Professional Documents
Culture Documents
Reid Taylor Jenkins - Malibu Płonie
Reid Taylor Jenkins - Malibu Płonie
eISBN 978-83-67054-45-4
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia
są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie
przypadkowe i niezamierzone.
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
redakcja@czwartastrona.pl
www.czwartastrona.pl
Malibu płonie.
Malibu od czasu do czasu tak ma.
Tornada targają równinami Środkowego Zachodu. Powodzie wzbierają
na amerykańskim Południu. Huragany szaleją nad Zatoką Meksykańską.
A Kalifornia staje w ogniu.
Ziemia płonęła wielokrotnie, gdy w pięćsetnym roku przed naszą erą
zamieszkiwało ją plemię Czumaszów. Płonęła w dziewiętnastym wieku,
gdy zajęli ją hiszpańscy kolonizatorzy. Zapłonęła czwartego grudnia tysiąc
dziewięćset trzeciego roku, gdy Frederick i May Ringe’owie byli
właścicielami terenu znanego obecnie jako Malibu. Płomienie pochłonęły
pięćdziesiąt kilometrów wybrzeża i strawiły ich wiktoriański dom przy
plaży.
Malibu płonęło w tysiąc dziewięćset siedemnastym i tysiąc
dziewięćset dwudziestym dziewiątym, długo po pojawieniu się pierwszych
gwiazd filmowych. Płonęło w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym
i pięćdziesiątym ósmym, kiedy na jego brzegi zawitali longboarderzy
i plażowiczki. Płonęło w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym
i siedemdziesiątym ósmym, kiedy w jego kanionach osiedli hipisi.
Płonęło w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym drugim i piątym, tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim i szóstym, w dwa tysiące trzecim,
siódmym i osiemnastym. I pomiędzy.
Bo w naturze Malibu leży, by płonąć.
•••
Dziś na wjeździe do Malibu stoi znak z napisem: Malibu, 45
kilometrów malowniczego piękna. To długie, wąskie miasto – pas biegnący
niemal pięćdziesiąt kilometrów wzdłuż wybrzeża – składa się z oceanu
i góry rozdzielonych dwupasmową autostradą zwaną Pacific Coast
Highway, w skrócie PCH.
Na zachód od PCH znajduje się długi pas plaż otulających
krystalicznie błękitne fale Oceanu Spokojnego. Na całym wybrzeżu domy
przy plaży tłoczą się wzdłuż autostrady, rywalizując o widoki, wąskie
i wysokie. Linia brzegowa jest nierówna i skalista. Fale są żwawe
i przejrzyste. Powietrze pachnie świeżą solanką.
Bezpośrednio na wschód od PCH stoją ogromne, jałowe góry.
W barwach szałwii i sjeny, przyćmiewają panoramę, porośnięte pustynnymi
krzewami, dzikimi drzewami i kruchym podszyciem.
To sucha ziemia. Beczka prochu. Błogosławiona i przeklęta bryzą.
Podmuchy Santy Any, gorące i silne, mkną przez góry i doliny z głębi
lądu na wybrzeże. Wedle mitów są sprawcami chaosu i nieporządku. Ale
tak naprawdę są przyspieszaczem.
Mała iskra w suchym pustynnym buszu może przerodzić się
w płomień i rozszaleć pomarańczem i czerwienią. Pożera ziemię i wydycha
gęsty, czarny dym, który opanowuje niebo i przyćmiewa słońce, a popiół
pada jak śnieg.
Siedliska – krzewy, drzewa – i domy – domki, wille, bungalowy,
rancza, winnice, farmy – idą z dymem i zostawiają po sobie spaloną ziemię.
Ale ta ziemia znów jest młoda, gotowa wyhodować coś nowego.
Zniszczenie. I odrodzenie z popiołów. Opowieść o ogniu.
•••
•••
[1] Będę cię kochał jak nikt inny, czy w słońce, czy w deszcz.
[2] Zawsze jestem z tobą, czy w słońce, czy w deszcz.
Dziewiąta rano
•••
•••
•••
•••
– June – szepnęła sfrustrowana Christina, kręcąc głową w kuchni
Pacific Fish. – Myślałam, że jesteś mądrzejsza, kochanie.
– Przepraszam – powiedziała June bliska łez. – Przepraszam.
Christina westchnęła.
– Cóż, musisz przyspieszyć ślub, to po pierwsze. Potem znajdziemy
sukienkę, która co nieco ukryje. A resztę będziemy wymyślać na bieżąco.
June osuszyła oczy.
– Nie ty pierwsza straciłaś głowę dla faceta – pocieszyła ją matka.
June pokiwała głową.
– No – rzuciła Christina. – Rozchmurz się, kwiatuszku. To piękna
rzecz. – Przytuliła córkę i pocałowała ją w czubek głowy.
Mick i June złożyli przysięgę w namiocie pod gwiazdami, na piaskach
Malibu. Po jej stronie siedziała rodzina. Po jego – kilkoro producentów
muzycznych.
Tej nocy Mick i June tańczyli policzek przy policzku, gdy zespół grał
standardy.
– Poradzimy sobie – zapewnił ją Mick. – Będziemy kochać to dziecko.
I będziemy mieć ich więcej. Będziemy wspólnie jadać śniadania i kolacje,
a ja nigdy cię nie zostawię, Junie. I ty nigdy nie zostawisz mnie. Będziemy
mieć szczęśliwy dom. Obiecuję.
June spojrzała na niego i się uśmiechnęła, a potem znów przytknęła
policzek do jego policzka.
Pod koniec przyjęcia Mick stanął przed tłumem i przejął mikrofon.
– Jeśli pozwolicie – zaczął z półuśmiechem – chciałbym zaśpiewać
wam piosenkę. Napisałem ją dla mojej żony. Nosi tytuł: Warm June.
•••
•••
Trzy tygodnie wcześniej Lara i Jay – do tej pory tylko pobieżnie
zaznajomieni – byli jedynymi osobami przed Alice’s Restaurant. Jay wracał
z plaży po wypaleniu jointa na końcu mola w Malibu. Lara wychodziła
z baru. Beznadziejny facet, z którym się umówiła, wyszedł godzinę
wcześniej, a ona topiła rozczarowanie w coronach.
Kiedy Jay ją zobaczył, siedziała na ławce w dżinsowych szortach
i tank topie. Próbowała zawiązać swoje białe kedsy, kompletnie wstawiona.
Uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała uśmiechem.
– Lara, prawda? – zagaił i zapalił papierosa, żeby ukryć zapach trawki.
– Tak, Jayu Rivo – odparła i wstała.
Zawstydził się.
– Wiedziałem, że masz na imię Lara. Nie chciałem tylko wyjść na
dziwaka.
– Spotkaliśmy się co najmniej trzy razy – powiedziała z uśmieszkiem.
– Zapamiętanie mojego imienia to nie dziwactwo, tylko uprzejmość.
– Lara Vorhees. Pracujesz w Sandcastle, głównie za barem, czasem
obsługujesz stoliki.
Przytaknęła.
– No i proszę. Widzisz? Wiedziałam, że dasz radę.
– Czasem trzeba trochę się pozgrywać, żeby być cool, nie sądzisz?
– Ludzie, którzy są cool, nie muszą się zgrywać, nieprawdaż?
Jay był przyzwyczajony do kobiet, które kręcą się wokół niego
i czekają, które jasno dają do zrozumienia, że są dostępne, które śmieją się
z jego żartów, nawet jeśli te żarty nie są śmieszne. Nie był przyzwyczajony
do kobiet takich jak Lara.
– W porządku, rozumiem twój punt widzenia – przyznał. – Powiedz
mi: jeśli jestem cool, to co powiem teraz?
– Pewnie spytasz mnie, czy coś robię – podjęła grę. – Ja odpowiem, że
nie. Ty spytasz, czy chcę gdzieś pójść i dokończyć twojego jointa, którego
ewidentnie masz przy sobie, bo jesteś zjarany i śmierdzisz ziołem.
Zaśmiał się, przyłapany na gorącym uczynku.
– Robisz coś?
– Nie.
– Chcesz gdzieś pójść i dokończyć mojego jointa? Jestem zjarany
i śmierdzę ziołem.
Zachichotała.
– Chodźmy do mnie.
Więc poszli. Lara mieszkała w kawalerce w budynku znajdującym się
pół kilometra w głąb lądu, u podnóża gór. W bezchmurną noc miała widok
na wodę. Stali na jej maleńkim balkonie, wciśnięci między dwie rośliny,
dzieląc się piwem i skrętem i patrząc na księżyc nad oceanem.
Kiedy znikąd spytała: „Z iloma osobami spałeś?”, był tak rozbrojony,
że powiedział prawdę.
– Z siedemnastoma.
– Ja z ośmioma – zwierzyła się, spoglądając na horyzont. – Chociaż
pewnie to zależy do tego, co zdefiniujemy jako seks.
Zaskakiwała go. Gdzie się podziała nieśmiałość? Kokieteryjność? Jay
był na tyle inteligentny, by wiedzieć, że cechy te niekoniecznie są naturalne
u kobiet, ale na tyle bystry, by wiedzieć, że są wyuczone. Większość kobiet
wie, że musi przejawiać je w ramach umowy społecznej. Jednak Lara nie
zamierzała tego robić.
– Powiedzmy, że zdefiniujemy seks jako orgazm – uznał.
Wyśmiała go. Dosłownie go wyśmiała.
– W takim razie z trzema. – Wypuściła dym i podała skręta Jayowi. –
Mężczyźni nie doprowadzają kobiet do orgazmu tak często, jak im się
wydaje.
– Zapewniam, że doprowadzę cię do orgazmu – rzekł i przytknął jointa
do ust.
Tym razem się nie zaśmiała. Popatrzyła na niego uważnie.
– Skąd ta pewność, że ci pozwolę?
Uśmiechnął się i odsunął, żeby poczuła jego nieobecność.
