Professional Documents
Culture Documents
ADORNO
Sztuka i sztuki
Wybór esejów
Przełożyła
Krystyna Krzemicń-Ojak
Ist die Kunst heiter?, Balzac-Lektüre, Blochs „ Spuren", Über epische Naivität, Der Essay als
Form, Zu einem Porträt Thomas Manns, Henkel, Krug und frühe Erfahrung, Rede über Lyrik
und Gesellschaft, Versuch das „Endspiel” zu verstehen. Standort des Erzählers im zeitgenössi
schen Roman aus: NOTEN ZUR LITERATUR ©Suhrkamp Verlag Frankfurt am Main
1958, 1961, 1965, 1974; Über Tradition, Thesen zur Kunstsoziologie, Die Kunst und die
Künste, Résumé über Kulturindustrie aus: OHNE LEITBILD ©Suhrkamp Verlag Frankfurt
am Main 1967; Aufzeichnungen zu Kafka, Aldous Huxley und die Utopie, Charakteristik Waller
Benjamins aus: PRISMEN ©Suhrkamp Verlag Frankfurt am Main 1953; Prolog zum
Fernsehen, Fernsehen als Ideologie aus: EINGRIFFE ©Suhrkamp Verlag Frankfurt am Main
1963; Das Altern der neuen Musik, Über den Feitischcharakter in der Musik und die Regression
des Hörens aus: DISSONANZEN ©Vandenhoeck Ruprecht, Göttingen 1956
ISBN 83-06-G1908-3
WSTĘP
Karol Sauerland
PODSUMOWANIE ROZWAŻAŃ NA TEMAT
PRZEMYSŁU KULTUROWEGO
2 — Sztuka i sztuki
18 Sztuka i sztuki
Rolfowi Tiedemannowi
1
dziś potrzebuje, jeżeli nie chce obywać się całkowicie bez pojęć, pewnego
typu refleksji, który powstał w filozofii. Wreszcie, ilościowe rezultaty
nawet badań statystycznych, co naukowa statystyka niekiedy podkreśla,
nie są celem samym w sobie, ale służą temu, by człowiekowi coś się
w nich socjologicznie odsłoniło. To „odsłanianie” wszakże, w sensie
rozróżnienia Silbermannowskiego, mieściłoby się jak najbardziej w ka
tegorii filozoficzności. Podział pracy między takimi dyscyplinami jak
filozofia, socjologia, psychologia i historia nie ma podstaw w samym
ich przedmiocie, ale jest mu narzucony z zewnątrz. Nauka, która
rzeczywiście nią jest, nie kieruje naiwnie wprost przed siebie, ale
raczej dokonuje w sobie refleksji, nie może respektować podziału pracy
przypadkowego w stosunku do przedmiotu: również z tego wycią
gnięto w Ameryce konsekwencje. Postulat metod interdyscyplinarnych
w szczególnym stopniu dotyczy socjologii, która w pewnym sensie
obejmuje wszelkie w ogóle możliwe przedmioty. Powinna by ona, jako
świadomość społeczna, dążyć do naprawienia choćby trochę ze spo
łecznych niesprawiedliwości, które wyrządził świadomości podział
pracy. To nie przypadek, że w Niemczech prawie wszyscy dostrzegalnie
czynni socjologowie wywodzą się z filozofii, nawet ci, którzy naj
gwałtowniej przeciwko niej oponują. W ostatniej debacie socjologicznej
o pozytywizmie włączono właśnie filozoficzny wymiar do socjologii.
3 — S/luka i sztuki
34 Sztuka i sztuki
się, był nie tyle ów narcyzm, który reakcyjni zwolennicy posilnej strawy
artystycznej zarzucali temu, co zniuansowane, a za czym nie mogli
nadążyć, ale raczej pewien moment w obiektywności rzeczy: brak
oporu wewnątrz jej wewnętrznego skomponowania. Tam, gdzie rzecz
bezkonkursowo i sobiepańsko szuka nastroju, brakuje jej momentu
inności. Sztuka potrzebuje czegoś wobec niej heterogenicznego, aby
stać się nim. W przeciwnym razie proces, którym z uwagi na treści
jest każde dzieło samo w sobie, nie miałby punktu zaczepienia, prze
biegałby w pustce. Opozycja dzieła sztuki wobec sfery obiektywności
staje się produktywna, a dzieło nabiera autentyzmu jedynie tam, gdzie
immanentnie tę opozycję do końca rozwinie, gdzie zobiektywizuje
się w stosunku do tego, co w sobie przetrawia. Żadne dzieło sztuki,
nawet to najbardziej subiektywne, nie wyczerpuje się w podmiocie,
który konstytuuje to dzieło i jego treści. Każde zawiera tworzywa,
heterogeniczne wobec podmiotu, techniki, których źródłem jest tyleż
tworzywo, co podmiotowość; jego prawdziwość nie pokrywa się z tą
podmiotowością, ale zawdzięczana jest obiektywizacji, która wprawdzie
potrzebuje podmiotu jako swego egzekutora, ale mocą immanentnego
odniesienia wskazuje na owo inne, na coś poza podmiotem. Wnosi
to do gry moment nieredukowalności, jakościowej złożoności. Prze
ciwstawia się on wszelkiej zasadzie jedności, również jedności gatun
ków artystycznych, siłą tego, co one wyrażają. Jeżeli dzieła sztuki
to zlekceważą, łatwo stają się lichotą jakiegoś estetycznego ,,w ogóle”,
jakie możemy obserwować w rzeczach tworzonych przez ludzi, którzy,
jak się powiada, mają talent artystyczny, ale nie do czegoś szczegól
nego. Właśnie artyści bardzo wysokiej rangi, których uzdolnienia
były wyraźnie związane z jakimś tworzywem, jak Ryszard Wagner,
Alban Berg, a może także Paul Klee, nie bez powodu energicznie
dążyli do tego, by to, co ogólnie estetyczne, zaniknęło w specyficznym
tworzywie. A mimo to zostaje ono zarazem zachowane jako eter, jako
forma reakcji, która przy całej nazbyt realistycznej surowości nie
poprzestaje na dyscyplinie materialnej. Jeżeli sztuka, która zadowala
się tym, co ogólnie estetyczne, ciąży ku dyletantyzmowi, to ta, z któ
rej ostatni ślad owego eteru — po prostu że ktoś jest artystą —
został usunięty, ciąży ku banalności rzemieślniczej. Nie bez powodu
zwolennicy tak zwanego ruchu muzyki ludowej i młodzieżowej tak
gwałtownie irytowali się sentencją Schumanna. Jeżeli estetyka jedności
nazbyt pośpiesznie przechodzi nad tym, co w dziele sztuki jest wobec
niego heterogeniczne — w muzyce Schumanna ten nieszczęsny proces
narasta jako dodatkowa estetyczna jakość, jako wyraz nieszczęścia —
to przeciwstawny postulat adekwatności wobec tworzywa, podwijający
Sztuka i sztuki 37
dukuje się do nich i ich poziomu. Jeżeli wielkie dzieła sztuki, aby
być wielkimi, muszą mieć szczęście, to szczęście Brahmsa polegało
na tym, że jego ballady stały się muzyką, a nie wierszami. To samo,
co sztuki uważają za swoje, staje się przez sposób, w jaki to
robią, czymś innym. Ich treścią jest stosunek „co” do „jak”. Sztuką
stają się mocą treści. Ona to potrzebuje ich „jak”, ich szczególnego
języka; rozpłynęłaby się w czymś obszerniejszym poza grdnicami
gatunku.
Próby odpowiedzi na pytanie o pierwszeństwo sztuki lub sztuk,
przyznającej je tej lub tamtej stronie, podejmują najczęściej konser
watyści kulturalni. Gdyż w ich interesie leży sprowadzenie sztuki do
inwariantów, które, jawnie lub niejawnie wymodelowane według do
świadczeń minionych, nadają się do dyfamacji rzeczy obecnych lub
przyszłych. Konserwatywne, całkowicie reakcyjne myślenie zawsze
jest skłonne budować alternatywy oddzielające owce od baranów
i cofa się przed myślą o obiektywnej sprzeczności w zjawiskach. Dia-
lektykę napiętnowują jako sofistyczne czary, nie zapewniając tej mo
żliwości jej miejsca w fundamentum in re. Najbardziej zdecydowany
niemiecki rzecznik jakościowej różnicy między sztukami, niemalże
nie dopuszczający pojęcia sztuki w ogóle, skłaniający się do skrajnego
archaizmu Rudolf Borchardt, w rozprawie o Benedetto Crocem spła
cił zresztą Heglowi należny trybut, okazując przy tym gruntowny
brak rozumienia rzeczy. W mylnej wierze, że dopiero Croce wypro
wadził naukę Hegla poza opłotki sporów akademickich, nie zauważył,
że ten usunął z filozofii Hegla prawdziwie dialektyczny moment jako
martwy i zniwelował ją do pojęcia rozwoju, jak to było w zwyczaju
około 1900 roku, i do pokojowego współistnienia obok siebie rzeczy
różnych. Własna intencja Borchardta wyłożona w eseju Uber den
Dichter und das Dichterische (O poecie i poetyckości) nie ucierpiała
wskutek żadnej dialektyki. Chciał on, powołując się na Herdera, poetyc-
kość jako prajęzyk transcendentny wobec sztuk, jako „zdolność wi
zjonerską”, oderwać od wszelkiej sztuki. Kategorie jak nietykalność,
piecza bogów, wyjątkowość, uświęcenie mają być właściwe poezji
i tylko jej. Kreśląc historyczny łuk szkicuje Borchardt swoją wizję
wciąż bardziej zaostrzającego się konfliktu między poetyckością i świa
tem profanów. Hasło jest irracjonalistyczne: „Zapomnijcie o swojej
wrażliwości; zapomnijcie o swojej inteligencji; to, co poetyckie, nie
jest dla niej dostępne. Dostępne może być dla niej to, co artystyczne.
Dostępna może być literatura. Ale jeśli gdzieś pośród was pojawia
się poetyckość, to jest to jak za dni Solona i Amosa integrum, w któ
rym znajduje się prawo, religia. muzyka, w której wreszcie znajduje
Sztuka i sztuki 39
się zaklęcie, niemal tak, jak żywe życie, wszystko we wszystkim, ency
klopedia świata, z gruntu odmienna od naukowej encyklopedii świa
ta.” 1 Trudno powstrzymać się przed obiekcją, w jaki sposób taka
encyklopedyczna totalność godzi się z Borchardtowskim arcanum.
„Z każdym poetyckim ingenium — wywodzi dalej Borchardt — rodzi
się ona na nowo i z niego czerpie pragnienie pozyskania nowej postaci
i przeniesienia się na nią, jak w czasach przeszłości: w formie czasu
przeszłości i przyszłości, bez czasu teraźniejszego. Jest ona prze
powiednią przyszłości, jak niegdyś, w niej jako wieczny dzień stwo
rzenia jest również przyszłość, nie tak, jak zapowiadają literaci,
jako polityczna rewolucja, ale jako powrót do Boga dla bożych
dzieci, jak w dawnych dniach poety, który nosił wieniec i kij wę
drowny.” 1 2
Nie na mniej niż na niemetaforyczną apoteozę poezji zakroił to
Borchardt, chciał, ,,by przyzwolić, z wstydliwością i szacunkiem, na
to, co między Wami i pośród Was może jeszcze mieścić się i zamiesz
kiwać z osobliwości: boskość w swych własnych formach. Czekajcie
na objawienie i nie pomagajcie mu.” 3 Właśnie to dzieje się, zdaniem
Borchardta, w innych sztukach, zwłaszcza plastycznych. Próbuje
on, ze wzmożoną naiwnością, ,,raz jeszcze przenieść się w sytuację
pierwotnego człowieka, który z jednej strony ma naprzeciw siebie
poetę, jakiego próbowałem opisać, a z drugiej strony artystę, rzeźbia
rza lub malarza. Temu można patrzeć na ręce, stać obok niego i przy
patrywać się, jak tworzy, robi odlew i go wygładza, jak rysuje, i stwier
dzać, czym ma być to, co on przedstawia, lepi coś i można stwierdzić,
co on lepi według modela lub jako model. Tworzą się asocjacje naj
pierw wokół stwierdzenia tożsamości, a później widzenia estetycznego,
kategorie odpowiedniości, podobieństwa, piękna. To wszakże, o co mi
chodzi, to rzecz następująca: że dla naiwnego i pierwotnego czło
wieka malarzem i rzeźbiarzem jest ktoś, kto zna rzemiosło... i ktoś,
czyja praca, kiedy tak stoi się obok niego i przypatruje, może być
wprawdzie dla naiwnego widza przedmiotem rosnącego podziwu,
szczęśliwego uznania, ale nie jest zagadką. Widać przecież, w jaki
sposób on tworzy. W przypadku poety tego nie widać. Nikt tego
nie widział. W sztukach zmysłowych dla Greka, dla człowieka pierwot
nego, brakuje wszystkiego tego, na co tutaj wskazywałem: tajemnicy,
problemu. I chodziło także o umiejętności bardzo wysokiej rangi,
coraz wyższej rangi — to, czego brakowało, to rausz, owa świadomość
A Tamże, s. 46 i n.
Sztuka i sztuki 41
może nic dodać, inaczej bowiem splamiłoby się ono owym istnieniem,
które subtelne pojęcie źródła chciałoby sobą pokryć. Moment jedności
sztuki, to, co w niej jest sztuką, Heidegger ratuje za tę cenę, że
teoria milknie bogobojnie w obliczu tego, czym on jest. Jeżeli w efekcie
Borchardtowskiej wolty moment ten staje się niewidzialny w sferze
technologicznej jako właściwie poetyckiej, to u Heideggera ulatnia
się w czystą, beztreściową istotność. Jak gdyby pod naciskiem pro
testującej przeciwko temu wielości estetyczny moment jedności kurczy
się w to, co Heidegger powiedział o bycie, że w końcu nie jest
on niczym innym niż sobą samym. Sztuka nie daje się oddestylować
ani do swojej czystej jedności, ani do czystej wielości sztuk.
Należałoby jednak odrzucić również naiwnie logiczny pogląd, że
sztuka jest po prostu pojęciem nadrzędnym wobec sztuk, gatunkiem,
który te sztuki zawiera w sobie jako rodzaje. Ten schemat rozbija się
o niehomogeniczność tego, co sobą obejmuje. Pojęcie nadrzędne nie
abstrahuje wyłącznie od tego, co tylko akcydentalne, ale od tego, co
istotne. Niechże wystarczy przypomnienie o tym, że zachodzi esen-
cjalna różnica, przynajmniej retrospektywnie i historycznie, między
tymi rodzajami sztuk, które mają lub miały charakter obrazowy, lub
z którego to dziedzictwa dalej czerpią ukryte soki żywotne, a więc
naśladującymi czy przedstawiającymi z jednej strony, a z drugiej tymi,
które najpierw obywają się bez owego obrazowego charakteru i którym
on został wszczepiony dopiero stopniowo, bez ciągłości i zawsze z trud
nością, czego przykładem muzyka. Nadal panuje jakościowa różnica
między poezją, która potrzebuje pojęć i nawet w swej najbardziej
radykalnej postaci nie jest całkowicie wolna od elementu pojęciowego,
oraz niepojęciowymi rodzajami sztuki. Jednakże właśnie muzyka,
póki posługiwała się z góry danym medium tonalności, zawierała mo
ment pojęciopodobny, harmoniczne i melodyczne żetony, nieliczne
tonalne typy akordów i ich derywaty. Nigdy jednak nie były one jed
nostkami cech czegoś im subsumowanego, nie „znaczyły” też w taki
sposób, jak pojęcie znaczy swoje fenomeny; mogły tylko podobnie
jak pojęcia być wprowadzone jako coś tożsamego z tożsamymi funk
cjami. Różnica jest ta, że tak ważne sztuki nie tworzą ze sobą continuum,
które pozwoliłoby pomyśleć całość w jakimś nieprzerwanie jednolitym
pojęciu. Być może, nawet tego nie wiedząc, sztuki zachodzą na siebie
również po to, aby usunąć ową niejednoimienność tego, co nosi to
samo imię. Niech wyjaśni to porównanie z fenomenem muzycznym
i jego rozwojem. Orkiestra nie jest jakąś w sobie zupełną całością,
nie jest ciągłością wszelkich możliwych barw dźwięku, przeciwnie,
między nimi rozwierają się luki. Elektronika chciała początkowo z pew
Sztuka i sztuki 43
mie. Montaż wszelako to zakłócenie sensu dzieł sztuki przez nie kon
trolowaną jego prawidłowością inwazję ułamków empirycznej real
ności i tym samym zadawaniu mu kłamu. Zachodzenie na siebie dzieł
sztuki towarzyszy niemal zawsze sięganiu twórców po rzeczywistość
pozaestetyczną. Jest to chwyt ostro przeciwstawny właśnie wobec
zasady jej odzwierciedlania. Im więcej jakiś gatunek dopuszcza w sie
bie tego, czego immanentna mu ciągłość w sobie nie zawiera, tym
bardziej partycypuje w czymś mu obcym, czymś, co ma charakter
rzeczy, zamiast to naśladować. Staje się wirtualnie rzeczą pośród
rzeczy, czymś, o czym nie wiemy, co to takiego.
