Professional Documents
Culture Documents
Karta tytułowa. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4
Karta redakcyjna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5
Rozpoznanie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6
I. Ucieczka. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17
II. FOB Warrior . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 26
III. Pierwszy ze stu, które liczyłem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43
IV. District Center . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 60
V. Śmierć z bliska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 72
VI. W czeskiej sprawiez generałem Bashim Habibem
(Habibullahem) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 86
VII. Zima na patrolu, czyli Nawa jest ważna, ale Rasana jeszcze
ważniejsza. Tener Cojones i Dragon Bitch . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121
VIII. Niski i Józek, czyli kodeks Pasztunwali . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 150
IX. Trafili Bułeczkę . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 167
X. Wiosna ze Stalowym . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 180
XI. Letnia ofensywa rebeliantów – Bosman nie zawiódł . . . . . . . . . 198
Epilog . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 253
Słowniczek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 267
Okładka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 275
Projekt okładki i stron tytułowych
Paweł Panczakiewicz
Redakcja merytoryczna
Joanna Proczka
Redaktor prowadzący
Joanna Proczka
Redaktor techniczny
Marcin Adamczyk
Korekta
Joanna Kłos (korekto.pl)
Bogusława Jędrasik
Teresa Kępa
Księgarnia internetowa
www.swiatksiazki.pl
ISBN 978-83-11-15586-2
Od czasów Sun Tzu minęły tysiące lat. Przez ten czas wyposażenie
armii przeszło kosmiczną transformację. Mimo postępu techniki, zamiany
łuków i rydwanów na karabiny i myśliwce jedno nie uległo zmianie: aby
najefektywniej wykorzystać śmiercionośną technikę, w dalszym ciągu
potrzebna jest informacja o przeciwniku.
Owszem, w zdobywaniu informacji świat poszedł niesamowicie
naprzód. Największe i najlepsze armie posiadają sprzęt szpiegowski
naszpikowany elektroniką rodem z Gwiezdnych wojen George’a Lucasa,
który kosztuje grube miliony dolarów i potrafi sprawdzić, czy drobnych
w portfelu starczy ci na bułkę.
Jednak mimo tego, że uzyskuje się informacje dzięki
wyspecjalizowanym środkom technicznym, takim jak wszelkiego rodzaju
satelity szpiegowskie, samoloty zwiadowcze, bezpilotowce czy urządzenia
nasłuchowe, najważniejszy i najcenniejszy materiał może uzyskać tylko
człowiek od drugiego człowieka w indywidualnej rozmowie, w spotkaniu
twarzą w twarz.
Tylko wtedy można się dowiedzieć, czy osoba mająca w portfelu
drobne na bułkę zamierza pójść do piekarni, czy wsiąść do taksówki,
zabić kierowcę i wjechać rozpędzonym autem w tłum ludzi na kiermaszu
z okazji Dnia Dziecka…
Trudno sobie wyobrazić misję wojskową w Afganistanie bez
informacyjnego zabezpieczenia dającego niezbędną wiedzę o przeciwniku
i jego planach.
W Afganistanie główną rolę w działaniach
wywiadowczo-rozpoznawczych sił polskich odegrała Służba
Kontrwywiadu Wojskowego (SKW), która delegowała na misję specjalnie
szkolonych do tego celu oficerów operacyjnych.
W Polskim Kontyngencie Wojskowym w Afganistanie oficerowie SKW
oficjalnie występowali pod nazwą Narodowa Komórka Kontrwywiadu,
w skrócie NKK. Prócz SKW w zdobywaniu informacji brała aktywny udział
Służba Wywiadu Wojskowego (SWW), choć bardziej była zaangażowana
w działanie określane jako wywiad strategiczny. Mniejszą rolę odgrywała
w działaniach wywiadu taktycznego[1] i operacyjnego – tu prym wiodło
SKW. W działaniach operacyjnych brała też udział dosyć młoda formacja
Wojska Polskiego, czyli sekcje HUMINT (human intelligence) – takie
komórki znajdują się etatowo w pułkach rozpoznawczych, jednostce
GROM-u, pułku specjalnym z Lublińca oraz jednostce NIL w Krakowie.
W ramach misji w Afganistanie powołano do działania specjalną
komórkę o nazwie S2X – komórka ta działała już na wojnie w Iraku
i wzorowana jest na podobnych strukturach w armii USA. W jej skład
wchodzili oficerowie SKW oraz pododdziały HUMINT. SWW nie była
częścią wymienionej komórki.
Działania S2X w Afganistanie prowadzono poprzez rozpoznanie
osobowe z wykorzystaniem niejawnych źródeł informacji osobowej, to
znaczy opierając się na osobach pozyskanych do współpracy przez S2X
na terenie działania kontyngentu.
Żołnierze SKW rozmieszczeni w komórkach NKK i S2X, popularnie
określanych w bazie Iksami, wykonywali następujące zadania:
• budowanie i prowadzenie siatki informatorów w rejonie działania
patroli oraz w bazie w celu uzyskiwania informacji o zagrożeniach dla
bezpieczeństwa, życia i zdrowia żołnierzy;
• przepytywanie jeńców (przesłuchiwać nie mieliśmy prawa – od tego
były służby Afganistanu, takie jak ANP, ANA, NDS), czyli zdobywanie
informacji, które mogą okazać się pomocne podczas prowadzenia
działań wojennych czy, jak kto woli, stabilizacyjnych;
• prowadzenie cenzury wojskowej, czyli w zasadzie dbanie, by nasi
żołnierze nie wrzucali do Internetu treści, które mogłyby w jakikolwiek
sposób zagrozić szeroko pojmowanemu bezpieczeństwu;
• ściganie przestępstw wojennych (na szczęście w ciągu trwania całej
misji stabilizacyjnej, to jest przez ponad 14 lat, Wojsko Polskie nie
dopuściło się tak ohydnych czynów. Nie zmienia to faktu, że próbowano
taką sytuację wykreować, wykorzystując do tego kontrwywiad
wojskowy. SKW raz została wykorzystana, bo inaczej tego ująć nie
można, do udziału w bezpodstawnym oskarżeniu polskich żołnierzy
o przestępstwa wojenne w Nangar Khel[2]. To był ten jedyny raz, gdy
politycy użyli służb wojskowych do swoich partykularnych rozgrywek
w kraju, nie bacząc na niebezpieczne konsekwencje, jakie poniosła
przy tych działaniach SKW. Ten tragiczny wypadek na misji polskich
żołnierzy, bezwzględnie wykorzystany przez polityków, wystarczył,
by zniszczyć zaufanie do kontrwywiadu na długie lata. Nadmienić
należy, że oskarżeni żołnierze zostali uniewinnieni, ale plama na SKW
została);
• prowadzenie dezinformacji, czyli wprowadzanie przeciwnika
w błąd, najczęściej z wykorzystaniem posiadanej siatki informatorów
(kontrwywiad wojskowy podczas misji zajmuje się dodatkowo
blokowaniem podejrzanych lub zbyt zażyłych kontaktów z miejscową
ludnością oraz tłumaczami bądź żołnierzami i innymi
funkcjonariuszami z Afganistanu, które mogą zagrażać bezpieczeństwu
stacjonującego kontyngentu, jak również wojskowej dyscyplinie. Do
obowiązków SKW dochodziła kontrola spraw finansowych związanych
z pomocą dla instytucji w Afganistanie i przeciwdziałanie związanej
z nią korupcji).
