You are on page 1of 5

Dzięki mocy dakiń

LAMA OLE NYDAHL


_________

Nauki z Kursu Marpy, Warszawa 2004

Nasza wspólna praca w Polsce rozpoczęła się w 1976 roku. Wtedy to właśnie niezwykle uzdolniony
Władysław Czapnik zobaczył w lustrze formę Czerwonej Mądrości i poczuł, że jest ona w jakiś sposób
związana z buddyzmem. Zapytał przyjaciół, kto jest najbardziej skutecznym nauczycielem dharmy w
Europie i kiedy ktoś wymienił moje imię, napisał do mnie list i zaprosił mnie. Poczuł, że nauki Buddy
mogłyby w jakiś sposób stać się pożyteczne dla Polaków.

Od tego czasu zaczęliśmy przyjeżdżać do was raz, dwa razy w roku i spotkaliśmy tu niezwykłych ludzi, takich jak
Wojtek i inni. Prawie wszyscy z tych, których wtedy poznaliśmy, są naszymi przyjaciółmi do dziś. Dokonywaliśmy
razem wielu rzeczy, a błogosławieństwo było przez cały czas bardzo silne. Spora część moich uczniów z tamtych
czasów była członkami Solidarności albo KOR-u, a mimo to żaden z nich nie został aresztowany, kiedy władzę
przejął Jaruzelski. Jeżeli przyjrzycie się tym, którzy od tamtego czasu regularnie praktykują i utrzymują swoje
związki, to zobaczycie, że buddowie są dla nas łaskawi. Wyraźnie widać, że bardzo dobrze im się powodzi. Niestety,
w obliczu tybetańskiej polityki niektórzy ze starych przyjaciół „nie wyrobili się na zakręcie”, ponieważ mieli więcej
zaufania do mnisich szat niż do własnego zmysłu krytycznego. Oznacza to, że byli właściwie bardziej
chrześcijanami niż buddystami – woleli wierzyć, zamiast wiedzieć. Polacy i Duńczycy dzielą pewną skrajną
skłonność: lubią sprawdzać, jak daleko uda im się sięgnąć, jak daleko mogą się posunąć.

Z tego powodu oba narody obfitują w bohaterów, organizują intensywne, całonocne imprezy, nawiązują wiele
przyjaźni. Chociaż postawa ta wspomaga rozwój wartości ludzkich, zawsze powinna uwzględniać również racje
innych. Ten kurs dotyczy Marpy, który będąc osobą świecką, praktykował poprzez przekształcanie każdego
doświadczenia w krok na ścieżce. Będzie więc on poświęcony rozwijaniu osobistej wolności przy jednoczesnej
uważności, odnośnie potrzeb innych. Zanim nauki Buddy dotarły do nas na Zachód, były przez pierwszych 1500 lat
przekazywane w Indiach. Następnie rozprzestrzeniły się w całej Azji, docierając aż do Indochin, Laosu, Kambodży i
Tajlandii. Około roku 300 wpływy buddyjskie pojawiły się w Chinach, a stamtąd trafiły do Korei i Japonii. W 200-
300 r. pne. buddyzm dotarł dalej na Zachód, do Afganistanu. Kiedy słyszymy o tak szybkiej ekspansji, możemy
pomyśleć, że został on narzucony poprzez podbój, ale tak naprawdę wydarzyło się to bez użycia siły. Symbolem
rozprzestrzenienia się dharmy jest powiedzenie: „Tam gdzie jest jezioro, pojawią się łabędzie; tam gdzie kwitną
kwiaty, przylecą pszczoły”.

