You are on page 1of 20

Joanna Papuziska

NASZA MAMA
CZARODZIEJKA

JAK NASZA MAMA


ODCZAROWAA
WIELKOLUDA
Porodku naszego miasta jest park. Porodku parku - zjedalnia,
drabinki i boisko do grania w pik. Tam zawsze chodzimy si bawi.
A tu nie wiadomo skd zjawi si kiedy w miecie wielkolud. Od
razu zaj cay park dla siebie. Na bramie wywiesi tablic:
Nikomu nie wolno tu wchodzi, choby nie wiem co".
Caymi dniami wylegiwa si na trawnikach, a wszystkie dzieci
musiay bawi si na ulicy.
Ktrego dnia nasz najmodszy brat rzuci pik tak mocno, e
przeleciaa przez ogrodzenie i wpada do parku. Wielkolud zapa j i
nie chcia nam odda. Wrcilimy do domu z paczem.
Wtedy nasza mama wpada w zo.
- No, nie - powiedziaa -ja ju duej tego znosi nie bd!
I posza do parku.
Wszyscy, nawet doroli panowie, bali si tego wielkoluda. Ale
nasza mama - nie. Podesza do niego bliziutko i zawoaa:
- Nie pozwalam dokucza maemu dziecku!
A poniewa zobaczya, e wielkolud ma kurtk rozerwan na
plecach, powiedziaa jeszcze:
-Taki duy, a wyglda jak obdartus! Jak panu nie wstyd! Prosz
zaczeka, wezm ig z nitk i zaszyj dziur!
Bo nasz mam okropnie denerwuje, kiedy kto jest nieporzdnie
ubrany. Wic posaa nas po ig i nici, przystawia do plecw
wielkoluda drabin ogrodnicz i zacza mu cerowa kurtk.
Szya, szya, a nagle drabina zachybotaa si i nasza mama
niechccy ukua wielkoluda ig.
- O, przepraszam - powiedziaa, bo wielkolud sykn.
Ale wielkolud sycza dalej. Mama zobaczya, e przez dziurk
zrobion ig powietrze ucieka z niego jak z przedziurawionej opony.

Kurczy si i kurczy, a po piciu minutach sta si zwyczajnym


chopakiem - mniej wicej takim jak ja.
- Bardzo dzikuj! - powiedzia do mamy. - Pani mnie
odczarowaa! Ja byem bardzo zarozumiaym chopcem i cigle
chodziem nadty. Zdawao mi si, e jestem najmdrzejszy,
najpikniejszy i najwaniejszy na wiecie. Od tego nadymania
robiem si coraz wikszy i wikszy, a w kocu staem si
wielkoludem. Z pocztku podobao mi si to nawet, bo byem
najwikszy i najsilniejszy. Ale co z tego? Nikt mnie nie lubi, nikt nie
chcia si ze mn bawi. Teraz wiem, e lepiej by zwyczajnym
chopcem i nie nadyma si. Mog wrci do domu. Do widzenia! A
tutaj jest pieczka!
I znw w naszym miecie stao si wesoo i bezpiecznie jak
zawsze. Znw moglimy spdza cae dnie w parku.
Ale od tej pory nasza mama boi si, eby ktre z nas nie
zamienio si w wielkoluda.
Dlatego ma zawsze naszykowan miseczk z mydem i somk do
puszczania baniek. Gdy tylko ktry z nas zacznie sobie myle, e
jest naj... naj... naj..." i nadyma si - mama daje mu somk i mwi:
- Masz, popuszczaj sobie troch baniek mydlanych. To ci dobrze
zrobi, wydmuchasz z siebie ca zarozumiao. Bo zdaje mi si, e
jeste za bardzo nadty!