Taka nie-wiedza użycza wyrazu czemuś, czego sztuka nie może
uniknąć. Nawet utrata sensu, którą sztuka adoptuje, jak gdyby chcia-
ła siebie zniszczyć, albo jak gdyby chciała utrzymać się przy życiu
dzięki odtrutce, nie może, również wbrew jej intencji, pozostać jej
ostatnim słowem. Nie-wiedza emfatycznie absurdalnego dzieła sztuki,
Beckettowskiego, zaznacza punkt indyferencji między sensem i jego
negacją; jednakże grzeszyłby przeciw tej indyferencji ten, kto chciał-
by z ulgą wyczytać sens pozytywny. Mimo to nie da się pomyśleć ta
kiego dzieła sztuki, które, integrując w sobie coś heterogenicznego
i zwracając się przeciw sensownej strukturze, nie tworzyłoby jeszcze
jakiegoś sensu. Sens metafizyczny i estetyczny nie są czymś po prostu
jednym, także dzisiaj. Bezsensowne realia, które w procesie zachodze
nia na siebie sztuk popadają w pola dzieł, potencjalnie są przez nie w tej
samej mierze ratowane jako sensowne, w jakiej wymierzają policzek
tradycyjnemu sensowi dzieł sztuki. Konsekwentna negacja sensu.este
tycznego byłaby możliwa tylko przez likwidację sztuki. Najmłodsze
znakomite dzieła sztuki są upiornym snem o takiej likwidacji, a jedno
cześnie samym swoim istnieniem wzbraniają się przeciw jej możliwości;
tak jakby koniec sztuki groził końcem ludzkości, której cierpienia
domagają się sztuki — sztuki, która niczego nie wygładza i nie łago
dzi. Sni przed ludzkością jej zagładę, aby się obudziła, zapanowała
nad sobą, przeżyła.
Negatywność pojęcia sztuki dotyczy jej treściowo. Nie bezsilność
myśli, ale własne cechy sztuki nie pozwalają na jej definiowanie;
jej najbardziej wewnętrzna zasada, zasada utopijna, burzy się przeciw
zasadzie panowania nad przyrodą, kryjącej się w definicji. Sztuka
nie może pozostać tym, czym była niegdyś. O tym, jak bardzo dyna
mizuje to jej stosunek do swych gatunków, można wnioskować na
podstawie najpóźniejszego gatunku, czyli filmu. Pytanie o to, czy
film jest sztuką czy nie, jest bezradne. Z jednej strony, jak to pokazał
najpierw Benjamin w pracy Das Kunstwerk im Zeitalter seiner tech-
46 Sztuka i sztuki
4 — Sztuka i sztuki
50 Sztuka i sztuki
Krytycznemu stosunkowi do tradycji obcy jest gest ,,to mnie nie in
teresuje”, nie inaczej niż zarozumiała subsumpcja tego, co teraź
niejsze, pod nazbyt szerokie pojęcie historyczne, w rodzaju manie-
ryzmu, tajemnie posłuszne maksymie „wszystko już było”. Takie
postępowanie niweluje. Ulega przesadnej wierze w nieprzerwaną ciąg
łość historyczną i, w zgodzie z tym, w werdykt historii; jest konfor-
mistyczne. Tam, gdzie idiosynkrazja wobec przeszłości się zautoma
tyzowała, jak w stosunku do Ibsena czy Wedekinda, jeży się przeciw
temu u takich autorów, co pozostało nie załatwione, co nie rozwinęło
się historycznie lub, jak emancypacja kobiet, tylko ułamkowo. W tego
rodzaju idiosynkrazjach natykamy się na prawdziwy temat refleksji
o tradycji, na to, co zagubiono po drodze, zaniedbano, pokonano,
a co w sumie nosi nazwę rzeczy przestarzałych. Tam szuka schronienia
to, co żywe w tradycji, a nie w zapasie dzieł, które mają stawić opór
czasowi. Umyka to suwerennemu spojrzeniu historycznemu, w którym
fatalnie krzyżują się przesądna wiara w nieprzemijalność i żywa obawa
przed staromodnością. Tego, co w dziełach żywotne, trzeba szukać
w ich wnętrzu, trzeba szukać warstw, które były zakryte w fazach wcze
śniejszych, a ujawniają się dopiero wtedy, kiedy inne obumierają i od
O tradycji 55
5 — Sztuka i sztuki
66 Sztuka i sztuki
3 Tamże, s. 521.
6 — Sztuka i sztuki
K2 Sztuka i sztuki
4 Tamże, s. 21.
Esej jako forma «7
polem sił, podobnie jak pod wejrzeniem eseju każdy duchowy twór
musi się zmienić w pole sił.
Esej stanowi łagodne wyzwanie dla ideału clara et distincta
perceptio oraz niewątpliwej pewności. W sumie należałoby go in
terpretować jako sprzeciw wobec czterech praw, które Kartezjuszowa
Rozprawa o metodzie formułuje u początków nowożytnej nauki Za
chodu i jej teorii. Drugie z owych praw, dzielenie badanego przedmiotu
na „tyle cząstek, na ile by się dało i na ile by było potrzeba dla
najlepszego ich rozwiązania” 5, rozwija ową elementarną analizę, pod
której znakiem tradycyjna teoria zrównuje pojęciowe schematy po
rządkujące ze strukturą bytu. Natomiast przedmiot eseju, artefakty,
nie poddają się analizie elementarnej i należy je konstruować jedynie
na podstawie ich specyficznej idei; nie bez kozery Kant analogicznie
traktował dzieła sztuki i organizmy, chociaż zarazem tak nieustępli
wie odróżniał je wbrew wszelkiemu romantycznemu obskurantyzmowi.
Nie należy hipostazować ani całości jako tego, co pierwsze, ani pro
duktu analizy, tj. elementów. W stosunku do obydwu esej trzyma
się idei wzajemnego oddziaływania, która zdecydowanie nie toleruje
ani pytań o elementy, ani o to, co elementarne. Nie można momentów
bez reszty wyprowadzić z całości, ani odwrotnie. Całość jest monadą
i nie monadą: momenty tej całości, które same w sobie mają naturę
pojęciową, wskazują poza specyficzny przedmiot, w którym się sku
piają. Ale esej nie idzie ich śladem tam, gdzie uprawomocniałyby się
poza zasięgiem przedmiotu: w przeciwnym razie popadłby w złą nie
skończoność. Ale do hic et nunc przedmiotu dociera tak blisko,
że aż miast być tylko przedmiotem, dysocjuje się on w momenty,
z których czerpie życie.
Trzecia reguła kartezjańska: „By prowadzić swe myśli w porządku,
poczynając od przedmiotów najprostszych i najdostępniejszych po
znaniu i wznosić się po trochu, i jakby po stopniach, aż do poznania
przedmiotów bardziej złożonych” 6 jest o tyle diametralnie sprzeczna
z formą eseju, że ta wychodzi od rzeczy najbardziej kompleksowych,
a nie najprostszych, zawsze z góry zwyczajnie znanych. Niełatwo zbić
z tropu kogoś, kto zaczyna studiować filozofię mając już jej ideę jakoś
przed oczyma. On nie będzie sięgał po rzeczy najprostsze, których
common sense najczęściej płynie dalej z pluskiem tam, gdzie należałoby
się zatrzymać; ale raczej sięgnie po te rzekomo najtrudniejsze, które
7 Tamże.
92 Sztuka i sztuki
8 M. Bense, (jber den Essay und seine Prosa, w: ..Merkur" 1974, z. 3. s. 418.
94 Sztuka i sztuki
9 Tiimże. s. 420.
Esej jako forma 95
7 — Sztuka i sztuki
9K Sztuka i sztuki
szablonami tego, co uznane. Kto się na nie zdaje, staje się równie
urągliwy jak niegdyś noetycy wobec orientalnych podniet zmysłowych.
Uwodzicielska siła powabu żyje nadal tylko tam, gdzie siły odmowy
są najsilniejsze: w dysonansie, który nie daje wiary iluzji istniejącej
harmonii. Samo pojęcie ascetyczności jest w muzyce dialektyczne.
Jeśli niegdyś asceza reakcyjnie tłumiła ambicje estetyczne, to dzisiaj
stała się pieczęcią sztuki zaawansowanej: oczywiście nie przez ar-
chaizującą szczupłość środków, którą przesłania się niedostatek i ubó
stwo, ale dzięki ścisłemu wykluczeniu wszystkiego tego, co kulinarnie
powabne i co pragnie być konsumowane bezpośrednio, samo dla
siebie, jak gdyby w sztuce zmysłowość nie była nosicielem czegoś du
chowego, co prezentuje się dopiero w całości, a nie w izolowanych
momentach tworzywa. Sztuka sygnalizuje negatywnie tę właśnie mo
żliwość szczęścia, której dziś zgubnie przeciwstawia się tylko czę
ściowa pozytywna antycypacja szczęścia. Wszelka sztuka „lekka”
i przyjemna stała się pozorna i zakłamana: to, co estetycznie mieści
się w kategoriach rozkoszy, nie dostarcza już satysfakcji, zaś owej
promesse du bonheur, jak niegdyś definiowano sztukę, nie można nigdzie
odnaleźć, chyba tylko tam, gdzie fałszywemu szczęściu zrywa się maskę
z oblicza. Dla przyjemności estetycznej miejsce jest już tylko w bez
pośredniej fizycznej prezencji. Tam, gdzie wymaga ona pozoru estetycz
nego, jest pozorna według kryteriów estetycznych. Człowieka dozna
jącego jej oszukuje, odbierając mu siebie. Jedynie tam, gdzie nie ma
pozoru rozkoszy estetycznej, zachowana jest wierność jej możliwości.
Nową fazę muzycznej świadomości mas cechuje wrogość wobec
przyjemności w przyjemności. Reaguje ona podobnie, jak reaguje się
na sport lub na reklamę. Wyrażenie „rozkosz artystyczna” brzmi
komicznie: jeśli w czymkolwiek, to w tym muzyka Schónberga upo
dabnia się do szlagierów, że nie można się nią delektować. Kto rozko
szuje się pięknymi fragmentami kwartetu Schuberta czy nawet prowo
kacyjnie zdrowym starym Concerto grosso Hiindla, jako rzekomy
obrońca prawdziwej kultury popada między zbieraczy motyli. To nie
„nowość” odsyła go do tego rodzaju amatorów. Gwałtowna siła
przebojów, standardów i wszystkich tych mrowiących się figur banal
ności toruje sobie drogę od początków epoki mieszczańskiej. Dawniej
atakowała edukacyjne przywileje warstwy panującej. Dziś wszakże,
kiedy owa siła banału rozciąga się nad całością społeczną, zmieniła
się jej funkcja. Zmiana funkcji dotyczy całej muzyki; nie tylko lekkiej,
w której obszarze można dość wygodnie dowodzić jej nieszkodliwości
jako zmiany tylko „gradualnej”, wskazując przy tym na mechaniczne
środki upowszechniania. Rozbieżne sfery muzyki należy objąć myślą
O fetyszyzmie n muzyce i o regresji słuchania 105
stanie złoty wiek smaku w tej samej chwili, kiedy zabraknie już
smaku.
Dzieła, które ulegają fetyszyzacji, stając się dobrami kulturo
wymi doświadczają przez to konstytutywnych przemian. Są depra
wowane. Nie zrelatywizowana konsumpcja wywołuje ich rozpad. Nie
tylko dlatego, że te nieliczne, grane i grane bez końca, zużywają się
jak Madonna Sykstyńska w sypialni. Urzeczowienie sięga ich wewnętrz
nej struktury. Przemieniają się w konglomerat pomysłów, które narzu
cane są słuchaczom z pomocą stopniowania i powtarzania, podczas
gdy organizacja całości nie ma nad nimi najmniejszej władzy. War
tość przypominania sobie oderwanych cząstek, zawdzięczana stopnio-
waniom i powtarzaniom, w samej wielkiej muzyce ma już swoją za-
powiednią formę w technikach kompozycyjnych późnego romantyzmu,
zwłaszcza Wagnerowskich. Im bardziej muzyka zostaje urzeczowiona,
tym romantyczniej brzmi dla wyobcowanych uszu. Właśnie w ten
sposób staje się „własnością”. Symfonia Beethovena jako całość,
spontanicznie współwykonywana, nigdy nie dałaby się przyswoić.
Człowiek, który w metrze triumfalnie gwiżdże głośno temat finału
Pierwszej symfonii Brahmsa, ma już tylko do czynienia raczej z jej
szczątkami. Kiedy jednak rozpad fetyszów zagraża im samym i po
tencjalnie zbliża do szlagierów, wówczas wytwarza się tendencja
przeciwstawna, zmierzająca do zachowania ich fetyszyzmu. Jeżeli uro-
mantycznienie detalu dokonuje się kosztem całości, to jej zagro
żone ciało zostaje galwanicznie pokryte brązem. Stopniowanie, pod
kreślające właśnie reifikowane cząstki, przyjmuje charakter magicznego
rytuału, w którym odprawia się wszystkie te misteria osobowości, we-
wnętrzności, uduchowienia i spontaniczności tego, co reprodukowane,
misteria, które zniknęły z samego dzieła. Właśnie dlatego, że rozpa
dające się dzieło pozbywa się momentów swej spontaniczności, są
one, równie stereotypowe jak i pomysły, wstrzykiwane im z zewnątrz.
Wbrew wszelkiej gadaninie o nowej rzeczowości istotną funkcją
konformistycznych wykonań jest nie tyle przedstawienie „czystego”
dzieła, ile prezentacja zdeprawowanego, przy użyciu gestów, które
emfatycznie i bezsilnie mają deprawację trzymać od niego na
dystans.
Deprawacja i magizacja, wrogie sobie rodzeństwo, zadomowiły
się obok siebie w aranżacjach, które opanowały rozległe rejony mu
zyki. Praktyka aranżacji obejmuje najróżniejsze wymiary. Po pierwsze,
chce zawładnąć czasem. Wyrywa urzeczowione pomysły jawnie z ich
kontekstu i montuje je w potpourri: rozbija wielowarstwową jedność
całych dzieł i pokazuje jedynie poszczególne atrakcyjne części: menuet
112 Sztuka i sztuki
z Symfonii Es-dur Mozarta, grany bez innych części, traci swój symfo
niczny charakter i w rękach wykonawców zmienia się w rzemieślniczą
sztuczkę rodzajową, która ma więcej wspólnego z gawotem Stefanii
niż z owym rodzajem klasyczności, którą ma reklamować. Aranżacja
staje się następnie zasadą kolorytu. Aranżerowie biorą się za wszystko
i wszystkich, czym tylko mogą zawładnąć, póki ich przed tym nie
powstrzyma dyktat sławnych interpretatorów. Skoro w dziedzinie
muzyki lekkiej są oni jedynymi wyszkolonymi muzykami, to czują
się powołani do tym bardziej nieskrępowanego obchodzenia się z dob
rami kultury. Powołują się przy tym na wszelkie możliwe uzasadnienia
okupujących aranżacji: mają one w przypadku wielkich dzieł orkie
strowych wpływać na obniżenie ich ceny, bądź też są potrzebne dla
tego, że kompozytorzy stosują wadliwą technikę instrumentacji. Te
uzasadnienia są żałosnymi pretekstami. Powód taniości, który es
tetycznie sam wydaje na siebie wyrok, praktycznie zostaje odparty,
kiedy się zważy, jak niezwykle bogatymi środkami orkiestrowymi
dysponują właśnie te instancje, które najgorliwiej uprawiają aran
żację, oraz jak niezwykle często, na przykład przy instrumentacji pieśni
fortepianowych, aranżacje wypadają znacznie drożej niż wykonanie
w ujęciu oryginalnym. Wiara wreszcie, że muzyka dawniejsza potrze
buje kolorystycznego odświeżenia, zakłada przypadkowość relacji
barwy i rysunku, przy której mogłaby obstawać jedynie najbardziej
gruba nieznajomość klasycyzmu wiedeńskiego i tak chętnie aranżo
wanego Schuberta. Nawet jeśli właściwe odkrycie wymiaru kolory
stycznego przypada dopiero na erę Berlioza i Wagnera, kolorystyczna
wstrzemięźliwość Haydna czy Beethovena pozostaje w najgłębszym
związku z przewagą zasady konstrukcyjnej nad metodycznym szczegó
łem, który jaskrawością barw wybijałby się z dynamicznej jedności.
