�� najbardziej wstrz�sn�a tym pot�nym i wp�ywowym cz�owiekiem.
- Musz� wiedzie�, kto to jest - powiedzia�a Marie.
- W takim razie ja tak�e b�d� potrzebowa� ochrony.
- Otrzyma j� pan.
- A tak�e czego� wi�cej - ci�gn�� by�y s�dzia. - M�j klient nie ma poj�cia o tym,
�e tu jestem, i nie wie, co si� sta�o. Gdybym opowiedzia� mu, co widzia�em, na sam�
my�l o tym, �e kto� mo�e skojarzy� jego nazwisko z tymi wydarzeniami, wpad�by w
prawdziw� panik�. Poza tym, zwa�ywszy na fakt, �e o ma�o nie straci�em �ycia z r�k
tej wojowniczej Amazonki, zas�uguj� chyba na co� jeszcze.
- Czy w takim razie ja tak�e powinienem ��da� jakiej� nagrody za uratowanie
pa�skiego �ycia, monsieur?
- Gdybym posiada� cokolwiek cennego - oczywi�cie z wyj�tkiem zawodowego
do�wiadczenia, z kt�rego mo�e pan korzysta� do woli - ch�tnie bym si� z panem tym
podzieli�. Gdybym co� takiego otrzyma� w przysz�o�ci, tak�e mo�e pan na to liczy�.
- Merci hien, cousin,
- D'accord, mon ami.
- Nie wygl�da pan na ubogiego cz�owieka, s�dzio - zauwa�y� John St. Jacques.
- Bo pozory myl� podobnie jak ten tytu�, kt�rego by� pan �askaw u�y� wobec mojej
osoby... �piesz� doda�, i� nie mam zbyt ekstrawaganckich wymaga�, jestem bowiem
zupe�nie sam, nie nawyk�em do luksus�w i wcale mi za nimi nie t�skno.
- Wi�c pan tak�e utraci� �on�?
- Nie wydaje mi si�, �eby powinno was to obchodzi�, ale powiem wam, �e �ona
zostawi�a mnie dwadzie�cia dziewi�� lat temu, a m�j trzydziestojednoletni syn,
obecnie wzi�ty prawnik na Wall Street, u�ywa jej nazwiska i twierdzi, �e mnie w
og�le nie zna. Nie widzia�em go od dnia jego dziesi�tych urodzin. Ze wzgl�du na
jego dobro, ma si� rozumie�.
- Quelle tristesse.
- Quelle �wi�stwo, kuzynie. Ch�opak odziedziczy� rozum po mnie, a nie po tym
pustog�owiu, kt�re go urodzi�o... Ale wracajmy do rzeczy. M�j francuski krewniak ma
swoje powody, �eby z wami wsp�dzia�a�, a ja swoje, co najmniej r�wnie silnie
umotywowane, ale musz� tak�e pomy�le� o sobie. M�j nowy, wiekowy przyjaciel mo�e
wr�ci� w ka�dej chwili do Pary�a i tam do�y� w spokoju swoich dni, podczas gdy mnie
pozostaje tylko Boston i szukanie szansy na wykorzystanie kilku mo�liwo�ci, kt�re
pr�bowa�em sobie na tak� okoliczno�� stworzy�. Z tego w�a�nie powodu pragnienie
wspomo�enia waszych wysi�k�w musi, niestety, zej�� na drugi plan. Z tym, co wiem,
nie
prze�y�bym w Bostonie nawet pi�ciu minut.
- Przykro mi, ale nie potrzebujemy pa�skich us�ug, s�dzio - powiedzia� John St.
Jacques, patrz�c m�czy�nie prosto w oczy.
- Co takiego? - Marie wyprostowa�a si� gwa�townie. - Ale�, Johnny! - Przyda nam si�
ka�da pomoc!
- Nie w tym wypadku. Wiemy, kto go wynaj��.
- Wiemy?
- Wie Conklin, a to wystarczy. Nazwa� to prze�omem. Powiedzia� mi, �e cz�owiek,
kt�ry was wy�ledzi�, pos�u�y� si� jakim� s�dzi�. - St. Jacques wskaza� ruchem g�owy
na siedz�cego po drugiej stronie sto�u Prefontaine'a. - Nim w�a�nie. Rozwali�em
��d� wart� sto tysi�cy dolar�w, �eby jak najpr�dzej tu dotrze�. Conklin wie, kto
jest jego klientem.
Prefontaine ponownie spojrza� na starego Francuza.
- Oto czas na quelle tristesse, panie bohaterze. Zosta�em na lodzie. Moja
wytrwa�o�� przynios�a mi tylko lekko poder�ni�te gard�o i przysma�ony skalp.
- Niekoniecznie - przerwa�a mu Marie. - Jest pan prawnikiem, wi�c nie musz� chyba
panu m�wi�, �e wyst�powanie w roli �wiadka tak�e jest pewn� form� wsp�pracy. By�
mo�e poprosimy pana o przekazanie relacji z niedawnych wydarze� pewnym ludziom w
Waszyngtonie.
- �wiadczenie wi��e si� z zeznawaniem, a to znowu kojarzy si� nieodparcie z s�dem.
Mo�e mi pani wierzy� na s�owo.
- Nie b�dzie �adnego s�du. Nigdy.
- H�...? Rozumiem.
- W�tpi�, s�dzio. Za ma�o pan wie. Je�eli jednak zgodzi si� pan nam pom�c, zostanie
pan sowicie wynagrodzony... Powiedzia� pan przed chwil�, �e cho� bardzo pragnie nam
pom�c, to przede wszystkim musi si� pan za troszczy� o siebie...
- Moja droga, czy pani jest mo�e prawnikiem?
- Nie, ekonomistka.
- Matko Boska, to jeszcze gorzej...
- Czy pragnienie udzielenia nam pomocy ma jaki� zwi�zek z osob� pa�skiego klienta?
- Owszem. Jego boska posta� powinna wreszcie trafi� tam, gdzie jej miejsce, czyli
do rynsztoka. Pod cienk� warstw� ob�lizg�ej inteligencji kryje si� dusza
najzwyklejszej dziwki. Kiedy� wi�za�em z nim spore nadzieje, du�o wi�ksze ni�
dawa�em mu pozna�, ale on zmarnotrawi� wszystko, chc�c jak najszybciej zdoby� swego
w�asnego �wi�tego Graala.
- O czym on m�wi, Marie?
- O cz�owieku, kt�ry zyska� wielkie wp�ywy i znaczenie, cho� na to nie zas�u�y�.
Nasz marnotrawny s�dzia wzi�� si� za bary z rozwa�aniami na temat moralno�ci
jednostki.
- I to m�wi ekonomistka? - zapyta� Prefontaine, dotykaj�c ponownie �wie�ej pr�gi na
szyi. - Ekonomistka, kt�rej mniej lub bardziej trafne decyzje mog�y wywo�ywa� ruchy
na gie�dzie, w wyniku kt�rych ludzie tracili pieni�dze, a wielu nawet bankrutowa�o?
- Nigdy nie zajmowa�am a� tak wa�nego stanowiska, ale zapewniam pana, �e takie
refleksje nawiedzaj� cz�sto tych, kt�rzy dotarli a� na szczyty, a to dlatego, �e
oni sami nigdy nie ryzykuj�, zajmuj�c si� wy��cznie teori�. To bardzo bezpieczna
pozycja... Pa�ska na pewno taka nie jest, s�dzio. Mo�e pan potrzebowa� naszej
pomocy. Jak brzmi pa�ska odpowied�?
- �wi�ty J�zefie, ale z pani twardziel...
- Musz� nim by� - odpar�a Marie, wpatruj�c si� prosto w oczy s�dziego z Bostonu. -
Chc�, �eby by� pan po naszej stronie, ale na pewno nie b�d� o to pana b�aga�.
Najwy�ej pozwol� panu wr�ci� do Bostonu.
- Czy jest pani zupe�nie pewna, �e nie jest prawnikiem albo przynajmniej nadwornym
katem jakiego� kr�la?
- Wyb�r nale�y do pana. Czekam na odpowied�.
- Czy kto� b�dzie �askaw mi powiedzie�, co tu si� w�a�ciwie dzieje, do cholery? -
warkn�� John St. Jacques.
- Pa�skiej siostrze w�a�nie uda�o si� pozyska� nowego rekruta - odpar� Prefontaine,
patrz�c na Marie �agodnym wzrokiem. - Przedstawi�a mi jasno wszystkie mo�liwo�ci,
jakimi dysponuj�, a logika jej argument�w, w po��czeniu z urod� twarzy okolonej
tymi wspania�ymi rudymi w�osami, sprawi�a, �e nie mog� udzieli� innej odpowiedzi.
- Co znowu...?
- Przeszed� na nasz� stron�, Johnny.
- A niby do czego ma nam si� przyda�?
- . Do wielu rzeczy, m�ody cz�owieku - odpar� s�dzia. - W pewnych sytuacjach warto
dysponowa� r�wnie� odpowiednim zabezpieczeniem od strony prawnej.
- Czy to prawda, siostrzyczko?
- W znacznym stopniu, ale ostateczn� decyzj� musi podj�� Jason... to znaczy, David.
- W�a�nie �e Jason - powiedzia� John St. Jacques, patrz�c siostrze prosto w oczy.
- Czy powinienem co� wiedzie� o tych ludziach? - zapyta� Prefontaine. - Nazwisko
Jason Bourne by�o wypisane na �cianie pokoju.
- Takie otrzyma�em polecenie, kuzynie - wyja�ni� fa�szywy, cho� wcale nie tak
bardzo, bohater Francji.
- Nie rozumiem... Podobnie jak nie wiem, o co chodzi z tym drugim cz�owiekiem,
jakim� Szakalem czy Carlosem, o kt�rego wypytywali�cie mnie dosy� brutalnie, kiedy
nie by�em nawet pewien, czy jeszcze �yj�, czy ju� nie. My�la�em, �e Szakal to
fikcja.
Jean Pierre Fontaine spojrza� na Marie, kt�ra skin�a g�ow� przytakuj�co.
- Carlos istotnie jest legend�, ale nie fikcj�. To zawodowy morderca, obecnie ponad
sze��dziesi�cioletni, podobno powa�nie chory, lecz w dalszym ci�gu przepe�niony
ogromn� nienawi�ci�. Jest cz�owiekiem o wielu obliczach; ci, kt�rzy maj� powody,
kochaj� go, inni, kt�rzy widz� w nim uosobienie z�a, nienawidz� - a wszyscy maj�
wiele argument�w na poparcie swoich tez. Ja mia�em okazj� zaznajomi� si� z obydwoma
punktami widzenia, ale, jak pan s�usznie zauwa�y�, �wi�ty Tomaszu z Akwinu, m�j
�wiat nie ma nic wsp�lnego z pa�skim.
- Merci bien.
- D'accord Obsesyjna nienawi�� Carlosa wraz z up�ywem lat ro�nie w jego m�zgu jak
z�o�liwy nowotw�r. Pewien cz�owiek kiedy� zdo�a� go prze chytrzy�, podszywa� si�
pod niego, przypisywa� sobie jego czyny i kpi� z wysi�k�w Carlosa, kt�ry
rozpaczliwie usi�owa� zachowa� dla siebie miano najlepszego i najbardziej
bezwzgl�dnego zab�jcy. Ten sam cz�owiek zabi� kochank� Szakala, jedyn� mi�o�� tego
cz�owieka, kobiet� towarzysz�c� mu od najm�odszych lat sp�dzonych jeszcze w
Wenezueli. Spo�r�d setek, by� mo�e nawet tysi�cy ludzi wysy�anych przez rz�dy
ca�ego �wiata, tylko on jeden widzia� prawdziw� twarz Szakala. Dziwny �w cz�owiek
sta� si� wytworem ameryka�skiego wywiadu, przyjmuj�c na trzy lata fa�szyw�, obc�
sobie to�samo��. Carlos nie spocznie, dop�ki go nie ukarze i nie zabije. Tym
cz�owiekiem jest Jason Bourne.
Prefontaine opar� �okcie na stole i pochyli� si� do przodu, zdumiony opowie�ci�
starego Francuza.
- A kto to w�a�ciwie jest ten Bourne? - zapyta�.
- To m�j m��, David Webb - odpar�a Marie.
- O, m�j Bo�e... - wyszepta� s�dzia. - Czy mog� prosi� o drinka?
- Ronald! - zawo�a� John St. Jacques.
- Tak, szefie? - odkrzykn�� stra�nik, kt�ry godzin� temu w willi numer dwadzie�cia
trzyma� go w swoich silnych r�kach.
- Przynie� nam whisky i brandy. Wszystko powinno by� w barze.
- Ju� id�, prosz� pana.
Pomara�czowe s�o�ce, wisz�ce tu� nad wschodnim widnokr�giem, nagle zap�on�o
intensywn� czerwieni�, rozpraszaj�c resztki unosz�cej si� jeszcze nad wod� porannej
mg�y. Cisz�, jaka zapad�a przy stole, przerwa�y spokojne s�owa starego Francuza.
- Nie przywyk�em do takiej obs�ugi - powiedzia�, spogl�daj�c z balkonu na
ja�niej�ce coraz bardziej fale Morza Karaibskiego. - Kiedy kto� czego� chce, zawsze
wydaje mi si�, �e to ja powinienem zareagowa�.
- Teraz ju� tak nie b�dzie... Jean Pierre - odpar�a cicho Marie.
- Chyba m�g�bym si� przyzwyczai� do tego nazwiska...
- Dlaczego nie tutaj?
- Qu'est- ce que vous dites, madame?
- Zastan�w si� nad tym. Pary� mo�e si� okaza� dla ciebie r�wnie niebezpieczny jak
Boston dla naszego s�dziego.
Wzmiankowany s�dzia prze�ywa� tymczasem chwile uniesienia, obserwuj�c, jak na stole
pojawiaj� si� kolejne butelki, a wreszcie naczynie z kostkami lodu. Bez wahania
wyci�gn�� r�k� i nala� sobie niemal pe�n� szklank�.
- Musz� wam zada� kilka pyta� - o�wiadczy� zdecydowanym tonem. - Mog�?
- Oczywi�cie - skin�a g�ow� Marie. - Nie jestem pewna, czy b�d� chcia�a lub mog�a
na nie odpowiedzie�, ale prosz� pr�bowa�.
- Strza�y i farba na �cianie... M�j "kuzyn" twierdzi, �e otrzyma� takie polecenia.
- Bo tak by�o, mon ami.
- Po co?
- Strza�y to by� dodatkowy element zwracaj�cy uwag� na to, co si� sta�o.
- Jeszcze raz: po co?
- Nauczy�em si� tego w Ruchu Oporu. Oczywi�cie nie by�em �adnym bohaterem, ale
mia�em sw�j niewielki udzia�. W Resistance nazywa�o si� to zaakcentowaniem, a
chodzi�o o to, �eby jasno da� do zrozumienia, kto prze prowadzi� akcj�.
- Dlaczego zastosowa�e� to tutaj?
- Piel�gniarka nie �yje, wi�c nie ma nikogo, kto poinformowa�by Szakala o tym, �e
jego rozkazy zosta�y wykonane.
- Niezrozumia�a galijska logika.
- Niepodwa�alne francuskie poczucie zdrowego rozs�dku.
- Dlaczego?
- Carlos zjawi si� tu jutro w po�udnie.
- Bo�e!
Wewn�trz willi zadzwoni� telefon. John St. Jacques zerwa� si� z miejsca, ale jego
siostra by�a szybsza; pobieg�a do salonu i chwyci�a s�uchawk�.
- David?
- Tu Aleks - odezwa� si� zadyszany g�os. - Bo�e, pr�buj� si� z wami po��czy� od
trzech godzin! Nic wam nie jest?
- �yjemy, cho� mieli�my ju� by� martwi.
- Starcy! Starcy z Pary�a! Czy Johnny...
- Tak, jest tutaj, ale oni s� po naszej stronie!
- Kto?
- Ci starcy.
- Pleciesz bzdury!
- Wcale nie! Opanowali�my sytuacj�. Co z Davidem?
- Nie wiem. Linia telefoniczna zosta�a przeci�ta. Wszystko si� pochrzani�o!
Zawiadomi�em policj�, �eby tam pojechali...
- Pieprz policj�, Aleks! - krzykn�a Marie. - �ci�gnij wojsko, komandos�w, zaalarmuj
t� cholern� CIA! Chyba co� nam si� od nich nale�y!
- Jason by na to nie pozwoli�. Nie mog� wej�� mu w drog�.
- No to pos�uchaj: jutro w po�udnie b�dzie tutaj sam Szakal!
- Jezus, Maria! Musz� go wsadzi� w jaki� samolot!
- Zr�b co�!
- Nic nie rozumiesz, Marie. Stara "Meduza" od�y�a...
- Powiedz mojemu m�owi, �e "Meduza" to historia, a Szakal to tera�niejszo��, i �e
przylatuje tu jutro w po�udnie!
- David te� tam b�dzie, wiesz o tym.
- Tak, wiem... Bo teraz jest Jasonem Bourne'em.
Braciszku, to nie jest trzyna�cie lat temu, a ty jeste� o trzyna�cie lat starszy.
Nie tylko do niczego si� nie przydasz, ale nawet b�dziesz nam przeszkadza�, je�li
zaraz nie odpoczniesz. Najlepiej po�pij sobie. Zga� �wiat�o i kimnij si� troch� na
tej ogromniastej kanapie w salonie. Ja popilnuj� telefon�w, cho� i tak pewno nikt
nie b�dzie dzwoni� o czwartej nad ranem.
G�os Kaktusa ucich�, kiedy Jason wszed� do pogr��onego w ciemno�ci salonu, czuj�c,
jak powieki osuwaj� mu si� na oczy niczym o�owiane pokrywy. Opad�szy na kanap�, z
wysi�kiem wci�gn�� na ni� nogi, po�o�y� je na poduszkach i wpatrzy� si� w sufit.
Wypoczynek to tak�e bro�; od niego zale�� losy bitew... Philippe d'Anjou, "Meduza".
Zamkn�� oczy i pogr��y� si� we �nie.
Przera�liwy, og�uszaj�cy ryk syreny t�uk� si� po ogromnym domu niczym d�wi�kowe
tornado. Bourne skoczy� raptownie na nogi, przez chwil� nie wiedz�c, gdzie jest...
ani kim jest.
- Kaktus! - rykn��, wypadaj�c do holu. - Kaktus! - wrzasn�� ponownie, usi�uj�c
przekrzycze� pulsuj�ce wycie syreny. - Gdzie jeste�?
�adnej odpowiedzi. Podbieg� do drzwi gabinetu i chwyci� za klamk�; by�y zamkni�te!
Cofn�wszy si� o krok, uderzy� w nie ramieniem raz, drugi, trzeci, wk�adaj�c w to
wszystkie si�y. Drzwi wygi�y si�, a kiedy Jason kopn�� w nie z rozmachem, ust�pi�y.
To, co ujrza� we wn�trzu gabinetu, sprawi�o, �e stanowi�ca wytw�r "Meduzy" maszyna
do zabijania, kt�r� w gruncie rzeczy by�, zamar�a na chwil� w bezruchu, miotaj�c z
oczu w�ciek�e b�yski. Kaktus siedzia� w tym samym fotelu, kt�ry jeszcze niedawno
zajmowa� zamordowany genera�, jego barki i g�owa spoczywa�y na blacie biurka. Krew
utworzy�a przy zw�okach du�� ka�u��... Nie, nie przy zw�okach! Prawa r�ka poruszy�a
si� nieznacznie. Kaktus �y�!
Bourne doskoczy� do biurka i delikatnie uni�s� g�ow� starego Murzyna. Przera�liwy
d�wi�k syreny uniemo�liwia� jakiekolwiek porozumienie. Kaktus otworzy� oczy, po
czym z wysi�kiem przesun�� r�k� po powierzchni biurka, uderzaj�c w ni� lekko
zagi�tym palcem.
- O co chodzi? - wrzasn�� Jason. R�ka sun�a dalej, w stron� kraw�dzi, a palec
uderza� coraz szybciej. - Ni�ej? Pod spodem? - Kaktus ledwo dostrzegalnie skin��
g�ow�. - Pod biurkiem! - wykrzykn�� Bourne, zaczynaj�c wreszcie rozumie�. Ukl�kn��
przy biurku i si�gn�� pod �rodkow� szuflad�...
Jest! Znalaz� przycisk. Ostro�nie odsun�� fotel nieco w lewo i skoncentrowa� uwag�
na guziku. Poni�ej, na kawa�ku plastikowej ta�my, widnia�y dwa s�owa: "Wy�.
alarmu".
Jason nacisn�� guzik i w tej samej chwili przera�liwe wycie ucich�o. Nag�a cisza
zdawa�a si� r�wnie og�uszaj�ca i trudna do zniesienia, jak wcze�niej syrena.
- Gdzie dosta�e�? - zapyta� Bourne. - Jak dawno temu? M�w szeptem, jak najmniej
wysi�ku, rozumiesz?
- Przesadzasz, braciszku - wyszepta� Kaktus z bolesnym grymasem na twarzy. - By�em
taksiarzem w Waszyngtonie... To nic gro�nego, ch�opcze. G�ra, po lewej stronie...
- Zaraz wezw� lekarza... Naszego wsp�lnego przyjaciela, Iwana... Ale tymczasem
mo�esz mi powiedzie�, co si� sta�o, a ja po�o�� ci� na pod�odze i rzuc� okiem na
ran�.
Jason ostro�nie przeni�s� starego m�czyzn� z fotela na dywan le��cy przed jednym z
wysokich okien. Rozdar� mu koszul�; kula przesz�a na wylot przez lewe rami�.
Szybkimi, gwa�townymi ruchami podar� koszul� na pasy i za�o�y� prymitywny
opatrunek.
- To niewiele, ale na razie musi wystarczy� - oznajmi�. - M�w.
- On tam jest, braciszku! - wyszepta� Kaktus, le��c na wznak na dywanie. - Ma
olbrzymie magnum z t�umikiem. Kropn�� mnie przez okno, a potem st�uk� szyb� i wlaz�
tu... On... On...
- Spokojnie! Nic ju� nie m�w, to niewa�ne...
- Kiedy musz�. Ch�opcy tam, na zewn�trz, nie maj� �adnego sprz�tu. Wyt�ucze ich jak
kaczki. Udawa�em trupa, a on si� �pieszy�, i to jak... Widzisz? - Jason spojrza� w
kierunku wskazanym wzrokiem przez Kaktusa. Na pod�odze le�a�o kilkana�cie ksi��ek
zrzuconych z jednej z p�ek rega�u. - Po lecia� od razu tam i szuka� czego�
rozpaczliwie, a potem ruszy� do drzwi z t� swoj� armat� gotow� do strza�u...
Pomy�la�em sobie, �e idzie do ciebie, bo pewnie widzia� przez okno, jak wchodzi�e�
do tamtego pokoju, wi�c wierci�em kolanem jak g�upi, �eby nacisn�� ten cholerny
guzik i jako� faceta zatrzyma�...
- Spokojnie!
- Musz�... Nie mog�em ruszy� r�k�, boby to zauwa�y�, ale wreszcie uda�o mi si�
trafi� kolanem i ta cholerna syrena o ma�o nie zdmuchn�a mnie z fotela...
Skurczybyk nie wytrzyma�. Zatrzasn�� drzwi, przekr�ci� klucz i uciek�, kt�r�dy
wszed�, czyli przez okno. - Kaktus odchyli� g�ow� do ty�u, nie mog�c zapanowa� nad
potwornym b�lem. - On tam jest, braciszku...
- Wystarczy! - przerwa� mu Bourne, po czym ostro�nie wyci�gn�� r�k� i zgasi�
stoj�c� na biurku lampk�. Jedyne o�wietlenie gabinetu stanowi� teraz blask s�cz�cy
si� z holu przez roztrzaskane drzwi.
- Zadzwoni� do Aleksa, �eby wezwa� lekarza, a potem...
Nagle gdzie� na zewn�trz rozleg� si� przera�liwy krzyk; zar�wno Jason, jak i Kaktus
s�yszeli go ju� niejeden raz.
- Jednego za�atwi� - wyszepta� Murzyn, zaciskaj�c mocno powieki. - Ten sukinsyn
za�atwi� jednego z braci!
- Musz� zawiadomi� Conklina - stwierdzi� stanowczo Bourne, �ci�gaj�c telefon z
biurka. - Potem wyjd� i ja go za�atwi�... Cholera, nie ma sygna�u! Przeci�� lini�!
- Nie�le si� tutaj orientuje.
- Ja te�. Le� tu jak mysz pod miot��. Wr�c�, jak tylko...
Przerwa� mu kolejny krzyk, tym razem znacznie cichszy, przypominaj�cy raczej nag��
eksplozj� zgromadzonego w p�ucach powietrza.
- Bo�e, wybacz mi! - wyszepta� bole�nie Kaktus. - Zosta� ju� tylko jeden...
- Je�eli kto� powinien prosi� o wybaczenie, to ja, nie ty! - wykrztusi� Jason. -
Niech to szlag trafi! Przysi�gam ci, Kaktus, nawet przez my�l mi nie przesz�o, �e
tu si� b�d� dzia�y takie rzeczy!
- Wierz� ci. Znam ci� od dawna, braciszku, i wiem, �e nigdy nie zabiega�e� o to,
�eby kto� inny nadstawia� za ciebie karku. Najcz�ciej bywa�o dok�adnie na odwr�t.
- Po�o�� ci� przy biurku - zdecydowa� Bourne, ci�gn�c dywan w miejsce, z kt�rego
Kaktus m�g� �atwo si�gn�� do wy��cznika alarmu. - Je�eli zobaczysz, us�yszysz albo
nawet poczujesz co� podejrzanego, natychmiast w��czaj syren�.
- Co chcesz zrobi�?
- Wyj�� st�d, ale przez inne okno.
Bourne podkrad� si� do rozbitych drzwi, wyskoczy� na korytarz i wbieg� do salonu.
Znajdowa�y si� tam balkonowe drzwi wychodz�ce na patio; pami�ta�, �e widzia� z
podjazdu bia�e ogrodowe meble na trawniku przy po�udniowym skrzydle domu.
Nacisn�wszy klamk�, wy�lizgn�� si� na zewn�trz, po czym wyci�gn�� zza paska
pistolet, przymkn�� za sob� drzwi i schylony nisko nad ziemi� pop�dzi� w kierunku
krzew�w rosn�cych na skraju wypiel�gnowanego trawnika. Musia� porusza� si�
najszybciej, jak potrafi�, gdy� w gr� wchodzi�o nie tylko �ycie jeszcze jednego
niewinnego cz�owieka, ale tak�e szansa na pojmanie mordercy, dzi�ki kt�remu m�g�
zdoby� informacje o dzia�alno�ci nowej "Meduzy", a tym samym przyn�t� dla Szakala.
Musi wymy�li� jak�� pu�apk�... Flary! Cz�� ekwipunku, jaki przywi�z� ze sob� do
Manassas! Znajdowa�y si� w lewej tylnej kieszeni spodni, ka�da d�ugo�ci pi�tnastu
centymetr�w i �wiec�ca wystarczaj�co jasno, �eby jej blask by� widoczny z
odleg�o�ci kilku kilometr�w. Zapalone jednocze�nie i umieszczone z dala od siebie
mog�y o�wietli� posiad�o�� Swayne'a niczym dwa silne reflektory: jedna na
po�udniowym �uku podjazdu, druga przy psiarni. By� mo�e ich blask obudzi psy,
wprawiaj�c je najpierw w zdumienie, a potem we w�ciek�o��. Szybko!
Jason pogna� przez trawnik, rozgl�daj�c si� dooko�a i zastanawiaj�c, gdzie mo�e
teraz by� zab�jca i w jaki spos�b uda�o si� umkn�� jego trzeciej niedosz�ej
ofierze. Jason nie m�g� dopu�ci� do dalszej rzezi.
Sta�o si�! Zosta� dostrze�ony! Us�ysza� dwa ciche pykni�cia i �wist kul tu� ko�o
g�owy. Przebieg�szy na drug� stron� asfaltowego podjazdu, da� nura w g�szcz
krzew�w, po czym od�o�y� na chwil� bro�, wyszarpn�� z kieszeni pierwsz� flar�,
zapali� j� i rzuci� za siebie; wyl�dowa�a na asfalcie. Za kilka sekund powinna
wybuchn�� o�lepiaj�cym ogniem. Co si� w nogach pobieg� pod os�on� sosen w lewo, za
budynek, �ciskaj�c w jednym r�ku pistolet, a w drugim flar� i zapalniczk�. Kiedy
znalaz� si� na wysoko�ci psiarni, na podje�dzie rozjarzy�a si� p�omienista kula.
Zapaliwszy drug� flar�, cisn�� j� na odleg�o�� czterdziestu metr�w, przed wybiegi
ps�w, i zamar� w oczekiwaniu.
Kiedy eksplodowa�a, trzy psy zareagowa�y �a�osnym skamleniem, a potem niespokojnym
wyciem; wkr�tce strach ust�pi miejsca w�ciek�o�ci, a wycie szale�czemu ujadaniu.
Dwie ogniste kule zala�y po�udniow� cz�� posiad�o�ci niespokojnym, migotliwym
blaskiem. Cie�! Na zachodniej, bia�ej �cianie domu. Poruszy� si�, pobieg� w
kierunku krzak�w i znieruchomia�, mimo to nadal doskonale widoczny. Czy to zab�jca,
czy te� jego potencjalna ofiara, trzeci z braci zaanga�owanych przez Kaktusa?
Istnia� tylko jeden spos�b, �eby si� o tym przekona� - z pewno�ci� najszybszy, ale
na pewno nie najbezpieczniejszy, gdyby cie� mia� si� okaza� morderc�, w dodatku
obdarzonym celnym okiem.
Bourne wyprostowa� si�, wyskoczy� z kryj�wki i pobieg� w prawo, by po sekundzie
przypa�� nagle do ziemi i rzuci� si� raptownie w przeciwn� stron�.
- Uciekaj do chaty! - rykn��. Natychmiast otrzyma� odpowied�: dwa kolejne pykni�cia
i dwa nast�pne pociski, kt�re wzbi�y fontanny ziemi po jego prawej stronie. Zab�jca
by�
fachowcem - mo�e nie najwy�szej klasy, ale bez w�tpienia fachowcem. Magazynek
magnum kaliber 357 mie�ci� sze�� naboi. Do tej pory pad�o ju� pi�� strza��w, lecz
zab�jca mia� wystarczaj�co du�o czasu, by na�adowa� bro� ponownie. Potrzebny by�
jaki� pomys�, i to szybko!
W tej samej chwili na szutrowej drodze prowadz�cej do chaty Flannagana pojawi�a si�
jaka� biegn�ca posta�. Ten cz�owiek m�g� w ka�dej chwili zgin��!
- Tutaj jestem, ty sukinsynu! - rykn�� Jason i zerwa� si� na nogi, pakuj�c na o�lep
kilka kul w krzaki rosn�ce przy �cianie budynku. Odpowied�, jak� otrzyma� tym
razem, sprawi�a mu autentyczn� rado��: jedno, jedyne pykni�cie, a potem cisza.
Przeciwnik nie zmieni� magazynka! Mo�e nie mia� wi�cej naboi... Niewa�ne. Liczy�o
si� tylko to, �e role uleg�y teraz odwr�ceniu. Bourne wypad� z cienia i pogna� w
kierunku p�on�cych flar. Psy ujada�y
coraz g�o�niej, z narastaj�c� w�ciek�o�ci�. Zab�jca opu�ci� swoj� kryj�wk� i
skierowa� si� biegiem w stron� bramy. Jason wiedzia�, �e teraz nieprzyjaciel na
pewno mu nie umknie; bramy by�y zamkni�te, morderca znajdowa� si� w pu�apce.
- Nie uciekniesz st�d, "Meduza"! - krzykn�� Bourne. - Poddaj si�!
Kolejny strza�! Napastnik zd��y� za�adowa� bro� w biegu! Jason odpowiedzia� ogniem
i m�czyzna run�� na drog�, ale w tej samej chwili nocn� cisz� rozdar� ryk pot�nego,
pracuj�cego na wysokich obrotach silnika i na zewn�trznej drodze pojawi� si�
p�dz�cy z du�� pr�dko�ci� samoch�d z migaj�cymi na dachu niebieskimi i czerwonymi
�wiat�ami. Policja! Bourne'owi nie przysz�o na my�l, �e system alarmowy mo�e by�
po��czony z posterunkiem w Manassas. Wydawa�o mu si�, �e tam, gdzie w gr� wchodzi�a
"Meduza", takie rozwi�zanie by�o zupe�nie nieprawdopodobne. Przeczy�o to
jakiejkolwiek logice: wszelkie zabezpieczenia powinny by� wewn�trz, �adna
zewn�trzna si�a nie mia�a prawa miesza� si� do spraw Kr�lowej W��w! Posiad�o��
genera�a kry�a zbyt wiele sekret�w, w�r�d nich przede wszystkim tajemniczy
cmentarz.
M�czyzna le��cy na podje�dzie usi�owa� przetoczy� si� pod os�on� wysokich sosen,
�ciskaj�c co� kurczowo w d�oni. Jason podszed� do niego, kopn�� go mocno w rami� i
podni�s� wypuszczony przedmiot. By�a to oprawiona w sk�r� ksi��ka o tytule
wyt�oczonym z�otymi literami, przeznaczona bardziej na pokaz ni� do czytania. Bez
sensu! Jednak kiedy otworzy� j� na chybi� trafi�, natychmiast zmieni� zdanie;
strony nie by�y pokryte drukiem, tylko r�cznym niewyra�nym pismem. Notatki!
Nie mog�o by� mowy o �adnej policji, szczeg�lnie teraz. Nie pozwoli, �eby kto�
wmiesza� si� i zepsu� to, co uda�o mu si� do tej pory osi�gn��. Ksi��ka, kt�r�
trzyma� teraz w d�oniach, nie ma prawa trafi� do innych r�k. Najwa�niejszy by�
Szakal. Musi si� ich jako� pozby�!
- Dostali�my wiadomo�� z centrali, prosz� pana - oznajmi� flegmatycznie policjant,
podchodz�c do bramy. Jego m�odszy kolega zosta� troch� z ty�u. - Podobno to bardzo
pilne, wi�c przyjechali�my, cho� tutaj ci�gle si� co� dzieje. Wszyscy lubimy si�
czasem zabawi�, no nie? Bez obrazy, ma si� rozumie�.
- Ma pan ca�kowit� racj� - odpar� Jason, staraj�c si� uspokoi� oddech i rozgl�daj�c
si� ukradkiem w poszukiwaniu rannego m�czyzny; znikn��! - Mieli�my jakie� zwarcie,
kt�re uszkodzi�o nam lini� telefoniczn�.
- Zdarza si�. - M�odszy policjant skin�� g�ow�. - Letnie burze i w og�le. Powinni
poprowadzi� kable pod ziemi�, bo u moich starych...
- Najwa�niejsze, �e wszystko jest ju� w porz�dku - przerwa� mu Bourne. - Jak
panowie widz�, w domu znowu pal� si� �wiat�a.
- Nic nie widz� przez te flary - odpar� m�ody funkcjonariusz.
- Genera� zawsze stosuje wszystkie dost�pne �rodki ostro�no�ci - wyja�ni� Jason. -
Na szcz�cie, jak powiedzia�em, wszystko jest ju� w porz�dku.
- Ciesz� si� - odpar� starszy policjant - ale mam wiadomo�� dla cz�owieka
nazwiskiem Webb. Jest taki tutaj?
Bourne poczu� dreszcz niepokoju.
- To ja.
- Ciesz� si�. Ma pan natychmiast zadzwoni� do jakiego� Conka. To pilne.
- Pilne?
- Tak nam powiedzieli przez radio.
Siatka ogrodzenia zadr�a�a lekko. Morderca wydosta� si� poza teren posiad�o�ci!
- Ale telefony w dalszym ci�gu nie dzia�aj�... Macie radio w samochodzie?
- Owszem, ale nie do prywatnego u�ytku.
- Przecie� sam pan powiedzia�, �e to pilne!
- No, skoro jest pan go�ciem genera�a... My�l�, �e mog� panu pozwoli�. Je�eli to
zamiejscowa, to lepiej, �eby zna� pan numer swojej karty kredytowej.
- Znam, znam! - parskn�� niecierpliwie Jason, otworzy� bram� i pobieg� do
radiowozu. W domu rozleg� si� ryk syreny, po czym natychmiast umilk�; Kaktus
nacisn�� guzik.
- Co to by�o? - wykrzykn�� z niepokojem m�ody policjant.
- Niewa�ne! - Jason wskoczy� do samochodu i chwyci� mikrofon. Poda� operatorowi w
policyjnej centrali numer Conklina, powtarzaj�c przez ca�y czas, �e to bardzo pilna
sprawa.
- S�ucham? - odezwa� si� z g�o�nika Aleks.
- To ja!
- Co si� sta�o?
- Zbyt wiele, �eby teraz o tym opowiada�. Czego chcesz?
- Na lotnisku Reston czeka na ciebie prywatny samolot.
- Reston? To na p�noc st�d...
- W Manassas nie maj� odpowiedniej maszyny. Wysy�am po ciebie samoch�d.
- Dlaczego?
- Pensjonat Spokoju. Marie i dzieci s� w porz�dku. W porz�dku, rozumiesz? Uda�o jej
si� opanowa� sytuacj�.
- Co ty gadasz, do cholery?
- Przyjed� do Reston, to ci powiem.
- Chc� wiedzie� teraz!
- Szakal b�dzie tam jeszcze dzisiaj.
- Bo�e!
- Zwijaj wszystko i czekaj na samoch�d.
- Wezm� ten!
- Nie, je�li nie chcesz wszystkiego spieprzy�! Mamy czas. Doko�cz swoje sprawy i
czekaj.
- Kaktus jest ranny.
- Zawiadomi� Iwana, zaraz tam wr�ci.
- Z tamtych trzech prze�y� tylko jeden... Tylko jeden, Aleks! Zabi�em dw�ch ludzi!
To moja wina.
- Uspok�j si� i r�b to, co masz robi�.
- Niech ci� szlag trafi! Nie mog�! Kto� powinien tu by�.
- Masz racj�. Narobi�o si� zbyt wiele ha�asu, �eby to tak zostawi�. Przyjad� tym
samochodem i zostan� zamiast ciebie.
- Powiedz mi, co si� sta�o na wyspie!
- Starcy... Starcy z Pary�a, oto, co si� sta�o.
- S� ju� martwi - powiedzia� spokojnie Jason Bourne.
- Nie �piesz si� za bardzo. Przeszli na nasz� stron�. To znaczy, ten prawdziwy
przeszed�, a drugi okaza� si� zes�anym przez Boga nieporozumieniem. S� teraz z
nami.
- Nie znasz ich. Nigdy nie zdradziliby Szakala.
- Ty te� ich nie znasz. Zaufaj swojej �onie. A teraz wracaj do Kaktusa i spisz mi
wszystko, co powinienem wiedzie�... Jason, musz� ci co� powiedzie�. Modl� si� do
Boga, �eby� ju� wszystko ostatecznie rozstrzygn��, bo przysi�gam ci, nie mog� ju�
d�u�ej trzyma� "Meduzy" w tajemnicy. Mam nadziej�, �e pami�tasz o tym.
- Obieca�e�!
- Masz jeszcze trzydzie�ci sze�� godzin, Delta.
Ranny m�czyzna przywar� do ziemi tu� za ogrodzeniem, obserwuj�c w blasku
reflektor�w wysokiego m�czyzn�, kt�ry wysiad� po�piesznie z radiowozu i zacz��
nerwowo dzi�kowa� policjantom, nie zapraszaj�c ich jednak do wej�cia na teren
posiad�o�ci.
M�czyzna dos�ysza� jednak nazwisko: Webb.
By�o to wszystko, czego potrzebowa�. Wszystko, czego potrzebowa�a Kr�lowa W��w.
Rozdzia� 15
Bo�e, jak ja ci� kocham! - powiedzia� David Webb do �ony, opieraj�c si� o �cian�
budki telefonicznej na prywatnym lotnisku w Reston, w stanie Wirginia. - Najgorsze
by�o to czekanie na jaki� sygna�, na wiadomo��, �e nic wam si� nie sta�o.
- A jak my�lisz, co ja czu�am, najdro�szy? Aleks powiedzia�, �e nie mo�e si� z tob�
skontaktowa�, bo przeci�to druty, i pos�a� tam policj�, cho� ja chcia�am, �eby
wys�a� ca�� armi�!
- Na razie nie mo�emy dopu�ci� nawet policji, w og�le nikogo dzia�aj�cego
oficjalnie. Conklin obieca� da� mi jeszcze co najmniej trzydzie�ci sze�� godzin,
ale mo�e nie b�d� ich potrzebowa�, skoro Szakal ma si� zjawi� na Montserrat...
- Davidzie, co si� w�a�ciwie dzieje? Aleks wspomina� co� o "Meduzie".
- To cholerne bagno, a on ma racj�: musi p�j�� z tym wy�ej. On, nie my. My b�dziemy
trzyma� si� z daleka.
- Co si� sta�o? - zapyta�a ponownie Marie. - Co ma z tym wsp�lnego stara "Meduza"?
- Pojawi�a si� nowa. Stanowi przed�u�enie starej, jest du�a, wstr�tna i zabija.
Widzia�em to dzisiaj. Jeden z jej zbir�w pr�bowa� mnie sprz�tn��, a najpierw ci�ko
zrani� Kaktusa i zabi� dw�ch niewinnych ludzi.
- O, Bo�e! Aleks wspomnia�, �e jest tam te� Kaktus, ale nie powiedzia� nic wi�cej.
Jak on si� czuje?
- Wyli�e si� z tego. Przyjecha� po niego lekarz i zabra� go stamt�d. Trzeciego
brata te�.
- Brata...?
- P�niej ci wszystko opowiem. Conklin zosta� na miejscu. Zajmie si� wszystkim i
ka�e naprawi� telefon. Zadzwoni� do niego z pensjonatu.
- Jeste� wyczerpany...
- Jestem zm�czony, cho� nie mam poj�cia dlaczego. Kaktus kaza� mi si� przespa� i
mam wra�enie, �e drzema�em co najmniej dwadzie�cia minut.
- M�j ty kochany biedaku!
- Podoba mi si� to, co m�wisz i jak m�wisz, ale wcale nie jestem biedakiem - odpar�
David. - Sama zatroszczy�a� si� o to trzyna�cie lat temu w Pary�u. - Jego �ona nic
nie odpowiedzia�a i Webb poczu� uk�ucie niepokoju. - Co si� sta�o? Wszystko w
porz�dku?
- Nie jestem pewna... - odpar�a z zastanowieniem Marie. - Powiedzia�e�, �e ta nowa
"Meduza" jest du�a, wstr�tna i �e pr�bowa�a... �e oni pr�bowali ci� zabi�.
- Niezupe�nie.
- Ale ten cz�owiek strzela� do ciebie. Dlaczego?
- Dlatego, �e tam by�em.
- Nie zabija si� cz�owieka tylko dlatego, �e jest w czyim� domu...
- Dzi� wieczorem w tym domu wydarzy�o si� wiele rzeczy. Mnie i Aleksowi uda�o si�
wnikn�� w jego tajemnice, a ja zosta�em zauwa�ony. Wpadli�my na pomys�, �eby
pod�o�y� Szakalowi na przyn�t� kilku bogatych bandyt�w z Dow�dztwa Sajgonu, kt�rzy
wynaj�liby go, �eby mnie zg�adzi�, ale sytuacja wymkn�a nam si� spod kontroli.
- Dobry Bo�e, David! Czy ty nie rozumiesz? Zosta�e� naznaczony! B�d� pr�bowali sami
ci� zabi�!
- W jaki spos�b? Ich cz�owiek, kt�ry tam by�, ani przez chwil� nie widzia� mojej
twarzy, a oni przecie� w dalszym ci�gu nie maj� poj�cia, kim jestem. Kim� bez
twarzy i nazwiska, kto pojawi� si� i znikn��... Nie, Marie. Je�eli Carlos
rzeczywi�cie pojawi si� na wyspie, a mnie uda si� zrobi� to, co zamierzam - jestem
zreszt� pewien, �e mi si� uda - b�dziemy wolni. Nareszcie wolni.
- Zmieni� ci si� g�os, wiesz o tym?
- Prosz�?
- Naprawd� ci si� zmieni�. S�ysz� to.
- Nie wiem, o czym m�wisz - odpar� Jason Bourne. - Daj� mi znaki. Samolot jest ju�
got�w. Powiedz Johnny'emu, �eby mia� na oku tych dw�ch starc�w!
Szeptana plotka rozprzestrzenia�a si� po Montserrat jak niesiona wiatrem mg�a. Co�
okropnego wydarzy�o si� na Wyspie Spokoju... "Niedobre czasy, mon... Z�y obeah
przyby� z Jamajki, siej�c �mier� i zniszczenie... Krew na �cianie, mon,
przekle�stwo rzucone na rodzin� zwierz�cia... Ciii! By�a tam matka i dwoje ma�ych
dzieci..."
Odzywa�y si� tak�e inne g�osy: "Dobry Bo�e, nie m�wcie o tym! Przecie� to odstraszy
turyst�w! Pierwszy raz zdarzy�o nam si� co� takiego. Odosobniony przypadek, zapewne
zwi�zany z przemytem narkotyk�w... To prawda, mon\ M�wili, �e zupe�nie oszala� z
przedawkowania... Podobno odp�yn�� �odzi� szybsz� od huraganu. B�d�cie cicho,
m�wi�! Pami�tacie Wyspy Dziewicze i masakr� Fountainheada? Potrzebowali kilku lat,
�eby si� z tego otrz�sn��. Ani s�owa wi�cej!"
I jeden osamotniony g�os:
- To pu�apka, sir. Je�li wszystko p�jdzie po naszej my�li, b�dziemy s�ynni w ca�ych
Indiach Zachodnich, zostaniemy bohaterami Wysp Karaibskich! Doprawdy, nawet trudno
sobie wyobrazi�, jak wiele na tym zyskamy! Niez�omni stra�nicy prawa i porz�dku i
tak dalej...
- Dzi�ki Bogu! Czy w rzeczywisto�ci kto� zgin��?
- Kobieta, w trakcie pr�by pope�nienia morderstwa.
- Kobieta? Dobry Bo�e, nie chc� s�ysze� o tym ani s�owa, dop�ki wszystko si� nie
sko�czy.
- Lepiej, �eby nie musia� pan sk�ada� �adnych o�wiadcze�.
- �wietny pomys�. Wyp�yn� na ryby. Zawsze dobrze bior� po sztormie.
- Znakomicie, sir. B�d� informowa� pana przez radio o rozwoju wydarze�.
- Mo�e lepiej nie? Kto� m�g�by nas pods�ucha�...
- Chcia�em przez to powiedzie�, �e dam panu zna�, kiedy b�dzie ju� po wszystkim,
�eby m�g� pan wr�ci� w najlepszym momencie.
- Tak, oczywi�cie. Jestem z ciebie bardzo zadowolony, Henry.
- Dzi�kuj� panu, panie gubernatorze.
By�a dok�adnie dziesi�ta rano; obj�li si� mocno, ale nie mieli czasu na rozmow�.
Musia�a im wystarczy� �wiadomo��, �e oto znowu s� razem, bezpieczni, i �e maj� nad
Carlosem ogromn� przewag�, gdy� wiedz� o sprawach, o kt�rych on nie ma
najmniejszego poj�cia. Mimo wszystko by�a to tylko przewaga, a nie pewno��
wygranej. Tam, gdzie w gr� wchodzi� Szakal, o �adnej pewno�ci nie mog�o nawet by�
mowy. Zar�wno Jason, jak i John postawili spraw� jasno: Marie i dzieci natychmiast
odlec� na le��c� w pobli�u Gwadelupy wysepk� Basse- Terre, gdzie wraz z piastunk�,
pani� Cooper, pozostan� pod ochron� dop�ty, dop�ki nie b�d� mogli bezpiecznie
wr�ci� na Montserrat. Marie co prawda pr�bowa�a si� sprzeciwia�, lecz jej protesty
pozosta�y bez echa. Polecenia by�y wydawane ch�odno i kategorycznie.
- Wyje�d�asz, bo mam tu do za�atwienia pewne sprawy. Nie �ycz� sobie �adnych
dyskusji na ten temat.
- To znowu Szwajcaria, prawda? Wszystko jest tak jak wtedy w Zurychu, prawda,
Jason?
- Skoro tak uwa�asz... - odpar� oboj�tnie Bourne. Stali we tr�jk� przy nabrze�u,
obserwuj�c dwa hydroplany ko�ysz�ce si� na wodzie w odleg�o�ci kilkunastu metr�w.
Jednym z nich przylecia� z Antiguy Jason, drugi za� by� got�w do lotu na Gwadelup�;
dzieci i pani Cooper byli ju� na pok�adzie. - Po�piesz si�, Marie - doda� Jason. -
Musz� jeszcze om�wi� kilka szczeg��w z Johnnym, a potem troch� przycisn�� te dwie
stare m�ty.
- To nie s� m�ty, Davidzie. Gdyby nie oni, ju� by�my nie �yli.
- Tylko dlatego, �e wiatr powia� im z innej strony w dup�.
- Jeste� niesprawiedliwy.
- Ale na razie tak w�a�nie uwa�am, a zaczn� uwa�a� inaczej dopiero wtedy, kiedy
mnie przekonaj�. Nie znasz ludzi Szakala, ale ja ich znam. B�d� m�wi� i robi�
wszystko, co chcesz, a kiedy odwr�cisz si� do nich plecami, wsadz� ci n� pod �ebro.
Nale�� do niego cia�em i dusz�... a raczej resztkami duszy. Id� ju� do samolotu.
Czekaj� na ciebie.
- Nie chcesz zobaczy� si� z dzie�mi? M�g�by� wyt�umaczy� Jamiemu, �e...
- Nie ma na to czasu! Odprowad� j�, Johnny. Musz� sprawdzi� pla��.
- Ju� wszystko sprawdzi�em, Davidzie - powiedzia� St. Jacques; w jego g�osie
pojawi�o si� co� w rodzaju nie�mia�ego buntu.
- Ja ci powiem, czy wszystko sprawdzi�e�, czy nie! - odparowa� Bourne, omiataj�c
uwa�nym spojrzeniem okolic�, po czym doda� g�o�no, nie odwracaj�c g�owy: - Musz�
zada� ci kilka pyta� i radz�, �eby� potrafi� na nie odpowiedzie�! - Zszed� z
nabrze�a i ruszy� przed siebie pla��.
St. Jacques napi�� mi�nie i zrobi� krok naprz�d, ale jego siostra chwyci�a go za
r�k�.
- Zostaw go - szepn�a. - On si� boi.
- Co takiego? Ten cholerny sukinsyn?
- Tak.
John spojrza� na siostr�.
- Chodzi o tego obcego, o kt�rym m�wi�a� mi wczoraj wieczorem?
- W�a�nie. Ale teraz jest jeszcze gorzej i w�a�nie dlatego on si� boi.
- Nie rozumiem.
- Jest du�o starszy. Ma ju� pi��dziesi�t lat i zastanawia si�, czy b�dzie w stanie
podo�a� temu wszystkiemu, co robi� dawniej - podczas wojny, w Pary�u, Hongkongu.
Z�era go to i nie daje mu spokoju, bo wie, �e dzi� powinien by� lepszy ni�
kiedykolwiek.
- My�l�, �e mu si� uda.
- Ja jestem tego pewna, bo ma nies�ychanie siln� motywacj�. Ju� kiedy� straci� �on�
i dwoje dzieci. Prawie ich nie pami�ta, ale to w�a�nie oni s� przyczyn� jego
cierpienia. Mo Panov jest o tym �wi�cie przekonany, i ja tak�e... Teraz, wiele lat
p�niej, �mier� znowu zawis�a nad jego najbli�szymi. To musi by� dla niego straszne.
- Do licha, przecie� kaza�em ci si� po�pieszy�! - rykn�� Bourne z odleg�o�ci prawie
stu metr�w, przekrzykuj�c szum fal i wiatru. - Mam co� dla pana, panie ekspercie:
rafa otoczona �ach� piasku! Wiedzia�e� o tym?
- Nie odpowiadaj, Johnny. Chod�my do samolotu.
- �acha piasku? O czym on m�wi, do diab�a...? O, Bo�e, rzeczywi�cie!
- Niczego nie widz� - powiedzia�a Marie, wpatruj�c si� we wskazanym przez brata
kierunku.
- Niemal ca�a wyspa jest otoczona rafami koralowymi. Je�li chodzi o t� pla��, to
ci�gn� si� w�a�ciwie wzd�u� ca�ej jej d�ugo�ci. Pe�ni� funkcj� falochron�w i
w�a�nie dlatego ta wysepka nosi nazw� Wyspy Spokoju. Nie ma tu w og�le przyboju.
- Nie rozumiem.
- To proste. �aden p�etwonurek nie odwa�y�by si� zbli�y� od strony pe�nego morza,
bo roztrzaska�by si� o rafy, ale co innego, je�li rafa jest otoczona piaszczyst�
�ach�. M�g�by spokojnie obserwowa� pla�� i stra�nik�w, le��c na p�yci�nie, i wybra�
odpowiedni moment, �eby dosta� si� niepostrze�enie na brzeg. Nie pomy�la�em o tym.
- Ale on pomy�la�.
Bourne siedzia� na kraw�dzi biurka, dwaj starzy m�czy�ni na kanapie naprzeciwko
niego, a John St. Jacques sta� przy oknie wychodz�cym na pla��.
- Dlaczego mia�bym... mieliby�my pana ok�amywa�, monsieur? - zapyta� bohater
Francji.
- Dlatego �e to wszystko brzmi jak klasyczna francuska farsa. Podobne, ale jednak
nieco r�ni�ce si� nazwiska; jedne drzwi si� otwieraj�, drugie zamykaj�; jeden
sobowt�r wchodzi, drugi wychodzi. To cuchnie, panowie.
- Jest pan mo�e uczniem Moliera lub Racine'a...?
- Jestem wyznawc� zasady ca�kowitego braku zaufania, szczeg�lnie wtedy, kiedy
chodzi o Szakala.
- Nie wydaje mi si�, �eby�my byli do siebie podobni - zaoponowa� s�dzia z Bostonu.
- Oczywi�cie, z wyj�tkiem wieku.
Zadzwoni� telefon. Jason szybko podni�s� s�uchawk�.
- Tak?
- W Bostonie wszystko si� zgadza - oznajmi� Conklin. - Nazywa si� Brendan
Prefontaine. By� kiedy� s�dzi� federalnym, ale udowodniono mu "kierowanie si�
korzy�ciami maj�tkowymi podczas sprawowania urz�du", co oznacza po prostu, �e bra�
cholerne �ap�wki. Zosta� skazany na dwadzie�cia jeden lat, z czego odsiedzia�
dziesi��, ale i tak straci� wszelkie szans� na jakiekolwiek stanowisko. Alkoholik,
ale ca�kowicie nieszkodliwy. Podobno wielu ptaszk�w trafi�oby za kratki, a jeszcze
wi�cej dosta�oby znacznie wy�sze wyroki,
gdyby nie rady, jakich udziela� ich obro�com. Kr�tko m�wi�c, jest uwa�any za
czo�owego prawnika wszystkich knajp i sal bilardowych w mie�cie. Poniewa� mia�em
kiedy� dok�adnie takie same problemy, mog� z ca�� odpowiedzialno�ci� stwierdzi�, �e
radzi sobie znakomicie. Lepiej ni� w swoim czasie ja.
- Ale ty masz to ju� za sob�.
- W�a�nie dlatego, �e nie potrafi�em si� dobrze ustawi�. Kto wie, co by by�o, gdyby
mi si� uda�o.
- Co z jego klientem?
- Dawno temu nasz by�y s�dzia mia� wyk�ady na Harvardzie, a w�r�d jego student�w
znajdowa� si� tak�e niejaki Randolph Gates... Prefontaine zna go, to pewne. Zaufaj
mu, Jason. Nie ma �adnego powodu, �eby k�ama�. Zjawi� si� tam tylko dlatego, �e
zwietrzy� szmal.
- Mam nadziej�, �e zaj��e� si� klientem?
- Za pomoc� wszystkich dyskretnych �rodk�w, jakie mam w moim domowym warsztacie.
Przecie� on mo�e nas zaprowadzi� do Carlosa... �lady wskazuj�ce na powi�zania z
"Meduz�" okaza�y si� fa�szywe. Po prostu jaki� g�upi genera� z Pentagonu pr�bowa�
umie�ci� kogo� blisko Gatesa.
- Jeste� tego pewien?
- Teraz ju� tak. Gates jest mi�dzy innymi wysoko op�acanym konsultantem firmy
prawniczej reprezentuj�cej interesy dzia�aj�cego na wielk� skal� dostawcy broni,
kt�rym zainteresowa�a si� komisja antytrustowa. Gates nawet nie odpowiada� na
telefony Swayne'a, by� na to za m�dry, znacznie m�drzejszy od genera�a.
- To ju� tw�j problem, przyjacielu, nie m�j. Je�li tutaj wszystko potoczy si�
zgodnie z moimi planami, nie chc� ju� wi�cej s�ysze� o Kr�lowej W��w. Szczerze
m�wi�c, ju� zaczynam zapomina�, �e cokolwiek o niej s�ysza�em.
- Wielkie dzi�ki, �e zwali�e� to na mnie - wydaje mi si�, �e m�wi� to zupe�nie
serio. Aha, przy okazji: w zeszyciku, kt�ry po�yczy�e� od tego snajpera w Manassas,
znale�li�my sporo interesuj�cych rzeczy.
- Na przyk�ad?
- Pami�tasz tych troje podr�nik�w z ksi��ki hotelowej w Mayflower, kt�rzy osiem
miesi�cy wcze�niej byli razem w Filadelfii, a potem znale�li si� przypadkowo w tym
samym hotelu?
- Jasne.
- Znamy ju� ich nazwiska. Nie maj� nic wsp�lnego z Carlosem; stanowi� cz��
"Meduzy". W zeszycie jest jeszcze sporo innych ciekawostek.
- Nie jestem zainteresowany. Korzystajcie sobie z nich na zdrowie.
- Tak te� zrobimy, ale po cichu. Za kilka dni ten zeszycik stanie si� najbardziej
poszukiwanym przedmiotem w ca�ych Stanach.
- Ciesz� si�, ale mam jeszcze sporo roboty.
- Nadal nie chcesz, �eby ci pom�c?
- W �adnym wypadku. Czeka�em na ten dzie� od trzynastu lat. Tak jak ci powiedzia�em
na pocz�tku: to wy��cznie sprawa mi�dzy nami.
- "W samo po�udnie", ty cholerny idioto?
- Raczej logiczne przed�u�enie skomplikowanej partii szach�w. Wygra ten, kto
zastawi lepsz� pu�apk�, a moja b�dzie lepsza, poniewa� wykorzystam to, co on
przygotowa� dla mnie.
- Zbyt dobrze ci� wyszkolili�my, panie uczony.
- Jestem wam za to niezmiernie wdzi�czny.
- Udanego polowania, Delta.
- Do zobaczenia. - Bourne od�o�y� s�uchawk� i spojrza� na dw�ch starc�w,
usi�uj�cych bezskutecznie ukry� maluj�c� si� na ich twarzach ciekawo��. - Zda� pan
w�a�nie bardzo trudny egzamin, panie s�dzio - poinformowa� Prefontaine'a - A c�
mog� panu powiedzie�, Jean Pierre? Moja �ona, kt�ra przyznaje, �e m�g� j� pan zabi�
i nawet by pan okiem nie mrugn��, namawia mnie, �ebym panu zaufa�. To chyba nie ma
wi�kszego sensu, nie uwa�acie?
- Jestem tym, kim jestem, i zrobi�em to, co zrobi�em - rzek� z godno�ci� by�y
s�dzia. - Ale m�j klient posun�� si� zbyt daleko. �wietlany wizerunek jego postaci
musi znikn��, i to jak najszybciej.
- Nie potrafi� tak pi�knie m�wi�, jak m�j wykszta�cony, przyszywany krewniak -
odezwa� si� stary Francuz - ale wiem jedno: nie mo�na dopu�ci� do dalszych
morderstw. Moja �ona ca�y czas usi�owa�a mi to przekaza�. Nie chc� by� hipokryt�,
bo przecie� sam tak�e zabija�em, i to nieraz, wi�c powiem dok�adniej: chodzi mi o
ten rodzaj zabijania. To nie �aden biznes, tylko zemsta szale�ca domagaj�cego si�
�mierci kobiety i dwojga dzieci. Gdzie tu jest konkretny zysk? Nie, Szakal r�wnie�
posun�� si� za daleko. Jego tak�e koniecznie trzeba powstrzyma�.
- Nigdy w �yciu nie s�ysza�em tak cholernie mro��cej krew w �y�ach logiki! -
krzykn�� od okna John St. Jacques.
- Uwa�am, �e znakomicie pan to uj�� - powiedzia� by�y s�dzia z Bostonu do by�ego
przest�pcy z Pary�a. - Tres bien.
- D'accord.
- A ja chyba postrada�em zmys�y, �eby wi�za� si� z wami - wtr�ci� Jason Bourne. -
Ale w tej chwili chyba nie mam wyboru... Za dwadzie�cia pi�� dwunasta, panowie.
Czas biegnie naprz�d. Cokolwiek si� zdarzy, nast�pi w ci�gu najbli�szych dw�ch,
pi�ciu, dziesi�ciu lub dwudziestu czterech godzin. Teraz wr�c� na Montserrat, �eby
urz�dzi� na lotnisku g�o�n� scen�: powracaj�cy m�� dowiaduje si� o �mierci �ony i
dzieci. Zapewniam was, �e nie b�d� mia� z tym �adnych problem�w. Us�yszycie mnie a�
tutaj... Za��dam, �eby natychmiast przewieziono mnie na Wysp� Spokoju, a kiedy tu
dotr�, na nabrze�u b�d� czeka�y trzy sosnowe trumny ze zw�okami moich najbli�szych.
- Tak w�a�nie powinno by�. - Francuz skin�� g�ow�. - Bien.
- Nawet bardzo bien - zgodzi� si� Bourne. - Upr� si�, �eby otwarto jedn� z nich, po
czym wrzasn� albo zemdlej� lub zrobi� obie te rzeczy naraz, tak �eby ci, kt�rzy
b�d� si� przygl�da�, d�ugo tego nie zapomnieli. St. Jacques b�dzie si� stara� mnie
uspokoi� - Johnny, masz by� ostry i przekonuj�cy - a wreszcie odprowadzi mnie do
ostatniej willi, tej najbli�ej schod�w na pla��. Potem nie pozostanie mi ju� nic
innego, jak tylko czeka�.
- Na tego Szakala? - zapyta� bosto�czyk. - A on b�dzie wiedzia�, gdzie pan jest?
- Oczywi�cie. Masa ludzi, w tym ca�y personel, zobaczy, dok�d id�. Dowie si�, dla
niego to dziecinna zabawa.
- Chce pan na niego czeka�, monsieur? Uwa�a pan, �e monseigneur da si� wci�gn�� w
tak� pu�apk�? Ridicule!
- Sk�d�e znowu - odpar� spokojnie Jason. - Przede wszystkim wcale mnie tam nie
b�dzie, a kiedy on si� o tym przekona, b�dzie ju� za p�no.
- Jak chcesz to zrobi�, na Boga? - wykrzykn�� St. Jacques.
- Wykorzystuj�c to, �e jestem lepszy od niego - odpar� Jason Bourne. - Zawsze by�em
lepszy.
Wszystko odby�o si� zgodnie ze scenariuszem. Obs�uga lotniska Blackburna na
Montserrat d�ugo nie mog�a doj�� do siebie po zniewagach, jakimi obrzuci� j�
wysoki, wrzeszcz�cy histerycznie Amerykanin. Oskar�a� wszystkich o to, �e
dopu�cili, by jego �ona i dzieci zostali zamordowani przez terroryst�w, twierdzi�
nawet, �e pozostawali w zmowie z zab�jcami jego bliskich. Tubylcy, kt�rym naubli�a�
od cholernych czarnuch�w, byli nie tylko w�ciekli, ale tak�e czuli si� dotkni�ci.
Nie dawali pozna� po sobie w�ciek�o�ci, poniewa� rozumieli jego b�l, lecz pe�ni
urazy nie potrafili poj��, dlaczego w�a�nie ich usi�uje obarczy� win�, u�ywaj�c w
dodatku s��w, jakich jeszcze nigdy od niego nie s�yszeli. Czy�by ten dobry mon,
zamo�ny brat powszechnie lubianego Johnny'ego St. Jay, ten przyjaciel, kt�ry
zainwestowa� tak wiele pieni�dzy w Wysp� Spokoju, wcale nie by� przyjacielem, tylko
bia�ym �mieciem obwiniaj�cym ich za nie pope�nione czyny tylko dlatego, �e mieli
ciemn� sk�r�? Zagadkowa sprawa, mon. Stanowi�a cz�� szale�stwa przyniesionego przez
spadaj�cy z g�r Jamajki wiatr, kt�ry rzuci� na ich wyspy jakie� straszne
przekle�stwo. Obserwujcie go, bracia. Obserwujcie ka�dy jego ruch. Mo�e ten
cz�owiek jest r�wnie� jak burza, co prawda nie zrodzona nad oceanem, lecz r�wnie
gro�na w skutkach? Nie spuszczajcie go z oka. Jego gniew jest niebezpieczny.
I by� obserwowany. Przez wielu ludzi. Urz�duj�cy w siedzibie gubernatora nerwowy
Henry Sykes dotrzyma� s�owa. Oficjalne �ledztwo, nad kt�rym obj�� piecz�, by�o
dyskretne, drobiazgowe... a w rzeczywisto�ci nawet si� nie rozpocz�o.
Na nabrze�u w Pensjonacie Spokoju Amerykanin zachowywa� si� jeszcze gorzej; posun��
si� do tego, �e uderzy� swego szwagra, a� wreszcie Saint Jay zdo�a� go jako�
uspokoi� i odprowadzi� do najbli�szej willi. S�u�ba przynios�a tam natychmiast
jedzenie i picie, a kilku osobom pozwolono osobi�cie z�o�y� kondolencje, w tym
tak�e wystrojonemu w paradny mundur zast�pcy gubernatora. Zaszczytu tego dost�pi�
tak�e pewien stary cz�owiek, znaj�cy okrucie�stwo �mierci jeszcze z czas�w wojny,
kt�ry nalega�, by pozwolono mu porozmawia� ze zrozpaczonym ojcem i m�em;
towarzyszy�a mu kobieta w stroju piel�gniarki, jej twarz zas�ania� czarny, �a�obny
welon. P�niej przybyli r�wnie� dwaj mieszkaj�cy w pensjonacie Kanadyjczycy, dobrzy
przyjaciele w�a�ciciela; obaj poznali nieszcz�liwego Amerykanina przed siedmiu laty
podczas szampa�skiego przyj�cia wydanego z okazji otwarcia pensjonatu. Pragn�li
z�o�y� wyrazy ubolewania i zaproponowa� wszelk� pomoc, jakiej tylko mogliby
udzieli�. John St. Jacques zgodzi� si�, proponuj�c jednak, �eby wizyta nie trwa�a
zbyt d�ugo.
Cz�owiek, na kt�rego spad�o tak wielkie nieszcz�cie, siedzia� w k�cie pogr��onego w
niemal ca�kowitej ciemno�ci pokoju. Zas�ony w oknach by�y szczelnie zaci�gni�te.
- To takie okropne, takie bezsensowne! - powiedzia� go�� z Toronto do siedz�cej
nieruchomo w fotelu postaci. - Mam nadziej�, �e jeste� wierz�cy, Davidzie, bo ja
jestem. Wiara bardzo pomaga w takich chwilach. Twoi najbli�si s� teraz w ramionach
Boga.
- Dzi�kuj� ci.
Nag�y podmuch wiatru poruszy� zas�onami; przez szczelin� wpad� do pokoju promie�
s�o�ca. To wystarczy�o.
- Chwileczk�! - odezwa� si� drugi Kanadyjczyk. - Przecie�... Bo�e, przecie� to nie
jest David! Dave ma...
- B�d�cie cicho! - sykn�� St. Jacques, staj�c w drzwiach pokoju.
- Johnny, przesiedzia�em z Dave'em w �odzi niejedn� godzin� i wiem, jak on wygl�da!
- Zamknij si�! - powt�rzy� ostrzej w�a�ciciel Pensjonatu Spokoju.
- O, m�j Bo�e... - westchn�� g��boko zast�pca gubernatora.
St. Jacques wszed� mi�dzy dw�ch Kanadyjczyk�w a m�czyzn� siedz�cego w fotelu.
- Pos�uchajcie mnie - powiedzia�. - Wola�bym, �eby�cie si� tutaj nie znale�li, ale
teraz ju� nic nie mo�emy na to poradzi�. Pomy�la�em, �e dobrze by by�o mie� jeszcze
dw�ch ludzi, kt�rzy wszystko potwierdz�... I w�a�nie to zrobicie. Rozmawiali�cie z
Davidem Webbem, pocieszali�cie pogr��onego w rozpaczy Davida Webba - rozumiecie?
- Nic nie rozumiem! - zaprotestowa� ten z m�czyzn, kt�ry m�wi� o uldze, jak�
przynosi wiara. - Kim, do diab�a, jest ten cz�owiek?
- Zast�pc� gubernatora - wyja�ni� St. Jacques. - M�wi� wam to, �eby�cie zrozumieli,
co...
- Masz na my�li tego palanta w galowym mundurze, kt�ry zjawi� si� w towarzystwie
plutonu czarnych �o�nierzy? - przerwa� mu cz�owiek, kt�ry zna� Davida ze wsp�lnych
wypraw w�dkarskich.
- Pe�ni r�wnie� funkcj� dow�dcy garnizonu. Jest genera�em...
- Ale przecie� widzieli�my, jak odje�d�a! - zaprotestowa� w�dkarz. - Wszyscy
widzieli�my przez okno w jadalni! Byli z nim ten stary Francuz i piel�gniarka...
- Widzieli�cie kogo� innego. W ciemnych okularach.
- Webb...?
- Czy panowie pozwol�? - Zast�pca gubernatora podni�s� si� z fotela. Mia� na sobie
�le dopasowan� do jego sylwetki marynark�, w kt�r� by� ubrany
Bourne podczas podr�y z lotniska Blackburne na Wysp� Spokoju. - Jeste�cie mile
widzianymi go��mi na naszej wyspie, ale w chwilach najwy�szego zagro�enia musicie
podporz�dkowa� si� naszym decyzjom. Je�li tego nie uczynicie, b�dziemy musieli
zatrzyma� was na jaki� czas w odosobnieniu...
- Daj spok�j, Henry. To przyjaciele.
- Przyjaciele nie nazywaj� genera��w palantami.
- Sam by pan ich tak nazywa�, gdyby odebrano panu stopie� porucznika - wtr�ci�
wierz�cy Kanadyjczyk. - M�j przyjaciel nie mia� niczego z�ego na my�li. Kiedy armia
kanadyjska zg�osi�a zapotrzebowanie na in�ynier�w z jego firmy, on ju� od dawna
gania� po polu z karabinem w r�ku. By� w Ko-
rei, ale nie radzi� sobie najlepiej.
- Przejd�my lepiej do rzeczy - zaproponowa� wsp�towarzysz w�dkarskich wypraw Webba.
- A wi�c rozmawiali�my z Dave'em, tak?
- Tak jest. To wszystko, co mog� wam teraz powiedzie�.
- Wystarczy, Johnny. Wygl�da na to, �e Dave ma k�opoty. Mo�emy mu jako� pom�c?
- Owszem, uczestnicz�c w tym, co zaplanowali�my dla go�ci pensjonatu. Przyniesiono
wam programy ponad godzin� temu. Nic innego nie wchodzi w rachub�.
- Lepiej wszystko dok�adnie wyja�nij - poradzi� mu religijny przyjaciel Webba. -
Nigdy nie czytam tych �wistk�w.
- Kierownictwo pensjonatu urz�dza specjalne przyj�cie, wszystko na koszt firmy,
podczas kt�rego meteorolog z wysp Leeward opowie o tym, co zdarzy�o si� ostatniej
nocy.
- O sztormie? - zapyta� w�dkarz, zdegradowany porucznik, a obecnie w�a�ciciel
jednej z najwi�kszych firm w Kanadzie, - Sztorm to sztorm, o czym tu opowiada�?
- Na przyk�ad o tym, sk�d si� bior� takie zjawiska pogodowe, dlaczego tak szybko
mijaj� i jak si� nale�y podczas nich zachowywa�.
- M�wi�c wprost: chodzi ci o to, �eby wszyscy byli zgromadzeni w jednym miejscu?
- Dok�adnie.
- Czy to pomo�e Davidowi?
- Owszem, pomo�e.
- W takim razie wszyscy tam b�d�, gwarantuj� ci to.
- Bardzo si� ciesz�, ale sk�d ta pewno��?
- Rozpowszechni� jeszcze jedn� ulotk�, informuj�c� o tym, �e Angus MacPherson
McLeod, przewodnicz�cy Kanadyjskiego Stowarzyszenia In�ynier�w, wyznaczy� nagrod� w
wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy dolar�w dla osoby, kt�ra zada najbardziej inteligentne
pytanie. Co ty na to, Johnny? Bogaci uwielbiaj� tanim kosztem bogaci� si� jeszcze
bardziej, to nasza najgorsza s�abo��.
- Wierz� ci na s�owo - mrukn�� St. Jacques.
- Chod�my - powiedzia� McLeod do swego religijnego przyjaciela z Toronto. -
Poka�emy si� ze �zami w oczach i opowiemy ludziom, co�my widzieli i s�yszeli, a
potem, za jak�� godzink�, zaczniemy szepta� o darmowym bankiecie i dziesi�ciu
tysi�cach dolar�w. Je�eli �wieci s�o�ce, ludzie potrafi� si� skoncentrowa� na
jednym temacie przez jakie� dwie i p� minuty, a pod czas z�ej pogody przez nie
wi�cej ni� cztery - mo�esz mi wierzy�, przeprowadzi�em specjalne badania... Dzi�
wieczorem spodziewaj si� kompletu go�ci, Johnny. - McLeod odwr�ci� si� i ruszy� do
drzwi.
- Zaczekaj, Scotty! - zawo�a� cz�owiek g��bokiej wiary, ruszaj�c zanim. - Co� ty
taki w gor�cej wodzie k�pany? Dwie minuty, cztery minuty, specjalne badanie... Nie
wierz� w ani jedno s�owo!
- Doprawdy? - Angus zatrzyma� si� z r�k� na klamce. - Ale chyba wierzysz w dziesi��
tysi�cy dolar�w, prawda?
- Oczywi�cie!
- To tak�e wynika z moich bada�... I w�a�nie dlatego jestem w�a�cicielem firmy.
Dobra, a teraz musz� wycisn�� z oczu kilka �ez. To tak�e jedna z umiej�tno�ci,
dzi�ki kt�rym jestem tym, kim jestem.
Bourne i stary Francuz siedzieli na dw�ch sto�kach przy oknie na poddaszu g��wnego
budynku pensjonatu. Z miejsca, kt�re zajmowali, roztacza� si� znakomity widok na
�cie�k�, kt�ra ��czy�a wille stoj�ce wzd�u� wysokiego brzegu, po obu stronach
kamiennych schod�w prowadz�cych na pla�� i nabrze�e. Obaj m�czy�ni przypatrywali
si� przez silne lornetki poruszaj�cym si� w dole ludziom. Na parapecie, tu� przed
Jasonem, le�a� radiotelefon pracuj�cy na zarezerwowanej wy��cznie dla pensjonatu
cz�stotliwo�ci.
- Jest blisko - odezwa� si� p�g�osem Francuz.
- Co takiego? - Bourne oderwa� lornetk� od oczu i odwr�ci� si� raptownie w stron�
swego towarzysza. - Gdzie? Z kt�rej strony?
- Nie mo�emy go zobaczy�, monsieur, ale jestem pewien, �e jest gdzie� blisko.
- Co pan przez to rozumie?
- Czuj� to. Jak zwierz�, kt�re wyczuwa nadej�cie burzy. To co� jest g��boko w
�rodku i nazywa si� strach.
- Nie bardzo rozumiem.
- Ale ja tak. Nie dziwi� si� panu. Ten, kt�ry odwa�y� si� rzuci� wyzwanie
Szakalowi, cz�owiek o wielu twarzach, kameleon, zab�jca znany jako Jason Bourne,
nie mo�e wiedzie�, co to strach. Tak nam w ka�dym razie m�wiono.
Jason u�miechn�� si� z gorycz�.
- To k�amstwo - powiedzia� przyciszonym g�osem. - Ten cz�owiek musi na co dzie�
obcowa� ze strachem, o jakim chyba nikt inny nie ma poj�cia.
- Trudno mi w to uwierzy�, monsieur...
- Musi pan. To ja jestem tym cz�owiekiem.
- Czy jest pan tego pewien, panie Webb? A mo�e przybiera pan swoje drugie wcielenie
w�a�nie po to, �eby uwolni� si� od tego strachu?
David Webb wpatrywa� si� przez chwil� w milczeniu w twarz starego cz�owieka.
- A czy mam jaki� wyb�r? - zapyta� wreszcie.
- M�g�by pan znikn�� na jaki� czas wraz z rodzin� i �y� gdzie� spokojnie, w pe�ni
bezpieczny... Pa�ski rz�d z pewno�ci� by si� o to zatroszczy�.
- Znalaz�by nas... Znalaz�by mnie, gdziekolwiek bym si� ukry�.
- Jak d�ugo jeszcze by to panu grozi�o? Rok? P�tora? Na pewno mniej ni� dwa lata.
On jest chory. Wie o tym ca�y Pary�, w ka�dym razie m�j Pary�. Bior�c pod uwag�
kolosalny wysi�ek, jaki w�o�y� w zorganizowanie tej pu�apki na pana, wydaje mi si�,
�e to jego ostatnia pr�ba. Prosz� st�d wyjecha�, monsieur. Prosz� polecie� do �ony
na Basse- Terre, a potem gdzie� dalej, tysi�ce mil st�d. Niech Szakal wr�ci z
pustymi r�kami do Pary�a i zdechnie, szarpany w�ciek�o�ci�. Czy to nie wystarczy?
- Nie! Natychmiast znowu ruszy�by za mn�! Wszystko musi si� rozstrzygn�� tutaj,
teraz!
- Ja i tak ju� wkr�tce znajd� si� tam, gdzie teraz jest moja �ona, wi�c mog� sobie
pozwoli� na to, �eby nie zgadza� si� nawet z lud�mi takimi jak pan, monsieur le
Cameleon, kt�rym dawniej bez zastanowienia przyzna�bym racj�. Wydaje mi si�, �e
mo�e pan uciec i �e pan doskonale o tym wie, ale po prostu nie chce tego zrobi�.
Powstrzymuje pana co�, co tkwi w pa�skim wn�trzu. Nie chce pan dopu�ci� do siebie
my�li o takim rozwi�zaniu, cho� nie
przynios�oby ono panu �adnej ujmy. Nie powstrzymuje pana nawet �wiadomo�� tego, �e
pa�ska rodzina jest teraz bezpieczna, ale mo�e zgin�� wielu niewinnych ludzi. Pan
po prostu musi udowodni� swoj� wy�szo��...
- Chyba wystarczy tego psychoanalitycznego be�kotu - przerwa� mu Bourne, unosz�c do
oczu lornetk� i uwa�nym spojrzeniem lustruj�c teren.
- A wi�c o to chodzi, prawda? - zapyta� Francuz, nie spuszczaj�c wzroku z jego
twarzy. - Zbyt dobrze pana wyszkolili, zbyt g��boko zaszczepili osobowo��
cz�owieka, kt�rym mia� pan si� sta�. To rozgrywka Jasona Bourne'a z Szakalem, w
kt�rej za wszelk� cen� musi wygra� Bourne... Dwa starzej�ce si� lwy przepe�nione
nienawi�ci� sfabrykowan� przez strateg�w nie maj�cych najmniejszego poj�cia o
konsekwencjach, jakie to za sob� poci�gnie. Ilu ludzi zgin�o tylko dlatego, �e
znale�li si� na skrzy�owaniu waszych dr�g? Ile niewinnych kobiet i m�czyzn...
- Stul pysk! - rykn�� Jason, zaciskaj�c rozpaczliwie oczy, by nie dopu�ci� do
siebie chaotycznych obraz�w z Pary�a, Hongkongu, Makau, a tak�e tych naj�wie�szych,
z Manassas. Tyle krwi!
Nagle drzwi otworzy�y si� i na poddasze wpad� zadyszany s�dzia Brendan Prefontaine.
- Jest ju� tutaj! - wysapa�. - Jeden z patroli St. Jacques'a, trzech ludzi,
przesta� odpowiada� na wezwania... St. Jacques wys�a� cz�owieka, �eby sprawdzi�, co
si� sta�o. W�a�nie wr�ci�... Wszyscy nie �yj�. Ka�dy dosta� kul� w gard�o.
- Szakal! - wykrzykn�� Francuz. - To jego wizyt�wka. Zaanonsowa� swoje przybycie!
Rozdzia� 16
Ognista kula popo�udniowego s�o�ca wisia�a nieruchomo na niebie. Wydawa�o si�, �e
jedynym celem jej istnienia jest spalenie na popi� wszystkiego, co znalaz�o si� w
zasi�gu promieniuj�cego z niej �aru. Rezultaty specjalnych bada� przeprowadzonych
przez kanadyjskiego przemys�owca Angusa McLeoda potwierdzi�y si� w ca�ej pe�ni.
Cho� kilka przestraszonych par odlecia�o wezwanymi specjalnie dla nich
hydroplanami, to okres, przez jaki uwaga pozosta�ych by�a skoncentrowana na jednym
temacie, cho�' z pewno�ci� przekraczaj�cy zar�wno dwie i p�, jak i cztery minuty, w
�adnym razie nie by� d�u�szy ni� kilka godzin. Podczas szalej�cego sztormu samotny,
stary cz�owiek dokona� aktu okrutnej zemsty; on sam natychmiast uciek� z wyspy, gdy
za� z nabrze�a znikn�y budz�ce dreszcz grozy trumny, z pla�y wrak rozbitej �odzi, a
radio nada�o uspokajaj�cy komunikat lokalnych w�adz, natychmiast wszystko powr�ci�o
do normy - mo�e nie ca�kiem, ze wzgl�du na pogr��onego w rozpaczy m�czyzn�, ten
jednak nie pokazywa� si� go�ciom pensjonatu i podobno wkr�tce mia� st�d wyjecha�.
Wszystkie te okropno�ci, rozd�te do nieprawdopodobnych rozmiar�w przez nadzwyczaj
przes�dnych tubylc�w, mia�y jedn� wsp�ln� cech�: dotyczy�y kogo� innego. Poza tym,
przecie� �ycie musi toczy� si� dalej. W pensjonacie pozosta�o siedem par.
"Bo�e, przecie� p�acimy sze��set dolar�w dziennie..."
"Nikomu przecie� nie chodzi�o o nas..."
"Do cholery, cz�owieku, za tydzie� wracamy do roboty, wi�c trzeba korzysta�,
ile..."
"Nie obawiaj si�, Shirley, obiecali mi, �e nie ujawni� nazwisk go�ci..."
W pal�cych promieniach popo�udniowego s�o�ca �ycie na jednej z najmniejszych
wysepek wchodz�cych w sk�ad archipelagu wr�ci�o szybko do normy, a wspomnienia o
�mierci blad�y wraz z ka�d� nast�pn� szklaneczk� whisky lub rumu. W powietrzu
wisia�o jeszcze ledwo uchwytne napi�cie, ale b��kitnozielone fale g�aska�y jak
dawniej piaszczyst� pla��, zach�caj�c do wej�cia do wody i poddania si� ich
ch�odnemu, p�ynnemu rytmowi. Nazwa wyspy odzyskiwa�a stopniowo swoj� wiarygodno��.
- Tam! - wykrzykn�� bohater Francji.
- Gdzie?
- Czterej ksi�a. Id� �cie�k�.
- S�czami.
- To nie ma znaczenia.
- Kiedy widzia�em go w Pary�u przy Neuilly- sur- Seine, by� przebrany za ksi�dza.
Fontaine opu�ci� lornetk� i spojrza� na Jasona.
- Ko�ci� Naj�wi�tszego Sakramentu? - zapyta� spokojnie.
- Nie pami�tam... Kt�ry z nich to on?
- Widzia� go pan w sutannie?
- Tak, a ten sukinsyn widzia� mnie! Wiedzia�, �e go rozpozna�em! Kt�ry to?
- Nie ma go tutaj, monsieur - powiedzia� Jean Pierre, unosz�c ponownie lornetk� do
oczu. - To tylko jeszcze jedna wizyt�wka. Carlos stara si� wszystko przewidzie�,
jest mistrzem geometrii. Dla niego nie istniej� linie proste, tylko r�ne
p�aszczyzny przecinaj�ce si� w wielu miejscach, skomplikowane bry�y.
- M�wi pan jak Azjata.
- Czyli rozumie pan, o co mi chodzi. Przysz�o mu na my�l, �e mo�e pana nie by� w
tej willi, wi�c chce pana poinformowa�, �e wie o tym.
- Neuilly- sur- Seine...
- Niezupe�nie. Teraz tylko podejrzewa, wtedy mia� ca�kowit� pewno��.
- Jak powinienem to rozegra�?
- A co my�li o tym kameleon?
- Najpro�ciej by�oby po prostu nic nie robi� - odpar� Bourne, patrz�c ca�y czas
przez okno. - Nie wzbudzi�oby to jego podejrze�, bo ma zbyt ma�o informacji.
Pomy�la�by sobie: "M�g�bym go rozwali� jedn� rakiet�, wi�c na pewno schowa� si�
gdzie� indziej".
- Chyba ma pan racj�.
Jason si�gn�� po le��cy na parapecie radiotelefon, zbli�y� go do ust i nacisn��
guzik.
- Johnny?
- S�ucham.
- Widzisz tych czterech czarnych ksi�y na �cie�ce?
- Tak.
- Wy�lij stra�nika, �eby sprowadzi� ich do g��wnego holu. Niech im powie, �e chce
si� z nimi zobaczy� w�a�ciciel pensjonatu.
- Ale przecie� oni wcale nie id� do willi, tylko chc� si� pomodli� za zmar�ych!
Dzwoni� do mnie w tej sprawie wikary z miasteczka, a ja si� zgodzi�em. S� w
porz�dku, Davidzie.
- R�b, co ci m�wi�! - warkn�� Bourne i zdj�� palec z przycisku, po czym odwr�ci�
si� od okna, obrzucaj�c szybkim spojrzeniem zgromadzone na poddaszu przedmioty.
Podni�s�szy si� ze sto�ka, podszed� do stoj�cej pod �cian� toaletki, wyj�� zza
paska pistolet i st�uk� nim lustro, a nast�pnie przyni�s� Fontaine'owi spory
kawa�ek szk�a.
- Pi�� minut po moim wyj�ciu prosz� b�ysn�� tym kilka razy w oknie.
- B�d� musia� je otworzy�, monsieur.
- S�usznie. - Na ustach Jasona pojawi�o si� na u�amek sekundy co� w rodzaju
lekkiego u�miechu. - Wydawa�o mi si�, �e nie musz� panu tego m�wi�.
- A co pan b�dzie robi�?
- To, co on teraz: zamieni� si� w w�druj�cego po wyspie turyst�. - Bourne ponownie
si�gn�� po radiotelefon. - Potrzebuj� ze sklepu w holu trzech r�nych marynarek,
pary sanda��w, dw�ch albo trzech du�ych s�omkowych kapeluszy i szarych lub
br�zowych szort�w. Potem po�lij kogo� do miasteczka po zw�j �y�ki o wytrzyma�o�ci
pi��dziesi�ciu kilogram�w, d�ugi n� i dwie flary. Spotkamy si� tutaj, na schodach.
Tylko szybko!
- Widz�, �e nie potrzebuje pan moich rad - powiedzia� Fontaine. - Monsieur le
Cameleon idzie do pracy.
- Tak samo jak on - odpar� Bourne, odk�adaj�c radiotelefon na parapet.
- Je�eli kt�ry� z was zginie, albo obaj, zgin� tak�e niewinni ludzie...
- Na pewno nie z mojej winy.
- A czy to ma jakie� znaczenie dla ofiar i ich rodzin?
- Nie ja ustala�em okoliczno�ci.
- Ale pan mo�e je zmieni�.
- On r�wnie�.
- On nie ma sumienia...
- Je�li mam by� szczery, to w tej dziedzinie nie jest pan dla mnie zbyt wielkim
autorytetem.
- Przyjmuj� ten zarzut, ale ostatnio straci�em co� bardzo dla mnie cennego. Mo�e
w�a�nie dlatego dostrzeg�em sumienie w panu albo przynajmniej w pana cz�ci.
- Strze�cie si� �wi�toszkowatych neofit�w - mrukn�� Bourne, kieruj�c si� w stron�
wisz�cych przy drzwiach wojskowej, udekorowanej licznymi baretkami marynarki i
czapki oficerskiej. - To straszni nudziarze.
- Czy nie powinien pan tymczasem obserwowa� �cie�ki? St. Jacques b�dzie potrzebowa�
troch� czasu, �eby dostarczy� panu wszystkie rzeczy.
Bourne zatrzyma� si�, odwr�ci� i utkwi� we Francuzie zimne spojrzenie. Chcia� jak
najpr�dzej st�d wyj��, uciec od tego starca miel�cego ozorem bez potrzeby, ale
Fontaine mia� racj�. Przerwanie obserwacji by�oby powa�nym b��dem. Jaka� dziwna,
niezwyk�a reakcja, sp�oszone spojrzenie - te wszystkie drobnostki pozwala�y cz�sto
odnale�� �lad prowadz�cy do mechanizmu uruchamiaj�cego pu�apk�. Jason wr�ci� do
okna, wzi�� lornetk� i uni�s� j� do oczu.
Do czterech pod��aj�cych �cie�k� ksi�y podszed� policjant w czerwono- br�zowym
mundurze si� porz�dkowych Montserrat. By� bez w�tpienia mocno zdziwiony i
za�enowany poleceniem, jakie otrzyma�, co chwila k�ania� si� bowiem z szacunkiem,
wskazuj�c w kierunku wej�cia do g��wnego budynku pensjonatu. Bourne przygl�da� si�
po kolei twarzom czterech ksi�y.
- Widzi pan? - zapyta� p�g�osem Francuza.
- Czwarty - odpar� Fontaine. - Ten, kt�ry szed� ostatni. Boi si�.
- Zosta� kupiony.
- Za trzydzie�ci srebrnik�w. - Starzec skin�� g�ow�. - Oczywi�cie zejdzie pan i go
zgarnie.
- Oczywi�cie, �e nie - zaprzeczy� Jason. - Jest teraz tam, gdzie go potrzebuj�. -
Z�apa� radiotelefon. - Johnny?
- Tak? Jestem w sklepie... B�d� za kilka minut.
- Znasz tych ksi�y?
- Tylko tego, kt�ry ka�e si� tytu�owa� wikarym. Wpada cz�sto po datki. To w�a�ciwie
nie s� ksi�a, tylko kap�ani miejscowego obrz�dku. Bardzo miejscowego, je�li wiesz,
co mam na my�li.
- Jest z nimi ten wikary?
- Tak, na samym przedzie.
- To dobrze... Zmieniamy plan, Johnny. Zanie� ubranie do swojego biura, a potem
wyjd� do nich i powiedz, �e chce si� z nimi zobaczy� pewien wysoki przedstawiciel
w�adz, kt�ry pragnie z�o�y� ofiar� w podzi�kowaniu za ich modlitwy.
- Co takiego?
- P�niej ci wyt�umacz�, a teraz si� po�piesz. Spotkamy si� w holu.
- Chcia�e� powiedzie�, w moim biurze? Przecie� kaza�e� mi zanie�� tam ubrania...
- Przebior� si� p�niej. S�uchaj, masz tam jaki� aparat fotograficzny?
- Nawet trzy albo cztery. Go�cie ci�gle je gubi�, wi�c...
- Po�� je wszystkie przy ubraniach - przerwa� mu Jason. - Tylko pr�dko! - Wetkn��
radiotelefon za pasek, ale po chwili zmieni� zdanie, wyj�� go i wr�czy�
Fontaine'owi. - Niech pan go trzyma. Wezm� inny i b�dziemy w kontakcie. Co wida� na
dole?
- Id� do budynku, a nasz ksi�ulo rozgl�da si� we wszystkie strony. Jest cholernie
przera�ony.
- Gdzie patrzy? - Bourne si�gn�� szybko po lornetk�.
- Wsz�dzie.
- Cholera!
- S� ju� przy drzwiach.
- Musz� si� przygotowa�...
- Pomog� panu.
Stary Francuz wsta� ze sto�ka, podszed� do stoj�cego przy drzwiach wieszaka i zdj��
z niego wojskow� marynark� i czapk�.
- Je�eli chce pan zrobi� to, co my�l�, to radz� si� trzyma� blisko �ciany i nie
odwraca� zbyt cz�sto. Zast�pca gubernatora jest troch� t�szy od pana. Musimy troch�
wypcha� marynark� na plecach.
- Zna si� pan na tym, prawda? - zapyta� Jason, pozwalaj�c na�o�y� na siebie
ubranie.
- Wszyscy Niemcy byli zawsze grubsi od nas, szczeg�lnie kaprale i sier�anci. To
przez t� kie�bas�... Mieli�my swoje sposoby. - Nagle Fontaine na bra� raptownie
powietrza w p�uca i zatoczy� si�, jakby trafiony znienacka kul�. - Mon Dieu...!
Cest terrible! Gubernator...
- O co chodzi?
- Gubernator!
- Co gubernator?
- Na lotnisku! Wszystko odby�o si� tak szybko, tak nagle... A potem �mier� mojej
�ony i zab�jstwo... Bo�e, nie mog� sobie darowa�!
- O czym pan m�wi?
- Ten cz�owiek, kt�rego mundur ma pan na sobie, jest jego zast�pc�!
- Wiem o tym.
- Ale nie wie pan, monsieur, �e swoje instrukcje otrzyma�em nie od kogo innego, jak
od samego gubernatora!
- Instrukcje?
- Instrukcje Szakala! Gubernator pracuje dla niego!
- Bo�e! - wykrztusi� z trudem Bourne i rzuci� si� do sto�ka, na kt�rym Fontaine
zostawi� radiotelefon. Zanim nacisn�� guzik, odetchn�� kilka razy g��boko, �eby si�
opanowa�. - Johnny?
- Na lito�� bosk�! Mam obie r�ce zaj�te, id� w�a�nie do biura, a w holu czekaj� ju�
na mnie ci cholerni mnisi! Czego znowu chcesz, do diab�a?
- Uspok�j si� i s�uchaj uwa�nie. Jak dobrze znasz Henry'ego?
- Sykesa? Cz�owieka gubernatora?
- Tak. Widzia�em go kilka razy, ale nic o nim nie wiem.
- Znam go ca�kiem nie�le. Gdyby nie on, ty nie mia�by� swojego domu, a ja
Pensjonatu Spokoju.
- Czy ma jaki� kontakt z gubernatorem? Czy teraz informuje go na bie��co o
wszystkim, co si� dzieje? Zastan�w si� dobrze, Johnny, bo to bardzo wa�ne. W willi
jest przecie� telefon, wi�c m�g�by zadzwoni� do siedziby gubernatora. Zrobi� to?
- Chodzi ci o samego gubernatora?
- O kogokolwiek z jego otoczenia.
- Na pewno nie. Wszystko jest trzymane w tajemnicy, tak �e nawet policja nie ma
poj�cia o tym, co si� dzieje. A je�eli chodzi o gubernatora, to zna tylko og�lny
plan, bez �adnych nazwisk ani szczeg��w. Poza tym wyp�yn�� na ryby i nie chce o
niczym s�ysze�, dop�ki si� wszystko nie sko�czy. Sam tak powiedzia�.
- Wierz� ci.
- A dlaczego pytasz?
- P�niej ci wyt�umacz�. Po�piesz si�!
- Czy m�g�by� wreszcie przesta� mnie pogania�? Jason od�o�y� radiotelefon i zwr�ci�
si� do Fontaine'a.
- Wszystko jasne: gubernator nie nale�y do armii Carlosa. Prawdopodobnie
wsp�pracuje z nim na tej samej zasadzie, co ten prawnik Gates z Bostonu. Zosta�
kupiony albo zmuszony szanta�em, ale nie odda� mu duszy.
- Jest pan tego pewien? To znaczy, czy pa�ski szwagier jest tego pewien?
- Facet wyp�yn�� na ryby. Zna tylko og�lny plan i kaza�, �eby o niczym go nie
informowa�, dop�ki wszystko si� nie sko�czy.
- Szkoda, �e mam ju� tak� skleroz� - powiedzia� z g��bokim westchnieniem Francuz. -
Gdybym przypomnia� sobie w por�, mogliby�my go wykorzysta�. Prosz�, oto marynarka.
- W jaki spos�b? - zapyta� Bourne, ponownie wyci�gaj�c ramiona.
- Usun�� si�... Jak to si� m�wi?
- W cie�. Nie bierze udzia�u w grze, jest jedynie obserwatorem.
- Zna�em wielu takich jak on. Wszyscy �yczyli Carlosowi, �eby przegra�. On te� tego
pragnie. To dla niego jedyne wyj�cie, ale sam zbyt si� boi, �eby podnie�� na
Szakala r�k�.
- Skoro tak, to w jaki spos�b mieliby�my go przekona�? - Jason zapina� guziki,
podczas gdy Fontaine poprawia� z ty�u pasek i uk�ada� fa�dy materia�u.
- Le Cameleon zadaje takie pytania?
- Wyszed�em z wprawy.
- Ach, oczywi�cie... - mrukn�� Francuz, zdecydowanym ruchem poprawiaj�c mu pas. -
To ten cz�owiek, do kt�rego sumienia apelowa�em.
- Prosz� da� spok�j... A wi�c, jak?
- Tressimp�e, monsieur. Powiemy mu, �e Szakalowi ju� doniesiono o jego zdradzie. Ja
mu to powiem. Czemu mia�by nie uwierzy� wys�annikowi monseigneura?
- Widz�, �e jest pan prawdziwym fachowcem.
Bourne wci�gn�� brzuch, a Fontaine obejrza� go uwa�nie ze wszystkich stron,
wyg�adzaj�c fa�dy marynarki.
- Jestem tym, kt�remu uda�o si� prze�y�; ani lepszym, ani gorszym od innych. Mo�e z
wyj�tkiem mojej �ony. Z ni� mia�em naprawd� du�o szcz�cia.
- Bardzo j� pan kocha�, prawda?
- Czy j� kocha�em? Och, takie rzeczy uwa�a si� za oczywiste, cho� rzadko si� o nich
m�wi. Moim zdaniem jednak przede wszystkim chodzi o to, �eby dobrze czu� si� w
obecno�ci drugiej osoby. Wielka nami�tno�� nie gra tak wa�nej roli. Nie trzeba
ko�czy� zdania, a mimo to wszystko jest jasne, i wystarczy jedno spojrzenie, �eby
wywo�a� wybuch �miechu, cho� nikt nie powiedzia� ani s�owa. My�l�, �e to przychodzi
z czasem.
Jason sta� przez chwil� bez ruchu, wpatruj�c si� w starego m�czyzn� dziwnym
spojrzeniem.
- Chcia�bym do�y� takiego czasu. Bardzo bym chcia�... Lata, kt�re prze�yli�my do
tej pory z �on�, pozostawi�y du�o blizn, kt�re zagoj� si� ca�kowicie dopiero wtedy,
kiedy co� we mnie si� zmieni albo zupe�nie zniknie... Tak to w�a�nie wygl�da.
- W takim razie jest pan zbyt silny, zbyt uparty albo zbyt g�upi! Prosz� tak na
mnie nie patrze�. Ju� powiedzia�em: nie boj� si� ani pana, ani nikogo innego.
Je�eli wszystko, co pan m�wi, jest prawd�, to mam dla pana jedn� rad�: prosz�
darowa� sobie wszystkie my�li o mi�o�ci i skoncentrowa� si� wy��cznie na
nienawi�ci. Skoro nie mog� dyskutowa� z Davidem Webbem, szturcham Jasona Bourne'a.
Szakal musi zgin��, a zabi� go mo�e tylko Bourne... Prosz�, oto czapka i ciemne
okulary. Radz� trzyma� si� blisko �ciany, bo b�dzie pan wygl�da� jak wojskowy paw z
szeroko roz�o�onym ogonem.
Nie odzywaj�c si� ani s�owem, Bourne za�o�y� czapk� z daszkiem i okulary, po czym
wyszed� z pomieszczenia. Schodz�c szybko po drewnianych schodach, o ma�o nie wpad�
na pierwszym pi�trze na nios�cego tac� ciemnosk�rego, ubranego w bia�y str�j
kelnera. Skin�� g�ow� ch�opakowi, kt�ry cofn�� si�, ust�puj�c mu z drogi, kiedy
nagle k�tem oka dostrzeg� jakie� poruszenie; kelner wyci�ga� z kieszeni
elektroniczny sygnalizator! Jason zawr�ci� raptownie i rzuci� si� na m�odego
m�czyzn�, wytr�caj�c mu z r�k zar�wno urz�dzenie, jak i tac�, kt�ra z dono�nym
brz�kiem upad�a na pod�og�. Chwyciwszy kelnera za gard�o, podsun�� mu pod nos
sygnalizator.
- Kto ci to da�? - zapyta� p�g�osem. - M�w!
- Hej, mon, ja ci� zbij�! - wykrzykn�� ch�opak. Raptownym szarpni�ciem uwolni�
praw� r�k�, zacisn�� j� w pi�� i r�bn�� Bourne'a w policzek. - Nie chcemy tu z�ego
mon\ Nasz szef- mon tak m�wi! Ja si� pana nie boj�!
Uderzy� kolanem w krocze Jasona.
- Ty cholerny sukinsynu! - sykn�� Le Cameleon, chwytaj�c si� lew� r�k� za obola�e
j�dra, praw� za� ok�adaj�c twarz m�odzieniaszka. - Jestem jego przyjacielem, jego
bratem! Nie rozumiesz? Johnny St. Jacques jest bratem mojej �ony, czyli moim
szwagrem!
- H�? - zdziwi� si� atletycznie zbudowany kelner, a w jego du�ych br�zowych oczach
pojawi� si� wyraz zak�opotania. - To pan jest ten mon z siostr� pana szefa Saint
Jay?
- Jestem jej m�em. A kim ty jeste�, do cholery?
- G��wny kelner na pierwszym pi�trze, prosz� pana! Nied�ugo b�d� na parterze, bo
jestem bardzo dobry. Ja te� dobrze si� bij�. Nauczy� mnie ojciec, cho� teraz jest
stary jak pan. Chce pan si� bi�? Pokonam pana! Ma pan siwe w�osy...
- Zamknij si�! Po co ci ten sygnalizator? - zapyta� Jason, podsuwaj�c mu ponownie
przed oczy ma�y plastikowy przedmiot.
- Nie wiem, mon... sir! Dzia�o si� du�o z�ych rzeczy. Jak tylko zobaczymy ludzi
biegaj�cych po schodach, mamy naciska� ten guzik.
- Dlaczego?
- Bo mamy windy. Bardzo szybkie windy, sir. Po co go�cie mieliby chodzi� po
schodach?
- Jak si� nazywasz? - zapyta� Bourne, podnosz�c z pod�ogi czapk� i okulary.
- Izmael, prosz� pana.
- Jak w "Moby Dicku"?
- Nie znam tego pana, sir.
- Mo�e poznasz.
- Czemu?
- Jeszcze nie wiem. Dobrze walczysz.
- Nie widz� zwi�zku, mon... sir.
- Ani ja. - Jason wyprostowa� si� ostro�nie. - Musisz mi pom�c, Izmaelu. Zrobisz
to?
- Tylko wtedy, je�li pozwoli mi pana brat.
- Na pewno ci pozwoli. On naprawd� jest moim bratem.
- Musi mi to sam powiedzie�, sir.
- Bardzo dobrze. Nie ufasz mi.
- Nie ufam, sir - odpar� Izmael. Przykl�kn�� i zacz�� zbiera� na tac� naczynia,
oddzielaj�c ca�e od pot�uczonych. - A czy pan uwierzy�by staremu, silnemu
cz�owiekowi, kt�ry napad� na pana na schodach i powiedzia� co�, co ka�dy m�g�by
powiedzie�? Mo�emy si� bi� i wtedy ten, kto wygra, b�dzie mia� racj�. Chce pan si�
bi�?
- Nie, nie chc� si� bi� i lepiej nie nalegaj. Ani ja nie jestem taki stary, ani ty
taki dobry, m�odzie�cze. Zostaw tu t� tac� i chod� ze mn�. Wyt�umacz� wszystko panu
St. Jacques. Nie zapominaj o tym, �e on jest bratem mojej �ony. No, chod� wreszcie!
- Co mam robi�, sir? - zapyta� kelner, wstaj�c z kl�czek i ruszaj�c za Jasonem.
- S�uchaj uwa�nie - powiedzia� Bourne, zatrzymuj�c si� na ostatnim pode�cie przed
parterem. - Zejd� przede mn� do holu i zajmij si� czym�. Mo�esz opr�nia�
popielniczki albo co� w tym rodzaju, ale ca�y czas miej oczy szeroko otwarte. Ja
zjawi� si� za kilka chwil i podejd� do pana Saint Jay, kt�ry b�dzie rozmawia� z
czterema ksi�mi...
- Z ksi�mi? - przerwa� mu ze zdumieniem Izmael. - Z czterema ksi�mi, sir? A co oni
tu robi�? Znowu zdarzy si� co� z�ego. To przez obeah!
- Chc� modli� si� o to, �eby nie dzia�y si� ju� �adne z�e rzeczy. Zale�y mi na tym,
�eby porozmawia� z jednym z nich na osobno�ci. Kiedy wyjd� na zewn�trz, ten, o
kt�rego mi chodzi, prawdopodobnie od��czy si�, by� mo�e po to, �eby si� z kim�
spotka�. Czy my�lisz, �e potrafi�by� p�j�� za nim tak, �eby ci� nie zauwa�y�?
- A czy pan Saint Jay ka�e mi to zrobi�?
- Powiedzmy, �e spojrzy na ciebie i skinie g�ow�.
- Wtedy to zrobi�. Jestem szybszy od mangusty i znam wszystkie �cie�ki na wyspie.
On p�jdzie jedn�, ja pobiegn� drug� i b�d� na miejscu jeszcze przed nim... Ale sk�d
mam wiedzie�, kt�ry to ksi�dz? Mo�e od��czy si� wi�cej ni� jeden?
- B�d� rozmawia� po kolei ze wszystkimi. Z tym, o kt�rego mi chodzi, na ko�cu.
- Dobrze.
- Bystry z ciebie ch�opak - zauwa�y� Bourne. - Masz racj�, przecie� ka�dy mo�e
p�j�� w swoj� stron�.
- Jestem bardzo bystry, mon. Mam pi�t� lokat� w klasie w technikum na Montserrat,
ale przede mn� s� same dziewczyny, a one nie musz� pracowa�.
- To bardzo interesuj�ce spostrze�enie...
- Za pi��, sze�� lat uzbieram do�� pieni�dzy, �eby studiowa� na uniwersytecie na
Barbados!
- Mo�e nawet wcze�niej. Ruszaj ju�. Zejd� do holu i kr�� si� w pobli�u drzwi.
P�niej, kiedy ksi�a wyjd�, poszukam ci�, ale nie b�d� w tym mundurze, wi�c mo�esz
mnie nie pozna�. Gdybym ci� nie znalaz�, spotkamy si� po godzinie... Gdzie tu jest
jakie� spokojne miejsce?
- Kaplica Spokoju, sir. Idzie si� tam �cie�k� przez las, wzd�u� wschodniej pla�y.
Tam nigdy nikogo nie ma.
- Pami�tam j�. Dobry pomys�.
- Jeszcze jedna sprawa, sir...
- Pi��dziesi�t dolar�w.
- Dzi�kuj�, sir!
Jason zaczeka� p�torej minuty, po czym uchyli� ostro�nie drzwi prowadz�ce do holu;
Izmael zaj�� ju� stanowisko przy wyj�ciu, a John St. Jacques rozmawia� tu� ko�o
recepcji z czterema kap�anami. Bourne obci�gn�� marynark�, wyprostowa� si� po
wojskowemu i ruszy� w ich kierunku.
- To dla mnie wielki zaszczyt, szanowni ojcowie - zwr�ci� si� do duchownych, czuj�c
na sobie zdumione i zaintrygowane spojrzenie szwagra. - Przebywam dopiero od
niedawna na wyspach, ale musz� przyzna�, �e jestem nadzwyczaj zbudowany i
wdzi�czny, podobnie jak nasz rz�d, �e zechcieli�cie s�u�y� sw� pomoc� w uspokajaniu
wzburzonych w�d. W podzi�kowaniu za wasze starania - kontynuowa� z za�o�onymi z
ty�u r�kami - gubernator Montserrat upowa�ni� pana Johna St. Jacques do przekazania
wam czeku na kwot� stu funt�w, z przeznaczeniem na potrzeby waszego Ko�cio�a.
- Doprawdy nie wiem, co mam powiedzie� - odpar� szczerze wzruszony wikary. - To
taki hojny dar.
- Prosz� mi tylko zdradzi�, czyj to by� pomys� - poprosi� kameleon. - Wywar� na nas
naprawd� ogromne wra�enie.
- Och, nie mog� przypisywa� sobie cudzych zas�ug. - Wikary spojrza� na ubranego w
sutann� m�odego m�czyzn�, kt�ry szed� jako czwarty w miniaturowym pochodzie. -
Samuel to wymy�li�. Jest bardzo troskliwym pasterzem naszej trz�dki.
- Gratuluj�, Samuelu. - Wzrok Bourne'a zetkn�� si� na chwil� ze spojrzeniem
m�czyzny w sutannie. - Chcia�bym jednak podzi�kowa� ka�demu z was osobi�cie. -
Jason podszed� kolejno do ksi�y, wymieniaj�c u�ciski d�oni i uprzejmo�ci. Kiedy
dotar� do Samuela, ten odwr�ci� wzrok. - Chcia�bym wiedzie�, kto podsun�� ci ten
pomys� - powiedzia� przyciszonym g�osem Bourne.
- Nie rozumiem pana... - wyszepta� m�ody kap�an.
- Na pewno rozumiesz. Poza tym otrzyma�e� przecie� za to hojn� zap�at�.
- Pomyli� mnie pan z kim� innym. - W oczach m�czyzny pojawi� si� na chwil� paniczny
strach.
- Ja si� nie myl� i tw�j przyjaciel wie o tym. Znajd� ci�, Samuelu, mo�e nie
dzisiaj, ale na pewno jutro lub pojutrze. - Bourne zwolni� u�cisk, w kt�rym trzyma�
r�k� kap�ana, i podni�s� g�os. - Ojcowie, przyjmijcie jeszcze raz serdeczne
podzi�kowania od mojego rz�du. Jeste�my wam niezmiernie wdzi�czni. Niestety, musz�
ju� i��, bo czeka mnie kilka wa�nych telefon�w... W pa�skim gabinecie, St. Jacques?
- Tak, oczywi�cie... generale.
Zamkn�wszy za sob� drzwi Jason wyszarpn�� zza paska pistolet i b�yskawicznie
�ci�gn�� mundur, po czym zacz�� grzeba� w stosie ubra� kupionych przez Johna.
Wybra� si�gaj�ce do kolan szare bermudy, czerwono- bia�� pasiast� marynark� i
s�omkowy kapelusz o szerokim rondzie. Zdj�wszy skarpetki i buty, w�o�y� odkryte
sanda�y, lecz zaledwie po kilku krokach zakl��, zrzuci� je i ponownie wzu� buty na
grubej, gumowej podeszwie. Nast�pnie przyjrza� si� uwa�nie zgromadzonym na biurku
aparatom fotograficznym; zdecydowa� si� na dwa najl�ejsze, ale zarazem najbardziej
rzucaj�ce si� w oczy, i powiesi� je sobie na szyi. W tej chwili do pokoju wszed�
John St. Jacques z miniaturowym radiotelefonem w d�oni.
- Sk�d si� tu wzi��e�, do diab�a? Z Miami Beach?
- Z Pompano, troch� bardziej na p�noc. Za ma�o rzucam si� w oczy.
- Masz racj�. Znam kilka os�b w holu, kt�re mog�yby przysi�c, �e jeste�
zmumifikowanym konserwatyst� z Key West. Prosz�, oto twoje radio.
- Dzi�ki.
Bourne wsun�� urz�dzenie do kieszeni na piersi.
- Dok�d teraz?
- Za Izmaelem. To ten dzieciak, kt�remu mia�e� skin�� g�ow�.
- Izmael? Nie kaza�e� mi kiwa� g�ow� Izmaelowi, tylko w kierunku drzwi.
- Na jedno wychodzi.
Bourne wsadzi� pistolet za pasek pod marynark� i wzi�� si� za przegl�danie
ekwipunku przyniesionego ze sklepu �eglarskiego. Upchn�wszy w kieszeniach zw�j
linki i n�, otworzy� pusty futera� po aparacie fotograficznym i umie�ci� tam dwie
flary. Nie by�o to wszystko, czego potrzebowa�, ale powinno mu wystarczy�. By�
starszy ni� trzyna�cie lat temu, a i wtedy ju� nie zalicza� si� do m�odzieniaszk�w.
Zdawa� sobie spraw�, cho� bez specjalnego entuzjazmu, �e jego umys� musi teraz
pracowa� szybciej i sprawniej ni� cia�o. Cholera!
- Ten Izmael to dobry ch�opak - oznajmi� nie bardzo wiadomo po co brat Marie. -
Sprytny i silny jak rasowy byczek. W przysz�ym roku chc� da� mu posad� stra�nika,
wi�cej wtedy zarobi.
- Je�li dzisiaj da sobie rad�, po�lij go raczej do Harvardu albo Princeton.
- �wietny pomys�. Czy wiesz, �e jego ojciec zdoby� mistrzostwo wysp w zapasach?
Ch�opak rzeczywi�cie daje sobie �wietnie rad�, ale...
- Zejd� mi z drogi! - warkn�� Jason, ruszaj�c do drzwi. - Ty te� nie masz ju�
osiemnastu lat - doda�, zatrzymuj�c si� na moment.
- Nigdy nie twierdzi�em, �e mam. Co ci� gryzie?
- Chyba ta piaszczysta �acha, kt�rej nie zauwa�y�e�. Bourne wyszed� do holu, z
hukiem zamykaj�c za sob� drzwi.
- Nadwra�liwiec... - mrukn�� St. Jacques, powoli rozlu�niaj�c zaci�ni�te pi�ci.
Min�y ju� prawie dwie godziny, a Izmaela nigdzie nie by�o! Pow��cz�c przekonuj�co
nog�, Jason ku�tyka� po ca�ym terenie pensjonatu, unosz�c co jaki� czas do oka
kt�ry� z aparat�w i rozgl�daj�c si� dooko�a przez wizjer, ale nie m�g� dostrzec ani
�ladu ch�opaka. Dwa razy zapu�ci� si� prowadz�c� przez las �cie�k� a� do
wzniesionej z drewnianych bali, krytej strzech� kaplicy, w kt�rej okna wprawiono
kolorowe witra�e; s�u�y�a wielu wyznaniom, a zosta�a wybudowana raczej po to, �eby
by�, ni� dlatego, �e ktokolwiek mia�by ochot� z niej korzysta�. Jak s�usznie
zauwa�y� m�ody kelner, prawie nikt jej nie odwiedza�, ale wzmianka o niej
znajdowa�a si� we wszystkich reklamowych folderach.
S�o�ce p�yn�ce powoli w kierunku pokrytego wod� horyzontu przybiega�o coraz
bardziej intensywn�, pomara�czow� barw�. Wkr�tce przez Montserrat i okoliczne wyspy
zaczn� sun�� wyd�u�aj�ce si� cienie, a potem nadejdzie ciemno��, sprzymierzeniec
Szakala.
I kameleona.
- Co na poddaszu? - zapyta� Bourne, wciskaj�c guzik w nadajniku. - Rien, monsieur.
- Johnny?
- Siedz� na dachu z sze�cioma lud�mi. Na razie nic.
- A jak tam przyj�cie?
- Meteorolog przyp�yn�� dziesi�� minut temu �odzi� z Plymouth. Boi si� lata�...
Angus powiesi� na tablicy og�osze� czek na dziesi�� tysi�cy dolar�w. Brakuje tylko
podpisu i nazwiska odbiorcy. Scotty mia� racj�, wszyscy tam b�d�. W ko�cu nale�ymy
do spo�ecze�stwa kieruj�cego si� tylko jedn� zasad�: chwila milczenia, a potem
g�wno mnie to obchodzi...
- Nie odkry�e� Ameryki, braciszku... Wy��czam si�. Id� jeszcze raz do kaplicy.
- Mi�o mi s�ysze�, �e jednak kto� tam ucz�szcza. Cholerny agent z Nowego Jorku,
kt�ry nam�wi� mnie, �ebym j� zbudowa�, nie da� od tamtej pory znaku �ycia. Melduj
si�, Davidzie.
- W porz�dku, Johnny - odpar� Jason Bourne.
Na �cie�ce panowa� ju� p�mrok; wysokie palmy i g�ste zaro�la przy�piesza�y
nadej�cie zmierzchu, zatrzymuj�c promienie zachodz�cego s�o�ca. Jason chcia� ju�
zawr�ci� po latark�, kiedy nagle rozb�ys�y r�nokolorowe reflektory, skierowane na
pi�ropusze rosn�cych wzd�u� �cie�ki palm. Bourne mia� przez chwil� wra�enie, �e
zosta� raptownie przeniesiony w jaki� nierzeczywisty, filmowy �wiat, zaprojektowany
na podobie�stwo tropikalnego lasu.
Nie by� tym wcale zachwycony; stanowi� doskonale widoczny cel na rozja�nionej
blaskiem kolorowych �wiate� strzelnicy.
Po�piesznie skr�ci� ze �cie�ki i wszed� w zaro�la, czuj�c na nogach niezliczone
uk�ucia i zadrapania. Posuwa� si� teraz znacznie wolniej, pokonuj�c op�r wilgotnych
ga��zi i pn�czy, ale to w�a�nie podpowiada� mu instynkt: trzymaj si� z dala od
�wiat�a.
St�umiony odg�os! Zupe�nie odmienny od zwyk�ych szmer�w nadmorskiego lasu. Zaraz
potem jakby j�k, nagle urwany... zduszony? Jason przypad� do ziemi i pe�z� w�r�d
g�stej ro�linno�ci, a� wreszcie ujrza� pot�ne drzwi kaplicy, nasuwaj�ce skojarzenia
z jak�� katedr�. By�y lekko uchylone, a ze �rodka wydobywa� si� delikatny,
pulsuj�cy blask elektrycznych �wiec.
Pomy�l. Przypomnij sobie. By� w �rodku tylko raz, �aj�c �artobliwie swego szwagra
za to, �e wyda� mas� pieni�dzy na co� nikomu niepotrzebnego.
"Przynajmniej jest oryginalna" - powiedzia� wtedy St. Jacques.
"Wcale nie jest" - zaprotestowa�a Marie. "Zupe�nie tu nie pasuje".
"Przypu��my jednak, �e kto� otrzyma jak�� z�� wiadomo��, naprawd� z��,
rozumiecie..."
"Wtedy postaw mu drinka" - doradzi� David.
"Wejd�cie do �rodka. Na witra�ach s� symbole pi�ciu religii, w tym sinto".
"Lepiej nie pokazuj swojej siostrze rachunk�w" - szepn�� mu Webb.
Jak wygl�da�o wn�trze? Czy by�o tam drugie wyj�cie? Nie, chyba nie... Tylko pi��
lub sze�� rz�d�w �awek i balustrada przed czym� w rodzaju o�tarza, a z ty�u
prymitywne witra�e wykonane przez miejscowych artyst�w.
Kto� tam by�, ale kto? Izmael? Szukaj�cy ukojenia go�� pensjonatu? Kto�, kogo
niespodziewanie dopad�y mocno sp�nione wyrzuty sumienia? Jason ponownie wyj�� z
kieszeni radio, uni�s� je do ust i nacisn�� przycisk.
- Johnny? - powiedzia� cicho.
- Ci�gle jestem na dachu.
- A ja przy kaplicy. Wchodz� do �rodka.
- Jest tam Izmael?
- Nie wiem. Kto� na pewno.
- Co si� sta�o, Dave? M�wisz tak, jakby�...
- Nic takiego - przerwa� mu Bourne. - Po prostu zameldowa�em si�, zgodnie z umow�.
Co jest za kaplic�?
- Las.
- Jakie� �cie�ki?
- By�a kiedy� jedna, ale zaros�a. Robotnicy schodzili ni� do wody... Po�l� tam paru
ludzi.
- Nie! Dam zna�, je�li b�d� ci� potrzebowa�. Wy��czam si�. - Jason schowa� radio i
ponownie wpatrzy� si� w uchylone drzwi kaplicy.
Z wn�trza nie dobiega� �aden odg�os. Przez szpar� s�czy� si� �agodny blask �wiec.
Bourne podkrad� si� do kraw�dzi �cie�ki, zdj�� kapelusz i aparaty fotograficzne, po
czym wyj�� z futera�u jedn� z flar i wetkn�� za pasek, obok pistoletu. Si�gn�wszy
do kieszeni marynarki po zapalniczk�, wyprostowa� si� i szybko, bezszelestnie
podszed� do �ciany budyneczku, sprawiaj�cego w tym otoczeniu przedziwne,
nierzeczywiste wra�enie. Z flar nauczy� si� korzysta� jeszcze dawno przed Manassas;
trzyna�cie lat temu w Pary�u, na cmentarzu Rambouillet. A Carlos... Podkrad� si� do
drzwi, przycisn�� twarz do futryny i powoli, ostro�nie zajrza� do �rodka.
Widok, kt�ry ujrza�, sprawi�, �e na chwil� wstrzyma� oddech, czuj�c, jak ogarnia go
najpierw w�ciek�o��, a potem niedowierzanie. Na wysokim pode�cie przed rz�dami
l�ni�cych �awek, przewieszony przez barierk�, wisia� Izmael. Z uchylonych ust
kapa�a na pod�og� krew, wyci�gni�te bezw�adnie r�ce dotyka�y niemal posadzki, a
twarz by�a opuchni�ta i pokryta si�cami. Poczucie winy na moment sparali�owa�o
Jasona; wydawa�o mu si�, �e s�yszy s�owa Starego Francuza: "Mog� zgin�� niewinni
ludzie...".
Bo�e, ten ch�opak... Uwierzy� w obietnice, a otrzyma� jedynie �mier�. Co ja
zrobi�em...? Co mam teraz robi�?
Z twarz� mokr� od potu i niemal nie widz�cym spojrzeniem Bourne wyszarpn�� zza
paska flar�, zdar� czerwony pasek i przy�o�y� zapalniczk�. O�lepiaj�co bia�y
p�omie� wystrzeli� raptownie, sycz�c niczym stado w�ciek�ych w��w. Jason cisn��
flar� i sam wskoczy� za ni�, zatrzaskuj�c za sob� ci�kie drzwi, po czym rzuci� si�
na pod�og� za ostatnim rz�dem �awek, wyci�gn�� z kieszeni radio i wcisn�� z ca�ej
si�y guzik.
- Johnny, kaplica! Otocz j�!
Nie czekaj�c na odpowied�, pope�z� w kierunku bocznej �ciany, �ciskaj�c w r�ku
pistolet i rozgl�daj�c si� w poszukiwaniu szczeg��w zapami�tanych podczas swojej
pierwszej wizyty. Jaskrawe �wiat�o odbija�o si� od witra�y, zalewaj�c wn�trze
r�nokolorowymi, migocz�cymi plamami. Nie m�g� si� zmusi�, �eby spojrze� ponownie na
barierk� i przewieszone przez ni� cia�o dziecka, kt�re zabi�... Po obu stronach
podestu wisia�y draperie, tworz�c w ten spos�b co� w rodzaju kulis. Pomimo
szarpi�cego go b�lu Bourne odczuwa� tak�e g��bok� satysfakcj�, a nawet co� w
rodzaju uniesienia. �miertelna gra zbli�a�a si� do ko�ca. Carlos stworzy� wymy�ln�
pu�apk�, ale Kameleon wykorzysta� j� przeciw niemu. Delta zwyci�y�! Za jedn� z
dw�ch kotar kryje si� morderca z Pary�a!
Bourne wsta� z pod�ogi i przycisn�wszy si� plecami do �ciany, uni�s� pistolet.
Pos�a� dwie kule w lew� kotar�, po czym przeskoczy� b�yskawicznie na drug� stron�
kaplicy, przykl�kn�� i wystrzeli� dwukrotnie w praw�.
Zza zas�ony wytoczy�a si� jaka� posta�; brocz�c obficie krwi�, chwyci�a kurczowo
materia� i �ci�gn�a go na siebie, padaj�c na pod�og�. Bourne, krzycz�c g�o�no,
rzuci� si� naprz�d, naciskaj�c spust raz za razem, a� wreszcie iglica uderzy�a z
suchym trzaskiem. W tej samej chwili rozleg�a si� silna eksplozja; witra�e po lewej
stronie o�tarza rozsypa�y si� w drobny mak, a w jednym z otwor�w pojawi�a si�
sylwetka cz�owieka stoj�cego na zewn�trznym parapecie.
- Sko�czy�a ci si� amunicja - powiedzia� Carlos do oszo�omionego Bourne 'a. -
Trzyna�cie lat, Delta, trzyna�cie paskudnych lat. Ale teraz nie b�dzie �adnych
w�tpliwo�ci, kto wygra�.
Szakal uni�s� bro� i strzeli�.
Rozdzia� 17
W chwili gdy rozleg� si� huk wystrza�u, Bourne rzuci� si� rozpaczliwie mi�dzy
�awki, w tym samym momencie czuj�c w karku eksplozj� gor�co- lodowatego b�lu. Pad�
na l�ni�ce, br�zowe deski i zsun�� si� na pod�og� w obj�cia czekaj�cej na niego
ciemno�ci. Gdzie� z bardzo daleka dobieg�y go jeszcze jakie� histeryczne g�osy, a
potem przesta� s�ysze� i widzie� cokolwiek.
David... - Tym razem nie by� to krzyk, lecz cichy g�os, powtarzaj�cy z napi�ciem
imi�, kt�rego nie chcia� zna�. - David, s�yszysz mnie?
Bourne otworzy� oczy i natychmiast zda� sobie spraw� z dw�ch fakt�w: po pierwsze,
gard�o mia� owini�te szerokim banda�em, a po drugie, le�a� w ubraniu na ��ku. W
polu jego widzenia po prawej stronie pojawi�a si� zatroskana twarz Johna St.
Jacques, po lewej za� cz�owieka, kt�rego nie zna�. By� to m�czyzna w �rednim wieku,
o spokojnym, nieruchomym spojrzeniu.
- Carlos... - wykrztusi� z trudem Jason, odzyskuj�c g�os. - To by� on!
- Je�li tak, to nadal jest na wyspie - o�wiadczy� stanowczo St. Jacques. - Henry
natychmiast kaza� j� otoczy�, a nie min�a jeszcze nawet godzina. Brzeg jest
strze�ony na ca�ej d�ugo�ci przez patrole, pozostaj�ce przez ca�y czas w kontakcie
radiowym i wzrokowym. Oficjalnie nazwa� to "�wiczeniami si� zwalczaj�cych przemyt
narkotyk�w". Przyp�yn�o kilka �odzi, ale �adna nie wyp�yn�a i nie wyp�ynie.
- Kto to jest? - zapyta� Bourne, spogl�daj�c na nieznajomego m�czyzn�.
- Lekarz - wyja�ni� Johnny. - Jest moim przyjacielem, mieszka na sta�e w
pensjonacie. Leczy� mnie w...
- Wydaje mi si�, �e powinni�my zachowa� daleko id�c� ostro�no�� - przerwa� mu
doktor. - Poprosi�e� mnie o pomoc i dyskrecj� i otrzyma�e� je, ale zwa�ywszy na to,
co si� sta�o, a tak�e na to, �e tw�j szwagier raczej nie pozostanie d�ugo pod moj�
opiek�, b�dzie chyba lepiej, je�li mnie nie przedstawisz.
- Ca�kowicie si� z panem zgadzam, doktorze. - Jason skin�� z trudem g�ow�, a zaraz
potem podni�s� j� raptownie, spogl�daj�c na obu m�czyzn szeroko otwartymi,
przera�onymi oczami. - Izmael! Zabi�em go!
- Mylisz si� - odpar� spokojnie St. Jacques. - Jest w fatalnym stanie, ale �yje. To
silny ch�opak, jak jego ojciec, i na pewno si� wyli�e. Przewieziemy go samolotem do
szpitala na Martynice.
- Bo�e, przecie� to by� trup!
- Zosta� okropnie skatowany - wyja�ni� lekarz. - Po�amane obie r�ce, masa
zewn�trznych i wewn�trznych uraz�w, ale zgadzam si� z Johnem: to silny ch�opak i z
pewno�ci� da sobie rad�.
- Chc�, �eby niczego mu nie brakowa�o.
- Wszystko ju� za�atwi�em.
- To dobrze. - Bourne przeni�s� spojrzenie na doktora. - Co ze mn�?
- Bez prze�wietlenia i nie wiedz�c, jak pan si� porusza, mog� postawi�
jedynie bardzo og�ln� diagnoz�.
- S�ucham.
- Opr�cz rany to przede wszystkim wstrz�s pourazowy.
- To niewa�ne.
- Pan tak twierdzi? - zapyta� lekarz, u�miechaj�c si� �agodnie.
- Tak, i wcale nie �artuj�. Pyta�em o cia�o, nie g�ow�. Ni� sam si� zajm�.
- Czy to tubylec? - Doktor spojrza� pytaj�co na w�a�ciciela Pensjonatu Spokoju. -
Jaki� bia�y, starszy Izmael? Bo na pewno nie jest lekarzem.
- Odpowiedz mu, prosz�.
- W porz�dku. Kula przesz�a przez lew� stron� karku, mijaj�c o milimetry kilka
miejsc, kt�rych uszkodzenie sko�czy�oby si� na pewno utrat� mowy, a by� mo�e nawet
�mierci�. Oczy�ci�em ran� i za�o�y�em szwy. Przez jaki� czas b�dzie pan mia�
trudno�ci z poruszaniem g�ow�, ale to naprawd� najmniejszy problem.
- Innymi s�owy, mam sztywny kark, ale je�li dam rad� stan�� na nogi, to b�d�
chodzi�?
- W najwi�kszym skr�cie mo�na to chyba tak uj��.
- Flara jednak si� przyda�a... - mrukn�� Jason, k�ad�c ostro�nie g�ow� na poduszce.
- Przynajmniej o�lepi�a go na chwil�.
- S�ucham? - St. Jacques nachyli� si� nad ��kiem.
- Niewa�ne... W takim razie sprawd�my, jak chodz�. - Bourne siad� powoli na ��ku i
opu�ci� nogi na pod�og�. Pokr�ci� lekko g�ow�, kiedy John wyci�gn�� r�k�, �eby mu
pom�c. - Dzi�ki, ale musz� sam sobie da� rad�. - Wsta� ostro�nie, czuj�c teraz
znacznie wyra�niej ucisk spowijaj�cego mu szyj� banda�a. Zrobi� krok naprz�d na
obola�ych, posiniaczonych nogach; na szcz�cie by�y to tylko siniaki. Gor�ca k�piel
zmniejszy b�l, a silna dawka aspiryny i jaka� ma�� przywr�c� mu sprawno��. Gdyby
tylko nie ten cholerny banda� na szyi; nie do��, �e go dusi�, to jeszcze zmusza� do
odwracania ca�ego tu�owia, kiedy chcia� spojrze� w bok... Mimo to musia� przyzna�,
�e jak na kogo� w tym wieku radzi sobie ca�kiem nie�le. Niech to szlag trafi! -
Doktorze, m�g�by pan troch� poluzowa� t� obro��? Wydaje mi si�, �e zaraz mnie
udusi.
- Odrobin�, ale nie wi�cej. Chyba nie chce pan, �eby szwy pu�ci�y?
- A mo�e plaster?
- Za du�a rana. Niech pan nawet o tym nie my�li.
- Obiecuj� panu, �e b�d�.
- Jest pan bardzo zabawny.
- Wcale tak mi si� nie wydaje.
- To pa�ski kark, nie m�j.
- �wi�te s�owa. Johnny, m�g�by� zdoby� troch� plastra? St. Jacques spojrza�
pytaj�co na lekarza.
- Chyba nie uda nam si� go powstrzyma�.
- W takim razie wy�l� kogo� do sklepu.
- Prosz� mi wybaczy�, doktorze - powiedzia� Jason, kiedy jego szwagier poszed� do
telefonu - ale musz� zada� Johnny'emu kilka pyta�, a nie wydaje mi si�, �eby chcia�
pan je s�ysze�.
- Ju� i tak us�ysza�em wi�cej, ni� powinienem. Zaczekam w s�siednim pokoju.
Lekarz wyszed�, zamykaj�c za sob� starannie drzwi.
W czasie, kiedy John rozmawia� przez telefon, Jason chodzi� po pokoju, wykonuj�c
r�ne ruchy ramionami, by sprawdzi�, jak funkcjonuj�, a nast�pnie zrobi� kilka
przysiad�w, stopniowo zwi�kszaj�c tempo. Musia� by� sprawny, po prostu musia�!
- Plaster b�dzie za kilka minut - oznajmi� St. Jacques, odk�adaj�c s�uchawk�. -
Kaza�em Pritchardowi otworzy� sklep. Przyniesie kilka rozmiar�w.
- Dzi�ki. - Bourne przerwa� �wiczenia. - Johnny, kim by� ten cz�owiek, kt�rego
zastrzeli�em? Wypad� zza kotary, ale nie zd��y�em zobaczy� jego twarzy.
- Nigdy wcze�niej go nie widzia�em, cho� wydawa�o mi si�, �e znam ka�dego bia�ego
cz�owieka na tych wyspach, kt�rego sta� na taki drogi garnitur. By� chyba jednym z
turyst�w i pracowa� dla Szakala. Rzecz jasna nie mia� �adnych dokument�w. Henry
odes�a� cia�o na Montserrat.
- Ilu ludzi wie, co si� dzieje?
- Opr�cz personelu w pensjonacie jest teraz czternastu go�ci, ale �aden nie ma
nawet najmniejszego poj�cia o niczym. Zawiadomi�em ich, �e kaplica jest nieczynna w
zwi�zku z uszkodzeniami powsta�ymi w czasie sztormu. Ci, kt�rzy co� wiedz�, jak na
przyk�ad nasz lekarz czy ci dwaj faceci z Toronto, znaj� tylko kilka oderwanych
szczeg��w, a poza tym to przyjaciele. Ufam im. Ca�a reszta ��opie wiadrami rum.
- A strza�y w kaplicy?
- �ci�gn�li�my najg�o�niej graj�cy zesp� na okolicznych wyspach... Poza tym
przecie� to by�o trzysta metr�w w g��bi lasu. Pos�uchaj, Davidzie: nie ma tu nikogo
opr�cz ca�kowicie lojalnych przyjaci� i paru luzaczk�w, kt�rzy nie mieliby nic
nawet przeciwko wakacjom w Teheranie. Poza tym powtarzam ci, �e bar prze�ywa
prawdziwe obl�enie.
- Zupe�nie jak na balu maskowym w teatrze cieni... - mrukn�� Bourne, ostro�nie
unosz�c g�ow� i spogl�daj�c w sufit. - Wida� tylko jakie� miotaj�ce si� gwa�townie
postaci, ale nie wiadomo, kto jest kim ani o co w�a�ciwie chodzi.
- Nie bardzo pana rozumiem, profesorze. Co chcesz przez to powiedzie�?
- Nikt nie rodzi si� terroryst�, Johnny. Ich si� robi za pomoc� metod, jakich nie
znajdziesz w �adnym podr�czniku metodyki nauczania. Niezale�nie od przyczyn, kt�re
sk�oni�y ich do wkroczenia na t� �cie�k� - a mog� to by� zar�wno uzasadniona ch��
zemsty, jak i chorobliwa megalomania - maskarada trwa bez chwili przerwy.
- I co z tego? - zapyta� St. Jacques, marszcz�c z zastanowieniem brwi.
- To, �e aktorami kieruje si� m�wi�c, jakie ruchy maj� wykonywa�, ale nie
wyja�niaj�c dlaczego.
- Tak w�a�nie robimy tutaj i to samo robi Henry na wodzie dooko�a wyspy.
- Na pewno?
- Tak, do diab�a!
- Ja my�la�em o sobie to samo, ale okaza�o si�, �e nie mia�em racji. Przeceni�em
du�ego, sprytnego dzieciaka, kt�remu powierzy�em pozornie proste zadanie, a nie
doceni�em skromnego, przera�onego ksi�dza, kt�ry dosta� trzydzie�ci srebrnik�w.
- O czym ty m�wisz, do cholery?
- O Izmaelu i bracie Samuelu. Samuel musia� przygl�da� si� torturowaniu ch�opaka
oczami Torquemady.
- Torkuco?
- Problem polega g��wnie na tym, �e nie znamy graczy. Na przyk�ad Stra�nicy,
kt�rych sprowadzi�e� do kaplicy...
- Nie jestem idiot�, Davidzie - zaprotestowa� St. Jacques, wpadaj�c mu w s�owo. -
Kiedy kaza�e� nam j� otoczy�, pozwoli�em sobie na odrobin� swobody i zabra�em tylko
dw�ch ludzi. To byli komandosi, najlepsi, jakich mam, i podobnie jak Henry ufam im
bez zastrze�e�.
- Henry? Chyba jest w porz�dku, prawda?
- Czasem potrafi dokuczy� jak wrz�d na dupie, ale na wyspach nie ma nikogo
lepszego.
- A gubernator?
- G�upi osio�.
- Henry wie o tym?
- Jasne. Nie zrobili go genera�em tylko za jego ma�o reprezentacyjny wygl�d; to nie
tylko dobry �o�nierz, ale i znakomity administrator. Za�atwia tu mas� rzeczy.
- Jeste� zupe�nie pewien, �e nie kontaktowa� si� z gubernatorem?
- Powiedzia�, �e da mi zna�, kiedy b�dzie musia� to zrobi�, a ja mu wierz�.
- Mam nadziej�, �e si� nie mylisz, bo Jego Ekscelencja Gubernator pracuje dla
Szakala.
- Co takiego? Nie wierz�!
- Lepiej uwierz, bo to prawda.
- Niewiarygodne!
- Wcale nie. W�a�nie tak dzia�a Szakal. Wyszukuje wszelkie mo�liwe s�abo�ci i
wykorzystuje je bezlito�nie. Niewielu jest ludzi, kt�rych nie mo�na w ten spos�b
kupi�.
St. Jacques podszed� powoli do okna, usi�uj�c przyswoi� sobie nieprawdopodobn�
informacj�.
- W takim razie wyja�ni�o si� od razu kilka spraw. Gubernator pochodzi ze starej
ziemia�skiej rodziny, ma brata na wysokim stanowisku w Foreign Office, bliskiego
wsp�pracownika premiera. Dlaczego zosta� wys�any akurat tutaj, a w�a�ciwie dlaczego
zgodzi� si�, �eby go tu wys�ano? Wydawa�oby si�, �e powinny go interesowa� co
najmniej Bermudy albo Wyspy Dziewicze. Plymouth mo�e by� stacj� po�redni�, ale na
pewno nie docelow�.
- On nie zosta� wys�any, tylko zes�any, Johnny. Carlos prawdopodobnie dowiedzia�
si�, za co, i mia� go na swojej li�cie od wielu lat. Spora cz�� ludzi czyta gazety
i ksi��ki tylko po to, �eby znale�� w nich jakie� wiadomo�ci kompromituj�ce r�ne
osoby, a Szakal w tym samym celu wertuje tomy �ci�le tajnych raport�w,
zawieraj�cych wi�cej ni� mog�yby zdoby� CIA, KGB, MI 5, MI 6 i Interpol razem
wzi�te... Po moim powrocie z Blackburne przy lecia�o pi�� lub sze�� hydroplan�w.
Kto by� na pok�adzie?
- Piloci - odpowiedzia� St. Jacques, odwracaj�c si� od okna. - Ju� ci m�wi�em, �e
nikogo nie przywie�li, bo przylecieli po tych, kt�rzy postanowili wyjecha�.
- Rzeczywi�cie, m�wi�e�. Przygl�da�e� si�?
- Komu?
- Tym samolotom.
- �artujesz sobie? Musia�bym robi� dziesi�� rzeczy naraz.
- A ci dwaj czarni komandosi, kt�rym podobno tak bardzo ufasz?
- Na lito�� bosk�, oni w tym czasie sprawdzali i rozstawiali stra�nik�w!
- A wi�c na dobr� spraw� nie wiemy, czy kto� nie przylecia� kt�rym� z tych
samolot�w, prawda? M�g� si� ze�lizgn�� do wody i ukry� za pontonem, mo�e nawet w
pobli�u rafy z piaszczyst� �ach�.
- Cz�owieku, ja znam tych pilot�w od lat! �aden z nich nie poszed�by na co�
takiego!
- Chcesz po prostu powiedzie�, �e to nieprawdopodobne?
- I to jeszcze jak!
- Dok�adnie tak samo jak gubernator Montserrat wsp�pracuj�cy z Szakalem.
W�a�ciciel Pensjonatu Spokoju wpatrywa� si� przez chwil� w twarz swojego szwagra.
- Cz�owieku, w jakim �wiecie ty �yjesz?
- W takim, w kt�rym wola�bym ciebie nie widzie�, ale skoro ju� tu jeste�, musisz
stosowa� si� do jego regu�. Do moich regu�... - B�ysk! Migni�cie w�skiego,
ciemnoczerwonego promienia �wiat�a z roztaczaj�cej si� za oknem ciemno�ci.
Podczerwie�! Bourne rzuci� si� na Johnny'ego, odtr�caj�c go od okna. - Uciekaj
st�d! - rykn��, zanim obaj run�li na pod�og�. Niemal w tej samej chwili rozleg�y
si� trzy suche trza�ni�cia i trzy kule ugrz�z�y w �cianie nad ich g�owami.
- Co jest, do...
- On tam jest i chce, �ebym o tym wiedzia�! - wyja�ni� Bourne, przygniataj�c
Johny'ego ramieniem do pod�ogi, drug� r�k� si�gaj�c do kieszeni marynarki. - Wie,
kim jeste�, i dlatego chce ci� zabi�. Nale�ysz do mojej rodziny, a on w�a�nie tego
pragnie: wymordowa� mi rodzin�, �ebym oszala� z rozpaczy.
- Bo�e, co teraz zrobimy...?
- Ja to zrobi�, nie ty - odpar� Bourne, wyci�gaj�c z kieszeni flar�. - Wy�l� mu
wiadomo��, �eby wiedzia�, �e �yj� i b�d� �y�, kiedy on zgnije w ziemi. Zosta�
tutaj!
Jason oddar� czerwony pasek, podpali� flar� i zerwawszy si� z pod�ogi, przebieg�
wzd�u� drzwi balkonowych. Kiedy wyrzuci� flar� na zewn�trz, rozleg�y si� dwa
kolejne, suche trza�ni�cia i dwa nast�pne pociski wpad�y do pokoju; jeden z nich
rozbi� lustro w toaletce.
- To MAC- 10 z t�umikiem! - sykn�� Delta, nieruchomiej�c pod przeciwleg�� �cian� i
si�gaj�c r�k� do karku, w kt�rym nagle odezwa� si� piek�cy b�l. - Musz� si� st�d
wydosta�!
- David, przecie� jeste� ranny!
- Mi�o, �e mi o tym m�wisz.
Bourne poderwa� si� znowu na nogi i wybieg� z pokoju, zatrzaskuj�c za sob� drzwi. W
salonie stan�� twarz� w twarz z zaniepokojonym lekarzem.
- S�ysza�em jakie� ha�asy - powiedzia� doktor. - Wszystko w porz�dku?
- Musz� wyj��. Niech pan k�adzie si� na pod�og�!
- Zaraz, chwileczk�! Ma pan ca�y banda� we krwi, a szwy powinny...
- Na pod�og�, durniu!
- Nie ma pan dwudziestu lat, panie Webb...
- Odpieprz si� ode mnie! - rykn�� Bourne. Ruszy� biegiem do wyj�cia, wypad� na
zewn�trz i pop�dzi� o�wietlon�, betonow� �cie�k� w kierunku g��wnego budynku,
niemal og�uszony d�wi�kami muzyki wydobywaj�cymi si� z zainstalowanych na drzewach
g�o�nik�w.
Jason pomy�la�, �e ha�as powinien mu pom�c. Angus McLeod dotrzyma� s�owa: w
okr�g�ej, przeszklonej jadalni zebrali si� nie tylko wszyscy go�cie, ale tak�e
znaczna cz�� personelu, a to oznacza�o, �e kameleon musi zmieni� barw� sk�ry. Zna�
spos�b my�lenia Carlosa r�wnie dobrze, jak sw�j w�asny, wiedzia� wi�c, �e zab�jca
b�dzie robi� dok�adnie to samo, co on sam zrobi�by w podobnych okoliczno�ciach.
Wyg�odnia�y wilk wtargn�� do kryj�wki swej zdezorientowanej ofiary i porwa� kawa�
znakomitego mi�siwa; nie pozosta�o wi�c nic innego, jak zrzuci� w og�le sk�r�
kameleona i przywdzia� nale��c� do wi�kszego drapie�cy, na przyk�ad tygrysa, kt�ry
unicestwi Szakala jednym k�apni�ciem szcz�ki... Dlaczego przywi�zuje tak wielk�
wag� do symboli? Wiedzia� dlaczego, a �wiadomo�� ta nape�nia�a go poczuciem pustki
i t�sknot� za czym�, co min�o - nie by� ju� Delt�, budz�cym strach i przera�enie
uczestnikiem "Meduzy", ani Jasonem Bourne'em z Pary�a i Dalekiego Wschodu; starszy,
znacznie starszy David Webb usi�owa� znale�� dla siebie miejsce, pr�buj�c
doszukiwa� si� sensu i porz�dku w szale�stwie i przemocy.
Nie! Odejd� ode mnie! Teraz tylko ja si� licz�... Odejd�, Davidzie. Odejd�, na
lito�� bosk�...!
Bourne skr�ci� raptownie ze �cie�ki i pobieg� przez k�uj�c�, tropikaln� traw� w
kierunku bocznego wej�cia do budynku, lecz niemal natychmiast zwolni�, drzwi bowiem
otworzy�y si� i pojawi� si� w nich jaki� cz�owiek; rozpoznawszy go, zacz�� znowu
biec. By� to jeden z niewielu pracownik�w zatrudnionych w pensjonacie, kt�rych
zna�, i jeden z jeszcze mniej licznej grupy, o kt�rych chcia�by jak najpr�dzej
zapomnie�: potwornie zarozumia�y zast�pca kierownika recepcji nazwiskiem Pritchard,
gadatliwy, cho� pracowity nudziarz, przypominaj�cy bez przerwy wszystkim o wysokiej
pozycji zajmowanej na wyspach przez jego rodzin�, a szczeg�lnie przez wuja,
pe�ni�cego funkcj� wicedyrektora Urz�du Imigracyjnego. David Webb podejrzewa�, �e
koligacje te nie pozostawa�y bez zwi�zku z bezproblemowym funkcjonowaniem
Pensjonatu Spokoju.
- Pritchard! - zawo�a� Bourne, podchodz�c do m�czyzny. - Masz plastry?
- Pan tutaj, sir? - zapyta� ze zdumieniem ciemnosk�ry urz�dnik. - Powiedziano nam,
�e opu�ci� pan nas dzi� po po�udniu...
- Cholera!
- Prosz�...? Mam na ustach bardzo wsp�czuj�ce kondolencje z powodu okropnej
straty...
- Daruj je sobie, Pritchard, i trzymaj g�b� na k��dk�, rozumiesz?
- Oczywi�cie. Nie mog�em by� obecny dzisiaj rano, �eby pana serdecznie powita�, ani
po po�udniu, �eby pana po�egna� i wyrazi� moje g��bokie wsp�czucie, bo pan St. Jay
poprosi� mnie, �ebym pracowa� ca�y wiecz�r, a w�a�ciwie ca�� noc, je�li chodzi o
zupe�n� �cis�o��, wi�c...
- Pritchard, nie mam czasu. Daj mi plaster i pami�taj, �eby� nikomu, ale to nikomu
nie m�wi�, �e mnie widzia�e�. Czy to jasne?
- Bez w�tpienia, sir - odpar� Pritchard, wr�czaj�c Jasonowi trzy r�nej wielko�ci
opakowania plastra opatrunkowego. - Tak zaufana informacja b�dzie u mnie
najzupe�niej bezpieczna, tak samo jak ta, �e by�a tu pa�ska �ona i dzieci... O
Bo�e, wybacz mi! B�agam, niech mi pan wybaczy!
- Obaj ci wybaczymy, pod warunkiem �e nie pu�cisz pary z ust.
- S� zamkni�te na g�ucho, zapiecz�towane! To dla mnie zaszczyt!
- Zabij� ci�, je�li go nie docenisz, rozumiesz?
- S�ucham...?
- Tylko nie mdlej. Id� do willi i powiedz panu St. Jay, �e dam mu zna�, wi�c �eby
tam zosta�. Zapami�ta�e�? Ma tam zosta�. Ty zreszt� te�, je�li chodzi o �cis�o��.
- A mo�e m�g�bym...
- Nie ma mowy. No, ruszaj!
Gadatliwy m�odzieniec pop�dzi� na prze�aj przez trawnik, natomiast Bourne podbieg�
do drzwi, otworzy� je i wszed� do �rodka, a nast�pnie wbieg� na pi�tro,
przeskakuj�c po dwa stopnie - jeszcze kilka lat temu by�yby trzy, nie dwa. Bez tchu
w piersi wpad� do biura Johnny'ego, zamkn�� za sob� drzwi i skierowa� si� prosto do
szafy, w kt�rej jego szwagier trzyma� zwykle zapasowe ubrania. Obaj m�czy�ni byli
mniej wi�cej tego samego wzrostu - czyli zbyt duzi, jak twierdzi�a Marie - i cz�sto
po�yczali sobie nawzajem koszule i marynarki, kiedy przyje�d�ali do siebie w
odwiedziny. Jason wybra� najmniej rzucaj�cy si� w oczy str�j: szare spodnie,
br�zow� koszul� i ciemnogranatowy bawe�niany sweter. Nic, co mo�na by dostrzec z
daleka w ciemno�ci.
Zacz�� si� przebiera�, kiedy nagle poczu� z lewej strony karku silne, bolesne
uk�ucie. Zaniepokojony i w�ciek�y spojrza� w lustro; spowijaj�cy mu szyj� banda�
by� ca�y przesi�kni�ty krwi�. Gwa�townym ruchem otworzy� opakowanie z najszerszym
plastrem. Nie mia� czasu na zmian� opatrunku, m�g� go jedynie wzmocni� i liczy� na
to, �e krwawienie samo ustanie. Okr�ciwszy szyj� kilka razy plastrem, odci�� go i
wzmocni� kilkoma klamerkami. Teraz ruchy mia� jeszcze bardziej utrudnione ni� do
tej pory, a jednocze�nie nie m�g� sobie pozwoli� na to, �eby o tym my�le�.
Zmieni� ubranie, postawi� ko�nierzyk koszuli i wsadzi� za pasek pistolet, a do
kieszeni zw�j �y�ki... Kroki! Kiedy drzwi otwiera�y si�, sta� za nimi przy �cianie,
z broni� w r�ku. Do pokoju wszed� stary Fontaine; przez chwil� mierzy� Bourne'a
spokojnym spojrzeniem, po czym zamkn�� drzwi.
- Szuka�em pana, cho� szczerze m�wi�c nie mia�em poj�cia, czy pan jeszcze �yje -
powiedzia�.
- U�ywamy radia tylko w ostateczno�ci - odpar� Jason, odrywaj�c si� od �ciany. -
Wydawa�o mi si�, �e pan si� domy�li.
- Domy�li�em si�. Ma pan racj�; Carlos r�wnie� mo�e mie� radio, a poza tym nie jest
przecie� sam... Wie pan, co mam na my�li. W�a�nie dlatego usi�owa�em pana znale��.
Dopiero teraz przysz�o mi na my�l, �e mo�e pan by� ze swoim szwagrem tutaj, w
kwaterze g��wnej.
- To niezbyt rozs�dne z pa�skiej strony chodzi� po otwartym terenie...
- Nie jestem idiot�, monsieur. Gdybym nim by�, ju� dawno bym nie �y�. Zachowywa�em
wszelkie �rodki ostro�no�ci. Szczerze m�wi�c, w�a�nie dla tego postanowi�em pana
poszuka�, za�o�ywszy oczywi�cie, �e pan �yje.
- �yj�, a pan mnie znalaz�. O co chodzi? Powinien pan siedzie� z s�dzi� w jednej z
willi, a nie �azi� po ca�ym pensjonacie.
- Siedzia�em, ale przyszed� mi do g�owy pewien plan, stratageme. Wydaje mi si�, �e
powinien pana zainteresowa�. Przedyskutowa�em go z Brendanem...
- Z Brendanem?
- On ma tak na imi�, monsieur. Uwa�a, �e m�j plan jest bardzo dobry, a to bardzo
inteligentny cz�owiek, taki... sagace...
- Przebieg�y? Nie w�tpi�, ale on nie jest z naszej bran�y.
- Uda�o mu si� prze�y�. Je�li spojrze� na to z tej strony, to wszyscy jeste�my z
jednej bran�y. Jego zdaniem istnieje pewne ryzyko, ale tego chyba nie da si�
unikn��, bior�c pod uwag� okoliczno�ci.
- Na czym polega ten plan?
- Na tym, �eby wci�gn�� Szakala w pu�apk�, nie nara�aj�c na niebezpiecze�stwo
niewinnych ludzi.
- Pan rzeczywi�cie si� tym przejmuje, prawda?
- Wyja�ni�em ju� panu dlaczego, wi�c nie b�d� si� powtarza�. Na tej wyspie
przebywaj� kobiety i m�czy�ni, kt�rzy...
- Prosz� bardzo, niech pan m�wi - przerwa� mu z irytacj� Bourne. - Jaki jest ten
pa�ski wspania�y plan? Tylko prosz� pami�ta�, �e ja zamierzam dosta� Szakala nawet
wtedy, gdyby wszyscy mieli zosta� zak�adnikami. Nie jestem w nastroju do
dobrodusznych pogaduszek. Ju� zbyt wiele z siebie da�em.
- A wi�c b�dziecie polowa� na siebie w ciemno�ci? Dwaj podstarzali my�liwi,
opanowani obsesyjn� ��dz� unicestwienia przeciwnika, oboj�tni na to, �e kto� opr�cz
nich mo�e ucierpie�?
- Je�li oczekuje pan wsp�czucia, to niech pan idzie do ko�cio�a i pomodli si� do
pa�skiego Boga, kt�ry ma t� planet� g��boko gdzie�! S� tylko dwie mo�liwo�ci: albo
ma jakie� zboczone poczucie humoru, albo jest sadyst�. A teraz prosz� wreszcie
zacz�� m�wi� do rzeczy, bo jak nie, to zaraz st�d wychodz�.
- Przemy�la�em sobie wszystko i...
- Dorzeczy!
- Znam monseigneura i spos�b jego my�lenia. �mier� moj� i mojej �ony zaplanowa� w
taki spos�b, �eby nie odwr�ci� niczyjej uwagi od pa�skiej tragedii i jego
zwyci�stwa nad panem. Na to mia� przyj�� czas p�niej. Ujawnienie faktu, �e ja,
rzekomy bohater Francji, by�em w rzeczywisto�ci narz�dziem w jego r�kach,
stanowi�oby ostateczne potwierdzenie jego triumfu. Rozumie pan?
Jason przygl�da� si� przez d�u�sz� chwil� staremu m�czy�nie.
- Tak, rozumiem - powiedzia� wreszcie. - W�a�nie na tym opieram wszystkie moje
dzia�ania. Carlosa z�era megalomania. Wyobra�a sobie, �e jest kr�lem piek�a, i
chce, by ca�y �wiat uzna� jego panowanie. Uwa�a si� za niedocenionego geniusza,
nies�usznie stawianego na r�wni z najemnymi rzezimieszkami i zbocze�cami. Oczekuje
werbli i fanfar, podczas gdy s�yszy jedynie wycie policyjnych syren i rutynowe
pytania zadawane przez zm�czonych policjant�w.
- C'est vrai. Kiedy� skar�y� mi si�, �e jest w�a�ciwie nie znany w Ameryce.
- Bo to prawda. Tam ludzie my�l�, je�li w og�le o nim my�l�, �e to posta� z ksi��ek
albo film�w. Po raz pierwszy usi�owa� udowodni�, �e tak nie jest, trzyna�cie lat
temu, kiedy przylecia� z Pary�a do Nowego Jorku, �eby mnie zabi�.
- Poprawka, monsieur: to pan go zmusi�, �eby tam za panem polecia�.
- Niewa�ne. To ju� i tak tylko historia. Co to wszystko ma wsp�lnego z pa�skim
planem?
- Mamy spos�b, �eby zmusi� Szakala, by spotka� si� ze mn�. Tutaj. Dzisiaj.
- Jak?
- B�d� chodzi� po ca�ym terenie tak, �eby on lub kt�ry� z jego zwiadowc�w m�g� mnie
�atwo zobaczy� i us�ysze�.
- Dlaczego mia�oby go to sk�oni� do spotkania z panem?
- Poniewa� nie b�dzie ze mn� piel�gniarki, kt�r� mi przydzieli�, tylko kto� inny,
kogo nie zna, a kto nie mia�by �adnego powodu, �eby mnie zabi�.
Bourne zn�w przez chwil� przypatrywa� si� w milczeniu staremu Francuzowi.
- Przyn�ta - powiedzia� wreszcie.
- Tak atrakcyjna, �e Carlos nie spocznie, dop�ki mnie nie zgarnie i nie dowie si�
wszystkiego... Widzi pan, ja jestem dla niego bardzo wa�ny, a w�a�ciwie nie tyle ja
sam, co raczej moja �mier�. W tym punkcie plan nie zosta� zrealizowany, cho�
precyzja dzia�ania jest jego... diction. Jak to si� m�wi?
- Drug� natur�.
- Dzi�ki niej udawa�o mu si� zawsze uchodzi� z �yciem i ka�de udane zab�jstwo
przysparza�o mu s�awy mordercy doskona�ego. A� do chwili, kiedy na Dalekim
Wschodzie pojawi� si� Jason Bourne. Od tamtej pory nigdy ju� nie zazna� spokoju,
ale pan o tym wszystkim doskonale wie...
- I nic mnie to nie obchodzi - przerwa� mu Jason. - Co dalej?
- Kiedy mnie ju� nie b�dzie, Szakal ujawni, kim by� w rzeczywisto�ci rzekomy Jean
Pierre Fontaine, bohater Francji: jego tworem, jego narz�dziem �mierci, kt�re mia�o
zwabi� w pu�apk� Jasona Bourne'a. Jaki� to b�dzie triumf! Ale dopiero wtedy, kiedy
ja umr�. M�wi�c najpro�ciej, jestem niewygodny, bo za du�o wiem i mam zbyt wielu
przyjaci� w rynsztokach Pary�a. Nie, musz� umrze�, �eby on m�g� si� syci� w pe�ni
zwyci�stwem.
- Je�li tak, to zabije pana, jak tylko nadarzy mu si� okazja.
- Na pewno nie, je�li nie b�dzie jeszcze zna� odpowiedzi na wszystkie pytania,
monsieur. Gdzie si� podzia�a piel�gniarka? Co si� z ni� sta�o? Czy�by le cameleon
zdemaskowa� j� i zmusi�, �eby przesz�a na jego stron�? A mo�e wpad�y na jej �lad
w�adze i wys�a�y j� wraz z dwiema strzykawkami do londy�skiej siedziby MI 6, sk�d
nast�pnie trafi do Interpolu? Tak wiele pyta�... Nie, nie zabije mnie dop�ty,
dop�ki nie dowie si� wszystkiego, co musi wiedzie�. By� mo�e b�dzie na to
potrzebowa� zaledwie kilku minut, ale mam nadziej�, �e przed ich up�ywem znajdzie
si� pan przy moim boku, by mnie obroni�.
- A ta osoba zast�puj�ca piel�gniark�? Ona na pewno zginie, niezale�nie od tego,
kto to b�dzie.
- Wcale nie. Przy pierwszej pr�bie nawi�zania kontaktu odprawi� j� w gniewie,
jakbym by� z czego� niezadowolony, a wcze�niej b�d� narzeka� g�o�no na brak tego
opieku�czego anio�a, kt�ry tak bardzo troszczy� si� o moj� �on�: Co si� sta�o z
piel�gniark�? Dok�d posz�a? Dlaczego nie widzia�em jej przez ca�y dzie�? Oczywi�cie
b�d� mia� przy sobie w��czony nadajnik. Kiedy zbli�y si� do mnie jeden z ludzi
Carlosa, zaczn� zadawa� pytania, jakie
zawsze w takich sytuacjach zadaj� starzy ludzie: Dok�d mnie prowadzi? Po co tam
idziemy? Pan ruszy za mn�, mam nadziej�, �e odpowiednio przygotowany. Je�li pan tak
post�pi, dostanie pan Szakala w swoje r�ce.
Trzymaj�c prosto g�ow� na sztywnym karku, Bourne podszed� do biurka Johnny'ego i
usiad� na kraw�dzi.
- Pa�ski przyjaciel, s�dzia Brendan co� tam, chyba ma racj�...
- Prefontaine. Cho� ja naprawd� wcale nie nazywam si� Fontaine, doszli�my do
wniosku, �e to jednak ta sama rodzina.
Kiedy w osiemnastym wieku jej cz�onkowie wyjechali z Lafayette'em z Alzacji i
Lotaryngii do Ameryki, dodali owo Pre dla odr�nienia od tych Fontaine'�w, kt�rzy
rozproszyli si� w tym samym czasie po ca�ej Francji.
- On to panu powiedzia�?
- Jest nadzwyczaj m�drym cz�owiekiem, przecie� kiedy� by� nawet s�dzi�.
- Lafayette pochodzi� z Alzacji i Lotaryngii?
- Nie wiem, monsieur. Nigdy tam nie by�em.
- Tak, on rzeczywi�cie jest m�drym cz�owiekiem... Wracaj�c do rzeczy: chyba ma
racj�. Pa�ski plan jest interesuj�cy, cho� wi��e si� z nim pewne ryzyko. B�d� z
panem szczery, Fontaine: nie obchodzi mnie ani troch�, co si� stanie z panem i z t�
fa�szyw� piel�gniark�. Zale�y mi tylko na Szakalu, a je�eli cen� b�dzie stanowi�o
pa�skie �ycie i �ycie jakiej� obcej kobiety, to nie zawaham si� ani chwili. Chc�,
�eby pan o tym wiedzia�.
Stary Francuz skierowa� na Jasona rozbawione spojrzenie swoich za�zawionych oczu i
roze�mia� si� cicho.
- Jest pan pe�en przeciwie�stw - powiedzia�. - Jason Bourne nigdy nie powiedzia�by
czego� takiego. Zachowa�by milczenie, zgadzaj�c si� bez �adnego komentarza na moj�
propozycj�, cho� w duchu powzi��by dok�adnie takie samo postanowienie. Ale z m�em
pani Webb sprawa wygl�da zupe�nie inaczej: on si� nie zgadza i ��da, aby go
wys�uchano. - Nagle g�os Fotitaine'a sta� si� ostry niczym brzytwa. - Niech pan si�
go pozb�dzie, monsieur Bourne. Nie on ma mi zapewni� bezpiecze�stwo i nie on zabije
Szakala. Niech pan si� go natychmiast pozb�dzie!
- Ju� go nie ma, daj� panu s�owo. - Kameleon zerwa� si� na nogi i skrzywi�, czuj�c
kolejne szarpni�cie b�lu. - Pora rusza�.
Zesp� muzyczny w dalszym ci�gu produkowa� z zapa�em og�uszaj�c� kakofoni� d�wi�k�w;
teraz jednak jej zasi�g by� ograniczony do przeszklonej jadalni i s�siaduj�cego z
ni� g��wnego holu. St. Jacques wyda� polecenie, by wy��czono g�o�niki rozmieszczone
na zewn�trz, sam za� przeszed� do g��wnego budynku pod eskort� dw�ch uzbrojonych w
karabiny uzi komandos�w, w towarzystwie kanadyjskiego lekarza i gadaj�cego niemal
bez chwili przerwy Pritcharda. Tryskaj�cy entuzjazmem urz�dnik otrzyma� polecenie
powrotu na swoje stanowisko w recepcji i nieinformowania nikogo o wydarzeniach,
kt�rych by� �wiadkiem w ci�gu minionej godziny.
- B�d� milcza� jak gr�b, sir. Gdyby kto� mnie pyta�, powiem, �e rozmawia�em przez
telefon z Montserrat.
- O czym?
- No, my�la�em...
- Wi�c lepiej nie my�l. Sprawdza�e� wille przy zachodniej �cie�ce, to wszystko.
Bp Tak jest, prosz� pana. - Pritchard, z kt�rego nagle jakby usz�o powietrze,
skierowa� si� do drzwi i wyszed�.
- W�tpi�, czy to, co powie, b�dzie mia�o jakiekolwiek znaczenie - zauwa�y�
bezimienny kanadyjski lekarz. - Teraz mamy tu prawdziwe ma�e zoo. Wydarzenia
wczorajszego wieczoru w po��czeniu z dzisiejszym s�o�cem i ogromnymi ilo�ciami
alkoholu sprawi�, �e rano wszyscy b�d� mieli kolosalne poczucie winy. Aha, moja
�ona nie przypuszcza, �eby tw�j meteorolog mia� zbyt wiele do powiedzenia.
- Jak to?
- Nie�le sobie goln��, a poza tym nawet gdyby by� w stanie cokolwiek wybe�kota�, to
nie znalaz�by cho�by pi�ciu w miar� trze�wych s�uchaczy.
- Lepiej tam zejd�. R�wnie dobrze mo�emy z tego zrobi� jak�� zabaw�. Dzi�ki temu
oszcz�dz� Scotty'emu wydania dziesi�ciu tysi�cy dolar�w, a im wi�cej b�dzie
zamieszania, tym lepiej. Porozmawiam z zespo�em i obs�ug� baru i zaraz wracam.
- Mo�esz nas ju� nie zasta� - zd��y� mu jeszcze rzuci� Bourne. Otworzy�y si� drzwi
�azienki i do gabinetu wesz�a wysoka ciemnosk�ra dziewczyna w stroju piel�gniarki.
Fontaine natychmiast podszed� do niej i przyjrza� si� jej uwa�nie.
- Znakomicie wygl�dasz, moje dziecko - powiedzia� stary Francuz. - Pami�taj, �e
podczas przechadzki b�d� ci� trzyma� pod r�k�, ale kiedy podnios� g�os i ka�� ci
odej��, natychmiast to zrobisz, dobrze?
- Tak, prosz� pana. Mam sobie p�j��, tak jakbym zez�o�ci�a si� na pana.
- Ot� to. Nie masz si� czego obawia�, to tylko taka zabawa. Chcemy porozmawia� z
kim�, kto jest bardzo nie�mia�y.
- Jak tam pa�ski kark? - zapyta� lekarz Jasona, nie mog�c dostrzec banda�a pod
podniesionym ko�nierzykiem koszuli.
- W porz�dku - odpar� Bourne.
- Chcia�bym go obejrze� - powiedzia� Kanadyjczyk, robi�c krok w jego stron�.
- Dzi�kuj�, doktorze, ale nie teraz. Proponuj�, �eby zszed� pan na d� i do��czy� do
swojej �ony.
- Spodziewa�em si�, �e to us�ysz�, ale czy pozwoli pan co� sobie szybko powiedzie�?
- Bardzo szybko.
- Jestem lekarzem. Wielokrotnie musia�em robi� rzeczy, kt�re mi si� nie podoba�y, a
ta w�a�nie do takich nale�y. Jednak kiedy my�l� o tamtym ch�opaku i o tym, co mu
zrobili...
- Doktorze... - ponagli� go Jason.
- Tak, tak, rozumiem. W ka�dym razie, gdyby mnie pan potrzebowa�, jestem tutaj.
Chcia�em, �eby pan o tym wiedzia�. Wstydz� si� tego, co wcze�niej powiedzia�em.
Widzia�em to, co widzia�em, mam imi� i nazwisko, i w razie potrzeby jestem got�w
zeznawa� przed s�dem. Innymi s�owy, cofam moje zastrze�enia.
- Nie b�dzie �adnych s�d�w ani zezna�, doktorze.
- Naprawd�? Ale przecie� tu pope�niono powa�ne przest�pstwa!
- Wiem o tym - odpar� kr�tko Bourne. - Jestem panu bardzo wdzi�czny za pomoc, ale
nic wi�cej nie powinno pana interesowa�.
- Rozumiem... - mrukn�� lekarz, przypatruj�c si� dziwnie Jasonowi. - W takim razie
ju� sobie p�jd�. - Przy drzwiach zatrzyma� si� jeszcze i od wr�ci�. - By�oby
dobrze, gdyby p�niej pozwoli� mi pan rzuci� okiem na kark. Je�li b�dzie go pan
jeszcze mia�, rzecz jasna.
Kiedy doktor wyszed�, Bourne natychmiast zwr�ci� si� do Fontaine'a.
- Jeste�cie gotowi?
- Jak najbardziej - odpar� Francuz, u�miechaj�c si� do wysokiej, ciemnosk�rej
kobiety. - Moja droga, co masz zamiar zrobi� z pieni�dzmi, kt�re dzisiaj zarobisz?
Dziewczyna zachichota�a wstydliwie, pokazuj�c �nie�nobia�e, idealnie r�wne z�by.
- Mam ch�opaka, prosz� pana. Kupi� mu jaki� �adny prezent.
- To bardzo mi�e. A jak on ma na imi�?
- Izmael, sir.
- Chod�my ju� - powiedzia� Jason Bourne.
Plan nie by� trudny do wprowadzenia w �ycie i podobnie jak wszystkie dobre plany,
cho� do�� z�o�ony, nie nastr�cza� �adnych trudno�ci w czasie realizacji. Trasa
spaceru Fontaine'a po terenie pensjonatu zosta�a dok�adnie przygotowana. Najpierw,
oczywi�cie w towarzystwie m�odej kobiety, mia� wr�ci� do willi, najprawdopodobniej
po to, by przed zalecan� przez lekarzy wieczorn� przechadzk� zajrze� na chwil� do
�ony. Potem stary cz�owiek i piel�gniarka mieli w�drowa� w t� i z powrotem po
dobrze o�wietlonej �cie�ce, od czasu do czasu zbaczaj�c na trawnik, zale�nie od
grymasu zaawansowanego wiekiem m�czyzny. By� to widok doskonale znany na ca�ym
�wiecie: s�abowity, dra�liwy starzec ur�gaj�cy swemu opiekunowi.
Dwaj byli komandosi, jeden do�� niski, drugi raczej wysoki, ukryli si� w pobli�u
miejsca, w kt�rym niezno�ny Francuz mia� rozsta� si� ze swoj� piel�gniark�. Kiedy
starzec i dziewczyna min�li to miejsce, jeden z komandos�w pod��y� w ciemno�ci za
nimi, poruszaj�c si� po �cie�kach znanych tylko im dw�m; bieg�y tu� za murem,
powy�ej spl�tanej g�stwiny, kt�ra porasta�a schodz�c� stromo do pla�y skarp�. Po
chwili drugi poszed� za nim. Poruszali si� niczym dwa ogromne czarne paj�ki,
przeskakuj�c bez wysi�ku ze ska�y na ska��, czepiaj�c si� lian, pn�czy i ga��zi,
nie pozwalaj�c si� zbytnio oddali� swoim podopiecznym. Bourne trzyma� si� nieco z
ty�u, z g�o�niczka jego miniaturowego radia ca�y czas dobiega� gniewny g�os
Fontaine'a:
- Gdzie jest tamta piel�gniarka? Gdzie jest ta urocza dziewczyna, kt�ra tak
wspaniale opiekuje si� moj� �on�? Dlaczego jej nie ma? Nie widzia�em jej przez ca�y
dzie�!
Powtarza� pretensje i oskar�enia coraz g�o�niej, z narastaj�c� irytacj�.
Jason po�lizgn�� si�. Utkn��! Jego stopa utkwi�a mi�dzy dwoma grubymi, spl�tanymi
lianami. Nie m�g� jej uwolni�, nie mia� si�y! Poruszy� raptownie g�ow� i w tej
samej chwili poczu�, jak w szyj� wbijaj� mu si� grube ig�y b�lu. To nic. Szarp,
ci�gnij, kop...! Z p�kaj�cymi p�ucami i koszul� przesi�kni�t� krwi� zdo�a� si�
wreszcie wyrwa� i ruszy� po omacku przed siebie.
Nagle ciemno�� rozja�ni�y kolorowe �wiat�a; Fontaine i piel�gniarka dotarli do
kaplicy, gdzie wed�ug planu powinni przez chwil� zaczeka�, aby stary Francuz m�g�
zebra� si�y, a potem ruszy� z powrotem w kierunku willi. Przy wej�ciu do
zrujnowanej �wi�tyni St. Jacques postawi� stra�nika, wi�c by�o raczej ma�o
prawdopodobne, �eby kto� w�a�nie tutaj pr�bowa� nawi�za� kontakt. Mimo to Jason
us�ysza� przez radio s�owa, po kt�rych fa�szywa piel�gniarka powinna natychmiast
opu�ci� swego podopiecznego.
- Odejd� ode mnie! - wrzasn�� Fontaine. - Nie podobasz mi si�! Gdzie jest nasza
piel�gniarka? Co z ni� zrobili�cie?
Dwaj komandosi przywarli do ziemi u podn�a muru oddzielaj�cego �cie�k� od
tropikalnej g�stwiny, po czym odwr�cili si� i spojrzeli na Jasona. Zrozumia�
doskonale wyraz ich twarzy, o�wietlonych niesamowitym, r�nobarwnym blaskiem; teraz
wszystko by�o w jego r�kach. Oni wykonali swoje zadanie, eskortuj�c go i
doprowadzaj�c do nieprzyjaciela. Reszta nale�a�a do niego.
Niespodziewany rozw�j wydarze� rzadko kiedy nape�nia� Bourne'a niepokojem, ale tym
razem tak w�a�nie si� sta�o. Czy Fontaine pope�ni� b��d? Czy�by starzec zapomnia� o
stra�niku i przez pomy�k� wzi�� go za jednego z ludzi Carlosa? Mo�e pracuj�cy dla
Johnny'ego cz�owiek zareagowa� zaskoczeniem na pojawienie si� niespodziewanych
go�ci, co by�o ca�kiem zrozumia�e, a stary Francuz b��dnie zinterpretowa� jego
zachowanie? Nale�a�o bra� pod uwag� tak� ewentualno��, ale zwa�ywszy na
kwalifikacje Fontaine'a i jego bez w�tpienia wzmo�on� czujno��, pomy�ka raczej nie
wchodzi�a w gr�.
Zaraz potem w umy�le Bourne'a pojawi�a si� inna my�l, budz�ca rozpacz i odraz�. A
mo�e stra�nik zosta� zamordowany lub przekupiony, a na jego miejsce podstawiono
innego? Carlos by� mistrzem, je�li chodzi o przekupywanie ludzi. Podobno podczas
przygotowa� do zab�jstwa Anwara Sadata nie odda� nawet jednego strza�u, tylko
dopilnowa�, �eby podczas parady prezydentowi Egiptu nie towarzyszyli do�wiadczeni
funkcjonariusze ochrony osobistej, lecz �wie�o zwerbowani rekruci. Wydane na to
pieni�dze zwr�ci�y mu si� stokrotnie za spraw� antyizraelskich ugrupowa�
dzia�aj�cych na Bliskim Wschodzie. Je�li tak by�o naprawd�, to zadanie, jakie
Szakal mia� zrealizowa� na Wyspie Spokoju, musia�o by� dla niego dziecinn�
igraszk�.
Jason wspi�� si� na palce, chwyci� za kraw�d� muru i powoli, z ogromnym wysi�kiem
wci�gn�� si� na szczyt, przenosz�c uchwyt na drug� stron�. B�l w karku odezwa� si�
ze wzmo�on� si��. Kiedy jego g�owa wychyli�a si� ponad kraw�d�, Bourne
znieruchomia�, oszo�omiony widokiem.
Fontaine sta� jak wryty z otwartymi szeroko ze zdumienia ustami, wpatruj�c si�
wyba�uszonymi oczami w starego m�czyzn� ubranego w lekki, br�zowy garnitur, kt�ry
podszed� do niego i u�ciska� go serdecznie. Bohater Francji o�y� i odepchn�� go
rozpaczliwie.
- Claude! - z ukrytego w kieszeni Jasona radia dobieg� niedowierzaj�cy g�os
Fontaine'a. - Quelle secousse! Vous etes ici!
- Monseigneur wy�wiadczy� mi t� wielk� �ask� - odpar� r�wnie� po francusku
m�czyzna. - Mog� zobaczy� po raz ostatni moj� siostr� i pocieszy� mego przyjaciela,
jej m�a. Jestem tutaj, z wami!
- Z nami? On przywi�z� ci� tutaj? Tak, oczywi�cie...
- Mam ci� do niego zaprowadzi�. Chce z tob� rozmawia�.
- Czy ty wiesz, co robisz...? Co zrobi�e�?
- Jestem z tob� i z ni�. Tylko to si� liczy.
- Ona nie �yje! Ta kobieta zabi�a j� wczoraj w nocy. Oboje mieli�my zgin��!
Wy��cz radio!!! - rykn�� bezg�o�nie Jason. Wy��cz radio! Ale by�o ju� za p�no.
Drzwi kaplicy otworzy�y si� i na zalan� blaskiem r�nobarwnych �wiate� �cie�k�
wyszed� m�ody, jasnow�osy m�czyzna o szerokich barach i aroganckich rysach twarzy.
Czy�by Szakal szykowa� ju� swego nast�pc�?
- Prosz� p�j�� ze mn�- odezwa� si� po francusku grzecznym, ale nie dopuszczaj�cym
sprzeciwu tonem. - Ty zosta� tutaj - zwr�ci� si� do starca w br�zowym garniturze. -
Strzelaj, jak tylko us�yszysz co� podejrzanego. Wyjmij pistolet.
- Oui, monsieur.
Jason przygl�da� si� bezradnie, jak Fontaine znika we wn�trzu kaplicy. W chwil�
potem ukryte w kieszeni radio zatrzeszcza�o g�o�no, po czym umilk�o; zniszczono
nadajnik Francuza. Jednak co� by�o tu nie tak, co� nie pasowa�o, a mo�e przeciwnie,
uk�ada�o si� zbyt symetrycznie... Dlaczego Carlos mia�by powt�rnie korzysta� z tej
samej pu�apki? Sprowadzenie na wysp� brata �ony Fontaine'a by�o nieoczekiwanym i
znakomitym posuni�ciem, godnym Szakala, pot�guj�cym i tak ju� ogromne zamieszanie i
niepewno��, ale �eby jeszcze raz wraca� do kaplicy... By�o to zbyt uporz�dkowane i
oczywiste, a tym samym niew�a�ciwe.
A je�li w�a�nie dlatego s�uszne...? Czy�by na tym mia�a polega� swoista logika
zab�jcy, kt�remu od niemal trzydziestu lat udawa�o si� wodzi� za nos s�u�by
wywiadowcze niemal wszystkich kraj�w? "To szale�stwo, on tego nie zrobi!" "Zrobi,
w�a�nie dlatego, �e to szale�stwo..." Czy Szakal jest w kaplicy? Je�eli nie tam, to
gdzie? Gdzie tym razem zastawi� pu�apk�?
�miertelna partia szach�w okaza�a si� nie tylko nadzwyczaj skomplikowana, ale i
obfituj�ca w niezwyk�e subtelno�ci. Inni mog� zgin��, lecz z nich dw�ch prze�yje
tylko jeden. �mier� dla siewcy �mierci lub dla tego, kt�ry odwa�y� si� stawi� mu
czo�o. Jeden pragnie utrzyma� i potwierdzi� swoj� legend�, drugi ocali� swoj�
rodzin�. Pod tym wzgl�dem Carlos mia� przewag�, w ostateczno�ci by�by bowiem got�w,
tak jak powiedzia� Fontaine, rzuci� wszystko na szal�, gdy� sta� ju� nad otwartym
grobem i na niczym mu nie zale�a�o. Bourne przeciwnie - chcia� �y�, bo kiedy�
straci� ju� �on� i dzieci, kt�rych prawie nie pami�ta�. Nie m�g� dopu�ci�, �eby co�
takiego zdarzy�o si� po raz drugi!