Wszędzie odbywało się to na podobnej zasadzie: jakiś inteligentny, silny człowiek zapraszał nauczyciela
buddyjskiego, ludzie dochodzili do wniosku, że jego nauki są dla nich pożyteczne i zaczynali medytować, co
przyciągało kolejnych zainteresowanych. W końcu pojawiali się też miejscowi nauczyciele i w ten sposób wszystko
zaczynało się rozwijać. Podobnie stało się w Polsce, gdy Władysław Czapnik zaprosił Hannah i mnie. W całej historii
buddyzmu nie było przypadków, żeby ludzie zmuszani byli do praktyki dharmy na zasadzie: „Zostań buddystą albo
giń”. Tak więc, buddyzm ma dziś czyste ręce. Poza tym, można powiedzieć, że nauki Buddy przyciągają ludzi,
którzy potrafią myśleć abstrakcyjnie. Moi uczniowie i ja sam dbamy o to, żeby do ośrodków trafiali tacy ludzie, jacy
do nas pasują. Diamentowa Droga prowadzi do silnych duchowych przekształceń w bardzo krótkim czasie i dlatego
spoczywa na nas odpowiedzialność upewnienia się, żeby osoby, które tak czy owak nie miałyby z tego pożytku, nie
angażowały się w praktykę buddyzmu. Dlatego właśnie podczas wykładów często mówię o radości, jaka płynie z
seksu. Nie chodzi mi o to, żeby udowodnić, że 62-latek może w dalszym ciągu cieszyć się życiem, ale o to, że
rubaszne dowcipy o seksie odstraszają neurotyków. Ci z kolei, którzy mają skłonność do chowania głowy w piasek
muszą liczyć się z tym, że będę mówić o niebezpieczeństwie związanym z islamem.

Szczególnie ważne dla mnie jest to, żeby ludzie nie przychodzili do ośrodków po to, by być podziwiani za swoje
uduchowienie, ale po to, żeby medytować i czegoś się nauczyć. Jesteśmy elitą i to nie dlatego, że jesteśmy lepsi od
innych, ale ponieważ nie każdy może korzystać z metod, jakimi dysponuje buddyzm. Mamy szansę przynieść
pożytek wielkiej ilości ludzi, jeżeli ci będą tylko w stanie zrozumieć z czym pracujemy. Jeżeli chodzi o
rozprzestrzenianie się przekazu Kagyu, do dziś zauważyć można w tym pewną szczególną właściwość. Ponieważ
Marpa był osobą świecką i joginem, przychodziło do niego wiele kobiet z różnych części Tybetu. Dawał im nauki i
wracały one do swych rodzinnych stron, gdzie znajdowały sobie mężczyzn, zakładały rodziny i inspirowały innych
do rozpoczęcia praktyki dharmy. W ten sposób Marpa ponownie rozprzestrzenił buddyzm w Tybecie. Jego mantra
zawiera dwa słowa, które wyraźnie pokazują sposób, w jaki szerzyła się jego aktywność: „dakini siddhi”- co
oznacza: „dzięki mocy dakiń”, czyli żeńskich buddów. Pomijając fakt, że w większości przypadków za sukcesem
mężczyzny stoi wyczerpana partnerka, aktywność Marpy wskazuje nam, że inspiracja płynąca od kobiet jest tym,
co przenosi naszą linię przekazu i dodaje jej życia.

Chcąc zrozumieć życie Wielkiego Tłumacza, należałoby przyjrzeć się warunkom, które je określały. Były one
skrajnie różne od tych, jakie znamy dzisiaj. To nie umysł się zmienił – wszystkie istoty nadal chcą osiągnąć
szczęście i uniknąć cierpienia, a na wszystkich szerokościach geograficznych podobne rzeczy nas uszczęśliwiają i
unieszczęśliwiają. Różnica polega natomiast na ilości bodźców ze świata zewnętrznego, jakie docierają do
dzisiejszego człowieka. Milarepa, główny uczeń Marpy, uczył kiedyś młodego wieśniaka medytować. Kiedy po
długim czasie zaniepokojona rodzina znalazła wreszcie chłopca pogrążonego w głębokim wchłonięciu
medytacyjnym, ten ostatni nie mógł uwierzyć, że siedział w nim tak długo i nie spostrzegł, ile minęło czasu. Taka
sytuacja może wydarzyć się w miejscach, gdzie ludzie codziennie widzą to samo i na zewnętrznym poziomie nic się
nie zmienia. Nam trudno byłoby tego doświadczyć, nasze umysły nie są wystarczająco wyciszone. Innym ważnym
uwarunkowaniem, jakie istniało wtedy szczególnie w Indiach, było to, że praktykujący przyjmowali tylko jedną
inicjację przez całe swoje życie. Poza tym, kształcenie odbywało się poprzez naukę na pamięć, co ciągle ma jeszcze
miejsce wśród Tybetańczyków. Chociaż nie ma wątpliwości, że to, czego się oni uczą, jest pełne znaczenia, to sama
metoda nie jest doskonała. Kiedy się przerwie recytującemu z pamięci Tybetańczykowi i poprosi, żeby wytłumaczył,
o czym jest wykładany właśnie fragment tekstu, nie będzie umiał tego wyjaśnić. Nie będzie miał też skojarzeń z
niczym, co zna, ani nie będzie mógł tego z niczym połączyć.

