ODCZAROWAA WIELKOLUDA Porodku naszego miasta jest park. Porodku parku - zjedalnia, drabinki i boisko do grania w pik. Tam zawsze chodzimy si bawi. A tu nie wiadomo skd zjawi si kiedy w miecie wielkolud. Od razu zaj cay park dla siebie. Na bramie wywiesi tablic: Nikomu nie wolno tu wchodzi, choby nie wiem co". Caymi dniami wylegiwa si na trawnikach, a wszystkie dzieci musiay bawi si na ulicy. Ktrego dnia nasz najmodszy brat rzuci pik tak mocno, e przeleciaa przez ogrodzenie i wpada do parku. Wielkolud zapa j i nie chcia nam odda. Wrcilimy do domu z paczem. Wtedy nasza mama wpada w zo. - No, nie - powiedziaa -ja ju duej tego znosi nie bd! I posza do parku. Wszyscy, nawet doroli panowie, bali si tego wielkoluda. Ale nasza mama - nie. Podesza do niego bliziutko i zawoaa: - Nie pozwalam dokucza maemu dziecku! A poniewa zobaczya, e wielkolud ma kurtk rozerwan na plecach, powiedziaa jeszcze: -Taki duy, a wyglda jak obdartus! Jak panu nie wstyd! Prosz zaczeka, wezm ig z nitk i zaszyj dziur! Bo nasz mam okropnie denerwuje, kiedy kto jest nieporzdnie ubrany. Wic posaa nas po ig i nici, przystawia do plecw wielkoluda drabin ogrodnicz i zacza mu cerowa kurtk. Szya, szya, a nagle drabina zachybotaa si i nasza mama niechccy ukua wielkoluda ig. - O, przepraszam - powiedziaa, bo wielkolud sykn. Ale wielkolud sycza dalej. Mama zobaczya, e przez dziurk zrobion ig powietrze ucieka z niego jak z przedziurawionej opony.
Kurczy si i kurczy, a po piciu minutach sta si zwyczajnym
chopakiem - mniej wicej takim jak ja. - Bardzo dzikuj! - powiedzia do mamy. - Pani mnie odczarowaa! Ja byem bardzo zarozumiaym chopcem i cigle chodziem nadty. Zdawao mi si, e jestem najmdrzejszy, najpikniejszy i najwaniejszy na wiecie. Od tego nadymania robiem si coraz wikszy i wikszy, a w kocu staem si wielkoludem. Z pocztku podobao mi si to nawet, bo byem najwikszy i najsilniejszy. Ale co z tego? Nikt mnie nie lubi, nikt nie chcia si ze mn bawi. Teraz wiem, e lepiej by zwyczajnym chopcem i nie nadyma si. Mog wrci do domu. Do widzenia! A tutaj jest pieczka! I znw w naszym miecie stao si wesoo i bezpiecznie jak zawsze. Znw moglimy spdza cae dnie w parku. Ale od tej pory nasza mama boi si, eby ktre z nas nie zamienio si w wielkoluda. Dlatego ma zawsze naszykowan miseczk z mydem i somk do puszczania baniek. Gdy tylko ktry z nas zacznie sobie myle, e jest naj... naj... naj..." i nadyma si - mama daje mu somk i mwi: - Masz, popuszczaj sobie troch baniek mydlanych. To ci dobrze zrobi, wydmuchasz z siebie ca zarozumiao. Bo zdaje mi si, e jeste za bardzo nadty!