– Słuchaj, jeśli nie chcesz poczuć orgazmu, który zaczyna się
w palcach u stóp i wstrząsa całym ciałem, dla mnie nie ma problemu.
– Imponujące – stwierdziła Lara, skubiąc etykietę na butelce. – Udało
ci się przedstawić to tak, jakby seks z tobą miał być dla mnie przysługą.
Postawmy sprawę jasno, Riva. Nie byłoby cię tu, gdybym nie była
zainteresowana. Ale masz szczęście, że jestem zainteresowana. A nie na
odwrót. Mam gdzieś, kim jest twój tatuś.
Jay doszedł do wniosku, że to właśnie wtedy. W tym momencie się
w niej zakochał. Ale tamtej nocy były też inne momenty. Momenty, które
mogły być tymi momentami.
Czy zakochał się w niej, kiedy zdjęła ubrania tam na balkonie? A może
kiedy dotknęła jego twarzy, spojrzała mu prosto w oczy i się do niego
przysunęła?
Może zakochał się w niej, gdy wpadli sobie w objęcia, ich nogi się
splotły, a ciała przylgnęły do siebie tak, że nie zostało między nimi ani
skrawka przestrzeni. Poruszali się, jakby dokładnie wiedzieli, co robią.
Żadnych błędów, nieporadnych ruchów, niezręcznych momentów. Jay
pomyślał, że to może być miłość.
A może zakochał się w niej później, gdy na dworze było ciemno, a oni
udawali przed sobą, że zasnęli, choć tak naprawdę oboje wiedzieli, że to
drugie nie śpi. Leżała nago, nawet nie próbując się zakryć. W ciemności
widział tylko jej skórę.
Wtedy wziął głęboki wdech i po raz pierwszy zdradził komuś swój
wielki sekret. Ten, który zżerał go żywcem.
– Właśnie zdiagnozowano u mnie chorobę serca – powiedział. –
Nazywa się kardiomiopatia rozstrzeniowa.
Pierwszy raz wypowiedział tę nazwę na głos, odkąd usłyszał ją od
lekarza tydzień wcześniej. Brzmiała tak dziwnie w jego ustach, że
zastanawiał się, czy dobrze ją wymówił. Słowo powtarzało się w jego
umyśle raz po raz, aż w końcu straciło sens. To nie mogło się zgadzać,
prawda? „Kardiomiopatia”? Ale się zgadzało. Wymówił to tak samo jak
lekarz.
Od tygodni miał bóle w klatce piersiowej. Zauważył, że zaczęły się
wkrótce po tym, jak w Baja spadł z deski i przykryła go fala. Był pod wodą
tak długo, że nawiedziła go wizja śmierci. Walczył z prądem, próbując
odróżnić górę od dołu. Parł do góry mimo ciężaru wody, desperacko
usiłując sięgnąć nieba. Ale cały czas tylko koziołkował, targany przez wir.
I nagle przebił powierzchnię i oto było: powietrze.
Od tamtego wydarzenia bóle pojawiały się raz na jakiś czas – ucisk
brał go z zaskoczenia, pojawiał się znikąd i go mroczył, a potem znikał tak
samo szybko, jak przyszedł.
Lekarz nie wiedział, co je powoduje, aż nagle zyskał pewność.
Lara położyła rękę na piersi Jaya, przysunęła swoje ciepłe ciało bliżej
i spytała:
– Co to znaczy?
To znaczyło, że lewa komora serca Jaya została osłabiona i nie zawsze
będzie funkcjonowała tak, jak powinna. Znaczyło, że wszystko, co mogło
spowodować nadmierny wysiłek i adrenalinę, zwłaszcza coś takiego jak
wpadnięcie pod wodę, nie leżało już w jego najlepszym interesie.
Przestymulowanie serca, do którego doszło, gdy niemal utonął, wyzwoliło
objawy, ale schorzenie było dziedziczne, przekazane mu przez wszystkich
tych, którzy przyszli przed nim, czyhało w jego krwi.
Jay oszczędził Larze szczegółów, ale powiedział jej najgorsze:
– Powinienem rzucić surfing. To może mnie zabić. – Jego sława,
pieniądze, współpraca z bratem… Jeden mały defekt w ciele mógł odebrać
mu wszystko.
Ale Lara odparła tylko:
– W takim razie znajdziesz sobie coś innego. – Dzięki niej wszystko
wydało się takie proste.
Tak, pomyślał Jay, to wtedy się w niej zakochał. Gdy zasugerowała, że
ze śmiertelnym ciosem można się tak łatwo pogodzić. Gdy otworzyła jego
ponurą przyszłość i pokazała mu światło.
Kiedy następnego ranka się obudził, znalazł liścik. Lara napisała, że
musiała iść do pracy. Nie miał jej numeru. Od tamtego dnia był
w Sandcastle trzy razy, próbując ją znaleźć.
•••
– Nie byłam pewna, jak to działa – powiedziała Lara, podając mu
ciasto czekoladowe. – Z zaproszeniami.
Jay pokręcił głową.
– Nie ma zaproszeń. To całkiem prosta sprawa: jeśli wiesz o imprezie
i wiesz, gdzie mieszka Nina, jesteś zaproszona.
– No cóż, nie wiem – odparła. – Gdzie mieszka Nina.
– Och – westchnął. – Na szczęście znasz mnie.
Zapisał adres siostry na serwetce i podał Larze. Przyjęła ją.
– Mogę wziąć Chada? – Skinęła głową na kolegę z pracy.
Podobał jej się Chad? Jay zapłonął w środku – był na skraju
upokorzenia i zawodu miłosnego. Upadek jest tak długi, tak zdradliwy, gdy
człowiek zaczyna z tak wysoka.
– Jasne – zgodził się. – Pewnie.
– Nie sypiam z nim, jeśli to cię zastanawia – wyjaśniła Lara. – Wolę
mężczyzn, którzy nie opalają się cztery godziny dziennie z folią
aluminiową.
Poczuł taką ulgę, jakby ktoś przyłożył mu lód na oparzenie.
– Jest zrozpaczony, bo rzuciła go jego jeszcze bardziej pomarańczowa
dziewczyna – ciągnęła Lara. – Na pewno ktoś na twojej imprezie lubi
lalusiów, prawda? Damy radę go komuś wcisnąć?
Jay się uśmiechnął.
– Chad będzie miał mnóstwo okazji, żeby zaliczyć.
Lara złożyła serwetkę z adresem i schowała do kieszeni fartucha.
– Więc chyba dziś idę na imprezę.
Jay był zadowolony. Udało się. Po to przyszedł. Wychodząc,
zapomniał ciasta.
1959
•••
•••
•••
•••
Co najdziwniejsze, to zadziałało.
June kochała swoje dzieci, starszą córeczkę i synków bliźniaków.
Kochała swój dom nad wodą i patrzenie, jak dzieci bawią się na brzegu.
Podobało jej się, kiedy ludzie zagadywali ją na targu, gdy szła z dwójką
niemowląt i małą Niną w wózku.
– Czy ty nie jesteś żoną Micka Rivy? – pytali.
Lubiła pieniądze, cadillaca i norki. Lubiła zostawiać dzieci z matką,
wkładać najelegantszą sukienkę koktajlową i stać na backstage’u podczas
koncertów Micka.
Lubiła słyszeć Warm June w radiu i mieć uwagę Micka, gdy był
w domu. Zawsze sprawiał, że czuła się jedyną kobietą na świecie, nawet
jeśli wiedziała – teraz już na pewno – że nią nie jest.
Tak więc, choć jej wrzód rósł, June musiała przyznać, że może go
znieść łatwiej, niż sądziła. Pomagała jej wódka.
Niestety Mick po prostu nie mógł się powstrzymać.
Była Ruby, którą poznał na parkingu Sunset. Potem Joy, przyjaciółka
Ruby. Nic dla niego nie znaczyły, więc nie uznał tego za prawdziwą zdradę.
Ale potem pojawiła się Veronica. O Boże, Veronica.
Czarne włosy, oliwkowa skóra, zielone oczy, figura modelowej
klepsydry. Znów się zakochał, mimo wszelkich starań, by nie angażować
serca. Zakochał się w jej karmazynowym uśmiechu i zamiłowaniu do
uprawiania seksu na otwartym powietrzu. W jej obcisłych sukienkach
i ciętym dowcipie, w uporze, by nie dać mu się onieśmielić, i w jej
naigrywaniu się z niego. W tym, że stawała się sławna, może nawet
sławniejsza od niego, bo zagrała w hitowym thrillerze pod tytułem
Huśtawka. Jej imię widniało na plakacie, napisane wielkimi, pogrubionymi
literami, a jednak w ciszy nocy wołała imię Micka.
Nie mógł nasycić się Veronicą Lowe.
A June doskonale wiedziała, co się dzieje.
Bo Mick nie wracał do domu przed czwartą nad ranem, bo Mick miał
ślady szminki za uchem, bo Mick przestał całować ją na dzień dobry.
Zaczął jadać z Veronicą kolacje w miejscach publicznych. Czasami
w ogóle nie wracał do domu.
June chodziła do fryzjera. Chudła. Poniżała się do tego stopnia, że
prosiła koleżanki o rady łóżkowe. Robiła jego ulubioną pieczeń wołową.
W tych rzadkich chwilach, gdy przyciągała jego uwagę, subtelnie
przypominała mu, że ma obowiązek wobec dzieci.
A mimo to nie mogła go oderwać od Veroniki.
Mick wmawiał sobie, że pod żadnym pozorem nie przypomina ojca.
Ojca, który przychodził do domu, pachnąc perfumami innych kobiet, który
znikał na długie tygodnie, który bił matkę za zadawanie zbyt wielu pytań.
Wmawiał sobie, że dobrze zrobił, żeniąc się z June, kobietą tak różną
od jego matki, która oddawała ojcu. Ale zatracił się we włosach Veroniki,
w ich waniliowym zapachu, w jej uśmiechu, w jej nogach.
