You are on page 1of 6

I wojna światowa.

Kto wywołał ten


armagedon?
Ale Historia 19.06.2017 Adam Leszczyński

Sierpień 1914 r. niemieccy żołnierze przed pałacem biskupim w Liege. Po zajęciu


Luksemburga 2 sierpnia atak na to miasto był pierwszą bitwą na terenie neutralnej Belgii.
Armia belgijska w dobrze ufortyfikowanym Liege stawiła opór, ale gdy niemiecka artyleria
zniszczyła główne punkty obrony, wycofała się w kierunku Antwerpii i Namur. (Fot.
Archiwum)
W 1914 r. politycy wszystkich mocarstw doskonale zdawali sobie sprawę, jak straszna
będzie I wojna światowa, jeśli wybuchnie. Cały czas mówili o wyniszczeniu ludzkości i
upadku cywilizacji. A mimo to do niej doprowadzili. Z prof. Christopherem Clarkiem
rozmawia Adam Leszczyński.

ADAM LESZCZYŃSKI: Odpowiedzialnością za wybuch I wojny światowej zwykle


obciąża się Niemców. W książce „Lunatycy” przekonuje pan, że było inaczej. Że
Europejczycy poszli na wojnę właśnie jak lunatycy, bez świadomości konsekwencji.

PROF. CHRISTOPHER CLARK*: W latach 70. badacze byli entuzjastami teorii, że wojnę
wywołał jeden kraj, właśnie Niemcy. Twierdził tak wybitny niemiecki historyk Fritz Fischer
(1908-99), który przebadał ogromną liczbę dokumentów i na tej podstawie napisał książkę
[„Sięganie po władzę nad światem. Cele wojennej polityki cesarskich Niemiec 1914-1918”,
wydaną w latach 60.]. Przekonująco pokazał mroczny obraz poglądów niemieckiej elity, która
w przededniu wojny ogarnięta była imperialistyczną manią i paranoją każącą szukać wszędzie
wrogów. Poglądy Fischera stały się ortodoksją.

Kiedy około 2004 r. zacząłem zajmować się tym tematem, świat się już zmienił. Nie był już
dwubiegunowy z czasów zimnej wojny, gdy wydawał się przejrzysty – z jednej strony
pokojowy, a z drugiej było w nim dużo przemocy – w Afganistanie czy Wietnamie. Prosty i
łatwy do odczytania porządek został zastąpiony – zwłaszcza po kryzysie finansowym 2007-08
r. – przez świat wielobiegunowy, z kilkoma nowymi potencjalnymi wielkimi mocarstwami,
jak Chiny, schyłkowymi mocarstwami, jak Rosja, i regionalnymi graczami, jak Turcja czy
Iran.

Paradoksalnie rok 1914 stał się przez to bliższy, a perspektywa Fischera – bardziej odległa. W
latach 70. wybuch I wojny światowej przypominał trochę teatr kostiumowy w rodzaju tych,
które kręciła telewizja BBC, z ciężkimi sukniami i pikelhaubami.

Dziś łatwiej odnieść się do sytuacji sprzed 1914 r. niż w czasach zimnej wojny?

– Pamiętam nauczyciela szkoły średniej w Sydney, który mówił nam: „Chłopcy, jak macie
wątpliwości, kto wywołał pierwszą wojnę, pamiętajcie o pięciu niemieckich prowokacjach:
Niemcy budowali flotę, co rozgniewało Brytyjczyków; popierali Austriaków w sprawie Bośni
i Bałkanów, co irytowało Rosjan; rzucili Francji wyzwanie w Maroku, co było złym
pomysłem; a na koniec bezwarunkowo poparli Austrię, która wypowiedziała wojnę Serbii”.

Coś w tej historii jest nie w porządku – pomyślałem. Przyczyny tej wojny były bardziej
skomplikowane, nie mogła jej wywołać decyzja jednego państwa. Dlaczego miałoby się ono
zachowywać tak odmiennie od pozostałych. Fischer twierdził, że odpowiedzialna za to była
paranoiczna i imperialistyczna niemiecka elita.

Ale pamiętam, jak pytałem nauczyciela o kolejność wydarzeń: „Skoro Niemcy zaczęli wojnę,
to dlaczego Rosjanie jako pierwsi ogłosili mobilizację?”. Odpowiedział jak Fischer: „Musieli
ogłosić ją pierwsi, bo zajmowała im więcej czasu”. Nie wydało mi się to przekonujące.

