You are on page 1of 361

Spis treści

Karta redakcyjna

Dedykacja

Przedmowa
Część pierwsza. Pies Briana
Rozdział 1. Geniusz u psów?
Rozdział 2. Wilczy moment
Rozdział 3. W garażu moich rodziców
Rozdział 4. Sprytny jak lis
Rozdział 5. Przetrwanie najbardziej przyjaznych
Część druga. Psi rozum
Rozdział 6. Pies ma głos
Rozdział 7. Zagubione psy
Rozdział 8. Zwierzęta stadne
Część trzecia. Twój pies
Rozdział 9. Najlepsze w swojej rasie
Rozdział 10. Ucząc geniusza
Rozdział 11. Na psią miłość
Podziękowania
Zdjęcia
Przypisy
© Copyright by Copernicus Center Press, 2019
Copyright © 2013 by Brian Hare and Vanessa Woods. All rights reserved.

Tytuł oryginalny
The Genius of Dogs: How Dogs Are Smarter Than You Think
Rysunki dzięki uprzejmości
Bryana Goldena
Adiustacja i korekta
Gabriela Niemiec

Projekt okładki
Bartłomiej Drążkiewicz
Grafika na okładce
GlobalP | iStock
Skład
MELES-DESIGN

ISBN 978-83-7886-416-5

Wydanie I
Kraków 2019

Copernicus Center Press Sp. z o.o.


pl. Szczepański 8, 31-011 Kraków
tel./fax (+48 12) 430 63 00
e-mail: marketing@ccpress.pl
Księgarnia internetowa: http://ccpress.pl

Konwersja: eLitera s.c.


Wszystkim psom
Przedmowa

K iedy wróciliśmy ze szpitala z nowo narodzonym niemowlęciem, nasz


pies Tassie stanął przed nie lada dylematem. Od szczenięcych lat,
odkąd tylko przygarnęliśmy go ze schroniska, zawsze miał swój koszyk
pełen pluszowych zabawek. Gdy dorastał, jego ulubioną czynnością było
patroszenie ich i roznoszenie wypełnienia po całym domu. Od czasu do
czasu uzupełnialiśmy pojemnik nowymi maskotkami, żeby znów miał co
rozrywać.
Naszej córce, Malou, sprezentowaliśmy niemal identyczny kosz
pluszaków. Kiedy zaczęła raczkować, szybko nauczyła się je z niego
wyciągać – po czym zostawały tam, gdzie je porzucała, czyli absolutnie
wszędzie.
I tu właśnie leżał problem. Z tuzinów zabawek Tassie musiał wybrać te,
które należały do niego i które wolno mu było zniszczyć – inaczej Malou
znajdowałaby swoje ulubione przytulanki całkowicie wybebeszone, co
niechybnie oznaczałoby kłopoty.
Okazało się, że nie miał z tym większego problemu. Oczywiście
mieliśmy nadzieję, że tak właśnie będzie – Juliane Kaminski, koleżanka
Briana z niemieckiego Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa
Plancka, badała psa o imieniu Rico, który poradził sobie z analogicznym
problemem[1]. Ktoregoś dnia do Kaminski zadzwoniła pewna bardzo miła
pani, która twierdziła, że jej border collie rozumie ponad dwieście słów po
niemiecku, głównie określeń na zabawki. Było to osiągnięcie imponujące,
ale nie niesłychane – znane były przypadki tresowanych szympansów
karłowatych, delfinów butlonosych i papug żako, które znały podobną
liczbę nazw obiektów[2]. U Rico istotne było jednak to, w jaki sposób je
przyswoił.
Jeśli pokażemy dziecku czerwony klocek i zielony klocek, po czym
poprosimy je o „szmaragdowy, a nie czerwony klocek”,
najprawdopodobniej poda nam zielony, choć nie ma pojęcia, że słowo
szmaragdowy może odnosić się do pewnego odcienia zieleni. Dziecko jest
w stanie wywnioskować, czego dotyczy słowo.
Kaminski postawiła Rico przed podobnym zadaniem. W sąsiednim
pokoju wśród siedmiu znanych mu z nazwy zabawek umieściła przedmiot,
którego Rico nigdy wcześniej nie widział. Następnie poprosiła psa, żeby go
przyniósł. Użyła przy tym wyrazu, którego nigdy dotąd nie słyszał, na
przykład Sigfried. Zrobiła tak z tuzinami nieznanych mu wcześniej
przedmiotów i słów.
Tak jak dzieci, Rico wydedukował, że nowe słowa odnoszą się do
nowych rzeczy.
Tassie nie potrzebował żadnego dodatkowego szkolenia – nigdy nie
rozszarpał żadnej z zabawek Malou zamiast własnej. Jego pluszaki i jej
przytulanki mogły leżeć na podłodze całkowicie pomieszane: ostrożnie
wybierał swoje i bawił się nimi, obdarzając te należące do naszej córki
jedynie tęsknym spojrzeniem i szybkim niuchem. Przystosował się do
życia z nowym maluchem szybciej niż my.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat w badaniach nad psią inteligencją


wydarzyło się coś na kształt rewolucji – przez minioną dekadę
dowiedzieliśmy się więcej o rozumowaniu psa niż przez poprzednie
stulecie.
Ta książka mówi o tym, jak kognitywistyce udało się zrozumieć geniusz
psów dzięki eksperymentom wykorzystującym sprzęty tak zaawansowane
technologicznie jak zabawki, kubki, piłki czy cokolwiek innego, co
poniewiera się w garażu. Z pomocą tych skromnych narzędzi wzięliśmy
pod lupę przebogaty świat psiego poznania i przyjrzeliśmy się, jak
zwierzęta te wyciągają wnioski i elastycznie rozwiązują nowe problemy.
Zgłębienie geniuszu psów pozwoli nam nie tylko pozytywnie wpłynąć na
ich życie, ale także spojrzeć szerzej na ludzką inteligencję. Wiele
z koncepcji, na których opierają się badania nad psami, odnosi się także do
człowieka. Być może lepsze zrozumienie samych siebie będzie
największym z darów, jakie otrzymamy od naszych czworonogów.
Każdy ma swoje zdanie na temat tego, co czyni psy inteligentnymi.
Coraz obszerniejsza literatura opisująca psychologię psa czasem dostarcza
dowodów na poparcie niektórych z tych teorii, a czasem przeciwnie.
Książka ta ma pomóc wszystkim miłośnikom psów zrozumieć, co mogą
oznaczać najnowsze odkrycia naukowe, dzięki przedstawieniu szeroko
zakrojonego przeglądu obecnego stanu wiedzy na temat psiego poznania,
czyli „dognitywistyki”.
Przeczytaliśmy tysiące artykułów naukowych na ten temat – do ponad
sześciuset najistotniejszych i najciekawszych z nich odwołujemy się
w tekście. Jeśli Cię zainteresują, istnieją sposoby, żebyś uzyskał do nich
dostęp i poznał je w całości[1*].
Choć nasze zestawienie jest dość wyczerpujące, dotyczy jedynie
obszarów, które zostały zbadane metodami naukowymi: niektórych
interesujących zagadnień nie mogliśmy w nim ująć po prostu dlatego, że
żaden naukowiec jeszcze się nimi nie zajął. Nawet bez tego jednak praca ta
pełna jest fascynujących doniesień ze świata nauki, którymi być może uda
nam się Cię zaskoczyć.
Choć dołożyliśmy wszelkich starań, żeby oddać sprawiedliwość zebranej
literaturze, z pewnością nie wszyscy badacze zgodzą się z naszymi
doniesieniami. Kiedy tylko było to możliwe, zaznaczaliśmy istnienie
alternatywnych poglądów bądź konkurencyjnych danych bezpośrednio
w tekście. Pozostałe, wraz z istotnymi szczegółami, dla ułatwienia lektury
umieściliśmy w rozbudowanych przypisach na końcu książki.
Rozbieżności zdań i polemiki w nauce są zdrowe i stymulujące: często to
z nich rodzą się badania, które pozwalają nam więcej zrozumieć.
Naukowcy to sceptycy, na drodze do prawdy posługujący się danymi
empirycznymi. Jeśli więc twoje intuicje lub własne obserwacje sprawiają,
że z rezerwą podchodzisz do dowodów naukowych, które tu
przedstawiamy, nie przejmuj się: oznacza to po prostu, że jesteś dobrym
naukowcem.
Mamy nadzieję, że gdy przeczytasz tę książkę, nowo zdobyta wiedza
połączona z twoimi własnymi spostrzeżeniami stanie się początkiem
interesujących dyskusji i sporów z innymi miłośnikami psów. Dzięki nim
możemy nauczyć się, w jaki sposób sprawić, by nasza więź z psami była
jeszcze bogatsza. Możemy również zidentyfikować aspekty tej relacji,
które musimy lepiej zrozumieć, a także te, w których naukowcy jeszcze
nawet nie zaczęli zadawać odpowiednich pytań. Na tym właśnie polega
zabawa.
Z całą pewnością wiemy jednak, że uniwersum poznawcze każdego psa
jest znacznie bardziej złożone i interesujące, niż ktokolwiek mógłby
przypuszczać. Zdołaliśmy także rzucić okiem na tajemnicę ich sukcesu.
Możemy już sprecyzować, z czego składa się psi geniusz.
Brian – razem ze swoim psem Oreo – miał to szczęście, że dane mu było
odegrać znaczącą rolę w historii tych odkryć. Część z tego, co zawarliśmy
na kolejnych stronach, może być niespodzianką nawet dla najlepiej
zorientowanych właścicieli psów. Nie zawsze jest oczywiste, w których
momentach pies wykaże się zdolnością do wyciągania wniosków czy
większą elastycznością niż przedstawiciele innych gatunków. Koniec
końców jednak twoje intuicyjne przekonanie jest słuszne – twój pies jest
geniuszem.
Część pierwsza
Pies Briana
Rozdział 1

Geniusz u psów?
Wiele twarzy geniuszu

C zy naprawdę mogę poważnie traktować tytuł, jaki nadałem tej


książce? Większość psów potrafi niewiele więcej, niż siadać
i warować, trudność sprawia im nawet chodzenie na smyczy, lwia część
z radością ugasi pragnienie w muszli klozetowej, a wiewiórka znikająca na
drzewie powoduje, że w konsternacji raz po raz okrążają pień. To nie
brzmi jak profil klasycznego geniusza. Nici z sonetów Shakespeare’a, lotów
kosmicznych czy internetu – gdybym ograniczył się do typowej definicji
geniuszu, byłaby to bardzo krótka książeczka.
Mówię jak najbardziej serio, a setki eksperymentów i najnowszych
badań zdają się popierać mój punkt widzenia. Dzieje się tak, ponieważ
w kognitywistyce myślimy o inteligencji zwierząt nieco inaczej. Kiedy ją
oceniamy, pierwszą rzeczą, na którą zwracamy uwagę, jest to, jak
skutecznie zdołały one przetrwać i rozmnożyć się w jak największej ilości
środowisk. U niektórych gatunków – takich jak karaluchy – powodzenie
ma w ogóle niewiele wspólnego z inteligencją: wystarczy, że są po prostu
bardzo wytrzymałymi, świetnymi reproduktorami.
U innych zwierząt jednakże przetrwanie wymaga nieco więcej intelektu,
do tego – intelektu bardzo konkretnego typu. Pierwszy z brzegu przykład:
umiejętność układania sonetów nie na wiele ci się przyda, jeśli jesteś
ptakiem dodo – to nie tego typu inteligencji ci potrzeba, żebyś mógł
przeżyć (w przypadku dodo zabrakło zdolności do przyswojenia sposobów
unikania nowych drapieżników, takich jak głodni marynarze).
Jeśli to właśnie stanie się naszym punktem wyjścia, będziemy musieli
stwierdzić, że ssakami, które odniosły największy sukces poza nami, są
najprawdopodobniej psy. Rozprzestrzeniły się po wszystkich zakątkach
świata, wliczając w to nasze domy (a niejednokrotnie również nasze łóżka).
Podczas gdy w związku z działalnością człowieka liczba przedstawicieli
większości gatunków ssaków maleje, psów jest więcej niż kiedykolwiek
w historii planety. W świecie uprzemysłowionym ludzie coraz rzadziej
decydują się na dzieci, jednocześnie zapewniając coraz bardziej
sybaryckie życie rosnącej populacji domowych pupili. Mnożą się także
tworzone dla nich miejsca pracy. Psy towarzyszące asystują osobom
fizycznie lub umysłowo niepełnosprawnym, psy wojskowe odnajdują
materiały wybuchowe, psy policyjne stróżują, psy pracujące w urzędach
celnych wykrywają nielegalnie importowane dobra, te odszukujące
odchody w służbie ochrony przyrody pomagają ocenić wielkość populacji
i śledzić drogi przemieszczania się zagrożonych gatunków zwierząt, inne
potrafią wywęszyć pluskwy (i problem w hotelach) czy nowotwory
(czerniaki, a nawet raka jelita), obecność kolejnych przyspiesza powrót do
zdrowia i podnosi na duchu przebywających w szpitalach i domach
spokojnej starości. Fascynuje mnie rodzaj inteligencji, który pozwolił
psom na osiągnięcie takiego sukcesu. Czymkolwiek jest – to musi być ich
geniusz.

Czym jest geniusz?


Większość z nas w którymś momencie życia musiała przejść test, którego
wyniki decydowały o tym, jak dalej będziemy się uczyć czy do jakiej
szkoły pójdziemy. Pierwszy wystandaryzowany test inteligencji Alfreda
Bineta pojawił się na początku dwudziestego wieku i miał na celu
wskazanie tych francuskich uczniów, którzy w toku edukacji powinni
zostać otoczeni szczególną uwagą i uzyskać dodatkową pomoc.
Zaproponowany przez niego zestaw zadań wyewoluował w Skalę
Inteligencji Stanford–Binet, znaną jako test IQ[1].
Testy IQ są źródłem bardzo wąskiej definicji geniuszu. Jak pewnie
pamiętacie, takie sprawdziany, podobnie jak wszelkiego rodzaju testy
maturalne czy testy kompetencji językowych, koncentrują się wokół
podstawowych umiejętności: czytania, pisania, zdolności analitycznych.
Przeprowadza się je, ponieważ bazując na średniej, są w stanie przewidzieć
sukcesy osiągane w nauce. Nie da się jednak za ich pomocą w pełni
określić możliwości każdej osoby. Nie wyjaśniają fenomenu Teda Turnera,
Ralpha Laurena, Billa Gatesa czy Marka Zuckerberga, którzy rzucili studia
i stali się miliarderami[2].
Weźmy Steve’a Jobsa. Jeden z jego biografów stwierdził: „Czy był
bystry? Nie, niespecjalnie. Ale był geniuszem”[3]. Jobs rzucił studia,
pojechał do Indii odnaleźć swoje ja, a w pewnym momencie w 1985 roku,
kiedy wyniki sprzedaży spadły, zmuszono go nawet do odejścia z Apple’a,
firmy, której był współzałożycielem. Niemal nikt nie wróżył mu
powodzenia, które stało się jego udziałem przed śmiercią. Think different
stało się sloganem międzynarodowego monolitu, w którym pod jego
przewodnictwem sztuka i technologia zlały się w jedno. Jobs mógł być
przeciętny i nie wyróżniać się niczym na wielu polach, ale jego wizja
i umiejętność myślenia w nieszablonowy sposób sprawiały, że był
geniuszem.
W podejściu kognitywnym chodzi właśnie o docenianie różnych
rodzajów inteligencji. Geniusz oznacza, że ktoś wybitnie uzdolniony pod
pewnymi względami pod innymi może plasować się na średniej lub nawet
poniżej średniej. Temple Grandin z Uniwersytetu Stanowego w Kolorado
choruje na autyzm, ale zarazem jest autorką wielu książek, w tym
Zwierzęta czynią nas ludźmi, i zrobiła dla dobra zwierząt więcej niż
ktokolwiek inny. Choć Grandin ma trudności z odczytywaniem ludzkich
emocji i sygnałów społecznych, dzięki swojemu wyjątkowemu
zrozumieniu naszych braci mniejszych przyczyniła się do zniwelowania
stresu milionów zwierząt hodowlanych[4].
Rewolucja kognitywna zmieniła sposób, w jaki myślimy o inteligencji.
Zaczęła się w dekadzie, w której swój początek zdają się brać wszystkie
rewolucje społeczne: w latach sześćdziesiątych[5]. Gwałtowny rozwój
technologii informatycznych pozwolił naukowcom inaczej spojrzeć na
mózg i na to, jak radzi on sobie z problemami: zamiast być kieliszkiem
wina w różnym stopniu napełnionym inteligencją, zaczął przypominać
komputer, którego części współgrają ze sobą. Wejścia USB, klawiatury
i modemy dostarczają nowych informacji ze środowiska zewnętrznego,
procesor przetrawia i przekształca je w najbardziej użyteczny format,
podczas gdy dysk twardy przechowuje te ważniejsze na później.
Neuronaukowcy zdali sobie sprawę, że – tak jak w przypadku komputera –
wiele obszarów mózgu wyspecjalizowało się w rozwiązywaniu różnych
typów zadań.
Neuronauka i informatyka obnażyły głębokie niedostatki idei
jednowymiarowego oceniania inteligencji: ludzie o wyjątkowo
wyczulonych systemach postrzegania mogą zostać wybitnymi sportowcami
lub artystami, osoby z mniej rozwiniętym układem emocjonalnym mogą
sprawdzić się jako piloci bojowi lub w innych zawodach wysokiego
ryzyka, zaś te obdarzone niezwykłą pamięcią będą świetnymi lekarzami.
To samo zjawisko obserwuje się w przypadku zaburzeń umysłowych:
istnieją niezliczone, niekoniecznie zależne od siebie funkcje poznawcze[6].
Jedną z najlepiej zbadanych jest pamięć. Często myślimy o geniuszach
jako o ludziach z olbrzymią łatwością zapamiętujących fakty i liczby, jako
że właśnie tacy zdobywają najwięcej punktów w testach inteligencji.
Jednak tak samo jak istnieją różne rodzaje inteligencji, istnieją również
różne rodzaje pamięci: pamięć topograficzna, do twarzy, wydarzeń, rzeczy,
które stały się niedawno, lub tych, które miały miejsce wiele lat temu – tę
listę można by rozwijać w nieskończoność. Jeśli możesz pochwalić się
doskonałą pamięcią jednego typu, nie znaczy to automatycznie, że
w pozostałych jesteś równie dobry[7].
Dla przykładu: kobieta znana jako AJ (dla ochrony jej prywatności)
posiadała niezwykłą pamięć autobiograficzną – była w stanie przypomnieć
sobie, kiedy i gdzie wydarzyło się niemal wszystko w jej życiu. Gdy
przeprowadzający eksperyment podawali jej różne daty,
z nieprawdopodobną precyzją wymieniała związane z nimi ważne osobiste
przeżycia i publiczne zdarzenia, zawężając je nawet do konkretnej pory
dnia[8]. Jej zdolności ograniczały się jednak jedynie do tego jednego
aspektu: nie była zdolną studentką i miała kłopoty z uczeniem się na
pamięć.
Podczas innego badania naukowcy odkryli, że u londyńskich
taksówkarzy występuje nietypowe zagęszczenie neuronów w obszarze
mózgu zwanym hipokampem, związanym z poruszaniem się w przestrzeni,
co oznaczało większą zdolność przechowywania informacji i szybsze ich
przetwarzanie – dzięki temu taksówkarze mogą wykazać się niezwykłymi
umiejętnościami w rozwiązywaniu nowych problemów przestrzennych,
wymagających nawigacji między danymi punktami orientacyjnymi[9].
Standardowe testy IQ nie są w stanie zmierzyć tego, co sprawia, że AJ
i taksówkarze zasługują na miano geniuszy – ich wyspecjalizowanych,
niesłychanych pamięci.
W kulturze masowej o uwagę współzawodniczy wiele definicji
inteligencji – ta, którą się kierowałem we wszystkich swoich badaniach
i którą stosuję na kartach tej książki, jest bardzo prosta. Istnieją dwa
kryteria psiego – w ogóle zwierzęcego, w tym ludzkiego – geniuszu:

1. Pewna umiejętność poznawcza wyróżniająca zwierzę na tle innych


przedstawicieli albo swojego, albo pokrewnych gatunków.
2. Zdolność spontanicznego wyciągania wniosków.

Zwierzęcy geniusz – nie tylko pieśni i tańce


Rybitwy popielate są uzdolnionymi nawigatorami. Każdego roku przelatują
z Arktyki na Antarktydę i z powrotem – w ciągu pięciu lat pokonują
dystans wystarczający, żeby dostać się na Księżyc[10]. Orki w przemyślny
sposób współpracują ze sobą, by złapać zdobycz: z bąbelków powietrza
tworzą ogromne ściany, między którymi więżą ławice ryb, co zapewnia im
znacznie bardziej suty posiłek, niż gdyby polowały osobno[11]. Pszczoły
miodne wykształciły taniec, który umożliwia im przekazanie innym
pszczołom informacji na temat położenia pełnych nektaru kwiatów –
umiejętność wyżycia z tańca niewątpliwie świadczy o specyficznym
talencie[12].
Geniusz jest zawsze relatywny. Pewne osoby są uważane za geniuszy,
ponieważ lepiej niż inni radzą sobie z jakiegoś typu problemami.
U zwierząt zwykle bardziej niż to, co potrafią poszczególne osobniki,
interesuje nas, do czego zdolny jest gatunek jako całość.
Chociaż nie potrafią mówić, dając im do rozwiązania łamigłówki,
jesteśmy w stanie wskazać ich swoisty dar: nie muszą nam odpowiadać,
wystarczy, że dokonają wyboru. Te wybory ujawniają ich zdolności
poznawcze. Stawiając różne gatunki przed tym samym zadaniem, możemy
zidentyfikować różne rodzaje zwierzęcego geniuszu[13].
Ponieważ każdy ptak w porównaniu z dżdżownicą wydaje się geniuszem
nawigacji, zestawia się ze sobą gatunki blisko spokrewnione: jeśli jeden
z nich posiada szczególną cechę, której jego bliski krewny nie wykazuje,
możemy nie tylko zidentyfikować jego talent, ale także, co bardziej
interesujące, zadać pytanie, dlaczego i w jaki sposób w ogóle się pojawił.
Pamięć przestrzenna orzechówki popielatej na przykład pozwoliłaby jej
z łatwością konkurować z najlepszymi taksówkarzami. Te ptaki, żyjące na
dużych wysokościach geograficznych na zachodnich rubieżach Stanów
Zjednoczonych, latem ukrywają na swoich terytoriach zebrane nasiona:
każdy osobnik nawet do stu tysięcy. Zimą wydobywają schowane dziewięć
miesięcy wcześniej ziarna, nawet jeśli pokrywa je śnieg[14].
W porównaniu z innymi krukowatymi orzechówki są mistrzyniami
w znajdywaniu jedzenia: ciężkie zimy sprawiły, że stały się geniuszami
pamięci przestrzennej, choć nie w każdej grze pamięciowej są w stanie
pokonać swoich krewnych[15].
Modrowronki kalifornijskie również należą do rodziny krukowatych
i także często chowają pożywienie. W odróżnieniu jednak od żyjących
samotniczo orzechówek, które rzadko kradną pokarm, modrowronki
uczyniły z grabieży sposób na życie – podglądają, jak inne ptaki ukrywają
jedzenie, po czym wracają w to samo miejsce i je zabierają. Kiedy
poddano testom ich umiejętność zapamiętywania miejsca, w którym inne
ptaki umieściły nasiona, biły na głowę orzechówki[16], które w takiej
sytuacji okazywały się całkowicie bezradne[17]. Konkurencja przekształciła
modrowronki w geniuszy pamięci społecznej. (Ptaki te nie tylko
podbierają ziarna, bronią się także przed wścibskimi spojrzeniami. Kiedy
chowają pokarm, starają się być same: jeśli podczas tej czynności
obserwuje je inny ptak, przylatują później, żeby przenieść pożywienie
w nowe miejsce; specjalnie wybierają nawet bardziej zaciemnione punkty,
żeby nikt ich nie podglądał[18]).
Stawiając te dwa blisko spokrewnione gatunki przed różnymi rodzajami
zadań pamięciowych, naukowcy byli w stanie rozróżnić typ talentu swoisty
dla każdego z nich, zaś obserwując problemy, z jakimi spotykają się
w swoim naturalnym środowisku, zrozumieli także, dlaczego ich zdolności
się różnią.
Niemniej jednak, tak jak w przypadku ludzi, sam fakt, że jakiś gatunek
wyróżnia się czymś w jakimś obszarze, nie oznacza jeszcze, że jego
przedstawiciele będą geniuszami także na innych polach. Pewne gatunki na
przykład imponują swoją zdolnością współpracy. Niektóre agresywne
gatunki mrówek potrafią budować żywe mosty, umożliwiając innym
przejście przez wodę po ich grzbietach[19]. Inne mrówki toczą wojny, by
chronić robotnice i królowe, są też takie, które biorą swoich pobratymców
„w niewolę” lub hodują owadzie „zwierzątka domowe”.
Z drugiej strony mrówki mają jedną poważną słabość: są mało
elastyczne. Większość z nich jest zaprogramowana tak, żeby podążać
śladem zapachowym zostawionym przez inne mrówki idące przed nimi.
W lasach tropikalnych można napotkać „mrówcze młyny”: setki tysięcy
owadów krążą po idealnym okręgu przypominającym pełzającą czarną
dziurę. Widziano mrówcze młyny o średnicy nawet 3,5 kilometra,
w których jedno okrążenie zajmowało owadom 2,5 godziny. Młyny te
nazywane są również mrówczymi spiralami śmierci, ponieważ
niejednokrotnie mrówki bezmyślnie maszerują jedna za drugą
w zacieśniających się pierścieniach, po czym w końcu padają
z wycieńczenia – aż do śmierci lojalnie śledzą feromony poprzedzających
je towarzyszek.
Tu dochodzimy do drugiej definicji geniuszu – zdolności do wyciągania
wniosków. Sherlock Holmes był geniuszem, ponieważ nawet jeśli
rozwiązanie zagadki nie było wyraźnie widoczne, potrafił je znaleźć na
podstawie serii dedukcji.
Ludzie wnioskują nieustannie. Wyobraźmy sobie zbliżanie się do
skrzyżowania: kiedy widzimy, że wjeżdżają na nie auta z drogi
poprzecznej, wiemy, że mamy czerwone światło, nawet jeśli nie widzimy
sygnalizatora.
Natura jest znacznie mniej przewidywalna niż ruch uliczny. Zwierzęta
muszą sobie radzić z różnego typu niespodziankami. Zwykle podążanie
śladem zapachowym bardzo się mrówkom sprawdza, ale kiedy ścieżka
feromonów się zapętla, nie posiadają wystarczających zdolności
umysłowych, żeby zdać sobie sprawę, że wiedzie je donikąd.
Kiedy zwierzę napotyka jakiś problem w środowisku naturalnym, nie
zawsze ma wystarczająco dużo czasu, żeby stopniowo dochodzić do jego
rozwiązania metodą prób i błędów. Każdy błąd może okazać się kwestią
życia i śmierci[20]. Stąd u zwierząt szybkie wyciąganie wniosków: chociaż
nie widzą właściwego wyjścia z sytuacji, mogą wyobrazić sobie różne
możliwości i dokonać wyboru spomiędzy nich. To wyrabia elastyczność,
umiejętność pokonywania różnych wariantów przeszkód, na które
wcześniej się natrafiło, czy nawet spontanicznego radzenia sobie z zupełnie
nowymi trudnościami[21].
Yoyo jest szympansicą żyjącą w Ngamba Island Chimpanzee Sanctuary
w Ugandzie. Pewnego dnia obserwowała, jak przeprowadzający
eksperyment włożył fistaszek do długiej przezroczystej tuby. Orzeszek
podskoczył, kiedy odbił się od dna. Palce Yoyo były za krótkie, żeby go
dosięgnąć, nie miała też w pobliżu żadnego patyka, który mogłaby
wykorzystać jako narzędzie, a sama rurka została przytwierdzona na stałe,
tak że nie dało się jej odwrócić do góry nogami. Niezrażona Yoyo
wyciągnęła wnioski. Napełniła usta wodą z kranu i wypluła ją do tuby:
fistaszek podpłynął do góry i szympansica mogła z radością go pochłonąć.
Yoyo zdała sobie sprawę, że może sprawić, że orzeszek wypłynie, pomimo
tego, że kiedy myślała nad rozwiązaniem, nigdzie wokół nie widziała
wody[22]. W naturze zdolność do tego typu rozumowania mogłaby
wyznaczać granicę między dobrym posiłkiem a głodem.
John Pilley, emerytowany profesor psychologii, przygarnął sukę border
collie. Nazwał ją Chaser. Miała osiem tygodni i była typową
przedstawicielką swojej rasy – uwielbiała biegać i zaganiać, miała świetną
koncentrację wzrokową, niespożytą energię i nieustannie dopominała się
pieszczot i uznania. Pilley czytał wcześniej o badaniach Juliane Kaminsky
nad innym border collie, Rico, znającym przynajmniej dwieście słów po
niemiecku, i zastanawiał się, czy istnieje limit wyrazów, które pies może
przyswoić: być może w miarę jak Chaser będzie się uczyła określeń
nowych przedmiotów, starsze będą stopniowo blakły w jej pamięci.
Chaser uczyła się nazw jednej lub dwóch zabawek dziennie. Pilley,
zwany Popem, trzymał daną rzecz i mówił: „Chaser, to jest... Pop chowa,
a Chaser znajduje...”. Nie motywował przy tym psa jedzeniem – nagrodą
za wskazanie właściwej zabawki były jedynie pochwały, przytulenie
i zabawa.
W ciągu trzech lat Chaser nauczyła się nazw ponad 800 pluszaków, 116
piłek, 26 frisbee i ponad 100 plastikowych przedmiotów – w sumie
opanowała ponad 1100 określeń. Obiekty się nie powtarzały: różniły się
pod względem wielkości, wagi, faktury, kształtu i materiału, z którego
zostały zrobione. Codziennie ją sprawdzano, a dodatkowo raz w miesiącu
była poddawana ślepej próbie: żeby upewnić się, że nie „oszukuje”,
wykorzystując czyjeś wskazówki, przynosiła rzeczy z innego
pomieszczenia, znajdującego się poza zasięgiem wzroku Pilleya i jej
treserów.
Nawet po tym, jak Chaser nauczyła się ponad tysiąca słów, nie
zaobserwowano spadku tempa, w jakim przyswajała kolejne. Jeszcze
większe wrażenie robił fakt, że poznane przedmioty dzieliła w swoim
umyśle na rozmaite kategorie. Chociaż różniły się między sobą kształtem
i rozmiarem, Chaser bez jakiegokolwiek szkolenia była w stanie
natychmiast rozpoznać, co było jej zabawką, a co nie-zabawką[23].
Szerzej omówimy te badania w rozdziale 6, na razie wystarczy nam
stwierdzenie, że Rico i Chaser wydawały się uczyć wyrazów w podobny
sposób jak ludzkie dzieci. Dedukowały, że nowe słowo musi odnosić się do
nowej zabawki – nie oznaczało żadnej ze znanych, gdyż te miały już swoje
określenia, zatem mogło wskazywać jedynie na nienazwaną.
Proces wyciągania wniosków jest kluczowy dla zrozumienia, jak psy
myślą. Podczas jednej z zabaw-eksperymentów pokazywano psom dwa
kubki. W jednym z nich znajdowała się zabawka, którą miały odnaleźć.
Kiedy badacz pokazywał pusty kubek, niektóre psy spontanicznie
wysnuwały wniosek, że zabawka musi znajdować się w drugim[24].
W odpowiednich warunkach wiele psów jest w stanie przeprowadzać tego
typu rozumowanie.
Szukając więc geniuszu u zwierząt, po pierwsze porównujemy ze sobą
różne gatunki: wyzwania, jakie stawia przed nimi środowisko naturalne,
często prowadzą do rozwoju różnych typów talentu – są takie, które tańczą,
niektóre znają się na nawigacji, kolejne wymyśliły sposób na nawiązanie
stosunków dyplomatycznych z przedstawicielami innych gatunków. Po
drugie sprawdzamy, czy wykazują się elastycznością przy rozwiązywaniu
problemów, wyciągając właściwe wnioski: w niektórych przypadkach
samorzutnie rozwiązują problemy, z którymi nigdy wcześniej nie miały do
czynienia.

Geniusz u psów – przełom


Do niedawna nauka nie brała kwestii psiego geniuszu zbyt poważnie.
Zdolność do uczenia się nowych słów u psów podobnych do Chaser czy
Rico mogła zostać opisana już w 1928 roku – wtedy to C.J. Warden
i L.H. Warner donosili o owczarku niemieckim zwanym Fellow[25],
ówcześnie niemalże gwieździe filmowej (jego najbardziej pamiętną rolą
było uratowanie dziecka przed utonięciem w Przewodniku stada).
Podobnie jak w przypadku Rico, którego pan skontaktował się z moją
koleżanką Juliane Kaminski, właściciel Fellowa – który wychowywał go
niemal od urodzenia i mówił do niego jak do dziecka – zwrócił się do
naukowców, twierdząc, że jego pies nauczył się blisko czterystu słów, które
„rozumie tak, jak w tych samych okolicznościach rozumiałby je ludzki
malec”.
Warden i Warner pojechali, by przyjrzeć się psu. Jego właściciel
wydawał mu polecenia z łazienki, co miało wykluczyć jakiekolwiek
nieświadome udzielanie dodatkowych wskazówek. Udowodniono, że
Fellow znał przynajmniej sześćdziesiąt osiem komend (z których część
przydawała się psiej gwieździe filmowej), takich jak „daj głos”, „stań
blisko tamtej pani”, „przejdź się wokół pokoju”. Inne, jak „idź do drugiego
pokoju i przynieś moje rękawiczki”, robiły większe wrażenie.
Ostatecznie naukowcy stwierdzili, że chociaż zdolności Fellowa nie
ocierają się nawet o umiejętności dziecka, potrzeba więcej badań, żeby
zrozumieć ten typ inteligencji u psów. Niestety, ich nawoływanie pozostało
bez odpowiedzi aż do chwili, kiedy Juliane Kaminski zaczęła pracować
z Rico w 2004 roku.
W międzyczasie (przez siedemdziesiąt pięć lat!) psy głównie
ignorowano[26]. Kiedy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku badacze
zaczęli pochylać się nad poznaniem u zwierząt, bardziej interesowali ich
nasi naczelni krewni. Koniec końców ich entuzjazm przeniósł się również
na inne zwierzęta, od delfinów po kruki, psy jednak pozostawały poza
nawiasem, ponieważ były udomowione. Udomowione zwierzęta
traktowano jako sztuczny wytwór ludzkiej hodowli, zaś domestykacja jako
proces miała przytępiać ich inteligencję: traciły umiejętności i spryt
konieczne do przetrwania w naturalnym środowisku. Między 1950 a 1995
rokiem zrealizowano jedynie dwa badania mające ocenić psią inteligencję:
wyniki obydwu wskazywały, że psy niczym się nie wyróżniają.
Wtedy, w 1995 roku, w garażu moich rodziców przeprowadziłem własny
eksperyment i zacząłem coś nowego[27]. Odkryłem, że udomowienie nie
tylko nie sprawiło, iż nasi najwierniejsi towarzysze stali się głupsi, ale
przeciwnie – dzięki naszym relacjom zyskali niezwykły rodzaj inteligencji.
Niemal równocześnie po drugiej stronie świata Ádám Miklósi niezależnie
doszedł do tych samych wniosków na podstawie podobnych badań[28].
Nasze prace wywołały eksplozję w dziedzinie psiego poznania[29]. Naraz
przedstawiciele najróżniejszych dyscyplin zdali sobie sprawę z tego, co
przez cały czas leżało tuż przed naszym nosem – psy są jednym
z najważniejszych gatunków, które możemy badać: nie dlatego, że
w porównaniu ze swoimi dzikimi kuzynami stały się łagodne i posłuszne
naszej woli, ale ponieważ były wystarczająco sprytne, żeby porzucić
zimno, wejść do środka i stać się częścią rodziny.
Geneza naszego niewiarygodnego związku z psami jest być może
największą z zagadek biologii. Psy – od dingo w Australii po basenji
w Afryce – pojawiają się w każdej ludzkiej kulturze na każdym
kontynencie od tysięcy lat. Nasze nowo zdobyte zrozumienie psiego
geniuszu przyniosło odpowiedzi na niektóre z wielkich pytań dotyczących
naszych najlepszych przyjaciół. Jak, gdzie i kiedy po raz pierwszy
nawiązaliśmy relacje? Co to mówi o początkach naszego własnego
gatunku? I – co równie ważne – co to oznacza dla twoich stosunków
z twoim własnym psem?
Pierwszy raz w historii możemy mieć nadzieję na odnalezienie
odpowiedzi na te pytania. Żeby zacząć naszą podróż i zrozumieć, jak to się
stało, że w ogóle nawiązaliśmy kontakt, musimy przenieść się o miliony lat
wstecz, do czasów na długo przed pojawieniem się psów. Do czasów, kiedy
nawet człowiek i wilk jeszcze się nie spotkali.
Rozdział 2

Wilczy moment
Wilki podbijają świat tylko po to, by wszystko stracić

N ajbardziej wiarygodne dowody archeologiczne i genetyczne


wskazują, że psy zaczęły ewoluować z wilków gdzieś między
dwunastoma a czterdziestoma tysiącami lat temu[1]. Przyjmujemy to za coś
oczywistego, choć jeśli przyjrzeć się bliżej, trudno o fakt bardziej
wprawiający w osłupienie. Niektórzy twierdzili, że nasi przodkowie
przygarnęli wilcze szczenięta i to one z czasem stały się psami[2], inni, że
ludzie i wilki w pewnym momencie zaczęli wspólnie polować – żadna
z tych teorii nie ma jednak większego sensu.
Wilki i ludzie nigdy szczególnie za sobą nie przepadali, choć jest to
niechęć mocno jednostronna. Od czasu do czasu pojawiają się wprawdzie
kończące się happy endem historie dzieci adoptowanych przez wilki: jak ta
o Remusie i Romulusie, którym udało się założyć Rzym, czy o Mowglim
z Księgi dżungli Rudyarda Kiplinga. Nie zmienia to faktu, że żadne inne
zwierzę w historii nie było tak jednomyślnie osadzane w roli złego
bohatera.
Biblia odmalowuje wilka jako żarłocznego niszczyciela niewinności.
W mitologii islandzkiej dwa wilki pochłonęły Księżyc i Słońce.
Staroniemieckie słowo oznaczające wilka, warg, oznacza również
„mordercę”, „dusiciela” i „złego ducha”. Człowieka, którego nazwano tym
mianem, wyrzucano poza nawias społeczeństwa i zmuszano do życia
w dziczy – niektórzy sądzą, że stąd właśnie wzięły się opowieści
o wilkołakach: takiego banitę nie uważano już za człowieka[3]. My sami
dorastaliśmy w towarzystwie Czerwonego Kapturka i Trzech Małych
Świnek – wilk jawił się jako przebiegły złoczyńca, którego należało
przechytrzyć i uśmiercić.
Szkalowanie tego gatunku nie kończyło się na mitach i opowiastkach dla
dzieci. Niemal w każdej kulturze, która miała styczność z wilkami, ludzie
w którymś momencie zaczęli je prześladować, co często prowadziło do ich
miejscowego wytępienia.
Pierwsze pisemne świadectwa dotyczące eksterminacji wilków sięgają
szóstego wieku przed naszą erą, kiedy to prawodawca i poeta Solon z Aten
wyznaczył nagrodę za każdego zabitego osobnika[4]. Był to początek
długiej, metodycznej masakry, która zmieniła wilka z jednego
z najskuteczniejszych i najbardziej rozpowszechnionych drapieżników na
świecie w gatunek wpisany w 1982 roku przez Międzynarodową Unię
Ochrony Przyrody (IUCN) na listę tych zagrożonych wyginięciem (w 2004
roku status wilka szarego zmieniono na „gatunek najmniejszej troski”)[5].
Japończycy niegdyś czcili wilki i zanosili do nich modły o ochronę
plonów przed dzikami i jeleniami. Kiedy w 1868 roku zakończyli
narzuconą sobie trzy wieki wcześniej izolację od reszty świata, przybysze
z Zachodu doradzili im wytruć wszystkie wilki, żeby ustrzec trzodę[6].
W 1905 roku trzech mężczyzn przyniosło amerykańskiemu
kolekcjonerowi egzotycznych zwierząt ciało martwego wilka: zabito go,
kiedy polował na jelenia w pobliżu składu drewna. Kolekcjoner zapłacił za
zwierzę, oskórował je i wysłał futro do Londynu. To był ostatni wilk
w Japonii[7].
Ostatni angielski wilk zginął w szesnastym wieku z rozkazu Henryka
VII. Zalesiony krajobraz Szkocji sprawiał, że tam trudniej było na nie
polować: Szkoci palili więc lasy. Francuski cesarz Karol Wielki założył
zakon rycerski zwany louveterie: należący do niego mężowie byli
zasadniczo łowcami wilków. We Francji ostatniego przedstawiciela tego
gatunku widziano w 1934 roku. Wilka wygnano z 80% terytorium Chin
i Indii, a jego pogłowie w Mongolii dramatycznie spadło.
W Stanach Zjednoczonych wilki miały się nieco lepiej: niektóre
z rdzennych plemion amerykańskich czciły je i darzyły szacunkiem, co
jednak nie powstrzymywało ich członków przed polowaniem
i zastawianiem na nie pułapek dla skór[8]. Pierwsi europejscy osadnicy
przywiedli ze sobą swoje uprzedzenia: wojna z wilkami toczyła się wartko.
Wkrótce po tym, jak w 1609 roku do Wirginii przybył pierwszy transport
żywego inwentarza, za głowę wilka wyznaczono nagrodę. Pułapki,
strychnina i handel futrami sprawiły, że ledwie sto lat później wilk zniknął
z Nowej Anglii.
W 1915 roku tępienie wilków stało się przedsięwzięciem państwowym:
mianowano specjalnych urzędników, których jedynym celem była
eradykacja wilka z kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Spisali się
świetnie: w latach trzydziestych w czterdziestu ośmiu sąsiadujących ze
sobą stanach Ameryki nie było już ani jednego.
Od tamtego czasu przywrócono je w Parku Narodowym Yellowstone
oraz w Idaho, choć mieszkańcy tamtych okolic zabiegali o możliwość
polowania na nie, ponieważ od czasu do czasu zabijały zwierzęta
hodowlane[9].
Jeśli tak wygląda przegląd naszego stosunku do wilków przez stulecia,
stajemy przed kłopotliwym pytaniem – jak to się stało, że tolerowaliśmy
obecność tego znienawidzonego stworzenia, którego tak się obawiano,
wystarczająco długo, by mogło wyewoluować w psa?
Zmiany genetyczne prowadzące do udomowienia trwają wiele pokoleń,
a wcześni przodkowie psa byli bardzo podobni do wilków – zwierząt, które
ludzie prześladowali i które tępili od wieków. Kiedy człowiek i wilk
spotkali się po raz pierwszy? I co spowodowało, że w zwierzęciu budzącym
taki strach i wzgardę dopatrzyliśmy się kandydata na pupila?
Żeby znaleźć odpowiedzi na te pytania, musimy cofnąć się do samego
początku.

Życie w zamrażarce
Około sześciu milionów lat temu Ziemia zaczęła się ochładzać. Antarktyda
i Grenlandia pokryły się lądolodem, który powoli narastał również na
terenie Ameryki Północnej i na północy Europy[10].
W tym czasie w Afryce Wschodniej pewne naczelne zamieszkujące lasy
zeszły z drzew i przeniosły się na bardziej otwarte trawiaste równiny.
W wyniku ewolucji zaczęły poruszać się w postawie wyprostowanej, co
pociągnęło za sobą niezliczone zmiany w ich anatomii. Okiełznały ogień,
polowały i na nie polowano, a po milionach lat zyskały twarz, którą co
dzień widzimy w lustrze.
Kiedy nasi przodkowie opuszczali korony drzew, w zapisach kopalnych
po drugiej stronie świata, w Ameryce Północnej, zaczęły pojawiać się
ślady pierwszych psowatych[11]. Canis ferox przypominał małego kojota
o mocniejszej budowie i wielkiej głowie[12].
Kosmita odwiedzający naszą planetę sześć milionów lat temu, który
z pokładu swojego statku przyglądałby się tym dwóm różnym
stworzeniom, nigdy nie zgadłby, jak ściśle splotą się ich drogi. Gdybyśmy
mieli wybrać dwa gatunki, które zwiążą się silniej niż jakiekolwiek inne na
ziemi, postawilibyśmy raczej na takie, które mają za sobą dłuższą wspólną
historię ewolucyjną, podobną wielkość, budowę anatomiczną, może nawet
pochodzą z tego samego miejsca. Czy połączylibyśmy naszych
chwiejących się jeszcze na dwóch nogach w swojej afrykańskiej kolebce
przodków z niewielkim, wyposażonym w kły mięsożercą z drugiego końca
świata? Byłby to zdecydowanie strzał w ciemno.
Nieco później, około 2,5 miliona lat temu, powiększający się obszar
lądolodu, ruchy płyt tektonicznych i niewielkie odchylenia w orbicie
ziemskiej sprowadziły na ziemię epokę lodowcową. Nie trzeba było nawet
dwustu tysięcy lat, żeby klimat zmienił się z ciepłego i umiarkowanego
w przeraźliwie zimny[13]. Olbrzymie masy sprasowanego lodu o grubości
niemal dwóch kilometrów pokryły Amerykę Północną, po czym wpadły do
oceanu, tylko po to, by znów się wynurzyć. Gigantyczne góry lodowe
wypełniły północny Atlantyk, doprowadzając do dalszego spadku
temperatur. Utworzenie się pomostu lądowego między Ameryką Północną
a Południową odcięło Ocean Atlantycki od Pacyfiku, zaś wody Arktyki
i Antarktydy utrzymywały go w chłodzie, izolując od cieplejszych prądów
równikowych[14].
Trudne warunki przeplatały się z cieplejszymi okresami, zwanymi
interglacjałami: w czasie ich trwania pogoda przypominała dzisiejszą. Cykl
zlodowacenie–interglacjał trwał – z pewnymi wahaniami – około
czterdziestu tysięcy lat. Kiedy epoka lodowcowa osiągała swoje mroźne
apogeum, nie była najbardziej sprzyjającym czasem na życie. Lasy leżały
zniszczone pod lodem. Ziemia była całkowicie zmrożona, poza cienką
warstewką na powierzchni, która topiła się każdego lata, po czym pękała
i na powrót zamarzała w zimie. Połowa roślinności zniknęła[15]. Lodowce
głęboko wrzynały się w ląd, przekształcając krajobraz i zmieniając bieg
rzek. Przejmująco zimne powietrze było dodatkowo suche i pełne pyłu.
Zwierzęta i rośliny wycofywały się przed posuwającym się lądolodem
w stronę równika, by w czasie okresów międzylodowcowych powracać na
dawne siedliska[16].
Gdzieś między 1,7 a 1,9 miliona lat temu w tym niegościnnym
środowisku pojawił się wilk. Canis etruscus był prawdopodobnie
przodkiem współczesnych przedstawicieli tego gatunku. Psowate,
odizolowane do tej pory w Ameryce Północnej, dzięki wyniesieniu płyt
tektonicznych przez przesmyk lądowy w Cieśninie Beringa szybko
przedostały się do Azji, skąd rozsiały się po Europie i Afryce[17].
Wilk etruski był mniejszy od dzisiejszych[18]: miał szczuplejszą budowę
ciała i czaszkę podobną do amerykańskiego kojota[19]. Największe
wrażenie wywołuje fakt, że ten stosunkowo niewielki ssak rozprzestrzenił
się po Europie i objął ją w swoje posiadanie tak całkowicie, że mówi się
o tym jako o „wilczym momencie” (wolf event)[20].
W owym czasie polowały również inne drapieżniki. Pachycrocuta
brevirostris, największa hiena, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi, była
wielkości dzisiejszego lwa i jako jedyna posiadała wystarczająco masywną
czaszkę i potężne zęby trzonowe, żeby miażdżyć kości ofiar[21]. Wilk
etruski jednak – osiągający zaledwie jedną czwartą jej rozmiaru – nie
tylko z powodzeniem z nią konkurował, ale zdołał stać się najważniejszym
drapieżcą swoich czasów, zwiastując niejako sukces swoich potomków.
W czasie gdy wilki podbijały Europę, wcześni ludzie po raz pierwszy
opuszczali Afrykę. Homo erectus ze swoim dużym mózgiem i szybko
poruszającymi się kończynami właśnie zaczął wytwarzać skomplikowane
narzędzia[22]. Wyżsi o dobre sześćdziesiąt centymetrów od swoich
australopiteckich przodków (w postawie wyprostowanej osiągali około stu
osiemdziesięciu centymetrów wzrostu), pozwolili swoim tyczkowatym
nogom zanieść się korytarzem lewantyńskim do Eurazji.
Na stanowisku archeologicznym w Dmanisi w Gruzji pod ruinami
średniowiecznej fortecy paleontolodzy odnaleźli szczątki naszego przodka,
Homo erectusa[23]. Natrafili również na niemal idealnie zachowaną czaszkę
wilka etruskiego. Oznacza to, że prawdopodobnie wtedy, 1,75 miliona lat
temu, ludzie i wilki spotkali się po raz pierwszy.
Milion lat temu epoka lodowcowa nasiliła się. Temperatura była
nieprzewidywalna: nasi przodkowie mogli doświadczyć zmiany klimatu
z umiarkowanego w mroźny w ciągu zaledwie jednego pokolenia.
W najzimniejszym okresie gigantyczny lądolód rozciągał się na
powierzchni niemal trzynastu milionów kilometrów kwadratowych,
pokrywając północną część Ameryki od Atlantyku po Pacyfik aż do
Nowego Jorku[24], większość północnej Europy od Norwegii po Rosję oraz
obszar od Syberii po północno-wschodnią Azję. Na półkuli południowej
lód przykrył Patagonię, Afrykę Południową, południe Australii, Nową
Zelandię i oczywiście Antarktydę.

Kocie królestwo
To właśnie na tych połaciach lądolodu, w cieniu lodowców, wyewoluowały
olbrzymie bestie epoki lodowcowej. Ssaki rosną, kiedy robi się zimno.
Większe zwierzęta mają mniejszy stosunek powierzchni ciała do masy:
wypromieniowują mniej ciepła i mogą utrzymać je dłużej w zimniejszych
warunkach. Drugim powodem, dla którego w chłodniejszym klimacie ssaki
potężnieją, jest fakt, że oziębiona ziemia staje się suchsza. Powietrze nie
jest w stanie wysycić się taką ilością wody, jaka zostaje uwięziona
w lądolodzie: takie warunki są wprost idealne dla terenów trawiastych. Jeśli
jednak ilość opadów nadal maleje i proces wysychania postępuje, rosnące
na nich trawy stają się mniej pożywne. Większe zwierzęta roślinożerne
mają większe żołądki, przystosowane do trawienia pokarmu niższej
jakości; mogą również wyruszać w dalsze wędrówki, przetwarzając
olbrzymie ilości pożywienia: mamut włochaty na przykład mógł paść się
dwadzieścia godzin na dobę, pochłaniając w tym czasie do dwustu ton
trawy[25].
Na coraz większych roślinożerców mogły polować tylko coraz większe
drapieżniki. Choć bylibyśmy w stanie rozpoznać niektórych członków
klubu mięsożerców przemierzających Europę pół miliona lat temu,
prawdopodobnie zdziwilibyśmy się, widząc ich na tym akurat kontynencie,
na pewno zaś wstrząsnąłby nami ich rozmiar. Lew (Panthera leo), należący
do tego samego gatunku co lew afrykański, był od niego o połowę większy;
hiena (Crocuta crocuta) przerastała współczesne hieny o 25%[26]. Ważący
około pół tony największy w okolicy niedźwiedź jaskiniowy przestrzegał
wprawdzie diety całkowicie roślinnej, konkurował jednak z drapieżnikami
o legowiska.
Były również i takie drapieżniki, których wielkość nie zmieniła się
z czasem – lampart (Panthera pardus) przypominał te współcześnie żyjące
w Afryce[27], wilki zaś były porównywalne z dzisiejszymi większymi
alaskańskimi przedstawicielami tego gatunku.
Istniały także zwierzęta, których dziś już nie zobaczymy, jak tygrysy
szablozębne (Smilodon fatalis). Już sama liczba szczątków kopalnych
odnalezionych w asfaltowych jeziorach kalifornijskiego Rancza La Brea
(występowały pięciokrotnie częściej niż następni mięsożercy w kolejności)
wskazuje na to, że żadne drapieżniki tamtych czasów nie mogły się z nimi
równać[28]. Te koty wielkości współczesnego lwa chwytały ofiarę
potężnymi przednimi kończynami i przyciągały ją ku sobie za pomocą
wysuwanych pazurów, po czym zatapiały swoje długie, zakrzywione górne
kły w jej szyi w pojedynczym, śmiertelnym dźgnięciu. Polowały w stadach
i były w stanie pokonać zdobycz znacznie większą od siebie[29].

Neandertalczycy – dzikie psy epoki lodowcowej


Do tego samego klubu należeli również neandertalczycy, europejscy
potomkowie tych wczesnych ludzi, którzy jako pierwsi wyemigrowali
z Afryki do Europy około ośmiuset tysięcy lat temu. Sto dwadzieścia
siedem tysięcy lat temu rozpoczął się dla nich złoty okres[30]. Ci krępi
ludzie o szerokiej klatce piersiowej i muskularnym ciele przystosowanym
do przenoszenia ciężarów prawdopodobnie – jak można wnioskować
z ułożenia bioder – chodzili mniej sprawnie niż my, za to krótkie ręce
i pieńkowate palce pozwalały im efektywniej unikać utraty ciepła
i odmrożeń. Mieli wydłużone czaszki z silnie zaznaczonym wałem
nadoczodołowym i masywną dolną szczęką – cofnięty podbródek nadawał
im nieco małpi wygląd – oraz duże spłaszczone nosy o wydatnych
nozdrzach, które ogrzewały przenikliwie zimne powietrze epoki
lodowcowej, zanim dotarło do płuc (a także świadczyły prawdopodobnie
o znakomitym węchu)[31].
Neandertalczykom udało się przetrwać najcięższe lata epoki
lodowcowej. Polowali na mamuty i inne duże zwierzęta roślinożerne,
a kamienne narzędzia pozwalały im jak dzikim psom szybko oddzielić
mięso od kości, które – jeśli zdążyli przed przybyciem wielkich
padlinożerców – rozłupywali, żeby wzorem hien wysysać pożywny
szpik[32].
Taki był więc bestiariusz epoki lodowcowej. To musiał być wspaniały
widok: stada włochatych mamutów pasących się w tundrze, przyczajone
tygrysy szablozębne, gigantyczne hieny rozszarpujące padlinę... Te
ogromne stworzenia musiały się wydawać niezwyciężone. Czas się ich nie
imał.
Pojawienie się nowego drapieżnika zmieniło wszystko. Współcześni
ludzie przybyli do Europy około czterdziestu trzech tysięcy lat temu, zaś
piętnaście tysięcy lat później po neandertalczykach i niemal wszystkich
wielkich mięsożercach nie było już śladu.
Istnieje wiele teorii tłumaczących masowe wymieranie pod koniec
plejstocenu, zwłaszcza zaś zniknięcie neandertalczyków. Ludzie zawsze
wygrywali w konkurencji ze zwierzętami, dziwi jednak, że doprowadzili do
wyginięcia także swoich bliskich krewnych. Wbrew temu, jak widzi ich
przemysł filmowy, neandertalczycy nie byli osiłkowatymi brutalami.
Rozmiarem mózgu przerastali nawet nas[33], mieli kulturę, być może
wykształcili język. Choć najnowsze badania genetyczne wskazują, że
większość Europejczyków nosi w sobie ich geny (co wskazywałoby na
krzyżowanie się gatunków przynajmniej od czasu do czasu), jako
populacja neandertalczycy bez wątpienia wymarli[34].
Niektórzy uważają, że winna jest zmiana klimatu, inni wskazują na
pośrednią lub bezpośrednią rywalizację z człowiekiem[35]. Steve Churchill
z Uniwersytetu Duke’a twierdzi, że neandertalczykom groziło wyginięcie,
jeszcze zanim pojawił się człowiek współczesny. Po pierwsze, ich
wspólnoty rozsiane po Europie już wcześniej zaczęły maleć. Ich duże,
przysadziste ciała dobrze zachowywały ciepło, ale utrzymywanie ich przy
życiu wymagało wielu kalorii, przez co inwestowanie w reprodukcję
i opiekę nad dziećmi schodziło na dalszy plan. Większość umierała między
dwudziestymi a trzydziestymi urodzinami, zaś ich kości zdradzają
obecność chorób wiązanych z niedożywieniem: krzywicy i zapaleń kostno-
stawowych. Thomas Berger, niegdyś pracujący na uniwersytecie w Nowym
Meksyku, odkrył podobieństwo między urazami kości neandertalczyków
i współczesnych jeźdźców rodeo, zwłaszcza w okolicach głowy i szyi[36].
Choć z pewnością nie dosiadali oni brykających wierzchowców,
wielokrotnie musieli wchodzić w drogę wrogo nastawionym wielkim
ssakom[37].
Po drugie, według Churchilla podstawą diety neandertalczyków było
mięso, o które musieli konkurować z innymi drapieżnikami, przy czym –
umówmy się – nie znajdowali się oni na szczycie drabiny mięsożerców. By
się tam dostać, potrzebne są dwie rzeczy: musisz być duży, żeby móc
zdławić przeciwników, i musisz działać w stadzie[38]; lampartom na
przykład się to nie udało, bo wprawdzie są wielkie, ale prowadzą
samotniczy tryb życia.
Neandertalczycy nie mieli ani jednego, ani drugiego. Chociaż byli
krzepcy, nie mogli się równać z lwami, tygrysami szablozębnymi czy nawet
lampartami, a ponieważ żyli w grupach liczących zaledwie około piętnastu
osobników[39], nie byli w stanie pokonać tych drapieżników również
przewagą liczebną. Churchill twierdzi, że w hierarchii drapieżników
neandertalczycy zajmowali pozycję gdzieś na poziomie stada likaonów
(Lycaon pictus), dzikich psów, które do dziś spotkać można na sawannach
Afryki: jeśli udało im się upolować dużą ofiarę, musieli szybko obedrzeć
ją z możliwie największej ilości dobrej jakości mięsa, zanim zostali
przepędzeni przez inne drapieżniki. W pozostałych wypadkach
pozostawało im jedynie zadowolenie się resztkami z łupu innych.
Konsekwencje z plasowania się gdzieś w dolnej połowie rankingu były
dosyć poważne. Dominujący społeczni mięsożercy pożerali nawet 60%
wszystkich zabitych przez drapieżniki zwierząt roślinożernych[40]. Oznacza
to, że całej reszcie klubu zostawało do podziału ledwie 40%, przy czym
bynajmniej nie dzielono się po równo. Następnemu w kolejności
gatunkowi dostawała się większość tych 40%, kolejny zabierał dla siebie
największą działkę z tego, co zostało, i tak dalej. Nawet więc jeśli
neandertalczycy byliby naprawdę utalentowanymi myśliwymi, nadal
musieliby walczyć, by zdobyć ilość mięsa wystarczającą do przetrwania.

Nowi na mieście
Churchill zwraca uwagę, że kiedy ludzie współcześni przybyli do Europy,
byli dominującym społecznym mięsożercą. Chociaż pod względem siły nie
mogli się równać z innymi drapieżnikami, przewyższali je liczbą. Mieli
także coś, czego neandertalczykom brakowało – broń rażącą na odległość,
taką jak miotacze oszczepów, być może także łuk i strzały.
Neandertalczycy znali włócznię, ale używali jej jako broni o krótkim
zasięgu: niewielka grupka neandertalskich mężczyzn nie miała szans
z polującym stadem lwów czy tygrysów szablozębnych. Co innego duża
horda ludzka, która była w stanie wyrzucać włócznie na odległość
czterdziestu czy pięćdziesięciu metrów – to była konkurencja.
Po tym, jak człowiek współczesny wypchnął z rynku mięsożerców, zajął
się zjadaniem przedstawicieli roślinożernej megafauny: mamutów,
nosorożców włochatych, koni, bizonów, oryksów, dzikiego bydła i jeleni.
W miarę jak rosło zagęszczenie ludzkiej populacji, zaczął interesować się
także innym pożywieniem: rybami, ptakami, królikami i wiewiórkami,
o które zaczął rywalizować z mniejszymi drapieżnikami, takimi jak ryś czy
lis, wskutek czego ich liczebność gwałtownie spadła. Chwilę później
zaczęli znikać także wielcy roślinożercy. W rezultacie, piętnaście tysięcy
lat po przybyciu ludzi współczesnych, większość dużych mięsożerców,
w tym neandertalczycy, przeszła do historii.
Przetrwali tylko dwaj – niedźwiedź brunatny i wilk szary, Canis lupus.
Pierwszemu z nich, zasadniczo wszystkożernemu, żywiącemu się roślinami,
rybami i niewielkimi ssakami, być może udało się uniknąć bezpośredniej
rywalizacji o pokarm z ludźmi. Chociaż nie wyginął, jego populacja bez
wątpienia znacząco się zmniejszyła.
Fakt przetrwania Canis lupus trudno wyjaśnić. W szczątkach kopalnych
gatunek ten pojawił się około miliona lat temu na Alasce[41], zaś w Europie
zawitał około pół miliona lat później[42].
Wilki nie tylko rozprzestrzeniły się po całej zachodniej półkuli i stały się
jednymi z odnoszących największe sukcesy drapieżników na świecie –
gdzieś po drodze jakaś część ich populacji spędzała z ludźmi przez wiele
pokoleń wystarczająco dużo czasu, żeby cechy morfologiczne,
fizjologiczne i psychiczne jej członków przekształciły się z tych
charakterystycznych dla dzikiego wilka w te typowe dla domowego psa.
Przez długi czas obowiązywała teoria mówiąca, że ludzie świadomie
przygarniali wilcze szczenięta i celowo je oswajali[43]. Zoolog Ian
McTaggart-Cowan pisał:

Gdzieś na wczesnym etapie historii młody wilk został przyjęty do naszego kręgu
rodzinnego[44] i z czasem stał się praojcem psa domowego: najbardziej udanej
i użytecznej z podjętych przez nas prób udomowienia zwierzęcia[45].

W 1974 roku David Mech, ekspert od wilków na Uniwersytecie


Minnesoty, twierdził:
Wcześni ludzie z pewnością oswajali wilki i udomawiali je, ostatecznie za
pomocą selektywnego krzyżowania przekształcając je w psy domowe (Canis
familiaris).

Kiedy się jednak nad tym zastanowić, pogląd ten nie ma większego
sensu. Ludzie współcześni świetnie radzili sobie z polowaniem bez wilków.
Wilki zjadają mnóstwo mięsa[46], nawet do pięciu kilogramów dziennie[47]
– stado liczące dziesięć osobników potrzebuje jelenia dziennie, by
przetrwać. Śmierć z głodu była realnym zagrożeniem dla wielu
mięsożerców epoki lodowcowej, a przy czym rywalizacja o zasoby była
bardzo zacięta: na tyle, że ludzie, którzy przestali zadowalać się swoimi
60% ogólnego budżetu energetycznego, doprowadzili do wymarcia
wszystkich dużych mięsożernych gatunków poza wilkiem. (Głód jest
istotną przyczyną śmierci wśród wielu drapieżników[48], w tym lwów, hien
cętkowanych, wilków, dzikich psów i rysi. W myśl ogólnej zasady do
utrzymania około dziewięćdziesięciu kilogramów mięsożernej biomasy –
niezależnie od wielkości ciała drapieżnika – potrzeba mniej więcej
dziesięciu ton zdobyczy)[49].
Wilki są straszliwie zaborcze, jeśli chodzi o jedzenie[50], i jeżeli ludzie
chcieli zawłaszczyć sobie jakąś część ich łupu, musieliby prawdopodobnie
o nią walczyć. Uciekająca ofiara wzbudza w nich instynkt pogoni: ruszają
za nią i zadają jej wiele ran, aż padnie[51]. Szał żerowania, który następuje
potem, jest szybki i onieśmielający. Wilki od zawsze były nękane przez
padlinożerców, a ich ostre, tnące zęby idealnie nadają się do oddzierania
dużych kawałów mięsa, przy czym cenią dokładnie te same części
upolowanej zwierzyny co ludzie: bogate w białko organy wewnętrzne
(wątrobę, serce i płuca) oraz mięśnie. Przy jedzeniu często wywiązują się
sprzeczki[52], a towarzyszące im ugryzienia, stosunkowo niegroźne dla
wilka, poważnie raniłyby pokrytego delikatną skórą człowieka.
Udomowienie pozostałych zwierząt ma sens. Bydło, świnie i konie
mogły z początku być dzikie, być może nieco agresywne w sytuacji
zagrożenia, ale nie miały kłów i nie żywiły się mięsem. Związek człowieka
z wilkiem zupełnie nie trzyma się kupy.
A jednak: na wschodzie Morza Śródziemnego, w Izraelu, wtulone we
wzgórza na północy Jeziora Galilejskiego znajduje się starożytne miejsce
pochówku. Tam, pod płytą z wapienia, opierając głowę na lewym
nadgarstku, spoczywa ludzki szkielet[53]. Jego prawa dłoń delikatnie gładzi
drugie szczątki – szczeniaka.
Żyjący przypuszczalnie dziesięć–dwanaście tysięcy lat temu człowiek
był przedstawicielem kultury natufijskiej, rozwijającej się w epoce
kamienia na wąskim, równoległym do wybrzeża Morza Śródziemnego
paśmie ziemi, rozciągającym się między Turcją a półwyspem Synaj, na
którego najwyższym szczycie (górze Synaj) Bóg miał przekazać
Mojżeszowi dziesięć przykazań. Teren ten w niczym nie przypominał
jałowej, ciernistej pustyni, którą jest dzisiaj – była to pokryta lasem żyzna
ziemia, pełna darów natury i zwierzyny łownej. Natufijczycy byli
społecznością łowiecko-zbieracką, która osiedliła się w tym regionie. Żyli
w siedliskach częściowo zakopanych w ziemi i posługiwali się narzędziami,
takimi jak noże wytwarzane z kości czy kamienie szlifierskie. Ważniejsze
jednak są miejsca pochówku. W każdym stałym obozowisku ukrytym
w sercu natufijskiego krajobrazu znajdowały się groby, umieszczone albo
bezpośrednio w opuszczonych domach, albo tuż obok nich. Ciała starannie
układano, zwykle w pozycji wyprostowanej i z twarzą ku górze. Ozdabiano
je nakryciami głowy, naszyjnikami i bransoletkami wykonanymi z muszli,
paciorków i zębów. Niektóre mogiły mieściły więcej niż jedno ciało;
wśród nich znalazły się także jedne z najwcześniejszych grobowców,
w których człowiek został pochowany z przedstawicielem innego gatunku –
w tym przypadku z psem[54]. Podobnie datowane pochówki psów odkryto
w całej Europie, w Lewancie, na Syberii i w Azji Wschodniej[55].
Tak więc gdzieś między przybyciem człowieka współczesnego do
Europy czterdzieści trzy tysiące lat temu a pierwszymi pochówkami psów
dwanaście tysięcy lat temu wilk został udomowiony. Udomowiony to mało
powiedziane: więź, jaka nawiązała się między nim – teraz już psem –
a człowiekiem stała się tak bliska, że często chowano ich razem[56]. Przez
następne stulecia, choć wilki nadal prześladowano i doprowadzono na skraj
wyginięcia, relacja z psami jeszcze się zacieśniła.
W miarę jak styl życia populacji łowców-zbieraczy stawał się coraz
bardziej osiadły, wilki musiały natykać się na nich coraz częściej, czy to
podczas polowań, czy w czasie żerowania wokół obozowisk, gdzie zjadały
śmieci i ludzkie odchody. Ale najpierw coś musiało się zmienić, musiało
stać się coś dramatycznego, coś, co sprawiło, że ludzie przestali postrzegać
wilki jak zagrożenie.
Na to, co to mogło być, wpadłem przez zupełny przypadek.
Rozdział 3

W garażu moich rodziców


Idealne miejsce na odkrycie naukowe

W szystko zaczęło się w garażu moich rodziców, zupełnie jakbym


należał do jakiejś grunge’owej kapeli z Seattle. Była późna jesień
w Atlancie i zaczynało się już robić naprawdę zimno. Pomieszczenie miało
tylko trzy ściany i wiatr przenikający na wskroś moje dresowe spodnie
każdym podmuchem przypominał mi, do czego garażom przydają się
drzwi. Jak w większości innych, również w naszym cementowa podłoga
upstrzona była plamami oleju i zasypana gratami: puszki farby, zabawki
i sprzęt biwakowy piętrzyły się wzdłuż ścian. Z sufitu zwisało stare canoe,
które mój ojciec przywiązał tak niedbale, że byłem przekonany, że prędzej
czy później spadnie.
Obok mnie siedział mój najlepszy przyjaciel, Oreo. Moi rodzice wzięli
go od sąsiada. Tacie, na śmierć i życie zakochanemu w uczelnianej
drużynie Georgia Institute of Technology (zwanego Georgia Tech), bardzo
odpowiadało, że rodzice szczeniaka nazywali się GT i Jacket; miał
nadzieję, że naszego labradora nazwę Buzz, imieniem żółtej maskotki
zespołu. Ja jednak miałem siedem lat i wolałem, żeby nazywał się tak jak
moje ulubione jedzenie – ciasteczka Oreo.
Nasz podmiejski ogródek otaczało ogrodzenie, ale była to raczej
symboliczna bariera. Oreo wiecznie włóczył się po okolicy i wpadał
w kłopoty: kiedy zapominaliśmy zamknąć bramkę na klucz, umiał ją sobie
otworzyć, dodatkowo w jednym z rogów płot był na tyle niski, że dawał
radę go przeskoczyć. Od czasu do czasu moja matka odbierała telefon
i dowiadywała się na przykład, że Oreo wprosił się na imprezę do sąsiadów
i właśnie chlapie się z dzieciakami w basenie. Innym razem, wracając do
domu, natykaliśmy się na sąsiada uwięzionego za kosiarką do trawy: Oreo
bez końca rzucał mu pod nią piłki tenisowe, chcąc wymusić zabawę
w aportowanie.
To wszystko działo się jednak tylko wtedy, kiedy mnie nie było
w pobliżu: bardziej niż cokolwiek lubił bowiem spędzać czas ze mną.
Wędrowaliśmy razem po lasach, pływaliśmy w pobliskich jeziorach
i odwiedzaliśmy moich przyjaciół i ich psy. Oreo był tak wierny, że kiedy
jechałem na rowerze, żeby przenocować u kolegi, siadał na stopniach przed
jego domem i czekał tam, dopóki następnego ranka nie wracaliśmy do
siebie.
Miałem na punkcie baseballu takiego samego świra, jakiego Oreo miał
na moim. Byliśmy idealnie dobrani. Mogłem wziąć całą torbę piłek, odbić
każdą po kolei, czekać, aż Oreo je przyniesie, i powtórzyć wszystko od
początku. Kiedy indziej wyznaczałem sobie jakiś cel w ogrodzie –
niezależnie od tego, czy trafiłem, czy nie, Oreo przynosił mi wszystkie
piłki, żebym mógł dalej rzucać. W wieku dziesięciu lat wiedziałem, że
swoją karierę startera Atlanta Braves będę zawdzięczał Oreo: nigdy nie
pozwalał mi odpuścić. Kiedy odkładałem piłkę, wyczarowywał skądś
kolejną, upuszczał ją u moich stóp i szczekał tak długo, aż byłem gotowy
zacząć od nowa. Problem w tym, że każda piłka, która trafiała do pyska
Oreo, wychodziła z niego jako zaśliniona gąbka – gdzieś po dziesiątym
rzucie ważyła dwa razy więcej niż zwykle i jak kometa ciągnęła za sobą
oślizgły ogon. Oreo prawdopodobnie nigdy nie zrozumiał, dlaczego nikt
inny nie podziela mojego entuzjazmu do bawienia się z nim piłką.

Być albo nie być człowiekiem


Przewińmy dziesięć lat do przodu. Zdobyłem pierwsze szlify w uczelnianej
drużynie, ale potem rzuciłem baseball: pewien profesor Uniwersytetu
Emory wprowadził mnie w coś, co zawładnęło moją wyobraźnią znacznie
bardziej niż wygrana siódmego meczu w World Series. Mike Tomasello
próbował odkryć, co czyni nas ludźmi. Jako dziewiętnastolatek nigdy
dłużej nie poświęcałem tak poważnym kwestiom uwagi i fakt, że
ktokolwiek mógłby próbować się z nimi mierzyć, budził we mnie szczery
podziw.
Nie ma wątpliwości, że nasz gatunek jest obdarzony szczególnym
rodzajem geniuszu. Nie zawsze korzystamy z naszych mocy w służbie
dobra, ale nie sprawia to, że są mniej imponujące. Udało nam się
skolonizować każdy zakątek ziemi, przekształcając lodowce i pustynie
w wygodne miejsca do życia. Jesteśmy najważniejszymi dużymi ssakami
na planecie, zarówno pod względem wielkości populacji, jak i naszego
wpływu na środowisko. Technologia, którą stworzyliśmy, może
podtrzymywać lub odbierać życie. Umiemy latać ponad ziemską atmosferą
i zapuszczać się w najprzepastniejsze głębie oceanu. Kiedy piszę te słowa,
sonda Voyager 1 jest niemal osiemnaście miliardów kilometrów stąd,
wysyłając NASA sygnały z granic naszego Układu Słonecznego.
Nie zawsze tak było. Jeszcze kilka milionów lat temu trudno by nas było
odróżnić od innych zamieszkujących lasy małp. Pięćdziesiąt tysięcy lat
temu staraliśmy się unikać kłów tygrysów szablozębnych i olbrzymich
hien. Dwadzieścia tysięcy lat temu nie znaliśmy jeszcze rządów, ba!, nie
mieliśmy nawet stałego schronienia. Dziś nie wyobrażamy sobie życia bez
internetu i iPadów. Co wydarzyło się po tym, jak nasi antenaci oddzielili
się od ostatniego przodka, który łączył nas z małpami? Czym była ta
pierwsza zmiana, która doprowadziła do całego łańcucha kolejnych? Jak to
się stało?
Póki nie spotkałem Mike’a, nie zdawałem sobie sprawy, że żeby
zrozumieć, co to znaczy być człowiekiem, trzeba najpierw znaleźć
odpowiedź na pytanie, co to znaczy nim nie być. Moim nowym
powołaniem stało się studiowanie umysłów zwierząt po to, by móc lepiej
poznać nasz. Mike, jako znany psycholog badający rozwój dziecka,
porównywał niemowlęta z szympansami w tym samym celu – sprawdzał
swoje pomysły na temat tego, co czyni nas unikalnymi. Nigdy nie zgadłby,
że przyjdzie mu stać się naukowcem od psów.
To Oreo skierował mnie i Mike’a ku naszym celom, ale to wiedza
Mike’a na temat dzieci przywiodła nas do Oreo. Teoria i metody stosowane
w badaniu psychologii dziecka doprowadziły do rewolucji w naszym
rozumieniu psów.

Sieci społeczne
Ludzie nie rodzą się z w pełni rozwiniętymi zdolnościami poznawczymi.
Nasze niemowlęta przychodzą na świat bezradne i wymagają więcej opieki
ze strony rodziców niż jakiekolwiek inne zwierzę, głównie ze względu na
swój nie do końca wykształcony mózg o wielkości zaledwie jednej
czwartej mózgu dorosłego człowieka. Dzieje się tak, ponieważ otwór
w naszej miednicy, przystosowanej do chodzenia w postawie
wyprostowanej, jest mniejszy niż u bonobo[2*] i u szympansa zwyczajnego
i jedynie nie całkiem dojrzały mózg jest w stanie się przez niego
przecisnąć podczas porodu. Oznacza to, że większa część procesu jego
rozwoju zachodzi już po opuszczeniu przez dziecko macicy[1].
Badania nad rozwojem poznawczym dowiodły, że nie wszystkie
zdolności rozwijają się u dzieci w tym samym czasie i w tym samym
tempie: te pojawiające się wcześniej stają się podstawą dla kolejnych,
bardziej złożonych[2].
Mike był jednym z pierwszych naukowców, którzy zdali sobie sprawę,
że gwałtowny rozkwit umiejętności społecznych niemowlęcia ma miejsce
już w dziewiątym miesiącu życia[3]. Następuje wtedy rewolucja, która
pozwala dzieciom wyjść poza ramy egocentrycznego widzenia świata:
zaczynają zwracać uwagę, na co inni patrzą, czego inni dotykają i jak
zachowują się w różnych sytuacjach. Jeśli mama przygląda się
samochodowi, niemowlęta starają się podążyć za jej spojrzeniem
i dopasować do niej swoją linię wzroku. Kiedy dzieci widzą coś dziwnego
– na przykład elektrycznego śpiewającego Świętego Mikołaja – zanim coś
zrobią, szukają twarzy dorosłego, żeby ocenić jego reakcję.
Niemal w tym samym czasie niemowlęta zaczynają rozumieć, o co
chodzi dorosłym, kiedy na coś pokazują; same też zaczynają wskazywać
różne rzeczy. Obserwując nas pokazujących im ptaszki albo samodzielnie
wskazując ulubioną zabawkę, małe dzieci rozwijają kluczowe zdolności
komunikacyjne. Śledząc reakcje i gesty innych ludzi oraz to, na co
zwracają uwagę, niemowlęta uczą się rozszyfrowywać ludzkie zamiary[4].
Odczytywanie intencji stanowi fundament poznawczy wszelkich
przejawów naszej kultury i komunikacji[5]. Wkrótce po rewolucji
dziewiątego miesiąca niemowlęta zaczynają naśladować zachowania innych
i wypowiadają swoje pierwsze słowa. To właśnie odczytywanie intencji
pozwala im nabywać wiedzę kulturową, której w żaden sposób nie byłyby
w stanie zgromadzić same. Te, u których ta umiejętność rozwija się
z opóźnieniem, mają zwykle problemy z przyswajaniem języka,
naśladowaniem i nawiązywaniem kontaktu z ludźmi[6]. Bez kultury i języka
zaś nie moglibyśmy budować na osiągnięciach poprzednich pokoleń: nie
byłoby praw, rakiet, iPadów. Skończylibyśmy prawdopodobnie jako łatwy
cel dla wszelkiej maści drapieżników.
Kiedyś, stojąc na jednej z plaż u wybrzeża Australii, zobaczyłem wielką
czarną płetwę wynurzającą się z wody tuż obok grupy pływaków. Huk fal
całkowicie mnie zagłuszał. Zacząłem gorączkowo machać w ich stronę,
a gdy już mnie zauważyli, zrobiłem coś, czego nie robiłem nigdy wcześniej
– pochyliłem się i położyłem sobie na plecach dłoń na kształt płetwy.
Wszyscy pospiesznie wyszli z wody, pomimo tego, że przypuszczalnie
w życiu nie spotkali się człowiekiem postępującym w ten sposób. Mój
prosty gest poinformował ich, że zobaczyłem coś, czego oni nie widzieli.
Biorąc pod uwagę kontekst, byli w stanie wydedukować, co chciałem im
przekazać – byli w niebezpieczeństwie, które miało postać rekina. Tego
typu społeczne wnioskowanie wymagało zrozumienia mojej intencji
komunikacyjnej. Pływacy zakładali, że moje ruchy były jednocześnie
znaczące i użyteczne, pozostało im tylko zastanowić się, jak mają
dopasować do nich swoje zachowanie. Na szczęście to był tylko delfin, ale
gdyby płetwa należała do żarłacza białego, zrozumienie mojej intencji
komunikacyjnej mogło uratować im życie.
Ta zdolność wyposaża nas również w niesłychaną elastyczność przy
rozwiązywaniu problemów[7]. Aby sprawdzić, czy to właśnie ona czyni nas
ludźmi, Mike porównał ludzi z naszymi najbliższymi żyjącymi krewnymi,
szympansami karłowatymi i zwyczajnymi[8]. Jeśli posiadamy jakąś cechę,
której nie mają szympansy[9], prawdopodobnie wyewoluowała ona już po
tym, jak gdzieś między pięć a siedem milionów lat temu rozeszły się nasze
linie genealogiczne.
Mike musiał zestawić ze sobą zdolność pojmowania intencji
komunikacyjnej u niemowląt i szympansów. Jeśli miała być ona tak
kluczowa dla ludzi, jak pierwotnie zakładał, szympansy nie powinny jej
wykazywać. Z drugiej strony, jeśli ich wyniki byłyby porównywalne
z tymi, jakie osiągają niemowlaki, Mike wiedziałby, że jest na złym
tropie[10].
Badanie poziomu rozumienia intencji komunikacyjnych u małpy, która
nie posługuje się językiem, jest dosyć karkołomne. Chociaż jednak język
ludzki jest najbardziej złożoną formą komunikacji, nie jest formą jedyną.
Zarówno bonobo, jak i szympansy zwyczajne podczas interakcji
społecznych używają gestów[11]. Popychają lub klepią kogoś, zachęcając,
żeby się z nimi pobawił; kładąc dłoń pod podbródkiem kogoś, kto akurat
je, proszą go o porcję dla siebie. Podobnie jak dzieci, szympansy, zanim
dorosną, uczą się rozumieć i korzystać z dziesiątków różnych gestów.
Przyglądając się, jak szympansy reagują na gestykulację innych, możemy
zorientować się, czy potrafią odczytać ich intencje.
Mike posłużył się grą opracowaną przez Jima Andersona, szkockiego
prymatologa z Uniwersytetu w Stirling[12]. Anderson ukrywał pokarm
w jednym z dwóch pojemników, po czym podpowiadał różnym naczelnym,
gdzie się znajduje: dotykał, wskazywał albo patrzył na właściwe naczynie.
Kapucynki, które badał, sromotnie oblały test: udawało im się go przejść
dopiero po setkach prób, a po każdej zmianie typu wskazówki trening
musiał zaczynać się od nowa.
Ponieważ szympansy mają wyrafinowany system społeczny i są z nami
tak blisko spokrewnione, Mike zakładał, że poradzą sobie lepiej niż inne
małpy. Jednakże także one zawiodły[13]. Nawet kiedy w końcu nauczyły się,
że powinny wybierać wskazany pojemnik, wystarczyło, że eksperymentator
odsunął się od niego, żeby znowu nie zdawały egzaminu[14].
Jedynym wyjątkiem były szympansy wychowywane przez ludzi[15], co
oznaczało, że przez tysiące godzin miały okazję wchodzić z nimi
w interakcje. Tych kilka osobników z niezwykłą historią było jedynymi,
które potrafiły spontanicznie wykorzystać cały wachlarz ludzkich gestów,
żeby znaleźć jedzenie.
Wydawało się, że hipoteza Mike’a, głosząca, że instynktowne rozumienie
cudzych intencji komunikacyjnych jest talentem, który czyni ludzi
wyjątkowymi, jest dobrze ugruntowana. W odróżnieniu od niemowląt
szympansy były w stanie używać nowych gestów w nowych sytuacjach,
tylko jeśli dużo ćwiczyły lub były wychowywane przez ludzi. To
sugerowało, że szympans nie rozumie, że wskazując na coś, chcesz mu
pomóc. Mike myślał, że odkrył, co sprawia, iż jesteśmy wyjątkowi.

Mój pies tak umie


Któregoś dnia na drugim roku pomagałem Mike’owi przy tego typu
eksperymentach z szympansami. Zaczęliśmy rozmawiać o wnioskach
płynących z naszych odkryć. Mike stwierdził, że tylko ludzie rozumieją
intencje komunikacyjne, co pozwala nam spontanicznie i w sposób
elastyczny posługiwać się gestami, takimi jak wskazywanie.
– Mój pies dałby radę – palnąłem.
– Jasne. – Mike był rozbawiony – Wszystkie psy umieją różniczkować.
Podczas naszych treningów do World Series Oreo rozwinął w sobie
niezwykły talent: potrafił wziąć do pyska trzy piłki jednocześnie, czasem,
jeśli idealnie je ułożył, cztery. Rzucałem mu pierwszą i w czasie gdy po nią
biegł, rzucałem drugą i trzecią w innych kierunkach. Wracał z pierwszą
zdobyczą, spoglądał na mnie, a ja pokazywałem, gdzie ma szukać drugiej,
potem to samo robiliśmy z trzecią. Kiedy w końcu triumfalnie przynosił mi
wszystkie, ze swoimi wypchanymi policzkami wyglądał jak wiewiórka,
która zjadła całą paczkę orzeszków.
Nie różniło się to specjalnie od gry, z którą nie radziły sobie szympansy:
Oreo wykorzystywał moje wskazówki, żeby odnaleźć piłki tenisowe.
– Nie, serio. Zdałby ten test.
Widząc, że mówię poważnie, Mike odchylił się na krześle.
– Dobra – powiedział. – Dlaczego w takim razie nie przeprowadzisz
eksperymentu?
Zabrałem Oreo i kamerę nad pobliski staw, gdzie często się z nim
bawiłem. Rzuciłem piłkę w sam środek sadzawki. Kiedy ją znalazł,
pokazałem w lewo. Ponieważ często zdarzało się, że rzucałem dwie lub trzy
piłki, Oreo pobiegł we wskazanym przeze mnie kierunku. Potem
pokazałem w prawo, a on ponownie w poszukiwaniu zabawki posłużył się
moim gestem. Powtórzyłem całą procedurę dziesięć razy: Oreo zawsze
biegł tam, gdzie kierował go mój wskazujący palec.
Gdy Mike zobaczył nagranie, zawołał do pokoju psychologa rozwoju
Philippe’a Rochata. Kilkukrotnie przewijając taśmę, obserwowali
w zadziwieniu, jak Oreo bez wysiłku robi coś, co – jak wierzyli – umieli
robić tylko ludzie.
– Dobra – Mike nie mógłby być bardziej podekscytowany. – To teraz
naprawdę to zbadajmy.

Waga eksperymentu
Na doświadczenia naukowe można patrzeć jak na mikroskop, który
pozwala nam zajrzeć w inne umysły. Za zachowaniem, które u dwóch
różnych osobników czy gatunków wydaje się identyczne, mogą stać dwa
zupełnie różne typy poznania.
Jak pisał Mike:

Żeby zbadać elastyczność pewnych umiejętności behawioralnych, musimy


postawić badanych w nowej sytuacji i przekonać się, czy dostosują do niej swoje
zdolności w plastyczny i inteligentny sposób[16].

Eksperyment, przedstawiając ten sam problem na przynajmniej dwa


różniące się od siebie w pewnym stopniu sposoby, daje nam możliwość
dokonania wyboru między konkurencyjnymi wyjaśnieniami zwierzęcej
pomysłowości. W obu sytuacjach po wybraniu parametrów, które chcemy
zbadać, wszystkie pozostałe zmienne podaje się starannej kontroli[17].
Pierwsi naukowcy badający inteligencję zwierząt na początku
dwudziestego stulecia szybko zdali sobie sprawę z wagi eksperymentu.
Lloyd Morgan, jeden z najsłynniejszych z nich, podawał przykład swojego
psa Tony’ego. Jednym z talentów Tony’ego była umiejętność otwierania
bramki w ogrodzie Morgana. Gdyby ktoś przyglądał mu się, kiedy to robi,
mógłby przypuszczać, że jest dość bystry, by zrozumieć, jak działa zamek
(czyli że zapadka połączona z ogrodzeniem unieruchamia bramkę). Morgan
tymczasem obserwował Tony’ego podczas długiego procesu dochodzenia
do rozwiązania metodą prób i błędów i na tej podstawie mógł
wywnioskować, że Tony tak naprawdę nie ma pojęcia, dlaczego udało mu
się otworzyć bramkę – po prostu miał szczęście i przez przypadek odkrył
właściwy sposób postępowania[18].
Bez oparcia w doświadczeniu wybór bardziej złożonego lub prostszego
poznawczo wytłumaczenia zachowania Tony’ego byłby kwestią jedynie
czyjejś opinii. Metoda naukowa niezależnie od pola badawczego preferuje
najprostsze możliwe wyjaśnienia, przykład podany przez Morgana uznaje
się zaś za doskonałą ilustrację potęgi prostego objaśnienia poznawczego
nawet w przypadkach badania pozornie złożonych zachowań.
Dla mnie taki moment nadszedł, kiedy pracowałem w Rzymie
z kapucynką o imieniu Roberta. Elisabetta Visalberghi, światowej sławy
ekspertka w zakresie poznania u tego gatunku małp, pracująca w rzymskim
Instytucie Nauk i Technologii Kognitywnych, postawiła Robertę przed
pewnym problemem, żeby sprawdzić, czy kapucynki są w stanie wyciągać
spontaniczne wnioski, używając narzędzi[19]. Zadanie Roberty i innych
małp polegało na wyciągnięciu orzeszka ziemnego z przezroczystej rurki,
przy czym od spodu, mniej więcej w środku tuby, umieszczono małą
pułapkę. Żeby zdobyć orzeszek, małpy musiały włożyć narzędzie do rurki
i wypchnąć fistaszka tak, żeby wyleciał drugim końcem i nie wpadł po
drodze do zagłębienia – a więc musiały zaczynać od otworu położonego
dalej od niego.

Poradziła sobie z tym tylko Roberta. Wyglądało na to, że jest może


czymś w rodzaju małpiego geniusza. Jako porządny naukowiec Elisabetta
przeprowadziła jednak kolejną próbę: obróciła rurkę tak, że pułapka
znajdowała się nad orzeszkiem i nie mogła już spełniać swojej funkcji.
Jeśli Roberta rzeczywiście rozumiała, że to właśnie to wgłębienie
przeszkadzało jej w otrzymaniu przysmaku, nie powinna dłużej
przejmować się, z którego końca wkłada narzędzie: mogła popychać
orzeszek w którąkolwiek stronę, a i tak by go dostała. Roberta jednak nadal
trzymała się strategii wypracowanej, kiedy jeszcze pułapka działała –
zawsze wsuwała patyk w otwór tuby znajdujący się dalej od fistaszka, żeby
móc go od niej odepchnąć.
Eksperyment wykazał, że Roberta umiała rozwiązać problem, ale nie
pojmowała, co było jego przyczyną (to żaden powód do wstydu; ja też,
pisząc na komputerze, nie mam pojęcia, jak on działa)[20].
Chociaż często zdarza się, że złożone zachowanie można wyjaśnić
w prosty sposób, bynajmniej nie zawsze tak jest. W istocie Morgan był tak
przerażony reakcją na swoje pisma – wcześni psychologowie znajdowali
w nich oparcie dla swojego przekonania, że zwierzęta nie są zdolne do
wyciągania wniosków – że czuł się zmuszony uzupełnić swoją ogólną
zasadę:

Należy dodać, w razie gdyby ta reguła miała zostać źle zrozumiana, że w żadnym
wypadku nie wyklucza ona interpretacji danej czynności w kategoriach procesów
wyższych, jeśli dysponujemy już niezależnymi dowodami na występowanie
owych procesów u obserwowanego zwierzęcia[21].

Morgan ucieszyłby się, gdyby się dowiedział, że chociaż Tony nie


rozumiał, jak działa zapadka w zamku, naukowcy odkryli, że psy umieją
rozwiązywać tego typu zadania nie tylko metodą prób i błędów.
Przeprowadzone niedawno badania dowiodły, że psy są w stanie poradzić
sobie z problemem zapadki natychmiast, gdy zobaczą kogoś, kto robi to
przed nimi[22]. Przypadek Tony’ego pokazuje, jak eksperyment pozwala
nam sprawdzić, w czym zwierzęta są geniuszami, a w czym nie.
Znając długą historię doświadczeń ze zwierzętami takimi jak kapucynka
Roberta, Mike wiedział, że czasem gdy zwierzęta wyglądają na
inteligentne, niewielka zmiana w warunkach zadania wystarcza, żeby
wykazać, że tak naprawdę nie rozumieją, co robią. Żeby sprawdzić, czy
Oreo rozumiał, musieliśmy więc przeprowadzić serię eksperymentów. Sam
fakt, że zachowanie Oreo było podobne do tego obserwowanego u dzieci,
nie oznaczał jeszcze, że mój pies pojmuje intencje komunikacyjne leżące
u podstaw gestu w taki sposób jak one.

Od garażu do rewolucji
I tak jesienią 1995 roku znaleźliśmy się, Oreo i ja, w lodowatym garażu
moich rodziców. Zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie wykonać z Oreo ten
sam test, którym naukowcy badali niemowlęta, szympansy i inne małpy[23].
Rozłożyłem dwa plastikowe kubki w odległości mniej więcej dwóch
metrów od siebie, udając, że umieszczam pod jednym z nich jedzenie, tak
naprawdę ukradkiem chowając je pod drugim[24]. Potem zrobiłem coś,
czego Oreo jeszcze nigdy nie widział.
Stanąłem w połowie drogi między kubkami i wskazałem na ten, pod
którym był pokarm. (Dziewczynka na ilustracji poniżej jest dobrze
opłacaną profesjonalistką i w niczym nie przypomina mnie z tamtego
okresu).
– Oreo, idź, szukaj!
Oreo pobiegł prosto do kubka, na który wskazywałem. Powtórzyłem to
kilka razy – Oreo zawsze szedł za moimi podpowiedziami. Rozwiązywał
spontanicznie nowy problem. Było możliwe, że znaczenie mojego gestu
dedukował za pomocą wnioskowania społecznego.
– Oreo, jesteś geniuszem!
Napierając na mnie całym swoim wielkim, ciepłym cielskiem, oblizał
mi twarz – poczułem na policzku okruszki po psich ciasteczkach. To był
wspaniały moment w mojej karierze naukowej.
Wparowałem do biura Mike’a i pokazałem mu rezultaty. Wprost
wychodził z siebie z podekscytowania, choć moje wyniki mogły dowodzić,
że jego hipoteza jest niesłuszna. Żeby jednak z pewnością stwierdzić, że
Oreo rzeczywiście rozumiał intencje komunikacyjne (co, jak wcześniej
zakładał Mike, było domeną wyłącznie ludzi), musieliśmy najpierw
wyeliminować inne możliwe wyjaśnienia jego zachowania.
Przychodziły nam do głowy miliony pytań. Może Oreo, szukając
jedzenia, po prostu posłużył się węchem? Czy uczył się odczytywania
gestów stopniowo, z czasem? Czy potrafił posługiwać się tylko jednym,
z góry ustalonym typem gestów, jak szympansy? Czy obrócił głowę
w kierunku, w którym poruszyłem ręką, a potem po prostu podążył za
wzrokiem? Czy też zrobił coś znacznie głębszego? Czy to możliwe, że
Oreo zrozumiał, że chcę mu pomóc? Czy odczytał moją intencję
komunikacyjną, moją chęć wskazania mu, gdzie znajduje się jedzenie?
Czy zdawał sobie sprawę, że chociaż on nie wiedział, gdzie jest przysmak,
ja to wiedziałem?
Drzewa zmieniły się w szkielety, przejmujący wiatr przesuwał po
podjeździe martwe liście – jesień w Georgii przeszła w bezśnieżną zimę.
Choć była stosunkowo łagodna, sprawiała, że – pomimo bielizny
termicznej, flanelowych spodni, kurtki puchowej i rękawiczek –
rozkładając kubki w nieogrzewanym garażu, nie czułem palców. Oreo
przeciwnie – w swoim zbitym czarnym futrze w niższych temperaturach
czuł się nawet lepiej.
Pierwszą rzeczą, którą musieliśmy zrobić, było upewnienie się, że Oreo
nie znajduje jedzenia za pomocą węchu. Tym razem znów ukryłem
przysmak pod jednym z kubków, ale zamiast na niego wskazać, patrzyłem
w ziemię.
Chociaż Oreo prawdopodobnie wyczuwał pożywienie gdzieś w pobliżu,
samo węszenie nie było w stanie zaprowadzić go do właściwego kubka.
Kiedy nie wskazywałem, za pierwszym razem trafiał mniej więcej
w połowie przypadków – ponieważ szanse znalezienia przysmaku wynosiły
właśnie pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, wiedzieliśmy, że zgadywał.
Kilkanaście badań przeprowadzonych później na setkach psów ponad
wszelką wątpliwość dowiodło, że psy nie posługują się swoim zmysłem
węchu do odnalezienia pokarmu w podobnych okolicznościach[25].
Istniała możliwość, że Oreo po prostu kojarzy moją rękę z jedzeniem
i wybiera kubek, który leży bliżej mojego wyciągniętego palca.
Umieściłem więc trzy kubki przed nim i trzy za nim, po czym wskazałem
na jeden z tych ostatnich – Oreo odwrócił się i wybrał właściwy, nawet
pomimo tego, że musiał odejść od mojego palca, żeby się do niego
dobrać[26].
Być może w kontaktach ze mną Oreo nauczył się stosowania tylko kilku
określonych sygnałów – gdyby to była prawda, z jednej strony z czasem
powinien uzyskiwać coraz lepsze wyniki w testach, z drugiej miałby
problem z odczytywaniem wskazówek, których nigdy wcześniej nie
widział. Oreo jednak zawsze wybierał właściwy kubek już za pierwszym
razem: trudno było mówić o jakimkolwiek postępie, jeśli od samego
początku wszystko szło niemal idealnie[27]. Wykorzystywanie nowych
podpowiedzi również nie sprawiało mu problemu, niezależnie, czy
wskazywałem kubek stopą, czy po prostu spoglądałem na niego, zwracając
głowę w jego stronę[28].