Powyższe działania SKW miały na celu wyposażenie dowództwa
kontyngentu oraz dowództwa sił międzynarodowej koalicji ISAF-u
w szczegółową wiedzę dotyczącą między innymi sytuacji wojskowej,
informacje o ugrupowaniach zbrojnych rebeliantów. ich uzbrojeniu
i metodach prowadzenia walki, wszelkich incydentach na tyłach (w
Afganistanie nie było regularnej linii frontu, dlatego tyłami nazywano
wszystko, co znajdowało się w bazach wojskowych ISAF-u), które miały
wpływ na gotowość bojową pododdziałów wojskowych.
By spełnić powyższe wymagania, wojskowe służby specjalne
przygotowujące zagraniczną misję sił zbrojnych powinny rozpocząć
działania ze znacznym wyprzedzeniem czasowym.
Wyprzedzenie czasowe jest potrzebne oficerom wojskowych służb
specjalnych na uzyskanie informacji o: zagrożeniach militarnych
i pozamilitarnych, religii, wewnętrznej sytuacji politycznej; dokładnej
historii regionu, w którym będą stacjonować i działać nasze pododdziały
i jej wpływu na bieżące wydarzenia polityczne; o przywódcach ugrupowań
zbrojnych, z którymi zmierzą się w przyszłości dowódcy liniowi i ich
podwładni; ugrupowaniach polityczno-społecznych i religijnych, tradycji;
a nawet klimacie, który ma niebagatelny wpływ na wyposażenie
wysyłanych pododdziałów.
Po uzyskaniu tych informacji wojskowe służby specjalne powinny
dokonać dogłębnej analizy, na której podstawie przedstawią ocenę
zachowania ludzi żyjących w tym kraju w stosunku do naszych sił
zbrojnych.
Czas ten jest niezbędny nie tylko dla uzyskania informacji
o przyszłym rejonie działań. To okres potrzebny na podjęcie działań
operacyjno-wywiadowczych, których celem będzie pozyskanie agentury
lub przynajmniej jej wstępne opracowanie. W przeciwnym razie nasi
żołnierze, którzy wkroczą w teren bez posiadania wyżej wymienionych
informacji, będą ślepi i głusi, a straty mogą być kolosalne.
Zadania te powinni wykonywać oficerowie wojskowych służb
specjalnych z największym doświadczeniem wojskowym i operacyjnym
zdobytym w trakcie wieloletniej pracy w wojsku i dla wojska. Tylko
taki dobór będzie skutkował prawidłowym przygotowaniem do misji
w Afganistanie.
Tak to powinno wyglądać…
Dla czytelnika różnica między NKK i S2X może być niezrozumiała.
Mówiąc ogólnie, S2X, w którego skład wchodzili oficerowie SKW,
współdziałało z żołnierzami polskiego HUMINT-u, a jego głównym
zadaniem było zdobywanie informacji o talibach (rebeliantach,
określanych też skrótem TB) i zagrożeniach zewnętrznych dla polskiego
kontyngentu. Uzyskane informacje były w pełni wykorzystywane przez
kontyngent.
Natomiast oficerowie NKK (Narodowej Komórki Kontrwywiadu) oprócz
pracy na rzecz S2X wykonywali dodatkowo zadania wewnętrzne. Niektóre
informacje uzyskane przez oficerów NKK o polskim kontyngencie nie
były dostępne dla kontyngentu. Przesyłano je zaszyfrowane w formie
elektronicznej do centrali SKW w kraju. Dotyczyły one niektórych
polskich żołnierzy i ich działań bądź nieformalnych kontaktów, które
z różnych przyczyn stanowiły przedmiot zainteresowania SKW. Nie
jest to żadna nowość, takie działania prowadzą na misji wszystkie
służby specjalne państw ISAF-u. W książce o tym kierunku działań NKK
naturalnie nie piszę nic, gdyż są to informacje objęte klauzulą tajności
i mam nadzieję, że tak zostanie mimo różnych dziwnych zawirowań
w naszym pięknym kraju. Mogę jedynie napisać, że w trakcie misji,
mimo fatalnej opinii, jaką posiadała SKW po wypadkach w Nangar Khel,
zadbałem, by podległa mi komórka NKK nie spowodowała sytuacji takich
jak opisywana w prasie sprawa tej wioski, nieuzasadnione zabranie
komputera jednemu z polskich generałów czy nieuprawniona, zbyt
głęboka cenzura artykułów polskich korespondentów przebywających
w Afganistanie[3],[4]. Świadczyły one niestety o braku doświadczenia
personelu SKW, skutkującym nieprofesjonalnym wykonywaniem swoich
zadań.
Z przyczyn obiektywnych pełne dane personalne ludzi
współpracujących z S2X na terenie Afganistanu są znane nie tylko
polskim służbom specjalnym, ale też służbom innych państw koalicji
antyterrorystycznej (czego nie jestem w stanie do dnia dzisiejszego pojąć).
Są znane również siłom bezpieczeństwa Afganistanu (NDS), ponieważ
tłumacze S2X w przeważającej części byli rodowitymi Afgańczykami.
W mojej opinii, którą zawarłem w książce, w mniejszym lub większym
stopniu współpracowali oni ze służbą bezpieczeństwa swojego kraju, co
ewidentnie jest niedopatrzeniem SKW i MON.
S2X-y na patrolu
2 W sierpniu 2007 roku do Nangar Khel ruszył polski patrol. Żołnierze mieli
dokonać demonstracji siły, bo wcześniej w pobliżu tej miejscowości polski rosomak
wpadł na minę pułapkę zastawioną przez talibów. W wiosce akurat trwało wesele.
Padły strzały. Zginęło sześć osób, trzy zostały ranne. Prokuratura wojskowa oskarżyła
siedmiu żołnierzy o popełnienie zbrodni wojennej. W afgańskiej wiosce w 2007 roku nie
popełniono zbrodni wojennej, ale żołnierze źle wykonali rozkaz – uznała Izba Wojskowa
Sądu Najwyższego.
Ucieczka
5 Dowódcą Polskich Sił Zadaniowych (Polish Task Force White Eagle), a jednocześnie
dowódcą VI zmiany PKW Afganistan był gen. bryg. Janusz Bronowicz. W skład VI zmiany
wchodzili żołnierze następujących jednostek: 21. Brygady Strzelców Podhalańskich
z Rzeszowa, 2. Brygady Saperów z Kazunia, 56. Pułku Śmigłowców Bojowych
z Inowrocławia, 49. Pułku Śmig łowców Bojowych z Pruszcza Gdańskiego, 2. Pułku
Rozpoznawczego z Hrubieszowa, 9. Pułku Rozpoznawczego z Lidzbarka Warmińskiego,
23. Śląskiej Brygady Artylerii z Bolesławca, 25. Brygady Kawalerii Powietrznej
z Tomaszowa Mazowieckiego, Centralnej Grupy Działań Psychologicznych z Bydgoszczy,
Centralnej Grupy Wsparcia Współpracy Cywilno-Wojskowej (CIMIC) z Kielc, Żandarmerii
Wojskowej, a także 28 żołnierzy SKW i około 6 żołnierzy SWW (niechcianych w MON).
6 VI zmiana liczyła ponad 2000 żołnierzy. Rotacja każdej zmiany trwała średnio około
2 miesięcy. Za każdym razem było to potężne przedsięwzięcie logistyczne, angażujące
spore siły tak w kraju, jak i na misji w Afganistanie. Żołnierze zajmujący się rotacją to
najwyższej klasy fachowcy. Niemniej jednak bez amerykańskiego wsparcia powietrznego
dla naszej armii byłoby to niewykonalne z powodu braków w sprzęcie lotniczym.