Krytycy oskarżają pana o rozgrzeszanie Niemców.

– Nie rozgrzeszam nikogo. Piszę, że odpowiedzialność za wojnę spada na wszystkich. Nie


uważam Niemców za niewinnych. Oni lubią myśleć, że byli otoczeni przez agresywnych
sąsiadów, którzy rzucili się na nich jak stado wilków – to śmieszne. Rząd cesarski znacząco
przyczynił się do wybuchu wojny awanturniczą, imperialistyczną polityką. Ale swój udział
mają też Francuzi, Rosjanie i Austriacy. Ci ostatni postawili przecież ultimatum Serbii, od
którego zaczęła się wojna!

Poświęca pan dużo miejsca Serbom, też są imperialistyczni, agresywni, ogarnięci


nacjonalistyczną wizją.

– Byłoby groteskowe obciążać ich całą winą, ale patrzę na nich krytycznie i traktuję jako
ważny, samodzielny czynnik. Mieli udział w budowaniu maszyny nacjonalizmu, agresji i
paranoi, która doprowadziła do wojny.
Większość historiografii traktuje Bałkany mniej poważnie, moim zdaniem niesłusznie.
Zamordowanie arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie przez klasyczną historiografię
pokazywane jest jako wydarzenie, które posłużyło Austriakom i Niemcom wyłącznie jako
pretekst do wojny. „Zabili go, no i co z tego? Takie rzeczy się zdarzają, z tego powodu nie
powinna wybuchnąć wojna światowa”.

Ja piszę, że zamach miał ogromne znaczenie. Głęboko poruszył austriacką opinię publiczną,
to nie była tylko propaganda, oni przeżyli prawdziwy szok. Jak zareagowaliby dziś
Amerykanie, gdyby prezydent elekt i jego żona zostali zamordowani przez zabójców z innego
kraju? Chyba nie powiedzieliby: „No cóż, zdarza się”.

Ale za wybuch wojny nie wszyscy byli odpowiedzialni tak samo. Kto bardziej?

– To zależy, który moment przyjmiemy za początek procesu dochodzenia do wojny. Wiele


książek przedstawia sytuację tak: „Europejskie mocarstwa dogadywały się świetnie, aż nagle
wybuchł kryzys lipcowy w 1914 r.” [po próbach mediacji dyplomatycznych 28 lipca Austro-
Węgry wypowiedziały wojnę Serbii]. Takie podejście obciąża Niemców, bo to oni po
zamachu w Sarajewie powiedzieli Austriakom: „Zróbcie porządek z Serbami, poprzemy was
niezależnie od tego, co się wydarzy”.

Można długo dyskutować, dlaczego tak się zachowali. Fischer powiedziałby, że skorzystali z
okazji, aby rozpocząć wojnę, ale nie ma na to żadnych dowodów. Niemcy uważali, że ich
poparcie dla Austrii odstraszy Rosję – sojusznika Serbii – od wojny. Austriacy mieli zaś
dobry powód, żeby zaatakować Serbię.

Z drugiej strony Niemcy nie zrobili żadnego kroku, żeby zatrzymać eskalację kryzysu,
chociaż mieli takie możliwości. W kontekście tego kryzysu to oni rzeczywiście są bardziej
odpowiedzialni od innych. Ale jeśli się zapyta, kto przez lata odgrywał największą rolę w
destabilizacji Bałkanów, okaże się, że wcale nie Niemcy.

A kto?

– Francuzi, Rosjanie oraz – do pewnego stopnia – Austriacy. Odpowiedź na pytanie o


odpowiedzialność za wojnę w dużej mierze zależy więc od tego, gdzie skierujemy swoją
uwagę.

W 1914 r. trudno jednak dostrzec, komu zależy na wywołaniu wojny światowej i kto
świadomie, wytrwale do niej by dążył. Wszyscy uczestnicy rozgrywki albo myśleli, że ich
działania zapobiegają jeszcze gorszemu konfliktowi, albo że działają na rzecz sojusznika.
Niemiecki kanclerz Theobald von Bethmann-Hollweg sądził, że popierając Austrię w sporze
z Serbią, robi to, co musi, i wszyscy to zrozumieją – z wyjątkiem krajów, które prą do wojny.
Jeżeli Rosja nie rozumie, że Niemcy muszą stanąć za Austrią, będzie miała wojnę, której
ewidentnie pragnie.

Co myśleli Rosjanie?

