You are on page 1of 127

 

Nisargadatta Maharaj
 

ROZMOWY
Z MĘDRCEM
 
 
 
Biblioteka Wiedzy Potrójnej, 1992
Wersja elektroniczna: HB 
Indyjski Mędrzec i Maurycy Frydman
 
Mędrcem w  tych rozmowach jest indyjski guru Śri Nisarga‐
datta Maharaj (1897-1981). Maurycy Frydman (1901-1976) to
jego przyjaciel, który powo łał teksty rozmów do istnienia.
Nisargadatta pochodził z  biednej wiejskiej rodziny i  miał za
sobą tylko elementarną szkolną edukację. W  1918 r. przeniósł
się do Bombaju i tam otworzył najpierw kiosk, w którym sprze‐
dawał głównie papierosy, a  potem niewielkie przedsiębiorstwo
handlowe. Ożenił się, został ojcem czworga dzieci – i oto pewne‐
go dnia w 1937 roku, nie uprzedziwszy nawet najbliższej rodzi‐
ny, wszystko porzucił i  stał się wędrownym ascetą, poszukują‐
cym niezniszczalnych wartości. Resztę życia zamierzał spędzić
w Himalajach. Jednak po jakimś czasie ponownie osiadł w Bom‐
baju – teraz już jako nauczyciel prawd duchowych, guru, który
kieruje ludzi na drogę życia uznaną przez siebie za najbardziej
godną człowieka. Przybrał wtedy swoje nowe imię; przedtem
nazywał się Maruti Kampli.
On sam też miał swojego guru. Był nim Śri Siddharameshwar
Maharaj. Przed swoją śmiercią w  1936 roku guru powiedział
mu: „Jesteś Najwyższą Rzeczywistością. Nie wolno Ci wątpić
w  moje słowa. Mówię Ci prawdę i  według niej działaj.” „Potem
wszystko przyszło z  wnętrza – niewzywane i  nieoczekiwane”,
wyzna Nisargadatta.
S. Dikshit, wydawca angielskiej wersji „Rozmów z Mędrcem”*
stwierdza, że Indie są pod wieloma względami niezwykłym, za‐
dziwiającym krajem, lecz co najbardziej w nich zadziwia, to nie‐
przerwana ciągłość istnienia ludzi, którzy dobrowolnie wyrze‐
kają się wszelkich ziemskich dóbr i  przywilejów, aby osiągnąć
nowy wymiar egzystencji, a gdy dojdą do wyzwolenia, wówczas
w  swym umiłowaniu ludzi, którzy jeszcze tkwią w  niewiedzy,
dzielą się z  nimi swym cennym, najcenniejszym doświadcze‐
niem.
* Śri Nisargadatta Maharaj, I am THAT, Bombay 1973.
Ramana Maharishi powiedział kiedyś, że choćby zasięg mocy
guru był wielki jak ocean, uczeń otrzyma tylko tyle, ile zdolny
jest przyjąć. Jeśli przyjdzie z kubeczkiem, zaczerpnie tylko kube‐
czek. Od ucznia zależy, ile dóbr wyniesie.* Aurobindo Ghosh
twierdził, że guru nieustannie przekazuje uczniowi swoją świa‐
tłość, swoją moc, ile zaś uczeń zdo ła wchłonąć, zależy od pojem‐
ności jego „wewnętrznej czary”.
* A. Osborne, Ramana Maharishi and the Path of Self-Knowledge, London 1957, s.
140.
Wiele osób przychodziło do Nisargadatty ze swymi problema‐
mi. Rozmowy z  nim obejmują szeroki, zróżnicowany zakres te‐
matów – od najogólniejszych zagadnień lozo cznych dotyczą‐
cych meta zyki poprzez kwestie utrwalenia pokoju na świecie,
aż do spraw natury tak osobistej jak nieszczęśliwa miłość, cho‐
roba, bunt przeciwko starości i  śmierci. Jednak najważniejsze
swoje zadanie Nisargadatta upatrywał zawsze w  tym samym –
chciał pomóc ludziom w wyzbyciu się niewiedzy co do swojego
rzeczywistego, przyrodzonego stanu, aby i  oni także osiągnęli
ów nieznany im jeszcze wymiar egzystencji. Wszystko się wtedy
w ich życiu zmieni. Dostrzegać będą w każdej rzeczy jej boski za‐
lążek i  wiedzieć będą, że cały świat wraz z  nimi uczestniczy
w kosmicznej Jedności. Dojdą do prawdy, że indywidualny pier‐
wiastek duchowy (ATMAN) i  duch wszechbytu (BRAHMAN)
stanowią Jedno.
Ramana Maharishi twierdził, że wszystkie pytania egzysten‐
cjalne zawierają się w  tym jednym podstawowym: Kim ja je‐
stem? Podobnie twierdził Nisargadatta i  pragnął, aby ludzie,
którzy słuchają jego nauk, doświadczyli tego, czego on doświad‐
czył. Ja jestem TYM. Ja (jednostka) jestem TYM (substancją uni‐
wersalną). Jestem BRAHMANEM.
„Poza Brahmanem nie ma nic. Wszystko, co inne jest niż Brah‐
man, jest złudą tylko, jak miraż na pustyni”, głosił, nawiązując
do najstarszych świętych tekstów, lozof z VIII wieku, Siankara,
który wywarł wpływ na całe późniejsze pokolenia przedstawi‐
cieli monistycznej Wedanty.* 
* Atmabadha czyli poznanie duszy. Warszawa 1920, s. 31.
Jak wspomina Dikshit, wystarczyło siedzieć obok Nisargadat‐
ty i  słuchać jego słów, aby znaleźć się poza czasem i  przestrze‐
nią. To, co stanowiło treść jego pouczeń ma charakter ogólno‐
ludzki i  niezmienny, zachowuje swój walor w  każdym miejscu
i  czasie. Problemy życia i  śmierci, bólu i  radości, celów i  środ‐
ków, a nade wszystko świadomości człowieka ujmował Nisarga‐
datta wciąż w  nowym świetle, prowadząc słuchaczy do coraz
wyraźniejszego uświadomienia sobie własnej dezorientacji
i  niewiedzy. „Jeśli mądrość polega na zdolności odróżniania
prawdy od fałszu, wówczas Nisargadatta jest zaiste nauczycie‐
lem mądrości.”* Umiał on patrzeć na los człowieka z perspekty‐
wy „kosmicznej gry” i  dzięki temu zupeł nie naturalne było dla
niego powstrzymywanie się od zgorszenia i  potępienia. Wie‐
dział, że i  święty był kiedyś grzesznikiem, a  grzesznik dostąpi
kiedyś stanu uświęcenia. Jedynie czas ich dzieli, lecz właśnie
czas zniesie różnicę.
* Śri Nisargadatta Maharaj, op. cit. s. VIII.
Źródło cierpienia tkwi w  umyśle. Dla Mędrca nie była to teo‐
ria. Mędrzec poznał we własnym doświadczeniu, że trzeba
umysł uwolnić od destrukcyjnych nawyków. Ze swym życzli‐
wym uśmiechem Nisargadatta wskazywał drogę wyzwalającą
od cierpienia. „I ta droga się sprawdza, gdy słuchacz uchwyci,
o co w niej chodzi.”
Księgi głoszą, że kto wyzbył się niewiedzy, ten prowadząc na‐
dal życie w świecie i włączając się aktywnie w bieg codziennych
zdarzeń, zachowa postawę kojącego dystansu. Trwać będzie
w  wewnętrznej ciszy i  pogodzie ducha. Kto bowiem jest praw‐
dziwym mędrcem? Jest to człowiek zadowolony i  pogodny za‐
wsze, w  powodzeniu i  klęsce jednaki, panujący nad umysłem
swym i sercem, wyzbyty pożądania, chciwości i zawistnych od‐
ruchów, człowiek bez cienia nienawiści, w  świadczeniu dobra
całkowicie bezinteresowny...
 
Metodą często stosowaną przez Nisargadattę, jak również
przez innych guru w rozmowach z ludźmi, jest podważanie ich
wiary w  sensowność dotychczasowego sposobu życia. W  ten
sposób guru chce uświadomić rozmówcy, jak złudne jest jego
poczucie bezpieczeństwa, jak kruche życiowe powodzenie, jak
mocno i  beznadziejnie uwikłał się w  zdradliwą sieć zależności
od zdarzeń. Te same prawdy ukazuje znana w Indiach opowieść,
którą S. Radhakrishnan uważa za alegorię zwykłego ludzkiego
losu.* Idąc spokojnie drogą, wędrowiec snuje plany, co uczyni po
osiągnięciu celu swej wyprawy. Nagle spostrzega, że goni go dzi‐
kie zwierzę. Chce znaleźć schronienie w wyschniętej studni, ale
na jej dnie czyha na niego smok z  otwartą paszczą. Uczepia się
więc drzewka, które wyrasta ze szczeliny w  murze studni. Nie
będzie jednak długo trwał tak zawieszony, bo już dwie myszy
podgryzają gałąź, na której wisi. Walczy o  przetrwanie, miota
się między nadzieją a  rozpaczą, czeka go jednak niechybnie
śmierć. A  oto komentarz indyjskich lozofów do tej historii:
przeminąć musi wszystko, co w swej duchowej ślepocie cenimy,
my jednak niepomni tego, miast zmierzać do rzeczywistych
wartości zapewniających trwałe szczęście, zadowalamy się kro‐
plami miodu, które tra ają się nam nieraz wśród goryczy istnie‐
nia. 
* S. Radhakrishnan, Filozo a indyjska, t.2, Warszawa 1959, s. 544.
A przecież, jak głosi Wedanta, człowiek może doznawać szczę‐
śliwości bez kresu. Tu guru wskazuje na siebie, gdyż doszedł do
takiego błogostanu, „jakiego nie może nam dać ani odebrać
świat”. Przestrzenny świat wielości, świat podlegający przemija‐
niu, świat przyczyny i  skutku, świat chaosu i  niezgody istnieje
tylko na niższych poziomach naszego doświadczenia. Przyjąć
ten świat jako zewnętrzne ramy i działać stosownie do naszego
w nim miejsca, patrząc na niego z wyżyn całkowitej bezpragnie‐
niowości – oto, czego by Mędrzec chciał nauczyć ludzi.
 
Pierwsze angielskie wydanie rozmów z  Nisargadattą ukazało
się w  Bombaju w  1973 r. W  książce tej, zatytułowanej „I am
THAT” („Ja jestem TYM”), Nisargadatta potraktowany został
jako wyłączny autor dzieła, natomiast Maurycy Frydman wy‐
stępuje w niej skromniutko, tylko jako tłumacz oraz autor zwię‐
złej noty wyjaśniającej. Pisze w niej, że chociaż niełatwo jest tra‐
ć do małego czynszowego mieszkania Mędrca w ubogiej dziel‐
nicy Bombaju, wiele osób znajduje do niego drogę. Przychodzą
nie tylko Hindusi, którzy mogą swobodnie porozumiewać się
z  nim w  języku marathi, ale również cudzoziemcy, którzy naj‐
częściej mówią mu o  swoich sprawach po angielsku lub w  in‐
nym języku europejskim. Wówczas Frydman służy za tłumacza.
Po pewnym czasie uznaje rozmowy prowadzone z Nisargadattą
za tak interesujące i doniosłe, że zaczyna je nagrywać. W domu
na podstawie nagrań opracowuje ich jednolitą wersję angielską.
Potem z kolei przekłada je na marathi i zanosi Mędrcowi do au‐
toryzacji.
Frydman pisze, że poznał Nisargadattę kilka lat wcześniej i za‐
czął odwiedzać go regularnie, ujęty spontaniczną prostotą jego
sposobu bycia i  najszczerszym zaangażowaniem, z  jakim Mę‐
drzec dzielił się z ludźmi swoimi doświadczeniami.
W nocie Frydman wyraża nadzieję, że chociaż czytelnik po‐
znaje rozmowy w  niezupeł nie dosłownym przekładzie, to po‐
zwolą one wczuć się w  istotę tego fascynującego, obdarzonego
jasnym umysłem i  wielkim sercem człowieka. Zawsze dobrze
jest spotkać kogoś, kto nas samych przerasta, mówi Frydman.
Daje nam to pojęcie, czym moglibyśmy być, gdybyśmy się nie lę‐
kali.
 
W 1976 r., wkrótce po śmierci Frydmana, ukazało się w Bom‐
baju drugie, rozszerzone wydanie,* zawierające tym razem dwie
obszerne przedmowy całkowicie poświęcone jego osobie.
W tych tekstach Maurycemu Frydmanowi oddana zostaje spra‐
wiedliwość jako współ twórcy „I am THAT”. 
* I am THAT, Conversations with Sri Nisargadatta Maharaj translated by Maurice
Frydman, Part II, Bombay 1976.

Autorami wspomnianych tekstów są bliscy mu indyjscy przy‐


jaciele – Apa B. Pant i Sudhakar S. Dikshit, autor przedmowy do
wcześniejszego wydania. Pierwszy – dyplomata, syn władcy
księstwa Aundh znał Frydmana prawie przez czterdzieści lat,
drugi – wydawca lozo cznej literatury indyjskiej i  lozof, znał
go o po łowę krócej.
Dikshit zwraca uwagę na to, że we wcześniejszym wydaniu
książki Frydman, który nigdy nie podkreślał swoich zasług i nie
dbał o zaszczyty, tylko zdawkowo wspomniał o własnym wkła‐
dzie pracy. A  przecież wziął na siebie trud ogromny, przygoto‐
wując rozmowy tak, aby nadawały się do druku. Pracował nad
rozmowami przez całe miesiące, ze wszystkich sił, w  dzień i  w
nocy. Dikshit stwierdza, że Frydman posiadł rzadki dar prawdzi‐
wego lozofa, „Umiał wyłożyć to, co wzniosłe i głębokie, w języ‐
ku zwykłych ludzi”. W latach trzydziestych Paul Brunton odkrył
Ramanę Maharishiego dla Zachodu. Przez zarejestrowanie, opra‐
cowanie i przetłumaczenie na angielski nauk Nisargadatty Mau‐
rycy Frydman oddał światu podobną przysługę.
 
Kim był Maurycy Frydman? Urodził się w  Krakowie w  1901
roku. Wkrótce po ukończeniu studiów politechnicznych, jako
młody inżynier, opuścił Polskę i  po kilkuletnim pobycie we
Francji przeniósł się do Indii, gdzie pozostał już do końca życia.
Ramana Maharishi, Krishnamurti oraz Gandhi to postaci, które
darzył największym podziwem i  uznaniem. Pod koniec życia
szczególnie bliski duchowo stał mu się Nisargadatta.
W Indiach był człowiekiem szeroko znanym i  bardzo cenio‐
nym, zwłaszcza w ośrodkach gandyjskich. Przybyszowi z Polski
wystarczyło nieraz wymienić jego nazwisko i  powo łać się na
znajomość z  nim, aby doświadczyć jakiegoś dobrodziejstwa.
W Polsce też miał krąg wiernych przyjaciół.
Pant i Dikshit oraz inni, którzy opublikowali o nim wspomnie‐
nia,* podają liczne szczegó ły z  jego biogra i. Podkreślają, że
wiódł on w  Indiach życie doskonałego karma jogina, skupione
na bezinteresownej służbie. Początkowo pracował jako dyrektor
elektrowni w  Bangalore i  zarabiał ogromne pieniądze. Opaten‐
tował kilka wynalazków. Wyrzekł się jednak swojej pozycji, pie‐
niądze rozdał, przywdział szaty mnicha i jako człowiek wolny od
zobowiązań zawodowych swój czas i  siły poświęcał sprawom,
które odczuwał jako ważne. Bywał w  aśramie Gandhiego, miał
przekonanie do jego programu reform spo łecznych i czynnie po‐
pierał go w  licznych akcjach. To Gandhi obdarzył go imieniem
Bharatananda – Szczęście Indii.** Aby złagodzić nędzę indyjskie‐
go chłopa, Mahatma Gandhi propagował tkanie płótna samo‐
działowego prostą metodą chałupniczą. Frydman udoskonalił
ko łowrotek, przeznaczony do tego celu. Do końca życia działał
w  instytucji, która organizowała tkanie przez chłopów płótna
i wprowadzał wciąż jakieś techniczne udoskonalenia. Był współ‐
twórcą ogłoszonego przez Gandhiego „konstruktywnego pro‐
gramu” zmierzającego do powo łania spo łecznych struktur, które
zapewniłyby maksymalną autonomię każdej indyjskiej wsi.
Wymyślił prostą technikę budowania wiejskich chat z  dostęp‐
nych chłopom materiałów. Wierny idei „zdecentralizowanej de‐
mokracji”, opracował dla księstwa Aundh nową konstytucję
wprowadzającą istotne zmiany ustrojowe. Zorganizował osiedle
dla grupy więźniów kryminalnych i odniósł znaczny sukces wy‐
chowawczy. Żywo interesowały go sprawy nauczania. Przez pe‐
wien czas pracował w  szkole założonej przez Krishnamurtiego,
w  której tok zajęć bardzo różnił się od tradycyjnego systemu.
Wstrząśnięty tragedią uchodźców tybetańskich zorganizował
dla tysięcy z nich osady w Indiach. Umiał zdobyć na ten cel zie‐
mię i pieniądze. Dotarł aż do Nehru i zyskał jego poparcie w tej
sprawie. To tylko przykłady jego licznych inicjatyw i  podejmo‐
wanych akcji. Warto jeszcze wspomnieć, że opracował uprosz‐
czoną polską pisownię, która miała znacznie zmniejszyć koszty
druku. 
* Dr M. Sadishiva Rao, Maurice Frydman, „The Mountain Path”, Nr. 1, 1977; Ved
Mehta, Mahatma Gandhi and His Apostles, New York 1983; – z pewnością ukazało
się jeszcze wiele innych wspomnień. 
** W  tygodniku Gandhiego „Harijan” z  dnia 2.9.1940 opublikowany został tekst
długiej dyskusji Frydmana z Gandhim na temat niestosowania przemocy.

Nasuwa się pytanie, z czego żył, skoro zrzekł się pracy zarob‐
kowej. Odpowiedź jest prosta. Gdy wziął na siebie dobrowolne
ubóstwo, znalazł, tak jak to w Indiach bywa, swego anio ła stró‐
ża. Była nim pani Hiralai B. Petit, którą poznał w aśramie Maha‐
rishiego. Przez 30 lat zapewniała mu ona minimum dóbr mate‐
rialnych. Potrzeby jego były zresztą bardzo skromne. Nosił tani
ubiór z białego płótna samodziałowego, a odżywiał się głównie
jarzynami i  owocami, najczęściej surowymi. Pani Petit pocho‐
dziła z  zamożnej rodziny parsów, słynącej w  Bombaju ze swej
dobroczynności, m.in. z  założenia domu sierot i  szpitala dla
ubogich. Frydman korzystał z jej gościny. Kiedy w styczniu 1966
r. odwiedziłam go w  Bombaju, gospodarstwem zajmowała się
młoda niepeł nosprawna kobieta o  imieniu Marta, której nie
można jednak nazwać służącą, ponieważ była traktowana jak
członek rodziny. Była tam również Maggie, przybrana córka
Frydmana i  pani Petit. Jako dwumiesięczne niemowlę Maggie
umierała z wycieńczenia na skutek nieuleczalnej, jak się zdawa‐
ło, wady przewodu pokarmowego. Karmiąc ją po kropelce wyci‐
skanym własnoręcznie sokiem owocowym, Frydman przywró‐
cił ją do życia. Odtąd wychowywała się u nich.
Pant charakteryzuje Frydmana jako człowieka, który łączył
w sobie najszlachetniejszy rodzaj współczucia i życzliwości z ta‐
lentem wytrwałego, kompetentnego działania, a było to najczę‐
ściej działanie niosące ulgę w  cierpieniu. Jego reakcja na czyjeś
nieszczęście była odruchowa, spontaniczna. Wypływała z  do‐
broci serca.
Pant pisze, że rad jest, iż dzięki drugiemu wydaniu „Rozmów
z Mędrcem”, może sławić Maurycego Frydmana. W ciągu czter‐
dziestu lat przyjaźni wciąż na nowo utwierdzał się w  tym, że
Frydman to Mahatma – Człowiek Wielki Duchem. Choć urodził
się w dalekiej Polsce, zaliczyć go trzeba do długiego ciągu indyj‐
skich mędrców i świętych.
 
Dikshit skupia uwagę na innych cechach osobowości Frydma‐
na. Pisze, że zapoznawał się on z indyjską lozo ą, spotykał in‐
dyjskich mędrców, wnikał w  ich wskazania, odwiedzał aśramy
i  brał udział w  aśramowym życiu, ale nie traktował siebie jako
nawróconego na jakąś określoną wiarę. Umysł miał otwarty,
stronił od dogmatów. Nie znosił hipokryzji. Obcy mu był wszelki
przymus, nawet psychiczna presja w imię dyscypliny duchowej.
Bardzo ważną postacią, już od lat młodzieńczych, był dla niego
Krishnamurti. Brało się to zapewne ze wspólnego im obu non‐
konformizmu i  ducha opozycji. Krishnamurti uczynił Frydma‐
na radykalniejszym w krytyce zinstytucjonalizowanej pobożno‐
ści i  czysto obrzędowych praktyk religijnych. Frydman uważał,
że prawdziwa religijność opiera się na autentycznym przeżyciu,
a nie na a rmacji usłyszanych dogmatów. Dogmaty ludzi dzielą
i  ograniczają umysł. W  sobie należy znaleźć to, co jest religijną
prawdą. Medytację rozumiał jako wysiłek prowadzący do samo‐
poznania.
W ostatnich latach życia, jak wspomina Dikshit, Frydman jak
gdyby stracił swoje cechy rebelianta. Przygasł w  nim tempera‐
ment polemisty. Przyjął, że najcenniejsza wiedza spływa na
człowieka w ciszy serca i umysłu. Teraz on – podobnie jak misty‐
cy – zaczął żyć z  poczuciem, że „Wszystko jest Jednym, a  Jedno
jest Wszystkim”.
W tym właśnie okresie Frydman spotkał Nisargadattę i  po‐
przez to spotkanie jego nie znajdująca dotąd spokoju, wciąż piel‐
grzymująca dusza dotarła do miejsca swego przeznaczenia. Dik‐
shit opowiada, że po raz pierwszy, odkąd poznał Frydmana, było
w nim coś z poddania się i pokory. To już nie dawny buntownik
zjawiał się w  izbie Nisargadatty, lecz przyjaciel Mistrza, który
podziela jego nauki. Osłabiony chorobą odwiedzał Mędrca tak
długo, jak długo starczało mu sił. Gdy przemawiał Nisargadatta,
zamieniał się cały w  słuch. Zdarzało się, że sam zadawał jakieś
pytanie, nie dlatego wszakże, aby jemu potrzebne były nowe
wyjaśnienia Mistrza, ale na pożytek innych obecnych. Kiedyś za‐
pytał, jak człowiek, który posiadł Wiedzę, przyjmuje starość z jej
dolegliwościami i ze świadomością rychłego końca. Nisargadat‐
ta odpowiedział: ”Im starszy staje się człowiek, który posiadł
Wiedzę, tym więcej w  nim szczęśliwości i  spokoju. Jest jak po‐
dróżnik, który zbliża się do celu ze swoim bagażem. Opuszcza
pojazd bez żalu.”
Pant pisze, że w  parę godzin po śmierci Frydmana jego ciało,
w obecności Nisargadatty oraz innych bliskich mu osób, spopie‐
lone zostało w piecu kremacyjnym przez żar elektryczny. „Pier‐
wiastki wróciły do swego pierwotnego stanu”. Nisargadatta na‐
ucza – kontynuuje Pant – że w przypadku świętego, po tym, co
nazywamy śmiercią, przestaje on istnieć, podobnie jak woda
z rzeki przestaje istnieć jako rzeka, gdy wpłynie do morza. Ginie
nazwa, giną kształ ty, ale woda – złączona w  Jedno z  morzem –
pozostaje. Gdy umiera święty, jego dobroć i  mądrość stają się
częścią skarbnicy całej ludzkości i  pomagają innym w  rozwoju.
Rozsiane dziś po świecie idee Gandhiego pozostają żywe. Tak
samo, po zycznym odejściu Maurycego, jego duch służby i po‐
święcenia, wyzbyte egoizmu działania, wrażliwość na cudzy ból
i  ciągła troska o  czyjeś dobro powinny, w  odczuciu Panta, stać
się naszym wspólnym, zobowiązującym dziedzictwem.
 
W 1972 r. Maurycy Frydman przesłał mi świeżo wydaną anto‐
logię, zatytułowaną „The Mind of J. Krishnamurti”,* zawierającą
również jego wypowiedzi. Oto kilka cytatów:
* The Mind of Krishnamurti, ed. L.S.R.Vas, Bombay 1971.

„Dla przetrwania ludzkości jest rzeczą ważną, że co pewien czas


pojawia się człowiek ucieleśniający ludzkie ideały w swej własnej
osobie. Godność i przyszłość ludzkości, potwierdzona i objawiona,
staje się na nowo radosną pewnością, źródłem inspiracji, wezwa‐
niem do skupienia woli i energii na tym, co dobre.”
„Należy pamiętać, że każdy wielki reformator był buntownikiem
i obrazoburcą. Odmawiał ślepego posłuszeństwa tradycji i dogma‐
tom przeszłości. Najbardziej zaś zgubne w  tradycji było zawsze
przekonanie, że można od innych prawdę otrzymać, że jeden czło‐
wiek może za drugiego doświadczać i odkrywać.”
„Pierwszym czynem dobrego nauczyciela jest przełamanie wię‐
zów zależności i  trzymanie się prostej prawdy, że człowiek może
budować tylko na tym, czym jest, a  nie w  co można by go było
przeobrazić. Wszelka zależność od innych jest przeszkodą w  do‐
świadczaniu rzeczywistości.”
„Nikt nie może być wolny za drugiego człowieka, ani za drugiego
mądry, ani współczujący. Człowiek musi znaleźć w  sobie rdzeń
własnej istoty, obstawać przy nim i  z niego podejmować działa‐
nia; nie ma substytutu dla suwerenności.”
„Wolność ma swój początek w  ludzkiej jednostce. Gdy człowiek
umie pokierować sobą i swoim życiem, staje się wolny. Gdy uwal‐
nia siebie od nacjonalizmu, zawiści, chciwości, wyzyskiwania, ma
to wpływ na innych.”
„Ideałem jest, aby każdy urzeczywistniał pełnię swoich możliwo‐
ści, nie ograniczając przez to innych.”
„Mądrość nakazuje uznać, że godziwe środki są tym, co się liczy,
i że cele zawierają się w środkach.”
 
W liście do przyjaciela napisał:
„Doświadczenie całego życia nauczyło mnie jednego: szukać
prawdy w  miłości bliźniego i  miłości w  prawdzie. Gdy prawda
i  miłość w  jedno są złączone, stają się energią, która świat prze‐
mienić zdoła”
„Drzwi prawdy otwiera nie mózg a serce rozumiejące i współczu‐
jące. Zamyka je głupota i  sobkostwo. Rozumieć kochając, kochać
rozumiejąc – to wszystko.”*
* M. Frydman, Z ojczyzny mędrców (listy do przyjaciół), Warszawa 1978.
 
W 1968 r. napisałam Maurycemu Frydmanowi, że gdybym
jeszcze raz pojechała do Indii, próbowałabym poprzez doświad‐
czenia w aśramach lepiej zrozumieć, kim w tym kraju jest guru.
Oto jego odpowiedź (fragment listu z 17.7.1978):
„Znaczenie słowa Guru jest niezmiernie płynne, wielopostaciowe
i  wielowarstwowe. Każdy coś innego pod tym słowem rozumie
i każdy swego określenia się trzyma. Adwaita, Vishishta i Dwaita
– każda szkoła ma własne podejście. Lepiej nie podcią gać wszyst‐
kiego pod jeden strychulec i pozostawić odrębności indywidualne
takie, jakie są, uwzględniając ich pochodzenie i tło.
W moim rozumieniu Guru to ja sam w hipostazie (czy tak można
po polsku?). Guru to przedstawienie mojej własnej doskonałości.
Albo – spotkanie kogoś i intuicja: takim być mogę – takim być pra‐
gnę! Myśl – miłość – wola zlane w jedno: SATYAKAMA – odwiecz‐
ne i nieskończone pragnienie znalezienia siebie, realizacji wszyst‐
kich swoich możliwości. Odpowiedź na pytanie: Kim jestem ~ co
mogę – co muszę? Jak mam żyć – kochać – działać? Guru to moja
własna przyszłość, zwycięstwo tego, co będzie, co być może, nad
tym, co było. Bo wszystko, co było, to nic, marzenie senne, złuda
lub zmora, w  porównaniu z  niezmierzonym bogactwem lego, co
być może – jeśli nie będzie sprzeciwu. Sprzeciw płynie z  przeszło‐
ści, z  nawyków zycznych, uczuciowych, myślowych. Nasza oso‐
bowość to Karma, a nasza istota ratuje naszą Dharmę – powoła‐
nie życiowe. W  krytycznych okresach naszego życia nasza jaźń
rzutuje z siebie na lustro myśli, uzewnętrznia siebie, nadaje sobie
postać zewnętrzną, obiektywną, dotykalną, by pomóc własnej
osobowości do powrotu „w dom Ojca”.
„Hindus ufa swojemu Guru absolutnie, bo jest przekonany, ze
Guru jest bardziej nim samym niż jego własny ograniczony umysł.
Przez posłuszeństwo Guru posłuszny jest samemu sobie. Guru to
źródło sumienia; – posłuszeństwo guru jest szczytem wolności.
Oczywista podejście takie jest często wypaczone lub wręcz wyzy‐
skiwane, ale na to nie ma rady.”
 
Polski przekład „Rozmów z Mędrcem” ma swoją historię. W li‐
ście z 6.1.1972 Maurycy Frydman tak do mnie napisał:*
* Było to po przeczytaniu mojego artykułu Spo łeczna rola indyjskiego mędrca, któ‐
ry właśnie ukazał się w „Studiach Filozo cznych”, Nr. 5, 1971.

„Mam do Pani sprawę. Od paru lat przyjaźnię się z niejakim Ni‐


sargadattą Maharadż z  Bombaju, klasycznym hinduskim guru.
Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że pochodzi z niższych kast,
jest niewykształcony, zna tylko rodzimy marathi i  to dość nie‐
okrzesany. Nigdy nie cytuje pism świętych, wszystko płynie ex
tempore, z  własnego doświadczenia. Zazwyczaj spotykam go raz
na tydzień w gronie jego uczniów i słucham rozmów; czasem zada‐
ję pytania. Próbowałem notować, a że to było zbyt męczące, spro‐
wadziłem magnetofon i już u siebie w domu spisywałem wszystko
porządnie. Nazbierało się tych rozmów sporo – 75! Pisałem po an‐
gielsku – tłumaczy się tekst z  powrotem na marathi – Maharadż
twierdzi, że myśl jego oddana jest dokładnie. Wersja marathi uka‐
że się w  druku wkrótce – po niej angielska, ale chciałbym bardzo
mieć wersję polską. Czy mógłbym Panią prosić o polskie tłumacze‐
nie? Praca będzie łatwa i  bardzo interesująca i  da Pani głęboki
wgląd w  psychikę hinduską. Potem będzie Pani mogła wydać to
jako dokument lozo czny – lub też wydrukujemy w Indiach. One
step at a time. Czy posłać parę rozmów do przejrzenia?”
 
Oto fragmenty kilku późniejszych listów Maurycego Frydma‐
na:
31.1.1972. „Bardzo dziękuję za list z 17.1. i za chęć tłumaczenia
«Rozmów z Mędrcem». Jest tego sporo, mam spisanych 89 rozmów,
a zapowiada się na więcej. (...) Rozmowy są zupełnie niezależne –
nie ma cią głości – rozmaici ludzie przychodzą i zadają pytania –
poziom jest rozmaity pytań; odpowiedzi są zawsze do poziomu 11
słuchacza dostosowane bez uszczerbku dla prawdy. – Każdą roz‐
mowę może Pani oddzielnie zużytkować, a  w końcu ukaże się to
w postaci książki. Jeśli rozmów jest za dużo, można będzie poskra‐
cać i  powybierać. Gdy się Pani z  tekstem zapozna, przekona się
Pani, że Wedanta jest czymś bardzo żywym i bliskim.”
15.2.1972. „Posyłam dwie rozmowy z Mędrcem, Nr 88 i 89. Nu‐
mery nie mają znaczenia, daty również, ponieważ każda rozmo‐
wa stanowi odrębną całość; nie należy szukać cią głości. Nisarga‐
datta Maharaj dosłownie znaczy: Czcigodny Dawca Stanu Natu‐
ralnego. Wszystko co mówi sprowadza się do jednego: bądź tym,
czym już jesteś, bądź sobą. Zabrałem się do tej pracy, bo uważam,
że Europejczycy nie rozumieją Wedanty.”
17.4.1972. „Posyłam poleconą rękopisy, bo przepisywanie po‐
nowne dużo by zajęło czasu, a  mnie rękopisy nie są potrzebne.*
Tłumaczenie rozmowy 66 otrzymałem. Tłumaczenie wydaje mi
się zbyt ostrożne, nieśmiałe jakoś, zbyt dosłowne. Należy wczuć się
w atmosferę i tło uczuciowe oraz myślowe tych rozmów, zadomo‐
wić się, oswoić, a  wtedy dopiero z  zaufaniem i  werwą tłumaczyć
od siebie, nie obawiając się własnego zrozumienia. Należy pamię‐
tać, że pytania zadawane były przez różnych ludzi na różnym po‐
ziomie intelektualnym. Nisargadatta odpowiada na pozór tak
samo, w  rzeczywistości wciąż inaczej. Radziłbym powertować
moje rękopisy – będzie ich sporo, wczuć się w atmosferę krańcowej
bezosobowości i nierozdzielności wszystkiego i z tego ośrodka poj‐
mowania pisać. Wówczas wszystko pójdzie gładko. A co do termi‐
nologii – musi ją Pani dobrać lub stworzyć.”
* Frydman tak jak Gandhi wykorzystywał do pisania odwrotną stronę zapisanego
już papieru. Były to nieraz grube okładki broszur i reklamowe ulotki, a ponieważ
jego pismo nie było drobne, rękopis jednej rozmowy wyglądał jak cała książka
i ważył do pół kilograma.

