Professional Documents
Culture Documents
Motto
Wstęp: rozmowy
Janusz
Kartki z kalendarza
Miłka
Kartki z kalendarza
Wiktoria
Jacek
Kartki z kalendarza
Tomek
Kartki z kalendarza
Jadwiga
Kartki z kalendarza
Jan i Barbara
Kartki z kalendarza
Wspólnota
Kartki z kalendarza
Naród
Kartki z kalendarza
Kościół
Kartki z kalendarza
Młodzi
Kartki z kalendarza
Celibat
Kartki z kalendarza
Uta
Jezus
Ostatnie słowo
Przypisy
Kontakt z Autorką
Bibliografia
Przypisy
Polecamy
Na urodziny dziecka świat nigdy nie jest gotowy.
WISŁAWA SZYMBORSKA, Rozpoczęta opowieść
WSTĘP: ROZMOWY
Ale szukanie dzieci księży szło źle. Nie chodzi o to, że nikt nie znał takich
sytuacji. Wręcz przeciwnie. Na pięćset osób, z którymi rozmawiałam,
większość sypała opowieściami jak z rękawa.
– Znam kogoś takiego, mojego kuzyna. Jego matka była gosposią na
parafii, potem już w ciąży wróciła do rodziców. Ale może on nie wie, kto
jest jego ojcem?
– Znajoma ma syna z zakonnikiem. Nic pani nie powie, bo mówiła, że
zakon płaci trzy tysiące złotych miesięcznie na dziecko i jeszcze jej
obiecali, że syn dostanie mieszkanie, gdy będzie pełnoletni.
– Moja ciotka od trzydziestu lat jest zapraszana razem z księdzem na
wszystkie rodzinne uroczystości. Mieszka u niego na plebanii. Przy łóżku
stoją jego duże kapcie i jej małe kapciuszki. W rodzinie między sobą
oczywiście komentujemy. Ale z nią nigdy. Po prostu zaprasza się ciotkę
z księdzem. Zawsze tak było.
– W sklepie na mojej ulicy pracuje pani, która ma dziecko z naszym
byłym wikarym. Ale przecież nie podejdę i jej nie zapytam.
– Mój przyjaciel jest synem księdza. Wiele lat chodził na terapię.
W końcu poszedł do zakonu. To dla niego zbyt ciężkie doświadczenie, żeby
o tym rozmawiać.
– Wysoko postawiony ksiądz, który zajmuje się duszpasterstwem
rodzin, ma córkę. Kupił jej kamienicę w znanej miejscowości letniskowej.
Pytałem szwagra, czy dałby kontakt do tamtej części rodziny, ale on nie
chce o tej sprawie gadać.
– Znam proboszcza, który ma piątkę dzieci. Mała szansa, żeby się
zgodził na rozmowę.
– Moja kuzynka, o ta, to jej strona na Facebooku, pracuje w kancelarii
prawnej. Ona jest córką księdza. Proszę do niej napisać, tylko błagam,
niech pani nie zdradzi, kto pani o tym powiedział.
W końcu dwie starsze panie wyjaśniają mi, o co chodzi: – Pani wtyka nos
w nie swoje sprawy. Wszyscy wiedzą, że księża mają dzieci. Ale po co
o tym pisać?
– Można im zrobić krzywdę, jak się zacznie o tym mówić – wtóruje
druga.
– Krzywdę? – nie zgadzam się. – To raczej utrzymywanie tajemnicy
jest ciężarem nie do zniesienia. I codzienne zastanawianie się, kto już wie,
a kto jeszcze nie. I co pomyśli, jak się dowie. To milczenie szkodzi.
Matka
La-lalalala-lala…
Wymyśliłam cię nocą przy blasku świec
Nauczyłam się ciebie po prostu chcieć
Wystarczyła mi chwila niewielka,
byś imię miał, byś po prostu się stał.
Syn
Janusz ma trzynaście lat, kiedy dowiaduje się, że jego ojcem jest wujek
Bolek. Jest załamany:
– Ojciec?! Ten wujek, którego tak nie lubię? To niesprawiedliwe! –
płacze.
– A kto inny mógłby być! Przecież to był jedyny mężczyzna w mamy
życiu – pociesza brat.
– To ja już wolę historię o wypadku!
Jest połowa lat siedemdziesiątych. W szkole nikomu nie mówią, kto jest
ich ojcem. Poskładali wszystko do kupy i już wiedzą, dlaczego matka
została wygnana z Samborowa. Resztę wyjaśniła im ciotka. To hańba, którą
należy ukryć. Zresztą Bolek nie jest dla nich ojcem. Nie mówią do niego
„tato”. Nic ich z nim nie łączy. Jest surowy, nie przytula, nie zagra w piłkę.
Nie ma dla nich czasu. Kiedy przyjeżdża do Gdyni, to biegnie do Veritasu,
sklepu z dewocjonaliami, kupić jakieś ozdoby do kościoła. A w Klonie
tylko zapędza ich do roboty. Każe mur wokół cmentarza murować albo
chwasty w ogrodzie pielić. Nie lubią tam jeździć.
Januszowi jest też przykro, gdy patrzy na matkę, która po całym
tygodniu harówki na kolanach szoruje księżowskie podłogi.
– Ona nie jest twoją służącą – myśli ze złością. Nie lubi wujka Bolka.
Pamięta, jak ten kiedyś kazał mu wypastować swoje oficerki. Kimże ty
jesteś, żebym ci buty czyścił?!
Kiedy matka zrywa kontakty z Bolkiem, są już dorośli. Wokół smutek
lat osiemdziesiątych. Kościoły dostają kontenery darów dla biednej Polski.
Bolek dzwoni, że dostał ciuchy i słodycze z Niemiec, niech sobie coś
wybiorą. Franek przywozi z Klonu wypchane reklamówki. Wyciąga
Janusza na spacer i mówi:
– Pogadałem szczerze z wujkiem Bolkiem. Od tej pory mówię do niego
„ojciec”. Wszystko mi wyjaśnił. To wina matki. Gdyby była posłuszna
i siedziała cicho, to mieszkalibyśmy jak jedna rodzina. Ale nie chciała
robić, co Bolek każe, więc musiał nas umieścić daleko.
– Co ty gadasz? Kto ci tyłek mył, jak byłeś mały? Kto robił jedzenie?
Kto wysyłał do szkoły? – denerwuje się Janusz. – Matka się nami zajęła.
Ojca nie było! Rozumiesz to?!
W przeciwieństwie do Franka on zawsze jest w domu, przy matce.
Umie ją pocieszyć, doradzić, jak się ubrać. Ta apaszka do tej sukienki, nie,
ten kapelusz nie pasuje. Lubią ze sobą rozmawiać. A brat? Brat dużo pije,
imprezuje, znika na kilka dni z domu.
Matka chce, żeby Janusz został księdzem. On jednak zamiast
seminarium wybiera prawie tak samo wówczas prestiżowy handel
zagraniczny. Ludzie mówią: znasz angielski, jedź do Ameryki. Koleżanka
z Kanady pomaga mu załatwić papiery.
Jest 31 sierpnia 1989 roku. Janusz pamięta ten dzień, jakby to było
wczoraj. Ląduje w Toronto, ubrany jak za krąg polarny. Kurtka, sweter,
dwie koszule, grube dżinsy. Pierwsze zaskoczenie: jest bardzo ciepło,
dwadzieścia kilka stopni. Drugie: kiedy zaczyna pracę, akurat wypada
święto, ale Kanadyjczycy i tak płacą. Co za kraj! Kraj-raj! Pracuje jako
operator sejfu w banku. To czasy analogowe, więc co godzinę niesie teczkę
wypełnioną akcjami dwie przecznice dalej do biura maklerskiego. Papiery
w aktówce są warte dwadzieścia milionów dolarów. Nikt go nie napada. To
trzecie zaskoczenie.
W Kanadzie jest wolność – myśli. I nie myli się. Kiedy pierwszy raz
mówi, że ma ojca księdza, słyszy: Ale jaja, trzeba by zrobić film na ten
temat! A w Polsce? Może się razem pomodlimy. Lepiej o tym nie mów, bo
będą krzywo patrzyli.
Jest też druga tajemnica. Janusz jest gejem. Poznaje to po tym, że serce
bije mu szybciej na widok chłopaka, nie dziewczyny. Ale w Polsce lat
osiemdziesiątych nie wiadomo, czy gorzej było być dzieckiem księdza, czy
homoseksualistą. Ani o jednym, ani o drugim ludzie nie mogli się
dowiedzieć.
– Geje to pederaści, co piją siki – wyjaśnił mu kiedyś wujek Bolek.
Inne zdanie miał ksiądz, którego matka zapraszała na kolacje w nadziei, że
pomoże synowi poczuć powołanie. – Bądź ze mną – szeptał, przytulając się
do Janusza.
– Ksiądz w dom, Bóg w dom – mawiała Regina.
– Ochroń mnie, mamo. Niech spotka go kara. Wyrzuć go z domu, daj
mu w twarz – modlił się Janusz. W końcu powiedział jej o wszystkim. Ale
matka była wierna Kościołowi nawet w takich chwilach:
– Spotykaj się z nim dalej. Kiedy będzie coś od ciebie chciał, to mów:
nie. Módlcie się razem, księdza trzeba uratować.
Więc w Kanadzie jest inaczej. Geje nie kryją się po parkach i toaletach
jak w Polsce. Żyją normalnie, chodzą do klubów, uśmiechają się do
Janusza. Szczególnie jeden. Lawrence. – Taki chłopak! Wygląda jak George
Michael! Biedny emigrant z Polski nie ma u niego żadnych szans –
tłumaczy sobie Janusz. Ale Lawrence nie przestaje się uśmiechać. I tak mija
już dwadzieścia osiem lat, jak są razem.
Przenieśli się na wyspę obok Vancouver. Mieszkańców jest tam jeszcze
mniej niż w Samborowie, bo ledwie stu. Mają dom nad oceanem, pod
oknami przepływają orki, nad głowami szybują orły białogłowe.
Kiedy odwiedziła ich mama, była zachwycona. I orkami,
i Lawrence’em.
Regina jest bardzo związana z Januszem. Potrafi nawet o pierwszej
w nocy zadzwonić, że miała zły sen i czy wszystko w porządku. Kiedyś
mówi mu: – Ty masz dobre życie, a twojemu bratu tak się źle powodzi
w Polsce. I że się martwi o Franka, bo nie stroni od alkoholu i imprez.