Jason zsun�� si� z muru na schodz�cy ostro ku pla�y teren i podpe�z� do dw�ch
by�ych komandos�w.
- Zabrali go do �rodka - szepn��.
- A gdzie stra�nik? - zapyta� gniewnie jeden z m�czyzn. - Sam go tam postawi�em i
wyda�em wyra�ne rozkazy. Nikt nie mia� prawa wchodzi� do wn�trza! Mia� meldowa�
przez radio natychmiast, jak tylko by kogo� zobaczy�.
- Obawiam si�, �e go nie widzia�.
- Kogo?
- Blondyna m�wi�cego po francusku.
Czarnosk�rzy komandosi spojrzeli szybko na siebie, po czym natychmiast utkwili
wzrok w Bournie.
- Prosz� go opisa� - powiedzia� spokojnie drugi.
- �redniego wzrostu, barczysty...
- Wystarczy - przerwa� mu by�y �o�nierz. - Nasz cz�owiek widzia� go, prosz� pana.
To oficer policji. Zna kilka j�zyk�w i jest szefem wydzia�u do walki z narkotykami.
- Ale sk�d si� tutaj wzi��, mon? - zapyta� jego kolega. - Pan Saint Jay powiedzia�,
�e policja o niczym nie wie.
- Sir Henry, mon. Wzi�� sze�� czy siedem �odzi i kaza� im p�ywa� dooko�a wyspy,
�eby nikt nie m�g� uciec. To policyjne �odzie, mon. Sir Henry powiedzia�, �e to
�wiczenia, wi�c nic dziwnego, �e szef wydzia�u narkotyk�w... - Komandos umilk� w p�
zdania i wyba�uszy� oczy na swego towarzysza. - Skoro tak, to dlaczego nie jest na
wodzie, w jednej z �odzi?
- Lubicie go? - zapyta� wiedziony instynktem Bourne. Jego samego zaskoczy�o to
pytanie. - Chodzi mi o to, czy go powa�acie? Mog� si� myli�, ale mam przeczucie,
�e...
- Nie myli si� pan, sir - przerwa� mu pierwszy komandos. - To okrutny cz�owiek i
nie lubi Pend�abczyk�w, jak nas nazywa. Bardzo �atwo oskar�a ludzi i wielu z jego
powodu straci�o prac�.
- Dlaczego nie pozb�dziecie si� go, nie z�o�ycie na niego skargi? Brytyjczycy na
pewno by was wys�uchali.
- Ale nie gubernator, prosz� pana. On bardzo go lubi. S� dobrymi przyjaci�mi i
cz�sto wyp�ywaj� razem na ryby.
- Rozumiem. - Jason rzeczywi�cie zaczyna� powoli wszystko rozumie� i dlatego
ogarnia� go coraz wi�kszy strach. - Saint Jay wspomnia� mi kiedy�, �e za kaplic�
jest jaka� �cie�ka. Podobno mo�e by� zaro�ni�ta, ale na pewno tam jest.
- Zgadza si� - potwierdzi� pierwszy komandos. - Ludzie z obs�ugi schodz� tamt�dy
nad wod�.
- Ile ma d�ugo�ci?
- Jakie� trzydzie�ci pi��, mo�e czterdzie�ci metr�w. Prowadzi do urwiska, w kt�rym
s� wykute schody.
- Kt�ry z was jest szybszy? - zapyta� Bourne, wyjmuj�c z kieszeni zw�j �y�ki.
- Ja!
- Ja!
- Wol� ciebie. - Jason wskaza� ruchem g�owy na ni�szego i wr�czy� mu �y�k�. - Zejd�
do tej �cie�ki i przeci�gnij w poprzek �y�k�. Przywi�� j� do pni albo grubych
ga��zi. Nikt nie mo�e ci� zobaczy�, wi�c musisz bardzo uwa�a�.
- Mo�e pan si� nie obawia�, mon!
- Masz n�?
- A czy mam oczy?
- Dobra. Daj mi sw�j pistolet. Po�piesz si�!
Niski komandos znikn�� w wype�nionej g�stwin� ciemno�ci.
- Ja jestem du�o szybszy, prosz� pana, bo mam d�u�sze nogi - zauwa�y� drugi.
- W�a�nie dlatego pos�a�em jego, nie ciebie, i ty chyba o tym dobrze wiesz. Tutaj
d�ugie nogi nie pomagaj�, tylko przeszkadzaj� - o tym z kolei ja wiem. Poza tym, on
jest ni�szy, wi�c trudniej go zauwa�y�.
- Mniejsi zawsze dostaj� lepsze przydzia�y. Na defiladzie id� z przodu, przed nami,
ka�� nam walczy� na ringu wed�ug przepis�w, kt�rych nie rozumiemy, ale na froncie
to im trafiaj� si� �ar�wy.
- �ar�wy...? �atwiejsze zadania?
- Eee...
- Trudniejsze? - Tak, mon!
- Wi�c masz si� z czego cieszy�, dryblasie.
- Co teraz zrobimy, sir?
Bourne zerkn�� w g�r�, na mur i wydobywaj�c� si� zza niego kolorow� po�wiat�.
- Po prostu zaczekamy. Nie �piewa si� wtedy pie�ni, tylko si� nienawidzi tych,
kt�rzy musz� zgin��, �eby� ty �y�. Poza tym nie robi si� dok�adnie nic. Mo�na tylko
my�le� o tym, co robi lub czego nie robi przeciwnik i czy przypadkiem nie wpad� na
pomys�, kt�rego ty nie wzi��e� pod uwag�. Jak to kto� kiedy� powiedzia�: wola�bym
teraz by� w Filadelfii.
- Gdzie, mon?
- Niewa�ne, bo to i tak nieprawda.
Nagle wieczorn� cisz� rozdar� przera�liwy krzyk, a zaraz potem rozpaczliwe s�owa:
- Non, non! Vous etes monstrueux...! Arretez, arretez...!
- Teraz! - rykn�� Jason i prze�o�ywszy sobie przez rami� pas podtrzymuj�cy pistolet
maszynowy, skoczy� na mur, podci�gaj�c si� na jego szczyt raptownym ruchem ramion,
czuj�c, jak krew rozlewa mu si� gor�cym strumieniem po karku. Utkn��! Nie mia� si�y
przej�� na drug� stron�! W nast�pnej chwili poci�gn�y go czyje� mocne r�ce i spad�
ci�ko na ziemi�.
- �wiat�a! - krzykn��. - Strzelaj do �wiate�!
Uzi zaterkota� dono�nie i szk�a zainstalowanych wzd�u� �cie�ki reflektor�w
rozprys�y si� w drobny mak. Znowu silne, czarne r�ce pomog�y Jasonowi wsta� na nogi
i pchn�y go w nieprzeniknion� ciemno��. W nast�pnym u�amku sekundy rozci�� j�
poruszaj�cy si� szybko we wszystkie strony ��ty sto�ek �wiat�a mocnej latarki,
trzymanej przez komandosa w lewej r�ce. Na �cie�ce le�a�a skurczona posta� ubranego
w br�zowy garnitur starca z rozci�tym szeroko gard�em.
- St�jcie! - dobieg� z wn�trza kaplicy g�os Fontaine'a. - Na lito�� bosk�,
zosta�cie tam, gdzie jeste�cie!
Przez uchylone drzwi wida� by�o migocz�ce elektryczne �wiece. Zbli�ali si�
ostro�nie do wej�cia z pistoletami gotowymi do otwarcia ognia... Ale okazali si�
zupe�nie nie przygotowani na widok, jaki ujrzeli. Bourne zamkn�� na chwil� oczy,
nie mog�c go znie��. Stary Fontaine, tak jak niedawno m�ody Izmael, wisia� na
balustradzie pod pustym otworem okiennym po wypchni�tym si�� podmuchu witra�u. Z
g��bokich ran na jego twarzy s�czy�a si� powoli krew, cia�o za� by�o omotane
cienkimi kablami prowadz�cymi do stoj�cych po obu stronach kaplicy czarnych skrzy�.
- Odejd�cie! - krzykn�� Fontaine. - Uciekajcie, g�upcy! Materia�y wybuchowe...
- O, Bo�e!
- Niech pan po mnie nie rozpacza, monsieur le cameleon. Z rado�ci� do��cz� do mojej
�ony. Ten �wiat jest zbyt okropny nawet dla mnie. Ju� mnie nie bawi. Uciekajcie!
Wszystko zaraz wybuchnie, obserwuj� nas!
- Szybko! - rykn�� komandos i rzuci� si� w bok, chwytaj�c Bourne'a za marynark�.
Obaj potoczyli si� mi�dzy rosn�ce przy �cie�ce krzewy.
Eksplozja, kt�ra nast�pi�a w u�amek sekundy potem, by�a pot�na, przera�liwie g�o�na
i towarzyszy� jej o�lepiaj�cy p�omie�. Mo�na by�o odnie�� wra�enie, i� w niewielk�
wysp� uderzy� pocisk z g�owic� termoj�drow�. Ogie� buchn�� wysoko w nocne niebo,
lecz zaraz przygas�, pozostawiaj�c po sobie roz�arzone pogorzelisko.
- �cie�ka! - wycharcza� Jason, unosz�c si� z trudem na nogi. - Musimy dotrze� do
�cie�ki!
- Jest pan w marnej formie, mon...
- Ty zajmij si� sob�, a ja sob�!
- Zdaje si�, �e przed chwil� zaj��em si� nami obydwoma.
- Wi�c dostaniesz pieprzony medal, a ja dorzuc� ci kup� forsy, ale teraz prowad� do
�cie�ki!
Przedzieraj�c si� przez tropikaln� g�stwin�, dwaj m�czy�ni dotarli wreszcie do
zaro�ni�tej dr�ki zaczynaj�cej si� nie dalej ni� dziesi�� metr�w za dymi�cymi
ruinami kaplicy. Ukryli si� na jej skraju, a po nie wi�cej ni� kilku sekundach
znalaz� ich tu ni�szy komandos.
- S� przy po�udniowym skraju palmowego zagajnika - szepn��. - Czekaj�, a� dym si�
rozrzedzi, �eby sprawdzi�, czy kto� ocala�, ale nie mog� czeka� zbyt d�ugo.
- By�e� tutaj? - zapyta� ze zdumieniem Jason. - Z nimi?
- Ju� panu m�wi�em, mon. Dla mnie to �aden problem.
- Co tu si� w�a�ciwie dzia�o? Ilu ich jest?
- By�o czterech, sir Jednego zabi�em i zaj��em jego miejsce. By� czarny, Wi�c w
ciemno�ci nikt nie zauwa�y� r�nicy. Poder�n��em mu po cichu gard�o.
- Kto zosta�?
- Ten policjant z Montserrat i jeszcze dw�ch...
- Opisz ich!
- Nie widzia�em zbyt dok�adnie, ale wydaje mi si�, �e jeden te� jest czarny, wysoki
i prawie zupe�nie �ysy. Drugi ca�y czas mia� na sobie jakie� dziwne ubranie z
zas�on� na g�ow�, co� w rodzaju woalki albo damskiego kapelusza...
- Kobieta?
- Mo�liwe, sir.
- Kobieta...?Musz� si� st�d jako� wydosta�... On musi si� st�d wydosta�!
- Na pewno lada chwila wbiegn� na �cie�k� i pop�dz� na pla��, a tam schowaj� si� na
skraju lasu i zaczekaj� na ��d�, kt�ra po nich przyp�ynie. Nie maj� wyboru. Nie
mog� wr�ci� do pensjonatu, bo natychmiast zostan� zauwa�eni, a poza tym na pewno
us�yszano tam eksplozj�.
- Pos�uchaj! - szepn�� chrapliwym g�osem Bourne. - W�r�d tych ludzi jest jeden,
kt�rego musz� dosta� w swoje r�ce, wi�c nie strzelaj, bo na pewno uda mi si� go
rozpozna�, kiedy go zobacz�. Tamci dwaj nic mnie nie obchodz�. Mo�na ich wy�apa�
p�niej.
Niespodziewanie w tropikalnym lesie rozleg� si� gwa�towny terkot broni maszynowej,
kt�remu towarzyszy�y krzyki dobiegaj�ce z jeszcze niedawno rz�si�cie o�wietlonej
�cie�ki prowadz�cej do kaplicy, a zaraz potem na zaro�ni�t� dr�k� wypad�y jedna po
drugiej trzy postaci. Pierwszy potkn�� si� o przeci�gni�t� mi�dzy drzewami �y�k�
szef wydzia�u narkotyk�w z Montserrat. Biegn�cy jako drugi wysoki, ciemnosk�ry
m�czyzna o niemal zupe�nie pozbawionej w�os�w g�owie wyl�dowa� na nim, ale
natychmiast zerwa� si� na nogi i pos�a� wzd�u� �cie�ki g�st� seri� z pistoletu
maszynowego, przecinaj�c rozpi�te w poprzek kawa�ki �y�ki. Dopiero wtedy pojawi�a
si� trzecia posta�, jednak nie by�a to kobieta, tylko m�czyzna w sutannie. Ksi�dz.
To on! Szakal!
Bourne zerwa� si� na nogi i �ciskaj�c w d�oniach pistolet maszynowy, wyskoczy� na
�cie�k�. Zwyci�y�! Wreszcie odzyska spok�j i rodzin�! W chwili gdy odziana w
sutann� sylwetka dotar�a do szczytu wykutych w skalistym urwisku schod�w, Jason
nacisn�� spust.
Ksi�dz zgi�� si� wp�, zachwia�, po czym run�� w d�, tocz�c si� po stopniach
wyciosanych w wulkanicznej skale, by wreszcie znieruchomie� na piasku. Bourne
pop�dzi� po schodach, a za nim dwaj komandosi. Znalaz�szy si� na pla�y, podbieg� do
cia�a i odsun�� zakrwawiony kaptur, by z niedowierzaniem i przera�eniem utkwi�
wzrok w twarzy Samuela, kap�ana z Wyspy Spokoju, Judasza, kt�ry sprzeda� Szakalowi
dusz� za trzydzie�ci srebrnik�w.
Nagle gdzie� z boku rozleg� si� ryk pot�nych silnik�w i zza ska� wy�oni�a si�
wielka ��d�, p�dz�ca w kierunku przerwy w �a�cuchu raf. Z jej dziobu wystrzeli�
silny strumie� �wiat�a, wydobywaj�c z ciemno�ci szczyty rozko�ysanych fal i
trzepocz�c� bander� ze znakiem brygady antynarkotykowej. Carlos! Terrorysta nie by�
kameleonem, ale tak�e si� zmieni�. Postarza� si�, schud� i wy�ysia�, nie
przypomina� ju� niemal w niczym silnie zbudowanego m�czyzny, jakim zapami�ta� go
Jason. Tylko rysy �niadej, latynoskiej twarzy, teraz jeszcze dodatkowo
przyciemnionej dzia�aniem s�o�ca, pozosta�y te same. Uciek�!
W chwili gdy dotar� do w�skiego gard�a mi�dzy rafami, silniki zawy�y na
zwi�kszonych obrotach i �ruby, w�ciekle m��c�c wod�, wypchn�y ��d� na otwarte
morze. Zaraz potem rozleg�y si� s�owa wypowiedziane po angielsku z silnym obcym
akcentem, wzmocnione przez nadaj�cy im metaliczne brzmienie g�o�nik:
- Pary�, Bourne! Pary�, je�li masz dosy� odwagi! A mo�e woli pan pewien uniwersytet
w Maine, doktorze Webb?
Bourne run�� w li��ce piaszczysty brzeg fale, a krew z otwartej rany na jego karku
zmiesza�a si� ze s�on� wod�.
Rozdzia� 18
Steven DeSole, stra�nik najwi�kszych tajemnic Centralnej Agencji Wywiadowczej,
wysiad� z trudem zza kierownicy. Znajdowa� si� na opustosza�ym parkingu przy
niewielkim supermarkecie w Annapolis, w stanie Maryland; jedyne o�wietlenie placu
stanowi� neon nieczynnej stacji benzynowej, w kt�rej oknie spa� w najlepsze du�y
owczarek niemiecki. DeSole poprawi� na nosie okulary w stalowych oprawkach i mru��c
oczy, spojrza� na zegarek, usi�uj�c dostrzec fosforyzuj�ce wskaz�wki. O ile m�g�
stwierdzi�, by�o mi�dzy pi�tna�cie a dwadzie�cia po trzeciej nad ranem, co
oznacza�o, �e mia� jeszcze troch� czasu. Bardzo dobrze. Musia� zebra� my�li, a nie
m�g� tego zrobi� w czasie jazdy, gdy� z powodu zaawansowanej kurzej �lepoty musia�
by� maksymalnie skoncentrowany, a wynaj�cie kierowcy lub taks�wki nie wchodzi�o w
gr�.
Informacja, jak� otrzyma�, sk�ada�a si� niemal wy��cznie z nazwiska. "Nazywa si�
Webb", powiedzia� cz�owiek, kt�ry do niego zadzwoni�. "Dzi�kuj�" - odpar� DeSole,
po czym wys�ucha� og�lnego opisu, pasuj�cego do co najmniej kilku milion�w ludzi,
podzi�kowa� jeszcze raz informatorowi i od�o�y� s�uchawk�. Jednak zaraz potem w
jego analitycznym m�zgu, wyszkolonym w taki spos�b, by magazynowa� i klasyfikowa�
wszelkie mniej lub bardziej istotne dane, zabrz�cza� dzwonek alarmowy. Webb...
Webb... Amnezja? Klinika w Wirginii, wiele lat temu. Bardziej martwy ni� �ywy
cz�owiek, przywieziony samolotem z nowojorskiego szpitala, o historii choroby
oznaczonej takim stopniem tajno�ci, �e nie wolno jej by�o pokaza� nawet w Bia�ym
Domu. Jednak pracownicy wywiadu cz�sto rozmawiaj� ze sob� po k�tach, cz�ciowo po
to, by na chwil� zrzuci� z bark�w cho� cz�� ci�aru ci�g�ych stres�w, a czasem
dlatego, �eby po prostu zaimponowa� koledze. W ten spos�b DeSole dowiedzia� si� o
krn�brnym, niezno�nym pacjencie dotkni�tym amnezj�, uczestniku nies�awnej pami�ci
"Meduzy", podejrzewanym o to, �e symuluje utrat� pami�ci. Czasem m�wili o nim
"Davey", a czasem po prostu "Webb". Utrata pami�ci...? Aleks Conklin powiedzia� im,
�e cz�owiek, kt�ry zmieni� to�samo��, by wytropi� i zg�adzi� Carlosa, ten agent
provocateur znany jako Jason Bourne, straci� pami��, a niewiele brakowa�o, �eby i
�ycie, gdy� jego zwierzchnicy nie chcieli uwierzy�, �e dotkn�a go amnezja! Wi�c to
by� ten "Davey"... Czyli David. David Webb i Jason Bourne to jedna osoba! Czy mog�o
by� inaczej?
David Webb! To on by� w posiad�o�ci Swayne'a tej nocy, kt�rej Agencja dowiedzia�a
si� o samob�jstwie genera�a; o zdarzeniu tym z nieznanych przyczyn nie
poinformowa�a nast�pnego dnia �adna gazeta. David Webb... Stara "Meduza". Jason
Bourne. Aleksander Conklin. Ale dlaczego...?
Po przeciwnej stronie parkingu pojawi�y si� �wiat�a nadje�d�aj�cej limuzyny. Blask
reflektor�w o�lepi� na chwil� wysokiego funkcjonariusza CIA, zmuszaj�c go do
zamkni�cia oczu. Musia� wszystko dok�adnie wyja�ni� tym ludziom, w ich posiadaniu
znajdowa�y si� bowiem przepustki do �ycia, o jakim zawsze marzyli zar�wno on, jak i
jego �ona - pieni�dze. Nie urz�dnicze pieni��ki, tylko prawdziwe pieni�dze.
Oznacza�y one dla jego wnuk�w studia na najlepszych uniwersytetach, bez potrzeby
poni�aj�cego �ebrania o n�dzne stypendia przys�uguj�ce im ze wzgl�du na zajmowane
przez niego stanowisko, na kt�rym sprawdza� si� o tyle lepiej ni� inni. M�wili o
nim "DeSole, niemy mol", ale nie p�acili wystarczaj�co du�o za jego wiedz�, t� sam�
wiedz�, kt�ra nie pozwala�a mu podj�� pracy w sektorze prywatnym. Przepis ten by�
obwarowany tyloma paragrafami, �e wszelkie odwo�ywanie si� nie mia�o najmniejszego
sensu. Kiedy� Waszyngton dowie si� o wszystkim - na pewno nie stanie si� to za jego
�ycia, wi�c niech si� martwi� wnuki. Nowa "Meduza" zwabi�a go swoj� szczodro�ci�, a
on, mimo swego zgorzknienia, przybieg� w podskokach.
Usprawiedliwia� si� sam przed sob�, �e z jego strony by�a to decyzja wcale nie
bardziej godna pot�pienia od poczyna� wielu ludzi pracuj�cych dla Pentagonu, kt�rzy
co roku opuszczali posady, by zaraz za drzwiami wpa�� w obj�cia starych przyjaci� i
dotychczasowych kontrahent�w. Pewien pu�kownik powiedzia� mu to wprost: "Pracujesz
teraz, a pieni�dze dostajesz p�niej". B�g �wiadkiem, �e Steven DeSole harowa� jak
w� dla swego kraju, a ten nie dawa� mu prawie nic w zamian. Mimo to nienawidzi�
nazwy "Meduza" i rzadko jej u�ywa�, gdy� by�a gro�nym i zwodniczym symbolem
zupe�nie innych czas�w. Z przest�pczych fortun wzi�y sw�j pocz�tek wielkie koncerny
naftowe i transportowe, ale wczorajsi zbrodniarze dzisiaj byli ju� zupe�nie innymi
lud�mi. Co prawda "Meduza" narodzi�a si� w zdewastowanym przez wojn� Sajgonie, lecz
dzisiaj przesta�a ju� istnie�, a jej miejsce zaj�y dziesi�tki nowych firm i
nazwisk.
- Nie jeste�my bez skazy, panie DeSole, podobnie jak nie jest bez skazy �adna
mi�dzynarodowa, ale kontrolowana przez Amerykan�w korporacja - powiedzia� cz�owiek,
kt�ry go zwerbowa�. - To prawda, �e osi�gamy ekonomiczne zyski, wykorzystuj�c
niedost�pne og�lnie informacje czy te� tajemnice, jak chc� niekt�rzy. Musimy jednak
tak post�powa�, bo dok�adnie to samo robi� nasi konkurenci w Europie i na Dalekim
Wschodzie. R�nica polega jedynie na tym, �e oni, w przeciwie�stwie do nas, maj� za
sob� poparcie rz�du... Handel, panie DeSole, handel i zyski s� najszlachetniejszymi
celami, jakie cz�owiek mo�e sobie znale�� na Ziemi. Chrysler nie przepada za
Toyota, ale przebieg�y pan Iapocca nie nawo�uje do nalotu bombowego na Tokio. W
ka�dym razie, jak do tej pory... Zamiast tego szuka sposob�w na po��czenie si� z
Japo�czykami.
W�a�ciwie, rozmy�la� DeSole, obserwuj�c, jak limuzyna zatrzymuje si� w odleg�o�ci
trzech metr�w od niego, to, co robi� dla "korporacji", jak zwyk� j� nazywa� w
odr�nieniu od firmy, w kt�rej oficjalnie pracowa�, mo�na by wr�cz uzna� za
dzia�alno�� dobroczynn�. Z kt�rejkolwiek strony by patrze�, zyski s� znacznie
bardziej po��dane od bomb... A przy okazji jego wnuki b�d� mog�y ucz�szcza� do
najlepszych szk� w kraju.
Z samochodu wysiedli dwaj m�czy�ni i podeszli do niego.
- Jak wygl�da� ten Webb? - zapyta� po pewnym czasie Albert Armbruster,
przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu, kiedy ju� przechadzali si� we tr�jk�
skrajem parkingu.
- Dysponuj� jedynie relacj� ogrodnika, kt�ry ukry� si� za parkanem w odleg�o�ci
dziesi�ciu metr�w od niego.
- Co panu powiedzia�? - Niski m�czyzna o g�stych, czarnych brwiach i r�wnie
czarnych w�osach wbi� w DeSole'a przenikliwe spojrzenie swoich oczu. - Tylko
dok�adnie - doda�.
- Zaraz, chwileczk�! - zaprotestowa� funkcjonariusz CIA. - Ja zawsze jestem
dok�adny, ale je�li mam by� szczery, pa�ski ton zupe�nie mi si� nie podoba!
- Jest zdenerwowany. - Armbruster machn�� r�k�, jakby chcia� da� do zrozumienia, �e
nie nale�y zwraca� na jego towarzysza wi�kszej uwagi. - To makaroniarz z Nowego
Jorku, kt�ry nigdy nikomu nie ufa.
- A komu mo�na ufa� w Nowym Jorku? - roze�mia� si� niski, czarno w�osy m�czyzna,
tr�caj�c �okciem opas�y brzuch Armbrustera. - Wy jeste�cie najgorsi, bo trzymacie w
gar�ci banki, amico!
- I lepiej, �eby tak zosta�o... Czekamy na ten opis - przypomnia� DeSole'owi.
- Jest niekompletny, ale dzi�ki niemu odkry�em bezpo�redni, cho� nie naj�wie�szy
zwi�zek z "Meduz�", kt�ry postaram si� dok�adnie opisa�.
- Wal, kolego - zach�ci� go cz�owiek z Nowego Jorku.
- Je�li chodzi o tego cz�owieka, to jest wysoki, oko�o pi��dziesi�tki...
- Siwieje na skroniach? - przerwa� mu Armbruster.
- Zdaje si�, �e tak. Szpakowaty, siwy czy co� w tym rodzaju. Bez w�tpienia w�a�nie
dlatego ogrodnik oceni� jego wiek na tyle lat.
- To Simon - stwierdzi� Armbruster, spogl�daj�c na nowojorczyka.
- Kto? - DeSole zatrzyma� si� i popatrzy� uwa�nie na obu m�czyzn.
- Tak si� przedstawi�, a w dodatku wiedzia� wszystko o panu, o Brukseli i w og�le o
ca�ej sprawie - wyja�ni� przewodnicz�cy.
- O czym pan m�wi?
- Mi�dzy innymi o pa�skim przekl�tym bezpo�rednim po��czeniu faksowym z tym
palantem w Brukseli!
- Przecie� to �ci�le tajne! Nikt o tym nie wie!
- A jednak kto� si� dowiedzia�, panie Dok�adny - powiedzia� nowojorczyk bez �ladu
u�miechu na twarzy.
- M�j Bo�e, to straszne! Co mam robi�?
- Ustali� jak�� historyjk� z Teagartenem, ale radzi�bym rozmawia� z automatu -
warkn�� mafioso. - Mo�e kt�remu� z was uda si� co� wymy�li�.
- Pan wie o Brukseli... ?
- Ja wiem prawie o wszystkim.
- Ten sukinsyn wm�wi� mi, �e jest jednym z nas, a potem z�apa� mnie za jaja! -
mrukn�� gniewnie Armbruster, ruszaj�c w dalsz� w�dr�wk� wzd�u� granicy parkingu.
Dwaj pozostali m�czy�ni do��czyli do niego, DeSole z pewnym oci�ganiem i jakby
troch� niepewnie. - Wydawa�o si�, �e wie o wszystkim, ale kiedy teraz o tym my�l�,
widz�, �e to by�y tylko drobne fragmenciki, jak ten o tobie, Burtonie i Brukseli...
A ja, jak kompletny idiota, dopowiedzia�em mu reszt�. Cholera!
- Zaraz, chwileczk�! - wykrzykn�� cz�owiek z CIA, ponownie zmuszaj�c swoich
rozm�wc�w do przystani�cia. - Nic nie rozumiem... Jestem zawodowym strategiem, a
mimo to nic nie rozumiem. W takim razie co David Webb - albo Jason Bourne, je�li to
naprawd� jest Jason Bourne - robi� wczoraj wieczorem w posiad�o�ci Swayne'a?
- A kim jest ten Bourne, do diab�a? - rykn�� w�ciekle przewodnicz�cy Federalnej
Komisji Handlu.
- �ladem prowadz�cym do "Meduzy", o kt�rym przed chwil� wspomnia�em. Trzyna�cie lat
temu Agencja nada�a mu nazwisko Bourne, bo prawdziwy Bourne wtedy ju� dawno nie
�y�, i zleci�a supertajn� misj�... Chodzi�o o wyeliminowanie nadzwyczaj wa�nego
celu...
- Mia� kogo� sprz�tn��, je�li dobrze rozumiem?
- Tak, w�a�nie o to chodzi�o. Niestety, nie wype�ni� zadania, bo dozna� utraty
pami�ci i ca�� operacj� diabli wzi�li. Operacj�, ale nie jego.
- Bo�e, co za galimatias!
- Co wiesz o tym Webbie, Bournie, Simonie czy Kobrze... Jezu, ten cz�owiek to
chodz�cy teatr!
- I to od dawna. Wcze�niej wielokrotnie przyjmowa� r�ne nazwiska, zmienia� wygl�d i
to�samo��. Nauczono go tego, kiedy przygotowywa� si� do akcji przeciwko Szakalowi.
Mia� zwabi� go w pu�apk� i zabi�.
- Szakal? - zdumia� si� capo supremo z Cosa Nostra. - Tak jak w filmie?
- Nie, nie tak jak w filmie, ty idioto...
- Spokojnie, amico!
- Stul pysk. Iljicz Ramirez Sanchez, znany tak�e jako Carlos lub Szakal, to �ywy
cz�owiek, zawodowy zab�jca, poszukiwany na ca�ym �wiecie ju� od prawie �wier�
wieku. Ma na koncie mn�stwo zamach�w, a wielu podejrzewa, �e to w�a�nie on by� na
trawiastym pag�rku w Dallas i zastrzeli� Kennedy'ego.
- Pieprzenie...
- Zapewniam pana, �e nie. Wed�ug �ci�le tajnych informacji, jakie przekazano do
Agencji, Carlosowi uda�o si� wreszcie odnale�� jedynego �yj�cego cz�owieka, kt�ry
go widzia� i mo�e zidentyfikowa�. Tym cz�owiekiem jest Jason Bourne, czyli, jestem
o tym ca�kowicie przekonany, David Webb.
- Jakie to informacje? - wybuchn�� Albert Armbruster. - Kto wam je przekaza�?
- Ach, oczywi�cie... To wszystko jest takie nieoczekiwane. Dostarczy� ich
emerytowany agent nazwiskiem Conklin, Aleksander Conklin. On, a tak�e psychiatra
Morris Panov, s� bliskimi przyjaci�mi Webba... czyli Jasona Bourne'a.
- Gdzie mieszkaj�? - zapyta� ponuro mafioso.
- Na pewno nie uda�oby si� panu do nich dotrze�, bo ca�y czas pozostaj� pod �cis��
ochron�.
- Nie prosi�em o rad�, tylko zapyta�em, gdzie mieszkaj�.
- Conklin w ma�ym miasteczku o nazwie Vienna, w specjalnym, niedost�pnym osiedlu,
natomiast mieszkanie i gabinet Panova znajduj� si� przez ca�� dob� pod obserwacj�.
- Chyba poda mi pan dok�adne adresy?
- Oczywi�cie, ale zapewniam pana, �e �aden z tych ludzi nie b�dzie chcia� z panem
rozmawia�.
- Wielka szkoda, bo w�a�nie szukamy faceta o kilku nazwiskach i nie wykluczone, �e
mogliby�my mu pom�c.
- Nie nabior� si� na to.
- Warto spr�bowa�.
- Do cholery, dlaczego? - wybuchn�� ponownie Armbruster, ale natychmiast zni�y�
g�os. - Dlaczego ten Webb, Bourne czy jak on tam si� nazywa, by� u Swayne'a?
- Nie potrafi� wype�ni� tej luki.
- �e co?
- Tak m�wimy w Agencji, je�li czego� nie wiemy.
- Nic dziwnego, �e ten kraj tonie po szyj� w g�wnie!
- Doprawdy, trudno mi si� z tym zgodzi�...
- Teraz wy si� zamknijcie! - przerwa� im cz�owiek z Nowego Jorku, wyjmuj�c z
kieszeni notatnik i d�ugopis. - Napisz mi pan tutaj adresy tego agenta i
�ydowskiego doktora od czubk�w. Szybko!
- Troch� s�abo wida�... - wymamrota� DeSole, staraj�c si� wykorzysta� sk�py blask
rzucany przez neon nieczynnej stacji benzynowej. - Prosz�. Nie pami�tam dok�adnie
numeru mieszkania, ale nazwisko Panova b�dzie na li�cie lokator�w. Powtarzam
jeszcze raz: to nic nie da. Nie b�dzie chcia� z wami rozmawia�.
- Wi�c przeprosimy go grzecznie, �e zawracali�my mu g�ow�.
- Tak to si� chyba sko�czy. Mam wra�enie, �e on bardzo przejmuje si� sprawami
swoich pacjent�w.
- Do tego stopnia, �e interesuj� go pa�skie tajne po��czenia telefaksowe?
- Dok�adnie rzecz bior�c, linia jest jawna, tyle tylko �e zdublowana.
- Pan zawsze jest cholernie dok�adny...
- A pan denerwuj�cy.
- Musimy ju� i�� - wtr�ci� si� Armbruster. Cz�owiek z Nowego Jorku schowa� notatnik
i d�ugopis. - Uspok�j si�, Steven - doda� przewodnicz�cy Komisji Handlu, z trudem
opanowuj�c wzburzenie i kieruj�c si� z powrotem do samochodu. - Nie ma takiej
rzeczy, z kt�r� nie mogliby�my sobie poradzi�. B�dziesz rozmawia� z Jimmym T. w
Brukseli; spr�bujcie razem wymy�li� co� sensownego. Je�li wam si� nie uda, nie
wpadaj w panik�; zrobimy to za was na g�rze.
- Oczywi�cie, panie Armbruster. Czy mog� o co� zapyta�...? Czy mog� podj�� z mojego
konta w Bernie ka�d� sum�, gdyby... na wypadek... sam pan rozumie...
- Naturalnie. Wystarczy, �eby� tam polecia� i w�asnor�cznie napisa� numer konta. To
tw�j podpis, jak zapewne pami�tasz.
- Tak, pami�tam.
- My�l�, �e s� tam teraz ju� ponad dwa miliony.
- Och, dzi�kuj�. Dzi�kuj� panu.
- Zapracowa�e� na nie, Steven. Dobrej nocy.
Dwaj m�czy�ni rozsiedli si� wygodnie na tylnej kanapie limuzyny, ale napi�cie
mi�dzy nimi nie zmala�o. Kiedy oddzielony od nich szklanym przepierzeniem kierowca
przekr�ci� kluczyk w stacyjce, Armbruster spojrza� na mafioso.
- Gdzie drugi w�z?
W�och w��czy� lampk� i zerkn�� na zegarek.
- Stoi przy drodze nieca�� mil� od stacji benzynowej. Pojedzie za DeSole'em i
zaczeka na odpowiedni moment.
- Wasz cz�owiek wie, co ma zrobi�?
- Daj spok�j, przecie� nie jest dziewic�. Ma zamontowany w samochodzie taki
reflektor, �e zobacz� go chyba w Miami. Podjedzie z boku, w��czy go, troch� pokr�ci
i tw�j warty dwa miliony bubek przestaje cokolwiek widzie� i wypada z gry, a was
kosztuje to cztery razy mniej. To tw�j szcz�liwy dzie�, Alby.
Przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu opar� si� wygodnie o mi�kkie poduszki i
spojrza� przez przyciemnion� szyb� na niewyra�ne, umykaj�ce do ty�u kszta�ty.
- Wiesz co? - powiedzia� cicho. - Gdyby dwadzie�cia lat temu kto� powiedzia� mi, �e
kiedy� b�d� siedzia� w tym samochodzie z kim� takim jak ty i m�wi� to, co m�wi�,
wzi��bym go za wariata.
- W�a�nie to mi si� u was podoba. Patrzycie na nas z g�ry, dop�ki nie oka�e si�, �e
nas potrzebujecie, a wtedy, ni z tego, ni z owego, jeste�my wsp�lnikami. Jakkolwiek
by na to patrze�, Alby, uwalniamy ci� od kolejnego k�opotu. Mo�esz spokojnie wraca�
do swojej wysokiej komisji i decydowa�, kt�re firmy maj� czyste r�ce, a kt�re
nie... Nie my�l�c o tym, jakie ty masz.
- Zamknij si�! - rykn�� Armbruster, uderzaj�c pi�ci� w pod�okietnik. - Ten Simon...
Webb! Sk�d on si� wzi��? Czego od nas chce?
- Mo�e to ma co� wsp�lnego z tym Szakalem?
- Bez sensu. My nie mamy z nim nic wsp�lnego.
- Bo i po co? - Mafioso u�miechn�� si� szeroko. - Macie przecie� nas, no nie?
- To bardzo lu�ny zwi�zek i by�oby dobrze, gdyby� o tym pami�ta�... Webb czy Simon,
wszystko jedno, musimy go znale��! Wiedz�c to, co ju� wiedzia�, plus to, co ja mu
powiedzia�em, jest dla nas cholernym zagro�eniem!
- To wa�ny bubek, nie?
- Wa�ny - potwierdzi� przewodnicz�cy, ponownie spogl�daj�c przez okno. Zacisn��
kurczowo praw� d�o�, a palcami lewej b�bni� nerwowo w sk�rzany pod�okietnik.
- Chcesz si� targowa�?
- Co takiego? - Armbruster wyprostowa� si� i spojrza� ostro na Sycylijczyka.
- Dobrze s�ysza�e�, tyle tylko �e ja u�y�em nie tego s�owa, co trzeba. Podam ci
konkretn� sum�, ale o �adnych targach nie ma mowy.
- Chcesz zawrze�... kontrakt? W sprawie Simona... Webba?
- Nie - odpar� mafioso, kr�c�c powoli g�ow�. - W sprawie osobnika nazwiskiem Jason
Bourne. Nie uwa�asz, �e du�o �atwiej zabi� kogo�, kto ju� nie �yje? Poniewa� przed
chwil� pozwolili�my ci oszcz�dzi� p�torej ba�ki, nasza cena wynosi pi��.
- Pi�� milion�w?
- Koszty takich operacji s� bardzo du�e, a ryzyko jeszcze wi�ksze. Pi�� milion�w,
Alby, z tego po�owa w ci�gu dwudziestu czterech godzin od zawarcia umowy.
- To szale�stwo!
- Przecie� mo�esz odm�wi�. Kiedy zg�osisz si� drugi raz, cena wzro�nie do siedmiu i
p�, a potem ju� dwa razy, do pi�tnastu.
- Jak� mamy gwarancj�, �e w og�le uda si� wam go odnale��? S�ysza�e�, co m�wi�
DeSole. Ten facet jest poza zasi�giem, schowany pod ziemi�.
- Wi�c trzeba go wykopa� i przesadzi�.
- W jaki spos�b? Dwa i p� miliona to za du�o forsy, �ebym mia� ci uwierzy� na
s�owo.
Mafioso si�gn�� z u�miechem do kieszeni i wydoby� z niej ten sam notatnik, kt�ry
podsun�� na parkingu funkcjonariuszowi CIA.
- Najlepszym �r�d�em informacji s� starzy przyjaciele, Alby. To oni obsmarowuj� ci�
p�niej w plotkarskich ksi��kach. Mam dwa adresy.
- Nawet nie uda ci si� tam zbli�y�.
- Daj spok�j, cz�owieku! My�lisz, �e z kim masz do czynienia? Z prymitywami dawnego
Chicago, Szalonym Psem Capone i Nittim "Sztucerem"? Zatrudniamy teraz naprawd�
wykszta�conych ludzi. Prawdziwych geniusz�w, naukowc�w, profesor�w i doktor�w.
Sko�czymy z tym kulasem i �ydkiem tak pr�dko, �e nawet si� nie obejrz�, a my
dostaniemy Jasona Bourne'a, tego tajemniczego faceta, kt�ry nie istnieje, bo ju� od
dawna nie �yje.
Albert Armbruster skin�� w milczeniu g�ow� i odwr�ci� si� do okna.
Przez p� roku b�d� siedzia� cicho, a potem zmieni� nazwisko i przed ponownym
otwarciem przeprowadz� intensywn� kampani� reklamow� - powiedzia� John St. Jacques,
stoj�c przy oknie i przygl�daj�c si�, jak lekarz opatruje jego szwagra.
- Nikt nie zosta�? - zapyta� siedz�cy w fotelu Bourne i skrzywi� si�, gdy doktor
za�o�y� na ran� ostatni szew
- Oczywi�cie, �e zostali. Czterna�cioro zwariowanych Kanadyjczyk�w, w tym m�j stary
kumpel, kt�ry w�a�nie teraz k�uje ci� w szyj�. Nie uwierzysz, ale chc� utworzy�
specjalny oddzia� do walki ze z�ymi lud�mi.
- To by� pomys� Scotty'ego - odezwa� si� cichym g�osem lekarz, nie odrywaj�c si� od
pracy. - Mnie mo�ecie skre�li�, jestem za stary.
- On te�, tyle tylko �e o tym nie wie. Chcia� wyznaczy� sto tysi�cy dolar�w nagrody
za informacj� mog�c�... i dalej w tym samym gu�cie. Ledwo uda�o mi si� go
przekona�, �e im mniej b�dzie si� m�wi�o na ten temat, tym lepiej.
- Najlepiej, �eby w og�le nikt nic nie m�wi� - mrukn�� Jason. - I tak ma by�.
- Masz troch� zbyt wyg�rowane wymagania, Davidzie - odpar� St. Jacques. - Naprawd�
- doda�, mylnie interpretuj�c ostre spojrzenie, jakie rzuci� mu Bourne. - Tu na
miejscu serwujemy wszystkim ciekawskim historyjk� o wycieku propanu ze zbiornik�w,
ale ma�o kto w ni� wierzy. Oczywi�cie, dla szerokiego �wiata nawet trz�sienie ziemi
tutaj nie by�oby warte wi�cej ni� kilka linijek u do�u strony z og�oszeniami, ale w
okolicy zaczynaj� ju� kr��y� plotki.
- W�a�nie, co z szerokim �wiatem? By�y ju� jakie� wiadomo�ci?
- Na razie nie, a je�li nawet b�d�, to o Montserrat, nie o Wyspie Spokoju. Zajm�
troch� miejsca w londy�skim "Timesie", jakie� wzmianki mog� ukaza� si� w gazetach w
Nowym Jorku i Waszyngtonie, ale nie wydaje mi si�, �eby dotyczy�y nas bezpo�rednio.
- Przesta� by� taki tajemniczy.
- Porozmawiamy o tym p�niej.
- M�w, co chcesz, John - odezwa� si� lekarz. - Ja ju� prawie ko�cz�, wi�c w�a�ciwie
nie s�ucham, a nawet je�li, to mam do tego prawo.
- B�d� si� streszcza� - oznajmi� St. Jacques, podchodz�c do fotela. - Przede
wszystkim, gubernator. Mia�e� racj�, w ka�dym razie tak mi si� wydaje.
- Dlaczego?
- Informacje nadesz�y zaledwie par� minut temu. Na jednej z paskudnych raf w
okolicy Antiguy, w po�owie drogi na Barbuda, znaleziono roztrzaskan� ��d�
gubernatora, lecz ani �ladu rozbitk�w. Plymouth przypuszcza, �e to sprawka
niespodziewanego szkwa�u, kt�ry nadszed� znad Nevis, ale trudno w to uwierzy�.
Chodzi mi nie tyle o szkwa�, co o okoliczno�ci.
- Mianowicie?
- Tym razem nie pop�yn�li z nim dwaj ludzie tworz�cy sta�� za�og�. Da� im wolne,
twierdz�c, �e chce sam poprowadzi� ��d�, a jednocze�nie powiedzia� Henry'emu, �e ma
ochot� zapolowa� na grub� ryb�...
- A do tego by�aby mu potrzebna za�oga - uzupe�ni� lekarz. - Och, przepraszam.
- Ot� to - potwierdzi� w�a�ciciel Pensjonatu Spokoju. - Nie mo�na jednocze�nie
�owi� ryb i prowadzi� �odzi, a w ka�dym razie na pewno nie potrafi� tego nasz
gubernator. Zawsze ba� si� cho� na chwil� oderwa� wzrok od mapy.
- Czyli potrafi� j� czyta�? - zapyta� Jason Bourne.
- Z pewno�ci� nie poradzi�by sobie z nawigacj� wed�ug gwiazd, ale orientowa� si�
wystarczaj�co dobrze, �eby trzyma� si� z daleka od k�opot�w.
- Kazali mu, �eby wyp�yn�� zupe�nie sam... - mrukn�� Bourne. - Zwabili go tam,
gdzie rzeczywi�cie nie m�g� ani na chwil� spu�ci� oka z mapy. - Nagle Jason
u�wiadomi� sobie, �e nie czuje na karku delikatnych dotkni�� palc�w lekarza, tylko
szorstki ucisk banda�a. Doktor sta� obok fotela, przygl�daj�c si� swemu pacjentowi.
- Jak idzie? - zapyta� Bourne, spogl�daj�c z u�miechem w g�r�.
- Ju� sko�czone - oznajmi� Kanadyjczyk.
- W takim razie... Chyba b�dzie lepiej, je�li zobaczymy si� p�niej w barze, nie
uwa�a pan?
- Wreszcie dotarli�my do przyjemniejszej cz�ci tej historii.
- To wcale nie jest przyjemniejsza cz��, doktorze, a ja by�bym najbardziej
niewdzi�cznym pacjentem na �wiecie, gdybym pozwoli� panu us�ysze� to, o czym nie
powinien pan wiedzie�.
Lekarz spojrza� Jasonowi prosto w oczy.
- Pan to m�wi serio, prawda? Pomimo tego, co si� zdarzy�o, nie chce mnie pan
nara�a�. To nie �adna melodramatyczna zagrywka, w jakich, nawiasem m�wi�c, lubuj�
si� kiepscy doktorzy, tylko autentyczna troska?
- Chyba tak.
- Bior�c pod uwag� wszystko, co si� panu zdarzy�o, przy czym my�l� nie tylko o
wydarzeniach ostatnich kilku godzin, w kt�rych bra�em udzia�, ale tak�e o tym, o
czym �wiadcz� blizny na pa�skim ciele, naprawd� bardzo si� dziwi�, �e mo�e pan
jeszcze zaprz�ta� sobie g�ow� kim� innym. Jest pan niezwyk�ym cz�owiekiem, panie
Webb. Chwilami wydaje mi si� nawet, �e post�puje pan jak dw�ch zupe�nie r�nych
ludzi.
- Nie ma we mnie nic niezwyk�ego, doktorze - odpar� Jason Bourne, przymykaj�c na
chwil� powieki. - Nie chc� by� niezwyk�y, dziwny ani egzotyczny, tylko zupe�nie
zwyczajny, jak pierwszy lepszy facet z ulicy. Jestem nauczycielem i nie chc� by�
nikim innym, ale na razie, w obecnych okoliczno�ciach, musz� post�powa� tak, jak
uwa�am za stosowne.
- Co oznacza, �e powinienem wyj�� dla w�asnego dobra?
- Tak jest.
- A gdybym pomimo to dowiedzia� si� kiedy� o wszystkim, zapewne przekonam si�, �e
pa�skie rady by�y jak najbardziej s�uszne?
- Mam tak� nadziej�.
- Za�o�� si�, �e jest pan wspania�ym nauczycielem, panie Webb.
- Doktorze Webb - poprawi� go odruchowo St. Jacques, jakby mia�o to w tej chwili
jakie� istotne znaczenie. - M�j szwagier, tak jak siostra, ma stopie� doktora, a
poza tym zna kilka orientalnych j�zyk�w i wyk�ada na uniwersytecie. Chcieli go
�ci�gn�� do Harvardu, McGill i Yale, ale on...
- Zamknij si�, z �aski swojej - przerwa� mu Bourne, z trudem opanowuj�c
rozbawienie. - Na moim przedsi�biorczym m�odym przyjacielu ka�dy tytu� przed
nazwiskiem robi ogromne wra�enie, ale zapomina o tym, �e gdybym mia� korzysta� z
w�asnych finans�w, m�g�bym wynaj�� jedn� z jego willi nie wi�cej ni� na kilka dni.
- Chrzanisz.
- M�wi�em o moich mo�liwo�ciach finansowych.
- No, w�a�nie. Masz spore mo�liwo�ci.
- Mam bogat� �on�... Prosz� nam wybaczy�, doktorze. To stara sprzeczka rodzinna.
- Musi pan by� nie tylko wspania�ym nauczycielem, ale, mimo pozor�w, tak�e bardzo
ujmuj�cym cz�owiekiem - zauwa�y� lekarz. - Przyjmuj� zaproszenie na drinka - doda�,
zatrzymuj�c si� przy drzwiach. - B�dzie mi bardzo mi�o.
- Dzi�kuj� - odpar� Jason. - Dzi�kuj� za wszystko, doktorze. - Kanadyjczyk skin��
g�ow� i wyszed�, starannie zamykaj�c za sob� drzwi. - To prawdziwy przyjaciel,
Johnny - powiedzia� Bourne do szwagra.
- Na co dzie� jest zimny jak ryba, ale zna si� na swojej robocie. Dzisiaj pierwszy
raz zachowa� si� jak cz�owiek... A wi�c uwa�asz, �e Szakal spotka� si� z
gubernatorem na morzu w pobli�u Antiguy, dowiedzia� si�, czego chcia�, po czym
zabi� go i da� na obiad rekinom?
- Wpuszczaj�c nast�pnie jego ��d� na rafy - uzupe�ni� Jason. - Tragedia na morzu,
jakich wiele, a Carlos znika bez �ladu. To dla niego najwa�niejsze.
- Co� mi si� tu nie podoba... - mrukn�� Johnny. - Nigdy nie zajmowa�em si� tym
dok�adniej, ale wiem, �e akurat ta cz�� rafy na p�noc od Falmouth jest nazywana
Diabelsk� Paszcz�. Wszystkie mapy zalecaj� po prostu, �eby omija� to miejsce z
daleka, nie wdaj�c si� w wyliczanie liczby ludzi, kt�rzy stracili tam �ycie.
- I co z tego?
- To, �e skoro Szakal wyznaczy� gubernatorowi spotkanie w�a�nie w tamtych
okolicach, to musia� zna� to miejsce. Pytanie tylko sk�d?
- Twoi dwaj komandosi nic ci nie powiedzieli?
- O czym? Pos�a�em ich prosto do Henry'ego, �eby zdali mu dok�adn� relacj�. Nie
by�o czasu, �eby spokojnie usi��� i wszystko przeanalizowa�.
- W takim razie Henry wie ju� o wszystkim i prawdopodobnie jest w szoku. W ci�gu
dw�ch dni straci� dwie �odzie po�cigowe, z czego dostanie pieni�dze tylko za jedn�,
a przecie� jeszcze nic nie wie o swoim szefie, czcigodnym brytyjskim gubernatorze,
s�ugusie Szakala, kt�ry zrobi� w tr�b� ca�e Foreign Office, wmawiaj�c im, �e
emerytowany rzezimieszek z Pary�a to szlachetny bojownik o niepodleg�o�� Francji.
Dzisiaj w Londynie b�d� mieli gor�c� noc.
- Dwie �odzie? O czym ty m�wisz? Co takiego wie teraz Henry? Dlaczego mieli mu o
tym powiedzie� akurat moi ludzie?
- Nie dalej jak minut� temu zada�e� mi pytanie, sk�d Szakal m�g� wiedzie� o rafie
ko�o Antiguy znanej jako Diabelska Paszcza.
- Mo�e mi pan wierzy�, doktorze Webb, nie mam jeszcze galopuj�cej sklerozy. A wi�c,
sk�d?
- St�d, �e mia� tu jeszcze jednego cz�owieka. W�a�nie o tym powiedzieli Henry'emu
twoi komandosi. Jasnow�osego sukinsyna, kt�ry kierowa� wydzia�em narkotyk�w.
- Rickman? Ten za�o�yciel i jedyny cz�onek brytyjskiego Ku- Klux- Klanu? Rickman
s�u�bista, bicz bo�y na wszystkich, kt�rzy w por� nie odwa�yli mu si� postawi�?
Henry w to nie uwierzy!
- Czemu nie? Opisa�e� w�a�nie cz�owieka, kt�rego Carlos przyj��by z otwartymi
ramionami.
- By� mo�e, ale to takie nieprawdopodobne... Taki �wi�toszek! Modli� si� co rano
przed prac�, prosz�c Boga o pomoc w walce z Szatanem, nie pi� alkoholu, nie
spotyka� si� z kobietami...
- Savonarola?
- Kto� w tym rodzaju, o ile dobrze pami�tam lekcje historii.
- Tym bardziej przypad�by do gustu Szakalowi. Henry na pewno we wszystko uwierzy,
kiedy druga ��d� nie wr�ci do Plymouth, a za�oga nie stawi si� na nast�pn� porann�
modlitw�.
- Wi�c Carlos uciek� w�a�nie w ten spos�b?
- Tak. - Bourne skin�� g�ow� i wskaza� na kanap� stoj�c� po drugiej stronie stolika
do kawy. - Siadaj, Johnny. Musimy porozmawia�.
- A co robili�my do tej pory?
- Rozmawiali�my, ale o tym, co si� zdarzy�o, nie o tym, co dopiero ma si� wydarzy�.
- Co takiego ma si� wydarzy�? - zapyta� St. Jacques, zajmuj�c miejsce na kanapie.
- Wyje�d�am.
- Nie! - krzykn�� Johnny i zerwa� si� z miejsca, jakby trafiony �adunkiem
elektrycznym. - Nie mo�esz!
- Musz�. On wie wszystko: jak si� nazywam, gdzie mieszkam. Wszystko.
- Dok�d polecisz?
- Do Pary�a.
- Nie, do wszystkich diab��w! Nie mo�esz tego zrobi� Marie i dzieciom! Nie pozwol�
ci!
- Nie uda ci si� mnie powstrzyma�.
- Na lito�� bosk�, pos�uchaj mnie, Davidzie! Nawet je�eli ludzi w Waszyngtonie nie
obchodzi, co si� z tob� stanie, to wierz mi, ci z Ottawy s� ulepieni z lepszej
gliny! Moja siostra pracowa�a dla naszego rz�du, a nasz rz�d nie odsy�a
wsp�pracownik�w do diab�a tylko dlatego, �e w pewnej chwili staj� si� zbyt
niewygodni. Znam wielu ludzi, takich jak Scotty, doktor i inni. Wystarczy, �eby
powiedzieli jedno s�owo, a dostaniesz w�asn� fortec� w Calgary. Nikt nie b�dzie
m�g� nawet tkn�� ci� palcem!
- My�lisz, �e m�j rz�d nie zrobi�by tego samego? Powiem ci co�, bracie: s� w
Waszyngtonie ludzie, kt�rzy bez wahania oddaliby za nas �ycie. Dobrowolnie, nie
licz�c na �adne nagrody od nikogo. Gdyby chodzi�o mi o jakie� odosobnione miejsce,
dosta�bym posiad�o�� w Wirginii z ko�mi, s�u�b� i plutonem uzbrojonych po z�by
�o�nierzy, kt�rzy pilnowaliby nas przez dwadzie�cia cztery godziny na dob�.
- Wi�c czemu si� na to nie zgodzisz?
- A wiesz, co by to oznacza�o, Johnny? �ycie w wi�zieniu! Dzieciaki nie mog�
odwiedza� koleg�w, do szko�y chodz� pod ochron� stra�nik�w, nie mamy s�siad�w,
patrzymy z Marie tylko na siebie i na reflektory za oknem, s�yszymy kroki
stra�nik�w i od czasu do czasu odg�os repetowanej broni, bo jaki� kr�lik uruchomi�
system alarmowy... Zapewniam ci�, �e �adne z nas by tego nie wytrzyma�o.
- Ani ja, gdyby mia�o to wygl�da� tak, jak m�wisz. Co ci pomo�e wyprawa do Pary�a?
- Mog� go odszuka� i usun��.
- Ma tam swoich ludzi.
- A ja mam Jasona Bourne'a - odpar� David Webb.
- G�upie pieprzenie!
- Zgadzam si�, ale na razie przynosi efekty. Jeste� moim d�u�nikiem, Johnny. Pom�
mi. Powiedz Marie, �e nic mi nie jest, �e nie jestem ranny i �e dzi�ki Fontaine'owi
z�apa�em �wie�y trop Carlosa... Tak si� sk�ada, �e to akurat jest prawda. Kawiarnia
Le Coeur du Soldat w Argenteuil. Powiedz jej, �e �ci�gn��em tam Conklina i ca��
pomoc, jak� m�g� mi zapewni� Waszyngton.
- Ale ty tego nie zrobisz, prawda?
- Nie. Szakal natychmiast dowiedzia�by si� o wszystkim. Ma swoje wtyczki na Quai
d'Orsay. Musz� dzia�a� solo.
- My�lisz, �e ona si� o tym nie dowie?
- B�dzie podejrzewa�a, ale nie b�dzie mia�a pewno�ci. Poprosz� Aleksa, �eby
zadzwoni� do niej i powiedzia�, �e jest w ci�g�ym kontakcie z naszymi lud�mi w
Pary�u. Jednak przede wszystkim musi to us�ysze� od ciebie.
- Po co k�ama�?
- Nie powiniene� o to pyta�, bracie. Ju� i tak zbyt wiele przeze mnie prze�y�a.
- W porz�dku: powiem jej, ale ona i tak mi nie uwierzy. Zawsze potrafi�a przejrze�
mnie na wylot. Jak by�em ma�y, wpatrywa�a si� we mnie tymi swoimi br�zowymi oczami,
ale zupe�nie inaczej ni� bracia, bez pogardy i nie smaku, i od razu wszystko
wiedzia�a. Potrafisz to zrozumie�?
- To, o czym m�wisz, nazywa si� trosk�. Po prostu troszczy�a si� o ciebie.
- Tak, masz racj�.
- Nawet bardziej, ni� my�lisz. Zadzwo� do niej za kilka godzin i sprowad� j� tu z
dzie�mi. To najbezpieczniejsze miejsce, jakie mog� znale��.
- A ty? Jak chcesz si� dosta� do Pary�a? Po��czenia z Antiguy i Martyniki s�
niepewne, a poza tym prawie zawsze wykupione na kilka tygodni naprz�d.
- I tak nie m�g�bym z nich skorzysta�. Musz� si� tam dosta� incognito.
Pewien cz�owiek w Waszyngtonie musi co� wymy�li�. Musi.
Aleksander Conklin wyszed�, ku�tykaj�c, z ma�ej kuchni s�u�bowego mieszkania CIA w
Viennie. Twarz i w�osy mia� zupe�nie mokre. Dawniej (jeszcze zanim to dawniej
utopi�o si� w morzu whisky), kiedy bieg wydarze� stawa� si� za szybki, one same za�
zbyt ci�kie, wyszed�by po prostu t biura, aby odda� si� uspokajaj�cemu rytua�owi:
najlepszy bar w okolicy, dwa martini, a potem krwisty befsztyk z obficie polanymi
t�uszczem ziemniakami. Ta specyficzna kombinacja - samotno��, niewielka dawka
alkoholu, smak surowego mi�sa, a przede wszystkim t�uste ziemniaki - pozwala�a mu
spojrze� na �wiat z nowej perspektywy, uporz�dkowa� nagromadzone w ci�gu minionych
godzin wra�enia i przywo�a� na pomoc zdrowy rozs�dek. Kiedy nast�pnie wraca� do
biura - niezale�nie od tego, czy znajdowa�o si� przy Bel- grave Square w Londynie,
czy na zapleczu burdelu w Katmandu - mia� gotowych co najmniej kilka rozwi�za�.
W�a�nie dlatego zyska� przydomek �wi�tego Aleksa. Kiedy� wspomnia� o tej kulinarnej
terapii Mo Panovowi, kt�ry odpowiedzia� tylko jednym, kwa�nym zdaniem: "Je�li nie
wyko�czy ci� ta szalona g�owa, to na pewno zrobi to tw�j �o��dek".
Obecnie jednak, w obliczu pozostawionej przez na��g pr�ni oraz w zwi�zku z takimi
przyjemno�ciami jak wysoki poziom cholesterolu i jakie� cholerne triglycerydy,
musia� znale�� inny spos�b. Uda�o mu si� to dzi�ki zupe�nemu przypadkowi. Pewnego
dnia podczas relacji z przes�ucha� w sprawie afery Iran- Contras, kt�re uwa�a� za
najlepszy program komediowy w historii TV, zepsu� mu si� telewizor. W�ciek�y,
w��czy� od dawna nie u�ywane przeno�ne radio (telewizor mia� tak�e wbudowany tuner
radiowy, teraz r�wnie bezu�yteczny, jak i ca�a reszta), lecz okaza�o si�, �e
bateryjki zamieni�y si� ju� w jakie� cuchn�ce, zalane bia�aw� substancj� szcz�tki.
Czuj�c w protezie pulsuj�cy b�l, poku�tyka� do telefonu. Mia� znajomego
elektrotechnika, kt�remu wy�wiadczy� kilka przys�ug. Wiedzia�, �e w razie potrzeby
mo�e na niego liczy�. Niestety, s�uchawk� podnios�a kipi�ca z�o�ci� �ona tego
cz�owieka, kt�ra wykrzycza�a, prawdopodobnie � pian� na ustach, �e jej m�� uciek� z
"cholern� czarn� zdzir� z jakiej� ambasady!" (Zairu, jak si� okaza�o p�niej).
Bliski apopleksji Conklin uda� si� po�piesznie do kuchni, gdzie na p�eczce nad
zlewozmywakiem sta�y jego lekarstwa. Kiedy odkr�ci� kran, kurek zosta� mu w r�ku,
woda za� trysn�a obfitym strumieniem a� pod sam sufit, mocz�c mu przy okazji ca��
g�ow�. Caramba! Zimny prysznic przywr�ci� mu jednak jasno�� my�lenia, dzi�ki czemu
przypomnia� sobie, �e stacja kablowa mia�a retransmitowa� wieczorem ca�e
posiedzenie komisji. Uspokojony i uszcz�liwiony wezwa� hydraulika, a sam poszed�
kupi� nowy telewizor.
Od tamtego dnia zawsze, kiedy nie dawa�y mu spokoju jego w�asne sprawy lub problemy
otaczaj�cego go �wiata, wsadza� g�ow� do zlewu i polewa� j� obficie zimn� wod�.
Zrobi� tak r�wnie� tego ranka. Co za cholerny, pieprzony dzie�!
DeSole! Zabity o wp� do pi�tej nad ranem w wypadku drogowym na nie ucz�szczanej
szosie w Marylandzie. Co, do stu tysi�cy par diab��w, m�g� robi� DeSole, w kt�rego
prawie jazdy by�o jak w� napisane, �e cierpi na kurz� �lepot�, o wp� do pi�tej rano
na bocznej drodze w okolicach Annapolis? A zaraz potem Charlie Casset, w�ciek�y
Charlie Casset, dzwoni o sz�stej i wrzeszczy, �e ma zamiar natychmiast z�apa� za
cholerny kark cholernego g��wnodowodz�cego NATO i za��da� wyja�nie� w sprawie
cholernego tajnego po��czenia telefaksowego z martwym szefem tajnych operacji,
martwym nie w wyniku jakiego� cholernego wypadku, tylko cholernego morderstwa! Co
wi�cej, by�oby dobrze, gdyby pewien emerytowany funkcjonariusz Agencji nazwiskiem
Conklin ujawni� wszystko, co wie na temat DeSole'a i Brukseli, bo w przeciwnym
razie przestan� obowi�zywa� wszelkie d�entelme�skie umowy dotycz�ce tego�
funkcjonariusza i jego nieuchwytnego przyjaciela, niejakiego Jasona Bourne'a. Do
po�udnia, nie d�u�ej! A potem, jakby tego wszystkiego by�o ma�o, Iwan Jax!
Czarnosk�ry geniusz medyczny uzna� za stosowne poinformowa� go, �e pragnie odstawi�
cia�o genera�a Swayne'a tam, sk�d je wzi��, gdy� nie chce by� zamieszany w kolejn�
zako�czon� ca�kowit� kompromitacj� operacj� Agencji. Agencja nie ma z tym nic
wsp�lnego! - krzycza� rozpaczliwie w my�li Conklin, wiedz�c, �e nie mo�e wyja�ni�
doktorowi prawdziwych przyczyn, dla kt�rych zwr�ci� si� do niego o pomoc. "Meduza".
Z kolei Jax nie mo�e tak po prostu odwie�� cia�a do Manassas, poniewa� policja
stanowa (na ��danie pewnego emerytowanego funkcjonariusza wywiadu znaj�cego has�a i
szyfry, kt�rych nie powinien zna�) odci�a dost�p do posiad�o�ci genera�a.
- Wi�c co mam zrobi� z trupem? - wrzasn�� Jax.
- Potrzymaj go jeszcze troch� w ch�odzie. Kaktus te� by ci to powiedzia�.
- Kaktus? By�em z nim ca�� noc w szpitalu. Wyli�e si� z tego, ale o tym, co si�
dzieje, wie dok�adnie tyle samo, co ja, czyli nic!
- Podczas tajnych operacji nie zawsze wszystko mo�e by� od razu jasne - powiedzia�
Aleks, brzydz�c si� samego siebie. - Dam ci zna�.
Nast�pnie poszed� do kuchni i wsadzi� g�ow� pod zimn� wod�. Ju� nic gorszego nie
mog�o si� zdarzy�. Oczywi�cie, w chwil� p�niej zadzwoni� telefon.
- Tu pizzeria - oznajmi� ponuro Conklin.
- Wydosta� mnie st�d! - za��da� Jason Bourne. W jego g�osie nie pozosta� nawet �lad
Davida Webba. - Do Pary�a!
- Co si� sta�o?
- Uciek� mi, oto, co si� sta�o, a ja musz� si� dosta� do Pary�a, bez stemplowania
paszportu, bez wprowadzania do �adnego komputera. On ma wsz�dzie wtyki. Tym razem
nie mo�e mnie wy�ledzi�... S�uchasz mnie, Aleks?
- Dzi� w nocy zgin�� DeSole. Wypadek, kt�ry wcale nie by� wypadkiem. "Meduza" jest
coraz bli�ej.
- Nic mnie nie obchodzi "Meduza"! Dla mnie to ju� historia. Skr�cili�my w
niew�a�ciw� ulic�. Musz� dosta� Szakala! Wiem, �e mo�e mi si� uda�!
- Zostawiasz mnie samego z "Meduz�"...
- Sam powiedzia�e�, �e chcesz i�� z tym wy�ej i da�e� mi czterdzie�ci osiem godzin.
Przesu� zegarek do przodu. Czterdzie�ci osiem godzin ju� min�o, wi�c id�, do kogo
chcesz, tylko najpierw zabierz mnie st�d i odstaw do Pary�a.
- Oni chc� z tob� porozmawia�.
- Kto taki?
- Peter Holland, Casset, prokurator generalny... Kto wie, mo�e nawet sam prezydent.
- O czym?
- Rozmawia�e� z Armbrusterem, �on� Swayne'a i tym sier�antem, Flannaganem. Ja tylko
u�y�em kilku s��w, kt�re wywo�a�y okre�lone reakcje, ale to jeszcze nic
konkretnego. Dysponujesz pe�niejszym obrazem sytuacji. To, co ja powiem, mog�
zakwestionowa�, ale ciebie na pewno wys�uchaj� w skupieniu.
- Mia�bym odstawi� na bok Szakala?
- Najwy�ej na dzie� lub dwa.
- Nic z tego, do diab�a! To nie b�dzie wcale tak wygl�da�o i ty doskonale o tym
wiesz! Kiedy ju� mnie dorw�, stan� si� ich g��wnym �wiadkiem, wi�c b�d� mnie
przekazywa� z jednej komisji do drugiej, a gdybym odm�wi� wsp�pracy, po prostu
przymkn�liby mnie i ju�. Nie da rady, Aleks. Mam tylko jeden cel, a on teraz jest w
Pary�u.
- Pos�uchaj mnie - powiedzia� Conklin. - S� rzeczy, kt�re mog� kontrolowa�, oraz
takie, na kt�re nie mam wp�ywu. Potrzebowali�my Charliego Casseta i on nam pom�g�,
ale to nie jest kto�, kogo mo�na nabi� w butelk�. Zreszt�, nie chcia�bym tego
robi�. Wie, �e DeSole nie zgin�� w wyniku wypadku, bo nikt cierpi�cy na kurz�
�lepot� nie wybiera si� w �rodku nocy na kilkugodzinn� przeja�d�k�. Wie tak�e to,
�e my mamy znacznie wi�cej informacji o DeSole'u i Brukseli, ni� mu przekazali�my.
Je�li zale�y nam na pomocy Agencji - a zale�y, cho�by w takich sprawach jak
przetransportowanie ci� wojskowym lub dyplomatycznym samolotem do Francji i B�g
jeden wie w jakich jeszcze, kiedy znajdziesz si� ju� na miejscu - nie wolno mi go
ignorowa�. Je�li to zrobi�, natychmiast nas przyci�nie i b�dzie mia� do tego pe�ne
prawo.
Bourne milcza� przez chwil�; Conklin s�ysza� tylko jego g�o�ny oddech.
- W porz�dku - powiedzia� wreszcie. - Teraz wiem, na czym stoimy. Przeka�
Cassetowi, �e je�li da nam teraz wszystko, czego potrzebujemy, dostarcz� mu p�niej
takich informacji, �e Departament Sprawiedliwo�ci b�dzie mia� pe�ne r�ce roboty
przez najbli�sze kilka lat... Je�li ono te� nie stanowi cz�ci "Meduzy", rzecz
jasna. Mo�esz doda�, �e w�r�d tych informacji b�dzie tak�e wskaz�wka dotycz�ca
po�o�enia pewnego bardzo interesuj�cego cmentarza.
Tym razem Conklin nie odzywa� si� przez jaki� czas.
- Bior�c pod uwag� obecne okoliczno�ci, nie s�dz�, �eby zechcia� poprzesta� na
zapewnieniach - zauwa�y� po chwili.
- Co...? Ach, rozumiem. W razie, gdyby mi si� nie uda�o... Dobra: powiedz mu, �e
zaraz po przylocie do Pary�a wynajm� stenografa i podyktuj� wszystko, co wiem i
czego uda�o mi si� dowiedzie�, i wy�l� do ciebie. Dalsz� dystrybucj� powierz�
�wi�temu Aleksowi. Proponowa�bym wydziela� po jednej lub dwie strony, �eby nie
stracili ochoty do wsp�pracy.
- Ju� ja si� tym zajm�... A teraz Pary�. Z tego, co pami�tam, Montserrat le�y
niedaleko Dominiki i Martyniki, prawda?
- Mniej ni� godzin� lotu od ka�dej z nich, a Johnny zna wszystkich pilot�w na
wyspie.
- Martynika nale�y do Francji... Znam paru ludzi w Deuxieme Bureau. Le� tam i
zadzwo� do mnie z lotniska. Przez ten czas spr�buj� co� za�atwi�.
- Dobra. Jest jeszcze jedna sprawa, Aleks. Chodzi o Marie. Wr�ci tu z dzie�mi
dzisiaj po po�udniu. Zadzwo� do niej i powiedz, �e mam w Pary�u wszelk� mo�liw�
ochron�.
- Ty k�amliwy sukinsynu...
- Zr�b to!
- Oczywi�cie, �e zrobi�. Dzi� wieczorem, zak�adaj�c, �e do�yj�, id� na kolacj� do
Mo Panova. Jest okropnym kucharzem, ale uwa�a si� za �ydowsk� Juli� Child. My�l�,
�e powinienem mu o wszystkim powiedzie�. W�cieknie si�, je�li tego nie zrobi�.
- Jasne. Gdyby nie on, obaj siedzieliby�my od dawna w wy�cie�anych pokoikach bez
klamek.
- Pogadamy p�niej. Powodzenia.
Nast�pnego dnia, o 10.25 rano czasu waszyngto�skiego, doktor Morris Panov w
towarzystwie osobistego stra�nika wyszed� ze szpitala Waltera Reeda, gdzie odby�
seans terapeutyczny z pewnym porucznikiem gn�bionym poczuciem winy po tragicznym
wypadku podczas manewr�w w Georgii, kiedy to zgin�o dwudziestu �o�nierzy z
oddzia�u, kt�rym dowodzi�. Mo nie by� w stanie zbyt wiele mu pom�c; m�ody, cho� ju�
emerytowany oficer musia� sam da� sobie rad� ze swoim problemem. Niewiele zmienia�
tu fakt, �e by� to zamo�ny Murzyn, a w dodatku absolwent West Point. Wi�kszo��
spo�r�d dwudziestu martwych �o�nierzy r�wnie� by�a czarna, ale pochodzi�a raczej z
ubogich rodzin.
Pogr��ony w rozmy�laniach Panov zerkn�� przypadkiem na stra�nika i zatrzyma� si�
raptownie.
- Pan chyba jest nowy, prawda? - zapyta� ze zdziwieniem. - Wydawa�o mi si�, �e znam
ju� was wszystkich.
- Zgadza si�, prosz� pana. Cz�sto si� zmieniamy, �eby by� ci�gle w pogotowiu.
- Aha - mrukn�� psychiatra i ruszy� w kierunku kraw�nika, przy kt�rym zawsze czeka�
na niego opancerzony samoch�d. Tym razem sta�a tam zupe�nie inna limuzyna.
- To nie jest m�j samoch�d - zauwa�y� ze zdumieniem.
- Wsiadaj! - warkn�� stra�nik, otwieraj�c drzwiczki.
- Prosz�?
Z samochodu wysun�a si� para r�k i wci�gn�a go do �rodka. Stra�nik wsun�� si� za
nim, tak �e Mo znalaz� si� mi�dzy nim a siedz�cym we wn�trzu pojazdu m�czyzn� w
mundurze, kt�ry mocnym szarpni�ciem �ci�gn�� mu z ramienia marynark�, odwin��
kr�tki r�kaw koszuli i b�yskawicznie wbi� w sk�r� ig�� trzymanej w pogotowiu
strzykawki.
- Dobranoc, doktorze - powiedzia� cz�owiek z odznakami s�u�by medycznej na
mundurze. - Zawiadom Nowy Jork - doda�, zwracaj�c si� do kierowcy.
Rozdzia� 19
Boeing 747 linii Air France lec�cy z Martyniki okr��y� lotnisko Or�y; by� wczesny
wiecz�r, a samolot mia� pi�� godzin i dwadzie�cia dwie minuty op�nienia
spowodowanego z�ymi warunkami atmosferycznymi nad Morzem Karaibskim. Kiedy pilot
ustawi� samolot w linii pasa, oficer pok�adowy potwierdzi� wie�y otrzymanie
zezwolenia na l�dowanie, po czym zmieni� cz�stotliwo�� i przekaza� po francusku
jeszcze jedn� wiadomo��, przeznaczon� dla zupe�nie innych uszu:
- Deuxieme, �adunek specjalny. Prosz� przekaza� odbiorcy, �eby czeka� w miejscu
przeznaczenia. Dzi�kuj�, koniec.
- Informacja przyj�ta i przekazana - nadesz�a lakoniczna odpowied�. - Koniec.
Wspomniany �adunek specjalny siedzia� po lewej stronie kabiny pierwszej klasy;
zgodnie z poleceniem Deuxieme Bureau, dzia�aj�cego w �cis�ej wsp�pracy z
Waszyngtonem, miejsce obok niego by�o puste. Zniecierpliwiony, rozdra�niony, a
tak�e bliski niemal ca�kowitego wyczerpania z powodu uniemo�liwiaj�cego jakikolwiek
sen banda�a Bourne analizowa� po raz kolejny wydarzenia ostatnich dziewi�tnastu
godzin. M�wi�c najogl�dniej, nie potoczy�y si� one tak g�adko, jak tego oczekiwa�
Conklin. Deuxieme stawia�o op�r przez ponad sze�� godzin wype�nionych gor�czkowymi
rozmowami telefonicznymi mi�dzy Waszyngtonem, Pary�em i miejscowo�ci� Vienna w
stanie Wirginia. Najwi�ksz� przeszkod� by� fakt, i� CIA nie mog�a ujawni�, o kogo
w�a�ciwie chodzi; jedynym cz�owiekiem uprawnionym do podania nazwiska Bourne'a by�
Aleksander Conklin, kt�ry kategorycznie odm�wi�, wiedz�c, jak wielkie s� wp�ywy
Szakala w Pary�u. Wreszcie u�wiadomiwszy sobie, �e w Pary�u jest w�a�nie pora
lunchu, Conklin zacz�� w desperacji obdzwania� ze zwyk�ego telefonu wszystkie
kawiarnie w Rive Gauche, by w jednej z nich, przy rue de Vaugirard, znale��
wreszcie starego przyjaciela z Deuxieme.
- Pami�tasz jeszcze tinamu i pewnego Amerykanina, w�wczas troch� m�odszego ni�
teraz, kt�ry pom�g� ci w kilku sprawach?
- Ach, tinamu! Ptak o ma�ych skrzyd�ach i gro�nych nogach. To by�y stare, dobre
czasy. Nigdy nie zapomn� tego Amerykanina, bo wkr�tce potem og�oszono go �wi�tym.
- To dobrze, bo jeste� mi potrzebny.
- Czy to ty, Aleks?
- Owszem, a w dodatku mam problem z D. Bureau.
- Ju� go nie masz.
Tak te� si� sta�o, ale na pogod� nikt nie m�g� mie� �adnego wp�ywu. Sztorm, kt�ry
dwa dni wcze�niej zaatakowa� wyspy Leeward, by� jedynie preludium do ulewnego
deszczu i huraganowych wiatr�w poprzedzaj�cych kolejn�, jeszcze bardziej gwa�town�
nawa�nic�. O tej porze roku taka pogoda nie by�a niczym niezwyk�ym, stanowi�a po
prostu przyczyn� zw�oki. Kiedy wreszcie samolot mia� otrzyma� zezwolenie na start,
odkryto jak�� nieprawid�owo�� w dzia�aniu lewego skrajnego silnika. Ze zrozumia�ych
wzgl�d�w nikt nie mia� nikomu za z�e faktu usuni�cia usterki, ale op�nienie wzros�o
o nast�pne trzy godziny.
Sam lot przebiega� dla Jasona zupe�nie spokojnie, je�li nie liczy� dr�cz�cej go
gonitwy my�li. W rozwa�aniach nad tym, co go czeka - Pary�, Argenteuil, kawiarnia
Le Coeur du Soldat, czyli Serce �o�nierza - przeszkadza�o mu jedynie poczucie winy.
Szczeg�lnie silnie da�o o sobie zna� podczas kr�tkiego przelotu z Montserrat na
Martynik�, kiedy widzia� w dole Gwadelup� i Basse- Terre. Wiedzia�, �e kilkaset
metr�w pod nim s� niczego nie�wiadomi Marie i dzieci, przygotowuj�cy si� do powrotu
na Wysp� Spokoju, do m�a i ojca, kt�rego tam nie zastan�. Male�ka Alison, rzecz
jasna, nie b�dzie sobie zdawa�a z niczego sprawy, ale z Jamiem sprawa b�dzie
wygl�da�a zupe�nie inaczej; jego oczy rozszerz� si� i pociemniej�, z ust pop�ynie
strumie� roz�alonych s��w... A Marie? Bo�e, nie mog� o niej my�le�! To za bardzo
boli!
Pomy�li, �e j� zdradzi�, �e uciek�, by zmierzy� si� z odwiecznym wrogiem nale��cym
do zupe�nie innego �wiata, nie maj�cego nic wsp�lnego z ich �wiatem. Pomy�li to
samo, co stary Fontaine, namawiaj�cy go, by ukry� si� z rodzin� tysi�ce mil od
rejon�w, w kt�rych grasowa� Szakal... �adne z nich nic nie rozumia�o. Carlos
wkr�tce umrze, lecz pozostawi po sobie spadek, wydany na �o�u �mierci rozkaz
unicestwienia za wszelk� cen� Jasona Bourne'a, czyli Davida Webba i jego rodziny.
Spr�buj mnie zrozumie�, Marie! Mam racj�! Musz� go odszuka� i zabi�! Nie mo�emy
sp�dzi� reszty �ycia w dobrowolnym wi�zieniu!
Monsieur Simon? - zapyta� korpulentny, zaawansowany wiekiem Francuz. By� ubrany w
dobrze uszyty garnitur, mia� kr�tko przystrzy�on�, siw� br�dk�, a w jego ustach
nazwisko zabrzmia�o jako Seemohn.
- Zgadza si� - odpar� Bourne i u�cisn�� podan� r�k�. Znajdowali si� w w�skim,
opustosza�ym korytarzu gdzie� na terenie lotniska Or�y.
- Jestem Francois Bernardine, stary znajomy naszego wsp�lnego przyjaciela, �wi�tego
Aleksa.
- Aleks wspomina� mi o panu - odpar� Bourne, u�miechaj�c si� niezobowi�zuj�co. -
Oczywi�cie nie wymienia� nazwiska, ale m�wi�, �e to pan przyczyni� si� do jego
kanonizacji. St�d wiem, �e istotnie jest pan jego starym znajomym.
- Jak on si� miewa? Dociera�y tu do nas r�ne pog�oski. - Bernardine wzruszy�
ramionami. - Raczej nawet plotki, mo�na powiedzie�. Ranny w Wietnamie, alkohol,
degradacja, poni�enie, powr�t w aurze bohatera Agencji - jak pan widzi, same
sprzeczne rzeczy.
- Wi�kszo�� z nich to prawda i on wcale nie boi si� do tego przyzna�. Jest teraz
inwalid�, nie pije i naprawd� jest bohaterem, mo�e mi pan wierzy�.
- Rozumiem. S� jeszcze inne plotki, ale kto by im wierzy�? Jakie� wy prawy do
Pekinu i Hongkongu, zwi�zane z cz�owiekiem nazwiskiem Jason Bourne...
- Ja r�wnie� o tym s�ysza�em.
- Tak, oczywi�cie... Ale teraz jeste�my w Pary�u. Nasz �wi�ty powiedzia� mi, �e
b�dzie pan potrzebowa� kwatery i stuprocentowo francuskich ubra�, je�li mo�na u�y�
takiego okre�lenia.
- Rzeczywi�cie, przyda�aby mi si� niewielka, ale wype�niona szafa - przyzna� Jason.
- Wiem, dok�d i��, co kupi� i mam wystarczaj�co du�o pieni�dzy.
- Czyli pozostaje sprawa kwatery. Jaki� hotel? La Tremoille? George Cinq? Plaza-
Athenee?
- Mniejszy, du�o mniejszy i nie tak kosztowny.
- A wi�c jednak pieni�dze stanowi� jaki� problem?
- Sk�d�e znowu. Chodzi wy��cznie o pozory. Wie pan co? Znam Montmartre, wi�c sam
co� sobie znajd�. B�dzie mi tylko potrzebny samoch�d, najlepiej zarejestrowany na
jak�� martw� dusz�.
- Co oznacza martwego cz�owieka. Ju� to za�atwi�em. Stoi w podziemnym gara�u
niedaleko placu Vendome. - Bernardine wyj�� z kieszeni kluczyki i wr�czy� je
Jasonowi. - Podniszczony peugeot, kwadrat E. Po Pary�u je�d�� tysi�ce takich woz�w.
Numer rejestracyjny jest na breloczku.
- Aleks powiedzia� panu, �e zale�y mi na �cis�ej dyskrecji?
- Nie musia�. Nasz stary �wi�toszek przeczesa� wszystkie cmentarze w poszukiwaniu
u�ytecznych nazwisk, kiedy jeszcze tu pracowa�.
- W takim razie chyba nauczy�em si� tego od niego.
- Wszyscy uczyli�my si� od tego nadzwyczajnego cz�owieka, jednego z najlepszych w
tym zawodzie, cho� jednocze�nie tak niezwykle skromnego, takiego... je ne sais
quoi... czemu by nie, prawda?
- Tak, czemu by nie.
- Musz� jednak co� panu powiedzie�. - Bernardine roze�mia� si� g�o�no. - Kiedy�
wybra� z jakiego� nagrobka takie nazwisko, �e o ma�o nie doprowadzi� do szale�stwa
ca�ej Surete. Okaza�o si�, �e pod takim samym pseudonimem ukrywa� si� gro�ny
morderca, poszukiwany przez policj� od wielu miesi�cy!
- To istotnie zabawne - potwierdzi� Bourne.
- Nawet bardzo. Powiedzia� mi p�niej, �e znalaz� je w Rambouillet... Na cmentarzu w
Rambouillet.
Rambouillet! Cmentarz, na kt�rym trzyna�cie lat temu Aleks usi�owa� go zabi�!
Resztki u�miechu znikn�y z twarzy Bourne'a.
- Pan wie, kim jestem, prawda? - zapyta� cicho by�ego pracownika Deuxieme Bureau.
- Tak - odpar� Bernardine. - Po tych plotkach, kt�re dociera�y z Dalekiego Wschodu,
nie by�o trudno si� tego domy�li�. Poza tym przecie� w�a�nie w Pary�u zdoby� pan
sw� og�lnoeuropejsk� s�aw�.
- Czy wie o tym kto� jeszcze?
- Mon Dieu, non! I nigdy si� nie dowie, zapewniam pana. Zawdzi�czam �ycie Aleksowi,
naszemu skromnemu �wi�temu les operations noires... po waszemu czarnych operacji.
- Nie musi pan t�umaczy�, znam dobrze francuski. Aleks nie wspomnia� panu o tym?
- Dobry Bo�e, pan mi nie ufa! - stwierdzi� ze zdumieniem Francuz, unosz�c brwi. -
By�bym wdzi�czny, gdyby zechcia� pan, m�ody, a w�a�ciwie m�odszy, kolego, wzi�� pod
uwag�, �e mam ju� siedemdziesi�t lat i je�eli czasem zdarza mi si� jaki� lapsus i
zaraz potem staram si� go poprawi�, to tylko z uprzejmo�ci, nie ze strachu.
- D'accord. Je regrette, naprawd�.
- Bien. Aleks jest sporo m�odszy ode mnie, ale ciekaw jestem, jak on radzi sobie ze
swoim wiekiem.
- Tak samo jak pan. Niespecjalnie.
- By� kiedy� taki angielski poeta, a w�a�ciwie walijski, �eby by� dok�adnym, kt�ry
napisa�: "Nie odchod� spokojnie w t� �agodn� ciemno��". Pami�ta pan to?
- Tak. Nazywa� si� Dylan Thomas i umar� w wieku trzydziestu kilku lat. Uwa�a�, �e
nie nale�y si� poddawa�, tylko walczy� do upad�ego.
- Mam w�a�nie taki zamiar. - Bernardine ponownie si�gn�� do kieszeni i wyj�� z niej
wizyt�wk�. - Tu jest adres mojego biura - pracuj� jeszcze wy ��cznie jako
konsultant, sam pan rozumie - a na odwrocie napisa�em numer telefonu do domu. To
specjalny telefon, jedyny w swoim rodzaju. W razie potrzeby prosz� zadzwoni�, a
otrzyma pan wszelk� pomoc. Prosz� pami�ta�, �e jestem jedynym przyjacielem, jakiego
ma pan w Pary�u. Nikt opr�cz mnie nie wie, �e pan tu jest.
- Czy mog� zada� panu jedno pytanie?
- Mais certainement.
- W jaki spos�b mo�e pan dla mnie to wszystko robi�, skoro zosta� pan ju� w�a�ciwie
odstawiony na boczny tor?
- Ach! - wykrzykn�� konsultant Deuxieme Bureau. - M�odszy kolega doro�leje! To
bardzo proste: podobnie jak Aleks zawdzi�czam to temu, co mam w g�owie. Znam bardzo
du�o tajemnic.
- Mogliby si� pana pozby�. Jaki� nieszcz�liwy wypadek...
- Stupide, m�ody cz�owieku! Wszystko, co wiemy, jest spisane i przechowywane w
bezpiecznym miejscu wraz z instrukcj� nakazuj�c� natychmiastowe ujawnienie, gdyby
co� takiego si� wydarzy�o. Oczywi�cie, to kompletna bzdura, bo mogliby wszystkiemu
zaprzeczy�, twierdz�c, �e to majaczenia sklerotycznych starc�w, ale na szcz�cie oni
o tym nie wiedz�. Strach, monsieur, jest w naszym zawodzie najgro�niejsz� broni�.
Zaraz potem nale�y wymieni� kompromitacj�, ale to dotyczy g��wnie radzieckiego KGB
i waszego FBI, kt�re obawiaj� si� kompromitacji bardziej ni� jakiegokolwiek wroga.
- Pan i Conklin chyba wychowali�cie si� na tej samej ulicy.
- Oczywi�cie. Z tego, co wiem, �aden z nas nie ma �ony ani rodziny, tylko od czasu
do czasu przypadkowe kobiety w ��ku i ha�a�liwych siostrze�c�w, zwalaj�cych si� na
kark podczas niekt�rych �wi�t. Nie mamy bliskich przyjaci�, je�li nie liczy�
wrog�w, kt�rych szanujemy, a kt�rzy mimo to w ka�dej chwili mog� strzeli� nam w
plecy lub podsun�� zr�cznie ukryt� trucizn�. Musimy �y� w samotno�ci, poniewa�
jeste�my zawodowcami. Nic nas nie ��czy z normalnym �wiatem; wykorzystujemy go
tylko jako couverture, przemykaj�c bocznymi uliczkami i przekupuj�c ludzi, �eby
zdradzili nam tajemnice, kt�re potem okazuj� si� nic niewarte.
- W takim razie, dlaczego pan to robi? Dlaczego pan si� nie wycofa, skoro to takie
beznadziejne?
- Bo mam to we krwi. Zosta�em tak wyszkolony. Jest gra i jest przeciwnik. Je�li ja
go nie pokonam, on pokona mnie, a lepiej, �eby by�o na odwr�t.
- To g�upota.
- Oczywi�cie. Wszystko jest g�upot�. Ale je�li tak, to czemu Jason Bourne
przylecia� za Szakalem do Pary�a? Dlaczego nie powie dosy� i nie wr�ci do domu?
Wystarczy jedno pa�skie s�owo, �eby otrzyma� pan najlepsz� ochron�.
- I skaza� si� na �ycie w wi�zieniu. Mo�e pan odwie�� mnie do miasta? Skontaktuj�
si� z panem, kiedy ju� znajd� jaki� hotel.
- Najpierw powinien pan zadzwoni� do Aleksa.
- Dlaczego?
- Kaza� mi to panu przekaza�. Co� si� sta�o.
- Gdzie jest telefon?
- Nie teraz. O drugiej czasu waszyngto�skiego. Ma pan jeszcze ponad godzin�.
Wcze�niej nie zastanie go pan.
- Nie powiedzia�, o co chodzi?
- Wydaje mi si�, �e sam usi�uje si� dowiedzie�. Sprawia� wra�enie bardzo
zaniepokojonego.
Pok�j w hotelu Pont Royal przy rue Montalembert by� ma�y i znajdowa� si� w ma�o
ucz�szczanej cz�ci budynku. �eby si� tam dosta�, nale�a�o wjecha� rozklekotan�
metalow� wind� na ostatnie pi�tro i przej�� spory kawa�ek d�ugim, kr�tym
korytarzem. Bourne nie mia� nic przeciwko temu; nasuwa�y mu si� skojarzenia z
bezpieczn�, ukryt� wysoko w g�rach jaskini�.
Aby zabi� jako� czas, kt�ry pozosta� do rozmowy z Aleksem, wybra� si� na
przechadzk� wzd�u� bulwaru Saint Germain, robi�c przy okazji potrzebne zakupy.
Zapas garderoby, jakim dysponowa�, stawa� si� coraz bardziej urozmaicony: cienkie
koszule, lekka sportowa marynarka, drelichowe spodnie, ciemne skarpetki i
tenis�wki, wymagaj�ce przed u�yciem zabrudzenia, by nie �wieci�y o�lepiaj�c� biel�.
Zaopatruj�c si� teraz, straci mniej czasu p�niej. Na szcz�cie nie musia� prosi�
Bernardine'a o bro�; w drodze z lotniska Francuz otworzy� w milczeniu schowek,
wyj�� z niego pude�ko z br�zowej tektury i wr�czy� Jasonowi. W �rodku znajdowa� si�
pistolet i dwa opakowania amunicji, a tak�e starannie u�o�one trzydzie�ci tysi�cy
frank�w w banknotach o r�nych nomina�ach, b�d�ce r�wnowarto�ci� mniej wi�cej pi�ciu
tysi�cy dolar�w.
"Do jutra za�atwi� panu mo�liwo�� zdobywania pieni�dzy w miar� potrzeb, oczywi�cie
w rozs�dnych granicach".
"�adnych granic" - pokr�ci� g�ow� Bourne. "Ka�� Conklinowi przes�a� panu sto
tysi�cy, a potem nast�pne sto, je�li b�dzie trzeba. Prosz� mi tylko poda� numer
konta".
"Czy to pieni�dze Agencji?"
"Nie, moje w�asne. Dzi�ki za bro�".
Trzymaj�c w obu r�kach torby z zakupami, skierowa� si� z powrotem do hotelu. Za
kilka minut w Waszyngtonie wybije druga po po�udniu, czyli �sma wieczorem w Pary�u.
Id�c szybko chodnikiem, stara� si� nie my�le� o nowinach, jakie ma dla niego Aleks,
lecz nie potrafi� si� od tego powstrzyma�. Je�eli co� si� sta�o Marie i dzieciom,
chyba po prostu zwariuje! Ale co mog�o im si� sta�? S� ju� przecie� w pensjonacie,
czyli najbezpieczniejszym miejscu, jakie istnieje na Ziemi. Na pewno musi chodzi� o
co� innego. Kiedy wszed� do archaicznej windy i postawi� torby na pod�odze,
si�gaj�c jednocze�nie do przycisku, poczu� ostre uk�ucie w karku. Wci�gn��
raptownie powietrze; chyba wykona� zbyt gwa�towny ruch i naci�gn�� plaster, a mo�e
nawet zerwa� jeden ze szw�w. Na szcz�cie tym razem by�o to tylko ostrze�enie, gdy�
nie czu� ciep�a s�cz�cej si� z rany krwi. Znalaz�szy si� na ostatnim pi�trze,
pop�dzi� w�skim korytarzem do pokoju, otworzy� drzwi, rzuci� torby na ��ko i
chwyci� s�uchawk�. Conklin dotrzyma� s�owa; czeka� przy aparacie, bo odebra�
telefon po pierwszym sygnale.
- To ja. Co si� sta�o? Czy Marie...
- Nie - przerwa� mu Conklin. - Rozmawia�em z ni� dwie godziny temu. Wr�ci�a z
dzieciakami do pensjonatu i jest gotowa mnie zamordowa�. Nie uwierzy�a w ani jedno
moje s�owo, a ja chyba zaraz skasuj� ta�m� z nasz� rozmow�, bo nie s�ysza�em takich
przekle�stw od czas�w Wietnamu.
- Jest zdenerwowana...
- Ja te� - ponownie wpad� mu w s�owo Conklin. - Mo znikn��.
- Co takiego?
- Przecie� s�yszysz. Panov znikn��. Nie ma go, i ju�.
- Bo�e, jak to mo�liwe? Przecie� jest pilnowany przez ca�� dob�!
- Usi�ujemy wszystko odtworzy�. W�a�nie dlatego mnie nie by�o, bo kr�ci�em si� po
szpitalu.
- Po szpitalu?
- Szpital Waltera Reeda. Mo pojecha� tam rano do jakiego� wojskowego i wszelki �lad
po nim zagin��. Obstawa czeka�a na dole jakie� dwadzie�cia minut, a potem poszli go
szuka�, bo mia� napi�ty rozk�ad dnia. Powiedziano im, �e ju� wyszed� ze
stra�nikiem.
- To bez sensu!
- Nawet nie podejrzewasz, jak bardzo. Piel�gniarka oddzia�owa twierdzi, �e
przyszed� do niej jaki� lekarz w mundurze, wylegitymowa� si�, po czym poprosi�,
�eby przekaza�a doktorowi Panovowi, �e nast�pi�a drobna zmiana i �e ma opu�ci�
szpital przez wyj�cie we wschodnim skrzydle, bo przed g��wnym ma si� odbywa� jaka�
demonstracja. Wschodnie skrzyd�o ma oddzielne po��czenie z oddzia�em
psychiatrycznym, ale mimo to facet zjecha� wind� do g��wnego holu.
- I co?
- I wyszed�, przechodz�c tu� ko�o naszych ludzi.
- Po czym skr�ci� i obszed� budynek. Nic nadzwyczajnego: wojskowy lekarz z
uprawnieniami wchodzi i wychodzi, nikt go nie zatrzymuje... Na lito�� bosk�, Aleks,
kto to mo�e by�? Przecie� Carlos lecia� wtedy tutaj, do Pary�a! W Waszyngtonie
za�atwi� wszystko, co chcia�: znalaz� mnie, znalaz� nas. Nie potrzebowa� ju� nic
wi�cej!
- DeSole - odpar� spokojnie Conklin. - DeSole wiedzia� o mnie i o Panovie.
Straszy�em Agencj� tym, co obaj wiemy, a on przy tym by�.
- Nie nad��am za tob�. O czym m�wisz?
- DeSole, Bruksela... "Meduza".
- Dalej nic nie wiem. Wolno my�l�.
- To nie on, Davidzie, tylko oni. DeSole zosta� usuni�ty przez "Meduz�".
- Do diab�a z nimi! Teraz nie mam dla nich czasu!
- Ale oni maj� go dla ciebie. Rozbi�e� ich pancerz. Chc� ci� dosta�.
- Nic mnie to nie obchodzi. Powiedzia�em ci ju� wczoraj: mam tylko jeden cel, kt�ry
jest tu, w Pary�u, a dok�adnie w Argenteuil.
- Chyba wyrazi�em si� nie do�� jasno - powiedzia� g�ucho Aleks. - Wczoraj wieczorem
by�em u Mo na kolacji. Powiedzia�em mu o wszystkim. O pensjonacie, twoim locie do
Pary�a, Bernardine... O wszystkim!
By�y s�dzia z Bostonu w stanie Massachusetts sta� w�r�d niewielkiej gromadki
�a�obnik�w na p�askim szczycie najwy�szego wzniesienia Wyspy Spokoju. Cmentarz by�
miejscem ostatecznego spokoju - in voce verbatim via amicus curiae, jak wyja�ni� z
powag� w�adzom na Montserrat. Brendan Patrick Pierre Prefontaine obserwowa�, jak
dwie wspania�e trumny dostarczone dzi�ki hojno�ci w�a�ciciela Pensjonatu Spokoju
znikn�y w ziemi przy wt�rze ca�kowicie niezrozumia�ych mod��w miejscowego kap�ana,
bez w�tpienia przywyk�ego trzyma� przy takiej okazji w z�bach szyj� martwego
kurcz�cia. "Jean Pierre Fontaine" i jego �ona zaznali wreszcie ukojenia.
Brendan Prefontaine, balansuj�cy na kraw�dzi alkoholizmu adwokacina z Harvard
Square, znalaz� cel �ycia. Zdumiewaj�ce by�o ju� cho�by to, �e cel �w nie mia� nic
wsp�lnego z podtrzymywaniem zachodz�cych w jego ciele przemian chemicznych.
Randolph Gates, lord Randolph of Gates, Dandy Randy s�u��cy swoj� wiedz�
najbogatszym, okaza� si� w rzeczywisto�ci kompletn� szmat�, cz�owiekiem nios�cym
tchnienie �mierci. W coraz ja�niejszym umy�le Prefontaine'a zacz�y si� formowa�
zarysy planu, kt�rego realizacji by� �wiadkiem. Na jasno�� jego umys�u wp�yn��
przede wszystkim fakt, �e niespodziewanie dla samego siebie postanowi� zrezygnowa�
z czterech ma�ych w�dek, kt�re do niedawna wypija� codziennie zaraz po
przebudzeniu. Gates dostarczy� niedosz�ym mordercom Webba wszystkich niezb�dnych
informacji. Dlaczego? Odpowied� na to pytanie nie mia�a �adnego znaczenia, w
przeciwie�stwie do samego faktu. To nie by�o nic innego jak wsp�udzia� w
morderstwie, wielokrotnym morderstwie. Tym samym j�dra Randy'ego znalaz�y si� w
imadle, a on w miar� zaciskania szcz�k narz�dzia wyjawi - musi wyjawi�! - wszystkie
informacje, jakie mog� si� przyda� Webbowi i tej wspania�ej, rudow�osej kobiecie,
kt�r� Prefontaine powinien by� spotka� pi��dziesi�t lat temu.
Odlatywa� do Bostonu z samego rana, ale przed po�egnaniem zapyta� Johna St.
Jacques, czy b�dzie m�g� kiedy� przyjecha� do pensjonatu, nie rezerwuj�c wcze�niej
miejsca.
- Panie s�dzio, m�j dom jest pa�skim domem - brzmia�a odpowied�.
- Kto wie, mo�e nawet kiedy� na to zas�u��...
Albert Armbruster, przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu, wysiad� z limuzyny
przed stromymi schodkami prowadz�cymi do drzwi jego domu w dzielnicy Georgetown.
- Prosz� skontaktowa� si� rano z biurem - powiedzia� do kierowcy. -
Jak wiesz, nie czuj� si� najlepiej.
- Tak jest, sir. - Kierowca zatrzasn�� drzwiczki. - Czy trzeba panu pom�c, sir?
- Nie, do diab�a. Zabieraj si� st�d!
- Tak jest, sir.
Szofer zaj�� miejsce za kierownic� i ruszy� z og�uszaj�cym rykiem silnika.
Armbruster ruszy� w g�r� po schodkach, krzywi�c si� z powodu b�lu w �o��dku i
klatce piersiowej; w pewnej chwili zakl�� pod nosem, za przeszklonymi drzwiami
dostrzeg� bowiem sylwetk� �ony.
- Cholerna j�dza... - mrukn�� z w�ciek�o�ci� i si�gn�� do klamki, przygotowuj�c si�
do spotkania ze swoim najwi�kszym wrogiem.
W ogrodzie okalaj�cym s�siedni� posesj� rozleg�o si� przyt�umione pykni�cie.
Armbruster wyrzuci� raptownie w g�r� obie r�ce; d�onie maca�y rozpaczliwie w
powietrzu, jakby usi�uj�c okre�li� przyczyn� chaosu, kt�ry nagle zapanowa� w ciele.
By�o ju� jednak za p�no. Przewodnicz�cy Federalnej Komisji Handlu zachwia� si� i
run�� do ty�u z kamiennych schod�w, a po chwili jego pot�ne cia�o znieruchomia�o na
chodniku w groteskowej pozie.
Bourne wci�gn�� drelichowe spodnie, w�o�y� ciemn� koszul� z kr�tkim r�kawem i
bawe�nian�, sportow� marynark�, poupycha� po kieszeniach pieni�dze, bro� i
dokumenty - zar�wno te prawdziwe, jak i fa�szywe - po czym wyszed� z hotelu.
Jeszcze wcze�niej jednak wepchn�� pod ko�dr� odpowiednio u�o�one poduszki i
powiesi� ubranie w widocznym miejscu na krze�le. Min�wszy spokojnym krokiem
recepcjonist�, wyszed� na ulic�, a tam pop�dzi� do najbli�szej budki, wrzuci�
monet� i zadzwoni� do Bernardine'a.
- Tu Simon - powiedzia�.
- Mia�em nadziej�, �e to pan - odpar� Francuz. - Przed chwil� rozmawia�em z
Aleksem, ale zakaza�em mu m�wi�, gdzie pan jest. Nie mo�na wygada� czego�, o czym
si� nie wie. Mimo to, gdybym by� na pana miejscu, zmieni�bym lokal, przynajmniej na
jedn� noc. Kto� m�g� pana zauwa�y� na lotnisku.
- A co z panem?
- Postanowi�em przyj�� rol� canarda.
- Kaczki?
- Tak, w dodatku siedz�cej. Deuxieme ca�y czas obserwuje moje mieszkanie.
Niewykluczone, �e b�d� mia� go�ci. By�oby to nawet po��dane, n 'est ce pas?
- Chyba nie powiedzia� im pan o...
- O panu? - wpad� mu w s�owo Bernardine. - Jak�e m�g�bym, monsieur, skoro nic o
panu nie wiem? Moi pracodawcy s� przekonani, �e otrzyma�em telefon z pogr�kami od
dawnego przeciwnika, o kt�rym wiadomo, �e jest psychopat�. W rzeczywisto�ci
usun��em go ju� wiele lat temu, ale nie uzna�em za stosowne nikogo o tym
poinformowa�.
- Jest pan pewien, �e mo�e mi pan opowiada� o tym przez telefon?
- Chyba ju� wspomnia�em, �e to jedyny w swoim rodzaju aparat?
- Owszem.
- Nie mo�na za�o�y� pods�uchu, a mimo to dzia�a... Potrzebuje pan odpoczynku,
monsieur. Bez tego nie b�dzie z pana �adnego po�ytku. Prosz� sobie poszuka�
jakiego� ��ka. Niestety, je�li o to chodzi, nie mog� panu pom�c.
- Odpoczynek r�wnie� jest broni� - powiedzia� Jason. Prawda zawarta w tym
stwierdzeniu wielokrotnie uratowa�a mu �ycie w �wiecie, kt�rego nienawidzi�.
- Prosz�?
- Nie, ju� nic. Prze�pi� si� i zadzwoni� do pana jutro rano.
- A wi�c do jutra. Bonne chance, mon ami. Dla nas obu.
Bourne wynaj�� pok�j w tanim hoteliku przy rue Gay Lussac. Wpisawszy do ksi��ki
jakie� zmy�lone nazwisko, kt�re natychmiast zapomnia�, wspi�� si� po schodach do
pokoju, rozebra� i pad� jak d�ugi na ��ko. Odpoczynek r�wnie� jest broni�,
pomy�la�, wpatruj�c si� w sufit, po kt�rym przesuwa�y si� migocz�ce �wiat�a
paryskich ulic. Wszystko jedno, czy by� to odpoczynek w po�o�onej wysoko w g�rach
jaskini, czy na ry�owym poletku w delcie Mekongu; zawsze by� broni� znacznie
bardziej gro�n� ni� ogie� pistolet�w maszynowych. T� lekcj� wbi� mu do g�owy
d'Anjou, kt�ry w podpeki�skim lesie odda� �ycie za Jasona Bourne'a. To prawda,
pomy�la� Bourne, dotykaj�c spowijaj�cego szyj� banda�a i zapadaj�c w sen.
Budzi� si� powoli, stopniowo przytomniej�c. W okno uderza� ha�as pobliskiej ulicy.
D�wi�ki klakson�w rozlega�y si� niczym gniewne krakanie wron, zag�uszaj�c
nieregularny warkot niezliczonych silnik�w. Kolejny, zwyczajny poranek na w�skich
uliczkach Pary�a. Staraj�c si� nie przechyla� g�owy, Jason usiad� na zbyt kr�tkim
��ku i spojrza� na zegarek. Zamar� na chwil� w bezruchu, zdumiony i niepewny, czy
ustawi� go wed�ug miejscowego czasu. Oczywi�cie, �e tak. By�o siedem po dziesi�tej.
Przespa� jedena�cie godzin, o czym �wiadczy�o tak�e g�o�ne burczenie w �o��dku.
Fizyczne wyczerpanie ust�pi�o miejsca ostremu uczuciu g�odu.
Jedzenie musia�o jednak zaczeka�. Mia� pilniejsze sprawy, przede wszystkim
nawi�zanie kontaktu z Bernardine'em, a nast�pnie sprawdzenie bezpiecze�stwa hotelu
Pont Royal. Wsta� niepewnie z ��ka, pokonuj�c odr�twienie ko�czyn. Przyda�by mu si�
gor�cy prysznic, a potem chwila �wicze�, �eby rozrusza� oporne cia�o; jeszcze kilka
lat temu doskonale obszed�by si� bez tego. Wyci�gn�� z kieszeni portfel, wyj�� z
niego wizyt�wk� Bernardine'a i podni�s� s�uchawk� stoj�cego przy ��ku telefonu.
- Niestety, le canard nie mia� �adnych go�ci - powiedzia� weteran Deuxieme Bureau.
- Nie dostrzeg� r�wnie� �adnych my�liwych, co chyba nale�y uzna� za pozytywn�
wiadomo��.
- Dopiero wtedy, kiedy znajdziemy Panova. Kiedy ja go znajd�. Sukinsyny!
- Trzeba si� liczy� z takimi rzeczami. Stanowi� nieod��czn� cz�� naszej pracy.
- Do cholery, nie mog� powiedzie�, �e trzeba si� liczy� z takimi rzeczami i
zapomnie� o Mo!
- Nie wymagam tego od pana, tylko przypominam o rzeczywisto�ci. Pa�skie uczucia s�
bardzo wa�ne, ale jej nie zmieni�. Przepraszam, je�li pana urazi�em.
- To ja przepraszam, �e si� unios�em. Prosz� mi wierzy�, to naprawd� nie jest
zwyczajny cz�owiek.
- Rozumiem... Jakie ma pan teraz plany? Czego pan potrzebuje?
- Jeszcze nie wiem - odpar� Bourne. - Wezm� samoch�d z gara�u i za godzin� lub dwie
powinienem wiedzie� co� wi�cej. B�dzie pan w domu czy w biurze?
- Dop�ki si� pan nie odezwie, w domu, przy moim specjalnym telefonie. Ze wzgl�du na
okoliczno�ci wola�bym, �eby nie dzwoni� pan do biura.
- Przyznam, �e to do�� dziwne �yczenie.
- Nie znam teraz wszystkich, kt�rzy tam pracuj�, a w moim wieku ostro�no�� jest
cz�sto nie tyle nieod��cznym sk�adnikiem m�stwa, co jego substytutem. Poza tym,
gdybym tak szybko zrezygnowa� z ochrony, o kt�r� prosi�em, wywo�a�bym plotki na
temat stanu mego umys�u... Do us�yszenia, mon ami.
Jason od�o�y� s�uchawk�. Zwalczy� pokus�, �eby podnie�� j� ponownie i zadzwoni� do
hotelu Pont Royal; to by� Pary�, miasto dyskrecji, gdzie recepcjoni�ci nigdy nie
udzielali informacji przez telefon, zw�aszcza osobom, kt�rych nie znali. Ubra� si�
szybko, zszed� na d�, zap�aci� za pok�j i wyszed� na rue Gay Lussac. Na rogu
znajdowa� si� post�j taks�wek. Osiem minut p�niej Bourne wkroczy� do hotelu Pont
Royal i podszed� do recepcjonisty.
- Je m 'apelle monsieur Simon - przedstawi� si�, podaj�c dodatkowo numer swojego
pokoju. - Wczoraj wieczorem spotka�em star� znajom� i zosta�em u niej na noc -
m�wi� dalej p�ynn� francuszczyzn�. - Nie wie pan, czy przez ten czas kto� dzwoni�
do mnie albo chcia� si� ze mn� widzie�? - Spogl�daj�c znacz�co na stoj�cego za lad�
m�czyzn�, Bourne wyj�� z kieszeni kilka banknot�w o wysokich nomina�ach. - A je�li
nie ze mn�, to mo�e z kim� bardzo do mnie podobnym?
- Merci bien, monsieur,.. Rozumiem. Zapytam koleg� z nocnej zmiany, ale jestem
pewien, �e gdyby kto� o pana pyta�, zostawi�by mi wiadomo��.
- Dlaczego jest pan tego pewien?
- Bo zostawi� mi inn�, tak�e dotycz�c� pana. Dzwoni�em do pa�skiego pokoju od
si�dmej rano, jak tylko przyszed�em do pracy.
- Co to za wiadomo��? - zapyta� Jason, wstrzymuj�c oddech.
- Zaraz panu przeczytam: "Niech zadzwoni do przyjaciela w Stanach. Telefonowa� ca��
noc". Zapewniam pana, �e to prawda, monsieur. Ostatni telefon by� nie dalej ni� p�
godziny temu.
- P� godziny...? - Jason zerkn�� szybko na zegarek. - W Stanach jest teraz pi�ta
rano... Powiada pan, �e ca�� noc?
Recepcjonista skin�� g�ow�, ale Bourne ju� tego nie zauwa�y�, bo ruszy� szybkim
krokiem w kierunku windy.
Na lito�� bosk�, Aleks, co si� sta�o? Powiedzieli mi, �e dzwoni�e� przez ca��...
- Jeste� w hotelu? - przerwa� mu Conklin.
- Tak.
- Wi�c id� do najbli�szej budki i zadzwo� do mnie jeszcze raz. Po�piesz si�.
Znowu archaiczna, powolna winda; hol wype�niony gadaj�cymi jeden przez drugiego
pary�anami; rozpalona letnim s�o�cem ulica, kipi�ca od nieprawdopodobnie
intensywnego ruchu. Gdzie jest jaki� automat telefoniczny? Bourne szed� szybko w
kierunku Sekwany, rozgl�daj�c si� we wszystkie strony. Tam! Czerwona budka po
przeciwnej stronie rue du Bac, o szybach zaklejonych kolorowymi plakatami.
Lawiruj�c mi�dzy tr�bi�cymi w�ciekle samochodami osobowymi i furgonetkami, przedar�
si� na drug� stron� ulicy, wpad� do budki, chwyci� s�uchawk�, w�o�y� monet� i po
kilkudziesi�ciu doprowadzaj�cych do sza�u sekundach straconych na wyja�nienie
panience z centrali mi�dzynarodowej, �e nie dzwoni do Austrii, zosta� wreszcie
po��czony z miejscowo�ci� Vienna w stanie Wirginia.
- Dlaczego nie mog�em rozmawia� z hotelu? - zapyta� gniewnie bez �adnych wst�p�w. -
Przecie� dzwoni�em stamt�d wczoraj wieczorem!
- Wczoraj by�o wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj.
- Masz jakie� wiadomo�ci o Mo?
- Jeszcze nie, ale niewykluczone, �e tamci pope�nili b��d. Chyba dostaniemy tego
wojskowego lekarza.
- Wyci�nijcie z niego wszystko!
- Z przyjemno�ci�. W razie potrzeby odepn� protez� i b�d� ni� ok�ada� go po twarzy
tak d�ugo, a� zacznie m�wi�.
- Ale chyba nie dlatego dzwoni�e� do mnie przez ca�� noc?
- Nie, nie dlatego. Wczoraj sp�dzi�em pi�� godzin u Petera Hollanda. Poszed�em do
niego zaraz po naszej rozmowie. Zareagowa� dok�adnie tak, jak si� spodziewa�em, ale
u�y� jeszcze ci�szej artylerii.
- Chodzi o "Meduz�"?
- Tak. Upar� si�, �eby� natychmiast wraca�. Jeste� jedynym cz�owiekiem, kt�ry wie
wszystko na ten temat. To rozkaz.
- Niech mnie poca�uje w dup�! Nie musz� s�ucha� �adnych jego rozkaz�w!
- Ale on mo�e odci�� ci� od wszelkiej pomocy, a ja nie b�d� w stanie nic zrobi�. Po
prostu nie dostarczy ci tego, czego b�dziesz potrzebowa�.
- Bernardine obieca�, �e mi pomo�e. Powiedzia�, �e zorganizuje mi wszystko, co b�d�
chcia�.
- Bernardine ma ograniczone mo�liwo�ci. Mo�e powo�ywa� si� na stare d�ugi, tak jak
ja, ale bez dost�pu do maszynerii nie na wiele ci si� przyda.
- Powiedzia�e� Hollandowi, �e spisuj� wszystko, co wiem, ka�de wydarzenie, kt�rego
by�em �wiadkiem, i odpowied� na ka�de pytanie, jakie zada�em?
- A robisz to?
- Zrobi�.
- Nie kupi tego. Chce ci� osobi�cie przes�ucha�, a zawsze powtarza, �e nie mo�na
przes�uchiwa� kartek papieru.
- Jestem ju� zbyt blisko Szakala! Nie zrobi� tego. Cholerny, zakuty �eb!
- Wydaje mi si�, �e usi�owa� ci� zrozumie� - odpar� Conklin. - Zdaje sobie spraw� z
tego, co przeszed�e� i co teraz przechodzisz, ale wczoraj o si�dmej wieczorem
sprawy si� pokomplikowa�y.
- Dlaczego?
- Armbruster zosta� zastrzelony przed swoim domem. Oficjalnie podano, �e chodzi�o o
pr�b� w�amania, co oczywi�cie nie ma nic wsp�lnego z prawd�.
- Bo�e!
- Jest jeszcze kilka innych spraw, o kt�rych powiniene� wiedzie�. Przede wszystkim
ujawniamy "samob�jstwo" Swayne'a.
- Na lito�� bosk�, dlaczego?
- �eby ten, kto go zabi�, my�la�, �e ju� go nie szukamy, a tak�e po to, by
zobaczy�, kto pojawi si� w ci�gu najbli�szego tygodnia.
- Na pogrzebie?
- Nie. Ceremonia b�dzie kameralna, wy��cznie z udzia�em najbli�szej rodziny.
- Wi�c gdzie ma si� pojawi�?
- W jego posiad�o�ci. Nawi�zali�my oficjalnie kontakt z prawnikiem Swayne'a, kt�ry
potwierdzi�, �e genera� zapisa� sw�j maj�tek pewnej fundacji.
- Jakiej? - zapyta� Bourne.
- Nigdy o niej nie s�ysza�e�. Zosta�a za�o�ona kilka lat temu przez za mo�nych
przyjaci� pana genera�a. To naprawd� bardzo wzruszaj�ce. Ma na celu zapewnienie
emerytowanym �o�nierzom spokojnej, godnej staro�ci. Zarz�d ju� si� zebra�, �eby
om�wi� plan dzia�ania.
- "Meduza"...
- Albo ludzie, kt�rych sobie kupi�a. Wkr�tce si� przekonamy.
- Aleks, co z tymi nazwiskami? Wyci�gn��em przecie� od Flannagana pi�� czy sze��
nazwisk uczestnik�w zebra� i numery rejestracyjne ich woz�w.
- To by�o bardzo sprytne - zauwa�y� tajemniczo Conklin.
- Co by�o sprytne?
- Te nazwiska. Nale�� do tych troch� ni�szych wy�szych sfer, nie maj� nic wsp�lnego
z elit� Georgetown. Mo�na je znale�� w "National Enquirer", nie w "Washington
Post".
- A numery rejestracyjne, spotkania...? Musi w tym co� by�!
- Owszem, kupa g�wna - odpar� Aleks. - To by�o jeszcze sprytniejsze. Wszystkie
limuzyny nale�a�y do firm wynajmuj�cych samochody. Nie musz� ci chyba m�wi�, jak
prawdziwe okaza�yby si� nazwiska ludzi, kt�rzy nimi wtedy je�dzili, nawet gdyby
jakim� cudem uda�o nam si� do nich dotrze�?
- A cmentarz? Przecie� tam jest cmentarz!
- Gdzie? Du�y czy ma�y? Teren ma ponad dwadzie�cia osiem akr�w, wi�c...
- Zacznijcie szuka�!
- �eby zdradzi�, co wiemy?
- Masz racj�. Dobrze to rozgrywasz... Powiedz Hollandowi, �e nie mog�e� mnie
z�apa�.
- Chyba �artujesz.
- Wcale nie. Za�atwi� to z recepcjonist�. Podaj Hollandowi nazw� hotelu i powiedz
mu, �eby sam zadzwoni� albo przys�a� kogo� z ambasady. Recepcjonista przysi�gnie na
wszystko, �e wczoraj wynaj��em pok�j i od tej pory nikt nie widzia� mnie na oczy.
Telefonistka to potwierdzi. Za�atw mi jeszcze kilka dni, b�agam ci�!
- Holland i tak ci� odetnie.
- Nie zrobi tego, je�li b�dzie my�la�, �e wr�c�, jak tylko mnie znajdziesz. Zale�y
mi tylko na tym, �eby dalej szuka� Mo i trzyma� w tajemnicy moj� obecno�� w Pary�u.
Wszystko jedno, czy mnie lubi, czy nie, ale nie ma mnie tu, i ju�!
- Spr�buj�.
- Masz dla mnie co� jeszcze? Czeka mnie sporo roboty.
- Tak. Casset leci rano do Brukseli, �eby przycisn�� Teagartena. Mo�emy mu
pozwoli�, bo to przecie� nie ma nic wsp�lnego z tob�.
- Zgoda.
Do kraw�nika w bocznej uliczce w Anderlechcie, trzy mile na po�udnie od Brukseli,
podjecha�a wojskowa limuzyna z proporczykiem z generalskim dystynkcjami i
zatrzyma�a si� przed wej�ciem do jednej z kawiarenek. Z samochodu wyskoczy�
dziarsko genera� James Teagarten, g��wnodowodz�cy NATO w mundurze ozdobionym
pi�cioma rz�dami baretek, po czym odwr�ci� si� i poda� r�k� ol�niewaj�co pi�knej
pani major, kt�ra u�miechn�a si� i wysiad�a z pojazdu. Teagarten z wojskow�
galanteri� podsun�� jej rami�, po czym obydwoje weszli do zalanego s�o�cem
kawiarnianego ogr�dka, przyozdobionego r�nobarwnymi parasolami i donicami
kolorowych kwiat�w. Wszystkie stoliki by�y zaj�te, z wyj�tkiem jednego, stoj�cego w
najodleglejszym k�cie. Jedynymi odg�osami, kt�re od czasu do czasu zak��ca�y szmer
rozm�w, by�y delikatne podzwanianie kieliszk�w o butelki z winem i brz�k sztu�c�w
odk�adanych na zastaw� z chi�skiej porcelany. W momencie pojawienia si� genera�a
rozmowy nagle ucich�y, by po chwili ust�pi� miejsca wzmo�onemu szmerowi pozdrowie�
i �yczliwych uwag, kt�rym towarzyszy�y r�wnie przyjazne gesty. Teagarten u�miechn��
si� dobrotliwie do wszystkich i do nikogo konkretnie i poprowadzi� sw� towarzyszk�
w kierunku pustego stolika zaopatrzonego w karteczk� z dyskretnym napisem
"Reserve".
W�a�ciciel natychmiast po�eglowa� mi�dzy stolikami, aby powita� znakomitego go�cia,
ci�gn�c za sob� dw�ch przypominaj�cych wystraszone czaple kelner�w. Kiedy genera�
zaj�� miejsce, na stole pojawi�a si� butelka sch�odzonego Corton- Charlemagne i
przyst�piono do ustalania menu. Ma�y belgijski ch�opiec, najwy�ej pi�cio- lub
sze�cioletni, zbli�y� si� nie�mia�o i uni�s� d�o� do czo�a, oddaj�c genera�owi
honory. Teagarten wsta� z krzes�a, wypr�y� si� i r�wnie� zasalutowa�.
- Vous etes un soldat distingue, mon camarade - powiedzia�. Jego dono�ny
g�os przebi� si� bez trudu przez szmer rozm�w, a promienny u�miech podbi� ser
ca go�ci. Ch�opiec wr�ci� do rodzic�w i spokojnie kontynuowano posi�ek.
Mniej wi�cej w godzin� p�niej do stolika zajmowanego przez Teagartena i jego
towarzyszk� podszed� kierowca genera�a. Na jego twarzy malowa� si� wyraz
podekscytowania. Kto� chcia� si� skontaktowa� z dow�dc� NATO przez zainstalowany w
jego samochodzie, zabezpieczony przed pods�uchem telefon, a kierowca by�
dostatecznie przytomny, �eby zapisa� przekazan� informacj� i dla pewno�ci jeszcze
g�o�no powt�rzy� jej tre��. Teraz wr�czy� notk� genera�owi. Genera� wsta�, jego
opalona twarz poblad�a. Zw�one z gniewu i strachu oczy spojrza�y na opustosza�y ju�
kawiarniany ogr�dek. Si�gn�� do kieszeni po zwitek belgijskich banknot�w, z kt�rych
kilka mia�o do�� wysokie nomina�y, i nie licz�c po�o�y� je na stoliku.
- Musimy i�� - powiedzia� do pani major. - Id� i uruchom samoch�d - zwr�ci� si� do
kierowcy.
- O co chodzi? - zainteresowa�a si� kobieta.
- Wiadomo�� z Londynu. Armbruster i DeSole nie �yj�.
- M�j Bo�e! Jak to si� sta�o?
- Niewa�ne. Wszystko, co m�wi� na ten temat, to i tak na pewno nie prawda.
- Co teraz zrobimy?
- Nie wiem. Na razie musimy st�d i��. Po�piesz si�!
Genera� i kobieta przeszli szybko przez ogr�dek, wyszli na ulic� i wsiedli do
limuzyny. W wygl�dzie samochodu zasz�a pewna zmiana; kierowca usun�� proporczyki
�wiadcz�ce o wysokiej randze podr�uj�cego nim oficera. Samoch�d ruszy� z piskiem
opon, lecz zd��y� przejecha� nie wi�cej ni� pi��dziesi�t metr�w.
Pot�na eksplozja roznios�a pojazd na strz�py, rozrzucaj�c na w�skiej uliczce
porozrywane fragmenty metalu, odpryski szk�a i zakrwawione kawa�ki cia�.
Monsieur! - wykrzykn�� przera�ony kelner, kiedy oddzia�y stra�y po�arnej i
sanitariusze przyst�pili ju� do okropnej pracy na ulicy.
- O co chodzi? - zapyta� dr��cym g�osem w�a�ciciel lokalu, wci�� jeszcze nie mog�c
doj�� do siebie po ostrym przes�uchaniu przez policj� i wcale nie �agodniejszym
przez gromad� dziennikarzy. - Jestem zrujnowany! - j�kn��. - Od dzisiaj nikt nie
b�dzie nazywa� nas inaczej ni� Cafe de la Mort, kawiarnia �mierci!
- Niech pan spojrzy, monsieur! - wykrztusi� kelner, wskazuj�c na stolik, przy
kt�rym jeszcze nie tak dawno siedzia� genera�.
- Policja ju� wszystko ogl�da�a - odpar� nieszcz�liwy w�a�ciciel.
- Nie, monsieur! Prosz� patrze�!
Na szklanym blacie widnia�y du�e litery napisane jaskraw� szmink�: JASON BOURNE
Rozdzia� 20
Oszo�omiona Marie wpatrywa�a si� w ekran telewizora, ogl�daj�c retransmitowane z
Miami wiadomo�ci jednego z kana��w telewizji satelitarnej. W pewnej chwili
przera�liwie krzykn�a, gdy� kamerzysta wykona� bliskie uj�cie napisu na szklanym
blacie stolika w jednej z kawiarni w miejscowo�ci Anderlecht pod Bruksel�.
- Johnny!
St. Jacques wpad� do sypialni swego apartamentu, kt�ry urz�dzi� na pierwszym
pi�trze g��wnego budynku pensjonatu.
- Bo�e, co to jest?
Z twarz� mokr� od �ez Marie wskaza�a bezsilnie na ekran. Reporter m�wi� szybko i
monotonnie, w spos�b charakterystyczny dla dziennikarzy obs�uguj�cych satelitarne
transmisje na �ywo.
- ..jakby krwawy zbrodniarz z przesz�o�ci powr�ci� raz jeszcze, �eby terroryzowa�
cywilizowane spo�ecze�stwo. Otoczony ponur� s�aw� morderca Jason Bourne, ust�puj�cy
na rynku zab�jc�w jedynie Carlosowi, przyj�� na siebie odpowiedzialno�� za �mier�
genera�a Jamesa Teagartena i podr�uj�cych z nim os�b. Ze �r�de� zbli�onych do
wywiadu w Waszyngtonie i Londynie oraz od w�adz policyjnych nap�ywaj� sprzeczne
informacje. Waszyngton twierdzi, i� morderca pos�uguj�cy si� nazwiskiem Jason
Bourne zosta� przed pi�ciu laty zg�adzony w Hongkongu w wyniku wsp�lnej,
ameryka�sko- brytyjskiej akcji. Jednocze�nie przedstawiciele Foreign Office i
brytyjskiego wywiadu zaprzeczaj�, jakoby mieli kiedykolwiek co� wsp�lnego z tak�
operacj� i utrzymuj�, �e przeprowadzenie podobnej akcji by�oby raczej niemo�liwe. Z
kolei z kwatery g��wnej Interpolu w Pary�u nap�yn�y informacje o tym, jakoby
plac�wka tej organizacji w Hongkongu wiedzia�a o rzekomej �mierci Jasona Bourne 'a,
lecz ze wzgl�du na trudno�ci z identyfikacj� i interpretacj� szeroko
rozpowszechnianych fotografii nie przywi�zywa�a do niej wi�kszej wagi. Pracuj�cy
tam w�wczas agenci przypuszczali raczej, �e Jason Bourne znikn�� na terenie
Chi�skiej Republiki Ludowej, gdzie przyj�� ostatnie, fatalne dla siebie w skutkach
zlecenie. W tej chwili wiemy tylko tyle, �e genera� James Teagarten,
g��wnodowodz�cy NATO, zgin�� w wyniku zamachu bombowego dokonanego w spokojnym
miasteczku Anderlecht w Belgii, a odpowiedzialno�� za to zab�jstwo wzi�� na siebie
kto� podaj�cy si� za Jasona Bourne 'a. Obecnie poka�emy pa�stwu portret pami�ciowy
sporz�dzony przez pracownik�w Interpolu na podstawie zezna� tych, kt�rzy mieli
okazj� widzie� Bourne'a z bliskiej odleg�o�ci. Prosz� pami�ta�, �e jest to jedynie
portret pami�ciowy, z�o�ony z fragment�w poprzednio sporz�dzanych portret�w i
raczej pozbawiony wielkiej warto�ci, je�li zwa�y� na s�ynny talent zab�jcy do
b�yskawicznego i cz�stego zmieniania wygl�du.
Na ekranie pojawi�a si� lekko nieregularna i doskonale nijaka twarz m�czyzny.
- To nie jest David! - wykrzykn�� John St. Jacques.
- Ale m�g�by by� - odpar�a jego siostra.
- A teraz przechodzimy do innych wiadomo�ci. Susza, kt�ra spustoszy�a znaczne
obszary Etiopii...
- Wy��cz to cholerne pud�o! - krzykn�a Marie i zerwa�a si� z fotela, kieruj�c w
stron� telefonu. - Gdzie jest numer Conklina? Zostawi�am go gdzie� na biurku... O,
jest. Ten sukinsyn, �wi�ty Aleks, b�dzie mi musia� sporo wyja�ni�! - Wykr�ci�a
numer gniewnymi, ale pewnymi ruchami, po czym usiad�a w stoj�cym przy biurku
fotelu, b�bni�c palcami w gruby blat. Po jej policzkach pop�yn�y �zy b�lu i
w�ciek�o�ci. - To ja, ty draniu! - wybuchn�a, kiedy uzyska�a po��czenie. - Zabi�e�
go! Pozwoli�e� mu tam pojecha�... Pomog�e� mu i zabi�e� go!
- Nie mog� teraz z tob� rozmawia�, Marie - odpowiedzia� spokojnie Conklin. - Mam na
drugiej linii Pary�.
- Pieprz� Pary�! Gdzie on jest? Wydosta� go!
- Wierz mi, ca�y czas usi�ujemy go znale��. Mamy tu prawdziwe piek�o. Anglicy chc�
dobra� si� Hollandowi do dupy za to, �e wspomnia� o naszych kontaktach na Dalekim
Wschodzie, a Francuzi s� w�ciekli z powodu specjalnego �adunku Deuxieme na
pok�adzie jednego z samolot�w, na kt�ry najpierw si� nie zgodzili, a kt�ry w ko�cu
i tak do nich trafi�. Zadzwoni� do ciebie p�niej, przysi�gam!
Conklin przerwa� rozmow�, a Marie z trzaskiem od�o�y�a s�uchawk� na wide�ki.
- Lec� do Pary�a, Johnny - o�wiadczy�a, odetchn�wszy g��boko kilka razy i otar�szy
�zy.
- Co takiego?
- To, co s�ysza�e�. Sprowad� tu pani� Cooper. Radzi sobie z Alison lepiej ode mnie,
a Jamie wprost za ni� przepada. Zreszt�, co w tym dziwnego? Wychowa�a siedmioro
dzieci, kt�re odwiedzaj� j� co niedziela, cho� to ju� doro�li ludzie.
- Oszala�a�! Nie pozwol� ci na to!
- Mam wra�enie, �e to samo powiedzia�e� Davidowi, kiedy oznajmi� ci, i� leci do
Pary�a - wycedzi�a Marie, mia�d��c brata spojrzeniem.
- Oczywi�cie!
- Ale go nie powstrzyma�e�, tak samo jak nie uda ci si� mnie powstrzyma�.
- Powiedz mi chocia�, dlaczego?
- Dlatego, �e znam w Pary�u wszystkie miejsca, kt�re on zna, ka�d� ulic�,
kawiarni�, ka�d� alejk� od Sacre Coeur do Montmartre'u. Z pewno�ci� w�a�nie tam
b�dzie mo�na go znale��, a mnie uda si� to znacznie szybciej ni� Deuxieme albo
Surete.
Zadzwoni� telefon. Marie podnios�a s�uchawk�.
- Obieca�em ci, �e si� odezw� - us�ysza�a g�os Aleksa Conklina. - Bernardine mia�
pewien interesuj�cy pomys�.
- Kto to jest Bernardine?
- M�j stary znajomy z Deuxieme i zarazem dobry przyjaciel, kt�ry pomaga Davidowi.
- Co to za pomys�?
- Zorganizowa� Jasonowi... To znaczy, Davidowi, samoch�d. Zna jego numer
rejestracyjny i przekaza� go wszystkim patrolom policji w Pary�u. Maj� natychmiast
meldowa�, gdyby go zauwa�yli, ale nie wolno im go zatrzymywa� ani niepokoi�.
- My�lisz, �e Jason... �e David niczego nie zauwa�y? Masz chyba jeszcze gorsz�
pami�� od niego.
- To tylko jedna mo�liwo��. S� jeszcze inne.
- Na przyk�ad?
- Na przyk�ad taka, �e zadzwoni do mnie. Na pewno to zrobi, jak tylko dowie si� o
Teagartenie.
- Dlaczego?
- �ebym go stamt�d wyci�gn��.
- Teraz, kiedy ma Carlosa w zasi�gu r�ki? Mocno w to w�tpi�. Mam lepszy pomys�:
lec� do Pary�a.
- Nie wolno ci tego zrobi�!
- Ani my�l� d�u�ej wys�uchiwa� takich rzeczy! Pomo�esz mi czy mam si� sama
wszystkim zaj��?
- We Francji nie potrafi�bym nawet kupi� znaczka pocztowego z automatu, a
Hollandowi nie podaliby adresu wie�y Eiffla.
- Czyli b�d� dzia�a�a na w�asn� r�k�. Je�li mam by� szczera, od razu czuj� si�
bezpieczniej.
- Co zamierzasz zrobi�, Marie?
- Nie b�d� ci powtarza� ca�ej litanii, ale mam zamiar odwiedzi� wszystkie miejsca,
w kt�rych byli�my, z kt�rych korzystali�my poprzednim razem. On na pewno tam si�
zjawi. Musi, bo jak wy to nazywacie by�y czyste, wi�c do nich wr�ci, bo nie b�dzie
mia� �adnego wyboru.
- Niech B�g ci b�ogos�awi.
- On nas opu�ci�, Aleks. B�g nie istnieje.
Prefontaine wyszed� przed gmach dworca lotniczego Logan w Bostonie i uni�s� r�k�,
�eby zatrzyma� taks�wk�. Musia� chwil� zaczeka�, gdy� nie by� jedynym, kt�ry to
uczyni�. Przed zaj�ciem miejsca w samochodzie rozejrza� si� dooko�a; przez
trzydzie�ci lat sporo si� tu zmieni�o. Lotniska zamieni�y si� w co� w rodzaju
ogromnych sto��wek, gdzie trzeba by�o czeka� w kolejce nie tylko po n�dzny stek,
ale i po taks�wk�.
- Ritz- Carlton - rzuci� kierowcy.
- Nie ma pan baga�u? - zapyta� taks�wkarz. - Tylko t� ma�� torb�?
- Nie mam - odpar� Prefontaine, po czym doda�, nie mog�c sobie odm�wi� tej
przyjemno�ci: - Nie wo�� ze sob� garderoby. Ona na mnie czeka.
- Ja ci� kr�c�... - mrukn�� kierowca, po czym przyczesa� w�osy du�ym grzebieniem z
cz�ciowo powy�amywanymi z�bami i w��czy� si� do ruchu.
- Czy ma pan rezerwacj�, sir? - zapyta� wyfraczony recepcjonista w Ritzu.
- Mam nadziej�, �e zatroszczy� si� o to kt�ry� z moich urz�dnik�w. Nazywam si�
Scofield, s�dzia William Scofield z S�du Najwy�szego. Chyba nie zgubili�cie mojej
rezerwacji? Teraz, kiedy tyle si� m�wi o ochronie praw konsumenta...
- S�dzia Scofield...? Na pewno gdzie� tutaj jest, sir...
- Zale�a�o mi specjalnie na apartamencie 3- C. Powinni�cie to mie� w komputerze.
- 3- C jest zaj�ty...
- Co takiego?
- Nie, nie, pomyli�em si�, panie s�dzio... Oni jeszcze nie przyjechali... To
znaczy, na pewno zasz�a jaka� pomy�ka... Umie�cimy ich w innym pokoju. -
Recepcjonista nacisn�� przycisk dzwonka. - Boy!
- Nie trzeba, m�ody cz�owieku. Podr�uj� bez baga�y. Prosz� tylko da� mi klucz i
wskaza�, kt�r�dy mam i��.
- Oczywi�cie, sir!
- Mam nadziej�, �e w pokoju znajd� jak zwykle kilka butelek jakiej� przyzwoitej
whisky?
- Je�eli ich nie b�dzie, sir, natychmiast przy�lemy. Ma pan konkretne �yczenia?
- Ma by� po prostu dobra, czerwone i czarne nalepki. Bia�e s� dla g�wniarzy,
prawda?
- Tak jest, sir.
Dwadzie�cia minut p�niej, ze �wie�o umyt� twarz� i drinkiem w d�oni, Prefontaine
podni�s� s�uchawk� i wykr�ci� numer doktora Randolpha Gatesa.
- Tu rezydencja pa�stwa Gates - odezwa� si� kobiecy g�os.
- Daj spok�j, Edie. Pozna�bym tw�j g�os nawet pod wod�, cho� to by�o ju� prawie
trzydzie�ci lat temu.
- Ja tak�e znam pa�ski g�os, ale nie mog� sobie skojarzy�...
- Nie przypominasz sobie m�odego adiunkta na wydziale prawa, usi�uj�cego wycisn��
si�dme poty z twojego m�a, kt�ry jednak nic sobie z tego nie robi� i chyba
s�usznie, bo jaki� czas potem wyl�dowa�em w pace? By�em pierwszym s�dzi� okr�gowym,
kt�rego tak za�atwiono, a najgorsze jest to, �e ca�kowicie s�usznie.
- Brendan? Dobry Bo�e, to naprawd� ty! Nigdy nie uwierzy�am w te wszystkie okropne
rzeczy, kt�re o tobie wygadywano.
- A powinna�, moja droga, bo to by�a prawda. Teraz musz� jednak po rozmawia� z
naszym lordem. Jest w domu?
- Chyba tak, cho� szczerze m�wi�c, nie jestem pewna. Ostatnio niezbyt cz�sto si� do
mnie odzywa.
- Sprawy nie uk�adaj� si� zbyt dobrze, kochanie?
- Bardzo chcia�abym z tob� porozmawia�, Brendan. On ma okropny problem, o kt�rym
wcze�niej nic nie wiedzia�am.
- Podejrzewa�em co� takiego, Edie. Oczywi�cie porozmawiamy, ale na razie musz�
zamieni� par� s��w z nim. Natychmiast.
- Zawiadomi� go przez interkom.
- Tylko nie m�w mu, �e to ja, Edith. Powiedz, �e dzwoni cz�owiek nazwiskiem
Blackburne z wyspy Montserrat na Karaibach.
- Prosz�?
- Zr�b, co m�wi�, �liczna Edie. To dla jego dobra, a tak�e dla twojego... Chyba
nawet bardziej dla twojego, je�li oka�e si�, �e to wszystko prawda.
- On jest chory, Brendan.
- Owszem. Spr�bujemy go wyleczy�. Daj go na lini�.
- Nie roz��czaj si�.
Cisza trwa�a niesko�czenie d�ugo: co najmniej dwie minuty, kt�re ci�gn�y si� jak
dwie godziny, a� wreszcie w s�uchawce rozleg� si� zachrypni�ty g�os Randolpha
Gatesa.
- Kim pan jest? - warkn�� powszechnie szanowany autorytet prawniczy.
- Uspok�j si�, Randy. To tylko ja, Brendan. Edith nie pozna�a mojego g�osu, aleja
pozna�em jej. Ty zawsze mia�e� szcz�cie.
- Czego chcesz? O co chodzi z t� Montserrat?
- W�a�nie stamt�d wr�ci�em i...
- Wr�ci�e�?!
- Pomy�la�em sobie, �e przyda�oby mi si� troch� wypoczynku.
- Nie wierz�... - wyszepta� rozpaczliwie Gates przez �ci�ni�te gard�o.
- Lepiej, �eby� uwierzy�, bo to prawda, kt�ra zmieni teraz ca�e twoje �ycie. Ot�
spotka�em tam kobiet� z dwojgiem dzieci, kt�r� tak bardzo si� interesowa�e�...
Pami�tasz j�? To fascynuj�ca historia i chcia�bym, �eby� us�ysza� j� ze wszystkimi
szczeg�ami. Mia�e� zamiar ich zabi�, Dandy Randy, a to nie�adnie. Bardzo nie�adnie.
- Nie wiem, o czym m�wisz! Nigdy nie s�ysza�em ani o Montserrat, ani o �adnej
kobiecie z dwojgiem dzieci! Jeste� cholernym, bredz�cym od rzeczy pijakiem i
zaprzecz� wszystkim twoim szale�czym oskar�eniom, udowadniaj�c, �e to tylko
majaczenia przest�pcy alkoholika!
- Dobrze powiedziane. Niestety, sedno twoich k�opot�w tkwi nie w moich
oskar�eniach, lecz w Pary�u.
- W Pary�u?
- Dok�adniej m�wi�c, chodzi o pewnego cz�owieka, o kt�rym my�la�em, �e jest jedynie
fikcyjn� postaci�, ale okaza�o si�, �e to prawdziwa osoba. Nie b�d� ci teraz
dok�adnie opowiada�, jak do tego dosz�o, tylko wspomn�, �e na Montserrat wzi�to
mnie za ciebie.
- Za mnie? - Prefontaine musia� wyt�y� s�uch, �eby dos�ysze� dr��cy szept Gatesa.
- Tak. Niezwyk�e, prawda? Ca�e nieporozumienie zacz�o si� chyba wtedy, kiedy �w
cz�owiek z Pary�a zadzwoni� do ciebie tutaj, do Bostonu, a kto� poinformowa� go, �e
wyjecha�e�. Obaj dysponujemy nadzwyczaj bystrymi, inteligentnymi umys�ami, obaj
interesowali�my si� kobiet� z dwojgiem dzieci, wi�c nic dziwnego, �e pomylono nas
ze sob�.
- Co si� w�a�ciwie sta�o?
- Uspok�j si�, Randy. W tej chwili tamten cz�owiek my�li, �e nie �yjesz.
- �e co?
- Usi�owa� mnie zabi�. To znaczy, ciebie. Za niedotrzymanie umowy.
- O, Bo�e!
- Kiedy si� dowie, �e �yjesz i objadasz si� w Bostonie r�nymi smako�ykami, uderzy
ponownie, ale tym razem nie pope�ni b��du.
- Jezus, Maria!
- Zdaje si� jednak, �e istnieje pewne wyj�cie z tej sytuacji, i w�a�nie dlatego
musisz si� koniecznie ze mn� spotka�. Tak si� przypadkowo sk�ada, �e mieszkam w
Ritzu w tym samym apartamencie co ty, kiedy widzieli�my si� ostatnim razem. 3- C.
Wystarczy wsi��� na dole do windy. B�d� tu dok�adnie za p� godziny, ale pami�taj,
�e strasznie nie lubi�, kiedy kto� si� sp�nia, bo narusza to m�j rozk�ad dnia, a
jestem bardzo zaj�tym cz�owiekiem. Aha, przy okazji: moje honorarium wynosi
dwadzie�cia tysi�cy dolar�w za godzin� lub ka�d� jej cz��, wi�c nie zapomnij zabra�
ze sob� pieni�dzy. Du�o pieni�dzy. W got�wce.
Jestem gotowy, pomy�la� z zadowoleniem Bourne, przygl�daj�c si� swemu odbiciu w
lustrze. Ostatnie trzy godziny sp�dzi� na przygotowaniach do podr�y do Argenteuil,
do restauracji nosz�cej nazw� Le Coeur du Soldat, skrzynki kontaktowej Kosa, czyli
Szakala. Kameleon dostosowa� sw�j str�j do miejsca, w kt�rym mia� si� znale��:
ubranie by�o zwyczajne, cia�o i twarz raczej nie. To pierwsze zdoby� w sklepach z
u�ywan� odzie�� na Montmartrze, gdzie kupi� sprane spodnie, wojskow� koszul� i
wyblak�� wst��k� odznaczenia przyznawanego w czasie wojny �o�nierzom, kt�rzy
odnie�li rany na polu bitwy. To drugie wymaga�o przefarbowania w�os�w,
jednodniowego zarostu i jeszcze jednego banda�a, zaci�ni�tego na kolanie z tak�
si��, �e nawet gdyby chcia�, nie uda�oby mu si� zapomnie� o pow��czeniu nog�, kt�re
starannie prze�wiczy� i b�yskawicznie opanowa�. W�osy i brwi by�y teraz ciemnorude,
brudne i zaniedbane; wygl�d ten pasowa� jak ula� do otoczenia, w kt�rym obecnie
Jason przebywa�, to znaczy do taniego hoteliku na Montparnasse, gdzie recepcjonista
i w�a�ciciel pragn�li za wszelk� cen� ograniczy� do minimum kontakty z klientami.
Rana na karku bardziej go teraz irytowa�a, ni� przeszkadza�a mu; albo zd��y� si�
ju� przyzwyczai� do opatrunku, albo rozpocz�� si� proces gojenia. Ograniczona
swoboda ruch�w mog�a mu by� bardzo przydatna w nowym przebraniu: zgorzknia�y,
niepe�nosprawny weteran, zapomniany przez ojczyzn�, o kt�rej wolno�� walczy�. Jason
wsadzi� do kieszeni spodni otrzymany od Bernardine'a pistolet, przeliczy�
pieni�dze, sprawdzi�, czy ma kluczyki do samochodu i my�liwski n�, schowany pod
koszul�, po czym otworzy� drzwi i utykaj�c wyszed� z ma�ego, brudnego,
przygn�biaj�cego pokoiku. Nast�pny przystanek stanowi� niepozorny peugeot w
podziemnym gara�u niedaleko placu Vendome.
Znalaz�szy si� na ulicy, ruszy� przed siebie na piechot�, doskonale bowiem zdawa�
sobie spraw�, i� gdyby w tej cz�ci Montparnasse wsiad� do taks�wki, natychmiast
zwr�ci�by na siebie uwag�. Na rogu ulicy, ko�o kiosku z pras�, dostrzeg� jakie�
zamieszanie. Ludzie wykrzykiwali co� w podnieceniu, gestykuluj�c i pokazuj�c sobie
trzymane w r�kach gazety. Wiedziony instynktem przy�pieszy� kroku, podszed� do
kiosku, rzuci� monet� i wzi�� jedn� z wy�o�onych gazet.
Kiedy spojrza� na wydrukowany ogromn� czcionk� tytu�, przesta� na chwil� oddycha� i
o ma�o nie zatoczy� si� pod wp�ywem doznanego wstrz�su. Teagarten zabity! Zab�jc�
Jason Bourne! Jason Bourne! Szale�stwo! Co si� sta�o? Czy�by znowu zaczyna�o si� to
wszystko, przez co przeszed� w Hongkongu i Makau? Czy�by zacz�� traci� reszt�
zdrowych zmys��w? A mo�e to sen, koszmar tak wyrazisty i podobny do rzeczywisto�ci,
�e wreszcie sta� si� ni�, zamykaj�c Webba w pu�apce bez wyj�cia? Przedar�szy si�
przez t�um, podszed� chwiejnym krokiem do kamiennej �ciany budynku, opar� si� o
ni�, �api�c powietrze szeroko otwartymi ustami i usi�uj�c rozpaczliwie odzyska�
jasno�� my�li. Aleks! Telefon!
- Co si� sta�o?! - rykn�� do s�uchawki, po��czywszy si� z miasteczkiem Vienna w
stanie Wirginia.
- Uspok�j si� i pos�uchaj - odpar� bezbarwnym g�osem Conklin. - Musz� dok�adnie
wiedzie�, gdzie jeste�. Bernardine przyjedzie po ciebie i wydostanie ci� stamt�d.
Wsadzi ci� w concorde'a odlatuj�cego do Nowego Jorku.
- Zaczekaj chwil�! Zaczekaj... To sprawka Szakala, prawda?
- Z tego, co wiemy, wynika, �e zamach zorganizowa�a jaka� organizacja muzu�ma�skich
fanatyk�w z Bejrutu. Wykonawca jest nieistotny. Mo�e to on, a mo�e nie. W pierwszej
chwili nie chcia�em w to wierzy�, po tym, co si� sta�o z DeSole'em i Armbrusterem,
ale wygl�da na to, �e wszystko si� zgadza. Teagarten od dawna domaga� si� wys�ania
si� NATO do Bejrutu i zr�wnania z ziemi� ka�dej kryj�wki Palesty�czyk�w. Otrzymywa�
ju� wcze�niej pogr�ki. Tyle tylko �e tam, gdzie w gr� wchodzi "Meduza", nie wierz�
w �adne przypadki. Je�li ci chodzi o konkretn� odpowied�, to oczywi�cie robota
Szakala.
- Zwali� to na mnie! Carlos zwali� wszystko na mnie!
- Cwany z niego kutas, nie ma co gada�. �cigasz go, a on uziemia ci� w Pary�u.
- Musimy to odwr�ci�!
- O czym ty gadasz, do diab�a? Musisz ucieka�!
- Nie ma mowy. On b�dzie my�la�, �e to zrobi�em, a ja tymczasem pojawi� si� w jego
gnie�dzie.
- Oszala�e�! Uciekaj, dop�ki mo�emy ci pom�c!
- Zostaj�. Carlos domy�li si�, �e musz� to zrobi�, je�li chc� go dosta�, a
jednocze�nie zdaje sobie spraw� z tego, �e mnie uziemi�, jak to powiedzia�e�.
B�dzie oczekiwa�, �e swoim zwyczajem wpadn� w panik� i wykonam jaki� fa�szywy ruch,
tak jak na Wyspie Spokoju, i wtedy jego armia starc�w odnajdzie mnie bez trudu,
szukaj�c we w�a�ciwych miejscach i wiedz�c, za kim si� rozgl�da�. Cwaniak z niego!
Chce mn� wstrz�sn��, �eby zmusi� mnie do pope�nienia b��du. Ja go znam, Aleks,
wiem, jak my�li, i w�a�nie dlatego uda mi si� go przechytrzy�. Zostan� na odkrytym
terenie, do�� ju� mam krycia si� w jaskiniach!
- W jakich jaskiniach?
- Niewa�ne, to taka przeno�nia. Zjawi�em si� tutaj przed �mierci� Teagartena, nic
mi nie b�dzie.
- Wpad�e� po uszy! Uciekaj!
- Przykro mi, �wi�ty Aleksie, ale tutaj mi dobrze. Ruszam za Szakalem.
- Mo�e jednak uda mi si� wykurzy� ci� stamt�d. Rozmawia�em kilka godzin temu z
Marie. Znasz najnowsze wiadomo�ci, stetrycza�y neandertalczyku? Ona leci do Pary�a,
�eby ci� odszuka�!
- Nie mo�e tego zrobi�!
- Powiedzia�em jej dok�adnie to samo, ale nie by�a w nastroju do s�uchania rad.
Powiedzia�a, �e zna wszystkie miejsca, w kt�rych kryli�cie si� trzyna�cie lat temu,
kiedy was szukali�my, i �e ty na pewno znowu z nich skorzystasz.
- To prawda, ale ona nie mo�e...
- Powiedz to jej, nie mnie.
- Jaki jest numer do pensjonatu? Nie chcia�em do niej dzwoni�... Szczerze m�wi�c,
robi�em wszystko, �eby nie my�le� ani o niej, ani o dzieciach.
- To najrozs�dniejsze stwierdzenie, jakie ostatnio od ciebie s�ysza�em. Uwa�aj,
dyktuj�. - Conklin poda� mu numer; jak tylko sko�czy�, Bourne przerwa� po��czenie,
by wda� si� w nie maj�cy ko�ca rytua� podawania numer�w kolejnych kart kredytowych,
przerywany sygna�ami mi�dzynarodowych central telefonicznych. Wreszcie, pokonawszy
op�r jakiego� debila w recepcji Pensjonatu Spokoju, dotar� do swojego szwagra.
- Daj mi Marie! - za��da�.
- David?!
- Tak... David. Popro� Marie.
- Nie mog�. Wyjecha�a godzin� temu.
- Dok�d?!
- Nie chcia�a mi powiedzie�. Wynaj�a samolot z Blackburne, ale nawet nie pisn�a, na
jak� wysp� ma zamiar lecie�. Z wi�kszych w pobli�u s� Antigua i Martynika, cho�
r�wnie dobrze mog�aby dotrze� na St. Maartens albo Puerto Rico. A w og�le to
wybiera�a si� do Pary�a.
- Dlaczego jej nie zatrzyma�e�?
- Pr�bowa�em, Davidzie. Jak Boga kocham, pr�bowa�em!
- Nie przysz�o ci na my�l, �eby j� zamkn��?
- Marie?
- Tak, rozumiem... Mo�e tu by� najwcze�niej jutro rano.
- S�ysza�e� najnowsze wiadomo�ci? - zapyta� St. Jacques. - Zamordowano genera�a
Teagartena, a w telewizji podaj�, �e to podobno Jason...
- Zamknij si� - warkn�� Bourne, odk�adaj�c s�uchawk�, po czym wyszed� z budki i
pow��cz�c nog� ruszy� przed siebie ulic�, usi�uj�c zebra� resztki rozproszonych
my�li.
Peter Holland, dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej, zerwa� si� z fotela i
rykn�� na siedz�cego przed biurkiem m�czyzn� z protez� zamiast stopy:
- Mam nic nie robi�?! Czy� ty postrada� zmys�y?
- A czy ty postrada�e� swoje, kiedy wyda�e� o�wiadczenie o wsp�lnej operacji
brytyjskiego i ameryka�skiego wywiadu w Hongkongu?
- Przecie� to prawda, do cholery!
- Istniej� r�ne rodzaje prawdy. Jeden z nich to k�amstwo, kt�re stosuje si� wtedy,
kiedy wymaga tego dobro sprawy.
- G�wniane gadanie trz�s�cych portkami polityk�w!
- Nie powiedzia�bym tego, D�yngis- chanie. S�ysza�em o wielu takich, kt�rzy woleli
zgin�� ni� zdradzi� t� prawd�, od kt�rej najwi�cej zale�a�o... Nie wiesz, o czym
m�wisz, Peter.
Zirytowany Holland usiad� z powrotem w fotelu.
- Mo�e rzeczywi�cie nie nadaj� si� do tego.
- Niewykluczone, ale daj sobie jeszcze troch� czasu. Jeszcze zd��ysz si� ubabra�,
tak jak my wszyscy. Wszystko mo�e si� zdarzy�.
Dyrektor CIA odchyli� si� do ty�u, opieraj�c g�ow� na mi�kkiej poduszce fotela.
- By�em ubabrany bardziej ni� ktokolwiek z was, Aleks - powiedzia� cichym g�osem. -
Jeszcze teraz budz� si� w nocy, widz�c przed sob� twarze m�odych ludzi, kt�rym
w�asnor�cznie podrzyna�em gard�a, zdaj�c sobie doskonale spraw�, �e oni nie maj�
najmniejszego poj�cia, dlaczego tam si� znale�li...
- Wyb�r by� prosty: albo ty, albo oni. Gdyby mogli, na pewno wpakowaliby ci kul� w
g�ow�.
- Chyba masz racj�. - Holland nagle pochyli� si� nad biurkiem i utkwi� w Aleksie
ostre spojrzenie swoich oczu. - Ale mam wra�enie, �e nie o tym rozmawiamy, prawda?
- Mo�na by to nazwa� wariacj� na temat.
- Przesta� pieprzy�.
- To nie pieprzenie, tylko termin muzyczny, a ja lubi� muzyk�.
- Skoro tak, to wr�� do g��wnej linii melodycznej. Ja te� lubi� muzyk�.
- W porz�dku. Bourne znikn��. Powiedzia� mi, �e znalaz� jaskini� - to jego
okre�lenie, nie moje - w kt�rej na pewno uda mu si� wytropi� Szakala. Nie wspomnia�
jednak, gdzie to jest, a tylko jeden B�g raczy wiedzie�, kiedy znowu zadzwoni.
- Wys�a�em do hotelu Pont Royal cz�owieka z ambasady, �eby zapyta� o Simona.
Powiedzieli ci prawd�: Simon wynaj�� pok�j, wyszed� i nie wr�ci�. Gdzie on mo�e
by�, do diab�a?
- Gdzie�, gdzie nie zwr�ci na siebie niczyjej uwagi. Bernardine mia� pewien pomys�,
ale nic z tego nie wysz�o. My�la�, �e uda mu si� zlokalizowa� Bourne'a dzi�ki
numerowi rejestracyjnemu tego wynaj�tego samochodu, ale w�z stoi w gara�u, tak jak
sta�. Bourne nikomu nie ufa, nawet mnie, a bior�c pod uwag� jego dotychczasowe
do�wiadczenia, trudno mu si� dziwi�. Oczy Hollanda miota�y zimne b�yskawice gniewu.
- Chyba nie pr�bujesz mnie ok�ama�, Conklin?
- Dlaczego mia�bym k�ama� w sytuacji, kiedy chodzi o �ycie mojego przyjaciela?
- To nie jest odpowied�, tylko pytanie.
- W takim razie nie, nie k�ami�. Nie wiem, gdzie on jest. By�a to �wi�ta prawda.
- W zwi�zku z tym proponujesz nic nie robi�.
- Bo nic nie mo�emy zrobi�. Pr�dzej czy p�niej znowu do mnie zadzwoni.
- Czy masz cho�by mgliste poj�cie, co powie komisja Senatu, kiedy za kilka tygodni
albo miesi�cy ta sprawa wybuchnie, bo co do tego, �e wybuchnie, nie mam
najmniejszych w�tpliwo�ci? Potajemnie wysy�amy do Pary�a cz�owieka znanego jako
Jason Bourne, a Pary� le�y od Brukseli w takiej samej odleg�o�ci, co Nowy Jork od
Chicago...
- Chyba nawet bli�ej.
- Dzi�ki, �e starasz si� mnie pocieszy�... G��wnodowodz�cy NATO ginie w zamachu
bombowym, za kt�ry odpowiedzialno�� bierze na siebie w�a�nie "Jason Bourne", a my
trzymamy g�by na k��dk�! Bo�e, do ko�ca �ycia b�d� czy�ci� latryny na jakim�
parszywym holowniku!
- On go nie zabi�.
- Ty o tym wiesz i ja o tym wiem, ale przecie� on by� chory psychicznie, co wyjdzie
na jaw w pi�� minut po rozpocz�ciu �ledztwa!
- Ta choroba nazywa si� amnezja i nie ma nic wsp�lnego z przemoc�.
- Racja, ale to jeszcze gorzej. On nie pami�ta, co zrobi�. Conklin zacisn�� mocniej
d�o� na uchwycie laski.
- Nic mnie nie obchodzi, o czym �wiadcz� pozory, bo i tak to si� kupy nie trzyma.
Jestem przekonany, �e zab�jstwo Teagartena ma zwi�zek z "Meduz�". Kto� gdzie�
przechwyci� jak�� wiadomo�� i w grze pojawi�y si� nowe zaskakuj�ce elementy.
- Mam wra�enie, �e m�wi� po angielsku i rozumiem, co do mnie m�wi� r�wnie dobrze
jak ty, ale teraz zupe�nie si� zgubi�em - odpar� Holland.
- Tu nie mo�na si� zgubi�, bo nie ma za czym i��. Nie istnieje ani post�p
arytmetyczny, ani zasada przyczyny i skutku. Naprawd�, nie wiem... Na
pewno jest w tym "Meduza".
- Opieraj�c si� na twoich zeznaniach, m�g�bym przycisn�� Burtona z Kolegium Szef�w
Sztabu i Atkinsona w Londynie.
- Nie, zostaw ich w spokoju. Nie spuszczaj z oka, ale nie zatapiaj, admirale. I tak
pr�dzej czy p�niej pszczo�y zlec� si� do miodu.
- W takim razie, co proponujesz?
- To, co powiedzia�em na samym pocz�tku: nic nie robi�, tylko czeka�. - Aleks
niespodziewanie uderzy� lask� w boczn� �ciank� biurka. - Do cholery, to musi by�
"Meduza"! Jestem tego pewien!
�ysy, stary m�czyzna o pokrytej zmarszczkami twarzy podni�s� si� z wysi�kiem z
kl�cznika w ko�ciele Naj�wi�tszego Sakramentu w Neuilly- sur- Seine na obrze�u
Pary�a. Powoli, krok za krokiem, podszed� do drugiego konfesjona�u po lewej
stronie, odsun�� czarn� kotar� i ukl�kn�� przed drewnian� kratk�, r�wnie�
zas�oni�t� czarnym materia�em.
- Angelus domini, dzieci� Bo�e - odezwa� si� g�os zza zas�ony. - Czy dobrze si�
miewasz?
- Znacznie lepiej dzi�ki twojej szczodrobliwo�ci, monseigneur.
- Cieszy mnie to, ale jak dobrze wiesz, trzeba czego� wi�cej, �eby mnie w pe�ni
zadowoli�... Co si� sta�o w Anderlechcie? Co mi powie moja wierna i dobrze op�acana
armia? Kto si� o�mieli�?
- Pracowali�my bez przerwy przez ostatnie osiem godzin, monseigneur. Uda�o nam si�
ustali�, �e dwaj m�czy�ni ze Stan�w Zjednoczonych - przypuszczamy, �e pochodzili
stamt�d, bo m�wili z ameryka�skim akcentem - wynaj�li pok�j w pensjonacie
znajduj�cym si� naprzeciwko restauracji i wyjechali po�piesznie w kilka minut po
zamachu.
- Zdalnie sterowany detonator!
- Wszystko na to wskazuje, monseigneur. Niczego wi�cej nie zdo�ali�my si�
dowiedzie�.
- Ale dlaczego? Dlaczego?
- Nie potrafimy czyta� w ludzkich umys�ach, monseigneur.
Po drugiej stronie Atlantyku, w luksusowym apartamencie w Brooklynie z widokiem na
East River i most Brookly�ski, capo supremo rozpar� si� wygodnie na roz�o�ystej
kanapie, trzymaj�c w d�oni szklaneczk� z drinkiem. Poci�gn�wszy kolejny �yk,
zwr�ci� si� do siedz�cego naprzeciwko niego w fotelu m�odego, nadzwyczaj
przystojnego m�czyzny o kruczoczarnych w�osach:
- Wiesz, Frankie, ja jestem nie tylko m�dry, ale genialny. Rozumiesz mnie?
Wychwytuj� wszystkie niuanse - to takie wskaz�wki, co mo�e by� wa�ne, a co nie - i
sk�adam je do kupy. Na przyk�ad s�ucham, o czym gada jaki� palant, dodaj� cztery do
czterech i zamiast o�miu wychodzi mi dwana�cie. Bingo! Mam odpowied�. Ten
cwaniaczek Bourne, co to my�li, �e jest nie wiadomo kim, to tylko przyn�ta na kogo�
innego, a nie to, na czym nam zale�y. Ten �ydek wszystko nam wy�piewa�: Bourne ma
tylko p� m�zgu, testa bqkana. Najcz�ciej nie wie, kim jest ani co robi, zgadza si�?
- Zgadza si�, Lou.
- A potem nagle ten p�g��wek l�duje w Pary�u, ledwie par� kilometr�w od napuszonego
genera�a, kt�rego chc� sprz�tn�� ma�om�wni ch�opcy z drugiego brzegu rzeki, tak jak
ju� za�atwili dwie inne grube ryby. Zapisce!
- Capisco, Lou - odpar� czarnow�osy przystojniak. - Jeste� naprawd� inteligentny.
- Nic nie rozumiesz, ty zabaglione. R�wnie dobrze m�g�bym m�wi� do siebie. Zreszt�,
co to za r�nica? No wi�c, dodaj� cztery do czterech, patrz� na t� dwunastk�, co mi
wysz�a, i my�l�: trzeba wej�� w sam �rodek gry, kapujesz?
- Tak, Lou.
- Musimy za�atwi� genera�a, bo stanowi utrudnienie dla ch�opc�w, kt�rzy nas
potrzebuj�, zgadza si�?
- Zgadza si�, Lou. Wielkie utud... utrud...
- Nie wysilaj si�, zabaglione. Wi�c my�l� sobie: zdmuchnijmy go i zacznijmy
wszystkim rozpowiada�, �e to sprawka tego p�g��wka. Rozumiesz mnie?
- O, tak, Lou. Ty to masz g�ow�!
- A wi�c za�atwili�my genera�a i jednocze�nie podstawili�my wszystkim pod lufy
Bourne'a. Je�eli nie dostaniemy go ani my, ani Szakal, to na pewno uda si� go
dorwa� tym z rz�du.
- To wspania�y plan, Lou. Podziwiam ci�, s�owo daj�.
- Daj sobie spok�j z podziwem, bello ragazzo. W tym domu obowi�zuj� inne zasady.
Chod� tu do mnie i zr�b mi naprawd� dobrze.
M�ody m�czyzna wsta� z fotela i podszed� do kanapy.
Marie siedzia�a w tylnej cz�ci samolotu, popijaj�c kaw� z plastikowej fili�anki.
Stara�a si� usilnie przypomnie� sobie wszystkie miejsca, w kt�rych byli z Davidem
trzyna�cie lat temu. Znajdowa�y si� w�r�d nich kawiarnie na Montparnasse, tanie
hoteliki, motel usytuowany dziesi�� mil za miastem (ale gdzie to by�o dok�adnie?) i
pok�j z balkonem w zaje�dzie w Argenteuil, gdzie David - Jason - powiedzia� jej po
raz pierwszy, �e j� kocha, ale nie mo�e z ni� zosta� w�a�nie dlatego, �e j�
kocha... Cholerny g�upek! Aha, jeszcze ko�ci� Sacre Coeur na szczycie wysokich
schod�w. To tam Jason - David - spotka� si� z cz�owiekiem, kt�ry przekaza� im
potrzebne informacje. Jakie informacje? Kim by� ten cz�owiek?
- Mesdames et monsieurs - rozleg� si� g�os kapitana samolotu. - Je suis votre
capitaine. Bienvenu. - Pilot m�wi� dalej po francusku, a nast�pnie za�oga
powt�rzy�a jego s�owa po angielsku, niemiecku, w�osku, a tak�e, przy pomocy
t�umaczki, po japo�sku. - Spodziewamy si�, �e nasz lot do Marsylii b�dzie
przebiega� bez �adnych przeszk�d. Czas podr�y powinien wynie�� siedem godzin i
czterna�cie minut, l�dowanie o sz�stej rano czasu lokalnego. �yczymy pa�stwu
przyjemnego lotu.
Kiedy Marie St. Jacques Webb wyjrza�a przez okienko, zobaczy�a rozci�gaj�cy si�
daleko w dole, o�wietlony blaskiem ksi�yca ocean. Z Montserrat przedosta�a si� do
San Juan na Puerto Rico, a nast�pnie kupi�a bilet do Marsylii. O s�u�bie
imigracyjnej tego miasta mo�na by�o powiedzie�, �e dzia�a�a co najmniej nieudolnie,
a nawet �wiadomie lekcewa�y�a swoje obowi�zki. W ka�dym razie, tak w�a�nie
przedstawia�y si� sprawy trzyna�cie lat temu, w czasie, kt�ry teraz Marie usi�owa�a
dok�adnie odtworzy�. Z Marsylii poleci do Pary�a krajowymi liniami lotniczymi i tam
go odnajdzie. Tak samo jak przed trzynastu laty. Musi! Je�eli jej si� nie uda, dla
cz�owieka, kt�rego kocha, b�dzie to oznacza�o wyrok �mierci.
Rozdzia� 21
Morris Panov siedzia� niespokojnie przy oknie wychodz�cym na pastwisko jakiej�
farmy po�o�onej, jak mu si� wydawa�o, gdzie� w Marylandzie. Znajdowa� si� w ma�ej
sypialni na pierwszym pi�trze, ubrany w szpitaln� koszul�, a wygl�d jego
ods�oni�tego prawego ramienia potwierdza� wcze�niejsze obawy. Mia� wielokrotnie
wstrzykiwane narkotyki - lata� na Ksi�yc, jak okre�lali to ci, kt�rzy zajmowali si�
ich rozprowadzaniem. Zosta� poddany psychicznej formie gwa�tu, jego umys�
prze�wietlono na wylot i wywr�cono na drug� stron�, najskrytsze my�li i tajemnice
zosta�y wywabione na powierzchni� dzia�aniem �rodk�w chemicznych i dok�adnie
zbadane.
Zdawa� sobie doskonale spraw� z tego, �e skutki tych zabieg�w mog� okaza� si�
fatalne, natomiast zupe�nie nie m�g� zrozumie�, dlaczego jeszcze �yje. Najwi�ksze
obawy budzi� w nim fakt, �e jest traktowany z takimi honorami. Dlaczego stra�nik w
debilnej, czarnej masce na twarzy jest taki grzeczny, a jedzenie smaczne i obfite?
Wygl�da�o na to, �e obecnie jego dr�czycielom zale�a�o przede wszystkim na tym, by
jak najszybciej odzyska� si�y, powa�nie nadw�tlone przedawkowaniem narkotyk�w, i
poczu� si� mo�liwie wygodnie w tych nadzwyczajnych warunkach. Dlaczego?
Otworzy�y si� drzwi i do pokoju wszed� zamaskowany stra�nik. By� to niski, kr�py
m�czyzna m�wi�cy z akcentem kojarz�cym si� Panovowi z p�nocno- wschodnimi stanami
czy po prostu z Chicago. W innych okoliczno�ciach m�czyzna sprawia�by komiczne
wra�enie, gdy� jego masywna g�owa by�a zbyt du�a na w�sk�, czarn� mask�, kt�ra i
tak z pewno�ci� nie utrudni�aby ewentualnej identyfikacji, ale w obecnej sytuacji w
jego wygl�dzie nie spos�b by�o dostrzec nic zabawnego, a uni�ona s�u�alczo��
wywo�ywa�a wr�cz dreszcz niepokoju. Przez rami� mia� przewieszone ubranie Panova.
- Dobra, doktorku, wskakuj w te ciuchy. Dopilnowa�em, �eby wszystko uprali i
wyprasowali, nawet gatki. Co ty na to?
- Chcesz powiedzie�, �e macie tu w�asn� pralni�?
- Gdzie tam, zawozimy wszystko do... O nie, nie z�apiesz mnie tak �atwo, doktorku!
- Stra�nik pokaza� w u�miechu ��tawe z�by. - My�lisz, �e jeste� strasznie sprytny,
co? Chcia�e� wyci�gn�� ze mnie, gdzie jeste�my?
- Zapyta�em tylko z ciekawo�ci.
- Jasne. Mam takiego siostrze�ca, co te� ci�gle zadaje z ciekawo�ci pytania, na
kt�re ani mi si� �ni odpowiada�. Na przyk�ad: "Wujku, a jak uda�o ci si� wepchn��
mnie na Akademi�?". Ha! Jest lekarzem, tak jak ty. I co na to powiesz?
- Powiem, �e brat jego matki jest bardzo uczynnym cz�owiekiem.
- A co mia�em robi�? Ubieraj si�, doktorku, bo jedziemy na ma�� przeja�d�k�. -
Stra�nik poda� Panovowi ubranie.
- Przypuszczam, �e by�oby z mojej strony g�upot� pyta� dok�d - powiedzia� Mo,
zdejmuj�c szpitaln� koszul� i wci�gaj�c slipy.
- Racja.
- Ale na pewno mniejsz� g�upot� od tej, jak� pope�ni� tw�j siostrzeniec nie m�wi�c
ci o pewnych objawach, kt�rymi na twoim miejscu natychmiast bym si� zainteresowa� -
zauwa�y� Mo, jakby nigdy nic zapinaj�c spodnie.
- O czym ty m�wisz?
- By� mo�e o niczym - odpar� Panov, zak�adaj�c koszul�, po czym usiad� na krze�le,
�eby wci�gn�� skarpetki. - Kiedy widzia�e� si� ostatnio ze swoim siostrze�cem?
- Par� tygodni temu. Da�em mu troch� forsy, �eby mia� na ubezpieczenie. Cholera, te
matki s� jak pijawki! A czemu pytasz?
- Jestem ciekaw, czy co� ci wtedy powiedzia�.
- O czym?
- O twoich ustach. - Mo nachyli� si�, �eby zawi�za� sznurowad�a. - Nad szafk� wisi
lustro. Id� i sobie obejrzyj.
- Co mam obejrze�? - Capo subordinato podszed� szybko do lustra.
- U�miechnij si�.
- Do kogo?
- Do siebie. Widzisz? Masz ��te z�by i blade dzi�s�a, wyra�nie cie�sze u g�ry.
- I co z tego? Zawsze takie by�y...
- Mo�e to nic powa�nego, ale powinien zwr�ci� na to uwag�.
- Na co, do jasnej cholery?
- Ameloblastoma jamy ustnej. Prawdopodobnie, cho� nie na pewno.
- Co to jest, do diab�a? Rzadko myj� z�by i prawie wcale nie chodz� do dentysty, bo
to wszystko rze�nicy.
- Chcesz przez to powiedzie�, �e od jakiego� czasu nie by�e� u dentysty ani u
chirurga szcz�kowego?
- Nie, bo co? - Capo ponownie wyszczerzy� z�by do lustra.
- Mo�e w�a�nie dlatego tw�j siostrzeniec nic ci nie powiedzia�...
- Jak to?
- Pewnie my�li, �e chodzisz regularnie na kontrole, i wola�, �eby ci to wyja�ni�
specjalista. - Mo wsta�, zawi�zawszy sznurowad�a.
- Nie rozumiem.
- C�, jest ci wdzi�czny za wszystko, co dla niego zrobi�e�, wi�c nic dziwnego, �e
nie chcia� ci o tym m�wi�.
- O czym, do diab�a? - Stra�nik odwr�ci� si� raptownie od lustra.
- By� mo�e si� myl�, ale moim zdaniem powiniene� jak najszybciej zg�osi� si� do
dentysty. - Mo wci�gn�� marynark�. - Jestem got�w - oznajmi�. - Co teraz?
Capo subordinato, z czo�em zmarszczonym od nadmiaru my�li i podejrze�, wyci�gn�� z
kieszeni du��, czarn� chusteczk�.
- Przykro mi, doktorku, ale musz� zawi�za� ci oczy.
- �ebym nie widzia�, jak strzelacie mi w g�ow�?
- Nie, doktorku. Jeste� dla nas zbyt cenny.
Cenny? - zapyta� retorycznie capo supremo w swoim luksusowym brookly�skim
apartamencie. - To za ma�o powiedziane. Ten �ydek ma warto�� �wie�o odkrytej
dziewiczej �y�y z�ota. Wys�uchiwa� zwierze� najwi�kszych szych z Waszyngtonu. Jego
kartoteka jest warta tyle, co ca�e Detroit.
- Nigdy nie uda ci si� do niej dotrze�, Louis - odpar� ubrany w kosztowny garnitur
m�czyzna w �rednim wieku, siedz�cy naprzeciwko gospodarza. - Schowaj� j� tak
g��boko, �e nic nie poradzisz.
- Pracujemy nad tym, panie Park Avenue. Powiedzmy - tylko powiedzmy - �e jednak j�
mamy. Ile by�by� got�w za ni� zap�aci�?
Na twarzy go�cia pojawi� si� pow�ci�gliwy, arystokratyczny u�miech.
- Detroit? - zapyta�.
- Va bene! Podobasz mi si�, masz poczucie humoru. - Mafioso natychmiast spowa�nia�,
a jego rysy zastyg�y na wz�r nieruchomej, budz�cej odraz� maski. - Za tego
Bourne'a- Webba dalej obowi�zuje cena pi�ciu baniek, zgadza si�?
- Plus premia.
- Nie lubi� premii, panie prawniku. Bardzo ich nie lubi�.
- Mo�emy z tym p�j�� gdzie indziej. Nie jeste�cie jedyni w tym mie�cie.
- Prosz� mi pozwoli�, �e co� panu wyja�ni�, signor avvocato. W wielu sprawach my -
wszyscy my - jeste�my naprawd� jedyni w tym mie�cie. Tyle tylko �e nigdy nie
odbieramy tego rodzaju roboty innym rodzinom, bo to s� bardzo osobiste sprawy i
powoduj� potem wiele nieporozumie�.
- Nie chcesz si� dowiedzie�, o jak� premi� chodzi? Nie wydaje mi si�, �eby� mia�
jakie� zastrze�enia.
- Strzelaj.
- By�bym ci wdzi�czny, gdyby� u�y� innego s�owa...
- W takim razie, wal.
- Chodzi o dodatkowe dwa miliony dolar�w, kt�re otrzymacie za �on� Webba i jego
przyjaciela Conklina.
- Za�atwione, panie Park Avenue.
- To dobrze. Przejd�my wi�c do nast�pnej sprawy.
- Chc� porozmawia� o tym �ydku...
- Dojdziemy i do niego.
- Teraz.
- Prosz� ci�, nie pr�buj mi rozkazywa� - powiedzia� adwokat z jednej z firm
ciesz�cych si� na Wall Street najlepsz� opini�. - Naprawd� nie doros�e� do tego,
makaroniarzu.
- Ej�e, farrabutto! Nie m�w do mnie w ten spos�b!
- B�d� do ciebie m�wi� tak, jak uznam za stosowne... Na zewn�trz, na pokaz, jeste�
supersamcem, prawdziwym macho. - Prawnik spokojnie za�o�y� nog� na nog�. - Ale w
rzeczywisto�ci sprawy maj� si� zupe�nie inaczej, czy� nie tak? Masz bardzo mi�kkie
serce, a zarazem tward� zupe�nie inn� cz�� cia�a, szczeg�lnie dla przystojnych,
m�odych ch�opc�w...
- Silenzio! - rykn�� W�och, siadaj�c prosto na kanapie.
- Nie mam najmniejszej ochoty wdawa� si� w szczeg�y, cho� jednocze�nie nie wydaje
mi si�, �eby w Cosa Nostra homoseksuali�ci cieszyli si� jakimi� specjalnymi
wzgl�dami.
- Ty sukinsynu!
- Wiesz, kiedy by�em w Sajgonie jako m�ody wojskowy prawnik, broni�em pewnego
kapitana, kt�rego przy�apano flagrante delicto z wietnamskim ch�opcem. Dzi�ki r�nym
sztuczkom uda�o mi si� uchroni� go przed degradacj�, ale by�o jasne, �e musi
zrezygnowa� ze s�u�by. Niestety, niewiele zd��y� osi�gn�� w �yciu jako cywil, bo
zastrzeli� si� w dwie godziny po og�oszeniu wyroku. By� kim�, a nagle sta� si�
ca�kowitym pariasem i nie m�g� sobie poradzi� z tym ci�arem.
- M�w, o co ci chodzi - odpar� capo supremo g�osem przesyconym nienawi�ci�.
- Dzi�kuj�... Po pierwsze, na stoliku w przedpokoju zostawi�em kopert�. Jest w niej
zap�ata za doprowadzenie do tragicznych zgon�w Armbrustera w Georgetown i
Teagartena w Brukseli.
- Wed�ug tego �ydowskiego doktorka s� jeszcze dwaj, o kt�rych wiedz�: ambasador w
Londynie i admira� w Kolegium Szef�w Sztabu. Chcesz dorzuci� now� premi�?