FOB Warrior
Pierwsze spotkanie
Źródło na robocie
9 W piątek, 9 października 2009 r. około godz. 16.30 czasu lokalnego (14.00 czasu
polskiego) podczas konwoju zginęli dwaj polscy żołnierze (zob. http://isaf.wp.mil.pl/pl/
1_755.html). Do zdarzenia doszło na terenie prowincji Wardak, na drodze Highway 1. Pod
jednym z pojazdów typu MRAP Cougar, wchodzących w skład konwoju, którym poruszali
się z Ghazni do Bagram polscy żołnierze, eksplodowało improwizowane urządzenie
wybuchowe. Zginęło dwóch polskich żołnierzy: st. szer. Radosław Szyszkiewicz oraz st.
szer. Szymon Graczyk. Obaj polegli byli żołnierzami V zmiany Polskich Sił Zadaniowych.
W kraju służyli w 5. pułku inżynieryjnym w Szczecinie. W wyniku zdarzenia czterech
innych żołnierzy zostało rannych, w tym jeden ciężko.
IV
District Center
Stalowy
Incydent na bramie
Śmierć z bliska
Pustkowie Goharu
Dolina Rasana
Skrzynka piwa
Szura
10 601. Grupa Sił Specjalnych (SFG) podlega bezpośrednio ministrowi obrony Republiki
Czeskiej, jest jedyną tego rodzaju formacją sił specjalnych armii tego kraju.
Nawa
Wiem, kto wydał ten rozkaz, ale nie mam pojęcia, co miał na myśli,
podejmując tak durną decyzję jak ta, żeby próbować opanować dystrykt
Nawa, z którego Amerykanie spieprzali, tracąc kilkanaście jednostek
sprzętowych. Rozkaz nie gazeta, więc do boju…
Jest 17 grudnia 2009 roku i mija już czwarty miesiąc, odkąd tu
przyjechałem. Zima jak na razie jest łagodna i sucha, co pozwala wozom
bojowym na jazdę po tutejszych bezdrożach. Dziś o 9 rano wyjechaliśmy
w kierunku Nawy. To już trzeci patrol na tym kierunku, w którym biorę
udział w ramach operacji „Garden Roses”, przez żołnierzy określanej „Coś
tam, kurwa, coś tam, kurwa, zdobyć Nawę”. Jak prawie na każdym patrolu
w kierunku Nawy, rutynowo jesteśmy ostrzeliwani przez bojowników TB
komendanta Faruqa.
W operacji bierze udział około 150 żołnierzy i 20 policjantów.
30 pojazdów, od specjalistycznych amerykańskich pojazdów z RSP
(Grupy Rozminowania) i EOD (Explosive Ordnance Disposal – Zespół
Rozminowania), przez rosomaki, MRAP-y oraz hummery, na policyjnych
fordach pick-upach kończąc.
Dwa nasze plutony zgrupowania Bravo, zespół OMLT, S2X, HUMINT-u.
Dwa plutony ANA z Kandaku w Moqurze i 20 policjantów z Gelanu oraz
zespoły CIMIC-u i grupy PSYOPS. Ci ostatni ciągną za swoim MRAP-em
przyczepę wyładowaną darami dla mieszkańców: garnkami, radyjkami,
kocami, zabawkami dla dzieci.
Talibowie zatrzymani w trakcie jednej z operacji cordon & search
Zdobyczna broń
Ludzie gór
15 19 grudnia 2009 roku, około godz. 13 czasu lokalnego (09.30 czasu polskiego)
w wyniku ataku na patrol zginął polski żołnierz st. szer. Michał Kołek. Poległy żołnierz
wchodził w skład pododdziału sił szybkiego reagowania QRF (Quick Reaction Forces). Do
tragicznego zdarzenia doszło w odległości około 3,5 km na północ od bazy ogniowej Four
Corners, zob. http://isaf.wp.mil.pl/pl/1_809.html.
Każdy dupek z Centrali wie, że trzeba pozyskać źródło, ale jak spytasz,
jak, gdzie i kogo, to mu się przypomina, że ma ważny raport do napisania.
Pocieszające w tym wszystkim było to, że wiedziałem już jak i ustaliłem,
że mało ważne jest gdzie, najważniejsze jest przez kogo. A dopiero potem
istotne stawało się kogo.
Nasze źródło, Niski, był oficerem policji w Gelanie. Ksywkę zawdzięczał
wzrostowi. Współpracował już z nami od ponad roku, to jest w zasadzie
od momentu, kiedy polscy żołnierze zaczęli stacjonować w FOB Warrior.
Sprawa była ważna. Na początku października nasz informator
z Aghowjanu o pseudonimie Wysoki przekazał informację, że ten policjant
jest poukładany po obu stronach barykady. Znając życie, nie chciałem
bazować tylko na informacji Wysokiego, więc w myśl powiedzenia
„ufaj i sprawdzaj” wypytałem o podejrzanego policjanta kolejne źródło,
Talona. Informator potwierdził i dodał, że Niski zna kilku talibów, a jeden
mieszkający za Goharem to jego rodzina. Sprawa wyglądała poważnie:
policjant w kontakcie z rebeliantami – to było niebezpieczne i dla policji,
i dla nas.
Informacje otrzymane od źródeł wywołały u nas poważny dylemat.
Współpracować dalej, jak gdyby nic się nie stało? Zaprzestać
współpracy i rozpocząć rozpoznawanie Niskiego? Zaprzestać współpracy
i doprowadzić do usunięcia Niskiego z Gelanu oficjalnymi działaniami?
Czy podjąć ryzykowną grę kontrwywiadowczą w celu dotarcia do
bojowników TB poprzez dalszą, bardziej lub mniej pozorowaną
współpracę z Niskim?
O dalszej normalnej współpracy nie było mowy. Tak bezmyślne
postępowanie mogło doprowadzić do poważnej tragedii dla całego
zgrupowania i śmierci wielu żołnierzy. Niski mógłby na przykład
wprowadzić w zasadzkę cały patrol lub wjechać do bazy samochodem
policyjnym ANP pełnym materiałów wybuchowych i się wysadzić.
Przykłady można by mnożyć bez końca. Najłatwiej było zaprzestać
współpracy, ale to rozwiązanie bez oficjalnego wyrzucenia go z policji
nic nie zmieniało. Niski w dalszym ciągu jeździłby na patrole z naszymi
patrolami. Natomiast próba oficjalnego wyrzucenia poprzez wystosowanie
pism do komendanta policji w Ghazni nie dość, że zachwiałaby w dużym
stopniu kontaktami oficjalnymi i nieoficjalnymi z ANP w dystrykcie
Gelan, to jeszcze mogła być nieskuteczna. Policja ANP ma swój pion
bezpieczeństwa w postaci NDS.
Nie miałem wyjścia, musiałem przeprowadzić operacyjną rozmowę
najpierw z oficerem NDS odpowiedzialnym za dystrykt Gelan, a następnie
z komendantem policji w dystrykcie Gelan. I to w taki sposób, żeby
rozmówcy albo nie mieli pojęcia, o kogo pytam, albo sami wskazali
Niskiego. Rozmowy nie mogłem przeprowadzić z obydwoma naraz,
choćby z tego względu, że jeden drugiego nie cierpiał i prowadzili cichą
wojnę.
W Afganistanie bardzo często dochodziło do spięć między ANP,
ANA i NDS. Znany był przypadek, gdy po kłótni oficera policji
ANP z oficerem NDS ten pierwszy wrócił na swój posterunek policji,
zebrał zaufanych podwładnych, po czym podjechali trzema policyjnymi
pojazdami pod siedzibę NDS i otworzyli ogień, w wyniku czego zginęło
kilku funkcjonariuszy NDS i kilku następnych było rannych.