– Po pierwsze, Bałkany zyskiwały w tamtych latach coraz większe znaczenie w myśleniu


rosyjskich strategów w marynarce wojennej, sztabie generalnym, a także szefa rosyjskiego
MSZ Siergieja Sazonowa. Łączyły się z kwestią dostępu do Bosforu i kontroli nad cieśninami
tureckimi. Rosjanie myśleli także, że mają wyjątkowo mocne wsparcie Francji. W ciągu 18
miesięcy przed wojną Francuzi rzeczywiście nawiązali silne kontakty z Rosjanami i składali
im obietnice poparcia, a wcześniej mówili im: „Nie rozpoczynajcie wojny o Bałkany, bo was
nie poprzemy”. Rosjanie odpowiadali wtedy: „Nie rozpoczynajcie wojny o Maroko, bo was
nie poprzemy”. Wtedy sojusz francusko-rosyjski funkcjonował jako obronny, a nie
ofensywny, i zapobiegał wojnie.

To się zmieniło, gdy w 1913 r. prezydentem Francji został Raymond Poincaré, który
powiedział Rosjanom coś nowego: „Już rozumiemy, jak ważne są dla was Bałkany, i
będziemy tam z wami, cokolwiek się wydarzy”.

Dlaczego to zrobił? Francuzi potrzebowali Rosjan w sprawach kolonialnych?

– Francuzi koncentrowali się na Niemcach. Wszyscy inni w tej układance mieli więcej niż
jednego wroga – np. Brytyjczycy Niemców, ale także Rosjan w Azji Środkowej. Rosjanie nie
czuli się przesadnie zagrożeni przez Niemców, ale rywalizowali z Austrią na Bałkanach i z
Wielką Brytanią w Azji.

Francuzi ok. 1913 r. poparli więc Rosję na Bałkanach, myśląc, że to ostatnia szansa, żeby
zatrzymać rosnącą potęgę Niemiec w Europie i że nie mogą liczyć na nikogo innego, a sami
tego nie zrobią. Paryż nie mógł polegać na Brytyjczykach, a im mniej byli ich pewni, tym
bardziej Poincaré musiał zabiegać o wsparcie Rosjan. Ale oni oczywiście chcieli od
Francuzów czegoś w zamian – poparcia w konflikcie na Bałkanach, nawet takim, którego
początki były bardzo podejrzane i mroczne.

W tym czasie wszyscy myślą już, że wojna wybuchnie w związku z Bałkanami. Mówią o tym
wszystkie dokumenty dyplomatyczne.

Wcześniej były dwie wojny bałkańskie i nie skończyły się wojną światową.

– Tak, ale miały lokalny charakter, nie włączyło się do nich żadne mocarstwo. Tymczasem w
1914 r. Francuzi nie powstrzymali Rosjan, kiedy ujęli się oni za Serbami, co było wbrew
logice sojuszu rosyjsko-francuskiego, formalnie ściśle obronnego. Francja miała pomóc Rosji
tylko wtedy, kiedy będzie zaatakowana, a w lipcu 1914 r. nie była. Austriacy nie
zmobilizowali się przeciwko Rosji, tylko przeciw Serbii. Dlatego w pierwszej fazie wojny tak
wyraźnie przegrywali z Rosjanami.

Francuzi udzielali także Rosji ogromnych pożyczek na zbrojenia. W 1914 r. była ona
najszybciej rozwijającą się potęgą przemysłową na świecie. Wielu współczesnych
obserwowało to i przewidywało, że Rosjanie zrobią ze swoim krajem to, co Amerykanie
zrobili ze swoim – staną się światową superpotęgą. Francuzi byli szczęśliwi z tego powodu,
bo uznawali, że Rosja jest ich sojusznikiem i będą bezpieczniejsi.

Niemcy oczywiście obawiali się rosyjskiej potęgi, ale i Francuzi nie chcieli, aby zbyt wzrosła.
Myśleli: „Co będzie, kiedy Rosja stanie się tak silna, że przestanie nas potrzebować”?
Uważali więc, że powinni zadziałać wówczas, kiedy Rosja będzie wciąż ich potrzebować, aby
zrealizować swe interesy na Bałkanach.

Wszyscy wiedzieli, jak straszna będzie wojna?


– Doskonale wiedzieli. Cały czas mówią o armagedonie, wyniszczeniu, że wojna będzie długa
i krwawa, że skończy się upadkiem cywilizacji europejskiej.