Mogło się też zdarzyć, że reakcja mojego psa była czysto odruchowa –
odpowiadał na ruch, który towarzyszył mojemu gestowi: kiedy
przesuwałem jakąś część mojego ciała w lewo lub w prawo, Oreo przenosił
wzrok w tym kierunku w automatycznym odzewie na poruszenie się.
Gdyby tak było, zbliżałby się do kubka, na który spojrzał, nie rozumiejąc
mojej intencji udzielenia mu pomocy. On jednak podążał za moimi
wskazówkami również wtedy, gdy wskazując w lewo, zaczynałem iść
w prawo. Oznaczało to, że nawet kiedy widział mnie oddalającego się od
właściwego kubka i musiał pójść w kierunku przeciwnym do kierunku
spojrzenia, nadal decydował się zaufać moim podpowiedziom. W dodatku
gdy poprosiłem, żeby mój młodszy brat zasłonił mu oczy, tak by
otworzywszy je, zobaczył mnie już wskazującego na coś (co w ogóle
eliminowało ruch), także z tej całkowicie statycznej sytuacji wyciągnął
właściwe wnioski. Kolejne badania udowodniły, że psy dają sobie radę
nawet wtedy, kiedy wskazuje się na właściwy kubek tylko przez chwilę
i zaprzestaje gestu, gdy pies decyduje, w którą stronę spojrzeć[29]. Nie
wyglądało na to, że zachowanie Oreo było wyłącznie reakcją na ruch
związany ze społecznym gestem człowieka.
Mike był pod wrażeniem. Teraz potrzebowaliśmy psa, który nie
aportował tyle co Oreo. Być może nasze treningi do World Series przez te
wszystkie lata dały mojemu psu możliwość stopniowego wyrobienia
w sobie elastycznego podejścia do ludzkich gestów. Zwerbowałem więc
Daisy, psa mojego młodszego brata.
Daisy była kudłatym czarnym kundlem ze schroniska i w ogóle nie
aportowała. Kiedy rzucało się jej piłkę, czasem nawet zdarzało się, że za
nią pobiegła, ale z pewnością nie budziło w niej entuzjazmu przynoszenie
jej z powrotem.
Okazało się, że we wszystkich zadaniach niemal dorównuje Oreo.
Spontanicznie posługiwała się moimi gestami i kierunkiem spojrzenia,
żeby odnaleźć jedzenie, i przeszła pomyślnie większość testów
kontrolnych, które wcześniej zaliczył Oreo. Wyglądało na to, że
umiejętności Oreo nie były niczym niezwykłym i prawdopodobnie
opanowało je wiele psów. Oznaczało to, że możemy przeprowadzić
badania na większej grupie.
Chcieliśmy wiedzieć, czy psy są w stanie odczytywać gesty jedynie
swoich właścicieli, czy również obcych. Być może – tak jak ludzie
nieświadomie reagujący na dziwactwa i nawyki swoich czworonogów – psy
z czasem uczą się odpowiadać na specyficzne zachowania swoich
właścicieli. Znaczyłoby to, że gesty innych ludzi i psów zostawiałyby ich
obojętnymi. Żeby to sprawdzić, udałem się do centrum dziennej opieki dla
psów.
W okolicach Emory były popularne dwa takie ośrodki: Our Place
i Yours Pet Services. Ludzie podrzucali tam swoje psy, żeby bawiły się,
w czasie gdy oni sami pracowali. Przebywały tam całe tuziny czworonogów
i dla każdego z nich byłem kompletnie obcy. Te psy nie dorastały, tak jak
Daisy czy Oreo, obserwując język mojego ciała – było możliwe, że
podpowiedzi otrzymane od nowego człowieka nie będą dla nich tak
czytelne.
Co ciekawe, było inaczej. Okazało się, że podążały za moim
spojrzeniem i gestami wskazywania tak umiejętnie jak Oreo i Daisy[30].
Inne grupy badawcze uzyskały później podobne wyniki[31]: psy potrafią
odczytać gestykulację niemal każdej osoby.
Kolejnym krokiem było przekonanie się, czy psy potrafią
wykorzystywać gesty innych psów. Maggie, jeden z psów z ośrodka, była
biszkoptowym labradorem. Lekki artretyzm powodował, że trudno było ją
nazwać wiercipiętą. Zdaliśmy sobie sprawę, że jeśli przywiążemy jej
smycz do haka umieszczonego w ścianie, będzie przyglądała się naszym
kubkom zupełnie bez ruchu. Pozwoliliśmy jej obserwować, jak pod
jednym z nich ukrywamy jedzenie. Maggie patrzyła w stronę właściwego,
ale jej ciało znajdowało się dokładnie w połowie dystansu między nimi.
Następnie pozwoliliśmy drugiemu psu zbliżyć się do któregoś z kubków.
Bez problemu rozwiązał zadanie – spontanicznie podążył za wzrokiem
i ułożeniem ciała Maggie, żeby znaleźć przysmak[32].
W tym momencie Mike i ja wiedzieliśmy, że możemy być na tropie
czegoś ważnego. Wyeliminowaliśmy całą masę prostych wyjaśnień faktu,
że Oreo rozumiał gesty lepiej niż szympansy; przekonaliśmy się, że ta
umiejętność cechuje również inne psy i że potrafią ją one wykorzystywać
również w interakcjach z przedstawicielami swojego własnego gatunku.
Nadszedł czas na postawienie grupy psów przed jeszcze większym
wyzwaniem.
Podczas badania, czy szympansy rozumieją intencje komunikacyjne,
Mike użył innej wskazówki: małpy patrzyły, jak człowiek kładzie na
właściwym kubku niewielki klocek. Był to nowy, zupełnie arbitralny
sygnał: szympansy nigdy wcześniej go nie widziały i nie miał on żadnego
ustalonego znaczenia. Żeby zrobić z niego użytek, szympansy musiałyby
dokonać uogólnienia i wydedukować, że ma on podobne znaczenie do tych,
których uczyły się wcześniej. Tak się nie stało: nasi kuzyni nie byli
w stanie zgadnąć, do czego służy klocek, i nie wykorzystywali go jako
wskazówki przy szukaniu jedzenia.
Postanowiliśmy przeprowadzić to badanie na psach z centrum.
Pomalowałem drewniany klocek w czarno-białe łaty – było mało
prawdopodobne, że którykolwiek z psów miał podobną zabawkę albo że
któryś z ich właścicieli posługiwał się czymś takim w domu. W sytuacji
kontrolnej, kiedy psy wchodziły do pomieszczenia, klocek stał już na
jednym z kubków – w żaden sposób nie wpływało to na częstotliwość
wybierania właśnie tego pojemnika, wiedzieliśmy więc, że to nie sam
klocek je przyciąga: był po prostu nowym sygnałem bez żadnego
konkretnego znaczenia. Gdy jednak psy na własne oczy widziały, że to
człowiek umieszcza klocek na kubku, spontanicznie traktowały to jako
dziwną podpowiedź, gdzie znaleźć przysmak.
Następnie jeszcze utrudniliśmy zadanie. Żeby wykluczyć możliwość, że
psy korzystają z tego arbitralnego gestu jedynie przyciągnięte przez ruch
związany z kładzeniem klocka na kubku[33], sprawiliśmy, że nie mogły
obserwować samego procesu – widziały tylko, jak już po umieszczeniu
klocka człowiek go dotyka. Okazało się, że to również traktują jako
wskazówkę.

Aby uzyskać całkowitą pewność, powtórzyliśmy eksperyment na innej


grupie psów w Niemczech i porównaliśmy rezultaty z wynikami grupy
szympansów wykonujących ten sam test. Psy, w przeciwieństwie do małp,
spontanicznie skłaniały się ku kubkowi, na którym stał klocek dotknięty
przez człowieka. Okazały się lepsze w rozumieniu naszych gestów niż
szympansy[34].

Czy psy rzeczywiście są jak dzieci?


Choć psy wydawały się dokonywać takich samych wyborów jak
niemowlęta, celem naszych eksperymentów było przekonanie się, na ile
podobne do niemowlęcych są prowadzące je do nich procesy myślowe.
Małe dzieci dochodzą do wniosku, że człowiek dający im wskazówki chce
się z nimi porozumieć. Dotychczasowe doświadczenia zdawały się
dowodzić, że psy robią coś podobnego[35].
Z innych badań wynikało, że psy traktują gesty wybiórczo: spontanicznie
wykorzystują te, za którymi stoi intencja komunikacyjna[36], ignorując
pozostałe[37]. Dla przykładu: pies zwróci uwagę na kierunek naszego
spojrzenia, jeśli obrzucimy nim bezpośrednio właściwy kubek. Jeśli
natomiast zwrócimy głowę w kierunku odpowiedniego pojemnika, ale
popatrzymy nad nim zamiast na niego, nie skorzysta z tej podpowiedzi przy
szukaniu jedzenia[38].
Psy podążają za naszym spojrzeniem najczęściej, kiedy zaznaczamy
naszą intencję komunikacyjną, przyzywając je po imieniu i patrząc wprost
na nie przed wskazaniem, w którym kierunku mają spojrzeć[39]. Chętniej
też korzystają z naszych gestów, jeśli wcześniej nawiązaliśmy z nimi
kontakt wzrokowy lub jeśli wskazując, przenosimy wzrok z właściwego
kubka na nie i z powrotem[40].
Badania te sugerują, że psy potrafią interpretować gesty w zależności od
tego, do czego przykładamy uwagę. Krótko rzecz ujmując, doszliśmy
z Mikiem do wniosku, że zdolności komunikacyjne psów są zadziwiająco
podobne do tych wykazywanych przez niemowlęta.

Źródła psiego geniuszu


Skończyłem Emory i zacząłem pracować nad doktoratem. Moim nowym
opiekunem naukowym na Uniwersytecie Harvarda został antropolog
Richard Wrangham. Poznałem go po trzecim roku studiów, kiedy badałem
szympansy w jego terenowej placówce badawczej w Ugandzie[41]. Choć
w tamtych czasach w Stanach Zjednoczonych nikt nie zajmował się
poznaniem u psów, moje badania zainteresowały Richarda. Mike przeniósł
się do Niemiec do Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka –
ustaliliśmy, że pracując pod skrzydłami Richarda, będę latał do niego do
Niemiec, żeby w lipskim zoo badać cztery gatunki człowiekowatych. Kiedy
wracałem do Beantown, spędzałem wolny czas, starając się dotrzeć do
początków niezwykłych zdolności komunikacyjnych, które odkryliśmy
u psów.
Oczywistym wyjaśnieniem nadzwyczajności psów jest specyficzna
historia ich hodowli. Według naszej „hipotezy ekspozycji”, chociaż psy nie
uczyły się naszych gestów podczas testów, stopniowo przyswajały je
podczas tysięcy godzin spędzonych w gronie swojej ludzkiej rodziny. Być
może psy wychowywane przez ludzi nabrały tych samych umiejętności co
szympansy dorastające wśród ludzi[42]. Według hipotezy ekspozycji
szczeniaki z wiekiem powinny powoli stawać się coraz lepsze
w odczytywaniu ludzkich gestów, a ich wyniki powinny być tym lepsze, im
więcej czasu spędzają z ludźmi.
Aby zweryfikować te założenia, musiałem co weekend dać się zalizać na
śmierć tuzinom absurdalnie słodziasznych szczeniąt. Leżąc na brzuchu –
chciałem upewnić się, że maluchy będą w stanie obserwować moje gesty,
więc zszedłem do ich poziomu – wskazywałem palcem lub wzrokiem jeden
z dwóch kubków, co czyniło mnie nader podatnym na ich
wysokoenergetyczne ataki.
Szczeniaki okazały się nie tylko przesłodkie – osiągane przez nie wyniki
były dla nas szokiem: w spontanicznym wykorzystywaniu ludzkich
spojrzeń i gestów dorównywały dorosłym psom. Dorastanie niewiele tu
zmieniało – dziewięciotygodniowe szczeniaki odczytywały podstawowy
gest wskazywania równie efektywnie co dwudziestoczterotygodniowe.
Ilość czasu spędzonego z ludźmi również nie miała znaczenia. Kiedy
porównałem szczenięta zaadoptowane przez ludzi z tymi wciąż żyjącymi
w miocie, nie doszukałem się między nimi różnic: pomimo stosunkowo
niewielkiego kontaktu z ludźmi szczeniaki wychowywane z matką
wykonywały zadanie niemal doskonale[43]. Badania przeprowadzone
później wykazały, że już sześciotygodniowe szczeniaki potrafią
spontanicznie odczytywać wiele różnych typów ludzkich gestów[44], co jest
doprawdy niezwykłe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w tym wieku ledwie
otwierają oczy i uczą się chodzić.
Kolejne eksperymenty udowodniły, że ani to, czy psy były trzymane na
zewnątrz, czy wewnątrz domu, ani to, że były szkolone czy że poświęcano
im więcej uwagi, nie wpływało na wyniki testów[45] – wszystkie grupy bez
problemu rozumiały ludzki gest wskazujący[46]. Nawet psy ze schroniska
okazały się równie biegłe w odczytywaniu ludzkich sygnałów społecznych
co te dorastające w otoczeniu ludzkiej rodziny[47].
Co jeszcze bardziej zadziwiające, już sześciotygodniowe szczenięta były
w stanie pomyślnie przejść próbę z klockiem. Tak jak dorosłe psy,
szczeniaki wolały kubek z klockiem, jeśli wcześniej widziały, jak człowiek
go na nim umieszcza[48]. Korzystały z podpowiedzi człowieka, nawet jeśli
stał metr od kubka, na który wskazywał, albo jeśli musiały oddalić się od
człowieka, żeby podejść do właściwego pojemnika[49] – to wykluczało
możliwość, że szczeniaki wybierały trafnie tylko dlatego, że pociągały je
ludzkie dłonie.
Nie spodziewaliśmy się żadnego z tych wyników. Historia badań nad
zwierzęcym poznaniem nie odnotowała wielu przypadków umiejętności
obserwowanych w tak młodym wieku, w którym różne historie chowu nie
wpływają jeszcze w większym stopniu na uzyskane rezultaty. Zachowanie
takie miałoby sens, gdyby było związane ze stylem życia, ale nie mieliśmy
żadnych podstaw, żeby sądzić, że tak jest. Później przekonaliśmy się, że
niektóre rasy można ukształtować tresurą[50] i że zdarza się, że psy
nabierają z wiekiem biegłości[51], ale ogólnie rzecz biorąc, szczeniaki są tak
dobre w odczytywaniu ludzkiej gestykulacji, że na ewentualne
doskonalenie nie pozostaje za wiele miejsca.
Z braku dowodów na poparcie hipotezy ekspozycji zaczęliśmy szukać
innego wyjaśnienia niezwykłych zdolności psów.
– Wilki. – Trzeszczący w słuchawce głos Mike’a oznajmił mi z Niemiec.
– Teraz musisz znaleźć wilki.
Ojć.

Biegnąc ze sforą
Jeśli masz zamiar żyć w stadzie mięsożerców, ważne jest, żebyś był
w stanie przewidzieć, co inni jego członkowie zrobią za chwilę. Gesty są
typem informacji społecznej, która pomaga nam zgadnąć, co pozostali
mogą chcieć zrobić. Kierunek spojrzenia może wskazywać, dokąd chcesz
iść; pokazując na coś, możesz zaznaczyć, że jesteś tym zainteresowany.
Wiedza o czyimś potencjalnym następnym kroku ułatwia koordynowanie
naszych zachowań: gdyby wilki posiadały umiejętności zaobserwowane
u psów, łatwiej byłoby im współpracować przy polowaniach.
Drapieżnikom przydaje się również zdolność przewidywania kolejnych
działań ofiary na podstawie jej sygnałów społecznych. Jeśli widzisz, że
jeleń patrzy w lewo, możesz ruszyć w tamtą stronę i dotrzeć do celu
wcześniej niż on. Możliwe, że psy odczytują ludzkie gesty w tak niezwykle
sprawny sposób, dlatego że wywodzą się z grupy mięsożerców, dla których
kluczowe dla przetrwania było rozszyfrowywanie znaków społecznych
innych gatunków. Według naszej hipotezy „dziedzictwa sfory” wilki, jako
bezpośredni przodkowie psów, powinny dorównywać im w umiejętności
rozumienia ludzkich gestów komunikacyjnych[52].
Mike wiedział, że mogę mieć trudności w znalezieniu właściwych
wilków. Zwierzęta te z natury są skrajnie nieufne wobec ludzi – nawet te
urodzone w niewoli w pobliżu człowieka robią się nerwowe. Wcześniejsze
badania porównawcze zdolności uczenia się wilków i psów wykazały, że
osiągane wyniki zależą od tego, jak dorastały wilki: te wychowywane przez
własne matki wypadają w testach gorzej od psów, te zaś, którymi
zajmowali się ludzie, mogą uzyskiwać lepsze rezultaty od nich dokładnie
w tych samych zadaniach[53].
Kiedyś w Niemczech próbowaliśmy już przeprowadzić doświadczenia
na parze wilków wychowywanych przez matkę. Nie umiały zrobić użytku
z naszych gestów, ale prawdopodobnie oblałyby również każdy inny test,
kompletnie nie były bowiem zainteresowane nawiązaniem z nami
kontaktu[54]. Wiedzieliśmy, że jeśli chcemy porównać psie i wilcze
zdolności poznawcze, musimy znaleźć wilki, które podobnie do psów
dorastały w interakcji z ludźmi.
Przetrząsnąłem internet i cudem natknąłem się na idealną watahę. Wolf
Hollow został założony przez Paula Soffrona, strażaka, który w 1988 roku
otrzymał pięć wilczych szczeniąt. Utworzył rezerwat wilków w Ipswich
w stanie Massachusetts, żeby kształcić szerszą publiczność i pokazać jej
tych wiele powodów, dla których warto pokochać wilki.
Kiedy do niego przyjechałem, wataha liczyła już trzynaście osobników,
rezerwat stał się placówką edukacyjną przyciągającą trzydzieści tysięcy
odwiedzających rocznie[55], a sam Paul leżał przykuty do łóżka chorobą
Alzheimera. Jego żona, Joni, która kierowała ośrodkiem, podeszła do
naszych badań z entuzjazmem. Poznałem również Christinę Williamson,
młodą niebieskooką biolożkę o rudoblond włosach. Niewysoka i drobna,
Christina niezupełnie odpowiadała wyobrażeniu kogoś, kto biega ze sforą
wilków, ale to właśnie ona wychowała wiele z nich od szczenięcia i znała
historię pozostałych. Na ile to tylko możliwe, kiedy się nie żyje dosłownie
w stadzie, była częścią watahy.
Wilki z ośrodka miały do czynienia z ludźmi na niespotykaną skalę[56],
a także, co ważniejsze, przez pierwsze pięć tygodni życia były
wychowywane przez nich, a nie przez matki. Później stopniowo
wprowadzano je do watahy, przy czym nadal niemal codziennie miały
kontakt z Christiną. W osłupieniu patrzyłem, jak Christina wchodzi na
wybieg, żeby wybrać kilka wilków, które miały wziąć udział w naszej
zabawie z gestami. To było więcej, niż mogłem sobie wymarzyć, o ile nie
zamierzałem sam wychować grupki wilków (w bostońskim mieszkaniu
byłoby to nieco niewygodne).
Pamiętam, że kiedy usiadłem przed moim pierwszym wilkiem, żeby
pokazać Christinie, na czym polega test, pomyślałem: „Babciu, dlaczego
masz takie wielkie wszystko?!”. Uderzyło mnie, jak ostrożnie wilki
podchodziły. Choć codziennie widywały tuziny nowych ludzi biorących
udział w zajęciach edukacyjnych, ewidentnie mierzyły mnie wzrokiem.
Gdy wyciągnąłem ich ulubiony przysmak – kostki sera – ich sposób
postępowania zmienił się: teraz miałem przed sobą dwa zwierzęta, chociaż
potrzebowałem tylko jednego. Zanim Christina zdążyła powiedzieć „Nie!”,
spróbowałem poczęstować oba wilki naraz. Zobaczyłem tylko błysk zębów
i usłyszałem skomlenie – jeden z basiorów zacisnął szczęki na pysku
drugiego. Żadnego ostrzegającego warknięcia, żadnych ugryzień na pół
gwizdka – to z pewnością nie były psy.
Po tym, jak pokazałem Christinie przebieg testu, poprosiłem, żeby
spróbowała go przeprowadzić. Wilki natychmiast zbliżyły się do niej
i pozwoliły się drapać przez ogrodzenie, machając ogonami. Było jasne, że
to Christina będzie eksperymentatorką w większości doświadczeń.
Kiedy otrzymaliśmy wyniki, pokręciłem z niedowierzaniem głową.
Naprawdę byłem przekonany, że wilki wypadną równie dobrze jak psy,
może lepiej – pomysł z dziedzictwem sfory miał sens. Okazało się jednak,
że wilkom bliżej do szympansów: choć Christina próbowała wskazać im,
gdzie ukryto jedzenie, za pomocą trzech różnych typów znaków, wybierały
na chybił trafił[57]. Dziewięciotygodniowe psiaki, z którymi miałem do
czynienia wcześniej, wykazywały większą wprawę w odczytywaniu
ludzkich gestów niż one[58].
W tamtych czasach niewielu ludzi badało zdolności poznawcze wilków,
więc obawialiśmy się, że ich wyniki byłyby równie słabe w jakimkolwiek
sprawdzianie przeprowadzanym przez ludzi. Kiedy jednak Christina
spróbowała innej zabawy (wilki musiały zapamiętać, w której dłoni
schowała jedzenie), zgadywały niemal bezbłędnie – ich niezdolność do
skorzystania z podpowiedzi Christiny nie wynikała więc z braku
zainteresowania przysmakiem czy z zaniepokojenia wywołanego
obecnością człowieka[59].
W późniejszych latach naukowcy hodowali wilki tylko po to, by
porównywać ich umiejętności społeczne z psimi. Zwierzęta te miały nawet
więcej kontaktu z ludźmi niż wilki, które ja badałem, ale rezultaty
eksperymentów nie różniły się znacząco od naszych. W wieku czterech
miesięcy silnie uspołecznione wilki nie potrafiły posłużyć się gestem
swojego opiekuna jako wskazówką przy szukaniu jedzenia, nawet jeśli
wychowywały się z nim od szczenięcia. Dorosłe osobniki potrzebowały
ukierunkowanego szkolenia, żeby dorównać spontanicznemu zachowaniu
psich szczeniąt[60]. Tak jak szympansy, wilki były w stanie przyswoić
znaczenie ludzkich gestów komunikacyjnych za sprawą treningu czy
socjalizacji, ale nie demonstrowały tej umiejętności samorzutnie bez
żadnego wcześniejszego przygotowania[61].
József Topál z Węgierskiej Akademii Nauk odkrył jeszcze jeden aspekt
zależności psów od naszych sygnałów społecznych[62], który czyni je
podobnymi bardziej do niemowląt niż wilków: ich niezwykłe zdolności
prowadzą je do takich samych błędów, jakie popełniają małe dzieci.
Psy obserwowały, jak eksperymentator ukrywa zabawkę w jednym
z dwóch punktów, po czym bez problemu ją odnajdywały. Potem
eksperymentator ponownie chował zabawkę, po czym na oczach psa
przenosił ją w inne miejsce. Tak jak niemowlęta, psy myliły się i najpierw
szukały przedmiotu tam, gdzie został umieszczony na początku, mimo że
widziały, iż zmieniał położenie. Kiedy cały proces przenoszenia dokonywał
się za pomocą przezroczystych żyłek, a nie człowieka, psy – tak jak ludzkie
dzieci – nie popełniały więcej tego błędu: był on spowodowany kontekstem
społecznym, a nie lukami w pamięci.
Co ciekawe, wilki wychowywane przez ludzi nie wpadały w tę pułapkę:
niemal zawsze znajdywały zabawkę, nawet jeśli przenosił ją człowiek.
Topál i jego współpracownicy doszli do wniosku, że stanowi to dowód na
poparcie tezy, że u psów wyewoluowało niezwykłe wyczulenie na ludzkie
sygnały społeczne, co upodobnia je do niemowląt. Pokazuje to również,
w jaki sposób przesadne poleganie na człowieku może w niektórych
sytuacjach zbijać psy z tropu[63]. Wilki są genialne na swój sposób.
W tych badaniach psy okazały się wyjątkowe nie tylko na tle
naczelnych, ale także w porównaniu z najbliższymi sobie psowatymi. Nie
mogły po prostu odziedziczyć swoich „niemowlęcych” zdolności. Kiedy
obaliliśmy hipotezę ekspozycji i hipotezę dziedzictwa sfory, zostało nam
tylko jedno wyjaśnienie: psy wykształciły podstawowe rozumienie
ludzkich intencji komunikacyjnych w procesie udomowienia.
Był to ekscytujący pomysł, zakładał bowiem, że zdolności poznawcze
psów upodobniły się do tych obserwowanych u niemowląt. O konwergencji
mówimy, gdy niespokrewnione gatunki w odpowiedzi na ten sam problem
wytwarzają niezależnie od siebie podobne rozwiązania. Biolodzy często
stwierdzają zbieżność w budowie części ciała bardzo daleko
spokrewnionych zwierząt: na przykład ryby, pingwiny i delfiny, wszystkie
mierząc się z trudnościami związanymi z poruszaniem się w wodzie,
w sposób niezwiązany ze sobą wykształciły płetwy. My mieliśmy do
czynienia ze zjawiskiem rzadziej spotykanym: konwergencją
psychologiczną. Psy niezależnie od nas wyewoluowały w sposób, który
sprawił, że stały się nam poznawczo bliższe niż nasi najbliżsi krewni.

Prawda o udomowieniu
Ponieważ zakładamy, że ludzie oswoili zwierzęta na swoje własne
potrzeby, niemal powszechnie przyjmuje się, że udomowienie sprawia, że
stają się one w pewnym sensie słabsze, mniej dostojne czy po prostu
głupsze. Ludzie myślą o dzikich zwierzętach jako o stworzeniach
majestatycznych i należących do natury, o domowych zaś jako o czymś
w rodzaju sztucznych tworów. Kiedy jednak weźmiemy pod uwagę
pochodzenie zwierząt domowych, okaże się, że prawda ma znacznie więcej
odcieni.
Psy na przykład nie zawsze są głupsze od wilków. Mają swój własny
specyficzny talent, który – sądząc po naszych pierwszych eksperymentach
ze szczeniakami i wilkami – wydawał się skutkiem udomowienia.
Najbardziej ekscytujące było jednak coś innego: gdybyśmy byli w stanie
sprawdzić, czy umiejętności społeczne psów wykształciły się w czasie ich
oswajania w wyniku konwergencji z ludźmi, być może na tej podstawie
dowiedzielibyśmy się też, czy z podobnego procesu wyewoluowały również
nasze własne zdolności w tym zakresie.
Był tylko jeden problem – w tamtym czasie wydawało nam się, że nie da
się tego sprawdzić, a bez eksperymentalnego potwierdzenia z twardej
ścieżki nauki ześlizgiwaliśmy się w rozmyte gawędziarstwo.
Tak było aż do czasu, kiedy pewnego wieczoru cały nasz instytut wybrał
się na kolację do chińskiej restauracji na Massachusetts Avenue. Byłem na
drugim roku studiów doktoranckich. Przypadkiem usłyszałem, jak Richard
mówi o bonobo i o tym, jak trudno jest wytłumaczyć ich ewolucję[64].
Wyjaśniał psychologiczne różnice między nimi a szympansami
zwyczajnymi: bonobo były mniej agresywne i spokojniejsze. Poza tym oba
gatunki różniły się także fizycznie: szympansy karłowate mają mniejsze
kły, mniejsze czaszki i są smuklejsze.
– O! – powiedziałem, niegrzecznie przerywając rozmowę. – To całkiem
jak udomowione srebrne lisy syberyjskie.
Richard odwrócił się uprzejmie i czekał, aż się wytłumaczę.
– W Rosji przeprowadzono eksperyment hodowlany: krzyżowano lisy
tak, żeby były mniej agresywne. Z czasem zwierzęta zmieniły się w ten
sam sposób jak bonobo, o których mówił pan przed chwilą: małe zęby,
głowy i cała reszta. Pisał o tym Ray Coppinger z Hampshire College[65]. To
światowej sławy ekspert od zachowania psów, badał psy na całym świecie
– trajkotałem.
Richard intensywnie wpatrywał się we mnie.
– Czy możesz podrzucić mi ten rozdział do poniedziałku rano?
Zdobyłem dla niego artykuł. W konsekwencji znalazłem się w pociągu
jadącym na Syberię.
Rozdział 4

Sprytny jak lis


Jak pewien mało znany rosyjski naukowiec
odkrył sekret udomowienia

K ażdy, kto ma jakieś pojęcie o dwudziestowiecznej historii Rosji,


odradzałby mi Syberię jako kierunek podróży. Choć kiedyś region
ten był znany ze swoich naukowców, trzy dekady rządów Stalina pogrążyły
tutejszą biologię w totalnym chaosie, z którego do dziś próbuje się
otrząsnąć.
Gdy w 1924 roku Stalin przejmował władzę, było jasne, że największym
wyzwaniem, przed jakim stał, było zapobieżenie śmierci głodowej całego
kraju. Jego polityka (w tym zmuszanie chłopów do pracy w państwowych
kołchozach i późniejsza redystrybucja produkcji przez rząd centralny)
doprowadziła do największej spowodowanej działaniami człowieka klęski
głodu w historii[1]. Stalin wiedział, że głodni chłopi to źli chłopi.
Niezależnie od tego, jak wiele milionów wysłałby do obozów pracy
przymusowej, wiele kolejnych gotowych było wywołać powstanie, jeśliby
ich nie nakarmił.
Stalin potrzebował naukowego cudu. Potrzebował upraw kwitnących
dwa razy szybciej, ale zużywających o połowę mniej wody; potrzebował
pełnych kłosów pszenicy chylących się ku srebrzystemu zimowemu słońcu;
potrzebował ziemniaków pęczniejących pod zmarzniętą glebą.
Niestety, odwrócił się plecami do jedynej gałęzi nauki, która
rzeczywiście mogła mu pomóc. Przetrwanie najlepiej przystosowanych,
karykaturalnie przedstawiane jako prosperity „silnych” i zagłada „słabych”,
trąciło burżuazyjną opresją klasy pracującej. Stalin był więc nie tylko
jednym z największych zbrodniarzy w historii, ale również tym, który
odrzucił genetykę, wtedy nową darwinowską dyscyplinę, ostatecznie
mającą przyczynić się do zrewolucjonizowania rolnictwa.

Niech jedzą groszek


A była to prawdziwie nowatorska i ekscytująca gałąź nauki. Choć Darwin
wiedział, że pewne cechy mogą przechodzić z pokolenia na pokolenie, nie
był pewien, jak to się dzieje[2]. Na ironię zakrawa fakt, że podobno w jego
bibliotece już po jego śmierci znaleziono artykuł naukowy, który mógł
przynieść mu rozwiązanie[3].
Gregor Mendel był nikomu nieznanym austriackim mnichem, który
pośmiertnie stał się sławny jako ojciec genetyki. Tak jak Darwina, Mendla
interesowały kwestie dziedziczenia i tego, jak pewne właściwości
przechodzą z pokolenia na pokolenie. Kiedy jednak w 1856 roku zaczynał
swoje eksperymenty, nie wiedział nic o Darwinowskiej teorii doboru
naturalnego[4] – O powstawaniu gatunków zostało opublikowane dopiero
trzy lata później.
Przez siedem lat Mendel wyhodował około dwudziestu dziewięciu
tysięcy roślin grochu zwyczajnego: wybrał kilka różnych widocznych cech
fizycznych groszku i rozpoczął pracę nad matematycznym modelem
mającym przewidzieć, jakie cechy odziedziczy pokolenie potomne.
Przykładowo: dwa kwiaty groszku mogą wyglądać dokładnie tak samo,
ale w ich genach kryją się fragmenty kodu recesywnego i dominującego,
zwane allelami. Kiedy zostaną zapylone krzyżowo, dwa allele rozdzielają
się i tylko jeden od każdego rodzica jest przekazywany następnej
generacji. Z czworga potomków średnio jeden będzie miał dwa allele
dominujące i szare kwiaty, dwa będą takie jak rodzice – szare z jednym
allelem dominującym i jednym recesywnym, jeden zaś odziedziczy dwa
allele recesywne i będzie kwitł na biało.
W ten sposób otrzymujemy szachownicę Punnetta, którą wielu z nas
pamięta z lekcji biologii w liceum:
Z początku nikt nie zdawał sobie sprawy, że miało to coś wspólnego
z doborem naturalnym. Dodajmy jednak presję selekcyjną: załóżmy, że na
pewnym pastwisku krowy przychylniejszym okiem patrzą na szare kwiaty
– ponieważ większość ich zostanie zjedzona, szanse na zapylenie białych
wzrosną. Następne pokolenie może więc wyglądać tak:

Jeśli krowy zjedzą jeszcze więcej kwiatów, wzrośnie


prawdopodobieństwo, że skrzyżują się ze sobą dwa białe kwiaty, co sprawi,
że kolejna generacja będzie bardziej przypominać to:
Ten prosty przykład ilustruje, jak presja selekcyjna może wywołać
zmianę w kolejnych pokoleniach.
Niektórzy historycy twierdzą, że po śmierci Darwina w jego bibliotece
znaleziono kopię artykułu Mendla z 1866 roku, opisującego jego
eksperymenty z groszkiem. W tamtych czasach strony składano razem
i trzeba było rozciąć je nożem do papieru, żeby zobaczyć tekst. Kopię
Darwina znaleziono wciąż nierozciętą, co oznaczało, że nigdy jej nie
przeczytał[5].
Nawet gdyby jednak to zrobił, nie jest pewne, czy byłby w stanie pojąć
znaczenie dokumentu. Mendel korzystał ze ścisłego matematycznego
modelu – reszcie naukowego świata nadążenie za jego myślą zajęło ponad
trzy dekady. Dopiero w latach trzydziestych dwudziestego wieku, długo po
tym, jak Mendel odszedł z tego świata, brytyjski genetyk i statystyk
sir Ronald Fisher połączył ze sobą Mendla i Darwina i dokonał wielkiej
syntezy ich myśli[6].
Choć Darwin mógł przeprowadzać doświadczenia na przedstawicielach
gatunków udomowionych, jak gołębie (albo groszek, gdyby na to wpadł),
nie dysponował żadnymi danymi na temat ich pochodzenia. Nikt nie
sporządzał notatek, w czasie gdy pies oddzielał się od wilka, a świnia do
dzika. Udomowienie mogło być w całości wynikiem zamierzonego doboru
– procesu podobnego do tego, w którym celowo krzyżuje się psy o krótkiej
sierści, żeby uzyskać jeszcze więcej krótkowłosych psów. Mogło też
okazać się, że udomowienie przynajmniej w jakiejś części jest skutkiem
niezamierzonej selekcji: jak wtedy, gdy uwypuklenie pewnej właściwości
w wyniku hodowli pociąga za sobą przypadkowe pojawienie się całej serii
innych cech[7].

Chłopski geniusz
W czasie gdy rozterki Darwina pozostawały wciąż nierozstrzygnięte, Stalin
znalazł sobie własnego, sowieckiego bohatera – Trofima Denisowicza
Łysenkę, syna ukraińskiego chłopa. Natknął się on na starą technikę
uprawy zwaną jarowizacją, która pozwalała uzyskać wcześniejsze
kwitnienie roślin po uprzednim wystawieniu ich na działanie niskich
temperatur. Pszenica na przykład przed kwitnieniem potrzebuje długiego
okresu chłodu – prawdopodobnie nasiona „orientują się” w ten sposób, że
zima minęła i można bezpiecznie rozkwitać[8].
Łysenko ogłosił, że wystarczy zamrozić nasiona na dwa tygodnie, by
pszenica ozima wykiełkowała na wiosnę – rozwiązywało to problem
nasion, które niszczały z powodu niedostatecznego śniegu. Jak przystało na
prawdziwie szalonego naukowca, utrzymywał, że to on sam wymyślił tę
metodę, podczas gdy w rzeczywistości stosowano ją od jakichś stu lat.
Twierdził także, że wyhodowane przez niego nasiona dawały obfitsze
i wartościowsze plony, które uchronią miliony przed śmiercią głodową[9].
Pierwszy raz opisał proces jarowizacji Stalinowi w 1935 roku, ledwie
dwa lata po Wielkim Głodzie. Deklarował, że jest w stanie stworzyć nowe
odmiany pszenicy w jedną piątą czasu, jaki naukowcy uważali za
konieczny, by tego dokonać, i obiecywał nawet dziesięciokrotnie
zwiększyć krajową produkcję tego zboża[10]. Potem zaś dodał coś, co Stalin
bardzo chciał usłyszeć: przyrzekał, że zmiany, jakich dokona w ziarnach,
będą widoczne również w kolejnych pokoleniach roślin.
Jego eksperymenty oczywiście zakończyły się porażką. Żeby przekonać
władzę, że dotrzymuje słowa, Łysenko zaczął fałszować wyniki badań[11].
Odrzucił kilka dobrze udokumentowanych praw genetyki, by następnie
w ogóle odrzucić koncepcję genu jako takiego[12].
Przed nastaniem epoki Łysenki sowiecka biologia rozwijała się
niezwykle dynamicznie i była bardzo szanowana w środowisku. Wśród
amerykańskich biologów krąży nawet stary dowcip: jeśli myślisz, że
dokonałeś jakiegoś odkrycia, sprawdź, czy aby Rosjanie nie opisali go już
w jednym ze swoich nikomu nieznanych czasopism pisanych cyrylicą.
Dmitrij Iwanowski w 1892 roku jako pierwszy odkrył istnienie wirusów.
Nikołaj Kolcow wymyślił olbrzymią, złożoną z podwójnej nici molekułę
na równo ćwierć wieku przed tym, jak Watson i Crick po raz pierwszy
opisali cząsteczkę DNA w 1953 roku. Nadson i Filipow zaobserwowali
mutacje spowodowane działaniem promieniowania rentgenowskiego dwa
lata przed amerykańskim genetykiem i laureatem Nagrody Nobla
Hermannem Mullerem[13].
Okres wielkiego terroru 1937–1938 położył jednak kres wielu karierom
naukowym. Stalin był przekonany, że rząd, wojsko, praktycznie każda
warstwa sowieckiego społeczeństwa była przesiąknięta korupcją i roiła się
od szpiegów. Zainicjował masową czystkę, doprowadzając do aresztowania
1,3 miliona osób, z których połowa została skazana na śmierć[14],
a pozostałych zesłano do gułagów.
Nic dziwnego więc, że naukowcy wystarczająco odważni, by głośno
powiedzieć, że prace Łysenki to oszustwo, lądowali w więzieniu, byli
torturowani albo zostawali straceni – niektórzy zresztą na prośbę samego
Łysenki, który stał się potężny, arogancki i rozsierdzony.
Po drugiej wojnie światowej stan sowieckiej biologii jeszcze się
pogorszył. Darwinizm był demonizowany, po części w reakcji na ideologię
nazistowską, która wypaczyła teorię jego twórcy, by móc usprawiedliwić
politykę rasowej eksterminacji. Naziści uważali Rosjan za podludzi[15],
czemu dali wyraz w czasie inwazji na Rosję, podczas której masowo palili
wsie, dokonywali na miejscowej ludności publicznych egzekucji,
poddawali ją torturom i niewolili seksualnie.
Później nastała zimna wojna – stosunki między Rosją a Stanami
Zjednoczonymi i Wielką Brytanią pogorszyły się, a wszystko, co
pochodziło z Zachodu, miało być naznaczone jego gnuśnością i zepsuciem.
Darwinizm widziano jako usprawiedliwienie dla kapitalistów, którzy –
jako silniejsi i inteligentniejsi – bogacili się, podczas gdy rzesze
robotników żyły w ubóstwie. Genetykę odbierano jako narzędzie
amerykańskiego imperializmu, sankcjonującą rasizm panujący
w tamtejszym społeczeństwie[16].
Oczerniając Zachód, jednocześnie wychwalano wszystko, co rdzennie
rosyjskie. Łysenko stał się bohaterem – gloryfikowali go nie tylko Stalin
i podległe mu władze, ale również prasa, która widziała w nim uosobienie
„bosonogiego profesora”, chłopskiego geniusza. Fotografie
przedstawiające Łysenkę na tle błękitnego nieba głaszczącego złote kłosy
pszenicy zalały media. Portrety uwieczniające jego mocno zarysowane
brwi, jasne oczy i kwadratową szczękę zdobiły ściany wszystkich instytucji
naukowych. Wznoszono pomniki ku jego czci[17].
Ponieważ wszyscy, którzy nie zgadzali się z Łysenką, zostali zwolnieni,
uwięzieni albo zabici, kolejne pokolenie łysenkistów było niemal
kompletnie niewykształcone[18], co nie przeszkadzało jego
przedstawicielom nadal zajmować najwyższe stanowiska naukowe –
opóźniło to rozwój dyscypliny o całe dekady.
W 1948 roku Łysenko ostatecznie zatriumfował – Stalin poparł jego
postulat całkowitego odrzucenia genetyki w ZSRR[19]. Instytucje zajmujące
się tą gałęzią nauki zostały albo zamknięte, ale przekształcone zgodnie
z założeniami teorii Łysenki, zaś zespoły ich pracowników straciły pracę.
Materiały traktujące o genetyce zniknęły z uniwersytetów i podręczników.
Genetycy zostali oficjalnie uznani za wrogów ludu.
W takiej właśnie atmosferze jeden człowiek przeprowadził być może
najwspanialszy eksperyment z zakresu genetyki behawioralnej
w dwudziestym wieku.

Mroczny rycerz Darwina


Trudno znaleźć cokolwiek na temat Dmitrija Konstantynowicza Bielajewa.
Poza kilkoma panegirykami nie dorobił się żadnych biografii. Kiedy umarł,
jego żona wydała w formie książki wspomnienia tych, którzy go znali, ale
rozdała ją tylko przyjaciołom i kolegom z pracy – kopie są absolutnie nie
do zdobycia[20]. Większość informacji o Bielajewie pochodzi od Ludmiły
Trut, jego protegowanej z Instytutu Cytologii i Genetyki, która do dziś
kontynuuje prace nad rozpoczętym przez niego eksperymentem.
Według Trut, Bielajew urodził się podczas pierwszej wojny światowej,
w 1917 roku, w małej wiosce Protasowo, położonej na północny zachód od
Moskwy. Zgodnie z duchem czasów Bielajew i trójka jego rodzeństwa od
dzieciństwa byli przyuczani do pracy na roli: zbierali kukurydzę
i zajmowali się zwierzętami w gospodarstwie. Rodzina jednak również
ceniła edukację, a najstarszy z rodzeństwa, Nikołaj, wyjechał, żeby zostać
genetykiem[21].
Po ukończeniu drugiej klasy rodzice wysłali Bielajewa do Moskwy, żeby
zamieszkał z Nikołajem i kontynuował naukę. Dorastał w pobudzającym
intelektualnie środowisku: Nikołaj, jako wybitny genetyk, prawdopodobnie
przedstawił młodszego brata kolegom, z którymi razem spędzali długie
popołudnia na omawianiu ekscytujących odkryć – czasy prześladowań
i upadku dopiero miały nadejść.
W 1937 roku Nikołaj został aresztowany przez tajną policję
i rozstrzelany bez procesu[22]. Bielajew miał wtedy dwadzieścia lat. Nie
wrócił do gospodarstwa rodziców – został w Moskwie i wkroczył na bardzo
ryzykowną ścieżkę. Rok po tym, jak zamordowano jego brata, rozpoczął
pracę w Departamencie Zwierząt Futerkowych na jednej z państwowych
ferm futrzarskich, w gruncie rzeczy inicjując tym samym swoją karierę
w genetyce[23].
Wybuch drugiej wojny światowej przerwał jego badania, a w 1941 roku
powołano go do służby wojskowej. Choć zaczynał jako skromny jegier,
Bielajew dorobił się stopnia majora. Zanim wrócił do domu, otrzymał
kilka medali za odwagę i oddaną służbę.
Trudno oddać sprawiedliwość temu, jak niewiarygodnie śmiały musiał
być Bielajew, żeby kontynuować swoją pracę po wojnie[24]. Chociaż miał
status bohatera wojennego, w żaden sposób nie chroniło go to przed
prześladowaniami: tuż przed jej wybuchem Stalin wydał rozkaz stracenia
wszystkich dowódców armii pierwszego i drugiego stopnia[25].
Powracających żołnierzy, takich jak Bielajew, często podejrzewano
o poddanie się obcym wpływom.
Bielajew rozpoczął swoje eksperymenty genetyczne w momencie, gdy
liczba osób przebywających w gułagach osiągnęła swoje apogeum
i przekroczyła 2,5 miliona[26]. Stąpał po kruchym lodzie. Tytuł jego
rozprawy doktorskiej, „Wariacja i dziedziczenie srebrnego futra u srebrno-
czarnych lisów”[27], pobrzmiewa niewątpliwie ideologiczną herezją
genetyki Mendla. W 1948 roku, kiedy genetyka jako nauka została
całkowicie zakazana, Bielajew został zwolniony z Departamentu Zwierząt
Futerkowych przy Centralnym Laboratorium Badań nad Zwierzętami
Futerkowymi w Moskwie[28].
Kontynuowanie pracy oznaczało nie tyle prawdopodobieństwo
skończenia w gułagu, ile niemal pewność takiego losu. Bielajew musiał
zdawać sobie sprawię, że każdy dzień mógł być jego ostatnim, że każdej
nocy ktoś może zapukać do jego drzwi. A jednak nadal prowadził badania.
Po śmierci Stalina w 1953 roku żelazny uścisk, w jakim Łysenko
trzymał genetykę, zaczął słabnąć, odchodził jednak długo i powoli.
Władze, które nastały po Stalinie, otwarcie popierały Łysenkę[29].
W dziedzinie genetyki nie było stopni naukowych; jeśli ktoś chciał
opublikować jakiś artykuł na jej temat, musiał to robić w czasopismach
z chemii, matematyki lub fizyki[30].
Dopiero ponad dekadę po śmierci Stalina, w 1965 roku, Łysenko został
zwolniony z Instytutu Genetyki, a dyscyplina zaczęła się odradzać.
Do tego czasu eksperyment Bielajewa przynosił już zdumiewające
rezultaty. Tak jak Darwin, Bielajew interesował się procesem
udomowienia. Darwin nie od razu przedstawił swoją hipotezę, że ludzie
dzielą wspólnego przodka z małpami. W O powstawaniu gatunków zaczął
delikatnie, od dobrze znanego wszystkim tematu – hodowli selekcyjnej –
żeby udowodnić, że dobór w ogóle może mieć miejsce. Było powszechnie
wiadomo, że psy – tak samo jak gołębie, świnie i inne zwierzęta domowe –
można krzyżować tak, żeby uzyskać pożądane właściwości.
Darwin określał udomowienie mianem „eksperymentu na olbrzymią
skalę” w ewolucji[31]. Wykorzystał dobór sztuczny, w którym to hodowcy
typują różne cechy mające zostać przekazane następnemu pokoleniu, by za
jego pomocą zilustrować identyczny proces doboru naturalnego, w którym
zamiast ludzi ewolucją kieruje walka o przetrwanie[32]. Ale jak w ogóle
doszło do udomowienia?
Tu pojawia się Bielajew, który postanowił udomowić swój własny
gatunek całkowicie od podstaw. Po dekadzie odsuwania od siebie
podejrzeń i zastanawiania się, czy podzieli los brata, w 1959 roku przeniósł
się do Nowosybirska, odległej placówki na Syberii, gdzie został
dyrektorem wydziałowego Instytutu Cytologii i Genetyki – i gdzie
pozostał, nieniepokojony przez władze, aż do śmierci w 1985 roku[33].
Bielajew zdecydował, że będzie pracował z lisami srebrnymi – taki
wybór umożliwiał mu prowadzenie wielkiego genetycznego eksperymentu
pod przykrywką komercyjnego przedsięwzięcia. Na północno-zachodnim
krańcu Syberii futra tych zwierząt, gęste, miękkie i w pięknych śnieżnych
odcieniach, były najdroższym towarem luksusowym[34]. Lisy srebrne są
odmianą lisa rudego (Vulpes vulpes)[35], najbardziej rozpowszechnionego
żyjącego gatunku lisa, występującego od Arktyki przez pustynie po miasta.
Choć są daleko spokrewnione z psami, nigdy nie zostały udomowione. Lisy
srebrne, zamiast rudej czy złotobrązowej, są pokryte czarną sierścią, której
srebrzysty połysk nadają jasne włosy okrywowe, najdłuższe z całego
pokrycia[36].
W Rosji srebrne lisy hodowano na fermach futrzarskich od końca
dziewiętnastego wieku[37], przy czym głównym celem hodowców było
zwiększenie liczby białych włosów okrywowych, a co za tym idzie –
uwypuklenie srebrzystego odcienia futra[38]. Jednym z problemów,
z którymi musieli się zmierzyć, był fakt, że w każdym pokoleniu pojawiały
się gdzieniegdzie rude i złotobrązowe łaty, obniżające wartość skór. Poza
tym, pomimo że lisy od pokoleń żyły w warunkach hodowlanych, nadal
gryzły, gdy próbowano się nimi zajmować[39].
Bielajew zauważył, że przedstawiciele gatunków udomowionych oraz
ich dzicy kuzyni różnią się od siebie na wiele sposobów. Wielkość ciała
tych pierwszych zmienia się, prowadząc do powstania ras karłowatych
i olbrzymich. Na ich sierści pojawiają się łaty, przy czym może ona rosnąć
bardzo długa lub staje się bardzo krótka. Część skóry całkowicie traci
pigmentację, a ogony podkręcają się. W dodatku, podczas gdy dzikie
zwierzęta rozmnażają się wyłącznie w określonym sezonie, zwierzęta
domowe mogą wydawać potomstwo kilka razy w roku[40].
Zwykle w celu uzyskania jakiejś cechy, takiej jak zakręcony ogon,
krzyżuje się ze sobą dwa psy z zakręconymi ogonami. Żeby stworzyć
gatunek udomowiony, można by selektywnie rozmnażać zwierzęta
posiadające pewne właściwości fizyczne i mieć nadzieję, że przy okazji
nastąpi domestykacja.
Bielajew postąpił jednak inaczej: zamiast krzyżować osobniki
posiadające wiele różnych fizycznych cech, rozmnażał te wyróżniające się
jedną jedyną cechą behawioralną.
Rozpoczął z pochodzącą z estońskiej fermy grupą trzydziestu lisów i stu
lisic[41]. Hodowano je już od pięćdziesięciu lat, co pozwoliło pominąć
stresujący początkowy okres, w którym dzikie zwierzęta są łapane
i zmuszane do przebywania w pobliżu człowieka. Pomimo tego nadal
ponad 90% zwierząt przejawiało zachowania agresywne i bojaźliwe. Tylko
10% reagowało na ludzi w spokojny, zaciekawiony sposób, bez śladu
strachu czy agresji, nawet te jednak nie dawały się dotknąć i trzeba było
zachowywać środki ostrożności przed ugryzieniami[42]. Bielajew nazwał tę
początkową populację „praktycznie dzikimi zwierzętami”[43].
Następnie Bielajew zaczął wywierać na nie swoją presję selekcyjną,
związaną z tym, jak lisy reagowały na ludzi. Kiedy lisie szczenięta
kończyły miesiąc, eksperymentatorzy próbowali je dotknąć i pobawić się
z nimi. W każdym sezonie rozrodczym Bielajew krzyżował osobniki, które
okazywały się najmniej agresywne i najbardziej zainteresowane ludźmi.
Utworzył z nich nową, eksperymentalną populację.
Bielajew zrobił jeszcze jedną kluczową rzecz. Oprócz eksperymentalnej
wybrał również drugą grupę z początkowej populacji, którą rozmnażano
niezależnie od tego, jak jej przedstawiciele reagowali na ludzi –
zachowanie lisów w stosunku do człowieka nie było czynnikiem branym
pod uwagę przy ich krzyżowaniu. Nazwano ją populacją kontrolną. Dzięki
porównaniu z populacją kontrolną naukowcy mogli oceniać zmiany, jakie
kryteria selekcyjne Bielajewa wywoływały w populacji doświadczalnej.
Po zaledwie dwudziestu pokoleniach lisy z grupy eksperymentalnej
zaczęły zmieniać się tak, jak w środowisku naturalnym zmieniałyby się po
tysiącach, jeśli nie milionach lat. Kiedy przyjechałem, lisy krzyżowano już
od czterdziestu pięciu pokoleń, a przedstawiciele populacji
eksperymentalnej i kontrolnej radykalnie się od siebie różnili. Porównanie
zdolności poznawczych tych dwóch grup pozwoliłoby sprawdzić, czy to
udomowienie stanowi klucz do psiego geniuszu.

Wehikuł czasu Bielajewa


Podróż pociągiem z Moskwy do Nowosybirska trwa dwa dni. Kolej
Transsyberyjska, wybudowana w dziewiętnastym wieku przez cara, spina
kraj od granic z Finlandią po Morze Japońskie. Syberia latem jest
przepiękna. Mijając ukwiecone stepy, otarliśmy się o Kazachstan, by
następnie skręcić na wschód ku Nowosybirsku, położonemu na samym
środku południowej granicy Rosji.
Z Nowosybirska do Akademgorodoka, naukowego raju na Syberii,
trzeba jechać jeszcze półtorej godziny na południe. Po kolejnych
dziesięciu kilometrach od miasta przybyliśmy w końcu na fermę
futrzarską. Miejsce to odwiedziło bardzo niewielu przybyszów z zewnątrz
– aż do mojej wizyty w 2003 roku żaden obcokrajowiec nigdy nie zbierał
i nie publikował danych na temat lisów[44].
Bielajewowi nie pozwalano dzielić się jego niezwykłą pracą ze światem,
nie mógł także ryzykować narażenia swoich kolegów. Do późnych lat
siedemdziesiątych unikał publikacji w zagranicznych czasopismach,
ponieważ akademicy, którzy ogłaszali w nich swoje wyniki badawcze,
mogli być ścigani za naruszenie prawa[45].
Aby uniknąć problemów z rosyjskimi władzami, Bielajew utrzymywał,
że głównym celem jego badań było wspomożenie ekonomii kraju poprzez
hodowlę lisów o coraz doskonalszej jakości futra. Musiał mieć jednak
świadomość tego, że jeśli uda mu się je udomowić, na ich sierści pojawią
się łaty, mutacje skutkujące pojawieniem się białych wybarwień, takich
jak gwiazdka między oczami, a także pigmentacja skóry – co zasadniczo
uczyni je bezwartościowymi dla przemysłu futrzarskiego.
Niemniej jednak przykrywka Bielajewa okazała się na tyle skuteczna, że
nawet kiedy Związek Radziecki złagodził swoją politykę wobec genetyki,
nadal nikt nie wiedział, czego dokonał Bielajew. Pierwszy raz usłyszałem
o nim, kiedy ktoś opowiedział mi, że pewien rosyjski hodowca prowadzący
fermę lisich futer przez przypadek natknął się na jakieś ciekawe odkrycia
dotyczące udomowienia lisa. Dopiero kiedy przeczytałem rozdział w pracy
Raymonda Coppingera i przedyskutowałem go z Richardem, dotarła do
mnie prawda – eksperyment z lisami został starannie zaplanowany przez
jednego z największych biologów od czasów Darwina.
Zwiedzając fermę, przechodziłem obok grupy kontrolnych lisów, które
nie były dobierane pod względem tego, jak zachowują się w stosunku do
ludzi. Z wyglądu były do siebie podobne, w większości czarne lub srebrne,
co ułatwiało im kamuflowanie się podczas krótkiego syberyjskiego lata
i mrocznych zim. Kiedy je mijałem, starały się wtopić w tylną ścianę
zajmowanych pomieszczeń. Wiele z nich zaczęło wydawać z siebie lisi
odpowiednik ostrzegającego szczekania, co brzmiało jak chuff! Było
jasne, że nie miały ochoty zadawać się z obcym człowiekiem.
Potem natknąłem się na lisy stworzone przez Bielajewa. Niektóre z nich
miały opadające uszy, inne – zakręcone ogony. Kiedy przechodziłem, jak
szczeniaki merdały szaleńczo i przeciskały mordki przez pręty, desperacko
domagając się pieszczot[46]. Po wyjęciu z boksów wskakiwały mi
w ramiona, ocierały się o twarz i lizały mi policzki swoimi małymi
różowymi języczkami.
Między zachowaniem zwierząt udomowionych a oswojonych istnieje
duża różnica. Można oswoić dzikie zwierzę, wychowując je od urodzenia
lub karmiąc: u dzikiego zwierzęcia wychowywanego przez ludzi nigdy nie
rozwinie się normalny strach przed człowiekiem, zaś dokarmiane dzikie
zwierzę z czasem utraci jakąś jego część. W obu przypadkach jednak ich
potomkowie będą tak samo dzicy jak zawsze, odziedziczą bowiem geny
rodziców[47]. Oswojone zwierzęta to nie udomowione zwierzęta: właściwa
domestykacja niesie ze sobą modyfikacje genetyczne, których skutkiem są
zmiany zachowania, morfologii i fizjologii, przechodzące z pokolenia na
pokolenie[48].
Nie chodzi tu o odpowiednie postępowanie wobec dzikich zwierząt czy
nawet po prostu o stałe przebywanie z nimi. Ani eksperymentalne, ani
kontrolne lisy nie były wychowywane przez ludzi – tak naprawdę żadna
z populacji nie miała z nimi wiele do czynienia[49], Bielajew bardzo o to
dbał. Nie chciał, żeby twierdzono później, że zmiany u lisów wynikają
z faktu, że w czasie swojego życia zostały oswojone przez ludzi i dlatego
ich potomkowie są potulniejsi. Po urodzeniu lisy z obu grup spotykały się
z ludźmi jedynie w porze karmienia[50].
Mimo tego, mając zaledwie kilka tygodni i ledwo otworzywszy oczy, lisy
te, zupełnie jak szczeniaki, wykazywały przyjazne uczucia w stosunku do
ludzi[51]. Rosjanie eksperymentalnie sprawdzili wszystkie możliwości.
Oddawali szczeniaki z grupy eksperymentalnej pod opiekę matek z grupy
kontrolnej i vice versa. Wynaleźli nawet sposób zapładniania lisów metodą
in vitro, żeby móc wszczepić zarodki eksperymentalne matkom z populacji
kontrolnej. Żadne z tych działań nie zmniejszyło żywionej przez lisy
eksperymentalne sympatii wobec ludzi. Zmiana w ich zachowaniu była
wyraźnie spowodowana przez zmianę genetyczną powstałą w wyniku presji
selekcyjnej Bielajewa[52].
Widać ją było także w mózgach osobników z grupy eksperymentalnej:
poziom kortykosteroidów – hormonów, które odpowiadają za reakcję na
stres – był u nich czterokrotnie niższy niż u lisów kontrolnych[53], miały też
wyższy poziom serotoniny, neurotransmitera, który sprawia, że ludzie czują
się szczęśliwi i zrelaksowani[54].
Jeszcze bardziej zaskakujące były zmiany fizjologiczne i fizyczne, które
powstały niejako „przez przypadek” wskutek selekcji ukierunkowanej na
zachowanie. Lisy z grupy doświadczalnej miały bardziej elastyczne cykle
rozrodcze, dojrzewały miesiąc wcześniej niż lisy kontrolne, a ich sezon
rozrodczy trwał dłużej[55]. Ich czaszki uległy sfeminizowaniu: miały krótsze
i szersze kufy. Przypominało to różnice między psami a wilkami[56]. Lisy
z grupy eksperymentalnej częściej miały opadające uszy, zakręcone ogony
i łaciate futro – wszystkie te cechy pojawiły się jako produkt uboczny
krzyżowania lisów, które były mniej agresywne i bardziej towarzyskie
w stosunku do ludzi[57]. Dokładnie te same różnice obserwowano pomiędzy
udomowionymi zwierzętami a ich dzikimi przodkami[58].
Bielajew osiągnął swój cel: udomowił populację dzikich zwierząt. Udało
mu się nie tylko to – odkrył również mechanizm, dzięki któremu stało się
to możliwe. Okazało się, że nie chodzi o celowe wykształcanie każdej
z fizycznych cech, lecz o selekcję opartą jedynie na zachowaniu, innymi
słowy – o krzyżowanie tylko tych osobników, które były przyjaźnie
nastawione do ludzi. Wszystkie pozostałe cechy tradycyjnie wiązane
z domestykacją pojawiły się niejako „przy okazji”.
Richard uważał, że poznanie również może być takim produktem
ubocznym. Jeśli psy wykształciły swoją niezwykłą zdolność do
odczytywania ludzkich gestów przypadkiem dzięki udomowieniu, to lisy
doświadczalne powinny wypadać lepiej w zadaniach sprawdzających
umiejętność rozszyfrowywania gestów niż osobniki z grupy kontrolnej[59].
Sądziłem, że będzie na odwrót. Nie uważałem, żeby zdolności
poznawcze były czymś, co może rozwinąć się mimochodem. Wydawało mi
się, że wymagałoby to prawdopodobnie bezpośredniego doboru:
krzyżowania mądrzejszych lisów, żeby uzyskać jeszcze inteligentniejsze
potomstwo. Jeśli miałem rację, obie grupy lisów powinny oblać test
z rozumienia ludzkiej gestykulacji[60].
Wódka niesie rozwiązanie
Usiadłem nago w rosyjskiej bani. Powietrze było tak suche i gorące, że
czułem, jak pali mi tchawicę aż do płuc. Krople potu z trudem przedzierały
się na powierzchnię mojej skóry tylko po to, by natychmiast wyparować.
Pozostałych ośmiu Rosjan, również nagich, opierało się o wyłożone
cedrem ściany sauny i przymykało oczy z rozkoszą, jakby nie istniało nic
bardziej relaksującego niż powolne prażenie się żywcem. Irena Plusnina,
urocza rosyjska badaczka, która pomagała nam w pracy, wysłała mnie do
bani ze swoim mężem Wiktorem, żebym przeżył coś autentycznie
rosyjskiego. Wiktor usadził mnie tuż obok paleniska i co jakiś czas
dochodziło do mnie chichotanie Rosjan mamroczących coś
o „Amerykaninie”.
Miałem wrażenie, że moje gałki oczne zaraz ugotują się na twardo. Żeby
przestać o tym myśleć, skupiłem się na katastrofie, jaką okazały się moje
doświadczenia.
Od dwóch tygodni przebywałem w Rosji z Natalie Ignacio, studentką
z Harvardu, i znaleźliśmy się w martwym punkcie. Zaczęliśmy od lisich
szczeniaków z grupy eksperymentalnej – żeby móc porównać ich wyniki
z tymi uzyskanymi przez małe psy, wybraliśmy osobniki między drugim
a czwartym miesiącem życia. Tak psie, jak i lisie szczeniaki niemal nie
miały kontaktu z człowiekiem, nie mogły więc stopniowo uczyć się
odczytywania ludzkich sygnałów społecznych.
Irena przyniosła jedno ze szczeniąt. Pozwoliliśmy lisiczce przez chwilę
obwąchiwać pomieszczenie, po czym Natalie ustawiła ją między dwoma
kubkami. Pokazałem jej jedzenie i udałem, że chowam je pod kubkami –
dotykałem obu, ale zostawiłem przysmak tylko w jednym. Następnie
wskazałem właściwy kubek i czekałem na jej niepowodzenie. Tymczasem
poszło jej fantastycznie, trafiała niemal za każdym razem. Przebadaliśmy
całą grupę szczeniaków z różnych miotów grupy doświadczalnej. Zdały
testy śpiewająco, za każdym razem uzyskując bardzo wysokie wyniki.
Przeprowadziliśmy również eksperyment kontrolny, który
wypróbowaliśmy wcześniej na Oreo, żeby upewnić się, że lisy nie są
w stanie wyczuć zapachu pokarmu. Tak jak w przypadku psów i wilków,
wszystkie lisy wybierały losowo – w tym kontekście najwyraźniej nie
używały zmysłu węchu do lokalizowania jedzenia.
Młode lisy z grupy eksperymentalnej nie tyle dorównywały psom – były
od nich nawet nieco lepsze.
Czasem bardziej ekscytujące jest mylić się, niż mieć rację. Przy okazji
udomawiającego eksperymentu Bielajewa lisy mogły przypadkiem stać się
inteligentniejsze. Żeby jednak upewnić się, że tak właśnie było,
musieliśmy porównać wyniki lisów eksperymentalnych i kontrolnych.
Mogło okazać się, że wszystkie lisy lepiej rozumieją nasze gesty niż psy
czy wilki. Gdyby lisy z grupy kontrolnej także zdały test, znaczyłoby to, że
to nie udomowienie sprawiło, że są tak bystre.
Tu leżał pies pogrzebany: lisy kontrolne były zbyt nieśmiałe, by można
było je badać. Ponieważ Rosjanie nie poddawali ich uspołecznieniu, kiedy
wpuszczaliśmy je do pomieszczenia, gdzie przeprowadzaliśmy
eksperymenty, były zbyt zdenerwowane, żeby zwrócić uwagę na jedzenie.
To utrudniało im dokonanie sensownego wyboru. Potrzebowaliśmy
uczciwego sprawdzianu, który pozwoliłby lisom z grupy kontrolnej
wybierać z większą pewnością, inaczej byliśmy ugotowani.
Zamknąłem oczy i oparłem się o cedrową ścianę. Zasyczałem i usiadłem
znowu: drewno miało temperaturę wulkanu, a moja skóra zaczynała
kolorem i teksturą przypominać gotowanego kraba. Musiałem się stamtąd
wydostać. Wstałem i spróbowałem wyjść, jak gdyby nigdy nic.
– Brain, zaczekaj na nas. – To był Wiktor, mąż Ireny. Wszyscy w Rosji
nazywali mnie Brain (ang. mózg) zamiast Brian. Olbrzymi, nadzy
mężczyźni ożywili się jak niedźwiedzie budzące się z głębokiego snu
zimowego. Otrząsnąwszy się z gorąca wciąż uczepionego ich włosów,
gęsiego wyszli z sauny.
Nagły chłód sprawił, że po skórze przebiegły mi ciarki, które zmieniły
się w dreszcz strachu, zwłaszcza kiedy Wiktor zaczął wskazywać w stronę
basenu nieruchomego jak arktyczny lodowiec.
– A teraz – powiedział groźnie – ty skaczesz.
Moja głowa mimowolnie zaczęła kręcić się z boku na bok. Wiktor
chwycił mnie za ramię.
– Amerykanie – stwierdził z drwiącym uśmiechem. – Zimą skaczemy do
śniegu. To niezamarznięta woda. Musisz skoczyć. Pokochasz to.
Stawką był honor ojczyzny i moje poczucie męskości. Skoczyłem. To
był szok nie do opisania. Rosjanie rzucali się w wodę wokół mnie jak
betonowe bloki, wzbudzając strumienie bąbelków wystrzelających
w kierunku powierzchni. Wypłynąłem na powierzchnię i złapałem oddech.
Pozostali zdążyli już wyjść i właśnie okładali się nawzajem witkami
brzozowymi. Postanowiłem dreptać w wodzie, żeby uniknąć razów
zadawanych kijkami przez wielkich rosyjskich facetów. Było tak zimno, że
czułem się, jakby ktoś żywcem obdzierał mnie ze skóry. Nie byłem
w stanie dłużej tego znosić – przemknąłem chyłkiem między mężczyznami
i wszedłem do innego pomieszczenia.
Magicznym sposobem Wiktor już tam był i nalewał piwo, które
przyjąłem, cały się trzęsąc. Zawiązawszy ręcznik wokół pasa i usiadłszy na
krześle, zacząłem powoli je sączyć.
– Nie, Brain, nie! – Wiktor mnie skarcił. – Piwo bez wódki to
wyrzucanie pieniędzy w błoto!
Mężczyźni zgromadzili się wokół stołu, popijając wódkę piwem. Już po
pierwszej kolejce byłem kompletnie pijany, ale Wiktor z niewzruszonym
uporem ciągle napełniał zarówno mój kufel, jak i kieliszek.
Po pewnym czasie, który wydawał mi się godzinami, mężczyźni
podnieśli się. Dziękując Bogu, że moja męka dobiega końca, wstałem
chwiejnie i potoczyłem się ku przebieralni.
– Brain! Dokąd to? Mamy jeszcze cztery godziny! Idziemy z powrotem
do bani!
Cztery godziny później nie było ze mną najlepiej. Odwodnienie
w saunie, mieszanie piwa z mocnym alkoholem, fakt, że nie jadłem nic od
śniadania – wszystko to składało się na bardzo nieciekawy obraz. Jak na
ironię, jedyną rzeczą, która powstrzymywała mnie przed całkowitym
zejściem, był lodowaty basen – woda działała jak defibrylator: porażając
moje serce wstrząsem elektrycznym, wyrywała mnie z objęć alkoholowej
śpiączki.
Podczas ostatniej rundy usiadłem w saunie i oparłem się o ścianę.
Słyszałem, jak moja skóra skwierczy, ale nie byłem już w stanie czuć
czegokolwiek. Zamknąłem oczy i odpłynąłem z bani ku srebrzystemu
letniemu niebu.
Nawiedziła mnie wizja. Zobaczyłem lisa z grupy kontrolnej bawiącego
się piórkiem, które wpadło do jego boksu. Zwierzę usiłowało pacnąć je
swoją łapą w czarnej rękawiczce; puszysty, pyszny ogon kołysał się
z lekkością i gracją. Tym razem jego bursztynowe oczy nie były pełne
lęku, chociaż stałem tuż obok.
Wyprostowałem się. Skąd wziąć pióra?

Odpalenie Sputnika
Miałem teraz dwustopniowy plan. Po pierwsze, gdy tylko wróciłem,
poleciłem Natalie rozpocząć pracę z grupą młodych lisów z grupy
kontrolnej – miała je uspołecznić. To były dwu-, trzymiesięczne
szczeniaki, najmłodsze lisy na fermie. Codziennie przez sześć tygodni
miała wyciągać je z kojców i po prostu przebywać z nimi przez kilka
godzin w jednym pomieszczeniu, krok po kroczku przygotowując je do
testu. Jej zadaniem było podłożenie jedzenia pod kubek i sprawdzenie, czy
liski podejdą i go dotkną – gdyby tak się stało, miała dać im przysmak.
Potem miała ukryć pokarm pod jednym z dwóch kubków i zobaczyć, czy
zwierzęta będą w stanie dokonać jakiegokolwiek wyboru, niezależnie
nawet, czy będzie trafny, czy nie. Jeśli udałoby się jej zajść tak daleko,
mieliśmy jakąś szansę je przebadać.
Po drugie, w razie gdyby Natalie nie udało się uspołecznić lisów na czas,
obmyśliłem inną wersję naszego eksperymentu. Dzięki mojemu olśnieniu
w bani zdałem sobie sprawę, że o ile lisy kontrolne były nieśmiałe
w stosunku do ludzi, również one, jak wszystkie inne, wydawały się kochać
zabawki. Choć kiedy pierwszy raz się do nich zbliżyłem, umykały
chyłkiem, odkryłem, że jeśli usiądę spokojnie przed ich boksem, już po
minucie zaczną się do mnie zbliżać. Kiedy zaś pomachałem przed nimi
piórkiem, wyglądały, jakby zupełnie pozbyły się strachu: natychmiast
podchodziły i zaczynały gonić i się nim bawić, choć nadal trzymałem je
w ręce. To było jak magiczne piórko słonika Dumbo. Gdyby udało mi się
znaleźć sposób na użycie go w doświadczeniu, mogłyby rzeczywiście
chcieć zagrać z nami w naszą zabawę z gestami.
Potrzebowałem stołu. Musiał być dopasowany wielkością do lisich
boksów, a jego blat powinien mieć możliwość wysuwania się w ich
kierunku, żeby zwierzęta mogły dokonywać wyboru bez konieczności
zbytniego zbliżania się do człowieka.
Byłem w stanie sklecić coś takiego w jedno popołudnie, ale Irena nie
chciała o tym słyszeć. To był poważny eksperyment naukowy, a ona nie
miała zamiaru pozwolić, żeby został przeprowadzony na jakiejś tandetnej
amerykańskiej prowizorce – musiała dostarczyć mi cud rosyjskiej myśli
inżynieryjnej, z którego mógłby być dumny sam Bielajew.
Projekt stołu został wysłany do działu technicznego, gdzie zajęto się nim
z powagą godną misji kosmicznej. Cała procedura trwała dwa tygodnie.
Niemal wychodziłem z siebie z niecierpliwości.
Kiedy sprzęt w końcu przyjechał, miejsce niecierpliwości zajął zachwyt.
Zamiast prymitywnej konstrukcji ze sklejki, którą sobie wyobrażałem,
miałem przed sobą lśniący i nowoczesny stół z porządnego metalu. Po obu
stronach wysuwającego się bezszelestnie blatu z pleksiglasu umieszczono
wymyślone przeze mnie zabawki – pudełka w kolorze sowieckiej czerwieni
z przymocowanymi do nich paskami metalowej taśmy mierniczej.
Z łatwością mogłem przesuwać blat tak, żeby końcówki taśmy znalazły się
w zasięgu lisich łap.
Młode liski wariowały z radości, mogąc pociągać za taśmę pazurkami
i pyszczkami i odskakiwać, kiedy ta zwijała się z powrotem, wydając przy
tym nęcący odgłos kliknięcia. Zabawki były kocimiętką dla lisów. Stół był
wspaniały. Ochrzciłem go Sputnik, co szalenie ubawiło Rosjan.
– Brain! – wołali każdego ranka – Jak tam Sputnik?
Nadszedł mój czas. Ponad połowa naszego pobytu już minęła, a nie
osiągnęliśmy niemal nic. Natalie spędzała z liskami każdą wolną chwilę, ale
nie mieliśmy pojęcia, czy uda jej się nauczyć je zasad naszej zabawy
z kubkami. To nadawało mojemu badaniu ze Sputnikiem całkiem nowe
znaczenie – mogło się okazać, że to jedyny sposób, żeby porównać obie
populacje.
Lis z grupy kontrolnej obserwował mnie, kiedy ustawiałem Sputnik
przed jego boksem. Odsunął się, kiedy usiadłem za stołem i nastawiłem
kamerę. Pokryty lśniącym czarnym futrem, był nieziemsko piękny:
strzygąc czarnymi uszami, spoglądał na mnie nieufnie.
Wszystko zmieniło się, kiedy wyciągnąłem kijek z przytwierdzonym na
końcu piórkiem. Natychmiast podszedł i usiadł na drewnianej desce, którą
położyłem na środku jego kojca. Śledził każdy ruch piórka (swoją drogą,
kiedy pokazałem piórko lisom z grupy doświadczalnej, były nim tak samo
zainteresowane). Ciekawość przemogła strach. Schowałem piórko i na
oczach lisa dotknąłem jednej z dwóch zabawek na stole.
Taśma miernicza odgięła się, powracając do swojego pierwotnego
kształtu z nieodparcie pociągającym kliknięciem. Następnie, nie wydając
żadnego dźwięku, blat stołu przesunął się tak, że obie zabawki
jednocześnie znalazły się w zasięgu lisa, który natychmiast skoczył na
jedną z nich i zaczął pstrykać taśmą i ocierać się o nią w zabawie.
Byłem gotowy. Wszystkie lisy, zarówno te z grupy eksperymentalnej,
jak i te z kontrolnej, uwielbiały bawić się którąś z taśm mierniczych.
Mogłem wysuwać blat, wskazując jeden z pasków taśmy[61] – znalazłem
metodę porównania obu populacji, która nie wymagała wcześniejszej
socjalizacji, treningu ani wynagradzania jedzeniem.
W ramach eksperymentu kontrolnego przeprowadzałem również inną
wersję tego samego doświadczenia. Tym razem, kiedy wskazywałem jedną
z zabawek, lisy nie widziały moich rąk: umieściłem przed sobą tablicę,
która całkowicie zakrywała mnie od szyi w dół – w ten sposób moje dłonie
przez cały czas trwania eksperymentu pozostawały niewidoczne. Zamiast
nich do wskazywania jednej z taśm używałem piórka przymocowanego do
kijka, którym manipulowałem zza tablicy. Również w takich
okolicznościach lisy chętnie skakały na jedną z zabawek i szarpały nią tam
i z powrotem.
Lisy z grupy kontrolnej już tak się nie bały, nawet kiedy siedziałem
nieopodal. W końcu mogłem porównać ich wybory z tymi przedstawicieli
grupy doświadczalnej.
Chociaż obie grupy uwielbiały moje zabawki, miały zupełnie różne
preferencje. Pstrokata drużyna przyjacielsko nastawionych lisów
doświadczalnych wolała bawić się zabawką, którą dotknąłem ręką. Druga
grupa wybierała tę, której dotknęło piórko na patyku[62].
Tendencja ta była widoczna już w czasie pierwszych prób i utrzymała
się po przeprowadzeniu wielu kolejnych, nawet pomimo tego, że nie
nagradzaliśmy zwierząt jedzeniem. Była to mocna przesłanka, by twierdzić,
że dobór Bielajewa zmienił sposób, w jaki lisy podchodziły do ludzkich
gestów.
W międzyczasie, po sześciu tygodniach socjalizacji, Natalie również
odniosła sukces: znalazła takie młode lisy z grupy kontrolnej, które czuły
się swobodnie w jej towarzystwie i były w stanie dokonać właściwego
wyboru, kiedy pokazywała im, jak chowa jedzenie pod jednym z kubków.
Nadszedł czas, by sprawdzić, czy będą umiały skorzystać z jej gestów przy
szukaniu jedzenia.
Po kolejnym tygodniu prób i na dwa dni przed wylotem z Moskwy
mieliśmy w ręku ostateczne wyniki. Lisy z grupy kontrolnej osiągały
wyniki podobne do silnie uspołecznionych wilków i szympansów: nie
wybierały zupełnie losowo, ale nie były również zbyt biegłe w korzystaniu
z naszych gestów przy poszukiwaniu ukrytego pokarmu. Lisy z grupy
eksperymentalnej były od nich zdecydowanie lepsze, nawet pomimo faktu,
że ich kontakt z ludźmi był znacznie bardziej ograniczony.
Rezultaty obu naszych eksperymentów prowadziły do jednego wniosku:
doświadczenie Bielajewa wpłynęło na zdolność lisów do odczytywania
ludzkich gestów. Był to bezpośredni skutek eksperymentalnego
udomowienia – krzyżowanie najbardziej przyjaźnie nastawionych zwierząt
wywołało ewolucję procesów poznawczych.
Richard miał rację, ja się myliłem. Lisy z grupy doświadczalnej
rozumiały ludzkie gesty lepiej, nawet pomimo tego, że Rosjanie nie
rozmnażali ich specjalnie pod tym kątem. Dobierano je tak, by były jak
najprzyjaźniej nastawione do ludzi, a umiejętność rozszyfrowywania
znaczenia ludzkich gestów pojawiła się u nich przy okazji, jak opadnięte
uszy i zakręcone ogony.
Gdybyśmy mogli przebadać populację założycielską z 1959 roku, jej
przedstawiciele nie potrafiliby odczytywać naszych gestów tak, jak ich
potomkowie z grupy eksperymentalnej. Tamte pierwsze lisy potrafiły
odpowiedzieć na zachowanie innych lisów, ale ich strach przed ludźmi
powodował, że kiedy zobaczyły człowieka, ich pierwszą reakcją była
ucieczka. Lisy z dzisiejszej grupy kontrolnej miały ten sam odruch. Kiedy
jednak uspołeczniliśmy je, poprzez przebywanie z nimi tygodniami, albo
kiedy przyciągnęliśmy ich uwagę zabawkami zrobionymi z piórek czy
taśmy mierniczej, ich zwykły strach przed ludźmi ustępował. Gdy zamiast
niego pojawiało się zaciekawienie[63], lisy te do pewnego stopnia potrafiły
wykorzystać ludzkie gesty: ciekawość potęgowała rodzącą się w nich
umiejętność odczytywania sygnałów społecznych – umiejętność obecną już
w populacji założycielskiej, wywodzącą się z potrzeby interpretowania
zachowań innych lisów.
Poprzez mechanizmy ewolucji genetycznej hodowla selekcyjna
całkowicie wykorzeniła u lisów z grupy doświadczalnej strach przed
ludźmi. Obawa została zastąpiona silną motywacją do nawiązania z nami
kontaktu, jakbyśmy byli lisami. Ta emocjonalna zmiana pozwoliła im na
wejście z nami w interakcję i rozwiązywanie problemów, z którymi inne
lisy nie potrafiłyby sobie poradzić bez intensywnej socjalizacji[64].

Udomowienie metodą zrób to sam


Lisy totalnie wstrząsnęły moim światem.
Zanim pojechałem na Syberię, podpisywałem się pod tradycyjnym
sposobem pojmowania udomowienia, takim jak w definicji Jareda
Diamonda, biogeografa z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles:
„Przez gatunek udomowiony rozumiem gatunek, którego przedstawiciele
są hodowani w niewoli i w wyniku tego zostali zmodyfikowani w stosunku
do swoich dzikich przodków, tak by stać się bardziej użytecznymi dla
człowieka, który sprawuje kontrolę nad procesem ich rozmnażania się oraz
(w przypadku zwierząt) zapewnia im pożywienie”[65].
Eksperyment przeprowadzony na lisach wskazywał na to, że wiele
zmian, o których pierwotnie sądziliśmy, że są skutkiem celowych ludzkich
wysiłków zmierzających do udomowienia zwierząt takich jak wilki, mogło
być wynikiem doboru naturalnego. Gdyby najbardziej przyjazne
i najmniej strachliwe osobniki uzyskały naturalną przewagę nad tymi
bardziej agresywnymi i bojaźliwymi, populacje wykazujące cechy
charakterystyczne dla udomowienia wyewoluowałyby samoistnie, bez
udziału człowieka.
Przed Syberią byłem również pewien, że aby w kolejnych pokoleniach
uzyskać inteligentniejsze zwierzęta, należy krzyżować
najinteligentniejszych członków danej populacji. Myślałem, że jeśli chcę
stworzyć grupę lisów rozumiejących znaczenie ludzkich gestów, muszę
rozmnażać ze sobą lisy, które są najlepsze w ich odczytywaniu. Bielajew
jednak zamiast tego wybierał lisy najbardziej przyjaźnie nastawione – ich
potomkowie stali się mądrzejsi niejako przy okazji. Przyjacielskie
zwierzęta mogły mieć przewagę nad tymi bardziej płochliwymi
w środowisku, które zmuszało je do poszukiwania jedzenia w pobliżu
człowieka i które wymagało od nich reagowania na ludzkie zachowania.
Lisy sprawiły, że hipotezę, iż to dobór naturalny mógł ukształtować wilki
w protopsy bez umyślnego działania czy kontroli ze strony człowieka,
potraktowano jak realną możliwość. Ray Coppinger i inni spekulowali[66],
że w ciągu ostatnich piętnastu tysięcy lat, w miarę jak ludzie zaczęli
prowadzić coraz bardziej osiadły tryb życia, wokół ich nowych stałych
siedzib zaczęły pojawiać się nieznane dotąd źródła pożywienia, które
bezpośrednio doprowadziły do wyewoluowania psów, jakie znamy
i kochamy – hałdy śmieci.
Uwagę wilków, zwykle (jak lisy z grupy kontrolnej) unikających ludzi,
przyciągały sterty kości, ludzkich odchodów, gnijącego mięsa i bogatych
w skrobię warzywnych resztek[67]. Niektóre z nich za bardzo bały się ludzi,
żeby móc skorzystać z tej nowej niszy ekologicznej. Wśród tych, które
odważyły się podejść, te zbyt agresywne od razu ginęły z ludzkiej ręki.
W konsekwencji z nowego źródła pokarmu czerpały tylko wilki najmniej
bojaźliwe i najmniej agresywne w stosunku do ludzi. Tak jak lisy, one
również „po drodze” nabrały wprawy w reagowaniu na zachowanie
człowieka.
Pierwsze pokolenia wilków prawdopodobnie skradały się w pobliże
ludzkich siedzib pod osłoną nocy. Zapewniwszy sobie stały dopływ
pożywienia, mogły odchować większą liczbę przeżywających młodych,
które dziedziczyły po rodzicach genetyczne predyspozycje do
swobodniejszego podejścia do człowieka. Cykl ten powtarzał się
w kolejnych pokoleniach, ponieważ te mniej gwałtownie reagujące wilki
uczyły swoich jeszcze spokojniejszych potomków nowej metody
żerowania na obrzeżach osad ludzkich.
Po niedługim czasie u tych przyjaźniej nastawionych wilków pojawiły
się przemiany w wyglądzie fizycznym[68] (zmiany w kolorze umaszczenia
lisów zaobserwowano już w ósmej generacji[69]). Wkrótce wilki przestały
wyglądać jak wilki: na ich futrze pokazały się łaty, niektóre miały nawet
zakręcone ogony czy oklapnięte uszy. Z początku ludzie pewnie nie witali
tych śmiałych wilków z przesadną serdecznością, ale korzyści z możliwości
pożywiania się górami odpadków przewyższały niedogodności związane
z byciem przeganianym, prześladowanym czy nawet od czasu do czasu
zabijanym.
Zaledwie po kilku pokoleniach, po uwidocznieniu się zmian
morfologicznych, ludzie byli w stanie natychmiast odróżnić ten nowy
rodzaj wilka czy też protopsa. Te pierwsze „wiejskie psy” mogły być – jak
ma to miejsce w wielu współcześnie żyjących społecznościach –
ignorowane, od czasu do czasu zjadane, czasem nawet za młodu traktowane
jak domowi pupile[70]. To nie ludzie postanowili udomowić wilki – wilki
udomowiły się same. Pierwsza rasa psów nie powstała w wyniku ludzkiej
selekcji czy hodowli, lecz była skutkiem doboru naturalnego.
To przynajmniej zdawała się sugerować historia lisów; teraz pozostawało
mi znaleźć sposób, żeby sprawdzić tę hipotezę bezpośrednio na psach.

Śpiewające psy z Nowej Gwinei


Lisy udowodniły, że przyjaźnie nastawione osobniki zwykle wydają na
świat młode, które są nie tylko przyjazne, ale także umieją odczytywać
ludzkie gesty. Jeśli selekcja wykluczająca agresję skutkuje udomowieniem
i jeśli psy udomowiły się same, najwcześniejsze z nich powinny być zdolne
do uczenia się na podstawie ludzkich gestów, jeszcze zanim człowiek
zaczął je świadomie rozmnażać.
Potrzebowaliśmy współczesnej wersji takich wczesnych psów[71], które
nie były celowo hodowane przez człowieka.
Dzikie psy[3*] to zwierzęta udomowione, które na powrót zdziczały[72].
Jeżdżą moskiewskim metrem, włóczą się nocami po ulicach albo żyją
w lasach i żywią się odpadkami ze śmietników – łączy je fakt, że nie
przynależą do żadnej ludzkiej rodziny[73]. Tak jak pierwsze protopsy, są
zależne od resztek porzuconych w pobliżu siedlisk człowieka[74], ale
w odróżnieniu od nich są potomkami psów domowych, a zatem noszą
w sobie geny zwierząt, które zostały umyślnie wyhodowane przez ludzi.
Istnieją dwa wyjątki: australijskie dingo i śpiewające psy z Nowej
Gwinei. Zarówno jedne, jak i drugie mogą zostać uspołecznione jak pies
domowy, wyglądają bardzo psio, są także genetycznie blisko spokrewnione
z rasami azjatyckimi[75]. Niemniej jednak psy te zdziczały prawdopodobnie
już pięć tysięcy lat temu[76] i żyją w środowiskach, w których nie
występują wilki – naukowcy przypuszczają, że żadne z nich nie były
intencjonalnie rozmnażane przez ludzi[77].
Dingo i śpiewające psy z Nowej Gwinei są prawdopodobnie najbliższym
współczesnym odpowiednikiem protopsów[78]. Jeśli protopsy rzeczywiście
same się udomowiły, dingo i śpiewające psy z Nowej Gwinei powinny
umieć odczytywać ludzkie gesty.
Z czystej wygody zdecydowałem się przeprowadzić badania na psach
śpiewających – żeby to zrobić, nie musiałem wcale jechać aż na Nową
Gwineę. Nad rzeką Rouge w Eugene w stanie Oregon Janice Koler-
Matznick prowadzi Towarzystwo Ochrony Śpiewających Psów z Nowej
Gwinei i zajmuje się pewną ich populacją. Występujące endemicznie
w wysokich górach Nowej Gwinei, psy te są spotykane nawet 4500 metrów
nad poziomem morza, o 300 metrów wyżej, niż wynosi najwyższy szczyt
Gór Skalistych – to jedyny poza kaberu (szakalem etiopskim) gatunek
psowatych, który potrafi przetrwać na takich wysokościach. Zaskakująco
podobne do kotów, mogą wspinać się na drzewa w poszukiwaniu zdobyczy,
którą czasem wykradają harpiom[79].
Są także najbardziej nieprzyzwoite ze wszystkich psowatych –
regularnie się masturbują i mają skłonność do gryzienia się po genitaliach,
zarówno w zabawie, jak i agresywnie. Podczas kopulacji suki wydają
z siebie wysoki skowyt trwający do trzech minut, który działa
podniecająco nie tylko na inne śpiewające psy, ale także na wszystkie psy
domowe znajdujące się w zasięgu dźwięku. Poza tym uznawane są za
najrzadsze psy na świecie[80].
Kiedy moja współpracowniczka Victoria Wobber i ja przybyliśmy do
Oregonu, powitał nas przedziwny głos śpiewających psów. Każdy z nich
był w stanie utrzymać swoją niepowtarzalną nutę nawet przez pięć sekund,
zanim zaczynał znowu – razem tworzyły niesamowity chór, opisywany jako
coś pomiędzy wilczym wyciem a pieśnią wielorybów.
Kiedy psy zauważyły, że się zbliżamy, zaczęły – charakterystycznie
i unikalnie dla siebie – dziwacznie potrząsać głowami: szybko przerzucały
je z lewa na prawo, od czasu do czasu zataczając nimi pełne koło. Były
absolutnie hipnotyzujące, ale na początku nieco nieufne. Po jednym czy
dwóch dniach ożywiły się i mogliśmy nauczyć je podstaw tego, jak
wygląda eksperyment. Potem, jak zwykle, ukryliśmy jedzenie pod jednym
z dwóch kubków i spróbowaliśmy przekazać im, gdzie mają go szukać.
Przetestowaliśmy ich zdolność do wykorzystania trzech różnych typów
sygnałów: wskazywaliśmy dłonią i spojrzeniem oraz używaliśmy klocka,
przy czym raz umieszczaliśmy go na kubku, kiedy psy patrzyły, innym
razem – kiedy miały zasłonięte oczy. Śpiewające psy z Nowej Gwinei za
każdym razem wykonywały zadanie bez najmniejszego trudu – biegle
odczytywały nasze gesty pomimo tego, że żaden człowiek nigdy nie
hodował ich w tym celu[81]. Dingo, jak niedawno potwierdziły badania,
posiadają tę samą umiejętność[82].
Te półdzikie protopsy zdają się dowodzić, że zdolność do właściwego
interpretowania ludzkich gestów pojawiła się we wczesnej fazie procesu
udomowienia i nie wynikała z ludzkiej selekcji. Rezultaty naszych
eksperymentów także przemawiały za hipotezą, że protopsy udomowiły się
same. To był ostatni brakujący element układanki: ludzie nie stworzyli
psów, dokonali jedynie kilku ostatnich szlifów już na późniejszym etapie.