Z oficerem NDS kontakt służbowy miałem na bieżąco, oczywiście jak był
w Gelanie, bo robił wszystko, aby go tam nie było, i mu się to udawało.
Oficer NDS major Fajzulla Chodżajew był z pochodzenia
Uzbekiem (nie mylić z ubekiem). Uzbecy to trzymilionowa
mniejszość w Afganistanie. Zamieszkują przeważnie pas przygraniczny
z Uzbekistanem i Turkmenistanem. Fajzulla miał rodzinny dom w Mazar-i
Sharif, ponad 500 kilometrów od Gelanu. Liczył sobie 50 lat, a od 30,
czyli od 1979, był w służbie. Szkołę oficerską kończył, jak sam opowiadał,
w Moskwie w 1983 roku i od tego czasu służył. Mówił płynnie po rosyjsku,
więc nie potrzebowałem tłumacza, aby z nim rozmawiać. Brał udział we
wszystkich wojnach, ale nigdy nie powiedział mi, po której stronie walczył.
Mówił dużo, za to tylko to, co chciał powiedzieć. Zawsze deklarował
pomoc i nigdy jej nie udzielił, miał milion wymówek na zawołanie. To
był rasowy oficer służb specjalnych. Spytacie, dlaczego – ano dlatego, że
jeszcze służył, i przede wszystkim dlatego, że jeszcze go nikt nie zabił.
W trakcie naszego pierwszego spotkania we wrześniu 2009 powiedział,
że jest w trakcie załatwiania sobie przeniesienia do Mazar-i Sharif.
W trakcie dalszej współpracy w zasadzie był wiecznie nieobecny –
jak nie na urlopie, to na chorobowym bądź służbowo w Ghazni albo
w Kabulu. Wynikało z tego jasno, że stary oficer ma głęboko w dupie
swoje obowiązki w Gelanie.
Tym razem mi się udało, bo trafiło się, że był obecny. Zaprosiłem go do
bazy na herbatę. Major Fajzulla ochoczo przyjął zaproszenie, stwierdzając
przez telefon, że miałem szczęście, bo następnego dnia wyjeżdża służbowo
w ważnych sprawach do Kabulu i pewnie go nie będzie co najmniej dwa
tygodnie.
Na samym początku spotkania dowiedziałem się wszystkiego na temat
tradycji parzenia i picia zielonej herbaty. Na sugestię, że dochodzą do
mnie sygnały, że wśród pracowników District Center w Gelanie są osoby
powiązane z rebeliantami, popatrzył na mnie uważnie i stwierdził, że on
takich informacji nie ma w chwili obecnej, ale na pewno teraz jeszcze
raz przyjrzy się sprawie, gdyż jest to poważne zagrożenie. Ponadto
natychmiast powiadomi o moich sugestiach przełożonych NDS w Ghazni,
tylko muszę mu podać więcej szczegółów. Przede wszystkim muszę
mu powiedzieć, czy chodzi o pracowników zatrudnionych w dystrykcie
Gelan, czy też o policjantów z komendy policji w dystrykcie Gelan. Od
razu zaznaczył, że Sub – gubernator dystryktu – jest jego bliskim
znajomym i jego pracownicy są przez niego dokładnie sprawdzeni,
a dobór poborowych na policjantów jest trudny, ale tu w Gelanie mamy
najlepszych, bo on nad tym czuwa.
Mając na uwadze taki obrót sprawy, stwierdziłem, że szczegółowe
informacje podam bezzwłocznie, jak tylko mój człowiek, który je pozyskał,
wróci z Kabulu. Zapytałem natychmiast, czy to znaczy, że żołnierze mogą
bez obaw przebywać w dystrykcie i jeździć na patrole z policjantami
z dystryktu. Major Fajzulla odpowiedział, że zagrożenie zawsze jest,
ale on nie ma na dzień dzisiejszy danych, które mogłyby wskazywać
bezpośrednio jakąkolwiek osobę w dystrykcie. Po czym wróciliśmy do
tematu tradycji picia herbaty.
Na zakończenie spotkania mój gość nieoczekiwanie zainteresował się
nieobecnością tłumacza Momo. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że jest
na innym spotkaniu, gdzie jest bardziej potrzebny. Major Fajzulla poprosił
o przekazanie pozdrowień. Trochę mnie to zdziwiło, coś mi zaczęło
chodzić po głowie. Dopiero jednak po kilku miesiącach wyciągnąłem
właściwe wnioski.
Nazajutrz miałem mieć spotkanie ze Stalowym, ale on ze względu na
ważne sprawy służbowe odwołał je i przełożył na następny dzień. Po
południu Momo odebrał pilny telefon od naszego informatora z bazaru
Jandy, pseudonim Kupiec, który był częstym gościem w dystrykcie ze
względu na to, że zaopatrywał go w różne produkty. Janda powiedział,
że subgubernator zwolnił dzisiaj dwie osoby z pracy, a policja wystawiła
dodatkowy posterunek przed wejściem do budynku dystryktu.
Czy zwolnienia w District Center to zasługa rozmowy z majorem NDS,
czy zbieg okoliczności, nie wnikałem. W tamtej chwili inne problemy
zaprzątały mi głowę. Tego dnia miałem umówione spotkanie ze Stalowym,
którego zamierzałem podpytać o Niskiego. Rozmowa mogła być trudna.
Jadąc, rozpatrywałem różne scenariusze spotkania. Gonił mnie też czas,
bo Niski kolejnego dnia miał jechać z nami na Gohar, w zasadzie bardzo
często uczestniczył w przedsięwzięciach ZB Bravo. Trudno było w realiach
wojny oraz przy dynamice działań bazy prowadzić zgodną ze sztuką
kontrwywiadowczą pozorowaną współpracę z informatorem, który miał
kałacha i jechał z tobą na robotę.
Stalowy jednak wszystko uprościł. W momencie gdy spytałem, czy
wśród policjantów ma jakichś podejrzanych o kontakty z talibami, od
razu wymienił nazwisko Niskiego. Poręczył za niego i dodał, że Niski
ma kontakty, ale nie z bojownikami, tylko z jednym talibem. W dodatku
to jego bliska rodzina i były policjant. Rodziny się nie wybiera, a on
jako przełożony ma pełne zaufanie do Niskiego. Dodał, że to niejedyny
w Afganistanie policjant czy urzędnik państwowy, który ma w rodzinie
rebelianta.
Obserwując Afgańczyków, których dotychczas poznałem, zauważyłem,
że podziały odnośnie do tego, co się dzieje w ich kraju, przebiegają
także w rodzinach, gdzie często dwaj bracia prezentują zupełnie inne
przekonania na kwestię rebeliantów czy wojsk NATO, a jednoczy ich
poczucie bycia Pasztunem i szacunek do ojca, czyli głowy rodziny. Te
wartości dla Pasztunów są ważniejsze niż inne sprawy. Wszyscy byli
przede wszystkim podporządkowani nie oficjalnemu kodeksowi prawa
Afganistanu, ale o wiele starszemu kodeksowi.
To, że Niski z nami pracował, to jedno, a to, że miał kontakty
z rebeliantami poprzez koligacje rodzinne, to drugie i o wiele ważniejsze.
Niski był Pasztunem i w mniejszym lub większym stopniu musiał
przestrzegać kodeksu pasztunwali. Stalowy, major Fajzulla, Niski – wszyscy
trzej zdawali sobie sprawę, że my wyjedziemy, a oni tu zostaną.
– W końcu mamy wojnę domową, więc nie powinno cię to dziwić.