JAK NASZA MAMA
ZREPEROWAA KSIYC Mama opowiadaa potem, e obudzia si w nocy, bo ksiyc wieci jej prosto w twarz. Wstaa z ka, aby zasoni okno. I wtedy usyszaa, e kto pochlipuje na dworze. Wic wyjrzaa oknem, ciekawa, co tam si dzieje. I zobaczya, e ksiyc wieci na niebie z bardzo smutn min, a po brodzie osonitej ma, biaa chmurk, pyn mu zy. - Co ci si stao? - spytaa nasza mama. Dlaczego paczesz? - Buuuuu!... - rozpaka si wtedy ksiyc na cay gos - chciaem zobaczy, jak wyglda z bliska wielkie miasto, spuciem si na d, zaczepiem o wysok wie i obtukem sobie roek! Ksiyc odsoni bia chmurk i mama zobaczya, e ma odtrcony dolny rg. Wyglda zupenie jak nadamany rogalik. - Co to bdzie! - lamentowa ksiyc. - Kiedy zrobi si znw okrgy, bd wyglda jak plasterek sera nadgryziony przez myszy! Wszyscy mnie wymiej! - Cicho - powiedziaa mu mama. - Cicho, bo pobudzisz dzieci. Chod tu na balkon, po si na leaku i powie mi, a ja sprbuj wymyli jak rad na twoje zmartwienie. Ksiyc podpyn do balkonu i uoy si ostronie na leaku. A mama zaoya szlafrok, pantofle i posza do kuchni. Cichutko wycigna stolnic, mk, jaja, mietan i zagniota wielki kawa ciutkiego ciasta. Z tego ciasta ulepia roek, taki jakiego brakowao ksiycowi. - Sied teraz spokojnie - powiedziaa - to ci przyprawi ten twj nieszczsny roek. Okleia mama ksiycowi brod ciastem, rwniutko i wylepia taki sam roek, jak ten, co si obtuk. Potem wzia jeszcze par skrek
pomaraczowych i skrkami, jak plastrem, przylepia ciasto do
ksiyca. - Gotowe! - powiedziaa. - Za kilka dni roek ci przyronie i bdziesz mg te plasterki wyrzuci. Ale pamitaj, na drugi raz nie bd gap, omijaj sterczce dachy i wysokie wiee. Przecie moge si rozbi na kawaki!
JAK NASZA MAMA
OBRONIA STATEK PRZED BURZ Kiedy bylimy na wakacjach nad morzem, poznalimy rybakw, ktrzy pywali kutrem rybackim i owili ryby. I mama, i my oczywicie te - bardzo chcielimy popywa takim kutrem. Kiedy mamie udao si uprosi jako rybakw i zabrali nas z sob. Weszlimy na pokad, motor zawarcza i kuter odbi od brzegu. A potem oddala si od niego coraz bardziej i wkrtce nie byo ju wida ldu, tylko morze i morze. By pikny dzie. Wszyscy zamykalimy oczy i wystawialimy twarze do soca, eby si opali. Pewnie dlatego nie zwrcilimy uwagi na ma, ciemn chmurk, ktra pokazaa si na niebie. Zauwayli j za to rybacy. Zaczli zbiera si na pokadzie i pokazywa sobie chmurk palcami. Potem na pokad wyszed kapitan kutra. Gdy pokazano mu chmurk, bardzo si zaniepokoi. - Ta wstrtna chmurka - powiedzia - bardzo mi si nie podoba! eby tylko nie byo przez ni nieszczcia! - Dlaczego? - spytaa mama. - Co komu moe szkodzi taka maa chmurka? - Maa - odrzek kapitan - ale czarna. Z ciemnej, brudnej chmurki robi si potem chmurzysko na cae niebo i burza na morzu. A kiedy jest burza na morzu, nie zawsze takim statkom jak nasz udaje si cao i zdrowo powrci do portu. - A czy myli pan, e gdyby chmurka bya biaa, to nie byaby taka grona? - No pewnie! - krzykn kapitan. - Maa, biaa chmurka jest zupenie nieszkodliwa. Ale ten brudas - to co innego.