Pewnego razu, kiedy chłopcy mieli dziesięć i jedenaście miesięcy,
Mick wrócił do domu o czwartej nad ranem.
Był pijany, ale świadomy. Wpadł na szafkę nocną, kiedy wyciągał
paszport. Lampa roztrzaskała się o podłogę.
June się przebudziła i zobaczyła go z włosami opadającymi na twarz,
przekrwionymi oczami, kurtką na ramieniu. W ręku trzymał walizkę.
– Co się dzieje? – spytała, ale już wiedziała. Tak jak ludzie, którzy
rozumieją, że zaraz zostaną napadnięci, boleśnie i w ostatniej chwili.
– Zabieram Veronicę do Paryża – oznajmił, po czym odwrócił się
i ruszył do drzwi.
June wybiegła za nim na podjazd w lekkiej koszuli nocnej.
– Nie możesz tego zrobić! – krzyknęła. – Obiecałeś, że tego nie
zrobisz! – Przeraziła samą siebie, błagając o coś, o co nigdy nie chciała
błagać.
– Nie mogę być tym człowiekiem! – wrzasnął Mick. – Panem
Rodzinnym albo za kogo tam mnie miałaś. Nie jestem nim! Próbowałem,
rozumiesz? I nie dałem rady!
– Mick, nie – powiedziała, kiedy zamknął drzwi auta. – Nie zostawiaj
nas.
Ale właśnie to zrobił. June patrzyła, jak cofa samochód. A potem
osunęła się na ziemię, ciężka i martwa, jak kotwica przymocowana do
niczego.
Mick odjechał do domu Veroniki na wzgórzach, gdzie – jak sobie
wmówił – wreszcie wszystko się ułoży. Z Veronicą wyjdzie mu lepiej.
Nie był dobrym człowiekiem. Uczciwym człowiekiem. Taki się
urodził, na takiego został wychowany. Ale dobra kobieta mogła go
uratować. Myślał, że to June, lecz teraz wiedział, że to Veronica. Ona była
odpowiedzią. Jego miłość do niej była dość silna, by go wyleczyć. Gdy
sprawy się uspokoją, zadzwoni do dzieci. Za kilkanaście lat, kiedy dorosną,
wszystko zrozumieją.
June płakała na podjeździe chyba przez wieczność. Płakała za siebie
i swoje dzieci, za to, ile siebie poświęciła, by go zatrzymać, i za to, że to
nigdy nie wystarczyło, by został.
Płakała nie dlatego, że zaskoczyło ją jego odejście, ale dlatego, że
wydarzyło się teraz, w tej chwili. Nie jutro ani za miesiąc, ani za dziesięć
lat.
Jej matka miała rację. Był zbyt odważnym wyborem, zbyt przystojnym
mężczyzną.
Dlaczego wszystkie jej błędy, których nie widziała w czasie ich
popełniania, teraz stały się tak oczywiste?
A potem w jednej chwili zachłysnęła się i pękła, bo przyszło jej do
głowy, że jeśli Mick naprawdę odszedł, może już nigdy nie pozna innego
mężczyzny, który dotknie jej tak jak on. Mick zabrał ze sobą tak wiele.
Słońce zaczęło wschodzić, a June złapała oddech. Wróciła do domu
zdeterminowana. Nie załamie się. Nie przy dzieciach.
Weszła do kuchni i przytknęła dwie zimne łyżki do powiek, żeby
zmniejszyć opuchliznę. Jednak kiedy zobaczyła swoje odbicie w boku
tostera, wyglądała tak źle, jak się tego obawiała.
Nalała sobie szklankę soku pomarańczowego, po czym odkręciła
butelkę wódki, którą trzymała w szafce, i dolała alkoholu. Poprawiła włosy,
próbując zachować resztki godności.
– Gdzie tata? – spytała Nina, która stanęła w drzwiach.
– Twój ojciec nie wie, jak powinien zachowywać się mężczyzna –
oznajmiła June i minęła córkę. Wzięła płyty Micka ze stolika na gramofon
i wyrzuciła. Jego arogancka twarz spoglądała na nią ze śmietnika.
Wylała na to wszystko resztkę soku z kartonu.
– Umyj ręce i przygotuj się na śniadanie.
June z trójką dzieci zjedli jajka i tosty. Zabrała je na plażę. Spędzili
cały dzień w wodzie. Nina pokazała mamie, że potrafi zaśpiewać cały
alfabet. Jay i Hudson zaczęli się podnosić. W porze lunchu Christina
przyniosła kanapki z tuńczykiem i June odciągnęła ją na bok.
– Zostawił mnie, mamo – powiedziała. – Odszedł.
Christina zamknęła oczy i pokręciła głową.
– Wróci, kochanie – oznajmiła w końcu. – A kiedy wróci, będziesz
musiała zdecydować, co zrobić.
June z ulgą pokiwała głową.
– A jeśli nie? – spytała. Jej głos brzmiał tak krucho, że ledwie mogła
go znieść.
– To nie – odparła matka. – Nadal masz ojca i mnie.
June zrobiła wdech. Spojrzała na swoje dzieci. Nina budowała zamek.
Jay miał zamiar zjeść garść piasku. Hudson spał pod parasolem.
„Będę kimś więcej” – pomyślała June. „Jestem kimś więcej niż tylko
kobietą, którą zostawił”.
Lecz gdy tej nocy zgasły światła i wszyscy leżeli w osobnych łóżkach,
June wpatrywała się w sufit i zrozumiała, że ona, Nina, Jay i Hudson,
wszyscy coś stracili. Teraz każde z nich żyło z dziurą w sercu.
Południe
•••
•••
•••
Carlo i Anna Riva byli wysokimi, szerokimi, budzącymi szacunek
ludźmi. Mieli jedno dziecko – Michaela Dominica Rivę – i starali się
o więcej, ale nic z tego nie wyszło. W innych rodzinach to mogłoby
oznaczać, że Mick będzie gwiazdą, ale dla państwa Riva oznaczało to, że
był początkiem nieudanego projektu, który czasami mieli ochotę porzucić.
Carlo był nijakim barberem. Anna była przeciętną kucharką. Często
nie byli w stanie zapłacić czynszu ani postawić na stole nic smacznego. Ale
byli w sobie zakochani, i to do bólu. Mieli wzloty tak wysokie, że oboje nie
mogli tego wytrzymać, i upadki tak niskie, że nie wiedzieli, czy je
przetrwają. Policzkowali się nawzajem. Uprawiali seks dziko i maniakalnie.
Grozili, że naślą na to drugie policję. Carlo nigdy nie był wierny. Anna
nigdy nie była miła. I żadne z nich nie zwracało zbytniej uwagi na dziecko.
Pewnego razu, gdy Mick miał zaledwie cztery lata, Anna gotowała
obiad, a Carlo wrócił do domu późno, pachnąc cudzymi perfumami.
– Dobrze wiem, co robiłeś! – krzyknęła wściekła Anna. – Byłeś z tą
dziwką z rogu!
Mały Mick uchylił się na dźwięk jej podniesionego głosu. Już
wiedział, kiedy szukać schronienia.
– Nie interesuj się – warknął do żony Carlo.
Anna chwyciła garnek z wrzątkiem i wylała na męża.
Wrząca woda plasnęła na podłogę i prysnęła mu na szyję. Mick patrzył
z salonu, jak skóra na obojczyku ojca puchnie.
– Ty walnięta suko! – wrzasnął Carlo.
Ale zanim zrobił się pęcherz, Carlo i Anna już leżeli wtuleni na
zniszczonej kanapie, śmiali się i flirtowali, jakby byli sami.
Mick obserwował ich z wybałuszonymi oczami, nie martwiąc się, że
go zobaczą. W takich chwilach nigdy nie zwracali na niego uwagi.
Miesiąc później Carlo znowu zniknął. Poznał blond krawcową
w metrze. Nie wracał do domu przez dziewięć tygodni.
Kiedy ojciec znikał, matka leżała w łóżku i płakała. Zdarzały się
poranki, zbyt często, by powiedzieć „czasami”, gdy Anna nie wstawała
z łóżka, póki słońce nie osiągnęło zenitu i nie zaczęło wędrówki w dół.
W te poranki Mick budził się i czekał, aż matka do niego przyjdzie.
Czekał do dziesiątej albo jedenastej, czasem nawet do pierwszej. Wtedy
pojmował, że to jeden z tych dni, i radził sobie sam.
Później Anna otwierała drzwi swojej sypialni i dołączała do świata
żywych. Często znajdowała synka siedzącego na podłodze i jedzącego
spaghetti z paczki. Podbiegała do niego, brała go w ramiona i mówiła:
– Przepraszam, syneczku. Zaraz damy ci coś do jedzenia.
Zabierała go do piekarni, kupowała mu każdą bułeczkę i pączka, jakie
tylko chciał. Karmiła go cukrem, częstowała śmiechem. Z radością brała go
na ręce, tuliła do siebie, wołała: „Fiku-miku, mały Micku”, i biegała po
ulicach. Ludzie się gapili, dzięki czemu było jeszcze zabawniej.
– Nie umieją się bawić – mówiła synowi. – Nie są wyjątkowi jak my.
My urodziliśmy się z magią w sercach.
Kiedy wracali do domu, Micka bolał brzuch. Od nadmiaru cukru
zasypiał w ramionach kochającej matki. Do momentu, gdy w jej serce znów
wkradał się chłód.
Wkrótce ojciec Micka wracał i znów zaczynały się kłótnie. A potem
rodzice zamykali się w swojej sypialni.
Jednak ostatecznie, czy to po kilku tygodniach, czy miesiącach, czy
nawet roku, ojciec znów znikał. Matka zostawała w łóżku.
A Mick radził sobie sam.
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
June piła śrubokręty do śniadania tak, jak inni piją sok pomarańczowy.