- Mo�e p�niej, ale na pewno nie teraz. Obaj w og�le wiedz� bardzo ma�o, a w�a�ciwie
nic na temat operacji finansowych. Burton uwa�a nas za ultrakonserwatywn�
organizacj� weteran�w rozpami�tuj�cych bez ko�ca ha�b�, jak� zako�czy� si� dla nas
Wietnam. Mo�na go zrozumie�, bo zawsze by� oddanym patriot�. Atkinson to bogaty
dyletant. Robi to, co mu ka��, i nie ma o niczym najmniejszego poj�cia. Zrobi�by i
robi wszystko, �eby tylko utrzyma� si� na stanowisku, a kontaktowa� si� jedynie z
Teagartenem... Conklin trafi� w dziesi�tk�, je�li chodzi o Swayne'a, Armbrustera,
Teagartena i oczywi�cie DeSole'a, ale tamci dwaj to tylko kuk�y. Zastanawiam si�,
jak to by�o mo�liwe...
- Kiedy si� o tym dowiem, a na pewno si� dowiem, powiem ci. Ca�kiem gratis.
Prawnik uni�s� wysoko brwi.
- Jak mam to rozumie�?
- Dojdziemy do tego. Masz co� jeszcze?
- Dwie rzeczy, obie bardzo wa�ne, a pierwsza to prezent ode mnie. Pozb�d� si�
swojego m�odego przyjaciela. Bywa tam, gdzie nie powinien, i szasta pieni�dzmi na
lewo i prawo. Dosz�y do nas s�uchy, �e chwali si� swoimi znajomo�ciami. Nie wiemy,
co jeszcze rozpowiada ani co wie i w jaki spos�b to sobie posk�ada�, ale bardzo nas
to martwi. Wydaje mi si�, �e ciebie tak�e powinno to martwi�.
- Il prostituto! - rykn�� Louis, uderzaj�c pi�ci� w wy�cie�an� por�cz kanapy. - Il
pinguino! Jest ju� martwy!
- Rozumiem, �e to mia�o by� podzi�kowanie. Druga sprawa jest znacznie bardziej
wa�na, szczeg�lnie dla nas. Chodzi o dom Swayne'a w Manassas. Prawnik Swayne'a, a
jednocze�nie nasz prawnik, nie m�g� nigdzie znale�� jego osobistego notatnika. Sta�
na p�ce, oprawiony tak samo jak ksi��ki. Ten, kto go zabra�, musia� dok�adnie
wiedzie�, czego szuka.
- Jaki to ma zwi�zek ze mn�?
- Ogrodnik by� waszym cz�owiekiem. Umieszczono go tam, �eby wykona� swoje zadanie.
Jedyny numer telefonu, jaki mu podano, to by� numer DeSole'a.
- I co z tego?
- Po to, by osi�gn�� cel, to znaczy upozorowa� w spos�b przekonuj�cy samob�jstwo
Swayne'a, musia� przez d�u�szy czas �ledzi� ka�dy jego ruch. Sam mi to t�umaczy�e�
a� do znudzenia, wyja�niaj�c, dlaczego za��dali�cie tak potwornych pieni�dzy.
Nietrudno wyobrazi� go sobie zagl�daj�cego przez okno do gabinetu Swayne'a, gdzie
mia�o nast�pi� samob�jstwo. Pr�dzej czy p�niej wasz cz�owiek musia� zauwa�y�, �e
genera� zdejmuje z p�ki t� sam� ksi��k�, zapisuje co� w niej, po czym odstawia na
miejsce. Na pewno zaintrygowa�o go to i doszed� do wniosku, �e ta ksi��ka
przedstawia wielk� warto��. Tak samo pomy�la�by� ty i pomy�la�bym ja. A wi�c, gdzie
ona jest?
Mafioso podni�s� si� powoli z kanapy.
- Pos�uchaj, avvocato, znasz mas� g�adkich s��w, kt�re wpychasz mi jako dowody, ale
my nie mamy �adnej takiej ksi��ki, a w dodatku ja mog� ci to udowodni�! Gdybym j�
mia� i gdyby by�o w niej co�, co mog�oby przypiec ci dup�, trzyma�bym j� teraz o
tu, w tej r�ce, i podtyka� ci pod nos, capisce?
- To nawet do�� logiczne - przyzna� starannie ubrany adwokat. Kipi�cy w�ciek�o�ci�
capo wr�ci� na swoje poprzednie miejsce na kanapie. - Flannagan... - doda� w
zamy�leniu. - Oczywi�cie, to musia� by� Flannagan. On i ta jego cholerna fryzjerka
za�atwili sobie polis� ubezpieczeniow�, niewykluczone, �e za pomoc� ma�ego
szanta�u. Szczerze m�wi�c, od razu si� uspokoi�em. Nigdy nie b�d� mogli z tego
skorzysta�, bo natychmiast zwr�ciliby na siebie uwag�. Przyjmij moje przeprosiny,
Louis.
- Sko�czy�e� ju�?
- Chyba tak.
- W takim razie zajmijmy si� tym �ydkiem.
- O co chodzi?
- Jak ci powiedzia�em, to �y�a z�ota.
- Bez jego kartoteki daleko mu do dwudziestu czterech karat�w.
- Mylisz si�. - Louis pokr�ci� g�ow�. - Wspomnia�em ju� Armbrusterowi, zanim sta�
si� dla was niewygodny, �e my te� mamy lekarzy, i to specjalist�w w ka�dej
dziedzinie, ��cznie z tym, co nazywaj� "reakcjami motorycznymi" i, uwa�aj,
"wymuszonym uruchamianiem proces�w przypominania w warunkach �cis�ej zewn�trznej
kontroli"... Dok�adnie to sobie zapami�ta�em. To tak samo, jakby ci przystawili
pistolet do g�owy, tylko �e nawet gdy by co� si� sta�o, to nie ma ani kropli krwi.
- Przypuszczam, �e opowiadasz mi o tym w jakim� konkretnym celu?
- Mo�esz na to postawi� swoj� kart� cz�onka klubu golfowego. W�a�nie przenosimy
doktorka do specjalnego domu opieki w Pensylwanii, gdzie trafiaj� tylko najbogatsi
starcy, �eby w spokoju wyci�gn�� nogi.
- Zapewne jest tam doskona�e wyposa�enie, �wietnie wyszkolony personel, a teren
patroluj� uzbrojeni stra�nicy...
- Jasne. Sporo ludzi z waszej sfery decyduje si�...
- Lepiej przejd� od razu do rzeczy - przerwa� mu adwokat, spogl�daj�c na z�otego
roleksa. - Mam niedu�o czasu.
- Znajd� go troch�, bo warto. Wed�ug tego, co m�wi� moi specjali�ci - zwracam ci
uwag�, �e specjalnie u�y�em s�owa "moi" - nasz pacjent jest co czwarty lub pi�ty
dzie� "wystrzeliwany na Ksi�yc" - B�g mi �wiadkiem, �e to ich okre�lenie, nie moje.
W przerwach opiekuj� si� nim najlepiej, jak tylko mo�na, karmi�, pozwalaj� si�
wysypia�, badaj� i w og�le... Musimy bardzo dba� o nasze cia�a, czy� nie tak,
avvocato?
- Niekt�rzy grywaj� w tym celu w squash.
- Prosz� mi wybaczy�, panie Park Avenue, ale ja nie gram w dyni�, tylko j� jadam.
- Te r�nice kulturowe i j�zykowe... Wci�� daj� si� we znaki, prawda?
- Owszem, ale to nie pa�ska wina, consigliere.
- Istotnie. Zwykle ludzie tytu�uj� mnie adwokatem.
- Daj mi troch� czasu. U nas by�by� consigliere.
- Zosta�o nam zbyt ma�o �ycia, Louis. Powiesz, o co ci chodzi, czy mam i��?
- Powiem, panie adwokacie... A wi�c, za ka�dym razem, kiedy �ydek "leci na Ksi�yc",
jak m�wi� moi specjali�ci, jest w nie najgorszej formie, zgadza si�?
- Przypuszczam, �e to raczej periodyczne nawroty pozor�w normalno�ci, ale nie
jestem lekarzem.
- Nie mam najmniejszego poj�cia, o czym pieprzysz, ale ja te� nie jestem lekarzem,
wi�c zdam si� na moich specjalist�w. Ot� za ka�dym razem, kiedy go szprycuj�,
podsuwaj� mu jedno nazwisko za drugim. Wi�kszo�� nic dla niego nie znaczy, ale
wreszcie trafia si� jedno, potem drugie i trzecie. Robi� wtedy co�, co nazywaj�
sond� - wyci�gaj� z niego po kawa�eczku informacje na temat tego faceta, �eby mie�
co�, czym mo�na by go nastraszy�, gdyby zasz�a taka konieczno��. Nie zapominaj, �e
�yjemy w nerwowych czasach, a doktorek leczy najgrubsze ryby w Waszyngtonie,
wszystko jedno, z rz�du czy nie. I co pan o tym my�li, panie adwokacie?
- To rzeczywi�cie niezwyk�e - wycedzi� go��, nie spuszczaj�c oka z capo supremo. -
Mimo wszystko znacznie lepsza by�aby jego kartoteka.
- Jak ju� wspomnia�em, pracujemy nad tym, ale b�dziemy jeszcze potrzebowa� troch�
czasu, a to jest teraz, immediato. Powinien dotrze� do Pensylwanii za kilka godzin.
Chcesz ubi� interes? Tylko ty i ja, nikt wi�cej.
- O co chodzi? O co�, czego nie masz i by� mo�e nigdy nie b�dziesz mia�?
- Daj spok�j! Za kogo mnie uwa�asz?
- Jestem pewien, �e nie chcia�by� wiedzie�...
- Przesta� chrzani�. Powiedzmy, �e spotkamy si� za dzie� lub dwa, a mo�e za
tydzie�, i wtedy dostarcz� ci list� ludzi, kt�rzy mogliby ci� interesowa�, a o
kt�rych b�d� mia� informacje... takie, jakich nie da�oby si� uzyska� w �aden
tradycyjny spos�b. Wybierzesz jednego lub dw�ch, albo �adnego, wi�c niczym nie
ryzykujesz. Umowa jest tylko mi�dzy nami dwoma. Opr�cz nas spraw� b�d� zna� tylko
m�j g��wny specjalista i asystent. Oni nie znaj� ciebie, a ty ich.
- Robota na boku, jak dawniej?
- Nie jak dawniej, tylko jak teraz. Wysoko�� zap�aty uzale�ni� od wagi informacji.
Mo�e to b�dzie zaledwie tysi�c lub dwa, mo�e dwadzie�cia, a mo�e zupe�nie gratis,
kt� to mo�e powiedzie�? B�d� gra� fair, bo zale�y mi na tobie, capisce?
- To bardzo interesuj�ce.
- Wiesz, co my�li m�j specjalista? �e mogliby�my rozpocz�� dzia�alno�� na w�asn�
r�k�, tylko najpierw trzeba by dogada� si� z paroma �ebskimi facetami, najlepiej,
�eby mieli znajomo�ci w Senacie albo nawet w Bia�ym Domu...
- Rozumiem, ale musz� ju� i�� - przerwa� mu prawnik, wstaj�c z fotela. - Przynie�
mi t� list�, Louis.
Ruszy� w kierunku niewielkiego, wy�o�onego marmurem przedpokoju.
- Nie mia� pan ze sob� teczki, signor avvocato? - zapyta� capo, podnosz�c si� z
kanapy.
- �eby uruchomi� alarm, kt�ry masz zainstalowany przy wej�ciu?
- C� zrobi�, �wiat jest pe�en przemocy...
- Pierwsze s�ysz�.
Kiedy prawnik opu�ci� apartament, zamykaj�c za sob� drzwi, Louis rzuci� si� do
biurka, o ma�o nie zwalaj�c z niego staromodnego, wykonanego z ko�ci s�oniowej
telefonu. Jak zwykle min�o troch� czasu, zanim zdo�a� zdj�� jedn� r�k� s�uchawk�,
przytrzyma� ni� podstawk�, a drug� wykr�ci� numer.
- Cholerny rupie�! - mrukn��. - Cholerny, pieprzony dekorator... To ty, Mario?
- Witaj, Lou - odpar� przyjemny g�os z New Rochelle. - Na pewno dzwonisz, �eby
z�o�y� �yczenia urodzinowe Anthony'emu?
- Komu?
- Mojemu ma�emu. Ko�czy dzisiaj pi�tna�cie lat, czy�by� zapomnia�? Ca�a rodzina
jest teraz w ogrodzie. Bardzo nam ciebie brakuje, kuzynie. Lou, �eby� widzia� nasz
ogr�d w tym roku! Jestem prawdziwym artyst�.
- Niewykluczone, �e tak�e kim� jeszcze.
- Prosz�?
- Kup Anthony'emu prezent i prze�lij mi rachunek. Mo�e by� jaka� dziwka, bo to ju�
przecie� m�czyzna.
- Jeste� niemo�liwy, Lou. Wiesz, mam tyle spraw...
- Teraz jest wa�na tylko jedna sprawa, Mario, i lepiej, �eby� powiedzia� mi prawd�,
bo jak nie, to j� z ciebie wyci�gn�!
W s�uchawce zapad�a na chwil� cisza.
- Nie zas�u�y�em sobie na takie traktowanie, cugino - rozleg� si� wreszcie
przyjemny g�os p�atnego mordercy.
- Mo�e tak, a mo�e nie. Z posiad�o�ci tego genera�a w Manassas zgin�a ksi��ka.
Bardzo cenna ksi��ka.
- A wi�c jednak to zauwa�yli?
- Do cholery, masz j�?!
- Mia�em, Lou. Chcia�em da� ci j� w prezencie, ale nic z tego nie wysz�o.
- Jak to? Zostawi�e� j� w taks�wce czy co?
- Nie, ratowa�em swoje �ycie. Ten wariat Webb porozrzuca� wsz�dzie flary i wali� do
mnie na podje�dzie jak na strzelnicy. Drasn�� mnie, a kiedy upad�em, ta cholerna
ksi��ka wylecia�a mi z r�ki. W�a�nie wtedy przyjecha�a policja, wi�c tylko j�
podni�s� i pop�dzi� do bramy.
- Wi�c Webb j� ma?
- Chyba tak.
- �wi�ty Jezu na trampolinie!...
- Co� jeszcze, Lou? W�a�nie zapalamy �wieczki na torcie.
- Tak. Mario, chyba b�d� ci� potrzebowa� w Waszyngtonie. Chodzi o wa�niaka bez
stopy, ale za to z ksi��k�.
- Chwileczk�, cugino, przecie� znasz moje zasady, prawda? Zawsze miesi�c przerwy
mi�dzy zleceniami. Ile czasu zaj�o mi Manassas? Sze�� tygodni, prawda? A w maju, w
Key West, ile to by�o? Trzy, prawie cztery tygodnie. Nie wolno mi dzwoni�, nie
wolno mi wys�a� g�upiej kartki... Nie, Lou, potrzebuj� tego miesi�ca. Jestem to
winien Angie i dzieciom. Nie mam zamiaru by� ojcem na przychodne. Musz� mie�
wzorow� rodzin�, rozumiesz?
- Zacznij pisa� poradniki! - parskn�� w�ciekle Louis i odwiesi� z trzaskiem
s�uchawk� po to tylko, by zaraz z�apa� aparat, kt�ry przewr�ci� si� na biurko; na
��tawej obudowie pojawi�a si� wyra�na rysa.
- Najlepszy fachowiec w bran�y, a ma fio�a... - mrukn�� capo supremo, wykr�caj�c
kolejny numer. Kiedy z drugiej strony kto� podni�s� s�uchawk�, gniew natychmiast
znikn�� z jego g�osu. - Witaj, Frankie. Jak si� miewa m�j najbli�szy przyjaciel?
- A... Cze��, Lou- odpowiedzia� mu niepewnie delikatny falset z kosztownego
apartamentu w Greenwich Village. - Mog� zadzwoni� do ciebie za dwie minuty? W�a�nie
odprowadzam mam� do taks�wki. Zaraz wr�c�, zgoda?
- Oczywi�cie. Za dwie minuty.
Matka? Dziwka! Il pinguino! Louis podszed� do marmurowego, wyposa�onego w lustro
baru, nad kt�rym unosi�y si� dwa r�owe anio�ki. Nalawszy niemal pe�n� szklank�,
poci�gn�� kilka g��bokich, uspokajaj�cych �yk�w. Po chwili zadzwoni� wisz�cy przy
barze telefon.
- Tak? - powiedzia�, ostro�nie trzymaj�c w d�oni r�wnie� delikatn�, bo tym razem
kryszta�ow�, s�uchawk�.
- To ja, Lou. Ju� odprowadzi�em mam�.
- Dobry z ciebie ch�opiec, Frankie. Zawsze pami�taj o mamie.
- Oczywi�cie, Lou. Ty mnie tego nauczy�e�. Powiedzia�e� mi, �e urz�dzi�e� swojej
mamie najwspanialszy pogrzeb, jaki widziano w East Hartford.
- Tak, bo kupi�em ca�y ten ich pieprzony ko�ci�.
- To naprawd� mi�e.
- A mo�e zaj�liby�my si� czym� rzeczywi�cie mi�ym, co? Mia�em okropny dzie�,
Frankie. Wiesz, o czym my�l�?
- Jasne, Lou.
- Mam straszn� ochot�. Musz� si� odpr�y�. Przyjed� do mnie, Frankie.
- Zaraz wsiadam do taks�wki, Lou.
Prostituto! To b�dzie ostatnia us�uga, jak� odda mu Frankie Du�a Bu�ka.
Znalaz�szy si� na ulicy, starannie ubrany adwokat ruszy� na po�udnie, min�� dwie
przecznice, skr�ci� na wsch�d, min�� jeszcze jedn� i wreszcie dotar� do limuzyny
czekaj�cej na niego przed inn�, r�wnie wspania�� rezydencj�. Mocno zbudowany
kierowca w �rednim wieku pogr��ony by� w przyjacielskiej pogaw�dce z umundurowanym
portierem, kt�remu wr�czy� najpierw suty napiwek. Ujrzawszy swojego pracodawc�,
podszed� szybko do samochodu i otworzy� tylne drzwi. Kilka minut p�niej limuzyna
sun�a w kolumnie pojazd�w zmierzaj�cych w kierunku mostu.
Adwokat rozpi�� pasek ze sk�ry aligatora, nacisn�� w dw�ch miejscach sprz�czk�,
wydosta� spod niej ma�y, cienki prostok�cik i zapi�� z powrotem pasek. Uni�s�szy
prostok�cik pod �wiat�o, przygl�da� si� przez chwil� zatopionemu w nim
miniaturowemu urz�dzeniu rejestruj�cemu, tak nowoczesnemu, �e uchodzi�o uwagi nawet
najbardziej wyrafinowanych czujnik�w, po czym nachyli� si� w stron� kierowcy.
- William...
- Tak, sir? - Szofer spojrza� we wsteczne lusterko i ujrza� wyci�gni�t� r�k� swego
pracodawcy. Si�gn�� do ty�u.
- Zabierz to do domu i przegraj na kaset�, dobrze?
- Tak jest, panie majorze.
Adwokat z Park Avenue opad� z powrotem na siedzenie i u�miechn�� si� do siebie. Od
tej chwili mia� Louisa w gar�ci. Capo supremo nie powinien podejmowa� si� roboty na
boku, kt�ra mog�a bole�nie ugodzi� w interesy rodziny, nie m�wi�c ju� o tym, �e
pewne seksualne upodobania by�y dla mafii nie do zaakceptowania...
Morris Panov siedzia� z zawi�zanymi oczami obok kierowcy; capo subordinato
skr�powa� mu r�ce tak lu�no, jakby zdawa� sobie spraw�, �e jest to zupe�nie
niepotrzebne. Stra�nik przerwa� milczenie po mniej wi�cej trzydziestu minutach
jazdy.
- To ma by� jaki� specjalny dentysta? - zapyta�.
- Tak. Taki, kt�ry przeprowadza operacje we wn�trzu jamy ustnej i zajmuje si�
problemami zwi�zanymi z z�bami i dzi�s�ami.
Cisza. Siedem minut p�niej:
- Jakimi problemami?
- R�nymi. Od zwyk�ych infekcji i usuwania korzeni, do powa�niejszych zabieg�w,
zwykle dokonywanych we wsp�pracy z onkologiem.
Cisza. Cztery minuty p�niej:
- A co to za amelo co�tam?
- Rak jamy ustnej. Je�li zauwa�y si� go w por�, mo�na si� go pozby�, usuwaj�c
niewielki fragment tkanki, ale je�li nie... mo�na straci� nawet ca�� szcz�k�.
Panov poczu�, jak samoch�d zata�czy� przez chwil� na drodze. Cisza. P�torej minuty
p�niej:
- My�lisz, �e ja mam co� takiego?
- Jestem lekarzem, nie dzwonkiem alarmowym. Zauwa�y�em pewne objawy, ale nie
postawi�em diagnozy.
- Wi�c nie pieprz, tylko j� postaw!
- Nie mam odpowiednich kwalifikacji.
- G�wno prawda! Jeste� lekarzem, nie? Prawdziwym, a nie jakim� bubkiem, kt�ry
wszystkim tak gada, a nie ma �adnego papierka, gdzie by to by�o napisane?
- Je�li chodzi ci o to, czy sko�czy�em akademi�, to owszem, sko�czy�em.
- Wi�c zbadaj mnie!
- Nie mog�. Mam zawi�zane oczy.
Panov poczu�, jak grube paluchy stra�nika �ci�gaj� mu z g�owy chustk�. P�mrok,
panuj�cy we wn�trzu samochodu, udzieli� Mo odpowiedzi na gn�bi�ce go od kilkunastu
minut pytanie: w jaki spos�b mo�na podr�owa� z pasa�erem maj�cym zawi�zane oczy i
nie zwraca� niczyjej uwagi? W tym samochodzie nie stanowi�o to �adnego problemu; z
wyj�tkiem przedniej, wszystkie szyby by�y nawet nie przy�mione, ale niemal matowe,
co oznacza�o, �e z zewn�trz naprawd� by�y matowe. Nikt nie m�g� zobaczy�, co si�
dzieje we wn�trzu.
- No, patrz!
- Na co?
Capo subordinato przekr�ci� groteskowo g�ow� w kierunku Panova i staraj�c si� nie
spuszcza� wzroku z drogi, rozdziawi� szeroko usta.
- M�w, co widzisz! - ponagli� go.
- Okropnie tu ciemno - odpar� Mo, zobaczywszy przez przedni� szyb� w�a�ciwie ju�
wszystko, co chcia�. Jechali boczn� drog�, tak kr�t� i w�sk�, �e ledwo zas�ugiwa�a
na miano prawdziwej drogi. Bez wzgl�du na to, dok�d go wieziono, z pewno�ci� nie
wybrano najkr�tszej trasy.
- Wi�c otw�rz to pieprzone okno! - rykn�� stra�nik, nie odwracaj�c g�owy i rzucaj�c
z ukosa rozpaczliwe spojrzenia na drog�. Z szeroko otwartymi ustami przypomina�
karykatur� wymiotuj�cego wieloryba. - Tylko m�w prawd�! Po�ami� temu sukinsynowi
wszystkie palce! B�dzie m�g� operowa� �okciami... A m�wi�em durnej siostrzyczce, �e
nic z niego nie b�dzie! Wci�� tylko siedzia� z nosem w ksi��kach, nie chodzi� na
�adne akcje ani nic w tym rodzaju...
- Gdyby� przesta� cho� na chwil� gada�, mo�e m�g�bym si� dok�adniej przyjrze� -
powiedzia� Panov. Przez opuszczon� boczn� szyb� widzia� tylko migaj�ce drzewa i
g�ste krzewy. Nale�a�o w�tpi�, czy droga, kt�r� jechali, by�a w og�le zaznaczona na
mapach. - O, tak ju� lepiej - mrukn��, unosz�c lu�no zwi�zane r�ce do twarzy
stra�nika, lecz patrz�c ca�y czas przed siebie. - O, m�j Bo�e! - wykrzykn�� nagle.
- Co?! - wrzasn�� przera�liwie capo.
- Ropa! Wsz�dzie ropne wrzody, szczeg�lnie na migda�ach. Najgorsze, co mo�e by�.
- Jezu! - Samoch�d zata�czy� ponownie, reaguj�c na nag�y ruch roztrz�sionych,
trzymaj�cych kierownic� d�oni.
Du�e drzewo, z przodu, po lewej stronie pustej drogi! Morris Panov chwyci� za
kierownic� i napar� ca�ym ci�arem cia�a, skr�caj�c j� w lewo, a na u�amek sekundy
przed uderzeniem pu�ci� j� i skuli� si� na siedzeniu jak embrion, zakrywaj�c g�ow�
r�kami.
Uderzenie by�o potwornie silne. Kiedy przebrzmia� og�uszaj�cy trzask pryskaj�cego
szk�a i zgrzyt dartego metalu, rozleg� si� syk buchaj�cej przez rozbite cylindry
pary i szmer rozprzestrzeniaj�cego si� pod wrakiem ognia, kt�ry wkr�tce powinien
dotrze� do zbiornika z benzyn�. Nieprzytomny stra�nik j�cza� s�abo, a z rozci�tej
sk�ry na jego twarzy s�czy�a si� powoli krew. Panov wydoby� go z rozbitego
samochodu i odci�gn�� najdalej, jak m�g�; w chwil� potem nast�pi�a eksplozja
paliwa.
Siedz�c na wilgotnej trawie, Morris poczeka�, a� jego oddech wr�ci do jakiej takiej
normy, a nast�pnie, czuj�c w dalszym ci�gu na karku o�owiany ci�ar strachu, pozby�
si� wi�z�w i usun�� z twarzy nieprzytomnego capo wi�kszo�� ostrych fragment�w
szk�a. Uporawszy si� z tym zadaniem, sprawdzi�, czy ko�ci s� ca�e - prawa r�ka i
lewa noga sprawia�y wra�enie z�amanych - po czym na znalezionym w kieszeni
stra�nika listowym papierze z nadrukiem jakiego� zupe�nie mu nie znanego hotelu
napisa� diagnoz�. W kieszeni znajdowa� si� tak�e pistolet, ale by� zbyt ci�ki i
niepor�czny, �eby bra� go ze sob�.
Wystarczy. Wierno�� przysi�dze Hipokratesa tak�e powinna mie� granice.
Panov przeszuka� pozosta�e kieszenie stra�nika, zdumiony ilo�ci� znalezionych
pieni�dzy - ponad sze�� tysi�cy dolar�w - i praw jazdy - pi�� sztuk, ka�de
wystawione w innym stanie i na inne nazwisko. Zabra� pieni�dze i dokumenty, �eby
przekaza� je Conklinowi, ale zostawi� nietkni�te wszystkie inne przedmioty,
znajduj�ce si� w portfelu. By�y w�r�d nich fotografie dzieci, wnuk�w i rozmaitych
kuzyn�w, w tym tak�e zdj�cie m�odego chirurga, kt�ry dzi�ki pomocy wuja zdoby�
medyczne wykszta�cenie. Ciao, amico, pomy�la� Mo. Wype�z� na drog�, wsta� i
otrzepa� ubranie, usi�uj�c odzyska� wygl�d szanowanego obywatela.
Zdrowy rozs�dek nakazywa� uda� si� na p�noc, w kierunku, w kt�rym jechali. Powr�t
na po�udnie by� nie tylko bezsensowny, ale tak�e wi�za� si� z powa�nym
niebezpiecze�stwem. Nagle pewna my�l uderzy�a go jak obuchem;
Dobry Bo�e! Czy ja naprawd� zrobi�em to, co zrobi�em?
Zacz�� si� trz���, a ta cz�� m�zgu, w kt�rej ulokowa�a si� jego psychiatryczna
wiedza, podszepn�a mu, �e to reakcja powstrz�sowa.
Przesta� chrzani�, ty durniu! To nie by�e� ty!
Ruszy� przed siebie, a potem szed�, szed� i szed�. Znajdowa� si� chyba na
najbardziej bocznej ze wszystkich bocznych dr�g, bo nigdzie w zasi�gu wzroku nie
by�o ani �ladu cywilizacji, �adnego samochodu, domu, ruin sza�asu lub starej farmy,
ani cho�by kamiennego muru �wiadcz�cego o tym, �e kiedy� ludzie dotarli jednak na
te obszary. Mo walczy� ze skutkami wyczerpania spowodowanego przedawkowaniem
narkotyk�w, pokonuj�c uparcie mil� za mil�. Jak d�ugo ju� szed�? Zabrali mu
zegarek, jego zegarek pokazuj�cy dat� tak ma�ymi cyferkami, �e trudno by�o je
odczyta�, wi�c nie mia� najmniejszego poj�cia, jaki to mo�e by� dzie� ani kt�ra
godzina. Musi znale�� telefon i zadzwoni� do Aleksa Conklina! Co� musi si� wkr�tce
wydarzy�!
Tak te� si� sta�o.
Us�ysza� narastaj�cy warkot silnika i odwr�ci� si� raptownie. Z po�udnia nadje�d�a�
drog� czerwony samoch�d... Nie, nie nadje�d�a�, tylko p�dzi� z najwi�ksz� mo�liw�
pr�dko�ci�. Mo rozpaczliwie zamacha� ramionami, ale nic to nie da�o; samoch�d
przemkn�� obok niego... po czym, ku jego nieopisanej rado�ci, gwa�townie zahamowa�
i stan��! Mo ruszy� biegiem w jego stron�, ale okaza�o si� to niepotrzebne, gdy�
kierowca w��czy� wsteczny bieg i cofn�� pojazd, wzbijaj�c spod buksuj�cych k�
tumany kurzu. Przez umys� Mo przebieg�a b�yskawicznie rada, jak� powtarza�a mu przy
ka�dej okazji jego matka: "Zawsze m�w prawd�, Morris. Prawda to tarcza, kt�r� da�
nam B�g, by�my mogli broni� si� od z�ego".
Panov nigdy nie zdo�a� ca�kowicie wprowadzi� tej zasady w �ycie, ale zdawa� sobie
doskonale spraw�, i� w pewnych okoliczno�ciach mog�a ona mie� nieoszacowan�
warto��. To by�a chyba jedna z takich okoliczno�ci.
Kiedy ci�ko dysz�c dopad� drzwi samochodu i zajrza� do �rodka przez opuszczon�
szyb�, zobaczy� za kierownic� trzydziestokilkuletni� platynow� blondynk� o jaskrawo
umalowanej twarzy, ubran� w wydekoltowan� bluzk�, bardziej stosown� na planie
pornograficznego filmu ni� na bocznej drodze w stanie Maryland. Mimo to, s�ysz�c
wci�� w uszach s�owa matki, powiedzia� prawd�:
- Zdaj� sobie spraw�, prosz� pani, �e sprawiam nie najlepsze wra�enie, ale
zapewniam, �e to jedynie pozory. Jestem lekarzem i mia�em wypadek samochodowy, w
kt�rym...
- Wsiadaj, na mi�o�� bosk�!
- Jestem pani niezmiernie zobowi�zany.
Mo nie zd��y� jeszcze dobrze zamkn�� drzwi, kiedy kobieta wrzuci�a bieg, nadepn�a
na peda� gazu i wystartowa�a z rykiem silnika i szurgotem opon.
- Mam wra�enie, �e troch� si� pani �pieszy - zauwa�y� uprzejmie Panov.
- Tobie te� by si� �pieszy�o, kole�. Mam na karku starego, kt�ry goni mnie swoj�
ci�ar�wk�!
- Och, doprawdy?
- Pieprzony kutas! Przez trzy tygodnie w miesi�cu t�ucze si� po kraju i r�nie ka�d�
dziwk�, jak� spotka, a potem w�cieka si�, �e ja te� mia�am troch� przyjemno�ci!
- Niezmiernie mi przykro.
- B�dzie ci jeszcze bardziej przykro, jak nas dogoni.
- Prosz�?
- Naprawd� jeste� lekarzem?
- Owszem.
- Mo�e ubijemy interes.
- Nie rozumiem...
- Potrafisz zrobi� skrobank�?
Morris Panov zamkn�� oczy.
Rozdzia� 22
Bourne b��ka� si� prawie godzin� po ulicach Pary�a, usi�uj�c zebra� my�li, a�
wreszcie znalaz� si� na mo�cie Solferino, prowadz�cym do Quai des Tuileries i
ogrod�w. Opar�szy si� o balustrad� i patrz�c nie widz�cym wzrokiem na sun�ce w dole
�odzie, powtarza� w my�lach wci�� to samo pytanie: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Dlaczego Marie to zrobi�a? Decyzja o przylocie do Pary�a by�a potworn� g�upot�, a
przecie� jego �ona nie jest idiotk�, tylko nadzwyczaj inteligentn� kobiet� o
bystrym, analitycznym umy�le. W�a�nie dlatego nie m�g� zrozumie� jej decyzji; co
chcia�a w ten spos�b osi�gn��? Z pewno�ci� zdawa�a sobie spraw� z tego, �e dla jej
m�a b�dzie znacznie bezpieczniej dzia�a� na w�asn� r�k� ni� tropi� Szakala i
jednocze�nie stara� si� zapewni� ochron� �onie. Nawet gdyby uda�o si� jej go
odnale��, oznacza�oby to jedynie podwojenie ryzyka. Na pewno o tym wiedzia�a,
przecie� jej zaw�d polega� w�a�nie na stawianiu prognoz i snuciu przewidywa�! Wi�c
dlaczego?
Istnia�a tylko jedna w miar� sensowna odpowied�, ale kiedy o tym my�la�, ogarnia�a
go w�ciek�o��. Marie dosz�a widocznie do wniosku, �e jej m�� mo�e znowu ze�lizgn��
si� poza granic� normalno�ci - jak to si� sta�o kilka lat temu w Hongkongu, gdzie
uratowa�a go tylko jej obecno�� - i ugrz�zn�� we w�asnym �wiecie, z�o�onym z
przera�aj�cych p�prawd, nieostrych wspomnie� i oderwanych fragment�w przesz�o�ci.
Bo�e, jak�e� j� podziwia i kocha! Fakt, �e podj�a t� g�upi�, niewybaczaln� decyzj�,
jeszcze bardziej rozpali� jego uczucia, poniewa� by�o to takie... szczere; dok�adne
zaprzeczenie egoizmu! Wtedy, na Dalekim Wschodzie, by�y chwile, kiedy pragn��
�mierci, cho�by dlatego, �eby odpokutowa� to, �e z jego winy Marie znalaz�a si� w
tak strasznym niebezpiecze�stwie. Poczucie winy pozosta�o i mia�o pozosta� ju� na
zawsze, ale ten drugi cz�owiek, kt�ry w nim tkwi�, musia� bra� pod uwag� jeszcze
inn� rzeczywisto��: ich dzieci. Wrz�d, jakim by� Szakal, musi znikn�� na zawsze
tak�e z ich �ycia! Czy ona nie mog�a tego zrozumie� i zostawi� go samego?
Nie. Lecia�a do Pary�a nie po to, �eby ocali� mu �ycie, mia�a bowiem wystarczaj�co
du�o zaufania do Jasona Bourne'a, ale po to, by ocali� jego umys�. Dam sobie rad�,
Marie, mo�esz mi wierzy�!
Bernardine. On mu pomo�e. Deuxieme powinno bez k�opot�w przechwyci� j� na lotnisku
Or�y albo de Gaulle'a, a potem umie�ci� pod stra�� w hotelu i udawa�, �e nikt nie
wie, gdzie mo�na go znale��. Jason przebieg� przez most, dosta� si� na Quai des
Tuileries i wpad� do pierwszej budki telefonicznej.
- Mo�e pan to zorganizowa�? - zapyta� Bernardine'a. - Mia�a tylko jeden wa�ny
paszport, ameryka�ski, nie kanadyjski.
- Mog� spr�bowa� na w�asn� r�k�, nie mieszaj�c w to Deuxieme - odpar� Francuz. -
Nie wiem, co panu naopowiada� �wi�ty Aleks, ale obecnie sytuacja przedstawia si� w
ten spos�b, �e przesta�em by� konsultantem, a moje biurko najprawdopodobniej
wyrzucono przez okno.
- Cholera!
- Zgadzam si� z panem, mon ami. Najch�tniej zobaczyliby moje gacie usma�one wraz z
zawarto�ci�, a gdyby nie informacje, jakie posiadam, na temat niekt�rych cz�onk�w
Zgromadzenia, niew�tpliwie zacz�liby znowu u�ywa� gilotyny, a ja mia�bym okazj�
przekona� si� o tym jako pierwszy.
- Mo�e wr�czy�by pan w urz�dzie imigracyjnym kilka �ap�wek?
- Chyba b�dzie lepiej, je�li zjawi� si� tam jakby nigdy nic. Licz� na to, �e
Deuxieme nie �pieszy si� za bardzo z rozpowszechnianiem kompromituj�cych j�
wiadomo�ci. Prosz� mi poda� pe�ne imi� i nazwisko.
- Marie Elise St. Jacques Webb...
- Ach tak, pami�tam - przerwa� mu Bernardine. - Marie St. Jacques, znakomita
kanadyjska ekonomistka. Widzia�em kiedy� jej zdj�cia w gazetach. La belle
mademoiselle.
- Wcale jej wtedy nie zale�a�o na rozg�osie.
- Wierz� panu.
- Czy Aleks wspomina� co� o Panovie?
- To ten lekarz?
- Tak.
- Niestety, nie.
- Cholera!
- Je�li wolno mi co� poradzi�, to teraz powinien pan troszczy� si� przede wszystkim
o siebie.
- Rozumiem.
- We�mie pan samoch�d?
- A powinienem?
- Szczerze m�wi�c, na pa�skim miejscu nie robi�bym tego. Istnieje minimalne ryzyko,
�e w ten spos�b mo�na by trafi� do mnie.
- Tak w�a�nie pomy�la�em. Kupi�em sobie plan metra. Kiedy mog� si� teraz z panem
skontaktowa�?
- B�d� potrzebowa� czterech, mo�e pi�ciu godzin, �eby pojecha� na lotniska i
wr�ci�. Jak s�usznie zauwa�y� nasz znajomy �wi�ty, nie wiadomo dok�adnie, sk�d
przyleci pa�ska �ona. Zdobycie wszystkich list pasa�er�w zajmie mi troch� czasu.
- Prosz� si� skoncentrowa� na samolotach przylatuj�cych jutro rano. Na pewno nie
b�dzie mia�a fa�szywego paszportu, bo nie wiedzia�aby, jak go zdoby�.
- Wed�ug s��w �wi�tego Aleksa nie nale�y nie docenia� Marie St. Jacques Webb. U�y�
nawet francuskiego s�owa. Powiedzia�, �e ona fest formidable.
- Zapewniam pana, �e potrafi przeskoczy� sam� siebie.
- Qu'est- ce que c'est?
- Innymi s�owy, jest zdolna do nadzwyczaj oryginalnych pomys��w.
- Co pan b�dzie robi�?
- Na razie id� do metra. �ciemnia si�. Zadzwoni� po p�nocy.
- Bonne chance.
- Merci.
Kiedy Bourne wyszed� z budki i pow��cz�c nog� ruszy� wzd�u� Quai des Tuileries,
mia� ju� gotowy plan dzia�ania. W pobli�u znajdowa�a si� stacja, gdzie wsi�dzie w
metro do Havre Caumartin, a stamt�d poci�giem dostanie si� do Argenteuil,
�redniowiecznego miasteczka za�o�onego tysi�c czterysta lat temu wok� klasztoru.
Obecnie by�o to przedmie�cie Pary�a i centrum operacyjne zab�jcy bardziej
bezwzgl�dnego i brutalnego od tych, jakich mo�na by�o spotka� w �redniowieczu. To
jedno przez stulecia pozosta�o niezmienne: u�wi�canie i dowarto�ciowywanie
przest�pstwa blisko�ci� miejsc religijnego kultu.
Do Le Coeur du Soldat nie wchodzi�o si� z ulicy, bulwaru ani alei, tylko ze �lepego
zau�ka naprzeciwko od dawna nieczynnej fabryki, niegdy� znakomicie prosperuj�cego
zak�adu metalurgicznego usytuowanego w najbrzydszej cz�ci miasta. Na pr�no by
szuka� numeru baru w ksi��ce telefonicznej; trafiali tutaj ci, kt�rzy wiedzieli,
jak trafi�, oraz ci, kt�rzy wiedzieli, kogo pyta� o drog�. Im brudniejsze i
bardziej zaniedbane stawa�y si� domy i ulice, tym wskaz�wki przechodni�w zyskiwa�y
na dok�adno�ci.
Bourne sta� w ciemnym, w�skim zau�ku oparty o ceglany, wyszczerbiony mur
naprzeciwko wej�cia do lokalu. Nad masywnymi drzwiami jarzy� si� przy�mion�
czerwieni� toporny, cz�ciowo uszkodzony neon: L Ceur'd Soldat. Kiedy drzwi
otwiera�y si� lub zamyka�y, wpuszczaj�c i wypuszczaj�c klient�w, mroczn� uliczk�
wype�nia�y metaliczne, dono�ne d�wi�ki marszowej muzyki; go�cie tego lokalu z
pewno�ci� nie zostaliby zaproszeni na przyj�cie haute couture. Wygl�dam dok�adnie
tak, jak powinienem, pomy�la� Jason, po czym potar� zapa�k� o mur, zapali� cienkie,
czarne cygaro i ruszy� w kierunku drzwi.
Gdyby nie rozbrzmiewaj�cy wok� j�zyk i og�uszaj�ca muzyka, poczu�by si� tak, jak w
kt�rym� z portowych bar�w w Palermo. Toruj�c sobie powoli drog� do zat�oczonego
baru, rozgl�da� si� od niechcenia dooko�a, staraj�c si� zapami�ta� ka�dy szczeg�.
Pot�nie zbudowany m�czyzna w bluzie czo�gisty wsta� w�a�nie ze sto�ka i Jason
natychmiast zaj�� jego miejsce.
Szponiasta d�o� opad�a mu na rami�; Bourne podbi� j� w g�r�, wykr�ci� i wsta�,
prostuj�c si� na ca�� wysoko��.
- O co chodzi? - zapyta� po francusku niezbyt g�o�no, ale tak, �eby by� dobrze
s�yszanym.
- To moje miejsce, �winio! Id� si� tylko odla�!
- Wi�c mo�e kiedy wr�cisz, ja tam p�jd� - odpar� Jason, wpatruj�c si� ostro w oczy
napastnika i nie zwalniaj�c uchwytu, wzmocnionego dodatkowo odpowiednim ustawieniem
kciuka, uciskaj�cego bole�nie nerw.
- Ty cholerny kulasie!.. - zasycza� m�czyzna, staraj�c si� nie okaza� b�lu. - Masz
szcz�cie, �e nie rusz� inwalidy, bo...
- Powiem ci co� - zaproponowa� Bourne, rozlu�niaj�c uchwyt. - Jak wr�cisz, b�dziemy
si� zmienia�, a ja postawi� ci drinka za ka�dym razem, jak pozwolisz mi troch�
ul�y� tej mojej cholernej nodze. Zgoda?
Na twarzy barczystego m�czyzny pojawi� si� u�miech.
- Jeste� w porz�dku, kole�!
- Wcale nie jestem w porz�dku, tylko nie chc� zarobi� guza. Rozsmarowa�by� mnie jak
mas�o. - Bourne cofn�� r�k�.
- Nie jestem pewien! - roze�mia� si� czo�gista, obmacuj�c sobie przegub. - Sied�,
sied�! Jak si� wysikam, to ja tobie postawi� drinka. Nie wygl�dasz na faceta, kt�ry
ma za du�o forsy.
- Jak to m�wi�, pozory cz�sto myl� - odpar� Jason, siadaj�c ponownie na sto�ku. -
Mam te� lepsze ciuchy, ale kumpel, z kt�rym si� um�wi�em, powiedzia�, �ebym lepiej
ich nie wk�ada�... W�a�nie wr�ci�em ze szmalem z Afryki. Wiesz, szkolenie dzikus�w
i tak dalej...
Z g�o�nik�w buchn�y og�uszaj�ce d�wi�ki kolejnego marsza, a oczy czo�gisty zrobi�y
si� okr�g�e jak spodki.
- Afryka? - zapyta� ze zdumieniem. - Wiedzia�em! Znam ten chwyt: LPN!
Resztki banku danych, jakie pozosta�y w jego pami�ci, pozwoli�y kameleonowi na
natychmiastowe rozszyfrowanie skr�tu. LPN - Legion Patria Nostra - Legia
Cudzoziemska. Najemnicy. Co prawda akurat nie to mia� na my�li, ale niech i tak
b�dzie.
- Bo�e, ty te�? - zapyta� na wszelki wypadek.
- La Legion etrangere! "Legia jest nasz� ojczyzn�!"
- Niesamowite!
- Ma si� rozumie�, nie chwalimy si� tym na lewo i prawo, bo byli�my najlepsi i
dostawali�my najwi�ksze pieni�dze, ale to przecie� nasi ludzie. �o�nierze!
- Kiedy opu�ci�e� Legi�? - zagadn�� Bourne, przeczuwaj�c niejasno k�opoty.
- Dziewi�� lat temu. Wyrzucili mnie przed przed�u�eniem kontraktu z powodu nadwagi.
Mieli racj�, a przy okazji chyba ocalili mi �ycie. Jestem z Belgii, dochrapa�em si�
porucznika.
- Ja wylecia�em miesi�c temu, przed ko�cem pierwszego kontraktu, podczas tej zabawy
w Angoli. Zosta�em ranny, a przy okazji dopatrzyli si� w papierach, �e jestem
starszy, ni� im m�wi�em. Nie lubi� p�aci� za leczenie. - Jak �atwo przysz�y mu te
s�owa!
- Angola? Wi�c my to zrobili�my? Na co to komu?
- Ja tam o niczym nie wiem. Jestem zwyk�ym �o�nierzem, wykonuj� rozkazy i nie
dyskutuj� o tych, kt�rych nie rozumiem.
- Sied� tutaj! P�cherz mi p�ka... Zaraz wracam, to sobie troch� pogadamy. Mo�e mamy
wsp�lnych kumpli? Nic nie s�ysza�em o operacji w Angoli...
Jason opar� si� o bar i zam�wi� une biere, dzi�kuj�c w duchu Bogu za to, �e muzyka
by�a zbyt g�o�na, a barman za bardzo zaj�ty, �eby pods�uchiwa� ich rozmow�. Jednak
zdecydowanie wi�ksz� wdzi�czno�� �ywi� wobec �wi�tego Aleksa, kt�ry dawa� ka�demu
szkolonemu przez siebie agentowi nast�puj�c� rad�: "Najpierw bij po g�bie, a potem
wyci�gaj r�k� na zgod�". Conklin wyznawa� bowiem teori�, �e przyja�� zawi�zuj�ca
si� w miejsce wrogo�ci jest znacznie trwalsza od tej, kt�ra ma bezproblemowe
pocz�tki. Bourne poci�gn�� z ulg� �yk piwa. Mia� teraz przyjaciela w Le Coeur du
Soldat. Zdoby� przycz�ek, pozornie ma�o istotny, ale w sprawach tego rodzaju pozory
cz�sto mog�y myli�.
Czo�gista wr�ci� do baru, obejmuj�c pot�nym ramieniem m�odego,
dwudziestoparoletniego ch�opaka �redniego wzrostu i postury obszernego sejfu,
ubranego w kurtk� ameryka�skiej piechoty. Jason wykona� ruch, jakby chcia� zej�� ze
sto�ka.
- Sied�, sied�! - rykn�� jego nowy przyjaciel, nachylaj�c si� nad g�owami
ludzi i przekrzykuj�c grzmi�c� muzyk�. - Przyprowadzi�em nam dziewic�.
- �e co?
- Zapomnia�e�? Ma zamiar wst�pi� do Legii.
- Ach, tak! - Bourne roze�mia� si�, usi�uj�c zatuszowa� gaf�. - Wiesz, w takim
miejscu...
- W takim miejscu mo�na wszystko za�atwi�, ale tu nie o to chodzi - odpar�
czo�gista. - Pomy�la�em sobie, �e powinien z tob� pogada�. To Amerykanin i jego
francuski jest �a�osny, ale jak b�dziesz m�wi� wolno i wyra�nie, to powinien si�
po�apa�.
- Nie ma potrzeby - odezwa� si� Jason po angielsku z ledwo uchwytnym francuskim
akcentem. - Urodzi�em si� w Neuchatel, ale d�ugo mieszka�em w Stanach.
- To �wietnie! - Akcent m�odego Amerykanina wskazywa� nieomylnie na g��bokie
Po�udnie. Mia� szczery u�miech i ostro�ne, ale nie boja�liwe spojrzenie.
- W takim razie zacznijmy od pocz�tku - powiedzia� Belg r�wnie� po angielsku, ale z
wyra�nymi francuskimi nalecia�o�ciami. - Nazywam si�... Maurice. To r�wnie dobre
imi�, jak ka�de inne. Ten m�ody cz�owiek to Ralph, a w ka�dym razie tak twierdzi.
Jak ty si� nazywasz, ranny bohaterze?
- Francois - odpar� Jason, zastanawiaj�c si�, jak sobie radzi Bernardinena
lotniskach. - Nie jestem bohaterem, bo oni za szybko umieraj�... Zam�wcie, co
chcecie. Ja stawiam. - Podczas zamawiania drink�w Bourne usi�owa� za wszelk� cen�
przypomnie� sobie wszystko, co wiedzia� na temat Legii Cudzoziemskiej. - Przez
dziewi�� lat wiele si� zmieni�o, Maurice. - Jak �atwo przychodz� mi te s�owa,
pomy�la� jeszcze raz kameleon. - Dlaczego chcesz si� zaci�gn��, Ralph?
- To chyba najlepsze, co mog� zrobi�. Musz� znikn�� na par� lat, przynajmniej
napi��.
- Pod warunkiem, �e uda ci si� przetrwa� pierwszy rok - zauwa�y� Belg.
- Maurice ma racj�. Pos�uchaj go. Oficerowie s� brutalni i wymagaj�cy...
- A w dodatku prawie sami Francuzi! - doda� czo�gista. - Co najmniej
dziewi��dziesi�t procent. Awansuje co najwy�ej jeden na stu etrangers. Lepiej od
razu pozb�d� si� z�udze�.
- Aleja sko�czy�em college! Jestem in�ynierem.
- Wi�c b�dziesz budowa� wspania�e latryny i projektowa� znakomite dziury do srania
na pustyni! - roze�mia� si� Maurice. - Francois, opowiedz mu, jak traktuje si�
��todziob�w.
- Ci z wykszta�ceniem musz� si� najpierw nauczy� walczy� - powiedzia� Jason, maj�c
nadziej�, �e tak jest w istocie.
- Ot� to! - wykrzykn�� Belg. ~ Dlatego, �e budz� podejrzenia. Czy nie zaczn�
w�tpi�? Czy nie b�d� chcieli my�le� zamiast po prostu wykonywa� rozkazy? Naprawd�,
mon ami, na twoim miejscu nie chwali�bym si� tym college'em.
- Niech to wychodzi na jaw po trochu - doda� Bourne. - Wtedy, kiedy b�d� tego
potrzebowa�, nie wtedy, kiedy ty b�dziesz chcia� im to da�.
- Bien! - potwierdzi� z przekonaniem Maurice. - On wie, o czym m�wi. Prawdziwy
legionnaire!
- Umiesz walczy�? - zapyta� Jason. - Potrafi�by� kogo� zabi�?
- Zamordowa�em no�em i go�ymi r�kami moj� narzeczon�, jej dw�ch braci i kuzyna.
Pieprzy�a si� z bogatym bankierem z Nashville, a oni ich kryli, bo tamten go��
p�aci� im za to kup� forsy... Tak, potrafi� zabija�, panie Francois.
"Polowanie na zab�jc� z Nashville..."
"M�ody in�ynier sprawc� straszliwego mordu..."
Bourne pami�ta� doskonale te tytu�y, gdy� widzia� je w gazetach zaledwie kilka
tygodni temu.
- Mo�esz zg�osi� si� do Legii - powiedzia�, patrz�c w oczy m�odemu Amerykaninowi.
- Mog� si� na pana powo�a�, gdyby robili mi jakie� trudno�ci?
- To by ci raczej zaszkodzi�o, ni� pomog�o. Je�li ci� przycisn�, powiedz prawd�.
Trudno o lepsze referencje.
- Aussi bien! On wie, co to Legia! Z regu�y nie przyjmuj� szale�c�w, ale cz�sto...
Jak to powiedzie�, Francois?
- Przymykaj� oczy.
- Oui. Przymykaj� oczy albo... encore, Francois?
- Albo szukaj� nadzwyczajnych okoliczno�ci.
- Widzisz? M�j przyjaciel Francois ma �eb na karku. Zastanawiam si�, w jaki spos�b
uda�o mu si� prze�y�.
- W taki, �e si� tym za bardzo nie chwal�, Maurice.
Podszed� do nich kelner przepasany najbrudniejszym fartuchem, jaki Jason widzia� w
�yciu, i poklepa� Belga po ramieniu.
- Votre table, Rene.
Belg zby� wzruszeniem ramion zdziwione spojrzenia obu m�czyzn.
- Te� imi�, tak samo dobre, jak ka�de inne. Quelle difference? Chod� my co�
przek�si�. Jak b�dziemy mieli szcz�cie, to mo�e nas nie otruj�.
Ryba, jak� im podano, sprawia�a do�� podejrzane wra�enie, wi�c na wszelki wypadek
Maurice i Ralph popili j� czterema butelkami lichego wina. �ycie w lokalu toczy�o
si� tak samo, jak co wiecz�r. Od czasu do czasu wybucha�y mniejsze lub wi�ksze
b�jki, szybko likwidowane przez barczystych kelner�w, a grzmi�ca marszowa muzyka
wywo�ywa�a u by�ych �o�nierzy przyp�yw wspomnie�; niezale�nie od tego, czy byli
zwyk�ym mi�sem armatnim, czy s�u�yli w doborowych oddzia�ach, odczuwali wielk�
dum�, poniewa� uda�o im si� prze�y� okropno�ci, o jakich ich paraduj�cy w
eleganckich mundurach prze�o�eni nie mieli najmniejszego poj�cia. Gwar rozm�w
zwyk�ych �o�nierzy walcz�cych w Korei i Wietnamie niczym si� nie r�ni� od tego,
jaki towarzyszy� wojskom faraon�w. Oficerowie zawsze wydawali rozkazy z g��bokich
ty��w, a zwykli �o�nierze gin�li, �eby potwierdzi� lub zakwestionowa� s�uszno�� ich
decyzji. Bourne doskonale pami�ta� Sajgon i nie dziwi� si� istnieniu takiego
miejsca jak Le Coeur du Soldat.
G��wny barman, pot�nie zbudowany �ysy m�czyzna w drucianych okularach, podni�s�
s�uchawk� ukrytego pod kontuarem telefonu. Jason obserwowa� go mi�dzy
przesuwaj�cymi si� postaciami. Wzrok barmana b��dzi� bez celu po pomieszczeniu -
to, co s�ysza�, by�o chyba bardzo wa�ne, a to, co widzia�, nie mia�o najmniejszego
znaczenia/Powiedzia� kilka s��w, po czym si�gn�� drug� r�k� pod lad�; wykr�ca�
numer. Kilka sekund p�niej powiedzia� znowu jedno lub dwa zdania i od�o�y�
s�uchawk�. Kolejno�� wydarze� by�a dok�adnie taka sama jak ta, o jakiej opowiada�
na Wyspie Spokoju stary Fontaine: wiadomo�� odebrana, wiadomo�� przekazana. Tym,
komu j� przekazano, by� Szakal.
Bourne widzia� ju� wszystko, co chcia� zobaczy� tego wieczoru. Teraz nale�a�o
spokojnie to przemy�le�, a by� mo�e wynaj�� ludzi, tak jak robi� ju� nieraz. Ludzi
bez znaczenia, kt�rych mo�na przekupi� lub zastraszy�, �eby nie pytaj�c o nic,
wykonywali jego rozkazy.
- Przyszed� cz�owiek, z kt�rym mia�em si� spotka� - powiedzia� do ledwo przytomnych
Maurice'a i Ralpha. - Mam wyj�� z nim na zewn�trz.
- Opuszczasz nas? - za�ka� Belg.
- T- to nie�adnie... To b- b- bardzo nie�adnie - o�wiadczy� Amerykanin z Po�udnia.
- Tylko na dzisiejszy wiecz�r. - Bourne nachyli� si� nad stolikiem. - Wsp�pracuj� z
innym by�ym legionist�, kt�ry ma na oku co�, co mo�e przynie�� kup� forsy. Nie znam
was, ale wygl�dacie na porz�dnych facet�w. - Wyci�gn�� z kieszeni dwa banknoty
pi��setfrankowe i poda� po jednym ka�demu ze wsp�biesiadnik�w. - Macie... tylko
szybko schowajcie!
- A niech mnie...
- Merde!
- Niczego nie obiecuj�, ale mo�e nam si� przydacie. Trzymajcie g�by na k��dk� i
wyjd�cie st�d jakie� pi�tna�cie minut po mnie. Tylko ani kropli wi�cej, jutro macie
by� zupe�nie trze�wi... O kt�rej otwieraj� t� spelunk�, Maurice?
- W�tpi�, czy w og�le j� zamykaj�... Kiedy� by�em tu nawet o �smej rano.
Oczywi�cie, nie ma wtedy takiego t�oku, ale...
- Spotkamy si� oko�o po�udnia. Trze�wi, rozumiecie?
- Znowu b�d� le caporal extraordinaire Legii, tak jak kiedy�! Mam za�o�y� mundur? -
zapyta� Maurice i g�o�no bekn��.
- Do diab�a, nie!
- A ja za�o�� g- garaitur i k- k- krawat. Mam k- krawat, s�owo daj�!
- Nie! Obaj macie by� ubrani tak jak teraz, tyle �e trze�wi. Rozumiecie, co do was
m�wi�?
- M�wisz jak Amerykanin, mon ami.
- W�a�nie.
- Nie jestem Amerykaninem, ale nawet gdybym by�, to chyba prawda nie jest tu
artyku�em pierwszej potrzeby?
- Ou est- ce que...
- Ja rozumiem, o co mu chodzi. G- g- gada jak tacy faceci, co zawsze chodz� w k- k-
krawatach.
- Pami�taj, Ralph: �adnego garnituru. Do zobaczenia jutro.
Bourne wsta� od stolika, ale nagle uderzy�a go pewna my�l. Zamiast ruszy� do drzwi
skierowa� si� powoli w stron� baru. Wszystkie miejsca by�y zaj�te, wi�c delikatnie
wcisn�� si� bokiem mi�dzy dw�ch klient�w, zam�wi� drinka, a nast�pnie poprosi� o
serwetk�, na kt�rej, nie kryj�c si�, napisa� d�ugopisem po francusku kilka zda�:
"Gniazdo Kosa jest warte co najmniej milion frank�w. Cel: dyskretne doradztwo w
interesach. B�d� za p� godziny za rogiem, przy starej fabryce. Niczym nie
ryzykujesz. Je�li przyjdziesz sam, czeka dodatkowo 5000 frank�w".
Bourne wsun�� pod serwetk� stufrankowy banknot i da� znak r�k� barmanowi, kt�ry
poprawi� niecierpliwym gestem okulary, jakby uzna� to za impertynencj�. Podszed�
niespiesznym krokiem i opar� na kontuarze grube, pokryte tatua�em rami�.
- O co chodzi? - zapyta� gburowato.
- Napisa�em do ciebie kartk� z wiadomo�ci� - odpar� kameleon, wpatruj�c si�
nieruchomym spojrzeniem w jego oczy. - Jestem sam i mam nadziej�, �e we�miesz pod
uwag� moj� pro�b�. Mam niesprawn� nog�, ale to nie znaczy, �e nie mam pieni�dzy. -
Bourne szybkim, lecz delikatnym ruchem podsun�� barmanowi serwetk� i banknot, po
czym, obrzuciwszy go jeszcze jednym, prze ci�g�ym spojrzeniem, odwr�ci� si� i
wyra�nie utykaj�c, ruszy� do drzwi.
Znalaz�szy si� na zewn�trz, pobieg� w kierunku wylotu alejki. Ocenia�, �e
interludium przy barze zaj�o mu od o�miu do dwunastu minut. Wiedz�c o tym, �e
barman na pewno odprowadzi� go wzrokiem a� do drzwi, nie spojrza� w kierunku swoich
kompan�w, ale by� przekonany, �e w dalszym ci�gu siedzieli przy stoliku. Ani
czo�gista, ani Ralph nie byli w najlepszej formie, w ich stanie za� up�ywaj�ce
minuty nie mia�y najmniejszego znaczenia. Jason �ywi� jednak nadziej�, �e pi��set
frank�w obudzi w ka�dym z nich co� w rodzaju poczucia obowi�zku i �e wyjd� z lokalu
zgodnie z jego poleceniem. Z pewnym zdziwieniem stwierdzi�, �e znacznie wi�ksze
zaufanie pok�ada w m�czy�nie pos�uguj�cym si� imionami Maurice i Rene ni� w
Ralphie. By�y porucznik Legii Cudzoziemskiej mia� wykszta�cony bezwarunkowy odruch,
nakazuj�cy wykona� ka�dy rozkaz; wykonywa� je, wszystko jedno, trze�wy czy pijany.
Jason mia� nadziej�, �e tak samo b�dzie tym razem. Pomoc tych dw�ch ludzi nie by�a
niezb�dna, lecz na pewno mog�a mu si� przyda�, zak�adaj�c oczywi�cie, �e barman z
Le Coeur du Soldat przejawi zainteresowanie podanymi sumami pieni�dzy i zdecyduje
si� spotka� z inwalid�, kt�rego wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa m�g�by zabi�
jedn� r�k�.
Bourne czeka� w mrocznym zau�ku, obserwuj�c drzwi lokalu. Wchodzi�o przez nie i
wychodzi�o coraz mniej ludzi, przy czym ci wchodz�cy znajdowali si� w znacznie
lepszej formie ni� wychodz�cy, ale wszyscy bez r�nicy mijali oboj�tnie chwiej�cego
si� przy ceglanym murze Jasona.
Jednak instynkt zwyci�y�. W pewnej chwili na uliczk� wytoczyli si� spleceni w
u�cisku dwaj znajomi Bourne'a. Kiedy odzyskali r�wnowag�, Belg uderzy� na odlew
swego towarzysza, nakazuj�c mu be�kotliwym g�osem, �eby natychmiast wytrze�wia�, bo
s� ju� bogaci, a b�d� jeszcze bogatsi.
- To lepiej ni� da� si� zabi� w Angoli! - wykrzykn�� by�y legionista. - Dlaczego
oni to zrobili?
Kiedy ko�o niego przechodzili, Jason wci�gn�� ich obu za r�g budynku.
- To ja! - sykn�� ostro.
- Sacrebleu...!
- Co jest, do d- d- diab�a...?
- Cicho! Je�eli chcecie, mo�ecie zarobi� jeszcze po pi��set frank�w. Je�li nie,
znajd� zaraz dwudziestu ch�tnych.
- Przecie� jeste�my kumplami! - zaprotestowa� Maurice- Rene.
- P- p- powinienem da� ci w ryj, �e� nas tak p- przestraszy�... M�j kole� ma racj�,
jeste�my k- k- kumplami. Ale to nie tak jak u k- komuch�w, Maurice?
- Taisez- vous!
- To znaczy: stul pysk - wyja�ni� Bourne.
- Wiem, wiem... Ci�gle to s�ysz�...
- Pos�uchaj mnie teraz. W ci�gu najbli�szych kilku minut z knajpy mo�e wyj��
barman, �eby si� ze mn� spotka�. Mo�e, ale nie musi. Po prostu nie wiem. To du�y,
�ysy facet w okularach. Znacie go?
Amerykanin wzruszy� ramionami, ale Belg kiwn�� z rozmachem g�ow�.
- Nazywa si� Santos - wybe�kota�. - Espagnol.
- Hiszpan?
- Albo latynos. Nikt nie wie na pewno.
Iljicz Ramirez Sanchez, pomy�la� Jason. Szakal. Urodzony w Wenezueli terrorysta, z
kt�rym nie mogli sobie poradzi� nawet Rosjanie. To oczywiste, �e otacza si� lud�mi
o podobnym jak on pochodzeniu.
- Dobrze go znasz?
Tym razem to Belg wzruszy� ramionami.
- W Le Coeur du Soldat jest absolutnym szefem. Rozwala� ludziom g�owy, je�li za
bardzo rozrabiali. Jak zdejmuje okulary, to znaczy, �e zaraz zdarzy si� co�, czego
lepiej nie ogl�da�... Je�eli ma tu przyj��, �eby si� z tob� spotka�, to lepiej
uciekaj.
- Je�li przyjdzie, to dlatego �e ma do mnie interes, a nie po to, �eby mi co�
zrobi�.
- Ale Santos...
- Nie musicie zna� szczeg��w, one was nie dotycz�. Je�eli wyjdzie na zewn�trz,
chc�, �eby�cie przez chwil� zaj�li go rozmow�. Dacie rad�?
- Mais, certainement. Par� razy spa�em na g�rze na jego prywatnej kozetce. Sam mnie
zanosi�, jak przychodzi�y sprz�taczki.
- Na g�rze?
- Mieszka na pierwszym pi�trze, nad lokalem. Podobno nigdy st�d nie wychodzi, nawet
na targ. Zakupy robi� inni albo zamawia wszystko przez telefon.
- Rozumiem. - Jason wyci�gn�� pieni�dze i wr�czy� dw�m chwiej�cym si� na nogach
m�czyznom po kolejnym pi��setfrankowym banknocie. - Wracajcie pod drzwi, a jak
Santos wyjdzie, zatrzymajcie go przez chwil�. Mo�ecie go poprosi� o pieni�dze,
butelk�, o cokolwiek.
Maurice- Rene i Ralph zachowywali si� jak dzieci: spojrzeli na siebie zarazem
triumfalnie i porozumiewawczo, �ciskaj�c w d�oniach banknoty. Francois, szalony
legionista, rozdaje fors�, jakby j� sam drukowa�! Ich entuzjazm wyra�nie przybra�
na sile.
- Jak d�ugo mamy obrabia� tego indyka? - zapyta� Amerykanin z Po�udnia.
- Tak go zagadam, �e odpadn� mu uszy z tej �ysej g�owy! - doda� Belg.
- Nie ma potrzeby. Chc� si� tylko przekona�, czy naprawd� jest sam.
- Nie ma sprawy, kolego.
- Zapracujemy nie tylko na t� fors�, ale i na tw�j szacunek. Masz na to s�owo
kaprala Legii Cudzoziemskiej!
- Jestem wzruszony. A teraz do roboty.
Dwaj pijani m�czy�ni, zataczaj�c si� i poklepuj�c po ramionach, odeszli w kierunku
wej�cia do knajpy. Jason czeka�, przyci�ni�ty plecami do chropawej, nier�wnej
�ciany. Po sze�ciu minutach us�ysza� s�owa, kt�re tak bardzo pragn�� us�ysze�:
- Santos! M�j wspania�y przyjaciel Santos!
- Co tu robisz, Rene?
- Ten m�ody Amerykanin troch� �le si� poczu�, ale ju� mu lepiej, bo zwymiotowa�.
- Amerykanin...?
- Pozw�l, �e ci go przedstawi�. Ju� wkr�tce b�dzie znakomitym �o�nierzem.
- Czy�by znowu organizowano dzieci�c� krucjat�? Powodzenia, skrzacie. Zr�b sobie
wojn� w piaskownicy.
Bourne wychyli� si� ostro�nie zza rogu i ujrza� �ysego barmana przypatruj�cego si�
Ralphowi.
- Strasznie szybko g- g- gadasz pan po francusku, ale ja i tak zrozumia�em. Du�y
jeste�, ale ja p- potrafi� by� cholernym sukinsynem!
Barman roze�mia� si� i bez trudu przeszed� na angielski.
- Ale lepiej b�d� nim gdzie� indziej, skrzacie. W Le Coeur du Soldat przyjmujemy
tylko pokojowo nastawionych d�entelmen�w. Wybaczcie, ale musz� ju� i��.
- Santos! - za�ka� Maurice- Rene. - Po�ycz mi dziesi�� frank�w! Zostawi�em portfel
w cha�upie...
- Nawet je�li kiedykolwiek mia�e� portfel, to zostawi�e� go w Afryce P�nocnej.
Znasz moje zasady. Ani sou �adnemu z was.
- Ca�� fors�, jak� mia�em, wyda�em na t� twoj� wstr�tn� ryb�! To po niej on si�
porzyga�!
- Nast�pnym razem id�cie na kolacj� do Ritza... Rzeczywi�cie, jedli�cie co� u mnie,
ale nie wy za to p�acili�cie! - Jason cofn�� si� raptownie, gdy� barman rozejrza�
si� po uliczce. - Dobrej nocy, Rene. Tobie te�, skrzacie. Mam jeszcze co� do
za�atwienia.
Bourne pu�ci� si� biegiem w kierunku bramy prowadz�cej na teren starej fabryki.
Santos przyszed� si� z nim spotka�. Sam. Przemkn�wszy na drug� stron� zau�ka,
znieruchomia� w g��bokim cieniu, dotykaj�c lekko d�oni� spoczywaj�cego w kieszeni
pistoletu. Ka�dy krok Santosa przybli�a� jego, Jasona, do Szakala! Kilka chwil
p�niej pot�na sylwetka pojawi�a si� przed zardzewia��, zamkni�t� na g�ucho bram�.
- Przyszed�em, monsieur - powiedzia� Santos.
- Jestem panu wdzi�czny.
- Wola�bym, �eby dotrzyma� pan s�owa. Zdaje si�, �e w swoim li�ciku wspomnia� pan
co� o pi�ciu tysi�cach frank�w.
- Oto one.
Jason wydoby� z kieszeni pieni�dze i poda� najwa�niejszemu cz�owiekowi w Le Coeur
du Soldat.
- Dzi�kuj�. - Santos zbli�y� si� i wzi�� zwitek banknot�w. - Bra� go! - doda�
g�o�niej.
Skrzyd�a bramy otworzy�y si� z hukiem. Z ciemno�ci wypadli dwaj m�czy�ni i zanim
Jason zd��y� wyci�gn�� bro�, jaki� ci�ki przedmiot uderzy� mocno w jego czaszk�.
Rozdzia� 23
Jeste�my sami - us�ysza� Bourne w chwil� po tym, jak otworzy� oczy. W por�wnaniu z
pot�nym cia�em Santosa fotel, na kt�rym siedzia� barman, wydawa� si� niewielki, a
przy�mione �wiat�o stoj�cej lampy odbija�o si� od jego �ysej czaszki tak, �e
sprawia�a wra�enie jeszcze wi�kszej ni� w rzeczywisto�ci. Jason odchyli� do ty�u
g�ow� i poczu�, �e ma na samym czubku ogromnego guza. Stwierdzi�, �e le�y wci�ni�ty
w k�t obszernej kanapy. - Nie ma �adnego p�kni�cia ani krwawienia, tylko do��
bolesny guz - doda� cz�owiek Szakala.
- Pa�ska diagnoza jest s�uszna, szczeg�lnie jej ko�cowy fragment.
- Zosta� pan uderzony owini�t� w amortyzuj�cy materia� pa�k� z twardej gumy.
Rezultat by� �atwy do przewidzenia, oczywi�cie pod warunkiem, �e nie nast�pi�o nic
nieoczekiwanego. Obok pana le�y na tacy woreczek z lodem. Radzi�bym z niego
skorzysta�.
Bourne wyci�gn�� r�k�, wzi�� wilgotn�, zimn� torebk� i przycisn�� j� do g�owy.
- Jest pan bardzo troskliwy - zauwa�y�.
- Czemu nie? Mamy wiele spraw do om�wienia... Mo�e nawet milion, je�li przeliczy�
je na franki.
- S� pa�skie, je�li dotrzymane zostan� warunki, jakie poda�em.
- Kim jeste�? - zapyta� ostrym tonem Santos.
- Tej informacji nie ma w warunkach umowy.
- Nie jeste� ju� m�ody.
- Ty te� nie, ale nie wydaje mi si�, �eby to mia�o jakie� znaczenie.
- Mia�e� pistolet i n�. No�em pos�uguj� si� m�odzi ludzie.
- Kto tak twierdzi?
- Moje do�wiadczenie... Co wiesz o Kosie?
- Powiniene� raczej zapyta�, sk�d dowiedzia�em si� o Le Coeur du Soldat.
- Wi�c sk�d?
- Kto� mi powiedzia�.
- Kto?
- Przykro mi, ale to tak�e nie jest jeden z warunk�w. Zosta�em wynaj�ty tylko jako
po�rednik.
- Czy dlatego udawa�e� inwalid�? Kiedy zacz��e� odzyskiwa� przytomno��, dotkn��em
twojego kolana, ale nie okaza�e� b�lu. Nie masz przy sobie �adnych dokument�w, za
to du�� sum� pieni�dzy.
- Nigdy nikomu nie t�umacz� si� z metod, jakie stosuj�, tylko wyja�niam, na czym
polega moje zadanie. Najwa�niejsze, �e uda�o mi si� do ciebie dotrze�. Nie zna�em
numeru telefonu, a chyba nie uwa�asz, �e powinienem zjawi� si� w garniturze i z
teczk� w r�ku?
Santos roze�mia� si�.
- Nawet nie zdo�a�by� wej�� do �rodka, bo wcze�niej wci�gn�liby ci� w jaki� ciemny
k�t i rozebrali do naga.
- Tak w�a�nie my�la�em... Wi�c jak, przyst�pujemy do interesu? W gr� wchodzi milion
frank�w.
Cz�owiek Szakala wzruszy� ramionami.
- Je�eli kupuj�cy wymienia na samym pocz�tku tak� sum�, to na pewno jest got�w
zap�aci� du�o wi�cej. Powiedzmy, p�tora miliona, a mo�e nawet dwa.
- Aleja nie jestem kupuj�cym, tylko po�rednikiem. Upowa�niono mnie do zap�acenia
miliona, co moim zdaniem i tak jest zbyt du�� sum�, ale tu chodzi r�wnie� o czas.
Mam tak�e inne mo�liwo�ci.
- Jeste� tego pewien?
- Oczywi�cie.
- Stracisz je, je�li znajd� twoje cia�o w rzece.
- Rozumiem.
Jason rozejrza� si� po pogr��onym w p�mroku mieszkaniu; mia�o niewiele wsp�lnego z
obskurn� spelunk� na parterze. Meble by�y du�e, dostosowane do rozmiar�w
w�a�ciciela, lecz dobrane ze smakiem - na pewno nie eleganckie, ale i nie tanie.
Najwi�ksze zdziwienie budzi�y si�gaj�ce od pod�ogi do sufitu rega�y z ksi��kami,
stoj�ce mi�dzy oknami. Bourne �a�owa�, i� nie mo�e dostrzec tytu��w, bo mog�oby mu
to powiedzie� co� wi�cej na temat tego dziwnego cz�owieka wys�awiaj�cego si� tak,
jakby uko�czy� Sorbon�, zachowuj�cego si� za� jak bezwzgl�dny zabijaka.
- Czyli mam rozumie�, �e raczej nie b�d� m�g� st�d wyj��, kiedy zechc�? - zapyta�,
spogl�daj�c ponownie na Santosa.
- Raczej nie - potwierdzi� jego obawy podw�adny Szakala. - M�g�by�, gdyby�
odpowiedzia� mi wprost na kilka pyta�, ale skoro twierdzisz, �e nie wolno ci tego
zrobi�... C�, ja te� musz� ci postawi� pewne warunki, a od ich spe�nienia b�dzie
zale�a�o twoje �ycie.
- Jasno stawiasz spraw�.
- To chyba dobrze, prawda?
- Oczywi�cie, tyle tylko, �e w ten spos�b rezygnujesz z szansy zarobienia miliona
frank�w, a mo�e, jak sam twierdzisz, nawet du�o wi�kszej sumy.
- Mam wra�enie - odpar� Santos, krzy�uj�c na piersi swoje pot�ne ramiona i
przygl�daj�c si� zdobi�cym je tatua�om, jakby widzia� je po raz pierwszy w �yciu i
zastanawia� si�, sk�d si� tam wzi�y - �e cz�owiek dysponuj�cy takimi funduszami nie
tylko b�dzie got�w pozby� si� tej sumy w zamian za twoje �ycie, ale dorzuci jeszcze
wszelkie konieczne informacje, aby oszcz�dzi� ci niepotrzebnych cierpie�. - Nagle
r�bn�� olbrzymi� pi�ci� w por�cz fotela i rykn��: - Co wiesz o Kosie? Kto ci
powiedzia� o Le Coeur du Soldat? Sk�d si� tu wzi��e�, kim jeste� i dla kogo
pracujesz?!
Bourne zamar� bez ruchu na kanapie, ale jego umys� pracowa� na najwy�szych
obrotach. Musi si� st�d wydosta� i skontaktowa� z Bernardine'em! Na pewno min�a ju�
um�wiona godzina! Gdzie jest teraz Marie? Jednak z pewno�ci� tego, co chcia�
zrobi�, nie da si� osi�gn�� wbrew woli olbrzyma siedz�cego w fotelu po drugiej
stronie pokoju. Santos nie by� ani k�amc�, ani g�upcem; bez wahania zabi�by wi�nia
go�ymi r�kami i nie da si� go omami� wyssan� z palca historyjk�. Chroni�
jednocze�nie dwie g�owy - swoj� i swego protektora. Kameleonowi pozosta�o tylko
jedno wyj�cie: ujawni� tak du��, �e a� wiarygodn� cz�� prawdy, kt�r� przeciwnik
b�dzie musia� zaakceptowa�, poniewa� odrzucenie jej oznacza�oby dla niego zbyt
wielkie ryzyko. Jason od�o�y� na tac� torebk� z lodem i zacz�� m�wi�, ci�gle
wci�ni�ty w naro�nik roz�o�ystej kanapy.
- To chyba jasne, �e nie mam zamiaru umiera� dla mojego klienta ani nara�a� si� na
tortury, �eby utrzyma� w tajemnicy jego informacje, wi�c powiem ci wszystko, co
wiem. Niestety, nie ma tego tak wiele, jak bym sobie �yczy�, zwa�ywszy na obecne
okoliczno�ci. �eby od samego pocz�tku wszystko by�o zupe�nie jasne: nie
rozporz�dzam osobi�cie tymi pieni�dzmi. Mam si� spotka� w Londynie z pewnym
cz�owiekiem, kt�ry wyda polecenie przelewu z konta w Bernie na nazwisko lub numer
rachunku, kt�ry mu podam... Tym samym wyja�nili�my ju� sobie spraw� mojej
ewentualnej �mierci i niepotrzebnych cierpie�. Co wiem o Kosie? W tym pytaniu
mie�ci si� te�, rzecz jasna, sprawa Le Coeur du Soldat... Ot� powiedziano mi, �e
jaki� starszy cz�owiek - nie wiem, jakiej narodowo�ci, ale podejrzewam, �e Francuz
- poinformowa� pewn� znan� osobisto��, �e jest przygotowywany zamach na jej �ycie.
Kt� jednak uwierzy prze�artemu alkoholem starcowi, w dodatku z niechlubn�,
kryminaln� przesz�o�ci�? Niestety, zamach doszed� do skutku, ale na szcz�cie ocala�
wsp�pracownik tej wa�nej osobisto�ci, kt�ry wiedzia� o ostrze�eniu i jednocze�nie
by� bardzo blisko zwi�zany z moim klientem. Obaj powitali zar�wno zamach, jak i
�mier� wa�nej osobisto�ci z wielkim zadowoleniem. Cz�owiek �w poinformowa� mego
klienta o wiadomo�ci dostarczonej przez starca: je�eli kto� chce si� skontaktowa� z
Kosem, powinien przes�a� mu wiadomo�� przez restauracj� Le Coeur du Soldat w
Argenteuil. M�j klient w przekonaniu, �e Kos musi by� kim� wyj�tkowym, postanowi�
w�a�nie skontaktowa� si� z nim... Co do mnie, to urz�duj� w pokojach hotelowych w
r�nych miastach. W tej chwili nazywam si� Simon i mieszkam w Pont Royal, gdzie
zostawi�em paszport i inne dokumenty. - Bourne przerwa� i roz�o�y� szeroko r�ce. -
Powiedzia�em ci wszystko, co wiem.
- Jeszcze nie wszystko - warkn�� Santos. - Kto jest twoim klientem?
- Zabij� mnie, je�li ci powiem.
- A ja ci� zabij�, je�li mi nie powiesz - odpar� cz�owiek Szakala, bior�c do r�ki
my�liwski n� Jasona. Ostrze b�ysn�o w �wietle lampy.
- Nie lepiej, �eby� poda� mi informacj�, kt�rej potrzebuje m�j klient, razem z
jakimkolwiek nazwiskiem i numerem konta, a ja w zamian zagwarantuj� ci dwa miliony
frank�w? M�j klient ��da tylko tego, �ebym by� jedynym po�rednikiem. Widzisz w tym
co� niew�a�ciwego? Przecie� Kos zawsze mo�e mi odm�wi� i pos�a� mnie do diab�a...
Trzy miliony.
Santos zamruga� powiekami, jakby nawet dla niego pokusa sta�a si� zbyt silna.
- Mo�e ubijemy interes p�niej...
- Teraz!
- Nie! - Podw�adny Carlosa d�wign�� z fotela swoje ogromne cia�o i zacz�� si�
zbli�a� do kanapy, trzymaj�c w wyci�gni�tej d�oni l�ni�cy n�. - Tw�j klient!
- Klienci - odpar� Bourne. - Grupa bardzo wp�ywowych ludzi ze Stan�w.
- Kto, konkretnie!
- Strzeg� swoich nazwisk jak tajemnic wojskowych, ale uda�o mi si� jedno odkry�.
Powinno ci wystarczy�.
- Kto to jest?
- Sam si� domy�l, a przy okazji przekonasz si�, jak wa�ne jest to, co ci chc�
powiedzie�. Strze� Kosa najlepiej, jak mo�esz! Upewnij si�, �e m�wi� prawd�, a
jednocze�nie zdob�d� fortun�, kt�ra wystarczy ci do ko�ca �ycia. B�dziesz m�g�
znikn��, podr�owa�, mo�e wreszcie znajdziesz troch� czasu na ksi��ki, zamiast
u�era� si� z t� ha�astr� na dole... Jak sam powiedzia�e�, �aden z nas nie jest
m�ody. Obaj mo�emy na tym zarobi� mas� forsy. Co ci szkodzi? Przecie� mo�emy zosta�
odes�ani z kwitkiem, najpierw ja, a potem moi klienci... Nie ma w tym �adnej
pu�apki. Oni nawet nie chc� si� z nim widzie�, tylko go wynaj��.
- Jak mam to zrobi�?
- Wymy�l sobie jakie� wysokie stanowisko i skontaktuj si� z ambasadorem USA w
Londynie. Nazywa si� Atkinson. Powiedz mu, �e otrzyma�e� poufne instrukcje od
Kr�lowej W��w i zapytaj, czy masz przyst�pi� do ich realizacji.
- Od Kr�lowej W��w? A kto to taki?
- "Meduza". Ci ludzie nazywaj� si� "Meduza".
Mo Panov przeprosi� grzecznie i wsta� od stolika, po czym przecisn�� si� w kierunku
m�skiej toalety przez wype�niaj�cy bar t�um kierowc�w, rozgl�daj�c si� rozpaczliwie
w poszukiwaniu drugiego automatu telefonicznego. Nigdzie nie m�g� go dostrzec!
Jedyny, jaki znajdowa� si� w pomieszczeniu, wisia� w przeszklonej budce w
odleg�o�ci trzech metr�w od wielkookiej platynowej blondynki, kt�rej paranoja by�a
r�wnie g��boko zakorzeniona, jak ciemne odrosty jej w�os�w. Kiedy mimochodem
napomkn��, �e powinien zadzwoni� do biura i powiedzie� swoim wsp�pracownikom, gdzie
jest i co si� z nim sta�o, spotka� si� z gwa�town� reakcj�.
- Pewnie, �eby zaraz tu si� zwali�a ca�a banda gliniarzy! Ca�uj mnie w dup�,
doktorku. Jak si� m�j stary dowie, gdzie jestem, rozedrze mnie na strz�py. Zna
wszystkie gliny w okolicy. Na pewno m�wi im, gdzie mog� sobie najtaniej podupczy�.
- Nie mam najmniejszego powodu, �eby wspomina� o pani obecno�ci. Sama pani
napomkn�a, �e jej ma��onek m�g�by mie� do mnie pretensje.
- Pretensje? Po prostu obci��by ci nos i ju�. Nie, wol� nie ryzykowa�. Na pewno
wygada�by� wszystko i zrobi�aby si� chryja.
- To, co pani m�wi, jest troch� bez sensu, bo...
- Dobra, to zaraz b�dzie z sensem. Krzykn�: "Gwa�c�!", i powiem tym szoferakom, �e
wzi�am ci� z drogi dwa dni temu, a ty grozi�e� mi i kaza�e� robi� r�ne brzydkie
rzeczy. Jak ci si� to podoba?
- Doprawdy, szalenie. Czy mog� przynajmniej p�j�� do toalety? Mam wra�enie, �e mog�
d�u�ej nie wytrzyma�...
- Jasne. W kiblu nie maj� telefonu.
- Naprawd�...? Nie, nie kpi� sobie, tylko po prostu jestem ciekaw. Przecie�
kierowcy nie�le zarabiaj�, wi�c chyba nie kradliby drobnych z automatu?
- Urwa�e� si� z choinki, doktorku? Na trasie dziej� si� r�ne rzeczy, kto� co� robi,
kto� inny widzi... Ludzie chc� wiedzie�, kto dzwoni i kiedy.
- Doprawdy...
-
- Jezu, po�piesz si�! Mamy tylko troch� czasu, �eby co� prze�kn��. On na pewno
pojedzie na siedemdziesi�t, nie dziewi��dziesi�t siedem. Nie do my�li si�.
- Czego si� nie domy�li? Co to jest "siedemdziesi�t" i "dziewi��dziesi�t siedem"?
- Numery dr�g, na lito�� bosk�! S� r�ne drogi, a ka�da ma numer. Ale� ty t�py,
doktorku! Dobra, zmykaj do klopa, a potem staniemy w jakim� motelu, gdzie we�miesz
si� do roboty, a ja dam ci zaliczk�.
- Prosz�?
- Uwa�am, �e kobieta ma prawo sama o tym decydowa�. Czy to si� nie zgadza z twoj�
religi�?
- Bro� Bo�e!
- To dobrze. Po�piesz si�!
Kobieta mia�a racj�; w toalecie nie by�o telefonu, a przez jedyne okienko m�g�by
si� przecisn�� co najwy�ej ma�y kot lub dorodny szczur... Ale Panov mia� pieni�dze,
du�o pieni�dzy, a w dodatku pi�� praw jazdy wystawionych w pi�ciu r�nych stanach. W
leksykonie Jasona Bourne'a rzeczy te, a szczeg�lnie pieni�dze, tak�e by�y broni�.
Mo z ulg� skorzysta� z pisuaru, po czym stan�� przy drzwiach, uchyli� je ostro�nie
i spojrza� w kierunku platynowej blondynki. Nagle kto� pchn�� z rozmachem drzwi;
uderzy�y Panova z tak� si��, �e zatoczy� si� na �cian�.
- Przepraszam, kole�! - wrzasn�� niski, mocno zbudowany m�czyzna, doskakuj�c do
psychiatry i chwytaj�c go za ramiona. - Nic ci nie jest?
- Nic, nic... - wybe�kota� Panov, trzymaj�c si� obiema r�kami za twarz.
- Gdzie tam nic! Leci ci krew z nosa! Chod�, tu s� r�czniki - powiedzia� kierowca
tonem nie znosz�cym sprzeciwu. Mia� podwini�te r�kawy, a zza lewego stercza�a
napocz�ta paczka papieros�w. - Odchyl g�ow�, zaraz dam ci troch� zimnej wody...
Oprzyj si� o �cian�. Tak ju� lepiej; zaraz przestanie ci lecie�. - Niski m�czyzna
delikatnie przy�o�y� Panovowi do twarzy wilgotny r�cznik, podtrzymuj�c jego g�ow�
drug� r�k�. - No, ju� prawie po wszystkim. Oddychaj tylko przez usta, g��boko,
s�yszysz? Trzymaj g�ow� do ty�u.
- Dzi�kuj� - odpar� Mo, przytrzymuj�c r�cznik, zaskoczony, �e mo�na tak szybko
powstrzyma� krwotok z nosa. - Bardzo dzi�kuj�.
- Nie dzi�kuj, bo to moja wina - odpar� kierowca, korzystaj�c z pisuaru. - Lepiej
ci? - zapyta�, zapinaj�c rozporek.
- Tak, oczywi�cie. - W tej samej chwili Mo postanowi� zapomnie� o radach swojej
nie�yj�cej matki i zrezygnowa� z m�wienia prawdy. - Szczerze m�wi�c, to nie by�a
pa�ska wina, tylko moja.
- Jak to? - zdziwi� si� barczysty szofer, myj�c r�ce.
- Sta�em za tymi drzwiami, bo chowa�em si� przed kobiet�, od kt�rej pr�buj� uciec.
Nie wiem, czy pan to rozumie...
Osobisty lekarz Panova roze�mia� si� g�o�no i si�gn�� po r�cznik.
- A kto by tego nie rozumia�, kolego? Przecie� to historia ludzko�ci! Jak si� za
ciebie wezm�, to nie masz szans, le�ysz i kwiczysz. Ja to sobie inaczej
zorganizowa�em, bo o�eni�em si� z prawdziw� Europejk�, kapujesz? Nie m�wi prawie po
angielsku, ale �wietnie sobie radzi z dzieciakami, a jak j� widz�, to zawsze chce
mi si� figlowa�. M�wi� ci, zupe�nie co innego ni� te wszystkie pieprzone
ksi�niczki.
- To bardzo interesuj�ce, powiedzia�bym nawet, dog��bne stwierdzenie.
- �e co?
- Niewa�ne. W ka�dym razie chcia�bym wyj�� st�d tak, �eby ona mnie nie widzia�a.
Mam troch� pieni�dzy...
- Daruj sobie fors�, lepiej powiedz, kt�ra to?
Obaj m�czy�ni podeszli do drzwi i zerkn�li przez szpar�.
- To ta blondynka, kt�ra co chwila patrzy tutaj i na wyj�cie. Strasznie si�
denerwuje...
- A niech mnie! - przerwa� mu kierowca. - To �ona Bronka! Nie�le zboczy�a z trasy.
- Z trasy? Jakiego Bronka?
- Je�dzi po wschodnich trasach, nie t�dy. Co ona tu robi, do diab�a?
- Mam wra�enie, �e pr�buje si� z nim nie spotka�.
- Faktycznie - zgodzi� si� nowo pozyskany znajomy Panova. - S�ysza�em, �e ona ju�
daje za darmo.
- Zna j� pan?
- Jasne. By�em u nich na paru bibkach. Ch�opak robi �wietne sosy.
- Musz� si� st�d wydosta�. Jak powiedzia�em, mam troch� pieni�dzy...
- To dobrze, nie musisz w k�ko tego powtarza�. Pogadamy o tym p�niej.
- Gdzie?
- W moim wozie. Czerwony w bia�e pasy, jak flaga. Stoi przy wej�ciu z prawej
strony. Schowaj si� za nim i poczekaj na mnie.
- Zobaczy mnie, jak b�d� wychodzi�!
- Nie zobaczy, bo zrobi� jej zaraz niespodziank�. Powiem jej, �e w radiu wszyscy
gadaj� o tym, jak Bronk si� w�ciek� i gna pe�nym gazem na po�udnie.
- W jaki spos�b zdo�am si� panu odwdzi�czy�?
- Na przyk�ad cz�ci� tej forsy, o kt�rej ci�gle gadasz. Bronk to zwierz�, a ja
jestem chrze�cijanin.
Kierowca otworzy� z rozmachem drzwi, przy okazji o ma�o nie wgniataj�c Panova w
�cian�. Mo obserwowa�, jak m�czyzna podchodzi do stolika, nachyla si�
konspiracyjnie nad kobiet� i co� jej szepcze na ucho. Po jego pierwszych s�owach
blondynka niemal wpi�a mu si� wzrokiem w usta. Panov wybieg� z toalety, przemkn��
do drzwi, wypad� na zewn�trz i ci�ko dysz�c przycupn�� za pomalowan� w czerwone i
bia�e pasy ci�ar�wk�.
W chwil� potem z baru wybieg�a �ona Bronka i z groteskowo rozwianymi platynowymi
w�osami pop�dzi�a do swego samochodu; kilka sekund p�niej z rykiem silnika
wyjecha�a z parkingu i odjecha�a na p�noc, szybko nabieraj�c pr�dko�ci.
- I jak tam, kole�ko? - rykn�� kr�py kierowca, kt�ry nie tylko umia� b�yskawicznie
powstrzyma� krwotok z nosa, ale tak�e uratowa� Mo przed szalon� kobiet�, kt�rej
niestabilna psychika by�a skutkiem wyst�puj�cych na przemian atak�w wyrzut�w
sumienia i napad�w w�ciek�o�ci.
- Tu jestem... kole�! - odkrzykn�� niepewnie psychiatra, cho� jednocze�nie w
my�lach nakaza� swemu wybawicielowi zamkn�� dzi�b.
Trzydzie�ci pi�� minut p�niej, kiedy dotarli do pierwszych zabudowa� jakiego�
miasteczka, kierowca zatrzyma� ci�ar�wk� w pobli�u skupiska stoj�cych po obu
stronach szosy sklep�w.
- Powiniene� tu gdzie� znale�� telefon, kole�. Powodzenia.
- Jeste� pewien? - zapyta� Mo. - Chodzi mi o pieni�dze.
- Pewnie, �e jestem pewien - odpowiedzia� siedz�cy za kierownic� kr�py m�czyzna. -
Dwie�cie dolar�w to akurat tyle, ile zarobi�em. Dawali mi nie raz pi��dziesi�t razy
tyle, �ebym przewi�z� trefny towar, ale wiesz, co im zawsze m�wi�em?
- Co im m�wi�e�?
- �eby sami to sobie ze�arli, a potem wysikali si� pod wiatr, to mo�e nakapie im do
oczu, �eby o�lepli.
- Dobry z ciebie cz�owiek - powiedzia� Panov, wysiadaj�c z szoferki.
- Kiedy� trzeba odpracowa� dawne grzeszki.
Ogromna ci�ar�wka ruszy�a ostro z miejsca, a Mo rozejrza� si� w poszukiwaniu
telefonu.
- Gdzie ty jeste�, do cholery? - rykn�� Aleks Conklin w Wirginii.
- Nie wiem! - odpar� Panov. - Gdyby chodzi�o o mojego pacjenta, wyja�ni�bym mu, �e
to tylko rozwini�cie jakiego� freudowskiego marzenia sennego, bo takie rzeczy si�
nie zdarzaj�, ale tym razem si� zdarzy�y, i to mnie! Naszprycowali mnie prochami,
Aleks!
- Uspok�j si�. Domy�lili�my si� tego. Musimy ustali�, gdzie jeste�. Nie oszukujmy
si�, inni te� ci� szukaj�.
- Dobrze, dobrze... Zaczekaj chwil�! Po drugiej stronie jest sklep z neonem:
"Battle Ford's Best". Czy to co� pomo�e?
Westchnienie, jakie przybieg�o po drutach z Wirginii, by�o cz�ci� odpowiedzi.
- Owszem, pomo�e. Tobie te� by pomog�o, gdyby� by� prawdziwym patriot� i zna�
histori� wojny domowej.
- Co to ma znaczy�, do diab�a?
- Jeste� w pobli�u miejsca bitwy pod Ford's Bluff. To pomnik historii narodowej. Za
p� godziny przyleci po ciebie helikopter, ale przez ten czas nie otwieraj do nikogo
ust, na lito�� bosk�!
- M�wisz tak, jakby to ciebie poddano nieludzkim...
- Koniec rozmowy, gadu�o!
Po wej�ciu do hotelu Pont Royal Bourne natychmiast podszed� do pe�ni�cego nocny
dy�ur recepcjonisty i wsun�� mu do d�oni pi��setfrankowy banknot.
- Nazywam si� Simon - powiedzia� z u�miechem. - Nie by�o mnie jaki� czas. S� dla
mnie jakie� wiadomo�ci?
- Nie ma wiadomo�ci, monsieur Simon - pad�a spokojna odpowied� - ale na zewn�trz
czekaj� dwaj ludzie. Jeden na Montalembert, drugi po przeciwnej stronie, na rue du
Bac.
Jason wr�czy� m�czy�nie jeszcze jeden banknot, tym razem o nominale tysi�ca
frank�w.
- Za takie informacje zawsze dobrze p�ac�. Prosz� mie� oczy otwarte.
- Oczywi�cie, monsieur.
Bourne wsiad� do rozklekotanej windy. Znalaz�szy si� na swoim pi�trze, poszed�
szybko kr�tym korytarzem do pokoju. Nic nie zosta�o poruszone; wszystko wygl�da�o
dok�adnie tak, jak przed jego wyj�ciem, z wyj�tkiem ��ka, kt�re by�o teraz zas�ane.
��ko. Bo�e, jak bardzo potrzebowa� wypoczynku! Po prostu nie dawa� ju� rady. Co�
si� z nim dzia�o - traci� si�y, oddech stawa� si� coraz p�ytszy... A przecie�
musia� doj�� do siebie, teraz by�o to tak wa�ne, jak jeszcze nigdy dot�d! Gdyby si�
po�o�y� cho� na minutk�... Nie. By�a przecie� Marie i by� Bernardine. Podszed� do
telefonu, podni�s� s�uchawk� i wykr�ci� numer, kt�rego nauczy� si� na pami��. - -
Przepraszam za sp�nienie - powiedzia�.
- Cztery godziny, mon ami. Co si� sta�o?
- Nie mam czasu, �eby opowiada�. Co z Marie?
- Nic, absolutnie nic. Nie ma jej na pok�adzie �adnego samolotu znajduj�cego si�
obecnie w powietrzu ani przygotowuj�cego si� do startu. Sprawdzi�em nawet
po��czenia z mi�dzyl�dowaniami w Londynie, Lizbonie, Sztokholmie i Amsterdamie -
wsz�dzie to samo. �adna Marie Elise St. Jacques Webb nie znajduje si� w drodze do
Pary�a.
- To niemo�liwe! Na pewno si� nie rozmy�li�a, to do niej niepodobne. I jestem
pewien, �e nie mia�aby poj�cia, jak omin�� urz�d imigracyjny na lotnisku!
- Powtarzam: nie ma jej na li�cie pasa�er�w �adnego samolotu lec�ce go lub maj�cego
przylecie� z zagranicy do Pary�a.
- Cholera!
- B�d� pr�bowa� w dalszym ci�gu, przyjacielu. Wci�� brzmi� mi w uszach s�owa
�wi�tego Aleksa: nigdy nie lekcewa� la belle mademoiselle.
- To nie �adna mademoiselle, tylko moja �ona! Ona nie jest jedn� z nas, Bernardine.
Nie jest do�wiadczonym agentem, kt�ry potrafi zaciera� �lady i zostawia� fa�szywy
trop. Jestem pewien, �e leci teraz do Pary�a!
- Linie lotnicze twierdz� co� wr�cz przeciwnego. C� wi�cej mog� powiedzie�?
- To, co powiedzia�e� - odpar� Jason, czuj�c, �e przestaje panowa� nad zamykaj�cymi
si� powiekami. - Pr�buj dalej.
- Co si� sta�o w nocy? Musisz mi powiedzie�!
- Jutro - wyszepta� z trudem David Webb. - Jutro... Jestem bardzo zm�czony, a musz�
by� kim� zupe�nie innym...
- O czym ty m�wisz? G�os ci si� zmieni�...
- To nic... Jutro. Musz� pomy�le�... Chocia� w�a�ciwie chyba nie powinienem
my�le�...
Marie sta�a w kolejce do kontroli paszportowej na lotnisku w Marsylii; kolejka by�a
na szcz�cie kr�tka, ze wzgl�du na wczesn� por�, a w�r�d urz�dnik�w dawa�o si�
wyczu� atmosfer� spowodowanego znudzeniem odpr�enia. Wreszcie Marie stan�a przed
okienkiem.
- Americaine - stwierdzi� na wp� �pi�cy urz�dnik. - Przybywa pani do nas dla
przyjemno�ci czy w interesach?
- Je parle francais, monsieur. Je suis canadienne d'origine - Quebec. Separatiste.
- Aht bien! - Urz�dnik wyra�nie si� o�ywi� i nawet otworzy� nieco szerzej oczy. -
Prowadzi pani jakie� interesy? - zapyta� po francusku.
- Nie, to podr� sentymentalna. Moi niedawno zmarli rodzice pochodzili z Marsylii.
Chc� zobaczy� miasto, w kt�rym si� urodzili i wychowywali.
- To bardzo wzruszaj�ce, urocza pani - odpar� ju� zupe�nie obudzony m�czyzna. -
Mo�e b�dzie pani potrzebowa� przewodnika? Znam miasto jak w�asn� kiesze�!
- Bardzo pan mi�y. Zatrzymam si� w Sofitel Vieux Port. Jak si� pan nazywa? Moje
nazwisko ju� pan zna.
- Lafontaine, madame. Do pani us�ug!
- Lafontaine? Naprawd�?
- Naprawd�!
- To bardzo interesuj�ce.
- Ja ca�y jestem bardzo interesuj�cy - oznajmi� urz�dnik, ponownie przymykaj�c
oczy, ale tym razem bynajmniej nie z powodu senno�ci. - Mo�e pani mn� dysponowa�,
madame!
To bardzo szczeg�lny klan, ci Lafontaine, pomy�la�a Marie, kieruj�c si� do g��wnej
hali, �eby kupi� bilet na po��czenie krajowe do Pary�a. Teraz mog�a nazywa� si�
tak, jak mia�a ochot�.
Francois Bernardine obudzi� si� gwa�townie i uni�s� na �okciu, marszcz�c z
niepokojem czo�o. "Jestem pewien, �e ona leci do Pary�a!". Tak powiedzia� jej m��,
kt�ry przecie� zna j� najlepiej. "Nie ma jej na li�cie pasa�er�w �adnego samolotu
lec�cego do Pary�a". To jego w�asne s�owa. Pary� - ta nazwa powtarza�a si� w obu
zdaniach.
A je�eli nie chodzi�o o Pary�?
Weteran Deuxieme zerwa� si� z ��ka. Przez w�skie okna do wn�trza jego mieszkania
s�czy�o si� blade �wiat�o wczesnego poranka. Ogoli� si� szybko - znacznie szybciej,
ni� tego sobie �yczy�a jego twarz - po czym doko�czy� toalet�, ubra� si� i wyszed�
z domu; za wycieraczk� peugeota jak zwykle tkwi� mandat. Teraz ju� nie uda si� tego
za�atwi� jednym dyskretnym telefonem. Bernardine ci�ko westchn��, wsadzi� mandat do
kieszeni i usiad� za kierownic�.
Pi��dziesi�t osiem minut p�niej zatrzyma� samoch�d na parkingu przed niepozornym,
ceglanym budynkiem wchodz�cym w sk�ad rozleg�ego kompleksu towarowego lotniska
Orly. Znaczenie instytucji mieszcz�cej si� w budynku by�o odwrotnie proporcjonalne
do jego wygl�du: mie�ci� si� tam bardzo wa�ny wydzia� Departamentu Imigracji, znany
jako Biuro Rejestracji Przylot�w, w kt�rym pot�ne komputery zapisywa�y w swojej
pami�ci informacje o wszystkich osobach przybywaj�cych do Francji drog� lotnicz�.
Deuxieme rzadko si�ga�o po te dane, ci ludzie bowiem, kt�rzy je interesowali,
korzystali najcz�ciej z innych �rodk�w komunikacji. Mimo to Bernardine cz�sto si�
tu zjawia�, post�puj�c w my�l zasady, �e najciemniej jest zawsze pod latarni�, a od
czasu do czasu jego teoria zyskiwa�a potwierdzenie w rzeczywisto�ci. Zastanawia�
si�, czy tak b�dzie r�wnie� tym razem.
Dziewi�tna�cie minut p�niej zna� ju� odpowied�: mia� racj�, ale rado�� z tego
powodu by�a cokolwiek przyt�umiona �wiadomo�ci�, �e wiadomo�� nadesz�a zbyt p�no. W
korytarzu wisia� automat telefoniczny; Bernardine wrzuci� monet� i wykr�ci� numer
hotelu Pont Royal.
- Tak? - us�ysza� zaspany g�os Jasona Bourne'a.
- Przepraszam, �e ci� obudzi�em.
- To ty, Francois?
- Tak.
- W�a�nie mia�em wsta�. Na ulicy czeka dw�ch ludzi, kt�rzy musz� by� jeszcze
bardziej zm�czeni ode mnie, je�li rzecz jasna ich nie zmienili.
- Czy to ma zwi�zek z ostatni� noc�?
- Owszem. Opowiem ci o wszystkim, jak si� spotkamy. Co si� sta�o?
- Jestem w Orly i obawiam si�, �e mam z�e wiadomo�ci. Wszystko wskazuje na to, �e
jestem sko�czonym idiot�. Powinienem by� wzi�� pod uwag� tak� mo�liwo��... Dwie
godziny temu twoja �ona przylecia�a do Marsylii. Do Marsylii, nie do Pary�a!
- I to ma by� z�a wiadomo��? - wykrzykn�� Jason. - Przecie� wreszcie wiemy, gdzie
ona jest! Wystarczy... O Bo�e, rozumiem... - Bourne umilk� na chwil�. - Mo�e wsi���
do poci�gu, wynaj�� samoch�d...
- A nawet przylecie� samolotem, pos�uguj�c si� takim nazwiskiem, jakie jej
przyjdzie do g�owy - uzupe�ni� Bernardine. - Mimo to mam pewien pomys�. Co prawda
obawiam si�, �e b�dzie wart tyle samo, co m�j zramola�y m�zg, ale wydaje mi si�, �e
warto spr�bowa�... Czy ty i ona macie jakie� specjalne, jak to si� m�wi?...
Przezwiska? Pieszczotliwe zdrobnienia czy co� w tym rodzaju?
- Obawiam si�, �e chyba nie... Zaczekaj! Kilka lat temu Jamie, nasz syn, mia�
k�opoty z powiedzeniem "mommy" i m�wi� na ni� "meemom". �miali�my si� z tego, a
potem ja j� tak nazywa�em przez pewien czas, dop�ki si� nie nauczy�.
- Wiem, �e twoja �ona m�wi p�ynnie po francusku. Czy czyta te� gazety?
- Obowi�zkowo, a szczeg�lnie wiadomo�ci finansowe. Podejrzewam nawet, �e ogranicza
si� wy��cznie do nich. To jej poranny rytua�.
- Nawet podczas kryzysu?
- Szczeg�lnie podczas kryzysu. Twierdzi, �e to j� uspokaja.
- W takim razie prze�lemy jej wiadomo��.
Ambasador Phillip Atkinson zasiad� w swoim gabinecie w Londynie do okropnej,
papierkowej pracy, jaka czeka�a na niego ka�dego ranka. Tym razem sytuacja by�a
podw�jnie przykra, a to z powodu t�pego b�lu g�owy i kwa�nego smaku w ustach;
sensacje te nie by�y bynajmniej objawami typowego kaca, jako �e ambasador niezwykle
rzadko pija� whisky, a po raz ostatni by� naprawd� pijany dwadzie�cia pi�� lat
temu. Ju� bardzo dawno, a �ci�le rzecz bior�c jakie� trzydzie�ci miesi�cy po upadku
Sajgonu, pozna� dok�adnie wszystkie swoje mo�liwo�ci. Kiedy w wieku dwudziestu
pi�ciu lat powr�ci� z wojny otoczony mo�e nie wy�mienit�, ale na pewno nie
przynosz�c� wstydu reputacj�, rodzina wykupi�a mu miejsce na nowojorskiej gie�dzie,
gdzie w�a�nie w ci�gu trzydziestu miesi�cy uda�o mu si� straci� nieco ponad trzy
miliony dolar�w.
- Czy naprawd� niczego si� nie nauczy�e� w Andover i Yale? - rykn�� jego ojciec. -
Nawet nie pozna�e� nikogo z Wall Street?
- Tato, przecie� wiesz, �e oni wszyscy mi zazdro�cili. M�j wygl�d, dziewczyny,
wszystko obraca�o si� przeciwko mnie. A wygl�dam dok�adnie tak samo jak ty, tato.
Czasem wydaje mi si�, �e oni pr�buj� odegra� si� na tobie za moim po�rednictwem!
Dobrze wiesz, co wygaduj�: senior i junior, nowe imperium i inne bzdury w tym
rodzaju... Pami�tasz ten artyku� w "Daily News", w kt�rym por�wnali nas do
Fairbanks�w?
- Znam Douga od czterdziestu lat! - wrzasn�� ojciec. - Ma lepiej po uk�adane w
g�owie ni� wielu innych!
- Ale on nie ko�czy� Andover i Yale, tato.
- Bo nie musia�! Czekaj... Co� ty sko�czy� na Yale?
- Histori� sztuki.
- Pieprz� to! By�o jeszcze co� innego.
- Literatura angielska i nauki polityczne.
- Ot� to! Mo�esz zapomnie� o tamtych duperelach. Nauki polityczne to twoje
prawdziwe powo�anie!
- Tato, ja nie by�em w tym najmocniejszy...
- Zda�e�?
- Z trudem...
- Nie z trudem, tylko z wyr�nieniem! To jest to!
W taki oto spos�b Phillip Atkinson III rozpocz�� dzi�ki swemu ojcu karier� w
s�u�bie dyplomatycznej i cho� znakomity rodzic umar� kilka lat temu, do tej pory
nie zapomnia� jego ostatniej uwagi: "Tylko nie spieprz wszystkiego, synu. Jak ci
przyjdzie ochota zala� si� w trupa albo wydupczy� jak�� dziwk�, prosz� bardzo, ale
r�b to we w�asnym domu albo na jakiej� pustyni, rozumiesz? Przy ludziach masz nosi�
t� swoj� �on� na r�kach... Cholera, znowu zapomnia�em, jak jej na imi�!"
- Dobrze, tato.
Z tego w�a�nie powodu Phillip Atkinson odczuwa� od samego rana niemi�e sensacje.
Ca�y miniony wiecz�r sp�dzi� na przyj�ciu w towarzystwie jakich� ma�o wa�nych
cz�onk�w rodziny kr�lewskiej, kt�rzy pili tak, �e alkohol wylewa� im si� uszami, a
tak�e w towarzystwie swojej �ony, kt�ra usprawiedliwia�a ich, bo byli cz�onkami
rodziny kr�lewskiej. �eby zachowa� w tych warunkach r�wnowag� psychiczn�, wla� w
siebie a� siedem kieliszk�w chablis. By�y takie chwile, kiedy t�skni� do
swobodnych, suto zakrapianych dni sp�dzanych w Sajgonie.
Nagle zadzwoni� telefon i Atkinsonowi drgn�a r�ka przy sk�adaniu podpisu na jakim�
ca�kowicie dla niego niezrozumia�ym dokumencie.
- Tak?
- Panie ambasadorze, dzwoni wysoki funkcjonariusz Centralnego Komitetu W�gr�w na
Uchod�stwie.
- H�? Kto to jest? Czy my ich oficjalnie uznajemy?
- Nie wiem, sir. Nie potrafi� powt�rzy� jego nazwiska.
- Dobrze, prosz� ��czy�.
- Pan ambasador? - rozleg� si� w s�uchawce g�os zabarwiony silnym cudzoziemskim
akcentem. - Pan Atkinson?
- Tak, tu Atkinson. Prosz� mi wybaczy�, ale nie mog� sobie skojarzy� ani pa�skiego
nazwiska, ani organizacji, w kt�rej imieniu pan wyst�puje...
- Nie szkodzi. M�wi� w imieniu Kr�lowej W��w...
- Chwileczk�! - krzykn�� ambasador Stan�w Zjednoczonych w Zjednoczonym Kr�lestwie.
- Prosz� zaczeka� dwadzie�cia sekund, ale si� nie roz��cza�! - Atkinson w��czy�
urz�dzenie szyfruj�ce i poczeka� na charaktery styczne pi�niecie w s�uchawce. - W
porz�dku, niech pan m�wi.
- Otrzyma�em instrukcje od Kr�lowej W��w. Powiedziano mi, �e mam si� zwr�ci� do
pana o ich potwierdzenie.
- Potwierdzam!
- Czy w zwi�zku z tym mam rozumie�, �e mog� przyst�pi� do ich wykonywania?
- Dobry Bo�e, tak! Prosz� robi� wszystko, co panu ka��! Niech pan nie zapomni, co
si� sta�o z Teagartenem w Brukseli i Armbrusterem w Waszyngtonie! Prosz� mnie
chroni�! Niech pan robi wszystko, co m�wi�!
- Dzi�kuj�, panie ambasadorze.
Bourne najpierw zanurzy� si� w najgor�tszej k�pieli, jak� m�g� wytrzyma�, potem
wzi�� najzimniejszy prysznic, jaki by� w stanie znie��, a nast�pnie zmieni�
opatrunek na karku, wr�ci� do niewielkiego pokoju i pad� na ��ko... A wi�c Marie
uda�o si� znale�� prosty, a mimo to zaskakuj�cy spos�b na dotarcie do Pary�a. Niech
to szlag trafi! W jaki spos�b ma j� teraz odszuka�, �eby j� chroni�? Czy ona w
og�le zdaje sobie spraw� z tego, co robi? David na pewno by wpad� w panik� i
pope�ni� mas� b��d�w... Bo�e, przecie� ja jestem Davidem!
Przesta�! Uspok�j si�!
Zadzwoni� telefon. Jason chwyci� gwa�townym ruchem s�uchawk�.
- Tak?
- Santos chce si� z tob� widzie�. Ma pokojowe zamiary.
Rozdzia� 24
Ko�a sanitarnego helikoptera zetkn�y si� z ziemi�; w chwil� potem umilk�y silniki i
�opatki wirnika zacz�y zwalnia� obroty, by wreszcie zupe�nie znieruchomie�. Zgodnie
z przepisami dopiero wtedy otworzy�y si� drzwi i z maszyny wyszed� ubrany w bia�y
str�j sanitariusz, a za nim Panov. Kilka metr�w od �mig�owca sanitariusz przekaza�
doktora pod opiek� czekaj�cego na skraju l�dowiska cywila, kt�ry zaprowadzi� go do
stoj�cej nie opodal limuzyny Siedzieli w niej Peter Holland, dyrektor CIA, i
Aleksander Conklin, ten drugi na rozk�adanym miejscu ty�em do kierunku jazdy,
prawdopodobnie po to, �eby u�atwi� prowadzenie rozmowy. Psychiatra usiad� obok
Hollanda, po czym kilka razy odetchn�� g��boko i opad� na mi�kkie oparcie.
- Jestem wariatem - o�wiadczy�, starannie wymawiaj�c ka�de s�owo. - Osobi�cie
podpisz� sobie skierowanie do szpitala.
- Najwa�niejsze, �e jest pan bezpieczny, doktorze - odpar� Holland.
- Mi�o znowu ci� widzie�, Szalony Mo - doda� Conklin.
- Czy wy macie poj�cie, co zrobi�em? Celowo rozbi�em samoch�d na drzewie, cho� sam
by�em jego pasa�erem! Potem, po przej�ciu co najmniej po�owy odleg�o�ci do Bronksu,
zabra�em si� autostopem z jedyn� osob� na �wiecie, kt�ra prawdopodobnie ma
wi�kszego �wira ode mnie. Mia�a kompletnie rozstrojone libido i m�a o tajemniczym
imieniu Bronk, przed kt�rym w�a�nie ucieka�a. Wzi�a mnie jako zak�adnika, gro��c,
�e w razie najmniejszego oporu oskar�y mnie o gwa�t przed trybuna�em z�o�onym z
najwi�kszych zabijak�w, jakim w tym kraju kiedykolwiek pozwolono je�dzi�
ci�ar�wkami... z wyj�tkiem jednego, kt�ry pom�g� mi uciec. - Panov umilk� i si�gn��
do kieszeni. - Prosz� bardzo - powiedzia�, wr�czaj�c Conklinowi pi�� praw jazdy i
sze�� tysi�cy dolar�w.
- Co to takiego? - zapyta� ze zdumieniem Aleks.
- Obrabowa�em bank, a potem sam postanowi�em zosta� zawodowym kierowc�... A jak ci
si� wydaje, co to jest? Zabra�em to cz�owiekowi, kt�ry mnie pilnowa�. Opisa�em tym
z helikoptera, gdzie mog� go znale��. Na pewno im si� uda, bo nie s�dz�, �eby
daleko odszed�.
Peter Holland podni�s� s�uchawk� zainstalowanego w limuzynie telefonu i nacisn��
trzy guziki.
- Przeka�cie wiadomo�� za�odze helikoptera - powiedzia�. - Cz�owiek, kt�rego
zabior� z miejsca wypadku, ma zosta� natychmiast przewieziony do Langley.
Informujcie mnie o wszystkim... Przepraszam, doktorze. Prosz� kontynuowa�.
- Kontynuowa�? A co tu kontynuowa�? Zosta�em porwany, trzymano mnie na jakiej�
farmie i naszprycowano tak� ilo�ci� r�nych �wi�stw, �e... �e o ma�o nie polecia�em
na szczyt wysokiej choinki, o co zreszt� oskar�y�a mnie moja madame Scylla i
Charybda.
- O czym pan m�wi, do licha? - zapyta� cicho Holland.
- O niczym, admirale, panie dyrektorze czy...
- Wystarczy Peter, Mo - przerwa� mu Holland. - Po prostu nie zrozumia�em, i tyle.
- Nie ma tu nic do rozumienia, tylko same fakty. Moje aluzje wynikaj� z potrzeby
popisania si� pozorn� erudycj�. Boj� si�, i tyle.
- Tutaj nic ci nie grozi.
Panov u�miechn�� si� nerwowo do dyrektora CIA.
- Wybacz mi, Peter. Wci�� jestem troch� oszo�omiony. Ostatni dzie� odbiega�
wyra�nie od mojego dotychczasowego stylu �ycia.
- Podejrzewam, �e nie tylko od twojego - odpar� Holland. - Widzia�em ju� sporo
paskudnych rzeczy, ale nigdy nie mia�em do czynienia z czym�, co w ten spos�b
dzia�a na psychik�.
- Nie ma po�piechu, Mo - doda� Conklin. - Nie wysilaj si�, i tak ju� wystarczaj�co
du�o przeszed�e�. Je�li chcesz, mo�emy zaczeka� kilka godzin, �eby� troch�
odpocz��.
- Nie b�d� idiot�, Aleks! - zaprotestowa� ostro psychiatra. - Po raz drugi
narazi�em Davida na powa�ne niebezpiecze�stwo! To mnie najbardziej dr�czy. .. Nie
ma ani chwili do stracenia. Daruj sobie Langley, Peter. Zawie� mnie do jednej z
waszych klinik. Powiem lekarzom, co maj� zrobi�, �eby wyci�gn�� ze mnie wszystko,
co pami�tam.
- Chyba �artujesz! - wybuchn�� Holland.
- Ani mi si� �ni. Obaj musicie wiedzie� to, co ja, nawet je�li wiem co�, nie zdaj�c
sobie z tego sprawy. Naprawd� nie mo�ecie tego zrozumie�?
Dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej ponownie si�gn�� po telefon, ale tym razem
nacisn�� tylko jeden guzik. Oddzielony od nich d�wi�koszczeln� szyb� kierowca
podni�s� ukryt� mi�dzy siedzeniami s�uchawk�.
- Nast�pi�a zmiana planu - powiedzia� Holland. - Jed� do punktu numer pi��.
Samoch�d zwolni�, by na najbli�szym skrzy�owaniu skr�ci� w prawo, w kierunku
zielonych p�l i wzg�rz, stanowi�cych najlepsze tereny �owieckie Wirginii. Morris
Panov przymkn�� oczy jak cz�owiek znajduj�cy si� w transie lub oczekuj�cy na jakie�
nadzwyczaj wa�ne wydarzenie - na przyk�ad na swoj� egzekucj�. Aleks spojrza� na
Petera Hollanda; obaj zerkn�li na Mo, a potem znowu na siebie. Cokolwiek Panov
zamierza�, mia�o to g��boki sens. W ci�gu p� godziny, kt�rej potrzebowali na
dotarcie do bramy posiad�o�ci okre�lanej jako punkt numer pi��, �aden z m�czyzn nie
odezwa� si� ani s�owem.
- Dyrektor z przyjaci�mi - poinformowa� kierowca stra�nika ubranego w mundur jednej
z prywatnych firm wynajmuj�cych ludzi do ochrony, w rzeczywisto�ci b�d�cej agend�
CIA. Za ogrodzeniem zaczyna�a si� do�� d�uga, wysadzana drzewami droga.
- Dzi�kuj� - odezwa� si� Mo, otwieraj�c oczy i mrugaj�c powiekami. - Jak si�
zapewne domy�lacie, usi�uj� odzyska� jasno�� my�lenia i obni�y� sobie ci�nienie.
- Nie musisz tego robi� - powiedzia� z naciskiem Holland.
- Owszem, musz� - odpar� Panov. - Mo�e kiedy� uda mi si� wszystko samemu posk�ada�
do kupy, ale teraz nie mamy na to czasu. - Spojrza� na Conklina. - Jak du�o mo�esz
mi powiedzie�?
- Peter wie o wszystkim. Ze wzgl�du na twoje ci�nienie daruj� ci szczeg�y.
Najwa�niejsze, �e Davidowi nic nie jest. W ka�dym razie nic nam nie wiadomo, �eby
by�o inaczej.
- A Marie i dzieci?
- S� na wyspie - odpar� Aleks, unikaj�c spojrzenia Hollanda.
- Co to za punkt numer pi��? - Panov skierowa� wzrok na dyrektora CIA. - Mam
nadziej�, �e znajdzie si� tu jaki� odpowiedni specjalista?
- Maj� dy�ury przez ca�� dob�. Przypuszczam, �e znasz kilku z nich.
- Wola�bym nie.
D�uga czarna limuzyna zakr�ci�a na owalnym podje�dzie i zatrzyma�a si� przed
kamiennymi schodami budynku utrzymanego w stylu po�udniowych dziewi�tnastowiecznych
rezydencji.
- Chod�my - powiedzia� spokojnie Mo, wysiadaj�c z samochodu.
Pokryte bogatymi ornamentami bia�e drzwi, posadzki z r�owego marmuru i eleganckie,
wznosz�ce si� spiralnie schody - wszystko to by�o znakomitym kamufla�em dla tego,
co naprawd� dzia�o si� w punkcie numer pi��. Pensjonariuszami rozleg�ego domu byli
zdrajcy, podw�jni i potr�jni agenci, a tak�e ludzie wracaj�cy z niebezpiecznych,
d�ugotrwa�ych operacji. Personel plac�wki sk�ada� si� z trzech zespo��w opieki
medycznej - w sk�ad ka�dego wchodzili dwaj lekarze i trzy piel�gniarki - kucharzy i
s�u�by, wybranej spo�r�d os�b zakwalifikowanych do pracy w najwa�niejszych
ambasadach i konsulatach, a tak�e z doskonale wyszkolonych, uzbrojonych stra�nik�w
patroluj�cych teren przez dwadzie�cia cztery godziny na dob�. Wszyscy bez wyj�tku
go�cie otrzymywali niewielkie, przeznaczone do wpi�cia w klap� spinki, po czym
cz�owiek, pe�ni�cy funkcj� kogo� w rodzaju g��wnego kamerdynera, prowadzi� ich tam,
gdzie chcieli dotrze�. W rzeczywisto�ci by� to emerytowany t�umacz, pracuj�cy od
wielu lat dla Centralnej Agencji Wywiadowczej, ale wykonywa� swoje obowi�zki tak
znakomicie, jakby ca�e �ycie nie robi� nic innego.
Mimo to nie uda�o mu si� ukry� zaskoczenia na widok Petera Hollanda.
- Niespodziewana wizyta, sir?
- Mi�o ci� znowu widzie�, Frank. - Dyrektor u�cisn�� r�k� by�emu t�umaczowi. -
Pami�tasz Aleksa Conklina?
- Dobry Bo�e, to ty, Aleks! Nie widzia�em ci� ca�e lata! - Kolejny u�cisk d�oni. -
Co to wtedy by�o...? Aha, ta wariatka z Warszawy, pami�tasz?
- KGB ma z tego ubaw po dzi� dzie� - roze�mia� si� Conklin. - Jedyn� tajemnic�,
kt�r� zna�a, by� przepis na najgorsze go��bki, jakie jad�em w �yciu... Jeszcze si�
troch� udzielasz, Frank?
- Od czasu do czasu - odpar� kamerdyner, wykrzywiaj�c twarz w pe�nym niezadowolenia
grymasie. - Ci m�odzi t�umacze nie potrafi� odr�ni� kluski od �uski.
- Poniewa� ja te� nie potrafi�, czy mog� zamieni� z tob� kilka s��w na osobno�ci? -
zapyta� Holland. Obaj m�czy�ni odeszli na bok i pogr��yli si� w cichej rozmowie.
Aleks i Panov pozostali na miejscu; ten drugi marszczy� co chwila brwi i wci�ga�
g��boko powietrze. Po pewnym czasie dyrektor wr�ci� i wr�czy� ka�demu po jednej
spince. - Ju� wiem, gdzie mamy i�� - oznajmi�. - Frank zawiadomi ich, �e zaraz tam
b�dziemy.
We tr�jk� ruszyli w g�r� po kr�conych schodach, a nast�pnie, po puszystym chodniku,
korytarzem prowadz�cym do lewego skrzyd�a ogromnego budynku. Po prawej stronie
dostrzegli drzwi niepodobne do �adnych, kt�re do tej pory mijali; by�y nadzwyczaj
pot�ne, wykonane z ciemnego d�bu, w swojej g�rnej cz�ci mia�y cztery ma�e okienka,
a ko�o klamki dwa przyciski. Holland w�o�y� klucz do zamka, przekr�ci� go i wcisn��
dolny guzik. Natychmiast o�y�a czerwona dioda zainstalowana w wisz�cej pod sufitem
kamerze. Dwadzie�cia sekund p�niej rozleg� si� charakterystyczny odg�os
zatrzymuj�cej si� windy.
- Prosz� do �rodka, panowie - zach�ci� towarzysz�cych mu m�czyzn dyrektor CIA.
Kiedy drzwi si� zamkn�y, winda natychmiast ruszy�a w d�.
- Wchodzili�my na g�r�, �eby teraz zjecha� na d�? - zapyta� z niesmakiem Conklin.
- Konieczne �rodki ostro�no�ci - wyja�ni� Holland. - To jedyny spos�b, �eby si� tam
dosta�. Na parterze nie ma windy.
- Dlaczego, je�li cz�owiekowi bez jednej stopy wolno o to zapyta�?
- Wydaje mi si�, �e potrafisz odpowiedzie� na to pytanie lepiej ode mnie - odpar�
dyrektor. - Do piwnicy mo�na dotrze� jedynie dwiema windami otwieranymi specjalnym
kluczem, nie zatrzymuj�cymi si� na parterze. Ta zawiezie nas tam, gdzie chcemy,
druga zje�d�a do kot�owni, urz�dze� klimatyzacyjnych i innych instalacji, jakie
zwykle znajduj� si� w piwnicy. Frank da� mi klucz, ale je�li nie od�o�� go na
miejsce w �ci�le okre�lonym czasie, zostanie uruchomiony alarm.
- Mam wra�enie, �e niepotrzebnie komplikujecie sobie �ycie - zauwa�y� Panov. - To
kosztowne zabawy.
- Niekoniecznie, Mo - odpar� �agodnie Conklin. - Przewody wentylacyjne i ogrzewcze
znakomicie nadaj� si� do ukrycia �adunk�w wybuchowych. Mo�e o tym nie wiesz, ale w
ostatnich dniach wojny, kiedy Hitler nie opuszcza� ju� swojego bunkra, kilku
rozs�dniejszych ludzi z jego otoczenia pr�bowa�o wpu�ci� truj�cy gaz do
klimatyzacji. To tylko niezb�dne �rodki ostro�no�ci.
Winda znieruchomia�a i drzwi otworzy�y si� szeroko.
- W lewo, doktorze - podpowiedzia� Holland.
Korytarz l�ni� nieskalan�, steryln� biel� oddaj�c� w pe�ni prawdziwy charakter
podziemnego kompleksu, b�d�cego po prostu doskonale wyposa�onym o�rodkiem
medycznym. S�u�y� nie tylko leczeniu kobiet i m�czyzn, ale r�wnie� ich niszczeniu,
�amaniu woli i pokonywaniu ich oporu po to, by dowiedzie� si� od nich prawdy, nie
dopu�ci� do zdemaskowania tajnych operacji i zapobiec tym samym �mierci wielu
ludzi.
Pok�j, do kt�rego weszli, r�ni� si� bardzo od sterylnego, rz�si�cie o�wietlonego
korytarza. Sta�y w nim obszerne fotele, stoliki z fili�ankami i dzbankiem z kaw�, a
tak�e inne stoliki, na kt�rych starannie pouk�adano czasopisma, �wiat�o za� by�o
jasne, ale rozproszone i nie jaskrawe. Pomieszczenie urz�dzono z my�l� o tym, �eby
mo�na w nim by�o wygodnie czeka� na co� lub na kogo�. W drugich drzwiach,
mieszcz�cych si� w przeciwleg�ej �cianie, stan�� m�czyzna w bia�ym kitlu. Na jego
twarzy malowa� si� wyraz niepewno�ci; podszed� do Hollanda i poda� mu r�k�.
- Pan dyrektor? - zapyta�. - Jestem doktor Walsh z drugiego zespo�u. Chyba nie
musz� m�wi�, �e nie spodziewali�my si� pana.
- Obawiam si�, �e to zupe�nie nadzwyczajna sytuacja, na kt�r� nie mia�em
najmniejszego wp�ywu. Pozwoli pan, �e przedstawi� doktora Morrisa Panova... Chyba
�e pan ju� go zna?
- Tylko o nim s�ysza�em. - Walsh ponownie wyci�gn�� r�k�. - To dla mnie przyjemno��
i zaszczyt, doktorze.
- Zobaczymy, co pan powie, jak sko�czymy. Mo�emy porozmawia� w cztery oczy?
- Oczywi�cie. Prosz� do mojego gabinetu. - Dwaj m�czy�ni znikn�li za wewn�trznymi
drzwiami.
- Nie powiniene� z nimi p�j��? - zapyta� Conklin, spogl�daj�c na Petera.
- A dlaczego nie ty?
- Do licha, przecie� ty jeste� dyrektorem. Powiniene� im to zaproponowa�!
- Ty jeste� jego najbli�szym przyjacielem.
- Nie mam tu nic do gadania.
- Ja te� nie, odk�d Mo wzi�� sprawy w swoje r�ce. Chod�, napijemy si� kawy. Zawsze
dostaj� tutaj g�siej sk�rki. - Holland nachyli� si� nad stolikiem i nala� dwie
fili�anki. - Jak� chcesz?
- U�ywam dwa razy wi�cej mleka i cukru ni� powinienem.
- Ja zawsze pij� czarn� - powiedzia� dyrektor CIA, prostuj�c si� i wyjmuj�c z
kieszeni pude�ko papieros�w. - Moja �ona ci�gle powtarza, �e to mnie kiedy� zabije.
- Inni twierdz�, �e raczej papierosy.
- Czemu?
- Sp�jrz. - Aleks wskaza� wisz�c� na �cianie tabliczk� z napisem: DZI�KUJEMY ZA
NIEPALENIE.
- Tyle jeszcze mam tu do gadania - o�wiadczy� spokojnie Holland, po czym wydoby� z
kieszeni zapalniczk� i przypali� papierosa.
Min�o prawie dwadzie�cia minut. Od czasu do czasu kt�ry� z m�czyzn bra� do r�ki
jakie� pismo, �eby zaraz od�o�y� je z powrotem i spojrze� na wewn�trzne drzwi.
Wreszcie, dwadzie�cia osiem minut po ich przybyciu, w pokoju ponownie zjawi� si�
doktor Walsh.
- On twierdzi, panie dyrektorze, �e pan o wszystkim wie i nie zg�asza �adnych
zastrze�e�.
- Mam ca�� mas� zastrze�e�, doktorze, ale wygl�da na to, �e on nic sobie z nich nie
robi... Prosz� mi wybaczy�: to Aleksander Conklin. Jest nie tylko jednym z nas, ale
tak�e bliskim przyjacielem Panova.
- A co pan o tym my�li, panie Conklin? - zapyta� Walsh, skin�wszy Aleksowi g�ow�.
- Jestem temu zdecydowanie przeciwny, ale Mo twierdzi, �e to ma sens. Je�eli tak
jest naprawd�, ma prawo to zrobi� i ja go dobrze rozumiem, ale je�li nie ma,
wyci�gn� go st�d si��, cho� nie mam stopy i jestem du�o starszy od niego. A wi�c:
czy to ma sens, doktorze? I jak du�e jest ryzyko?
- Tam, gdzie w gr� wchodz� narkotyki, ryzyko zawsze jest powa�ne i on o tym
doskonale wie. W�a�nie dlatego wymy�li� antidotum, kt�re podane do�ylnie zwi�kszy
do�� znacznie fizyczne cierpienia, ale nieco zmniejszy potencjalne
niebezpiecze�stwo.
- Nieco?! - wykrzykn�� Aleks.
- Staram si� by� uczciwy, tak jak on.
- Prosz� nam przedstawi� najgorsz� ewentualno��, doktorze - za��da� Holland.
- Je�li co� p�jdzie nie tak, jak powinno, czekaj� go dwa lub trzy miesi�ce terapii,
zanim ust�pi� wszystkie zmiany.
- A sens? - zapyta� Conklin. - Czy to ma jakikolwiek sens?
- Owszem - odpar� Walsh. - To, co prze�y�, zawa�y�o silnie na jego psychice, co
oznacza, �e odbi�o si� te� g��boko w jego pod�wiadomo�ci. Doktor Panov ma racj�:
mo�na do niej si�gn�� i wydoby� wszystko, co zapami�ta�... Po tym, co mi
powiedzia�, post�pi�bym tak samo. Nie tylko ja, ale z pewno�ci� ka�dy z nas.
- �rodki ostro�no�ci? - rzuci� kr�tko Aleks.
- Piel�gniarka wyjdzie z gabinetu. Zostan� tylko ja, w��czony magnetofon ... i j
eden z was albo obaj. - Lekarz odwr�ci� si� do drzwi, ale jeszcze spojrza� na nich
przez rami�. - Poprosz� was, kiedy b�dzie trzeba - doda�, po czym znikn�� za
drzwiami.
Peter Holland i Conklin popatrzyli na siebie. Rozpocz�� si� drugi okres
oczekiwania.
Ku ich zdziwieniu trwa� nie d�u�ej ni� dziesi�� minut, gdy� po takim w�a�nie czasie
do pokoju wesz�a piel�gniarka i poprosi�a, �eby poszli za ni�. Znale�li si� w czym�
przypominaj�cym labirynt sterylnie bia�ych �cian poprzecinanych bia�ymi segmentami
drzwi, zaznaczonych jedynie szklanymi ga�kami klamek. Pierwsz� ludzk� istot�, jak�
ujrzeli pod koniec kr�tkiej w�dr�wki, by� ubrany w bia�y kitel m�czyzna z
chirurgiczn� mask� na twarzy, kt�ry wyszed� zza jednego z przepierze� i obrzuci�
ich ostrym, oskar�ycielskim spojrzeniem, jakby nale�eli do jakiego� zupe�nie innego
�wiata, niezrozumia�ego w sterylnym punkcie numer pi��.
Piel�gniarka otworzy�a drzwi, nad kt�rymi zapala�a si� i gas�a czerwona lampka.
Przy�o�y�a palec do ust, nakazuj�c im milczenie. Holland i Conklin weszli po cichu
do zaciemnionego pokoju i stan�li przed zas�on� z bia�ego p��tna, o�wietlon� od
wewn�trz jakim� silnym �r�d�em �wiat�a. Po chwili us�yszeli cichy g�os doktora
Walsha:
- Cofa si� pan w przesz�o��, doktorze, nie w dalek� przesz�o��, tylko dzie� lub
dwa, odk�d zacz�� pan czu� t�py, ci�g�y b�l w ramieniu... W pa�skim ramieniu,
doktorze. Dlaczego oni zadawali panu b�l? By� pan na farmie, za oknami widzia� pan
pola, a oni za�o�yli panu na oczy opask� i zacz�li zadawa� b�l...
Nagle na suficie zamigota�y jakie� zielonkawe odbicia i zas�ona rozsun�a si�,
ukazuj�c ��ko, le��cego na nim pacjenta i stoj�cego obok lekarza.
Walsh cofn�� palec, kt�rym nacisn�� zainstalowany przy ��ku guzik i spojrzawszy na
nich, wykona� delikatny, szeroki gest r�kami, maj�cy oznacza�: "Nie ma was tutaj,
rozumiecie? Nikogo tutaj nie ma".
Obaj m�czy�ni skin�li g�owami, najpierw jakby zahipnotyzowani, a potem przera�eni
widokiem wykrzywionej w grymasie b�lu twarzy Panova i �ez p�yn�cych z jego szeroko
otwartych oczu. Dopiero w chwil� p�niej zauwa�yli, �e Mo jest przywi�zany do ��ka
szerokimi, bia�ymi pasami; z pewno�ci� by� to jego pomys�.
- Rami�, doktorze. Musimy zacz�� w�a�nie od b�lu, prawda? Dlatego �e pan wie, co
nast�pi potem. Co�, do czego nie mo�e pan dopu�ci�, co musi pan za wszelk� cen�
powstrzyma�...
Z gard�a Panova wydoby� si� og�uszaj�cy skowyt przera�enia i b�lu.
- Nie, nie! Nie powiem wam! Ju� kiedy� go zabi�em, nie zrobi� tego po raz drugi!
Zostawcie mnie, zostawcie!..
Aleks zachwia� si� i na pewno upad�by na pod�og�, gdyby nie Holland, kt�ry chwyci�
go pod rami� i delikatnie wyprowadzi� z pokoju.
- Prosz� go st�d zabra� - powiedzia� do piel�gniarki.
- Tak jest, sir.
- O, Bo�e... - wykrztusi� Aleks, usi�uj�c si� wyprostowa�, ale ponownie straci�
r�wnowag�, nie znalaz�szy wystarczaj�cego oparcia w swej sztucznej stopie. -
Przepraszam, Peter!
- Za co? - zapyta� szeptem Holland.
- Powinienem przy tym by�, ale nie mog�!
- Rozumiem ci�. Na twoim miejscu te� bym pewnie nie m�g�.
- Nic nie rozumiesz! Mo powiedzia�, �e zabi� Davida, ale to nieprawda. To ja
chcia�em go zabi�! Nie mia�em racji, a mimo to robi�em wszystko, �eby go zabi�.
Teraz zrobi�em to samo: wys�a�em go do Pary�a. Nie Mo, tylko ja!
- Prosz� oprze� go o �cian�, siostro, i zostawi� nas samych.
- Tak jest, sir.
Piel�gniarka wysz�a, pozostawiaj�c Conklina i Hollanda w sterylnym labiryncie.
- A teraz pos�uchaj mnie, agencie! - wyszepta� siwow�osy dyrektor Centralnej
Agencji Wywiadowczej, kl�kaj�c przy Aleksie, kt�ry zd��y� tymczasem osun�� si� po
�cianie na pod�og�. - Je�li ta pieprzona karuzela wyrzut�w sumienia zaraz si� nie
zatrzyma, nikt nikomu nie zdo�a pom�c. Nie obchodzi mnie, co ty albo Panov
zrobili�cie trzyna�cie lat temu, pi�� lat temu ani teraz! Wszyscy jeste�my w miar�
inteligentnymi lud�mi i zawsze post�powali�my
tak, jak w danej chwili uwa�ali�my za stosowne... Wiesz co, �wi�ty Aleksie? Tak,
s�ysza�em, �e tak ci� nazywaj�. Ka�dy z nas pope�nia b��dy. To choler nie
niewygodne, prawda? Mo�e wcale nie jeste�my tacy m�drzy, jak nam si� wydaje. Mo�e
Panov wcale nie jest najlepszym specjalist� w swojej dziedzinie, mo�e ty nie jeste�
najsprytniejszym agentem w historii CIA i pierwszym, kt�ry zosta� za �ycia
kanonizowany, mo�e ja wcale nie jestem najgenialniejszym strategiem, jaki kierowa�
t� instytucj�. Je�eli nawet, to co z tego? I tak musimy robi� to, co robimy.
- Zamknij si�, na lito�� bosk�! - krzykn�� Conklin, usi�uj�c podnie�� si� z
pod�ogi.
- Ciii!
- Niech to szlag trafi! Ostatni� rzecz�, jakiej potrzebuj�, jest kazanie od ciebie!
Gdybym mia� stop�, kopn��bym ci� w dup�.
- Przechodzimy do konfrontacji fizycznej?
- Mia�em czarny pas, admirale.
- A ja nawet nigdy nie bra�em udzia�u w zapasach.
Przez chwil� mierzyli si� spojrzeniami, a� wreszcie Aleks roze�mia� si� cicho.
- Uda�o ci si�, Peter. Dotar�o do mnie. Pomo�esz mi wsta�? Wr�c� do tamtego pokoju
i zaczekam na ciebie. Podaj mi r�k�.
- Ani mi si� �ni - o�wiadczy� Holland, staj�c nad Conklinem. - Rad� sobie sam. Kto�
mi powiedzia�, �e �wi�ty Aleks przeszed� kiedy� zupe�nie sam sto czterdzie�ci mil
przez d�ungl�, a kiedy zjawi� si� w bazie, przede wszystkim zapyta�, czy nie
znajdzie si� jaka� butelka burbona.
- To stara historia. By�em wtedy sporo m�odszy, no i mia�em obie stopy.
- Wi�c wyobra� sobie, �e masz je znowu. Wracam do Panova. Kt�ry� z nas powinien tam
by�.
- Sukinsyn!
Conklin siedzia� w poczekalni przez godzin� i czterdzie�ci siedem minut. Od dawna
ju� nie czu� b�lu w oderwanej stopie, ale teraz pulsuj�ce rwanie pojawi�o si�
znowu. Nie wiedzia�, dlaczego tak si� sta�o, ani nie potrafi� tego zignorowa�. Mia�
przynajmniej o czym my�le�, a te my�li doprowadzi�y go z kolei do innych,
dotycz�cych lat, kiedy by� m�ody i zdrowy. Jak bardzo pragn�� wtedy zmieni� �wiat!
Rozpiera�o go przemo�ne poczucie s�uszno�ci obranej drogi, kt�re pozwoli�o mu
zosta� najm�odszym w historii szko�y uczniem wyg�aszaj�cym przem�wienie po�egnalne
na zako�czenie roku, a nast�pnie najm�odszym studentem w historii Georgetown.
Stopniowy upadek zacz�� si� nieco p�niej, kiedy kto� gdzie� odkry�, �e jego
prawdziwe imi� i nazwisko nie brzmi Aleksander Conklin, lecz Aleksiej Niko�aj
Konsolikow, a pewien cz�owiek bez twarzy zada� mu pytanie, kt�re ca�kowicie
odmieni�o jego �ycie:
- Czy m�wi pan po rosyjsku?
- Oczywi�cie - odpar�, zdumiony, �e jego rozm�wca mo�e mie� co do tego jakiekolwiek
w�tpliwo�ci. - Jak pan z pewno�ci� wie, moi rodzice byli imigrantami. Wychowywa�em
si� nie tylko w rosyjskim domu, ale i w rosyjskim otoczeniu, w ka�dym razie przez
pierwsze lata. Gdybym nie m�wi� w tym j�zyku, nie m�g�bym kupi� nawet bochenka
chleba. W ko�cielnej szkole ksi�a i zakonnice nie pozwalali odzywa� si� w �adnym
innym j�zyku... Chyba w�a�nie dlatego zrazi�em si� do religii.
- Ale to by�y wczesne lata pa�skiego �ycia, jak sam pan wspomnia�.
- Owszem.
- Co si� potem zmieni�o?
- Jestem pewien, �e macie to w swoich raportach, ale w�tpi�, czy takie wyja�nienie
wystarczy drobiazgowemu senatorowi McCarthy'emu.
Wraz z tymi s�owami na ekranie pami�ci Conklina pojawi�a si� wreszcie pozbawiona
wszelkiego wyrazu twarz m�czyzny w �rednim wieku. Tylko w oczach mo�na by�o
dostrzec t�umiony gniew.
- Zapewniam pana, panie Conklin, �e nie jestem w �aden spos�b zwi�zany z senatorem.
Pan nazywa go drobiazgowym, ja u�ywam raczej innych okre�le�, ale to nie ma w tej
chwili najmniejszego znaczenia... A wi�c, co si� zmieni�o?
- Pod koniec �ycia m�j ojciec sta� si� znowu tym, kim by� w Rosji, czyli zamo�nym
kupcem, prawdziwym kapitalist�. U szczytu powodzenia mia� siedem du�ych
supermarket�w w bogatych dzielnicach. Nazywaj� si� "Conklin's Corners". Ma teraz
grubo ponad osiemdziesi�t lat i cho� bardzo go kocham, musz� z przykro�ci�
stwierdzi�, i� by� i pozosta� gor�cym zwolennikiem senatora McCarthy'ego. Nigdy nie
poruszam z nim tego tematu, maj�c na wzgl�dzie jego wiek, wszystko, co przeszed�, i
ogromn� nienawi��, jak� �ywi do komunist�w.
- Jest pan bardzo bystry i inteligentny.
- Owszem - zgodzi� si� Aleks.
- Robi�em kilka razy zakupy w tych sklepach. Troch� tam drogo.
- Rzeczywi�cie.
- Sk�d si� wzi�o nazwisko "Conklin"?
- Matka twierdzi, �e ojciec zobaczy� je na jakiej� reklamie trzy lub cztery lata po
tym, jak przenie�li si� do Stan�w. Wed�ug jego w�asnych s��w tylko �ydzi z
rosyjskimi nazwiskami mog� tu robi� prawdziwe pieni�dze. Tego tematu r�wnie� staram
si� nie porusza�.
- Bardzo m�drze.
- To nic trudnego. Staruszek ma te� sporo pozytywnych cech charakteru.
- Nawet gdyby nie mia�, jestem przekonany, �e potrafi�by pan u�o�y� sobie stosunki
z ojcem dzi�ki dyplomatycznym wybiegom i pow�ci�gliwo�ci w demonstrowaniu swoich
pogl�d�w.
- Dlaczego odnosz� wra�enie, �e to najwa�niejsze zdanie, jakie pan do tej pory
powiedzia�?
- Bo tak jest, panie Conklin. Reprezentuj� pewn� rz�dow� agencj�, kt�ra bardzo si�
panem interesuje. Gdyby zdecydowa� si� pan z ni� zwi�za�, mia�by pan praktycznie
nieograniczone mo�liwo�ci rozwoju i awansu.
Od tej rozmowy min�o ju� prawie trzydzie�ci lat, pomy�la� z czym� w rodzaju
zdumienia Aleks, spogl�daj�c po raz kolejny na drzwi prowadz�ce do tajnej cz�ci
o�rodka leczniczego CIA okre�lanego kryptonimem punkt numer pi��. Jak�e szalone
by�y to lata! Ojciec, ogarni�ty ��dz� ci�g�ego powi�kszania maj�tku, posun�� si� za
daleko, inwestuj�c olbrzymie sumy pieni�dzy, istniej�ce wy��cznie w jego wyobra�ni
i w dokumentach przedstawianych mu przez nieuczciwych bankier�w. Utraci� sze��
spo�r�d swoich siedmiu supermarket�w. Ostatni, si�dmy, nie pozwala� mu �y� na
zadowalaj�cym go poziomie, w zwi�zku z czym dozna� udaru m�zgu i zmar� w chwili,
kiedy Aleks dopiero wkracza� w doros�e �ycie.
Zachodni i Wschodni Berlin, Moskwa, Leningrad, Taszkent, Kamczatka, Wiede�, Pary�,
Lizbona, Istambu�, a potem Tokio, Hongkong, Seul, Kambod�a, Laos i wreszcie Sajgon
i tragedia, kt�rej na imi� by�o Wietnam. Z biegiem lat, dzi�ki zdolno�ciom
j�zykowym oraz nabywanej z wiekiem umiej�tno�ci przetrwania, sta� si� g��wnym
strategiem wielu tajnych operacji przeprowadzanych przez Agencj�, a� pewnego
mglistego poranka w delcie Mekongu wybuch miny rozszarpa� nie tylko jego stop�, ale
tak�e zniszczy� �ycie. Niewiele ju� m�g� zdzia�a� jako agent pierwszej linii;
alternatyw� by� powolny, lecz sta�y upadek. Z czasem wszyscy przyzwyczaili si� do
tego, �e prawie zawsze jest pijany, ale cho� skazany na unicestwienie, otrzyma�
jednak odroczenie wyroku: w jego �yciu pojawi� si� Jason Bourne.
Drzwi otworzy�y si�, lito�ciwie przerywaj�c dr�cz�ce Aleksa rozmy�lania, i do
poczekalni wszed� powoli Peter Holland. Mia� �ci�gni�t�, blad� jak papier twarz,
szkliste spojrzenie, w d�oni za� �ciska� dwa plastikowe pude�eczka z kasetami
magnetofonowymi.
- Mam nadziej� - odezwa� si� g�uchym g�osem, niewiele dono�niejszym od szeptu - �e
ju� nigdy w �yciu nie b�d� musia� niczego takiego ogl�da�.
- Co z Mo?
- Ju� my�la�em, �e tego nie prze�yje... Walsh co chwila przerywa�. M�wi� ci, mia�
niez�ego stracha.
- Wi�c dlaczego nie przesta�, na lito�� bosk�?
- Te� go o to zapyta�em. Powiedzia� mi, �e Panov da� mu wszystkie instrukcje na
pi�mie. Mo�e to jaka� solidarno�� lekarzy czy co� w tym rodzaju, nie mam poj�cia. W
ka�dym razie Walsh pod��czy� go do EKG i prawie nie spuszcza� wzroku z monitora. Ja
te� nie. Wola�em patrze� tam ni� na twarz Mo. Bo�e, chod�my st�d!
- Zaczekaj chwil�. Co z Panovem?
- Na razie nie b�dzie m�g� uczestniczy� w przyj�ciu powitalnym. Zostanie tu przez
kilka dni na obserwacji. Walsh ma zadzwoni� do mnie jutro rano.
- Musz� go zobaczy�.
- Nie ma co ogl�da�, to teraz strz�p cz�owieka. Wierz mi, on te� by tego nie
chcia�. Chod�my ju�.
- Dok�d?
- Do ciebie... To znaczy, do nas, do Vienny. Chyba masz tam magnetofon kasetowy?
- Mam wszystko z wyj�tkiem rakiety kosmicznej, ale i tak prawie ni czego nie
potrafi� obs�ugiwa�.
- Po drodze musz� gdzie� zdoby� butelk� whisky.
- Te� si� znajdzie.
- Nie przeszkadza ci to? - zapyta� Holland, przygl�daj�c si� uwa�nie Aleksowi.
- A gdyby nawet, czy tobie by to przeszkadza�o?
- Ani troch�... Zdaje si�, �e tam s� dwie sypialnie, prawda?
- Zgadza si�.
- To dobrze. W�tpi�, czy sko�czymy przed pomoc�. - Holland uni�s� pude�ka z
kasetami. - Pierwsze dwa, trzy razy nic nam nie dadz�. Us�yszymy tylko b�l, nie
informacje.
By�o kilka minut po pi�tej, kiedy opu�cili posiad�o�� zwan� punktem numer pi��,
b�d�c� w�asno�ci� Centralnej Agencji Wywiadowczej. Dni stawa�y si� kr�tsze, a coraz
ni�sze wrze�niowe s�o�ce zwiastowa�o niedaleki zmierzch lata i nadej�cie nowej pory
roku.
- �wiat�o jest najja�niejsze wtedy, kiedy umieramy - powiedzia� Conklin,
spogl�daj�c przez okno z tylnego siedzenia samochodu.
- To nie tylko nie ma sensu, ale brzmi wr�cz g�upio - odpar� znu�onym tonem
Holland. - Kto to powiedzia�?
- Zdaje si�, �e Jezus.
- Nikt tego dok�adnie nie sprawdzi�. Nie mieli�my tam swoich agent�w. Aleks
roze�mia� si� cicho.
- Czyta�e� kiedy� Pismo �wi�te? - zapyta�.
- Prawie ca�e.
- Dlatego �e musia�e�?
- Wcale nie. Moi rodzice byli agnostykami do tego stopnia, �e tylko krok dzieli�
ich od tego, �eby nazywano ich bezbo�nymi pariasami, ale co jaki� czas posy�ali
mnie i moje dwie siostry na jakie� nabo�e�stwo - raz do ko�cio�a katolickiego, raz
do protestanckiego, a potem do synagogi. Chodzi�o im o to, �eby�my sami sobie
wyrobili na ten temat jakie� poj�cie. W�a�nie dzi�ki temu dzieciaki zaczynaj�
czyta� na w�asn� r�k�; dr�czy je naturalna ciekawo�� zaprawiona kropl� mistycyzmu.
- Rzeczywi�cie, trudno si� temu oprze� - zgodzi� si� Conklin. - Ja straci�em wiar�,
ale teraz, po tylu latach duchowej niezale�no�ci, zaczynam si� zastanawia�, czy
jednak czego� mi nie brakuje.
- Na przyk�ad czego?
- Komfortu, Peter. Psychicznego komfortu.
- Na co ci on?
- Nie wiem. Mo�e do tego, �eby doj�� do �adu z rzeczami, z kt�rymi nie potrafi�
sobie poradzi�?
- Chodzi ci o wygodn� �wiadomo��, �e zawsze mo�esz znale�� jak�� metafizyczn�
wym�wk�. Wybacz mi, Aleks, ale ja my�l� zupe�nie inaczej.
Jeste�my odpowiedzialni za nasze czyny i �adne rozgrzeszenie w konfesjonale nie
mo�e tego zmieni�.
Conklin odwr�ci� twarz od okna i spojrza� na Hollanda szeroko otwartymi oczami.
- Dzi�kuj� ci, Peter.
- Za co?
- Za to, �e powiedzia�e� to samo co ja, zreszt� prawie tymi samymi s�owami... Pi��
lat temu wr�ci�em z Hongkongu, trzymaj�c wysoko w g�rze sztandar Odpowiedzialno�ci.
- Nie rozumiem...
- Niewa�ne. "Unikajcie pu�apek ko�cielnych dogmat�w i w�asnych teorii".
- A kto to powiedzia�, do diab�a?
- Albo Savonarola, albo Salvador Dali, nie jestem pewien. Holland parskn��
�miechem.
- Sko�cz ju� z tymi bzdurami, na lito�� bosk�!
- Dlaczego? To pierwszy wybuch �miechu, jaki s�ysz� od d�u�szego czasu. Co si�
sta�o z twoimi siostrami?
- To dopiero zabawna historia - odpar� Peter z lekkim u�miechem. - Jedna jest
zakonnic� w Nowym Delhi, a druga za�o�y�a w Nowym Jorku firm� prawnicz� i lepiej
m�wi w jidysz ni� wi�kszo�� jej koleg�w. Kilka lat temu poprosi�a mnie, �ebym
przesta� nazywa� j� smarkul�. Kocha to, co robi, tak samo jak tamta w Indiach.
- A ty mimo to wybra�e� wojsko...
- Nie mimo to, ale owszem, wybra�em. By�em m�odym gniewnym facetem, kt�ry naprawd�
wierzy� w to, �e jego krajowi grozi niebezpiecze�stwo. Pochodzi�em z
uprzywilejowanej rodziny - pieni�dze, znajomo�ci, najlepsze szko�y - wi�c nie
mia�em najmniejszych k�opot�w z dostaniem si� do Annapolis. Doszed�em do wniosku,
�e jednak powinienem sobie na to jako� zas�u�y�. Musia�em pokaza� �wiatu, �e ludzie
tacy jak ja nie wykorzystuj� swoich przywilej�w do tego, �eby unika�
odpowiedzialno�ci, tylko �eby poszerza� jej zakres.
- Kompleks arystokracji - mrukn�� Conklin. - Noblesse oblige, i tak dalej...
- To nieuczciwe - zaprotestowa� Holland.
- W�a�nie �e tak. Po grecku aristo znaczy najlepszy, a kratia to tyle, co w�adza. W
staro�ytnych Atenach tacy m�odzi ludzie jak ty dowodzili ju� armiami, id�c do boju
w pierwszym szeregu, �eby udowodni� �o�nierzom, �e s� gotowi zgin�� tak samo jak ci
najbiedniejsi i najgorzej urodzeni spo�r�d nich.
Peter Holland opar� g�ow� na mi�kkim obiciu i przymkn�� oczy.
- Mo�e masz racj�, ale nie jestem pewien... Niczego ju� nie jestem pewien. Tak
wiele ��dali�my, po co? �eby zdoby� wzg�rze Pork Chop? Zaj�� jakie� kompletnie
bezu�yteczne po�acie delty Mekongu? Po co to wszystko? Ludzie gin�li rozrywani na
strz�py granatami rzucanymi przez Wietnamczyk�w znaj�cych d�ungl� jak w�asn�
kiesze�... Co to by�a za wojna? Gdyby tacy jak ja nie poszli tam, do tych
dzieciak�w, i nie powiedzieli im: "Patrzcie, ch�opaki, jestem z wami", czy my�lisz,
�e uda�oby si� nam utrzyma� tak d�ugo? Wybuch�yby masowe bunty i mo�e �le si�
sta�o, �e do niczego takiego nie dosz�o. Te dzieciaki to byli p�analfabeci, �obuzy
i czarnuchy, natomiast uprzywilejowani dostawali s�u�b� na ty�ach, gdzie mieli
szans� prze�y�. Je�eli fakt, �e ja, jeden z tych uprzywilejowanych sukinsyn�w,
by�em tam z nimi, znaczy� dla nich cokolwiek, to by�a to najlepsza rzecz, jak�
zrobi�em w �yciu. Holland umilk� raptownie i zamkn�� oczy.
- Przepraszam, Peter. Naprawd� nie chcia�em rozdrapywa� starych ran. W�a�ciwie to
zacz�o si� od mojego poczucia winy, nie od twojego... Niesamowite, jak to wszystko
wraca, prawda? Jak to nazwa�e�? Karuzela wyrzut�w sumienia, prawda? Kiedy ona si�
zatrzyma, do cholery...
- Teraz - powiedzia� Holland, otwieraj�c oczy i siadaj�c prosto na mi�kkiej kanapie
limuzyny. Podni�s�szy s�uchawk� telefonu, nacisn�� dwa guziki.
- Zawie� nas do Vienny - powiedzia�. - A potem znajd� jak�� chi�sk� restauracj� i
przywie� nam, co maj� najlepszego. Mam ochot� na �eberka i kurczaka z pomara�cz�.
Okaza�o si�, �e Holland mia� tylko cz�ciowo racj�. Pierwsze przes�uchanie kasety z
zeznaniami Panova istotnie by�o dla nich wstrz�saj�cym prze�yciem; jego g�os by�
przepe�niony ogromnym b�lem, a informacje chaotyczne i niejasne, szczeg�lnie dla
kogo� przyzwyczajonego do precyzyjnego sposobu wys�awiania si� psychiatry. Jednak
ju� za drugim razem uda�o im si� osi�gn�� wysoki stopie� koncentracji, do czego bez
w�tpienia przyczyni�a si� �wiadomo�� ogromu cierpie�, jakimi okupi� Mo swoj�
wymuszon� �rodkami chemicznymi relacj�. Nie by�o czasu na osobiste uczucia, liczy�y
si� tylko fakty. Obaj m�czy�ni sporz�dzali szczeg�owe notatki, przes�uchuj�c
kilkakrotnie budz�ce w�tpliwo�� fragmenty, aby zmniejszy� do minimum ryzyko
pomy�ki. Po trzecim razie niejasno�ci wyra�nie si� zmniejszy�y, po czwartym za�
obaj mieli po trzydzie�ci kilka stron notatek. Nast�pn� godzin� sp�dzili w
milczeniu, analizuj�c zebrany materia� i pr�buj�c u�o�y� go w sp�jn� ca�o��.
- Jeste� got�w? - zapyta� wreszcie siedz�cy na kanapie z o��wkiem w d�oni dyrektor
CIA.
- Jasne - odpar� Conklin. Zajmowa� miejsce przy biurku zastawionym sprz�tem
elektronicznym; w zasi�gu r�ki mia� magnetofon.
- Jakie� uwagi na pocz�tek?
- Owszem. Dziewi��dziesi�t dziewi�� przecinek czterdzie�ci cztery pro cent tego, co
wys�uchali�my, nic nam nie daje, z wyj�tkiem dowod�w na to, jak du�o potrafi ten
cholerny Walsh. Przeskakiwa� z w�tku na w�tek szybciej, ni� mog�em nad��y�, a
przecie� nie jestem takim znowu amatorem, je�li chodzi o przes�uchania.
- Zgadzam si� z tob�. - Holland skin�� g�ow�. - Walsh rzeczywi�cie jest dobry.
- Albo nawet jeszcze lepszy, ale to ju� nie nasza sprawa. Interesuje nas tylko to,
co powiedzia� Mo... z jeszcze jednym ale. Najwa�niejsze jest nie to, co im ujawni�,
bo i tak musimy przyj�� za�o�enie, i� ujawni� wszystko, co mu po wiedzia�em, ale
to, co tam us�ysza�. - Conklin umilk� na chwil� i przekartkowa� kilka stron. - O,
na przyk�ad: "Rodzina b�dzie zadowolona... Nasz super da nam swoje
b�ogos�awie�stwo". W tym momencie najwyra�niej powtarza czyje� s�owa. Mo nie zna
przest�pczego �argonu, a je�li nawet, to nie w takim stopniu, �eby automatycznie
kojarzy� pewne fakty i s�owa, ale w tym wypadku jednak nast�pi�o co� takiego.
Wystarczy zast�pi� s�owo super podobnie brzmi�cym su premo - capo supremo,
bynajmniej nie dobroduszny superman, z jakim mog�o si� kojarzy�. W takim uk�adzie
rodzina przestaje oznacza� gromad� niedo��nych ciotek, a b�ogos�awie�stwo zamienia
si� w nagrod� lub pochwa��.
- Mafia... - powiedzia� cicho Peter, wpatruj�c si� w Conklina ostrym, przenikliwym
spojrzeniem; kilka drink�w, jakie wypi� podczas minionych godzin, nie pozostawi�o w
jego organizmie najmniejszego �ladu. - Nie przysz�o mi to do g�owy, ale
instynktownie podkre�li�em ten sam fragment. Masz racj�. Jest tu jeszcze par�
rzeczy pasuj�cych do tego toku my�lenia. - Holland przerzuci� kilka stron. -
Prosz�: "Nowy Jork chce wszystko zgarn��". Albo tutaj: "Ten z Wall Street to
naprawd� kto�". - Dyrektor CIA ponownie odwr�ci� dwie lub trzy kartki. - Albo:
"Blondaski...", i co� jeszcze, ale nie zrozumia�em.
- Nie mam tego. To znaczy, s�ysza�em, ale nie wiedzia�em, o co chodzi.
- Bo i sk�d mia�by pan wiedzie�, panie Aleksieju Konsolikow? - Holland u�miechn��
si� szeroko. - Pod t� warstw� og�ady i wykszta�cenia bije przecie� rosyjskie serce.
Nie masz poj�cia o tym, co niekt�rzy z nas musieli przej��.
- H�?
- Jestem, przynajmniej teoretycznie, bia�ym protestantem pochodzenia
anglosakso�skiego. Blondaski to jedno z przezwisk, jakimi nas obrzuca�y inne
mniejszo�ci. Pomy�l tylko: Armbruster, Swayne, Atkinson, Burton, Teagarten - same
blondaski. Ado tego Wall Street, gdzie wi�kszo�� rekin�w pochodzi, albo
przynajmniej pochodzi�a, w�a�nie z tego �rodowiska.
- "Meduza" - powiedzia� Aleks, kiwaj�c g�ow�. - "Meduza" i mafia... Jezus, Maria!
- Mamy numer telefonu! - Peter pochyli� si� do przodu na kanapie. - By� w
notatniku, kt�ry Bourne zabra� z domu Swayne'a.
- Dzwoni�em tam, nie pami�tasz? Ci�gle zg�asza si� tylko automatyczna sekretarka.
- To nam wystarczy, �eby go zlokalizowa�.
- Po co? Ten, kto odbiera informacje, robi to te� przez telefon, najprawdopodobniej
z budki, je�li ma cho� odrobin� oleju w g�owie. Niczego w ten spos�b nie
osi�gniemy.
- Co� mi si� wydaje, agencie, �e nie macie wielkiego poj�cia o wsp�czesnej
technice, co?
- Odpowiem ci w ten spos�b: kupi�em sobie magnetowid, �eby ogl�da� stare filmy, ale
nie potrafi�em ustawi� tego cholernego zegara, wi�c zadzwoni�em do sprzedawcy, a on
na to: "Prosz� przeczyta� instrukcj� na wewn�trznej stronie pokrywy". Pr�bowa�em,
ale za choler� nie mog�em doj�� do tego, jak si� j� otwiera.
- W takim razie pozw�l, �e powiem ci, co mo�emy zrobi� z automatyczn� sekretark�:
mo�emy j� uszkodzi�.
- �wietny pomys�. Mo�e jeszcze b�dziesz uprzejmy mi wyja�ni�, co nam to da.
- Zapomnia�e�, �e b�dziemy ju� wiedzie�, gdzie si� znajduje.
- I co z tego?
- Kto� przyjdzie, �eby j� naprawi�.
- Aaa...
- Zgarniemy go i zapytamy, kto go przys�a�.
- Wiesz, Peter, jak na amatora miewasz jednak czasem dobre pomys�y. Twoje obecne
wysokie stanowisko, na kt�re w og�le sobie nie zas�u�y�e�, nie ma tu nic do rzeczy.
- Wybacz, ale nie postawi� ci drinka.
Bryce Ogilvie, wsp�w�a�ciciel kancelarii adwokackiej Ogilvie, Spofford, Crawford i
Cohen, dyktowa� w�a�nie nadzwyczaj skomplikowan� odpowied� dla wydzia�u
antytrustowego Departamentu Sprawiedliwo�ci, kiedy zadzwoni� stoj�cy na jego biurku
telefon, pod��czony do prywatnej, omijaj�cej sekretariat linii. Ogilvie podni�s�
s�uchawk�, nacisn�� zielony guzik i spojrza� na sekretark�.
- Zechce pani wybaczy�... - powiedzia� uprzejmie.
- Oczywi�cie, sir. - Dziewczyna wsta�a z fotela, przesz�a na ukos przez obszerny
gabinet i znikn�a za drzwiami.
- O co chodzi? - zapyta� prawnik, zwalniaj�c przycisk.
- Automat nie dzia�a - odpar� g�os w s�uchawce.
- Co si� sta�o?
- Nie wiem. Ca�y czas jest przerywany sygna�.
- To najlepsze urz�dzenie, jakie mo�na dosta�. Mo�e po prostu kto� wtedy dzwoni�.
- Pr�buj� ju� od dw�ch godzin. Nawet najlepsza maszyna mo�e si� kiedy� zepsu�.
- Dobra, po�lij kogo�, �eby sprawdzi�. Najlepiej kt�rego� z czarnuch�w. -
Oczywi�cie. �aden bia�y nie odwa�y�by si� tam pojawi�.
Rozdzia� 25
Kilka minut po p�nocy Bourne wysiad� z metra w Argenteuil. Podzieli� dob� na cz�ci,
czyni�c niezb�dne przygotowania i jednocze�nie szukaj�c Marie; zajrza� do ka�dej
kawiarni, sklepu i hotelu, odwiedzi� wszystkie miejsca b�d�ce fragmentami koszmaru,
w jakim oboje uczestniczyli trzyna�cie lat temu. Kilkakrotnie wstrzymywa� nagle
oddech, widz�c z daleka jak�� kobiet�: ty� g�owy, migni�cie profilu, ciemnorude
w�osy - w przy�mionym �wietle i t�oku wydawa�o mu si�, �e ka�da z nich mo�e by�
jego �on�. �adna nie by�a, ale da�o mu to tyle, �e zrozumia� dr�cz�cy go l�k, a
dzi�ki temu m�g� nad nim zapanowa�. To by�a najtrudniejsza do wytrzymania cz��
dnia; reszt� wype�ni�y zwyk�e problemy i obawy.
Aleks! Gdzie on si� podzia�, do cholery? Nie by�o go w Wirginii. Ze wzgl�du na
r�nic� czasu Bourne liczy� na to, �e Conklin zajmie si� szczeg�ami, a przede
wszystkim szybkim przekazaniem pieni�dzy do Europy. Dzie� pracy na wschodnim
wybrze�u Stan�w Zjednoczonych zacz�� si� o czwartej po po�udniu czasu paryskiego,
natomiast dzie� pracy we Francji zako�czy� si� o pi�tej lub nawet wcze�niej, tak�e
czasu paryskiego! Oznacza�o to, �e na za�atwienie formalno�ci zwi�zanych z
przelaniem na konto niejakiego pana Simona w jednym z paryskich bank�w sumy miliona
dolar�w mia� zaledwie nieca�� godzin�, a to z kolei oznacza�o, �e wspomniany pan
Simon musia�by pojawi� si� we wspomnianym, jeszcze nie wybranym, banku. W tej
sprawie du�� pomoc okaza� mu Bernardine. Pomoc, dobre sobie! On to po prostu
za�atwi�.
- Przy rue de Grenelle jest pewien bank, z kt�rego cz�sto korzysta�a Deuxieme.
Potrfi� dzia�a� naprawd� szybko i mog� przymkn�� oko na brak jednego czy dw�ch
podpis�w, ale nie robi� tego za darmo, a poza tym nie ufaj� nikomu maj�cemu
powi�zania z naszym dobroczynnym, socjalistycznym rz�dem.
- Chcesz przez to powiedzie�, �e niezale�nie od teleks�w i faks�w, je�li nie maj�
pieni�dzy, to ci ich po prostu nie dadz�?
- Ani sou. Nawet gdyby zadzwoni� sam prezydent, kazaliby mu zg�osi� si� po nie do
Moskwy, gdzie zreszt�, ich zdaniem, sam powinien si� znale��.
- Nie mog�em nigdzie z�apa� Aleksa, wi�c omin��em bank w Bostonie i skontaktowa�em
si� z naszym cz�owiekiem na Kajmanach, gdzie Marie ulokowa�a wi�kszo�� pieni�dzy.
To Kanadyjczyk, a bank r�wnie� jest kanadyjski. Czeka na instrukcje.
- Zaraz do niego zadzwoni�. Jeste� w Pont Royal?
- Nie. Sam si� do ciebie zg�osz�.
- A gdzie jeste�?
- Mo�na chyba powiedzie�, �e latam jak przestraszony i zagubiony motyl, przenosz�c
si� z jednego znajomego miejsca w drugie.
- Szukasz jej.
- Tak. Ale to chyba nie by�o pytanie, prawda?
- Wybacz mi, ale mam nadziej�, �e nie uda ci si� jej znale��.
- Dzi�kuj�. Zadzwoni� do ciebie za dwadzie�cia minut.
Odwiedzi� jeszcze jedno zapami�tane miejsce: Trocadero i pa�ac de Chaillot. Kiedy�
strzelano do niego na jednym z taras�w, uzbrojeni m�czy�ni zbiegali po nie
ko�cz�cych si�, kamiennych schodach, by znikn�� w rozci�gaj�cych si� dooko�a
wypiel�gnowanych ogrodach. Co si� wtedy w�a�ciwie sta�o? Dlaczego zapami�ta� akurat
Trocadero? Bo by�a tu Marie. Gdzie? W kt�rym miejscu ogromnego kompleksu? Na
tarasie! Sta�a na tarasie, przy pos�gu... Jakim pos�gu? Kartezjusza? Racine'a?
Talleyranda? Najpierw pomy�la� o Kartezjuszu. Musi znale�� t� rze�b�.
Znalaz�, ale Marie tam nie by�o. Spojrza� na zegarek: od rozmowy z Bernardine'em
min�o prawie czterdzie�ci pi�� minut. Tak jak ludzie z jego wspomnie� pop�dzi� w d�
po schodach. Do telefonu.
- Id� do Banque Normandie i zapytaj o monsieur Tabouriego. Da�em mu do zrozumienia,
�e niejaki monsieur Simon chce zadzwoni� do swojego bankiera na Kajmanach i poleci�
mu dokonanie przelewu siedmiu milion�w frank�w. Ch�tnie pozwoli ci skorzysta� ze
swojego telefonu, ale b�d� przy gotowany na to, �e ka�e ci zap�aci� za rozmow�.
- Dzi�kuj�, Francois.
- Gdzie teraz jeste�?
- Na Trocadero. To zupe�ne szale�stwo. Mia�em przeczucie, �e j� tu znajd�, ale nic
z tego nie wysz�o. Nawet nie wiem dok�adnie, co si� tu w�a�ciwie dzia�o. Wydaje mi
si�, �e kto� do mnie strzela�, ale nie jestem pewien.
- Id� do banku.
Zrobi� to, a w trzydzie�ci pi�� minut po rozmowie z Kajmanami �niadosk�ry, wiecznie
u�miechni�ty monsieur Tabouri poinformowa� go, �e pieni�dze s� do jego dyspozycji.
Bourne za��da� wyp�acenia siedmiuset pi��dziesi�ciu tysi�cy frank�w w banknotach o
mo�liwie najwi�kszych nomina�ach. Kiedy ju� jego �yczeniu sta�o si� zado��,
u�miechni�ty bankier wzi�� go delikatnie za rami�, odprowadzi� na stron� - co
wygl�da�o do�� g�upio, jako �e w obszernym gabinecie nie by�o nikogo opr�cz nich -
i powiedzia� przyciszonym g�osem:
- Jest mo�liwo�� korzystnego zainwestowania kapita�u w nieruchomo�ci w Bejrucie.
Prosz� mi wierzy�, jestem specjalist� od spraw Bliskiego Wschodu i mog� pana
zapewni�, �e to zamieszanie nie potrwa tam d�ugo.
Mon Dieu, przecie� w ko�cu wszyscy by wygin�li! Bejrut znowu stanie si� Pary�em
Bliskiego Wschodu. Teraz mo�na tam kupi� olbrzymie posiad�o�ci za u�amek ceny,
hotele za �mieszne kwoty!
- To brzmi interesuj�co. Skontaktuj� si� z panem w tej sprawie.
Opu�ci� Banque Normandie tak szybko, jakby w sejfach zal�g�y si� wirusy �miertelnie
niebezpiecznej choroby. Wr�ciwszy do hotelu Pont Royal, spr�bowa� po raz kolejny
po��czy� si� z Aleksem; w Wirginii dochodzi�a teraz pierwsza po po�udniu, lecz mimo
to ponownie us�ysza� automatyczn� sekretark�, zach�caj�c� go g�osem Conklina do
pozostawienia wiadomo�ci. Jason mia� co najmniej kilka powod�w, �eby tego nie
robi�.
A teraz znalaz� si� ponownie w Argenteuil. Wyszed� powoli ze stacji metra i ruszy�
niespiesznie w kierunku najbardziej zaniedbanej cz�ci dzielnicy, gdzie mie�ci�o si�
Le Coeur du Soldat. Instrukcje, jakie otrzyma�, by�y jasne: �adnego utykania ani
obszarpanego stroju, nic, co mog�oby zwr�ci� na niego czyj�� uwag�. Mia� si� ubra�
jak zwyk�y robotnik, stan�� przy zamkni�tej bramie fabryki, oprze� si� o mur i
zapali� papierosa. Powinno to nast�pi� mi�dzy dwunast� trzydzie�ci a pierwsz� w
nocy. Nie wcze�niej i nie p�niej.
Kiedy zapyta� pos�a�c�w Santosa, dlaczego spotkanie wyznaczono na tak p�n� por� -
uprzednio wynagrodziwszy kilkuset frankami ich fatyg� - ten bardziej rozmowny
powiedzia�:
- Santos nigdy nie opuszcza Le Coeur du Soldat.
- Wczoraj to zrobi�.
- Tylko na kilka minut.
- Rozumiem. - Bourne skin�� g�ow�, ale w rzeczywisto�ci nic nie rozumia�, m�g�
jedynie snu� domys�y. Czy Santos by� wi�niem Carlosa, cz�owiekiem skazanym na
bezustanne przebywanie w obskurnej spelunce? By�o to fascynuj�c� zagadk�, je�li
wzi�o si� pod uwag� olbrzymi� si�� barmana i jego bez w�tpienia nieprzeci�tny
umys�.
By�a dwunasta czterdzie�ci siedem, kiedy Jason, ubrany w d�insy, koszul�, wytarty
sweter i w czapce na g�owie, dotar� do bramy nieczynnej fabryki. Wyj�wszy z
kieszeni paczk� gauloise'�w, opar� si� o ceglany mur i zapali� papierosa, gasz�c
zapa�k� nieco p�niej, ni� to by�o konieczne. Ca�y czas my�la� o tajemniczym
Santosie, g��wnym ��czniku w armii Szakala, jego najbardziej zaufanym
wsp�pracowniku, kt�rego nienaganna francuszczyzna wskazywa�a co najmniej na studia
na Sorbonie, cho� przecie� ten cz�owiek pochodzi� z Ameryki �aci�skiej, a
dok�adniej z Wenezueli, je�eli Bourne'a nie myli�o przeczucie. Fascynuj�ce. I ten
oto Santos pragn�� spotka� si� z nim "w pokojowych zamiarach". Brawo, amigo,
pomy�la� Jason. Santosowi uda�o si� dotrze� do ambasadora USA w Londynie i zada� mu
pytanie, kt�re musia�o wywrze� na dyplomacie wstrz�saj�ce wra�enie. Atkinson nie
mia� innego wyboru, jak tylko potwierdzi�, �e wszystkie polecenia wydane przez
Kr�low� W��w maj� by� natychmiast realizowane. Si�a "Meduzy" by�a jedyn� nadziej�
ambasadora.
A wi�c Santos potrafi� zmienia� swoje post�powanie, opieraj�c si� nie na emocjach
czy zobowi�zaniach, tylko na logicznych argumentach. Pragn�� wygrzeba� si� z
rynsztoka, a dysponuj�c trzema milionami frank�w i niezliczon� ilo�ci� miejsc na
�wiecie, w kt�rych m�g�by si� ukry�, mia� na to wreszcie powa�ne szans�. Jego
bystry umys� kaza� mu si� nad tym zastanowi�. W �yciu zdarzaj� si� czasem okazje
tworz�ce zupe�nie nowe mo�liwo�ci i taka okazja zdarzy�a si� w�a�nie ��cznikowi i
wasalowi Szakala, by� mo�e prze�ywaj�cemu powa�ny kryzys uczu� wobec swego
dotychczasowego pana i w�adcy. Dlatego Bourne, wiedziony instynktem, zwr�ci� uwag�
Santosa na t� alternatyw�. "M�g�by� wyjecha�, znikn��... Zamo�ny cz�owiek, wolny od
trosk i k�opot�w..." Kluczowymi s�owami by�y "wolny" i "znikn��" i oczy Santosa
zareagowa�y na nie w odpowiedni spos�b. By� got�w skusi� si� na przyn�t� w postaci
trzech milion�w frank�w, a Bourne nie mia� nic przeciwko temu, �eby pozwoli� mu
przegry�� �y�k� i odp�yn��.
Jason spojrza� na zegarek; min�o pi�tna�cie minut. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, i�
ludzie Santosa przeszukuj� teraz pobliskie uliczki, dokonuj�c ostatniej inspekcji
przed pojawieniem si� ich chlebodawcy. My�li Bourne'a wr�ci�y na kr�tko do Marie i
przeczucia, jakie tkn�o go na Trocadero, a tak�e do s��w starego Fontaine'a,
us�yszanych na Wyspie Spokoju, kiedy razem obserwowali z poddasza teren pensjonatu,
czekaj�c na pojawienie si� Carlosa. "On jest blisko, czuj� to. Tak samo, jak czuj�
nadej�cie burzy". Podobne, ale jednocze�nie jakby odwrotne odczucia mia� Jason na
Trocadero... Wystarczy! Teraz licz� si� tylko Santos i Szakal!