W tamtych czasach w Azji istniała kultura, w której obcowano z niewielką ilością form i dlatego ówczesnym
praktykującym tak dobrze udawało się przywoływać obrazy w umyśle i być ich świadomym. W ciągu całego
swojego życia widywali na przykład tylko kilka metalowych przedmiotów i wystarczyło im tylko o czymś pomyśleć,
żeby od razu zobaczyć formę tej rzeczy. Tymczasem w naszych wielkich metropoliach prawie wszystkie drapacze
chmur wypełnione są ludźmi, którzy wymyślają, jak na tyle zmienić kroje ubrań, żeby nie dało się nosić tych z roku
poprzedniego; samochody na naszych ulicach przybierają zaokrąglone kształty, a potem znowu kanciaste. Z tego
powodu nasz stosunek do formy staje się bardziej abstrakcyjny, interesuje nas raczej ogólna tendencja, niż
szczegóły i dodatki kulturowe. Wyraźnie widać tu różnicę pomiędzy warunkami panującymi teraz a tymi z czasów
Marpy, choć może w dzieciństwie mieliśmy gdzieś na wsi wujka albo ciotkę, którzy mieli taki osadzony, niespieszny
umysł, taką mentalność w starym stylu. W czasach Marpy było to czymś powszechnym, ale niewielu z nas posiada
dziś tę właściwość, chyba że przez długi czas medytowaliśmy i w ten sposób ją w sobie obudziliśmy.

Tak więc, inne były wówczas światy zewnętrzne i wewnętrzne. Ludzie nosili jeden rodzaj ubrań, jedli jedną
potrawę, nazywaną po prostu „jedzenie”, dwa razy dziennie przez całe życie, co ma miejsce w Indiach i Nepalu po
dziś dzień. Kolorowy świat, który powstał na Zachodzie na skutek rozwoju przemysłu chemicznego, niezwykłe
półcienie i półtony, jakie możemy dziś podziwiać, wtedy nie istniały. Jedyne barwy, które można było wówczas
zaobserwować, to były szarości i brązy – jakby przydymione i przykurzone. Wiosną w tej części Azji pojawiały się
wielobarwne kwiaty, a jesienią liście, ale poza tym wszystko było bardzo jednolite kolorystycznie. To też wywierało
wpływ na umysły tamtych ludzi – zamiast podążać do stale pojawiających się, nowych, ekscytujących wrażeń,
umysł pozostawał przy tym, co akurat działo się przed nosem jego własciciela. Naprawdę niezwykłe jest więc to, że
w naszym świecie, który jest w stanie zaspokoić tyle różnych potrzeb i spełnić tak wiele życzeń, spotyka się tyle
bystrych umysłów poszukujących tego, czego nasza kultura nie jest w stanie nam zaoferować: zwierciadła pod
obrazami, oceanu pod falami; tego, co jest świadome za zasłoną tego wszystkiego, czego jesteśmy świadomi. Im
bardziej pomieszana kultura i im więcej rzeczy, które nas rozpraszają, tym większą oznaką dojrzałości jest to, że
staramy się nie dać się zalać przez tak liczne wrażenia i poszukujemy czegoś ostatecznego i ponadczasowego.