JAK NASZA MAMA


ZREPEROWAA
KSIYC
Mama opowiadaa potem, e obudzia si w nocy, bo ksiyc
wieci jej prosto w twarz. Wstaa z ka, aby zasoni okno. I wtedy
usyszaa, e kto pochlipuje na dworze. Wic wyjrzaa oknem,
ciekawa, co tam si dzieje. I zobaczya, e ksiyc wieci na niebie z
bardzo smutn min, a po brodzie osonitej ma, biaa chmurk,
pyn mu zy.
- Co ci si stao? - spytaa nasza mama. Dlaczego paczesz?
- Buuuuu!... - rozpaka si wtedy ksiyc na cay gos - chciaem
zobaczy, jak wyglda z bliska wielkie miasto, spuciem si na d,
zaczepiem o wysok wie i obtukem sobie roek!
Ksiyc odsoni bia chmurk i mama zobaczya, e ma
odtrcony dolny rg. Wyglda zupenie jak nadamany rogalik.
- Co to bdzie! - lamentowa ksiyc. - Kiedy zrobi si znw
okrgy, bd wyglda jak plasterek sera nadgryziony przez myszy!
Wszyscy mnie wymiej!
- Cicho - powiedziaa mu mama. - Cicho, bo pobudzisz dzieci.
Chod tu na balkon, po si na leaku i powie mi, a ja sprbuj
wymyli jak rad na twoje zmartwienie.
Ksiyc podpyn do balkonu i uoy si ostronie na leaku. A
mama zaoya szlafrok, pantofle i posza do kuchni. Cichutko
wycigna stolnic, mk, jaja, mietan i zagniota wielki kawa
ciutkiego ciasta.
Z tego ciasta ulepia roek, taki jakiego brakowao ksiycowi.
- Sied teraz spokojnie - powiedziaa - to ci przyprawi ten twj
nieszczsny roek.
Okleia mama ksiycowi brod ciastem, rwniutko i wylepia taki
sam roek, jak ten, co si obtuk. Potem wzia jeszcze par skrek

pomaraczowych i skrkami, jak plastrem, przylepia ciasto do


ksiyca.
- Gotowe! - powiedziaa. - Za kilka dni roek ci przyronie i
bdziesz mg te plasterki wyrzuci. Ale pamitaj, na drugi raz nie
bd gap, omijaj sterczce dachy i wysokie wiee. Przecie moge
si rozbi na kawaki!

JAK NASZA MAMA


OBRONIA STATEK
PRZED BURZ
Kiedy bylimy na wakacjach nad morzem, poznalimy rybakw,
ktrzy pywali kutrem rybackim i owili ryby.
I mama, i my oczywicie te - bardzo chcielimy popywa takim
kutrem. Kiedy mamie udao si uprosi jako rybakw i zabrali nas z
sob.
Weszlimy na pokad, motor zawarcza i kuter odbi od brzegu. A
potem oddala si od niego coraz bardziej i wkrtce nie byo ju wida
ldu, tylko morze i morze.
By pikny dzie. Wszyscy zamykalimy oczy i wystawialimy
twarze do soca, eby si opali.
Pewnie dlatego nie zwrcilimy uwagi na ma, ciemn chmurk,
ktra pokazaa si na niebie. Zauwayli j za to rybacy. Zaczli
zbiera si na pokadzie i pokazywa sobie chmurk palcami.
Potem na pokad wyszed kapitan kutra. Gdy pokazano mu
chmurk, bardzo si zaniepokoi.
- Ta wstrtna chmurka - powiedzia - bardzo mi si nie podoba!
eby tylko nie byo przez ni nieszczcia!
- Dlaczego? - spytaa mama. - Co komu moe szkodzi taka maa
chmurka?
- Maa - odrzek kapitan - ale czarna. Z ciemnej, brudnej chmurki
robi si potem chmurzysko na cae niebo i burza na morzu. A kiedy
jest burza na morzu, nie zawsze takim statkom jak nasz udaje si cao
i zdrowo powrci do portu.
- A czy myli pan, e gdyby chmurka bya biaa, to nie byaby taka
grona?
- No pewnie! - krzykn kapitan. - Maa, biaa chmurka jest
zupenie nieszkodliwa. Ale ten brudas - to co innego.