Właśnie dzięki takiej wstrzemięźliwości tercet na fagot na początku
trzeciej uwertury do Leonory czy kadencja obojów w repryzie pierw
szej frazy Piątej symfonii zyskują moc, która bezpowrotnie przepadłaby
w bardziej wielobarwnym dźwięku. Należy wobec tego przyjąć, że
praktyka aranżacyjna kieruje się motywami sui generis. Z góry chce
zwiększyć przyswajalność wielkiego zdystansowanego brzmienia, które
zawsze cechuje związek z życiem publicznym i nieprywatnością. Zmę
czony biznesmen może aranżowanych klasyków poklepywać po ra
mieniu i obgłaskiwać dzieci ich muzy. Jest to dążność podobna tej,
która ulubieńców radiowych w roli wujków i cioć skłania do mieszania
się w sprawy rodzinne słuchaczy i pozorowania zażyłości. Radykalne
urzeczowienie produkuje swą własną zasłonę bezpośredniości i intym
ności. Odwrotnie, intymność, sama w sobie zbyt skąpa, zostaje przez
O fetyszyzmie ir muzyce i o regresji słuchania 113
których naśladowanie uznaje się za obowiązek. Taka gra jest tylko po
zorem; dlatego pozór jest nieoddzielny od panującego obecnie sportu
muzycznego. Sprawą iluzoryczną jest popieranie techniczno-racjo-
nalnych momentów dzisiejszej muzyki masowej — albo szczególnych
uzdolnień słuchaczy ulegających regresji, które mogą korespondować
z tymi momentami — kosztem leniwego czaru, który przecież narzuca
reguły samemu nagiemu funkcjonowaniu. Iluzoryczne byłoby ono
również dlatego, że innowacje techniczne muzyki masowej nie są
w ogóle żadnymi innowacjami. Do harmoniki i melodyki odnosi się
to w sposób oczywisty: właściwie kolorystyczne osiągnięcie nowej
muzyki tanecznej, tak silne zbliżenie różnych barw, że jeden instru
ment może płynnie zastąpić drugi lub maskować się jako inny, jest
dobrze znane Wagnerowskiej i powagnerowskiej technice orkiestrowej
w formie efektów tłumikowych instrumentów dętych; nawet pośród
kunsztów synkopowania nie ma takiego, który nie byłby rudymentarnie
obecny u Brahmsa i nie przewyższany u Schónberga i Strawińskiego.
Praktyka dzisiejszej muzyki popularnej nie tyle rozwinęła te techniki,
co konformistycznie pozbawiła ostrza. Słuchacze, którzy te kunszty
podziwiają ze zrozumieniem rzeczy, nie powiększają przez to swej
wiedzy technicznej; reagują oni oporem i niechęcią, kiedy pokaże im
się te techniki w takich kontekstach, w których mają swój sens.
A tylko od tego sensu, od ich pozycji w całości społecznej oraz
w organizacji poszczególnego dzieła sztuki, zależy to, czy jakąś
technikę można uznać za postępową i „racjonalną”. Technicyzacja
jako taka może oddać się na usługi najzwyklejszej reakcji, jeżeli umocni
się jako fetysz i jeśli swoją perfekcją sprawia wrażenie, że zaniedbana
technicyzacja społeczna też już została dokonana. Dlatego nie powio
dły się żadne próby przefunkcjonowania muzyki masowej i regre-
sywnego słuchania na gruncie istniejącej rzeczywistości. Nadająca się
dla konsumpcji muzyka artystyczna musi płacić za to swą konsy
stencją, a błędy, które zawiera, nie są „artystyczne”, tylko w każdym
błędnie użytym czy zacofanym akordzie wypowiada się wstecznic-
two tych, do których potrzeb się ona dostosowuje. Konsekwentna
technicznie, spójna i oczyszczona z elementów złego pozoru muzyka
masowa przekształciłaby się w muzykę artystyczną: utraciłaby natych
miast swoją bazę masową. Wszelkie próby pojednania, czy to ufa
jących rynkowi artystów czy ufnych w zbiorowość ludzi wychowu
jących przez sztukę, są bezowocne. Nie dokonali oni niczego więcej
niż to, co się określa mianem rzemiosła artystycznego, bądź dostar
czyli takich wyrobów, do których trzeba dodawać sposób użycia
czy tekst socjalny, aby być w porę poinformowanym o ich głębszym tle.
128 Sztuka i sztuki
kiwanego. Nawet dla świetnych facetów może kiedyś wybić lepsza go
dzina. która raczej wymaga szybkiego gospodarzenia już istniejącymi
materiałami, improwizacyjnego przemieszczania rzeczy niż owego ro
dzaju radykalnego zaczynania od nowa, które udaje się tylko pod
ochroną niezachwianego świata rzeczy; nawet dyscyplina może przejąć
ekspresję swobodnej solidarności, jeżeli jej treścią staje się wolność.
Choć regresywne słuchanie nie może być symptomem postępu w świa
domości wolności, to jednak mogłoby przecież gwałtownie zmienić
kierunek, gdyby kiedykolwiek sztuka w jedności ze społeczeństwem
opuściła tor tego, co wciąż takie samo.
Wszakże dla tej możliwości nie muzyka popularna przewidziała
model, ale muzyka artystyczna. Nie bez powodu skandalem dla wszel
kiej burżuazyjnej estetyki muzycznej jest Mahler. Nazywają go nie-
twórczym, ponieważ zawiesza samo ich pojęcie tworzenia. Wszystko
z czego korzysta, czeka już gotowe. Wszystko przejmuje w postaci
zdeprawowanej; jego tematy są wywłaszczone. Mimo to żaden nie
brzmi tak, jak do tego przywykliśmy: wszystkie są odchylone jak
przez jakiś magnes. Właśnie rzeczy ograne poddają się elastycznie
improwizującym dłoniom, właśnie zużyte miejsca zyskują drugie życie
jako warianty. Podobnie jak szofer, znający swój stary, sfatygowany
samochód, potrafi doprowadzić go punktualnie i bez hałasu do
uzgodnionego celu, lak ograna melodia, wzmocniona przez Es-
-klarnety i oboje o wysokim stroju, może uzyskać wyraz, które
go subtelny język muzyczny nigdy by, niczym nie zagrożony, nie
osiągnął.
Dla takiej muzyki całość, w którą muzyk włącza zdeprawowane
fragmenty, zestrzela się w coś prawdziwie nowego. Ale swoje tworzywo
czerpie ona z regresywnego słuchania; ba, można by nawet pomyśleć,
że jego doświadczenie zostało w muzyce Mahlera sejsmograficznie
zapisane, na czterdzieści lat wcześniej, niż przeniknęło ono społeczeń
stwo. Jeśli jednak Mahler zupełnie nie pasował do pojęcia muzycz
nego postępu, to i nowej, radykalnej muzyki, której najbardziej zaawan
sowani przedstawiciele z pozoru tak paradoksalnie powołują się na
niego, także nie można subsumować pod pojęciem postępu. Stawia
ona sobie bowiem za cel świadome sprostanie doświadczeniu regre
sywnego słuchania. Przerażenie, jakie dzisiaj, jak niegdyś, szerzą
Schónberg i Webern. bierzc się nie z ich niezrozumiałości, ale stąd,
że rozumie się ich aż nazbyt dobrze. Ich muzyka nadaje kształt owej
trwodze, owej zgrozie zarazem, owemu wglądowi w stan katastrofy,
któremu inni przez uleganie regresji chcieliby się wymknąć... Bywają
nazywani indywidualistami, a przecież ich dzieło to nic innego, jak
— S/iuk.i i './tuki
130 Sztuka i sztuki
szywych nut. Można powątpiewać już w to, czy przed dwustu laty
zapominanie o Bachu i zwycięstwo jednodaniowego dworskiego stylu
były zdrową reakcją i czymś pozytywnym, choć tak właśnie widzi to
często historia muzyki. Kto rozmyśla nad tokiem historii muzyki,
powinien zastanowić się nad tym, że wprawdzie w drugiej połowie
XVIII stulecia nowa homofonia stanowiła przesłankę dla Haydna
i Mozarta, ale, z drugiej strony, utrata żywej tradycji Bachowskiej
przyczyniła wielkim kompozytorom wiedeńskim wielu kłopotów i, być
może, ponosi winę za defekty ich własnych metod, ujawniające się
dopiero dzisiaj. Z całą pewnością wszakże owa muzyka, która dzisiaj
stanowi gros produkcji, i którą można by zatem nazwać muzyką
festynów muzycznych, nie pomogła w uzewnętrznieniu się świeżego,
podstawowego doświadczenia, jak to się jednak działo po śmierci
Bacha. Raczej żywi się ona przede wszystkim tym, co wynalazła nowa
muzyka, a żywiąc się, zarazem to opanowuje albo psuje, to znaczy
rozcieńcza lub wypacza. Niechże mi będzie wolno powołać się na
drastyczny analogiczny przykład z literatury. Dotyczy on dzieła, któ
rego duchowe źródła pokrewne są nowej muzyce — Die letzten Tage
der Menschheit (Ostatnie dni ludzkości) Karla Krausa. Był on bliski
Schónbergowi, ten zaś powoływał się na Krausa z wdzięczną solidar
nością. Pierwsze wydanie tego dramatu zawierało na stronie tytułowej
obraz egzekucji posła Battistiego, skazanego przez Austriaków za
szpiegostwo, z ponurą fotografią łagodnie uśmiechniętego kata w cen
trum. Ten obraz, podobnie jak drugi, chyba jeszcze bardziej przeraża
jący, z nowego wydania po drugiej wojnie został wyłączony. Przez
tę pozornie zewnętrzną zmianę zaszło w dziele coś decydującego.
Mniej jaskrawo dokonała się taka zmiana również w nowej muzyce.
Dźwięki są te same. Ale moment trwogi, który znamionował pra-
fenomeny, został wyparty. Być może, trwoga w realnej rzeczywistości
stała się tak przemożna, że jej nie przesłoniętego obrazu już nie
daje się znieść. Skonstatować starzenie się nowej muzyki, to nie
znaczy uznać je mylnie za coś przypadkowego. Ale sztuka, która jest
nieświadomie posłuszna tym zmianom i robi z siebie zabawę, ponie
waż stała się zbyt słaba, by zachować powagę, pozbawia się tym sa
mym prawdy, a tylko ona uprawomocnia jeszcze jej istnienie. Jeżeli przy
tym powołuje się na przewagę ulotnego ducha nad powikłaniami
niskiej egzystencji, to robi to tylko dla ulżenia własnemu sumieniu.
Przed stu laty mówił o tym Kierkegaard jako teolog; twierdził, że
tam, gdzie niegdyś rozwierała się straszliwa przepaść, teraz rozpina
się most kolejowy, z którego podróżni bezpiecznie spoglądają w dół.
Nie inaczej ma się rzecz z muzyką. Nawet gdyby przemoc historyczna.
134 Sztuka i sztuki
wować. Trzeba się jej pozbyć, wyjść poza nią, skoro owe efekty już
znalazły odbicie, już się umocniły. Wszystko wszakże zależy od tego,
czy takie akordy rzeczywiście przełamują zaklęty krąg swego wyo
sobnienia i zbiegają się w wielkie totalności, w których się potwierdzają,
czy też pozbywają się własnej istoty i są manipulowane, jak gdyby
nie miały żadnego znaczenia. W niwelacji i neutralizacji tworzywa
zauważalne jest starzenie się nowej muzyki, brak mocy wiążącej rady
kalizmu, który już nic nie kosztuje. Nie kosztuje w dwojakim sensie:
ani duchowo, gdyż wraz z lękiem przed tego rodzaju akordami i szczęś
ciem, jakie dawały, zaniknęła również ich substancja, siła wyrazu, ich
odniesienie do podmiotu; ani realnie, dzisiaj bowiem prawic nikt się nie
burzy przeciw muzyce dodekafonicznej demonstrowanej na wszelkich
festynach muzycznych. Jest tolerowana jako prywatne zajęcie specja
listów, które jakoś tam, niezupełnie wiadomo dlaczego, ma być nieod
zowne dla kultury, i pozostawiona ekspertom; nikt nie jest sam atako
wany, nikt się w niej nie rozpoznaje, nie czuje w niej zobowiązującego
dążenia do prawdy. Nie sposób pomyśleć muzyki dwunastotonowej bez
owej rozsadzającej siły szczegółu muzycznego jako jej antytezy,
jaka dziś jeszcze żyje we wcześniejszych dziełach Weberna. Technika
dwunastotonowa jest nieubłaganą klamrą, która spaja wszystko, co
nie mniej silnie prze na zewnątrz. Jeżeli jest stosowana bez mierzenia
się z takimi przeciwsiłami, organizowana tam, gdzie nie ma niczego,
co dąży w przeciwnym kierunku, co wymaga organizacji, to próżny
jej trud. Wyrokiem dla niezliczonych dzisiejszych kompozycji dodeka-
fonicznych jest to, że w nich względnie proste wydarzenia muzyczne
pozostają w relatywnie prostym związku, którego umocnienie wcale
nie wymagało aż techniki serialnej. Staje się ona czymś, co w ma
tematyce nazywa się nadokreśleniem równania, czyli błędem.
U nieprzejednanych, którzy, jeśli byłoby to możliwe, konsekwencją
chcieliby przewyższyć Schónberga, natykamy się na niezwykle osobli
we połączenie sekciarstwa i akademizmu. Nietrudno przecież u wielkich
eksponentów nowej muzyki, również u samego Schónberga, odkryć
momenty tradycyjne. Przede wszystkim z zakresu języka muzycznego,
a więc charakteru ekspresji i wewnętrznej kompozycji muzyki w prze
ciwieństwie do całkowicie nie przeoranego tworzywa muzycznego.
Z całą naocznością widać to w koncertowej prapremierze fragmentu
opery Schónberga Moses und Aron (Mojżesz i Aron), przedstawionej
w Hamburgu. W stosunku do sceny, do tekstu, do ekspresji, w spo
sobie kreowania gestu idzie on wiernie śladem tradycyjnego typu
dramatu muzycznego, wbrew wszelkim czysto muzycznym innowacjom.
Podobne elementy może jednak wykazać aż po drobiazgi we właści
Starzenie sif nowej muzyki 137
trast i negacja sensu może stać się sensowne, podobnie jak w muzyce
to, co pozbawione wyrazu, jest postacią wyrazu. Ale z tym owe naj
nowsze dążenia nie mają nic wspólnego. Dla nich bezsensowność abso
lutna staje się programem, niekiedy pod płaszczykiem dogmatów
w filozofii egzystencjalnej: zamiast subiektywnych intencji dochodzi
do głosu sam byt. Ale z uwagi na procesy abstrahowania, z których
wynika tego rodzaju muzyka, jest ona raczej wszystkim innym niż
muzyką praźródeł. Jeżeli jednak nie jest czystym głosem bytu — to
na co, jako skrajnie subiektywna i historycznie zapośredniczona,
ma być nam potrzebna taka oczyszczona muzyka? Schemat porzą
dkowy substytuuje „Po co?”, organizacja środków staje się środkiem
zastępczym dla zaprzeczanego celu. Na skutek atomistycznej dy
spozycji elementów niknie pojęcie związku muzycznego, bez którego
przecież nie można mówić o muzyce. Kult konsekwencji kulminuje
w bałwochwalstwie; materiału nie poddaje się dalszemu przeformo-
waniu i artykulacji, by go uczynić przydatnym dla zamierzenia arty
stycznego, ale to jego obróbka staje się wyłącznym zamierzeniem
artystycznym, paleta obrazem. Tak oto w złowróżbnie symboliczny
sposób racjonalizacja przechodzi w chaos.