W czasie lunchu w pokoju socjalnym piła cape coddery.
Do obiadu piła sea breeze’y, kiedy z dziećmi siedzieli przy stole i jedli
pieczeń rzymską albo pieczonego kurczaka. Każdy zawsze miał w szklance
to samo. Kit mleko, Jay i Hud colę, Nina wodę, a mama wódkę zabarwioną
na koralowo od rubinowoczerwonego soku z grejpfruta i syropu
żurawinowego na lodzie.
Nina zaczęła zwracać uwagę na alkohol po tym, jak rok wcześniej
musieli się ewakuować. W kanionach wybuchały pożary, domy płonęły
i w powietrzu było czuć dym.
June obudziła ich wcześnie rano i spokojnym, acz zdecydowanym
tonem kazała zabrać tylko rzeczy, bez których absolutnie nie mogą żyć.
Każde z dzieci poprosiło o zamocowanie desek surfingowych na dachu
auta. Kit wzięła swoje pluszaki. Jay i Hud – komiksy i karty baseballowe.
Nina – ulubione dżinsy i kilka płyt. June spakowała albumy rodzinne. Ale
kiedy wszyscy wsiedli do samochodu, Nina zauważyła, że June wzięła też
wódkę.
Kilka dni później, gdy wrócili do domu, który pozostał nietknięty
oprócz sadzy na blatach, Nina dostrzegła, że z torebki mamy wystaje nowa,
pełniejsza butelka wódki. Dziewczynka patrzyła, jak matka ukradkiem
chowa ją do zamrażarki – to była pierwsza rzecz, jaką wypakowała.
Ostatnio June zasypiała na kanapie w koszuli nocnej i z wałkami na
głowie. Po nocach spędzonych przed telewizorem z butelką nie mogła
dotrzeć do sypialni.
Jednak dalej była urocza i dowcipna. Dalej się uśmiechała. Dostarczała
dzieci do szkoły na czas, pojawiała się na wszystkich sztukach i meczach.
Sama szyła im kostiumy halloweenowe. Prowadziła restaurację sumiennie
i honorowo, płaciła pracownikom dobrze.
To był początek lekcji, której dzieci miały nauczyć się na pamięć:
alkoholizm to choroba o wielu twarzach, a niektóre z nich są piękne.
•••
•••
Wkrótce Jay i Hud też zaczęli rozumieć, że June jest alkoholiczką –
nawet jeśli nie znali tego słowa ani nie wiedzieli, że w ogóle jest na to
jakieś słowo.
Ich mama rano zawsze mówiła do rzeczy – była zmęczona i ospała, ale
przytomna – a z upływem dnia coraz bardziej od rzeczy. Kiedyś
powiedziała do Jaya: „Idź wanna prysznic”, a on szepnął do Huda: „Mama
po obiedzie zachowuje się jak wariatka”.
Doszło do tego, że wszystkie dzieci wiedziały, by po szóstej
wieczorem ją ignorować. Ale starały się też zatrzymać ją w domu, żeby nie
narobiła im wstydu w miejscu publicznym.
W wieku czternastu lat Nina zaczęła nawet udawać, że
jest zachwycona pomysłem jeżdżenia autem. Pytała mamę, czy może
zawieźć wszystkich do sklepu, zabrać chłopców do kina, podrzucić Kit
i Vanessę na lody.
Tak naprawdę Nina panicznie bała się prowadzić. To było dla niej
przytłaczające i stresujące – próby wjazdu na PCH, kiedy obok śmigały te
wszystkie samochody. Całą drogę ściskała kierownicę, aż bielały jej
kłykcie, serce jej waliło, a dezorientacja rosła, kiedy Nina szukała okazji do
skrętu. Gdy wreszcie dostarczała ich na miejsce i wysiadała z samochodu,
czuła napięcie, które zebrało się jej w łopatkach i pod kolanami.
Jednak bardziej niż prowadzenia Nina bała się matki za kółkiem po
lunchu. Czasami nie mogła zasnąć, bo podsumowywała rosnącą liczbę
prawie wypadków, powolnych reakcji, przegapionych skrętów.
Choć bardzo dużo ją to kosztowało, Nina wolała sama wszystkich
wozić – tak było łatwiej. Wkrótce odczuła, że jest to nie tylko łatwiejsze,
ale wręcz konieczne, by zapobiec nieuchronnemu nieszczęściu.
– Ty naprawdę lubisz prowadzić – powiedziała June pewnego
wieczoru, dając jej kluczyki po tym, jak zdała sobie sprawę, że skończyło
im się mleko. – Nie rozumiem. Ja nigdy tego nie lubiłam.
– Tak, chcę zostać kierowczynią limuzyny – odparła Nina
i natychmiast pożałowała żałosnego kłamstwa. Z pewnością mogła
wymyślić coś lepszego.
Kiedy Hud to usłyszał, spojrzał na siostrę.
– Pojadę z tobą po mleko – oznajmił.
– Ja też – dołączył się Jay.
Kiedy ta trójka szykowała się do wyjścia, June zapaliła papierosa
i przymknęła oczy na kanapie. Kit bawiła się klockami Lego przed
telewizorem. June wyciągnęła rękę i się rozluźniła, a czubek papierosa
musnął włosy Kit. Nina się zapowietrzyła. Jay wybałuszył oczy.
– Kit, idziesz z nami – polecił Hud. – Potrzebujesz pasty do zębów.
Na… zęby.
– Co się dzieje? – zapytała Kit, kiedy doszli do auta.
– Niczym się nie przejmuj – odrzekł Hud, otwierając jej drzwi.
– Wszystko jest w porządku – zapewniła Nina, siadając za kierownicą.
– Nigdy nic mi nie mówicie – jęknęła Kit. – Ale ja wiem, że coś jest
nie tak.
Jay zajął miejsce pasażera.
– Więc nie musimy ci nic mówić. No, to kto chce kupić najtańsze
mleko i wydać resztę na paczkę rolo?
– Chcę co najmniej jedną czwartą paczki! – zawoła Kit. – Zawsze
bierzesz więcej, niż ci się należy.
– Możesz wziąć moją część, Kit – zaoferowała Nina, wrzucając
wsteczny.
– Wszyscy bądźcie cicho, Nina musi się skoncentrować – poprosił
Hud.
Kiedy Nina powoli wycofała auto z podjazdu i skręciła w prawo, Kit
wyjrzała przez okno i zastanowiła się, o czym rodzeństwo jej nie mówi,
a co już wie.
W końcu powiedziała jej to telewizja.
•••
Mniej więcej rok później, kiedy Kit miała dziesięć lat, siedziała z June
na kanapie i oglądała serial. W scenie dwaj bracia kłócili się o morderstwo.
Jeden z braci wyjął butelkę whisky z rąk drugiego i nazwał go „pijakiem”.
„Jesteś pijakiem” – powiedział. „Zabijasz się tym”.
Coś w głowie Kit zaskoczyło. Obróciła się w stronę matki. June
spojrzała na córkę i się uśmiechnęła.
Nagle Kit zapłonęła z wściekłości. Przeprosiła i poszła do łazienki,
zamknęła za sobą drzwi. Popatrzyła na ręczniki wiszące na drzwiach.
Chciała w nie walnąć, walnąć w drzwi.
Poznała to słowo. Zrozumiała to, co dręczyło, przerażało, niepokoiło ją
od dawna.
Jej matka była pijaczką. A co, jeśli się tym zabijała?
•••
•••
•••
•••
Kit otworzyła drzwi wejściowe bez pukania. Rozległy dom Niny już
zapełniał się ludźmi.
Widziała personel firmy cateringowej w czarnych spodniach i białych
koszulach. Barmanów w czarnych kamizelkach, którzy układali butelki
i przecinali powietrze brzękiem szkła.
Obok Kit przeszła kelnerka. Miała rude włosy i zielone oczy.
– Nina jest na górze? – zapytała ją Kit.
– Och – odparła kelnerka, zbierając się w sobie. – Nina Riva? Tak,
chyba poszła się przebrać.
Kit zlustrowała dziewczynę i zastanowiła się, jak to robi, że jest taka
ładna, będąc taka zwyczajna. Nie miała zbyt mocnego makijażu, płomienne
włosy spięła w niskiego kucyka. Mimo to jej urok był niezaprzeczalny.
– Dzięki – rzuciła Kit. – A w ogóle, jestem Kit.
Kelnerka się uśmiechnęła.
– Caroline. Miło cię poznać.
Z butami w ręku Kit pobiegła po schodach do sypialni Niny. Wzięła
wdech i zapukała do drzwi.
– O, hej – przywitała ją Nina.
– Cześć. – Kit minęła próg i weszła do ciepłego pokoju.
Nina miała na sobie czarną zamszową mini i top bez rękawów
w srebrne cekiny, który swobodnie opadał jej na ramiona i eksponował
nagie plecy.
Piękna siostra Kit. Jej kalendarz zdobił ściany wszystkich. Tylko stojąc
obok niej, Kit czuła się dziecinnie. Pod pewnymi względami Nina
sprawiała, że Kit czuła się kochana, otoczona opieką i bezpieczna. Pod
innymi – samo patrzenie na Ninę wpędzało Kit w poczucie, że jest
rozpaczliwie samotna, jakby była jedyną osobą na świecie ze swoimi
konkretnymi problemami.
– Co tam? – spytała Nina.
Kit zwiesiła ramiona.
– Wyglądam chujowo.
Nina zmarszczyła brwi.
– O czym ty mówisz? Wyglądasz świetnie – powiedziała, szperając
w szkatułce z biżuterią i wybierając kolczyki.
– Nie wyglądam.
Nina się obróciła i spojrzała na siostrę.
– Oczywiście, że wyglądasz. Nie mów tak.
– Nie mów, że wyglądam świetnie, kiedy nie wyglądam – burknęła
Kit, tracąc cierpliwość. – Po co kłamać?