Jeśli chodzi o preferowany przez Marpę sposób pracy z umysłem, to koncentrował się on na najtrudniejszej rzeczy
– na motywacji i poglądzie. Łatwo jest założyć specjalny strój, na przykład szaty mnicha i grać jakąś rolę w
zależności od oczekiwań innych. Ten styl praktyki opiera się o archetypy – pewnego rodzaju ustalone poglądy
zakorzenione w danym społeczeństwie. O wiele trudniej jednak jest pracować bezpośrednio z sytuacjami życiowymi
bez zewnętrznego wsparcia, jakim jest noszenie szat. Jest to jednocześnie o wiele bardziej pełne mocy i
pożyteczniejsze, ponieważ jako osoba świecka wiemy, jak funkcjonuje normalny świat, znamy ludzi, mamy z nimi
kontakt, a oni mogą normalnie nas traktować. Przykładem takiego działania jest Marpa i to właśnie jego wzór
będzie tworzyć buddyzm w przyszłości. Budda nauczał trzech sposobów na rozpoznanie natury umysłu. Po
pierwsze, uczył ścieżki unikania trudności, odcinania się od życia i przestrzegania wielu różnych tabu. Idąc tą drogą
nosimy charakterystyczne ubrania, którymi odróżniamy się od innych i zaznaczamy w ten sposób, że wykonujemy
pewną funkcję w społeczeństwie. Aby to wzmocnić, powstały dwieście pięćdziesiąt cztery obietnice dla mnichów i
trzysta pięćdziesiąt dla mniszek. Szczerze mówiąc, nie wierzę, żeby Budda był autorem ich wszystkich, ponieważ
na przykład jednym ze ślubowań dla mniszek jest trzykrotny pokłon przed każdym stworzeniem płci męskiej
nawet, jeśli to pies lub kot. Sam Budda bardzo szanował kobiety, ale po jego odejściu mnisi ciągle mieli z tym
problem. Stąd wzięły się podobne reguły.