Punktualnie o pierwszej w zau�ku pojawili si� dwaj pos�a�cy, kt�rzy wcze�niej
przyszli do hotelu Pont Royal.
- Santos chce si� z tob� zobaczy� - oznajmi� ten bardziej wymowny.
- Nigdzie go nie widz�.
- Masz p�j�� z nami. On nigdy nie wychodzi z Le Coeur du Soldat.
- Jak s�dzicie, dlaczego mi si� to nie podoba?
- Nie masz powodu, �eby tak my�le�. Ma pokojowe zamiary.
- Ale pewnie nie zapomnia� wzi�� ze sob� no�a?
- Nigdy nie nosi no�a ani �adnej innej broni.
- Mi�o to s�ysze�. W takim razie chod�my.
- On nie potrzebuje �adnej broni - wyja�ni� spokojnie drugi pos�aniec.
Min�li o�wietlone blaskiem neonu wej�cie i skr�cili w ledwo dostrzegalne przej�cie
mi�dzy budynkami. Kiedy znale�li si� na zapleczu restauracji, Jason ujrza� ostatni�
rzecz, jak� spodziewa� si� zobaczy� w tej dzielnicy: angielski ogr�d. Zajmowa�
ogrodzony teren o wymiarach mniej wi�cej dziesi�� na sze�� metr�w, pyszni�c si�
niesamowitymi barwami w zimnym blasku ksi�yca.
- Niez�y widok - powiedzia� Jason, nie staraj�c si� ukry� zdumienia. - Kto� musi
ko�o tego nie�le chodzi�.
- To pasja Santosa. Nikt jej nie rozumie, ale te� nikt nie �mie tkn�� �adnego
kwiatka.
Fascynuj�ce.
Dwaj m�czy�ni zaprowadzili Bourne'a do metalowej windy poruszaj�cej si� po
prowadnicach przytwierdzonych do zewn�trznej �ciany budynku. Nic nie wskazywa�o na
istnienie jakich� schod�w. Kiedy z trudem zmie�cili si� do ciasnej klatki, milcz�cy
do tej pory pos�aniec nacisn�� w ciemno�ci jaki� guzik i powiedzia�:
- Ju� jeste�my, Santos. Kamelia. Mo�esz nas wci�gn��.
- Kamelia? - powt�rzy� ze zdziwieniem Jason.
- Teraz wie, �e wszystko jest w porz�dku. Gdyby co� by�o nie tak, m�j przyjaciel
powiedzia�by "lilia" albo "r�a".
- Co wtedy by si� sta�o?
- Lepiej niech pan o tym nie my�li. W ka�dym razie ja wol� o tym nie my�le�.
- Tak, oczywi�cie.
Winda zatrzyma�a si� gwa�townie; ma�om�wny pos�aniec pchn�� z trudem grube stalowe
drzwi i Bourne znalaz� si� w znajomym, umeblowanym ze smakiem pokoju, w kt�rym
sta�y wype�nione ksi��kami rega�y, obszerny fotel i pojedyncza lampa, o�wietlaj�ca
siedz�cego Santosa.
- Mo�ecie ju� odej��, przyjaciele - powiedzia� do dw�ch towarzysz�cych Jasonowi
m�czyzn. - Odbierzcie swoje pieni�dze od kelnera i powiedzcie mu, �eby da� Ren� i
temu m�odemu Amerykaninowi po pi��dziesi�t frank�w. Niech wreszcie si� wynios�.
Ci�gle lej� po k�tach... Mo�e im powiedzie�, �e pieni�dze s� od przyjaciela, kt�ry
wczoraj o nich zapomnia�.
- Cholera! - sykn�� Jason.
- Zapomnia�e�, prawda? - zapyta� z u�miechem Santos.
- Mia�em inne sprawy na g�owie.
- Tak jest, Santos!
Dwaj pos�a�cy nie zjechali wind�, lecz wyszli przez drzwi znajduj�ce si� po lewej
stronie pokoju. Bourne spojrza� za nimi ze zdziwieniem.
- Jest tam klatka schodowa prowadz�ca do kuchni - wyja�ni� Santos, odpowiadaj�c na
nie zadane pytanie. - Drzwi mo�na otworzy� tylko z tej strony... Prosz� siada�,
monsieur Simon. Jest pan moim go�ciem. Jak tam g�owa?
- Dzi�kuj�, lepiej. - Bourne usiad� na kanapie, zapadaj�c si� w mi�kkie poduszki; z
ca�� pewno�ci� nie by�a to pozycja pe�na godno�ci. - Rozumiem, �e tym razem ma pan
pokojowe zamiary.
- Cz�� z nich dotyczy trzech milion�w frank�w, o kt�rych pan wspomina�.
- Rozumiem, �e rozmowa z Londynem przynios�a zadowalaj�ce rezultaty?
- Nikt nie m�g�by zmusi� tego cz�owieka, �eby zareagowa� w taki spos�b. Naprawd�
istnieje jaka� Kr�lowa W��w, kt�ra wzbudza nie tylko uwielbienie, lecz tak�e
strach, co oznacza, �e dysponuje ogromn� si��.
- W�a�nie to stara�em si� panu powiedzie�.
- Teraz panu wierz�. Mo�emy skupi� si� na pa�skich pro�bach czy te� ��daniach...
- Powiedzmy raczej wymaganiach - przerwa� mu Jason.
- Dobrze, niech b�d� wymagania - zgodzi� si� Santos. - Rozumiem, �e ma si� pan
skontaktowa� z Kosem osobi�cie, bez �adnych �wiadk�w?
- To nieodzowne.
- Czy wolno mi spyta� dlaczego?
- Szczerze m�wi�c, i tak wie pan ju� zbyt du�o, wi�cej, ni� przypuszczaj� moi
klienci, ale przecie� �adnemu z nich nie grozi�a utrata �ycia w pokoju nad
restauracj� w Argenteuil. Nie chc� mie� z panem do czynienia, bo zale�y im na
dyskrecji, a pod tym wzgl�dem nie jest pan zupe�nie czysty.
- Jak to? - zapyta� Santos, zaciskaj�c pot�n� d�o� na oparciu fotela.
- Pewien starzec usi�owa� ostrzec jednego z cz�onk�w Zgromadzenia przed
przygotowywanym na niego zamachem. To on wspomnia� o Kosie i Le Coeur du Soldat. Na
szcz�cie us�ysza� to nasz cz�owiek i dyskretnie da� zna� moim klientom, ale kto
wie, ilu jeszcze starc�w mo�e w ka�dej chwili wyga da� si� o Le Coeur du Soldat i o
panu... ? Nie, pan nie mo�e mie� nic wsp�lnego z moimi klientami.
- Nawet za pa�skim po�rednictwem?
- Ja znikn� bez �ladu, pan nie. Chocia�, szczerze m�wi�c, na pa�skim miejscu
powa�nie bym si� nad tym zastanowi�... Prosz�, mam co� dla pana. - Bourne
wyprostowa� si�, sign�� do tylnej kieszeni spodni i wyj�� z niej gruby zwitek
banknot�w opasany szerok� gumk�. Rzuci� pieni�dze Santosowi, kt�ry z�apa� je bez
trudu. - Zaliczka w wysoko�ci dwustu tysi�cy frank�w. Upowa�niono mnie, �ebym to
panu da� na dow�d dobrych intencji. Pa�ska
rola polega wy��cznie na udzieleniu mi informacji, kt�r� przeka�� do Londynu.
Niezale�nie od tego, czy Kos zaakceptuje propozycj� moich klient�w, trzy miliony
frank�w nale�� do pana.
- Ale pan mo�e wcze�niej znikn��, czy� nie tak?
- Wi�c prosz� mnie obserwowa� tak jak do tej pory. Mog� nawet poda� numer rejsu,
kt�rym polec� do Londynu. Chyba trudno o bardziej uczciw� ofert�, prawda?
- Rzeczywi�cie trudno, ale nie jest to zupe�nie niemo�liwe, monsieur Simon - odpar�
Santos, podnosz�c si� z fotela i zmierzaj�c dostojnym krokiem w kierunku ma�ego
stolika do kart, stoj�cego przy �cianie z lakierowanej ceg�y. - Mo�e b�dzie pan
uprzejmy tu podej��?
Jason uczyni� to.
- Jest pan bardzo dok�adny... - powiedzia�, nie staraj�c si� ukry� zaskoczenia.
- Staram si�. Prosz� nie mie� o to pretensji do recepcjonist�w, nie zdradzili pana.
Ja nie si�gam a� tak wysoko. Najlepiej wsp�pracuje mi si� ze sprz�taczkami i lud�mi
z obs�ugi. Nie s� rozkapryszeni i prawie nikt nie zwraca uwagi, je�li kt�rego� dnia
znikaj� bez �ladu.
Na stoliku le�a�y trzy paszporty Bourne'a autorstwa Kaktusa, a tak�e pistolet i n�,
te same, kt�re odebrano mu poprzedniej nocy.
- Dzia�a pan bardzo precyzyjnie, ale to chyba niczego nie wyja�nia, prawda?
- Zobaczymy - odpar� Santos. - Przyjm� teraz od pana pieni�dze - jako dow�d dobrych
intencji - ale zamiast lecie� do Londynu, ka�e pan przylecie� temu cz�owiekowi
tutaj, do Pary�a. Jutro rano. Kiedy zjawi si� w Pont Royal, zadzwoni pan do mnie i
wtedy zabawimy si� w t� sam� gr� co z Sowietami: wymiana wi�ni�w na mo�cie, w
�wietle reflektor�w i pod lufami pistolet�w.
- Oszala�e�, Santos! Moi klienci nigdy nie zgodz� si� ujawni�. W�a�nie straci�e�
swoje trzy miliony.
- Dlaczego nie chcesz ich wypr�bowa�? Przecie� zawsze mog� kogo� podstawi�, czy�
nie tak? Na przyk�ad jakiego� niewinnego turyst� nie maj�cego zielonego poj�cia o
tym, �e w jego walizce jest podw�jne dno. Poniewa� b�d� tam tylko banknoty,
przejdzie bez problemu przez kontrol� na lotnisku. Spr�buj! Tylko w ten spos�b
mo�esz osi�gn�� to, na czym ci tak bardzo zale�y.
- Zrobi�, co b�d� m�g� - odpar� Bourne.
- Prosz�, oto m�j prywatny numer telefonu. - Santos poda� mu przygotowan� zawczasu
kartk�. - Zadzwo�, kiedy przyjedzie cz�owiek z Londynu. Mo�esz by� pewien, �e do
tego czasu nie spuszcz� ci� z oka.
- �wietny z ciebie facet.
- Odprowadz� ci� do windy.
Marie siedzia�a w ��ku, popijaj�c gor�c� herbat� i ws�uchuj�c si� w dobiegaj�ce zza
okna odg�osy paryskiej ulicy. Sen by� nie tylko czym� niemo�liwym do pomy�lenia,
ale wr�cz strat� czasu w sytuacji, kiedy liczy�a si� ka�da godzina. Przylecia�a z
Marsylii pierwszym samolotem i uda�a si� prosto do hotelu Meurice przy rue de
Rivoli, tego samego, gdzie trzyna�cie lat temu czeka�a, a� jej m�czyzna odzyska
zdolno�� normalnego, logicznego my�lenia albo straci �ycie, jednocze�nie
pozbawiaj�c j� cz�ci jej w�asnego. Wtedy r�wnie� zam�wi�a dzbanek gor�cej herbaty i
on do niej wr�ci�; teraz nie�wiadomie powt�rzy�a ten rytua�, jakby licz�c na to, �e
znowu tak si� stanie.
Bo�e, przecie� go widzia�a! Na pewno si� nie pomyli�a, to by� David! Wysz�a z
hotelu wczesnym przedpo�udniem i rozpocz�a w�dr�wk�, odwiedzaj�c miejsca, kt�re
spisa�a jeszcze w samolocie w takiej kolejno�ci, w jakiej przychodzi�y jej na my�l,
a wi�c chaotycznie i bez �adnego logicznego porz�dku. Nauczy�a si� tego trzyna�cie
lat temu od Jasona Bourne'a: "Kiedy uciekasz lub polujesz, analizuj dok�adnie
wszystkie odczucia, ale przede wszystkim staraj si� zapami�ta� to, kt�re by�o
pierwsze. Prawie zawsze ono w�a�nie okazuje si� najw�a�ciwsze".
Tak wi�c w�drowa�a od jednego miejsca do drugiego, zaczynaj�c od alei Jerzego V,
ko�cz�c na banku przy rue Madeleine... i Trocadero. Tam w�a�nie w�drowa�a jak w
transie po tarasach, szukaj�c pos�gu, kt�rego nie mog�a sobie przypomnie�,
potr�cana przez grupy turyst�w pod��aj�ce za krzykliwymi przewodnikami. Wszystkie
wielkie pos�gi wygl�da�y tak samo w o�lepiaj�cych promieniach sierpniowego s�o�ca.
W�a�nie usiad�a na marmurowej �awce, pami�taj�c jeszcze jedn� prawd� objawion� jej
przez Jasona Bourne'a: "Odpoczynek r�wnie� jest rodzajem broni", kiedy nagle,
daleko przed sob�, ujrza�a m�czyzn� w czapce i czarnym, wyci�tym w szpic swetrze; w
chwili, kiedy go zobaczy�a, odwr�ci� si� i zbieg� po szerokich schodach
prowadz�cych na alej� Gustawa V. Zna�a ten krok, zna�a go lepiej ni� ktokolwiek!
Jak�e cz�sto przygl�da�a mu si�, jak usi�uj�c si� pozby� dr�cz�cych go koszmar�w,
biega po uniwersyteckim stadionie. To by� David! Zerwa�a si� z �awki i pop�dzi�a za
nim.
- David! David, to ja...! Jason!
Zderzy�a si� z przewodnikiem oprowadzaj�cym grup� Japo�czyk�w; pr�bowa� odepchn��
j� z w�ciek�o�ci�, ale jej w�ciek�o�� by�a znacznie wi�ksza, przedar�a si� wi�c
przez t�umek zdumionych sko�nookich m�czyzn i kobiet, lecz nic jej to nie da�o. Jej
m�� znikn��. Dok�d poszed�? Do ogrod�w? A mo�e na ulic�, wype�nion� t�umem ludzi i
samochod�w nadci�gaj�cych od Pont d'Iena? Na lito�� bosk�, dok�d?
- Jason! - krzykn�a ze wszystkich si�. - Jason, wr��!
Zacz�a �ci�ga� na siebie uwag� ludzi. Cz�� spogl�da�a na ni� ze wsp�czuciem, jakim
zwykle obdarza si� zawiedzionych kochank�w, wi�kszo�� po prostu z niech�ci�.
Zbieg�a po przera�liwie d�ugich schodach na ulic� i zacz�a go rozpaczliwie szuka�;
nie mia�a najmniejszego poj�cia, jak d�ugo to trwa�o. Wreszcie, kompletnie
wyczerpana, wr�ci�a taks�wk� do hotelu, poruszaj�c si� jak we mgle, dotar�a do
swego pokoju i pad�a na ��ko, nie pozwalaj�c jednak, �eby po jej policzkach sp�yn�a
cho�by jedna �za. Nie mia�a czasu na p�acz, tylko na kr�tki odpoczynek i posi�ek.
Koniecznie musia�a podreperowa� nadw�tlone si�y - jeszcze jedna lekcja otrzymana od
Jasona Bourne'a. A zaraz potem z powrotem na ulic� kontynuowa� poszukiwania. Kiedy
tak le�a�a, wpatruj�c si� w �cian� i czuj�c bolesny ucisk w piersi, dozna�a czego�
w rodzaju �agodnego uniesienia. Nie tylko ona szuka�a Davida; on tak�e szuka� jej.
David Webb nie uciek� od niej, nawet Jason Bourne z pewno�ci� tego nie zrobi�. Po
prostu nie zauwa�y� jej, a przyczyn�, dla kt�rej opu�ci� tak nagle Trocadero,
musia�o by� co� zupe�nie innego. Jedno nie ulega�o najmniejszej w�tpliwo�ci:
znalaz� si� tam dlatego, �e jej szuka�. On tak�e szed� tropem wspomnie� sprzed
trzynastu lat, wiedz�c, �e by� mo�e gdzie� w ich g�szczu uda mu si� odnale�� �on�.
Nabra�a si�, zam�wi�a do pokoju wczesny lunch i w dwie godziny p�niej znowu wysz�a
z hotelu.
A teraz siedzia�a w ��ku i pi�a gor�c� herbat�, nie mog�c si� doczeka� wschodu
s�o�ca. Ten dzie� mia� by� w ca�o�ci przeznaczony na poszukiwania.
Bernardine!
- Mon Dieu, jest czwarta rano, wi�c przypuszczam, �e masz co� na prawd� wa�nego do
powiedzenia siedemdziesi�cioletniemu starcowi...
- Mam problem.
- Wydaje mi si�, �e masz wiele problem�w, ale to chyba ma�o istotna r�nica. O co
chodzi?
- Jestem ju� bardzo blisko, ale potrzeba mi podstawionego faceta.
- By�bym ci bardzo zobowi�zany, gdyby� zechcia� si� wyra�a� nieco ja�niej. To chyba
jaki� ameryka�ski termin, ten "podstawiony facet". Za�o�� si�, �e macie w Langley
cz�owieka, kt�ry nie robi nic innego, tylko siedzi i wymy�la takie okre�lenia.
- Daj spok�j, nie mam czasu na twoje bon mots.
- To ty daj spok�j, przyjacielu. Wcale nie staram si� b�ysn�� dowcipem, tylko
usi�uj� si� obudzi�... Dobrze, uda�o mi si� usi��� i wsadzi� do ust papierosa. O co
ci w�a�ciwie chodzi?
- Cz�owiek, kt�ry ma mnie zaprowadzi� do Szakala, spodziewa si�, �e dzi� rano
przyleci do mnie z Londynu pewien Anglik, przywo��c ze sob� dwa miliony osiemset
tysi�cy frank�w...
- Wydaje mi si�, �e dysponujesz znacznie wi�ksz� sum� - przerwa� mu Bernardine. -
Chyba nie mia�e� �adnych k�opot�w w Banque Normandie?
- �adnych. Pieni�dze s� na miejscu, a ten tw�j Tabouri to prawdziwe cudo. Usi�owa�
sprzeda� mi jakie� nieruchomo�ci w Bejrucie.
- Tabouri to z�odziej, ale Bejrut brzmi ca�kiem interesuj�co.
- Nie wyg�upiaj si�.
- Przepraszam. M�w, s�ucham.
- Jestem ca�y czas �ledzony, wi�c nie mog� p�j�� do banku ani nie mam Anglika,
kt�ry zjawi�by si� z fors� w hotelu.
- Wi�c na tym polega tw�j problem?
- Tak.
- Czy mia�by� co� przeciwko rozstaniu si� z, powiedzmy, pi��dziesi�cioma tysi�cami
frank�w?
- Po co?
- �eby da� je Tabouriemu.
- Raczej nie.
- Rozumiem, �e podpisa�e� tam jakie� dokumenty?
- Oczywi�cie.
- Wi�c podpisz jeszcze jeden, kt�ry najpierw w�asnor�cznie sporz�dzisz. Polecenie
wyp�acenia okre�lonej sumy pieni�dzy... Zaczekaj chwil�, musz� podej�� do biurka. -
W s�uchawce zapad�a cisza. - Allo? - przerwa� j� po kilkudziesi�ciu sekundach g�os
Bernardine'a.
- Jestem, jestem.
- To cudownie - odpar� uprzejmie by�y specjalista Deuxieme. - Pos�a�em go na dno
wraz z jego jachtem w pobli�u Costa Brava. By� taki t�usty i apetyczny, �e rekiny
chyba oszala�y z rado�ci. Nazywa� si� Antonio Scarzi, mieszka� na Sardynii i
wymienia� narkotyki na r�ne wa�ne informacje, ale ty o niczym nie wiesz, ma si�
rozumie�.
- Oczywi�cie - potwierdzi� Bourne i dla pewno�ci przeliterowa� nazwisko.
- Zgadza si�. Zaklej kopert�, zr�b piecz�� z wosku, odci�nij na niej palec, po czym
zostaw j� u recepcjonisty dla niejakiego pana Scarzi.
- Rozumiem. A co z Anglikiem? Do rana zosta�o tylko kilka godzin.
- Z Anglikiem nie b�dzie najmniejszych k�opot�w, natomiast gorzej z t� wczesn�
por�... To rzeczywi�cie zaledwie kilka godzin. Przekazanie pieni�dzy z banku do
banku to teraz fraszka: wystarczy nacisn�� kilka guzik�w, a reszt� zajmuj� si�
komputery. Zupe�nie inaczej wygl�da sprawa z trzema milionami frank�w w got�wce, bo
tw�j znajomy na pewno nie zgodzi si� na inn� walut�, �eby nie wpa�� przy wymianie.
W dodatku potrzebne b�d� bank
noty o du�ych nomina�ach, �eby nie zaj�y pi�ciu walizek... Ten osobnik z pewno�ci�
zdaje sobie spraw� z tych wszystkich problem�w.
Jason wpatrywa� si� intensywnie w �cian�, zastanawiaj�c si� nad tym, co us�ysza� od
Bernardine'a.
- My�lisz, �e mnie sprawdza?
- Jestem tego pewien.
- Pieni�dze mog�y zosta� podj�te nie w jednym, ale kilku bankach, a potem wsadzone
razem z pos�a�cem w ma�y, prywatny samolot i przerzucone na drug� stron� Kana�u,
gdzie na jakiej� ��ce czeka� samoch�d, �eby zawie�� je do Pary�a.
- Bien. Oczywi�cie. Tyle tylko, �e przygotowanie takiej operacji musi troch�
potrwa�, nawet je�li zajmuj� si� tym najbardziej wp�ywowi ludzie. Staraj si�, �eby
to nie wygl�da�o na zbyt proste, bo mo�esz wzbudzi� podejrzenia. Informuj swojego
��cznika o post�pach i wyja�nij pow�d op�nienia, podkre�laj�c przede wszystkim
konieczno�� zachowania �cis�ej tajemnicy. Gdyby wszystko sz�o jak po ma�le, m�g�by
pomy�le�, �e to pu�apka.
- Rozumiem. Nic, co �atwe, nie jest wiarygodne.
- Chodzi o co� wi�cej, mon ami. Kameleon mo�e wciela� si� w dzie� w wiele r�nych
postaci, ale zawsze najbezpieczniej czuje si� w ciemno�ci.
- Zapomnia�e� o czym�. Co z Anglikiem?
- Spokojna g�owa, kolego - odpar� Bernardine i od�o�y� s�uchawk�.
Operacja przebieg�a tak g�adko, jak chyba �adna z tych, jakie Bourne do tej pory
przygotowywa� lub kt�rych by� �wiadkiem. Bez w�tpienia przyczyni� si� do tego spryt
zawzi�tego, utalentowanego cz�owieka, ura�onego tym, �e zbyt wcze�nie odstawiono go
na boczny tor. Podczas gdy Jason co kilka godzin dzwoni� do Santosa, informuj�c go
o "rozwoju wydarze�", Bernardine wys�a� cz�owieka do hotelu po zapiecz�towan�
kopert�, a otrzymawszy j� spotka� si� z monsieur Tabourim. Kilka minut po wp� do
pi�tej po po�udniu weteran Deuxieme wkroczy� do hotelu Pont Royal ubrany w ciemny
pr��kowany garnitur, tak angielski, jak tylko mo�na by�o sobie wyobrazi�. Skierowa�
si� od razu do windy, a dotar�szy na odpowiednie pi�tro, zdo�a� po kr�tkich
poszukiwaniach znale�� pok�j Bourne'a.
- Oto pieni�dze - powiedzia�, stawiaj�c na pod�odze teczk�, i podszed� do baru,
sk�d wyj�� dwie miniaturowe buteleczki d�inu, otworzy� je i przela� zawarto�� do
niezbyt czystej szklanki. - A votre sante - doda�, po czym wypi� po�ow� drinka,
odetchn�� kilka razy g��boko i wychyli� reszt�. - Nie robi�em czego� takiego od
wielu lat.
- Naprawd�?
- Naprawd�. Zawsze stara�em si� wys�a� kogo� innego. To zbyt niebezpieczne... Tak
czy inaczej, Tabouri jest po wsze czasy twoim d�u�nikiem, a przy okazji uda�o mu
si� mnie przekona�, �ebym zainteresowa� si� nieruchomo�ciami w Bejrucie.
- Co takiego?
- Ma si� rozumie�, nie dysponuj� takimi �rodkami jak ty, ale przez czterdzie�ci lat
pracy w tym zawodzie zd��y�em si� dowiedzie�, jak si� zak�ada konto w Genewie. Nie
mog� powiedzie�, �ebym by� ubogim cz�owiekiem.
- Mo�esz by� martwym cz�owiekiem, je�li zgarn� ci�, jak b�dziesz st�d wychodzi�.
- Nie mam najmniejszego zamiaru na to pozwoli� - o�wiadczy� Bernardine, buszuj�c we
wn�trzu ma�ej lod�wki. - Zostan� tutaj, dop�ki ty wszystkiego nie za�atwisz. -
Otworzy� dwie kolejne buteleczki i wla� ich zawarto�� do szklanki. - No, mo�e teraz
moje stare serce wreszcie troch� zwolni - mrukn��, podchodz�c do biurka. Postawi�
na nim szklank�, wyj�� z kieszeni garnituru dwa pistolety i trzy granaty i u�o�y�
je rz�dem na blacie. - Tak, teraz ju� chyba mog� si� odpr�y�.
- Co to jest, do diab�a? - wykrzykn�� ze zdumieniem Jason.
- Wydaje mi si�, �e wy, Amerykanie, nazywacie to �rodkiem odstraszaj�cym. Cho�
je�li mam by� zupe�nie szczery, to mam wra�enie, �e i wy, i Rosjanie wy��cznie dla
zabawy �adujecie mas� forsy w bro�, kt�ra nie dzia�a. Ja pochodz� z innej epoki.
Kiedy p�jdziesz zaj�� si� swoimi sprawami, zostawisz drzwi otwarte. Pierwszy
cz�owiek, kt�ry wejdzie w ten w�ski korytarzyk, zobaczy w mojej r�ce granat. To nie
jest nuklearna abstrakcja, tylko prawdziwy �rodek odstraszaj�cy.
- Kupuj� ten pomys� - oznajmi� Jason, ruszaj�c do drzwi. - Chc� z tym jak
najpr�dzej sko�czy�.
Znalaz�szy si� na ulicy, skr�ci� za najbli�szy r�g i, jak to uczyni� niedawno przy
bramie starej fabryki w Argenteuil, opar� si� o mur i zapali� papierosa. Czeka�,
pozornie odpr�ony, cho� jego umys� pracowa� na najwy�szych obrotach.
Z rue du Bac wyszed� jaki� m�czyzna i podszed� do niego. Okaza�o si�, �e to
rozmowny pos�aniec, kt�rego pozna� minionej nocy. Praw� r�k� trzyma� w kieszeni
marynarki.
- Gdzie pieni�dze? - zapyta� po francusku.
- Gdzie informacja? - odpowiedzia� pytaniem Bourne.
- Najpierw pieni�dze.
- Nie tak si� umawiali�my. - Jason b�yskawicznie z�apa� m�czyzn� za klapy,
przydusi� do �ciany i zacisn�� na gardle �elazny uchwyt d�oni. - Wracaj i powiedz
Santosowi, �e kupi� sobie bilet w jedn� stron� do piek�a! Ja nie dam si� nabra�.
- Dosy�! - rozleg� si� przyciszony g�os i nagle zza rogu wy�oni�a si� pot�na posta�
Santosa. - Pu�� go, Simon. On nic nie znaczy. To sprawa tylko mi�dzy tob� i mn�.
- My�la�em, �e nigdy nie opuszczasz Le Coeur du Soldat.
- Uczyni�em wyj�tek specjalnie dla ciebie.
- Na to wygl�da.
Bourne uwolni� pos�a�ca, kt�ry spojrza� na swego chlebodawc� i odszed� szybko,
dostrzeg�szy ruch jego g�owy.
- W hotelu by� Anglik - stwierdzi� Santos, kiedy ju� zostali sami. - Ni�s� teczk�.
Widzia�em na w�asne oczy.
- Rzeczywi�cie, by� i ni�s� teczk� - zgodzi� si� Jason.
- A wi�c jednak Londyn skapitulowa�? Wygl�da na to, �e bardzo im zale�y.
- Mog� powiedzie� tylko tyle, �e stawka jest bardzo wysoka. Czekam na informacj�.
- Mo�e najpierw ustalimy dalszy tryb post�powania?
- Ju� go ustalili�my. Przekazujesz mi informacj�, ja zawiadamiam mojego klienta i
je�li dojdzie do nawi�zania zadowalaj�cego kontaktu, wyp�acam ci dwa miliony
osiemset tysi�cy frank�w.
- Co to znaczy zadowalaj�cy kontakt? Co was zadowoli? Sk�d b�dziesz wiedzie�, �e
was nie oszuka�em? Sk�d ja mam mie� pewno��, �e nie b�dziesz chcia� mnie oszuka�,
twierdz�c, �e co� posz�o nie po my�li twojego klienta?
- Jeste� podejrzliwym cz�owiekiem, prawda?
- Bardzo podejrzliwym. W �wiecie, w kt�rym �yjemy, nie ma zbyt wielu �wi�tych, czy�
nie tak?
- Chyba jednak wi�cej, ni� przypuszczasz.
- Zdziwi�bym si�, gdyby tak by�o. Nie odpowiedzia�e� na moje pytania.
- Ju� to robi�. Sk�d b�d� wiedzia�, �e mnie nie oszuka�e�? To proste. B�d�
wiedzia�, bo od tego jestem. Za to mi p�ac�, a cz�owiek w mojej sytuacji nie mo�e
pope�ni� b��du, powiedzie� przepraszam i �y� dalej, jakby nigdy nic. Zbada�em
teren, dowiedzia�em si� tego i owego i na samym pocz�tku zadam dwa lub trzy
pytania. Zapewniam ci�, �e wtedy wszystko b�d� wiedzia�.
- To bardzo wymijaj�ca odpowied�.
- W �wiecie, w kt�rym �yjemy, umiej�tno�� udzielania wymijaj�cych odpowiedzi trudno
zaliczy� do wad, czy� nie tak...? Co do twoich obaw, �e oszukam ci� i zabior� twoje
pieni�dze, to zapewniam, �e nie mam najmniejszej ochoty robi� sobie wrog�w w�r�d
ludzi takich jak ty ani w�r�d takich jak moi klienci, bo to oznacza sporo niewyg�d
i bardzo kr�tkie �ycie.
- Doceniam zar�wno twoj� m�dro��, jak i ostro�no�� - odpar� Santos.
- Ksi��ki nie k�ama�y. Jeste� wykszta�conym cz�owiekiem.
- Nie ma to wprawdzie nic do rzeczy, ale istotnie, wiem to i owo. Pozory myl�, cho�
czasem potrafi� pom�c... O tym, co ci teraz powiem, wiedz� tylko czterej ludzie na
Ziemi, wszyscy m�wi�cy p�ynnie po francusku. Od ciebie zale�y, jak wykorzystasz t�
informacj�. Je�eli jednak pi�niesz cho� s�owo o Argenteuil, natychmiast si� o tym
dowiem, a zapewniam ci�, �e wtedy nie opu�cisz �ywy hotelu Pont Royal.
- Czy�by kontakt mo�na by�o nawi�za� a� tak szybko?
- Przez telefon, ale zadzwonisz pod ten numer najwcze�niej w godzin� po tym, jak
si� rozstaniemy. Je�li si� nie zastosujesz do tego warunku, r�wnie� si� o tym
dowiem i zginiesz.
- Godzina? W porz�dku... Opr�cz mnie numer znaj� tylko trzy osoby? Mo�e ujawnisz t�
z nich, kt�r� najmniej lubisz, �ebym m�g� mimochodem rzuci� jej nazwisko... ?
Przez twarz Santosa przemkn�� lekki u�miech.
- Moskwa - powiedzia� cicho. - Plac Dzier�y�skiego. Bardzo wysoko.
- KGB?
- Kos ma obsesj� na punkcie Moskwy. Ci�gle stara si� tam rozbudowa� swoj� siatk�.
Iljicz Ramirez Sanchez, pomy�la� Bourne. Wyszkolony w Nowogrodzie, uznany przez
Komitet za niebezpiecznego szale�ca. Szakal.
- B�d� o tym pami�ta�... Oczywi�cie, je�li kto� mnie zapyta. Jaki to numer?
Santos powt�rzy� go dwukrotnie wraz ze s�owami, jakie powinien wypowiedzie� Bourne.
Nie stara� si� ukry� zabarwionego podziwem zaskoczenia, kiedy przekona� si�, �e
Jason niczego nie zapisuje.
- Czy wszystko jasne?
- Ca�kowicie. Jak mam ci dostarczy� pieni�dze, je�li wszystko potoczy si� po mojej
my�li?
- Zadzwo� do mnie, masz m�j numer. Przyjad� do ciebie i ju� nigdy nie wr�c� do
Argenteuil.
- �ycz� ci szcz�cia, Santos. Co� mi podpowiada, �e zas�ugujesz na nie.
- Jestem tego pewien. Zbyt cz�sto musia�em wychyla� czar� cykuty.
- Sokrates - powiedzia� Jason.
- Niezupe�nie. Dialogi Platona. Au revoir.
Santos odwr�ci� si� i odszed�, a Jason ruszy� w kierunku hotelu, powstrzymuj�c si�
z trudem, �eby nie pop�dzi� co si� w nogach. Biegn�cy cz�owiek �ci�ga na siebie
uwag�, a tym samym staje si� dogodnym celem - jedna z nauk katechizmu Jasona
Bourne'a.
- Bernardine! - krzykn��, wpadaj�c w w�ski, kr�ty korytarz prowadz�cy do pokoju, w
kt�rym siedzia� weteran Deuxieme z pistoletem w jednej, a granatem w drugiej r�ce.
- Trafili�my w dziesi�tk�!
- Kto wyp�aca nagrod�? - zapyta� Francuz, kiedy Jason zamkn�� za sob� drzwi.
- Ja - odpar� Bourne. - Je�eli wszystko potoczy si� tak, jak powinno, b�dziesz m�g�
sporo dopisa� do swojego konta w Genewie.
- Wcale na to nie liczy�em, przyjacielu. Szczerze m�wi�c, nawet nie przesz�o mi to
przez my�l.
- Wiem, ale skoro rozdajemy pieni�dze tak, jakby�my sami je drukowali, dlaczego
masz na tym nie skorzysta�?
- Istotnie, to dobry argument.
- Ju� za godzin� - oznajmi� Jason. - A w�a�ciwie za czterdzie�ci trzy minuty.
- Co za czterdzie�ci trzy minuty?
- Przekonamy si�, czy to prawda. - Bourne po�o�y� si� na ��ku, wpatruj�c si� w
sufit szeroko otwartymi, b�yszcz�cymi oczami. - Zapisz to, Francois. - Podyktowa�
mu numer podany przez Santosa. - Przekup albo zaszanta�uj kogo tylko chcesz, ale
ustal, gdzie to jest!
- Nie wydaje mi si�, �eby by�o w tym co� trudnego...
- Mylisz si� - przerwa� mu Bourne. - To tajny, zastrze�ony numer. Zna go tylko
czterech ludzi z jego armii.
- W takim razie zamiast gdzie� wysoko poszukamy pomocy nisko, a dok�adniej rzecz
bior�c, pod ziemi�, w kana�ach i studzienkach telefonicznych.
Jason odwr�ci� raptownie g�ow� i spojrza� na starego cz�owieka.
- Nie pomy�la�em o tym - przyzna�.
- Nic dziwnego, w ko�cu nie jeste� z Deuxieme'em. Najlepszym �r�d�em informacji s�
nie biurokraci przykuci do biurek, lecz technicy i monterzy.. . Znam kilku.
Zadzwoni� wieczorem do kt�rego�...
- Wieczorem? - zapyta� Bourne, siadaj�c na ��ku.
- B�dzie ci� to kosztowa�o jakie� tysi�c frank�w, ale dostaniesz, czego chcesz.
- Nic mog� czeka� a� do wieczora!
A czy mo�esz podj�� dodatkowe ryzyko, kontaktuj�c si� z nim w pracy? W firmach
telefonicznych nikt nikomu nie ufa i pracownicy s� pod sta�� obserwacj�. To taki
socjalistyczny paradoks: robotnik odpowiada za to, co robi, ale najcz�ciej nie wie,
przed kim.
- Zaczekaj! - wykrzykn�� Jason. - Masz ich domowe numery?
- S� w ksi��ce telefonicznej.
- Wi�c zawiadom kt�r�� �on�, �eby �ci�gn�a m�a do domu. Wiesz, co�
niespodziewanego, ale niegro�nego.
Bernardine skin�� g�ow�.
- Nie�le, przyjacielu. Ca�kiem nie�le.
Minuty ��czy�y si� w kolejne kwadranse, podczas kt�rych emerytowany oficer Deuxieme
rozmawia� po kolei z �onami znajomych pracownik�w firm telefonicznych, obiecuj�c
sowit� nagrod�, je�li zrobi� to, o co je prosi. Dwie od�o�y�y natychmiast
s�uchawk�, trzy odm�wi�y, obrzucaj�c go uprzednio raczej ma�o wybrednymi epitetami,
ale sz�sta, po zaprezentowaniu szerokiego wachlarza rynsztokowych przekle�stw,
zgodzi�a si�. �eby tylko ten szczur �ciekowy, za kt�rego wysz�a za m��, wiedzia�,
�e pieni�dze b�d� jej, nie jego.
Min�a godzina; Jason wyszed� z hotelu i niespiesznie ruszy� przed siebie ulic�.
Min�wszy cztery przecznice, zobaczy� budk� po drugiej stronie Quai Voltaire, nad
sam� Sekwan�. Na Pary� stopniowo opada�a zas�ona ciemno�ci, a na brzegach rzeki i
mostach zap�on�y liczne �wiat�a. Wszed�szy do pomara�czowej budki, odetchn�� kilka
razy g��boko, narzucaj�c sobie spok�j, jaki jeszcze niedawno wydawa� mu si�
niemo�liwy do osi�gni�cia. Rozmowa, kt�r� mia� za chwil� przeprowadzi�, by�a
najwa�niejsz� w jego �yciu, ale nie m�g� da� tego po sobie pozna�. Wsun�� monet�,
podni�s� s�uchawk� i wykr�ci� zapami�tany numer.
- Oui? - odezwa� si� kobiecy g�os. Oui by�o ostre i chrapliwe, typowo paryskie.
- Kosy kr��� wysoko po niebie - powiedzia� Bourne, powtarzaj�c s�owa us�yszane od
Santosa. - Robi� wiele ha�asu, z wyj�tkiem jednego, kt�ry milczy.
- Sk�d dzwonisz?
- Z Pary�a, ale nie jestem st�d.
- Wi�c sk�d?
- Przyby�em z miejsca, gdzie zimy s� znacznie bardziej ostre ni� tutaj - odpar�
Bourne, czuj�c, jak jego czo�o pokrywa si� kropelkami potu. Spok�j. Spok�j! - Musz�
skontaktowa� si� z Kosem. To bardzo wa�ne.
W s�uchawce zapad�a cisza; Bourne wstrzyma� oddech. A potem rozleg� si� inny g�os -
cichy i niemal r�wnie g�uchy jak to milczenie.
- Przybywasz z Moskwy?
Szakal! To by� Szakal! Przez p�ynn�, g�adk� francuszczyzn� przebija� wyra�nie
latynoski akcent.
- Tego nie powiedzia�em. - Bourne stara� si� m�wi� jak Gasko�czyk. - Powiedzia�em
tylko, �e zimy s� tam bardziej ostre ni� w Pary�u.
- Kim jeste�?
- Kim�, komu poda� ten numer i has�o kto�, kogo bardzo powa�asz. Mog� ci
zaproponowa� najwi�kszy kontrakt w twoim �yciu. Zap�ata nie ma znaczenia - mo�esz
sam j� ustali� - ale wiedz, �e ci, kt�rzy s� gotowi j� ui�ci�, nale�� do grona
najpot�niejszych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Kontroluj� znaczn� cz�� przemys�u i
instytucji finansowych, maj� tak�e dost�p do kluczowych o�rodk�w w�adzy.
- Bardzo dziwnie m�wisz. Bardzo niezwykle.
- Je�eli nie jeste� zainteresowany, mog� natychmiast zapomnie� ten numer i p�j��
gdzie indziej. Jestem tylko po�rednikiem. Wystarczy zwyk�e "tak" lub "nie".
- Nie podejmuj� zobowi�za�, o kt�rych nic nie wiem, ani nie pracuj� dla ludzi,
kt�rych nie znam.
- Z pewno�ci� okaza�oby si�, �e ich znasz, gdybym m�g� ci ujawni� ich nazwiska.
Jednak na razie nie chodzi mi o �adne zobowi�zania, tylko o twoje zainteresowanie.
Je�li odpowied� b�dzie brzmia�a "tak", zdradz� wi�cej szczeg��w, je�li "nie", po
prostu zwr�c� si� do kogo� innego. W gazetach pisali, �e jeszcze wczoraj by� w
Brukseli. Na pewno go znajd�. - Jason us�ysza�, jak Szakal na wzmiank� o Brukseli
raptownie nabiera powietrza w p�uca. - A wi�c tak czy nie, Kosie?
Cisza, a potem g�os Carlosa:
- Zadzwo� za dwie godziny.
I stukni�cie odk�adanej s�uchawki.
Uda�o si�! Jason wyskoczy� z budki jak z gor�cej k�pieli, czuj�c, �e jest ca�y
zlany potem. Pont Royal. Musi jak najszybciej wr�ci� do Bernardine'a!
- To by� Szakal! - oznajmi�, zamkn�wszy za sob� drzwi i kieruj�c si� prosto do
stoj�cego przy ��ku telefonu. Wyci�gn�� z kieszeni kartk� otrzyman� od Santosa,
wykr�ci� numer, poczeka�, a� barman podniesie s�uchawk�, i powiedzia�:
- Potwierdzam Kosa. Teraz podaj mi jakie� nazwisko. - Umilk� na chwil�. -
Zapami�ta�em. Paczka b�dzie czeka�a w recepcji. Przelicz wszystko, ode�lij mi
paszporty i odwo�aj swoje psy. Mog�yby skierowa� Kosa na tw�j trop. - Nie czekaj�c
na odpowied�, od�o�y� s�uchawk�.
- Numer, kt�ry mi poda�e�, jest z XV dzielnicy - poinformowa� go weteran Deuxieme.
- Wystarczy�o, �eby nasz specjalista rzuci� na niego okiem.
- Co teraz zrobi?
- Wr�ci do kana��w i poszpera dok�adniej.
- Zadzwoni do nas?
- Na szcz�cie ma motorynk�. Powiedzia�, �e b�dzie z powrotem w pracy za dziesi��
minut i skontaktuje si� z nami najdalej za godzin�.
- Doskonale!
- Niezupe�nie. Za�yczy� sobie pi�� tysi�cy frank�w.
- Dosta�by i pi��dziesi�t, gdyby chcia�... Co to znaczy "najdalej za godzin�"?
- Nie by�o ci� jakie� trzydzie�ci pi�� minut, a on zjawi� si� tutaj tu� po twoim
wyj�ciu. Wynika z tego, �e powinien zadzwoni� w ci�gu p� godziny.
Telefon zadzwoni� natychmiast. W dwadzie�cia sekund p�niej mieli ju� numer domu
przy bulwarze Lefebvre.
- Wychodz� - o�wiadczy� Jason Bourne, chowaj�c do kieszeni przyniesione przez
Bernardine'a granaty i pistolet. - Pozwolisz, �e to sobie po�ycz�?
- Bardzo prosz� - odpar� Francuz, wyci�gaj�c zza paska jeszcze jeden pistolet. -
Ostatnio po Pary�u grasuje tylu kieszonkowc�w, �e zawsze trzeba mie� co� w
zapasie... Po co ci to?
- Mam co najmniej dwie godziny, wi�c troch� si� rozejrz�.
- Sam?
- A jak inaczej? Gdybym poprosi� o pomoc, grozi�oby mi, �e natychmiast mnie
zastrzel� albo wsadz� na reszt� �ycia do wi�zienia za zamach w Brukseli, z kt�rym
nie mia�em nic wsp�lnego.
By�y s�dzia S�du Okr�gowego w Bostonie Brendan Patrick Prefontaine przygl�da� si�
szlochaj�cemu, roztrz�sionemu Gatesowi, siedz�cemu z twarz� ukryt� w d�oniach na
kanapie w apartamencie hotelu Ritz- Carlton.
- M�j Bo�e, z jak ogromnym hukiem padaj� niedawne wielko�ci! - zauwa�y� Brendan,
nalewaj�c sobie whisky do szklanki z kostkami lodu. - A wi�c za�atwili ci�, Randy,
za�atwili ci� na per�owo ze szlaczkiem. Nic ci nie pom�g� ani tw�j dostojny wygl�d,
ani wybitna inteligencja. Trzeba by�o trzyma� si� bli�ej ziemi, �o�nierzyku.
- Jezu, Prefontaine, przecie� ty nie masz poj�cia, jak to by�o! Budowa�em ogromny
kartel - Pary�, Bonn, Londyn, Nowy Jork, si�a robocza z Dalekiego Wschodu - wart
miliardy dolar�w, kiedy porwali mnie z Pla�a- Athenee, wsadzili do samochodu,
zawi�zali oczy i zawie�li na lotnisko, a stamt�d samolotem do Marsylii. Robili mi
okropne rzeczy! Trzymali mnie przez sze�� tygodni w zamkni�tym pokoju, podawali
narkotyki, a potem sprowadzali kobiety i wszystko filmowali... Ale to nie by�em ja!
- Mo�e to jednak by�e� ty, ale po prostu si� nie pozna�e�. Albo nie tyle ty, co
cz�� twojej osobowo�ci przyzwyczajona osi�ga� natychmiast wszystko, czego tylko
zapragn�a. Po to, �eby j� zadowoli�, przedstawia�e� swoim klientom na papierze
olbrzymie zyski, gdy tymczasem w rzeczywisto�ci tysi�ce ludzi traci�o prac�. Tak,
m�j drogi, w�a�nie o to chodzi�o...
- Mylisz si�, s�dzio...
- Jak mi�o znowu s�ysze� ten tytu�! Bardzo ci dzi�kuj�, Randy.
- Zwi�zki stawa�y si� zbyt silne, przemys� kula�. Mn�stwo firm musia�o otwiera�
filie za oceanem, �eby przetrwa�.
- Po kryjomu? Zreszt�, niewa�ne. Odbiegamy od tematu... Po pobycie w Marsylii
uzale�ni�e� si� od narkotyk�w, a w dodatku twoi dr�czyciele dysponowali filmami
przedstawiaj�cymi szacownego pana adwokata w bardzo kompromituj�cych sytuacjach.
- Co mog�em zrobi�? - wykrzykn�� Gates. - By�em zrujnowany!
- Obaj wiemy, co zrobi�e�. Sta�e� si� zaufanym cz�owiekiem Szakala w �wiecie
wielkiej finansjery, gdzie konkurencja jest uwa�ana za niezdrowy wymys�.
- W�a�nie dlatego mnie dopad�... Kartel, kt�ry tworzyli�my, dzia�a�by na szkod�
Japo�czyk�w i Chi�czyk�w z Tajwanu. Oni go wynaj�li... Bo�e, przecie� on mnie teraz
zabije!
- Znowu? - zapyta� by�y s�dzia.
- Jak to?
- Zapomnia�e�, i� dzi�ki mnie my�li, �e jeste� ju� martwy.
- Mam w najbli�szym czasie kilka spraw, a w przysz�ym tygodniu prze s�uchanie przed
podkomisj� Kongresu. Dowie si�, �e �yj�!
- Na pewno nie, je�li si� tam nie pojawisz.
- Musz�! Moi klienci...
- Skoro tak, to masz racj� - przerwa� mu Prefontaine. - Zabije ci�. Bardzo mi
przykro, Randy.
- Co mam robi�?
- Istnieje pewien spos�b, ch�optasiu, kt�ry nie tylko pozwoli ci wygrzeba� si� z
obecnej nieprzyjemnej sytuacji, ale zapewni co najmniej kilka spokojnych lat. Rzecz
jasna, b�dzie wymaga� z twojej strony pewnych po�wi�ce�. Zaczniemy od d�ugiej
rekonwalescencji w prywatnej klinice, ale warunkiem jest pe�na wsp�praca. Je�eli
pomo�esz nam schwyta� i wyeliminowa� Szakala, b�dziesz wolny.
- Zgadzam si� na wszystko!
- Jak si� z nim kontaktujesz?
- Mam numer telefonu. - Gates wydoby� z kieszeni marynarki portfel, otworzy� go
dr��cymi palcami i si�gn�� do tylnej przegr�dki. - Opr�cz mnie zna go tylko trzech
ludzi!
Prefontaine przyj�� honorarium w wysoko�ci dwudziestu tysi�cy dolar�w za godzin� i
poleci� Randy'emu, �eby poszed� do domu, rzuci� si� do st�p Edith, b�agaj�c o
przebaczenie, i przygotowa� si� do opuszczenia Bostonu nazajutrz rano. Brendan
s�ysza� kiedy� o jakiej� prywatnej klinice w Minneapolis, gdzie wielu zamo�nych
ludzi uzyskiwa�o pomoc bez potrzeby ujawniania swojej to�samo�ci. Rano ustali
wszystkie szczeg�y i zadzwoni do niego, co oczywi�cie b�dzie kosztowa� kolejne
dwadzie�cia tysi�cy. Kiedy tylko roztrz�siony Gates wyszed� z pokoju, Prefontaine
z�apa� za telefon i zadzwoni� do Pensjonatu Spokoju.
- John? Tu s�dzia. Nie pytaj jak, ale uda�o mi si� zdoby� informacj�, kt�ra mo�e
si� okaza� bardzo wa�na dla m�a twojej siostry. Wiem, �e nie uda mi si� go z�apa�,
ale on chyba kontaktuje si� z jakim� facetem z Waszyngtonu...
- Aleksander Conklin - przerwa� mu St. Jacques. - Niech pan chwil� zaczeka, Marie
zapisa�a gdzie� jego numer... - Rozleg�o si� stukni�cie odk�adanej s�uchawki, a w
chwil� potem nast�pne, cichsze, kiedy John podni�s� drug� w innym aparacie. - Mam
go. - Podyktowa� szereg cyfr.
- Dzi�kuj�. P�niej wszystko wyt�umacz�.
- Ostatnio wszyscy mi to m�wi�, do cholery! - warkn�� w�ciekle St. Jacques.
Prefontaine wykr�ci� numer zaczynaj�cy si� od kierunkowego kodu Wirginii.
- Tak? - odezwa� si� niezbyt przyja�nie m�ski g�os.
- Panie Conklin, nazywam si� Prefontaine i dosta�em pa�ski numer od Johna St.
Jacques. Mam do pana bardzo piln� spraw�.
- To pan jest tym s�dzi�?
- By�em, niestety. Bardzo dawno temu.
- O co chodzi?
- Wiem, jak mo�na dotrze� do cz�owieka, kt�rego nazywacie Szakalem.
- Co takiego?
- Prosz� mnie pos�ucha�...
Bernardine wpatrywa� si� przez chwil� w dzwoni�cy telefon, zastanawiaj�c si�, czy
go odebra�, czy te� nie. Wszystko wskazywa�o na to, �e powinien to zrobi�.
- S�ucham?
- To ty, Jason? Cholera, mo�e po��czyli mnie nie z tym pokojem...
- Aleks?
- Francois? Co ty tam robisz? Gdzie jest Jason?
- Wszystko potoczy�o si� bardzo szybko. Wiem, �e pr�bowa� si� z tob� skontaktowa�.
- Mia�em ci�ki dzie�. Odzyskali�my Panova.
- To dobra nowina.
- S� jeszcze inne. Na przyk�ad numer telefonu, pod kt�rym mo�na zasta� Szakala.
- My te� go mamy! Nie tylko numer, ale i adres.
- Dobry Bo�e, jak wam si� uda�o?
- W bardzo skomplikowany spos�b, kt�ry m�g� wymy�li� chyba jedynie nasz wsp�lny
znajomy. Ma nieprawdopodobn� wyobra�ni�, to prawdziwy cameleon.
- Lepiej je por�wnajmy - zaproponowa� Conklin. - Jaki jest wasz? Bernardine
przeczyta� numer zapisany na polecenie Bourne'a. Milczenie, jakie zapad�o w
s�uchawce, zabrzmia�o niczym przera�liwy
krzyk.
- Ja mam inny! - wykrztusi� wreszcie Aleks. - Zupe�nie inny!
- To pu�apka... - wyszepta� stary Francuz. - Dobry Bo�e, to pu�apka!
Rozdzia� 26
Bourne dwa razy przeszed� wzd�u� szeregu ciemnych, starych, wzniesionych z kamienia
budynk�w przy bulwarze Lefebvre w betonowym, pogr��onym w ciszy i spokoju zak�tku
XV dzielnicy, po czym zawr�ci� do rue d'Alesia, gdzie znalaz� ma�� kawiarenk�. Przy
ustawionych na chodniku stolikach, o�wietlonych blaskiem skrytych za szklanymi
kloszami �wiec, siedzieli g��wnie studenci z pobliskiej Sorbony i Montparnasse'u.
Dochodzi�a ju� dziesi�ta wieczorem i przepasani fartuchami kelnerzy stawali si�
coraz bardziej zirytowani, gdy� wi�kszo�� go�ci nie odznacza�a si� specjaln�
szczodrobliwo�ci� ani zasobno�ci� kieszeni. Jason chcia� tylko napi� si� mocnej
kawy, ale wrogi grymas na twarzy zbli�aj�cego si� garcon upewni� go, �e dostanie
fili�ank� b�ota, je�li nie zam�wi czego� wi�cej, tote� poprosi� dodatkowo o lampk�
najdro�szej brandy, jaka przysz�a mu na my�l.
Kiedy kelner przyj�� zam�wienie i wr�ci� do baru, Jason wyci�gn�� z kieszeni notes
i d�ugopis, przymkn�� na chwil� oczy, a potem otworzy� je i naszkicowa� szereg
kamiennych budowli, ko�o kt�rych niedawno przechodzi�. By�y to trzy pary
stykaj�cych si� �cianami budynk�w, oddzielone od siebie dwoma w�skimi zau�kami.
Ka�dy z dom�w mia� dwa pi�tra, do ka�dego wchodzi�o si� po stromych schodach z
ceg�y, a na obydwu ko�cach kr�tkiego szeregu znajdowa�y si� puste placyki, zasypane
gruzem i szcz�tkami okolicznych rozsypuj�cych si� budynk�w. Adres ustalony przez
technika z firmy telefonicznej wskazywa� na pierwszy dom z prawej; nie trzeba by�o
wielkiej wyobra�ni, by domy�li� si�, �e Szakal zajmuje tak�e s�siedni budynek, a
by� mo�e ca�y szereg.
Carlos mia� obsesj� na punkcie w�asnego bezpiecze�stwa, wi�c nale�a�o oczekiwa�, �e
jego kwatera g��wna oka�e si� prawdziw� fortec�, wyposa�on� we wszystkie
najnowocze�niejsze elektroniczne urz�dzenia alarmowe, jakie mo�na zdoby� za
pieni�dze lub dzi�ki lojalno�ci podw�adnych. Opuszczona, niemal wyludniona cz�� XV
dzielnicy lepiej nadawa�a si� na kryj�wk� ni� jakikolwiek ruchliwy rejon miasta.
W�a�nie dlatego Bourne najpierw zap�aci� podpitemu w��cz�dze, �eby ten zechcia�
przespacerowa� si� z nim wzd�u� kamiennych fasad, drug� za� przechadzk� odby� w
towarzystwie nieco podstarza�ej dziwki, w dalszym ci�gu staraj�c si� nie wychodzi�
z cienia, ale zmieniwszy nieco spos�b, w jaki si� porusza�. Zna� teraz teren, cho�
nie mia� pewno�ci, czy mu to si� na cokolwiek przyda, i ostateczne rozwi�zanie
stawa�o si� coraz bardziej realne. Przysi�g� sobie, �e tego dokona!
Kelner przyni�s� kaw� i koniak, ale jego wrogie nastawienie zmieni�o si� na
neutralne dopiero wtedy, gdy Jason po�o�y� na stole stufrankowy banknot i da� mu
znak r�k�, �eby si� zbli�y�.
- Merci - wymamrota� garcon.
- Jest tu gdzie� telefon? - zapyta� Bourne, wyjmuj�c z kieszeni jeszcze jeden
banknot, tym razem dziesi�ciofrankowy.
- Na ulicy, jakie� pi��dziesi�t metr�w st�d - odpar� kelner, nie spuszczaj�c wzroku
z pieni�dzy.
- Nic bli�ej? - Jason do�o�y� dwadzie�cia frank�w. - To rozmowa miejscowa.
- Chod� pan ze mn�. - Kelner zr�cznym ruchem zgarn�� pieni�dze i zaprowadzi�
Bourne'a w g��b, gdzie na wysokim krze�le za lad� siedzia�a kasjerka. Kobieta
obrzuci�a ich nieprzychylnym spojrzeniem, przypuszczaj�c zapewne, �e b�dzie mia�a
do czynienia z niezadowolonym klientem.
- Daj mu zadzwoni� - powiedzia� kelner.
- Co takiego? - parskn�a wied�ma. - Mo�e do Chin?
- Tu, na miejscu. Zap�aci.
Jason poda� kobiecie dziesi�ciofrankowy banknot, wytrzymuj�c bez drgni�cia powieki
jej pe�ne podejrzliwo�ci spojrzenie.
- Dobra, bierz pan - warkn�a wreszcie kasjerka, wyjmuj�c spod lady aparat i
jednocze�nie chowaj�c pieni�dze. - Ma d�ugi kabel, wi�c mo�e pan sobie i�� pod
�cian�, jak wszyscy. Ci m�czy�ni! Tylko interesy i ��ko, o niczym innym nie
potrafi� my�le�!
Jason zadzwoni� do hotelu Pont Royal i poprosi� o po��czenie ze swoim pokojem,
spodziewaj�c si�, �e Bernardine podniesie s�uchawk� po pierwszym lub najwy�ej
drugim dzwonku. Po czwartym sygnale lekko si� zaniepokoi�, po �smym niepok�j
zamieni� si� w strach. Bernardine wyszed�. Czy�by Santos...? Nie, przecie�
emerytowany oficer by� uzbrojony i doskonale wiedzia�, jak w razie potrzeby zrobi�
u�ytek ze swoich "�rodk�w odstraszania". Sko�czy�oby si� co najmniej na g�o�nej
strzelaninie, a kto wie, czy nawet nie na wysadzeniu po�owy hotelu w powietrze.
Bernardine wyszed� z w�asnej woli, ale dlaczego?
Mog�o by� kilka powod�w, pomy�la� Bourne. Odda� aparat kasjerce i wr�ci� do swego
stolika. Pierwszy i najbardziej po��dany to wiadomo�ci o Marie; stary wyga nie
chcia� rozbudza� w nim nadziei, informuj�c o zasi�gu i szczeg�ach akcji
poszukiwawczej, ale Jason by� pewien, �e Bernardine robi� wszystko, co w jego
mocy... �aden inny pow�d nie przychodzi� mu do g�owy, wi�c doszed� do wniosku, i�
b�dzie najlepiej, je�li przestanie o tym my�le�. Mia� teraz na g�owie inne sprawy,
chyba najwa�niejsze spo�r�d tych, z jakimi musia� si� boryka� w �yciu.
Skoncentrowa� si� znowu na kawie i notesie; ka�dy szczeg� musia� by� dopracowany z
maksymaln� precyzj�.
Godzin� p�niej doko�czy� kaw�, poci�gn�� ma�y �yk koniaku i wyla� reszt� na chodnik
pod stolikiem. Wyszed�szy z kawiarni, skr�ci� w prawo i ruszy� powolnym krokiem
starego cz�owieka w kierunku bulwaru Lefebvre. W miar� jak zbli�a� si� do
ostatniego rogu, do jego uszu zacz�o dociera� coraz wyra�niej charakterystyczne
zawodzenie policyjnych syren. Policja! Co si� sta�o? Co si� sta�o? Zrezygnowa� z
zachowywania pozor�w i pu�ci� si� biegiem w kierunku skrzy�owania ulicy z bulwarem;
wypad�szy zza rogu, stan�� jak wryty, sparali�owany w�ciek�o�ci� i zdumieniem, do
kt�rych po chwili do��czy�a obezw�adniaj�ca panika. Co oni robi�, do cholery?!
Przed szereg kamiennych dom�w zajecha�o z piskiem opon pi�� radiowoz�w, a kilka
sekund p�niej przed pierwszym budynkiem z prawej strony zatrzyma�a si� czarna
furgonetka, o�wietlaj�c go blaskiem swoich reflektor�w. Tylne drzwi otworzy�y si�
gwa�townie i z samochodu wysypa� si� oddzia� ubranych w czarne stroje m�czyzn z
pistoletami maszynowymi w d�oniach, zajmuj�c b�yskawicznie pozycje za stoj�cymi
nieruchomo pojazdami.
G�upcy! Przekl�ci g�upcy! Ostrzec w ten spos�b Carlosa oznacza�o tyle samo, co go
straci�! Jego zawodem by�o zabijanie, lecz obsesj� by�o przygotowywanie sobie w
ka�dej sytuacji drogi ucieczki. Trzyna�cie lat temu Bourne dowiedzia� si�, �e w
kryj�wce Carlosa w Vitry- sur- Seine ko�o Pary�a by�o wi�cej obrotowych �cian i
tajnych przej�� ni� w jakiejkolwiek rezydencji budowanej za czas�w Ludwika XIV.
Fakt, �e nikomu nie uda�o si� odnale�� tej kryj�wki, wcale nie zmniejsza�
prawdopodobie�stwa tych opowie�ci. By�o bardziej ni� pewne, �e trzy podw�jne
budynki stoj�ce przy bulwarze Lefebvre s� po��czone ze sob� wydr��onymi w ziemi
tunelami.
Na lito�� bosk�, kto to zrobi�? Czy�by on i Bernardine pope�nili okropny b��d, nie
bior�c pod uwag� mo�liwo�ci za�o�enia przez Deuxieme lub parysk� plac�wk� CIA
pods�uchu w zajmowanym przez Bourne'a pokoju? Je�li tak by�o w istocie, to ten fakt
graniczy� z niemo�no�ci�, gdy� dyskretne zainstalowanie niezb�dnych urz�dze� w tak
kr�tkim czasie by�o po prostu nieprawdopodobne. Do pokoju musia�by si� dosta� obcy
cz�owiek, ale jak? Przekupienie personelu nie wchodzi�o raczej w gr�, bo ten ju�
zosta� przekupiony przez niejakiego monsieur Simona. Santos? Mikrofony umieszczone
przez pokoj�wk� albo kelnera? Ma�o realne. Zaufany cz�owiek Szakala z pewno�ci� nie
usi�owa�by zdemaskowa� swego chlebodawcy, szczeg�lnie wtedy, gdyby postanowi�
zerwa� umow� z Bourne'em. W takim razie kto? Jak? Jasonowi obserwuj�cemu z
przera�eniem i groz� scen� na bulwarze Lefebvre pytania te przelatywa�y przez g�ow�
z osza�amiaj�c� szybko�ci�.
- Z rozkazu policji wszyscy mieszka�cy maj� natychmiast opu�ci� budynek! - S�owa
wydobywaj�ce si� z g�o�nika odbi�y si� od mur�w metalicznym echem. - Za minut�
przyst�pimy do dzia�a� ofensywnych!
Do jakich dzia�a� ofensywnych?! - rykn�� Jason w ciszy swego umys�u. Straci�em go!
Wszyscy oszaleli! Kto to zrobi�? Dlaczego?
Jako pierwsze otworzy�y si� drzwi u szczytu ceglanych schod�w po lewej stronie
budynku. Niski, oty�y m�czyzna, ubrany w brudny podkoszulek i spodnie na szelkach,
wyszed� przed pr�g, os�aniaj�c r�kami twarz przed o�lepiaj�cym blaskiem
reflektor�w.
- O co chodzi, messieurs? - zawo�a� dr��cym g�osem. - Ja jestem tylko zwyk�ym
piekarzem i nic nie wiem o tej ulicy opr�cz tego, �e nie ka�� p�aci� wysokich
czynsz�w! Czy to teraz przest�pstwo?
- Pan nas nie interesuje, monsieur - pad�a odpowied� przez g�o�nik.
- Jak to, ja was nie interesuj�? Wpadacie tu jak jaka� armia, straszycie mi �on� i
dzieci, a potem m�wicie, �e ja was nie interesuj�? Co to za gada nie? Jeste�cie
jakimi� cholernymi faszystami czy co?
Po�pieszcie si�, pomy�la� rozpaczliwie Jason. Na lito�� bosk�, po�pieszcie si�!
Ka�da sekunda zw�oki to dla Szakala minuta albo nawet godzina!
W chwil� potem otworzy�y si� drzwi po prawej stronie i na wysokim pode�cie pojawi�a
si� zakonnica w czarnym habicie. W jej zachowaniu nie by�o ani �ladu strachu lub
niepokoju.
- Jak �miecie?! - rykn�a niespodziewanie dono�nym g�osem. - Zak��cacie nam czas
modlitewnego skupienia! Powinni�cie raczej b�aga� Pana, by zechcia� darowa� wam
wasze grzechy, ni� przeszkadza� tym, kt�rzy robi� to za was!
- �adnie powiedziane, siostro - odpar� spokojnie oficer przez g�o�nik - ale
otrzymali�my pewne informacje i mimo ca�ego szacunku musimy prze szuka� ten dom.
Je�eli b�d� siostry stawia�y op�r, zapomnimy o szacunku, ale i tak wykonamy rozkaz.
- Jeste�my zakonem mi�osierdzia �wi�tej Magdaleny! - wykrzykn�a zakonnica. - W tym
domu mieszkaj� �wi�tobliwe kobiety, kt�re ca�e swoje �ycie odda�y Chrystusowi!
- Zdajemy sobie z tego spraw�, siostro, lecz mimo to musimy tam wej��. Jestem
pewien, �e w�adze dopilnuj�, �eby wynagrodzono wam wszelkie straty i niedogodno�ci.
Tracicie czas, j�kn�� w duchu Bourne. On ucieka!
- Oby wasze dusze sma�y�y si� po wsze czasy w piekle! Prosz�, mo�ecie zdepta� nasze
�wi�te progi.
- Nie wydaje mi si�, �eby mia�a siostra prawo skazywa� nas na wieczne pot�pienie za
tak niewielk� w gruncie rzeczy win� - odpar� inny g�os. - Prosz� zaczyna�, panie
inspektorze. Przypuszczam, �e pod tymi habitami znajdzie pan bielizn�, jak� nosi
si� raczej na placu Pigalle.
Bourne zna� ten g�os! To by� Bernardine! Co si� sta�o? Czy�by stary Francuz jednak
nie by� przyjacielem tylko zdrajc�, kt�remu uda�o si� u�pi� jego czujno�� g�adkimi
s��wkami? Je�li tak, to zginie jeszcze tej nocy!
Policjanci z brygady antyterrorystycznej z pistoletami maszynowymi gotowymi do
strza�u podbiegli do budynku i przywarli do kamiennych �cian po obu stronach
schod�w. Bulwar zosta� zamkni�ty dla ruchu, a migaj�ce na dachach radiowoz�w
jaskrawoniebieskie �wiat�a ostrzega�y wszystkich przechodni�w: trzymajcie si� z
daleka!
- Mog� ju� wej��? - zapyta� �a�osnym tonem piekarz. Nie otrzymawszy odpowiedzi,
odwr�ci� si� na pi�cie i umkn�� do domu, podtrzymuj�c opadaj�ce spodnie.
Do oddzia�u w czarnych mundurach do��czy� cywil, z pewno�ci� jego dow�dca. Na znak
dany przez niego g�ow� funkcjonariusze pop�dzili w g�r� po schodach i wpadli do
�rodka, min�wszy stoj�c� w drzwiach oporn� zakonnic�.
Mokry od potu Jason przywar� plecami do muru, nie spuszczaj�c wzroku z niepoj�tej
sceny, rozgrywaj�cej si� zaledwie kilkana�cie metr�w od niego. Ju� wiedzia� kto,
ale dlaczego? Czy�by cz�owiek, kt�remu ufa� zar�wno on, jak i Conklin, okaza� si�
jeszcze jednym s�ug� Szakala? Bo�e, spraw, �eby to nie by�a prawda!
Kiedy po dwunastu minutach z wn�trza budynku zacz�li kolejno wychodzi� uzbrojeni
m�czy�ni w czarnych mundurach, k�aniaj�c si� lub nawet ca�uj�c d�o� triumfuj�cej
matki prze�o�onej, Bourne zrozumia�, �e przeczucia nie omyli�y ani jego, ani
Aleksa.
- Bernardine! - rykn�� wysoki funkcjonariusz policji z pierwszego radiowozu. -
Jeste� sko�czony! Precz st�d! Zabraniam ci rozmawia� nawet z najni�szym
funkcjonariuszem Deuxieme, ma�o tego, nawet z facetem, kt�ry sprz�ta sracze!
Skompromitowa�e� si�! Gdyby to ode mnie zale�a�o, kaza�bym ci� rozstrzela�...!
Kryj�wka najwi�kszego terrorysty wszech czas�w na bulwarze Lefebvre, dobre sobie!
To zakon, ty cholerny idioto! Babski,
pieprzony zakon...! Znikaj, cuchn�ca �winio! Spieprzaj, zanim niechc�cy poci�gn� za
cyngiel i wywal� ci flaki na ulic�, gdzie ich miejsce!
Bernardine, zataczaj�c si�, wypad� z samochodu; dwa razy potkn�� si� i przewr�ci�,
zanim uda�o mu si� dotrze� do chodnika. Jason z trudem powstrzyma� si�, �eby nie
wybiec z ukrycia i nie po�pieszy� z pomoc� przyjacielowi; musia� czeka�. Radiowozy
i furgonetka odjecha�y z wy��czonymi syrenami, ale Bourne w dalszym ci�gu musia�
pozosta� na miejscu, obserwuj�c na zmian� to weterana Deuxieme, to dom Carlosa. O
tym, �e naprawd� by�a to jego kryj�wka, �wiadczy�a obecno�� zakonnicy; Szakal wci��
kurczowo trzyma� si� utraconej wiary, wykorzystuj�c j� jako znakomity parawan, ale
kry�o si� za tym jeszcze co� wi�cej... Znacznie wi�cej.
Id�cy chwiejnym krokiem Bernardine znalaz� si� w cieniu wej�cia do od dawna
opuszczonego sklepu po drugiej stronie bulwaru. Jason opu�ci� swoj� kryj�wk�,
przemkn�� b�yskawicznie przez jezdni� i dopad� starego m�czyzny, kt�ry tymczasem
opar� si� o jedno z wystawowych okien, �api�c powietrze gwa�townymi, p�ytkimi
�ykami.
- Na lito�� bosk�, co si� sta�o? - wykrzykn�� Bourne, chwytaj�c go za ramiona.
- Spokojnie, mon ami... - wysapa� Bernardine. - Ta �winia, z kt�r� siedzia�em w
radiowozie... Jaki� polityk, kt�ry za wszelk� cen� chcia� si� pokaza�. .. R�bn��
mnie w pier�, a potem wyrzuci� z samochodu. Ju� ci m�wi�em, �e nie znam wszystkich
nowych ludzi, kt�rzy ostatnio przyszli do Biura. Macie dok�adnie te same problemy w
Ameryce, wi�c prosz�, oszcz�d� mi wyk�adu.
- Nawet przez my�l mi nie przesz�o... To przecie� ten dom, Bernardine! Ten, w
kt�rym byli�cie!
- To tak�e pu�apka.
- Co takiego?
- Skontaktowa� si� ze mn� Aleks. Te� zdoby� numer telefonu, ale zupe�nie inny.
Domy�lam si�, �e nie zadzwoni�e� do Carlosa, cho� kaza� ci to zrobi�?
- Nie. Mia�em adres, wi�c chcia�em go od razu zgarn��. Zreszt�, co za r�nica?
Przecie� to tutaj!
- Niezupe�nie. To tylko miejsce, gdzie mia� si� zg�osi� monsieur Simon i dopiero
st�d zaprowadzono by go na spotkanie. Gdyby jednak okaza�o si�, �e nie jest tym, za
kogo si� podaje, zosta�by natychmiast zlikwidowany. Jeszcze jeden z tych, kt�rym
nie uda�o si� odszuka� Szakala.
Jason potrz�sn�� g�ow�.
- Mylisz si�! - zaprzeczy� gwa�townie. - Nawet je�li to nie jest g��wna kwatera
Carlosa, on na pewno by tu by�. Nie pozwoli nikomu mnie tkn��, musi zabi� mnie
osobi�cie. To jego obsesja!
- Dok�adnie taka sama jak twoja.
- Owszem. Ja mog� straci� rodzin�, a on swoj� legend�. Tyle tylko, �e moja rodzina
jest dla mnie czym� rzeczywistym, on za� stan�� na kraw�dzi pustki. Je�eli chce
zrobi� krok dalej, musi najpierw mnie wyeliminowa�, zabi� Davida Webba.
- David Webb? A kt� to taki, na mi�o�� bosk�?
- To ja - odpar� Bourne, opieraj�c si� o szyb� obok Francuza. - Zwariowana
historia, prawda?
- Zwariowana? - wykrzykn�� by�y oficer Deuxieme. - Szalona! Niewiarygodna!
- Lepiej w ni� uwierz.
- Masz �on� i dzieci i mimo to zajmujesz si� tak� robot�?
- Aleks o niczym ci nie m�wi�?
- Nawet je�li co� wspomnia�, uzna�em to za zas�on� dymn�. Nie takie rzeczy ju� si�
s�ysza�o. - Bernardine potrz�sn�� g�ow� i spojrza� z niedowierzaniem na m�odszego
m�czyzn�. - Naprawd� masz rodzin�, od kt�rej nie chcesz uciec?
- Chcia�bym do nich wr�ci� najszybciej, jak tylko b�d� m�g�. Na nikim wi�cej mi nie
zale�y.
- Ale przecie� ty jeste� Jasonem Bourne'em, kameleonem! Nawet najwi�ksze s�awy
przest�pczego �wiata dr�� na d�wi�k twojego nazwiska!
- No, chyba troch� przesadzasz...
- Ani odrobin�! Jason Bourne, ust�puj�cy jedynie Szakalowi...
- Nie! - przerwa� mu David Webb. - Jestem od niego lepszy! Zabij� go!
- Doskonale, mon ami - odpar� uspokajaj�cym tonem Bernardine, przygl�daj�c si�
cz�owiekowi, kt�rego nie by� w stanie zrozumie�. - Co mam teraz zrobi�?
Bourne odwr�ci� si� od niego i opar� czo�o o ch�odn� szyb�; przez kilkana�cie
sekund oddycha� ci�ko, a� wreszcie ze spowijaj�cej jego umys� mg�y wy�oni�y si�
zarysy nowej strategii. Spojrza� na szereg kamiennych budynk�w, a szczeg�lnie na
jeden z nich, pierwszy z prawej.
- Policja odjecha�a... - powiedzia� cicho.
- Zauwa�y�em to.
- A czy zauwa�y�e� r�wnie�, �e nikt nie wyszed� z �adnego z pozosta�ych dom�w, cho�
w oknach pali�y si� �wiat�a?
- By�em zaj�ty czym innym... Nie, nie zauwa�y�em. - Nagle Bernardine uni�s� brwi,
jakby co� sobie przypomnia�. - Ale widzia�em twarze w oknach, wiele twarzy!
- A jednak nikt nie wyszed�.
- Nic dziwnego. Policja, zamieszanie, ludzie z broni�... Najlepiej zabarykadowa�
si� we w�asnym domu, nie uwa�asz?
- Nawet wtedy, kiedy zamieszanie si� sko�czy�o, a policja odjecha�a? Chcesz
powiedzie�, �e wszyscy usiedli znowu przed telewizorami, jakby nic si� nie sta�o?
Nikt nie wychyli� nosa, �eby porozmawia� z s�siadami? To nie jest normalne
zachowanie, Francois. Wszystko zosta�o wyre�yserowane.
- Co przez to rozumiesz?
- Jeden cz�owiek pokazuje si� policji i �ci�ga na siebie uwag�. Mija minuta lub
dwie i o �adnym zaskoczeniu nie mo�e ju� by� mowy. Potem pojawia si� zgorszona
zakonnica - nast�pne dwie minuty, a dla Carlosa ca�e godziny. Kiedy wreszcie
ch�opcy wpadaj� do �rodka, nic nie znajduj�... A kilka chwil p�niej wszystko jakby
nigdy nic wraca do normy - nienormalnej normy. Wszystko odby�o si� zgodnie z
planem, wi�c nie ma tu miejsca na
zwyk�� ludzk� ciekawo��. Nikt nie wyszed� na ulice, nie wida� nawet �adnego
zamieszania, oburzenia, kt�re mog�oby si� wydawa� jak najbardziej zrozumia�e.
Ludzie siedz� w domach i chichocz�, zacieraj�c triumfalnie r�ce. Czy naprawd� z
niczym to ci si� nie kojarzy?
Bernardine skin�� g�ow�.
- Strategia przygotowana przez do�wiadczonych profesjonalist�w - mrukn��.
- Ja te� tak przypuszczam.
- Ty nie przypuszczasz, tylko to zauwa�y�e�, w przeciwie�stwie do mnie. Nie staraj
si� by� uprzejmy, Jason. Zbyt d�ugo sta�em na bocznym torze. Jestem ju� za stary,
za mi�kki, nie mam wystarczaj�cej wyobra�ni.
- Tak samo jak ja - odpar� Bourne. - Tyle tylko, �e mam motywacj�, �eby my�le� jak
cz�owiek, o kt�rym najch�tniej bym zapomnia�.
- Czy to m�wi monsieur Webb?
- Chyba tak.
- Wracaj�c do rzeczy: co mamy?
- Przera�onego piekarza, rozw�cieczon� zakonnic� i kilka twarzy w oknach. To
niewiele, ale jestem pewien, �e jeszcze przed �witem b�dzie tego troch� wi�cej.
- Dlaczego?
- Carlos nie ma innego wyboru, jak tylko szybko zwija� interes. Kto� z jego
pretorian zdradzi� komu� adres kwatery g��wnej, wi�c mo�esz postawi� ca�� swoj�
emerytur�, je�li j� jeszcze masz, �e zrobi wszystko, �eby go zdemaskowa�...
- Cofnij si�! - sykn�� Bernardine i wci�gn�� go w najg��bszy cie� przy samej
witrynie. - Padnij! P�asko na chodnik!
Obaj m�czy�ni przywarli do pop�kanych, skrusza�ych p�yt; Bourne uni�s� lekko g�ow�,
by widzie� ulic�. Z prawej strony nadjecha�a ciemna furgonetka, ni�sza i szersza od
policyjnej, bez w�tpienia wyposa�ona w znacznie pot�niejszy silnik. Jedyne, co
upodabnia�o j� do tej, kt�ra przywioz�a brygad� antyterrorystyczn�, to pot�ny
reflektor... dwa reflektory umocowane po obu stronach przedniej szyby, omiataj�ce
snopami �wiat�a teren dooko�a samochodu. Jason wyci�gn�� zza paska po�yczon� od
Bernardine'a bro�, wiedz�c, �e Francuz �ciska ju� w d�oni sw�j pistolet. Strumie�
�wiat�a z lewego reflektora przesun�� si� nad ich g�owami.
- Dobra robota - szepn�� Jason. - Jak ich zauwa�y�e�?
- Odbicia latar� w bocznych szybach - odpar� r�wnie� szeptem Francois. - Przez
chwil� my�la�em, �e to m�j by�y kolega wraca, �eby spe�ni� pogr�k�, to znaczy
wywali� mi flaki na ulic�... M�j Bo�e, popatrz!
Furgonetka min�a dwa budynki, po czym nagle zjecha�a do kraw�nika i zatrzyma�a si�
przed trzecim, najbardziej oddalonym od domu, kt�rego adres ustali� cz�owiek z
firmy telefonicznej. Od sklepu, przed kt�rym le�eli Jason i Bernardine, dzieli�o j�
oko�o sze��dziesi�ciu metr�w. W chwili gdy pojazd znieruchomia�, tylne drzwi
otworzy�y si� na o�cie� i na jezdni� wyskoczyli czterej m�czy�ni z pistoletami
maszynowymi w d�oniach; dwaj przebiegli na drug� stron� ulicy, jeden zaj��
stanowisko pod �cian� budynku, a jeden zosta� przy samochodzie ze swoim MAC- 10
gotowym do strza�u.
U szczytu ceglanych schod�w pojawi� si� ��tawy poblask. W drzwiach domu stan��
m�czyzna ubrany w czarny p�aszcz przeciwdeszczowy i rozejrza� si� uwa�nie dooko�a.
- To on? - zapyta� szeptem Francois.
- Nie, chyba �e ma buty na obcasie i peruk� - odpar� Jason, si�gaj�c do kieszeni
marynarki. - Na pewno go poznam, bo t� twarz stale mam przed oczami. - Wyj�� jeden
z granat�w otrzymanych od Bernardine'a i sprawdzi�, czy zawleczka da si� wyci�gn��
jednym ruchem.
- Hej, co ty robisz, do cholery? - zapyta� weteran Deuxieme.
- Ten cz�owiek jest podstawiony - powiedzia� Bourne spokojnym, niemal oboj�tnym
tonem. - Za chwil� kto� zajmie jego miejsce i wsi�dzie do furgonetki. Najlepiej,
�eby usiad� z ty�u, ale to w�a�ciwie wszystko jedno.
- Oszala�e�! Zabij� ci�! Jaki po�ytek b�dzie mia�a twoja rodzina z zimnego
nieboszczyka?
- Przesta�e� my�le�, Francois. Obstawa na pewno usi�dzie z ty�u, bo ko�o kierowcy
nie ma dosy� miejsca. Mi�dzy wsiadaniem do furgonetki a wy siadaniem z niej jest
ogromna r�nica, przede wszystkim taka, �e to drugie odbywa si� du�o wolniej...
Zanim ten, kt�ry b�dzie ostatni, zd��y zamkn�� drzwi, wrzuc� do �rodka granat.
Wierz mi, nie mam najmniejszego zamiaru da� si� zabi�. Zosta� tutaj!
Nim Bernardine zd��y� zaprotestowa�, Delta b�yskawicznie wyczo�ga� si� na pogr��on�
w mroku ulic�; ostry blask dw�ch silnych reflektor�w sprawia�, �e kontrast mi�dzy
ciemno�ci� i �wiat�em by� jeszcze wi�kszy, co by�o niezwykle po��dan� z punktu
widzenia Bourne'a okoliczno�ci�. W tym momencie jedyne powa�ne niebezpiecze�stwo
grozi�o mu ze strony cz�owieka stoj�cego przy otwartych drzwiach samochodu. Jason
posuwa� si� stopniowo naprz�d, wykorzystuj�c ka�d� plam� g�ciejszego cienia tak
samo jak wiele lat temu w delcie Mekongu, kiedy skrada� si� do zalanego potokami
�wiat�a obozu jenieckiego. Obserwowa� uwa�nie stra�nika, sun�� do przodu tylko
wtedy, kiedy m�czyzna odwraca� g�ow� w innym kierunku, ale jednocze�nie stara� si�
nie traci� z pola widzenia cz�owieka stoj�cego na ceglanych schodkach.
Nagle pojawi�a si� jeszcze jedna posta� - kobieta z ma�� walizeczk� w jednej i
spor� torebk� w drugiej r�ce. Powiedzia�a co� do m�czyzny w czarnym p�aszczu, a
Bourne, wykorzystuj�c fakt, �e stra�nik przez chwil� skoncentrowa� na nich uwag�,
pope�z� po sp�kanym chodniku i dotar� do takiego miejsca w pobli�u furgonetki, sk�d
m�g� obserwowa� rozw�j sytuacji nie ryzykuj�c jednocze�nie, �e kto� go zauwa�y. Z
ulg� spostrzeg�, �e dwaj uzbrojeni ludzie stoj�cy po tej stronie ulicy mru�� z
wysi�kiem oczy, usi�uj�c dojrze� cokolwiek w ciemno�ci rozpo�cieraj�cej si� poza
zasi�giem �wiat�a reflektor�w. Zwa�ywszy okoliczno�ci, Jason by� w wy�mienitej
sytuacji. Teraz wszystko zale�a�o od wyczucia czasu, dok�adno�ci i do�wiadczenia
nabytego podczas dawno minionych, cz�ciowo zapomnianych lat. Teraz musia� sobie
wszystko przypomnie� i zaufa� instynktowi. Teraz. Lada chwila koszmar zniknie na
zawsze z jego �ycia...
Zacz�o si�! Z wn�trza domu wysz�a szybko trzecia posta�; m�czyzna by� ni�szy ni�
ten w czarnym p�aszczu, mia� na g�owie beret, a w r�ku teczk�. Powiedzia� co� do
goryla czaj�cego si� pod �cian�, ten podbieg� do schod�w i z �atwo�ci� z�apa�
rzucon� z g�ry teczk�, przytrzymawszy uprzednio bro� lewym ramieniem.
- Allez. Nons partons! Vite! - wykrzykn�� nowo przyby�y, nakazuj�c gestem kobiecie
i m�czy�nie w p�aszczu, �eby szli przed nim do samochodu. Kiedy zeszli ze schod�w,
do��czy� do nich stra�nik z pistoletem maszynowym i teczk�... Czy w�r�d tych ludzi
by� Carlos?
Bourne rozpaczliwie chcia� uwierzy�, �e tak jest, wi�c musia�o tak by�! Trzasn�y
boczne drzwi furgonetki, a w u�amek sekundy p�niej rozleg� si� ryk uruchamianego
silnika. Trzej pozostali stra�nicy podbiegli do tylnych drzwi i jeden za drugim
zacz�li wskakiwa� do �rodka, chwytaj�c r�kami za umocowany pod dachem uchwyt,
pozwalaj�c przez chwil� pistoletom ko�ysa� si� swobodnie na prze�o�onych przez
szyje pasach. Ostatni odwr�ci� si� i si�gn�� do...
Teraz! Bourne wyci�gn�� zawleczk�, zerwa� si� na nogi i pop�dzi� tak szybko, jak
nigdy w �yciu, w kierunku stoj�cego jeszcze nieruchomo samochodu. Rzuciwszy si�
rozpaczliwie do przodu, chwyci� za kraw�d� zamykaj�cych si� drzwi, przytrzyma� je i
cisn�� do wn�trza furgonetki odbezpieczony granat. Sze�� sekund do wybuchu!
D�wign�� si� na kolana i napar�szy wyci�gni�tymi ramionami na drzwi, zatrzasn�� je
z hukiem. Ze �rodka dobieg� szale�czy terkot broni maszynowej - cud, na jaki nie
�mia� nawet liczy�. Furgonetka by�a opancerzona, wi�c �aden pocisk nie m�g�
wydosta� si� na zewn�trz! Kule odbija�y si� od stalowych �cian... Odg�osowi
strza��w zawt�rowa�y przera�liwe j�ki i krzyki.
Pojazd ruszy� gwa�townie do przodu, a Bourne poderwa� si� z jezdni i nisko schylony
pogna� na drug� stron� szerokiego bulwaru, w kierunku opustosza�ych sklep�w. Kiedy
od celu dzieli�o go zaledwie kilka krok�w, sta�o si� co� zupe�nie
nieprawdopodobnego.
W chwili, kiedy furgonetk� rozerwa�a pot�na eksplozja, rozja�niaj�c na moment
krwawym blaskiem nocne niebo Pary�a, zza najbli�szego rogu ruszy� gwa�townie
br�zowy samoch�d; przez szeroko otwarte okna wychylali si� ludzie z pistoletami
maszynowymi, zasypuj�c okolic� gradem pocisk�w. Jason run�� na chodnik przy skrytym
w cieniu wej�ciu do jednego ze sklep�w i zwin�� si� jak embrion, zdaj�c sobie
spraw� - nie ze strachem, lecz z w�ciek�o�ci� - �e by� mo�e s� to ostatnie chwile
jego �ycia. Nie uda�o mu si�. Zawi�d� Marie i dzieci... Ale dlaczego ma gin�� w
taki spos�b? Zerwa� si� na nogi, �ciskaj�c w d�oni pistolet. On tak�e b�dzie
zabija�, dop�ki starczy si�! Tak post�powa� Jason Bourne.
I wtedy po raz drugi wydarzy�o si� co�, co nie mia�o prawa si� wydarzy�. Syrena?
Policja? Br�zowy samoch�d zakr�ci� z piskiem opon, omin�� p�on�cy wrak furgonetki i
znikn�� w ciemno�ci, a w tej samej chwili z przeciwnej strony nadjecha� z ogromn�
szybko�ci� migaj�cy jaskrawoniebieskimi �wiat�ami radiow�z, kt�ry zahamowa�
raptownie, zatrzymuj�c si� zaledwie kilka metr�w od szcz�tk�w pojazdu wysadzonego w
powietrze przez Jasona. To wszystko nie ma sensu, pomy�la� Bourne. Najpierw zjawia
si� pi�� woz�w, potem wraca tylko jeden. Dlaczego? Ale nawet ta zagadka nie mia�a
najmniejszego znaczenia. Carlos mia� nie jednego, lecz kilku dubler�w, gotowych
zgin�� w ka�dej chwili, by ocali� �ycie swego pana i w�adcy, op�tanego obsesj�
zapewnienia sobie bezpiecze�stwa. Szakalowi uda�o si� wyrwa� z pu�apki zastawionej
na niego przez Delt�, produkt "Meduzy" i ameryka�skich s�u�b specjalnych.
Bezwzgl�dny morderca zdo�a� jeszcze raz przechytrzy� Jasona Bourne'a, ale go nie
zabi�. Wkr�tce nadejdzie kolejny dzie�, a potem nast�pna noc...
Bernardine! - wrzasn�� co si� w p�ucach wysoki rang� funkcjonariusz Deuxieme, ten
sam, kt�ry nieca�e p� godziny temu ods�dzi� starego agenta od czci i wiary. -
Bernardine, gdzie jeste�? - krzykn�� ponownie, wysiadaj�c z samochodu i rozgl�daj�c
si� dooko�a. - Bo�e, gdzie jeste�? Wr�ci�em, przyjacielu, bo przecie� nie mog�em
tak ci� zostawi�! Mia�e� racj�, widz� to teraz. Na lito�� bosk�, powiedz, �e
�yjesz! Odezwij si�!
- Ja �yj�, ale kto� inny zgin�� - powiedzia� Bernardine, wychodz�c powoli z
g��bokiego cienia przed nieczynnym sklepem, jakie� pi��dziesi�t metr�w na p�noc od
Bourne'a. - Pr�bowa�em ci wyt�umaczy�, ale ty nie chcia�e� s�ucha�...
- Post�pi�em zbyt pochopnie, przyznaj�! - Funkcjonariusz podbieg� do Francois i
obj�� go serdecznie, podczas gdy pozostali policjanci okr��yli w bezpiecznej
odleg�o�ci p�on�cy wrak, zas�aniaj�c d�o�mi twarze przed buchaj�cym od niego �arem.
- Wezwa�em z powrotem ludzi. Uwierz mi, przyjacielu! Wr�ci�em, bo nie mog�em znie��
my�li, �e rozstali�my si� w gniewie... Nie mia�em poj�cia, �e tamta �winia odwa�y�a
si� podnie�� na ciebie
r�k�! Wyrzuci�em go na zbity pysk, jak mi o tym powiedzia�. Wr�ci�em do ciebie, ale
B�g mi �wiadkiem, nie spodziewa�em si� ujrze� takiego widoku!
- To rzeczywi�cie okropne - przyzna� weteran Deuxieme, rozgl�daj�c si� dyskretnie
dooko�a. Natychmiast zauwa�y�, �e w oknach trzech kamiennych budynk�w a� roi si� od
przyci�ni�tych do szyb przera�onych twarzy. Wraz z eksplozj� furgonetki i
znikni�ciem br�zowego samochodu starannie przygotowany scenariusz przesta� istnie�;
s�udzy zostali bez pana, a to napawa�o ich ogromnym strachem. - Nie tylko ty
pope�ni�e� b��d, stary druhu - doda� Bernardine przepraszaj�cym tonem. - Wskaza�em
niew�a�ciwy budynek.
- Aha! - wykrzykn�� triumfalnie jego by�y zwierzchnik. - Niew�a�ciwy budynek,
powiadasz? To chyba do�� powa�ny b��d, nie uwa�asz, Francois?
- Owszem, ale konsekwencje by�yby z pewno�ci� mniej powa�ne, gdyby� nie opu�ci�
mnie w takim gniewie, jak to �adnie okre�li�e�. Zamiast spokojnie wys�ucha�
cz�owieka o ogromnym do�wiadczeniu, wypraszasz go z samochodu, a on w kilka minut
p�niej musi przygl�da� si� jatkom.
- Zrobili�my wszystko, co chcia�e�! Przeszukali�my ca�y dom. Nie nasza wina, �e to
nie by� ten, o kt�ry chodzi�o!
- Gdyby�cie zostali jeszcze cho� chwil�, da�oby si� tego wszystkiego unikn��, a m�j
przyjaciel nie straci�by �ycia. Zaznacz� to w swoim raporcie...
- Prosz� ci�, przyjacielu! - przerwa� mu by�y wsp�pracownik. - Porozmawiajmy o tym
spokojnie, dla dobra naszego Biura... - Z przera�liwym rykiem syreny nadjecha� w�z
stra�y po�arnej. Bernardine wzi�� swego rozm�wc� pod r�k� i sprowadzi� go z jezdni
na chodnik, pozornie po to, �eby nie utrudnia� dojazdu stra�akom, a w
rzeczywisto�ci wy��cznie w tym celu, by Bourne m�g� s�ysze� ka�de zdanie.
- Natychmiast, jak tylko wr�c� nasi ludzie, przeszukamy dok�adnie budynki i poddamy
wszystkich mieszka�c�w drobiazgowemu przes�uchaniu! - o�wiadczy� zdecydowanym tonem
wa�ny funkcjonariusz Deuxieme.
- Dobry Bo�e! - wykrzykn�� Bernardine. - Nie dodawaj g�upoty do niekompetencji!
- Jak to?
- Widzia�e� ten br�zowy samoch�d?
- Tak, oczywi�cie... Bardzo szybko odjecha�.
- I niczego wi�cej nie zauwa�y�e�?
- No... Ten po�ar i ca�e zamieszanie... Rozmawia�em wtedy przez radio.
- Popatrz na te podziurawione szyby! - powiedzia� rozkazuj�cym tonem Bernardine,
wskazuj�c na witryny sklep�w. - Sp�jrz na �lady na asfalcie. Tutaj strzelano, stary
przyjacielu, i to ostro! Ci, kt�rzy uciekli, s� przekonani, �e mnie zabili. Nic nie
m�w i niczego nie r�b, po prostu zostaw ich w spokoju.
- Jeste� szalony...
- A ty jeste� g�upcem. Dop�ki istnieje cho�by najmniejsza szansa, �e kt�ry� z tych
ludzi jeszcze tutaj wr�ci, nie wolno nam niczego zepsu�.
- Teraz znowu m�wisz zagadkami...
- Wcale nie - odpar� Bernardine, obserwuj�c, jak stra�acy za pomoc� wielkich ga�nic
dogaszaj� wrak furgonetki. - Wy�lij ludzi do ka�dego z tych dom�w. Niech zapytaj�,
czy nic si� nikomu nie sta�o, i wyja�ni�, �e wed�ug pierwszych ustale� to, co si�
wydarzy�o na ulicy, by�o potyczk� przest�pczych gang�w.
- Przecie� to prawda?
- W ka�dym razie by�oby dobrze, gdyby w to uwierzyli. Nadjecha�a karetka pogotowia
i jeszcze dwa radiowozy, wszystkie na sygna�ach i z migaj�cymi �wiat�ami. Na
skrzy�owaniu z rue d'Alesia zacz�li si� gromadzi� mieszka�cy okolicznych budynk�w,
wi�kszo�� w kapciach i po�piesznie narzuconych szlafrokach lub podomkach. Z
furgonetki Szakala pozosta�y jedynie dymi�ce, poskr�cane szcz�tki.
- Niech ludzie pogapi� si� jeszcze chwil�, a potem ka�cie im i�� do dom�w - ci�gn��
dalej Bernardine. - Za jak�� godzin� lub dwie, kiedy ju� to posprz�tacie i
zabierzecie cia�a, zamelduj centrali, tylko g�o�no, �e sytuacja zosta�a opanowana i
�e zostawiacie na miejscu tylko jednego cz�owieka, kt�ry dopilnuje uprz�tania
ostatnich �lad�w. Ma otrzyma� kategoryczny zakaz indagowania kogokolwiek
wchodz�cego lub wychodz�cego z tych budynk�w, czy to jasne?
- Ani troch�. Przecie� sam powiedzia�e�, �e tam kto� mo�e si� chowa�...
- Wiem, co powiedzia�em - odpar� ostro by�y konsultant Deuxieme. - To niczego nie
zmienia.
- Czyli ty te� tu zostaniesz?
- Tak. Pokr�c� si� troch� po okolicy.
- Rozumiem... A co z raportem policji? I z moim?
- Napisz prawd�, nie ca��, ma si� rozumie�. Otrzyma�e� informacj� - niestety, nie
mo�esz ujawni� �r�d�a - �e na bulwarze Lefebvre ma si� wydarzy� co�, co z pewno�ci�
zainteresuje wydzia� do walki z narkotykami. Sprowadzi�e� na miejsce oddzia�
policji, kt�ry niczego nie odkry�, lecz wiedziony instynktem wr�ci�e� kilka minut
p�niej pod ten sam adres, niestety zbyt p�no na to, by nie dopu�ci� do krwawych
wydarze�.
- Niewykluczone, �e nawet mnie pochwal�... - mrukn�� wysoki funkcjonariusz Biura. -
A tw�j raport? - zapyta�, marszcz�c brwi.
- Zobaczymy, mo�e w og�le nie b�d� musia� go pisa�... - odpar� jeszcze niedawno
by�y, a teraz znowu aktualny konsultant Deuxieme.
Sanitariusze zawin�li cia�a ofiar w plastikowe worki i wsadzili je do ambulansu,
d�wig pomocy drogowej za�adowa� na ci�ar�wk� wrak furgonetki, a pracownicy
przedsi�biorstwa oczyszczania uprz�tn�li miejsce tragedii; da�y si� s�ysze� uwagi,
�e nie trzeba robi� tego zbyt dok�adnie, bo wtedy nikt nie pozna bulwaru Lefebvre.
Kwadrans p�nej by�o ju� po wszystkim: ci�ar�wka z wrakiem odjecha�a, zabieraj�c ze
sob� tak�e osamotnionego policjanta, kt�ry w ten spos�b skr�ci� sobie drog� do
najbli�szego posterunku, znajduj�cego si� w do�� du�ej odleg�o�ci. Min�a czwarta
rano i wkr�tce niebo nad Pary�em mia� rozja�ni� pierwszy blask wstaj�cego �witu,
zwiastuj�c pocz�tek kolejnego, wype�nionego ruchem i zgie�kiem dnia. Na razie
jednak jedynymi oznakami �ycia na bulwarze Lefebvre by�y o�wietlone okna w domach
b�d�cych ostoj� Szakala. Znajdowali si� tam m�czy�ni i kobiety, kt�rym ju� nie by�o
dane spa� tej nocy. Mieli do wykonania zadanie zlecone przez samego monseigneura.
Bourne siedzia� na chodniku, opieraj�c si� plecami o mur dok�adnie naprzeciwko
budynku, z kt�rego na spotkanie z policj� wyszli przera�ony piekarz i oburzona
zakonnica. Bernardine ukry� si� w za�amaniu muru kilkadziesi�t metr�w dalej, tam
gdzie zatrzyma�a si� czarna furgonetka Szakala. Umowa by�a jasna: Jason p�jdzie za
pierwsz� osob�, kt�ra wyjdzie z kt�regokolwiek z dom�w, i zatrzymaj� si��, stary
agent za� pod��y za drug� i postara si� ustali� miejsce, do kt�rego zmierza�a, ale
bez nawi�zywania kontaktu. Bourne przypuszcza�, �e pos�a�cem b�dzie piekarz lub
zakonnica, dlatego te� usadowi� si� w g��bokim cieniu w�a�nie przed tym domem.
Jego przeczucie okaza�o si� w znacznej mierze trafne, tyle tylko, �e nie
przewidzia� wariantu z wi�ksz� liczb� os�b i �rodk�w lokomocji. Siedemna�cie po
pi�tej przed domem zatrzyma�y si� dwa rowery, na kt�rych siedzia�y zakonnice w
habitach i bia�ych czepkach; w chwil� potem otworzy�y si� drzwi domu i na ulic�
wysz�y trzy kolejne siostry, r�wnie� z rowerami, wspi�y si� z godno�ci� na siode�ka
i ruszy�y w drog� wraz z tymi, kt�re na nie czeka�y. Jedyn� pociech� by� dla Jasona
fakt, �e dzielna obro�czyni domu Szakala zaj�a pozycj� na samym ko�cu ma�ego
peletonu. Bourne wyskoczy� ze swego ukrycia i nisko schylony przemkn�� na drug�
stron� pogr��onej jeszcze w mroku ulicy. Kiedy znalaz� si� na wysoko�ci posesji
s�siaduj�cej z rzekom� siedzib� zakonu, drzwi otworzy�y si� ponownie i po ceglanych
schodach zszed� szybkim krokiem oty�y piekarz, kieruj�c si� bez wahania w przeciwn�
stron�. Bernardine te� b�dzie mia� co robi�, pomy�la� Bourne, po czym ruszy�
biegiem za oddalaj�cymi si� zakonnicami.
Uliczny ruch w Pary�u stanowi niezg��bion� zagadk� niezale�nie od pory dnia i nocy,
dostarczaj�c rozlicznych i zarazem wiarygodnych usprawiedliwie� wszystkim, kt�rzy
sp�nili si� na spotkanie lub zjawili si� za wcze�nie albo trafili w zupe�nie inne
miejsce, ni� powinni. Bez w�tpienia przyczynia si� do tego r�wnie� fakt, �e
pary�anin za kierownic� jest jednym z ostatnich relikt�w minionej, barbarzy�skiej
przesz�o�ci, a por�wnywa� go mo�na jedynie z jego kolegami w Rzymie lub Atenach.
Do�wiadczy�y tego na sobie peda�uj�ce zawzi�cie zakonnice, a szczeg�lnie
prze�o�ona, kt�ra jecha�a jako ostatnia i na skrzy�owaniu z rue Lecourbe musia�a
si� zatrzyma�, �eby przepu�ci� posuwaj�c� si� w �limaczym tempie kolumn� samochod�w
dostawczych. Po kilku sekundach oczekiwania nagle skr�ci�a w w�sk� boczn� uliczk� i
nacisn�a mocno na peda�y. Bourne, kt�remu zacz�a si� ju� mocno dawa� we znaki rana
odniesiona na Wyspie Spokoju, nie przy�pieszy� jednak kroku, dostrzeg� bowiem
stoj�cy u wylotu uliczki znak z napisem IMPASSE - brak przejazdu.
Znalaz� rower przypi�ty �a�cuchem do starej �elaznej latarni. Ukry� si� kilka
metr�w dalej w zag��bieniu muru i dotkn�� spowijaj�cego mu kark banda�a; by�
przesi�kni�ty krwi�, ale na szcz�cie p�k� najwy�ej jeden szew. Opr�cz tego bola�y
go potwornie nogi... Nie, bola�y to nie by�o dobre s�owo. Nie przyzwyczajone do
takiego wysi�ku mi�nie protestowa�y potwornymi skurczami.
Spokojny jogging nie by� odpowiednim przygotowaniem do gwa�townych przy�piesze�,
unik�w i skok�w. Bourne opar� si� o mur, dysz�c ci�ko. Nie spuszcza� wzroku z
roweru, usi�uj�c odegna� od siebie my�l, kt�ra jednak powraca�a z okrutnym uporem:
jeszcze kilka lat temu nie zwr�ci�by uwagi na b�l w nogach z tego prostego powodu,
�e nic by go nie bola�o.
Cisz� uliczki zak��ci� szcz�k zdejmowanego skobla, a zaraz potem skrzypienie
ci�kich drzwi; Jason przywar� plecami do �ciany, wyszarpn�� zza paska pistolet i
obserwowa�, jak zakonnica podchodzi szybkim krokiem do latarni. Nachyli�a si� nad
spinaj�c� �a�cuch k��dk�, nie mog�c w przy�mionym �wietle trafi� kluczem do
dziurki. Bourne opu�ci� swoj� kryj�wk� i zakrad� si� bezszelestnie od ty�u.
- Sp�ni si� siostra na pierwsz� msz� - powiedzia�.
Kobieta odwr�ci�a si� raptownie, wypuszczaj�c klucz z d�oni. Si�gn�a b�yskawicznie
mi�dzy fa�dy habitu, ale Jason jednym skokiem znalaz� si� tu� przy niej,
unieruchomi� jej rami� w �elaznym uchwycie, a drug� r�k� zsun�� z jej g�owy bia�y
czepek. W chwili gdy w s�abym blasku wstaj�cego dnia zobaczy� twarz kobiety, a�
zatka�o go ze zdumienia.
- M�j Bo�e...! - wyszepta� wreszcie z najwy�szym trudem. - To ty!
Rozdzia� 27
Znam ci�! - sykn�� Bourne. - Pary�, trzyna�cie lat temu... Nazywasz si� Lavier,
Jacqueline Lavier. By�a� w�a�cicielk� jednego z tych butik�w... Les Classiques...
St. Honore... Punkt kontaktowy Carlosa w Faubourgu! Znalaz�em ci� potem w
konfesjonale w Neuilly- sur- Seine. My�la�em, �e nie �yjesz! - Ju� niem�oda twarz
kobiety wykrzywi�a si� w rozpaczliwym grymasie. Spr�bowa�a uwolni� si� z jego
u�cisku, ale Jason szarpn�� j� w bok i przypar� do �ciany, naciskaj�c na gard�o
lewym przedramieniem. - A wi�c jednak �y�a�! By�a� cz�ci� pu�apki, kt�ra rozsypa�a
si� w Luwrze! P�jdziesz ze mn�. Bo�e, wtedy zgin�o tylu ludzi, a ja nawet nie
mog�em nikomu powiedzie�, jak do tego dosz�o i kto jest odpowiedzialny... Je�li w
moim kraju zabijesz glin�, nigdy ci tego nie daruj�, a je�eli kilku gliniarzy, to
b�d� ci� szuka� tak d�ugo, a� znajd�. Jestem pewien, �e pami�taj� o Luwrze i tych,
co tam zostali!
- Myli si� pan! - wychrypia�a rozpaczliwie kobieta, wpatruj�c si� w niego
wyba�uszonymi z przera�enia zielonymi oczami. - Bierze mnie pan za kogo� innego...
- Jeste� Lavier! Kr�lowa Faubourga, g��wny ��cznik z kobiet� Szakala, �on�
genera�a! Nie pr�buj mi wm�wi�, �e si� myl�... Szed�em za wami do Neuilly, do tego
ko�cio�a, gdzie wiecznie bij� dzwony i kr�ci si� mn�stwo ksi�y... W�r�d nich by�
Carlos! Zaraz potem jego dziwka wysz�a z ko�cio�a, a ty zosta�a�. Bardzo si�
�pieszy�a, wi�c wbieg�em do �rodka i zapyta�em o ciebie jakiego� starego ksi�dza,
je�eli to by� ksi�dz, a on powiedzia� mi, �e jeste� w drugim konfesjonale z lewej
strony. Podszed�em tam, odsun��em kotar� i zobaczy�em ci�... martw�. Wszystko
dzia�o si� tak szybko, my�la�em, �e w�a�nie ci� zabi� i �e jest gdzie� w pobli�u, w
zasi�gu mojej r�ki... albo ja w zasi�gu jego. Zacz��em biega� dooko�a jak wariat i
wreszcie go zobaczy�em! By� na ulicy, w sutannie. Wiedzia�em, �e to on, bo na m�j
widok rzuci� si� do ucieczki. Zgubi�em go, ale mia�em jeszcze w zanadrzu jedn�
kart�: ciebie. Zacz��em rozpowiada� na lewo i prawo, �e nie �yjesz... W�a�nie tego
si� po mnie spodziewali�cie, prawda? W�a�nie tego?..
- Powtarzam panu, �e pan si� myli! - Kobieta zrezygnowa�a z bezowocnej szarpaniny.
Sta�a teraz bez najmniejszego ruchu, jakby s�dzi�a, �e dzi�ki temu b�dzie mog�a
m�wi�. - Wys�ucha mnie pan? - zapyta�a z trudem. Rami� Jasona w dalszym ci�gu
uciska�o jej gard�o.
- Na pewno nie teraz - odpar� Bourne. - P�jdziemy razem, ty lekko s�aniaj�c si� na
nogach. Lito�ciwy przechodzie� pomaga siostrzyczce, kt�ra nie wiedzie� czemu o ma�o
nie zemdla�a. Ka�demu mo�e si� zdarzy�, szczeg�lnie w tym wieku, prawda?
- Poczekaj!
- Za p�no.
- Musimy porozmawia�!
- Porozmawiamy.
Bourne zwolni� ucisk na gard�o kobiety, tylko po to jednak, �eby uderzy� obiema
r�kami w mi�nie u nasady jej karku. Zachwia�a si�, ale zanim zd��y�a upa�� na
ziemi�, chwyci� j� pod ramiona i troskliwie podtrzymuj�c cz�ciowo wyni�s�, a
cz�ciowo wyci�gn�� z uliczki. Natychmiast zwr�ci�o na nich uwag� kilka os�b, w�r�d
nich uprawiaj�cy jogging m�ody ch�opak w szortach.
- Od dw�ch dni prawie wcale nie spa�a, bo opiekowa�a si� moj� chor� �on� i dzie�mi!
- powiedzia� b�agalnym tonem kameleon. - Czy kto� mo�e sprowadzi� taks�wk�? Musz�
zawie�� j� do klasztoru w IX dzielnicy.
- Ja to zrobi�! - zawo�a� z entuzjazmem m�ody biegacz. - Przy rue de Sevres jest
ca�odobowy post�j. To zajmie tylko chwil�, bo jestem bardzo szybki!
- Z nieba mi pan spad�, monsieur - odpar� Jason, ukrywaj�c niech��, jak�
natychmiast poczu� do zbyt gorliwego i zbyt m�odego lekkoatlety.
Po sze�ciu minutach nadjecha�a taks�wka, a w niej szybkonogi samarytanin.
- Powiedzia�em kierowcy, �e ma pan pieni�dze - oznajmi�, wysiadaj�c z samochodu.
- Oczywi�cie. Pi�knie panu dzi�kuj�.
- Niech pan powie siostrze, �e ja to zrobi�em - poprosi� ch�opak, pomagaj�c
Bourne'owi u�o�y� nieprzytomn� kobiet� na tylnym siedzeniu. - Ja te� kiedy� b�d�
potrzebowa� opieki.
- Przypuszczam, �e to nie nast�pi zbyt szybko - zauwa�y� Jason, usi�uj�c
odpowiedzie� u�miechem na szeroki u�miech biegacza.
- Mam nadziej�! Reprezentuj� moj� firm� w maratonie. - Przero�ni�ty dzieciak zacz��
przebiera� nogami w miejscu, �eby nie straci� ani minuty treningu.
- Jeszcze raz dzi�kuj�. Mam nadziej�, �e pan wygra.
- Niech pan poprosi siostr�, �eby si� za mnie modli�a! - wykrzykn�� infantylny
marato�czyk i pop�dzi� przed siebie.
- Lasek Bulo�ski - rzuci� Bourne kierowcy, zatrzaskuj�c drzwi samochodu.
- Lasek? Ten kicaj�cy baran krzycza�, �e mamy jecha� do szpitala.
- A co mia�em mu powiedzie�? Siostrzyczka wypi�a troch� za du�o wina i to
wszystko...
Kierowca skin�� ze zrozumieniem g�ow�.
- S�usznie, niech si� przewietrzy. Mam kuzynk� w klasztorze w Lyonie. Jak
przyje�d�a na tydzie� do rodziny, tankuje tyle, �e przelewa jej si� nosem. Szczerze
m�wi�c, wcale jej si� nie dziwi�.
Kiedy na �awk� stoj�c� przy szutrowej �cie�ce w Lasku pad�y pierwsze ciep�e
promienie wschodz�cego s�o�ca, kobieta w habicie poruszy�a si�, a w chwil� potem
potrz�sn�a g�ow�.
- Jak si� siostra czuje? - zapyta� Jason siedz�cy tu� obok swego wi�nia.
- Tak jakbym zderzy�a si� z czo�giem - odpar�a, wci�gaj�c g��boko w p�uca
powietrze.
- Przypuszczam, �e wie pani o tych sprawach znacznie wi�cej ni� o dzia�alno�ci
charytatywnej?
Kobieta skin�a g�ow�.
- Owszem.
- Nie ma sensu szuka� broni - poinformowa� j� Bourne. - Wyj��em pistolet zza tego
kosztownego pasa, kt�ry ma pani pod habitem.
- Ciesz� si�, �e pozna� si� pan na jego warto�ci. O tym tak�e musimy porozmawia�...
Rozumiem, �e skoro nie jeste�my na posterunku policji, uzna� pan za stosowne mnie
wys�ucha�?
- Tylko wtedy, gdy b�dzie pani mia�a co� interesuj�cego do powiedzenia. Radz� o tym
pami�ta�.
- Nie mam innego wyboru. Przecie� zawiod�am, wpad�am w r�ce przeciwnika. Nie
stawi�am si� w wyznaczonym czasie tam, gdzie powinnam, a s�dz�c po s�o�cu, jest ju�
za p�no na jakiekolwiek t�umaczenia. W dodatku m�j rower zosta� pewnie przy
latarni.
- Ja go nie zabra�em.
- W takim razie ju� jakbym nie �y�a. Nawet je�li kto� go ukrad�, to te� nic nie
zmieni.
- Dlatego �e pani znikn�a? �e nie przysz�a na spotkanie?
- Oczywi�cie.
- Pani jest Lavier!
- To prawda, nazywam si� Lavier, ale nie jestem t� Lavier, o kt�rej pan my�li. Pan
zna� Jacqueline, a ja mam na imi� Dominique. Dzieli�a nas niewielka r�nica wieku, a
w dzieci�stwie by�y�my tak podobne, �e cz�sto mylono nas ze sob�. To, co widzia�
pan w Neuilly- sur- Seine, by�o prawd�. Moja siostra rzeczywi�cie zgin�a, poniewa�
z�ama�a podstawow� zasad� albo te� pope�ni�a �miertelny grzech, je�li pan woli.
Wpad�a w panik� i zaprowadzi�a pana do kobiety Carlosa, ujawniaj�c jego najskrytsz�
i najcenniejsz� tajemnic�.
- Pani wie, kim jestem...?
- Ca�y Pary� wie, kim pan jest, monsieur Bourne. To znaczy, ten Pary�, w kt�rym
�yje Szakal. Nikt pana nigdy nie widzia�, ale wszyscy wiedz�, �e pan tu jest i
tropi Carlosa.
- Czy pani jest cz�ci� tego Pary�a?
- Owszem.
- Na lito�� bosk�, kobieto! Przecie� on zabi� pani siostr�!
- Wiem o tym.
- I mimo to pracuje pani dla niego?
- W �yciu ka�dego z nas s� takie chwile, kiedy mamy bardzo ograniczon� mo�liwo��
wyboru. Na przyk�ad: �y� albo umrze�. Do momentu, kiedy trzyna�cie lat temu butik
Les Classiques zmieni� w�a�ciciela, Szakalowi bardzo na nim zale�a�o. Zaj�am
miejsce Jacqueline...
- Tak po prostu?
- Nie by�o w tym nic trudnego. By�am m�odsza od niej, a przede wszystkim wygl�da�am
du�o m�odziej. - Na pokrytej sieci� zmarszczek twarzy pojawi� si� przelotny
u�miech. - Moja siostra zawsze powtarza�a, �e to od mieszkania nad samym Morzem
�r�dziemnym... W ka�dym razie operacje plastyczne nie s� w �rodowisku haute couture
niczym niespotykanym. Jacqui wyjecha�a rzekomo do Szwajcarii na zabieg, a ja
zjawi�am si� osiem tygodni p�niej, po odpowiednim przygotowaniu.
- Jak pani mog�a? Jak pani mog�a to zrobi�, wiedz�c, co si� z ni� sta�o?
- Dowiedzia�am si� dopiero p�niej, kiedy nie mia�o to ju� �adnego znaczenia. Wtedy
mog�am ju� wybiera� tylko mi�dzy tymi dwiema mo�liwo�ciami, o kt�rych panu
wspomnia�am. Mog�am �y� albo umrze�.
- Nigdy nie pomy�la�a pani, �eby p�j�� na policj� albo do Surete?
- W sprawie Carlosa? - Lavier spojrza�a na Bourne'a jak na niedorozwini�te dziecko.
- Jak to m�wi� Brytyjczycy: z pewno�ci� raczy pan �artowa�.
- A wi�c ochoczo w��czy�a si� pani do �miertelnej gry.
- Z pocz�tku zupe�nie nie�wiadomie. Wtajemniczano mnie stopniowo, ostro�nie...
Najpierw powiedziano mi, �e Jacqueline zgin�a w katastrofie na morzu wraz ze swoim
aktualnym kochankiem i �e otrzymam mn�stwo pieni�dzy, je�eli zgodz� si� j�
zast�pi�. Les Classiques to by�o co� wi�cej ni� luksusowy butik...
- Du�o wi�cej - przerwa� jej Jason. - W rzeczywisto�ci pe�ni� funkcj� skrzynki
kontaktowej, przez kt�r� dociera�y do Carlosa najwi�ksze tajemnice wojskowe i
szczeg�y operacji wywiadowczych, dostarczane przez jego kochank�, �on� powszechnie
szanowanego genera�a.
- Dowiedzia�am si� o tym d�ugo po jej �mierci. M�� j� zabi�. Mam wra�enie, �e
nazywa� si� Villiers czy jako� podobnie...
- Owszem. - Jason utkwi� spojrzenie w ciemnej wodzie stawu po drugiej stronie
�cie�ki. Bia�e lilie unosi�y si� na jego powierzchni zbite w ciasne stadka. - To ja
ich znalaz�em. Villiers siedzia� na fotelu z pistoletem w d�oni, a ona le�a�a na
��ku naga i zbryzgana krwi�. Chcia� si� zabi�. Twierdzi�, �e to najlepsze
rozwi�zanie dla zdrajcy, kt�ry da� si� o�lepi� nami�tno�ci do tego stopnia, �e
narazi� na szwank interesy swej ukochanej ojczyzny... Zdo�a�em go przekona�, �e
istnieje jeszcze inne wyj�cie. Dzi�ki niemu prawie mi si� uda�o... Trzyna�cie lat
temu, w Nowym Jorku, na Siedemdziesi�tej Pierwszej Ulicy.
- Nie wiem, co si� zdarzy�o w Nowym Jorku, ale genera� Villiers pozostawi�
instrukcje, �eby po jego �mierci ujawniono ca�� prawd� o tym, co si� wydarzy�o.
Kiedy to nast�pi�o, Carlos podobno o ma�o nie oszala� z w�ciek�o�ci i zabi� kilku
wysokich dow�dc�w tylko dlatego, �e byli genera�ami.
- To stara historia - odezwa� si� ostrym tonem Bourne, otrz�sn�wszy si� ze
wspomnie�. - Jeste�my tutaj, trzyna�cie lat p�niej. Co teraz?
- Nie wiem, monsieur. Wydaje mi si�, �e nie mam �adnego wyboru, prawda? Jeden z was
na pewno mnie zabije.
- Mo�e jednak nie. Prosz� mi pom�c go zg�adzi�, a wtedy uwolni si� pani od nas obu.
B�dzie pani mog�a wr�ci� nad Morze �r�dziemne i �y� w spokoju. Nie musi pani
znika�, wystarczy, je�li po kilku obfituj�cych w profity latach sp�dzonych w Pary�u
zamieszka pani tam, gdzie przedtem.
- Znikn��? - zapyta�a Lavier, wpatruj�c si� w zaci�t� twarz Bourne'a. - Czy to
znaczy to samo, co zgin��?
- Tym razem nie. Carlos nic pani nie zrobi, bo b�dzie martwy.
- Rozumiem. Najbardziej jednak interesuje mnie to znikni�cie, a tak�e obfituj�ce w
profity lata. Czy owe profity maj� pochodzi� od pana?
- Tak.
- Aha... Czy to samo zaproponowa� pan Santosowi? Pieni�dze i znikni�cie? Jason
poczu� si� tak, jakby otrzyma� siarczysty policzek.
- A wi�c jednak Santos... - wyszepta�. - Bulwar Lefebvre to by�a pu�apka. .. Niez�y
z niego fachowiec, nie ma dw�ch zda�.
- Santos nie �yje. Le Coeur du Soldat zosta�o oczyszczone i zamkni�te.
- Co takiego? - Bourne utkwi� zdumione spojrzenie w twarzy kobiety. - Tak� otrzyma�
nagrod� za zwabienie mnie w pu�apk�?
- Nie. Za to, �e zdradzi� Carlosa.
- Nie rozumiem.
- Szakal ma wsz�dzie swoje oczy i uszy. My�l�, �e nie jest pan tym specjalnie
zaskoczony. Zauwa�ono, �e dostawca �ywno�ci zabra� kilka du�ych, ci�kich skrzy�, a
wczoraj rano Santos nie podla� swego ukochanego ogr�dka, co czyni� codziennie od
wielu lat. Carlos wys�a� cz�owieka, kt�ry w�ama� si� do magazynu dostawcy i
otworzy� skrzynie.
- Ksi��ki...- wyszepta� Jason.
- Mia�y by� przechowane a� do chwili otrzymania dalszych polece� - uzupe�ni�a
kobieta. - Santos chcia� wyjecha� szybko i dyskretnie.
- A Carlos wiedzia�, �e jego numeru telefonu na pewno nie zdradzi� nikt z Moskwy...
- Prosz�?
- Nic, nic... Jakim w�a�ciwie cz�owiekiem by� Santos?
- Nie zna�am go ani nawet nigdy nie widzia�am. S�ysza�am tylko plotki. Szczerze
m�wi�c, by�o ich bardzo niewiele.
- To dobrze, bo nie mam du�o czasu. Jakie plotki?
- Podobno by� imponuj�cej postury...
- Wiem o tym - przerwa� niecierpliwie Jason. - Lubi� te� czyta�, s�dz�c po liczbie
ksi��ek, a nie jest wykluczone, �e mia� solidne wykszta�cenie. Interesuje mnie,
sk�d pochodzi� i dlaczego pracowa� dla Szakala?
- Kr��y�y pog�oski, �e by� Kuba�czykiem i walczy� u boku Fidela, �e studiowa� z nim
prawo, by� wielkim my�licielem, a kiedy� tak�e atlet�. Potem, jak to si� zawsze
dzieje podczas rewolucji, zmi�t� go pr�d wydarze�, nad kt�rymi przesta� panowa�. W
ka�dym razie tak w�a�nie m�wili mi starzy przyjaciele, kt�rzy znaj� si� na rzeczy.
- A co to znaczy, je�li mo�na wiedzie�?
- Fidel by� bardzo zazdrosny o popularno��, jak� cieszyli si� w pewnych
�rodowiskach niekt�rzy ludzie z jego otoczenia, przede wszystkim Che Guevara i
Santos. Castro by� olbrzymem, ale oni dwaj jeszcze go przewy�szali, a on nie m�g�
tego tolerowa�. Wys�a� Che na akcj� z g�ry skazan� na niepowodzenie, natomiast
przeciwko Santosowi wysun� sfabrykowane oskar�enia o prowadzenie dzia�alno�ci
kontrrewolucyjnej. Santos czeka� ju� na egzekucj�, kiedy do wi�zienia wdar� si�
Szakal ze swymi lud�mi i uprowadzi� go z Kuby.
- Uprowadzi�? W przebraniu ksi�dza, jak przypuszczam?
- Nie musi pan przypuszcza�. Ko�ci� zawsze mia� na Kubie wielkie wp�ywy, cho� wcale
si� nie zmieni� od czas�w �redniowiecza.
- To gorzka uwaga...
- Jestem kobiet�, w przeciwie�stwie do papie�a. On te� jest ze �redniowiecza.
- Skoro pani tak uwa�a... A wi�c Santos do��czy� do Carlosa. Dwaj pozbawieni
z�udze� marksi�ci w poszukiwaniu straconych idea��w, a mo�e tylko prywatnego
Hollywood...
- Nie rozumiem pana, monsieur, ale domy�lam si�, �e fantazja to nie obliczalny
Carlos, a gorycz straconych idea��w to Santos... S�u�y� Szakalowi, bo nie mia�
wyboru. A� do chwili, kiedy pan si� pojawi�.
- To wszystko, czego by�o mi trzeba. Dzi�kuj�. Chodzi�o mi o wype�nienie kilku luk.
- Luk?
- O wyja�nienie spraw, kt�rych nie zna�em.
- Co teraz zrobimy, monsieur Bourne? Chyba o to w�a�nie pan pyta�, prawda?
- A co pani ma zamiar zrobi�, madame Lavier?
- Wiem tylko tyle, �e na pewno nie chc� umrze�. Poza tym nie jestem madame, bo
nigdy nie wysz�am za m��. Nie podoba�y mi si� zwi�zane z tym ograniczenia, a
korzy�ci nie wydawa�y si� wystarczaj�co du�e, �eby podejmowa� ryzyko. Przez wiele
lat by�am luksusow� dziwk� w Monte Carlo i Nicei, a� wreszcie wiek zrobi� swoje i
straci�am jedyny zaw�d, jaki zna�am, ale nadal mam wielu przyjaci�, przede
wszystkim wdzi�cznych kochank�w, kt�rzy troszcz� si� o mnie przez wzgl�d na dawne
czasy. Wielu z nich zd��y�o
ju� umrze�, biedactwa.
- Powiedzia�a pani, �e otrzyma�a mn�stwo pieni�dzy za to, �e zgodzi�a si� zaj��
miejsce swojej siostry?
- To prawda. Nadal dostaj� pieni�dze, bo jestem bardzo przydatna. Obracam si� w�r�d
paryskiej elity, gdzie a� roi si� od plotek, cz�sto bardzo interesuj�cych. Mam
wspania�e mieszkanie - antyki, obrazy, s�u�ba - wszystko, czego nale�y oczekiwa� od
kobiety z tak zwanych wy�szych sfer. Oraz pieni�dze. Co miesi�c na moje konto
wp�ywa osiemdziesi�t tysi�cy frank�w przekazywanych z pewnego banku w Genewie. To
troch� wi�cej ni� potrzebuj� na zap�acenie wszystkich rachunk�w, bo jednak ja je
p�ac�, nie kto inny.
- A wi�c ma pani tak�e pieni�dze...
- Nie, monsieur. �yj� luksusowo, ale pieni�dzy nie mam. Tak w�a�nie post�puje
Szakal. Wszystkim z wyj�tkiem swoich starc�w p�aci tylko tyle, �eby starczy�o na
wydatki maj�ce bezpo�redni zwi�zek z funkcjami, jakie dla niego pe�ni�. Gdybym
kt�rego� miesi�ca nie dosta�a tych osiemdziesi�ciu tysi�cy frank�w, nie prze�y�abym
na tym poziomie nawet trzydziestu dni. Chocia� gdyby Carlos doszed� do wniosku, �e
ju� mnie nie potrzebuje, m�g�by si� mnie pozby� w znacznie prostszy spos�b. Jestem
sko�czona, monsieur Bourne. Je�eli teraz wr�c� do mojego mieszkania, ju� nigdy z
niego nie wyjd�... Tak jak moja siostra nigdy nie wysz�a z tego ko�cio�a w Neuilly-
sur- Seine. W ka�dym razie �ywa na pewno nie.
- Jest pani tego pewna?
- Oczywi�cie. Tam, gdzie zostawi�am rower, otrzyma�am instrukcje od jednego ze
starc�w. W�a�ciwie nie tyle instrukcje, co rozkazy, jasne i precyzyjne, a
dwadzie�cia minut p�niej mia�am si� spotka� z pewn� kobiet� w piekarni w St.
Germain i zamieni� si� z ni� ubraniami. Ona wr�ci�aby do siostrzyczek, a ja
posz�abym do hotelu Tremoille, gdzie mia� na mnie czeka� kurier z Aten.
- Czy chce pani przez to powiedzie�, �e te kobiety na rowerach to by�y naprawd�
zakonnice?
- Oczywi�cie, monsieur. Cz�sto bior� udzia� w ich dzia�alno�ci dobro czynnej i
jestem nawet kim� w rodzaju na p� cywilnej prze�o�onej.
- A ta kobieta? Czy ona te�...
- Od czasu do czasu popada w nie�ask�, ale trzeba przyzna�, �e jest znakomitym
administratorem.
- Bo�e... - wyszepta� Bourne.
- Ona r�wnie� cz�sto go wzywa. Czy teraz zrozumia� pan, jak beznadziejna jest moja
sytuacja?
- Obawiam si�, �e nie.
- W takim razie musz� zacz�� w�tpi�, czy jest pan rzeczywi�cie tym, za kogo si�
podaje. Nie stawi�am si� ani na spotkanie z kobiet�, ani z kurierem. Gdzie wtedy
by�am?
- Mia�a pani k�opoty: spad� pani �a�cuch, potr�ci�a pani� kt�ra� z tych ci�ar�wek
na rue Lecourbe, napad� kto� pani�, cokolwiek... Zreszt�, co za r�nica. Sp�ni�a si�
pani i ju�.
- Jak dawno temu znokautowa� mnie pan na tej uliczce?
Jason spojrza� na zegarek. W jasnym �wietle poranka nie mia� �adnych problem�w z
dostrze�eniem wskaz�wek.
- Jak�� godzin�, mo�e godzin� i pi�tna�cie minut. Taks�wkarz je�dzi� d�ugo wok�
parku, �eby znale�� najbardziej odludny zak�tek, a potem po m�g� mi przenie�� pani�
na �awk�. Zosta� za to sowicie wynagrodzony.
- Czyli prawie p�torej godziny?
- Powiedzmy. I co z tego?
- To, �e nie zadzwoni�am ani do piekarni, ani do hotelu.
- Jakie� dodatkowe k�opoty?... Nie, to ju� mog�oby wzbudzi� podejrzenia. .. -
Bourne potrz�sn�� g�ow�.
- W takim razie co, monsieur? - zapyta�a kobieta, wpatruj�c si� w niego otoczonymi
sieci� zmarszczek zielonymi oczami.
- Bulwar Lefebvre - powiedzia� cicho Jason. - Najpierw ja wykorzysta�em przeciw
niemu pu�apk�, kt�r� zastawi� na mnie, potem on mi si� zrewan�owa�, ale uda�o mi
si� uj�� z �yciem, zabieraj�c pani� ze sob�.
Lavier skin�a g�ow�.
- Ot� to. Poniewa� nie wie, co mi�dzy nami zasz�o, postanowi� mnie zlikwidowa�. Po
prostu jeszcze jeden pionek, kt�ry nagle zniknie z szachownicy. Ma�o istotny
pionek, bo nie mog�abym powiedzie� o Carlosie nic wa�nego, gdy� nawet go nie
widzia�am. Jedyne, co s�ysza�am, to plotki i pog�oski.
- Nigdy go pani nie widzia�a?
- W ka�dym razie nic o tym nie wiem. Czasem ludzie m�wili: "Popatrz, to ten z
w�sami", albo: "Ten o �niadej cerze to Carlos", ale nikt nigdy nie podszed� do mnie
i nie powiedzia�: "Nazywam si� Carlos i to dzi�ki mnie �yje ci si� tak wygodnie, ty
podstarza�a prostytutko". Polecenia odbiera�am zawsze od r�nych starych ludzi, tak
jak dzisiaj.
- Rozumiem. - Bourne wsta� z �awki, przeci�gn�� si� i spojrza� na swojego wi�nia. -
Mog� ci� st�d wydosta� - powiedzia� spokojnie. - Nie tylko z Pary�a, ale nawet z
Europy. Pojedziesz tam, gdzie Szakal ju� ci� nie dosi�gnie. Zgadzasz si�?
- R�wnie ch�tnie, jak Santos - odpar�a kobieta, wpatruj�c si� w niego przenikliwym
spojrzeniem. - Z rado�ci� go zostawi�, a nawi��� sojusz z tob�.
- Dlaczego?
- Bo on jest stary, ma zm�czon� twarz i w niczym ci nie dor�wnuje. Poza tym ty
proponujesz mi �ycie, a on �mier�.
- W takim razie mo�na uzna�, �e to przemy�lana decyzja - odpar� Jason z zagadkowym
u�miechem. - Masz przy sobie jakie� pieni�dze?
- Zakonnice sk�adaj� �luby ub�stwa, monsieur - powiedzia�a Dominique Lavier r�wnie�
si� u�miechaj�c. - Owszem, mam kilkaset frank�w. Dlaczego pytasz?
- To za ma�o. - Bourne wyj�� z kieszeni imponuj�cy plik banknot�w. - Masz tu trzy
tysi�ce - powiedzia�, wr�czaj�c jej pieni�dze. - Kup sobie jakie� ubranie i
wynajmij pok�j... powiedzmy, w hotelu Meurice na rue de Rivoli.
- Pod jakim nazwiskiem?
- Jakim chcesz.
- Mo�e by� Brielle? To urocze miasteczko nad morzem.
- Prosz� bardzo. Mo�esz st�d ruszy� dziesi�� minut po moim odej�ciu. Zobaczymy si�
w po�udnie w hotelu.
- Z przyjemno�ci�, Jasonie Bourne!
- Lepiej zapomnij, �e tak si� nazywam.
Po wyj�ciu z parku kameleon skierowa� si� do najbli�szego postoju taks�wek. Ostami
w kolejce kierowca przyj�� z entuzjazmem sto frank�w i pozwoli�, by tajemniczy
pasa�er wtuli� si� w k�t tylnego siedzenia.
- Jest zakonnica, monsieur! - wykrzykn�� po chwili. - Wsiada do pierwszej taks�wki.
- Prosz� za ni� jecha� - poleci� Jason, przyjmuj�c normaln� pozycj�. W alei Wiktora
Hugo taks�wka Lavier zwolni�a, a nast�pnie zatrzyma�a
si� przy rzadko spotykanych w Pary�u automatach telefonicznych umieszczonych nie w
budkach, tylko pod kolorowymi zadaszeniami.
- Niech pan tu stanie! - sykn�� Bourne, po czym wysiad� z samochodu i podszed�
bezszelestnie od ty�u do stoj�cej przy jednym z aparat�w zakonnicy. Nie widzia�a
go, zaj�ta wykr�caniem numeru, a on m�g� s�ysze� ka�de jej s�owo.
- Hotel Meurice! - wykrzykn�a do s�uchawki. - Pok�j na nazwisko Brielle, b�dzie tam
w po�udnie... Tak, tak! Wst�pi� do mieszkania, przebior� si� i zaraz tam pojad�. -
Lavier odwiesi�a s�uchawk� i odwr�ci�a si� gwa�townie. - Nie! - wrzasn�a
przera�liwie, ujrzawszy przed sob� Jasona.
- Obawiam si�, �e tak - odpar� Bourne. - Pojedziemy twoj� taks�wk� czy moj�? Jest
stary i ma zm�czon� twarz, tak w�a�nie powiedzia�a�. To dosy� dok�adny opis jak na
kogo�, kto rzekomo nigdy nie widzia� Carlosa...
Rozw�cieczony Bernardine wyszed� za portierem z hotelu Pont Royal.
- Co pan sobie wyobra�a! - krzycza�. - To �mieszne! Przepraszam, nie mia�em racji -
poprawi� si� natychmiast, jak tylko zajrza� do taks�wki. - To po prostu
niewiarygodne.
- Wsiadaj - poleci� mu Jason siedz�cy obok ubranej w habit kobiety. Francois
pos�ucha� go, obrzucaj�c zdumionym spojrzeniem blad� twarz zakonnicy. - Pozw�l, �e
ci przedstawi� jedn� z najbardziej uzdolnionych aktorek, jakie zatrudnia Carlos -
doda� Jason. - Daj� ci s�owo, mog�aby zdoby� fortun� w ka�dym teatrze.
- Nie jestem zanadto religijnym cz�owiekiem, ale mam nadziej�, �e nie pope�ni�e�
b��du... A je�eli ju�, to nie taki, jak ja, a raczej my, z tym cholernym piekarzem.
- Jak to?
- Bo to naprawd� piekarz, nikt inny! O ma�o nie wysadzi�em mu w powietrze tych jego
pieprzonych piec�w, ale tylko francuski piekarz potrafi�by tak g�o�no b�aga� o
lito��.
- Skoro tak, to wszystko si� zgadza - odpar� Bourne. - Nielogiczna logika
Carlosa... Nie pami�tam, kto to powiedzia�, chyba ja sam. - Taks�wka skr�ci�a w rue
du Bac. - Jedziemy do hotelu Meurice - doda�.
- Jestem pewien, �e masz jaki� konkretny pow�d - mrukn�� Bernardine, w dalszym
ci�gu nie spuszczaj�c wzroku z nieruchomej twarzy Dominique Lavier. - Dlaczego ta
urocza starsza dama nic nie m�wi?
- Nie jestem stara! - sykn�a w�ciekle kobieta ubrana w str�j zakonnicy.
- Oczywi�cie, �e nie - zgodzi� si� skwapliwie weteran Deuxieme. - Tylko nieco
zaawansowana wiekiem, a tym samym jeszcze bardziej godna po��dania.
- �eby� wiedzia�, ch�optasiu!
- Dlaczego akurat do Meurice? - zapyta� Bernardine.
- Bo tam Szakal zastawi� na mnie kolejn� pu�apk�, z wybitn� pomoc� tej oto s�odkiej
siostrzyczki. Spodziewa si�, �e tam b�d�, a ja nie mam zamiaru sprawi� mu zawodu.
- Zawiadomi� Deuxieme. Teraz, dzi�ki temu przera�onemu urz�dniczynie, zrobi�
wszystko, co b�d� chcia�. Nie nara�aj si�, przyjacielu.
- Nie chcia�bym ci� urazi�, Francois, ale przecie� sam niedawno powie dzia�e�, �e
nie znasz nowych ludzi, kt�rzy ostatnio przyszli do Biura. Nie mog� ryzykowa�.
Wystarczy�by najdrobniejszy przeciek, �eby wszystko diabli wzi�li.
- Pomog� ci. - Spokojny, cichy g�os Dominique Lavier zabrzmia� we wn�trzu samochodu
jak pierwszy, nie�mia�y pomruk pi�y �a�cuchowej. - Mog� ci pom�c.
- Ju� raz spr�bowa�a� mi pom�c i niewiele brakowa�o, �eby sko�czy�o si� to moj�
egzekucj�. Pi�knie dzi�kuj�.
- To by�o przedtem, nie teraz. Chyba rozumiesz, �e w tej chwili moja sytuacja jest
naprawd� beznadziejna.
- Mam wra�enie, �e niedawno gdzie� to s�ysza�em...
- Nie s�ysza�e�. Powiedzia�am "w tej chwili"... Na lito�� bosk�, spr�buj postawi�
si� w moim po�o�eniu! Nie b�d� udawa�a, �e rozumiem wi�cej, ni� rozumiem naprawd�,
ale przed chwil� ten siedz�cy obok mnie szarmancki d�entelmen powiedzia�, �e
zawiadomi Deuxieme... Deuxieme, monsieur Bourne! Dla wielu ludzi ta nazwa znaczy
dok�adnie to samo co gestapo! Nawet gdyby uda�o mi si� prze�y�, trafi�abym w ich
r�ce, a to oznacza zes�anie do jakiej� okropnej kolonii na ko�cu �wiata...
S�ysza�am wiele razy, do czego s� zdolni!
- Doprawdy? - zdziwi� si� uprzejmie Bernardine. - A ja nie mia�em o niczym poj�cia.
To naprawd� wspania�e! Cudowne!
Lavier nag�ym ruchem zdar�a z g�owy bia�y czepek; kierowca, kt�ry zobaczy� to we
wstecznym lusterku, uni�s� wysoko brwi.
- Je�eli nie zjawi� si� w hotelu Meurice, Carlos nawet nie zbli�y si� do rue de
Rivoli - o�wiadczy�a spokojnym tonem. Bernardine dotkn�� jej ramienia i znacz�co
uni�s� palec od ust. - Cz�owiek, z kt�rym chcesz rozmawia�, nie stawi si� na
spotkanie - poprawi�a si� szybko.
- Ona ma racj� - powiedzia� Bourne. Pochyli� si� do przodu, by m�c widzie�
siedz�cego po drugiej stronie kobiety przyjaciela. - Opr�cz tego ma tak�e
mieszkanie, gdzie powinna si� przebra�, ale �aden z nas nie mo�e tam z ni� wej��.
- A wi�c mamy problem, prawda? - odpar� Bernardine. - Stoj�c na ulicy, nie b�dziemy
wiedzie�, do kogo dzwoni...
- G�upcy! Czy naprawd� nie widzicie, �e nie mam innego wyj�cia, jak tylko
wsp�pracowa� z wami? Przecie� ten staruszek mo�e w ka�dej chwili napu�ci� na mnie
Deuxieme, a co do ciebie, Bourne... Jacqueline pyta�a mnie kiedy� o ciebie. Kto to
jest ten Bourne? Czy on naprawd� istnieje? Czy rzeczywi�cie mordowa� ludzi w Azji,
czy to tylko plotka? Zadzwoni�a do mnie kiedy�, wtedy jeszcze mieszka�am w Nicei...
Mo�e pan to pami�ta, monsieur Le Cameleon? Byli�cie razem w bardzo drogiej
restauracji pod Pary
�em, a ty grozi�e� jej, straszy�e� jakimi� pot�nymi, wp�ywowymi lud�mi, kt�rych
nazwisk nie chcia�e� ujawni�. ��da�e�, by powiedzia�a ci wszystko, co wie o jakim�
jej przyjacielu - wtedy nie mia�am jeszcze najmniejszego poj�cia, o kogo chodzi�o -
ale ona przerazi�a si� ciebie. M�wi�a, �e zachowywa�e� si� jak szaleniec, mia�e�
szklisty wzrok i be�kota�e� co� w jakim� nieznanym j�zyku...
- Pami�tam - przerwa� jej lodowatym tonem Bourne. - Zjedli�my kolacj�, zacz��em j�
wypytywa�, a ona bardzo si� przestraszy�a. Kiedy posz�a do toalety, zap�aci�a
komu�, �eby zadzwoni� w jej imieniu, wi�c musia�em natychmiast j� stamt�d zabra�.
- A teraz Deuxieme sprzymierzy�o si� z tymi pot�nymi, tajemniczymi lud�mi? -
Dominique Lavier potrz�sn�a energicznie g�ow�. - Nie, panowie. Jestem realistk� i
nigdy nie podejmuj� walki, w kt�rej nie mam najmniej szych szans. Trzeba zawsze
zna� umiar.
W taks�wce zapad�a cisza. Po d�u�szej chwili przerwa� j� Bernardine:
- Gdzie pani mieszka? Podam kierowcy adres, ale zanim to zrobi�, chcia�bym, �eby
mnie pani dobrze zrozumia�a, madame. Je�li ok�ama�a nas pani, ujrzy pani na w�asne
oczy najokrutniejsze oblicze Deuxieme...
Marie siedzia�a przy stoliku w swoim niewielkim pokoju w hotelu Meurice i czyta�a
gazety. Nie mog�a si� w �aden spos�b skoncentrowa�, gdy� usi�owa�a jednocze�nie
my�le� o wielu r�nych sprawach. Wr�ci�a do hotelu kr�tko po pomocy, obszed�szy
wszystkie kawiarnie, kt�re wiele lat temu odwiedza�a z Davidem, ale d�ugo nie by�a
w stanie zmru�y� oka. Dopiero oko�o czwartej nad ranem zm�czenie wzi�o wreszcie
g�r� nad niepokojem i zasn�a przy zapalonej lampce, by obudzi� si� prawie sze��
godzin p�niej. By� to jej najd�u�szy sen od pierwszej nocy po przybyciu na Wysp�
Spokoju; tamte wspomnienia zd��y�y ju� si� zatrze� w jej pami�ci i tylko b�l
spowodowany roz��k� z dzie�mi dawa� si� jej coraz mocniej we znaki. Nie my�l o
nich, nie dr�cz si� tak bardzo! Pomy�l o Davidzie... Nie, pomy�l o Jasonie Bournie!
Skoncentruj si�!
Od�o�ywszy "Paris Tribune", nala�a sobie trzeci� fili�ank� herbaty i spojrza�a
przez balkonowe drzwi wychodz�ce na rue de Rivoli. Zaniepokoi�o j�, �e pogodny
poranek zamieni� si� w szary, pochmurny dzie�. Wkr�tce zacznie pada� deszcz,
jeszcze bardziej utrudniaj�c jej poszukiwania. Poci�gn�a z rezygnacj� �yk herbaty,
po czym odstawi�a fili�ank� na spodeczek; taki sam serwis kupi�a do ich wiejskiego
domku w Maine. Bo�e, czy kiedykolwiek znajd� si� tam znowu razem? Nie my�l o takich
rzeczach! Skoncentruj si�! Nie mog�a...
Wzi�a ponownie do r�ki "Tribune" i zacz�a przerzuca� strony, nie dostrzegaj�c
artyku��w ani zda�, tylko poszczeg�lne, wyizolowane s�owa. Nagle jedno z nich
rzuci�o jej si� w oczy; jedno pozbawione znaczenia s�owo u do�u pozbawionej tre�ci
strony.
S�owo brzmia�o "Meemom", a obok znajdowa� si� jeszcze numer telefonu. Marie mia�a
ju� odwr�ci� stron�, kiedy jaki� wewn�trzny g�os krzykn�� przera�liwie: ST�J!
Meemom... mommy - sylaby odwr�cone i przekr�cone przez dziecko ucz�ce si� dopiero
m�wi�. Meemom! Jamie, ich Jamie! Wo�a� tak na ni� przez kilka tygodni! David ca�y
czas �mia� si� z tego, podczas gdy ona martwi�a si�, czy nie �wiadczy to o jakiej�
wadzie rozwojowej.
"Po prostu ch�opak u�atwia sobie �ycie, i tyle!" - powiedzia� ze �miechem David.
David! Rozprostowa�a gwa�townie stron�; nale�a�a do finansowej cz�ci gazety, kt�r�
odruchowo przegl�da�a ka�dego ranka przy kawie. Wiadomo�� od Davida! Zerwa�a si�
raptownie z krzes�a, przewracaj�c je na pod�og�, i podbieg�a do telefonu. Dr��c�
r�k� wykr�ci�a podany w gazecie numer. Nikt si� nie odezwa�, wi�c od�o�y�a
s�uchawk� i ponownie, tym razem powoli i starannie, wykr�ci�a kolejne cyfry.
Nic. Ale to na pewno wiadomo�� od Davida, by�a tego pewna! Szuka� jej na Trocadero,
a teraz pos�u�y� si� s�owem- kluczem, znanym tylko im dwojgu! M�j kochany,
najdro�szy, jednak ci� znalaz�am! Zdawa�a sobie doskonale spraw� z tego, �e nie
mo�e zosta� w ciasnym pokoiku, przechadzaj�c si� nerwowo od �ciany do �ciany i
bior�c co minuta s�uchawk� do r�ki. "Kiedy jeste� w stresuj�cej sytuacji i czujesz,
�e musisz co� robi�, bo w przeciwnym wypadku nie wytrzymasz napi�cia, znajd� jakie�
miejsce, w kt�rym mo�esz si� porusza�, nie zwracaj�c na siebie uwagi. Koniecznie
musisz si� porusza�! Nie wolno ci dopu�ci� do tego, �eby ci�nienie rozsadzi�o ci�
od �rodka!" Jedna z lekcji Jasona Bourne'a... Marie ubra�a si� tak szybko, jak
chyba jeszcze nigdy w �yciu, oddar�a d� strony "Tribune" i wysz�a po�piesznie z
pokoju. Nadludzkim wysi�kiem opanowa�a si�, by nie pobiec do windy, ale
jednocze�nie pragn�a zaraz, najszybciej jak tylko mo�na, znale�� si� na
zat�oczonych ulicach Pary�a, gdzie b�dzie mog�a si� porusza�, nie wzbudzaj�c
podejrze�. Od jednej budki telefonicznej do drugiej...
Wydawa�o jej si�, �e jazda wind� trwa ca�� wieczno��, a w dodatku dzieli�a kabin� z
irytuj�cym ameryka�skim ma��e�stwem - on by� ob�adowany aparatami fotograficznymi,
ona mia�a jaskrawy makija� i wysoko utre- fione w�osy, kt�re wygl�da�y tak, jakby
zalano je szybko schn�cym betonem. Oboje �alili si� g�o�no, �e prawie nikt w ca�ym
Pary�u nie m�wi po angielsku. Na szcz�cie drzwi wreszcie otworzy�y si� i Marie
wysz�a do zat�oczonego holu.
Ruszy�a po marmurowej posadzce prosto w kierunku du�ych, szklanych drzwi osadzonych
w bogato zdobionej futrynie, ale nagle zatrzyma�a si�, k�tem oka dostrzeg�a bowiem,
�e na jej widok starszy, dystyngowany m�czyzna, ubrany w pr��kowany garnitur i
siedz�cy w fotelu po prawej stronie, pochyli� si� do przodu i wlepi� w ni� zdumione
spojrzenie.
- Marie St. Jacques! - wyszepta� z niedowierzaniem. - Na lito�� bosk�, niech pani
st�d ucieka!
- Pan wybaczy, ale... S�ucham?
M�czyzna podni�s� si� z trudem z miejsca; twarz mia� ca�y czas skierowan� w jej
stron�, ale jego oczy w�drowa�y bezustannie po ca�ym holu.
- Nikt nie mo�e pani tutaj zobaczy�! - powiedzia� szeptem, lecz mimo to jego g�os
nic nie straci� na stanowczo�ci. - Prosz� na mnie nie patrze�! Niech pani opu�ci
g�ow� i spojrzy na zegarek. - Bernardine odwr�ci� si� w kierunku ludzi siedz�cych
na fotelach i m�wi� dalej, prawie nie poruszaj�c ustami: - Prosz� wyj�� przez drzwi
po lewej stronie, te, kt�rymi wnosz� i wynosz� baga�. Szybko!
- Nie! - odpar�a Marie, wpatruj�c si� w zegarek. - Pan wie, kim jestem, ale ja pana
nie znam!
- Jestem przyjacielem pani m�a.
- M�j Bo�e, on tu jest?
- Pytanie brzmi, sk�d pani si� tutaj wzi�a?
- Kiedy� mieszka�am w tym hotelu. Mia�am nadziej�, �e David przypomni sobie o tym.
- Przypomnia� sobie, ale obawiam si�, �e w niew�a�ciwym kontek�cie. Mon
Dieu, na pewno by go nie wybra�, gdyby by�o inaczej! Niech pani st�d idzie!
- Nie p�jd�! Musz� go odnale��. Gdzie on jest?
- P�jdzie pani albo ju� nigdy nie ujrzy go pani �ywego. Zamie�cili�my wiadomo�� w
"Tribune"...
- Wiem, mam t� stron� w torebce. Meemom...
- Prosz� zadzwoni� za kilka godzin.
- Nie mo�e pan mi tego zrobi�!
- A pani nie mo�e tego zrobi� jemu! Zabije go pani! Prosz� st�d i��, szybko!
Czuj�c, jak po policzkach sp�ywaj� jej �zy �alu i w�ciek�o�ci, Marie ruszy�a w
kierunku znajduj�cych si� z lewej strony holu drzwi. Rozpaczliwie pragn�a si�
odwr�ci�, ale jednocze�nie wiedzia�a doskonale, �e tego nie zrobi. Przed samym
progiem wpad�a na umundurowanego tragarza, wnosz�cego do �rodka walizki.
- Pardon, madame!
- Moi aussi... - wymamrota�a, omijaj�c baga�e. Co teraz ma zrobi�? Co powinna
zrobi�? David jest gdzie� w hotelu, w tym hotelu! Jaki� obcy cz�owiek pozna� j� i
kaza� jej szybko odej��. O co tu chodzi? Bo�e, kto� chce zabi� Davida! Ten m�czyzna
tak w�a�nie powiedzia�... Ale kto to jest, ten "kto�"? Gdzie si� schowa�?
Pom� mi, Jason! Na lito�� bosk�, powiedz mi, co mam robi�! Jason...? Tak, Jason!
Sta�a bez ruchu na chodniku; wpatrywa�a si� nie widz�cym spojrzeniem w zatrzymuj�ce
si� przed hotelem samochody i ubranego w z�ocon� liberi� portiera, kt�ry wita�
wchodz�cych, pozdrawia� sta�ych go�ci i rozsy�a� we wszystkie strony zabieganych
boy�w hotelowych. Niedaleko zdobi�cego wej�cie do hotelu baldachimu przystan�a
du�a, czarna limuzyna z dyskretnymi religijnymi symbolami na przednich drzwiach.
Nie wiadomo dlaczego Marie utkwi�a wzrok w ma�ym emblemacie; mia� nie wi�cej ni�
pi�tna�cie centymetr�w �rednicy i przedstawia� z�oty krzy� spowity biskupim
fioletem. Zamruga�a raptownie powiekami i wstrzyma�a oddech; widzia�a ju� kiedy�
ten znak. Nie mog�a sobie przypomnie�, gdzie i kiedy, ale by�a pewna, �e z widokiem
tym wi�za�y si� jakie� okropne prze�ycia.
Szeroko u�miechni�ty portier otworzy� najpierw przednie, a potem tylne drzwi i z
samochodu wysiad�o pi�ciu ksi�y. Czterej z nich natychmiast wmieszali si� w t�um,
zajmuj�c pozycje z przodu i z ty�u samochodu. Jeden prawie otar� si� o Marie; przez
u�amek sekundy widzia�a z bliska twarz i b�yszcz�ce, czujne oczy. Z pewno�ci� nie
by�y to oczy cz�owieka oddanego s�u�bie Bogu... W tej samej chwili przypomnia�a
sobie, sk�d zna widniej�cy na drzwiach samochodu symbol.
Wiele lat temu, kiedy David - Jason - by� poddawany przez Panova gruntownej terapii
psychicznej, Mo mi�dzy innymi kaza� mu rysowa� wszystko, co przychodzi�o mu na
my�l, wszystkie kszta�ty, jakie z takich czy innych powod�w utkwi�y Davidowi w
pami�ci. Najcz�ciej wyst�puj�c� figur� by� w�a�nie krzy� opasany czym� w rodzaju
zwoju materia�u... Szakal!
Nagle Marie przenios�a spojrzenie na przecinaj�cego ulic� cz�owieka. By� wysoki,
ubrany w ciemny sweter i czarne spodnie, lekko utyka� i os�ania� sobie d�oni� twarz
przed drobn� m�awk�, kt�ra ju� niebawem mia�a zamieni� si� w prawdziwy deszcz.
M�czyzna tylko udawa�, �e kuleje! Ten spos�b poruszania, charakterystyczny ruch
ramion... David!
Stoj�cy dwa metry od niej ksi�dz tak�e to zauwa�y�. Natychmiast podni�s� do ust
miniaturowe radio, ale nie zd��y� nic powiedzie�, gdy� Marie rzuci�a si� na niego
jak tygrysica, wbijaj�c paznokcie w twarz przebranego za ksi�dza mordercy.
- David! - krzykn�a przera�liwie, kalecz�c do krwi twarz fa�szywego kap�ana.
Na rue de Rivoli wybuch�a szale�cza kanonada. T�um ogarn�a panika; ludzie,
wrzeszcz�c co si� w p�ucach, szukali schronienia w hotelu lub starali si� uciec na
drug� stron� jezdni, byle dalej od koszmaru, kt�ry nagle eksplodowa� w sercu
wielkiego miasta. Marie, silna dziewczyna z kanadyjskiej farmy, zdo�a�a podczas
szamotaniny wyrwa� cz�owiekowi Szakala ukryty pod sutann� pistolet i strzeli� mu z
bliska w g�ow�; z rozerwanej czaszki wytrysn�a fontanna krwi i m�zgu.
- Jason! - krzykn�a ponownie, zdaj�c sobie z przera�eniem spraw�, �e stoj�c nad
zbryzganym krwi� cia�em stanowi doskona�y cel. Nagle nadesz�o ocalenie: stary
Francuz, kt�ry przed chwil� rozpozna� j� w holu, wybieg� na ulic� z pistoletem w
d�oni. Odda� kilka strza��w w kierunku czarnej limuzyny, a nast�pnie skierowa� bro�
w bok i celnym pociskiem strzaska� nog� jednemu z ksi�y.
- Mon ami! - rykn�� Bernardine.
- Tutaj! - odezwa� si� Bourne. - Gdzie ona jest?
- A votre droite! Aupres de... - Rozleg� si� pojedynczy, g�o�ny wystrza�.
Bernardine pad� na chodnik. - Les Capucines, mon ami. Les Capucines! - Kolejny
strza� pozbawi� go �ycia.
Marie sta�a jak sparali�owana, nie mog�c si� poruszy�. Nast�puj�ce b�yskawicznie po
sobie wydarzenia odbiera�a jak lodowat� ulew�, ch�oszcz�c� bezlito�nie jej twarz i
uniemo�liwiaj�c� jak�kolwiek reakcj�. Po chwili jej cia�em wstrz�sn�� spazmatyczny
szloch; osun�a si� najpierw na kolana, a potem pad�a bezw�adnie na jezdni�.
- Moje dzieci... - wyszepta�a do cz�owieka, kt�ry si� nad ni� pochyli�. - Bo�e,
moje dzieci...
- Nasze dzieci! - poprawi�j� Jason Bourne g�osem, kt�ry w niczym nie przypomina�
g�osu Davida Webba. - Musimy st�d natychmiast znikn��, rozumiesz?
- Tak... Tak! - Marie nadludzkim wysi�kiem podnios�a si� na nogi, podtrzymywana
przez m�czyzn�, kt�rego zarazem zna�a i nie zna�a. - David!
- Oczywi�cie, �e to ja. Chod�my!
- Przera�asz mnie...
- Sam siebie przera�am. Szybko! Bernardine da� nam szans� ucieczki. Trzymaj mnie
mocno za r�k� i biegnij ze mn�!
Pop�dzili rue de Rivoli, skr�cili w bulwar St. Michel, lecz zwolnili dopiero wtedy,
gdy widok przechadzaj�cych si� niespiesznie chodnikami ludzi potwierdzi�, �e
znale�li si� ju� daleko od potworno�ci hotelu Meurice. Skr�cili w w�sk� przecznic�,
zatrzymali si� i mocno obj�li.
- Dlaczego to zrobi�e�? - zapyta�a Marie, trzymaj�c w d�oniach twarz m�a. -
Dlaczego od nas uciek�e�?
- Dlatego �e bez was mog� lepiej dzia�a�, wiesz o tym.
- Kiedy� by�o inaczej, Davidzie... A mo�e powinnam powiedzie� Jasonie?
- Imiona nie maj� znaczenia. Musimy ucieka�!
- Dok�d?
- Nie jestem pewien, ale musimy, nie mamy wyboru! Mo�e nam si� uda dzi�ki Francois!
- To by� ten stary Francuz?
- Nie m�wmy teraz o nim, dobrze? I tak ju� jestem wystarczaj�co roztrz�siony.
- Jak chcesz. Ale czemu on krzycza� co� o Les Capucines?
- To w�a�nie nasza szansa ucieczki. Jest tam samoch�d, z kt�rego mo�emy skorzysta�.
Chod�my!
Niepozorny peugeot jecha� autostrad� prowadz�c� na po�udnie od Pary�a, w kierunku
Villeneuve- St. Georges. Marie siedzia�a przytulona do m�a, obejmuj�c obiema r�kami
jego rami�, jednocze�nie �wiadoma tego, �e nie odwzajemnia� si� jej nawet po�ow�
tego ciep�a, kt�re stara�a si� mu przekaza�. Cz�owiek siedz�cy za kierownic� by�
zaledwie w niewielkiej cz�ci Davidem Webbem; w tej chwili bezapelacyjn� przewag�
zdoby� Jason Bourne.
- Powiedz co� do mnie, na lito�� bosk�! - wykrzykn�a rozpaczliwie.
- My�l�... Dlaczego przylecia�a� do Pary�a?
- Bo�e! - wybuchn�a Marie. - �eby ci� odnale��! �eby ci pom�c!
- Nie w�tpi�, �e to ci si� wydawa�o s�uszne... Teraz chyba jednak wiesz, �e by�a� w
b��dzie?
- Znowu ten g�os! - zaprotestowa�a Marie. - Ten przekl�ty, oboj�tny g�os! Za kogo
si� uwa�asz, �eby mnie w ten spos�b ocenia�? Za Boga? Nie chc� by� brutalna,
kochanie, ale s� pewne sprawy, kt�rych po prostu nie pami�tasz!
- Z Pary�a pami�tam wszystko - odpar� Bourne. - Dok�adnie wszystko.
- Tw�j przyjaciel Bernardine wcale tak nie uwa�a�. Powiedzia� mi, �e na pewno nie
wybra�by� hotelu Meurice, gdyby tak by�o.
- Co takiego? - Jason spojrza� ostro na swoj� �on�.
- Sam pomy�l. Co si� zdarzy�o trzyna�cie lat temu przed tym hotelem?
- Ja... Wiem, �e co�... Ty...?
- Tak, najdro�szy, ja. Zatrzyma�am si� tam pod fa�szywym nazwiskiem, ty przyszed�e�
po mnie i mijali�my w�a�nie kiosk z gazetami na rogu, kiedy oboje zrozumieli�my, �e
moje �ycie ju� nigdy nie b�dzie takie, jak przedtem, wszystko jedno - z tob� lub
bez ciebie.
- Bo�e, to prawda! Zapomnia�em! Gazety, twoje zdj�cie na pierwszych stronach gazet.
Pracowa�a� wtedy dla swojego rz�du i...
- By�am poszukiwana przez policj� w ca�ej Europie w zwi�zku z tajemniczymi
zab�jstwami w Zurychu i kradzie�� kilku milion�w dolar�w z pewnego szwajcarskiego
banku - wpad�a mu w s�owo Marie. - Chyba sam przyznasz, �e trudno uwolni� si� od
takich oskar�e�? Nawet je�li oka�� si� ca�kowicie fa�szywe, pozostawiaj� po sobie
cie� nieufno�ci. "Nie ma dymu bez ognia", tak to si� m�wi, prawda? Nawet moi
najbli�si przyjaciele w Ottawie, z kt�rymi pracowa�am od wielu lat, bali si� ze mn�
rozmawia�!
- Zaczekaj chwil�! - krzykn�� Bourne, obrzucaj�c �on� Webba w�ciek�ym spojrzeniem.
- Przecie� nie ja wymy�li�em te oskar�enia! To by� podst�p Treadstone'a, �eby mnie
zwabi�! Przecie� wiedzia�a� o tym od samego pocz�tku!
- Oczywi�cie, �e wiedzia�am, natomiast ty by�e� w takim stanie, �e nic do ciebie
nie dociera�o. Nie przejmowa�am si� tym, bo ju� wtedy podj�am w moim ch�odnym,
analitycznym umy�le ostateczn� decyzj�. Je�li chodzi o zdolno�� logicznego
my�lenia, jestem gotowa stan�� z tob� w szranki, kiedy tylko zechcesz, m�j kochany,
uczony m�u!
- Co takiego?
- Patrz na drog�! Min��e� zjazd, tak jak kilka dni temu przegapi�e� skr�t do
naszego wiejskiego domku... A mo�e to by�o nie kilka dni, tylko kilka lat temu...?
- O czym ty m�wisz, do diab�a?
- Pami�tasz ten ma�y motel, w kt�rym kiedy� si� zatrzymali�my? Poprosi�e�, �eby
rozpalili ogie� w kominku, cho� byli�my jedynymi go��mi. Wtedy po raz trzeci
zobaczy�am pod mask� Jasona Bourne'a kogo�, kogo z ka�d� chwil� coraz bardziej
kocha�am.
- Nie r�b mi tego.
- Musz�, Davidzie. Cho�by dla mojego dobra. Musz� wiedzie�, �e tutaj jeste�.
W samochodzie zapad�a cisza. Min�li zakr�t i siedz�cy za kierownic� m�czyzna
nacisn�� mocniej na peda� gazu.
- Jestem tutaj - szepn�� wreszcie, obj�� �on� ramieniem i przytuli� j� mocno. - Nie
wiem, jak d�ugo b�d� m�g� zosta�, ale teraz jestem.
- Po�piesz si�, kochanie.
- Zrobi� to. Chc� znowu mie� ci� w ramionach.
- A ja chc� zadzwoni� do dzieci.
- Teraz wiem na pewno, �e tu jestem.
Rozdzia� 28
Wy�piewasz nam wszystko albo naszprycujemy ci� takimi paskudztwami, o jakich nawet
si� nie �ni�o tym rze�nikom, kt�rzy zn�cali si� nad doktorem Panovem - powiedzia�
spokojnym, lodowatym tonem Peter Holland, dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej.
- Opr�cz tego masz szans� na dodatkow� premi�, ch�optasiu. Nie zapominaj, �e jestem
ze starej szko�y i g�wno mnie obchodz� wszystkie przepisy, kt�re broni� takich
�mieci jak ty. Jak tylko si� zorientuj�, �e pr�bujesz robi� mnie w konia, wsadz�
ci� �ywcem w kad�ub starej torpedy i wy�l� na dno Rowu Maria�skiego. Zrozumia�e�,
co do ciebie m�wi�?
Capo subordinato le�a� w opustosza�ym pokoju w klinice CIA w Langley; pok�j by�
pusty, poniewa� Holland poleci� personelowi opu�ci� pomieszczenie na czas
przes�uchania. Lewe rami� i prawa noga capo by�y w gipsie, jego pyzata twarz
wydawa�a si� jeszcze wi�ksza ni� w rzeczywisto�ci, g��wnie za spraw� opuchlizny pod
oczami i nabrzmia�ych warg, pozosta�o�ci po uderzeniu g�ow� w desk� rozdzielcz�
samochodu. Patrzy� spod sinofioletowych powiek na Hollanda, a nast�pnie przeni�s�
spojrzenie na Aleksandra Conklina, siedz�cego na krze�le i �ciskaj�cego w d�oni
nieod��czn� lask�.
- Nie ma pan prawa, panie wa�ny - odburkn��. - Dlatego �e ja mam swoje prawa,
rozumie pan?
- Tak samo jak doktor, ale wy nie zwracali�cie na to uwagi.
- Nic nie powiem, p�ki nie przyjdzie m�j adwokat.
- A gdzie by� adwokat Panova, do cholery? - rykn�� Aleks i r�bn�� lask� w pod�og�.
- U nas nie ma takiego zwyczaju - odpar� z godno�ci� poturbowany mafioso. - Poza
tym ja by�em dla niego dobry, a on to wykorzysta�.
- Nie wysilaj si� - poradzi� mu Holland. - Wcale nie jeste� zabawny. Tu nie ma
�adnych adwokat�w, makaroniarzu, tylko my trzej. W�a�ciwie mo�esz ju� zacz�� si�
przygotowywa� do podr�y w torpedzie.
- Czego ode mnie chcecie? - wykrzykn�� capo subordinato. - Co ja mog� wiedzie�?
Robi� tylko to, co mi ka��, tak samo jak przedtem m�j brat, Panie �wie� nad jego
dusz�, i ojciec, niech spoczywa w spokoju, a przedtem pewnie jego ojciec!
- Zupe�nie jak kolejne pokolenia paso�yt�w nie opuszczaj�cych organizmu swojego
�ywiciela - zauwa�y� Conklin.
- Hej, nie wiem, o czym gadasz, ale nie zapominaj, �e to moja rodzina!
- Przeka� swoim przodkom moje serdeczne wyrazy ubolewania.
- W�a�nie to najbardziej nas interesuje, Augie - wtr�ci� si� dyrektor CIA. - Jeste�
Augie, prawda? Takie imi� by�o na jednym z praw jazdy i doszli�my do wniosku, �e
najbardziej do ciebie pasuje.
- Nie jeste� wcale taki bystry jak my�lisz, panie wa�niak! - parskn��
unieruchomiony w ��ku pacjent. - Wszystkie s� fa�szywe.
- Ale przecie� musimy si� jako� do ciebie zwraca� - odpar� Holland. - Poza tym
trzeba co� wyry� na kad�ubie tej torpedy, �eby archeolog, kt�ry trafi na ni� za
par� tysi�cy lat, wiedzia�, do kogo nale�a�y znalezione w �rodku z�by.
- Mo�e Chauncy? - podsun�� Conklin.
- Nie, za bardzo etniczne. Lepsze b�dzie "Kretyn", tym bardziej �e nim naprawd�
jest. Da si� zaspawa� w �elaznej rurze i wrzuci� do oceanu za co�, co zrobi� kto�
inny, nie on. Trzeba by� prawdziwym kretynem, nie uwa�asz?
- Przesta�cie! - zawy� mafioso. - W porz�dku, nazywam si� Nicolo... Nicolo
Dellacroce i ju� cho�by za to, �e wam to powiedzia�em, powinni�cie zapewni� mi
ochron�. Tak jak z Vallachim, to cz�� umowy.
- Doprawdy? - zapyta� Holland, unosz�c wysoko brwi. - Nie przypominam sobie, �ebym
wspomina� o jakiej� umowie.
- Skoro tak, to niczego si� nie dowiecie!
- Mylisz si�, Nicky - odezwa� si� ze swego krzes�a Aleks. - Dowiemy si�
wszystkiego, co chcemy, a jedynym ograniczeniem b�dzie fakt, �e nie b�dziemy mogli
powt�rzy� przes�uchania. Oczywi�cie nie ma tak�e mowy o �adnej rozprawie, a
wszystko wskazuje na to, �e nawet nie b�dziesz m�g� podpisa� zezna�.
- Jak to?
- Zostanie z ciebie ro�linka o wysma�onym m�zgu. Oczywi�cie, w pewnym sensie
powiniene� si� z tego cieszy�, bo nawet nie zauwa�ysz, jak wpakuj� ci� do torpedy i
wrzuc� do wody.
- Co ty pieprzysz, do cholery?
- To nie pieprzenie, tylko prosta logika - o�wiadczy� spokojnie by�y admira�, a
obecnie szef Centralnej Agencji Wywiadowczej. - Chyba nie oczekujesz od nas, �e po
tym, jak sko�cz� z tob� nasi eksperci, b�dziemy ci� tu jeszcze trzyma�, prawda?
Gdyby komu� uda�o si� przeprowadzi� autopsj�, trafiliby�my do paki co najmniej na
trzydzie�ci lat, a ja, szczerze m�wi�c, nie mam tyle czasu... No wi�c, jak b�dzie,
Nicky? Zaczniesz m�wi� czy mam
zawo�a� ksi�dza?
- Musz� si� zastanowi�...
- Chod�my, Aleks - powiedzia� Holland, k�ad�c d�o� na klamce. - Po�l� po ksi�dza.
Ten biedny skurwiel b�dzie potrzebowa� sporo pociechy.
- W takich chwilach zawsze nachodz� mnie refleksje, jak bardzo nie ludzki potrafi
by� cz�owiek dla cz�owieka - oznajmi� Conklin, unosz�c si� z krzes�a. - Mimo
wszystko pr�buj� to sobie jako� wyt�umaczy�. Moim zdaniem, nie mamy tu do czynienia
z brutalno�ci�, bo brutalno�� to jedynie abstrakcyjne poj�cie, tylko z pewnym
zwyczajem obowi�zuj�cym w zawodzie, kt�ry wykonujemy. Oczywi�cie, w tym wszystkim
jest �ywy cz�owiek - jego
umys�, cia�o, a przede wszystkim nieprawdopodobnie wra�liwe zako�czenia nerw�w. A
tak�e b�l. Okropny b�l. Na szcz�cie zawsze udawa�o mi si� po zosta� w cieniu, poza
zasi�giem, tak samo jak przyjacio�om Nicky'ego. Oni b�d� je�dzi� na obiady do
eleganckich restauracji, a on opadnie w �elaznej, zardzewia�ej rurze na dno oceanu,
ale zanim tam dotrze, zginie, zmia�d�ony potwornym ci�nieniem...
- Ju� dobrze, dobrze! - wrzasn�� Nicolo Dellacroce, wij�c si� rozpaczliwie na ��ku.
- Zadawajcie te swoje pieprzone pytania, ale potem macie zapewni� mi ochron�,
capisce!
- To zale�y od tego, jak szczere b�d� odpowiedzi - odpar� Holland, pusz czaj�c
klamk�.
- Na twoim miejscu by�bym bardzo szczery, Nicky - zauwa�y� Aleks, siadaj�c ponownie
na krze�le. - Wystarczy jedno k�amstwo i p�jdziesz spa� z rybami, jak to si� m�wi.
- Przesta�cie ju� tru�. Wiem, co jest grane.
- W takim razie zaczynamy, panie Dellacroce - oznajmi� szef CIA, wyjmuj�c z
kieszeni dyktafon. Sprawdzi� baterie, wcisn�� przycisk nagrywania i postawi�
urz�dzenie na bia�ej, wysokiej szafce stoj�cej przy ��ku pacjenta. - Nazywam si�
Peter Holland, dawniej admira� Marynarki Wojennej USA, obecnie dyrektor Centralnej
Agencji Wywiadowczej - powiedzia� w kierunku magnetofonu. - Nagranie zawiera
rozmow� z informatorem pos�uguj�cym si� pseudonimem John Smith, personalia do
wgl�du w archiwum Agencji... W porz�dku, panie Smith. Darujemy sobie bezsensowne
chrzanienie i przejdziemy od razu do kwestii zasadniczych. Maj�c na wzgl�dzie
pa�skie bezpiecze�stwo, b�d� formu�owa� pytania w spos�b jak najbardziej og�lny,
ale oczekuj� od pana dok�adnych i precyzyjnych odpowiedzi... Dla kogo pan pracuje,
panie Smith?
- Atlas Coin Vending Machines w Long Island - odpar� Dellacroce nienaturalnym,
grubym g�osem.
- Kto jest w�a�cicielem tej firmy?
- Nie wiem. Jest tam nas pi�tnastu, mo�e dwudziestu facet�w i prawie wszyscy
pracujemy w domu... Wie pan, co mam na my�li, nie? Przegl�damy maszyny i odsy�amy
raporty.
Holland i Conklin wymienili spojrzenia; ju� w pierwszej odpowiedzi mafioso umie�ci�
si� wewn�trz kr�gu potencjalnych informator�w. Nicolo nie by� nowicjuszem.
- Kto podpisuje czeki z pa�skim wynagrodzeniem, panie Smith?
- Niejaki Louis DeFazio, z tego, co wiem, bardzo solidny biznesmen. On nas
zatrudnia.
- Czy wie pan, gdzie mieszka?
- W Brooklyn Heights. Kto� mi kiedy� powiedzia�, �e przy samej rzece.
- Dok�d pan jecha�, kiedy zosta� pan zatrzymany przez naszych ludzi? Dellacroce
skrzywi� si� i na chwil� przymkn�� opuchni�te powieki.
- Do jednej z tych dziur na po�udnie od Filadelfii, gdzie trzymaj� pijaczk�w i
�pun�w... Ale pan to przecie� wie, panie wa�ny, bo znalaz� pan w wozie map�.
Holland gwa�townym ruchem wyci�gn�� r�k� i wy��czy� dyktafon.
- Chcesz sobie pop�ywa�, sukinsynu?
- Chwila, moment! Pan dostaje informacje po swojemu, a ja je daj� po swojemu. Za
ka�dym razem dostawali�my map� i mieli�my jecha� do wyznaczonego punktu najmniej
ucz�szczanymi drogami, jakby�my wie�li prezydenta albo nawet samego don
superiore... Daj mi pan kartk� i o��wek, to wszystko panu wyrysuj�, ��cznie z
tabliczk� na bramie! - Mafioso uni�s� zdrow� r�k� i wycelowa� palec w pier�
dyrektora CIA. - Wszystko b�dzie si� zgadza�o, panie wa�ny, bo nie mam ochoty i��
spa� z �adnymi pieprzonymi rybami, capisce!
- W takim razie dlaczego nie chcesz nagra� tego na ta�m�? - zapyta� Holland.
- Na ta�m�, dobre sobie! A wszystkie moje namiary wyl�duj� w archiwum, tak? My�li
pan, �e nasi ludzie nie potrafiliby za�o�y� tutaj pods�uchu? Cha, cha! Nawet ten
chrzaniony doktorek m�g�by by� jednym z nas!
- Nie jest, ale mam nadziej�, �e wkr�tce dotrzemy do pewnego wojskowego lekarza,
kt�ry rzeczywi�cie dla was pracuje. - Peter Holland poda� le��cemu w ��ku m�czy�nie
notatnik i o��wek, po czym usiad�, nie w��czaj�c dyktafonu. Sko�czy�a si�
rozgrzewka, a zacz�a prawdziwa gra.
W Nowym Jorku, na Sto Trzydziestej �smej ulicy, mi�dzy Broadwayem i Amsterdam
Avenue, w samym sercu Harlemu, wysoki, niechlujnie ubrany czarny m�czyzna zatacza�
si� na chodniku. W pewnej chwili wpad� na obdrapan�, ceglan� �cian� opuszczonego
domu, osun�� si� na ziemi� i znieruchomia�, oparty o mur, z szeroko rozrzuconymi
nogami i pochylon� g�ow�.
- Patrz� na mnie tak, jakbym wlaz� do najelegantszego sklepu dla bia�ych w Palm
Springs - powiedzia� do ukrytego w ko�nierzyku koszuli mikrofonu.
- �wietnie sobie radzisz - odpowiedzia� metaliczny g�os z miniaturowego, wszytego
pod materia� g�o�niczka. - Wsz�dzie s� nasi ludzie, ani na chwil� nie spuszczaj�
ci� z oka. Ten cholerny automat gwi�d�e jak czajnik.
- Jakim cudem uda�o wam si� schowa� w tym waszym gniazdku?
- Przyszli�my wcze�nie rano. Tak wcze�nie, �e nikt nie zwr�ci� uwagi na to, jak
wygl�damy.
- Nie mog� si� doczeka� chwili, kiedy b�dziecie wychodzi�. Powinna by� �wietna
zabawa. Aha, skoro o tym mowa: czy uprzedzili�cie na wszelki wypadek gliny?
Strasznie bym nie chcia�, �eby mnie zapud�owali, po tym jak wyhodowa�em sobie na
g�bie ten zarost. Sw�dzi jak diabli, a moja stara od trzech tygodni nie chce ze mn�
gada�.
- Nie powiniene� rozwodzi� si� z poprzedni�.
- Dowcipni�. Nie lubi�a lekcji geografii. Szczeg�lnie, je�li polega�y na
kilkutygodniowym pobycie w Zimbabwe. Nie odpowiedzieli�cie mi, co z gliniarzami.
- Dostali tw�j rysopis i scenariusz akcji, wi�c powinni zostawi� ci� w spokoju...
Koniec pogaduszek! To na pewno tw�j facet, bo jest w kombinezonie firmy
telefonicznej... Tak, idzie do drzwi. Teraz wszystko w twoich r�kach, cesarzu
Jones.
- Cwaniaczek... Widz� go. Ma pe�ne portki ze strachu, �e musia� tu przyle��.
- To znaczy, �e jest prawdziwy - odpar� metaliczny g�os z g�o�niczka. - To dobrze.
- To �le, kolego - poprawi� go czarny agent. - Je�li tak jest, to o niczym nie wie,
czyli nic nie b�dzie mo�na od niego wyci�gn��.
- W takim razie co proponujesz?
- Najpierw musz� zobaczy�, jaki numer wprogramuje do pami�ci.
- Dlaczego?
- Mo�e i jest prawdziwy, ale cholernie si� boi, i to wcale nie dlatego, �e nie lubi
tej dzielnicy.
- Co to ma znaczy�, do diab�a?
- Je�eli zauwa�y, �e kto� go �ledzi, mo�e wprowadzi� fa�szywy numer.
- Nic nie rozumiem, kole�.
- Je�li numer b�dzie prawdziwy, powt�rzy ca�� sekwencj� tak, �eby...