Twierdzenie, że dzięki racjonalizacji materiału muzyka wchodzi
w nowe, naukowe stadium, jest naiwne, to jedna z tych pomocniczych
hipotez, z których pomocą artyści często z amatorskim intelektuali-
zmem usiłują usprawiedliwić to, co rozpoczęli. W historii ducha stosu
nek sztuki i nauki nie jest tak pozbawiony napięcia, by przy postępują
cej racjonalizacji sztuka mogła stać się nauką i poniekąd mieć udział
w jej triumfie. Sztuka, a zwłaszcza muzyka, jest próbą zachowania
dla pamięci i dalszego rozwijania owych odszczcpionych elementów
prawdy, które oddały realność wzrastającemu panowaniu nad przy
rodą, właśnie unaukowieniu i technicyzacji świata. Ta próba nie
toleruje żadnych wysuniętych sfer rezerwatu dla nieświadomego,
żadnych przytulnych kącików pośród zelektryfikowanego świata.
To, co mówi sztuka, nawet gdyby było również określoną negacją,
samo jest momentem biegu świata, zgodnego z prawami oświecenia.
Uwieczniono by tylko mieszczańsko-barbarzyńskie oddzielenie uczucia
i rozsądku, gdyby izolowano sztukę jako rodzaj rezerwatu ochronnego
dla tego, co niezmiennie ludzkie, i dla troskliwie chronionej bezpo
średniości, od procesu oświeceniowego. Autentyczni artyści epoki,
przede wszystkim Valéry, nie tylko obserwowali technicyzację dzieła
sztuki, ale ją także wspierali, cały zaś rozwój właśnie nowoczesnej
muzyki, począwszy od Ryszarda Wagnera, nie byłby w ogóle możliwy
bez zdeterminowanej absorpcji elementu technicznego w najbardziej
144 Sztuka i sztuki
10 — Sztuka i sztuki
146 Sztuka i sztuki
sensu muzycznego. Pojęcie postępu traci swoje racje tam, gdzie kom
ponowanie staje się majsterkowaniem, gdzie podmiot, którego wol
ność jest warunkiem zaawansowanej sztuki, zostaje wypędzony; gdzie
przemożna i zewnętrzna totalność, zresztą wcale nie tak różna od
politycznych systemów totalitarnych, sięga po władzę. Połączenie
techniczno-fachowego maniactwa, które stawia pod pręgierz potrzebę
ekspresji, z jakimś stanem duchowym, który już jej prawie nie zna,
jest w każdym razie biernym odzwierciedleniem fatalności biegu czasu,
któremu się we własnym mniemaniu przeciwstawia. Nie woła go po
imieniu. Najwyższym osiągnięciem, do którego dochodzi, są utwory,
wynikające z niekiedy bardzo rozwiniętej wiedzy o tym, co dzisiaj
jest nieodzowne technicznie. Każdy takt w nich świadczy o przemy
śleniu, jak powinna wyglądać muzyka uodporniona na wszystkie mo
żliwe zarzuty. Są to prace szkolne, paradygmaty. Mierzą się z nie
widocznym kanonem tego, co dozwolone, i tego, co zabronione,
a z komponowania pozostaje jedynie czujna kontrola, której ono
zresztą z pewnością potrzebuje. Taka muzyka brzmi, jak gdyby jej
źródłem był jedynie strach przed napisaniem jakiejś nuty, na którą
mógłby rzucić się najbliższy wyznawca tej samej szkoły i w której
jakąś resztkę mógłby uznać za wadliwą. Logika muzyczna przechodzi
we własną karykaturę, tkwiącą oczywiście już w jej założeniach, w szty
wny zaklęty krąg, ten zaś sprawia, że wszystko inne marnieje. Zre
zygnowany słuchacz zauważa już w pierwszym akcie, że wydany jest
na pastwę maszyny piekielnej, która obraca się nieubłaganie, aż do
pełni się los i pozwoli mu wreszcie odetchnąć.
Zresztą większość młodszych kompozytorów-dodekalonistów jest
pod tym względem mniej wymagająca. Nie obeznani z właściwymi
osiągnięciami szkoły Schónberga i znający jedynie owe reguły dwunastu
tonów, które bez rozumienia tamtych osiągnięć mają dość apo
kryficzny charakter, zadowalają się żonglowaniem serią jako na
miastką tonalności, co przecież jeszcze w ogóle nie jest kompono
waniem. Tym samym dotykamy nadzwyczaj paradoksalnego stanu
rzeczy, zanikania tradycji w obrębie samej nowej muzyki. Innowatorzy,
Schönberg, Bartok, Strawiński, Webern, Berg, także Hindemith, wszys
cy oni wyrośli jeszcze w otoczeniu muzyki tradycyjnej. Ich idiom,
krytyka, opór krystalizowały się w stosunku do niej. Następcy nie
mają już jej żywotnie w sobie. W zamian odwracają ideał muzyczny —
sam w sobie krytyczny — w coś pozytywnego, nie wnosząc sponta
niczności i wysiłku, których on wymaga. Nie można im z tego czynić
zarzutu. Nauczanie kompozycji, zwłaszcza w konserwatoriach i wyż
szych szkołach muzycznych, pozostało w istocie na poziomie trądy-
I4K Sztuka i sztuki
cyjnej muzyki tonalnej i uczącym się nie daje do ręki poważnych tech
nicznych kryteriów oceny nowej muzyki. Dlatego w poszukiwaniu
autorytetu chwytają się oni dowolnych wyrazistych wzorów nowego,
nie mogąc we własnej produkcji oszacować, czy potrafią sprostać
wewnętrznym wymogom owych wzorów lub czy tylko naśladują fa
sadę i polegają na środkach, których skuteczność została już spraw
dzona i które przez to najczęściej nie są już żadnymi środkami. Pod
czas gdy wielu tzw. zawodowych muzyków nie sprostało potrze
bom i nie mogą przekazywać dalej tego, co pozostało im obce, star
sza tradycja, muzyka tonalna, jest tak niespójna, że do młodszych
muzyków dociera w stopniu niedostatecznym. Istnieje podstawa,
by podejrzewać, że ci, którzy nie uporali się z nowym materia
łem, nie panują też nad starym, nie napiszą poprawnie czterogło
sowego zdania w stylu palestrinowskim, a często z trudem rozkła
dają chorał czysto na głosy. Pedagogiczne cnoty akademizmu za
ginęły, ale nie dało to wstępu do państwa wolności.
Krytyka muzyczna również niewiele może pomóc, krytycy i kom
pozytorzy tylko wyjątkowo spotykają się na tej samej płaszczyźnie.
Większość krytyków w jeszcze mniejszym stopniu niż praktycznie
wykształceni muzycy potrafi ocenić bardziej ambitną nową partyturę
pod względem jej wewnętrznej zgodności, poziomu formy, właściwej
jej siły. Zamiast tego częstują najczęściej surogatami w rodzaju przy
padkowego podobania się lub niepodobania czy informacjami pokroju
dziennikarskiego. Wszystko, co można powiedzieć na temat wrażenia,
jakie wywiera dzieło, jego historii, umiejscowienia stylistycznego,
autora, podawane jest z mniejszą lub większą rutyną, przy czym krytyk,
wbrew nazwie własnego zawodu, nie rozstrzyga, nic ocenia, choćby
w sposób dający się zakwestionować. Niektórzy czynią kryterium
z granicy własnego rozumienia i wszystko, co nie daje im do siebie
dostępu, denuncjują jako intelektualne, abstrakcyjne, jako muzykę
papierową. Inni, którzy swoje wykształcenie zawdzięczają nie tyle
praktyce, co historii muzyki, wyprowadzają z niej swoje kryteria i po-
przestają po części na reminiscencjach a po części na kliszach muzyki
młodzieżowej i ludowej, na normie wspólnoty w imię wspólnoty, pod
czas gdy sama obecna sytuacja społeczna nie dopuszcza muzyki po
twierdzanej kolektywnie. Ostatnio niektórzy rekompensują sobie z nad
datkiem nieobecność wnikliwego rozumienia samej rzeczy: aby tylko
nie przeoczyć narodzin nowego geniuszu, chwalą bez wyboru wszystko,
co tylko mogłoby mieć jakieś znaczenie. Przyczynia się to do ogólnej
dezorientacji i do produkowania muzycznej papki kulturalnej. Upo
wszechnia się ów odrażający ideał umiarkowanej nowoczesności.
Situ zenie się nowej muzyki 149
mania się przy życiu obiektywnie, bez zmazy i bez skazy; jej fał
szywy blask jest komplementarny wobec odczarowanego świata, któ
remu ona się wymyka.
Wszystko to oczywiście, by uniknąć nieporozumień, wymaga
zastrzeżeń. Twierdziłem, że twór liryczny jest zawsze również su
biektywnym wyrazem antagonizmu społecznego. Ponieważ jednak
obiektywny świat, który wyłania lirykę, jest sam w sobie anlagoni-
styczny, to pojęcie liryki nie pokrywa się z ekspresją subiektywności,
która język obdarza obiektywnością. Podmiot liryczny jest nic tylko
czegoś ucieleśnieniem; im wyraźniej sam się manifestuje, tym bardziej
wiążąca jest też całość. Jednakże sama podmiotowość poetycka jest
tworem przywileju: tego, że pod naciskiem konieczności życiowej
tylko bardzo niewielu ludzi mogło zdobyć się na to, by uchwycić to,
co ogólne, przez, pogrążenie się w sobie, a nawet, by rozwijać się
w ogóle jako samodzielne podmioty zdolne do swobodnej autoeks-
presji. Inni zaś, ci, którzy nie tylko obco patrzą na skrępowany
podmiot poetycki, jak gdyby byli przedmiotami, ale w najdosłownicj-
szym rozumieniu zostali poniżeni do roli obiektu historii, mają to
samo albo większe prawo do poszukiwania dźwięku, w którym stapiają
się cierpienie i marzenie. To niezbywalne prawo przebija się wciąż
na nowo, nawet jeśli nieczysto, kaleko, fragmentarycznie, gubiąc
się i powracając, jak to musi się dziać, kiedy ludzie uginają się
pod ciężarem. Kolektywny podskórny nurt stanowi tło wszelkiej in
dywidualnej liryki. Jeśli więc rzeczywiście ma ona na uwadze całość
i sama nie jest tylko cząstką powodzenia, subtelności i delikatności
tego, kto może sobie pozwolić na delikatność, wtedy uczestniczenie
w tym podskórnym nurcie stanowi w sposób istotny o substancjal-
ności również liryki indywidualnej: to ono sprawia dopiero, że język
staje się medium, w którym podmiot jest czymś więcej niż tylko pod
miotem. Stosunek romantyzmu do pieśni ludowej jest tego tylko
najbardziej uderzającym przykładem, a nie najbardziej przenikliwym.
Romantyzm bowiem zmierza programowo do czegoś w rodzaju trans
fuzji tego, co zbiorowe, w to, co indywidualne, w związku z czym
indywidualna liryka ciążyła ku iluzji mocy powszechnie wiążącej
raczej technicznie, a nie tak, że ów wiążący charakter miałby w niej
wynikać sam z siebie. Natomiast poeci, którzy gardzili wszelkimi
zapożyczeniami z mowy zbiorowości, uczestniczyli w tym podskórnym
kolektywnym nurcie dzięki własnemu doświadczeniu historycznemu.
Wymienię Baudelaire’a, którego liryka jest policzkiem nie tylko dla
jusie milieu, ale także dla wszelkiego mieszczańskiego współczucia
społecznego, i który przecież w wierszach takich jak Staruszeczki
O liryce i społeczeństwie 161
1 I — Sztuka i sztuki
162 Sztuka i sztuki
W wiatru powiewie
Moje pytanie
Snem tylko było
Tylko uśmiechem
To co mi dałaś
Z wilgotnej nocy
Roznieca blask —
Naciera maj
I oto muszę
Po wszystkie dni
W tęsknocie żyć
Za lśnieniem włosa.
choć ją szkoła Georgego przed sobą samą ukrywa pod postacią niskiego
kultu wyższości. Prawdą Georgego jest to, że jego liryka w dosko
nałości tego, co szczególne, we wrażliwości odrzucającej banał jak
i wyszukaność, przebija mury indywidualności. Skoro jej ekspre
sja skupiła się w ekspresji indywidualnej, syconej bez reszty substancją
i doświadczeniem własnej samotności, to właśnie ta mowa staje się
głosem ludzi, którzy przełamali dzielące ich bariery.
O NAIWNOŚCI EPICKIEJ
2 Por. G. Murray, Five Stages of Greek Religion, New York 1925, s. 16;
por. U. v. Wilamowitz-Möllendorf, Der Glaube der Hellenen, I, s. 9.
O naiwności epickiej 171
Dla Gretel
1 Por. G. Lukńcs. Balzac und der französische Realismus, Berlin 1953, s. 59.
Lektura Balzaka 185
5 Vous vous êtes... (franc.) — Pokazałeś, że masz talent, pokaż teraz, że masz
głowę. (H. Balzak. Stracone złudzenia, przeł. T. Boy-Żeleński. Warszawa 1919.
s. 232) — przyp. red.
Lektura Balzaka 193
nie tylko bruka ducha, który nie chce zostać zwiedziony, ale stopuje
jego ruch, ogłupia go.
*
I 3 — S/luka i K/Ulki
194 Sztuka i sztuki
1 Si Dieu... (franc.) — Jeżeli Bóg Ojciec stworzy! jakąś rzecz i nada! jej imię,
to artysta odtwarza ją, pozbawiając ją imienia lub nadając jej inne imię (przyp. red.).
200 Sztuka i sztuki
się zderzać, gdyby był z nią jednej myśli. Jeżeli interpretacje tego
typu wspomaga się deklaracjami, że Kafka w tak skąpych słowach
tego oczywiście nie powiedział, ale jako artysta posłużył się symbo
liką realną, to wprawdzie sygnalizuje to niedostatek formuł, ale też
niewiele więcej. Przedstawienie czegoś bowiem jest albo realistyczne,
albo symboliczne; obojętne, jak ściśle mogą przylegać do siebie sym
bole, ciężar właściwy ich realności nie czyni uszczerbku charakterowi
symbolicznemu. Pandora Goethego pod względem formy zmysłowej
nie ustępuje powieści Kafki, a mimo to nie można wątpić w symbo
liczny charakter tego dramatycznego torso, możliwe też, że siła jego
symboliki, na przykład Elpore uosabiającej nadzieję, sięga dalej niż
myśl bezpośredniej wypowiedzi. Jeżeli pojęcie symbolu w estetyce,
które zresztą w ogóle jest nieco podejrzane, ma wyrażać coś słusznego,
to jedynie to, że poszczególne momenty dzieła sztuki siłą wzajemnych
powiązań wskazują poza siebie: że ich totalność płynnie przechodzi
w jakiś sens. Trudno wszakże, by coś gorzej pasowało do Kafki. Mo
menty alegoryczne nawet w takich dziełach jak wymieniony utwór
Goethego, tak mądrze nimi operujący, dzięki powiązaniom, w jakie
one wchodzą, przekazują przecież swoje znaczenie na rzecz dynamiki
całości. U Kafki natomiast wszystko jest tak twarde, określone, zdy
stansowane, jak to tylko możliwe; jak w powieściach przygodowych,
zgodnie z ową maksymą, którą James Fenimore Cooper poprzedził
Czerwonego Korsarza: „Prawdziwy złoty wiek literatury nie nastąpi,
póki dzieła nie będą drukiem przypominać książki okrętowej —
a w treści nie będą zwięzłe jak raport wachty.” Nigdzie u Kafki nie
świta aura nieskończonej idei, nigdzie nie otwiera się horyzont. Każde
zdanie trzeba brać dosłownie i każde znaczy. Jedno i drugie nie
stapia się ze sobą, jak chciałby symbol, ale każde wprowadza rozziew,
z otchłani zaś między nimi razi jaskrawy promień fascynacji. Proza
Kafki, wbrew protestowi jego przyjaciela, również w tym trzyma
z wyjętymi spod prawa, że raczej bierze na wzór alegorię niż symbol.