- To trzeba upra brudasa! - zawoaa nasza mama. - Mogabym si
tym zaj, tylko niech panowie pomog mi j zapa, zanim uronie zbyt dua. Najlepiej chyba bdzie schwyta j sieci. Rybacy zarzucili wic sie na niebo i zapali chmurk. Teraz wszyscy cignlimy sie z caej siy na d, a wreszcie cignlimy j na pokad. A mama staa ju nad olbrzymi bali, pen spienionych mydlin. Wepchna chmurk do balii razem z sieci. Dopty wygniataa j i tara i dosypywaa proszku do prania, dopki mydliny nie stay si zupenie biae. - Teraz ci wypuczemy, moja droga powiedziaa do chmurki. Rybacy chwycili sie i zanurzyli j w morskiej wodzie. - Porzdnie puczcie! - komenderowaa mama. - Chlup, chlup! W gr i na d! O, tak, wystarczy! Sie wycignito na pokad. Mama wycisna chmurk z wody i roztrzepaa j, aby staa si puszysta. Robia tak zawsze, gdy praa nasze sweterki. -No - powiedziaa mama do chmurki - widzisz teraz, e moesz by prawdziw ozdob nieba, a nie postrachem marynarzy. I wypucia chmurk na wolno. Maa, wilgotna jeszcze chmurka uniosa si do gry jak balonik napeniony gazem. Wrcia, teraz ju biaa jak kaczek waty, na swoje dawne miejsce na sonecznym niebie. A my moglimy bez obawy pyn dalej przez morze.
JAK NASZA MAMA
HODOWAA POTWORA Siedzielimy przy kolacji, ale byo jeszcze widno, bo to si stao w sierpniu. I nagle usyszelimy jakie omoty i straszne wrzaski. A potem jakby soniowy ttent. A potem, zama si potek i do ogrdka wpad jaki nieznajomy zwierz, wielki prawie jak nasz dom. Podbieg do ciany i przytuli si do niej, jakby chcia si ukry. Swj ogromniasty, wiowaty eb wsadzi przez otwarte okno do naszej kuchni i pooy na stole. Trzs si cay ze strachu. I mia si czego ba, bo za nim leciaa gromada ludzi z kijami, drgami i kamieniami. - Smok! Smok! - wrzeszczeli oni. - Zabi go! Zastrzeli! Wrd tych ludzi krci si take nasz pan od przyrody. Wyrywa im z rki kije. Co tumaczy, ale mao kto go sucha. Jaki duy chopak zamierzy si kamieniem prosto w eb biednego, przestraszonego zwierza. - Mamo, to gad przedpotopowy? - wyszepta nasz najstarszy brat. - Mamo, nie daj go zabi! - wrzasn nasz najmodszy brat. I wtedy nasza mama wybiega na ganek. Okazao si, e kiedy potrzeba, nasza mama umie krzycze goniej ni najpotniejszy gonik uliczny. - obuzy! - zawoaa nasza mama. - Zabija im si zachciao. Zrobi wam jak krzywd czy co? Nie syszelicie o ochronie przyrody? To nie przyroda! Zostawcie go w spokoju! A zreszt to jest mj ogrdek i prosz mi si tu nie krci! Wszyscy jako ucichli. Wic nasz pan od przyrody wysun si z tumu i powiedzia tak: - Suchajcie, ludzie! Takie zwierzta jak to gady przedpotopowe - yy bardzo dawno na wiecie. Nazyway si dinozaury. ywiy si rolinami, nikomu nie robiy krzywdy. I bardzo dawno wszystkie wyginy, teraz nie ma ju ich wcale. Nie mam pojcia, jakim cudem ten jeden znalaz si nagle w naszym miecie, ale skoro ju jest, nie
moemy pozwoli, eby zgin. T spraw musz zbada uczeni