Udomowienie punkt po punkcie


Dzięki psom, wilkom, szympansom i lisom mamy teraz jasny obraz tego,
jak wyglądały początkowe stadia procesu udomowienia i jaki miały wpływ
na umiejętności społeczne.
Nasza niezwykła relacja z psami rozpoczęła się, kiedy populacje wilków
zaczęły korzystać ze źródeł pożywienia w pobliżu siedzib ludzkich. Po
jakimś czasie ludzie, napotykając na swojej drodze te samoudomowione
zwierzęta, zdawali sobie sprawę, że protopsy odpowiadają na ich gesty
i głos. Te same żyjące na obrzeżach ludzkich osad psy reagowały
szczekaniem na zbliżających się obcych, tworząc coś w rodzaju systemu
wczesnego ostrzegania. W czasach głodu mogły również okazać się
kluczowym źródłem pokarmu[83]. Jak kruki ciągnące za polującymi
wilkami[84], protopsy zaczęły śledzić ludzkich myśliwych, licząc na resztki
pozostałe po rozbiorze zdobyczy.
Podobnie jak członkowie żyjącego współcześnie tanzańskiego łowiecko-
zbierackiego plemienia Hadza, którzy pozwalają prowadzić się
miodowodom do uli pełnych miodu[85], ludzie szybko zaczęli zwracać
uwagę na to, kiedy towarzyszące im protopsy zaczynały biec czy szczekać
na potencjalną ofiarę[86]. Przez cały ten czas dobór naturalny faworyzował
psy najprzyjaźniej nastawione do ludzi. Podczas naszych testów zarówno
psy, jak i lisy z grupy eksperymentalnej przedkładały towarzystwo ludzi
nad towarzystwo innych przedstawicieli swojego gatunku, podczas gdy
wszystkie wilki, nawet te wychowywane przez ludzi, wolały przebywać
wśród swoich[87]. Ten swoisty pociąg do ludzi ułatwił psom przeprowadzkę
z peryferii ludzkich siedzib na chodniczek przed paleniskiem w samym ich
centrum.
Wszystko to stawia nas przed znacznie większym pytaniem. A co, jeśli
coś podobnego przydarzyło się innym gatunkom? Jeśli dobór naturalny
może prowadzić do samoudomowienia, może inne dziko żyjące zwierzęta –
w tym człowiek – również się samoudomowiły? Wielu badaczy
sugerowało, że ludzkie zdolności poznawcze stały się tak wyrafinowane,
ponieważ to najinteligentniejszym jednostkom udawało się przetrwać
i wychować następne pokolenia[88]. Ale może większą szansę przetrwania
miały osobniki najbardziej przyjaźnie nastawione, które – jak psy i lisy –
stały się mądrzejsze przy okazji? Czy samoudomowienie się psów może
nam powiedzieć coś o ludzkiej naturze?
To był ostatni etap naukowej podróży, w którą przed laty wyruszyłem
dzięki Oreo. Żeby znaleźć odpowiedź, musiałem znów polecieć na drugą
stronę kuli ziemskiej, zanurzyć się głęboko w Kotlinie Konga i odnaleźć
dawno niewidzianych krewnych.
Rozdział 5

Przetrwanie najbardziej przyjaznych


Jak odrobina serdeczności może dać ci przewagę

– Ej! – Usłyszałem za sobą czyjś szept. – Czy to nie jest ten gość od
psów? Jak on się nazywa?
– Brian Hare? – również szeptem odpowiedziała jego towarzyszka. – To
chyba Brian Hare.
Właśnie wystartowaliśmy z Mbandaka, niewielkiego miasteczka
w Demokratycznej Republice Konga. Czterdziestoletni jednosilnikowy
samolot sprawiał wrażenie nieco wysłużonego; skórzane siedzenia
zaskrzypiały, kiedy poczułem na ramieniu klepnięcie właściciela jednego
z głosów.
– Przepraszam – powiedział dobiegający sześćdziesiątki mężczyzna,
siedzący obok żony i jakiejś innej pary. – Czy pan jest tym facetem od
psów?
Ilekroć ktoś nazywa mnie „tym facetem od psów”, jestem przekonany,
że pomylił mnie z kimś sławnym. Zwykle wyjaśniam, że jestem
antropologiem ewolucyjnym i badam różne gatunki zwierząt, żeby
zrozumieć, jak wykształciły się nasze zdolności poznawcze – ale wtedy
ludzie zaczynają wyglądać na znudzonych.
– Tak – powiedziałem. – Miło mi pana poznać.
Obie pary należały do American Kennel Club, największej organizacji
kynologicznej w Stanach Zjednoczonych, i leciały w Kotlinę Konga
w poszukiwaniu basenji. Psy tej rasy spotyka się w Afryce Zachodniej
i Środkowej, ale prawdopodobnie pochodzą gdzieś z regionu Konga[1].
Genetycznie basenji są zaliczane do dziewięciu ras psów pierwotnych,
które przypominają wilka bardziej niż jakiekolwiek inne[2]. W Stanach
Zjednoczonych basenji są rzadkie – spotkana przeze mnie czwórka
poszukiwała świeżej krwi: szczeniąt, które w Ameryce mogły rozpocząć
nową linię rodową. Słyszeli, że niektóre ze społeczności żyjących w lasach
niedaleko naszego celu trzymają basenji.
Rozmawialiśmy chwilę o nich i ich wilczej genetyce. Już miałem
wyjaśnić im, co robię w Kongu, kiedy kątem oka zobaczyłem, że
wlatujemy prosto w zbliżającą się ku nam burzę. Wyglądało to naprawdę
nieciekawie: szaroczarne chmury, kłębiąc się i piętrząc, zaczynały nas
otaczać. Zapiąłem mocniej pas.
Samolotem rzucało szaleńczo na wszystkie strony, po czym nagle
zaczęliśmy spadać: pilot podciągnął maszynę tylko po to, by natychmiast
znów zapikowała. Po kilku błyskawicach i ogłuszającym grzmocie zrobiło
się bardzo ciemno. Naraz, wśród ostatnich wstrząsów, wychynęliśmy na
pełne światło dnia. Usiłując wyglądać na niewzruszonego, rozluźniłem
dłonie kurczowo zaciskające się na oparciu i wyjrzałem przez okno.
Pod nami rozciągał się las tak prastary i tak przeogromny, że równie
dobrze mogła to być kraina z jakiegoś filmu o dinozaurach. Liście
rozmywały się w zieloną mgłę łączącą się gdzieś daleko z niebieskawą linią
horyzontu. Nigdzie nie było śladu ludzkiej aktywności: żadnego
wykarczowanego poletka, żadnej smużki dymu. Jedyną rzeczą zdolną
przerwać dżunglę była rzeka, wijąca się znaną sobie drogą ku oceanowi.
Widziana z góry, odbijała błękit nieba, ale kiedy zeszliśmy niżej, okazało
się, że od garbników, które wymywała z drzew, jej głębiny stały się czarne
jak węgiel.
Odkąd pamiętam, w wiadomościach zawsze powtarzali, że puszcze
znikają, że na ziemi nie ma już prawdziwie dzikich zakątków. Nigdy nie
pomyślałbym, że coś takiego, że taki ocean drzew, mogło jeszcze
gdziekolwiek przetrwać. To był najpiękniejszy widok, jaki dane mi było
kiedykolwiek oglądać[3].
I właśnie gdzieś tam, głęboko pod kopułą drzew, żyli sobie dawno
niewidziani krewni, których przyjechałem odnaleźć.
W sercu Afryki
Dziesięć milionów lat temu ruchy skorupy ziemskiej rozdzieliły dwie płyty
tektoniczne w Afryce Środkowej: utworzona w ten sposób płytka niecka
w sercu kontynentu stała się Kotliną Konga[4]. Znajdujące się w pobliżu
jezioro Tanganika od czasu do czasu wylewało, tworząc wielki śródlądowy
zbiornik wodny, czego śladem jest dzisiejsza równina zalewowa.
Około ośmiu milionów lat temu wokół Wielkiego Rowu Wschodniego
wypiętrzyły się grzbiety górskie, powodując osuszenie się leżących na
wschód od niego sawann. Mniej więcej w tym samym czasie pierwsze
hominidy wyłoniły się z terenów zalesionych i zaczęły w postawie
wyprostowanej penetrować nowe środowisko.
Na zachód od łańcuchów górskich dżungla wciąż trwała: olbrzymia
i nienaruszona, stanowiła idealne siedlisko dla żyjących na drzewach małp
człekokształtnych. Przez lata puszcza rozszerzała się i malała, a okalające
jezioro Tanganika góry Marungu w południowo-wschodnim Kongu były
miejscem, w którym przodkowie dzisiejszych małp człekokształtnych
znajdowali schronienie, kiedy las się kurczył w okresach dotkliwej suszy.
Z czasem wody Oceanu Atlantyckiego wdarły się w głąb lądu, gdzie
ostatecznie połączyły się z wylewami jeziora Tanganika, tworząc potężną,
najgłębszą na świecie (dochodzącą nawet do 230 metrów głębokości)
rzekę, rozciągającą się tęczowym łukiem ku północy kraju. Przecinając
krajobraz, rzeka Kongo oddzieliła jednocześnie od siebie różne populacje
wczesnych przodków małp.
Na północ od niej płyty tektoniczne tworzące Wielki Rów Wschodni
nadal się od siebie oddalały, tworząc właściwe warunki dla wykształcenia
się wielkiego lasu równikowego i rozległych obszarów przejściowych
między nim a bardziej otwartym lesistym terenem i w końcu sawanną. To
właśnie w takim środowisku wczesne małpy człekokształtne wyewoluowały
w dzisiejsze goryle i jednego z naszych dwóch najbliższych krewnych,
szympansa zwyczajnego.
Na południe od rzeki Kongo sprawy miały się inaczej. Drastyczna
różnica wysokości między głęboką kotliną a otaczającymi ją górami
spowodowała powstanie znacznie bardziej charakterystycznego
środowiska: z powodu niemal całkowitego braku stref przejściowych,
porośniętych nieco luźniejszą roślinnością, gęsta, tropikalna puszcza stała
się wyizolowanym ekosystemem, sprzyjającym ewolucji szalenie
różnorodnych gatunków zwierząt, z których wiele nie występuje nigdzie
indziej na świecie[5].
Jednym z tych gatunków jest najbliższy żyjący krewny człowieka,
którego istnienie pozostawało tajemnicą przez większą część ostatnich
dwustu lat.
Samolot wylądował na gorącym, zapylonym pasie Basankusu,
miasteczka położonego w Prowincji Równikowej Demokratycznej
Republiki Konga. Około stu tysięcy mieszkańców żyje tu bez
elektryczności, bez bieżącej wody i bez stałej opieki medycznej.
Wysiadłem i z trudem oparłem się przemożnemu pragnieniu ucałowania
ziemi. Podróżowałem z Claudine André, światowej sławy działaczką na
rzecz ochrony środowiska[6]. Ta atrakcyjna sześćdziesięcioletnia kobieta
urodziła się Belgii, ale całe życie spędziła w Kongu. Kiedy zapytałem ją,
jak przeżyła lot, stwierdziła jak gdyby nigdy nic: „No tak, w końcu mamy
porę deszczową”. Okazało się, że przespała całą drogę: kiedy człowiek
przetrwa kilka wojen i dyktatur, przyzwyczaja się do wszelkiego rodzaju
turbulencji[7].
Dotarliśmy nad rzekę Lopori i wsiedliśmy do czółna zrobionego
z wydrążonego pnia drzewa. Kiedy nasz przewodnik zapuścił motor,
zaczęliśmy z terkotem w całkiem niezłym tempie posuwać się po rzece,
rozcinając wodę gładką jak tafla szkła.
Wkrótce zostawiliśmy za sobą jakiekolwiek ślady ludzkiej obecności.
Z rzadka mijaliśmy zarzucających sieci rybaków balansujących boso na
krawędzi pirog, przez większość czasu byliśmy jednak sami. Podczas dni
pogodnych jak ten rzeka stawała się lustrem, idealnie odbijającym chmury
na niebie, gęste, zielone poszycie i przelatujące nam nad głową ptaki. Zbite
listowie wylewało się na rzekę, gałęzie uginające się pod ciężarem liści
nurzały się w wodzie.
Ni z tego, ni z owego zobaczyliśmy przed sobą cudowną plażę w rodzaju
tych, jakich można byłoby spodziewać się raczej po Bahamach: pokrytą
białym, drobniutkim piaskiem i usianą wyschłymi palmowymi liśćmi.
Zatrzymaliśmy się i wyciągnęliśmy czółno na ten niewiarygodny brzeg.
Po pniu drzewa zsunął się niewyraźny czarny kształt i poprowadził swoją
rodzinę ku plaży. To były bonobo – nasi najbliżsi, niemal zapomniani
krewni.
Etumbe, przewodniczka grupy, podeszła pierwsza. Na plecach niosła
nowo narodzone niemowlę, a starszego syna trzymała za rękę. Kiedy
zobaczyła Claudine, pisnęła radośnie i usiadła wystarczająca blisko, żeby
Claudine mogła dojrzeć dwoje szeroko otwartych oczu zerkających na nią
z gęstwiny czarnego maminego futra. Beni wybiegł z lasu, fikając koziołki,
podczas gdy Lomela próbowała w biegu złapać go za stopy. Za nimi
podążali kolejni, w sumie przywitało nas dziewięć małp. Obserwowałem,
jak dorastają, Claudine znała je całe ich życie – to były bonobo z Lola ya
Bonobo. Te sieroty, których rodzice padli ofiarą handlu mięsem,
wypuszczono na wolność niemal rok przed tym, jak przyleciałem do Konga
– była to pierwsza próba przywrócenia bonobo na łono natury. Brałem
udział w tym procesie jako doradca naukowy[8], teraz zaś Claudine
sprowadziła mnie, żebym zobaczył, jak sobie radzą w nowym domu.
Spędziliśmy z szympansami cały dzień na plaży, gruchając do nowego
dziecka Etumbe i obserwując zabawy Beniego i Lomeli. To była czysta
przyjemność: widzieć je szczęśliwymi, zdrowymi i wolnymi.
Zostaliśmy przez tydzień i codziennie podglądaliśmy bonobo. Dawało
nam to poczucie niewiarygodnej satysfakcji – w końcu wszyscy ciężko
pracowaliśmy na to, by mogły wrócić do dżungli. Ostatniego dnia nie
mieliśmy najmniejszej ochoty wyjeżdżać. Kiedy w końcu nadszedł czas
i wyszliśmy z lasu do czekającego na nas czółna, zobaczyliśmy, jak Etumbe
zmierza ku nam bardzo stanowczym krokiem – wiedząc, że jest silniejsza
od kogokolwiek z nas, byłem nieco zaniepokojony jej stanowczością. Gdy
mijaliśmy ją, żeby wejść do pirogi, spojrzała nam – każdemu z osobna –
w oczy, po czym kolejno chwyciła nasze dłonie, przytrzymała je we
własnych i potrząsnęła w delikatnym „do widzenia”. Jako naukowiec nie
mam pojęcia, co sobie myślała, jako człowiek jednak odebrałem to jako
najserdeczniejsze „dziękuję”, jakie zdarzyło mi się otrzymać w życiu.

Miłujący pokój leśni hipisi


Kiedy Jane Goodall opisała dzikie szympansy, które używały narzędzi
i polowały na inne małpy, zadziwiła społeczność naukową. To ona pierwsza
zaczęła wydobywać na światło dzienne bogate sieci ich powiązań
społecznych, zdominowanych przez przyjaźnie i silne więzi rodzinne. Ona
także odkryła, że szympansy tak jak ludzie mają również swoją mroczną
stronę: jej świadectwa dotyczące stopniowego przejmowania części
terytoriów szympansiej społeczności Kahama przez sąsiednią grupę
Kasakela[9], które odbywało się przez systematyczne wybijanie osobników
należących do Kahama przez samce Kasakela, na zawsze zmieniło nasze
spojrzenie na zwierzęce społeczeństwa[10].
Po dekadach badań prowadzonych w dziesiątkach placówek w całej
Afryce wiemy już, że obserwacje Goodall opisują zachowania typowe dla
gatunku. Szympansy zwyczajne są z reguły wrogo nastawione do obcych.
Grupy samców patrolują granice terytorium, zabijając sąsiadów
i przejmując ich terytoria, jeśli mają okazję[11]. W czasie ataku skupiają
się na samcach i młodych[12], zwykle oszczędzając samice, które później,
jeśli obszar podległy ich własnym samcom zbyt się skurczy, i tak z braku
wyboru będą musiały dołączyć do grupy agresorów. Polując na obce
osobniki, współpracują ze sobą z taką wprawą, że międzygrupowa agresja
ze skutkiem śmiertelnym, czy też morderstwo, jest jednym z głównych
powodów śmiertelności w dziko żyjących społecznościach tych małp.
Występujące w nich wskaźniki śmiertelnych ataków są porównywalne
z tymi charakteryzującymi niektóre ludzkie społeczeństwa
przedrolnicze[13].
Szympansy te nie kierują swojej agresji wyłącznie przeciw obcym.
Kiedy tylko samce zaczynają dorastać, biją każdą samicę w stadzie dopóty,
dopóki nie okaże im uległości, przy czym zwykle zaczynają od własnej
matki. Później zaczynają wspinać się po drabinie hierarchii samców[14].
Każda społeczność szympansów ma swojego samca alfa, a każdy
szympansi samiec aspiruje, żeby nim zostać: nagrodą za osiągnięcie jego
pozycji jest seksualna dominacja nad wszystkimi samicami[15]. Niestety,
samce często zmuszają samice do spółkowania z nimi i tylko i wyłącznie
z nimi, dotkliwie gryząc je i bijąc[16].
Genetycznie rzecz biorąc, bonobo są niemal identyczne z szympansami
zwyczajnymi[17], ale nie mają tej ciemnej strony. Nikt nigdy nie widział
samca szympansa karłowatego patrolującego granice, atakującego grupy
sąsiadów, zabijającego ich i przejmującego ich terytoria[18]. Kiedy
dochodzi do spotkania, często robi się z tego wielkie wydarzenie
towarzyskie: obie grupy spędzają ze sobą sporo czasu, bawiąc się i oddając
wszelkim możliwym kontaktom seksualnym. Czasem nawet przez kilka dni
podróżują razem, tworząc jedno olbrzymie stado bonobo[19].
Najwyższą pozycję w stadzie zajmuje zawsze samica, przy czym
wszystkie inne blisko się z nią przyjaźnią. Samce bonobo nie biją swoich
matek, przeciwnie – pozostają z nimi w zażyłych stosunkach do końca
życia. Nie wykorzystują też fizycznej agresji, żeby kontrolować samice –
ich matki po prostu przedstawiają je swoim przyjaciółkom. Największy
sukces godowy odnoszą te samce bonobo, których matki mają najsilniej
rozwiniętą sieć kontaktów społecznych.
Choć szympansy zwyczajne i karłowate mają wspólnego przodka, coś
sprawiło, że te drugie są mniej agresywne. Dzięki psom znamy wpływ
udomowienia na psychikę. Lisy pokazały nam, że domestykacja jest
skutkiem selekcji przeciw agresji. Bonobo mogą wskazywać, że natura
potrafi udomawiać bez żadnej pomocy ze strony ludzi.

Pies pośród małp


Niemal sto lat temu znany antropolog i działacz na rzecz ochrony przyrody
Hal Coolidge[20] przeglądał pudełko pełne kości w belgijskim muzeum
Tervuren. Podniósł małą czaszkę, wyglądającą na czerep młodocianego
szympansa. Mógł odłożyć ją i kontynuować swoje poszukiwania, ale coś
przykuło jego uwagę. U młodych małp człekokształtnych mózgoczaszki
nie są jeszcze całkowicie zespolone – kiedy umierają w tym wieku, między
składającymi się na nie kośćmi pozostają szczeliny. Bruzdy w tej, którą
trzymał, były jednak zrośnięte, co oznaczało, że mimo niewielkiego
rozmiaru należała ona do dorosłego osobnika. Nigdy niczego takiego nie
zaobserwowano, więc Coolidge wysnuł wniosek, że ma w dłoniach czaszkę
zupełnie nowego gatunku. Swoje przypuszczenia opublikował w 1933
roku, tym samym odkrywając ostatnią z małp człowiekowatych[21].
Jedną z najbardziej charakterystycznych cech bonobo jest ich czaszka,
która u samców może być nawet o 15% mniejsza niż u samców szympansa
zwyczajnego[22]. Czaszki bonobo są jakby „zamrożone” w wieku
młodzieńczym[23]. To może brzmieć dziwnie, ale istnieje również inna
grupa zwierząt, u których występuje to samo zjawisko: czaszki zwierząt
udomowionych są mniejsze niż czaszki ich dzikich przodków. Psy mają
czaszki około 15% mniejsze niż wilki o tej samej wadze, świnki morskie
(kawie domowe) – 13% mniejsze niż żyjące dziko kawie brazylijskie,
prawidłowość tę widać nawet u udomowionego ptactwa[24]. Mniejsze
czaszki mieszczące mniejsze mózgi są widomym znakiem domestykacji.
Mniejsze czaszki nie są jednak jedynym podobieństwem między bonobo
i psami: jeśli weźmiemy pod uwagę agresję, różnica w jej poziomie
między szympansami zwyczajnymi a bonobo jest odbiciem tej między
wilkami a psami. Tak jak szympansy zwyczajne, wilki są skrajnie
terytorialne: dla przykładu od 39% do 65% wilków zamieszkujących
w pobliżu Denali na Alasce jest zabijanych przez inne wilki, zwykle
wzdłuż granic oddzielających terytoria dwóch różnych watah[25].
Samce zarówno szympansów zwyczajnych, jak i wilków stają się
niezwykle agresywne, kiedy konkurują o dostęp do płodnych samic[26].
Bywa, że samce i samice szympansów zabijają młode innych osobników,
wadery zaś atakują inne wilczyce i czasem zagryzają ich szczenięta[27]. Oba
gatunki polują, przy czym dla wilków stanowi to główne źródło
pożywienia, podczas gdy szympansy polują tak zajadle, że potrafią na
podległym im terytorium wybić niemal całkowicie inne gatunki małp[28].
Psy i bonobo wykazują się znacznie mniejszym poziomem agresji niż
ich kuzyni. Bardzo rzadko obserwowano, żeby dzikie psy zadawały innym
swoim pobratymcom śmiertelne rany. Zamiast uciekać się do fizycznej
agresji, sfory psów zwykle rozwiązują konflikty, szczekając na siebie, póki
jedna strona nie ustąpi. Nigdy nie widziano również, żeby dzikie psy
zagryzały szczenięta osobników z innego stada[29]. Chyba każdy widział też,
jak tolerancyjne potrafią być psy, pozwalając obcym obwąchiwać swoje
podbrzusze – wilki nie pozwalają na takie zachowanie nawet członkom
swojej własnej watahy[30].
Dorosłe psy bawią się chętniej niż dorosłe wilki: całe życie
przypominają raczej młode wilczki[31]. Dorosłe bonobo w zabawie również
przypominają młodociane szympansy zwyczajne bawiące się z dorosłymi:
częściej inicjują kontakt i używają bardziej zróżnicowanej mimiki
zapraszającej do zabawy[32].
Dzikie psy są także bardziej rozseksualizowane[33]: zalecają się do samic
i pokrywają je nawet poza okresem godowym. Jeśli chodzi o bonobo,
promiskuityczny, niezwiązany z reprodukcją seks stał się ich znakiem
rozpoznawczym – przy nich inne szympansy, a nawet ludzie, wypadają
blado[34]. Dzikie psy są słabymi myśliwymi, bonobo zaś, choć czasem
obserwowano, jak polują[35], w rzeczywistości równie często jak złowić
małpy, próbują się z nimi pobawić[36].
Bonobo mają smuklejszą budowę ciała i mniejsze kły niż szympansy
zwyczajne[37]. Choć ich umaszczenie nie staje się łaciate jak u psów, zdarza
się, że mają puchate białe ogony (szympansy zwyczajne tracą je w okresie
dorastania[38]), a ich wargi stają się różowe wskutek utraty pigmentacji
skóry wokół ust.
Różnice pomiędzy szympansami zwyczajnymi a karłowatymi i między
wilkami a psami są uderzająco podobne. Bonobo jednak nie miały zbyt
wiele do czynienia z ludźmi, przynajmniej w porównaniu z psami.
Dlaczego więc tak „spsiały”?
Samoudomowienie się małp
Gdyby każda z tych cech bonobo – przyjazne nastawienie, skłonność do
zabawy i zachowań seksualnych, niewielka czaszka i kły – wykształciła się
niezależnie od innych, by uzasadnić ich powstanie, trzeba by szukać wielu
różnych wyjaśnień ewolucyjnych. Podczas gdy potrzeba zaistnienia
niektórych wydaje się łatwo wytłumaczalna, innym trudno byłoby nadać
sens. Zwiększona aktywność seksualna pomaga na przykład rozładować
napięcia społeczne i zmniejsza poziom agresji, nie jest jasne natomiast,
w jaki sposób mniejsza czaszka czy mniej wydatne kły miałyby się
przyczynić do przetrwania gatunku[39]. Najbardziej prawdopodobne
wyjaśnienie wszystkich tych „psich” cech musi polegać na zrozumieniu,
dlaczego w ogóle bonobo przestały być agresywne.
Kiedy Richard Wrangham zobaczył wyniki naszych badań na lisach, zdał
sobie sprawę, że to właśnie tutaj może kryć się sekret podobieństwa psów
i bonobo[40].
Lisy Bielajewa udowodniły, że selekcja przeciw agresji może wywołać
syndrom udomowienia. Przez kilka pokoleń ludzie krzyżowali najmniej
agresywne lisy i stworzyli dzięki temu zwierzęta przyjaźnie nastawione do
człowieka. U lisów „przy okazji” dokonało się wiele innych zmian: nikt nie
dobierał ich ze względu na sfeminizowane czaszki, mniejsze zęby,
opadające uszy czy umiejętność odczytywania ludzkich gestów, ale cechy
te, właściwe zwierzętom udomowionym, zaczęły pojawiać się
u przyjacielskich lisów z dużą częstotliwością.
Często myślimy o doborze naturalnym jak o przetrwaniu najlepiej
dostosowanych, gdzie słaby – ponieważ „dostosowany” rozumiemy jako
„silny i agresywny” – ginie. W biologii jednak dostosowanie odnosi się do
zwierząt, które odnoszą największy sukces reprodukcyjny, a więc
niekoniecznie do tych najbardziej wojowniczych. Udomowienie przez
ludzi jest tu doskonałym przykładem: selekcja przeciw agresji pozwala
zwierzętom udomowionym zwiększyć zdolność reprodukcyjną.
Dobór naturalny może działać tak samo. Według naszej hipotezy,
w miarę jak wilki zaczęły spędzać coraz więcej czasu w pobliżu ludzi,
najmniej agresywne z nich – choć nie były celowo hodowane przez
człowieka – miały największą szansę przetrwać. Selekcja naturalna
sprzyjała osobnikom mniej agresywnym, co skutkowało, tak jak
w przypadku lisów, dodatkowymi przypadkowymi zmianami,
przekształcając wilki w pierwsze psy. Po kilku pokoleniach wygląd,
rozwój, fizjologia i zdolności poznawcze spokojniejszych zwierząt tego
gatunku zmieniłyby się w sposób zbliżony do tego obserwowanego u lisów
Bielajewa. Ogólnie rzecz biorąc, dziki gatunek mógł się samoudomowić[41].
Być może to właśnie przydarzyło się bonobo. Głównym czynnikiem,
który mógł je ku temu popchnąć, był fakt, że miały dostęp do
pewniejszych źródeł pożywienia niż szympansy zwyczajne. Istnieją
dowody na to, że drzewa owocowe, z których korzystają bonobo, przynoszą
więcej owoców i owocują częściej niż te, na których pożywiają się
szympansy zwyczajne[42].
Co ważniejsze jednak, bonobo nie muszą konkurować o pokarm
z gorylami, które nie występują na południe od rzeki Kongo. Kiedy
brakuje owoców, szympansy zwyczajne są zmuszone walczyć z gorylami
o naziemne rośliny o niskiej wartości odżywczej, którymi te ostatnie
zwykle się żywią. W konsekwencji samice szympansów nie mogą
przebywać ze sobą na co dzień – trudno być towarzyskim, kiedy nie dla
wszystkich wystarcza pożywienia. Samice bonobo z kolei, które nie muszą
stawiać czoła rywalom w postaci goryli i dysponują już na starcie większą
ilością owoców, stać na to, by oddawać się życiu w gromadzie i tworzyć
silne więzi, których nie zaobserwowano u mniej społecznych samic
szympansa zwyczajnego[43].
Właśnie te silne więzi samic bonobo są tajemnicą ich sukcesu. Chociaż
pojedyncza samica jest znacznie słabsza od każdego z samców, jeśli
zostanie zaatakowana, wszystkie przyjaciółki staną w jej obronie.
Współpracując w ten sposób, chronią się przed agresją samców, które nie
są już w stanie zmuszać je do spółkowania. W rezultacie samice bonobo
mają znacznie większą swobodę w wybieraniu sobie partnerów: zamiast
brutali częściej dopuszczają do siebie samców spokojniejszych
i delikatniejszych. Głównym powodem, dla którego warto być samcem
alfa, jest możliwość zmonopolizowania dostępu do samic należących do
grupy. Kiedy bicie samic i agresywne zachowanie przestaje wiązać się
z sukcesem reprodukcyjnym, dotkliwa samcza agresja przestaje być
uzasadniona ewolucyjnie[44], przewagę zyskują natomiast bardziej
przyjaźnie nastawione samce[45].
Biorąc pod uwagę, że zwierzęta zawsze ze sobą rywalizują, fakt, że
ewolucja miałaby kiedykolwiek sprzyjać osobnikom o takich cechach,
wydaje się paradoksalny. Wyjaśnienie Richarda dotyczące bonobo
rozwiązuje tę pozorną sprzeczność. Mniej agresywne samce bonobo
odnosiły większy sukces reprodukcyjny. Ponieważ zaś, jak wiemy,
selekcja przeciw agresji miała wpływ na morfologię lisów, hipoteza ta
pozwoliłaby również wyjaśnić pochodzenie dziwnych cech fizycznych
bonobo, takich jak mniejsze czaszki czy zęby[46].
Wszystko to dowodzi, że często przetrwa najbardziej przyjazny.

W międzyczasie w Kongu
Teraz więc musiałem znaleźć sposób, by przebadać szympansy zwyczajne
i karłowate. Tym razem nie tylko nie miałem pod ręką Rosjan
konstruujących stoły specjalnie dla mnie – znalezienie w niewoli populacji
bonobo, które można by skłonić do wzięcia udziału w eksperymentach
poznawczych, było jak szukanie małego dodo.
Po tym, jak przelecieliśmy przez środek burzy, żeby odwiedzić
wypuszczone na wolność bonobo, musieliśmy znów poszybować nad
Kotliną Konga, żeby dotrzeć tam, gdzie wszystko się zaczęło. Lola ya
Bonobo to siedemdziesiąt pięć akrów tropikalnej dżungli niedaleko stolicy
kraju, Kinszasy. Korony drzew szeleszczą, kiedy długie ramiona zwinnie
przenoszą się z gałęzi na gałąź. Wysokie nawoływania wypełniają
powietrze. Bonobo przetrząsają jezioro w poszukiwaniu lilii wodnych,
machają nogami z wysokich gałęzi i stają na głowie na kępach miękkiego
mchu. Dla sześćdziesięciu osieroconych bonobo, które tu żyją, to raj na
ziemi – to zresztą właśnie w tutejszym języku znaczy Lola ya Bonobo: „Raj
Bonobo”. Do powstania tego miejsca doprowadziła Claudine André, moja
rudowłosa towarzyszka, która przespała lot do Basankusu.
W 1997 roku Claudine ocaliła sierotę bonobo nazwaną Mikeno.
Szympansy karłowate są gatunkiem silnie zagrożonym, ponieważ
nielegalnie poluje się na nie dla mięsa. Myśliwi, którzy zabili matkę
Mikeno, usiłowali sprzedać go na znacznie bardziej dochodowym,
przynoszącym miliardy dolarów zysku międzynarodowym rynku
egzotycznych zwierząt domowych.
Po spotkaniu Mikeno Claudine poświęciła życie ochronie ostatnich
szympansów karłowatych[47]. We współpracy z kongijskim rządem
niezmordowanie dąży do zablokowania handlu sierotami bonobo. To dla
nich stworzyła azyl Lola ya Bonobo, jedyny taki rezerwat na świecie,
w którym żyje największa populacja tego gatunku trzymana w niewoli.
Właśnie tutaj ja, Richard i Victoria Wobber z Uniwersytetu Harvarda
chcieliśmy przetestować naszą hipotezę samoudomowienia[48].
Potwierdziliśmy, że bonobo dzielą się znacznie chętniej niż szympansy
zwyczajne. Gdy dwa szympansy zwyczajne i dwa bonobo wpuszczano do
pomieszczenia, w którym było jedzenie, te pierwsze zwykle unikały się
nawzajem, przy czym któryś z nich usiłować zabrać całe pożywienie dla
siebie. Bonobo zachowywały się inaczej: po wejściu do pokoju niezależnie
od wieku zawsze dzieliły się pokarmem, czasem nawet w czasie jedzenia
bawiły się ze sobą[49]. Ich niezwykłe postępowanie, które
zaobserwowaliśmy, wydawało się zachowaniem młodzieńczym:
młodociane szympansy zwyczajne są znacznie bardziej tolerancyjnie
nastawione do dzielenia się niż dorosłe osobniki. Bonobo w każdym wieku
zaś, również te dojrzałe, zachowują tę wyrozumiałość młodych
szympansów, zupełnie jakby „zamrożono” je w wieku młodzieńczym.
Przypuszczaliśmy, że – jak zwierzęta udomowione – bonobo w pewnym
sensie nigdy nie dorastają[50].
Aby zrozumieć fizjologię stojącą za tym postępowaniem,
potrzebowaliśmy nieco małpiej śliny: znajdują się w niej hormony
wydzielane przez zwierzęta – również ludzi – w stresujących sytuacjach.
Niestety, nikt wcześniej nie pobierał próbek śliny od szympansów, ani
zwyczajnych, ani karłowatych. Victoria wpadła na genialny pomysł.
Zmiażdżyła trochę pudrowych cukierków i w powstałym w ten sposób
proszku maczała bawełniane płatki kosmetyczne. Widok i zapach słodyczy
sprawił, że mieliśmy przed sobą dziesiątki ochotników z szeroko
otwartymi, zaślinionymi ustami: musieliśmy jedynie przetrzeć ich wargi
wacikiem, żeby nasączyć go śliną, podczas gdy zwierzęta z lubością ssały
słodki proszek.
Podczas eksperymentu wpuściliśmy do pomieszczenia dwa samce – albo
szympansa karłowatego, albo zwyczajnego – żeby sprawdzić, czy potrafią
podzielić się jedzeniem. Zarówno przed tym, jak weszły do pokoju, jak
i po wyjściu z niego Wobber pobrała od nich próbki śliny: wyniki ich
analizy miały wykazać wystąpienie ewentualnych zmian w poziomie
kortyzolu i testosteronu podczas przeprowadzania testu – wydzielanie
kortyzolu zwiększa się, kiedy zwierzę jest zestresowane, poziom
testosteronu zaś rośnie w sytuacjach związanych ze współzawodnictwem.
Porównanie próbek pobranych przed i po eksperymencie potwierdziło
nasze przypuszczenia. Kiedy samiec szympansa zwyczajnego był zmuszony
do dzielenia się z innym osobnikiem, rosła ilość wydzielanego przez niego
testosteronu: postrzegał on test jako rywalizację, do której – by móc
wygrać – musi odpowiednio przygotować swoje ciało, nie zaś jako okazję
do podzielenia się. U bonobo natomiast odnotowaliśmy wyraźny skok
w poziomie kortyzolu, przy czym ilość testosteronu nie uległa zmianie: dla
nich eksperyment był nie tyle pojedynkiem, który trzeba wygrać, ile
stresującą sytuacją towarzyską. Jak zdenerwowana para na randce
w ciemno, która gada o czymkolwiek, żeby ukryć zakłopotanie, bonobo
bawią się czy nawet obejmują, walcząc z tym samym rodzajem stresu.
Fizjologia bonobo nie jest nastawiona na walkę o pożywienie, co mogłoby
prowadzić do agresji. Przeciwnie – reagują w sposób, który zapobiega
konfliktom i sprzyja dzieleniu się, co było zgodne z naszymi
przewidywaniami[51].
Z naszej hipotezy samoudomowienia się bonobo wynikało także, że
podobnie jak lisy z grupy eksperymentalnej, które były zaciekawione
ludźmi i nie wykazywały wobec nich agresji, bonobo powinny czuć pociąg
do obcych i nie reagować na nich agresją. By sprawdzić to założenie,
daliśmy im wybór: mogły podzielić się pożywieniem z obcym lub
z członkiem własnej społeczności.
Jeden z szympansów karłowatych wchodził do pomieszczenia pełnego
jedzenia. Po dwóch stronach pokoju były wejścia do kolejnych boksów:
w jednym z nich siedział nieznany szympans, w drugim osobnik z tej samej
grupy. Bonobo mógł wybrać, którego z nich wpuścić.
Ku naszemu zdziwieniu badane zwierzęta nie zjadały same wszystkiego:
zamiast tego otwierały drzwi innym i dzieliły się z nimi jedzeniem, przy
czym częściej nawet zapraszały obce osobniki niż znajomych towarzyszy.
Z całą pewnością ci pierwsi byli dla nich ciekawsi[52].
Cała nasza praca zdawała się potwierdzać, że zachowanie, rozwój
i fizjologia bonobo sprawiły, że stały się one gatunkiem bardziej
przyjaznym niż szympans zwyczajny. Ostatnim wyzwaniem dla hipotezy
samoudomowienia było ustalenie, czy ich przyjacielskość sprawiła
również, że – jak psy – stały się one „mądrzejsze”.
Pracując wcześniej z szympansami zwyczajnymi, opracowaliśmy już
idealny test, który mógłby to sprawdzić[53]. Przed dwoma szympansami
kładliśmy ponad półtorametrowej długości czerwoną deskę – na obu jej
końcach znajdowały się naczynia pełne jedzenia. Przy każdym z nich
zamontowano metalową pętlę, przez którą przeciągano długą linę: żeby
przyciągnąć deskę ku sobie, szympansy musiały jednocześnie pociągać oba
końce liny – jeśli ciągnął tylko jeden, lina wysuwała się z pętli jak
sznurowadło. Jedyną drogą do dostania się do pokarmu była zatem
współpraca obu szympansów.
W większości wypadków szympansy zwyczajne radziły sobie z zadaniem
wspaniale: spontanicznie rozwiązywały problem już w pierwszej próbie;
kiedy potrzebowały pomocy, zdawały sobie z tego sprawę i wiedziały, do
kogo najlepiej się o nią zwrócić. Współpracowały na poziomie złożoności
obserwowanym u ludzkich dzieci[54].
Ale chociaż osiągane przez nie wyniki robiły olbrzymie wrażenie, miały
swoje ograniczenia. Po pierwsze, badanie mogliśmy przeprowadzić jedynie
na kilku wybranych parach, ponieważ, jak wiedzieliśmy wcześniej
z eksperymentu dotyczącego dzielenia się, większość z nich nie była zdolna
do dzielenia się jedzeniem. Osobniki dominujące denerwowały się, jeśli
któryś z podległych choćby zbliżył się do pokarmu – nawet jeśli ten nadal
pozostawał poza jego zasięgiem. To z kolei sprawiało, że szympansy
będące niżej w hierarchii były zbyt wystraszone, żeby w ogóle podejść do
liny czy deski, co uniemożliwiało jakąkolwiek współpracę[55].
Po drugie, szympansy zwyczajne nie były w stanie dzielić się jedzeniem,
jeśli nie zostało im podane w postaci dwóch odrębnych porcji. Wystarczyło
umieścić pokarm na środku deski, żeby można było zapomnieć
o współdziałaniu: jedno ze zwierząt natychmiast usiłowało zagarnąć całość
dla siebie, drugie zaś automatycznie odmawiało uczestniczenia w teście.
Nawet jeśli te same dwa osobniki uprzednio wielokrotnie z sukcesem
współpracowały ze sobą, jeden pojemnik z pożywieniem całkowicie
niweczył wcześniejszą chęć współdziałania.
Przeprowadziliśmy to samo doświadczenie na Kikwit i Noiki z Lola ya
Bonobo. W odróżnieniu od swoich kuzynów, którzy byli w nim ekspertami,
bonobo nigdy nie spotkały się z tego rodzaju testem. Gdy tylko Kikwit
i Noiki zobaczyły jedzenie, natychmiast pobiegły i pociągnęły linę,
przyciągając deskę tak, że znalazła się w ich zasięgu. Następnie zrobiły
coś, czego nigdy nie zaobserwowaliśmy u szympansów zwyczajnych:
zwierzęta jednocześnie wyciągnęły ręce w kierunku pokarmu i każde
z nich wzięło sobie trochę – częstowały się na zmianę, aż naczynie było
puste.
Nawet kiedy przesunęliśmy jedzenie na środek deski, bonobo nadal
współpracowały ze sobą, biorąc dla siebie dokładnie połowę zdobytej
porcji. Wszystkie bonobo, które badaliśmy, zachowywały się tak samo:
żadnego strachu, żadnej nieustępliwości – tylko i wyłącznie udana
współpraca, dzielenie się i zabawa. Nawet jeśli łączyliśmy bonobo
z nowymi osobnikami, nadal potrafiły współdziałać. Były lepsze niż
szympansy zwyczajne w rozwiązywaniu tego zadania polegającego na
kooperacji nawet mimo tego, że szympansy ćwiczyły dłużej. Ich
zwiększona tolerancyjność i przyjazne nastawienie sprawiły, że okazały się
bardziej elastycznymi partnerami niż szympansy zwyczajne[56].
Samoudomowienie sprawiło, że bonobo, tak jak psy, stały się
sprytniejsze[57].
Jeśli dobór naturalny może ukształtować bonobo i psy tak, by były
bardziej przyjazne i miały bardziej rozwinięte umiejętności społeczne, co
z innymi gatunkami? Może być tak, że odpowiedź zamieszkuje nasze
najbliższe okolice. Dziesiątki dzikich gatunków zwierząt ponownie zasiedla
tereny, z których wygnało je gwałtowne rozrastanie się miast podczas
zeszłego stulecia. Wymaga to od nich mniejszego – w porównaniu
z osobnikami żyjącymi na terenach wciąż dzikich – lęku przed
człowiekiem[58]. W ciągu ostatnich trzydziestu lat florydzki karłowaty jeleń
key deer, endemiczna odmiana mulaka białoogonowego, coraz częściej jest
widywany na obszarach miejskich. Populacje tego gatunku, które żyją
najbliżej siedzib ludzkich, stały się mniej bojaźliwe, większe i bardziej
społeczne. Co więcej, częściej też wydają na świat potomstwo – a zatem są
lepiej dostosowane niż jelenie żyjące z dala od miast[59].
Kandydatów do samoudomowienia można znaleźć również wśród
mięsożerców: tereny zurbanizowane jako miejsce zamieszkania upodobały
sobie szczególnie lisy, kojoty i rysie[60]. Być może stoimy u progu
kolejnego wielkiego zwrotu domestykacyjnego: za dziesiątki czy setki lat
wiele drapieżników może dołączyć do psów, samoudomawiając się
w wyniku procesu dostosowywania się do życia w wielkim mieście.

Samoudomowieni ludzie?
Jako antropolog zajmujący się ewolucją człowieka Richard nie mógł nie
nakłaniać nas, żebyśmy zastanowili się, jak samoudomowienie mogło
wyglądać w naszym własnym przypadku. Szybko stało się jasne, że
samoudomowienie może okazać się szczególnie przydatne w wyjaśnieniu
ewolucji społecznych zdolności poznawczych naszego gatunku, które
sprawiają, że jesteśmy tak różni od pozostałych małp człekokształtnych.
To badania nad zachowaniem niemowląt zwróciły naszą uwagę na
kwestię umiejętności społecznych u zwierząt. Mike i inni naukowcy
zainteresowani rozwojem dzieci zdali sobie sprawę, że podstawą ludzkich
zdolności poznawczych są umiejętności społeczne, które niemowlęta
nabywają w pierwszym roku życia[61]. To właśnie one pozwalają małym
dzieciom porozumiewać się z dorosłymi i uczyć się od nich tak, jak nie
potrafi tego żaden inny gatunek. Niemowlęta posiadają jednocześnie
niesłychaną motywację do współdziałania: już w wieku czternastu miesięcy
spontanicznie pomagają innym i lubią wspólne zabawy[62].
W porównaniu z innymi małpami człekokształtnymi ta rewolucja
społeczna występuje u naszych młodych bardzo wcześnie[63]. Umiejętności
zdobywane na tym etapie pozwalają niemowlętom w pełni korzystać z ich
tolerancyjnego środowiska. My, dorośli, dzielimy się z nimi absolutnie
wszystkim, od pożywienia i schronienia po wypchane zwierzęta i książki,
co jeszcze podsyca w nich chęć do współpracy: to zjawisko obserwowano
we wszystkich kulturach świata[64]. Później, kiedy dorastamy, stajemy się
wątkiem we wspólnej tkaninie większej grupy społecznej. Wybudowanie
Wielkiego Muru Chińskiego, rozszyfrowanie ludzkiego genomu,
stworzenie demokratycznego rządu – wszystko to wymagało od nas
poziomu współpracy nieosiągalnego dla innych gatunków. Pozostaje
jednak pytanie: jak to się stało, że ludzie wykształcili w sobie taką potrzebę
współdziałania?
Bonobo i szympansy zwyczajne udowodniły nam, że elastyczna
kooperacja wymaga tolerancji. Te ostatnie rozumiały, że muszą
współpracować, żeby zdobyć jedzenie, ale to nie wystarczyło: ich emocje
wzięły górę i partnerstwo się rozpadło[65].
To prosta, ale przejmująca idea: zanim staliśmy się ultrakooperatywni,
musieliśmy się stać ultratolerancyjni[66]. Wykształcenie tolerancji
poprzedziło ewolucję innych, bardziej wyrafinowanych form ludzkiego
poznania społecznego. Wnioskowanie, planowanie i umiejętność
koordynacji działań nie na wiele się zdadzą przy polowaniu czy szukaniu
schronienia, jeśli nikt nie będzie w stanie znieść angażowania się
w działania grupy czy nawet wysłuchać, co inni mają do powiedzenia.
Utrzymanie mózgu umożliwiającego tak złożone zachowania jest bardzo
kosztowne z metabolicznego punktu widzenia i jego powstanie nie byłoby
ewolucyjnie możliwe, gdyby nie przyczyniał się bezpośrednio do
przetrwania osobników. Oznacza to, że tak unikalne formy zdolności
poznawczych niezbędnych do nawiązania współpracy mogły wykształcić
się jedynie po tym, jak ludzie stali się bardziej tolerancyjni.
Selekcja przeciw agresji umożliwiła lisom, psom i bonobo rozwinięcie
ich umiejętności współpracy i komunikacji. Być może u ludzi wystąpił ten
sam mechanizm.
Samoudomowienie mogło być także katalizatorem ewolucyjnej reakcji
łańcuchowej, która doprowadziła do wykształcenia się zupełnie nowych –
poza tymi obserwowanymi u lisów, psów i bonobo – zdolności
poznawczych, niebędących jedynie przejawem już istniejących
predyspozycji w nowych kontekstach.
Kiedy jakaś populacja jako całość stała się bardziej tolerancyjna
i przyjaźnie nastawiona, każdy osobnik obdarzony lepiej rozwiniętymi
umiejętnościami społecznymi miał przewagę nad tymi mniej biegłymi
w odczytywaniu sygnałów społecznych. Te bardziej zmyślne społecznie
jednostki mogły aktywnie poszukiwać sposobów na wykorzystanie swojej
nowo nabytej umiejętności dzielenia się owocami wspólnego wysiłku.
Mogły na przykład zacząć dzielić się pożywieniem z osobnikami z nimi
niespokrewnionymi, kolejno nawzajem wyręczać się w opiece nad dziećmi
czy nawet tworzyć sojusze z sąsiednimi tolerancyjnymi grupami, żeby
pokonać mniejsze, mniej tolerancyjnie nastawione społeczności. Te
zaawansowane społecznie jednostki z pokolenia na pokolenie miałyby
większą szansę przetrwać i osiągnąć większy sukces reprodukcyjny.
Ostatecznie otrzymalibyśmy populację złożoną wyłącznie z wysoce
tolerancyjnych i świetnie radzących sobie w społeczności osobników[67].
Przyjazne nastawienie sprawiło, że ludzie stali się bardziej inteligentni.
Samoudomowienie mogło utorować drogę wybuchowi nowych form
współpracy i komunikacji, których pojawienie się radykalnie zmieniło
historię ludzkości.

Mądrość psa użytkowego


Samoudomowienie może pomóc w wyjaśnieniu, jak poznanie społeczne
ewoluowało u ludzi po początkowej eksplozji nowych form współpracy.
Choć idea ta jest ekscytująca, trudno ją zweryfikować: teoretycznie
należałoby porównać nasze zachowania z zachowaniem naszych odległych
ludzkich przodków – gdyby samoudomowienie prowadziło do
wykształcenia się nowych procesów poznawczych, powinniśmy być mniej
agresywni, za to bardziej tolerancyjni, chętni do współpracy
i komunikatywni niż oni. Problem w tym, że wszyscy nasi przodkowie
wymarli.
Kolejny raz z pomocą przychodzą nam psy. Po tym, jak pierwsze psy
stały się na tyle przyjazne, że zaczęły wchodzić w kontakt z ludźmi,
najlepiej powodziło się osobnikom najbardziej wyrafinowanym
społecznie, ponieważ ludzie szybko zdali sobie sprawę, jak użyteczne mogę
być te psy przy polowaniu czy wypasaniu zwierząt. Po wielu pokoleniach,
w których największą szansę na odchowanie potomków miały psy
najbardziej przyjaźnie nastawione i o najbardziej rozwiniętych
umiejętnościach społecznych, u niektórych ras mogły wykształcić się
bardziej złożone zdolności poznawcze. Porównując psy użytkowe z innymi
rasami, możemy sprawdzić tę hipotezę: jeśli u psów użytkowych
zaobserwujemy bardziej wyszukane funkcje poznawcze, to podobny
proces mógł doprowadzić do ewolucji poznania u ludzi.
Przy założeniu, że rasy użytkowe rozmnażano pod kątem ich
umiejętności komunikacyjnych i zdolności do współpracy, ich
przedstawiciele powinni lepiej odczytywać ludzkie gesty niż
przedstawiciele innych ras. Razem z Victorią Wobber wybraliśmy psy rasy
husky i owczarki niemieckie jako reprezentantów ras użytkowych –
zarówno jedne, jak i drugie muszą reagować na sygnały werbalne
i wzrokowe, kiedy przewożą ludzi czy zaganiają zwierzęta[68]. Jako naszą
grupę kontrolną – psy nieużytkowe – wybraliśmy basenji, ponieważ
z mojego spotkania z nimi w Kongu wiedziałem, że chociaż pomagają
swoim właścicielom polować, działają raczej jak charty[69]: po prostu
zaganiają i osaczają ofiarę, nie polegając zbytnio na znakach wydawanych
przez ludzi (podobne postępowanie podczas polowań obserwowano u psów
hodowanych przez nikaraguańskie plemię Mayangna[70]). Naszą drugą rasą
niepracującą były miniaturowe pudle – zdecydowaliśmy się na nie,
ponieważ krzyżowano je głównie ze względu na wygląd[71].
Wyniki testów pokazały, że chociaż wszystkie cztery rasy świetnie radzą
sobie z ludzkimi gestami, husky i owczarki rozszyfrowywały je lepiej niż
pudle i basenji: psy użytkowe wykazywały trzy razy większą sprawność
w posługiwaniu się ludzkimi sygnałami różnego typu przy poszukiwaniu
ukrytego jedzenia. Wydaje się, że choć wszystkie rasy (w tym śpiewające
psy z Nowej Gwinei i dingo) potrafią odczytywać ludzkie sygnały
społeczne, psy użytkowe mają w tym najwięcej wprawy[72].
Ogólne umiejętności wszystkich psów w tym zakresie są wynikiem
selekcji przeciw agresji, druga fala doboru nastąpiła zaś u pewnych ras,
które musiały współpracować i komunikować się z ludźmi w wyjątkowo
elastyczny sposób. Ludzie mogli celowo krzyżować ze sobą psy
o najbardziej rozwiniętych kompetencjach społecznych – w konsekwencji
psy z ras użytkowych są jeszcze bieglejsze w rozumieniu ludzkich gestów
niż przedstawiciele pozostałych ras.
Niedoścignione zdolności poznawcze naszego gatunku mogą być
rezultatem podobnego procesu. Ludzkie samoudomowienie stworzyło
szansę pojawienia się drugiej fali doboru, działającej bezpośrednio na
indywidualnych różnicach w poznaniu społecznym. Osoby z ledwie
zarysowującymi się umiejętnościami społecznymi z czasem rozwijały
najbardziej wyrafinowane umiejętności poznawcze. Ponieważ zaś dzięki
nim były w stanie wykorzystać do maksimum wysoki poziom tolerancji,
który wykształcił się wcześniej między członkami grupy, cieszyły się
większym powodzeniem niż inni. Po wielu pokoleniach przy życiu
pozostali jedynie potomkowie tych przewyższających wszystkich innych,
wysublimowanych poznawczo jednostek – wyewoluował niesamowicie
tolerancyjny i kognitywnie zaawansowany gatunek.

Droga ku naszemu udomowieniu


Chociaż nasi przodkowie wymarli, możemy szukać śladów ich
samoudomowienia w zapisie kopalnym. Archeolodzy zwrócili uwagę, że
zmiany morfologiczne, które pojawiły się u ludzi, są spójne z hipotezą
samoudomowienia. W porównaniu z archaicznym Homo, który żył około
dwustu–trzystu tysięcy lat temu, ludzie współcześni mają cieńsze kości,
mniejsze i ściślej ułożone zęby, skróconą twarzoczaszkę (co tworzy nasz
podbródek) i – co być może najbardziej zadziwiające – mniejszą
mózgoczaszkę[73]. Niektóre dane wydają się sugerować nawet, że ludzki
mózg tak naprawdę skurczył się w ciągu ostatnich pięćdziesięciu tysięcy lat
o 10–30%[74].
Wszystkie te objawy anatomiczne zaczęły uwidaczniać się dokładnie
w momencie pojawienia się współczesnych form ludzkich zachowań.
W ciągu ostatnich pięćdziesięciu tysięcy lat na przykład w szczątkach
kopalnych zaczęły występować złożone artefakty kulturowe, takie jak
pochówki (z psami), sztuka, haczyki na ryby, ogień, schronienia czy broń
(groty strzał). Jest oczywiste, że ludzie zaczęli współpracować ze sobą
w niezwykle wielokierunkowy sposób, porównywalnie nawet z naszymi
dzisiejszymi umiejętnościami.
Badania nad społecznościami współcześnie żyjących łowców-zbieraczy
wskazują na pewien mechanizm, który mógł potencjalnie być
odpowiedzialny za selekcję przeciw agresji w trakcie ewolucji gatunku
ludzkiego. Przez większość naszej krótkiej historii ewolucyjnej żyliśmy
w grupach zbieracko-łowieckich – rolnictwo pojawiło się w Chinach
i Lewancie dopiero nieco ponad dwanaście tysięcy lat temu[75], a nasz
obecny uprzemysłowiony styl życia to kwestia jedynie kilku pokoleń.
Oznacza to, że wszyscy ludzie żyli jako łowcy-zbieracze przez setki tysięcy
lat ewolucji gatunku[76].
Nasz system społeczny jest inny niż system społeczny współczesnych
społeczności wciąż żyjących jako łowcy-zbieracze[77]. Studia nad tymi
populacjami prowadzone przez całe ostatnie stulecie ujawniły, że nie
posiadają one lidera czy też jednostki dominującej, która podejmowałaby
decyzje w imieniu grupy. Przeciwnie – łowcy-zbieracze wspólnie stają
przeciwko wszystkim, którzy usiłują zdominować grupę. Samice bonobo
walczą z nękającymi je brutalami; łowcy-zbieracze współdziałają
w wykluczaniu, odrzucaniu, a nawet zabijaniu każdego, kto próbuje siłą
rządzić społecznością[78]. Według tych międzykulturowych badań ludzkie
społeczeństwa aktywnie i skutecznie współpracują przeciwko jednostkom
przesadnie agresywnym w stosunku do członków swojej własnej
społeczności.
Ta selekcja przeciw najbardziej agresywnym jednostkom przy
jednoczesnej selekcji pozytywnej faworyzującej najbardziej przyjaźnie
nastawionych partnerów w interakcjach społecznych mogła prowadzić do
wystąpienia pewnej formy samoudomowienia się w późnych fazach
ewolucji naszego gatunku. To ona również mogła sprawić, że staliśmy się
wystarczająco tolerancyjni, żeby móc zaadaptować się do całej gamy
miejskich stylów życia – niektóre z nich naprawdę wymagają skrajnego
poziomu ustępliwości: wystarczy pomyśleć o tym, ile potrzeba tolerancji
i wspólnego wysiłku, żeby trzysta osób wsiadło na pokład samolotu albo by
setki kierowców mogły poruszać się po zatłoczonych ulicach. Tolerancja ta
pozwala nie tylko na życie w dużym zagęszczeniu, ale także na zwiększenie
rozmiaru populacji – oba te czynniki związane są z produktywnością
technologiczną obserwowaną we wszystkich kulturach. Większe populacje
tworzą więcej nowatorskich rozwiązań, które prowadzą do powstania
jeszcze bardziej złożonych technologii[79].
W dużej mierze bezkonfliktowe życie w dużym zagęszczeniu, którym
się cieszymy, może być wynikiem samoudomowienia pozwalającego
dzisiejszym społecznościom miejskim być tak innowacyjnymi.

Czy psy nas udomowiły?


Istnieje również bardziej radykalna hipoteza, według której to nasza
relacja z psami jest odpowiedzialna za oznaki samoudomowienia
u współczesnych ludzi. Colin Groves z Australijskiego Uniwersytetu
Narodowego zasugerował, że to psy nas udomowiły:

Psy pełniły funkcję systemu alarmowego, tropicieli i pomocników w polowaniu,


urządzeń do pozbywania się odpadków, termoforów oraz opiekunów
i towarzyszy zabaw dla dzieci. Ludzie zapewniali im pożywienie
i bezpieczeństwo [...] Ludzie udomowili psy, a psy udomowiły ludzi[80].

Kiedy odwiedzałem bonobo w Kongu, pewnego dnia razem z Claudine


cierpliwie czekaliśmy obok niewielkiej chatki, obserwując żarzące się
resztki ogniska z poprzedniego wieczoru. Zawędrowaliśmy głęboko
w kotlinę rzeki Lopori w poszukiwaniu dzikich bonobo, które mogłyby
zamieszkiwać tereny sąsiadujące z miejscem, gdzie wypuściliśmy grupę
Etumbe, ale Claudine miała również inny cel. Chciała pomóc w zdobyciu
basenji ludziom, których spotkaliśmy w samolocie do Basankusu,
wypytywała więc, czy ktokolwiek w sąsiednich wioskach je hoduje.
W końcu wysoki, chudy mężczyzna wyłonił się z lasu z dwoma stosunkowo
niewielkimi psami, idącymi w pewnej odległości za nim: miały spiczaste,
stojące uszy i cienkie, zakręcone, świńskie ogony. Ponieważ nie miały
pewności co do naszych zamiarów, podchodziły ostrożnie. Kiedy się
zbliżyły, zobaczyliśmy ich lśniącą, jasnobrązową sierść i wiedzieliśmy, że
znaleźliśmy to, czego szukaliśmy. Claudine spotkała tego człowieka
podczas poprzedniej podróży do dżungli, a on powitał ją jak starą znajomą.
Wyglądał na zmęczonego. Ciężko było znaleźć pożywienie w już i tak
przetrzebionym lesie. Zapytałem, jak udaje mu się wyżywić psy, skoro tak
trudno musi być wyżywić nawet dzieci. Odpowiedział, że prędzej
sprzedałby czółno albo stracił dziecko, niż pozwoliłby psom zginąć z głodu:
był od nich całkowicie zależny, bo pomagały mu upolować tę niewielką
zdobycz, która jeszcze została, żeby wyżywić dziesięcioosobową rodzinę.
Bez psów głód czekał ich wszystkich.
W miarę jak protopsy zaczynały coraz bardziej polegać na ludzkich
resztkach, z pokolenia na pokolenie stopniowo stawały się bardziej
przyjaźnie nastawione do ludzi. Tak jak kruki ciągnące za polującymi
wilkami[81], psy prawdopodobnie ruszyły śladem ludzkich myśliwych. Ze
swoim wyostrzonym instynktem wykrywania i gonienia ofiary szybko
zaczęły dawać ludziom cenną przewagę.
Myśliwi polujący na nizinach Nikaragui na przykład używają psów do
znajdowania zdobyczy. Ich psy biegają luzem i szczekają, kiedy uda im się
osaczyć jakieś zwierzę – myśliwi lokalizują je i zabijają, rozpoznawszy
szczek i idąc za nim. Jeśli polują bez psów, są zwykle mniej skuteczni[82].
Podobnie myśliwi polujący na łosie w regionach górskich łowią o 56%
więcej zwierząt, jeśli towarzyszą im psy[83].
Ludzie, którzy tolerowali protopsy, wychodzili na tym lepiej niż ci,
którzy je przeganiali. Bardziej tolerancyjny i mniej agresywny człowiek
mógł maksymalnie wykorzystać obecność nowego stróża nocnego (który
utrudniał wrogom napaść na obóz) i nowego towarzysza polowań (który
sprawiał, że dostawy mięsa stawały się regularniejsze) w jednym.
Zwiększenie skuteczności polowań zapewniło ludziom więcej środków do
życia i pozwoliło im na bycie bardziej tolerancyjnymi i chętnymi do
dzielenia się w ramach grupy.
Psy mogły być również traktowane jako zapasowe źródło pożywienia[84].
Tysiące lat przed wynalezieniem lodówki i na długo przed pierwszymi
uprawami łowcy-zbieracze nie dysponowali żadnymi rezerwami
pożywienia, dopóki nie udomowili psa. W ciężkich czasach psy, które były
najmniej sprawnymi myśliwymi, mogły zostać poświęcone, żeby ocalić
społeczność lub efektywniej polujących towarzyszy[85].
Choć nie jest to przyjemna myśl, psie żniwa mogły być jedną
z kluczowych innowacji, które ostatecznie doprowadziły do wynalezienia
rolnictwa: od zdania sobie sprawy z pożytku z trzymania psów jako
awaryjnego źródła pożywienia niedaleko już do zrozumienia, że rośliny
można wykorzystywać w podobny sposób. Choć może to wydawać się
trochę naciągane, jest możliwe, że nasza relacja z psami miała na nas
równie silny wpływ jak na nie. Być może psy nas ucywilizowały.
Kiedy pomyślę o Oreo w garażu moich rodziców i o tym, jak pies
ukształtował moje własne życie, wcale nie wydaje się to takie absurdalne.
Część druga
Psi rozum
Rozdział 6

Pies ma głos
Czyżbyśmy rozmawiali?

O d czasu moich pierwszych eksperymentów z Oreo w przydomowym


garażu dyscyplina zajmująca się psim poznaniem, czyli
dognitywistyka, rozwinęła się w szalonym tempie. Pies, uważany
dotychczas za niewyróżniające się niczym zwierzę ogłupione w procesie
udomowienia, ni z tego, ni z owego stał się jednym z najczęściej badanych
gatunków. Ponad tuzin różnych grup badawczych z całego świata zwróciło
się ku psom, by dowiedzieć się, jak działają zwierzęce – również nasze –
umysły.
Wiele z tych pierwszych badań dognitywistycznych skupiało się na
zdolnościach komunikacyjnych. Widzieliśmy już, że psy są geniuszami
w odczytywaniu naszych gestów – ich umiejętności są porównywalne
z tymi, które obserwujemy u niemowląt. Mentalna elastyczność psów
sprawiła, że różni naukowcy, w tym ja, zaczęli sugerować, że psy są
w stanie pojąć nasze intencje komunikacyjne na elementarnym poziomie.
Często na podstawie naszego zachowania potrafią wywnioskować, czego
chcemy – a zwykle chcemy im pomóc.
Komunikacja jednak nie ogranicza się tylko do kodów wzrokowych i nie
polega jedynie na odbieraniu i interpretowaniu informacji: może również
angażować głos i wymagać generowania znaczących sygnałów. Czy psy
rozumieją słowa w taki sam sposób jak my, czy ich wokalizacje
rzeczywiście coś znaczą i czy używają różnych komunikatów w zależności
od tego, do kogo się zwracają? Naukowcy poszukujący bardziej
szczegółowego obrazu psiego geniuszu przeprowadzili dziesiątki badań
mających przynieść odpowiedzi na te pytania.
Czy psy rozumieją nasze słowa?
Pewnego ranka mój tata spojrzał na gazetę leżącą na samym końcu
długiego, stromego podjazdu do naszego domu i stwierdził, że najwyższy
czas, żeby pies nauczył się ją przynosić. Oreo miał wtedy siedem lat –
pamiętam, że pomyślałem, że jest za stary, żeby uczyć się nowych
sztuczek.
Ojciec podszedł do gazety, wskazał na nią i powiedział: „Bierz gazetę!”.
Niedzielne wydanie było tak ciężkie, że przygięło głowę Oreo do ziemi, ale
wciąż machał ogonem, kiedy usłyszał „dobry pies” od głaskającego go taty.
Powtarzali to ćwiczenie każdego rana przez tydzień. Gdy nadeszła
następna niedziela, ojciec tylko stanął u szczytu podjazdu i rzucił: „Bierz
gazetę!” – Oreo pobiegł, żeby ją przynieść. Ot tak mój tata dorobił się psa,
który potrafił przynosić gazety. Pamiętam, jak bardzo się zdziwiłem, że
cała nauka nie trwała setek poranków, i zastanawiałem się, jak Oreo mógł
nauczyć się słów tak szybko[1].
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy przypomnieć sobie historie
Rico, który potrafił zapamiętać setki nazw zabawek, i Chaser, która znała
ich ponad tysiąc. Jak wiemy z rozdziału 1, okazało się, że te psy są w stanie
uczyć się słów w procesie eliminacji[2]: kiedy słyszały nowy wyraz,
dedukowały, że odnosi się on do nowego przedmiotu – przynosiły więc
zabawkę, na którą wcześniej nie znały określenia. Oba psy pamiętały
przyporządkowanie nazwa–obiekt przez co najmniej dziesięć minut po
tym, jak usłyszały nowy dźwięk ledwie dwukrotnie. Rico potrafił
przypomnieć sobie niektóre nowe określenia nawet miesiąc później[3]. Co
zadziwiające, Chaser po krótkim szkoleniu pamiętała wszystkie słowa,
których ją uczono – jej słownik po prostu cały czas się rozszerzał.
Zdolność Rico i Chaser do wykorzystywania eliminacji przy łączeniu
nowych dźwięków wydawanych przez ludzi z nieznanymi obiektami i do
pamiętania tak wielu z tych nazw przez tak długi czas jest – spośród rzeczy
kiedykolwiek zaobserwowanych przez naukowców – czymś najbardziej
zbliżonym do procesu przyswajania słów przez małe dzieci[4].
Kiedy jednak dzieci uczą się, co znaczy słowo skarpeta, nie poprzestają
na kojarzeniu dźwięku skarpeta z konkretnym obiektem, który jest
skarpetą: rozumieją, że skarpeta odnosi się do wszystkich rzeczy, które
można założyć na stopę. Słowo skarpeta reprezentuje całą kategorię
obiektów, które mogą różnić się kolorami, kształtem, fakturą
i rozmiarami[5]. Oryginalne badania przeprowadzone na Rico nie dotyczyły
tego, czy rozumiał on, że wyraz może odsyłać do zbioru przedmiotów. Na
tej podstawie Paul Bloom, psycholog rozwojowy z Uniwersytetu Yale,
stwierdził, że prawdopodobnie „dzieci uczą się słów, a psy nie”.
Właściciel Chaser, John Pilley[6], opracował eksperyment, który miał
rozwiać te wątpliwości. Wykorzystał w nim różne kategorie przedmiotów:
frisbee, piłki i losowe psie zabawki we wszystkich możliwych kształtach
i rozmiarach.
Gdy Chaser znała już nazwy setek zabawek z różnych grup, Pilley
wprowadził nową grę, przy czym każdy użyty w niej przedmiot należał do
tej samej kategorii – był albo frisbee, albo piłką. Pilley zwracał się do
Chaser i mówił: „Przynieś...”, wymieniając nazwę kategorii.
Ponieważ wszystkie przedmioty należały do tego samego zbioru, Chaser
była chwalona niezależnie od tego, którą konkretnie zabawkę przyniosła.
Po tym, jak powtórzyła ćwiczenie po trzy razy z grupą zabawek z każdej
z kategorii, Pilley pomieszał zabawki z różnych kategorii, które nie zostały
wykorzystane przy ćwiczeniu wstępnym. Następnie poprosił Chaser
o przyniesienie piłki albo frisbee. Choć Chaser nigdy nie brała udziału
w takim badaniu, zawsze przynosiła zabawkę z kategorii, o którą prosił
Pilley.
Jeszcze większym wyzwaniem było włączenie do eksperymentu
przedmiotów, które Chaser znała z domu, jak buty czy książki. Pilley
zestawił kilka takich obiektów, które nigdy nie służyły do zabawy, z losowo
wybranymi psimi zabawkami i poprosił Chaser o wyszukanie „zabawki”
albo „nie-zabawki”. Tym razem również nie popełniła żadnego błędu[7]:
wyglądało na to, że Chaser, jak ludzkie dziecko, ucząc się nazw nowych
zabawek, spontanicznie przypisywała je do różnych kategorii (zabawki
i nie-zabawki) i subkategorii (frisbee, piłki i inne).
Niezależnie od tego, jak imponujące by się to mogło wydawać,
psycholog rozwojowy nadal miałby prawo wątpić, czy psy rzeczywiście
uczą się słów: dzieci bowiem rozumieją również symboliczną naturę
wyrazów. Jednym z najprostszych przejawów dziecięcej zdolności do
rozumienia symboli jest fakt, że pojmują one związek między obiektem
a jego przedstawieniem wizualnym. Jeśli na przykład eksperymentator
ukryje zabawkę w trójkątnym pojemniku, po czym pokaże dziecku jego
niewielką kopię, dziecko natychmiast zrozumie, że powinno jej szukać
w pojemniku o kształcie trójkąta, a nie żadnym innym[8]. Dzieci uczą się
także, że trójwymiarowe przedmioty można przedstawiać na
dwuwymiarowych obrazkach: wiedzą, że zabawka, która na rysunku ma
centymetr, w rzeczywistości jest znacznie większa.
Często używamy wszystkich tych warstw znaczenia w komunikacji.
Pismo klinowe, jeden z najstarszych sposobów zapisu, pierwotnie składało
się z serii piktogramów. Ikony na ekranie komputera są kolejnym
przykładem systemu symbolicznego: każdy, kto chce wydrukować sobie
jakiś dokument, szuka na pasku narzędzi malutkiej drukarki – projektant
użył symbolu jako skutecznej, zwięzłej metody wskazania na czynność
drukowania.
Juliane Kaminski, która badała Rico, chciała przekonać się, czy psy
potrafią spontanicznie wykorzystywać przedstawienia wizualne jako
symbole. Zaprojektowała eksperyment podobny do tego, który
przeprowadzano na dzieciach[9]. Tak jak podczas wcześniejszych
doświadczeń Kaminsky umieściła zabawki w innym pomieszczeniu
i prosiła Rico i kilka innych border collie, żeby przyniosły je jedną po
drugiej.
Tym razem jednak do wyrażenia swojego życzenia nie używała słów:
zamiast tego pokazywała psom kopie zabawek, które miały zaaportować.
Jeśli psy rozumiały przekaz, jaki krył się za jej prośbą, powinny przynieść
właściwą zabawkę na podstawie jej reprezentacji wizualnej.
Kiedy pierwszy raz usłyszałem, że Kaminski chce przeprowadzić to
doświadczenie, pomyślałem, że nie ma szans, by pies spontanicznie
zrozumiał związek między symbolem a zabawką. Na szczęście myliłem się.
Wszystkie psy samorzutnie przynosiły zabawki reprezentowane przez
repliki. Kiedy Kaminsky pokazywała im zabawkę w kształcie hot doga,
biegły do sąsiedniego pokoju i przynosiły odpowiednią do pary.
Większości psów udawało się to zarówno wtedy, kiedy kopia była tej
samej wielkości co oryginalny przedmiot, jak i kiedy była jego
miniaturową wersją, Rico i jeszcze jeden pies zaś już za pierwszym razem
przyniosły właściwą zabawkę nawet wtedy, kiedy pokazano im jedynie jej
zdjęcie. Tego typu spontaniczne zachowanie było możliwe, tylko jeśli psy
łączyły swoje rozumienie ludzkich intencji komunikacyjnych
z rozumieniem symbolicznej natury naszego mającego im pomóc
zachowania[10].
Najnowsze eksperymenty wskazują, że przynajmniej niektóre psy
pojmują kategorialny i symboliczny charakter ludzkich sygnałów
komunikacyjnych. Przykład Rico, Chaser i kilku innych psów jasno
dowodzi, że istnieją psy posługujące się różnorodnymi umiejętnościami
komunikacyjnymi, które w dalszym ciągu przywodzą na myśl rozwój
dziecka. Żaden inny gatunek poza człowiekiem nie wykazał dotąd
zdolności do uczenia się znaczenia słów tak szybko i z taką dozą
elastyczności.
Każdy miłośnik psów – ja również – chciałby wiedzieć, czy te
umiejętności cechują jedynie garstkę wyjątkowych zwierząt, czy też
posiada je większość psów. Być może jest to cecha charakterystyczna tylko
dla rasy border collie, na której przedstawicielach przeprowadzano
badania.
Jest możliwe jednak, że Rico i Chaser to jedynie wierzchołek góry
lodowej. Ludzcy rodzice Rico i Chaser nie uważają swoich psów za
wyjątkowo uzdolnione. Żaden z nich nie został specjalnie
wyselekcjonowany z wielkiej puli szczeniąt, które nie wykazywały
podobnych talentów. Chaser na przykład, która miała być szkolona do
udziału w badaniach, została losowo wybrana z miotu. To musiałby być
niezwykły zbieg okoliczności, gdyby pierwszy z brzegu pies okazał się
przez przypadek mistrzem w pobijaniu rekordów w nauce słówek.
Wiele badań wskazuje na to, że różne psy są w stanie wyciągać wnioski
podobnie jak Rico i Chaser. Trzeba pamiętać, że psy, szukając zabawki
albo oceniając nowe obrazki na ekranie komputera, potrafią dedukować na
podstawie eliminacji[11]. Poza tym, choć zwykle nie udaje im się rozwiązać
skomplikowanych zadań związanych ze schowaną zabawką, umieją
spontanicznie poradzić sobie z nimi, jeśli eksperymentator podpowie im
rozwiązanie[12].
Istnieją także dowody na to, że psy mogą przyswajać nazwy nowych
obiektów, po prostu słuchając ludzkiej rozmowy[13]. Podczas eksperymentu
dwoje ludzi w rozmowie wielokrotnie powtarzało określenie nowego dla
psa przedmiotu, po czym poprosiło psa, żeby go przyniósł, przy czym
nagrodą była tylko pochwała, a nie jedzenie. Chociaż psy biorące udział
w badaniu nie dorównywały Rico i Chaser w szybkości uczenia się,
przyswojenie nazw dwóch obiektów zajęło im tyle samo czasu, kiedy
słyszały je w rozmowie, ile wtedy, gdy uczono je ich bezpośrednio przy
użyciu bardziej tradycyjnych technik wynagradzania przysmakami[14]. Jest
zatem prawdopodobne, że większość psów uczy się odpowiadać na wiele
naszych słów bez żadnego aktywnego szkolenia z naszej strony.
Twój pies może nie osiągnąć poziomu Rico i Chaser, ale może też być
od nich lepszy: w każdym razie nasze domowe psy posiadają niektóre –
jeśli nie wszystkie – umiejętności wnioskowania, które widzieliśmy u tej
pary. Ponieważ zaś naukowcy kontynuują swoje badania, wkrótce
będziemy wiedzieć więcej o ich umiejętnościach komunikacyjnych.
Choć psy wykazują się naprawdę niezwykłym talentem w rozumieniu
nas, to wciąż jest to tylko jedna strona monety: w komunikacji nie chodzi
jedynie o odbieranie informacji. Czy nasza rozmowa może przebiegać
w obydwu kierunkach?

Czy psy potrafią mówić?


Mystique to suka mieszkająca w Lola ya Bonobo, gdzie razem z Vanessą
badamy szympansy karłowate. W ciągu dnia jest słodka i spokojna, ale
w nocy staje się zupełnie innym zwierzęciem: strzeże obejścia, szczekając
zażarcie za każdym razem, gdy tylko ktoś znajdzie się w zasięgu jej słuchu.
Zwykle w Kongu nikt nie ma nic przeciwko dodatkowej ochronie. Problem
polega na tym, że nasz dom znajduje się tuż przy głównym szlaku,
z którego korzysta cały personel pracujący w nocy, a Mystique sumiennie
obszczekuje każdego przechodnia, niezależnie od tego, czy zna go jeden
dzień, czy całe swoje życie. Po jakimś czasie po prostu nauczyliśmy się
spać pomimo tego. Zastanawiało mnie jednak, czy gdyby pojawił się ktoś,
kim naprawdę należałoby się zaniepokoić, na przykład obcy mężczyzna
z bronią, Mystique zaszczekałaby w sposób, który ostrzegłby mnie, że
w zbliżającej się do domu osobie jest coś dziwnego i niebezpiecznego.
Psy potrafią wokalizować w bardzo wyszukany sposób. Raymond
Coppinger twierdził, że u większości psów wokalizacje objawiają się
szczekaniem i że szczekanie to wydaje się pojawiać w losowych
momentach[15]. Opisywał psa, którego obowiązkiem było strzec wolno
pasących się zwierząt: szczekał on bez przerwy przez siedem godzin, choć
w promieniu wielu kilometrów nie było ani jednego innego psa. Gdyby
szczekanie miało związek z komunikacją, psy nie szczekałyby, jeśli
w pobliżu nie byłoby nikogo, kto mógłby je usłyszeć. Coppinger uważał, że
psy w ten sposób jedynie rozładowują stany wewnętrznego napięcia.
Według tego podejścia psy nie mają zbyt dużej kontroli nad własnym
szczekaniem: nie biorą pod uwagę odbiorców, a ich szczek – poza
zakomunikowaniem stanu emocjonalnego – niesie ze sobą niewiele
informacji[16].
Być może szczekanie jest kolejnym produktem ubocznym domestykacji.
W przeciwieństwie do psów wilki rzadko szczekają: szczek stanowi
jedynie 3% wszystkich wilczych wokalizacji[17]. Jednocześnie lisy
z rosyjskiej grupy eksperymentalnej szczekają, kiedy widzą ludzi, czego
nie robią lisy z grupy kontrolnej. Częste szczekanie związane
z pobudzeniem prawdopodobnie jest kolejną konsekwencją selekcji
przeciw agresji[18].
Najnowsze badania pokazują jednak, że w szczekaniu może być więcej,
niż pierwotnie sądziliśmy. Psy posiadają całkiem elastyczne struny głosowe
czy też „modyfikowalny trakt głosowy”[19]: umieją subtelnie modulować
głos, wydając cały wachlarz różnych dźwięków, które mogą mieć różne
znaczenia, potrafią nawet zmieniać głos w sposób, który jest czytelny dla
innych psów, ale nie dla ludzi. Kiedy naukowcy wykonali spektrogramy –
obrazowanie – psich szczeknięć, okazało się, że nie wszystkie są takie
same[20], nawet jeśli wydał je ten sam pies. W zależności od kontekstu
szczekanie może różnić się amplitudą i wysokością dźwięków, a także ich
rozkładem w czasie[21]. Być może ma również inne znaczenia.
Chocolate i Cina, moje dwie znajome suki z Australii, uwielbiają
aportować na plaży: raz za razem rzucają się w fale w szalonym pościgu za
magicznym gumowym trofeum. Jeśli to Chocolate dopada je pierwsza,
Cina zawsze próbuje wyrwać piłkę z jej pyska, nawet jeśli słyszy głośne
powarkiwanie. Kiedy jednak Cina usiłuje zrobić tę samą sztuczkę
z pokarmem Chocolate (jadają razem), efekt jest zupełnie inny: ciche
warknięcie wystarczy, żeby ją odstraszyć.
Trudno powiedzieć, skąd Cina wie, kiedy wyjęcie czegoś z pyska
Chocolate jest w porządku – w obu przypadkach Chocolate warczy, bo jest
zirytowana i nie ma ochoty się dzielić. W dodatku jej powarkiwania są
głośniejsze i brzmią groźniej, kiedy się bawi, niż kiedy je.

Kiedy słyszę szczek mojego psa


W ankiecie przeprowadzonej on-line na stronie www.cultureofscience.com oraz
w Duke Canine Cognition Center 86% respondentów stwierdziło, że czasem
wie, co ich pies chce przekazać poprzez szczekanie.

Eksperymenty wykazały, że psy używają różnych szczeknięć


i powarkiwań, żeby wyrazić różne rzeczy. W jednym z nich naukowcy
nagrali „warczenie przy jedzeniu” (wydawane przez psa pożywiającego się)
i „warczenie na obcego” (wydawane, kiedy zbliżał się do niego ktoś
nieznajomy). Następnie odtworzyli nagranie psom, które podchodziły do
smakowicie wyglądającej kości: wahały się bardziej, słysząc „warczenie
przy jedzeniu”, niż kiedy puszczono im „warczenie na obcego”[22].
W innym doświadczeniu badacze nagrali „szczekanie w samotności”
i „szczekanie na obcego”: kiedy odtworzyli różnym psom trzy „szczeki
w samotności”, z każdym kolejnym coraz bardziej traciły nimi
zainteresowanie. Kiedy jednak puścili czwarte nagranie, „szczekanie na
obcego”, psy natychmiast ponownie stanęły na baczność. To samo działo
się, kiedy odwrócono kolejność szczeknięć, co jasno dowodzi, że psy są
w stanie rozróżnić oba typy szczekania. W podobnie skonstruowanym
teście psy umiały również odróżnić od siebie szczeknięcia wydawane przez
różne psy[23].
Na ile ludzie rozumieją, co mówią ich psy? Naukowcy przedstawili
grupie ludzi zbiór szczeknięć. Niezależnie od tego, czy sami byli
właścicielami psów, większość badanych była w stanie na podstawie
szczeku określić, czy pies jest sam, czy też zbliża się do niego obcy oraz
czy zwierzę jest rozbawione, czy agresywne[24]. W przeciwieństwie do
psów ludzie nie za dobrze radzili sobie z rozróżnianiem poszczególnych
zwierząt: umieli to zrobić tylko przy „szczekaniu na obcego”[25], czyli
dokładnie w tym przypadku, kiedy właścicielowi psa prawdopodobnie
najbardziej zależy na zrozumieniu swojego podopiecznego, jako że obcy
może oznaczać kłopoty.
Już te wstępne badania pokazują, że powarkiwania i szczekanie mogą
mieć znaczenie, które inne psy – a w niektórych wypadkach i ludzie – są
w stanie zrozumieć. Ich złożoność jest dla nas niespodzianką, choć psy
wiedziały to od samego początku – wystarczy zapytać Chocolate i Ciny.
O zachowaniach głosowych psów wciąż jednak wiemy bardzo niewiele.
Nie tylko rozumiemy co nieco z tego, co psy mówią – wygląda na to, że
psy mogą zdawać sobie sprawę, czy je słyszymy, czy nie. Chocolate, moja
australijska psia przyjaciółka, ma świra na punkcie pluszowych zabawek.
Kiedy któryś ze znajomych podarował naszej córce Malou pluszowego
Świętego Mikołaja na Gwiazdkę, Chocolate ucieszyła się najbardziej ze
wszystkich: kiedy słyszała, jak piszczy, stawała się wprost nie do
opanowania. Szybko pojęliśmy, że zachodzi poważna obawa
o bezpieczeństwo Mikołaja. Spróbowaliśmy ze stanowczym „nie”
i Chocolate niechętnie zostawiła pluszaka w spokoju.
Podczas kolacji usłyszeliśmy stłumiony pisk Świętego. Zwykle
Chocolate z wielką przyjemnością patroszyła i uciszała wszelkie psie
zabawki na oczach swoich ludzi – tym razem jednak zabrała Mikołaja aż
do sypialni na tyłach, możliwie najdalej od nas. Na szczęście pisk zdołał go
ocalić, choć zanim przybiegliśmy na ratunek, Chocolate zdążyła już
pozbawić jego czapkę pompona. Czy suka po prostu chciała pobyć chwilę
sam na sam ze swoją nową zabawką, czy też wzięła pod uwagę obecność
ludzi, ukrywając się tam, gdzie nikt nie mógł jej zobaczyć ani usłyszeć?
W pewnym eksperymencie położono na boku dwa pudełka, których
otwartą stronę przysłaniały girlandy dzwoneczków: żeby dostać się do
jedzenia umieszczonego w środku, psy musiały się przez nie przecisnąć.
Haczyk polegał na tym, że z jednego zestawu dzwonków usunięto serca.
Gdy psy zaznajomiły się już z cichym pudełkiem i głośnym pudełkiem,
eksperymentator stanął pomiędzy pojemnikami, włożył do obu jedzenie
i zabronił psom go zabierać. Kiedy był zwrócony ku psom, próbowały one
podkradać z obu pojemników. Kiedy jednak odwrócił się do nich plecami,
zwierzęta unikały pudełka z działającymi dzwonkami. Co jeszcze bardziej
zadziwiające, robiły tak już przy pierwszej próbie[26].
Chociaż więc wydaje się, że psy lubią narobić hałasu niezależnie od
tego, kto jest w pobliżu, istnieją dowody wskazujące na to, że są całkiem
świadome, kto znajduje się w ich zasięgu i co może usłyszeć.

Czy psy posługują się gestami?


Komunikujemy się nie tylko za pomocą głosu – używamy także sygnałów
wzrokowych. Istnieją języki, takie jak amerykański język migowy, oparte
wyłącznie na widzialnych gestach. Choć psy nie posługują się znakami tak
skomplikowanymi jak te używane w języku migowym, naukowcy zaczęli
zastanawiać się, czy – podobnie jak niemowlęta – są w stanie generować
sygnały wizualne, które służyłyby komunikacji[27].
Psy często porozumiewają się za pomocą ruchu podczas codziennych
interakcji z innymi[28]. Zaobserwowano, że kiedy się bawią, używają
gestów takich jak skłony zapraszające do zabawy (klatka piersiowa
opuszczona do ziemi i gotowość do odskoczenia przy pierwszym znaku
zwiastującym chęć pogoni), żeby podkreślić, że ich zachowanie nie
oznacza niczego poważnego. Chociaż zwykle szybkie zbliżenie się
i energiczny kontakt prowadzą do agresji, takie samo zachowanie
poprzedzone skłonem „zabawowym” wywołuje przyjazną reakcję. Kiedy
jakiś pies widzi taką propozycję zabawy, może na nią przystać przy użyciu
innego gestu: zazwyczaj będzie to coś „samoupośledzającego”, co sprawi,
że stanie się bardziej bezbronny (na przykład przewrócenie się na plecy)
[29]
. Oznacza to, że psy potrafią elastycznie posługiwać się w komunikacji
sygnałami wzrokowymi, być może jest to nawet częstsze niż użycie
sygnałów głosowych.
Udowodniono także eksperymentalnie, że psy również w nowych
kontekstach wykorzystują sygnały wizualne celowo, żeby przekazać, czego
potrzebują. Gdy tylko zorientowaliśmy się, że Oreo świetnie rozumiał, co
próbowaliśmy mu powiedzieć, zaczęliśmy się zastanawiać, ile on mógłby
powiedzieć nam. Powiesiłem więc między dwoma drzewami rosnącymi
w ogrodzie moich rodziców trzy wiklinowe kosze, po czym poprosiłem
mojego młodszego brata Kevina, żeby kiedy ja będę w domu, w jednym
z nich ukrył jedzenie. Kevin miał pokazać Oreo, w którym koszyku jest
pożywienie, i odejść. Oreo żadnym sposobem nie mógł się do niego
dobrać, było całkowicie poza jego zasięgiem.
Kiedy wyszedłem z domu, nie miałem pojęcia, który z koszyków nie jest
pusty: nadzieję na odnalezienie jedzenia dawała mi tylko obserwacja
zachowania mojego psa. Oreo nie mógłby wyrazić się jaśniej, nawet gdyby
posiadał palce do pokazywania albo posługiwał się słowami: biegał pod
właściwym koszem, przenosił wzrok ze mnie na koszyk i z powrotem
i szczekał. Dopóki nie wyszedłem na zewnątrz, Oreo nic nie robił – fakt, że
wykonywał wszystkie gesty komunikacyjne wyłącznie w mojej obecności,
wskazywał na to, że świadomie zachowywał się w ten sposób, by pomóc mi
zlokalizować pożywienie[30].
Późniejsze badania na większej próbie psów wykazały, że postępowanie
Oreo nie było niezwykłe. Większość psów ma podobne „pokazujące”
wzorce zachowań, ale choć potrafią być bardzo wytrwałe w próbach
pozyskania ludzkiej pomocy[31], nie proszą o nią, kiedy nic nie zostało
schowane[32]. Eksperymenty te dowodzą, że psy nie tylko rozumieją, co do
nich mówimy, ale i same potrafią nam co nieco przekazać.
Struny głosowe psów nie pozwalają im, tak jak papugom, naśladować
ludzkiej mowy, ale być może pewnego dnia będą one w stanie używać
znacznie bardziej wyrafinowanego języka. Alexandre Pongrácz Rossi
z Universidade de São Paulo w Brazylii poczynił już pierwsze kroki w tym
kierunku: w nowatorskim eksperymencie nauczył swojego psa, Sofię,
korzystać z klawiatury, na której umieszczono symbole oznaczające spacer,
jedzenie, wodę, zabawkę, zabawę i jej kojec.
Kiedy suka naciskała któryś z symboli, słychać było nagrane słowo. Po
jakimś czasie Sofia z wprawą przyciskała odpowiedni klawisz we
właściwym kontekście. Kiedy Rossi przynosił jej nową zabawkę, biegła do
klawiatury i wciskała symbol zabawki. Co więcej, podczas tej czynności
przenosiła wzrok z Rossiego na zabawkę i z powrotem, co wyglądało na
wyraźne próby nawiązania komunikacji. Kiedy Sofia biegła do klawiatury
po tym, jak oblizała wargi, zawsze wciskała klawisz oznaczający albo
jedzenie, albo wodę. Nigdy też nie korzystała z urządzenia, kiedy była
sama[33].
Czy biorąc pod uwagę sprawność Sofii w komunikowaniu się za pomocą
tych symboli, można założyć, że będzie w stanie nauczyć się innych
znaków? Czy kiedykolwiek połączy dwa symbole, oznajmiając przez
„spacer woda”, że chce iść nad jezioro, lub prosząc o zabawkę zamkniętą
w jej kojcu dzięki „kojec zabawka”? Psy nigdy nie dorównają
niesamowitym zdolnościom ludzkich niemowląt zaczynających mówić
i używać gestów, być może nigdy też nie będą w stanie doścignąć małp
człekokształtnych (szympans karłowaty Kanzi korzystał z klawiatury
liczącej 348 symboli), ale przyszłe badania mogłyby pomóc nam
zrozumieć, kiedy i czego pragną psy. Mogą też pozwolić nam trochę lepiej
pojąć, jak odbierają one świat: kiedy Sofii pierwszy raz w życiu pokazano
świnkę morską, natychmiast podbiegła do klawiatury i zaczęła wciskać
symbol oznaczający jedzenie (a nie zabawkę!)[34].

Czy psy dostosowują się do swoich odbiorców?


Psy potrafią generować przynajmniej kilka sygnałów dźwiękowych
i wzrokowych zrozumiałych dla innych psów i dla ludzi. Oznacza to, że
mogą podejmować celowe próby porozumienia się z nami. Gdyby tak było,
psy nie powinny ograniczać się do odruchowego nadawania sygnałów
w odpowiedzi na zetknięcie z pewną grupą bodźców środowiskowych, jak
w przypadku szczekania na obcego – powinny informować o swoim
otoczeniu pozostałych: szczekać, żeby zwerbować inne psy, które mogłyby
pomóc odstraszyć nieznajomego. Jednym ze sposobów, by przekonać się,
czy zwierzę świadomie chce coś przekazać, jest sprawdzenie, czy zmienia
swoje zachowanie w zależności od tego, czy adresaci jego wiadomości
otrzymają jego sygnał.
Sygnałami węchowymi, czyli wonią, posługuje się wiele zwierząt, nawet
owady: są one tak rozpowszechnione prawdopodobnie właśnie dlatego, że
wymagają celowej komunikacji. Przed silnymi zapachami nie da się uciec,
długo się utrzymują i łatwo zostawić je w wielu miejscach, zwierzęta nie
muszą więc zbytnio przejmować się swoim audytorium: koniec końców ich
sygnał i tak do niego dotrze.
Sygnały wzrokowe są znacznie subtelniejsze i bardziej osobiste: są
dostępne jedynie przez chwilę i mogą zostać odebrane tylko pod
warunkiem, że grupa docelowa patrzy. Jeśli próba komunikacji nastąpi,
kiedy odbiorcy są nieobecni albo spoglądają w innym kierunku, znaki
łatwo mogą zostać przeoczone. Niektóre badania zaczynają wskazywać, że
psy są wyczulone na to, co ich odbiorcy widzą, a czego nie mogą zobaczyć,
co potwierdza pogląd, że psy świadomie porozumiewają się zarówno
z nami, jak i z innymi psami.
Kiedy byłem dzieckiem, za każdym razem, gdy wychodziłem na dwór,
mój pies przynosił mi piłkę tenisową. Niezależnie od tego, czy właśnie
grabiłem liście, rozmawiałem ze znajomym, czy robiłem cokolwiek
innego, co jasno dawało mu do zrozumienia, że jestem zajęty, Oreo
upuszczał piłkę u moich stóp. Czasem próbowałem go ignorować,
obracając się plecami albo spoglądając w dal, ale Oreo zawsze upewniał
się, że zostawia piłkę tam, gdzie byłem w stanie ją dojrzeć – oceniał moje
pole widzenia w sposób dosłownie nie do przeoczenia.
Zainspirowani jego zachowaniem, przeprowadziliśmy prosty
eksperyment. Rzucałem Oreo piłkę i zanim zdążył wrócić, stawałem do
niego przodem lub tyłem: zawsze upuszczał piłkę przede mną, tak żebym
ją widział – w tych kilku przypadkach, kiedy tego nie zrobił, szturchał
mnie nią w plecy i szczekał[35].
Alexandra Horowitz z Barnard College prowadziła badania nad tym, jak
psy porozumiewają się ze sobą w codziennych interakcjach[36]. Przez setki
godzin nagrywała czworonogi bawiące się na psim wybiegu w San
Francisco, skupiając się szczególnie na tych momentach, kiedy któryś
z psów usiłował nawiązać kontakt z innym, na przykład przez skłon
zachęcający do zabawy. Na podstawie swoich obserwacji chciała się
przekonać, czy psy posługują się sygnałami wzrokowymi, żeby zainicjować
interakcję społeczną, kiedy zamierzony adresat może je widzieć.
Horowitz przejrzała zebrany materiał filmowy w zwolnionym tempie, co
pozwoliło jej stwierdzić, że w większości przypadków psy używały
sygnałów wzrokowych, tylko jeśli pies, do którego je kierowały, stał do
nich przodem i mógł je widzieć. Dowiodła również, że w pozostałych
sytuacjach psy wolały komunikować się za pomocą sygnałów dotykowych,
na przykład trącając innego psa łapą.
Pewien eksperyment wykazał, że psy przewodnicy osób niewidomych,
wskazując im położenie jedzenia, częściej niż psy nieprzyuczane do pracy
z niewidomymi wydają dźwięki, na przykład lizania. Tego typu
postępowanie nie wynika ze szkolenia, lecz jest konsekwencją życia
u boku osoby, która nie reaguje na bodźce wzrokowe[37]. Systematyczne
obserwacje ich naturalnych zachowań wskazują, że psy potrafią
dostosować sposób przekazywania informacji do tego, co inni widzą
i czego nie mogą zobaczyć.
W innym doświadczeniu pies mógł wybrać, którą z dwóch osób poprosi
o jedzenie, przy czym haczyk polegał na tym, że jedna z nich nie mogła go
widzieć: miała na przykład zasłonięte opaską oczy (w tym samym czasie
druga osoba nosiła opaskę na ustach)[38]. Kilka grup badawczych
sprawdzało reakcje psów w takiej sytuacji. Okazało się, że psy wolą
zwracać się do człowieka, który stoi przodem do nich i ma otwarte oczy,
nie zaś do tego, którego oczy są zasłonięte opaską czy okularami
słonecznymi[39]. Wyniki tych eksperymentów pokazują, że psy są
wyczulone na bardzo subtelne wskazówki dotyczące tego, na co kierujemy
naszą uwagę: wiedzą, że jeśli widzą naszą twarz i oczy, będą mogły się
z nami porozumieć.
Zachęceni takimi rezultatami, naukowcy przeprowadzili dalsze badania,
żeby przekonać się, czy psy rozumieją także, z jakiej perspektywy
patrzymy. Ludzie bez przerwy przyjmują perspektywę wzrokową innych:
jeśli ktoś poprosi mnie o długopis, natychmiast wywnioskuję, że chodzi mu
o ten, który widzi w mojej dłoni, nawet jeśli ja widzę inny, leżący na
podłodze za nim. Przyjmując perspektywę drugiego, łatwiej mi także
dotrzeć do rozwiązania, które nie leży bezpośrednio przede mną, ale które
mogę wyczytać z oczu lub twarzy innej osoby. Wymaga to ode mnie
porzucenia egocentrycznego punktu widzenia i wzięcia pod uwagę, co inni
mogą, a czego nie mogą zobaczyć, kiedy się porozumiewają.
Juliane Kaminski razem ze współpracownikami zaprojektowała
eksperyment, w którym dwie identyczne piłki umieszczono za dwiema
barierami, przy czym tylko jedna z nich była przezroczysta. Psa ustawiano
tak, że mógł obserwować obie piłki, zaś stojący po drugiej stronie człowiek
widział tylko tę za transparentną barierą. Następnie eksperymentator
wydawał komendę „Przynieś!” i nagradzał psa chwilą zabawy, niezależnie
od tego, którą piłkę zwierzę wybrało jako pierwszą.
Psy chętniej przynosiły piłkę, którą człowiek mógł zobaczyć, pomimo
tego, że nie było za to żadnej dodatkowej nagrody[40]. W warunkach
kontrolnych, kiedy pies i człowiek znajdowali się po tej samej stronie
barier, psy wybierały piłki losowo.
Przynajmniej w tej jednej sytuacji psy odpowiadały na prośbę
człowieka, biorąc pod uwagę to, co może, a czego nie może on zobaczyć.
Psy mogą na bieżąco śledzić, co jesteśmy w stanie widzieć, kiedy słuchają
albo próbują się z nami porozumieć.
Być może psy nie tylko rozszyfrowują zachowania swoich odbiorców,
ale także dopasowują własne strategie komunikacyjne do tego, co ich
audytorium wie, a czego nie wie. Jednym z najwcześniejszych momentów,
w których można zauważyć, że niemowlęta oceniają czyjąś wiedzę, jest
ten, kiedy śledzą, co ktoś inny już wcześniej widział. Jeśli na przykład
niemowlę widzi, że dorosły czegoś szuka, pomoże mu to zlokalizować: jeśli
jakiś przedmiot został ukryty na oczach dziecka podczas nieobecności
dorosłego, niemowlę chętnie wskaże tę kryjówkę. Jeśli jednak dorosły był
w pokoju i sam widział, gdzie schowano przedmiot, dziecko zrobi to
rzadziej. Już dwunastomiesięczne niemowlęta w kontakcie z dorosłymi
biorą pod uwagę, co ci widzieli w przeszłości[41].
Przez długie lata uczeni sądzili, że jesteśmy jedynym gatunkiem, który
jest w stanie zdać sobie sprawę z wiedzy lub niewiedzy innych na jakiś
temat, obecnie jednak zaczęto kwestionować ten powszechnie
akceptowany pogląd. Phillip jest owczarkiem belgijskim. József Topál
z węgierskiego Uniwersytetu im. Loránda Eötvösa postanowił
przeprowadzić na nim wstępne badania mające sprawdzić, czy psy potrafią
rozpoznać, kto posiada jakąś wiedzę, a kto nie[42]. Jako pies towarzyszący,
Phillip był szkolony, by wskazywać położenie przedmiotów i przynosić je
na prośbę opiekuna.
Topál ustawił kilka pudełek, w których mógł poukrywać różne
przedmioty. Każde z nich mogło zostać zamknięte, a klucze schowane.
Pytanie brzmiało, czy Phillip będzie wiedział – bazując na tym, co dana
osoba widziała[43] – komu należy wskazać położenie kluczy i ukrytych
obiektów: mógł zawsze pomagać w poszukiwaniach lub, jak niemowlę,
dopasowywać poziom zaangażowania do tego, co dany człowiek widział
lub czego nie widział wcześniej.
Okazało się, że Phillip zachowywał się podobnie jak dzieci. Jeśli
eksperymentator nie widział, jak Topál chowa przedmiot, Phillip
natychmiast przynosił klucze i wskazywał właściwe pudełko. Kiedy jednak
Topál ukrywał zabawkę w jego obecności, Phillip nie kwapił się do
pomocy przy odnajdywaniu kluczy czy jej samej.
Zachęcony wynikami uzyskanymi przez Phillipa, Topál przeprowadził
szersze doświadczenia na większej grupie psów, żeby sprawdzić, czy uda
mu się otrzymać podobny rezultat. Odkrył, że nawet domowe psy mogą
być wyczulone na to, co inni widzieli w przeszłości: częściej wskazywały
położenie ukrytej zabawki za pomocą szczekania i ruchów głową, jeśli
osoba szukająca jej nie widziała. Naukowcy doszli do wniosku, że psy
rzeczywiście mogą rozróżniać ludzi na podstawie tego, jaką wiedzę
posiadają[44].
W równie rygorystycznym badaniu przeprowadzonym przy
wykorzystaniu tej samej metody wyników tych nie udało się powtórzyć[45].
Co więcej, dowiedziono, że choć psy w istocie wyrażają prośby za pomocą
zachowań „pokazujących”, robią to tylko w przypadku przedmiotów,
których same pragną. Pies nie poinformuje nas, gdzie został ukryty obiekt,
który interesuje człowieka, ale nie jest atrakcyjny dla niego samego. To
wskazywałoby na to, że psy nie zdają sobie sprawy, kiedy ktoś coś wie,
a także że kiedy do nas „mówią”, bardziej niż na tym, żeby nam pomóc,
zależy im, żebyśmy to my pomogli im[46].
Biorąc pod uwagę wyniki Phillipa i innych psów towarzyszących,
możemy dojść do wniosku, że osiągane rezultaty zależą raczej od populacji
psów, które poddaje się badaniu, niż od samego psiego potencjału
w przekazywaniu nam informacji.