Benjamin definiował ją słusznie jako parabolę. Wyraża się ona nie
ekspresją, ale przez jej odmowę, przez urywanie. Jest to parabolika,
do której skradziono klucz; nawet ten, kto właśnie z tego próbowałby
zrobić klucz, zostałby wprowadzony na manowce, myląc abstrakcyjną
tezę dzieła Kafki, ciemność bytu, z jego zawartością. Każde zdanie
mówi: daj mi wykładnię, i żadne tego nie toleruje. Każde reakcją „to
jest tak” wymusza pytanie: skąd ja to znam; déjà vu jest wyjaśniane
permanentnie. Siła, z jaką Kafka nakazuje interpretować, wprowadza
dystans estetyczny. Od rzekomo bezinteresownego ongiś czytelnika
wymaga rozpaczliwego wysiłku, naskakuje na niego i sugeruje mu.
Szkice kafkowskie 201
że od tego, czy zrozumie, zależy dużo więcej niż tylko jego równowaga
duchowa, życie albo śmierć. Pośród przesłanek Kafkowskich nie naj
mniej doniosłą jest ta, że kontemplatywny stosunek czytelnika do
tekstu zostaje do gruntu zburzony. Teksty Kafki są budowane tak, by
między nimi i ich ofiarą nie było stałego dystansu, ale by burzyły
afekty, by czytelnik musiał się bać, że narracja ruszy na niego jak lo
komotywy na publiczność w najnowszej, trójwymiarowej technice
filmowej. Taka agresywna fizyczna bliskość paraliżuje jego nawyk
utożsamiania się z figurami powieści. W imię tej zasady surrealizm
ma słuszne podstawy, by upominać się o Kafkę. Jest on uosobie
niem Turandot. Kto to dostrzega i nie sądzi, że lepiej uciekać, musi
nadstawiać głowy bądź raczej podjąć próbę przebicia muru głową,
narażając się na niebezpieczeństwo, że próba ta nie powiedzie mu
się lepiej niźli poprzednikom. Miast odstraszać, ich los, jak w baśni,
silniej nęci. Póki nie zostanie znalezione słowo, czytelnik pozostaje
dłużny.
4 Tamże, s. 35.
5 Tamże, s. 48.
6 Tamże, s. 305.
204 Sztuka i sztuki
samego dzieła Kafki do owej strefy. Jego zwrot „Po raz ostatni psy
chologia”, uwaga, że wszystko u niego pozwala się interpretować
psychoanalitycznie, tylko że ta interpretacja wymagałaby dalszej i tak
ad indefinitum — tego rodzaju werdykty, podobnie jak wtajemniczona
zarozumiałość, najnowsza ideologiczna obrona materializmu, nie po
winny skłaniać do tezy, że Kafka nie ma nic wspólnego z Freudem.
Nie najlepiej byłoby z tą głębią, za którą się go sławi, gdyby w niej
negowano to, co trwa u spodu. Poglądów na hierarchię u Kafki i Freuda
niemal nie sposób odróżnić. W Totem i tabu czytamy: „Tabu króla
jest zbyt silne dla jego poddanego, ponieważ różnica społeczna między
nimi jest tak duża. Ale na przykład minister może stać się nieszkodli
wym pośrednikiem między nimi. Po przełożeniu «języka tabu» na
język normalnej psychologii znaczy to, że poddany, który cofa się
przed ogromną pokusą, jaką tworzy w nim kontakt z królem, może
ścierpieć kontakt z urzędnikiem, któremu nie musi tak bardzo zazdro
ścić i którego stanowisko wydaje mu się osiągalne. Minister ze swej
strony może miarkować swą zazdrość wobec króla, biorąc pod uwagę
władzę, która została przyznana jemu samemu. Tak więc mniej się
należy obawiać małych różnic w magicznej potędze niż różnic wyją
tkowo dużych.”9 W Procesie urzędnik mówi: „Przed każdą salą
stoją odźwierni, jeden potężniejszy od drugiego. Już widoku trzeciego
nawet ja znieść nie mogę” 10, a coś analogicznego występuje w Zamku.
Światło pada stąd zarazem na pewien decydujący kompleks u Prousta,
na snobizm jako chęć złagodzenia obaw przed tabu przez przyjęcie
do grona wtajemniczonych: „gdyż nie dążył przecież do bliskości
Klamma jako takiej, ale do tego, by on, K„ tylko on, a nie ktoś
inny, ze swoimi, a nie cudzymi sprawami, mógł do Klamma przystą
pić, i to przystąpić do niego nie po to, by się u niego zatrzymać, ale
by go ominąć i pójść dalej — do zamku.” Odnoszące się również
do sfery tabu, cytowane przez Freuda wyrażenie delire de toucher trafia
dokładnie w seksualny czar, który u Kafki spędza razem ludzi, zwłasz
cza niskich z wyższymi. Nawet do podejrzliwie przez Freuda trakto
wanego „pokuszenia” — mordu na figurze ojca — czyni Kafka aluzje.
W Zamku, pod koniec rozdziału, w którym oberżystka tłumaczy Geo
metrze, że pod żadnym warunkiem nie może rozmawiać z Klammem,
ma on ostatnie słowo: „Czego się więc pani boi? (...) Nie boi się
pani przecież o Klamma? Oberżystka popatrzyła w ślad za K., kiedy
cyrku, z którą Kafka wraz z awangardą swojej generacji czuł się spo
winowacony, są wielorako wtopione w jego dzieło; być może wszystko
powinno stać się tableaux, i jedynie naddatek intencji udaremnił to
długimi dialogami. To, co na szczycie momentu balansuje jak koń
na tylnych nogach, zostaje sfotografowane, jak gdyby poza miała
trwać wiecznie. Najbardziej okrutny przykład zawiera się w Proce
sie: Józef K. otwiera graciarnię, w której poprzedniego dnia chłostano
jego strażników, aby ponownie odnaleźć tę scenę, wiernie, włącznie
z przywołaniem jego samego. ,,K. natychmiast zatrzasnął drzwi i ude
rzył w nie nadto pięściami, jakby chciał je jeszcze lepiej zamknąć.” 12
Jest to gest własnego dzieła Kafki, które, jak niegdyś już dzieło Poe’a,
odwraca się od ostatecznych wizji, jak gdyby żadne oko nie mogło
znieść tego widoku. W nim przenika się to, co zawsze jednakowe,
z tym, co efemeryczne. Wciąż na nowo maluje Titorelli ów zwietrzały
krajobraz wrzosowiska. Jednakowość czy intrygujące podobieństwo
większej liczby zalicza się do najbardziej uporczywych motywów
Kafkowskich; wszelkie możliwe półtwory występują parami, często
z oznakami zdziecinnienia i głupawości, oscylując między dobrotli
wością i okrucieństwem jak dzikus z książek dla dzieci, łndywiduacja
stała się dla ludzi tak trudna i pozostała tak chwiejna do dnia dzisiej
szego, że są śmiertelnie przerażeni, kiedy ich zasłona cokolwiek się
uniesie. Proust znał lekkie uczucie przykrości, przejmujące tego, komu
zwróci się uwagę na jego podobieństwo z obcym mu krewnym. U Kafki
nasila się to w panikę. Państwo déjà vu zaludnione jest sobowtórami,
zmartwychwstańcami, pojacami, chasydzkimi tancerzami, chłopcami,
którzy naśladują nauczycieli i nagle zaczynają wyglądać prastaro,
archaicznie; pewnego razu Geometra ma wątpliwości, czy jego po
mocnicy są całkiem przy życiu. Zarazem są to odbicia nadchodzących
czasów, ludzie tworzeni taśmowo, egzemplarze reprodukowane me
chanicznie, Huxleyowskie epsilony. Społeczne źródło indywiduum oka
zuje się na koniec siłą władną je unicestwić. Dzieło Kafki jest próbą
jej absorbowania. Nic z błądzenia —jak w narracji Roberta Walsera.
u którego podpatrzył on momenty decydujące — nie ma w jego prozie,
każdemu zdaniu nadał dobitny kształt jego władny sobą duch, ale
też każde zdanie wyrwał on uprzednio z owej strefy obłędu, do której
w epoce uniwersalnego zaślepienia, jaką zdrowy rozsądek ludzki tylko
umacnia, musi ważyć się każde poznanie, jeżeli chce się nim stać.
Zasada hcrmeneutyczna spełnia m.in. funkcję środka zapobie
gawczego: trzymać na dystans napierający obłęd. Znaczy to wszakże:
S/Ulk.I I '/lllkl
210 Sztuka i sztuki
chylenie” jako zagrożenie całej zasady staje się dla nich tak nie do
zniesienia, jak dla władz u Kafki nie do zniesienia są obcy i odludki.
Integracja jest dezintegracją, w niej mityczna siła fatalna łączy się
z władczą racjonalnością. Tak zwany problem przypadkowości, nad
którym męczą się systemy, został wyłoniony przez nie same: tylko
z racji ich własnej nieugiętości śmiertelnym wrogiem staje się dla
nich wszystko, co prześlizguje się przez oczka ich sieci, podobnie jak
mityczna królowa nie mogła zaznać spokoju, póki daleko za górami
żyła ładniejsza niż ona, dziecko baśni. Nie ma systemu bez osadu.
Z niego wróży Kafka. Jeżeli wszystko, co dzieje się w jego opartym
na przymusie świecie, z wyrazem tego, co absolutnie konieczne łączy
wyraz absolutnej przypadkowości, właściwy mierności, to rozszyfro
wuje on osławione prawo w jego odbitym w lustrze zapisie. Pełna
nieprawda jest wewnętrzną sprzecznością, dlatego nie trzeba jej sta
nowczo negować. Kafka może przejrzeć monopolizm na podstawie
odpadowych produktów ery liberalnej, którą tenże monopolizm likwi
duje. Ten moment historyczny, a nie rzekomo przeświecająca przez
historię ponadczasowość jest osią krystalizacji jego metafizyki, a wiecz
ność nie jest u niego żadną inną jak tylko wiecznością powtarzanej
w nieskończoność ofiary, otwierającą się w obrazie ostatniej: „Tylko
nasze pojęcie czasu pozwala nam mówić o sądzie ostatecznym, w grun
cie rzeczy jest to sąd doraźny.” 11 *13 Ostatnia ofiara to zawsze ofiara
wczorajsza. Dlatego Kafka unika niemal zawsze jawnego wskazania
na historię — Jazda na kuble wysnuta ze zdarzeń związanych z nie
dostatkiem węgla stanowi rzadki wyjątek. Jego dzieło zachowuje się
hermetycznie również wobec historii: na jej pojęcie nałożone jest
tabu. Z wiecznością momentu historycznego koresponduje przekonanie
o zapadaniu się w przyrodę i inwariancji biegu świata; moment, to,
co absolutnie przemijalne, jest metaforą wieczności przemijania, po
tępienia. Imienia historii nie wolno wymawiać, ponieważ to, czym
byłaby historia, to, co inne, jeszcze się nie rozpoczęło. „Wierzyć w po
stęp nie znaczy wierzyć, że postęp już się dokonał.” 14 Pośród pozornie
statycznych stosunków, często rzemieślniczych lub chłopskich, stosun
ków prostej gospodarki towarowej, Kafka wprowadza dziejowość
tylko jako coś osądzonego, podobnie jak same owe stosunki są osą
dzone. Jego sceneria jest zawsze przestarzała, o „niskim, długim
budynku” funkcjonującym jako szkoła powiedziano, że łączy „osobli
on wyrok nad wielką epiką, którego moc obserwował już Lukacs u tak
wczesnych autorów jak Flaubert i Jacobsen. Fragmentaryczność
trzech wielkich powieści, które zresztą nie pokrywają się z pojęciem
powieści, jest uwarunkowana ich wewnętrzną formą. Nie dają się one
doprowadzić do końca jako zaokrąglone w totalność doświadczenie
czasu. Dialektyka ekspresjonizmu daje u Kafki w rezultacie upo
dobnienie się do opowieści awanturniczych z nanizanych epizodów.
Kafka lubił takie powieści. Przejęciem ich techniki daje zarazem kosza
panującej kulturze literackiej. Do jego znanych modeli należałoby
oprócz Walsera dorzucić na przykład początek Opowieści Arthura
Gordona Pyma Poe’a i niektóre rozdziały z Der Amerika-Müde
Kiirnbergera, jak opis mieszkania nowojorskiego. Przede wszystkim
jednak Kafka solidaryzuje się z apokryficznymi gatunkami literackimi.
Od powieści kryminalnej przejął rys uniwersalnej podejrzaności, głę
boko wryty w fizjonomię obecnej epoki. W tej powieści świat rzeczy
zyskał przewagę nad abstrakcyjnym podmiotem, a Kafka wykorzystuje
ją, aby rzeczy przekształcić we wszechobecne emblematy. Wielkie
dzieła są jakby powieściami detektywistycznymi, w których nie udaje
się zdemaskować przestępcy. Jeszcze bardziej pouczający jest stosu
nek do Sade'a, o którym nie wiadomo, czy był Kafce znany. Jak
niewinna u Sade’a — również w amerykańskim filmie groteskowym
i w ,,/unnies" — Kafkowski podmiot, a zwłaszcza emigrant Karl
Rossann, popada z jednej rozpaczliwej i beznadziejnej sytuacji w na
stępną: stacje przygód epickich stają się stacjami historii cierpienia.
Zwarty związek immanencji konkretyzuje się jako ucieczka z więzień.
Niesamowitość, dla której brakuje kontrastu, staje się u Sade’a
całym światem, w przeciwieństwie do nie poddawanej refleksji powieści
przygodowej, która zawsze pomijała nadzwyczajne zdarzenia i przez
to potwierdzała zwyczajne. U Sade’a wszakże, i u Kafki, rozum pracuje
nad tym, by dzięki principium stilisationis obłędu pozwolić na wystą
pienie obłędu dialektycznego. Obydwa, na różnych stopniach, należą
do oświecenia. U Kafki jego odczarowującym uderzeniem jest ,,Tak
to jest”. Kafka opowiada, jak to się toczy, jednakże bez iluzji co do
podmiotu, który w najskrajniejszej świadomości siebie samego —
swej nicości — rzuca się na złomowisko, nie inaczej postępuje maszyna
do zabijania z sobie powierzonymi. Napisał totalną robinsonadę,
robinsonadę takiej fazy, w której każdy człowiek stał się swoim
własnym Robinsonem i na wyładowanej zgarniętymi rzeczami tratwie
kręci się wkoło bez steru. Połączenie robinsonady i alegorii, które
ma źródło w samym Defoe, nie jest obce tradycji wielkiego oświecenia.
Jest ono częścią wczesnomieszczańskiej walki przeciwko religijnemu
222 Sztuka i sztuki
Sztuk.i i •»/tuki
226 Sztuka i sztuki
23 Tamże, s. 374.
24 F. Kalka. Proces, wyd. cyt., s. 121.
ALDOUS HUXLEY 1 UTOPIA
jest tylko tyle przyrody, ile ducha, który ujmuje siebie w opozycji do
urzeczowienia i je transcenduje, zamiast zaczarowywać je w przyrodę.
Jedno i drugie zanika: Huxley zna typ normalnego mieszczanina
najnowszej mody, który zatokę morską ogląda jako osobliwość, nie
opuszczając auta i jednym uchem słuchając reklam radiowych. W parze
z tym idzie wrogość wobec wszystkiego, co minione: sam duch wydaje
się minionym, dziecinnym dodatkiem do gloryfikowanych faktów,
do tego, co dane; to zaś, czego już nie ma, staje się całkowicie bric-
-à-brac i rupieciarnią. Przypisywane Fordowi powiedzenie history
is bunk, ciska wszystko, co nie odpowiada ostatnim przemysłowym
metodom produkcji, a w końcu wszelką ciągłość życia na rumowisko.