Wpadł w długi. Rozwiódł się. Zostawił dwójkę dzieci.
Ale gdy Janusz zadzwonił, że chcą przyjechać do Samborowa na jej
urodziny i zaprosić na kolację, zdenerwowała się:
– Jaką kolację? Nie przyjeżdżaj do mnie.
– Mamo, ale dlaczego nie mogę cię odwiedzić?
– Sam tak, ale ze swoim chłopakiem lepiej nie.
– Jak tak, to nie przyjadę wcale.
Po tygodniu zadzwoniła z przeprosinami. Tłumaczyła, że ludzie się
pytają, czemu Janusz nie przyjeżdża z rodziną. Więc powiedziała im, że syn
taki sprytny, mieszka z kolegą, bo taniej wychodzi za czynsz. Ale przez tyle
lat ten sam kolega, więc ludzie plotkują.
Kiedy przyjechali, kazała im postawić samochód za domem, nie
w bramie. Żeby nikt nie zobaczył gości, bo jeszcze ktoś rzuci kamieniem.
W Kanadzie odwiedził go też kumpel z Polski, jedyny przyjaciel,
z którym razem jeździli na drinki do pierwszego gejowskiego baru
w Gdańsku. Razem rozważali, czy nie iść do seminarium.
– Matki będą zadowolone, a kobietom powiemy, że ksiądz przecież nie
może.
Teraz kumpel jest księdzem i ma wszystko poukładane.
– Słuchaj, jadę sobie do Rzymu, do zakonnic. One mi piorą, sprzątają
i gotują. Kolację podają. A za rogiem są kluby gejowskie. Słuchaj, tam jest
jak w raju. A ty tu w grzechu żyjesz.
– W jakim grzechu?
– Mnie się tylko przytrafia mały momencik zapomnienia,
wyspowiadam się i już jestem czysty. A u ciebie grzech ciągły, bo jesteś
w związku. To jest właśnie prawdziwe zło. To o wiele gorsze, niż
wyskoczyć sobie co jakiś czas do sauny gejowskiej.
Matka i syn
Przez cały ten czas nie przestaje być bardzo wierząca. Chodzi do kościoła,
razem z Radiem Maryja odmawia różańce, wysyła pieniądze ojcu
Rydzykowi. W prezencie Janusz kupuje jej duży płaski telewizor. Wie, że
mama bardzo lubi oglądać Telewizję Trwam. Rozmowa schodzi na tematy
religijne.
– Mamo, a dlaczego kobiety nie mogą być księżmi? – pyta Janusz.
– Bo tak nie może być.
– Ale dlaczego?
– Bo nie.
– Nie i nie. Podaj mi jakiś argument – chodzi za nią.
– Bo kobiety są brudne – szepcze w końcu.
Serce mu zamiera.
– Przez tyle lat ten Kościół, to społeczeństwo wmawiało tobie, mamo,
że jesteś brudna? Że nie jesteś nic warta? Że nie możesz nic w życiu robić
tylko służyć? Tylko prać, sprzątać i gotować?
Nie musi pytać. Wie, jak by odpowiedziała:
– Tak mówi mój Kościół i ja w to wierzę.
Ale też i kobiet nie można wykluczyć z cielesnych ćwiczeń. Nie wolno
ich jednak wzywać do zapasów lub biegów, powinny się natomiast
ćwiczyć w przędzeniu wełny i tkaniu, i w tym, by pomagać przy
wypieku chleba, gdy to konieczne. Ponadto kobiety powinny
własnoręcznie przynosić ze spiżarni to, czego potrzebujemy (III, 49).
I ogólnych:
To ona wzięła na siebie cały ciężar tej sytuacji. Jest silną kobietą. Sama nas
wychowała. Sama – rozumiesz to? Ty byłeś raz, dwa razy na tydzień. Na
krótko. Z dzieciństwa pamiętam wieczne czekanie. Czekała mama,
czekałam ja, czekał Maciek. Zawsze się spóźniałeś. W końcu mama kupiła
dom w połowie drogi między nami a twoją parafią. Wtedy było trochę
lepiej, mogliśmy tam spędzać razem święta.
Nie miałeś dla nas czasu, a z ludźmi siedziałeś, kawkowałeś. Tak, wiem,
z księdzem każdy chce. Ale nigdy też niczego nie odwołałeś, nie
przesunąłeś. Żadnego duszpasterstwa rodzin, żadnej mszy.
Pamiętasz, jak kiedyś przyjechaliśmy na twoje urodziny? Skarżyłeś się, że
jesteś ciągle sam, więc wpadliśmy na pomysł, że zrobimy ci niespodziankę.
Wchodzimy: mama, ja, brat. A u ciebie stół, dziesięć osób. Konsternacja.
Przedstawiłeś nas jako znajomych. Tak, pamiętam, dostajesz listy
z pogróżkami, że ludzie doniosą, gdzie trzeba. Strasznie się tam
zachowywałam, wiem. Mówiłam do Ciebie na ty, a nie „proszę księdza”.
Byłam nieprzyjemna.
Ty nie jesteś sam. Masz Nadię. Co ty masz takiego w sobie, że ona jest ci
tak oddana? Nadia, twoja gosposia. Głupio to brzmi – gosposia.
Spędzaliśmy przecież razem z nią święta. Mamie trudno było to
zaakceptować, nawet jeśli to prawda, że żyjecie jak brat z siostrą.
– Weź sobie mężczyznę, jak chcesz mieć gosposię – mówiłam ci.
– Weź sobie inną, dochodzącą – prosiłam.
Mówiłeś, że nie, bo Nadii ufasz. Jest z Tobą prawie tyle samo czasu co
mama. Wie o nas wszystko. Niejedną scenę przy niej zrobiłam. Kiedy
trzaskałam drzwiami twojej plebanii, wybiegała za mną i mówiła:
– Miłko, wszystko będzie dobrze, zrobię ci herbaty.
Więc teraz, po tylu latach, cieszę się, że jest, bo się Tobą opiekuje. Bo
nie jesteś sam.
Chciałabym mieć kiedyś koszulkę z napisem „Mój tata jest księdzem”. I nie
musieć nic usprawiedliwiać, tłumaczyć, wyjaśniać. Czasem zaczynam ten
temat, że są księża, którzy mają dzieci. I nie odchodzą. Ludzi to porusza.
Mówią, że to sytuacja nie do zaakceptowania. I że skandal, że ktoś taki
wciąż jest księdzem. Lecą gorzkie słowa: że klechy, hipokryci, takim to
dobrze, tylko seks i kasa, żadnych świętości.
Nie rozumieją, że ty jesteś dobrym człowiekiem. Widzę to. Jak starasz się
żyć Ewangelią. Jesteś oddanym księdzem. Cuda czynisz z ludźmi. Martwe
zamieniasz w żywe. Jestem z Ciebie dumna, tato. Lubię z Tobą rozmawiać.
Imponujesz mi jako biblista. Wiele mnie nauczyłeś.
Kiedy miałeś zawał, byłam przerażona. Że tak mało czasu nam zostało.
Modliłam się: Nie odchodź jeszcze. Żałowałam tych chwil, które spędzamy
w osobności, rozdzieleni… Pękł na chwilę ten mur, który nas od siebie
odsuwa. Na chwilę, bo potem zapadło znów milczenie.
Bo ja bardzo chcę. Ale potem czytam wywiad z tobą. Jakim jesteś herosem.
Jak nie dałeś się zwerbować bezpiece. Jak pomagałeś Solidarności. Taki
fajny gość. Ale czegoś brakuje w tym wywiadzie. Wchodzi na okres, kiedy
już byłam na świecie. Gdzie jest dumny tata dwójki dzieci?
Wiem, co ci mówiłam.
Gardzę tobą. Brzydko, nikomu nie wolno tak mówić. Nawet teraz ręce mi
się trzęsą.
Nie chodzi też o to, że Cię nie było. Mamy też nie było.
Księża i diakoni nie mogą mieć wspólnego łoża ani nie mogą mieszkać
razem ze swoimi żonami, aby nie narazić się na podejrzenie cielesnego
obcowania (kan. 17).
Jeśli duchowny nie będzie chciał się rozstać ze swoją żoną, książę ma
prawo wziąć sobie jego żonę za niewolnicę.
430 rok – zmarł święty Augustyn, ojciec i doktor Kościoła, którego myśl
teologiczna ma po dziś dzień ogromny wpływ na współczesną naukę
Kościoła katolickiego.
Tomek
Po siedmiu dniach Tomasz wysyła drugi faks. Tym razem na adres parafii.
Podejrzewam, że ksiądz G.M. jest moim ojcem. Chcę się z nim spotkać,
ale nie odpowiada. Namówcie go, żeby ze mną porozmawiał.
Nasz klient z całą mocą broni się przed Pana wymysłami, że jakoby jest
Pan jego synem lub że z prawdopodobieństwem graniczącym
z pewnością jest Pan jego synem. Nawet Pańska matka nie potwierdziła
jego ojcostwa, bo inaczej by Pan to przytoczył jako argument. Nasz
klient nie pozwoli sobie na takie oszczerstwa. Nie ma Pan świadomości,
że takie postępowanie jest karalne. Została już zawiadomiona policja,
prokuratura i złożony przeciwko Panu wniosek do sądu. Żądamy, aby
podpisał Pan oświadczenie, że nie będzie Pan podejmował żadnych
dalszych kroków w tej sprawie. Jeżeli nie odeśle go Pan nam
w terminie siedmiu dni, złożymy w sądzie wniosek o wyrok zaoczny.
Oznacza to, że naraża się Pan na duże koszty, których potem będziemy
od Pana dochodzić.
Załącznik:
Oświadczenie
Miała trzydzieści lat, kiedy stwierdziła, że nie chce wracać z pracy i gapić
się w telewizor. Rozejrzała się po dzielnicy, w domu dziecka nie chcieli, do
hospicjum się nie nadawała, zapukała do bramy klasztoru. – Każda pomoc
się przyda – ucieszyli się zakonnicy. – Potrzebujemy wychowawczyni do
świetlicy.
Jadwiga ma dużo energii, w sam raz na pół setki dzieci. Lekcje,
warcaby, bilard, dyskoteki, wycieczki. Dużo się dzieje. Ale po roku
przychodzi nowy kierownik – ojciec Krzysztof. Zaczyna źle, rządzi się, siłą
wprowadza swoją wizję. Personel się buntuje. Jadwiga bierze go na spacer
i mówi bez ogródek:
– Przyjechał tu ksiądz, zrobił rozpierduchę i oczekuje teraz, że
powiemy, ale fajnie?