19.4.1972. „Raz jeszcze przeczytałem Pani tłumaczenie – jest


całkiem niezłe, tylko czasami trochę sztywne. Nabędzie Pani
wprawy i  wyrobi własny zbiór terminów. Podobno macie Radha‐
krishnana po polsku. Jeśli tak, to terminologia Wedanty wystar‐
czy, bo Nisargadatta to ta sama Wedanta, ale bez logicznej pod‐
szewki. – Będę skrzętnie zbierał Pani tłumaczenia i – Deo volente –
wydamy je w Indiach lub – w Polsce.”
16.5.1972. „Proszę traktować cały materiał jako kopalnię
i powy- 12 rzucać fragmenty zbyteczne. Będzie tych rozmów 108
(ulubiona liczba Hindusów). Ciekaw jestem, jak to będzie wyglą‐
dało po polsku!”
30.11.1974. „Nisargadatta rośnie w  moich oczach – co znaczy,
że coraz szerzej otwieram oczy.”
 
Muszę wyznać, że próbowałam tłumaczyć przesłane mi roz‐
mowy bardziej z  miłości do Maurycego Frydmana, tego ponad
zwykłą ludzką miarę dobrego człowieka, niż z  uwielbienia dla
jego Mistrza. Dość szybko zdałam sobie sprawę, że w  zakresie
meta zycznych treści adekwatny przekład możliwy jest chyba
tylko wtedy, gdy podejmuje się go osoba znająca – tak jak Fryd‐
man – z  własnego doświadczenia stany, o  których Mędrzec
mówi. Musiałby to być przekład raczej literacki niż naukowy, pe‐
łen pięknych metafor, które przemówią do intuicji czytelnika.
Wszystko inne jest próbą opisywania zjawisk, które ze swej na‐
tury nie poddają się dyskursywnej werbalizacji, jak gdyby z  ze‐
wnątrz, jak gdyby stojąc przed zamkniętą bramą. Jakże słusznie
wskazał na to Ramana Maharishi: „Żadna ludzka wyobraźnia
nie może sobie wytworzyć najsłabszego pojęcia, czym jest ta
przepastna głębia, ta bezgraniczna intensywność Szczęśliwości,
którą zna i  którą nieustannie żyje ten, kto się zjednoczy z  Rze‐
czywistym”. Nieraz zdawało mi się nawet, że jest w  tym jakiś
fałsz, jeśli meta zyczne treści próbuje ująć w  słowa człowiek,
który ich sam nie doznaje – choćby to było tylko tłumaczenie.
Ostatecznie Frydman przygotował do druku 101 rozmów, a ja
wykonałam tylko niewielką część powierzonego mi zadania. Pe‐
łen zrozumienia dla moich innych, pilnych obowiązków pocie‐
szał mnie w późniejszych listach, tłumacząc, że mu się nie spie‐
szy. „Co się odwlecze, to nie uciecze. Duże drzewa rosną powoli”
– pisał 2.8.1973 r. W owych latach nie widać było zresztą możli‐
wości opublikowania „Rozmów z Mędrcem” po polsku. Frydman
starał się co prawda kontynuować, po śmierci Wandy Dynow‐
skiej (1971), uruchomioną przez nich oboje w 1944 roku wielce
zasłużoną Bibliotekę Polsko-Indyjską, ale w Bombaju napotykał
na prawie nieprzezwyciężalne trudności ze znalezieniem wy‐
dawcy, który zechciałby podjąć się druku czegokolwiek polską
czcionką. „Rozmowy z  Mędrcem” ukazały się jednak – i  te tłu‐
maczone przeze mnie i te tłumaczone nieco później przez grono
osób zaangażowanych w  lozo ę indyjską. Wydano je w 1978 r.
w  Stanach Zjednoczonych już po śmierci Frydmana, dzięki sta‐
raniom jego towarzyszki życia, pani Petit.* W tym samym mniej
więcej czasie ukazały się one także w  nieo cjalnym obiegu
w Polsce.
* Rozmowy z Mędrcem (z Nisargadattą Maharajem), Cottonwood, Arizona 1978.
Choć nie czyniłam o to starań i nie dzieje się to z mojej inicja‐
tywy, teraz, po 20 latach, rozmowy, które przysłał mi Maurycy
Frydman, dostępne będą zwyczajnie, w  polskich księgarniach,
czyli tak, jak on to sobie wymarzył.
Łódź, 16.11.1992.
Ija Lazari-Pawłowska
1. – 7 maja 1970 r.

Rozmówca: Nasze codzienne doświadczenie jest tego rodzaju:


gdy się budzimy, nagle pojawia się świat. Skąd się to bierze?
Maharaj: Zanim się coś pojawi, musi istnieć ktoś, komu się to
pojawi. Wszelkie pojawianie się i  zanikanie zakłada zmianę
w stosunku do jakiegoś stałego podłoża.
R: Zanim się przebudziłem, byłem nieświadomy.
M: Jak pan to rozumie? Czy doznanie uleciało nagle z pamięci,
czy też był pan nieświadomy własnego doznania? A  może jest
tak, że miewa pan doznania nawet w  stanie nieświadomości?
Czy może pan istnieć bez doznawania? Czy jakaś luka w pamięci
może być dowodem pana nieistnienia? A czy w ogóle może pan
poważnie mówić o  swoim nieistnieniu jako o  faktycznym sta‐
nie? Przecież nie ma pan żadnej podstawy do stwierdzenia, że
pański umysł nie istniał. Czyż nie obudził się pan, gdy pana za‐
wo łano? Czyż nie pierwsze pojawiło się po przebudzeniu poczu‐
cie „jestem”? Jakiś element świadomości musi istnieć zarówno
podczas snu, jak i  podczas omdlenia. Przy budzeniu się wystę‐
puje poczucie „jestem-ja-ciało-w-świecie”. Choć może wydawać
się, że te człony następują po sobie kolejno, pojawiają się one jed‐
nocześnie. Czy mogłoby powstać owo „jestem”, gdyby nie było
tej czy innej osoby?
R: Jestem zawsze kimś, kto posiada wspomnienia i  nawyki.
Żadnego innego „jestem” nie znam.
M: A  może istnieje coś, co przeszkadza panu w  poznaniu? Co
pan czyni, nie wiedząc czegoś, co wiedzą inni?
R: Próbuję dotrzeć do źródeł ich wiedzy, kierując się ich wska‐
zówkami.
M: A  czy nie jest dla pana ważne wiedzieć, czym pan jest
w istocie – ciałem tylko, czy czymś innym? A może w ogóle ni‐
czym? Czy nie zdaje pan sobie sprawy, że wszystkie pańskie pro‐
blemy są problemami ciała; chodzi o pożywienie, odzież, miesz‐
kanie, rodzinę, przyjaciół, imię, sławę, bezpieczeństwo, zacho‐
wanie życia itd. Wszystko to może stracić znaczenie, gdy uświa‐
domi pan sobie, że nie jest tylko ciałem.
R: Jaką korzyść mógłbym mieć z uświadomienia sobie, że nie
jestem ciałem?
M: Nawet powiedzenie, że nie jest pan ciałem, nie jest w peł ni
prawdziwe. W pewnym sensie jest pan wszystkimi ciałami, ser‐
cami, umysłami i  znacznie więcej jeszcze. Niech pan wniknie
głęboko w treść owego „jestem”, to się pan przekona. Jak odnaj‐
duje pan rzecz, którą zapodział pan gdzieś lub zapomniał? Myśli
pan o niej tak długo, aż przyjdzie do pana. Tak i sens owego „je‐
stem” winien pojawić się najpierw. Niech pan się zastanowi,
skąd owo „jestem” się bierze albo po prostu spokojnie je obser‐
wuje. Gdy umysł zatrzyma się w  bezruchu na owym „jestem”,
doświadczy pan stanu, którego nie można zwerbalizować. Trze‐
ba wytrwale próbować. „Jestem” przebywa przecież w panu bez
przerwy, ale dodał pan do niego przeróżne rzeczy: ciało, uczucia,
myśli, pojęcia, zewnętrzne i wewnętrzne własności itd. Utożsa‐
mianie się z tym wszystkim jest pomyłką. Uważa więc pan sie‐
bie za coś, czym pan nie jest.
R: A więc czym jestem?
M: Wystarczy wiedzieć, czym pan nie jest. Nie musi pan wie‐
dzieć, czym pan jest. Dopóki wiedza oznacza opis w  terminach
tego, co postrzeżeniowo lub pojęciowo jest już znane, dopóty
niemożliwe jest samopoznanie. Tego bowiem, czym pan jest, nie
można opisać inaczej jak przez zupeł ne zaprzeczenie. Jedyne, co
może pan stwierdzić, to „nie jestem tym, nie jestem tamtym”.
Nie można sensownie orzec: „oto, czym jestem”. To, co może pan
wskazać jako „to” lub „tamto”, nie może być panem. Nie może
pan również być „czymś innym”. Nie jest pan niczym postrze‐
galnym czy wyobrażalnym. A jednak bez pana nie może być ani
postrzegania, ani wyobrażania sobie. Obserwuje pan jak czuje
serce, myśli umysł, porusza się ciało. Sam akt postrzegania
wskazuje, że nie jest pan tym, co pan postrzega. Czyż bez pana
może istnieć percepcja i doświadczenie? Doświadczenie musi do
kogoś „przynależeć”. Musi być ktoś, kto je uzna za swoje własne.
Bez podmiotu doświadczającego nie ma doświadczenia. To pod‐
miot doświadczający nadaje realność doświadczeniu. Jaką war‐
tość miałoby dla pana doświadczenie, którego nie może pan
przeżyć?
R: Czy poczucie, że jestem osobą doświadczającą i poczucie, że
„jestem”, nie stanowią również doświadczenia?
M: Oczywiście, każde doświadczenie jest doświadczeniem.
I  we wszelkim doświadczeniu występuje podmiot doświadcze‐
nia. Wprawdzie pamięć stwarza złudzenie ciągłości, ale napraw‐
dę każde doświadczenie ma swój własny podmiot doświadczają‐
cy, a poczucie identyczności bierze się ze wspólnego czynnika le‐
żącego u  podstaw każdej relacji: podmiot doświadczający – do‐
świadczenie. Tożsamość i  ciągłość nie są tym samym. Tak jak
każdy kwiat ma swoją barwę, ale przyczyną wszystkich barw
jest to samo światło, tak i różne przedmioty doświadczenia poja‐
wiają się w nierozdzielonej, niepodzielnej świadomości – odręb‐
ne w  pamięci, identyczne w  swej istocie. Ta istota jest korze‐
niem, podstawą, pozaczasową i  pozaprzestrzenną „możliwo‐
ścią” każdego doświadczenia.
R: Jak to osiągnąć?
M: Nie potrzebuje pan tego osiągać, to już jest panu dane.
Samo przyjdzie do pana, jeśli da mu pan szansę. Niech się pan
wyzbędzie przywiązania do tego, co nierzeczywiste, a wówczas
rzeczywiste szybko i łatwo pojawi się na swoim miejscu. Niech
pan przestanie wyobrażać sobie, że jest pan tym lub tamtym, że
to lub owo pan czyni, a zaświta w panu świadomość, że jest pan
źródłem i  duszą wszystkiego. Wtedy nastanie w  panu wielka
miłość – poza wyborem, upodobaniem czy przywiązaniem – mi‐
łość – potęga, która sprawia, że wszystko staje się jej godne i ko‐
chane.
2. – 9 maja 1970 r.

Rozmówca: Siedzi pan przede mną, a ja u pana stóp. Na czym


polega zasadnicza różnica między nami?
Maharaj: Nie ma zasadniczej różnicy.
R: A  jednak jakaś różnica musi być, skoro ja przychodzę do
pana, a nie pan do mnie.
M: To pan wyobraża sobie różnicę i  dlatego krąży tu i  tam
w poszukiwaniu „niepospolitych” ludzi.
R: Pan jest właśnie taką niepospolitą osobą. Przypisuje pan so‐
bie znajomość rzeczywistego bytu, podczas gdy ja go nie znam.
M: Czy kiedykolwiek twierdziłem, że pan go nie zna i  z tego
powodu stoi niżej ode mnie? Ci, którzy wymyślili tego rodzaju
zróżnicowanie, niechaj je udowodnią. Nie twierdzę, że wiem
coś, czego pan nie wie. Na pewno wiem znacznie mniej od pana.
R: Słowa pańskie są mądre, postawa – szlachetna, uprzejmość
– doskonała.
M: Nic o tym wszystkim nie jest mi wiadomo i nie dostrzegam
żadnej pomiędzy nami różnicy. Życie moje to ciąg wydarzeń, tak
samo jak u pana. Tylko, że ja nie jestem zaangażowany i patrzę
na przemijające widowisko, jak na przemijające widowisko,
podczas gdy pan tkwi uczepiony rzeczy i daje się nimi kierować.
R: Co uczyniło pana tak zobojętniałym?
M: Nic szczególnego. Zdarzyło się, że zaufałem swemu Na‐
uczycielowi. Powiedział mi, że nie jestem nikim innym tylko
sobą, a ja mu uwierzyłem. Ufając Mu, rozpocząłem odpowiedni
tryb życia i przestałem dbać o to, co nie stanowiło mego „ja” ani
nie było moje.
R: Dlaczego miał pan szczęście w peł ni zaufać swemu nauczy‐
cielowi, a nasze zaufanie jest powierzchowne?
M: Któż to wie? Po prostu tak się wydarzyło. Rzeczy zdarzają
się bez przyczyny i bez racji. A zresztą, czy ma znaczenie, jaki kto
jest? Pańska dodatnia opinia o  mnie jest tylko pańską opinią.
W każdej chwili może ją pan zmienić. Po co przywiązywać wagę
do opinii, nawet do własnych?
R: A jednak pan odbiega od innych ludzi. Pan zdaje się być za‐
wsze spokojny i  szczęśliwy. I  dzieją się wokół pana rzeczy cu‐
downe.
M: Nic mi nie wiadomo o cudach i wątpię, czy przyroda dopu‐
ściłaby do takich odchyleń od swoich praw. Chyba że zgodzimy
się, że wszystko jest cudem. Jednakże według mnie niczego ta‐
kiego nie ma. Istnieje świadomość, w której wszystko się wyda‐
rza. Jest to zupeł nie oczywiste i  każdemu dane w  doświadcze‐
niu. Pan po prostu nie patrzy dość uważnie. Niech pan dobrze
patrzy i dostrzeże to, co ja widzę.
R: A co pan widzi?
M: To, co ja widzę, mógłby i  pan zobaczyć, tu i  teraz, gdyby
pan nie koncentrował błędnie swej uwagi. Pan nie troszczy się
dostatecznie o  siebie samego. Cały pański umysł pochłonięty
jest rzeczami, ludźmi, ideami – nigdy panem samym. Niech pan
siebie ustawi w  centrum uwagi i  zda sobie sprawę z  własnego
istnienia. Niech pan się przyjrzy swemu postępowaniu, niech
pan ustali motywy i  skutki własnego działania. Musi pan po‐
znać więzienie, które niebacznie wzniósł pan wokół siebie. Przez
ustalenie czym pan nie jest, dojdzie pan do samopoznania. Dro‐
ga powrotu do siebie prowadzi przez odmowę i odrzucenie. Jed‐
no jest pewne: to, co rzeczywiste, nie jest dziełem wyobraźni ani
tworem umysłu. Nawet owo „jestem” nie jest czymś trwałym,
chociaż stanowi użyteczną wskazówkę. Wskazuje gdzie należy
szukać, nie zaś czego szukać. Wystarczy dobrze patrzeć. Gdy się
pan przekona, że poza stwierdzeniem „jestem” niczego więcej
zgodnego z prawdą powiedzieć pan o sobie nie może i że nic, na
co można by wskazać, nie jest panem, owo „jestem” przestanie
być ważne i  nie będzie pan już odczuwał potrzeby wyrażania
słowami, czym pan jest. Jedyne, czego panu trzeba, to wyzbycie
się tendencji do samookreślania. Wszystkie określenia odnoszą
się tylko do pańskiego ciała i  jego przejawów, a  gdy minie pań‐
ska natrętna identy kacja z  ciałem, znajdzie się pan automa‐
tycznie i bez wysiłku w swoim naturalnym stanie. Jedyna różni‐
ca pomiędzy nami polega na tym, że ja jestem świadomy swego
naturalnego stanu, natomiast pan znajduje się w stanie zamro‐
czenia. Jak złoto przeobrażone w  ozdobę nie ma przewagi nad
kruszcem, chyba że umysł nadaje mu odmienną wartość, tak
i my jesteśmy tacy sami w bycie, a różna jest tylko postać, w ja‐
kiej występujemy. Prawdę tę odkrywamy, jeśli życie traktujemy
poważnie, jeśli poszukujemy, badamy nieustannie, jeśli życie
poświęcamy na odkrywanie.
3. – 11 maja 1970 r.

Rozmówca: Wydaje mi się, że jeśli chodzi o  mój organizm i  o


warunki mego bytu, to wszystko jest w porządku. Nie zależą one
ode mnie i  nie wymagają ulepszania. W  złym stanie jest nato‐
miast moje „ciało wewnętrzne”, które można nazwać umysłem,
świadomością, antahkarana lub jakkolwiek inaczej.
Maharaj: Co pan znajduje złego w swym umyśle?
R: Jest niespokojny, żądny przyjemności, a  boi się rzeczy nie‐
przyjemnych.
M: Cóż jest złego w  tym, że szuka on przyjemności, a  unika
rzeczy przykrych? Rzeka życia płynie pomiędzy brzegami cier‐
pienia i  przyjemności. Problem powstaje dopiero wtedy, gdy
umysł nie chce płynąć wraz z życiem i grzęźnie w nadbrzeżach.
Przez płynięcie wraz z życiem rozumiem akceptację – to, co nad‐
chodzi, niech przyjdzie, to, co przemija, niech minie. Nie należy
poddawać się pożądaniu ani bojaźni, lecz przyglądać się bacznie
wszystkiemu, co się dzieje. Nie jest pan tym, co się zdarza, lecz
panu wszystko się zdarza. Ostatecznie nie jest pan nawet obser‐
watorem. Jest pan najwyższą możliwością, której manifestacją
i wyrazem jest wszechobejmująca świadomość.
R: Pomiędzy ciałem i jaźnią zalega chmura myśli i uczuć, która
nie służy ani ciału, ani jaźni. Myśli te i  uczucia są marnego ga‐
tunku – po prostu kurz umysłowy, który zaślepia i  dławi. Nie‐
mniej jednak one są – ciemne i niszczące.
M: Z pewnością wspomnienie czegoś nie może zastąpić same‐
go wydarzenia. To samo dotyczy antycypacji. Wydarzenie bie‐
żące ma w sobie coś wyjątkowego, jedynego, czego nie mają wy‐
darzenia dawniejsze ani przyszłe. Jest ono żywe, rzeczywiste,
mamy je przed sobą jak gdyby oświetlone. To, co się w  danej
chwili dzieje, zawiera „piętno realności”, którego pozbawione są
wydarzenia przeszłe oraz przyszłe.
R: Co nadaje aktualnemu zjawisku owo „piętno realności”?
M: Nie ma niczego szczególnego w  aktualnym zjawisku, aby
podkreślać jego odmienność w  stosunku do wydarzeń prze‐
szłych oraz przyszłych. Przez chwilę wydarzenie przeszłe było
bieżące, zaś przyszłe takie będzie. Co czyni wydarzenie bieżące
tak odmiennym? Oczywiście moja obecność. Ja jestem rzeczywi‐
sty, bo jestem zawsze teraz, w teraźniejszości, i to, co mnie teraz
spotyka, uczestniczy w mojej rzeczywistości. Przeszłość istnieje
w pamięci, przyszłość – w wyobraźni. Nie ma niczego w samym
wydarzeniu bieżącym, co by przydało mu realność. Jakieś pro‐
ste, okresowe zjawisko, jak bicie zegara. Chociaż wiemy, że kolej‐
ne jego uderzenia są identyczne, bieżące odbieramy jako całko‐
wicie odmienne niż przeszłe, zapamiętane lub przyszłe, spodzie‐
wane. To, co zdarza się w chwili obecnej, zdarza się w związku ze
mną, bo ja jestem zawsze obecny. To ja aktualnemu wydarzeniu
użyczam mojej własnej realności.
R: Obcujemy jednak z rzeczami zapamiętanymi tak, jak gdyby
one były realne.
M: Zajmujemy się wspomnieniami tylko wtedy, gdy przecho‐
dzą one w teraźniejszość. Rzeczy zapomniane nie liczą się aż do
ich przypomnienia, co stanowi przesunięcie ich do teraźniejszo‐
ści.
R: Widzę z  tego, że w  teraźniejszości istnieje jakiś nieznany
czynnik, który temu, co minęło, nadaje chwilowo cechy realno‐
ści.
M: Nie jest to czynnik „nieznany”, ponieważ widzi go pan
w  ciągłym działaniu. Czy zmienił się on od czasu, gdy się pan
urodził? Rzeczy i  myśli ciągle ulegały zmianom. Nigdy nato‐
miast nie zmieniło się poczucie, że to, co jest teraz, jest realne;
nawet we śnie.
R: W  głębokim śnie nie doświadcza się bieżącej rzeczywisto‐
ści.
M: Pustka głębokiego snu spowodowana jest wyłącznie bra‐
kiem określonych wspomnień. Ale ogólna pamięć dobrego sa‐
mopoczucia pozostaje. Jest różnica pomiędzy powiedzeniem
„spałem głęboko”, a „byłem nieobecny”. We śnie ciało działa po‐
niżej progu mózgowej świadomości.
R: Powróćmy do zagadnienia, od którego zaczęliśmy rozmo‐
wę: pomiędzy źródłem życia a  jego wyrazem, jakim jest ciało,
znajduje się umysł z  jego nieustannie zmieniającymi się stana‐
mi. Strumień psychicznych stanów jest nieskończony, bezsen‐
sowny i  bolesny. Cierpienie to czynnik stały. To, co nazywamy
przyjemnością, jest tylko przerwą, interwałem pomiędzy dwo‐
ma przykrymi stanami. Pożądanie i  strach to wątek i  osnowa
życia, a prowadzą one do cierpienia. Stawiam pytanie: czy może
istnieć szczęśliwy umysł?
M: Pożądanie jest wspomnieniem przyjemności, zaś lęk –
wspomnieniem cierpienia. Oba stany powodują niepokój umy‐
słu. Jakże więc może on być szczęśliwy?
R: To prawda, ale tylko wtedy, gdy pragniemy przyjemności
lub spodziewamy się cierpienia. Istnieją jednak chwile nieocze‐
kiwanej i  nieprzewidywanej radości. Radości czystej, nieskażo‐
nej pożądaniem. Nieszukanej, niezasłużonej, danej przez Boga.
M: A jednak radość jest radością tylko w stosunku do istnieją‐
cego na dalszym planie cierpienia.
R: Czy cierpienie jest zjawiskiem kosmicznym, czy wyłącznie
zrodzonym w umyśle?
M: Wszechświat jest dziełem skończonym, a gdzie istnieje peł‐
nia, gdzie już niczego nie brakuje – cóż może spowodować cier‐
pienie?
R: Wszechświat może być dziełem doskonałym w całości, ale
niedoskonałym w szczegó łach.
M: Cząstka całości oceniana w związku z całością jest także do‐
skonała. Tylko rozpatrywana w izolacji wykazuje braki i staje się
siedliskiem cierpienia. Co powoduje takie oderwanie?
R: Oczywiście – ograniczenia umysłu. Będąc częścią, umysł nie
może pojąć całości.
M: Tak jest. W samej naturze umysłu leży różnicowanie i prze‐
ciwstawianie. Czy może istnieć jakiś inny umysł, który jednoczy
i  harmonizuje, który widzi całość w  części i  część jako w  peł ni
należącą do całości?
R: Gdzie szukać takiego drugiego umysłu?
M: Trzeba wyjść poza umysł ograniczający, dzielący i przeciw‐
stawiający. Po łożyć kres umysłowemu procesowi, jakim go zna‐
my. Gdy jedno się skończy, narodzi się drugie.
R: Czy nie istniałby wtedy problem radości i smutku?
M: Nie w  tej postaci, w  jakiej go znamy, jako zjawisko upra‐
gnione lub odrzucone. Pozostanie już tylko miłość szukająca
swego wyrazu i  napotykająca przeszkody. Integralny umysł, to
miłość w działaniu, walcząca z okolicznościami, początkowo za‐
wiedziona, a w końcu zwycięska.
R: Czy miłość jest pomostem między duchem i ciałem?
M: A  cóż innego? Umysł stwarza przepaść, a  serce umożliwia
jej przekroczenie.
4. – 13 maja 1970 r.

Rozmówca: Wielokrotnie spotykałam się z  problemem, czy


wszechświat podlega prawu przyczynowości, czy też istnieje
i  działa on poza tym prawem. Pan zdaje się reprezentować po‐
gląd, że wszechświat nie jest niczym uwarunkowany i  że
wszystko, nawet najdrobniejsze zjawisko, niczym nie jest uwa‐
runkowane, powstając i zanikając bez jakiejkolwiek przyczyny.
Maharaj: Związek przyczynowy jest to czasowa kolejność po‐
jawiania się wydarzeń w  przestrzeni, przy czym przestrzeń ta
może być zyczna lub psychiczna. Czas, przestrzeń, związek
przyczynowy to kategorie umysłu powstające i  zanikające
w umyśle.
R: Jak długo umysł działa, związek przyczynowy jest obowią‐
zującym prawem.
M: Jak każda rzecz pochodząca z  umysłu, również tak zwane
prawo przyczynowości przeczy samemu sobie. Żadna rzecz nie
jest wynikiem określonej przyczyny – na powstanie jakiejkol‐
wiek rzeczy, nawet najdrobniejszej, składa się cały wszechświat.
Żadna rzecz nie mogłaby być tym, czym jest, gdyby wszech‐
świat nie był taki, jaki jest. Jeśli źródło i podstawa każdej rzeczy
jest jedyną przyczyną każdej rzeczy, niewłaściwe jest mówienie
o przyczynowości jako o prawie uniwersalnym Wszechświat nie
jest związany swą treścią, ponieważ możliwości jego są nieogra‐
niczone. Poza tym jest on manifestacją lub wyrazem zasady to‐
talnej wolności.
R: Tak, przekonał mnie pan. Mówienie o jakiejś rzeczy jako je‐
dynej przyczynie innej rzeczy jest całkowicie błędne. A  jednak
w praktycznym życiu, podejmując jakieś działanie, zawsze liczy‐
my na określone skutki.
M: Ludzie podejmują mnóstwo tego rodzaju działań z powodu
swojej ignorancji. Ludzie osiągnęliby znacznie więcej przy
mniejszym nakładzie energii, gdyby wiedzieli, że nic nie może
się wydarzyć, o ile cały wszechświat się do tego nie przyczyni.
R: Jeśli każda rzecz jest przejawem całego zespo łu przyczyn, to
jak można mówić o celowości działania zmierzającego do jakie‐
goś osiągnięcia.
M: Sama potrzeba osiągnięcia jest także wyrazem całego
wszechświata. Wskazuje ona po prostu, że w danym miejscu po‐
jawił się potencjał energetyczny. Mówi pani o  przyczynowości,
ponieważ kieruje panią iluzja czasu. Gdy na przeszłość i  przy‐
szłość patrzy się z ponadczasowej teraźniejszości, jako na części
wspólnego wzorca, idea przyczyny i  skutku traci swoją zasad‐
ność i miejsce jej zajmuje twórcza swoboda.
R: A jednak nie mogę pojąć, jak może coś powstać bez przyczy‐
ny.
M: Gdy mówię, że jakaś rzecz nie ma przyczyny, mam na my‐
śli, że może ona być bez określonej przyczyny. Matka pani nie
musiała pani urodzić, mogła panią urodzić jakaś inna kobieta.
Natomiast nie mogłaby się pani urodzić bez słońca i ziemi. Na‐
wet i te czynniki nie spowodowałyby pani narodzin bez czynni‐
ka najistotniejszego. Chodzi o pani własne pragnienie urodzenia
się. Pragnienie właśnie prowadzi do narodzin, daje imię
i  kształt. Przedmiot pożądany powstaje najpierw w  wyobraźni
i pragnieniu, a potem ujawnia się jako coś dotykalnego. Tak po‐
wstaje świat, w którym żyjemy, nasz osobisty świat. Świat real‐
ny znajduje się poza zasięgiem umysłu – widzimy go poprzez
siatkę naszych pożądań jako podzielony na przyjemności i przy‐
krości, na zjawiska zewnętrzne i wewnętrzne, na aspekty dobre
i złe. Aby zobaczyć świat taki, jaki on jest, należy wyjść poza tę
siatkę. Nie jest to trudne do wykonania, ponieważ siatka jest
peł na otworów.
R: Co pan rozumie przez otwory? I jak można je znaleźć?
M: Niech pani spojrzy na siatkę i  jej liczne sprzeczności. Na
każdym kroku coś pani robi i coś niszczy. Ludzie pragną spoko‐
ju, miłości, szczęścia, a jednocześnie wysilają się na wywo łanie
cierpienia, nienawiści i  wojny. Pragną długowieczności, ale się
przejadają, szukają przyjaźni, lecz wyzyskują innych. Niech pani
spojrzy na własną siatkę utkaną z takich sprzeczności, a potem
je usunie. Już samo dostrzeżenie ich sprawi, że znikną.
R: Jeżeli moje dostrzeżenie sprzeczności może spowodować
ich usunięcie, to czyż nie ma przyczynowego związku między
dostrzeżeniem a usunięciem?
M: Przyczynowość, nawet jako pojęcie, nie ma zastosowania
do chaosu.
R: W jakim stopniu pożądanie jest czynnikiem sprawczym?
M: Jest ono jednym z  wielu czynników. Dla każdego zjawiska
istnieje nieskończona ilość sprawczych czynników. Ale źródłem
wszystkiego, co istnieje, jest Możliwość Nieskończona, Najwyż‐
sza Rzeczywistość, która znajduje się w pani i która na wszystko,
czego pani doświadcza, rzuca swą moc, swe światło, swoją mi‐
łość. Ale źródło to nie jest przyczyną i żadna przyczyna nie jest
źródłem. Oto dlaczego mówię, że wszystko pozbawione jest
przyczyny. Może pani spróbować zbadać, w  jaki sposób jakaś
rzecz się dzieje, ale nie może pani wykryć, dlaczego dana rzecz
jest właśnie taka. Jakaś rzecz jest taka, jaka jest, ponieważ
wszechświat jest taki, jaki jest.
5. – 15 maja 1970 r.

Rozmówca: Czy świadomość świadka ma charakter stały, czy


nie?
Maharaj: Nie jest ona stała. Poznający powstaje i zanika wraz
z poznanym. To, w czym poznający i poznanie łączą się, znajduje
się poza czasem. Terminy „stały” i „wieczny” nie mają tu zasto‐
sowania.
R: We śnie nie istnieje ani poznający, ani poznane. Co podtrzy‐
muje wrażliwość i odbiorczość ciała?
M: Napewno nie można powiedzieć, że poznający był nieobec‐
ny. Nie doświadczało się rzeczy ani myśli – to wszystko. A jednak
brak doświadczenia jest także doświadczeniem. Jest jakby wej‐
ściem do ciemnego pokoju i  stwierdzeniem „nic nie widzę”.
Człowiek ślepy od urodzenia nie wie, co znaczy ciemność. Po‐
dobnie tylko poznający wie, że nic nie wie. Sen stanowi po pro‐
stu przerwę w pamięci. Życie płynie dalej.
R: A czym jest śmierć?
M: Jest to zmiana w procesie życiowym jakiegoś ciała: kończy
się integracja, a na jej miejsce wchodzi dezintegracja.
R: A co się dzieje z poznającym? Czy znika on wraz z zanikiem
ciała?
M: Tak jak poznający pojawia się przy urodzeniu ciała, tak
i znika w chwili śmierci.
R: I nic nie pozostaje.
M: Pozostaje życie. Świadomość potrzebuje jakiegoś narzędzia
dla ujawnienia się. Gdy życie powo ła do istnienia nowe ciało,
pojawi się nowy poznający.
R: Czy pomiędzy kolejnymi poznającymi i  umysłami kolej‐
nych ciał istnieje jakiś związek przyczynowy?
M: Tak. Istnieje coś, co można by nazwać ciałem pamięcio‐
wym albo przyczynowym, zapis wszystkich uprzednich myśli,
pragnień, czynów. Coś jakby ob łok zgęszczonych obrazów.
R: Jaki jest sens odrębnego istnienia?
M: Jest to odbicie jednej rzeczywistości w  odrębnym ciele.
W odbiciu tym to, co ograniczone i nieograniczone, przemiesza‐
ne jest razem i  uważane za to samo. Zlikwidowanie tego prze‐
mieszania jest zadaniem jogi.
R: Czy śmierć nie usuwa tego przemieszania?
M: Przy śmierci umiera tylko ciało. Życie nie umiera, świado‐
mość nie umiera, rzeczywisty byt nie umiera. Nawet ciało nigdy
nie jest tak żywe jak po śmierci.
R: A czy człowiek rodzi się na nowo?
M: To, co się urodziło, musi umrzeć. Tylko nienarodzone znaj‐
duje się poza zasięgiem śmierci. Niech pan odkryje, czym jest to,
co nigdy nie śpi i nigdy nie czuwa, i czego bladym odbiciem, jest
nasze poczucie „ja”.
R: Jak mogę dojść do tego odkrycia?
M: A  jak pan cokolwiek odkrywa? Przez skupienie na czym:
umysłu i  serca. Musi być pasja i  zapamiętanie. Pamiętanie
o tym, o czym należy pamiętać, stanowi tajemnicę powodzenia.
Dojdzie pan do tego celu, traktując zadanie poważnie.
R: Czy chce pan przez to powiedzieć, że sama szczera chęć wy‐
starcza? Myślę, że potrzebne są jeszcze umiejętności sprzyjające
warunki.
M: Wszystko to pojawi się wraz z gorliwym wysiłkiem. Ważne
jest, aby być wolnym od sprzeczności. Cel i  wiodąca do niego
droga nie powinny znajdować się na różnych poziomach, życie
i światło nie powinny kłócić się ze sobą, zachowanie nie powin‐
no być zdradą przekonań. Można to nazwać uczciwością, har‐
monią wewnętrzną, peł nią. Byle nie cofać się, nie niszczyć ni‐
czego po drodze, nie schodzić z  pozycji raz osiągniętych. Wy‐
trwałe dążenie i  rzetelność w  postępowaniu doprowadzą pana
do celu.
R: Wytrwałość i  rzetelność to napewno niezbędne cechy. Ale
ja nawet ich śladu w sobie nie znajduję.
M: Wszystko się pojawi, gdy pan ruszy z  miejsca. Trzeba za‐
cząć od pierwszego kroku. Wszystkie dobrodziejstwa przycho‐
dzą z  wnętrza. Tam należy się skierować. „Jestem” – to już pan
zna. Temu należy poświęcić cały czas, aż tkwić pan będzie w „je‐
stem” spontanicznie. Nie ma drogi prostszej ani łatwiejszej.
6. – 16 maja 1970 r.