przyrodnicy. ywy dinozaur! Taka okazja zdarza si raz na sto tysicy lat! Zaraz id zadzwoni w tej sprawie do Warszawy! I stao si tak, e kiedy pan skoczy mwi, w ogrdku nie byo ju prawie nikogo. Bo wszyscy si zawstydzili i poszli do domw. Pan pobieg na poczt do telefonu. A nasza mama ju staa przy oknie w kuchni i karmia dinozaura saat. - Biedaczku - mwia do niego - jeszcze si trzsiesz ze strachu! Nie bj si, nie damy ci skrzywdzi. A on zjada sto siedemnast gwk saaty i ypa na mam swoimi maymi poczciwymi oczkami. Mieszka u nas przez trzy dni. Mama nazwaa go Kubusiem. By bardzo spokojny, tylko jad okropnie duo i gdyby nie to, e wszystkie dzieci z naszej ulicy znosiy dla niego traw i gazie, szybko zabrakoby dla niego jedzenia. - Czy nie przesadzasz, Marysiu? - pyta tata po powrocie do domu. - Wyrwaa dla tego zwierzaka ca saat z ogrdka! - O, nie szkodzi! - mwia mama. - Taka okazja trafia si raz na sto tysicy lat. Obejdziemy si bez saaty. A czwartego dnia przed nasz dom zajechaa ogromna ciarwka, eby zabra Kubusia do specjalnego pomieszczenia, jakie zostao dla niego przygotowane w zoo. Byo nam go szkoda, ale wiedzielimy, e tak bdzie dla niego najlepiej. Tylko Kubu widocznie myla inaczej, bo nie da si w ogle zaadowa na samochd. Wlaz tam dopiero wtedy, kiedy mama go zawoaa, a panowie przyrodnicy zaczli mam prosi, eby odwioza z nimi Kubusia, bo moe by w drodze niespokojny. No i mama pojechaa. Wrcia na drugi dzie, powiedziaa, e Kubu ma tam, gdzie zamieszka, duo miejsca na spacery i jedzenia pod dostatkiem. Tylko e nie nazywa si Kubu, a dinozaur z Makowic. Bo nasze miasto nazywa si Makowice, a on std pochodzi.
JAK NASZA MAMA
SZUKAA ZODZIEJA Tam, gdzie bylimy na wakacjach, rosa w polu samotna, rozoysta sosna. Lubilimy siedzie w cieniu tej sosny i sucha, jak mama nam czyta. Ale ktrego dnia, gdymy tam przyszli, pod sosn nie byo w ogle cienia, tylko wszdzie soce i soce. - Nieszczcie - zaszumiaa sosna na nasze przywitanie ssskradziono mi cie! Mj najwspanialszy na wiecie cie! Ratujcie mnie! Szszukajcie, apcie zodzieja! Chcielimy jak najszybciej biec na pomoc sonie, ale mama spokojnie siada sobie pod drzewem i zacza wypytywa: - Kogo podejrzewasz? - Szszaraki! Przez ca noc harcoway tu jak szalone! Skrzyczaam je, bo nie daway mi zasn. Obraziy si i poszy sobie. Na pewno zabray ze sob cie, eby zrobi mi za zo! Nie mogam tego zauway, bo przecie mj cie wida tylko wtedy, kiedy jest jasno! - A wczoraj? - pytaa mama. - Dzie by pochmurny, twego cienia te nie moga widzie. Moe przychodzi tu kto wczoraj i zabra go! -Ale wczoraj nie byo nikogo, z wyjtkiem babci Grzelakowej tej, co sprzedaje serki. Schowaa si tu przed deszczem. To musiay zrobi szaraki! upieraa si sosna. - Zobaczymy - powiedziaa nasza mama podnoszc si z trawy. Chodmy do babci Grzelakowej! Babcia Grzelakowa bya akurat w domu. - Dzie dobry - powiedziaa nasza mama. - Czy moglibymy obejrze sobie ten wasz duy koszyk do noszenia serw? Chopcy maj zamiar uple taki sam i chcielibymy si przyjrze, jak jest zrobiony. -A prosz, wecie go sobie z sionki. Teraz jest ju wprawdzie stary i poamany, ale kiedy by to naprawd pikny koszyk.