- To trzeba upra brudasa! - zawoaa nasza mama. - Mogabym si


tym zaj, tylko niech panowie pomog mi j zapa, zanim uronie
zbyt dua. Najlepiej chyba bdzie schwyta j sieci.
Rybacy zarzucili wic sie na niebo i zapali chmurk. Teraz
wszyscy cignlimy sie z caej siy na d, a wreszcie cignlimy
j na pokad. A mama staa ju nad olbrzymi bali, pen spienionych
mydlin.
Wepchna chmurk do balii razem z sieci. Dopty wygniataa j
i tara i dosypywaa proszku do prania, dopki mydliny nie stay si
zupenie biae.
- Teraz ci wypuczemy, moja droga powiedziaa do chmurki.
Rybacy chwycili sie i zanurzyli j w morskiej wodzie.
- Porzdnie puczcie! - komenderowaa mama. - Chlup, chlup! W
gr i na d! O, tak, wystarczy!
Sie wycignito na pokad. Mama wycisna chmurk z wody i
roztrzepaa j, aby staa si puszysta. Robia tak zawsze, gdy praa
nasze sweterki.
-No - powiedziaa mama do chmurki - widzisz teraz, e moesz
by prawdziw ozdob nieba, a nie postrachem marynarzy.
I wypucia chmurk na wolno.
Maa, wilgotna jeszcze chmurka uniosa si do gry jak balonik
napeniony gazem. Wrcia, teraz ju biaa jak kaczek waty, na swoje
dawne miejsce na sonecznym niebie. A my moglimy bez obawy
pyn dalej przez morze.

JAK NASZA MAMA


HODOWAA POTWORA
Siedzielimy przy kolacji, ale byo jeszcze widno, bo to si stao w
sierpniu.
I nagle usyszelimy jakie omoty i straszne wrzaski. A potem
jakby soniowy ttent. A potem, zama si potek i do ogrdka wpad
jaki nieznajomy zwierz, wielki prawie jak nasz dom. Podbieg do
ciany i przytuli si do niej, jakby chcia si ukry. Swj
ogromniasty, wiowaty eb wsadzi przez otwarte okno do naszej
kuchni i pooy na stole. Trzs si cay ze strachu. I mia si czego
ba, bo za nim leciaa gromada ludzi z kijami, drgami i kamieniami.
- Smok! Smok! - wrzeszczeli oni. - Zabi go! Zastrzeli!
Wrd tych ludzi krci si take nasz pan od przyrody. Wyrywa
im z rki kije. Co tumaczy, ale mao kto go sucha. Jaki duy
chopak zamierzy si kamieniem prosto w eb biednego,
przestraszonego zwierza.
- Mamo, to gad przedpotopowy? - wyszepta nasz najstarszy brat.
- Mamo, nie daj go zabi! - wrzasn nasz najmodszy brat.
I wtedy nasza mama wybiega na ganek. Okazao si, e kiedy
potrzeba, nasza mama umie krzycze goniej ni najpotniejszy
gonik uliczny.
- obuzy! - zawoaa nasza mama. - Zabija im si zachciao.
Zrobi wam jak krzywd czy co? Nie syszelicie o ochronie
przyrody? To nie przyroda! Zostawcie go w spokoju! A zreszt to jest
mj ogrdek i prosz mi si tu nie krci!
Wszyscy jako ucichli. Wic nasz pan od przyrody wysun si z
tumu i powiedzia tak:
- Suchajcie, ludzie! Takie zwierzta jak to gady przedpotopowe
- yy bardzo dawno na wiecie. Nazyway si dinozaury. ywiy si
rolinami, nikomu nie robiy krzywdy. I bardzo dawno wszystkie
wyginy, teraz nie ma ju ich wcale. Nie mam pojcia, jakim cudem
ten jeden znalaz si nagle w naszym miecie, ale skoro ju jest, nie