Rozmówca: Wszyscy nauczyciele doradzają medytację. Jaki


jest jej cel?
Maharaj: Znamy dobrze zewnętrzny świat wrażeń i  czynno‐
ści, słabo natomiast jest nam znany wewnętrzny świat, świat
naszych myśli i  uczuć. Pierwszy cel medytacji polega na tym,
aby stać się świadomym swego wewnętrznego życia i dobrze je
poznać. Ostatecznym celem medytacji jest dotarcie do źródła ży‐
cia i świadomości. Umiejętność medytowania oddziałuje głębo‐
ko na charakter. Jesteśmy niewolnikami tego, czego nie znamy,
zaś panami tego, co jest nam znane. Wszelkie nasze wady i słabe
strony przezwyciężamy przez samo ich poznanie, przez wykry‐
cie i zrozumienie przyczyn ich powstania oraz ich skutków. To,
co nieświadome, zanika, gdy przechodzi do świadomości. Elimi‐
nacja nieświadomego wyzwala energię. Umysł wtedy uspokaja
się.
R: Co daje spokój umysłu?
M: Gdy umysł jest spokojny, poznajemy siebie jako czystych
świadków. Zdobywamy dystans w  stosunku do doświadczenia
i doświadczającej osoby i stajemy z boku w czystej świadomości,
która jest między jednym i drugim, ale i poza nimi. Osobowość
nasza, polegająca na samoidenty kacji, na wyobrażeniu „jestem
tym, jestem tamtym”, trwa dalej, ale już jako część świata obiek‐
tywnego. Przestaje ona utożsamiać się ze świadkiem.
R: Wydaje mi się, że żyję na wielu poziomach, a każdy wyma‐
ga nakładu energii. Jaźń prawem swej natury raduje się każdą
rzeczą i  jej siły uchodzą na zewnątrz. Czy celem medytacji nie
jest zatrzymywanie energii na wyższych poziomach oraz popy‐
chanie jej ku górze, aby umożliwić rozwój tych wyższych pozio‐
mów?
M: Jest to sprawa nie tyle poziomów, co sprawa cech (gun).
Medytacja jest działaniem harmonijnym (sattwicznym), zmie‐
rzającym do zupeł nego wyeliminowania ciemnoty (tamasu)
oraz namiętności (radżasu). A  czysta harmonia (sattwa) to zu‐
peł na wolność od gnuśności i niepokoju.
R: W jaki sposób można wzmocnić i oczyścić sattwę?
M: Sattwa jest zawsze czysta i  mocna. Jest jak słońce, które
może wydawać się zaciemnione przez chmury albo kurz – jed‐
nak tylko temu, kto spogląda na nie z  dołu. Należy zająć się
przyczynami zaciemnienia, a nie słońcem.
R: Jakie korzyści daje sattwa?
M: A jakie są korzyści z prawdy, dobroci, harmonii czy piękna?
Stanowią one cel same w sobie. Pojawiają się spontanicznie i bez
wysiłku, gdy sprawy pozostawia się ich własnemu biegowi, bez
wtrącania się do nich, bez unikania ich lub dopominania się
o nie; gdy są po prostu tylko doświadczone w peł ni świadomo‐
ści. Taka świadomość sama stanowi sattwę. Nie posługuje się
ona ludźmi ani przedmiotami, ale wypeł nia je.
R: Skoro nie mogę osiągnąć sattwy, to czy powinnam zająć się
tamasem i radżasem? Jak mam z nimi postępować?
M: Obserwować je w  sobie i  ich wpływ na siebie. Należy
uświadamiać sobie ich działanie, rozpoznawać ich obecność
w  myślach, słowach i  czynach. Stopniowo ich wpływ na panią
będzie malał i pojawi się w pani jasne światło sattwy. Nie jest to
proces trudny ani długotrwały. Jedyny warunek powodzenia to
powaga i żarliwość.
7. – 20 maja 1970 r.

Rozmówca: Jest wiele interesujących książek napisanych przez


rzekomo kompetentnych autorów, gdzie zaprzeczana jest iluzo‐
ryczność świata, ale nie jego przemijający charakter. Według
tych autorów istnieje hierarchia bytów, od najniższych aż do
najwyższych. Na każdym poziomie złożoność organizmu decy‐
duje o głębi, zasięgu i intensywności świadomości, bez jakiego‐
kolwiek widocznego, dającego się uchwycić punktu szczytowe‐
go. Tym wszystkim rządzi jedno dominujące prawo: ewolucja
form zmierzająca do rozwinięcia i  wzbogacenia świadomości
oraz do ujawnienia jej nieograniczonych możliwości.
Maharaj: Może tak być, ale może i nie być. Jeśli nawet tak jest,
to tylko z  punktu widzenia umysłu. W  rzeczywistości cały
wszechświat (madhakaś) istnieje wyłącznie w  świadomości
(czidakaś), podczas gdy moje miejsce znajduje się w  absolucie
(paramakaś). W czystym bycie powstaje świadomość, a w świa‐
domości pojawia się i zanika świat. Wszystko, co tam się znajdu‐
je, jest mną, wszystko też jest moje. Przed wszelkim początkiem
i  poza wszelkim końcem jestem ja. Wszystko znajduje swój byt
we mnie, w moim „jestem”. Nawet niebyt nie jest do pomyślenia
beze mnie. Cokolwiek się zdarza, ja muszę tam być jako świadek.
R: Dlaczego odmawia pan światu istnienia?
M: Wcale nie neguję świata. Widzę go jako pojawiający się
W świadomości, która jest sumą znanego w bezmiarze tego, co
nieznane. Wszystko, co się zaczyna i  kończy, to czysta zjawa.
O świecie można powiedzieć, że się pojawia, a nie że istnieje. To,
co się pojawia, mierzone według jednej skali czasu może trwać
bardzo długo, zaś mierzone według innej skali – bardzo krótko;
co jednak ostatecznie wychodzi na to samo. Cokolwiek jest ogra‐
niczone w czasie, jest chwilowe i nie przysługuje mu byt realny.
R: Z  pewnością dostrzega pan rzeczywisty świat, który pana
otacza. Pan zdaje się zachowywać zupeł nie normalnie!
M: Panu się świat w ten sposób przedstawia. To, co u pana zaj‐
muje całe pole świadomości, w  mojej jest małym skrawkiem.
Świat istnieje tylko przez chwilę. Na skutek pamięci wydaje się
panu, że świat trwa. Ja nie opieram się na pamięci. Widzę świat
taki, jaki jest, jako chwilową zjawę w świadomości.
R: W pańskiej świadomości?
M: Wszelka idea „ja” i „moje”, a nawet idea „jestem”, zawarte są
w świadomości.
R: Czyż więc pana „absolutny byt” (paramakaś) jest nieświa‐
domością?
M: Idea nieświadomości istnieje tylko w świadomości.
R: Skąd pan może wiedzieć, że znajduje się w  stanie najwyż‐
szym?
M: Ponieważ w nim jestem. Jest to jedyny stan naturalny.
R: Czy może go pan opisać?
M: Tylko poprzez negację, jako niczym nie uwarunkowany,
z niczym nie związany, niepodzielny, niezłożony, niewzruszony,
nie podważalny, nieosiągalny drogą wysiłku. Wszelkie pozytyw‐
ne określenia pochodzą z pamięci i dlatego nie mogą mieć zasto‐
sowania. Mój stan również jest w  najwyższym stopniu rzeczy‐
wisty i dlatego możliwy, osiągalny. R: Czy nie jest pan bezustan‐
nie pogrążony w abstrakcji?
M: Abstrakcja wywodzi się z umysłu i ma charakter werbalny.
We śnie lub w omdleniu znika, a po pewnym czasie pojawia się
znowu. Ja żyję w  moim własnym stanie (swarupa) w  wiecznej
teraźniejszości. Przeszłość i przyszłość istnieją tylko w umyśle –
ja jestem teraz.
R: Czy świat istnieje także teraz?
M: Który świat?
R: Świat, który nas otacza.
M: Świat, o którym pan mówi, to pański świat, nie mój. Co pan
wie o  mnie, jeżeli nawet nasza rozmowa odbywa się tylko
w  pańskim świecie? Nie ma pan podstaw, aby sądzić, iż mój
świat pokrywa się z pańskim. Mój świat jest realny, prawdziwy
i takim go postrzegam, podczas gdy pański pojawia się i zanika
w zależności od stanu pana umysłu. Pański świat, to coś obcego,
co wywo łuje w  panu lęk. Mój świat, to ja sam, to moje domo‐
stwo.
R: Jeśli pan jest światem, jak pan może być go świadomy? Czy
podmiot świadomości nie jest czymś innym niż jej przedmiot?
M: Świadomość i  świat pojawiają się i  znikają razem, dlatego
są one dwoma aspektami tego samego stanu.
R: Gdy śpię, nie ma mnie, a świat trwa.
M: Skąd pan o tym wie?
R: Dowiaduję się po przebudzeniu. Pamięć mi o  tym przypo‐
mina.
M: Pamięć istnieje w  umyśle. Podczas snu umysł w  dalszym
ciągu działa.
R: Częściowo znajduje się w stanie zawieszenia.
M: Ale nie wpływa to na obraz świata. Jak długo umysł działa,
jest pańskie ciało i jest pański świat. Pański świat stworzony jest
przez umysł, jest on subiektywny, ograniczony w ramach umy‐
słu, tymczasowy, osobisty, zawieszony na nitce pamięci.
R: Czy i pański świat jest taki?
M: O, nie! Ja żyję w  świecie realnym, podczas gdy pański jest
wyimaginowany. Pański świat jest osobisty, prywatny, ego‐
istyczny, w peł ni pana własny. Nikt nie może wejść do niego, pa‐
trzeć, jak pan patrzy, słuchać, jak pan słucha, odczuwać pańskie
wzruszenia i  myśleć pańskie myśli. W  swoim świecie jest pan
rzeczywiście sam, zamknięty we własnym kręgu stale zmienia‐
jących się urojeń, które pan traktuje jako życie. Mój świat to
świat otwarty, wspólny dla wszystkich i  wszystkim dostępny.
W  moim świecie panuje wspólnota, miłość, prawdziwa rów‐
ność. Jednostka stanowi całość, całość jest w jednostce. Wszyst‐
ko jest jednością i  ta jedność jest wszystkim. R: Czy pana świat
jest tak samo jak mój pełen rzeczy i ludzi?
M: Nie, jest napeł niony mną samym.
R: A czy pan widzi i słyszy jak my?
M: Tak, ale ja tylko pozornie słyszę, widzę, mówię i  działam.
Wszystko to po prostu mi się zdarza, tak jak panu trawienie czy
pocenie się. Dba o  to mechanizm ciała-umysłu, pozostawiając
mnie poza tym wszystkim. Tak jak pan nie musi troszczyć się
o to, by rosły panu włosy, tak ja nie muszę dbać o słowa i czyny.
One po prostu zdarzają się, a  mnie pozostawiają w  spokoju, bo
w moim świecie nic złego zdarzyć się nie może.
8. – 2 czerwca 1970 r.

Rozmówca: W  dzieciństwie popadałem często w  stan peł nej


szczęśliwości, graniczącej z ekstazą. Później to ustało. Odkąd jed‐
nak przyjechałem do Indii, stany takie pojawiają się znowu,
zwłaszcza po nawiązaniu kontaktu z panem. Są one piękne, lecz
niestety nietrwałe. Pojawiają się i  mijają, nigdy zaś nie wiado‐
mo, kiedy powrócą.
Maharaj: Cóż może być stałego w  umyśle, który sam w  sobie
nie jest stały?
R: W jaki sposób mógłbym umysł mój uczynić stałym?
M: Jakże to niestały umysł mógłby uczynić siebie stałym? Ja‐
sne jest, że nie może. Umysł z  natury swej podlega zmiennym
stanom. Jedyne, co leży w pana możliwościach, to przeniesienie
ośrodka świadomości poza umysł.
R: Jak to się robi?
M: Należy porzucić wszystkie myśli z wyjątkiem jednej: myśli
„jestem”. Początkowo umysł będzie się buntował, ale cierpliwość
i nieustępliwość powoli spowodują, że podda się i uspokoi. Gdy
zaś się uspokoi, wszystko zacznie się dziać automatycznie,
w sposób zupeł nie naturalny, bez żadnej interwencji z pana stro‐
ny.
R: Czy nie mógłbym uniknąć tej przewlekłej walki z własnym
umysłem?
M: Tak, może pan. Niech pan po prostu przyjmie swoje życie
takie, jakie ono jest, będąc przy tym czujnym i uważnym. Niech
pan pozwoli, aby wszystko działo się tak, jak się dzieje, robiąc
naturalne rzeczy w naturalny sposób, cierpiąc i radując się we‐
dług tego, co życie przyniesie. Również taka może być droga.
R: W takim razie mogę ożenić się, mieć dzieci, prowadzić inte‐
resy...
M: Oczywiście. Może pan osiągnąć szczęście lub nie; niech pan
to z góry założy.
R: Ale ja pragnę szczęścia.
M: Prawdziwego szczęścia nie można znaleźć w  tym, co się
zmienia i  przemija. Przyjemności i  przykrości nieuchronnie się
przeplatają. Szczęście przychodzi z  jaźni i  wyłącznie w  jaźni
może być znalezione. Niech pan znajdzie swoje prawdziwe „ja”
(swarupa), a wszystko inne się pojawi.
R: Jeśli moje prawdziwe „ja” jest spokojem i  miłością, to skąd
tyle niepokoju?
M: To nie prawdziwa pana istota jest niespokojna, ale jej odbi‐
cie w umyśle, ponieważ umysł jest niespokojny. Podobne to jest
do odbicia księżyca w  wodzie poruszanej podmuchem wiatru.
Wiatr pożądań porusza umysł, a  wydaje się, że to pańskie „ja”,
które jest tylko odbiciem jaźni w  umyśle, ulega zmianom.
Wszystkie te wyobrażenia o ruchu, o niepokoju, o przyjemności
i  przykrości znajdują się w  umyśle. Jaźń jest poza umysłem,
świadoma, ale niezaangażowana.
R: Jak do niej dotrzeć?
M: Pan sam jest jaźnią – tu i  teraz. Niech pan oderwie się od
umysłu. Przekona się pan, że żyć świadomie, lecz z  dystansem,
obserwując jak zdarzenia przychodzą i  mijają, jest cechą pań‐
skiej prawdziwej natury.
R: A jakie są inne jej cechy?
M: Cech jest niezliczona ilość. Niech pan osiągnie jedną, a osią‐
gnie pan wszystkie.
R: Niech pan mi coś powie, co by mi pomogło.
M: Sam pan najlepiej wie, czego pan potrzebuje!
R: Jestem pełen niepokoju. Jak mógłbym osiągnąć spokój?
M: Do czego jest panu potrzebny spokój?
R: Do szczęścia.
M: Czy teraz nie jest pan szczęśliwy?
R: Nie, nie jestem.
M: Co czyni pana nieszczęśliwym?
R: Mam to, czego nie pragnę, a pragnę tego, czego nie mam.
M: Dlaczego pan tego nie odwróci? Niech pan pragnie tego, co
pan ma, a nie dba o to, czego pan nie ma.
R: Pragnę tego, co jest przyjemne, a nie chcę tego, co przykre.
M: Skąd pan wie, co jest przyjemne, a co nie jest?
R: Oczywiście z własnego doświadczenia.
M: Kierując się pamięcią, podążał pan za przyjemnościami
i wystrzegał się pan przykrości. Czy osiągnął pan sukces?
R: Nie. Przyjemności są nietrwałe, a cierpienie powraca. M: Ja‐
kiego rodzaju cierpienie?
R: Pragnienie przyjemności, lęk przed przykrością – jedno
i drugie bolesne. Czy istnieje niczym niezmącone szczęście?
M: Każda przyjemność, zyczna czy psychiczna, wymaga ja‐
kiegoś podłoża. Podłoże, zarówno zyczne, jak psychiczne, jak
materialne, wyczerpuje się i  zużywa. Tym samym osiągana
przyjemność ma z  konieczności ograniczoną moc i  trwałość.
Cierpienie istnieje u  źródeł wszystkich przyjemności. Pan pra‐
gnie przyjemności, ponieważ cierpi. Z  drugiej strony samo po‐
szukiwanie przyjemności to także przyczyna cierpienia. Błędne
koło.
R: Rozumiem mechanizm moich niepowodzeń, ale nie widzę
drogi wyjścia.
M: Samo zbadanie tego mechanizmu wskazuje drogę. Przecież
pańskie błędy są tylko w  pana umyśle, który nigdy dotąd nie
buntował się przeciwko błędom i nigdy nie próbował się z nimi
uporać. Buntował się tylko przeciwko cierpieniu.
R: A więc nic mi nie pozostaje, jak żyć tak samo nadal.
M: Żyć czujnie. Niech pan zastanawia się, obserwuje, bada, jak
najwięcej dowiaduje się na temat błędów oraz ich wpływu na
pana i na innych. Przez poznanie błędów uwolni się pan od nich.
R: Kiedy analizuję siebie, dostrzegam, że niczego tak nie pra‐
gnę, jak stworzenia jakiegoś wiekopomnego dzieła, które by
mnie przetrwało. Nawet gdy myślę o założeniu rodziny, o żonie
i dziecku, wynika to z chęci utrwalenia mego istnienia.
M: Niech pan sobie zbuduje pomnik. W  jaki sposób zamierza
pan to uczynić?
R: Nieważne, co zbuduję, byle to było trwałe.
M: Z  pewnością sam pan dobrze wie, że nic nie jest trwałe.
Wszystko się zużywa, niszczeje, rozkłada. Sama więc podstawa,
na której pan buduje, wskazuje drogę. Czy może pan zbudować
coś, co przetrwa wszystko inne?
R: Intelektualnie i werbalnie uświadamiam sobie, że wszystko
przemija. A  jednak serce moje pragnie nieprzemijalności. Chcę
stworzyć coś, co pozostanie.
M: W  takim razie musi pan budować z  trwałego materiału.
Czym trwałym pan dysponuje? Zarówno ciało, jak umysł prze‐
miną. Szukać więc trzeba gdzie indziej.
R: Tęsknię do rzeczy trwałej, ale nigdzie jej nie znajduję.
M: A czy pan sam nie jest czymś trwałym?
R: Urodziłem się i umrę.
M: Czy może pan naprawdę orzec, że nie było pana przed naro‐
dzinami, i czy po śmierci będzie pan mógł powiedzieć „teraz już
nie istnieję”? Nie może pan orzec na podstawie własnego do‐
świadczenia, że pana nie ma. Może pan tylko stwierdzić „je‐
stem”. Inni również nie mogą panu powiedzieć, że pana nie ma.
R: We śnie nie ma „jestem”.
M: Zanim zrobi pan tego rodzaju stwierdzenie, powinien pan
dokładnie przyjrzeć się swemu stanowi na jawie. Odkryje pan
w  nim wiele przerw, kiedy umysł jest nieczynny. Niech pan
zwróci uwagę, jak niewiele pan pamięta nawet w stanie peł nego
czuwania. Nie może pan powiedzieć, że podczas snu nie miał
pan świadomości. Pan tylko nie pamięta. Luka w pamięci to nie‐
koniecznie luka w świadomości.
R: Czy mogę zapamiętać, jaki jest mój stan w głębokim śnie?
M: Oczywiście! Przez wyeliminowanie przerw spowodowa‐
nych brakiem uwagi podczas godzin czuwania, wyeliminuje
pan stopniowo długą przerwę nieobecności umysłu, którą nazy‐
wa pan snem. Wtedy będzie pan świadomy, że pan śpi.
R: Ale problem trwałości, ciągłości bytu, nie jest rozwiązany.
M: Trwałość to tylko idea zrodzona przez działanie czasu. Czas
zaś zależy od pamięci. Trwałość to według pana niezawodna pa‐
mięć przez nieskończony czas. Chce pan uwiecznić umysł, co nie
jest możliwe.
R: Cóż więc jest wieczne?
M: Wieczne jest to, co nie zmienia się wraz z czasem. Nie moż‐
na uwiecznić rzeczy przemijającej. Tylko to, co niezmienne, jest
wieczne,
R: Orientuję się w ogólnym sensie tego, co pan mówi. Nie pra‐
gnę więcej wiedzy. Pragnę jedynie spokoju.
M: Może pan osiągnąć peł ny spokój przez samo pragnienie.
R: Pragnę.
M: Musi pan pragnąć nierozdzielonym sercem i  żyć życiem
zintegrowanym.
R: Jak?
M: Niech pan oderwie się od wszystkiego, co czyni umysł pana
niespokojnym. Niech pan zrezygnuje ze wszystkiego, co zakłóca
mu spokój. Jeśli chce pan mieć spokój, niech pan na niego zasłu‐
ży.
R: Z pewnością każdy zasługuje na spokój.
M: Tylko ci zasługują, którzy nie zakłócają spokoju.
R: W jaki sposób zakłócam?
M: Przez to, że jest pan niewolnikiem swoich pragnień i obaw.
R: Nawet wtedy, gdy są one uzasadnione?
M: Reakcje uczuciowe zrodzone z  niewiedzy lub braku uwagi
nie są nigdy usprawiedliwione. Niech pan dąży do czystego
umysłu i czystego serca. Jedyne, czego pan potrzebuje, to trwa‐
nie w stanie spokojnej czujności i badanie swej własnej prawdzi‐
wej natury. Jest to jedyna droga do spokoju.
9. – 30 maja 1970 r.

Rozmówca: Jedni mówią, że świat został stworzony. Inni, że


zawsze istniał i  zawsze będzie podlegał przemianom. Jedni
twierdzą, że rządzą nim odwieczne prawa. Inni zaprzeczają ist‐
nieniu prawa przyczynowości. Jedni przyjmują realność świata.
Według innych świat w ogóle nie istnieje.
Maharaj: O jakim świecie pan mówi?
R: Oczywiście o świecie przeze mnie postrzeganym.
M: Postrzegany przez pana świat jest bardzo mały. I całkowicie
prywatny. Niech pan go potraktuje jak sen i skończy z nim.
R: Potraktować go jak sen? Przecież sen nie jest niczym trwa‐
łym.
M: Jak długo będzie trwał pana własny mały świat?
R: Ostatecznie, mój mały świat jest tylko częścią całego świa‐
ta.
M: A czy idea całości świata nie jest częścią pana prywatnego
świata? Wszechświat nic nie mówi o  tym, że pan jest jego czę‐
ścią. To pan wymyślił całość, aby zmieścić siebie jako część.
W rzeczywistości zna pan tylko swój prywatny świat, który tak
dobrze pan wyposażył w swoje wyobrażenia i oczekiwania.
R: Postrzeganie to z pewnością nie imaginacja!
M: A cóż innego? Przecież percepcja to rozpoznawanie. Coś zu‐
peł nie dotąd nieznanego może być odczute, ale nie spostrzeżo‐
ne. Postrzeganie polega na pamięci.
R: Zgoda, ale pamięć nie musi zmieniać postrzegania w iluzję.
M: Postrzeganie, wyobrażanie sobie, przewidywanie, antycy‐
pacje, iluzje – wszystko to opiera się na pamięci. Niełatwo do‐
strzec jakieś granice pomiędzy tymi zjawiskami. Zlewają się one
ze sobą, a każde jest oddźwiękiem pamięci.
R: Pamięć służy do potwierdzania realności mojego świata.
M: Jak wiele pan zapamiętuje? Niech pan odtworzy z pamięci
to, co pan myślał, mówił lub robił trzydziestego dnia ubiegłego
miesiąca.
R: To rzeczywiście biała plama.
M: A  jednak nie jest tak źle. Pamięta pan bardzo wiele. Pod‐
świadoma pamięć czyni świat, w  którym pan żyje, tak dobrze
znanym.
R: Przyjmijmy, że świat, w  którym żyję, jest subiektywny
i stronniczy. A jaki jest świat, w którym pan żyje?
M: Mój świat jest zupeł nie podobny do pańskiego. Patrzę, słu‐
cham, czuję, myślę i  działam w  świecie, który postrzegam tak
jak pan. Tylko, że dla pana na tym wszystko się zamyka, podczas
gdy dla mnie jest to tyle, co nic. Świadom tego, że świat jest czę‐
ścią mnie samego, nie przywiązuję do niego więcej wagi, niż pan
do spożytego pożywienia. Podczas przygotowywania i spożywa‐
nia posiłku pokarm jest czymś odrębnym od pana i pańska uwa‐
ga jest nim zajęta, natomiast po jedzeniu świadomość pana traci
z nim kontakt. Tak i ja – po łknąłem świat i nie muszę już więcej
o nim myśleć.
R: Czy nie staje się pan zupeł nie nieodpowiedzialny?
M: Jakże bym mógł? Jak mógłbym działać na szkodę czegoś, co
stanowi ze mną jedność? Wręcz przeciwnie – nie myślę o świe‐
cie i wszystko, co czynię, jest z korzyścią dla niego. Tak jak ciało
nieświadomie nastawia się prawidłowo, tak i  ja jestem nie‐
ustannie zajęty prawidłowym ustawianiem świata.
R: Ale jest pan świadomy, jak bardzo cierpi świat?
M: Oczywiście. Znacznie bardziej niż pan.
R: Cóż więc pan robi?
M: Spoglądam na świat oczami Boga i  znajduję, że wszystko
jest w porządku.
R: Jak może pan tak mówić? A  wojny, wyzysk, okrutne kon‐
ikty pomiędzy obywatelem i państwem?
M: Wszystkie te cierpienia są dziełem człowieka i w mocy czło‐
wieka jest ich zlikwidowanie. Bóg pomaga człowiekowi przez
ukazywanie mu skutków jego postępowania i przez żądanie, aby
równowaga została przywrócona. Karma jest prawem sprawie‐
dliwym. Jest to uzdrawiająca ręka Boga.
10. – 10 czerwca 1970 r.

Rozmówca: Co pan robi, gdy pan śpi?


Maharaj: Jestem świadomy, że śpię.
R: Czy sen nie jest stanem podświadomości?
M: Tak, jestem świadomy tej podświadomości.
R: A na jawie lub gdy pan śni?
M: Jestem świadomy, że czuwam lub śnię.
R: Nie rozumiem. Co dokładnie ma pan na myśli? Wyjaśnię
mój punkt widzenia: sen jest stanem podświadomości, czuwa‐
nie świadomością, zaś marzenia senne to świadomość własnego
umysłu, bez uświadamiania sobie otoczenia.
M: Według mnie jest prawie tak samo. Wydaje mi się jednak,
że jest pomiędzy nami jakaś różnica. Pan w  każdym z  tych sta‐
nów zapomina o dwóch pozostałych, podczas gdy dla mnie ist‐
nieje tylko jeden stan, obejmujący i przewyższający trzy wymie‐
nione stany umysłu.
R: Czy widzi pan w świecie jakieś ukierunkowanie, jakąś celo‐
wość?
M: Świat jest tylko odbiciem mojej wyobraźni. Mógłbym
w  nim dojrzeć wszystko, co bym chciał. Po co jednak wynajdy‐
wać koncepcje stworzenia, ewolucji czy zagłady świata? Nie jest
mi to potrzebne. Świat istnieje we mnie, świat jest mną. Nie boję
się go i nie mam wcale zamiaru zamykać go w jakimś schemacie
przez umysł wypracowanym.
R: A wracając do sprawy snu: czy miewa pan marzenia senne?
M: Oczywiście, miewam sny.
R: Jakie są to sny?
M: Są to echa przeżyć na jawie.
R: A gdy zapada pan w głęboki sen?...
M: Świadomość mózgowa jest wówczas zawieszona.
R: Czy jest pan wtedy nieświadomy?
M: Nieświadomy swego otoczenia – tak.
R: Ale nie całkowicie nieświadomy?
M: Zdaję sobie sprawę, że jestem nieświadomy.
R: Używa pan dwóch terminów angielskich na określenie
świadomości: „awareness” i  „consciousness”. Czy nie chodzi
w nich o to samo?
M: „Awareness” to praświadomość. Jest to stan odwieczny, bez
początku i  końca, niczym nie spowodowany, samoistny, niepo‐
dzielny, niezmienny. „Consciousness” to świadomość ludzka.
Wywodzi się ona z  łączności ze światem, jest powierzchowna
i  dwoista. Świadomość nie może istnieć bez praświadomości,
ale praświadomość istnieje niezależnie od świadomości, jak na
przykład w  głębokim śnie. Praświadomość to absolut. Świado‐
mość zależna jest od swojej treści i dotyczy zawsze czegoś. Świa‐
domość jest cząstkowa i ulega zmianom. Praświadomość to peł‐
nia, niezmienność i spokój, to powszechne źródło i podpora każ‐
dego doświadczenia.
R: W  jaki sposób człowiek może przekroczyć świadomość
i dojść do praświadomości?
M: Ponieważ istnienie świadomości zależy od praświadomo‐
ści, ta ostatnia obecna jest w każdym stanie świadomości czło‐
wieka. Dlatego nawet sama świadomość, że się jest świadomym,
zbliża do praświadomości. Obserwowanie własnego nurtu świa‐
domości wzniesie pana do praświadomości. Nie będzie to żaden
nowy stan. Rozpozna go pan od razu jako pierwotną podstawę
egzystencji, która jest samym życiem, miłością i radością.
R: Skoro rzeczywisty byt ukryty jest w nas przez cały czas, na
czym polega proces samorealizacji?
M: Urzeczywistnienie jest przeciwieństwem niewiedzy. Nie‐
wiedza, przyczyna cierpienia człowieka, polega na uznawaniu
świata za realny, a jaźni za coś nierzeczywistego. Odkrycie, że je‐
dynie jaźń jest rzeczywista, zaś wszystkie inne rzeczy i zjawiska
są czasowe i  przemijające, to kluczowy warunek osiągnięcia
wolności, pokoju i radości. Jest to w gruncie rzeczy bardzo pro‐
ste. Zamiast patrzeć na świat wyimaginowany, należy uczyć się
świata takiego, jaki on rzeczywiście jest. Z chwilą gdy to nastąpi,
zobaczy pan także prawdziwego siebie. Jest to jakby oczyszcze‐
nie zwierciadła. Zwierciadło, które ukaże panu świat taki, jaki
on rzeczywiście jest, ujawni panu zarazem pańskie nowe obli‐
cze. Myśl „jestem”, to jakby kawałek materiału do czyszczenia.
Niech pan jej użyje.
11. – 13 czerwca 1970 r.