Rozmowa
Konwersacja między psami a ludźmi okazuje się daleka od jednostronnej
i znacznie bardziej złożona, niż wielu naukowców, w tym ja, mogłoby
przypuszczać. Psy wokalizują na różne sposoby, wydawane przez nie
dźwięki mają wiele znaczeń i zarówno psy, jak i ludzie są w stanie
rozpoznać kontekst, w jakim niektóre z nich występują (psy ponadto na ich
podstawie umieją zidentyfikować różne osobniki). Zachowania
komunikacyjne psów nie ograniczają się tylko do niekontrolowanego
hałasowania wynikającego z nadmiernego pobudzenia. Psy dostosowują
emitowane przez siebie sygnały głosowe i wzrokowe, tak żeby
maksymalnie zwiększyć prawdopodobieństwo, że ich wiadomość dotrze do
adresata.
Według najnowszych badań jednakże podobne umiejętności
komunikacyjne zaobserwowano również u wielu innych zwierząt[47]. Psy
nawet nie zbliżają się do poziomu niemowląt, które zaczynają używać
gestów i słów, jednocześnie przyswajając podstawy gramatyki.
W dodatku, chociaż psy potrafią wyrażać prośby za pomocą sygnałów
wzrokowych, nie używają ich jednak (z wyjątkiem, być może, Phillipa) do
przekazywania informacji innym.
Tym, co rzeczywiście wyróżnia psy na tle pozostałych stworzeń, jest ich
zdolność do rozumienia ludzkiej komunikacji. Niektóre psy potrafią dzięki
procesowi eliminacji niezwykle szybko nauczyć się setek nazw
przedmiotów. Samorzutnie pojmują także, do jakiej kategorii dana rzecz
należy, a są i takie, które wykazują rozumienie dla symbolicznej natury
etykiet nadawanych im przez ludzi. Być może naprawdę rozumieją słowa.
Do tej pory skupialiśmy się na zdolności psów do rozwiązywania
problemów za pomocą komunikacji. Czasem jednak muszą się z nimi
mierzyć, kiedy nie mogą polegać na innych członkach stada, kiedy nie ma
nikogo, z kim można by się porozumieć. Jak radzą sobie wtedy?
Rozdział 7

Zagubione psy
Psy nie we wszystkim są lepsze od wilków

N awet pomimo tego, że człowiek jako gatunek jest superspołeczny,


często musimy sami radzić sobie z problemami. Nie możemy
polegać na innych przy wypychaniu auta z garażu, ocenianiu, czy pudełko
spadnie, czy nie spadnie z półki, czy też przy oddawaniu się refleksji na
temat własnej wiedzy czy niewiedzy. Na nasz sukces jako gatunku nie
składa się wyłącznie aspekt społeczny. Kiedy dorastamy, szybko stajemy
się świadomi sił, które kształtują świat wokół nas – na przykład grawitacji.
Musimy także umieć przejść z punktu A do punktu B, nie gubiąc się po
drodze.
Świat psów nie różni się diametralnie od naszego.

Zagubione w przestrzeni
Żeby przetrwać, wszystkie zwierzęta muszą znaleźć pożywienie, wodę
i schronienie. Umiejętność nawigowania w przestrzeni i zapamiętywania,
gdzie się co znajduje, jest kluczowa. Psy (a także ogólniej: zwierzęta
udomowione) są jednak przypadkiem szczególnym: ich troskami
związanymi z przetrwaniem zajmują się ludzie, zaspokajając wszystkie ich
podstawowe potrzeby (a czasem również wiele ponadpodstawowych).
Wracając do pojęcia udomowienia jako czegoś, co czyni zwierzęta
głupszymi, i biorąc pod uwagę, że zwierzęta udomowione nigdy nie muszą
dojść dalej niż do drzwi wejściowych, niektórzy zastanawiali się, czy
domestykacja nie doprowadziła czasem do upośledzenia ich naturalnych
zdolności nawigacyjnych[1].
Kiedy jestem w Australii, codziennie rano zabieram moje przyjaciółki
Chocolate i Cinę na spacer na plażę. Wracając do domu, musimy wspiąć
się na strome wzgórze. Chocolate zawsze posłusznie mi towarzyszy, Cina
jednak dochodzi jedynie do połowy drogi, po czym wybiera skrót przez
ogródki sąsiadów.
Niedawno badano zdolność psów do chodzenia na skróty. Podczas
eksperymentu psy obserwowały człowieka ukrywającego pożywienie na
dużym polu. Następnie eksperymentator odchodził z nimi trzydzieści
metrów od jedzenia, obracał się o dziewięćdziesiąt stopni i przesuwał się
o kolejne dziesięć metrów w innym kierunku.

W tym momencie najkrótszą drogą do schowanego pokarmu nie była


już ta właśnie przebyta. Psy spuszczano ze smyczy i kazano im szukać
jedzenia. To może brzmieć jak bułka z masłem, ale trzeba dodać, że po
tym, jak jedzenie zostało ukryte, psom zawiązywano oczy i wkładano
zatyczki do uszu, a pokarm kamuflowano – nie tylko nie mogły zobaczyć
jedzenia, ale również, co być może bardziej istotne, nie były w stanie go
wyczuć ani oprzeć się w swoich poszukiwaniach na żadnych wskazówkach
z otoczenia. Zamiast polegać na informacjach zmysłowych, musiały
przekalkulować w umyśle najkrótszą drogę do celu.
W 97% prób psy potrzebowały średnio jedynie nieco ponad dwudziestu
sekund, żeby odnaleźć pożywienie. Oznacza to, że są w stanie rozwiązywać
zadania trygonometryczne z trzeciej klasy – wybierają trasę po
przeciwprostokątnej, najkrótszą drogę między własnym położeniem
a nagrodą[2].
Podczas naszych porannych spacerów Chocolate i Cina ganiają za piłką
wśród fal. Chocolate jest bardziej miejskim psem, Cina zaś dorastała na
plaży. Pierwsza z nich odruchowo pruje wodę w kierunku piłki, niezależnie
od tego, w którą stronę ją rzucę – dla Ciny z kolei kierunek jest kluczowy
w dobieraniu strategii. Jeśli rzucę piłkę prosto przed siebie, Cina biegnie
tuż obok Chocolate, jeśli jednak cisnę ją równolegle do plaży, wybiera
okrężną drogę: najpierw biegnie wzdłuż plaży, a dopiero potem rzuca się
do wody, żeby maksymalnie skrócić dystans, jaki musi przepłynąć. Czasem
nawet wybiega z wody, biegnie po plaży i ponownie wskakuje w fale. To
może być równie dobrze przykład elastycznego zachowania opartego na
rozumieniu istoty drogi na skróty, jak i stała sztuczka, której nauczyła się,
ganiając tysiące razy po plaży.
Istnieją dowody wskazujące na to, że psy mogą czuć się nieco zagubione
w przestrzeni, kiedy przychodzi im mierzyć się z przeszkodami
i okrężnymi drogami. W jednym z eksperymentów psy musiały obejść
barierę, żeby dotrzeć do swojego właściciela, który nagradzał je jedzeniem
i pochwałą. Podczas czterech pierwszych prób korzystały w tym celu
z przejścia znajdującego się po jednej stronie płotu.
Następnie przejście przeniesiono na drugą stronę – żaden z psów nie był
w stanie poradzić sobie z tym prostym zadaniem za pierwszym razem.
Pomimo tego, że wyraźnie widziały nowe przejście i zdawały sobie
sprawę, że stare zostało zasłonięte, nadal szukały starej drogi. Dopiero po
kilku próbach szły bezpośrednio do nowej bramki, przy czym niektórym
z nich nigdy się to nie udało. Kiedy pojawia się konieczność odnalezienia
nowej drogi, psy mają trudności w zrozumieniu, że dotychczas efektywna
strategia przestała się opłacać. To może wyjaśniać problemy, jakie psy
napotykają podczas szkolenia na psa towarzyszącego czy treningów
sprawnościowych[3].
Jeśli psy nie są w stanie poradzić sobie nawet z prostym zadaniem
przestrzennym, z całą pewnością zgubią się w labiryncie. Ponad dwieście
szczeniąt pięciu różnych ras brało udział w doświadczeniu, podczas którego
badano ich zdolność do wyjścia z labiryntu wymagającego
dziesięciokrotnej zmiany kierunku i uniknięcia pięciu ślepych uliczek.
Choć cały labirynt miał jedynie 5,5 metra długości, za pierwszym razem
szczeniaki spędzały w nim od dwóch do siedmiu minut, zanim w końcu
udało im się wydostać i zdobyć nieco ryby oraz wielki uścisk od
eksperymentatora[4]. Z czasem ich wyniki poprawiły się: po dziesiątej
próbie wszystkie potrzebowały już tylko niecałej minuty, żeby wyjść
z labiryntu. Co ciekawe, różne rasy stosowały różne strategie. Beagle
rozpraszała potrzeba obwąchania każdego kąta, marsz foksterierów
opóźniały brane całkiem na poważnie próby przegryzienia się przez ściany,
basenji zaś były cierpliwe w odnajdywaniu drogi i robiły to szybko.
Większość piesków w trakcie kilku pierwszych prób myliła się około
dwudziestu razy, ale były i takie szczenięta, które od razu przechodziły
trasę niemal bezbłędnie: powoli snuły się po labiryncie, na każdym
zakręcie długo rozważając, który kierunek obrać, co jest doprawdy
niezwykłe, jeśli weźmiemy pod uwagę, w ilu ślepych uliczkach zgubiły się
pozostałe.
Nawet jednak te, którym poszło najlepiej, tak naprawdę nie rozumiały,
co właściwie robią. Szybko opracowały strategię prawo–lewo: niezależnie
od tego, co widziały przed sobą, naprzemiennie skręcały w prawo i w lewo.
Im bardziej utalentowane szczeniaki, tym bardziej pogarszały się ich
wyniki – osiągane przez nie rezultaty po pewnym czasie wyrównały się
z tymi uzyskiwanymi przez te mniej sprytne[5].
Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, jeśli porówna się psy z innymi
gatunkami. Harry i Martha Frank z Uniwersytetu Michigan sprawdzali, jak
psy i wilki radzą sobie z prostymi problemami związanymi z omijaniem
przeszkód. Jedzenie umieszczono po drugiej stronie płotu z siatki, który
był albo krótki (długości około metra), albo długi (około siedmiu metrów)
albo U-kształtny: grupa psów i wilków miała wykazać się umiejętnością
okrążenia przeszkody, żeby dostać się do pożywienia.
Podczas gdy wilki szybko sprostały wszystkim typom zadań, psy, chcąc
dobrać się do jedzenia, ciągle drapały siatkę i nieustannie zmieniały
kierunek, przez co nie dochodziły do końca ogrodzenia. W przypadku
długiego płotu myliły się dwukrotnie częściej niż wilki, przy U-kształtnym
– niemal dziesięciokrotnie. Trzeba pamiętać, że jednym z kryteriów
branych pod uwagę przy ocenianiu talentu jest zdolność do uzyskiwania
lepszych wyników niż twoi bliscy krewni: wygląda na to, że w omijaniu
przeszkód to wilki otrzymują puchar geniusza.
Światełko nadziei pojawia się, kiedy porówna się pamięć psów i kotów.
Podczas pewnego doświadczenia kot lub pies obserwowały
eksperymentatora, który chował przysmak w jednym z czterech pudełek.
Zarówno koty, jak i psy musiały odczekać chwilę, zanim pozwolono im
zacząć go szukać. Koty już po dziesięciu sekundach zaczynały zapominać,
gdzie jest jedzenie, podczas gdy u psów wiedza ta ulatywała stopniowo
dopiero po trzydziestu sekundach. Po sześćdziesięciu koty zapominały
miejsce ukrycia pożywienia niemal całkowicie, podczas gdy niektóre psy
nawet po czterech minutach potrafiły je sobie przypomnieć.

Jakie zwierzęta muszą jeszcze popracować, żeby prześcignąć psy


przynajmniej w jednym typie inteligencji?
Choć jedna trzecia ankietowanych prawidłowo odgadła, że kotom jeszcze co
nieco brakuje, by dorównały psom, nawet większa grupa respondentów sądzi,
że szympansy również są od nich gorsze. W rzeczywistości zwierzęta te
okazują się znacznie inteligentniejsze od psów w większości sytuacji, poza
godnym uwagi wyjątkiem porozumiewania się z ludźmi.

Nawet jednak jeśli przyjmiemy, że psy mają lepszą pamięć niż koty,
niekoniecznie znaczy to, że ich pamięć jest świetna. W zadaniu
sprawdzającym starzenie się i pamięć psy i szczury poruszały się po
labiryncie, w którym z jednego centralnego punktu odchodziło na kształt
promieni słońca osiem ramion: w każdym z nich ukryto jedzenie,
a zwierzęta musiały zapamiętać, którą ścieżkę już spenetrowały. Psy
wybierały właściwie w 83% przypadków, podczas gdy szczurom udawało
się to w ponad 90% już za pierwszym razem. W nieco trudniejszej wersji
testu szczury podejmowały trafne decyzje w 95%, a psy jedynie w 55%
wypadków[6].
Kiedy mamy w pamięci wszystkie pokazywane w wiadomościach
historie psów zdolnych poruszać się w przestrzeni, jakby miały własny
GPS, fakt, że w testach nie są w stanie obejść ogrodzenia (jak wilki) albo
zapamiętać, gdzie już były (jak szczury), może wydawać się zaskakujący.
Prince, kudłaty shi tzu, znalazł drogę do domu po pięciu latach, mimo że
jego właściciel w tym czasie czterokrotnie się przeprowadzał[7]. Porwany
przez tornado terier Mason zdołał wrócić z dwiema złamanymi nogami[8].
W 1991 roku Jacquie, moja teściowa, ze swoim psem Snooper
odwiedziła znajomą mieszkającą 6,5 kilometra od niej. Musiała
pozałatwiać parę spraw i wyszła na chwilę: Snooper skorzystała z okazji,
wypadła z domu i uciekła. Był wczesny zimowy wieczór, ciemno, choć oko
wykol. Po odwołaniu grupy poszukiwawczej około północy Jacquie
wróciła do siebie. Na podjeździe czekała na nią Snooper, machając
ogonem. Jak odnalazła drogę do domu?
Czasem psy potrafią korzystać z punktów orientacyjnych: ułatwia im to
namierzenie celu z różnych pozycji[9]. Psy obserwowały, jak zakopywano
zabawkę pod jednolitą warstwą drewnianych wiórów, która pokrywała całą
podłogę: robiono to tak skutecznie, że psy nie były w stanie jej znaleźć ani
wywąchać. Następnie eksperymentator umieszczał drewniany kołek pół
metra od miejsca, gdzie zagrzebał zabawkę: psy umiały skorzystać z tej
podpowiedzi w jej znajdywaniu.
Jeśli eksperymentator przesuwał kołek, kiedy zwierzęta nie patrzyły, psy
zmieniały miejsce kopania odpowiednio do jego nowej pozycji[10]: nie
robiłyby tego, gdyby nie używały go jako punktu orientacyjnego, którym
kierowały się w poszukiwaniach.
Chociaż jednak psy mogą wykorzystywać punkty orientacyjne, zwykle
tego nie robią. Powiedzmy, że przysmak jest schowany po ich lewej
stronie. Obracamy psa, żeby zbliżał się do jedzenia z przeciwnego
kierunku, co oznacza, że będzie je miał po prawej. Niestety, pies nadal
pójdzie w lewo – nazywa się to podejściem egocentrycznym[11].
Być może suka mojej teściowej i inne psy, które trafiły do domu, po
prostu miały szczęście. Ádám Miklósi zdaje się to potwierdzać, kiedy
mówi, że „większość zagubionych psów nigdy nie odnajdzie domu”[12].
Z sześciu–ośmiu milionów psów i kotów, które rokrocznie trafiają do
schronisk, około 30% tych pierwszych jest odbieranych przez właścicieli.
Wiele z nich błąka się w zagubieniu. Ponieważ psy ogólnie wypadają dość
blado w rozwiązywaniu problemów nawigacyjnych związanych
z omijaniem przeszkód, wykorzystaniem punktów orientacyjnych
i pamięci roboczej, nie ma co liczyć na to, że nasz pies sam znajdzie drogę
do domu – lepiej go zaczipować.

Czy pies zdałby test z fizyki dla początkujących?


Ludzie już jako niemowlęta wykazują zrozumienie fundamentalnych zasad
fizyki[13]. Bardzo małe dzieci szybko uczą się, że zabawka upadnie, jeśli ją
upuszczą[14], że piłka nie jest w stanie przejść przez stałe obiekty (takie jak
ściany)[15] czy że gdy połączy się dwie zabawki, to jeśli poruszy się jedną,
druga również zmieni swoje położenie[16]. Ta podstawowa znajomość
fizyki pomaga nam znajdować, zabierać i umieszczać w innym miejscu
rzeczy, których potrzebujemy.
Kiedy zastanawiam się, czy psy potrafią pojąć te reguły, zawsze
przypominam sobie chłodne dni w Niemczech i moje spacery z Milo.
Kiedy brałem go do siebie, nie miałem pojęcia, że z adopcją tą będzie się
wiązało przechodzenie ośmiu kilometrów dziennie. W Lipsku większość
ludzi porusza się rowerem. Z Milo, który miał niefortunny nawyk omijania
każdego słupka z innej strony niż ja, to nie wchodziło w grę – gdyby nosił
smycz, obaj skończylibyśmy obwiązani wokół pachołka, co przy prędkości
trzydziestu kilometrów na godzinę oznaczałoby katastrofę. Postanowiłem
więc chodzić pieszo, dopóki Milo nie nauczy się mijać słupków w inny
sposób, co ostatecznie stało się moim podstawowym sposobem poruszania
się. Podejrzewam, że ten problem dotyczy nie tylko Milo: nawet dla Oreo
przywiązanie do mnie kończyło się szybko okręceniem wokół drzewa.
Eksperymenty dowodzą, że psy nie rozumieją zasady powiązania
obiektów. Harry i Martha Frank postawili malamuty i wilki przed wieloma
zadaniami, w których musiały pociągnąć za linę, żeby tacka z jedzeniem
znalazła się w ich zasięgu. Tylko wilki poradziły sobie z wszystkimi od
razu, a niektórych trudniejszych wersji problemu psy w ogóle nie były
w stanie rozwiązać[17].
Inne doświadczenie pokazało, że psom sprawia trudność także użycie
sznurka w celu wyciągnięcia jedzenia z przezroczystego pojemnika[18].
Na początku psy kompletnie ignorowały linkę: ciągle próbowały dostać
się do pudełka, drapiąc przezroczyste wieczko. Dopiero po dziesiątkach
prób przez przypadek znajdywały rozwiązanie.

Nawet gdy nauczyły się już pociągać za sznurek, żeby wyciągnąć


pożywienie, wystarczyło delikatnie zmienić jego położenie i problem znów
stawał się nie do rozwiązania.
Kiedy zaś jedzenie umieszczano w pudełku blisko otworu wejściowego,
w ogóle zapominały o lince, uciekając się do sprytnej, ale całkowicie
nieefektywnej techniki „wylizywania”: próbowały maksymalnie wyciągnąć
język i złapać nim choć odrobinę karmy.

Osiągane przez nie wyniki powoli poprawiały się z czasem, ale inny
eksperyment wykazał, że nie rozumiały mechanizmu, który stał za ich
sukcesem. Tym razem zamiast jednego sznurka z pudełka wychodziły dwa,
skrzyżowane na kształt litery X, przy czym tylko jeden z nich był
połączony z tacką z jedzeniem. Psy zwracały większą uwagę i pociągały za
linkę, która znajdowała się najbliżej pożywienia – nie rozumiały, że musi
być z nim powiązana[19].
Dla porównania, zarówno małpy naczelne, jak i kruki („małpy
człekokształtne” ptasiego świata) zwykle umieją rozwiązywać tego typu
zadania[20] (choć może się to udać także niektórym psom)[21].

Jeśli chodzi o rozumienie wzajemnych powiązań, psy wypadają równie


źle jak koty, które także nie radziły sobie z podobnymi testami[22]. To
wyjaśnia, dlaczego nie jeździłem rowerem po Lipsku i dlaczego nie należy
zostawiać bez opieki psów przywiązanych do drzewa.
Psy są znane ze swojego wyostrzonego słuchu: często rejestrują dźwięki
znajdujące się poza naszym zasięgiem. Z pewnością są w stanie zrozumieć
wokalizację innych osobników, ale istnieją przecież również odgłosy
niespołeczne: jeśli pies stanie nad brzegiem wodospadu, czy skojarzy
ogłuszający huk z potęgą wody i będzie wiedział, że należy trzymać się od
niego z daleka?
Proste doświadczenie wydaje się wskazywać, że nie. Grupa psów mogła
szukać jedzenia w jednym z dwóch pojemników po tym, jak człowiek
potrząsnął jednym z nich. Czasem pojemnik wydawał dźwięk, czasem nie.
Gdyby psy rozumiały, że przedmioty wydają odgłosy, kiedy się ze sobą
zderzają, powinny zainteresować się raczej tymi pierwszymi – one jednak,
w przeciwieństwie do szympansów, zawsze wybierały to naczynie, którego
dotykał człowiek, niezależnie od tego, czy przy potrząsaniu wydawało
jakikolwiek dźwięk[23].
Czymś, co psy rozumieją, jest zasada ciała stałego, która mówi, że jeden
obiekt nie może przejść przez drugi. Pies może pojmować na przykład, że
nie można mu rzucić piłki przez kanapę czy ścianę domu. Żeby to
potwierdzić, pokazano psom dwie drewniane deski, po czym
eksperymentator podniósł jedną z nich i umieścił pod nią jedzenie – deska
się nachyliła. Następnie w ten sam sposób podniósł drugą, ale nic pod nią
nie schował – wciąż leżała płasko. Ponieważ jedzenie nie może przeniknąć
przez deskę, ta musi się na nim opierać – psy musiały przeprowadzić tego
typu wnioskowanie, znacznie częściej wybierały bowiem pochyłą deskę[24].
W powiązanym eksperymencie psom pokazywano porcję jedzenia
zsuwającą się do pudełka przez tubę. Przysmak przetaczał się na sam
koniec pojemnika i można się było do niego dostać jedynie przez otwór
umieszczony dalej od rurki wpustowej. Następnie podzielono pudełko na
dwie części, umieszczając fizyczną przeszkodę pomiędzy dwoma otworami
– teraz można było wydobyć jedzenie tylko przez bliższy otwór.
Wszystkie psy szukały pożywienia w różnych miejscach w zależności od
tego, czy bariera była obecna, czy nie – wydaje się, że wydedukowały, iż
przysmak nie może przedostać się przez nią do dalszej części pudełka[25].
Choć jednak psy mogą rozumieć, jak zachowuje się ciało stałe, gubią się
nieco, jeśli dochodzi do tego grawitacja. W pewnym doświadczeniu
obserwowały, jak eksperymentator wrzuca jedzenie przez rurkę do jednego
z trzech pudełek: czasem rurka była skierowana prosto w dół, czasem zaś
prowadziła do pudełka, które nie znajdowało się bezpośrednio pod nią.
W pierwszym przypadku (kiedy rurka prowadziła prosto w dół) psy
rozumiały, że grawitacja sprawi, że jedzenie spadnie do pudełka pod
spodem. Kiedy jednak rurka biegła pod kątem do innego pojemnika, nie
były w stanie pojąć, że uniemożliwi to grawitacji skierowanie przysmaku
prosto w dół. W odróżnieniu od niemowląt i niektórych naczelnych psy
z czasem uzyskiwały coraz lepsze wyniki[26]. Pozwala to sądzić, że potrafią
pokonać swoją tendencję do podążania za grawitacją, jednak fakt, że
pierwsze spontanicznie podejmowane przez nie próby są nieudane,
wskazuje na to, że prawdopodobne nie rozumieją, co sprawia, że spadające
jedzenie opiera się grawitacji[27].
Jeśli weźmiemy pod uwagę to, co już wiemy, nie wygląda na to, żeby
Nagroda Nobla z fizyki miała w najbliższym czasie powędrować do psa.
Wzajemne powiązania rzeczy wprawiają je w konsternację, a chociaż
wydają się rozumieć podstawowe własności ciała stałego, tracą orientację,
kiedy do gry wchodzi grawitacja.

Czy psy są samoświadome?


Podczas mojego pierwszego eksperymentu z Oreo sprawdzałem jego
zdolność do śledzenia mojego gestu, w czasie kiedy pływał za piłkami
tenisowymi. Widziałem, że gdy zgubił piłkę, płynął w moją stronę, dopóki
nie pokazałem mu nowego kierunku. To wskazuje na pewną dozę
samoświadomości – Oreo zdawał sobie sprawę z tego, że nie wie, gdzie jest
piłka, i zwracał się do mnie z prośbą o wskazanie, gdzie ma spojrzeć.
W innym doświadczeniu, które przemawia za tą możliwością, wykazano,
że psy dorównują człowiekowatym w zapamiętywaniu, jaki rodzaj
„ciasteczka” został włożony do pojemnika. Podobnie jak małpy, psy
wykazują oznaki zdziwienia, jeśli z naczynia zostanie wyjęty inny typ
pożywienia niż ten, który przy nich do niego wcześniej wkładano[28]:
patrzą, jak ktoś wkłada ciastko do słoika, i oczekują, że takie samo ciastko
z niego wyjdzie. Ich zaskoczenie, kiedy widzą coś innego, sugeruje, że
„wiedzą”, że wiedzą, co jest w środku.
Innym sygnałem świadczącym o tym, że mogą być świadome swojej
własnej niewiedzy, jest fakt, że kiedy napotykają niemożliwy do
rozwiązania problem, bardzo szybko zwracają się do ludzi po pomoc[29].
Gdy jedzenie jest zamknięte w pojemniku, po niedługim czasie przestają
próbować same go otworzyć i zaczynają rozglądać się za człowiekiem. Być
może nie wynika to wcale z frustracji i chęci wyręczenia się rodzicami
przy każdym trudniejszym zadaniu – być może wiedzą, że nie znają
rozwiązania i potrzebują pomocy.
Jednakże badania zaprojektowane specjalnie po to, by sprawdzić, czy
psy wiedzą, że coś wiedzą, nie znalazły dowodów na to, że zwierzęta te są
świadome własnej ignorancji. Jeśli szympansy nie wiedzą, gdzie ukryto
jedzenie, to zanim wybiorą jakąś lokalizację, przeszukują kilka
możliwych. Jeśli na przykład pożywienie jest schowane w jednej z dwóch
rurek, nachylą się nad obiema, żeby sprawdzić, co znajduje się w ich
wnętrzu[30]. Psy jednak w żadnym z dwóch różnych eksperymentów nie
wykazały się podobnym autorefleksyjnym zachowaniem: dokonywały
wyboru natychmiast, pomimo tego, że nie miały pojęcia, gdzie jest
jedzenie[31]. Choć dano im możliwość wcześniejszego sprawdzenia każdej
z dwóch potencjalnych kryjówek, po prostu losowo zgadywały[32].
Uświadomienie sobie, czy się już coś widziało, to tylko jeden rodzaj
samoświadomości. Innym jest umiejętność odróżnienia siebie od innych.
W latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku Gordon Gallup opracował
test lustra, podczas którego zwierzę ustawia się na kilka godzin przed
lustrem. Podczas gdy przedstawiciele większości gatunków zachowują się,
jakby z lustra patrzył na nich obcy osobnik (stale grożą lustru albo szukają
za nim innego zwierzęcia), niektóre, w tym człowiekowate, szybko
zmieniają sposób postępowania. Przestają reagować jak na nieznane
zwierzę – zamiast tego używają lustra jako narzędzia pozwalającego im
obserwować części swojego ciała, których zwykle nie są w stanie dojrzeć.
Bonobo liczą sobie zęby, szympansy zwyczajne prostują brwi, goryle
przyglądają się swoim srebrzystym plecom, a orangutany zerkają za
olbrzymie policzki.
Psy zaliczają się do gatunków, które nie wykazują żadnych oznak
rozpoznawania swojego odbicia[33]. Po kilku próbach szczekania na lustro
i szukania za nim szybko tracą zainteresowanie.

Marc Bekoff z uniwersytetu w Kolorado, jeden z najbardziej znanych


naukowców zajmujących się psami, był jednak sceptyczny wobec testu
lustra. Zaczął obserwować, jak jego pies Jethro obwąchuje mocz, który
inne psy pozostawiły na świeżym śniegu Kolorado: był bardzo wybiórczy
w typowaniu miejsc, które wąchał i które znaczył swoją własną uryną.
Bekoff zauważył, że Jethro poświęca bardzo niewiele czasu na ponowne
oznaczanie śniegu, który już wcześniej obsikał, na rzecz badania śladów
i zostawiania ich w miejscach, gdzie inne psy załatwiały się od czasu jego
ostatniego spaceru. Było jasne, że Jethro potrafi odróżnić swoje ogłoszenia
od obwieszczeń innych psów[34].
Psy potrafią także ocenić wielkość innych psów w stosunku do
subiektywnego odczucia wielkości własnego ciała (choć niektórym
krewkim Jack Russell terierom może brakować tej umiejętności). Być
może więc psy mają nieco ograniczoną zdolność do autorefleksji przy
jednoczesnej umiejętności rozumienia innych. Są w stanie za pomocą
zmysłów odróżnić siebie od innych psów (na przykład poprzez zapach), ale
niewiele dowodów eksperymentalnych przemawia za tym, że są
samoświadome w naszym rozumieniu tego słowa lub że potrafią
zastanawiać się nad tym, co wiedzą i czego nie wiedzą[35].

Na własną rękę
Jedną z rzeczy, która w życiu zrobiła na mnie największe wrażenie, był
chihuahua wykonujący skomplikowaną serię ruchów baletowych do hitu
Justina Biebera Babe. Dyscyplina ta nazywa się „taniec z psem” (musical
canine freestyle), a chihuahua zdołał nauczyć się niesamowitej kombinacji
piruetów, zwrotów i skłonów, której nie powstydziłby się sam Justin.
Ponieważ psy można nauczyć wielu bardzo wymyślnych sztuczek, można
by pomyśleć, że są wyjątkowo uzdolnione w przyswajaniu przez
kojarzenie. Nawet jednak w asocjacyjnym uczeniu się niczym się nie
wyróżniają. Harry Frank założył, że psy szybciej niż wilki nauczą się
kojarzyć kolorowy klocek z położeniem jedzenia[36]: biały klocek
wskazywał miejsce schowania pokarmu, dwa czarne klocki zaś oznaczały
pustą skrytkę.
Frank sam wychował grupę wilków, po czym porównał je
z malamutami. Okazało się, że podczas gdy wilki potrzebowały jedynie
nieco ponad pięćdziesięciu prób, żeby bezbłędnie wybierać klocek biały,
a nie czarne, psom potrzeba było na to aż setki. Kiedy następnie Frank
zamienił skojarzenia (czarny klocek wskazywał umiejscowienie jedzenia,
a białe klocki nie), psy opanowywały zadanie 30% dłużej niż wilki[37].
Kiedy przychodzi do działania w pojedynkę, pies nie powinien stawać
w szranki z samotnym wilkiem[38].
Razem z Victorią Wobber przeprowadziłem podobne badanie, przy
czym oprócz arbitralnego związku (kolor właściwego miejsca ukrycia
pokarmu) przygotowaliśmy również społeczną wersję testu. Pomyśleliśmy,
że być może psy wypadły słabo w porównaniu z wilkami, ponieważ miały
nauczyć się czegoś arbitralnego. Zakładaliśmy, że kiedy będą musiały
skorzystać ze wskazówki, z którą są lepiej obeznane, takiej jak tożsamość
osoby, poradzą sobie lepiej.
W naszym eksperymencie społecznym jedna osoba zawsze nagradzała
psa, podczas gdy druga nigdy tego nie robiła: mierzyliśmy, po jakim czasie
psy zorientują się, że jeden z ludzi jest zawsze hojny. Następnie
zamieniliśmy eksperymentatorów rolami: nagle nieprzyjemna osoba
stawała się szczodra i vice versa. Znów sprawdzaliśmy, ile zajmuje psom
przyswojenie tego nowego powiązania.
Porównaliśmy wyniki uzyskane przez psy z tymi osiągniętymi przez
szympansy. Okazało się, że na zorientowanie się, że jedna z osób jest
zawsze wspaniałomyślna, przedstawiciele obu gatunków potrzebowali
mniej więcej tyle samo czasu. Kiedy jednak dobry człowiek zmieniał się
w złego, szympansy natychmiast zauważały zmianę, natomiast psom
zajmowało to znacznie dłużej[39]. Wygląda na to, że to szympansy i wilki,
a nie psy, wyjątkowo sprawnie uczą się asocjacyjnie.
W tym rozdziale przekonaliśmy się, że zwierzę, które wykazuje
niezwykły talent w komunikacji, okazuje się zaskakująco mało lotne,
kiedy przychodzi do poruszania się w przestrzeni czy rozumienia zasad
rządzących światem fizycznym. Oczywiście psy mogą stopniowo uczyć się
rozwiązywania tych problemów poprzez skojarzenia, ale w porównaniu
z wilkami, szczurami i szympansami pozostawione same sobie w żaden
sposób nie zachwycają. Imponują dopiero wtedy, kiedy wracają tam, gdzie
ich miejsce – na łono sfory.
Rozdział 8

Zwierzęta stadne
Psy najlepiej czują się w sieci społecznej

P som nie jest pisane życie samotnych wilków. Kiedy działają


w pojedynkę, różne problemy poznawcze i najprostsze prawa natury,
zrozumiałe nawet dla niemowląt, sprawiają im trudność. Ich zdolności
komunikacyjne pozwalają im za to świetnie odnajdywać się w społecznym
stylu życia.
Jedną z zalet życia w społeczności jest możliwość uczenia się od innych
nowych rzeczy, które trudno byłoby odkryć samemu, kolejną – możliwość
podejmowania współpracy i czerpania korzyści z liczebności grupy. Wiele
zwierząt uczy się od siebie nawzajem i współdziała, przy czym procesy
poznawcze z tym związane mogą być proste lub wymagać
wielowymiarowego rozumienia innych. Być może w tym, jak psy
współpracują w sforze, kryje się kolejne oblicze psiego geniuszu.

Presja rówieśnicza
Latem mój brat przyjeżdża do nas, żeby jego pies Kuzyn Carter pobawił
się trochę z naszym Tassiem nad jeziorem. Carter i Tassie są mniej więcej
w tym samym wieku, ale ponieważ Carter jest labradorem, od kiedy tylko
nauczył się chodzić, już chciał pływać: jego ulubioną zabawą jest gonienie
za piłką tenisową po jeziorze. Jako szczeniak Tassie podchodził do wody
z większą rezerwą: wchodził do niej na czubkach palców i owszem,
przynosił piłkę, ale tylko jeśli nie musiał przy tym zanurzać głowy.
Tassie miał jednak silny rys rywalizacji. Kiedy pierwszy raz wzięliśmy
Cartera i Tassiego nad jezioro, Tassie nie mógł zdzierżyć widoku Cartera
pakującego się do wody i powracającego triumfalnie z piłką: wkrótce sam
wbiegał do jeziora, jeszcze zanim w ogóle rzuciłem piłkę, byle tylko
wyprzedzić Cartera.
Od tamtej pory Tassie zanurzał się bez problemu. Oczywiście – być
może sam również nauczyłby się pływać, ale sposób, w jaki jego
zachowanie tak nagle się zmieniło, każe mi przypuszczać, że Carter miał
w tym swój udział.
Psy niewątpliwie mogą korzystać na obserwowaniu innych. Jedną
z podstawowych umiejętności, jakie musi nabyć każde zwierzę, jest
odróżnianie dobrego i niewłaściwego jedzenia. Na przykład: jeśli szczur
wyczuje nowy zapach na pysku niedawno zmarłego pobratymca, będzie
unikał każdego pożywienia o podobnym zapachu (co sprawia, że większość
trutek na szczury jest bezużyteczna). Jednocześnie zapachy nowego
pokarmu, które można wyczuć u zdrowych szczurów, przyciągają
pozostałe[1].
Żeby sprawdzić, czy psy zbierają informację o jedzeniu w podobny
sposób, podano im do wyboru pokarm aromatyzowany bazylią lub
tymiankiem. Na początku zwierzęta nie wykazywały żadnych preferencji,
kiedy jednak najpierw spotkały psa, który wcześniej skosztował już
jednego z dwóch smaków, wolały zjeść to samo co on[2]. Jeśli twój pies ma
problemy z innym rodzajem karmy, przebywanie z innymi psami może
pomóc mu przejść na nową dietę.
Dzięki interakcjom z innym psy nie tylko decydują, co jeść, ale również
ile. W innym doświadczeniu psy były karmione albo w samotności, albo
kiedy stały naprzeciw innego jedzącego psa: w tym drugim przypadku
zjadały do 86% więcej[3]. Jeśli więc twój pies musi ograniczyć kalorie, być
może lepiej nie rezerwuj stolika dla dwojga.
Przyglądając się innym, psy potrafią rozwiązywać problemy, które im
samym sprawiają trudności. Widzieliśmy, że wilki potrafią dotrzeć do
pokarmu, omijając bariery szybciej i myląc się rzadziej niż psy[4]. Peter
Pongrácz z Uniwersytetu im. Loránda Eötvösa w Budapeszcie pomyślał
jednak, że skoro psy są zwierzętami stadnymi, być może uczą się
pokonywania przeszkód i niebezpieczeństw nie na własną rękę, lecz
obserwując inne psy. Pongrácz zakładał, że psy znajdą sposób na obejście
zapory znacznie szybciej, jeśli najpierw zobaczą kogoś, kto to robi.
Postawiono psy przez szeregiem zadań, które wymagały od nich
okrążenia ogrodzenia w kształcie litery V[5] – każdy z brzegów litery miał
długość trzech metrów, pożywienie umieszczono zaś w środku V.

Kiedy były same, miały kłopoty z obejściem płotu: zanim w końcu


zdawały sobie sprawę, jak dojść do jedzenia, chodziły tam i z powrotem aż
do pół minuty. Nawet po kilku udanych próbach szybkość, z jaką to robiły,
nie zwiększała się.
Wszystko zmieniło się, kiedy eksperyment stał się społeczny. Gdy psy
najpierw widziały, jak człowiek albo inny pies rozwiązuje problem,
obierały drogę bezpośrednio wokół przeszkody już za pierwszym razem –
zajmowało im to mniej niż dziesięć sekund.
Oznacza to, że czasem psy szybciej radzą sobie z zadaniem, jeśli
obserwują, jak komuś innemu się to udaje, niż gdyby same miały dojść do
rozwiązania.

Czy twój pies papuguje?


Pies Lloyda Morgana, terier Tony, metodą prób i błędów odkrył, jak
otwiera się bramkę w ogrodzeniu, i stał się klasycznym przykładem na to,
że złożone zachowania można czasem tłumaczyć za pomocą prostych
procesów poznawczych. Tony musiał bazować na metodzie prób i błędów,
ponieważ nie rozumiał, że trzeba zerwać połączenie między bramką
a ogrodzeniem przez przesunięcie zapadki. Był jednak inny sposób, w jaki
Tony mógł w jednej chwili nauczyć się otwierać drzwiczki – jeśli widział,
jak wcześniej ktoś to robi.
Choć psy nie mają się czym pochwalić w rozumieniu zasad powiązań
ciał, kiedy są na smyczy, niezwykle szybko przyswajają sobie odpowiednie
rozwiązania, obserwując innych – może nie rozumieją, jak to działa, ale
widzą, jak ty to zrobiłeś. W przeprowadzonym niedawno badaniu jedzenie
schowano za drzwiami, które można było przesunąć na lewo lub na prawo.
Psy mogły je otworzyć i dostać się do przysmaku: pomimo tego, że
nagroda czekała je niezależnie od tego, w którym kierunku popychały
drzwi, już od pierwszej próby przesuwały je zawsze w tę stronę, którą
pokazał im inny pies[6].
W podobnym badaniu jednak psy nie naśladowały spontanicznie
człowieka[7], który poruszał rączką w określonym kierunku, żeby uwolnić
zabawkę. Choć psy wykazywały większe zainteresowanie uchwytem po
tym, jak dotknął go człowiek, nie przesuwały go w tę samą stronę[8].
Chociaż psy nie naśladują nas same z siebie, można stopniowo
uwarunkować je, żeby to robiły, jak w pewnym badaniu, w którym
szkolono psy, żeby otwierały drzwi popchnięciem. Połowę grupy
nagradzano za wykorzystywanie w tym celu metody zaproponowanej przez
ludzi, drugą połowę zaś – za stosowanie innej.
Psy nagradzane za naśladowanie zachowania ludzi uczyły się znacznie
szybciej niż te, które premiowano za odmienne postępowanie. Wydaje się,
że psy mają wrodzoną skłonność do imitowania działań. Może to sprawiać,
że trudniej będzie psom nauczyć się czegoś, jeśli nie damy im przykładu
swoim zachowaniem[9].
Badania wskazują, że psy potrafią samorzutnie naśladować nawet
pojedyncze działania innych psów, a w niektórych przypadkach wykazują
także tendencję do wzorowania się na ludziach. Wiele problemów jednak
domaga się rozwiązań bardziej skomplikowanych niż obchodzenie
ogrodzenia czy przesuwanie drzwi w lewo lub w prawo.
Nawet jako niemowlęta ludzie są zdolni do odtworzenia całego szeregu
czynności, żeby sprostać przedstawionemu im zadaniu. Żeby sprawdzić,
czy psy też to potrafią, József Topál namówił do współpracy znanego nam
już psa towarzyszącego zwanego Phillip[10].
Phillipa nauczono wykonywać trzy różne działania w odpowiedzi na trzy
różne polecenia głosowe. Następnie, zamiast je wydawać, Topál mówił
Phillipowi „Rób to, co ja!” i sam odgrywał daną czynność. Pomimo tego,
że Phillip musiał zdecydować, co zrobić, tylko na podstawie zachowania
Topála, szybko nauczył się go naśladować.
Chcąc sprawdzić, czy Phillip potrafi uogólnić swoje zdolności do
podążania za czyimś przykładem, Topál rzucił mu wyzwanie w postaci
kombinacji nowych działań. Phillip często był w stanie spontanicznie je
naśladować, nawet mimo tego, że czasem musiał kompensować różnice
pomiędzy sobą a Topálem – na przykład wtedy, kiedy badacz obracał się
na dwóch nogach, a pies wykonywał to samo na czterech.
W ostatnim zadziwiającym akcie Phillip obserwował, jak Topál
przesuwa różne przedmioty tam i z powrotem. Choć Phillip nigdy
wcześniej nie miał do czynienia z takim zadaniem, kiedy Topál rzucił „Rób
to, co ja!”, pies nie wahał się: przenosił obiekty między różnymi punktami
w pokazany mu sposób[11].
Psy mogą spontanicznie naśladować rozwiązanie problemu –
przynajmniej jeśli wymaga ono wykonania pojedynczej czynności. Co
najmniej jednego psa można było również wyszkolić, żeby naśladował
bardziej złożone sekwencje zdarzeń. Pojawia się pytanie, czy psy, kiedy to
robią, wyciągają wnioski. Załóżmy na przykład, że oglądamy, jak ktoś
składa meble z IKEA: mniej więcej w połowie demonstracji drapie się po
nosie. Kiedy przychodzi nasza kolej i na podstawie tego instruktażu
skręcamy własne meble, nie drapiemy się po nosie – wywnioskowaliśmy,
że czynność ta nie ma związku z montażem wyposażenia domu.
W pewnym eksperymencie niemowlęta obserwowały, jak dorosły
włącza lampę głową[12]. Wydedukowały, że musi istnieć powód, dla
którego nie robi tego rękami, i naśladowały jego zachowanie[13]. Kiedy
jednak dorosły ponownie włączył lampę głową, ale tym razem był owinięty
kocem, który uniemożliwiał mu użycie rąk, niemowlęta nie poszły za jego
przykładem i nie używały głów – po prostu włączyły urządzenie dłonią,
ignorując jego dziwną metodę. Wywnioskowały, że dorosły sam tego nie
zrobił, bo nie mógł.
Jedno z kontrowersyjnych badań wskazuje, że psy mogą – podobnie jak
małe dzieci – wyciągać tego typu wnioski. Pewnego psa wyszkolono, żeby
pokazał innym psom dziwną technikę: miał pociągnąć sznur łapą, żeby
uwolnić jedzenie.

Kiedy psy zobaczyły, jak to robi, wiernie naśladowały jego


postępowanie, choć znacznie łatwiej byłoby im użyć pyska. Gdy jednak
demonstrator trzymał w pysku piłkę, co zmuszało go niejako do użycia
łapy, psy naśladując go, chętniej posługiwały się pyskiem.
Eksperyment ten jest niezwykły, ponieważ jego rezultaty są analogiczne
do tych osiąganych w badaniach na niemowlętach[14]. Budzi również
dyskusje – nikt do tej pory nie był go w stanie powtórzyć[15].
Psy w oczywisty sposób zależą od siły stada[16]. Nawet jeśli same nie są
w stanie poradzić sobie z jakimś problemem, życie w grupie zwiększa
szansę, że któryś z osobników znajdzie rozwiązanie – choćby i przez
przypadek. Gdy tylko ktoś natknie się na odpowiedź, reszta sfory będzie
mogła szybko nauczyć się wykorzystać jego sukces.
Nie oznacza to, że psy uczą się społecznie tak jak ludzie. Nawet jeśli
rzeczywiście psy są w stanie wyciągać społeczne wnioski, decydując, co
naśladować, a czego nie naśladować, nie są tak elastyczne i biegłe we
wzorowaniu się na czyimś działaniu jak my. Na wielu płaszczyznach jest to
dla nas błogosławieństwo. Wyobraźcie sobie zamki, które musielibyśmy
montować w drzwiach, gdyby psy mogły nauczyć się od nas, jak korzystać
z narzędzi!

Współpraca w środowisku naturalnym


Wiele psów nie stanowi części ludzkiej rodziny, a niektóre mają niewielki
bezpośredni kontakt z ludźmi lub nie mają go wcale. Dzikie psy to psy,
które zostały udomowione, ale wróciły do życia w dzikim środowisku:
pojęcie to obejmuje zarówno psy żyjące całkowicie niezależnie od ludzi,
jak dingo czy śpiewające psy z Nowej Gwinei[17], jak i bezpańskie,
zdziczałe zwierzęta żywiące się resztkami wyrzucanymi przez
człowieka[18]. Wiele populacji dzikich psów rozmnaża się bez celowego
udziału człowieka już od pokoleń[19]. Badając je, możemy przekonać się,
jak psy podejmują decyzje bez ludzkiej interwencji.
Pod wieloma względami sfory dzikich psów są zorganizowane
porównywalnie do wilczych watah. Zwykle składają się z kilku osobników,
choć istnieją grupy stale utrzymujące liczebność powyżej dziesięciu[20].
U wilków jest podobnie: typowa wataha liczy zwykle poniżej siedmiu
osobników, ale w regionach, gdzie pożywienia jest pod dostatkiem, może
składać się i z trzydziestu.
W niektórych psich sforach naukowcy zaobserwowali hierarchię
dominacji: dorosłe osobniki zwykle dominowały nad dorastającymi
i młodocianymi[21]. Tak jak wilki, psy również mają w grupie swoich
przyjaciół, z którymi spędzają więcej czasu.
Najwyraźniejszym sygnałem, że psy i wilki wysoko cenią sobie
pozostałych członków grupy, jest ich skłonność do szybkiego godzenia się
po jakimkolwiek konflikcie. Przedstawiciele obydwu gatunków zwykle
spieszą, by się pojednać, już kilka minut po każdym spięciu czy awanturze.
Wilki częściej godzą się po walce, jeśli łączy je silna relacja, psy także
szybciej jednają się ze znajomym niż z nieznajomym psem. Pozytywne
interakcje krótko po zatargu to potężny mechanizm[22] pozwalający
zrekonstruować więzi społeczne, które ułatwiają współpracę.
Sfory dzikich psów różnią się jednak od wilczych watah. Podczas gdy
sfora jest zwykle grupą niespokrewnionych osobników, członków stada
wilków łączą zazwyczaj bardzo bliskie więzi rodzinne. Tak jak ludzie,
którzy pomagają raczej krewnym niż obcym, zwierzęta wolą wspierać
członków rodziny. Ponieważ sfora w większości się z nich nie składa,
dzikie psy mają inne podejście do współpracy niż wilki[23].
U wilków – z wyjątkiem nadzwyczaj dużych watah – jedna para
dominuje nad wszystkimi[24] i tylko ona się rozmnaża, uniemożliwiając
pozostałym tworzenie związków[25]. Dominujące wadery są stale agresywne
i często nieprowokowane atakują inne samice, żeby nie dopuścić do tego,
by tamte zostały zapłodnione[26]. Nawet jeśli któraś z podległych samic
zdoła zajść w ciążę, samica alfa często zagryza jej szczenięta[27]. Basiory
najbardziej agresywne stają się podczas sezonu godowego: atakują
zwłaszcza wtedy, gdy któryś z członków watahy próbuje zbliżyć się do ich
samicy – okazują coś na kształt zazdrości[28].
Młodsi, podporządkowani członkowie stada to zwykle potomkowie
dominującej pary z wcześniejszych lat. Młodociane osobniki są zmuszone
zostać z rodzicami, ponieważ spotkanie z inną wilczą watahą przed
osiągnięciem pełnej dojrzałości byłoby dla nich niebezpieczne[29]. Żeby
zarobić na utrzymanie, młode pomagają rodzicom wychować następne
pokolenie: po udanym polowaniu przynoszą szczeniakom pokarm i chronią
je, kiedy dorośli wyruszają na łowy[30]. Choć młode osobniki nie mogą
mieć własnych potomków, przyczyniając się do przetrwania rodzeństwa,
pośrednio przekazują dalej również własne geny. Dominująca para również
korzysta na tym układzie: jej starsze potomstwo dorasta na bezpiecznym
łonie grupy, jednocześnie zwiększając szansę na przetrwanie świeżo
urodzonemu pokoleniu[31].
Dzikie psy mają inny system. Chociaż w niektórych sforach panuje
porządek dominacji, według którego ustalane jest pierwszeństwo
w dostępie do zasobów takich jak jedzenie czy partnerzy seksualni,
hierarchia ta nie jest tak ścisła jak u wilków[32]. Zamiast rządzącej grupą
dominującej pary[33] liderem zostaje pies, który ma najwięcej
znajomych[34]. Kiedy sfora decyduje, dokąd się udać, nie podążają śladem
najbardziej dominującego psa, lecz psa, który ma najsilniej rozwiniętą sieć
społeczną.
U dzikich psów nie występuje jedna jedyna rozmnażająca się para ani
kooperacja przy odchowywaniu potomków[35]. Psy są promiskuityczne[36].
Samice spółkują z wieloma samcami i rzadko łączą się w stałe związki.
W przeciwieństwie do wilków dominująca samica nie zabrania innym się
rozmnażać[37].

Kiedy sfora dzikich psów decyduje, dokąd się udać, za kim idą?

68% respondentów sądzi, że dzikie psy postępują zgodnie z wolą


dominującego psa. Tylko 2% ankietowanych odpowiedziało poprawnie,
twierdząc, że pies z największą liczbą przyjaciół jest liderem stada.

Razem z wolnością seksualną na dzikie psy spada wielka


odpowiedzialność. Bez oddanego partnera i podległych dorastających
osobników psie matki nie mogą liczyć na pomoc przy odchowywaniu
potomków[38]. Nie ma pomocników dostarczających jedzenie. Skutkuje to
bardzo wysoką śmiertelnością wśród szczeniąt[39] – niecałe 5% dożywa
swoich pierwszych urodzin.
Naukowców ciekawiło, czy – choć nie współpracują przy
wychowywaniu szczeniąt – dzikie psy współdziałają w czasie konfliktu.
Życie w sforze nie zawsze przebiega w sposób pokojowy: zarówno wilki,
jak i psy nie unikają sporej dozy napięć. W jednej z watah żyjących
w niewoli trzej bracia współpracowali, chcąc pozbawić ojca pozycji samca
alfa[40]. Choć podobnych koalicji nie obserwuje się u dzikich psów[41],
szczenięta psów domowych łączą siły w zabawowych atakach na inne
młode. Kiedy dwa szczenięta walczą ze sobą w zabawie i dołączy do nich
trzecie, niemal zawsze dwa „atakują” razem to, które przegrywa[42]. To
dołączanie do zespołu zostało prawdopodobnie odziedziczone po wilkach,
których szczenięta zachowują się w podobny sposób[43].
Jedną z największych korzyści życia w sforze jest możliwość
współpracowania na rzecz obrony terytorium, a więc pośrednio też siebie.
Wilki są jednym z zaledwie kilku zwierząt, które atakują i zabijają
osobniki należące do swojego własnego gatunku[44]: jeśli grupa wykryje
obecność samotnego wilka, jej członkowie będą próbowali go namierzyć
i zabić[45]. W skrajnych przypadkach, jak w rejonie Denali na Alasce,
szacuje się, że od 4% do 65% wilków ginie od kłów swoich
pobratymców[46]. Nic dziwnego, że młodociane wilki wolą żyć pod ochroną
stada, choćby miało to oznaczać, że nie będą mogły się rozmnażać.
Dzikie psy również są terytorialne, ale nigdy nie odnotowano, by się
zagryzały[47]. Obserwacje pokazują, że siła leży w liczbie, nawet jeśli
niebezpieczeństwo, jakie psy stwarzają dla siebie nawzajem, jest bardzo
niewielkie w porównaniu z wilkami. Kiedy dochodzi do spotkania dwóch
sfor dzikich psów, zwykle urządzają sobie konkurs w szczekaniu[48].
Koniec końców któryś z członków jednej z grup prowadzi szarżę na drugą,
co zazwyczaj wystarcza, żeby ją odstraszyć. Starcia fizyczne są rzadsze niż
u wilków[49], ale wciąż niosą ze sobą ryzyko obrażeń. Naukowcy
zastanawiali się, co sprawia, że jedna z grup staje się ofensywna, i co
determinuje odpowiedź drugiej sfory. Okazało się, że w większości
przypadków liczebność stada pozwala przewidzieć zwycięzcę: większe
watahy przeganiały mniejsze. Zarówno więc dla wilków, jak i dla psów
trzymanie się razem jest kluczową strategią zyskiwania przewagi nad
innymi grupami[50].
Kolejną różnicą w zachowaniach kooperatywnych wilków i psów jest
sposób, w jaki znajdują jedzenie. Wilki potrafią płynnie dostosowywać
strategię polowania do rodzaju potencjalnie dostępnej zdobyczy i tego,
z kim wyruszają na łowy. Samotny osobnik lub niewielka grupa potrafią
przetrwać, zadowalając się mniejszymi ofiarami. Duże watahy, podobnie
jak lwy[51], potrafią ze sobą współpracować, żeby położyć łosia w Kanadzie
czy wołu piżmowego w Mongolii.
W porównaniu z nimi dzikie psy są słabymi myśliwymi[52]: polegają
raczej na źródłach pożywienia dostarczanych przez ludzi, takich jak
wysypiska śmieci[53]. Polują zwykle bez powodzenia[54], z wyjątkiem psów
ścigających gatunki, które – jak wiele australijskich torbaczy – nie
ewoluowały u boku dużych ssaków drapieżnych[55]. Badacze przyglądający
się polowaniom dzikich psów nie znajdują w nich nic, co przypominałoby
koordynację działań obserwowaną u innych ssaków[56].
Biorąc pod uwagę, jak przydatne psy okazują się dla ludzkich
myśliwych, może to wydawać się zaskakujące. Psy są hodowane
i szkolone, żeby pomagać ludziom namierzyć i czasem również zabić
ofiarę[57]. Wiele współczesnych ras, takich jak aportery, poluje z ludźmi
posługującymi się nowoczesną bronią, taką jak strzelby. Rasy te
wykorzystały swój psi geniusz, koordynując swoje działania dzięki
rozumieniu ludzkich gestów i wokalizacjom.

Porównanie form współpracy u wilków i psów

Forma Wilki Psy (dzikie i domowe)


współpracy
Ochrona Tak: w tym agresja ze skutkiem Tak: brak śmiertelnej agresji;
terytorium śmiertelnym wobec osobników konflikty rozwiązywane zwykle
nienależących do grupy przez rywalizację na szczek,
fizyczne starcia rzadkie
Tworzenie Tak: dominująca para Tak: obserwowane głównie
koalicji współpracuje, by nie dopuścić do w czasie zabawy
rozmnażania się innych osobników;
próby obalenia samców alfa
Wspólne Tak: dorastające osobniki Rzadkie: kilkukrotnie
wychowywanie i dominujący samiec dostarczają obserwowano, jak samiec dzieli się
szczeniąt pokarmu szczeniętom należącym jedzeniem ze szczeniętami; brak
do stada pomocy ze strony wcześniej
odchowanych młodych
Polowanie Tak: duże grupy potrafią powalić Tylko z ludźmi: dzikie psy zwykle
nawet największe ssaki dzięki zadowalają się resztkami lub
współdziałaniu (nie zostały skupiają na małej zdobyczy (być
przeprowadzone żadne może z wyjątkiem dingo); wykazują
eksperymenty sprawdzające umiejętność namierzania dużej
zdolność wilków do koordynowania ofiary tylko podczas polowań
swoich wysiłków czy aktywnego z ludźmi
poszukiwania pomocy, jak to miało
miejsce w przypadku innych
gatunków polujących stadnie, na
przykład szympansów i hien)
Godzenie się po Tak: wilki godzą się w ciągu dwóch Tak: godzą się szybko i częściej ze
starciach minut od sprzeczki, najpierw znanymi niż z nieznajomymi psami
z najważniejszymi osobnikami
w stadzie
Pocieszanie po Tak: osobniki niebiorące udziału Tak: w odróżnieniu od niektórych
starciu ze w starciu przyłączają się do tych, naczelnych osobniki
strony które walczyły, i „pocieszają” je niezaangażowane w walkę
osobników skupiają się bardziej na
trzecich pocieszaniu przegranych niż
wygranych
Wykazywanie Tak: wilki stają się zazdrosne, Tak: dzikie psy podążają za
preferencji kiedy członkowie watahy spoufalają wybranym towarzyszem (nie
dotyczących się z ich ulubionymi partnerami dominującym psem), kiedy
towarzyszy w interakcjach społecznych; nie podejmują decyzje dotyczące
wiadomo, czy są w stanie kierunku podróży; psy domowe
oszacować poziom umiejętności, spontanicznie wybierają hojnych
szczodrości czy chęci do zabawy i skłonnych do zabawy ludzi
u nowych towarzyszy
Współpraca Nie: stosunkowo Tak: osobniki wychowywane przez
z ludźmi niezainteresowane ludźmi, nawet ludzi polegają na nich przy
jeśli zostały przez nich wychowane rozwiązywaniu problemów; mogą
być szkolone do pomocy
w polowaniu, zaganianiu
i przemieszczaniu się; od niedawna
przyucza się je do pomocy ludziom
niepełnosprawnym fizycznie lub
umysłowo lub do wykrywania
chorób, ładunków wybuchowych,
uwięzionych ludzi etc.

Niemniej jednak psy polujące z ludźmi używającymi starszych


technologii wykazują się mniejszą zdolnością harmonizowania działań.
W Nikaragui ludzie z plemion Mayangna i Miskito znani są z tego, że
polują z psami, które budową i zachowaniem przypominają
„prototypowego” wiejskiego psa. Tamtejsi myśliwi po prostu pozwalają
psom biegać wolno bez jakichkolwiek wskazówek, szkolenia czy celowego
krzyżowania. Większa liczba psów zwiększa prawdopodobieństwo, że
wykryją ofiarę (na przykład tapira), ale nie oznacza, że ich działania są
skoordynowane. Myśliwi Mayangna i Miskito podążają po prostu za
szczekaniem, które wskazuje, że jeden lub kilka psów znalazło i osaczyło
ofiarę, po czym zabijają ją strzałką lub za pomocą łuku[58]. Współczesne
charty mają podobną strategię: znajdują i gonią zdobycz, ale nie
synchronizują działań z ludźmi.
Psy czerpią korzyści z życia w sforze. Równoważą swoją niezdolność do
rozwiązywania problemów na własną rękę umiejętnością uczenia się
rozwiązań od innych. Bronią także stada, trzymając się razem, kiedy
napotykają inne grupy. Dowody obserwacyjne wskazują, że wilki częściej
zawierają koalicje i współpracują przy polowaniu. Specyficzna natura
psiego współdziałania skłoniła naukowców do przeprowadzenia
eksperymentów, które miały pomóc im zrozumieć zdolności poznawcze
pozwalające ich kooperacji przybierać takie formy.

Czy psy potrafią rozpoznać oszusta?


Przetrwanie dzikich psów zależy od ich współpracy. Wykazują cały
wachlarz zachowań kooperacyjnych, kiedy wchodzą w interakcje
z członkami własnej grupy albo bronią swojego terytorium. Żeby
zrozumieć, jakie zdolności kognitywne stoją za psią współpracą, naukowcy
badali, jak psy rozpoznają i zapamiętują swoich partnerów w interakcji
społecznej i w jaki sposób oceniają nowych towarzyszy. Sprawdzali
również, jak psy decydują o tym, kiedy podjąć współpracę i z kim
współpracować, żeby nie dać się oszukać. W eksperymentach budzących
największe kontrowersje zadawano sobie pytania, czy psy współdziałają
w trosce o innych bądź z poczucia sprawiedliwości.
Żeby móc współdziałać, trzeba umieć rozpoznać potencjalnego partnera
do współpracy i wiedzieć, czy przypadkiem nie jest oszustem. W obu
przypadkach podstawą jest rozróżnienie poszczególnych osobników. Psy
wydają się mieć niesamowitą pamięć do przyjaciół. W mitologii greckiej
pies Odyseusza, Argos, rozpoznał go po dwudziestu latach nieobecności.
Darwin pisał, że jego „dziki” pies Czar po powrocie pana z trzyletniej
podróży dookoła świata na pokładzie HMS Beagle nie warczał na niego[59].
Cina, którą wychowywałem od szczenięcia, wita mnie z tym samym
radosnym podekscytowaniem co swojego właściciela, nawet jeśli między
jedną moją wizytą w Australii a drugą nie widzimy się całe lata.
Przeprowadzono wiele doświadczeń, żeby potwierdzić, czy psy potrafią
zapamiętywać poszczególne zwierzęta. W jednym z nich dowiedziono, że
psy i ich matki po rozłące trwającej dwa lata wciąż rozpoznają się
nawzajem. Kiedy miały do wyboru podejść do matki lub do innej suki
w tym samym wieku z tej samej rasy, zdecydowanie wolały zbliżyć się do
tej pierwszej. Matki podobnie – preferowały własne potomstwo. Psy
również wolały szmatki, które pachniały jak ich matka, od tych
przesiąkniętych wonią innych psów.
O dziwo, dwuletnia separacja sprawiała, że psy nie potrafiły rozpoznać
własnego rodzeństwa, o ile nie mieszkały razem z nim[60]. Oznacza to, że
psy, decydując, z kim w swojej grupie społecznej chcą podjąć współpracę,
umieją zidentyfikować przynajmniej matkę i potomstwo. Są także
potencjalnie w stanie rozpoznać rodzeństwo, jeśli nadal z nim przebywają.
Najważniejszym partnerem psa domowego jest jednak prawdopodobnie
człowiek. Psy rozpoznają ludzi oczywiście po zapachu, ale umieją także
scalać informacje wzrokowe z dźwiękowymi. W pewnym eksperymencie
odtworzono im nagranie głosu ich właściciela i nieznajomego, a następnie
pokazano im zdjęcia przedstawiające jedną z tych dwóch osób. Jeśli
zdjęcie nie zgadzało się z głosem, psy przyglądały się zdjęciu dłużej, jakby
były zaskoczone: po usłyszeniu dźwięku miały pewne oczekiwania
względem tego, co zobaczą. Nie mogłyby ich mieć, gdyby – słysząc głos
właściciela – nie przypominały sobie, jak on wygląda[61]. Musiały wyciągać
wnioski.
Następnym krokiem na drodze do nawiązania współpracy jest
odróżnienie dobrego partnera od złego partnera. Psy obserwowały ludzi
w kontaktach z innymi ludźmi bądź z psami, po czym miały wybrać, z kim
chcą wejść w interakcję. W pierwszym przypadku jedna z osób dzieliła się
z kimś jedzeniem, druga zaś to jedzenie kradła. W drugim – pierwsza
osoba pozwalała psu wygrać w przeciąganiu liny, druga zaś nie. W obu
sytuacjach zwierzęta natychmiast kierowały się ku hojnemu człowiekowi,
który dzielił się pożywieniem, oraz miłej osobie, która dawała psu wygrać.
Psy nie potrzebują bezpośredniego kontaktu z potencjalnymi partnerami
do współpracy, żeby wyrobić sobie na ich temat zdanie. Potrafią ich ocenić
już na podstawie tego, jak bawią się, rywalizują czy dzielą się jedzeniem
z innymi. Wydaje się, że mają wprawę w wynajdywaniu najlepszych ze
skłonnych do współpracy partnerów[62].
Szczególnie przydaje im się jednak umiejętność wykrywania
i zapamiętywania partnerów nieodpowiednich, ponieważ niejednokrotnie
obserwowano dzikie psy „oszukujące” podczas sporów terytorialnych.
Istnieją „krętacze”, którzy w czasie starć trzymają się z tyłu grupy, gdzie
ryzyko odniesienia obrażeń jest najmniejsze[63]. Dzięki temu, że psy są
w stanie zidentyfikować poszczególne osobniki i ocenić, który z nich jest
uczynny, a który nie, może udać im się uniknąć bycia wielokrotnie
wyprowadzonym w pole.
Dla sprawnego współdziałania niezbędna jest również umiejętność
zwrócenia się do kogoś o pomoc w razie potrzeby. W pewnym
eksperymencie postawiono psy przed pudełkiem pełnym karmy, które
mogły otworzyć. Następnie eksperymentator obracał pudełkiem tak, że psy
nie były już w stanie dostać się do środka. Zamiast próbować samodzielnie
rozwiązać problem, zwierzęta szybko zwracały się ku człowiekowi, jakby
prosząc o pomoc[64]. Zdarza się, że psy również zachowują się
„pokazująco”, żeby skierować człowieka w stronę obiektów, których nie
mogą dosięgnąć same[65]. Badania te dowodzą, że zwierzęta te są całkiem
niezłe w wyszukiwaniu sobie pomocników.
Choć jednak psy potrafią szukać pomocy, nie ma jak dotąd żadnych
dowodów na to, że wiedzą, kto jest najwłaściwszą osobą, do której należy
się zwrócić. Jeśli potrzebujemy wymiany oleju, nie zawozimy samochodu
do pralni. Kiedy psy postawiono przed problemem, którego rozwiązanie
zależało od zwrócenia się do odpowiedniej osoby, nie poradziły sobie zbyt
dobrze[66].
Kolejną ważną umiejętnością, jeśli chodzi o kooperację, jest zdolność
oszacowania, ilu partnerów będziemy potrzebować. Istnieją eksperymenty
świadczące o tym, że psy potrafią ocenić liczbę. W jednym z nich poddano
je testowi, który wcześniej wykorzystano, żeby udowodnić, że
pięciomiesięczne niemowlęta posiadają podstawowe umiejętności
liczenia[67]. Zwierzęta obserwowały, jak eksperymentator ukrywa za
ekranem jeden lub dwa psie przysmaki, przy czym kiedy zdejmowano
przesłonę, czasem znajdowało się za nią ich więcej lub mniej, niż zostało
schowane. Psy przyglądały się dłużej, jeśli liczba odsłoniętych
smakołyków nie zgadzała się z liczbą tych, które – jak widziały – człowiek
wcześniej umieszczał za przegrodą. Najwyraźniej oczekiwały takiej samej
liczby smakołyków, co oznacza, że porównywały wcześniej zapamiętaną
ilość jedzenia z ilością, którą widziały przed sobą po usunięciu bariery[68].
W kolejnym doświadczeniu psy miały wybierać między dwiema
miskami z różną ilością takiego samego pokarmu. Im większa była różnica,
tym łatwiej było psom wybrać większą porcję: nie miały na przykład
najmniejszego problemu ze zdecydowaniem się pomiędzy dwiema
a pięcioma kulkami karmy, ale gdy wartości były bardzo zbliżone – na
przykład dwie i trzy kulki – sprawiało im to większą trudność[69].
Badania te wskazują, że psy potrafią przynajmniej szacunkowo oceniać
ilość, a być może nawet są w stanie dokonywać obliczeń na bardzo
podstawowym poziomie. Co jeszcze bardziej ekscytujące, rezultaty tych
eksperymentów mają bezpośrednie przełożenie na to, co u włoskich
dzikich psów zaobserwował Roberto Bonanni z Uniwersytetu w Parmie[70].
Bonanni razem ze swoimi współpracownikami badał, jak sfory dzikich
psów zbliżają się do siebie i uciekają przed sobą w czasie konfliktów
między różnymi grupami.
Ponieważ starcia o terytorium najczęściej są wygrywane przez większe
watahy, psy często jednoczą siły. Jeśli zwierzęta zdają sobie sprawę, że
większe społeczności dają większe bezpieczeństwo, powinny być śmielsze,
jeśli ich sfora ma przewagę liczebną. Bonanni zauważył, że niemal zawsze
to członek większej sfory rusza do ataku[71]. Oznaczałoby to, że psy
rozumieją, że ich bezpieczeństwo zależy od liczebności grupy, i są w stanie
oszacować relatywne wielkości różnych sfor.
Bonanni przekonał się również, że jeśli oba stada były niewielkie
(mniejsze niż cztery psy) lub kiedy dysproporcja między nimi była
znaczna, członkowie mniejszego nigdy nie popełniali błędu ruszenia
z ofensywą. Zwierzęta okazywały się mniej ostrożne, kiedy obie sfory były
większe lub bardziej zbliżone liczebnie. Pozwala to założyć, że choć psy
nie wykonują skomplikowanych obliczeń matematycznych, na bieżąco
oceniają, czy przewaga wynikająca z wielkości własnej grupy w stosunku
do rozmiaru przeciwnej jest po ich stronie[72]. Wygląda na to, że psy zdają
sobie sprawę, iż – przynajmniej gdy chodzi o obronę terytorium – muszą
trzymać się razem, żeby zwyciężyć.
Wszystkie te prace dowodzą, że psy posiadają wiele fundamentalnych
umiejętności poznawczych, pozwalających im wykrywać i zapamiętywać
oszustów, organizować sobie pomoc, gdy jest to konieczne, oraz oceniać,
ilu partnerów potrzebują.
Ponieważ wykazują się zdolnościami poznawczymi, które pozwalają im
na podejmowanie współpracy, naukowcy zastanawiali się, co sprawia, że
w ogóle współdziałają. Być może, tak jak nam, motywacji dostarcza im
poczucie winy, sprawiedliwości czy empatia.
Poczucie winy jest uczuciem związanym z wyrzutami sumienia
spowodowanymi popełnieniem przestępstwa lub przekroczeniem norm
społecznych. Ponad 75% właścicieli psów sądzi, że ich pupile czują się
winne za swoje nieposłuszeństwo[73]. Sposób, w jaki psy kulą się
i wycofują chyłkiem, kiedy przyłapiemy je na robieniu czegoś
niewłaściwego, z pewnością sprawia wrażenie poczucia winy. Jeśli psy
rzeczywiście mają wyrzuty sumienia, może to motywować je do
wykonywania naszych poleceń i współdziałania z nami.
Alexandra Horowitz przeprowadziła eksperyment mający sprawdzić, czy
psy rzeczywiście poczuwają się do winy. Właściciel nakazywał swojemu
psu, żeby nie ruszał leżącego na podłodze przysmaku, po czym wychodził
z pomieszczenia. Kiedy wracał, eksperymentator mówił mu, czy pies go
posłuchał. Haczyk polegał na tym, że czasem nie mówił prawdy: zdarzało
się na przykład, że komunikował właścicielowi, że pies zjadł smakołyk,
podczas gdy w rzeczywistości go nie dotknął, i na odwrót.
Niezależnie od tego, czy psy faktycznie miały powód, żeby czuć się
winnymi, zawsze kiedy ich właścicielom oznajmiano, że pies nie
zastosował się do polecenia, zachowywały się, jakby miały „wyrzuty
sumienia”. Wynikało to prawdopodobnie z faktu, że właściciele mówili do
nich karcącym tonem lub je rugali. Przynajmniej w tym konkretnym
eksperymencie psy nie wykazywały poczucia winy[74] – reagowały po
prostu na zachowanie pana, niezależnie od tego, co faktycznie zrobiły
wcześniej.
Badacze dyskutowali również, czy współpraca u zwierząt może wynikać
z poczucia sprawiedliwości, jak u ludzi. Czy zwierzęta mają poczucie
sprawiedliwości, które wpływa na ich emocjonalną odpowiedź na wynik
współpracy?[75] Naukowcy postanowili to sprawdzić, płacąc psom za
„dawanie łapy”. Wielokrotnie proszono psa, żeby podał łapę.
Przeprowadzający doświadczenie mierzyli, jak szybko i ile razy psy ją
podadzą, jeśli nie są wynagradzane. Kiedy już ustalono ten podstawowy
poziom, posadzono obok siebie dwa psy i na zmianę proszono każdego
z nich o podanie łapy, przy czym za wykonanie polecenia jeden z nich
dostawał większą nagrodę niż drugi. W odpowiedzi na to pies, któremu
„płacono” mniej za tę samą pracę, zaczął podawać łapę bardziej niechętnie
i wcześniej przestawał to robić. Te wstępne ustalenia są intrygujące: być
może psy posiadają rudymentarne poczucie sprawiedliwości albo
przynajmniej awersję do nierówności.
Empatia również może leżeć u podstaw zachowań kooperacyjnych.
Kiedy widzimy, że samotne dziecko płacze na dworcu kolejowym,
czujemy się w obowiązku mu pomóc. Jeśli szczenię piszczy, skarcone
przez innego psa, również chcemy mu ulżyć. Ludzie dosłownie potrafią
poczuć czyjś ból[76] – kiedy widzimy kogoś cierpiącego, sami
doświadczamy negatywnych emocji.
Naukowcy szukali oznak empatii u wielu gatunków. Choć trudno ustalić,
czy zwierzęta rzeczywiście potrafią odczuwać czyjeś cierpienie,
udowodniono przynajmniej, że na nie reagują. Myszy, które znajdują się
w pobliżu udręczonych pobratymców, same okazują wzmożone oznaki
cierpienia[77]. Bonobo i szympansy zwyczajne często przytulają i całują te,
które zostały poturbowane[78].
Jednym z głównych argumentów przemawiających za empatią u zwierząt
są zachowania pocieszające. U szympansów po starciu zwykle jeden
z dwóch walczących osobników podchodzi do drugiego, żeby się pogodzić:
iskają się wzajemnie, przytulają i całują. Bywają jednak i takie sprzeczki,
po których żadna ze stron nie ma ochoty na pojednanie. W takich
przypadkach trzeci szympans, który nie brał udziału w bójce (zwykle
przyjaciel albo członek rodziny), zbliża się i pociesza jednego albo obu
walczących, iskając ich i przytulając. Zachowania pocieszające są uważane
za potężny mechanizm redukujący napięcie w grupie i zapobiegający
konfliktom w przyszłości[79].
Wyniki kolejnych dwóch badań wskazują na to, że również u psów
i wilków występują zachowania pocieszające[80], przy czym u tych
pierwszych przybierają szczególnie uderzające formy. Psy bardziej niż
zwycięzcę wolą pocieszać osobnika, który przegra starcie i się poddaje.
W połowie przypadków osobniki trzecie, które nie brały udziału
w sprzeczce, aktywnie inicjują kontakt z ofiarą, podchodząc do niej.
W wielu sytuacjach działo się tak nawet wtedy, gdy pocieszający nie był
nawet świadkiem utarczki: psy najwyraźniej reagowały na skomlenie
poszkodowanego. Wyglądało na to, że nie tylko ludzie pocieszają
szczenięta nękane przez inne psy.
Żeby być w stanie odczuwać empatię w stosunku do ludzi, psy
musiałyby znaleźć sposób na zidentyfikowanie różnych ludzkich emocji.
Wiadomo, że potrafią poznać po głosie, że jesteśmy smutni, naukowcy
zastanawiali się jednak, czy potrafią wykorzystać także bardziej subtelne
wskazówki zawarte w wyrazie twarzy.
Grupę psów wyszkolono, żeby ze zdjęć swojego właściciela zawsze
wybierały tylko te, na których się uśmiecha. Następnie przedstawiono im
dwadzieścia par zdjęć osób, które na jednym zdjęciu z pary uśmiechały
się, na drugim zaś nie. Psy potrafiły przenieść zdobytą podczas treningu
znajomość twarzy swojego właściciela na wielu różnych nieznajomych
ludzi. Był tylko jeden haczyk: psy były w stanie odróżnić uśmiechniętą
twarz od nieuśmiechniętej tylko u osób, które były tej samej płci co ich
właściciel.
Można z tego wywnioskować co najmniej, że psy potrafią szybko
nauczyć się rozróżniać ludzkie wyrazy twarzy związane z negatywnymi
i pozytywnymi emocjami. Co ciekawe jednak, są w stanie przełożyć
wiedzę na temat swojego właściciela jedynie na ludzi tej samej płci co on.
Choć pokazuje to, że psy umieją odróżnić mężczyzn od kobiet, może
utrudniać im to przewidywanie zachowania ludzi należących do płci
przeciwnej niż ich główny opiekun[81].
Prawdziwa empatia wiąże się z doświadczaniem uczuć negatywnych,
kiedy ktoś inny cierpi, oraz pozytywnych, kiedy jest szczęśliwy – niemal
jakbyśmy byli w stanie zarazić się emocjami innych ludzi. „Zaraźliwość” ta
przejawia się na przykład podczas ziewania. Kiedy ktoś ziewa (lub nawet
kiedy czytamy słowo „ziewanie”), najprawdopodobniej ziewniemy
w odpowiedzi: to zjawisko znane jako zaraźliwe ziewanie. Niektórzy
twierdzą, że zaraźliwe ziewanie jest związane z naszą zdolnością
reagowania na cudze emocje: u dorosłych jest skorelowane z poziomem
empatii. Wiele autystycznych dzieci, które mają problemy
z odczytywaniem stanów emocjonalnych drugiej osoby, nie ziewa w ten
sposób[82].
Naukowcy sprawdzili, czy psy ziewają zaraźliwie: ponad 70% z nich
ziewnęło, widząc ziewającego eksperymentatora. W sytuacji kontrolnej,
kiedy eksperymentator otwierał usta, ale nie ziewał, ziewały znacznie
rzadziej. Istnieje więc możliwość, że psy są wyczulone na to, co inni czują,
i mogą nawet odczuwać podobne emocje przez „zarażenie”[83]. Tak
niezwykłe odkrycia będą jednak musiały zostać potwierdzone innymi
badaniami, żebyśmy byli w stanie orzec, czy rzeczywiście wskazują one, że
psy potrafią odczuwać nasz ból[84].
Psy są stworzeniami prawdziwie społecznymi. Nie tylko są
wystarczająco tolerancyjne, żeby żyć w grupie, ale także rozwijają się,
obserwując, jak inni rozwiązują problemy, z którymi nie są w stanie sobie
same poradzić. Są również świetne we współpracy: z tego, co wiemy, są
świadome, kiedy powinny współdziałać, umieją zidentyfikować
potencjalnych partnerów i ocenić ich wartość. Psy czują się najlepiej,
kiedy mają okazję działać razem, zarówno z nami, jak i z resztą sfory.
Część trzecia
Twój pies
Rozdział 9

Najlepsze w swojej rasie


Pytanie na ustach wszystkich
– która rasa jest najinteligentniejsza?

W 1994 roku po wybiegach dla psów zaczęła krążyć plotka, że


według badań naukowych najinteligentniejszą rasą jest border
collie (za nim plasowały się pudle, owczarki niemieckie i golden
retrievery). W całym kraju właściciele border collie obrastali w piórka,
a mioty tej rasy wyprzedawały się jak ciepłe bułeczki.
Zwykle pierwszą rzeczą, jaką wiadomo o psie, jest jego rasa
(w przypadku kundli szybko uczymy się mówić, że są po części tym, po
części tamtym), wokół ras także toczą się konwersacje w parkach i na
torach przeszkód. Nie miałbym nic przeciw temu, by to się zmieniło.
Mnie u tych zwierząt fascynuje to, że każde z nich posiada swój
unikalny rodzaj inteligencji. Wszystkie psy potrafią odczytywać sygnały
społeczne, ale niektóre są w tym lepsze od innych. Są też takie, które
sprawniej wyciągają wnioski, rozumieją gesty czy odnajdują drogę. Nie
interesują mnie wymyślne sztuczki i to, do czego psa można przyuczyć.
Uwielbiam za to obserwować, co psy robią, kiedy pierwszy raz stają przed
jakimś problemem. Co z niego rozumieją? Jaki rodzaj inteligencji
ujawniają? Jakie umiejętności wykorzystują, żeby go rozwiązać?
Sądzę, że znacznie bardziej interesujące byłoby, gdyby w parkach dla
psów właściciele czworonogów, zamiast wymieniać się informacjami
dotyczącymi ras, dzielili się ze sobą jedyną w swoim rodzaju inteligencją
swoich pupili. To właśnie ona sprawia, że ich podopieczni są
niepowtarzalni.
Istnieje wiele kwestii metodologicznych, które utrudniają
zidentyfikowanie różnic w procesach poznawczych wynikających
z przynależności do danej rasy. Po pierwsze, nie ma konsensusu co do tego,
czym właściwie jest rasa. American Kennel Club uznaje istnienie stu
siedemdziesięciu ras psów, Kennel Club z Wielkiej Brytanii wyróżnia ich
dwieście dziesięć, a australijska National Kennel Council – dwieście jeden,
a to tylko organizacje kynologiczne z krajów anglojęzycznych. Ogółem
różne stowarzyszenia kynologiczne wyodrębniają ponad czterysta różnych
ras[1].
Dziś głównym kryterium branym pod uwagę jest wygląd zwierzęcia.
Aporter, który nie aportuje, ale wygląda jak aporter, nadal będzie
klasyfikowany jako aporter. Owczarek, który nie pomaga w wypasie
owiec, wciąż będzie owczarkiem. Ponieważ w hodowlach psy nie są
krzyżowane ze względu na określone zachowania, trudno jest przewidzieć,
która z ras będzie miała więcej bądź mniej umiejętności poznawczych.
Nie zawsze tak było. Rasy, z którymi spotykamy się dzisiaj, są
stosunkowo młodym wynalazkiem – większość z nich liczy sobie ledwie
kilkaset lat. W przeszłości psy dzielono na rasy nie na podstawie wyglądu,
lecz pełnionych przez nie zadań: każdy pies, który gonił króliki, był
gończym, każdy piesek salonowy – spanielem, a dowolny wielki, budzący
grozę psiur – brytanem[2].
Z czasem nacisk na funkcję danej rasy zaczął ustępować potrzebie
akcentowania pewnej aparycji. Dla przykładu: zgodnie z jednym
z barbarzyńskich zwyczajów osiemnastowieczni angielscy rzeźnicy byli
zobowiązani zabijać byka z pomocą psów: przywiązywali zwierzę do słupa
i spuszczali sforę, żeby je zagryzła. Miało to sprawiać, że mięso będzie
delikatniejsze[3]. Szczucie byka, jak to nazywano, szybko stało się
popularnym sportem hazardowym.
Buldog (od angielskiego bull – byk) mówiono na każdego psa, którego
temperament pozwalał mu rzucić się na rozwścieczonego byka, niezależnie
od jego wyglądu, ale ogólnie rzecz biorąc, dobrze było, jeśli pies trzymał
się nisko przy ziemi (byki szarżowały z opuszczoną głową). Musiał też
mieć mocne szczęki, które mogłyby zacisnąć się na miękkim nosie byka
bez ryzyka utraty zębów, kiedy rozjuszone zwierzę miotało nim wokoło.
W oddychaniu w trakcie tego wszystkiego pomagały wysunięta do przodu
żuchwa i duże, rozszerzające się ku dołowi nozdrza[4]. Dobór ze względu na
te cechy prawdopodobnie ukształtował rasę, którą dziś określamy mianem
buldoga.
W dziewiętnastym wieku aspirująca klasa średnia zmieniła hodowlę
psów w angielską obsesję narodową. Niepewność co do własnego
pochodzenia i rangi społecznej sprawiała, że przedstawiciele tej warstwy
nie chcieli już wyprowadzać na spacer byle jakiego kundla. Pragnęli, by
już na pierwszy rzut oka widać było, że są posiadaczami pierwszorzędnego
zwierzęcia, które kosztowało mnóstwo pieniędzy i ma nieskazitelny
rodowód. Najprostszym sposobem, by to osiągnąć, było skoncentrowanie
się na wyglądzie psa[5].
Początkowo u polującej szlachty budziło to oburzenie: skupienie się na
powierzchowności psa zamiast na pełnionej przez niego funkcji mogło
zrujnować psy, których używano przy polowaniach i w innych
dyscyplinach sportu. Podczas gdy jedynie wysoko wykwalifikowani
myśliwi mogli zajmować się psami gończymi i je szkolić, psa domowego
mógł mieć każdy.
Być może żeby złagodzić ich opór, pierwsza oficjalna wystawa psów,
która odbyła się 28 czerwca 1859 roku (w tym samym roku Darwin wydał
O pochodzeniu gatunków)[6], skierowana była przede wszystkim do
przedstawicieli tej klasy. W tym przełomowym wydarzeniu wyróżniono
jedynie dwie kategorie psów: pointery i setery.
Cztery lata później wystawa nabrała prawdziwego rozgłosu – odwiedziło
ją ponad tysiąc osób. Wkrótce wydarzenia tego typu zaczęły przyciągać
szastających pieniędzmi nuworyszy. Podczas gdy owczarka można było
kupić za funta, pierwszorzędny wystawowy collie był wart nawet tysiąc
funtów, równowartość dzisiejszych stu dwudziestu tysięcy dolarów[7].
Jak można się domyślać, takie pieniądze przyciągały również różnej
maści pozbawionych skrupułów mataczy. Wystarczyło gdzieniegdzie
trochę przyciąć i owczarek stawał się wystawowym collie, a kiedy oszustwo
wychodziło na jaw, po przestępcy dawno nie było już śladu. W odpowiedzi
na to w 1873 roku założono pierwszą organizację kynologiczną, która
miała ustalić tożsamość i pochodzenie psów rodowodowych.

Z którymi gatunkami psy są najbliżej genetycznie spokrewnione?

Większość ludzi wie, że wilki są najbliższymi krewnymi psów, ale jeden na


dziesięciu ankietowanych sądzi, że bliżej im do kojotów.

Genetyka psich ras


Oznacza to, że większość ras, które znamy dzisiaj, powstała nie wcześniej
niż sto pięćdziesiąt lat temu. W ewolucyjnej skali czasowej to ułamek
nanosekundy. Szacuje się, że psy oddzieliły się od wilków od piętnastu do
czterdziestu tysięcy lat temu. Od tamtej pory zmieniło się jedynie 0,4%
psiego genomu[8]. To bardzo niewielka różnica: genetycznie pies w 99,96%
jest wilkiem.
Po opublikowaniu psiego genomu w 2003 roku genetycy mogli w końcu
potwierdzić, że psy wywodzą się od wilków[9]. Mogli również
sklasyfikować genetyczne pokrewieństwo wszystkich współcześnie
żyjących ras psów. Dzięki tym porównaniom dowiedzieliśmy się, że
istnieją jedynie dwie duże grupy ras[10].
Pierwsza z nich składa się z dziewięciu ras, które genetycznie są
najbardziej zbliżone do wilków: dzielą z nimi więcej wspólnych genów niż
inne. Najbardziej uderzający jest fakt, że te najbardziej „wilcze” rasy nie
pochodzą z jednego regionu geograficznego: mogłoby to potwierdzać tezę,
że psy wyewoluowały z wilków w procesie samoudomowienia wielokrotnie
w różnych miejscach świata[11]. Oprócz psów z Bliskiego Wschodu (do
których należą chart afgański i chart perski) rasą najbliżej spokrewnioną
z wilkiem jest pochodzący z Afryki basenji[12]. Poza tym mamy pięć ras
azjatyckich: akita, chow chow, dingo, śpiewające psy z Nowej Gwinei oraz
shar pei. Dwie rasy arktyczne – alaskan malamute i husky syberyjski – są
jedynymi, u których można doszukać się dowodów na niedawne krzyżówki
z wilkami, co ma sens, jeśli weźmiemy pod uwagę, że są również
jedynymi, które żyją w zasięgu ich występowania[13].
Drugą grupę stanowi większość współczesnych ras, które wrzucono do
jednego worka opatrzonego etykietką „psy pochodzenia europejskiego”[14].
Choć zwierzęta te bardzo różnią się od siebie wyglądem i zachowaniem, za
tą różnorodnością stoją bardzo niewielkie zmiany genetyczne. Po zaledwie
stu pięćdziesięciu latach genetycznego wyodrębnienia różnice pomiędzy
rasami pochodzenia europejskiego są tak znikome, że prawie
niewykrywalne[15].
Rozbieżności w wyglądzie między psami czynią je najbardziej
zróżnicowanym gatunkiem na ziemi: patrząc na bernardyna i chihuahua,
nietrudno pomyśleć, że mają odmienne profile genetyczne. Okazuje się
jednak, że za niezwykłą fizyczną różnorodność wśród psów odpowiada
jedynie bardzo niewielki odsetek ich genów. Wystarczy pomyśleć
o wszystkich rozmaitych kolorach umaszczenia i rodzajach włosia, od
dredów komondora po mocno skręcone loczki pudla – choć nie znamy
dokładnej wielkości psiego genomu, liczba zawartych w nim genów sięga
prawdopodobnie dziesiątków tysięcy, przy czym na większość typów psiej
szaty mają wpływ zaledwie trzy z nich[16]. Hodowcy, którzy skupiają się na
wyglądzie psa, potrafią doprowadzić do znacznej zmiany w fizjonomii
rasy, niemal nie wpływając jednocześnie na geny odpowiedzialne za cechy
morfologiczne. To właśnie dlatego psy tak bardzo się różnią, będąc
zarazem tak podobne genetycznie.
Biorąc pod uwagę, jak bardzo zbliżona genetycznie jest większość ras,
oraz fakt, że w dużej mierze dobierano je jedynie ze względu na wygląd,
nasza domyślna hipoteza zakładała, że między różnymi rasami nie pojawią
się duże – jeśli w ogóle jakiekolwiek – różnice poznawcze. Może wydawać
się, że taka teza przeczy intuicji (pewne rasy słyną z umiejętności
wykonywania pewnych prac), ale z naukowego punktu widzenia każda
zmiana poznawcza towarzysząca ewolucji musi wynikać ze zmiany
genetycznej.
Ponieważ rasy europejskie są tak blisko spokrewnione, genetycy wciąż
zmieniają zdanie co do powiązań między nimi. Owczarek niemiecki na
przykład w 2004 roku został zaliczony do grupy dużych psów w typie
mastifa, takich jak rottweilery[17] czy nowofundlandy, w 2007 roku
przeniesiono go do nowego typu psów górskich (razem z bernardynem)[18]
tylko po to, aby w 2010 roku stwierdzić, że należy raczej do psów
pracujących, tak jak dobermany i portugalskie psy dowodne[19].

Układanie puzzli
Pomimo stale zmieniającego się genetycznego krajobrazu mogliście
słyszeć o testach DNA, które pozwalają ustalić, jakiej rasy jest nasz pupil.
Morgan Henderson jest genetyczką, doktorantką na Uniwersytecie
Duke’a. W 2010 roku przygarnęła ze schroniska kundelka o imieniu Roxy.
Często zastanawiała się, jakiej Roxy może być rasy. Na podstawie jej
wyglądu, koloru i sposobu, w jaki używała ogona, żeby przyciągnąć czyjąś
uwagę, Morgan wywnioskowała, że musi mieć w sobie geny retrievera
z Nowej Szkocji: psy te rzekomo słyną z umiejętności przywabiania
kaczek w pobliże myśliwych za pomocą machania ogonem. Morgan
postanowiła więc zrobić Roxy test DNA, przy czym jako genetyczka
poświęciła temu nieco więcej uwagi niż przeciętny człowiek.
Dowiedziała się, że istnieją dwa typy testów: wymaz z wewnętrznej
strony policzka, który bada DNA ze śliny i kosztuje sześćdziesiąt–
osiemdziesiąt dolarów, oraz test z krwi, za który trzeba zapłacić sto
pięćdziesiąt dolarów i który musi zostać wykonany przez lekarza
weterynarii. Ostatecznie Morgan zdecydowała się na ten drugi – wiedziała,
że testy z krwi są zwykle dokładniejsze.
Firmy zajmujące się przeprowadzaniem testów DNA przyglądają się
specyficznym odcinkom genomu zwanym markerami, na których znajdują
się przewidywalne różnice w DNA różnych ras[20]. Na przykład kod
genetyczny boksera na pewnym markerze może wyglądać tak: GGT,
podczas gdy Jack Russell terier w tym samym miejscu będzie miał GGC.
Jeśli więc po zbadaniu próbki DNA naszego psa okaże się, że w tym
konkretnym miejscu genomu ma on GGT, jest bardzo prawdopodobne, że
wśród jego przodków jest bokser.
Jedno z przedsiębiorstw testujących DNA psów zbiera informacje
o trzystu dwudziestu jeden markerach DNA u każdego ze zwierząt, którego
poddaje badaniom, i porównuje je z danymi dotyczącymi tego, jak
markery te wyglądają zwykle u przedstawicieli dwustu dwudziestu pięciu
ras. Pozwala to jego pracownikom obliczyć, do jakiego stopnia DNA
naszego psa jest zgodne z wzorcem genetycznym tej czy innej rasy. Takie
testy oczywiście nie sprawdzają się w stu procentach, poza tym każdy pies
może być mieszanką wielu różnych ras: w wynikach badania podaje się
trzy rasy, które nasz pies najbardziej przypomina genetycznie. Badanie
psiego DNA wykorzystywane jest w wielu celach, od ustalenia dziedzictwa
genetycznego danego psa począwszy, skończywszy na wyznaczeniu profilu
psa zamieszkującego zamknięte osiedle, po którym właściciele zapominają
sprzątać[21]. Trzy rasy dominujące w genotypie Roxy to shi tzu, bokser
i basenji – czego Morgan nigdy nie byłaby w stanie przewidzieć.