Wiele z tych ślubowań zachowało się do dziś. Bywały one użyteczne dla społeczeństw, w których z nich korzystano:
dobrze jest na przykład nie nosić drewniaków, kiedy inni medytują, uważać przy siusianiu, żeby nie potopić
owadów, albo nakładać warzywa na ryż a nie odwrotnie, bo wszyscy wolą warzywa i w ten sposób wydzielanie
porcji jest sprawiedliwe. W dawnych czasach wielu ludzi przyjmowało podobne wskazania obowiązujące w
wspólnocie klasztornej, co w dalszym ciągu popularne jest na Wschodzie. Głównym powodem było to, że nie
istniała antykoncepcja, a zajmowanie się dziećmi zabierało wiele czasu. Poza klasztorem nie istniały też żadne inne
szanse na zdobycie wykształcenia, podczas gdy w naszej kulturze kształcenie jest powszechne. Ponieważ
dodatkowo mamy do dyspozycji żłobki i pomocne babcie, możemy mieć dziś tyle dzieci, ile chcemy, dać im godziwą
opiekę i jednocześnie sami odnosić inne korzyści. W ten sposób udaje nam się połączyć to, co najlepsze w ścieżce
świeckiej i jogicznej, co sprawia, że przykład Marpy jest dla nas tak bardzo użyteczny. Obecnie mamy także
zewnętrzne warunki i możliwości do pełnego z niej korzystania. Tak więc, od pewnego poziomu otwartości i
inteligencji życie duchowe rozwijać można bez konieczności składania mnisich przyżeczeń. Muszę szczerze
przyznać, że cieszy mnie to, ponieważ istnieje pewna ludzka skłonność do pójścia na łatwiznę i postawy
konsumenckiej. Statystycznie rzecz biorąc, jeżeli za przykład weźmiemy grupę silnych ludzi i małego słabeusza
ubranego w specjalny strój, to wszyscy ci ludzie właśnie do niego zwrócą się po pomoc. Dlatego jeżeli chcemy
skorzystać w pełni z możliwości, które się przed nami otwierają, powinniśmy uważać, aby nie popadać w duchowy
konsumentyzm, czego przykładem może być płacenie mnichom i mniszkom za przeprowadzanie dla nas rytuałów,
których nie rozumiemy. Nikt nie jest w stanie osiągnąć oświecenia w imieniu innej osoby.
Interesuje nas uczestniczenie w tworzeniu buddyzmu. Powinniśmy pilnować, żeby nasze grupy i ośrodki były tak
otwarte, aby każdy mógł odwiedzać te miejsca i miał możliwość wyrażenia swoich zdolności i możliwości,
znalezienia sobie pożytecznego zajęcia, pracy dla ośrodka i nauczenia się czegoś. Z tego powodu, od tybetańskich
mnichów i mniszek w roli nauczycieli w naszych ośrodkach wolimy ludzi podobnych do nas samych, bogatych w
życiowe doświadczenia i takich, którzy znani są nie z powodu specjalnego stroju, jaki noszą, ale z powodu
umiejętności przekazywania nauk. Zadaniem takiej osoby jest nauczyć innych, jak mogą lepiej żyć i być bardziej
niezależni, aż pewnego dnia sami będą mogli stać się nauczycielami. Dokładnie na tym polega przykład Marpy,
pokazujący nam świecki buddyzm, który praktykujemy. Ścieżka świecka, której wzorem jest właśnie Marpa oraz
ścieżka jogiczna, gdzie jako przykład podać można Milarepę, zbliżają się obecnie coraz bardziej do siebie. W
Tybecie jogini musieli prowadzić szczególny sposób życia. Ponieważ tak, jak mnisi utrzymywani byli przez ludzi
świeckich, musieli się od nich jakoś odróżniać. Ponieważ mnisi mieli ogolone głowy, jogini nosili bardzo długie
włosy, wielu z nich przejęło także chiński zwyczaj nieobcinania paznokci na znak, że nie zajmowali się żadną pracą.
Ubierali też białe szaty i w ten sposób łatwo było ich rozpoznać. Dziś również i to uległo zmianie. Teraz długie włosy
nikomu nie zaimponują – wystarczy wybrać się na koncert rockowy, by zobaczyć ich wystarczającą ilość, ludzie
ubierają się też na Zachodzie na najróżniejsze sposoby. Dlatego mogę moich uczniów uznać za ludzi świeckich,
kiedy zarabiają na życie i wykonują jakąś pożyteczną pracę, a za joginów lub joginie, gdy utrzymują pogląd i
rozwijają zrozumienie świata, medytują i podróżują z miejsca w miejsce. Widać więc, że obie te ścieżki znacznie
zbliżyły się do siebie i możemy być ludźmi świeckimi w czasie godzin pracy, a po godzinach zamieniać się w
joginów i joginie. 

Przekaz, który Marpa przeniósł z Indii do Tybetu, zawierał całą esencję dharmy, uwzględniającą pełen przekrój
ludzkich możliwości, jakie znamy do dzisiaj. Te wyjątkowe zdolności intelektualne ludzi sprzed 2550 lat, z czasów,
kiedy nauczał Budda, na terenie starożytnej Grecji zaowocowały pojawieniem się wyjątkowych filozofów. Działał
tam cały rząd fascynujących postaci, począwszy od Sokratesa, poprzez Platona i Arystotelesa, aż do Diogenesa i
mniej znanego, choć być może najwybitniejszego Heraklita. Jeden z wniosków, do jakich doszedł Heraklit i co
pokrywa się z poglądem Buddy, jest to, że niepotrzebna jest żadna zewnętrzna przyczyna, żaden stwórca, który
umożliwiałby powstawanie zjawisk. To przestrzeń sama w sobie jest płodna i gra sama ze sobą. Wewnętrzna
przestrzeń umysłu jest tym, co umożliwia powstanie wewnętrznych światów – uczuć i myśli, bez działania żadnej
szczególnej siły, podczas gdy zewnętrzna przestrzeń wytwarza wszechświaty i rozmaite sytuacje. Oprócz
wspomnianej nieontologicznej doktryny Heraklita, mówiącej o tym, że niczego nie trzeba dodawać do zjawisk,
ponieważ istnieją one same przez się, przekazał on jeszcze znane powiedzenie: „Nie można dwukrotnie wejść do
tej samej rzeki”. Jest to niemożliwe, gdyż w momencie, kiedy wyszliśmy z rzeki, woda już się zmieniła.