Rozmówca: Czy mógłby pan nam powiedzieć, jak pan doszedł


do swego obecnego stanu?
Maharaj: Guru mego spotkałem, gdy miałem 34 lata, zaś moja
samorealizacja miała miejsce w wieku 37 lat.
R: Na czym polegała pańska przemiana?
M: Przyjemności i  przykrości utraciły swoje panowanie nade
mną. Stałem się wolny od pożądań i  niepokoju. Poczułem się
peł ny i  niczego nie potrzebowałem. Przekonałem się, że w  oce‐
anie świadomości doskonałej, na powierzchni świadomości
ogólnoludzkiej nieustannie powstają i  giną niezliczone fale
świata zjawisk. Są one mną jako świadomość i moje jako wyda‐
rzenia. Istnieje tajemnicza siła, która nad nimi czuwa. Jest nią
Świadomość Najwyższa, Jaźń, Życie, Bóg – wszystko jedno jakie
imię jej nadamy. Jest to fundament, podpora wszystkiego, co ist‐
nieje, a  zarazem coś bardzo nam bliskiego. Podobne to jest do
złota, które jest tworzywem wszelkiego rodzaju biżuterii. Proszę
oddzielić od niej nazwę i kształt, a jako coś wartościowego pozo‐
stanie tylko złoto. Tak samo i w życiu: uwolnijmy się od nazwy
i  kształ tu oraz powodowanych przez nie pragnień i  obaw. Cóż
wtedy pozostanie?
R: Nic.
M: Tak, pozostanie próżnia. Ale będzie ona wypeł niona sobą.
Ta próżnia jest wiecznym potencjałem, podobnie jak świado'
mość jest wieczną teraźniejszością.
R: Czy przez potencjał rozumie pan przyszłość?
M: Przeszłość, teraźniejszość i  przyszłość. I  jeszcze znacznie
więcej.
R: Ale skoro próżnia jest próżnią, mało mamy z niej pożytku.
M: Niesłusznie pan tak sądzi. Proszę wziąć pod uwagę, że bez
przerwy w  ciągłości istnienia nie mogłyby nastąpić ponowne
narodziny. Czy możliwa jest odnowa bez umierania? Nawet głę‐
boka ciemność snu odświeża i  odmładza. Bez śmierci ugrzęźli‐
byśmy na zawsze w starczej zgrzybiałości.
R: A czy nie ma czegoś takiego jak nieśmiertelność?
M: Nieśmiertelność to nierozłączny związek życia i śmierci, to
dwa aspekty jednego bytu. Widzieć koniec w początku, a począ‐
tek w  końcu, to obcować z  nieśmiertelnością. Nieśmiertelność
nie jest oczywiście ciągłością. Tylko łańcuch przemian ciągle
trwa i nic ponadto.
R: Absolut i Doskonała Wszechświadomość?
M: W ogóle nie zależy od czasu. Pojęcie czasu istnieje wyłącz‐
nie w  ludzkiej świadomości. Gdzież poza nią może być czas
i przestrzeń?
R: Czy w polu pańskiej świadomości znajduje się również pana
ciało?
M: Oczywiście. Ale dla idei „moje ciało”, jako czegoś odmien‐
nego od innych ciał, miejsca w  mej świadomości nie ma. Dla
mnie istnieje „ciało” – ale nie „moje ciało”, istnieje „umysł” – ale
nie „mój umysł”. Umysł dogląda ciała i wszystko jest w porząd‐
ku, ale ja się do tego nie wtrącam. Ciało funkcjonuje jak ma
funkcjonować w  normalnym, naturalnym trybie. Może nie je‐
steście świadomi swoich zjologicznych funkcji, ale jeśli chodzi
o myśli i uczucia, pragnienia i obawy, macie bardzo rozbudowa‐
ną świadomość. U mnie natomiast zjawiska te znajdują się rów‐
nież w dużym stopniu poza kręgiem świadomości. Przemawiam
do ludzi i  działam, czyniąc to jak należy, a  przecież nie bardzo
zdaję sobie z  tego sprawę. Wygląda to tak, jakbym pod wzglę‐
dem zycznym żył jak automat, czuwając nad życiem i reagując
spontanicznie.
R: Czy spontaniczność ta jest wynikiem procesu samorealiza‐
cji czy następstwem specjalnego przygotowania?
M: I jednym i drugim. Przywiązanie do powziętego celu powo‐
duje, że żyje się życiem jasnym i  uporządkowanym, oddanym
poszukiwaniu prawdy oraz pomaganiu ludziom. Z kolei samore‐
alizacja czyni wszelką cnotę łatwą, odruchową. Dzieje się tak na
skutek usunięcia przeszkód w  postaci pożądań, obaw oraz fał‐
szywych wyobrażeń.
R: Czy nie odczuwa pan żadnych pragnień ani obaw?
M: Moim przeznaczeniem było urodzić się jako zwyczajny pro‐
sty człowiek, stać się skromnym wyrobnikiem, który otrzymał
tylko minimalne formalne wykształcenie. W  owym czasie do‐
świadczałem jak inni różnych pragnień i obaw. Gdy dzięki wie‐
rze w  mego guru i  poddaniu się jego nakazom, odnalazłem
prawdziwy sens mego życia, pozostawiłem moją ludzką naturę
własnemu losowi. Coś z dawnych uczuciowych i myślowych re‐
akcji pojawia się czasem we mnie, ale jest to natychmiast za‐
uważane i oddalane. Jak długo bowiem obciążeni jesteśmy indy‐
widualną osobowością, jesteśmy wystawieni na działanie róż‐
nych czynników, z naszej przeszłości a także z bieżącego życia.
R: A śmierci się pan nie boi?
M: Ja już umarłem.
R: Jak to należy rozumieć?
M: Umarłem dwojako: stałem się obojętny w  stosunku do
mego ciała i do umysłu także.
R: Ależ pan bynajmniej na martwego nie wygląda!
M: To pan tak sądzi. Jakby pan lepiej znał mój stan ode mnie.
R: Przepraszam, ale ja po prostu nie rozumiem. Mówi pan o so‐
bie, jak o kimś, kto pozbawiony jest ciała i rozumu, a ja przecież
widzę pana zdrowego i rozumnie mówiącego.
M: A  czy pan sam jest świadomy, jak wielce skomplikowana
praca toczy się przez cały czas w pańskim mózgu i ciele? Ani tro‐
chę. A przecież komuś z zewnątrz może się wydawać, że cały ten
proces jest wynikiem przemyślenia, precyzyjnego rozumowania
i doskonałej celowości. Dlaczego nie mielibyśmy przyjąć, że całe
jednostkowe bytowanie człowieka może opaść znacznie poniżej
progu świadomości, a jednak przebiegać gładko i sprawnie?
R: Ale czy to jest normalne?
M: Co znaczy „normalne”? Czy życie spętane pożądaniami
i trwogą, peł ne napięć i walk, pozbawione sensu i radości, moż‐
na nazwać normalnym? Czy ciągłe odczuwanie swego ciała jest
normalne? I  czy można nazwać normalnym stan, gdy się jest
rozdzieranym przez namiętności, torturowanym przez natrętne
myśli? Zdrowe ciało i  zdrowy umysł nie są zwykle zauważane
przez swego właściciela. Dopiero gdy pojawia się ból i cierpienie,
wo łają o uwagę i interwencję. Dlaczego nie zastosować tej praw‐
dy do całego jednostkowego bytowania? Można przecież funk‐
cjonować prawidłowo, reagować na wszystko, co się zdarza,
w sposób właściwy i peł ny, bez angażowania w to ośrodka świa‐
domości. Gdy samokontrola staje się drugą naturą, świadomość
przesuwa swoje siły ku najgłębszym pokładom egzystencji
i działania.
R: Czy w ten sposób nie staje się pan robotem?
M: Co jest złego w  automatycznym wykonywaniu pewnych
czynności. Niektóre godne są tylko automatycznego wykony‐
wania. Gdy jednak działanie jest chaotyczne, powoduje ono cier‐
pienie i  ból – na takie trzeba zwrócić uwagę. Głównym celem
czystego i uporządkowanego życia jest uwolnienie człowieka od
jarzma chaosu i brzemienia zmartwień.
R: Odnoszę wrażenie, że odpowiadałoby panu życie podobne
do działania komputera.
M: Nie ma nic złego w  życiu wolnym od problemów. Osobo‐
wość jest odbiciem rzeczywistości. Dlaczego odbicie zgodne
z  oryginałem nie może być wykonane automatycznie? Czy jed‐
nostka musi mieć jakieś specy czne własne rysy? Życie, którego
jest ona wyrazem, będzie ją kształ towało. A gdy człowiek zda so‐
bie sprawę z faktu, że jako osoba jest tylko cieniem rzeczywisto‐
ści, nie zaś rzeczywistością samą, przestanie trapić się i  niepo‐
koić. Zgodzi się być kierowanym od wewnątrz, życie zaś stanie
się dla niego ciekawą podróżą w nieznane.
12. – 17 czerwca 1970 r.

Rozmówca: Z tego, co pan mówił, wynika, że nie zdaje pan so‐


bie sprawy ze swojego otoczenia. Ale nam wydaje się, że jest pan
wyjątkowo czujny i  czynny. Nie wierzymy też, że znajduje się
pan w jakimś stanie hipnotycznym, który nie pozostawia po so‐
bie nic w pamięci. Wręcz przeciwnie, zauważyliśmy, że ma pan
znakomitą pamięć. Jak należy rozumieć stwierdzenie, że świat
wraz ze wszystkim, co się w nim znajduje, nie istnieje?
Maharaj: Jest to kwestia zogniskowania. Otóż pański umysł
zogniskowany jest w świecie, zaś mój w rzeczywistym bycie. To
tak, jak obecność księżyca w biały dzień, gdy słońce świeci. Jest
ledwie widoczny. Albo inny przykład: proszę zwrócić uwagę na
przyjmowany pokarm. Dopóki trzyma go pan w ustach, jest pan
świadomy jego obecności, ale po przełknięciu niewiele już on
pana obchodzi. Jakże kłopotliwe byłoby, gdyby człowiek musiał
myśleć o pokarmie aż do czasu, gdy zostanie on wydalony z or‐
ganizmu. Normalnie umysł powinien znajdować się w  zawie‐
szeniu, gdyż nieustanne jego działanie byłoby patologicznym
stanem. Wszechświat działa sam przez się. Tyle wiem i  to mi
wystarcza.
R: Wynika z  tego, że mędrzec (dżniani) tylko wtedy wie, co
czyni, gdy kieruje swój umysł ku tej czynności. W  przeciwnym
razie asystuje tylko przy tym, co się dzieje.
M: Przeciętny człowiek nie jest świadomy swego ciała jako ta‐
kiego. Zauważa tylko wrażenia, uczucia i  myśli. A  i te z  chwilą
przyjęcia dystansu usuwają się z  ośrodka świadomości i  towa‐
rzyszą człowiekowi bez potrzeby skupiania na nich uwagi.
R: Cóż więc pozostaje w ośrodku świadomości?
M: Coś, czemu nie można przypisać ani nazwy, ani kształ tu,
ponieważ nie ma ono żadnych właściwości i  znalazło się poza
świadomością. Można by określić to jako punkcik świadomości
znajdujący się poza świadomością. Zupeł nie jak dziurka w  pa‐
pierze, która choć znajduje się w  nim, sama nie jest z  papieru.
Tak jest i z tym najwyższym stanem obecnym w samym ośrod‐
ku świadomości, a  jednak poza nim. To jakby otwór w  umyśle,
przez który wlewa się do niego światło. Otwór jednak, to jeszcze
nie światło. To tylko otwór.
R: Otwór to pustka, nieobecność.
M: Tak. Z punktu widzenia umysłu jest to tylko otwór służący
wprowadzeniu do przestrzeni umysłowej promienia Wszech‐
świadomości. Światło to może być porównane tylko do solidnej,
spoistej, twardej jak skała, jednolitej i  nie ulegającej zmianom
masy czystej świadomości, wolnej od wszelkiego rodzaju umy‐
słowych szablonów, od kształ tu i nazwy.
R: Czy istnieje jakiś związek pomiędzy umysłem i  ową Naj‐
wyższą Świadomością?
M: Najwyższa świadomość powo łuje do istnienia umysł, zaś
umysł powo łuje do istnienia ciało.
R: A co znajduje się poza nimi?
M: Oto przykład: Pewien czcigodny jogin, mistrz sztuki długo‐
wieczności, sam w wieku np. 1000 lat, chce mnie nauczyć swe‐
go mistrzostwa. Jedyne, na co mogę się zdobyć, to pytanie: „Ja‐
kiż miałbym pożytek z tej długowieczności?”. Pytanie to zadaję
mu zresztą z  szacunkiem i  szczerym podziwem dla jego osią‐
gnięć. Osobiście znajduję się już poza czasem. Jakkolwiek długie
byłoby życie, stanowi ono i  tak tylko chwilę i  jest tylko snem.
Podobnie znajduję się już poza wszelkimi cechami osobowymi.
Pojawiają się one i znikają w mojej powłoce świetlnej, ale w żad‐
nym razie nie mogą mnie określać. Wszechświat składa się
z  nazw i  kształ tów opartych na właściwościach i  istniejących
pomiędzy nimi różnicach, ale ja jestem poza tym wszystkim.
Świat istnieje, ponieważ ja istnieję, ale ja nie jestem światem.
R: Żyje pan jednak w tym świecie!
M: To pan tak uważa. Ja natomiast wiem, że istnieje świat,
który obejmuje także moje ciało i  mój umysł, ale ja nie uznaję
tego ciała i  umysłu za bardziej „moje”, niż wszystkie umysły
i  ciała istniejące w  czasie i  przestrzeni. Jestem poza czasem
i poza przestrzenią.
R: Jeśli wszystko istnieje dzięki pańskiemu światłu, to czy nie
jest pan twórcą tego świata?
M: Otóż nie jestem. W kręgu mojego światła rzeczy pojawiają
się i  znikają, jak pyłki kurzu tańczące w  promieniach słońca.
Światło prześwietla te pyłki, ale jest od nich niezależne. Nie
można też mówić, że je tworzy ani że je zna.
R: Gdy zadaję panu pytanie, a  pan mi odpowiada, to czy jest
pan świadomy mego pytania i swojej odpowiedzi?
M: W  rzeczywistości ani nie słyszę, ani nie odpowiadam.
W świecie zjawisk zdarza się pytanie i zdarza się odpowiedź. Ale
mnie nic się nie zdarza. Wszystko po prostu się dzieje.
R: A pan jest świadkiem?
M: Co to znaczy „świadek”? Po prostu się wie. Padał deszcz,
a  teraz przestało padać. Nie przemokłem. Wiem, że padało, ale
nie zostałem tym dotknięty. Byłem tylko świadkiem deszczu.
R: Człowiek, który osiągnął peł nię realizacji i  samorzutnie
przebywa w  stanie doskonałej świadomości, musi jednak jeść,
pić itd. Czy jest on świadkiem tego, czy nie?
M: Świadomość powszechną albo umysł powszechny, nazywa‐
my „eterem świadomości”. Wszystkie przedmioty świadomości
razem wzięte tworzą wszechświat. Zaś to, co pozostaje poza jed‐
nym i drugim, co podtrzymuje i wspiera jedno i drugie, jest sta‐
nem najwyższym – stanem absolutnej ciszy i milczenia. Ktokol‐
wiek tam się udaje, znika. Stanu tego nie można dosięgnąć sło‐
wami ani umysłem. Może pan nazywać to Bogiem czy Parabrah‐
manem – zawsze będą to jednak tylko nazwy nadawane przez
umysł. Jest to stan poza bytem i niebytem, stan bezimienny, bez‐
treściowy i samoistny.
R: A czy jest się świadomym tego stanu?
M: Tak jak wszechświat jest ciałem dla umysłu, tak świado‐
mość jest ciałem dla Najwyższego. Nie jest to świadome, ale
działa na rzecz wyzwolenia świadomości.
R: W moim codziennym działaniu dużą rolę grają nawyki, au‐
tomatyzm. Zdaję sobie sprawę z  ogólnego kierunku, ale nie
z  każdego szczegó łu. Ponieważ rozeznanie moje pogłębia się
i  rozszerza, niektóre szczegó ły mają tendencję do przesuwania
się w głąb podświadomości, dając mi swobodę w ogólnych dąże‐
niach. Czy może w  większym jeszcze stopniu zdarza się mędr‐
com to samo?
M: Na poziomie ludzkiej świadomości – tak. W stanie wszech‐
świadomości – nie. Ten stan bowiem w  istocie swej jest jedno‐
ścią, jest niepodzielny, stanowi jedną zwartą całość. Jedyna dro‐
ga do poznania go, to stać się nim. Umysłem nie można do niego
dotrzeć. Aby go postrzegać, nie potrzeba zmysłów, aby poznać
go, nie trzeba umysłu.
R: Oto jak Bóg kieruje światem.
M: Bóg nie kieruje światem.
R: Wobec tego kto to czyni?
M: Nikt. Wszystko dzieje się samo przez się. Pan stawia pyta‐
nie i pan daje odpowiedź. Odpowiedź zna pan już w chwili sta‐
wiania pytania. Wszystko jest grą świadomości. Wszelkie po‐
działy są iluzją. Poznać można tylko świat fałszywy. Prawdą pan
sam stać się musi.
R: Istnieje świadomość poznawana i  poznająca. Czy ta druga
jest najwyższa?
M: Odróżnia się osobę od świadka-obserwatora. Gdy ujmie
pan to jako jedność i ten stan przekroczy, znajdzie się pan w Sta‐
nie Najwyższym. Dzieje się to już poza bytem i  niebytem. Nie
jest to ani zwierciadło, ani obraz w  zwierciadle. Rzeczywistość
jest ponadczasowa, nieprawdopodobnie silna i trwała.
R: A czy oświecony mędrzec (dżniani) jest świadkiem, czy jest
Najwyższym?
M: Oczywiście jest Najwyższym, ale można go też nazwać uni‐
wersalnym świadkiem.
R: Ale pozostaje on osobą?
M: Jeśli uważa pan, że sam jest osobą, wszędzie będzie się pan
dopatrywał istnienia osób. W rzeczywistości osób nie ma, są tyl‐
ko ciągi wspomnień i  nawyki. W  chwili samorealizacji osoba
znika. Pozostaje tożsamość, ale tożsamość to nie osoba, lecz nie‐
odłączny element samej rzeczywistości. Osoba nie ma samoist‐
nego bytu. Jest ona odbiciem w  umyśle świadka, owego „ja je‐
stem”, które z kolei jest sposobem bytowania.
R: Czy Najwyższe jest świadome?
M: Nie jest ani świadome, ani nieświadome. Mówię to z  wła‐
snego doświadczenia.
R: „Pradżnianam Brahma”. Co to jest „Pradżnia”?
M: Jest to poznanie życia jako takiego, pozbawione elementu
osobistej świadomości.
R: Czy oznacza to może witalność, energię życiową, żywot‐
ność?
M: Najpierw pojawia się energia, jako że każda rzecz jest Posta‐
cią energii. Świadomość jest najbardziej zróżnicowana podczas
stanu czuwania. Nieco mniej w  tak zwanych marzeniach sen‐
nych i  jeszcze mniej podczas snu. Homogeniczna jest w  stanie
czwartym. Poza tymi stanami istnieje niewyrażalna monoli‐
tyczna rzeczywistość, w której przebywa dżniani.
R: Zaciąłem się w rękę. Rana zagoiła się. Jakie siły spowodowa‐
ły wyleczenie.
M: Sprawiła to siła życia.
R: Czym jest ta siła?
M: Jest świadomością. Wszystko jest świadome.
R: A co jest źródłem świadomości?
M: Sama świadomość jest źródłem wszystkiego.
R: Czy może istnieć życie bez świadomości?
M: Nie. Także świadomość nie może istnieć bez życia. Stano‐
wią one jedność. Ale naprawdę ważne jest to ostatnie. Wszystko
inne to sprawa nazwy i kształ tu. Jak długo będzie pan sądził, że
tylko to istnieje, co ma nazwę i kształt, tak długo będzie się panu
wydawało, że nie istnieje Najwyższy Byt. Dopiero gdy pan zro‐
zumie, że nazwy i  kształ ty to puste skorupy bez jakiejkolwiek
zawartości i że realne jest tylko to, co nie ma nazwy ani kształ tu,
co jest czystą energia życia i  światłem świadomości, odnajdzie
pan siebie w  stanie pokoju, zatopionego w  głębokiej ciszy Rze‐
czywistości.
R: Jeśli czas i przestrzeń nie są niczym innym, jak iluzją, a pan
jest od niej wolny, to niech pan powie, jaka jest teraz pogoda
w Nowym Jorku – słoneczna czy deszczowa?
M: Jakże mogę to powiedzieć? Tego rodzaju sprawy wymagają
specjalnego przygotowania albo podróży do Nowego Jorku.
Mogę być całkowicie pewny, że znajduję się poza czasem i prze‐
strzenią, a jednak nie będę zdolny dowolnie umiejscawiać siebie
w jakimś punkcie czasu i przestrzeni. Nie zależy mi na tym i nie
widzę sensu w  poddaniu się specjalnej zaprawie jogicznej. Mó‐
wił pan przed chwilą o  Nowym Jorku. Nowy Jork to dla mnie
słowo. Dlaczego miałbym wiedzieć więcej, niż to słowo wyraża?
Każdy atom może być wszechświatem, równie skomplikowa‐
nym tworem jak nasz świat. Czy muszę je wszystkie poznawać?
Oczywiście byłbym w stanie, gdybym odpowiednio poćwiczył.
R: Gdy pytałem o  pogodę w  Nowym Jorku, na czym polegał
mój błąd?
M: Świat i umysł to stany bytu. To, co Najwyższe, nie jest sta‐
nem. Ono przenika wszystkie stany, ale samo nie jest stanem
czegokolwiek innego. Jest całkowicie bezprzyczynowe, niezależ‐
ne, doskonałe, jest poza czasem i  przestrzenią, poza umysłem
i wszelką materią.
R: W jaki sposób pan poznaje Najwyższe?
M: Rzecz w tym, że nie ma ono żadnych oznak. Nie ma nicze‐
go, po czym można by je poznać. Postrzega się je bezpośrednio,
bez uprzedniego szukania jakichkolwiek znaków. Gdy odejdzie
pan od nazw i  kształ tów, znajdzie się pan w  świacie rzeczywi‐
stym. Nie potrzebuje pan przeprowadzać poszukiwań. Wielość
i różnorodność są tylko grą umysłu. Rzeczywistość jest jedna.
R: Jeżeli Rzeczywistość nie daje nam znać o  sobie, nie warto
nawet o niej mówić.
M: Ale ona jest. Nie można temu przeczyć. Ona jest. W  głę‐
biach i  w mroku – tajemnica nad tajemnicami. Ona istnieje,
podczas gdy wszystko inne tylko się zdarza.
R: Czy jest niepoznawalna?
M: Trwa poza wiedzą i  niewiedzą. Ale wolałbym mówić, że
jest poznawalna, bo jeśli w ogóle coś poznajemy, to właśnie ową
Rzeczywistość.
R: Czy cechą jej jest milczenie?
M: Milczenie jest także cechą umysłu. Wszystkie stany i cechy
Pochodzą z umysłu.
R: A czym jest samadhi? M: Samadhi jest zawieszeniem ludz‐
kiej świadomości. Radzę panu, aby dał pan swemu umysłowi
spokój. Niczego pan nie potrzebuje ani od ciała, ani od umysłu.
13. – 20 czerwca 1970 r.

Rozmówca: Stale pan powtarza, że wydarzenia nie mają przy‐


czyny. Po prostu rzeczy się dzieją i żadnej przyczyny nie można
ustalić. Napewno jednak każda rzecz ma swoją przyczynę, jedną
lub więcej. Jak mam rozumieć tę bezprzyczynowość zjawisk?
Maharaj: Z najwyższego punktu widzenia świat nie ma przy‐
czyny.
R: Ale jakie są pana własne w tym względzie doświadczenia?
M: Świat nie ma żadnej przyczyny.
R: Nie pytam o przyczyny, które doprowadziły do stworzenia
świata. Któż widział stworzenie świata? Być może nie miał on
początku, istniał zawsze. Ale mnie o świat w tej chwili nie cho‐
dzi. Przyjmuję, że świat tak czy inaczej istnieje. Zawiera on jed‐
nak tyle rzeczy, a każda z nich musi mieć jakąś przyczynę, jedną
czy więcej.
M: Zakładając istnienie świata w  czasie i  przestrzeni, świata
opartego na zasadzie przyczynowości, zmuszony jest pan szu‐
kać przyczyn każdej rzeczy i  znajdować je. Stawia pan pytanie
i sam narzuca odpowiedź.
R: Pytanie moje jest bardzo proste. Widzę wiele rzeczy i wnio‐
skuję, że każda z nich musi mieć jakąś przyczynę. Pan twierdzi,
że z  pańskiego punktu widzenia tak nie jest. Ale według Pana
nic nie istnieje i  sprawa związku przyczynowego w  ogóle nie
wchodzi w grę. Można sądzić, że dopuszcza pan jednak istnienie
rzeczy, chociaż odmawia im pan związku z prawem przyczyno‐
wości. Tego nie mogę pojąć. Dlaczego odrzucać istnienie przy‐
czyny, jeśli przyjmuje się istnienie rzeczy?
M: Przyjmuję tylko istnienie świadomości i wiem, że wszystko
jest świadomością, podobnie jak obrazy na ekranie nie są ni‐
czym innym jak tylko światłem.
R: A jednak ruch światła ma swoją przyczynę.
M: Światło wcale się nie porusza. Wie pan dobrze, że ruch jest
złudzeniem, jest następstwem przechwytywania i  nadawania
barw przez lm. To, co się rusza, to lm, a  lm to umysł.
R: Z tego nie wynika, że obraz nie ma przyczyny. Jest przecież
lm, aktorzy i  technicy. Jest reżyser, producent, rozmaici wy‐
twórcy. Światem kieruje związek przyczynowy. Wszystko jest ze
sobą powiązane.
M: Ma pan rację, wszystko jest ze sobą powiązane. Dlatego
właśnie każda rzecz jest wynikiem niezliczonej ilości przyczyn.
Cały wszechświat uczestniczy w powstaniu każdej, choćby naj‐
mniejszej rzeczy. Rzecz jest taka, jaka jest, ponieważ świat jest
taki, jaki jest. Wyobraźmy sobie, że handluje pan biżuterią. Mię‐
dzy jedną i drugą sztuką biżuterii nie ma żadnego związku przy‐
czynowego. Gdy przetapia się biżuterię, aby wykonać inną, to
pomiędzy tymi dwoma przedmiotami nie ma żadnego związku
przyczynowego. Wspólnym elementem jest złoto, ale nie można
powiedzieć, że jest ono przyczyną takiego czy innego kształ tu,
lub takiej czy innej nazwy klejnotu. Złoto nie może być uznane
za przyczynę, ponieważ samo przez się nie jest źródłem prze‐
miany. A jednak całość jest ze złota. W ten sam sposób rzeczywi‐
stość czyni każdą rzecz możliwą, jakkolwiek czynniki, które
wpływają na jej kształt i nazwę, nie wywodzą się z rzeczywisto‐
ści. Ale po co zajmować się tak bardzo sprawami przyczyn? Cóż
znaczą przyczyny, jeśli wytwory są tak przemijające? Pozwólmy
rzeczom rozwijać się swobodnie.
R: Z  punktu widzenia reguły względności każda rzecz musi
mieć swoją przyczynę.
M: Komu jest potrzebny taki punkt widzenia? Zdolny pan jest
do tego, aby patrzeć z punktu widzenia absolutu. Dlaczego więc
cofać się do względności? Czyżby się pan bał absolutu?
R: Boję się, że zasnę nad tak zwanymi dowodami absolutu. Do
przyzwoitego życia absolut nie jest potrzebny. Gdy komuś po‐
trzebna jest koszula, kupuje materiał, woła bieliźniarkę itd.
M: Wszystko, co pan mówi, jest dowodem pańskiej niewiedzy.
R: A jakie jest stanowisko znawcy?
M: Istnieje światło i  światło jest wszystkim. Wszystko inne
jest tylko obrazem wykonanym ze światła. Obraz znajduje się
w świetle a światło w obrazie. Życie i śmierć, jaźń i bezjaźń – pro‐
szę porzucić wszelkie takie myśli. Nic one panu nie dadzą.
R: Na jakiej podstawie zaprzecza pan istnieniu przyczynowo‐
ści? Z punktu widzenia względności wszechświat jest przyczyną
każdej rzeczy. Z punktu widzenia absolutu nie ma w ogóle żad‐
nej rzeczy.
M: Jak pan doszedł do swoich pytań?
R: W samotnych bezsennych godzinach.
M: Taka jest natura tych problemów. Ale co dobrego może
przynieść stan, z którego wydobywa się pan z poczuciem bezsil‐
ności? Jak pan może być komuś pomocny, gdy sam pan jest bez‐
radny? Co to da, jeśli będzie pan wiedział, że jakieś sprawy są
związane przyczynowo?
R: Świat i stan czuwania powstają razem i razem ustają.
M: Gdy umysł jest spokojny, absolutnie cichy, nie ma stanu
czuwania.
R: Takie słowa jak Bóg, wszechświat, peł nia, absolut, Najwyż‐
szy itp. są tylko szumem w powietrzu, ponieważ nie można na
nich oprzeć żadnego działania.
M: Porusza pan kwestie, na które sam może odpowiedzieć.
R: Proszę mnie tak nie łajać! Lubi pan przemawiać w imieniu
całego wszechświata i różnych urojonych ludzi! I nikt nie może
tutaj przyjść, by zakazać panu mówić w taki sposób. Nie znoszę
takich nieodpowiedzialnych uogólnień! A  pan chętnie chciałby
je uosabiać. Bez związku przyczynowego nie będzie żadnego po‐
rządku ani nie będzie można podjąć żadnego celowego działa‐
nia.
M: Czy chce pan poznać wszelkie przyczyny każdego wydarze‐
nia? Czy jest to w ogóle możliwe?
R: Wiem, że to niemożliwe! Pytam jedynie, czy każda rzecz ma
swoją przyczynę i czy można oddziaływać na przyczyny, kieru‐
jąc w ten sposób zjawiskami.
M: Aby wpływać na wydarzenia, nie potrzebuje pan znać ich
przyczyn. Po co ta okrężna droga działania? Czyż nie jest pan
źródłem i  kresem każdego zjawiska? Proszę badać je u  samego
źródła.
R: Co dzień rano biorę do ręki gazetę i czytam z przerażeniem
o  okropnościach tego świata, o  nienawiści i  wojnach, o  nędzy.
Moje pytania wiążą się z  tymi tragicznymi faktami, z  poszuki‐
waniem ich przyczyn, z  poszukiwaniem zaradczych środków.
Tylko proszę mi nie zamykać ust stwierdzeniem, że to buddyzm!
Proszę mi nie przyklejać etykietek. Pański upór w  sprawie bez‐
przyczynowości niszczy wszelką nadzieję na popraw? świata.
M: Czuje się pan bezsilny, ponieważ wierzy, że żyje w świecie,
a  nie że świat żyje w  panu. Kto pojawił się pierwszy – pan czy
pańscy rodzice? Wydaje się panu, że urodził się w  określonym
czasie i w określonym miejscu, że ma ojca i matkę, ciało i imię.
Oto błąd i  źródło pana klęski! Oczywiście może pan zmienić
swój świat, jeśli przyłoży się do tego. Któż powstrzymuje pana
przed działaniem? Ja pana nigdy nie zniechęcałem. Czy istnieją
przyczyny, czy nie – pańskim dziełem jest ten świat i pan może
go zmienić.
R: Świat bez związków przyczynowych pozostaje całkowicie
poza moją kontrolą.
M: Wręcz przeciwnie: świat, którego źródłem i  podstawą jest
pan sam, pozostaje w  peł ni w  pańskiej mocy – może go pan
zmienić. Rzecz stworzoną można zawsze zniweczyć albo odtwo‐
rzyć. Stanie się wszystko, czego pan pragnie, jeśli rzeczywiście
pan czegoś zapragnie.
R: Chciałbym wiedzieć, jak rozwiązać tragedie świata.
M: Przyczynił się pan do ich powstania przez swoje pożądania
i lęki, teraz zaś się pan z nimi boryka. Stało się tak dlatego, że za‐
pomniał pan o swej własnej istocie. Obraz na ekranie wziął pan
za rzeczywistość. Kocha pan ludzi, cierpi z  ich powodu i  szuka
dla nich ratunku. Ale nie jest to właściwa droga. Zacząć trzeba
od siebie. Nie ma innego sposobu. Praca – oczywiście. Praca nie
zaszkodzi.
R: Pański wszechświat mieści w  sobie wszelkie możliwe do‐
świadczenia. Jednostka kreśli sobie jakąś drogę i  przechodzi
przez różne przyjemne i  przykre stany. Powstają pytania i  po‐
szukiwania, które mają rozszerzyć perspektywę i umożliwić jed‐
nostce wyjście poza jej ciasny świat, ograniczony i egocentrycz‐
ny. Ten osobisty świat można zmienić. Wszechświat zaś jest po‐
nadczasowy i doskonały.
M: Brać pozory za rzeczywistość jest ciężkim grzechem i przy‐
czyną wszelkich klęsk. Jest pan wszechświadomością wszystko
przenikającą i  wieczną oraz nieskończenie twórczą. Wszystko
inne jest ograniczone w czasie i przestrzeni. Proszę nie zapomi‐
nać, kim pan jest. I oczywiście proszę pracować ku zadowoleniu
swego serca. Praca i wiedza powinny iść razem.
R: Czuję, że nie panuję dostatecznie nad moim duchowym
rozwojem. Układanie planów i  próby realizacji do niczego
u mnie nie prowadzą. Jeśli Bóg uzna ten owoc za dojrzały, zerwie
go i  spożyje. Może też pozostawić go na drzewie świata jeszcze
przez ileś dni.
M: Czy sądzi pan, że Bóg pana zna? Przecież on nawet świata
nie zna.
R: Pan ma swojego Boga. A mój jest inny. Mój jest miłosierny,
cierpi razem ze mną.
M: Modli się pan, aby uratować jednego człowieka, zaś tysiące
innych giną. Ale gdyby wszyscy przestali umierać, zabrakłoby
miejsca na ziemi.
R: Nie chodzi mi o śmierć, ale o troski i cierpienie. Mój Bóg jest
prosty i jakby bezradny. Nie ma on siły, aby zmusić nas do roz‐
sądnego życia. On tylko patrzy i czeka.
M: Czy bezradność pana i pańskiego Boga nie świadczy o tym,
że światem rządzi przypadek? Jedyną więc rzeczą, jaką może
pan uczynić, jest wydostanie się z niego.
14. – 24 czerwca 1970 r.