Rasy, geny i zachowanie


Na długo zanim przebadanie całego genomu psa było możliwe, naukowców
fascynowała genetyka stojąca za psim zachowaniem. Na początku
dwudziestego wieku, kiedy konsekwencje wynikające z groszku Mendla
budziły coraz większe podekscytowanie, genetycy zaczęli szukać
podobnych wzorców również u psów, przy czym ostatecznym celem miało
być zrozumienie mechanizmów genetycznych stojących za różnicami
w zachowaniu, które możemy obserwować u każdej z ras.
Niestety, jak dotąd nikomu nie udało się sprostać temu wyzwaniu. Po
pierwsze, większość charakterystyczny rysów zachowań nie należy do
mendlowskich cech zależnych tylko od jednego genu: za wzorce
postępowania odpowiadają całe ich grupy. Określanie genów należących
do danej rodziny i ich roli jest trudne nawet u muszek owocówek –
u złożonych, wolno rozmnażających się zwierząt, takich jak psy, jest
niemal niemożliwe.
Po drugie, żeby zrozumieć różnice w zachowaniu wynikające
z przynależności do danej rasy, trzeba by porównać przynajmniej
trzydzieści osobników z każdej. Musiałyby to być szczeniaki wychowane
i badane w podobny sposób, żeby ograniczyć wpływ hodowli i wieku na
osiągane wyniki. Gdyby wziąć pod uwagę rasy uznawane przez AKC lub
wszystkie rasy na świecie, potrzebowalibyśmy od sześciu do dwunastu
tysięcy szczeniąt, całych dziesięcioleci pracy, milionów dolarów i około
tysiąca doktorantów. Nic dziwnego, że nikt jeszcze tego nie zrobił.
Jedyną osobą, która była blisko, był John Paul Scott, który
przeprowadził najszerzej zakrojony eksperyment na psach w dwudziestym
wieku. Pod koniec drugiej wojny światowej, kiedy gospodarka USA
kwitła, pochłonięty rywalizacją z Rosją rząd pompował olbrzymie ilości
pieniędzy w naukę. Między 1945 a 1965 rokiem, w tak zwanym złotym
wieku nauki, każda dyscyplina obfitowała w utalentowanych młodych
ludzi, którzy co roku dokonywali nowych, przełomowych odkryć.
Scott jako genetyk najpierw zajmował się muszkami owocowymi, ale
bardziej interesowała go genetyka behawioralna – zachowania, które mogły
być przekazywane z pokolenia na pokolenie – którą mógł studiować
jedynie na ssakach. Przypadek sprawił, że odziedziczył duże, świetnie
finansowane laboratorium do badań nad psami (kierujący projektem
zmarł). W 1947 roku zatrudnił Johna Fullera, utalentowanego genetyka
zachowania, który wcześniej pracował na myszach.
Razem rozpoczęli pionierskie badania, przyglądając się wpływowi
genów na postępowanie. Tuż po drugiej wojnie świat nadal był
wstrząśnięty sposobem, w jaki nazistowskie Niemcy chciały wykorzystać
eugenikę do stworzenia nowej rasy „nadludzi”, więc tego typu badania nad
dziedzicznością pożądanych cech nie były zbyt popularne. Scott i Fuller
jednak, przekonani o potencjalnych zastosowaniach rezultatów swoich
badań dla dobra ludzi, trwali przy swoich wysiłkach.
Nie zgromadzili czterystu ras i dwunastu tysięcy szczeniąt, ale
dysponowali całkiem niezłą próbą – pięciu ras i czterystu siedemdziesięciu
szczeniaków. Rasy wybrano tak, by ich przedstawiciele byli mniej więcej
tej samej wielkości, o „normalnej” budowie ciała (bez krótkich nóg), ale
znacznie różnili się pod względem zachowania[22]. Wyhodowano ogółem
269 psów z następujących ras: basenji (51), beagle (70), amerykański
cocker spaniel (70), owczarek szetlandzki (34) oraz foksterier
szorstkowłosy (44), a także 201 hybryd, na których testowano właściwości
praw dziedziczenia Mendla.
Szczenięta czystej rasy dorastały w ściśle kontrolowanych warunkach.
Mieszkały na takich samych wybiegach, żywiono je tym samym
jedzeniem, w tym samym wieku rozpoczynały szkolenie za pomocą tych
samych zadań.
Scott i Fuller przeprowadzili na nich cały wachlarz eksperymentów,
badając wszystko, od zachowania po inteligencję. Rezultaty opublikowano
w książce, która stała się pięciusetstronicową biblią dla hodowców,
weterynarzy i naukowców – Genetics and the Social Behavior of the Dog
(Genetyka i zachowania społeczne psów).
Tom ten jest czymś w rodzaju magicznego lustra, które odbija
pragnienia i poglądy czytelnika: jeśli ktoś twierdzi, że Scott i Fuller odkryli
wiele znaczących różnic między rasami, znajdzie w nim tego
potwierdzenie, ale równie dobrze może się na nim wesprzeć, jeśli jest
przeciwnego zdania i uważa, że różnice między rasami praktycznie nie
występują.
Wyniki nie były jednoznaczne. W badaniu poziomu reaktywności
emocjonalnej na przykład Scott i Fuller krępowali psy w klatce Pawłowa,
specjalnym urządzeniu, w którym można je było unieruchomić i poddać
działaniu różnych wywołujących reakcję bodźców, takich jak porażenie
prądem, głośne dźwięki albo eksperymentator, który „chwyta pysk psa
i mówiąc do niego podniesionym, surowym tonem, siłą przekręca jego
głowę z boku na bok”[23]. Trudno powiedzieć, która z ras reagowała
najmocniej. Basenji najczęściej gryzły (83%), podczas gdy większość
beagle szczekała (89%), teriery zaś najsilniej oponowały przeciw
wymuszonym ruchom (53%). Nie było jasne, która z odpowiedzi –
gryzienie, szczekanie czy opór – świadczy o największej „reaktywności”.
Mierzenie podatności na szkolenie również sprawiało kłopot. W próbie
smyczy na przykład, podczas której psy prowadzone na niej miały
spokojnie iść, basenji wypadały bardzo źle: opierały się uwiązaniu, ale nie
szczekały; beagle znowu szły bez problemu, ale ciągle wyły
i pojękiwały[24]. Spaniele zapierały się przy drzwiach i bramach, a owczarki
miały tendencję do skakania na opiekunów i plątania im się między
nogami.
Scott i Fuller przeprowadzili także serię testów „na inteligencję”, ale
wykorzystali do tego te same sprawdziany, którym behawioryści poddawali
gołębie i szczury – labirynty i omijanie przeszkód[25]. Badania te w ogóle
nie biorą pod uwagę elastyczności psiego poznania. Nawet pomimo tego
żadna z ras nie okazała się bezdyskusyjnym zwycięzcą czy przegranym: te,
które były szybsze, w pomiarach dokładności nie wypadały najlepiej.
Z mojej interpretacji obrazu dostrzeżonego w magicznym lustrze ich
dzieła wynika, że Scott i Fuller w zasadzie nie znaleźli różnic między
rasami, co po części sami przyznali, pisząc:

Po skupieniu się na różnicach międzyrasowych [...] chcielibyśmy przestrzec


czytelnika przed braniem za pewnik stereotypu rasy[26].

Licząca sobie już pół wieku książka Scotta i Fullera nie należy do
łatwych lektur. Jest pamiątką po epoce, w której mówienie o kobietach
jako o „słabszej płci” uchodziło na sucho. Autorzy czuli się również
w obowiązku podkreślać, że w wyniku krzyżowania ras psów rodzą się
„zwierzęta doskonałe pod względem fizycznym i behawioralnym”[27],
ponieważ zdarzyło się wcześniej, że gubernator Alabamy zlecił stworzenie
artykułu, w którym zaobserwowane „niezrównoważenie fizyczne
i behawioralne” psich hybryd stało się podstawą do ostrzegania przed
niebezpieczeństwami związanymi ze związkami ludzi różnych ras[28].
Od czasu Scotta i Fullera nikt nie miał odpowiednich funduszy ani chęci,
żeby powtórzyć ich eksperyment na większą skalę: poza niewiarygodnie
wysokimi kosztami wynikającymi z potrzeby wychowania, utrzymywania
i szkolenia pięciuset psów przez dziesięć lat pojawiają się wątpliwości
natury etycznej: co zrobić z pół tysiącem psów po zakończeniu
eksperymentu.

Osobowość rasy
Sam fakt, że trudno jest znaleźć różnice między rasami, nie znaczy jeszcze,
że one nie istnieją. Wiadomo, że pewne upośledzenia fizyczne – jak
problemy z oddychaniem u mopsów czy specyficzny rodzaj nowotworu
u owczarków niemieckich – występują wyłącznie u niektórych ras.
Dotyczy to również kwestii związanych z psychiką: niektóre bulteriery
cierpią na nerwice natręctw: potrafią przez wiele godzin gonić za własnym
ogonem[29].
Zachowanie można także dziedziczyć: psy pasterskie mogą zaganiać
zwierzęta, depcząc im po piętach i podszczypując je, jak australian cattle
dog, lub stając na przedzie stada i trzymając je „na oku”, jak border collie.
Pytanie brzmi: jakie typy zachowań są związane z rasą i czy każda rasa
ma własną „osobowość”? Pierwotnie psy hodowano raczej ze względu na
funkcje niż powierzchowność – interesujące byłoby sprawdzenie, ile z ich
cech funkcjonalnych nadal istnieje.
Badania nad osobowością – nawet u ludzi – nie były szeroko
akceptowane aż do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku[30]. Żeby móc ją
określić, psychologowie zgromadzili wszystkie słowa, których używamy,
żeby „odróżnić zachowania jednego człowieka od zachowań innych ludzi”:
okazało się, że ich liczba dochodzi do osiemnastu tysięcy[31]. Ostatecznie
zredukowali je do pięciu głównych grup zwanych wielką piątką:

• otwartość na doświadczenie (artystyczny, ciekawy, pełen inwencji,


z szerokim spektrum zainteresowań),
• sumienność (efektywny, zorganizowany, odpowiedzialny, ambitny,
zdolny do odraczania gratyfikacji),
• ekstrawersja (asertywny, energiczny, entuzjastyczny, uważa obecność
innych za stymulującą),
• ugodowość (wyrozumiały, hojny, miły, liczący się z innymi),
• neurotyczność (zaniepokojony, spięty, wyczulony na krytykę,
humorzasty).

Badani oceniają zdania takie jak „Mam żywą wyobraźnię” czy „Lubię
porządek”, po czym oblicza się ich wynik i przypisuje wartość procentową
każdej składowej „wielkiej piątki”.
Testy osobowości są przydatne, ponieważ – do pewnego stopnia – na
podstawie czyichś cech osobowości można przewidzieć, jak potoczy się
jego życie. Wysoki poziom otwartości i sumienności na przykład zwykle
cechują osobę, która dobrze poradzi sobie z nauką. Niskie ugodowość
i sumienność u dziecka mogą być ostrzeżeniem przed popadnięciem
w kłopoty z prawem w okresie dojrzewania. Ludzie ekstrawertyczni dobrze
sprawdzają się w sprzedaży i na stanowiskach menadżerskich. Naukowcy
znaleźli nawet związek między cechami osobowości a zdrowiem: ludzie,
których wyróżnia sumienność, zazwyczaj wiodą długie, zdrowe życie,
podczas gdy neurotyczność wiąże się z zagrożeniem dla dobrostanu[32].
Oczywiście osobowość nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na
to, jakie życie prowadzisz: jej oddziaływanie łączy się z właściwymi
okolicznościami i odpowiednim (albo nieodpowiednim) środowiskiem.
Niemniej jednak testy osobowości pozwalają wskazać tych obarczonych
z natury większym ryzykiem. Ponadto nad niektórymi z cech można
pracować, co może pozytywnie wpłynąć na czyjeś zdrowie, szczęście czy
odnoszone sukcesy.
Kiedy tego typu badania stały się popularne, naukowcy zaczęli się
zastanawiać, czy można by je przeprowadzać również na zwierzętach.
Ponieważ możliwość przewidywania zdolności psa do wykonywania
pewnych prac może się okazać dla nas przydatna, w ciągu ostatniej dekady
psie wersje testu osobowości zaczęły zyskiwać coraz szersze grono
zwolenników[33]: wystarczy wyobrazić sobie test, który pozwalałby
odróżnić psa odpowiedniego do roli psa przewodnika czy towarzysza zabaw
dla dzieci od innego, który w pewnych okolicznościach mógłby stać się
niebezpiecznie agresywny.
Ponieważ zwierzęta nie potrafią mówić, przykrojenie ludzkich testów
osobowości do ich potrzeb jest nieco skomplikowane. Nasze testy opierają
się na słownictwie – nie tylko tym, którym inni opisują nas, ale również
tym, którego używamy do opisania samych siebie. Tak naprawdę nie ma
sposobu, by dowiedzieć się, czy nasz jamnik ma bujną wyobraźnię i dzięki
niej docenia piękno albo czy nasz pudel woli być zorganizowany
i efektywny w działaniu.
Kenth Svartberg z Uniwersytetu w Sztokholmie oraz Björn Forkman
z duńskiego Królewskiego Uniwersytetu Weterynarii i Rolnictwa podjęli
jednak próbę przeanalizowania olbrzymiej ilości danych dotyczących
15 329 psów z 164 różnych ras w celu lepszego zrozumienia psiej
osobowości.
Psy stawiano wobec szeregu różnych sytuacji, a specjalnie wyszkoleni
sędziowie odnotowywali ich reakcje. Wyobraźmy sobie, jak nasze psy
zachowałyby się w podobnych okolicznościach.
Ty i twój pies stoicie na drodze pośrodku lasu. Zbliża się ktoś obcy.
Podaje ci rękę i głaska psa, po czym bierze go na krótki, mniej więcej
dziewięciometrowy, spacer. Jeśli wszystko idzie dobrze, nieznajomy
wyciąga szmatkę i próbuje chwilę pobawić się z psem w przeciąganie albo
aportowanie.
Nieco dalej na ścieżce niewielki włochaty obiekt przywiązany do
sznurka porusza się zygzakiem. Jeśli pies zaczyna go gonić, ucieka, jakby
był żywy.
Potem zaczyna robić się nieco dziwnie. Po jakichś trzydziestu metrach
niespodziewanie pojawia się obcy w pelerynie, którą cały czas trzepocze
jak nietoperz, powoli skradając się do was z zasłoniętą kapturem twarzą.
Jeśli pies go nie zaatakuje, zrzuca kaptur, odkrywając twarz, po czym
próbuje się z nim bawić.
Idziecie dalej. Na ziemi leży manekin ubrany w kombinezon (z rodzaju
tych, jakie noszą w filmach seryjni mordercy). Jego stopy są
przytwierdzone do gruntu, a ręce przywiązane do dwóch drzew linami
i metalowymi pętlami, tak że kiedy ukryta osoba pociąga za sznury,
manekin nagle się podnosi. Gdy znajdujecie się trzy metry od niego, kukła
podskakuje do pozycji stojącej.
Nieco dalej, ktoś – dokładnie w momencie, kiedy go mijacie – przeciąga
łańcuchem po arkuszu blachy falistej, robiąc okropny hałas.
Później nadchodzi czas na moją ulubioną część. Dwie osoby przebrane
za duchy – białe prześcieradła i te sprawy – chowają się w lesie. Na
głowach mają białe plastikowe kubły z otworami na oczy, na których
czarną kreską namalowano im usta i oczy. Kiedy jesteście około sześciu
metrów od nich, duchy powoli wyłaniają się zza drzew
i w charakterystyczny dla zjaw sposób poruszają się w waszym kierunku.
Jakby tego wszystkiego było mało, na końcu toru przeszkód ktoś strzela
z broni palnej.
Trudno nie kochać Szwedów – to z pewnością przebija nudne
kwestionariusze (mam tylko nadzieję, że sprawdzali badanych pod kątem
chorób serca!). W ciągu całego eksperymentu oceniano reakcje psów na
różne sytuacje: czy czuły się swobodnie, wchodząc w kontakt z obcym
i bawiąc się z nim, czy rzucały się w pogoń za małym futrzastym obiektem,
czy próbowały zabić manekin i tak dalej.
Po poddaniu ponad piętnastu tysięcy psów tej próbie Svartberg
i Forkman wyróżnili pięć cech psiej osobowości odpowiadających
„wielkiej piątce” u ludzi. Były to:

• skłonność do zabawy,
• ciekawość / nieustraszoność,
• skłonność do podejmowania pogoni,
• towarzyskość,
• agresywność.

Po pierwsze, okazało się, że wśród przedstawicieli każdej z ras


występowała taka różnorodność w zachowaniu, że nie można było mówić
o żadnych rzeczywistych różnicach między rasami jako takimi. Po drugie,
u ludzi elementy „wielkiej piątki” nie muszą być ze sobą powiązane: można
mieć wysoki poziom sumienności przy jednoczesnym niskim poziomie
ekstrawersji albo nie być zbyt ugodowym przy wysokiej otwartości.
U psów cztery pierwsze rysy osobowości się łączą: jeśli nasz pies okazał się
chętny do zabawy, prawdopodobnie również był ciekawy, towarzyski
i lubił gonić rzeczy. Svartberg i Forkman nazwali tę kombinację cech
śmiałością, na drugim końcu skali plasując nieśmiałość. Nieśmiałe psy były
więc bojaźliwe, ostrożne i unikały kontaktu w nowych (zarówno
towarzyskich, jak i nie) sytuacjach, podczas gdy śmielsze czworonogi
wykazywały postawę bardziej badawczą[34].
Jedyną cechą niezależną od innych była agresja: to, że nasz pies był
chętny do zabawy, ciekawy i towarzyski, nie wykluczało, że w pewnych
sytuacjach stanie się agresywny.
Ciekawy był jeszcze jeden aspekt tego kontinuum śmiały–nieśmiały.
Podobnie jak w przypadku odważniejszych lisów, które nie bały się
podejść do ludzi i później okazywały się bieglejsze w wykorzystywaniu
ludzkich sygnałów społecznych, kiedy Svartberg poddał testom owczarki
niemieckie i długowłose, śmielsze osobniki radziły sobie lepiej
z posłuszeństwem, szukaniem i tropieniem[35]. Lepsze wyniki wiązały się
też z młodszym wiekiem.
Wykazano także, że skala cech związanych ze śmiałością–nieśmiałością
ma zastosowanie także do dzieci: te, które w wieku dwóch lat były
nieśmiałe i unikały nowych sytuacji, w wieku siedmiu lat zwykle były
spokojne i towarzysko wycofane, podczas gdy te, które w nowych
okolicznościach były śmielsze, z wiekiem stały się bardziej gadatliwe
i chętne do interakcji, co może wskazywać, że śmiałość–nieśmiałość nie
zmienia się w czasie[36].
Plasowanie się na kontinuum śmiałość–nieśmiałość zaobserwowano
także u wielu innych zwierząt, w tym u wilczych szczeniąt (te śmielsze
okazały się lepsze w zabijaniu zdobyczy)[37].
Borbála Turcsán i jej współpracownicy z Uniwersytetu im. Eötvösa
Loránda w Budapeszcie wykorzystali nieco bardziej tradycyjne metody,
żeby przypisać cechy osobowości poszczególnym rasom. Ponad czternaście
tysięcy właścicieli psów wypełniło kwestionariusz (zmodyfikowaną wersję
ludzkiego testu osobowości) na temat swoich pupili.
Naukowcy umieścili w nim trzy inne cechy poza śmiałością:
towarzyskość (czy pies dogaduje się z innymi psami), opanowanie (czy pies
zachowuje zimną krew nawet w sytuacjach stresogennych) i podatność na
szkolenie (czy pies szybko się uczy)[38]. Posłużyli się również najnowszymi
osiągnięciami genetyki, przydzielając każdego psa do jednej z pięciu klas:
psów starych ras (wywodzących się od starożytnych ras afrykańskich bądź
azjatyckich, najbliżej spokrewnionych z wilkami) lub jednej ze
współczesnych grup: mastif/terier (rasy w typie mastifa lub z przodkami
w typie mastifa oraz teriery), psy pasterskie/charty (rasy używane do
pomocy w wypasie zwierząt oraz charty), psy myśliwskie (młode rasy
europejskiego pochodzenia, pierwotnie psy używane do polowań: spaniele,
teriery i psy gończe), psy górskie (duże rasy w typie górskim oraz niektóre
spaniele).
Okazało się, że ze wszystkich ras te starożytne (chow chow, husky
i basenji) są najbardziej nieśmiałe i najtrudniejsze w układaniu, ale
jednocześnie najbardziej opanowane, co ma sens, jeśli weźmiemy pod
uwagę ich wilczą spuściznę genetyczną. Psy z kategorii mastifów/terierów
(buldogi, pitbule, mastify) były najbardziej śmiałe, podczas gdy psy
pasterskie/charty (border collie i greyhound) górowały nad innymi
towarzysko i najłatwiej było je szkolić. Grupa psów górskich (angielski
cocker spaniel, bernardyn) okazała się najmniej towarzyska.

Porównanie czynników osobowościowych u różnych grup ras

Najwyższy poziom Najniższy poziom


Śmiałość mastify/teriery stare rasy
Towarzyskość psy pasterskie/charty stare rasy
Opanowanie stare rasy psy
pasterskie/górskie/myśliwskie/charty
Podatność na psy pasterskie/charty stare rasy
szkolenie

Niektóre odkrycia dokonane za pomocą tego paradygmatu mogą


przeczyć temu, co pewne stowarzyszenia kynologiczne mówią o wzorcach
konkretnych ras. Na przykład według międzynarodowej organizacji
kynologicznej Fédération Cynologique Internationale (FCI) charty
hiszpańskie nie powinny być zbytnio nieśmiałe, podczas gdy z badań
Turcsán wynika, że to najbardziej nieśmiała ze wszystkich ras. Innym
przykładem są anatoliany, które podczas wystaw psów są negatywnie
oceniane za przejawy agresji, choć według Turcsán zwykle są agresywne
w stosunku do innych psów.
Dzięki myśleniu o psach w kategoriach ich genetycznego
pokrewieństwa, a nie tylko według historycznych podziałów
dokonywanych przez ośrodki kynologiczne, Turcsán i jej współpracownicy
dokonali faktycznego przełomu w definiowaniu charakteru ras,
przynajmniej na poziomie ich grup.

Mit agresywnej rasy


Większość badań nad różnicami pomiędzy rasami psów skupia się tylko na
jednej cesze – agresywności. Według najlepszych danych szacunkowych
corocznie w Stanach Zjednoczonych 4,7 miliona osób zostaje ugryzionych
przez psa, z czego około ośmiuset osiemdziesięciu pięciu tysięcy wymaga
opieki lekarskiej. W 2006 roku ponad trzydzieści tysięcy mieszkańców
USA musiało poddać się zabiegom chirurgii rekonstrukcyjnej po
pogryzieniu[39]. Większość z tych przypadków dotyczy dzieci, a w jednym
z badań wykazano, że połowa amerykańskich dzieci przed dwunastym
rokiem życia doświadcza pogryzienia przez psa[40], zaś u co drugiej ofiary
występują objawy zespołu stresu pourazowego[41].
Pogryzienia przez psy stały się drugim najbardziej kosztownym
problemem publicznej opieki zdrowotnej w USA, zaraz po nadużywaniu
substancji psychoaktywnych przez nastolatki. Firmy ubezpieczeniowe
wydają na nie trzysta czterdzieści pięć milionów dolarów[42], zaś ich
całkowity koszt może sięgać nawet miliarda dolarów rocznie. Już przez
samą liczbę osób dotkniętych pogryzieniami mówi się o epidemii. Nic
dziwnego, że jeśli istnieje rasa bardziej niebezpieczna niż inne,
prawodawcy, politycy, firmy ubezpieczeniowe i rodzice chcą o tym
wiedzieć.
Gdyby wierzyć doniesieniom medialnym z ostatnich dziesięciu lat,
trzeba by założyć, że to pitbule są odpowiedzialne za większość obrażeń
i śmierci zadanych przez psy. Pitbule jako takie nie są rasą – tą ogólną
nazwą określa się trzy rasy psów: amerykańskiego staffordshire teriera
(amstaffa), staffordshire bull terriera oraz pitbulteriera amerykańskiego[4*]
(choć AKC nie uznaje tego ostatniego za osobną rasę).
Badania wskazują, że pitbule genetycznie są podobne do buldogów:
prawdopodobnie dzieliły wspólnego przodka, który był wykorzystywany do
szczucia byków. Ich reputacja jako zwierząt odważnych, śmiałych i bardzo
niechętnie wycofujących się z walki sprawiła, że stały się idealnymi psami
dla ludzi trudniących się różnymi nielegalnymi procederami, takimi jak
walki psów. Pitbule, które nie są wystarczająco agresywne, giną w ringu
lub są unicestwiane. W ten sposób przynajmniej niektóre linie rodowe tych
psów przechodzą selekcję sprzyjającą agresji – tak jak bardziej agresywna
linia lisów stworzona przez Rosjan przez krzyżowanie osobników, które
najchętniej atakowały ludzi. Te bardziej agresywne psy mogą później
mieszać się z ogółem populacji i rozprzestrzeniać w szerszych kręgach
społecznych[43].
W latach osiemdziesiątych, po kilku szeroko omawianych w mediach
pogryzieniach, pitbule stały się popularne wśród ludzi poszukujących
twardego psa, którego można by wyszkolić tak, żeby rzucał się do ataku.
Mówi się, że ich szczęki zakleszczają się na zdobyczy na stałe z siłą stu
dwudziestu sześciu kilogramów na centymetr kwadratowy, choć nie ma
dowodów naukowych na poparcie żadnego z tych twierdzeń.
W rzeczywistości, kiedy dr Brady Barr, prowadzący program Niebezpieczne
spotkania w National Geographic, sprawdzał siłę ugryzienia pitbuli,
okazało się, że wynosi ona zaledwie szesnaście kilogramów na centymetr
kwadratowy i jest znacząco mniejsza niż u rottweilerów (dwadzieścia trzy
kilogramy na centymetr kwadratowy) czy wilków (dwadzieścia osiem
kilogramów na centymetr kwadratowy). Jeśli zaś chodzi o mechanizm
zakleszczania się szczęk (szczękościsku), nie występuje on ani u nich, ani
u żadnych innych psów[44].
Wciąż jednak chętnie żywimy się historiami o atakach pitbuli.
W okresie między 2001 a 2010 rokiem w Stanach pojawiło się 3340
artykułów prasowych o pogryzieniach przez te zwierzęta, ponad
dwukrotnie więcej niż na temat incydentów z drugą rzekomo
najniebezpieczniejszą rasą, owczarkiem niemieckim. Organizacja
DogsBite.org, przeczesująca internet w poszukiwaniu doniesień
medialnych na ten temat, odnalazła informacje o osiemdziesięciu ośmiu
przypadkach śmierci w wyniku pogryzień w ciągu trzech lat (2006–2008) –
pitbule były odpowiedzialne za 59% zgonów[45]. Według DogsBite.org
w 94% przypadków ataków na dzieci pitbule napadały na nie
nieprowokowane, a każdego dnia trzy psy należące do tych ras giną
zastrzelone z powodu agresji[46].
Wiele artykułów naukowych wydaje się potwierdzać ich ustalenia –
jedno z badań wykazało, że winnymi 42% śmierci spowodowanych
pogryzieniem przez psa zgłoszonych między 1979 a 1988 rokiem były psy
w typie pitbula[47], w kolejnym winą za 60% podobnych zgonów między
1979 a 1996 rokiem obarczano pitbule i rottweilery.
Od czasu do czasu jakiś wyjątkowo przerażający atak psa[48] powoduje
wśród społeczeństwa takie wzburzenie, że pojawiają się naciski na
podjęcie szybkich kroków prawnych. Skłoniło to setki samorządów
w całych Stanach do wprowadzenia ustaw dotyczących konkretnych ras,
nakazujących rejestrowanie, sterylizowanie, kastrowanie czy trzymanie
w kagańcu ich przedstawicieli – albo w ogóle zakazujących ich hodowli[49].
W Ohio regulacje prawne dotyczące pitbuli mają charakter stanowy
i mówią, że:

Posiadanie, utrzymywanie lub dawanie schronienia psu takich ras [w typie


pitbula] powinno być prima facie dowodem na trzymanie, utrzymywanie lub
dawanie schronienia psu niebezpiecznemu [...] Niebezpieczny pies musi być
zamknięty na posesji właściciela na zamkniętym, ogrodzonym wybiegu,
w zamkniętym kojcu, który posiada dach, lub w innej zamkniętej przestrzeni
posiadającej dach (takiej jak dom). Właściciel jest zobowiązany posiadać
ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej na kwotę co najmniej 100 000
dolarów, pokrywające posiadanie zwierzęcia[50].

Wszystko to wydaje się rozsądnym sposobem na ochronę zarówno


dzieci, jak i ogółu społeczeństwa przed potencjalnie niebezpiecznymi
zwierzętami. Problem w tym, że nie do końca wiadomo, czy pitbule
odpowiedzialne za ataki to rzeczywiście pitbule.
W badaniu przeprowadzonym w 2007 roku naukowcy przyjrzeli się, jak
siedemnaście różnych ośrodków adopcyjnych klasyfikowało rasy. Pies
pojawiający się w schronisku nie stawia jego pracowników w sytuacji
równie stresującej jak dziecko pojawiające się na pogotowiu; można by
również przypuszczać, że ludzie, którzy pracują z psami, mają większe
doświadczenie w identyfikowaniu przedstawicieli danej rasy niż przeciętny
człowiek.
Pracownicy zwierzęcych ośrodków adopcyjnych zostali poproszeni
o określenie dominującej rasy u kilku psów, po czym próbki krwi tych
zwierząt wysłano do analizy DNA. W dwóch trzecich przypadków
schroniska jako dominującą wymieniły rasę, która nie była w ogóle obecna
w rodowodzie psa: o psie, u którego przeważały geny dalmatyńczyka,
mówiono, że jest terierem, alaskana nazywano owczarkiem australijskim.
Jeśli ludzie, którzy zajmują się psami na pełen etat, odgadywali rasę
prawidłowo tylko w jednej trzeciej przypadków, reszta z nas
prawdopodobnie będzie to robiła jeszcze rzadziej.
Kiedy personel szpitala odnotowuje, że sprawcą pogryzienia dziecka był
pitbul, musi polegać na zeznaniach ofiary, jej rodziców lub świadków. Nikt
nie zleca testów DNA, żeby się upewnić. Każdy krótkowłosy pies
o średniej budowie ciała i z szerokim pyskiem może być nazwany
pitbulem, a już nawet Scott i Fuller zauważyli, że czasem pies w niczym nie
przypomina swoich rodziców. Kiedy krzyżowali basenji z cocker
spanielami, większość szczeniaków była nie do rozpoznania, poza tym, że
wszystkie były średniego wzrostu i miały plamiaste umaszczenie. Oznacza
to, że wygląd może być mylący: pies, który wcale nie jest podobny do
pitbula, może mieć jego geny, podczas gdy taki, który go przypomina,
może nie mieć z nim nic wspólnego.
Inny eksperyment ujawnił, że to, na ile ludzie odbierają psa jako
agresywnego, zależy od akcesoriów, które nosi on sam lub jego właściciel.
Biały, około trzydziestoletni mężczyzna ubrany w sportową marynarkę,
koszulę z kołnierzykiem i krawat został sfotografowany z czarnym
labradorem z dopasowanymi obrożą i smyczą. Na innym zdjęciu pojawiał
się mężczyzna w wytartych, podartych dżinsach, starym T-shircie
i znoszonych roboczych butach, zaś jego pies nosił obrożę nabijaną
ćwiekami i był wyprowadzany na postrzępionym sznurze. Według
badanych drugie zdjęcie przedstawiało agresywniejszego psa – choć
w rzeczywistości pies był dokładnie ten sam[51].
Przeglądając inne badania naukowe, dowiadujemy się, że pitbule nie są
nawet głównymi sprawcami pogryzień. W jednym przypadku analiza
pogryzień osiemdziesięciorga czworga dzieci wykazała, że pitbule były
odpowiedzialne za „duży odsetek” incydentów[52], ale tu oznaczało to
jedynie 13%. W innym badaniu to owczarek niemiecki[53] był głównym
winowajcą, gonił go zaś springer spaniel angielski[54]. Po zestawieniu
wyników studiów z lat 1971–1989 otrzymamy następującą listę psów,
które występowały w pierwszej trójce gryzących: chow chow, collie,
owczarek niemiecki, mieszańce, amstaff, cocker spaniel, bernardyn, lhasa
apso, doberman, rottweiler, pudel oraz retriever z Nowej Szkocji. Dane
mówią same za siebie.
Pozostaje również pytanie o rodzaj agresji – czy psy są agresywne
wobec swoich właścicieli, nieznajomych czy innych psów. W jednym
z badań wykazano, że psami zachowującymi się najbardziej agresywnie
w stosunku do obcych i innych psów są jamniki[55].
Ponieważ wyniki badań nie są rozstrzygające, siedemnaście stanów nie
ustanowiło aktów prawnych dotyczących konkretnej rasy – zamiast tego
obowiązuje w nich prawo „jednego ugryzienia”, które obarcza właścicieli
odpowiedzialnością dopiero po tym, jak ich pupil kogoś ugryzie. Nie jest
to idealne rozwiązanie (niewiele jest psów recydywistów), ale jest
zdecydowanie lepsze niż zakazywanie hodowli psa, który prawdopodobnie
nie jest nawet odpowiedzialny za większość obrażeń[56], tylko po to, by
stworzyć społeczeństwu fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Musimy
dowiedzieć się więcej o agresywnych zachowaniach, zanim będziemy
mogli mieć jakąkolwiek nadzieję na ustanowienie prawa, które miałoby
rzeczywisty wpływ na epidemię pogryzień.
Współczynnik śmiertelnych pogryzień jest bardzo niski: tylko jeden na
3,9 miliona psów kiedyś kogoś zagryzł. Prawdopodobieństwo śmierci
w wypadku samochodowym jest pięćset siedemdziesiąt trzy razy
wyższe[57], trzy razy bardziej prawdopodobne jest również, że uderzy w nas
piorun[58].
Choć nie mamy pewności co do tego, jak pod względem agresywności
różnią się poszczególne rasy, nauka jest w stanie powiedzieć nam jedno:
70% pogryzień dotyka dzieci poniżej dziesięciu lat[59]. Ponad 60% z nich to
chłopcy, z czego 87% stanowią chłopcy biali[60]. Dzieci najczęściej (61%
przypadków) narażone są na ugryzienia, kiedy wchodzą w kontakt z psim
jedzeniem lub rzeczami należącymi do zwierzęcia[61]. Psy zwykle uderzają
w rejony głowy i szyi, w 55% wypadków w policzki i wargi; średnia
długość rany wynosi 7,5 centymetra[62]. W większości incydentów biorą
udział duże psy, częściej samce niż suki. Dwie trzecie psów, które gryzą
dzieci, nigdy wcześniej tego nie robiło[63], zaś 25–33% z nich
wychowywało się w rodzinie, której członek został poszkodowany.
Reasumując: rasą najczęściej uwikłaną w poważny, prowadzący do
obrażeń konflikt z psem jest dziecko[64], zwykle biały męski osobnik
poniżej dziesiątego roku życia, dzielący dom z dużym psem.

Najinteligentniejsza rasa
Wszyscy zastanawiają się, która z ras jest najinteligentniejsza. Jeśli chodzi
o poznanie, niemal nie ma badań porównujących różne rasy – co jest nieco
zaskakujące, jeśli weźmiemy pod uwagę ilość literatury omawiającej ten
temat. Niedostatek studiów wynika głównie z tego faktu, że po pierwsze
jest aż tyle ras, po drugie nie ma konsensusu co do tego, czym w ogóle jest
rasa, po trzecie zaś dopiero od niedawna dysponujemy danymi
genetycznymi, które pozwalają nam pogrupować rasy na podstawie
faktycznego pokrewieństwa.
Choć póki co naukowcy nie mają zbyt wiele do powiedzenia o tym,
która z ras jest poznawczo najbardziej wyrafinowana, nie znaczy to, że
ludzie nie wyrobili sobie na ten temat zdecydowanego zdania. Rasy
wymieniane wśród najbardziej inteligentnych powtarzają się, choć czasem
w różnym porządku – większość ludzi sądzi, że są wśród nich border collie,
owczarki niemieckie, retrievery i pudle[65].
Niewielka ilość informacji, jaką dysponujemy, nie potwierdza tych
intuicji. Kiedy psy, wzorując się na zachowaniu człowieka, uczyły się
obchodzenia przeszkody, nie zaobserwowano żadnych różnic między
rasami[66]. W innych badaniach, dotyczących umiejętności podążania za
wskazującym gestem człowieka[67], systematycznych różnic było bardzo
niewiele. Jak wynika z porównania śpiewających psów z Nowej Gwinei,
dingo oraz psów ze schroniska, wszystkie psy potrafią całkiem biegle
odczytywać język ludzkich gestów[68].
Istnieje jedynie garstka doniesień naukowych na temat różnic między
rasami w wykonywaniu zadań poznawczych. Jednym z nich są moje
badania omówione w części drugiej, w których porównywałem zdolności
psów pracujących i niepracujących: choć obie grupy dobrze radziły sobie
z rozszyfrowywaniem ludzkiej mowy ciała, psy pracujące wypadały
lepiej[69].
Jak widzieliśmy, psi geniusz w dużym stopniu zależy od komunikacji.
Umiejętność śledzenia kierunku ludzkiego spojrzenia bez wątpienia jest
cennym nabytkiem w psim zestawie podręcznych narzędzi poznawczych.
Mariana Bentosela z Uniwersytetu Buenos Aires[70] wraz ze swoją grupą
badawczą sprawdzała, jak długo przedstawiciele poszczególnych ras patrzą
w twarz swoim właścicielom. Okazało się, że aportery, chcąc otrzymać
nagrodę w postaci jedzenia, spoglądają na nich dłużej niż owczarki
niemieckie. Bentosela zasugerowała, że może to być spowodowane faktem,
że aportery muszą wchodzić w interakcje z ludzkim partnerem,
wskazującym im, gdzie upadła zdobycz, którą mają przynieść. Owczarki
pilnujące trzody mogą w mniejszym stopniu opierać się na reakcjach na
zachowania ludzi, ponieważ ich praca wymaga od nich więcej
niezależności.
Problem z tego rodzaju badaniami polega jednak na tym, że idealnie
byłoby zestawić ze sobą grupy psów wychowywanych w podobny sposób
i poddanych podobnym próbom. W istniejących obecnie porównaniach ras
nie można całkowicie wyeliminować możliwości, że otrzymane rezultaty
wynikają z różnic w historii hodowli[71].
Co więcej, William Helton z nowozelandzkiego University of
Canterbury[72] wskazał jeszcze inną przyczynę znajdowania różnic między
rasami, które w rzeczywistości nie są związane ze zdolnościami
poznawczymi. Helton stwierdził, że tych kilka różnic, które
zaobserwowano, bardziej niż z historyczną przynależnością do ras
użytkowych i nieużytkowych ma związek z wielkością danej rasy.
Psy mogą być dolichocefaliczne (długogłowe, z wydłużonymi
czaszkami, jak u chartów), mezocefaliczne (przeciętne czaszki, jak
u border collie) lub brachycefaliczne (o szerokiej czaszce, jak staffordshire
bull terier). Typ czaszki ma duży wpływ na to, jak pies widzi świat: te
dolichocefaliczne nie są w stanie skupić się na obiektach czy osobach
równie dobrze jak psy z brachycefalią i krótkimi nosami. Wynika to
z faktu, że pola widzenia obu oczu brachycefalicznych psów zachodzą na
siebie w znacznie większym stopniu niż u dolichocefalicznych, a co za tym
idzie – psy te odbierają obraz znacznie bardziej stereoskopowo (w sposób
podobny do ludzi) niż ich długogłowi pobratymcy[73].
Według Heltona większe psy są zwykle bardziej brachycefaliczne, czyli
mają szersze czaszki, co z kolei oznacza, że bardziej przypominają ludzi:
ich oczy są skierowane bardziej do przodu i szerzej rozstawione niż u psów
o wąskich czaszkach. Daje im to lepszy wzrok i wyczucie głębi. Helton
odkrył, że duże psy lepiej radzą sobie z zadaniami związanymi ze
wskazywaniem, co może oznaczać, że różnice między rasami wynikają
jedynie z wielkości[74].
Jak widzimy, nie ma zbyt wielu badań, a z wynikami tych, które istnieją,
nie wszyscy się zgadzają, ale w tym właśnie tkwi całe piękno naukowej
rewolucji: ma to być chaotyczna, oparta na twardych danych konwersacja
ludzi obstających przy swoim zdaniu. Im więcej informacji zbierzesz, tym
głośniej jesteś w stanie krzyczeć – i tak rodzi się postęp.

Morfologia kontratakuje
Wróćmy więc do najinteligentniejszej rasy. Zwykle testy dotyczą
specyficznego typu inteligencji – związanej z wykonywaną pracą albo
posłuszeństwem. Ádám Miklósi i jego współpracownicy nazwali tę cechę
osobowości podatnością na szkolenie.
Helton przejrzał listę i sprawdził, jak najwyżej notowane, elitarne rasy
sprawdzają się w rzeczywistych zawodach agility. Tego typu konkursy,
podczas których pies pokonuje tor przeszkód, pozwalają nieźle oszacować
poziom podatności na szkolenie, ponieważ psy muszą w nich wykonywać
wiele różnych zadań na polecenie właściciela.
Agility składa się z dwóch części: oceny precyzji w wykonywaniu
poleceń, która jest związana z interesującą nas cechą osobowości, oraz
oceny szybkości, która ma prawdopodobnie więcej wspólnego z psią
psychiką. Elitarne rasy (border collie, owczarki niemieckie i aportery)
okazywały się zdecydowanie szybsze. Ponieważ ludzie właśnie te rasy
uważają za najinteligentniejsze, więcej ich przedstawicieli bierze udział
w tego typu rywalizacji i – siłą rzeczy – to do nich należy najwięcej
medali.
Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę precyzję, wyniki ras „elitarnych” nie
odbiegają od rezultatów osiąganych przez pozostałe, niżej notowane rasy,
takie jak chihuahua czy shi tzu[75]: niektóre z nich wykonują zadania
z nawet większą dokładnością niż reprezentanci „elity”. Poza tym,
ponieważ Helton oceniał podatność na szkolenie, postanowił zapytać
właścicieli również o to, jak wiele czasu zajęło im wytrenowanie psa: jeśli
pies był bardzo pojętny, powinno to trwać krócej niż w przypadku psa
mniej poddającego się tresurze. Okazało się, że pod tym względem nie ma
istotnych różnic między rasami uważanymi za najmądrzejsze i resztą.
Helton zauważył natomiast inną prawidłowość: wszystkie elitarne rasy,
które ludzie uważają za bardziej podatne na szkolenie, wyglądają tak samo
– są to przeciętnie wyglądające psy ze średnią czaszką. Nie mają
skróconych łap (jak jamniki), szerokich czaszek (jak buldogi)[76], nie są też
ani bardzo masywne (jak mastify), ani długogłowe (jak charty).
Choć wszystkie te rasy dorównują elitarnym pod względem precyzji,
nietrudno wyobrazić sobie, że jamnik człapiący po torze przeszkód
wygląda znacznie mniej imponująco niż chyżonogi border collie, pomimo
tego, że oba psy prawidłowo wykonują polecenia właścicieli. Być może
kiedy myślimy o „inteligentnych” rasach, w mniejszym stopniu chodzi nam
o ich rzeczywisty intelekt, a bardziej o to, jak się prezentują. Co po prostu
pokazuje, że tak jak nie należy oceniać książki po okładce, nie wolno
również oceniać psa po kształcie czaszki.
Jeśli więc chodzi o różnice między rasami, wszystko sprowadza się do
jednego: jeśli sądzisz, że rasa twojego psa jest tą najlepszą, złe wieści są
takie, że nie ma na to żadnych naukowych dowodów. Mam dla ciebie
również dobre wieści: nie ma też żadnych naukowych dowodów na to, że
się mylisz.
Rozdział 10

Ucząc geniusza
Jak szkolić myślącego psa?

K iedy przygarniałem Milo ze schroniska, wiosna właśnie zaczynała


obłaskawiać bostońską zimę. Znaleziono go wałęsającego się po
ulicach bez identyfikatora, a przez dziesięć dni, które spędził w schronisku,
nikt nie zgłosił jego zaginięcia ani nie przyjechał go szukać. Kiedy
wszedłem, psy gorączkowo machały ogonami, piszcząc i skowycząc,
szukając pieszczoty u kogokolwiek, kto stoi na dwóch nogach.
W porównaniu z nimi Milo zachowywał się po królewsku. Pomimo
swojego rozmiaru podszedł do mnie z gracją.
„Hej, kolego” – powiedziałem, kucając przed siatką. Kiedy zaczął
machać ogonem, jego biała sierść unosiła się wokół na kształt chmury.
Spojrzał na mnie ze spokojem, przytrzymując mój wzrok głęboko
brązowymi oczami, iskrzącymi inteligencją. Był najpiękniejszym psem,
jakiego kiedykolwiek widziałem. Wyglądał jak krzyżówka labradora
z niedźwiedziem polarnym.
Ponownie odwiedziłem schronisko, żeby ostatecznie zdecydować, czy to
Milo był tym właściwym. Usiadłem na podłodze. Kiedy wszedł do
pomieszczenia, skoczył mi na kolana – całe jego trzydzieści kilogramów –
i zaczął się dziwnie, ale z radością mościć.
Miałem pewność – to będzie moja nowa bratnia dusza. Razem
dokonamy wielkich rzeczy. Miałem nadzieję, że być może nawet wypełni
miejsce po Oreo i przesunie granice dognitywistyki. Milo rzeczywiście
nauczył mnie więcej, niż mogłem sobie wyobrazić, ale nie wyglądało to
tak, jak się tego spodziewałem.
Pierwsze oznaki tego, że Milo jest „specyficzny”, pojawiły się tydzień
po tym, jak zabrałem go ze schroniska. Wszystko szło świetnie: był
superspokojnym psem i zgodnie z obietnicami pracowników ośrodka nigdy
nie załatwiał się w mieszkaniu.
Pewnego popołudnia siedziałem ze znajomym w parku Boston
Common, kiedy z daleka usłyszeliśmy wyjącą syrenę ambulansu. Milo
wyciągnął łeb ku niebu i zawył żałośnie. Roześmialiśmy się. Co za
słodziak. Milo zaczął ziajać i ocierać się o moje nogi. Podrapałem go za
uchem, nadal nic nie rozumiejąc. To był zwiastun tego, co dopiero miało
nadejść.
Chciałem mieć psa, bo wiedziałem, że będę mieszkał w Niemczech sam,
i pomyślałem, że trochę bezwarunkowej psiej miłości pomoże mi poradzić
sobie z osamotnieniem. Dostałem więcej, niż chciałem. Milo stał się psem,
który kocha za mocno. Przez dziewięć miesięcy żyłem jak zakładnik.
W ciągu dnia zabierałem Milo do pracy, a wieczorami towarzyszył mi na
randkach w restauracjach. Musiałem brać go ze sobą nawet do łazienki, bo
jeśli tylko zostawiałem go na parę minut samego, to póki nie wróciłem, wył
tak, jakby umierał. Prawie wyrzucono mnie z mieszkania, bo te parę razy,
kiedy absolutnie musiał zostać w domu, zawodził tak głośno, że sąsiedzi
myśleli, że coś się dzieje, i wzywali policję.
Na szczęście, jeśli chodzi o psy, Niemcy są bardzo postępowi. Zwierzęta
można brać ze sobą do biurowców, centrów handlowych, kawiarni
i restauracji, mogą nawet podróżować autobusami i pociągami. Nie
pozwala się im wchodzić jedynie do sklepów spożywczych – kiedy
potrzebowałem jedzenia, robiłem zakupy tak szybko, jak mogłem,
słuchając Milo wyjącego na zewnątrz.
Co dziwne, Milo nie był przy tym specjalnie wylewny, bardziej
przypominał kota. Ze spokojem znosił to, że go przytulam, ale nie
wyglądał, jakby mu się to specjalnie podobało. Nigdy więcej nie wskoczył
mi na kolana. Nie aportował. Tak naprawdę w ogóle się nie bawił. Żadnego
przeciągania szmatki, żadnych gonitw, nic. Głównie właził pod stół –
kuchenny, moje biurko, jakikolwiek – i spał.
Powstrzymywałem się przed podaniem mu środków uspokajających,
ponieważ sądziłem, iż trening sprawi, że z czasem będzie lepiej, ale
wyglądało na to, że żadne szkolenia mu nie pomogą. Milo kompletnie nie
słuchał. Jego spokojne, inteligentne postępowanie, które pamiętałem
z naszego pierwszego spotkania w schronisku, to była szopka. Nie był
głupi, ale niesamowicie uparty. Poradziłem sobie z wyszkoleniem pięciu
psów, z czego cztery pochodziły ze schroniska: żaden z nich nie miał
problemów z zachowaniem czy posłuszeństwem. A potem pojawił się
Milo.
Codziennie spędzałem całe godziny na uczeniu go podstawowych
komend. Kiedy tylko wychodziliśmy na zewnątrz, w ogóle gdziekolwiek,
okazywało się, że równie dobrze mógłbym nie robić nic. Nie siadał i nie
przychodził, kiedy go zawołałem. Nie było szans, żeby gdzieś został.
Z ledwością udawało mu się chodzić na smyczy. To było trzydzieści kilo
czystej determinacji: chciał obwąchać każdą cząsteczkę psiego moczu
w promieniu ośmiu kilometrów. Miał taką obsesję na punkcie psich
oznaczeń, że kompletnie ignorował prawdziwe psy. Byłem „ekspertem od
psów”, który nie był w stanie wymusić na własnym podopiecznym, żeby
siadał na komendę.

Czynnik jagodowy
Zrobiłem to, co każdy zrobiłby na moim miejscu. Czytałem porady
w internecie i samouczki dotyczące szkolenia. Natychmiast uderzył mnie
powtarzający się w nich ukryty komunikat: to była moja wina. Albo nie
wychowywałem Milo we właściwy sposób, albo za mało się starałem, żeby
go wytresować. Uniwersalną receptą na wszystko było konsekwentne
wynagradzanie i karanie.
Ponieważ właśnie obroniłem doktorat ze znaczenia temperamentu we
współpracy i komunikacji u psów, to rozwiązanie wydawało mi się zbyt
uproszczone. To, jak wychowujemy psa, wpływa na jego zachowanie, ale
przyrodzona mu natura też nie pozostaje bez znaczenia. Zacząłem się
zastanawiać, czy to nie temperament Milo sprawiał, że był nieposłuszny
i za bardzo do mnie przywiązany. Przyszło mi do głowy, że mogę stać się
jego więźniem do końca życia.
Odpowiedzią okazał się język Milo, niebieskofioletowy jak dojrzała
jagoda. Kiedy go adoptowałem, nie wiedziałem, że tylko jedna rasa na
świecie ma taki język. Chow chow narodziły się ponad dwa tysiące lat
temu[1] i są jedną z dziewięciu najbardziej wilczych ras psów. Chińskie
malowidła i figurki z okresu dynastii Han przedstawiają chow chow stojące
dumnie na straży bądź rozłożone majestatycznie pod stołami. Od czasu do
czasu również przyrządzano je i zjadano – nazwa rasy pochodzi
prawdopodobnie z kantońskiego chow, „mieszać”, jak w chow mein. Chow
chow są znane z przywiązania do właścicieli, opiekuńczości
i niesłychanego uporu, a także z tego, że trudno je wytresować.
Mój czworonóg był nieposłuszny nie dlatego, że to ja nie sprawdzałem
się jako trener – po prostu bardziej przypominał wilka i miał inny
temperament niż pozostałe psy. Moja porażka była niczym innym jak
zderzeniem wilczej natury Milo z moimi ogólnopsimi technikami
szkolenia.
Ocalił mnie przypadek. Z powodu bujnego futra, dopiero kiedy
zabierałem Milo ze schroniska, personel placówki zauważył, że nie był
wykastrowany. Obiecałem, że sam poddam go zabiegowi, ale pospieszna
przeprowadzka do Niemiec sprawiła, że zająłem się tym dopiero dziewięć
miesięcy później.
Milo wybudził się po operacji jako zupełnie inny pies. Największym
zaskoczeniem było to, że bez jakiegokolwiek dodatkowego szkolenia
zaczął wykonywać moje polecenia. Przez cały czas, kiedy uczyłem go
komend „siad”, „zostań” i „chodź”, zachowywał się, jakby nie rozumiał, co
do niego mówię. Teraz wiedziałem, że rozumiał doskonale – po prostu nie
słuchał[2]. Nagle nauczył się chodzić na smyczy. Wciąż okazywał niepokój,
kiedy go zostawiałem, ale było bez porównania lepiej.
Temperament Milo zmienił się, kiedy usunięto mu jądra, co zmniejszyło
poziom krążącego po jego ciele androgenu – umiejętności poznawcze,
które posiadał, w końcu miały szansę wpłynąć na jego zachowanie[3].
Milo jest idealnym przykładem tego, jak natura i wychowanie wpływają
na siebie, kształtując zachowanie. Pokazuje także, że szkolenie niektórych
zwierząt może być trudniejsze ze względu na ich temperament.
Aż do czasu, kiedy zostałem zaproszony, żeby wygłosić prelekcję na
konferencji dotyczącej szkolenia psów, sądziłem, że moje przejścia z Milo
są jedynie zabawną anegdotką bez większego znaczenia. Po prezentacji
z podekscytowaniem czekałem na wystąpienia innych uczestników. Nie
zawiodłem się. Wielu prelegentów zachęcało do wykorzystywania ścisłych
metod analizy do oceniania skuteczności technik szkoleniowych, podczas
gdy inni omawiali rolę emocji w prowadzeniu psów zachowujących się
problematycznie. Poznałem kilka pitbuli, które okazały się najsłodszymi
i najbardziej ułożonymi psami, jakie miałem okazję w życiu spotkać,
pomimo tego, że władze doradzały ich uśpienie po tym, jak zostały
uratowane z rąk ludzi organizujących walki psów. Były nawet tańce
z psem: wszystko od księżycowych kroków chihuahua po pudla tańczącego
walca. Było jasne, że ci ludzie znają się na swojej robocie.
Niemniej jednak byłem zaskoczony, kiedy zdałem sobie sprawę, że
pewna dawno odrzucona szkoła psychologii zwierząt nadal zapładnia
wyobraźnię wielu trenerów. Zaproszeni mówcy raz po raz przywoływali
metody szkolenia oparte na warunkowaniu jako potężne narzędzie
pomocne przy rozwiązywaniu wszelkich problemów behawioralnych. Byli
zwolennikami konsekwentnego nagradzania w celu wykształcenia
pożądanego zachowania. Klikery w pełnym rozkwicie.
To wszystko było zabawne do momentu, w którym jeden z uczestników
zaczął wychwalać zalety behawioryzmu. Na ekranie pojawiły się zdjęcia
sprzed dziesiątków lat, przedstawiające szczury i gołębie zamknięte
w skrzynce Skinnera, nam zaś zakomunikowano, że klasyczne
i instrumentalne warunkowanie może być stosowane z równym
powodzeniem u psów, kurczaków i jakichkolwiek innych zwierząt. Chwilę
po tym usłyszeliśmy odę do B.F. Skinnera, odkrywcy ogólnych zasad
uczenia się, które rzekomo zrewolucjonizowały nasze rozumienie zwierząt.
To było całkiem, jakby na środku sali wylądował statek kosmiczny,
a wyskakujący z niego obcy oznajmili, że zabierają nas wszystkich
z powrotem w lata pięćdziesiąte. Zanim opowiem, co zdarzyło się później,
powinienem chyba wyjaśnić, czym jest behawioryzm, jak zmienił oblicze
nauki i społeczeństwa do tego stopnia, że nadal tu i ówdzie utrzymują się
jego relikty, oraz jak pogląd na uczenie się Skinnera został odrzucony
i zastąpiony przez podejście kognitywne.

Złote lata behawioryzmu


Trudno wyobrazić sobie, w jak dławiącym uścisku behawioryzm trzymał
wszelkie nauki o zachowaniu przez większą część dwudziestego wieku
w Ameryce. Dziś istnieje cały szereg podejść do problemu poznania:
badają je etologowie, behawioryści, neuronaukowcy i ludzie tacy jak ja,
którzy patrzą na nie z perspektywy antropologicznej. Od 1913 do 1960
roku[4] (a może nawet dłużej) w Stanach Zjednoczonych w psychologii
zwierząt panował tylko jeden punkt widzenia – behawioryzm. Jeśli nie
byłeś behawiorystą, nie mogłeś znaleźć pracy (bo wszystkie poszukujące
pracowników wydziały były behawiorystyczne), nie mogłeś zdobyć grantu
(ponieważ wszyscy w panelu, który oceniał twój wniosek, byli
behawiorystami) ani nie mogłeś publikować (bo recenzenci także należeli
do tej szkoły)[5].
Behawioryzm powstał jako sprzeciw wobec psychologii introspekcyjnej,
o którą walczył między innymi Freud. Spuścizna freudystów jest zbyt
szeroka, by ją tu szczegółowo omawiać, ale jeśli kiedykolwiek sięgniecie
po Passing of the Oedipus Complex Freuda, z pewnością natkniecie się na
fragmenty podobne do tego:

Pewnego dnia to surowa, karząca ręka ojca, sprawi że mała dziewczynka chcąca
wierzyć, że sama jest partnerką, w której ojciec jest zakochany, spadnie na
ziemię ze swojego królestwa obłoków[6].

Nic dziwnego, że niektórzy psychologowie pragnęli odmiany. Zaczęli


przyglądać się kurczakom niezdarnie poszukującym wyjścia z labiryntu
i temu, jak z czasem robiły to coraz lepiej i szybciej. Nie chodziło
o intelekt przy pracy, lecz o coś znacznie bardziej elementarnego[7].
Uczenie się wyparło wszelką potrzebę poszukiwania bardziej
abstrakcyjnych idei dotyczących życia umysłowego zwierząt. Skupiwszy
się na kilku wybranych gatunkach, behawioryści wkrótce ogłosili, że
wszystkie zwierzęta nabywają umiejętności w ten sam sposób.
J.B. Watson posunął się nawet do twierdzenia, że „żadna nowa reguła nie
jest konieczna, żeby przejść od organizmu jednokomórkowego do
człowieka”[8]. Zbadaj, jak uczy się jedno zwierzę, a zrozumiesz wszystkie.
Bogiem świątyni behawioryzmu był Burrhus Frederic Skinner. Jeśli
trudno sobie wyobrazić potęgę behawioryzmu pięćdziesiąt lat temu, niemal
niemożliwe jest zdać sobie sprawę, jak wielką sławą cieszył się
B.F. Skinner jako stojący na czele tego ruchu.
Dzisiejsi Amerykanie wymieniają wśród swoich trzech największych
naukowych wzorów do naśladowania Billa Gatesa, Ala Gore’a oraz
Einsteina[9] – warto zauważyć, że dwóch z nich nie jest nawet naukowcami,
a jeden nie żyje. W 1975 roku najsławniejszym amerykańskim
naukowcem był B.F. Skinner[10]. W 1971 roku wystąpił na okładce
„Time’a”. Był gościem The Phil Donahue Show, a w 1970 zaliczono go do
„100 najbardziej wpływowych osób” czasopisma „Esquire”. Jego powieść
Walden Two sprzedała się w 2,5 miliona egzemplarzy, a wydane w 1971
roku nieliterackie Poza wolnością i godnością przez dwadzieścia sześć
tygodni gościło na liście bestsellerów „New York Timesa”[11].
Nie można jednak mieć tylu zwolenników, nie robiąc sobie wrogów.
Swego czasu Skinner był zwany „Darthem Vaderem amerykańskiej
psychologii [...] Hitlerem nauki końca dwudziestego wieku”[12],
„ewidentnie niespełna rozumu”, „niedorzecznym, nieznoszącym sprzeciwu
dupkiem”[13].
Skinner nie robił zbyt wiele, żeby ocieplić swój wizerunek. Był
archetypowym naukowcem w białym kitlu i okularach ze szkłami grubymi
jak denka od butelek, bawiącym się szczurami w laboratorium. Rzadko
okazywał jakiekolwiek emocje i już w college’u uważano go za
zarozumiałego[14]. Kiedy jego młodszy brat umarł mu na rękach z powodu
masywnego wylewu krwi do mózgu, osiemnastoletni Skinner opisał całe
wydarzenie z niesamowitym dystansem[15]. Podczas swojego pierwszego
występu w telewizji stwierdził, że wolałby spalić swoje dzieci niż swoje
książki, ponieważ „bardziej przysłuży się przyszłym pokoleniom swoją
pracą, niż swoimi genami”[16].

Podstawy skinneriańskiego
Skinner odkrył behawioryzm podczas studiów doktoranckich na
Uniwersytecie Harvarda[17]. Był fanem Pawłowa i jego „klasycznego
warunkowania”. Pawłow badał system trawienny psów i zauważył, że mają
one irytujący zwyczaj ślinienia się na widok opiekuna, zanim jeszcze
w zasięgu ich wzroku pojawi się jakiekolwiek jedzenie[18]. Zaburzało to
dane, które Pawłow chciał zebrać, ale po pewnym czasie zorientował się,
że być może jest na tropie czegoś innego. Jedno z możliwych wyjaśnień
mówiło, że psy zdają sobie sprawę, że zbliża się pora posiłku, i ślinią się
w oczekiwaniu na pożywienie: ta hipoteza zakładała, że zwierzęta te są
zdolne do myślenia i wyciągania wniosków. Była jednak również inna
możliwość – widok osoby, która przynosi pożywienie, mógł być bodźcem
wywołującym automatyczną, fizjologiczną reakcję.
Pawłow wykazał, że jest w stanie sprawić, że pies będzie się ślinił
w odpowiedzi na dowolny bodziec (brzęczek, dzwonek, błyskające
światło). Nazwał to zjawisko warunkowaniem, ponieważ bodziec
wywoływał „warunkową” odpowiedź. Z czasem zaczęto o nim mówić jako
o warunkowaniu klasycznym. Szkolenie klikerowe jest idealnym
przykładem takiego warunkowania: klikamy, pies spogląda na nas,
nagradzamy go przysmakiem – powtarzamy cały cykl dopóty, dopóki pies
nie podniesie głowy za każdym razem, kiedy usłyszy kliknięcie.
Skinner poszedł krok dalej: bodźcem, zamiast kliknięcia czy dzwonka,
stało się samo zachowanie zwierzęcia[19]. Na przykład kiedy uczymy psa
siadać na komendę, za każdym razem, gdy mówimy „siad” (bodziec) i pies
siada, dajemy mu przysmak (odpowiedź). Z biegiem czasu to zachowanie
zostanie wzmocnione. Za pierwszym czy za drugim razem prawdopodobnie
będziemy musieli jednocześnie przycisnąć zadek psa do ziemi, ale po
dziesiątym pies będzie siedział po każdym „siad”. Wszelkie myśli, pytania
czy rozumowanie, które zachodzą w głowie naszego psa, są – jakby to ujął
Skinner – irrelewantne. Liczy się tylko zachowanie, które wzmacniamy.
Skinner nazwał to warunkowaniem sprawczym (instrumentalnym),
ponieważ to postępowanie psa aktywnie wchodzącego w kontakt
z otoczeniem sprawia, że pojawia się reakcja bądź nagroda.
Do tresowania swoich zwierząt, głównie gołębi i szczurów, zamiast
klikera Skinner używał skonstruowanego przez siebie urządzenia zwanego
skrzynką Skinnera. Jest to zasadniczo pudełko z czymś w środku, czym
zwierzę może manipulować – dźwignią dla szczura lub przyciskiem dla
gołębia – oraz czymś, co powoduje wzmocnienie, na przykład jedzeniem,
dźwiękiem czy efektami wizualnymi. Pudełko jest podłączone do
urządzenia pomiarowego, które zapisuje, ile razy dźwignia czy przycisk
zostały uruchomione.
Posługując się warunkowaniem instrumentalnym, Skinner był w stanie
nauczyć zwierzęta niesamowitych rzeczy. Jego gołębie grały w ping-ponga
i na pianinie. Wytresował szczury, żeby wrzucały kulkę do otworu, co stało
się znane jako „szczurza koszykówka”[20]. Jednym z pierwszych
przedsięwzięć Skinnera był prowadzony w czasie drugiej wojny światowej
„Projekt Gołąb” – jego celem było wytrenowanie tych ptaków tak, żeby
mogły być wysyłane razem z bombami i by dziobnięciami nakierowywać
je na cel[21].
Kiedy pierwszy raz obserwuje się zwierzęta wykonujące te wszystkie
czynności, można dojść do wniosku, że są niesłychanie inteligentne oraz że
posługują się pamięcią i wnioskowaniem. Skinner jednak utrzymywał, że
tresowanie zwierząt polega jedynie na łączeniu ze sobą szeregu działań, za
które zwierzę było wynagradzane.
Dla jasności: Skinner nie twierdził, że umysł nie istnieje albo że
zwierzęta go nie posiadają. Uważał po prostu, że nie jest istotny, a już na
pewno nie było dlań miejsca w psychologii[22]. Utrzymywał, że nie ma
możliwości, żeby dowiedzieć się, co dzieje się w umyśle zwierząt – jedyną
liczącą się rzeczą było zachowanie, do którego chciał doprowadzić.

Życie w skrzynce Skinnera


Ponieważ zwierzęta robiły dokładnie to, czego chcieli od nich naukowcy,
próby zastosowania tych samych metod u ludzi pozostawały jedynie
kwestią czasu. Brak łączności między badaczem a stanem psychicznym
drugiej osoby uwierał Skinnera. Jeśli nie da się bezpośrednio obserwować
danego zjawiska, to – jako naukowcy – nie możemy go wykorzystywać
jako informacji. Żeby zebrać dane na temat wewnętrznych odczuć lub
stanu umysłu ludzi, trzeba polegać na ich relacji, przy czym nie ma
sposobu, by sprawdzić, czy mówią prawdę[23].
Skinner był zdania, że większość problemów społeczeństwa wynika nie
z tego, co człowiek czuje lub myśli, lecz z jego szkodliwych zachowań. Ni
z tego, ni z owego do skrzynek Skinnera wchodziły nie tylko szczury
i gołębie, ale również ludzie. W połowie lat pięćdziesiątych Sidney Bijou
przerobił przyczepę mieszkalną na skrzynkę Skinnera dla dzieci, żeby móc
ją ustawiać w pobliżu szkół w Seattle[24].
W 1976 roku Douglas Biklen z Syracuse University spędził pięć
miesięcy, obserwując pięćdziesiąt trzy kobiety chorujące na schizofrenię,
które uczestniczyły w programie modyfikacji zachowania metodą
behawioralną. Każdej z nich przypisano pięć pożądanych zachowań, takich
jak „używaj papieru toaletowego, kiedy się podcierasz” czy „przestań walić
w ściany i podłogę”. Oprócz tego istniała również lista ogólnych
właściwych zachowań, związanych z dbaniem o siebie czy pracami
domowymi. Od kobiet oczekiwano również uczestnictwa we wspólnym
śpiewaniu piosenek (takich jak dziecięca rymowanka London Bridge is
falling down) oraz zabawach (takich jak puszczanie samolotów z papieru).
Uznano, że program ten, oparty na żetonach, którymi nagradzane było
odpowiednie zachowanie i które mogły być wymieniane na różnego typu
przywileje, zakończył się sukcesem. Przez sześć lat 89% uczestniczących
w nim kobiet przez przynajmniej godzinę dziennie pracowało, a ilość
niepożądanych zachowań – takich jak głodzenie się czy noszenie zbyt
wielu ubrań – została zredukowana.
Niedługo potem wszelkiego rodzaju instytucje zaczęły wprowadzać
programy wykorzystujące ekonomię żetonową. Stosowano ją wśród dzieci
w przedszkolach, brutalnych przestępców w więzieniach, młodocianych
w ośrodkach poprawczych i na warsztatach dla fizycznie i umysłowo
niepełnosprawnych[25]. W 1969 roku ponad dziewięciuset pacjentów
dwudziestu szpitali brało udział w dwudziestu siedmiu różnych programach
tego typu[26].
To, co ich uczestnicy czuli albo myśleli, było – na prawdziwie
behawiorystyczną modłę – całkowicie ignorowane[27].
Solą w oku dla opinii publicznej był jednak między innymi fakt, że
modyfikacje zachowania metodą behawioralną polegały na deprywacji.
Chociaż Skinner odkrył, że zadawanie bólu zwierzętom jest
nieproduktywne[28], gdyż wywołuje u nich reakcje ucieczki i unikania,
z powodzeniem wykorzystywał niedostatek pożywienia: waga jego
szczurów była utrzymywana na poziomie 80% normy[29], żeby zwierzęta
były odpowiednio zmotywowane do brania udziału w eksperymentach.
Więźniowie i pacjenci szpitali psychiatrycznych idealnie nadawali się do
tego rodzaju terapii, ponieważ ich też można było pozbawić, jeśli nie
jedzenia, to przywilejów[30].
Kiedy nastał 1974 rok, społeczeństwo biło już na alarm w sprawie
etyczności – czy raczej jej braku – badań biomedycznych
i behawioralnych. Zaczęto dyskutować, czy odbieranie przywilejów
więźniom lub chorym psychicznie jest właściwe z etycznego puntu
widzenia, szczególnie biorąc pod uwagę, że udział w programie
niekoniecznie był dobrowolny. W tamtych czasach zarówno behawioralne,
jak i medyczne eksperymenty przeprowadzano na osobach umysłowo
niepełnosprawnych, umierających i więźniach, co zaczęto traktować jako
łamanie praw człowieka. Wkrótce zaczęto wycofywać wsparcie finansowe
dla programów modyfikacji zachowania i jeden po drugim powoli je
wygaszano.
Ich zakończenie jednakże nie oznaczało wcale końca triumfalnego
marszu behawioryzmu. Przeciwnie: w momencie, w którym przestał on być
narzędziem instytucjonalnym, wypłynął na szersze wody. Posługiwano się
nim, żeby wykorzeniać każde niechciane zachowanie: palenie, przybieranie
na wadze, problemy z mową, autyzm czy irracjonalne lęki[31].
Ogólnie rzecz biorąc jednak, wachlarz jego zastosowań był ograniczony
i stalowy uścisk, w którym trzymał cały naukowy świat, rozluźniał się.
Behawioryzm opierał się na czterech filarach[32]:

1. Zachowanie jest rządzone wyłącznie przez szereg mechanizmów


bodziec–reakcja.
2. Przy konsekwentnym użyciu bodźca reakcja nań z czasem powinna
stać się coraz silniejsza (co przepięknie ilustrowały wykresy
pochodzące ze skrzynek Skinnera).
3. Wszystkie zwierzęta i wszyscy ludzie są jednakowi (to, co sprawdza
się u gołębia, powinno działać na psa, świnię, szczura, człowieka
etc.).
4. Każde zachowanie można przewidzieć i kontrolować, a więc
wewnętrzne czynności umysłowe (myśli, wspomnienia, emocje) są
nieistotne.

Wszystkie te założenia są całkowicie błędne, choć w ściśle określonych


warunkach mogą mieć pewną praktyczną wartość.

Kto w największym stopniu przyczynił się do naszego dzisiejszego rozumienia


psiego poznania?
Ponad połowa ankietowanych (60%) sądzi, że do tego, co dziś wiemy o psim
poznaniu, najbardziej przyczynili się B.F. Skinner lub Pawłow. Ja osobiście
jestem zdania, że najwięcej zawdzięczamy Ádámowi Miklósiemu
z Uniwersytetu im. Eötvösa Loránda w Budapeszcie.

Warunkowanie sprawdza się na przykład przy opanowywaniu fobii.


Większość psów w czasie burzy kuli się i skowyczy. Czasem jednak ich lęk
rozrasta się do takich rozmiarów, że niszczą meble, drapią pazurami do
krwi okna i ściany lub defekują na podłogę. W skrajnych przypadkach
prowadzi to do rozwinięcia się choroby lub śmiertelnego ataku serca.
Fobie są irracjonalne, ale wywołują fizjologiczną reakcję. Tętno
wzrasta, żeby doprowadzić tlen i krew do mięśni. Zmniejsza się wrażliwość
na ból. Wyłącza się system trawienny i wydzielniczy, co powoduje suchość
w ustach. Pęcherz i jelita mogą się opróżnić, a źrenice rozszerzają się, żeby
rzucić na siatkówkę więcej światła.
Można by sądzić, że jesteśmy w stanie pocieszyć nasze psy w czasie
burzy, ale jedno z badań wykazało, że obecność właściciela w żaden sposób
nie wpłynęła na zmniejszenie poziomu kortyzolu (hormonu stresu) u psów
(choć pomagała im obecność innego psa)[33].
Terapia fobii polega na stopniowym i powtarzalnym wystawieniu na
działanie bodźca oraz, w pewnych przypadkach, nagradzaniu jedzeniem.
Początkowo więc na przykład puszcza się psom bardzo ciche nagrania
burzy w otoczeniu, w którym dobrze się czują: psy uczą się w ten sposób
wiązać pozytywne bądź neutralne skojarzenia z odgłosami burzy. Z czasem
zwiększa się głośność, aż do momentu, w którym pies jest w stanie
przetrwać bez poważnych problemów pełną, realną wersję wydarzenia.
Metodę tę można wykorzystywać przy leczeniu różnych fobii: strachu
przez wystrzałem, balonami na gorące powietrze, fajerwerkami,
pszczołami czy samolotami latającymi na dużych wysokościach[34].
Niemniej jednak zasady Skinnera są bezużyteczne jako fundament dla
zrozumienia naszego psa i cieszenia się jego towarzystwem.

Rewolucja kognitywna
Ostatecznie to język wbił gwóźdź do trumny behawioryzmu. Jak
widzieliśmy już, omawiając przypadki Rico i Chaser, ludzkie dzieci uczą
się słów nie metodą prób i błędów, lecz wyciągając wnioski na temat tego,
które dźwięki odnoszą się do których czynności bądź obiektów.
W swojej książce Verbal Behavior Skinner za pomocą mechanizmu
reakcji na bodźce próbował wyjaśnić, jak dzieci uczą się niezliczonej
liczby subtelnych zasad gramatyki. Mało znany (wówczas) językoznawca
Noam Chomsky opublikował tak miażdżącą krytykę tej pozycji, że
Skinnerowi nigdy tak naprawdę nie udało się odzyskać nadszarpniętej
reputacji[35].
Co gorsza, behawioryzm nie był w stanie wyjaśnić zachowania zwierząt:
opierał się na twierdzeniu, że zwierzęta uczą się metodą prób i błędów,
przez co osiągane przez nie wyniki powinny poprawiać się z czasem. Jak
widzieliśmy, zwierzęta dedukują, przy czym nie wszystkie są zdolne do
wyciągania tych samych wniosków, nie wszystkie uczą się tych samych
rzeczy i nie wszystkie uczą się w ten sam sposób. Wiele z różnic między
gatunkami wynika z odmiennych problemów, z jakimi ich przedstawiciele
muszą radzić sobie w środowisku naturalnym. W zależności od tego, czego
potrzebują, żeby przetrwać, zwierzęta wykształciły różne zdolności
kognitywne. Wszystkie te sprzeczności ostatecznie położyły kres
Skinnerowi i szkole behawioralnej[36].
Przy okazji: owiany dziś legendą Chomsky utrzymywał, że dzieci muszą
przychodzić na świat z rodzajem jakiejś wrodzonej inteligencji, która
pozwala im uczyć się języka. Idea wrodzonej wiedzy, która umożliwia
młodym naszego gatunku przyswojenie dowolnego ludzkiego języka wraz
z rządzącymi nim złożonymi zasadami gramatycznymi, zachwiała
podstawami behawioryzmu. Obecnie poglądy Chomsky’ego zostały
zastąpione przez olbrzymią ilość danych rozwojowych pochodzących
z badań nad akwizycją języka u dzieci, które – jak się okazuje –
przyswajają język dzięki unikalnym umiejętnościom poznawczym
właściwym jedynie człowiekowi. Ich wyniki wskazują, że ludzie nie rodzą
się z uniwersalną gramatyką, lecz ze społecznymi zdolnościami
poznawczymi, które pozwalają im później uczyć się na podstawie
wnioskowania i wskazówek dotyczących tego, jak posługiwać się językiem
przynależnym ich własnej kulturze[37].

Dziś wiemy, że istnieje wiele typów inteligencji. Dana jednostka czy


gatunek mogą radzić sobie lepiej lub gorzej z rozwiązywaniem problemów,
a to, jak udaje im się pokonać jeden z nich, niekoniecznie pozwoli nam
przewidzieć, czy sprostają innemu. Podobnie jak ludzie, zwierzęta mogą
być geniuszami na pewnych polach, nie wyróżniając się jednocześnie na
innych.
Uczenie się to tylko jeden z typów inteligencji. Podejście kognitywne
daje nam możliwość docenienia również wielu innych i uwalnia nas od
myślenia o inteligencji w kategoriach linearnej skali z gąbkami na samym
dole, a człowiekiem na szczycie. Pytanie o to, czy delfin jest
inteligentniejszy niż kruk, to jak pytanie, czy młotek jest lepszy niż piła:
przydatność narzędzia można ocenić tylko względem zadania, które mamy
wykonać, a w przypadku zwierzęcia – względem wyzwań, z którymi musi
się mierzyć, żeby przetrwać i wydać na świat potomstwo.
Wracając do konferencji – w czasie dyskusji w mniejszych grupach
wróciliśmy do behawioryzmu. Wielu trenerów twierdziło, że ich sukces
opiera się na technikach behawiorystycznych, takich jak szkolenie
klikerowe i pozytywne wzmocnienia. Wierzyli, że do tresury psów
wykorzystują klasyczne i instrumentalne warunkowanie, ale kiedy
opowiadali o tym, dlaczego te metody się sprawdzają, umieszczali psa
w ramach kognitywnych. Mówili o tym, jak „pies wie” albo „pies chce to
wykonać” – podczas gdy prawdziwi behawioryści odrzucali myśli
i pragnienia jako nieistotne.
Podejście kognitywne sprawdza się u psów nie dlatego, że nie posiadają
umysłu, lecz właśnie dlatego, że go mają. Kiedy stają przed jakimś
problemem, posługują się wnioskowaniem albo uogólniają to, czego
nauczyły się wcześniej, żeby go rozwiązać. Na przykład: każda nowa
osoba, która każe psu usiąść, nie musi go tego uczyć od początku. Jeśli
nauczysz psa wykonywać komendę „siad”, będzie siadał nie tylko na twoje
polecenie, ale także na polecenie innych osób w innych miejscach[38]. Tak
samo, jeśli wskażesz w kierunku, w którym rzuciłeś piłkę, pies nie
pobiegnie szukać jedzenia: rozumie, że podczas tej zabawy twój gest
odnosi się do piłki – podczas innej, związanej z szukaniem przysmaków,
będzie odnosił się do pokarmu. Gesty oznaczają różne rzeczy w różnych
kontekstach: psy potrafią dokonywać tego typu uogólnień, ponieważ myślą.
Geniusz psów polega na ich zdolności do rozumienia ludzkiej
komunikacji i chęci podejmowania z nami współpracy: to prawdopodobnie
dlatego tak łatwo jest je wytresować. Niemniej jednak psy posiadają
również swoje ograniczenia i odchylenia. Podejście kognitywne pozwala
nam obchodzić je podczas szkolenia, zamiast wypowiadać im z góry
przegraną wojnę.
Dognitywistyka w porównaniu ze zdolnościami poznawczymi innych ssaków

Zdolność poznawcza Porównywalnie


Słabo z innymi Znakomicie Geniusz
ssakami
Rozumienie gestów x
Uczenie się nowych słów x
„Rozmawianie” poprzez
wokalizacje i sygnały x
wzrokowe
Rozumienie perspektywy
x
odbiorców
Orientacja w przestrzeni x
Uczenie się na własną rękę /
uczenie się przez skojarzenia x
(warunkowanie)
Rozumienie zasad fizyki x
Szacowanie ilości (liczenie) x
Samoświadomość x
Uczenie się od innych x
Naśladowanie czynności
x
wykonywanych przez innych
Proszenie o pomoc x
Identyfikowanie oszustów x
Empatia x
Poczucie winy x

Współczesne metody szkolenia


Istnieje bardzo niewiele opublikowanych badań dotyczących różnych
technik szkolenia psów. Choć niektóre z nich mogą się sprawdzać, nie
mają one podstawy naukowej. Podejście kognitywne może pomóc nam
lepiej zrozumieć, w jaki sposób pies myśli, co z kolei może okazać się
przydatne przy opracowywaniu skuteczniejszych metod szkolenia. Miejmy
nadzieję, że uda nam się przekształcić sztukę szkolenia psów w naukę:
uważam, że zyskałyby na tym obie połączone smyczą strony.
Obecnie w psim treningu można wyróżnić dwie główne szkoły:
„zdominuj psa” i „im więcej, tym lepiej”. Pierwsza z nich zakłada, że
właściciele powinni żyć ze swoim psem w relacji dominacji, co miałoby
zapewnić im posłuszeństwo zwierzęcia. Ma to być odbiciem ścisłej
hierarchii wilczej watahy, gdzie zwierzęta walczą o dominację, ale są
trzymane w ryzach przez parę alfa. Ponieważ psy wyewoluowały z wilków,
według szkolących zgodnie z tym poglądem powinniśmy zachowywać się
jak samiec alfa. Może to oznaczać wszystko, począwszy od dławików
i niepuszczania psa przodem, aż po „chwyt alfa”, kiedy przewracamy
zwierzę na plecy i przytrzymujemy je za gardło.
Z naukowej perspektywy podejście „pies w wilczej skórze” jest
problematyczne, ponieważ zakłada, że psy mają taki sam system społeczny
jak wilki. Udomowienie sprawiło jednak, że się różnią. Jak widzieliśmy
już w części drugiej, porównanie dzikich psów i wilków ujawnia szereg
istotnych różnic w strukturze społecznej tych dwóch gatunków.
Najważniejszą z nich jest luźniejsze podejście do hierarchii grupy.
Przewodnikami stada u psów nie zostają osobniki najbardziej dominujące
fizycznie – największą szansę na to mają raczej te, które wytworzyły
najsilniejsze więzi partnerskie czy przyjaźnie z innymi członkami sfory.
Niektórzy zwolennicy szkoły dominacji sugerowali, że to, jak bawimy
się z psem, może wpłynąć na to, jak odbiera on nasz status. Według nich
nie powinniśmy na przykład pozwalać psu wygrać w zabawie
w przeciąganie, ponieważ pies może wtedy pomyśleć, że ma nad nami
przewagę.
W jednym z niewielu przeprowadzonych eksperymentów naukowcy
sprawdzili, jak grupa golden retrieverów reaguje, kiedy ktoś zabiera im
jedzenie albo zabawki, oraz jak szybko wykonują polecenia. Następnie psy
dwadzieścia razy wygrały zabawę w przeciąganie albo dwadzieścia razy ją
przegrały, po czym ponownie zmierzono te same zmienne. Niezależnie od
tego, czy psy wygrały, czy przegrały, nie zanotowano zwiększenia ani
zmniejszenia chęci dominacji nad ludzkim partnerem[39]. Oznacza to, że
nie musimy zdominować psa ani przestawać się z nim bawić, żeby
polepszyć wyniki szkolenia.
Na podejście „im więcej, tym lepiej” wpływ miał behawiorystyczny
pogląd na kształtowanie zachowania poprzez łączenie bodźca i reakcji.
Niewielka liczba przeprowadzonych do tej pory doświadczeń nie wydaje
się popierać tezy, że zmaksymalizowanie wynagrodzenia czy ilości treningu
jest najskuteczniejszym sposobem wpłynięcia na psie postępowanie.
U ludzi wynagradzanie kogoś za pożądane zachowanie – kiedy nagroda
zostaje zmniejszona lub zaprzestaje się premiowania – w rzeczywistości
obniża motywację. Załóżmy na przykład, że dziecko lubi czytać.
Zaczynamy nagradzać je za to czekoladą – kiedy przestajemy to robić,
prawdopodobnie przestanie czytać dla własnej przyjemności[40].
Nazywamy to „efektem nadmiernego uzasadnienia”.
Wydaje się, że zjawisko to występuje również u psów. W jednym
z eksperymentów nagradzano je za wykonanie polecenia pewną ilością
zwykłego pożywienia, które następnie zastąpiono psimi przysmakami.
Kiedy powrócono do zwykłej karmy, wyniki osiągane przez psy były
gorsze. Oznacza to, że nagradzanie psa pysznościami niekoniecznie
skutkuje szybszym uczeniem się oraz że nie będzie łatwo wrócić do
normalnych przegryzek, kiedy skończą się te dobre[41]. Nagradzanie psów
jedzeniem za coś, co już robią w zamian za pochwałę, może mieć podobny
rezultat.
Szkoła ta wierzy również, że najszybszym sposobem wytrenowania psa
są długie, codzienne, powtarzalne sesje treningowe. Najnowsze badania
mówią, że także w tym aspekcie możemy trochę odpuścić. W pewnym
eksperymencie psy uczono kłaść łapę na myszce komputerowej – czego
nigdy wcześniej nie robiły. Szkolono je albo pięć razy w tygodniu, albo raz
w tygodniu: druga grupa potrzebowała mniejszej liczby spotkań, żeby
opanować zadanie[42].
W innym doświadczeniu psy uczono, żeby podchodziły do kosza
i zostawały przy nim. Ich sesje szkoleniowe różniły się częstotliwością (raz
lub dwa razy w tygodniu versus codziennie) oraz długością trwania (jedna
sesja versus trzy pod rząd). Okazało się, że psy uczyły się najefektywniej,
kiedy szkolono je raz w tygodniu podczas pojedynczej sesji, najgorzej zaś
szło tym, które ćwiczyły najczęściej – codziennie po trzy sesje[43]. Wyniki
pokazują więc, że jeśli chodzi o uczenie się – czasem im mniej, tym lepiej.
Jedną z najpopularniejszych dziś technik szkoleniowych jest szkolenie
klikerowe[44]. Bazuje ono na klasycznym warunkowaniu odkrytym przez
Pawłowa i udoskonalonym przez Skinnera i behawiorystów na gołębiach
i szczurach. Kliker jest rodzajem pudełeczka z metalową blaszką, która
przy naciśnięciu wydaje klikający dźwięk. W odpowiedzi na pożądane
zachowanie kliker funkcjonuje jako „wzmocnienie wtórne” towarzyszące
nagrodzie. Entuzjaści tej metody podkreślają, że jest ona skuteczna,
ponieważ kliknięcie następuje niemal natychmiast po zaobserwowaniu
właściwego zachowania, podczas gdy szperanie w poszukiwaniu przysmaku
może powodować opóźnienia. Po tym, jak zachowanie zostanie
„oznaczone” kliknięciem, następuje szybkie wręczenie nagrody.
Biorąc pod uwagę popularność klikerów, sporym zaskoczeniem jest
fakt, że istnieje tylko jedno badanie porównujące ich skuteczność z innymi
metodami treningowymi. Basenji uczono, żeby dotykały nosem pachołka,
nagradzając je klinięciem i jedzeniem bądź samym jedzeniem. Grupa
psów szkolona za pomocą klikera nie uczyła się ani trochę szybciej niż
grupa nagradzana wyłącznie pożywieniem. Przynajmniej na ten moment
nie dysponujemy żadnymi naukowymi dowodami na poparcie tezy, że
szkolenie klikerowe sprawia, iż psy uczą się szybciej[45].
Klikery pomagają, ale musimy określić dokładnie, kiedy pomagają
i dlaczego. Podejrzewam, że ich sekret leży nie tyle w ułatwianiu psom
szybszego uczenia się, ile w sprawianiu, że ludzie stają się lepszymi
szkoleniowcami. Kliker może pomóc właścicielom w wynagradzaniu psów
w bardziej konsekwentny sposób, a nawet dać im poczucie większej
kontroli podczas treningu. Żeby uzyskać pewność, potrzebujemy więcej
badań.
Obecnie stosowane techniki szkolenia niewątpliwie działają – psy można
nauczyć robienia wielu niesamowitych rzeczy. Z naukowego punktu
widzenia jednak wciąż nie wiemy, która metoda jest najlepsza. Nie ma
żadnego formalnego programu szkolenia, który łączyłby naszą wiedzę
o psim zachowaniu i trenowaniu psów z wynikami najnowszych badań
z zakresu dognitywistyki.
Trening kognitywny nie tylko pozwoliłby zidentyfikować różne sposoby,
na jakie psy się uczą, ale również dałby możliwość poznania ograniczeń
i tendencji, które stają na przeszkodzie przyswajaniu wiedzy. Następnie
można by opracować strategie umożliwiające obejście tych przeszkód przy
jednoczesnym pełnym wykorzystaniu psiego geniuszu.

Kiedy dognitywistyka działa na twoją korzyść


Najważniejszą lekcją wynikającą z badań nad psim poznaniem jest fakt, że
psy pozostawione same sobie absolutnie niczym się nie wyróżniają.
Wyobraźmy sobie, że ktoś umieszcza nas w pustym pokoju. Za każdym
razem, kiedy stajemy blisko drzwi, w szparze pod nimi pojawia się
banknot jednodolarowy – szybko zdalibyśmy sobie sprawę ze związku
naszego działania z wywoływanym przez nie skutkiem.
W porównaniu z wilkami psy wolniej odczytują tego typu powiązania
między arbitralną wskazówką a obecnością jedzenia. Widzieliśmy, że wilki
na podstawie kolorów uczą się i oduczają, w której kryjówce szukać
pożywienia, znacznie szybciej niż psy. Są również nieporównywalnie
szybsze w uczeniu się, jak obejść fizyczną barierę[46]. Kiedy psy działają
w pojedynkę i za pomocą prób i błędów dochodzą do pewnych skojarzeń,
osiągane przez nie wyniki nie są zachwycające[47].
Wilki mogą wypadać lepiej w przyswajaniu nowych rzeczy przy użyciu
prób i błędów, ale nikt nie ośmieliłby się twierdzić, że łatwiej je wyszkolić
niż psy. Ergo to nie uczenie się na próbach i błędach jest tą niezwykłą
umiejętnością, dzięki której psy są tak podatne na tresurę.
Ta ich cecha związana jest z innymi rodzajami poznania. Pies zawsze
będzie się uczył od człowieka szybciej niż wilk, ponieważ w toku ewolucji
wykształcił w sobie umiejętność odczytywania naszych sygnałów
komunikacyjnych. Choć psy użytkowe (w wyniku szkolenia lub selekcji
dokonywanej przez człowieka[48]) mogą wybijać się na tle innych
zdolnościami do wykorzystywania ludzkiej gestykulacji, wszystkie psy –
także te ze schroniska i przedstawiciele ras niewyhodowanych przez ludzi –
potrafią to robić[49].
Podejście kognitywne pomaga nam też zidentyfikować konteksty,
w których psy najchętniej uczą się na podstawie naszych prób
porozumienia się z nimi. Na przykład: psy lepiej rozszyfrowują nasze
gesty, kiedy wykonując je, skupiamy na nich uwagę[50]. Podobnie jak
niemowlęta, psy najsprawniej podążają za kierunkiem naszego spojrzenia,
kiedy sygnalizujemy komunikacyjną naturę ruchu głowy: częściej spojrzą
tam, gdzie my, jeśli zawołamy je po imieniu i nawiążemy z nimi kontakt
wzrokowy, zanim przeniesiemy spojrzenie w inną stronę.
Psy gorzej radzą sobie z posługiwaniem się gestami[51], które
w zamierzeniu nie służą komunikacji. Jeśli wyciągniemy rękę, jakbyśmy
wskazywali, ale potem spojrzymy na zegarek, jest mniej prawdopodobne,
że psy podążą za naszym wskazaniem. Psy mają też problemy ze
zrozumieniem gestów grożących, które mają je odwieść od pójścia
w którąś stronę[52].
Bardziej prawdopodobne jest też, że psy posłuchają naszego gestu
wskazującego, jeśli wcześniej zwrócimy się do nich, używając wysokiego
tonu (nawet niekoniecznie ich imienia). Wysoki głos sprawia także, że
z większą determinacją szukają ukrytych obiektów[53].
Kontakt wzrokowy, wołanie po imieniu i zachęta wypowiedziana
wysokim głosem – wszystkie te zabiegi maksymalizują szanse, że pies
zrozumie nasz gest.
Skuteczność sygnałów werbalnych jest różna: w niektórych przypadkach
mogą pomóc psom uczyć się szybciej, w innych mogą je zmylić. Kilka
badań wykazało, że kiedy psy uczą się rozwiązywania nowego problemu,
omawianie rozwiązania podczas jego demonstrowania pomaga zwierzętom
się na nim skupić i je przyswoić[54].
Niemniej jednak to samo podejście może również odnieść negatywny
skutek: jeśli wypowiemy kilka słów, wśród których znajdzie się słowo
„siad”, jest mniej prawdopodobne, że pies wykona polecenie, niż
gdybyśmy powiedzieli tylko „siad”. Efekt ten nasila się, kiedy psy mają
wykonać nową komendę lub znaną komendę w nowym miejscu[55]. To
zdaje się sugerować, że zamiast gawędzić, powinniśmy raczej ograniczyć
się do wypowiedzenia samego polecenia.
Szkolenie kognitywne pozwoli opracować techniki, które będą oparte na
bardziej elastycznych i szybszych niż metoda prób i błędów formach
uczenia się. Jednym z przykładów jest zdolność psów do „uczenia się, jak
się uczyć” – pozwala im ona uogólniać nowo zdobytą umiejętność
i wykorzystywać ją w nowych sytuacjach, bez konieczności uczenia się
wszystkiego od początku. Sarah Marshall-Pescini z Uniwersytetu
w Mediolanie porównała psy użytkowe po specjalistycznych szkoleniach
z nigdy nieszkolonymi psami domowymi. Psy musiały znaleźć dźwignię,
która otwierała pudełko z karmą, i użyć jej. Pracujące psy wytrwale i do
skutku szukały rozwiązania problemu[56], natomiast te, które nie miały
styczności z żadnym treningiem, szybko zaprzestawały samodzielnych prób
i po prostu zwracały się ku swojemu właścicielowi. Marshall-Pescini
zasugerowała, że psy użytkowe mogły nauczyć się radzenia sobie z tego
typu nowymi trudnościami podczas wypełniania swoich codziennych
obowiązków.
Dognitywistyka pokazuje nam też, że psy niemal natychmiast potrafią
przyswoić sobie rozwiązanie problemu, jeśli ktoś im je wcześniej
zaprezentuje. Szczeniakom pozwolono towarzyszyć matce, kiedy ta, będąc
na służbie, poszukiwała narkotyków. Kiedy następnie same przechodziły
szkolenie w wykrywaniu podobnych substancji, czterokrotnie częściej niż
inne szczenięta uzyskiwały w nim najwyższe wyniki[57].
Choć psom samodzielne otwieranie pojemników lub drzwi czy omijanie
przeszkód przychodzi z trudem, staje się łatwe, jeśli ktoś inny zrobi to
pierwszy[58].

Kiedy dognitywistyka działa na twoją niekorzyść


Dognitywistyka pokazuje też, że czasem psy są zbyt inteligentne, żeby nas
słuchać. Myślący pies nie jest zaprogramowany, żeby posłusznie
wykonywać każdą naszą komendę. Kiedy występuje konflikt interesów,
możemy się spodziewać, że nasz najlepszy przyjaciel wykorzysta swoje
zdolności, żeby spróbować nas obejść. Pamiętajmy na przykład, że psy
czasem orientują się, co widzimy, a czego nie widzimy: upuszczają piłkę
raczej przed niż za nami, proszą o jedzenie kogoś, kto jest w stanie je
dojrzeć, i aportują te przedmioty, które są widoczne dla ich właścicieli[59].
Christine Schwab i Ludwig Huber z Uniwersytetu Wiedeńskiego[60]
chcieli sprawdzić, jak psy decydują, kiedy nieposłuszeństwo wobec
właściciela może ujść im na sucho. W przeprowadzonym przez nich
eksperymencie właściciele kazali swoim psom leżeć, po czym kładli przed
nimi, w odległości około półtora metra, ich ulubione przysmaki. Następnie
stawali tak, że pies znajdował się między nimi a pożywieniem,
i wykonywali jedną z poniższych czynności:

• patrzyli na psa: właściciel siadał na krześle, a jego oczy, głowa i ciało


były zwrócone w stronę zwierzęcia;
• czytali książkę: właściciel siadał na krześle z głową i ciałem
zwróconym w stronę zwierzęcia, ale jego oczy były zaabsorbowane
książką;
• oglądali telewizję: właściciel zwracał ciało w stronę psa, ale jego
głowa i oczy skierowane były w inną stronę;
• odwracali się plecami: właściciel siadał na krześle i czytał książkę
odwrócony do psa plecami;
• wychodzili z pomieszczenia: właściciel wychodził i zamykał drzwi
zaraz po tym, jak położył jedzenie przed psem.