Mielimy bardzo niemdre miny, gdy postawilimy babciny
koszyk na zalanym socem podwrku. Cie, ktry rzuca koszyk, by cieniem rozoystej sosny! Odczepilimy cie od koszyka i poszlimy odda go sonie. Zanim przymocowalimy go z powrotem, mino tyle czasu, e trzeba byo szybko biec na obiad. - Skd to wszystko wiedziaa, mamo? - wypytywalimy po drodze. - Skd wiedziaa, e cie jest u babci? - Ju dawno zauwayam, e koszyk babci Grzelakowej jest w wielu miejscach popkany i poamany. Kiedy sosna powiedziaa, e babcia ukrya si pod ni przed deszczem, pomylaam sobie, e moe cie zaczepi si o ktry z pknitych prtw koszyka i babcia zabraa go ze sob do domu. Jako mi si nie chciao wierzy w te zajce, ktre ukrady cie. - Ojej! - zawoa nasz starszy brat. - Powinna, mamo, pracowa w policji i tropi prawdziwych zodziei! -A dlaczego, mamo - zapyta nasz modszy brat - powiedziaa babci nieprawd, e chcesz zobaczy koszyk, bo my bdziemy ple taki sam? - Po pierwsze - odrzeka mama - nie chciaam babci martwi. Gdyby si dowiedziaa, e zabraa sonie cie, byoby jej przykro. Przecie zrobia to niechccy. A po drugie - czy to nieprawda, e chcecie zrobi taki sam koszyk dla babci, zamiast tego, ktry ju jest poamany? Wujek na pewno chtnie wam pokae, jak to si robi!
JAK NASZA MAMA
URZDZIA NAM PODR SAMOCHODEM Na naszej ulicy mieszkali dwaj bracia, ktrych wujek mia samochd. Zazdrocilimy im okropnie, a oni puszyli si jak pawie, bo to nie byli dobrzy koledzy. Kiedy ten ich wujek przyjeda i zostawia samochd na ulicy, oni nikomu nie dawali si do niego nawet dotkn. -Wynocha! - woali. - Zabierajcie te brudne apy! Wysmarujecie szyby. A potem wsiadali z wujkiem do samochodu i wujek obwozi ich naokoo miasta i wraca, wysadza ich przed domem i jecha sobie dalej. A nam byo okropnie al. Ktrego dnia przyszlimy do domu z ponurymi minami. - Mamo, my te chcemy mie samochd. - Macie przecie samochd - powiedziaa mama zdziwiona. - Wcale nie mamy! - zawoalimy chrem. - A czy to nie jest samochd? - zapytaa mama, wskazujc przez okno na podwrze. Staa tam nasza stara drewniana ciarwka, w ktrej wozilimy si, kiedy jeszcze bylimy mali. Czerwona ciarwka. Ostatnio ju nam si wcale nie chciao ni bawi. Obrazilimy si o takie arty. - E tam, taki samochd... powiedzielimy tylko, ale nasz najmodszy brat, ktry wszystko bierze na powanie, zacz tumaczy mamie: - My ju nie chcemy samochodu do bawienia. My chcemy mie samochd duy, prawdziwy. Ten jest za may, eby mona byo nim jedzi. - Za may? To trzeba go powikszy. - Mama posza do pokoju i przyniosa wielk, szklan popielniczk tatusia. T popielniczk tata pozwala nam si czasami bawi. Miaa ona wypuke dno i kiedy
patrzyo si przez nie, wszystko si powikszao wszystko si