Rozmówca: Bez pomocy Boga nie da się nic zrobić. Nawet pan
nie siedziałby tutaj i do nas nie przemawiał.
Maharaj: Wszystko jest dziełem Boga. Ale jakie to ma znacze‐
nie dla mnie, jeśli ja niczego nie pragnę? Co Bóg mógłby mi dać
lub odebrać? Co moje – jest moje, i  było moje, nawet gdy Boga
jeszcze nie było. Oczywiście świadomość istnienia, poczucie, że
jestem, to coś bardzo subtelnego, jak pyłek. Tu jest moje miejsce,
nikt mi go nie dawał. Ziemia jest moja. To, co na niej rośnie, na‐
leży do Boga.
R: Czy Bóg wydzierżawił ziemię od pana?
M: Bóg jest mi oddany i zrobił to wszystko dla mnie.
R: A czy poza panem nie ma Boga?
M: Jakże może znajdować się poza mną? Świadomość „jestem”
to korzeń, a Bóg to drzewo. Kogo mam czcić i za co?
R: Czy jest pan pobożny, czy też jest pan przedmiotem uwiel‐
bienia?
M: Ani jednym, ani drugim. Jestem samym uwielbieniem.
R: Za mało jest pobożności na świecie.
M: Ciągle chciałby pan naprawiać świat. Czy naprawdę sądzi
pan, że świat czeka na to, aby pan go zbawił?
R: Nie wiem, jak wiele mógłbym zrobić, ale chcę spróbować.
Czy pan uważa, że niesłusznie?
M: Czy istnieje jakiś świat bez pana? O świecie wie pan wszyst‐
ko, ale nic o sobie. Jest pan środkiem swojego działania i nie dys‐
ponuje innymi środkami. Dlaczego nie zatroszczyć się o środki,
zanim będzie pan myślał o samym działaniu?
R: Ja mogę czekać, ale świat nie może sobie na to pozwolić.
M: Cóż za niedorzeczny pogląd! Nie wnikając w samego siebie,
zmusza pan świat do czekania.
R: Czekania – na co?
M: Na kogoś, kto by go uratował.
R: Bóg kieruje światem. Bóg go zbawi.
M: To pan tak uważa. Czy Bóg powiedział panu, że świat jest
jego dziełem i przedmiotem jego troski, a nie pańskiej?
R: Dlaczego miałby być przedmiotem wyłącznie mojej troski?
M: Proszę to rozważyć. Któż inny poza panem może znać
świat, w którym pan żyje?
R: Pan go zna. Każdy człowiek go zna.
M: Czy istniał ktoś taki spoza pańskiego świata, kto panu
o tym powiedział? Ja i inni mnie podobni pojawiamy się w pań‐
skim świecie na jedno mgnienie oka i  znikamy. Wszyscy jeste‐
śmy zdani na pana łaskę i niełaskę.
R: Nie jest aż tak źle! Istnieję przecież w pańskim świecie, tak
jak pan istnieje w moim.
M: O  moim świecie nie ma pan najmniejszego pojęcia. Żyje
pan w świecie przez siebie stworzonym całkowicie zaślepiony.
R: Całkowicie? Ale czy naprawdę tak być musi?
M: W świecie, który jest dla pana więzieniem, pojawia się czło‐
wiek mówiący, że stworzony przez pana świat bolesnych
sprzeczności nie jest ani ciągły, ani trwały, że opiera się na nie‐
porozumieniu. Doradza, ażeby wydostał się pan z niego tą samą
drogą, którą pan wszedł, zapominając o  tym, czym pan jest.
A więc wyjść z niego można tylko przez samopoznanie.
R: Jakie by to miało znaczenie dla świata?
M: Gdy będzie pan wolny od świata, będzie pan mógł coś dla
niego zrobić. Dopóki jest pan jego więźniem, jest pan bezradny.
Więcej nawet – cokolwiek by pan czynił w swoim stanie, pogar‐
szałoby to sytuację.
R: Prawość uczyni mnie wolnym.
M: Prawość uszczęśliwi z  pewnością pana i  ten pański świat.
I co z tego, jeśli nie jest to świat realny? Wszystko przeminie.
R: Bóg mi dopomoże.
M: Aby dopomóc, Bóg musi wiedzieć o  pańskim istnieniu.
Tymczasem pan i  pański Bóg znajdujecie się w  stanie snu.
W tym stanie mogą pana spotkać ciężkie cierpienia. Nikt o tym
nie będzie wiedział i nikt nie będzie mógł pomóc.
R: A  więc wszystkie moje wątpliwości, moje poszukiwania
i badania są bezużyteczne?
M: Zachował się pan, jak człowiek znużony zbyt długim snem.
Ale są oznaki, że się pan budzi i wychodzi ze stanu sennego za‐
mroczenia. Proszę nie stawiać sobie więcej pozornych proble‐
mów, nie stawiać pytań, na które odpowiedź jest panu z  góry
znana.
R: Nie zawsze znam odpowiedź.
M: Zna pan z  całą pewnością. Werbalne problemy domagają
się werbalnych odpowiedzi.
R: A jak dojść do odpowiedzi prawdziwej?
M: Stawiając prawdziwe pytania. Nie należy żonglować słowa‐
mi, ale śmiało podjąć życie zgodne z  własnym powo łaniem.
Człowiek gotowy umrzeć za prawdę, osiągnie prawdę.
R: Mam jeszcze inne pytanie. Istnieje osoba oraz znawca tej
osoby. Istnieje także świadek. Czy znawca i  świadek są tym sa‐
mym, czy też są to odrębne stany?
M: Znawca i świadek są dwojgiem albo jednością. Gdy znawca
i  to, co znane, jest rozróżniane i  oddzielane, świadek również
występuje oddzielnie. Kiedy to, co znane, i znawca są jednością,
świadek także jednoczy się z nimi.
R: Kto to jest dżniani? Czy jest on świadkiem, czy Najwyż‐
szym?
M: Dżniani jest jednym i drugim. Jest on bytem i wszechświa‐
domością. W  stosunku do świadomości ludzkiej jest on dosko‐
nałą wszechświadomością. W stosunku do wszechświata – czy‐
stym bytem.
R: A co z osobą? Kto pojawia się pierwszy: osoba czy znawca?
M: Osoba to coś bardzo małego. W  rzeczywistości to tylko
składnik. Trudno o niej nawet powiedzieć, że istnieje sama w so‐
bie. Niedostrzegana – właściwie nie istnieje. Nie jest niczym in‐
nym, jak tylko cieniem umysłu, sumą wszystkich wspomnień.
Czysty byt odbija się w zwierciadle umysłu jako poznanie. To, co
pozostaje, przybiera kształt osoby na podstawie pamięci i nawy‐
ków. Jest to tylko cień lub projekcja znawcy na ekranie umysłu.
R: Jest więc zwierciadło i  jest odbicie w  zwierciadle. A  gdzie
znajduje się słońce?
M: Słońce to Najwyższy.
R: Musi ono być świadome.
M: Nie jest świadome ani nieświadome. Proszę nie myśleć
o nim w kategoriach świadomości czy nieświadomości ludzkiej.
Jest ono samym życiem, zawiera jedno i drugie, i jest poza nimi.
R: Życie jest takie mądre. Jak może ono być nieświadome?
M: Mówi się o nieświadomości, gdy w pamięci występuje luka.
W  rzeczywistości istnieje tylko świadomość. Całe życie jest
świadome, a cała świadomość jest żywa.
R: Nawet kamienie?
M: Nawet kamienie są świadome i żywe.
R: Mój kłopot polega na tym, że skłonny jestem przeczyć ist‐
nieniu tego, czego nie mogę sobie wyobrazić.
M: Mądrzej byłoby zaprzeczyć istnieniu tego, co pan sobie wy‐
obraża. Przecież wyobrażenia są nierealne.
R: Czy wszystkie wyobrażenia?
M: Wyobrażenia oparte na wspomnieniach są nierealne. Przy‐
szłość nie jest zupeł nie nierealna.
R: Jaka część przyszłości jest więc realna, a jaka nie?
M: Realne jest to, czego nie można przewidzieć i  co nie jest
spodziewane.
15. – 29 czerwca 1970

Rozmówca: Najwyższe siły umysłu to rozum, inteligencja oraz


intuicja. Człowiek składa się z trzech ciał: zycznego, umysłowe‐
go i  przyczynowego (prana, mana i  karana). Ciało zyczne jest
odbiciem jego bytu, umysłowe – jego wiedzy, zaś przyczynowe –
jego radosnej twórczości. Wszystko to są oczywiście postacie
ludzkiej świadomości, ale każda z nich, wraz ze swymi charakte‐
rystycznymi cechami, wydaje się czymś odrębnym. Inteligencja
(buddhi) jest odbiciem siły poznawczej (czit) w  umyśle. Dzięki
niej umysł staje się zdolny do poznania. Im jaśniejsza inteligen‐
cja, tym szersza, głębsza i  bliższa prawdy jest wiedza. Funkcją
inteligencji jest poznawanie rzeczy, ludzi oraz samopoznanie. To
ostatnie jest najważniejsze i obejmuje również poznawanie rze‐
czy i ludzi. Bez poznawania siebie i świata popada się w fałszy‐
we wyobrażenia i  pragnienia, a  to z  kolei prowadzi do stanu
zniewolenia. Prawidłowe rozumienie siebie jest niezbędne do
osiągnięcia wolności od więzów stwarzanych przez złudzenia.
Wszystko jest dla mnie jasne w  teorii, jednakże w  praktyce po‐
peł niam fatalne błędy w różnych sytuacjach i wobec ludzi. Przez
brak prawidłowych reakcji pogłębiam jeszcze bardziej moje
zniewolenie. Życie biegnie zbyt szybko, jak na mój ciemny i po‐
wolny umysł. Uświadamiam sobie błędy zawsze za późno, wte‐
dy gdy je znowu powtórzyłem.
Maharaj: Na czym więc polega pański problem?
R: Potrzebna mi jest nie tylko zdolność inteligentnego reago‐
wania, ale także reagowania bardzo szybkiego. A szybka reakcja
to reakcja w  peł ni spontaniczna, odruchowa. W  jaki sposób
mógłbym tę zdolność osiągnąć?
M: Zwierciadło nie może ściągnąć ku sobie promieni słońca.
Może tylko zachować czystość. Kiedy umysł będzie gotowy,
wówczas przeniknie go światło.
R: Czy światło pochodzi z jaźni, czy z umysłu?
M: Jest w  obu. Dzięki jaźni jest ono niezmienne i  nieuwarun‐
kowane, zaś przez umysł podlega ruchowi i zmianie. Podobne to
jest do kina. W  lmie nie ma światła, ale lm zabarwia światło
i przechwytując je sprawia wrażenie ruchu. Proszę utrzymywać
swój umysł w  stanie czystości i  spokoju, a  reszta sama się zda‐
rzy. Na początku potrzebny będzie panu ogromny wysiłek, ale
w końcu dojdzie pan do doskonałości nie wymagającej już żad‐
nego wysiłku.
R: Czy pan znajduje się w takim doskonałym stanie?
M: Doskonałość umysłu to jego czystość. Ja przebywam poza
umysłem, poza wysokim czy niskim jego poziomem. Moją sio‐
strą jest Najwyższa Świadomość. Znajduję się więc poza bytem
i niebytem.
R: Czy medytacja pomogłaby mi w osiągnięciu pańskiego sta‐
nu?
M: Medytacja dopomoże panu w  rozpoznaniu własnych wię‐
zów, rozluźnieniu ich i  rozwiązaniu. Gdy nie będzie pan już do
niczego przywiązany, wtedy osiągnie pan swój cel. Wszystko
inne będzie panu dane.
R: Przez kogo?
M: Przez te same siły, które doprowadziły pana już tak daleko,
które wzbudziły w pańskim sercu pragnienie prawdy i w umy‐
śle wolę jej poszukiwania. Jest to ta sama siła, która utrzymuje
Pana przy życiu. Może pan ją nazwać Życiem albo też Najwyż‐
szym.
R: Ta sama siła zabije mnie, kiedy przyjdzie na to czas.
M: Czy nie był pan obecny przy swoim urodzeniu? I czy nie bę‐
dzie pan obecny przy swojej śmierci? Proszę znaleźć to, co jest
zawsze obecne, a  problem spontaniczności i  doskonałości pań‐
skich życiowych reakcji będzie rozwiązany.
R: Urzeczywistnienie tego, co wieczne, oraz spontaniczna
i  właściwa reakcja na zmienne sytuacje życiowe to dwie różne
sprawy. Pan natomiast wydaje się je utożsamiać. Dlaczego?
M: Urzeczywistnić Wieczne, to stać się Nim, stać się peł nią,
wszechświatem i  wszystkim, co on zawiera. Każde wydarzenie
jest skutkiem i wyrazem tej peł ni oraz pozostaje z nią w absolut‐
nej harmonii. Każda reakcja, która wyłania się z tej peł ni, musi
być właściwa, spontaniczna i  natychmiastowa. Inaczej być nie
może. Reakcja spóźniona jest błędna. Myśl, uczucie i  działanie
muszą stanowić jedność i muszą w czasie odpowiadać sytuacji,
która je wyzwala.
R: Jak do tego dojść?
M: Już mówiłem. Proszę znaleźć to, co było obecne przy pana
narodzinach i co będzie świadkiem pańskiego zgonu.
R: Chyba nie chodzi o mego ojca i matkę?
M: Tak, o  Ojca-Matkę, o  źródło pańskiego istnienia. Aby roz‐
wiązać swój problem, musi pan sięgnąć głęboko. Dojdzie pan do
rozwiązania, gdy uwolni się pan od żywio łu namiętności.
16. – 1 lipca 1970 r.

Rozmówca: Pański sposób opisywania wszechświata jako cało‐


ści składającej się z materii, umysłu i ducha podziela wiele osób.
Istnieją jednak jeszcze inne koncepcje i człowiek ostatecznie nie
wie, który system jest prawdziwy. Nasuwa się podejrzenie, że
wszystkie te systemy są tylko grą słów i rzeczywistość nie mie‐
ści się w żadnym z nich. Według pana rzeczywistość składa się
z  trzech sfer: z  materii-energii (madhakaś), świadomości ludz‐
kiej (czidakaś) i czystego ducha (paramakaś). Pierwsza obejmuje
ruch i bezwładność – to postrzegamy. Zdajemy sobie także spra‐
wę z  tego, że postrzegamy, jesteśmy bowiem świadomi i  zara‐
zem zdajemy sobie z tego faktu sprawę. W ten sposób mamy już
dwie sfery: materię-energię i ludzką świadomość. Materia zdaje
się posiadać wymiary przestrzenne, zaś energia – czasowe, po‐
nieważ jest ona związana ze zmianami i mierzy się ją szybkością
tych zmian. Świadomość wydaje się być czymś aktualnym,
związanym z  określonym punktem czasu i  przestrzeni. O  ile
wiem, twierdzi pan, że świadomość to także coś uniwersalnego,
coś Poza czasem, przestrzenią i  poza osobą. W  jakimś stopniu
mogę zrozumieć, że nie ma sprzeczności pomiędzy tym, co Jest
poza czasem i przestrzenią, a tym co, aktualne. Nie mogę jednak
uznać bezosobowej świadomości. Dla mnie świadomość jest za‐
wsze czymś indywidualnym i związanym z osobą. Pan zaś wy‐
daje się mniemać, że możliwe jest postrzeganie bez osoby po‐
strzegającej, poznawanie bez osoby poznającej, kochanie bez
osoby kochającej, działanie bez osoby działającej. Mnie nato‐
miast w każdej chwili życia uderza troistość w postaci poznawa‐
nia, podmiotu poznającego i przedmiotu poznania. Świadomość
zakłada istnienie świadomej istoty, przedmiotu świadomości
oraz faktu bycia świadomym. To, co jest świadome, nazywam
osobą. Osoba żyje w  świecie i, jako jego część, oddziałuje nań
i jest przedmiotem oddziaływania.
Maharaj: Dlaczego nie zbada pan, na ile rzeczywisty jest świat
oraz osoba?
R: Och, nie! Nie potrzebuję tego badać. Wystarczy mi wie‐
dzieć, że osoba jest nie mniej realna niż świat, w którym żyje.
M: A więc jakie jest pańskie pytanie?
R: Czy osoby istnieją realnie, a  uniwersalia tylko pojęciowo,
czy też uniwersalia istnieją realnie, zaś osoby to twór imagina‐
cji?
M: Nic z tego nie jest realne.
R: A jednak jestem na tyle realny, by zasłużyć sobie na pańską
odpowiedź. Jestem osobą.
M: Ale nie wtedy, gdy pan śpi.
R: Wyłączenie się nie oznacza nieobecności. Nawet gdy śpię,
istnieję.
M: Aby być osobą, trzeba mieć samoświadomość. Czy ma pan
ją zawsze?
R: Oczywiście nie wtedy, gdy śpię ani gdy znajduję się
w omdleniu lub pod działaniem narkotyków.
M: Czy podczas godzin czuwania jest pan siebie świadomy?
R: Nie zawsze. Niekiedy jestem roztargniony albo po prostu
czymś zaabsorbowany.
M: A czy jest pan osobą w tych przerwach samoświadomości?
R: Oczywiście pozostaję stale tą samą osobą. Pamiętam siebie
dokładnie z  wczorajszego dnia i  z ubiegłego roku. Jestem tą
samą osobą.
M: A więc, aby być osobą, potrzebna jest pamięć?
R: Oczywiście.
M: A czym pan jest bez pamięci?
R: Niekompletna pamięć pociąga za sobą niepeł ną osobowość.
Bez pamięci nie mogę istnieć jako osoba.
M: Z całą pewnością tak. Istnieje pan podczas snu.
R: Tak, ale w  tym sensie, że pozostaję żywy. W  żadnym razie
nie jako osoba.
M: Skoro zakłada pan, że jako osoba istnieje pan z przerwami,
to czym pan jest w czasie tych przerw?
R: Istnieję, ale nie jako osoba. Ponieważ w czasie tych przerw
nie jestem świadomy siebie, mogę powiedzieć tylko tyle, że ist‐
nieje, ale nie jako osoba.
M: Czy można by to nazwać istnieniem bezosobowym?
R: Nazwałbym to raczej istnieniem nieświadomym. Istnieję,
ale nie wiem o tym, że istnieję.
M: A czy mógłby pan stwierdzić to samo o sobie w stanie nie‐
świadomości?
R: Nie, nie mógłbym.
M: Może pan to powiedzieć tylko w czasie przeszłym: „nie wie‐
działem, byłem nieświadomy”, w tym znaczeniu, że pan nie za‐
pamiętał.
R: Jak mógłbym coś zapamiętać, gdybym był nieświadomy?
M: Czy naprawdę był pan nieświadomy, czy tylko nic pan nie
pamięta?
R: Nie bardzo rozumiem pytanie.
M: Proszę się zastanowić. Czy przypomina pan sobie każdą se‐
kundę dnia wczorajszego?
R: Oczywiście, że nie.
M: A więc był pan świadomy, tylko pan nie pamięta?
R: Tak.
M: Może był pan świadomy także podczas snu, ale nic pan już
nie pamięta?
R: Nie, nie byłem świadomy. Spałem. Nie zachowywałem się
jak osoba świadoma.
M: Skąd pan o tym wie?
R: Od tych, co widzieli mnie śpiącego.
M: Mogli oni tylko stwierdzić, że widzieli pana leżącego spo‐
kojnie z zamkniętymi oczami i regularnie oddychającego. W ża‐
den sposób nie mogli stwierdzić, czy był pan świadomy, czy nie.
Jedynym sprawdzianem może być tylko pańska pamięć. Przed‐
stawił pan bardzo niepewny dowód.
R: Tak, przyznaję, że według moich pojęć jestem osobą tylko
w godzinach czuwania. Nie wiem, czym jestem w międzyczasie.
M: Teraz przynajmniej wie pan tyle, że pan nie wie. Skoro
twierdzi pan, że nie jest świadomy w przerwach pomiędzy okre‐
sami czuwania, proponuję nie zajmować się więcej tymi prze‐
rwami. Przyjrzyjmy się bliżej godzinom spędzanym na jawie.
R: Ależ w moich snach jestem tą samą osobą.
M: Zgoda. Rozważmy to razem – czuwanie i sny. Różnica leży
tylko w ciągłości tych zjawisk. Gdyby pańskie sny wykazywały
konsekwentną ciągłość, przenosząc pana każdej nocy w to samo
otoczenie i  między tych samych ludzi, trudno byłoby panu
orzec, co jest czuwaniem, a  co snem. Dlatego też, gdy mówimy
o stanie czuwania, stan snu również musimy wziąć pod uwagę.
R: Zgoda. Jestem osobą o świadomym stosunku do świata.
M: Czy świat i świadomy stosunek do niego mają istotne zna‐
czenie dla pańskiego istnienia jako osoby?
R: Pozostałbym sobą, nawet gdyby zamurowano mnie w jaski‐
ni.
M: Zakłada to istnienie ciała i jaskini, ale także świata, w któ‐
rym one będą przebywać.
R: Tak, rozumiem. Świat i świadomość świata mają dla mego
istnienia jako osoby zasadnicze znaczenie.
M: Znaczy to, że osoba jest częścią, fragmentem świata, ale
i odwrotnie. Tymczasem stanowią one jedność.
R: Świadomość jest czymś odrębnym. Osoba i świat pojawiają
się w świadomości.
M: Powiedział pan „pojawiają się”. Można by dodać: i znikają.
R: Nie, nie można. Mogę być świadomy tylko mojego pojawie‐
nia się i pojawienia się mego świata. Jako osoba nie mogę powie‐
dzieć, że świata nie ma. Bez niego nie byłoby mnie tutaj. Tylko
dlatego, że świat istnieje, jestem tutaj i stwierdzam, że on istnie‐
je.
M: Być może chodzi o to samo. Za pana sprawą istnieje świat.
R: Mnie takie stwierdzenie wydaje się bez sensu.
M: W  toku dalszych dociekań pańska ocena może ulec zmia‐
nie.
R: Od czego więc zaczniemy?
M: Wiem tyle, że jeśli coś jest uwarunkowane, to nie jest rze‐
czywiste. To, co rzeczywiste, jest w  peł ni niezależne. Skoro ist‐
nienie osoby zależy od istnienia świata i  przez świat jest ona
określona i ograniczona, to z pewnością osoba nie może istnieć
realnie.
R: Nie może też chyba być snem.
M: Nawet sen ma swoją egzystencję, gdy się go doświadcza.
Cokolwiek pan myśli i  czuje – to istnieje. Jednak pańskie myśli
i uczucia mogą nie być tym, za co pan je uważa. To, co traktuje
pan jako osobę, może być czymś zupeł nie innym.
R: Jestem tym, za kogo siebie uważam.
M: Nie może pan chyba tak twierdzić! Pańskie myśli o sobie sa‐
mym z  dnia na dzień ulegają zmianom, zmieniają się nawet co
chwila. Pański obraz własnej osoby jest najmniej trwałą z rzeczy,
jakie pan posiada. To bardzo przykre pozostawać na łasce przy‐
padkowych okoliczności. Śmierć wśród najbliższych, utrata po‐
sady, obelga – i oto obraz własnej osoby zmienia się do głębi. Aby
poznać, czym pan jest, powinien pan najpierw uprzytomnić so‐
bie, czym nie jest. Aby zaś to sobie uprzytomnić, trzeba uważnie
wsłuchać się w  siebie i  odrzucić wszystko, co wychodzi poza
podstawowy fakt „jestem”. Takie wyobrażenia, że urodził się
pan w  określonym dniu, w  określonym miejscu, z  określonych
rodziców, że jest pan żonaty, że jest pan ojcem, że pracuje pan
tam a  tam – nic z  tego nie jest zawarte w  określeniu „jestem”.
Nasza typowa postawa wyraża się w  słowach „jestem tym
a  tym”. Musi pan oddzielać dokładnie i  wytrwale wszystko, co
mieści się w  stwierdzeniu „jestem”, od tego, co mieści się
w  stwierdzeniu „jestem tym a  tym”. Proszę spróbować odczuć,
co znaczy być, po prostu być, bez utożsamiania się z  czymkol‐
wiek. Wszystkie nasze nawyki są przeciwne takiej postawie, to‐
też przezwyciężanie ich bywa długie i  trudne. Jasne zrozumie‐
nie pomaga jednak wiele. Im wyraźniej zda pan sobie sprawę
z tego, że na poziomie umysłu może pan siebie określić tylko po‐
przez negację, tym szybciej dojdzie pan do kresu poszukiwań
i osiągnie swój wieczny byt.
17. – 7 lipca 1970 r.

Rozmówca: Mówi pan, że rzeczywistość jest jedna. Jedność,


jednolitość to cecha osoby. A więc czy rzeczywistość jest osobą,
której ciało stanowi wszechświat?
Maharaj: Cokolwiek pan o tym powie, będzie to prawdą i fał‐
szem. Słowa bowiem nie sięgają poza umysł.
R: Niełatwo to zrozumieć. Mówi pan o  sobie, o  jaźni i  o Naj‐
wyższym (wjakti, wjakta, awjakta). Światło Czystej Świadomo‐
ści (pradżnia) skupione jest w  Jaźni (dżiwatma) jako poczucie
„jestem”, oświeca umysł (antahkarana) jako świadomość (czeta‐
na) i  jako życie (prana) ożywia ciało (deha). Wszystko wygląda
ładnie, dopóki się o tym mówi. Kiedy jednak mam odróżnić oso‐
bę od Jaźni, a Jaźń od Najwyższego, wszystko mi się plącze.
M: Osoba nie jest nigdy podmiotem. Osobę może pan zoba‐
czyć, ale pan nie jest osobą. Pozostaje pan zawsze Najwyższym,
który pojawia się w  danym punkcie czasu i  przestrzeni jako
świadek, jako łącznik pomiędzy Wszechświadomością Najwyż‐
szego i wieloraką świadomością osoby.
R: Gdy przyglądam się sobie, dostrzegam, że w gruncie rzeczy
stanowię wiele osób walczących pomiędzy sobą o  wykorzysta‐
nie mego ciała.
M: Odpowiadają one różnym skłonnościom (samskara) pań‐
skiego umysłu.
R: A czy mógłbym te skłonności jakoś pogodzić?
M: W  jaki sposób? Przecież są one tak sprzeczne! Proszę za‐
uważyć, czym one są – tylko myślowymi i uczuciowymi nawy‐
kami, wiązką wspomnień i popędów.
R: Ależ wszystkie one mówią „jestem”!
M: Tylko dlatego, że utożsamia się pan z  nimi. Z  chwilą gdy
zda pan sobie sprawę, że cokolwiek pojawia się przed panem,
nie może nim być i nie może mówić „jestem”, będzie pan wolny
od wszelkich tkwiących w  panu „osób” i  nacisku z  ich strony.
Odczucie „jestem” należy tylko do pana i prawem tym nie może
się pan dzielić z  nikim. Jeśli jednak będzie pan je rozszerzać do
takich stwierdzeń, jak na przykład „jestem młody”, „jestem bo‐
gaty”, będą to całkowicie fałszywe samoidenty kacje prowadzą‐
ce do zniewolenia.
R: Rozumiem. Nie jestem osobą lecz tym, co się w niej odbija
i  nadaje jej sens istnienia. A  jaka jest rola Najwyższego? W  jaki
sposób poznaję siebie jako Najwyższego?
M: Źródło świadomości nie może być przedmiotem w świado‐
mości. Aby znać źródło, trzeba być źródłem. Gdy zda pan sobie
sprawę, że nie jest osobą lecz samym cichym świadkiem, i  że
nieustraszona Wszechświadomość jest pańskim prawdziwym
bytem, wówczas stanie się pan tym bytem. Jest to wielkie źró‐
dło, niewyczerpana skarbnica możliwości.
R: Czy jest wiele źródeł, czy tylko jedno dla wszystkich?
M: Zależnie od tego, w jaki sposób, z której strony pan na to pa‐
trzy. W świecie jest wiele przedmiotów, lecz oko, które je widzi,
jest jedno. Wyższy przedmiot zawsze jawi się niższemu jako jed‐
ność, zaś niższy wyższemu jako wielość. Jedna matka – wiele
dzieci!
R: Czy wszystkie kształ ty i imiona pochodzą od jednego, tego
samego Boga?
M: I  w tym przypadku wszystko zależy od punktu widzenia.
Na płaszczyźnie werbalnej wszystko jest względne. Absolut
może być tylko doświadczany, nigdy zaś dyskutowany. Nie moż‐
na go ująć słowami.
R: Jak można doświadczyć absolutu?
M: Absolut nie jest przedmiotem, który można zobaczyć i za‐
rejestrować w pamięci. Dany jest on raczej w odczuciu. Bardziej
pasuje do niego formuła „jaki” niż formuła „co”. Należy go szu‐
kać w  jakości, w  wartości. Będąc źródłem wszystkiego, przeby‐
wa on w każdej rzeczy.
R: Jeśli jest źródłem wszystkiego, to po co i  w jaki sposób się
ujawnia?
M: Z  niego rodzi się świadomość ludzka. A  w świadomości
znajduje się wszystko inne.
R: Dlaczego ośrodków świadomości ludzkiej jest tak wiele?
M: Obiektywny wszechświat (madhakaś) trwa w ciągłym ru‐
chu powo łując i  likwidując niezliczone kształ ty. Gdziekolwiek
kształt jednoczy się z  życiem (prana), tam pojawia się ludzka
świadomość (czetana) jako odbicie Najwyższej Świadomości.
R: Jak bardzo zajmuje to Najwyższego?
M: Cóż może go dotyczyć i w jaki sposób? Kaprysy rzeki nie od‐
działywują na źródło, kształt biżuterii nie wpływa na rodzaj
metalu, z którego jest ona wykonana. Czyż źródło światła ponosi
odpowiedzialność za obraz, który pojawia się na ekranie? Naj‐
wyższy czyni każdą rzecz możliwą. Oto wszystko!
R: Jak to się dzieje, że pewne rzeczy zdarzają się a inne nie?
M: Szukanie przyczyn to ulubiona rozrywka umysłu. Nie ist‐
nieje dwoistość: przyczyna i skutek. Każda rzecz jest swoją wła‐
sną przyczyną.
R: Celowe działanie nie jest więc możliwe?
M: Twierdzę, że świadomość obejmuje wszystko i  wszystko
jest w niej możliwe. Jeśli pan chce, może pan mieć przyczyny, ale
tylko we własnym, wyimaginowanym świecie. Ktoś inny zado‐
woli się jedną przyczyną: wolą Boga. Podstawowa przyczyna jest
jedna – „jestem”.
R: Jaki istnieje związek pomiędzy jaźnią (wjakta) i  Najwyż‐
szym (awjakta)?
M: Dla jaźni światem jest to, co znane. Najwyższe jest niezna‐
ne. Nieznane daje życie znanemu, ale pozostaje nieznane. Jeśli
znane jest nieograniczone, to nieznane jest nieskończonością
nieskończoności. Tak jak promień światła nigdy nie jest widocz‐
ny, chyba że tańczą w  nim pyłki kurzu, tak i  Najwyższy czyni
wszystko znanym, nie ujawniając siebie.
R: Czy znaczy to, że nieznane jest niedostępne?
M: O nie! Najłatwiej do niego tra ć, gdyż jest ono pańskim naj‐
prawdziwszym bytem (swarupa). Wystarczy, aby człowiek prze‐
stał pragnąć czegokolwiek poza nim.
R: A jeśli nie będę pragnął niczego, nawet Najwyższego?
M: Wtedy z pewnością pan umrze lub stanie się Najwyższym.

Ś
R: Świat jest pełen pożądań. Każdy czegoś pragnie. Kto właści‐
wie pragnie, osoba czy jaźń?
M: Jaźń. Wszelkiego rodzaju pragnienia, święte czy bezbożne
pochodzą z  jaźni. Wszystkie one wspierają się na poczuciu „je‐
stem”.
R: Rozumiem to w  przypadku pragnień pobożnych, uświęco‐
nych (satjakama), które mogą być w jaźni wyrazem Bytu – Świa‐
domości – Szczęśliwości (Satczitananda). Ale niecne i  bezbożne
pożądania?
M: Wszelkie pragnienia zmierzają do szczęścia. Ich rodzaj i ja‐
kość zależą od warunków psychicznych (antahkarana). Gdzie
dominuje gnuśność (tamas), spotykamy wypaczenia. Wraz
z  energią (radżas) wzrastają namiętności. Przy zachowaniu
umiaru (sattwa) bodźcem pragnień jest dobra wola, współczu‐
cie, chęć dopomagania ludziom a nie zdobywania szczęścia dla
siebie. Najwyższy jest poza tym wszystkim, a jednak dzięki jego
nieskończonej hojności każde godziwe pragnienie może być
speł nione.
R: A jakie pragnienia można uznać za godziwe?
M: Pragnienia, które niszczą swoje podmioty lub przedmioty,
oraz takie, których nie sposób zadowolić, są same w  sobie
sprzeczne i  nie mogą być speł nione. Tylko pragnienia, których
motywacją jest miłość, życzliwość i współczucie, są dobroczyn‐
ne zarówno dla podmiotu, jak i  dla przedmiotu. I  tylko takie
mogą być speł nione.
R: Wszystkie pragnienia wywo łują ból – i  te bezbożne i  te
święte.
M: Nie taka sama jest ich bolesność. Namiętność powoduje
cierpienie, współczucie – nigdy. Cały świat dąży do speł nienia
wszystkich życzeń zrodzonych ze współczucia.
R: Czy Najwyższy zna siebie? Czy jest On świadomy?
M: Czynnik, który jest źródłem wszystkiego, musi także
wszystkim dysponować. Cokolwiek wypływa z  niego, musi
znajdować się w nim w postaci zalążka. Jak każde nasienie w ca‐
łej masie innych nasion zawiera wszystkie uprzednie doświad‐
czenia swego gatunku i  nosi w  sobie zapowiedź niezliczonych
lasów, tak i Nieznany obejmuje wszystko, co było lub mogło być,
a  także to, co będzie lub być może. Nieograniczone pole stawa‐
nia się jest otwarte i dostępne – przeszłość i przyszłość współży‐
ją i łączą się w odwiecznej teraźniejszości.
R: Czy żyje pan w Najwyższym Nieznanym?
M: A czy mógłbym żyć gdzie indziej?
R: Jak to się dzieje, że mówi pan w ten sposób o sobie?
M: W moim umyśle nigdy nie powstaje pożądanie.
R: A więc jest pan nieświadomy?
M: Wręcz przeciwnie! Dysponuję peł nią świadomości, ale po‐
nieważ żadne pragnienia ani lęki nie dostają się do mego umy‐
słu, panuje we mnie doskonała cisza.
R: Kto zna tę ciszę?
M: Ona sama siebie zna. Jest to cisza milczącego umysłu. Cisza
obezwładnionych namiętności i pożądań.
R: Czy miewa pan niekiedy pragnienia?
M: Pragnienia są tylko falami w umyśle. Należy je śledzić i po‐
znawać. Pragnienie jest jednym z wielu zjawisk. Nie odczuwam
potrzeby zaspokajania go, nic w  tym kierunku nie podejmuję.
Wolność od pragnień oznacza, że nie ma przymusu, aby je za‐
spokajać.
R: Dlaczego pragnienia w ogóle powstają?
M: Ponieważ ludzie wyobrażają sobie, że się urodzili i umrą, je‐
śli nie będą martwić się o  swoje ciało. Pragnienie ucieleśnionej
egzystencji jest główną przyczyną udręki.
R: A  jednak tak wiele indywidualnych istnień (dziwa) umiej‐
scawia się w  ciałach. Z  pewnością nie jest to przypadek, musi
w tym być jakiś cel. Ale jaki?
M: Aby poznać samą siebie, jaźń musi skonfrontować się ze
swoim przeciwieństwem – bezjaźnią. Pragnienia prowadzą do
doświadczeń życiowych, a  doświadczenia do zdolności rozpo‐
znawania, do niezależności i  wreszcie do wyzwolenia poprzez
samopoznanie. Czym ostatecznie jest wyzwolenie? Jest to zrozu‐
mienie, że znajdujemy się poza narodzinami i śmiercią. Przez za‐
pomnienie kim jest i wyobrażanie siebie jako stworzenia śmier‐
telnego, człowiek przysparza sobie tak wiele różnych trudności.
Trzeba obudzić się jak ze złego snu.
R: Czy trzeba cierpieć, aby się obudzić?
M: Budzi dociekanie. Nie trzeba czekać na cierpienie. Lepiej
medytacją przeniknąć wprost do szczęścia, aby umysł znalazł
się w harmonii i spokoju.
18. – 25 lipca 1970 r.