moemy pozwoli, eby zgin. T spraw musz zbada uczeni


przyrodnicy. ywy dinozaur! Taka okazja zdarza si raz na sto tysicy
lat! Zaraz id zadzwoni w tej sprawie do Warszawy!
I stao si tak, e kiedy pan skoczy mwi, w ogrdku nie byo
ju prawie nikogo. Bo wszyscy si zawstydzili i poszli do domw.
Pan pobieg na poczt do telefonu.
A nasza mama ju staa przy oknie w kuchni i karmia dinozaura
saat.
- Biedaczku - mwia do niego - jeszcze si trzsiesz ze strachu!
Nie bj si, nie damy ci skrzywdzi.
A on zjada sto siedemnast gwk saaty i ypa na mam swoimi
maymi poczciwymi oczkami.
Mieszka u nas przez trzy dni. Mama nazwaa go Kubusiem. By
bardzo spokojny, tylko jad okropnie duo i gdyby nie to, e wszystkie
dzieci z naszej ulicy znosiy dla niego traw i gazie, szybko
zabrakoby dla niego jedzenia.
- Czy nie przesadzasz, Marysiu? - pyta tata po powrocie do domu.
- Wyrwaa dla tego zwierzaka ca saat z ogrdka!
- O, nie szkodzi! - mwia mama. - Taka okazja trafia si raz na sto
tysicy lat. Obejdziemy si bez saaty.
A czwartego dnia przed nasz dom zajechaa ogromna ciarwka,
eby zabra Kubusia do specjalnego pomieszczenia, jakie zostao dla
niego przygotowane w zoo. Byo nam go szkoda, ale wiedzielimy, e
tak bdzie dla niego najlepiej. Tylko Kubu widocznie myla inaczej,
bo nie da si w ogle zaadowa na samochd.
Wlaz tam dopiero wtedy, kiedy mama go zawoaa, a panowie
przyrodnicy zaczli mam prosi, eby odwioza z nimi Kubusia, bo
moe by w drodze niespokojny. No i mama pojechaa.
Wrcia na drugi dzie, powiedziaa, e Kubu ma tam, gdzie
zamieszka, duo miejsca na spacery i jedzenia pod dostatkiem. Tylko
e nie nazywa si Kubu, a dinozaur z Makowic. Bo nasze miasto
nazywa si Makowice, a on std pochodzi.

JAK NASZA MAMA


SZUKAA ZODZIEJA
Tam, gdzie bylimy na wakacjach, rosa w polu samotna,
rozoysta sosna. Lubilimy siedzie w cieniu tej sosny i sucha, jak
mama nam czyta.
Ale ktrego dnia, gdymy tam przyszli, pod sosn nie byo w
ogle cienia, tylko wszdzie soce i soce.
- Nieszczcie - zaszumiaa sosna na nasze przywitanie ssskradziono mi cie! Mj najwspanialszy na wiecie cie! Ratujcie
mnie! Szszukajcie, apcie zodzieja!
Chcielimy jak najszybciej biec na pomoc sonie, ale mama
spokojnie siada sobie pod drzewem i zacza wypytywa:
- Kogo podejrzewasz?
- Szszaraki! Przez ca noc harcoway tu jak szalone! Skrzyczaam
je, bo nie daway mi zasn. Obraziy si i poszy sobie. Na pewno
zabray ze sob cie, eby zrobi mi za zo! Nie mogam tego
zauway, bo przecie mj cie wida tylko wtedy, kiedy jest jasno!
- A wczoraj? - pytaa mama. - Dzie by pochmurny, twego cienia
te nie moga widzie. Moe przychodzi tu kto wczoraj i zabra go!
-Ale wczoraj nie byo nikogo, z wyjtkiem babci Grzelakowej tej, co sprzedaje serki. Schowaa si tu przed deszczem. To musiay
zrobi szaraki! upieraa si sosna.
- Zobaczymy - powiedziaa nasza mama podnoszc si z trawy. Chodmy do babci Grzelakowej!
Babcia Grzelakowa bya akurat w domu.
- Dzie dobry - powiedziaa nasza mama. - Czy moglibymy
obejrze sobie ten wasz duy koszyk do noszenia serw? Chopcy
maj zamiar uple taki sam i chcielibymy si przyjrze, jak jest
zrobiony.
-A prosz, wecie go sobie z sionki. Teraz jest ju wprawdzie stary
i poamany, ale kiedy by to naprawd pikny koszyk.