Nina przechyliła głowę w drugą stronę, założyła ręce za siebie i oparła
się o krawędź toaletki. Patrzyła na Kit chyba przez całe wieki. Tak
naprawdę były to cztery sekundy.
– Masz na myśli to, że nie ubierasz się zbyt sexy? – odezwała się
w końcu.
Kit poczuła mdłości i skuliła się w sobie jak szturchnięty jeżozwierz.
To okropne, po prostu okropne, kiedy ktoś wytyka nam nasze największe
słabości i ubiera je w słowa.
– Tak – przyznała, walcząc z obawami. – To mam na myśli. – A potem
szybko dodała: – Ale chcę. I nie wiem, jak to zrobić. Więc… potrzebuję
twojej pomocy.
– Dobrze – odparła Nina.
– I nie chcę wkładać obcisłej sukienki – wyrzuciła z siebie Kit. – Ani
wysokich obcasów i nic z tych rzeczy. To nie mój styl.
Nina przyjrzała się młodszej siostrze. To wielki dar, wiedzieć tak
dobrze, kim się nie jest, kim się nie chce być. Nina nie była pewna, czy
kiedykolwiek zadała sobie to pytanie.
– Dobrze. A co chcesz włożyć? Masz w głowie jakąś konkretną wizję,
jak chcesz wyglądać?
Kit się zastanowiła. Pomyślała o dziewczynach, do których ciągnęło ją
w liceum. Juliannie Thompson, kapitance drużyny piłki nożnej, która nosiła
dzwony i koszule w kratę. Albo Katie Callahan, prymusce wyznaczonej do
wygłoszenia mowy pożegnalnej, która zawsze miała opaskę na głowie
i wstążki we włosach. Albo Viv Lambros, albo Irene Bromberg, albo Cheryl
Nilsson. Ale nigdy nie chciała być tymi dziewczynami. Nigdy nie widziała
się w ich sukienkach, spódniczkach ani innych ciuchach. Po prostu je
lubiła, podziwiała. Nie widziała w nich siebie. Może to była część
problemu. Nie dostrzegała tej strony siebie w nikim.
– Nie wiem – powiedziała. – Nie wiem nawet, gdzie zacząć.
– Bez obaw, moja droga – zaczęła Nina. – Wiem dokładnie, co robić. –
Otworzyła górną szufladę toaletki i wyjęła nożyczki. – Daj mi swoje dżinsy.
– Słucham? – zdziwiła się Kit.
– Twoje dżinsy – powtórzyła Nina, wyciągając rękę. – Daj mi je.
Zaufaj mi.
Kit rozpięła dżinsy, zdjęła je i podała siostrze. Stała przed nią w T-
shircie i majtkach.
– Jestem praktycznie goła – stwierdziła, czując się nieswojo.
– Nie ma różnicy między staniem w bieliźnie a staniem w kostiumie
kąpielowym, a to robisz codziennie – oznajmiła Nina i zabrała się do pracy.
– Wyluzuj, mam to pod kontrolą.
Dzięki dwóm szybkim cięciom ulubione dżinsy Kit stały się jej
ulubionymi szortami. Nina obcięła je na skos, krócej z tyłu, dłużej z przodu.
Kieszenie wystawały poniżej rąbka. Poszarpała też nogawki.
– Proszę bardzo – rzuciła i oddała dżinsy Kit.
Kit włożyła szorty i zapięła rozporek. Spojrzała na siebie w lustrze. Jej
długie, opalone, umięśnione nogi wyglądały dobrze.
– T-shirt też daj – poprosiła Nina.
– Potniesz mój T-shirt?
– Nie, jeśli nie chcesz.
– Dobra, śmiało – zgodziła się Kit, zaintrygowana. Ściągnęła T-shirt
i wręczyła Ninie. Została w staniku i szortach. Czuła, że się kurczy, wygina
plecy, próbuje ukryć piersi przed siostrą. Nina popatrzyła na Kit.
– Nie stój tak. Stań tak. – Nina ustawiła się za Kit, złapała ją za
ramiona i pociągnęła do tyłu. Piersi Kit wyskoczyły do przodu.
– Masz świetne cycki – powiedziała Nina, a Kit wybuchnęła
śmiechem, bo nigdy wcześniej nie słyszała, żeby jej siostra tak mówiła. –
To prawda – podkreśliła Nina. – My, dziewczyny Riva, mamy świetne
cycki. Korzystaj ze swojego dziedzictwa.
Kit się zarumieniła, a Ninę ogarnęły jednocześnie radość i smutek. Kit
nigdy wcześniej nie chciała dopuścić jej do siebie w tych kwestiach. Nina
zawsze natrafiała na mur, kiedy próbowała rozmawiać z Kit o chłopakach,
seksie i ciele. Ale powinna była popchnąć ją wcześniej. Powinny były
odbyć tę rozmowę wcześniej. Do Niny należało dopilnowanie, by Kit
nauczyła się być sobą, każdą stroną siebie.
Nina tak bardzo martwiła się tym, żeby Kit była bezpieczna, żeby
nigdy nie czuła się sierotą, że na nią chuchała. Wiedziała o tym. Próbowała
przestać. Ale… to nie było takie proste. Odpuścić.
Jednak Kit dorosła. Nina nie miała już wiele do zrobienia. Właściwie
może jedynym zadaniem rodzicielskim, które jej zostało, było upewnienie
się, że Kit zrozumie właśnie to: jak być kobietą, którą chce być.
Nina wzięła T-shirt i rozważyła wycięcie dekoltu, odcięcie jednego
rękawa. Ale nie.
– Nie masz nic przeciwko, żeby pokazać brzuch? – spytała siostrę.
Kit spojrzała w dół, żeby to ocenić.
– Moim zdaniem wyglądałabyś dobrze – doprecyzowała Nina.
– No, może – stwierdziła siostra. – Okej.
Nina obcięła dolną połowę T-shirtu i oddała Kit luźny crop top.
Kit włożyła go i poczuła powietrze na brzuchu. Pod pewnymi kątami
dało się dostrzec wystający spod spodu dół błękitnego stanika.
– Wow – szepnęła, patrząc w dół. Podobało jej się, że wygląda
jednocześnie inaczej i tak samo. Była sobą, tylko w fajniejszych ciuchach.
– Jeszcze jeden krok – mruknęła Nina z gumką do włosów w zębach.
Zebrała długie, dzikie włosy Kit w wysoki kucyk. Potem pomalowała jej
rzęsy, nałożyła róż i podała tubkę bezbarwnego błyszczyka. – Jeśli chodzi
o buty, twoje huarache będą idealne.
Kit poczuła dreszczyk radości, że już ma coś, co się nadaje. Obróciła
się i spojrzała na siebie w lustrze.
Pomyślała, że wygląda cool. Naprawdę cool. Zebrało jej się na płacz.
Nina objęła ją od tyłu.
– Wyglądasz jak milion dolarów, kochanie.
Dzięki temu strojowi Kit miała wrażenie, jakby spotykała pewne
części siebie po raz pierwszy. Z trudem powstrzymywała uśmiech.
Odwzajemniła uścisk siostry.
– Dziękuję.
Nina zawsze wiedziała, co robić, prawda? Kit pragnęła być taką osobą
dla kogoś, być taką osobą dla Niny – taką, która zawsze wie, co robić.
– Jak się czujesz? – zapytała. – Z imprezą? I z tym, że ludzie będą
pytali o Brandona?
Nina machnęła ręką.
– W porządku – odparła. – Poradzę sobie.
– Wiesz… – zaczęła Kit, nie mając pojęcia, jak przekazać to, jak
bardzo jej zależy. – Nie musisz czuć się w porządku. Jeśli… potrzebujesz
porozmawiać albo po prostu chcesz popłakać. Albo cokolwiek. Ja
posłucham.
Nina uśmiechnęła się do siostry.
– Dziękuję. Jesteś najlepsza. Ale naprawdę czuję się w porządku.
Serio. Nic mi nie będzie.
Kit zmarszczyła brwi.
– No dobrze… ale wiesz, co robić, jeśli zmienisz zdanie.
Ale Nina nie zmieni zdania. Obie o tym wiedziały.
„Kiedy ktoś jest zbyt samowystarczalny, jest w pewnym sensie wredny
dla tych, którzy go kochają” – pomyślała Kit. „Pozbawia ich radości
dawania, poczucia wartości”.
Jednak zaraz wyrzuciła to wszystko z głowy. Bo była zdecydowana, że
tej nocy wreszcie wyluzuje.
1978
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
•••
Brandon został z Carrie i odkrył, że w kilka dni zaplanowała za niego
całe nowe życie.
Rano oboje pili proteinowe smoothie i jedli garść surowych migdałów,
a potem szli na siłownię. Zaczęli trenować na tych samych kortach, obok
siebie, w Bel-Air Country Club. Zastrzyki z kortyzonu przestawały działać
szybciej, niż Brandon się spodziewał, ale jeśli w pewnym momencie
zwalniał serwisy albo spaprał kilka wolejów z rzędu, Carrie zauważała to
i krzyczała na niego ze swojego kortu, sama nie tracąc rytmu: „Weź się
w garść, Randall! Albo jesteś mistrzem, albo zerem! Nie ma nic
pomiędzy!”. Wtedy biegał szybciej, uderzał precyzyjniej.
Po południu zajmowali się sprawami służbowymi, dzwonili do swoich
agentów, omawiali umowy sponsorskie, zatwierdzali podróże, wysyłali
korespondencję.
Każdego wieczoru o siódmej wychodzili z domu na kolację.
O dziewiątej zazwyczaj byli na przyjęciu, imprezie charytatywnej albo
jakiejś gali. Rozmawiali prawie wyłącznie o tym, jak bardzo Carrie
nienawidziła swojej rywalki, Pauliny Stiepanowej.