– Ale ja jako kapłan wiem, w którą stronę to powinno iść…
– Wielka mi rzecz, kapłan.
– Dziewięć lat studiowałem, to chyba coś znaczy.
– A ja pięć lat, potem jeszcze dwa na podyplomowych. Tu jest
Wrocław. Na autorytet trzeba sobie zasłużyć.
A potem wykłada księdzu, co ma zrobić, żeby wyjść z kryzysu.
Następnych kilka lat mija bez zgrzytów. Krzysztof rozkręca świetlicę.
Zakłada sekcję wspinaczkową, zabiera dzieciaki do Pragi i Drezna, tworzy
grupę ministrantów. Pracują razem. Jadwiga angażuje się coraz bardziej
w wolontariat, Krzysztof coraz więcej wspólnych zadań wymyśla. Coś się
rodzi. Oboje od początku wiedzą, że nie powinno się narodzić. Walczą.
Sześć lat zmagają się z miłością. Wóz albo przewóz. Krzysztof składa
wniosek o roczny urlop we wspólnocie. Chce sprawdzić, czy da radę żyć
poza zakonem. Przeor się nie zgadza. Krzysztof jest zbyt cenny – obrotny,
przyciąga młodzież, potrafi ściągnąć pieniądze do Kościoła. Organizuje
kolonie za pół ceny, zawsze ma plan B na niepogodę, dzieciaki wracają
zmęczone.
– Niech się brat jeszcze zastanowi. Może wystarczy do spa pojechać
i wypocząć? – sugeruje przeor. Gdy zamykają się drzwi za Krzysztofem,
dzwoni do jego matki. Mała wioska pod Tarnowem, tam wszystko musi być
po bożemu, wstydliwe sprawy ukryte. Milczy się więc o tym, że Krzysztof
ma siostrę z zespołem Downa, Jadwiga dowiedziała się o niej po czterech
latach, przez przypadek. Milczy się i o tym, że jego brat wziął ślub dopiero,
jak narzeczona zaszła w ciążę. – Nie mogli poczekać na twoją prymicję,
czemu tak się spieszyli? – pytała niczego nieświadoma. – Po co mieli
czekać? – bąkał Krzysiek. W małej wiosce pod Tarnowem nie dałoby się
ukryć, że syn wzorowej parafianki przestał być księdzem.
– Jak możesz! – krzyczy w słuchawkę matka. – Ja się ludziom na oczy
nie pokażę! Jak wystąpisz, to dla mnie już lepiej się zabić, niż dalej żyć z tą
hańbą!
Następnego dnia Krzysztof wycofuje wniosek o urlop.
– I tak po prostu to zrobiłeś? – dziwi się Jadwiga. Nie ma wątpliwości,
że to koniec.
– Wiesz, może gdybyś urodziła dziecko, łatwiej byłoby mi odejść –
mówi nagle Krzysiek.
Jadwiga ma trzydzieści sześć lat i jeden jajnik. Za chwilę nie będzie
miała żadnych szans, żeby zajść w ciążę. Krzysiek świetnie o tym wie.
Zegar tyka, instynkt nie daje się zagłuszyć. Jadą na tydzień do Grecji.
Stamtąd przywożą już Stasia.
I co teraz? Jak sobie poradzi? Krzysztof zaczyna znikać, Jadwiga
oczekuje zaangażowania. – Ale ja też myślę o dziecku – broni się. Żeby
z czegoś utrzymać rodzinę, wszedł w biznes brukselki. Właśnie z tego
powodu nie ma czasu.
Rodzi się Staś, a Jadwiga trafia do psycholożki. Tuż po porodzie
okazuje się, że brukselki zgniły, bo Niemcy woleli jeść szparagi. Krzysztof
jest do tyłu o kilkanaście tysięcy złotych. Mimo to deklaruje, że po
wakacjach odejdzie. Jak się tylko skończy lato, bo ma pełne ręce roboty
z dzieciakami. Razem idą do urzędu stanu cywilnego uznać syna. Potem
razem jadą jak zawsze na kolonie. Ludzie, widząc Stasia, domyślają się, kto
jest ojcem, ale nic nie mówią.
Nastaje koniec sierpnia. Krzysztof wciąż jest w zakonie. – Dość! –
ucina jego tłumaczenia Jadwiga.
Z początku w weekendy przyjeżdża do niej koleżanka, gotuje obiady,
a jej mąż chodzi z wózkiem. W tym czasie Jadwiga uczy się do egzaminu.
Dostała się na aplikację radcowską. Jest prawniczką, pracuje w urzędzie
i jeśli zda na radcę, jej pensja wzrośnie, a liczba godzin spadnie o połowę.
I będzie mogła otworzyć własną kancelarię. Musi zdać.
Jesienią wprowadzają się do niej rodzice. Razem mieszkają
w maciupkiej kawalerce. Rodzice śpią w łóżku, ona na ziemi, na materacu.
Na Krzyśka czeka już tylko jej matka.
– On nie może zobaczyć syna i cierpi – mówi. – A to dobry człowiek.
Ty możesz mieć Stasia na co dzień, on nie…
– A co, mam się nad nim ulitować i jeszcze może kwiatki wysłać?
– Ja mu kartoflankę zrobiłam. Zadzwoń, dowiedz się, co u niego, jest
ojcem.
– Sama zadzwoń, jak jesteś ciekawa.
Krzysztof przez przyjaciela przesyła samochód, kilkuletnią skodę
kombi. Jadwiga dzwoni wściekła:
– Niczym mnie nie kupisz.
– To dla Stasia, weź.
Przyjaciółce opowiada:
– Nie chcę jego pieniędzy ani samochodu. Poradzę sobie.
– Dziecko lepiej wozić dużym i bezpiecznym autem – trzeźwo mówi
przyjaciółka.
Krzysztof dzwoni raz w tygodniu, ale Jadwiga odbiera tylko jak ma
dobry dzień. Ta chwila jest raz na kwartał. Nie chce już robić nic wbrew
sobie. Nie widzą się przez rok.
– Wyślij mu choć zdjęcie – mówi matka.
– Zwariowałaś? Nie interesuje mnie, co on chce.
Jadwiga wraca do pracy. Kiedy poszła na urlop macierzyński, po firmie
rozniosło się, że ma dziecko z księdzem. Po pół roku emocje opadły albo
też nikt w twarz nie odważył jej się niczego powiedzieć. W każdym razie
nie ma czasu, żeby się tym zajmować. Zdaje egzamin i otwiera własną
kancelarię. Specjalizacja: sprawy rozwodowe. Staś idzie do żłobka,
w którym zaczyna wymiotować. Jadwiga za późno orientuje się, że panie
siłą wciskają mu jedzenie.
Po dwóch latach z okładem złość mija i pozwala Krzyśkowi spotkać się
z synem. Staś nie odstępuje go ani na krok. Ale jego tata nie wie, co się robi
z małymi dziećmi. Bardziej niż Stasiem interesuje się Jadwigą.
– Mowy nie ma. Sześć lat żyłam na rollercoasterze. Nie wchodzę w to.
Idzie do psycholożki.
– Dla dziecka ważne jest, że rodzice się kochali i chcieli, by się
urodziło. W tej sytuacji dla Stasia lepiej będzie znać tatę – słyszy.
Krzyśkowi stawia więc sprawę jasno: – Między nami nic nie będzie, ale
dziecko się o ciebie pyta. Jeżeli spotykasz się z synem, to nie widzę, że
prowadzisz swoje biznesy, odbierasz telefony. Nie, jesteś tylko i wyłącznie
dla Stasia. Jeśli zobaczę, że przyjeżdżasz do mnie, to znikniesz tak szybko,
jak się pojawiłeś. Zdecyduj, czy potrafisz.
Przez cztery lata Krzysztof ani razu nie przekracza ustalonych granic.
Jest raz w miesiącu przez cały dzień. Kiedy dostaje przeniesienie pod
Kraków, czterysta kilometrów od Stasia, pyta najpierw, czy Jadwiga się
zgadza.
– Mnie to rybka, jak dasz radę przyjechać.
Kiedyś Krzysiek mówi do syna: „zejdź stamtąd”, ostro, nieładnym
tonem. Staś w płacz. Jadwiga bierze ojca na stronę:
– Ty nie jesteś od wychowywania, od tego jestem ja. Jesteś tu raz
w miesiącu, masz z nim po prostu być.
Więc Krzysiek po prostu jest. Oprócz tego przywozi prezenty i od
samego początku płaci na syna. Z własnej inicjatywy, bo Jadwiga przecież
nie chciała. Ma pieniądze, udało mu się w końcu rozkręcić intratny biznes.
Zainwestował w maszyny drukarskie, a od Kościoła zleceń nie brakuje.
Kwestii odejścia z zakonu nie poruszają. Czasem jednak myśli Jadwigi
krążą wokół tego tematu. I wychodzi jej, że zostaje się tam ze strachu i dla
wygody. Jeść dają, koszulę upiorą, mieszkać jest gdzie, nikt awantur nie
robi, a na boku można biznes rozwijać. Żyć nie umierać. Zbyt wiele się
napatrzyła, żeby mieć złudzenia. Może jeden na dziesięciu ma powołanie,
na pewno nie więcej.
Jadwiga z wizyty u psycholożki zapamiętuje jeszcze jedno: Im mniej
tajemnic, tym lepiej. Nie należy milknąć, gdy Staś zacznie mówić o ojcu.
Nie trzeba mówić wszystkiego, ale on nie może poczuć, że tatę się ukrywa.
– Jeśli pani nie będzie widziała problemu, to syn też nie zobaczy.
Więc kiedy Staś pyta, Jadwiga stara się mówić prawdę, nie całą prawdę,
ale tylko prawdę:
– Czemu tata nie może przyjechać w niedzielę?
– Bo pracuje. Prowadzi zajęcia dla młodzieży przy kościele.
– A kiedy pojedzie z nami na wakacje?
– Nie wiem. Tata jest pracoholikiem. Pracuje więcej niż inni.
– Dlaczego mam tylko jedną babcię?
– Bo ta druga nie utrzymuje z nami kontaktu.
Na szczęście Staś nie drąży tematu babci. Krzysiek zawiadomił rodzinę,
że ma syna. Nikt się nie odezwał, nie poprosił o zdjęcie, nie zapytał
o Stasia. Ani babcia, ani dziadek, ani żadna ciotka, ani żaden wujek.