Rozmówca: Czy praktykowanie jogi jest zawsze świadome, czy


też może być zupeł nie nieświadome, to jest poniżej progu świa‐
domości?
Maharaj: U  początkujących praktykowanie jogi jest zawsze
wynikiem aktu woli i  często wymaga wielkiej determinacji. Ci
jednak, którzy praktykują ją rzetelnie przez wiele lat, a  nawet
przez niejedno życie, zmierzają do samorealizacji przez cały
czas, świadomie lub nieświadomie. Najbardziej skuteczna jest
praktyka (sadhana) nieświadoma, ponieważ jest ona sponta‐
niczna i wytrwała.
R: Jak się przedstawia sytuacja człowieka, który szczerze od‐
dawał się jodze przez jakiś czas, ale później zniechęcił się i  za‐
przestał wszelkich w tym zakresie wysiłków?
M: To, co wydaje się, że człowiek robi lub nie robi, jest często
mylące. Pozorny letarg może być po prostu gromadzeniem sił.
Przyczyny naszego zachowania się są bardzo subtelne. Nie trze‐
ba spieszyć się z potępianiem lub oskarżaniem. Proszę pamiętać,
że joga jest dziełem wewnętrznego „ja” (wjakta) dokonywanym
na zewnętrznym „ja” (wjakti). Wszystko, co czyni zewnętrzne
„ja”, jest tylko odpowiedzią na to, co dzieje się wewnątrz.
R: A jednak czynnik zewnętrzny pomaga.
M: W  jakiej mierze i  w czym? Sprawuje pewną kontrolę nad
ciałem i może wpływać dodatnio na postawę człowieka i na pro‐
ces oddychania. Ale jako umysł czynnościami umysłu, myślą
i  uczuciem prawie nie kieruje. To czynnik wewnętrzny może
kontrolować zewnętrzny, który mądrze zrobi, jeśli się podpo‐
rządkuje.
R: Jeśli za duchowy rozwój człowieka ostatecznie ponosi odpo‐
wiedzialność czynnik wewnętrzny, to dlaczego ten zewnętrzny
jest tak bardzo eksponowany?
M: Czynnik zewnętrzny może pomagać przez zachowanie spo‐
koju i  odporność na pożądanie i  lęk. Może pan zauważył, że
wszystkie zalecenia dla czynnika zewnętrznego podawane są
w  formie negacji, na przykład nie czyń tego, zaprzestań, po‐
wstrzymaj się, wyrzeknij, zrezygnuj, poświęć się, poddaj się,
patrz na fałsz jak na fałsz. Nawet krótki opis rzeczywistości for‐
mułowany jest za pomocą przeczenia „nie to, nie to” (neti, neti).
Wszystkie natomiast pozytywy odnoszą się do czynnika we‐
wnętrznego, zaś terminy absolutne – do Rzeczywistości.
R: A w zwykłym doświadczeniu jak mamy odróżniać czynnik
wewnętrzny od zewnętrznego?
M: Czynnik wewnętrzny jest źródłem inspiracji, zaś czynnik
zewnętrzny uruchamia pamięć. Źródła inspiracji nie sposób wy‐
tropić, podczas gdy wszelka pamięć gdzieś ma swój początek.
Stąd czynnik zewnętrzny jest zawsze określony, a dla wewnętrz‐
nego brakuje wyrazu. Błąd osób początkujących polega na tym,
że wyobrażają sobie wnętrze jako coś uchwytnego i zapominają,
że wszystko, co daje się pochwycić, jest przemijające, a więc nie‐
rzeczywiste. Realne jest tylko to, co postrzeganie umożliwia.
Można to nazwać Życiem, Brahmanem albo jeszcze inaczej.
R: Czy aby znaleźć ten wyraz, Życie musi posiadać ciało?
M: Ciało chce żyć. To nie życie potrzebuje ciała, lecz ciało po‐
trzebuje życia.
R: Czy życie działa w tym przypadku świadomie?
M: A czy miłość działa świadomie? I tak i nie. Życie jest miło‐
ścią. Cóż utrzymuje ciało w  jedności, jeśli nie miłość? Czymże
jest pożądanie, jak nie miłością samego siebie? Czymże jest
strach, jak nie wo łaniem o  bezpieczeństwo? A  czymże jest po‐
znanie, jak nie ukochaniem prawdy? Środki i metody mogą być
niewłaściwe, ale motywem jest zawsze miłość – ukochanie swe‐
go „ja” i swego „moje”. „Ja” i „moje” mogą się rozrastać, aż ogarną
wszechświat, ale miłość pozostaje zawsze ta sama.
R: Powtarzanie imienia Boga jest w  Indiach rozpowszechnio‐
nym zwyczajem. Czy ma to jakąś wartość?
M: Gdy zna się imię jakiejś osoby lub rzeczy, można ją łatwo
odnaleźć. Przez wo łanie Boga po imieniu zbliża go pan do siebie.
R: W jakiej postaci Bóg się objawia?
M: To zależy od oczekiwań. Jeśli zdarzyło się człowiekowi nie‐
szczęście i  zły los, a  jakaś świątobliwa dusza da mu mantrę na
szczęście, on zaś powtarza ją z  wiarą i  nabożeństwem, to los
musi się odmienić. Niezachwiana wiara jest silniejsza niż prze‐
znaczenie. Przeznaczenie wynika najczęściej ze zdarzeń przy‐
padkowych i  dlatego jest luźnym splotem. Ciągłe stosowanie
mantry z  głęboką wiarą i  najlepszą nadzieją może łatwo prze‐
zwyciężyć przeznaczenie.
R: Gdy wymawia się mantrę, to co właściwie się dzieje?
M: Dźwięk stwarza kształt, w który wciela się Jaźń. Jaźń może
wcielać się w każdy kształt i poprzez niego działać. Ostatecznie
Jaźń wyraża się w  działaniu, a  mantra jest po prostu energią
w  działaniu. Oddziałując na kogoś, wpływa także na jego oto‐
czenie.
R: Stosowanie mantry należy do tradycji. Czy jest ono koniecz‐
ne?
M: Od niepamiętnych czasów wytworzyła się więź pomiędzy
niektórymi słowami i odpowiednimi rodzajami energii, wzmac‐
niana przez niezliczone powtórzenia. Jest to łatwy potrzebna
jest tylko wiara.
R: W Europie nie ma tradycji mantr, za wyjątkiem niektórych
klasztorów kontemplacyjnych. Jaki może być z niej pożytek dla
współczesnej młodzieży na zachodzie?
M: Oczywiście żaden. Prawidłowym postępowaniem dla mło‐
dego człowieka na zachodzie jest przyzwyczajanie się do myśli,
że jest on podstawą wszelkiej wiedzy, niezmienną i  odwieczną
świadomością wszystkiego, co dzieje się w kręgu umysłu i zmy‐
słów. Gdy świadomy i  czujny będzie o  tym zawsze pamiętał,
przerwie więzy nieświadomości i przeniknie do czystego życia,
światła i  miłości. Idea „jestem tylko świadkiem” oczyści ciało
i  umysł oraz otworzy oko mądrości. Człowiek wykracza wtedy
poza świat ułudy, a dusza jego staje się wolna od wszelkich pra‐
gnień. Tak jak lód zmienia się w wodę, woda w parę, a para roz‐
pływa się w powietrzu i znika w przestrzeni, tak i ciało rozpły‐
wa się w czystej świadomości (czidakaś), a następnie w czystym
bycie (paramakaś), który znajduje się już poza wszelkim istnie‐
niem i nieistnieniem.
R: Człowiek wyzwolony je, pije, śpi. Co go do tego skłania?
M: Ta sama siła, która utrzymuje w ruchu wszechświat.
R: Wszyscy są poruszani przez tę samą siłę. Na czym więc po‐
lega różnica?
M: Na jednym tylko: człowiek wyzwolony zna to, o czym inni
ludzie zaledwie słyszeli, ale czego nie doświadczali. Rozumowo
mogą wydawać się przekonani, ale w działaniu ujawniają swoje
więzy, podczas gdy człowiek wyzwolony działa zawsze z  we‐
wnętrznego impulsu i nigdy nie kieruje się żadnym motywem.
Dlatego zachowanie jego jest zawsze właściwe.
R: Każdy mówi „jestem”. Człowiek wyzwolony także. Na czym
polega różnica?
M: Różnica polega na odmiennym znaczeniu słowa „jestem”,
na odmiennym odczuciu i  działaniu. Gdy człowiek wyzwolony
mówi: „jestem światem, świat jest mój”, ma to peł ne pokrycie.
Odpowiadają temu jego myśli, uczucia i  czyny, stanowi on jed‐
ność ze wszystkim, co żyje. Może on nawet nie znać teorii i prak‐
tyki samorealizacji, może być urodzony i wychowany poza krę‐
giem religijnych i meta zycznych pojęć, ale nie będzie najmniej‐
szej skazy w jego rozumowaniu i współczuciu.
R: Może się zdarzyć, że spotkam nagiego i  głodnego żebraka,
i zapytam go: „Kim jesteś?”. A on mi odpowie: „Jestem Najwyż‐
szą Jaźnią”. Ja mu na to: „Skoro jesteś Najwyższym, zmień swój
obecny stan”. Co on uczyni?
M: Zapyta pana: „Jaki stan? Co wymaga zmiany? Co jest nie‐
właściwego we mnie?”
R: Dlaczego by tak odpowiedział?
M: Ponieważ nie jest obciążony pamięcią, nie utożsamia się już
z przeszłością. Używa wprawdzie pamięci, ale pamięć nie może
jego użyć.
R: A czy wiedza nie polega na pamięci?
M: Zwykła wiedza – tak. Ale wyższy stopień wiedzy, to jest po‐
znanie Rzeczywistości, należy do prawdziwej natury człowieka.
R: Czy mogę o sobie powiedzieć, że nie jestem zwykłą świado‐
mością ani jej przedmiotami?
M: Dopóki jest pan poszukującym uczniem, proszę trzymać
się raczej myśli, że jest pan czystą świadomością pozbawioną
wszelkiej treści. Wyjście poza zwykłą świadomość to stan naj‐
wyższy.
R: Czy pragnienie samorealizacji powstaje w świadomości, czy
poza nią?
M: Oczywiście w  świadomości. Wszystkie pragnienia wywo‐
dzą się z  pamięci i  znajdują się w  kręgu świadomości. To, co
znajduje się poza tym kręgiem, nie wymaga żadnego wysiłku.
Samo pragnienie wyjścia poza świadomość należy w  dalszym
ciągu do sfery świadomości.
R: Czy istnieje jakiś ślad lub znak tego, co znajduje się poza
świadomością?
M: Nie, nie może istnieć.
R: Jakie więc ogniwo łączy jedno i  drugie? Jak można znaleźć
drogę pomiędzy dwoma stanami, które nie mają ze sobą nic
wspólnego. Czyż nie Najwyższa Świadomość stanowi ogniwo?
M: Najwyższa Świadomość jest też rodzajem świadomości.
R: Cóż więc znajduje się poza tym wszystkim? Czy próżnia?
M: Próżnia jest także pojęciem należącym do świadomości
ludzkiej. Peł nia i próżnia są pojęciami względnymi. Rzeczywiste
znajduje się poza – nie w stosunku do ludzkiej świadomości, ale
w  stosunku do wszelkich zależności. Trudność powstaje, gdy
używa się terminu „stan”. Rzeczywiste nie jest stanem umysłu,
świadomości lub duszy i  nie jest też stanem czego innego. Nie
ma również początku i końca, swego bytu czy niebytu. Wszyst‐
kie przeciwstawne cechy są w  nim zawarte, ale jego samego te
cechy nie dotyczą. Nie należy go również traktować jako kresu
pewnej przemiany. Odsłania się ono, gdy zwykła świadomość
przestaje istnieć. Wówczas określenia „jestem człowiekiem”, „je‐
stem Bogiem” nie mają w ogóle sensu. Tylko w ciszy i ciemności
można Rzeczywiste usłyszeć i zobaczyć.
19. – 20 marca 1971 r.

Rozmówca: Jestem z zawodu lekarzem. Zacząłem od chirurgii,


potem przerzuciłem się na psychiatrię. Napisałem kilka książek
na temat zdrowia psychicznego i  leczenia przy pomocy wiary.
Przyszedłem do pana, aby poznać prawa rządzące duchowym
zdrowiem.
Maharaj: Gdy próbuje pan wyleczyć pacjenta, co właściwie
stara się pan leczyć? Czym jest leczenie? Kiedy może pan powie‐
dzieć, że człowiek jest wyleczony?
R: Staram się leczyć ciało, jak i naprawiać więź pomiędzy cia‐
łem i umysłem. Próbuję także ustawiać prawidłowo umysł.
M: Czy zbadał pan związek między ciałem i umysłem?
R: Pomiędzy ciałem i  przenikającą je świadomością znajduje
się umysł.
M: Czy ciało nie jest zbudowane z pożywienia? A czy może ist‐
nieć jakiś umysł bez pożywienia?
R: Ciało zbudowane jest i  utrzymywane przez pożywienie.
Umysł pozbawiony pożywienia działa zazwyczaj słabo. Ale
umysł to nie tylko kwestia pożywienia. Istnieje jeszcze czynnik
przetwarzający, który powo łuje umysł w  ciele. Czym jest ten
czynnik przetwarzający?
M: Tak jak drewno wytwarza ogień, który nie jest drewnem,
tak i ciało wytwarza umysł, który nie jest ciałem. U kogo jednak
umysł się pojawia? Kto jest obserwatorem myśli i  uczuć nazy‐
wanych przez pana umysłem? Jest drewno i  ogień i  jest także
użytkownik ognia. A  kto korzysta z  umysłu? Czy użytkownik
jego jest także efektem pożywienia, czy też jest on niezależny?
R: Obserwator jest niezależny.
M: Skąd pan wie? Proszę mówić na podstawie własnego do‐
świadczenia. Mówi pan, że nie jest ciałem ani umysłem. Skąd
pan o tym wie?
R: Naprawdę nie wiem. Przypuszczam tylko.
M: Prawda jest trwała. Rzeczywisty byt jest niezmienny. To, co
się zmienia, nie jest realne; co jest realne, nie ulega zmianom.
A co w panu nie ulega zmianom? Jak długo się pan odżywia, ist‐
nieje ciało i  umysł. Gdy nie będzie pożywienia, ciało zemrze
a umysł ulegnie rozkładowi. A czy świadek ulega zniszczeniu?
R: Przypuszczam, że nie. Ale nie mam na to dowodu.
M: Pan sam jest dowodem. Żadnego innego dowodu pan nie
ma i mieć nie może. Pan jest sobą, pan zna siebie, pan kocha sie‐
bie. Wszystko, co czyni umysł, czyni z  miłości do siebie. Samą
istotę jaźni stanowi miłość; jaźń jest kochana, kochająca i godna
miłości. To jaźń czyni ciało i umysł tak interesującymi, tak dro‐
gimi. Troska, jaką się je otacza, pochodzi z jaźni.
R: Jeśli jaźń nie jest ciałem ani umysłem, to czy może ona ist‐
nieć bez ciała i umysłu?
M: Tak, może. Jest to sprawa faktycznego doświadczenia: ist‐
nienie jaźni nie zależy od umysłu i  ciała. Jest to byt – świado‐
mość – szczęśliwość. Świadomość bytu jest szczęśliwością.
R: Może to być przedmiotem doświadczenia dla pana, ale nie
dla mnie. Jak mogę dojść do takiego samego doświadczenia? Ja‐
kie podjąć praktyki, jakie wykonać ćwiczenia?
M: Aby przekonać się, że nie jest pan ciałem ani umysłem,
niech pan siebie stale obserwuje i  żyje w  oderwaniu od ciała
i  umysłu, zupeł nie na uboczu, jak gdyby pan był martwy. To
znaczy, że nie może pan mieć żadnych zainteresowań związa‐
nych z ciałem czy z umysłem.
R: To niebezpieczne!
M: Nie żądam od pana samobójstwa. Nie jest ono zresztą moż‐
liwe. Może pan zabić tylko ciało, ale nie może pan zatrzymać
procesu myślenia ani zlikwidować osoby, którą pan jest w swo‐
im mniemaniu. Wystarczy, aby pan pozostał niezaangażowany.
Taka zupeł na powściągliwość, obojętność w  stosunku do umy‐
słu i ciała, będą najlepszym dowodem, że w głębi swej istoty nie
jest pan ani ciałem, ani umysłem. Może pan co prawda nie mieć
wpływu na to, co dzieje się z ciałem i umysłem, ale może pan za‐
wsze po łożyć kres wyobrażaniu sobie siebie jako ciało i  umysł.
Cokolwiek się dzieje, niech pan pamięta, że odnosi się to tylko do
pańskiego ciała i  umysłu, ale nie do pana. Im lepiej pan będzie
o  tym pamiętał, tym szybciej uświadomi pan sobie, czym pan
jest, ponieważ pamiętanie zamieni się w  doświadczenie. Żarli‐
wość ujawnia prawdziwy byt. Rzecz wyobrażana i  upragniona
staje się rzeczywistością – jest to niebezpieczeństwem, ale i dro‐
gą wyjścia. Niech mi pan powie, co pan zrobił, aby oddzielić
swoje prawdziwe „ja” – to, co jest w panu niezmienne – od swego
ciała i umysłu?
R: Jestem lekarzem. Wiele się uczyłem. Narzuciłem sobie ści‐
słą dyscyplinę ćwiczeń i okresowych postów, a poza tym jestem
wegetarianinem.
M: A w głębi serca co jest pańskim pragnieniem?
R: Chcę odnaleźć rzeczywisty byt.
M: Jaką cenę jest pan gotów za to zapłacić? Każdą cenę?
R: W teorii – każdą cenę. W praktycznym jednak życiu pomię‐
dzy mną i  rzeczywistym bytem pojawiają się ciągle siły prze‐
ciwstawne. Odciągają mnie różne pragnienia.
M: Niech pan postępuje naprzód i rozszerza swe pragnienia, aż
tylko rzeczywisty byt będzie mógł je zaspokoić. To nie pragnie‐
nia są złe, ale ich ograniczoność i  małostkowość. Oddanie i  na‐
bożność to także pragnienia. Musi pan koniecznie być oddany
temu, co rzeczywiste, nieskończone, co stanowi wieczne źródło
bytu. Trzeba przetworzyć pragnienie w  miłość. Chce pan prze‐
cież być szczęśliwy. Wszystkie pańskie pragnienia są wyrazem
tęsknoty do szczęścia. W gruncie rzeczy dobrze pan sobie życzy.
R: Wiem, że nie powinienem...
M: Przepraszam! Kto powiedział, że pan nie powinien? Czy to
źle, że ktoś chce być szczęśliwy?
R: Wiem o tym, że trzeba odrzucić własne „ja”.
M: Ale jaźń istnieje. Pańskie pragnienia istnieją. Pańska tęsk‐
nota do szczęścia istnieje. Dlaczego? Bo kocha pan siebie. Proszę
kochać siebie – ale mądrze. Zła jest głupia miłość, która sprowa‐
dza cierpienie. Niech pan kocha siebie mądrze. Zarówno pobła‐
żanie sobie, jak i  skromność mają na względzie ten sam cel:
uczynić pana szczęśliwym. Folgowanie sobie to droga głupia.
Skromność i powściągliwość to droga mądra.
R: Na czym polega powściągliwość?
M: Powściągliwością jest nie uleganie jakiemuś już przeżyte‐
mu doświadczeniu i  nie powtarzanie dawnych błędów. Unika‐
nie tego, co niekonieczne, nie spodziewanie się rozkoszy lub
bólu, baczne obserwowanie siebie przez cały czas – tym jest po‐
wściągliwość. Pragnienie samo w sobie nie jest złe. Jest ono wy‐
razem samego życia, jest wo łaniem o  wyższy stopień wiedzy
i doświadczenia. To pański wybór przedmiotu pragnień jest zły.
Wyobrażanie sobie, że takie błahe rzeczy, jak jedzenie, seks, wła‐
dza, sława, uczynią pana szczęśliwym, jest oszukiwaniem sie‐
bie. Tylko coś tak rozległego i głębokiego jak pańskie prawdziwe
„ja” może uczynić pana prawdziwie i trwale szczęśliwym.
R: Skoro w  pragnieniu, które jest przejawem miłości własnej,
nie ma niczego złego, w  jaki sposób należałoby je wykorzysty‐
wać?
M: Przeżywać inteligentnie swoje życie, nieustannie pamięta‐
jąc o  swej najgłębszej jaźni. Ostatecznie o  co panu naprawdę
chodzi? O  doskonałość – nie, bo jest pan doskonały. W  gruncie
rzeczy pragnie pan wyrazić w działaniu to, czym pan w istocie
swej jest. Dla tego celu ma pan do dyspozycji ciało i umysł. Niech
pan je weźmie w swoje ręce i każe im służyć sobie.
R: Kto tutaj ma działać? Kto ma wziąć w  swoje ręce ciało
i umysł?
M: Oczyszczony umysł jest wiernym sługą jaźni. Sprawuje on
władzę nad wewnętrznymi i  zewnętrznymi narządami oraz
każe im peł nić swe role zgodnie z przeznaczeniem.
R: A jakie jest ich przeznaczenie?
M: Jaźń jest uniwersalna i jej cele są uniwersalne. Jaźń nie ma
w sobie nic osobistego. Niech pan prowadzi uporządkowane ży‐
cie, ale niech pan z tego nie robi samoistnego celu. Powinno ono
być punktem wyjścia ku wielkiej przygodzie.
R: Czy radziłby mi pan przyjeżdżać do Indii od czasu do czasu?
M: Jeśli pan traktuje rzecz poważnie, nie ma potrzeby odbywa‐
nia takich podróży. Jest pan sobą bez względu na to, gdzie pan
się znajduje, i pan sam tworzy swój własny klimat. Ruch i prze‐
noszenie się nie dadzą panu zbawienia. Nie jest pan ciałem, więc
przenoszenie ciała z miejsca na miejsce nigdzie pana nie zapro‐
wadzi. Ma pan wolny umysł i  może pan wędrować przez trzy
światy – niech pan w peł ni z tego korzysta.
R: Jeśli jestem wolny, dlaczego znajduję się w ciele?
M: Nie pan jest w  ciele, ale to ciało jest w  panu. Umysł jest
w  panu. One się panu przydarzyły. Znalazły się tu, ponieważ
pan się nimi zainteresował. Sama pańska natura ma nieskoń‐
czoną zdolność radowania się i  peł na jest zapału oraz uczucia.
Promieniuje na wszystko, co znajduje się w centrum jej świado‐
mości, i nie odrzuca niczego. Nie zna brzydoty ani zła, jest peł na
nadziei, ufności i  miłości. Nie wiecie, ludzie, jak wiele tracicie
nie znając swej prawdziwej jaźni. Nie jesteście ciałem ani umy‐
słem – ani drewnem, ani ogniem. Pojawiają się one i  znikają
zgodnie z  własnymi prawami. Jesteście przecież własną praw‐
dziwą jaźnią i  ją kochacie. Cokolwiek czynicie, czynicie to dla
własnej szczęśliwości. Głównym zadaniem waszym jest osią‐
gnąć ją, poznać i pielęgnować. Od niepamiętnych czasów kocha‐
liście siebie ale nigdy mądrze. Używajcie waszego ciała i umysłu
mądrze, w służbie własnej jaźni. Bądźcie wierni waszej prawdzi‐
wej jaźni, kochajcie ją bez zastrzeżeń. Nie udawajcie, że kochacie
bliźnich tak, jak siebie samych. Zanim nie uświadomicie sobie
ich jedności z  wami, pokochać ich nie możecie. Nie stwarzajcie
pozorów, że jesteście tym, czym nie jesteście, i  nie wypierajcie
się tego, czym jesteście naprawdę. Wasza miłość ku innym jest
wynikiem waszego samopoznania, a nie jego przyczyną. Bez sa‐
morealizacji żadna cnota nie jest autentyczna. Gdy będziecie
wiedzieć bez cienia wątpliwości, że we wszystkim, co istnieje,
płynie to samo życie i  że wy jesteście tym życiem, pokochacie
wszystko w  sposób naturalny i  spontaniczny. Gdy zdacie sobie
sprawę z głębi i peł ni waszej miłości do siebie samych, będziecie
wiedzieć, że każde żywe stworzenie i cały wszechświat mieszczą
się w  waszym uczuciu. Kiedy jednak patrzycie na coś, jak na
rzecz od was oddzieloną, pokochanie tego nie jest możliwe, po‐
nieważ się tego boicie. Alienacja powoduje lęk, a  lęk pogłębia
alienację. Błędne koło. Tylko samorealizacja może je przerwać.
Niech pan dąży do niej zdecydowanie i wytrwale.
20. – 14 sierpnia 1971 r.