Mielimy bardzo niemdre miny, gdy postawilimy babciny


koszyk na zalanym socem podwrku. Cie, ktry rzuca koszyk, by
cieniem rozoystej sosny!
Odczepilimy cie od koszyka i poszlimy odda go sonie. Zanim
przymocowalimy go z powrotem, mino tyle czasu, e trzeba byo
szybko biec na obiad.
- Skd to wszystko wiedziaa, mamo? - wypytywalimy po
drodze. - Skd wiedziaa, e cie jest u babci?
- Ju dawno zauwayam, e koszyk babci Grzelakowej jest w
wielu miejscach popkany i poamany. Kiedy sosna powiedziaa, e
babcia ukrya si pod ni przed deszczem, pomylaam sobie, e moe
cie zaczepi si o ktry z pknitych prtw koszyka i babcia
zabraa go ze sob do domu. Jako mi si nie chciao wierzy w te
zajce, ktre ukrady cie.
- Ojej! - zawoa nasz starszy brat. - Powinna, mamo, pracowa w
policji i tropi prawdziwych zodziei!
-A dlaczego, mamo - zapyta nasz modszy brat - powiedziaa
babci nieprawd, e chcesz zobaczy koszyk, bo my bdziemy ple
taki sam?
- Po pierwsze - odrzeka mama - nie chciaam babci martwi.
Gdyby si dowiedziaa, e zabraa sonie cie, byoby jej przykro.
Przecie zrobia to niechccy. A po drugie - czy to nieprawda, e
chcecie zrobi taki sam koszyk dla babci, zamiast tego, ktry ju jest
poamany? Wujek na pewno chtnie wam pokae, jak to si robi!

JAK NASZA MAMA


URZDZIA NAM
PODR SAMOCHODEM
Na naszej ulicy mieszkali dwaj bracia, ktrych wujek mia
samochd. Zazdrocilimy im okropnie, a oni puszyli si jak pawie,
bo to nie byli dobrzy koledzy. Kiedy ten ich wujek przyjeda i
zostawia samochd na ulicy, oni nikomu nie dawali si do niego
nawet dotkn.
-Wynocha! - woali. - Zabierajcie te brudne apy! Wysmarujecie
szyby.
A potem wsiadali z wujkiem do samochodu i wujek obwozi ich
naokoo miasta i wraca, wysadza ich przed domem i jecha sobie
dalej. A nam byo okropnie al.
Ktrego dnia przyszlimy do domu z ponurymi minami.
- Mamo, my te chcemy mie samochd.
- Macie przecie samochd - powiedziaa mama zdziwiona.
- Wcale nie mamy! - zawoalimy chrem.
- A czy to nie jest samochd? - zapytaa mama, wskazujc przez
okno na podwrze. Staa tam nasza stara drewniana ciarwka, w
ktrej wozilimy si, kiedy jeszcze bylimy mali. Czerwona
ciarwka. Ostatnio ju nam si wcale nie chciao ni bawi.
Obrazilimy si o takie arty.
- E tam, taki samochd... powiedzielimy tylko, ale nasz
najmodszy brat, ktry wszystko bierze na powanie, zacz tumaczy
mamie:
- My ju nie chcemy samochodu do bawienia. My chcemy mie
samochd duy, prawdziwy. Ten jest za may, eby mona byo nim
jedzi.
- Za may? To trzeba go powikszy. - Mama posza do pokoju i
przyniosa wielk, szklan popielniczk tatusia. T popielniczk tata
pozwala nam si czasami bawi. Miaa ona wypuke dno i kiedy