A przecież dobrze ją znają, nie raz ich odwiedzała. – Pewnie do
Częstochowy chodzą, żeby nikt się o dziecku nie dowiedział – myśli
zgryźliwie.
Co innego jej rodzina. Nigdy nie zapytali wprost, ale też nie dali
odczuć, że coś jest nie tak. Kiedy Jadwiga była w ciąży, córka siostry,
maturzystka, zapytała: – A jak ona będzie miała dziecko bez męża?
– Wiesz, tak się czasem zdarza – wyjaśniła siostra. – To decyzja cioci.
My tylko możemy ją wspierać.
Krzysiek nigdy nie poprosił: tylko nikomu nie mów. Nie padło takie
zdanie. Ale Jadwiga wie, że on się boi. Raz, na deptaku w Krynicy, spotkał
go znajomy, a byli w trójkę ze Stasiem. Szczęść Boże. Co teraz? Poczuła,
że nie może przystanąć razem z nim, że musi iść dalej. Skoro już
zaakceptowała tę sytuację, to nie będzie robić problemów.
Więc tajemnicy niby nie ma, ale jednak jest. Na razie Staś jeszcze nie
wie, kto to jest ksiądz. Nie chodzi do kościoła ani na religię. Jadwiga
wierzy w Boga, przeżegna się w samochodzie. Ale nie interesuje jej, jak
Kościół ją w tym wszystkim umiejscawia.
Staś robi się coraz starszy. Kiedy mu powiedzieć? W którym
momencie? Nikt za Jadwigę nie może podjąć tej decyzji. A ona się
zastanawia i dlatego zapisała się na facebookową grupę. Czy Staś będzie
miał do niej żal? Czy będzie musiał robić z tego tajemnicę, żeby przetrwać?
Czy inne dzieci będą mu dokuczać? I czy jej o tym powie? Martwi się, bo
Staś w przeciwieństwie do niej jest wycofany. Jak mu ktoś przywali, to nie
odda, tylko płacze.
Ale jeśli coś mu się stanie, Jadwiga będzie gotowa. Wszystkich postawi
na nogi. Pójdzie do dyrektora, zwoła zebranie rodziców. I zapyta: – Czy
ktoś z państwa ma z tym problem? Jeśli tak, to niech ze mną rozmawia,
a nie swoje dzieci przeciw mojemu synowi buntuje.
Oczywiście jeśli wcześniej smarkaczy wkurzona nie złapie i nie powie
im do słuchu.
Jadwiga nigdy nie pomyślała, że chciałaby cofnąć czas.
– Kochałam i byłam kochana. I jest Staś. Kiedy skończyłam trzydzieści
lat, płakałam, że nie założyłam jeszcze rodziny. Wszystkie moje koleżanki
już dawno wyszły za mąż i miały dzieci. Tylko one się jakoś
dopasowywały. A ja nie umiałam. Szukałam drugiej połowy, ale nic z tego
nie wychodziło. Marzyłam, żeby ktoś choć na chwilę przejął kontrolę:
„Gdzie idziemy?” „Tam, gdzie chcesz”. No kurka, jakbym chciała tam iść,
tobym poszła! Ubrałabym się i poszła!
Teraz z nikim bym się nie zamieniła. Patrzę do przodu. Nie zadręczam
się, co ktoś sobie pomyśli. Z Krzyśkiem lubię rozmawiać, nie kłócę się, nie
robię wymówek. Dostałam od niego dar, największy dar. I za to mu jestem
wdzięczna.
Kartki z kalendarza
I odpowiadał:
Czy kobieta w ciąży, gdy zagrożone jest jej życie, ma prawo przyjąć
lekarstwo, które jednakże mogłoby skutkować poronieniem?
Czy matka musi wyrazić zgodę na otwarcie łona, aby dziecko mogło
zostać ochrzczone?
– A co jest kluczowe?
– Jak to?
– Żeby zrozumieć, co się dzieje dziś, nie musimy szukać daleko. Punktem
zwrotnym w dziejach Europy była rewolucja francuska, która zniosła
odwieczny porządek wyznaczany przez sojusz tronu z ołtarzem. Wyrosła na
ideach wieku Rozumu – wierzącego w postęp, racjonalność,
kwestionującego istnienie Boga. Polski Kościół, w co może dziś trudno
uwierzyć, przed upadkiem I Rzeczypospolitej do pewnego stopnia szedł
z duchem czasu. Przemiany edukacyjne, zakładające oświeceniową wiarę
w naukę i otwartość na inne kultury, wprowadzali przede wszystkim księża.
Cała formacja ludzi, której ton nadawali Konarski, Kołłątaj i Staszic. To oni
stworzyli Komisję Edukacji Narodowej i Collegium Nobilium – najbardziej
nowoczesną szkołę dla szlachty. To oni, pod kierunkiem księdza
Piramowicza, przewodniczącego Towarzystwa Ksiąg Elementarnych, byli
odpowiedzialni za nowe, światłe podręczniki do szkół. To właśnie
duchowni katoliccy, dawni jezuici, po kasacie tego zakonu, zreformowali
uniwersytety w Krakowie i Wilnie. Księża z kręgu tak zwanej Kuźnicy
Kołłątajowskiej wysuwali wówczas najdalej idące projekty reformy
państwa.
W pierwszych latach zaborów, choć nie było już w pełni wolnej debaty,
jak społeczeństwo kształtować i wychowywać, wciąż wielu księży
angażowało się w reformatorskie działania. Także w stworzonym przez
Napoleona Księstwie Warszawskim Kościół nie był instytucją
pierwszoplanową. W słynnej pieśni śpiewanej w powstaniu listopadowym
Oto dziś dzień krwi i chwały, oby dniem wskrzeszenia był… nie ma żadnego
odwołania do Boga.
Ale po powstaniu zaborcy biorą odwet. Następują prześladowania.
Kiedy car ostatecznie likwiduje autonomię Królestwa Polskiego,
odpowiedzią są masowe demonstracje. Ten moment jest kluczowy. Jest taki
słynny cykl portretów Warszawa z 1861 roku. Autor – Artur Grottger.
Tytuły jego obrazów są wymowne: Lud w kościele. Błogosławieństwo.
Chłop i szlachta. Pierwsza ofiara. Wdowa. Zamknięcie kościołów.
Więzienie księdza. Sybir.
Na obrazach innych malarzy: Kozacy z nahajkami rozpędzają tłumy
Polaków. Na pierwszym planie księża krzyżem osłaniający się przed
ciosami. Obok płaczące matki z dziećmi przy piersi. Wyprowadzane
z kościołów obrazy. W tle trumny. Nieuniknione w tej atmosferze
powstanie styczniowe wybucha dwa lata później. W pieśniach
zagrzewających do boju Bóg już splata się z narodem i tradycją.
– Tak, tutaj dobrze to widać. Ginie coraz więcej ludzi, wszędzie ciała
zabitych, kobiety w czerni. Żałoba narodowa. Cierpienie. Ludzie zadają
sobie pytanie: jaki sens ma nasza ofiara? Przecież musi mieć jakiś sens. Do
głosu dochodzi mesjanizm z przesłaniem, że ten naród ma w planie boskim
poważniejsze zadanie niż pozostałe. Ma swoją ofiarą zbawić ludzkość.
Polska Chrystusem narodów. W takiej właśnie atmosferze po raz pierwszy
Kościół katolicki wiąże się ze sprawą narodową. Księża biorą udział
w walkach, są prześladowani. Po powstaniu styczniowym następują kasaty
zakonów, czyli ich likwidacja. Niemcy i Rosja zaczynają traktować Kościół
katolicki jako instytucję, którą trzeba bezwzględnie podporządkować –
sterowaną przez Rzym, czyli ośrodek z zagranicy, oraz roztaczającą wizję
powszechnego zbawienia, która nie ma nic wspólnego z interesami
państwa.
Bismarck, ówczesny kanclerz Niemiec, rozumuje tak: nie można liczyć
na duchownych w Kościele katolickim, oni nie będą razem z żołnierzami
i urzędnikami lojalnie budować Rzeszy. Ale można na nich liczyć
w Kościele protestanckim. W Rosji carat już dawno doszedł do tego
wniosku i podporządkował sobie Cerkiew. W końcu XIX wieku próbował
to samo zrobić z Kościołem katolickim.
Germanizacja i rusyfikacja równolegle uderzają więc w pozycję
Kościoła. Księża muszą zdawać specjalne egzaminy, seminaria poddaje się
kontroli, zakazuje uczenia religii w języku polskim.
W Galicji Kościół jest w najlepszej sytuacji, ponieważ katolicyzm stał
się spoiwem monarchii austro-węgierskiej. Ale cesarstwo to także wielki
i różnorodny obszar, w którym toczy się gra narodów – cicha rywalizacja,
która ze stron uzyska większe wsparcie władz. Wiązanie polskości
z katolicyzmem następowało tutaj nie w opozycji do władzy, tylko do
„innych”, których się podejrzewało, że wyrobili sobie „lepsze chody”
w Wiedniu. Polacy pilnowali więc, żeby nie utracić swojej pozycji na rzecz
Ukraińców, zwanych wówczas Rusinami, i do pewnego stopnia także
Żydów. Do dziś Małopolska i Podkarpacie, czyli ówczesna Galicja, to
najbardziej konserwatywna i katolicka część Polski.
Z kolei Francja w XIX wieku staje się republiką i buduje swoje państwo
narodowe w opozycji do religii katolickiej. Ogranicza wpływ Kościoła na
edukację i społeczeństwo. Francuzi także jednoczą się pod hasłami
narodowymi, ale narodu obywatelskiego, wyzwolonego spod zewnętrznego
wpływu papiestwa, uważanego za sprzeczny z interesem państwa. W 1905
roku zostaje tam wprowadzona pierwsza w Europie ustawa o całkowitym
rozdziale religii od państwa. Od tego momentu Kościół staje się jedynie
stowarzyszeniem. Naród ma być wspólnotą na wskroś świecką.
W Polsce odwrotnie. Bo takie są okoliczności. Nie ma państwa
polskiego, a tworzy się naród. Ten moment jest bardzo ważny. Wtedy
właśnie zaczęły powstawać narody, jakie znamy dzisiaj. Wcześniej był
podział na poddanych i władców, a tylko wąskie elity miały świadomość
przynależności narodowej. Ale w drugiej połowie XIX wieku następują
zmiany. Trwa modernizacja, rozwija się kapitalizm i wolny rynek. Na ludzi,
dotychczas niepiśmiennych, zaczyna oddziaływać szkoła i służba
wojskowa. Tam uczą się, do jakiego państwa i narodu przynależą.