Budda, który doszedł do podobnych wniosków, dodatkowo zachęcał do medytacji i przeżycia tego, jak wspaniałe
były nauki, których udzielił. Nie tylko opowiadał o istnieniu pięknego miejsca, lecz wskazywał drogę, którą można
do niego dojść. Dlatego buddyzm nie jest kolejnym obrastającym kurzem zbiorem pism, ale czynną pomocą
abyśmy mogli lepiej żyć, lepiej umierać i lepiej się odradzać. Siakjamuni także miał styczność z najwybitniejszymi
umysłami swoich czasów, ponieważ ci wyjątkowi ludzie często zostawali jego uczniami. Jeśli przyjrzymy się
poziomowi intelektualnemu ich dyskusji można pomyśleć, że wielu z nich prowadziłoby dziś katedry humanistyczne
na najlepszych uniwersytetach świata. Niedość, że miał takich uczniów, to jeszcze mógł nauczać przez 45 lat.
Bardzo intensywnie pracował, był zawsze otwarty na innych i gotów do dzielenia się wszystkim. Jego nauki
przystosowane były do możliwości ludzi, którzy do niego przychodzili – chodziło mu o to, żeby mogli je zrozumieć i
zastosować. Tych bardziej introwertycznych nauczał o przyczynie i skutku oraz, co ciekawe, przekazywał im nauki
w systemie dziesięciu punktów podobnym do systemu Mojżesza. Jednak w przypadku Buddy były to przyjazne
rady, a nie przykazania. Nauczał także o używaniu ciała w celu przynoszenia pożytku innym, rozwijaniu szczodrości
i uczciwości.
Jeżeli chodzi o mowę, radził, żeby starać się mówić prawdę, ponieważ kłamstwo odbiera możliwość inteligentnej
pracy z własnym życiem i przysparza wielu kłopotów. Nauczał, żeby mówić w miły, przyjemny dla innych sposób
tak, aby ludzie współpracowali ze sobą, zamiast oddalać się od siebie. Dobrze jest też unikać szorstkich
sformułowań i plotkarstwa oraz dbać o to, żeby nasza mowa była pełna znaczenia. Na poziomie umysłu Budda
radził życzyć innym jak najlepiej, dzielić się z nimi wszystkim, co dobre i unikać nienawiści oraz pomieszania. Miało
to znaczenie przede wszystkim dla ludzi, którzy żyli z dala od innych i nie napotykali na wiele zewnętrznych
przeszkód. Osobom stąpającym mocno po ziemi, aktywnie uczestniczącym w codziennym życiu proponował Budda
pracę z motywacją, współczuciem i mądrością. Był to dla nich najkorzystniejszy rodzaj praktyki, ponieważ mając
na utrzymaniu rodzinę, ludzie świeccy nie byli w stanie dotrzymywać wielu zewnętrznych przyrzeczeń. 

Praca z umysłem na poziomie motywacji powodować ma, że wszystkie działania, słowa i myśli stawać się będą
kolejnymi krokami na ścieżce. Tutaj ważne jest, żeby połączyć współczucie i mądrość. Po pierwsze chodzi o to,
byśmy odkryli, jak wiele jest istot pragnących szczęścia tak samo jak my, co ważne jest nie tylko dla innych, ale i
dla nas samych. Po drugie, istotne jest rozwijanie mądrości. Powinniśmy umieć dostrzec świat jako wielki, wspólny
sen, dodatkowo zabarwiony naszymi własnymi myślami i uczuciami. Postrzeganie zjawisk poprzez pryzmat
możliwości w nich drzemiących, nie zaś zamykanie ich w sztywnych wzorcach daje nam moc bycia twórczymi.
Powinniśmy zrozumieć, że pomiędzy naszymi myślami i uczuciami nie ma żadnego „ja” a także, że wszystkie
zjawiska i całe wszechświaty są w ciągłym ruchu i nie istnieją w ostateczny sposób. Z tego powodu warto
zastanowić się nad tym, jak niewiele prawdy o świecie i o tym, jakimi rzeczy naprawdę są, przekazują nam nasze
zmysły. Biorąc za przykład coś, co postrzegamy jako trwałe i poddając ten przedmiot gruntownemu badaniu
przekonamy się, że całą jego masę da się porównać do dwóch piłek leżących na przeciwległych krańcach boiska –
pomiędzy nimi jest mnóstwo przestrzeni. Jeżeli tę przestrzeń zmniejszymy i spowodujemy, aby piłki te się
zetknęły, otrzymamy substancję o masie tak potężnej, że bardzo niewielka jej ilość będzie w stanie zatopić wielki
parowiec.