wydawao o wiele wiksze ni naprawd. Mama stana przy oknie i patrzya na podwrko przez popielniczk. To przysuwaa j blisko do oczu, to odsuwaa dalej, a wreszcie zapytaa: - Taki wam odpowiada? Wyjrzelimy przez okno. Nasz czerwony samochd nie by drewnian zabawk. Powikszy si. By teraz prawdziwym samochodem. Nie jak wielk ciarwk, oczywicie, ale furgonetk, tak jak nysa czy uk, tylko e czerwon. Drewniany kierowca obrci teraz gow i patrzy przez rami na nasz mam. - No to lecie szybko na d, ktry tam chce si przejecha! zawoaa mama. Zadudnio na schodach i ju bylimy na podwrku. Ja mocowaem si z klap, may ju gramoli si do rodka, a nasz najstarszy brat wybieg za furtk i zacz z caej siy gwizda na palcach. Zbiegli si ju wszyscy nasi najlepsi koledzy. Gdy zobaczyli gotow do odjazdu furgonetk, tak si zdziwili, e nie mogli powiedzie ani sowa. Nasz najmodszy brat sta ju na platformie i wrzeszcza: - Nic nie gada! Nic nie gada, tylko wsiada! Kiedy wszyscy siedzielimy w rodku, mama kiwna gow drewnianemu kierowcy. Samochd ruszy. Przez p godziny wozi nas po uliczkach. Byo wspaniale! Samochd pdzi naprzd, drzewa przydrone w ty, motor warcza, wiatr dmucha, a nasz najmodszy brat wypiewywa wniebogosy z radoci. Kiedy zajechalimy znw na podwrze, nasza mama staa w oknie i wci patrzya na samochd poprzez popielnic. - Nareszcie! - odetchna. - Ju mi zupenie zdrtwiay rce. Odstawia popielniczk i nasz samochd w tej sekundzie sta si taki sam may, jak by przedtem. - Cig dalszy nastpi jutro! - zawoaa mama i posza koczy obiad.
JAK NASZA MAMA
RATOWAA DZWONNIC Najwiksz ozdob naszego miasta bya drewniana dzwonnica, ktra miaa ju kilkaset lat. Troch skrzypiaa ze staroci podczas duych wiatrw. Lecz bya taka pikna, e kady, kto przyjeda odwiedzi nasze miasto, oglda j i podziwia. A potem, kiedy ju wrci do swojego domu - chwali si, e widzia najstarsz i najadniejsz w Polsce drewnian dzwonnic. Dzwonnica bya ju zniszczona i ludzie mwili, e ktrego dnia moe si zawali. Wic tego roku na wiosn postawiono rusztowania, eby dzwonnic wyremontowa - na miejsce zepsutych dachwek po wstawia nowe, zaata dziury w schodach i w cianach. Lecz zanim jeszcze robotnicy wzili si do pracy, zacz wia wiatr. Najpierw zwyczajny. Potem silny. A potem zerwa si prawdziwy huragan. Wracalimy wanie z mam ze sklepu. Wiatr dmucha w plecy i pogania nas tak, e musielimy prawie biec. Weszlimy do bramy, gdzie ju staa grupka ludzi. Wszyscy patrzyli z niepokojem na dzwonnic. Trzeszczaa aonie za kadym razem, kiedy uderza w ni wiatr. - Nie przetrzyma tej wichury - powiedzia pan inynier od remontw. - Wiatr pozrywa wszystkie dachwki. Gdy spadnie deszcz, run przegnie schody i caa dzwonnica zawali si! Nic ju nie mona poradzi. Gdyby kto wszed na gr i chcia umocni dach, poraniyby go spadajce dachwki i belki. Przywielimy samochd straacki, eby zarzuci na dach umacniajc lin. Ale co z tego? Nikt nie wdrapie si na drabin przy takim wietrze. Mgby spa! A zreszt jedna lina nic tu nie pomoe, bo nie przytrzyma pojedynczych dachwek. Trudno, przepado! Trzeba pogodzi si z tym, e nie bdziemy mieli dzwonnicy.