W dodatku łączą ich więzy krwi – wyrwał mnie z zamyślenia Stalowy,
przekładając palcami koraliki tespiha.
Tespih to muzułmański różaniec, służy przede wszystkim
do odmawiania modlitwy. Bardzo często widziałem Afgańczyków
trzymających go w dłoniach w trakcie rozmowy ze mną. Nie wiem, czy
było to zamierzone i miało przypominać im o obecności Boga w świecie
i posłuszeństwie jego prawom, gdy rozmawiają z niewiernym. Tespih
składa się zazwyczaj z 99 paciorków i symbolizuje 99 imion Boga
w islamie. Stalowy miał krótszą wersję, złożoną z 33 paciorków, którą
trzeba odmówić trzykrotnie. Sama nazwa „tespih” wywodzi się od słowa
sabbaha, które oznacza uwielbianie Boga. Przy każdym paciorku powinno
się powtarzać formułę typu: „Chwała niech będzie Bogu”. Po zakończeniu
99 wezwań odmawiana jest końcowa modlitwa, która wraz z poprzednimi
daje wskazaną przez Koran liczbę sto. Mahomet miał powiedzieć, że kto
pomodli się sto razy, tego grzechy będą odpuszczone, choćby były większe
niż fale oceanu.
Patrzyłem na koraliki przekładane w palcach Stalowego chyba
automatycznie, bo rozmawiając ze mną, raczej się nie modlił, tak
podzielnej uwagi to on nie miał. W końcu wstałem, podziękowałem za
herbatę i rozmowę i wróciłem do bazy.
Rozmowy z oficerami NDS i ANP nie rozjaśniły mi sytuacji. W dodatku
Stalowy jasno określił swoje stanowisko. Jeśli ja pozbędę się Niskiego, to
wcale nie jest powiedziane, że zrobi to Stalowy. Oficer NDS też nie miał
informacji o zagrożeniach i raczej się przed przełożonymi nie przyzna, że
nie wiedział i ISAF był mądrzejszy. Dodatkowo odcięcie się od Niskiego
pozbawiało nas jednego z lepszych źródeł, których i tak mieliśmy tyle, co
kot napłakał. Zostawienie go narażało na ryzyko, z tym że lepsze znane
ryzyko niż nieznane. Decyzja należała do mnie.
Rozmyślania przerwał świst i eksplozja rakiety. W bazie ogłoszono
alarm. Talibowie z Goharu prowadzili ostrzał bazy, ledwo znalazłem
się w schronie, usłyszałem kolejny świst nadlatującego pocisku. Za
pierwszym razem eksplozja była mniejsza, ale druga rakieta uderzyła
znacznie bliżej.
Podjąłem decyzję.
Jusufa
Na śmigłach z TF-50
Trafili Bułeczkę
Stan Bułeczki był ciężki, został podziurawiony jak sito. Miał trzy rany
w nodze, dwie w ręce, jedną w płucu i najgroźniejszą w brzuchu. Ponadto
stracił dużo krwi, cud, że jeszcze żył.
Jego starszy syn nie miał tyle szczęścia – zmarł w ambulatorium.
Postrzał w głowę. Drugi syn został postrzelony w obojczyk i w nogę.
Trafienia nie były groźne dla życia. Ochroniarz Bułeczki już też ledwo
dychał. Nasz lekarz nie dawał mu szans. Miał przestrzelony brzuch
w trzech miejscach.
Momo miał informacje od naszego źródła, Górala, który też wpadł
z Bułeczką w zasadzkę, ale miał więcej szczęścia.
Według relacji Górala zaatakowano ich tego dnia rano. Bułeczka jak
co dzień jechał z domu do pracy w District Center w Moqurze, nie miał
daleko, w zasadzie można na piechotę, tylko że Bułeczka był policjantem,
który walczył z TB i który przez to miał wrogów. Dlatego nie jeździł
sam, jechało z nim dwóch dorosłych synów, też policjantów, i trzech
policjantów pełniących funkcję ochrony. Bułeczka siedział w drugim
samochodzie przy kierowcy. Przeważnie sam prowadził, ale akurat tego
dnia siadł na miejscu pasażera, a Ahmed, jego syn, był kierowcą.
Wpadli w typową zasadzkę. Samochód rebeliantów zajechał drogę.
Ahmed, widząc, że z samochodu wysiadają uzbrojeni napastnicy,
zaczął cofać z piskiem opon. Wtedy zaczajeni zamachowcy otworzyli
ogień. Rebeliantów było około 10 i mieli trzy pojazdy: dwa osobowe
i jednego małego busa. W pewnym momencie bus zajechał drogę autom
policyjnym, którymi jechali Bułeczka i jego ludzie. Z busa wypadło trzech
zamachowców. Zaterkotały kałasznikowy, wybuchały rzucane granaty.
Talibowie strzelali z daleka, bo jeden z rebeliantów spanikował i za
wcześnie zablokował busem przejazd i pozwolił, by samochody policyjne
zaczęły się cofać. To dało moment na przeładowanie broni i otworzenie
ognia do zmieniających pozycje napastników, którzy właśnie podbiegali,
by celniej strzelać.
Dwóch atakujących rebeliantów Bułeczka i jego ludzie położyli od razu,
dwóch następnych, jak zaczęli uciekać, gdyż na końcu ulicy pojawił się
przypadkowo wóz policyjny. To wszystko trwało minutę, może dwie, ale
w tym czasie wystrzelono kilkaset pocisków, wybuchło kilka granatów
i granatów RPG. Sam Góral wywalił magazynek z kałacha. W tym czasie
Bułeczka, który też ostrzeliwał, został kilkukrotnie postrzelony w obie
nogi, w klatkę piersiową, w przedramię i brzuch – łącznie siedem trafień.
Jego syn Ahmed nie miał tyle szczęścia: dostał postrzał w głowę
jako jeden z pierwszych, podczas gdy próbował wycofać samochód, tak
samo kierowca pierwszego wozu. Drugi syn Bułeczki był ranny w nogę
i obojczyk, jeden policjant był lekko ranny w rękę, pozostali wyszli bez
szwanku, w tym nasze źródło, Góral.
Na ulicy zrobiło się pusto, cywile się rozbiegli. Na bruku leżało
dwóch nieruchomych rebeliantów, dwóch się czołgało i próbowało wstać.
Z policyjnego forda wylecieli policjanci, ktoś wyciągnął Bułeczkę z wozu,
Góral zadzwonił na komisariat po wsparcie, a potem od razu do Momo
z prośbą o pomoc medyczną.
Po odlocie MEDEVAC-u wsiedliśmy w humvee i wraz z POMLT
pojechaliśmy na komisariat do Moquru.
W swojej kancelarii przyjął nas komendant policji w Moqurze,
którego ochrzciliśmy Dolas. Dolas był Tadżykiem, dom miał na północy
Afganistanu, więc w Moqurze mieszkał na komisariacie. Był niewysokim,
szczupłym mężczyzną o siwych, krótko ściętych włosach. Nie wyglądał
na przygnębionego, raczej na wkurzonego. Tu śmierć i walka były
codziennością, może nie codziennie strzelali do policjantów, ale raz
w miesiącu to była norma.
Siedliśmy przy stole konferencyjnym, przyniesiono herbatę. Dolas
powiedział, że zatrzymali dwóch rannych rebeliantów, obydwaj to
Pakistańczycy. Reszta zbiegła. Mieli trzeci samochód, razem było ich około
dziesięciu. Zatrzymanych jutro, a najpóźniej pojutrze odeślą w konwoju
do więzienia w Ghazni. Aktualnie ich przesłuchują, gdyż są tylko lekko
ranni. Przesłuchanie prowadzi nowy oficer NDS.