Po pierwsze: wszyscy ci, których pies nie zawsze zachowuje się idealnie,
mogą poczuć się lepiej – w 60% przypadków psy nie były w stanie oprzeć
się pokusie i zjadały smakołyki, niezależnie od tego, na co patrzył ich
właściciel. Prawdopodobnie nie mielibyśmy również problemu
z odgadnięciem, kiedy najchętniej lekceważyły polecenie swojego pana
w pozostałych przypadkach – tak: wtedy, gdy opuszczał pokój.
Drugą sytuacją, w której najczęściej wykradały pokarm, był moment,
kiedy właściciel był odwrócony do nich plecami. Dowodzi to, że psy
dostrzegają różnicę między przodem a tyłem człowieka i rozumieją, że
ktoś zwrócony do nich plecami nie poświęca im zbyt wiele uwagi.
Rezultaty tych badań potwierdzono wielokrotnie, również w naszym
eksperymencie, w którym psy upuszczały piłkę raczej przed nami (tam,
gdzie mogliśmy ją dojrzeć), niż za nami. Psy były również bardziej skore
do nieposłuszeństwa, kiedy ich właściciel oglądał telewizję i jego głowa
i oczy nie były skierowane na psa.
Być może oznacza to po prostu, że psy nauczyły się, że im bardziej
jesteśmy zwróceni w ich stronę, tym pilniej powinny wykonywać nasze
polecenia.
Niemniej jednak psy częściej sięgały po jedzenie, kiedy właściciel
czytał książkę, niż kiedy spoglądał prosto na nie – jest to o tyle
imponujące, że obie sytuacje były niemal identyczne: właściciel siedział na
krześle, zwrócony ciałem i głową w stronę psa.
Jedyną różnicą był fakt, że przy czytaniu jego oczy skierowane były
w dół. Kontakt wzrokowy sprawiał, że psy najczęściej wykonywały
polecenie i były mu posłuszne najdłużej, co pokazuje, że naprawdę
rozumieją, co ich właściciele są w stanie zobaczyć, i wykorzystują tę
wiedzę, podejmując decyzję o tym, w jakim stopniu powinny poddać się
ich woli. Potrafią posłużyć się swoim rozumem, żeby dostać to, czego
chcą.
Kiedy wydawałem Milo polecenie w domu, wykonywał je natychmiast,
ale gdy tylko wychodziliśmy na dwór, zachowywał się, jakby kompletnie
nie miał pojęcia, o czym mówię. Naukowcy z Uniwersytetu De Montfort
oraz University of Lincoln w Wielkiej Brytanii odkryli, że psy są mniej
skłonne zareagować na komendę „siad”, kiedy ich właściciele stoją dwa
i pół metra od nich, niż kiedy znajdują się tuż przy nich. Jeszcze gorzej
było, kiedy właściciele znajdowali się poza zasięgiem ich wzroku.
Kiedy więc nasz pies nie chce nas słuchać, pamiętajmy, że – choć
zwykle chce nas zadowolić – jest na tyle sprytny, żeby próbować
zastanawiać się, kiedy ignorowanie nas ujdzie mu na sucho. Szczęście
naszego związku może zupełnie dosłownie zależeć od tego, czy mamy na
niego oko.
Szkolenie kognitywne będzie brało pod uwagę również fakt, że różne
procesy poznawcze mogą stawać na przeszkodzie uczeniu się i je
spowalniać. Na przykład: niektóre tendencje mogą uniemożliwiać psom
dostrzeganie rozwiązań, które znajdują się tuż przed ich nosem –
przypomnijmy sobie, jak w części drugiej próbowały przechodzić przez
drzwi, których używały wcześniej, mimo że po zmianie ich umiejscowienia
jak na dłoni widziały nowe przejście i ścianę w miejscu starego. Ich
pamięć o wypróbowanym wejściu wpływała na zdolność polegania na tym,
co widziały[61].
Psy mają również skłonność do podążania raczej za gestem człowieka
niż za świadectwem własnych oczu: kiedy eksperymentator prezentuje im,
gdzie ukrył jedzenie, ale potem pokazuje w innym kierunku, psy nie
szukają pokarmu, który widziały, lecz idą tam, gdzie wskazał im
człowiek[62].
W procesie ewolucji psy wykształciły w sobie tendencję do zwracania
uwagi na sygnały komunikacyjne człowieka nawet wtedy, gdy stoją one
w sprzeczności z tym, co właśnie widziały. Choć w pewnych sytuacjach
może to być korzystne, pociąga za sobą również pewne poważne
konsekwencje: jeśli psy wykrywające materiały wybuchowe będą polegać
bardziej na zachowaniu opiekuna niż na własnym węchu, mogą nie
wywiązać się ze swego zadania[63].
Szkoleniowcy pracujący metodą kognitywną wiedzieliby również, że
niektóre zachowania może być trudno uzyskać ze względu na psią
lateralizację. Według pewnych badań niektóre psy przy manipulowaniu
przedmiotami częściej używają jednej łapy, przy czym suki preferują
prawą, a samce lewą[64]. W dodatku kiedy psy natykają się na bodziec
emocjonalny, jest on przetwarzany w prawej półkuli mózgu, co sprawia, że
w odpowiedzi zwracają głowę w lewo – może to prowadzić do tego, że
pobudzone częściej będą poruszały się w lewą stronę[65], nawet jeśli
z punktu widzenia trenera jest to „zły” kierunek.
W kognitywnym podejściu do szkolenia pies nie jest ani czarną
skrzynką, ani kudłatym człowiekiem. Choć w toku ewolucji nabył
specyficzny rodzaj geniuszu, jak każdy inny gatunek ma też swoje
ograniczenia: zrozumienie ich pozwoli usprawnić techniki tresury. Nie
wymagamy od niemowląt, żeby pojmowały pewne problemy, takie jak
niebezpieczeństwa związane ze schodami czy nożami – to samo dotyczy
psów.
Wbrew powszechnemu przekonaniu na przykład nie istnieje
eksperymentalne potwierdzenie faktu, że psy odczuwają wyrzuty sumienia
czy że rozumieją pojęcie winy podobnie do człowieka. Obecnie
dysponujemy jedynie dowodami na to, że reagują na pełne frustracji
zachowanie właściciela[66]. Oznacza to, że uczenie się po fakcie nie działa.
Naukowcy obserwowali, jak po zawodach na torze przeszkód właściciele
rugali czy nawet fizycznie popychali swoje psy – jedynym skutkiem
takiego zachowania było podniesienie poziomu stresu u zwierząt[67]. Jest
bardzo mało prawdopodobne, że pies rozumie, iż po słabym występie
powinien czuć się winny, czy że werbalna czy fizyczna kara wpłynie
pozytywnie na przyszłe wyniki. Podobnie kiedy przychodzimy do domu
i okazuje się, że nasze rozkoszne szczeniaczki pogryzły kanapę, rozwlekły
śmieci po całym domu albo miały mały wypadek, raczej nie będą w stanie
pojąć, dlaczego jesteśmy źli. Nie ma więc sensu wskazywać na wypełnienie
sofy, resztki ziemniaków czy zasuszoną kupkę i krzyczeć.
Psy są ograniczone poznawczo również przez to, że nie rozumieją, co
ktoś wie, a czego nie wie: na przykład próbowały wskazać (patrząc
w danym kierunku i szczekając) człowiekowi miejsce ukrycia przedmiotu
niezależnie od tego, czy był on, czy nie był świadkiem samego aktu
chowania[68]. Pokazuje to, że kiedy próbują się z nami porozumieć, zwykle
raczej proszą o to, czego chcą. Prawdopodobnie nie są w stanie
komunikować się z nami na podstawie tego, co widzieliśmy (lub nie)
w przeszłości.
Przez całe stulecia ludzie powtarzali sobie historie o heroicznych psach
(oraz przynajmniej jednym kangurze) w typie Lassie, które biegły po
pomoc, gdy ich właściciel wpadał w tarapaty. Żeby sprowadzić ratunek,
Lassie musiała zrozumieć, że powinna poinformować innych ludzi
o niebezpieczeństwie, które tylko ona widziała. Pierwsza seria
eksperymentów nad psim poznaniem zdaje się wskazywać (co być może
nie jest zaskoczeniem), że raczej nieprawdopodobne jest, by nasz pies –
jakimkolwiek wielkim psim geniuszem by był – posiadał zdolności
kognitywne, które by mu to umożliwiały. Psie rozumienie różnych typów
zagrożeń, które mogą dotyczyć ludzi, jest dość ograniczone: choć
większość z nich pojmuje niebezpieczeństwa związane z obcymi[69], ich
słabe rozeznanie w fizyce sprawia, że w innych sytuacjach raczej się nie
sprawdzą.
Krista Macpherson i William Roberts z Uniwersytetu Zachodniego
Ontario postanowili sprawdzić, czy psy są zdolne rozpoznać, że ich
właścicielowi coś grozi. Kiedy ciężka półka z książkami przygważdżała go
do ziemi, psy zwykle nie szukały ratunku u stojącego nieopodal
obserwatora. Nawet gdy ich właściciel krzyczał z bólu i wzywał pomocy,
najwyżej przechadzały się w pobliżu świadka[70]. Najwyraźniej nie
rozumiejąc praw fizyki stojących za całą sytuacją, nie czuły się
zaalarmowane ani zmotywowane do proszenia innego człowieka
o interwencję.
Nie oznacza to oczywiście, że psom nigdy nie zdarza się ratować
ludzkiego życia – robią to non stop. W styczniu 2007 roku Mike Hambling
przechodził z Freddiem, swoim owczarkiem niemieckim, przez
zamarzniętą rzekę. Pies wahał się przed wejściem na lód i protestował,
szarpiąc głową. Nagle tafla załamała się, a Mike wpadł do lodowatej toni.
Bezradnie szamotał się, próbując wyjść, ale ciężkie, nasiąknięte wodą
ubrania ciągnęły go w dół. Kiedy na skutek wychłodzenia zaczynał już
tracić przytomność, poczuł na nadgarstku pociągnięcie: to Freddie z całej
siły ciągnął za smycz. Ostatecznie psu udało się wyciągnąć swojego pana
na brzeg. Zwierzęcy Panteon Puriny jest pełen tego typu historii zwierząt
sprowadzających pomoc w nagłych sytuacjach, a bohaterami 83% z nich są
psy. Ale ile pies jest rzeczywiście w stanie zrozumieć? Czy Freddie
wiedział, że jego pan znajduje się w niebezpieczeństwie, i połączył
lodowatość wody z koniecznością wyciągnięcia Mike’a na brzeg? Czy też
po prostu czuł, że coś go wciąga w stronę dziury w lodzie, i zaczął się na
siłę wycofywać, póki to ciągnięcie nie ustało?
Psy potrafią wyczuć raka, sprowadzić pomoc w razie pożaru i ostrzec
właścicieli o niebezpiecznie niskim poziomie insuliny. Fakt, że nasz pies
nie jest orłem z fizyki, nie oznacza jeszcze, że nie pomoże nam, gdyby
stało się coś złego. W pewnych sytuacjach psy mogą nas uratować:
poznawcze podejście do szkolenia sprawia, że możemy realnie ocenić,
kiedy są w stanie to zrobić, a kiedy nie.
Dzięki szkoleniu poznawczemu możemy dostrzec wszelkie możliwe
sposoby, na jakie pies potrafi się uczyć: czy to przez wnioskowanie, jak
Rico i Chaser[71], czy przez zwracanie uwagi na nasze sygnały
komunikacyjne[72], uczenie się uczenia[73], czy rozwiązywanie problemów
przez naśladowanie zaobserwowanego zachowania[74]. Pozwala nam
również dostrzec, że zdolności te mogą sprawić, iż pies stanie się zbyt
inteligentny, by nas słuchać, a także że istnieją zadania, które przerosną
niektóre czy nawet wszystkie psy, niezależnie od tego, ile czasu
poświęcilibyśmy na ich wytresowanie.

Po czym rozpoznać, że pies jest bardzo inteligentny?

Choć większość ludzi (64%) wie, że to spontaniczne radzenie sobie z nowymi


problemami jest kluczem do psiego geniuszu, jedna czwarta ankietowanych
nadal sądzi, że tajemnicą ich sukcesu jest uczenie się na próbach i błędach.

Piętą Achillesową Milo było szczekanie. Nadmierna szczekliwość jest


najczęściej zgłaszanym problemem behawioralnym u psów. To naturalne,
że psy szczekają, a w procesie udomowienia najwyraźniej nabrały w tym
znacznej wprawy: używają szczeku częściej i w bardziej różnorodnych
kontekstach niż wilki. Szczeknięcie może towarzyszyć powitaniu,
zaproszeniu do zabawy, groźbie, poczuciu zagrożenia albo po prostu innym
szczeknięciom w okolicy.
Wszyscy znamy (albo mieliśmy) psy, które bez przerwy szczekają, co
prowadzi do wrogich spojrzeń niemogących zmrużyć oka sąsiadów
i bezradnej frustracji właścicieli[75]. Czasem można nauczyć psy, żeby nie
szczekały, odwołując się do sytuacji, która je pobudza – na przykład kiedy
ktoś dzwoni lub puka do domu. Nakłanianie psa pozytywnym
wzmacnianiem, żeby na komendę szedł wtedy na swoje posłanie, do kojca
czy w jakiekolwiek inne miejsce oddalone od drzwi, położył się i został
tam przez minutę, może zredukować szczekanie nawet o 90%[76].
Innym stosunkowo dobrze przebadanym rozwiązaniem jest obroża
sprayowa z citronellą. Umieszczony na niej mikrofon wykrywa, kiedy pies
szczeka, i uaktywnia dozownik, który z sykiem wypuszcza chmurę
pachnącego olejkiem powietrza. Obroże tego typu działały najefektywniej,
kiedy psy nosiły je z przerwami (co drugi dzień przez trzydzieści minut)
przez okres trzech tygodni[77]. To dość zaskakujące: wydawałoby się, że
powinny być najskuteczniejsze, spryskując psa za każdym razem, gdy
szczeka – najwyraźniej również tutaj największa ilość powtórzeń wcale nie
prowadzi do najlepszych wyników. Co więcej, kiedy porównano
bezpośrednio obrożę z citronellą oraz obrożę porażającą impulsem
elektrycznym, okazało się, że obie zmniejszają częstotliwość szczekania
w podobnym stopniu[78]. Niemniej jednak obroże sprayowe nie eliminują
szczekania całkowicie, a psy stopniowo przyzwyczajają się do nich
i z czasem szczekają coraz częściej. Tydzień po zaprzestaniu noszenia
obroży ilość szczekania wzrasta, choć nie osiąga takiego poziomu jak przed
jej zastosowaniem (podobnie jest w przypadku obroży elektrycznych).
Te rozwiązania zwykle nie są jednak w stanie pomóc chronicznym
szczekaczom, takim jak Milo. Nadmierna szczekliwość zazwyczaj wynika
z temperamentu psa, u Milo problemem był zaś niepokój. Psy różnią się
poziomem hormonów i neurotransmiterów, co sprawia, że są mniej lub
bardziej niespokojne. Niepokój może wywoływać różne zachowania,
począwszy od wycia Milo, a skończywszy na brudzeniu w domu. Może
również wpływać na zdolności poznawcze psa: u Milo rzutował na
umiejętność uczenia się i wykonywania poleceń. Ostatecznie po prostu
miałem szczęście: mój pies okazał się jednym z tych specyficznych
przypadków, w których kastracja pozwala zwierzęciu niemal całkowicie
uwolnić się od napięć.
Po tym, jak przezwyciężyliśmy już lęki Milo, nigdy więcej nie miałem
z nim najmniejszego problemu. Przeżył swoje dni, towarzysząc mi
w Niemczech (Niemcy nigdy nie ustawali w mówieniu mi, jak piękny jest
mój niedźwiedź polarny). Umarł w 2007 roku. Jego ruchy nieco się
spowolniły i zaczął mieć problemy ze wspinaniem się na piąte piętro, gdzie
mieszkaliśmy. Zaprowadziłem go do weterynarza, podejrzewając
reumatyzm – zamiast tego lekarz znalazł jego w brzuchu guz wielkości
piłki do koszykówki. Gdy odszedł, żegnałem go z równie wielkim
smutkiem jak kiedyś Oreo, choć prawdopodobnie nigdy nie istniały dwa
tak różne psy. Ostatecznie Milo rzeczywiście okazał się psem, jakiego
pragnąłem.
Rozdział 11

Na psią miłość
Czy moglibyśmy kochać się bardziej?

W krajach Pierwszego Świata, takich jak Stany Zjednoczone,


możemy pozwolić sobie na wydawanie znacznej ilości pieniędzy na
zwierzęta domowe. W innych kulturach sytuacja wygląda nieco inaczej[1].
Kiedy nasza znajoma z Konga Gisele Yangala po raz pierwszy zobaczyła
naszego psa Tassiego, zawołała wesoło „Cześć, tshibela-bela”. Moja żona
Vanessa urosła z dumy, ponieważ w wielu językach bella znaczy „piękna”.
Tassie przywykł do wyrazów zachwytu pod swoim adresem: nazywamy go
psią Kim Kardashian, bo – jak wielu innych celebrytów – jest znany
kompletnie z niczego.
Dzięki przebiegłości Vanessy, kiedy tylko w Duke Canine Cognition
Center pojawiają się dziennikarze chcący nakręcić materiał o ośrodku,
Tassie zawsze znajduje się we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Jego kąpiel trwa godzinę i obejmuje nawet nałożenie odżywki. Jak dotąd
gościł między innymi na łamach „Time’a” i „National Geografic” oraz
występował w CBC, NBC i CNN.
Nie chciałbym dać do zrozumienia, że Tassie jest wybitnie utalentowany
– nie jest. Kiedy Randi Kaye kręciła z nami odcinek Anderson Cooper 360°
dla CNN, z radością poinformowała mnie, że Tassie jest głupszy niż lemur
(oblał test, który lemury z Duke Lemur Center zdały śpiewająco).
Niemniej jednak, jak pokazuje szereg przykładów ze współczesnej
Ameryki, żeby stać się sławnym, nie potrzeba inteligencji, Tassie zaś jest
cudowny w trącaniu kubków używanych w eksperymentach pod każdym
możliwym kątem, dopóki nie wypadnie z nich przysmak.
Kiedy więc padło słowo bella, Tassie zrobił się nieco wyższy i pozwolił
słońcu połyskiwać na swojej jedwabistej sierści. Po chwili Gisele
wyjaśniła nam, że tshibela-bela było nazwą kongijskiego dania z psiego
mięsa, które czasem przyrządza się w Lubumbashi, jej rodzinnym
miasteczku.
– Bierzesz psa i z obu stron nadziewasz go kolbami kukurydzy, a potem
wolno pieczesz, obracając rożen, jak kozę.
Vanessa słuchała, przerażona, po czym pospiesznie wygoniła Tassie’go
za drzwi, żeby ocalić go przed tymi kolbami.

Różnice kulturowe
Podejście do psów jest odmienne w różnych czasach i różnych kulturach[2].
W Anderson w stanie Tennessee odsłonięto szczątki niezwykle starego psa:
na podstawie badań jego szkieletu ustalono, że cierpiał na wiele schorzeń,
w tym artretyzm związany z chronicznym stanem zapalnym wynikającym
z niezaleczonego złamania żebra. Zwierzę to mogło dożyć sędziwego wieku
z takimi obrażeniami jedynie z pomocą troszczącego się o nie ponad
siedem tysięcy lat temu człowieka. Powszechność występowania takich
psów skłoniła archeologów takich jak Darcy Morey do stwierdzenia, że:

Niewątpliwie zarówno kilka tysięcy lat temu, jak i w czasach historycznych


ludzie zamieszkujący Amerykę Północną dbali o schorowane, starsze psy, a gdy
te umierały, z czułością je chowali[3].

Dowody archeologiczne sugerują również, że zanim społeczności


przebywające na terenie dzisiejszego Missisipi zaczęły uprawiać ziemię,
szanowały psy – często były one grzebane razem z ludźmi. Wraz
z pojawieniem się rolnictwa nastąpiła nagła zmiana: zmniejszyła się liczba
psich pochówków, zwiększyła natomiast liczba nacięć na zachowanych
kościach – co wskazuje na to, że wraz z zakorzenieniem się ekonomii
opartej na roli psy zaczęto zjadać[4].
Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że nie wszyscy myślą o psach
w tych samych kategoriach co ja, kiedy pojechałem na wyspy Galapagos.
Wszystkie tamtejsze zwierzęta przypominały zwierzątka domowe:
ponieważ nie grożą im drapieżniki, niebieskonogie głuptaki, foki, żółwie
i wszystkie inne gatunki były tak ufne, że można było spacerować między
nimi i głaskać je po głowach.
Kiedy na wyspy sprowadzono psy, to one stały się drapieżnikami.
W szczególności upodobały sobie tutejsze legwany morskie, jedyne żyjące
obecnie jaszczurki żywiące się w morzu. Wczesnym rankiem, jeszcze
przed świtem, wyspiarze, strażnicy rezerwatu i przewodnicy wycieczek
widzieli psy przemykające się wzdłuż drogi. „Psy – powiedzieli ze
wstrętem. – Będzie trzeba wrócić i je powystrzelać”.
Byłem w szoku, że psy mogą być czymkolwiek innym niż ukochanymi
pupilami. Od tamtej pory widziałem czworonogi z całego świata, od
Ugandy, przez Australię, Rosję, po Włochy.
Raymond Coppinger odnotował, że w Kenii daje się niemowlętom
szczeniaki, żeby wylizywały do czysta ich pupy[5]. Odwiedził również
wyspę Pemba należącą do Tanzanii – jej mieszkańcy nie głaszczą swoich
psów, nie karmią ich, nie zamykają w kojcach, nie uwiązują na łańcuchu
i nie zakładają obroży. Wierzą oni, że Bóg nie lubi psów – jeśli pies
wejdzie do ich domu, musi on przejść rytuał duchowego oczyszczenia,
zanim Bóg ponownie wstąpi w jego progi. Psie nosy są zimne i mokre,
ponieważ żyją w nich złe organizmy, a kontakt z psią śliną może
wywoływać choroby.
Na Dominice, jednej z Wysp Karaibskich, żyją tysiące bezpańskich
kundli[6], które roznoszą – między innymi – choroby zagrażające
ludzkiemu zdrowiu. Tylko 12% psów zostaje poddanych szczepieniu,
a ludzie nie chodzą ze swoimi zwierzętami do weterynarza, jeśli te nie są
poważnie chore. Większość z domowych psów jest trzymana w zamknięciu
w domu lub na podwórku, podczas gdy reszta błąka się po ulicach
z bezpańskimi, grzebiąc w śmietnikach i ogródkach w poszukiwaniu
odpadków. Nic dziwnego, że gros z nich nie dożywa sędziwego wieku.
Dla tradycyjnych Japończyków psy stawały się naprawdę ważne dopiero
po śmierci[7]. Ich pochówkom zawsze towarzyszyły wyszukane ceremonie
i rytuały – w samym Tokio jest ponad osiemdziesiąt cmentarzy dla
zwierząt. Samurajowie nadawali zmarłym psom buddyjskie imiona
i chowali je w świątyniach, zwykli Japończycy zaś grzebali je na
cmentarzach dla zwierząt doglądanych przez całą społeczność – miało to
strzec ją przed duchami zmarłych zwierząt, które mogłyby powrócić, żeby
siać spustoszenie wśród żywych.
Dziś każdy pies może – za odpowiednio wysoką cenę – mieć swój
własny grób, można również złożyć jego prochy razem z prochami innych
zwierząt domowych. Ołtarze przed tymi nagrobkami pokryte są karmą,
zabawkami i smyczami. Latem i jesienią kapłan przeprowadza ceremonię,
w trakcie której przez około pół godziny wyczytuje na głos imiona
właścicieli i ich pupili.
To jednak w Chinach stosunki między ludźmi a psami są
prawdopodobnie najbardziej złożone. 9 sierpnia 2006 roku „The New
York Times” donosił o pewnym chłopcu i jego ojcu, którzy zostali
zmuszeni do przyprowadzenia swoich dwóch owczarków niemieckich na
rynek miejski i powieszenia ich na drzewie. Była to jedna z brutalnych
egzekucji dokonywanych na terenie prowincji Junnan, w których
w tamtym czasie zginęło ponad pięćdziesiąt tysięcy psów – wyciągano je
z domów, konfiskowano, kiedy spacerowały z właścicielami, i na miejscu
zatłukiwano na śmierć[8].
Pogrom był odpowiedzią na rozszerzającą się w Chinach epidemię
wścieklizny. W Stanach niewiele wiemy o tej chorobie, gdyż dzięki ściśle
przestrzeganemu programowi szczepień już nie występuje ona wśród
zwierząt domowych. Wywołuje ją wirus znajdujący się w ślinie,
przenoszony przez ugryzienia i otwarte rany. Początkowe objawy
przypominają grypę i obejmują ból głowy i gorączkę. Mogą minąć nawet
dwa lata, zanim wirus dotrze do mózgu, ale kiedy pojawią się już
poważniejsze symptomy zakażenia, takie jak wodowstręt, wiatrowstręt,
ślinotok i drgawki, choroba staje się nieuleczalna i prowadzi do
nieuchronnej śmierci.
Chiny są drugim krajem na świecie pod względem liczby zachorowań
i śmierci spowodowanych wścieklizną, zaś 95% przypadków rozwija się
w wyniku pogryzienia przez psa – żyje tam ponad dwieście milionów tych
zwierząt. Na terenach wiejskich, gdzie wścieklizna rozprzestrzenia się
najszybciej, ludzie z powodu biedy nie szczepią psów i sami się nie leczą:
w jednej z prowincji 89% zakażonych nie otrzymywało właściwych
leków[9]. Niemniej jednak decyzja chińskiego rządu, żeby co jakiś czas
zatłuc na śmierć tysiące psów, spotkała się z ostrą krytyką ich wielbicieli
na całym świecie.
Ponadto w niektórych regionach Chin psy nadal się zjada, a ich zdjęcia
w klatkach, w drodze do rzeźni, nie przyczyniają się do budowania
wizerunku Chin jako kraju miłośników zwierząt. Psy stanowią część
chińskiej tradycji kulinarnej od setek, jeśli nie tysięcy, lat. W starożytnych
Chinach psy i świnie stanowiły główne źródło białka zwierzęcego. Wszyscy
– od cesarzy po studentów uczących się do egzaminów – jedli psy[10].
Z drugiej strony Chińczycy są jednymi z najzagorzalszych psich
entuzjastów na świecie. Historia cesarza Woo, który otrzymał od dzikiego
zachodniego plemienia Leu słynnego psa zwanego Ao, pochodzi
z dwunastego stulecia przed naszą erą. Ao był bloodhoundem, o którym
mówiono, że potrafi czytać w myślach. Potem pojawiły się też psy
używane do walk, ponoć tak wielkie jak woły, cieszące się taką sławą, że
kiedy szły ulicą, ludzie przed nimi klękali[11].
Podczas gdy w Europie trzymanie zwierząt domowych rozpowszechniło
się dopiero w średniowieczu, w Chinach czworonożni pupile pojawili się
prawdopodobnie już w pierwszym wieku przed naszą erą. Te małe,
krótkonogie i krótkogłowe psy – nazywane „Pai” – mieściły się pod
tradycyjnie niskimi stołami używanymi w chińskich domach.
Od tamtej pory wielu chińskich cesarzy trzymało małe psy. Choć
przypominały one dzisiejsze shi tzu, pekińczyki i mopsy, ras tych
w tamtych czasach nie znano. Zamiast ustanawiać wzorce rasy, każdy
kolejny cesarz wybierał swojego ulubieńca i kazał uwiecznić go na
portrecie w cesarskich księgach. Pałacowi eunuchowie, którzy zajmowali
się podówczas hodowlą psów, starali się uzyskiwać osobniki jak
najbardziej zbliżone wyglądem do cesarskiego faworyta. Umieszczenie psa
„w księdze” było najwyższym komplementem dla każdego hodowcy[12].
Wielką wagę przywiązywano do koloru i znaków szczególnych – jeśli
miało się psa z łatą w kształcie feniksa, można go było sprzedać cesarzowi
za prawdziwą fortunę. Czarny pies z białą głową także zapewniał oficjalną
audiencję, ponieważ takie umaszczenie gwarantowało właścicielowi
zwierzęcia wielu synów. Biały pies z czarną głową zapewniał z kolei
bogactwo etc.
Jeden z najsłynniejszych psów w historii Chin żył w ósmym wieku.
Cesarz grał w szachy z pewnym księciem i nieuchronnie zmierzał ku
przegranej. Jego legendarnej piękności ulubiona konkubina dyskretnie
obserwowała partię z pewnej odległości, trzymając na kolanach swojego
małego pieska Wo. Widząc, że jej pan za chwilę może stracić twarz,
pozwoliła Wo wbiec na szachownicę i poprzewracać pionki. Cesarz był
zachwycony.
Kult piesków salonowych sięgnął apogeum w dziewiętnastym wieku:
mniej więcej w tym okresie pekińczyki zaczęły pojawiać się na obrazach
i na porcelanie. Tę i inne miniaturowe rasy nazywano „psami
rękawowymi”, ponieważ ich przedstawiciele mieścili się w modnych
wówczas szerokich rękawach.
W dwudziestym wieku w praktyce zakazano w Chinach posiadania
psów. Komunistyczna Partia Chin w 1949 roku przejęła władzę nad
krajem i ogłosiła, że ich hodowla jest burżuazyjną rozrywką. W 1952 roku,
podczas wojny koreańskiej, Chiny oskarżyły Stany Zjednoczone o użycie
broni biologicznej: panowało przekonanie, że USA wypuściły na
terytorium Chin psy zakażone śmiertelnymi chorobami. We wszystkich
miastach powoływano drużyny eksterminatorów, którzy mieli zlikwidować
wszystkie psy[13]. W 1983 roku, kiedy dopiero co zaczęły ponownie się
pojawiać, w Pekinie zakazano ich trzymania[14].
W dzisiejszych Chinach kwestia posiadania psów jest skomplikowana.
Rosnący dobrobyt sprawia, że znowu są w modzie – choć dziś to nie cesarz,
lecz zamożni i elita wyznaczają trendy dotyczące czworonożnych
towarzyszy. Najbardziej pożądanym rasom daleko do krótkonogich
i krótkopyskich pekińczyków: w cenie jest teraz olbrzymi mastif
tybetański. Legenda głosi, że Czyngis-chan z trzydziestu tysięcy tych
agresywnych, niezależnych, dochodzących do osiemdziesięciu kilogramów
psów pochodzących z Wyżyny Tybetańskiej utworzył armię, która miała
podbić zachodnią Europę[15].
W 2011 mastif tybetański stał się najdroższym psem na świecie: chiński
baron węglowy zapłacił półtora miliona dolarów za niemal metrowego,
dziewięćdziesięciokilowego psa o imieniu Hong Dong (Wielki Plusk),
którego dieta składa się między innymi z wykwintnych ślimaków morskich
i strzykw[16].
Psy zamieszkujące duże chińskie miasta mogą się dzisiaj cieszyć
wszystkimi luksusami, z których korzystają ich pobratymcy z Zachodu:
hotelami, basenami czy kontami na portalach społecznościowych. Ku
przerażeniu niektórych ich właściciele czasem nawet strzygą je tak, żeby
wyglądały jak egzotyczne zwierzęta: pandy czy tygrysy. Jeśli jesteś
wystarczająco majętny, możesz zabrać pupila do kina przyjaznego psom
czy wypić w jego towarzystwie drinka w jednym z psich barów
w centrum[17].
Z drugiej strony, wybuchy epidemii wścieklizny nadal prowadzą do
okresowych rzezi dziesiątków tysięcy tych zwierząt, nadal też nietrudno
jest zobaczyć wypełnione nimi ciężarówki jadące do ubojni, z których ich
mięso wędruje do restauracji.

Smutna prawda na własnym podwórku


Z przykrością muszę donieść, że w Ameryce psów wcale nie traktuje się
znacznie bardziej humanitarnie niż w Chinach. Humane Society of the
United States (HSUS), organizacja walcząca z okrucieństwem wobec
zwierząt, szacuje, że corocznie w schroniskach ląduje do ośmiu milionów
psów i kotów, z których mniej więcej połowa jest usypiana[18]. Wśród
powodów zmuszających właścicieli do porzucenia zwierzęcia najczęściej
podawane są przenosiny do innego miasta lub najemcy, którzy nie zgadzają
się na trzymanie pupili[19], ale kiedy nieco bliżej przyjrzymy się zebranym
danym, okaże się, że ludzie, którzy tłumaczyli oddanie psa koniecznością
przeprowadzki, zwykle zgłaszali także przynajmniej jeden problem natury
behawioralnej. Ponad połowa twierdziła, że ich pies jest hiperaktywny,
40% uważało go za zbyt hałaśliwego, jedna trzecia informowała, że niszczy
przedmioty w domu lub poza nim, a 26% miało problemy z brudzeniem
mieszkania[20]. Co więcej, zaledwie 6% psów oddawanych do schroniska
brało udział w profesjonalnym szkoleniu czy treningu posłuszeństwa.
Tylko 21% ludzi przygarnia psy ze schroniska: reszta nabywa je z innych
źródeł, między innymi z amatorskich rozrodów i pseudohodowli –
mrocznej strony świata psów czystej rasy.
Hodowanie psów jest kosztowne i wymaga czasu. Odpowiedzialni
hodowcy muszą upewnić się, że wszystkie ich psy mają odpowiednie
szczepienia i znajdują się pod stałą opieką weterynaryjną. Aby uniknąć
wad genetycznych, historia rodzinna krzyżowanych osobników musi być
dokładnie udokumentowana; dobry hodowca dba również, żeby psy nie
były rozmnażane zbyt często. Wszystkie szczenięta muszą zostać właściwie
uspołecznione, co zmniejsza ryzyko wystąpienia późniejszych problemów
behawioralnych.
Pseudohodowle to przedsięwzięcia, w których z definicji bardziej niż
dobrostan zwierząt liczy się zysk. Jak zauważa prezes HSUS Wayne Pacelle
w swojej książce The bond, żeby zmaksymalizować dochód,
pseudohodowcy zwykle trzymają psy w potwornych warunkach, czasem
w drucianych klatkach bez podłogi (co ułatwia sprzątanie): brak stałej
powierzchni uszkadza zwierzętom łapy[21].
Żeby zminimalizować hałas, hodowcy za pomocą stalowych rur miażdżą
wychowankom struny głosowe. Wszystkie zabiegi kosmetyczne, takie jak
przycinanie uszu czy obcinanie ogona, są wykonywane bez nadzoru
weterynarza i bez znieczulenia. Psy rozmnaża się bez przerwy, odkąd
ukończą sześć miesięcy, do piątego czy szóstego roku życia: kiedy
nieustanny kołowrót ciąż wyczerpuje suki, są one zabijane lub podrzucane
do schronisk.
Oto relacja członka ekipy ratunkowej, która brała udział
w likwidowaniu jednej z pseudohodowli:

Boks jest pełen psów, ale nie ma w nim jedzenia ani wody. Wszystkie zwierzęta
są brudne; betonowa podłoga tonie w ekskrementach [...] Są tu również martwe
psy, czasem tylko szkielety, niektóre w takim stadium rozkładu, że została po
nich jedynie kupka kości pokryta sierścią [...] Większości psów brakuje
fragmentów uszu wygryzionych przez muchy [...] Wśród zwierząt jest również
matka z młodymi. Okna i drzwi są pozamykane, nie ma wody, temperatura sięga
36 stopni. Dwa szczenięta z miotu nie żyją[22].

Pseudohodowle nabrały rozpędu po drugiej wojnie światowej, kiedy


klęska nieurodzaju na Środkowym Zachodzie sprawiła, że Departament
Rolnictwa Stanów Zjednoczonych zaczął zachęcać rolników do zajęcia się
hodowlą szczeniąt. Wszędzie jak grzyby po deszczu wyrastały sklepy
zoologiczne, stając się dla ogółu społeczeństwa głównym źródłem
szczeniaków[23]: zwyczaj ten nie zmienił się od pół wieku. HSUS szacuje,
że obecnie w USA działa co najmniej dziesięć tysięcy zarejestrowanych
i niezarejestrowanych pseudohodowli: ośrodki te są w stanie wypuścić na
rynek od dwóch do czterech milionów szczeniąt rocznie[24]. HSUS donosi
także, że niemal wszystkie sklepy zoologiczne sprzedają szczenięta
z pseudohodowli, gdyż jest to jedyny sposób, żeby mieć w ofercie
zwierzęta różnych ras[25].
Psy z pseudohodowli – co nie jest zaskakujące – często cierpią
z powodu problemów zdrowotnych lub behawioralnych. Nawet jeśli sklep
zoologiczny twierdzi, że szczenięta przybywają do niego z certyfikatami
potwierdzającymi ich stan zdrowia wydanymi przez weterynarza,
niejednokrotnie są badane jedynie pobieżnie i nie sprawdza się ich pod
kątem żadnych wad genetycznych, chorób czy pasożytów, które nagminnie
występują w pseudohodowlach. Zwichnięcie rzepki na przykład,
schorzenie wywoływane przez nadmierne eksploatowanie rozrodcze matek,
sprawia, że szczenięta zaczynają utykać – by je wyleczyć, potrzebna jest
operacja, która może kosztować nawet trzydzieści dwa tysiące dolarów[26].
Co więcej, każde zaświadczenie zdrowotne ma ograniczoną datę
obowiązywania, a problemy mogą zacząć pojawiać się całe miesiące, jeśli
nie lata po tym, jak sprowadzimy szczeniaka do domu.
O ile sklepy zoologiczne w niewielkim stopniu podlegają regulacjom,
w internecie panuje już całkowita wolnoamerykanka. Pseudohodowle,
które prowadzą sprzedaż bezpośrednią przez sieć, nie potrzebują żadnej
licencji i nie podlegają żadnej kontroli. Według Amerykańskiego
Towarzystwa Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt (American
Society for the Prevention of Cruelty to Animals, ASPCA) przez internet
sprzedaje się tyle samo zwierząt, ile za pośrednictwem sklepów
zoologicznych, a 89% „hodowców” ogłaszających się w sieci nie jest
zarejestrowanych w Departamencie Rolnictwa Stanów Zjednoczonych[27].
W 2007 roku Internet Crime Complaint Center, jednostka do spraw
zapobiegania przestępczości w internecie, odnotowało siedemset skarg
dotyczących psów sprzedawanych przez intenet, w tym nigeryjskiego
przekrętu na psa, w którym szczenięta oferowano za darmo albo po bardzo
zaniżonych cenach, po czym żądano różnorodnych dodatkowych ukrytych
opłat. Istnieje również oszustwo z przynętą i podmianą, kiedy szczeniak ze
zdjęcia w niczym nie przypomina zwierzęcia, które rzeczywiście
otrzymujemy.
Rzecz w tym, że żaden odpowiedzialny hodowca nie sprzedałby
szczeniąt do sklepu zoologicznego lub przez stronę internetową, ponieważ
najpierw chciałby osobiście poznać potencjalnego przyszłego właściciela
i przekonać się, że człowiek i zwierzę do siebie pasują. Jedynym sposobem
na upewnienie się, że wybrane przez nas szczenięta nie pochodzą
z pseudohodowli, jest odebranie ich osobiście. Jeśli hodowcy z jakiegoś
powodu nie chcą pozwolić nam odwiedzić psiarni, znikają, żeby iść po
szczeniaki, albo zabraniają nam zobaczyć ich rodziców, nie wróży to
niczego dobrego. Czerwona lampka powinna zapalić nam się również,
kiedy jednocześnie wystawiają na sprzedaż szczenięta więcej niż jednej
rasy lub pochodzące z kilku różnych miotów. Pies będzie stanowił część
naszej rodziny przez co najmniej dziesięć lat: warto poświęcić trochę czasu
na zasięgnięcie języka, poznanie go i zyskanie pewności, że jest szczęśliwy,
zdrowy i pochodzi z dobrego domu. Innym dobrym wyjściem jest
przygarnięcie i ocalenie jednego spośród czterech milionów psów i kotów,
które rokrocznie usypia się w schroniskach.
Oprócz dręczenia psów w majestacie prawa istnieje mnóstwo sposobów,
na jakie robi się to nielegalnie – jednym z najbardziej okrutnych są walki
psów. Historia psich walk sięga przynajmniej piątego wieku przed naszą
erą, a sceny psów biorących udział w krwawych zawodach uwieczniali
wszyscy, począwszy od starożytnych Greków, na Libijczykach
skończywszy. W Wielkiej Brytanii walki psów również cieszą się długą
tradycją: zastąpiły szczucie byków i niedźwiedzi – psa można było zdobyć
zdecydowanie łatwiej niż żywego niedźwiedzia. Kiedy psich walk
oficjalnie zakazano, zwierzęta nadal walczyły w szopach bez większych
zakłóceń – organy ścigania nie zaprzątały sobie nimi specjalnie głowy[28].
W Stanach Zjednoczonych walk psów zakazano w 1874 roku, jednak
dopiero w 1976 ich organizowanie zaczęto ścigać prawem[29]. Dziś sport
ten jest czymś więcej niż okazjonalną, potajemną, podwórkową rozrywką
– przybrał rozmiary epidemii[30].
W miastach USA jest ponad czterdzieści tysięcy psów walczących na
arenach. Kiedyś na tego typu zawody patrzono jako na odosobniony
problem opieki nad zwierzętami – dziś wiadomo, że walki psów są ściśle
powiązane z handlem narkotykami, hazardem, gangami i światem
zorganizowanej przestępczości. W Detroit wokół walk zbudowano całą
gałąź ekonomii – co nie może dziwić, skoro pieniądze, jakie można na nich
zarobić, z łatwością przewyższają potencjalne zyski z napadu z bronią[31].
W podejrzanych dzielnicach walki psów są niebezpiecznie
wszechobecne: według jednego z raportów niemal wszyscy uczniowie
dziewiątej klasy pewnej szkoły publicznej w Michigan widzieli jakąś na
własne oczy. Zespół do spraw znęcania się nad zwierzętami w Chicago
odnotowuje nawet przypadki ośmiolatków prowadzących swoje własne
walki psów[32].
Choć jest to nielegalna działalność, mająca powiązania ze światem
przestępczym, ludzie wspierający ją niekoniecznie sami są kryminalistami.
Jeden z byłych członków gangu opowiadał wychowawcy pracującemu
z młodzieżą:

Wielu ludzi przyjeżdża z różnych stron, z Kanady, z przedmieść, są kolorowi


z wyższych klas [...] Przyjeżdżają zobaczyć, jak psy zagryzają się na śmierć. To
dla nich [...] jak karnawał [...] Nienawidzę tego, że całą winę zrzuca się na getto,
podczas gdy tak naprawdę to ludzie spoza getta sprawiają, że cały interes wokół
walk kręci się w Detroit[33].

Psy mogą walczyć w różnych „ligach”. Istnieją walki uliczne, w których


biorą udział psy symbolizujące status i będące bronią swoich właścicieli-
członków gangu; są także rozgrywki średniego szczebla na obszarach
wiejskich. Profesjonaliści z górnej półki organizują natomiast walki na
poziomie krajowym i międzynarodowym, rządzące się ścisłymi zasadami
i regulacjami. Poprzez staranne krzyżowanie hodują pokolenia psów
walczących – krycie wśród nich sięga niebotycznych cen. W czasopismach
i w internecie publikują informacje o tysiącach walk i ogłaszają
nadchodzące potyczki.
Jedną rzeczą wspólną dla tych wszystkich rozgrywek jest cierpienie
psów. Ich życie jest krótkie i gwałtowne. Te, które przegrają, ale nie stracą
życia na ringu, są zwykle zabijane przez właścicieli – muszą zostać ukarane
za to, że przyniosły im wstyd. Bywa, że nawet zwycięskie psy umierają od
ran.
Zresztą cierpią nie tylko te walczące. W 2004 roku Mike Duffey z Biura
Szeryfa Hrabstwa Pima w Arizonie zaczął dopasowywać znalezione ciała
martwych psów do opisów zaginionych domowych pupili. Duffey
oszacował, że nawet w połowie z ponad trzech tysięcy zgłoszonych
przypadków zaginięć psów zwierzęta mogły zostać porwane, by posłużyć
do „treningu” dla psów walczących – po wszystkim ich zamęczone na
śmierć ciała porzucano na pustyni Arizony.
Jak bardzo twój pies jest do ciebie przywiązany?
Pomimo cierpień, jakie mogą spotkać psy z naszej ręki, żaden inny
gatunek nie jest tak wierny ludzkiej rasie. Przez stulecia ich oddanie nie
pozostawało niezauważone – dziewiętnastowieczny pisarz Josh Billings
zanotował: „pies jest jedynym stworzeniem na ziemi, które kocha cię
bardziej niż siebie samego”.
Pewnego wiosennego poranka 2000 roku ośmioletni Steven wybrał się
z przyjacielem Ethanem i psem Elmo na polowanie na żaby nad jeziorko
pośrodku lasu w Ontario w Kanadzie. Wracając, zgubili drogę na bagnach
pełnych ruchomych piasków i zdradliwej wody. Ethan zaplątał się
w gałęzie i pnącza, a przerażony Stephen pobiegł po ratunek. Zamiast iść
ze swoim panem, Elmo został z Ethanem.
Stevenowi w końcu udało się dotrzeć do domu, a grupa poszukiwawcza
ruszyła na pomoc drugiemu chłopcu. Szukali cały dzień, ale nigdzie nie
natrafili na ślad ani po Ethanie, ani po psie. Wkrótce dołączyli do nich
strażacy i helikopter – wciąż bez rezultatu. Zapadał zmierzch i ekipa
ratunkowa już miała się poddać, kiedy jeden ze strażaków zobaczył parę
ślepi odbijających światło latarki: należały do zmarzniętego i trzęsącego się
Elmo. Ethan był niemal nieprzytomny z wychłodzenia, a pies tulił się do
niego, ogrzewając go i ratując mu życie[34].
Naukowcy starają się zgłębić skalę psiego oddania. David Tuber
z Uniwersytetu Stanowego Ohio[35] pozwolił psom wybierać, czy wolą
spędzić czas z nim, czy z towarzyszami z hodowli, z którymi przebywały od
ukończenia ósmego tygodnia życia. To z nimi psy bawiły się, jadły i spały,
Tuber zaś wchodził z nimi w kontakt tylko w czasie karmienia, kiedy
sprzątał im wybieg i zabierał je na ćwiczenia. Mimo tego, kiedy miały
dokonać wyboru, z kim chcą spędzić czas, psy wybierały Tubera.
Kiedy przenoszono je w nowe i potencjalnie stresogenne otoczenie,
poziom ich glikokortykoidu (hormonu stresu) był niższy, gdy działo się to
w obecności Tubera, niż gdy towarzyszyły im znajome zwierzęta.
Psy nie tylko przedkładają towarzystwo ludzi nad towarzystwo
przedstawicieli własnego gatunku: potrafią być na nas tak skupione, że
czasem działa to na ich niekorzyść. Wiemy na przykład, jak bardzo psy
kochają jedzenie i że kiedy mogą wybrać między małą a dużą porcją
pożywienia, z reguły decydują się na większą. Jeśli jednak pies widzi, że
nasz wybór stale pada na mniejszą, bardziej prawdopodobne jest, że sam
również zacznie jeść mniej[36].
Jeśli położymy mięso pod jeden z kubków, ale wybierzemy inny,
częściej będą dokonywały złego wyboru[37]. Nawet jeśli są w stanie
wyczuć, pod którym pojemnikiem jest jedzenie, i widziały, gdzie je
umieszczaliśmy, wbrew zdrowemu rozsądkowi wybiorą ten, na który
wskazaliśmy, bo nam ufają.
Wyniki wszystkich tych eksperymentów skłoniły Tubera i innych
naukowców do stwierdzenia, że więź między psami a ludźmi jest podobna
do tej, która wykształca się między dziećmi a rodzicami. József Topál
z Uniwersytetu im. Loránda Eötvösa w Budapeszcie postanowił sprawdzić
tę teorię.
Po drugiej wojnie światowej po całej Europie rozsianych było tysiące
bezdomnych sierot, przebywających w szpitalach lub ośrodkach opieki.
Światowa Organizacja Zdrowia chciała ocenić ich wpływ na społeczeństwo
i zleciła sporządzenie raportu na temat tego, co dzieje się z psychologią
dziecka, które zostaje pozbawione matki[38].
Kilka dekad później, bazując na tych badaniach, Mary Ainsworth
opracowała test zwany „procedurą obcej sytuacji”, pozwalający ocenić
relację między matką a jej potomkiem. Jest on złożony z szeregu sytuacji
w pokoju zabaw, w których biorą udział matka i dziecko między szóstym
miesiącem a drugim rokiem życia: do pokoju wchodzi obcy – matka
wychodzi, kiedy dziecko się z nim bawi – matka powraca – dziecko jest
zostawione kompletnie samo – matka i obcy jednocześnie wracają.
Ainsworth odkryła, że dzieci zwykle traktują matki jako bezpieczną
bazę, dzięki której mogą spokojnie poznawać otoczenie i nowe zabawki –
robiły to mniej chętnie, kiedy zostawały same lub w obecności
nieznajomego.
Jeszcze ciekawsze było jednak to, co działo się, kiedy matki powracały
po krótkiej nieobecności. Większość dzieci przejawiała „przywiązanie
oparte na poczuciu bezpieczeństwa”: cieszyły się, że widzą mamę, i witały
ją buziakami i przytulaniem. Niektóre jednak zachowywały się
„unikająco”, ignorując ją i okazując urazę. Jeszcze poważniejsza reakcja
pozostałych została nazwana „lękowo-ambiwalentną” – u dzieci takich
powrót matki wywoływał gniew: kopały, wiły się i nie dawały się przytulić.
Sposób, w jaki dzieci nawiązują kontakty z matką czy innym głównym
opiekunem, opisuje teoria przywiązania. Wielu naukowców badało
przywiązanie u różnych gatunków zwierząt, ale Topál chciał sprawdzić, czy
teoria przywiązania opisuje także relację między przedstawicielami dwóch
różnych gatunków – człowieka i psa.
Wielu ludzi traktuje swoje psy jak dzieci i określa samych siebie raczej
mianem „rodziców” niż właścicieli. Psy przypominają je w wielu
aspektach: chodzą za swymi właścicielami, przywierają do nich, kiedy
czują się niepewnie, i wokalizują, żeby zwrócić na siebie uwagę. Topál
postanowił poddać psy procedurze obcej sytuacji[39].
Badacze postarali się, żeby eksperyment możliwie najbardziej
przypominał ten, w którym biorą udział ludzie. Pies i jego właściciel zostali
wprowadzeni do pokoju zabaw. Dołączył do nich obcy, po czym właściciel
wyszedł, kiedy obcy bawił się z psem. Właściciel wrócił, by następnie
zostawić psa samego. W końcu obaj – właściciel i nieznajomy – pojawili
się ponownie.
Psy – podobnie jak dzieci – poznawały otoczenie i bawiły się chętniej,
jeśli ich właściciel był z nimi w pokoju. Tak jak dzieci, które szukały
matek, zorientowawszy się, że te wyszły[40], psy stawały pod drzwiami,
kiedy znikali ich właściciele. W niektórych przypadkach towarzyszyły
temu bardziej skrajne zachowania, takie jak szczekanie i drapanie drzwi.
Po powrocie właściciela psy postępowały jak dzieci „bezpiecznie”
przywiązane: natychmiast poszukiwały kontaktu fizycznego i okazywały
zadowolenie, machając ogonami. Topál doszedł do wniosku, że
przywiązanie psów do właścicieli jest podobne do tego, jakim dzieci
obdarzają matki.
Nieco później Márta Gácsi z węgierskiego Uniwersytetu im. Loránda
Eötvösa przeprowadziła test obcej sytuacji na psach ze schroniska[41]. Rolę
właściciela grał tym razem człowiek, który wcześniej bawił się z nimi
jedynie przez dziesięć minut dziennie przez trzy dni. Nawet po tak krótkiej
interakcji psy trzymały się człowieka, którego znały, i nie próbowały
uciekać ani podążać za obcym wychodzącym z pokoju. Kiedy ludzie ci
wracali po krótkiej nieobecności, psy podchodziły do nich częściej niż do
nieznajomych. Wygląda na to, że więź między człowiekiem a psem
nawiązuje się szybko i że nawet przelotny kontakt może skutkować
przywiązaniem.

PsiaSwatka.com
Psie przywiązanie do ludzi jest czymś absolutnie niezwykłym w królestwie
zwierząt. Psy wolą nas od przedstawicieli swojego własnego gatunku
i potrafią zachowywać się w stosunku do nas jak ludzkie dzieci. Jeśli
przyjmiemy słownikową definicję miłości – „poczucie ciepłego, osobistego
przywiązania lub głębokiej czułości” – to będzie to właśnie to, co psy czują
do nas.
Całe szczęście ich miłość nie pozostaje nieodwzajemniona. W Stanach
Zjednoczonych jest siedemdziesiąt osiem milionów psów. Dane liczbowe
się różnią, ale aż do 81% Amerykanów uważa swoich pupili za członków
rodziny i poświęca im tyle uwagi, ile własnym potomkom. W niektórych
miastach, takich jak San Francisco w Kalifornii, jest więcej psów niż
dzieci. Właściciele psów zawiązali tam komitet polityczny i oczekuje się,
że „głos psiarzy” będzie miał istotne znaczenie w kolejnych wyborach
burmistrza[42]. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety zamieszkujący Stany
Zjednoczone wykazują podobne empatyczne reakcje na historie
o cierpiących dzieciach i szczeniakach[43]. Ponad połowa właścicieli psów
mówi o sobie per „mamusia” lub „tatuś”, a 71% ma zdjęcie pupila
w portfelu i pokazuje je innym. Szczególny status psów przynosi im
samym korzyści: 62% z nich ma własny fotel, kanapę lub łóżko, 13% –
własny pokój, a 55% dostało przynajmniej jeden prezent na urodziny (są
i takie, którym wyprawia się przyjęcie z tortem). Niemal jedna czwarta
właścicieli psów wzięła kiedyś dzień wolny w pracy na opiekę nad
czworonogiem[44].
Nic dziwnego, że niezliczone firmy oferują szeroki wachlarz usług
związanych z hodowlą zwierząt domowych. W 2010 roku wartość branży
zoologicznej przekroczyła czterdzieści osiem miliardów dolarów – była to
także jedna z niewielu gałęzi rynku, która podczas kryzysu 2008 roku
wykazała się zdrowym pięcioprocentowym wzrostem.
Kochamy psy tak mocno, że stały się częścią każdego aspektu naszego
życia – nawet poszukiwań drugiej połówki. Dla wszystkich poszukujących
tej jedynej lub tego jedynego mam tak naprawdę jedną radę – weźcie
sobie psa.
Pewnego słonecznego lipcowego popołudnia młody, przystojny Francuz
stał sobie na rogu ulicy w Vannes, pięknym miasteczku na zachodnim
wybrzeżu Bretanii. Od czasu do czasu mijała go jakaś kobieta, a on mówił:
„Cześć, nazywam się Antoine. Chciałem tylko powiedzieć, że uważam, że
jesteś śliczna. Dziś po południu pracuję, ale zastanawiałem się, czy
mogłabyś mi dać swój numer telefonu – zadzwoniłbym później
i moglibyśmy umówić się gdzieś na drinka”. Antoine spoglądał jej
wymownie w oczy i posyłał rozbrajający uśmiech. Robił tak całe lato;
czasem towarzyszył mu czarny, przyjaźnie wyglądający kundel.
Różnica między Antoine’em a innymi Francuzami polującymi na
kobiece numery telefonów polegała na tym, że kiedy kobieta zgadzała się
i dawała mu swój numer, zamiast się z nią umawiać, wyjaśniał jej, że
właśnie wzięła udział w badaniu ludzkich rytuałów godowych (wyjątek
stanowiła jedna szczęściara, do której Antoine rzeczywiście zadzwonił –
skończyło się to małżeństwem).
Co najlepiej pozwalało przewidzieć udany podryw? Czarny kundelek
niewinnie stojący u boku Antoine’a. Gdy Antoine był sam, pomimo tego,
że był przystojny, jedynie 9% kobiet kapitulowało przed jego
zniewalającym uśmiechem. W towarzystwie psa udawało mu się przekonać
niespodziewane 28% – niemal jedną na trzy. Większość mężczyzn te
statystyki bardzo by uradowały[45].
Być może jednak pies Antoine’a był po prostu wyjątkowo dobry
w przyciąganiu niewieściej uwagi i to temu mężczyzna zawdzięczał swój
sukces. Może ciągnął je za spódniczki albo miał nieodparcie słodziutką
obrożę.
W innym badaniu (opisywanym już w rozdziale 9) młodemu
amerykańskiemu studentowi towarzyszył czarny labrador[46], który jako
pies przewodnik był szkolony, by nie nawiązywać kontaktu z obcymi
ludźmi i w żaden sposób nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Pies raz był
słodki, z pasującymi do siebie smyczą i obrożą, raz zaś wyglądał groźnie:
miał czarną, nabijaną ćwiekami skórzaną obrożę i zamiast na smyczy
chodził na wytartym sznurze. Zmianie w aparycji psa towarzyszyła zmiana
w powierzchowności właściciela: w jednej wersji nosił sportową
marynarkę i był pod krawatem, w drugiej – miał na sobie stary T-shirt,
podarte i brudne dżinsy oraz znoszone robocze buty.
Co najlepiej pozwalało przewidzieć udany podryw? Znów – to, czy
mężczyzna miał ze sobą psa. Nie miało znaczenia, czy zwierzę miało
ćwieki na obroży ani czy jego pan wyglądał elegancko, czy jak bezdomny
włóczęga: jeśli był z nim pies, liczba ludzi, którzy się do niego uśmiechali
albo ucinali sobie z nim pogawędkę, wzrastała o 1000%.
Oczywiście niektóre psy wyglądają bardziej zachęcająco niż inne:
ośmiotygodniowy golden retriever na końcu smyczy gwarantuje nam
zdobycie większej liczby uśmiechów, podejść i numerów telefonu niż
olbrzymi, śliniący się rottweiler (bez urazy dla właścicieli rottweilerów:
ktoś już robił takie badanie i szczeniak goldena wygrał w cuglach)[47].
Koniec końców jednak pies to pies i – niezależnie od tego, czy jesteś
przystojnym Francuzem, czy przeciętnym Amerykaninem, ubranym
niechlujnie czy elegancko – jakikolwiek by był, spowoduje, że różni
nieznajomi będą do ciebie podchodzić, żeby się przywitać. Mała
wskazówka dla tych, którzy zamieszczają fotografie na portalach
randkowych: nawet samo to, że pozujemy z psem na zdjęciu, sprawia, że
wyglądamy na szczęśliwszych, bardziej zrelaksowanych
i przystępniejszych[48].

Lek dla samotnych serc


Psy sprawdzają się nie tylko podczas szukania miłości[49]. Niemal 90%
ludzi uznaje, że relacje z innymi są tym, co nadaje sens ich życiu.
Z drugiej strony jednak żyjemy w coraz większej izolacji i znaczna część
naszych kontaktów z innymi ludźmi odbywa się przez internet. Wszyscy od
czasu do czasu doświadczamy samotności. Kiedy to uczucie staje się
dojmujące, wiąże się z bólem i lękiem i może prowadzić do niskiego
poczucia własnej wartości i beznadziei. Samotność zwiększa ryzyko
pojawienia się bólu głowy, wrzodów i bezsenności, co z kolei prowadzić
może do wypadków komunikacyjnych, problemów alkoholowych czy
nawet samobójstwa[50]. Według jednego z naukowców samotność
podwyższa również ryzyko zawału serca.
Dysponujemy mnóstwem badań potwierdzających, że posiadanie
zwierzęcia domowego, a zwłaszcza psa, sprawia, że ludzie – w tym
starsi[51], samotne kobiety, dzieci i geje – czują się mniej samotni. Dzieci
poruszające się na wózku inwalidzkim przyciągają znacznie więcej
uśmiechów i przyjaznych spojrzeń, jeśli jest z nimi pies opiekun, częściej
też inne dzieci nawiązują z nimi wtedy kontakt.
Jednakże podczas gdy jedni badacze zaczęli posuwać się do tego, by
wręcz zalecać zwierzęta jako antidotum na samotność, inni podważali
uzyskane przez nich wyniki. Andrew Gilbey z Massey University w Nowej
Zelandii wraz ze swoimi współpracownikami[52] na podstawie specjalnie
opracowanego kwestionariusza oceniał, jak samotni czuli się badani. Po
sześciu miesiącach ponad połowa ankietowanych miała już zwierzę
domowe (z których połowę stanowiły psy), a Gilbey ponownie poprosił ich
o wypełnienie ankiety, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście pupil złagodził ich
poczucie osamotnienia. Nie odnotowano zasadniczych zmian w poziomie
samotności, niezależnie od tego, czy badani nabyli zwierzę, czy nie, ani czy
to zwierzę było kotem, czy psem – w rzeczywistości nawet jej poziom
nieznacznie się zwiększył u tych, którzy mieli zwierzę.
Nie ma natomiast wątpliwości co do tego, że ludzie wierzą, że zwierzęta
domowe czynią ich mniej samotnymi. Wielu z nas zwraca się ku psom,
kiedy szukamy pocieszenia lub wsparcia. Badanie czterystu jeden
studentów wykazało, że w okresach napięcia emocjonalnego bardziej
skłonni są szukać pomocy u psa niż u rodziców czy rodzeństwa[53].
W innym eksperymencie okazało się, że po tym, jak doświadczymy
odrzucenia, myślenie o czworonogu jest równie skuteczne w tłumieniu
negatywnych emocji jak myślenie o najlepszym przyjacielu[54].
W kolejnym doświadczeniu grupa kobiet osiągała lepsze wyniki w pewnym
zadaniu poznawczym, kiedy towarzyszył im pies, niż gdy podczas
wykonywania go był z nimi najlepszy przyjaciel lub przyjaciółka[55].
Wreszcie, kiedy porównamy więzi ze zwierzętami domowymi ze
związkami uczuciowymi, te pierwsze okazują się bardziej stałe. Dla
przykładu: 52% badanych zgadza się ze stwierdzeniem: „Wiem, że mój
pupil naprawdę mnie kocha”, podczas gdy tylko 39% potwierdza: „Wiem,
że mój partner naprawdę mnie kocha”[56].
W Nowym Jorku czterdziestu ośmiu żyjącym w stresie maklerom
giełdowym podawano leki obniżające ciśnienie krwi: były one jednak
skuteczne tylko wtedy, gdy odpoczywali – gdy stawiali czoła stresującym
sytuacjom, ich ciśnienie nadal szybowało w górę. Kiedy niektórzy z nich
przygarnęli zwierzę – psa lub kota – okazało się, że ciśnienie ich krwi
spadło nawet w sytuacjach pełnych napięcia. W towarzystwie zwierzęcia
radzili sobie lepiej nawet z zadaniami matematycznymi[57].

Uzdrawiająca moc psów


Kwestia tego, czy posiadanie zwierzęcia pomaga, czy przeszkadza
w przypadkach poważniejszych chorób, wciąż jest przedmiotem ożywionej
dyskusji. Od wieków psy były wykorzystywane w leczeniu. W mieście
Epidaurus, położonym w Zatoce Sarońskiej, swoją świątynię – starogrecki
odpowiednik uzdrowiska – miał Asklepios, syn Apollina. Tam, po długim
dniu oczyszczeń i składania ofiar, pacjenci zasypiali głęboko
w świątynnych komnatach: w nocy miał ukazywać się im bóg pod postacią
psa i wylizywać ich rany. Na kamiennych tablicach zachował się rejestr
tych, którzy ponoć zostali w ten sposób uzdrowieni, opisujący między
innymi niewidomego chłopca, który odzyskał wzrok, kiedy pies liznął go
po oczach, oraz innego, który pozbył się wielkiej narośli na szyi[58].
W czasie panowania królowej Elżbiety I lekarze zalecali pieski salonowe
jako remedium na wiele kobiecych dolegliwości: trzymanie ich na podołku
miało na przykład wzmacniać słaby żołądek.
Z nastaniem nowoczesnej medycyny nauka zaczęła kręcić nosem na
używanie zwierząt w celach terapeutycznych. Przez następne sto lat
zwierzęta były uważane za brudne: pojawiały się jedynie w kontekście
przenoszenia chorób zakaźnych i zagrożenia dla zdrowia publicznego.
Wszystko zmieniło się z jednym raportem z 1980 roku, w którym Erika
Friedmann i jej współpracownicy z Brooklyn College w Nowym Jorku
wykazali, że ci spośród pacjentów hospitalizowanych z powodu zawału
serca, którzy posiadają zwierzę domowe, mają o 23% większą szansę
przeżycia kolejnego roku[59]. Był to pierwszy artykuł naukowy
opublikowany w czasopiśmie medycznym, w którym stwierdzono, że
zwierzęta przyczyniają się do zapobiegania chorobie. Piętnaście lat później
powtórzono to badanie i otrzymano podobne wyniki, przy czym tym razem
skupiono się w szczególności na psach – udowodniono, że
prawdopodobieństwo, że właściciele psów umrą w ciągu roku po ataku
serca, jest znacznie mniejsze niż w przypadku ludzi, którzy nie posiadają
psa (przy okazji: ta prawidłowość nie sprawdzała się u właścicieli i nie-
właścicieli kotów)[60].
Badanie przeprowadzone w 1992 roku w Australii wykazało, że
właściciele zwierząt domowych mają niższe ciśnienie krwi, poziom
cholesterolu i trójglicerydów (głównego składnika tłuszczu zwierzęcego)
niż ludzie żyjący bez pupili. Według nieco nowszego doniesienia z 2001
roku ludzie posiadający zwierzęta domowe mieli nie tylko niższe ciśnienie
i tętno spoczynkowe – kiedy stawiano ich przed stresującym zadaniem
matematycznym albo kazano zanurzyć dłonie w lodowatej wodzie,
w porównaniu z ludźmi nieposiadającymi zwierząt zarówno ich tętno, jak
i ciśnienie podnosiły się mniej gwałtownie i szybciej powracały do
normy[61].
Dla ludzi starszych wydarzenia stresogenne, takie jak śmierć
najbliższych, przekładają się na częstsze wizyty u lekarzy – ci, którzy mieli
zwierzęta, musieli ich odwiedzać rzadziej, nawet w trudnych momentach
życia[62].
Nic dziwnego więc, że w 1987 roku Narodowe Instytuty Zdrowia
ogłosiły następujące zalecenia:

Wszystkie przyszłe badania dotyczące ludzkiego zdrowia powinny brać pod


uwagę obecność zwierzęcia domowego w domu pacjenta lub jej brak [...] Żadne
prowadzone w przyszłości badanie ludzkiego zdrowia nie powinno być uważane
za rzetelne, jeśli nie zostaną w nim ujęte zwierzęta, z którymi pacjent dzieli
życie[63].

Rekomendacja ta wzbudziła ostry sprzeciw: kilku naukowców


opublikowało nawet kontrbadania stwierdzające, że posiadanie zwierząt
w żaden sposób nie wpływa na nasze zdrowie. Tezy australijskiego artykułu
twierdzącego, że ludzie posiadający zwierzęta mają niższe ciśnienie krwi,
zostały obalone przez inną publikację, w której podnoszono argument, że
ludzie, którzy zgłaszają się na darmowe badania przesiewowe układu
krążenia, zwykle są mniej otłuszczeni, mają z natury niższe ciśnienie,
a także palą i piją mniej niż ci, którzy unikają tego typu testów. Żeby
zapobiec tego rodzaju błędom selekcyjnym, naukowcy dzwonili do losowo
wybranych gospodarstw domowych, pytając, jakiego rodzaju zwierzę
posiadają zamieszkujący je ludzie i czy mają jakieś nawyki podwyższające
ryzyko wystąpienia chorób serca. Okazało się, że właściciele zwierząt
w rzeczywistości mają wyższe ciśnienie, więcej tkanki tłuszczowej
i częściej są palaczami[64].
Wyniki innego badania pokazały, że jeśli chodzi o unikanie zawału,
właściciele psów nie mają żadnej przewagi nad tymi, którzy ich nie
posiadają, właściciele kotów zaś są bardziej narażeni na śmierć z powodu
ataku serca lub na ponowny pobyt w szpitalu. Jego autorzy posunęli się
nawet do nazwania oryginalnej pracy Friedmann „kaczką
dziennikarską”[65].
W jednym kontekście jednak psy wydają się mieć niepodważalnie
korzystny wpływ na ludzkie zdrowie. W terapii z udziałem zwierząt
(Animal Assisted Therapy, AAT) zwierzęta stają się integralną częścią
planu leczenia.
David Beck[5*] był mieszkającym samotnie czterdziestotrzylatkiem
cierpiącym na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Był singlem i nie
potrafił dłużej utrzymać pracy zarobkowej. We wczesnym dzieciństwie
stracił matkę – jedyne ciepłe wspomnienia, jakie posiadał z tamtego
okresu, dotyczyły psa.
Pewnego dnia został napadnięty przez grupę bandytów, którzy go pobili,
uderzyli jego głową o ziemię i zabrali ze sobą najcenniejsze, co posiadał –
jego gitarę. W dniach, które potem nastąpiły, David nie był w stanie
przestać przeżywać na nowo tamtych wydarzeń. Wpadł w głęboką
depresję, ledwie mówił, nie mógł spać i stale płakał. Nawrót manii
sprowadził na niego kłopoty z policją.
Ostatecznie przyjęto go na szpitalny oddział psychiatryczny. Lekarze
przepisywali różne środki mające pomóc mu w ustabilizowaniu nastroju,
ale wszystkie okazywały się nieskuteczne. David był niezdolny do zadbania
o siebie nawet w najbardziej podstawowym stopniu.
Ratunek przybrał postać golden retrievera o imieniu Ruby. Suka
spędzała z Davidem kilka godzin dziennie przez trzy tygodnie. Kiedy była
pod jego opieką, przejmował za nią pełną odpowiedzialność: gdy byli
razem, musiał ją wyprowadzać, czesać i troszczyć się o nią.
Ruby doprowadziła do niezwykłego ozdrowienia. Nastrój Davida zaczął
się poprawiać. Znów mówił. Odczuwał mniejszy lęk, przesypiał całe noce
i opanował niepokojące, powtarzalne, nagłe ruchy. Przyciągnął nawet
uwagę kilku dam, które podchodziły do niego, żeby porozmawiać o psie.
Ruby pomogła nie tylko Davidowi – poprawiała humor zarówno
pacjentom, jak i personelowi na wszystkich oddziałach, które odwiedzała:
neurologicznym, chirurgicznym czy kardiologicznym. Dwóch pacjentów
zaczęło odpowiadać na leczenie dopiero po tym, jak Ruby zwiększyła ich
motywację i zmniejszyła poziom wycofania.
Po trzech tygodniach terapii lekarze zadecydowali, że David powinien
spędzać z Ruby jeszcze więcej czasu. Z psem u boku zdołał znaleźć
mieszkanie, odnowić kontakty z dawnymi znajomymi i zadbać o siebie.
Przez następny rok, nawet kiedy został już wypisany ze szpitala, zawsze
chętnie spędzał czas z Ruby[66].
Terapia z udziałem zwierząt szybko zyskuje sobie zwolenników wśród
lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Póki co nie dysponujemy jeszcze
zbyt wieloma badaniami empirycznymi, ale ich liczba wciąż rośnie
i większość zdaje się sugerować, że zooterapia ma głównie pozytywne
skutki, zwłaszcza wśród dzieci.
Pobyt w szpitalu może być dla dzieci traumatycznym przeżyciem,
w szczególności kiedy są odseparowane od rodziców i przechodzą bolesne
badania. Grupa dzieci hospitalizowanych z różnych powodów –
mukowiscydozy, przeszczepów czy nowotworów – raz w tygodniu
uczestniczyła w zajęciach terapeutycznych z psem. Druga grupa przez
dziewięćdziesiąt minut bawiła się zabawkami oraz z innymi dziećmi.
Dzieci były bardziej podekscytowane wizytą psa terapeuty niż pokojem
pełnym rówieśników i zabawek. Rodzice uważali, że ich dzieci wyglądały
na szczęśliwsze po zabawie z psem niż po sesji w pokoju zabaw[67].
Pacjenci oddziału dziecięcego szpitala w St. Cloud spędzali kwadrans
albo odpoczywając, albo pracując z psem terapeutą. U tych, które miały
kontakt z psem, ból zmniejszył się czterokrotnie w porównaniu z dziećmi,
które po prostu relaksowały się w ciszy – efekt był podobny do zażycia
dawki paracetamolu. Jedno z dzieci, które miały zajęcia z psem, zgłosiło
zmniejszenie bólu z poziomu ósmego do zera na co najmniej trzy godziny,
bez żadnych dodatkowych środków uśmierzających[68].
Nawet w czasie czegoś tak rutynowego jak badanie lekarskie dzieci
wykazywały znacznie mniej oznak cierpienia, takich jak krzyk czy płacz,
i rzadziej trzeba je było przytrzymywać, kiedy pies był przy nich
obecny[69].
Terapia z udziałem zwierząt działa również na dorosłych. Pacjenci
z demencją, którzy doświadczają nasilenia się jej objawów po zmierzchu
(tzw. zespół zachodzącego słońca), byli mniej pobudzeni i agresywni po
interakcjach z psem terapeutycznym[70]. U pacjentów z problemami
psychiatrycznymi już pojedyncza wizyta psa terapeuty redukowała
niepokój skuteczniej niż sesje odprężające. Osoby cierpiące na nowotwór
oceniały wizyty psów terapeutycznych jako równie podnoszące na duchu
jak wizyty ludzi, a przy tym niosące większe prawdopodobieństwo, że
poczują się lepiej.
Tę listę można by długo rozwijać. Pierwotnie lekceważone i pogardzane
przez przedstawicieli medycyny i traktowane jako zagrożenie dla zdrowia,
dziś psy pomagają w leczeniu szerokiej gamy schorzeń – czasem okazują
się nawet bardziej skuteczne niż tradycyjne leki.

Biologia miłości
A co z tymi, którzy nie są zestresowani, samotni, nie mają problemów
z sercem ani nie cierpią na nieuleczalną chorobę? Nasza obsesja na
punkcie psów dorobiła się własnej karykatury, podobnej do obrazu starej
panny z milionem kotów. „Psiarze” mówią do swoich psów jak do dzieci,
zakładają im groteskowe ubranka i zostawiają im w spadku olbrzymie
sumy pieniędzy: psy są ich najlepszymi przyjaciółmi, bo nie było innych
kandydatów na to stanowisko.
Niemniej jednak przeciętny właściciel psa (i kota!) nie jest zwykle
smutną, samotną osobą, która tak naprawdę chciałaby nawiązać kontakt
z ludźmi, ale zatrzymała się w połowie drogi. Przeciwnie – ludzie
posiadający zwierzęta domowe są zwykle bardziej ekstrawertyczni, mają
większe poczucie własnej wartości i zazwyczaj czują się mniej
osamotnieni niż ci, którzy ich nie mają. Relacje z najlepszymi
przyjaciółmi, rodzicami i rodzeństwem w obu grupach są równie bliskie –
zwierzęta są traktowane nie jako zamiennik kluczowych relacji
międzyludzkich i wsparcia społecznego, lecz jako ich dodatkowa forma[71].
Nawet jeśli nie ubieramy naszego psa w kreacje od Ralpha Laurena, nie
umieszczamy go na rodzinnym portrecie i nie rozmawiamy z nim, kiedy
jesteśmy przekonani, że nikt nie słyszy, związek z psami jest w nas tak
głęboko zakorzeniony, że ma wpływ na naszą fizjologię.
Hormonem, który wydaje się szczególnie związany z naszą relacją
z psami, jest oksytocyna. Z mózgu przenika ona bezpośrednio do
krwiobiegu i poprzez włókna nerwowe dostaje się do układu
nerwowego[72]. Nazywana czasem „hormonem przytulenia”, oksytocyna
powoduje, że dotyk ukochanej osoby, masaż czy pyszny posiłek sprawiają
nam przyjemność.
Pewne badanie przeprowadzone w Japonii pokazało, że ludzie, których
psy dłużej im się przyglądają[73], wykazywali większy wzrost poziomu
oksytocyny niż ci, których psy patrzyły na nich krócej. Ponadto ci pierwsi
sygnalizowali większe zadowolenie ze swoich zwierząt.
W innym eksperymencie ludzi zapraszano do pokoju, w którym były
jedynie dwa stoły i dwa krzesła[74]. Siadali na dywanie na podłodze ze
swoimi psami, a pielęgniarka pobierała im krew do badania. Przez kolejne
trzydzieści minut uwaga właścicieli była całkowicie skupiona na pupilach:
przemawiali do nich miłym głosem, delikatnie je głaskali i drapali po
całym ciele i za uszami. Po pół godziny ponownie pobierano im krew.
Okazało się, że poza spadkiem ciśnienia i wzrostem poziomu oksytocyny
ludzie doświadczali przypływu całego wachlarza innych hormonów: beta-
endorfin, łączonych z poczuciem euforii i zmniejszeniem bólu, prolaktyny,
sprzyjającej tworzeniu więzi i związanej z zachowaniami rodzicielskimi,
fenyloetyloaminy, której wydzielanie zwiększa się, kiedy znajdujemy
partnera uczuciowego, oraz dopaminy, która zwiększa przyjemne doznania.
Kiedy człowiek wchodził do pomieszczenia i przez trzydzieści minut
czytał książkę, poziom oksytocyny i innych hormonów nie zwiększał się
w takim stopniu, jak po interakcji z psem. Jeszcze bardziej niewiarygodne
jest to, że nie tylko ludzi zalewała fala hormonów – psy też jej
doświadczały! Wygląda na to, że nasze poczucie więzi i tkliwości jest
całkowicie odwzajemnione. Jak dotąd nikt nie przeprowadził podobnego
badania z ludźmi i innymi zwierzętami, ale przewiduję, że u żadnego
innego gatunku nie zajdą podobne zmiany w poziomie tych hormonów.
Suzanne Miller i jej współpracownicy z Uniwersytetu Stanowego
Kolorado[75] chcieli przekonać się, czy istnieje różnica we wpływie, jaki
psy mają na mężczyzn i kobiety. Tym razem również poproszono
badanych, by przez dwadzieścia pięć minut bawili się ze swoim psem lub
czytali. Miller odkryła, że podczas gdy u kobiet zabawa z czworonogiem
powodowała 58-procentowy wzrost poziomu oksytocyny, u mężczyzn ilość
tego neuroprzekaźnika spadała o 21%. Nie oznacza to, że głaskanie psa
dawało kobietom większą przyjemność. Choć oksytocyna nie jest
hormonem kobiecym w ścisłym znaczeniu, wiąże się z estrogenem, przez
co jej działanie na kobiety jest wyraźniejsze[76]. Ponadto, chociaż ilość
wydzielanej przez mężczyzn oksytocyny zmalała, kiedy głaskali psa,
zmalała dwukrotnie bardziej, kiedy czytali.
U mężczyzn kontakt z psem prawdopodobnie może mieć wpływ na
poziom hormonów takich jak testosteron (mają go dziesięć razy więcej niż
kobiety), który związany jest ze zmianami zachodzącymi w okresie
pokwitania (takimi jak rozbudowa masy mięśniowej i zwiększenie
owłosienia) oraz z zabieganiem o pozycję. Jego wydzielanie nasila się
zwykle, gdy mężczyzna przygotowuje się do podjęcia rywalizacji.
Przed zawodami agility naukowcy zbadali poziom testosteronu
i kortyzolu w ślinie osiemdziesięciu trzech mężczyzn i ich psów[77].
Drużyny wzięły udział w konkursie i po tym, jak ogłoszono wyniki,
ponownie pobrano do badania ślinę zwierząt i ich opiekunów.
Mężczyźni, u których przed konkursem wykryto wyższy poziom
testosteronu, częściej wygrywali. Gdy zdarzyło im się jednak przegrać, byli
bardziej sfrustrowani niż ci przegrani, u których poziom testosteronu był
niższy. W zawodach agility przegrana wiąże się z niemożnością ponownego
wzięcia udziału w rozgrywce – walczący o status, nabuzowani
testosteronem mężczyźni nie tylko więc tracili twarz, przegrywając, ale
także nie mogli próbować jej odzyskać.
Co zaskakujące, u psów osób z wysokim poziomem testosteronu po
przegranej rywalizacji wykryto zwiększony poziom kortyzolu, hormonu
stresu. Naukowcy zaczęli szukać powodu, dla którego ludzki testosteron
miałby mieć wpływ na psi kortyzol. Okazało się, że mężczyźni, u których
testosteron nie wydzielał się w dużym stopniu, przed zawodami częściej
głaskali swoje psy i chętniej bawili się z nimi po nich. Ludzie z wysokim
poziomem tego hormonu po przegranej stawali się bardziej agresywni
w stosunku do psów: częściej je poszturchiwali i krzyczeli. To właśnie
prawdopodobnie prowadziło do zwiększenia uwalniania kortyzolu.
Jeśli psy w różny sposób wpływają na fizjologię kobiet i mężczyzn, to
czy kobiety i mężczyźni w różny sposób oddziałują na psy? Wielu ludzi
wierzy, że ich czworonogi reagują inaczej na przedstawicieli różnych płci.
Przynajmniej w jednym badaniu psy bardziej agresywnie – szczekaniem
i utrzymywaniem kontaktu wzrokowego – reagowały na mężczyzn[78].
W pewnym schronisku dla zwierząt w Dayton w stanie Ohio psy
wprowadzono do pomieszczenia, gdzie zostały delikatnie
[79]
unieruchomione : rozprostowywano jedną z ich przednich łap, żeby
weterynarz mógł pobrać krew za pomocą strzykawki. Następnie ludzie
głaskali psa przez dwadzieścia minut, po czym ponownie pobierano mu
krew.
Już samo głaskanie miało pozytywny wpływ na zwierzęta (warto o tym
pamiętać podczas wizyty u weterynarza). Niemniej jednak u psów
głaskanych przez kobiety poziom kortyzolu między pobraniami spadał,
podczas gdy u tych głaskanych przez mężczyzn – wzrastał. Co w kobietach
sprawiało, że psy mniej się stresowały? Czy chodziło o coś w wyglądzie
czy zapachu? Czy też znaczenie miał sposób, w jaki kobiety wchodziły
w interakcję ze zwierzęciem?
W kolejnym badaniu mężczyźni najpierw przechodzili „szkolenie
z głaskania”, żeby upewnić się, że robią to dokładnie tak samo jak
kobiety[80]. Instruowano ich, żeby głęboko masowali mięśnie na ramionach,
plecach i szyi psa oraz by robili to długimi pociągnięciami od głowy aż do
tylnych łap. Podczas masażu mężczyźni mieli mówić do psów spokojnym
i kojącym głosem.
Jeśli to sposób interakcji sprawiał, że psy lepiej reagowały na kobiety
niż na mężczyzn, nauczenie tych drugich, jak mają postępować, powinno
przynieść podobny skutek. Jeśli zaś chodziło o coś związanego
z hormonami lub czymś jeszcze subtelniejszym, to sposób, w jaki
mężczyźni się zachowywali, nie miałby znaczenia – psy nadal byłyby
bardziej zestresowane u ich boku niż w towarzystwie kobiet.
Kiedy mężczyźni po przejściu treningu głaskali psy w bardziej kobiecy
sposób, byli w stanie równie skutecznie redukować u nich poziom
kortyzolu, co dowodzi, że – tak jak kobiety – psy reagują na mężczyzn
lepiej, jeśli ci okażą nieco delikatności.
Psy są z natury tak blisko związane z człowiekiem, że delikatny dotyk
ludzkiej ręki wystarczy, żeby w ich mózgu zaczęły wydzielać się substancje
chemiczne sprawiające, że czują spokój i tkliwość. Przedkładają nawet
nasze towarzystwo nad towarzystwo innych przedstawicieli własnego
gatunku. W zamian za dozgonne oddanie oczekują od nas pożywienia,
ciepła kochającej rodziny i dobrego domu. To od nas zależy, czy
wywiążemy się z naszej części umowy. Psy na to zasługują – wszak to
geniusze!
Podziękowania

T a książka nie powstałaby bez mamy Vanessy, „Bobo” (Jacquie


Leong), która przyjechała do nas z Australii w dniu narodzin naszej
córki i pomagała nam przez następne osiem miesięcy pisania (po czym nie
spała po nocach, ślęcząc nad redakcją!). Podziękowania należą się również
rodzicom Briana, „Memie” i „Popsowi” (Alice i Billowi Hare), od których
wszystko się zaczęło – to oni przyprowadzili do domu ruchliwego,
czarnego labradora o imieniu Oreo. Dziękujemy również obu naszym
matkom za skrupulatną korektę całego tekstu.
Brian nigdy nie rozważałby na poważnie napisania tej książki, gdyby nie
zachęta ze strony jego przyjaciela i kolegi z pracy, Terence’a Burnhama
(który – kiedy Brian był jeszcze na studiach doktoranckich – poddał
zarówno sam pomysł na nią, jak i na tytuł). Wdzięczność należy się
również Richardowi Wranghamowi i Mike’owi Tomasello za lekturę
wczesnych szkiców niektórych rozdziałów i bycie najlepszymi mentorami,
jakich młody naukowiec mógłby sobie wymarzyć. Specjalne
podziękowania ślemy do Ireny Plusniny za ugoszczenie Briana
w Nowosybirsku: razem z Wiktorem traktowali go jak członka rodziny.
Dziękujemy wszystkim studentom Briana: nasze poglądy na temat psiego
poznania kształtowały się w dużej mierze dzięki dyskusjom z nimi w Duke
Canine Cognition Center (www.dukedogs.com). Na szczególną
wdzięczność zasługują współpracownicy i doktoranci Briana, od których
tyle się nauczyliśmy i którzy z taką cierpliwością znosili fakt, że Brian
dzielił swoją uwagę między nich a powstającą książkę: Victoria Wobber,
Alexandra Rosati, Evan Maclean, Jingzhi Tan, Kara Schroepfer, Courtney
Rainey, Chris Krupenye oraz Korrina Duffy. Dziękujemy także Emily
Bray, Zoey Best, Mary Dambro, Isabel Bernstein i Ashtonowi Madisonowi,
którzy podczas lata 2011 roku pomogli nam wyśledzić i uporządkować
wszystkie cytowane źródła. Powstanie tej książki również nie byłoby
możliwe, gdyby nie wsparcie National Science Foundation (NSF-BCS-
1025172), the Eunice Kennedy Shriver National Institute of Child Health
and Human Development, Mars’ the Waltham Centre (R03HD070649)
oraz the Office of Naval Research (N00014-12-1-0095). Dziękujemy
naszemu agentowi literackiemu, Maxowi Brockmanowi – jego rady były
nieocenione w czasie wyjściowej burzy mózgów na temat tego, o czym ta
książka mogłaby być. Niezmiernie wdzięczni jesteśmy także naszemu
fantastycznemu wydawcy, Stephenowi Morrowowi, który postanowił dać
szansę małżeńskiemu duetowi i zręcznie przeprowadził nas przez cały
proces wydawniczy: jego wysiłki znacznie udoskonaliły całość.
Dziękujemy Stephanie Hitchcock i LeeAnn Pemberton z Dutton za ogół
ich rzetelnej pracy, w szczególności zaś za zadbanie o przypisy. W końcu –
Bryanowi Goldenowi (kagomesarrow87@yahoo.com) dziękujemy za
cudne rysunki.
Mamy nadzieję, że nasza książka zachęci wszystkich do okazywania
jeszcze większego współczucia zwierzętom, z którymi dzielimy planetę.
W Stanach Zjednoczonych żyją miliony psów, które miały znacznie mniej
szczęścia niż nasi ukochani podopieczni. Każdy, kto chciałby pomóc ośmiu
milionom psów i kotów, które co roku lądują w schroniskach, przy
następnym zwierzęciu powinien rozważyć adopcję zamiast kupna,
w międzyczasie wspierając finansowo Humane Society:
www.humanesociety.org. Możecie również pomóc Claudine André w jej
misji ocalenia bonobo i zachęcania młodych ludzi w Kongu do okazywania
życzliwości ludziom i wszystkim innym stworzeniom – w tym psom –
przekazując darowiznę na Przyjaciół Bonobo: www.friendsofbonobos.org.
Jeśli pragniecie wspomóc projekty badawcze mające na celu pomoc
naszym braciom mniejszym, możecie to zrobić, wybierając któryś
z przedstawionych na www.petridish.org. Postępy naszej grupy badawczej
możecie śledzić na www.dukedogs.com – znajdziecie tam również linki do
innych badań z zakresu psiego poznania prowadzonych na całym świecie.
W końcu: żeby dowiedzieć się, jak wykorzystać dognitywistykę
w odkrywaniu unikalnego geniuszu waszego własnego psa, zajrzyjcie na
www.dognition.com.
Zdjęcia

Nasz pies Tassie jako szczenię. Uważano, że psy mają większe umiejętności
społeczne niż naczelne i wilki, ponieważ przez całe życie przebywają w stałym
kontakcie z ludźmi. Zaskakujące było odkrycie, że bardzo młode szczenięta,
które jeszcze nie miały szans dobrze poznać człowieka, równie sprawnie jak
dorosłe psy odczytują jego gesty. Brian Hare i Vanessa Woods
Rico, pies rasy border collie, odkryty przez Juliane Kaminski. Kaminski
dowiodła, że nauczył się on setek słów, używając mechanizmu wnioskowania
podobnego do tego, jakim posługują się ludzkie dzieci. Susanne Baus
Oreo, pies Briana z dzieciństwa. To jego zdolność do korzystania ze
wskazujących gestów Briana podczas zabawy w aportowanie doprowadziła do
serii badań naukowych, które zaowocowały odkryciem społecznego geniuszu
psów. Brian Hare
Christina Williamson współpracowała z Brianem przy porównywaniu
umiejętności społecznych psów i wilków. Nawet tak silnie uspołecznione wilki
jak ten nie są w stanie spontanicznie rozszyfrowywać ludzkich gestów
komunikacyjnych jak psy. Sherman Morss, Jr.
Dmitrij Bielajew ryzykował życie w stalinowskiej Rosji, żeby udomowić srebrne
lisy syberyjskie. Współpracowniczka Briana, Anna Stepika, trzyma wynik
czterdziestu pięciu lat krzyżowania lisów, tak żeby były przyjaźnie nastawione
do człowieka. Brian Hare
Suka Mystique i szympans karłowaty Masisi. Mystique strzeże sierocińca
bonobo, w którym Brian i Vanessa badali zachowanie i zdolności poznawcze
tych małp. Bonobo są uważane za „psy małpiej rodziny”, ponieważ wykazują
wiele cech charakterystycznych dla zwierząt udomowionych, takich jak psy.
Brian Hare
Dziki dingo na Wielkiej Wyspie Piaszczystej u wschodnich wybrzeży Australii.
Psy dingo to żywe skamieniałości. Są prawdopodobnie bardzo podobne do
pierwszych psów, które wyewoluowały ze śmiałych i przyjaznych wilków,
korzystających z odpadków gromadzących się wokół pierwszych osad ludzkich.
Dr Bradley Smith

Chocolate zazdrośnie spoglądająca na Cinę triumfalnie żującą piłkę po


wygranej w aportowaniu na falach. Chocolate zwykle przegrywa, ponieważ
podąża bezpośrednio za piłką, podczas gdy Cina, póki może, biegnie na skróty
przez plażę, tak żeby dystans, który musi potem przepłynąć, był jak najkrótszy.
Większość psów nie jest specjalnie uzdolniona w odnajdywaniu drogi czy
rozumieniu podstawowych zasad fizyki. Brian Hare
Milo (pierwszy z prawej) na wybiegu dla psów w Niemczech, z bardzo bliska
obwąchuje nieznajomego. System społeczny wilków różni się od psiego – nie
tolerują one tego rodzaju naruszeń przestrzeni osobistej. Brian przygarnął Milo
ze schroniska, żeby zamieszkał z nim w Niemczech: wyglądał jak piękny,
puszysty labrador, ale szybko okazało się, że ma domieszkę chow chow. Brian
przekonał się, że istotne różnice w zachowaniu mogą zależeć od rasy i że Milo
był tak niezwykły jak Oreo. Brian Hare
Dorośli oceniają tę samą osobę jako bardziej atrakcyjną i godną zaufania, kiedy
pozuje do zdjęcia z psem, niż kiedy jest fotografowana bez niego. Brian Hare
Prawa, które mają na celu ochronę społeczeństwa przed psami, dotyczące
konkretnych ras i opierające się na wyglądzie, a nie złym zachowaniu, są
skazane na porażkę. Jakie rasy ma w swoim genetycznym rodowodzie ten
pies? Ze względu na charakterystyczne podpalanie na pysku ludzie myślą, że
jest potomkiem suki rottweilera, z którą dzieli podwórko. Tak naprawdę jest
synem Mystique i innego wiejskiego psa – żadne z jego rodziców w niczym nie
przypomina rottweilera. Brian Hare
Przypisy

Wstęp
[1] Kaminski, J., J. Call, J. Fischer, „Word Learning in a Domestic Dog: Evidence for
‘Fast Mapping’”, Science 304, no. 5677 (2004): 1682–1683.
[2] Savage-Rumbaugh, E.S., et al., „Language Comprehension in Ape and Child”,
Monographs of the Society for Research in Child Development 58, nos. 3–4 (1993);
Herman, L.M., „Exploring the Cognitive World of the Bottlenosed Dolphin”. W: The
Cognitive Animal: Empirical and Theoretical Perspectives on Animal Cognition,
M. Bekoff, C. Allen, G.M. Burghardt (red.) (Cambridge, Mass.: MIT Press, 2002);
Pepperberg, I.M., The Alex Studies: Cognitive and Communicative Abilities of Grey
Parrots (Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 2002).

Rozdział 1. Geniusz u psów?


[1] Hunt, M.M., The Story of Psychology (New York: Anchor Books, 2007).
[2] „List of college dropout billionaires”, Wikipedia, ostatnio zmodyfikowane 5
października 2012, http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_college_dropout_billionaires.
[3] Issacson, W., Steve Jobs (New York: Simon & Schuster, 2011).

[4] Gregory, N.G., T. Grandin, Animal Welfare and Meat Science (CABI Publishing,
1998); Grandin, T., Animals Make Us Human: Creating the Best Life for Animals
(Orlando, Fla.: Houghton Miffl in Publishing, 2009).
[5] Zob. również Hunt, The Story of Psychology.
[6] Zob. ibid. oraz Bekoff, The Cognitive Animal; Hauser, M.D., Wild Minds: What
Animals Really Think (New York: Owl Books, 2001).
[7] Squire, L.R., „Memory Systems of the Brain: A Brief History and Current
Perspective”, Neurobiology of Learning and Memory 82, no. 3 (2004): 171–177;
Roediger, H.L., E.J. Marsh, S.C. Lee, „Varieties of Memory”. W: Stevens’ Handbook of
Experimental Psychology, wyd. 3, t. 2, Memory and Cognitive Processes, 2002, 1–41.
[8] Parker, E.S., L. Cahill, J.L. McGaugh, „A Case of Unusual Autobiographical
Remembering”, Neurocase 12, no. 1 (2006): 35–49.
[9] Maguire, E.A., K. Woollett, H.J. Spiers, „London Taxi Drivers and Bus Drivers:
A Structural MRI and Neuropsychological Analysis”, Hippocampus 16, no. 12 (2006):
1091–1101.
[10] Egevang, C., et al., „Tracking of Arctic Terns Sterna paradisaea Reveals Longest
Animal Migration”, Proceedings of the National Academy of Sciences 107, no. 5 (2010):
2078–2081.
[11] Wiley, D., et al., „Underwater Components of Humpback Whale Bubble-net
Feeding Behaviour”, Behaviour 148, nos. 5–6 (2011): 575–602.