Któregoś razu Brandon obudził się w środku nocy z barkiem
pulsującym z bólu. Rano mieli intensywny trening, wieczorem galę na
rzecz centrum zdrowia Cedars-Sinai, a potem wrócili do domu i kochali się,
zanim zgasili światła.
Nagle o trzeciej w nocy ból stał się potworny. Brandon poprosił o lód,
ale to nie pomogło. Wziął kilka tabletek. Jednak ból był coraz ostrzejszy,
bark pulsował coraz mocniej.
Spanikowany obudził Carrie.
– A co, jeśli Wimbledon był moim ostatnim szlemem? – zapytał.
– To byłaby katastrofa – odpowiedziała. – Masz ich tylko dwanaście.
A potem odwróciła się od niego i wróciła do spania.
Zatęsknił za czułością Niny.
Zasnął akurat, kiedy Carrie rzuciła w niego ręcznikiem.
– Będziesz płakać z bólu? Czy zaciśniesz zęby i zagrasz? Auto na kort
odjeżdża za piętnaście minut.
Wstał, ubrał się i cały dzień dotrzymywał jej tempa. Następnego dnia
też, następnego też, i tak w kółko.
Brandon żył u boku Carrie przez kolejne cztery tygodnie i dwa dni.
Ale wczoraj w nocy znów obudził go ból w barku. Tym razem
przeszywający, palący. Każda sekunda przed zadziałaniem leków była
męczarnią. Umówił się na kolejny zastrzyk i wiedział, że to pomoże na
jakiś czas. Ale rozumiał, przerażająco wyraźnie, że zegar tyka. Nawet jeśli
będzie odsuwał upadek jak najdłużej, nawet jeśli wygra więcej mistrzostw
niż ktokolwiek na świecie, kiedyś, któregoś dnia, jego ciało przestanie
funkcjonować. Bo to dopada każdego.
Kto wtedy będzie go kochał?
Zasypiał przez dwie i pół godziny. A o szóstej rano obudziła go Carrie,
która rozmawiała z obsługą hotelową.
– Nie przysyłajcie solonych orzeszków. Nie chcę soli rano.
Przysłaliście solone orzeszki wczoraj, chociaż już trzy razy prosiłam,
żebyście tego nie robili! Jeśli nie potraficie przysłać odpowiednich
orzeszków, może powinniście znaleźć inną pracę – wyrzuciła z siebie i się
rozłączyła.
Brandon położył głowę z powrotem na poduszce. Carrie nie była miłą
osobą. Nie był nawet pewien, czy była dobrą osobą. Zanim się zorientował,
co robi, otworzył usta i powiedział:
– Boże, jesteś okropna. Co ja, kurwa, zrobiłem?
Wstał z łóżka, zaczął dziko gestykulować i nawijać o tym, że jest
spięta i lodowata.
– Popełniłem każdy możliwy błąd! – jęknął, stojąc w samych
bokserkach. – Nie sądzę, żebym cię kochał. Nie jestem pewien, czy
kiedykolwiek cię kochałem. Dlaczego myślałem, że tego chcę w życiu? Nie
chcę być z kobietą, która krzyczy na ludzi!
Carrie gapiła się na niego, jakby wyrosła mu druga głowa.
– Nikt nie każe ci tu być, ty pieprzony kutasie.
Brandon rozważył jej słowa i stwierdził, że ma rację. Nikt nie kazał
mu się z nią przespać. Nikt nie kazał mu zostawić dla niej żony. Zrobił to
wszystko sam. Ale teraz za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć,
dlaczego to kiedykolwiek wydawało mu się dobrym pomysłem.
– Chyba sobie pójdę – powiedział.
– Proszę bardzo. – Carrie wskazała drzwi. – Spierdalaj.
Brandon zabrał swoje rzeczy i wyszedł.
Tego ranka trenował na innym korcie. Wziął długi, katorżniczo gorący
prysznic. Potem przez godzinę siedział w szatni w ręczniku i zastanawiał
się, co robić.
Myślał tylko o przyjemnym dotyku Niny, gdy zanurzała palce w jego
włosach, albo o jej minie, gdy mówiła mu, że zawsze będzie go kochać.
Właśnie wtedy postanowił, że ją odzyska.
I odzyskał! A teraz wszystko będzie dobrze. O ile Carrie Soto zostawi
ich w spokoju.
Nina i Casey siedziały w milczeniu, gdy ktoś otworzył drzwi.
– Nina?
Obróciły się i zobaczyły Tarine.
– Musisz zejść na dół – powiedziała.
– Czemu?
– To Carrie Soto.
Nina już była zmęczona.
– Co z nią?
– Jest przed twoim domem, rzuca ubraniami i grozi, że je podpali.
•••
•••
Ricky nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Całował się z Kit Rivą
pod prysznicem na świeżym powietrzu. Z Kit Rivą. Pod prysznicem na
świeżym powietrzu. Chciał zabierać ją na romantyczne randki do włoskich
restauracji, kupować jej kwiaty, surfować z nią i ogólnie cały czas
przebywać w jej obecności.
Ricky był tak oszołomiony i rozpędzony, zauroczony i ochoczy, że
jego podekscytowanie prawie wystarczyło za nich oboje.
Prawie.
Ricky nie uważał się za Don Juana, ale bywał już z kobietami. Miał za
sobą licealny flirt, związek ze studiów. Wiedział, jakie to uczucie, kiedy
dziewczyna jest tak samo podekscytowana jak on. I zaczynał się martwić –
przez to, jak Kit nie patrzyła mu w oczy, jak zastygała, kiedy jej dotykał,
jak odsuwała od niego miednicę – że ona tak naprawdę nie chce tu być.
Odsunął się i spróbował przyciągnąć jej spojrzenie, ale odwróciła
wzrok.
– Kit? – zaczął.
– Co? – spytała.
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
– Dlaczego miałabym nie chcieć?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Po prostu odniosłem wrażenie, że cię to nie kręci.
– Kręci.
– Okej. Jeśli jesteś pewna.
– Jestem – powiedziała, przyciągnęła go do siebie i pocałowała.
•••
•••
•••
•••
Tarine siedziała na kolanach Grega i wtulała nos w jego szyję, gdy on
dalej miksował kawałki. Ale kiedy odwróciła głowę, zobaczyła niedający
się pomylić obraz Vaughna Donovana, który ściąga ze ściany
Lichtensteina… i na niego sika.
Wtedy pomyślała, że może ta impreza wymyka się spod kontroli.
Mick był zbity z tropu gniewem córki, ale nie dał się zniechęcić.
– Masz rację – powiedział, patrząc na swoją pierworodną. – Nie byłem
dla was ojcem. Nie byłem tu, kiedy powinienem być.
Nina spojrzała na wodę. Mick zwrócił się do pozostałych dzieci
i zmienił taktykę.
– A może tak: nie będę prosił was o wybaczenie ani o żadne
deklaracje. Proszę tylko, żebyście dali się poznać.
Popatrzyli na siebie, a potem na Ninę. Czy byli mu winni chociaż tyle?
Nina nie wiedziała. Może człowiek jest winny rodzicom wszystko, a może
nic. Ale ogarnęła ją pewność, że gdyby jej matka była na jej miejscu,
dałaby mu szansę.
– Dobrze – przytaknęła, po czym skierowała się do szopy, otworzyła
drzwi, wyciągnęła stos ręczników i rzuciła na ziemię kilka desek. Upadły
na piasek ze stłumionym łoskotem.
Nina usiadła na desce. Stopy zanurzyła w piasku, a łokcie oparła na
kolanach. Pozostali poszli jej śladem.
Siedzieli tak w piątkę na longboardach Niny, pozwalając, by świeże
powietrze wokół nich stęchło od ich milczenia.
– Nieźle oberwałeś, synu – odezwał się w końcu Mick, niepewny, od
czego zacząć. Uznał, że poruszy drażliwy temat.
Hud skinął głową i dotknął swojej wargi. Krew zaschła i drobinki
odpadły.
– No – powiedział, nie patrząc na napastnika. – Chyba tak.
– Co się stało? – spytał Mick.
– To chyba nie wasza sprawa, co? – mruknął Jay.
– No nie wiem – rzuciła Kit. – Ja jestem zainteresowana.
Mick spojrzał na Kit i po raz pierwszy zobaczył, jak wygląda jego
córka, kiedy się uśmiecha. Okazało się, że dokładnie tak samo jak on – te
zmrużone oczy były znajome. A jednak była zagadką. Najmłodsza,
najnowsza, ta, której nie znał. Taka chłopięca, a Mick nie wiedział, czy to
dobrze. Ale sprawiała wrażenie buntowniczki, a to go przyciągało.
„Ciekawe, co po mnie odziedziczyła?” – zastanowił się. Podejrzewał,
że śmiałość i poczucie, że może mówić, co chce. Jakim cudem przekazał jej
te cechy tak biernie? A jednak oto były.
Nie musiał nawet tu się pojawiać, żeby pomóc ukształtować swoje
dzieci.
– Myślę, że powinniśmy o tym porozmawiać – rzekła Nina. Wskazała
twarz Huda i ręce, którymi trzymał się za żebra. – Dobrze się czujesz?
Potrzebujesz lekarza?
– Nie jestem pewien – odparł. – Nie. Przynajmniej na razie. – Starał
się nie wzbudzać paniki. Wiedział, że w tej chwili musi zachować spokój.
Martwił się o Ashley, gdzie jest i jak się czuje. Musiał się nią zająć, i zajmie
się, ale na razie wiedział, że sobie poradzi. Była typem kobiety, która
zawsze sobie poradzi. Po części dlatego ją kochał.
– Ale serio – naciskała Kit. – Co się stało?
Hud spojrzał na Jaya.
– Hud sypia z Ashley – oznajmił beznamiętnym tonem Jay.
Kit się zapowietrzyła.
– Kim jest Ashley? – zapytał Mick.
– Byłą Jaya – wyjaśniła Kit. – Która go rzuciła.