Widziałem kiedyś w gazecie zdjęcie gwiazdy przelatującej zbyt blisko czarnej dziury. Widać na nim, jak gwiazda
rozpada się na kawałki – z trwałego ciała niebieskiego o dużej masie staje się czymś przypominającym zwiewną
kometę, złożoną z wielu kawałków, z których zachowana zostaje może jedna trzecia. Resztę wchłania czarna
dziura. Doświadczenie przestrzeni jako zjawiska oddzielającego rzeczy od siebie jest także niezwykle złudne.
Ostatnio na przykład naukowcom udało się podzielić fotony, czyli cząsteczki światła. Następnie te połówki oddalono
od siebie na odległość trzystu metrów, zawieszając je w absolutnej próżni, o której wiadomo, że nie posiada
zdolności przekazywania jakiejkolwiek energii. Kiedy wzbudzono jedną z tych cząsteczek, druga połówka
zareagowała w tym samym czasie i w taki sam sposób. Z tego powodu powinniśmy raczej myśleć o przestrzeni
pomiędzy nami jako o czymś, co nas łączy, integruje i jednoczy.

Z tych przykładów wynika, że niezależnie od tego, jak obserwujemy świat, czy patrzymy do wewnątrz poprzez stan
głębokiego wchłonięcia medytacyjnego czy też na zewnątrz przy użyciu skomplikowanych przyrządów,
rzeczywistość, którą widzimy, jest dokładnie taka sama. Ten nowoczesny przykład ilustruje pustość, której nauczał
Budda. Oczywiście można pojęcie to rozumieć na wiele sposobów i on sam najczęściej wyjaśniał je poprzez
stwierdzenie, że umysł pozbawiony jest stałych cech, takich jak waga, kolor, kształt, zapach czy rozmiar. Wszystko
wyłania się z przestrzeni, przechodzi przez proces różnych przemian i następnie w tej samej przestrzeni się
rozpuszcza. Ta właśnie mądrość sprawiająca, że dostrzegamy nierzeczywistą, nieustannie zmieniającą się, podobną
do snu naturę rzeczy, oraz współczucie, skłaniające nas do działania dla dobra innych, składają się na zrozumienie,
jakie rozwijać powinien każdy świecki praktykujący. Praktyka jogina polega głównie na utrzymywaniu poglądu.
Odkrywamy, że przestrzeń i prawda są od siebie nieoddzielne i dlatego wystarczy tylko pomyśleć o oświeceniu, a
będzie ono automatycznie obecne. Nie polega to tylko na dokonaniu obserwacji, że piekło i niebo rozgrywają się
między naszymi uszami lub żebrami, ponieważ jest to zwyczajna, ogólnie znana psychologia. Powinniśmy pójść
głębiej, poza obrazy, które rozgrywają się na tafli zwierciadła i zacząć obserwować samą jego powierzchnię.
Wychodzimy poza obserwowanie bogów i diabłów, miłe i nieprzyjemne wizje, i patrzymy, skąd się one wyłaniają i
gdzie rozgrywają, czym jest to, co je rozpoznaje i gdzie na powrót znikają. Oznacza to obserwację ponadczasowej
natury umysłu. Świadomość sama w sobie, promienność samego zwierciadła poza pojawiającymi się w nim
odbiciami jest wspanialsza i bardziej porywająca niż jakikolwiek znany nam obiekt świadomości. Najważniejsze są
te chwile, w których doświadczamy otwartości i przytomności, w których umysł rozpoznaje sam siebie. Momenty, w
których jesteśmy w pełni świadomi i twórczy są istotniejsze od wszystkich innych, zmiennych i przemijających
zjawisk.