Na pusty plac spaday z haasem ozdobne dachwki i
roztrzaskiway si na bruku. Przykro byo na to patrze. - Ludzie - zawoa kto - idcie lepiej do domw, tu i tak nic nie mona pomc! - Rzeczywicie - powiedziaa nasza mama do nas. - Biegnijcie prdko do domu. Ale jeszcze prdzej wracajcie i przyniecie te najmocniejsze czerwone nici. Wszystkie, jakie s! I szydeko, i druty. A ty zwrcia si do najstarszego brata - przynie te swj latawiec. Pobieglimy i wrcilimy po chwili. Wtedy mama przywizaa do latawca mocn, czerwon nitk. - Musisz teraz - powiedziaa do naszego najstarszego brata wypuci latawiec tak, aby czerwona nitka zaczepia o dach dzwonnicy. Kiedy to si stanie, cignij latawiec z powrotem na d. Trzy razy obiega nasz najstarszy brat rynek dookoa, a wreszcie zahaczy czerwon nitk o dach dzwonnicy. Wtedy cign latawiec na ziemi. Namczy si, bo wiatr wci porywa latawiec do gry, wysoko. Ale w kocu - udao mu si. Odda mamie koniuszek nitki. Wtedy w rku mamy zamigotay druty, prdko, prdziutko. Czerwona nitka zacza zmienia si w mocn, gst siateczk. A kade nowo zrobione oczko mama podcigaa do gry jako tak zgrabnie, e biego po nitce i zatrzymywao si dopiero na dachu dzwonnicy. Wiatr z wciekoci szarpa nitki i zrywa niektre, ale nasza mama bya szybsza od wiatru. Na miejsce kadej zerwanej przybyway trzy nowe. Wkrtce dach dzwonnicy zaczerwieni si, bo czerwona, mocna siateczka pokrywaa go coraz gciej i gciej. Nagle zabrako nici. Lecz oto, trbic, nadjecha ze sklepu samochd peen zielonych, tych i niebieskich motkw tej samej wczki. Niedugo kolorowa pajczynka okrywaa ca dzwonnic a do dou, przytrzymywaa obluzowane dachwki. Wtedy piciu panw pobiego pod dzwonnic i przywizao koce nitek do cikich belek lecych na ziemi. Mama odoya druty. - Uff - powiedziaa rozcierajc zmczone palce. - Zajam kiedy pierwsze miejsce w konkursie robienia na drutach. Ale nigdy dotd nie zrobiam tak duego kapturka!
Wiatr wia jeszcze do samego wieczora, a w nocy lun ulewny
deszcz. Lecz kolorowy kapturek trzyma mocno dzwonnic i nie pozwoli si jej zawali. Nastpnego dnia wiecio pikne soce. A rano obudzio nas stukanie motkw - bo wanie zacz si remont dzwonnicy.
CZAR DLA MAMY
Od rana do wieczora gospodarowalimy w kuchni, a mama odpoczywaa. Byy to jej imieniny, a u nas w dodatku jest taki zwyczaj, e tego dnia mama nie moe nawet dotkn si adnej roboty. Usiedlimy do kolacji przy odwitnie nakrytym stole. Czekalimy na tat, ktry znw na kilka dni wyjecha i wanie dzi wieczorem mia wrci. Opowiadalimy sobie rne historie. Najwicej mwi, jak zawsze, nasz najstarszy brat. Wyczytywa on z gazet wszystko o nowych wynalazkach i maszynach, a potem opowiada nam to. - Czy syszelicie o poduszkowcach? - zapyta. Nie syszelimy o tym nigdy, wic nasz najstarszy brat opowiedzia nam o nowych latajcych pojazdach, ktre tak wanie si nazywaj. Naszej mamie najbardziej podobao si to, e poduszkowce lataj nisko nad ziemi, nie tak jak samoloty. - Wyobraacie sobie? Toby dopiero byo przyjemnie przelecie si nad samym miastem w taki pikny wieczr jak dzisiejszy! Zobaczy je z gry, jakby si byo gobiem lub jaskk! Chciaabym, eby nam si co takiego zdarzyo. Nie musiaby to nawet by poduszkowiec, wystarczyaby zwyka poduszka! W tej samej chwili, gdy mama wypowiedziaa to yczenie, nasz tapczan jkn, stkn. Wieko podnioso si. Wyskoczyy z niego po kolei nasze poduszki i zawisy w powietrzu. - Szalona okazja! - ucieszya si mama. - Wida to jaki prezent imieninowy dla mnie. Siadajmy! Lecz nim wdrapalimy si na poduszki, w drzwiach stan tata. A trzeba powiedzie, e nasz tata nigdy nie przepada specjalnie za czarami. - Co tu si dzieje? - zawoa. - Co znowu wyrabiacie? - Wybieramy si na spacer! - krzykn nasz najmodszy brat. Siadaj z nami!