[12] Esch, H., „Foraging Honey Bees: How Foragers Determine and Transmit
Information About Feeding Site Locations”. W: Honeybee Neurobiology and Behavior,
C.G. Galizia, D. Eisenhardt, M. Giurfa (red.) (New York: Springer, 2012), 53–64.
[13] Kamil, A.C., „On the Proper Definition of Cognitive Ethology”. W: Animal
Cognition in Nature, R.P. Balda, I.M. Pepperberg, A.C. Kamil (red.) (San Diego:
Academic Press, 1998), 1–28; MacLean, E.L., et al., „How Does Cognition Evolve?
Phylogenetic Comparative Psychology”, Animal Cognition, 15, no. 2 (2012): 223–238.
[14] Tomback, D.F., „How Nutcrackers Find Their Seed Stores”, The Condor 82, no. 1
(1980): 10–19.
[15] Kamil, A.C., R.P. Balda, „Cache Recovery and Spatial Memory in Clark’s
Nutcrackers (Nucifraga columbiana)”, Journal of Experimental Psychology: Animal
Behavior Processes 11, no. 1 (1985): 95–111; Balda, R.P., A. Kamil, P.A. Bednekoff,
„Predicting Cognitive Capacity from Natural History: Examples from Four Species of
Corvids”, Papers in Behavior and Biological Sciences vol. 13 (1996): 15; Bednekoff,
P.A., et al., „Long-Term Spatial Memory in Four Seed-Caching Corvid Species”,
Animal Behaviour 53, no. 2 (1997): 335–341.
[16] De Kort, S.R., N.S. Clayton, „An Evolutionary Perspective on Caching by
Corvids”, Proceedings of the Royal Society B: Biological Sciences 273, no. 1585 (2006):
417–423.
[17] Bednekoff, P.A., R.P. Balda, „Observational Spatial Memory in Clark’s
Nutcrackers and Mexican Jays”, Animal Behaviour 52, no. 4 (1996): 833–839.
[18] Dally, J.M., N.J. Emery, N.S. Clayton, „Food-Caching Western Scrub-Jays Keep
Track of Who Was Watching When”, Science 312, no. 5780 (2006): 1662–1665;
Grodzinski, U., N.S. Clayton, „Problems Faced by Food-Caching Corvids and the
Evolution of Cognitive Solutions”, Philosophical Transactions of the Royal Society B:
Biological Sciences 365, no. 1542 (2010): 977–987.
[19] Anderson, C., G. Theraulaz, J.L. Deneubourg, „Self-Assemblages in Insect
Societies”, Insectes Sociaux 49, no. 2 (2002): 99–110.
[20] Cheney, D.L., R.M. Seyfarth, Baboon Metaphysics: The Evolution of a Social Mind
(Chicago: University of Chicago Press, 2007).
[21] Tomasello, M., J. Call, Primate Cognition (New York: Oxford University Press,
1997).
[22] Tennie, C., J. Call, M. Tomasello, „Evidence for Emulation in Chimpanzees in
Social Settings Using the Floating Peanut Task”, PLoS ONE 5, no. 5 (2010): e10544;
Hanus, D., et al., „Comparing the Performances of Apes (Gorilla gorilla, Pan
troglodytes, Pongo pygmaeus) and Human Children (Homo sapiens) in the Floating
Peanut Task”, PLoS ONE 6, no. 6 (2011): e19555.
[23] Pilley, J.W., A.K. Reid, „Border Collie Comprehends Object Names as Verbal
Referents”, Behavioural Processes 86 (2011): 184–195.
[24] Erdőhegyi, A., et al., „Dog-Logic: Inferential Reasoning in a Two-way Choice Task
and Its Restricted Use”, Animal Behaviour 74, no. 4 (2007): 725–737; Aust, U., et al.,
„Inferential Reasoning by Exclusion in Pigeons, Dogs, and Humans”, Animal Cognition
11, no. 4 (2008): 587–597.
[25] Warden, C., L.H. Warner, „The Sensory Capacities and Intelligence of Dogs, with
a Report on the Ability of the Noted Dog ‘Fellow’ to Respond to Verbal Stimuli”, The
Quarterly Review of Biology 3, no. 1 (1928): 1–28.
[26] Pod koniec dziewiętnastego wieku badania nad zachowaniem i inteligencją zwierząt
prowadzono głównie na psach – naukowcy byli z nimi dobrze zaznajomieni, jako że
w Europie właśnie na ten okres przypadało apogeum popularności hodowli psów. Sam
Charles Darwin był zapalonym myśliwym i miłośnikiem psów. Po powrocie z podróży
dookoła świata na pokładzie HMS Beagle w 1836 roku nie posiadał się z radości, mogąc
znów zobaczyć w Down House swojego psa. Przez pozostałe lata życia czworonogi
towarzyszyły mu niemal stale (Townshend, E., Darwin’s Dogs: How Darwin’s Pets
Helped Form a World-Changing Theory of Evolution [London: Frances Lincoln Ltd.,
2009]). Mnóstwo czasu spędzał na ich obserwacjach, gdy kształtowały się jego teorie na
temat zmienności u zwierząt (zob. Darwin, C., The Variation of Animals and Plants
under Domestication, t. 1 [London: Murray, 1868]), a także kiedy badał ich emocje
i sposoby komunikowania się (Darwin, C., The Expression of the Emotions in Man and
Animals [D. Appleton, 1874]). Jego współpracownik George Romanes stworzył
dwutomowe dzieło opisujące potencjał leżący w inteligencji zwierząt: zawarł w nich
szereg historii zebranych od rozmaitych znawców psów. Podkreślając znaczenie
eksperymentu w weryfikowaniu hipotez dotyczących zwierzęcego intelektu,
w przedstawionym przez siebie zbiorze opowieści przypisywał wielu z nich zdolności
podobne do ludzkich (Romanes, G.J., Mental Evolution in Animals: With a Posthumous
Essay on Instinct by Charles Darwin, C. Darwin (red.) [London: K. Paul, Trench, 1885];
Romanes, G.J., Animal Intelligence, t. 44 [London: Appleton, 1883]).
Niedługo po tym narodziła się psychologia jako nauka i psy w dużej mierze zniknęły
z panoramy badań nad inteligencją zwierząt. Psychologowie początku dwudziestego
wieku wierzyli, że odkryli prostą, brutalną prawdę – umysł nie istnieje, a jeśli nawet
istnieje, jest nieistotny. Nasze myśli, odczucia i świadomość widzieli jedynie jako
reakcje na bodziec (zob. Hunt, The Story of Psychology). Skrajnie sceptyczni wobec
„takich sobie historyjek” o zwierzętach Romanesa i „ezoterycznego bełkotu”, na którym
opierała się zagmatwana podświadomość Freuda, pragnęli czegoś konkretniejszego,
czegoś, co można zmierzyć, czegoś bardziej naukowego.
Zamiast umysłu było tylko coś, co naukowcy zaczęli nazywać „czarną skrzynką”. Do
obwodów znajdujących się w niej nie przywiązywano wagi – liczyło się tylko to, że jeśli
naciśniemy odpowiedni guzik, skrzynka doprowadzi do pewnego zachowania. Ta nowa
gałąź nauki – behawioryzm – niemal niepodzielnie rządziła psychologią w Stanach
Zjednoczonych aż do lat sześćdziesiątych (zob. Watson, J., „Psychology as the
Behaviorist Views It”, Psychological Review 20 (1913): 158–177). Jak na ironię to
badania nad psami rosyjskiego naukowca Iwana Pawłowa pomogły behawioryzmowi
rozkwitnąć i zdusić w zarodku większość badań nad psią inteligencją. Pawłow zauważył,
że psy, na których przeprowadzał doświadczenia, mają irytujący zwyczaj ślinienia się na
widok opiekuna, zanim jeszcze w zasięgu ich wzroku pojawi się jakiekolwiek jedzenie
(zob. Hunt, The Story of Psychology). Jedno z możliwych wyjaśnień mówiło, że psy
zdają sobie sprawę, że zbliża się pora posiłku, i ślinią się w oczekiwaniu na pożywienie:
ta hipoteza zakładała, że zwierzęta te myślą. Była jednak również inna możliwość –
widok osoby, która przynosi pożywienie, mógł być bodźcem, który wywoływał
automatyczną, fizjologiczną reakcję, nad którą psy nie miały żadnej kontroli. Pawłow
wykazał, że jest w stanie sprawić, że pies będzie się ślinił w odpowiedzi na dowolny
bodziec (brzęczek, dzwonek, błyskające światło). Kiedy amerykańscy psychologowie
dowiedzieli się o psach Pawłowa, wielu z nich stwierdziło, że nauka wyklucza
konieczność głębszego psychologicznego wyjaśnienia zachowania.
Najsłynniejszy przedstawiciel behawioryzmu wszechczasów, B.F. Skinner, posunął
się o krok dalej, opowiadając się za teorią, wedle której wszystkie zachowania
u wszystkich zwierząt można wyjaśnić za pomocą kilku uniwersalnych zasad
dotyczących uczenia się. Napisał: „Gołąb, szczur, małpa, które to które? To nie ma
znaczenia” (Skinner, B.F., „A Case History in Scientific Method”, American Psychologist
11, no. 5 [1956]: 221–233). Podczas gdy behawioryzm skazywał na banicję konieczność
brania pod uwagę umysłu zwierzęcia, Skinner bagatelizował eksperymenty na gatunkach
innych niż szczury i gołębie.
Sytuacja ta zaczęła się zmieniać, kiedy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych
ster przejmowała rewolucja kognitywna. Uniwersalne zasady uczenia się Skinnera
zaczynały kuleć, kiedy próbowano za ich pomocą wyjaśnić język ludzki.
Neuronaukowcy i informatycy zdali sobie sprawę, że podejście kognitywne było
znacznie potężniejszym narzędziem w rozumieniu tego, jak działa mózg i jak zbudować
komputer. Naukowcy badający zwierzęta w środowisku naturalnym zaobserwowali zbyt
dużo oznak inteligencji, by móc zignorować możliwość, że ich umysł pod pewnymi
względami jest podobny do naszego (zob. Bekoff, The Cognitive Animal).
Psy jednak nadal pozostawały poza nawiasem. Naukowcy interesujący się zwierzęcym
poznaniem skupiali się przede wszystkim na naszych najbliższych naczelnych krewnych.
Jane Goodall i Toshisada Nishida dostarczyli pierwszych dowodów na to, że dziko
żyjące szympansy zwyczajne polują, używają narzędzi i je konstruują, a także że są
zdolne do aktów śmiertelnej agresji podczas konfliktów terytorialnych (Goodall, J., The
Chimpanzees of Gombe: Patterns of Behavior [Boston: Harvard University Press, 1986];
Nishida, T., Chimpanzees of the Lakeshore: Natural History and Culture at Mahale
[Cambridge, UK: Cambridge University Press, 2011]). Robert Seyfarth i Dorothy
Cheney odkryli, że różne sygnały alarmowe kotawców sawannowych odnoszą się do
konkretnych drapieżników (Cheney, D.L., R.M. Seyfarth, How Monkeys See the World:
Inside the Mind of Another Species [Chicago: University of Chicago Press, 1992]). Frans
de Waal przyglądał się podstępom i przejawom wielkoduszności, które składają się na
stosunki polityczne szympansów (de Waal, F., Chimpanzee Politics: Power and Sex
Among Apes [Baltimore: Johns Hopkins University Press, 2007]). Tetsuro Matsuzawa
i Sally Boysen wnikliwie przebadali zdolności matematyczne tych małp (Boysen, S.T.,
G.G. Berntson, „Numerical Competence in a Chimpanzee (Pan troglodytes)”, Journal of
Comparative Psychology 103, no. 1 [1989]: 23–31; N. Kawai, T. Matsuzawa, „Cognition:
Numerical Memory Span in a Chimpanzee”, Nature 403, no. 6765 [2000]: 39–40). Sue
Savage-Rumbaugh nauczyła szympansa karłowatego o imieniu Kanzi języka
symbolicznego (zob. Savage-Rumbaugh, „Language Comprehension”), a Mike
Tomasello, Josep Call oraz Andrew Whiten obserwowali i przeprowadzali eksperymenty
mające sprawdzić, czy szympansy są w stanie przekazywać sobie innowacyjne zmiany
kulturowe (Whiten, A., et al., „Cultures in Chimpanzees”, Nature 399, no. 6737 [1999]:
682–685; Whiten, A., V. Horner, F.B.M. de Waal, „Conformity to Cultural Norms of
Tool Use in Chimpanzees”, Nature 437, no. 7059 [2005]: 737–740; Call, J.E.,
M.E. Tomasello, The Gestural Communication of Apes and Monkeys [Psychology Press,
2007]; Tennie, C., J. Call, M. Tomasello, „Ratcheting Up the Ratchet: On the Evolution
of Cumulative Culture”, Philosophical Transactions of the Royal Society B: Biological
Sciences 364, no. 1528 [2009]: 2405–2415). Nastąpiła prawdziwa eksplozja
zainteresowania tym, jak małpy widzą świat i czy aby człekokształtne nie żyją w cieniu
człowieka. Ostatecznie zapał, z jakim przyglądano się naczelnym, rozlał się również na
innych charyzmatycznych przedstawicieli megafauny, takich jak delfiny, papugi
i krukowate. Niemniej jednak psy były jednym z ostatnich gatunków, które porwała fala
entuzjazmu dla badań nad zwierzęcym poznaniem (zob. Bekoff, The Cognitive Animal;
Shettleworth, S.J., Cognition, Evolution, and Behavior [Oxford, New York: Oxford
University Press, 2009]; Miklosi, A., Dog Behaviour, Evolution, and Cognition [New
York: Oxford University Press, 2007], 274).

[27] Hare, B., J. Call, M. Tomasello, „Communication of Food Location Between


Human and Dog (Canis familiaris)”, Evolution of Communication 2, no. 1 (1998): 137–
159.
[28] Miklosi, A., et al., „Use of Experimenter-Given Cues in Dogs”, Animal Cognition 1,
no. 2 (1998): 113–121.
[29] Zob. Miklosi, Dog Behaviour, Evolution, and Cognition.

Rozdział 2. Wilczy moment


[1] Von Holdt, B., et al., „Genome-wide SNP and Haplotype Analyses Reveal a Rich
History Underlying Dog Domestication”, Nature 464, no. 7290 (2010): 898–902;
Wayne, R.K., E.A. Ostrander, „Lessons Learned from the Dog Genome”, Trends in
Genetics 23, no. 11 (2007): 557–567; Morey, D., Dogs: Domestication and the
Development of a Social Bond (Cambridge, UK: Cambridge University Press, 2010).
[2] Mech, L.D., The Wolf: The Ecology and Behavior of an Endangered Species,
American Museum of Natural History (red.), Pierwotnie opublikowane dla
Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej (Garden City, N.Y.: Natural History
Press, 1970); Mech, D., „Canis Lupus”, Mammalian Species 37 (1974): 1–6; Clutton-
Brock, J., „Man-Made Dogs”, Science 197, no. 4311 (1977): 1340–1342; Serpell, J.A.,
E. Paul, „Pets in the Family: An Evolutionary Perspective”. W: The Oxford Handbook
of Evolutionary Family Psychology, C. Salmon, T. Shackelford (red.) (New York:
Oxford University Press, 2011).
[3] Wallner, A. „The Role of Fox, Lynx and Wolf in Mythology”, KORA Bericht 3
(1998).
[4] Boitani, L., „Wolf Conservation and Recovery”. W: Wolves: Behavior, Ecology, and
Conservation, L.D. Mech, L. Boitani (red.) (Chicago: University of Chicago Press,
2003), 317–340.

[5] The IUCN Red List of Th reatened Species – Canis lupus, 2012 (na rok 2012;
dostępne na: http://www.iucnredlist.org/apps/redlist/details/3746/0).
[6] Fritts, S.H., R.O. Stephenson, R.D. Hayes, L. Boitani, „Wolves and Humans”. W:
Wolves: Behavior, Ecology, and Conservation, 289–316.
[7] Walker, B.L., The Lost Wolves of Japan (Seattle: University of Washington Press,
2005).

[8] Fritts, S.H., R.O. Stephenson, R.D. Hayes, L. Boitani, „Wolves and Humans”. W:
Wolves: Behavior, Ecology, and Conservation, 289–316.
[9] Legislative Wolf Oversight Committee, Idaho Wolf Conservation and Management
Plan, 2002.
[10] Fagan, B.M. (red.), The Complete Ice Age: How Climate Change Shaped the World
(London: Thames & Hudson, 2009).
[11] Tedford, R.H., X. Wang, B.E. Taylor, „Phylogenetic Systematics of the North
American Fossil Caninae (Carnivora: Canidae)”, Bulletin of the American Museum of
Natural History 325 (2009): 1–218.
[12] Miller, W.E., O. Carranza-Castaneda, „Late Tertiary Canids from Central Mexico”,
Journal of Paleontology 72, no. 3 (1998): 546–556.
[13] Zob. Fagan, The Complete Ice Age.

[14] Zob. The IUCN Red List.


[15] Zob. Fagan, The Complete Ice Age.
[16] Wang, X., R.H. Tedford, Dogs: Their Fossil Relatives and Evolutionary History
(New York: Columbia University Press, 2008).
[17] Zob. Wang, Tedford, Dogs.
[18] Agusti, J., M. Anton, Mammoths, Sabertooths, and Hominids: 65 Million Years of
Mammalian Evolution in Europe (New York: Columbia University Press, 2002).
[19] Zob. Wang, Tedford, Dogs.
[20] Azzaroli, A., „Quaternary Mammals and the 'End-Villafranchian’ Dispersal Event –
A Turning Point in the History of Eurasia”, Palaeogeography, Palaeoclimatology,
Palaeoecology 44 (1983): 117–139.
[21] Zob. Agusti, Anton, Mammoths, Sabertooths, and Hominids; Turner, et al., „The
Giant Hyaena, Pachycrocuta brevirostris (Mammalia, Carnivora, Hyaenidae)”, Geobios
29, no. 4 (1996): 455–468.
[22] Schrenk, F., S. Muller, The Neanderthals (London, New York: Routledge, 2009).
[23] Vekua, A., et al., „A New Skull of Early Homo from Dmanisi, Georgia”, Science
297, no. 5578 (2002): 85–89.
[24] Zob. Fagan, The Complete Ice Age.
[25] Barton, M., et al., Wild New World: Recreating Ice-Age North America (London:
BBC Books, 2002).
[26] Churchill, S., Thin on the Ground (w druku).
[27] Turner, A., The Big Cats and Their Fossil Relative (New York: Columbia University
Press, 1997); Leonard, J.A., et al., „Megafaunal Extinctions and the Disappearance of
a Specialized Wolf Ecomorph”, Current Biology 17, no. 13 (2007): 1146–1150.
[28] Gonyea, W.J., „Behavioral Implications of Saber-toothed Felid Morphology”,
Paleobiology 2, no. 4 (1976): 332–342.
[29] Ibid.
[30] Zob. Schrenk, Muller, The Neanderthals.
[31] Zob. ibid.

[32] Zob. Churchill, Thin on the Ground.


[33] Ponce de Leon, M.S., et al., „Neanderthal Brain Size at Birth Provides Insights into
the Evolution of Human Life History”, Proceedings of the National Academy of Sciences
105, no. 37 (2008), 13764–13768.
[34] Green, R.E., et al., „Analysis of One Million Base Pairs of Neanderthal DNA”,
Nature 444, no. 7117 (2006), 330–336; Yotova, V., et al., „An X-linked Haplotype of
Neandertal Origin Is Present Among All Non-African Populations”, Molecular Biology
and Evolution 28, no. 7 (2011): 1957–1962.
[35] Gilligan, I., „Neanderthal Extinction and Modern Human Behaviour: The Role of
Climate Change and Clothing”, World Archaeology 39, no. 4 (2007): 499–514; Mellars,
P., „Neanderthals and the Modern Human Colonization of Europe”, Nature 432,
no. 7016 (2004): 461–465; Horan, R.D., E. Bulte, J.F. Shogren, „How trade saved
humanity from Biological Exclusion: An economic theory of Neanderthal Extinction”,
Journal of Economic Behavior & Organization 58, no. 1 (2005): 1–29.

[36] Berger, T.D., E. Trinkaus, „Patterns of Trauma Among the Neandertals”, Journal
of Archaeological Science 22, no. 6 (1995): 841–852.
[37] Zob. Schrenk, Muller, The Neanderthals.
[38] Zob. Churchill, Thin on the Ground.
[39] Zob. Shrenk, Muller, The Neanderthals.
[40] Karanth, K.U., et al., „Tigers and Their Prey: Predicting carnivore densities from
Prey Abundance”, Proceedings of the National Academy of Sciences 101, no. 14 (2004):
4854–4858.
[41] Zob. Tedford, et al., „Phylogenetic Systematics”.
[42] Sotnikova, M., L. Rook, „Dispersal of the Canini (Mammalia, Canidae: Caninae)
Across Eurasia During the Late Miocene to Early Pleistocene”, Quaternary International
212, no. 2 (2010): 86–97.
[43] Mech, „Canis Lupus”. Zob. też Clutton-Brock, „Man-made Dogs”; Serpell, Paul,
„Pets in the Family”.
[44] Zob. Mech, „Canis Lupus”.
[45] Zob. Mech, The Wolf.
[46] Zob. Miklosi, Dog Behaviour, Evolution, and Cognition.

[47] Peterson, R.O., P. Ciucci, „The Wolf as a Carnivore”. W: Wolves: Behavior,


ecology, and conservation, 104–130.
[48] Van Valkenburgh, B., „Iterative Evolution of Hypercarnivory in Canids
(Mammalia: Carnivora): Evolutionary Interactions Among Sympatric Predators”,
Paleobiology 17, no. 4 (1991): 340–362; Palmqvist, P., A. Arribas, B. Martinez-Navarro,
„Ecomorphological Study of Large Canids from the Lower Pleistocene of Southeastern
Spain”, Lethaia 32, no. 1 (1999): 75–88.
[49] Carbone, C., J.L. Gittleman, „A Common Rule for the Scaling of Carnivore
Density”, Science 295, no. 5563 (2002): 2273–2276.
[50] Koler-Matznick, J., „The Origin of the Dog Revisited”, Anthrozoös 15, no. 2
(2002): 98–118.
[51] Zob. Peterson, Ciucci, „The Wolf as a Carnivore”.
[52] Zob. Peterson, Ciucci, „The Wolf as a Carnivore”.
[53] Zob. Morey, Dogs; Davis, S.J.M., F.R. Valla, „Evidence for Domestication of the
Dog 12,000 Years Ago in the Natufian of Israel”, Nature 276, no. 608 (1978): 608–610.
[54] Zob. Davis, Valla, „Evidence for Domestication”; Bar-Yosef, O., „The Natufi an
Culture in the Levant, Threshold to the Origins of Agriculture”, Evolutionary
Anthropology: Issues, News, and Reviews 6, no. 5 (1998): 159–177.
[55] Morey, Dogs; Davis, Valla, „Evidence for Domestication”. Wiele grup badawczych
za pomocą badań genetycznych próbowało ustalić, gdzie psy udomowiono po raz
pierwszy (Larson, G., et al., „Rethinking Dog Domestication by Integrating Genetics,
Archeology, and Biogeography”, Proceedings of the National Academy of Sciences 109,
no. 23 [2012]: 8878–8883).
Pierwotnie wyniki badań mitochondrialnego DNA zdawały się sugerować, że stało się
to w Azji Wschodniej (Savolainen, P., et al., „Genetic Evidence for an East Asian
Origin of Domestic Dogs”, Science 298, no. 5598 [2002]: 1610–1613). Późniejsze
analizy polimorfizmów pojedynczych nukleotydów z jądrowego DNA wskazywały, że
psy pochodzą raczej z Bliskiego Wschodu (zob. von Holdt, „Genomewide SNP and
Haplotype Analyses”). Najnowsze dane genetyczne, biogeograficzne i archeologiczne
świadczą jednak o tym, że techniki używane w genetyce nie są w stanie dostarczyć nam
dowodów na to, że psy wywodzą się z jednego konkretnego regionu – nadal nie
wykluczono możliwości, że pojawiały się wielokrotnie w różnych lokalizacjach,
najprawdopodobniej na terenie Eurazji. Możliwe również, że przyszłe metody badań
opierające się na porównaniu całego genomu z czasem przyniosą nam odpowiedź na
pytanie, komu należy się palma pierwszeństwa za udomowienie psa (zob. Larson,
„Rethinking Dog Domestication”).
[56] Zob. Morey, Dogs.

Rozdział 3. W garażu moich rodziców


[1] Rosenberg, K., W. Trevathan, „Birth, Obstetrics and Human Evolution”, BJOG: An
International Journal of Obstetrics and Gynaecology 109, no. 11 (2002): 1199–1206.
[2] Herrmann, E., et al., „Humans Have Evolved Specialized Skills of Social Cognition:
The Cultural Intelligence Hypothesis”, Science 317, no. 5843 (2007): 1360–1366;
Herrmann, E., et al., „The Structure of Individual Differences in the Cognitive Abilities
of Children and Chimpanzees”, Psychological Science 21, no. 1 (2010): 102–110.
[3] Carpenter, M., et al., „Social Cognition, Joint Attention, and Communicative
Competence from 9 to 15 Months of Age”, Monographs of the Society for Research in
Child Development 63, no. 4 (1998): 1–143; Tomasello, M., „Joint Attention as Social
Cognition”. W: Joint Attention: Its Origins and Role in Development, C. Moore,
P.J. Dunham (red.) (Psychology Press, 1995), 103–130.
[4] Behne, T., M. Carpenter, M. Tomasello, „One-Year-Olds Comprehend the
communicative Intentions Behind Gestures in a Hiding Game”, Developmental Science 8,
no. 6 (2005): 492–499; Tomasello, M., „Having Intentions, Understanding Intentions,
and Understanding Communicative Intentions”. W: Developing Theories of Intention:
Social Understanding and Self-Control, P.D. Zelazo, J.W. Astington, D.R. Olson (red.)
(Psychology Press, 1999), 63–75; Csibra, G., G. Gergely, „Natural Pedagogy”, Trends in
Cognitive Sciences 13, no. 4 (2009): 148–153.
[5] Zob. ibid; Tomasello, M., et al., „Understanding and Sharing Intentions: The Origins
of Cultural Cognition”, Behavioral and Brain Sciences 28, no. 5 (2005): 675–690.

[6] Boria, S., et al., „Intention Understanding in Autism”, PLoS ONE 4, no. 5 (2009),
e5596; Carpenter, M., M. Tomasello, T. Striano, „Role Reversal Imitation and Language
in Typically Developing Infants and Children with Autism”, Infancy 8, no. 3 (2005):
253–278; Pelphrey, K.A., J.P. Morris, G. McCarthy, „Neural Basis of Eye Gaze
Processing Defi cits in Autism”, Brain 128, no. 5 (2005): 1038–1048; Prothmann, A.,
C. Ettrich, S. Prothmann, „Preference for, and Responsiveness to, People, Dogs and
Objects in Children with Autism”, Anthrozoös 22, no. 2 (2009): 161–171.
[7] Zob. Tomasello, „Having Intentions, Understanding Intentions”; Hare, B.,
M. Tomasello, „Chimpanzees Are More Skilful in Competitive than in Cooperative
Cognitive Tasks”, Animal Behaviour 68, no. 3 (2004): 571–581.
[8] Prufer, K., et al., „The Bonobo Genome Compared with the Chimpanzee and Human
Genomes”, Nature 486, no. 7407 (2012): 527–531.
[9] Wrangham, R., D. Pilbeam, „African Apes as Time Machines”. W: All Apes Great
and Small, Galdikas, B.M.F., et al. (red.) (New York: Kluwer Academic Publishers,
2002), 5–17; Hare, B., „From Hominoid to Hominid Mind: What Changed and Why?”,
Annual Review of Anthropology 40, no. 1 (2011): 293–309.
[10] Zob. Tomasello, „Having Intentions, Understanding Intentions”; Tomasello, M.,
A.C. Kruger, H.H. Ratner, „Cultural learning”, Behavioral and Brain Sciences 16, no. 3
(1993): 495–511.
[11] Zob. Call, The Gestural Communication; Liebal, K., J. Call, „The Origins of Non-
Human Primates’ Manual Gestures”, Philosophical Transactions of the Royal Society B:
Biological Sciences 367, no. 1585 (2012): 118–128; Pollick, A.S., F.B.M. de Waal, „Ape
Gestures and Language Evolution”, Proceedings of the National Academy of Sciences
104, no. 19 (2007): 8184–8189; Leavens, D.A., W.D. Hopkins, „Intentional
Communication by Chimpanzees: A Cross-Sectional Study of the Use of Referential
Gestures”, Developmental Psychology 34, no. 5 (1998), 813–822.
[12] Anderson, J.R., P. Sallaberry, H. Barbier, „Use of Experimenter-Given Cues
During Object-Choice Tasks by Capuchin Monkeys”, Animal Behaviour 49, no. 1
(1995): 201–208.
[13] Call, J., B.A. Hare, M. Tomasello, „Chimpanzee Gaze Following in an Object-
Choice Task”, Animal Cognition 1, no. 2 (1998): 89–99; Agnetta, B., B. Hare,
M. Tomasello, „Cues to Food Location That Domestic Dogs (Canis familiaris) of
Different Ages Do and Do Not Use”, Animal Cognition 3, no. 2 (2000): 107–112.
[14] Povinelli, D.J., et al., „Exploitation of Pointing as a Referential Gesture in Young
Children, but not Adolescent Chimpanzees”, Cognitive Development 12, no. 4 (1997):
423–461.
[15] Jedynymi szympansami zdolnymi spontanicznie poradzić sobie z tego typu
zadaniami były osobniki, które wychowywały się z ludźmi (zob. Call, Hare, Tomasello,
„Chimpanzee Gaze Following”; Tomasello, M., J. Call, „The Role of Humans in the
Cognitive Development of Apes Revisited”, Animal Cognition 7, no. 4 [2004]: 213–215;
Call, J., B. Agnetta, M. Tomasello, „Cues That Chimpanzees Do and Do Not Use to Find
Hidden Objects”, Animal Cognition 3, no. 1 [2000]: 23–34).
[16] Tomasello, M., J. Call, „Assessing the Validity of Ape-Human Comparisons:
A Reply to Boesch (2007)”, Journal of Comparative Psychology 122, no. 4 (2008): 449–
452.
[17] Martin, P.R., P. Bateson, Measuring Behaviour: An Introductory Guide (Cambridge,
UK: Cambridge University Press, 1993).
[18] Morgan, C.L., An Introduction to Comparative Psychology, new edition, revised
(London: Walter Scott Publishing, 1914).
[19] Visalberghi, E., L. Limongelli, „Lack of Comprehension of Cause, Effect Relations
in Tool-Using Capuchin Monkeys (Cebus apella)”, Journal of Comparative Psychology
108, no. 1 (1994): 15–22.
[20] Ibid.
[21] Zob. Morgan, An Introduction to Comparative Psychology, 59.
[22] Miller, H.C., R. Rayburn-Reeves, T.R. Zentall, „Imitation and Emulation by Dogs
Using a Bidirectional Control Procedure”, Behavioural Processes 80, no. 2 (2009): 109–
114.
[23] Zob. Hare, Call, Tomasello, „Communication of Food Location”.
[24] Ponieważ w tym eksperymencie przeprowadzaliśmy wiele prób w ramach jednej
sesji, zmienialiśmy kubek, pod którym ukrywaliśmy jedzenie, czasem udając, że to
robimy, a czasem rzeczywiście zostawiając karmę. Nie chowaliśmy pożywienia stale
w tym samym pojemniku.

[25] Było to pierwsze pytanie, jakie nam zadawano w związku z naszymi badaniami nad
psim poznaniem, i pierwsze, które zadaliśmy sami sobie. Gdyby okazało się, że psy
potrafią odnaleźć jedzenie, po prostu wyczuwając je z daleka, nie moglibyśmy
przeprowadzić na nich badań opracowanych z myślą o niemowlętach. Wielu naukowców
pochylało się nad tą kwestią i wszyscy uzyskiwali te same rezultaty: pierwsza próba
(zwykle jedyna brana pod uwagę w testach poznawczych), którą podejmowały psy, była
zawsze na chybił trafił. Ponad tuzin eksperymentów przeprowadzonych przez siedem
różnych grup badawczych wykazało, że psy, wilki i lisy w podobnych warunkach nie
znajdują ukrytego jedzenia za pierwszym razem (zob. Hare, Call, Tomasello,
„Communication of Food Location”; Anderson, Sallaberry, Barbier, „Use of
Experimenter-Given Cues”; Agnetta, Hare, Tomasello, „Cues to Food Location”;
Hare, B., J. Call, M. Tomasello, „Do Chimpanzees Know What Conspecifics Know?”,
Animal Behaviour 61, no. 1 [2001]: 139–151; Hare, B., et al., „Social Cognitive
Evolution in Captive Foxes Is a Correlated By-product of Experimental Domestication”,
Current Biology 15, no. 3 [2005]: 226–230; Miklosi, A., et al., „Intentional Behaviour in
Dog-Human Communication: An Experimental Analysis of ‘Showing’ Behaviour in the
Dog”, Animal Cognition 3, no. 3 [2000]: 159–166; McKinley, J., T.D. Sambrook, „Use
of Human-Given Cues by Domestic Dogs [Canis familiaris] Horses [Equus caballus]”,
Animal Cognition 3, no. 1 [2000]: 13–22; Szetei, V., et al., „When Dogs Seem to Lose
Their Nose: An Investigation on the Use of Visual and Olfactory Cues in
Communicative Context Between Dog and Owner”, Applied Animal Behaviour Science
83, no. 2 [2003]: 141–152; Brauer, J., et al., „Making Inferences About the Location of
Hidden Food: Social Dog, Causal Ape”, Journal of Comparative Psychology 120, no. 1
[2006]: 38–47; Udell, M.A., R.F. Giglio, C.D.L. Wynne, „Domestic Dogs (Canis
Familiaris) Use Human Gestures but Not Nonhuman Tokens to Find Hidden Food”,
Journal of Comparative Psychology 122, no. 1 [2008]: 84–93; Ittyerah, M., F. Gaunet,
„The Response of Guide Dogs and Pet Dogs (Canis familiaris) to Cues of Human
Referential Communication (Pointing and Gaze)”, Animal Cognition 12, no. 2 [2009]:
257–265; Hauser, M.D., et al., „What Experimental Experience Affects Dogs’
Comprehension of Human Communicative Actions?”, Behavioural Processes 86, no. 1
[2011]: 7–20; Riedel, J., et al., „Domestic Dogs (Canis familiaris) Use a Physical
Marker to Locate Hidden Food”, Animal Cognition 9, no. 1 [2006]: 27–35; Riedel, J., et
al., „The Early Ontogeny of Human–Dog Communication”, Animal Behaviour 75, no. 3
[2008]: 1003–1014).
Nawet w eksperymentach, w których psy po dziesiątkach prób mogły potencjalnie
nauczyć się wyczuwać jedzenie węchem, nie robiły tego (zob. grupa kontrolna w: Hare,
B., et al., „The Domestication of Social Cognition in Dogs”, Science 298, no. 5598
[2002]: 1634–1636). Jedynie garstka spośród setek badanych osobników osiągała wyniki
powyżej poziomu losowego zgadywania (co swoją drogą nadal jest zgodne z zasadami
prawdopodobieństwa, ponieważ statystycznie 5% grupy powinno wypadać lepiej, niż
wynikałoby to z ich średnich szans; zob. Riedel, „Domestic Dogs (Canis Familiaris) Use
a Physical Marker”). Przeprowadzono również dwa dalsze badania kontrolne, które
potwierdziły, że psy nie posługują się węchem w tego rodzaju testach. Kiedy pokazuje
się im pokarm schowany w jednym z kubków, ale w rzeczywistości bez ich wiedzy
ukrywa się go w drugim, psy (88% z nich) zmierzają w kierunku kryjówki, którą
widziały, a nie tam, gdzie faktycznie znajduje się przysmak (zob. Szetei, et al., „When
Dogs Seem to Lose”). W końcu, gdy ktoś wskazuje na któryś z kubków, a oba zawierają
jedzenie (albo oba pachną jedzeniem, ponieważ specjalnie pokrywa się je zapachem
pożywienia), w swoich poszukiwaniach czworonogi nadal polegają na naszej
gestykulacji (zob. Szetei, et al., „When Dogs Seem to Lose”; Hauser, et al., „What
Experimental Experience Affects”). Psy z powodzeniem wykorzystują informację
węchową jedynie wtedy, kiedy pozwoli im się z odległości kilku centymetrów obwąchać
obie potencjalne kryjówki – jeśli potem postawi się je w punkcie wyjścia i pozwoli
wybrać jeden z pojemników, wybiorą właściwie. Ewentualnie wypadają nieco lepiej, niż
wynikałoby to ze statystyki, jeśli pomoże im się odnaleźć pokarm dzięki wskazówkom
zapachowym, celowo używając w eksperymencie jakiegoś rodzaju kiełbasy o bardzo
intensywnej woni (ich szanse na sukces rosną wtedy do 60%; zob. Szetei, et al., „When
Dogs Seem to Lose”).
[26] Zob. również Riedel, et al., „The Early Ontogeny” (gdzie podobnymi
umiejętnościami wykazywały się już sześciotygodniowe szczenięta); Lakatos, G., Gasci,
M., Topal, J., Miklosi, A., „Comprehension and Utilization of Pointing Gestures and
Gazing in Dog–Human Communication in Relatively Complex Situations”, Animal
Cognition 15, no. 2 (2012): 201–213 (psy wykorzystywały ludzkie gesty wskazujące,
wybierając między czterema różnymi kryjówkami).
[27] Psy odczytują większość ludzkich gestów już podczas pierwszej próby (zob. na
przykład Hauser, et al., „What Experimental Experience Affects”) i nie poprawiają
swoich wyników w czasie trwania eksperymentu: podczas pierwszej i podczas drugiej
połowy sesji testowej dokonują właściwych wyborów podobną liczbę razy (zob. Hare,
Call, Tomasello, „Communication of Food Location”; Riedel, et al., „The Early
Ontogeny”; Hare, et al., „The Domestication of Social Cognition”; Lakatos, G., et al.,
„A Comparative Approach to Dogs’ (Canis familiaris) and Human Infants’
Comprehension of Various Forms of Pointing Gestures”, Animal Cognition 12, no. 4
[2009]: 621–631; Hare, B., M. Tomasello, „Domestic Dogs (Canis familiaris) Use
Human and Conspecifi c Social Cues to Locate Hidden Food”, Journal of Comparative
Psychology 113, no. 2 [1999]: 173–77).
[28] Późniejsze badania wykazały, że psy reagują także na „kłanianie się” lub
przechylanie się w talii o trzydzieści stopni w stronę właściwego kubka. Wykorzystywały
także „kiwanie głową” lub spojrzenia w jego kierunku z towarzyszącym im skinieniem,
które miały znaczyć „tak” (zob. Anderson, Sallaberry, Barbier, „Use of Experimenter-
Given Cues”; Udell, Giglio, Wynne, „Domestic Dogs”).
[29] Miklosi, A., K. Soproni, „A Comparative Analysis of Animals’ Understanding of
the Human Pointing Gesture”, Animal Cognition 9, no. 2 (2006): 81–93.
[30] Zob. Hare, Tomasello, „Domestic Dogs”.
[31] Zob. Anderson, Sallaberry, Barbier, „Use of Experimenter-Given”.
[32] Zob. Hare, Tomasello, „Domestic Dogs”.
[33] W celu zasłonięcia samego aktu położenia klocka przed wzrokiem psa użyto
kawałka piankowej gąbki – zanim zniknął za przesłoną, był w stanie dojrzeć tylko, że
eksperymentator go trzyma. Następnie zasłonę zdejmowano, a zwierzęta mogły dokonać
wyboru. Również i tym razem silnie preferowały kubki, na których stał klocek (zob.
Agnetta, Hare, Tomasello, „Cues to Food Location”). Niemniej jednak ta konkretna
metoda wykluczania wpływu ruchu w przeprowadzonym niedawno badaniu nie
przyniosła tych samych rezultatów (zob. Riedel, et al., „The Early Ontogeny”).
[34] Zob. Hare, et al., „The Domestication of Social Cognition in Dogs”.
[35] Zob. Call, Hare, Tomasello, „Chimpanzee Gaze Following”.
[36] Soproni, K., et al., „Comprehension of Human Communicative Signs in Pet Dogs
(Canis familiaris)”, Journal of Comparative Psychology 115, no. 2 (2001): 122–126.
[37] Soproni, K., et al., „Dogs’ (Canis familiaris) Responsiveness to Human Pointing
Gestures”, Journal of Comparative Psychology 116, no. 1 (2002): 27–34.
Psy ignorują wskazówki pochodzące od przedmiotów nieożywionych. Jeśli na kubek
skierujemy patyk lub ustawimy lalkę czy pluszaka tak, żeby go wskazywały, psy nie
zwrócą na to uwagi. Nie skorzystają też z tych ludzkich zachowań, które zwykle nie są
używane w intencji komunikacyjnej: lekceważą sugestywne poruszanie ramieniem,
przechylanie głowy czy wskazywanie łokciem (zob. Udell, Giglio, Wynne, „Domestic
Dogs”; Hauser, et al., „What Experimental Experience Affects”). Niemniej jednak
istnieje również kilka gestów typowo komunikacyjnych, które zazwyczaj umykają
psom: bardzo niewiele z nich na przykład spontanicznie rozszyfrowuje wskazówkę
związaną ze zmianą kierunku spojrzenia, jeśli nie towarzyszy jej ruch głową w tę samą
stronę. Nie umieją również prawidłowo odczytać gestu, kiedy trzymamy dłoń
w okolicach pępka i używamy jedynie palca wskazującego. Oba te sygnały wydają się
zbyt subtelne dla większości psów (zob. Hare, Call, Tomasello, „Communication of
Food Location”; Hare, Call, Tomasello, „Do Chimpanzees Know”; Soproni, et al.,
„Comprehension of Human Communicative Signs”).
[38] Tresowane szympansy potrafią nauczyć się wykorzystywać kierunek spojrzenia
człowieka do znajdowania schowanego pożywienia, ale nie ma dla nich znaczenia, czy
spoglądamy bezpośrednio na kubek, czy nad nim. W przeciwieństwie do nich
niemowlęta reagują jedynie na kogoś patrzącego wprost na potencjalne miejsce ukrycia
przedmiotu (zob. Soproni, et al., „Comprehension of Human Communicative Signs”).
[39] Teglas, E., et al., „Dogs’ Gaze Following Is Tuned to Human Communicative
Signals”, Current Biology 22, no. 3 (2012): 209–212.
[40] Zob. Brauer, et al., „Making Inferences About”; Kupan, K., et al., „Why Do Dogs
(Canis familiaris) Select the Empty Container in an Observational Learning Task?”,
Animal Cognition 14, no. 2 (2010), 259–268; Hauser, et al., „What Experimental
Experience”. Por. Kaminski, J., L. Schulz, M. Tomasello, „How Dogs Know When
Communication Is Intended for Them”, Developmental Science 15, no. 2 (2011): 222–
232.
[41] Wrangham, R., et al., „Chimpanzee Predation and the Ecology of Microbial
Exchange”, Microbial Ecology in Health and Disease 12, no. 3 (2000), 186–188.
[42] Zob. Agnetta, Hare, Tomasello, „Cues to Food Location That Domestic Dogs”; zob.
Hare, et al., „The Domestication of Social Cognition in Dogs”; zob. Agnetta, Hare,
Tomasello, „Cues to Food Location That Domestic Dogs”.
[43] Zob. Hare, et al., „The Domestication of Social Cognition in Dogs”.
[44] Zob. Riedel, et al., „The Early Ontogeny”; Gacsi, M., et al., „Explaining Dog Wolf
Differences in Utilizing Human Pointing Gestures: Selection for Synergistic Shifts in the
Development of Some Social Skills”, PLoS ONE 4, no. 8 (2009): e6584.
[45] Gacsi, M., et al., „The Effect of Development and Individual Differences in
Pointing Comprehension of Dogs”, Animal Cognition 12, no. 3 (2009): 471–479.
[46] W tym doświadczeniu wzięły udział psy wielu różnych ras. Niemniej jednak
obecnie prowadzone badania nie wskazują bynajmniej, że wszystkie psy są takie same –
dowodzą jedynie, że historia chowu nie wyjaśnia pochodzenia większości (jeśli w ogóle
jakichkolwiek) zaobserwowanych różnic w poziomie biegłości (por. z dyskusją na temat
wpływu wychowania w Udell, M.A.R., N.R. Dorey, C.D.L. Wynne, „Wolves
Outperform Dogs in Following Human Social Cues”, Animal Behaviour 76, no. 6
[2008]: 1767–1773; Wynne, C.D.L., M.A.R. Udell, K.A. Lord, „Ontogeny’s Impacts on
Human-Dog Communication”, Animal Behaviour 6, no. 8 [2008]: 1–6; Hare, B., et al.,
„The Domestication Hypothesis for Dogs’ Skills with Human Communication:
A Response to Udell et al. (2008) and Wynne et al (2008)”, Animal Behaviour 79, no. 2
[2010]: e1–e6).
[47] Zob. Hare, et al., „The Domestication Hypothesis for Dogs Skills”. Por. również
Barrera, G., A. Mustaca, M. Bentosela, „Communication Between Domestic Dogs and
Humans: Effects of Shelter Housing upon the Gaze to the Human”, Animal Cognition 14,
no. 5 (2011): 727–734; Udell, M.A.R., N.R. Dorey, C.D.L. Wynne, „The Performance
of Stray Dogs (Canis familiaris) Living in a Shelter on Human-Guided Object-Choice
Tasks”, Animal Behaviour 79, no. 3 (2010): 717–725.
[48] Zob. Agnetta, Hare, Tomasello, „Cues to Food Location That Domestic Dogs”; por.
Riedel, „Domestic Dogs (Canis familiaris) Use a Physical Marker”.
[49] Zob. Riedel, et al., „The Early Ontogeny”.
[50] Zob. McKinley, „Use of Human-Given Cues by Domestic”.

[51] Udell, Giglio, Wynne, „Domestic dogs (Canis familiaris) Use Human Gestures”;
por. Riedel, et al., „The Early Ontogeny”.
[52] Zob. Hare, Tomasello, „Domestic Dogs (Canis familiaris) Use Human”.
[53] Zob. Hare, et al., „The Domestication of Social Cognition”; Frank, H., et al.,
„Motivation and Insight in Wolf (Canis lupus) and Alaskan Malamute (Canis familiaris):
Visual Discrimination Learning”, Bulletin of the Psychonomic Society 27, no. 5 (1989):
455–458.
[54] Zob. Agnetta, Hare, Tomasello, „Cues to Food Location That Domestic Dogs”.
[55] Więcej informacji o Wolf Hollow: http://www.wolfhollowipswich.org.
[56] Wszystkie wilki były przyjmowane do ludzkiej rodziny jako dziesięciodniowe
szczenięta – aż do ukończenia piątego tygodnia życia spotykały się jedynie z ludźmi
i rodzeństwem z tego samego miotu. Potem umieszczano je w kojcu z matką, żeby nadal
codziennie mogły mieć kontakt z ludźmi. W wieku dwunastu tygodni ponownie
dołączały do reszty watahy, gdzie nadal każdego dnia wchodziły w interakcję z ludzkim
opiekunem, który czasem nawet w celach gospodarskich wchodził do ich zagrody (zob.
Hare, et al., „The Domestication of Social Cognition”).
[57] Ibid.
[58] Teraz wiemy, że nawet sześciotygodniowe psie szczenięta radzą sobie lepiej niż te
wilki z odczytywaniem ludzkich gestów (Gacsi, M., et al., „Species-Specific Differences
and Similarities in the Behavior of Hand-Raised Dog and Wolf Pups in Social Situations
with Humans”, Developmental Psychobiology 47, no. 2 (2005): 111–122; Riedel, et al.,
„The Early Ontogeny”).
[59] Zob. Hare, et al., „The Domestication of Social Cognition”.
[60] Gacsi, M. et al., „Explaining Dog Wolf Differences”; Viranyi, Z., et al.,
„Comprehension of Human Pointing Gestures in Young Human-Reared Wolves (Canis
lupus) and Dogs (Canis familiaris)”, Animal Cognition 11, no. 3 (2008): 373–387.
[61] Rezultaty jednego z badań wydawały się wskazywać, że grupa wilków wypadła
lepiej w odczytywaniu gestów wskazujących niż grupa psów ze schroniska (zob. Udell,
Dorey, Wynne, „Wolves Outperform Dogs”), ale ponowne przeanalizowanie danych
wykazało, że psy uzyskały takie same wyniki jak wilki. Jest to zgodne z wcześniejszymi
doniesieniami dotyczącymi silnie uspołecznionych, poddanych szkoleniu wilków (zob.
Gacsi, et al., „Explaining Dog Wolf Differences”; Hare, et al., „The Domestication
Hypothesis”). Najciekawsze informacje na temat wilków pochodzą z porównania grupy
silnie uspołecznionych ośmiotygodniowych wilczych szczeniąt z ich psimi rówieśnikami
(zob. Gacsi, et al., „Explaining Dog Wolf Differences”). Choć kilka wilczków nie mogło
nawet wziąć udziału w doświadczeniu, ponieważ nie dały się przytrzymać
eksperymentatorom, jako grupa znajdywały pożywienie dzięki pomocy ludzkiego gestu
wskazującego częściej, niż wynikałoby to z czystego rachunku prawdopodobieństwa.
Oznacza to, że te uspołecznione wilki wykazują się umiejętnościami na poziomie
niektórych szczeniąt i lisich młodych z grupy kontrolnej, które badałem – fascynująca
byłaby więc możliwość dalszego śledzenia ich rozwoju. Zgodnie z hipotezą
udomowienia ich zdolność do rozszyfrowywania ludzkich wskazówek powinna maleć
z wiekiem, zagłuszana przez w pełni wykształconą reakcję lękową: z czasem powinny
wypadać równie słabo jak wcześniej badane, przynajmniej czteromiesięczne,
uspołecznione wilki (zob. ibid.). Warto byłoby również sprawdzić, z jak wielu różnych
ludzkich gestów (nie tylko gestu wskazywania) te wilki są w stanie skorzystać, jako że to
właśnie elastyczność w odczytywaniu naszych sygnałów komunikacyjnych jest tak
niezwykła u psów.
[62] Topal, J., et al., „Differential Sensitivity to Human Communication in Dogs,
Wolves, and Human Infants”, Science 325, no. 5945 (2009): 1269–1272.
[63] Zob. ibid.
[64] Wrangham, R.W., D. Peterson, Demonic Males: Apes and the Evolution of Human
Aggression (New York: Houghton Mifflin, 1996).
[65] Trut, L.N., „Early Canid Domestication: The Farm-Fox Experiment”, American
Scientist 87, no. 2 (1999): 160–169; Coppinger, R., R. Schneider, „Evolution of Working
Dogs”. W: The Domestic Dog: Its Evolution, Behaviour, and Interactions with People,
J. Serpell (red.) (Cambridge, UK: Cambridge University Press, 1995), 21–47.

Rozdział 4. Sprytny jak lis


[1] Kuromiya, H., Stalin: Profiles in Power (Harlow, UK, New York: Pearson/Longman,
2005).
[2] Zimmer, C., Evolution: The Triumph of an Idea (New York: Cornerstone Digital,
2011).
[3] Henig, R., The Monk in the Garden: The Lost and Found Genius of Gregor Mendel,
the Father of Genetics (New York: Mariner Books, 2001).
[4] De Beer, G., „Mendel, Darwin, and Fisher (1865–1965)”, Notes and Records of the
Royal Society of London 19, no. 2 (1964), 192–226.

[5] Zob. ibid.


[6] Zob. Zimmer, Evolution.
[7] Bidau, C., „Domestication through the centuries: Darwin’s ideas and Dmitry
Belyaev’s long-term experiment in silver foxes”, Gayana 73 (2009): 55–72.
[8] Medvedev, Z.A., The Rise and Fall of T.D. Lysenko, trans. I.M. Lerner (New York:
Columbia University Press, 1969).
[9] Zob. ibid.
[10] Soyfer, V.N., „The Consequences of Political Dictatorship for Russian Science”,
Nature Reviews Genetics 2, no. 9 (2001): 723–729.
[11] Zob. ibid; Grant, J., Corrupted Science: Fraud, Ideolgy and Politics in Science (Facts,
Figures & Fun, 2007).
[12] Zob. Soyfer, „The Consequences of Political”.
[13] Zob. ibid.
[14] Zob. Kuromiya, Stalin.
[15] Zob. ibid.
[16] Zob. Medvedev, The Rise and Fall of T.D. Lysenko.
[17] Zob. ibid.

[18] Gershenson, S., „Difficult Years in Soviet Genetics”, Quarterly Review of Biology
65, no. 4 (1990): 447–456.
[19] Zob. Soyfer, „The Consequences of Political”; Gershenson, „Difficult Years in
Soviet”; Medvedev, The Rise and Fall of T.D. Lysenko.
[20] Argutinskaya, S., „In Memory of D.K. Belyaev. Dmitrii Konstantinovich Belyaev:
A Book of Reminescences (V.K. Shumnyi, P.M. Borodin, A.L. Markel’,
S.V. Argutinskaya (red.), Novosibirsk: Sib. Otd. Ros. Akad. Nauk, 2002)”, Russian
Journal of Genetics 39, no. 7 (2003): 842–843.
[21] Trut, L., et al., „To the 90th Anniversary of Academician Dmitry Konstantinovich
Belyaev (1917–1985)”, Russian Journal of Genetics 43, no. 7 (2007): 717–720.
[22] Zob. Argutinskaya, „In Memory of D.K. Belyaev”.
[23] Zob. Kuromiya, Stalin.

[24] Zob. ibid.


[25] Zob. ibid.
[26] Applebaum, A., Gulag: A History (New York: Doubleday, 2003).
[27] Zob. Bidau, „Domestication Through the Centuries”.
[28] Zob. Trut, „Early Canid Domestication”.
[29] Zob. Medvedev, The Rise and Fall of T.D. Lysenko.
[30] Zob. ibid.
[31] Zob. Darwin, The Variation of Animals and Plants under Domestication.
[32] Zob. Bidau, „Domestication Through the Centuries”.
[33] Zob. Trut, „Early Canid Domestication”.
[34] Martin, J., Treasure of the Land of Darkness: The Fur Trade and Its Significance for
Medieval Russia (Cambridge, UK: Cambridge University Press, 2004).
[35] Baker, P.J., Harris, S., „Red foxes: The Behavioural Ecology of Red Foxes in
Urban Bristol”. W: The Biology and Conservation of Wild Canids, D.W. Macdonald,
C. Sillero-Zubiri (red.) (Oxford, UK: Oxford University Press, 2004), 207–216.
[36] Cross, E.C., „Colour Phases of the Red Fox (Vulpes fulva) in Ontario”, Journal of
Mammalogy 22, no. 1 (1941): 25–39.
[37] Belyaev, D., „Domestication of Animals”, Science Journal 5, no. 1 (1969): 47–52.
[38] Zob. ibid.
[39] To samo zjawisko obserwowano u schwytanych kawii, gatunku, od którego
pochodzi udomowiona świnka morska: nawet te trzymane w niewoli od trzydziestu
pokoleń nadal były agresywne względem siebie i nieufne w stosunku do człowieka.
Samo życie w niewoli nie prowadzi do powstania przyjaznych i śmiałych kawii – można
to osiągnąć, jedynie krzyżując osobniki genetycznie podatne na oswojenie (Kunzl, C., et
al., „Is a Wild Mammal Kept and Reared in Captivity Still a Wild Animal?”, Hormones
and Behavior 43, no. 1 [2003]: 187–196).
[40] Zob. Trut, „Early Canid Domestication”.
[41] Zob. ibid.
[42] Zob. Belyaev, „Domestication of Animals”.
[43] Belyaev, D., „Destabilizing Selection as a Factor in Domestication”, Journal of
Heredity 70, no. 5 (1979): 301.
[44] Zob. Applebaum, Gulag.
[45] Zob. ibid.
[46] Trut, L.N., et al., „Morphology and Behavior: Are They Coupled at the Genome
Level?”, The Dog and Its Genome (2006): 81–93; Kukekova, A.V., et al., „Mapping Loci
for Fox Domestication: Deconstruction/Reconstruction of a Behavioral Phenotype”,
Behavior Genetics 41, no. 4 (2011): 593–606; Gogoleva, S., et al., „The Sustainable
Effect of Selection for Behaviour on Vocalization in the Silver Fox”, VOGiS Herald 12
(2008): 24–31; Gogoleva, S.S., et al., „Vocalization toward Conspecifics in Silver Foxes
(Vulpes vulpes) Selected for Tame or aggressive Behavior toward Humans”, Behavioural
Processes 84, no. 2 (2010): 547–554.
[47] Daniels, T.J., M. Bekoff, „Feralization: The Making of Wild Domestic Animals”,
Behavioural Processes 19, nos. 1–3 (1989): 79–94; Fox, M.W., The Dog: Its
Domestication and Behavior (New York: Garland Publishing, 1978).
[48] Zob. Trut, „Early Canid Domestication”.
[49] Zob. ibid.
[50] Zob. Hare, et al., „Social Cognitive Evolution”.
[51] Zob. ibid.
[52] Zob. Trut, Oskina, Kharlamova, „Animal Evolution during Domestication”.
[53] Zob. Trut, „Early Canid Domestication”; Gulevich, R.G., et al., „Effect of Selection
for Behavior on Pituitary-Adrenal Axis and Proopiomelanocortin Gene Expression in
Silver Foxes (Vulpes vulpes)”, Physiology & Behavior 82, no. 2 (2004): 513–518.
[54] Zob. Trut, „Early Canid Domestication”; Popova, N., et al., „Effect of
Domestication of the Silver Fox on the Main Enzymes of Serotonin Metabolism and
Serotonin Receptors”, Genetika 33, no. 3 (1997): 370–374.
[55] Zob. Trut, Oskina, Kharlamova, „Animal Evolution During Domestication”.
[56] Zob. Trut, „Early Canid Domestication”; Trut, et al., „Morphology and Behavior”.
[57] Zob. Oskina, Kharlamova, „Animal Evolution During Domestication”.
[58] Zob. Trut, „Early Canid Domestication”.

[59] Zob. Hare, et al., „Social Cognitive Evolution”.


[60] Zob. Hare, et al., „The Domestication of Social Cognition”; por. Hare, et al.,
„Social Cognitive Evolution”.
[61] Gdy porównaliśmy ilość prób, w których lisy dotykały jednej z zabawek, nie było
różnicy między populacją kontrolną a eksperymentalną. Zwierzęta z grupy kontrolnej
dokonywały takiej samej liczby wyborów jak te z grupy doświadczalnej, zarówno
w teście z gestami, jak i sprawdziania z piórkiem. Żadna z zaobserwowanych różnic
w preferencjach dotyczących zabawek nie mogła być wynikiem lęku
uniemożliwiającego lisom kontrolnym podjęcie decyzji (zob. ibid.).
[62] Kiedy porównaliśmy bezpośrednio obie populacje, lisy z grupy eksperymentalnej
częściej niż te z grupy kontrolnej wybierały zabawkę, na którą pokazałem. Nie
oznaczało to jednak, że te drugie unikały taśmy, której dotykałem: po prostu wybierały
losowo. Z drugiej strony, kiedy porównaliśmy wybory dokonywane przez obie populacje
w teście z piórkiem, lisy kontrolne wykazywały większą preferencję dla zabawki nim
dotkniętej niż lisy eksperymentalne. To również nie oznacza, że lisy z grupy
doświadczalnej unikały zabawki wskazanej przez piórko – po prostu, tak jak lisy
kontrolne w przypadku gestu, w tym przypadku wybierały na chybił trafił (zob. ibid.).
[63] Choć nasze lisie młode dzięki uspołecznieniu nie wykazywały lęku w stosunku do
ludzi, kiedy dorastały, ich kontakty z człowiekiem szybko stały się utrudnione, ponieważ
z wiekiem dochodziły u nich do głosu w pełni wykształcone, dorosłe reakcje. U lisów
eksperymentalnych tego typu odpowiedzi lękowe nie rozwijały się.
[64] Zob. Hare, et al., „Social Cognitive Evolution”.
[65] Diamond, J., „Evolution, Consequences and Future of Plant and Animal
Domestication”, Nature 418, no. 6898 (2002): 700–707.
[66] Darcy Morey również sformułował podobną hipotezę w artykule opublikowanym
w 1994 roku w American Scientist. Zob. Morey, D.F., „The Early Evolution of the
Domestic Dog: Animal Domestication, Commonly Considered a Human Innovation Can
Also Be Described as an Evolutionary Process”, American Scientist 82, no. 4 (1994):
140–151; Zeuner, F.E., A History of Domesticated Animals (London: Hutchinson and
Co., 1963).
[67] Salvador, A., P. Abad, „Food Habits of a Wolf Population (Canis lupus) in Leon
Province, Spain”, Mammalia 51, no. 1 (1987): 45–52; Boitani, L., „Wolf Research and
Conservation in Italy”, Biological Conservation 61, no. 2 (1992): 125–132; Voigt, D.R.,
G.B. Kolenosky, D.H. Pimlott, „Changes in Summer Foods of Wolves in Central
Ontario”, Journal of Wildlife Management 40, no. 4 (1976): 663–668; Crete, M.,
R. Taylor, P. Jordan, „Simulating Conditions for the Regulation of a Moose Population
by Wolves”, Ecological Modelling 12, no. 4 (1981): 245–252; Mech, L.D., „The
Challenge and Opportunity of Recovering Wolf Populations”, Conservation Biology 9,
no. 2 (1995): 270–278; Beaver, B.V., M. Fischer, C.E. Atkinson, „Determination of
Favorite Components of Garbage by Dogs”, Applied Animal Behaviour Science 34, nos.
1–2 (1992): 129–136.
[68] W odpowiednich warunkach gatunki mogą ewoluować bardzo szybko. Dla
przykładu: jeden lub dwa gatunki ryb z rodziny pielęgnicowatych, które jeden–dwa
miliony lat temu zasiedliły Jezioro Wiktorii, do dziś wyewoluowały w imponujące
pięćset odrębnych gatunków (zob. Kocher, T.D., „Adaptive Evolution and Explosive
Speciation: The Cichlid Fish Model”, Nature Reviews Genetics 5, no. 4 [2004]: 288–
298).
[69] Zob. Trut, Oskina, Kharlamova, „Animal Evolution during Domestication”.
[70] Ten typ relacji nadal nawiązuje się między ludźmi a „wiejskimi psami” w wielu
krajach rozwijających się, takich jak Etiopia (zob. Ortolani, A., H. Vernooij,
R. Coppinger, „Ethiopian Village Dogs: Behavioural Responses to a Stranger’s
Approach”, Applied Animal Behaviour Science 119, nos. 3–4 [2009]: 210–218; Pal, S.K.,
„Maturation and Development of social Behaviour during Early Ontogeny in Free-
Ranging Dog Puppies in West Bengal, India”, Applied Animal Behaviour Science 111,
nos. 1–2 [2008]: 95–107).

[71] Mogło się bowiem okazać, że te niezwykłe umiejętności charakteryzują jedynie psy
domowe, celowo krzyżowane przez ostatnie dwieście lat, żeby stały się towarzyszami
człowieka (zob. Parker, H.G., et al., „Genetic Structure of the Purebred Domestic Dog”,
Science 304, no. 5674 (2004): 1160–1164). Nie stanowiłoby to wówczas poparcia dla
hipotezy o samoudomowieniu psów, ponieważ tego rodzaju cechy powinny być ze sobą
połączone, podobnie jak u lisów eksperymentalnych.
[72] Spotte, S., Societies of Wolves and Free-Ranging Dogs (Cambridge, UK: Cambridge
University Press, 2012).
[73] Zob. Daniels, Bekoff, „Feralization”.
[74] Boitani, L., P. Ciucci, „Comparative Social Ecology of Feral Dogs and Wolves”,
Ethology Ecology & Evolution 7 (1995): 49–72.
[75] Savolainen, P., et al., „A Detailed Picture of the Origin of the Australian Dingo,
Obtained from the Study of Mitochondrial DNA”, Proceedings of the National Academy
of Sciences 101, no. 33 (2004), 12387–12390.
[76] Zob. Koler-Matznick, „The Origin of the Dog Revisited”; Koler-Matznick, J., et al.,
„An Updated Description of the New Guinea Singing Dog (Canis hallstromi, Troughton
1957)”, Journal of Zoology 261 (2003): 109–118; Vila, C., et al., „Multiple and Ancient
Origins of the Domestic Dog”, Science 276, no. 5319 (1997): 1687–1689; Purcell, B.,
Dingo (Collingwood: Csiro Publishing, 2010).
[77] Zob. Koler-Matznick, J., et al., „An Updated Description”; Savolainen, et al.,
„A Detailed Picture of the Origin”; Smith, B.P., C.A. Litchfield, „A Review of the
Relationship Between Indigenous Australians, Dingoes (Canis dingo) and Domestic Dogs
(Canis familiaris)”, Anthrozoös 22, no. 2 (2009): 111–128.
[78] Zob. Spotte, Societies of Wolves.
[79] Zob. Koler-Matznick, et al., „An Updated Description of the New Guinea Singing
Dog”.
[80] Zob. ibid.
[81] Zob. Wobber, V., et al., „Breed Differences in Domestic Dogs’ (Canis familiaris)
Comprehension of Human Communicative Signals”, Interaction Studies 10, no. 2 (2009):
206–224.
[82] Smith, B.P., C.A. Litchfield, „Dingoes (Canis dingo) Can Use Human Social Cues
to Locate Hidden Food”, Animal Cognition 13, no. 2 (2010): 367–376.
[83] Clutton-Brock, J., N. Hammond, „Hot dogs: Comestible Canids in Preclassic Maya
Culture at Cuello”, Belize. Journal of Archaeological Science 21, no. 6 (1994): 819–826.
[84] Heinrich, B., Mind of the Raven: Investigations and Adventures with Wolf-Birds
(New York: Perennial, 2007).
[85] Marlowe, F., The Hadza: Hunter-Gatherers of Tanzania, t. 3 (Berkeley: University
of California Press, 2010); Wrangham, R., Honey and Fire in Human Evolution
(w druku).
[86] Koster, J., „The Impact of Hunting with Dogs on Wildlife Harvests in the Bosawas
Reserve, Nicaragua”, Environmental Conservation 35, no. 3 (2008): 211–220; Koster,
J.M., „Hunting with Dogs in Nicaragua: An Optimal Foraging Approach”, Current
Anthropology 49, no. 5 (2008): 935–944.
[87] Zob. Gacsi, et al., „Species-Specific Differences”; Topal, J., et al., „Attachment
Behavior in Dogs (Canis familiaris): A New Application of Ainsworth’s (1969) Strange
Situation Test”, Journal of Comparative Psychology 112, no. 3 (1998): 219–229; Topal,
J., et al., „Attachment to Humans: A Comparative Study on Hand-Reared Wolves and
Differently Socialized Dog Puppies”, Animal Behaviour 70 (2005): 1367–1375.
[88] Corballis, M.C., S.E.G. Lea, The Descent of Mind (Oxford, UK: Oxford University
Press, 1999); Byrne, R., A. Whiten, Machiavellian Intelligence: Social Expertise and the
Evolution of Intellect in Monkeys, Apes, and Humans (Oxford Science Publications) (New
York: Oxford University Press, 1989); Barkow, J.H., L. Cosmides, J. Tooby, The
Adapted Mind: Evolutionary Psychology and the Generation of Culture (New York:
Oxford University Press, 1995).

Rozdział 5. Przetrwanie najbardziej przyjaznych


[1] Johannes, J., „Basenji Origin and Migration: Into the Heart of Africa”, Official
Bulletin of the Basenji Club of America 39, no. 4 (2005): 60–62.
[2] Zob. Parker, „Genetic Structure”.
[3] W porównaniu z państwami ościennymi Kotlina Konga znajdująca się na terytorium
Demokratycznej Republiki Konga pozostaje niemal nienaruszona. Obrazy satelitarne
wskazują, że 98% leżącego tam lasu równikowego jest wciąż dziewicze (zob. Laporte,
N.T., et al., „Expansion of Industrial Logging in Central Africa”, Science 316, no. 5830
[2007]: 1451). Sprawia to, że ochrona tego terenu staje się kwestią priorytetową,
ponieważ stanowi on kluczowy biotop pochłaniający dwutlenek węgla, pozwalający
zniwelować skutki globalnego ocieplenia (zob. Gibbs, H.K., et al., „Monitoring and
Estimating Tropical Forest Carbon Stocks: Making REDD a Reality”, Environmental
Research Letters 2, 045023 [2007]).
[4] Myers Thompson, J., „A Model of the Biogeographical Journey from Proto-pan to
Pan Paniscus”, Primates 44, no. 2 (2003): 191–197.
[5] Zob. ibid.
[6] Wysiłki Claudine zostały nagrodzone kilkoma prestiżowymi wyróżnieniami, w tym
najwyższymi cywilnymi odznaczeniami zarówno Belgii, jak i Francji. W 2011 roku na
ekrany francuskich kin wszedł pełnometrażowy film, ilustrujący jej walkę o ocalenie
sierot bonobo i przywrócenie ich naturze.
[7] Andre, C., Une Tendresse Sauvage (Paris: Calmann-Levvy, 2006).
[8] Andre, C., et al., „The Conservation Value of Lola ya Bonobo Sanctuary”. W: The
Bonobos: Behavior, Ecology, and Conservation, T. Furuishi, J. Thompson (red.) (New
York: Springer, 2008), 303–322.
[9] Jednym z najbardziej przerażających aspektów tej wojny był fakt, że wiele
osobników ściganych i zabijanych przez członków społeczności Kasakela kiedyś do niej
należało. Samce Kasakela z zapałem zabijały swoich dawnych towarzyszy po tym, jak ci
stali się częścią nowej grupy (zob. Goodall, The Chimpanzees of Gombe).
[10] Zob. ibid.
[11] Wrangham, R.W., M.L. Wilson, M.N. Muller, „Comparative Rates of Violence in
Chimpanzees and Humans”, Primates 47, no. 1 (2006): 14–26; Mitani, J.C., D.P. Watts,
„Correlates of Territorial Boundary Patrol Behaviour in Wild Chimpanzees”, Animal
Behaviour 70, no. 5 (2005): 1079–1086; Wilson, M.L., R.W. Wrangham, „Intergroup
Relations in Chimpanzees”, Annual Review of Anthropology 32 (2003): 363–392;
Mitani, J.C., D.P. Watts, S.J. Amsler, „Lethal Intergroup Aggression Leads to Territorial
Expansion in Wild Chimpanzees”, Current Biology 20, no. 12 (2010): R507–R508.
Najdokładniej opisany przypadek tego typu zachowań dotyczył działalności
szympansiej społeczności Ngogo, żyjącej na terenie Parku Narodowego Kibale
w Ugandzie. Jej członkowie systematycznie polowali na przedstawicieli sąsiedniej
grupy, przez dziesięć lat zabijając dwadzieścia osiem osobników. Pod koniec tego
okresu znaczna część terytorium zajmowanego dotychczas przez zabitych sąsiadów
została włączona w ich własne ziemie.
[12] Muller, M.N., „Chimpanzee Violence: Femmes Fatales”, Current Biology 17, no. 10
(2007): R365–R366.

[13] Zob. Wrangham, Wilson, Muller, „Comparative Rates of Violence”.


[14] Zob. Goodall, The Chimpanzees of Gombe.
[15] Boesch, C., H. Boesch-Achermann, The Chimpanzees of the Taď Forest:
Behavioural Ecology and Evolution (New York: Oxford University Press, 2000).
[16] Muller, M.N., et al., „Male Coercion and the Costs of Promiscuous Mating for
Female Chimpanzees”, Proceedings of the Royal Society B: Biological Sciences 274,
no. 1612 (2007): 1009–1014.
[17] De Waal, F.B.M., F. Lanting, Bonobo: The Forgotten Ape (Berkeley: University of
California Press, 1997); Prufer, K., et al., „The Bonobo Genome Compared”.
[18] Kano, T., The Last Ape: Pygmy Chimpanzee Behavior and Ecology (Ann Arbor:
University Microfilms, 1992); Furuichi, T., „Female Contributions to the Peaceful
Nature of Bonobo Society”, Evolutionary Anthropology: Issues, News, and Reviews 20,
no. 4 (2011): 131–142; Gerloff, U., et al., „Intracommunity Relationships, Dispersal
Pattern and Paternity Success in a Wild Living Community of Bonobos (Pan paniscus)
Determined from DNA Analysis of Faecal Samples”, Proceedings of the Royal Society of
London. Series B: Biological Sciences 266, no. 1424 (1999): 1189–1195; Hohmann, G.,
B. Fruth, „Intra- and Inter-Sexual Aggression by Bonobos in the Context of Mating”,
Behaviour 140, no. 11/12 (2003): 1389–1413.
[19] Zob. Kano, The Last Ape; Furuichi, „Female Contributions to the Peaceful Nature
of Bonobo Society”; Surbeck, M., R. Mundry, G. Hohmann, „Mothers Matter!: Maternal
Support, Dominance Status and Mating Success in Male Bonobos (Pan paniscus)”,
Proceedings of the Royal Society B: Biological Sciences 278, no. 1705 (2011): 590–598.
[20] Hal Coolidge był założycielem zarówno World Wildlife Fund (WWF), jak
i Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN). Dziś są to dwie czołowe
organizacje międzynarodowe zajmujące się ochroną zagrożonych terenów i gatunków na
całym świecie.
[21] Coolidge, H., „Pan paniscus: Pygmy Chimpanzee from South of the Congo River”,
American Journal of Physical Anthropology 18, no. 1 (1933): 1–57.
[22] Cramer, D.L., „Craniofacial Morphology of Pan paniscus: A Morphometric and
Evolutionary Appraisal”, Contributions to Primatology 10 (1977): 1.
[23] Shea, B.T., „Paedomorphosis and Neoteny in the Pygmy Chimpanzee”, Science 222,
no. 4623 (1983): 521–522; Lieberman, D.E., et al., „A Geometric Morphometric
Analysis of Heterochrony in the Cranium of Chimpanzees and Bonobos”, Journal of
Human Evolution 52, no. 6 (2007): 647–662; Durrleman, S., et al., „Comparison of the
Endocranial Ontogenies Between Chimpanzees and Bonobos Via Temporal Regression
and Spatiotemporal Registration”, Journal of Human Evolution 62, no. 1 (2011): 74–88.
[24] Kruska, D.C.T., „On the Evolutionary Signifi cance of Encephalization in some
Eutherian Mammals: Effects of Adaptive Radiation, Domestication, and Feralization”,
Brain, Behavior and Evolution 65, no. 2 (2005): 73–108; Wayne, R.K., „Consequences
of Domestication: Morphological Diversity of the Dog”. W: E. Ostrander, A. Ruvinsky,
The Genetics of the Dog (Oxfordshire: CABI, 2002), 43–60.
[25] Mech, L., et al., The Wolves of Denali (Minneapolis: University of Minnesota
Press, 1998).
[26] Derix, R., et al., „Male and Female Mating Competition in Wolves: Female
Suppression vs. Male Intervention”, Behaviour 127, nos. 1/2 (1993): 141–174.
[27] McLeod, P., „Infanticide by Female Wolves”, Canadian Journal of Zoology 68,
no. 2 (1990): 402–404.
[28] Lwanga, J., et al., „Primate Population Dynamics over 32.9 Years at Ngogo, Kibale
National Park, Uganda”, American Journal of Primatology 73, no. 10 (2011): 997–1011.
[29] Zob. Boitani, Ciucci, „Comparative Social Ecology”; Pal, S., B. Ghosh, S. Roy,
„Agonistic Behaviour of Free-Ranging Dogs (Canis familiaris) in Relation to Season,
Sex and Age”, Applied Animal Behaviour Science 59, no. 4 (1998): 331–348; Macdonald,
D.W., G.M. Carr, „Variation in Dog Society: Between Resource Dispersion and Social
Flux”. W: The Domestic Dog, 199–216; Bonanni, R., et al., „Free-Ranging Dogs Assess
the Quantity of Opponents in Intergroup Conflicts”, Animal Cognition 14, no. 1 (2010):
103–115; Pal, S.K., „Parental Care in Free-Ranging Dogs, Canis familiaris”, Applied
Animal Behaviour Science 90, no. 1 (2005): 31–47.
[30] Bradshaw, J.W.S., H.M.R. Nott, „Social and Communication Behavior of
companion Dogs”. W: The Domestic Dog, 115–130.
[31] Zob. Miklosi, Dog Behaviour, Evolution, And Cognition; zob. Koler-Matznick, et al.,
„An Updated Description of the New Guinea Singing Dog”; Pal, S.K., „Play behaviour
During Early Ontogeny in Free-Ranging Dogs (Canis familiaris)”, Applied Animal
Behaviour Science 126, nos. 3–4 (2010): 140–153.
[32] Palagi, E., „Social Play in Bonobos (Pan paniscus) and Chimpanzees (Pan
troglodytes): Implications for Natural Social Systems and Interindividual Relationships”,
American Journal of Physical Anthropology 129, no. 3 (2006): 418–426; Wobber, V.,
R. Wrangham, B. Hare, „Bonobos Exhibit Delayed Development of Social Behavior and
Cognition Relative to Chimpanzees”, Current Biology 20, no. 3 (2010): 226–230.
[33] Zob. Koler-Matznick, et al., „An Updated Description of the New Guinea Singing
Dog”; Pal, S., B. Ghosh, S. Roy, „Inter- and Intra-Sexual Behaviour of Free-Ranging
Dogs (Canis familiaris)”, Applied Animal Behaviour Science 62, nos. 2–3 (1999): 267–
278.
[34] Zob. de Waal, Lanting, Bonobo: The Forgotten Ape; zob. Kano, The Last Ape;
Savage-Rumbaugh, E.S., B.J. Wilkerson, „Socio-Sexual Behavior in Pan paniscus and
Pan troglodytes: A Comparative Study”, Journal of Human Evolution 7, no. 4 (1978):
327–344; Woods, V., B. Hare, „Bonobo but Not Chimpanzee Infants Use Socio-Sexual
Contact with Peers”, Primates 52, no. 2 (2011): 111–116.
[35] Surbeck, M., et al., „Evidence for the Consumption of Arboreal, Diurnal Primates
by Bonobos (Pan paniscus)”, American Journal of Primatology 71, no. 2 (2009): 171–
174.

[36] Ihobe, H., „Non-Antagonistic Relations Between Wild Bonobos and Two Species of
Guenons”, Primates 38, no. 4 (1997): 351–357.
[37] Hare, B., V. Wobber, R. Wrangham, „The Self-Domestication Hypothesis:
Evolution of Bonobo Psychology Is Due to Selection Against Aggression”, Animal
Behaviour 83, no. 3 (2012): 573–585.
[38] Zob. ibid.
[39] Zob. ibid.
[40] Zob. Wrangham, Pilbeam, „African Apes as Time Machines”.
[41] Zob. Zeuner, A History of Domesticated Animals; Morey, D.F., „The Early
Evolution of the Domestic Dog”; Coppinger, R., L. Coppinger, Dogs: A New
Understanding of Canine Origin, Behavior, and Evolution (Chicago: University of
Chicago Press, 2002).
[42] Zob. Furuichi, „Female Contributions”; Malenky, R.K., R.W. Wrangham,
„A Quantitative Comparison of Terrestrial Herbaceous Food Consumption by Pan
paniscus in the Lomako Forest, Zaire, and Pan troglodytes in the Kibale Forest, Uganda”,
American Journal of Primatology 32, no. 1 (1994): 1–12.
Trudno jest ocenić tę hipotezę, gdyż środowiska zasiedlane przez bonobo i szympansy
zwyczajne w bardzo różnym stopniu są zasobne w owoce (zob. Hohmann, G., et al.,
„Plant Foods Consumed by Pan: Exploring the Variation of Nutritional Ecology across
Africa”, American Journal of Physical Anthropology 141, no. 3 [2010]: 476–485).
W dodatku należałoby założyć, że obecny poziom dostępności pożywienia odpowiada
wcześniejszej obfitości pokarmu. Niemniej jednak, podczas gdy łatwo jest podważyć
czy zakwestionować hipotezę wielkości zbioru owoców, kwestia nieobecności goryli
w lasach zamieszkiwanych przez bonobo nie pozostawia wiele miejsca na dyskusję.
[43] Zob. Wrangham, Peterson, Demonic Males; Furuichi, „Female Contributions”.
[44] Zob. Kano, The Last Ape; por. Furuichi, „Female Contributions”; Surbeck, Mundry,
Hohmann, „Mothers Matter!”; Hare, et al., „The Self-Domestication Hypothesis”.
[45] Mówienie o bonobo jako o małpach nieznających przemocy byłoby przesadą:
samice tego gatunku działające razem potrafią poważnie poranić samce, które stały się
zbyt agresywne. W porównaniu z szympansami zwyczajnymi szympansy karłowate są
jednak uważane za stosunkowo pokojowo nastawione, ponieważ nie występuje wśród
nich dzieciobójstwo, ich samice nie są przymuszane do spółkowania i nigdy nie
zaobserwowano, żeby ich agresja prowadziła do śmierci (potencjalny wyjątek zob.
Hohmann, G., B. Fruth, „Is Blood Thicker Than Water?”. W: Among African Apes,
M. Robbins, C. Boesch (red.) [Berkeley: University of Califorinia at Berkeley Press,
2011]).
[46] To również sprawia, że cechy, których występowanie tak trudno było wyjaśnić,
takie jak mniejsze zęby i czaszki, stają się łatwo wytłumaczalne jako produkt uboczny
selekcji przeciw agresji (zob. Hare, Wobber, Wrangham, „The Self-Domestication
Hypothesis”).
[47] Zob. Andre, C., Une Tendresse Sauvage.
[48] Porównywaliśmy szympansy karłowate z Lola ya Bonobo z szympansami
zwyczajnymi również osieroconymi w wyniku handlu mięsem (ten gatunek także boryka
się z zagrożeniem ze strony kłusowników). Choć Lola ya Bonobo jest jedynym na
świecie rezerwatem bonobo, istnieje ponad tuzin rezerwatów szympansów zwyczajnych
(zob. http://www.pasaprimates.org). Pracowaliśmy w dwóch z nich: Ngamba Island
Chimpanzee Sanctuary oraz Tchimpounga Chimpanzee Rehabilitation Center. Było to
dla nas ekscytujące doświadczenie, ponieważ chcieliśmy przeprowadzać nasze badania
tam, gdzie nasz wysiłek mógłby przyczynić się do wsparcia instytucji chroniących
bonobo i szympansy zwyczajne w ich naturalnym środowisku.
[49] Hare, B., et al., „Tolerance Allows Bonobos to Outperform Chimpanzees on
a Cooperative Task”, Current Biology 17, no. 7 (2007): 619–613.
[50] Później znaleźliśmy również dowody na opóźniony rozwój umiejętności
poznawczych (zob. Wobber, Wrangham, Hare, „Bonobos Exhibit Delayed
Development”).

[51] Wobber, V., et al., „Differential Changes in Steroid Hormones before Competition
in Bonobos and Chimpanzees”, Proceedings of the National Academy of Sciences 107,
no. 28 (2010): 12457–12462.
[52] Hare, B., S. Kwetuenda, „Bonobos Voluntarily Share Their Own Food with
Others”, Current Biology 20, no. 5 (2010): R230–R231; Tan, J., B. Hare, „Bonobos
Share with Strangers”, dane niepublikowane.
[53] To pomysłowe badanie zostało opracowane przez Satoshiego Hiratę z Uniwersytetu
Kioto (zob. Hirata, S., K. Fuwa, „Chimpanzees (Pan troglodytes) Learn to Act with
Other Individuals in a Cooperative Task”, Primates 48 [2007]: 13–21).
[54] Melis, A.P., B. Hare, M. Tomasello, „Chimpanzees Recruit the Best Collaborators”,
Science 311, 5765 (2006): 1297–1300; Melis, A.P., B. Hare, M. Tomasello,
„Engineering Cooperation in Chimpanzees: Tolerance Constraints on Cooperation”,
Animal Behaviour 72, no. 2 (2006): 275–286; Melis, A.P., B. Hare, M. Tomasello,
„Chimpanzees Coordinate in a Negotiation Game”, Evolution and Human Behavior 30,
no. 6 (2009): 381–392.
[55] Ten brak tolerancji wynikał jedynie z konkretnego doboru w parę, a nie charakteru
osobnika. Te same szympansy łączono później z innymi, z którymi dzieliły się
jedzeniem: w towarzystwie tolerancyjnego partnera były w stanie spontanicznie
rozwiązywać zadania wymagające współpracy. Okazało się również, że osobniki, które
wcześniej samorzutnie współpracowały, nie były w stanie współdziałać z nowym,
nietolerancyjnym partnerem. Mogliśmy sprawiać, że szympansy stawały się zdolne lub
kompletnie niezdolne do współpracy, bazując jedynie na ich zdolności do dzielenia się
jedzeniem z potencjalnym partnerem (zob. Melis, Hare, Tomasello, „Engineering
Cooperation in Chimpanzees”).
[56] Hare, B., et al., „Tolerance Allows Bonobos to Outperform Chimpanzees”.
Psy i lisy z grupy eksperymentalnej lepiej radziły sobie z odczytywaniem ludzkich
sygnałów społecznych w wyniku samoudomowienia. Między bonobo a szympansami
zwyczajnymi odkryliśmy podobne różnice: szympansy karłowate częściej patrzą tam,
gdzie spogląda człowiek. Oznacza to, że bonobo także „przy okazji” procesu
samoudomowienia stały się bardziej wrażliwe na ludzkie informacje społeczne
(Herrmann, E., et al., „Differences in the Cognitive Skills of Bonobos and
Chimpanzees”, PLoS ONE 5, no. 8 [2010], e12438). Niemniej jednak, mimo że są
bardziej wyczulone niż szympansy zwyczajne, nadal nie udaje im się przejść testu ze
znajdowaniem pożywienia, w którym psy tak świetnie sobie radzą (Maclean, E.,
B. Hare, niepublikowane dane).

[57] Hare, B., „From Hominoid to Hominid Mind”.


[58] Ditchkoff, S.S., S.T. Saalfeld, C.J. Gibson, „Animal Behavior in Urban
Ecosystems: Modifications Due to Human-Induced Stress”, Urban Ecosystems 9, no. 1
(2006): 5–12.
[59] Harveson, P.M., et al., „Impacts of Urbanization on Florida Key Deer Behavior and
Population Dynamics”, Biological Conservation 134, no. 3 (2007): 321–331; Peterson,
M., R.R. Lopez, E. Laurent, et al., „Wildlife Loss Through Domestication: The Case of
endangered key deer”, Conservation Biology 19, no. 3 (2004): 939–944.
[60] Gehrt, S.D., S.P.D. Riley, B.L. Cypher, Urban Carnivores: Ecology, Conflict, and
Conservation (Baltimore: Johns Hopkins University Press, 2010).
[61] Zob. Herrmann, et al., „Humans Have Evolved”; Tomasello, et al., „Understanding
and Sharing Intentions”.
[62] Warneken, F., et al., „Spontaneous Altruism by Chimpanzees and Young Children”,
PLOS Biology 5, no. 7 (2007): e184; Warneken, F., M. Tomasello, „Varieties of altruism
in children and chimpanzees”, Trends in Cognitive Sciences 13, no. 9 (2009): 397–402.
[63] Zob. Herrmann, et al., „Humans Have Evolved”; zob. Herrmann, et al.,
„Differences in the Cognitive Skills”.
[64] Hrdy, S.B., Mothers and Others: The Evolutionary Origins of Mutual Understanding
(Cambridge, Mass.: Belknap Press, 2009).
[65] Zob. Melis, Hare, Tomasello, „Chimpanzees Recruit”; Melis, Hare, Tomasello,
„Engineering Cooperation in Chimpanzees”.
[66] Kiedy to mogło się stać? Wszystko zależy od tego, jaki był nasz ostatni wspólny
przodek z szympansami zwyczajnymi i bonobo. Jeśli bardziej przypominał te drugie,
nasza linia od samego początku korzystała z zalet większej tolerancyjności. Niemniej
jednak, jeśli nasz przodek był bardziej jak nietolerancyjne szympansy zwyczajne, zaszło
coś jeszcze bardziej radykalnego. Tak czy inaczej, formy kooperacji występujące
u naszego gatunku nie mogłyby wyewoluować, gdyby nie nastąpiła znacząca zmiana
w poziomie tolerancji: choć bonobo są bardzo wyrozumiałe w stosunku do członków
swojej grupy, ludzie przerastają je pod tym względem – nasze sprzeczki przynajmniej
zazwyczaj nie kończą się aktami przemocy fizycznej.
[67] Dzięki selekcji przeciw agresji ludzie mogli w bardziej pokojowy sposób wchodzić
w nowe typy interakcji społecznych, których nawiązanie wcześniej byłoby niemożliwe.
Wszystkie istniejące uprzednio różnice w umiejętnościach poznawczych związanych
z tego rodzaju zachowaniami społecznymi mogły wtedy stać się przedmiotem
bezpośredniego doboru naturalnego. Natura mogła dawać przewagę bystrzejszym,
chętniej współpracującym osobnikom, jako że wzrost świadomości opłacał się w grupie
złożonej z tolerancyjnych członków, którzy byli w stanie dzielić się zdobyczami
pochodzącymi z nowych, bardziej elastycznych form współpracy. Prawdopodobnie
jedną z pierwszych umiejętności poznawczych, które musiały wykształcić się u tych
inteligentniejszych jednostek, była zdolność do wykrywania i unikania oszustów, tak
żeby kooperacja z ewolucyjnego punktu widzenia mogła stać się stabilną strategią (zob.
Stevens, J.R., F.A. Cushman, M.D. Hauser, „Evolving the psychological Mechanisms for
Cooperation”, Annual Review of Ecology, Evolution, and Systematics 36 [2005]: 499–
518; Richerson, P.J., R. Boyd, „The Evolution of Human Ultra-Sociality”. W:
Indoctrinability, Ideology, and Warfare: Evolutionary Perspectives, I. Eibl Eibesfeldt,
F.K. Salter (red.) [New York: Berghahn Books, 1998], 71–95; Barrett, H.C.,
L. Cosmides, J. Tooby, „Coevolution of Cooperation, Causal Cognition and
Mindreading”, Communicative & Integrative Biology 3, no. 6 [2010]: 522).
[68] Zob. Coppinger, Schneider, „Evolution of Working Dogs”.
[69] Zob. Johannes, „Basenji Origin and Migration”.
[70] Koster, J.M., K.B. Tankersley, „Heterogeneity of Hunting Ability and Nutritional
Status Among Domestic Dogs in Lowland Nicaragua”, Proceedings of the National
Academy of Sciences 109, no. 8 (2012): E463–E470.
[71] Scott, J.P., J.L. Fuller, Genetics and the Social Behavior of the Dog (Chicago:
University of Chicago Press, 1965).
[72] Byliśmy także w stanie wykluczyć alternatywną możliwość, mówiącą, że psy
użytkowe są w jakimś sensie ogólnie bardziej udomowione: w obu grupach jedna z ras
należała do psów genetycznie najbardziej przypominających wilki (Parker, et al.,
„Genetic Structure”). Wskazuje to, że po samoudomowieniu się psa podlegające
dziedziczeniu zróżnicowanie w zdolnościach kognitywnych pozwalających tym
zwierzętom korzystać z ludzkiej gestykulacji może zostać poddane selekcji
bezpośredniej.

[73] Leach, H.M., „Human Domestication Reconsidered”, Current Anthropology 44,


no. 3 (2003): 349–368; Hawks, J., „Selection for Smaller Brains in Holocene Human
Evolution”, arXiv:1102.5604, 2011.
[74] Allman, J., Evolving Brains (New York: Scientific American Library, 1999); Lahr,
M.M., The Evolution of Modern Human Diversity: A Study in Cranial Variation
(Cambridge, UK: Cambridge University Press, 1996). Por. Kappelman, J., „The
Evolution of Body Mass and Relative Brain Size in Fossil Hominids”, Journal of Human
Evolution 30, no. 3 (1996): 243–276.
[75] Barker, G., The Agricultural Revolution in Prehistory: Why Did Foragers Become
Farmers? (New York: Oxford University Press, 2009).
[76] Zob. Marlowe, The Hadza.
[77] Zob. ibid.; Hill, K., A.M. Hurtado, Ache Life History: The Ecology and Demography
of a Foraging People (New York: Aldine de Gruyter, 1996); Shostak, M., Nisa: The Life
and Words of a !Kung Woman (Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 2000);
Ellison, P.T., On Fertile Ground: A Natural History of Human Reproduction (Cambridge,
Mass.: Harvard University Press, 2003).
[78] Boehm, C., Hierarchy in the Forest: The Evolution of Egalitarian Behavior
(Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 2001).
[79] Kline, M.A., R. Boyd, „Population Size Predicts Technological Complexity in
Oceania”, Proceedings of the Royal Society B: Biological Sciences 277, no. 1693 (2010):
2559–2564.
[80] Groves, C., „The Advantages and Disadvantages of Being Domesticated”,
Perspectives in Human Biology 4, no. 1 (1999): 1–12.
[81] Zob. Heinrich, Mind of the Raven.
[82] Zob. Koster, Tankersley, „Heterogeneity of Hunting”.
[83] Ruusila, V., M. Pesonen, „Interspecific Cooperation in Human (Homo sapiens)
Hunting: The Benefits of a Barking Dog (Canis familiaris)”, Annales Zoologici Fennici
41, no. 4 (2004): 545–549.
[84] Zob. Clutton-Brock and Hammond, „Hot Dogs”.
[85] Zob. Koster, Tankersley, „Heterogeneity of Hunting”.

Rozdział 6. Pies ma głos


[1] Oreo nie był ideałem. Czasem, kiedy nasza gazeta lądowała w krzakach lub ginęła
pod liśćmi, przynosił gazetę sąsiada.
[2] Zob. Kaminski, Call, Fisher, „Word Learning in a Domestic Dog”; por. Pilley, Reid,
„Border Collie Comprehends Object Names”.
[3] Zob. Pilley, Reid, „Border Collie Comprehends Object Names”.
Chaser poddawano próbom w podobny sposób po dwudziestogodzinnym
i czterotygodniowym opóźnieniu, ale nie była w stanie zachować w pamięci nowej
nazwy, jeżeli nie przećwiczyła w zabawie przynoszenia nowego, określonego nią
przedmiotu przynajmniej pięć razy, co według niektórych wskazywałoby już na „po
prostu” na naukę przez kojarzenie (zob. Markman, E.M., M. Abelev, „Word Learning in
Dogs?”, Trends in Cognitive Sciences 8, no. 11 [2004]: 479–481), ale moim zdaniem tak
nie jest, jako że pierwsze połączenie obiektu i słowa następowało w wyniku
wnioskowania przez eliminację – a zatem mamy tu raczej dedukcję utrwaloną niewielką
praktyką (niewynagradzaną niczym poza pochwałą). Jeśli już, wskazywałoby to raczej
na różnice w funkcjonowaniu pamięci długoterminowej u ludzkich niemowląt i psów,
które umożliwiają tym pierwszym zapamiętywanie wyrazów z większą łatwością niż
Chaser (i być może Rico). Byłbym większym zwolennikiem „prostszego” wyjaśnienia
asocjacyjnego, gdyby Chaser nauczyła się równie wielu słów w równie krótkim czasie
z nagrania, co z interakcji z Pilley.
[4] Wiele małp człekokształtnych usilnie próbowano nauczyć języka. Niektóre z nich
przyswoiły kilka znaków migowych, inne były w stanie nauczyć się sztucznego języka
zwanego – od nazwiska pioniera amerykańskiej prymatologii Roberta Yerkesa – yerkish.
Zarówno bonobo, jak i szympansy zwyczajne potrafią porozumiewać się z ludźmi za
pomocą klawiatury leksygraficznej. Niemniej jednak ich produktywność językowa
w porównaniu z ludzkimi dziećmi jest ograniczona: najczęściej wyrażają jedynie
prośby. Przekonałem się o tym osobiście, kiedy pracowałem z uczonym języka
orangutanem zwanym Chantek. W tamtym czasie nie brał już aktywnego udziału
w badaniach językowych, ale nadal używał niektórych ze swoich znaków – najbardziej
lubił te odnoszące się do „słodyczy” i „soku”. Szympans karłowaty Kanzi jest
absolutnym mistrzem eksperymentów dotyczących uczenia się języka: wykazuje
niesamowitą zdolność do rozumienia mówionego angielskiego. Dowiodło tego
doświadczenie, w którym wydano mu cały szereg nowych poleceń złożonych z wielu
słów, których nigdy wcześniej nie słyszał w podobnych zestawieniach (zob. Savage-
Rumbaugh, „Language Comprehension in Ape and Child”). Kiedy poproszono go, żeby
„położył piłkę do koszykówki do miski leżącej na najwyższej półce lodówki”, był
w stanie to zrobić (nawet jeśli nie mógł zrozumieć, dlaczego opiekunowie proszą go
o coś tak dziwacznego). Niemniej jednak nikt nie udokumentował dokładnie, w jaki
sposób uczone języka małpy człekokształtne nabywały umiejętności, którymi się
wykazywały. Prace dotyczące Rico i Chaser są tak unikatowe, ponieważ jasno pokazują
mechanizm, za pomocą którego te psy uczą się języka.
[5] Bloom, P., „Can a Dog Learn a Word?”, Science 304, no. 5677 (2004): 1605–1606.
[6] Zob. Pilley, Reid, „Border Collie Comprehends”.

[7] Zdolność Chaser do rozróżnienia zabawek i nie-zabawek jest kolejnym


przyczynkiem do podważenia hipotezy wysuniętej przez Markmana i Abeleva (2004),
mającej wyjaśniać uczenie się słów przez Rico. Chaser dowiodła, że jest w stanie
spontanicznie odróżnić od siebie dwa zbiory znanych sobie przedmiotów, wykluczając
tym samym możliwość, że całe zjawisko opiera się na powabie nowych zabawek.
[8] Tomasello, Call, Gluckman, „Comprehension of Novel Communicative Signs”.
[9] Bardzo podobną serię eksperymentów dotyczących rozumienia „konwencjonalnych”
symboli przeprowadzono na małpach człekokształtnych wychowywanych przez matki:
albo zupełnie zawodziły, albo radziły sobie z zadaniem jedynie w ograniczonym
zakresie. Zob. Tomasello, M., J. Call, A. Gluckman, „Comprehension of Novel
Communicative Signs by Apes and Human Children”, Child Development 68, no. 6
(1997): 1067–1080; Herrmann, E., A. Melis, M. Tomasello, „Apes’ Use of Iconic Cues
in the Object-Choice Task”, Animal Cognition 9, no. 2 (2006): 118–130.
[10] Kaminski, J., et al., „Domestic Dogs Comprehend Human Communication with
Iconic Signs”, Developmental Science 12, no. 6 (2009): 831–837.