Tak więc, dewiza „mind is the king” jest najważniejszym założeniem praktyki jogina. Jej znaczenie sprowadza się
do ćwiczenia się w byciu postrzegającym, aktem postrzegania i przedmiotem postrzegania jednocześnie. Dlatego
robimy, co tylko w naszej mocy, aby utrzymać stan spomiędzy sesji medytacyjnych poprzez widzenie innych jako
potencjalnych buddów, myśli jako swobodnej gry umysłu, a dźwięków jako mantry. Koncentrujemy się na
najlepszych i najbardziej pełnych znaczenia aspektach każdej sytuacji, dopóki znowu będziemy mogli wejść w
medytację, przez co jeszcze bardziej tę praktykę wzmocnimy. Na tym powinna polegać praca z umysłem w życiu
codziennym. Jaki to ma związek z życiem Marpy? Przykład tego mistrza także uświadamia nam, że celem każdej
praktyki tantrycznej jest przeistoczenie wszystkiego w Czystą Krainę. Ten stan umysłu w żaden jednak sposób nie
powinien przypominać raju głupca. Nie chodzi tu o myślenie „wszystko jest dobre – om, słodkie om”. W sytuacjach,
w których konieczne są zdecydowane działania możemy polegać na naszym ciele i mowie, które wyposażone są w
wiele naturalnej mądrości. Mogą one funkcjonować o wiele bardziej precyzyjnie, kiedy umysł nic na nich nie
wymusza. Można to zobrazować w następujący sposób: jeżeli ktoś nas złości i wreszcie tę osobę spotykamy, cała
nasza moc została już zużyta i jesteśmy całkowicie nieskuteczni. Przez cały dzień wykańczaliśmy swoje serce i
byliśmy jak małpa w naszym prywatnym cyrku. Gdybyśmy jednak zapomnieli o złości i po prostu radośnie robili to,
co mamy przed nosem, moglibyśmy działać z pełną mocą, radością i bez szkody dla organizmu. Dlatego uczucie
gniewu jest całkiem zbędne, bo kiedy będziemy w stanie się odprężyć, nasze ciało i mowa wyręczą nas w pracy, co
jest o wiele zdrowsze i przyjemniejsze.

Tak naprawdę, życie często przypomina naukę jazdy na rowerze. Najpierw uczymy się utrzymywać równowagę,
objeżdżać przeszkody i gdy po jakimś czasie umiejętności te przechodzą ze sfery świadomego rozumowania do
sfery odruchów, opanowaliśmy całą sztukę jazdy. Wtedy możemy zastanowić się, gdzie chcemy pojechać i ta
czynność również najpierw odbywa się w mózgu. Dopiero potem staje się odruchowa i możemy jechać bez
poświęcania uwagi temu, jak i dokąd jedziemy, bo odbywa się to automatycznie. Wreszcie, kiedy już wszystko
działa samoistnie, możemy podczas jazdy podziwiać ciekawe widoki. Podobnie rzecz ma się z prowadzeniem
samochodu. Gdybyśmy podczas jazdy świadomie mieli wykonywać wszystkie czynności, musielibyśmy co pół
godziny robić sobie godzinną przerwę. Zamiast tego, o wszystko troszczy się nasze ciało: hamuje, kiedy widzi
policję i przyspiesza, znikając za zakrętem. Możemy postarać się, żebyśmy podczas tego naturalnego działania
dodatkowo utrzymywali radosny stan umysłu. Jeżeli myślimy, że świat jest pełen znaczenia, a ludzie mają
interesujące właściwości, będziemy dobrze funkcjonować. Do tego właśnie sprowadza się praktyka tantry –
powinniśmy stać się całkowicie elastyczni. Nastawienie to umożliwia relację z tym, jakimi rzeczy naprawdę są, a nie
z tym, jakimi chcielibyśmy je widzieć. Dlatego za fundament naszej praktyki powinna nam służyć pełna
zadowolenia postawa, która sprawia, że widzimy ludzi i sytuacje na podstawowym poziomie jako wartościowe i
czyste.

You might also like