W międzyczasie zdjąłem kamizelkę – od trzech miesięcy zdejmowałem
ją u takich ludzi jak Dolas czy Stalowy. To właśnie Dolas w trakcie
spotkania zwrócił mi bezpośrednio uwagę, oskarżając mnie o brak
szacunku i zaufania wobec niego, skoro będąc gościem w jego domu,
siedzę w kamizelce. A on, przyjmując mnie w swoich progach, odpowiada
za moje bezpieczeństwo. Taki był Dolas, bezpośredni do bólu.
– Mówisz, że jesteś moim przyjacielem. Chcesz ze mną gadać i mamy
walczyć ze wspólnym wrogiem, a jesteś takim tchórzem, że goszcząc
w moim domu, siedzisz w kamizelce i hełmie? Skoro tak, to nie mamy
o czym rozmawiać. – Tak mi powiedział w październiku na pierwszym
spotkaniu trzy miesiące wcześniej.
– Dziękuję, że tak szybko załatwiliście transport do szpitala w Bagram –
powiedział nieoczekiwanie.
Dolas był twardym i bezwzględnym policjantem, nie lubił okazywać
wdzięczności, bo wietrzył, że za nią ktoś będzie chciał przysługę. Myślę, że
przemyślał sprawę. Szpital w Bagram, mimo że wojskowy, był najlepszy
w Afganistanie, wyposażony w najlepszy sprzęt. Jeśli kogoś tam zawieźli,
to miał o sto procent więcej szans od innych leczonych w afgańskich
szpitalach. Mało tego, trafiali tam Afgańczycy, którzy nie byli ofiarami
bezpośrednich starć NATO z rebeliantami. Dolas był interesowny, a to
zrobiło na nim wrażenie – nie darmo miał ksywę Dolas. Pieniądze to
bolączka afgańskich urzędów, armii i policji. Afgańska policja rekrutuje
się ze zdemoralizowanej wieloma latami wojen i nędzy społeczności –
stąd biorą się korupcja i częste przypadki kolaboracji z talibami. Rzuceni
tak jak Dolas setki kilometrów od własnego domu policjanci czy żołnierze
często nie wiedzą, po co właściwie walczą na terenach zamieszkanych
przez ludzi odmiennych kulturowo, jak Pasztuni, i odwrotnie. Dolas,
Tadżyk z Badachszanu, to w Moqurze taki sam obcy jak Polak czy
Amerykanin.
Nasz komendant, mimo że był Tadżykiem, doskonale sobie radził
w Moqurze. Różne głosy do nas dochodziły, ale na pewno był to twardy
gość trzymający swoich ludzi krótko. Z Bułeczką się raczej mijali, bo
Bułeczka był miejscowy i na początku były jakieś konflikty interesów.
Tak przynajmniej twierdziły nasze źródełka z Moquru. Niektórzy szli
dalej, twierdząc, że ma kontakty z Nasratem, jednym z ważniejszych
komendantów talibów w okolicach Moquru – nikt jednak nie mógł tego
potwierdzić i zebrać rzetelnych dowodów.
– Zatrzymaliśmy trzech zamachowców, są przesłuchiwani. Jak chcecie,
to możecie też ich przesłuchać – zaproponował.
Propozycję przyjęliśmy bez wahania. Idąc do aresztu na placu,
zobaczyliśmy zwłoki dwóch zastrzelonych w czasie potyczki rebeliantów.
Obok stał samochód, którym się poruszali – świadczyły o tym liczne
przestrzeliny w jego masce. Podeszliśmy do leżących zwłok. Widok
nieprzyjemny, bo jeden został trafiony w twarz. W areszcie, a w zasadzie
na korytarzu na kocyku siedziało dwóch, jeden stał. Z wyglądu to nie byli
Pasztuni ani Hazarowie – raczej Pakistańczycy lub inna muzułmańska
nacja. W trakcie przesłuchania twardo utrzymywali, że są przypadkowymi
ofiarami strzelaniny i nie brali w niej udziału. Jeden był ranny w ramię,
drugi stracił oko. Nikt tu się nimi nie przejmował, mieli być odesłani
w konwoju do więzienia w Ghazni. Przywitaliśmy się z oficerem NDS. Rudi
poszedł przeszukać trupy. No i przy zwłokach znalazł notes. Tłumacz na
szybko sprawdził, że są w nim konkretne nazwiska i dane teleadresowe
mężczyzn mieszkających praktycznie w każdej prowincji. Dokumenty
wskazywały, że zabici są z Pakistanu. Mieli przy sobie listę nazwisk
i miejscowości rozrzuconych po całym Afganistanie. Biorąc pod uwagę
to, że byli Pakistańczykami, lista nazwisk zawierała prawdopodobnie
kontakty do współpracy i pomocy im. Zdobycz niekiepska. Rudi ze
Śpiochem ciężko pracowali, przetrząsając umarlaków i dokumentując to
aparatami. Całość materiału została po skopiowaniu przekazana oficerowi
NDS. To był nowy oficer NDS. Musieliśmy się z nim zaprzyjaźnić, więc
zaproponował herbatę, na co przystaliśmy. Potem znowu wylądowaliśmy
u Dolasa, który czekał na nas z obiadem. Po trupach i rannych ciężko nam
było cokolwiek zjeść, ale nie wypadało odmówić.
– Teraz będą polować na was – stwierdził bez ceregieli Dolas, biorąc
kawałek jagnięcego mięsa.
– Jak na nas? – spytałem trochę zaskoczony; nie za bardzo wiedziałem,
o co chodzi.
– To była zasadzka, ci ludzie działają na zlecenie. W listopadzie rok temu,
kiedy wpadliście w zasadzkę w Jaghori, komendantem posterunku talibów
był brat Jahodiego, którego zabiliście. Jahodi jest teraz w Pakistanie, a oni
stamtąd przyjechali. Ponadto jest za zabicie was nagroda – powiedział
Dolas, wkładając mięso do ust.
– Nagroda jest za zabicie każdego żołnierza ISAF-u – odpowiedziałem
zgodnie z prawdą.
Dolas popił zjedzony kawałek mięsa łykiem zielonej herbaty.
– Tak, zgadza się, ale za was jest większa. Ponadto wymienia się was
personalnie jako polskich żołnierzy wywiadu.
– Nie jesteśmy z wywiadu. Czy to powiedzieli zatrzymani? – wtrącił
Larry z uśmiechem.
– Oni nic nie powiedzą. Wiem to od swoich ludzi w Rasanie. Dla nich
każdy z was jest kafir i będą się starać was dopaść.
Spojrzałem pytająco na tłumacza. Momo poszerzył tłumaczenie.
– Kafir to niewierny, który nie wierzy w Proroka – uzupełnił tłumacz.
– Normalnie, kurwa, lokalni celebryci – wtrącił Larry.
– No tak, z tą drobną różnicą, że zamiast autografów chcą nam
upierdolić głowy – uśmiechnąłem się krzywo i zmieniłem temat: spytałem,
jak można pomóc rodzinie Bułeczki.
Dolas równie dobrze mógł kłamać w celu ukrycia prawdziwego celu
napaści na Bułeczkę. Informacje o zasadzce trzeba będzie poszerzyć
poprzez inne źródła z Moquru. Nie wolno było nam ufać każdej
przekazanej informacji. Tacy ludzie jak Dolas nie doszli do stanowiska
tylko znajomościami, musieli w tej walce o awans zmierzyć się z innymi:
nie dość, że musieli być lepsi i ich przechytrzyć, to jeszcze musieli przeżyć.