patrzyo si przez nie, wszystko si powikszao wszystko si


wydawao o wiele wiksze ni naprawd.
Mama stana przy oknie i patrzya na podwrko przez
popielniczk. To przysuwaa j blisko do oczu, to odsuwaa dalej, a
wreszcie zapytaa:
- Taki wam odpowiada?
Wyjrzelimy przez okno. Nasz czerwony samochd nie by
drewnian zabawk. Powikszy si. By teraz prawdziwym
samochodem. Nie jak wielk ciarwk, oczywicie, ale
furgonetk, tak jak nysa czy uk, tylko e czerwon. Drewniany
kierowca obrci teraz gow i patrzy przez rami na nasz mam.
- No to lecie szybko na d, ktry tam chce si przejecha! zawoaa mama.
Zadudnio na schodach i ju bylimy na podwrku. Ja mocowaem
si z klap, may ju gramoli si do rodka, a nasz najstarszy brat
wybieg za furtk i zacz z caej siy gwizda na palcach. Zbiegli si
ju wszyscy nasi najlepsi koledzy. Gdy zobaczyli gotow do odjazdu
furgonetk, tak si zdziwili, e nie mogli powiedzie ani sowa.
Nasz najmodszy brat sta ju na platformie i wrzeszcza:
- Nic nie gada! Nic nie gada, tylko wsiada!
Kiedy wszyscy siedzielimy w rodku, mama kiwna gow
drewnianemu kierowcy. Samochd ruszy. Przez p godziny wozi
nas po uliczkach. Byo wspaniale! Samochd pdzi naprzd, drzewa
przydrone w ty, motor warcza, wiatr dmucha, a nasz najmodszy
brat wypiewywa wniebogosy z radoci.
Kiedy zajechalimy znw na podwrze, nasza mama staa w oknie
i wci patrzya na samochd poprzez popielnic.
- Nareszcie! - odetchna. - Ju mi zupenie zdrtwiay rce.
Odstawia popielniczk i nasz samochd w tej sekundzie sta si
taki sam may, jak by przedtem.
- Cig dalszy nastpi jutro! - zawoaa mama i posza koczy
obiad.

JAK NASZA MAMA


RATOWAA
DZWONNIC
Najwiksz ozdob naszego miasta bya drewniana dzwonnica,
ktra miaa ju kilkaset lat. Troch skrzypiaa ze staroci podczas
duych wiatrw. Lecz bya taka pikna, e kady, kto przyjeda
odwiedzi nasze miasto, oglda j i podziwia. A potem, kiedy ju
wrci do swojego domu - chwali si, e widzia najstarsz i
najadniejsz w Polsce drewnian dzwonnic.
Dzwonnica bya ju zniszczona i ludzie mwili, e ktrego dnia
moe si zawali. Wic tego roku na wiosn postawiono rusztowania,
eby dzwonnic wyremontowa - na miejsce zepsutych dachwek po
wstawia nowe, zaata dziury w schodach i w cianach.
Lecz zanim jeszcze robotnicy wzili si do pracy, zacz wia
wiatr. Najpierw zwyczajny. Potem silny. A potem zerwa si
prawdziwy huragan.
Wracalimy wanie z mam ze sklepu. Wiatr dmucha w plecy i
pogania nas tak, e musielimy prawie biec.
Weszlimy do bramy, gdzie ju staa grupka ludzi. Wszyscy
patrzyli z niepokojem na dzwonnic. Trzeszczaa aonie za kadym
razem, kiedy uderza w ni wiatr.
- Nie przetrzyma tej wichury - powiedzia pan inynier od
remontw. - Wiatr pozrywa wszystkie dachwki. Gdy spadnie deszcz,
run przegnie schody i caa dzwonnica zawali si! Nic ju nie mona
poradzi. Gdyby kto wszed na gr i chcia umocni dach,
poraniyby go spadajce dachwki i belki. Przywielimy samochd
straacki, eby zarzuci na dach umacniajc lin. Ale co z tego?
Nikt nie wdrapie si na drabin przy takim wietrze.
Mgby spa! A zreszt jedna lina nic tu nie pomoe, bo nie
przytrzyma pojedynczych dachwek. Trudno, przepado! Trzeba
pogodzi si z tym, e nie bdziemy mieli dzwonnicy.