Taka redukcja okalecza ludzi. Ich niezdolność do postrzegania i po
myślenia czegoś, co nie jest jak oni sami, bezwyjściowa samowystar
czalność ich istnienia, dyktat czystej subiektywnej celowości jest re
zultatem dokładnego odpodmiotowienia. Naukowo wytwarzane, oczy
szczone ze wszystkich mitów podmioto-przedmioty zrealizowanego
złego ducha świata są infantylne. Na poły mimowolne, na poły organi
zowane atroficzne formy dzisiejsze stają się w końcu, w sensie kultury
masowej, świadomie narzucanymi przykazaniami dla czasu wolnego,
„właściwym standardem form towarzyskich”, śmiechem piekieł nad
chrześcijańskim „jeśli nie staniecie się jako dzieci”. Odpowiedzialność
za to spada na zastępowanie wszelkich celów środkami. Kult narzędzia,
oderwany od wszelkiego obiektywnego „po co?” — w Nowym, wspa
niałym świecie panuje dosłownie niekiedy jeszcze wpisana implicite
religia auta, z Fordem zamiast lorda i znakiem modelu T zamiast
znaku krzyża; fetyszystyczna miłość dla ekwipażu, owe nieomylne
znamiona obłędu, cechujące tych właśnie, którzy dumni są ze swego
praktycznego i realistycznego zmysłu, stają się normą życia. Obowią
zuje to również tam, gdzie w Nowym, wspaniałym świecie wydaje się
świtać wolność. Huxley miał na uwadze tę sprzeczność, że w społe
czeństwie, w którym seksualne tabu straciły swą wewnętrzną siłę
i albo ustępują wobec przyzwolenia na to, co niedozwolone, albo są
utrwalane jako pusty przymus, sama rozkosz staje się żałosną/«» i oka
zją do narcystycznej satysfakcji, że „miało się” tę lub tego. Seks
staje się obojętny przez instytucjonalizację promiskuizmu, a nawet
wyłamywanie się ze społeczeństwa w nim szuka oparcia. Fizjologiczne
rozładowanie jest pożądane jako przejaw higieny; związany z tym
afekt, jako strata energii bez społecznego pożytku, likwidowany.
Za żadną cenę nie należy poddawać się wzruszeniu. Pramieszczańska
ataraksja rozlała się szeroko na wszelkie formy reagowania. Dosię
gając Erosa, zwraca się wprost przeciw niegdyś najwyższemu dobru.
Aldous Huxley i utopia 235
niła się w taki sam zneutralizowany, bezduszny twór, jaki Huxley ostro
nazywa po imieniu w dziedzinie oficjalnej religii. Wobec rozbudzenia
infantylnej seksualności, którą przypisuje światu przyszłości, zresztą
z całkowitym nierozumieniem Freuda, nazbyt ortodoksyjnie trzymają
cego się wychowawczego celu powstrzymywania popędów, Huxley
przechodzi na stronę tych, którzy epoce industrialnej zarzucają nie
tyle odczłowieczenie, co upadek obyczajów. Głębokie dialektyczne
pytanie, czy w końcu możliwe jest tylko tyle szczęścia, ile zakazów
do złamania, zoslaje przez sens moralny powieści wypaczone afirma-
tywnością, nadużyte jako pretekst dla utrzymywania przestarzałych
zakazów, jak gdyby kiedykolwiek szczęście, wynikające z naruszenia
tabu, mogło legitymować tabu, które istnieje w święcie nic dla szczęścia,
ale dla jego udaremnienia. Tak wręcz regularnie odbywające się zbio
rowe orgie powieści, nakazywana krótkotrwała zmiana partnerów,
są konsekwentnie wywodzone z lępo-oficjalnego przemysłu seksual
nego, który z rozkoszy czyni uciechę i udaremnia ją przez przyzwolenie.
Ale właśnie w tym. w niemożliwości spojrzenia w oczy rozkoszy,
oddania się jej całkowicie mocą refleksji. działa nadal prastary zakaz,
za którym Huxley czuje przedwczesny żal. Gdyby został złamany,
rozkosz, pozbyłaby się cugli instytucjalności, które ją krępują nawet
podczas orgii-porgii, a ustępowanie jej śmiertelnego zesztywnienia
oznaczałoby zarazem rozpad nowego, wspaniałego świata. Najwyższą
zasadą moralną tego świata miała być la. że każdy należy do każdego,
absolutna dyspozycyjność, która niszczy człowieka jako jednostkę,
likwiduje to, co jest jego ostatecznym byciem w sobie jako mitologię
i określa go jako coś wyłącznie dla czegoś innego, a tym samym,
w rozumieniu Huxleya. bez znaczenia. W powojennej przedmowie do
wydania amerykańskiego Huxley odkrył pokrewieństwo owej zasady
z enuncjacją Sade’a, że do praw człowieka należy absolutna seksual
na dyspozycyjność wszystkich dla wszystkich. W tym dostrzega on
dopełnienie głupoty konsekwentnego rozumu. Ale nie rozpoznaje
należycie, że tej heretycko brzmiącej maksymy nie da się połączyć
z jego światowym państwem przyszłości. Wszystkie dyktatury wyjmo
wały spod prawa libertynizm. a okrzyczane Himmlerowskie stadniny
SS były jego państwowotwórczym przeciwieństwem. Panowanie można
by właśnie zdefiniować jako stan, w którym jedni dysponują drugimi,
a nie jako totalną dyspozycyjność wszystkich dla wszystkich. Nie spo
sób wyobrazić sobie możliwości jej pogodzenia z jakimkolwiek ustro
jem totalitarnym. Jeszcze bardziej niż do stanu anarchii seksualnej
odnosi się to do stosunku pracy. Ludzie istniejący jeszcze tylko dla
czegoś innego, absolutne zoon politikón. byliby wprawdzie wy
Aldous flux/ey i uiopiii 237
3 Tamże, s. 94.
Aldous Huxley i utopia 239
4 Tamże, s. 302.
5 Tamże, s. 212.
240 Sztuka i sztuki
16 — Sztuka i sztuki
242 Sztuka i sztuki
6 Tamże, s. 94.
Aldous Huxley i utopia 243
7 Tamże, s. 203.
244 Sztuka i sztuki
niż nasza, inny standard, wtedy może będziesz pan mógł mówić o po
niżeniu. Ale trzeba trzymać się jednego kompletu pojęć.” 8 W obydwu
sets of postulates, które jak gotowe fabrykaty postawiono do wyboru,
przeświecił relatywizm: pytanie o prawdę znajduje rozwiązanie w re
lacji jeśli — to. W ten sposób również izolowany przez Huxleva świat
wartości, świat głębi i intymności, staje się łupem pragmatyzacji.
Dzikus opowiada, jak kiedyś w chwili ascetycznego nawiedzenia
stał przy skale w silnym skwarze z rozpiętymi ramionami, aby do
wiedzieć się, co czuje ukrzyżowany. Proszony o wyjaśnienie, udziela
kuriozalnej odpowiedzi: ..Bo czułem, że powinienem. Jeśli Jezus mógł
to wytrzymać... A poza tym. jeśli ktoś popełnił coś złego... Zresztą,
byłem nieszczęśliwy; to też było przyczyną.”9 Skoro Dzikus sam
już. nie potrafi dla swoich religijnych przygód, wyboru cierpienia
znaleźć żadnego innego uzasadnienia prócz tego, że cierpiał, nie
może zaprzeczyć swemu interlokutorowi, który sądzi, że byłoby zna
cznie rozsądniej przyjąć euforystyczną wszyslkoleczącą pigułkę soma.
aby się wykurować z depresji. Irracjonalnie hiposlazowany, uczy
niony niejako tylko istnieniem, świat idei ciągle wymaga uspra
wiedliwienia przez to. co tylko istniejące: został powołany w imię
owego empirycznego szczęścia, które ma być przezeń zanegowane.
Uproszczona alternatywa obiektywnego sensu i subiektywnego
szczęścia, teza o wyłączności, stanowi filozoficzną podstawę reakcyj
nego facil powieści. Trzeba się zdecydować na barbarzyństwo szczęścia
albo na kulturę jako stan obiektywnie wyższy, obejmujący nieszczęście.
..Postępujące opanowywanie przyrody i opanowywanie społeczeń
stwa — tak interpretował Herbert Marcuse — likwiduje wszelką
transcendencję, lak fizyczną, jak psychiczną. Kultura jako zbiorczy
tytuł dla jednej strony przeciwieństwa żyje tym, co niespełnione, tę
sknotą, wiarą, bólem, nadzieją, krótko mówiąc, tym, czego nie ma.
ale zgłasza swoją obecność w rzeczywistości. Znaczy to wszakże, że
kultura żyje nieszczęściem.” Jądrem tej kontrowersji jest zwięzła
dysjunkcja: nie można mieć jednego bez drugiego, nie można mieć
techniki bez death conditioning, postępu bez nakręconej infantylnej
regresji. W samej dysjunkcji wszakże należy oddzielić nieprzekupność
myśli od ideologicznego przymusu sumienia. Tylko konformizm mógł
by pogodzić się dzisiaj z obiektywnym obłędem jako tylko nieszczęsnym
wypadkiem rozwojowym. Regresja jest istotną cechą konsekwentnego
rozwoju panowania. Teoria nie może z dobroduszni! wolnością wy
K Tamże, s. 281.
T amże, s. 166.
Aidons Huxley i utopia 245
To S. B. in memory of Paris,
Fall 1958
Clov: Zer...
Hamm (z pasją)-. Nie do ciebie mówię! {głosem normalnym)
Wszystko jest... Wszystko jest... wszystko jest? {zpasją) Czym wszystko
jest?
Clov: Czym jest wszystko? Tak w jednym słowie? Tego chciałbyś
się dowiedzieć? Sekundkę. (przytyka lunetę do oka, wygląda na dwór,
opuszcza lunetę, zwraca się ku Hammowi) Mortibus.” 2
Informacja, że nikt z ludzi nie żyje, jest przeszmuglowana jakby
mimochodem. Jeden z wcześniejszych pasaży podaje powód, dla
którego nie należy wspominać o katastrofie. Hamm jest jej winien.
W niejasny sposób:
„Hamm: Czy ten stary doktor zmarł naturalną śmiercią?
Clov: Nie był stary.
Hamm: Ale umarł, prawda?
Clov: Naturalnie, (pauza). I to ty mnie pytasz o to?” 3
Stan, o jakim mowa w sztuce, to ten, w którym „nie ma już
natury” 4. Nierozróżnialna faza całkowitej reifikacji świata, która nie
pozostawiła niczego, co nie byłoby dziełem człowieka, permanentna
katastrofa, i na dodatek spowodowana przez samych ludzi, katastro
falne zdarzenie, w którym doszło do unicestwienia przyrody i po
którym już nic nie rośnie:
„Hamm: Wzeszło twoje ziarno?
Clov: Nie.
Hamm: A pogrzebałeś, żeby sprawdzić, czy nie puściło kiełków?
Clov: Nie wypuściło.
Hamm: Bo chyba jeszcze za wcześnie.
Clov: Jakby miało zakiełkować, toby już zakiełkowało. Nie za
kiełkuje nigdy.” 5
Dramatis personae są z rodzaju tych, które śnią własną śmierć,
w „przytułku”, w którym przecież też „czas, żeby się to skończyło” 6.
Koniec świata dyskontowany jest tak, jak gdyby był oczywisty. Każdy
rzekomy dramat wieku atomowego byłby szyderstwem z samego siebie,
już choćby dlatego, że jego fabuła ku pocieszeniu fałszuje historyczną
grozę anonimowości, wnosząc ją w charaktery i działania ludzi, a na
wet zdumiewa się nad prominentami, decydującymi o tym, czy na
leży nacisnąć na guzik. Przemoc tego, co niewypowiadalne, naślado
2 Tamże, s. 156.
3 Tamże, s. 153.
4 Tamże, s. 143.
5 Tamże, s. 144.
6 Tamże, s. 136.
256 Sztuka i sztuki
7 Tamże, s. 155.
8 Tamże, s. 144.
’ Tamże, s. 158.
17 — Sztuka i '■/luki
258 Szluka i sztuki
Beckett przemilcza to, co delikatne, nie mniej niż to. co brutalne. Próż
ność jednostki oskarżającej społeczeństwo, podczas gdy jej prawo aku-
muluje się jako gwałt na wszystkich jednostkach, jako nieszczęście,
manifestuje się w takich żałosnych deklamacjach, jak poemat Karla
Wolfskehla o Niemczech. To ,,za późno”, przeoczenie właściwego
momentu sprawia, że tego rodzaju wezwania retoryczne stają się fra
zesem. Nic z tych rzeczy u Becketta. Nawet pogląd, że przedstawia
on negatywnie negatywność epoki, pasował do owej koncepcji, zgodnie
z którą we wschodnich krajach satelickich, gdzie rewolucję przepro
wadzono jako akt administracyjny, należy radośnie poświęcić się od
zwierciedlaniu radosnej epoki. Pozbawiona wszelkiej zwierciadlanej
obrazowości gra elementami rzeczywistoś.i, która nie zajmuje żadnego
stanowiska i znajduje swoje szczęście w tego rodzaju wolności, jako
wolności w określonych ramach, odsłania więcej niż zaangażowany
odsłaniacz. Imię nieszczęścia należy wypowiedzieć tylko milczeniem.
W szarości ostatniego nieszczęścia rozjarza się nieszczęście całości.
Ale jedynie w nim. nie w spojrzeniu na źródła. Człowiek, którego
ogólna gatunkowa nazwa nie pasuje do krajobrazu językowego Becket
ta. jest dla niego jedynie tym, czym się stał. O gatunku rozstrzyga w nim
dzień ostateczny jak w utopii. Ale w duchu skarga musi jeszcze się
rozeznać, że skarżyć się już niepodobna. Żaden płacz nie zmiękczy czoł
gu, pozostaje już tylko oblicze, na którym zaschły łzy. To leży u pod
staw owego postępowania artystycznego denuncjowanego jako niehu-
manistyczne przez tych, u których człowieczeństwo przeszło już w re
klamę nieludzkości, nawet jeśli oni sami jeszcze tego nie przeczuwają.
Pośród motywów Beckettowskiej redukcji do zezwierzęconego czło
wieka ten jest bodaj najbardziej wewnętrzny. O absurdzie jego
poezji decyduje i to. że przesłania ona oblicze ludzkości.
Katastrofy inspirujące Końcówkę rozsadziły ową jednostkę, której
substancjalność i absolutność była wspólnym przekonaniem Kierke-
gaarda. Jaspersa i Sartre’owskiej wersji egzystencjalizmu. Ta nawet
ofierze obozu koncentracyjnego poświadczała wolność wewnętrznej
akceptacji lub zanegowania zadanych jej męczarni. Końcówka niszczy
tego rodzaju iluzje. Sama jednostka jako kategoria historyczna, rezultat
kapitalistycznego procesu alienacji i wyraz sprzeciwu wobec niej, stała
się znów czymś jawnie przemijającym. Ta indywidualistyczna pozycja
była biegunem ontologicznego założenia wszelkiego egzystencjalizmu,
również Bycia i czasu. Dramatyka Becketta opuszcza ją jak staromodny
bunkier. W swej ciasnocie i przypadkowości indywidualne doświad
czenie nigdzie już nie znajduje autorytetu, aby siebie samo wykładać
jako szyfr bytu, chyba że siebie ogłosi za podstawowe znamię bytu.
260 Sztuka i sztuki
13 Tamże, s. 203.
14 Tamże, s. 225.
264 Sztuka i sztuki
31 Tamże, s. 141.
32 Tamże, s. 145.
270 Sztuka i sztuki
ko rodzaj epilogu Końcówki następuje acte sans paroles, jest jego wła
snym terminus ad quem. Słowa brzmią jak środki zastępcze, ponieważ
zamilknięcie jest jeszcze niedoskonałe, jak głosy towarzyszące mil
czeniu, które zakłócają.