[11] Zob. Aust, et al., „Inferential Reasoning by Exclusion”; Erdőhegyi, A., et al.,
„Doggy-Computer: Recognizing the Pointing Cue in Two- and Three-Dimension”,
Journal of Veterinary Behavior: Clinical Applications and Research 4, no. 2 (2009): 57.
[12] Zob. Kupan, K., et al., „Why Do Dogs (Canis familiaris) Select”.
[13] Za pomocą metody model/rywal wykorzystywanej w tresurze Alexa, słynnej papugi
żako (Pepperberg, I.M., „Cognitive and Communicative Abilities of Grey Parrots”,
Applied Animal Behaviour Science 100, no. 1–2 [2006]: 77–86), psy uczono również
nazw zbiorów nowych obiektów.
[14] McKinley, S., R.J. Young, „The Efficacy of the Model-Rival Method When
Compared with Operant Conditioning for Training Domestic Dogs to Perform
a Retrieval-Selection Task”, Applied Animal Behaviour Science 81, no. 4 (2003): 357–
365.
[15] Coppinger, R., M. Feinstein, „Hark! Hark! The Dogs Do Bark... And Bark... And
Bark... And Bark”, Smithsonian 21 (1991): 119–129.
[16] Lord, K., M. Feinstein, R. Coppinger, „Barking and Mobbing”, Behavioural
Processes 81, no. 3 (2009): 358–368.
[17] Schassburger, R.M., Vocal Communication in the Timber Wolf, Canis lupus,
Linnaeus: Structure, Motivation, and Ontogeny (P. Parey, 1993).
[18] Zob. Gogoleva, et al., „The Sustainable Effect of Selection”; Gogoleva, S.S., et al.,
„Kind Granddaughters of Angry Grandmothers: The Effect of Domestication on
Vocalization in Cross-Bred Silver Foxes”, Behavioural Processes 81, no. 3 (2009): 369–
375.
[19] Fitch, W.T., „The Phonetic Potential of Nonhuman Vocal Tracks: Comparative
Cineradiographic Observations of Vocalizing Animals”, Phonetica 57 (2000): 205–218.
[20] Feddersen-Petersen, D., „Vocalization of European Wolves (Canis lupus lupus L.)
and Various Dog Breeds (Canis lupus f. fam.)”, Archiv fur Tierzucht 43, no. 4 (2000):
387–398.
[21] Yin, S., „A New Perspective on Barking in Dogs (Canis familiaris)”, Journal of
Comparative Psychology 116, no. 2 (2002): 189–193; Yin, S., B. McCowan, „Barking in
Domestic Dogs: Context Specificity and Individual Identification”, Animal Behaviour
68, no. 2 (2004): 343–355.
[22] Farago, T., et al., „Dogs’ Expectation about signalers’ Body Size by Virtue of Their
Growls”, PLoS ONE 5, no. 12 (2010): e15175.
[23] Maros, K., et al., „Dogs Can Discriminate Barks from Different Situations”,
Applied Animal Behaviour Science 114, no. 1–2 (2008): 159–167.
[24] Pongracz, P., et al., „Human Listeners Are Able to Classify Dog (Canis familiaris)
Barks Recorded in Different Situations”, Journal of Comparative Psychology 119, no. 2
(2005): 136–144.
W podobnych warunkach eksperymentalnych jedynie najbardziej doświadczeni
właściciele kotów byli w stanie odróżnić od siebie różne rodzaje miauknięć (Nicastro,
N., M.J. Owren, „Classification of Domestic Cat (Felis catus) Vocalizations by Naive
and Experienced listeners”, Journal of Comparative Psychology 117, no. 1 [2003]: 44–
52).
[25] Molnar, C., et al., „Can Humans Discriminate Between Dogs on the Base of the
Acoustic Parameters of Barks?”, Behavioural Processes 73, no. 1 (2006): 76–83.
[26] Kundey, S., et al., „Domesticated Dogs (Canis familiaris) React to What Others
Can and Cannot Hear”, Applied Animal Behaviour Science 126, no. 1–2 (2010): 45–50.
[27] Carpenter, et al., „Social Cognition, Joint Attention”.
[28] Bekoff, M., „Play Signals as Punctuation: The Structure of Social Play in Canids”,
Behaviour 132, no. 5–6 (1995): 419–429.
[29] Zob. ibid; Bauer, E.B., B.B. Smuts, „Cooperation and Competition During Dyadic
Play in Domestic Dogs, Canis familiaris”, Animal Behaviour 73 (2007): 489–499.
[30] Zob. Hare, Call, Tomasello, „Communication of Food Location”.
[31] Gaunet, F., „How Do Guide Dogs and Pet Dogs (Canis familiaris) Ask Their
Owners for Their Toy and for Playing?”, Animal Cognition 13, no. 2 (2010): 311–323.
[32] Zob. Miklosi, A., et al., „Intentional Behaviour in Dog-Human Communication”.
[33] Rossi, A.P., C. Ades, „A Dog at the Keyboard: Using Arbitrary Signs to
Communicate Requests”, Animal Cognition 11, no. 2 (2008): 329–338.
[34] Zob. ibid.
[35] Zob. Hare, Call, Tomasello, „Communication of Food Location”.
[36] Horowitz, A., „Disambiguating the ‘Guilty Look’: Salient Prompts to a Familiar
Dog Behaviour”, Behavioural Processes 81, no. 3 (2009): 447–452.
[37] Gaunet, F., „How Do Guide Dogs of Blind Owners and Pet Dogs of Sighted
Owners (Canis familiaris) Ask Their Owners for Food?”, Animal Cognition 11, no. 3
(2008): 475–483.
[38] Viranyi, Z., et al., „Dogs Respond Appropriately to Cues of Humans’ Attentional
Focus”, Behavioural Processes 66, no. 2 (2004): 161–172; Gacsi, M., et al., „Are Readers
of Our Face Readers of Our Minds? Dogs (Canis familiaris) Show Situation-Dependent
Recognition of Human’s Attention”, Animal Cognition 7, no. 3 (2004): 144–153;
Fukuzawa, M., D.S. Mills, J.J. Cooper, „More Than Just a Word: Non-Semantic
Command Variables Affect Obedience in the Domestic Dog (Canis familiaris)”, Applied
Animal Behaviour Science 91, no. 1–2 (2005): 129–141; Schwab, C., L. Huber, „Obey or
Not Obey? Dogs (Canis familiaris) Behave Differently in Response to Attentional States
of Their Owners”, Journal of Comparative Psychology 120, no. 3 (2006): 169–175.
[39] Jedno z badań zdaje się sugerować, że psy zdają sobie sprawę nawet z tego, czy
mamy otwarte, czy zamknięte oczy (zob. Call, J., et al., „Domestic Dogs (Canis
familiaris) Are Sensitive to the Attentional State of Humans”, Journal of Comparative
Psychology 117, no. 3 [2003]: 257–263), podczas gdy wyniki innego wskazują, że
w pewnych sytuacjach psy wiedzą, kiedy możemy je usłyszeć (Kundey, et al.,
„Domesticated Dogs (Canis familiaris) React”). Oba omawiane są szerzej w rozdziale
10.
[40] Kaminski, J., et al., „Domestic Dogs Are Sensitive to a Human’s Perspective”,
Behaviour 146, no. 7 (2009): 979–998.
[41] Liszkowski, U., et al., „12- and 18-Month-Olds Point to Provide Information for
Others”, Journal of Cognition and Development 7, no. 2 (2006): 173–187.
[42] Zob. Hare, „From Hominoid to Hominid Mind”.
[43] Topal, J., et al., „Reproducing Human Actions and Action Sequences: ‘Do as I do!’
in a Dog”, Animal Cognition 9, no. 4 (2006): 355–367.
[44] Viranyi, Z., et al., „A Nonverbal Test of Knowledge Attribution: A Comparative
Study on Dogs and Children”, Animal Cognition 9, no. 1 (2006): 13–26.
[45] Zob. Kaminski, „Domestic Dogs Are Sensitive”.
[46] Zob. Gaunet, „How Do Guide Dogs and Pet Dogs”; Kaminski, J., et al., „Dogs,
Canis familiaris, Communicate with Humans to Request but Not to Inform”, Animal
Behaviour 82 (2011): 651–658.

[47] Zob. Cheney an Seyfarth, Baboon Metaphysics.

Rozdział 7. Zagubione psy


[1] Frank, H., „Evolution of Canine Information Processing under Conditions of Natural
and Artificial Selection”, Zeitschrift für Tierpsychologie 53, no. 4 (1980): 389–399; Fox,
M., D. Stelzner, „Behavioural Effects of Differential Early Experience in the Dog”,
Animal Behaviour 14, no. 2–3 (1966): 273–281.
[2] Zob. ibid; Cattet, J., A.S. Etienne, „Blindfolded Dogs Relocate a Target Through
Path Integration”, Animal Behaviour 68, no. 1 (2004): 203–212; Seguinot, V., J. Cattet,
S. Benhamou, „Path Integration in Dogs”, Animal Behaviour 55, no. 4 (1998): 787–797;
Chapuis, N., C. Varlet, „Short Cuts by Dogs in Natural Surroundings”, Quarterly Journal
of Experimental Psychology 39, no. 1 (1987): 49–64.
[3] Osthaus, B., D. Marlow, P. Ducat, „Minding the Gap: Spatial Perseveration Error in
Dogs”, Animal Cognition 13, no. 6 (2010): 881–885.
[4] Basenji poradziły sobie najlepiej w pierwszej próbie, podczas gdy ogólnie najlepsze
okazały się beagle. Ich wyniki były zbliżone do tych mniej utalentowanych szczeniąt.
Zob. Elliot, O., J.P. Scott, „The Analysis of Breed Differences in Maze Performance in
Dogs”, Animal Behaviour 13, no. 1 (1965): 5–18.
[5] Zob. ibid.

[6] W innym eksperymencie (Macpherson, K., W.A. Roberts, „Spatial Memory in Dogs
(Canis familiaris) on a Radial Maze”, Journal of Comparative Psychology 124, no. 1
[2010]: 47) wykorzystano ten sam ośmioramienny labirynt do sprawdzenia, czy psy są
w stanie zapamiętać położenie czterech miejsc, które wcześniej odwiedziły. Zwierzętom
pozwolono wejść tylko do czterech z ośmiu ramion, po czym, po trwającym chwilę
opóźnieniu, ponownie wpuszczono je do labiryntu – w ramionach, w których
znajdowało się jedzenie, wciąż był pokarm. Szczury pobiły je na głowę nawet bardziej
niż we wcześniejszym doświadczeniu.
Jak dotąd jedynie Rico wykazał się umiejętnością zapamiętywania, gdzie co zostało
ukryte, porównywalną do tej obserwowanej u innych gatunków, takich jak szczury czy
ptaki (zob. Kamil, A.C., R.P. Balda, D.J. Olson, „Performance of Four Seed-Caching
Corvid Species in the Radial-Arm Maze Analog”, Journal of Comparative Psychology
108, no. 4 [1994]: 385; Bird, L.R., et al., „Spatial Memory for Food Hidden by Rats
(Rattus norvegicus) on the Radial Maze: Studies of Memory for Where, What, and
When”, Journal of Comparative Psychology 117, no. 2 [2003]: 176). Rico niemal
bezbłędnie zapamiętywał, w którym pomieszczeniu ukryto różne zabawki, które miał
przynieść (zob. Kaminski, J., J. Fischer, J. Call, „Prospective Object Search in Dogs:
Mixed Evidence for Knowledge of What and Where”, Animal Cognition 11, no. 2
[2008]: 367–371).
[7] Johnston, L., „Missing dog finds way home after 5 years – even to owners’ new
house”, New York Daily News, 19 stycznia 2011, http://articles.nydailynews.com/2011-
01-19/entertainment/27088069_1_missing-dog-children-prince.
[8] West, K., „Mason the ‘Tornado Dog’ Finds His Way Home on Two Legs”, People, 13
czerwca 2011, http://www.peoplepets.com/people/pets/article/0,20502339,00.html.
[9] My, ludzie, możemy przyjmować różne strategie tłumaczenia komuś położenia
przedmiotu: możemy wskazać kierunek w stosunku do obecnie zajmowanej pozycji
(powiedzmy, na lewo lub na prawo) lub odnieść się do powszechnie znanego punktu
orientacyjnego. Podobne taktyki zaobserwowano również u zwierząt: wiele z nich jest
w stanie wykorzystać swoje własne położenie, żeby zapamiętać umiejscowienie innych
obiektów (Orzechy są na lewo ode mnie), a niektóre gatunki potrafią nawet orientować
się wobec elementów krajobrazu (Orzechy są obok drzewa).
[10] Fiset, S., „Landmarkbased search memory in the domestic dog (Canis familiaris)”,
Journal of Comparative Psychology 121, no. 4 (2007): 345–353. Zob. również Milgram,
N.W., et al., „Landmark Discrimination Learning in the Dog: Effects of Age, an
Antioxidant Fortified Food, and Cognitive Strategy”, Neuroscience & Biobehavioral
Reviews 26, no. 6 (2002): 679–695; Milgram, N.W., et al., „Landmark Discrimination
Learning in the Dog”, Learning & Memory 6, no. 1 (1999): 54–61.
[11] Fiset, S., S. Gagnon, C. Beaulieu, „Spatial Encoding of Hidden Objects in Dogs
(Canis familiaris)”, Journal of Comparative Psychology 114, no. 4 (2000): 315–324.
[12] Miklosi, Dog Behavior, Evolution and Cognition.
[13] Zob. Herrmann, et al., „Humans Have Evolved Specialized”; Spelke, E.S., et al.,
„Origins of Knowledge”, Psychological Review 99, no. 4 (1992): 605.
[14] Hood, B.M., L. Santos, S. Fieselman, „Two-Year-Olds’ Naive Predictions for
Horizontal Trajectories”, Developmental Science 3, no. 3 (2000): 328–332.
[15] Hood, B., S. Carey, S. Prasada, „Predicting the Outcomes of Physical Events: Two-
Year-Olds Fail to Reveal Knowledge of Solidity and Support”, Child Development 71,
no. 6 (2000): 1540–1554.
[16] Zob. Herrmann, et al., „Humans Have Evolved Specialized”.
[17] Frank, H., M.G. Frank, „Comparative Manipulation-Test Performance in Ten-
Week-Old Wolves (Canis lupus) and Alaskan Malamutes (Canis familiaris): A Piagetian
Interpretation”, Journal of Comparative Psychology 99, no. 3 (1985): 266–274.
[18] Osthaus, B., S.E.G. Lea, A.M. Slater, „Dogs (Canis lupus familiaris) Fail to Show
Understanding of Means-End Connections in a String-Pulling Task”, Animal Cognition
8, no. 1 (2005): 37–47.
[19] Zob. ibid.
[20] Zob. Herrmann, et al., „The Structure of Individual Differences”; por. Herrmann, et
al., „Differences in the Cognitive Skills”; Heinrich, B., T. Bugnyar, „Testing Problem
Solving in Ravens: String-Pulling to Reach Food”, Ethology 111, no. 10 (2005): 962–
976; Santos, L.R., et al., „Means-Means-End Tool Choice in Cotton-Top Tamarins
(Saguinus oedipus): Finding the Limits on Primates’ Knowledge of Tools”, Animal
Cognition 8, no. 4 (2005): 236–246.
[21] Range, F., M. Hentrup, Z. Viranyi, „Dogs Are Able to Solve a Means-End Task”,
Animal Cognition 14, no. 4 (2011): 575–583.
[22] Whitt, E., et al., „Domestic cats (Felis catus) do not show causal understanding in
a string-pulling task”, Animal Cognition 12, no. 5 (2009): 739–743.
[23] Zob. Brauer, et al., „Making Inferences About”.
[24] Eksperyment w warunkach kontrolnych wykluczył możliwość, że dla psów
atrakcyjne było samo położenie deski na pochyłości – nie zawsze wykazywały
preferencję dla pochyłej deski. Kiedy wynagradzano je za wybór pochyłej deski
w próbach, w których chowano pod nią kawałek drewna, a nie jedzenie, nie wykazywały
ku niej skłonności. Sprawia to również, że jest mało prawdopodobne, żeby pozytywny
wynik właściwego eksperymentu wynikał z samego faktu dotykania deski
potraktowanego jako wskazówka, gdyż procedura podkładania w obu przypadkach była
identyczna. Zob. również Brauer, et al., „Making Inferences About”.
[25] Kundey, S.M.A., et al., „Domesticated Dogs’ (Canis familiaris) Use of the Solidity
Principle”, Animal Cognition 13, no. 3 (2010): 497–505.
[26] Osthaus, B., A.M. Slater, S.E.G. Lea, „Can Dogs Defy Gravity? A Comparison with
the Human Infant and a Non-Human Primate”, Developmental Science 6, no. 5 (2003):
489–497.
[27] Eksperyment ten krytykowano ze względu na to, że psy mogły wykorzystać ruch
ręki człowieka nad początkowym punktem upuszczenia pokarmu jako wskazówkę przy
podejmowaniu decyzji. W dodatku, żeby udowodnić skłonność ku przykładaniu
większej wagi do grawitacji, trzeba by wykazać, że kiedy urządzenie leży na płasko
(rurki są ułożone poziomo), pies jest w stanie przewidzieć, dokąd trafi jedzenie (zob.
Hood, Santos, Fieselman, „Two-Year-Olds’ Naive Predictions”).
[28] Brauer, J., J. Call, „The Magic Cup: Great Apes and Domestic Dogs (Canis
familiaris) Individuate Objects According to Their Properties”, Journal of Comparative
Psychology 125, no. 3 (2011): 353–362.
[29] Miklosi, A., et al., „A Simple Reason for a Big Difference: Wolves Do Not Look
Back at Humans, But Dogs Do”, Current Biology 13, no. 9 (2003): 763–766.
[30] Call, J., M. Carpenter, „Do Apes and Children Know What They Have Seen?”,
Animal Cognition 3, no. 4 (2001): 207–220.
[31] Brauer, J., J. Call, M. Tomasello, „Visual Perspective Taking in Dogs (Canis
familiaris) in the Presence of Barriers”, Applied Animal Behaviour Science 88, no. 3–4
(2004): 299–317; McMahon, S., K. Macpherson, W.A. Roberts, „Dogs Choose a Human
Informant: Metacognition in Canines”, Behavioural Processes 85, no. 3 (2010): 293–298.
[32] Zob. Udell, Giglio, Wynne, „Domestic Dogs (Canis familiaris) Use Human
Gestures”.
Istnieje możliwość, że psy podświadomie wiedzą, że wiedzą, ale są zbyt niecierpliwe,
żeby eliminować potencjalne kryjówki w sposób, który w obu tych badaniach posłużył
za podstawę oceny stopnia samoświadomości (innymi słowy, prawdopodobnie zbyt
łatwo odrzucają przyszłe korzyści, jakie mogą płynąć z takiego zachowania). Być może
przyszłe eksperymenty, wymagające mniejszej cierpliwości lub dokonywania mniej
oczywistych wyborów, pozwolą ujawnić ukrytą samoświadomość u psów.
[33] Zob. Tomasello, Call, Primate Cognition; Zazzo, R., „Des Enfants, Des Singes et
Des Chiens Devant le Miroir”, Revue de Psychologie Appliquée 29, no. 2 (1979): 235–
246; Howell, T.J., P.C. Bennett, „Can Dogs (Canis familiaris) Use a Mirror to Solve
a Problem?”, Journal of Veterinary Behavior: Clinical Applications and Research 6, no. 6
(2011): 306–312.
[34] Bekoff, M., „Observations of Scent-Marking and Discriminating Self from Others
by a Domestic Dog (Canis familiaris): Tales of Displaced Yellow Snow”, Behavioural
Processes 55, no. 2 (2001): 75–79.
[35] Biorąc pod uwagę to, jak nowa jest ta dyscyplina, będzie potrzebnych jeszcze wiele
badań, żeby z pewnością orzec, na ile psy rozumieją same siebie. Jest to jeden
z obszarów badań nad zwierzętami, który stawia przed nami największe wyzwania.
Przypuszczam także, że może to być sfera, w której psy nas w przyszłości zaskoczą –
głównie dlatego, że do wyciągania wniosków na podstawie eliminacji mogą być
konieczne pewne rudymentarne formy samoświadomości czy metapoznania (być może
Rico potrafi samorzutnie połączyć nieznany dźwięk z nieznaną zabawką jedynie dlatego,
że jest świadomy, na które przedmioty zna, a na które nie zna określeń).
[36] Zob. Frank, „Evolution of Canine Information Processing”.
[37] Zob. Frank, et al., „Motivation and Insight in Wolf”; Frank, H., „Wolves, Dogs,
Rearing and Reinforcement: Complex Interactions Underlying Species Differences in
Training and Problem-Solving Performance”, Behavior Genetics 41, no. 6 (2011): 830–
839.
[38] Wcześniej Frank porównywał rezultaty osiągane przez szczeniaki malamutów
z tymi uzyskiwanymi przez wilki wychowujące się razem z matką, które miały niewiele
kontaktu z ludźmi – wilki te nie wypadały lepiej niż psy. Frank tłumaczył różne wyniki
wilków odmienną historią chowu: zaobserwował ponoć, że dla szczeniaków
wychowywanych przez matkę jedzenie nie stanowi tak dużej motywacji jak dla
szczeniaków tego gatunku wychowywanych przez człowieka – te miały mieć według
niego prawdziwie wilczy apetyt (zob. Frank, et al., „Motivation and Insight in Wolf”).
[39] Wobber, V., B. Hare, „Testing the Social Dog Hypothesis: Are Dogs Also More
Skilled Than Chimpanzees in Non-Communicative Social Tasks?”, Behavioural
Processes 81, no. 3 (2009): 423–428.

Rozdział 8. Zwierzęta stadne


[1] Kuan, L., R.M. Colwill, „Demonstration of a Socially Transmitted Taste Aversion in
the Rat”, Psychonomic Bulletin & Review 4, no. 3 (1997): 374–377.
[2] Lupfer-Johnson, G., J. Ross, „Dogs Acquire Food Preferences from Interacting with
Recently Fed Conspecifics”, Behavioural Processes 74, no. 1 (2007): 104–106.
[3] Ross, S., J.G. Ross, „Social Facilitation of Feeding Behavior in Dogs: I. Group and
Solitary Feeding”, The Journal of Genetic Psychology 74 (1949): 97–108.
[4] Zob. Frank, et al., „Motivation and Insight in Wolf”.
[5] Pongracz, P., et al., „Social Learning in Dogs: The Effect of a Human Demonstrator
on the Performance of Dogs in a Detour Task”, Animal Behaviour 62, no. 6 (2001):
1109–1117; Pongracz, P., et al., „Interaction Between Individual Experience and Social
Learning in Dogs”, Animal Behaviour 65, no. 3 (2003): 595–603; Pongracz, P., et al.,
„Preference for Copying Unambiguous Demonstrations in Dogs (Canis familiaris)”,
Journal of Comparative Psychology 117, no. 3 (2003): 337–343; Pongracz, P., et al.,
„Verbal Attention Getting as a Key Factor in Social Learning Between Dog (Canis
familiaris) and Human”, Journal of Comparative Psychology 118, no. 4 (2004): 375–
383.
[6] Zob. Miller, Rayburn-Reeves, Zentall, „Imitation and Emulation by Dogs”.
W pierwszej próbie jedenaście na dwanaście psów przesunęło drzwi w tym samym
kierunku, w którym zrobił to demonstrujący pies, co jest bardzo znaczące. Choć
w próbie, w której przesuwanie drzwi pokazywał człowiek, również dziewięć lub
jedenaście psów postąpiło tak samo jak on, w tym przypadku liczba ta nie przekroczyła
progu statystycznego prawdopodobieństwa. Istnieje możliwość, że psy są nieznacznie
lepsze w naśladowaniu innych psów niż ludzi, ale do jej potwierdzenia potrzebne byłyby
osobne badania.
[7] Kubinyi, E., et al., „Dogs (Canis familiaris) Learn from Their Owners Via
Observation in a Manipulation Task”, Journal of Comparative Psychology 117, no. 2
(2003): 156–165.

[8] W jednym z badań psy, choć na podstawie obserwacji szybko uczyły się poruszać
dźwignią tak, żeby uwolnić zabawkę, nie robiły tego w zademonstrowanym kierunku
(zob. ibid; Mersmann, D., et al., „Simple Mechanisms Can Explain Social Learning in
domestic dogs (Canis familiaris)”, Ethology 117, no. 8 [2011]: 675–690). Niemniej
jednak mieszane wyniki badań wskazują, że psy nie zawsze potrafią naśladować nawet
najprostsze działania docelowe (na przykład kierunek ruchu). Na ich podstawie wydaje
się nieprawdopodobne, żeby były w stanie społecznie przyswajać sobie bardziej złożone
szeregi nowych dla nich czynności, które są nieodzowną częścią rozwiązywania nawet
najmniej skomplikowanych codziennych problemów, z którymi się mierzymy.
[9] Range, F., L. Huber, C. Heyes, „Automatic Imitation in Dogs”, Proceedings of the
Royal Society B: Biological Sciences 278, no. 1703 (2011): 211–217.
[10] Zob. Topal, et al., „Reproducing Human Actions”.
[11] Zob. ibid.
[12] Gergely, G., H. Bekkering, I. Kiraly, „Rational Imitation in Preverbal Infants”,
Nature 415, no. 6873 (2002): 755.
[13] W ten sposób psycholodzy rozwojowi byli w stanie udowodnić, że niemowlęta nie
tylko rozumieją intencjonalność zachowań innych, ale także są w stanie pojąć, że mogą
oni podejmować różne czynność, aby osiągnąć ten sam cel (w zależności na przykład od
ograniczeń narzucanych przez środowisko). To zapewnia im niesamowitą elastyczność
w uczeniu się od innych podczas dorastania.

[14] Range, F., Z. Viranyi, L. Huber, „Selective Imitation in Domestic Dogs”, Current
Biology 17, no. 10 (2007): 868–872.
[15] Kiedy naukowcy dokonają niezwykłego odkrycia, bardzo ważne jest, żeby inne
grupy badawcze były w stanie uzyskać te same wyniki. To badanie jest dziś
kwestionowane, ponieważ nowszy eksperyment, w którym wykorzystano dokładnie tę
samą metodologię (zob. Range, et al., „Selective Imitation”), nie przyniósł żadnych
dowodów na racjonalne naśladownictwo (Kaminski, J., et al., „Do Dogs Distinguish
Rational from Irrational Acts?”, Animal Behaviour 81, no. 1 [2011]: 195–203): znacznie
większa grupa psów uczestnicząca w nim nie uzależniała swojego zachowania od tego,
czy pies demonstrujący miał piłkę w pysku, czy nie. Kaminski i jej współpracownikom
nie udało się również powtórzyć podobnego doświadczenia (Hauser, et al., „What
Experimental Experience”), którego wyniki sugerowały, że psy są w stanie wyciągać
wnioski na temat pobudek stojących za zachowaniem innych.

[16] W dalszych badaniach wykazano, że społeczne uczenie się pokonywania przeszkód


przez psy w tego typu testach ma swoje ograniczenia: zwierzęta przyswajały sposób
ominięcia bariery za pierwszym razem tylko wtedy, kiedy osoba demonstrująca go
wracała zza niej tą samą drogą. Por. również Mersmann, et al. („Simple Mechanisms”) –
tu wyniki uzyskane za pomocą tej samej procedury były nieco inne, co wskazywałoby na
bardzo prosty mechanizm społecznego uczenia się.
[17] Ponieważ dingo w australijskim Outbacku żyją kompletnie niezależnie od ludzi,
niektórzy naukowcy sądzą, że nie powinny być uważane za dzikie psy (zob. Koler-
Matznick, „The Origin of the Dog Revisited”) – my zaliczamy je do tej kategorii,
ponieważ badania wskazują, że genetycznie dingo są psami domowymi. Zarówno one,
jak i śpiewające psy z Nowej Gwinei prawdopodobnie bardzo przypominają pierwsze
psy, które tysiące lat temu zaczęły żyć u boku ludzi. Być może w ich przypadku nigdy
nie doszło do przyjęcia trybu życia całkowicie zależnego od człowieka (zob. Spotte,
Societies of Wolves).
[18] Zob. ibid.
[19] Boitani, L., P. Ciucci, A. Ortolani, „Behaviour and Social Ecology of Free-Ranging
Dogs”. W: The Behavioural Biology of Dogs, P. Jensen (red.) (Wallingford, UK: CAB
International, 2007), 147–165.
[20] Zob. Daniels, Bekoff, „Feralization”; Boitani, Ciucci, „Comparative Social
Ecology”; Purcell, Dingo; Bonanni, et al., „Free-Ranging Dogs”; Pal, S., B. Ghosh,
S. Roy, „Dispersal Behaviour of Free-Ranging Dogs (Canis familiaris) in Relation to
Age, Sex, Season and Dispersal Distance”, Applied Animal Behaviour Science 61, no. 2
(1998): 123–132; Cafazzo, S., et al., „Dominance in Relation to Age, Sex, and
Competitive Contexts in a Group of free-ranging domestic dogs”, Behavioral Ecology
21, no. 3 (2010): 443–455.
[21] Nie wszyscy badacze zajmujący się dzikimi psami są zgodni co do wagi jasno
określonej hierarchii w sforach – w niektórych nie zaobserwowano jej w ogóle (zob.
Boitani, Ciucci, Ortolani, „Behaviour and Social Ecology”; Bradshaw, J.W.S.,
E.J. Blackwell, R.A. Casey, „Dominance in Domestic Dogs – Useful Construct or Bad
Habit?”, Journal of Veterinary Behavior: Clinical Applications and Research 4, no. 3
[2009]: 135–144). Niemniej jednak w niedawno przeprowadzonym, starannie
zaprojektowanym badaniu potwierdzono jej istnienie (zob. Cafazzo, et al., „Dominance
in Relation to Age”). W grupie poddanej obserwacji młodsze psy wykazywały szereg
zachowań uległych wobec dorosłych osobników, w każdej grupie wiekowej zaś samce
zwykle (choć nie zawsze) dominowały suki. Zachowania poddańcze, w odróżnieniu od
dominacyjnych, są powszechnie uważane za najbardziej wiarygodne oznaki istnienia
hierarchii dominacji u ssaków mięsożernych i naczelnych. Wilki w swoim wachlarzu
sygnałów społecznych posiadają też takie, które zawsze oznaczają wyłącznie podległość
(to znaczy nigdy nie są wykorzystywane przy inicjowaniu zabaw etc.): młodsze osobniki
skłaniają się przed starszymi i szybko liżą ich pyski. Zwykle jest to związane
z umacnianiem więzi: zwierzęta robią tak podczas powitań lub kiedy grupa ponownie
spotyka się po okresie rozłąki. Dzikie psy również dysponują tego rodzaju formalnymi
oznakami podporządkowania, ale pojawiają się one bardzo rzadko i nie wszystkie
osobniki z nich korzystają. Fakt, że psy wydają się swobodniej podchodzić do
konieczności okazywania uległości, może świadczyć o tym, że hierarchia obserwowana
w niektórych sforach dzikich psów nie jest tak ścisła jak u wilków. Ciekawe jest
również, czy psy, liżąc nasze twarze, komunikują nam swoje przywiązanie, czy
podporządkowanie – aby to sprawdzić, potrzebny byłby kolejny sprytny eksperyment.
[22] Aureli, F., Natural Conflict Resolution (Berkeley: University of California Press,
2000).
[23] Dingo mogą stanowić tu wyjątek, gdyż podejrzewa się, że w pewnych wypadkach
ich struktura społeczna bardzo przypomina wilczą (zob. Purcell, Dingo).
[24] Zob. Derix, et al., „Male and Female Mating Competition”.
[25] W ekstremalnej formie może to przybrać postać dzieciobójstwa: dominująca para
będzie zabijać wszystkie młode innych członków grupy (zob. ibid; McLeod, „Infanticide
by Female Wolves”). Wyjątkami od tej reguły były zaobserwowane przypadki
tolerowania przez matki potomstwa ich własnych córek (Mech, Boitani, Wolves).
[26] Zob. Derix, et al., „Male and Female Mating Competition”; por. McLeod,
„Infanticide by Female Wolves”; McLeod, P.J., et al., „The Relation Between Urinary
Cortisol Levels and Social Behaviour in Captive Timber Wolves”, Canadian Journal of
Zoology 74, no. 2 (1996): 209–216; Sands, J., S. Creel, „Social Dominance, Aggression
and Faecal Glucocorticoid Levels in a Wild Population of Wolves, Canis lupus”, Animal
Behaviour 67 (2004): 387–396.
[27] Zob. McLeod, „Infanticide by Female Wolves”.
[28] Zob. ibid.
[29] Zob. Mech Boitani, Wolves.
[30] Łowcy-zbieracze znani są z tego, że wszyscy członkowie społeczności codziennie
wracają do obozu, żeby rozdzielać między sobą zebrane dobra (zob. Marlowe, The
Hadza). Wilki także każdego dnia wracają do głównego legowiska, gdzie dzielą się
zdobyczą z najmłodszymi członkami watahy – zwykle szczeniętami z ostatniego miotu
(zob. Mech, Boitani, Wolves). Pod wieloma względami ludzie są bardziej podobni do
wilków niż do innych naczelnych. Ułatwiło to prawdopodobnie protopsom przeniesienie
się z nory najpierw na obrzeża, a potem w samo centrum ludzkich osiedli.
[31] Zob. ibid.
[32] Zob. Cafazzo, et al., „Dominance in Relation”.
[33] Zob. ibid; zob. Boitani, Ciucci, „Comparative Social Ecology”; Pal, „Parental Care
in Free-Ranging Dogs”.
[34] Bonanni, R., et al., „Effect of Affiliative and Agonistic Relationships on
Leadership Behaviour in Free-Ranging Dogs”, Animal Behaviour 79, no. 5 (2010): 981–
991.
[35] Wyjątek mogą stanowić dingo i śpiewające psy z Nowej Gwinei: istnieje
możliwość, że populacje tych psów współpracują przy wychowywaniu potomstwa.
Niemniej jednak dla potwierdzenia tego przypuszczenia konieczne są dalsze badania
(zob. Purcell, Dingo).
[36] Zob. Boitani, Ciucci, „Comparative Social Ecology”; Pal, S.K., „Reproductive
Behaviour of Free-Ranging Rural Dogs in West Bengal, India”, Acta Theriologica 48,
no. 2 (2003): 271–281.
[37] Jedna z grup badawczych doniosła o kilku zaobserwowanych przypadkach dużych
samców „siłą wspinających się” na młode suki, które dopiero co osiągnęły dojrzałość
płciową (zob. Ghosh, B., D.K. Choudhuri, B. Pal, „Some Aspects of the Sexual
Behaviour of Stray Dogs, Canis familiaris”, Applied Animal Behaviour Science 13, no. 1
[1984]: 113–127). Choć jest to zachowanie przemocowe, nie ma na celu
uniemożliwiania sukom posiadania potomstwa – wręcz przeciwnie. Z tego względu,
choć takie postępowanie nie zasługuje bynajmniej na pochwałę, nie jest związane
z ograniczeniem reprodukcji.
[38] Mech, et al., The Wolves of Denali; zob. Spotte, Societies of Wolves.
[39] Zob. Pal, „Maturation and Development”; Boitani, Ciucci, „Comparative Social
Ecology”.
Zaobserwowano wyjątki od tej reguły. W jednym z przypadków dwie szczenne suki
nawzajem opiekowały się swoimi młodymi. Innym razem pies przez dziesięć dni
dostarczał wstępnie przetrawione jedzenie szczeniętom, które brał za własne, podczas
gdy ich matka oddalała się, by się pożywić (zob. Pal, „Parental Care in Free-Ranging
Dogs”).
[40] Jenks, S.M., Behavioral Regulation of Social Organization and Mating in a Captive
Wolf Pack (Storrs, Conn.: University of Connecticut, 1988).
[41] Żadne z badań obserwacyjnych nie potwierdziło dotąd istnienia zachowań
koalicyjnych u dorosłych psów. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że wśród dzikich
psów tak rzadko dochodzi do aktów agresji. W długofalowym badaniu ponad dwóch
tuzinów dzikich psów nie zaobserwowano żadnych przejawów agresji, jeśli w pobliżu
nie pojawiały się żadne suki w rui czy jedzenie, o które trzeba by walczyć (zob. Cafazzo,
et al., „Dominance in Relation to Age”). U wilków zachowania koalicyjne mają związek
ze sporami o dostęp do jedynej rozmnażającej się wadery. Ponieważ zaś psy są
promiskuityczne, a w grupie występuje wiele płodnych samic, motywacja do tworzenia
agresywnych koalicji jest znacznie bardziej ograniczona.
[42] Zob. Bauer, Smuts, „Cooperation and Competition”; Ward, C., R. Trisko,
B.B. Smuts, „Third-Party Interventions in Dyadic Play Between Littermates of Domestic
Dogs, Canis lupus familiaris”, Animal Behaviour 78 (2009): 1153–1160.
[43] Powody, dla których dorosłe dzikie psy nie wspierają się wzajemnie, stanowią
ciekawy obszar dla dalszych badań. Istnieje możliwość, że przyszłe obserwacje wykażą,
że takie zachowania w niewielkim nasileniu występują w czasie konfliktów lub że
w pewnych okolicznościach można spodziewać się większego stopnia wsparcia.
Z drugiej strony, równie dobrze może okazać się, że dorosłe dzikie psy po prostu nie
korzystają z tego rodzaju współpracy, na przykład z powodu zmian we właściwej im
reaktywności emocjonalnej lub organizacji społecznej. Biorąc pod uwagę moje skromne
dane obserwacyjne na temat psów spuszczanych ze smyczy w parkach, uważam, że
starannie przeprowadzone badanie mogłoby ujawnić istnienie pewnego typu zachowań
koalicyjnych podczas spontanicznie wywiązujących się sprzeczek. Jest również możliwe,
że psy chętniej atakują, kiedy w pobliżu znajduje się ich właściciel, ponieważ oczekują
wsparcia ze strony ludzkiego partnera. Interesujące mogłyby być również różnice
między przedstawicielami różnych ras – to niewątpliwie kolejny z obszarów, które warto
byłoby zbadać.
[44] Wrangham, R.W., „Evolution of Coalitionary Killing”, American Journal of
Physical Anthropology supplement 29 (1999): 1–30.
[45] Murray, D.L., et al., „Death from Anthropogenic Causes Is Partially Compensatory
in Recovering Wolf Populations”, Biological Conservation 143, no. 11 (2010): 2514–
2524.
[46] Zob. Mech, et al., The Wolves of Denali, oraz Murray, et al., „Death from
Anthropogenic”; Mech, L.D., „Buffer Zones of Territories of Gray Wolves as Regions
of Intraspecific Strife”, Journal of Mammalogy 75 (1994): 199–202.
[47] Choć przypuszczalnie zaobserwowano jeden taki przypadek (zob. Macdonald, Carr,
„Variation in dog society”).
[48] Zob. Bonanni, et al., „Free-Ranging Dogs”.
[49] Kilka grup badawczych odnotowało przypadki agresji między różnymi sforami
psów (zob. Boitani, Ciucci, „Comparative Social Ecology”; Pal, Ghosh, Roy, „Agonistic
Behaviour”; Bonanni, Ciucci, „Free-Ranging Dogs”; Bonanni, R., P. Valsecchi,
E. Natoli, „Pattern of Individual Participation and Cheating in Conflicts Between
Groups of Free-Ranging Dogs”, Animal Behaviour 79, no. 4 [2010], 957–968). Bonanni
wraz ze swoimi współpracownikami (Bonanni, Ciucci, „Free-Ranging Dogs”; Bonanni,
Valsecchi, Natoli, „Pattern of Individual Participation”) podliczył, że jedynie
w niecałych 5% spośród niemal dwustu utarczek między sforami, które dane mu było
obserwować, dochodziło do fizycznych starć obejmujących gryzienie.
[50] Zob. Bonanni, Ciucci, „Free-Ranging Dogs”.
[51] Zob. Mech, The Wolf; Stander, P., „Cooperative Hunting in Lions: The Role of the
Individual”, Behavioral Ecology and Sociobiology 29, no. 6 (1992): 445–454.
Choć wilki prawdopodobnie koordynują swoje działania w czasie polowań, nie
przeprowadzono dotąd żadnych doświadczeń, które miałyby potwierdzić tę tezę.
Zarówno hieny, jak i szympansy również podejrzewa się o współdziałanie w czasie
grupowych łowów w środowisku naturalnym. Doświadczenia pokazały, że dzięki
wspólnym wysiłkom są one w stanie rozwiązać nowe zadanie związane ze zdobywaniem
pokarmu (Melis, Hare, Tomasello, „Chimpanzees Recruit the Best”; Melis, Hare,
Tomasello, „Chimpanzees Coordinate”; Melis, A.P., B. Hare, M. Tomasello, „Do
Chimpanzees Reciprocate Received Favours?”, Animal Behaviour 76, no. 3 [2008]:
951–962; Drea, C.M., A.N. Carter, „Cooperative Problem Solving in a Social
Carnivore”, Animal Behaviour 78, no. 4 [2009]: 967–977). Podobne badania byłyby
potrzebne, żeby przekonać się, czy wilki po prostu działają razem w czasie polowania,
czy też aktywnie koordynują sposób przeprowadzenia ataku.
[52] Zob. Boitani, Ciucci, „Comparative Social Ecology”.
[53] Zob. Coppinger, Coppinger, Dogs: A New Understanding; por. Spotte, Societies of
Wolves.
Dingo (i śpiewające psy z Nowej Gwinei) stanowią ważny wyjątek od tej reguły.
Dingo są opisywane jako hipermięsożercy, jako że „żyją w grupach, zjadają ponad 70%
kręgowców i polują na zwierzęta ważące więcej, niż wynosi średnio osiągany przez nie
ciężar ciała” (zob. Purcell, Dingo). Prawdopodobnie nie są zależne od ludzi i według
opinii niektórych naukowców w ogóle nie powinny być zaliczane do dzikich psów.
Sugeruje się czasem, że w Australii wypełniają one podobną niszę ekologiczną jak
kojoty w Ameryce Północnej (zob. Spotte, Societies of Wolves).
[54] Zob. Boitani, Ciucci, „Comparative Social Ecology”.
[55] Zob. Purcell, Dingo; Kruuk, H., H. Snell, „Prey Selection by Feral Dogs from
a Population of Marine Iguanas (Amblyrhynchus cristatus)”, Journal of Applied Ecology
18 (1981): 197–204.
[56] Zob. Mech, The Wolf; por. Lwanga, et al., „Primate Population Dynamics”;
Stander, „Cooperative hunting in lions”; Drea, Carter, „Cooperative Problem Solving”.
Możliwym wyjątkiem jest chwytanie walabii i kangurów przez dingo – choć stanowią
one niewielki procent ich diety, mogą być większe niż dorosły przedstawiciel dingo
i sprawnie uciekają: wydaje się więc, że współpraca wielu psów jest konieczna, żeby je
upolować. Niemniej jednak jak dotąd nie przeprowadzono żadnych systematycznych
badań dotyczących tego, w jaki sposób dingo polują na te większe gatunki (zob. Purcell,
Dingo).
[57] Zob. Koster, „Hunting with Dogs in Nicaragua”; Koster, „The Impact of Hunting
with Dogs”.
[58] Zob. Townshend, Darwin’s Dogs.
[59] Chowdhury, B., et al., Behavioral Genetic Characterization of Hunting in Domestic
Dogs, Canis familiaris (Bowling Green: Bowling Green State University, 2011).
[60] Hepper, P.G., „Long-Term Retention of Kinship Recognition Established During
Infancy in the Domestic Dog”, Behavioural Processes 33, nos. 1–2 (1994): 3–14.
[61] Adachi, I., H. Kuwahata, K. Fujita, „Dogs Recall Their Owner’s Face Upon
Hearing the Owner’s Voice”, Animal Cognition 10, no. 1 (2007): 17–21.
[62] Kundey, S.M.A., et al., „Reputation-Like Inference in Domestic Dogs (Canis
familiaris)”, Animal Cognition 14, no. 2 (2010): 291–302.
[63] Zob. Bonanni, Valsecchi, Natoli, „Pattern of Individual Participation”.
[64] Miklosi, et al., „A Simple Reason for a Big Difference”.
[65] Zob. Hare, Call, Tomasello, „Communication of Food Location”; Miklosi, et al.,
„Intentional Behaviour”; Gaunet, „How Do Guide Dogs and Pet Dogs”.
[66] Horn, L., et al., „Domestic Dogs (Canis familiaris) Flexibly Adjust Their Human-
Directed Behavior to the Actions of Their Human Partners in a Problem Situation”,
Animal Cognition 15, no. 1 (2011): 57–71.
[67] Wynn, K., „Addition and Subtraction by Human Infants”, Nature 358, no. 6389
(1992): 749–750.
[68] West, R.E., R.J. Young, „Do Domestic Dogs Show Any Evidence of Being Able to
Count?”, Animal Cognition 5, no. 3 (2002): 183–186.
[69] Psy potrafiły odróżnić 1 od 4, 1 od 3, 2 od 5, 1 od 2, 2 od 4 i 3 od 5, ale nie 2 od 3
ani 3 od 4. Osiągane przez nie wyniki były zgodne z prawem Webera: częściej
prawidłowo wybierały większe ilości, kiedy stosunek między wartościami (obliczany
przez podzielenie mniejszej przez większą) był mniejszy, a dystans liczbowy między
nimi większy (zob. Ward, C., B.B. Smuts, „Quantity-Based Judgments in the Domestic
Dog (Canis lupus familiaris)”, Animal Cognition 10, no. 1 [2007]: 71–80).

[70] Należy podkreślić, że we wszystkich tych badaniach braliśmy pod uwagę statystykę
dotyczącą grupy. Kiedy opracowaliśmy eksperyment sprawdzający umiejętność oceny
większych i mniejszych ilości, który miał na celu sprawdzenie zdolności poszczególnych
osobników, osiągane przez nie wyniki rzadko wykraczały poza statystyczne
prawdopodobieństwo. Wydaje się więc, że umiejętności psów w tym zakresie
w podobnych okolicznościach są bardzo niewielkie.
[71] Zob. Bonanni, et al., „Free-Ranging Dogs”.
[72] Zob. ibid.
[73] Morris, P.H., C. Doe, E. Godsell, „Secondary Emotions in Non-Primate Species?
Behavioural Reports and Subjective Claims by Animal Owners”, Cognition and Emotion
22, no. 1 (2008): 3–20.
[74] Zob. Horowitz, „Disambiguating the ‘Guilty Look’”.
[75] Sprawdzanie, czy naczelne mają poczucie sprawiedliwości, było jednym
z najbardziej kontrowersyjnych obszarów badań nad zwierzęcą psychologią ostatniej
dekady. Choć istnieją wyniki, które można interpretować jako dowodzące jego
występowania u naczelnych, większość badań przemawia za jego brakiem (choć por. de
Waal, F.B.M., „Putting the Altruism Back into Altruism: The Evolution of Empathy”,
Annual Review of Psychology 59 [2008]: 279–300). Ze względu na mieszane rezultaty
eksperymentów na naczelnych do pojedynczego badania wskazującego na istnienie
poczucia sprawiedliwości u psów (zob. Range, F., et al., „The Absence of Reward
Induces Inequity Aversion in Dogs”, Proceedings of the National Academy of Sciences
106, no. 1 [2009]: 340–346) należy podchodzić z ostrożnością. Zanim jego wyniki
zostaną jednak zaakceptowane przez ogół psychologów zwierząt, będą musiały zostać
powtórzone w innych pracowniach – wedle mojej wiedzy do momentu wydania tej
książki tak się jeszcze nie stało.
[76] Singer, T., et al., „Empathy for Pain Involves the Affective but Not Sensory
Components of Pain”, Science 303, no. 5661 (2004): 1157–1162; Jackson, P.L.,
P. Rainville, J. Decety, „To What Extent Do We Share the Pain of Others? Insight from
the Neural Bases of Pain Empathy”, Pain 125, no. 1–2 (2006): 5–9.
[77] Langford, D., et al., „Social Modulation of Pain in Mice as a Evidence of
Empathy”, Science 312, no. 5782 (2006): 1967–1970.
[78] Zob. de Waal, „Putting the Altruism”; Palagi, E., G. Cordoni, „Postconflict Third-
Party Affiliation in Canis lupus: Do Wolves Share Similarities with the Great Apes?”,
Animal Behaviour 78, no. 4 (2009): 979–986.

[79] Zob. Aureli, Natural Conflict Resolution; Koski, S.E., E.H.M. Sterck, „Triadic
Postconflict Affiliation in Captive Chimpanzees: Does Consolation Console?”, Animal
Behaviour 73, no. 1 (2007): 133–142.
[80] Zob. Palagi, Cordoni, „Postconflict Third-Party”; Cools, A.K.A., A.J.M. Van Hout,
M.H.J. Nelissen, „Canine Reconciliation and Third-Party-Initiated Postconflict
Affiliation: Do Peacemaking Social Mechanisms in Dogs Rival Those of Higher
Primates?”, Ethology 114, no. 1 (2008): 53–63.
[81] Nagasawa, M., et al., „Dogs Can Discriminate Human Smiling Faces from Blank
Expressions”, Animal Cognition 14, no. 4 (2011): 525–533.
[82] Platek, S.M., et al., „Contagious Yawning: The Role of Self-Awareness and Mental
State Attribution”, Cognitive Brain Research 17, no. 2 (2003): 223–227; Senju, A., et al.,
„Absence of contagious yawning in children with autism spectrum disorder”, Biology
Letters 3, no. 6 (2007): 706–708.
[83] Joly-Mascheroni, R.M., A. Senju, A.J. Shepherd, „Dogs Catch Human Yawns”,
Biology Letters 4, no. 5 (2008): 446–448.
[84] Podjęto trzy próby powtórzenia wyników badania nad zaraźliwym ziewaniem:
w dwóch z nich nie udało się potwierdzić rezultatów pierwotnego doświadczenia.
W pierwszym żaden z piętnastu psów nie ziewał, ale ziewanie, które miało być bodźcem,
przedstawiano im jedynie w formie nagrania wideo (zob. Harr, A.L., V.R. Gilbert,
K.A. Phillips, „Do Dogs (Canis Familiaris) Show Contagious Yawning?”, Animal
Cognition 12, no. 6 [2009]: 833–837). Innej grupie badawczej także nie udało się
sprowokować psów do ziewania, choć w tym wypadku ziewanie demonstrował człowiek
(zob. O’Hara, S.J., A.V. Reeve, „A test of the Yawning Contagion and Emotional
Connectedness Hypothesis in Dogs, Canis familiaris”, Animal Behaviour 81, no. 1
[2010]: 335–340). W dodatku nie wszyscy zgadzają się co do tego, czy rzeczywiście
należy traktować zaraźliwe ziewanie jako przejaw empatii (zob. Yoon, J.M.D.,
C. Tennie, „Contagious Yawning: A Reflection of Empathy, Mimicry, or Contagion?”,
Animal Behaviour 79, no. 5 [2010], e1–e3). Niemniej jednak w najnowszym badaniu,
w którym odtwarzano psom dźwięk ludzkiego ziewania, odkryto, że zwierzęta „zarażają
się” ziewaniem, słysząc osobę, którą znają, nie robią tego jednak, słysząc nieznajomego.
Te rezultaty są zgodne z teorią empatycznego zaraźliwego ziewania u psów (zob. Silva,
K., J. Bessa, L. de Sousa, „Auditory Contagious Yawning in Domestic Dogs (Canis
familiaris): First Evidence for Social Modulation”, Animal Cognition 15, no. 4 [2012]:
721–724). Biorąc pod uwagę istniejące rozbieżności w literaturze, obszar ten bez
wątpienia będzie stanowił ciekawy przedmiot przyszłych badań. Póki co pewne jest, że
psy reagują na nasze emocje, nie wiemy natomiast, czy wynika to z ich empatycznego
podejścia do innych.

Rozdział 9. Najlepsze w swojej rasie


[1] Galibert, F., et al., „Toward Understanding Dog Evolutionary and Domestication
History”, Biological Psychology 74, no. 2 (2011): 263–285.
[2] Ritvo, H., „Pride and Pedigree: The Evolution of the Victorian Dog Fancy”,
Victorian Studies 29, no. 2 (1986): 227–253.
[3] Zob. Gregory, Grandin, Animal Welfare and Meat Science.
[4] Zob. Ritvo, „Pride and Pedigree”.
[5] Zob. ibid.
[6] On the Origin of Species Darwin, C., On the Origin of Species By Means of Natural
Selection, or, The Preservation of Favoured Races in the Struggle for Life (New York:
D. Appleton, 1859).
[7] Za: http://www.measuringworth.com/ppoweruk.
[8] Zob. Wayne, Ostrander, „Lessons Learned”.
[9] Laureat Nagrody Nobla Konrad Lorenz był swojego czasu przekonany, że wilki
pochodzą od szakali (zob. Lorenz, K., M.K. Wilson, Man Meets Dog [Psychology Press,
2002]); nawet sam Darwin sądził, że od wilków pochodzą jedynie niektóre rasy (zob.
Darwin, The Variation of Animals and Plants under Domestication).
[10] Zob. Parker, H.G., et al., „Genetic Structure”, Science 304, no. 5674 (2004): 1160–
1164.
[11] Te wyniki przemawiają na korzyść hipotezy, że psy ewoluowały wielokrotnie
z wielu różnych populacji wilków. Potwierdza ją także niedawne odkrycie w jednej
z syberyjskich jaskiń psopodobnej czaszki sprzed trzydziestu tysięcy lat (Ovodov, N.D.,
et al., „A 33,000-Year-Old Incipient Dog from the Altai Mountains of Siberia: Evidence
of the Earliest Domestication Disrupted by the Last Glacial Maximum”, PLoS ONE 6,
no. 7 [2011], e22821) – o wiele starszej niż jakiekolwiek znalezione do tej pory ślady
udomowienia psa. Autorzy znaleziska sugerują, że należała ona do protopsa
reprezentującego wymarłą linię wilkopodobnych psów, które przechodziły przez proces
samoudomowienia (zob. Coppinger, Coppinger, Dogs: A New Understanding).
[12] Zob. von Holdt, „Genomewide SNP”.
[13] Zob. ibid.

[14] Istniało również wiele innych grup, które trzeba by wziąć pod uwagę, ale ponieważ
to Europejczycy skolonizowali resztę świata, zabrali ze sobą swoje psy i doprowadzili do
wyginięcia genetycznie różniących się od nich zwierząt pochodzących z regionów, które
podbili. U współczesnych psów ze Stanów Zjednoczonych na przykład znaleziono kilka
genów natywnych psów z Nowego Świata. Europejczycy musieli aktywnie
przeciwdziałać krzyżowaniu się „ich” pupili z tubylczymi, żeby zachować „czystość” linii
– najwyraźniej ludzka dyskryminacja dotyka nawet psy (zob. Castroviejo-Fisher, S., et
al., „Vanishing Native American Dog Lineages”, BMC Evolutionary Biology 11 [2011]:
73).
[15] Zob. Parker, et al., „Genetic Structure”.
[16] Cadieu, E., et al., „Coat Variation in the Domestic Dog Is Governed by Variants in
Three Genes”, Science 326, no. 5949 (2009): 150–153.
[17] Parker, et al., „Genetic Structure”.

[18] Parker, H.G., et al., „Breed Relationships Facilitate Fine-Mapping Studies: A 7.8-
kb Deletion Cosegregates with Collie Eye Anomaly Across Multiple Dog Breeds”,
Genome Research 17, no. 11 (2007): 1562–1571.
[19] Zob. von Holdt, „Genomewide SNP”.
[20] Jak być może pamiętacie z lekcji biologii w liceum, podwójna helisa DNA obecna
w każdej komórce naszego ciała może schodzić się i rozchodzić jak zamek
błyskawiczny. Zęby zamka (nukleotydy) muszą do siebie pasować: znajdująca się na ich
końcu adenina zawsze łączy się z tyminą, a cytozyna z guaniną. Litery GTT oznaczają
ciąg nukleotydów po jednej stronie „zamka” DNA – w tym przypadku złożony
z guaniny, tyminy i tyminy. Jeśli jakiś osobnik bądź gatunek w tym samym miejscu
genomu posiada inną kombinację nukleotydów, mówimy, że ich kod genetyczny się
różni.
[21] Glass, Ira, „Witness for the Poo-secution”, This American Life, 19 listopada 2010,
http://www.thisamericanlife.org/radio-archives/episode/420/neighborhood-watch?act=3.
[22] Scott, Fuller,Genetics and the Social Behavior of the Dog.
[23] Zob. ibid.
[24] Zob. ibid.
[25] Zob. ibid.
[26] Zob. ibid.

[27] Zob. ibid.


[28] George, W.C., The Biology of the Race Problem,
http://www.thechristianidentityforum.net/downloads/Biology-Problem.pdf (1962).
[29] Moon-Fanelli, A., Canine Compulsive Behavior: An Overview and Phenotypic
Description of Tail Chasing in Bull Terriers,
http://btca.com/cms_btca/images/documents/updates/canine_compulsive_behavior_fanelli.pdf
(1999).
[30] Wiggins, J.S., The Five-Factor Model of Personality: Theoretical Perspectives (New
York: GuilfordPress, 1996); John, O.P., S. Srivastava, „The Big Five Trait Taxonomy:
History, Measurement, and Theoretical Perspectives”. W: Handbook of Personality;
Theory and Research, wyd. 2, L.A. Pervin, O.P. John (red.) (New York: Guilford Press,
1999), 102–138.
[31] McCrae, R.R., O.P. John, „An Introduction to the Five-Factor Model and Its
Applications”, Journal of Personality 60, no. 2 (1992): 175–215.
[32] Zob. John, Srivastava, „The Big Five”.
[33] Kubinyi, E., B. Turcsan, A. Miklosi, „Dog and Owner Demographic Characteristics
and Dog Personality Trait Associations”, Behavioural Processes 81, no. 3 (2009): 392–
401.
[34] Svartberg, K., B. Forkman, „Personality Traits in the Domestic Dog (Canis
familiaris)”, Applied Animal Behaviour Science 79, no. 2 (2002): 133–155.
[35] Svartberg, K., „Shyness–Boldness Predicts Performance in Working Dogs”, Applied
Animal Behaviour Science 79, no. 2 (2002): 157–174.
[36] Kagan, J., J.S. Reznick, N. Snidman, „Biological Bases of Childhood Shyness”,
Science 240, no. 4849(1988): 167–171.
[37] Fox, M.W., „Socio-ecological Implications of Individual Differences in Wolf
Litters: A Developmental and Evolutionary Perspective”, Behaviour 41, nos. 3–4 (1972):
298–313.
[38] Zob. Kubinyi, Turcsan, Miklosi, „Dog and Owner”; Turcsan, B., E. Kubinyi,
A. Miklosi, „Trainability and Boldness Traits Differ Between Dog Breed Clusters Based
on Conventional Breed Categories and Genetic Relatedness”, Applied Animal Behaviour
Science 132 (2011): 61–70.

[39] Bini, J.K., et al., „Mortality, Mauling, and Maiming by Vicious Dogs”, Annals of
Surgery 253, no. 4 (2011): 791–797.
[40] Hussain, S.G., „Attacking the Dog-Bite Epidemic: Why Breed-Specific Legislation
Won’t Solve the Dangerous-Dog Dilemma”, Fordham Law Review 74 (2005): 2847–
2887.
[41] Peters, V., et al., „Posttraumatic Stress Disorder After Dog Bites in Children”,
Journal of Pediatrics 144, no. 1 (2004): 121–122.
[42] Zob. Hussain, „Attacking the Dog”; por. Bini, et al., „Mortality, Mauling, and
Maiming”.
[43] Zob. Hussain, „Attacking the Dog”.
[44] Zob. Bini, et al., „Mortality, Mauling, and Maiming”.
[45] US Dog Bite Fatalities January 2006 to December 2008, 22 kwietnia 2009,
http://www.dogsbite.org.

[46] Zob. Bini, et al., „Mortality, Mauling, and Maiming”.


[47] Overall, K.L., M. Love, „Dog Bites to Humans – Demography, Epidemiology,
Injury, and Risk”, Journal of the American Veterinary Medical Association 218, no. 12
(2001): 1923–1934.
[48] Jednym ze strasznych wydarzeń, które sprawiły, że opinia publiczna zaczęła
wzywać do zakazania pitbuli, było pogryzienie niemowlęcia w kwietniu 2009 roku
w San Antonio w Teksasie. Babcia opiekowała się tam swoim jedenastomiesięcznym
wnukiem, Iziahem. Zostawiła go na chwilę w sypialni, żeby pójść do kuchni podgrzać
mleko. Kiedy wróciła, zobaczyła, jak jej dwa pitbule atakują dziecko. Po tym, jak
bezskutecznie próbowała je odciągnąć, pobiegła do kuchni po nóż i zaczęła je dźgać.
Zwierzęta puściły chłopca i zwróciły się przeciw niej. Kiedy do domu dotarło
pogotowie, wszędzie była krew, a psy nie dopuszczały ratowników do dziecka. Po kilku
minutach na miejsce przybyła policja i zastrzeliła je, żeby dostać się do środka (zob.
Bini, et al., „Mortality, Mauling, and Maiming”). Niemowlę zabrano do szpitala: miało
głęboką ranę na szyi, czaszkę pogryzioną do kości i ślady innych ugryzień na całym
ciele, od głowy do pośladków. Zmarło w trakcie leczenia. Jego babcia z silnymi
obrażeniami również trafiła do szpitala. Została postawiona w stan oskarżenia, ale
zmarła, zanim doszło do procesu.
[49] Zob. http://www.understand-a-bull.com/BSL/Locations/USLocations.htm.
[50] Zob. http://codes.ohio.gov/orc/955.

[51] McNicholas, J., G.M. Collis, „Dogs as Catalysts for Social Interactions: Robustness
of the Effect”, British Journal of Psychology 91, no. 1 (2000): 61–70.
[52] Monroy, A., et al., „Head and neck dog bites in children”, Otolaryngology – Head
and Neck Surgery 140, no. 3 (2009): 354–357.
[53] Brogan, T.V., et al., „Severe Dog Bites in Children”, Pediatrics 96, no. 5 (1995):
947–950.
[54] Reisner, I.R., F.S. Shofer, M.L. Nance, „Behavioral Assessment of Child-Directed
Canine Aggression”, Injury Prevention 13, no. 5 (2007): 348–351.
[55] Duffy, D.L., Y. Hsu, J.A. Serpell, „Breed Differences in Canine Aggression”,
Applied Animal Behaviour Science 114, nos. 3–4 (2008): 441–460.
[56] Zob. Hussain, „Attacking the Dog”.
[57] Zob. http://www-fars.nhtsa.dot.gov/Main/index.aspx;
http://www.bts.gov/publications/national_transportation_statistics/html/table_01_11.html.
[58] Zob. http://www.weather.gov/om/lightning/medical.htm.
[59] Zob. Overall, Love, „Dog Bites to Humans”.
[60] Zob. Brogan, et al., „Severe Dog Bites”.
[61] Zob. Reisner, Shofer, Nance, „Behavioral Assessment”.
[62] Zob. Monroy, et al., „Head and Neck Dog”.
[63] Zob. Reisner, Shofer, Nance, „Behavioral Assessment”.
[64] Zob. Brogan, et al., „Severe Dog Bites”; Overall, Love, „Dog Bites to Humans”.
[65] Helton, W.S., „Does Perceived Trainability of Dog (Canis lupus familiaris) Breeds
Reflect Differences in Learning or Differences in Physical Ability?”, Behavioural
Processes 83, no. 3 (2010): 315–323.

[66] Pongracz, P., et al., „The Pet Dogs Ability for Learning from a Human
Demonstrator in a Detour Task Is Independent from the Breed and Age”, Applied
Animal Behaviour Science 90, nos. 3–4 (2005): 309–323.
[67] Dorey, N.R., M.A.R. Udell, C.D.L. Wynne, „Breed Differences in Dogs Sensitivity
to Human Points: A Meta-Analysis”, Behavioural Processes 81, no. 3 (2009): 409–415.
[68] Zob. Hare, et al., „The Domestication Hypothesis”; por. Smith, Litchfield, „Dingoes
(Canis dingo)”; Wobber, V., et al., „Breed Differences in Domestic”.
[69] Zob. ibid.
[70] Jakovcevic, A., et al., „Breed Differences in Dogs’ (Canis familiaris) Gaze to the
Human Face”, Behavioural Processes 84, no. 2 (2010): 602–607.
[71] Zob. Wobber, et al., „Breed Differences in Domestic”.
[72] Helton, W.S., N.D. Helton, „Physical Size Matters in the Domestic Dog’s (Canis
lupus familiaris) Ability to Use Human Pointing Cues”, Behavioural Processes 85, no. 1
(2010): 77–79.
[73] Zob. Miklosi, Dog Behaviour, Evolution, and Cognition; Helton, W.S., „Cephalic
Index and Perceived Dog Trainability”, Behavioural Processes 82, no. 3 (2009): 355–
358.
[74] Zob. Helton, Helton, „Physical Size”.

[75] Zob. Helton, „Does Perceived Trainability of Dog”.


[76] Zob. Helton, „Cephalic Index”.

Rozdział 10. Ucząc geniusza


[1] Zob. von Holdt, „Genomewide SNP”.
[2] Podejrzewałem to od jakiegoś czasu, ponieważ choć Milo wydawał się kompletnie
nie rozumieć moich wydawanych gestem i głosem komend dotyczących siadania
i warowania, potrafił bezbłędnie odczytywać mój gest wskazujący, żeby znaleźć ukryte
jedzenie.
[3] Prawdopodobnie miałem dużo szczęścia. Dostępne mi wtedy badania nie
wskazywały na wysokie prawdopodobieństwo większych zmian w zachowaniu
w następstwie kastracji dorosłego psa. Niektóre sugerowały, że dzięki zmniejszeniu
ilości krążących w ciele androgenów produkowanych przez jądra, takich jak testosteron,
zabieg może pomóc w zredukowaniu obsesyjnego wąchania, znaczenia terenu
i tendencji do ucieczek. Wykastrowanie dorosłego psa nie zawsze znacząco zmieni jego
zachowanie, ale zawsze jest dobrym pomyłem!

[4] Baars, B.J., The Cognitive Revolution in Psychology (New York: Guilford Press,
1986).
[5] Jak opowiadał George Miller, jeden z przywódców rewolucji kognitywistycznej:
„Uczono mnie, żebym badał zachowanie, i z czasem nauczyłem się tłumaczyć moje
pomysły na nowy język behawioryzmu. Ponieważ najbardziej interesowała mnie mowa
i słuchanie, czasem było to dość karkołomne, ale w tamtych czasach od tego, jak dobrze
udawało nam się to rozegrać, mogła zależeć nasza kariera naukowa” (zob. Miller, G.A.,
„The Cognitive Revolution: A Historical Perspective”, Trends in Cognitive Sciences 7,
no. 3 [2003]: 141–144).
[6] Freud, S., „The Passing of the Oedipus Complex”, International Journal of Psycho-
Analysis 5 (1924): 419–424.
[7] J.B. Watson, jeden z założycieli szkoły behawioralnej, powiedział: „Nadszedł czas,
by psychologia odrzuciła wszelkie nawiązania do świadomości, by przestała samą siebie
oszukiwać, że czyni stany psychiczne przedmiotami obserwacji”.
[8] Watson, „Psychology as the Behaviorist Views It”.

[9] Mooney, C., S. Kirshenbaum, Unscientific America: How Scientific Illiteracy


Threatens Our Future (New York: Basic Books, 2009).
[10] O’Donohue, W.T., K.E. Ferguson, The Psychology of B.F. Skinner (Thousand Oaks,
Calif.: Sage, 2001).
[11] Rutherford, A., Beyond the Box: B.F. Skinner’s Technology of Behavior from
Laboratory to Life, 1950s–1970s (Toronto: University of Toronto Press, 2009).
[12] Bjork, D.W., B.F. Skinner: A Life (New York: Basic Books, 1993).
[13] Zob. Rutherford, Beyond the Box.
[14] Zob. Bjork, B.F. Skinner.
[15] Zob. ibid.
[16] Hothersall, D., History of Psychology (New York: Random House, 1984).
[17] Zob. Bjork, B.F. Skinner.
[18] Zob. Hunt, The Story of Psychology.
[19] Shettleworth, Cognition, Evolution, and Behavior.
[20] Zob. Hothersall, History of Psychology.
[21] Zob. O’Donohue, The Psychology of B.F. Skinner.

[22] Zob. ibid.


[23] Zob. ibid.
[24] Zob. Rutherford, Beyond the Box.
[25] Zob. ibid.
[26] Zob. ibid.

[27] Tylko jedno badanie omawiało reakcję pacjentów na ekonomię żetonową: Biklen
zaznaczał w nim, że jedynie jeden czy dwóch z nich wydawało się odnosić pozytywnie
do programu, reszta zaś zajmowała jakieś pozycje na skali między niechęcią
a wycofaniem (Biklen, D.P., „Behavior Modification in a State Mental Hospital”,
American Journal of Orthopsychiatry 46, no. 1 [1976]: 53–61). Choć prawdopodobnie
na skutek programu uzyskano pożądaną zmianę zachowania, Biklen zarówno
zaobserwował, jak i osobiście doświadczył gniewu pacjentów, skierowanego w stronę
jego samego i studentów prowadzących program.
„Jeśli o mnie chodzi, mogą sobie to wszystko wsadzić” – powiedział mu jeden z nich.
„Idź do diabła z tymi twoimi gwiazdkami” – rzuciła studentowi kobieta, której
zasugerował, że w zamian za papierosy może otrzymać gwiazdki.
Biklen odkrył, że kiedy pacjenci dowiadywali się, że nie jest częścią programu i nie
może rozdawać gwiazdek za dobre zachowanie, stawali się bardziej przyjaźnie
nastawieni: siadali z nim i opowiadali mu o życiu sprzed zamknięcia w placówce,
o swoich frustracjach i o pragnieniu wyjścia (zob. ibid.).
Program modyfikacji zachowania miał poprawić jakość życia pacjentów i personelu,
ale – o ironio! – to rozmowa o własnych przemyśleniach i uczuciach dawała im więcej
satysfakcji.
[28] Zob. O’Donohue, The Psychology of B.F. Skinner.
[29] Zob. ibid.
[30] Zob. Rutherford, Beyond the Box.
[31] Zob. Hothersall, History of Psychology.
[32] Chomsky, N., „A Review of B.F. Skinner’s Verbal Behavior”, Language 35, no. 1
(1959): 26–58; Watson, „Psychology as the Behaviorist Views It”.
[33] Reschel, N.A., D.A. Granger, „Physiological and Behavioral Reactivity to Stress in
Thunderstorm-Phobic Dogs and Their Caregivers”, Applied Animal Behaviour Science
95, nos. 3–4 (2005): 153–168.
[34] Rogerson, J., „Canine Fears and Phobias: A Regime for Treatment Without
Recourse to Drugs”, Applied Animal Behaviour Science 52, nos. 3–4 (1997): 291–297.
[35] Baars, „The Cognitive Revolution”; zob. Chomsky, „A Review”.
[36] Zob. Tomasello, Call, „Primate Cognition”; por. Shettleworth, Cognition, Evolution,
and Behavior.
[37] Tomasello, M., Constructing a Language: A Usage-Based Theory of Language
Acquisition (Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 2005).

[38] Thorn, J.M., et al., „Conditioning Shelter Dogs to Sit”, Journal of Applied Animal
Welfare Science 9, no. 1 (2006): 25–39.
[39] Rooney, N.J., J.W.S. Bradshaw, „An Experimental Study of the Effects of Play
Upon the Dog-Human Relationship”, Applied Animal Behaviour Science 75, no. 2
(2002): 161–176.
[40] Deci, E.L., R. Koestner, R.M. Ryan, „A Meta-Analytic Review of Experiments
Examining the Effects of Extrinsic Rewards on Intrinsic Motivation”, Psychological
Bulletin 125, no. 6 (1999): 627–668; Warneken, F., M. Tomasello, „Extrinsic Rewards
Undermine Altruistic Tendencies in 20-Month-Olds”, Developmental Psychology 44,
no. 6 (2008): 1785–1788.
[41] Bentosela, M., et al., „Incentive contrast in domestic dogs (Canis familiaris)”,
Journal of Comparative Psychology 123, no. 2 (2009): 125–130.
[42] Meyer, I., J. Ladewig, „The Relationship Between Number of Training Sessions Per
Week and Learning in Dogs”, Applied Animal Behaviour Science 111, nos. 3–4 (2008):
311–320.

[43] Demant, H., et al., „The Effect of Frequency and Duration of Training Sessions on
Acquisition and Long-Term Memory in Dogs”, Applied Animal Behaviour Science 133,
nos. 3–4 (2011): 228–234.
[44] Pryor, K., Don’t Shoot the Dog! (California: Ringpress Books, 1999); Pryor, K.,
Getting Started: Clicker Training for Dogs (Sunshine, 2002).
[45] Smith, S.M., E.S. Davis, „Clicker Increases Resistance to Extinction But Does Not
Decrease Training Time of a Simple Operant Task in Domestic Dogs (Canis
familiaris)”, Applied Animal Behaviour Science 110, no. 3 (2008): 318–329.

[46] Zob. Frank, et al., „Motivation and Insight in Wolf”.


[47] Co więcej, dysponujemy obecnie bardzo niewielką – jeśli jakąkolwiek – ilością
opublikowanych dowodów na znaczące różnice między rasami w zdolności do uczenia
się czy szybkości przyswajania wiedzy. Jedyne dane na ten temat pochodzą z wiekowych
już badań, których rezultaty nie są jednoznaczne: odkryte różnice między rasami
zależały od zadań, przed jakimi postawiono zwierzęta (zob. Scott, Fuller, Genetics and
the Social Behavior). Tylko jeden czynnik okazuje się konsekwentnie odgrywać ważną
rolę w wielu eksperymentach: młodsze psy są lepsze niż starsze, jeśli chodzi o szybkość
uczenia się i zachowywanie w pamięci tego, gdzie ukryto jedzenie (zob. na przykład
Marshall-Pescini, S., et al., „Does Training Make You Smarter? The Effects of Training
on Dogs’ Performance (Canis familiaris) in a Problem Solving Task”, Behavioural
Processes 78, no. 3 [2008]: 449–454; Milgram, N., et al., „Learning Ability in Aged
Beagle Dogs Is Preserved by Behavioral Enrichment and Dietary Fortification: A Two-
Year Longitudinal Study”, Neurobiology of Aging 26, no. 1 [2005]: 77–90). Oprócz tego
niewiele wskazuje na to, by zdolności do uczenia się różnych grup psów konsekwentnie
się czymś różniły. Nie powinniśmy jednak wyciągać z tego wniosku, że starego psa nie
da się nauczyć nowych sztuczek – młodsze po prostu pojmują szybciej. Biorąc pod
uwagę moje doświadczenia z Milo, łatwo jest sobie wyobrazić, że przyszłe badania
mogą dowieść istnienia różnic w sposobie uczenia się różnych ras. Ponieważ póki co
przeprowadzono tak niewiele badań w tym obszarze, na obecny brak dowodów w tej
kwestii należy patrzeć z pewną dozą ostrożności.
[48] Zob. McKinley, Sambrook, „Use of Human-Given Cues”; Wobber, Hare, „Testing
the Social Dog Hypothesis”.
[49] Zob. ibid; Smith, B.P., C.A. Litchfield, „How Well Do Dingoes, Canis dingo,
Perform on the Detour Task?”, Animal Behaviour 80, no. 1 (2010): 155–162; por. Hare,
et al., „The Domestication Hypothesis”, ale zob. też Udell, Dorey, Wynne, „The
Performance of Stray Dogs”.
[50] Zob. Teglas, et al., „Dogs’ Gaze Following Is Tuned”; Kaminski, Schulz, Tomasello,
„How Dogs Know When”.
[51] Zob. ibid.
[52] Pettersson, H., et al., „Understanding of Human Communicative Motives in
Domestic Dogs”, Applied Animal Behaviour Science 133 (2011): 235–245.
[53] Scheider, L., et al., „Domestic Dogs Use Contextual Information and Tone Of
Voice When Following a Human Pointing Gesture”, PLoS ONE 6, no. 7 (2011): e21676.
[54] Zob. Pongracz, et al., „Social Learning in Dogs”; por. Pongracz, et al., „Verbal
Attention Getting”.
[55] Braem, M.D., D.S. Mills, „Factors Affecting Response of Dogs to Obedience
Instruction: A Field and Experimental Study”, Applied Animal Behaviour Science 125,
no. 1 (2010): 47–55.
[56] Zob. Miklosi, „A Simple Reason for a Big”; por. Marshall-Pescini, et al., „Does
Training Make You Smarter?”.
[57] Slabbert, J., O.A.E. Rasa, „Observational Learning of an Acquired Maternal
Behaviour Pattern by working Dog Pups: An Alternative Training Method?”, Applied
Animal 349.
[58] Zob. Miller, Rayburn-Reeves, Zentall, „Imitation and Emulation”; por. Pongracz, et
al., „Social Learning in Dogs”; Frank, et al., „Motivation and Insight in Wolf”.
[59] Zob. Hare, Call, Tomasello, „Communication of Food”; Kaminski, Schulz,
Tomasello, „How Dogs Know”; Viranyi, et al., „Dogs Respond Appropriately”; Gacsi, et
al., „Are Readers of Our Face”; Fukuzawa, Mills, Cooper, „More Than Just a Word”;
Schwab, Huber, „Obey or Not Obey?”.
[60] Zob. Schwab, Huber, „Obey or Not Obey?”; Viranyi, et al., „Dogs Respond
Appropriately”; Call, et al., „Domestic dogs (Canis familiaris)”.
[61] Osthaus, Marlow, Ducat „Minding the Gap”.
[62] Zob. Szetei, et al., „When Dogs Seem to Lose Their Nose”.
[63] Lit, L., J.B. Schweitzer, A.M. Oberbauer, „Handler Beliefs Affect Scent Detection
Dog Outcomes”, Animal Cognition 14, no. 3 (2011): 387–394.
[64] Wells, D.L., Lateralised Behaviour in the Domestic Dog, Canis familiaris”,
Behavioural Processes 61, nos. 1–2 (2003): 27–35; Poyser, F., C. Caldwell, M. Cobb,
„Dog Paw Preference Shows Lability and Sex Differences”, Behavioural Processes 73,
no. 2 (2006): 216–221.

[65] Siniscalchi, M., et al., „Dogs Turn Left to Emotional Stimuli”, Behavioural Brain
Research 208, no. 2 (2010): 516–521; Siniscalchi, M., A. Quaranta, L.J. Rogers,
„Hemispheric Specialization in Dogs for Processing Different Acoustic Stimuli”, PLoS
ONE 3, no. 10 (2008): e3349.
[66] Horowitz, A., Inside of a Dog: What Dogs See, Smell, and Know (New York:
Scribner Book Company, 2009).

[67] Jones, A.C., R.A. Josephs, „Interspecies Hormonal Interactions Between Man and
the Domestic Dog (Canis familiaris)”, Hormones and Behavior 50, no. 3 (2006): 393–
400.
[68] Zob. Kaminski, „Dogs, Canis familiaris”; ale zob. również Topal, J.,
A.E.R. Manyik, A. Miklosi, „Mindreading in a Dog: An Adaptation of a Primate
‘Mental Attribution’ Study”, International Journal of Psychology and Psychological
Therapy 6, no. 3 (2006): 365–379.
[69] Zob. Ortolani, Vernooij, Coppinger, „Ethiopian Village Dogs”; por. Bonanni, et al.,
„Free-Ranging Dogs”.
[70] Macpherson, K., W.A. Roberts, „Do Dogs (Canis familiaris) Seek Help in an
Emergency?”, Journal of Comparative Psychology 120, no. 2 (2006): 113–119.
[71] Zob. Kaminski, Call, Fisher, „Word Learning”; Pilley, Reid, „Border Collie
Comprehends”.
[72] Zob. Miklosi, Soproni, „A Comparative Analysis”; Hare, B., M. Tomasello,
„Human-like Social Skills in Dogs?”, Trends in Cognitive Sciences 9, no. 9 (2005): 439–
444.
[73] Zob. Marshall-Pescini, et al., „Does Training Make You Smarter?”.
[74] Zob. Miller, Rayburn-Reeves, Zentall, „Imitation and Emulation”; Pongracz, et al.,
„Social Learning in Dogs”.
Bardzo istotne jest podkreślenie, że proste uczenie się dzięki warunkowaniu,
zdolności do wyciągania wniosków czy mechanizmy społecznego przyswajania wiedzy
niekoniecznie należy traktować jak konkurencyjne wyjaśnienia psiego zachowania.
Dowody świadczące o poprawie wyników nie muszą wykluczać istnienia zdolności
kognitywnych wyższego rzędu czy posługiwania się wnioskowaniem. Podobnie
zaobserwowane umiejętności dedukcyjne nie skreślają automatycznie możliwości
dalszego uczenia się metodą prób i błędów (zob. Hare, et al., „The Domestication
Hypothesis”; Call, J., „Chimpanzee Social Cognition”, Trends in Cognitive Sciences 5,
no. 9 [2001]: 388–393). Świadectwem wystąpienia mniej elastycznych procesów
uczenia się, takich jak warunkowanie klasyczne czy instrumentalne, byłoby, gdyby psy
uczyły się pewnej metody rozwiązywania jednego problemu, ale nie były w stanie jej
uogólnić i zastosować w nieco innej sytuacji. Gdyby psy po delikatnej zmianie
w przyswojonej wcześniej grze potrzebowały dziesiątek lub setek prób, żeby się jej od
nowa nauczyć, wskazywałoby to na to, że posługują się jedną z nieelastycznych form
uczenia się opartego na warunkowaniu.

[75] Cohen, J.A., M.W. Fox, „Vocalizations in Wild Canids and Possible Effects of
Domestication”, Behavioural Processes 1, no. 1 (1976): 77–92.
[76] Yin, S., et al., „Efficacy of a Remote-Controlled, Positive-Reinforcement, Dog-
Training System for Modifying Problem Behaviors Exhibited When People Arrive at
the Door”, Applied Animal Behaviour Science 113, nos. 1–3 (2008): 123–138.
[77] Wells, D.L., „The Effectiveness of a Citronella Spray Collar in Reducing Certain
Forms of Barking in Dogs”, Applied Animal Behaviour Science 73, no. 4 (2001): 299–
309.
[78] Steiss, J.E., et al., „Evaluation of Plasma Cortisol Levels and Behavior in Dogs
Wearing Bark Control Collars”, Applied Animal Behaviour Science 106, nos. 1–3 (2007):
96–106.

Rozdział 11. Na psią miłość


[1] Herzog, H., Some We Love, Some We Hate, Some We Eat: Why It’s So Hard to Think
Straight About Animals (New York: HarperCollins, 2010).
[2] Zob. ibid.
[3] Zob. Morey, Dogs.
[4] Zob. ibid.
[5] Zob. Coppinger, Coppinger, Dogs.
[6] Alie, K., et al., „Attitudes Towards Dogs and Other ‘Pets’ in Roseau, Dominica”,
Anthrozoös 20, no. 2 (2007): 143–154; Davis, B.W., et al., „Preliminary Observations on
the Characteristics of the Owned Dog Population in Roseau, Dominica”, Journal of
Applied Animal Welfare Science 10, no. 2 (2007): 141–151.
[7] Veldkamp, E., „The Emergence of ‘Pets as Family’ and the Socio-Historical
Development of Pet Funerals in Japan”, Anthrozoös 22, no. 4 (2009): 333–346.
[8] French, H.W., „A Chinese Outcry: Doesn’t a Dog Have Rights?”, The New York
Times, 10 sierpnia 2006, http://www.nytimes.com/2006/08/10/world/asia/10china.html.
[9] Tang, X., et al., „Pivotal Role of Dogs in Rabies Transmission, China”, Emerging
Infectious Diseases 11, no. 12 (2005): 1970–1972.
[10] Morgan, C., „Dogs and Horses in Ancient China”, Journal of the Royal Asiatic
Society Hong Kong Branch 14 (1974): 58–68.
[11] Collier, V.W.F., Dogs of China and Japan: In Nature and Art (New York:
Frederick A Stokes Company, 1921).
[12] Zob. Collier, Dogs of China and Japan.
[13] Kinmond, W., No Dogs in China (New York: Thomas Nelson and Sons, 1957).
[14] Wines, M., „Once Banned, Dogs Reflect China’s Rise”, The New York Times, 24
października 2010, http://www.nytimes.com/2010/10/25/world/asia/25dogs.html.
[15] Li, Y., et al., „The Origin of the Tibetan Mastiff and Species Identification of Canis
Based on Mitochondrial Cytochrome C Oxidase Subunit I (COI) Gene and COI
Barcoding”, Animal 5, no. 1 (2011): 1868–1873.
[16] McGraw, S., „$1.5 Million Paid for World’s Most Expensive Dog”, Today, 17
marca 2011, http://today.msnbc.msn.com/id/42128943/ns/today-
today_pets_and_animals/t/million-paid-worlds-most-expensive-dog.
[17] Wines, „Once Banned, Dogs Reflect”.
[18] Zob. Range, et al. „The Effect of Ostensive Cues”.
[19] Salman, M., et al., „Human and Animal Factors Related to Relinquishment of Dogs
and Cats in 12 Selected Animal Shelters in the United States”, Journal of Applied
Animal Welfare Science 1, no. 3 (1998): 207–226.
[20] New, J.C., et al., „Moving: Characteristics of Dogs and Cats and those relinquishing
them to 12 US Animal Shelters”, Journal of Applied Animal Welfare Science 2, no. 2
(1999): 83–96.
[21] Pacelle, W., The Bond: Our Kinship with Animals, Our Call To Defend Them (New
York: William Morrow, 2011).
[22] Fumarola, A.J., „With Best Friends Like Us Who Needs Enemies? The
Phenomenon of the Puppy Mill, the Failure of Legal Regimes to Manage It, and the
Positive Prospects of Animal Rights”, Buffalo Environmental Law Journal 6 (1998):
253.
[23] Zob. ibid.
[24] Zob. Pacelle, The Bond.
[25] Summers, K., menadżer, kampania przeciw pseudohodowlom, Humane Society of
the United States (z bezpośredniej rozmowy z 6 września 2011).
[26] Savino, S.K., „Puppy Lemon Laws: Think Twice Before Buying That Doggy in the
Window”, Penn State Law Review 114 (2009): 643–1537.
[27] Schalke, E., et al., „Clinical Signs Causedby the Use of Electric Training Collars on
Dogs in Everyday Life Situations”, Applied Animal Behaviour Science 105, no. 4 (2007):
369–380.
[28] Kalof, L., C. Taylor, „The Discourse of Dog Fighting”, Humanity & Society 31,
no. 4 (2007): 319–333.
[29] Gibson, H., „Dog Fighting Detailed Discussion”, Animal Legal and Historical
Center, Michigan State University College of Law, 2005,
http://www.animallaw.info/articles/ddusdogfighting.htm.
[30] Zob. Kalof, Taylor, „The Discourse”.
[31] Zob. Gibson, „Dog fighting”.
[32] Zob. ibid.
[33] Zob. ibid.
[34] Zob. http://www.purina.ca/about/halloffame/inductee/2000/elmo.aspx, Purina
Animal Hall of Fame, 2000.
[35] Tuber, D.S., et al., „Behavioral and Glucocorticoid Responses of Adult Domestic
Dogs (Canis familiaris) to Companionship and Social Separation”, Journal of
Comparative Psychology 110, no. 1 (1996): 103–108.
[36] Prato-Previde, E., S. Marshall-Pescini, P. Valsecchi, „Is Your Choice My Choice?
The Owners’ Effect on Pet Dogs’ (Canis lupus familiaris) Performance in a Food Choice
Task”, Animal Cognition 11, no.1 (2008): 167–174.
[37] Szetei, et al., „When Dogs Seem to Lose Their Nose”.
[38] Bretherton, I., „The Origins of Attachment Theory: John Bowlby and Mary
Ainsworth”, Developmental Psychology 28, no. 5 (1992): 759–775.
[39] Topal, J., et al., „Attachment Behavior in Dogs”.
[40] Prato-Previde, E., et al., „Is the Dog-Human Relationship an Attachment Bond? An
Observational Study Using Ainsworth’s Strange Situation”, Behaviour 140, no. 2 (2003):
225–254.
[41] Gacsi, M., et al., „Attachment Behavior of Adult Dogs (Canis familiaris) Living at
Rescue Centers: Forming New Bonds”, Journal of Comparative Psychology 115, no. 4
(2001): 423–431.

[42] Duff-Brown, B., „San Francisco Dog Owners Hope to Sway Mayoral Race”,
http://news.yahoo.com/sanfrancisco-dog-owners-hope-sway-mayoral-race-
070509584.htm (2011).
[43] Angantyr, M., J. Eklund, E.M. Hansen, „A Comparison of Empathy for Humans
and Empathy for Animals”, Anthrozoös 24, no. 4 (2011): 369–377.
[44] Milo’s Kitchen Pet Parent Survey, ankieta przeprowadzona przez ośrodek Kelton
Research w kwietniu 2011 roku.
[45] Gueguen, N., S. Ciccotti, „Domestic Dogs as Facilitators in Social Interaction: An
Evaluation of Helping and Courtship Behaviors”, Anthrozoös 21, no. 4 (2008): 339–349.
[46] Zob. McNicholas, Collis, Dogs as Catalysts.
[47] Wells, D.L., „The Facilitation of Social Interactions by Domestic Dogs”,
Anthrozoös 17, no. 4 (2004): 340–352.

[48] Rossbach, K.A., J.P. Wilson, „Does a Dog’s Presence Make a Person Appear More
Likable?: Two Studies”, Anthrozoös 5, no. 1 (1992): 40–51.
[49] Zob. Pacelle, The Bond.
[50] Gilbey, A., J. McNicholas, G.M. Collis, „A Longitudinal Test of the Belief That
Companion Animal Ownership Can Help Reduce Loneliness”, Anthrozoös 20, no. 4
(2007): 345–353; Lynch, J.J., The Broken Heart: The Medical Consequences of
Loneliness (New York: Basic Books, 1977).
[51] Banks, M.R., W.A. Banks, „The Effects of Animal-Assisted Therapy on Loneliness
in an Elderly Population in Long-Term Care Facilities”, Journals of Gerontology Series
A: Biological Sciences and Medical Sciences 57, no. 7 (2002): M428–M432; Heath, D.T.,
P.C. McKenry, „Potential Benefits of companion Animals for Self-Care Children.
Reviews Of Research”, Childhood Education 65, no. 5 (1989): 311–314; Kehoe, M.,
„Loneliness and the aging Homosexual: Is Pet Therapy an Answer?”, Journal of
Homosexuality 20, nos. 3–4 (1991): 137–142; Mader, B., L.A. Hart, B. Bergin, „Social
Acknowledgments for Children with Disabilities: Effects of Service Dogs”, Child
Development 60, no. 6 (1989): 1529–1534.
[52] Zob. Gilbey, McNicholas, Collis, „A Longitudinal Test”.
[53] Kurdek, L.A., „Young Adults’ Attachment to Pet Dogs: Findings from Open-Ended
Methods”, Anthrozoös 22, no. 4 (2009): 359–369.
[54] McConnell, A.R., et al., „Friends with Benefits: On the Positive Consequences of
Pet Ownership”, Journal of Personality 101, no. 6 (2011): 1239–1252.
[55] Allen, K.M., et al., „Presence of Human Friends and Pet Dogs as Moderators of
Autonomic Responses to Stress in Women”, Journal of Personality and Social
Psychology 61, no. 4 (1991): 582–589.
[56] Beck, L., E.A. Madresh, „Romantic Partners and Four-Legged Friends: An
Extension of Attachment Theory to Relationships with Pets”, Anthrozoös 21, no. 1
(2008): 43–56.
[57] Allen, K., B.E. Shykoff, J.L. Izzo, „Pet Ownership, But Not ACE Inhibitor
Therapy, Blunts Home Blood Pressure Responses to Mental Stress”, Hypertension 38,
no. 4 (2001): 815–820.
[58] Serpell, J.A., „Animal Companions and Human Well-Being: An Historical
Exploration of the Value of Human-Animal Relationships”. W: Handbook on Animal-
Assisted Therapy: Theoretical Foundations and Guidelines for Practice, wyd. 3, A.H. Fine
(red.) (New York: Academic Press), 3–19.
[59] Friedmann, E., et al., „Animal Companions and One-Year Survival of Patients
After Discharge from a Coronary Care Unit”, Public Health Reports 95, no. 4 (1980):
307–312.
[60] Friedmann, E., S.A. Thomas, „Pet Ownership, Social Support, and One-Year
Survival After Acute Myocardial Infarction in the Cardiac Arrhythmia Suppression
Trial (CAST)”, American Journal of Cardiology 76, no. 17 (1995): 1213–1217.
[61] Allen, K., J. Blascovich, W.B. Mendes, „Cardiovascular Reactivity and the
Presence of Pets, Friends, and Spouses: The Truth About Cats and Dogs”, Psychosomatic
Medicine 64, no. 5 (2002): 727–739.
[62] Siegel, J.M., „Stressful Life Events and Use of Physician Services Among the
Elderly: The Moderating Role of Pet Ownership”, Journal of Personality and Social
Psychology 58, no. 6 (1990): 1081–1086.
[63] Beck, A., L. Glickman, „Future Research on Pet Facilitated Therapy: A Plea for
Comprehension Before Intervention”, Technology Assessment Workshop, 1987.
[64] Parslow, R., A.F. Jorm, „Pet ownership and Risk Factors for Cardiovascular
Disease: Another Look”, Medical Journal of Australia 179, no. 9 (2003): 466–468.
[65] Parker, G., et al., „Survival Following an Acute Coronary Syndrome: A Pet Theory
Put to the Test”, Acta Psychiatrica Scandinavica 121, no. 1 (2010): 65–70.
[66] Sockalingam, S., et al., „Use of Animal-Assisted Therapy in the Rehabilitation of
an Assault Victim with a Concurrent Mood Disorder”, Issues in Mental Health Nursing
29, no. 1 (2008): 73–84.
[67] Kaminski, M., T. Pellino, J. Wish, „Play and Pets: The Physical and Emotional
Impact of Child-Life and Pet Therapy on Hospitalized Children”, Children’s Health Care
31, no. 4 (2002): 321–336.
[68] Braun, C., et al., „Animal-Assisted Therapy as a Pain Relief Intervention for
Children”, Complementary Therapies in Clinical Practice 15, no. 2 (2009): 105–109.
[69] Hansen, K.M., et al., „Companion Animals Alleviating Distress in Children”,
Anthrozoös 12, no. 3 (1999): 142–148.
[70] Filan, S.L., R.H. Llewellyn-Jones, „Animal-Assisted Therapy for Dementia:
A Review of the Literature”, International Psychogeriatrics 18, no. 4 (2006): 597–612;
Barker, S.B., K.S. Dawson, „The Effects of Animal-Assisted Therapy on Anxiety
Ratings of Hospitalized Psychiatric Patients”, Psychiatric Services 49, no. 6 (1998): 797–
801; Johnson, R.A., et al., „Human-Animal Interaction: A Complementary/Alternative
Medical (CAM) Intervention for Cancer Patients”, American Behavioral Scientist 47,
no. 1 (2003): 55–69.
[71] Zob. McConnell, et al., „Friends with Benefits”.
[72] Moberg, K.U., The Oxytocin Factor: Tapping the Hormone of Calm, Love, and
Healing (Boston: Merloyd Lawrence Books, 2003).
[73] Nagasawa, M., et al., „Dog’s Gaze at its Owner Increases Owner’s Urinary Oxytocin
During Social Interaction”, Hormones and Behavior 55, no. 3 (2009): 434–441.
[74] Odendaal, J., R. Meintjes, „Neurophysiological Correlates of Affiliative Behaviour
Between Humans and Dogs”, Veterinary Journal 165, no. 3 (2003): 296–301.
[75] Miller, S.C., et al., „An Examination of Changes in Oxytocin Levels in Men and
Women Before and Aft er Interaction with a Bonded Dog”, Anthrozoös 22, no. 1 (2009):
31–42.

[76] Zob. Moberg, The Oxytocin Factor.


[77] Zob. Jones, Joseph, „Interspecies Hormonal Interactions”.
[78] Wells, D.L., P.G. Hepper, „Male and Female Dogs Respond Differently to Men
and Women”, Applied Animal Behaviour Science 61, no. 4 (1999): 341–349.
[79] Hennessy, M.B., et al., „Plasma Cortisol Levels of Dogs at a County Animal
Shelter”, Physiology & Behavior 62, no. 3 (1997): 485–490.
[80] Hennessy, M.B., et al., „Influence of Male and Female Petters on Plasma Cortisol
and Behaviour: Can Human Interaction Reduce the Stress of Dogs in a Public Animal
Shelter?”, Applied Animal Behaviour Science 61, no. 1 (1998): 63–77.
[1*] Najbardziej pasjonujące jest to, że większość badań, do których się odwołujemy,
jest dostępna on-line: (1) wiele z artykułów można pobrać dzięki wyszukiwarce Google
Scholar; (2) wiele czasopism naukowych udostępnia treści za darmo przez swoją stronę
internetową; (3) niektórzy autorzy na swoich stronach domowych umieszczają linki
umożliwiające bezpośredni, darmowy dostęp do ich prac; (4) dla naukowca nie ma nic
przyjemniejszego niż wiadomość z prośbą o użyczenie któregoś z jego artykułów. Jeśli
inne sposoby zawiodą, o ile szczęście dopisze, z radością podzielą się tym, który
omawiamy w naszej książce [przyp. aut.].
[2*] Autor konsekwentnie rozróżnia chimpanzee (Pan troglodytes, szympansa
zwyczajnego) oraz bonobo (Pan paniscus, szympansa karłowatego, bonobo), podczas gdy
w języku polskim bardzo często używa się tylko nazwy rodzajowej (szympans). We
wszystkich istotnych kontekstach jasno określam, o który gatunek chodzi [przyp. tłum.].
[3*] Autor wspólnym terminem dzikie psy (feral dogs) określa zarówno zwierzęta, które
podobnie nazwalibyśmy po polsku (na przykład dingo), jak i te, które my opisalibyśmy
raczej jako zdziczałe [przyp. tłum.].
[4*] W Polsce mówi się w tym wypadku o „terierach w typie bull” (TTB), ale słowo
„pitbul” również funkcjonuje w świadomości społecznej jako pewnego typu nazwa
rodzajowa dla podgrupy rzekomo agresywnych ras [przyp. tłum.].
[5*] Imię i nazwisko pacjenta zostały zmienione [przyp. aut.].

You might also like