Na pusty plac spaday z haasem ozdobne dachwki i


roztrzaskiway si na bruku. Przykro byo na to patrze.
- Ludzie - zawoa kto - idcie lepiej do domw, tu i tak nic nie
mona pomc!
- Rzeczywicie - powiedziaa nasza mama do nas. - Biegnijcie
prdko do domu. Ale jeszcze prdzej wracajcie i przyniecie te
najmocniejsze czerwone nici. Wszystkie, jakie s! I szydeko, i druty.
A ty zwrcia si do najstarszego brata - przynie te swj latawiec.
Pobieglimy i wrcilimy po chwili. Wtedy mama przywizaa do
latawca mocn, czerwon nitk.
- Musisz teraz - powiedziaa do naszego najstarszego brata
wypuci latawiec tak, aby czerwona nitka zaczepia o dach
dzwonnicy. Kiedy to si stanie, cignij latawiec z powrotem na d.
Trzy razy obiega nasz najstarszy brat rynek dookoa, a wreszcie
zahaczy czerwon nitk o dach dzwonnicy. Wtedy cign latawiec
na ziemi. Namczy si, bo wiatr wci porywa latawiec do gry,
wysoko. Ale w kocu - udao mu si. Odda mamie koniuszek nitki.
Wtedy w rku mamy zamigotay druty, prdko, prdziutko.
Czerwona nitka zacza zmienia si w mocn, gst siateczk. A
kade nowo zrobione oczko mama podcigaa do gry jako tak
zgrabnie, e biego po nitce i zatrzymywao si dopiero na dachu
dzwonnicy.
Wiatr z wciekoci szarpa nitki i zrywa niektre, ale nasza
mama bya szybsza od wiatru. Na miejsce kadej zerwanej przybyway trzy nowe. Wkrtce dach dzwonnicy zaczerwieni si, bo
czerwona, mocna siateczka pokrywaa go coraz gciej i gciej.
Nagle zabrako nici. Lecz oto, trbic, nadjecha ze sklepu
samochd peen zielonych, tych i niebieskich motkw tej samej
wczki.
Niedugo kolorowa pajczynka okrywaa ca dzwonnic a do
dou, przytrzymywaa obluzowane dachwki.
Wtedy piciu panw pobiego pod dzwonnic i przywizao koce
nitek do cikich belek lecych na ziemi.
Mama odoya druty.
- Uff - powiedziaa rozcierajc zmczone palce. - Zajam kiedy
pierwsze miejsce w konkursie robienia na drutach. Ale nigdy dotd
nie zrobiam tak duego kapturka!

Wiatr wia jeszcze do samego wieczora, a w nocy lun ulewny


deszcz. Lecz kolorowy kapturek trzyma mocno dzwonnic i nie
pozwoli si jej zawali.
Nastpnego dnia wiecio pikne soce. A rano obudzio nas
stukanie motkw - bo wanie zacz si remont dzwonnicy.

CZAR DLA MAMY


Od rana do wieczora gospodarowalimy w kuchni, a mama
odpoczywaa. Byy to jej imieniny, a u nas w dodatku jest taki
zwyczaj, e tego dnia mama nie moe nawet dotkn si adnej
roboty.
Usiedlimy do kolacji przy odwitnie nakrytym stole.
Czekalimy na tat, ktry znw na kilka dni wyjecha i wanie
dzi wieczorem mia wrci. Opowiadalimy sobie rne historie.
Najwicej mwi, jak zawsze, nasz najstarszy brat.
Wyczytywa on z gazet wszystko o nowych wynalazkach i
maszynach, a potem opowiada nam to.
- Czy syszelicie o poduszkowcach? - zapyta.
Nie syszelimy o tym nigdy, wic nasz najstarszy brat
opowiedzia nam o nowych latajcych pojazdach, ktre tak wanie si
nazywaj.
Naszej mamie najbardziej podobao si to, e poduszkowce lataj
nisko nad ziemi, nie tak jak samoloty.
- Wyobraacie sobie? Toby dopiero byo przyjemnie przelecie si
nad samym miastem w taki pikny wieczr jak dzisiejszy! Zobaczy
je z gry, jakby si byo gobiem lub jaskk! Chciaabym, eby
nam si co takiego zdarzyo. Nie musiaby to nawet by
poduszkowiec, wystarczyaby zwyka poduszka!
W tej samej chwili, gdy mama wypowiedziaa to yczenie, nasz
tapczan jkn, stkn. Wieko podnioso si.
Wyskoczyy z niego po kolei nasze poduszki i zawisy w
powietrzu.
- Szalona okazja! - ucieszya si mama. - Wida to jaki prezent
imieninowy dla mnie. Siadajmy!
Lecz nim wdrapalimy si na poduszki, w drzwiach stan tata. A
trzeba powiedzie, e nasz tata nigdy nie przepada specjalnie za
czarami.
- Co tu si dzieje? - zawoa. - Co znowu wyrabiacie?
- Wybieramy si na spacer! - krzykn nasz najmodszy brat. Siadaj z nami!