– Nie rzuciła mnie, jasne?
– Słuchaj, źle to rozegrałem – przyznał Hud.
– Nie było jak dobrze tego rozegrać – zwrócił się do niego Jay. – Nie
powinieneś był tego robić.
– Słuszna uwaga – stwierdził Mick. – Kobiety nie powinny stawać
między braćmi.
Hud przewrócił oczami, słysząc osądy ojca na jakikolwiek temat. Ale
to Jay powiedział:
– Zamknij się, tato. Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
– Zgadzałem się z to…
– Mam to gdzieś! Hud może przelecieć wszystkie moje byłe dziesięć
razy na moich oczach, a i tak będę lubił go bardziej niż ciebie.
Mick poczuł ukłucie w piersi.
– Hud i Ashley, hmm? – spytała Kit. Czasami nie mogła się
powstrzymać i wtykała kij w mrowisko. – Nie widzę tego. Ashley wydaje
się trochę… nie wiem… nudna.
– Odpuść, Kit – warknął Hud. – Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
Nie jest nudna, tylko nieśmiała. Jest słodka, troskliwa i zabawna. Więc
zamknij się. – Nie zamierzał dodawać, że jest też matką jego dziecka.
Musiał zaczekać, aż odbiorą to jako coś dobrego. Zależało mu, żeby te
wieści uszczęśliwiły pozostałych, a nie ich rozwścieczyły. – Kocham ją.
Jestem w niej zakochany.
Jay w końcu usłyszał to, co Hud próbował mu powiedzieć cały
wieczór. Kochał ją? Jay nigdy nie kochał Ashley. Nawet o tym nie
pomyślał.
– Jak długo… – nie wiedział, jak ubrać to w słowa – spotykacie się za
moimi plecami?
Hud wbił wzrok w swoje stopy zanurzone w piasku.
– Długo.
Mick obserwował swoich synów. Sam spuszczał łomot gnojkom,
którzy choćby spojrzeli na jedną z jego dziewczyn. Oprócz tego przeleciał
prawie wszystkie żony swoich przyjaciół.
– Ja odniosłam wrażenie, że między nimi to na poważnie – włączyła
się Nina. – Nie sądzę, żeby Hud zrobił to pod wpływem kaprysu.
– Wiedziałaś? – Jay znów się zagotował.
Nina pokręciła głową.
– Nie, ale widziałam ich w ogrodzie kilka godzin temu.
– Powinnaś była mi powiedzieć – wyrzucił jej.
– Jay, to nie jej wina – bronił Niny Hud.
– Zamknij się, Hud – warknął Jay.
– Serio? Kłócicie się o Ashley? – nie dowierzała Kit.
– Zamknij się, Kit – rzucili naraz Hud i Jay.
– Przepraszam – powiedziała Kit. – Po prostu dziwi mnie, że ze
wszystkich rzeczy, o które moglibyście się kłócić, kłócicie się akurat
o jakąś dziewczynę.
– To nie jest „jakaś dziewczyna” – zirytował się Hud. – Właśnie to
próbuję powiedzieć. Chcę się z nią ożenić.
Mick uznał to za brednie dwudziestokilkulatka na smyczy.
– Hud, masz dwadzieścia… – Urwał, zdając sobie sprawę, że nie wie,
ile dokładnie lat ma jego syn.
– Dwadzieścia trzy lata – dokończył Hud.
– Tak, to chciałem powiedzieć.
– Nie wiesz, ile ma lat. Nie wiesz, ile my wszyscy mamy lat – wypaliła
Kit. – Po prostu to przyznaj. Nie musisz aż tak udawać.
– Nie udaję. Jay i Hud mają dwadzieścia trzy lata. Wiedziałem to.
– Ja dwa tygodnie temu skończyłem dwadzieścia cztery – poprawił go
Jay.
– Racja – przyznał Mick. Ramiona mu opadły. – Przepraszam.
Zapomniałem, że wy dwaj nie jesteście bliźniakami.
Kit pokręciła głową.
– Jesteś niedorzeczny. Ale przynajmniej teraz mówisz prawdę. Jak to
racjonujesz? Masz cztery chwile szczerości dziennie?
Mick zaśmiał się wbrew sobie.
– Tak, ale staram się trzymać kilka w rezerwie – oznajmił
z szelmowskim uśmiechem.
Z ust Kit wyrwało się coś między prychnięciem a chichotem. Mick
spojrzał jej w oczy i widział, że prawie się uśmiecha.
– Co mam powiedzieć? Wszyscy wiemy, że jestem dupkiem. To żadna
nowość. Byłem dupkiem całe życie.
Kit odwzajemniła jego spojrzenie. Mick wiedział, że w końcu
naprawdę go słucha.
– Chciałbym być lepszym człowiekiem. Ale nigdy nie potrafiłem.
Czasami naprawdę się starałem. Ale czułem się jak klaun. Niektórzy po
prostu są dupkami i ja jestem dupkiem.
Hud nie umiał złościć się na kogoś, kto nagle mówi tak szczerze. Jay
uznał za odświeżające, że można przyznać się do własnych obaw. Na
przykład o to, że jest się dupkiem. Nina powstrzymywała się, żeby nie
przewracać oczami.
– Szczerze mówiąc, nigdy nie rozumiałem, dlaczego kobieta tak dobra
jak wasza matka mnie wybrała, ale kiedy się poznaliśmy, waliłem prosto
z mostu. Kiedy tylko ją zobaczyłem, z tymi wielkimi brązowymi oczami,
pomyślałem: „Spróbuję być człowiekiem, którego ona chce. Poudaję, że
jestem dla niej wystarczająco dobry”. I przez chwilę naprawdę byłem.
Wiem, że ostatecznie zawaliłem sprawę, ale… próbowałem.
Nina popatrzyła na ojca, a on odprężył się pod jej łagodnym
spojrzeniem.
– Zasługiwała na więcej – powiedział cicho. – Mam nadzieję, że o tym
wiedziała.
Nina obserwowała twarz ojca, jego długie rzęsy, które pamiętała
z dzieciństwa.
– Nie wiedziała – wyszeptała niemal bezgłośnie. – Nie wiedziała.
Mick przytaknął, patrząc w ziemię.
– Wiem.
Nina zobaczyła, jak oczy zachodzą mu mgłą, a kąciki ust opadają.
Zrozumiała coś, czego nigdy wcześniej nie podejrzewała. Mick żałował.
Żałował tego, co im zrobił.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, kiedy usłyszała szelest z tyłu.
Wszyscy obrócili głowy i ujrzeli dziewczynę w fioletowej sukience.
Czwarta nad ranem
•••
•••
Kit wbrew sobie czuła coś do ojca. Nie lubiła go per se, ale z radością
przyjęła fakt, że miał duszę, jakkolwiek nieidealną. Kiedy odkryła, że Mick
nie jest aż taki zły, bardziej polubiła siebie i mniej bała się o to, kim może
być w głębi serca.
Gdy wchodzili po schodach, Kit przepchnęła się na przód, jak to
potrafią tylko młodsze siostry, i zwolniła przy Casey.
– Przepraszam – powiedziała, wymijając ją.
Potem Kit wspomni ten moment – kiedy wszyscy szli, praktycznie
w ciszy, po schodach razem z ojcem – jako moment, w którym ich rodzina
zmieniła układ, zrobiła miejsce, żeby Casey została, a Nina odeszła.
Kit postukała Ninę w ramię.
– Hej – szepnęła.
– Hej – odpowiedziała Nina.
– Co to za miejsce w Portugalii? – spytała Kit.
– Hmm? – mruknęła Nina.
– Miejsce w Portugalii. Do którego chcesz jechać i jeść świeże ryby.
– Och. Nie wiem. Tak tylko gadałam.
– Nie, nie gadałaś. Znam cię.
– To nie ma znaczenia.
– Pierwszy raz w życiu mówiłaś tak szczerze. To ma ogromne
znaczenie.
Nina obróciła głowę i spojrzała na siostrę.
– To Madera. Zawsze chciałam mieszkać na Maderze, w małym
domku na plaży, z którego jeździ się do miasta tylko raz w tygodniu po
jedzenie. Chciałabym mieszkać gdzieś, gdzie nikt nie wie, kim jestem, kim
jest mój ojciec, nikt nie ma moich plakatów na ścianach i mogę jeść, co
zechcę. I mogę ściąć włosy na krótko, jeśli mam ochotę, i może być
ogrodniczką albo projektantką zieleni. Robić coś na zewnątrz. Gdzie nikt
nie wie, że byłam żoną Brandona. A kiedy fale są dobre, zawsze być
w wodzie.
Kit zobaczyła to w technikolorze. To, co wszyscy mogli zrobić dla
Niny.
•••
•••
•••
Zanim zauważono dym, Nina Riva ostatni raz rozejrzała się po domu.
Popatrzyła na stłuczone szkło, zniszczone obrazy, zerwany żyrandol
i rozbite lampy. Poczuła niepohamowaną radość, że to nie jej problem.
Rozkoszowała się myślą, że to nie ona będzie musiała to sprzątać, że nie
będzie musiała mieszkać na klifie, że nie będzie musiała nigdy więcej
patrzeć na Brandona.
Wzięła kilka rzeczy i wrzuciła do torby. Ścisnęła kluczyki Casey
w dłoni i poszła do czerwonego pick-upa.
Bolało ją to, ale wiedziała, że większość dobrych rzeczy przychodzi
z ukłuciem albo bólem.
Jedyne, czego w życiu potrzebowała, to rodzina. Jej rodzeństwo. Może
teraz, kiedy jej nie potrzebowali, mogła odnaleźć spokój i ciszę. Trochę
słońca. Trochę prywatności.
Koniec końców jej rodzina dorosła. Czy nie na to zawsze się czeka?
Aż dzieci dorosną i będzie można zacząć żyć własnym życiem.
Płomienie powędrowały po żwirze i ziemi na trawę, liście i drewno,
których potrzebowały.