Co stało się w Końcówce z formą, z perspektywy literacko-hi-
storycznej, daje się niemal naszkicować. W Dzikiej kaczce Ibsena
wykolejony fotograf Hjalmar Ekdal, potencjalnie sam już bohater-
-ladaco, zapomina przynieść dorastającej dziewczynce, Jadwidze, jak
przyrzekał, jadłospis wystawnego obiadu u starego Werlego, na który
był zaproszony, przezornie, bez rodziny. Psychologicznie jest to
umotywowane jego powolnością, i egoizmem, zarazem jednak jest
symboliczne dla Hjalmara, dla toku akcji, dla sensu całości; daremności
ofiar dziewczęcia. Jest to jakaś antycypacja późniejszej Freudowskiej
teorii chybionej akcji (Fehlhaądlung), która tę akcję tłumaczy przez
odniesienie do dawnych przeżyć osoby, jak również jej życzeń, a więc
do jedności osoby. Hipotezę Freuda, że „wszystkie nasze przeżycia
mają sens” 35, tradycyjna idea dramatyczna przekłada w realizm psy
chologiczny, z którego Ibsenowska tragikomedia o Dzikiej kaczce
w nieporównywalny sposób raz jeszcze wykrzesała iskrę formy.
Jeśli symbolika emancypuje się od swego psychologicznego zdetermi
nowania, to ulega urzeczowieniu w coś istniejącego jako samo w sobie,
symbol staje się symbolistyczny jak w późniejszych dziełach Ibsena,
na przykład w wystrychniętym na dudka przez tzw. młodzież bu
chalterze Foldalu w Johnie Gabrielu Borkmannie. Sprzeczność między
takim konsekwentnym symbolizmem i konserwatywnym realizmem
jest przyczyną niedoskonałości ostatnich sztuk. A tym samym staje
się zaczynem dla ekspresjonistycznego Strindberga. Jego symbole od
rywają się od empirycznego człowieka i układają się w gobelin,
w którym symboliczne jest wszystko i nic, ponieważ wszystko może
znaczyć wszystko. Potrzeba tylko, aby dramat dostrzegł nieuchronną
śmieszność takiej pansymboliki, która sama siebie znosi, trzeba ją
tylko podjąć i wykorzystać, a dojdzie się do Beckettowskiej absurdal
ności również zgodnie z immanentną dialektyką formy. „Nic nie zna
czyć” staje się jedynym znaczeniem. Najbardziej śmiertelnym przeraże
niem osób dramatu, jeśli nie samego parodiowanego dramatu, jest
przysłonięty przez autora komizm przerażenia tym, że mogłyby one
coś znaczyć.
IK — Sztuka i sztuki
274 Sztuka i sztuki
42 Tamże, s. 172.
41 Tamże, s. 181.
276 Sztuka i sztuki
44 Tamże, s. 147.
45 Tamże.
46 Por. W. Benjamin, Schriften 1, Franklurl/M 1955, s. 457
Próba zrozumienia Końcówki Becketta 277
48 Tamże, s. 162.
49 Tamże, s. 145. 159.
50 Tamże, s. 195.
280 Sztuka i sztuki
51 Tamże.
52 M. L. Kasehnitz. Vortrag über Lucky, Frankfurter Universität.
53 Por. Th. W. Adorno, Szkice kafkowskie, s. 216.
Próba zrozumienia Końcówki Beckelta 281
śmierć ich obydwu; Clov mówi: „Za progiem jest śmierć.” ^Anty
teza bohaterów również nie jest sztywna, impulsy wychodzące od nich
mieszają się; właśnie Clov najpierw mówi o końcu. Schematem prze
biegu akcji jest końcówka rozgrywki szachowej, typowa, w pewnej
mierze unormowana sytuacją, oddzielona cezurą od środka owej partii
gry i jej kombinacji: tych brakuje również w sztuce, intrygę i plot
suspendowano milcząco. Tylko błąd w sztuce lub nieszczęsne przy
padki, jak ten, że jeszcze gdzieś rośnie coś żywego, mogłyby wpro
wadzić coś nieprzewidzianego, a nie wynalazczy duch. Niemal puste
jest pole, a to, co działo się wcześniej, daje się ledwie odczytać z po
zycji tych paru figur. Hamm jest królem, wokół którego wszystko
się kręci i który sam nie może nic począć. Dysproporcja między
szachami jako sposobem spędzania czasu i niezmiernym wysiłkiem,
jaki się za tym kryje, staje się na scenie dysproporcją między tymi,
którzy dokonują atletycznych gestów, i gumową wagą tego, co czynią.
To, czy partia skończy się patem czy wiecznym szachem, czyli czy
zwycięży Clov, staje się, jak gdyby pewność tego oznaczała zbyt wiele
sensu, niejednoznaczne, zresztą nie jest to również tak ważne, w pacie
znieruchomiałoby wszystko podobnie, jak w macie. Poza tym z koła
wystąje tylko ulotny obraz owego dziecka54 55, najkruchsza remini
scencja Fortinbrasa czy króla dzieci. Mogłoby to być nawet własne,
opuszczone dziecko Clova. Ale ukośne światło padające stamtąd jest
tak słabe, jak pomocne ramiona, które bezsilnie wyciągają się do
okna w zakończeniu Procesu Kafki.
Historia kresu podmiotu staje się tematem w intermezzo, które
może pozwolić sobie na swą symbolikę, ponieważ unaocznia własną
kruchość, a tym samym kruchość swego sensu. Hybris idealizmu,
intronizacja człowieka jako twórcy w centrum stworzenia, zabaryka
dowała się we „wnętrzu bez mebli”, jak tyran w swoich ostatnich
dniach. Tam powtarza z imaginacją niezmiernie pomniejszoną, czym
człowiek kiedyś chciał być; co mu rozwój społeczny skradł nie ina
czej niż nowa kosmologia, a od czego nie może się uwolnić. Clov
jest jego male nurse. Jemu Hamm każę przesunąć siebie w fotelu na
kółkach w środek owego wnętrza, w które przekształcił się świat,
a zarazem wnętrze jego własnej podmiotowości:
„Hamm: Pójdziemy na spacerek. (Clov staje za fotelem i zaczyna
go popychać) Nie tak prędko! (Clov popycha fotel) Obwieziesz mnie
dookoła świata. (Clov popycha fotel) Pod ścianami. Następnie po-
56 Tamże, s. 153.
57 Tamże, s. 154.
58 Tamże, s. 184.
” Tamże.
Próba zrozumienia Końcówki Beckctta 283
60 Tamże, s. 191.
61 Tamże, s. 187.
284 Sztuka i sztuki
i ten, kto nie widzi żadnej nadziei poza kosmiczną nocą, którą
chce przebłagać cytatami z poezji. Piekłem staje się świat jako
absolutny: niczym nie jest jak tylko piekłem. Graficznie pod
kreśla Beckett zdanie Hamma: „A za nim... NASTĘPNE piekło.”69
Brechtowskim komentarzem wskazuje na zawiłą metafizykę tego
świata:
,,Clov: Czy wierzysz w życie przyszłe?
Hamm: Moje nigdy inne nie było. (Clov wychodzi trzaskając
drzwiami) Ryms! W zęby.” 70
W jego koncepcji konkretyzuje się Benjaminowska kon
cepcja dialektyki w bezruchu:
Hamm: Będzie to koniec, a ja będę się zastanawiał, co
mogło do niego mnie doprowadzić, i będę się zastanawiał, co
właściwie mogło... (waha się)... dlaczego tak długo nie nadcho
dził. (pauza) Będę tam... w dawnym schronieniu, sam przeciw
ciszy i (waha się)... przeciw inercji. Jeśli potrafię milczeć i sie
dzieć spokojnie, pokonam ruch i dźwięk.”71
Owa inercja jest porządkiem, który Clov rzekomo lubi i który
definiuje jako cel swoich poczynań:
,,Clov: Świat, gdzie wszystko byłoby milczące i nieruchome
i każdy przedmiot miałby swoje miejsce ostateczne z ostatecznym
pyłkiem kurzu.” 72
„W proch się obrócisz” ze Starego Testamentu powinno być
przełożone w: „gnój” (Dreck). Substancją życia, które jest śmiercią,
dla sztuki stają się wydzieliny. Ale bezobrazowy obraz śmierci jest
obrazem indyferencji. W nim zanika różnica między absolutnym
panowaniem, piekłem, w którym czas jest całkowicie wpędzony w prze
strzeń i w którym nic się po prostu nie zmienia — a stanem mesjanicz-
nym, w którym wszystko byłoby na właściwym miejscu. Ostatni ab
surd polega na tym, że spokoju nicości i spokoju pojednania nie
można poznać oddzielnie. Nadzieja uchodzi ze świata, w którym bra
kuje jej już tak samo jak papki i dropsów, i wypełza z powrotem tam,
skąd wzięła początek, w śmierć. Z niej sztuka czerpie swoje jedyne
pocieszenie, stoickie:
,,Clov: Tyle jest okropności na świecie.
Hamm: Nie, nie, już nie tak wiele.” 73
69 Tamże.
70 Tamże, s. 171.
71 Tamże, s. 185.
72 Tamże, s. 176.
73 Tamże, s. 168.
286 Sztuka i sztuki
19 — Sztuka i s/iuki
290 Sztuka i sztuki
4 Tamże.
5 Tamże, s. 130.
6 Tamże, s. 132.
7 Tamże, s. 128.
300 Sztuka i sztuki
’ Tamże, s. 13.
10 Tamże.
11 Tamże.
12 Tamże.
302 Sztuka i sztuki
” Tamże, s. 15.
14 Tamże, s. 14
15 G. Simmel. Philosophische Kultur, wyd. cyt., s. 133.
Ucho, dzban i w czesne dośw iadczenie 303
i dzban nie upodabniają się do siebie przez swą wątłą dwoistą przy
należność do światów estetycznej autonomii i praktycznej celowości.
Dzbanem Blocha jestem ja sam dosłownie i wprost, niejasnym wzorem
tego, czym mógłbym się stać i nie śmiem być: „Skoro jednak mogę
być formowany jak dzban, spoglądam ku sobie jako ku czemuś brą
zowemu, osobliwie rosłemu, nordycko amforowatemu, i to nie tylko
dlatego, że naśladuję lub się wczuwam, ale dlatego, że dzięki temu
jako ja sam staję się bogatszy, bardziej obecny, bardziej wychowywany
ku sobie przez ten wytwór mający swój udział we mnie.” 16 To, co
wyraża wydrążenie dzbana, nie jest metaforą; gdyby się w nim tak
znaleźć, byłoby się we wnętrzu rzeczy samej w sobie, w tym, co
w istocie człowieka cofa się przed introspekcją. Artefakt ucieleśnia,
w swym niezgłębionym wnętrzu, dla tych, którzy go wytworzyli, fi
zycznie i duchowo to, czego zaniedbali. Przedmiot kontemplacji
przestaje nim być również dlatego, że oczekuje po nich tego, co mi
mowolnie w jego postać wtopili. Sztuka, Kantowska sfera bezintere
sownego upodobania, zostaje z niej wybawiona nie przez to, że
pojedynczy twór idzie śladem realnych tendencji, ale gdy cała sfera
transcendencji estetycznej jest rzecznikiem transcendencji prawdziwej,
bezpozornej.
Odnalezione zostaje zdumienie tym, ale zdumienie wobec po
szczególnych rzeczy, nie platońskie; zdumienie, nasycone nominaliz-
mem i zarazem gwałtownym oporem przeciwko sile konwencji, która
jest zmętniałymi okularami i warstwą kurzu na przedmiocie. Zuchwa
ła refleksja chce dać myśli to, co wypędziła z niej refleksja ostrożna,
naiwność. Gdyż podobnie, jak według słów mistrza Blochowskiego,
nie ma niczego bezpośredniego między niebem i ziemią, co nie by
łoby zapośredniczone, tak również nie może być niczego zapośredni-
czonego, by pojęcie zapośredniczenia nie kryło w sobie momentu bez
pośredniości. Tego dotyczy niezmordowany patos Blocha. Pyta on
dzban: co to jest; nie jak katechizm, który chłopskiemu łobuziakowi
chce wbić w głowę, w co ma wierzyć, a przy tym go jeszcze ogłupia,
wmawiając, że powtarzanie jest ukrytym sensem: uczy go raczej ob
stawania przy tym, co nieznane, niewiadome, chociaż wiedziane.:
„Trudno zgłębić, jak to wygląda w ciemnym przestronnym brzuchu
tych dzbanów. Chciałoby się to tutaj wiedzieć. Nieustanne, ciekawe
dziecięce pytanie znów się pojawia. Dzban bowiem ma coś pokrewnego
z dziecięcością.” 17 Nie chodzi o to, aby wydobywać jakąś onto-
— S/lilkd r S/Illkl
306 Sztuka i sztuki
kę i jedynie dla tego, kto Blochowskie teksty czyta nie jako tekst,
nabierają one rumieńców. Potok opowiadającego myślenia łowiąc
ludzi płynie ze wszystkim, co ze sobą porywa, ponad argumentacją,
filozofowanie, w którym w pewnym sensie wcale się nie myśli; nie
zwykle skromne, wcale nie popisujące się — zwyczajem akademic
kim — bystrością. To, co rozbrzmiewa w opowiadającym głosie, nie
jest dla niego materiałem do przemyśleń, ale zostaje mu narzuco
ne, także, i szczególnie to, czego on nie przenika dokonując stylizacji
i nie roztapia; pytać, skąd biorą się opowieści i do czego zmie
rza narrator, byłoby niedorzecznością w obliczu jego intencji zyskania
drugiej anonimowości, zniknięcia w prawdzie: „Jeżeli ta historia
jest bez znaczenia, mówią bajarze w Afryce, jest własnością tego,
kto opowiadał; jeżeli znaczy coś, należy do nas wszystkich.” (158)
Krytyka tego nie może tylko mieć za złe błędów, jak gdyby były to
korygowalne błędy jednostki, ale musi literować rany filozofii Blo
cha. jak Kafkowski skazaniec swoje.
Ten narratorski głos jest jednak autentyczny wcale nie w tym.
co cliché uznaje za prawdziwe. Słuch Blocha, niezwykle wysubtelniony
nawet pośród jego huczącej prozy, odnotowuje dokładnie, w jak nie
wielkim stopniu to, co byłoby inne, wyczerpuje się w owym zacnym
pojęciu, tj. czystej tożsamości z samym sobą. „Miękka, bogata w uczu
cia historia w mrocznej stęchliznie XIX stulecia, wraz z całym ro
mantycznym kolportażem, który potrzebuje motywu rozstania. W po
łowicznie prawdziwym uczuciu zabarwia się jego niejednorodność
najczyściej; samo rozstanie jest sentymentalne. Ale sentymentalne
z głębią jest to nierozróżnialne trémolo między bytem a głębią.” (90)
To trémolo żyje nadal u wielkich twórców ludowych w tej epoce,
która już nie cierpi sztuki ludowej; tak przebierał miarę głos Alek
sandra Girardiego, przesadnie bolesny, nieprawdziwy jak głośno plą
czącą nędza; nieautentyczność, nieoswojoność i echo własnej niemożno
ści było jego autentycznością. Właśnie masy, nie zawsze ze swą korzy
ścią, dają się porywać egzagerowanej ekspresji, której przesada przy
pomina złemu środkowi o tym, o co by chodziło. Pewna służąca Schef-
felowskie: „To w życiu jest urządzone brzydko” zmieniła w „okrop
nie urządzone”. Bloch dmie jak ten trębacz. Naiwna filozofia wy
biera incognito samochwała, muzyka grającego w gospodach, fałszu
jącego basy, który, ubogi, zapoznany, dziwiącym się i płacącym za
jego piwo gościom wmawia, że właściwie mógłby być Paderewskim.