Tu gra informacyjna i dezinformacyjna była prowadzona w realnych
warunkach. Pomyłka niejednokrotnie kosztowała życie. Oficerowie
policji i armii afgańskiej, a przede wszystkim NDS, nie kończyli kursów
w Kiejkutach. Skończyli kurs o wiele lepszy, bo życiowy. To samo dotyczyło
bojowników – ich komendanci mogli nie mieć wyższego wykształcenia,
ale pracę operacyjną mieli w małym palcu. W przeciwnym razie jedni
i drudzy długo by nie pożyli.
Obiad nam się dłużył. Po dzisiejszych zdarzeniach nikt z nas nie miał
ochoty na jedzenie. Rudi się ociągał i wcale mu się nie dziwiłem. Nagle
Dolas zwrócił mu uwagę, że bardzo mało je, że wygląda jak potężny koń,
a je jak mała dziewczynka, a może mu nie smakuje afgański poczęstunek?
Od razu zrobiło się trochę sztywno. Rudi wiedział, o co chodzi, od razu
zaprzeczył i powiedział, że jedzenie jest wyborne, że same rarytasy. Dolas
ze stoickim spokojem wsadził jeden palec do ust i wylizał z tłuszczu,
a następnie drugi. Potem wylizanymi palcami wybrał z miski pełnej
kawałków mięsa pływających w zalewie tłuszczowej największy kawałek
i wsadził do ust Rudiemu.
Na spotkaniu z informatorem
Bolek i Lolek
Wiosna ze Stalowym
21 „W sobotę, 15 maja 2010 r. ok. godz. 18.00 czasu lokalnego, tj. 15.30 czasu polskiego,
został ostrzelany polsko-afgański patrol. Do zdarzenia doszło na trasie Highway 1, ok.
20 km od bazy »Warrior«. Polsko-afgański patrol wykonujący rutynowe czynności został
ostrzelany przez rebeliantów. W wyniku ataku rannych zostało trzech żołnierzy: sierż.
Krzysztof J., plut. Rafał B., oraz st. szer. Krzysztof B. […]”, Trzej polscy żołnierze ranni
w Afganistanie, http://isaf.wp.mil.pl/pl/1_947.html.
XI
Ksiądz
Kobiety Pasztunów
Największe straty na VII zmianie poniósł zespół OMLT[24]. W trakcie
prowadzonych działań stracili trzy wozy i połowę ludzi.
Ja i mój zespół praktycznie nie wysiadamy z wozu: a to spotkanie
w bazie, a to wyjazd z patrolem w teren. W terenie weryfikacja
uzyskanych informacji lub spotkania z informatorami, którzy z różnych
przyczyn nie mogą wjechać na bazę. Wieczorem analiza uzyskanych
informacji, pisanie meldunków, planowanie na bieżąco kolejnych
przedsięwzięć razem z elementami Bravo (wspólne patrole, operacje typu
cordon & search, szury z CIMIC w przeszukiwanych wioskach – to wszystko
musi być zaplanowane). Ponadto praca w samej bazie – tu też dużo się
dzieje. Wysoka temperatura, natłok zadań, stres towarzyszący podczas
spotkań i na patrolach nieraz kończących się kontaktem ogniowym
z przeciwnikiem oraz częste ostrzały Warrior zaczynają odbijać się na
naszych organizmach.
Operacja „Khanjar”
Rano następnego dnia, to jest 1 lipca, już byłem w sztabie Bravo. Dzisiaj
miała się odbyć szura z subgubernatorem oraz starszyzną Shinkay,
ale jeszcze była chwila czasu. Przedstawiłem sytuację, a w zasadzie
informacje, które udało mi się uzyskać poprzedniego dnia. Fajka nie
stracił dobrego nastroju.
– Czyli chcą dostać drugi raz po dupie – stwierdził.
– Coś w tym stylu – przytaknąłem.
– Jesteś w stanie ustalić, gdzie będą? To samo miejsce czy zmienią
miejscówkę?
– Myślę, że powinno się udać. A co, chcesz powtórzyć wczorajszą akcję?
– Nie mamy wyjścia, ale potrzebujemy paru dni. Oni też pewnie nie
zrobią tego dzisiaj ani jutro – dowódca Bravo bardziej chciał się upewnić,
niż pytał.
– Myślę, że nie, ale wolę być pewny.
– To działaj, Waldi, działaj, wieczorem się spotkamy w trzech
z Szeryfem, to będziemy knuć.
Na tym nasze spotkanie się skończyło. Fajka poszedł na szurę, a ja
ustawiać spotkania i uzyskiwać informacje. Czas naglił.
2 lipca 2010 spotkałem się z Bułeczką. Wracający powoli do zdrowia
policjant powiedział, że talibowie są wściekli za ostatnią bitwę, ściągają
posiłki z Nawy. Mają punkty zborne w medresie i meczecie gdzieś
w Jomojeh na końcu wioski. Jest ich tam już około 40, ale ma być jeszcze
Faruq, czeka na posiłki z Pakistanu, skąd mają przyjechać najemnicy
i uzupełnienie w amunicję, bo dużo jej ostatnio stracili.
– Nie spodziewają się was w Jomojeh, bo ostatnio tam byliście – dodał
Bułeczka.
Podziękowałem mu. Wieczorem miałem spotkanie z Jusufą, który
powiedział, że Jahodi nie chce walczyć w Moqurze, ale kilkunastu
Pakistańczyków i Irańczyków, którzy są w Rasanie, ma zamiar przyłączyć
się do Nasarta w ciągu kilku dni. Jusufa powiedział, że jak wyjadą
z Rasany, da natychmiast znać.
Następnego dnia byłem na komendzie policji w Moqurze i spotkałem
się z Dolasem. Policjant był pewien, że talibowie zaatakują w ciągu
tygodnia. Potwierdził, że grupują się w Jomojeh, a ich siły ocenił na
około 60 bojowników, ale ta liczba miała się zwiększyć. Główna
grupa pod dowództwem Nasarta w sile 150 rebeliantów rozlokowana
jest w meczetach i madrasach małych wiosek oddalonych od HW1
o kilkanaście kilometrów ze względów bezpieczeństwa i przybędzie
w przeddzień ataku. Talibowie prawdopodobnie mają do dyspozycji trzy
ciężkie karabiny maszynowe zamontowane na pick-upach i trzy lub cztery
moździerze. Czekają też na bojowników Faruqa, który ma przyprowadzić
około 200 bojowników z Nawy oraz dostarczyć zapas amunicji będącej
na wyczerpaniu. Wczoraj dwa razy doszło do ostrzału District Center
i kandaku z moździerzy.
Z informacji przekazanych przez Dolasa wynikało, że rebeliantów jest
około 400. Informacje co do liczby zweryfikował Bosman i jego siatka,
oceniając liczbę bojowników na od 250 do 300. Choć sam Bosman
stwierdził, że nie przyjedzie ich więcej niż 150, reszta zostanie w Nawie.
Tak czy tak, było ich wystarczająco dużo.
Na całe szczęście komendant Johadi i inni talibowie z Rasany w dalszym
ciągu byli skłóceni z Faruqiem po nieudzielonej pomocy w trakcie ataku
na FOB Warrior. Nie zamierzali pomagać przy walkach w Moqurze. Takie
informacje przekazali informatorzy Jusufy, Bajer i Wysoki.
„Zawsze to kilkuset bojowników mniej”, pomyślałem.