Konieczna staje się nowa forma integracji społecznej, którą ma zapewnić
jeden język i jedna kultura. Naród nabiera charakteru masowego.
Na przełomie stuleci pojawia się endecja. Dmowski. Człowiek, który
ostatecznie wiąże Polaka z katolikiem. Dmowski jest ateistą. Nie wierzy
w miłość bliźniego i Pana Boga, ale w krew, walkę gatunków i dobór
naturalny. Kościół traktuje instrumentalnie. Żeby wypaść wiarygodnie, swój
stosunek do religii musi ukryć. Jego plan jest prosty: skoro doszło do
związku katolicyzmu z polskością, to trzeba użyć Kościoła, żeby tę
polskość umocnić. Naród powinien okrzepnąć, stać się zdyscyplinowany
i w codziennej pracy zdolny do zmagań z zaborcami. A Kościół ze swym
doświadczeniem organizacyjnym i hierarchiczną strukturą pomoże go
uformować.
Kiedy Dmowski z tym wychodzi, społeczeństwo jest jeszcze w połowie
niepiśmienne. Trwa walka, kto pierwszy je zalfabetyzuje i wraz z nauką
czytania i pisania wniesie swoją kulturę i ideologię. Czy będzie to Niemiec
w zaborze pruskim? Czy Rosjanin w Kongresówce? Czy my, jako polskie
elity? Dmowski zakładał, że jeśli to zrobi Kościół we współpracy ze szkołą
niezależną od zaborców, będzie gwarancja, że chłopi staną się Polakami.
W 1903 roku ukazuje się jego fundamentalna praca Myśli
nowoczesnego Polaka. Pisze w niej, że naród jest gatunkiem – tak samo jak
są gatunki w przyrodzie. Przetrwa ten, który się najlepiej dostosuje do
zmieniających się warunków. A warunki są takie, że trwa walka.
Proszę posłuchać, co jeszcze pisze: „Główną podstawą patriotyzmu jest
niezależny od woli jednostki związek moralny z narodem, związek
sprawiający, że jednostka zrośnięta przez pokolenia ze swym narodem,
w pewnej szerokiej sferze czynów nie ma wolnej woli, ale musi być
posłuszną woli zbiorowej narodu, wszystkich jego pokoleń, wyrażającej się
w odziedziczonych instynktach. Instynkty te, silniejsze nad wszelkie
rozumowania i panujące częstokroć nad osobistym instynktem
samozachowawczym, gdy nie są zdeprawione lub wyrwane z korzeniem,
zmuszają człowieka do działania nie tylko wbrew dekalogowi, ale wbrew
samemu sobie, bo do dania życia, do poświęcenia droższych od niego
rzeczy, gdzie idzie o dobro narodowej całości”.
Innymi słowy, mówi Dmowski, dla dobra narodu należy poświęcić
wszystkie wartości, nawet Dekalog. Dobro narodu usprawiedliwia
stosowanie przemocy, łamanie prawa, a nawet boskich przykazań.
Moralność chrześcijańska nie obowiązuje polityków i żołnierzy ani nikogo
innego w tym wypadku. A gdyby obywatele nie chcieli zrezygnować ze
swoich praw na rzecz dobra państwa? Należy wówczas użyć przymusu:
albo moralnego poprzez odpowiednie wychowanie, albo – jeśli się z tym
nie zdąży – fizycznego. Pisze o tym Bohdan Cywiński w Rodowodach
niepokornych i Jan Józef Lipski w Katolickim Państwie Narodu Polskiego.
Rodowody niepokornych to książka ciekawa jeszcze z innego względu.
Cywiński, przedstawiciel katolicyzmu otwartego, wyraża się w niej
krytycznie o Kościele pod zaborami. Pisze, że Kościół w Polsce był wtedy
kościołem juliańskim, a nie konstantyńskim. Kościół konstantyński to
termin powszechnie stosowany – wywodzi się od cesarza Konstantyna,
który w 313 roku zniósł prześladowanie chrześcijaństwa. Kościół wyszedł
z podziemia, a kiedy kilka dekad później zakazano wszystkich innych
kultów, stał się jedyną instytucją religijną w cesarstwie rzymskim.
Wówczas zawiązał się sojusz Kościoła i tronu, który obowiązywał w całej
Europie aż do 1905 roku, kiedy to Francja ostatecznie oddzieliła państwo
od religii.
Natomiast termin „juliański” wymyślił Cywiński. Wywiódł go od
Juliana Apostaty, który objął władzę krótko po Konstantynie. Nastąpiła
wtedy próba przywrócenia pogaństwa, ostatnia fala prześladowań. Kilka lat,
w czasie których chrześcijanie znów musieli zejść do katakumb. Kościół
juliański to ten, który stracił swoją pozycję, Kościół sfrustrowany,
zawiedziony, wściekły. Pozostaje instytucją, ale instytucją zagrożoną
w swojej władzy nad społeczeństwem. Zdaniem Cywińskiego Kościół pod
naciskiem zaborców taki właśnie się stał. Nie wrócił do swoich pierwocin,
do bezpośredniego związku z wiernymi, ubogości, idei sprawiedliwości
społecznej. Był jak król na wygnaniu. Pozbawiony władzy politycznej, ale
dysponujący autorytetem moralnym. Walczący o zachowanie przywództwa
nad narodem. Nieprzyjmujący do wiadomości innej opozycji niż ta, którą
sam kontroluje. W swoim konflikcie z władzą świecką chciał występować
sam, bo nie poczuwał się do solidarności z nikim innym.
Wydaje się, że te cechy celnie charakteryzują polski Kościół nie tylko
pod zaborami, ale i w innych sytuacjach, kiedy tracił wpływ na dusze,
a państwo zaczynało się od niego dystansować. Tak było na początku III
RP. Już tego nie pamiętamy, bo dziś sojusz tronu i ołtarza wydaje się być
całkowity. Ale wtedy, na początku lat dziewięćdziesiątych, premier Bielecki
wyraził się o prymasie „Pan Glemp”, a nie „Jego Ekscelencja kardynał
Józef Glemp”. Był to znak, że nie wszyscy politycy wywodzący się z obozu
Solidarności łatwo zgodzą się, by Kościół przekuł po 1989 roku swój
autorytet moralny na wpływ polityczny. Prymas odwdzięczył się krytykom
tych ambicji Kościoła – bardzo widocznym, bo właśnie trwały negocjacje
między nim a rządem o zawarcie konkordatu – epitetem „szczekające
kundelki”.
Przez lata zaborów, okupacji i PRL-u pozycja Kościoła i księży była
budowana na tym, że stanowili oni instytucję zaufania alternatywną do
państwa, które tego zaufania nie budziło, bo było postrzegane jako obce.
W II Rzeczpospolitej nie powinno być co prawda poczucia obcości władzy,
ale w perspektywie dwóch stuleci to zbyt krótki okres. I choć
społeczeństwo otrzymało wtedy prawa wyborcze, żyło w biedzie. Po
dwudziestu latach istnienia polska gospodarka wyszła na zero. W 1938 roku
mieliśmy ledwie 94 procent produkcji przemysłowej z roku 1913!
Zaliczyliśmy dwa kryzysy gospodarcze, w tym jeden światowy. Był jakiś
postęp, trochę kolei, samoloty, powstała Gdynia, pojawiło się radio, ale
z perspektywy chłopa i robotnika państwo nic im nie dało. Zwykły
człowiek nie widział, żeby istnienie państwa polskiego przełożyło się na
podwyższenie jego standardu życia. Dlaczego więc miałby nabrać do niego
zaufania i uważać za swoje?
– Władza jawi się nam w dużej mierze jako coś odległego, obcego,
domagającego się podatków, danin i obowiązków. Krępuje przepisami,
biurokracją i niepotrzebnymi regulacjami. Na tym tle Kościół budzi
zaufanie jako instytucja swojska. W Polsce wiele osób nadal myśli, że jeśli
ktoś występuje u boku biskupów albo jest zapraszany na antenę Radia
Maryja, to ma rzeczywistą wiedzę o tym, jak nasz kraj powinien wyglądać.
W niektórych kręgach brak krytycyzmu jest wręcz absolutny, ksiądz jest
ustami Boga, a to, co powie, ostateczne. Ten tok rozumowania jest
następujący: Kościół jest ważniejszy niż państwo, jest przed państwem
i najlepiej by było, żeby istniał zamiast państwa. Bo tylko on nosi w sobie
prawdę. Legitymizuje porządek społeczny ze źródeł pozaziemskich,
niewątpliwych i niezmiennych, bo umocowanych w porządku boskim.
A świecka władza, to czym właściwie ona jest? Z czego pochodzi?
Z wyborów? A więc z jakichś przepychanek, targów, gier. Wszystko to jest
podejrzane, zachachmęcone, trąci szwindlem.
Co więcej, idąc dalej tym tropem myślenia, świeckie państwo działa
w sposób naruszający porządek naturalny i moralny. Politycy, którzy nie
zostali autoryzowani przez Kościół, błądzą i narzucają rozwiązania
niespełniające kryteriów wiary, autentyczności i prawdy. A władza, która
ma pochodzenie ludzkie i wynika z arytmetycznej sumy głosów, nigdy nie
będzie miała takiego autorytetu jak ta z boskiego nadania…
– Kompleks niższości wobec Zachodu. Szybko się tej różnicy nie uleczy.
„Stara” Unia, czyli państwa zachodnie osiągnęły poziom stabilizacji
i dobrobytu, na który my, doświadczeni, postkomunistyczni, nie mieliśmy
do 1989 roku żadnych szans. Ale, co nie mniej istotne, tamte kultury
narodowe mają poczucie uniwersalności. Brytyjczycy, Francuzi, Hiszpanie,
Portugalczycy czują się dziedzicami światowych imperiów. Ich językami
mówi większość globu. Niemcy, Włosi i Holendrzy także wyrastają
w przekonaniu, że zapisali się znacząco w historii powszechnej. A my tutaj,
w drugiej części Europy, mamy poczucie unikatowości naszych kultur.
Koncentrujemy się tym, że przez ostatnie stulecia ktoś nieustannie chciał je
zniszczyć. Skupiamy się na krzywdach i na tym, żeby nikt nam nie odebrał
naszej tożsamości.