- O, nie! Macie coraz bardziej szalone pomysy! Co powiedz
ludzie, gdy zobacz ci, Marysiu, fruwajc nad rynkiem? Tymczasem z tapczanu wyskoczya ju pita poduszka i leciaa prosto na tat. -Nic z tego! - powiedzia tata. - Zreszt bdzie mi potem dokucza reumatyzm, jak mnie za bardzo przewieje. Lecie sobie sami, skoro ju musicie. Cztery nasze poduszki, gdymy tylko na nich siedli, wypyny przez okno na dwr. Wyminlimy krzaki jaminu, kwitnce w ogrdku, i zaczlimy wznosi si do gry. Gdy bylimy na wysokoci czubkw topoli, co nagle zafurczao za nami. To dogania nas tatu na swojej poduszce. - Niech tam, ja z wami! Przecie dzi imieniny mamy! I dalej polecielimy ju wszyscy. Naokoo bya ciemna, ciepa, pachnca noc. Poszewki i falbanki furkotay na wietrze, tak jakby kada poduszka miaa swj motorek. Tu, tu pod nami migotao wiatekami nasze miasto. Wida byo w mroku domy, dzwonnic, park, naokoo - pola, a dalej czarne plamy lasw. - Patrzcie, dopiero teraz wida, e mieszkamy naprawd w maym miasteczku - powiedziaa mama. - Patrzcie, tymi poduszkami mona sterowa! - zawoa tata. Kiedy rozpinam marynark, wiatr stawia wikszy opr i leci si wolniej. Kiedy zapinam - to szybciej! Zaczlimy wszyscy prbowa. W ten sposb okrylimy rynek. - Uwaga! - krzykn tata. - Musimy ju wraca! Poduszki opadaj! Rzeczywicie nasze pojazdy opuszczay si coraz niej. Ledwo, ledwo udao nam si dojecha na nich do ogrdka. Dotykalimy nogami ziemi. Potem musielimy ju wzi poduszki pod pach i wej z nimi po schodach. - Nic nie szkodzi! - rzek tata do mamy. - Uwaam, e bya to cakiem nieza przejadka. Uda ci si, Marysiu, ten czar! - Kiedy to nie ja czarowaam! - sprzeciwia si mama. - Ja si nie znam na takich wynalazkach. Ca drog wanie zastanawiam si, kto to? Mama przyjrzaa si nam po kolei.
- No, ktry i jak to zrobi? - zapytaa, jak wtedy, gdymy co
przeskrobali. - Ja - przyzna si nasz najstarszy brat. Pamitacie baloniki, ktre kupowalimy na defiladzie? Te, co same leciay do gry? Wypuciem z nich gaz i napompowaem nim poduszki. Tylko za bardzo si pieszyem, nie zaszyem dobrze poduszek i dlatego gaz zbyt wczenie uciek. Chciaem zdy przed powrotem taty, ale mi si nie udao. - Wanie, e ci si udao - powiedziaa mama. Nie widzisz, e tata nareszcie przekona si do naszych czarw?