- Daruj sobie - przerwa� mu g�os z ko�nierzyka. - Nic nie chwytam z tego
technicznego �argonu. Poza tym mamy w tej firmie naszego cz�owieka, wi�c b�dziesz
m�g� si� z nim skonsultowa�.
- W takim razie do roboty. Wy��czam si�, ale nie przerywajcie nas�uchu i miejcie
mnie na oku.
Agent podni�s� si� z chodnika i chwiejnym krokiem wszed� do zrujnowanego budynku.
Cz�owiek z firmy telefonicznej dotar� na pierwsze pi�tro, gdzie skr�ci� w w�ski,
brudny korytarz; z ca�� pewno�ci� by� ju� tu kiedy�, bo nie zawaha� si� ani nie
usi�owa� odczyta� ledwo widocznych numer�w na drzwiach. Funkcjonariusz CIA doszed�
w zwi�zku z tym do wniosku, �e czekaj�ce go zadanie b�dzie �atwiejsze, ni� si�
spodziewa�. Nie mia� nic przeciwko temu, tym bardziej �e ca�a ta akcja wykracza�a
nieco poza kompetencje Agencji, a w�a�ciwie by�a po prostu nielegalna.
Wbieg� na pi�tro, przeskakuj�c po trzy stopnie - dzi�ki grubym, gumowym podeszwom
porusza� si� prawie bezszelestnie - i przycisn�wszy si� plecami do �ciany, wyjrza�
zza zakr�tu korytarza; monter zatrzyma� si� przed ostatnimi drzwiami po lewej
stronie, wsadzi� klucze do trzech zamk�w, przekr�ci� je po kolei i wszed� do
�rodka. To mo�e wcale nie by� takie �atwe, pomy�la� agent. W chwili gdy technik
zamkn�� za sob� drzwi, podbieg� do nich i zatrzyma� si�, nas�uchuj�c. Mo�e nie
wspaniale, ale i nie tragicznie, przemkn�a mu my�l, kiedy us�ysza� odg�os jednego
zamykanego zamka. Widocznie technik bardzo si� �pieszy�. Cz�owiek z Agencji
przy�o�y� ucho do pokrytych �uszcz�c� si� farb� drzwi i wstrzyma� oddech;
trzydzie�ci sekund p�niej odwr�ci� g�ow�, wypu�ci� powietrze z p�uc, nabra� je
ponownie i znowu zacz�� nas�uchiwa�. Dobiegaj�ce zza drzwi s�owa by�y przyt�umione,
ale nie mia� najmniejszych problem�w z ich zrozumieniem.
- Centrala? Tu Mik� ze Sto Trzydziestej �smej ulicy, sektor dwunasty, maszyna numer
szesna�cie. Czy mamy w tym budynku jeszcze jedno urz�dzenie? - Cisza, trwaj�ca
oko�o dwudziestu sekund. - Nie mamy, co? Nie mog� sobie poradzi� z jakim�
nak�adaniem cz�stotliwo�ci, zupe�nie bez sensu... Telewizja kablowa? W tej okolicy
nie mieszka nikt, kto m�g�by sobie na to pozwoli�... Aha, rozumiem. Kabel zbiorczy,
tak? Ch�opcy od proch�w nie �a�uj� sobie niczego... Mo�e mieszkaj� w n�dznej
dzielnicy, ale cha�upy maj� wyposa�one tak, �e mucha nie siada. Dobra, daj jeszcze
raz sygna�, a spr�buj� jako� go oczy�ci�.
Agent odsun�� si� od drzwi i ponownie wypu�ci� powietrze z p�uc, tym razem z
wyra�n� ulg�. Konfrontacja nie by�a konieczna, gdy� zdoby� ju� wszystkie potrzebne
informacje: Sto Trzydziesta �sma ulica, sektor dwunasty, maszyna numer szesna�cie,
a w dodatku znali nazw� firmy, kt�ra zainstalowa�a automat zg�oszeniowy: Reco-
Metropolitan Company, Sheridan Square, Nowy Jork. Reszt� b�d� mogli si� zaj�� biali
ch�opcy. Wycofa� si� na obskurn� klatk� schodow� i uni�s� ko�nierz koszuli.
- S�yszycie mnie? Podaj� namiary na wypadek, gdybym mia� wpa�� pod ci�ar�wk�.
- �mia�o, cesarzu Jones.
- Maszyna numer szesna�cie w czym�, co nazywaj� sektorem dwunastym.
- Dobra. Chyba tym razem zapracowa�e� na wyp�at�.
- M�g�by� przynajmniej powiedzie�: "Wspaniale, stary druhu".
- To ty chodzi�e� do college'u, nie ja.
- Niekt�rym uk�ada si� a� za dobrze... Zaczekaj! Mam towarzystwo!
Pi�tro ni�ej na schodach pojawi� si� niewysoki Murzyn; na widok agenta wyba�uszy�
oczy i b�yskawicznie wyszarpn�� spod marynarki rewolwer. Funkcjonariusz CIA pad�
p�asko na posadzk�, dzi�ki czemu cztery wystrzelone jeden za drugim pociski
przelecia�y nad jego g�ow�, odbijaj�c si� od �ciany, po czym przeturla� si� do
balustrady, wycelowa� pistolet i dwukrotnie nacisn�� spust; napastnik osun�� si�
bezw�adnie na schody.
- Dosta�em rykoszetem, ale za�atwi�em go! - wydysza� agent do mikrofonu. -
Przy�lijcie po nas samoch�d, szybko!
- Ju� jedziemy. Trzymaj si�!
Nast�pnego dnia, kilka minut po �smej rano, Aleks Conklin wkroczy� do gabinetu
dyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej, odprowadzany zdumionymi spojrzeniami
stra�nik�w i sekretarek, zaskoczonych tym, �e stary, utykaj�cy m�czyzna zosta�
natychmiast dopuszczony przed oblicze szefa.
Peter Holland uni�s� wzrok znad roz�o�onych na biurku papier�w.
- Masz co�? - zapyta�.
- Nic - odpar� gniewnym tonem emerytowany oficer wywiadu, zamiast do fotela,
kieruj�c si� w stron� stoj�cej pod �cian� kanapy. - Zupe�nie nic. Cholera, co za
popieprzony dzie�, a w�a�ciwie jeszcze nawet si� nie zacz��! Casset i Valentino
siedz� w podziemiach i szperaj� na odleg�o�� w najgorszych dzielnicach Pary�a, ale
jak na razie nic nie znale�li... Bo�e, popatrz na to sam i spr�buj znale�� jaki�
sens! Najpierw Swayne, Armbruster, DeSole - nasz cholerny DeSole, niemy mol! - a
potem, nie wiadomo dlaczego, Teagarten, w dodatku z wizyt�wk� Bourne'a, chocia�
doskonale wiemy, �e to by�a pu�apka na Jasona zastawiona przez Szakala. Z drugiej
strony nic nie wskazuje na jakiekolwiek powi�zania Szakala z Teagartenem, a tym
samym z "Meduz�". To wszystko nie ma najmniejszego sensu, Peter! Stracili�my
kontrol� nad sytuacj�!
- Uspok�j si� - poradzi� mu �agodnie Holland.
- Jak to sobie wyobra�asz? Bourne znikn�� bez �ladu, je�li w og�lnie zgin��, nie
wiemy, gdzie jest Marie, a teraz jeszcze Bernardine, zastrzelony w bia�y dzie� na
rue de Rivoli... To znaczy, �e Jason tam by�! Musia� tam by�!
- Poniewa� jednak nikt z rannych ani zabitych nie odpowiada jego rysopisowi, mo�emy
za�o�y�, �e uszed� z �yciem, czy� nie tak?
- W ka�dym razie mo�emy mie� nadziej�.
- Prosi�e� mnie, �ebym znalaz� w tym wszystkim jaki� sens - powiedzia� z namys�em
dyrektor CIA. - Nie jestem pewien, ale wydaje mi si�, �e mog� spr�bowa�...
- Nowy Jork? - przerwa� mu Conklin, prostuj�c si� na kanapie. - Automat
zg�oszeniowy? Ten DeFazio z Brooklynu?
- Dojdziemy i do tego, ale na razie skoncentrujmy si� na innych sprawach.
- Nie wydaje mi si�, �ebym by� najg�upszym ch�opakiem z ulicy, ale czy m�g�by� mi
wyja�ni�, co masz na my�li?
Holland rozpar� si� wygodnie w fotelu, spojrza� na roz�o�one na biurku papiery, po
czym przeni�s� wzrok na Aleksa.
- Siedemdziesi�t dwie godziny temu, kiedy zdecydowa�e� si� wszystko mi wyjawi�,
powiedzia�e�, �e zamiarem Bourne'a jest sk�onienie Szakala i "Meduzy" do po��czenia
si� on mia�by by� g��wnym celem ich dzia�ania. Czy nie o to w�a�nie chodzi�o?
Chcia� doprowadzi� do tego, �eby obie strony pragn�y jego �mierci; Carlos z dw�ch
powod�w: z zemsty i po to, �eby zlikwidowa� jedynego cz�owieka, kt�ry, w jego
mniemaniu, mo�e go zidentyfikowa�, a "Meduza" z jednego powodu - Bourne za du�o o
niej si� dowiedzia�.
- Istotnie, takie by�y za�o�enia. - Conklin skin�� g�ow�. - W�a�nie dlatego
szuka�em po omacku, dzwoni�c tu i tam, bo nawet nie podejrzewa�em, co mog� znale��.
Jezus, Maria, dzia�aj�cy na ca�ym �wiecie kartel, kt�ry powsta� dwadzie�cia lat
temu w Sajgonie, a od tego czasu wch�on�� wielu najbardziej wp�ywowych ludzi w
rz�dzie i wojsku! Mo�esz by� pewien, nie zale�a�o mi na takim odkryciu. Wszystko,
do czego spodziewa�em si� dokopa�, to dziesi�ciu lub dwudziestu milioner�w z
tajnymi kontami bankowymi za�o�onymi wtedy, kiedy jeszcze byli w Sajgonie, ale nie
to, nie druga "Meduza"!
- Czyli, maksymalnie wszystko upraszczaj�c, rozw�j sytuacji mia� wygl�da� w
nast�puj�cy spos�b. - Holland zmarszczy� brwi, spojrza� na roz�o�one przed nim
papiery, a nast�pnie z powrotem na Aleksa. - Po nawi�zaniu kontaktu mi�dzy "Meduz�"
i Szakalem ten ostatni powinien si� dowiedzie�, �e istnieje cz�owiek, na kt�rego
likwidacji "Meduzie" zale�y do tego stopnia, �e nie b�dzie si� liczy� z kosztami.
Zgadza si�?
- W�a�nie dlatego chcieli�my, �eby kontakt z Carlosem nawi�zali ludzie znajduj�cy
si� mo�liwie blisko szczytu - wyja�ni� Conklin. - Klienci, jakich jeszcze nigdy nie
mia� i o kt�rych w normalnej sytuacji m�g�by tylko marzy�.
- Dopiero wtedy mia� us�ysze�, jak si� nazywa ten cz�owiek, na przyk�ad: "John
Smith, dawno temu znany jako Jason Bourne". W tym momencie musia� po�kn�� przyn�t�;
przecie� chodzi o Bourne'a, jego wroga numer jeden.
- Tak jest. Teraz sam rozumiesz, �e ludzie z "Meduzy" nie mogli budzi�
najmniejszych podejrze�. Carlos mia� im uwierzy� od razu, bez zastrze�e�...
- Dlatego - wpad� mu w s�owo Holland - �e Bourne stawia� pierwsze kroki w�a�nie w
"Meduzie", o czym Carlos doskonale wie, ale nigdy nie by� cz�onkiem tej drugiej,
powsta�ej dopiero po wojnie. Czy prawid�owo nakre�li�em zarysy scenariusza?
- Trudno by�oby lepiej. Bourne przez trzy lata bra� udzia� w naszej tajnej operacji
i o ma�o nie zgin��, a przy okazji musia� si� przekona�, �e wielu niepozornych
fiut�w z Sajgonu rozbija si� najnowszymi jaguarami, ma w�asne jachty i konta z
sze�cioma zerami, podczas gdy on wyl�dowa� na pa�stwowej posadce. Nawet �wi�ty Jan
Chrzciciel m�g�by straci� cierpliwo��, a co dopiero m�wi� o Barabaszu.
- To wspania�e libretto - przyzna� Holland. Na jego twarzy pojawi� si� szeroki
u�miech. - Ju� s�ysz� triumfuj�ce tenory i widz� zdradzieckie basy, umykaj�ce
pokornie ze sceny... Nie krzyw si�, Aleks, ja m�wi� zupe�nie powa�nie! To naprawd�
znakomity plan, tak znakomity, �e zamieni� si� w samospe�niaj�c� si� przepowiedni�.
- O czym ty m�wisz, do diab�a?
- Tw�j Bourne mia� od samego pocz�tku racj�. Wszystko potoczy�o si� tak, jak
zaplanowa�, tyle tylko, �e nie by� w stanie wszystkiego przewidzie�. Gdzie� po
drodze nast�pi�o zjawisko zwane obcopylno�ci�, ale to by�o nie do unikni�cia.
- Czy m�g�by� wr�ci� z Marsa i wyja�ni� wszystko zwyk�emu Ziemianinowi?
- "Meduza" postanowi�a wykorzysta� Szakala! Zab�jstwo Teagartena nie pozostawia co
do tego �adnych w�tpliwo�ci, chyba �e uwierzysz w to, �e Bourne wysadzi� w
powietrze samoch�d genera�a.
- Oczywi�cie, �e nie!
- W takim razie kto�, kto nale�a� do kr�gu "Meduzy", a wiedzia� o Bournie, wpad� na
pomys� pos�u�enia si� Carlosem. Nie mog�o by� inaczej. Nie wspomina�e� o �adnym z
nich Armbrusterowi, Swayne'owi ani Atkinsonowi?
- Jasne, �e nie! To nie by�a odpowiednia chwila, a poza tym nie byli�my jeszcze
przygotowani.
- Kto w takim razie pozosta�? - zapyta� Holland.
Aleks wpatrywa� si� przez chwil� bez s�owa w dyrektora CIA.
- DeSole... - wyszepta� wreszcie.
- Tak jest. DeSole, zbyt nisko wynagradzany specjalista o nieprzeci�tnym umy�le,
skar��cy si� �artobliwie, �e maj�c do dyspozycji tylko rz�dow� pensj� nie spos�b
odpowiednio wykszta�ci� dzieci i wnuki. By� wprowadzony we wszystko od samego
pocz�tku, od twojej oskar�ycielskiej przemowy w sali konferencyjnej.
- Oczywi�cie, ale to dotyczy�o wy��cznie Bourne'a i Szakala. Nikt nie wspomnia� o
Armbrusterze, Teagartenie ani Atkinsonie, bo wtedy jeszcze nawet nie wiedzieli�my o
nowej "Meduzie". Do licha, Peter, ty sam dowiedzia�e� si� o niej zaledwie
siedemdziesi�t dwie godziny temu!
- Owszem, ale nie zapominaj, �e DeSole musia� zosta� ostrze�ony, bo przecie� sam
by� cz�ci� "Meduzy"... Sam mi m�wi�e�, �e panika wybuch�a dos�ownie wsz�dzie,
poczynaj�c od Federalnej Komisji Handlu, poprzez Pentagon, ko�cz�c na ambasadzie w
Londynie.
Conklin skin�� g�ow�.
- Do tego stopnia, �e dwaj najwi�ksi panikarze musieli zosta� usuni�ci, a wraz z
nimi Teagarten i nasz niedoceniany DeSole. M�drcy Kr�lowej W��w szybko ustalili,
gdzie znajduj� si� jej najbardziej czu�e punkty. Ale co maj� z tym wsp�lnego Carlos
albo Bourne? Nie widz� �adnego zwi�zku.
- Przecie� ju� chyba ustalili�my, �e taki zwi�zek istnia�.
- DeSole? - Conklin pokr�ci� g�ow�. - Kusz�ca hipoteza, ale nie wytrzymuje krytyki.
Nie m�g� podejrzewa�, �e ja wiem o naruszeniu tajemnic "Meduzy", bo wtedy jeszcze
nawet nie zacz�li�my.
- Ale kiedy ju� zacz�li�cie, musia�o go to zastanowi�, chocia�by z tego wzgl�du, �e
cho� pozornie jedno z drugim nie mia�o nic wsp�lnego, obie sprawy niepokoj�co
zbieg�y si� w czasie. To by�a zaledwie kwestia godzin, prawda?
- Dok�adnie dwudziestu czterech... A przecie� jedno z drugim naprawd� nie mia�o nic
wsp�lnego!
- Nie dla do�wiadczonego analityka - odpar� Holland. - Je�li co� r�y i stuka
kopytami, to pod�wiadomie rozgl�dasz si� w poszukiwaniu konia, prawda?
Przypuszczam, �e w pewnym momencie DeSole skojarzy� sobie Jasona Bourne'a i
szale�ca, kt�remu uda�o si� wtargn�� do "Meduzy" - nowej "Meduzy".
- Na lito�� bosk�, w jaki spos�b?
- Nie wiem. Mo�e po tym, jak us�ysza� od ciebie, �e Bourne wywodzi si� ze starej
"Meduzy", jeszcze tej z Sajgonu... To jest pewna poszlaka, nie uwa�asz?
- M�j Bo�e, mo�esz mie� racj�... - Aleks opad� z powrotem na kanap�. - G��wnym
motywem dzia�ania naszego bezimiennego szale�ca jest to, �e zosta� odsuni�ty od
nowej "Meduzy"! Sam to powtarza�em za ka�dym razem, jak dzwoni�em do kt�rego� z
nich: "Sp�dzi� wiele lat, pr�buj�c z�o�y� wszystko w ca�o��..." "Zna nazwiska,
funkcje i numery kont w Zurychu..." Jezus, Maria, ja chyba zg�upia�em! Wygadywa�em
przez telefon takie rzeczy zupe�nie obcym ludziom, a zupe�nie wypad�o mi z pami�ci,
�e DeSole by� przy tym, jak m�wi�em wam, sk�d wzi�� si� Bourne!
- A dlaczego mia�by� o tym pami�ta�? Przecie� ty i Bourne postanowi li�cie
prowadzi� gr� na w�asn� r�k�.
- Mia�em wa�ne powody - odpar� Conklin. - Wszystko wskazywa�o na to, �e ty te�
jeste� w "Meduzie".
- Pi�kne dzi�ki.
- Nie masz co si� obra�a�. "Mamy faceta na samej g�rze w Langley", dok�adnie to
us�ysza�em z Londynu. Co by� pomy�la� na moim miejscu? A przede wszystkim, co by�
zrobi�?
- To samo co ty - odpar� Holland ze sk�pym u�miechem na twarzy. - Ale ty jeste�
podobno o tyle bardziej do�wiadczony i m�drzejszy ode mnie...
- Ka� si� wypcha�.
- Nie przejmuj si� a� tak bardzo. Ka�dy z nas w takiej sytuacji post�pi�by tak
samo.
- W�a�nie dlatego zaproponowa�em ci, �eby� si� wypcha�. Oczywi�cie masz racj�: to
by� DeSole. Nie mam poj�cia, jak to zrobi�, ale to musia� by� on. Prawdopodobnie po
prostu pogrzeba� w swojej pami�ci. Czy wiesz, �e on nigdy niczego nie zapomina�?
Jego umys� by� jak g�bka ch�on�ca wszystko, co dzia�o si� dooko�a. Pami�ta�
poszczeg�lne s�owa i zdania, nawet nie artyku�owane pomruki, o kt�rych wszyscy
dawno zapomnieli... A ja opowiedzia�em mu ca�� histori� Bourne'a i Szakala, �eby
potem kto� m�g� j� wykorzysta� w Brukseli.
Ten kto� zrobi� du�o wi�cej, Aleks - powiedzia� Holland, pochylaj�c si� nad
biurkiem i przek�adaj�c pi�trz�ce si� na nim papiery. - Ukrad� tw�j scenariusz i
wykorzysta� przygotowan� przez ciebie strategi�. Poszczu� Jasona Bourne'a na
Szakala, ale smycz trzyma "Meduza", nie my. Bourne znalaz� si� w Europie w takiej
samej sytuacji jak trzyna�cie lat temu, mo�e ze swoj� �on�, mo�e bez niej, z t�
tylko r�nic�, �e opr�cz Carlosa, Interpolu i policji wszystkich kraj�w ma na karku
jeszcze jednego, �miertelnie gro�nego przeciwnika.
- W�a�nie to masz w tych papierach, prawda? Informacje z Nowego Jorku?
- Nie mog� niczego gwarantowa�, ale tak mi si� wydaje. To jest w�a�nie ta
obcopylno��, o kt�rej m�wi�em: dzika pszczo�a przelecia�a nie proszona z kwiatka na
kwiatek, przenosz�c trucizn�.
- Czy m�g�by� wydusi� z siebie co� konkretnego?
- Chodzi o Nicolo Dellacroce i jego zwierzchnik�w.
- Mafia?
- To logiczne, cho� mo�e niezbyt przyjemne. "Meduza" wyros�a z korpusu oficerskiego
Sajgonu i w dalszym ci�gu zleca najbrudniejsz� robot� chciwym zwyrodnialcom i
skorumpowanym podoficerom, vide Nicky D. i sier�ant Flannagan. Kiedy na horyzoncie
pojawiaj� si� trupy, porwania albo narkotyki, ch�opcy w bia�ych koszulach znikaj�
nagle z pola widzenia i nigdzie nie mo�na ich znale��.
- Domy�lam si�, �e ty ich jednak znalaz�e� - zauwa�y� zniecierpliwiony Conklin.
- Mam nadziej�... W tej sprawie zdecydowali�my si� na dyskretn� konsultacj� z
nowojorsk� policj�, a szczeg�lnie z wydzia�em zwanym plutonem US.
- Nigdy o nim nie s�ysza�em.
- Sk�ada si� niemal wy��cznie z Amerykan�w w�oskiego pochodzenia. Nazwali si�
Uniwersalnymi Sycylijczykami, st�d ten skr�t.
- Brzmi �adnie.
- Ale robota paskudna... Wed�ug danych zawartych w komputerze Reco- Metropolitan...
- A c� to jest?
- To ta firma, kt�ra zainstalowa�a automat zg�oszeniowy na Sto Trzydziestej �smej
Ulicy.
- Przepraszam. M�w dalej, s�ucham.
- A wi�c, wed�ug danych z komputera, urz�dzenie zosta�o wypo�yczone pewnej
niewielkiej firmie importowej z siedzib� na Jedenastej Alei, kilka przecznic od
nabrze�a. Godzin� temu dostali�my wydruk wszystkich po��cze� telefonicznych tej
firmy z ostatnich dw�ch miesi�cy i wiesz, co znale�li�my?
- Nie wiem, ale chcia�bym si� dowiedzie� - odpar� Aleks, zmuszaj�c si� do
zachowania spokoju.
- Dziewi�� rozm�w z nie budz�cym wi�kszych zastrze�e� numerem w Brooklyn Heights i
trzy, w ci�gu zaledwie jednej godziny, z zupe�nie nie prawdopodobnym numerem na
Wall Street.
- Kto� si� pewnie podnieci� jak�� transakcj�...
- Pocz�tkowo te� tak my�leli�my, ale potem poprosili�my Sycylijczyk�w, �eby
podzielili si� z nami swoj� wiedz� na temat Brooklyn Heights.
- DeFazio?
- Ujmijmy to w ten spos�b: on tam mieszka, ale telefon jest zarejestrowany na Atlas
Coin Vending Machine Company z Long Island.
- Zgadza si�. Troch� grubymi ni�mi szyte, ale si� zgadza,. Co z tym DeFazio?
- To niezbyt wp�ywowy, ale bardzo ambitny capo z rodziny Giancavallo. Jest skryty,
tajemniczy, niebezpieczny... a na domiar z�ego to peda�.
- A niech to!
- Sycylijczycy kazali nam przysi�c, �e tego nie wykorzystamy. Chc� si� nim zaj��
sami.
- Pieprz� ich - powiedzia� spokojnie Conklin. - Jedn� z pierwszych rzeczy, jakich
cz�owiek uczy si� w tym zawodzie, jest k�ama� w oczy ka�demu, komu si� da, a ju�
szczeg�lnie wszystkim, kt�rzy s� na tyle g�upi, �eby ci zaufa�. Wykorzystamy to
przy pierwszej okazji, kiedy tylko uznamy to za stosowne... A ten drugi numer?
- Nale�y do jednej z najbardziej wp�ywowych firm adwokackich na Wall Street.
- "Meduza" - stwierdzi� bez cienia wahania Aleks.
- Ja te� tak uwa�am. Zajmuj� dwa pi�tra i zatrudniaj� siedemdziesi�ciu dw�ch
prawnik�w. Jak znale�� tego lub tych, kt�rzy nas interesuj�?
- Nic mnie to nie obchodzi! Najpierw zajmiemy si� DeFazio i lud�mi, kt�rych wysy�a
do Pary�a, �eby pomagali Szakalowi. To w�a�nie oni poluj� na Jasona! Bierzemy si�
za DeFazio, Peter, taka by�a umowa!
Holland wyprostowa� si� w fotelu i wpatrzy� si� w Conklina nieruchomym, �widruj�cym
spojrzeniem.
- Pr�dzej czy p�niej musia�o do tego doj��, prawda, Aleks? - zapyta� cicho. - Ka�dy
z nas ma jakie� zobowi�zania... Zrobi�bym wszystko, co w mojej mocy, �eby nie
dopu�ci� do �mierci Jasona Bourne'a i jego �ony, ale przede wszystkim musz� broni�
interes�w mojego kraju. Mam nadziej�, �e zdajesz sobie z tego spraw�. Dla mnie
najwa�niejsz� spraw� jest "Meduza" - jak sam j� nazwa�e�, og�lno�wiatowy kartel,
d���cy do stworzenia czego� w rodzaju rz�du w rz�dzie i zdobycia kontroli nad
instytucjami kieruj�cymi pa�stwem. Nimi zajm� si� przede wszystkim, bez wzgl�du na
ewentualne ofiary. M�wi�c wprost, przyjacielu - a mam nadziej�, �e naprawd� nim
jeste� - kwestia �ycia lub �mierci Jasona Bourne'a i jego �ony ma w tej chwili
drugo rz�dne znaczenie. Przykro mi, Aleks.
- W�a�nie po to kaza�e� mi tu przyj��, prawda? - zapyta� Conklin, opieraj�c si� na
lasce i wstaj�c z wysi�kiem z kanapy.
- Owszem.
- Masz w�asny plan gry przeciwko "Meduzie", w kt�rym my nie mo�emy uczestniczy�?
- Nie mo�ecie. W tym wypadku zachodzi fundamentalny konflikt interes�w.
- Te� tak uwa�am. Bez wahania zostawi�bym ci� na lodzie, gdyby mia�o to pom�c
Jasonowi albo Marie. Moja osobista opinia w tej sprawie jest taka, �e je�li ca�y
pieprzony rz�d Stan�w Zjednoczonych nie potrafi za�atwi� "Meduzy", nie po�wi�caj�c
jednocze�nie dwojga ludzi, kt�rzy tak wiele dla niego zrobili, to nie jest wart
nawet funta k�ak�w!
- Zgadzam si� z tob� ca�kowicie - powiedzia� Holland, wstaj�c z fotela. - Z�o�y�em
jednak przysi�g� i musz� jej dotrzyma�.
- Mog� liczy� na jak�� pomoc?
- Na wszystko, co nie przeszkodzi nam w po�cigu za "Meduz�".
- Co powiesz na dwa miejsca w wojskowym samolocie lec�cym do Pary�a?
- Dwa?
- Dla Panova i dla mnie. Byli�my razem w Hongkongu, wi�c czemu nie mieliby�my
powt�rzy� tego w Pary�u?
- Aleks, ty chyba postrada�e� rozum!
- Nie wydaje mi si�, �eby� potrafi� to zrozumie�, Peter. �ona Mo umar�a w dziesi��
lat po �lubie, a ja nigdy nie mia�em odwagi spr�bowa�. Jason Bourne i Marie s�
nasz� jedyn� rodzin�. Gdyby� wiedzia�, jakie ona robi befsztyki!
- Dwa miejsca do Pary�a... - powt�rzy� Holland z poblad�� twarz�.
Rozdzia� 29
Marie nie spuszcza�a oka ze swojego m�a przechadzaj�cego si� gniewnie po pokoju.
Przemierza� ca�y czas t� sam� tras�, prowadz�c� od biurka do rozja�nionych blaskiem
s�o�ca zas�on w dw�ch oknach wychodz�cych na trawnik przed g��wnym wej�ciem do
Auberge des Artistes w Barbizon. Zajazd, w kt�rym si� zatrzymali, by� fragmentem
wspomnie� Marie, lecz nie Davida. Kiedy jej to powiedzia�, zamkn�a na chwil� oczy,
przypominaj�c sobie s�owa, kt�re us�ysza�a wiele lat temu:
"Najwa�niejsze, �eby unika� wszelkich stresuj�cych sytuacji, szczeg�lnie napi�cia
zwi�zanego z bezpo�rednim zagro�eniem �ycia. Je�li zauwa�ysz, �e jego umys� pogr��a
si� w takim stanie, a na pewno to zauwa�ysz, powstrzymaj go. R�b, co chcesz -
p�acz, uderz go, urz�d� mu scen�, ale zr�b wszystko, �eby go powstrzyma�". Morris
Panov, najlepszy przyjaciel, lekarz i ozdrowie�cza si�a kieruj�ca terapi� jej m�a.
Jak tylko znale�li si� sami, spr�bowa�a go uwie��; okaza�o si�, �e by� to b��d,
gdy� �adne nawet w najmniejszym stopniu nie odczuwa�o podniecenia. Ale nie czuli
si� tym zak�opotani, po prostu przytulili si� do siebie w ��ku.
- Jeste�my prawdziwymi geniuszami seksu, nie uwa�asz? - wyszepta�a Marie.
- To na pewno wr�ci - odpar� �agodnie David, po czym Jason odwr�ci� si� od niej i
wsta� z ��ka. - Musz� zrobi� dok�adn� list� - powiedzia�, kieruj�c si� w stron�
ma�ego stolika pe�ni�cego jednocze�nie funkcj� biurka. - Powinni�my wiedzie�, gdzie
jeste�my i co nas czeka.
- A ja zadzwoni� do Johnny'ego. - Marie r�wnie� podnios�a si� i wyg�adzi�a
sp�dnic�. - Najpierw porozmawiam z nim, a potem z Jamiem. Powiem mu, �e ju� wkr�tce
b�dziemy z powrotem. - Ruszy�a do telefonu, ale obcy cz�owiek, b�d�cy jednocze�nie
jej m�em, zast�pi� jej drog�.
- Nie - powiedzia� Jason Bourne, kr�c�c g�ow�.
- Nie b�dziesz mi m�wi�, co mam robi�, a czego nie! - odpar�a Marie podniesionym
g�osem.
- Nie rozumiesz, �e po tym, co si� wydarzy�o na rue de Rivoli, wszystko wygl�da
zupe�nie inaczej?
- Rozumiem tylko tyle, �e moje dzieci s� kilka tysi�cy mil ode mnie, a ja chc� z
nimi porozmawia�. Czy ty tego nie rozumiesz?
- Oczywi�cie, �e rozumiem. Tyle tylko, �e nie mog� na to pozwoli� - odpar� Jason.
- Niech pana szlag trafi, panie Bourne!
- Mo�e zechcesz mnie wys�ucha�? Porozmawiasz z Johnnym i Jamiem, oboje z nimi
porozmawiamy, ale nie st�d i nie teraz, kiedy s� na wyspie.
- Jak to...?
- Zaraz zadzwoni� do Aleksa i powiem mu, �eby ich natychmiast stamt�d zabra�. Pani�
Cooper te�, ma si� rozumie�.
Marie spojrza�a na m�a rozszerzonymi ze strachu oczami, w kt�rych pojawi� si� b�ysk
zrozumienia.
- O Bo�e, Carlos!
- Tak jest. Od dzisiaj pozosta�o mu tylko jedno miejsce, w kt�re mo�e uderzy� bez
ryzyka pope�nienia b��du - Wyspa Spokoju. Nawet je�li jeszcze tego nie wie, to
wkr�tce si� dowie, �e Jamie i Alison s� tam z Johnnym. Ufam twojemu bratu, ale
wol�, �eby opu�cili wysp� przed zapadni�ciem zmroku. Nie wiem, czy Carlos ma
jakiego� cz�owieka w centrali telefonicznej na Montserrat, ale jestem pewien, �e
telefonu Aleksa nie da si� pods�ucha�. Teraz ju� wiesz, dlaczego nie mo�esz st�d
zadzwoni�?
- Skoro tak, to dzwo� do Aleksa, na lito�� bosk�! Na co czekasz?
- Nie wiem... - Przez chwil� na twarzy jej m�a pojawi� si� wyraz niepewno�ci.
Spojrza� na ni� oczami Davida Webba. - Musz� zdecydowa�, dok�d wys�a� dzieci.
- Aleks b�dzie wiedzia�, Jason - odpar�a Marie, zmuszaj�c si� do zachowania
spokoju. - Zadzwo�!
- Tak... Tak, oczywi�cie. - Bourne wzi�� do r�ki s�uchawk�. Jednak zamiast g�osu
Conklina us�ysza� inny, z magnetofonowej ta�my, kt�ry zabrzmia� mu w uszach jak
uderzenie z�owrogiego gromu:
- Nie ma takiego numeru... Nie ma takiego numeru...
Po��czy� si� jeszcze raz, maj�c rozpaczliw� nadziej�, �e to tylko jaka� pomy�ka.
Piorun uderzy� ponownie:
- Nie ma takiego numeru...
Wtedy rozpocz�a si� nerwowa w�dr�wka: od stolika do okna i z powrotem. Jason
odsun�� zas�ony i z rosn�cym niepokojem spogl�da� to przez okno, to na wyd�u�aj�c�
si� list� miejsc i nazwisk. Marie zaproponowa�a, �eby zjedli lunch, ale nie
us�ysza� jej, wi�c tylko przygl�da�a mu si� w milczeniu.
Porusza� si� jak wielki, podenerwowany kot - spr�y�cie, p�ynnie, got�w
b�yskawicznie zareagowa� na ka�de, nawet najmniej spodziewane wydarzenie. W taki
w�a�nie spos�b porusza� si� Jason Bourne, a wcze�niej Delta, ale nigdy David Webb.
Pami�ta�a doskonale zawarto�� teczek kompletowanych przez Panova na pocz�tku
terapii Davida; znajdowa�y si� tam mi�dzy innymi relacje os�b prze�wiadczonych o
tym, �e widzia�y na w�asne oczy kameleona. Opisy r�ni�y si� ca�kowicie, a jedyn�
wsp�ln� cech�, wymienian� przez wszystkich �wiadk�w, by�y kocie, p�ynne ruchy.
Panov szuka� w�wczas wskaz�wek mog�cych mu pom�c przy odtworzeniu to�samo�ci
Bourne'a, gdy� dane, kt�rymi dysponowali, ogranicza�y si� do imienia i fragment�w
koszmarnych wspomnie� z Kambod�y. Mo zastanawia� si� cz�sto, czy znakomitej
sprawno�ci fizycznej jego pacjenta nie nale�a�oby t�umaczy� czym� wi�cej ni�
zwyk�ymi �wiczeniami; okaza�o si�, �e jednak nie.
Odk�d Marie pami�ta�a, subtelne r�nice fizyczne mi�dzy dwoma m�czyznami tworz�cymi
tego, kt�ry by� jej m�em, fascynowa�y j� i jednocze�nie odpycha�y. Obaj byli silni,
obaj potrafili wykona� zadania wymagaj�ce znakomitej koordynacji ruchowej, ale
podczas gdy sprawno�� Davida nosi�a w sobie �lad radosnego wsp�zawodnictwa, t�yzna
Jasona bra�a si� z drzemi�cego w jego wn�trzu okrucie�stwa; nie by�o w niej
rado�ci, bo mia�a s�u�y� wy��cznie konkretnemu celowi. Kiedy podzieli�a si� swymi
spostrze�eniami z Panovem, ten odpar� lakonicznie:
"David nie potrafi�by zabi�, a Jason tak, bo tego go nauczono".
Mimo to by� bardzo zadowolony, �e Marie dostrzeg�a "r�nice w konstrukcji
fizycznej", jak nazwa� jej odkrycie.
- To dla ciebie jeszcze jedna wskaz�wka: jak tylko zauwa�ysz Bourne'a, staraj si�
natychmiast sprowadzi� z powrotem Davida. Gdyby� nie mog�a, dzwo� do mnie.
Teraz nie wolno mi sprowadzi� Davida, pomy�la�a. Przez wzgl�d na dzieci, na mnie, a
przede wszystkim na niego.
- Wychodz� na chwil� - oznajmi� stoj�cy przy oknie Jason.
- Nie mo�esz! - wykrzykn�a Marie. - Na lito�� bosk�, nie zostawiaj mnie samej!
Bourne zmarszczy� brwi.
- Chc� tylko pojecha� na autostrad� do telefonu, to wszystko - powiedzia� takim
g�osem, jakby toczy� ze sob� wewn�trzn� walk�.
- We� mnie ze sob�, prosz�! Nie wytrzymam sama ani chwili d�u�ej!
- Dobrze... Przy okazji zrobimy troch� zakup�w: ubrania, szczoteczki do z�b�w,
maszynka do golenia, co tylko przyjdzie nam do g�owy.
- Chcesz przez to powiedzie�, �e nie mo�emy wr�ci� do Pary�a?
- Mo�emy i najprawdopodobniej tam wr�cimy, ale na pewno nie do �adnego z naszych
hoteli. Masz sw�j paszport?
- Paszport, pieni�dze, karty kredytowe. Wszystko by�o w torebce, o kt�rej zupe�nie
zapomnia�am, dop�ki nie odda�e� mi jej w samochodzie.
- Wydawa�o mi si�, �e nie powinni jej znale�� na rue de Rivoli... Chod�my. Przede
wszystkim telefon.
- Do kogo chcesz dzwoni�?
- Do Aleksa.
- Przed chwil� pr�bowa�e�.
- Wyrzucili go z jego twierdzy w Wirginii, wi�c mo�e b�dzie w swoim mieszkaniu.
Je�li nie, poszukam Mo Panova.
Pojechali znowu na po�udnie, do ma�ego miasteczka Corbeil- Essonnes, gdzie w
odleg�o�ci kilku mil od autostrady znale�li niedawno otwarty supermarket. Rozleg�a
budowla nie pasowa�a zupe�nie do wiejskiego krajobrazu, mimo to powitali j�, z
rado�ci�. Jason zaparkowa� samoch�d, weszli do �rodka jak wiele innych par, kt�re
przysz�y tu na popo�udniowe zakupy. Rozgl�dali si� gor�czkowo w poszukiwaniu
telefonu.
- Ani jednego przy autostradzie! - wyszepta� Bourne przez zaci�ni�te z�by. -
Ciekawe, co wed�ug nich maj� robi� ludzie w razie wypadku albo kiedy z�api� gum�?
- Czeka�, a� przyjedzie policja - odpar�a Marie. - Poza tym by� jeden automat, tyle
tylko, �e kto� si� do niego w�ama�. Mo�e dlatego doszli do wniosku, �e nie warto
ich instalowa�... Jest, tam!
Jason ponownie straci� kilka denerwuj�cych minut na rozmowy z telefonistkami,
niech�tnie przyjmuj�cymi skomplikowane zlecenie. W chwil� potem grom uderzy�
jeszcze raz, nie tak blisko, ale r�wnie wyra�ny.
- Tu Aleks - odezwa� si� w s�uchawce g�os z ta�my. - Nie b�dzie mnie przez jaki�
czas, bo pojecha�em odwiedzi� miejsce, gdzie kiedy� o ma�o nie pope�ni�em
�miertelnego b��du. Zadzwo� za pi�� lub sze�� godzin. Teraz jest dziewi�ta
trzydzie�ci Wschodniego Czasu Standardowego. Ko�cz�, Juneau.
Oszo�omiony Bourne odwiesi� s�uchawk� i spojrza� na Marie.
- Co� si� sta�o, a ja mam teraz wszystkiego si� domy�li�... Ostatnie s�owa
brzmia�y: "Ko�cz�, Juneau".
- Juneau...? - Marie zmru�y�a oczy, a w chwil� potem otworzy�a je szeroko i unios�a
brwi. - Alfa, Bravo, Charlie... - zacz�a powoli. - Fokstrot, Gold, India... -
m�wi�a coraz szybciej. - Juneau! Juneau oznacza "J", a to Jason! Co by�o wcze�niej?
- M�wi�, �e gdzie� pojecha�...
- Chod�my st�d - przerwa�a mu, zauwa�ywszy, �e dwaj m�czy�ni, maj�cy zamiar
skorzysta� z telefonu, przygl�dali im si� dziwnie. Chwyci�a go za rami� i wyci�gn�a
z budki. - Nie m�g� wyra�a� si� ja�niej? - zapyta�a, kiedy ju� znale�li si� w
t�umie.
- To by�o nagranie... "Pojecha�em odwiedzi� miejsce, gdzie kiedy� o ma�o nie
pope�ni�em �miertelnego b��du"...
- Co?
- Kaza� zadzwoni� za pi�� lub sze�� godzin, bo pojecha�... �miertelny b��d? Bo�e,
to przecie� Rambouillet!
- Cmentarz?
- Tak! Trzyna�cie lat temu pr�bowa� mnie tam zabi�. To na pewno Rambouillet!
- Ale nie za pi�� ani sze�� godzin - zaprotestowa�a Marie. - Zostawi� wiadomo�� w
Waszyngtonie, a stamt�d nie da si� przylecie� do Pary�a i dojecha� do Rambouillet w
ci�gu pi�ciu godzin.
- Oczywi�cie, �e si� da. Obaj ju� to robili�my. Najpierw wojskowym samolotem z bazy
Andrews do Pary�a, oczywi�cie jako dyplomaci, bez �adnej kontroli. Peter Holland
kopn�� go w ty�ek, ale da� mu na po�egnanie prezent. Natychmiastowy rozw�d, lecz z
premi� w nagrod� za naprowadzenie na trop "Meduzy". - Bourne przystan�� raptownie i
spojrza� na zegarek. - Na wyspach jest teraz dopiero po�udnie. Poszukajmy innego
telefonu.
- Johnny? Naprawd� my�lisz, �e...
- Ca�y czas my�l�, nie mog� ani na chwil� przesta�! - przerwa� jej Jason. Ruszy�
szybkim krokiem przed siebie, trzymaj�c j� mocno za r�k�, tak �e musia�a pobiec
truchcikiem, �eby za nim nad��y�. - Glace... - przeczyta� napis na szybie po prawej
stronie.
- Lody?
- W �rodku jest automat- powiedzia�, zwalniaj�c kroku. Podeszli do drzwi
ozdobionych wywieszkami reklamuj�cymi kilkana�cie r�nych smak�w. - Dla mnie
waniliowe - rzuci�, wci�gaj�c j� za sob� do zat�oczonego wn�trza.
- Ile ga�ek?
- Wszystko jedno.
- Przecie� w tym ha�asie nie b�dziesz go s�ysza�...
- Ale on mnie us�yszy, a o to w tej chwili chodzi. Zajmij si� czym� przez chwil�. -
Bourne podszed� do telefonu. Teraz doskonale rozumia�, dlaczego nikt nie korzysta�
z tego aparatu; ha�as panuj�cy w pomieszczeniu by� rzeczywi�cie nie do zniesienia.
- Mademoiselle, s 'il vous plait, c 'est urgent!
Trzy minuty p�niej, zatykaj�c rozpaczliwie d�oni� ucho, Jason us�ysza� w s�uchawce
g�os najbardziej denerwuj�cego pracownika pensjonatu.
- M�wi Pritchard, kierownik recepcji Pensjonatu Spokoju. Telefonistka poinformowa�a
mnie, sir, �e dzwoni pan w bardzo pilnej sprawie. Czy wolno mi zapyta�, co jest
przyczyn�...
- Zamknij si�! - rykn�� Jason, usi�uj�c przekrzycze� harmider panuj�cy we wn�trzu
zat�oczonej lodziarni w Corbeil- Essonnes we Francji. - Popro� do telefonu pana St.
Jay, tylko szybko! M�wi jego szwagier.
- Jak si� ciesz�, �e pana s�ysz�, sir! Wiele u nas si� zdarzy�o, odk�d pan
wyjecha�. Pa�skie urocze dzieci czuj� si� bardzo �wietnie, ch�opiec bawi si� ze mn�
na pla�y, a...
- Chc� m�wi� z panem St. Jacques. Natychmiast!
- Oczywi�cie, sir. Jest na g�rze...
- Johnny?
- David! Gdzie jeste�?
- Niewa�ne. Uciekaj stamt�d! Zabierz dzieciaki i pani� Cooper i uciekaj!
- Wiemy o wszystkim, Dave.
- Kto?
- Dave. To przecie� ty, prawda?
- Tak, oczywi�cie... Co wiecie?
- Kilka godzin temu dzwoni� Aleks Conklin i powiedzia�, �e mamy spodziewa� si�
wiadomo�ci od faceta o nazwisku Peter Holland. Zdaje si�, �e to szef waszego
wywiadu, prawda?
- Tak. I co, zadzwoni�?
- Owszem, dwadzie�cia minut p�niej. Maj� nas ewakuowa� o drugiej po po�udniu.
Potrzebuj� tych kilku godzin, �eby za�atwi� zezwolenie na przelot wojskowej
maszyny. Do��czy�em do ekipy pani� Cooper, bo tw�j niedorozwini�ty syn twierdzi, �e
nie potrafi zmieni� siostrzyczce pieluszek... David, co si� w�a�ciwie dzieje, do
diab�a? Gdzie jest Marie?
- P�niej wszystko ci wyja�ni�. R�b to, co ci ka�e Holland. Powiedzia�, dok�d was
zabiera?
- Nie, aleja ci co� powiem: �aden pieprzony jankes nie b�dzie rozkazywa� ani mnie,
ani dzieciakom mojej siostry, kt�ra b�d� co b�d� jest Kanadyjk�. Jemu te� to
powiedzia�em, rzecz jasna.
- To mi�o z twojej strony. Zawsze dobrze jest mie� w�r�d przyjaci� dyrektora CIA,
prawda?
- G�wno mnie to obchodzi. U nas ten skr�t oznacza Ciemne Interesy Amerykan�w, i to
te� mu powiedzia�em!
- Jeszcze lepiej... Co on na to?
- Wydusi� z siebie, �e chce nas umie�ci� w pewnym bezpiecznym domu w Wirginii, a ja
mu na to, �e m�j jest wystarczaj�co bezpieczny, a w dodatku jest w nim restauracja,
s�u�ba, pla�a i dziesi�ciu stra�nik�w, kt�rzy mog� mu odstrzeli� jaja z odleg�o�ci
dwustu metr�w.
- Jeste� uosobieniem taktu. Jak na to zareagowa�?
- Roze�mia� si�, a potem wyja�ni�, �e w Wirginii maj� dwudziestu stra�nik�w, kt�rzy
mog� odstrzeli� moje jaja z czterystu metr�w, a dodatkowo znakomit� kuchark�,
wy�mienit� s�u�b� i najnowszy telewizor dla dzieci.
- Brzmi dosy� przekonuj�co.
- Potem powiedzia� co� jeszcze bardziej przekonuj�cego, na co ju� nie mia�em
odpowiedzi. Twierdzi mianowicie, �e nikt niepowo�any tam si� nie dostanie, jest to
bowiem podarowana rz�dowi przez pewnego starego ambasadora maj�cego wi�cej
pieni�dzy, ni� wynosi roczny bud�et Kanady, ogromna posiad�o�� w Fairfax z w�asnym
lotniskiem i tylko jedn� drog� dojazdow�, cztery mile w bok od autostrady.
- Znam to miejsce - powiedzia� Bourne, krzywi�c si� z powodu panuj�cego w lodziarni
ha�asu. - Posiad�o�� Tannenbaum. Holland ma racj�: to najlepsze miejsce z
mo�liwych. Chyba nas lubi.
- Pytam po raz drugi: gdzie jest Marie?
- Ze mn�.
- A wi�c znalaz�a ci�!
- P�niej, Johnny. Skontaktuj� si� z tob� w Fairfax.
Kiedy Jason odwiesi� s�uchawk�, ujrza� swoj� �on� przepychaj�c� si� przez t�um z
plastikowym pomara�czowym kubkiem wype�nionym jak�� br�zow� mas�, z kt�rej
stercza�a r�wnie� plastikowa niebieska �y�eczka.
- Co z dzie�mi? - zapyta�a, przekrzykuj�c harmider i wpatruj�c si� w niego
b�yszcz�cymi oczami.
- Wszystko w porz�dku, nawet lepiej ni� mo�na by�o si� spodziewa�. Aleks doszed� do
tego samego wniosku co ja. Peter Holland zabierze wszystkich, ��cznie z pani�
Cooper, do domu- twierdzy w Wirginii.
- Dzi�ki Bogu!
- Dzi�ki Aleksowi. - Bourne zajrza� do kubka. - A co to jest, do licha? Nie mieli
waniliowych?
- Czekoladowe z polew� kakaow�. Sta�y przed jakim� facetem, ale by� tak zaj�ty
wymy�laniem �onie, �e nie zauwa�y�, jak je wzi�am.
- Ale ja nie lubi� czekoladowych z polew� kakaow�!
- Wi�c zwymy�laj za to �on�. Chod�my, musimy jeszcze zrobi� zakupy.
Wczesnopopo�udniowe karaibskie s�o�ce �wieci�o jasno nad Pensjonatem Spokoju, kiedy
John St. Jacques zszed� do g��wnego holu, nios�c w prawej r�ce du�� sportow� torb�.
Skin�� g�ow� Pritchardowi, kt�remu wyja�ni� przed chwil� przez telefon, �e wyje�d�a
na kilka dni, ale odezwie si� natychmiast, jak tylko dotrze do Toronto. Personel
ju� wie o jego wyje�dzie, a on bez wahania pozostawia pensjonat pod fachow� opiek�
swego zast�pcy i jego nieocenionego pomocnika, pana Pritcharda. Jest ca�kowicie
pewien, �e wiedza dw�ch tak odpowiedzialnych ludzi wystarczy do rozwi�zania
wszystkich problem�w, jakie ewentualnie mog� si� pojawi� podczas jego nieobecno�ci,
tym bardziej �e oficjalnie Pensjonat Spokoju zawiesi� dzia�alno��. Niemniej jednak
w razie najmniejszych nawet k�opot�w nale�y natychmiast skontaktowa� si� z sir
Henrym Sykesem na Montserrat.
- Moja wiedza na pewno w zupe�no�ci wystarczy, sir! - odpar� z dum� Pritchard. -
Wszyscy b�d� pracowa� r�wnie starannie, jak wtedy, kiedy przebywa pan na miejscu!
St. Jacques wyszed� przez szklane drzwi z owalnego budynku i ruszy� w kierunku
pierwszej willi po prawej stronie, stoj�cej najbli�ej schod�w prowadz�cych na pla��
i nabrze�e. Tam w�a�nie pani Cooper i dwoje dzieci czeka�o na przylot helikoptera
Marynarki Wojennej USA maj�cego przewie�� ich na Puerto Rico, sk�d wojskowym
samolotem udadz� si� w dalsz� podr� do bazy Andrews pod Waszyngtonem.
W chwili gdy nie spuszczaj�cy oka ze swego pracodawcy Pritchard zobaczy�, jak ten
wchodzi do willi numer jeden, nad pensjonat nadlecia� z �oskotem du�y helikopter.
Za kilkana�cie sekund powinien usi��� na wodzie i tam czeka� na przybycie
pasa�er�w. Pasa�erowie r�wnie� us�yszeli huk wirnik�w, gdy� Pritchard ujrza�
niebawem, jak John St. Jacques prowadz�cy za r�k� ch�opca i arogancka pani Cooper
trzymaj�ca w ramionach starannie opatulone dziecko wychodz� z willi. Za nimi szli
dwaj stra�nicy, nios�c baga�e. Pritchard si�gn�� pod lad� po telefon, z kt�rego
mo�na by�o dzwoni� bez po�rednictwa centrali, i wykr�ci� numer.
- Tu biuro zast�pcy dyrektora Urz�du Imigracyjnego, on sam przy aparacie, s�ucham?
- Szanowny wujku...
- To ty? - przerwa� mu urz�dnik, raptownie �ciszaj�c g�os. - Czego si�
dowiedzia�e�?
- Rzeczy ogromnej wagi, zapewniam ci�, drogi wuju! S�ysza�em wszystko przez
telefon!
- Obaj zostaniemy za to hojnie wynagrodzeni. Otrzyma�em zapewnienie z najwy�szego
szczebla. Jest bardzo prawdopodobne, �e oni wszyscy to w rzeczywisto�ci gro�ni
terrory�ci, a St. Jacques jest ich przyw�dc�! Podobno nawet uda�o im si� oszuka�
Waszyngton. Jakie masz wiadomo�ci, m�j nadzwyczaj bystry siostrze�cze?
- W�a�nie zabieraj� ich do jakiego� bezpiecznego domu w Wirginii. Posiad�o�� nazywa
si� Tannenbaum i ma nawet w�asne lotnisko, wyobra�a wuj sobie?
- Je�eli chodzi o te w�ciek�e zwierz�ta, to potrafi� sobie wszystko wyobrazi�.
- �eby tylko wuj nie zapomnia� napomkn�� o mnie, kiedy b�dzie przekazywa� t�
wiadomo��...
- Nie obawiaj si�, siostrze�cze! Obaj b�dziemy bohaterami Montserrat...! Ale
pami�taj, ch�opcze, �e wszystko musi by� utrzymane w naj�ci�lejszej tajemnicy. Obaj
jeste�my do tego zobowi�zani! Tylko pomy�l: spo�r�d tylu ludzi w�a�nie nas wybrano
do pracy na rzecz wspania�ej mi�dzynarodowej organizacji. O naszym cennym wk�adzie
dowiedz� si� wszyscy wielcy tego �wiata!
- Moje serce p�ka z dumy! Czy wolno mi zapyta�, jak si� nazywa ta i znakomita
organizacja?
- Ciii! Ona nie ma nazwy. To tak�e tajemnica, ma si� rozumie�. Pieni�dze zosta�y
przekazane drog� komputerow� prosto ze Szwajcarii. To jeden z dowod�w jej pot�gi.
- �wi�te przymierze... - powiedzia� z rozmarzeniem w g�osie Pritchard.
- Kt�re dobrze p�aci, m�j znakomity siostrze�cze, a to przecie� dopiero pocz�tek.
Ja sam, osobi�cie, zbieram informacje na temat wszystkich samolot�w, kt�re startuj�
st�d lub l�duj� na naszym lotnisku, i przesy�am je na Martynik� pewnemu znanemu
lekarzowi! Oczywi�cie w tej chwili wszystkie loty s� wstrzymane z polecenia
gubernatora.
- To przez ten ameryka�ski helikopter? - zapyta� oszo�omiony Pritchard.
- Cii! To te� tajemnica, wszystko jest tajemnic�!
- Je�li tak, to bardzo g�o�na tajemnica, szanowny wuju. Ludzie stoj� na pla�y i
wyba�uszaj� na ni� oczy.
- Co takiego?
- Helikopter w�a�nie przylecia�. Pan Saint Jay, dzieci i ta okropna pani Cooper
wchodz� ju� na pok�ad, bo...
- Musz� natychmiast zawiadomi� Pary�! - wpad� mu w s�owo urz�dnik z Montserrat i
przerwa� po��czenie.
- Pary�...? - powt�rzy� Pritchard. - Jakie to wspania�e! Co za niezwyk�y zaszczyt!
Nie powiedzia�em mu wszystkiego - wyja�ni� spokojnie Holland, potrz�saj�c g�ow�. -
Chcia�em to zrobi�, ale nie mog�em, szczeg�lnie po tym, co powiedzia�. Sam
przyzna�, �e bez wahania wystawi�by nas do wiatru, gdyby mia�o to pom�c Bourne'owi
albo jego �onie.
- Na pewno by to zrobi� - potwierdzi� Charles Casset. Siedzia� w fotelu przed
biurkiem dyrektora, trzymaj�c w r�ku wydruk ze �ci�le tajnymi, wydobytymi z pami�ci
komputera informacjami. - Zrozumiesz, kiedy to przeczytasz. Kilkana�cie lat temu w
Pary�u Aleks rzeczywi�cie usi�owa� zabi� Bourne'a. Chcia� zastrzeli� swego
najlepszego przyjaciela, bo uwierzy� w co�, co by�o od pocz�tku do ko�ca nieprawd�.
- Conklin jest teraz w drodze do Pary�a. Zabra� ze sob� Morrisa Panova.
- To tw�j problem, Peter. Ja na pewno bym mu na to nie pozwoli�.
- Nie mog�em odm�wi�.
- Oczywi�cie, �e mog�e�, tylko po prostu nie chcia�e�.
- Jeste�my jego d�u�nikami. Wprowadzi� nas na trop "Meduzy", a to najwa�niejsza
sprawa, Charlie, z jak� mieli�my kiedykolwiek do czynienia!
- Zdaj� sobie z tego spraw�, dyrektorze Holland - odpar� ch�odno Casset. - Widz�
r�wnie�, �e korzystaj�c z mi�dzynarodowych powi�za�, usi�uje pan na w�asn� r�k�
rozpracowa� wewn�trzkrajowy spisek, zamiast przekaza� spraw� uprawnionym do tego
organom, to jest FBI.
- Usi�ujesz mnie nastraszy�, padalcu?
- To chyba jasne, prawda? - Na twarzy Casseta pojawi� si� sk�py, suchy u�miech. -
�amie pan prawo, panie dyrektorze... Nie�adnie, ch�opczyku, jak powiedzia�by m�j
dziadek.
- Czego ty chcesz ode mnie, do cholery? - nie wytrzyma� Holland.
- �eby� pom�g� jednemu z najlepszych ludzi, jakich mieli�my. Nie tylko chc� tego,
ale wr�cz ��dam.
- Je�li s�dzisz, �e powiem mu wszystko, ��cznie z nazw� tej firmy z Wall Street, to
znaczy, �e ci zupe�nie odbi�o. Przecie� to nasz g��wny atut!
- Na lito�� bosk�, lepiej wracaj z powrotem do marynarki, admirale - wycedzi�
lodowatym tonem zast�pca dyrektora CIA. - Je�eli wydaje ci si�, �e w�a�nie o to mi
chodzi, to znaczy, �e niczego si� nie nauczy�e�, siedz�c w tym fotelu!
- Uwa�aj, co m�wisz, m�dralo. M�g�bym to podci�gn�� pod niesubordynacj�.
- Bo to jest niesubordynacja, tyle tylko, �e nie jeste�my w marynarce. Nie mo�esz
przeci�gn�� mnie pod kilem, powiesi� na maszcie ani cofn�� mi przy dzia�u rumu.
Mo�esz mnie co najwy�ej wyrzuci�, ale je�li to zrobisz, sporo ludzi zacznie si�
zastanawia�, co ci� do tego sk�oni�o, a to zapewne nie przyniesie Agencji zbyt
wiele korzy�ci. Wydaje mi si� jednak, �e mo�emy tego unikn��.
- O czym ty w�a�ciwie m�wisz, Charlie?
- Przede wszystkim nie m�wi� o tej firmie adwokackiej z Nowego Jorku. Masz racj�:
to nasz g��wny atut, a Aleks od razu zacz��by po kolei obdziera� wszystkich ze
sk�ry, dzi�ki czemu zostaliby�my z tym, co mieli�my przedtem, czyli z niczym.
- W�a�nie czego� takiego si� obawia�em...
- I s�usznie - przerwa� mu Casset, kiwaj�c g�ow�. - W zwi�zku z tym b�dziemy
trzyma� Aleksa tak daleko od tego, jak to tylko mo�liwe, ale jednocze�nie damy mu
namacalny dow�d, �e si� o niego troszczymy i �e w razie potrzeby mo�e na nas
liczy�.
W gabinecie dyrektora CIA zapad�o milczenie. Po d�u�szej chwili przerwa� je Peter
Holland:
- Nie rozumiem ani s�owa z tego, co m�wisz.
- Zrozumia�by�, gdyby� lepiej zna� Conklina. On ju� wie, �e istnieje bezpo�redni
zwi�zek mi�dzy "Meduz�" i Szakalem. Jak to nazwa�e�? Samospe�niaj�ca si�
przepowiednia, tak?
- Powiedzia�em, �e strategia by�a wr�cz doskona�a i dlatego doprowadzi�a do
wydarze�, kt�re przewidywa�a. DeSole odegra� niespodziewanie rol� katalizatora,
kt�ry wszystko przy�pieszy�, ��cznie z w�asn� �mierci� i tym, co si� wydarzy�o na
Montserrat... Co ma by� tym namacalnym dowodem?
- Ni�. Zdaj�c sobie spraw�, jak du�o wie, nie mo�esz mu pozwoli�, �eby hasa� po
Europie jak kula armatnia, tak samo jak nie mo�esz ujawni� nazwy tej firmy na Wall
Street. Musisz ca�y czas wiedzie�, co robi i jakie m� zamiary, a do tego
potrzebujesz kogo� takiego jak jego przyjaciel Bernardine, tyle tylko, �e ten kto�
musi by� r�wnie� naszym przyjacielem.
- Gdzie mog� znale�� takiego cz�owieka?
- Chyba znam kandydata... Mam nadziej�, �e nasza rozmowa nie jest nagrywana?
- Mo�esz by� tego pewien - odpar� Holland ze �ladem gniewu w g�osie. - Nie stosuj�
takich sztuczek, a codziennie rano ca�e biuro jest dok�adnie sprawdzane. Kto jest
tym kandydatem?
- Pewien cz�owiek z ambasady radzieckiej w Pary�u - odpar� spokojnie Casset. -
My�l�, �e uda nam si� z nim dogada�.
- Nasza wtyczka?
- Sk�d�e znowu! Oficer KGB maj�cy w�a�ciwie tylko trzy zadania: od szuka� Carlosa;
zabi� Carlosa; chroni� Nowogr�d.
- Nowogr�d...? To zamerykanizowane miasteczko w Rosji, gdzie szkolono Szakala?
- I sk�d uciek�, zanim zd��yli rozstrzela� go jako szale�ca. Tak, ale ono wcale nie
jest tylko ameryka�skie. Podzielono je na wiele cz�ci: brytyjsk�, francusk�,
izraelsk�, holendersk�, hiszpa�sk�, zachodnioniemieck� i B�g tylko wie, na jakie
jeszcze... Zajmuje kilkana�cie kilometr�w kwadratowych w samym sercu las�w nad
rzek� Wo�chow. Gdyby uda�o ci si� tam dosta�, m�g�by� przysi�c, �e by�e� w
kilkunastu pa�stwach. Nowogr�d jest jedn� z naj�ci�lej strze�onych tajemnic Moskwy,
podobnie jak aryjskie farmy rozrodcze w hitlerowskich Niemczech. Rosjanie pragn�
dosta� Szakala w swoje r�ce co najmniej r�wnie mocno, jak Jason Bourne.
- My�lisz, �e ten go�� z KGB chcia�by z nami wsp�pracowa� i informowa� nas o ka�dym
ruchu Conklina, gdyby uda�o im si� nawi�za� kontakt?
- Mog� spr�bowa�. Przecie� mamy wsp�lny cel, a poza tym Aleks na pewno by go
zaakceptowa�, bo doskonale wie, jak bardzo Rosjanom zale�y na wyeliminowaniu
Carlosa.
Holland pochyli� si� w fotelu.
- Powiedzia�em Conklinowi, �e b�d� mu pomaga� tak d�ugo, jak d�ugo nie zagrozi to
naszemu po�cigowi za "Meduz�"... Za nieca�� godzin� wyl�duje w Pary�u. Mam mu
zostawi� wiadomo�� w stanowisku dla dyplomat�w, �eby skontaktowa� si� z tob�?
- Powiedz, �eby zadzwoni� do Charlie Bravo Plus Jeden - powiedzia� Casset, wstaj�c
z miejsca i k�ad�c wydruk na biurku. - Nie wiem, jak du�o uda mi si� za�atwi� w
ci�gu godziny, ale spr�buj�. Mam bezpieczny kana� ��czno�ci z Rosjanami g��wnie
dzi�ki naszej nieocenionej konsultantce z Pary�a.
- Daj jej premi�.
- Sama o ni� poprosi�a... A w�a�ciwie za��da�a. Prowadzi najlepszy zak�ad w
mie�cie. Dziewcz�ta chodz� co tydzie� na badania.
- Mo�e zatrudniliby�my wszystkie? - zaproponowa� z u�miechem dyrektor.
- Nied�ugo tak b�dzie, bo siedem ju� dla nas pracuje - odpar� jego zast�pca
powa�nym tonem, kt�remu jednak przeczy�y wysoko uniesione brwi.
Doktor Morris Panov, podtrzymywany przez dziarskiego porucznika marines, wyszed� na
uginaj�cych si� nogach z kabiny wojskowego samolotu.
- Nie rozumiem, jak wy mo�ecie tak dobrze wygl�da� po takiej cholernej podr�y? -
zapyta� psychiatra.
- Zapewniam pana, sir, �e po kilku godzinach swobody w Pary�u wygl�damy znacznie
gorzej.
- Niekt�re rzeczy nigdy si� nie zmieni�, poruczniku. I dzi�ki Bogu... Gdzie si�
podzia� ten kulej�cy d�entelmen, kt�ry mi towarzyszy�?
- Pojecha� odebra� dyplograf, sir.
- Co prosz�? Znowu jakie� s�owo, kt�re ju� z za�o�enia ma nic nie znaczy�?
- Wcale nie, sir - roze�mia� si� porucznik, prowadz�c Panova do elektrycznego w�zka
z ameryka�sk� flag� na zderzaku i �o�nierzem za kierownic�. - Przy podchodzeniu do
l�dowania dostali�my z wie�y sygna�, �e nadesz�a dla niego jaka� pilna wiadomo��.
- A ja ju� my�la�em, �e po prostu poszed� do �azienki.
- To z pewno�ci� te�, sir. - Porucznik po�o�y� walizeczk� doktora w skrzyni
�adunkowej i pom�g� mu wej�� do w�zka. - Ostro�nie, sir. Prosz�,, podnie�� troch�
wy�ej nog�...
- To tamten, nie ja! - zaprotestowa� Panov. - Ja mam nogi w porz�dku.
- Powiedziano nam, �e jest pan chory, sir.
- Ale nie na nogi, do cholery... Przepraszam, m�ody cz�owieku. Nie lubi� lata� w
czym� niewiele wi�kszym od szybowca dwie�cie czterdzie�ci kilometr�w nad ziemi�.
Niewielu astronaut�w wychowa�o si� na Tremont Avenue...
- Pan m�wi serio, doktorze?
- Prosz�?
- Ja jestem z Garden Street, tu� ko�o zoo! Nazywam si� Fleishman, Morris Fleishman.
Mi�o spotka� rodaka z Bronksu!
- Morris? - zapyta� Panov, �ciskaj�c wyci�gni�t� d�o�. - Morris Komandos?
Powinienem by� pogada� z twoimi rodzicami... Trzymaj si�, Mo. I dzi�kuj� za opiek�.
- Niech pan szybko dobrzeje, doktorze, a jak pan znowu zobaczy Tremont Avenue,
prosz� j� ode mnie pozdrowi�.
- Oczywi�cie, Mo - odpar� Mo i uni�s� r�k� w po�egnalnym ge�cie. W�zek
bezszelestnie ruszy� z miejsca.
Cztery minuty p�niej w towarzystwie kierowcy Panov wszed� do d�ugiego szarego
korytarza s�u��cego przybywaj�cym do Francji dyplomatom, akredytowanym przez Quai
d'Orsay. Niebawem dotarli do obszernego pomieszczenia, w kt�rym tu i �wdzie sta�y
grupki rozmawiaj�cych w najr�niejszych j�zykach kobiet i m�czyzn. Panov stwierdzi�
z niepokojem, �e nigdzie nie widzi Conklina i w�a�nie mia� zamiar zapyta� o niego
kierowc�, kiedy podesz�a do niego m�oda kobieta w kostiumie hostessy.
- Docteur? - zwr�ci�a si� do Panova.
- Owszem - odpar� Mo, nie kryj�c zaskoczenia. - Obawiam si� jednak, �e m�j
francuski jest na niezbyt wysokim poziomie, je�li w og�le jest na ja kimkolwiek.
- Nie szkodzi, sir. Pa�ski towarzysz poprosi�, �eby pan tutaj na niego zaczeka�.
Twierdzi�, �e to kwestia zaledwie kilku minut... Prosz�, zechce pan spocz��? Czy
mam przynie�� drinka?
- Burbon z lodem, je�li pani taka mi�a - odpar� Panov, siadaj�c w fotelu.
- Oczywi�cie, sir. - Hostessa oddali�a si�, a kierowca postawi� obok Panova jego
teczk�.
- Musz� ju� wraca� do samochodu - o�wiadczy�. - Tutaj jest pan bezpieczny,
doktorze.
- Ciekawe, dok�d on poszed�... - mrukn�� Panov, spogl�daj�c na zegarek.
- Mo�e do telefonu. Oni wszyscy tak robi�: odbieraj� wiadomo��, a potem p�dz� do
g��wnego holu, �eby zadzwoni� z automatu. Nigdy nie korzystaj� z telefon�w, kt�re
s� tutaj. Ruscy zawsze goni� najszybciej, a Arabowie id� dostojnie jak �yrafy.
- To widocznie ze wzgl�du na r�nice klimatyczne - zauwa�y� z u�miechem psychiatra.
- Na pana miejscu nie zak�ada�bym si� o to. - Kierowca roze�mia� si� i zasalutowa�
Panovowi. - Prosz� na siebie uwa�a�, sir, i troch� odpocz��. Wygl�da pan na
zm�czonego.
- Dzi�kuj�, m�odzie�cze. Do widzenia.
Rzeczywi�cie jestem zm�czony, pomy�la� Panov, kiedy kierowca znikn�� w szarym
korytarzu. Bardzo zm�czony, ale Aleks mia� racj�: gdyby przylecia� tu beze mnie,
nigdy bym mu tego nie wybaczy�... David! Musimy go odnale��! Nikt z nich nie
rozumie, jak wielkie zniszczenia mog� nast�pi� w jego psychice! Wystarczy jeden
silniejszy bodziec, �eby sta� si� znowu tym, kim by� trzyna�cie lat temu -
bezlitosnym, okrutnym morderc�...
G�os. Kto� nachyla� si� nad nim i co� do niego m�wi�.
- Przepraszam, zamy�li�em si�...
- Pa�ski drink, doktorze - powt�rzy�a uprzejmym tonem hostessa. - Nie wiedzia�am,
czy mam pana budzi�, ale pan poruszy� si� i j�kn��, jakby co� pana bola�o...
- Nie, ale� sk�d, moja droga. Po prostu jestem zm�czony.
- Rozumiem, sir. Takie niespodziewane, dalekie podr�e s� bardzo wyczerpuj�ce.
- Ma pani ca�kowit� racj� - odpar� z u�miechem Panov i wzi�� swoj� szklank�. -
Dzi�kuj�.
- Jest pan Amerykaninem, prawda?
- Sk�d pani wie? Przecie� nie mam kowbojskich but�w ani hawajskiej koszuli?
Dziewczyna roze�mia�a si� czaruj�co.
- Ale znam kierowc�, kt�ry pana przyprowadzi�. Pracuje w ameryka�skiej ochronie i
jest bardzo, ale to bardzo atrakcyjny...
- W ochronie? Ma pani na my�li co� w rodzaju policji?
- Tak, ale my prawie nie u�ywamy tego s�owa... O, ju� wraca pa�ski towarzysz. -
Hostessa zni�y�a g�os. - Mog� o co� zapyta�, doktorze? Czy on b�dzie potrzebowa�
w�zka inwalidzkiego?
- Dobry Bo�e, sk�d�e znowu! Chodzi tak ju� od wielu lat.
- W takim razie �ycz� panu przyjemnego pobytu w Pary�u, sir. Kobieta odesz�a, a w
chwil� potem na fotelu obok Panova usiad� Conklin. Na jego twarzy malowa� si� wyraz
wzburzenia i niepewno�ci.
- Co si� sta�o? - zapyta� Mo.
- Rozmawia�em z Charliem Cassetem w Waszyngtonie.
- To chyba ten, kt�remu ufasz, prawda?
- Jest najlepszy ze wszystkich, pod warunkiem �e mo�e podejmowa� decyzje na
podstawie bezpo�redniego kontaktu, a nie opieraj�c si� na wydrukach lub
informacjach z monitora, kt�rym nie mo�e zada� �adnych pyta�.
- Czy�by znowu usi�owa� pan wej�� na moj� dzia�k�, doktorze Conklin?
- Tydzie� temu o to samo oskar�y�em Davida i wiesz, co mi odpowiedzia�? �yjemy w
wolnym kraju, w kt�rym nikt, nawet cz�owiek z twoim do �wiadczeniem, nie ma
monopolu na zdrowy rozs�dek.
- Mea culpa - przyzna� Panov. - Przypuszczam, �e tw�j przyjaciel z Waszyngtonu
zrobi� co�, co ci si� nie podoba.
- Jemu te� by si� nie podoba�o, gdyby wiedzia� troch� wi�cej o osobie, z kt�r� to
zrobi�.
- Zalatuje mi to freudyzmem.
- I s�usznie. Casset nawi�za� na w�asn� r�k� kontakt z niejakim Dymitrem Krupkinem
z ambasady radzieckiej w Pary�u. B�dziemy pracowa� z miejscowym KGB - my, to znaczy
ty, ja, Bourne i Marie - oczywi�cie je�li zastaniemy ich za godzin� na cmentarzu w
Rambouillet.
- Co ty wygadujesz? - wykrztusi� kompletnie oszo�omiony Mo.
- To d�uga historia, a mamy niewiele czasu. Moskwie zale�y na g�owie Szakala,
najlepiej odci�tej od reszty cia�a. Waszyngton nie mo�e nam teraz pomaga�, wi�c
Rosjanie b�d� pe�nili funkcj� naszej nia�ki, gdyby�my znale�li si� w potrzebie.
Panov zmarszczy� brwi i potrz�sn�� g�ow�, usi�uj�c przyswoi� sobie zaskakuj�c�
informacj�.
- Nie wydaje mi si�, �eby to by�o zupe�nie normalne, ale przyznam, �e jest w tym
pewna logika.
- Tylko na papierze, Mo - odpar� Aleks. - W przeciwie�stwie do Casseta ja znam
Dymitra Krupkina.
- Tak? Czy�by by� z�ym cz�owiekiem?
- Kruppie? Nie, nie o to chodzi...
- Kruppie?
- Poznali�my si� w Stambule pod koniec lat sze��dziesi�tych, a potem by�y Ateny,
Amsterdam i jeszcze kilka miejsc. Krupkin nie jest z�ym cz�owiekiem. Pracuje dla
Moskwy najlepiej, jak tylko mo�e, a jest bystry, cho� mo�e nie b�yskotliwie
inteligentny, ale ma pewien problem: znalaz� si� po niew�a�ciwej stronie. �le si�
sta�o, �e jego rodzice nie wyjechali z moimi po zwyci�stwie bolszewik�w.
- Zapomnia�em, �e twoja rodzina pochodzi z Rosji.
- Dobrze, �e znam rosyjski, bo dzi�ki temu mog� wychwytywa� wszystkie niuanse tego,
co m�wi. W gruncie rzeczy to stuprocentowy kapitalista. Podobnie jak ministrowie w
Pekinie, nie tylko lubi pieni�dze, ale jest nimi wr�cz zafascynowany - nimi, a
tak�e wszystkim, co si� wi��e z ich posiadaniem. Ka�dy, kto da�by mu odpowiednie
gwarancje bezpiecze�stwa, m�g�by go kupi� od r�ki.
- My�lisz o Szakalu?
- Widzia�em na w�asne oczy, jak w Atenach wzi�� pieni�dze od greckich spekulant�w,
kt�rzy usi�owali sprzeda� nam tereny pod lotniska, doskonale wiedz�c, �e zaraz
potem zostaniemy stamt�d wyrzuceni przez komunist�w. Zap�acili mu, �eby siedzia�
cicho. W Amsterdamie by� zwi�zany ze �rodowiskiem handlarzy diamentami.
Po�redniczy� w transakcjach zawieranych z szychami z Moskwy. Kiedy� wzi��em go na
drinka i zapyta�em: "Kruppie, czy ty wiesz, co robisz?". A on na to, ubrany w
garnitur, o jakim ja mog�em tylko marzy�: "Aleksiej, zrobi� wszystko, co w mojej
mocy, �eby ci� przechytrzy� i pom�c Zwi�zkowi Radzieckiemu w zdobyciu dominacji nad
ca�ym �wiatem, ale tymczasem zapraszam ci� na wakacje do mojego domu nad Jeziorem
Genewskim". Tak mi wtedy powiedzia�, Mo.
- Szczeg�lny facet. Oczywi�cie opowiedzia�e� o wszystkim swemu przyjacielowi
Cassetowi...
- Oczywi�cie, �e nie - przerwa� mu Conklin.
- Dobry Bo�e, dlaczego?
- Dlatego �e Krupkin nigdy mu si� nie przyzna�, �e mnie zna. Charlie rozpocz�� gr�,
ale to ja rozdaj� karty.
- Jak to?
- David, to znaczy Jason, ma w banku na Kajmanach ponad pi�� milion�w dolar�w.
Wystarczy mi tylko niewielka cz�� tej forsy, �eby przeci�gn�� Kruppiego ca�kowicie
na nasz� stron�, oczywi�cie tylko w przypadku, gdyby�my tego potrzebowali.
- Co znaczy, �e nie ufasz Cassetowi.
- Uj��bym to w nieco inny spos�b - odpar� Aleks. - Zaryzykowa�bym dla niego �ycie,
ale nie jestem pewien, czy chcia�bym mu je powierzy�. On i Peter Holland maj� swoje
priorytety, a my swoje. Im chodzi przede wszystkim o "Meduz�", nam o Davida i
Marie.
- Messieursi - przerwa�a im hostessa. - Przyjecha� pa�ski samoch�d, sir - zwr�ci�a
si� do Aleksa. - Czeka na po�udniowym podje�dzie.
- Jest pani pewna, �e na mnie? - zapyta� Conklin.
- Prosz� mi wybaczy�, monsieur, ale powiedziano mi, �e chodzi o pana Smitha, kt�ry
nieco utyka na jedn� nog�.
- W takim razie wszystko si� zgadza.
- Wezwa�am baga�owego, �eby zani�s� panom walizki, messieurs. To do�� daleko st�d.
B�dzie czeka� na pan�w przy samochodzie.
- Dzi�kujemy bardzo.
Conklin wsta� z fotela i si�gn�� do kieszeni po pieni�dze.
- Pardon, monsieur... Nie wolno nam przyjmowa� napiwk�w.
- Prawda, zapomnia�em. Moja walizka jest przy pani biurku, zgadza si�?
- Tam gdzie j� pan zostawi�. Za kilka minut znajdzie si� przy samochodzie razem z
walizk� doktora, ma si� rozumie�.
- Jeszcze raz dzi�kujemy - powiedzia� Aleks. - I przepraszam za te pieni�dze.
- Wszyscy otrzymujemy wystarczaj�ce wynagrodzenie, sir, ale dzi�kuj�, �e pan o tym
pomy�la�.
- Sk�d wiedzia�a, �e jeste� lekarzem? - zwr�ci� si� Conklin do Panova, kiedy
ruszyli w kierunku drzwi prowadz�cych do g��wnej hali portu lotni czego Or�y. -
Udziela�e� jej jakiej� porady?
- W tym ha�asie by�oby to raczej niemo�liwe.
- Wi�c sk�d? Przecie� nic przy niej nie wspomnia�em o twoim zawodzie.
- Zna ochroniarza, kt�ry mnie przyprowadzi�. Zdaje si�, �e nawet do�� dobrze.
Powiedzia�a z tym swoim uroczym francuskim akcentem, �e jest "bahdzo athakcyjny".
- Aha... - mrukn�� Aleks, rozgl�daj�c si� w poszukiwaniu tablicy, kt�ra
skierowa�aby ich w stron� po�udniowego podjazdu. Po chwili dostrzeg� j� i obaj
ruszyli we wskazanym kierunku.
�aden z nich nie zwr�ci� uwagi na dystyngowanego m�czyzn� o g�stych czarnych
w�osach i du�ych ciemnych oczach, kt�ry nie spuszczaj�c z nich wzroku wyszed� za
nimi szybkim krokiem z sali przeznaczonej dla dyplomat�w. Kiedy wyprzedzi� obu
m�czyzn i znalaz� si� nieco z boku, wyj�� z wewn�trznej kieszeni marynarki
fotografi� i dyskretnie por�wna� znajduj�cy si� na niej wizerunek z orygina�em,
kt�ry mia� przed sob�. Zdj�cie przedstawia�o doktora Morrisa Panova ze szklistym
spojrzeniem nieprzytomnych oczu i ot�pia�ym wyrazem twarzy, ubranego w bia��
szpitaln� koszul�.
Dwaj Amerykanie wyszli przed budynek; ciemnow�osy m�czyzna uczyni� to samo. Panov i
Conklin stan�li, rozgl�daj�c si� w poszukiwaniu nieznanego samochodu; m�czyzna
gestem przywo�a� sw�j pojazd. Z jednej ze stoj�cych w kolejce taks�wek wysiad�
kierowca, podszed� do Amerykan�w i zamieni� z nimi kilka s��w. W tej samej chwili
pojawi� si� baga�owy z ich walizkami. Kiedy dwaj m�czy�ni wsiedli do taks�wki,
�ledz�cy ich brunet wskoczy� natychmiast do swojego samochodu.
- Pazzo! - powiedzia� po w�osku do siedz�cej za kierownic�, modnie ubranej kobiety
w �rednim wieku. - M�wi� ci, to szale�stwo! Czekamy przez trzy dni, pilnujemy jak
oka w g�owie wszystkich samolot�w z Ameryki i ju� mamy zrezygnowa�, kiedy okazuje
si�, �e ten dure� z Nowego Jorku mia� racj�. To oni! Daj, ja poprowadz�, a ty
zawiadom naszych ludzi na lotnisku. Powiedz, �eby natychmiast zadzwonili do
DeFazio. Ma p�j�� do tej swojej ulubionej restauracji i czeka� na telefon ode mnie.
Ma tam siedzie� tak d�ugo, dop�ki nie porozmawiamy.
Czy to ty, starcze? - zapyta�a przyciszonym g�osem hostessa, trzymaj�c s�uchawk�
stoj�cego na jej biurku telefonu.
- Tak - odpar� dr��cy, chrapliwy g�os. - S�ysz� ju� dzwon, kt�ry wzywa mnie na
ostatni Anio� Pa�ski.
- A wi�c to ty...
- Ju� ci powiedzia�em, wi�c m�w, o co ci chodzi.
- W li�cie, kt�ry dostali�my w ubieg�ym tygodniu, wymieniono szczup�ego, starszego
Amerykanina utykaj�cego na jedn� nog�. Prawdopodobnie mia� mu towarzyszy� lekarz,
zgadza si�?
- Zgadza! I co?
- W�a�nie wyszli. Powiedzia�am "doktorze" do m�odszego z nich, a on nie
zaprotestowa�.
- Dok�d poszli? To bardzo wa�ne!
- Na razie nie wiem, ale wkr�tce dowiem si� wystarczaj�co du�o, �eby� m�g� sam to
sprawdzi�, starcze. Baga�owy, kt�ry zani�s� im walizki na po�udniowy podjazd, mia�
zapami�ta� mark� i numer rejestracyjny samochodu.
- Zawiadom mnie, jak tylko wr�ci!
Trzy tysi�ce mil od Pary�a, na Prospect Avenue w Brooklynie, Louis DeFazio siedzia�
samotnie przy stoliku w g��bi Trafficante's Clam House. Sko�czy� w�a�nie
p�nopopo�udniowy lunch sk�adaj�cy si� z vitello tonnato i staraj�c si� zachowa�
sw�j zwyk�y, jowialny i dostojny wygl�d, otar� usta jaskrawoczerwon� serwetk�. W
rzeczywisto�ci z najwy�szym trudem powstrzymywa� si� od tego, �eby z w�ciek�o�ci�
nie z�apa� jej z�bami. Maledetto! Siedzia� tu ju� od prawie dw�ch godzin, a bior�c
pod uwag� to, �e na sam� drog� z Garafola's Pasta Palace na Manhattanie potrzebowa�
czterdziestu pi�ciu minut, min�y ju� prawie trzy godziny od chwili, kiedy ten dure�
w Pary�u odnalaz� dw�ch poszukiwanych m�czyzn. Ile czasu mog� potrzebowa� dwaj
bersaglios na dotarcie z lotniska do hotelu? Trzy godziny? Chyba �e ten pacan z
Palermo postanowi� pojecha� do Londynu i dopiero stamt�d przekaza� wiadomo��, co
by�o ca�kiem mo�liwe, je�li zna�o si� Palermo.
DeFazio od pocz�tku wiedzia�, �e na pewno ma racj�. Z tego, co �ydowski doktorek
gada� po zastrzykach, wynika�o jasno, �e on i ten by�y agent pr�dzej czy p�niej
polec� do Pary�a, do swojego kolesia, podstawionego speca od brudnej roboty. Co
prawda zaraz potem doktor i Nicolo znikn�li, jakby zapadli si� pod ziemi�, ale co z
tego? Nicky nic nikomu nie powie, bo wie, �e za takie rzeczy dostaje si� no�em w
nerk�, a poza tym wszystko, co by ewentualnie wypapla�, da si� jako� odkr�ci� i
wszystko rozejdzie si� po ko�ciach. Co do doktorka, to ten m�g� sobie co najwy�ej
przypomnie� pokoik na jakiej� farmie i odwiedzaj�cego go Nicolo. Nic wi�cej nie
s�ysza� ani nie widzia�.
Tak wi�c Louis wiedzia�, �e ma racj�, a to oznacza�o, �e w Pary�u b�dzie na niego
czeka�o siedem milion�w dolar�w. Siedem milion�w, dobry Bo�e! Nawet po op�aceniu
tych durni�w z Palermo zostanie jeszcze wcale poka�na sumka.
Louis wstrzyma� oddech, gdy� do stolika podszed� stary kelner, wuj samego
Trafficante.
- Telefon do pana, signor DeFazio.
Jak zawsze w takich sytuacjach capo supremo poszed� do automatu telefonicznego
wisz�cego w w�skim korytarzu ko�o m�skiej toalety.
- Tu Nowy Jork - powiedzia�.
- A tu Pary�, signor Nowy Jork. To wszystko jest pazzo!
. - Gdzie by�e�? Pojecha�e� do Londynu czy co? Czekam ju� prawie trzy godziny!
- P�ta�em si� po jakich� nie o�wietlonych bocznych drogach, co mi zupe�nie starga�o
nerwy, a teraz jestem w zupe�nie nieprawdopodobnym miejscu.
- To znaczy gdzie?
- Dzwoni� ze str��wki przy bramie. Zap�aci�em za to ponad sto dolar�w, a dozorca,
taki francuski buffone, gapi si� na mnie ca�y czas przez okno. Pewnie pilnuje,
�ebym mu niczego nie ukrad�, na przyk�ad dziurawego wiadra...
- Jaki dozorca? O czym ty m�wisz?
- Jestem na cmentarzu, jakie� dwadzie�cia pi�� mil od Pary�a.
- Na cmentarzu? Dlaczego?
- Dlatego �e twoi dwaj znajomi prosto z lotniska przyjechali w�a�nie tutaj, ty
ignorante! W tej chwili odbywa si� tu pogrzeb, po ciemku i z pochodniami, a w
dodatku zaraz lunie deszcz, wi�c je�li tych dw�ch typk�w przylecia�o tu tylko po
to, �eby wzi�� udzia� w tej barbarzy�skiej ceremonii, to znaczy, �e tam u was w
Ameryce powietrze szkodzi rozumowi! Nie b�dziemy si� tym dalej zajmowa�, Nowy Jork.
Mamy wystarczaj�co du�o pracy.
- Um�wili si� na spotkanie ze swoim kumplem... - mrukn�� DeFazio bardziej do siebie
ni� do swego rozm�wcy. - Co do pracy, to je�li jeszcze kiedykolwiek chcecie
pracowa� z nami, Filadelfi�, Chicago albo z Los Angeles, to zrobicie dok�adnie to,
co wam powiem. Zostaniecie hojnie wynagrodzeni.
- Wreszcie zaczynasz gada� do rzeczy.
- Zosta� tam i obserwuj ich dyskretnie. Ustal, dok�d poszli i z kim si� widzieli.
Zjawi� si� najszybciej, jak b�d� m�g�, ale to troch� potrwa, bo na wszelki wypadek
polec� przez Kanad� albo Meksyk. Powinienem by� na miejscu jutro wieczorem albo
pojutrze rano.
- Ciao - powiedzia� cz�owiek z Pary�a.
- Omerta - odpar� Louis DeFazio.
Rozdzia� 30
Blask migocz�cych w nocnej m�awce �wiec wydobywa� z ciemno�ci dwa szeregi
�a�obnik�w, kt�ry pod��ali w milczeniu za bia�� trumn� niesion� na ramionach
sze�ciu m�czyzn. Procesji towarzyszyli czterej werbli�ci, wybijaj�c powolny rytm
marsza �a�obnego, nieregularny, bo co chwila kt�ry� z nich �lizga� si� na rozmok�ej
ziemi i k�pach wilgotnej trawy. Morris Panov potrz�sn�� z niedowierzaniem g�ow�,
obserwuj�c tajemniczy rytua�. W pewnej chwili z ulg� dostrzeg� mi�dzy nagrobkami
sylwetk� utykaj�cego Aleksa.
- Widzia�e� ich? - zapyta� Conklin.
- Niestety, nie - odpar� Mo. - Tobie chyba nie posz�o lepiej?
- Nawet gorzej. Trafi�em na wariata.
- Jak to?
- W domku dozorcy pali�o si� �wiat�o, wi�c poszed�em tam, �eby sprawdzi�, czy David
albo Marie nie zostawili dla nas jakiej� wiadomo�ci. Przy oknie sta� jaki� kretyn,
kt�ry powiedzia�, �e jest tu dozorc�, i zapyta�, czy nie chcia�bym wynaj�� jego
telefonu.
- Telefonu?
- Bredzi� co� o specjalnej stawce za dzisiejsz� noc i o tym, �e najbli�szy automat
jest dziesi�� kilometr�w st�d.
- Rzeczywi�cie wariat - zgodzi� si� Panov.
- Wyt�umaczy�em mu, �e szukam kobiety i m�czyzny, z kt�rymi mia�em si� tu spotka�,
i zapyta�em, czy nie zostawili u niego wiadomo�ci, a on na to, �e nie ma
wiadomo�ci, ale ma telefon, bardzo dobry, za jedyne dwie�cie frank�w...
- Wygl�da na to, �e mia�bym co robi� w Pary�u - zauwa�y� z u�miechem Panov. - A nie
widzia� przypadkiem jakiej� pary, kt�ra p�ta�aby si� po okolicy?
- Powiedzia�, �e nawet kilka, i wskaza� na t� procesj� ze �wieczkami, a potem
zacz�� znowu zagl�da� przez okno.
- Co to w�a�ciwie za procesja?
- Te� go zapyta�em. Jaka� sekta czy co� w tym rodzaju. Grzebi� swoich zmar�ych
tylko w nocy Podejrzewa, �e to Cyganie, ale na wszelki wypadek si� prze�egna�.
- Zanosi si� na to �e troch� zmokn� - zauwa�y� Panov, stawiaj�c ko�nierz. M�awka
przechodzi�a stopniowo w deszcz.
- Bo�e, dlaczego wcze�niej o tym nie pomy�la�em? - wykrzykn�� Conklin, ogl�daj�c
si� za siebie.
- O deszczu?
- Nie, o du�ym grobowcu na zboczu wzg�rza, za domkiem dozorcy. Przecie� tam
wszystko si� sta�o!
- Tam usi�owa�e�... - Mo nie dopowiedzia� pytania. Nie musia�.
- M�g� mnie tam zabi�, ale tego nie zrobi� - doko�czy� za niego Aleks. - Chod�my!
Dwaj Amerykanie cofn�li si� na �wirow� �cie�k� i ruszyli w ciemno�ci w g�r�
�agodnego, poro�ni�tego traw� zbocza. Dooko�a nich l�ni�y mokre od deszczu bia�e
nagrobki.
- Powoli! - wysapa� Panov. - Ty ju� si� zd��y�e� przyzwyczai� do tego, �e nie masz
stopy, ale ja jestem ci�gle wyko�czony po tym, jak nafaszerowali mnie chemikaliami.
- Przepraszam.
- Mo! - rozleg� si� w ciemno�ci kobiecy g�os. Zaraz potem ujrzeli posta� stoj�c�
pod marmurowym, wspartym na kolumnach dachem grobowca tak du�ego, �e wygl�da� jak
miniaturowe mauzoleum; pomacha�a do nich r�k�.
- Marie! - rykn�� Panov i pop�dzi� jak spi�ty ostrog�, wyprzedzaj�c Aleksa.
- �adne rzeczy! - warkn�� Conklin, ku�tykaj�c ostro�nie po mikrej trawie. -
Wystarczy, �e zawo�a go kobieta, i ju� o wszystkim zapomina. Powiniene� zg�osi� si�
do psychiatry, ty �garzu!
W serdecznym powitaniu, jakie nast�pi�o zaraz potem, nie by�o ni odrobiny fa�szu;
rodzina znowu znalaz�a si� razem. W chwil� p�niej Panov i Marie pogr��yli si� w
cichej rozmowie, natomiast Bourne odszed� z Conklinem na skraj marmurowej
kolumnady. Deszcz la� ju� jak z cebra. Kondukt pogrzebowy znacznie si� przerzedzi�,
�wiece zgas�y, a przy trumnie pozosta�a najwy�ej po�owa �a�obnik�w.
- Nie chcia�em tu przychodzi�, Aleks - powiedzia� Jason - ale jak zobaczy�em te
t�umy, nie by�em w stanie wymy�li� nic innego.
- Pami�tasz domek dozorcy i szerok� �cie�k� prowadz�c� do parkingu? Sko�czy�a mi
si� amunicja... Mog�e� rozwali� mi �eb na kawa�ki.
- Ile razy mam ci powtarza�, �e nie m�g�bym tego zrobi�? Widzia�em twoje oczy,
niezbyt dok�adnie, ale widzia�em. Owszem, by� w nich gniew, ale przede wszystkim
niepewno�� i zdziwienie.
- To jeszcze nie pow�d, �eby oszcz�dzi� kogo�, kto pr�bowa� ci� zabi�.
- To jest pow�d, je�li wcze�niej straci�e� pami��. Nie masz wspomnie� jako takich,
ale pozosta�y oderwane fragmenty, pojawiaj�ce si� i znikaj�ce obrazy...
Conklin spojrza� na Bourne'a ze smutnym u�miechem.
- Pulsuj�ce obrazy... Mo to wymy�li�. Ukrad�e� mu pomys�.
- Ca�kiem mo�liwe - odpar� Bourne; obaj m�czy�ni jak na komend� popatrzyli na Marie
i Panova. - Rozmawiaj� o mnie, prawda?
- A co w tym dziwnego? Oboje troszcz� si� o ciebie.
- Nie chc� nawet my�le� o tym, ile jeszcze przysporz� im zmartwie�. Obawiam si�, �e
tobie te�.
- Co chcesz przez to powiedzie�, Davidzie?
- W�a�nie to. Zapomnij o Davidzie. David Webb nie istnieje, w ka�dym razie na pewno
nie teraz i nie tutaj. To tylko rola, kt�r� gram przed jego �on�, ale wiem, �e
marnie mi to wychodzi. Chc�, �eby wr�ci�a do Stan�w, do swoich dzieci.
- Jej dzieci? Na pewno tego nie zrobi. Przylecia�a tu po to, �eby ci� znale��, i to
jej si� uda�o. Na pewno ci� nie opu�ci, bo dobrze pami�ta wszystko, co tu si�
dzia�o trzyna�cie lat temu. Gdyby nie ona, ju� by� nie �y�.
- Stanowi dla mnie obci��enie. Musi wyjecha�. Znajd� jaki� spos�b. Aleks spojrza�
prosto w zimne oczy cz�owieka zwanego kameleonem.
- Masz ju� pi��dziesi�t lat, Jason - powiedzia� przyciszonym g�osem. - To nie jest
Pary� trzyna�cie lat temu ani Sajgon jeszcze dawniej. To dzieje si� teraz i dlatego
potrzebna ci jest ka�da pomoc, jaka tylko si� znajdzie. Skoro ona uwa�a, �e mo�e ci
przyj�� z pomoc�, to ja jej wierz�.
- Ja tutaj decyduj�, kto w co ma wierzy�! - parskn�� z w�ciek�o�ci� Bourne.
- Chyba troch� przesadzi�e�, kolego.
- Wiesz, o co mi chodzi - doda� Jason nieco �agodniejszym tonem. - Nie chc�
dopu�ci� do tego, co si� zdarzy�o w Hongkongu. Chyba nie powiniene� si� tym
przejmowa�.
- Mo�e i nie... S�uchaj, chod�my st�d. Nasz kierowca zna ma�� wiejsk� restauracj� w
Epernon, jakie� dziesi�� kilometr�w st�d. Tam b�dziemy mogli spokojnie porozmawia�.
A mamy o czym, mo�esz mi wierzy�.
- Powiedz mi tylko jedno - za��da� Bourne, nie ruszaj�c si� z miejsca. - Dlaczego
wzi��e� ze sob� Panova?
- Dlatego �e gdybym tego nie zrobi�, wstrzykn��by mi mieszank� wirus�w grypy ze
strychnin�.
- Co to znaczy?
- Dok�adnie to, co s�yszysz. Mo jest jednym z nas i ty wiesz o tym lepiej ni� Marie
albo ja.
- Co� mu si� sta�o, prawda? Kto� mu co� zrobi� i ja jestem temu winien? - Wr�ci� i
ju� jest po wszystkim, nic wi�cej nie powiniene� wiedzie�.
- To sprawka "Meduzy", prawda?
- Owszem, ale powtarzam jeszcze raz: Mo wr�ci� i poza tym, �e jest troch� zm�czony,
prawie nic mu nie dolega.
- Prawie...? Gdzie jest ta restauracja?
- Dziesi�� kilometr�w st�d. Ch�opak �wietnie zna Pary� i okolice.
- Kto to jest?
- Algierczyk, kt�ry pracuje dla Agencji od wielu lat. Zaanga�owa� go osobi�cie
Charlie Casset. Jest twardy, du�o wie i dostaje za to du�o pieni�dzy.
Najwa�niejsze, �e mo�na mu ufa�.
- Przypuszczam, �e musi mi to wystarczy�.
- Nie przypuszczaj, tylko po prostu uwierz.
Usiedli przy stoliku w g��bi niewielkiej wiejskiej restauracji. Stolik by� nakryty
spranym obrusem, krzes�a drewniane i przera�liwie twarde, a wino nawet ca�kiem
niez�e. Gruby, rumiany w�a�ciciel zaklina� si�, �e menu jest wy�mienite, ale
poniewa� nikt nie mia� ochoty najedzenie, Bourne zap�aci� za cztery najdro�sze
dania i poprosi�, �eby im nie przeszkadzano. Rozpromieniony w�a�ciciel kaza�
natychmiast przynie�� na st� dwie du�e karafki dobrego wina i butelk� wody
mineralnej, po czym znikn�� im z oczu.
- W porz�dku, Mo - zwr�ci� si� Jason do Panova. - Na pewno nie powiesz mi, co si�
sta�o ani kto to zrobi�, ale mam nadziej�, �e w dalszym ci�gu jeste� tym samym
pyskatym, wygadanym doktorkiem, kt�rego znam od lat?
- Mo�esz by� tego pewien, uciekinierze z oddzia�u psychiatrycznego Bellevue. A
gdyby ci si� roi�o, �e moja obecno�� jest dowodem nadzwyczajnego heroizmu, to
pozw�l, �e ci wyja�ni�, i� do przyjazdu sk�oni�o mnie wy��cznie �akomstwo. Jak mo�e
zauwa�y�e�, nasza urocza Marie siedzi ko�o mnie, nie ko�o ciebie, a mnie a� �linka
cieknie do ust na my�l o jej wspania�ych befsztykach...
- Jeste� kochany, Mo - powiedzia�a �ona Davida Webba i u�cisn�a lekko jego rami�.
- Wiem o tym - odpar� doktor, ca�uj�c j� w policzek.
- Halo, ja te� tutaj jestem - wtr�ci� si� Conklin. - Nazywam si� Aleks i musz� z
wami porozmawia� o sprawach, kt�re nie maj� nic wsp�lnego z befsztykami.. . Cho�
przyznam, �e nie dalej ni� wczoraj zachwala�em je Peterowi Hollandowi.
- Czemu tak si� przyczepili�cie do tych befsztyk�w? - zapyta�a Marie.
- Przede wszystkim chodzi o to, �e s� w �rodku czerwone - wyja�ni� Panov.
- Czy mo�emy wreszcie przej�� do rzeczy? - zapyta� g�uchym tonem Jason Bourne.
- Przepraszam, kochanie.
- B�dziemy pracowa� z Rosjanami - oznajmi� Conklin. - Nie b�jcie si�, znam dobrze
cz�owieka, z kt�rym mamy si� skontaktowa�, ale Waszyngton nie wie, �e go znam -
m�wi� tak szybko, �eby Marie lub Jason nie mogli mu przerwa�. - Nazywa si� Dymitr
Krupkin i, jak ju� powiedzia�em Mo, mo�na go kupi� za pi�� srebrnik�w.
- Daj mu trzydzie�ci jeden, �eby nie nawiedzi�y go w�tpliwo�ci - poradzi� Bourne.
- By�em pewien, �e to powiesz. Proponujesz jaki� g�rny pu�ap?
- Nie.
- Zaczekajcie, nie tak szybko - wtr�ci�a si� Marie. - Od jakiej sumy powinni�my
zacz�� negocjacje?
- Oho, nasza ekonomistka wzi�a si� do pracy - mrukn�� Panov i podni�s� do ust
kieliszek z winem.
- Bior�c pod uwag� jego pozycj� w tutejszym KGB... Jakie� pi��dziesi�t tysi�cy
dolar�w.
- Zaproponujcie mu trzydzie�ci pi��, a w ostateczno�ci dajcie siedemdziesi�t pi��.
Gdyby si� bardzo upiera�, mo�e by� sto.
- Na lito�� bosk�, o czym wy m�wicie? - sykn�� Bourne. - Przecie� tu chodzi o nas,
o Szakala! Niech bierze, ile chce!
- Je�eli co� �atwo kupisz, nie masz �adnych opor�w, �eby sprzeda� to komu�, kto da
jeszcze wi�cej.
- Czy ona ma racj�? - zapyta� Jason Conklina.
- Teoretycznie tak, ale w tym wypadku musia�aby to by� r�wnowarto�� kopalni
diament�w. Nikt bardziej od Rosjan nie pragnie unicestwienia Carlosa, a cz�owiek,
kt�ry przyniesie jego g�ow�, zostanie og�oszony bohaterem. Pami�tajcie, �e Szakal
by� szkolony w Nowogrodzie. Moskwa nigdy o tym nie zapomni.
- W takim razie r�bcie, jak m�wi Marie, ale koniecznie musicie go kupi�!
- W porz�dku. - Conklin nachyli� si� ku nim, obracaj�c w d�oni szklank� z wod�. -
Zadzwoni� do niego dzi� wieczorem i um�wi� nas na jutrzejszy lunch w jakim� cichym
zak�tku pod Pary�em. Wczesny lunch, �eby nie by�o t�oku.
- Mo�e tutaj? - zaproponowa� Bourne. - To chyba wystarczaj�co cichy zak�tek, a poza
tym znamy ju� drog�.
- Rzeczywi�cie, czemu nie? - odpar� Aleks. - Pogadam z w�a�cicielem. Ale mo�emy by�
tylko we dw�ch, Jason i ja.
- To oczywiste - powiedzia� ch�odno Bourne. - Marie nie mo�e mie� z tym z nic
wsp�lnego, jasne?
- Naprawd�, David...
- Tak, naprawd�.
- Zostan� z ni� - wtr�ci� szybko Panov. - Zrobisz mi befsztyk? - zapyta�, �eby
z�agodzi� napi�cie.
- Nie mam dost�pu do kuchni, ale znam doskona�� knajpk�, gdzie podaj� �wie�ego
pstr�ga.
- Czeg� si� nie robi dla kobiety! - westchn�� Mo.
- Powinni�cie je�� w pokoju - powiedzia� Bourne tonem nie znosz�cym sprzeciwu.
- Nie chc� by� wi�niem - odpar�a spokojnie Marie, patrz�c m�owi w oczy. - Nikt nie
wie, kim jeste�my ani gdzie mieszkamy, a wydaje mi si�, �e kto�, kto zamyka si� w
pokoju i nie wychyla z niego nosa, zwraca na siebie uwag� znacznie bardziej ni�
zwyczajny cz�owiek prowadz�cy normalny tryb �ycia.
- Marie ma racj� - popar� j� Aleks. - Je�eli Carlos spu�ci� swoje psy, kto�
zachowuj�cy si� tak nienaturalnie m�g�by �atwo wpa�� im w oko. Poza tym, Mo
powinien udawa� lekarza. I tak nikt nie uwierzy w to, �e nim jest, ale to mu doda
powagi. Nigdy nie by�em w stanie poj��, dlaczego lekarze zawsze s� poza wszelkimi
podejrzeniami.
- Niewdzi�czny psychopata - mrukn�� Panov.
- Mo�e wr�ciliby�my do tematu? - przerwa� im Bourne.
- Jeste� bardzo nieuprzejmy, Davidzie.
- Jestem po prostu zniecierpliwiony. Masz co� przeciwko temu?
- W porz�dku, tylko spokojnie - odezwa� si� Conklin. - Wszyscy dzia�amy w ogromnym
napi�ciu, ale pewne rzeczy musimy ustali�. Kiedy skaptujemy Krupkina, jego
pierwszym zadaniem b�dzie ustalenie, czyj jest numer telefonu, kt�ry Gates poda�
Prefontaine'owi w Bostonie.
- Kto komu da� co gdzie? - zapyta� ze zdumieniem psychiatra.
- Wtedy jeszcze nie by�o ci� z nami, Mo. Prefontaine to wyrzucony z posady s�dzia,
kt�ry wpad� na �lad Gatesa, jednego z ludzi Carlosa. M�wi�c najkr�cej, jak mo�na,
ten Gates poda� naszemu s�dziemu numer, pod kt�rym rzekomo mo�na w Pary�u zasta�
Szakala. Tymczasem Jasonowi r�wnie� uda�o si� zdoby� telefon Szakala. Zupe�nie
inny. Nie ma jednak najmniejszej w�tpliwo�ci co do tego, �e tamten cz�owiek,
prawnik nazwiskiem Gates, wielo krotnie kontaktowa� si� z Carlosem.
- Randolph Gates? Najwi�kszy w ca�ym Bostonie wielbiciel D�yngis- chana?
- Ten sam.
- �wi�ty Jezu... Przepraszam, nie powinienem tak m�wi�, zwa�ywszy na moje
pochodzenie, ale jestem cokolwiek zaskoczony.
- Wcale ci si� nie dziwi�. Musimy si� dowiedzie�, czyj to numer. Krupkin si� tym
zajmie. To troch� pogmatwane, przyznaj�, ale jestem pewien, �e co� z tego wyjdzie.
- Troch� pogmatwane? - powt�rzy� Panov. - Szczerze m�wi�c, wola�bym uk�ada� arabsk�
wersj� kostki Rubika. A kto to w�a�ciwie jest ten s�dzia Prefontaine? Brzmi jak
nazwa marnego, m�odego wina.
- Ale to bardzo dobry, stary rocznik - odpar�a Marie. - Na pewno go polubisz.
M�g�by� sp�dzi� kilka miesi�cy, usi�uj�c go zbada�, bo jest bardziej inteligentny
od ka�dego z nas i nic nie straci� na swej bystro�ci mimo takich utrudnie� jak
alkoholizm, korupcja, utrata rodziny i pobyt w wi�zieniu. To prawdziwy orygina�,
Mo, a poza tym nie zwala winy za swoje nieszcz�cia na wszystkich dooko�a, jak
zrobi�aby wi�kszo�� ludzi w jego sytuacji. Ma tak�e wy�mienite, ironiczne poczucie
humoru. Gdyby w Departamencie Sprawiedliwo�ci pracowali ludzie z g�ow� na karku,
natychmiast przywr�ciliby mu prawo wykonywania zawodu... Zdecydowa� si� wyst�pi�
przeciwko Szakalowi w�a�ciwie tylko dlatego, �e ludzie Szakala chcieli zabi� mnie i
dzieci. Jest wart ka�dego dolara, kt�rego ewentualnie uda mu si� zarobi� w drugiej
rundzie, a ja dopilnuj�, �eby by�o ich sporo.
- Wyra�asz si� nadzwyczaj zwi�le i tre�ciwie. Chcia�a� chyba po prostu powiedzie�,
�e go lubisz?
- Podziwiam go tak samo, jak podziwiam ciebie i Aleksa. Zdecydowali�cie si� podj��
dla nas tak wielkie ryzyko...
- Mo�e wreszcie zajmiemy si� tym, co w tej chwili najwa�niejsze? - przerwa� jej
gniewnym tonem Bourne. - Teraz nie interesuje mnie przesz�o��, tylko przysz�o��.
- Jeste� nie tylko nieuprzejmy, kochanie, ale tak�e niewdzi�czny.
- Niech i tak b�dzie. Na czym sko�czyli�my?
- Na s�dzim - odpar� sucho Aleks, spogl�daj�c na Jasona. - Ale o nim nie b�dziemy
teraz m�wi�, bo prawdopodobnie nie uda mu si� uj�� z �yciem z Bostonu... Jutro
zadzwoni� do motelu i powiem wam, na kt�r� godzin� wyznaczy�em spotkanie z
Krupkinem. Zapami�tajcie dok�adnie, ile czasu zajmie wam dzisiaj droga powrotna,
�eby�my potem nie p�tali si� po okolicy jak stado dzikich g�si. Je�eli ten
t�u�cioch m�wi� prawd�, zachwalaj�c swoj� kuchni�, to Kruppiemu na pewno si� tutaj
spodoba i b�dzie wszystkim rozpowiada�, �e to on odkry� t� knajp�.
- Kruppiemu?
- To dawne czasy.
- I lepiej si� w nie nie zag��bia� - doda� Panov. - Zapewniam was, �e nie
chcieliby�cie us�ysze� nic ani o Stambule, ani o Amsterdamie. Ci dwaj to para
z�odziejaszk�w, i tyle.
- Wierz� na s�owo - odpar�a Marie. - Co potem, Aleks?
- Potem razem z Mo przyjedziemy taks�wk� do motelu, a stamt�d ja z twoim m�em
tutaj. Zadzwonimy do was po lunchu.
- A co z tym kierowc� od Casseta? - zapyta� Bourne, wpatruj�c si� w Conklina
zimnym, nieruchomym spojrzeniem.
- A co ma by�? Dostanie za dzisiejszy wiecz�r wi�cej, ni� m�g�by zarobi� na tej
swojej taks�wce przez miesi�c, i zniknie, jak tylko odwiezie nas do hotelu. Nie
zobaczymy go wi�cej na oczy.
- Chodzi mi o to, kogo on mo�e zobaczy�.
- Nikogo, je�li zale�y mu na tym, �eby �y� i w dalszym ci�gu wysy�a� pieni�dze
rodzinie w Algierii. Przecie� m�wi�em ci, �e Casset osobi�cie go zatrudni�. To
pewniak.
- W takim razie, jutro... - rzek� ponuro Bourne. Spojrza� na Marie i Panova
siedz�cych po przeciwnej stronie sto�u. - Macie zosta� w motelu i nigdzie si�
stamt�d nie rusza�, rozumiecie?
- Wiesz, co ci powiem, David? - odpar�a Marie, prostuj�c si� na twardym drewnianym
krze�le. - Mo i Aleks nale�� do rodziny tak samo jak nasze dzieci, wi�c mog� to
us�ysze�. My wszyscy - wszyscy, rozumiesz? - staramy si� post�powa� z tob�
naj�agodniej, jak tylko mo�na, ze wzgl�du na okropne rzeczy, kt�re przeszed�e�, ale
nigdy nie zgodzimy si� na to, �eby� pomiata� nami jak jakimi� podrz�dnymi,
niedorozwini�tymi istotami, kt�rym zdarzy�o
si� znale�� w towarzystwie twojej �wietlanej osoby, rozumiesz?
- Rozumiem. W takim razie proponuj�, �eby� wr�ci�a do Stan�w, gdzie nie b�dziesz
nara�ona na towarzystwo mojej �wietlanej osoby. - Bourne wsta� od sto�u. - Jutro
czeka mnie ci�ki dzie�, wi�c musz� troch� si� przespa�.
Pewien cz�owiek, z kt�rym nikt z nas nie mo�e si� nawet r�wna�, powiedzia� mi
kiedy�, �e odpoczynek tak�e jest gro�n� broni�. Ja r�wnie� w to wierz�... B�d�
czeka� w samochodzie przez dwie minuty. Mo�esz wybiera�. Jestem pewien, �e Aleksowi
uda si� jako� wyekspediowa� ci� z Francji.
- Ty sukinsynu! - sykn�a Marie.
- Niech i tak b�dzie - odpar� kameleon i wyszed�.
- Id� za nim! - szepn�� do niej Panov. - Przecie� widzisz, co si� dzieje.
- Nie dam rady, Mo!
- Wi�c nie dawaj, tylko z nim b�d�! Jeste� jego jedyn� nadziej�. Nie musisz nawet z
nim rozmawia�, tylko b�d� przy nim!
- Znowu zamienia si� w bezlitosnego morderc�...
- Nigdy nie podniesie na ciebie r�ki.
- Wiem o tym.
- W takim razie b�d� dla niego pomostem ��cz�cym go z Davidem Webbem. To konieczne,
Marie.
- Bo�e, ja go tak kocham! - wykrzykn�a przez �zy Marie, zrywaj�c si� z miejsca,
�eby pobiec za cz�owiekiem, kt�ry kiedy� by� jej m�em.
- Czy to by�a s�uszna rada, Mo? - zapyta� Conklin.
- Nie mam poj�cia, Aleks. Po prostu wydawa�o mi si�, �e on nie powinien zosta� sam
z dr�cz�cymi go koszmarami. Tak mi podpowiada zdrowy rozs�dek, wcale nie moja
wiedza ani do�wiadczenie.
- Chwilami m�wisz jak prawdziwy lekarz, wiesz o tym?
Algierska cz�� Pary�a le�y mi�dzy X i XI dzielnic�; niskie budynki s� paryskie z
wygl�du, ale wype�niaj�ce je odg�osy i zapachy nale�� do innego, arabskiego �wiata.
W w�skie uliczki enklawy wjecha�a d�uga czarna limuzyna z niewielkimi religijnymi
emblematami na przednich drzwiach. Kiedy zatrzyma�a si� przed dwupi�trowym
budynkiem o drewnianej konstrukcji, wysiad� z niej stary ksi�dz. Stan�wszy przed
drzwiami, przeczyta� nazwiska lokator�w, po czym nacisn�� guzik do jednego z
mieszka� na pierwszym pi�trze.
- Oui? - odezwa� si� skrzecz�cy g�o�nik prymitywnego domofonu.
- Przys�ano mnie z ambasady ameryka�skiej - odpar� po francusku ubrany w duchowne
szaty m�czyzna. M�wi�c, pope�nia� typowe dla Amerykan�w b��dy gramatyczne. - Mam
dla pana piln� wiadomo��, ale musz� zosta� przy samochodzie.
- Zaraz zejd� - odpar� Algierczyk zatrudniony przez Charlesa Basseta z Waszyngtonu.
Trzy minuty p�niej wyszed� z budynku na w�ski chodnik i podszed� do pos�a�ca, kt�ry
sta� przy limuzynie i zas�ania� umieszczony na jej drzwiach symbol. - Dlaczego jest
pan tak ubrany?
- Bo jestem ksi�dzem, m�j synu. Nasz wojskowy charge d'affaires chcia� by zamieni�
z tob� kilka s��w.
- Zrobi�bym dla was wiele, ale na pewno nie wst�pi� do waszej armii - roze�mia� si�
taks�wkarz. Nachyli� si�, by zajrze� do wn�trza samochodu. - Czym mog� panu s�u�y�,
sir?
- Dok�d zawioz�e� naszych ludzi? - zapyta�a skryta w cieniu posta� na tylnym
siedzeniu limuzyny.
- Jakich ludzi? - W g�osie Algierczyka pojawi�a si� nuta niepokoju.
- Tych dw�ch, kt�rych kilka godzin temu zabra�e� z lotniska. Jeden kula�.
- Je�eli pan jest z ambasady, to chyba mo�e pan sam ich o to zapyta�, prawda?
- Ty mi to powiesz!
Nagle zza samochodu wyszed� trzeci, pot�nie zbudowany m�czyzna, doskoczy�
b�yskawicznie do nie spodziewaj�cego si� niczego Araba i uderzy� go w g�ow� grub�
gumow� pa�k�. Nast�pnie wepchn�� nieprzytomn� ofiar� na tylne siedzenie, pom�g�
zaj�� miejsce staremu cz�owiekowi w sutannie, po czym zwinnie wskoczy� za
kierownic�. Czarna limuzyna ruszy�a raptownie, b�yskawicznie nabieraj�c szybko�ci.
Godzin� p�niej na opustosza�ej rue Houdon, w pobli�u placu Pigalle, zakrwawione
cia�o Algierczyka zosta�o wyrzucone z samochodu. Siedz�ca w cieniu posta� zwr�ci�a
si� do starego ksi�dza:
- We� sw�j samoch�d i sta� pod hotelem, w kt�rym mieszka kulawy. Miej oczy szeroko
otwarte. Rano kto� ci� zmieni, wi�c b�dziesz m�g� si� wyspa�. Melduj o ka�dym jego
ruchu i gdziekolwiek pojedzie, ty jed� za nim. Nie zawied� mnie.
- Nigdy, monseigneur.
Dymitr Krupkin nie by� ani specjalnie wysoki, ani zbytnio oty�y, ale wydawa� si�
wy�szy i t�szy ni� w rzeczywisto�ci. Mia� przyjemn�, pe�n� twarz i du�� g�ow�, a
krzaczaste brwi, g�ste w�osy i starannie utrzymana szpakowata broda tworzy�y
interesuj�ce zestawienie z bystrymi, b��kitnymi oczami i szerokim, cz�sto
pojawiaj�cym si� u�miechem. Sprawia� wra�enie cz�owieka w pe�ni zadowolonego z
�ycia, a przy tym obdarzonego wybitn� inteligencj�. Siedzia� w wiejskiej
restauracji w Epernon przy stoj�cym w g��bi sali stoliku. Naprzeciwko mia� Aleksa
Conklina, kt�ry w�a�nie wyja�ni�, �e od jakiego� czasu nie pije alkoholu. Przy
stoliku siedzia� tak�e Jason Bourne, kt�rego Conklin nie przedstawi� podczas
powitania.
- �wiat si� ko�czy! - wykrzykn�� Rosjanin. W jego angielskim bez trudu mo�na by�o
us�ysze� obcy akcent. - Prosz�, co mo�e si� sta� z porz�dnym cz�owiekiem na tym
zgni�ym Zachodzie! Wsp�czuj� twoim nie�yj�cym rodzicom. Powinni byli zosta� u nas.
- Chyba nie chcesz, �ebym por�wna� liczb� alkoholik�w w naszych krajach?
- Za �adne pieni�dze - odpar� z u�miechem Krupkin. - A skoro ju� mowa
o pieni�dzach, m�j drogi, stary przeciwniku: ile ma wynosi� moje honorarium za to,
co zaproponowa�e� mi wczoraj przez telefon?
- A ile pan chce? - zapyta� Jason.
- Ach, wi�c to pan jest moim dobroczy�c�?
- Je�li chodzi panu o to, kto b�dzie p�aci�, to owszem, ja.
- Cicho! - sykn�� Conklin, spogl�daj�c z nat�eniem w kierunku wej�cia do lokalu.
Wychyli� si� nieco, �eby lepiej widzie�, ale szybko cofn�� g�ow�, kiedy kelner
ruszy� wraz z nowo przyby�� par� w kierunku stolika po lewej stronie drzwi.
- O co chodzi? - zapyta� Bourne.
- Nie wiem... Nie jestem pewien.
- Kto przyszed�, Aleksiej?
- W�a�nie o to chodzi, �e nie wiem. Znam go sk�d�, ale nie mog� sobie
przypomnie�...
- Gdzie siedzi?
- W k�cie sali, za barem. Jest z kobiet�.
Krupkin przesun�� si� nieco wraz z krzes�em, wyj�� z kieszeni portfel i wydoby� z
niego ma�e lusterko rozmiar�w i grubo�ci karty kredytowej. Ukrywszy je w d�oni,
ustawi� ostro�nie pod odpowiednim k�tem.
- Chyba za cz�sto przegl�dasz kroniki towarzyskie w paryskich dziennikach -
roze�mia� si�, chowaj�c lusterko do portfela, a ten z powrotem do kieszeni. -
Pracuje we w�oskiej ambasadzie, a ta kobieta to jego �ona. Paolo i Davinia co� tam,
z wielkimi pretensjami do szlachectwa, jak mi si� wydaje. Corpo diplomatico, zawsze
w zgodzie z protoko�em. Znakomicie si� ubieraj� i nie ulega najmniejszej
w�tpliwo�ci, �e s� obrzydliwie bogaci.
- Nie obracam si� w tych kr�gach, ale jestem pewien, �e ju� ich gdzie� widzia�em.
- Oczywi�cie, �e tak. Jest podobny jak dwie krople wody do wszystkich w�oskich
gwiazdor�w filmowych albo do kt�rego� z tych w�a�cicieli winnic, zachwalaj�cych w
telewizyjnych reklam�wkach niepowtarzalny smak chianti classico.
- Mo�e masz racj�.
- Nawet na pewno. - Krupkin przeni�s� uwag� na Bourne'a. - Napisz� panu numer konta
i nazw� banku w Genewie. - Rosjanin wyci�gn�� d�ugopis i si�gn�� po serwetk�, ale
nim zd��y� cokolwiek napisa�, do stolika podszed� szybkim krokiem
trzydziestokilkuletni m�czyzna ubrany w do pasowany garnitur.
- Co si� sta�o, Siergiej? - zapyta� Krupkin.
- Chodzi o niego - odpar� m�czyzna, wskazuj�c ruchem g�owy na Bourne'a.
- Co si� sta�o? - powt�rzy� pytanie Jason.
- Jest pan �ledzony. Z pocz�tku nie byli�my pewni, bo to stary cz�owiek, chyba
chory na nerki. Dwa razy wychodzi� z samochodu, �eby odda� mocz, ale potem dzwoni�
gdzie� z wozu. Na pewno poda� nazw� restauracji, bo mru�y� oczy, �eby j�
przeczyta�.
- Sk�d wiecie, �e w�a�nie mnie �ledzi�?
- Przyjecha� zaraz za panem, a my byli�my tu ju� p� godziny wcze�niej, �eby
obstawi� teren.
- Obstawi� teren! - wybuchn�� Conklin, patrz�c na Krupkina. - Wydawa�o mi si�, �e
to b�dzie poufne spotkanie, tylko mi�dzy nami trzema!
- M�j kochany, poczciwy Aleksiej! Naprawd� uwa�asz, �e um�wi�bym si� z tob�, nie
zadbawszy uprzednio o swoje bezpiecze�stwo? Nie chodzi o ciebie, przyjacielu, tylko
o twoich wrog�w w Waszyngtonie. Zreszt�, sam pomy�l: zast�pca dyrektora CIA stara
si� nawi�za� ze mn� kontakt w sprawie doskonale mi znanego cz�owieka, udaj�c
jednocze�nie, �e nic nie wie o naszej znajomo�ci. Przecie� to dziecinada!
- Nigdy mu o niczym nie powiedzia�em!
- W takim razie pomyli�em si�. Przepraszam, Aleksiej.
- Lepiej niech pan nie przeprasza - wtr�ci� si� Jason. - Ten stary cz�owiek pracuje
dla Szakala.
- Dla Carlosa? - B��kitne oczy zab�ys�y nienawi�ci� i podnieceniem. - Masz Carlosa
na karku, Aleksiej?
- Nie ja, tylko on - odpar� Conklin. - Tw�j dobroczy�ca.
- Dobry Bo�e! Wreszcie to wszystko zaczyna mie� jaki� sens... A wi�c mam
przyjemno�� pozna� s�ynnego Jasona Bourne'a. To dla mnie wielki za szczyt, sir! W
przypadku Carlosa przy�wieca nam chyba ten sam cel, prawda?
- Je�li wasi ludzie znaj� si� na rzeczy, mo�emy go dosta� najdalej w ci�gu godziny.
Szybko! Musimy st�d wyj�� jakim� tylnym wyj�ciem, przez okno, kuchni�, wszystko
jedno! Znalaz� mnie i mo�e pan by� pewien, �e ju� tu jedzie, �eby dosta� mnie w
swoje r�ce. Tylko nie wie, �e my o tym wiemy. Chod�my!
Kiedy trzej m�czy�ni wstali z krzese�, Krupkin wyda� polecenia swemu cz�owiekowi.
- Niech samoch�d podjedzie od ty�u, ale spokojnie, bez po�piechu. Zr�bcie to tak,
�eby nie wzbudzi� najmniejszych podejrze�. Rozumiesz, Siergiej?
- Pojedziemy p� mili drog�, a potem skr�cimy w pole i wr�cimy szerokim �ukiem. Ten
staruszek w samochodzie niczego nie zauwa�y.
- Bardzo dobrze. Odwody na razie maj� zosta� na miejscu, ale ch�opcy niech b�d� w
pogotowiu.
- Tak jest, towarzyszu.
M�czyzna ruszy� szybkim krokiem do wyj�cia.
- Odwody? - nie wytrzyma� Aleks. - Masz nawet odwody?
- Prosz� ci�, Aleksiej, po co te sceny? To przecie� twoja wina. Wczoraj nie
wspomnia�e� mi ani s�owem o spisku przeciwko zast�pcy dyrektora.
- To nie jest �aden spisek, na lito�� bosk�!
- Tylko co? Wzorcowa wsp�praca mi�dzy podw�adnym i prze�o�onym? Nie, Aleksiej.
Wiedzia�e�, �e b�dziesz m�g� mnie wykorzysta�, i zrobi�e� to. Nie zapominaj, m�j
wieloletni przeciwniku, �e w g��bi duszy ca�y czas jeste� Rosjaninem!
- Mo�e wreszcie zamkniecie si� i p�jdziecie ze mn�?
Siedzieli w opancerzonym citroenie Krupkina zaparkowanym na skraju pola mniej
wi�cej trzydzie�ci metr�w za samochodem cz�owieka, kt�ry �ledzi� Bourne'a. Mieli
st�d doskona�y widok na wej�cie do restauracji. Jason s�ucha� w zniecierpliwieniu,
jak Conklin i Krupkin wspominaj� r�ne wydarzenia z przesz�o�ci, analizuj�c z
profesjonalnym znawstwem wszystkie b��dy i niedoci�gni�cia. Odwody oficera KGB
okaza�y si� dwoma uzbrojonymi w pistolety maszynowe lud�mi siedz�cymi w niepozornym
samochodzie z drugiej strony wej�cia do budynku.
Nagle przed drzwi podjecha� du�y renault kombi; w �rodku siedzia�o sze��
roze�mianych, rozgadanych par. Wysiedli wszyscy opr�cz kierowcy, kt�ry odjecha�, by
zostawi� samoch�d na niewielkim parkingu.
- Zatrzymajcie ich! - odezwa� si� Jason. - Mog� zgin��.
- Mog�, panie Bourne, ale je�li ich zatrzymamy, stracimy Szakala. Jason zamilk�,
wpatruj�c si� w Rosjanina. Przez chwil� nie m�g� zebra� my�li, �eby zaprotestowa�,
a kiedy wreszcie mu si� to uda�o, by�o ju� za p�no na protesty. Od strony Pary�a
nadjecha� z du�� pr�dko�ci� ciemnobr�zowy samoch�d.
- To ten z bulwaru Lefebvre! - wykrzykn�� Bourne. - Ten, kt�ry uciek�!
- Sk�d? - zapyta� Conklin.
- Kilka dni temu na bulwarze Lefebvre by�o jakie� powa�ne zamieszanie - podchwyci�
Krupkin. - O tym pan m�wi?
- Przygotowali na mnie pu�apk�. Wys�ali furgonetk� po Carlosa, ale wsiad� do niej
jego dubler. Ten samoch�d wypad� z bocznej uliczki. Strzelali do nas.
- Do nas? - Patrz�c na Jasona, Aleks widzia� zawzi�ty, pe�en nienawi�ci grymas na
jego twarzy i kurczowe ruchy zaciskaj�cych si� i rozprostowuj�cych palc�w.
- Do Bernardine'a i mnie... - wyszepta� chrapliwie Bourne, po czym nagle podni�s�
g�os: - Musz� mie� bro�! Nie pukawk�, tylko prawdziw� bro�!
Siedz�cy za kierownic� Siergiej si�gn�� pod siedzenie, wydoby� stamt�d rosyjski AK-
47 i poda� Jasonowi, kt�ry niemal wyrwa� mu go z r�k.
Ciemnobr�zowy samoch�d zatrzyma� si� z szurgotem opon przed zdobi�c� wej�cie
wyp�owia�� markiz�. Wyskoczyli z niego dwaj ludzie z naci�gni�tymi na twarz maskami
z po�czoch i z pistoletami maszynowymi w r�kach. Podbiegli do drzwi, a z samochodu
wysiad� trzeci m�czyzna, wyra�nie �ysiej�cy, ubrany w czarn� sutann�. Dwaj
zamaskowani osobnicy si�gn�li do klamek przy obu skrzyd�ach drzwi; Siergiej
uruchomi� silnik citroena.
- Ruszaj! - krzykn�� Bourne. - To on, Carlos!
- Nie! - rykn�� Krupkin. - Czekaj. Musi wej�� do �rodka, do pu�apki.
- Na lito�� bosk�, przecie� tam s� ludzie! - zaprotestowa� Jason.
- Ka�da wojna niesie ze sob� ofiary, panie Bourne, a to jest wojna, pa�ska i moja.
Nawiasem m�wi�c, pa�ska jest znacznie bardziej osobista od mojej.
Nagle z gard�a Szakala wydoby� si� triumfalny ryk zemsty i dwaj terrory�ci wpadli
do wn�trza lokalu, siej�c wok� ci�g�ym ogniem.
- Teraz! - krzykn�� Siergiej i wdepn�� w pod�og� peda� gazu. Citroen wystrzeli� z
miejsca, ale nie zd��y� nabra� pr�dko�ci, bo niemal w tej samej chwili pot�na
eksplozja roznios�a na strz�py stoj�cy trzydzie�ci metr�w przed nim samoch�d i
siedz�cego w nim starca. Citroen skr�ci� gwa�townie w lewo, wbijaj�c si� w stary
drewniany p�ot, kt�ry oddziela� od drogi niewielki parking, wykorzystywany przez
go�ci restauracji. Jednocze�nie br�zowy pojazd Szakala ruszy� nie do przodu, jak
mo�na si� by�o spodziewa�, lecz do ty�u, zakr�ci� raptownie i znieruchomia�.
Kierowca wyskoczy� na zewn�trz i ukry� si� za mask�; dostrzeg� p�dz�cych w kierunku
budynku Rosjan z drugiego samochodu. Kr�tk� seri� �ci�� z n�g jednego z nich, a
drugi rzuci� si� w bok, w wysok� traw�, sk�d m�g� tylko bezsilnie patrze�, jak
pociski przebijaj� opony i szyby wozu.
- Wysiadajcie! - rykn�� Siergiej, ci�gn�c za sob� Bourne'a. Conklin i oszo�omiony
Krupkin wype��li na pole przez tylne drzwi.
- Szybko! - Jason podni�s� si�, �ciskaj�c mocno w d�oniach AK. - Ten sukinsyn
zdetonowa� �adunek przez radio!
- Ja p�jd� pierwszy - oznajmi� stanowczo Rosjanin.
- Dlaczego?
- Szczerze m�wi�c, jestem m�odszy i silniejszy...
- Zamknij si�!
Bourne pop�dzi� przed siebie zygzakiem, usi�uj�c �ci�gn�� na siebie ogie�; kiedy mu
si� to uda�o, pad� na ziemi�, a nast�pnie starannie wycelowa�; wiedzia�, �e
kierowca Szakala wychyli si�, �eby sprawdzi� skuteczno�� swoich strza��w. Tak si�
istotnie sta�o i Jason delikatnie nacisn�� spust.
Kiedy le��cy w trawie Rosjanin us�ysza� �miertelny, urwany krzyk, poderwa� si� i
ruszy� biegiem w kierunku wej�cia do restauracji. Ze �rodka dobiega�y odg�osy
strza��w i przera�one, paniczne wrzaski. We wn�trzu przytulnej wiejskiej gospody
rozgrywa�y si� sceny przeniesione �ywcem z najokrutniejszego filmu grozy. Bourne i
Siergiej do��czyli do czaj�cego si� przy wej�ciu m�czyzny; kiedy Jason skin��
g�ow�, Rosjanin pchn�� drzwi i we tr�jk� wpadli do �rodka.
Widok, jaki ujrzeli, przypomina� mro��ce krew w �y�ach, piekielne wizje Kaathe
Kollwitz. Kelner i dwaj niedawno przybyli m�czy�ni byli martwi; kelner i jeden z
m�czyzn le�eli na pod�odze z roztrzaskanymi czaszkami i twarzami zbryzganymi krwi�,
a drugi m�czyzna na stole, wpatrzony w sufit szklistym, przera�onym spojrzeniem.
Jego cia�o by�o dos�ownie podziurawione kulami, ubranie przesi�kni�te krwi�.
Kobiety, wszystkie w szoku, j�cza�y i wy�y rozpaczliwie, tul�c si� do �cian.
Nigdzie w polu widzenia nie by�o ani starannie ubranego pracownika w�oskiej
ambasady, ani jego �ony. Nagle Siergiej skoczy� do przodu i nacisn�� spust
pistoletu. W k�cie pomieszczenia dostrzeg� posta�, na kt�r� Bourne nie zwr�ci�
uwagi. Zab�jca w naci�gni�tej na twarz masce usi�owa� jeszcze skierowa� bro� w ich
stron�, ale nie zd��y�, przeci�ty wp� seri�... Jeszcze jeden, za barem! Czy�by
Szakal? Jason przywar� do �ciany, omiataj�c rozgor�czkowanym spojrzeniem wn�trze,
po czym doskoczy� do drewnianego kontuaru. Drugi Rosjanin b�yskawicznie zorientowa�
si� w sytuacji i z gotow� do strza�u broni� podbieg� do kobiet, by uchroni� je
przed atakiem pozosta�ych przy �yciu morderc�w. Ten, kt�ry ukry� si� za barem, nie
wytrzyma� i zerwa� si� na r�wne nogi; Bourne si�gn�� z do�u, z�apa� za gor�c� luf�,
szarpn�� j� w bok i z bliska strzeli� zamaskowanemu terrory�cie prosto w twarz. To
nie by� Carlos! Gdzie on si� podzia�?
- Tam! - krzykn�� Siergiej, jakby us�ysza� rozpaczliwe pytanie Jasona.
- Gdzie?
- Za tymi drzwiami!
Drzwi prowadzi�y do kuchni. Przyczaili si� po obu stronach ko�ysz�cych si� lekko
skrzyde�, lecz zanim Bourne zd��y� da� ponownie sygna� skinieniem g�owy, odrzuci�
ich podmuch eksplozji; w kuchni wybuch� granat. Wsz�dzie posypa� si� grad szklanych
i metalowych od�amk�w. Dym, kt�ry przedosta� si� do sali jadalnej, mia� kwa�ny,
wstr�tny zapach.
Zapad�a cisza.
Jason i Siergiej ponownie zbli�yli si� do wej�cia do kuchni, lecz powstrzyma�a ich
kolejna eksplozja, a zaraz potem ulewa pocisk�w, przebijaj�cych z �atwo�ci� cienkie
laminowane drzwi.
Cisza.
Czekali bez ruchu.
Cisza.
W�ciek�y, zdesperowany Delta nie m�g� ju� d�u�ej czeka�. Ustawi� sw�j AK na ogie�
ci�g�y, nacisn�� spust i wskoczy� do kuchni, przypadaj�c natychmiast do pod�ogi. Po
chwili przesta� strzela�.
Cisza.
A potem scena z innego piek�a: ziej�ca w �cianie poszarpana dziura, martwe cia�a
w�a�ciciela i kucharza, krew na �cianach i pod�odze.
Bourne d�wign�� si� na nogi, czuj�c, jak dr�y ka�dy mi�sie� jego cia�a, a on sam
zbli�a si� coraz bardziej do kraw�dzi, za kt�r� nie ma nic opr�cz oceanu histerii.
Jak cz�owiek pogr��ony w transie rozgl�da� si� po rumowisku, a� wreszcie jego wzrok
pad� na p�acht� szarego, pakowego papieru, przybit� do �ciany rze�niczym toporem.
Zbli�y� si�, wyrwa� top�r i przeczyta� s�owa napisane grubym, czarnym o��wkiem:
"Drzewa w Tannenbaum b�d� p�on��, a dzieci wraz z nimi. �pij dobrze, Jasonie
Bourne".
Jego �ycie rozpad�o si� na tysi�c fragment�w niczym roztrzaskane lustro. Pozosta�
mu tylko krzyk.
Rozdzia� 31
Davidzie, przesta�!
- Bo�e, on oszala�! Aleksiej, Siergiej, trzymajcie go... Pom�, Siergiej!
Przytrzymajcie go na ziemi, �ebym m�g� z nim porozmawia�. Musimy st�d szybko
ucieka�!
Na razie wszystko, co uda�o im si� osi�gn��, to powali� krzycz�cego przera�liwie
Bourne'a w wysok� traw�. Chwil� wcze�niej wypad� na zewn�trz przez wyrwan� w
�cianie dziur�, naciskaj�c rozpaczliwie spust swego AK.- 47 jakby w nadziei, �e
kt�ry� z pocisk�w dosi�gnie uciekaj�cego Szakala. Kiedy opr�ni� ca�y magazynek,
dwaj Rosjanie doskoczyli do niego, wyrwali mu bro� z r�ki i zaprowadzili z powrotem
do zrujnowanego wn�trza restauracji, gdzie czekali Aleks i Krupkin. Podtrzymuj�c
s�aniaj�cego si� na nogach, zlanego potem Bourne'a, wyszli przed budynek, gdzie
Jasona dopad� atak nie kontrolowanej histerii.
Samoch�d Szakala znikn��. Carlos po raz kolejny wydosta� si� z potrzasku, a Jason
Bourne oszala�.
- Trzymajcie go! - rykn�� Krupkin, kl�kaj�c na ziemi przy szamocz�cym si� Jasonie.
Obj�� jego twarz d�o�mi, �cisn�� mocno i odwr�ci� w swoj� stron�. - Powiem to tylko
raz, panie Bourne. Je�li pan tego nie zrozumie, zostanie pan tutaj sam i osobi�cie
poniesie wszystkie konsekwencje... Musimy st�d jak najpr�dzej odjecha�. Je�eli
we�mie si� pan w gar��, najdalej za godzin� b�dziemy mogli skontaktowa� si� z
odpowiednimi lud�mi z pa�skiego rz�du. Przeczyta�em to ostrze�enie i zapewniam
pana, �e s� sposoby, �eby zapewni� bezpiecze�stwo pa�skiej rodzinie. Ale pan musi
osobi�cie zwr�ci� si� do w�a�ciwych os�b. Albo pan natychmiast oprzytomnieje, panie
Bourne, albo mo�e pan i�� do diab�a. No wi�c jak?
Jason j�kn�� rozpaczliwie, przyciskany do ziemi nieust�pliwymi ramionami i
kolanami, po czym spojrza� znacznie przytomniejszym wzrokiem na oficera KGB.
- Pu��cie mnie, sukinsyny... - wykrztusi�.
- Jeden z tych sukinsyn�w ocali� panu �ycie.
- A wcze�niej ja jemu. Jeste�my kwita.
Opancerzony citroen p�dzi� boczn� drog� w kierunku autostrady prowadz�cej do
Pary�a. Krupkin wezwa� przez telefon kom�rkowy specjalny oddzia� do usuni�cia wraku
samochodu, kt�rym przyjechali do Epernon jego dwaj ludzie (ma si� rozumie�, rozmowa
by�a szyfrowana). Cia�o zabitego Rosjanina spoczywa�o w baga�niku citroena, a w
razie gdyby sprawa wysz�a na jaw, oficjalny komunikat ambasady mia� brzmie�
nast�puj�co: dwaj dyplomaci ni�szego szczebla znale�li si� przypadkowo w
restauracji, na kt�r� dokonano terrorystycznego napadu. Zab�jcy mieli na twarzach
maski z po�czoch. Dyplomatom uda�o si� uciec przez tylne drzwi, a kiedy po pewnym
czasie wr�cili, zastali w lokalu tylko rozhisteryzowane kobiety i jedynego
m�czyzn�, kt�remu uda�o si� prze�y�. Natychmiast zameldowali o tym swoim
zwierzchnikom, a ci polecili im zawiadomi� policj� i bezzw�ocznie wraca� do
ambasady. Interesy Zwi�zku Radzieckiego nie mog�y zosta� nara�one na szwank w
zwi�zku z przypadkow� obecno�ci� jego przedstawicieli w miejscu budz�cego odraz�
przest�pstwa.
- Przyznasz chyba, �e to brzmi bardzo po rosyjsku, prawda? - zapyta� Krupkin.
- Ale czy kto� wam uwierzy? - pow�tpiewa� Aleks.
- To nie ma najmniejszego znaczenia. W Epernon wszystko a� cuchnie Szakalem.
Wysadzony w powietrze starzec, dwaj martwi terrory�ci w maskach z po�czoch - Surete
wie, co to znaczy. Nawet gdyby�my brali w tym udzia�, to po w�a�ciwej stronie, wi�c
nie b�d� si� tym za bardzo interesowa�.
Bourne siedzia� w milczeniu przy oknie, obok niego Krupkin, a Conklin przed nimi,
na rozk�adanym dodatkowym miejscu. Nagle Jason oderwa� wzrok od uciekaj�cego
krajobrazu i r�bn�� pi�ci� w oparcie fotela.
- Bo�e, moje dzieci! - krzykn��. - Sk�d ten skurwiel dowiedzia� si� o Tannenbaum?!
- Prosz� mi wybaczy�, panie Bourne - odpar� �agodnie Krupkin. - Wiem doskonale, �e
�atwiej mi to m�wi�, ni� panu uwierzy�, ale ju� wkr�tce skontaktuje si� pan z
Waszyngtonem. Wiem co nieco o mo�liwo�ciach waszej Agencji, je�li chodzi o
ukrywanie zagro�onych ludzi, i musz� przyzna�, �e s� one wr�cz osza�amiaj�ce.
- Chyba nie bardzo, skoro Carlosowi uda�o si� dotrze� a� tam!
- Mo�e wcale tam nie dotar�. Nie jest wykluczone, �e korzysta� z innego �r�d�a.
- Nie ma �adnych innych �r�de�!
- Tego nigdy nie mo�na by� do ko�ca pewnym.
W o�lepiaj�cych promieniach wczesnopopo�udniowego s�o�ca p�dzili ulicami Pary�a,
wype�nionymi t�umem spoconych, zm�czonych upa�em ludzi. Wreszcie dotarli do
radzieckiej ambasady przy bulwarze Lannes i wjechali przez otwart� bram�. Nikt ich
nie zatrzyma�. Stra�nicy z daleka rozpoznali szarego citroena Krupkina. Samoch�d
zatrzyma� si� na okr�g�ym podje�dzie przed imponuj�cymi marmurowymi schodami, kt�re
prowadzi�y do zwie�czonego rze�bionym �ukiem wej�cia.
- Zosta� pod r�k�, Siergiej - poleci� oficer KGB. - W razie czego zajmij si�
kontaktami z Surete. - Potem, jakby tkni�ty jak�� my�l�, zwr�ci� si� do m�czyzny
siedz�cego z przodu obok kierowcy: - Nie gniewajcie si�, m�ody kolego, ale m�j
przyjaciel ma w tym po tylu latach s�u�by wi�cej do�wiadczenia od was. Dla was
jednak te� mam zadanie. Zajmiecie si� kremacj� zw�ok naszego poleg�ego towarzysza.
W Wydziale Spraw Wewn�trznych wyja�ni� wam wszystkie formalno�ci.
Nast�pnie Dymitr Krupkin skin�� g�ow�, daj�c Jasonowi i Aleksowi znak, �eby
wysiedli z samochodu i szli za nim.
Kiedy znale�li si� we wn�trzu budynku, wyja�ni� uzbrojonemu stra�nikowi, �e jego
dwaj go�cie nie musz� przechodzi� przez bramk� z wykrywaczem metali, kt�ry to
rytua� obowi�zywa� wszystkie osoby wchodz�ce do ambasady.
- Wyobra�acie sobie to zamieszanie? - mrukn�� do nich po angielsku. - Dwaj agenci
CIA usi�uj� wej�� z broni� do bastionu proletariatu? Bo�e, ju� czuj�, jak odmra�am
sobie jaja gdzie� na Syberii!
Przeszli przez suto zdobiony dziewi�tnastowieczny hol do typowo francuskiej
metalowej windy i pojechali na drugie pi�tro. Krupkin otworzy� a�urowe drzwi i
poprowadzi� ich szerokim korytarzem.
- Skorzystamy z tajnej sali konferencyjnej - powiedzia�. - B�dziecie pierwszymi i
ostatnimi Amerykanami, kt�rzy j� zobacz�. Ma t� zalet�, �e to jedno z nielicznych
pomieszcze� bez pods�uchu.
- Chyba nie chcia�by�, �eby ci� teraz s�yszano, co? - zachichota� Conklin.
- Tak samo jak ty, Aleksiej, ju� dawno nauczy�em si� oszukiwa� te g�upie
urz�dzenia. Teraz wol� jednak nie ryzykowa�, bo je�li mam by� szczery, chodzi mi
przede wszystkim o to, �eby ochroni� nas przed nami samymi. Zapraszam do �rodka.
Tajna sala konferencyjna dor�wnywa�a wielko�ci� przeci�tnej jadalni w podmiejskim
domku, ale by�a wyposa�ona w d�ugi czarny st� i obszerne fotele, sprawiaj�ce
wra�enie nadzwyczaj wygodnych. �ciany pokrywa�a ciemnobr�zowa boazeria, na �cianie
nad fotelem przewodnicz�cego wisia� oczywi�cie portret Lenina, a poni�ej znajdowa�a
si� niewielka telefoniczna konsoleta.
- Wiem, �e to dla was bardzo pilne, wi�c przede wszystkim zam�wi� wam woln� lini� -
powiedzia�, podchodz�c do urz�dzenia. Podni�s� s�uchawk�, wypowiedzia� ostrym tonem
kilka s��w po rosyjsku, po czym od�o�y� j� i odwr�ci� si� do Amerykan�w. -
Dostali�cie numer dwadzie�cia sze��. Drugi rz�d, pierwszy przycisk z prawej strony.
- Dzi�kuj�. - Conklin skin�� g�ow�, wydoby� z kieszeni skrawek papieru i poda� go
oficerowi KGB. - Mam do ciebie jeszcze jedn� pro�b�, Kruppie. To numer telefonu w
Pary�u, podobno do Szakala, ale zupe�nie inny ni� ten, jaki dosta� Bourne i pod
kt�rym go zasta�. Nie wiemy, co si� pod tym kryje, cho� na pewno ma to jaki�
zwi�zek z Carlosem.
- A nie chcecie tam dzwoni�, �eby si� przedwcze�nie nie zdradzi�... Oczywi�cie,
rozumiem. Po co wywo�ywa� panik�, je�li to nie jest konieczne? Zajm� si� tym. -
Krupkin spojrza� na Jasona z wyrazem twarzy starszego, wsp�czuj�cego kolegi. -
Niech pan b�dzie dobrej my�li, panie Bourne. Mimo pa�skich obaw w dalszym ci�gu
wierz� w umiej�tno�ci ch�opc�w z Langley. Nawet nie powiem, ile razy uda�o im si�
storpedowa� moje plany.
- Jestem pewien, �e odp�aci� im pan pi�knym za nadobne - odpar� Jason, zerkaj�c
niecierpliwie w stron� konsolety.
- Ta �wiadomo�� utrzymuje mnie przy �yciu.
- Dzi�kujemy, Kruppie - powiedzia� Aleks. - Pozw�l, �e u�yj� twoich s��w: jeste�
dobrym, starym wrogiem.
- Ju� ci m�wi�em, to wszystko wina twoich rodzic�w! Gdyby nie opu�cili Matki Rosji,
dzisiaj my dwaj trz�liby�my ca�ym Komitetem Centralnym.
- I mieliby�my dwa domy nad Jeziorem Genewskim?
- Czy� ty oszala�, Aleksiej? Ca�e jezioro by�oby nasze! - Krupkin roze�mia� si�
cicho, odwr�ci� i wyszed� z pokoju.
- �wietnie si� bawicie, prawda? - zapyta� Bourne.
- Do pewnego stopnia - przyzna� Aleks. - Ale w chwili gdy po obu stronach gin�
ludzie, zabawa si� ko�czy.
- Zadzwo� do Langley - powiedzia� Jason, wskazuj�c ruchem g�owy konsolet�. -
Holland musi mi wyt�umaczy� par� rzeczy.
- To nic nie da...
- Jak to?
- Jest za wcze�nie, w Stanach dochodzi dopiero si�dma rano. My�l� jednak, �e uda mi
si� przezwyci�y� t� niedogodno��. - M�wi�c to Conklin wyj�� z kieszeni niewielki
notes.
- Niedogodno��? - wykrzykn�� z w�ciek�o�ci� w g�osie Bourne. - Co to za pieprzenie,
Aleks? Zrozum, ja za chwil� oszalej�! Chodzi o moje dzieci!
- Uspok�j si�. Chcia�em tylko powiedzie�, �e mam jego zastrze�ony numer do domu.
Conklin usiad� przy konsolecie, podni�s� s�uchawk� i nacisn�� przyciski z cyframi.
- Przezwyci�y� niedogodno��, niech ci� szlag trafi! Czy wy w og�le potraficie
jeszcze m�wi� jak normalni ludzie?
- Przepraszam, profesorze, to kwestia przyzwyczajenia... Peter? Tu Aleks. Otw�rz
oczy i obud� si�, �eglarzu. Mamy k�opoty.
- Nie musz� si� budzi� - odpar� g�os z Fairfax w stanie Wirginia. - W�a�nie
wr�ci�em z pi�ciomilowej przebie�ki.
- Wam, dwunogom, wydaje si�, �e jeste�cie strasznie dowcipni.
- Bo�e, przepraszam ci�, Aleks! Naprawd� nie chcia�em...
- Wiem, �e nie chcia�e�. Kadecie Holland, mamy problemy.
- To znaczy, �e przynajmniej uda�o ci si� odnale�� Bourne'a.
- Stoi za moimi plecami. Mo�e zainteresuje ci� wiadomo��, �e dzwonimy z radzieckiej
ambasady w Pary�u.
- Co takiego? Jezu przenaj�wi�tszy!
- To nie jego sprawka, tylko Casseta. Nie pami�tasz?
- Zapomnia�em... Tak, oczywi�cie. Co z �on� Bourne'a?
- Zosta� z ni� Mo Panov. Doktor wzi�� na siebie wszystkie sprawy medyczne, za co
jestem mu niezmiernie wdzi�czny.
- Ja te�. Co si� w�a�ciwie sta�o?
- Nic takiego, o czym chcia�by� us�ysze�, ale mimo to us�yszysz, g�o�no i wyra�nie.
- O czym ty gadasz, do diab�a?
- Szakal wie o posiad�o�ci Tannenbaum.
- Oszala�e�! - wrzasn�� dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej tak g�o�no, �e a�
w s�uchawce rozleg� si� skrzecz�cy przyd�wi�k. - Nikt o tym nie wie, tylko Charlie
Casset i ja! Przygotowali�my przerzut tak skomplikowan� tras� i z tyloma zmianami
nazwisk, �e nikt nie m�g�by si� w tym po�apa�. Poza tym nigdzie ani s�owem nie
wspomniano o Tannenbaum! Kln� si� na Boga, Aleks! To niemo�liwe, po prostu
niemo�liwe!
- Fakty pozostaj� faktami, Peter. M�j przyjaciel otrzyma� list, a w nim by�o zdanie
o tym, �e drzewa w Tannenbaum sp�on�, a dzieci razem z nimi.
- Sukinsyn! - wykrzykn�� Holland. - Nie roz��czaj si� - poleci�. - Zadzwoni�
specjaln� lini� do St. Jacques'a i ka�� im wyjecha� jeszcze dzi� rano. Nie
roz��czaj si�, rozumiesz?
Conklin spojrza� na Bourne'a; trzyma� s�uchawk� odsuni�t� od ucha, tak �e obaj
mogli doskonale s�ysze� s�owa Hollanda.
- Je�eli jest jaki� przeciek, a nie ma �adnej w�tpliwo�ci, �e jest, to na pewno nie
w Langley - powiedzia� Aleks.
- Musi tam by�! Niech sprawdzi dok�adniej.
- Gdzie?
- Bo�e, przecie� to wy jeste�cie fachowcami! Za�oga helikoptera, kt�rym lecieli,
ludzie z Londynu, kt�rzy wyrazili zgod� na przelot nad terytorium Zjednoczonego
Kr�lestwa... Skoro Carlos kupi� nawet gubernatora Montserrat i jednego z szef�w
policji, czemu nie m�g�by mie� kogo� jeszcze wy�ej?
Aleks nie dawa� za wygran�.
- Przecie� s�ysza�e�, co m�wi� Peter. Nazwiska by�y fa�szywe, trasa pogmatwana, a
przede wszystkim nikt nic nie wiedzia� o Tannenbaum. Nikt! Mamy tu luk�...
- Prosz�, oszcz�d� mi tego waszego �argonu.
- Kiedy to wcale nie jest �argon. Luka to przestrze�, kt�ra wymaga...
- Aleks? - W s�uchawce rozleg� si� gniewny g�os Petera Hollanda.
- Tak, s�ucham?
- Przenosimy ich, ale nawet tobie nie powiem dok�d. St. Jacques w�ciek� si�, bo
pani Cooper dopiero co rozpakowa�a dzieciaki, ale wyt�umaczy�em mu, �e maj�
najwy�ej godzin�.
- Chc� porozmawia� z Johnnym - powiedzia� g�o�no Bourne, nachylaj�c si� do
s�uchawki.
- Mi�o mi ci� pozna�, cho� tylko przez telefon.
- A ja dzi�kuj� panu za wszystko, co pan dla nas robi - odpar� spokojnie Jason. -
Naprawd�.
- Wysz�o z tego prawdziwe qui pro quo, Bourne. Poluj�c na Szakala, wyp�oszy�e� z
cuchn�cej dziury paskudnego kr�lika, o kt�rym nikt nic nie wiedzia�.
- To znaczy?
- Now� "Meduz�".
- Macie ju� co�? - wtr�ci� si� Conklin.
- Na razie badamy powi�zania mi�dzy naszymi Sycylijczykami a pewnymi europejskimi
bankami. Czegokolwiek dotkn��, �mierdzi jak cholera, ale ju� prze�wietlamy pewn�
firm� adwokack� z Wall Street dok�adniej ni� NASA urz�dzenia startowe na przyl�dku
Canaveral. Zaciskamy pier�cie�.
- Szcz�liwych �ow�w - powiedzia� Jason. - Mo�e mi pan poda� numer do Tannenbaum?
Holland podyktowa� go, a Aleks zapisa� i od�o�y� s�uchawk�.
- Teraz twoja kolej - o�wiadczy�, przesiadaj�c si� z fotela przy konsolecie na
jeden z ustawionych dooko�a sto�u.
Jason zaj�� jego miejsce, spojrza� na pozostawion� przez Conklina kartk� z numerem
i wystuka� go po�piesznie.
Przywitanie by�o kr�tkie, a pytania, jakie zaraz potem zacz�� zadawa� Bourne, ostre
i suche.
- Z kim rozmawia�e� o posiad�o�ci?
- Chwileczk�, Davidzie - zaprotestowa� Johnny. - Co przez to rozumiesz?
- Dok�adnie to, co s�yszysz. Z kim rozmawia�e� o posiad�o�ci Tannenbaum w drodze z
Wyspy Spokoju do Waszyngtonu?
- Po tym, jak powiedzia� mi o niej Holland?
- Na lito�� bosk�, chyba nie przed tym, prawda?
- Rzeczywi�cie nie, Sherlocku Holmesie.
- No wi�c, z kim?
- Tylko z tob�, m�j szanowny szwagrze.
- Co takiego?
- To, co s�yszysz. Wszystko odbywa�o si� tak szybko, �e zaraz potem zapomnia�em,
jak si� nazywa ta posiad�o��, a nawet gdybym pami�ta�, to na pewno bym o tym nie
tr�bi�.
- Ale przeciek, kt�ry powsta�, nie ma nic wsp�lnego z Langley!
- Ze mn� te� nie. Pos�uchaj, panie profesorze: mo�e nie mam �adnego naukowego
tytu�u, ale to jeszcze nie znaczy, �e jestem kretynem. W pokoju obok �pi� teraz
dzieci mojej siostry i mam zamiar zrobi� wszystko, �eby uda�o im si� spokojnie
dorosn��... W takim razie przeciek musia� powsta� na samym pocz�tku, zgadza si�?
- Tak.
- Powa�ny?
- Najpowa�niejszy. Sam Szakal.
- Jezus, Maria! - wybuchn�� St. Jacques. - Jak si� tylko tu pojawi, rozedr� go na
strz�py!
- Spokojnie, Johnny... - W g�osie Jasona zasz�a zmiana: gniew ust�pi� miejsca
namys�owi. - Wierz� ci. O ile pami�tam, opisa�e� mi posiad�o��, ale nie
powiedzia�e�, jak si� nazywa. To ja j� zidentyfikowa�em.
- Zgadza si�. Przypominam sobie, bo kiedy Pritchard powiedzia� mi, �e dzwonisz,
rozmawia�em z drugiego aparatu z Henrym Sykesem. Pami�tasz Henry'ego? By� zast�pc�
gubernatora.
- Oczywi�cie.
- Prosi�em go, �eby mia� oko na pensjonat, bo musz� wyjecha� na kilka dni.
Oczywi�cie wiedzia� o tym, bo przecie� mia� w r�ku pro�b� o zgod� na l�dowanie
�mig�owca Ameryka�skich Si� Powietrznych. Zapyta� mnie tylko, dok�d lec�, a ja
powiedzia�em, �e do Waszyngtonu. Nawet przez my�l mi nie przesz�o, �eby m�wi� mu o
Tannenbaum, a on nie pyta� o nic wi�cej, bo i tak si� domy�li�, �e ma to jaki�
zwi�zek z tym, co si� sta�o na wyspie. Jest fachowcem w tych sprawach. - Umilk� na
chwil�, ale zanim Bourne zd��y� si� odezwa�, Johnny j�kn�� rozpaczliwie: - O, Bo�e!
- Pritchard - uzupe�ni� Jason. - Zosta� na linii.
- Ale dlaczego? Dlaczego to zrobi�?
- Carlos kupi� gubernatora i szefa wydzia�u do walki z narkotykami. Na pewno
kosztowa�o go to mas� pieni�dzy. Pritchard z pewno�ci� by� du�o ta�szy.
- Mylisz si�, Davidzie! Nawet je�li Pritchard jest zarozumia�ym, nudnym os�em, to
na pewno nie zdradzi�by mnie dla pieni�dzy. Na wyspach nie licz� si� pieni�dze,
tylko presti�. Pracuj�c dla mnie, znacznie zyskuje w oczach swojej rodziny i
znajomych, a poza tym w gruncie rzeczy mam z niego spory po�ytek.
- To musia� by� on, Johnny. Nie ma innej mo�liwo�ci.
- Ale jest spos�b, �eby to sprawdzi�. Tylko jeden, bo przecie� jestem tutaj, nie
tam, i na pewno si� st�d nie rusz�.
- Co masz na my�li?
- Chc� wtajemniczy� w spraw� Henry'ego Sykesa. Zgadzasz si�?
- W porz�dku.
- Jak si� czuje Marie?
- Tak jak mo�na si� czu� w naszej sytuacji... S�uchaj, Johnny: nie chc�, �eby
cokolwiek o tym wiedzia�a, rozumiesz? Je�li do ciebie zadzwoni, a na pewno to
zrobi, powiedz jej, �e dotarli�cie na miejsce i �e wszystko jest w po rz�dku. Ani
s�owa o przeprowadzce i Carlosie.
- Rozumiem.
- Bo chyba wszystko jest w porz�dku, prawda? Jak tam dzieci? Jamie daje sobie rad�?
- Mo�e nie b�dziesz zachwycony, ale tw�j syn �wietnie si� tym wszystkim bawi, a
pani Cooper nie pozwoli�a mi ani razu dotkn�� Alison.
- Jestem zachwycony wszystkim, czego mog� si� o nich dowiedzie�.
- To dobrze. A co z tob�? Jakie� post�py?
- Skontaktuj� si� z tob� - powiedzia� Jason i od�o�y� s�uchawk�, po czym zwr�ci�
si� do Conklina: - To wszystko nie ma najmniejszego sensu, a przecie� Carlos zawsze
dzia�a celowo, je�li si� dobrze przyjrze�. Zostawia mi ostrze�enie, przez kt�re o
ma�o nie wariuj� ze strachu, ale nie majak zrealizowa� gro�by. Co o tym my�lisz?
- W tym wypadku chodzi mu o to, �eby ci� bez przerwy wytr�ca� z r�wnowagi - odpar�
Aleks. - Carlos nie mo�e ot, tak sobie, wej�� do Tannenbaum, wi�c postanowi�
nastraszy� ci�, �eby� wpad� w panik�, i to mu si� ca�kowicie uda�o. Usi�uje ci�
sprowokowa� do pope�nienia b��du. Chce ca�y czas kontrolowa� sytuacj�.
- Skoro tak, to Marie tym bardziej powinna wr�ci� do Stan�w. Musi to zrobi�
najszybciej, jak to tylko mo�liwe! Ma siedzie� w dobrze strze�onej fortecy, a nie w
motelu!
- Dzisiaj jestem bardziej sk�onny przyzna� ci racj� ni� wczoraj wieczorem.
Otworzy�y si� drzwi i do pokoju wszed� Krupkin z wydrukami komputerowymi w d�oni.
- Numer, kt�ry mi poda�e�, jest teraz wy��czony - powiedzia� z czym� w rodzaju
wahania w g�osie.
- A do kogo nale�a�, kiedy by� w��czony? - zapyta� Jason.
- Na pewno wam to si� nie spodoba, tak samo jak mnie... Szczerze m�wi�c,
sk�ama�bym, gdybym m�g�, ale tego nie zrobi�, bo wiem, �e nie powinienem. Ot� pi��
dni temu zg�oszono zmian� w�a�ciciela. Przedtem nale�a� do pewnej organizacji,
oczywi�cie nie istniej�cej, a teraz do cz�owieka nazwiskiem Webb... David Webb.
Conklin i Bourne wpatrywali si� w milczeniu w oficera radzieckiego KGB, ale
milczenie to by�o pe�ne napi�cia.
- Dlaczego uwa�asz, �e nie spodoba nam si� ta informacja? - zapyta� wreszcie
Conklin.
- M�j dobry, stary przeciwniku - odpar� spokojnie Krupkin. - Kiedy tw�j przyjaciel
wybieg� jak szalony z tej restauracji, �ciskaj�c w r�ku br�zowy papier, zwr�ci�e�
si� do niego "Davidzie"... Teraz znam jeszcze nazwisko, kt�rego, szczerze m�wi�c,
wola�bym nie zna�.
- Mo�e pan o tym zapomnie� - powiedzia� oschle Jason.
- Zrobi�, co w mojej mocy, ale istniej� sposoby...
- Nie o to mi chodzi - przerwa� mu Jason. - Dowiedzia� si� pan, to trudno, jako� to
prze�yj�. Chc� wiedzie�, gdzie jest zainstalowany ten telefon. Prosz� mi poda�
adres.
- Wed�ug danych z komputera obliczaj�cego wysoko�� rachunk�w mie�ci si� tam
charytatywna misja si�str zakonnych. Ma si� rozumie�, dane s� fa�szywe.
- Wr�cz przeciwnie - odpar� Bourne. - S� prawdziwe. Tam naprawd� mieszkaj�
autentyczne siostry. To �wietny kamufla�. W ka�dym razie by� �wietny do pewnego
momentu.
- Fascynuj�ce, jak cz�sto Szakal korzysta z os�ony ko�cielnej fasady - zauwa�y�
Rosjanin. - Znakomity, cho� mo�e nieco przestarza�y spos�b. Plotka g�osi, �e kiedy�
ucz�szcza� nawet do seminarium.
- Je�li tak, to Ko�ci� okaza� si� bardziej przewiduj�cy od was - odpar� Aleks tonem
�artobliwej wym�wki. - Pozbyli si� go szybciej ni� wy.
Krupkin parskn�� �miechem.
- Nigdy nie lekcewa�y�em Watykanu. Udowodni� ponad wszelk� w�tpliwo��, �e nasz
szalony J�zef Stalin w og�le nie mia� poj�cia, o co chodzi, kiedy zapyla�, iloma
dywizjami dysponuje papie�. Jego �wi�tobliwo�� nie potrzebuje ani jednej, bo i tak
potrafi osi�gn�� wi�cej, ni� Stalinowi uda�o si� za�atwi� kolejnymi czystkami.
Prawdziw� w�adz� ma ten, kto potrafi zasia� najsilniejszy strach, czy� nie tak,
Aleksiej? Wszyscy wielcy tego �wiata kierowali si� t� zasad�, a przecie�
najbardziej boimy si� �mierci, a tak�e tego, co czeka nas potem. Kiedy wreszcie
wydoro�lejemy i ka�emy im i�� do diab�a?
- �mier�... - szepn�� Jason, marszcz�c z zastanowieniem brwi. - �mier� na rue de
Rivoli, w hotelu Meurice, na bulwarze Lefebvre... Bo�e, zupe�nie zapomnia�em!
Dominique Lavier! By�a w Meurice, mo�e nadal tam jest. Powiedzia�a, �e b�dzie ze
mn� wsp�pracowa�.
- Dlaczego mia�aby to zrobi�? - zapyta� ostro Krupkin.
- Dlatego, �e Carlos zabi� jej siostr�, a ona nie mia�a innego wyj�cia, jak
przy��czy� si� do niego albo r�wnie� zgin��. - Bourne ponownie odwr�ci� si� do
konsolety. - Musz� zadzwoni� do Meurice...
- 426- 038- 60 - podpowiedzia� Krupkin; Jason chwyci� o��wek i zapisa� numer w
otwartym notesie Aleksa. - Urocze miejsce, kiedy� podobno bywali tam nawet
kr�lowie. Maj� znakomite dania z rusztu.
Bourne wystuka� numer i nakaza� gestem cisz�. Poprosi� telefonistk� z hotelowej
centrali o po��czenie z pokojem madame Brielle, a kiedy us�ysza� w odpowiedzi
"mais, ouf, odetchn�� z ulg�.
- Tak? - odezwa�a si� Dominique Lavier.
- To ja, madame - powiedzia� Jason po francusku z ledwo uchwytnym angielskim
akcentem. - Pani gospodyni powiedzia�a nam, �e b�dziemy mogli pani� tu zasta�.
Suknia jest ju� gotowa. Serdecznie przepraszamy za sp�nienie.
- Mieli�cie mi j� przywie�� wczoraj w po�udnie! Chcia�am wyst�pi� w niej wieczorem
w Le Grand V6four. To niedopuszczalne!
- Jeszcze raz najmocniej pani� przepraszam. Mo�emy natychmiast do starczy� j� do
hotelu.
- Jest pan idiot�! Chyba powiedziano panu, �e zatrzyma�am si� tutaj tylko na dwa
dni. Prosz� j� zawie�� do mojego mieszkania na Montaigne, i lepiej, �eby by�a tam
przed czwart�, bo jak nie, to pieni�dze zobaczycie dopiero za p� roku!
Lavier przerwa�a raptownie rozmow�.
Bourne od�o�y� s�uchawk�; na jego czole poni�ej linii lekko szpakowatych w�os�w
pojawi�y si� krople potu.
- Zbyt d�ugo by�em poza gr� - stwierdzi�, oddychaj�c g��boko. - B�dzie o czwartej w
swoim mieszkaniu na Montaigne.
- A kto to w og�le jest, do diab�a? - wykrzykn�� zdesperowany Conklin.
- Dominique Lavier, tyle tylko, �e u�ywa imienia swojej zamordowanej siostry
Jacqueline. Podszywa si� pod ni� od wielu lat - wyja�ni� Krupkin.
- Wiedzieli�cie o tym? - zapyta� z podziwem Jason.
- Tak, ale nic nam to nie da�o. Wszystko zosta�o za�atwione tak, jak to si� zwykle
odbywa w �wiecie haute couture - kilkumiesi�czna nieobecno��, niewielki zabieg
chirurgiczny, a przy okazji odpowiednie przeszkolenie. Ci ludzie tak naprawd� nigdy
si� sobie nie przygl�daj� ani nie s�uchaj� tego, co m�wi� inni. Obserwowali�my j�,
ale nie by�o najmniejszych szans na to, �eby mog�a zaprowadzi� nas do Szakala, bo
nie mia�a do niego bezpo�redniego dost�pu. Wszystko, co dociera do Carlosa,
przechodzi przez nieprawdopodobnie g�ste sito. Taki ma spos�b dzia�ania.
- Nie zawsze - zaprzeczy� Bourne. - By� taki cz�owiek nazwiskiem Santos, prowadzi�
podejrzan� spelun� w Argenteuil, nazywa�a si� Le Coeur du Soldat. On mia� do niego
bezpo�redni dost�p.
Krupkin uni�s� brwi.
- By�? Mia�? Dlaczego u�ywa pan czasu przesz�ego?
- Bo ju� nie �yje.
- A ta spelunka w Argenteuil jeszcze dzia�a?
- Zosta�a zamkni�ta - przyzna� Jason.
- A wi�c kontakt si� urwa�, prawda?
- Owszem, ale ja wierz� w to, co mi powiedzia�, bo w�a�nie za to zosta� zabity.
Pr�bowa� si� wyrwa�, tak samo jak teraz pr�buje ta kobieta, tyle tylko, �e Santos
by� znacznie d�u�ej zwi�zany z Szakalem. Kiedy�, jeszcze na Kubie, Carlos wyci�gn��
go spod luf plutonu egzekucyjnego. Szakal wiedzia�, �e mo�e mu ufa�, i przez wiele
lat ufa�. Jestem o tym przekonany, bo numer, kt�ry dosta�em od Santosa, okaza� si�
autentyczny, a trudno o lepszy dow�d.
- Fascynuj�ce - mrukn�� Krupkin, nie spuszczaj�c wzroku z twarzy Jasona. - Ale
zar�wno ja, jak i m�j stary, dobry wr�g Aleksiej, kt�ry patrzy na pana z dok�adnie
tak� sam� min� jak ja, mogliby�my zapyta�, do czego pan zmierza. W pa�skich s�owach
pobrzmiewa co� w rodzaju ostrze�enia.
- Ono dotyczy pana, nie nas.
- Jak to?
- Santos powiedzia� mi, �e tylko czterej ludzie na �wiecie maj� bezpo�redni dost�p
do Szakala. Jeden z nich pracuje przy placu Dzier�y�skiego, pa�ski zwierzchnik.
"Bardzo wysoko postawiony", tak okre�li� go Santos, kt�ry, jak si� zorientowa�em,
nie darzy� go szczeg�lnym szacunkiem.
Przez chwil� Dymitr Krupkin wygl�da� tak, jakby zosta� spoliczkowany przez cz�onka
Biura Politycznego na �rodku placu Czerwonego podczas pierwszomajowego pochodu.
Krew odp�yn�a mu z twarzy, a oczy przybra�y szklisty, oszo�omiony wyraz.
- Co jeszcze panu powiedzia�? Musz� wiedzie�!
- Tylko to, �e Carlos ma obsesj� na punkcie Moskwy i ca�y czas tworzy tam swoj�
siatk�. Gdyby uda�o si� panu zidentyfikowa� tego cz�owieka z placu Dzier�y�skiego,
zrobiliby�my wielki krok naprz�d, bo na razie mamy tylko Dominique Lavier...
- Niech to szlag trafi! - rykn�� Krupkin, przerywaj�c Bourne'owi w p� zdania. -
Szale�stwo, ale ca�kowicie logiczne szale�stwo! Odpowiedzia� pan za jednym zamachem
na kilka pyta�, kt�re od dawna nie dawa�y mi spokoju. Tyle razy by�em ju� tak
blisko, a jednak nigdy nic z tego nie wychodzi�o... Musz� wam powiedzie�, panowie,
�e diabelskie sztuczki potrafi� wyczynia� nie tylko ci, co mieszkaj� na sta�e w
piekle. Bo�e, robili ze mn�, co chcieli, a ja nie wiedzia�em, �e jestem tylko
zwyk�� marionetk�... Ani s�owa wi�cej przez ten telefon!
W Moskwie zegary wskazywa�y wp� do czwartej po po�udniu. Niem�ody ju� m�czyzna w
mundurze oficera Armii Czerwonej szed� tak szybko, jak tylko pozwala� mu jego wiek,
szerokim korytarzem na czwartym pi�trze kwatery g��wnej KGB przy placu
Dzier�y�skiego. Poniewa� dzie� by� gor�cy, a klimatyzacja, jak zwykle, prawie nie
dzia�a�a, genera� Grigorij Rodczenko pozwoli� sobie na pewien luksus zwi�zany z
jego rang�: rozpi�� ko�nierzyk munduru. Cho� stru�ki potu w dalszym ci�gu sp�ywa�y
po jego pooranej g��bokimi bruzdami twarzy, to i tak odczu� spor� ulg�.
Dotar�szy do wind, nacisn�� guzik i czeka� na przyjazd kabiny, �ciskaj�c w r�ku
klucz. Kiedy otworzy�y si� drzwi po prawej stronie, stwierdzi� z zadowoleniem, �e
winda jest pusta, dzi�ki czemu nie b�dzie musia� nikogo z niej wyprasza�. Wszed� do
�rodka i wsadzi� klucz w jeden z otwor�w umieszczonych obok rz�du przycisk�w. Winda
natychmiast ruszy�a w d�, by zatrzyma� si� dopiero na najni�szym poziomie
mieszcz�cych si� pod gmachem podziemi.
Kiedy drzwi rozsun�y si� i genera� wyszed� z kabiny, natychmiast uderzy�a go
niezwyk�a cisza panuj�ca w d�ugim korytarzu. Za chwil� to si� zmieni, pomy�la�.
Skierowa� si� w lewo, do du�ych stalowych drzwi z napisem: WST�P TYLKO DLA
UPOWA�NIONYCH
Co za g�upota, pomy�la�, wyjmuj�c z kieszeni plastikow� kart�, kt�r� nast�pnie
wsun�� ostro�nie do szczeliny w �cianie. Przecie� i tak bez tego elektronicznego
klucza nikt nie wszed�by do �rodka. Mog�o to si� tak�e przydarzy� tym, kt�rzy zbyt
szybko wk�adali klucz do czytnika. Kiedy rozleg�y si� dwa g�o�ne trza�ni�cia,
Rodczenko wyj�� kart�, a grube drzwi otworzy�y si� bezszelestnie na dobrze
naoliwionych zawiasach. Umieszczona nad nimi kamera zarejestrowa�a wej�cie
genera�a.
Pomieszczenie by�o niskie, wielko�ci� dor�wnywa�o co najmniej carskiej sali
balowej, ale nikomu nie przysz�o na my�l, �eby je czym� ozdobi�. Ca�� przestrze�
podzielono bia�ymi przepierzeniami na wiele rz�si�cie o�wietlonych kom�rek
zastawionych najr�niejszym elektronicznym sprz�tem; w�r�d czarnych i szarych
urz�dze� uwija�o si� kilkaset os�b ubranych w nienagannie bia�e kombinezony.
Powietrze by�o tu ch�odne, a nawet zimne, gdy� wymaga�y tego urz�dzenia; znajdowa�o
si� tu centrum ��czno�ci KGB. Przez dwadzie�cia cztery godziny na dob� nap�ywa�y
tutaj informacje z ca�ego �wiata.
Stary �o�nierz ruszy� doskonale znan� sobie drog� do ko�ca sali, po czym skr�ci� w
lewo i wszed� do ostatniej kom�rki przy samej �cianie. By�a to d�uga w�dr�wka, a
genera� odczuwa� ju� spore zm�czenie. Znalaz�szy si� w male�kim pokoiku, skin��
g�ow� operatorowi, kt�ry na widok go�cia zdj�� grubo wy�cie�ane s�uchawki. Siedzia�
przy obszernej, elektronicznej konsolecie wyposa�onej w niezliczone przyciski i
wska�niki, a tak�e w komputerow� klawiatur�. Rodczenko usiad� na metalowym krze�le
stoj�cym obok stanowiska operatora, odetchn�� kilka razy, �eby pozby� si�
niezno�nego �omotania w skroniach, po czym zapyta�:
- S� jakie� wiadomo�ci od pu�kownika Krupkina z Pary�a?
- S� wiadomo�ci o pu�kowniku Krupkinie, towarzyszu generale. Zgodnie z waszym
poleceniem prowadzimy pods�uch wszystkich jego rozm�w telefonicznych, w tym tak�e
mi�dzynarodowych, na kt�re osobi�cie udzieli� zezwolenia. Kilka minut temu dosta�em
z Pary�a nagranie. Wydaje mi si�, �e powinni�cie je przes�ucha�.
- Jak zwykle spisali�cie si� znakomicie, towarzyszu. Jestem wam bardzo zobowi�zany.
Jestem pewien, �e pu�kownik Krupkin poinformuje nas o wszystkim, ale sami wiecie,
jak bardzo jest zaj�ty...
- Nie musicie mi niczego wyja�nia�, towarzyszu generale. Rozmowy, kt�re us�yszycie,
zosta�y nagrane w ci�gu ostatniej p�godziny. Mog� zaczyna�?
Rodczenko za�o�y� s�uchawki i skin�� g�ow�. Operator podsun�� mu notatnik i pude�ko
z zatemperowanymi o��wkami, po czym wcisn�� jeden z guzik�w na konsolecie; genera�
Rodczenko, trzecia figura w Komitecie, pochyli� si� nieco do przodu, ws�uchuj�c si�
w zarejestrowane g�osy. Po chwili zacz�� robi� notatki, a w kilka minut p�niej
pisa� w�a�ciwie ju� bez przerwy. Kiedy nagranie dobieg�o ko�ca, zdj�� s�uchawki i
utkwi� w operatorze nieruchome spojrzenie swoich w�skich s�owia�skich oczu. Bruzdy
na jego twarzy wydawa�y si� jeszcze g��bsze ni� zwykle.
- Skasujcie to, a potem zniszczcie ta�m� - poleci�, wstaj�c z krzes�a. - Jak zwykle
o niczym nie wiecie ani nic nie s�yszeli�cie.
- Jak zwykle, towarzyszu generale.
- Jak zwykle zostaniecie za to wynagrodzeni.
By�o siedemna�cie po czwartej, kiedy Rodczenko wr�ci� do swojego gabinetu, usiad�
za biurkiem i zag��bi� si� w notatki. Nieprawdopodobne! Niemo�liwe, a jednak
prawdziwe, bo przecie� s�ysza� wszystko na w�asne uszy. Nie chodzi�o o monseigneura
w Pary�u; mia� teraz drugorz�dne znaczenie, a poza tym, w ka�dej chwili mo�na by�o
si� z nim skontaktowa�. Ta sprawa mo�e poczeka�, w przeciwie�stwie do innej, nie
cierpi�cej zw�oki. Genera� podni�s� s�uchawk� i po��czy� si� ze swoj� sekretark�.
- Musz� natychmiast rozmawia� przez satelit� z naszym konsulatem w Nowym Jorku.
Maksymalny stopie� tajno�ci, najwy�sza komplikacja szyfru.
Jak mog�o do tego doj��?
"Meduza"!