Dla Zachodu to trudne do zrozumienia. Oni tam myślą tak: skoro
przyjęliśmy ich do Unii, to powinni spełniać nasze standardy jako część
wielkiej europejskiej rodziny. Spoglądają na nas i coś im nie pasuje. Czują
się za nas odpowiedzialni, więc zaczynają nam stawiać wymagania, do
czego zresztą przywykli na etapie negocjacji o członkostwo. A my sądzimy,
że oni się nas brzydzą. Że widzą tylko te nasze uprzedzenia, ciasne
wyobrażenia o świecie. To, że jesteśmy do tyłu w obyczajach i stylach
życia, że biegamy co niedziela do Kościoła, że nie znamy „ich” języków.
Czujemy więc, jakbyśmy znaleźli się w szkole, w której Zachód jest
nauczycielem, a my uczniami. Lata mijają, a my cały czas oblewamy
egzamin na „prawdziwego Europejczyka”. Ta relacja jest dla nas nie do
zniesienia. I tylko umacnia nasze przekonanie o własnej wyjątkowości,
o tym, że nasza kultura jest tylko dla nas. I że my nic innego nie mamy.
– Czy mówię, że ja tak uważam? Nie, ale pani mnie pyta, jak Kościół myśli.
Żeby to pojąć, nie można kierować się logiką dobra i zła, która obowiązuje
w świecie. Ona tu nie działa. Zachodzą inne mechanizmy.
Pyta pani o dzieci i o ich matki. Księża się nimi nie interesują. Jedyne
pytanie, które wtedy się pojawia, brzmi, czy księdza-ojca wyrzucą czy
przeniosą? Kwestia kobiety z dzieckiem nie istnieje.
To nie jest procedura. To jest we krwi, to jest kultura kościelna. Ksiądz
za wszelką cenę ma zostać księdzem. On należy do instytucji. Gdy
zdecydowałem się odejść, miałem obawy, że inni będą naciskać, będą
chcieli mnie zatrzymać, będę się wił. Okazało się to słabsze, niż myślałem,
ale tak sądziłem i trzymało mnie to w ryzach. Dla instytucji ważne jest, aby
zawrócić z fałszywej drogi kogoś, kto na nią wszedł, uratować, zmusić do
wycofania się. Kobiety z dzieckiem nikt nie bierze pod uwagę, nikt o niej
nie myśli. Podstawowym celem jest utrzymanie księdza w zasobach. Może
płacić alimenty, może mieć kontakty. Ale musi być w środowisku,
w którym nikt o tym nie wie. Dlatego się go przenosi – im dalej, tym lepiej,
jak trzeba to za granicę.
Jest jeszcze jedna kwestia – jeśli ksiądz sam nie porzuci kapłaństwa,
tylko się go wydali, czyli przeniesie do stanu świeckiego, to Kościół musi
go utrzymywać. Mowa o podstawowych warunkach, ale to jest ścisły
obowiązek.
Czy ksiądz odczuwa wagę sprawy? Najczęściej nie odczuwa. Ksiądz
wdał się w relację, w którą nie powinien się wdać. Sprawa nie ma
znaczenia. Jest zakłóceniem. Wypadkiem przy pracy. Oczywiście gdyby
przed nim postawić inną kobietę z dzieckiem, to by się nią zajął, pomógł,
ale nie tutaj. To jest nie do wytłumaczenia dla kogoś z zewnątrz. Ta
nieczułość, wgryziona hipokryzja, która nie jest przeżywana jako
hipokryzja.
Pod tym względem księża są skrzywieni, bo ich życie seksualne zostało
oddzielone od wartości. Nie czują, że robią krzywdę, bo sami są
skrzywdzeni. To jest degradacja wewnętrzna związana z uczuciami
seksualnymi. Nie wolno im wziąć odpowiedzialności za drugiego
człowieka, za związek, za miłość, bo toby oznaczało wyjście z kościelnego
świata. Można się co najwyżej z tego wyspowiadać.
Oczywiście, że potrafią głosić piękne kazania o rodzinie i miłości.
Przeszli trening. To, co się mówi, to jest zawód, praca, to się samo mówi.
Odtwórcza część wykształcenia, materiał, który trzeba opanować. Jeśli ktoś
chce robić coś więcej, od samego początku musi się ukrywać. Nie, że nie
wolno, tylko od razu czujesz, że tego się nie robi.
Większość kleryków nie ma żadnej refleksji nad swoim powołaniem.
Byłem rektorem seminarium i często prowadziłem z nimi rozmowy.
Nazywaliśmy je czwórką ze sternikiem. Ich czterech i ja. Mniej niż jedna
trzecia umiała powiedzieć coś więcej poza „chcę być księdzem”.
Siedemdziesiąt procent by nie studiowało, gdyby nie musiało.
Kobiety i dzieci są spychane za horyzont, żeby nie były problemem.
A że już są? To niech znikną, księdza się przeniesie i po kłopocie. Cała
instytucja ma zgrane swoje warstwy ochrony. Działa omerta. Na każdym
szczeblu. Obrońcą słynnego ojca Maciela, założyciela Legionu Chrystusa,
był kardynał Sodano, watykański sekretarz stanu. Przez lata chronił
pedofila, któremu udowodniono liczne nadużycia seksualne. System zawsze
będzie bronił swoich. Ja zderzyłem się z tym przy sprawie arcybiskupa
Paetza. Rzadko kiedy tego typu sprawy kończą się usunięciem kogoś ze
struktur. Paetz, który przez lata molestował kleryków w seminarium, wciąż
cieszy się względami kurii. Kościół musiał tylko jakoś uspokoić sytuację.
Więc Paetz wyszedł i powiedział „niektóre moje serdeczne gesty zostały źle
zinterpretowane” i to zakończyło sprawę. Każdy ksiądz wie, że ma oparcie
w instytucji pod warunkiem, że nie będzie robił zbyt dużych problemów.
Najczęściej odcięci zostają reformatorzy, którzy podważają słuszność
nauczania Kościoła w kwestii jego nieomylności albo celibatu. Odbiera im
się misję kanoniczną i ucina relacje. Z zasady z księdzem, który odszedł,
nie utrzymuje się kontaktów.
Głównym powodem, dla którego celibat jest utrzymywany, nie są
sprawy majątkowe. Celibat jest elementem tożsamości systemu.
Postanowiliśmy i tak ma być. Ktoś, kto zdradza wątpliwości, nie przejdzie
selekcji. Każdy, kto chce piąć się wyżej, musi jasno opowiedzieć się za
celibatem, a przeciw kapłaństwu kobiet. Wątpliwości można co najwyżej
ukryć.
Pyta pani, dlaczego ksiądz nie może się zająć swoim dzieckiem.
Załóżmy, że złamał celibat, wyspowiadał się z tego i grzechy ma
odpuszczone. Załóżmy, że od tego momentu już nigdy go nie łamie. Ale ma
dziecko. Dlaczego nie może go wychowywać?
Tu chodzi o warstwy. Trzeba zobaczyć te warstwy. Pierwsza jest
ogólnoludzka. Mówi, że moralne i dobre jest to, że ksiądz ma zająć się
dzieckiem. Druga jest instytucjonalna. Wskazuje, że to właśnie jest
niemoralne i złe. Bo zobowiązał się tego nie robić. Naruszył zwykłą
moralność? Spowiedź to załatwi. Naruszył moralność instytucji? Nic tego
nie załatwi.
Gdyby zajął się swoim synem lub córką, byłoby to dalsze łamanie tej
zasady. Z perspektywy Kościoła dziecko jest prywatne. Nie może mieszkać
na plebanii, nie jest w służbie diecezji, nie należy do elementów „ludzkiego
wyposażenia” parafii. Ksiądz-ojciec budzi zgorszenie, więc nie ma na to
zgody. Gdyby to była inna sytuacja, równie nieregularna, ale niebudząca
zgorszenia, można by było na nią przystać. Ale dziecko potwierdza, że
ksiądz zlekceważył celibat.
Przynajmniej tak jest w naszej kulturze. W Austrii wierni mówią:
biskupie, daj spokój nam i naszemu księdzu. Kapłanów jest tam mało, więc
każdy w cenie. A w Afryce czy Ameryce Południowej jest już zupełnie
inaczej. Kiedyś przyjechał do nas misjonarz z Brazylii i powiedział, że
u nich straszny kłopot. Wszyscy mają kobiety i dzieci, więc Rzym żadnego
z nich nie chce wyświęcić na biskupa.
Kartki z kalendarza
Okaleczani wbrew swej woli chłopcy ponosili jeszcze jedną karę – zgodnie
z poglądami teologów nie wolno im było się żenić, jako niezdolnym do
zapłodnienia kobiety. Ich organizm nie wytwarzał nasienia, a jedynie „płyn
przypominający nasienie”. Byli więc skazani na dożywotni celibat. Tak jak
i wszyscy inni mężczyźni niezdolni do zapłodnienia, którym Kościół do
niedawna odmawiał prawa do małżeństwa. W 1977 roku Watykan uznał, że
mężczyzna, by zawrzeć małżeństwo, nie musi już wykazać się odpowiednio
sprawczym nasieniem, ale jedynie sprawnością fizyczną, czyli możliwością
umieszczenia nasienia w odpowiednim miejscu (zwanym przez teologów
„naczyniem”).
1885 rok – Czy można wobec tego – aby ratować matkę przed pewną
i bezpośrednio zagrażającą śmiercią – sztucznie wydobyć żywy płód,
który jednak jako niedojrzały nie będzie zdolny do życia?
[– Nie wiem dlaczego w takim razie, tak mną wstrząsnęło, gdy w 1999 roku
bomby spadały na Belgrad. A potem na Bagdad – powie
siedemdziesięcioletnia Uta. – Tyle czasu minęło, a kiedy nagle usłyszałam
w telewizji warkot samolotów i zaraz potem huk eksplozji, strach podszedł
mi do gardła. Po latach był nie do opanowania.]
Ale może wszystko zaczęło pękać wcześniej? Uta przez lata prowadzi
w gazecie rubrykę, w której odpowiada zwykłym ludziom na pytania
związane z wiarą. Ale nie wszystkie wątpliwości łatwo rozwiać. Co
poradzić kobietom, które boją się, że następnego porodu nie przeżyją, a mąż
nie chce być wstrzemięźliwy? Co małżonkom, którzy pragną bliskości, ale
żona osiągnęła wiek, w którym poczęcie dziecka jest niemożliwe? Co
kobiecie, która pyta, czy musi podporządkować się woli męża, bo
„niewiastę Bóg stworzył do pomocy mężczyźnie”?