Jeszcze dwukrotnie jeździliśmy do Moquru, gdzie potwierdzałem
informacje. Bosman przez swoją siatkę źródeł ustalał funkcyjnych
w oddziałach rebeliantów, ilość uzbrojenia, charakterystyczne samochody,
którymi dysponowali. Były to dane niezbędne do określenia możliwości
bojowych poszczególnych oddziałów rebeliantów. W trakcie całego
przygotowania na sztywno współpracowaliśmy z Szeryfem, dowódcą
OMLT, szefem rozpoznania Bravo i oczywiście dowódcą Fajką. Mój zakres
zadań to zabezpieczyć informacje. Oni, czyli sztab, musieli tak zaplanować
operację, by przeciwnik do końca nie był w stanie przewidzieć działań
Bravo.
Żołnierze 3. Kandaku i długie przygotowanie do otwarcia ognia
z moździerza
Atak IED 28 lipca 2010 roku. We wtorek o 14.50 czasu lokalnego rebelianci
zaatakowali przydrożnym ładunkiem wybuchowym polski patrol bojowy.
W wyniku ataku rannych zostało siedmiu polskich żołnierzy. Zdarzenie
miało miejsce kilkanaście kilometrów na północ od bazy Warrior. Polski
patrol został zaatakowany silnym przydrożnym ładunkiem wybuchowym.
Uszkodzeniu uległ transporter kołowy rosomak. Na miejsce zdarzenia
natychmiast wezwano śmigłowiec ewakuacji medycznej MEDEVAC. Nasz
QRF wspomagał powrót patrolu do bazy.
Każdego dnia dostawałem informacje, że siły rebeliantów
stale wzbogacają się o najemników różnej narodowości i wyznania
muzułmańskiego przybywających z Pakistanu. Bitwa o Moqur, mimo że
zakończona sukcesem, nie ostudziła działań talibów – można powiedzieć,
że ich zaangażowanie nawet wzrosło.
Była godzina dziewiąta rano w czwartek 6 sierpnia 2010 roku, gdy
podczas spotkania ze Sternikiem dostałem telefon z TOC-u, że dowódca
zgrupowania pilnie prosi o kontakt. Niewiele myśląc, zostawiłem Ciastka
i naszego gościa w biurze i udałem się na TOC. Po drodze minął mnie
rozpędzony QRF – już wiedziałem, że doszło do ataku.
Na TOC-u panowała napięta atmosfera. Fajka, jak tylko mnie zobaczył, od
razu odciągnął na bok i krótko streścił sytuację: o 8.45 czasu afgańskiego
OMLT wpadło w zasadzkę na drodze do Moquru. Doszło do ataku silnym
ładunkiem wybuchowym oraz do wymiany ognia. W wyniku wybuchu
przydrożnej bomby zginął starszy szeregowy Dariusz Tylenda, ponadto
rany odniosło pięciu polskich żołnierzy. Na miejsce zdarzenia natychmiast
wezwano śmigłowce ewakuacji medycznej. MEDEVAC miał tam być za
kilkanaście minut. OMLT cały czas odpierało ataki rebeliantów, którzy
ostrzeliwali naszych z pobliskiej miejscowości.
Wozy dyżurujące patrolu, tak zwane „na kurwie”, stały już pod
TOC-em. Poderwani do akcji żołnierze mieli wyruszyć pod Moqur i dać
wsparcie zaatakowanym kolegom z OMLT, którzy wpadli w zasadzkę IED.
Na twarzach było widać zmęczenie. Poprzedniej nocy ludzie Sobola
wrócili z patrolu, a w związku z brakami w obsadzie wpadli od razu na
QRF. Dowódca patrolu właśnie odbierał rozkazy do działania na TOC-u.
Wzywano też MEDEVAC, bo kilku naszych było rannych.
Dołączyliśmy naszym humvee do kolumny QRF-u. Ciastek nawiązał
łączność z wozem dowódcy i z TOC-em. Po 15 minutach już byliśmy
w drodze do Moquru. W międzyczasie udało się nam ustalić, że OMLT
jest atakowane przez oddział rebeliantów w sile około 200 osób – to było
dużo. Sternik poprzez swoich ludzi ustalił, że większość to najemnicy
z Pakistanu. W ich posiadaniu jest moździerz i aktualnie przygotowują
się do ostrzału żołnierzy uwięzionych w zasadzce.
W ciągu 20 minut byliśmy na miejscu zdarzenia. Śmigła właśnie
nadlatywały. Rebelianci wycofali się. Stan rannych był poważny,
jeden z naszych był przygnieciony rosomakiem, a małe podnośniki
pneumatyczne nie dawały rady podnieść wraku transportera. Bez dźwigu
nie byliśmy w stanie mu udzielić pomocy. Ratownik medyczny podłączył
kroplówki. Po twarzach żołnierzy ciekł pot zmieszany z kurzem – a może
to nie był pot. Jego dowódca był przy nim do samego końca. Starszy kapral
Dariusz Tylenda miał 31 lat…
Ramadan
„Są drogi, którymi nie należy podążać, armie, których nie należy
atakować, fortece, których nie należy oblegać, terytoria, o które nie
należy walczyć, zarządzenia, których nie należy wykonywać”.
Sun Tzu, Sztuka wojny
Straty w sprzęcie:
• 8 rosomaków;
• 3 helikoptery Mi-24;
• 3 samoloty bezzałogowe.
Myślę, że jednym z powodów braku sukcesu tej krucjaty był brak pomysłu
i wzorowanie się na starych schematach. Nie wyciągnięto wniosków
z lekcji Brytyjczyków i Rosjan. Stratedzy z NATO „bezmyślnie” powielili
plany poprzedników, mając nadzieję, że wniesienie kaganka oświaty
i demokracji podpartego milionami dolarów zmieni mentalność ludzką
w ciągu kilku lat. Nikt nie chciał przyjąć do wiadomości, że społeczność
muzułmańska podzielona ze względu na narodowość oraz wewnętrznie
na plemiona nie jest na obecnym etapie rozwoju zainteresowana takim
ustrojem jak demokracja. Nie uważa jej za dar od Boga i nie zamierza z niej
korzystać. Mentalnie społeczeństwo Afganistanu jest w naszych wiekach
średnich, bliżej im do chłopów feudalnych niż do społeczności XXI wieku.
To, że obsługują komputer czy telefon i jeżdżą samochodami, nie zmieni
ich od razu w nowoczesnych Europejczyków czy Amerykanów. Do takiej
przemiany potrzebne są dziesiątki lat edukacji i kilka pokoleń.
Natowscy eksperci nie chcieli zauważyć problemu czysto mentalnego.
Cała przygotowana strategia opierała się i opiera na wprowadzeniu
zasad i standardów panujących w zachodnim świecie. Nikt nie wziął pod
uwagę decydującego czynnika – że tak naprawdę Afgańczycy nie chcą
naszej demokracji, boją się jej i uważają ją za zepsucie moralne. Kobieta
w mini paradująca po afgańskiej wiosce w najlepszym razie zostałaby
zgwałcona lub ukamienowana, i to wcale nie przez talibów, tylko przez
zwykłą społeczność lokalną. Pies nie jest przyjacielem człowieka, tylko
zwierzęciem nieczystym, o głaskaniu nie ma mowy, można co najwyżej
go kopnąć. Takie przykłady mógłbym mnożyć – myślę, że najbardziej
jaskrawe jest to, że dla talibów straty w ludziach nie mają żadnego
ujemnego znaczenia, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej napędzają ich
machinę wojenną: Super. Możesz zginąć za Allaha. To święta wojna.
Mur
31 http://isaf.wp.mil.pl/pl/1_2486.html