Trafnie.

– Znakomita prognoza. Australijczycy i Polacy mają coś wspólnego: ich narody w pewnym
sensie narodziły się po I wojnie. Dla nas to nie była katastrofa, lecz początek nowego życia
narodu. My, Australijczycy, podjęliśmy niezależną decyzję o dołączeniu do wojny, i to był
ważny moment w narodowym dojrzewaniu.

Natomiast dla Francuzów czy Niemców to był armagedon. Jednak lęk przed nim był zawsze
równoważony – w trochę schizofreniczny sposób – przez nadzieję, że zdołamy go uniknąć,
atakując wroga tak mocno i tak szybko, że już się nie podniesie. Że uderzymy pierwsi i
błyskawicznie wygramy. To był jeden z powodów, dla których Rosjanie zdecydowali się na
tak wczesną mobilizację. Wiedzieli, kiedy Austriacy przeciw Serbii mogą powołać pod broń
tak dużą liczbę ludzi, że sytuacja Rosji stanie się trudna.

Obowiązywała wtedy doktryna uzyskania ogromnej przewagi skoncentrowanej w strefie


walk. Stratedzy uważali, że na polu bitwy nadchodzi moment, w którym przewagi jednej
strony nie sposób już zniwelować. Trzeba więc uderzyć jako pierwszy.

Dlatego Niemcy zaatakowali Belgię, łamiąc jej neutralność?

– Francuzi zakładali defensywę na zachodzie – nawet odsunęli swoje wojska parę kilometrów
od granicy – i ofensywę rosyjską na wschodzie. Niemcy uważali, że atak na Rosję nie ma
sensu, bo Francja to groźniejszy przeciwnik. Mieli rację. Zakładali więc błyskawiczne
uderzenie – cała niemiecka machina wojenna była podporządkowana tej doktrynie. Niemcy
nie mieli jednak dość wyobraźni, żeby zrozumieć, że inwazja na Belgię musi wciągnąć do
wojny Wielką Brytanię.

Od początku istnienia Belgii Brytyjczycy gwarantowali jej niepodległość i neutralność.

– W lipcu 1914 r. brytyjski gabinet dyskutował, co robić w razie naruszenia neutralności


Belgii. Podjęto decyzję, że jeśli Niemcy przemaszerują jedynie przez południe kraju w drodze
do Francji, Brytania nie będzie interweniować. Dopiero 3 sierpnia zapadła decyzja. W
parlamencie premier wygłosił poruszające przemówienie: „Chcę was zapytać, kim jesteśmy
jako Brytyjczycy. Czy jesteśmy narodem, który ujmuje się za małymi krajami, którym
daliśmy nasze gwarancje? Czy ujmujemy się za naszymi przyjaciółmi?”.

I oczywiście parlament odpowiedział: „Tak, cholera, dokopmy tym Hunom”. Brytyjski rząd
wyznawał zasadę, że nie warto wywoływać wojny światowej w imię interesów, ale trzeba
bronić wartości.

Potworna układanka! Wszyscy myślą racjonalnie, mają swoje strategie, cele i zasady, a
efektem jest światowa katastrofa.

– Takie racjonalne, ale wąskie myślenie sprawiło, że powstał mechanizm angażujący kolejne
mocarstwa w wojnę, której nikt nie chciał.

Dlatego nazywa pan ich lunatykami? Ponieważ mieli za mało wyobraźni?


– W pewnym sensie mieli za mało wyobraźni. Ale lunatycy nie tylko chodzą po domu czy
ogrodzie. Robią różne rzeczy, chociaż nie intencjonalnie. Znam niemieckiego dziennikarza,
który potrafi wstać w nocy i zacząć się pakować na wakacje – cały czas śpiąc – dopóki jego
partnerka go nie obudzi i nie powie: „Wracaj do łóżka, jest za wcześnie”. Ci ludzie w 1914 r.
bardzo mi go przypominają. Mieli jakieś plany. Zachowywali się racjonalnie, ale to była
bardzo wąska racjonalność.

*Prof. Christopher Clark – historyk, profesor Uniwersytetu w Cambridge. Urodził się w


Australii. Specjalista od historii Niemiec, autor wielokrotnie nagradzanych książek, m.in.
historii Prus, biografii cesarza Wilhelma II, oraz wydanej w 2012 r. po angielsku (a w 2017
r. po polsku) książki „Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914” (wyd. Dialog).

You might also like