Czy teologowie nie popełnili błędu, skazując tych wszystkich ludzi na
cierpienie? Czy Jezus tego chciał? Uta szuka odpowiedzi. Czyta
w oryginale Biblię – po grecku, hebrajsku i łacinie. Porównuje przekłady.
Zestawia z pismami ojców Kościoła, ze świętym Augustynem, Tomaszem.
Z kanonami synodów, wyrokami inkwizycji, encyklikami papieży. Jako
profesor teologii ma dostęp do wszystkich bibliotek, dokumentów
i świętych ksiąg. Nie opiera się na opracowaniach, nie korzysta
z przekładów – żaden język nie jest dla niej barierą.
Mówi, że onanizm nie wysusza mózgu. Nie dostaje się po nim drgawek ani
epilepsji. Jak można w XX wieku opierać się na Hipokratesie
i rozważaniach medyków z czasów oświecenia? Jak można straszyć ludzi
tym, że masturbacja jest grzechem ciężkim, a onanista traci miłość Boga?
Zostaje wezwana przez biskupa. Wie, co to może oznaczać, więc na
wizytę zabiera swoją matkę. Przy Hildzie Heinemann, wciąż jeszcze
cieszącej się szacunkiem pierwszej damy, biskupowi nie wypada
dyskutować o masturbacji. Proponuje wspólne oświadczenie korygujące
słowa jej córki. Uta zdecydowanie odmawia. Następnego dnia gazety
napiszą „Ranke-Heinemann niezłomna nawet wobec biskupa”.
Zachowuje katedrę teologii, ale jest na cenzurowanym. Drugi raz
ciemne chmury zbierają się nad nią cztery lata później. Powodem jest
Albert Wielki – inaczej Magnus – uznany za świętego w 1931 roku.
Dominikanin, profesor teologii, patron przyrodników i doktor Kościoła.
W 1980 roku, z okazji 700-lecia jego śmierci, papież Jan Paweł II odwiedza
Niemcy. Nad grobem świętego w Kolonii mówi, że Albert był
„nauczycielem wiary i wzorem chrześcijanina” oraz że „walczył z błędami
i pogłębiał prawdę”. Uta w odpowiedzi cytuje w mediach fragment pism
Magnusa:
A potem pyta, jak to możliwe, żeby ktoś taki był dzisiaj „wzorem
chrześcijanina”. Zwłaszcza że święty Albert był również znany
z prześladowań Żydów, a jego podpis widnieje pod werdyktem
zezwalającym na palenie Talmudu. Za jego zgodą zniszczono
w średniowieczu całe biblioteki i doprowadzono do upadku żydowskich
studiów religijnych. Gdy Uta wypowiada te słowa, wszyscy mają jeszcze
w pamięci II wojnę światową. Upłynęło od niej niecałe czterdzieści lat.
Arcybiskup Kolonii oskarża ją o „obrzucenie emocjonalnym błotem”
Magnusa i „bezprawną próbę jego dyskredytacji”. Oświadcza, że „każde
twierdzenie Ranke-Heinemann jest fałszem”. Historycy biorą ją w obronę.
Potwierdzają, że nie ma wątpliwości co do antysemityzmu świętego
Alberta. Arcybiskup nie cofa jednak wypowiedzianych słów. Pałeczkę
przejmuje inny znany dominikanin, ojciec Eckert, który wyjaśnia opinii
publicznej, że teolożka „pomyliła po prostu teksty i autorów”. Kiedy Uta
udowadnia mu, że nie ma mowy o błędzie, Eckert brnie dalej: – To tylko
taki „żartobliwy eksperyment” świętego – tłumaczy.
Dyskusja, która przetacza się wokół postaci Alberta Magnusa, jest
znamienna. Z jednej strony Uta, która z pamięci cytuje całe fragmenty pism
od Augustyna po Kanta i podaje fakty, z drugiej szanowani przedstawiciele
Kościoła, którzy publicznie im zaprzeczają. Oni, biorący z historii tylko to,
co im potrzebne, by uzasadnić wersję religii, która wywyższa mężczyzn.
Ona, która nie może zrozumieć, dlaczego Kościół nie wycofuje się
z twierdzeń godzących w kobiety.
A przecież z takich przekonań mogli zrezygnować mężczyźni
kanclerze, mężczyźni ministrowie i mężczyźni naczelnicy państw, którzy
przez cały wiek XX w Europie opowiadali się za równością. Nawet
w Szwajcarii, ostatnim kraju europejskim, kobiety otrzymały już prawo
głosu. Uta jednak zbyt dobrze zna historię, by mieć złudzenia, że mężczyźni
zrobią „drugiej płci” miejsce z własnej woli. Kiedy okazuje się, że zalega
z opłatami za domek letni, który razem z mężem kupili w Holandii, pisze
do tamtejszego urzędu skarbowego, że wszystkie podatki zapłaciła
w terminie. A gdy otrzymuje odpowiedź, że zgodnie z prawem wszelkie
przelewy dokonane przez nią, jako kobietę, są nieważne, bo tylko mąż ma
prawo je robić, nie waha się napisać do ministra spraw zagranicznych. Chce
interwencji dyplomatycznej w sprawie „przestarzałego prawa”, które
sankcjonuje nierówność.
Ostatecznie wszystko w głowie Uty rozpada się, kiedy dociera do niej,
że Kościół nie chce żadnych zmian. Zamiast przeprosić za wymierzoną
w kobiety teologię, opiera się na niej coraz bardziej. Zamiast wrócić do
nauk Jezusa, oddaje hołd myśli Augustyna i Tomasza. Ze średniowiecznych
przekonań o świecie wywodzi głoszone współcześnie poglądy na temat
kobiet i seksu, antykoncepcji i płodzenia. I choć w niektórych wypadkach
pozbywa się balastu anachronicznych wyobrażeń, to poglądy dotyczące płci
utrzymuje do dziś w niewiele zmienionej wersji. Dlatego mężczyzna jest
zawsze w centrum, a kobieta ma mu służyć. Przewiduje się dla niej tylko
rolę piastunki domowego ogniska, a jej geniusz ma się realizować poprzez
rodzenie dzieci. Jedyna zmiana to opakowanie średniowiecznych poglądów
w piękny język.
Kwintesencją pozbawienia kobiet godności jest dla Uty kult Maryi
Panny. To twierdzenie przestaje być herezją, kiedy dostrzeże się, co jest
przeciwieństwem wyidealizowanego obrazu Dziewicy. A jest nim każda
matka, która wydaje na świat dziecko. I wszystko, co zgodne z naturą: seks,
ciąża, poród, pot i krew. A więc – konkluduje Uta – Maryja nie mogła
urodzić Jezusa, jak to czynią inne kobiety, bo odbyłoby się to ze szkodą dla
jej „dziewictwa w czasie porodu”, a tym samym jej „nieustannego
dziewictwa”. Maryja pozostała „nienaruszona”, nie został rozerwany jej
hymen, bo inaczej byłaby naruszona i uszkodzona, jak wszystkie inne
matki.
Tylko taka Maryja mogła stać się w teologii kimś ważnym. Maryja
pozbawiona człowieczeństwa. Wypreparowana ze wszystkiego, co ludzkie,
co seksualne, a więc brudne. Inaczej nie mogłaby być czczona. Kobieta
bowiem z założenia była gorsza od mężczyzny, była skalana, była pokusą,
grzechem. Im bardziej więc czyniono z Maryi czystą, tym bardziej oddalała
się ona od reszty „skalanych” matek.
Wniosek, że bez przywrócenia Maryi człowieczeństwa nic się nie
zmieni, nasuwa się sam. Uta czeka więc na dobry moment. Najlepszy to
taki, kiedy w telewizji nikt nie zdąży wyciąć tego, co powie. Od pewnego
czasu media zaczęły bowiem cenzurować jej wypowiedzi.
Dobry moment pojawia się więc dopiero w 1987 roku. Z okazji wizyty
papieża w sanktuarium maryjnym w Kevelaer niespodziewanie dostaje
zaproszenie do telewizji. Audycja ma być na żywo! Tylko Uta i biskup.
Wie, że ma szansę tylko na jedno zdanie. Zdanie, które musi trafiać w punkt
tak, by nie można mu było nadać innego sensu. Mówi więc: – Wielu Żydów
straciło swoje życie, bo nie chciało uwierzyć, że Jezus narodził się
z dziewicy. Ja też w to nie wierzę.
Wybucha burza. Dostaje setki listów. Koledzy po fachu są oburzeni. Nie
wolno było mówić czegoś takiego do prostych ludzi. To jest dyskusja
wyłącznie między teologami i taką ma pozostać.
Po dwóch tygodniach dostaje list z kurii z prośbą o wycofanie się
z tego, co powiedziała, i podpisanie się pod credo: „Wierzę w Boga Ojca…
I w Jezusa Chrystusa, który się począł z Ducha Świętego, narodził się
z Maryi Panny…”. Ton listu jest dyplomatyczny, ale wiadomo, że za
odmowę w takich sytuacjach płaci się głową. Kiedyś stosem, dziś
ekskomuniką.
Kilka dni przed wyznaczonym spotkaniem teolog Hans Küng daje jej
przyjacielską radę: – Wymamrocz po prostu. Po niemiecku nie usłyszą
różnicy pomiędzy urodzony z młodej panny (junge Frau), a nie z dziewicy
(Jungfrau). Dodaje, że to nic takiego i że każdy by tak zrobił.
Może każdy, ale nie Uta: – Panie Küng, ale narodziny z dziewicy są
biologicznie niemożliwe. Muszę nanieść poprawkę – mówi.
– Nie da rady, nie można nanosić żadnych poprawek – tłumaczy Küng.
– W takim razie nie mogę skłamać.
Odmawia wycofania się ze swoich poglądów. Krótko potem z telewizji
dowiaduje się, że biskup zdecydował o cofnięciu jej misji kanonicznej. Tym
samym traci prawo do nauczania teologii. Zostaje ekskomunikowana.
Zgodnie z prawem niemieckim uniwersytet nie może jej zwolnić, specjalnie
tworzy więc niezależną od Kościoła katedrę historii religii.
Jeszcze liczy na pomoc kardynała Ratzingera, ówczesnego prefekta
Kongregacji Nauki Wiary, który w swojej książce Wprowadzenie do
chrześcijaństwa również zanegował dziewictwo Maryi. To jej dawny
kolega ze studiów. Razem przekładali na łacinę prace zaliczeniowe. Wiele
godzin spędzili na rozmowach zamknięci w sali wykładowej. Latami
wymieniali listy.