- O, nie! Macie coraz bardziej szalone pomysy! Co powiedz


ludzie, gdy zobacz ci, Marysiu, fruwajc nad rynkiem?
Tymczasem z tapczanu wyskoczya ju pita poduszka i leciaa
prosto na tat.
-Nic z tego! - powiedzia tata. - Zreszt bdzie mi potem dokucza
reumatyzm, jak mnie za bardzo przewieje. Lecie sobie sami, skoro
ju musicie.
Cztery nasze poduszki, gdymy tylko na nich siedli, wypyny
przez okno na dwr. Wyminlimy krzaki jaminu, kwitnce w
ogrdku, i zaczlimy wznosi si do gry.
Gdy bylimy na wysokoci czubkw topoli, co nagle zafurczao
za nami. To dogania nas tatu na swojej poduszce.
- Niech tam, ja z wami! Przecie dzi imieniny mamy!
I dalej polecielimy ju wszyscy.
Naokoo bya ciemna, ciepa, pachnca noc. Poszewki i falbanki
furkotay na wietrze, tak jakby kada poduszka miaa swj motorek.
Tu, tu pod nami migotao wiatekami nasze miasto. Wida byo w
mroku domy, dzwonnic, park, naokoo - pola, a dalej czarne plamy
lasw.
- Patrzcie, dopiero teraz wida, e mieszkamy naprawd w maym
miasteczku - powiedziaa mama.
- Patrzcie, tymi poduszkami mona sterowa! - zawoa tata. Kiedy rozpinam marynark, wiatr stawia wikszy opr i leci si
wolniej. Kiedy zapinam - to szybciej!
Zaczlimy wszyscy prbowa. W ten sposb okrylimy rynek.
- Uwaga! - krzykn tata. - Musimy ju wraca! Poduszki opadaj!
Rzeczywicie nasze pojazdy opuszczay si coraz niej. Ledwo,
ledwo udao nam si dojecha na nich do ogrdka. Dotykalimy
nogami ziemi.
Potem musielimy ju wzi poduszki pod pach i wej z nimi po
schodach.
- Nic nie szkodzi! - rzek tata do mamy. - Uwaam, e bya to
cakiem nieza przejadka. Uda ci si, Marysiu, ten czar!
- Kiedy to nie ja czarowaam! - sprzeciwia si mama.
- Ja si nie znam na takich wynalazkach. Ca drog wanie
zastanawiam si, kto to?
Mama przyjrzaa si nam po kolei.

- No, ktry i jak to zrobi? - zapytaa, jak wtedy, gdymy co


przeskrobali.
- Ja - przyzna si nasz najstarszy brat. Pamitacie baloniki, ktre
kupowalimy na defiladzie? Te, co same leciay do gry? Wypuciem
z nich gaz i napompowaem nim poduszki. Tylko za bardzo si
pieszyem, nie zaszyem dobrze poduszek i dlatego gaz zbyt
wczenie uciek. Chciaem zdy przed powrotem taty, ale mi si nie
udao.
- Wanie, e ci si udao - powiedziaa mama. Nie widzisz, e
tata nareszcie przekona si do naszych czarw?

KONIEC

You might also like