Zaczęły pochłaniać dom, wspinając się po murach, mijając okna na
rzecz dachu. Zabrały obrazy, ubrania, stłuczone szkło. Zajęły białe ściany,
szare kanapy i beżowe dywany. Piwniczkę z winem, grill, trawnik, kort
tenisowy.
Dom przy Cliffside Drive 28150 płonął pomarańczem i szarością,
a zapach węgla niósł się nad ocean.
Zanim ogień całkiem strawił willę i ruszył dalej wzdłuż wybrzeża,
Greg wyciągnął Tarine z aresztu, Kit i Casey wpłaciły kaucję za Ricky’ego
i Vanessę, mama Setha go odebrała, Caroline odbiła Bobby’ego, agenci
Vaughna i Bridgera ich uwolnili i zaczęli odpowiadać na pytania
reporterów, menadżer Teda pojawił się i pomógł jemu i Vickie, rzeczniczka
prasowa Tuesday przyjechała po nią i Rafaela, a brat Wendy zabrał ją do
domu i już wynajął prawnika.
Zanim strażacy dotarli na miejsce, Brandon wyszedł za poręczeniem
i znalazł się w pokoju hotelowym Carrie Soto. Włączyli telewizor
i w porannych wiadomościach zobaczyli, że jego dom stoi w płomieniach.
Kiedy ewakuowano Point Dume – sąsiedzi opuszczali domy,
trzymając dzieci i albumy ze zdjęciami, pakowali psy na tyły luksusowych
kombi – pożar ryczał do nieba. Sięgnął wierzchołków drzew i pięter
posiadłości, zacisnął szpony na całych domach.
Mieszkańcy Malibu umieli się ewakuować. Robili to już wcześniej.
Mieli zrobić to ponownie.
Zanim opanowano ogień – willa obróciła się w zwęglony, mokry
szkielet, domy sąsiadów były spalone i pokryte popiołem, niebo zabarwione
na szaro, strażacy ocierali czoła – pani domu zniknęła.
Nina Riva była w powietrzu.
Przeczyta o pożarze później w amerykańskiej gazecie i chwyci się za
pierś z ulgą, że nikomu nic się nie stało. Pomyśli o zniszczeniach
i cierpieniu, jakie wywołał.
Ale zrozumie, że to tylko jeden pożar w długiej historii pożarów
Malibu od zarania dziejów.
Przyniósł zniszczenie.
Przyniesie też odrodzenie z popiołów.
Opowieść o ogniu.
Podziękowania
Dziś jestem inną pisarką niż dwa lata temu, kiedy zaczynałam tę
książkę. Stało się to dzięki wnikliwości i wskazówkom mojej wrażliwej
i błyskotliwej redaktorki, Jennifer Hershey. Jennifer, bycie pod twoją
opieką to dar i jestem za niego niezmiernie wdzięczna.
Dziękuję Karze Welsh i Kim Howey za to, że dzięki Wam poczułam
się jak w domu w tak oszałamiająco wspaniałym wydawnictwie. Susan
Corcoran, Leigh Marchant, Jennifer Garzie, Allyson Lord, Quinne Rodgers,
Taylor Noel, Mayi Franson, Erin Kane i całej niesamowitej ekipie
Ballantine – zachwycacie mnie swoimi ciekawymi pomysłami, dbałością
o szczegóły i tym, że Wam zależy. Dziękuję Wam za to z głębi serca.
Dziękuję Carisie Hays – to był szalony początek, prawda? Mam ogromne
szczęście, że to Ty decydujesz, dokąd jadę. Dziękuję Paolowi Pepemu –
rozwalasz system tymi okładkami. Jestem zakochana po uszy.
Dziękuję Theresie Park, mojej królowej i jednocześnie mojej agentce,
za wiarę we mnie. Tak pięknie przekładasz tę wiarę na zaraźliwą
ekscytację, wysokie oczekiwania, które motywują mnie do cięższej pracy,
i najlepsze kartki świąteczne na świecie. Trzymasz mnie na ziemi,
a jednocześnie pomagasz mierzyć wyżej. Nie mogłabym prosić o więcej.
Dziękuję Emily Sweet, Andrei Mai, Abby Koons, Alex Greene, Emie
Barnes, Celeste Fine i całej reszcie zespołu Park + Fine. Wciąż podziwiam,
jak dajecie czadu każdego dnia, ale też mam wrażenie, że jesteście
świetnym reality show, który mogę oglądać z odległości pięciu tysięcy
kilometrów, a potem robić zjazdy, kiedy jestem w Nowym Jorku. Chyba
chcę przez to powiedzieć, że po prostu bardzo Was lubię.
Sylvie Rabineau i Stuartowi Rosenthalowi. Cieszycie się, że saga
Micka Rivy dobiegła końca? (A może nie? Nic nie obiecuję). Dziękuję, że
tak ciężko walczyliście o moje historie i moje postacie. Czuję to za każdym
razem, kiedy rozmawiamy, i to bardzo wiele dla mnie znaczy.
Bradowi Mendelsohnowi! Ta książka jest cała w twoich śladach.
Dziękuję, że mogłam zasypać cię pytaniami tamtego dnia w Nate ‘n Al’s,
mój najważniejszy konsultancie do spraw surfingu w Malibu. Planuję
jeszcze pozawracać Ci głowę, ale nie na tyle, żebyś nie miał czasu na fale.
Ja jednak nie pójdę z Tobą. Pacyfik jest lodowaty, za mało o tym mówisz.
Tak czy inaczej, dziękuję Ci, przyjacielu. Za wszystko, co zrobiłeś i nadal
będziesz robił dla tej historii.
Dziękuję Peanutsom za wiarę we mnie i pomaganie mi w lepszym
rozumieniu mojego życia. Chyba nie radziłabym sobie za dobrze bez Was
wszystkich. Jako jedne z niewielu osób znacie każdą wersję mnie. A obecna
wersja mnie naprawdę tego potrzebuje. Mam nadzieję, że mogę robić to
samo dla Was.
Rose, Warrenowi i Sally. Te książki by nie powstały, gdybyście nie
opiekowali się Lilah, żebym mogła pisać. Dziękuję, że słuchaliście, jak
opowiadałam tę historię, że zawsze jesteście przy mnie, że jesteście tak
wspaniałymi dziadkami (i prababcią!) dla Lilah. Szczególne podziękowania
dla Riny i Marii za tak świetną opieką nad Lilah, że tęskni za Wami, kiedy
Was nie ma. Mam ten przywilej, że mogę pracować dzięki Waszemu
systemowi wsparcia. Nie potrafię wyrazić mojej wdzięczności.
Mojemu bratu Jake’owi – jest tyle rzeczy, za które powinnam Ci
dziękować, że głupio w ogóle próbować. Ale powiem tak: dziękuję Ci, że
byłeś przy mnie od początku i przez cały czas. Dziękuję, że razem ze mną
przeglądałeś pudełka.
Alexowi. Każdego dnia, kiedy siadam przy komputerze, staram się być
pisarką, za którą mnie uważasz. Dziękuję ci, że dzielisz ze mną każdy
moment mojej kariery całym swoim sercem. Wspierasz mnie, kiedy jest
ciężko, cieszysz się z sukcesów, nigdy nie bierzesz nic za pewnik.
Potrzebuję tego. I dziękuję, że masz tyle szacunku do tego, co robię i czego
potrzebuję, żeby to robić. Na przykład teraz zajmujesz się Lilah, urządzacie
sobie piknik w ogrodzie, żebym ja mogła dokończyć tę książkę – czekałam
na to dwa lata. Wiem, że kiedy wyjdę i powiem Ci, że skończyłam,
krzykniesz z radości. Dopiero wtedy będę wiedziała, że to naprawdę
koniec.
Na koniec Lilah. Myślę, że w pewnym sensie rozumiesz już, że jestem
pisarką. Umiesz przeczytać moje imię na okładkach książek. A ostatnio,
kiedy ktoś powiedział: „Daisy”, Ty zapytałaś: „Jones and the Six?”. Więc
teraz łatwiej mi wyobrazić sobie, że któregoś dnia może przeczytasz tę
książkę i zrozumiesz, co chcę Ci przekazać. Ale tak dla zabawy postawię
sprawę jasno: czasami coś schrzanię. Nie będę idealna. Ale będę przy
Tobie, z otwartymi ramionami, tak długo, jak będziesz mnie chciała. Jestem
Twoja.
O autorce
Taylor Jenkins Reid jest autorką Daisy Jones and the Six, Siedmiu
mężów Evelyn Hugo, Na zawsze, ale z przerwą, One True Loves, Maybe in
Another Life i After I Do. Mieszka w Los Angeles z mężem, córką i psem.
taylorjenkinsreid.com
Facebook.com/taylorjenkinsreidbooks
Twitter: @tjenkinsreid
Instagram: @tjenkinsreid
Spis treści
***
Sobota, 27 sierpnia 1983
Podziękowania
O autorce
Table of Contents
Okładka
Od redakcji
Malibu płonie.
Sobota, 27 sierpnia 1983
Część pierwsza. Od siódmej rano do siódmej wieczorem
Siódma rano
Ósma rano
1956
Dziewiąta rano
1956
Dziesiąta rano
1959
Jedenasta przed południem
1959
Południe
1961
Pierwsza po południu
1962
Druga po południu
1969
Trzecia po południu
1971
Czwarta po południu
1975
Piąta po południu
1975
Szósta wieczorem
1978
1981
Część druga. Od siódmej wieczorem do siódmej rano
Siódma wieczorem
Ósma wieczorem
Dziewiąta wieczorem
Dziesiąta wieczorem
Jedenasta wieczorem
Północ
Pierwsza w nocy
Druga w nocy
Trzecia w nocy
Czwarta nad ranem
Piąta rano
Szósta rano
Siódma rano
Podziękowania
O autorce
Spis treści