Jedna z owych historyczno-filozoficznych iluminacji, które przyno
szą Blochowi chwałę, roznieca się w tej atmosferze: „Również młody
muzykant Beethoven, który nagle zaczął wiedzieć lub twierdzić, że
Ślady Blocha 309
światy staje się zasadą, to trudno jest znaleźć środek przeciwko kiepskie
mu fantazjowaniu. Wiele tam historii przesądnych; i wprawdzie co
spieszniej podkreśla się mizerię gadaniny ze schodów kuchennych,
ale nic dokonuje się teoretycznej dystynkcji tego, co jest intencją me
tafizyczną, od metafizyki zdegradowanej do faktu. Mimo to jeszcze
i tam przemawia coś za Blochem, gdzie kicz wydaje się zagrażać
pochłonięciem swego wybawcy. Czym innym bowiem jest wiara
w duchy, a czym innym opowiadanie historyjek o duchach. O praw
dziwe upodobanie do takich historii można by niemal podejrzewać
tylko tego, kto nie wierzy w nie, ale poddając się im w tym
właśnie odczuwa wolność mitu. Ją ma na celu refleksja mitu z po
mocą relacji i filozofia Blocha jako całość. Pozostałością trakto
wanych bez wiary historii o duchach jest zdumienie nad owym „zbyt
mało” światii niewolnego, które parafrazuje on niezmordowanie.
Historie te są środkiem ekspresji: ekspresji wyobcowania.
Przyjąwszy prymat ekspresji nad sygnifikacją, nie dbając zarówno
o to, że słowa interpretują pojęcia, jak i o to, że pojęcia doprowadzają
słowa tam, gdzie trzeba, filozofia Blocha jest filozofią ekspresjonizmu.
Zachowuje go ona w idei rozbijania zeskorupiałej powierzchni życia.
Ludzka bezpośredniość chce wprost dać głośno znać o sobie: podobnie
jak podmiot ekspresjonistyczny, również Blochowski podmiot filozo
ficzny protestuje przeciwko reifikacji świata. Nie może on. jak sztuka,
poprzestać na formowaniu tego, co może wypełnić subiektywność,
ale myśli wykraczając poza nią i sprawia, że staje się widoczne spo
łeczne zapośredniczenic i wyobcowanie samej tej bezpośredniości.
A przy tym w toku takiego przejścia Bloch nic wygasza jednak w całym
swoim dziele, jak jego przyjaciel z lat młodości Lukacs, subiektywnego
momentu w fikcji osiągniętego już pojednania. Chroni go to przed
urzeczowieniem drugiego stopnia. Jego histotyczno-filozoficzna in-
nerwacja utrzymuje stanowisko subiektywnego doświadczenia również
tam. gdzie on je teoretycznie, w sensie Heglowskim, przekracza. Jego
filozofia jest ze swej intencji obiektywna, a przecież niezmiennie prze
mawia na sposób ekspresjonistyczny. Jako myśl nie może pozostać
czystym dźwiękiem bezpośredniości, nie może jednak również prze
kreślić subiektywności jako podstawy poznawczej i instrumentu ję
zykowego, nie ma bowiem obecnie takiego obiektywnego porządku
rzeczywistości, który by substancjalnie, bez sprzeczności, zamknął
w sobie podmiot i którego mowa stanowiłaby jedno z jego własną.
Myślenie Blochowskie nie oszczędza sobie goryczy, że w obecnej dobie
krok filozoficzny mający prowadzić poza podmiot sprawia, że podmiot
ów popada z powrotem w stan przedprzedmiotowy. co wychodzi na
316 Sztuka i sztuki
żaden ślad nie zostałby odkryty, pracuje na rzecz chęci. Sam ślad
bowiem jest czymś mimowolnym, niepozornym, bezinstytucjonalnym.
Zniwelowanie go do intencji jest wobec niego występkiem, podobnie,
jak zgodnie z Heglowskim rozumieniem fenomenologii, przykłady
są występkiem wobec dialektyki. Barwa, którą ma na myśli Bloch,
staje się szara totalnie. Nadzieja nie jest zasadą. Filozofia wszakże
nie może zamilknąć w obliczu barwy. Nie może poruszać się w medium
myśli, abstrakcji i uprawiać ascezę wobec wykładni, do której zmierza
ów ruch. W przeciwnym razie jej idee są obrazami-zagadkami. W tym
kierunku chciał zmierzać Benjamin w pokrewnej Siadom pod wieloma
względami Einbahnstrasse. Podobnie jak ona. Siady sympatyzują już
w tytule z tym, co małe, ale w odróżnieniu od Benjamina Bloch nie
rozdrabnia się, tylko wykorzystuje to, co małe, świadomie i celowo
jako kategorię. Nawet to, co małe, pozostaje abstrakcyjne, według
własnej miary nazbyt wielkie. Bloch wzbrania się przed tym, co fra
gmentaryczne. Dynamicznie idzie jak Hegel dalej, ponad tym, w czym
jego doświadczenie ma swój substrat; o tyle jest idealistą malgré lui.
Jego spekulacja chciałaby, według wcześniejszego sformułowania, wy
puścić napowietrzne korzenie, pozostać ultimaphilosophia, a zachowuje
przecież strukturę prima philosophia, pragnie być wielką całością.
Myśli o końcu jako o podstawie świata, poruszającej istnienie, w któ
rym ów koniec mieści się już jako telos. Czyni go pierwszą zasa
dą. Jest to najbardziej wewnętrzna, nicprzezwyciężalna antynomia
Blocha. Również ją podziela on z Schellingiem.
Koncepcja tego, co uciśnione, od dołu napędzające, i co ma po
łożyć kres chaosowi, ma charakter polityczny. Również o tym opowiada
się jako o czymś z góry zdecydowanym, zmiana świata jest niejako
suponowana, bez troski o to, co w ciągu trzydziestu lat od pierwszego
wydania Siadów stało się z rewolucją i co przydarzyło się jej po
jęciu i jej możliwości w zmienionych warunkach technologicznych i spo
łecznych. Dla jego osądu dostateczną podstawą jest absurdalność
istniejącej rzeczywistości; nie bierze on w rachubę tego, co ma się
dziać. ,,Na rue Blondel leżała pijana kobieta, podchodzi policjant.
Je suis pauvre1, mówi kobieta. Ale to nie powód, żebyś rzygała
na ulicy, ryczy policjant. Que voulez vous, monsieur, la pauvreté,
c’est déjà à moitié la saleté 23. mówi kobieta i pije. Tak opisała siebie,
objaśniła i zarazem zniosła. Kogo lub co miałby jeszcze aresztować
21 — Sztuka i sztuki
322 Sztuka i sztuki
22 — Sztuka i sztuki
338 Sztuka i sztuki
251. 261, 270, 273. 280—281, 293, 323, Marcuse Herbert 44, 244
331—332, 335 Marks Karol 108, 183, 190, 225, 333, 336
Kandinsky Wassily 33—34. 139 Maupassant Guy de 182
Kant Immanuel Ï8, 53, 83, 89. 90—91.97. 139, Maximin 167
192, 288, 303—304, 311—312, 334 Messiaen Olivier 138
Karski Gabriel 156 Môrike Eduard 162, 164—165
Karst Roman 212 Molier (wlaic. Jean Baptiste Poquelin) 50, 268
Kartezjusz (właśc. René Descartes) 90—92. 96 Montaigne Michel Eyquem de 86
Kaschnitz Marie-Luise 280 Montani Angelo 64
Kassner Rudolf 79 Mozart Wolfgang Amadeus 105, 112, 133, 289
Keller Gottfried 50, 171 — 172 Murray Gilbert 170
Kierkegaard S0ren 76—77, 133, 197, 209, 214, Musil Robert 178
217, 223, 225, 256, 259 Mussolini Benito 71, 239
Klee Paul 30, 36, 218
König René 22 Néron 275
Kogon Eugen 209 Nesch Rolf 29
Kowalkowski Alfred 212 Nietzsche Friedrich 88, 99, 128, 152, 165, 174,
Kracauer Siegfried 6, 46 225, 239, 292, 300, 310, 322, 331, 338
Kraus Karl 6, 133, 180. 187, 209, 242, 320, 336 Nostradamus (wlasc. Michel de Notre-Dame)
Krupp, ród 189 296
Krzemieniowa Krystyna 174
Kürnberger Ferdinand 221 Offenbach Jacques 249
Kuszelewska Stanisława 232 Owidiusz 287
Kydryński Juliusz 215
Paderewski Ignacy Jan 308
Lametta, aktor 242 Pareto Vilfredo 274
Lawrence David Herbert 235 Parmenides z Elei 83
Lazarsfeld Paul F. 21—22 Pascal Blaise 223
Legman Georg 63, 72 Paul zob. Jean Paul
Leibniz Gottfried Wilhelm 80, 334 Perôn Juan Domingo 71
Leibowitz René 138 Perutz Leo 307
Lessing Gotthold Ephraim 222, 224 Picasso Pablo 151, 278
Lewik Włodzimierz 286 Pietranera Giulio 64
Ligeti György 31 Pindar 40, 155
Lipps Theodor 192 Platon 19, 86, 102, 296
Liszt Ferenc 134 Poe Edgar Allan 208, 221, 228
Ludwik Filip 338 Popper Leo 81
Ludwik XVI 157 Preuss K. Th. 170
Lukacs György 6, 9, 11, 79, 81, 94, 180, 184, Prokopiuk Jerzy 205
194, 221, 253, 258, 295, 297, 315 Proust Marcel 65, 84—85, 177—180, 184, 199,
Luter Marcin 222 205, 207—208, 210, 262—264, 286, 313,
323, 331, 340
Mahler Gustav 57, 129, 226, 309 Puvis de Chavannes Pierre 37
Mallarmé Stéphane 166
Mann Erika 328 Rabelais François 291
Mann Katja 324, 327 Racine Jean 164
Mann Klaus 214 Radziwill Krzysztof 202
Mann Heinrich 195, 323 Rembrandt (wlasc. R. Harmenszoon van Rijn)
Mann Thomas 178—179. 253. 293, 321—328 82, 323
346 Indeks osób
Rickert Heinrich 263—264 Stifter Adalbert 53, 170, 172, 174, 190
Rilke Rainer Maria 155, 177 Stockhausen Karlheinz 35
Rimbaud Jean Arthur 316 Stradivari, rod 107
Rogoziński Julian 254 Strawinski Igor 127, 130, 132, 134, 147, 149,
Rousseau Henri 211 278—279
Rousset Leonce 209 Strindberg August 266, 271, 284
Suhrkamp Peter 14
Sack Gustav 178 Swinburne Algernon Charles 40
Sade Donatien de 221, 236 Szekspir William 233, 243, 265, 270, 277
Safona 155
Saint-Simon Claude Henri de 188 Tacyt 225
Sainte-Beuve Charles Augustin 82 Thomson J. A. K. 173
Salander Martin 171 Thoreau Henry David 229
Sartre Jean-Paul 251, 259 Tiedemann Rolf 21
Scharoun Hans 30 Tocqueville Alexis-Charles de 228
Scheffel Josef Victor von 308 Toscanini Arturo 106, 109, 114, 128
Scheier Max 339 Toulouse-Lautrec Henri de 82
Schelling Friedrich Wilhelm Joseph 173—174, Trakl Georg 173
316, 318 Truchanowski Kazimierz 202
Schiller Friedrich 9, 287, 289
Schlegel Friedrich 6, 11 Utrillo Maurice 219
Schmucke 185
Schönberg Arnold 8, 32, 34—35, 104, 127, 129, Valéry Paul Ambroise 51, 139, 144, 166
133, 135—137, 139—142, 146—147, 151, Varese Edgar 31, 144
185, 209, 270, 279, 300 Veblen Thorstein 335
Scholem Gerhard 334—335 Verlaine Paul 166
Schopenhauer Arthur 32—33, 229, 322
Schröder Rudolf Alexander 53, 172 Wagner Richard 36, 1 11 — 113, 127, 143, 185,
Schubert Franz 104, 106, 112—113 323
Schultze Bernhardt 29 Walther von der Vogelweide 155
Schulz Bruno 202 Waugh Evelyn 183
Schumann Robert 35—36, 186, 245 Weber Max 26, 50
Schwitters Kurt 44 Webern Anton 30, 129, 132, 135—136, 138—
Scott Walter 196 139, 141, 145—147, 150, 165
Sibelius Jean 106 Wedekind Frank 54—55, 274, 293
Silbermann Alphons 22—23, 26—28 Wilamowitz-Möllendorf Ulrich von 170
Simmel Georg 6, 8—9, 79, 93, 297—302, 332 Williams Tennessee 277
Smith Adam 187 Wittlin Józef 168
Smythe Dallas W. 68 Witwicki Wladyslaw 102
Solon 39 Wojciechowska Wanda 90
Sombart Werner 47 Wolff Kurt 216
Spinoza Baruch 86 Wolfskehl Karl 259
Stalin Józef 193 Wotruba Fritz 30
Steiner Rudolf 33, 217, 302 Wurlitzer, konstruktor organów 145
Stendhal (właśc. Marie Henri Beyle") 264
Sterzinger Othmar 32 Zola Émile 190
Steuermann Eduard 114 Zweig Stefan 82
SPIS TREŚCI
Wstęp ......................................................................................................................................... 5
Podsumowanie rozważań na temat przemysłu kulturowego (Resume über die Kulturin
dustrie) .............................................................................................................................. 13
Tezy na temat socjologii sztuki (Thesen zur Kunstsoziologie) ...................................... 21
Sztuka i sztuki (DieKunst und die Künste).............................................................................. 29
O tradycji (ÜberTradition)
Prolog do telewizji (Prolog zum Fernsehen) ........................................................................ 58
Telewizja jako ideologia (Fernsehen als Ideologie)............................................................. 67
Esej jako forma (Der Essay als Form).................................................................................... 79
O fetyszyzmie w muzyce i o regresji słuchania (Über den Fetischcharakter in der Musik
und die Regression des Hörens) .................................................................................... 100
Starzenie się nowej muzyki (Das Altem der neuen Musik) .............................................. 131
O liryce i społeczeństwie (Rede über Lyrik und Gesellschaft) ...................................... 152
O naiwności epickiej (Über epische Naivität) ..................................................................... 169
Pozycja narratora we współczesnej powieści (Standort des Erzählers im zeitgenössischen
Roman) .................................................................................................................................. 175
Lektura Balzaka (Balzac-Lektüre)............................................................................................ 182
Szkice kafkowskie (Aufzeichnungen zuKafka)...................................................................... 199
Aldous Huxley i utopia (Aldous Huxley und die Utopie) .............................................. 228
Próba zrozumienia Końcówki Becketta (Versuch, das Endspiel zu verstehen) . . 251
Czy sztuka jest zabawą? (Ist die Kunst heiter?)...............................................................................287
Ucho, dzban i wczesne doświadczenie (Henkel, Krug und frühe Erfahrung) . . 295
Ślady Blocha (Blochs Spuren)............................................................................................................. 305
Glosa do portretu Tomasza Manna (Zu einem Porträt Thomas Manns) . . 321
Charakterystyka Waltera Benjamina (Charakteristik Walter Benjamins) . 329
Indeks osób ................................................................................................................................. 343
PR1NTED IN POLAND
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990 r.
Wydanie pierwsze
Nakład 5000+300 egz. Ark. wyd. 23. Ark. druk. 21,75
Papier druk. sat. kl. III 71 g, 61X86 cm
Oddano do składania w styczniu 1989 r.
Podpisano do druku w październiku 1989 i
Łódzka Drukarnia Dziełowa, Zakład nr 1
Nr zam. 46/1100/89.
'/ Theodor W. Adorno (1903—69).
niemiecki filozof, socjolog i teoretyk
muzyki. Wiatach 1934—49 przebywał
na emigracji w Anglii i Stanach
Zjednoczonych. Od 1949 roku jako
profesor uniwersytecki we Frankfurcie
nad Menem wykładał socjologię
i filozofię i wspólnie z Maxem
Horkheimerem prowadził Institut fur
Sozialforschung. Był jedną
z czołowych postaci tzw. frankfurckiej
szkoły filozoficzno-socjologicznej.
Z jego konsultacji jako muzykologa
korzystał Thomas Mann przy
tworzeniu Doktora Faustusa. Adorno
opublikował ponadto m.in.:___
Dissonanzen (1956). Noten zur
Literatur 1. II, /7/(1958—65),
Einleitung in die Musiksoziologie
(1962), Jargon der Eigentlichkeit
(1964), Ohne Leitbild (1967), Alban
Berg (1968), Der Positivismusstreit
in der deutschen Soziologie (1969).
W Polsce ukazały się: Filozofia nowej
muzyki (PIW. 1974) oraz Dialektyka
negatywna (YWN. 1986).