Rozdzia� 32
Marie s�ucha�a ze zmarszczonymi brwiami dobiegaj�cego ze s�uchawki g�osu m�a.
- Gdzie teraz jeste�? - zapyta�a.
- W budce telefonicznej przy Plaza- Athenee - odpowiedzia� Bourne. - Wr�c� za kilka
godzin.
- Co si� dzieje?
- Mieli�my troch� k�opot�w, ale i posun�li�my si� naprz�d.
- Niewiele mi to m�wi.
- Bo w�a�ciwie nie ma o czym m�wi�.
- Jaki jest ten Krupkin?
- To prawdziwy orygina�. Zawi�z� nas do radzieckiej ambasady. Zadzwoni�em stamt�d
do twojego brata.
- Co takiego...? Jak si� czuj� dzieci?
- Znakomicie. Wszystko jest w porz�dku. Jamie �wietnie si� bawi, a pani Cooper nie
pozwala Johnny'emu dotkn�� Alison.
- Co oznacza, �e on po prostu nie chce jej dotkn��.
- Niech i tak b�dzie.
- Podaj mi numer. Zadzwoni� do nich.
- Holland przygotowuje specjaln� lini�. Powinna by� gotowa za godzin�.
- K�amiesz, Davidzie.
- By� mo�e. Powinna� do nich polecie�. Zadzwoni� do ciebie, gdybym mia� si� sp�ni�.
- Zaczekaj chwil�! Mo chce z tob� porozmawia�...
Po��czenie zosta�o przerwane. Siedz�cy po drugiej stronie pokoju Panov potrz�sn��
g�ow�, widz�c reakcj� Marie.
- Nie przejmuj si� - powiedzia�. - Jestem ostatni� osob�, z kt�r� mia�by teraz
ochot� rozmawia�.
- On wr�ci�, Mo. To nie by� David.
- Ma teraz co innego do roboty - odpar� �agodnie psychiatra. - David na pewno by
sobie z tym nie poradzi�.
- To chyba najstraszniejsza rzecz, jak� kiedykolwiek od ciebie us�ysza�am.
Panov skin�� g�ow�.
- Ja te� tak uwa�am.
Szary citroen sta� po drugiej stronie Avenue Montaigne, kilkadziesi�t metr�w od
ocienionego markiz� wej�cia do eleganckiego budynku, w kt�rym mieszka�a Dominique
Lavier. Krupkin, Aleks i Bourne siedzieli z ty�u, Aleks na dodatkowym rozk�adanym
miejscu. Trzej m�czy�ni rozmawiali przyciszonymi g�osami, nie spuszczaj�c ani na
chwil� wzroku z przeszklonych drzwi.
- Jest pan pewien, �e si� uda? - zapyta� Jason.
- Jestem pewien tylko tego, �e Siergiej jest najwy�szej klasy profesjonalist� -
odpar� Krupkin. - Przeszed� szkolenie w Nowogrodzie, a jego francuski jest bez
zarzutu. Poza tym ma przy sobie tyle r�nych papier�w, �e uda�oby mu si� oszuka�
nawet Wydzia� Dokument�w Deuxieme.
- A tamci dwaj? - nie ust�powa� Bourne.
- Szeregowi pracownicy, ale tak�e dobrzy fachowcy, a przede wszystkim ca�kowicie
lojalni wobec swoich zwierzchnik�w... Idzie!
Przeszklone drzwi otworzy�y si� i na ulic� wyszed� Siergiej. Skr�ci� w lewo, by po
chwili przej�� na drug� stron� szerokiego bulwaru. Dotar�szy do samochodu, otworzy�
drzwiczki i zwinnie wskoczy� na miejsce kierowcy.
- Wszystko w porz�dku - oznajmi�, odwracaj�c g�ow�. - Madame jeszcze nie wr�ci�a, a
mieszkanie ma numer dwadzie�cia jeden. Pierwsze pi�tro po prawej stronie, od
frontu. Przeczesali�my je dok�adnie: nic nie by�o.
- Jeste� pewien? - zapyta� z naciskiem Conklin. - Nie mo�emy sobie pozwoli� na
�aden b��d!
- Mamy najlepszy sprz�t, sir - odpar� z u�miechem funkcjonariusz KGB. - Przykro mi
o tym m�wi�, ale zosta� wyprodukowany przez General Electronic Corporation na
specjalne, tajne zam�wienie CIA.
- W takim razie dwa zero dla nas.
- Minus dwana�cie za to, �e pozwolili�cie sobie to ukra�� - wtr�ci� si� Krupkin. -
Poza tym jestem pewien, �e jeszcze kilka lat temu w materacu madame Lavier mog�y
by� ukryte mikrofony, ale teraz...
- Tam te� sprawdzili�my - przerwa� mu Siergiej.
- To dobrze. Chodzi mi o to, �e Szakal nie mo�e pilnowa� jednocze�nie wszystkich,
kt�rzy dla niego pracuj�. To by by�o zbyt skomplikowane.
- Gdzie tamci dwaj? - zapyta� Bourne.
- W budynku, sir. Zaraz do nich p�jd�, a opr�cz tego b�dziemy mieli jeszcze jeden
samoch�d na ulicy. Kontakt radiowy non stop, ma si� rozumie�.. . Teraz was
podwioz�.
- Zaczekaj - odezwa� si� Conklin. - Jak tam wejdziemy? Co mamy powiedzie�?
- Nic, bo ju� wszystko zosta�o powiedziane. Jeste�cie pracownikami SEDCE...
- Czego?
- To tutejszy odpowiednik CIA - wyja�ni� Aleks. - Wywiad i kontrwywiad.
- A Deuxieme?
- Jeden z wydzia��w SEDCE - odpar� Conklin, my�l�c ju� o czym� innym. - Wed�ug
niekt�rych jednostka elitarna, wed�ug innych - wr�cz przeciwnie... Nie s�dzisz,
Siergiej, �e b�d� chcieli to sprawdzi�?
- Ju� to zrobili, sir. Najpierw pokaza�em portierowi legitymacj�, a potem
poda�em mu zastrze�ony numer telefonu, gdzie potwierdzono moje personalia.
Zaraz potem opisa�em dok�adnie was trzech i powiedzia�em, �e ma o nic nie pyta�,
tylko da� wam klucze do mieszkania madame Lavier... Ruszajmy. Zrobicie lepsze
wra�enie, je�li przyjedziecie samochodem.
- Czasem najlepsze efekty daje proste k�amstwo, wsparte odpowiednim
autorytetem - zauwa�y� Krupkin. Citroen przejecha� na drug� stron� szerokiej
ulicy i zatrzyma� si� przed przeszklonymi drzwiami. - Skr�� w pierwsz� przecznic�,
Siergiej - poleci� oficer KGB, si�gaj�c do klamki. - Aha, moje radio...
- Prosz�. - Kierowca poda� Krupkinowi zminiaturyzowany nadajnik. - Zg�osz� si�, jak
zajm� pozycj�.
- B�d� mia� kontakt z wami wszystkimi?
- Tak jest. Z odleg�o�ci wi�kszej ni� sto pi��dziesi�t metr�w nie spos�b
zlokalizowa� �r�d�a sygna�u.
- Chod�my, panowie.
Kiedy znale�li si� w wy�o�onym marmurowymi p�ytami holu, Krupkin skin�� g�ow�
elegancko ubranemu portierowi.
- Laporte est owerte - powiedzia� m�czyzna, staraj�c si� nie patrze� mu w oczy. -
Schowam si�, kiedy przyjdzie madame - m�wi� dalej po francusku. - Gdyby kto� mnie
pyta�, to nie wiem, jak weszli�cie, ale z ty�u jest wej�cie dla s�u�by...
- W�a�nie z niego skorzystali�my - odpar� Krupkin. Ruszyli we tr�jk� do windy.
Mieszkanie madame Lavier stanowi�o przyk�ad stylu haute couture. Na �cianach
wisia�y niezliczone zdj�cia przer�nych notabli bior�cych udzia� w mniej lub
bardziej wa�nych wydarzeniach, a tak�e oprawione szkice znanych projektant�w.
Krzes�a, kanapy i fotele, utrzymane w r�nych odcieniach czerwieni, czerni i
zieleni, w najmniejszym stopniu nie przypomina�y ani krzese�, ani kanap, ani
foteli; sprawia�y wra�enie, jakby przeniesiono je tutaj z jakiego� statku
kosmicznego.
Conklin i Krupkin zacz�li jak na komend� przeszukiwa� stoliki i biurka, szczeg�ln�
wag� przywi�zuj�c do wszelkich list�w i notatek.
- Je�eli to jest biurko, to gdzie, do diab�a, podzia�y si� szuflady? - zapyta� w
pewnej chwili Aleks.
- To najnowszy pomys� Leconte'a - odpar� Rosjanin.
- Tego tenisisty?
- Nie, projektanta mebli. Trzeba nacisn�� w odpowiednim miejscu i same si�
wysuwaj�.
- Chyba �artujesz.
- Sam spr�buj.
Conklin spr�bowa�; okaza�o si�, �e niewidoczna szuflada znajdowa�a si� w najmniej
oczekiwanym miejscu.
- Niech to...
Z kieszeni Krupkina, do kt�rej schowa� miniaturowe radio, dobieg�y dwa ostre piski.
- To pewnie Siergiej - powiedzia� Rosjanin, wyjmuj�c nadajnik. - Jeste� ju� na
miejscu? - zapyta�, zbli�ywszy aparat do ust.
- Owszem, i mam nowiny - odpowiedzia� mu spokojny g�os Siergieja. - Lavier w�a�nie
wesz�a do budynku.
- A portier?
- Znikn��.
- Znakomicie. Wy��czam si�... Aleksiej, zmykaj st�d. Lavier ju� tu idzie.
- Chcesz si� zabawi� w chowanego? - zapyta� Aleks, flegmatycznie przerzucaj�c
kartki notesu z numerami telefon�w.
- Wola�bym nie zaczyna� od otwartego konfliktu, a na pewno do tego dojdzie, kiedy
zobaczy ci� szperaj�cego w jej osobistych rzeczach.
- Ju� dobrze, dobrze... - mrukn�� Conklin, odk�adaj�c notes. - Ale je�li nie zechce
z nami wsp�pracowa�, to i tak jej to zabior�.
- Zechce - odezwa� si� Bourne. - Ju� wam powiedzia�em: chce si� wyrwa�, ale �eby
jej si� to uda�o, Szakal musi zgin��. Pieni�dze graj� drugoplanow� rol�. Nie
twierdz�, �e jej na nich nie zale�y, ale najpierw musi my�le� o czym� innym.
- Pieni�dze? - zdziwi� si� Krupkin. - Jakie pieni�dze?
- Obieca�em, �e jej zap�ac�, i dotrzymam s�owa.
- Mog� pana zapewni�, �e madame Lavier przede wszystkim pomy�li o pieni�dzach -
zapewni� go Rosjanin.
Rozleg� si� chrobot klucza wk�adanego do zamka; na ten d�wi�k wszyscy trzej
m�czy�ni spojrzeli w stron� drzwi. Niemal w tym samym momencie do pokoju wesz�a
zaskoczona Dominique Lavier. Uda�o jej si� jednak b�yskawicznie zapanowa� nad
zdumieniem. �wiadczy�y o nim jedynie wysoko uniesione, jak u manekina, brwi.
Spokojnie schowa�a klucze do wyszywanej pere�kami torebki, obrzuci�a intruz�w
ch�odnym spojrzeniem i odezwa�a si� po angielsku:
- C�, Kruppie, w�a�ciwie mog�am si� spodziewa�, �e i ty znajdziesz si� w tym
bigosie.
- Jeste� jak zawsze czaruj�ca, Jacqueline... A raczej Domie, �eby od razu
zrezygnowa� ze zb�dnych konwenans�w.
Aleks wytrzeszczy� oczy.
- Kruppie...? Domie...? Czy to jaki� zjazd rodzinny?
- Towarzysz Krupkin jest jednym z najlepiej znanych w Pary�u oficer�w KGB - odpar�a
Lavier, k�ad�c torebk� na pod�u�nym czerwonym stoliku tu� ko�o bia�ej sofy. - W
pewnych kr�gach znajomo�� z nim nale�y po prostu do dobrego tonu.
- Tym bardziej �e niesie ze sob� spore korzy�ci, droga Domie. Nawet nie masz
poj�cia, jak wiele ewidentnie fa�szywych informacji usi�uje mi si� podsun�� podczas
r�nych przyj��... Mam wra�enie, �e zd��y�a� ju� pozna� mego wysokiego
ameryka�skiego przyjaciela, a nawet przeprowadzi� z nim co� w rodzaju negocjacji,
wi�c pozwolisz, �e przedstawi� ci jego koleg�. Madame, oto monsieur Aleksiej
Konsolikow.
- Nie wierz� ci. On nie jest Rosjaninem. Potrafi� z daleka wyczu� zapach brudnego
nied�wiedzia.
- Mia�d�ysz mnie, Domie! W takim razie b�dzie lepiej, je�li sam si� przedstawi,
oczywi�cie pod warunkiem, �e ma na to ochot�.
- Nazywam si� Aleks Conklin, panno Lavier, i jestem Amerykaninem, ale nasz wsp�lny
przyjaciel wcale pani nie oszuka�. Moi rodzice pochodzili z Rosji, a ja w�adam
biegle tym j�zykiem, tak �e biedny Kruppie nie bardzo mo�e wodzi� mnie za nos,
nawet kiedy jeste�my w towarzystwie jego ziomk�w.
- To doprawdy wspania�e.
- Dla niego raczej okropne. Musi sobie zdawa� z tego spraw� ka�dy, kto go cho�
troch� zna.
- Jestem zraniony, �miertelnie zraniony! - wykrzykn�� Krupkin. - Ale moje obra�enia
nie maj� w tej chwili najmniejszego znaczenia. B�dziesz z na mi wsp�pracowa�,
Domie?
- B�d�, Kruppie, z ca�ych si�! Chcia�abym tylko, �eby Jason Bourne sprecyzowa�
swoj� ofert�. Trzymaj�c si� Carlosa, jestem zamkni�tym w klatce zwierz�ciem, ale
bez niego zaledwie star�, wyeksploatowan� kurtyzan�. Pragn�, �eby zap�aci� za
�mier� mojej siostry i wszystko, co mi zrobi�, lecz nie mam ochoty zaraz potem
znale�� si� w rynsztoku.
- Prosz� poda� cen� - zaproponowa� Jason.
- Lepiej niech j� pani napisze - poprawi� go Conklin, rzuciwszy szybkie spojrzenie
na Krupkina.
- Niech pomy�l�... - odpar�a z zastanowieniem Lavier, podchodz�c do biurka
Leconte'a. - Od sze��dziesi�tki dzieli mnie kilka lat - nie ma znaczenia, z kt�rej
strony - wi�c je�li za�o�ymy, �e Szakal zginie, a mnie nie przytrafi si� jaka�
powa�na choroba, zosta�o mi pi�tna�cie do dwudziestu lat �ycia. - Nachyli�a si� nad
biurkiem, otworzy�a notatnik, napisa�a w nim liczb�, wydar�a kartk� i poda�a j�
Jasonowi. - Chyba nie powinien pan si� targowa�,
panie Bourne. Wydaje mi si�, �e to uczciwa propozycja.
Jason spojrza� na kartk�, na kt�rej obok litery S przeci�tej dwoma r�wnoleg�ymi,
pionowymi kreskami widnia�a jedynka z sze�cioma zerami.
- Zgadzam si� - powiedzia�, oddaj�c kartk� kobiecie. - Prosz� tylko powiedzie�,
gdzie i w jaki spos�b chce pani odebra� pieni�dze, a ja zajm� si� tym natychmiast,
jak st�d wyjdziemy. Ca�a suma powinna nadej�� najdalej jutro rano.
Podstarza�a prostytutka spojrza�a Bourne'owi prosto w oczy.
- Wierz� panu - powiedzia�a po chwili i ponownie nachyli�a si� nad biurkiem,
zapisuj�c na kartce potrzebne informacje. Kiedy sko�czy�a, odda�a kartk� Jasonowi.
- Umowa stoi, monsieur. Miejmy nadziej�, �e B�g jest po naszej stronie, bo je�li
nie, to wszyscy jeste�my ju� martwi.
- M�wi to pani jako siostra zakonna?
- M�wi� to jako kobieta, kt�ra potwornie si� boi. Bourne skin�� g�ow�.
- Mam do pani kilka pyta�. Zechce pani usi���?
- Oui. Najlepiej z papierosem. - Lavier wr�ci�a na bia�� sof�, wyj�a z torebki
papierosa i zapadaj�c si� w mi�kkie poduszki, wzi�a do r�ki le��c� na stoliku z�ot�
zapalniczk�. - Obrzydliwy na��g, ale s� chwile, kiedy trudno by�oby si� bez niego
obej�� - powiedzia�a, zaci�gn�wszy si� g��boko. - Pa�skie pytania, monsieur?
- Co si� sta�o w hotelu Meurice? A przede wszystkim, jak do tego dosz�o?
- Wszystko zacz�o si� przez t� kobiet� - domy�lam si�, �e by�a to pa�ska �ona. Pan
i pa�ski przyjaciel z Deuxieme czekali�cie na Carlosa, �eby go zabi�, jak tylko si�
zjawi, ale kiedy pan wszed� na jezdni�, ta kobieta nie wiadomo czemu zacz�a
krzycze�... Reszt� sam pan widzia�. Dlaczego kaza� mi pan zatrzyma� si� w�a�nie w
Meurice, skoro wiedzia� pan, �e ona tam jest?
- O to chodzi, �e nie wiedzia�em. Jak teraz wygl�da nasza sytuacja?
- Carlos nadal mi ufa. Wierzy, �e wszystkiemu jest winna pa�ska �ona i nie ma
najmniejszego powodu, �eby mnie podejrzewa�. Przede wszystkim dlatego, �e pan by�
na miejscu, co potwierdza moj� wiarygodno��. Gdyby nie ten oficer Deuxieme, ju� by
pan nie �y�.
Bourne ponownie skin�� g�ow�.
- W jaki spos�b mo�e pani dotrze� do Carlosa?
- Nie mog�. Nigdy nie mog�am i nigdy mi na tym nie zale�a�o. On wola�, �eby tak
by�o, a czeki zawsze przychodzi�y na czas, wi�c nie mia�am powodu do narzeka�.
- Ale przekazywa�a mu pani wiadomo�ci. - Jason nie dawa� za wygran�. - Sam
s�ysza�em.
- Owszem, lecz nigdy bezpo�rednio. Dzwoni�am do tanich kafejek i rozmawia�am z
nieznajomymi, starymi lud�mi, z kt�rych wi�kszo�� nie mia�a najmniejszego poj�cia,
o czym m�wi�, ale zaraz potem oni dzwonili do kogo� innego i powtarzali to, co
us�yszeli, a ten kto� dzwoni� jeszcze gdzie indziej, i tak dalej... Musia�o to
dzia�a�, bo wiadomo�ci bardzo szybko dociera�y do celu.
- A nie m�wi�em? - odezwa� si� triumfuj�cym tonem Krupkin. - Fa�szywe nazwiska,
podejrzane spelunki... �lepe uliczki!
- Mimo to wiadomo�ci dociera�y do celu - odpar� Conklin, powtarzaj�c s�owa kobiety.
- Kruppie ma racj�. - Starzej�ca si�, ale nadal pi�kna kobieta zaci�gn�a si�
nerwowo papierosem. - �cie�ki s� tak popl�tane, �e nie spos�b po nich gdziekolwiek
trafi�.
- Ma�o mnie to obchodzi - odpar� Aleks, mru��c oczy, jakby wpatrywa� si� w co�,
czego nikt poza nim nie by� w stanie dostrzec. - Najwa�niejsze, �e ponad wszelk�
w�tpliwo�� prowadz� do Carlosa.
- To prawda.
Conklin nagle uni�s� powieki i spojrza� na Dominique Lavier.
- Musi pani wys�a� Szakalowi piln� wiadomo��, ��daj�c bezpo�redniego spotkania.
Dowiedzia�a si� pani czego�, co mo�e pani przekaza� tylko jemu, bez �adnych
po�rednik�w!
- Na przyk�ad czego? - wybuchn�� Krupkin. - Jaka informacja mo�e by� tak wa�na,
�eby Szakal zgodzi� si� na spotkanie? Przecie� ten cz�owiek ma obsesj� na punkcie
pu�apek, dok�adnie tak samo jak obecny tutaj pan Bourne, a w tej chwili ka�de takie
��danie pachnie zasadzk� na kilometr!
Pogr��ony g��boko w my�lach Aleks potrz�sn�� g�ow� i poku�tyka� do okna. Skupione
spojrzenie jego zmru�onych oczu �wiadczy�o o ogromnej koncentracji, ale po chwili
powieki znowu pow�drowa�y w g�r�.
- M�j Bo�e, to si� mo�e uda�! - szepn��.
- Co si� mo�e uda�? - zapyta� niecierpliwie Bourne.
- Dymitr, szybko! Zadzwo� do ambasady i ka� im przys�a� najwi�ksz�, najbardziej
luksusow� limuzyn�, jak� macie w tej twierdzy proletariatu!
- Co takiego?!
- R�b, co ci m�wi�!
- Ale�, Aleksiej...
- Szybko!
Ton, jakim Conklin wypowiedzia� swoje ��danie, przyni�s� w�a�ciwy efekt. Rosjanin
podszed� do aparatu wykonanego z macicy per�owej, podni�s� s�uchawk� i wykr�ci�
numer, nie spuszczaj�c jednak ani na chwil� zdumionego spojrzenia z Aleksa, kt�ry z
kolei jakby nigdy nic wygl�da� na ulic�. Lavier popatrzy�a na Jasona, ale ten tylko
potrz�sn�� bezradnie g�ow�. Oboje s�uchali, jak Krupkin rozmawia z kim� po
rosyjsku, wydaj�c nie znosz�cym sprzeciwu g�osem kr�tkie polecenia.
- Za�atwione - o�wiadczy� oficer KGB, odk�adaj�c s�uchawk�. - A teraz by�oby
dobrze, gdyby� przekona� mnie, �e to, co zrobi�em, ma jakikolwiek sens.
- Moskwa - odpar� lakonicznie Conklin, w dalszym ci�gu spogl�daj�c na ulic�.
- Aleks, na lito�� bosk�...
- Co� ty powiedzia�?! - rykn�� Krupkin.
- Musimy wyp�oszy� go z Pary�a - odpar� Conklin, odwracaj�c si� od okna. - Chyba
trudno wyobrazi� sobie lepsze miejsce ni� Moskwa, prawda? - Nim kt�ry� z
zaskoczonych m�czyzn zd��y� co� powiedzie�, Aleks zwr�ci� si� do Dominique Lavier.
- Jest pani pewna, �e on pani nadal ufa?
- Nie mia� najmniejszego powodu, �eby przesta�.
- W takim razie powinny wystarczy� dwa s�owa: "Moskwa, niebezpiecze�stwo". Tyle mu
pani na razie przeka�e. Forma jest oboj�tna, ale koniecznie musi pani podkre�li�,
�e kryzys jest tak delikatnej natury, �e szczeg�y mo�e mu pani ujawni� wy��cznie
podczas spotkania w cztery oczy.
- Ale ja nigdy z nim nie rozmawia�am! Znam ludzi, kt�rzy rozmawiali, a przynajmniej
tak im si� wydawa�o, i potem pr�bowali po pijanemu opowiedzie�, jak on wygl�da, ale
sama nie widzia�am go nawet na oczy!
- Tym bardziej powinna pani obstawa� przy swoim. - Conklin popatrzy� na Bourne'a i
Krupkina. - W tym mie�cie Carlos ma w r�ku wszystkie atuty: uzbrojonych ludzi,
pos�a�c�w, niezliczon� liczb� kryj�wek, w kt�rych mo�e si� schowa� w ka�dej chwili.
Pary� to jego terytorium. Mogliby�my szuka� go po omacku tygodniami albo nawet
miesi�cami, a� wreszcie kt�rego� dnia uda�oby mu si� zaskoczy� ciebie lub Marie...
ewentualnie Mo albo mnie. Londyn, Amsterdam, Bruksela, Rzym - ka�de z tych miast
by�oby lepsze ni� Pary�, ale
najlepsza ze wszystkich jest Moskwa, bo przyci�ga go z hipnotyczn� si��, a
jednocze�nie nie mo�e w niej liczy� na prawie �adne poparcie.
- Aleksiej, Aleksiej! - wykrzykn�� Krupkin. - Powiniene� znowu zacz�� pi�, bo bez
alkoholu tracisz zdrowe zmys�y! Za��my nawet, �e Domie uda�o si� dotrze� do Carlosa
i przekaza� mu to, co proponujesz. Czy uwa�asz, �e to wystarczy, �eby wskoczy� w
pierwszy samolot lec�cy do Moskwy? Chyba oszala�e�!
- W�a�nie tak uwa�am i powiem ci, �e mo�esz na to spokojnie postawi� ostatniego
rubla. Ta kr�tka wiadomo�� ma tylko nak�oni� go, �eby si� z ni� skon taktowa�.
Kiedy to zrobi, madame Lavier przeka�e mu zasadnicz� informacj�.
- Jak�, na lito�� bosk�? - zapyta�a kobieta, zapalaj�c kolejnego papierosa.
- Moskiewskie KGB wpad�o na trop jego wtyczki na placu Dzier�y�skiego. Kr�g
podejrzanych zaw�zi� si� do oko�o pi�tnastu wysokich rang� oficer�w. Kiedy znajd�
jego cz�owieka, Carlos utraci wszelkie wp�ywy w Komitecie, a co gorsza, w r�ce
fachowc�w z �ubianki wpadnie kto�, kto wie o nim niebezpiecznie du�o.
- Dobrze, ale sk�d ona b�dzie o tym wiedzia�a? - przerwa� mu Jason.
- Kto jej o tym powiedzia�? - uzupe�ni� Krupkin.
- Przecie� to wszystko prawda, czy� nie tak?
- Podobnie jak fakt istnienia waszych tajnych plac�wek w Pekinie, Kabulu, a nawet,
je�li wybaczysz mi impertynencj�, na Wyspie Ksi�cia Edwarda, ale nikt nie tr�bi o
tym na prawo i lewo, do wszystkich diab��w! - wybuchn�� Krupkin.
- Nie wiedzia�em o Wyspie Ksi�cia Edwarda - przyzna� Aleks. - W ka�dym razie s�
takie sytuacje, kiedy nie trzeba o niczym tr�bi�, a wystarczy tylko w wiarygodny
spos�b przekaza� informacj�. Jeszcze kilka minut temu nie mia�em na to sposobu, ale
teraz wszystko wygl�da inaczej... Chod� tutaj, Kruppie. Tylko na chwil�, i nie
zbli�aj si� za bardzo do okna. Sp�jrz przez szpar� w zas�onach. - Rosjanin post�pi�
zgodnie z �yczeniem Amerykanina. - Widzisz? - zapyta� Aleks, wskazuj�c ruchem g�owy
obdrapany br�zowy samoch�d stoj�cy przy kraw�niku na Avenue Montaigne. - Nie bardzo
pasuje do otoczenia, prawda?
Krupkin nie odpowiedzia�, tylko wyj�� z kieszeni nadajnik i wcisn�� guzik.
- Siergiej, jakie� osiemdziesi�t metr�w od wej�cia do budynku stoi br�zowy stary
samoch�d...
- Wiemy - wpad� mu w s�owo jego podkomendny. - Mamy go na oku. Nasz w�z stoi po
drugiej stronie jezdni. To jaki� staruszek. Nie rusza si�, tylko co chwila wygl�da
przez okno.
- Ma telefon w wozie?
- Nie, towarzyszu. Je�li ruszy, nasi ludzie pojad� za nim, �eby nie m�g� zadzwoni�
z automatu, chyba �e macie jakie� inne polecenia.
- Nie, nie mam. Dzi�kuj�, Siergiej. Wy��czam si�. - Rosjanin spojrza� na Conklina.
- Staruszek... - powt�rzy�. - Zauwa�y�e� go, prawda?
- Owszem - potwierdzi� Aleks. - Nie jest g�upi. Na pewno robi� ju� kiedy� co�
podobnego i dobrze wie, �e jest obserwowany. Nie odjedzie, bo si� boi, �eby czego�
nie przegapi�, a skoro nie ma telefonu, to znaczy, �e jest sam.
- Szakal...
Bourne post�pi� krok w kierunku okna, ale natychmiast zatrzyma� si�, przypomniawszy
sobie ostrze�enie Aleksa.
- Teraz rozumiesz? - Conklin zaadresowa� swoje pytanie do oficera KGB.
- Oczywi�cie - odpar� z u�miechem Dymitr Krupkin. - W�a�nie do tego by�a ci
potrzebna limuzyna z ambasady. Carlos dowie si�, �e przyjecha� po nas samoch�d ze
znaczkiem CD, a czy mog�o nas tu sprowadzi� co� innego ni� ch�� przes�uchania
madame Lavier? Moja to�samo�� b�dzie bardzo �atwa do ustalenia, towarzyszyli mi za�
dwaj ludzie - jeden wysoki, kt�ry m�g� by� Jasonem Bourne'em, ale wcale nie musia�,
a drugi starszy, utykaj�cy na nog�, co wskazywa�oby na to, �e ten pierwszy jednak
by� Jasonem Bourne'em... Tym samym fakt nawi�zania przez nas wsp�pracy nie ulega
najmniejszej w�tpliwo�ci, co
potwierdzi dodatkowo madame Lavier, kt�ra us�ysza�a podczas przes�uchania kilka
zda� �wiadcz�cych o tym, �e wiemy o wtyczce na placu Dzier�y�skiego.
- O kt�rej ja z kolei mog�em si� dowiedzie� wy��cznie od Santosa z Le Coeur du
Soldat - uzupe�ni� Jason. - Tak wi�c Dominique mia�aby wiarygodnego �wiadka,
jednego ze starc�w pracuj�cych dla Carlosa... Musz� przyzna�, �wi�ty Aleksie, �e
tw�j chytry umys� nie straci� nic na bystro�ci.
- Znowu s�ysz� profesora, kt�rego kiedy� zna�em... Wydawa�o mi si�, �e nas opu�ci�.
- Dobrze ci si� wydawa�o.
- Mam nadziej�, �e nied�ugo wr�ci.
- Dobra robota, Aleksiej. Nie straci�e� wyczucia. Je�li chcesz, mo�esz pozosta�
abstynentem, cho� przyznam, �e bardzo nad tym ubolewam... Jak zwykle, ca�y dowcip
polega na wychwytywaniu drobnych niuans�w, prawda?
Conklin potrz�sn�� g�ow�.
- Wr�cz przeciwnie. Prawie zawsze chodzi tylko o g�upie b��dy. Na przyk�ad nasza
nowa wsp�pracowniczka, Domie, jak j� pieszczotliwie nazywasz, uwa�a�a, �e w dalszym
ci�gu cieszy si� pe�nym zaufaniem swego chlebodawcy, ale okaza�o si�, �e wcale tak
nie jest i �e przed jej domem pojawi� si� pewien niepozorny starzec... Nic
wielkiego, tyle tylko, �e w samochodzie zupe�nie nie pasuj�cym do jaguar�w i rolls-
royce'�w. Trzeba zbiera� ma�e wygrane, a pr�dzej czy p�niej trafi si� t�
najwi�ksz�, w Moskwie.
- Pozw�l, �e teraz ja troch� pokombinuj�, cho� przyznam, �e zawsze radzi�e� sobie z
tym lepiej ode mnie - odezwa� si� Krupkin. - Szczerze m�wi�c, wol� dobre wino od
nawet najbystrzejszych my�li, cho� w obydwu naszych krajach te ostatnie prowadz�
pr�dzej czy p�niej do tego pierwszego.
- Merde! - wrzasn�a Dominique Lavier, rozgniataj�c papierosa w popielniczce. - O
czym wy m�wicie, idioci?!
- Na pewno kiedy� nam o tym powiedz� - pocieszy� j� Bourne.
- Jak powszechnie wiadomo, wiele lat temu wyszkolili�my w Nowogrodzie autentycznego
szale�ca - kontynuowa� Rosjanin. - Zlikwidowaliby�my go, gdyby nie to, �e nam
uciek�. Je�eli kt�rekolwiek z supermocarstw zaakceptowa�oby metody, jakie stosowa�,
pr�dzej czy p�niej stan�liby�my wobec konfrontacji, do jakiej nikt z nas nie
chcia�by dopu�ci�. Ca�a sprawa sprowadza si� jednak przede wszystkim do tego, �e �w
szaleniec by� na pocz�tku rewolucjonist� przez du�e R, a my go odtr�cili�my... Jego
zdaniem spotka�a go ogromna niesprawiedliwo��, o kt�rej nigdy nie zapomni. Zawsze
b�dzie chcia� wr�ci� tam, gdzie si� narodzi�... Bo�e, jak sobie pomy�l�, ilu ludzi
zabi� jako rzekomych wrog�w klasowych, a w rzeczywisto�ci tylko po to, �eby si�
wzbogaci�!
- Najwa�niejsze jest to, �e go odtr�cili�cie, a on teraz chce, �eby�cie przyznali
si� do b��du - przerwa� mu Jason. - Pragnie uznania i podziwu jako najwi�kszy
zab�jca wszystkich czas�w. Obaj z Aleksem najbardziej liczymy w�a�nie na t� jego
cholernie siln� potrzeb� uznania. Santos twierdzi�, �e Carlos ma obsesj� na punkcie
Moskwy i bez przerwy m�wi o swojej siatce, kt�r� tam tworzy. Jedyn� konkretn�
osob�, o kt�rej s�ysza�, cho� nie zna� jej nazwiska, by� jaki� wysoki
funkcjonariusz KGB, ale Szakal twierdzi�, �e ma te� wielu innych ludzi na r�nych
wa�nych stanowiskach i �e op�aca ich od wielu lat.
- Z tego wynika, �e chce stworzy� sobie oparcie w kr�gach w�adzy - zauwa�y�
Krupkin. - Mimo wszystko w dalszym ci�gu wierzy, �e b�dzie m�g� wr�ci�. To
rzeczywi�cie cz�owiek o chorobliwie wybuja�ej osobowo�ci, ale nigdy tak naprawd�
nie zrozumia� duszy Rosjanina. Owszem, mo�e na jaki� czas skorumpowa� kilku
najwi�kszych oportunist�w, ale ka�dy z nich zdradzi go przy pierwszej nadarzaj�cej
si� okazji. Nikt nie chce znale�� si� na �ubiance ani w syberyjskim gu�agu. Jego
plany pr�dzej czy p�niej musz� si� zawali�.
- Je�li tak, to tym bardziej powinien polecie� do Moskwy i zapali� mocn� flar�,
�eby we wszystkim si� zorientowa�.
- Co przez to rozumiesz? - zapyta� Bourne.
- Fiasko jego plan�w, o kt�rym m�wi� Dymitr, rozpocznie si� od zdemaskowania
wtyczki Szakala na placu Dzier�y�skiego. Jedyny spos�b, �eby tego unikn��, to
zjawi� si� na miejscu i oceni� sytuacj�. Albo informator zdo�a si� zaszy� w mysi�
dziur� i przeczeka� niebezpiecze�stwo, albo trzeba b�dzie go usun��.
- Przypomnia�em sobie jeszcze co�, co powiedzia� Santos - wtr�ci� si� Bourne. -
Wi�kszo�� Rosjan skaptowanych przez Carlosa m�wi po francusku. Szukajcie wysokich
urz�dnik�w pa�stwowych, kt�rzy znaj� francuski.
Z radia ukrytego w kieszeni Krupkina dobieg�y dwa ostre sygna�y. Rosjanin wyj��
urz�dzenie i zbli�y� je do ust.
- Tak?
- Nie wiem, jak to si� sta�o ani dlaczego, towarzyszu, ale przed wej�cie do budynku
w�a�nie podjecha�a limuzyna ambasadora! - W g�osie Siergieja s�ycha� by�o ogromne
napi�cie. - Przysi�gam, nie mam poj�cia, o co tu chodzi!
- Ale ja mam. Sam j� wezwa�em.
- Przecie� wszyscy zauwa�� proporczyk na b�otniku!
- W tym tak�e ten czujny staruszek w br�zowym samochodzie. Zaraz schodzimy.
Wy��czam si�. - Krupkin schowa� nadajnik i zwr�ci� si� do dw�ch m�czyzn i kobiety:
- Samoch�d przyjecha�, panowie. Gdzie si� spotkamy, Domie? I kiedy?
- Dzi� wieczorem - odpar�a Lavier. - W La Galerie d'Or na rue de Paradis b�dzie
otwarcie nowej wystawy jakiego� bubka, kt�ry chce te� zosta� gwiazd� rocka, ale
akurat jest na fali, wi�c na pewno przyjdzie masa ludzi.
- W takim razie, do wieczora... Chod�my, panowie. Cho� to wbrew naszym
przyzwyczajeniom, musimy si� postara�, �eby wszyscy zwr�cili na nas uwag�.
G�sty t�um przelewa� si� w�r�d plam �wiat�a przy wt�rze og�uszaj�cej muzyki zespo�u
rockowego, kt�ry na szcz�cie umieszczono w jednym z bocznych pomieszcze�, w pewnym
oddaleniu od samej ekspozycji. Gdyby nie wisz�ce na �cianach obrazy, o�wietlone
ma�ymi, punktowymi reflektorami, mo�na by odnie�� wra�enie, �e jest si� w
dyskotece, a nie w jednej z najbardziej eleganckich galerii Pary�a.
Dominique Lavier dyskretnymi spojrzeniami i poruszeniami g�owy zaprowadzi�a
Krupkina do k�ta sporej sali. Ich pogodne twarze, wysoko uniesione brwi i wybuchy
�miechu maskowa�y prawdziw� tre�� rozmowy.
- Starcy otrzymali informacj�, �e monseigneur wyje�d�a na kilka dni, ale maj� w
dalszym ci�gu prowadzi� poszukiwania wysokiego Amerykanina i jego kulej�cego
towarzysza.
- Chyba musia�a� by� bardzo przekonuj�ca.
- Kiedy przekaza�am mu wiadomo��, umilk�, ale w jego oddechu s�ycha� by�o potworn�
nienawi��. Dos�ownie zlodowacia�am.
- Jest ju� w drodze do Moskwy... - powiedzia� cicho Rosjanin. - Na pewno przez
Prag�.
- Co teraz zrobicie?
Krupkin odchyli� g�ow� i parskn�� bezg�o�nym, udawanym �miechem, po czym spojrza�
na ni� i odpowiedzia� spokojnym g�osem:
- Polecimy za nim.
Rozdzia� 33
Bryce Ogilvie, wsp�w�a�ciciel firmy adwokackiej Ogilvie, Spofford, Crawford i
Cohen, bardzo si� szczyci� swoj� samodyscyplin�. Polega�a ona nie tylko na
umiej�tno�ci zachowania zewn�trznego spokoju, lecz przede wszystkim na zdolno�ci
opanowania strachu, kt�ry w kryzysowych chwilach z�era� go od �rodka. Kiedy jednak
pi�tna�cie minut temu przyby� do biura i pierwszym d�wi�kiem, jaki us�ysza�, by�
dzwonek jego prywatnego, zastrze�onego telefonu, poczu� ostre uk�ucie niepokoju,
gdy za� po podniesieniu s�uchawki dowiedzia� si� od radzieckiego konsula
generalnego w Nowym Jorku, �e ten chce si� z nim natychmiast widzie�, odni�s�
wra�enie, �e w �o��dku ma potworn�, wsysaj�c� wszystko pustk�. Niezno�ne uczucie
nasili�o si� jeszcze bardziej, kiedy Rosjanin poprosi� go - a w�a�ciwie rozkaza� -
�eby zjawi� si� za godzin� w apartamencie 4- C hotelu Carlyle, a nie w
dotychczasowym miejscu spotka�, to znaczy w wynaj�tym apartamencie na rogu
Trzydziestej Drugiej Ulicy i Madison Avenue. Co prawda Ogilvie odwa�y� si�
delikatnie zaprotestowa�, lecz kiedy us�ysza� odpowied� Rosjanina, ss�ca pustka
wype�ni�a si� piek�cym, podchodz�cym do gard�a ogniem.
- Po tym, co panu poka��, b�dzie pan �a�owa�, �e w og�le si� poznali�my, nie m�wi�c
ju� o dzisiejszym spotkaniu! Prosz� tam by�!
Ogilvie siedzia� wci�ni�ty w k�t limuzyny, zesztywnia�e nogi wpar� w dywanow�
wyk�adzin� pod�ogi. Po g�owie t�uk�y mu si� rozpaczliwie jakie� abstrakcyjne my�li
o jego pozycji, bogactwie i wp�ywach. Musi si� opanowa�! W ko�cu jest nikim innym
jak samym Bryce'em Ogilvie, bez w�tpienia najbardziej wzi�tym adwokatem i radc�
prawnym w Nowym Jorku, jednym z najwi�kszych specjalist�w w dziedzinie prawa
antytrustowego, ust�puj�cym pod tym wzgl�dem chyba tylko Randolphowi Gatesowi z
Bostonu.
Gates! Sama my�l o tym sukinsynu zdo�a�a odwr�ci� uwag� Bryce'a od ponurych
rozwa�a�. "Meduza" zwr�ci�a si� do szanownego Gatesa z pewn� drobn� pro�b�,
chodzi�o mianowicie o to, by zechcia� zasi��� w ma�o istotnej, tworzonej w�a�nie
przez rz�d komisji, a on nawet nie raczy� odpowiedzie� na telefony! Przecie�
dzwoni� do niego cz�owiek, kt�ry budzi� pe�ne zaufanie. By� to ten odpowiedzialny
za dostawy dla Pentagonu dupek, genera� Norman Swayne. Nawet je�eli w jego pro�bie
kry�o si� co� wi�cej, to Gates z pewno�ci� nic o tym nie wiedzia�... Gates? Zdaje
si�, �e we wczorajszym "Timesie" by�a wzmianka o tym, �e nie stawi� si� na
posiedzenie jakiego� podkomitetu czy czego� w tym rodzaju... Co to mog�o by�?
Limuzyna zatrzyma�a si� przy kraw�niku przed hotelem Carlyle, niegdy� ulubion�
nowojorsk� rezydencj� Kennedych, obecnie wykorzystywanym z upodobaniem przez
radzieckie s�u�by wywiadowcze. Ogilvie zaczeka�, a� portier w hotelowej liberii
otworzy lewe tylne drzwiczki samochodu, i dopiero wtedy wyszed� na chodnik. Zwykle
tego nie czyni�, uwa�aj�c takie zachowanie za co najmniej niepowa�ne, ale tym razem
po prostu potrzebowa� jeszcze tych kilku sekund, �eby si� opanowa�. Musia� sta� si�
znowu budz�cym szacunek i respekt Stalowym Ogilvie.
Jazda wind� na trzecie pi�tro trwa�a bardzo kr�tko, natomiast przej�cie wy�o�onym
niebieskim chodnikiem korytarzem do apartamentu 4- C znacznie d�u�ej, cho�
odleg�o�� by�a niepor�wnywalnie mniejsza. Kiedy Bryce Ogilvie stan�� wreszcie przed
drzwiami i nacisn�� dzwonek, oddycha� ju� g��boko i spokojnie. Dok�adnie
dwadzie�cia osiem sekund p�niej - odlicza� je, jedna za drug�: "Tysi�c jeden,
tysi�c dwa, tysi�c trzy..." - drzwi otworzy�y si� i stan�� w nich konsul generalny
ZSRR, szczup�y, niezbyt wysoki, blady m�czyzna o obci�gni�tej napi�t� sk�r� twarzy,
orlich rysach i du�ych br�zowych oczach.
W�adimir Sulikow by� siedemdziesi�ciotrzyletnim �ylastym cz�owiekiem pe�nym
nerwowej energii, by�ym wyk�adowc� historii na Uniwersytecie Moskiewskim, oddanym
marksist�, ale nie nale�a� do partii, co by�o dosy� dziwne, je�eli wzi�o si� pod
uwag� jego wysok� pozycj�. Nie chcia� by� cz�onkiem �adnej ortodoksyjnej
organizacji, zdecydowanie preferuj�c rol� liberalnej jednostki w skolektywizowanym
spo�ecze�stwie. Ta jego postawa, w po��czeniu z ogromn� inteligencj�, wysz�a mu na
zdrowie; by� wysy�any na plac�wki, gdzie �adnemu konformi�cie nie uda�oby si�
osi�gn�� nawet po�owy tego, co jemu. Kombinacja tych wszystkich cech w po��czeniu z
zami�owaniem do �wicze� fizycznych sprawia�a, �e Sulikow wydawa� si� o pi�tna�cie
lat m�odszy, ni� by� w istocie. Sprawia� wra�enie cz�owieka dysponuj�cego ogromnym,
wynikaj�cym z wielu lat �ycia do�wiadczeniem, wspartym energi� i �ywotno�ci�
m�odzie�ca.
Powitanie by�o kr�tkie: gospodarz poda� Ogilviemu r�k� i wskaza� mu drewniany,
wy�cie�any fotel o wysokim oparciu, sam za� stan�� przed w�skim marmurowym
kominkiem, jakby by�a to tablica w sali wyk�adowej, i za�o�y� r�ce za plecy -
zirytowany profesor, kt�ry pragnie przeegzaminowa� i jednocze�nie czego� nauczy�
sprawiaj�cego k�opoty studenta.
- Przejd�my od razu do rzeczy - odezwa� si� Rosjanin. - S�ysza� pan o admirale
Peterze Hollandzie?
- Oczywi�cie. To dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej. Dlaczego pan pyta?
- Czy on jest jednym z was?
- Nie.
- Jest pan tego pewien?
- Ca�kowicie.
- Czy nie jest mo�liwe, �e sta� si� jednym z was bez pa�skiej wiedzy?
- Absolutnie nie. Nawet nie znam go osobi�cie. Je�li to ma by� jakie� amatorskie
przes�uchanie w waszym stylu, to radz�, �eby pan potrenowa� na kim� innym.
- Czy�by znakomity, nadzwyczaj drogi adwokat mia� co� przeciwko udzieleniu
odpowiedzi na kilka prostych pyta�?
- Nie, ale nie lubi�, kiedy si� mnie obra�a. Powiedzia� mi pan przez telefon co�
bardzo dziwnego. By�bym wdzi�czny, gdyby zechcia� pan to wyja�ni�.
- Wkr�tce do tego dojd�, mo�e mi pan wierzy�, ale zrobi� to na sw�j spos�b. My,
Rosjanie, zawsze staramy si� chroni� nasze flanki. Nauczyli�my si� tego pod
Stalingradem - wy, Amerykanie, nigdy nie prze�yli�cie niczego podobnego.
- Bra�em udzia� w innej wojnie, jak zapewne pan wie - odpar� ch�odno Ogilvie. -
Je�eli jednak wierzy� podr�cznikom historii, sporo wam pomog�a wasza zima.
- Przypuszczam, �e trudno by�oby o tym przekona� tysi�ce zamarzni�tych Rosjan.
- Z pewno�ci�. Przekazuj� panu w zwi�zku z tym zar�wno moje kondolencje, jak i
gratulacje, ale to nie jest wyja�nienie, kt�rego oczekuj�.
- Ja tylko pr�buj� wyt�umaczy� panu pewien truizm, m�ody cz�owieku. Jak ju� kto�
kiedy� powiedzia�, najcz�ciej powtarzamy te bolesne lekcje historii, z kt�rych
uciekli�my na wagary... My naprawd� chronimy nasze skrzyd�a, a je�li ktokolwiek z
nas, dyplomat�w, odkryje, �e zostali�my wmanewrowani w jak�� mi�dzynarodow� afer�,
wzmacniamy je w dw�jnas�b. Dla takiego erudyty jak pan powinna to by� bardzo
przejrzysta aluzja.
- Powiedzia�bym, �e jest wr�cz trywialna. Dlaczego pyta� pan o admira�a Hollanda?
- Za chwil�... Najpierw, je�li pan pozwoli, zajmiemy si� niejakim Aleksandrem
Conklinem.
Bryce Ogilvie wyprostowa� si� raptownie i spojrza� ze zdumieniem na swego rozm�wc�.
- Sk�d pan zna to nazwisko? - zapyta� prawie nies�yszalnym szeptem.
- Nie tylko to jedno... S� jeszcze: Panov, Mortimer albo Moishe Panov, �ydowski
psychiatra, a tak�e m�czyzna i kobieta - wed�ug posiadanych przez nas informacji -
Jason Bourne i jego �ona.
Ogilvie skuli� si� w fotelu.
- Bo�e! - krzykn��, otwieraj�c szeroko oczy. - Co oni maj� z nami wsp�lnego?
- W�a�nie tego musimy si� dowiedzie� - odpar� Sulikow, nie spuszczaj�c wzroku z
prawnika. - Pan, zdaje si�, zna ich wszystkich, prawda?
- Tak... To znaczy, nie! - zaprotestowa� Ogilvie. Jego twarz zaczerwieni�a si�, a
s�owa p�yn�y jedno za drugim. - To zupe�nie inna sprawa, nie ma �adnego zwi�zku z
naszymi interesami... W�o�yli�my w nie miliony dolar�w, to ju� prawie dwadzie�cia
lat...
- Zarabiaj�c dziesi�tki milion�w, je�li wolno mi panu przypomnie�.
- Swobodny przep�yw kapita�u na mi�dzynarodowym rynku! - wykrzykn�� prawnik. - W
tym kraju to nie jest przest�pstwo. Wystarczy nacisn�� guzik i pieni�dze p�yn� za
ocean. To nie przest�pstwo!
Radziecki konsul generalny uni�s� wysoko brwi.
- Doprawdy? Szczerze m�wi�c, uwa�a�em pana za lepszego fachowca... Wykupywali�cie
firmy w ca�ej Europie, pos�uguj�c si� nazwami nie istniej�cych korporacji i
podstawionymi lud�mi. D��yli�cie do stworzenia monopolu w danej grupie produkt�w, a
kiedy wam si� to uda�o, dyktowali�cie ceny. Mam wra�enie, �e chodzi tutaj o cenow�
zmow� i naruszanie regu� gry rynkowej - my w Zwi�zku Radzieckim nie mamy z tym
problemu, bo wszystkie ceny ustala pa�stwo.
- Nie ma pan na to �adnych dowod�w! - wykrzykn�� Ogilvie. - �adnych!
- Zgadzam si�, przynajmniej dop�ki na �wiecie istniej� k�amcy i pozbawieni
skrupu��w, przekupni prawnicy. To prawdziwy labirynt, znakomicie zaprojektowany, i
obie strony ci�gn�y z niego ogromne zyski. Wy sprzedawali�cie nam wszystko, czego
potrzebowali�my, ��cznie z towarami obj�tymi �cis�ym embargiem. Wysy�ali�cie je nam
pod tyloma r�nymi nazwami, �e w ko�cu przesta�y si� w tym orientowa� nawet nasze
komputery.
- Nie ma �adnych dowod�w! - powt�rzy� z uporem wzi�ty adwokat z Wall Street.
- Nie interesuj� mnie dowody, tylko nazwiska, kt�re panu wymieni�em. Po kolei:
admira� Holland, Aleksander Conklin, doktor Panov, a wreszcie Jason Bourne i jego
�ona. Prosz� mi o nich opowiedzie�.
- Ale dlaczego? - zapyta� b�agalnym tonem Ogilvie. - Przecie� ju� wyja�ni�em, �e
oni nie maj� nic wsp�lnego ani z panem, ani ze mn�, ani z naszymi interesami!
- Podejrzewamy, �e jednak maj�, wi�c prosz� zacz��. Najlepiej od admira�a Hollanda.
- Och, na lito�� bosk�! - Prawnik potrz�sn�� kilkakrotnie g�ow�, nie mog�c uwierzy�
w to, co us�ysza�. - Holland... Dobrze, sam si� pan przekona. Mieli�my w CIA
cz�owieka. Nazywa� si� DeSole, by� �wietnym analitykiem, ale w pewnej chwili wpad�
w panik� i chcia� si� od nas odci��. Oczywi�cie nie mogli�my do tego dopu�ci�, wi�c
go wyeliminowali�my, tak samo jak kilku innych, co do kt�rych mieli�my jakie�
w�tpliwo�ci. Holland na pewno zacz�� co� podejrzewa�, ale nie mia� si� do czego
przyczepi�, bo zawodowcy, kt�rych
wynaj�li�my, nie zostawili �adnych �lad�w. Oni nigdy ich nie zostawiaj�.
- Bardzo dobrze - powiedzia� Sulikow, stoj�c ca�y czas przy kominku i nie
spuszczaj�c spojrzenia ze zdenerwowanego Ogilvie. - Teraz Aleksander Conklin.
- By�y szef plac�wki CIA, blisko zwi�zany z Panovem, psychiatr�. Obaj przyja�ni�
si� z cz�owiekiem, kt�rego nazywaj� Jasonem Bourne'em, i jego �on�. Wszystko zacz�o
si� dawno temu, jeszcze w Sajgonie. Teraz nagle o ma�o co nie zostali�my
zdemaskowani, a DeSole doszed� do wniosku, �e macza� w tym palce w�a�nie Bourne,
przy du�ej pomocy Conklina.
- W jaki spos�b uda�o mu si� to zrobi�?
- Nie mam poj�cia. Wiem tylko tyle, �e musi zosta� wyeliminowany
i �e nasi zawodowcy przyj�li zlecenie, a w�a�ciwie zlecenia. Oni wszyscy musz�
znikn��.
- Wspomnia� pan o Sajgonie.
- Bourne nale�a� do starej "Meduzy" - powiedzia� cicho Ogilvie. - Jak wszyscy by�
z�odziejem i bandyt�... Mo�liwe, �e po prostu pozna� kogo� sprzed dwudziestu lat.
DeSole wyw�cha�, �e Bourne - nawiasem m�wi�c, nie jest to jego prawdziwe nazwisko -
zosta� przeszkolony przez Agencj�, �eby odegra� rol� mi�dzynarodowego terrorysty i
wci�gn�� w zasadzk� jakiego� gro�nego morderc�, znanego jako Carlos. Co� jednak im
nie wysz�o i Bourne poszed� w odstawk�, zdaje si�, �e z niez�� emerytur�. "Dzi�ki,
ch�opie, �e� pr�bowa�, ale teraz ju� po wszystkim..." Wygl�da na to, �e chcia�
wyci�gn�� jeszcze wi�cej i dlatego zainteresowa� si� nami. Teraz chyba pan rozumie,
prawda? To zupe�nie oddzielne sprawy, nie maj� ze sob� �adnego zwi�zku!
Rosjanin rozpl�t� z�o�one za plecami d�onie i oderwa� si� od kominka. Wyraz jego
twarzy �wiadczy� bardziej o trosce ni� o niepokoju.
- Czy pan jest �lepy, czy mo�e tylko tak ograniczony, �e nie widzi pan nic opr�cz
w�asnych interes�w?
- Wypraszam sobie takie uwagi! O czym pan m�wi, do diab�a?
- Zwi�zek istnieje, bo takie w�a�nie by�y za�o�enia, a wy stanowicie zaledwie
produkt uboczny, kt�ry nabra� znaczenia wy��cznie za spraw� zbiegu okoliczno�ci.
- Nie rozumiem... - wyszepta� Ogilvie z poblad�� twarz�.
- Przed chwil� m�wi� pan o jakim� gro�nym mordercy, a Bourne'a okre�li� pan jako
ma�o wa�nego agenta, kt�ry po nieudanej pr�bie wykonania zadania zosta� odes�any na
niez�� emerytur�.
- Tak mi powiedziano...
- Co jeszcze powiedziano panu o Carlosie- Szakalu i cz�owieku nosz�cym nazwisko
Jason Bourne? Co pan wie o nich?
- Szczerze m�wi�c, niewiele. To dwaj podstarzali zab�jcy, kompletne m�ty, poluj�ce
na siebie od lat. Zreszt�, co to kogo obchodzi? Mnie zale�y wy��cznie na utrzymaniu
w �cis�ej tajemnicy faktu istnienia naszej organizacji, co pan zdaje si� podawa� w
w�tpliwo��.
- W dalszym ci�gu niczego pan nie rozumie, prawda?
- A co mam rozumie�, na lito�� bosk�?
- Bourne mo�e wcale nie by� tak� met�, za jak� pan go uwa�a, szczeg�lnie je�li
we�mie si� pod uwag� jego przyjaci�.
- Prosz� wyra�a� si� ja�niej.
- On wykorzystuje "Meduz�", �eby wytropi� Szakala.
- Niemo�liwe! Tamta "Meduza" przesta�a istnie� wiele lat temu w Sajgonie!
- Najwidoczniej Bourne uwa�a inaczej. Czy by�by pan uprzejmy zdj�� t� eleganck�
marynark�, podwin�� r�kaw koszuli i zademonstrowa� niewielki tatua� na wewn�trznej
stronie przedramienia?
- To nie ma �adnego zwi�zku! Honorowy znak z wojny, w kt�rej nikt nas nie popiera�,
a kt�r� mimo to musieli�my toczy�!
- W magazynach i sk�adach towar�w w Sajgonie? Okradaj�c w�asnych �o�nierzy i
wysy�aj�c kurier�w do Szwajcarii? Za takie bohaterstwo nikt nie przyznaje
odznacze�.
- Czcze domys�y bez pokrycia! - parskn�� w�ciekle Ogilvie.
- Prosz� to powiedzie� Bourne'owi, wychowankowi pierwszej "Meduzy"... Tak, mi�y
panie! Szuka� was, znalaz�, a teraz wykorzystuje, �eby dobra� si� do Szakala.
- Na rany Chrystusa, w jaki spos�b?!
- Musz� szczerze przyzna�, �e nie wiem, ale chyba b�dzie dobrze, je�li pan to
przeczyta. - Konsul podszed� szybkim krokiem do biurka, wzi�� le��ce na nim kartki
maszynopisu i wr�czy� je adwokatowi. - Oto stenogramy rozszyfrowanych rozm�w
telefonicznych, jakie przeprowadzono cztery godziny temu z naszej ambasady w
Pary�u. Ustalili�my ponad wszelk� w�tpliwo�� to�samo�� wszystkich os�b. Prosz� si�
dok�adnie z nimi zapozna�, a potem podzieli� ze mn� sw� fachow� opini�.
Stalowy Ogilvie, jeden z najdro�szych prawnik�w w Nowym Jorku, chwyci� kartki i
zacz�� szybko poch�ania� wzrokiem ich tre��. W miar� jak przerzuca� strony, krew
coraz bardziej odp�ywa�a z jego twarzy, kt�ra upodobni�a si� niemal do �miertelnej
maski.
- M�j Bo�e, oni o wszystkim wiedz�! Za�o�yli mi pods�uch! Ale jak? Kiedy? To
szale�stwo! Nie mog� uwierzy�!
- Mog� tylko jeszcze raz panu poradzi�, �eby powiedzia� pan to Bourne'owi i jego
przyjacielowi z Sajgonu, Aleksandrowi Conklinowi. To im uda�o si� trafi� na wasz
trop.
- Niemo�liwe! - rykn�� Ogilvie. - Przekupili�my albo wyeliminowali�my wszystkich
ludzi starej "Meduzy", kt�rzy cokolwiek mogli podejrzewa�! Bo�e, przecie� by�o ich
zaledwie kilkudziesi�ciu! Przed chwil� m�wi�em panu: to by�y m�ty, z�odzieje i
zbiegli przest�pcy, poszukiwani w Australii i na ca�ym Dalekim Wschodzie.
Dotarli�my do wszystkich, jestem tego pewien!
- Jednak wygl�da na to, �e kilku pomin�li�cie - zauwa�y� Sulikow. Prawnik zacz��
ponownie przerzuca� kartki. Na jego czole pojawi�y si�
krople potu, by po chwili po��czy� si� w stru�ki i sp�yn�� ku skroniom.
- Bo�e, jestem sko�czony... - wyszepta� przez �ci�ni�te gard�o.
- Ja r�wnie� w pierwszej chwili odnios�em takie wra�enie - odpar� konsul generalny
ZSRR w Nowym Jorku - ale przecie� podobno nie ma sytuacji bez wyj�cia, czy� nie
tak...? Oczywi�cie, je�li chodzi o nas, to mo�emy za chowa� si� tylko w jeden
spos�b: zostali�my oszukani przez bezlitosnych, goni�cych za zyskiem kapitalist�w;
byli�my jak niewinne owieczki prowadzone na rze� przez ameryka�ski kartel
finansowych oszust�w, kt�rzy usi�owali wciska� nam bezwarto�ciowe towary po
paskarskich cenach i twierdzili, �e posiadaj� zezwolenie swego rz�du na sprzeda�
Zwi�zkowi Radzieckiemu i jego sojusznikom artyku��w obj�tych embargiem.
- Ty sukinsynu! - wybuchn�� Ogilvie. - Przecie� wsp�dzia�ali�cie z nami od pocz�tku
do ko�ca! To wy dokonywali�cie transferu milion�w dolar�w, zmieniali�cie nazwy i
bandery statk�w chyba we wszystkich portach �wiata, nawet je przemalowywali�cie,
�eby tylko omin�� przepisy!
Sulikow roze�mia� si� �agodnie.
- Prosz� to udowodni� - zaproponowa�. - Je�eli pan chce, mog� nada� pa�skiej
ucieczce znaczny rozg�os. W Moskwie bardzo by si� przyda�o pa�skie do�wiadczenie.
- Co takiego?! - wykrzykn�� adwokat, wpatruj�c si� z przera�eniem w konsula.
- Chyba zdaje pan sobie spraw� z tego, �e nie mo�e pan zosta� tutaj ani minuty
d�u�ej ni� to naprawd� konieczne. Prosz� jeszcze raz przeczyta� te stenogramy,
panie Ogilvie. Wynika z nich jasno, �e w ka�dej chwili mo�e pan zosta� aresztowany.
- O, m�j Bo�e...
- M�g�by pan dzia�a� na terenie Hongkongu albo Makau - oni z rado�ci� powitaliby
pa�skie pieni�dze - ale zwa�ywszy na ich k�opoty z rynkami zbytu na kontynencie i
problemy, jakich przysparza bliski ju� kres chi�sko- brytyjskiego uk�adu w sprawie
Hongkongu, chyba nie bardzo podoba�yby im si� pa�skie rekomendacje. Szwajcaria
odpada - te umowy o ekstradycji s� bardzo rygorystycznie przestrzegane, o czym
przekona� si� Vesco... W�a�nie, Vesco! M�g�by pan do��czy� do niego na Kubie...
- Prosz� przesta�! - rykn�� Ogilvie.
- Ewentualnie m�g�by pan podj�� wsp�prac� z w�adzami. Gdyby by� pan z nimi naprawd�
szczery, kto wie, mo�e zmniejszyliby panu wyrok nawet o dziesi�� lat?
- Do cholery, zabij� pana!
Otworzy�y si� drzwi sypialni i do pokoju wszed� ochroniarz z r�k� ukryt� pod po��
marynarki. Adwokat zerwa� si� z miejsca, po czym, dr��c na ca�ym ciele, opad� z
powrotem na fotel i pochyli� si� do przodu, kryj�c twarz w d�oniach.
- To nie jest najrozs�dniejsze wyj�cie z sytuacji - zauwa�y� ch�odno Sulikow. -
Prosz� si� opanowa�, panie mecenasie. Nie czas na gwa�towne emocje.
- Co pan mo�e o tym wiedzie�? - wychrypia� Ogilvie i spojrza� na konsula
za�zawionymi oczami. - Jestem sko�czony!
- Mam wra�enie, �e jak na kogo� tak zamo�nego i wp�ywowego nieco zbyt pochopnie
wyci�ga pan wnioski. To prawda, �e nie mo�e pan tu zosta�, ale przecie� w dalszym
ci�gu dysponuje pan ogromnymi mo�liwo�ciami. Prosz� dzia�a� z pozycji si�y, na tym
polega sztuka przetrwania! Po pewnym czasie w�adze zrozumiej�, jak wielkie mo�e im
pan odda� us�ugi, i do��czy pan do ludzi takich jak Boesky, Levine i wielu innych,
kt�rzy otrzymali symboliczne wyroki i odsiaduj� je, graj�c w tenisa albo warcaby,
zachowuj�c ca�y
czas kontrol� nad swoimi fortunami. Niech pan spr�buje!
- Jak? - zapyta� prawnik, wpatruj�c si� w twarz Rosjanina b�agalnym spojrzeniem
zaczerwienionych oczu.
- Najpierw trzeba wiedzie� gdzie - odpar� Sulikow. - Musi pan znale�� jaki�
neutralny kraj, kt�ry nie podpisa� z Waszyngtonem umowy o ekstradycji i gdzie
znajd� si� oficjele gotowi udzieli� panu zgody na czasowy pobyt, �eby m�g� pan
prowadzi� stamt�d swoje interesy. Termin "czasowy pobyt" jest nadzwyczaj
elastyczny, mo�e mi pan wierzy�. Jest z czego wybiera�: Bahrajn, Zjednoczone
Emiraty Arabskie, Maroko, Turcja, Grecja i ca�a masa
innych. Wsz�dzie znajduj� si� spore kolonie Anglik�w i Amerykan�w. Nie jest nawet
wykluczone, �e my byliby�my gotowi dyskretnie panu pom�c...
- Dlaczego?
- Znowu pan �lepnie, panie Ogilvie... Bo chcemy dosta� co� w zamian, ma si�
rozumie�. Prowadzi pan bardzo rozleg�e interesy w Europie. Gdyby�my uzyskali nad
nimi kontrol�, mogliby�my osi�gn�� ogromne zyski...
- Bo�e... - wyszepta� poblad�ymi wargami cz�owiek b�d�cy m�zgiem "Meduzy".
- Czy ma pan jak�� alternatyw�, mecenasie? Chod�my, musimy si� po �pieszy�. Jest
sporo spraw do za�atwienia. Na szcz�cie dzie� dopiero si� zacz��.
O godzinie pi�tnastej dwadzie�cia pi�� Charles Casset wszed� do gabinetu Petera
Hollanda w Kwaterze G��wnej Centralnej Agencji Wywiadowczej.
- Wreszcie prze�om! - oznajmi� zast�pca dyrektora, po czym doda� nieco mniej
entuzjastycznym tonem: - W pewnym sensie...
- Ogilvie? - zapyta� Holland.
- Nie tylko - odpar� Casset, k�ad�c na biurku szefa kilka fotografii. - Godzin�
temu przekazali je nam faksem z lotniska Kennedy'ego. Wierz mi, to by�a jedna z
najbardziej pracowitych godzin mojego �ycia.
- Z lotniska Kennedy'ego? - Holland zmarszczy� brwi i wzi�� zdj�cia do r�ki.
Przedstawia�y pasa�er�w przechodz�cych przez bramk� podczas od prawy przed odlotem.
Na ka�dej fotografii g�owa jednego z nich by�a zakre�lona czerwonym k�kiem. - Co to
ma by�? Kto to jest?
- To pasa�erowie odlatuj�cy do Moskwy rejsem Aeroflotu. Zdj�cia by�y robione
rutynowo. S�u�by bezpiecze�stwa zwykle fotografuj� obywateli ameryka�skich lec�cych
na tej trasie.
- No wi�c? Co to za facet?
- Ogilvie we w�asnej osobie.
- Co takiego?
- Wsiad� do samolotu odlatuj�cego o drugiej zero zero do Moskwy... Teoretycznie.
- Nie rozumiem.
- Dzwonili�my do jego biura trzy razy i za ka�dym razem uzyskali�my t� sam�
odpowied�: pan Ogilvie polecia� do Londynu, zatrzyma si� w hotelu Dorchester. W
Londynie potwierdzili, �e ma zarezerwowany pok�j, ale jeszcze si� nie zjawi�, wi�c
przyjmuj� dla niego wszystkie wiadomo�ci.
- Nadal nic nie rozumiem, Charlie.
- To wszystko tylko zas�ona dymna, w dodatku postawiona w po�piechu i byle jak. Po
pierwsze, dlaczego kto� tak bogaty jak Ogilvie mia�by t�uc si� Aeroflotem do
Moskwy, skoro mo�e polecie� concordem do Pary�a, a stamt�d Air France? Po drugie,
po co sekretarka mia�aby informowa� interesant�w, �e szef jest w Londynie, skoro
w�a�nie odlecia� do Moskwy?
- Pierwsza sprawa jest oczywista - odpar� Holland. - Aeroflot to pa�stwowa linia i
by�by tam pod opiek� Rosjan. Co do Londynu, to te� nic skomplikowanego: zwyk�a
historyjka, �eby zmyli� ciekawskich... Bo�e, �eby nas zmyli�!
- S�usznie, mistrzu. My te� doszli�my do tego wniosku, wi�c Valentino usiad� przy
tych naszych wszystkowiedz�cych komputerach w podziemiu i wiesz, co si� okaza�o?
Pani Ogilvie wraz z dwojgiem dzieci odlecia�a samolotem Royal Air Maroc do
Casablanki, a stamt�d na po��czenie z Marakeszem!
- Marakesz...? Air Maroc...? Czekaj! W tych wydrukach, kt�re Conklin kaza� nam
zrobi� o ludziach z Mayflower, by�o co� o jakiej� kobiecie z Marakeszu...
- Podziwiam twoj� pami��, Peter. Ta kobieta i �ona Ogilvie mieszka�y podczas
studi�w w jednym pokoju. Obie pochodz� z dobrych, starych rodzin, wi�c nic
dziwnego, �e trzyma�y si� razem.
- Charlie, o co w tym wszystkim chodzi?
- Pa�stwo Ogilvie dostali cynk i postanowili si� ulotni�. Poza tym, je�li si� nie
myl� i je�eli uda�oby nam si� sprawdzi� to w bankach, okaza�oby si�, �e dzi� rano
przekazano za granic� sporo milion�w dolar�w. A to z kolei oznacza, �e...
- Tak, Charlie?
- �e "Meduza" jest teraz w Moskwie, panie dyrektorze.
Rozdzia� 34
Louis DeFazio, nie kryj�c znu�enia, wysiad� z taks�wki na bulwarze Massena, a za
nim jego znacznie wy�szy i mocniej zbudowany kuzyn Mario z Larchmont w stanie Nowy
Jork. Przystan�li na chodniku przed wej�ciem do restauracji; za zielon�
przyciemnian� szyb� wisia� niewielki, czerwony neon:
TETRAZZINI'S.
- To tutaj - powiedzia� Louis. - Czekaj� na nas w pokoju na zapleczu.
- Ju� p�no. - Mario zerkn�� na zegarek w blasku pobliskiej latarni. - Dochodzi
p�noc.
- Nie b�j si�, na pewno tam s�.
- Nawet mi nie powiedzia�e�, Lou, jak si� nazywaj�. Przecie� musz� si� jako� do
nich zwraca�.
- Nie musisz - odpar� DeFazio, ruszaj�c do wej�cia. - �adnych nazwisk. Zreszt� one
i tak s� bez znaczenia. Masz tylko okaza� tym ludziom szacunek, rozumiesz?
- Nie musisz tego powtarza�, Lou - skarci� go Mario, nie podnosz�c g�osu. - Ciekaw
jestem, dlaczego mi w og�le o tym m�wisz?
- On jest wysokiej rangi dyplomat� - wyja�ni� capo supremo, przystaj�c na chwil� i
obrzucaj�c przelotnym spojrzeniem cz�owieka, kt�ry o ma�o nie zabi� w Manassas
Jasona Bourne'a. - Dzia�a na terenie Rzymu, ale ma bezpo�redni kontakt z Sycyli�.
Oboje z �on� s� bardzo, bardzo szanowani, rozumiesz?
- Tak i nie - przyzna� kuzyn. - Skoro jest taki wa�ny, to dlaczego wzi�� tak�
zwyk�� robot�, jak tropienie dwojga ludzi?
- Dlatego, �e ma mo�liwo�ci. Bywa tam, gdzie nasipagliacci nie mog� si� nawet
zbli�y�, rozumiesz? Poza tym, da�em wszystkim w Nowym Jorku do zrozumienia, kim s�
nasi klienci. Wszyscy donowie od Manhattanu do Palermo maj� specjalny j�zyk, kt�rym
m�wi� tylko mi�dzy sob�, wiedzia�e� o tym, cugino? Sprowadza si� do dw�ch rozkaz�w:
"zr�b to" i "nie r�b tego".
- Teraz chyba rozumiem, Lou. Rzeczywi�cie, musimy okaza� szacunek.
- Szacunek, m�j drogi kuzynie, ale nie s�abo��, capisce? Nie s�abo��! Wszyscy musz�
wiedzie�, �e t� spraw� wzi�� w swoje r�ce Lou DeFazio i do prowadzi� j� do ko�ca,
kapujesz?
- Skoro tak, to chyba mog� wr�ci� do Angie i dzieciak�w - odpar� z u�miechem Mario.
- Co...? Nie gadaj g�upot, cugino! Po tej jednej robocie b�dziesz m�g� utrzymywa�
t� swoj� gromad� do ko�ca �ycia!
- Nie gromad�, Lou, tylko pi�tk�.
- Chod�my. Pami�taj: z szacunkiem, ale bez przesady.
Wystr�j ma�ej, przeznaczonej dla specjalnych go�ci salki niczym si� nie r�ni� od
wystroju ca�ego lokalu. Wszystko by�o tu w stu procentach w�oskie. Na �cianach
wisia�y ryciny z widokami Wenecji, Rzymu i Florencji, z niewidocznych g�o�nik�w
s�czy�y si� d�wi�ki arii operowych i taranteli, w ca�ym pomieszczeniu za� panowa�
dyskretny p�mrok. Go��, kt�ry by nie wiedzia�, �e znajduje si� w Pary�u, m�g�by
pomy�le�, i� trafi� do jednej z ma�ych, rodzinnych restauracji przy Via Frascati w
Rzymie.
Na �rodku pokoju sta� du�y, okr�g�y, nakryty p�omieni�cie czerwonym obrusem st�, a
wok� niego cztery ustawione w r�wnych odst�pach krzes�a.
Pod �cianami sta�o kilka rezerwowych krzese�, przeznaczonych dla dodatkowych go�ci
lub uzbrojonej obstawy. Przy stole siedzia� dystyngowany m�czyzna o oliwkowej cerze
i czarnych, g�stych w�osach, a u jego boku, po lewej stronie, elegancko ubrana,
starannie uczesana kobieta w �rednim wieku. Na stole sta�a butelka chianti classico
i dwa niezgrabne kieliszki, a na krze�le po prawej stronie dyplomaty le�a�a czarna
sk�rzana teczka.
- Jestem DeFazio - powiedzia� capo supremo, zamykaj�c drzwi. - A to m�j kuzyn
Mario, o kt�rym chyba pa�stwo s�yszeli. Bardzo zdolny cz�owiek, oderwa� si� od
rodziny, �eby tu by�.
- Tak, oczywi�cie - odpar� arystokratyczny mafioso. - Mario, il boia, esecuzione
garantito... R�wnie pewnie pos�uguj�cy si� ka�dym rodzajem broni. Siadajcie,
panowie.
- Nie lubi� takiego gadania - odezwa� si� Mario, podchodz�c do krzes�a. - Po prostu
to, co robi�, robi� solidnie, to wszystko.
- M�wi pan jak prawdziwy profesjonalista, signore - zauwa�y�a kobieta, kiedy
DeFazio i Mario usiedli ju� przy stole. - Napijecie si� wina czy czego�
mocniejszego?
- Na razie dzi�kujemy - powiedzia� Louis. - Mo�e p�niej... M�j utalentowany kuzyn
ze strony mej �wi�tej pami�ci matki zada� mi, nim tu weszli�my, dobre pytanie: jak
mamy si� do pa�stwa zwraca�? Wcale mi nie chodzi o prawdziwe nazwiska, ma si�
rozumie�.
- Wi�kszo�� znajomych tytu�uje nas Conte i Contessa - odpar� ciemnow�osy m�czyzna z
u�miechem, kt�ry bardziej by pasowa� do maski ni� do ludzkiej twarzy.
- A nie m�wi�em, cugino! Ci ludzie naprawd� zas�uguj� na szacunek. No, panie
hrabio, mo�e nam pan powie, co tu jest w�a�ciwie grane?
- Mo�e pan by� pewien, �e to uczyni�, signor DeFazio - wycedzi� rzymianin bez �ladu
u�miechu na twarzy. - Wprowadz� pana we wszystkie naj�wie�szej daty wydarzenia,
cho� gdyby to ode mnie zale�a�o, najch�tniej pozostawi�bym pana w odleg�ej
przesz�o�ci.
- Hej, co to za pieprzenie?
- Prosz�, Lou! - wtr�ci� si� Mario. - Uwa�aj, co m�wisz!
- A on nie powinien uwa�a�, co m�wi? O czym on chrzani? Chce mnie w co� wrobi� czy
jak?
- Zapyta� mnie pan, co si� sta�o, a ja w�a�nie pana o tym informuj� - powiedzia�
dyplomata tym samym tonem co poprzednio. - Wczoraj w po�udnie ja i moja �ona o ma�o
nie zostali�my zabici... Zabici, signor DeFazio. Nie jeste�my do tego
przyzwyczajeni ani nie mamy zamiaru czego� takiego tolerowa�. Czy ma pan cho�by
blade poj�cie, w co si� pan naprawd� wpakowa�?
- Oni... Oni was namierzyli?
- Je�eli chodzi panu o to, czy wiedzieli, kim jeste�my, to ca�e szcz�cie odpowied�
brzmi nie. Gdyby by�o inaczej, najprawdopodobniej nie siedzieliby�my teraz przy tym
stole!
Hrabina spojrzeniem nakaza�a m�owi spok�j.
- Signor DeFazio - zwr�ci�a si� do przybysza z Nowego Jorku - wed�ug posiadanych
przez nas informacji zawar� pan kontrakt dotycz�cy tego kulawego cz�owieka i jego
przyjaciela, doktora. Czy to prawda?
- W pewnym sensie - przyzna� ostro�nie capo supremo. - To znaczy, zgadza si�, ale
jest jeszcze co� poza tym... Wie pani, o czym m�wi�?
- Nie mam najmniejszego poj�cia - odpar�a hrabina lodowatym tonem.
- Powiem wam, bo mo�e b�d� musia� skorzysta� z waszej pomocy. Dobrze zap�ac�.
- Czy to ma znaczy�, �e jest jeszcze co� poza tym? - przerwa�a mu �ona dyplomaty.
- Mamy sprz�tn�� jeszcze trzeciego faceta. Go�cia, z kt�rym ci dwaj spotkali si� w
Pary�u.
M�� i �ona wymienili b�yskawiczne spojrzenia.
- Trzeciego faceta... - mrukn�� hrabia, podnosz�c do ust kieliszek z winem. -
Rozumiem. Potr�jne kontrakty s� zwykle bardzo op�acalne. Jak bardzo, signor
DeFazio?
- A czyja pana pytam, ile pan zarabia tygodniowo w Pary�u? Powiedzmy, �e to spora
forsa, a wy mo�ecie z tego liczy� na sze�ciocyfrow� sum�, je�eli wszystko p�jdzie
tak, jak powinno.
- Sze�� cyfr to bardzo nieprecyzyjne sformu�owanie - zauwa�y�a kobieta. - Wynika z
niego jednak, �e sam kontrakt opiewa na kwot� co najmniej siedmiocyfrow�.
- Siedmio? - DeFazio wstrzyma� oddech i zawis� spojrzeniem na jej twarzy.
- Czyli na co najmniej milion dolar�w - uzupe�ni�a hrabina.
Louis odetchn�� g��boko, kiedy us�ysza�, �e siedem cyfr to nie siedem milion�w
dolar�w.
- Naszym klientom bardzo zale�y na sprawnym wykonaniu roboty - wyja�ni�. - Nie
pytamy, dlaczego, tylko robimy swoje. W takich sytuacjach donowie s� zawsze bardzo
hojni. Prawie ca�a forsa zostaje u nas, a my zyskujemy sobie dobr� reputacj�. Czy
nie tak, Mario?
- Na pewno, Louis, ale ja nie znam si� na tych sprawach.
- Ale dostajesz pieni�dze, prawda?
- Gdybym nie dostawa�, nie by�oby mnie tutaj, Lou.
- Teraz rozumiecie? - zapyta� DeFazio, spogl�daj�c na dwoje arystokrat�w
europejskiej mafii, kt�rzy jednak nie zareagowali �adnym gestem, wpatruj�c si� w
milczeniu w capo supremo. - Hej, o co wam chodzi...? A, o t� wasz� wczorajsz�
przygod�, tak? Jak to by�o - zobaczyli was i jaki� goryl zacz�� strzela�, tak?
Chyba nie mog�o by� inaczej, no nie? Nie wiedzieli, kim jeste�cie, ale za bardzo
rzucali�cie si� w oczy, wi�c postanowili was postraszy�. To stary numer: nap�dzi�
pietra ka�demu obcemu, kt�rego widzia�o si� wi�cej ni� raz.
- Lou, ju� ci� prosi�em, �eby� si� uspokoi�.
- A jak mam si� uspokoi�? Chc� ubi� interes, a nie gada� nie wiadomo o czym!
Hrabia nie zwr�ci� najmniejszej uwagi na wybuch Louisa.
- Kr�tko m�wi�c - powiedzia�, unosz�c brwi - ma pan zabi� kalek�, doktora i jeszcze
kogo�, czy tak?
- Kr�tko m�wi�c, zgadza si�.
- Czy wie pan o tym trzecim cz�owieku co� wi�cej, ni� wynika ze zdj�cia albo
s�ownego opisu?
- Jasne. Nie uwierzycie, ale kiedy� to by� rz�dowy agent, kt�ry robi� to samo, co
Mario teraz. Wszyscy trzej zdrowo dali si� we znaki naszym klientom i dlatego ci
postanowili nas wynaj��. To chyba proste, prawda?
- Nie jestem tego pewna - odpar�a hrabina, poci�gaj�c �yk wina. - Wygl�da na to, �e
nie wie pan o wielu rzeczach.
- Na przyk�ad o czym?
- Na przyk�ad o tym, �e istnieje kto�, komu zale�y na �mierci tego trzeciego
cz�owieka jeszcze bardziej ni� wam - wyja�ni� �niadosk�ry mafioso. - Wczoraj w
po�udnie napad� z kilkoma lud�mi na ma�� wiejsk� restauracj� i zabi� kilka os�b
tylko dlatego, �e w�r�d go�ci znajdowa� si� tak�e ten wasz trzeci cz�owiek...
Widzieli�my, jak uciek�, ostrze�ony przez swojego goryla, i natychmiast
domy�lili�my si�, co si� �wi�ci. Wyszli�my kilka minut przed masakr�.
- Condannare! - wykrztusi� DeFazio. - Kim jest ten sukinsyn, kt�ry chce go zabi�?
Powiedzcie mi!
- Sp�dzili�my wczorajsze popo�udnie i ca�y dzisiejszy dzie�, pr�buj�c to ustali� -
powiedzia�a kobieta, dotykaj�c delikatnie palcami niezgrabnego kieliszka, jakby nie
mog�a pogodzi� si� z jego brzydot�. - Ludzie, kt�rych masz zg�adzi�, zawsze chodz�
z obstaw�. Pocz�tkowo nie wiedzieli�my, kim s� uzbrojeni m�czy�ni, kt�rzy ci�gle
si� przy nich kr�c�, ale potem na Avenue Montaigne zobaczyli�my, jak przyje�d�a po
nich limuzyna z radzieckiej
ambasady, i rozpoznali�my jednego z nich. To wysoki oficer KGB. Wydaje nam si�, �e
teraz ju� rozwi�zali�my zagadk�.
- Ale tylko pan mo�e to potwierdzi� - doda� hrabia. - Jak si� nazywa trzeci
cz�owiek, kt�rego macie wyeliminowa�? Chyba mo�emy to wiedzie�, prawda?
Louis wzruszy� ramionami.
- Czemu nie? Nazywa si� Bourne, Jason Bourne. Pr�bowa� szanta�owa� naszych
klient�w.
- Ecco - powiedzia� cicho dyplomata.
- Ultimo - uzupe�ni�a jego �ona. - Co pan wie o tym Bournie?
- To, co ju� wam powiedzia�em. Pracowa� dla rz�du, ale ch�opcy z Waszyngtonu go
wykiwali, wi�c w�ciek� si� i pr�bowa� wykiwa� naszych klient�w. Niez�y aparat, nie
ma co..
- Czy s�ysza� pan kiedy� o Szakalu? - zapyta� hrabia, pochylaj�c si� lekko nad
sto�em i przypatruj�c uwa�nie Louisowi.
- Jasne. S�ysza�em o nim i wiem, co wam chodzi po g�owie. Ten Szakal ma podobno
jakie� pretensje do Bourne'a i na odwr�t, ale ja nie dam za to z�amanego centa.
Jeszcze niedawno my�la�em, �e ten ca�y Szakal to tylko posta� z ksi��ek albo
film�w, rozumiecie? A potem nagle okazuje si�, �e facet naprawd� istnieje. Niez�e,
co?
- Rzeczywi�cie - przyzna�a hrabina.
- Ale jak wam powiedzia�em, to wszystko nic mnie nie obchodzi. Chc� tylko dorwa�
tego �ydowskiego doktorka, kalek� i Bourne'a i nic poza tym. Naprawd� chc� ich
dorwa�.
M�� i �ona spojrzeli na siebie z lekkim niedowierzaniem, po czym wzruszyli
ramionami.
- Rzeczywisto�� przekroczy pa�skie naj�mielsze oczekiwania - powiedzia�a kobieta.
- �e co, prosz�?
- Jak pan mo�e wie, Robin Hood istnia� naprawd�, ale nie by� wcale szlachcicem z
Locksley, tylko barbarzy�skim wodzem sakso�skiego plemienia, morderc� i rabusiem,
wychwalanym jedynie w legendach. Podobnie Innocenty III - papie�, kt�ry z ca��
pewno�ci� nie by� niewinny i kontynuowa� okrutn� polityk� swego poprzednika,
�wi�tego Grzegorza VII, kt�ry w �adnym wypadku nie by� �wi�ty. Za ich spraw� niemal
ca�a Europa sk�pa�a si� we krwi, by powi�kszy� bogactwa �wi�tego Imperium. Kilka
stuleci wcze�niej w Rzymie naprawd� �y� �agodny Quintus Cassius Longinus,
dobrotliwy protektor Hiszpanii, kt�ry w rzeczywisto�ci wymordowa� lub pos�a� na
m�ki setki tysi�cy Hiszpan�w.
- O czym wy m�wicie, do diab�a?
- To, co wiemy o tych ludziach, signor DeFazio, nie ma nic wsp�lnego z prawd�, cho�
oni sami rzeczywi�cie �yli i dzia�ali. Dok�adnie tak samo ma si� sprawa z Szakalem,
kt�ry teraz b�dzie stanowi� dla pana nie lada problem. Z przykro�ci� musz�
stwierdzi�, �e dla nas te�, bo nie mo�emy przej�� nad tym do porz�dku dziennego.
- H�? - wykrztusi� capo supremo, wpatruj�c si� z otwartymi ustami we w�oskiego
arystokrat�.
- Pojawienie si� Rosjan by�o alarmuj�ce i niespodziewane - ci�gn�� hrabia. -
Dopiero po pewnym czasie uda�o nam si� doj�� do wniosk�w, kt�re pan przed chwil�
potwierdzi�... Moskwa od lat �ciga�a Carlosa, wy��cznie po to, �eby go zlikwidowa�,
ale kolejni egzekutorzy gin�li jak muchy. W jaki� spos�b - jeden B�g raczy wiedzie�
w jaki - Bourne zdo�a� nam�wi� Rosjan do wsp�lnej walki przeciwko Carlosowi.
- Na rany Chrystusa, m�w pan po w�osku albo po angielsku, wszystko jedno, byle tak,
�ebym pana rozumia�! Nie chodzi�em do Harvardu, m�dralo. Nie musia�em, capisce?
- Wczoraj w po�udnie Szakal niemal zr�wna� z ziemi� tamt� restauracj�. Teraz on
poluje na Bourne'a, kt�ry okaza� si� na tyle g�upi, �eby wr�ci� do Pary�a i tu
prowadzi� negocjacje z Rosjanami. To by� b��d, bo w Pary�u Szakal jest na swoim
terenie i na pewno zwyci�y. Zabije nie tylko Bourne'a, ale i tamtych dw�ch, i
b�dzie si� �mia� Rosjanom prosto w nos, a potem oznajmi s�u�bom specjalnym
wszystkich pa�stw, �e wygra�, pokona� wszystkich, kt�rzy byli do pokonania, i teraz
jest padrone, maestro. Wy tam, w Ameryce, nigdy nie s�yszeli�cie ca�ej historii,
tylko oderwane fragmenty, bo wasze zainteresowanie Europ� ko�czy si� w chwili, gdy
przestajecie rozmawia� o pieni�dzach, ale my tutaj �ledzili�my rozw�j wydarze� z
zapartym tchem, a teraz jeste�my wr�cz zahipnotyzowani. Pojedynek dw�ch
nieuchwytnych zab�jc�w, op�tanych nienawi�ci� i ��dz� zniszczenia...
- Hej, zaczekaj, m�dralo! - wykrzykn�� DeFazio. - Przecie� ten Bourne by�
podstawiony, contraffazione! Nigdy nic wielkiego nie zrobi�!
- Myli si� pan, signore - odpar�a hrabina. - Mo�e nie wszed� na aren� z pistoletem,
ale bardzo szybko nauczy� si� go u�ywa�. Mo�e pan zapyta� Szakala.
- Pieprz� Szakala! - wrzasn�� DeFazio, zrywaj�c si� z krzes�a.
- Lou!
- Stul pysk, Mario! Bourne jest m�j, nasz! My go za�atwimy, my sfotografujemy si�
przy jego trupie i przy trupach tamtych dw�ch facet�w, my podniesiemy im g�owy za
w�osy, �eby by�o wida� twarze i �eby p�niej nikt nie powiedzia�, �e nam si� nie
uda�o!
- Teraz to pan jest pazzo - zauwa�y� hrabia, nie podnosz�c g�osu. - By�bym panu
wdzi�czny, gdyby zechcia� pan tak g�o�no nie krzycze�.
- Wi�c mnie nie wkurzajcie...
- On chce nam co� powiedzie�, Lou - odezwa� si� morderca spokrewniony z capo
supremo. - A ja chc� tego wys�ucha�, bo mo�e mi si� to przyda�. Siadaj, kuzynie. -
Louis usiad�. - Prosz� m�wi�, panie hrabio.
- Dzi�kuj�, Mario... Mam nadziej�, �e nie masz nic przeciwko temu, �ebym zwraca�
si� do ciebie po imieniu?
- Ale� sk�d, prosz� pana.
- Gdyby� znalaz� si� kiedy� w Rzymie...
- Na razie lepiej wr��my do Pary�a! - przerwa� arystokracie DeFazio.
- Prosz� uprzejmie - zgodzi� si� rzymianin. Zwraca� si� teraz do obu m�czyzn
jednocze�nie, cho� lekko faworyzuj�c Maria. - By� mo�e uda�oby si� wam zastrzeli�
wszystkich trzech z karabinu z lunet�, ale wtedy nie ma mowy o tym, �eby zbli�y�
si� do cia�. W pobli�u na pewno b�d� radzieccy ochroniarze i jak tylko
podejdziecie, zabij� was, bo b�d� my�leli, �e jeste�cie od Szakala.
- W takim razie musimy wywo�a� zamieszanie, �eby odizolowa� nasze cele - powiedzia�
Mario, wpatruj�c si� w hrabiego bystrymi oczami. - Na przyk�ad wcze�nie rano w
hotelu, w kt�rym mieszkaj�, wybucha po�ar i zmusza ich do wyj�cia na zewn�trz.
Robi�em to ju� kiedy�. W takim rozgardiaszu nawet dziecko da�oby sobie rad�.
- To bardzo dobry pomys�, Mario, ale w dalszym ci�gu pozostaje kwestia radzieckich
ochroniarzy.
- Mo�emy ich sprz�tn��! - wykrzykn�� DeFazio.
- Jest was tylko dw�ch, a ich co najmniej trzech w Barbizon, nie m�wi�c o hotelu, w
kt�rym zatrzymali si� doktor i kulawy.
- Damy sobie rad�. - Capo supremo otar� wierzchem d�oni czo�o, na kt�rym zacz�y
gromadzi� si� grube krople potu. - Uderzymy najpierw na Barbizon.
- We dw�ch? - zapyta�a hrabina, spogl�daj�c na niego ze zdumieniem.
- Przecie� wy macie ludzi! Po�yczymy kilku... Za dodatkow� op�at�, ma si� rozumie�.
Dyplomata pokr�ci� powoli g�ow�.
- Nie wolno nam zacz�� wojny z Szakalem - powiedzia� cicho. - Takie otrzyma�em
instrukcje.
- Cholerne sukinsyny!
- W pa�skich ustach to bardzo interesuj�ca uwaga - zauwa�y�a kobieta, u�miechaj�c
si� z pogard�.
- By� mo�e nasi donowie nie s� tak hojni jak pa�scy - uzupe�ni� jej m��. - Mo�emy
wsp�pracowa� do pewnej granicy, ale dalej ju� nie.
- Nigdy nie wy�lecie transportu do Nowego Jorku, Filadelfii ani Chicago!
- Nie uwa�a pan, �e nad t� spraw� powinni si� zastanowi� nasi zwierzchnicy?
Rozleg�o si� g�o�ne, raptowne pukanie do drzwi.
- Avanti - zawo�a� hrabia, b�yskawicznie wyjmuj�c spod marynarki pistolet. Kiedy
drzwi otworzy�y si� i do pokoju wszed� gruby w�a�ciciel lokalu, hrabia schowa� bro�
pod st� i u�miechn�� si� uprzejmie.
- Emergenza - oznajmi� nowo przyby�y. Podszed� szybkim krokiem do arystokraty i
wr�czy� mu kartk� z wiadomo�ci�.
- Grazie.
- Pr�go.
W�a�ciciel wyszed� z pomieszczenia r�wnie szybko, jak si� w nim pojawi�.
- Wygl�da na to, �e gro�ni bogowie Sycylii postanowili jednak obdarzy� was swoj�
przychylno�ci� - oznajmi� hrabia po przeczytaniu notatki. - To wiadomo�� od naszego
cz�owieka, kt�ry �ledzi tych ludzi. S� teraz poza Pary�em, zupe�nie sami i bez
opieki. Nie wiem dlaczego, ale nikt ich nie pilnuje.
- Gdzie? - rykn�� DeFazio, zrywaj�c si� z miejsca. Dystyngowany mafioso nie
odpowiedzia�, tylko si�gn�� flegmatycznie po z�ot� zapalniczk�, pstrykn�� ni� i
podpali� kartk�, trzymaj�c j� nad popielniczk�. Mario poderwa� si� z krzes�a, ale
hrabia b�yskawicznie rzuci� zapalniczk� i si�gn�� po le��cy na kolanach pistolet.
- Przede wszystkim musimy ustali� nasze wynagrodzenie - powiedzia�, kiedy z kartki
zosta�a tylko odrobina popio�u. - Nasi donowie w Palermo nie s� nawet w po�owie tak
hojni jak wasi. Prosz� szybko si� zdecydowa�, bo przecie� liczy si� ka�da minuta.
- Ty pieprzony matkojebie!
- M�j ewentualny kompleks Edypa nie powinien pana nic obchodzi�. A wi�c ile, signor
DeFazio?
- To moja pierwsza i ostatnia propozycja - wycedzi� capo supremo, siadaj�c powoli
na krze�le i nie odrywaj�c wzroku od spopielonych szcz�tk�w kartki. - Trzysta
tysi�cy dolar�w i ani centa wi�cej.
- To nie propozycja, tylko excremento - odpar�a hrabina. - Radz� spr�bowa� jeszcze
raz. Czas mija, a pan nie mo�e sobie pozwoli� na strat� nawet minuty.
- Ju� dobrze, dobrze! Dwa razy wi�cej!
- Plus dodatkowe wydatki - dopowiedzia�a kobieta.
- A co to ma by�, do kurwy n�dzy?
- Pa�ski kuzyn ma racj� - wtr�ci� si� dyplomata. - Prosz� nie wyra�a� si� przy
mojej �onie.
- Do jasnej cholery...
- Ostrzeg�em pana, signore. Dodatkowe wydatki powinny zanikn�� si� w kwocie dwustu
pi��dziesi�ciu tysi�cy dolar�w.
- Co wy jeste�cie, �wiry?
- Nie, to pan jest wulgarny. Ca�a suma wyniesie milion sto pi��dziesi�t tysi�cy
dolar�w. Pieni�dze przeka�e pan naszym kurierom w Nowym Jorku. Gdyby pan tego nie
zrobi�, signor DeFazio, pa�skie wspania�e mieszkanie w Brooklynie zostanie bez
w�a�ciciela...
- Gdzie oni s�? - zapyta� g�ucho capo supremo, prze�ykaj�c gorzk� pigu�k� pora�ki.
- Na ma�ym prywatnym lotnisku w Pontcarre, oko�o czterdziestu pi�ciu minut jazdy od
Pary�a. Czekaj� na samolot, kt�ry z powodu z�ych warunk�w atmosferycznych musia�
l�dowa� w Poitiers. Jest ma�o prawdopodobne, �eby przylecia� wcze�niej ni� za
godzin� i pi�tna�cie minut.
- Przywie�li�cie to, co zam�wili�my? - zapyta� Mario.
- Wszystko jest tam - odpar�a hrabina, wskazuj�c na stoj�c� na krze�le czarn�
walizeczk�.
- Samoch�d! Musz� mie� szybki samoch�d! - wykrzykn�� DeFazio.
- Czeka na zewn�trz - poinformowa� go hrabia. - Kierowca wie, dok�d was zawie��.
- Chod�my, cugino. Musimy zarobi� na nasz� nagrod�.
Prywatne lotnisko w Pontcarre by�o zupe�nie puste, je�li nie liczy� samotnego
urz�dnika siedz�cego za biurkiem w niewielkiej salce odpraw i kontrolera lot�w,
kt�ry za dodatkow� op�at� zgodzi� si� przed�u�y� nieco swoj� s�u�b�. Aleks Conklin
i Mo Panov pozostali dyskretnie w budynku, natomiast Jason wyprowadzi� Marie na
zewn�trz, w pobli�e bramy i metalowego p�otu okalaj�cego p�yt� lotniska. Dwa rz�dy
bursztynowych �wiate� wyznacza�y pas dla samolotu z Poitiers; zapalono je zaledwie
kilka minut temu.
- To ju� nie potrwa d�ugo - powiedzia� Jason.
- Wszystko jest kompletnie bez sensu - odpar�a �ona Davida Webba. - Bez sensu...
- Nie ma �adnego powodu, �eby� tu zosta�a, a co najmniej kilka, by� jak najszybciej
wyjecha�a. Co chcesz osi�gn��, siedz�c samotnie w Pary�u? Aleks ma racj�. Je�eli
ludzie Carlosa wpadn� na tw�j �lad, wezm� ci� jako zak�adniczk�. Dlaczego chcesz
ryzykowa�?
- Dlatego �e na pewno uda mi si� ukry�, a poza tym, nie mam zamiaru by� dziesi��
tysi�cy mil od ciebie. Musi mi pan wybaczy�, panie Bourne, ale bardzo si� o pana
troszcz�. I boj�.
Jason spojrza� na ni�, zadowolony, �e w ciemno�ci kobieta nie mo�e dostrzec jego
oczu.
- W takim razie b�d� rozs�dna i rusz g�ow� - powiedzia� ch�odno, nagle czuj�c si�
bardzo stary, zbyt stary na to, �eby udawa� ca�kowity brak uczucia. - Wiemy, �e
Carlos jest w Moskwie, a Krupkin depcze mu po pi�tach. Dymitr przerzuci nas tam
jutro z samego rana i wszyscy b�dziemy pod ochron� KGB w najlepiej strze�onym
mie�cie na �wiecie. Czego jeszcze chcesz?
- Trzyna�cie lat temu w Nowym Jorku chroni� ci� ca�y rz�d Stan�w Zjednoczonych, a
nie powiem, �eby wysz�o ci to na dobre.
- Nie por�wnuj tych spraw, bo to nie ma najmniejszego sensu. Wtedy Szakal wiedzia�
dok�adnie, dok�d id� i kiedy tam b�d�, a teraz nawet nie ma poj�cia o tym, �e
ruszamy za nim do Moskwy. Ma inne sprawy na g�owie, dla niego bardzo wa�ne, i
my�li, �e zostali�my w Pary�u. W�a�nie dlatego kaza� swoim ludziom nas �ledzi�.
- Co b�dziecie robi� w Moskwie?
- Dowiemy si�, jak si� tam znajdziemy, ale na pewno co� bardziej sensownego ni�
tutaj, w Pary�u. Krupkin zabra� si� ostro do pracy. Wszyscy m�wi�cy po francusku
wy�si oficerowie z placu Dzier�y�skiego s� pod �cis�� obserwacj�. Dymitr twierdzi,
�e znajomo�� francuskiego zdecydowanie zaw�zi�a kr�g podejrzanych i �e lada chwila
co� powinno p�kn��... Na pewno p�knie. Mamy teraz przewag�, a ja nie mog� jej
zmarnowa� z twojego
powodu. Musz� wiedzie�, �e nic ci nie grozi.
- To chyba najmilsza rzecz, jak� us�ysza�am od ciebie od trzydziestu sze�ciu
godzin.
- Mo�liwe. Sama dobrze wiesz o tym, �e powinna� by� z dzie�mi. B�dziecie tam
bezpieczni, poza zasi�giem Carlosa, a poza tym dzieciaki bardzo ci� potrzebuj�.
Pani Cooper to wspania�a osoba, ale przecie� nie jest ich matk�. Wcale bym si� nie
zdziwi�, gdyby tw�j brat nauczy� ju� Jamiego pali� cygara i gra� w monopol na
prawdziwe pieni�dze.
Marie spojrza�a na m�a; mimo ciemno�ci dostrzeg� na jej twarzy lekki u�miech.
- Dzi�kuj�. Potrzebowa�am tego.
- Kiedy to prawda. Je�eli w�r�d s�u�by s� jakie� atrakcyjne dziewczyny, to ca�kiem
mo�liwe, �e nasz syn straci� ju� dziewictwo.
- David! - Bourne umilk�. Marie zachichota�a cicho, po czym doda�a: - Wydaje mi
si�, �e nie mog� podj�� z tob� dyskusji na ten temat.
- Co, pani doktor St. Jacques, gdyby mia�a pani cho�by najs�absze argumenty, na
pewno by to pani uczyni�a. Zd��y�em si� tego nauczy� przez ostatnie trzyna�cie lat.
- Mimo to nadal nie chc� lecie� do Waszyngtonu, tym bardziej tak� zwariowan� tras�!
Najpierw do Marsylii, potem do Londynu, a dopiero stamt�d za ocean! Czy nie
pro�ciej by�o wsadzi� mnie w jaki� samolot odlatuj�cy z Or�y bezpo�rednio do
Stan�w?
- To pomys� Petera Hollanda. Jak si� z nim spotkasz, b�dziesz mog�a go o to
zapyta�, bo nie jest zbyt rozmowny przez telefon. Mam wra�enie, �e nie chce mie�
nic do czynienia z francuskimi w�adzami, bo obawia si� przecieku. Najlepiej wtopi�
si� w t�um na trasie, kt�rej na pewno nie b�d� mieli pod obserwacj�.
- Wi�cej czasu przesiedz� na lotniskach ni� w samolocie!
- Na to wygl�da, wi�c uwa�aj, �eby nikt nie zagl�da� ci pod sp�dnic� i we� ze sob�
Bibli�.
- Wielkie dzi�ki. - Marie wyci�gn�a r�k� i dotkn�a jego twarzy. - Znowu ci� s�ysz�,
Davidzie.
Bourne nie zareagowa� na mu�ni�cie jej palc�w.
- S�ucham?
- Nic... Czy mog� ci� prosi� o przys�ug�?
- O jak�? - zapyta� Jason bezbarwnym tonem.
- Sprowad� mi z powrotem Davida. Na sta�e.
- Zobaczmy, co z samolotem - powiedzia� g�ucho Bourne, bior�c j� delikatnie za
rami� i prowadz�c z powrotem do budynku. Starzej� si� i coraz trudniej przychodzi
mi by� tym, kim by�em kiedy�. Kameleon wymyka mi si�. Wyobra�nia pracuje ju�
inaczej ni� przed laty. Ale nie mog� si� wycofa�! Nie teraz! Odejd� ode mnie,
Davidzie!
W chwili, kiedy weszli do �rodka, rozleg� si� dzwonek telefonu. Urz�dnik podni�s�
s�uchawk�.
- Oui? - S�ucha� w milczeniu oko�o pi�ciu sekund. - Merci. - Od�o�ywszy s�uchawk�,
zwr�ci� si� po francusku do czworga oczekuj�cych: - Dzwonili z wie�y. Samolot z
Poitiers wyl�duje za mniej wi�cej cztery minuty.
Pilot prosi, �eby pani by�a gotowa, madame, bo chce natychmiast wystartowa� i uciec
przed z�� pogod�.
- Tak samo jak ja - odpar�a Marie. Po�egna�a si� kr�tko, ale serdecznie z Conklinem
i Panovem i wysz�a z m�em na zewn�trz. - W�a�nie sobie przypomnia�am: gdzie si�
podziali ludzie Krupkina? - zapyta�a, kiedy Jason otworzy� furtk� i ruszyli razem w
kierunku o�wietlonego pasa startowego.
- Nie potrzebujemy ich ani nie chcemy - odpar� Bourne. - Widziano nas razem na
Avenue Montaigne, wi�c nale�y przypuszcza�, �e od tej pory ambasada jest ca�y czas
pod �cis�� obserwacj�. Poniewa� nie by�o tam �adne go ruchu ani �aden samoch�d nie
wyjecha� nagle z piskiem opon, ludzie Szakala nie mieli powodu, �eby wszczyna�
alarm.
- Rozumiem. - W powietrzu pojawi�a si� niewielka maszyna. Zatoczy�a z wyciem
silnik�w pojedyncze ko�o nad lotniskiem, po czym zacz�a schodzi� do l�dowania na
pasie d�ugo�ci kilometra. - Bardzo ci� kocham, Davidzie - powiedzia�a Marie.
Musia�a podnie�� g�os, �eby przekrzycze� ryk ko�uj�cego w ich stron� samolotu.
- On te� ci� kocha - odpar� Jason, na pr�no usi�uj�c uporz�dkowa� skacz�ce mu przed
oczami obrazy. - I ja ci� kocham.
Samolot wy�oni� si� z ciemno�ci rozja�nionej jedynie blaskiem bursztynowych lamp.
By�a to bia�a, przypominaj�ca kszta�tem pocisk maszyna o kr�tkich skrzyd�ach w
uk�adzie delty, nadaj�cych jej wygl�d rozgniewanego owada. Pilot wykona� szeroki
skr�t i wcisn�� hamulce; w tej samej chwili otworzy�y si� drzwi, a metalowe schodki
rozwin�y si� b�yskawicznie i dotkn�y betonowej p�yty lotniska. Jason i Marie
pobiegli w kierunku wej�cia.
To, co si� zdarzy�o potem, nast�pi�o tak nagle, jakby znienacka oboje dostali si� w
�rodek szalej�cego wiru �mierci. Strza�y! Serie z dw�ch pistolet�w maszynowych -
jeden by� bli�ej, drugi nieco dalej - roztrzaskuj�ce szyby, siek�ce na drzazgi
drzwi i futryny. Z wn�trza budynku dobieg� przera�liwy, �miertelny krzyk.
Bourne chwyci� Marie obur�cz w pasie, podni�s� i niemal wrzuci� do wn�trza
samolotu.
- Zamykaj drzwi i startuj! - rykn�� do pilota.
- Mon Dieu! - wykrzykn�� przez uchylone okienko siedz�cy za sterami m�czyzna. -
Allez- vous- en!
Zawy�y silniki i maszyna skoczy�a do przodu. Jason pad� p�asko na ziemi�,
odprowadzaj�c wzrokiem oddalaj�cy si� samolot. Przez moment mign�a mu przyci�ni�ta
do szyby twarz Marie z szeroko otwartymi ustami, przez kt�re z pewno�ci� wydobywa�
si� histeryczny krzyk, a potem ma�y odrzutowiec zacz�� raptownie nabiera�
pr�dko�ci. Marie by�a bezpieczna.
Ale nie Bourne. Ze wszystkich stron otacza� go blask bursztynowych �wiate�. M�g�
sta�, kuca� lub kl�cze�, ale zawsze by� wyra�nie widoczny. Pozosta�o mu tylko jedno
wyj�cie; wyrwa� zza paska pistolet - u�wiadomi� sobie, �e dosta� go od Bernardine'a
- i pop�dzi� zygzakiem w kierunku wysokiej trawy zaczynaj�cej si� zaraz za
kraw�dzi� betonowej p�yty lotniska.
Strza�y rozleg�y si� ponownie, ale tym razem by�y pojedyncze i dochodzi�y z wn�trza
budynku, w kt�rym tymczasem wygaszono wszystkie �wiat�a. Panov nie mia� broni, wi�c
strzela� m�g� albo Conklin, albo urz�dnik, je�eli by� uzbrojony. W takim razie kto
zgin��...? Nie by�o teraz czasu na rozmy�lania. Z bli�szego pistoletu maszynowego
posypa� si� grad kul, zar�wno na budyneczek, jak i na teren przy bramie.
Zaraz potem do kanonady przy��czy� si� drugi napastnik; s�dz�c z odg�os�w,
znajdowa� si� po drugiej stronie domku mieszcz�cego poczekalni�. Po kilku sekundach
odpowiedzia�y mu dwa pojedyncze strza�y. Gdy umilk�y, rozleg� si� bolesny okrzyk -
okrzyk dochodz�cy z drugiej strony budynku.
- Trafili mnie!
Jeden z nieprzyjaci� zosta� unieszkodliwiony! Jason ostro�nie uni�s� g�ow� nad
traw� i rozejrza� si� dooko�a. K�tem oka dostrzeg� w ciemno�ci jakie� poruszenie,
wi�c pos�a� tam pocisk, a potem zerwa� si� z ziemi i pop�dzi� w kierunku bramy,
naciskaj�c raz za razem spust, a� wreszcie opr�ni� ca�y magazynek. Uda�o mu si�
jednak osi�gn�� to, co zamierza�, to znaczy przedosta� si� na wschodni� stron�
budynku, gdzie ko�czy� si� pas startowy, a wraz z nim r�wnoleg�e rz�dy
bursztynowych �wiate�. Podkrad� si� ostro�nie do odcinka, na kt�rym si�gaj�ce do
pasa ogrodzenie bieg�o r�wnolegle do �ciany budowli; dostrzeg� na bia�ym �wirze
parkingu wij�c� si� z b�lu posta�. Ranny cz�owiek trzyma� w d�oniach pistolet
maszynowy, ale nie strzela�, tylko opar� si� na nim i d�wign�� si� do p�siedz�cej
pozycji.
- Cugino! - zawo�a�. - Pom� mi! - Odpowiedzia�a mu kolejna ulewa ognia z zachodniej
flanki. - Bo�e, ja umieram! - wyskrzecza� ranny. Drugi zab�jca ponownie nacisn��
spust; pociski wpada�y do wn�trza poczekalni przez wybite okna, niszcz�c wszystko,
co znalaz�o si� na ich drodze.
Bourne odrzuci� bezu�yteczn� bro� i przeskoczy� przez ogrodzenie. L�duj�c na ziemi,
poczu� w lewej nodze przera�liwy, parali�uj�cy b�l. Co si� sta�o? Dlaczego boli?
Niech to szlag! Doku�tyka� z trudem do naro�nika domu, przycisn�� twarz do muru i
wyjrza� ostro�nie. Le��ca na ziemi posta� osun�a si� bezw�adnie na plecy, nie maj�c
do�� si�, by podeprze� si� �ciskanym w r�kach pistoletem. Jason pomaca� na o�lep
dooko�a siebie r�k�, a znalaz�szy spory kamie�, rzuci� go tak, �eby upad� za rannym
cz�owiekiem. Odg�os, jaki si� rozleg�, przypomina� do z�udzenia chrobot �wiru
przesuwaj�cego si� pod czyimi� stopami. Nieprzyjaciel odwr�ci� si� raptownie,
usi�owa� wycelowa� w tamt� stron� bro�, lecz pistolet dwukrotnie wy�lizgn�� mu si�
z r�k.
Teraz! Bourne wypad� zza naro�nika budynku, pop�dzi� przez �wirowy parking, rzuci�
si� na rannego m�czyzn�, w ci�gu u�amka sekundy wyrwa� mu ze s�abn�cych d�oni
pistolet maszynowy i uderzy� go kolb� w g�ow�. Szczup�y, niewysoki cz�owiek osun��
si� bezw�adnie na ziemi�, lecz w tej samej chwili drugi napastnik ponownie otworzy�
ogie�, zasypuj�c zrujnowan� poczekalni� gradem pocisk�w. S�dz�c po g�o�no�ci
strza��w, znajdowa� si� jeszcze bli�ej ni� przed chwil�. Trzeba go powstrzyma�,
pomy�la� Jason, dysz�c ci�ko i czuj�c b�l ka�dego w��kna napr�onych mi�ni. Gdzie
podzia� si� cz�owiek, kt�rym kiedy� by�em? Gdzie jest Delta, co si� sta�o z
kameleonem? Gdzie on jest?
Chwyci� mocniej odebrany rannemu m�czy�nie pistolet maszynowy i podbieg� do
bocznych drzwi budynku.
- Aleks, to ja! - rykn��. - Wpu�� mnie. Mam bro�! Drzwi otworzy�y si� z hukiem.
- Bo�e, ty �yjesz! - wykrzykn�� Conklin z ciemno�ci. Jason wpad� do wn�trza. - Mo
jest w marnym stanie, dosta� w pier�! Ten drugi nie �yje, a ja nie mog� dodzwoni�
si� na wie��. Chyba ju� tam byli. - Aleks zatrzasn�� drzwi. - Na pod�og�!
Przez wybite okna wpad�a do �rodka ulewa pocisk�w. Bourne przykl�kn��, odpowiedzia�
kr�tk� seri�, a potem pad� p�asko na pod�og� obok Conklina.
- Co si� sta�o? - wydysza� z trudem, czuj�c, jak gryz�cy pot zalewa mu oczy.
- Szakal!
- Jak mu si� uda�o?
- Okpi� nas wszystkich. Ciebie, Krupkina, Lavier, a najbardziej mnie. Rozpu�ci�
pog�osk�, �e wyje�d�a na jaki� czas, nie m�wi�c dok�d. Wydawa�o nam si�, �e z�apa�
przyn�t�, a tymczasem on pod�o�y� nam swoj�... Bo�e, i to jak! Powinienem by� si�
domy�li�, to by�o zbyt proste. Wybacz mi, Davidzie. B�g mi �wiadkiem, okropnie mi
przykro.
- Wi�c to on jest tam, na zewn�trz, prawda? Chce nas sam zabi�, tylko to jest dla
niego wa�ne...
Nagle przez okno wlecia�a zapalona latarka. Jason b�yskawicznie nacisn�� spust
swego MAC- 10 i roztrzaska� j� na kawa�ki, ale nie zd��y� zapobiec nieszcz�ciu:
przez u�amek sekundy wszyscy byli doskonale widoczni.
- Tutaj! - wrzasn�� Aleks i rzuci� si� rozpaczliwie za drewniany kontuar,
poci�gaj�c za sob� Bourne'a. W oknie pojawi�a si� na chwil� czarna, niewyra�na
sylwetka i pos�a�a mordercz� seri� w miejsce, w kt�rym jeszcze przed chwil� le�eli.
Po dw�ch lub trzech sekundach ogie� usta�, zako�czony metalicznym szcz�kiem.
- Musi zmieni� magazynek! - szepn�� Bourne do ucha Aleksowi. - Zosta� tutaj!
Zerwa� si� z pod�ogi i wybieg� na zewn�trz przez g��wne drzwi - maksymalnie
skoncentrowany, spi�ty, got�w zabija�, je�li tylko pozwol� mu na to jego lata.
Musz� pozwoli�!
Przeczo�ga� si� przez bram�, kt�rej nie zamkn�� odprowadzaj�c Marie, skr�ci� w
prawo i pope�z� wzd�u� ogrodzenia. By� znowu Delt� z "Meduzy"!
Co prawda nie otacza�a go przyjazna d�ungla, ale m�g� wykorzysta� rozja�nion�
blaskiem ksi�yca ciemno�� i �lizgaj�ce si� po ziemi plamy czarnego,
nieprzeniknionego cienia, rzucane przez w�druj�ce po niebie ob�oki. Musisz to
wykorzysta�! Przecie� w�a�nie tego ci� nauczono wiele lat temu. Niewa�ne, jak
dawno! Zr�b to! Bestia, kt�ra czai si� zaledwie kilka metr�w od ciebie, chce ci�
zabi�, chce zabi� twoj� �on� i dzieci! Chce je zamordowa�!
Si�a, kt�ra nagle wst�pi�a w jego obola�e mi�nie, wzi�a si� z rozpaczy i
w�ciek�o�ci. Zdawa� sobie doskonale spraw�, �e je�li chce zrobi� z niej u�ytek,
musi dzia�a� b�yskawicznie, najszybciej jak tylko potrafi. Czo�ga� si� wzd�u�
ogrodzenia okalaj�cego lotnisko, przygotowany na to, �e w ka�dej chwili mo�e
dostrzec nieprzyjaciela lub sam zosta� dostrze�ony; w r�kach �ciska� pistolet
maszynowy, ani na chwil� nie zdejmuj�c palca ze spustu. Nie dalej ni� dziesi��
metr�w przed sob� dostrzeg� dwa grube drzewa otoczone k�p� g�stych krzew�w; gdyby
uda�o mu si� tam dotrze�, zyska�by znaczn� przewag�, bo mia�by zab�jc� przed sob�
jak na d�oni, a sam sta�by si� dla niego niewidoczny.
Uda�o si�. Niemal w tej samej chwili do jego uszu dobieg� brz�k t�uczonego szk�a, a
potem terkot serii tak d�ugiej, �e na pewno musia� zosta� opr�niony ca�y magazynek.
Wyjrza� ostro�nie spomi�dzy krzew�w; stoj�ca przy oknie posta� cofn�a si�, �eby
ponownie za�adowa� bro�. Zab�jca w og�le nie wzi�� pod uwag� mo�liwo�ci czyjego�
wydostania si� z budynku! Wszyscy si� starzejemy, nawet Carlos, pomy�la� Jason
Bourne. Dlaczego nie wzi�� ze sob� o�lepiaj�cych flar, niezb�dnych przy tego typu
akcjach? Co si� sta�o z bystrymi oczami i sprawnymi d�o�mi, kt�re potrafi�y
b�yskawicznie zmieni� magazynek nawet w ca�kowitej ciemno�ci?
Ciemno��. Kolejna chmura zas�oni�a ��t� tarcz� ksi�yca. Zupe�na ciemno��. Jason
przeskoczy� na drug� stron� ogrodzenia i podbieg� bezszelestnie do pierwszego z
dw�ch rosn�cych blisko siebie drzew. M�g� tu stan�� normalnie i zastanowi� si� nad
sposobem dzia�ania.
Co� tu si� nie zgadza�o. W post�powaniu przeciwnika dostrzega� pewien prymitywizm,
kt�ry zupe�nie nie pasowa� do Szakala. Owszem, uda�o mu si� odizolowa� stoj�cy przy
p�ycie lotniska budyneczek, ale uczyni� to bez cho�by odrobiny finezji, za to przy
u�yciu brutalnej si�y; ma si� rozumie� si�a tak�e by�a potrzebna, ale Carlos
powinien by� przewidzie�, �e podczas konfrontacji z Jasonem Bourne'em mo�e si�
okaza� niewystarczaj�ca.
Stoj�ca przy roztrzaskanym oknie posta� odsun�a si� o krok, opar�a o �cian� i
si�gn�a po zapasowy magazynek. Jason wyskoczy� z ukrycia i pop�dzi� w jej stron�,
naciskaj�c bez chwili przerwy spust swego MAC- 10. Pociski wzbija�y fontanny ziemi
przy stopach zab�jcy, a niekt�re trafia�y w �cian�, odrywaj�c p�aty tynku.
- To ju� koniec! - rykn�� Bourne, przerywaj�c ogie�. - Jeste� trupem, Carlos,
Wystarczy, �e jeszcze raz nacisn� spust, i po tobie!
Stoj�cy przy �cianie m�czyzna rzuci� bro� na ziemi�.
- Nie jestem Carlosem, panie Bourne - o�wiadczy� morderca z Larchmont w stanie Nowy
Jork. - Ju� si� kiedy� spotkali�my, ale nie jestem tym, za kogo mnie pan bierze.
- K�ad� si�, sukinsynu! - Zab�jca natychmiast wykona� polecenie. Jason podszed� do
niego. - Nogi szeroko, r�ce te�! - Tak�e i ten rozkaz zosta� bezzw�ocznie wykonany.
- Podnie� g�ow�!
Bourne przez d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� w twarz o�wietlon� jedynie s�abym
bursztynowym blaskiem lamp wyznaczaj�cych brzegi pasa startowego.
- Widzi pan? - zapyta� Mario. - Wzi�� mnie pan za kogo� innego.
- M�j Bo�e...! - wyszepta� Bourne, nawet nie staraj�c si� ukry� zdumienia. - To ty
by�e� w posiad�o�ci Swayne'a w Manassas! Najpierw chcia�e� zabi� Kaktusa, a potem
mnie!
- Takie otrzyma�em zlecenie, panie Bourne, nic wi�cej.
- A kontroler? Co zrobi�e� z kontrolerem w wie�y?
- Nie zabijam dla przyjemno�ci. Jak tylko sprowadzi� na ziemi� ten samolot z
Poitiers, kaza�em mu odej��... Przykro mi, ale pa�ska �ona tak�e by�a na li�cie.
Jest matk�, wi�c ciesz� si�, �e nie uda�o mi si� jej dosi�gn��.
- Kim jeste�, do diab�a?
- Ju� panu powiedzia�em: najemnym pracownikiem.
- Widzia�em lepszych.
- By� mo�e nie dor�wnuj� panu, ale mimo to dobrze s�u�� swojej organizacji.
- Bo�e, jeste� z "Meduzy"!
- Mog� panu powiedzie� tylko tyle, �e ju� s�ysza�em t� nazw�... Mo�e od razu
wyja�nijmy sobie pewn� spraw�, panie Bourne: nie mam najmniejszego zamiaru tylko z
powodu jakiego� g�upiego kontraktu osieroci� moich dzieci. To nie jest tego warte,
a one zbyt wiele dla mnie znacz�.
- Sp�dzisz sto pi��dziesi�t lat w wi�zieniu, a i to pod warunkiem, �e b�dziesz
s�dzony w stanie, w kt�rym nie ma kary �mierci.
- Zbyt wiele wiem, panie Bourne. Ani mnie, ani nikomu z mojej rodziny nie spadnie
nawet w�os z g�owy. Co najwy�ej zmienimy nazwisko i wyjedziemy na jak�� zaciszn�
farm� w Dakocie albo Wyoming. Widzi pan, ja wiedzia�em, �e pr�dzej czy p�niej
nadejdzie taka chwila...
- I nadesz�a, sukinsynu! M�j przyjaciel jest ci�ko ranny. Ty to zrobi�e�!
- Czy w takim razie chce pan zawrze� uk�ad, panie Bourne?
- Jaki uk�ad, do cholery?
- P� mili st�d czeka na mnie szybki samoch�d. - Zab�jca z Larchmont wydoby� zza
paska miniaturowy nadajnik. - Mo�e tu by� za nieca�� minut�. Jestem pewien, �e
kierowca zna drog� do najbli�szego szpitala.
- Wi�c go wezwij!
- W porz�dku, panie Bourne - odpar� Mario, naciskaj�c guzik.
Morris Panov zosta� natychmiast odwieziony na sal� operacyjn�, natomiast Louis
DeFazio, jako l�ej ranny, trafi� do izolatki. W wyniku b�yskawicznych, �ci�le
tajnych negocjacji mi�dzy Waszyngtonem i Pary�em przest�pca znany jako Mario
znalaz� si� pod opiek� ambasady USA w stolicy Francji.
Kiedy ubrany na bia�o lekarz wszed� do poczekalni, Conklin i Bourne natychmiast
poderwali si� na nogi.
- Nie chc� was uspokaja�, bo mog�oby si� to okaza� najwi�kszym b��dem w mojej
karierze - oznajmi� po francusku chirurg. - Wasz przyjaciel ma przebite oba p�uca,
a tak�e �cian� serca. W najlepszym wypadku jego szans� na prze�ycie maj� si� jak
cztery do sze�ciu... Niestety na jego niekorzy��. Ca�e szcz�cie, �e jest silnym
cz�owiekiem, bardzo pragn�cym �y�. S� chwile, kiedy wszystko zale�y wy��cznie od
tego. Na razie nie mog� wam powiedzie� nic wi�cej.
- Dzi�kujemy, doktorze.
Jason odwr�ci� si� ju�, �eby odej��.
- Chcia�bym skorzysta� z telefonu - zwr�ci� si� do lekarza Aleks. - Powinienem
pojecha� do naszej ambasady, ale ju� nie zd���. Czy mog� mie� jak�� gwarancj�, �e
nikt mnie tu nie pods�ucha?
- Ma pan wszelkie gwarancje - odpar� chirurg. - Nawet nie wiedzieliby�my, jak to
zrobi�. Prosz� do mojego gabinetu.
- Peter?
- Aleks! - wykrzykn�� Peter Holland w Langley. - Wszystko w porz�dku? Marie
odlecia�a?
- Je�li chodzi o pierwsze pytanie to nie, nie wszystko jest w porz�dku, a co do
drugiego, to jak tylko Marie wyl�duje w Marsylii, spodziewaj si� od niej
rozpaczliwego telefonu. Pilot na pewno nie pozwoli jej rozmawia� przez radio.
- Dlaczego?
- Powiedz jej, �e nic nam si� nie sta�o, �e David nie jest ranny...
- O czym ty m�wisz, do cholery? - przerwa� Conklinowi dyrektor Centralnej Agencji
Wywiadowczej.
- Czekaj�c na samolot z Poitiers, wpadli�my w zasadzk�. Obawiam si�, �e Mo Panov
jest w kiepskim stanie, tak kiepskim, �e wol� na razie o tym nie m�wi�. Jeste�my w
szpitalu. Lekarz nie robi nam wielkich nadziei.
- M�j Bo�e, Aleks! Tak mi przykro...
- Mo to twardziel, oczywi�cie na sw�j spos�b. Mimo wszystko stawiam na niego. Aha,
nie wspominaj nic Marie. B�dzie si� tym zamartwia�.
- Oczywi�cie nic nie powiem. Mog� dla was co� zrobi�?
- Owszem, mo�esz. Na przyk�ad mo�esz mi powiedzie�, sk�d "Meduza" wzi�a si� w
Pary�u.
- W Pary�u? Z tego, co wiem, nic na to nie wskazuje, a wiem naprawd� sporo.
- Ale to fakt. Dwaj fachowcy, kt�rzy nas zaskoczyli godzin� temu, zostali przys�ani
przez "Meduz�". Jeden prawie nam si� wyspowiada�.
- Nic nie rozumiem! - zaprotestowa� Holland. - Pary� w og�le si� nie pojawia�, po
prostu nie by�o go w scenariuszu!
- W�a�nie �e by� - odpar� emerytowany agent CIA. - Ty sam nazwa�e� to
samospe�niaj�c� si� przepowiedni�, pami�tasz? Bourne stworzy� teori�, kt�ra sta�a
si� rzeczywisto�ci�: "Meduza" ��czy si�y z Szakalem, �eby zlikwidowa� Jasona
Bourne'a.
- W�a�nie o to chodzi, Aleks, �e to tylko teoria! Zr�cznie skonstruowana,
przekonuj�ca, ale teoria, podstawa do dzia�ania, ale nie rzeczywisto��. Nic takiego
si� nie zdarzy�o!
- Wygl�da na to, �e jednak.
- St�d tego nie wida�. Wed�ug naszych danych "Meduza" jest teraz w Moskwie.
- W Moskwie? - Niewiele brakowa�o, a s�uchawka wypad�aby Aleksowi z r�ki.
- W�a�nie tam. Wzi�li�my si� ostro za firm� Ogilviego w Nowym Jorku.
Pods�uchiwali�my i nagrywali�my wszystko, co si� da�o. Ogilvie dosta� sk�d� cynk -
niestety, jeszcze nie wiemy od kogo - i polecia� Aeroflotem do Moskwy, a rodzin�
wys�a� do Maroka.
- Ogilvie...?- Aleks zmarszczy� brwi, si�gaj�c pami�ci� wiele lat wstecz. - Ten
prawnik, oficer z Sajgonu?
- Ten sam. Jeste�my pewni, �e kieruje "Meduz�".
- I nic mi o tym nie powiedzia�e�?
- Nie poda�em ci nazwy firmy. Przecie� ustalili�my, �e my mamy swoje priorytety, a
wy swoje. Dla nas najwa�niejsza by�a "Meduza".
- Ty beznadziejny pacanie! - wybuchn�� Aleks. - Przecie� ja znam Ogilviego, a
w�a�ciwie zna�em! W Sajgonie wszyscy m�wili o nim Stalowy Ogilvie, najbardziej
k�amliwy prawnik w ca�ym Wietnamie. Mog�em ci podpowiedzie�, gdzie trzeba szuka�,
�eby odkry� par� jego ciemnych sprawek, ale ty wszystko spieprzy�e�! M�g�by teraz
mie� nawet kilka spraw o wsp�udzia� w zab�jstwach, a to na pewno zmusi�oby go do
m�wienia. Bo�e, dlaczego mi nie powiedzia�e�?
- Szczerze m�wi�c, Aleks, nigdy o to nie pyta�e�. Za�o�y�e� z g�ry - wszystko
jedno, s�usznie czy nie - �e i tak nic ci nie powiem.
- Dobra, niewa�ne. I tak ju� przepad�o. Jutro albo pojutrze dostaniesz naszych
dw�ch fachowc�w, wi�c wyci�gnij z nich wszystko, co si� da. Obaj my�l� tylko o tym,
jak ocali� w�asne ty�ki. Capo na pewno b�dzie pr�bowa� kr�ci�, ale ten drugi ca�y
czas modli si� za rodzin� i chyba nie udaje.
- A co wy zrobicie?
- Polecimy do Moskwy.
- Za Ogilviem?
- Nie, za Szakalem. Ale je�li spotkam Bryce'a, przeka�� mu pozdrowienia od ciebie.
Rozdzia� 35
Buckingham Pritchard siedzia� obok swego wuja, Cyryla Sylwestra Pritcharda, w
gabinecie sir Henry'ego Sykesa w pa�acu gubernatora na Montserrat. W pokoju
znajdowa� si� tak�e najlepszy miejscowy prawnik, kt�ry za namow� Sykesa mia� s�u�y�
pomoc� Pritchardom na wypadek, gdyby oskar�ono ich o wsp�udzia� w organizowaniu
akcji terrorystycznych. Siedz�cy za biurkiem sir Henry wpatrywa� si� w�a�nie z
os�upieniem w prawnika nazwiskiem Jonathan Lemuel. Ten z kolei utkwi� spojrzenie w
suficie, bynajmniej nie po to, �eby sprawdzi� dzia�anie obracaj�cego si� leniwie
wentylatora, ale po to, by okaza� bezgraniczne zdumienie. Lemuel jako czarnosk�ry
"ch�opiec z kolonii" wiele lat temu sko�czy� dzi�ki rz�dowemu stypendium studia
prawnicze w Cambridge, zarobi� sporo pieni�dzy w Londynie, a teraz wr�ci� w
rodzinne strony, by sp�dzi� tu jesie� �ycia, rozkoszuj�c si� owocami swej pracy.
Wygl�da�o na to, �e na pro�b� sir Henry'ego mia� okaza� pomoc dw�m
nieprawdopodobnym idiotom, kt�rym w jaki� niepoj�ty spos�b uda�o si� wpl�ta� w
powa�n� mi�dzynarodow� afer�.
Bezpo�redni� przyczyn� os�upienia zast�pcy gubernatora i zdumienia Jonathana
Lemuela by�a rozmowa, jaka odby�a si� mi�dzy sir Henrym Sykesem i zast�pc�
dyrektora Urz�du Imigracyjnego na lotnisku w Montserrat.
- Panie Pritchard, ustalili�my ponad wszelk� w�tpliwo��, �e pa�ski siostrzeniec
pods�ucha� rozmow� telefoniczn� mi�dzy Johnem St. Jacques a jego szwagrem, Davidem
Webbem. Co wi�cej, pa�ski siostrzeniec przyzna� przed chwil� bez �adnego przymusu,
�e przekaza� panu uzyskane w ten spos�b informacje, a pan stwierdzi� wtedy, �e
natychmiast musi skontaktowa� si� z Pary�em. Czy to prawda?
- Ca�kowita prawda, sir Henry.
- Z kim rozmawia� pan w Pary�u? Prosz� poda� nam numer telefonu.
- Z ca�ym szacunkiem, sir, ale poprzysi�g�em dochowa� tajemnicy. Us�yszawszy t�
zdumiewaj�c� odpowied�, Jonathan Lemuel spojrza�
z niedowierzaniem w sufit.
Pierwszy odzyska� mow� Sykes.
- Co pan przez to rozumie, panie Pritchard?
- Ja i m�j siostrzeniec nale�ymy do ogromnej mi�dzynarodowej organizacji
skupiaj�cej najwi�kszych ludzi �wiata. Obaj przysi�gli�my, �e nikomu nie zdradzimy
tajemnicy.
- M�j Bo�e, on w to naprawd� wierzy... - wyszepta� sir Henry.
- Na lito�� bosk�! - wybuchn�� Lemuel, odrywaj�c spojrzenie od sufitu. - Centrale
telefoniczne na wyspach, szczeg�lnie te obs�uguj�ce automaty wrzutowe, nie nale��
do najnowocze�niejszych, a ty na pewno otrzyma�e� polecenie skorzystania z
automatu. Najdalej za dzie� lub dwa i tak uda si� ustali� ten numer. Dlaczego nie
chcesz go teraz poda� sir Henry'emu? Przecie� widzisz, �e mu na tym zale�y.
- Dlatego, sir, �e nasi wysocy zwierzchnicy w organizacji osobi�cie bardzo wyra�nie
polecili mi nikomu o tym nie m�wi�.
- A jak si� nazywa ta organizacja?
- Nie wiem, sir Henry. W tej sprawie najwa�niejsza jest �cis�a diskrecja, nie
rozumie pan?
- Obawiam si�, �e to pan nie rozumie kilku podstawowych rzeczy, panie Pritchard -
wycedzi� Sykes, trac�c powoli cierpliwo��.
- Wr�cz przeciwnie, sir Henry, i zaraz to panu ponad wszelk� w�tpliwo�� udowodni�!
- oznajmi� entuzjastycznie czarnosk�ry urz�dnik, spogl�daj�c kolejno na prawnika,
zast�pc� gubernatora i wpatruj�cego si� w niego z uwielbieniem siostrze�ca. -
Wielka suma pieni�dzy zosta�a przekazana z pewnego prywatnego banku w Szwajcarii na
moje konto tutaj, w Montserrat. Instrukcje, jakie otrzyma�em wraz z pieni�dzmi,
by�y nadzwyczaj proste:
mia�em je wykorzysta� na wydatki zwi�zane z wykonywaniem ro�nych wa�nych zada�,
jakie otrzymam w przysz�o�ci - transport, �ywno��, zakwaterowanie. Oczywi�cie,
prowadz� �cis�e rachunki, bo przecie� nie mog� nadu�y� zaufania, jakie pok�adaj� we
mnie tak wspaniali, szczodrzy ludzie...
Henry Sykes i Jonathan Lemuel ponownie wymienili spojrzenia, w kt�rych opr�cz
bezgranicznego zdumienia mo�na by�o teraz dostrzec tak�e co� w rodzaju fascynacji.
- Czy otrzyma� pan jakie� inne zadanie opr�cz tego, �eby za po�rednictwem swego
siostrze�ca �ledzi� wszystko, co dzia�o si� w Pensjonacie Spokoju?
- Na razie nie, sir, ale jestem pewien, �e je otrzymam, kiedy nasi szacowni
zwierzchnicy przekonaj� si�, jak wspaniale wykona�em ich pierwsze polecenie.
Lemuel uni�s� ostrzegawczo r�k�, powstrzymuj�c Sykesa przed wybuchem. Zast�pca
gubernatora poczerwienia� na twarzy, jakby za chwil� mia� pa�� ra�ony apopleksj�.
- Czy mo�na wiedzie�, ile dok�adnie wynosi�a ta "wielka suma pieni�dzy", kt�r�
otrzyma�e� ze Szwajcarii?- zapyta� �agodnie adwokat. - Pod wzgl�dem prawnym nie ma
to �adnego znaczenia, a sir Henry i tak mo�e uzyska� t� informacj� z banku, wi�c
mo�esz spokojnie nam powiedzie�.
- Trzysta funt�w! - oznajmi� z dum� starszy z Pritchard�w.
- Trzysta... Funt�w?... - wykrztusi� z trudem Lemuel.
- Niezbyt osza�amiaj�ce, prawda? - zauwa�y� Sykes, ostro�nie odchylaj�c si� na
fotelu.
- A jakie mniej wi�cej ponios�e� wydatki? - pyta� dalej prawnik.
- Nie mniej wi�cej, tylko dok�adnie - odpar� zast�pca dyrektora Urz�du
Imigracyjnego lotniska w Montserrat, wyjmuj�c z kieszeni munduru nie wielki notes.
- M�j szanowny wuj jest zawsze nadzwyczaj skrupulatny - poinformowa� z godno�ci�
Buckingham Pritchard.
- Dzi�kuj� ci, siostrze�cze.
- A wi�c ile? - powt�rzy� pytanie adwokat.
- Dok�adnie dwadzie�cia sze�� funt�w i dwadzie�cia pi�� pens�w, czyli sto
trzydzie�ci dwa wschodniokaraibskie dolary, licz�c po aktualnym kursie. Gdybym je
teraz wymieni�, zyska�bym dodatkowo czterdzie�ci siedem cent�w.
- Niewiarygodne... - wymamrota� wstrz��ni�ty Sykes.
- Zachowa�em wszystkie rachunki - ci�gn�� urz�dnik z coraz wi�kszym zapa�em. -
Trzymam wszystkie w metalowej skrytce w moim mieszkaniu przy Old Road Bay. Siedem
dolar�w i osiemna�cie cent�w na rozmowy z Wysp� Spokoju - nie mog�em korzysta� ze
s�u�bowego telefonu. Dwadzie�cia trzy dolary i sze��dziesi�t pi�� cent�w za rozmow�
z Pary�em. Sze��dziesi�t osiem dolar�w i osiemdziesi�t cent�w za obiad dla mnie i
mojego siostrze�ca w Vue Point... Spotkali�my si� w interesach, ma si� rozumie�...
- Wystarczy - przerwa� mu Jonathan Lemuel, ocieraj�c chusteczk� zroszone potem
czo�o, mimo �e w gabinecie wcale nie by�o bardzo gor�co.
- Jestem got�w przedstawi� wszystkie rachunki we w�a�ciwym czasie...
- Powiedzia�em, �e wystarczy, Cyryl.
- Powinien pan wiedzie�, �e odm�wi�em pewnemu taks�wkarzowi, kt�ry zaproponowa�, �e
wystawi mi zawy�ony rachunek, i zbeszta�em go z wykorzystaniem powagi mego
urz�du...
- Dosy�! - rykn�� Sykes. �y�y na jego szyi nabrzmia�y, jakby mia�y lada chwila
p�kn��. - Jeste�cie obaj nieprawdopodobnymi g�upcami! Sk�d wam przysz�o do g�owy
podejrzewa� Johna St. Jacques o jak�� przest�pcz� dzia�alno��?
- Za pozwoleniem, sir Henry - odezwa� si� m�odszy Pritchard. - Ja na w�asne oczy
widzia�em, co si� wydarzy�o w pensjonacie. To by�o straszne! Trumny na nabrze�u,
spalona kaplica, dooko�a wyspy policyjne �odzie, strza�y... Minie wiele miesi�cy,
zanim znowu przyjad� do nas go�cie.
- Ot� to! - wrzasn�� zast�pca gubernatora. - Czy my�lisz, �e John St. Jay chcia�by
dzia�a� na w�asn� szkod�?
- W �wiecie przest�pczym zdarzaj� si� r�ne przedziwne rzeczy, sir - powiedzia� z
m�dr� min� Cyryl Sylwester Pritchard. - Po�wi�caj�c si� moim s�u�bowym obowi�zkom,
s�ysza�em wiele zdumiewaj�cych opowie�ci. Wypadki, o kt�rych m�wi� m�j
siostrzeniec, mia�y wszystkim zamydli� oczy i przekona� nas, �e przest�pcy s�
jakoby ofiarami. Na szcz�cie wszystka dok�adnie mi wyja�niono.
- Wyja�niono ci, tak?! - rykn�� sir Henry Sykes, by�y genera� armii brytyjskiej. -
Wi�c teraz pozw�l, �e ja ci co� wyja�ni�, dobrze? Zostali�cie oszukani przez
gro�nego terroryst�, poszukiwanego niemal na ca�ym �wiecie! Czy wiesz, jaka kara
grozi za wsp�dzia�anie z takim przest�pc�, wielokrotnym morderc�? Powiem ci wprost,
na wypadek gdyby� nie wiedzia�: �mier� przez rozstrzelanie, a je�li masz mniej
szcz�cia, przez powieszenie! A teraz m�w, jaki by� ten cholerny numer w Pary�u!
- No c�, bior�c pod uwag� okoliczno�ci... - wyb�ka� umundurowany urz�dnik, staraj�c
si� zachowa� resztki godno�ci. Siostrzeniec, kt�ry dr�a� spazmatycznie na ca�ym
ciele, kurczowo chwyci� wuja za rami�. R�ka Cyryla Sylwestra Pritcharda trz�s�a si�
tak, �e si�gaj�c po notatnik, nie m�g� ni� trafi� do kieszeni. - Napisz� go panu.
Trzeba prosi� Kosa, sir Henry. Po francusku. Ja m�wi� po francusku, sir Henry.
Tylko par� s��w, ale m�wi�...
Wezwany przez uzbrojonego stra�nika, udaj�cego w lu�nych, bia�ych spodniach i
sportowej marynarce przyby�ego na weekend go�cia, John St. Jacques wszed� do
biblioteki w nowym, bezpiecznym miejscu pobytu. Tym razem by�a to posiad�o�� w
okolicach Chesapeake Bay. Stra�nik - mocno zbudowany m�czyzna o latynoskich rysach
- wskaza� mu aparat stoj�cy na obszernym biurku z drzewa czere�niowego.
- To do pana, panie Jones. Dyrektor.
- Dzi�kuj�, Hektorze - odpar� Johnny. - Czy ten "pan Jones" jest naprawd�
potrzebny?
- Tak samo jak "Hektor". Naprawd� mam na imi� Roger... ale mo�e by� i Daniel.
Wszystko jedno.
- Rozumiem. - St. Jacques podszed� do biurka i podni�s� s�uchawk�. - Holland?
- Numer, kt�ry zdoby� pa�ski przyjaciel Sykes, jest �lepy, ale mo�e nam si�
przyda�.
- Czy m�g�by pan m�wi� po angielsku, je�li wolno mi zacytowa� mego szwagra?
- To ma�a kawiarenka nad sam� Sekwan�. Trzeba pyta� o Kosa. Je�li tam jest, uda�o
si� nawi�za� kontakt, je�li nie, trzeba pr�bowa� jeszcze raz.
- Co to znaczy, �e mo�e si� przyda�?
- Bo umie�cimy tam naszego cz�owieka i b�dziemy pr�bowa� a� do skutku.
- A poza tym co s�ycha�?
- Mog� udzieli� tylko do�� og�lnej odpowiedzi...
- Niech pana szlag trafi!
- Marie uzupe�ni wszystkie szczeg�y.
- Marie...?
- Jest w drodze do domu, w�ciek�a jak osa, ale na pewno cieszy si� jako matka i
�ona.
- Dlaczego w�ciek�a?
- Bo musia�a t�uc si� kilkoma samolotami, bynajmniej nie w...
- Na lito�� bosk�, dlaczego? - przerwa� gniewnie St. Jacques. - Dlaczego nie wys�a�
pan po ni� specjalnej maszyny? Ona jest teraz wa�niejsza od tych wszystkich ko�k�w
siedz�cych w waszym Kongresie, wi�c skoro po nich wysy�a pan specjalne samoloty, to
po ni� powinien pan tym bardziej! Ja nie �artuj�, Holland!
- To nie ja wysy�am te samoloty - odpar� spokojnie dyrektor CIA. - Te, kt�re
wysy�am, wzbudzaj� zawsze zbyt wiele zainteresowania. Nic wi�cej nie powiem na ten
temat. Jej bezpiecze�stwo jest wa�niejsze od jej wygody.
- Przynajmniej w jednej sprawie mamy takie samo zdanie, szefuniu. Dyrektor zamilk�
na chwil�.
- Wie pan co? - odezwa� si� wreszcie z wyra�nym rozdra�nieniem w g�osie. - Nie jest
pan najprzyjemniejszym facetem, z jakim mia�em do czynienia.
- Moja siostra jako� ze mn� wytrzymuje, co zreszt� potwierdza pa�sk� opini�.
Dlaczego ma si� cieszy� jako matka i �ona, jak pan powiedzia�?
Holland ponownie milcza� przez kilka sekund, tym razem szukaj�c najw�a�ciwszych
s��w.
- Wydarzy� si� do�� nieprzyjemny incydent, kt�rego w �aden spos�b nie byli�my w
stanie przewidzie�...
- Bodaj was pokr�ci�o! - wybuchn�� St. Jacques. - Co tym razem przeoczyli�cie?
Ci�ar�wk� z ameryka�skimi g�owicami j�drowymi dla zwolennik�w ajatollaha w Pary�u?
Co si� sta�o, do cholery?
Po stronie Petera Hollanda znowu zapad�a cisza, w kt�rej s�ycha� by�o wyra�nie jego
przy�pieszony oddech.
- Wie pan co, m�ody cz�owieku? W�a�ciwie powinienem teraz od�o�y� s�uchawk� i
zapomnie� o pa�skim istnieniu. Z pewno�ci� mia�oby to dobro czynny wp�yw na moje
ci�nienie krwi.
- S�uchaj no, szefuniu. Tu chodzi o moj� siostr� i faceta, za kt�rego wysz�a za
m��, �wietnego faceta, mo�e mi pan wierzy�. Pi�� lat temu, wy sukinsyny, o ma�o nie
zabili�cie ich w Hongkongu. Nie znam wszystkich szczeg��w, bo oboje s� zbyt
przyzwoici albo zbyt g�upi, �eby o nich m�wi�, ale wiem wystarczaj�co du�o, �eby
nie da� panu nawet posady kelnera w moim pensjonacie!
- Szczerze powiedziane. - G�os Hollanda straci� znacznie na ostro�ci. - Wiem, �e to
nie ma znaczenia, ale wtedy nie siedzia�em za tym biurkiem.
- To rzeczywi�cie nie ma znaczenia, bo gdyby pan siedzia�, zrobi�by pan dok�adnie
to samo.
- Ca�kiem mo�liwe, bior�c pod uwag� okoliczno�ci. Pan chyba te�, gdyby je zna�. Ale
to te� nie ma znaczenia. Tamto jest ju� histori�.
- A dzisiaj jest dzisiaj - uzupe�ni� St. Jacques. - Co si� sta�o w Pary�u? Co to za
nieprzyjemny incydent?
- Wed�ug relacji Conklina wpadli w zasadzk� na prywatnym lotnisku w Pontcarre, ale
uda�o im si� wyrwa�. Ani Aleks, ani pa�ski szwagier nie zostali ranni. To wszystko,
co teraz mog� powiedzie�.
- Nic wi�cej nie chc� s�ysze�.
- Rozmawia�em niedawno z Marie. Jest w Marsylii, powinna dotrze� do Stan�w jutro
rano. Odbior� j� z lotniska i razem przyjedziemy do Chesapeake.
- A co z Davidem?
- Z kim?
- Z moim szwagrem!
- Ach... Tak, oczywi�cie. W�a�nie leci do Moskwy.
- Co takiego?
Odrzutowiec Aeroflotu w��czy� wsteczny ci�g i zjecha� z pasa startowego na lotnisku
Szeremietiewo w Moskwie. Pilot zatrzyma� maszyn� mniej wi�cej p� kilometra od
budynku dworca, a stewardesa poda�a pasa�erom informacj� po francusku i rosyjsku:
- Prosimy pa�stwa o pozostanie na miejscach. Opuszczanie samolotu rozpoczniemy za
pi�� do siedmiu minut.
Informacji nie towarzyszy�o �adne wyja�nienie, wi�c pasa�erowie nie b�d�cy
obywatelami ZSRR powr�cili do swoich lektur w przekonaniu, �e op�nienie jest
zwi�zane z konieczno�ci� przepuszczenia jakiej� startuj�cej lub l�duj�cej maszyny.
Wszyscy pozostali wiedzieli jednak, �e przyczyna jest zupe�nie inna. Z przedniej,
oddzielonej szczeln� zas�on� cz�ci i�a, przeznaczonej dla szczeg�lnie wa�nych
osobisto�ci, wysiada�o kilka os�b. W takich wypadkach procedura wygl�da�a
najcz�ciej w ten spos�b, �e do drzwi samolotu podje�d�a�y specjalnie obudowane
schodki, za nimi za� czarne, eleganckie limuzyny. W chwili gdy siedz�cy w maszynie
pasa�erowie mogli dostrzec plecy wsiadaj�cych do samochod�w os�b, w kabinie
pojawia�a si� niemal ca�a za�oga, pilnuj�c, �eby nikt nie wzi�� do r�ki aparatu
fotograficznego. Nikt nigdy nie bra�. Tajemniczy podr�ni znajdowali si� pod opiek�
KGB i z powod�w znanych tylko Komitetowi Bezpiecze�stwa Publicznego nie mogli by�
przez nikogo widziani w budynku dworca lotniczego. Rzecz mia�a si� podobnie tak�e
tego p�nego popo�udnia.
Jako pierwszy zszed� po zakrytych schodkach Aleks Conklin, a zaraz za nim Bourne,
kt�ry ni�s� dwie torby stanowi�ce ich ca�y baga�. W chwili gdy z oczekuj�cej
limuzyny wyskoczy� Krupkin, schodki odjecha�y, a wycie silnik�w samolotu zacz�o
przybiera� na sile.
- Co z waszym przyjacielem? - zapyta� oficer KGB, przekrzykuj�c og�uszaj�cy ryk.
- Trzyma si�! - odkrzykn�� Aleks. - Mo�e przegra�, ale walczy jak diabli!
- To twoja wina, Aleksiej! - Samolot odtoczy� si� dostojnie i Krupkin zni�y� nieco
g�os. - Powiniene� by� zadzwoni� do ambasady, do Siergieja. Jego ludzie odwie�liby
was, dok�d by�cie chcieli.
- Wydawa�o nam si�, �e w ten spos�b �ci�gn�liby�my na siebie uwag�.
- Lepsze to ni� wystawia� si� na kule - odpar� Rosjanin. - Carlos nigdy nie
odwa�y�by si� was zaatakowa�, gdyby�cie byli pod nasz� opiek�.
- To nie by� Szakal - powiedzia� ju� zupe�nie normalnym tonem Conklin. Ryk silnik�w
i�a zamieni� si� w przyt�umione brz�czenie.
- Oczywi�cie, �e nie, bo on jest tutaj. To by�a jego sfora, wykonuj�ca rozkazy.
- Ani nie jego sfora, ani nie jego rozkazy.
- Co chcesz przez to powiedzie�?
- P�niej ci wyt�umacz�. Jed�my st�d. Krupkin uni�s� wysoko brwi.
- Zaczekaj. Najpierw musimy porozmawia�. Po pierwsze, wita was Rosja. Po drugie,
by�bym ci niezmiernie wdzi�czny, gdyby� zechcia� powstrzyma� si� od omawiania z
kimkolwiek mojego stylu �ycia na wrogim Zachodzie, kt�ry za wszelk� cen� d��y do
wojny.
- Nie boisz si�, Kruppie, �e pewnego dnia ci� capn�?
- Nigdy im si� nie uda. Uwielbiaj� mnie, bo dostarczam wi�cej kompromituj�cych
plotek o najbardziej wp�ywowych osobisto�ciach w tak zwanym wolnym �wiecie ni�
jakikolwiek inny oficer wywiadu. Poza tym, podczas inspekcji potrafi� moim
zwierzchnikom zapewni� rozrywki, o jakich wcze�niej nawet nie s�yszeli. Nie w�tpi�,
�e je�li uda nam si� osaczy� Szakala tutaj, w Moskwie, zrobi� mnie bohaterem
Zwi�zku Radzieckiego i wepchn� na si�� do Biura Politycznego.
- Skoro tak, to mo�esz zacz�� naprawd� kra��.
- Czemu nie? Oni wszyscy to robi�.
- Je�li wolno panom przerwa�... - wtr�ci� si� grzecznie Bourne, stawiaj�c torby na
ziemi. - Co tu si� dzia�o? S� jakie� wiadomo�ci z placu Dzier�y�skiego?
- Owszem, i to nawet nie byle jakie, je�li wzi�� pod uwag�, �e mieli�my nieca�e
trzydzie�ci godzin. Drog� eliminacji wy�onili�my trzynastu podejrzanych. Wszyscy
m�wi� p�ynnie po francusku, a teraz s� non stop pod �cis�� obserwacj�, zar�wno
tradycyjn�, jak i elektroniczn�. W ka�dej chwili mo�emy sprawdzi�, gdzie s�, wiemy,
z kim si� spotykaj�, do kogo dzwoni�... Pracuj� z dwoma debilowatymi komisarzami.
�aden nie zna ani w z�b francuskiego, a obaj maj� nawet k�opoty z poprawnym
rosyjskim, ale tak to ju� czasem bywa. Najwa�niejsze, �e s� oddani swojej pracy.
Dla obu zlikwidowanie Szakala jest wa�niejsze ni� walka z nazistami. Jak do tej
pory, spisuj� si� bez zarzutu.
- Wasze tradycyjne metody obserwacji s� do niczego i ty o tym dobrze wiesz -
powiedzia� Aleks. - Zawsze wybieracie agent�w, kt�rzy szukaj� m�czyzn w damskich
toaletach i nie potrafi� nawet przeskoczy� przez sedes.
- Na pewno nie ci, bo tych sam wybiera�em - odpar� Krupkin. - Czterej nasi
funkcjonariusze, wszyscy szkoleni w Nowogrodzie, a opr�cz tego uciekinierzy z
Anglii, Ameryki, Francji i Afryki Po�udniowej. Wiedz�, �e je�li co� spieprz�,
sko�czy si� ich s�odkie �ycie. Ja naprawd� chcia�bym trafi� do Biura Politycznego,
a kto wie, czy nawet nie do Prezydium. Mo�e wtedy wys�aliby mnie do Waszyngtonu
albo Nowego Jorku.
- Gdzie m�g�by� zacz�� naprawd� kra�� - uzupe�ni� Conklin.
- Jeste� bardzo zepsuty, Aleksiej, do szpiku ko�ci. Mimo to przypomnij mi po
jakich� sze�ciu w�dkach, �ebym opowiedzia� ci o posiad�o�ci, jak� dwa lata temu
kupi� w Wirginii nasz charge d'affaires. Oczywi�cie, p�aci� nie on, tylko bank jego
kochanki. Teraz kto� chce to od niego kupi� za dziesi�ciokrotnie wy�sz� cen�.
- Nie wierz� w ani jedno s�owo - o�wiadczy� Bourne, podnosz�c z ziemi torby.
- Znale�li�cie si� w zupe�nie innym, wyrafinowanym �wiecie - roze�mia� si� Krupkin.
- W ka�dym razie, z pewnego punktu widzenia.
Ruszyli w kierunku limuzyny.
- Mam jednak wra�enie, �e niezale�nie od punktu widzenia nie b�dziemy kontynuowa�
tej rozmowy w samochodzie - ci�gn�� Rosjanin. - Aha, zarezerwowa�em dla was
apartament w hotelu Metropol na Prospekcie Marksa. Jest bardzo wygodny, a ja
osobi�cie wy��czy�em wszystkie urz�dzenia pods�uchowe.
- Rozumiem, dlaczego to zrobi�e�, ale jakim cudem ci si� uda�o?
- Jak dobrze wiesz, KGB najbardziej ze wszystkich rzeczy obawia si� kompromitacji.
Wyja�ni�em tajniakom z hotelu, �e to, co by si� ewentualnie nagra�o, mog�oby okaza�
si� nadzwyczaj k�opotliwe dla pewnych wysoko postawionych os�b z Komitetu, a w
konsekwencji wszyscy, kt�rzy przes�uchaliby ta�my, mieliby zapewnione darmowe
wakacje na Kamczatce.
Dotarli do samochodu. Lewe tylne drzwi otworzy� kierowca ubrany w br�zowy garnitur;
identyczny w Pary�u nosi� Siergiej.
- Tylko materia� jest ten sam - wyja�ni� po francusku Krupkin, dostrzeg�szy
zdziwione spojrzenia obu m�czyzn. - Krawiec, niestety, inny. Nam�wi�em Siergieja,
�eby da� sw�j do przerobienia.
Hotel Metropol mie�ci si� w starannie dzi� odrestaurowanym, bogato zdobionym gmachu
wzniesionym jeszcze przed rewolucj�. Car, kt�ry cz�sto odwiedza� Pary� i Wiede�
prze�omu wiek�w, lubi� secesyjn� architektur�.
Pomieszczenia s� wysokie, �ciany wyk�adane marmurami, a gobeliny i dywany wr�cz
bezcenne. Majestatyczne �ciany i ozdobne �yrandole g��wnego holu zdaj� si�
spogl�da� z pogard� na przemykaj�cych mi�dzy nimi, skromnie ubranych ludzi. Gdyby
mog�y m�wi�, na pewno z najwy�sz� niech�ci� wyra�a�yby si� o rz�dzie, kt�ry
dopu�ci� do takiego sprofanowania eleganckich wn�trz. Dymitr Krupkin jednak z
pewno�ci� do profan�w nie nale�a�. Jego dostojna posta� znakomicie pasowa�a do
otoczenia.
- Towarzyszu! - zawo�a� sotto voce recepcjonista, kiedy trzej m�czy�ni mijali jego
stanowisko, kieruj�c si� do wind. - Jest do was pilna wiadomo�� - doda�, pod��aj�c
ku niemu szybkim krokiem. Wcisn�� Krupkinowi w d�o� z�o�on� kartk� papieru. -
Polecono mi, �ebym osobi�cie j� wam przekaza�.
- Ju� to zrobili�cie. Dzi�kuj� wam. - Dymitr poczeka�, a� m�czyzna oddali si� na
kilka krok�w, po czym roz�o�y� kartk�. - Musz� natychmiast skontaktowa� si� z
placem Dzier�y�skiego - powiedzia�, odwr�ciwszy si� do stoj�cych tu� za nim
Bourne'a i Conklina. - To wiadomo�� od jednego z moich komisarzy. Chod�my, pr�dko.
Apartament, podobnie jak g��wny hol, nale�a� nie tylko do innego czasu i innej
epoki, ale nawet do innego kraju. Niezbyt dok�adnie wykonane kopie oryginalnych
element�w wyposa�enia i nieco wyblak�e draperie nie psu�y og�lnego wra�enia,
zdawa�y si� jedynie podkre�la� rozmiary przepa�ci dziel�cej przesz�o�� od
tera�niejszo�ci. Drzwi do dw�ch sypialni znajdowa�y si� po obu stronach sporego
salonu. W sk�ad jego umeblowania wchodzi� tak�e bar o miedzianym blacie, zastawiony
butelkami alkoholi, jakie niezmiernie rzadko mo�na by�o zobaczy� na p�kach
moskiewskich sklep�w.
- Rozgo��cie si� - zaprosi� ich Krupkin, kieruj�c si� prosto do telefonu, kt�ry
sta� na udaj�cym antyk biurku; stanowi�o ono krzy��wk� stylu kr�lowej Anny z p�nym
Ludwikiem. - Przepraszam, Aleks, zupe�nie zapomnia�em! Zaraz ka�� przynie�� herbaty
albo wody mineralnej...
- Nie zawracaj sobie g�owy. - Aleks wzi�� od Jasona swoj� torb� i wszed� do
sypialni po lewej stronie. - Przede wszystkim musz� si� umy�. Ten samolot by� po
prostu brudny.
- Ale chyba przyznasz, �e do�� niedrogi, prawda? - zapyta� Krupkin. Podni�s�
s�uchawk� i zaj�� si� wykr�caniem numeru. - Skoro ju� tam jeste�, niewdzi�czniku -
m�wi� dalej, podni�s�szy nieco g�os - to mo�esz otworzy� szuflad� nocnego stolika.
Znajdziesz tam dwa pistolety automatyczne graz, kaliber 38... Bardzo prosz�, panie
Bourne- zwr�ci� si� do Jasona. - Pan chyba nie jest abstynentem, a podr� by�a d�uga
i m�cz�ca. To mo�e chwil�
potrwa�, bo m�j komisarz numer dwa jest niez�ym gadu��.
- Dzi�kuj�, chyba rzeczywi�cie skorzystam - powiedzia� Bourne, rzucaj�c torb� na
pod�og� przy drzwiach drugiej sypialni. Podszed� do baru, wyszuka� w�r�d butelek t�
o najbardziej znajomym kszta�cie i przyrz�dzi� sobie drinka. Krupkin tymczasem
rozmawia� po rosyjsku, a �e Jason nie zna� tego j�zyka, podszed� ze szklank� do
jednego z wysokich okien wychodz�cych na szerok� alej� nosz�c� imi� Karola Marksa.
- Dobryj die�... Da, da, poczemu...? Sadowaja togda, dwadcat' minut. - Oficer KGB
od�o�y� s�uchawk� i potrz�sn�� z irytacj� g�ow�. Bourne dostrzeg� k�tem oka ten
ruch, wi�c odwr�ci� si� w stron� Krupkina. - Tym razem m�j komisarz nie by� zbyt
gadatliwy, panie Bourne. Po�piech i wyra�ne rozkazy okaza�y si� wa�niejsze.
- Co pan przez to rozumie?
- Musimy st�d natychmiast wyjecha�. - Krupkin spojrza� na drzwi po lewej stronie
salonu. - Aleksiej, chod� tutaj! Szybko! Pr�bowa�em mu wyja�ni�, �e dopiero co
przylecieli�cie - ci�gn��, zwr�ciwszy si� ponownie do Jasona - ale wcale go to nie
wzruszy�o. Powiedzia�em nawet, �e jeden z was w�a�nie bierze prysznic, a on na to:
"No to niech zakr�ci wod� i wyjdzie".
Do pokoju wszed�, utykaj�c, Conklin. Mia� rozpi�t� koszul� i wyciera� sobie twarz
r�cznikiem.
- Przykro mi, Aleksiej, ale musimy jecha�.
- Dok�d? Przecie� dopiero co przyjechali�my.
- Do mieszkania przy Sadowej. To taki moskiewski Grand Boulevard, panie Bourne.
Mo�e nie dor�wnuje Polom Elizejskim, ale nie jest wcale najgorszy. Carowie
wiedzieli, jak trzeba budowa�.
- A co tam jest? - pyta� dalej Conklin.
- Komisarz numer jeden - wyja�ni� Krupkin. - W tym mieszkaniu b�dzie nasza kwatera
g��wna. Nie wie o niej nikt, z wyj�tkiem nas pi�ciu. Zdaje si�, �e sta�o si� co�
wa�nego, bo mamy natychmiast tam si� zjawi�.
- W zupe�no�ci mi to wystarczy - powiedzia� Jason, odstawiaj�c na barek nie
dopitego drinka.
- Doko�cz go - rzuci� przez rami� Aleks, ku�tykaj�c do sypialni. - Musz� sobie
wyp�uka� myd�o z uszu i mocniej przywi�za� nog�.
Bourne pos�usznie wzi�� szklank� do r�ki, obserwuj�c spod oka oficera KGB, kt�ry
odprowadzi� Conklina dziwnie smutnym, melancholijnym spojrzeniem.
- Zna� go pan wcze�niej, zanim straci� stop�? - zapyta� cicho Jason.
- O tak, panie Bourne. Znamy si� od dwudziestu pi�ciu... nie, dwudziestu sze�ciu
lat. Stambu�, Ateny, Rzym, Amsterdam... By� niezwyk�ym przeciwnikiem. Obaj byli�my
wtedy m�odzi, sprawni, wpatrzeni wy��cznie w siebie, ka�dy usi�owa� za wszelk� cen�
dorosn�� do wizerunku, kt�ry stworzy� sobie w wyobra�ni... To dawne czasy. Byli�my
naprawd� dobrzy, mo�e mi pan wierzy�, on nawet lepszy, ale prosz� mu tego nie
powtarza�. Zawsze
potrafi� spojrze� na wszystko z wi�kszej perspektywy, ogarn�� ca�o�� sytuacji.
My�l�, �e tak�e dzi�ki swemu rosyjskiemu pochodzeniu.
- Dlaczego u�y� pan s�owa "przeciwnik"? - zapyta� Jason. - Zupe�nie, jakby�cie byli
sportowcami i brali udzia� w jakich� igrzyskach. Czy�by nie by� wtedy po prostu
pa�skim wrogiem?
Krupkin odwr�ci� raptownie swoj� pot�n� g�ow� w stron� Bourne'a. W szklanym
spojrzeniu jego oczu nie by�o ani odrobiny ciep�a.
- Oczywi�cie, �e by� moim wrogiem, panie Bourne. Powiem nawet wi�cej: nadal nim
jest. Prosz� nie bra� moich s�abostek za to, czym nie s�. Moje sk�onno�ci mog�
wp�ywa� na kszta�t mych przekona�, ale nie zdo�aj� ich zmieni�... Widzi pan, nie
jestem katolikiem, kt�ry mo�e si� wyspowiada�, a nast�pnie wsta� od konfesjona�u i
dalej grzeszy�, na przek�r swojej wierze, ale ja te� wierz�... M�j dziadek i babka
zostali powieszeni - powieszeni - za
to, �e ukradli par� kurczak�w z gospodarstwa nale��cego do ksi�cia Roma nowa. Tylko
nieliczni spo�r�d moich przodk�w mieli szans� nauczy� si� cho� by czyta� i pisa�,
bo o �adnej prawdziwej edukacji nie mog�o nawet by� mowy. Wielka Rewolucja Marksa i
Lenina by�a zaledwie pierwszym krokiem, ale we w�a�ciwym kierunku. Pope�niono
tysi�ce b��d�w, w tym wiele niewybaczalnych i tragicznych w skutkach, ale pocz�tek
zosta� zrobiony. Ja sam jestem tego najlepszym dowodem.
- Obawiam si�, �e nie rozumiem.
- Dlatego �e ani wy, ani wasi kiepscy intelektuali�ci nigdy nie byli�cie w stanie
zrozumie� tego, co my zrozumieli�my od samego pocz�tku. "Das Kapita�", panie
Bourne, przewidywa� stopniowe dochodzenie do spo�ecze�stwa sprawiedliwego zar�wno
pod wzgl�dem ekonomicznym, jak i politycznym, ale nigdzie nie zosta�o powiedziane
nic o formie pa�stwa. Wiadomo tylko tyle, �e nie mo�e ono by� takie, jakie by�o.
- Szczerze m�wi�c, nie jestem specjalist� w tej dziedzinie.
- Wcale nie musi pan nim by�. Przy odrobinie szcz�cia za sto lat b�dzie pan
socjalist�, a my kapitalistami.
Z �azienki Aleksa przesta� dochodzi� szum wody.
- Prosz� mi co� powiedzie� - zwr�ci� si� Jason do Rosjanina. - Czy m�g�by pan go
zabi�?
- Oczywi�cie. Tak samo jak on mnie, czyli z ogromnym b�lem i tylko w razie
absolutnej konieczno�ci. Obaj jeste�my profesjonalistami i zdajemy sobie z tego
spraw�, cho� cz�sto nie budzi to naszego entuzjazmu.
- W takim razie nie jestem w stanie was zrozumie�.
- I niech pan nawet nie pr�buje, panie Bourne. Jeszcze pan do tego nie doszed�.
Jest pan blisko, ale jeszcze troch� brakuje.
- Czy m�g�by mi pan to wyja�ni�?
- Dotar�e� do prze�omowego momentu swojego �ycia, Jason... Mog� tak do ciebie
m�wi�?
- Jasne.
- Masz teraz oko�o pi��dziesi�tki, prawda?
- Zgadza si�. Za par� miesi�cy sko�cz� pi��dziesi�t jeden. Co z tego?
- Aleksiej i ja przekroczyli�my ju� sze��dziesi�tk�. Czy zdajesz sobie spraw� z
tego, jaka to ogromna r�nica?
- A sk�d niby mia�bym wiedzie�?
- Wi�c pozw�l, �e ci wyja�ni�. W dalszym ci�gu widzisz siebie jako m�odego
cz�owieka wykonuj�cego b�yskawicznie i bezb��dnie wszystko, co sobie zaplanowa�, i
pod wieloma wzgl�dami masz racj�. Jeste� sprawny, bardzo silny - jednym s�owem
jeste� panem w�asnego cia�a. Jednak pr�dzej czy p�niej nadejdzie taka chwila, kiedy
cia�o b�dzie jeszcze sprawne, ale umys� przestanie by� zdolny do podejmowania
natychmiastowych decyzji. Kr�tko m�wi�c, przestaniesz si� tak bardzo o siebie
troszczy�, natomiast zaczniesz si� zastanawia�, czy powiniene� si� cieszy�, czy
martwi� tym, �e uda�o ci si� prze�y�.
- Czy chcesz przez to powiedzie�, �e jednak nie m�g�by� zabi� Aleksa?
- Nie licz na to, Jasonie Bourne czy Davidzie jaki� tam.
Do salonu wszed� Conklin. Utyka� bardziej ni� zwykle, a jego twarz by�a wykrzywiona
bolesnym grymasem.
- Chod�my - powiedzia�.
- �le j� przypi��e�? - zapyta� Jason. - Czy mam...
- Daj spok�j! - przerwa� mu niecierpliwie Aleks. - Trzeba by� akrobat�, �eby
dosi�gn�� do tych wszystkich klamer i zatrzask�w.
Bourne zrozumia� wym�wk� i postanowi� zrezygnowa� na przysz�o�� z wszelkich pr�b
pomocy przy mocowaniu protezy. Krupkin obrzuci� Aleksa spojrzeniem, w kt�rym
wsp�czucie walczy�o o lepsze ze zdziwieniem i podziwem, i powiedzia�:
- Samoch�d czeka na Swierd�owskiej, bo tam mniej rzuca si� w oczy. Ka�� portierowi,
�eby go sprowadzi� przed wej�cie.
- Dzi�kuj� - odpar� z wdzi�czno�ci� Conklin.
Ekskluzywne mieszkanie przy ulicy Sadowej mie�ci�o si� we wzniesionym z kamienia
starym budynku, kt�ry podobnie jak hotel Metropol dawa� wyobra�enie o
architektonicznych gustach obowi�zuj�cych w cesarstwie rosyjskim u schy�ku
ubieg�ego stulecia. Apartamenty s�u�y�y g��wnie przybywaj�cym z d�u�szymi lub
kr�tszymi wizytami dygnitarzom i by�y specjalnie do tego przygotowane, to znaczy
mia�y zainstalowane urz�dzenia pods�uchowe, dozorcy za�, portierzy i sprz�taj�ce
kobiety albo pracowali dla KGB, albo byli cz�sto przez KGB przes�uchiwani. �ciany
pokoi okrywa� czerwony welur, a ozdobne meble pami�ta�y jeszcze czasy ancient
regime. W salonie, po prawej stronie ogromnego kominka, sta� przedmiot jakby
przeniesiony z koszmarnego snu dekoratora wn�trz: wielka, czarna jak noc szafka, a
w niej telewizor i stoj�ce jeden nad drugim magnetowidy, ka�dy na inny rodzaj
kaset.
Drugim elementem, kt�ry zupe�nie nie pasowa� do wystroju pomieszczenia i z ca��
pewno�ci� m�g� obrazi� poczucie estetyki dawnych ksi���t, by� mocno zbudowany
m�czyzna w wymi�tym, rozche�stanym i poplamionym jedzeniem mundurze. M�czyzna mia�
nalan� twarz i kr�tko ostrzy�one w�osy, a rzucaj�cy si� natychmiast w oczy brak
jednego z przednich z�b�w i brudno��ty kolor pozosta�ych �wiadczy�y jednoznacznie o
braku zaufania do radzieckich stomatolog�w. Twarz, podobnie jak i ca�a posta�,
zdradza�a prostego ch�opa; wra�enie to potwierdza�y chytrze zmru�one, niezbyt
bystre oczy.
- M�j angielski nie bardzo dobry - poinformowa� nowo przyby�ych komisarz numer
jeden, skin�wszy im g�ow� - ale wszystko rozumiem. Dla was nie mam nazwisko ani
pozycja. M�wcie mi pu�kownik, tak? Ja jestem wi�cej, ale wszyscy Amerykanie my�l�,
�e u nas w Komitecie ka�dy jest pu�kownik, da? Okay?
- M�wi� po rosyjsku - odpar� Aleks. - Je�li pan woli, mo�emy rozmawia� w tym
j�zyku, a ja b�d� wszystko t�umaczy� mojemu koledze.
- Ha, ha! - rykn�� �miechem pu�kownik. - Krupkin nie mo�e was oszuka�, tak?
- Rzeczywi�cie, nie mo�e.
- To dobrze. On m�wi za szybko, da? Nawet w rosyjski jego s�owa lec� jak kule.
- Tak samo, kiedy m�wi po francusku, pu�kowniku.
- Skoro ju� o tym mowa... - wtr�ci� si� Dymitr. - Mo�e przeszliby�my do sprawy,
towarzyszu? Nasz wsp�pracownik z placu Dzier�y�skiego kaza� nam natychmiast tutaj
przyjecha�.
- Da, natychmiast! - Oficer KGB podszed� do szafki z telewizorem i magnetowidami,
wzi�� pilota i odwr�ci� si� do pozosta�ych. - Ja m�wi� angielski, dobre
�wiczenie... Chod�cie, patrzcie. Wszystko na kasecie. Ca�y materia� zrobiony
kobiety i m�czy�ni, kt�rzy nie znaj� francuskiego.
- Wybrali�my tych, kt�rzy z ca�� pewno�ci� nie zostali skaptowani przez Szakala -
wyja�ni� Krupkin.
- Patrzcie! - powt�rzy� pu�kownik, naciskaj�c przycisk odtwarzania. Na ekranie
telewizora pojawi� si� dr��cy i skacz�cy obraz. Wi�kszo�� uj�� by�a wykonywana z
r�ki, najcz�ciej z jad�cego lub stoj�cego samochodu. Kolejne sceny przedstawia�y
r�nych ludzi chodz�cych po ulicach Moskwy, wsiadaj�cych do rz�dowych limuzyn,
jad�cych nimi za miasto, bocznymi drogami. Za ka�dym razem, kiedy �ledzony obiekt
spotyka� si� z kim�, operator wykonywa� zbli�enia twarzy tych os�b. Fragmenty
zarejestrowane we wn�trzach by�y ciemne i niewyra�ne z powodu niewystarczaj�cego
�wiat�a i braku wprawy cz�owieka obs�uguj�cego ukryt� kamer�.
- Ta to droga dziwka! - roze�mia� si� pu�kownik, kiedy na ekranie pojawi� si�
sze��dziesi�ciokilkuletni m�czyzna wsiadaj�cy do windy ze znacznie m�odsz� od
siebie kobiet�. - Hotel S�oneczny na Warszawskiej. Jak to poka�� genera�owi, chyba
da mi wszystko, co b�d� chcia�, no nie?
Po kilku minutach projekcji Krupkina i dw�ch Amerykan�w zacz�a powoli nu�y� d�uga i
monotonna parada nieznajomych postaci. W pewnej chwili na ekranie pojawi�a si� du�a
�wi�tynia, a wok� niej t�um ludzi. Lekko przy�mione o�wietlenie wskazywa�o na to,
�e zdj�cia wykonano wczesnym wieczorem.
- Cerkiew Wasyla B�ogos�awionego na placu Czerwonym - wyja�ni� Krupkin. - Teraz
jest tam muzeum, nawet bardzo interesuj�ce, ale mimo to od czasu do czasu jacy�
fanatycy - zwykle z zagranicy - odprawiaj� nabo�e�stwo. Nikt im nie przeszkadza, co
rzecz jasna doprowadza ich do bia�ej gor�czki.
Obraz �ciemnia�, straci� na ostro�ci i zaczaj si� dziko ko�ysa�; operator wszed� do
wn�trza cerkwi, potr�cany i popychany przez t�ocz�cych si� tam ludzi. Po chwili
podskoki usta�y - najprawdopodobniej agent opar� kamer� o jeden z filar�w
podtrzymuj�cych wysokie sklepienie. W centrum ekranu znajdowa� si� zaawansowany
wiekiem m�czyzna o zupe�nie siwych w�osach, kontrastuj�cych mocno z czerni�
lekkiego, nieprzemakalnego p�aszcza.
Szed� powoli wzd�u� bocznej nawy, przypatruj�c si� wisz�cym na �cianach ikonom i
wysokim, majestatycznym witra�om.
- Rodczenko - poinformowa� widz�w przyciszonym g�osem pu�kownik w wymi�tym
mundurze. - Wielki Rodczenko.
M�czyzna dotar� do zak�tka katedry o�wietlonego migotliwym blaskiem dw�ch du�ych
�wiec. Kamera podskoczy�a raptownie, kiedy operator wszed� na jakie� podwy�szenie;
zaraz potem uruchomi� teleobiektyw i obraz sta� si� bardziej szczeg�owy. Siwow�osy
cz�owiek podszed� do innego m�czyzny - �ysiej�cego, szczup�ego, ubranego w sutann�.
- To on! - rykn�� Bourne. - Carlos! Na ekranie pojawi�a si� trzecia osoba.
- Bo�e! - wykrzykn�� Conklin. - Niech pan to zatrzyma! - Komisarz natychmiast
wcisn�� pauz� i obraz znieruchomia�, odrobin� dr��cy, ale w miar� stabilny. -
Poznajesz go, Davidzie?
- Znam go, ale nie poznaj�... - odpowiedzia� ledwo s�yszalnie Bourne, usi�uj�c
przywo�a� w wyobra�ni obrazy sprzed wielu lat. Eksplozje, o�lepiaj�ce erupcje
ognia, na ich tle niewyra�ne, zamazane sylwetki p�dz�ce w g��b d�ungli... A potem
cz�owiek o orientalnych rysach przygwo�d�ony do pnia drzewa seri� z pistoletu
maszynowego, wstrz�sany drgawkami... Widziane jakby przez mg�� wspomnienia ust�pi�y
miejsca wyra�nemu obrazowi, przed stawiaj�cemu surowo urz�dzony pok�j i siedz�cych
przy d�ugim stole m�czyzn w mundurach. Jeden z nich siedzia� samotnie po drugiej
stronie sto�u i sprawia� wra�enie bardzo zdenerwowanego, a mo�e niepewnego. Jason
zna� go! To by� on, ten sam! Znacznie m�odszy ni� teraz, szczuplejszy... W pokoju
by� jeszcze jeden cz�owiek, tak�e w mundurze. Chodzi� w t� i z powrotem z jedn�
r�k� za�o�on� do ty�u, drug� gro��c siedz�cemu na drewnianym krze�le Bourne'owi.
M�wi� co�, z twarz� wykrzywion� z�o�ci� i nienawi�ci�... Bourne nagle przesta�
oddycha�, bo rozpozna� w m�czy�nie widocznym na ekranie telewizora tego, kt�rego
zapami�ta� sprzed lat, z Wietnamu.
- S�d wojskowy w obozie na pomoc od Sajgonu... - wyszepta�.
- To Ogilvie - powiedzia� g�ucho Conklin. - Bryce Ogilvie... Bo�e, a wi�c jednak
sta�o si�! "Meduza" odnalaz�a Szakala!
Rozdzia� 36
To by� s�d, prawda, Aleks? - zapyta� niepewnie Bourne. M�wi� cicho, jakby dziwi�c
si� w�asnym s�owom. - S�d wojskowy, tak?
- Tak. - Conklin skin�� g�ow�. - Ale to nie ty by�e� oskar�ony.
- Nie ja?