Rozmówca: Przybyłem z Anglii. Wybieram się teraz do Madra‐


su, gdzie spotkam swego ojca, z którym mam powrócić do Lon‐
dynu. Będzie to daleka podróż samochodem. Studiuję psycholo‐
gię. Nie wiem jeszcze, co będę robił po dyplomie. Może zajmę się
psychologią przemysłową, może psychoterapią. Mój ojciec jest
lekarzem. Chyba podążę w  jego ślady. To, o  czym przed chwilą
mówiłem, stanowi tylko część moich problemów. Są przecież
także pewne pytania odwieczne, na które pan podobno udziela
odpowiedzi.
Maharaj: Wątpię, czy jestem właściwą osobą do udzielania od‐
powiedzi. O  ludzkich sprawach wiem niewiele. Wiadomo mi
tylko, że jestem i pan wie o sobie to samo. Jesteśmy sobie równi.
R: Oczywiście, wiem że jestem. Ale co to znaczy? Jak to należy
rozumieć?
M: To, co pan traktuje jako jaźń w stwierdzeniu „ja jestem”, nie
jest panem. Wiedzieć, że się jest, to rzecz naturalna, ale wiedzieć
czym się jest, to wynik wielu dociekań. Najpierw musi pan zba‐
dać całe pole swej świadomości, potem będzie pan mógł pójść
dalej. Dobrze by też było znaleźć właściwego nauczyciela, co by
sprzyjało pańskiemu rozwojowi. Ogólnie mówiąc, są dwie drogi.
Można związać się z kimś, kto zna Prawdę i poddać się jego kie‐
rownictwu oraz wpływowi, albo trzeba znaleźć przewodnika
w  sobie, iść wiernie za własnym wewnętrznym światłem tam,
dokąd ono prowadzi. Człowiek uczy się przez naśladownictwo
albo przez własny twórczy wysiłek, na drodze biernej lub czyn‐
nej. Niech pan pozwoli, aby pokierowała panem potęga miłości
uosobiona w  pańskim guru, albo też sam zdobędzie się na od‐
krywanie i idzie za swoją gwiazdą. W obu przypadkach potrzeb‐
na jest rzetelność i  poważne podejście. Spotkać kogoś w  peł ni
godnego zaufania, komu by można było podporządkować się
całkowicie, bez zastrzeżeń, to bardzo rzadkie szczęście. Więk‐
szość ludzi musi obrać drogę trudniejszą, drogę samodzielnego
wgłębiania się i rozumienia, rozpoznawania i bezstronności (wi‐
weka – wajragja). Ta droga jest dostępna dla każdego.
R: Dobrze się stało, że tutaj przyszedłem. Jutro wyjeżdżam, ale
ta jedna rozmowa może zdecydować o całym moim życiu.
M: Gdy raz pan stwierdzi, że pragnie poznać Prawdę, odbije się
to głęboko na dalszym pańskim losie, na całym pańskim życiu.
Wyobrażenia i nawyki, uczucia i emocje, zamiary i decyzje ule‐
gną radykalnej zmianie. Przestaną panem kierować pragnienia
i lęk.
R: Skoro już postanowiłem odkryć rzeczywiste, to jaki jest na‐
stępny krok?
M: Zależy to od pana usposobienia oraz indywidualności. Ja‐
kąkolwiek drogę pan obierze, przy rzetelnych wysiłkach dopro‐
wadzi ona pana do celu. Decydującym czynnikiem jest żarli‐
wość.
R: Co jest źródłem żarliwego dążenia?
M: Jest nim tkwiący w panu instynkt; ten sam, który sprawia,
że ptak powraca do swego gniazda a ryba odnajduje swój rodzi‐
my potok górski. Gdy owoc dojrzeje, nasienie tra a do ziemi. Po‐
trzebna jest tylko dojrzałość.
R: Co uczyni mnie dojrzałym? Chyba długi ciąg doświadczeń?
M: Posiada pan wszystkie potrzebne doświadczenia, w  prze‐
ciwnym razie nie tra łby pan tutaj. Nie musi pan gromadzić
więcej doświadczeń, ale wyjść poza nie. Mnożenie doświadczeń
nie wyprowadzi pana z ich kręgu. Nie pomogą panu także książ‐
ki. Owszem, wzbogacą one pański umysł, ale pana wewnętrzna
istota pozostanie nietknięta. A gdyby pan spodziewał się korzy‐
ści po swoim szukaniu – materialnych, intelektualnych lub in‐
nych – byłoby to zasadnicze nieporozumienie. Prawda nie daje
korzyści. Nie zapewnia lepszej pozycji ani władzy nad innymi.
Jedyne co pan uzyska, to właśnie prawdę i wolność od fałszu.
R: Z pewnością poznanie prawdy umożliwia panu pomaganie
innym.
M: To złudzenie, jakkolwiek szlachetne! W rzeczywistości nie
pomagamy innym, bo nie ma innych. Dzieli pan ludzi na szla‐
chetnych i  nieszlachetnych, oczekując, że jedni będą wspierali
drugich. Segreguje pan, ocenia, osądza, potępia, i  tak w  imię
prawdy niszczy pan ją. Samo pragnienie aby prawdę ująć
w  schematy, już od niej oddala. Prawda nie mieści się w  sło‐
wach. Prawdę wyrażamy przez czynne zaprzeczenie fałszu.
Trzeba ujrzeć fałsz jako fałsz (wiweka) i go odrzucić (wjaragja).
Uwolnienie się od fałszu potęguje siły i otwiera drogę do dosko‐
nałości.
R: Kiedy człowiek wie, że odkrył prawdę?
M: Gdy w jego umyśle nie pojawia się myśl, że to lub tamto jest
prawdą. Prawda nie wymaga potwierdzenia. Gdy umysł nie wi‐
dzi fałszu, szukanie prawdy jest bezowocne. Musimy dojść do
peł ni zrozumienia, aby prawda mogła w nas zaświtać.
R: Ale co jest fałszem?
M: Napewno to, co nie istnieje.
R: Ależ fałsz istnieje, jest faktem tak konkretnym i  namacal‐
nym jak kamień!
M: To, co sobie zaprzecza, nie istnieje realnie. Albo też istnieje
tylko chwilowo, gdyż ma początek i koniec, formę i nazwę nada‐
ną przez umysł. To umysł stwarza niezliczone nazwy i  kształ ty
bez istoty i treści.
R: Jeśli wszystko, co przemija, nie istnieje, to nie istnieje rów‐
nież wszechświat.
M: Oczywiście, wszechświat nie jest rzeczywisty.
R: W takim razie co istnieje?
M: To, co w  swoim istnieniu nie jest uwarunkowane, co nie
pojawia się wraz z  pojawianiem się wszechświata, nie kończy
się z jego końcem. To, co nie potrzebuje żadnych uzasadnień, co
obdarza istnieniem wszystko, z czym się styka. Cechą fałszu na‐
tomiast jest to, że wydaje się on chwilowo czymś rzeczywistym
i ludzie uważają go za brata prawdy. Ograniczony czasem i prze‐
strzenią fałsz jest wytworem okoliczności.
R: Jak mam wyjść z  kręgu pozorów i  dotrzeć do tego, co rze‐
czywiste?
M: W jakim celu?
R: Aby prowadzić lepsze życie, dające więcej satysfakcji, har‐
monijne i szczęśliwe.
M: Cokolwiek wyobraża sobie umysł, musi to być fałszem,
gdyż jest z  konieczności względne i  ograniczone. Rzeczywiste
przerasta umysł. Prawdy należy pragnąć dla niej samej, a nie ze
względu na taki czy inny cel.
R: Jak można pragnąć tego, czego pojąć nie sposób?
M: A cóż innego warte jest pragnienia? Ma pan jednak rację, że
tego, o czym mówimy, nie można pragnąć w ten sam sposób, jak
się pożąda rzeczy. Wystarczy traktować to, co nierzeczywiste,
jako nierzeczywiste. Rozpoznanie fałszu otwiera drogę do praw‐
dy.
R: Rozumiem. Ale jak to się przejawia w codziennym życiu?
M: Nastawienie na własne korzyści i zaniknięcie się w sobie –
oto główne znamiona fałszu. Życie upływa ludziom między
trwogą a pożądaniem. Niech pan wytropi w swych czynach sa‐
molubne pobudki i tak długo im się przygląda, aż się rozpłyną.
R: Aby żyć, człowiek musi dbać o swoje sprawy. Musi zarabiać
na życie.
M: Dotychczas jeszcze pan pieniędzy nie zarabiał, ale pewnie
będzie pan musiał to czynić – dla kobiety, dla dziecka. Trzeba bę‐
dzie się trudzić dla dobra innych. Nawet trwanie przy życiu
może być o arą. Czy koniecznie trzeba kierować się dobrem
własnym? Proszę patrzeć szerzej, uwolnić się od samolubnych
motywów, a nie będzie pan musiał szukać prawdy. Prawda znaj‐
dzie pana.
R: Ale każdy ma przecież jakieś minimum potrzeb.
M: Czyż nie były one zaspokajane od chwili pańskiego poczę‐
cia? Proszę zrzucić z  siebie więzy egocentryzmu i  stać się tym,
kim pan jest: Jaźnią Najwyższą i miłością.
R: Ależ trzeba zachować życie!
M: Nie może pan nie istnieć! Pan prawdziwy jest poza czasem,
poza narodzinami i  śmiercią. Ciało utrzyma się tak długo, jak
będzie trzeba. Nie jest sprawą ważną, aby długo żyć. Życie peł ne
jest lepsze od długiego życia.
R: Kiedy można powiedzieć, iż życie jest peł ne? To zależy od
tradycji i kultury.
M: Jeśli szuka pan prawdy, musi pan wyzwolić się od wszel‐
kich środowisk, kultur, wzorów myślenia i  doznawania. Niech
pan nie myśli o sobie nawet w kategoriach mężczyzny ani czło‐
wieka. Bezmiar życia obejmuje wszystko, nie tylko ludzi. Tak
więc proszę zaniechać wszelkiego samookreślania, myślenia
o sobie takim czy innym. Niech pan odrzuci troskę o własny do‐
brobyt, nawet troskę o własny poziom duchowy. Wolny od naci‐
sku pragnień, tak niższych jak i wyższych, niech pan nie wyzna‐
cza sobie zadań, nie planuje osiągnięć. Jest pan doskonały teraz
i tutaj, nie brak panu niczego. l Nie znaczy to, że ma pan być nie‐
rozumny lub naiwny, lekkomyślny czy niedbały. Musi pan tylko
wyjść poza tę uporczywą troskę o własną osobę. Potrzeba panu
jedzenia, ubrania i mieszkania dla siebie i bliskich i nie przyspo‐
rzy to panu problemów tak długo, jak długo zachłanności nie
potraktuje pan jako potrzeby. Niech pan działa w  zgodzie z  ży‐
ciem, nie zniekształcając go swymi wyobrażeniami.
R: Kim jestem, jeśli nie człowiekiem?
M: To, co sprawia, że myśli pan o  sobie jako o  człowieku, nie
jest człowiecze. Może pan o sobie stwierdzić tylko tyle: „jestem”.
Jest pan czystym bytem, Najwyższą Świadomością i szczęśliwo‐
ścią. Uświadomienie sobie tego stanowi kres wszelkich poszuki‐
wań. Osiągnie pan stan, w którym ujrzy pan wszystko, co sobie
przypisuje jako imaginację. Stanie pan z dala od zgiełku z jasną
świadomością przemijalności tego, co przemijające i  nierealno‐
ści tego, co nierzeczywiste. Nie jest to zadanie trudne, ale nie‐
zbędny jest wewnętrzny spokój i  dystans. Przywiązanie do fał‐
szu sprawia, że trudno jest ujrzeć prawdę. Gdy zrozumie pan, że
fałsz zależy od czasu, a co zależy od czasu jest fałszem, wówczas
zbliży się pan do rzeczywistości, która jest poza czasem. Wiecz‐
ność w  czasie to tylko powtarzalność, jak ruch zegara. Płynie
ona od przeszłości ku przyszłości nieprzerwanie. Przeszłość
i przyszłość są wytworem umysłu. Jeśli potrzeba panu czasu na
speł nienie, musi w tym być fałsz. Rzeczywiste zawsze panu to‐
warzyszy; nie musi pan czekać aby być tym, kim pan jest. Nie
może pan tylko pozwolić umysłowi, żeby podążał gdzieś w  po‐
szukiwaniach, odłączywszy się od pana. Gdy ma pan na coś
ochotę, proszę zastanowić się, czy jest to naprawdę potrzebne.
Jeśli odpowiedź będzie negatywna, niech pan z tego zrezygnuje.
R: Czy nie wolno mi być szczęśliwym? Może się okazać, że coś
nie jest niezbędne, ale sprawi mi radość. Czyż nie lepiej to zdo‐
być?
M: Nic nie może uczynić pana szczęśliwszym niż pan jest. Po‐
goń za szczęściem nie czyni człowieka szczęśliwym, lecz raczej
nieszczęśliwym. Jedynym szczęściem godnym tego miana jest
przyrodzony stan szczęśliwości istoty świadomej.
R: Zapewne muszę przejść przez wiele doświadczeń, zanim
osiągnę wysoki poziom świadomości.
M: Doświadczenia zostawiają po sobie tylko ciąg wspomnień,
pomnażając i tak już ciężkie brzemię. Nie potrzeba panu więcej
doświadczeń. Ale jeśli pan pragnie ich mimo wszystko, proszę
zajrzeć w  serca ludzi żyjących wokół pana. Znajdzie pan taką
różnorodność doświadczeń, że nie przebrnie przez wszystkie
nawet w ciągu tysiąca lat. Niech pan uczy się na cudzych niepo‐
wodzeniach, oszczędzając sobie takich przeżyć.
R: A pana własne doświadczenia?
M: Dzieją się wokół mnie różne rzeczy, lecz ja sam nie biorę
w tym udziału. Wydarzenie staje się doświadczeniem tylko wte‐
dy, gdy ulegamy mu emocjonalnie. Moje życie jest peł ne, nie
mam w nim czego poprawiać. Po cóż mi doświadczenia?
R: Ale człowiekowi potrzebna jest wiedza.
M: Gdy się ma do czynienia z rzeczami, potrzebna jest wiedza
o  rzeczach. Przy obcowaniu z  ludźmi niezbędne jest zrozumie‐
nie, sympatia i  życzliwość. W  kontakcie z  samym sobą wiedza
nie jest potrzebna. Niech pan będzie sobą – świadomą istotą,
i siebie nie zdradza.
R: Uważam, że bardzo dobrze mieć uniwersyteckie wykształ‐
cenie.
M: Niewątpliwie. Będzie panu łatwiej zarobić na życie. Ale nie
nauczy ono pana żyć. Jest pan studentem psychologii. Może się
to panu w  różnych sytuacjach przydać. Czy można jednak żyć
psychologią? Życie jest godne tylko wtedy, gdy wyraża prawdę
w działaniu. Żaden uniwersytet nie nauczy pana żyć w taki spo‐
sób, aby mógł pan powiedzieć, gdy przyjdzie czas umierania: ży‐
łem dobrze. Ja nie muszę żyć raz jeszcze. Większość z nas umie‐
ra, pragnąc ponownych narodzin. Tyle popeł nionych błędów,
tyle dzieł nie dokonanych. Ludzie wegetują zamiast żyć. Groma‐
dzą doświadczenia i wzbogacają pamięć. Doświadczenie jednak
jest sprzeczne z Rzeczywistością, która nie jest zmysłowa ani po‐
jęciowa, cielesna ani umysłowa.
R: A  ja uważam, że doświadczenie jest ogromnie przydatne.
Dzięki doświadczeniu człowiek uczy się nie dotykać ognia.
M: Jak już powiedziałem, wiedza jest bardzo pożyteczna przy
obcowaniu z  rzeczami, nie uczy ona jednak, jak postępować
z ludźmi i ze sobą. Nie uczy jak żyć. Nie chodzi tu o prowadzenie
samochodu ani o  zarabianie pieniędzy. Do tego potrzebna jest
wiedza. Chcąc jednak samemu być światłem dla siebie, nie znaj‐
dzie pan oparcia w wiedzy. Aby być sobą, w prawdziwym sensie
tego słowa, potrzeba czegoś znacznie bardziej intymnego i głęb‐
szego niż wiedza naukowa. Czyż zewnętrzne życie decyduje
o  szczęściu? Można zostać stróżem nocnym i  żyć szczęśliwie.
Ważne jest wnętrze. Mieć w  sobie spokój i  pogodę ducha! O  to
zaś jest znacznie trudniej, niż o  pieniądze. Żaden uniwersytet
nie nauczy pana być sobą. Jedyny sposób to praktyka. Po prostu
niech pan zacznie być sobą. Niech pan odrzuci to, czym pan nie
jest i  wnika coraz głębiej, podobnie jak człowiek, który kopiąc
studnię odrzuca wszystko, co nie jest wodą, aż dotrze do wod‐
nych zasobów. Tak i  pan musi wyzbywać się tego, co nie jest
pańskie, aż nic nie zostanie do odrzucenia. Przekona się pan
wtedy, że tego, do czego pan dotarł, nie można pojąć umysłem.
Pan jest, po prostu jest. Jest pan punktem świadomości współ‐
działającym z czasem i przestrzenią, ale ponad jednym i drugim,
ostateczną przyczyną, która leży poza wszelkim uwarunkowa‐
niem. Zrozumie pan, że nie jest pan nawet ludzką istotą. Jeśli za‐
pyta mnie pan, kim jestem, odpowiem: nie jestem niczym okre‐
ślonym. Po prostu jestem.
R: Skoro nie jest pan niczym w szczególności, niczym określo‐
nym, to musi pan być uniwersalny.
M: Na czym polega uniwersalność – nie jako pojęcie, lecz jako
sposób życia? Na tym, by siebie nie odgradzać, nie przeciwsta‐
wiać nikomu i niczemu, ale rozumieć i kochać wszystko, z czym
się stykamy. To jest uniwersalny sposób życia. Móc powiedzieć
szczerze i  prawdziwie: ja jestem światem, a  świat jest mną,
świat jest moim domem, świat jest moim światem. Każde ist‐
nienie jest moim istnieniem, każda jaźń jest moją jaźnią, każdy
smutek jest mój i moja jest każda radość – oto uniwersalny spo‐
sób życia. Jednakże byt rzeczywisty, zarówno mój jak i pana, jest
poza wszechświatem i dlatego kategorie szczególności i uniwer‐
salności go nie dotyczą. Jest on w peł ni samowystarczalny i nie‐
zależny.
R: Trudno mi to pojąć.
M: Niech pan zostawi sobie czas na zrozumienie. Trzeba usu‐
nąć z mózgu stary zapis doświadczeń, nie tworząc nowego. Musi
pan poznać siebie ponad i  poza tym, co zmienne i  nietrwałe,
jako cichego świadka wszelkich zdarzeń.
R: Czy znaczy to, że powinienem wycofać się z  czynnego ży‐
cia?
M: Bynajmniej. Ożeni się pan, będzie pan miał dzieci, będzie
zarabiał na utrzymanie rodziny; wszystko to nastąpi jako natu‐
ralny ciąg zdarzeń, bo przeznaczenie musi się wypeł nić. Podda
mu się pan bez sprzeciwu, stawiając czo ła zadaniom. Będzie pan
speł niał swoje obowiązki uważnie i starannie, zarówno w drob‐
nych jak i  wielkich sprawach. Zasadniczą pana postawą będzie
dystans wewnętrzny, nieskończenie dużo dobrej woli bez spo‐
dziewania się nagrody, stałe dawanie bez domagania się czego‐
kolwiek dla siebie. W rodzinie będzie pan czymś więcej niż mę‐
żem, będzie pan samą miłością, która jednoczy. Będzie pan czy‐
stością i  dobrocią, wnosić pan będzie wszędzie ład, harmonię,
radość. Może się to panu wydawać dziwne, ale po zastanowie‐
niu uzna pan, że to co mistyczne, jest zarazem najbardziej prak‐
tyczne i w życiu przydatne, bo czyni życie twórczym i szczęśli‐
wym. Świadomość pańska wzniesie się na wyżyny, z  których
każdą rzecz widzieć pan będzie jaśniej. Niech pan zda sobie spra‐
wę, że osoba, która się urodziła i która przeminie wraz ze śmier‐
cią, jest nierzeczywista. Proszę pamiętać, że pańskie zmysły,
emocje, intelekt, pragnienia i obawy – to nie pan. Niech pan od‐
kryje swą prawdziwą istotę. „Czym jestem?” Oto fundamentalne
pytanie wszelkiej lozo i i psychologii. Proszę wniknąć w to py‐
tanie głęboko.
21. – 9 lutego 1972 r.

Rozmówca: Urodziłam się w Stanach Zjednoczonych. Ostatnie


piętnaście miesięcy spędziłam w aśramie Maharisziego. Obecnie
znajduję się już w  drodze powrotnej do domu, gdzie oczekuje
mnie matka.
Maharaj: Jakie są pani dalsze plany?
R: Chciałabym zdobyć kwali kacje pielęgniarki, wyjść za mąż
i mieć dzieci.
M: Co panią skłania do małżeństwa?
R: Stworzenie ogniska domowego uważam za najwyższą for‐
mę dostępnej mi służby spo łecznej. Oczywiście życie może uło‐
żyć się inaczej. Jestem przygotowana na wszelkie okoliczności.
M: Co pani dało te piętnaście miesięcy spędzonych w aśramie?
W jakim stopniu jest pani teraz inna w porównaniu ze stanem,
z którym pani tam przybyła?
R: Nie żyję już w strachu. Jestem spokojniejsza.
M: Jakiego rodzaju jest to spokój? Czy spokój posiadania tego,
czego się pragnie, czy spokój nie pragnienia tego, czego się nie
posiada?
R: Myślę, że z każdego po trochu. Nie było to bynajmniej łatwe
do osiągnięcia. Aśram jest miejscem peł nym spokoju, ja jednak
wewnętrznie znajdowałam się w stanie śmiertelnej udręki.
M: Jeśli zda pani sobie sprawę z  tego, że rozróżnienie pomię‐
dzy wnętrzem i  światem zewnętrznym znajduje się tylko
w umyśle, to nie będzie pani już się lękać.
R: Taka świadomość rodzi się we mnie, ale i zanika. Niezmien‐
ności absolutnej peł ni jeszcze nie osiągnęłam.
M: Jak długo pani tak sądzi, musi pani kontynuować swoją sa‐
dhanę, aby rozproszyć błędne wyobrażenie o  swej niezupeł no‐
ści. Sadhana usuwa nakładające się oddziaływania. Wszystkie
udręki znikną, gdy przekona się pani, że jest czymś mniejszym
jeszcze niż punkt w  przestrzeni i  w czasie, że jest czymś zbyt
małym, aby można było panią zranić, i  czymś zbyt przemijają‐
cym, aby można było panią uśmiercić. Gdy stanie się pani
mniejsza niż koniuszek igły, wtedy igła nie będzie mogła pani
przebić – to pani przebije igłę.
R: Tak, i  dlatego czuję się niekiedy nieustraszona. Jestem
czymś większym – jestem samą nieustraszonością.
M: Co skłoniło panią do zamieszkania w aśramie?
R: Przeżyłam nieszczęśliwą miłość i  bardzo cierpiałam. Nie
pomógł mi ani alkohol, ani narkotyki. Szukałam wyjścia po
omacku i wtedy wpadły mi w ręce książki o jodze. Tak więc od
książki do książki, od jednego śladu do drugiego i wylądowałam
w aśramie.
M: Biorąc pod uwagę pani stan dzisiejszy: gdyby zdarzyła się
pani taka sama tragedia raz jeszcze, czy cierpiałaby pani tak
samo?
R: O nie! Już nie pozwoliłabym sobie na cierpienie. Odebrała‐
bym sobie życie.
M: A więc nie boi się pani śmierci?
R: Boję się umierania, ale nie samej śmierci. Wyobrażam so‐
bie, że umieranie jest bolesne i brzydkie.
M: Wcale tak być nie musi. Śmierć może być piękna i spokojna.
Gdy rozumie pani, że śmierć dotyczy tylko ciała, obserwuje pani
jak ono ginie, niby niepotrzebne już ubranie.
R: Mój strach przed śmiercią wynika chyba rzeczywiście z nie‐
znajomości rzeczy.
M: Co chwilę ktoś umiera, strach i  śmiertelna udręka wiszą
nad światem jak chmura. Nic więc dziwnego, że i  pani żyje
w  lęku. Gdy jednak posiądzie pani wiedzę o  tym, że tylko ciało
ginie, a  nie ciągłość pamięci i  poczucie „jestem” odbijające się
w niej, nie będzie już miejsca na lęk.
R: Umrzyjmy najpierw. Wtedy zobaczymy.
M: Wgłębiwszy się w istotę rzeczy, zrozumie pani, że narodzi‐
ny i  śmierć są tym samym. Życie pulsuje pomiędzy istnieniem
i nieistnieniem. Wszystko dla swego dopeł nienia czegoś potrze‐
buje. Urodziła się pani, aby umrzeć, i umrze, aby urodzić się po‐
nownie.
R: A czy postawa peł nego dystansu nie zatrzymuje tego proce‐
su?
M: Wraz z  tą postawą uchodzi lęk, ale sam fakt pozostaje bez
zmiany.
R: Czy będę musiała powtórnie się narodzić? To byłoby strasz‐
ne!
M: Nie ma żadnego przymusu. Będzie pani miała to, co zechce.
Sama stawia pani sobie cele i doprowadza do ich speł nienia.
R: Czy my sami skazujemy siebie na cierpienia?
M: Wzrastamy dzięki poznawaniu, a do tego potrzebujemy do‐
świadczeń. Mamy skłonność do powtarzania tego, czego nie zro‐
zumieliśmy. Człowiek wrażliwy a  mądry nie musi cierpieć. Ból
jest wo łaniem o skupienie się i karą za ospałość. Jedynym środ‐
kiem zaradczym jest inteligentne i współczujące działanie.
R: Właśnie dlatego, że zmądrzałam, nie zgodziłabym się na
powtórne cierpienie. A co złego jest w samobójstwie?
M: Nie byłoby nic złego, gdyby samobójstwo rozwiązywało
problem. Cóż jednak będzie, jeśli nie rozwiąże? Cierpienie spo‐
wodowane przez takie zewnętrzne czynniki, jak bardzo bolesna
lub nieuleczalna choroba, albo też klęska trudna do zniesienia,
może stanowić pewne usprawiedliwienie, ale samobójstwo ni‐
czego nie załatwia, gdy człowiekowi brak mądrości i współczu‐
cia. Nierozsądna śmierć oznacza równie nierozsądne ponowne
narodziny. Istnieje także kwestia karmy. Najmądrzejszą postawą
jest z reguły cierpliwość.
R: Czy cierpliwym należy być nawet wtedy, gdy cierpienie jest
ostre i beznadziejne?
M: Cierpliwość to rzecz jedna, a bezradność wobec bólu nie do
zniesienia to rzecz druga. Cierpliwość ma głęboki sens i  jest
owocna, podczas gdy męczarnia nie ma sensu.
R: Po co martwić się o karmę? Przecież ona speł nia się sama.
M: Nasza karma na ogół jest kolektywna. Cierpimy za grzechy
innych, a inni cierpią za nasze grzechy. Ludzkość jest jedna. Nie‐
znajomość tego faktu niczego nie zmieni. Moglibyśmy być bar‐
dziej szczęśliwi, ale za cenę obojętności wobec cierpienia bliź‐
nich.
R: Wydaje mi się, że jestem teraz znacznie bardziej wrażliwa.
M: O kim pani mówi? O sobie jako istocie zamkniętej w kobie‐
cym ciele?
R: Istnieje ciało, ale istnieje również współczucie, a  także pa‐
mięć i mnóstwo rzeczy oraz postaw. Wszystko to razem nazwa‐
łabym sobą.
M: Włączając w to poczucie „jestem”?
R: Idea „jestem” podobna jest do koszyka zawierającego wiele
rzeczy, które w sumie składają się na osobę.
M: A może jest ona raczej nicią, z której koszyk jest upleciony?
Gdy myśli pani o  sobie jak o  kobiecie, czy ma pani na myśli, że
sama jest kobietą, czy też że ciało pani jest określane jako kobie‐
ce?
R: To zależy od nastroju. Czasem czuję się tak, jakbym była tyl‐
ko ośrodkiem świadomości.
M: A  może oceanem świadomości? Czy przeżywa pani nieraz
takie chwile, gdy nie czuje się mężczyzną ani kobietą, ani ni‐
czym innym spowodowanym przez okoliczności lub warunki?
R: Są takie chwile. Ale jestem zbyt nieśmiała, żeby o tym mó‐
wić.
M: To mi wystarcza. Nie musi pani mówić więcej.
R: Czy mogę zapalić papierosa w pańskiej obecności? Podobno
zwyczaj nie pozwala na palenie w obecności mędrca, zwłaszcza
kobiecie.
M: Ależ proszę zapalić, nikt nie będzie miał do pani pretensji.
My to rozumiemy.
R: Chciałabym trochę ochłonąć.
M: Europejczykom zdarza się często, że po napięciu spowodo‐
wanym sadhaną przeładowani są energią i gorączkowo szukają
dla niej ujścia. Organizują wspólnoty, stają się nauczycielami
jogi, żenią się, piszą książki, robią mnóstwo rzeczy – zamiast po
prostu zachować spokój i  skierować swą energię ku wnętrzu,
gdzie by znaleźli źródło swej nieograniczonej energii, ucząc się
nią kierować.
R: Przyznaję, że po powrocie i  ja chciałabym prowadzić życie
bardzo aktywne. Czuję się peł na energii.
M: Może pani robić, co się podoba, byle tylko nie utożsamiała
pani siebie z  ciałem i  umysłem. Chodzi tu nie tyle o  faktyczne
odrzucenie swego ciała i  wszystkiego, co się z  nim wiąże, ale
o  jasne pojmowanie, że nie jest pani ciałem, o  dystans, o  brak
emocjonalnego zaangażowania.
R: Wiem, o co panu chodzi. Oko ło czterech lat temu przeszłam
przez okres odrzucania wszystkiego, co zyczne. Nie chciałam
kupować sobie ubrania, jadłam najprostsze potrawy, spałam na
go łych deskach. Ważna w tym była nie tyle faktyczna niewygo‐
da, co zasada akceptowania niedostatku. Teraz rozumiem, że
najdoskonalszą prostotą jest witanie życia takiego, jakie przy‐
chodzi, i pokochanie wszystkiego, co ono daje. Z radosnym ser‐
cem przyjmę każde wydarzenie i  zrobię z  niego najlepszy uży‐
tek. Jeśli nie będę mogła uczynić niczego więcej niż dać kilkorgu
dzieciom życie i  prawdziwą kulturę, to i  tak dosyć. Naprawdę
moje serce kieruje się do każdego dziecka, ale po wszystkie się‐
gnąć nie mogę.
M: Jest pani mężatką i  matką tylko wtedy, gdy żyje pani ze
świadomością dwójni „mężczyzna-kobieta”. Gdy nie utożsamia
pani siebie z ciałem, życie rodzinne ciała, jakkolwiek by ono było
intensywne i interesujące, staje się tylko grą na ekranie umysłu,
zaś światło czystej świadomości jest jedyną rzeczywistością.
R: Dlaczego pan uważa świadomość za jedyny byt realny?
Czyż trwały przedmiot świadomości nie jest tak samo realny?
M: Rzecz w  tym, że on nie trwa. Chwilowy byt jest czymś
wtórnym, zależy od tego, co jest poza czasem.
R: Czy ma pan na myśli ciągłość, czy też trwałość?
M: W  istnieniu nie ma ciągłości. Ciągłość zakłada identycz‐
ność w  przeszłości, teraźniejszości i  przyszłości. Identyczność
taka nie jest możliwa, ponieważ same sposoby identy kacji są
płynne i zmienne. Niech pani odrzuci wszelkie pojęcia czasowo‐
ści i trwałości, ciała i umysłu, mężczyzny i kobiety – i co wtedy
pozostanie? Czymże będzie umysł, gdy zaniecha się dzielenia go
na różne sposoby? Nie mówię oczywiście, że nie należy dostrze‐
gać różnic – bez nich nie byłoby żadnej manifestacji.
R: Gdy siebie nie izoluję, żyję szczęśliwie i w spokoju. Lecz ja‐
koś tracę tę postawę i zaczynam szukać szczęścia poza sobą. Nie
rozumiem dlaczego mój wewnętrzny spokój nie jest stały.
M: Spokój jest ostatecznie także stanem umysłu.
R: Poza umysłem jest milczenie. O tym nie da się niczego po‐
wiedzieć.
M: Tak, wszystko, co się mówi o milczeniu, jest po prostu hała‐
sem.
R: Dlaczego szukamy szczęścia na zewnątrz – nawet wtedy,
gdy już zakosztowaliśmy naszej naturalnej, spontanicznej szczę‐
śliwości?
M: Gdy umysł zaangażowany jest w  troskę o  ciało, szczęście
znika. Aby je odzyskać, ludzie szukają przyjemności. Pęd do
szczęścia jest słuszny, ale środki stosowane do jego osiągnięcia
są zwodnicze – niszczą one prawdziwe szczęście.
R: Czy przyjemność jest zawsze czymś złym?
M: Właściwy stan i  właściwe używanie umysłu oraz ciała są
bardzo przyjemne. Złe jest poszukiwanie przyjemności. Niech
pani nie próbuje uczynić siebie szczęśliwą, ale zbada raczej swo‐
je dążenie do szczęścia. Przecież dlatego chce pani być szczęśli‐
wa, że nie jest szczęśliwa. Proszę zbadać, dlaczego nie jest pani
szczęśliwa. Nie będąc szczęśliwa, szuka pani szczęścia w  przy‐
jemnościach. Przyjemność powoduje przykrości, i dlatego nazy‐
wa to pani zewnętrznym szczęściem. Tęskni pani do innych
przyjemności, bezbolesnych, które nazywa boskimi. W  rzeczy‐
wistości zaś przyjemność jest tylko wytchnieniem wśród bólu.
Szczęście jest zarówno wewnątrz wszystkiego, co się zdarza, jak
i  poza tym. Niech pani nie wprowadza tu rozróżnień, nie roz‐
dziela tego, czego nie można rozdzielić, i nie doprowadza do wy‐
obcowania siebie z życia.
R: Jak dobrze pana teraz rozumiem! Przed moim pobytem
w aśramie dręczyło mnie sumienie, ciągle siebie oceniałam. Te‐
raz jestem całkowicie odprężona, w  peł ni siebie akceptuję. Gdy
powrócę do domu, przyjmę życie takie, jakie będzie, wraz z jego
goryczami i  słodyczami. Jest to jedna z  rzeczy, których nauczy‐
łam się w  aśramie: ufać Bhagawanowi (Maharisziemu). Przed‐
tem taka nie byłam. Nie umiałam ufać.
M: Ufając Bhagawanowi, ufa pani sobie. Proszę sobie uświado‐
mić, że wszystko, co się zdarza, zdarza się pani, przez panią i w
pani, że sama jest pani twórcą, użytkownikiem i niszczycielem
wszystkiego, co do pani przenika – a  niczego nie trzeba będzie
się obawiać. Nie mając obaw, nie będzie pani nieszczęśliwa ani
nie będzie pani poszukiwała szczęścia. W zwierciadle pani umy‐
słu pojawiają się i  znikają wszelkiego rodzaju obrazy. Wiedząc,
że są one bez reszty pani własnym dziełem, proszę obserwować
w milczeniu, jak przychodzą i odchodzą – czujnie ale w spokoju.
Ta postawa cichego obserwatora jest prawdziwą postawą jogi.
Widzi pani obraz, ale sama nim nie jest.
R: Wydaje mi się, że myśl o śmierci przeraża mnie dlatego, że
nie chcę powtórnie się urodzić. Wiem, że nikt mnie do tego nie
zmusza, ale nacisk nie speł nionych pragnień mnie przytłacza.
Może nie będę mogła mu się oprzeć?
M: Nie chodzi tutaj o opór. To, co się odradza lub się rodzi, nie
jest panią. Niech się to zdarza, a  pani będzie tylko obserwato‐
rem.
R: Po cóż więc w ogóle angażować się?
M: Przecież jest pani zaangażowana. I  będzie zaangażowana
tak długo, jak długo obraz wchodzić będzie w kolizję z pani wła‐
snym poczuciem prawdy, miłości i piękna. Pragnienie harmonii
i spokoju nie da się wykorzenić. Gdy jednak zostanie speł nione,
uwaga się odwraca i życie zyczne płynie dalej już bez wysiłku.
Wówczas będąc nawet w ciele, nie będzie pani urodzona. Jest dla
pani obojętne, czy ma pani ciało, czy go nie ma. Osiąga pani
stan, w którym nic nie może się pani przydarzyć. Nie mając cia‐
ła, nie może pani być uśmiercona. Nie mając majątku, nie może
pani być obrabowana. Nie mając umysłu, nie może być pani
wprowadzona w błąd. Nie będzie punktu zaczepienia dla pożą‐
dania czy lęku. A  gdy żadna zmiana nie będzie mogła się pani
wydarzyć – cóż innego będzie miało jeszcze znaczenie?
R: A jednak nie lubię myśli o umieraniu.
M: To dlatego, że jest pani taka młoda. Im lepiej będzie pani
siebie znała, tym mniej będzie się bać. Oczywiście nie jest przy‐
jemnie patrzeć na przedśmiertną agonię, ale człowiek umierają‐
cy rzadko bywa przytomny.
R: Czy powraca on do świadomości?
M: Stan ten najbardziej podobny jest do snu. Przez pewien czas
człowiek ma wyłączoną świadomość, ale potem ona wraca.
R: Czy jest to ta sama osoba?
M: Będąc dziełem okoliczności, osoba z  konieczności zmienia
się wraz z  nimi; podobnie jak płomień, który zmienia się w  za‐
leżności od paliwa. Tylko sam proces toczy się dalej, tworząc
czas i przestrzeń.
R: A więc dobrze! Bóg będzie czuwał nade mną. Niech się dzie‐
je Jego wola.
M: Nawet wiara w Boga jest tylko etapem na drodze. W końcu
bowiem odrzuci pani wszystko, bo dojdzie do czegoś tak proste‐
go, że nawet nie będzie słów, aby to wyrazić.
R: Ja dopiero zaczynam. Na początku nie miałam wiary ani uf‐
ności. Bałam się samoistnego rozwoju wydarzeń. Świat wyda‐
wał mi się miejscem niebezpiecznym i  nieprzyjaznym. Teraz
mogę przynajmniej stwierdzić, że ufam mojemu guru i  Bogu.
Niech pan pozwoli mi rosnąć. Proszę mnie nie popędzać. Niech
mi wolno będzie posuwać się naprzód tak szybko, jak potra ę.
M: Ależ oczywiście. Tylko, że pani się jeszcze nie posuwa. Tkwi
pani nadal w wyobrażeniach mężczyzna – kobieta, stary i mło‐
dy, życie i  śmierć. Proszę to wszystko przekroczyć. Przezwycię‐
żenie dokonuje się dzięki zrozumieniu.
R: Proszę pana, ludzie ciągle uważają za swój obowiązek wy‐
najdywać we mnie błędy i mnie strofować. Jestem już przesyco‐
na tym budowaniem duchowego szczęścia. Cóż jest złego we
mnie takiej, jaką jestem? Dlaczego mam coś poświęcać dla przy‐
szłości, choćby nawet najwspanialszej? Mówi pan, że rzeczywi‐
stość jest teraźniejszością. Kocham moją teraźniejszość, pragnę
jej. Nie chcę wiecznie się martwić o  swój poziom człowieczy
i jego przyszłość. Nie chcę polować na więcej ani uganiać się za
tym, co lepsze. Pozwólcie mi kochać to, co mam.
M: Bezwzględnie ma pani rację. Proszę tak postępować. Ale
niech pani będzie rzetelna – po prostu kocha to, co ma. Nie wy‐
tęża się i nie żyje w napięciu.
R: Oto, co nazywam poddaniem się mojemu guru.
M: Po co wychodzić na zewnątrz? Proszę poddać się własnej
jaźni – wszystko jest jej wyrazem.
22. – 19 lutego 1972 r.