JANUSZ: Gdyby Bóg nie chciał, to nie pozwoliłby synowi księdza być
gejem. A jeśli stworzył ludzi homoseksualnych i dzieci księży, to znaczy, że
miał w tym jakiś zamysł. Nikt nie powinien zmuszać nas do utrzymywania
tajemnicy.
JANUSZ
W tekście użyto fragmentu tekstu piosenki Wymyśliłam Cię autorstwa Jana
Zalewskiego, a śpiewanej przez Irenę Jarocką.
Kartki z kalendarza – Klemens Aleksandryjski
W książce zdecydowałam się korzystać przede wszystkim z przekładów
cytatów z dzieł teologicznych dokonanych przez Utę Ranke-Heinemann
oraz jej polskiego tłumacza Marka Zellera. Wydanie Eunuchy do raju.
Kościół katolicki a seksualizm, z którego korzystałam, zostało
autoryzowane przez znającą język polski autorkę. Dlaczego używam tych
przekładów, wyjaśniam w rozdziale poświęconym Ucie Ranke-Heinemann.
Biogram Klemensa i informacje o konstytucjach opracowane na
podstawie powszechnie dostępnych źródeł encyklopedycznych. Cytaty
z Klemensa Aleksandryjskiego oraz Konstytucji apostolskich w przekładzie
Uty Ranke-Heinemann i Marka Zellera. Źródło: książka Uty Ranke-
Heinemann Eunuchy do raju. Kościół katolicki a seksualizm (najnowsze
wydanie pod tytułem Seks. Odwieczny problem Kościoła). Informacja
o odniesieniu się przez Benedykta XVI do Klemensa Aleksandryjskiego za
jego audiencją generalną 18 kwietnia 2007 roku.
MIŁKA
W tekście użyto trawestacji wiersza Edwarda Stachury List do pozostałych.
Oryginalny fragment brzmi:
Umieram
za winy moje i niewinność moją
za brak, który czuję każdą cząstką ciała i każdą cząstką duszy,
za brak rozdzierający mnie na strzępy jak gazetę zapisaną hałaśliwymi nic
nie mówiącymi słowami
Następnie fragmentu wiersza Edwarda Stachury Jak:
CELIBAT
Cytat z anonimowego dominikanina otwierający rozdział za Marjorie
Elizabeth Plummer, From Priest’ s Whore to Pastor’ s Wife: Clerical
Marriage and the Process of Reform in the Early German Reformation.
Opracowanie na podstawie przede wszystkim tej pozycji oraz książek
Grzegorza Rysia Celibat, Adama Krawca Seksualność w średniowiecznej
Polsce i Andrew Pettegree Marka Luter. Rok 1517, druk i początki
Reformacji.
W tekście skupiam się na wpływie celibatu na sytuację kobiet i tylko
pod tym kątem piszę o reformacji, w oczywisty sposób jest więc to tylko
obraz pewnego wycinka tego ogromnego ruchu religijno-społecznego, który
miał także, jak każda rewolucja, swoje ciemne strony. Sam Luter
prezentował postępowe poglądy w kwestii praw kobiet, ale w innych,
między innymi takich jak jego pełen uprzedzeń stosunek do Żydów, nie
wykraczał poza swoją epokę. Jeśli chodzi o emancypację kobiet, warto
podkreślić, że oprócz religii miała na nią wpływ także kultura – szybciej te
procesy zachodziły w Anglii i Holandii niż w Niemczech czy Szwajcarii.
W tych dwóch ostatnich krajach bardziej rozpowszechniła się patriarchalna
interpretacja protestantyzmu – surowy obraz Boga przełożył się na
wzmocnienie pozycji męża i ojca w rodzinie. Pisze o tym m.in. Maria
Bogucka w książce Gorsza płeć. Mimo wszystko, nawet jeśli wziąć pod
uwagę, że w kolejnych stuleciach interpretatorzy myśli Lutra nie byli tak
postępowi w kwestii praw kobiet, jak on sam, to zmiana, jaka się dokonała
w krajach protestanckich w porównaniu z katolickimi, była i jest ogromna.
Informacja o badaniu w „Irish Times” z 1996 roku oraz cytat
z postanowień soboru trydenckiego zaczerpnięte z książki Grzegorza Rysia
Celibat. Dane z badań profesora Baniaka dotyczące nieprzestrzegania
celibatu za jego książką Bezżenność i czystość seksualna księży
rzymskokatolickich w świadomości katolików świeckich i osób duchownych
w Polsce. Założenia i rzeczywistość oraz dwoma wywiadami – z portalem
NaTemat.pl 60 proc. księży jest w związkach z kobietami? Prof. Baniak,
autor badania: prawdziwa skala jest jeszcze większa oraz „Newsweekiem”
Co dziesiąty ksiądz w Polsce może mieć dziecko.
Młodzi
Cytaty z serialu Ptaki ciernistych krzewów na podstawie polskiej ścieżki
dźwiękowej.
Rozdział na podstawie badań własnych – pełny raport na stronie:
http://martaabramowicz.pl
UTA
Rozdział o Ucie Ranke-Heinemann napisałam na podstawie mojej rozmowy
z nią w maju 2018 roku oraz jej książki Eunuchy do raju. Kościół katolicki
a seksualizm (najnowsze wydanie pod tytułem Seks. Odwieczny problem
Kościoła), artykułów jej autorstwa i wywiadów z nią. Dokładny wykaz
źródeł znajduje się w bibliografii. Poniżej kilka uwag: Cytat z pamiętnika
matki Uty oraz jej słowa dotyczące strachu przed bombardowaniami za jej
tekstem Der BDM-Keller im Hause meines VatersMeine
Jugenderinnerungen an die Hitlerzeit. Cytat z „Der Spiegel” o Gustawie
Heinemannie z artykułu Nichts Anstelle vom Lieben Gott „Der Spiegel”
3/1969, cytat z portalu ewangelickiego z artykułu Apostelandacht zu Gustav
Heinemann 17.11.2013. O swoim ojcu Uta pisze też w tekście Mein Vater
Gustav der Karge z 22.08.2006. Cytat z Uty Ranke-Heinemann o wojnie
w Kambodży z jej artykułu w „Der Spiegel” 3/1980. Sprawę konfliktu
wokół Alberta Magnusa opisał „Der Spiegel” 3/1981. Konflikt wokół
dziewictwa Maryi opisany m.in. w „Der Spiegel” 22/1987 oraz w tekście
Uty Ranke-Heinemann dla „Die Zeit” 31/1987, a cytat z jej rozmowy
z Hansem Küngiem za wywiadem Die »Teufelin« im grünen Kostüm. Uta
o Benedykcie XVI wypowiadała się bardzo często m.in. w „Der Spiegel
Online” z 07.04.2005 i 18.09.2011 oraz w swoim artykule dla „Die Zeit
Online” z 13.02.2013. Cytat dotyczący jej rozczarowania Kościołem za
wywiadem dla „Der Spiegel” 25/1987. Jedynego wywiadu po polsku Uta
udzieliła Adamowi Krzemińskiemu z „Polityki” w 1998 roku.
JEZUS
Wszystko, o czym piszę, można znaleźć w Biblii. Komentarz na ten temat
(szczególnie o stosunku Jezusa do cudzołóstwa) znajduje się również u Uty
Ranke-Heinemann w książce Eunuchy do raju. Kościół katolicki
a seksualizm (jej najnowsze wydanie pod tytułem Seks. Odwieczny problem
Kościoła). O takim stosunku do kobiet, ich postrzeganiu jako własność
mężczyzny, trwającym aż po wiek XX (!) pisze Steven Pinker w Zmierzchu
przemocy (w rozdziale o prawach kobiet).
Kontakt z Autorką
E-MAIL: marta@martaabramowicz.pl
https://www.kul.pl/files/387/KiP_1_14_2012_pene_teksty/KiP2012T1_011
-024_Grochowina.pdf (dostęp 21.08.2018).
Hans Barbara, Ein paar Worte zum Sonntag – und zum Papst, 18.09.2011,
„Der Spiegel Online” http://www.spiegel.de/panorama/gesellschaft/zu-gast-
bei-uta-ranke-heinemann-ein-paar-worte-zum-sonntag-und-zum-papst-a-
786900.html.
Jung Irene, Ein Abschied vom Glauben, aber nicht von der Liebe,
13.03.2004, „Hamburger Abendblatt”
https://www.abendblatt.de/vermischtes/journal/article106846384/Ein-
Abschied-vom-Glauben-aber-nicht-von-der-Liebe.html (dostęp
21.08.2018).
Kornetzki Heinz, Der Papst und der Sex, 05.03.1976, „Die Zeit” 11/1976,
https://www.zeit.de/1976/11/der-papst-und-der-sex (dostęp 21.08.2018).
Löbbert Raoul, Hallo Gott, hier spricht Uta, 09.06.2017 „Die Zeit” 24/2017
https://www.zeit.de/2017/24/glaube-christentum-zweifel-katholizismus-uta-
ranke-heinemann/komplettansicht (dostęp 21.08.2018).
Ranke-Heinemann Uta, Wg. Maria. Die Lehren der katholischen Kirche zur
Beseelung, 26.06.1991, „Die Zeit” 31/1991
https://www.zeit.de/1991/31/wg-maria/komplettansicht (dostęp
21.08.2018).
Ranke-Heinemann Uta, Ich habe mich 26 Jahre über den Papst geärgert,
wywiad przeprowadził Alexander Schwabe, 07.04.2005, „Der Spiegel
Online” http://www.spiegel.de/panorama/interview-mit-uta-ranke-
heinemann-ich-habe-mich-26-jahre-ueber-den-papst-geaergert-a-
350035.html (dostęp 21.08.2018).
Ranke-Heinemann Uta, Mein Vater Gustav der Karge, 22.08.2006,
http://www.meinhard.privat.t-online.de/frauen/mein-vater.html (dostęp
21.08.2018).
Ranke-Heinemann Uta, Die Kirche will sich nicht mit den strukturellen
Ursachen auseinandersetzen, wywiad przeprowadzony przez „Die Zeit
Online”, 10.03.2010, https://www.zeit.de/gesellschaft/zeitgeschehen/2010-
03/katholische-kirche-missbrauch-ranke-heinemann/komplettansicht
(dostęp 21.08.2018).
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-65853-97-4
konwersja.virtualo.pl