- Nie. Ty oskar�a�e�. Je�li we�mie si� pod uwag�, kim by�e� i gdzie s�u�y�e�, mo�na
si� temu dziwi�. Sporo ludzi usi�owa�o ci� powstrzyma�, ale nic nie wsk�rali...
Porozmawiamy o tym p�niej.
- Chc� porozmawia� o tym teraz - odpar� stanowczo Jason. - Ten cz�owiek jest z
Szakalem, tutaj, przed nami. Musz� wiedzie�, kim jest i dlaczego znalaz� si� w
Moskwie, a przede wszystkim, co ��czy go z Carlosem.
- Mo�e p�niej...
- Teraz. Tw�j przyjaciel Krupkin pomaga nam, jak mo�e, a to znaczy, �e jednocze�nie
pomaga Marie i mnie, za co jestem mu ogromnie wdzi�czny. Pu�kownik te� jest po
naszej stronie, bo gdyby nie by�, nigdy nie zobaczyliby�my tego, co widzimy. Musz�
wiedzie�, co zasz�o mi�dzy mn� a tym cz�owiekiem, a je�li chodzi o zalecane przez
Langley �rodki ostro�no�ci, to mog� kaza� si� wypcha�. Im wi�cej si� o nim teraz
dowiem, tym lepiej b�d� wiedzia�, czego mam si� spodziewa�. - Bourne odwr�ci� si�
od Aleksa i spojrza� na dw�ch Rosjan. - Dla waszej informacji, panowie: w moim
�yciu jest pewien okres, kt�rego nie mog� sobie dok�adnie przypomnie�. To wszystko,
co powinni�cie o tym wiedzie�. M�w, Aleks.
- Ja nieraz ledwo pami�tam wczorajszy wiecz�r - powiedzia� pu�kownik.
- Zr�b to, Aleksiej. Tamte sprawy nie maj� ju� �adnego wp�ywu na nasze stosunki.
Sajgon to zamkni�ty rozdzia�, podobnie jak Kabul.
- W porz�dku. - Conklin usiad� w jednym z foteli. Kiedy zacz�� m�wi�, masuj�c sobie
praw� �ydk�, wida� by�o, �e pr�buje narzuci� sobie ch�odny spok�j, ale nie bardzo
mu si� to udaje. - W grudniu 1970 jeden z waszych ludzi zgin�� podczas patrolu.
Nazwano to wypadkiem spowodowanym przez przyjacielski ostrza�, ale ty nie da�e� si�
na to nabra�. Wiedzia�e�, �e zosta� zabity z polecenia kogo� z kwatery g��wnej, kto
postanowi� w ten spos�b zamkn�� mu na zawsze usta. Ten, kt�ry zgin��, by� ��tkiem i
daleko mu by�o
do �wi�to�ci, ale wiedzia� wszystko o trasach i sposobach przemytu narkotyk�w. To
ci da�o wiele do my�lenia.
- Przypominam sobie tylko oderwane obrazy... - przerwa� mu Bourne. - �adnej
ci�g�o�ci. Widz�, ale nie pami�tam.
- Akurat te fakty nie maj� teraz ju� �adnego znaczenia, tak samo jak par� tysi�cy
innych podejrzanych zdarze� z tamtego okresu. Nale�y si� domy�la�, �e gdzie� w
Z�otym Tr�jk�cie znikn�� bez �ladu du�y transport narkotyk�w, a podejrzenie pad�o
akurat na twojego zwiadowc�. Jaka� gor�ca g�owa w Sajgonie dosz�a do wniosku, �e
dobrze b�dzie pokaza� innym, co dzieje si� z tymi, kt�rzy zawodz� pok�adane w nich
zaufanie. Wys�a� na wasz teren helikopter z paroma lud�mi, a oni upozorowali atak
Wietkongu i sprz�tn�li ch�opaka - przy okazji tak�e paru innych, ma si� rozumie�.
Mieli jednak pecha, bo ty wszystko widzia�e�, a potem poszed�e� za nimi do
helikoptera i tam da�e� im do wyboru: wsi���, a wtedy ty zestrzelisz maszyn� i
wszyscy zgin�, albo wr�ci� z tob� do obozu. Wybrali to drugie rozwi�zanie, ty za�
wyst�pi�e� do dow�dztwa z oskar�eniem o wielokrotne morderstwo. Wtedy na scenie
pojawi� si� Stalowy Ogilvie, �eby ratowa� swoich kumpli.
- I co� si� sta�o, prawda? Co� nieprawdopodobnego, szalonego...
- Zgad�e�. Bryce doprowadzi� do rozprawy, a tam zrobi� z ciebie wariata,
patologicznego k�amc� i morderc�, kt�ry w normalnych warunkach powinien by�
trzymany w najlepiej strze�onym wi�zieniu. Zmiesza� ci� dokumentnie z b�otem, a
nast�pnie za��da�, �eby� ujawni� swoje prawdziwe personalia, czego oczywi�cie nie
mog�e� zrobi�, bo wtedy narazi�by� na niebezpiecze�stwo mieszkaj�c� w Kambod�y
rodzin� swojej pierwszej �ony. Potem usi�owa� oplata� ci� sieci� oskar�e�, a kiedy
mu si� to nie uda�o, zagrozi� s�dowi,
�e ujawni istnienie "Meduzy", do czego ten, rzecz jasna, nie m�g� dopu�ci�...
Ch�opcy Ogilviego zostali zwolnieni z powodu braku wiarygodnych dowod�w, a ciebie
trzeba by�o zatrzyma� si�� w baraku, dop�ki Bryce nie odlecia� z powrotem do
Sajgonu.
- Nazywa� si� Kwan Soo... - wyszepta� Bourne, ko�ysz�c lekko g�ow�, jakby usi�owa�
odegna� od siebie powracaj�cy uparcie koszmar. - Mia� szesna�cie albo siedemna�cie
lat. Wszystkie pieni�dze, jakie zarobi� na szmuglowaniu narkotyk�w, wysy�a� do
trzech wiosek, �eby ludzie mieli co je��. To by� jedyny spos�b, �eby... Niech to
szlag trafi! Co wy by�cie zrobili, gdyby wasze rodziny umiera�y z g�odu?
- Ale wtedy nie mog�e� tego powiedzie� przed s�dem i dobrze o tym wiedzia�e�.
Musia�e� zacisn�� z�by i wytrzyma� m�ciwe oskar�enia Ogilviego. Obserwowa�em ci�
ca�y czas. Nigdy w �yciu nie widzia�em cz�owieka, kt�ry potrafi�by opanowa� tak
wielk� nienawi��.
- Tego te� nie pami�tam... Ca�y czas widz� tylko oderwane obrazy.
- Podczas rozprawy dostosowa�e� si� w znakomity spos�b do otoczenia... Jak
kameleon.
Spojrzenia Conklina i Bourne'a spotka�y si� na chwil�, a potem Jason odwr�ci� si�
do ekranu.
- Teraz on jest tutaj, z Carlosem... Nie wydaje wam si�, �e ten �wiat jest jednak
bardzo ma�y? Czy on wie, �e to ja jestem Jasonem Bourne'em?
- A sk�d mia�by wiedzie�? - Conklin wsta� z fotela. - Wtedy nie istnia� ani Bourne,
ani nawet David Webb, tylko �o�nierz pos�uguj�cy si� pseudonimem Delta Jeden. W
og�le nie u�ywali�cie nazwisk, nie pami�tasz?
- Ci�gle zapominam. Co jeszcze mo�esz mi o nim powiedzie�? - Jason wskaza� na
ekran. - Dlaczego przylecia� do Moskwy? Czemu powiedzia�e�, �e "Meduza" znalaz�a
Carlosa?
- Dlatego �e to on jest t� firm� adwokack� z Nowego Jorku.
- Co takiego? - Bourne spojrza� raptownie na Conklina. - Ogilvie...
- Jest prezesem zarz�du - wpad� mu w s�owo Aleks. - CIA odkry�a, �e to on, ale
wymkn�� im si� dwa dni temu.
- Dlaczego mi o tym nie powiedzia�e�, do diab�a? - zapyta� gniewnie Jason.
- Bo ani przez chwil� nie my�la�em, �e b�dziemy tu siedzie� i ogl�da� go na
ekranie. Ci�gle tego nie rozumiem, ale widz�, �e to prawda. Poza tym, nie chcia�em
zawraca� ci g�owy kim�, kogo mog�e� nie pami�ta�, a je�eli nawet, to w bardzo
niemi�y spos�b. Po co niepotrzebnie mno�y� komplikacje? I tak nie mo�emy narzeka�
na ich niedostatek.
- Chwileczk�, Aleksiej! - przerwa� mu podekscytowany Krupkin. - S�ysza�em tu s�owa
i nazwy, kt�re wywo�uj�, przynajmniej u mnie, jak najgorsze skojarzenia, wi�c chyba
mam prawo zada� jedno lub dwa pytania. Szczeg�lnie jedno: kim w�a�ciwie jest ten
Ogilvie, �e tak bardzo si� nim przejmujecie? Wiem ju�, �e by� w Sajgonie, ale kim
jest teraz? Mo�esz mi to powiedzie�?
- W�a�ciwie, czemu nie? - odpar� cicho Conklin. - To prawnik z Nowego Jorku
kieruj�cy tajn� organizacj�, kt�ra si�ga swymi mackami nawet do Europy i basenu
Morza �r�dziemnego - wyja�ni�. - Zacz�li od tego, �e dzi�ki wp�ywom w Waszyngtonie
wykupywali za bezcen znakomicie prosperuj�ce, pa�stwowe przedsi�biorstwa, co
pozwoli�o im w wielu dziedzinach przej�� kontrol� nad rynkiem i dyktowa� ceny.
Potem zabrali si� do
powa�niejszej roboty, zatrudniaj�c najlepszych specjalist�w w tym fachu. Mamy
niezbite dowody, �e za ich pieni�dze dokonano wielu morderstw r�nych mniej lub
bardziej wa�nych os�b, a naj�wie�szym przyk�adem jest genera� Teagarten,
g��wnodowodz�cy si� NATO.
- Niewiarygodne! - wyszepta� Krupkin.
- A niech mnie! - wymamrota� pu�kownik, wpatruj�c si� w Conklina wyba�uszonymi
oczami.
- S� nadzwyczaj pomys�owi, a Ogilvie najbardziej ze wszystkich. To Superpaj�k,
kt�remu uda�o si� oplata� paj�czyn� niemal wszystkie europejskie stolice. Na swoje
nieszcz�cie, a dzi�ki mojemu obecnemu tu przyjacielowi, wpad� we w�asne sieci.
Musia� ucieka� z Waszyngtonu, bo zabrali si� do niego ludzie, kt�rych raczej nie
uda�oby mu si� przekupi�, ale nie mam najmniejszego poj�cia, dlaczego zjawi� si�
w�a�nie w Moskwie.
- My�l�, �e b�d� m�g� odpowiedzie� na to pytanie - odpar� Krupkin, spogl�daj�c
uspokajaj�co na komisarza. - Nic nie wiem o morderstwach, o kt�rych wspomina�e�,
ale to, co m�wi�e�, przywodzi mi na my�l pewne ameryka�skie konsorcjum, dzia�aj�ce
w�a�nie na terenie Europy, z kt�rym od wielu lat robimy bardzo dla nas korzystne
interesy.
- W jakich dziedzinach?
- Przede wszystkim chodzi o nowoczesne technologie obj�te zakazem wywozu, a tak�e
elementy uzbrojenia, cz�ci samolot�w, niekiedy nawet sam� bro� i samoloty,
oczywi�cie za po�rednictwem kraj�w naszego bloku... M�wi� ci to tylko dlatego, �e z
pewno�ci� zdajesz sobie spraw�, i� wszystkiemu kategorycznie zaprzecz�, gdyby
przysz�o ci kiedykolwiek do g�owy powo�a� si� na mnie jako na �r�d�o.
Aleks skin�� g�ow�.
- Rozumiem. Jak si� nazywa to konsorcjum?
- Nie ma nazwy, bo wyst�puje pod postaci� pi��dziesi�ciu czy sze��dziesi�ciu
pozornie niezale�nych firm. Zawsze podejrzewali�my, �e wszystkie dzia�aj� pod
wsp�lnym parasolem i s� ze sob� �ci�le powi�zane, ale nie byli�my w stanie
stwierdzi�, w jaki dok�adnie spos�b.
- Nazwa istnieje, podobnie jak samo konsorcjum - odpar� Conklin. - Ogilvie nim
kieruje.
- Tak w�a�nie pomy�la�em... - mrukn�� Krupkin. Na jego twarzy pojawi� si� okrutny,
bezlitosny grymas. - Zapewniam was jednak, �e wasze obawy zwi�zane z tym prawnikiem
nie mog� si� r�wna� z naszymi problemami. - Spojrza� z w�ciek�o�ci� na obraz
zatrzymany na ekranie. - Genera� Rodczenko, kt�rego tu widzicie, zajmuje drugie
miejsce w hierarchii KGB i jest doradc� premiera. W imi� interes�w ZSRR i bez
wiedzy rz�du mo�na robi� wiele rzeczy, ale na pewno nic takiego, o czym m�wi�e�.
Dobry Bo�e, g��wnodowodz�cy si� NATO! A teraz jeszcze Szakal! To nie tylko
kompromitacja, ale po prostu katastrofa, okropna, tragiczna katastrofa!
- Masz jakie� propozycje? - zapyta� Conklin.
- G�upie pytanie - wtr�ci� si� gburowato pu�kownik. - Aresztowa�, na �ubiank�, a
potem w czap�!
- Znakomity pomys�, ale jest pewien problem - odpar� Aleks. - Centralna Agencja
Wywiadowcza wie o tym, �e Ogilvie przylecia� do Moskwy.
- W czym tu problem? Obie strony pozb�d� si� drania i b�d� mog�y zaj�� si� swoimi
sprawami.
- Mo�e to si� panu wyda� dziwne, ale problem, nawet z punktu widzenia ochrony
interes�w ZSRR, nie polega na pozbyciu si� drania. Chodzi o reakcj� Waszyngtonu.
Pu�kownik spojrza� ze zdziwieniem na Krupkina.
- O czym on gada, do cholery? - zapyta� po rosyjsku.
- Dla nas to dosy� trudne do poj�cia, ale mo�e spr�buj� wam to wyt�umaczy�... -
odpar� w tym samym j�zyku Krupkin.
- Co on m�wi? - zapyta� Bourne Conklina.
- Zdaje si�, �e ma zamiar rozpocz�� wyk�ad o prawach i obowi�zkach obywatela w
Stanach Zjednoczonych.
- Takie wyk�ady przyda�yby si� te� wielu ludziom w Waszyngtonie - zripostowa�
Krupkin po angielsku, po czym natychmiast przeszed� z powrotem na rosyjski. -
Widzicie, towarzyszu, nikt w Ameryce nie zdziwi�by si�, gdyby�my chcieli
wykorzysta� przest�pcze powi�zania Ogilviego. Maj� tam nawet specjalne przys�owie,
kt�re powtarzaj� bardzo cz�sto, �eby zag�uszy� wyrzuty sumienia: darowanemu koniowi
nie zagl�da si� w z�by.
- Co wsp�lnego z podarunkami maj� ko�skie z�by? Spod ogona wypada mu naw�z, ale z
pyska tylko �lina.
- W oryginale brzmi to troch� lepiej... W ka�dym razie ten adwokat, Ogilvie, mia�
wiele powi�za� z rz�dem, a �ci�lej z urz�dnikami, kt�rzy w zamian za du�e sumy
pieni�dzy przymykali oczy na jego nielegalne dzia�ania, przynosz�ce mu miliony
dolar�w zysku. Naginano prawo, zabijano ludzi, przedstawiano k�amstwa jako prawd�.
Kr�tko m�wi�c, Ogilvie stanowi� o�rodek bezprzyk�adnej korupcji, a z tego, co
wiemy, Amerykanie maj� prawdziw� obsesj� na tym punkcie. Ka�de ust�pstwo wydaje im
si� nie�� w sobie zarodek korupcji, wi�c na wszelki wypadek wol� pra� swoje brudy
na oczach ca�ego �wiata, �eby udowodni�, jak bardzo s� mimo wszystko uczciwi.
- To prawda - przerwa� mu Aleks po angielsku. - W�tpi�, �eby�cie mogli to
zrozumie�, bo wy z kolei ukrywacie ka�de ust�pstwo, ka�d� zbrodni� i ka�de go trupa
za koszem z r�ami... Mo�e jednak b�dzie lepiej, je�li ja daruj� sobie takie
por�wnania, a ty zrezygnujesz z wyk�adu. Ogilvie musi wr�ci� do kraju i zap�aci� za
wszystko. To jedyne ust�pstwo, jakiego od was oczekujemy.
- Zapewniam ci�, �e we�miemy to pod uwag�.
- To za ma�o - odpar� Conklin. - Ujmijmy to w taki spos�b, odsuwaj�c na razie na
bok kwesti� odpowiedzialno�ci: ju� wkr�tce, by� mo�e nawet za kilka dni, zbyt wielu
ludzi dowie si� o tym, w co by� zamieszany, ��cznie ze �mierci� Teagartena,
�eby�cie mogli go tu zatrzyma�. Skoczy wam do garde� nie tylko Waszyngton, ale i
ca�a EWG. Kompromitacja to bardzo �adne s�owo, ale kryje w sobie bardzo wymierne
efekty: utrudnienia w handlu, zmniejszenie obrot�w towarowych...
- Przekona�e� mnie, Aleksiej - przerwa� mu Krupkin. - Za��my, �e zgodzimy si� na to
ust�pstwo. Czy og�osicie wtedy ca�emu �wiatu, �e Moskwa wsp�pracowa�a z wami w
schwytaniu i dostarczeniu przed wasz s�d ameryka�skiego przest�pcy?
- Oczywi�cie, a tak�e i to, �e bez was nic by�my nie osi�gn�li. Je�eli b�dzie
trzeba, potwierdz� to przed wszystkimi komisjami Kongresu.
- Powiniene� r�wnie� stwierdzi� jasno i wyra�nie, �e nie mieli�my absolutnie nic
wsp�lnego z zab�jstwami, o kt�rych wspomina�e�, a szczeg�lnie z zamachem na
g��wnodowodz�cego si� NATO.
- Ma si� rozumie�. Jedn� z przyczyn, dla kt�rych zdecydowali�cie si� nam pom�c,
by�o to, �e wasz rz�d przerazi� si� narastaj�cej fali politycznych morderstw.
Krupkin przez chwil� wpatrywa� si� w Conklina ostrym spojrzeniem, po czym przeni�s�
je na kr�tko na ekran telewizora, by zaraz ponownie skierowa� na twarz Aleksa.
- A co zrobimy z genera�em Rodczenk�? - zapyta�.
- To ju� wasza sprawa - odpowiedzia� cicho emerytowany oficer CIA. - Ani Bourne,
ani ja nigdy nie s�yszeli�my tego nazwiska.
- Da... - mrukn�� Krupkin, kiwaj�c powoli g�ow�. - W takim razie r�bcie z Szakalem,
co chcecie, chocia� jeste�cie na radzieckim terytorium. Mo�ecie jednak liczy� na
nasz� daleko posuni�t� pomoc.
- Od czego zaczniemy? - zapyta� niecierpliwie Jason.
- Od pocz�tku. - Dymitr spojrza� na komisarza KGB. - Towarzyszu, czy
zrozumieli�cie, o czym m�wili�my?
- Bardzo wystarczy, Krupkin - odpar� pu�kownik, podchodz�c do telefonu ustawionego
na ma�ym stoliku o marmurowym blacie. Wykr�ciwszy numer, zacz�� niemal natychmiast
m�wi� po rosyjsku, jakby kto� czeka� na jego telefon z r�k� na s�uchawce. - Nowy
Jork zidentyfikowa� trzeciego cz�owieka na ta�mie numer siedem, tego z Rodczenk� i
ksi�dzem, jako Amerykanina nazwiskiem Ogilvie. Trzeba natychmiast wzi�� go pod
�cis�� obserwacj� i nie dopu�ci� do tego, �eby wyjecha� z Moskwy. - Pu�kownik
zamilk�, s�uchaj�c odpowiedzi, po czym nagle poczerwienia� i uni�s� wysoko brwi. -
Anuluj� ten rozkaz! - rykn��. - Ta sprawa nale�y teraz wy��cznie do KGB! Pow�d?
Ruszcie m�zgiem, kapu�ciany �bie! Powiedzcie im, �e to podw�jny agent, kt�rego oni
nie potrafili rozpozna�, a potem dorzu�cie troch� tradycyjnego �miecia - zagro�enie
dla pa�stwa spowodowane niekompetencj�
urz�dnik�w, opieku�cza rola Komitetu i tak dalej... Aha, mo�ecie im jeszcze
wspomnie�, �e darowanemu koniowi nie zagl�da si� w z�by... Ja te� nie rozumiem,
towarzyszu, ale te motylki w eleganckich garniturach chyba b�d� wiedzia�y, o co
chodzi. Zawiadomcie wszystkie lotniska.
Komisarz od�o�y� s�uchawk�.
- Zrobi� to - stwierdzi� Conklin, zwracaj�c si� do Bourne'a. - Ogilvie zostaje w
Moskwie.
- Ogilvie nic mnie nie obchodzi! - wybuchn�� Jason. - Przyjecha�em tu po Carlosa!
- To ten ksi�dz? - zapyta� pu�kownik, odchodz�c od stolika z telefonem.
- W�a�nie on.
- To proste. Pu�cimy genera�a Rodczenk� na d�ugiej smyczy, �eby jej nie widzia� ani
nie czu�. Pan we�mie w r�k� drugi koniec. Na pewno nied�ugo znowu spotka si� z tym
Szakalem.
- Niczego wi�cej mi nie trzeba - odpar� Jason Bourne.
Genera� Grigorij Rodczenko siedzia� przy usytuowanym obok okna stoliku w
restauracji �astoczka w pobli�u mostu Krymskiego na rzece Moskwie. By�o to jego
ulubione miejsce, cz�sto tu przychodzi� oko�o p�nocy, by zje�� w samotno�ci p�n�
kolacj�. �wiat�a mostu i sun�cych powoli rzek� �odzi dawa�y wytchnienie znu�onym
oczom, a tym samym korzystnie wp�ywa�y na przemian� materii. Dzisiaj szczeg�lnie
potrzebowa� odpoczynku w koj�cej atmosferze, gdy� ostatnie dwa dni by�y bardzo
niespokojne. Myli� si� czy mo�e jednak mia� racj�? Czy instynkt oszuka� go, czy te�
nie zawi�d� tak�e i tym razem? W tej chwili jeszcze tego nie wiedzia�, ale ca�y
czas pami�ta�, �e w�a�nie dzi�ki instynktowi uda�o mu si� w m�odo�ci przetrwa�
panowanie szalonego Stalina, w wieku dojrza�ym rz�dy bu�czucznego Chruszczowa, a
kilka lat p�niej t�pego Bre�niewa. Teraz jednak, wraz z pojawieniem si� Gorbaczowa,
dla Rosji i Zwi�zku Radzieckiego nadesz�y zupe�nie nowe czasy, kt�re on, cz�owiek w
podesz�ym ju� wieku, powita� z zadowoleniem. Mo�e wszystko jako� si� uspokoi, a
trwaj�ce od wielu dziesi�cioleci zagro�enia oddal� si�, znikn� za horyzontem. Pewne
by�o tylko to, �e nie zmieni si� sam horyzont - p�aski, daleki i nieosi�galny.
Rodczenko zdawa� sobie doskonale spraw� z tego, �e zar�wno dzi�ki swojemu szcz�ciu,
jak i zdolno�ci przewidywania stanowi typ cz�owieka wychodz�cego ca�o ze wszystkich
katastrof. �eby to osi�gn��, trzeba by�o mie� oczy dooko�a g�owy i otoczy� si� ze
wszystkich stron mistern� siatk� zabezpiecze�. Z tego w�a�nie powodu zada� sobie
wiele trudu, �eby zdoby� zaufanie sekretarza generalnego, pracowa� usilnie, by
zyska� w KGB opini� najwy�szej klasy fachowca, po prostu nie do zast�pienia, oraz
przyj�� propozycj� wsp�pracy od ameryka�skiego konsorcjum o nazwie "Meduza",
wsp�organizuj�c przerzuty olbrzymiej warto�ci towar�w nie tylko do ZSRR, ale i do
kraj�w Uk�adu Warszawskiego. By� tak�e ��cznikiem rezyduj�cego w Pary�u Carlosa,
kt�rego jak do tej pory udawa�o mu si� zawsze odwie��, czy to perswazj�, czy
przekupstwem, od podejmowania jakichkolwiek akcji wymierzonych przeciwko Zwi�zkowi
Radzieckiemu. By� przyk�adem doskona�ego biurokraty pracuj�cego za kulisami
mi�dzynarodowej sceny wydarze�, nie po��daj�cego s�awy ani zaszczyt�w, natomiast
op�tanego wy��cznie jednym pragnieniem: �eby prze�y�. Skoro tak, to dlaczego
dopu�ci� do tego, co si� sta�o? Czy przyczyni�a si� do tego zrodzona ze zm�czenia i
strachu pop�dliwo��, a tak�e przewrotna ch�� sprowadzenia zag�ady na wszystkich,
kt�rych wykorzystywa� i przez kt�rych by� wykorzystywany? Nie, g��wn� rol� odegra�a
logiczna analiza wydarze�, dokonywana tak�e z punktu widzenia interes�w kraju, a
poza tym absolutne przekonanie o konieczno�ci zerwania przez Moskw� wszelkich
kontakt�w zar�wno z "Meduz�", jak i Szakalem.
Wed�ug relacji konsula generalnego z Nowego Jorku, Bryce Ogilvie by� w Ameryce
ca�kowicie sko�czony. Konsul proponowa�, �eby zapewni� mu w jakim� kraju azyl, a w
zamian za to przej�� stopniowo miliardowe interesy, jakie adwokat prowadzi� w
Europie. Jedyn� spraw�, kt�ra niepokoi�a konsula, nie by�y wcale operacje
finansowe, podczas kt�rych Ogilvie tyle razy �ama� prawo, �e �aden s�d nie m�g�by
udowodni� mu wszystkich nielegalnych dzia�a� podczas najd�u�szej nawet rozprawy,
ale zab�jstwa, w jakich prawnik macza� palce; wed�ug informacji zebranych przez
konsula by�o ich wiele, a ich ofiar� pad�o wielu wysokich rang� funkcjonariuszy
rz�du USA, a tak�e, wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa, g��wnodowodz�cy NATO. Nie
mo�na by�o r�wnie� wykluczy�, �e Ogilvie, usi�uj�c uchroni� przed konfiskat� jak
najwi�ksz� cz�� swego maj�tku ulokowanego w Europie, zleci� zamordowanie jeszcze
kilkunastu os�b, przede wszystkim wa�nych osobisto�ci �wiata finansowego
podejrzewaj�cych istnienie mi�dzynarodowej siatki powi�zanej z pewn� nowojorsk�
firm� adwokack� i tworz�cej razem z ni� organizm znany jako "Meduza". Gdyby
zab�jstwa nast�pi�y podczas pobytu Ogilviego w Moskwie, zacz�to by zadawa� pytania,
a do tego nie mo�na by�o dopu�ci�. W zwi�zku z tym nale�a�o jak najpr�dzej zgarn��
go i wyekspediowa� poza teren ZSRR, co by�o �atwe do zaplanowania, ale nastr�cza�o
znaczne trudno�ci w realizacji.
A tu nagle, w samym �rodku tego danse macabre, zjawia si� monseigneur z Pary�a.
Musimy si� natychmiast spotka�! Carlos niemal wykrzycza� ten rozkaz przez telefon,
ale to wcale nie oznacza�o, �e zamierza zrezygnowa� ze zwyk�ych �rodk�w
ostro�no�ci. Spotkanie mia�o si� odby� w ucz�szczanym, najlepiej wr�cz zat�oczonym
miejscu, �atwo dost�pnym, o wielu drogach ucieczki, gdzie Carlos m�g�by najpierw
kr��y� przez pewien czas jak jastrz�b, nie ujawniaj�c swojej to�samo�ci, a�
uzna�by, �e wszystko jest w porz�dku. Podczas trzeciej rozmowy telefonicznej -
ka�da, ma si� rozumie�, odbywa�a si� z innego miejsca, a wszystkie z publicznych
aparat�w - ustalili ostatecznie czas i miejsce: cerkiew Wasyla B�ogos�awionego na
placu Czerwonym, wczesnym wieczorem, czyli w porze najwi�kszego nap�ywu
zwiedzaj�cych. Pogr��ony w p�mroku zak�tek po prawej stronie g��wnego o�tarza,
gdzie znajdowa�y si� przes�oni�te kotarami wyj�cia do zakrystii. Za�atwione!
I w�a�nie podczas tej trzeciej rozmowy w umy�le genera�a Rodczenki narodzi� si�
pomys�, kt�ry w pierwszej chwili porazi� go swoj� prostot� i oczywisto�ci� niczym
b�yskawica podczas burzy na Morzu Czarnym. Rozwi�zanie to pozwoli�oby Zwi�zkowi
Radzieckiemu zdystansowa� si� za jednym zamachem zar�wno od poczyna� Szakala, jak i
"Meduzy", gdyby okaza�o si�, �e cywilizowanemu �wiatu nie wystarcz� same
zapewnienia.
Nic prostszego, jak doprowadzi� do spotkania Szakala i Ogilviego, cho�by na jedn�
chwilk�, byle tylko uchwyci� ich na tej samej klatce filmu. Nie trzeba by�o nic
wi�cej.
Wczoraj po po�udniu genera� poszed� do Wydzia�u Stosunk�w Dyplomatycznych i
za�yczy� sobie kr�tkiej, rutynowej rozmowy z Ogilviem. Kiedy dosz�o do spotkania,
przeczeka� cierpliwie standardowe uprzejmo�ci, a nast�pnie zacz�� kierowa� rozmow�
w po��danym przez siebie kierunku. Porusza� si� pewnie i precyzyjnie, bo wcze�niej
odpowiednio si� przygotowa�.
- Podobno zawsze sp�dza pan lato na Cape Cod, da? - zapyta� od niechcenia.
- Raczej tylko weekendy, natomiast �ona i dzieci mieszkaj� tam przez ca�e wakacje.
- Kiedy by�em na plac�wce w Waszyngtonie, mia�em na Cape Cod dwoje wspania�ych
przyjaci�. Sp�dzi�em z nimi wiele przemi�ych, jak wy to m�wicie, weekend�w. Mo�e
ich pan zna? To Frostowie, Hardleigh i Carol Frost.
- Oczywi�cie �e znam. On jest prawnikiem jak ja, tyle tylko, �e specjalizuje si� w
prawie morskim. Mieszkaj� nad samym brzegiem, w Dennis.
- Pani Frost jest nadzwyczaj atrakcyjn� kobiet�.
- Zgadzam si�.
- Da... Pr�bowa� pan kiedy� nam�wi� jej m�a, �eby podj�� prac� w pa�skiej firmie?
- Nie. Ma swoj� w�asn�: Frost, Goldfarb i O'Shaunessy. Zdaje si�, �e dzia�ali w
Massachusetts.
- Czuj� si� prawie tak, jakbym pana zna�, panie Ogilvie, cho� tylko poprzez
wsp�lnych przyjaci�.
- �a�uj�, �e nigdy si� tam nie spotkali�my.
- Pomy�la�em sobie, �e mo�e spr�buj� wykorzysta� nasz� blisk� znajomo�� - blisk�,
ma si� rozumie�, tylko po�rednio - i poprosz� pana o pewn� przys�ug�, znacznie
drobniejsz� od tej, kt�r� tak ch�tnie wy�wiadcza panu nasz rz�d.
- Wielokrotnie dawano mi do zrozumienia, �e korzy�ci s� obop�lne - odpar� Ogilvie.
- Niestety, nie orientuj� si� w tych dyplomatycznych zawi�o�ciach, ale wydaje mi
si� ca�kiem prawdopodobne, �e m�g�bym szepn�� tu i �wdzie jakie� s��wko na pa�sk�
korzy��, gdyby zechcia� pan wsp�pracowa� z moim niewielkim, co nie znaczy, �e
niewa�nym, wydzia�em.
- Na czym mia�aby polega� ta wsp�praca?
- Kilka godzin temu przyby� do nas pewien bardzo aktywny spo�ecznie ksi�dz, kt�ry
twierdzi, �e jest oddanym marksist�, agitatorem, wielokrotnie skazywanym za swoj�
dzia�alno�� przez nowojorskie s�dy. Chce si� ze mn� natychmiast spotka�, ale my,
niestety, nie mamy mo�liwo�ci zweryfikowania jego twierdze�. Mo�e pan m�g�by nam
pom�c? Je�eli istotnie tak cz�sto stawa� przed s�dem, by� mo�e zapami�ta� pan jego
twarz z gazet lub telewizji?
- Niewykluczone, oczywi�cie je�li jest tym, za kogo si� podaje.
- Da! Bez wzgl�du na rezultat nie zapomnimy tego, �e zechcia� pan z nami
wsp�dzia�a�.
Wszystko zosta�o ustalone; Ogilvie b�dzie kr�ci� si� w t�umie wype�niaj�cym
cerkiew, a kiedy zobaczy, �e genera� podchodzi do m�czyzny w sutannie, zbli�y si�
do niego, udaj�c zaskoczenie. Przywitanie b�dzie kr�tkie i raczej ch�odne, takie,
jakiego mo�na si� spodziewa�, kiedy dwaj kulturalni, ale nie lubi�cy si� ludzie
wpadaj� na siebie w miejscu publicznym. By�o niezwykle wa�ne, �eby wszyscy trzej
znale�li si� blisko siebie, gdy� w panuj�cym w tej cz�ci �wi�tyni p�mroku prawnik
m�g�by mie� k�opoty z dostrze�eniem twarzy ksi�dza.
Ogilvie spisa� si� znakomicie, zupe�nie jak prokurator podczas procesu, kt�ry
zasypuje �wiadka pr�dko nast�puj�cymi po sobie pytaniami, do��czaj�c do nich jedno,
o kt�rym wie, �e wywo�a natychmiastowy sprzeciw obrony, a nast�pnie krzyczy "cofam
pytanie!", pozostawiaj�c ot�pia�ego �wiadka z szeroko otwartymi ze zdumienia
ustami.
Gdy Amerykanin podszed� do dw�ch skrytych w cieniu m�czyzn, Szakal natychmiast
odwr�ci� g�ow�, ale mimo to jaka� starsza kobieta zd��y�a zrobi� seri� zdj�� swoim
miniaturowym aparatem fotograficznym. Superczu�y film zosta� ju� wywo�any, a
negatyw i odbitki znajdowa�y si� w gabinecie Rodczenki, w teczce zatytu�owanej
"Bryce Ogilvie".
Pod zdj�ciem przedstawiaj�cym ameryka�skiego adwokata i najbardziej poszukiwanego
terroryst� �wiata widnia� podpis: "Obiekt podczas potajemnego spotkania z nie
zidentyfikowanym do tej pory osobnikiem w cerkwi Wasyla B�ogos�awionego. Rozmowa
trwa�a jedena�cie minut i trzydzie�ci dwie sekundy. Zdj�cia przes�ano do Pary�a w
zwi�zku z podejrzeniem, �e nie zidentyfikowany m�czyzna mo�e by� poszukiwanym
terroryst� Szakalem".
Ju� wkr�tce z Pary�a nadejdzie odpowied� wraz z kilkoma portretami pami�ciowymi z
Deuxieme Bureau i Surete: "Potwierdzamy. Widoczny na zdj�ciach cz�owiek to z ca��
pewno�ci� Szakal".
Wr�cz nieprawdopodobne! Tutaj, na radzieckiej ziemi!
Natomiast rozmowa z Carlosem przebieg�a niezupe�nie po my�li genera�a. Po kr�tkim,
niezr�cznym epizodzie z Amerykaninem, terrorysta zacz�� znowu rzuca� oskar�enia
lodowatym, nieprzyjaznym tonem.
- Lada chwila ci� zdemaskuj�!
- Kto taki?
- KGB.
- To ja jestem KGB!
- By� mo�e si� mylisz.
- W Komitecie nie dzieje si� nic, o czym bym nie wiedzia�. Sk�d masz t� informacj�?
- Z Pary�a, z otoczenia Krupkina.
- Krupkin jest got�w uczyni� wszystko, �eby tylko zwr�ci� na siebie uwag�, ��cznie
z rozpowszechnianiem fa�szywych informacji, nawet wtedy, kiedy dotycz� kogo�
takiego jak ja. Szczerze m�wi�c, ci�gle stanowi dla mnie zagadk�. Umie w mgnieniu
oka przeistoczy� si� z bystrego, w�adaj�cego kilkoma j�zykami oficera wywiadu w
bezmy�lnego klowna, kt�ry potrafi tylko podsuwa� dziwki podr�uj�cym przez Pary�
ministrom. Uwa�am, �e nie nale�y traktowa� go powa�nie, szczeg�lnie w tak istotnych
sprawach.
- Mam nadziej�, �e si� nie mylisz. Skontaktuj� si� z tob� jutro, p�nym wieczorem.
B�dziesz w domu?
- Nie, w restauracji �astoczka, na p�nej kolacji. Co chcesz robi� przez ca�y dzie�?
- Upewni� si�, �e masz racj�. Powiedziawszy to, Szakal znikn�� w t�umie.
W ci�gu ponad dwudziestu czterech godzin, jakie min�y od tej chwili, Rodczenko nie
otrzyma� od niego �adnej informacji. Mo�e psychopata przekona� si�, �e jego
podejrzenia nie maj� podstaw, i wr�ci� do Pary�a, pos�uszny wewn�trznemu nakazowi
przemieszczania si� z jednego kra�ca Europy na drugi po to, by zag�uszy�
ogarniaj�c� jego umys� panik�? Carlos tak�e stanowi� zagadk�. Cz�� jego osobowo�ci
nale�a�a do prymitywnego sadysty, okrutnego zbrodniarza rozkoszuj�cego si�
zadawanym cierpieniem i b�lem, cz�� za� do chorego, zdziwacza�ego romantyka,
wiecznego dziecka d���cego uparcie do wy�nionego, nierealnego celu. Kto m�g� z ca��
pewno�ci� stwierdzi�, kim by� naprawd�? Coraz bardziej zbli�a� si� czas, kiedy te
w�tpliwo�ci rozwi��e celny strza� w g�ow� terrorysty.
Rodczenko skin�� na kelnera; zam�wi jeszcze kaw� i koniak, prawdziwy francuski
koniak, zarezerwowany wy��cznie dla bohater�w rewolucji, a szczeg�lnie dla tych,
kt�rym uda�o si� j� prze�y�. Zamiast kelnera przy stoliku zjawi� si� kierownik
lokalu z aparatem telefonicznym w r�ku.
- Pilna rozmowa, towarzyszu generale - powiedzia� m�czyzna w zbyt lu�nym, czarnym
garniturze. Postawi� aparat na stoliku i wsadzi� wtyczk� do gniazdka w �cianie.
Rodczenko podzi�kowa�, a gdy kierownik odszed�, podni�s� s�uchawk�.
- Tak?
- Jeste� ca�y czas obserwowany - us�ysza� g�os Szakala.
- Przez kogo?
- Przez twoich ludzi.
- Nie wierz�.
- Chodzi�em za tob� przez ca�y dzie�. Mam ci powiedzie�, gdzie by�e� w ci�gu
ostatnich trzydziestu godzin? Najpierw kilka drink�w w barze na Prospekcie
Kalinina, potem kiosk na Arbacie, obiad, spacer na �u�nikach...
- Wystarczy! Gdzie jeste�?
- Wyjd� przed restauracj�. Powoli, spokojnie, jakby nic si� nie sta�o. Udowodni�
ci.
Po��czenie zosta�o przerwane.
Rodczenko od�o�y� s�uchawk� i da� znak kelnerowi. Ten podszed� niemal natychmiast,
co nale�a�o zawdzi�cza� nie tyle sprawowanej przez genera�a funkcji, co temu, �e
by� on ostatnim go�ciem w restauracji. Stary �o�nierz uregulowa� rachunek,
powiedzia� dobranoc, po czym wyszed� z lokalu. Dochodzi�a pierwsza trzydzie�ci w
nocy; je�li nie liczy� kilku zataczaj�cych si� pijak�w, ulica by�a zupe�nie pusta.
W pewnej chwili po prawej stronie, w odleg�o�ci mniej wi�cej trzydziestu metr�w, w
�wietle latarni pojawi�a si� samotna sylwetka. By� to Szakal, w dalszym ci�gu
ubrany w czarn� sutann�. Skin�� na genera�a, �eby szed� za nim, i ruszy� powoli w
kierunku ciemnobr�zowego samochodu stoj�cego po drugiej stronie ulicy. Dotar� tam
pierwszy i zatrzyma� si� przy poje�dzie od strony kraw�nika. Kilka sekund p�niej
stan�� przy nim genera�.
Szakal niespodziewanie zapali� latark� i skierowa� silny strumie� �wiat�a do
wn�trza samochodu. Rodczenko na chwil� wstrzyma� oddech, wpatruj�c si� w wydobyty z
ciemno�ci, makabryczny widok. Siedz�cy za kierownic� agent KGB mia� nienaturalnie
odchylon� g�ow� i g��boko poder�ni�te gard�o; ca�y prz�d jego ubrania by�
przesi�kni�ty �wie�� jeszcze krwi�. Jego kolega, zajmuj�cy miejsce pasa�era, mia�
nogi i r�ce zwi�zane cienkim drutem, a przez jego otwarte usta bieg�a poprowadzona
dooko�a g�owy gruba lina, kt�ra uniemo�liwia�a wydanie jakiegokolwiek g�o�niejszego
d�wi�ku. �y� jeszcze, wpatruj�c si� w �wiat�o latarki wyba�uszonymi z przera�enia
oczami.
- Kierowca by� szkolony w Nowogrodzie - odezwa� si� genera� zdumiewaj�co opanowanym
g�osem.
- Wiem - odpar� Carlos. - Mam jego dokumenty. Poziom szkolenia chyba ju� nie ten,
co dawniej, towarzyszu.
- Ten drugi to cz�owiek Krupkina. Podobno syn jego przyjaciela.
- Teraz jest m�j.
- Co chcesz zrobi�? - zapyta� Rodczenko, spogl�daj�c na Szakala.
- Naprawi� b��d - powiedzia� Carlos, podnosz�c pistolet i pakuj�c jedn� za drug�
trzy kule w gard�o genera�a.
Rozdzia� 37
Nocne niebo nad Moskw� zaci�gn�o si� ciemnymi burzowymi chmurami, kt�re nios�y
zapowied� deszczu, grzmot�w i b�yskawic. Ciemnobr�zowy samoch�d p�dzi� boczn� drog�
w�r�d p�l poro�ni�tych wybuja�ym zbo�em; kierowca zaciska� d�onie na kierownicy,
spogl�daj�c od czasu do czasu na swego wi�nia. By� nim m�ody m�czyzna o r�kach i
nogach skr�powanych cienkim, wrzynaj�cym si� g��boko w cia�o drutem. Usta mia�
zakneblowane grubym powrozem i wytrzeszczone, przera�one oczy.
Na tylnym, przesi�kni�tym krwi� siedzeniu le�a�y zw�oki genera�a Grigorija
Rodczenki i agenta KGB, absolwenta Nowogrodu. Nagle Szakal dostrzeg� w ciemno�ci
to, czego szuka�, i nie zdejmuj�c nogi z gazu szarpn�� raptownie kierownic�.
Samoch�d wpad� z szurgotem opon w boczny po�lizg, by po chwili znieruchomie� na
polu w�r�d wysokiej trawy. Carlos wyskoczy� z pojazdu, otworzy� tylne drzwi i
wyci�gn�� oba trupy na pole, k�ad�c je jeden na drugim, tak �e w ziemi� wsi�ka�a
ich wymieszana krew.
Wr�ciwszy do samochodu, chwyci� brutalnie m�odego agenta za ubranie na piersi i
wytaszczy� go na zewn�trz, w drugiej d�oni �ciskaj�c r�koje�� my�liwskiego no�a.
- Czeka nas d�uga rozmowa - powiedzia� po rosyjsku. - By�by� idiot�, gdyby� chcia�
co� przede mn� ukry�... Ale nie b�dziesz pr�bowa�. Jeste� zbyt m�ody, za mi�kki.
Rzuci� m�odego m�czyzn� na ziemi�, w wysok� traw�, a nast�pnie wydoby� z kieszeni
latark�, o�wietli� ni� twarz agenta, przykl�kn�� przy nim i zacz�� powoli przysuwa�
czubek no�a do jego oczu...
Ostatnie s�owa zakrwawionego, umieraj�cego w m�czarniach cz�owieka zabrzmia�y w
uszach Iljicza Ramireza Sancheza niczym �oskot b�bn�w. Jason Bourne by� w Moskwie!
To musia� by� on, s�dz�c z informacji zawartych w urywanych, nie doko�czonych
zdaniach, kt�re bez�adnie wyrzuca� z siebie m�ody agent w nadziei, �e kt�rym� z
nich ocali �ycie. "Towarzysz Krupkin... Dwaj Amerykanie, jeden wysoki, drugi
kulawy... Zawie�li�my ich do hotelu, potem na Sadow�, na spotkanie..."
Krupkin i znienawidzony Bourne dotarli do jego ludzi w Pary�u - w Pary�u, tym
niemo�liwym do zdobycia, ufortyfikowanym bastionie! - i wytropili go w Moskwie. W
jaki spos�b? Kto im... Teraz nie mia�o to �adnego znaczenia. Teraz wa�ne by�o tylko
to, �e kameleon we w�asnej osobie zamieszka� w hotelu Metropol. Hotel Metropol!
Jego �miertelny wr�g znajdowa� si� zaledwie o godzin� drogi st�d, z pewno�ci�
pogr��ony w spokojnym �nie, nie�wiadom tego, �e Carlos ju� wie o jego przybyciu.
Zab�jca triumfowa�, bo oto uda�o mu si� pokona� zar�wno �ycie, co czyni� ju�
wielokrotnie, jak i �mier�. Lekarze m�wili mu, �e umiera, ale oni cz�sto si� mylili
i teraz w�a�nie nie mieli racji. �mier� Jasona Bourne'a odnowi jego �ycie!
Ale pora nie by�a odpowiednia. Trzecia nad ranem to nie najlepsza godzina na
uganianie si� w morderczych zamiarach po ulicach i hotelach Moskwy, najbardziej
czujnego miasta na �wiecie. Tutaj wraz z nastaniem zmroku nast�puje wzmo�enie
�rodk�w ostro�no�ci. Dla nikogo nie stanowi�o tajemnicy, �e cz�� kelner�w i
portier�w w najwi�kszych hotelach nosi�a stale przy sobie bro�, spe�niaj�c funkcje
pracownik�w ochrony. �wit przynosi� ze sob� os�abienie czujno�ci, a poranny ruch
dawa� mo�liwo�� niepostrzegalnego dzia�ania. W�a�nie wtedy uderzy.
Natomiast trzecia nad ranem by�a wymarzon� por� na wykonanie innego ruchu, a
w�a�ciwie wst�pu do niego; nadszed� czas, �eby wezwa� poddanych i og�osi� im, �e
oto ich mesjasz, monseigneur z Pary�a, przyby�, �eby wreszcie ich uwolni�. Przed
opuszczeniem Pary�a przygotowa� sobie wszystkie potrzebne materia�y; na pierwszy
rzut oka wydawa�o si�, �e s� to tylko czyste kartki papieru, ale wystarczy�o
skierowa� na nie promienie podczerwieni, by ujrze� pojawiaj�ce si� jak za
dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki linijki maszynopisu. Na miejsce spotkania Szakal
wybra� ma�y, opustosza�y sklepik na ulicy Wawi�owa. Zadzwoni po kolei do
wszystkich, zmieniaj�c kilka razy automaty telefoniczne, i ka�e im stawi� si� tam o
pi�tej trzydzie�ci, oczywi�cie z zachowaniem wszelkich �rodk�w ostro�no�ci.
Najdalej o sz�stej trzydzie�ci powinno ju� by� po wszystkim; ka�dy z jego wiernych
poddanych b�dzie dysponowa� informacjami zapewniaj�cymi mu - lub jej - awans do
najwy�szych kr�g�w moskiewskiej elity. Stanowili jeszcze jedn� niewidzialn� armi�,
znacznie mniejsz� od tej dzia�aj�cej w Pary�u, ale r�wnie gro�n� i oddan�
dobroczy�cy, kt�ry obsypa� ich swymi �askami. A o si�dmej trzydzie�ci b�dzie ju�
czuwa� na stanowisku, w hotelu Metropol, obserwuj�c poranny ruch: biegaj�cych z
tacami kelner�w, krz�tanin� pokojowych, przemykaj�cych od biura do biura
urz�dnik�w. Tam w�a�nie rozprawi si� ostatecznie z Jasonem Bourne'em.
Pojedynczo, niczym czujni, nocni spacerowicze, osiem os�b, pi�ciu m�czyzn i trzy
kobiety, dociera�o do obskurnego wej�cia opustosza�ego sklepu w bocznej uliczce
Wawi�owa. Ich ostro�no�� by�a ca�kowicie zrozumia�a; znajdowali si� w dzielnicy, od
kt�rej nale�a�o raczej trzyma� si� z daleka, i to wcale nie z powodu niezbyt
przyja�nie nastawionych mieszka�c�w, tymi bowiem zajmowa�a si� sprawnie moskiewska
milicja, ale dlatego, �e ten stary, zaniedbany rejon stolicy by� w�a�nie gruntownie
odnawiany. Jednak, jak to si� zwykle dzieje przy takich okazjach na ca�ym �wiecie,
praca odbywa�a si� wy��cznie na dwa tempa: wolne i �adne. Jedynym udogodnieniem
by�o to, �e jeszcze nie odci�to elektryczno�ci, a Carlos potrafi� wykorzysta� ten
fakt na swoj� korzy��.
Sta� w g��bi pustego, betonowego pomieszczenia, za plecami na pod�odze mia�
zapalon� lamp�. Wchodz�cy widzieli wi�c tylko jego sylwetk�, nie mogli w �aden
spos�b dostrzec twarzy, kt�r� skrywa� dodatkowo uniesiony ko�nierz czarnej
marynarki. Po jego prawej stronie sta� zniszczony drewniany st�, na kt�rym po�o�y�
przywiezione z Pary�a akta, a po lewej, przykryty stosem starych czasopism,
pistolet maszynowy AK- 47 z przyci�t� luf� i magazynkiem zawieraj�cym czterdzie�ci
pocisk�w. Drugi, identyczny magazynek, Carlos mia� wetkni�ty za pasek. Wzi�� ze
sob� bro� wy��cznie z przyzwyczajenia, gdy� nie spodziewa� si� najmniejszych
trudno�ci, tylko wyraz�w ho�du i uwielbienia.
Przygl�da� si� swojej publiczno�ci; ca�a �semka spogl�da�a na siebie z niepokojem.
Nikt nic nie m�wi�, a w wilgotnym, dziwacznie o�wietlonym pomieszczeniu wyra�nie
czu� by�o narastaj�ce napi�cie. Carlos wiedzia�, �e musi rozproszy� ten l�k tak
szybko, jak to tylko mo�liwe, i dlatego w�a�nie wcze�niej przygotowa� osiem mniej
lub bardziej zdewastowanych krzese�, znalezionych w pokojach biurowych na zapleczu
sklepu. Cz�owiek, kt�ry siedzi, staje si� bardziej odpr�ony; by� to truizm, lecz
mimo to krzes�a sta�y puste.
- Dzi�kuj�, �e przyszli�cie tutaj o tak wczesnej porze - odezwa� si� Szakal po
rosyjsku. - Prosz�, zajmijcie miejsca. Nasze spotkanie nie potrwa d�ugo, ale b�dzie
wymaga�o wielkiego skupienia... Zamknijcie drzwi, towarzyszu. Wszyscy ju� s�.
Jeden z m�czyzn, sztywno poruszaj�cy si� urz�dnik, zamkn�� ci�kie, skrzypi�ce
drzwi, a wszyscy usiedli na krzes�ach, staraj�c si� odsun�� mo�liwie daleko od
s�siad�w. Carlos zaczeka�, a� ustan� odg�osy szurania i przestawiania zdezelowanych
mebli, a nast�pnie, niczym do�wiadczony orator, przed�u�y� nieco chwil� milczenia,
wpatruj�c si� po kolei swymi czarnymi oczami w ka�d� z o�miu os�b, jakby daj�c jej
do zrozumienia, �e to, co za chwil� powie, jest przeznaczone przede wszystkim dla
niej, nie dla kogo innego. Niemal wszystkie kobiety zareagowa�y niepewnymi ruchami
d�oni, wyg�adzaj�c �akiety i sp�dnice stanowi�ce charakterystyczny element stroju
urz�dniczek na do�� wysokich stanowiskach rz�dowych; materia� i kr�j by�y raczej
kiepskie, ale same ubrania czyste i starannie wyprasowane.
- Jestem monseigneurem z Pary�a - zwr�ci� si� do zebranych zab�jca w sutannie. - To
ja po�wi�ci�em wiele lat na to, �eby was wszystkich wyszuka�, przy pomocy
towarzyszy w Moskwie i poza ni�, i przesy�a�em wam du�e sumy pieni�dzy, ��daj�c w
zamian tylko tego, �eby�cie byli lojalni i czekali na moje przybycie... Widz� po
waszych twarzach, jakie chcecie mi zada� pytania, wi�c pozw�lcie, �e je uprzedz�.
Przed laty nale�a�em do tych nielicznych, kt�rzy zostali wybrani do przeszkolenia w
Nowogrodzie. - Reakcja o�miorga s�uchaczy nie by�a g�o�na, ale wyra�na. Oto mit
Nowogrodu zyska� potwierdzenie; z tego, co wiedzieli, by� to o�rodek indoktrynacji
prze znaczony dla najlepiej zapowiadaj�cych si� towarzyszy, ale na tym ko�czy�a si�
wiedza, a zaczyna�y plotki i domys�y. Carlos skin�� g�ow�, jakby potwierdzaj�c wag�
informacji, po czym ci�gn�� dalej:
- Od tamtego czasu sp�dzi�em wiele lat w r�nych krajach, propaguj�c idee
radzieckiej rewolucji. Cz�sto bywa�em w Moskwie i przygl�da�em si� uwa�nie
dzia�alno�ci centralnych urz�d�w, w kt�rych ka�de z was pe�ni wa�n� funkcj�. -
Umilk� na chwil�, by odezwa� si� ostrzejszym, dono�nym g�osem: - Wa�n�, ale
pozbawion� znaczenia, kt�re wam si� nale�y! Wasze umiej�tno�ci i zdolno�ci
pozostaj� nie docenione, bo nad wami, na g�rze, siedz� g�upie, drewniane ko�ki!
Tym razem reakcj� os�b zgromadzonych w pomieszczeniu s�ycha� by�o wyra�niej; nie
ulega�o �adnej w�tpliwo�ci, �e napi�cie znacznie si� zmniejszy�o.
- W por�wnaniu z naszymi przeciwnikami my tutaj, w Moskwie, jeste�my znacznie
op�nieni - m�wi� dalej Carlos - a to dlatego, �e wasze talenty by�y i s� t�umione
przez stetrycza�ych karierowicz�w, kt�rzy bardziej troszcz� si� o swoje przywileje
ni� o prawid�owe dzia�anie urz�d�w, kt�rymi kieruj�!
Odpowiedzia� mu niemal aplauz, w kt�rym prym wiod�y wszystkie trzy kobiety.
- W�a�nie dlatego ja i wsp�pracuj�cy ze mn� towarzysze postanowili�my was wyszuka�
i dlatego przekazywa�em wam znaczne sumy pieni�dzy, odpowiadaj�ce skali
przywilej�w, z jakich korzystaj� wasi zwierzchnicy. Dlaczego wy macie by� ich
pozbawieni?
Pomieszczenie wype�ni�a fala aprobuj�cych pomruk�w. Do Szakala dolatywa�y drobne
fragmenty: "W�a�nie... Czemu nie... Ma racj�...". Nast�pnie Carlos zacz�� wylicza�
resorty, w kt�rych pracowali wezwani przez niego ludzie. Po ka�dej nazwie
nast�powa�o coraz bardziej energiczne kiwanie g�owami, a fala pomruk�w podnosi�a
si� na nowo.
- Departament Transportu... Informacji... Finans�w... Handlu Zagranicznego...
Sprawiedliwo�ci... Obrony... Nauki i Techniki... Wreszcie, wcale nie najmniej
wa�ne, Zaopatrzenia. Tam w�a�nie dzia�acie, ale jeste�cie po zbawieni prawa
podejmowania jakichkolwiek wa�nych decyzji. Nie mo�na na to d�u�ej pozwala�!
Konieczne s� zmiany!
S�uchacze jak na komend� poderwali si� z krzese�; nie byli ju� obcymi lud�mi, bo
zjednoczy�a ich wsp�lna sprawa. Jako pierwszy odezwa� si� roztropny urz�dnik, ten
sam, kt�ry zamkn�� drzwi.
- Wygl�da na to, �e dobrze orientuje si� pan w naszej sytuacji, ale co mo�e j�
zmieni�? - zapyta� ostro�nie.
- To! - wykrzykn�� Carlos, wskazuj�c dramatycznym gestem teczki le��ce na stole.
O�mioro podopiecznych Szakala usiad�o ponownie, spogl�daj�c niepewnie po sobie. -
Na tym stole widzicie �ci�le tajne materia�y dotycz�ce waszych prze�o�onych ze
wszystkich o�miu departament�w. Sama gro�ba ujawnienia tego rodzaju informacji
sprawi, �e zostaniecie natychmiast awansowani, w wielu wypadkach bez w�tpienia na
stanowiska zajmowane
dotychczas przez waszych szef�w. Nie b�d� mieli wyboru, bo te teczki b�d� jak
ostrza przy�o�one im do garde� - gdyby�cie zechcieli zrobi� u�ytek ze swojej
wiedzy, w najlepszym wypadku wszyscy wylecieliby z hukiem ze stanowisk, kto wie czy
nie prosto przed pluton egzekucyjny!
- Przepraszam, czy mo�na? - zapyta�a, wstaj�c z miejsca, kobieta w �rednim wieku,
ubrana w skromn�, ale schludn� niebiesk� sukienk�. Mia�a jasne, lekko siwiej�ce
w�osy, zebrane w ciasny kok. Poprawi�a go odruchowo d�oni�. - Zajmuj� si�
prowadzeniem kartoteki akt personalnych... i cz�sto odkrywam w nich r�ne b��dy.
Sk�d pan wie, czy te materia�y zawieraj� prawdziwe informacje? Gdyby okaza�o si�,
�e jest inaczej, znale�liby�my si� w bardzo niebezpiecznej sytuacji, prawda?
- Sam fakt, �e kwestionuje pani ich autentyczno��, stanowi dla mnie obelg�, madame
- odpar� Szakal lodowatym tonem. - Jestem waszym monseigneurem z Pary�a.
Przedstawi�em wam dok�adnie wasz� obecn� sytuacj� i r�wnie dok�adnie opisa�em
nieudolno�� prze�o�onych. Co wi�cej, przez ostatnie lata zar�wno ja, jak i moi
wsp�pracownicy zadawali�my sobie wiele trudu, ponosili�my ryzyko, nie m�wi�c ju� o
nadzwyczajnych kosztach, �eby dostarcza� wam znacznych �rodk�w...
- Je�eli o mnie chodzi - przerwa� mu chudy m�czyzna w okularach i w br�zowym
garniturze - to bardzo sobie ceni� pieni�dze... Wp�aci�em swoje na nasz wsp�lny
fundusz i spodziewam si� pewnego zysku... Ale co ma wsp�lnego jedno z drugim? �eby
unikn�� konieczno�ci wdawania si� w zawi�e t�umaczenia, wyja�ni� od razu, �e
pracuj� w Departamencie Finans�w.
- Jeste� r�wnie dobry, jak ten ca�y tw�j sparali�owany departament! - parskn��
oty�y cz�owiek o byczym karku ubrany w przyciasny garnitur. - O�mielam si� w�tpi�,
czy wy w og�le wiecie, na czym polega godziwy zysk. Jestem z zaopatrzenia armii;
zawsze obcinali�cie nam fundusze.
- To samo z dotacjami na badania naukowe! - wykrzykn�� niski m�czyzna o wygl�dzie
profesora. Jego krzywo przystrzy�on� brod� mo�na by�o z�o�y� na karb s�abego
wzroku, gdy� m�czyzna nosi� grube okulary. - Spodziewa si� pewnego zysku, dobre
sobie! A na co chcia�by� go przeznaczy�, co?
- Na pewno nie na was, niedouczeni naukowcy! Lepiej kra�� pomys�y z Zachodu, ni�
inwestowa� w wasze niewydarzone badania.
- Przesta�cie! - rykn�� Szakal, rozk�adaj�c ramiona jak prorok. - Nie zebrali�my
si� tu po to, �eby dyskutowa� o mi�dzyresortowych konfliktach, bo te znikn�, kiedy
powstanie nowa elita w�adzy. Pami�tajcie, �e jestem monseigneurem z Pary�a i �e
mamy wsp�lnie zaprowadzi� porz�dek w naszym porewolucyjnym �wiecie. Precz z b�ogim
samozadowoleniem!
- To wspania�a wizja - odezwa�a si� druga kobieta, najwy�ej trzydziestokilkuletnia,
w sp�dnicy z drogiego, zagranicznego materia�u. Wszyscy pozostali znali jej twarz z
ekranu telewizora, gdy� by�a popularn� prezenterk� program�w informacyjnych. - Czy
mogliby�my jednak wr�ci� do problemu autentyczno�ci tych dokument�w?
- Nie ma co do niej �adnych w�tpliwo�ci - odpar� Szakal, spogl�daj�c po kolei w
ka�d� z o�miu par oczu. - Gdyby by�o inaczej, sk�d wiedzia�bym wszystko o was?
- Z ca�� pewno�ci� jest tak, jak pan m�wi - powiedzia�a spikerka. - Ale jako
dziennikarka mam zwyczaj szuka� drugiego �r�d�a, w kt�rym mog�abym potwierdzi�
wiadomo��, chyba �e otrzymam inne wytyczne z Departamentu Informacji. Pan nie jest
z departamentu, czy m�g�by wi�c pan poda� przynajmniej dwa �r�d�a tych informacji?
Oczywi�cie wszystko zostanie mi�dzy nami.
- Czy mam by� atakowany przez wsp�pracuj�cych z re�imem dziennikarzy, cho� m�wi�
prawd�? - zapyta� gniewnie terrorysta. - Bo to wszystko jest prawda, i wy dobrze o
tym wiecie!
- Zbrodnie pope�nione przez Stalina, cho� tak�e prawdziwe, przez trzydzie�ci lat
by�y g��boko zakopane wraz z dwudziestoma milionami cia�.
- Chcecie dowodu? Wi�c go wam dam, prosz� bardzo! Ot� tym dowodem s� oczy i uszy
jednego z szef�w KGB, samego wielkiego genera�a Grigorija Rodczenki. A je�eli
chcecie wiedzie� wi�cej, to powiem wam, �e jest to cz�owiek bezgranicznie mi
oddany, bo r�wnie� dla niego jestem monseigneurem z Pary�a!
- Mo�e pan by�, kim pan zechce, ale zdaje si�, �e nie s�ucha pan nocnego programu
Radia Moskwa - zauwa�y�a dziennikarka. - Godzin� temu poinformowano, �e genera�
Rodczenko zosta� zastrzelony przez zagranicznych przest�pc�w... Zwo�ano specjalne
posiedzenie wszystkich wy�szych oficer�w Komitetu w celu rozpatrzenia okoliczno�ci
zwi�zanych ze �mierci� genera�a. Kr��� plotki, �e tak do�wiadczony fachowiec jak
Rodczenko musia� mie� jaki� specjalny pow�d, �eby da� si� zwabi� w pu�apk�.
- Zaczn� si� przekopywa� przez jego prywatne archiwum - odezwa� si� ponownie bystry
urz�dnik, sztywno podnosz�c si� z miejsca. - Wezm� wszystko pod mikroskop, szukaj�c
tych specjalnych powod�w. - Spojrza� prosto w twarz zab�jcy w sutannie. - By� mo�e
trafi� na pana i na pa�skie materia�y.
- Nie! - parskn�� w�ciekle Szakal. Na jego wysokim czole pojawi�y si� kropelki
potu. - Nigdy! To niemo�liwe. To s� jedyne istniej�ce egzemplarze, nie ma �adnych
kopii!
- Je�eli pan w to wierzy, ksi�e, to znaczy, �e nie zna pan KGB - zauwa�y� oty�y
m�czyzna z dzia�u zaopatrzenia armii.
- Nie znam?! - rykn�� Carlos, przyciskaj�c z ca�ej si�y do cia�a lew� r�k�, w
kt�rej pojawi�o si� niemo�liwe do opanowania dr�enie. - Znam je na wylot, wszystkie
jego tajemnice! Mam tomy dokument�w dotycz�cych wszystkich wa�nych osobisto�ci na
�wiecie, wszystkich przyw�dc�w i licz�cych si� polityk�w! Mam informator�w
wsz�dzie, w ka�dym kraju!
- Ale nie ma pan ju� Rodczenki. - Oty�y m�czyzna tak�e wsta� z krzes�a. - A w
dodatku odnios�em wra�enie, �e wcale pana nie zaskoczy�a ta wiadomo��.
- Co takiego?
- Pierwsz� rzecz�, jak� robi codziennie wi�kszo�� z nas, a mo�e nawet wszyscy, jest
w��czenie radia. Najcz�ciej s�yszymy w k�ko te same g�upoty, ale jest w nich co�
uspokajaj�cego. Wszyscy wiedzieli�my o �mierci Rodczenki... Wszyscy z wyj�tkiem
ciebie, ksi�e, a kiedy powiedzia�a ci o tym nasza dama z telewizji, nie by�e� wcale
zaskoczony, nawet si� nie zdziwi�e�...
- Oczywi�cie, �e by�em zaskoczony! - wykrzykn�� Szakal. - Nie rozumiecie, �e po
prostu zawsze potrafi� si� opanowa�? W�a�nie dlatego potrzebuj� mnie i ufaj� mi
wszyscy przyw�dcy �wiatowego marksizmu.
- To ju� przesta�o by� modne - mrukn�a kobieta z uczesanymi w kok w�osami. Ona
r�wnie� wsta�a z miejsca.
- Co pani powiedzia�a? - G�os Carlosa zamieni� si� w ochryp�y, dono�ny szept. -
Jestem monseigneurem z Pary�a. Niczego w zamian nie ��daj�c, zapewni�em wam
spokojne, dostatnie �ycie, czyli znacznie wi�cej, ni� mogliby�cie oczekiwa�, a wy
teraz o�mielacie si� w�tpi� w moje s�owa? Sk�d bym wiedzia� o tym, co wiem, sk�d
mia�bym te informacje, kt�re teraz chc� wam przekaza�, gdybym nie nale�a� do
najwa�niejszych ludzi w Moskwie?!
Nie zapominajcie o tym, kim jestem!
- W�a�nie o to chodzi, �e nie wiemy, kim pan jest! - odpar� jeden z tych m�czyzn,
kt�rzy do tej pory nie zabierali g�osu. R�wnie� jego garnitur by� czysty i
starannie wyprasowany, ale uszyto go znacznie lepiej ni� pozosta�e. Tak�e twarz
m�czyzny r�ni�a si� od innych: by�a nieco bledsza, a oczy bardziej my�l�ce. M�wi�c,
zdawa� si� starannie dobiera� ka�de s�owo. - Wie my tylko tyle, �e ka�e pan zwraca�
si� do siebie jak do osoby duchownej, bo jak dot�d nie ujawni� nam pan swojej
to�samo�ci i zdaje si�, �e nie ma pan najmniejszego zamiaru tego uczyni�. Co do
tych pana rzekomych rewelacji, to identyczne zarzuty przeciw zwierzchnikom m�g�by
pan us�ysze� dok�adnie w ka�dym departamencie i centralnym urz�dzie tego kraju. Nie
us�yszeli�my nic nowego, wi�c...
- Jak �miesz?! rykn�� Szakal. Na szyi wyst�pi�y mu nabrzmia�e, pulsuj�ce �y�y. -
Kim jeste�, �e o�mielasz si� m�wi� do mnie w ten spos�b? Do mnie, monseigneura z
Pary�a, prawdziwego syna rewolucji!
- Jestem s�dzi�, pracuj�cym w Departamencie Sprawiedliwo�ci, towarzyszu
monseigneur, i zarazem znacznie m�odszym produktem tej�e rewolucji. By� mo�e nie
znam szef�w KGB, kt�rzy, jak pan twierdzi, s� pa�skimi po plecznikami, ale znam
kary, na jakie si� narazimy, bior�c sprawy we w�asne r�ce, zamiast donie�� o
wszelkich nieprawid�owo�ciach w pracy naszych zwierzchnik�w powo�anym do tego
organom. Te kary s� na tyle surowe, �e zawaha�bym si�, czy podj�� jakiekolwiek
kroki, dysponuj�c zaledwie czyimi� nie potwierdzonymi nigdzie zarzutami. Wcale
niewykluczone, �e s� to jedynie
wymys�y sfrustrowanych urz�dnik�w zajmuj�cych stanowiska znacznie ni�sze od
naszych... Szczerze m�wi�c, te materia�y wcale mnie nie interesuj�. Wol� ich nawet
nie widzie�, �eby potem nie by� zmuszonym do sk�adania zezna�, kt�re mog�yby
niekorzystnie wp�yn�� na dalszy przebieg mojej kariery.
- Jeste� tylko n�dznym, nic nie znacz�cym prawnikiem! - wrzasn�� morderca w
sutannie, kurczowo zaciskaj�c pi�ci. - Wy wiecie, jak przewraca� wszystko na drug�
stron�! Jeste�cie jak chor�giewki na wietrze!
- �adnie powiedziane - zauwa�y� z u�miechem s�dzia. - Tyle tylko, �e nie pan to
wymy�li�.
- Nie znios� d�u�ej tej niewybaczalnej bezczelno�ci!
- Nie musicie, towarzyszu ksi�e, bo ju� wychodz� i radz� zrobi� to samo wszystkim
pozosta�ym.
- Ty �miesz...
- Oczywi�cie, �e tak - przerwa� mu pracownik Departamentu Sprawiedliwo�ci i doda�
�artobliwie: - Niewykluczone, �e musia�bym sam siebie oskar�a�, a jestem w tym zbyt
dobry.
- Pieni�dze! - wyskrzecza� Carlos. - Da�em wam setki, tysi�ce dolar�w!
- A gdzie dowody? - zapyta� z niewinn� min� prawnik. - Pan sam zatroszczy� si� o
to, �eby �adnych nie by�o. Zwyczajne, szare koperty, kt�re znajdowali�my w
skrzynkach na listy lub szufladach biurek... Czy my�li pan, �e kto� przyzna si�, �e
je tam podk�ada�? Na pewno nie, bo to z daleka pach nie �ubiank�. �egnam,
towarzyszu monseigneur.
S�dzia odstawi� krzes�o pod �cian� i ruszy� w kierunku drzwi.
Jedna za drug� czyni�y to r�wnie� pozosta�e osoby. Ka�dy, nim si� odwr�ci� do
wyj�cia, obrzuca� d�u�szym lub kr�tszym spojrzeniem tajemniczego cz�owieka, kt�ry w
tak niezwyk�y spos�b naruszy� ich spok�j. Wszyscy zdawali si� przeczuwa�, �e jego
�ycie nie potrwa ju� d�ugo, a zako�cz� je gwa�towne, straszne wydarzenia.
Ale z pewno�ci� nikt nie by� przygotowany na to, co si� sta�o. Zab�jca w sutannie
nagle wyprostowa� si�, jakby d�gni�ty no�em, jego oczy zap�on�y szale�czym ogniem,
kt�ry ugasi� mog�a tylko brutalna, okrutna zemsta na niedowiarkach, o�mielaj�cych
si� podawa� w w�tpliwo�� szczero�� jego intencji. Szakal jednym gwa�townym ruchem
zmi�t� ze sto�u wzgardzone dokumenty, po czym rzuci� si� w lewo, do stosu starych
czasopism, i wyszarpn�� spod niego pistolet maszynowy.
- St�jcie! - rykn��. - Wszyscy st�jcie!
Nikt jednak nie pos�ucha�; tego ju� by�o dla niego za wiele. P�k�a w�t�a tama
powstrzymuj�ca nap�r szalonej nienawi�ci i morderca nacisn�� spust. Pomieszczenie
wype�ni� grzechot strzelaj�cej ogniem ci�g�ym broni, �wist rykoszetuj�cych od �cian
pocisk�w i przera�liwe krzyki konaj�cych ludzi. Carlos rzuci� si� do drzwi, ani na
chwil� nie przestaj�c naciska� spustu, i wybieg� na ulic�, kosz�c bezlito�nie tych,
kt�rzy zd��yli si� tam wydosta�.
- Zdrajcy! �miecie! - rycza� w�ciekle, przeskakuj�c w biegu cia�a zabitych ludzi.
Potem wskoczy� do samochodu odebranego wcze�niej agentom KGB, uruchomi� silnik i
ruszy� z piskiem opon z miejsca. Sko�czy�a si� noc. Powoli wstawa� nowy dzie�.
Telefon nie zadzwoni�, tylko dos�ownie wybuchn�� przera�liwym terkotem. Aleks
Conklin raptownie poderwa� g�ow� z poduszki i otrz�saj�c z powiek resztki snu,
si�gn�� do stoj�cego na nocnym stoliku aparatu.
- S�ucham - powiedzia�, nie maj�c wcale pewno�ci, czy przypadkiem nie trzyma na
odwr�t s�uchawki.
- Aleksiej, uwa�aj! Nie wpuszczajcie nikogo do pokoju i miejcie bro� w pogotowiu!
- Krupkin...? O czym ty m�wisz, do cholery?
- W�ciek�y pies szaleje po Moskwie. - Carlos?
- Kompletnie zwariowa�. Zabi� Rodczenk� i dw�ch naszych agent�w, kt�rzy go
�ledzili. O czwartej rano pewien ch�op znalaz� ich cia�a na polu - zdaje si�, �e
obudzi�o go szczekanie ps�w, kt�re zwietrzy�y �wie�� krew,
- Bo�e, on rzeczywi�cie oszala�... Ale dlaczego my�lisz, �e...
- Jeden z agent�w by� torturowany, nim zgin�� - wpad� mu w s�owo Krupkin,
uprzedzaj�c pytanie. - To on wi�z� nas z lotniska do hotelu. By� synem mojego
dobrego kolegi ze studi�w - porz�dny m�ody cz�owiek, ale zupe�nie nie przygotowany
na to, co go spotka�o.
- Sugerujesz, �e m�g� powiedzie� Carlosowi o naszym przyje�dzie?
- Tak... Ale to jeszcze nie wszystko. Mniej wi�cej godzin� temu na ulicy Wawi�owa
osiem os�b zgin�o od kul pistoletu maszynowego. M�wi� ci, prawdziwa masakra. Jedna
z kobiet, dziennikarka telewizyjna, zd��y�a wyszepta� przed �mierci�, �e zab�jc�
by� cz�owiek w sutannie, kt�ry przyjecha� z Pary�a i kaza� si� tytu�owa�
monseigneur.
- Bo�e! - wykrzykn�� Conklin, siadaj�c na kraw�dzi ��ka i wpatruj�c si� z
os�upieniem w kikut swojej prawej stopy. - To by�a jego kadra...
- Rzeczywi�cie, by�a - zgodzi� si� Krupkin. - Nie wiem, czy pami�tasz, ale
wspomnia�em ci kiedy�, �e opuszcz� go przy pierwszej okazji.
- Musz� zawiadomi� Jasona...
- Zaczekaj! Pos�uchaj, Aleksiej...
- Tak? - Conklin si�gn�� po protez�, przyciskaj�c s�uchawk� brod� dopiersi.
- Utworzyli�my specjalny oddzia�, kobiety i m�czy�ni, wszyscy w cywilu i uzbrojeni.
W�a�nie otrzymuj� dok�adne instrukcje i wkr�tce powinni tam by�.
- Dobry pomys�.
- Ale nie zaalarmowali�my ani obs�ugi hotelu, ani milicji.
- Byliby�cie idiotami - odpar� Aleks. - Musimy go tutaj za�atwi�, a gdyby zobaczy�
�udzi w mundurach i rozhisteryzowane pokoj�wki, na pewno zaczai�by si� gdzie
indziej.
- R�bcie, co powiedzia�em - poleci� oficer KGB. - Nikogo nie wpuszczajcie,
trzymajcie si� z dala od okien i zachowajcie wszystkie �rodki ostro�no�ci.
- Oczywi�cie... Jak to, z dala od okien? Przecie� b�dzie potrzebowa� sporo czasu,
�eby dowiedzie� si�, gdzie jeste�my. Zacznie pewnie od kelner�w i sprz�taczek...
- Wybacz mi, stary przyjacielu - przerwa� mu Krupkin - ale czy wyobra�asz sobie
tutaj, w Moskwie, ksi�dza wypytuj�cego w hotelu o dw�ch Amerykan�w, jednego
wysokiego, a drugiego utykaj�cego na praw� nog�?
- Dobre pytanie, cho� tr�ci paranoj�.
- Macie pok�j na wysokim pi�trze, a po drugiej stronie ulicy, dok�adnie naprzeciwko
waszych okien, jest dach biurowca.
- Musz� przyzna�, �e szybko my�lisz.
- Na pewno szybciej ni� ten dure� na placu Dzier�y�skiego. Zawiadomi�bym was du�o
wcze�niej, gdyby nie to, �e m�j wspania�y komisarz zadzwoni� do mnie raptem dwie
minuty temu.
- Obudz� Bourne'a.
- B�d� ostro�ny.
Conklin nie us�ysza� ju� rady Krupkina, bo od�o�y� s�uchawk� i po�piesznie za�o�y�
protez�, zapinaj�c byle jak podtrzymuj�ce j� paski. Nast�pnie wysun�� szuflad�
stolika i wyj�� z niej pistolet typu graz buria wraz z trzema zapasowymi
magazynkami, bro� skonstruowan� i produkowan� specjalnie dla KGB. By� to jedyny na
�wiecie wytwarzany seryjnie pistolet automatyczny, do kt�rego mo�na by�o stosowa�
t�umik. Aleks przykr�ci� do kr�tkiej lufy smuk�y cylinder, a nast�pnie wci�gn��
spodnie, wcisn�� pistolet za pas i silnie utykaj�c, wszed� do saloniku, gdzie
ujrza� ca�kowicie ubranego Jasona, kt�ry sta� przy oknie i wygl�da� na ulic�.
- Przypuszczam, �e dzwoni� Krupkin - powiedzia� Bourne.
- Zgadza si�. Odejd� od okna.
- Carlos? - zapyta� szybko Jason, odsuwaj�c si� od szyby. - Wie, �e jeste�my w
Moskwie? Wie, gdzie jeste�my?
- Odpowied� na oba pytania brzmi "najprawdopodobniej tak" - odpar� Conklin, po czym
powt�rzy� w skr�cie to, co us�ysza� od Krupkina. - Co o tym my�lisz? - spyta�,
kiedy zako�czy� relacj�.
- Rozsypa� si� - powiedzia� cicho Jason. - To musia�o si� kiedy� sta�. Bomba, kt�r�
mia� w g�owie, wreszcie wybuch�a.
- Ja te� tak uwa�am. Jego moskiewska armia okaza�a si� tylko mitem. Pewnie kazali
mu si� wypcha� i wtedy nie wytrzyma�.
- �a�uj�, �e tylu ludzi straci�o �ycie, i na pewno wola�bym, �eby wszystko odby�o
si� w inny spos�b, ale nie b�d� udawa�, �e mi szkoda Carlosa. On chcia�, �ebym to
ja straci� zmys�y.
- Kruppie uwa�a, �e Szakala opanowa�a psychopatyczna ��dza rozprawienia si� z
lud�mi, kt�rzy pierwsi poznali si� na jego szale�stwie - powiedzia� Aleks. - Teraz,
kiedy ju� wie, �e tu jeste�, a musimy przyj��, �e wie, b�dzie chcia� przede
wszystkim zabi� ciebie. Wie, �e p�niej sam zginie, ale twoja �mier� ma by� czym� w
rodzaju symbolicznego spe�nienia.
- Zdaje si�, �e za cz�sto rozmawia�e� z Panovem... W�a�nie, ciekawe, jak sobie
radzi.
- Mog� zaspokoi� twoj� ciekawo��. Zadzwoni�em do Pary�a o trzeciej w nocy - tam
by�a wtedy pi�ta rano. Mo�e straci� w�adz� w lewej r�ce i cz�ciowo w prawej nodze,
ale wygl�da na to, �e si� wyli�e.
- G�wno mnie obchodz� jego r�ce i nogi! Co z g�ow�?
- Prawdopodobnie w porz�dku. Piel�gniarka oddzia�owa skar�y�a si�, �e jest okropnym
pacjentem.
- Dzi�ki Bogu!
- Zawsze wydawa�o mi si�, �e jeste� agnostykiem.
- To symboliczne wyra�enie. Skonsultuj si� z Mo, on ci wyt�umaczy. - Jason dopiero
teraz zauwa�y� pistolet za paskiem Aleksa. - Nie s�dzisz, �e to mo�e za bardzo
rzuca� si� w oczy?
- Komu?
- Na przyk�ad obs�udze - odpar� Bourne. - Zadzwoni�em po co� do jedzenia i du�y
dzbanek kawy.
- Nic z tego. Krupkin kaza� nam nikogo nie wpuszcza�, a ja da�em mu s�owo.
- To tr�ci paranoj�...
- Te� tak uwa�am, ale jeste�my na jego terenie. Okna to r�wnie� jego pomys�.
- Zaczekaj! - wykrzykn�� Bourne. - A je�li ma racj�?
- Ma�o prawdopodobne, chocia� niewykluczone. Tyle tylko, �e... - Aleks nie
doko�czy�, bo Jason wyszarpn�� spod marynarki sw�j egzemplarz graza i ruszy� w
kierunku drzwi apartamentu.
- Co robisz? - wykrzykn�� Conklin.
- Chyba zbytnio ufam przeczuciom twojego przyjaciela, ale mo�e warto zaryzykowa�...
Sta� tam - poleci� Bourne, wskazuj�c przeciwny k�t pokoju. - Drzwi b�d� otwarte, a
kiedy kelner zapuka, powiedz mu po rosyjsku, �eby wszed�.
- A gdzie ty b�dziesz?
- We wn�ce na korytarzu jest automat z lodami. Oczywi�cie nie dzia�a, a obok stoi
automat z pepsi, naturalnie te� zepsuty. Jest tam jeszcze do�� miejsca, �eby si�
schowa�.
- Dzi�ki Ci, Bo�e, �e stworzy�e� kapitalist�w, cho� potem skierowa�e� ich na b��dn�
�cie�k�! Ruszaj!
Delta uchyli� drzwi, wysun�� ostro�nie g�ow�, rozejrza� si� w obie strony, po czym
wypad� na korytarz i pop�dzi� do g��bokiej wn�ki, gdzie sta�y dwie nieczynne
maszyny. W�lizgn�� si� mi�dzy bok jednej z nich a �cian� i lekko przykucn�wszy,
zamar� w oczekiwaniu, czuj�c, jak b�yskawicznie dr�twiej� mu nogi, a w kolanach i
napi�tych mi�niach rodz� si� ogniska dokuczliwego b�lu; jeszcze kilka lat temu nie
do�wiadcza� �adnych nieprzyjemnych dolegliwo�ci tego rodzaju. Na szcz�cie po
niezbyt d�ugim czasie us�ysza� szelest k� tocz�cych si� po dywanowej wyk�adzinie.
Szmer narasta� coraz bardziej, a� wreszcie jego oczom ukaza� si� pchany przez
kelnera w�zek, nakryty d�ug�, si�gaj�c� niemal do pod�ogi serwet�. Bourne przyjrza�
si� uwa�nie kelnerowi, kiedy ten stan�� przed drzwiami apartamentu; mia� najwy�ej
dwadzie�cia lat, by� jasnow�osy, do�� niski, porusza� si� z wystudiowan�, typow� w
tym zawodzie uni�ono�ci�. Zapuka� nie�mia�o do drzwi. �aden z niego Carlos,
pomy�la� Bourne, podnosz�c si� z niewygodnej pozycji. Us�ysza� przyt�umiony g�os
Conklina, zezwalaj�cy kelnerowi na wej�cie; kiedy ch�opak otworzy� drzwi i zacz��
pcha� w�zek do wn�trza, Jason schowa� pistolet pod marynark� i nachyli� si�, �eby
rozmasowa� zdr�twia�e mi�nie �ydki.
Wszystko, co nast�pi�o potem, mia�o szybko�� spienionej fali rozbijaj�cej si� o
urwisty brzeg. Ubrana na czarno posta� wypad�a zza za�omu korytarza i run�a w
kierunku wej�cia do apartamentu, mijaj�c wn�k� z maszynami. Bourne przypad� do
�ciany; to by� Szakal!
Rozdzia� 38
Szale�stwo! Rozp�dzony Carlos uderzy� prawym ramieniem w kelnera, odrzucaj�c
ch�opaka na bok i przewracaj�c na pod�og� zastawiony stolik; potrawy i napoje
wyl�dowa�y na �cianie i pokrytej dywanow� wyk�adzin� pod�odze. Niespodziewanie
kelner odepchn�� si� od �ciany korytarza i w p�obrocie wyszarpn�� zza paska
pistolet; Szakal albo wyczu� ten ruch, albo dostrzeg� go k�tem oka, bo odwr�ci� si�
gwa�townie i pos�a� z biodra kr�tk� seri�. Pociski rzuci�y m�odego Rosjanina z
powrotem na �cian�, rozrywaj�c jego pier� i g�ow�. W tej okropnej, jakby
zawieszonej w wieczno�ci chwili, muszka na lufie broni Jasona zahaczy�a o pasek
spodni. Szarpn�� z ca�ej si�y, uwalniaj�c pistolet wraz ze strz�pem materia�u, i w
tym samym u�amku sekundy poczu� na sobie triumfuj�cy, szalony wzrok mordercy.
Ledwie Bourne zdo�a� skuli� si� w szczelinie mi�dzy �cian� niszy a bokiem maszyny z
pepsi- col�, a Szakal ju� ponownie nacisn�� spust i grad kul posypa� si� na oba
automaty, przebijaj�c aluminiowe �cianki i t�uk�c w drobny mak frontowe szyby.
Jason przeturla� si� po pod�odze pod przeciwn� �cian� korytarza, naciskaj�c spust
tak szybko, jak tylko by�o mo�liwe. Odpowiedzia�y mu strza�y, ale nie z broni
maszynowej! Aleks zacz�� strzela� z wn�trza apartamentu! Wzi�li Carlosa w krzy�owy
ogie�! A wi�c to by�o mo�liwe, wszystko mog�o si� sko�czy� tutaj, w hotelowym
korytarzu w Moskwie! Bo�e, spraw, �eby tak si� sta�o!
Szakal wrzasn��; by� to rozpaczliwy ryk trafionego zwierz�cia. Bourne rzuci� si� z
powrotem do niszy, przez u�amek sekundy zdekoncentrowany odg�osami dobiegaj�cymi z
dzia�aj�cego ni st�d, ni zow�d automatu z lodami. Wepchn�wszy si� w ciasn�
szczelin�, zacz�� wysuwa� ostro�nie g�ow� poza chroni�cy go za�om �ciany, ale
w�a�nie w tej chwili na korytarzu rozp�ta�o si� istne piek�o. Niczym w�ciek�e,
osaczone zwierz� Carlos kr�ci� si� z zawrotn� szybko�ci� dooko�a w�asnej osi,
zaciskaj�c ca�y czas palec na spu�cie pistoletu, jakby stara� si� odepchn�� ulew�
pocisk�w niewidoczne, napieraj�ce zewsz�d na niego �ciany. Z drugiego ko�ca
korytarza dobieg�y dwa przera�liwe krzyki, m�ski i kobiecy; jaka� para zosta�a
ranna lub zabita jedn� z wystrzeliwanych na o�lep serii.
- Padnij! - rykn�� z wn�trza apartamentu Conklin. - Kryj si�! Pod �cian�!
Bourne pos�ucha� instynktownie, nie rozumiej�c dlaczego, wiedzia� tylko tyle, �e ma
si� skuli� w k��bek i os�oni� g�ow�. Za r�g! W chwili, kiedy tam si� rzuci�,
�cianami zako�ysa�a pierwsza eksplozja, a zaraz potem druga, znacznie g�o�niejsza,
w samym korytarzu. Granaty!
Dym zmiesza� si� z opadaj�cym tynkiem i potrzaskanym szk�em. Strza�y! Dziewi��,
jeden po drugim... Graz buria! Aleks! Jason poderwa� si� z pod�ogi i wypad� zza
zakr�tu korytarza. Conklin sta� w drzwiach apartamentu przy przewr�conym stoliku;
wyrzuci� pusty magazynek, a teraz rozpaczliwie przetrz�sa� kieszenie w poszukiwaniu
nast�pnego.
- Nie mam! - krzykn�� z gniewem na widok Bourne'a. - Uciek� za r�g, w nast�pny
korytarz, a ja nie mam czym strzela�!
- Za to ja mam, a w dodatku jestem szybszy od ciebie - odpar� Jason, zmieniaj�c
magazynek w swoim pistolecie. - Wracaj do pokoju i zadzwo� na d�. Powiedz im, �eby
usun�li wszystkich ludzi.
- Krupkin kaza�...
- Nic mnie nie obchodzi, co kaza�! Powiedz, �eby unieruchomili windy,
zabarykadowali schody i trzymali si� z daleka od tego pi�tra.
- Rozumiem, ale...
- Zr�b to!
Bourne pop�dzi� przed siebie korytarzem. Kiedy dotar� do le��cej na pod�odze pary,
dostrzeg�, �e m�czyzna i kobieta jednak si� poruszaj�, cho� obydwoje byli ranni.
- Sprowad� pomoc! - krzykn�� przez rami� do Aleksa, kt�ry ku�tykaj�c, przeciska�
si� w�a�nie obok przewr�conego stolika. - Oni �yj�! Niech id� tymi schodami! -
doda�, wskazuj�c na oznaczone zielon� strza�k� drzwi: po przeciwnej stronie
korytarza. - Tylko tymi, rozumiesz?
Rozpocz�o si� polowanie, znacznie utrudnione przez fakt, �e wiadomo�� o
strzelaninie na dziewi�tym pi�trze rozesz�a si� po niemal ca�ym hotelu. Nie trzeba
by�o wielkiej wyobra�ni, �eby zobaczy� za zamkni�tymi drzwiami przera�onych
odg�osem bliskiej kanonady ludzi, nakr�caj�cych rozpaczliwie numer recepcji i
wzywaj�cych pomocy. Szanse na dyskretne u�ycie przebranej w cywilne ubrania grupy
operacyjnej znikn�y w chwili, gdy Carlos po raz pierwszy nacisn�� spust pistoletu.
Gdzie m�g� teraz by�? Na drugim ko�cu d�ugiego korytarza znajdowa�y si� jeszcze
jedne schody, ale id�c w ich kierunku, mija�o si� co najmniej pi�tna�cie drzwi do
pokoj�w. Carlos nie by� g�upcem; zraniony wykorzysta ka�d� taktyk�, jak� zd��y�
wypr�bowa� podczas trwaj�cej ju� kilka dziesi�tk�w lat walki o przetrwanie, zrobi
wszystko, �eby zabi� tego, na kt�rego �mierci zale�a�o mu bardziej ni� na w�asnym
�yciu. Potem mo�e ju� zgin��... Bourne u�wiadomi� sobie niespodziewanie, �e jego
analiza jest stuprocentowo trafna, bo opisuj�c Szakala, my�la� jednocze�nie o
sobie. Jak to okre�li� stary Fontaine na Wyspie Spokoju? Siedzieli wtedy obaj na
poddaszu i obserwowali przechodz�c� ko�o pensjonatu procesj� ksi�y, wiedz�c o tym,
�e jeden z nich zosta� kupiony przez Szakala. "Dwa starzej�ce si� lwy, kt�re walcz�
w�ciekle ze sob�, nie przejmuj�c si� ani troch� tym, kto zginie razem z nimi" - tak
w�a�nie powiedzia� cz�owiek, kt�ry odda� swoje �ycie za kogo� zupe�nie obcego tylko
dlatego, �e jego w�asne nie mia�o ju� sensu, odk�d umar�a kobieta, kt�r� kocha�.
Zbli�aj�c si� ostro�nie do pierwszych drzwi po lewej stronie, Jason zastanawia�
si�, czy potrafi�by post�pi� tak samo. Bardzo chcia� �y�, oczywi�cie z Marie i
dzie�mi, ale gdyby jej zabrak�o... Czy �ycie przedstawia�oby wtedy dla niego jak��
warto��? Czy mia�by do�� odwagi, �eby z niego zrezygnowa�, gdyby dostrzeg� w jakim�
cz�owieku cz�stk� dawnego siebie?
Nie mia� teraz czasu na takie rozwa�ania. Zastanawiaj si� nad tym kiedy indziej,
Davidzie! Nie jeste� mi teraz potrzebny, s�aby, mi�kki sukinsynu. Odejd� ode mnie!
Poluj� na drapie�nego ptaka, kt�rego chcia�em zdoby� od trzynastu lat. Ma ostre
szpony i wiele istnie� ludzkich na sumieniu, a teraz chcia� zniszczy� te, kt�re
sami - tobie - najdro�sze. Odejd�!
Plamy krwi, b�yszcz�ce na ciemnobr�zowej wyk�adzinie w przy�mionym �wietle
podsufitowych lamp. Bourne przykl�kn�� i dotkn�� jednej palcem; by�a mokra i
zostawi�a na jego sk�rze czerwony �lad. Plamy mija�y pierwsze drzwi, potem drugie,
ca�y czas trzymaj�c si� lewej strony korytarza; nagle ich uk�ad zmieni� si� - teraz
by�y rozrzucone zygzakiem, mniej regularne, jakby ranny odnalaz� krwawi�ce miejsce
i przycisn�� je r�k�, wstrzymuj�c cz�ciowo up�yw krwi. Sz�ste drzwi... Si�dme...
�lad nagle znikn��! Nie, niezupe�nie: cienka, ledwo dostrzegalna stru�ka skr�ca�a w
lewo, a tu� przy klamce widnia�a delikatna, rozmazana smuga czerwieni. �sme drzwi
po lewej stronie korytarza, nie dalej ni� pi�� metr�w od wyj�cia na schody. Carlos
by� w tym pokoju, a razem z nim jaki� niewinny cz�owiek, kt�ry tam mieszka�.
Teraz wszystko zale�a�o od precyzji. Ka�dy ruch, ka�da czynno�� musia�a by�
wykonana z my�l� o pojmaniu lub zabiciu przeciwnika. Staraj�c si� oddycha� mo�liwie
spokojnie i opanowa� dr�enie napi�tych do granic wytrzyma�o�ci mi�ni, Bourne cofn��
si� bezszelestnie korytarzem na mniej wi�cej trzydzie�ci krok�w od podejrzanych
drzwi. Nagle znieruchomia�, bo do jego uszu dotar�y dochodz�ce z mijanych pokoi
st�umione pochlipywania i przera�one j�ki. Z zainstalowanych we wszystkich
pomieszczeniach hotelu g�o�nik�w dobiega�y uspokajaj�ce polecenia, sformu�owane
nieco �agodniej od tych, jakie przekaza� Jasonowi i Aleksowi Krupkin: "Prosimy o
pozostanie w pokojach i niewpuszczanie nikogo do �rodka. Nasi ludzie ju� opanowali
sytuacj�". "Nasi ludzie", nie "milicja" ani "w�adze", bo te s�owa nieodmiennie
wywo�ywa�y panik�... A w�a�nie na wywo�aniu paniki cz�owiekowi, kt�ry by� kiedy�
Delt� Jeden, najbardziej w tej chwili zale�a�o. Panika i zamieszanie - odwieczni
sprzymierze�cy my�liwych poluj�cych zar�wno na zwierz�ta, jak i na ludzi.
Uni�s� pistolet, wycelowa� w jedn� z ozdobnych, wisz�cych pod sufitem lamp i
nacisn�� dwa razy spust.
- Tutaj! Ten w czarnym ubraniu! - krzykn�� co si� w p�ucach, prawie zag�uszaj�c
dono�ny trzask rozpryskuj�cego si� szk�a.
Staraj�c si� czyni� jak najwi�cej ha�asu, pobieg� korytarzem w kierunku wyj�cia, a
mijaj�c drzwi naznaczone krwaw� smug�, wrzasn�� ponownie:
- Schody! Wybieg� na schody!
Celnym strza�em roztrzaska� trzeci� lamp�; korzystaj�c z dono�nego �oskotu,
zawr�ci� raptownie, dla nadania sobie wi�kszej pr�dko�ci odbi� si� od �ciany i
uderzy� ca�ym ci�arem rozp�dzonego cia�a w drzwi. Ust�pi�y od razu, wpadaj�c do
�rodka razem z zawiasami, a on run�� do wn�trza pokoju i przeturla� si� po pod�odze
z broni� gotow� do strza�u.
Pomyli� si�! Zrozumia� to w u�amku sekundy; role uleg�y odwr�ceniu, teraz on by�
zwierzyn�! Gdzie� na zewn�trz otworzy�y si� inne drzwi - nie s�ysza� tego, tylko
wyczu� - wi�c zacz�� si� b�yskawicznie toczy� w praw� stron�, rozbijaj�c po drodze
sprz�ty. Jego szeroko otwarte oczy zarejestrowa�y nieruchomy jak fotografia obraz
dwojga starszych ludzi, tul�cych si� do siebie w k�cie pomieszczenia.
Ubrana na bia�o posta� wpad�a raptownie do pokoju, zataczaj�c szerokie p�kola
trzymanym w d�oniach, terkocz�cym w�ciekle pistoletem maszynowym. Bourne rzuci� si�
w kierunku przeciwleg�ej �ciany, wiedz�c, �e jeszcze co najmniej p� sekundy b�dzie
w polu martwego ognia, i odda� jeden za drugim kilka strza��w w kierunku
napastnika.
Trafi�! Szakal dosta� w prawe rami�! Bro� wypad�a mu z r�ki, wytr�cona si��
uderzenia pocisku; Carlos zacisn�� lew� d�o� na otwartej ranie, odwr�ci� si� w
b�yskawicznym p�obrocie i z ca�ej si�y kopn�� stoj�c� lamp� w kierunku Jasona.
Bourne ponownie nacisn�� spust, cz�ciowo o�lepiony lec�c� na niego mas�, lecz tym
razem chybi�. Natychmiast ponowi� pr�b�, ale zamiast dono�nego huku us�ysza� tylko
suchy, metaliczny szcz�k; magazynek by� pusty! Niewiele my�l�c, rzuci� si� w
kierunku le��cej na pod�odze broni Szakala, lecz odziany w bia�� szat� Carlos
odwr�ci� si� i wybieg� przez roztrzaskane drzwi na korytarz. Jason z�apa� pistolet
maszynowy, jednak kiedy zrywa� si� na nogi, by ruszy� w pogo�, kolano odm�wi�o mu
pos�usze�stwa, uginaj�c si� mi�kko pod jego ci�arem. Bo�e! Doczo�ga� si� do ��ka i
przetoczy� po nim na drug� stron�, do stoj�cego na szafce telefonu, tylko po to, by
ujrze�, �e z aparatu pozosta�y tylko �a�osne szcz�tki. Carlos rzeczywi�cie my�la� o
wszystkim, stara� si� spo�ytkowa� ka�dy wybieg i podst�p, z jakiego kiedykolwiek
korzysta�.
Znowu jaki� d�wi�k, tym razem wyra�ny i g�o�ny! Metalowe drzwi prowadz�ce na klatk�
schodow� otworzy�y si�, z hukiem uderzaj�c w betonow� �cian�; Szakal zbiega� na d�,
do g��wnego holu. Je�li ci z recepcji zrobili to, czego za��da� Conklin, Carlos
znalaz� si� w pu�apce!
Bourne dopiero teraz spojrza� uwa�niej na kryj�c� si� w k�cie par� starszych ludzi.
Poruszy�o go, �e m�czyzna os�ania� kobiet� w�asnym cia�em.
- Wszystko w porz�dku - powiedzia�, maj�c nadziej� uspokoi� ich tonem g�osu. -
Wiem, �e mnie nie rozumiecie, bo nie znam rosyjskiego, ale teraz jeste�cie ju�
bezpieczni.
- My te� nie znamy rosyjskiego - odpar� m�czyzna po angielsku, ze stuprocentowym
brytyjskim akcentem. - Trzydzie�ci lat temu na pewno nie chowa�bym si� w k�cie.
�sma Armia genera�a Montgomery'ego, do us�ug. By�em pod El Alamein, ale, jak to
m�wi�, staro�� nie rado��...
- Wola�bym tego nie s�ysze�, pu�kowniku...
- Tylko kapitanie, je�li �aska.
- Znakomicie. - Bourne wsta� z ��ka i ostro�nie zgi�� nog� w kolanie; co� przedtem
by�o nie tak, ale teraz staw funkcjonowa� prawid�owo. - Musz� zadzwoni�!
- Z tego wszystkiego najbardziej oburzy� mnie ten szlafrok - ci�gn�� weteran spod
El Alamein. - Pieprzone obrzydlistwo... Wybacz mi, kochanie.
- O czym pan m�wi?
- O tym bia�ym szlafroku! Nale�a� do Binky'ego - te� jest z �on�, mieszkaj�
naprzeciwko - a on z kolei zw�dzi� go z Beau- Rivage w Lozannie. Ju� za to nale�a�y
mu si� ci�gi, ale co go podkusi�o, �eby dawa� go temu wariatowi...
Nie czekaj�c na dalszy ci�g, Jason chwyci� bro� Szakala i pop�dzi� do pokoju po
drugiej stronie korytarza; kiedy tam wpad�, poj�� w ci�gu u�amka sekundy, �e Binky
zas�uguje na znacznie wi�cej szacunku i podziwu, ni� got�w by� mu okaza� stary
kapitan. M�czyzna le�a� bez ruchu na pod�odze, krwawi�c obficie z zadanych no�em
ran na brzuchu i szyi.
- Nie mog� si� nigdzie dodzwoni�! - wykrzykn�a kobieta o mocno przerzedzonych,
siwiej�cych w�osach. Kl�cza�a na pod�odze obok m�a, zanosz�c si� histerycznym
�kaniem. - Walczy� jak szaleniec! Jakby wiedzia�, �e ten ksi�dz nie b�dzie
strzela�...
- Niech pani mocno �ci�nie brzegi rany! - poleci� jej Bourne, rozgl�daj�c si� w
poszukiwaniu telefonu. By�, nietkni�ty! Podbieg� do aparatu, ale nie wykr�ci�
numeru recepcji, tylko zadzwoni� do apartamentu.
- To ty, Krupkin? - us�ysza� g�os Aleksa.
- Nie, to ja. Carlos jest na schodach w tym skrzydle, do kt�rego pobieg�em. Pok�j
po prawej stronie, si�dme drzwi, ci�ko ranny cz�owiek. Przy�lij kogo�, szybko!
- Za chwil�. Mam bezpo�redni� ��czno�� z do�em.
- Gdzie jest ten ich oddzia� specjalny, do cholery?
- W�a�nie przyjechali. Krupkin dzwoni� dos�ownie kilka sekund temu, dlatego
my�la�em, �e...
- Id� na schody.
- Na lito�� bosk�, dlaczego?
- Dlatego, �e on jest m�j!
Jason rzuci� si� do drzwi, nie trac�c czasu na pocieszanie rozpaczaj�cej kobiety;
nawet gdyby chcia�, nie potrafi�by znale�� odpowiednich s��w. Wypad� na schody,
�ciskaj�c w d�oniach bro� Szakala, pop�dzi� na d�, ale prawie natychmiast zatrzyma�
si�, niemal og�uszony �oskotem w�asnych krok�w, i �ci�gn�� zar�wno buty, jak i
skarpetki. Ch�odne dotkni�cie kamiennej powierzchni przywiod�o mu nagle na my�l
lata sp�dzone w d�ungli, kojarz�c si� z zimn�, porann� ros�. To przelotne, oderwane
wspomnienie sprawi�o, �e uda�o mu si� cz�ciowo opanowa� - d�ungla zawsze by�a
sprzymierze�cem Delty.
Schodzi� pi�tro za pi�trem, �ledz�c wzrokiem plamy �wie�ej krwi, teraz znacznie
wi�ksze i wyra�niejsze. Druga rana by�a zbyt powa�na, �eby Carlos m�g� powstrzyma�
krwawienie. S�dz�c po �ladach, dwa razy pr�bowa� to uczyni�, ale po kilku krokach
jego wysi�ki spe�za�y na niczym, o czym �wiadczy�y pozostawione na stopniach
szerokie, szkar�atne smugi.
Drugie pi�tro, pierwsze... Pozosta� ju� tylko parter! Szakal znalaz� si� w pu�apce!
Gdzie� tam, w zaczynaj�cej si� pod stopami Bourne'a ciemno�ci, czeka� na swoj�
�mier� jego najwi�kszy wr�g. Jason zatrzyma� si�, wyj�� z kieszeni pude�ko
hotelowych zapa�ek, podpali� je i rzuci� przez por�cz, got�w w ka�dej chwili
nacisn�� spust i zasypa� gradem pocisk�w wszystko, co ukaza�oby si� w migotliwym
blasku.
Nie zobaczy� nic, zupe�nie nic! Betonowy podest by� pusty. Niemo�liwe! Jason zbieg�
po ostatnim odcinku schod�w i za�omota� pi�ciami w drzwi prowadz�ce do g��wnego
holu.
- Szto? - krzykn�� kto� po rosyjsku. - Kto tam?
- Jestem Amerykaninem! Wsp�pracuj� z KGB! Wpu��cie mnie!
- Szto?
- Rozumiem! - odezwa� si� inny g�os. - Tylko niech pan pami�ta, �e wyjdzie pan
prosto pod nasze lufy!
- Pami�tam! - odkrzykn�� Jason, w ostatniej chwili przypominaj�c sobie, �e wci��
�ciska w d�oniach pistolet Szakala; rzuci� go na pod�og�. Drzwi otworzy�y si� z
trzaskiem.
- Da! - powiedzia� milicjant, po czym spostrzeg� le��c� na pod�odze bro� i
natychmiast zmieni� zdanie. - Niet! - rykn��.
- Nie za szto! - wysapa� Krupkin, wpadaj�c mi�dzy Bourne'a a oficera milicji.
- Poczemu?
- Komitet!
- Priekrasno. - Milicjant skin�� pos�usznie g�ow�, ale pozosta� na miejscu.
- Co robisz? - zapyta� zadyszany Krupkin. - Ca�y parter jest oczyszczony z ludzi, a
nasz oddzia� czeka na pozycjach.
- On ju� by� tutaj! - wyszepta� Bourne, jakby chc�c, �eby nienaturalnie �ciszony
g�os doda� wi�kszej wagi jego s�owom.
- Szakal? - zapyta� ze zdumieniem Krupkin.
- Schodzi� tymi schodami! Na pewno nie zosta� na �adnym pi�trze, bo drzwi mo�na
otworzy� tylko od strony korytarza.
- Ska�i! - Krupkin zwr�ci� si� do wypr�onego milicjanta. - Czy w ci�gu
ostatnich dziesi�ciu minut jaki� m�czyzna wychodzi� przez te drzwi?
- Nie, towarzyszu - odpar� funkcjonariusz. - Tylko jaka� rozhisteryzowana kobieta w
zakrwawionym szlafroku. Upad�a w �azience i pokaleczy�a si� jakim� szk�em. Bali�my
si�, �eby nie dosta�a ataku serca, tak strasznie krzycza�a. Zaprowadzili�my j�
natychmiast do ambulatorium.
Krupkin odwr�ci� si� z powrotem do Jasona i przeszed� na angielski.
- M�wi, �e widzia� tylko jak�� przera�on�, zakrwawion� kobiet�.
- Kobiet�? Jest tego pewien...? Jakie mia�a w�osy?
Dymitr przet�umaczy� pytanie milicjantowi, a otrzymawszy odpowied�, spojrza�
ponownie na Bourne'a.
- Rudawe, mocno kr�cone.
- Rudawe? - Jasonowi przemkn�o jeszcze ca�kiem �wie�e, niezbyt przyjemne
wspomnienie. - Szybko, chod� do recepcji! Mo�e b�dziesz musia� mi pom�c.
Bosonogi Bourne pobieg� przez hol, a za nim Krupkin.
- M�wi pan po angielsku? - zapyta� Jason recepcjonist�.
- Bardzo znakomicie, nawet z akcentami, panie sir.
- Musz� mie� plan pokoi na dziesi�tym pi�trze, pr�dko!
- S�ucham, panie sir?
Krupkin natychmiast przet�umaczy� ��danie Amerykanina; na ladzie pojawi� si�
segregator z du�ymi, oprawionymi w plastikowe ok�adki kartkami.
- To ten pok�j! - wykrzykn�� Jason, wskazuj�c palcem na jeden z identycznych
czworok�t�w. - Prosz� mnie z nim po��czy� - powiedzia�, z najwy�szym trudem
opanowuj�c wzburzenie, �eby nie przerazi� wpatruj�cego si� w niego wytrzeszczonymi
oczami recepcjonisty. - Je�eli telefon b�dzie zaj�ty, ma pan przerwa� tamt�
rozmow�!
Krupkin ponownie przet�umaczy� i po chwili na ladzie obok niepotrzebnego ju� planu
pojawi� si� tak�e telefon. Jason natychmiast chwyci� s�uchawk�.
- To ja by�em w pa�stwa pokoju kilka minut temu...
- Tak, oczywi�cie! - przerwa�a mu kobieta. - Ogromnie panu dzi�kuj�! Lekarz ju� tu
jest i m�wi, �e...
- Musz� si� czego� dowiedzie�, natychmiast! Czy wozi pani ze sob� treski albo
peruki?
- Chyba sam pan przyzna, �e to dosy� impertynenckie pytanie...
- Droga pani, nie mam teraz czasu na uprzejmo�ci! Musz� wiedzie�! Wozi pani czy
nie?
- No... Owszem. To �adna tajemnica, wiedz� o tym wszyscy nasi przyjaciele i nie
maj� mi za z�e tej s�abostki. Widzi pan, cierpi� na cukrzyc� i moje biedne, siwe
w�osy robi� si� coraz rzadsze...
- Czy jedna z peruk jest ruda?
- Tak. Do�� cz�sto je zmieniam, bo lubi�...
Bourne od�o�y� z trzaskiem s�uchawk� i spojrza� na Krupkina.
- Wymkn�� si�, sukinsyn! To by� Carlos!
- Za mn�, szybko! - rzuci� Krupkin. Pop�dzili we dw�ch przez pusty hol do biurowej
cz�ci hotelu. Kiedy wpadli do ambulatorium, zatrzymali si� jak wryci, pora�eni
widokiem, jaki ukaza� si� ich oczom.
Na pod�odze i stole zabiegowym wala�y si� zu�yte strzykawki, strz�py banda�y i
waty, jakby kto� w wielkim po�piechu robi� opatrunek. Obaj m�czy�ni jednak ledwo to
zarejestrowali, bo ich uwaga by�a zwr�cona gdzie indziej. M�oda piel�gniarka le�a�a
bezw�adnie w fotelu, gard�o mia�a poder�ni�te, a na jej nieskazitelnie bia�ym
fartuchu zasycha�a powoli ogromna plama krwi.
Dymitr Krupkin rozmawia� przez telefon, siedz�c przy stoliku w salonie. Aleks
Conklin usadowi� si� na ozdobnej kanapie i masowa� sobie praw� �ydk�, a Bourne sta�
przy oknie, spogl�daj�c na Prospekt Marksa. Aleks i Dymitr wymienili
porozumiewawcze spojrzenia i u�miechn�li si� lekko; stanowili par� godnych siebie
przeciwnik�w w pozbawionym ko�ca i sensu konflikcie. Mogli wygrywa� lub przegrywa�
bitwy, ale zasadnicze, filozoficzne kwestie pozostawa�y nie rozstrzygni�te.
- W takim razie mog� przyj��, �e uzyska�em wasz� zgod�, towarzyszu - m�wi� Krupkin
po rosyjsku. - Nie b�d� ukrywa�, �e mam zamiar trzyma� was za s�owo... Oczywi�cie,
�e nagrywam nasz� rozmow�. A czy wy post�piliby�cie inaczej...? No, w�a�nie. Obaj
znamy doskonale zar�wno nasze obowi�zki, jak i zasi�g odpowiedzialno�ci, wi�c
pozw�lcie, �e jeszcze raz wszystko powt�rz�. Ten cz�owiek jest powa�nie ranny, dla
tego poinformowali�my wszystkich taks�wkarzy, lekarzy i szpitale w Moskwie i
okolicach. Milicja ma opis skradzionego samochodu, a gdyby go zauwa�yli, maj�
natychmiast meldowa� wam osobi�cie. Trzeba podkre�li�, �e niewykonanie rozkazu
oznacza d�ugotrwa�y pobyt na �ubiance... Znakomicie. Jak rozumiem, wszystko jest
jasne, i spodziewam si�, �e dacie mi zna�, jak tylko czego� si� dowiecie, tak...?
Nie denerwujcie si�, bo dostaniecie zawa�u serca, towarzyszu... Owszem, zdaj� sobie
spraw�, �e jeste�cie moim prze�o�onym, ale przecie� �yjemy w bezklasowym
spo�ecze�stwie, czy� nie tak? Traktujcie to jako �yczliw� rad� od do�wiadczonego
podw�adnego. �ycz� wam mi�ego dnia... Nie, to nie pogr�ka, tylko uprzejme
pozdrowienie, kt�re przyswoi�em sobie w Pary�u. Zdaje si�, �e wymy�lili je w
Ameryce. - Krupkin od�o�y� s�uchawk� i westchn�� z g��bi piersi. - Czasem �a�uj�,
�e nie mamy ju� starej, wykszta�conej arystokracji.
- Lepiej nie m�w tego g�o�no - poradzi� mu Conklin, po czym wskaza� ruchem g�owy na
telefon. - Rozumiem, �e na razie nic nie wiadomo?
- Nic, co by nas bezpo�rednio dotyczy�o, ale wysz�a na jaw bardzo interesuj�ca,
cho� makabryczna sprawa.
- W takim razie domy�lam si�, �e ma jaki� zwi�zek z Carlosem?
- I to niema�y. - Krupkin potrz�sn�� lekko g�ow�. Jason odwr�ci� si� od okna i
spojrza� na niego. - Kiedy przyjecha�em do biura, znalaz�em w gabinecie osiem
du�ych kopert, z kt�rych tylko jedna zosta�a otwarta. Milicja znalaz�a je na
Wawi�owa, a kiedy zobaczyli, co jest w jednej, podrzucili mi, �eby nie mie� z tym
nic do czynienia.
- A co tam by�o? - zapyta� Aleks i zarechota� pod nosem. - Kopie dokument�w
stwierdzaj�cych ponad wszelk� w�tpliwo��, �e wszyscy cz�onkowie Biura Politycznego
to peda�y?
- Mo�liwe, �e wcale si� nie mylisz - wtr�ci� si� Jason. - Ludzie, z kt�rymi spotka�
si� na Wawi�owa, stanowili jego moskiewsk� kadr�. Albo chcia� im pokaza�, co ma na
nich, albo przygotowa� do walki z innymi.
- To drugie - wyja�ni� Krupkin. - W kopertach znajdowa�y si� staran nie zebrane,
wr�cz niewiarygodne zarzuty dotycz�ce najwa�niejszych os�b w kilku departamentach.
- On ma nieprzebrane zasoby takich oskar�e�. Zawsze dzia�a� w ten spos�b. W�a�nie
dzi�ki temu udawa�o mu si� umieszcza� swoich agent�w tam, gdzie nikt by si� ich nie
spodziewa�.
- Chyba mnie nie zrozumia�e�, Jason - odpar� oficer KGB. - M�wi�c niewiarygodne
mia�em na my�li w�a�nie to, �e nie spos�b w nie uwierzy�. To czyste wariactwo.
- Do tej pory nigdy si� nie myli�. Na twoim miejscu nie stawia�bym zbyt du�ych
pieni�dzy na to, co przed chwil� powiedzia�e�.
- Jestem got�w postawi� wszystko, co mam, i spodziewam si� wygranej. Wi�kszo�� tych
informacji to zwyk�e, niewybredne plotki, ale s� w�r�d nich tak�e kompletne bzdury,
przek�amania dotycz�ce zar�wno czasu i miejsca opisywanych wydarze�, jak i funkcji
albo nawet to�samo�ci niekt�rych os�b. Na przyk�ad Departament Transportu mie�ci
si� przecznic� dalej ni� wynika�oby z zawarto�ci jednej z kopert, a jeden z
dyrektor�w departamentu jest o�eniony z zupe�nie inn� kobiet�. Ta, o kt�rej
wspomina si� w dokumencie, jest ich c�rk� i od sze�ciu lat przebywa na Kubie.
Cz�owiek wymieniony jako szef Radia Moskwa i oskar�ony dos�ownie o wszystko, z
wyj�tkiem sodomii, umar� prawic rok temu i by� bardzo wierz�cy. Znajomi
podejrzewali, �e najch�tniej zosta�by popem... Te przek�amania tak bardzo rzucaj�
si� w oczy, �e wychwyci�em je zaledwie w ci�gu paru minut, ale jestem pewien, �e
znalaz�bym ich jeszcze ca�� mas�.
- Chcesz przez to powiedzie�, �e kto� wcisn�� Carlosowi fa�szywe materia�y? -
zapyta� Conklin.
- Fa�szywe to ma�o powiedziane. One s� po prostu kuriozalne. �aden s�d w tym kraju
nie s�ucha�by takich oskar�e� d�u�ej ni� dwie minuty. Ten, kto mu ich dostarczy�,
chcia� mie� pewno��, �e nigdy nie b�d� mog�y zosta� wykorzystane.
- Rodczenko? - podsun�� Bourne.
- Nikt inny nie przychodzi mi na my�l. Grigorij - teraz m�wi� o nim Grigorij, ale
nigdy nie zwraca�em si� do niego inaczej ni� towarzyszu generale - by� nie tylko
doskona�ym strategiem i oddanym marksist�, ale tak�e typem cz�owieka, kt�ry potrafi
wyj�� ca�o z ka�dego niebezpiecze�stwa.
Mia� obsesj� na punkcie sprawowania kontroli nad wszystkim i wszystkimi, a
mo�liwo�� kontrolowania poczyna� s�ynnego Szakala w imi� interes�w ojczyzny musia�a
stanowi� dla niego pow�d nie lada dumy. A jednak Szakal zabi� go strza�ami w gard�o
- dlatego, �e Rodczenko go zdradzi�, czy dlatego, �e by� zbyt ma�o ostro�ny? Nigdy
si� nie dowiemy. - Zadzwoni� telefon; Krupkin chwyci� b�yskawicznie s�uchawk� i
przycisn�� j� do ucha. - Da? - Da� znak Aleksowi, �eby ten zabra� si� do
przypinania protezy. - S�uchajcie mnie uwa�nie, towarzyszu - powiedzia� po
rosyjsku. - Milicja ma nie interweniowa�, a przede wszystkim niech si� trzyma od
niego z daleka. Po�lijcie tam jaki� zwyk�y samoch�d, �eby zast�pi� radiow�z. Czy
wszystko jasne...? To dobrze. Nawi��� ��czno�� na cz�stotliwo�ci moreny.
- Uda�o si�? - zapyta� Bourne, odsuwaj�c si� od okna. Dymitr od�o�y� z trzaskiem
s�uchawk�.
- I to jak! - odpar�. - Zlokalizowano go na ulicy Nemczinowka. Jedzie w kierunku
Odincowa.
- Nic mi to nie m�wi. Co jest w tym Odincowie czy jak to si� nazywa?
- Nie wiem dok�adnie, ale nale�y przyj��, �e on wie. Pami�tajcie, �e zna Moskw� i
okolice. Odincowo to co� w rodzaju uprzemys�owionego przedmie�cia, mniej wi�cej
trzydzie�ci pi�� minut drogi od centrum...
- Niech to szlag trafi! - rykn�� Aleks, szarpi�c si� z paskami podtrzymuj�cymi
protez�.
- Pozw�l, �e ja to zrobi� powiedzia� Jason tonem nie znosz�cym sprzeciwu i zaj��
si� opornymi wi�zaniami. - Dlaczego Carlos ci�gle u�ywa waszego samochodu? -
zapyta� Krupkina. - W ten spos�b du�o ryzykuje, a to do niego niepodobne.
- Nie ma wielkiego wyboru. Doskonale wie o tym, �e prawie wszyscy taks�wkarze
wsp�pracuj� z nami lub z milicj�, a on jest powa�nie ranny i chyba bez broni, bo
gdyby by�o inaczej, na pewno by z niej skorzysta�. Nie da rady sterroryzowa�
kierowcy ani ukra�� innego samochodu... Poza tym Nemczinowka jest ma�o ucz�szczana
i daleko od centrum. To czysty przypadek, �e uda�o si� go tam zauwa�y�.
- Chod�my st�d wreszcie! - wykrzykn�� Conklin, zirytowany zar�wno troskliwo�ci�
Jasona, jak i w�asn� nieporadno�ci�. Zerwa� si� z kanapy, za chwia�, gniewnie
odtr�ci� d�o� Krupkina i ruszy� do drzwi. - Tracimy tylko czas. Mo�emy rozmawia� w
samochodzie.
Morena, odezwij si�. - Krupkin siedzia� w samochodzie obok kierowcy, z r�k� na
pokr�tle strojenia nadajnika, i m�wi� po rosyjsku do mikrofonu. - Morena, odezwij
si�. Wzywam moren�.
- Co on gada, do diab�a? - zapyta� Bourne Aleksa.
- Stara si� nawi�za� ��czno�� z samochodem �ledz�cym Carlosa, przeskakuj�c z jednej
wysokiej cz�stotliwo�ci na drug�. Na tym w�a�nie polega kod moreny.
- Jaki?
- Morena jest blisko spokrewniona z w�gorzem - powiedzia� Krupkin, ogl�daj�c si� do
ty�u. - Ma g�bczaste skrzela i mo�e zanurza� si� na du�e g��boko�ci. Niekt�re jej
odmiany s� bardzo niebezpieczne.
- Dzi�kuj�, profesorze - odpar� Bourne.
Krupkin parskn�� �miechem.
- Nie ma za co. Chyba sam przyznasz, �e to dobra nazwa, prawda? Trzeba mie�
specjalnie dostosowane nadajniki.
- Kiedy nam to ukradli�cie?
- W�a�nie �e nie wam, tylko Brytyjczykom. Londyn nigdy nie chwali si� tymi
rzeczami, ale w pewnych dziedzinach zostawili daleko w tyle nie tylko was, ale
nawet Japo�czyk�w. To ich cholerne MI6 sp�dza mi sen z powiek. Przesiaduj� ca�ymi
dniami w klubach, pal� �mierdz�ce fajki i udaj� niewini�tka, ale ich agenci s�
najtrudniejsi do zdemaskowania.
- Oni te� mieli swoje wpadki - zauwa�y� nie�mia�o Conklin.
- Mo�e w przesz�o�ci, ale na pewno nie teraz, Aleksiej. Zbyt d�ugo po zostawa�e�
poza obiegiem. My dwaj ponie�li�my wi�cej pora�ek ni� ich ca�y wydzia�, a w dodatku
oni potrafi� za ka�dym razem wychodzi� z twarz�. My si� jeszcze tego nie
nauczyli�my. Skrz�tnie ukrywamy wszystkie wpadki, jak to okre�li�e�, i pragniemy za
wszelk� cen� zdoby� szacunek, kt�rego nikt nie chce nam okazywa�. Mo�e dlatego, �e
historycznie rzecz bior�c, jeste�my od nich znacznie m�odsi. - Krupkin ponownie
przeszed� na rosyjski. - Morena, odezwij si�, prosz�! Jestem ju� przy ko�cu skali.
Gdzie jeste�, morena?
- Zg�aszam si�, towarzyszu! - rozleg� si� metaliczny g�os z g�o�nika. - S�yszycie
mnie?
- M�wicie jak kastrat, ale s�ysz� was.
- Wy jeste�cie zapewne towarzysz Krupkin...
- A kogo si� spodziewali�cie, papie�a? Kto m�wi?
- Or�ow.
- To dobrze. Ty przynajmniej zawsze wiesz, co robisz.
- Mam nadziej�, �e ty te�, Dymitrze.
- O co ci chodzi?
- O tw�j kategoryczny rozkaz, �eby nic nie robi�. Jeste�my dwa kilometry od
budynku, na ma�ym trawiastym pag�rku. Ca�y czas mamy samoch�d w zasi�gu wzroku.
Stoi na parkingu, a podejrzany wszed� do budynku.
- Co za budynek? Jaki pag�rek? Nic nie rozumiem!
- Magazyn broni w Kubince.
Conklin podskoczy� na fotelu.
- O, m�j Bo�e! - wykrzykn��.
- Co si� sta�o? - zapyta� Bourne.
- Wtargn�� do magazynu broni - wyja�ni� mu Aleks, po czym szybko doda�. - W tym
kraju magazyny broni to prawdziwe arsena�y, w ka�dym mo�na wyposa�y� ma�� armi�.
- Wcale nie jecha� do Odincowa... - mrukn�� Krupkin. - Magazyn jest cztery lub pi��
kilometr�w dalej na po�udnie. Musia� ju� tu kiedy� by�.
- Takie miejsca s� na pewno �ci�le strze�one - odezwa� si� Bourne. - Chyba nie mo�e
tak po prostu wej�� do �rodka.
- Ju� to zrobi� - poprawi� go oficer KGB.
- Ale do samej zbrojowni...
- W�a�nie nad tym si� zastanawiam - odpar� Krupkin, obracaj�c w palcach mikrofon. -
Skoro ju� tu by�, jak du�o wie o tym miejscu, a przede wszystkim, kogo tam zna?
- Po��cz si� z nimi przez radio i ka� im go zatrzyma�! - wykrzykn�� Jason.
- A je�eli trafi� na niew�a�ciw� osob� albo sp�ni� si� i tylko go zaalarmuj�?
Wystarczy jeden nieprzemy�lany telefon czy nawet pojawienie si� podejrzanego
samochodu, a zgin� dziesi�tki kobiet i m�czyzn. Obok magazynu s� niewielkie
koszary, a w nich oddzia� obrony cywilnej. Wiemy ju�, co zrobi� na Wawi�owa i w
hotelu. To szaleniec!
- Dymitr! - zabrz�cza� metalicznie g�o�nik. - Co� si� dzieje. Obiekt wyszed� przez
boczne drzwi. Niesie plecak i idzie do samochodu... Nie rozumiem! To chyba nie on.
To znaczy, wygl�da w�a�ciwie tak samo, ale zachowuje si� jako� inaczej...
- Zmieni� ubranie?
- Nie, jest ca�y na czarno, a jedn� r�k� ma na temblaku, ale jest jakby bardziej
wyprostowany i porusza si� szybciej ni� przedtem.
- Chcesz powiedzie�, �e nie sprawia wra�enia rannego, tak?
- Chyba tak.
- Mo�e udawa� - ostrzeg� Krupkina Conklin. - Ten sukinsyn jest got�w nabra� po raz
ostatni powietrza w p�uca i udawa�, �e za chwil� wystartuje w maratonie.
- Dlaczego mia�by to robi�, Aleksiej?
- Nie wiem, ale skoro tw�j cz�owiek go widzi, to on mo�e widzie� jego. Pewnie
�pieszy si�, i tyle.
- O co chodzi? - zapyta� niecierpliwie Bourne.
- Kto� wyszed� na zewn�trz z workiem zabawek i idzie do samochodu - poinformowa� go
po angielsku Conklin.
- Na lito�� bosk�, zatrzymajcie go!
- Nie jeste�my pewni, czy to Szakal - wtr�ci� si� Krupkin. - Ubranie jest to samo,
��cznie z temblakiem, ale s� pewne r�nice w zachowaniu...
- Chce was zmyli�! - przerwa� mu Jason.
- Szto...?Ja kto?
- Postawi� si� na waszym miejscu i pr�buje my�le� tak jak wy. Nawet je�li nie wie,
�e go wytropili�cie i obserwujecie, post�puje tak, jakby to si� sta�o. Kiedy tam
dotrzemy?
- Je�eli nasz m�ody towarzysz b�dzie w dalszym ci�gu jecha� jak szaleniec, to
najdalej za trzy lub cztery minuty.
- Krupkin! - zawo�a� agent z samochodu �ledz�cego Szakala. - Wysz�o jeszcze czworo
ludzi, trzech m�czyzn i kobieta! Wszyscy biegn� do samochodu.
- Co on powiedzia�? - zapyta� Bourne. Kiedy Aleks przet�umaczy� wiadomo��, Jason
zmarszczy� brwi. - Zak�adnicy...? Tym razem przechytrzy�! - Delta pochyli� si� do
przodu i dotkn�� ramienia Krupkina. - Powiedz swoim ludziom, �eby ruszyli
natychmiast, jak tylko samoch�d odjedzie, i narobili maksymalnie du�o ha�asu. Kiedy
b�d� przeje�d�a� ko�o magazynu, mog� nawet tr�bi� albo co� w tym rodzaju.
- Co takiego? - wybuchn�� oficer radzieckiego wywiadu. - Czy by�by� �askaw mi
wyt�umaczy�, dlaczego mia�bym wyda� taki rozkaz?
- Dlatego, �e tw�j kolega mia� racj�, a ja nie. Ten cz�owiek z r�k� na temblaku to
nie Carlos. Szakal zosta� w �rodku i czeka, a� kawaleria przegalopuje ko�o fortu, a
wtedy ucieknie innym samochodem... Ma si� rozumie�, je�li jest jaka� kawaleria.
- Na �wi�te imi� Karola Marksa! Jak do tego doszed�e�?
- Bardzo prosto. Pope�ni� b��d... Chyba nie strzelaliby�cie do tego samochodu,
prawda?
- Oczywi�cie, �e nie. Przecie� s� tam niewinni ludzie, zmuszeni odgrywa� rol�
zak�adnik�w.
- Wbrew swojej woli?
- Naturalnie.
- W takim razie powiedz mi, kiedy po raz ostatni widzia�e� ludzi biegn�cych co si�
w nogach tam, gdzie wcale nie maj� ochoty si� znale��? Nawet gdyby byli trzymani na
muszce, oci�galiby si�, a kt�re� z nich na pewno pr�bowa�oby uciec.
- Ale...
- Pod jednym wzgl�dem na pewno si� nie pomyli�e�. Carlos mia� swojego cz�owieka w
magazynie, tego z temblakiem. On te� mo�e by� niewinny, ale je�li ma brata albo
siostr� w Pary�u, Szakal trzyma� go w gar�ci.
- Dymitr! - zaskrzecza� g�o�nik. - Samoch�d wyje�d�a z parkingu! Krupkin nacisn��
guzik mikrofonu i wyda� rozkazy. Sprowadza�y si� do tego, �eby jecha� za br�zowym
samochodem nawet do granicy z Finlandi�, je�li oka�e si� to konieczne, ale nie
u�ywa� broni, a w razie potrzeby wezwa� na pomoc milicj�. Ostatnie polecenie
nakazywa�o min�� w mo�liwie bliskiej odleg�o�ci budynek magazynu, tr�bi�c
najg�o�niej, jak si� da.
- Po co, do kurwy n�dzy? - zapyta� ze zdumieniem agent.
- Dlatego, �e mia�em takie objawienie! Poza tym, to ja wydaj� tutaj rozkazy.
- Chyba �le si� czujesz, Dymitr.
- Chcesz dosta� ode mnie pochwa�� czy tak� opini�, �e natychmiast wy�l� ci� do
Taszkentu?
- Ju� jad�, towarzyszu.
Krupkin od�o�y� mikrofon.
- Zrobi�em, co chcia�e� - powiedzia� przez rami� do Bourne'a. - Je�eli mam do
wyboru p�j�� na dno z szalonym morderc� albo zwariowanym, ale chyba przyzwoitym
cz�owiekiem, wol� to drugie. Wbrew temu, co twierdz� o�wieceni sceptycy, B�g mo�e
jednak istnie�... Aleksiej, czy chcia�by� kupi� bardzo �adny dom nad Jeziorem
Genewskim?
- Ja go kupi� - odpar� Jason. - Je�li do�yj� jutra i zrobi� to, co musz� zrobi�,
nawet nie b�d� si� targowa�.
- Ej�e, Davidzie! - zaprotestowa� Conklin. - Nie ty zarobi�e� te pieni�dze, tylko
Marie.
- Ona mnie pos�ucha. A ju� na pewno jego.
- Co chcesz teraz zrobi�? - zapyta� Krupkin.
- Daj mi ten arsena�, kt�ry wozisz w baga�niku, i wysad� mnie z samochodu na trawie
przed magazynem. Poczekaj kilka minut, a potem podjed� na parking, zatrzymaj si� na
chwil� i wystartuj najg�o�niej, jak mo�esz, najlepiej z piskiem opon.
- Mamy zostawi� ci� samego? - wybuchn�� Aleks.
- Tylko w ten spos�b mog� do niego dotrze�.
- Wariactwo! - prychn�� Krupkin, ruszaj�c w�ciekle szcz�kami.
- Nie, Kruppie, to tylko rzeczywisto�� - odpar� bardzo spokojnie Jason Bourne. -
B�dzie tak samo jak na pocz�tku: jeden na jednego. Nie ma inne go wyj�cia.
- Pieprzone bohaterstwo! - rykn�� Rosjanin, uderzaj�c pi�ci� w fotel. - Gorzej, to
zupe�nie szale�czy pomys�! Je�li masz racj�, to przecie� mog� otoczy� te budynki
tysi�cem �o�nierzy!
- On w�a�nie tego chce. I ja bym chcia�, gdybym by� na jego miejscu. Naprawd� nic
nie rozumiesz? W takim t�oku i zamieszaniu ucieczka by�aby dziecinnie prost�
spraw�. Chyba wiesz o tym, bo sam te� to nieraz robi�e�... obaj to robili�my. T�um
jest naszym najwi�kszym sprzymierze�cem. Jeden cios no�em i ju� masz mundur; jeden
rzut granatem i do��czasz do zakrwawionych ofiar. Te sztuczki zna ka�dy p�atny
morderca. Wierz mi: sam nim zosta�em, cho� wcale mi na tym nie zale�a�o.
- A co, twoim zdaniem, uda ci si� osi�gn�� w pojedynk�, Batmanie? - zapyta�
Conklin, w�ciekle masuj�c zdr�twia�� �ydk�.
- Podej�� cz�owieka, kt�ry chce mnie zabi�, i wyprawi� go na tamten �wiat.
- Wiesz, kim jeste�? Cholernym megalomanem!
- Masz ca�kowit� s�uszno��. To jedyny spos�b, �eby pozosta� w tej grze. Musisz mie�
co�, na czym zawsze mo�esz si� oprze�.
- Szale�stwo! - rykn�� Krupkin.
- Wybacz, ale mam prawo do odrobiny szale�stwa. Gdybym wiedzia�, �e dywizja Armii
Czerwonej mo�e mi zapewni� bezpiecze�stwo, na pewno bym nie ryzykowa�, ale wiem, �e
tak nie jest. To jedyny spos�b... Zatrzymaj samoch�d i otw�rz baga�nik. Zobacz�, co
mi si� mo�e przyda�.
Rozdzia� 39
Ciemnozielony samoch�d KGB min�� ostatni zakr�t na drodze schodz�cej �agodnie ze
wzg�rza w kierunku poro�ni�tego soczyst� traw�, p�askiego terenu Na jego skraju
wznosi�y si� masywne budynki magazynu broni i koszar w Kubince. Br�zowe,
przypominaj�ce nieforemne skrzynie konstrukcje zdawa�y si� wyrasta� prosto z ziemi,
zak��caj�c swoj� dwupi�trow�, poci�t� w�skimi szparami okien brzydot� urod�
wiejskiego krajobrazu. G��wne wej�cie do budynku by�o du�e i kwadratowe, nad
drzwiami za� widnia�a p�askorze�ba przedstawiaj�ca trzech czerwonoarmist�w
ruszaj�cych ze �piewem na ustach w wir walki; s�dz�c po sposobie, w jaki trzymali
bro�, nale�a�o si� spodziewa�, �e wraz z pierwszym naci�ni�ciem spustu
poodstrzelaj� sobie nawzajem g�owy.
Wyposa�ony w autentyczny rosyjski AK- 47 i pi�� zapasowych magazynk�w mieszcz�cych
po trzydzie�ci pocisk�w Bourne wyskoczy� z sun�cego powoli samochodu i ukry� si� w
trawie przy samej drodze, dok�adnie naprzeciwko wej�cia. Obszerny, ziemny parking
znajdowa� si� z prawej strony d�ugiego budynku; dawno nie strzy�ony �ywop�ot
otacza� rozleg�y trawnik, na �rodku kt�rego wznosi� si� bia�y maszt ze zwisaj�c�
nieruchomo radzieck� flag�. Jason przebieg� na drug� stron� drogi i przykucn�� za
�ywop�otem; mia� tylko kilka chwil na to, �eby ustali�, jakie �rodki bezpiecze�stwa
stosowano w tym wojskowym obiekcie. Z tego, co widzia�, wynika�o, �e by�y,
delikatnie m�wi�c, ma�o wyrafinowane. W �cianie po prawej stronie wej�cia
znajdowa�o si� oszklone okienko, przypominaj�ce nieco teatraln� lub kinow� kas�. W
�rodku siedzia� umundurowany stra�nik, poch�oni�ty lektur� jakiego� czasopisma, a
obok niego drugi, z g�ow� opart� na stole, niew�tpliwie pogr��ony w g��bokim �nie.
W pewnej chwili masywne drzwi uchyli�y si� i wyszli przez nie dwaj �o�nierze - obaj
spokojni, nawet rozlu�nieni. Jeden zapali� papierosa, a jego kolega zerka� bez
przerwy na zegarek.
Tyle, je�li chodzi o zabezpieczenie obiektu. Najwyra�niej nie wydarzy�o si� tu nic
gro�nego ani niczego takiego si� nie spodziewano. Wszystko wygl�da�o normalnie i
naturalnie, a wi�c zupe�nie inaczej, ni� nale�a�o oczekiwa�. Gdzie� we wn�trzu
budynku by� Szakal, ale nic nie �wiadczy�o o tym, �e si� tam istotnie dosta� i
zdo�a� sterroryzowa� co najmniej pi�� os�b - m�czyzn�, kt�ry wcieli� si� w niego, a
opr�cz tego trzech innych i kobiet�.
Parking? Jason nie rozumia� wymiany zda� mi�dzy Aleksem, Krupkinem i g�osem z
radia, ale teraz sta�o si� dla niego oczywiste, �e kiedy m�wili na zmian� po
rosyjsku i angielsku o pi�ciu osobach biegn�cych do skradzionego samochodu, nie
mieli na my�li g��wnych drzwi! Musia�y by� jakie� inne, wychodz�ce bezpo�rednio na
parking. Bo�e, za kilka sekund kierowca samochodu, kt�ry go tu przywi�z�, ruszy z
rykiem silnika, okr��y placyk i pop�dzi z powrotem wspinaj�c� si� na wzg�rze drog�.
Je�eli Carlos mia� zamiar wydosta� si� z budynku, spr�buje na pewno wtedy,
natychmiast! Ka�da chwila b�dzie dla niego na wag� z�ota, bo im bardziej zd��y si�
oddali� od magazynu broni, tym wi�ksze b�dzie mia� szanse na to, �eby rozp�yn�� si�
bez �ladu. A on, Delta Jeden, automat do zabijania, jest w niew�a�ciwym miejscu! Co
wi�cej, mia� bardzo ograniczon� mo�liwo�� manewru, bo gdyby pokaza� si� stra�nikom,
biegn�c z gotowym do strza�u pistoletem maszynowym, z pewno�ci� �ci�gn��by na
siebie nieszcz�cie. Co za g�upi, niewybaczalny b��d! Wystarczy�o, �eby
przet�umaczyli mu dwa, trzy dodatkowe s�owa, a uda�oby si� go unikn��. Ile operacji
spali�o ju� na panewce w�a�nie przez takie pozornie ma�o wa�ne szczeg�y? Niech to
szlag trafi!
Sto pi��dziesi�t metr�w od niego samoch�d prowadzony przez m�odego funkcjonariusza
KGB ruszy� jak wy�cigowy ko�, wyrzucaj�c spod tylnych k� fontanny ziemi i drobnego
�wiru. Nie ma czasu na my�lenie, trzeba dzia�a�! Bourne przycisn�� AK- 47 do
prawego uda, pr�buj�c go w miar� mo�liwo�ci ukry�, i wyprostowa� si�; szed� powoli,
od niechcenia g�adz�c lew� r�k� nier�wny �ywop�ot mo�e ogrodnik, zapoznaj�cy si� z
nowym zleceniem, a mo�e pogr��ony w my�lach spacerowicz, kt�ry bezwiednie muska
d�oni� zielone, �wie�e ga��zki... W ka�dym razie na pewno nikt niebezpieczny. M�g�
tak i�� ju� od kilku minut, nie zwracaj�c na siebie niczyjej uwagi.
Spojrza� w kierunku wej�cia do budynku. Dwaj �o�nierze rozmawiali przyciszonymi
g�osami, ten bez papierosa zerka� co chwila na zegarek. Drzwi otworzy�y si� i z
wn�trza wysz�a czarnow�osa, mo�e dwudziestoletnia dziewczyna; u�miechn�a si� na
widok czekaj�cych na ni� m�czyzn, przy�o�y�a �artobliwie d�onie do uszu i
potrz�sn�a g�ow�, a nast�pnie podesz�a do tego z zegarkiem i poca�owa�a go w usta,
po czym ca�a tr�jka ruszy�a w praw� stron�, oddalaj�c si� od g��wnego wej�cia.
�oskot! Zgrzyt metalu o metal, trzask p�kaj�cego szk�a, dobiegaj�cy gdzie� z
odleg�ego kra�ca parkingu. Co� si� sta�o z samochodem, kt�rym jechali Conklin i
Krupkin; prawdopodobnie m�ody kierowca straci� nad nim panowanie i uderzy� w jeden
ze stoj�cych pojazd�w. Jason natychmiast wykorzysta� pretekst i ruszy� w kierunku,
z kt�rego dochodzi� ha�as. Dzi�ki temu �e pomy�la� o Aleksie, wpad� na pomys�, �eby
zacz�� utyka�; w ten spos�b mia� wi�ksze szanse na ukrycie pistoletu. Odwr�ci�
g�ow�, spodziewaj�c si� ujrze� dw�ch m�czyzn w mundurach i kobiet� biegn�cych w tym
samym co on kierunku, ale swemu zdziwieniu zobaczy�, �e skierowali si� w przeciwn�
stron�. Widocznie chwile wolne od s�u�by by�y tak nieliczne, �e nale�a�o je
wykorzysta� bez wzgl�du na okoliczno�ci.
Bourne zrezygnowa� z utykania, przedar� si� przez �ywop�ot i pop�dzi� betonow�
�cie�k� prowadz�c� do naro�nika budynku, nie staraj�c si� ju� ukrywa� trzymanej w
prawej r�ce broni. Dotar�szy do ko�ca �cie�ki przystan��, dysz�c ci�ko, i opar� si�
o �cian�; mia� wra�enie, �e za chwil� wypluje, p�uca, a nabrzmia�e �y�y na szyi
p�kn�, rozsadzone wewn�trznym ci�nieniem. Chwyci� AK- 47 w obie d�onie i wychyli�
si� zza naro�nika magazynu; to, co zobaczy�, sprawi�o, �e na moment po prostu
os�upia�. Biegn�c co si� w nogach, nie s�ysza� �adnych odg�os�w dochodz�cych z
miejsca wypadku, ale teraz b�yskawicznie poj��, czuj�c, jak je�� mu si� w�osy na
g�owie, �e to, co widzi, jest rezultatem kilku lub kilkunastu strza��w oddanych z
broni z t�umikiem. Delta Jeden doskonale to rozumia�: w pewnych sytuacjach nale�a�o
zabija� mo�liwie bez ha�asu. Ca�kowita cisza stanowi�a trudny do osi�gni�cia idea�,
ale im by�o do niego bli�ej, tym lepiej.
Kieruj�cy samochodem ch�opak le�a� rozci�gni�ty na ziemi przy otwartych
drzwiczkach, trafiony kilka razy w g�ow�. Samoch�d uderzy� przodem w bok autobusu,
kt�rym wo�ono robotnik�w do pracy i z pracy; Bourne nie mia� najmniejszego poj�cia,
w jaki spos�b dosz�o do wypadku ani co si� sta�o z Aleksem i Dymitrem. Wszystkie
szyby by�y powybijane, a w �rodku nikt si� nie porusza� - te dwa fakty zdawa�y si�
wskazywa� na najgorsze, ale niczego jeszcze nie przes�dza�y. Kameleon zdawa� sobie
doskonale spraw� z tego, �e musi odrzuci� wszelkie emocje. Nawet je�li wydarzy�a
si� tragedia, b�dzie jeszcze czas na op�akiwanie zmar�ych. Teraz nale�a�o zaj�� si�
zemst�.
Jak? Pomy�l, szybko!
Krupkin powiedzia�, �e w przylegaj�cych do magazynu uzbrojenia koszarach mieszka�o
kilkadziesi�t os�b, kobiety i m�czy�ni z oddzia�u obrony cywilnej. Skoro tak, to
gdzie oni si� podziali? Przecie� Szakal nie dzia�a� w pr�ni! Mimo to, chocia�
wydarzy� si� wypadek - odg�os zderzenia by�o s�ycha� nawet w odleg�o�ci stu metr�w
- i zastrzelono cz�owieka, kt�rego zakrwawione zw�oki le�a�y teraz przy
roztrzaskanym poje�dzie, nikt, dos�ownie nikt nie przyszed� na miejsce zdarzenia,
nikt nawet przypadkiem tamt�dy nie przechodzi�! Czy�by opr�cz Carlosa i pi�ciorga
ludzi, wykorzystanych przez niego jako zas�ona dymna, ca�y kompleks zabudowa� by�
pusty? To nie mia�o najmniejszego sensu!
I wtedy us�ysza� dobiegaj�ce z wn�trza budynku, przyt�umione, ale mimo to wyra�ne,
d�wi�ki marszowej muzyki. S�dz�c po nat�eniu odg�os�w, w zamkni�tym pomieszczeniu
�oskot werbli i ryk tr�b musia� by� wr�cz og�uszaj�cy. Bourne przypomnia� sobie
gest dziewczyny - d�onie przy�o�one do uszu i zabawny grymas na twarzy. Wtedy go
nie zrozumia�, ale teraz wszystko by�o jasne. Dziewczyna wymkn�a si� z sali
wype�nionej trudnym do zniesienia ha�asem. W koszarach odbywa�a si� jaka�
uroczysto��, by� mo�e akademia, i st�d obecno�� na parkingu tylu samochod�w
osobowych, autobus�w i mikrobus�w. Szczeg�lnie liczba tych pierwszych musia�a
budzi� zdziwienie, bo w Zwi�zku Radzieckim z ca�� pewno�ci� nie uskar�ano si� na
ich nadmiar. W sumie na parkingu sta�o p�kolem oko�o dwudziestu pojazd�w. Fakt, �e
na terenie obiektu dzia�o si� co� niecodziennego, stanowi� bardzo korzystny dla
Carlosa zbieg okoliczno�ci, bo terrorysta doskonale potrafi� wykorzysta� takie
sytuacje. Podobnie jak jego przeciwnik. Pat.
Dlaczego Carlos nie wychodzi? Dlaczego ju� nie wyszed�? Na co czeka�? Z pewno�ci�
nie na bardziej sprzyjaj�ce warunki, bo na to nie mia� co liczy�. Czy�by rany
okaza�y si� tak powa�ne, �e pozbawi�y go przewagi, jak� zdo�a� osi�gn�� do tej
pory? By�o to mo�liwe, ale ma�o prawdopodobne. Zab�jca zabrn�� tak daleko, �e nie
m�g� ju� si� wycofa�. Jedynym wyj�ciem by�o dla niego kontynuowanie ucieczki. W
takim razie, dlaczego? Nieodparta logika nakazywa�a mordercy, kt�ry rozprawi� si� z
po�cigiem, jak najszybsze opuszczenie miejsca kolejnej zbrodni. To by�a jego jedyna
szansa! Skoro tak, to czemu nadal by� w �rodku? Dlaczego nie wskoczy� do kt�rego� z
samochod�w i nie ruszy� ile mocy w silniku ku wolno�ci?
Jason ponownie przywar� plecami do �ciany i zacz�� powoli przesuwa� si� w lewo,
staraj�c si� dostrzec co�, co mog�o mie� dla niego jakie� znaczenie. Jak wi�kszo��
magazyn�w broni na ca�ym �wiecie budynek nie mia� w og�le okien na parterze;
najni�sze by�y usytuowane dopiero oko�o czterech metr�w nad ziemi�. Znajdowa� si�
w�a�nie pod jednym z nich. Do�wiadczony snajper m�g� odda� stamt�d celny strza� do
kierowcy samochodu KGB. Po chwili dotar� do drzwi pomalowanych na ten sam kolor co
�ciany; boczne wej�cie, o kt�rym nikt nie raczy� mu wspomnie�. Szczeg�y, znowu te
przekl�te, pozornie nieistotne szczeg�y! Cholera!
Dochodz�ce z wn�trza d�wi�ki muzyki przybra�y na sile - fina� triumfalnego marsza
wzbiera� rykiem tr�b i przera�liwym �oskotem werbli. Teraz! Uroczysto�� dobiega�a
ko�ca i Szakal z pewno�ci� wykorzysta zwi�zane z tym zamieszanie, �eby si� wymkn��.
Wmiesza si� w t�um, a kiedy ludzi ogarnie panika na widok rozbitego samochodu i
pokiereszowanego pociskami cia�a kierowcy, po prostu zniknie. Trzeba b�dzie wielu
godzin, �eby ustali�, czyj pojazd zabra� i kto jest zak�adnikiem.
Bourne musia� dosta� si� do �rodka, zatrzyma� go, zabi�! Krupkin troszczy� si� o
los kilkudziesi�ciu kobiet i m�czyzn, nie maj�c najmniejszego poj�cia, �e w
rzeczywisto�ci chodzi�o o �ycie co najmniej kilkuset os�b. Carlos bez w�tpienia
u�yje broni, kt�r� ukrad�, nie wy��czaj�c granat�w, by wywo�a� masow� histeri�,
daj�c� mu szans� ucieczki. Z pewno�ci� nie zawaha si� po�wi�ci� �ycie jeszcze
kilkorga ludzi, by ocali� w�asne. Delta Jeden zrezygnowa� z wszelkich �rodk�w
ostro�no�ci, cofn�� si� o krok i szarpn�� z ca�ej si�y za klamk�. Drzwi by�y
zamkni�te! Niewiele my�l�c, skierowa� na zamek luf� pistoletu i nacisn�� spust;
grad pocisk�w rozszarpa� drewnian� ram� i wygi�� metalowe okucie. Bourne przesta�
strzela� i wyci�gn�� r�k�, by pchn�� rozbite drzwi, kiedy nagle �wiat znowu ogarn�o
szale�stwo!
Jeden z pojazd�w stoj�cych na parkingu, du�a ci�ar�wka, ruszy� raptownie z
przera�liwym rykiem silnika prosto w jego kierunku, szybko nabieraj�c pr�dko�ci.
Jednocze�nie zaterkota� pistolet maszynowy, a �ciana tu� ko�o Jasona pokry�a si�
gejzerami wybuch�w. Rzuci� si� w lewo, rozpaczliwie toczy� si� po ziemi, nie
zwa�aj�c na to, �e piach zasypuje mu oczy i wciska si� do ust. Byle szybciej, byle
dalej od koszmaru!
I wtedy sta�o si� to, czego pod�wiadomie oczekiwa�. Pot�na eksplozja wysadzi�a w
powietrze drzwi i fragment �ciany, a poprzez k��by czarnego dymu i bia�ego py�u
dostrzeg� skulon� posta�, umykaj�c� z wyra�nym trudem w kierunku p�kola pojazd�w. A
wi�c zab�jcy uda�o si� jednak uciec, ale on, Jason, �y�! Przyczyna by�a oczywista:
Szakal pope�ni� b��d. Nie w samej konstrukcji pu�apki, bo ta by�a znakomita. Carlos
wiedzia�, �e jego �miertelny wr�g dzia�a we wsp�pracy z KGB, wi�c zaczai� si� na
niego na zewn�trz. Wiedzia�, �e Bourne przybiegnie, jak tylko us�yszy odg�os
zderzenia. B��d polega� na sposobie umieszczenia �adunk�w wybuchowych. Szakal
wsadzi� je pod mask� ci�ar�wki, na silnik, a wiadomo przecie�, �e wyzwolona w
wyniku wybuchu energia szuka uj�cia t� drog�, gdzie napotyka najmniejszy op�r.
Cienka warstwa blachy stanowi�a przeszkod� znacznie �atwiejsz� do pokonania ni�
masa zgromadzonego pod spodem �elaza i dlatego wi�ksza cz�� podmuchu i
porozrywanych strz�p�w metalu posz�a w g�r�, nie czyni�c nikomu �adnej szkody.
Nie ma czasu na rozmy�lania! Ogarni�ty potwornym strachem Bourne zerwa� si� na nogi
i pobieg� co si� do samochodu, kt�rym jechali Aleks i Dymitr. W chwili, gdy do
niego dotar�, czyja� du�a d�o� wy�oni�a si� zza rozbitej szyby i zacisn�a na
oparciu. Jason raptownym szarpni�ciem otworzy� przednie drzwi; Krupkin le�a�
wci�ni�ty mi�dzy fotel pasa�era a tablic� przyrz�d�w, krwawi�c obficie z
poszarpanej rany w prawym barku.
- Trafi� nas - powiedzia� oficer KGB s�abym, ale spokojnym g�osem. - Aleksiej
dosta� bardziej ode mnie, wi�c najpierw zajmij si� nim z �aski swojej.
- Ludzie zaraz zaczn� wychodzi� z...
- Masz! - przerwa� mu Krupkin, si�gaj�c z wysi�kiem do kieszeni. Poda� mu swoj�
plastikow� kart� identyfikacyjn�. - Przyprowad� mi tego durnia, kt�ry tu dowodzi.
Potrzebny nam natychmiast lekarz. Dla Aleksieja, kretynie, nie dla mnie! Po�piesz
si�!
Dwaj ranni m�czy�ni le�eli obok siebie na sto�ach zabiegowych w ambulatorium.
Bourne sta� przy drzwiach, opieraj�c si� o �cian�. Obserwowa� wszystko, co dzia�o
si� w pokoju, cho� z tego, co m�wiono, nie rozumia� ani s�owa. Z jednego z
moskiewskich szpitali przywieziono helikopterem trzech lekarzy - dw�ch chirurg�w i
anestezjologa. Jak si� okaza�o, ten ostatni by� niepotrzebny, bo �rodki
znieczulaj�ce, jakie znajdowa�y si� w ambulatorium, by�y zupe�nie wystarczaj�ce. Po
ich podaniu obu rannym wstrzykni�to tak�e siln� dawk� antybiotyk�w. Jeden z lekarzy
wyja�ni� uczenie, �e przez cia�a Conklina i Krupkina przelecia�y z du�� szybko�ci�
obce obiekty.
- Przypuszczam, �e ma pan na my�li po prostu kule - zauwa�y� zgry�liwie Dymitr.
- Ja te� tak podejrzewam - odezwa� si� zachrypni�tym g�osem Aleks. Emerytowany
agent CIA nie m�g� poruszy� g�ow� z powodu banda�a spowijaj�cego jego szyj�.
Opatrunek si�ga� do mostka i prawego barku.
- Owszem - odpar� chirurg. - Obaj mieli�cie du�o szcz�cia, szczeg�lnie pan, panie
Amerykaninie. Musz� sporz�dzi� na pa�ski temat poufny raport. Aha, przy okazji:
prosz� poda� komu� z naszych ludzi adres pa�skiego lekarza, �eby�my mogli si� z nim
skontaktowa�. B�dzie pan potrzebowa� jego opieki jeszcze przez co najmniej kilka
tygodni.
- Chwilowo przebywa w szpitalu w Pary�u.
- Prosz�?
- Kiedy co� mi dolega, id� do niego, a on odsy�a mnie do kogo�, kto mo�e mi pom�c.
- To troch� inaczej ni� w spo�ecznej s�u�bie zdrowia.
- Ale mi odpowiada. Oczywi�cie, podam jego adres piel�gniarce. Przy odrobinie
szcz�cia mo�e wkr�tce b�dzie OK.
- To pan mia� szcz�cie, nie on.
- Po prostu by�em bardzo szybki, doktorze, podobnie jak ten oto towarzysz.
Zobaczyli�my, �e ten sukinsyn do nas biegnie, wi�c zamkn�li�my od �rodka drzwi i
rzucali�my si� po ca�ym samochodzie, wal�c do niego, z czego tylko mieli�my. Chcia�
podej�� jak najbli�ej, �eby nas za�atwi�, co mu si� prawie uda�o... Strasznie mi
�al kierowcy. Dzielny by� z niego ch�opak.
- I nieopanowany - wtr�ci� si� Krupkin. - Wpakowa� si� w autobus ju� po pierwszych
strza�ach znad bocznego wej�cia.
Drzwi ambulatorium otworzy�y si� z hukiem i do pokoju wkroczy� komisarz z
mieszkania przy Sadowej, cz�owiek w niechlujnym mundurze z t�p�, prostack� twarz�.
Jego wygl�d i spos�b m�wienia doskonale do siebie pasowa�y.
- Ej, ty - zwr�ci� si� obcesowo do lekarza. - Rozmawia�em z twoimi kolegami na
korytarzu. Podobno ju� tu sko�czy�e�.
- Niezupe�nie, towarzyszu. Pozosta�y jeszcze pewne drobiazgi, jak na przyk�ad...
- P�niej - przerwa� mu komisarz. - Musimy porozmawia�. Prywatnie.
- Czy to polecenie s�u�bowe? - zapyta� lekarz z lekk�, ale wyczuwaln� pogard� w
g�osie.
- Oczywi�cie. Komitetu.
- Czy wy troch� z tym nie przesadzacie? - mrukn�� chirurg, kieruj�c si� do wyj�cia.
- �e co?
- Przecie� s�yszeli�cie, towarzyszu.
Komisarz wzruszy� ramionami i poczeka�, a� lekarz zamknie za sob� drzwi, po czym
zbli�y� si� do sto��w zabiegowych, spogl�daj�c swymi skrytymi za fa�dami t�uszczu
oczami to na jednego, to na drugiego rannego, i wyplu� jedno, jedyne s�owo:
- Nowogr�d!
- Co?
- Co takiego?
Obaj zareagowali niemal jednocze�nie. Nawet Bourne oderwa� si� raptownie od �ciany.
- Wy, Amierikancy... - zacz�� komisarz po rosyjsku, po czym postanowi� zrobi�
u�ytek ze swojej ograniczonej znajomo�ci angielskiego. - Wy rozumiecie, co ja
m�wi�?
- Je�eli pan powiedzia� to, co mnie si� wydaje, �e us�ysza�em, to chyba rozumiem,
cho� przyznam, �e raczej niewiele.
- Zaraz wszystko dobrze wyt�umacz�. Pytali�my dziewi�� ludzi, kt�rych zamkn�� w
magazynie. Zabi� dwaj stra�nicy, bo nie chcieli go pu�ci�, okay? Zabra� kluczyki
cztery m�czy�ni, ale nie pojecha�, okay?
- Widzia�em, jak bieg� do samochod�w!
- Kt�rych? Zabi� jeszcze trzy inne ludzie, zabra� papiery. Kt�re samochody?
- Na lito�� bosk�, sprawd�cie w wydziale komunikacji, czy jak to si� u was nazywa!
- Za du�o czasu. Poza tym, w Moskwie du�o samochod�w z inne tabliczki - Leningrad,
Smole�sk, nie wiadomo jakie - nikt nie powie, kt�ry ukradli.
- O czym on m�wi, do diab�a? - wykrzykn�� Jason.
- Handlem samochodami i ca�� administracj� kieruje pa�stwo - wyja�ni� s�abym g�osem
Krupkin. - Ka�de wi�ksze miasto ma swoje biuro i nie ch�tnie wsp�pracuje z
kimkolwiek z zewn�trz.
- Dlaczego?
- Ludzie przekupuj� urz�dnik�w, a ci rejestruj� samochody na nazwisko kogo� z
rodziny albo nawet zupe�nie obcego cz�owieka. Chodzi o to, �e w sprzeda�y jest
bardzo ma�o pojazd�w, wi�c staramy si� unikn�� spekulacji. M�j szanowny kolega
chcia� ci po prostu powiedzie�, �e mo�e min�� kilka dni, zanim uda si� ustali�,
kt�ry samoch�d ukrad� Szakal.
- To czyste wariactwo!
- Pan to powiedzia�, panie Bourne, nie ja. Prosz� nie zapomina�, �e jestem lojalnym
obywatelem Zwi�zku Radzieckiego.
- Ale co to wszystko ma wsp�lnego z Nowogrodem? Bo chyba ma, prawda?
- Nowgorod, szto eto znaczit? - zapyta� Krupkin swojego zwierzchnika. Komisarz
zapozna� swego koleg� z Pary�a ze wszystkimi szczeg�ami. Dymitr s�ucha� z uwag�, a
nast�pnie odwr�ci� g�ow� w kierunku Jasona. - Wiadomo ju�, jak to wszystko si�
sta�o - powiedzia� z wysi�kiem. Jego g�os przycich�, oddycha� z wyra�nym trudem. -
Carlos zauwa�y� ci� z okna korytarza na pierwszym pi�trze i wpad� do magazynu,
wrzeszcz�c jak wariat, kt�rym zreszt� jest. Krzycza� do zak�adnik�w, �e jeste� ju�
jego i za chwil� zginiesz... I �e w takim razie pozosta�a mu do zrobienia tylko
jedna rzecz.
- Nowogr�d... - wyszepta� Conklin, wpatruj�c si� szeroko otwartymi oczami w sufit.
- Dok�adnie. - Conklin spojrza� na profil swego kolegi po fachu. - Wraca tam, gdzie
si� narodzi�... Gdzie Iljicz Ramirez Sanchez przemieni� si� w Carlosa, bo odkry�,
�e ma zosta� zlikwidowany jako niebezpieczny szaleniec. Przyk�ada� wszystkim po
kolei bro� do gard�a i wypytywa� o najkr�tsz� drog� do Nowogrodu, gro��c, �e ich
zabije, je�li b�d� pr�bowali go oszuka�. Nikt si� nie odwa�y�, ma si� rozumie�, ale
dowiedzia� si� tylko tyle, �e to pi��set lub sze��set kilometr�w st�d, a wi�c ca�y
dzie� jazdy samochodem...
- Samochodem? - wtr�ci� si� Bourne.
- Wie doskonale, �e nie mo�e skorzysta� z �adnego innego �rodka trans portu.
Wszystkie dworce kolejowe i lotniska, nawet te najmniejsze, s� pod ci�g��
obserwacj�. Carlos zdaje sobie z tego spraw�.
- Co on chce zrobi� w Nowogrodzie, do diab�a? - zapyta� szybko Jason.
- To wie tylko jeden B�g, czyli nikt. Przypuszczam, �e pragnie zostawi� po sobie
jak�� bolesn� pami�tk�, �eby zem�ci� si� na tych, kt�rzy odtr�cili go ponad
trzydzie�ci lat temu, a tak�e na tych, kt�rych zabi� dzi� rano na Wawi�owa... Ma
przy sobie dokumenty naszego agenta, kt�ry przeszed� szkolenie w Nowogrodzie, i
pewnie my�li, �e go tam wpuszcz�. Myli si�. Zatrzymamy go, jak tylko si� pojawi.
- Ani si� wa�cie! - wykrzykn�� Bourne. - Poza tym, mo�e wcale z nich nie skorzysta.
Wszystko zale�y od tego, co tam zobaczy i wyczuje. Nie potrzebuje �adnych
dokument�w, �eby si� tam dosta�, tak samo jak ja, ale je�eli co� mu si� nie
spodoba, zabije nast�pnych kilku ludzi, a wy nic na to nie poradzicie.
- Do czego zmierzasz? - zapyta� Krupkin ze znu�eniem, przygl�daj�c si� temu
dziwnemu Amerykaninowi sprawiaj�cemu czasem wra�enie, jakby w jego ciele mieszka�o
dw�ch zupe�nie r�nych ludzi.
- Wpu��cie mnie tam przed nim, z dok�adn� map� ca�ego terenu i jakim� �wistkiem,
kt�ry zapewni�by mi swobod� poruszania si�.
- Oszala�e�! - wykrzykn�� s�abym g�osem Dymitr. - Amerykanin, poszukiwany przez
policj� ca�ej Europy Zachodniej, w Nowogrodzie?!
- Niet, niet! - rykn�� komisarz. - Ja wszystko dobrze rozumiem, okay? Ty jeste�
wariat, okay?
- Chcecie zniszczy� Szakala?
- Oczywi�cie, ale nie za wszelk� cen�!
- Nie interesuje mnie ani wasz Nowogr�d, ani to, co w nim robicie. Wydawa�o mi si�,
�e ju� to do was dotar�o. Nasze �mieszne, szpiegowskie zabawy mog� trwa� bez ko�ca,
bo w gruncie rzeczy nie maj� �adnego znaczenia. Tak jak powiedzia�em: to tylko
zabawy, nic wi�cej. Albo dogadamy si� i b�dziemy razem �y� na tej planecie, albo
rozwalimy j� na kawa�ki... Chodzi mi wy��cznie o Carlosa. Musz� go zabi�, �ebym
m�g� �y�.
- Osobi�cie zgadzam si� z tym, co m�wisz, cho� chyba sam przyznasz, �e te zabawy
daj� nam wcale nie najgorsze zaj�cie... Ale nie widz� sposobu, w jaki m�g�bym
przekona� moich zwierzchnik�w, zaczynaj�c od tego, kt�ry teraz nade mn� stoi.
- W porz�dku - odezwa� si� ze swojego sto�u Conklin, nie zmieniaj�c pozycji. -
Mo�emy zawrze� uk�ad: je�li wpu�cicie go do Nowogrodu, mo�ecie zatrzyma� Ogilviego.
- My ju� go mamy, Aleksiej.
- Niezupe�nie. Waszyngton wie, �e on tu jest.
- A wi�c?
- A wi�c mog� im powiedzie�, �e wam uciek�, a oni mi uwierz�. Wcisn� im bajeczk�,
�e zwia� wam sprzed nosa, a wy o ma�o si� nie w�ciekli�cie, ale ju� nic nie
mogli�cie zrobi�, bo znalaz� si� pod opiek� niezale�nego pa�stwa, cz�onka
Organizacji Narod�w Zjednoczonych.
- Czy m�g�by� mi wyja�ni�, m�j szanowny, wieloletni przeciwniku, jak� mieliby�my z
tego korzy��?
- �adnych oskar�e� o ukrywanie ameryka�skiego przest�pcy, podzi�kowania za pr�b�
jego uj�cia, przej�cie interes�w "Meduzy" w Europie...
To ostatnie przy niebagatelnym udziale niejakiego Dymitra Krupkina, czuj�cego si� w
kosmopolitycznym �wiecie Pary�a jak ryba w wodzie. Znasz kogo�, kto by si� lepiej
do tego nadawa�...? Pomy�l tylko, Kruppie, wszed�by� do �cis�ego grona najlepiej
poinformowanych cz�onk�w KC! M�g�by� sprzeda� t� n�dzn� bud� nad Jeziorem
Genewskim, a kupi� ogromn� posiad�o�� nad Morzem Czarnym!
- Musz� przyzna�, �e to bardzo sensowna i atrakcyjna propozycja - odpar� Krupkin. -
Znam dw�ch lub trzech ludzi z Komitetu Centralnego, z kt�rymi mog� si� skontaktowa�
w ci�gu paru minut... W �cis�ej tajemnicy, ma si� rozumie�.
- Niet! - wrzasn�� ponownie komisarz KGB, wal�c pi�ci� w st� Krupkina. - Ja dobrze
troch� rozumiem! Wy m�wicie za bardzo szybko, ale ja rozumiem! Wariaci!
- Zamknij si�, do cholery! - rykn�� Dymitr. - M�wimy o sprawach, o kt�rych ty nie
masz najmniejszego poj�cia!
- Szto...? - Komisarz zareagowa� niczym dziecko zbesztane przez doros�ego: jego
zapuchni�te oczy otworzy�y si� szeroko, a na twarzy pojawi� si� wyraz zdumienia i
niedowierzania, wywo�any gniewnym wybuchem podw�adnego.
- Daj szans� mojemu przyjacielowi, Kruppie - poprosi� Aleks. - Nie macie nikogo
lepszego. Tylko on mo�e pokona� Szakala.
- Mo�e r�wnie� zgin��, Aleksiej.
- Wiele razy ociera� si� o �mier�. Wierz� w niego.
- Wierzysz...! - szepn�� rozpaczliwie Krupkin, wznosz�c oczy ku sufitowi. - Dobrze,
�e jeszcze mo�esz sobie pozwoli� na taki luksus. W porz�dku, zostan� wydane
odpowiednie rozkazy, ma si� rozumie� w ca�kowitej tajemnicy. Zawioz� ci� do cz�ci
ameryka�skiej, �eby to mia�o cho� pozory prawdopodobie�stwa.
- Jak szybko mog� si� tam dosta�? - zapyta� Bourne. - B�d� potrzebowa� maksymalnie
du�o czasu.
- Godzin� drogi st�d jest lotnisko, nad kt�rym sprawujemy ca�kowit� kontrol�, ale
najpierw musz� poczyni� niezb�dne przygotowania. Podaj mi telefon... Tak, ty,
niedorozwini�ty komisarzu! I ani s�owa wi�cej, rozumiesz? Telefon!
Jeszcze niedawno wszechmocny i dumny, a teraz zbity z tropu i pos�uszny zwierzchnik
przyni�s� po�piesznie Krupkinowi aparat.
- Jeszcze jedno - powiedzia� Bourne. - Niech TASS opublikuje obszerny komunikat o
tym, �e znany terrorysta Jason Bourne zmar� w Moskwie od ran odniesionych podczas
starcia z si�ami bezpiecze�stwa. Spr�bujcie nada� temu mo�liwie du�y rozg�os.
Oczywi�cie �adnych szczeg��w, ale wszystko musi mniej wi�cej odpowiada� prawdzie.
- To �aden problem. Agencja TASS jest pos�usznym narz�dziem w�adzy.
- Jeszcze nie sko�czy�em - m�wi� dalej Jason. - W tek�cie komunikatu musi si�
znale�� wzmianka, �e przy ciele Bourne'a znaleziono map� drogow� Brukseli i okolic
z zaznaczonym czerwonym k�kiem Anderlechtem.
- Zamach na g��wnodowodz�cego si� NATO... Bardzo przekonuj�ce. Musz� jednak zwr�ci�
pa�sk� uwag�, panie Bourne, Webb, czy jak tam pan si� nazywa, �e ta historia w
ci�gu kilkunastu minut rozejdzie si� po ca�ym �wiecie.
- Wiem o tym.
- I jeste� na to przygotowany?
- Jestem.
- A co z twoj� �on�? Nie uwa�asz, �e powiniene� si� z ni� skontaktowa�, zanim �wiat
dowie si� o twojej �mierci?
- Nie. Nie wolno nam dopu�ci� do powstania przecieku.
- Bo�e! - wybuchn�� Aleks. - Przecie� m�wisz o Marie, nie o jakim� obcym cz�owieku!
Ona si� za�amie!
- Musz� podj�� to ryzyko - odpar� lodowatym tonem Delta Jeden z "Meduzy".
- Ty sukinsynu!
- Niech i tak b�dzie - zgodzi� si� kameleon.
John St. Jacques wszed� z komputerowym wydrukiem w d�oni do roz�wietlonego
s�onecznymi promieniami pokoju w wiejskim, specjalnie strze�onym domu w stanie
Maryland. Czu�, �e jeszcze chwila, a wzbieraj�ce mu w oczach �zy pop�yn� po
policzkach. Jego siostra bawi�a si� z tryskaj�cym zdrowiem Jamiem na pod�odze obok
kanapy, u�o�ywszy uprzednio do snu na pi�trze male�k� Alison. Marie mia�a zm�czon�,
wychudzon� twarz i si�ce pod oczami; wycie�czy�o j� zar�wno ci�g�e napi�cie, jak i
d�uga, idiotycznie zaplanowana podr� z Pary�a do Waszyngtonu. Cho� dotar�a do domu
zaledwie wczoraj p�nym wieczorem, wsta�a z samego rana, �eby jak najd�u�ej by� z
dzie�mi. Nie odwiod�a jej od tego nawet matczyna, troskliwa perswazja pani Cooper.
John got�w by�by zrezygnowa� z kilku lat �ycia, gdyby w zamian nie musia� przej��
przez to, co go czeka�o za chwil�, ale zdawa� sobie spraw�, �e nie ma �adnego
wyboru. Powinien by� z siostr�, kiedy ona si� o tym dowie.
- Jamie, p�jd� poszuka� pani Cooper, dobrze? - powiedzia� �agodnie. - Wydaje mi
si�, �e jest w kuchni.
- Dlaczego, wujku?
- Chc� porozmawia� z twoj� mam�.
- Ale�, Johnny... - zaprotestowa�a Marie.
- Prosz�, siostrzyczko.
- Co si�...
Ch�opiec wyszed�, obrzuciwszy uprzednio swego wuja d�ugim, smutnym spojrzeniem. Jak
to cz�sto zdarza si� dzieciom, wyczuwa�, �e jest �wiadkiem czego�, co przekracza
jego zdolno�� pojmowania. Marie zerwa�a si� na r�wne nogi i utkwi�a wzrok w bracie;
po jej policzkach jedna za drug� zacz�y toczy� si� �zy. W�a�ciwie nie musia� nic
m�wi� - okropna wiadomo�� zosta�a ju� przekazana.
- Nie...! - wyszepta�a, bledn�c jeszcze bardziej. - Dobry Bo�e, nie! - krzykn�a i
zacz�a dr�e� na ca�ym ciele. - Nie! Nie!!!
- On nie �yje, siostrzyczko. Chcia�em, �eby� dowiedzia�a si� tego ode mnie, nie z
radia albo z telewizora. Chc� by� z tob�.
- To nieprawda, nieprawda! - zawy�a rozpaczliwie Marie, rzucaj�c si� w jego stron�.
Chwyci�a go za koszul� na piersi i zacisn�a kurczowo materia� w d�oniach. -
Przecie� ma ochron�! Sam mi powiedzia�, �e b�d� go chroni�...!
- W�a�nie dosta�em to z Langley - powiedzia� jej brat, wskazuj�c na wydruk z
komputera. - Holland zadzwoni� kilka minut temu i powiedzia�, �e lada moment
powinno do nas dotrze�. Wiedzia�, �e b�dziesz chcia�a to zobaczy�. Radio Moskwa
nada�o wiadomo�� dzisiaj w nocy. Rano powt�rz� j� we wszystkich dziennikach.
- Poka�!- krzykn�a buntowniczo.
St. Jacques poda� jej kartk� i po�o�y� delikatnie d�onie na ramionach siostry,
got�w w ka�dej chwili wzi�� j� w obj�cia i pocieszy� w takim stopniu, w jakim by�o
to mo�liwe. Marie przeczyta�a szybko wiadomo��, po czym strz�sn�a jego r�ce,
zmarszczy�a brwi, podesz�a do kanapy i usiad�a. By�a niesamowicie skoncentrowana;
po�o�ywszy wydruk na stoliku studiowa�a go z tak� uwag�, jakby to by� zw�j
staroegipskiego papirusu.
- On nie �yje, Marie. Nie mam poj�cia, co powiedzie�... Wiesz przecie�, co do niego
czu�em.
- Wiem, Johnny. - Ku jego nieopisanemu zdumieniu unios�a g�ow� i spojrza�a na niego
z lekkim u�miechem. - Mimo wszystko troch� za wcze�nie na �zy, braciszku. On �yje.
Jason Bourne �yje. To tylko podst�p, a to oznacza, �e David r�wnie� �yje i ma si�
dobrze.
M�j Bo�e, biedactwo nie mo�e si� z tym pogodzi�, pomy�la� John St. Jacques,
podchodz�c do kanapy. Ukl�k� przy stoliku i wzi�� w d�onie r�ce swojej siostry.
- Kochanie, nie jestem pewien, czy zrozumia�a�, co ci powiedzia�em. Zrobi�
wszystko, �eby ci pom�c, ale najpierw musisz mnie zrozumie�.
- Jeste� kochany, braciszku, ale to ty niczego nie rozumiesz. Nie przeczyta�e�
uwa�nie tej wiadomo�ci. Jej tre�� tak ci� przerazi�a, �e nie zwr�ci�e� uwagi na to,
co jest w podtek�cie. My, ekonomi�ci, nazywamy to dzia�aniami pozoruj�cymi
przeprowadzonymi za pomoc� g�stego dymu i luster.
- H�...? - wykrztusi� St. Jacques, wstaj�c z kl�czek. - O czym ty m�wisz?
Marie wzi�a ze stolika wydruk i zacz�a m�wi�, przesuwaj�c po nim wzrokiem.
- Po kilku niejasnych, a nawet sprzecznych fragmentach relacji naocznych �wiadk�w,
kt�rzy byli w tym magazynie broni czy jak to si� nazywa, jest najwa�niejsze: "W�r�d
przedmiot�w znalezionych przy ciele zastrzelonego terrorysty by�a mi�dzy innymi
mapa samochodowa Brukseli i okolic z wyra�nie zaznaczonym rejonem Anderlechtu".
Zaraz potem daj� do zrozumienia, �e ma to bezpo�redni zwi�zek z zamachem na
genera�a Teagartena. To bzdura, Johnny, a przemawiaj� za tym a� dwa fakty. Po
pierwsze, David z pewno�ci� nie nosi�by przy sobie tej mapy, bo i po co, a po
drugie, i nawet wa�niejsze, ju� sam fakt, �e radzieckie �rodki masowego przekazu
nada�y tej sprawie tak ogromny rozg�os, jest wr�cz nieprawdopodobny, a to, �e sami
wskazali na zwi�zek z zamachem na Teagartena, po prostu nie mie�ci si� w g�owie.
- Dlaczego?
- Dlatego, �e rzekomego sprawc� zastrzelono w ZSRR, a Moskwa z pewno�ci� nie chce
mie� z t� spraw� nic wsp�lnego... Nie, braciszku, kto� zmusi� TASS do podania tej
informacji i jestem pewna, �e spadnie tam za to sporo g��w. Nie wiem, gdzie teraz
jest Jason Bourne, ale nie mam ani cienia w�tpliwo�ci co do tego, �e �yje. David
dopilnowa�, �ebym o tym wiedzia�a.
Peter Holland podni�s� s�uchawk� telefonu i po��czy� si� z Charlesem Cassetem.
- Tak?
- Tu Peter.
- Mi�o mi to s�ysze�.
- Dlaczego?
- Bo od jakiego� czasu dostaj� przez ten telefon same przykre, a nawet sprzeczne
wiadomo�ci. Przed chwil� rozmawia�em z naszym cz�owiekiem na �ubiance. Powiedzia�
mi, �e w KGB szalej� z w�ciek�o�ci.
- Chodzi o informacj� TASS o Bournie?
- O nic innego. TASS i Radio Moskwa uzna�y, �e jest zgoda na publikacj�, bo
wiadomo�� nadesz�a faksem z Departamentu Informacji wraz z poleceniem
natychmiastowego rozpowszechniania. Kiedy wybuch� skandal, nikt si� nie przyzna� do
tego, �e j� nada�, i nie spos�b ustali�, kto to w�a�ciwie zrobi�.
- Co o tym my�lisz?
- Nie jestem pewien, ale s�dz�c z tego, czego dowiedzia�em si� o Krupkinie, to mo�e
by� w jego stylu. Teraz pracuje z Conklinem, a o ile znam �wi�tego Aleksa, on
przysta�by z rado�ci� na tak� akcj�.
- To by si� zgadza�o z tym, co uwa�a Marie.
- Marie?
- �ona Bourne'a. W�a�nie z ni� rozmawia�em. Ma mocne argumenty. Twierdzi, �e
wiadomo�� stanowi tylko zas�on� dymn�, i �e jej m�� �yje.