Rozmówca: Mój przyjaciel, człowiek 25-letni, dowiedział się że


jego choroba serca jest nieuleczalna. Napisał do mnie, że woli
sam pozbawić siebie życia niż czekać na powolną śmierć Wiado‐
mo mi jednak, że oprócz zachodniej medycyny istnieją również
inne sposoby leczenia. Istnieje przecież coś takiego jak potęga
jogi, zdolna niemal natychmiast naprawić organizm człowieka.
Znane są również cudowne skutki diety głodowej Uprosiłem
więc mego przyjaciela, aby się nie spieszył z  decyzją; będziemy
jeszcze szukać ratunku. Pod Bombajem mieszki pewien jogin po‐
siadający niezwykłe zdolności. Umie on podobno wyzwalać ży‐
ciodajne siły z  organizmu. Znam kilku jego uczniów; posłałem
przez nich list i  fotogra ę przyjaciela. Teraz czekam, co z  tego
wyniknie.
Maharaj: Owszem, cudowne wyzdrowienia są możliwe, ale
człowiek musi pragnąć żyć. Bez tego żaden cud się nie wydarzy.
R: A czy można w kimś wzniecić takie pragnienie?
M: Nie byłoby ono naturalne i szybko by się wyczerpało. Wła‐
ściwie nie można nikogo zmusić do życia. Niektóre spo łeczności
zezwalają na samobójstwo lub traktują je nawet jako czyn
chlubny.
R: Czy jednak nie jest obowiązkiem człowieka wytrwać do na‐
turalnego końca swoich dni?
M: W sposób naturalny, łatwy i spontaniczny – tak, niewątpli‐
wie. Choroba i  ból nie należą jednak do stanów naturalnych.
Trzeba przyznać, że jest coś szlachetnego w  niezłomnym zno‐
szeniu swego losu wbrew wszelkim przeciwnościom. Lecz z dru‐
giej strony – czyż nie jest oznaką godności człowieka protest
przeciwko bezsensownej męczarni, przeciwko poniżeniu?
R: Czytałem pewną książkę o  drodze ucznia do guru. Autor
opisuje dziwne, zdumiewające doświadczenia. Jego zdaniem
szczęśliwy jest człowiek, który spotkał swego mistrza i postawił
do jego dyspozycji wszystko: swoje ciało, umysł i  serce. Guru
przejmuje wówczas peł ną odpowiedzialność za to, co ucznia
w życiu spotyka. W końcu jest tak, że obaj stapiają się w jedno.
Autor pisze, że ucznia porywa siła, której nie jest w  stanie się
oprzeć, nad którą nie ma kontroli. Uczeń staje się równie bez‐
wolny jak liść porwany przez wichurę. Jednakże pewność miło‐
ści guru i  jego dobroczynnej mocy chroni ucznia przed wszel‐
kim upadkiem.
M: Każdy naucza stosownie do własnego doświadczenia. Do‐
świadczenie wyznacza wiarę, z  kolei zaś wiara kształ tuje do‐
świadczenie. Sam guru jest dziełem ucznia, odpowiada jego
wzorom. To uczeń czyni guru wielkim. Jeśli ktoś traktuje guru
jako czynnik wyzwalający, jako moc, która działa wewnątrz i na
zewnątrz ucznia, to czyż całkowite oddanie mu się nie jest rze‐
czą naturalną? Kto odczuwa potrzebę pomocy, ten się za nią roz‐
gląda. Człowiek dręczony bólem ufnie powierza siebie chirurgo‐
wi. Tak samo uczeń powierza siebie swemu guru. Guru nikomu
swojej woli nie narzuca. Jeśli uczeń się waha, jeśli nie ma do
guru zaufania, nie znajdzie w  nim oparcia; będzie tak wszakże
za sprawą ucznia, a nie nauczyciela.
R: I co wówczas dzieje się z człowiekiem?
M: Gdy inne możliwości zawodzą, uczy go samo życie. To jed‐
nak wymaga czasu. Kto umie darzyć wiarą i  być posłusznym,
skraca i ułatwia sobie drogę. Możliwe to jest tylko, gdy człowiek
ma w  sobie jasność i  spokój. Człowiek, któremu brak wiary
w siebie, który sam siebie nie ceni, nie będzie umiał zaufać dru‐
giej istocie, tak samo jak nie umie zaufać sobie Toteż nauczyciel
stara się wzmocnić w uczniu świadomość jego własnej wartości.
Uczeń powinien mieć pewność swego szczytnego powo łania,
swej szlachetności, świętości swej istoty Nauczyciel przekazuje
uczniowi doświadczenia różnych mędrców i  swoje własne,
uprzedza o  początkowych trudnościach i  daje wizję wspaniałej
dalszej drogi, wpajając uczniowi wiarę w  swe nieograniczone
możliwości. Jeśli człowiek wierzy w siebie i w swego nauczycie‐
la, następują szybkie i zasadnicze zmiany.
R: Dlaczego ja miałbym pragnąć zmian? Moje życie – takie ja‐
kie jest – jest dobre.
M: Mówi pan to, nie zdając sobie sprawy, ile jest w  pańskim
życiu braków. Jest pan jak dziecko, które śpi ze smoczkiem
w ustach. Może jest pan w tej chwili zadowolony, ale wystarczy
rozejrzeć się po ludzkich twarzach, aby sobie uświadomić
wszechobecność cierpienia. Czyż pańskie szczęście nie jest kru‐
che, chwiejne, zależne od przypadku? Czy ostanie się wobec
bankructwa rmy albo choroby wrzodowej żo łądka? Takie
szczęście jest tylko chwilą wytchnienia, małą przerwą między
dwiema klęskami. Prawdziwego szczęścia nic nie obali. Prawdzi‐
we szczęście jest niezależne od zmienności wypadków.
R: Może dzieli się pan ze mną własnym doświadczeniem? Czy
pan również bywa nieszczęśliwy?
M: Ja nie mam żadnych własnych trosk ani problemów. Ni
świecie jednak peł no jest istot, które miotają się między trwogą
i  pożądaniem. Ludzie przypominają jagnięta pędzone na rzeź:
skaczą beztrosko, choć za godzinę będą leżeć martwe odarte ze
skóry. Mówi pan o  swoim szczęściu. Czy naprawdę jest pan
szczęśliwy? Proszę przyjrzeć się sobie uważnie. Pańskie szczę‐
ście zależy od czynników zewnętrznych, jest więc chwilowe,
przemijające, nierzeczywiste. Prawdziwe szczęście ma swe źró‐
dło we wnętrzu człowieka.
R: Jakiż pożytek mógłbym mieć ja z  pańskiego rodzaju szczę‐
ścia? Mnie ono nie urządza.
M: Moje szczęście może się stać również pańskim, ale trzeba go
pragnąć; pan zaś je odrzuca.
R: Ależ ja także pragnę szczęścia!
M: Zadowala się pan jednak przyjemnościami. W takim życiu
nie ma miejsca na szczęście. Miejsce musiałby pan dopiero stwo‐
rzyć.
R: Tak, ciąg przyjemnych zdarzeń właściwie mi wystarcza.
M: Przyjemność łatwo kończy się bólem, a  nierzadko klęską.
Czym jest joga, jeśli nie poszukiwaniem trwałego szczęścia we
własnym wnętrzu?
R: Pan może mówić tylko za ludzi wschodu. My na zachodzie
żyjemy inaczej. To, co pan głosi, nie ma dla nas zastosowania.
M: Gdy chodzi o  takie zjawiska jak lęk i  cierpienie, przestaje
istnieć podział na wschód i zachód. Obecność cierpienia i jak się
od niego uwolnić – oto problemy wieczne i  uniwersalne. Joga
jest nauką i  sztuką wyzwalania siebie przez dojście do wiedzy
o własnej istocie.
R: Nie sądzę, abym ja nadawał się do jogi.
M: A do czego innego człowiek się nadaje? Przecież wszystko,
co pan czyni, świadczy o tym, że pragnie pan czegoś więcej niż
tkwić w  świecie peł nym więzów, które pana krępują. W  swej
nieświadomości popeł nia pan błędy, sprawiając ból sobie i  in‐
nym. A  przecież nosi pan w  sobie wielką tęsknotę. Musi pan
zdać sobie z  niej sprawę i  dopuścić ją do głosu. Jest to jak żar
ukryty w ładowni z baweł ną; może pan o nim nie wiedzieć, ale
wcześniej czy później okręt stanie w  płomieniach. Wyzwolenie
jest procesem naturalnym i  w dalszym ciągu nieuchronnym.
W pańskiej mocy jest, aby ziściło się ono już teraz, w tej chwili.
R: Dlaczego więc tak mało jest na świecie ludzi wyzwolonych?
M: W  lesie też ujrzy pan niewiele drzew kwitnących w  danym
czasie. Na każde jednak drzewo przyjdzie pora. Co uczyni pan,
gdy pewnego dnia wyczerpią się zasoby pańskich sił zycznych
i psychicznych? Pewnie będzie pan rozpaczał, potem jednak za‐
cznie pan się zastanawiać, zacznie stawiać pytania. I tak dojrze‐
je pan do jogi.
R: Uważam, że całe to szukanie i ponure rozmyślanie jest obce
naturze.
M: Naturalność człowieka, który tak twierdzi, jest naturalno‐
ścią kaleki od urodzenia. Może pan nie zdawać sobie sprawy ze
swego stanu, ale to nie czyni pana zdrowym. Nie wie pan, czym
jest stan normalny, i nawet nie wie pan, że tego nie wie. Daje się
pan wciągnąć w  wir drugorzędnych spraw i  jest w  niebezpie‐
czeństwie, bo kto bezwolnie poddaje się rzece, naraża się na uto‐
nięcie. Proszę obudzić się i  uświadomić sobie, czym pan jest.
Wie pan o swoim istnieniu, ale nie wie pan jeszcze, czym jest.
R: Dlaczego na świecie jest tak wiele cierpienia?
M: Odgradzanie się od reszty świata, samolubne skupianie się
na sobie – oto przyczyna cierpienia.
23. – 4 marca 1972 r.

Rozmówca: Od wczesnych lat życia prześladuje mnie poczucie


braku peł ni. Od czasów szko ły do uczelni, do warsztatu pracy,
do małżeństwa, do dni dostatku – zawsze wyobrażałem sobie, że
następna rzecz da mi z pewnością spokój. Ale spokoju nie zazna‐
łem. To poczucie braku speł nienia potęguje się w miarę upływu
lat.
Maharaj: Jak długo istnieje ciało i poczucie jedności z ciałem,
nie da się uniknąć frustracji. Tylko wtedy, gdy pozna pan siebie
jako całkowicie obcego w stosunku do ciała i od niego odmien‐
nego, znajdzie pan wytchnienie od splotu lęku i pragnień, który
zawsze towarzyszy przekonaniu „jestem ciałem”. Samo uśmie‐
rzanie lęków i  zaspokajanie pożądań nie usunie pustki, której
próbuje pan się pozbyć. Tylko samopoznanie może panu pomóc.
Pod słowem „samopoznanie” rozumiem peł ną wiedzę o  tym,
czym pan nie jest. Taka wiedza jest osiągalna i  jest skończona,
natomiast odkrywanie tego, czym się jest, nie może mieć końca.
Im więcej się odkrywa, tym więcej pozostaje do odkrywania.
R: Aby to osiągnąć, trzeba mieć innych rodziców, inne szko ły,
a także żyć w innym spo łeczeństwie.
M: Nie może pan zmienić swoich warunków życiowych, ale
może pan zmienić swoją postawę. Nie trzeba przywiązywać
wagi do tego, co nieistotne. Tylko to, co konieczne, jest dobre.
Spokój można znaleźć tylko w tym, co istotne.
R: Ja szukani prawdy, a nie spokoju.
M: Nie może pan ujrzeć prawdy, zanim nie osiągnie pan spo‐
koju. Spokój umysłu ma podstawowe znaczenie dla prawidło‐
wego postrzegania, a ono z kolei jest niezbędne dla samorealiza‐
cji.
R: Mam tak wiele do zrobienia. Po prostu nie mogę sobie po‐
zwolić na utrzymanie umysłu w spokoju.
M: To z racji złudzenia, że pan jest sprawcą. W rzeczywistości
rzeczy dzieją się wobec pana, a nie przez pana.
R: Jeśli pozwolę, aby rzeczy działy się same przez się, jakże
mogę być pewny, że będą one służyć moim celom? Jasne jest, że
muszę naginać je do moich zamierzeń.
M: Pańskie pragnienia po prostu zdarzają się w toku ich reali‐
zacji, na który nie ma pan żadnego wpływu. Może się panu wy‐
dawać, że dokłada pan starań, że wytęża siły i walczy. W rzeczy‐
wistości wszystko po prostu dzieje się, łącznie z wynikami pań‐
skiej pracy. Nic się nie dzieje przez pana czy dla pana. Wszystko
znajduje się w obrazie, nic w świetle; razem z tym, co pan uważa
za własną osobę. Pan jest tylko światłem.
R: Jeśli jestem tylko światłem, jak mogłem zapomnieć o tym?
M: Pan nie zapomniał. To tylko w obrazie na ekranie pan zapo‐
mina, a potem przypomina sobie. Pan nigdy nie przestanie być
człowiekiem, chociaż we śnie może pan być tygrysem. Podobnie
jest pan czystym światłem pojawiającym się jako obraz na ekra‐
nie i stanowiącym jedność z nim.
R: Skoro wszystko się dzieje, dlaczego miałbym się czymś
przejmować?
M: Właśnie! Wolność jest wolnością od zmartwień. Gdy pan
zda sobie sprawę, że nie może wpływać na wyniki zdarzeń,
przestanie pan zwracać uwagę na swoje pragnienia i niepokoje.
Niech pan ich nie podtrzymuje swoim zainteresowaniem i uwa‐
gą.
R: Jeśli odwrócę uwagę od tego, co się dzieje, z czego się utrzy‐
mam?
M: To tak, jakby pan pytał: „Co będę robił, gdy przestanę spać?”
Niech się pan przekona. Nie należy myśleć o  tym, co dalej. Za‐
wsze coś się dzieje dalej. Życie ani się zaczyna, ani kończy; nieru‐
chome – jest w ruchu, chwilowe – trwa. Tak jak światła nie moż‐
na wyczerpać żadną ilością wyświetlanych obrazów, tak i życie
wypeł nia każdy kształt aż do końca, po czym wraca do źródła,
gdy dany kształt przestaje istnieć.
R: Jeśli życie jest tak wspaniałe, to jak mogło dojść do po‐
wszechnej ignorancji?
M: Chce pan leczyć chorobę bez uprzedniego zbadania pacjen‐
ta. Zanim pan będzie pytał o ignorancję, niech pan najpierw za‐
pyta, kto jest tym ignorantem. Gdy pan stwierdza o sobie, że jest
ignorantem, chodzi w istocie o to, że ignorancja przesłoniła rze‐
czywisty stan pańskich myśli i uczuć. Jeśli pan jednak zbada, jak
one powstają, poświęcając im peł ną uwagę, przekona się pan, że
nie ma niczego takiego jak ignorancja, lecz jest tylko brak uwagi.
Niech pan zwróci uwagę na to, co pana niepokoi, i to wszystko.
Ostatecznie zmartwienie jest bólem psychicznym, a ból jest za‐
wsze wezwaniem do uwagi. Z  chwilą gdy uwaga się pojawia,
wo łanie o nią ustaje, a problem ignorancji przestaje istnieć. Za‐
miast oczekiwać odpowiedzi na swoje pytania, niech pan zasta‐
nowi się nad tym, kto stawia pytanie i dlaczego je stawia. Szyb‐
ko dojdzie pan do wniosku, że to umysł pobudzany przez lęk
przed bólem stawia pytanie, zaś w  lęku decydującą rolę odgry‐
wa pamięć oraz antycypacja, przeszłość i  przyszłość. Uwaga
sprowadza człowieka na grunt teraźniejszości, do tego, co dzieje
się teraz, a  obecność teraźniejszości jest zawsze w  zasięgu ręki,
chociaż rzadko uświadamiana.
R: Sprowadza pan sadhanę do zwykłej uwagi. Jak to się dzieje,
że inni nauczyciele uczą sadhan złożonych, trudnych i wymaga‐
jących dużego nakładu czasu?
M: Guru uczą zazwyczaj tych sadhan, poprzez które sami osią‐
gnęli swój cel, jakikolwiek byłby to cel. Jest to zupeł nie natural‐
ne, ponieważ najlepiej znają swoją własną sadhanę. Mnie na‐
uczono zwracać uwagę na odczucie „jestem” i  przekonałem się
o  wielkiej skuteczności tej metody. Dlatego mogę mówić o  niej
z całym przekonaniem. Często jednak ludzie przychodzą ze swo‐
im ciałem, mózgiem i  umysłem w  stanie takiego zniszczenia,
deprawacji i słabości, że zdobycie się na nie uprzedmiotowioną
uwagę leży poza ich możliwościami. W takich przypadkach wła‐
ściwszy byłby prosty dowód żarliwości. Powtarzanie jakiegoś
słowa oraz wpatrywanie się w  jakiś obraz przygotowuje ciało
i  umysł do głębszego i  bardziej bezpośredniego poszukiwania.
Zresztą, żarliwość jest i  tak niezbędnym, decydującym czynni‐
kiem. Sadhana jest tylko naczyniem, które należy wypeł nić aż
po brzegi żarliwością, a  ta jest niczym innym jak miłością
w działaniu. Bo niczego nie można dokonać bez miłości.
R: Kochamy tylko siebie samych.
M: Gdyby tak było – byłoby wspaniale! Kochaj siebie mądrze,
a  osiągniesz szczyty doskonałości! Każdy kocha swoje ciało, ale
niewielu kocha swoją rzeczywistą istotę.
R: Czy moja rzeczywista istota potrzebuje miłości?
M: Pańska rzeczywista istota jest samą miłością, a  pańskie
liczne miłości są jej odbiciem odpowiadającym danej sytuacji.
R: Jesteśmy egoistami. Znamy tylko miłość własną.
M: Na początek to wystarczy. Niech pan koniecznie życzy so‐
bie dobrze. Niech pan przemyśli, niech pan wyczuje, co jest dla
pana naprawdę dobre i  dąży do tego z  całą gorliwością. Bardzo
szybko pan się przekona, że to, co realne, jest pańskim jedynym
dobrem.
R: A jednak nie mogę zrozumieć, dlaczego rozmaici guru upie‐
rają się przy trudnych i  skomplikowanych sadhanach. A  może
mają rację?
M: Liczy się nie to, co się czyni, ale to, co się osiąga w rezulta‐
cie. Ludzie rozpoczynający sadhanę są tak zgorączkowani i nie‐
spokojni, że aby utrzymać się na tej drodze, muszą być bardzo
czynni. Absorbująca rutyna jest dla nich bardzo przydatna. Po
pewnym czasie uspokajają się i  temperują swoją aktywność.
W ciszy i spokoju zasłona z „ja” opada. To, co z zewnątrz, i wnę‐
trze stają się jednym. Prawdziwa sadhana nie wymaga trudu.
R: Wydaje mi się nieraz, że cała przestrzeń jest moim ciałem.
M: Człowiek skrępowany złudzeniem „jestem tym ciałem” sta‐
nowi tylko punkcik w przestrzeni i chwilę w czasie. Gdy kończy
się utożsamianie z  ciałem, cała przestrzeń i  cały czas znajdują
się w umyśle, który jest tylko małą zmarszczką na powierzchni
świadomości. Świadomość zaś jest tylko odbiciem Świadomości
Najwyższej w  przyrodzie, substancją wszystkich jej przejawów.
Świadomość i substancja są czynnym i biernym aspektem Czy‐
stego Bytu, który jest w obu tych aspektach, a także poza nimi.
Przestrzeń i  czas są ciałem i  umysłem kosmicznego bytu.
W moim odczuciu, wszystko, co dzieje się w przestrzeni i w cza‐
sie, wydarza się mnie; każde doświadczenie jest moim doświad‐
czeniem, każdy kształt jest moim kształ tem. Co upodobam sobie
dla siebie, staje się moim ciałem, i  wszystko, co przydarza się
ciału, przenika do umysłu. Ale u  podstaw wszechświata jest
Świadomość Najwyższa – poza przestrzenią i  poza czasem, tu
i teraz. Niech pan wie, że to jest pański byt rzeczywisty. I niech
pan stosownie do tego działa.
R: Na ile to, za kogo siebie samego uznam, wpłynie na moje
działanie? O czynach i tak decydują okoliczności.
M: Okoliczności i warunki rządzą tymi, którzy nie wiedzą. Kto
posiadł wiedzę o  rzeczywistości, nie jest do niczego zmuszony.
Jedynym prawem, któremu jest on posłuszny, jest prawo miło‐
ści.
24. – 22 kwietnia 1972 r.

Rozmówca: We wszystkich prawie krajach świata organa śled‐


cze stosują praktyki, których celem jest wymuszenie od badane‐
go zeznań, a  gdy trzeba – dokonanie zmiany jego osobowości.
Stosując specjalne środki nacisku, zyczne i moralne, łamią one
osobowość starą, wprowadzając na jej miejsce nową. Badany
słyszy tyle razy, że jest wrogiem państwa i zdrajcą swego kraju,
że wreszcie któregoś dnia coś się w nim załamuje i sam zaczyna
powtarzać z peł nym przekonaniem, że jest zdrajcą, godnym po‐
gardy buntownikiem zasługującym na najstraszniejsze kary.
Uderzyło mnie podobieństwo tego rodzaju „prania mózgu” do
praktyk religijnych i  jogicznych. Takie same naciski zyczne
i  moralne, izolowanie w  samotności, ogromne poczucie grze‐
chu, rozpacz i pragnienie ratunku na drodze pokuty i nawróce‐
nia, przyswojenie sobie nowego wzoru własnej osoby i  uciele‐
śnienie tego wzoru. Takie samo powtarzanie innych treściowo
formułek, jak na przykład „Bóg jest dobry”, „Partia wie najle‐
piej”, „Tylko wiara mnie zbawi”. Interesuje mnie, czy w tak zwa‐
nych jogicznych lub religijnych praktykach działa ten sam me‐
chanizm. Zmusza się mózg do skoncentrowania się na jakiejś
specjalnej idei, z wykluczeniem wszelkiej innej. Koncentrację tę
wydatnie się wzmacnia rygorystyczną dyscypliną i niełatwymi
do zniesienia ograniczeniami. Ludzie płacą za to wysoką cenę
życia i szczęścia, a zaś to, co w zamian uzyskują, nabiera szcze‐
gólnej wagi. Takie wyreżyserowane nawracanie, jawne czy
ukryte, religijne czy polityczne, etyczne czy spo łeczne, może
wydawać się autentyczne i trwałe, a jednak wyczuwa się w nim
coś sztucznego.
Maharaj: Ma pan całkowitą rację. Przy tego rodzaju postępo‐
waniu umysł ulega wypaczeniu i  popada w  bezwład. Jego stan
można łatwo przewidzieć: każde poczynanie prowadzi do więk‐
szego jeszcze zniewolenia.
R: Dlaczego więc zaleca się sadhanę?
M: Dopóki człowiek nie uczyni największego wysiłku, nie
może się przekonać, że wysiłek do niczego nie prowadzi. Jaźń
tak wierzy w siebie, że nie skapituluje, dopóki nie dozna całko‐
witej porażki. Samo werbalne uznanie nie wystarcza. Tylko
oczywiste fakty mogą wykazać absolutną nicość własnego wy‐
obrażenia o sobie.
R: „Pranie mózgu” doprowadza mnie do obłędu, a guru dopro‐
wadza mnie do zdrowia. W  obu przypadkach działanie jest po‐
dobne, ale motywy i cele są całkowicie różne. Podobieństwo jest
tylko werbalne.
M: Wzywanie lub zmuszanie do cierpienia ma w  sobie coś
z okrucieństwa i przemocy, a owoc przemocy nie może być słod‐
ki. Są w życiu sytuacje przykre, których nie można uniknąć i na
które człowiek musi być przygotowany. Zdarzają się też sytuacje
ohydne, które człowiek stwarza rozmyślnie lub przez zaniedba‐
nie; na nich trzeba się uczyć sztuki niepowtarzania tych samych
błędów.
R: Musimy cierpieć, aby uczyć się przezwyciężać ból.
M: Ból jest bólem i trzeba go znieść. Nie ma niczego takiego jak
przezwyciężanie bólu i nie jest do tego potrzebna zaprawa. Przy‐
gotowywanie się na przyszłość, wyrabianie w  sobie odpowied‐
nich postaw, jest oznaką lęku.
R: Gdy umiem poradzić sobie z  cierpieniem, jestem od niego
wolny, nie boję się go i dlatego jestem szczęśliwy. Podobnie jest
z  więźniem, który akceptuje nałożoną na siebie karę jako spra‐
wiedliwą i  nie buntuje się przeciwko więzieniu i  państwu.
Wszystkie religie nie robią nic innego, tylko głoszą pogodzenie
się z losem i kapitulację. Wzbudza się w nas poczucie winy i od‐
powiedzialności za wszelkie zło na świecie i wmawia się nam, że
jesteśmy jedyną jego przyczyną. Mój problem jest następujący:
nie umiem dopatrzeć się większej różnicy pomiędzy „praniem
mózgu” a sadhaną, z takim wyjątkiem, że w przypadku sadhany
człowiek nie spotyka się z  zyczną przemocą. Natomiast czyn‐
nik nacisku poprzez sugestię występuje w obu przypadkach.
M: Sam pan stwierdził, że podobieństwa są powierzchowne.
Niepotrzebnie pan się przy nich upiera.
R: Proszę pana, podobieństwa nie są powierzchowne. Czło‐
wiek to istota bardzo złożona. Może być jednocześnie oskarży‐
cielem i oskarżonym, sędzią, strażnikiem i katem. Niewiele jest
dobrowolności w  „dobrowolnej” sadhanie. Człowiek sterowany
jest przez siły leżące poza zasięgiem jego wiedzy i  kontroli Mój
wpływ na przemianę psychiczną jest równie mały jak m zycz‐
ną, z  wyjątkiem długiego i  przykrego wysiłku, jakim jest joga.
Chodzi mi o  to: czy pan zgadza się z  moim stwierdzeniem, że
joga stosuje przemoc?
M: Zgadzam się, że joga oznacza przemoc. Ale ja z kolei nigdy
nie jestem za stosowaniem przemocy. Moja droga jest całkowicie
pozbawiona gwał tu. To właśnie chcę stwierdzić: jest pozbawio‐
na gwał tu. Niech pan sam wykryje, jaka jest. Ja mówię tylko: po‐
zbawiona jest gwał tu.
R: Nie nadużywam słów. Gdy jakiś guru każe mi medytować
przez szesnaście godzin na dobę do końca mego życia, nie mogę
tego czynić bez zadawania sobie najcięższego gwał tu. Czy taki
guru ma rację, czy nie?
M: To nie nauczyciel stosuje przemoc lecz umysł, który ponad‐
to boi się swojej własnej przemocy. Wszystko, co bierze się
z umysłu, jest względne. Byłoby błędem czynić z tego absolut.
R: Jeśli pozostanę bierny, nic nie ulegnie zmianie. Jeśli będę
aktywny, muszę stosować przemoc. Co można uczynić, aby nie
być biernym ani gwał townym?
M: Istnieje oczywiście droga ani gwał towna, ani niegwał tow‐
na, a  jednak wysoce skuteczna. Niech pan spojrzy na siebie sa‐
mego, niech pan zobaczy, jaki pan jest i  takiego siebie zaakcep‐
tuje, a potem zgłębi, czym pan jest. Gwałt i jego przeciwieństwo
określają pańską postawę wobec innych. Jaźń w stosunku do sie‐
bie samej nie jest gwał towna ani niegwał towna, nie jest świado‐
ma siebie samej ani nieświadoma. Jeśli siebie zna, wszystko, co
uczyni, będzie właściwe, jeśli siebie nie zna, wszystko, co uczy‐
ni, będzie niewłaściwe.
R: Co pan ma na myśli mówiąc: „znam siebie takiego, jakim je‐
stem”?
M: Jestem poza umysłem. Formuła „jestem” nie jest myślą
w umyśle. To umysł mi się zdarzył, a nie ja umysłowi. A ponie‐
waż czas i przestrzeń są w umyśle, ja istnieję poza czasem i prze‐
strzenią – wieczny i wszechobecny.
R: Czy pan to mówi poważnie? Czy pan naprawdę uważa, że
istnieje wszędzie i we wszystkich czasach?
M: Tak. Jest to dla mnie tak oczywiste, jak dla pana jest oczy‐
wista swoboda poruszania się. Niech pan wyobrazi sobie drze‐
wo pytające mał pę: „Czy naprawdę sądzisz, że możesz poruszać
się z miejsca na miejsce?” A mał pa odpowiada: „Tak właśnie są‐
dzę”.
R: Czy jest pan także wolny od związków przyczynowych? Czy
może pan czynić cuda?
M: Sam świat jest cudem. Jestem poza cudami – w peł ni nor‐
malny. U mnie wszystko zdarza się tak, jak powinno się zdarzać.
Nie mieszam się do dzieła stworzenia. Po co mi drobne cuda, gdy
największy z cudów dzieje się na moich oczach przez cały czas?
Cokolwiek człowiek widzi, widzi swą własną istotę. Niech pan
przeniknie głębiej siebie samego i  tam szuka. W  odkrywaniu
siebie nie ma żadnego przymusu. Niszczenie tego, co fałszywe,
nie jest gwał tem.
R: Gdy badam siebie samego lub zagłębiam się w sobie z my‐
ślą, że będzie to dla mnie korzystne z tego czy innego powodu to
i tak uchylam się od tego, czym jestem.
M: Słusznie. Prawdziwe badanie skierowane jest zawsze ku
czemuś, a  nie od czegoś. Gdy zastanawiamy się, jak coś zdobyć
lub jak czegoś uniknąć, nie przeprowadzamy wcale badania.
Aby jakąś rzecz poznać, trzeba ją w peł ni zaakceptować.
R: Tak. Aby poznać Boga, muszę zaakceptować Boga. Jakie to
straszne!
M: Zanim zaakceptuje pan Boga, musi pan zaakceptować sie‐
bie samego, a  to jest jeszcze straszniejsze. Pierwsze kroki w  sa‐
moakceptacji nie są bynajmniej przyjemne, bo to, co się spo‐
strzega, nie jest miłym obrazem. Trzeba wielkiej odwagi, aby
pójść dalej. Jedyne, co pomaga, to spokój. Niech pan popatrzy na
siebie w zupeł nym spokoju i nie próbuje siebie oceniać. Gdy pan
spojrzy na osobę, o której pan sądził że jest panem, pamiętając,
że nie jest pan tym, co pan widzi, to podstawowe pytanie w pro‐
cesie samopoznania będzie brzmiało „Nie jestem tym – czym za‐
tem jestem?” Nie ma innych dróg wyzwolenia, wszystkie inne
zawodzą. Niech pan śmiało od rzuci wszystko, czym pan nie jest,
a  wtedy prawdziwe „ja” wyłoni się w  peł nej chwały pustce,
w bezrzeczowości.
R: Świat przechodzi gwał towne przemiany. Widać to szczegół
nie wyraźnie w  Stanach Zjednoczonych, ale i  w wielu innych
krajach dzieje się to samo. Wzrost zbrodni – z  jednej stron) a  z
drugiej – coraz więcej prawdziwej świętości. Powstają wspólno‐
ty, a niektóre z nich odznaczają się wysokim poziomem integra‐
cji i dyscypliny. Wygląda to tak, jakby zło samo się niszczyło za
pomocą swych własnych sukcesów, jak ogień pochłaniający
swoje paliwo, podczas gdy dobro, jak życie, się utrwala.
M: Jak długo dzieli pan zjawiska na dobre i złe, może pan mieć
rację. W  rzeczywistości dobro staje się złem, a  zło – dobrem,
dzięki temu, że się uzupeł niają.
R: A miłość?
M: Gdy miłość przeradza się w żądzę, prowadzi do zguby.
R: Czym jest żądza?
M: Pamiętanie – wyobrażanie sobie – antycypacja. Jest ona
zmysłowa, jest swego rodzaju nałogiem.
R: Czy wstrzemięźliwość (brahmaczarja) jest również w jodze
potrzebna?
M: Życie oparte na przymusie i dławieniu uczuć nie jest zgod‐
ne z jogą. Pragnienia winny być swobodne, a umysł wolny od pa‐
mięci. Osiąga się to drogą zrozumienia, a nie przez postanowie‐
nie, które jest tylko inną formą pamiętania. Umysł rozumiejący
jest wolny od pragnień i obaw. Kiedy one się pojawiają, trzeba je
zrozumieć, a nie dławić i zmieniać.
R: Jak mogę dojść do zrozumienia?
M: Dzięki medytacji. A medytacja to wzmożenie uwagi. Trzeba
być w  peł ni świadomym swego problemu, przyjrzeć mu się ze
wszystkich stron, zaobserwować, jak on wpływa na życie. A po‐
tem przestać się nim zajmować. Nic więcej nie może pan zrobić.
R: Czy to uczyni mnie wolnym?
M: Będzie pan wolny od tego, co pan zrozumiał. Na pojawianie
się zewnętrznych oznak wolności trzeba będzie jeszcze zaczekać,
ale zmiany w  panu już zaszły. Niech pan nie spodziewa się do‐
skonałości. Nie ma doskonałości w świecie zjawisk. Detale mu‐
szą się dotrzeć. Żaden problem nie jest rozwiązany bez reszty, ale
może pan wznieść się na poziom, na którym problemy tracą swe
znaczenie.
 
Wersja elektroniczna: HB 
Table of Contents
Strona tytułowa
Indyjski Mędrzec i Maurycy Frydman
1. – 7 maja 1970 r.
2. – 9 maja 1970 r.
3. – 11 maja 1970 r.
4. – 13 maja 1970 r.
5. – 15 maja 1970 r.
6. – 16 maja 1970 r.
7. – 20 maja 1970 r.
8. – 2 czerwca 1970 r.
9. – 30 maja 1970 r.
10. – 10 czerwca 1970 r.
11. – 13 czerwca 1970 r.
12. – 17 czerwca 1970 r.
13. – 20 czerwca 1970 r.
14. – 24 czerwca 1970 r.
15. – 29 czerwca 1970
16. – 1 lipca 1970 r.
17. – 7 lipca 1970 r.
18. – 25 lipca 1970 r.
19. – 20 marca 1971 r.
20. – 14 sierpnia 1971 r.
21. – 9 lutego 1972 r.
22. – 19 lutego 1972 r.
23. – 4 marca 1972 r.
24. – 22 kwietnia 1972 r.

You might also like