- Zgadzam si� z ni�. Czy po to do mnie dzwonisz?
- Nie - odpar� dyrektor CIA, nabieraj�c g��boko powietrza. - Obawiam si�, �e
dorzuc� sw�j kamyczek do twojego stosu k�opot�w i sprzeczno�ci.
- Nie powiem, �ebym by� tym zachwycony. Co to jest?
- Numer telefonu w Pary�u, ten, kt�ry dostali�my od Henry'ego Sykesa z Montserrat,
do kawiarni na nabrze�u Marais.
- Tam, gdzie dzwoni�o si� do Kosa? Pami�tam.
- Kto� wreszcie odpowiedzia�, a nasz cz�owiek poszed� za nim. Nie spodoba ci si�
to, co teraz powiem.
- Aleks Conklin zas�u�y� sobie na nagrod� dla Najwspanialszego Fiuta Roku. To on
podsun�� nam Sykesa, prawda?
- Zgadza si�.
- M�w, co masz do powiedzenia.
- Wiadomo�� dostarczono do domu dyrektora Deuxieme Bureau.
- Bo�e! Musimy natychmiast zawiadomi� francuski kontrwywiad!
- Nikogo o niczym nie b�d� zawiadamia�, dop�ki nie otrzymamy jakiego� sygna�u od
Conklina. Mam wra�enie, �e jeste�my mu przynajmniej tyle winni.
- Co oni tam wyprawiaj�, do diab�a? - wykrzykn�� sfrustrowany zast�pca dyrektora. -
Wystawiaj� sobie nawzajem fa�szywe nekrologi? W Moskwie? Je�eli tak, to po co?
- Jason Bourne wyruszy� na polowanie - powiedzia� cicho Peter Holland. - Kiedy
zabije zwierzyn�, musi mie� zapewnion� drog� ucieczki z lasu... Postaw w stan
pogotowia wszystkie stacje nas�uchowe wzd�u� granic Zwi�zku Radzieckiego. Has�o:
zab�jca. Trzeba go stamt�d wyci�gn��.
Rozdzia� 40
Nowogr�d. Powiedzie�, �e jest to co� nieprawdopodobnego to ma�o. Ju� sam pomys�
stworzenia takiego miejsca wydawa�by si� nieprawdopodobny. Nowogr�d by� szczytem
fantazji, iluzj� doskonalsz� od rzeczywisto�ci, namacaln� i pod ka�dym wzgl�dem
realn� fantasmagori�. Usytuowano go na rozleg�ym terenie wydartym nieprzebytym
lasom rozci�gaj�cym si� wzd�u� rzeki Wo�chow. Od momentu, kiedy Bourne wyszed� z
wydr��onego pod korytem rzeki tunelu, pilnowanego przez stra�nik�w i niezliczone
kamery, znajdowa� si� niemal bez przerwy w stanie szoku, zachowuj�c jednocze�nie
zdolno�� chodzenia, obserwowania i my�lenia.
Strefa ameryka�ska, przypuszczalnie tak samo jak wszystkie inne, by�a podzielona na
wiele wyra�nie od siebie odseparowanych cz�ci, zajmuj�cych od dw�ch do pi�ciu akr�w
powierzchni ka�da. Jeden z fragment�w, usytuowany nad brzegiem rzeki, przypomina�
do z�udzenia miasteczko w stanie Maine; inny, w g��bi l�du, osad� gdzie� na
po�udniu Stan�w Zjednoczonych; jeszcze inny - zat�oczon� ulic� du�ego miasta. Ka�dy
fragment by� ca�kowicie autentyczny, ze starannie odtworzonym ruchem pojazd�w,
patrolami policji, strojami, sklepami, kawiarniami, stacjami benzynowymi i
makietami budynk�w. Niekt�re z nich wznosi�y si� na dwa pi�tra w g�r� i by�y
wykonane z element�w pochodz�cych z ameryka�skich wytw�rni. R�wnie wa�ny jak wygl�d
by� j�zyk - obfituj�cy w idiomatyczne wyra�enia i w zale�no�ci od miejsca
zabarwiony wp�ywami odpowiednich dialekt�w. Podczas swojej w�dr�wki Jason mia�
wra�enie, �e przemierza wzd�u� i wszerz ca�e Stany; s�ysza� wok� siebie akcent
Nowej Anglii, by ju� za chwil� znale�� si� na �rodkowym Zachodzie, z jego
charakterystyczn� nazalizacj� g�osek, a zaraz potem zanurzy� si� w rw�cym
strumieniu j�zyka wielkich miast Wschodniego Wybrze�a. To by�o rzeczywi�cie
nieprawdopodobne. Cz�owiek nie m�g� w to uwierzy�, a jednocze�nie musia�, co
nape�nia�o go podejrzeniami wobec samej rzeczywisto�ci.
Podczas lotu otrzyma� nieco podstawowych informacji od absolwenta Nowogrodu,
kt�rego Krupkin �ci�gn�� na �eb na szyj� z jego moskiewskiego mieszkania. By� to
niski, �ysiej�cy m�czyzna, ch�tny do wsp�pracy i na sw�j spos�b tak�e zupe�nie
nieprawdopodobny. Gdyby jeszcze niedawno kto� powiedzia� Bourne'owi, �e uzyska
informacje o najpilniej strze�onych tajemnicach radzieckiego wywiadu od rosyjskiego
agenta, m�wi�cego po angielsku z wyra�nym po�udniowym akcentem, uzna�by tak�
przepowiedni� za ca�kowit� niedorzeczno��.
- Cholera, ale mi brakuje tych przyj�� pod go�ym niebem, a szczeg�lnie �eberek z
rusztu! Wie pan, kto je najlepiej przyrz�dza�? Pewien czarnuch, kt�rego uwa�a�em za
mojego najlepszego przyjaciela, dop�ki na mnie nie doni�s�. Wyobra�a pan sobie?
My�la�em, �e nale�y do radyka��w, a tym czasem okaza�o si�, �e pracuje dla FBI.
Prawnik, niech go g� kopnie... Wymienili mnie w biurze Aeroflotu w Nowym Jorku.
Nadal do siebie pisujemy.
- Zabawy doros�ych... - mrukn�� Bourne.
- Zabawy...? Tak, by� nawet niez�ym trenerem.
- Jak to?
- Po prostu. Prowadzi� ma�� dru�yn� z East Point. To tu� ko�o Atlanty.
Nieprawdopodobne.
- Czy mo�emy skoncentrowa� si� na Nowogrodzie?
- Jasne. Dymitr chyba powiedzia� panu, �e jestem ju� w�a�ciwie na emeryturze, ale
dorabiam sobie pi�� razy w miesi�cu jako instruktor.
- Powiedzia�, ale nie zrozumia�em, co ma na my�li.
- Wyt�umacz� panu.
Dziwny Rosjanin m�wi� jak stary konfederat, ale dawa� wyczerpuj�ce wyja�nienia.
Ludzie przebywaj�cy w ka�dej cz�ci Nowogrodu byli podzieleni na trzy kategorie:
instruktor�w, kandydat�w i obs�ug�. Do tej ostatniej zalicza� si� personel KGB,
stra�nicy i pracownicy techniczni. Fukcjonowanie o�rodka opiera�o si� na bardzo
prostych zasadach: kierownictwo codziennie ustala�o plan szkolenia, osobno dla
ka�dej cz�ci, a instruktorzy, zar�wno pe�noetatowi, jak i zatrudnieni w niepe�nym
wymiarze godzin emeryci, prowadzili indywidualne i grupowe zaj�cia, pos�uguj�c si�
wy��cznie j�zykiem i dialektem obowi�zuj�cym w danej cz�ci o�rodka. Porozumiewanie
si� po rosyjsku by�o surowo zabronione; instruktorzy cz�sto sprawdzali, czy
kandydaci pami�taj� o tym zakazie, wywrzaskuj�c niespodziewanie rozkazy i obelgi w
ojczystym j�zyku. �aden ze szkolonych m�czyzn nie mia� prawa zareagowa�.
- Co pan rozumie przez plan szkolenia? - zapyta� Bourne.
- R�ne sytuacje, przyjacielu. Wszystko, co tylko mo�e ci przyj�� do g�owy. Obiad w
restauracji, zakupy w sklepie, tankowanie samochodu... Jak� benzyn� wybra�, czy
zwyk��, czy bezo�owiow�, jak o ni� poprosi� - jednym s�owem wszystko, o czym my
tutaj nie mamy najmniejszego poj�cia. Ma si� rozumie�, od czasu do czasu aplikujemy
kandydatom r�ne niespodzianki, �eby sprawdzi�, jak zareaguj� - na przyk�ad wypadek
samochodowy, a co za
tym idzie, konieczno�� sk�adania zezna� policji i wype�niania formularzy
ubezpieczeniowych. Zbyt du�a ignorancja mo�e wzbudzi� podejrzenia.
Szczeg�y. Pozornie nieistotne szczeg�y. One s� najwa�niejsze. Na przyk�ad boczne
drzwi magazynu broni w Kubince.
- Co jeszcze?
- Ca�a masa drobiazg�w, pozornie niewa�nych, kt�re jednak mog� za decydowa� o
wszystkim. Na przyk�ad, co robi�, je�li jaki� opryszek zaczepi ci� noc� w ciemnej
uliczce? Prosz� pami�ta�, �e wszyscy nasi agenci przechodz� tak�e kurs samoobrony,
ale nie zawsze jest wskazane, �eby korzystali ze swoich umiej�tno�ci. Trzeba nie
tylko wiedzie�, co mo�na, ale tak�e, gdzie i kiedy. A najwa�niejsza jest
dyskrecja... W ka�dym razie ja tak uwa�am.
Osobi�cie zawsze by�em zwolennikiem stawiania kandydat�w wobec mo�liwie wielu
niespodziewanych, wymagaj�cych szybkiego my�lenia sytuacji. Instruktorzy mog� je
aran�owa� wed�ug w�asnego uznania, pod warunkiem jednak, �eby mie�ci�y si� w
ustalonym schemacie szkolenia z zakresu penetracji �rodowiskowej.
- Co to znaczy?
- Zawsze staraj si� czego� nauczy�, ale nigdy nie daj tego po sobie pozna�. Na
przyk�ad moim ulubionym zagraniem by�o zagadywanie naszych kandydat�w w jakim�
barze, umownie usytuowanym w pobli�u wa�nych instalacji wojskowych. Udawa�em
zrz�dliwego cywilnego pracownika albo roz�alonego na ca�y �wiat dostawc� jakich�
podzespo��w - w ka�dym razie kogo�, kto dysponuje dost�pem do wa�nych informacji -
i zaczyna�em papla� o r�nych sprawach, w tym tak�e o tych otoczonych �cis��
tajemnic�.
- Pozwoli pan, �e zadam z ciekawo�ci jedno pytanie? - przerwa� mu Bourne. - Jak w
takiej sytuacji powinni si� zachowa� kandydaci?
- S�ucha� uwa�nie i zapami�ta� ka�dy istotny fakt, ca�y czas udaj�c, �e ich to w
najmniejszym stopniu nie obchodzi i rzucaj�c od czasu do czasu uwagi w rodzaju... -
W tym momencie absolwent Nowogrodu, kt�ry sprawia� wra�enie mieszka�ca nizin
Po�udnia, zacz�� m�wi� jak rodowity g�ral. - "Kogo, psiama�, obchodzi takie
pieprzenie?". Albo: "Czy kto� tu, kurwa, kuma, o co biega temu go�ciowi?. Lub: "W
og�le nie kapuj�, o czym pieprzysz, zasra�cu".
- A potem?
- Potem wzywa�em po kolei wszystkich moich ludzi i kaza�em im powt�rzy� to, co
mia�o sens w mojej paplaninie.
- A jak ma si� rzecz z przekazywaniem informacji? Czy tego r�wnie� si� tutaj
uczycie?
Instruktor spojrza� Bourne'owi prosto w oczy i przez d�u�sz� chwil� siedzia� w
milczeniu.
- Przykro mi, �e zada� pan to pytanie - powiedzia� wreszcie. - B�d� musia� o tym
zameldowa�.
- Nikt mi nie kaza�, po prostu by�em ciekaw. Prosz� o tym zapomnie�.
- Niestety, nie mog�, a nawet gdybym m�g�, te� bym tego nie zrobi�.
- Ufa pan Krupkinowi?
- Oczywi�cie. To fenomen, cz�owiek wieloj�zyczny, a jednocze�nie od dany sprawie
bohaterski funkcjonariusz KGB.
Tak ci si� tylko wydaje, pomy�la� Jason, ale na g�os powiedzia� co� innego.
- W takim razie, prosz� jemu o tym zameldowa�. On sam panu powie, �e to by�a tylko
ciekawo��. Nie mam �adnych zobowi�za� wobec mojego rz�du. Wr�cz przeciwnie - to
rz�d jest co� winien mnie.
- W porz�dku... A skoro ju� o panu mowa: co prawda z polecenia Dymitra
zorganizowa�em panu przyjazd do Nowogrodu, ale prosz� mi nie m�wi�, czego pan tam
szuka. Ta sprawa mnie nie interesuje. Podobnie jak pana nie powinna interesowa� ta,
o kt�r� pan pyta�.
- Rozumiem. Ustali� pan wszystkie szczeg�y?
- W spos�b, kt�ry panu wkr�tce przedstawi�, skontaktuje si� pan z m�odym
instruktorem, kt�ry u�ywa imienia Beniamin. Najpierw jednak powiem panu kilka s��w
o nim, �eby zrozumia� pan jego nastawienie. Jego rodzice byli oboje oficerami KGB,
pracuj�cymi od niemal dwudziestu lat w naszym konsulacie w Los Angeles. Beniamin
wychowywa� si� i kszta�ci� w Ameryce, a� do chwili, gdy on i jego ojciec zostali
po�piesznie �ci�gni�ci do Moskwy. To by�o cztery lata temu.
- Tylko on i ojciec?
- Tak. Matka zosta�a schwytana przez FBI w bazie morskiej w San Diego. Do ko�ca
wyroku zosta�y jej jeszcze trzy lata. Nie obj�y jej ani amnestie, ani wymiana
szpieg�w.
- Zaraz, chwileczk�! Z tego wynika, �e to nie tylko nasza wina.
- Wcale nie twierdz�, �e wasza, po prostu relacjonuj� fakty.
- Rozumiem. A wi�c mam si� skontaktowa� z Beniaminem.
- Tylko on jeden wie, kim pan jest - b�dzie pan u�ywa� imienia Arehie - i zapewni
panu mo�liwo�� swobodnego podr�owania mi�dzy poszczeg�lnymi cz�ciami o�rodka.
- Dostan� przepustk�?
- On wszystko panu wyja�ni. B�dzie pana tak�e pilnowa�, nie odst�pi ani na krok.
Szczerze m�wi�c, wie wi�cej ni� ja, bo rozmawia� o panu z Krupkinem... �ycz�
pomy�lnych �ow�w, je�eli wybiera si� pan na polowanie. Tylko prosz� przez pomy�k�
nie sprz�tn�� nam jakiego� Indianina. Nie mamy ich zbyt wielu.
Pod��aj�c za drogowskazami - wszystkie by�y po angielsku - Bourne dotar� do miasta
Rockledge w stanie Floryda, pi�tna�cie mil na po�udniowy zach�d od przyl�dka
Canaveral. Mia� si� spotka� z Beniaminem w kafeterii miejscowego domu towarowego
Woolwortha; kazano mu szuka� dwudziestokilkuletniego m�czyzny w czerwonej
kraciastej koszuli. Na sto�ku obok mia�a le�e� baseballowa czapeczka z napisem
"Budweiser". By�o pi�� minut po um�wionej godzinie; dochodzi�a trzecia dwadzie�cia
pi�� po po�udniu.
Zobaczy� go. Jasnow�osy, wychowany w Kalifornii Rosjanin siedzia� przy barze w
g��bi sali; na sto�ku po jego lewej stronie le�a�a baseballowa czapeczka. W
kafeterii znajdowa�o si� zaledwie kilka os�b, kt�re rozmawia�y do�� g�o�no, jad�y
co� i popija�y ch�odz�ce napoje. Jason zbli�y� si� do czekaj�cego na niego
m�czyzny.
- Czy to miejsce jest wolne? - zapyta� cicho, wskazuj�c na sto�ek z czapeczk�.
- Czekam na kogo� - odpowiedzia� m�ody instruktor KGB, obrzucaj�c twarz Bourne'a
uwa�nym spojrzeniem swoich szarych oczu.
- W takim razie poszukam innego miejsca.
- My�l�, �e ona nie przyjdzie wcze�niej ni� za jakie� pi�� minut.
- Chc� tylko napi� si� coli. Na pewno zd���.
- Prosz� siada� - powiedzia� Beniamin, bior�c do r�ki czapeczk� i od niechcenia
wk�adaj�c j� na g�ow�. Jason zam�wi� col� u �uj�cego zaciekle gum� barmana;
szklanka i puszka zjawi�y si� w ci�gu kilku sekund.
- A wi�c pan nazywa si� Archie - powiedzia� przyciszonym g�osem Rosjanin,
poci�gaj�c przez s�omk� mleczny koktajl. - Zupe�nie jak w komiksach.
- A pan jest Beniamin. Mi�o mi pana pozna�.
- Wkr�tce obaj przekonamy si�, czy to prawda. Chyba si� nie myl�?
- Czy�by istnia� jaki� problem?
- Chc� od razu wyja�ni� regu�y, �eby �adnego nie by�o - odpar� ch�opak. - Nie
podoba mi si�, �e pana tutaj wpuszczono. Bez wzgl�du na to, gdzie poprzednio
mieszka�em i jakim j�zykiem m�wi�, nie przepadam za Amerykanami.
- Pos�uchaj mnie, Ben - przerwa� mu Bourne, zmuszaj�c go wzrokiem do tego, �eby na
niego spojrza�. - Mnie z kolei nie podoba si� to, �e twoja matka siedzi w
wi�zieniu, ale nie ja j� tam wsadzi�em.
- My wypuszczamy dysydent�w i �yd�w, a wy trzymacie w celi
pi��dziesi�cioo�mioletni� kobiet�, kt�ra by�a zwyk�ym kurierem! - wycedzi� z
pogard� Rosjanin.
- Nie znam wszystkich szczeg��w i, je�li mam by� szczery, nie uwa�am Moskwy za
stolic� najbardziej wielkodusznego pa�stwa na �wiecie, ale je�eli mi pomo�esz -
naprawd� pomo�esz - to mo�e ja b�d� m�g� pom�c twojej matce.
- Obiecanki cacanki! Kim jeste�, �eby m�wi� takie rzeczy?
- Jak ju� powiedzia�em godzin� temu w samolocie twojemu �ysawemu przyjacielowi, nie
jestem d�u�nikiem mojego rz�du, tylko on jest moim. Pom� mi, Beniamin.
- Zrobi� to, bo dosta�em taki rozkaz, a nie dlatego, �e da�em si� nabra� na twoj�
gadanin�. Pami�taj jednak, �e je�li b�dziesz usi�owa� w�szy� tam, gdzie nie trzeba,
nie wyjdziesz st�d �ywy. Czy to jasne?
- Nie tylko jasne, ale nieistotne i niepotrzebne. Cho� jestem oczywi�cie zdziwiony
i zaskoczony, co zreszt� postaram si� opanowa� najlepiej, jak po trafi�, wcale nie
zale�y mi na tym, �eby si� dowiedzie�, co tutaj robicie. Moim zdaniem i tak nic w
ten spos�b nie osi�gni�cie... Chocia� musz� przyzna�, �e Disneyland w por�wnaniu z
Nowogrodem wygl�da jak nudna, prowincjonalna dziura.
Beniamin parskn�� �miechem, zdmuchuj�c cz�� mlecznej piany ze swojego koktajlu.
- By�e� kiedy� w Anaheim? - zapyta� z figlarnym b�yskiem w oku.
- Nie, bo nie mog�em sobie na to pozwoli�.
- My dostawali�my dyplomatyczne przepustki.
- Bo�e, a wi�c mimo wszystko jeste� jednak cz�owiekiem. Chod�, przejdziemy si�
troch� i porozmawiamy jak ludzie.
Po przej�ciu przez miniaturowy mostek znale�li si� w New London w stanie
Connecticut, g��wnym o�rodku konstrukcyjnym ameryka�skich okr�t�w podwodnych, i
ruszyli spacerem w kierunku rzeki, kt�ra na tym odcinku zosta�a przekszta�cona w
zminiaturyzowan�, nadzwyczaj realistyczn� kopi� �ci�le strze�onej bazy morskiej.
Wysokie p�oty i uzbrojone patrole "marines" strzeg�y suchych dok�w, w kt�rych
spoczywa�y makiety atomowych �odzi podwodnych.
- Odtworzyli�my wszystko, ��cznie z najdrobniejszymi szczeg�ami - powiedzia�
Beniamin - ale nie uda�o nam si� jeszcze rozpracowa� waszego systemu zabezpiecze�.
Czy to nie zabawne?
- Ani troch�. Po prostu jeste�my dobrzy.
- Owszem, ale my jeste�my lepsi. Je�li nie bra� pod uwag� nielicznych, wiecznie
niezadowolonych jednostek. Wasz b��d polega na tym, �e zbyt �atwo we wszystko
wierzycie.
- Jak to?
- W przeciwie�stwie do nas biali Amerykanie nigdy nie zaznali smaku niewoli.
- To nie tylko bardzo dawna historia, m�ody cz�owieku, ale w dodatku do��
tendencyjnie przedstawiana.
- M�wisz jak profesor.
- A gdybym nim by�?
- Dyskutowa�bym z tob�.
- Tylko pod takim warunkiem, �e twoje �rodowisko pozwoli�oby ci kwestionowa� m�j
autorytet.
- Przesta� chrzani�, cz�owieku! Wasza niezr�wnana akademicka wolno�� to w�a�nie
zamierzch�a historia. Pojed� do kt�rego� z naszych miasteczek akademickich. Mamy
tam rock, d�insy i tyle trawki, �e brakuje gazet, �eby zrobi� z niej skr�ty.
- I to ma by� post�p?
- To dopiero pocz�tek.
- Musz� si� nad tym zastanowi�.
- Naprawd� mo�esz pom�c mojej matce?
- Je�li ty mi pomo�esz...
- Spr�buj�. Dobra, bierzmy si� do tego Carlosa. S�ysza�em o nim, ale przyznam, �e
niezbyt wiele. Dyrektor Krupkin twierdzi, �e to bardzo nieprzyjemny gnojek.
- M�wisz jak Amerykanin, nie jak Rosjanin.
- By� mo�e, ale nie przywi�zuj do tego zbyt wielkiej wagi. Jestem tam, gdzie chc�
by�, i nie licz na nic innego.
- Nawet bym nie �mia�.
- Jak to?
- Bunt go�ci w twoim sercu...
- Szekspir powiedzia� to du�o lepiej. Jednym z moich przedmiot�w w college'u by�a
literatura angielska.
- Jakie by�y inne?
- Najbardziej lubi�em histori� Stan�w Zjednoczonych. Chcesz wiedzie� co� jeszcze,
dziadku?
- Na razie wystarczy, ch�opczyku.
- Wracaj�c do Szakala - podj�� przerwany w�tek Beniamin, opieraj�c si� o ogrodzenie
stoczni. Stra�nik, kt�ry przechadza� si� w pobli�u, pu�ci� si� p�dem w ich stron�.
- Prostitie! - krzykn�� ameryka�ski Rosjanin. - To znaczy, przepraszam! Jestem
instruktorem... O, cholera!
- Z�o�y na ciebie meldunek? - zapyta� Jason, kiedy ju� oddalili si� na bezpieczn�
odleg�o��.
- Nie, jest na to za g�upi. To jeden z konserwator�w sprz�tu, przebrany w mundur.
Udaj� stra�nik�w, ale nie maj� poj�cia, o co w tym wszystkim chodzi. Wiedz� tylko
tyle, �e musz� zatrzymywa� ka�dego, kto wchodzi lub wychodzi.
- Jak psy Paw�owa?
- Co� w tym rodzaju. Zwierz�ta s� w tym najlepsze, bo od razu skacz� do gard�a i
nie zadaj� zb�dnych pyta�.
- Znowu wr�cili�my do Szakala - zauwa�y� Bourne.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz, bo to wybitnie symboliczne nawi�zanie. Jak twoim zdaniem uda mu si�
tutaj dosta�?
- Nie ma na to �adnych szans. Stra�nicy we wszystkich tunelach pod rzek� maj�
podane numery dokument�w, kt�re zabra� naszemu cz�owiekowi w Moskwie. Jak tylko si�
poka�e, zastrzel� go na miejscu.
- Ju� powiedzia�em Krupkinowi, �eby tego nie robi�.
- Dlaczego?
- Dlatego, �e to nie b�dzie on i tylko jeszcze jeden cz�owiek straci nie potrzebnie
�ycie. Wy�le podstawionych ludzi, dw�ch, mo�e nawet trzech, a� wreszcie znajdzie
jak�� szczelin� i w�li�nie si� do �rodka.
- Gadasz od rzeczy. Co mia�oby si� sta� z tymi lud�mi?
- To nie ma znaczenia. Nawet je�eli zostan� zastrzeleni, te� dowie si� czego� w ten
spos�b.
- Ty naprawd� jeste� szalony. Gdzie znalaz�by ch�tnych?
- Wsz�dzie, gdzie s� ludzie, kt�rzy zechc� w ci�gu kilku minut zarobi� tyle, ile
zwykle zarabiaj� przez miesi�c. Powie im, �e chodzi o rutynow� kontrol� posterunk�w
- nie zapominaj, �e ma autentyczne dokumenty. W po��czeniu z pieni�dzmi trudno
wyobrazi� sobie lepszy argument.
- Ale przy pierwszej pr�bie straci te papiery! - zaprotestowa� szybko instruktor.
- Wcale nie. Ma do przejechania ponad sze��set kilometr�w i b�dzie mija� dziesi�tki
miast i miasteczek. W wi�kszo�ci z nich na pewno znajd� si� jakie� kserokopiarki;
komu� takiemu jak on wystarczy kilka minut, �eby upodobni� kopie do orygina��w. -
Bourne przystan�� i spojrza� na swego rozm�wc�. - Zaprz�tasz sobie g�ow� detalami,
Ben, a mo�esz mi wierzy�, �e one nie maj� w tym wypadku �adnego znaczenia. Carlos
chce tutaj wr�ci� za wszelk� cen� i wr�ci, cho�by nie wiem co. Mamy jednak nad nim
przewag�: je�eli Krupkinowi uda�o si� osi�gn�� to, co zamierza�, Szakal my�li, �e
nie �yj�.
- Ca�y �wiat my�li, �e nie �yjesz... Tak, Krupkin powiedzia� mi o tym. By�by
g�upcem, gdyby tego nie zrobi�. Oficjalnie jeste� rekrutem pos�uguj�cym si�
pseudonimem "Archie", ale ja wiem, kim jeste� naprawd�, Bourne. Nawet gdybym nigdy
wcze�niej o tobie nie s�ysza�, teraz na pewno zd��y�bym to nadrobi�. Od kilku
godzin Radio Moskwa m�wi prawie wy��cznie o tobie.
- W takim razie mo�emy za�o�y�, �e Carlos tak�e us�ysza� t� wiadomo��.
- Na pewno. Tutaj ka�dy samoch�d musi by� wyposa�ony w radio. Na wypadek
ameryka�skiego ataku, ma si� rozumie�.
- To najlepszy chwyt reklamowy, o jakim s�ysza�em.
- Czy naprawd� zabi�e� w Brukseli genera�a Teagartena?
- Zejd�my ze mnie, dobrze?
- Jak sobie �yczysz. Zdaje si�, �e chcia�e� co� powiedzie�?
- Krupkin powinien mnie to pozostawi�.
- Co?
- Kwesti� wej�cia Szakala na teren Nowogrodu.
- O czym ty m�wisz, do cholery?
- Je�li chcesz, mo�esz zrobi� to za jego po�rednictwem, ale zawiadom stra�nik�w we
wszystkich tunelach i przy bramach, �eby wpuszczali ka�dego, kto wylegitymuje si�
skradzionymi dokumentami. Przypuszczam, �e b�dzie ich czterech lub pi�ciu.
Oczywi�cie, nie wolno ani na chwil� spu�ci� ich z oka, ale musz� bez przeszk�d tu
wej��, rozumiesz?
- To, co m�wisz, kwalifikuje ci� do d�ugiego pobytu w pokoju wy�o�onym grub�,
mi�kk� g�bk�.
- Wcale nie. Przecie� powiedzia�em, �e trzeba tych ludzi pilnowa� i meldowa� nam o
ka�dym ich ruchu.
- Dlaczego?
- Dlatego �e najdalej po kilku minutach jeden z nich zniknie, nie wiadomo gdzie ani
kiedy. To w�a�nie b�dzie Carlos.
- I co dalej?
- Uzna, �e nic mu nie grozi i �e mo�e robi�, co chce, bo ja jestem ju� martwy.
Przestanie by� ostro�ny.
- Dlaczego?
- Bo wie, zreszt� tak samo jak ja, �e tylko my dwaj mo�emy si� nawzajem wytropi�,
wszystko jedno, w d�ungli czy w mie�cie. Pozwala nam na to nienawi��, Beniaminie. I
desperacja.
- To jaka� bardzo osobista sprawa, prawda? Zupe�nie abstrakcyjna.
- Wr�cz przeciwnie - odpar� Jason. - Musz� teraz my�le� tak jak on... Uczono mnie
tego wiele lat temu. Rozpatrzmy wszystkie mo�liwo�ci. Jak daleko wzd�u� rzeki
ci�gnie si� Nowogr�d? Trzydzie�ci, czterdzie�ci kilometr�w?
- Dok�adnie czterdzie�ci siedem, z czego ka�dy metr jest pilnie strze�ony. W wodzie
s� ukryte kratownice z magnezowych rur, umo�liwiaj�ce jej swobodny przep�yw, ale
je�li wpadnie na nie co� o wadze przekraczaj�cej czterdzie�ci pi�� kilogram�w,
natychmiast uruchamiaj� alarm. Tak samo specjalne p�yty wkopane p�ytko pod ziemi�
na wschodnim brzegu. Nawet gdyby jakiemu� czterdziestokilogramowemu cudakowi uda�o
si� dotrze� do ogrodzenia, pierwsze dotkni�cie sko�czy�oby si� ci�kim pora�eniem
pr�dem. Oczywi�cie, przewracaj�ce si� drzewa i wi�ksze zwierz�ta co jaki� czas
powoduj� fa�szywe alarmy, ale to nawet dobrze, bo dzi�ki temu stra�nicy nie
wychodz� z wprawy.
- Z tego wynika, �e pozostaj� mu tylko tunele, prawda?
- Sam dosta�e� si� tutaj przez jeden z nich. Wszystko widzia�e�, wi�c co wi�cej
mog� ci powiedzie�? Mo�e tylko to, �e w razie najmniejszego nie bezpiecze�stwa
zatrzaskuj� si� stalowe wrota, a tunele mog� zosta� ca�kowicie zalane wod�.
- Carlos wie o tym wszystkim, bo przecie� przeszed� tutaj szkolenie.
- Krupkin powiedzia� mi, �e by�o to wiele lat temu.
- Zgadza si�. - Jason skin�� g�ow�. - Ciekaw jestem, ile si� przez ten czas
zmieni�o.
- Pod wzgl�dem technologii bardzo du�o, szczeg�lnie je�li chodzi o ��czno�� i
poziom zabezpiecze�, ale zasada pozosta�a taka sama. Tunele i kratownice w rzece
istniej� ju� od bardzo dawna, a je�li chodzi o zmiany na samym terenie o�rodka, to
na pewno by�o ich sporo, ale raczej niezbyt istotnych.
Nikt nie burzy� dom�w ani nie przesuwa� ulic. �atwiej by�oby przebudowa� kilka
normalnych miast ni� jedno tutaj.
Dotarli do miniaturowego skrzy�owania, na kt�rym zdegustowany kierowca chevroleta z
pocz�tku lat siedemdziesi�tych otrzymywa� w�a�nie mandat od niezbyt uprzejmego
policjanta.
- A to po co? - zapyta� ze zdziwieniem Bourne.
- Chodzi o to, �eby zaszczepi� naszym agentom zachowania, do jakich s� zupe�nie nie
przyzwyczajeni. W Stanach cz�sto si� zdarza, �e kierowca k��ci si� z policjantem.
Tutaj jest to nie do pomy�lenia.
- Chodzi o kwestionowanie autorytet�w, prawda? Dok�adnie taka sama sytuacja jak ze
studentem przeciwstawiaj�cym si� profesorowi. Przypuszczam, �e to r�wnie� nale�y do
rzadko�ci.
- To zupe�nie inna sprawa.
- Skoro tak uwa�asz... - Jason us�ysza� przyt�umiony warkot i spojrza� w g�r�.
Lekki, jednosilnikowy hydroplan sun�� powoli po niebie wzd�u� rzeki. - M�j Bo�e,
przecie� mo�e przylecie�... - wyszepta�, nie spuszczaj�c wzroku z maszyny.
- Zapomnij o tym - poradzi� mu Beniamin. - To nasz... Poza tym, s� tu tylko
l�dowiska dla helikopter�w, a ca�y obszar powietrzny nad o�rodkiem jest pod sta��
kontrol� radarow�. Je�eli w promieniu pi��dziesi�ciu kilometr�w pojawi si� jaki�
nie zidentyfikowany samolot, z bazy w Bie�opolu wystartuj� my�liwce i zestrzel� go
w ci�gu kilku minut. - Po drugiej stronie ulicy zebra� si� t�umek gapi�w,
obserwuj�cych sprzeczk� policjanta i kierowcy; kiedy ten ostatni z w�ciek�o�ci�
r�bn�� pi�ci� w dach chevroleta, rozleg� si� aprobuj�cy pomruk. - Amerykanie bywaj�
nieraz strasznie g�upi - wymamrota� z za�enowaniem m�ody instruktor.
- W ka�dym razie, niekt�rzy tak w�a�nie ich sobie wyobra�aj� - odpar� z u�miechem
Bourne.
- Chod�my - powiedzia� Beniamin i ruszy� przed siebie chodnikiem. - Kilka razy
zwraca�em kierownictwu uwag�, �e to nie najlepszy pomys�, ale oni uparli si�, �e
wyrobienie tego niepokornego nastawienia jest bardzo wa�ne.
- Przez brak pokory rozumiesz zapewne dyskusj� studenta z profesorem i to, �e
zwyk�y obywatel odwa�a si� skrytykowa� publicznie kogo� z Biura Politycznego.
Musicie tego uczy�? Wydaje mi si�, �e ka�dy ma to we krwi, nie uwa�asz?
- Nie b�d� taki zgry�liwy, Archie.
- Odpr� si�, m�ody Leninie. Gdzie si� podzia�o twoje ameryka�skie podej�cie do
�ycia?
- Zostawi�em je w Los Angeles.
- Chc� obejrze� mapy. Wszystkie.
- Za�atwi�em to. S� ju� przygotowane.
Siedzieli w sali konferencyjnej kwatery g��wnej dow�dztwa Nowogrodu przy du�ym,
prostok�tnym stole us�anym mapami terenu o�rodka. Pomimo czterech godzin
maksymalnej koncentracji Boume nie m�g� si� powstrzyma�, �eby od czasu do czasu nie
potrz�sn�� ze zdumieniem g�ow�. Mia� do czynienia z czym� zakrojonym na wi�ksz�
skal� i bardziej skomplikowanym, ni� kiedykolwiek by�by got�w przypuszcza�. Uwaga
Beniamina, �e �atwiej by�oby przebudowa� kilka prawdziwych miast ni� cho� cz��
treningowego kompleksu po�o�onego nad rzek� Wo�chow, nie by�a czcz� przechwa�k�,
tylko prostym stwierdzeniem faktu. Znajdowa�y si� tu dok�adne, cho� zmniejszone
repliki miast, osad, stoczni, port�w lotniczych, instalacji wojskowych i
przemys�owych od Morza �r�dziemnego po Atlantyk na zachodzie i Zatok� Botnick� na
pomocy, a tak�e zminiaturyzowane kopie wielu ameryka�skich miejscowo�ci, budowli i
zak�ad�w przemys�owych. Wszystko to uda�o si� pomie�ci� na wydartym g�stemu lasowi
pasie gruntu d�ugo�ci czterdziestu kilku i szeroko�ci od pi�ciu do o�miu
kilometr�w.
- Egipt, Izrael, W�ochy... - wylicza� powoli Jason, przechadzaj�c si� dooko�a sto�u
i spogl�daj�c na roz�o�one mapy. - Grecja, Portugalia, Hiszpania, Francja, Wielka
Brytania... - Dotar� do przeciwleg�ego rogu, kiedy przerwa� mu Beniamin, rozparty
niedbale w jednym z foteli.
- Niemcy, Holandia i kraje skandynawskie - uzupe�ni�. - Jak ju� m�wi�em, wi�kszo��
cz�ci dzieli si� na dwa lub trzy segmenty, ka�dy przedstawiaj�cy jeden z
s�siaduj�cych ze sob� kraj�w. Projektanci kierowali si� ch�ci� podkre�lenia
kulturowych i geograficznych wi�zi, a przy okazji chcieli zaoszcz�dzi� troch�
miejsca. Mamy dziewi�� g��wnych cz�ci, a wi�c dziewi�� tuneli oddalonych od siebie
przeci�tnie o siedem kilometr�w, zaczynaj�c od tego tutaj i posuwaj�c si� na p�noc
wzd�u� rzeki.
- Czyli nast�pny tunel prowadzi do Wielkiej Brytanii, zgadza si�?
- Tak, a kolejne do Francji, Hiszpanii wraz z Portugali�, Egiptu z Izraelem...
- Rozumiem - przerwa� mu Jason, siadaj�c przy stole i opieraj�c na blacie splecione
d�onie. - Zawiadomi�e� stra�nik�w, �eby wpuszczali ka�dego, kto wylegitymuje si�
papierami skradzionymi przez Carlosa, bez wzgl�du na to, kto to b�dzie?
- Nie.
- Jak to? - Bourne uni�s� gwa�townie g�ow� i spojrza� ostro na m�ode go
instruktora.
- Poprosi�em o to towarzysza Krupkina. Jest teraz w szpitalu w Moskwie, wi�c nie
b�d� mogli go zamkn�� z powodu przem�czenia s�u�b�, jak to �ad nie nazywaj�.
- W jaki spos�b mog� przedosta� si� do s�siedniej cz�ci? Zale�y mi na tym, �eby to
by�o mo�liwie szybko i bez �adnych problem�w.
- Rozumiem, �e jeste� zdecydowany wspi�� si� na nast�pny szczebel wtajemniczenia?
- Oczywi�cie. Z tych map ju� nic wi�cej si� nie dowiem.
- W porz�dku. - Beniamin si�gn�� do kieszeni i wyj�� z niej niedu�y czarny
przedmiot zbli�ony wielko�ci� do karty kredytowej, ale nieznacznie od niej grubszy.
Rzuci� go Jasonowi, kt�ry z�apa� go w locie i zacz�� mu si� uwa�nie przygl�da�. -
Co� takiego maj� tylko wy�si oficerowie i urz�dnicy. Je�eli kt�ry� zgubi to albo
straci z oczu cho�by na kilka minut, musi o tym natychmiast zameldowa�.
- Nie widz� �adnych napis�w ani znak�w...
- Wszystko jest w �rodku, odpowiednio zakodowane. W ka�dej bramie ��cz�cej
poszczeg�lne cz�ci znajduje si� specjalny zamek z czytnikiem. Wystarczy to wsun��,
a brama sama si� otwiera. Oczywi�cie ka�de wej�cie i wyj�cie jest rejestrowane w
centralnym komputerze.
- Cholernie sprytne jak na zacofanych marksist�w.
- Pami�tam, �e ju� cztery lata temu u�ywali czego� takiego w hotelu w Los
Angeles... A teraz do rzeczy.
- Czyli na ten wy�szy stopie�?
- Krupkin nazwa� to po prostu �rodkami bezpiecze�stwa, przydatnymi zar�wno nam, jak
i tobie. Je�li mam by� szczery, to on raczej nie oczekuje, �e wyjdziesz st�d �ywy.
Gdyby� zgin��, kaza� nam ci� spali�, a popi� rozsypa� na cztery wiatry.
- To mi�o z jego strony.
- Bardzo ci� lubi, Bourne... To znaczy, Archie.
- Zdaje si�, �e chcia�e� mi co� powiedzie�.
- Je�eli chodzi o dow�dztwo o�rodka, to s� przekonani, �e jeste� inspektorem z
Moskwy, specjalist� od spraw ameryka�skich, kt�ry ma za zadanie skontrolowa� ca�y
system zabezpiecze�. Wszyscy instruktorzy, pracownicy i kursanci otrzymali
polecenie, �eby zapewni� ci wszelk� mo�liw� pomoc, z dostarczeniem broni w��cznie,
ale nikomu nie wolno si� do ciebie odzywa�, chyba �e ty zagadniesz go pierwszy. Ja,
ze wzgl�du na moj� przesz�o��, zosta�em twoim ��cznikiem.
- Jestem ci bardzo zobowi�zany.
- O�mielam si� w to w�tpi� - odpar� Beniamin, u�miechaj�c si� krzywo. - Mam chodzi�
za tob� krok w krok.
- To niemo�liwe.
- Ale tak musi by�.
- Wcale nie.
- Dlaczego?
- Dlatego �e chc� mie� swobod� ruch�w, a tak�e dlatego �e po wyj�ciu st�d mam
zamiar pom�c matce pewnego cz�owieka, �eby jak najszybciej wr�ci�a do Moskwy.
M�ody Rosjanin umilk� i przez chwil� wpatrywa� si� w Bourne'a wzrokiem, w kt�rym
b�l walczy� o lepsze z nadziej�.
- Naprawd� my�lisz, �e uda ci si� nam pom�c?
- Jestem tego pewien... Je�li ty mi pomo�esz. Prosz� ci�, dostosuj si� do moich
regu� gry, Beniaminie.
- Jeste� dziwnym cz�owiekiem.
- Przede wszystkim jestem g�odnym cz�owiekiem. Mo�emy tu dosta� co� do jedzenia?
Przyda�oby mi si� te� troch� banda�a. Jaki� czas temu zosta�em trafiony i dzi� rana
znowu si� odezwa�a.
Jason zdj�� marynark�; koszula na karku i ramionach by�a przesi�kni�ta krwi�.
- Dobry Bo�e! Zaraz wezw� lekarza...
- Nikogo nie wezwiesz. Wystarczy piel�gniarka, �eby zmieni� opatrunek. Pami�taj, �e
obowi�zuj� moje regu�y gry, Ben.
- W porz�dku... Archie. P�jdziemy na ostatnie pi�tro, do apartamentu go�cinnego.
Zam�wimy co� do jedzenia, a ja zadzwoni� do ambulatorium po piel�gniark�.
- Co prawda powiedzia�em ci, �e jestem g�odny i dokucza mi rana, ale to nie s�
rzeczy, kt�rymi bym si� teraz najbardziej przejmowa�.
- Mo�esz by� spokojny - odpar� radziecki Kalifornijczyk. - Zawiadomi� nas
natychmiast, jak tylko co� si� stanie. Zaczekaj chwil�, tylko zwin� mapy.
"Co�" sta�o si� dok�adnie dwie minuty po p�nocy, zaraz po zmianie warty, pod os�on�
najg��bszej ciemno�ci. W apartamencie rozleg� si� przera�liwy dzwonek telefonu,
podrywaj�c Beniamina z kanapy, na kt�rej si� u�o�y�. Przesadziwszy trzema susami
obszerny pok�j, znalaz� si� przy aparacie i chwyci� za s�uchawk�.
- Tak... ? Gdie... ? Kogda...? Szto eto znaczit...? Da! - Rzuci� s�uchawk� na
wide�ki i odwr�ci� si� do Bourne'a siedz�cego przy stole zastawionym p�miskami i
talerzami. - Niewiarygodne! W tunelu prowadz�cym do cz�ci hiszpa�skiej... Na tamtym
brzegu znaleziono dw�ch martwych stra�nik�w, a na naszym oficera dy�urnego z kul� w
gardle. Przejrzeli wszystkie kasety wideo i wiesz, kogo zobaczyli? Jakiego� nie
zidentyfikowanego cz�owieka z torb� turystyczn� na ramieniu, oczywi�cie w mundurze
stra�nika!
- To chyba nie wszystko, prawda? - zapyta� ch�odno Delta Jeden.
- Owszem... Wygl�da na to, �e jednak mia�e� racj�. Po drugiej stronie rzeki razem
ze stra�nikami le�a� nie�ywy wie�niak z resztkami podartych dokument�w w d�oni. Jak
on to zrobi�, do jasnej cholery?
- Dok�adnie tak, jak przewidywa�em - mrukn�� Bourne, si�gaj�c po map� hiszpa�skiej
cz�ci Nowogrodu. - Najpierw pos�a� podstawionego cz�owieka z fa�szywymi
dokumentami, a potem pojawi� si� w ostatniej chwili, odgrywaj�c rol� rannego
oficera KGB, kt�ry �ciga gro�nego przest�pc�, usi�uj�cego przenikn�� na teren
o�rodka... M�wi�em ci, Ben, �e w�a�nie tak wygl�da schemat jego dzia�ania:
przetestowa�, wprowadzi� zamieszanie, wywo�a� panik� i b�yskawicznie j�
wykorzysta�. Potem przebra� si� w mundur jednego ze stra�nik�w i po prostu
przeszed� przez tunel.
- Ale przecie� ka�dy, kto pos�ugiwa�by si� tymi dokumentami, mia� by� natychmiast
�ledzony! Wiem, �e Krupkin wyda� takie polecenie.
- Kubinka - odpar� lakonicznie Jason, wpatruj�c si� z uwag� w roz�o�on� map�.
- Ten magazyn, o kt�rym m�wili w komunikacie z Moskwy?
- Tak. Musi tutaj mie� kogo�, tak samo jak tam. Kogo� na wystarczaj� co wysokim
stanowisku, �eby m�g� nieco zmodyfikowa� otrzymane z g�ry rozkazy.
- To ca�kiem mo�liwe - zgodzi� si� m�ody instruktor. - Modyfikacja mog�a polega� na
tym, �eby najpierw przyprowadzi� ka�dego podejrzanego do niego. Ten, kto wszcz��by
fa�szywy alarm, strasznie by si� skompromitowa�, wi�c...
- W Pary�u powiedziano mi - przerwa� mu Bourne, podnosz�c wzrok znad mapy - �e
najwi�kszym wrogiem KGB jest obawa przed kompromitacj�. Czy to prawda?
- Na skali od jednego do dziesi�ciu - co najmniej osiem - odpar� Beniamin. - Ale
kogo on mo�e tutaj mie�? Przecie� nie by�o go tu ponad trzydzie�ci lat!
- Gdyby�my mieli kilka godzin czasu i du�y komputer z danymi wszystkich ludzi
zwi�zanych z Nowogrodem, by� mo�e uda�oby nam si� ustali� kr�g podejrzanych, ale
nie mamy nawet minut, a co dopiero m�wi� o godzinach! Zreszt�, o ile znam Szakala,
to i tak nie mia�oby to wi�kszego znaczenia.
- Mia�oby, i to ogromne! - wykrzykn�� zamerykanizowany Rosjanin. - Dowiedzieliby�my
si�, kto z nas jest zdrajc�!
- Podejrzewam, �e i tak ju� wkr�tce si� tego dowiecie... To s� wszystko szczeg�y,
Ben. Najwa�niejsze jest to, �e on tu jest! Chod�my ju�. Po drodze wst�pimy jeszcze
tam, gdzie mnie odpowiednio wyposa�ysz.
- W porz�dku.
- We wszystko, czego b�d� potrzebowa�.
- Upowa�niono mnie do tego.
- A potem znikniesz. Wierz mi, wiem, co m�wi�.
- Zero szans, kole�.
- Jeste� pewien?
- Przecie� s�ysza�e�, co powiedzia�em.
- W takim razie matka pewnego m�odego cz�owieka po powrocie do Moskwy znajdzie
tylko jego cia�o.
- Niech i tak b�dzie.
- Niech i...? Dlaczego to powiedzia�e�?
- Nie wiem. Po prostu przysz�o mi na my�l.
- Dobra, koniec gadania! Znikajmy st�d.
Rozdzia� 41
Iljicz Ramirez Sanchez, z wypchan� turystyczn� torb� w lewej r�ce, pstrykn��
dwukrotnie palcami w ciemno�ci spowijaj�cej wej�cie do miniaturowego ko�cio�a w
"madryckim" Paseo del Prado. Zza udaj�cej kamienn� kolumny wy�oni�a si� zwalista
posta� sze��dziesi�ciokilkuletniego m�czyzny. Kiedy znalaz� si� w zasi�gu s�abego
�wiat�a pobliskiej latarni, okaza�o si�, �e ma na sobie mundur wysokiego rang�
oficera armii hiszpa�skiej, z trzema rz�dami kolorowych baretek na piersi.
Uni�s�szy trzyman� w d�oni sk�rzan� walizeczk�, odezwa� si� w j�zyku obowi�zuj�cym
w tej cz�ci o�rodka:
- Wejd� do zakrystii i przebierz si�. W tym za du�ym mundurze stra�nika stanowisz
doskona�y cel dla strzelc�w wyborowych.
- Jak to mi�o znowu us�ysze� ojczysty j�zyk - powiedzia� Carlos, wchodz�c za
m�czyzn� do wn�trza ko�cio�a i zamykaj�c za sob� ci�kie drzwi. - Jestem twoim
d�u�nikiem, Enrique - doda�, spogl�daj�c na rz�dy pustych �awek i dyskretnie
o�wietlony o�tarz z b�yszcz�cym, z�otym krucyfiksem.
- Jeste� nim od ponad trzydziestu lat, Ramirez, a ja nic z tego nie mam - odpar� z
u�miechem cz�owiek w hiszpa�skim mundurze, kiedy ruszyli boczn� naw� w. kierunku
zakrystii.
- W takim razie chyba nie utrzymujesz kontakt�w ze swoj� rodzin� w Baracoa. Nawet
rodze�stwo Fidela mog�oby pozazdro�ci� im warunk�w.
- Sam Fidel pewnie te�, ale on nie zwraca uwagi na takie rzeczy. Podobno ostatnio
zacz�� si� troch� cz�ciej k�pa�, a to ju� i tak du�y sukces. Wspomnia�e� o mojej
rodzinie w Baracoa - a co ze mn�, m�j wspania�y, mi�dzynarodowy terrorysto? �adnych
willi, superszybkich jacht�w, nic z tych rzeczy! Czy to �adnie? Gdyby nie ja,
trzydzie�ci trzy lata temu rozstrzelano by ci� prawie dok�adnie tu, gdzie teraz
stoimy, tu� przy tym idiotycznym
ko�ci�ku dla lalek. Uciek�e� w przebraniu ksi�dza. Zdaje si�, �e do dzisiaj ch�tnie
korzystasz z tego stroju?
- Czy kiedykolwiek uskar�a�e� si� na niedostatek? - zapyta� morderca, jakby nie
dos�yszawszy ostatniej uwagi. Weszli do niewielkiego pomieszczenia, s�u��cego przed
i po mszy rzekomym kap�anom. - Czy cho� raz odm�wi�em ci pomocy? - Carlos po�o�y�
na pod�odze ci�k� torb�.
- Ja tylko �artowa�em, ma si� rozumie� - odpar� z u�miechem Enrique, przygl�daj�c
si� uwa�nie Szakalowi. - Gdzie si� podzia�o twoje poczucie humoru, m�j nies�awny,
stary przyjacielu?
- Mam teraz inne sprawy na g�owie.
- Nie w�tpi�... M�wi�c serio, zawsze by�e� nadzwyczaj hojny dla mojej rodziny na
Kubie i jestem ci za to szczerze wdzi�czny. Moi rodzice do�yli swoich dni w spokoju
i wygodzie. Do ko�ca nie mogli si� nadziwi�, �e powodzi im si� o tyle lepiej ni�
wszystkim, kt�rych znali... A to dlatego, �e �wiat stan�� na g�owie i
rewolucjoni�ci zacz�li t�pi� si� nawzajem.
- Stanowili�cie zagro�enie dla Castro, tak samo jak Che. To ju� przesz�o��.
- I to bardzo odleg�a - zgodzi� si� Enrique, w dalszym ci�gu taksuj�c Carlosa
badawczym spojrzeniem. - Bardzo si� postarza�e�, Ramirez. Co si� sta�o z twoj�
g�st� czarn� czupryn� i m�sk� przystojn� twarz� o b�yszcz�cych oczach?
- Nie m�wmy o tym.
- Jak chcesz. Jedni tyj� jak ja, inni chudn� jak ty. Co z twoj� ran�?
- Na tyle dobrze, �e dam rad� zrobi� to, co zamierzam... Co musz� zrobi�!
- A co ci jeszcze zosta�o, Ramirez? - zapyta� gwa�townie cz�owiek przebrany za
hiszpa�skiego oficera. - Przecie� on nie �yje! W�adze twierdz�, �e to ich zas�uga,
ale ja jestem pewien, �e ty to zrobi�e�. Jason Bourne nie �yje! Tw�j najwi�kszy
wr�g znikn�� z powierzchni Ziemi. Jeste� ranny, wi�c wracaj czym pr�dzej do Pary�a
i lecz si�. Wydostan� ci� t� sam� drog�, kt�r� ci� tutaj sprowadzi�em. Przejdziemy
do "Francji", a tam ju� wszystko za�atwi�.
Wyst�pisz jako kurier wioz�cy poufn� wiadomo�� od dow�dcy "Hiszpanii" i
"Portugalii" dla ludzi z placu Dzier�y�skiego. To nic nowego, bo tutaj nikt nikomu
nie ufa. Nawet nie b�dziesz musia� nikogo zabi�.
- Nie! Musz� da� im wszystkim nauczk�!
- W takim razie pozw�l, �e ujm� to w nieco inny spos�b. Zrobi�em wszystko, czego
ode mnie za��da�e�, bo uczciwie sp�aci�e� d�ug, kt�ry zaci�gn��e� u mnie
trzydzie�ci trzy lata temu. Teraz jednak wchodzi w gr� zupe�nie inne ryzyko, a ja
wcale nie jestem pewien, czy mam ochot� je podj��.
- Ty �miesz do mnie m�wi� w ten spos�b? - wykrzykn�� Szakal, �ci�gaj�c kurtk�
zabran� martwemu stra�nikowi. Banda�e spowijaj�ce jego prawy bark by�y czyste, bez
�ladu krwi.
- Przede mn� nie musisz gra�, Ramirez - powiedzia� spokojnie Enrique. - Jeste� dla
mnie tym samym m�odym rewolucjonist�, za kt�rym ja i wspania�y atleta Santos
uciekli�my z Kuby... W�a�nie, jak on si� miewa? Fidel bardzo si� go obawia�.
- Znakomicie - odpar� bezbarwnym g�osem Carlos. - Przenosimy Le Coeur du Soldat.
- Czy nadal uprawia sw�j ogr�d?
- Tak.
- Powinien by� botanikiem albo architektem zieleni. A ja powinienem by� zosta�
in�ynierem rolnictwa, agronomem, jak to teraz nazywaj�. W�a�nie w ten spos�b
pozna�em Santosa... Mo�na powiedzie�, �e obaj dostali�my si� w wir wielkiej
polityki i wyl�dowali�my nie na tym brzegu, co trzeba.
- Ten wir spowodowali faszy�ci, m�c�c wod� wsz�dzie, gdzie tylko mogli.
- A teraz wykorzystuj� nas, wiernych komunist�w, pompuj�c w nas ogromne pieni�dze,
co samo w sobie jest nawet dosy� mi�e, cho� na d�u�sz� met� beznadziejne.
- Co to ma wsp�lnego ze mn�, twoim monseigneurem?
- Bardzo du�o, Ramirez. Nie wiem, czy wiesz, �e moja rosyjska �ona zmar�a kilka lat
temu, a ca�a tr�jka dzieci studiuje na Uniwersytecie Moskiewskim. Dostali si� tam
wy��cznie dzi�ki mojej pozycji i chc�, �eby sko�czyli studia. B�d� naukowcami,
lekarzami... Widzisz, ��dasz ode mnie podj�cia ogromnego ryzyka. Uda�o mi si�
pozosta� w ukryciu a� do tej chwili, bez w�tpienia by�em ci to winien, ale ju�
chyba wystarczy. Za par� miesi�cy przejd�
na emerytur� i w ramach podzi�kowania za d�ugoletni� wiern� s�u�b� w po�udniowej
Europie otrzymam pi�kn� dacz� nad Morzem Czarnym, gdzie b�d� mnie odwiedza� dzieci.
Nie mam zamiaru stawia� na szali tego wszystkiego, co mnie czeka, wi�c lepiej
powiedz wprost, czego ode mnie oczekujesz, a ja ci odpowiem, czy mog� to dla ciebie
zrobi�, czy nie... Powtarzam jeszcze raz: nikt nie mo�e si� dowiedzie�, �e to ja
pomog�em ci si� tutaj dosta�. By�em zobowi�zany ci w tym pom�c, ale nie jest
wykluczone, �e nie zdecyduj� si� posun�� ani o krok dalej.
- Rozumiem... - mrukn�� Carlos, podchodz�c do sk�rzanej walizeczki, kt�r� Enrique
po�o�y� na stole.
- Mam nadziej�. Przez te wszystkie lata pomaga�e� mojej rodzinie tak, jak ja nigdy
bym nie m�g�, ale i ja s�u�y�em ci tak, jak nie m�g�by nikt inny. Skontaktowa�em
ci� z Rodczenk�, przekazywa�em plotki kr���ce po r�nych departamentach, kt�re on
potem dok�adnie bada�. Nikt nie �mie powiedzie�, m�j drogi, stary towarzyszu, �e
siedzia�em bezczynnie. Jednak teraz wszystko wygl�da inaczej: nie jeste�my ju�
m�odymi zapale�cami walcz�cymi w jedynie s�usznej sprawie, bo dawno stracili�my
wiar� w idea�y - ty du�o wcze�niej ode mnie, ma si� rozumie�.
- Ja nadal wierz� w swoje - odpar� ostro Szakal. - Walcz� dla siebie i dla tych,
kt�rzy mi s�u��.
- Ja ci s�u�y�em...
- Ju� mi o tym m�wi�e�, podobnie jak o mojej hojno�ci. A teraz, kiedy tutaj jestem,
zastanawiasz si�, czy jeszcze zas�uguj� na twoj� wierno��, czy� nie tak?
- Musz� my�le� o moim bezpiecze�stwie. Po co tutaj jeste�?
- Powiedzia�em ci. �eby da� im nauczk� i przekaza� wiadomo��.
- To jedno i to samo, prawda?
- Tak.
Carlos otworzy� walizk�; by�y w niej sprana koszula, czapeczka portugalskiego
rybaka, przewi�zywane sznurkiem spodnie i sk�rzana torba na rami�.
- Dlaczego w�a�nie to? - zapyta�.
- Ubranie jest do�� lu�ne, a ja nie widzia�em ci� od dawna... Ostatni raz, o ile
mnie pami�� nie myli, spotkali�my si� w Maladze na pocz�tku lat siedemdziesi�tych.
Nie wiedzia�em, na jaki rozmiar mam zam�wi� ubranie, a teraz ciesz� si�, �e tego
nie zrobi�em. Jeste� du�o mniejszy, ni� by�e�, Ramirez.
- A ty wcale nie uros�e� tak bardzo, jak ci si� wydaje - zripostowa� terrorysta. -
Na pewno przyty�e�, ale nadal jeste�my podobnego wzrostu i budowy.
- Co ma z tego wynika�?
- Za chwil� si� przekonasz... Czy du�o si� zmieni�o, odk�d ostatni raz byli�my
tutaj razem?
- Sporo. Jak tylko dostaniemy nowe zdj�cia, natychmiast przyst�pu jemy do
przebudowy. Tutaj, w "Madrycie", jest du�o nowych sklep�w, budynk�w, a nawet
kana��w, zgodnie z tym, co rzeczywi�cie zmieni�o si� w mie�cie. To samo w
"Lizbonie": zupe�nie nowe nabrze�a nad "Zatok�" i "Tagiem". Jeste�my w stu
procentach autentyczni. Po sko�czonym szkoleniu kandydaci czuj� si� na plac�wkach
jak u siebie w domu. Chwilami wydaje mi si�, �e to wszystko jest niepotrzebne, ale
zaraz potem przypominam sobie moje pierwsze zadanie w bazie morskiej w Barcelonie i
uczucie nies�ychanego psychicznego komfortu. Mog�em nie zaprz�ta� sobie uwagi
drobiazgami i skoncentrowa� si� na pracy. Nie by�o �adnych niespodzianek.
- M�wisz o makietach - przerwa� mu Carlos.
- Oczywi�cie, przecie� nie ma tu nic innego.
- Jest, i to bardzo du�o, tylko nie rzuca si� od razu w oczy.
- Co na przyk�ad?
- Prawdziwe budowle stanowi�ce baz� o�rodka: magazyny, zbiorniki paliwa, posterunki
stra�y po�arnej. Nadal s� tam, gdzie by�y?
- W wi�kszo�ci tak, a ju� na pewno najwi�ksze magazyny i podziemne zbiorniki
paliwa. S� usytuowane g��wnie na zach�d od "San Roque", ko�o "Gibraltaru".
- A jak wygl�da sprawa przemieszczania si� po terenie o�rodka?
- Tak, to si� zmieni�o. - Enrique wyj�� z kieszeni munduru niewielki, p�aski
przedmiot. - W ka�dej bramie jest komputerowy czytnik, pe�ni�cy funkcj� zamka i
rejestruj�cy wszystkie wyj�cia i wej�cia. Trzeba tylko wsun�� t� kart�.
- Nikt o nic nie pyta?
- Je�eli ju�, to tylko w dow�dztwie.
- Nie rozumiem.
- Je�eli kto� zgubi swoj� kart�, musi natychmiast o tym zameldowa�, a wtedy
informacja jest wprowadzana do g��wnego komputera i karta traci wa�no��.
- Rozumiem.
- Ale ja nie! Po co te wszystkie pytania? Powtarzam jeszcze raz: po co tu
przyjecha�e�? Co to za wiadomo��, kt�r� chcesz przekaza�?
- Powiadasz, �e na zach�d od "San Roque"...? - mrukn�� Carlos, staraj�c si� o�ywi�
wyblak�e wspomnienia. - To jakie� trzy lub cztery kilometry na po�udnie od tunelu,
zgadza si�? Ma�a osada nad brzegiem rzeki?
- Tak, obok "Gibraltaru".
- Dalej jest oczywi�cie "Francja", potem "Anglia", a wreszcie najwi�ksza cz�� -
"Stany Zjednoczone"... Tak, teraz ju� wszystko pami�tam. - Szakal odwr�ci� si�,
si�gaj�c niezgrabnie praw� r�k� do kieszeni spodni.
- Ja nadal nic nie rozumiem! - warkn�� gro�nie Enrique. - A musz�! Odpowiedz mi,
Ramirez. Po co si� tutaj zjawi�e�?
- Jak �miesz zwraca� si� do mnie w ten spos�b? - zapyta� Szakal, od wr�cony plecami
do swego starego towarzysza. - Jak ktokolwiek z was �mie w�tpi� w swojego
monseigneura z Pary�a?
- S�uchaj no, ksi�ulu: albo zaraz mi odpowiesz, albo wyjd� st�d, a wtedy za pi��
minut nie b�dzie z ciebie co zbiera�!
- Dobrze wi�c, Enrique - powiedzia� Carlos, zwr�cony twarz� do wy�o�onych boazeri�
�cian zakrystii. - Moja wiadomo�� b�dzie przera�liwie jasna i wstrz��nie murami
Kremla. Carlos nie tylko zabi� na rosyjskiej ziemi n�dznego uzurpatora, Jasona
Bourne'a, ale da tak�e nauczk� wszystkim tym z Komitetu, kt�rzy pope�nili olbrzymi
b��d, rezygnuj�c z wykorzystania jego nadzwyczajnych zdolno�ci!
Enrique parskn�� szyderczym �miechem.
- Doprawdy, m�j drogi - powiedzia� tonem, jakim przemawia si� do niezbyt
rozgarni�tego dziecka. - Czy ty zawsze b�dziesz taki melodramatyczny, Ramirez? A w
jaki spos�b zamierzasz przekaza� t� nadzwyczaj wstrz�saj�c� wiadomo��?
- Bardzo prosto - odpar� Szakal, odwracaj�c si� nagle. W prawej r�ce trzyma�
pistolet z przymocowanym do lufy t�umikiem. - Ale najpierw musimy zamieni� si�
miejscami.
- Co takiego?
- Spal� Nowogr�d - oznajmi� Carlos i strzeli� Enrique w gard�o. Poci�gn�� za spust
tylko raz, bo nie chcia� za bardzo pobrudzi� munduru.
Bourne, ubrany w polowy mundur z dystynkcjami majora na r�kawie, nie r�ni� si�
niczym od patroluj�cych sektor ameryka�ski �o�nierzy. Wed�ug s��w Beniamina, ca�ego
terenu, kt�ry zajmowa� powierzchni� oko�o czternastu kilometr�w kwadratowych,
strzeg�o w nocy zaledwie trzydziestu ludzi. Na obszarach "miejskich" poruszali si�
zwykle dw�jkami, na piechot�, natomiast w terenie "wiejskim" korzystali z jeep�w,
takich samych jak ten, kt�rego za��da� dla siebie i Jasona m�ody instruktor.
Z apartamentu w budynku dow�dztwa o�rodka zawieziono ich do wojskowego magazynu na
zachodnim brzegu rzeki, gdzie opr�cz samochodu otrzymali tak�e wyposa�enie dla
Bourne'a - polowy mundur, bagnet, pistolet kaliber 45 i pi�� magazynk�w ostrej
amunicji, te ostatnie dopiero po telefonicznym potwierdzeniu rozkazu w dow�dztwie.
- A co z flarami i granatami? - zapyta� Bourne, kiedy znale�li si� na zewn�trz. -
Obieca�e� mi wszystko, czego b�d� potrzebowa�, nie po�ow�!
- B�dziesz je mia� - odpar� Beniamin, wyje�d�aj�c jeepem z parkingu. - Flary
dostaniemy w warsztatach, a granaty w tunelu. Nie nale�� do standardowego
wyposa�enia, wi�c s� przechowywane w specjalnie strze�onych sejfach. - Spojrza� na
Jasona; na twarzy instruktora pojawi� si� lekki u�miech, widoczny nawet w
przy�mionym blasku lamp o�wietlaj�cych wej�cie do magazynu. - Przypuszczam, �e na
wypadek ataku si� NATO.
- To g�upota. Chyba nie my�licie, �e przyszliby�my tutaj na piechot�.
- Ale i nie dolecieliby�cie. Pami�taj, �e baza my�liwc�w jest tylko o
dziewi��dziesi�t sekund lotu st�d.
- Po�piesz si�, b�d� potrzebowa� tych granat�w. Mam nadziej�, �e je nam wydadz�?
- Na pewno, je�li Krupkin spisa� si� r�wnie dobrze, jak tutaj.
Spisa� si�; otrzymawszy ��dane flary, pojechali do tunelu, stanowi�cego ich ostatni
przystanek zaopatrzeniowy. Wydano im tam cztery bojowe granaty, kt�rych odbi�r
Beniamin musia� potwierdzi� w�asnor�cznym podpisem.
- Dok�d teraz? - zapyta�, kiedy �o�nierz w ameryka�skim mundurze wr�ci� do
betonowego bunkra.
- Nie przypominaj� naszych - zauwa�y� Jason, wk�adaj�c ostro�nie granaty do
kieszeni kurtki.
- Mo�esz mi wierzy�, �e s� prawdziwe. Gdyby kto� mia� ich kiedykolwiek u�y�, to na
pewno nie dla indoktrynacji przeciwnika... Dok�d chcesz jecha�?
- Najpierw po��cz si� z dow�dztwem. Sprawd�, czy nie wydarzy�o si� nic nowego.
- Gdyby co� by�o, ju� piszcza�oby mi w kieszeni...
- Nie wierz� piskom, tylko s�owom - przerwa� mu Jason. - W��cz radio.
Beniamin zrezygnowa� z dyskusji i wzi�� do r�ki mikrofon, po czym powiedzia� kilka
s��w po rosyjsku, pos�uguj�c si� kodem, kt�ry zna�a jedynie niewielka grupa
wtajemniczonych. Otrzymawszy odpowied�, od�o�y� mikrofon i zwr�ci� si� do Bourne'a:
- �adnej aktywno�ci na granicach - oznajmi�. - Tylko normalne dostawy paliwa.
- To znaczy?
- Chodzi g��wnie o benzyn�. W niekt�rych strefach s� wi�ksze zbiorniki, wi�c
uzupe�nia si� paliwo tam, gdzie go brakuje, a� nie nadejdzie du�a dostawa dla
ca�ego o�rodka.
- Wozi si� je noc�?
- To chyba lepiej, ni� gdyby te wielkie cysterny mia�y blokowa� szosy w dzie�. Nie
zapominaj, �e tutaj wszystko jest w zmniejszonej skali. My jedziemy bocznymi
drogami, ale przy g��wnych wre teraz ruch - ludzie z obs�ugi sprz�taj�, naprawiaj�
i szykuj� wszystko, �eby z samego rana mo�na by�o znowu przyst�pi� do prowadzenia
zaj��.
- Bo�e, to prawdziwy Disneyland... W porz�dku, jedziemy do "Hiszpanii", Pedro.
- �eby tam dotrze�, musimy przejecha� przez "Angli�" i "Francj�". Nie wydaje mi
si�, �eby to mia�o wi�ksze znaczenie, ale ja nie znam ani hiszpa�skiego, ani
francuskiego. A ty?
- Francuski bardzo dobrze, hiszpa�ski tak sobie. Co� jeszcze?
- W takim razie mo�e lepiej ty prowad�.
Szakal zatrzyma� pot�n� cystern� na granicy "Niemiec Zachodnich", czyli dok�adnie
tam, gdzie zamierza� dotrze�. Le��ce dalej na p�noc tereny "Skandynawii" i
"Beneluksu" nie mia�y zbyt wielkiego znaczenia, a ich zniszczenie z pewno�ci� nie
wywo�a tak wielkiego wstrz�su, jak obr�cenie w perzyn� stref, kt�re zostawi� za
sob�. Teraz wszystko by�o ju� tylko kwesti� dok�adnego zaplanowania w czasie; rol�
zapalnika, kt�ry zapocz�tkuje reakcj� �a�cuchow�, mia�y odegra� w�a�nie "Niemcy
Zachodnie". Carlos poprawi� zniszczon� koszul� naci�gni�t� na hiszpa�ski mundur i
zwr�ci� si� po rosyjsku do stra�nika, kt�ry wyszed� ze strzeg�cego bramy
niewielkiego bunkra:
- Tylko nie ka� mi gada� w tym g�upim j�zyku, kt�rym tu m�wicie. Ja rozwo�� benzyn�
i nie mam czasu na siedzenie w szkole! Masz, to m�j klucz.
Dok�adnie te same s�owa wypowiedzia� na wszystkich mijanych do tej pory granicach.
- Ja sam ledwo go rozumiem - odpar� z u�miechem stra�nik. Wzi�� od Szakala ma�y,
p�aski przedmiot przypominaj�cy nieco kszta�tem kart� kredytow� i wsun�� go do
szczeliny czytnika; bariera ze stalowych pr�t�w unios�a si�, a Carlos odebra�
klucz, zwolni� sprz�g�o i wjecha� do zminiaturyzowanego "Berlina Zachodniego".
Pomkn�� w�sk� replik� Kurfuarstendamm do Budapesterstrasse, gdzie nieco zwolni� i
otworzy� dolny zaw�r cysterny; paliwo chlusn�o obfitym strumieniem na ulic�.
Nast�pnie si�gn�� do le��cej na siedzeniu pasa�era torby, wyj�� z niej kilka
zegarowych zapalnik�w i wyrzuci� je przez okno, tak jak zrobi� to ju� wcze�niej we
"Francji", staraj�c si�, �eby upad�y mo�liwie blisko �atwo palnych, drewnianych
�cian budynk�w. Nacisn�wszy znowu mocniej peda� gazu, skierowa� si� do "Monachium",
po�o�onego nad rzek� "Bremerhaven", a wreszcie do "Bonn" i zminiaturyzowanego
miasteczka ambasad w "Bad Godesberg", wsz�dzie pozostawiaj�c za sob� zalan� benzyn�
jezdni� i rozmieszczone w nieregularnych odst�pach zapalniki. Spojrza� na zegarek;
pora wraca�. Do pierwszych detonacji w "Niemczech Zachodnich" pozosta� zaledwie
kwadrans. Nast�pnie, w o�miominutowych odst�pach, rozlegn� si� wybuchy we
"W�oszech", "Grecji", "Izraelu", "Egipcie", "Hiszpanii" i "Portugalii", kt�re
spot�guj� chaos wywo�any pierwsz� detonacj�.
Stra� po�arna z ogarni�tych po�arem stref nie b�dzie mia�a najmniejszych szans na
opanowanie �ywio�u. Zostan� wezwane na pomoc jednostki z s�siednich "kraj�w" tylko
po to, �eby natychmiast wr�ci�, kiedy po�ar rozszaleje si� tak�e na ich terenie.
By� to bardzo prosty spos�b wywo�ania kosmicznej katastrofy, przy czym rol� kosmosu
mia� w tym przypadku odegra� sztuczny �wiat Nowogrodu. Bramy na granicach sektor�w
zostan� szeroko otwarte, by nie utrudnia� gor�czkowego ruchu ludzi i pojazd�w, a
�eby ostatecznie uwie�czy� dzie�o zniszczenia, on, genialny Iljicz Ramirez Sanchez,
znany �wiatu pod imionami Carlos i Szakal, musi znale�� si� w "Pary�u". Nie w jego
Pary�u, ale tutaj, w sercu znienawidzonej makiety stolicy Francji. Spali j� do
fundament�w w spos�b, o jakim nawet nie �ni�o si� szale�com s�u��cym Trzeciej
Rzeszy. Potem przyjdzie czas na "Angli�", a wreszcie na najwi�ksz� cz�� Nowogrodu,
"Stany Zjednoczone", gdzie pozostawi swoj� wiadomo��. B�dzie tak jasna i
przejrzysta, jak �r�dlana woda omywaj�ca zakrwawion� twarz martwego wszech�wiata.
Ja to zrobi�em. Wszyscy moi wrogowie s� martwi, a ja �yj�.
Carlos sprawdzi� zawarto�� torby. Pozosta�a w niej najbardziej gro�na,
�mierciono�na bro�, jak� uda�o mu si� znale�� w arsenale w Kubince: dwadzie�cia
odpalanych r�cznie pocisk�w rakietowych wyposa�onych w sensory ciep�a. Ka�dy z nich
zdetonowany pojedynczo m�g�by rozbi� w py� podstaw� pomnika Waszyngtona. Po
wystrzeleniu zlokalizuj� ogniska po�ar�w i doko�cz� dzie�a zniszczenia. Carlos
zamkn�� zaw�r, zawr�ci� ci�ar�wk� i ruszy� w kierunku granicznej bramy.
Zaspany technik w dow�dztwie Nowogrodu zamruga� raptownie powiekami, wpatruj�c si�
w rz�d zielonych liter, jaki pojawi� si� na ekranie monitora. Informacja nie mia�a
najmniejszego sensu, ale musia�a by� prawdziwa. Po raz pi�ty w ci�gu ostatnich
kilkudziesi�ciu minut komendant cz�ci hiszpa�skiej przekroczy� granic� mi�dzy
sektorami, kieruj�c si� z powrotem w kierunku "Francji". Nieco wcze�niej, zgodnie z
zaleceniami instrukcji alarmowej, technik dwukrotnie po��czy� si� telefonicznie z
posterunkami na granicy "Izraela" i "Egiptu" i dowiedzia� si�, �e jedynym pojazdem,
jaki przeje�d�a� przez bram�, by�a cysterna z benzyn�. Przekaza� t� informacj�
instruktorowi znanemu jako Beniamin, ale teraz zacz�� si� zastanawia�, dlaczego
wysoki rang� funkcjonariusz mia�by je�dzi� po terenie o�rodka cystern�? Cho� z
drugiej strony, dlaczego nie? Wszyscy wiedzieli o tym, �e Nowogr�d jest
przesi�kni�ty korupcj�, wi�c mo�e komendant tropi� w ten spos�b przest�pc�w albo
sam odbiera� nale�ne mu udzia�y. Tak czy inaczej, poniewa� nie nadszed� �aden
meldunek o kradzie�y lub zagubieniu karty kodowej, a komputery nie wszcz�y alarmu,
technik wola� nie wnika� w natur� tego dziwnego wydarzenia. Sk�d mia� wiedzie�, kto
b�dzie jego nast�pnym zwierzchnikiem?
Voici ma carte - powiedzia� Bourne do stra�nika, wr�czaj�c mu swoj� kart�. - Vite,
s'il vous plait!
- Da... Oui - odpar� stra�nik, wsuwaj�c kart� do czytnika. Obok nich z rykiem
silnika przejecha�a ogromna cysterna z benzyn�, kieruj�c si� w przeciwn� stron�, do
"Anglii".
- Nie przesadzaj z tym swoim francuskim - odezwa� si� siedz�cy obok Bourne'a
Beniamin. - Ch�opaki staraj� si�, jak mog�, ale �aden z nich nie ko�czy� filologii.
- Kalifornia, mi�o�� ma... - zanuci� pod nosem Jason. - Jeste� pewien, �e ani ty,
ani tw�j ojciec nie chcecie do��czy� do twojej matki w Los Angeles?
- Zamknij si�!
Stra�nik odda� Bourne'owi kart�, zasalutowa� i stalowa bariera pow�drowa�a w g�r�.
Jason ruszy� raptownie z miejsca, by ju� po chwili ujrze� w blasku reflektor�w
trzypi�trow� replik� wie�y Eiffla. Nieco dalej, po prawej stronie, ci�gn�y si�
miniaturowe Pola Elizejskie z drewnian�, pomniejszon� kopi� �uku Triumfalnego.
Bourne wr�ci� na chwil� my�lami do okropnych chwil, kiedy on i Marie miotali si� po
ca�ym Pary�u, rozpaczliwie usi�uj�c si� odnale��... M�j Bo�e, Marie! Chc� do niej
wr�ci�, chc� znowu by�Davidem! On i ja... Obaj jeste�my o tyle starsi. Ja si� go
ju� nie boj�, a jego nie irytuje moja po wolno��... Kogo? Kt�rego z nas? Kim ja
jestem? Bo�e...
- Zwolnij. - Beniamin przerwa� rozmy�lania Bourne'a, dotykaj�c lekko jego ramienia.
- Dlaczego?
- Zatrzymaj si�! - krzykn�� m�ody instruktor. - Zjed� do kraw�nika i wy��cz silnik!
- Co si� sta�o?
- Nie jestem pewien... - Beniamin uni�s� g�ow�, wpatruj�c si� w czyste, nocne
niebo, usiane migocz�cymi gwiazdami. - Nie ma chmur - mrukn�� tajemniczo. - Ani
burzy.
- Ani nie pada. I co z tego? Chc� si� dosta� jak najszybciej do strefy
hiszpa�skiej!
- Znowu!
- O czym ty m�wisz, do cholery?
I wtedy Bourne us�ysza�: dobiegaj�cy gdzie� z daleka, ale mimo to wyra�ny, basowy
pomruk. Przetoczy� si� z g�uchym �oskotem, by za chwil� wr�ci�, a potem jeszcze
raz...
- Tam! - wykrzykn�� Rosjanin, zrywaj�c si� na nogi i wskazuj�c na p�noc. - Co to
jest?
- Ogie�, m�ody cz�owieku - odpowiedzia� przyciszonym g�osem Jason, r�wnie� wstaj�c
z miejsca i wpatruj�c si� w pulsuj�cy, ��tawy poblask, kt�ry wype�z� zza odleg�ego
horyzontu. - Podejrzewam, �e to w�a�nie "Hiszpania". Szakal wr�ci� tam, gdzie go
szkolono, �eby pu�ci� to miejsce z dymem. Na tym ma polega� jego zemsta...! Siadaj,
musimy tam szybko jecha�!
- Mylisz si� - odpar� Beniamin. Opad� na siedzenie, a Bourne uruchomi� silnik i
gwa�townym szarpni�ciem wrzuci� pierwszy bieg. - "Hiszpania" jest najwy�ej osiem
lub dziewi�� kilometr�w st�d. Ten po�ar wybuch� znacznie dalej.
- Pokieruj mnie najkr�tsz� drog� - za��da� Jason, wciskaj�c peda� gazu w pod�og�.
Przemkn�li przez "Pary�" i s�siaduj�ce z nim sektory nosz�ce nazwy "Marsylia",
"Montbeliard", "Hawr", "Strasburg", okr��aj�c z piskiem opon opustosza�e place i
p�dz�c na z�amanie karku w�skimi uliczkami wzd�u� miniaturowych budynk�w, a�
wreszcie ujrzeli przed sob� "hiszpa�sk�" granic�. W miar� jak si� do niej zbli�ali,
dobiegaj�ce z oddali grzmoty stawa�y si� coraz g�o�niejsze, a ciemne do tej pory
niebo przybiera�o coraz bardziej intensywn�, ��t� barw�. Stra�nicy przy bramie
przyciskali do uszu radiotelefony i s�uchawki, wywrzaskuj�c co� rozpaczliwie do
mikrofon�w, a w chwil� potem dos�ownie znik�d pojawi�y si� wozy stra�ackie p�dz�ce
na sygnale w kierunku szalej�cego na horyzoncie po�aru.
- Co si� sta�o? - rykn�� po rosyjsku Beniamin, wyskakuj�c z jeepa. - Jestem z
dow�dztwa - doda�, wsuwaj�c w szczelin� czytnika swoj� kart�; brama natychmiast
pow�drowa�a w g�r�. - M�w!
- Tak jest, towarzyszu! - wykrzykn�� oficer przez okienko bunkra. - To niesamowite!
Zupe�nie, jakby ziemia oszala�a! Najpierw wybuch�y ca�e "Niemcy" i potem zacz�o si�
pali�. Wszystko si� ko�ysa�o - powiedziano nam, �e to jakie� bardzo silne
trz�sienie ziemi. Potem to samo we "W�oszech" i "Grecji". "Rzym" ca�y w ogniu,
p�on� "Ateny" i "Pireus", a wybuchy nie ustaj�!
- Co m�wi dow�dztwo?
- Nic, bo nie wiedz�, co powiedzie�! Wyg�upili si� z tym trz�sieniem ziemi, bo to
kompletna bzdura. Ludzie wpadli w panik�, wydaj� rozkazy i zaraz je odwo�uj�. -
Zadzwoni� jeszcze jeden telefon, milcz�cy do tej pory; oficer podni�s� s�uchawk�,
by po chwili rykn�� co si� w p�ucach: - To szale�stwo, kompletne szale�stwo!
Jeste�cie pewni?
- O co chodzi? - wrzasn�� Beniamin, podbiegaj�c do okna.
- "Egipt"! - krzykn�� oficer, przyciskaj�c s�uchawk� do ucha. - "Izrael".. .!
"Kair" i "Tel Awiw"... Ogie�, bomby, eksplozje jedna za drug�! Nikt nie panuje nad
sytuacj�, samochody wpadaj� na siebie, hydranty powylatywa�y w powietrze - woda
p�ynie kana�ami, a ulice stoj� w ogniu! Jaki� debil pyta� przed chwil�, czy
wsz�dzie rozmieszczono tabliczki z zakazem palenia, bo drewniane budynki p�on� jak
pochodnie. Idioci! Banda idiot�w!
- Wskakuj! - rykn�� Bourne, przeje�d�aj�c przez otwart� bram�. - On musi gdzie� tu
by�! Ty prowad�, a ja...
Przerwa�a mu og�uszaj�ca eksplozja w "madryckim" Paseo del Prado. Wybuch by� tak
silny, �e w rozja�nione krwistoczerwonym b�yskiem niebo poszybowa� grad cegie�,
kamieni i roztrzaskanych desek, a w chwil� potem ogniste piek�o zacz�o si�
rozszerza�, wyci�gaj�c macki we wszystkie strony, w tym tak�e w kierunku bramy
wjazdowej do strefy.
- Patrz! - krzykn�� Jason, wychylaj�c si� z samochodu i dotykaj�c palcami ziemi.
Kiedy zbli�y� je do nozdrzy, jego oczy rozszerzy�y si� z przera�enia. - Ca�a droga
jest zalana benzyn�! - Dziesi�� metr�w przed nimi wystrzeli�a nagle w g�r� fontanna
ziemi i ognia, zasypuj�c jeepa kamykami i �wirem. P�omienie zbli�a�y si� z
zastraszaj�c� szybko�ci�. - Zapalniki zegarowe. ...- szepn�� Jason, a potem
wrzasn�� do Beniamina, sadz�cego wielkimi susami w kierunku samochodu: - Uciekaj!
Zabierz st�d wszystkich! Ten skurwysyn porozrzuca� wsz�dzie �adunki! Uciekajcie w
stron� rzeki!
- Jad� z tob�! - krzykn�� rozpaczliwie m�ody Rosjanin, chwytaj�c za kraw�d� drzwi.
- Przykro mi, junior - odpar� Bourne, dodaj�c raptownie gazu i wykr�caj�c szerokim
�ukiem w kierunku bramy; si�a od�rodkowa cisn�a Beniaminem o ziemi�. - To zabawa
dla doros�ych!
- Co ty robisz? - wrzasn�� m�ody instruktor, ale jego g�os umilk�, kiedy jeep
znalaz� si� na terenie s�siedniej strefy.
- Cysterna! To ta cholerna cysterna! - wyszepta� Jason przez zaci�ni�te z�by,
p�dz�c w�skimi uliczkami "Strasburga".
"Pary�"! Tu te�, to by�o oczywiste! Trzypi�trowej wysoko�ci model wie�y Eiffla
wylecia� w powietrze z hukiem, od kt�rego zatrz�s�a si� okolica. �adunki? Nie,
rakiety! Szakal zabra� ze zbrojowni w Kubince rakiety! Kilka sekund p�niej dooko�a
rozp�ta�o si� piek�o wybuch�w, a zaraz potem w niebo strzeli�y p�omienie. Wsz�dzie.
Ca�a "Francja" sz�a z dymem, jakby uleg�o urzeczywistnieniu najpotworniejsze
marzenie Adolfa Hitlera. Ogarni�ci panik� ludzie miotali si� w�r�d po�ar�w,
wzywaj�c na pomoc Boga, w kt�rego ich wodzowie zakazali im wierzy�.
"Anglia"! Musi dosta� si� do "Anglii", a stamt�d do "Stan�w Zjednoczonych", gdzie,
jak podszeptywa�o mu granicz�ce z pewno�ci� przeczucie, wszystko wreszcie si�
sko�czy, w taki lub inny spos�b. Musi odnale�� cystern�, kt�r� prowadzi� Szakal, i
zniszczy� zar�wno pojazd, jak i jego. Mo�e to zrobi�! Zrobi to! Carlos wierzy�, �e
Jason Bourne nie �yje, a to dawa�o mu ogromn� przewag�, poniewa� Szakal zrobi to,
co zrobi�by on, gdyby by� na jego miejscu. Kiedy rozp�tane przez niego piek�o
osi�gnie najwi�ksze nat�enie, Szakal porzuci cystern� i zajmie si� przygotowywaniem
sobie drogi ucieczki do prawdziwego Pary�a, gdzie armia starc�w rozniesie wie�� o
triumfalnym zwyci�stwie monseigneura nad wszechmocnymi, niepokonanymi do tej pory
Rosjanami. �eby to osi�gn��, b�dzie musia� dosta� si� w pobli�e tunelu.
Szale�cz� jazd� przez "Londyn", "Coventry" i "Portsmouth" mo�na by�o por�wna� tylko
do projekcji puszczonej w przy�pieszonym tempie kroniki filmowej z czas�w drugiej
wojny �wiatowej, przedstawiaj�cej naloty Luftwaffe na Wielk� Brytani�, a nast�pnie
poprzedzane przera�liwym wyciem uderzenia spadaj�cych znienacka rakiet V- l i V- 2.
R�nica polega�a tylko na tym, �e mieszka�cy Nowogrodu nie byli Brytyjczykami;
opanowanie zast�pi�a masowa histeria, trosk� o bli�nich - szale�cza walka o
przetrwanie. Kiedy wspania�e repliki Big Bena i Parlamentu run�y, ogarni�te
p�omieniami, a fabryki samolot�w w "Coventry" zamieni�y si� w buchaj�ce �arem
paleniska, ulice wype�ni�y si� t�umem, kt�ry z przera�liwym wrzaskiem p�dzi� na
o�lep w kierunku rzeki i "Portsmouth". Wielu ludzi decydowa�o si� na rozpaczliwy
skok do wody tylko po to jednak, by zaraz po zanurzeniu natrafi� na g�st� sie�
magnezowych rur; powietrze wype�ni� ostry trzask wy�adowa� elektrycznych, a po
chwili bezw�adne cia�a wyp�yn�y na powierzchni�, by niesione pr�dem znikn�� w
mroku. Przera�ony t�um zawr�ci� i pogna� do miasteczka "Portsea"; kiedy opu�ciwszy
swoje stanowiska do��czyli do niego stra�nicy, chaos zaw�adn�� niepodzielnie
wype�nion� blaskiem po�ar�w noc�.
Bourne w��czy� reflektor zainstalowany przy przedniej szybie jeepa i staraj�c si�
wybiera� mniej zat�oczone drogi, p�dzi� na po�udnie, ca�y czas na po�udnie. Zapali�
jedn� z flar i wymachiwa� ni� w�ciekle, odstraszaj�c zdesperowanych ludzi, kt�rzy
za wszelk� cen� usi�owali dosta� si� do samochodu. O�lepieni jaskrawym blaskiem
cofali si� natychmiast, przekonani, �e znale�li si� w pobli�u jeszcze jednego,
niebezpiecznego �r�d�a ognia.
Jeep wypad� na szutrow� drog�. Od bramy prowadz�cej na teren strefy ameryka�skiej
dzieli�o go nie wi�cej ni� sto metr�w... Szutrowa droga? Przesi�kni�ta paliwem!
�adunki jeszcze nie wybuch�y, lecz by�a to tylko kwestia sekund, a wtedy �ciana
ognia poch�onie samoch�d i jego kierowc�! Wciskaj�c gaz do oporu, Jason gna� w
kierunku granicy. Stra�nicy znikn�li, ale brama by�a zamkni�ta! Wdepn�� w hamulec i
zatrzyma� jeepa, wprowadzaj�c go w kilkunastometrowy po�lizg; pozosta�o mu tylko
mie� nadziej�, �e w wyniku tarcia nie powsta�y �adne iskry. Od�o�ywszy sycz�c�
flar� na pod�og�, wydoby� z kieszeni dwa granaty - wola�by si� z nimi nie
rozstawa�, ale nie mia� �adnego wyboru - wyci�gn�� zawleczki i cisn�� �mierciono�ne
kawa�ki metalu w stron� bramy. Dwa wybuchy nast�pi�y niemal jednocze�nie,
zdmuchuj�c metalow� barier� i wzniecaj�c ogie� na zalanej benzyn� drodze. P�omienie
natychmiast skoczy�y w g�r� i na boki, ale Jason nie waha� si�, tylko wyrzuci� z
samochodu gor�c� flar�, ruszy� raptownie z miejsca i pop�dzi� przez ognisty tunel
do najwi�kszej i najwa�niejszej cz�ci Nowogrodu. W chwili gdy wpad� na jej teren,
betonowy bunkier stra�niczy wylecia� w powietrze i zasypa� okolic� gradem
betonowych od�amk�w.
Jad�c niedawno w kierunku "Hiszpanii", Bourne by� do tego stopnia ogarni�ty
niecierpliwo�ci�, �e prawie nie zwraca� uwagi na zmniejszone repliki ameryka�skich
miast i osad ani nie zapami�ta� najkr�tszej drogi prowadz�cej do tunelu. Stosowa�
si� jedynie do wykrzykiwanych ochryple polece� Beniamina. Wydawa�o mu si� jednak,
�e wychowany w Los Angeles instruktor wspomina� kilka razy o jakiej� "szosie
nadbrze�nej", por�wnuj�c j� z autostrad� stanow� numer 1 w Kalifornii. Tworzy�y j�
ulice biegn�ce r�wnolegle do rzeki, kt�ra wyobra�a�a kolejno wybrze�e oceanu w
stanie Maine, Potomac w Waszyngtonie i p�nocn� cz�� przesmyku Long Island.
Szale�stwo ogarn�o tak�e "Ameryk�". Ulicami p�dzi�y na sygna�ach policyjne
radiowozy, umundurowani m�czy�ni wrzeszczeli co� do mikrofon�w i s�uchawek, z
budynk�w wybiegali wyrwani ze snu ludzie, krzycz�c o okropnym trz�sieniu ziemi,
znacznie gorszym od tego, jakie dotkn�o Armeni�. Mimo ca�kowitej pewno�ci, �e
chodzi o obc� infiltracj�, dow�dcy Nowogrodu nie potrafili zdoby� si� na to, �eby
powiedzie� prawd�. Nikt nie pomy�la� o tym, �e z do�wiadcze� zebranych przez
sejsmolog�w na ca�ym �wiecie wynika jasno, i� drzemi�ce w g��bi ziemi tytaniczne
si�y nigdy nie �cieraj� si� z tak monstrualn� gwa�towno�ci�, tylko atakuj� w kilku
kolejnych nawrotach, kt�re przypominaj� nadci�gaj�ce z otwartego oceanu gigantyczne
fale. Kto jednak z ogarni�tych panik� ludzi odwa�y�by si� kwestionowa� stwierdzenia
w�adz? Wszyscy w "Stanach Zjednoczonych" szykowali si� na nadej�cie czego�, co
mia�o okaza� si� czym� zupe�nie innym, ni� oczekiwali.
Przekonali si� o tym mniej wi�cej dziesi�� minut po zniszczeniu znacznej cz�ci
miniaturowej "Wielkiej Brytanii". Pierwsze eksplozje rozleg�y si� w chwili, kiedy
Bourne dotar� do "Waszyngtonu". Pierwsza stan�a w p�omieniach kopu�a "Kapitolu", a
zaledwie kilka sekund p�niej pomnik Waszyngtona stoj�cy po�rodku trawiastego parku
zachwia� si� i run��, jakby w jego podstaw� uderzy� z rozp�dem ci�ki buldo�er.
Wkr�tce potem po�ar ogarn�� replik� Bia�ego Domu, a kolejne wybuchy wstrz�sn�y ca��
"Penn- sylvania Avenue".
Bourne wiedzia� ju�, gdzie jest. Wej�cie do tunelu znajdowa�o si� mi�dzy
"Waszyngtonem" a "New London", nie wi�cej ni� pi�� minut drogi st�d! Skr�ciwszy w
ulic� biegn�c� r�wnolegle do rzeki, napotka� znowu przera�ony, ogarni�ty histeri�
t�um. Policja usi�owa�a zapanowa� nad chaosem, informuj�c przez g�o�niki, najpierw
po angielsku, a potem po rosyjsku, o �miertelnym niebezpiecze�stwie czyhaj�cym na
tych, kt�rzy zdecydowaliby si� wskoczy� do wody; snopy �wiat�a z reflektor�w
ta�czy�y po rzece, wydobywaj�c z ciemno�ci unosz�ce si� na falach, nieruchome
cia�a.
- Tunel! Otw�rzcie tunel!
Krzyk przybiera� na sile, a z nim determinacja. Jeszcze chwila, a t�um zaatakuje
zamkni�te bramy. Jason wepchn�� do kieszeni trzy pozosta�e flary, wyskoczy� z
otoczonego rozgor�czkowanymi twarzami jeepa i zacz�� przepycha� si� przez morze
zbitych g�sto cia�; uwi�z� po zaledwie kilku krokach. Nie pozosta�o mu nic innego,
jak wyci�gn�� jedn� z flar i zapali� j�. Widok przera�liwie sycz�cego, jaskrawego
p�omienia natychmiast przyni�s� skutek. Bourne pop�dzi� przez rozst�puj�cy si�
przed nim t�um, wymachuj�c p�on�c� flar�, a� wreszcie przedar� si� na sam prz�d, by
stan�� twarz� w twarz z kordonem �o�nierzy w mundurach Armii Stan�w Zjednoczonych.
Szale�stwo! Ca�y �wiat zwariowa�!
Nie! Tam, z boku, na ogrodzonym parkingu! Cysterna! Jason przedar� si� przez
kordon, trzymaj�c w wysoko uniesionej r�ce swoj� kart�, i podbieg� do najwy�szego
rang� oficera, pu�kownika z przewieszonym przez szyj� AK- 47; ostatni raz r�wnie
przera�onego oficera widzia� w Sajgonie.
- Jestem "Archie", mam wszystkie uprawnienia! Mo�ecie to sprawdzi�! Wolno do mnie
m�wi� tylko po angielsku, zrozumiano? Dyscyplina to dyscyplina.
- Togda?! - wrzasn�� z niedowierzaniem oficer, ale pos�usznie przeszed� na
angielski. - Oczywi�cie, wiem o was, ale co mog� zrobi�? - odpar� z doskona�ym
bosto�skim akcentem. - Utracili�my kontrol� nad t�umem!
- Czy kto� przechodzi� przez tunel w ci�gu ostatnich trzydziestu minut?
- Nie, nikt. Dostali�my rozkazy, �eby za �adn� cen� nie dopu�ci� do jego
sforsowania.
- To dobrze... Ka�cie ludziom si� rozej��. Powiedzcie przez g�o�niki, �e
niebezpiecze�stwo min�o.
- Nie mog� tego zrobi�! Przecie� wsz�dzie s� po�ary, wybuchy!
- Wkr�tce ustan�.
- Sk�d pan o tym wie?
- Wiem i ju�. R�b, co ci m�wi�!
- R�b, co ci ka�e! - rykn�� kto� za plecami Bourne'a. By� to Beniamin, ca�y zlany
potem. - Mam nadziej�, �e wiesz, o co ci chodzi - doda�, zwracaj�c si� do Jasona.
- Sk�d si� tutaj wzi��e�?
- Dobrze wiesz sk�d. Powiniene� raczej zapyta�, w jaki spos�b. Helikopterem,
wezwanym przez Krupkina szalej�cego w szpitalnym ��ku w Moskwie.
- Szalej�cego? Ca�kiem nie�le, jak na Rosjanina...
- Kim jeste�, �eby mi rozkazywa�? - wykrzykn�� cz�owiek w mundurze ameryka�skiego
pu�kownika.
- Mo�esz mnie sprawdzi�, ale radz� ci, uwi� si� z tym szybko - odpar� Beniamin,
pokazuj�c mu swoj� kart�. Jak nie, to ka�� ci� przenie�� do Taszkentu. �adna
okolica, ale s�ysza�em, �e nie maj� tam toalet... Ruszaj si�, kozi dupku!
- Kalifornia, mi�o�� ma... zanuci� pod nosem Jason.
- Zamknij si�!
- Jest tam! To ta cysterna! - Bourne wskaza� na ogromn� ci�ar�wk�, g�ruj�c�
rozmiarami nad pozosta�ymi st�oczonymi na parkingu pojazdami.
- Cysterna? - zapyta� ze zdziwieniem Beniamin. - Jak na to wpad�e�?
- Mie�ci si� w niej co najmniej pi��dziesi�t tysi�cy litr�w. W po��czeniu z
rozs�dnie rozmieszczonymi �adunkami plastiku to w zupe�no�ci wystarczy na te stare,
drewniane makiety. '
- Wnimanije! - zagrzmia�y g�o�niki rozmieszczone wok� wej�cia do tunelu.
Dobiegaj�ce zewsz�d eksplozje zacz�y powoli cichn��. Pu�kownik wspi�� si� z
mikrofonem w d�oni na szczyt niskiego, betonowego bunkra. Jego sylwetka rysowa�a
si� ostro w snopach �wiat�a pot�nych reflektor�w.
- Trz�sienie ziemi min�o! - zawo�a� po rosyjsku. - Co prawda straty s� znaczne, a
po�ar�w na pewno nie uda si� ugasi� do rana, ale kryzys min��, powtarzam, kryzys
min��! Nie oddalajcie si� od brzegu rzeki, a towarzysze z ekip ratowniczych
zatroszcz� si� o was! Takie rozkazy otrzymali�my z dow�dztwa, towarzysze! B�agam
was, nie r�bcie nic, co zmusi�oby nas do u�ycia si�y.
- Jakie trz�sienie? - wykrzykn�� jaki� stoj�cy niedaleko bunkra m�czyzna. - Wszyscy
nam wmawiaj�, �e to trz�sienie ziemi, jakby mieli nas za idiot�w! To nie �adne
trz�sienie, tylko zbrojny atak!
- Tak jest, atak!
- Zostali�my zaatakowani!
- To inwazja!
- Odblokujcie tunel i wypu��cie nas, bo jak nie, to b�dziecie musieli nas
zastrzeli�! Odblokujcie tunel!
T�um krzycza� coraz g�o�niej, ale �o�nierze stali niewzruszenie, z bagnetami na
lufach karabin�w. Pu�kownik wrzeszcza� ochryple do mikrofonu, z twarz� wykrzywion�
grymasem panicznego przera�enia.
- S�uchajcie, co do was m�wi�! Powtarzam wam to, co mi powiedziano. To tylko zwyk�e
trz�sienie ziemi i ja w to wierz�! A wiecie dlaczego...? Czy s�yszeli�cie cho�
jeden strza�? Dobre pytanie, co? Cho�by jeden, jedyny strza�...? Nie, nie
s�yszeli�cie! Mamy tu, podobnie jak w innych sektorach, uzbrojone oddzia�y gotowe
odeprze� ka�dy atak, a mimo to nikt nie strzela�, wi�c nie ulega w�tpliwo�ci, �e...
- O czym on tak wrzeszczy? - zapyta� Jason Beniamina.
- Pr�buje przekona� �udzi, �e to by�o trz�sienie ziemi, ale oni mu nie wierz�.
My�l�, �e to zbrojna inwazja. U�y� argumentu, �e nie by�o �adnych strza��w.
- A nie by�o?
- To dobry argument. Gdyby kto� zaatakowa�, na pewno by strzela�, a skoro nie
strzela�, to znaczy, �e nie zaatakowa�.
- Strza�y... ? - Nagle Bourne chwyci� m�odego Rosjanina za koszul� na piersi i
potrz�sn�� z ca�ej si�y. - Ka� mu przesta�! Na lito�� bosk�, ka� mu natychmiast
przesta�!
- Dlaczego?
- Podpowiada Szakalowi, co ma zrobi�!
- Co ty wygadujesz, do jasnej cholery?
- Strza�y... Strzelanina, zamieszanie!
- Niet! - wrzasn�a jaka� kobieta, wysuwaj�c si� na czo�o t�umu i unosz�c
oskar�ycielskim gestem r�k� w kierunku cz�owieka z mikrofonem. - Te eksplozje to
by�y bomby! Zrzucali je z samolot�w!
- Idiotka! - rykn�� po rosyjsku pu�kownik. - Gdyby to by� nalot, wystartowa�yby
nasze my�liwce z Bie�opola. Wybuchy pochodzi�y z wn�trza ziemi... - Te k�amliwe
s�owa by�y ostatnimi, jakie wypowiedzia� w �yciu Rosjanin w mundurze ameryka�skiego
pu�kownika.
Gdzie� na pogr��onym w p�mroku parkingu zaterkota� gniewnie pistolet maszynowy.
Seria niemal przeci�a Rosjanina wp�; zgi�� si�, zachwia� i run�� na ziemi� z dachu
bunkra. T�um ogarn�o prawdziwe szale�stwo. Kordon �o�nierzy p�k� niczym w�t�y
sznurek, a chaos si�gn�� zenitu. W�skie, ogrodzone zej�cie do tunelu wype�ni�o si�
p�dz�cymi na o�lep lud�mi, kt�rzy przepychaj�c si� i tratuj�c le��cych, walczyli
zawzi�cie o to, �eby jak najpr�dzej dosta� si� do podwodnego przej�cia. Jason
odci�gn�� m�odego instruktora na bok, dalej od ogarni�tego amokiem t�umu, ani na
chwil� nie spuszczaj�c wzroku ze spowitego mrokiem parkingu.
- Potrafisz obs�ugiwa� urz�dzenia tunelu? - zapyta�.
- Tak. Wszyscy wy�si stopniem instruktorzy wiedz�, jak to robi�.
- Te stalowe bramy, o kt�rych mi m�wi�e�, te�?
- Oczywi�cie.
- Gdzie s� mechanizmy?
- W bunkrze.
- Id� tam! - krzykn�� Bourne, wr�czaj�c Beniaminowi jedn� z trzech pozosta�ych mu
flar. - Mam jeszcze dwie i dwa granaty... Kiedy zobaczysz, �e zapali�em swoj�,
zamknij bram�, rozumiesz?
- Dlaczego?
- Dlatego, �e gramy wed�ug moich regu�, Ben! Zr�b to, a potem zapal t� flar� i
wyrzu� j� przez okno, �ebym wiedzia�, czy ci si� uda�o.
- Co potem?
- Potem zrobisz co�, co ci si� na pewno nie spodoba, ale nie masz wyboru... Zabierz
pu�kownikowi jego bro� i zmu� t�um, �eby wr�ci� na ulic�. Mo�esz strzela� w ziemi�
przed nimi albo nad ich g�owami, wszystko jedno, nawet gdyby� mia� kogo� zrani�.
Maj� wr�ci� i ju�! Musz� go znale��, odizolowa�, pozbawi� mo�liwo�ci schronienia za
czyimi� plecami...
- Jeste� wariat! - wrzasn�� Beniamin; na skroniach pulsowa�y mu nabrzmia�e �y�y. -
Zrani�, dobre sobie! Przecie� ja mog� kogo� zabi�! Oszala�e�!
- Akurat w tej chwili jestem najbardziej racjonalnie my�l�cym cz�owiekiem, jakiego
w �yciu spotka�e� - odpar� chrapliwym g�osem Jason. Ko�o nich ca�y czas przemykali
ogarni�ci panik� mieszka�cy Nowogrodu. - Zgodzi�by si� ze mn� ka�dy genera� waszej
Armii Czerwonej, tej samej, kt�ra zwyci�y�a pod Stalingradem... Nazywa si� to
przybli�onym bilansem strat i jest w tym sporo zdrowego rozs�dku. Znaczy to tyle,
�e musisz by� got�w zap�aci� teraz, bo jak nie, to za chwil� cena b�dzie
kilkakrotnie wi�ksza.
- Za du�o ode mnie wymagasz. Ci ludzie s� moimi przyjaci�mi, wsp� pracownikami,
Rosjanami! Czy ty zdecydowa�by� si� strzela� do t�umu Amerykan�w? Wystarczy jeden
pechowy rykoszet i zabij� albo zrani� kilku ludzi. To okropne ryzyko!
- Ju� ci powiedzia�em: nie masz wyboru. Je�li zobacz� w t�umie Szakala, rzuc�
granat, a wtedy na pewno zginie dwudziestu.
- Ty sukinsynu!
- Lepiej mi uwierz, Ben. Je�eli chodzi o Carlosa, przyznaj�, �e jestem sukinsynem.
Nie mog� pozwoli� na to, �eby on dalej �y�, ca�y �wiat nie mo�e sobie na to
pozwoli�. Ruszaj!
M�ody instruktor splun�� Bourne'owi w twarz, po czym odwr�ci� si� i zacz�� torowa�
sobie drog� w kierunku bunkra. Jason odruchowo otar� twarz wierzchem d�oni,
wpatruj�c si� z nat�eniem w zalegaj�ce na parkingu plamy g��bokiego cienia. Stara�
si� ustali�, z kt�rej z nich pad�y strza�y, cho� jednocze�nie zdawa� sobie spraw�,
�e nie ma to wi�kszego sensu, bo Szakal z pewno�ci� zd��y� ju� zmieni� stanowisko.
Opr�cz cysterny na niewielkim ogrodzonym terenie sta�o dziewi�� samochod�w - dwa
kombi, cztery limuzyny i trzy furgonetki, wszystkie by�y ameryka�skie lub takowe
udawa�y. Carlos musia� skry� si� za jednym z pojazd�w; cysterna raczej nie
wchodzi�a w gr�, bo sta�a najdalej od otwartej bramy, przez kt�r� mo�na by�o wybiec
w kierunku bunkra, a tym samym tunelu.
Jason przypad� do ziemi i poczo�ga� si� w stron� si�gaj�cego mu do piersi
ogrodzenia. Przera�liwy zgie�k panuj�cy przy wej�ciu do tunelu nie traci� nic na
intensywno�ci. W napi�tych do granic wytrzyma�o�ci mi�niach ramion i n�g Bourne
czu� okropny, rw�cy b�l. Zaczyna�y go �apa� skurcze. Nie my�l o nich! Jeste� ju�
zbyt blisko, Davidzie! Jason Bourne wie, co masz robi�. Zaufaj mu!
Uch! Przesadzaj�c p�ot, wbi� sobie w nerk� r�koje�� wetkni�tego za pasek bagnetu.
Nic nie czujesz! Nic ci� nie boli! Jeste� ju� zbyt blisko! S�uchaj Jasona.
Reflektory! Kto� wcisn�� jaki� guzik i reflektory oszala�y, zataczaj�c bezsensowne
ko�a, przesuwaj�c o�lepiaj�ce sto�ki �wiat�a bez �adu i sk�adu. Dok�d m�g� uciec
Carlos? Gdzie si� schowa�? Miganie �wiate� prawie uniemo�liwia�o jak�kolwiek
orientacj�. Nagle na teren parkingu przez bram�, niewidoczn� z tego miejsca, w
kt�rym znajdowa� si� Jason, wpad�y dwa policyjne radiowozy z w��czonymi syrenami.
Ku zdumieniu Jasona umundurowani m�czy�ni, kt�rzy z nich wyskoczyli, natychmiast
skryli si� za nieruchomymi pojazdami, a potem, jeden za drugim, zacz�li przemyka� w
kierunku bramy prowadz�cej do tunelu.
Co� si� nie zgadza�o! Z drugiego radiowozu wysiad�o czterech ludzi, a teraz nagle
by�o ich tylko trzech. W u�amek sekundy p�niej do��czy� do nich czwarty... ale nie
ten sam! Ten mia� na sobie mundur z czerwonymi wy�ogami i wysok� oficersk� czapk� z
daszkiem przybran� z�otym galonem, inn� w kszta�cie od ameryka�skiej. Co to mog�o
by�...? Nagle wszystko sta�o si� jasne. Przed oczami Bourne'a pojawi� si� fragment
wspomnie� sprzed wielu lat, z Madrytu albo Casaviei, kiedy pr�bowa� ustali�
powi�zania Szakala z falangistami. To mundur hiszpa�skiego oficera! Carlos wtargn��
na teren o�rodka w cz�ci hiszpa�skiej, a poniewa� p�ynnie pos�ugiwa� si� rosyjskim,
usi�owa� uciec z Nowogrodu, przebrany w wojskowy mundur.
Jason zerwa� si� na nogi i pop�dzi� przez wysypany �wirem placyk. Wyci�gn�wszy z
kieszeni przedostatni� flar�, rzuci� j� za ogrodzenie, ponad zaparkowanymi
samochodami. Beniamin nie powinien jej dostrzec ze swego stanowiska w bunkrze, a
tym samym nie we�mie jej za um�wiony sygna�. Ten sygna� zostanie nadany ju�
wkr�tce, mo�e nawet za kilkana�cie sekund, ale w tej chwili by�by zdecydowanie
przedwczesny.
- Eto sroczno! - rykn�� jeden z uciekaj�cych policjant�w, przera�ony widokiem
sycz�cej, p�on�cej o�lepiaj�cym blaskiem flary.
Inny min�� koleg�w i p�dzi� w kierunku otwartej bramy.
- Skorieje! - pogania� ich krzykiem. W upiornym, migotliwym �wietle ta�cz�cych
reflektor�w Bourne obserwowa�, jak siedem postaci jedna za drug� wybiega z
parkingu, by do��czy� do t�umu k��bi�cego si� u wej�cia do tunelu. �sma posta� nie
pojawi�a si�. Szakal znalaz� si� w pu�apce!
Teraz! Jason wyszarpn�� ostatni� flar�, wyrwa� zawleczk� i z ca�ej si�y cisn�� kul�
zimnego, jaskrawego ognia wysoko nad g�owy przera�onych ludzi. Zr�b to, Ben! -
wrzasn�� rozpaczliwie w my�li, zaciskaj�c d�o� na p�katej skorupie granatu. Zr�b
to!
Jego milcz�ca pro�ba zosta�a wys�uchana, bo od strony tunelu dobieg�y nagle g�osy
rozpaczy i oburzenia, kt�re w chwil� potem zamieni�y si� w paniczne wrzaski,
zag�uszone szale�czym terkotem strzelaj�cego d�ugimi seriami pistoletu maszynowego.
Z g�o�nik�w rozleg�y si� jakie� rozkazy, wywrzaskiwane ochryple po rosyjsku...
Jeszcze jedna seria i g�os przem�wi� ponownie, tym razem spokojniej i bardziej
wyra�nie; t�um przycich� na chwil�, by w sekund� p�niej zareagowa� jeszcze
g�o�niejszym ni� dot�d rykiem w�ciek�o�ci i przera�enia. Obejrzawszy si� przez
rami�, Bourne dostrzeg� widoczn� wyra�nie na tle wiruj�cych smug reflektor�w
sylwetk� Beniamina. Rosjanin sta� na dachu bunkra i wykrzykiwa� rozkazy do
trzymanego tu� przy ustach mikrofonu. Ludzie zaczynali go s�ucha�! T�um najpierw
powoli i niech�tnie, a potem coraz szybciej zacz�� kierowa� si� w przeciwn� stron�,
by wkr�tce run�� p�dem w kierunku opustosza�ych ulic. Beniamin zapali� swoj� flar�
i pomacha� ni� w kierunku Jasona, informuj�c go w ten spos�b, �e nie tylko wykona�
jego polecenie, to znaczy zamkn�� tunel i rozproszy� ludzi, ale osi�gn�� to, nikogo
nie rani�c ani nie zabijaj�c.
Bourne przywar� p�asko do ziemi i lustrowa� uwa�nie teren pod podwoziami samochod�w
o�wietlony blaskiem p�on�cej za ogrodzeniem flary... Nogi w wysokich, oficerskich
butach! Za trzecim samochodem po lewej stronie, nie dalej ni� dwadzie�cia metr�w od
bramy prowadz�cej do tunelu. Carlos by� jego! Jeszcze chwila, a wszystko wreszcie
si� sko�czy. Nie my�l o tym, tylko r�b to, co musisz zrobi�, i to szybko! Po�o�y�
pistolet na �wirze, chwyci� granat w praw� r�k�, wyci�gn�� zawleczk�, z�apa�
pistolet w lew� i pop�dzi� przed siebie najszybciej, jak tylko m�g�. Trzy lub
cztery metry przed samochodem rzuci� si� ponownie na ziemi� i poturla� granat po
�wirowej nawierzchni na drug� stron� pojazdu... W chwili gdy niewielki, metalowy
przedmiot opu�ci� jego d�o�, zorientowa� si�, �e pope�ni� potworny b��d. Nogi nie
poruszy�y si�, bo to wcale nie by�y nogi, tylko zostawiona na przyn�t� para but�w!
Jason rzuci� si� w prawo, potoczy� si� po ostrych kamykach, os�aniaj�c d�o�mi twarz
i usi�uj�c skuli� si� najbardziej, jak to by�o mo�liwe. Og�uszaj�ca eksplozja
pos�a�a w nocne niebo grad metalowych i szklanych od�amk�w; ich cz�� pomkn�a ze
�wistem tu� nad ziemi�, k�saj�c bole�nie nogi i r�ce Bourne'a. Uciekaj! Uciekaj! -
wrzeszcza� mu w uszach czyj� przera�ony g�os, wi�c d�wign�� si� najpierw na kolana,
a potem na nogi, otoczony g�stym dymem buchaj�cym z wraku rozszarpanego eksplozj�
pojazdu. Nagle z ziemi tu� ko�o jego st�p wystrzeli�y w g�r� gejzery �wiru i
piasku; rzuci� si� do ucieczki, p�dz�c zygzakiem w kierunku najbli�szej os�ony -
du�ej, kanciastej furgonetki. Dosta� dwa razy, w rami� i udo! Skr�ci� za furgonetk�
i dysz�c ci�ko, przywar� do niej plecami; niemal w tym samym momencie du�a przednia
szyba samochodu zosta�a roztrzaskana w drobny mak.
- Nie dorastasz mi do pi�t, Jasonie Bourne! - rykn�� Szakal, nie zdejmuj�c palca ze
spustu. - Nigdy mi nie dorasta�e�! By�e� tylko namiastk�, n�dzn� marionetk�!
- Skoro tak, to chod� tu do mnie!
Jason szarpn�� drzwi szoferki, otworzy� je, a nast�pnie przebieg� na ty� samochodu
i przykucn��, przyciskaj�c do blachy twarz i uniesion� d�o�, zaci�ni�t� kurczowo na
pistolecie. Flara zasycza�a przera�liwie i zgas�a, a Szakal przesta� strzela�.
Bourne wiedzia� dlaczego: Carlos zobaczy� otwarte drzwi od strony kierowcy i
zastanawia� si�, co to mo�e oznacza�. Kilka sekund ciszy... A potem wyra�ny niczym
trza�niecie bicza odg�os zatrzaskiwanych drzwi.
Jason wyskoczy� z ukrycia, trzyma� przed sob� obur�cz pistolet wycelowany w
stoj�cego przy szoferce m�czyzn� w hiszpa�skim mundurze i naciska� raz za razem
spust. Kolejne pociski trafia�y w cel: jeden, drugi, trzeci... I koniec! Zamiast
huku strza��w tylko obrzydliwy zgrzyt zepsutego mechanizmu spustowego! Carlos
rzuci� si� na ziemi�, by dosi�gn�� broni, kt�ra przed chwil� wypad�a mu z raje.
Jego lewa r�ka zwisa�a bezw�adnie, a ca�a lewa strona munduru by�a przesi�kni�ta
krwi�, ale prawa d�o� zacisn�a si� na metalowej kolbie niczym uzbrojona w
straszliwe pazury �apa ogarni�tego sza�em zwierz�cia.
Bourne wyrwa� zza pasa bagnet i rzuci� si� w stron� Szakala, celuj�c w przedrami�.
Za p�no! Carlos odzyska� bro�! Jason wyci�gn�� r�k� i chwyci� za gor�c� luf�.
Trzymaj! Nie mo�esz jej wypu�ci�! Z�ap drug� r�k�! Sprzeczne my�li k��bi�y mu si� w
g�owie, nie mia� ju� si�y, nie m�g� z�apa� oddechu, przed oczami ta�czy�y mu czarne
plamy... Rami�! Tak jak on, Szakal by� ranny w bark!
Trzymaj luf�! Uderz go w bark, ale trzymaj luf�! Jakim� nadludzkim wysi�kiem
Jasonowi uda�o si� pchn�� Carlosa na furgonetk� w taki spos�b, �e morderca uderzy�
z �oskotem w karoseri� praw� po�ow� cia�a. Szakal zawy� z b�lu, wypuszczaj�c z r�k
bro�, ale ju� w nast�pnym u�amku sekundy kopn�� j� pod samoch�d.
W pierwszej chwili Jason nie mia� najmniejszego poj�cia, sk�d spad�o na niego
uderzenie. Wiedzia� tylko tyle, �e nagle jego czaszka jakby rozpad�a si� na dwie
cz�ci. Dopiero po kilku bezcennych chwilach zorientowa� si�, �e nikt go nie
uderzy�, tylko po prostu przewr�ci� si�, uderzaj�c g�ow� w metalow� os�on� wlotu
powietrza do ch�odnicy.
Szakal wymyka� mu si� z r�k! W zamieszaniu, jakie panowa�o tej nocy w Nowogrodzie,
m�g� znale�� sto sposob�w, �eby wydosta� si� poza teren o�rodka. Wszystko na nic!
Zosta� mu jeszcze jeden granat. Czemu nie? Bourne wyci�gn�� go z kieszeni, wyrwa�
zawleczk� i rzuci� go na �rodek parkingu, a kiedy nast�pi�a eksplozja, d�wign�� si�
z trudem na nogi. Mo�e wybuch zaalarmuje Beniamina i zwr�ci jego uwag� w t� stron�?
Zataczaj�c si� i chwiej�c na nogach, Jason ruszy� w kierunku bunkra i wej�cia do
tunelu. M�j Bo�e, Marie, nie uda�o mi si�! Wybacz mi! Wszystko na nic... A potem,
jakby kto� chcia� z niego dodatkowo zadrwi�, zobaczy�, �e stalowa krata strzeg�ca
wej�cia do tunelu jest podniesiona, jakby zaprasza�a Szakala do skorzystania z tej
drogi ucieczki.
Archie...? - Zdumiony g�os Rosjanina dotar� do jego �wiadomo�ci poprzez szum rzeki,
a w chwil� potem pojawi� si� sam Beniamin, biegn�c do niego od strony bunkra. -
My�la�em, �e nie �yjesz...
- W zwi�zku z czym otworzy�e� na o�cie� bram�, �eby ten, kto mnie zabi�, m�g� st�d
spokojnie wyj�� - powiedzia� cicho Bourne. - Dlaczego nie przys�a�e� po niego
samochodu z kierowc�?
- Proponuj�, �eby spojrza� pan jeszcze raz, profesorze - wydysza� Beniamin,
zatrzymuj�c si� przy nim i obrzucaj�c szybkim spojrzeniem zakrwawione ubranie
Bourne'a. - Chyba ostatnio ma pan jakie� k�opoty z oczami.
- O co ci chodzi?
- Chcesz bram�, b�dziesz mia� bram�. - Instruktor krzykn�� co� po rosyjsku w
kierunku bunkra i stalowa krata opad�a z �oskotem na swoje miejsce. Bourne odni�s�
wra�enie, jakby na linii jego wzroku znajdowa�a si� jaka� przezroczysta przeszkoda,
za�amuj�ca cz�ciowo �wiat�o i utrudniaj�ca ostre widzenie.
- Szk�o - wyja�ni� Beniamin.
- Szk�o...? powt�rzy� ze zdumieniem Jason.
- Dwudziestocentymetrowej grubo�ci szklane �ciany na obu ko�cach tunelu.
- O czym ty m�wisz?
M�ody Rosjanin nie musia� niczego wyja�nia�, bo w tej samej chwili wn�trze tunelu
zacz�o wype�nia� si� wzburzon� wod� rzeki Wo�chow. W spienionej masie pojawi� si�
nagle jaki� przedmiot... Cia�o! Zmartwia�y Bourne wpatrywa� si� w nie z szeroko
otwartymi ustami, z najwy�szym trudem powstrzymuj�c podchodz�cy mu do gard�a krzyk,
a� wreszcie odzyska� zdolno�� ruchu i zataczaj�c si�, zacz�� biec w kierunku
szklanej tafli. Dwa razy przewraca� si�, bo os�abione nogi nie mog�y go utrzyma�,
ale zaraz zn�w wstawa� i bieg� chwiejnie przed siebie, a� wreszcie dotar� do
przezroczystej przegrody, kt�ra zamyka�a tunel. Nie mog�c z�apa� powietrza w p�uca,
opar� d�onie na g�adkiej powierzchni tafli i po�era� wzrokiem makabryczn� scen�,
jaka rozgrywa�a si� zaledwie kilkana�cie centymetr�w od jego twarzy. Cia�o Szakala,
ubrane w sprawiaj�cy groteskowe wra�enie, bogato zdobiony mundur, szarpane pot�nym
pr�dem uderza�o z ogromn� si�� w stalowe pr�ty. W szeroko otwartych oczach Carlosa
wida� by�o zastyg�e przera�enie, z jakim spotka� swoj� �mier�.
Jason Bourne przygl�da� mu si� z zaci�t� twarz� zimnym, spokojnym spojrzeniem
zab�jcy, kt�ry w�a�nie pokona� w pojedynku swojego najwi�kszego przeciwnika. Jednak
po chwili jego rysy z�agodnia�y i przed szklan� p�yt� sta� David Webb. Wygl�da� jak
cz�owiek, kt�remu w�a�nie zdj�to z ramion olbrzymi, przerastaj�cy jego si�y ci�ar.
- On zgin��, Archie - powiedzia� Beniamin, staj�c u boku Jasona. - Ju� nigdy nie
wr�ci.
- Zatopi�e� tunel - stwierdzi� Bourne. - Sk�d wiedzia�e�, �e to na pewno on?
- Ty nie mia�e� pistoletu maszynowego, a on tak. Szczerze m�wi�c, po my�la�em, �e
spe�ni�a si� przepowiednia Krupkina: ty zgin��e�, a cz�owiek, kt�ry ci� zabi�,
wybra� najkr�tsz� drog� ucieczki. Poza tym zdradzi� go mundur. W tym momencie
wszystko nabra�o sensu, poczynaj�c od wydarze� w sektorze hiszpa�skim.
- W jaki spos�b uda�o ci si� rozproszy� t�um?
- Powiedzia�em im, �e trzy mile na p�noc st�d czekaj� barki gotowe przewie�� ich na
drugi brzeg... A propos Krupkina - musz� ci� st�d jak najszybciej wydosta�. Szybko,
chod� ze mn�! Do l�dowiska helikopter�w jest najwy�ej kilometr. Pojedziemy jeepem.
Po�piesz si�, na lito�� bosk�!
- Krupkin to wymy�li�?
- Owszem, wycharcza� w swoim szpitalnym ��ku, trudno powiedzie�, bardziej w�ciek�y
czy zaszokowany.
- Co to ma znaczy�?
- W�a�ciwie mog� ci powiedzie�. Kto� z najwy�szego kr�gu wtajemniczonych - Krupkin
na razie jeszcze nie wie kto - wyda� rozkaz, �eby pod �adnym pozorem nie pozwoli�
ci uj�� z �yciem. To rzeczywi�cie nies�ychane, ale z drugiej strony nikt si� nie
spodziewa�, �e ten ca�y pieprzony Nowogr�d p�jdzie z dymem! Na szcz�cie mo�emy to
wykorzysta�.
- My?
- Nie ja mam ci� zabi�, tylko kto� inny. Nie wiem kto i w tym zamieszaniu pewnie
nigdy si� nie dowiem.
- Zaczekaj chwil�! Dok�d zabierze mnie ten helikopter?
- Zaci�nij kciuki, profesorze, i m�dl si�, �eby B�g pom�g� Krupkinowi i twojemu
przyjacielowi z Ameryki. Polecisz helikopterem do Jelska, a stamt�d samolotem do
Polski, do Zamo�cia. Wygl�da na to, �e nasz niewdzi�czny sojusznik pozwoli�
zainstalowa� tam stacj� nas�uchow� CIA.
- Ale przecie� w dalszym ci�gu b�d� na obszarze Uk�adu Warszawskiego!
- Podobno wasi ludzie ju� na ciebie czekaj�. Powodzenia.
Jason przez chwil� wpatrywa� si� w milczeniu w twarz m�odego m�czyzny.
- Powiedz mi, Ben... Dlaczego to robisz? Post�pujesz wbrew bezpo�redniemu
rozkazowi...
- Nie dosta�em �adnego rozkazu! - przerwa� mu Rosjanin. - A nawet gdybym go dosta�,
to nie jestem przecie� bezmy�lnym robotem. Zawar�e� umow� i wykona�e� swoj� cz��...
Poza tym, je�eli jest jaka� nadzieja, �eby moja matka...
- Jest wi�cej ni� nadzieja - odpar� Bourne.
- Chod�my ju�, tracimy tylko czas! Jelsk i Zamo�� to tylko pocz�tek. Czeka ci�
d�uga i niebezpieczna podr�, Archie.
Rozdzia� 42
S�o�ce znika�o za lini� horyzontu; karaibskie wysepki, kt�re otacza�y Montserrat, w
mroku przeistacza�y si� w nieregularnie porozrzucane plamy g��bokiej zieleni
otoczone bia�ymi grzywami fal roztrzaskuj�cych si� o rafy koralowe. Wszystko by�o
sk�pane w przejrzystopomara�czowej po�wiacie zachodniego niebosk�onu. W Pensjonacie
Spokoju zapalono �wiat�a w czterech willach, kt�re sta�y na ko�cu szeregu nad sam�
pla��; w pokojach, na tarasach i balkonach sk�panych w ostatnich promieniach
gasn�cego s�o�ca wida� by�o poruszaj�ce si� bez po�piechu sylwetki. �agodne
podmuchy wiatru przynosi�y ze sob� z tropikalnego lasu zapach hibiscusa i
poinciany, a samotna ��d� zmierza�a do brzegu z �adunkiem �wie�ych ryb dla kuchni
pensjonatu.
Brendan Patrick Pierre Prefontaine wyszed� z drinkiem w d�oni na balkon willi numer
siedemna�cie. Przy balustradzie Johnny St. Jacques poci�ga� ze szklanki rum z
tonikiem.
- Jak pan my�li, kiedy b�dzie pan m�g� na nowo uruchomi� interes? - zapyta� by�y
s�dzia z Bostonu, siadaj�c przy metalowym, pomalowanym na bia�o stoliku.
- Zniszczenia mo�na naprawi� w ci�gu kilku tygodni - odpar� w�a�ciciel Pensjonatu
Spokoju - ale up�ynie sporo czasu, zanim ludzie zaczn� zapomina� o tym, co si�
tutaj zdarzy�o.
- To znaczy ile?
- Pierwsze foldery wy�l� nie wcze�niej ni� za cztery lub pi�� miesi�cy. Co prawda w
ten spos�b sp�nimy si� na sezon, ale Marie uwa�a, �e mam racj�. Gdybym si�
po�pieszy�, zosta�oby to odebrane nie tylko jako co najmniej niesmaczne, ale na
pewno wywo�a�oby kolejn� fal� plotek o terrorystach, przemytnikach narkotyk�w,
skorumpowanej w�adzy... Ani tego nie potrzebujemy, ani sobie na to nie
zas�u�yli�my.
- Jak ju� kiedy� wspomnia�em, mog� ponie�� moj� cz�� koszt�w - powiedzia�
niegdysiejszy s�dzia s�du okr�gowego w Massachusetts. - Mo�e nie b�dzie to tyle,
ile bierze pan od go�ci u szczytu sezonu, m�ody cz�owieku, ale na pewno wystarczy
na remont jednej willi.
- Nawet nie ma mowy. Jestem panu winien wi�cej, ni� kiedykolwiek zdo�am odp�aci�.
Mo�e pan mieszka� w pensjonacie tak d�ugo, jak d�ugo pan zechce. - St. Jacques
jeszcze przez chwil� przygl�da� si� samotnej �odzi, poczym odwr�ci� si� od barierki
i usiad� przy stoliku naprzeciwko Prefontaine'a. - W gruncie rzeczy martwi� si�
tylko o ludzi. Jeszcze niedawno mia�em cztery �odzie z pe�n� za�og�, a teraz
zosta�a ledwie jedna. Pracownicy
dostaj� po�ow� tego, co przedtem.
- Wi�c jednak potrzebuje pan moich pieni�dzy.
- Niech�e pan sobie nie �artuje, panie s�dzio. Nie chc� by� niegrzeczny, ale
Waszyngton do�� dok�adnie pana sprawdzi�. Od lat �y� pan na ulicy.
- Waszyngton... - mrukn�� Prefontaine, unosz�c szklank� i spogl�daj�c na ni� pod
�wiat�o. - Jak zwykle, te urz�dasy s� dwa kroki z ty�u, je�li chodzi o zwyk�e
przest�pstwa, a dwadzie�cia, gdy w gr� wchodz� ich w�asne.
- O czym pan m�wi?
- Nie o czym, a o kim. O Randolphie Gatesie.
- To ten sukinsyn z Bostonu, kt�ry skierowa� Szakala na trop Davida?
- Ten sam, a jednocze�nie zupe�nie inny, bo lepszy pod ka�dym wzgl�dem, mo�e z
wyj�tkiem stanu konta bankowego... Tak czy inaczej, znowu sta� si� tym Gatesem,
kt�rego zna�em wiele lat temu na Harvardzie: na pewno nie jest najbystrzejszy i
najlepszy, ale potrafi zr�cznie zamaskowa� te braki pust� retoryk� i
pseudoelokwencj�.
-
- Je�li mam by� szczery, to nic z tego nie rozumiem.
- Odwiedzi�em go niedawno w o�rodku rehabilitacyjnym w Minnesocie albo w Michigan -
nie pami�tam dok�adnie, bo lecia�em pierwsz� klas�, a drinki podawano bez �adnych
ogranicze�... W ka�dym razie uda�o nam si� dogada�: postanowi� przej�� na nasz�
stron�, Johnny. B�dzie teraz broni� interes�w ludzi, a nie wielkich firm
istniej�cych tylko na papierze. Powiedzia� mi, �e dobierze si� do sk�ry nieuczciwym
maklerom i korporacjom, kt�re spekuluj� akcjami, doprowadzaj�c do zamykania fabryk
i utraty tysi�cy miejsc pracy.
- W jaki spos�b mo�e tego dokona�?
- Nie zapominaj, �e siedzia� w samym �rodku tego bagna i zna wszystkie sztuczki.
Teraz jednak postanowi� walczy� dla idei.
- Dlaczego?
- Dlatego, �e odzyska� Edith.
- Jak� Edith, na lito�� bosk�?
- Swoj� �on�... Szczerze m�wi�c, nadal j� kocham. Poznali�my si� bardzo dawno temu,
ale w tamtych czasach powa�any s�dzia obarczony rodzin�, cho� nawet wredn�, nie
m�g� sobie pozwoli� na kontynuowanie takiego zwi�zku. Wielki Randy tak naprawd�
nigdy na ni� nie zas�ugiwa�, ale mo�e teraz uda mu si� to nadrobi�.
- To wszystko bardzo interesuj�ce, ale nie rozumiem, co ma wsp�lnego z nami?
- Czy wspomnia�em ju�, �e szanowny Randolph Gates podczas tych bezpowrotnie
straconych, niemniej bardzo pracowitych lat zarobi� ca�� mas� pieni�dzy?
- Nawet kilka razy. I co z tego?
- C�, w ramach rewan�u za m�j wk�ad w uwolnienie go ze �miertelnej pu�apki,
obmy�lonej w Pary�u, uzna� za stosowne odpowiednio mnie wynagrodzi�. Nie w�tpi�, �e
do podj�cia tej decyzji przyczyni�y si� te� posiadane przeze mnie informacje. Zdaje
si�, �e poczciwy Randy po wielu zaci�tych bitwach stoczonych przed trybuna�em
zapragn�� zosta� s�dzi� - niewykluczone, �e nawet w S�dzie Najwy�szym.
- Wi�c...?
- Wi�c je�li wyjad� z Bostonu i b�d� trzyma� j�zyk za z�bami, jego bank b�dzie
przekazywa� co roku na moje konto pi��dziesi�t tysi�cy dolar�w.
- Jezus, Maria!
- Dok�adnie to samo sobie pomy�la�em, kiedy si� zgodzi�. Poszed�em nawet na msz�,
po raz pierwszy od trzydziestu paru lat.
- Ale nie b�dzie pan m�g� wr�ci� do domu.
- Do domu? - Prefontaine roze�mia� si� cicho. - A czy ja mia�em kiedykolwiek dom?
Niewa�ne, teraz na pewno b�d� m�g� sobie znale�� inny. Niejaki Peter Holland z
Centralnej Agencji Wywiadowczej zarekomendowa� mnie sir Henry'emu Sykesowi z
Montserrat, kt�ry z kolei zapozna� mnie z emerytowanym londy�skim prawnikiem
Jonathanem Lemuelem, urodzonym tutaj, na wyspach. Niewykluczone, �e otworzymy we
dw�ch ma�� firm� konsultingow�, specjalizuj�c� si� w ameryka�skich i brytyjskich
przepisach eksportowo- importowych. Oczywi�cie, pocz�tki b�d� trudne, ale mam
wra�enie, �e damy sobie rad�. Zostan� tu prawdopodobnie na wiele lat.
St. Jacques spojrza� niepewnie na starego prawnika i wsta�, by uzupe�ni� zawarto��
swojej szklanki.
Morris Panov powoli przeszed� ze swojej sypialni do salonu na pi�trze willi numer
osiemna�cie, gdzie Aleks Conklin siedzia� ju� nieruchomo przy telefonie w fotelu
inwalidzkim. Psychiatra mia� na sobie cienk� koszul�, pod kt�r� wida� by�o wyra�nie
banda�e spowijaj�ce jego pier� i lewe rami�.
- M�czy�em si� chyba dwadzie�cia minut, zanim uda�o mi si� za�o�y� koszul�! -
poskar�y� si� gniewnie.
- Powiniene� by� mnie zawo�a� - odpar� Aleks, odwracaj�c fotel w je go stron�. -
Potrafi� si� tym do�� szybko porusza�. Mo�e dlatego �e zanim dali mi protez�,
mia�em troch� czasu, �eby si� nauczy�.
- Dzi�kuj�, ale wol� sam si� ubiera�. Ty te� chyba pr�bowa�e� wsta� natychmiast,
jak dorobili ci zapasow� stop�.
- To pierwsza lekcja, doktorku. Powinno co� by� na ten temat w twoich uczonych
ksi��kach.
- Jest. Nazywa to si� g�upot� albo, je�li wolisz, o�lim uporem.
- Ale to nieprawda - powiedzia� spokojnie emerytowany oficer wywiadu, spogl�daj�c
lekarzowi prosto w oczy.
- Rzeczywi�cie, nieprawda - zgodzi� si� Mo, nie odwracaj�c wzroku i siadaj�c
ostro�nie na krze�le. - Pierwsza lekcja nazywa si� odzyskiwaniem niezale�no�ci.
Chwytasz tyle, ile mo�esz, i si�gasz po jeszcze wi�cej.
Aleks z u�miechem poprawi� banda� spowijaj�cy szyj�.
- Ale ma to tak�e swoje dobre strony - zauwa�y�. - Z ka�dym dniem wszystko staje
si� �atwiejsze, bo uczysz si� coraz to nowych sztuczek... Niesamowite, ile pomys��w
mie�ci si� w naszych szarych kom�rkach...
- Naprawd�? Pewnego dnia b�d� musia� si� tym zaj��. S�ysza�em, jak rozmawia�e�
przez telefon. Kto dzwoni�?
- Holland. Gor�ca linia mi�dzy Waszyngtonem i Moskw� podobno a� rozgrza�a si� do
czerwono�ci. I ci, i tamci stosowali podw�jne szyfrowanie, bo na sam� my�l o tym,
�e kto� m�g�by ich pods�ucha�, natychmiast robi� w portki.
- Chodzi o "Meduz�"?
- Ani ty, ani ja nigdy nie s�yszeli�my tej nazwy i nie znamy nikogo, kto by j�
s�ysza�. Mi�dzynarodowy rynek finansowy zareagowa� tak gwa�townym krwotokiem, nie
wspominaj�c ju� o kilku prawdziwych trupach, �e tylko krok dzieli nas od
zakwestionowania wiarygodno�ci rz�dowych instytucji, kt�re mia�y za zadanie go
kontrolowa�.
- Dlaczego nie nazwa� tego wprost wsp�odpowiedzialno�ci�? - zapyta� Panov.
- Bo w gruncie rzeczy nic by to nie da�o, do takiego wniosku dosz�y wsp�lnie CIA i
KGB, a szychy z Departamentu Stanu i Kremla skwapliwie si� z nimi zgodzi�y.
Ujawnienie skali i zasi�gu nadu�y� nie przynios�oby �adnych konkretnych
rezultat�w... Nadu�y�, rozumiesz? Morderstwa, zamachy, porwania i nies�ychana
korupcja po obu stronach Atlantyku, nie m�wi�c ju� o wsp�pracy z przest�pczymi
organizacjami, s� okre�lane jako nadu�ycia! Nasi Wielcy i Nieomylni doszli do
wniosku, �e lepiej b�dzie za�atwi� po cichu, ile si� da, a potem ukr�ci� �eb
sprawie.
- To wstr�tne.
- Tak wygl�da rzeczywisto��, panie doktorze. B�dziesz �wiadkiem najwi�kszego
fa�szerstwa w najnowszej historii, w ka�dym razie na pewno na obszarze
cywilizowanego �wiata. A najbardziej wstr�tne w tym wszystkim jest to, �e
prawdopodobnie oni maj� racj�. Gdyby "Meduza" zosta�a ca�kowicie zdemaskowana - a
by�aby, bo powiedziawszy A trzeba wyrecytowa� ca�y alfabet - ludzie by si� w�ciekli
i pozrzucaliby ze �wiecznik�w wszystkich �obuz�w, kt�rzy mieli z afer� jakikolwiek
zwi�zek. Przy okazji polecia�aby te� ze sto�k�w ca�a masa innych �obuz�w. Na wielu
wysokich i wa�nych stanowiskach powsta�aby wtedy pr�nia, a to nie s� odpowiednie
czasy. Lepszy diabe�, kt�rego si� zna, ni� nowy, kt�ry przyjdzie na jego miejsce.
- W takim razie, co si� stanie?
- Nast�pi wielka wyprzeda� - oznajmi� melancholijnie Conklin. - Operacje "Meduzy"
mia�y tak ogromny zasi�g geograficzny, �e po prostu nie spos�b si� do nich
wszystkich dogrzeba�. Moskwa wkr�tce przy�le nam Ogilviego, a wraz z nim kilku
swoich najlepszych specjalist�w od ekonomii, kt�rzy razem z naszymi lud�mi zabior�
si� ostro do roboty. Holland przewiduje, �e po pewnym czasie odb�dzie si�
miniszczyt ekonomiczny z udzia�em ministr�w finans�w kraj�w NATO i bloku
wschodniego. Wsz�dzie tam, gdzie b�dzie to mo�liwe, aktywa "Meduzy" zostan�
przej�te przez gospodark� po szczeg�lnych pa�stw, ma si� rozumie� na zasadach
ustalonych w szczeg�owych, wielostronnych uk�adach. Chodzi przede wszystkim o to,
�eby unikn�� paniki na rynku, spowodowanej masowymi zwolnieniami z pracy i upadkiem
wielu przemys�owych kolos�w.
- A wi�c tak b�dzie wygl�da� pogrzeb "Meduzy"... - mrukn�� Panov. - Spu�ci si� na
ni� zas�on� milczenia, tak jak wtedy, w Azji.
Aleks skin�� g�ow�.
- Dzi�ki temu straty zostan� ograniczone do minimum, a prawdopodobnie uda si� nawet
uszczkn�� troch� zysk�w.
- Co z osobnikami takimi jak Burton w Kolegium Szef�w Sztab�w i Atkinson w
Londynie?
- Przejd� na wcze�niejsze emerytury z powodu z�ego stanu zdrowia. Mo�esz mi
wierzy�, �e b�d� siedzie� cicho. Maj� swoje powody.
Panov poprawi� si� na krze�le i skrzywi� si� bole�nie.
- To raczej niewielka zap�ata za przest�pstwa, jakich si� dopu�cili, nie uwa�asz?
Okaza�o si�, �e Szakal jednak na co� si� przyda�. Gdyby�cie go nie �cigali, nigdy
nie natrafiliby�cie na trop "Meduzy".
- To zbieg okoliczno�ci, Mo - odpar� Conklin. - Mo�esz by� pewien, �e nie wyst�pi�
z wnioskiem o medal dla niego.
Panov potrz�sn�� g�ow�.
- Wydaje mi si�, �e to co� wi�cej ni� zwyk�y zbieg okoliczno�ci. W ostatecznym
rozrachunku okaza�o si�, �e David mia� racj�, bo zwi�zek jednak istnia�. Kto�
zajmuj�cy wysokie stanowisko w "Meduzie" zakontraktowa� zg�adzenie na obszarze
dzia�ania Szakala wa�nej osobisto�ci i zrobi� wszystko, �eby odpowiedzialno�� za
zamach spad�a na Jasona Bourne'a.
- Domy�lam si�, �e m�wisz o Teagartenie?
- Tak. Poniewa� Bourne znajdowa� si� na czarnej li�cie "Meduzy", nasz �a�osny
zdrajca DeSole musia� wtajemniczy� j� w szczeg�y operacji Treadstone - nawet je�eli
nie we wszystkie, to przynajmniej w znaczn� ich cz��. Kiedy dowiedzieli si�, �e
Jason, to znaczy David, jest w Pary�u, wykorzystali pierwotny scenariusz: Bourne
przeciwko Szakalowi. S�usznie przypuszczali, �e zabijaj�c Teagartena w�a�nie w
taki, a nie inny spos�b, zyskuj� wsp�prac� jedynego cz�owieka zdolnego wytropi� i
zabi� Bourne'a.
- Co z tego wynika?
- Nie rozumiesz, Aleks? Je�eli si� nad tym dobrze zastanowi�, to Bruksela stanowi�a
pocz�tek ko�ca. David pos�u�y� si� fa�szywym oskar�eniem, �eby dzi�ki znalezionej
rzekomo przy ciele Jasona mapie z zakre�lonym rejonem Anderlechtu przes�a� �onie
informacj� o tym, �e �yje.
- Da� nam nadziej�, to wszystko. Staram si� nigdy zbytnio nie ufa� nadziei, Mo.
- Zrobi� du�o wi�cej. Dzi�ki tej wiadomo�ci Holland postawi� w stan pogotowia
wszystkich waszych ludzi w Europie i wyda� rozkazy, �eby w razie pojawienia si�
Jasona Bourne'a umo�liwi� mu za wszelk� cen� przedostanie si� do Stan�w.
- Tym razem uda�o si�, ale cz�sto nic z tego nie wychodzi.
- Uda�o si�, bo ju� kilka tygodni temu niejaki Jason Bourne wiedzia�, �e po to, by
dotrze� do Szakala, musi stworzy� mi�dzy sob� a nim co� w rodzaju wi�zi, jaki�
zwi�zek, kt�ry u�atwi mu dzia�anie. Osi�gn�� to, ty to osi�gn��e�!
- Dosy� okr�nymi drogami - przyzna� Conklin. - Dzia�ali�my na o�lep. Wszystko, czym
dysponowali�my, to by�y domys�y i abstrakcyjne skojarzenia.
- Abstrakcyjne skojarzenia? - powt�rzy� z �agodnym zdziwieniem Panov. - To bardzo
nieprecyzyjne okre�lenie. Masz poj�cie, jak� burz� potrafi� spowodowa� w m�zgu?
- Szczerze m�wi�c, poj�cia nie mam, o czym teraz m�wisz.
- O szarych kom�rkach. Sam niedawno o nich wspomina�e�. Ca�y czas wiruj� i
podskakuj�, usi�uj�c znale�� jak�� szczelin�, przez kt�r� mog�yby wyrwa� si� na
zewn�trz.
- Obawiam si�, �e nie nad��am za tob�.
- M�wi�e� o zbiegu okoliczno�ci, a mnie si� wydaje, �e do sp�ki z Davidem
stworzy�e� pot�ne urz�dzenie do porz�dkowania ruchu tych szarych kom�rek i
nadawania im po��danego kierunku. Mi�dzy biegunami tego urz�dzenia znalaz�a si�
"Meduza".
Conklin odwr�ci� si� raptownie wraz z fotelem i podjecha� do okna, za kt�rym
pomara�czowy blask powoli ust�powa� przed poch�aniaj�c� wyspy ciemno�ci�.
- Chcia�bym, �eby wszystko by�o takie proste, jak m�wisz, Mo - wyszepta�. - Obawiam
si� jednak, �e tak nie jest.
- Musisz wyra�a� si� ja�niej.
- Krupkin jest ju� w�a�ciwie martwy.
- Co takiego?
- Op�akuj� go jako przyjaciela i jako wspania�ego przeciwnika. To on umo�liwi� nam
dzia�anie, a kiedy by�o ju� po wszystkim, zrobi� to, co nale�a�o, nie to, co mu
kazano. Pozwoli� Davidowi uj�� z �yciem, ale teraz musi za to zap�aci�.
- Co si� z nim sta�o?
- Wed�ug informacji posiadanych przez Hollanda, pi�� dni temu znikn�� ze szpitala w
Moskwie - po prostu wsta� z ��ka, ubra� si� i wyszed� na ulic�. Nikt nie wie, jak
uda�o mu si� to zrobi� ani dok�d poszed�, ale zaraz potem zjawi�o si� KGB, �eby go
aresztowa� i odstawi� na �ubiank�.
- Czyli jednak go nie z�apali...
- Ale z�api�. Kiedy Kreml chce dosta� kogo� w swoje r�ce, wszystkie drogi, dworce,
lotniska i przej�cia graniczne s� brane pod ca�odobow� obserwacj�, a rozkazy nie
pozostawiaj� najmniejszych w�tpliwo�ci: ten, kto dopu�ci do wymkni�cia si�
podejrzanego, trafi na dziesi�� lat do obozu. To tylko kwestia czasu. Niech to
szlag trafi!
Rozleg�o si� pukanie do drzwi.
- Prosz� wej��! - zawo�a� Panov. - Otwarte!
Do pokoju wszed� Pritchard ubrany w gruby, elegancki sweter; cho� pcha� przed sob�
obficie zastawiony w�zek na k�kach, uda�o mu si� zachowa� nienagannie wyprostowan�
postaw�.
- Buckingham Pritchard, do waszych us�ug, panowie! - oznajmi� z szerokim u�miechem.
- Pozwoli�em sobie przynie�� kilka morskich delikatno�ci na wasze kolegialne
spotkanie, zanim rozpocznie si� wieczorowy posi�ek, kt�rego by�em g��wnym
kucharzem, bo poprzedni robi� cz�sto bardzo niedobre rzeczy, czego u mnie na pewno
nie ma, panowie.
- Kolegialne? - powt�rzy� ze zdumieniem Aleks. - Chodzi panu o kolegiat�, kolegium
czy college? Je�eli o ten ostatni, to obawiam si�, �e sko�czy�em go ponad
trzydzie�ci pi�� lat temu.
- Chyba zbyt du�o uwagi po�wi�cono tam na nauczanie r�nych niuans�w j�zyka
Szekspira - mrukn�� Morris Panov. - Niech pan mi powie, panie Pritchard - doda�
g�o�niej - czy nie gor�co panu w tym swetrze? Ja ju� bym si� spoci� jak mysz!
- C� za delikatno��! - szepn�� z uznaniem Conklin.
- Ja si� nie potuj�, prosz� pana - odpowiedzia� zast�pca kierownika recepcji.
- Ale na pewno si� potowa�e�, kiedy St. Jacques wr�ci� z Waszyngtonu! - zauwa�y�
Aleks. - Bo�e wszechmog�cy! Johnny - terroryst�!
- Ten przykry incydent zosta� ju� ca�kowicie zapomniany - odpar� ze stoickim
spokojem Pritchard. - Pan Saint Jay i sir Henry obaj zrozumieli, �e m�j szanowny
wujek i ja mieli�my na uwadze najbardziej dobro dzieci.
- Cwaniak z ciebie. - Conklin skin�� z aprobat� g�ow�.
- Pozwol� sobie wszystko przygotowa�, panowie, i przynios� l�d. Inni b�d� ju�
bardzo nied�ugo.
- Jeste�my nadzwyczaj zobowi�zani - odpar� Panov.
David Webb stan�� w otwartych drzwiach balkonowych i przygl�da� si�, jak jego �ona
czyta ch�opcu ostatnie strony bajki. Niezast�piona pani Cooper drzema�a w fotelu, a
jej dostojna czarna g�owa, zwie�czona koron� srebrnoszarych w�os�w, kiwa�a si� nad
bujn� piersi�, jakby stara piastunka pod�wiadomie oczekiwa�a na to, �e lada chwila
zza uchylonych drzwi sypialni dobiegnie p�acz male�kiej Alison. Spokojny,
przyciszony g�os Marie dobrze oddawa� nastr�j opowie�ci, o czym �wiadczy�y szeroko
otwarte oczy i rozchylone usta Jamiego. W�a�ciwie moja �ona powinna by� aktork�,
pomy�la� David. Mia�a wszystkie cechy przydatne w tej niepewnej profesji: wyraziste
rysy twarzy, doskona�y wygl�d i silny, ju� na pierwszy rzut oka zwracaj�cy uwag�
charakter.
- Jutro ty mi poczytasz, tatusiu!
Bajka dobieg�a ko�ca; jego syn wyskoczy� z ��ka, a pani Cooper otworzy�a
natychmiast oczy.
- Chcia�em ci poczyta� ju� dzisiaj, Jamie - odpar� przepraszaj�cym tonem Webb.
- Ale ty jeszcze troch� brzydko pachniesz! - stwierdzi� ch�opiec, marszcz�c nos.
- Ju� ci t�umaczy�am, Jamie, �e to nie tata pachnie, tylko lekarstwa, kt�re zapisa�
mu pan doktor - wyja�ni�a z u�miechem Marie.
- Ale pachnie.
- Nie mo�na dyskutowa� z analitycznym umys�em, szczeg�lnie je�li ma racj�, nie
uwa�asz? - zapyta� David.
- Jeszcze za wcze�nie do ��ka, mamusiu! M�g�bym obudzi� Alison, a wtedy ona na
pewno zacznie p�aka�...
- Wiem, kochanie, ale ja i tw�j tata musimy spotka� si� ze wszystkimi wujkami...
- I moim nowym dziadkiem! - wykrzykn�� z rado�ci� ch�opiec. - Dziadek Brendan
powiedzia�, �e nauczy mnie kiedy�, co trzeba robi�, �eby zosta� s�dzi�!
- Niech B�g ma nas w swojej opiece! - wtr�ci�a si� pani Cooper. - Ten starzec stroi
si� jak paw w zalotach!
- Mo�esz i�� do naszego pokoju i poogl�da� telewizj� - powiedzia�a szybko Marie. -
Ale jeszcze tylko p� godziny, rozumiesz?
- Ojej...
- Dobrze, niech b�dzie godzina. Ale pani Cooper wybierze ci kana�.
- Dzi�kuj�, mamusiu! - wykrzykn�� ch�opiec i pop�dzi� do sypialni rodzic�w. Pani
Cooper d�wign�a z fotela swoje obfite cia�o i ruszy�a dostojnie za nim.
- Ja go zaprowadz� - powiedzia�a Marie, wstaj�c z kanapy.
- Nie ma mowy - zaprotestowa�a pani Cooper. - Niech pani zostanie z m�em. Ten
cz�owiek bardzo cierpi, cho� nic nie m�wi. - Z tymi s�owami wysz�a z pokoju.
- Czy to prawda, kochanie? - zapyta�a Marie, podchodz�c do Davida. - Bardzo
cierpisz?
- Przykro mi, �e musz� zniszczy� mit o nieomylnych przeczuciach tej dobrej kobiety,
ale nie, nic mnie nie boli.
- Dlaczego u�ywasz tylu s��w, kiedy wystarczy�oby jedno?
- Dlatego �e podobno jestem naukowcem, a �aden naukowiec nigdy nie powie niczego
wprost, bo wtedy nie m�g�by si� z tego wycofa�, gdyby okaza�o si�, �e nie mia�
racji. Czy�by� by�a antyintelektualistk�?
- Nie - odpar�a Marie. - Widzisz, jakie to proste, kr�tkie stwierdzenie?
- A co to jest stwierdzenie? - zapyta� Webb, obejmuj�c �on� i ca�uj�c j� lekko i
zmys�owo w usta.
- Skr�t prowadz�cy prosto do prawdy. - Marie odchyli�a g�ow� i spojrza�a mu prosto
w oczy. - Bez �adnego kluczenia i lawirowania. Tak jak w prostym dodawaniu, gdzie
pi�� plus pi�� zawsze r�wna si� dziesi��, nigdy dziewi�� albo jedena�cie.
- W takim razie, ty jeste� t� dziesi�tk�...
- To wprawdzie bana�, ale przyjmuj� go za dobr� monet�... Odpr�y�e� si�, czuj� to
wyra�nie. Jason Bourne ju� ci� opu�ci�, prawda?
- Prawie. Kiedy by�a� u Alison, zadzwoni� Ed McAllister z Agencji Bezpiecze�stwa
Narodowego. Matka Bena jest ju� w drodze do Moskwy.
- Tak si� ciesz�, Davidzie!
- Obaj ryczeli�my ze �miechu, a ja w pewnej chwili u�wiadomi�em sobie, �e jeszcze
nigdy nie s�ysza�em �miej�cego si� McAllistera. To by�o mi�e.
- Dlatego �e ci�gle przygniata�o go potworne poczucie winy. Nigdy sobie nie m�g�
wybaczy�, �e wtedy wys�a� nas do Hongkongu. Teraz, kiedy jeste� znowu ze mn�, �ywy
i zdrowy, nie jestem pewna, czy ja mu kiedykolwiek to wybacz�, ale w ka�dym razie z
pewno�ci� nie od�o�� s�uchawki, kiedy zadzwoni.
- Na pewno b�dzie bardzo zadowolony. Szczerze m�wi�c, poprosi�em go, �eby jeszcze
kiedy� zadzwoni�. Mo�e nawet zaprosiliby�my go na obiad...
- Nie posuwa�abym si� a� tak daleko.
- A matka Beniamina? Przecie� ten ch�opak ocali� mi �ycie.
- No... W takim razie, mo�e na bardzo skromn� kolacj�.
- Przesta� mnie dotyka�, kobieto. Jeszcze pi�tna�cie sekund, a wyrzuc� Jamiego i
pani� Cooper z sypialni i zaci�gn� ci� tam za w�osy, by odebra� to, co mi si�
nale�y.
- Nie mia�abym nic przeciwko temu, brutalu, ale mam wra�enie, �e Johnny bardzo na
nas liczy. Dwaj tryskaj�cy energi� inwalidzi i by�y s�dzia o nadpobudliwej
wyobra�ni to du�o wi�cej, ni� mo�e znie�� prosty ch�opak z Ontario.
- Kocham ich wszystkich.
- Ja te�. Chod�my.
Karaibskie s�o�ce znikn�o ju� ca�kowicie za horyzontem, pozostawiaj�c po sobie
jedynie pomara�czow�, gasn�c� z ka�d� chwil� po�wiat�. Skryte za szklanymi os�onami
p�omienie �wiec, proste i nieruchome, promieniowa�y ciep�ym �wiat�em, tworz�c na
balkonie willi numer osiemna�cie mi�y p�mrok. Rozmowa przy stole tak�e by�a mi�a i
ciep�a, bo brali w niej udzia� ludzie, kt�rzy cudem uszli z �yciem ze �miertelnego
niebezpiecze�stwa.
- Da�em Randy'emu jasno do zrozumienia, �e nie mo�na bezkrytycznie stosowa� zasady
stare decisis, bo zmieni�y si� zewn�trzne uwarunkowania, a wraz z nimi spos�b oceny
wszystkich okoliczno�ci i fakt�w - perorowa� Prefontaine. - Ci�g�e zmiany s�
nieuchronnym skutkiem wynalezienia kalendarza.
- To jest tak oczywiste, �e nie wyobra�am sobie, jak ktokolwiek m�g�by podawa� to w
w�tpliwo�� - zauwa�y� Aleks.
- Gates czyni� to wielokrotnie, otumaniaj�c s�d potokiem swej wymowy i zasypuj�c
gradem przyk�ad�w bez najmniejszego zwi�zku ze spraw�.
- Dym i lustra - roze�mia�a si� Marie. - W ekonomii robimy dok�adnie to samo.
Pami�tasz, braciszku? M�wi�am ci o tym.
- Nic z tego nie zrozumia�em i nadal nie rozumiem ani s�owa.
- W medycynie nie da si� zastosowa� niczego w tym rodzaju - powiedzia� Panov. -
Laboratoria znajduj� si� ca�y czas pod �cis�� kontrol�. Co dziennie trzeba
przedstawia� dok�adn� relacj� z post�pu prac.
- W wielu wypadkach okazuje si�, �e nawet podstawowe zasady naszej konstytucji nie
s� precyzyjnie sformu�owane - kontynuowa� by�y s�dzia. - Zupe�nie jakby jej tw�rcy
czytali pod ko�dr� Nostradamusa, ale wstydzili si� do tego przyzna�, albo jakby
zobaczyli przypadkiem rysunki Leonarda da Vinci, kt�ry przewidzia� powstanie
samolot�w. Zdawali sobie spraw� z tego, �e nie mog� skodyfikowa� przysz�o�ci, bo
nie maj� najmniejszego poj�cia o tym, jak b�dzie wygl�da� ani jakie swobody uda si�
zdoby� spo�ecze�stwu.
W zwi�zku z tym, chyba na wszelki wypadek, pozostawili wiele wspania�ych
niedom�wie�.
- Kt�rych jednak znakomity Randolph Gates nie mia� najmniejszego zamiaru dostrzec,
o ile mnie pami�� nie myli - zauwa�y� Conklin.
- Och, on teraz szybko si� zmieni - zarechota� Prefontaine. - Zawsze reagowa� na
zmiany wiatru jak kurek na wie�y i na pewno zd��y przestawi� �agle, je�li wyczuje w
tym interes.
- Ciekaw jestem, co sta�o si� z �on� tego kierowcy ci�ar�wki... - powiedzia�
rozmarzonym g�osem Panov.
- Mo�e lepiej wyobra� sobie ma�y, bia�y domek, a dooko�a zielony trawnik i bia�y
p�otek - doradzi� mu Aleks. - Od razu lepiej si� poczujesz.
- Z jak� �on� jakiego kierowcy? - zainteresowa� si� St. Jac�ues.
- Daj spok�j, braciszku. Na twoim miejscu nie by�abym taka ciekawa.
- Albo z tym cholernym wojskowym lekarzem, kt�ry szprycowa� mnie jakim� �wi�stwem!
- ci�gn�� uparcie Panov.
- Zapomnia�em ci powiedzie�: prowadzi prywatn� klinik� w Leavenworth - odpar�
Conklin. - Za du�o mam spraw na g�owie... A w dodatku jeszcze Krupkin. Stary, dobry
Kruppie, taki elegancki i w og�le... Wszyscy jeste�my jego d�u�nikami, ale nie
mo�emy mu pom�c.
Zapad�a chwila ciszy. Wszyscy siedz�cy przy stole pomy�leli o cz�owieku, kt�ry nie
bacz�c na w�asne bezpiecze�stwo, odwa�y� si� wyst�pi� przeciwko totalitarnemu
systemowi, domagaj�cemu si� �mierci Davida Webba. David sta� samotnie przy
balustradzie i spogl�da� na ciemne morze, oddzielony od pozosta�ych czym� wi�cej
ni� tylko kilkumetrow� przestrzeni�. Zdawa� sobie doskonale spraw� z tego, �e musi
min�� troch� czasu, zanim znowu si� do nich zbli�y. Najpierw musia� znikn�� Jason
Bourne. Kiedy to nast�pi?
Nie teraz! Szale�stwo powr�ci�o! Wieczorne niebo rozdar� og�uszaj�cy ryk silnik�w,
a w chwil� potem nisko nad pla�� pojawi�y si� trzy �mig�owce, pluj�c w�ciek�ym
ogniem z dzia�ek i karabin�w maszynowych. Jednocze�nie p�aska, du�a ��d� o pot�nym
silniku wypad�a z ciemno�ci, p�dz�c prosto ku brzegowi.
St. Jacques jednym susem dopad� do interkomu.
- Alarm! - rykn��. - Zostali�my zaatakowani!
- Bo�e, przecie� Szakal nie �yje! - wykrzykn�� wstrz��ni�ty Conklin.
- Ale nie jego wierni s�udzy! - parskn�� Jason Bourne. Pchn�� Marie na pod�og� i
wydoby� zza paska pistolet; David Webb znikn�� bez �ladu. - Powiedziano im, �e on
tu jest.
- To szale�stwo!
- Nic na to nie poradz� - odpar� Jason, podbiegaj�c do balustrady. - S� gotowi
zgin�� wraz z nim.
- Cholera! - rykn�� Aleks. Raptownym ruchem ramion pchn�� w�zek w kierunku sto�u,
odtr�caj�c Panova w cie�, dalej od blasku �wiec.
Nagle o�y� pot�ny g�o�nik zainstalowany na jednym z helikopter�w.
- Widzieli�cie nasz� si�� ognia! - rozleg� si� g�os pilota. - Przetniemy was na p�,
je�li natychmiast nie zatrzymacie silnika... Dobrze! Dop�y�cie do brzegu, obaj na
pok�adzie, r�ce na burcie i bez najmniejszego ruchu! Szybko!
Reflektory z dw�ch zawieszonych w powietrzu maszyn o�wietli�y rozko�ysan� ��d�, a
trzeci �mig�owiec wyl�dowa� na pla�y, wzbijaj�c w powietrze tumany piasku.
Wyskoczyli z niego czterej m�czy�ni w wojskowych mundurach, celuj�c z pistolet�w
maszynowych w kierunku �odzi. Z balkonu willi numer osiemna�cie grupa ludzi
przygl�da�a si� ze zdumieniem rozgrywaj�cej si� w dole niewiarygodnej scenie.
- Pritchard! - wrzasn�� St. Jacques. - Przynie� mi lornetk�!
- Mam j� tutaj, panie Saint Jay, bardzo prosz�. - Ciemnosk�ry m�czyzna podszed�
szybkim krokiem do swego chlebodawcy i wr�czy� mu ��dany przedmiot. - Wyczy�ci�em
nawet bardzo szk�a, sir!
- Co widzisz? - zapyta� ostro Bourne.
- Nie wiem... Dw�ch m�czyzn.
- I nic wi�cej? - nie wytrzyma� Conklin.
- Daj to - powiedzia� kr�tko Jason, zabieraj�c lornetk� szwagrowi.
- Kto to jest, Davidzie? - wykrzykn�a Marie, widz�c maluj�ce si� na jego twarzy
zdumienie.
- Krupkin...! - wykrztusi� z trudem.
Krupkin, blady jak �ciana, siedzia� przy metalowym stole. Jego twarzy nie zdobi�a
ju� szpakowata broda. Kategorycznie odm�wi� sk�adania wszelkich wyja�nie�, dop�ki
nie sko�czy trzeciej brandy. By� wycie�czony, podobnie jak Panov, Conklin i Webb,
ranny i z pewno�ci� cierpia�, cho� nie mia� najmniejszego zamiaru roztkliwia� si�
nad sob�, jako �e to, co go czeka�o, by�o o niebo lepsze od tego, co niedawno
przeszed�. Zdawa� si� zirytowany swoim brudnym, wymi�tym ubraniem i zerka� na nie
niech�tnie od czasu do czasu, ale natychmiast wzrusza� w milczeniu ramionami,
zdaj�c sobie doskonale spraw�, i� ju� wkr�tce jego sytuacja tak�e i pod tym
wzgl�dem ulegnie radykalnej poprawie. Pierwsze s�owa, jakie wypowiedzia�, by�y
skierowane do by�ego s�dziego z Bostonu, ubranego w brzoskwiniow�, sportow�
marynark� i ciemnogranatowe spodnie.
- Podoba mi si� pa�ski str�j - oznajmi� z uznaniem. - Bardzo szykowny i dostosowany
do klimatu.
- Dzi�kuj�.
Kiedy dokonano prezentacji, na Rosjanina spad�a ulewa pyta�. Uni�s� obie r�ce, tak
jak to czyni papie� na placu �wi�tego Piotra, i powiedzia�:
- Nie b�d� was zanudza� ma�o istotnymi szczeg�ami mojej ucieczki z Matki Rosji,
tylko ogranicz� si� do stwierdzenia, �e jestem zaszokowany panuj�c� tam korupcj�,
jak r�wnie� oburzony uw�aczaj�cymi ludzkiej godno�ci warunkami, w jakich musia�em
przebywa� w zamian za wr�czone w postaci �ap�wek horrendalne sumy pieni�dzy... Nie
mam najmniejszych w�tpliwo�ci co do tego, �e przede wszystkim powinienem sk�ada�
podzi�kowania szwajcarskiemu Bogu i Jego bankierom, drukuj�cym takie wspania�e
banknoty.
- Mo�e jednak powie nam pan, co si� sta�o - poprosi�a Marie.
- Droga pani, jest pani jeszcze pi�kniejsza, ni� sobie wyobra�a�em. Gdyby�my
spotkali si� w Pary�u, bez wahania odbi�bym pani� temu wyn�dznia�emu obdartusowi,
kt�rego nazywa pani m�em. M�j Bo�e, jakie� wspania�e w�osy...!
- Z pewno�ci� nawet nie powiedzia� panu, jakiego s� koloru - odpar�a z u�miechem
Marie. - Mog�abym go wtedy panem szanta�owa�.
- Mimo to, jak na sw�j wiek, jest jeszcze dosy� sprawny.
- Tylko dlatego, �e bez przerwy karmi� go najr�niejszymi pigu�kami. A teraz ju�
s�uchamy, co si� wydarzy�o.
- Co si� wydarzy�o? Zdemaskowali mnie, oto, co si� wydarzy�o! Skonfiskowali mi m�j
uroczy domek nad Jeziorem Genewskim. Teraz jest tam rezydencja radzieckiego
ambasadora. Doprawdy, nie wiem, jak to prze�yj�!
- Wydaje mi si�, �e mojej �onie chodzi�o o co� innego - wtr�ci� si� Webb. - Le�a�e�
w szpitalu w Moskwie, dowiedzia�e� si�, �e kto� postanowi� mnie zlikwidowa�, i
kaza�e� Beniaminowi wyekspediowa� mnie z Nowogrodu.
- Mam swoich informator�w, Jason, a poza tym tam na samej g�rze te� zdarzaj� si�
b��dy. Nie wymieni� �adnych nazwisk, �eby nie sprowadzi� na nikogo nieszcz�cia. A
m�wi�c kr�tko, to po prostu krew mnie zala�a. Norymberga pokaza�a chyba ca�emu
�wiatu, �e nigdy nie nale�y wykonywa� bezmy�lnie rozkaz�w. Ta lekcja nadal
pozostaje w pami�ci wielu ludzi. My w Rosji wycierpieli�my w czasie ostatniej wojny
bez por�wnania wi�cej ni� wy tutaj, w Ameryce, i dlatego nie b�dziemy na�ladowa�
naszych wrog�w.
- Dobrze powiedziane - stwierdzi� Prefontaine, unosz�c szklank� w kierunku
Rosjanina. - W ko�cu okazuje si� jednak, �e wszyscy nale�ymy do tego samego,
my�l�cego i czuj�cego gatunku, czy� nie tak?
- C�... - mrukn�� z zastanowieniem Krupkin, prze�kn�wszy czwart� brandy. - Wydaje
mi si� jednak, panie s�dzio, �e mo�na pokusi� si� o odr�nienie co najmniej kilku
stopni cz�owiecze�stwa. Ka�dy jest cz�owiekiem na sw�j spos�b, podobnie jak ka�dy
na sw�j spos�b s�u�y jakiej� sprawie... We�my na przyk�ad mnie: cho� odebrano mi
m�j wspania�y dom nad Jeziorem Genewskim, pewna do�� znaczna suma pieni�dzy na
koncie w banku na
Kajmanach pozostaje w dalszym ci�gu moj� w�asno�ci�. Skoro ju� o tym mowa: jak
daleko st�d s� te wyspy?
- Mniej wi�cej tysi�c dwie�cie mil na zach�d - odpar� St. Jacques. - Samolot z
Antiguy leci tam nieco ponad trzy godziny.
Krupkin skin�� g�ow�.
- Tak w�a�nie my�la�em. Kiedy le�eli�my w szpitalu w Moskwie, Aleks cz�sto
wspomina� o Montserrat i Wyspie Spokoju, wi�c na wszelki wypadek zajrza�em do
atlasu w szpitalnej bibliotece. Wygl�da na to, �e wszystko gra... Aha, mam
nadziej�, �e cz�owiek, kt�ry mnie tu przywi�z�, nie b�dzie mia� �adnych
nieprzyjemno�ci? Moje nieprawdopodobnie drogie, zast�pcze dokumenty s� jak
najbardziej w porz�dku.
- Przest�pstwem nie jest to, �e ci� przywi�z�, ale to, �e w og�le si� tu zjawi�.
- Troch� si� �pieszy�em. Zawsze si� �piesz�, kiedy chodzi o moje �ycie.
- Wyja�ni�em ju� gubernatorowi, �e jeste� starym przyjacielem mojego szwagra.
- Znakomicie.
- Co teraz pan zrobi, Dymitrze? - zapyta�a Marie.
- Obawiam si�, �e nie mam wielkiego wyboru. Nasz rosyjski nied�wied� nie tylko ma
wi�cej pazur�w ni� stonoga n�g, ale dysponuje tak�e skomputeryzowan�,
og�lno�wiatow� sieci� informacyjn�. Przez jaki� czas b�d� musia� pozosta� w
ukryciu, dop�ki nie uda mi si� skonstruowa� nowej to�samo�ci. Jak najbardziej
autentycznej, ma si� rozumie�, ��cznie ze �wiadectwem urodzenia. - Krupkin odwr�ci�
si� do w�a�ciciela Pensjonatu Spokoju. - Czy m�g�by mi pan wynaj�� jedn� z tych
uroczych willi, panie St. Jac�ues?
- Po tym wszystkim, co zrobi� pan dla Davida i mojej siostry, prosz� nawet o to nie
pyta�. M�j dom jest pa�skim domem, i to tak d�ugo, jak tylko pan zechce.
- Serdecznie dzi�kuj�. Przede wszystkim, rzecz jasna, czeka mnie podr� na Kajmany,
gdzie, jak s�ysza�em, mieszkaj� wy�mienici krawcy. Zaraz potem przyjdzie czas na
kupno ma�ego jachtu i rejs na Tierra del Fuego, Malwiny albo w jakie� inne
zapomniane przez Boga miejsce, gdzie dzi�ki odrobinie pieni�dzy mo�na kupi� sobie
ca�kiem wiarygodn�, cho� nieco tajemnicz� przesz�o��. I wreszcie odwiedz� pewnego
znakomitego lekarza w Buenos Aires, prawdziwego cudotw�rc�, kt�ry potrafi ca�kiem
bezbole�nie dokonywa� zmiany odcisk�w palc�w, a tak�e jest wybitnym specjalist� w
dziedzinie chirurgii plastycznej... Mo�e o tym nie wiecie, ale w Argentynie robi�
te rzeczy znacznie lepiej ni� w Nowym Jorku. Chyba zmieni� sobie profil, a mo�e
nawet odejm� kilka lat... Przez ostatnie pi�� dni i nocy nie mia�em kompletnie nic
do roboty, do�wiadczaj�c niewyg�d, o kt�rych nie wspomn� ze wzgl�du na obecno��
uroczej pani Webb, wi�c mog�em wszystko dok�adnie obmy�li�.
- Znakomicie to ci si� uda�o, Dymitrze - przyzna�a �ona Davida. - Prosz� ci�, m�w
mi po imieniu. W jaki spos�b mog� szanta�owa� tob� Davida, je�li ci�gle b�d� dla
ciebie pani� Webb?
- O, urocza niewiasto!
- Mo�e lepiej wr��my do twoich uroczych plan�w - sprowadzi� go na ziemi� Conklin. -
Jak s�dzisz, ile czasu b�dziesz potrzebowa�?
- Ty mnie o to pytasz?! - wykrzykn�� Krupkin, spogl�daj�c ze zdumieniem na
Conklina.
- Owszem. I by�bym wdzi�czny, gdyby� zechcia� mi odpowiedzie�.
- Ty, kt�ry mia�e� tak ogromny udzia� w stworzeniu fa�szywej to�samo�ci najlepszego
agenta wszystkich czas�w, wspania�ego Jasona Bourne'a?
- Je�eli o mnie chodzi, to nie mam poj�cia, o czym m�wicie - wtr�ci� si� David. -
Ostatnio interesuj� si� wy��cznie projektowaniem wn�trz.
- A wi�c jak d�ugo, Kruppie?
- Na lito�� bosk�, cz�owieku! Ty szykowa�e� go z my�l� o jednym zadaniu, ja musz�
stworzy� sobie nowe �ycie!
- Nie odpowiedzia�e� mi na pytanie.
- Sam sobie na nie odpowiedz. Tu chodzi o moje �ycie. I chocia� z geopolitycznej
perspektywy mo�e si� ono wydawa� ma�o istotne, to jednak jestem do niego bardzo
przywi�zany.
- To nie ma znaczenia - odezwa� si� David Webb. Przez u�amek sekundy mog�o si�
wydawa�, �e Jason Bourne znowu wr�ci�. - Dostanie tyle czasu, ile b�dzie
potrzebowa�.
- Dwa lata, �eby wszystko zrobi� dobrze, trzy, �eby bez zarzutu - o�wiadczy� Dymitr
Krupkin.
- Pritchard! - wykrztusi� John St. Jacques. - Podaj mi drinka, je�li mo�esz...
Epilog
Szli pla�� sk�pan� w blasku ksi�yca, to ciasno przytuleni, to zn�w odsuwaj�c si� na
krok od siebie, jakby �wiat, kt�ry ich roz��czy�, nie chcia� da� za wygran� i
ci�gn�� ich w kierunku ognistego j�dra.
- Mia�e� przy sobie pistolet - powiedzia�a cicho Marie. - Nie wiedzia�am o tym.
Nienawidz� broni.
- Ja te�. Nie mia�em poj�cia, �e wsadzi�em go za pasek. Kiedy po niego si�gn��em,
po prostu tam by�, i ju�.
- Odruch? Wewn�trzny przymus?
- I to, i to, jak mi si� wydaje. Zreszt�, niewa�ne. Przecie� go nie u�y�em.
- Ale chcia�e�, prawda?
- Tego te� nie jestem pewien. Gdyby co� zagra�a�o tobie lub dzieciom, na pewno
poci�gn��bym za spust, ale nie wydaje mi si�, �ebym strzela� bez zastanowienia.
- Na pewno, Davidzie? Czy jakie� pozorne niebezpiecze�stwo nie zmusi�oby ci� do
wyci�gni�cia broni i strzelania do cieni?
- Ja nigdy nie strzelam do cieni.
Kroki! Z ty�u, na piasku! Lekki szmer, stanowi�cy zak��cenie naturalnego rytmu
pluszcz�cych fal. Jason Bourne odwr�ci� si� raptownie, pchn�� Marie w bok, �eby
usun�� j� z linii ognia, i przypad� do ziemi z broni� gotow� do strza�u.
- Nie zabijaj mnie, Davidzie - powiedzia� Morris Panov, zapalaj�c latark�. - To po
prostu nie mia�oby �adnego sensu.
- Bo�e, Mo! - wykrzykn�� Webb. - Co ty wyrabiasz, do cholery?
- Pr�buj� was znale��, to wszystko... Czy m�g�by� pom�c wsta� swojej �onie?
Bourne nachyli� si� i podni�s� Marie, po czym oboje stan�li bezradnie, mru��c oczy
w o�lepiaj�cym blasku latarki.
- Ty cholerny, w�cibski szpiegu! - rykn�� Bourne, unosz�c pistolet. - �azisz za mn�
krok w krok!
- Szpiegu? - wrzasn�� w�ciekle psychiatra, odrzucaj�c latark�. - Je�li tak uwa�asz,
to zastrzel mnie, sukinsynu!
- Bo�e, Mo...! Ja nic nie wiem, ja ju� zupe�nie nic nie wiem... - j�kn��
rozpaczliwie David, ko�ysz�c na boki g�ow�.
- W takim razie p�acz, kretynie, p�acz tak, jak nie p�aka�e� jeszcze ni gdy w
�yciu. Jason Bourne jest martwy, a jego cia�o spalono w krematorium w Moskwie, i
tak ma ju� zosta�. Albo to wreszcie do ciebie dotrze, albo nie chc� ju� nigdy mie�
z tob� nic wsp�lnego! Rozumiesz, co do ciebie m�wi�, ty arogancki, genialny t�paku?
Uda�o ci si�! Osi�gn��e� to, co chcia�e�, i ju� jest po wszystkim!
Webb osun�� si� na kolana; w oczach wezbra�y mu �zy, a cia�em wstrz�sn�� nie
kontrolowany dreszcz. Cho� bardzo si� stara�, nie m�g� wykrztusi� ani s�owa.
- Nic nam nie b�dzie, Mo - wyszepta�a Marie, kl�kaj�c przy swoim m�u i obejmuj�c go
mocno.
Panov skin�� g�ow� w blasku le��cej na piasku latarki.
- Wiem o tym - powiedzia�. - Nikt z nas nie potrafi sobie wyobrazi�, jak to jest,
kiedy w jednym ciele mieszka dw�ch ludzi, ale to ju� koniec. Teraz to ju� naprawd�
koniec.

You might also like