You are on page 1of 9

PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) 23

rym usiłuje coś przedstawić. Króluje na pograniczu tych dwu,


nie dających się z sobą pogodzić widzialności.
Malarz patrzy z obliczem z lekka odwróconym i z głową
nachyloną ku ramieniu. Wpatruje się w punkt niewidoczny,
który jednak my, widzowie, możemy wskazać z łatwością,
I ponieważ punktem tym jesteśmy my sami - nasze ciało, twarz,
oczy. Widowisko, które malarz obserwuje, jest więc podwój­
Malarz znajduje się nieco w głębi, z boku obrazu. Spogląda nie niedostępne widzeniu: ponieważ nie jest przedstawione
na model, może wykańcza obraz, a może go jeszcze nie za­ w obszarze obrazu i ponieważ znajduje się w ślepym punk­
czął malować. Ramię z pędzlem sięga w lewo, ku palecie cie, w tej zasadniczej kryjówce, w której dla nas samych kry­
i przez moment pozostaje w bezruchu między płótnem a far­ je się nasze spojrzenie w chwili, gdy patrzymy. Ajednak jak­
bami. Ta sprawna ręka zawieszona jest u spojrzenia, a spoj­ że moglibyśmy uniknąć widzenia owej niewidzialności tu,
rzenie z kolei spoczywa na przerwanym geście. Spektakl ro­ przed naszymi oczyma, skoro w obrazie ma ona swój uchwyt­
zegra się między ostrzem pędzla a stalą spojrzenia. ny odpowiednik, swój utrwalony kształt? W istocie mogliby­
Nie bez subtelnych uników. Malarz, cofnąwszy się nieco, śmy odgadnąć, na co patrzy malarz, gdybyśmy mogli rzucić
stanął obok obrazu, nad którym pracuje. To znaczy, że dla okiem na płótno, nad którym pracuje; z tego obrazu dostrzega­
widza, który w tej chwili na niego patrzy, malarz znajduje my tylko ramę, jej poziome poprzeczki i w pionie skos sztalugi.
się na prawo od obrazu, który z kolei zajmuje cały lewy skraj Wysoki, jednostajny prostokąt, zajmujący całą lewą stronę
płótna. Malowidło obrócone jest tyłem do widza: można zo­ rzeczywistego obrazu i stanowiący odwrotną stronę przed­
baczyć tylko odwrotną stronę płótna wraz z całą podtrzymu­ stawionego płótna, oddaje w postaci powierzchni niewidocz­
jącą obraz ogromną ramą. Malarza natomiast widać w całej ność tego, czemu się malarz przypatruje: obszar, w którym
okazałości: w każdym razie nie jest zasłonięty przez wysokie my się znajdujemy, w którym jesteśmy. Od oczu malarza ku
płótno, które zasłoni go może za chwilę, gdy malarz zbliży temu, na co malarz patrzy, przebiega władcza linia, której
się ku niemu, by wrócić do swej pracy. Można go teraz oglą­ my, patrzący, nie możemy wyminąć: przenika ona obraz rze­
dać w chwili, gdy znieruchomiał w neutralnym centrum tej czywisty i poprzez jego powierzchnię dociera ku miejscu,
oscylacji.Jego ciemna postać i jasna twarz są na pograniczu z którego widzimy obserwującego nas malarza: ta linia jak strzała
tego, co widzialne, i tego, co niewidzialne: wyłania się przed dosięga nas i wiąże z przedstawieniem, jakim jest obraz.
naszymi oczyma, opuszczając płótno, które nam się wymyka; Na pozór miejsce to jest proste; jest czystą wzajemnością:
a gdy za chwilę postąpi krok w prawo, uchodząc naszym spojrze­ patrzymy na obraz, z którego z kolei malarz spogląda na nas.
niom, znajdzie się dokładnie naprzeciwko obrazu malowanego; Twarz w twarz, oko w oko, spojrzenia, biegnąc ku sobie,
wejdzie w obszar, w którym obraz, na chwilę poniechany, sta­ nakładają się na siebie. Aprzecież ta wątła linia widzialności
nie się dla niego znów widoczny, bez cienia czy połowiczności. z kolei obejmuje całą skomplikowaną sieć relacji i uników.
Tak jak gdyby malarz nie mógł być zarazem widoczny na ob­ Malarz zwraca oczy ku nam o tyle tylko, o ile znajdujemy się
razie, na którym jest przedstawiony, i widzieć obraz, na któ- w miejscu jego modela. My, widzowie, jesteśmy „nadliczbo-
24 PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) 25

wi". Przygarnięci tym spojrzeniem, jesteśmy przez nie wy­ w obraz ostatecznie niedostępny oku patrzącego. Niespo­
pędzani, zastępowani przez to, co przez cały czas znajdowa­ dzianka, którą dodatkowa pułapka uwielokrotnia i czyni jesz­
ło się tam, przed nami właśnie: przez model. Ale odwrotnie, cze bardziej nieuchronną: z prawej strony znajduje się źró­
spojrzenie malarza, zwrócone poza obraz ku pustce, która dło światła - okno, przedstawione w silnym skrócie; widać
znajduje się naprzeciwko niego, przyjmuje tylu modeli, ilu ma jedynie jego obramienie, tak że światło, padające z okna, obej­
widzów; w tym miejscu dokładnie określonym, ale obojętnym, muje swą szczodrością dwa sąsiednie obszary, przecinające
nieustannie wymieniają się patrzący i ten, na którego patrzą. się, ale nie dające się sprowadzić jeden do drugiego: po­
Żadne spojrzenie nie jest stałe; w neutralnej bruździe spoj­ wierzchnię płótna z wielowymiarową przestrzenią, jaką ono
rzenia, które na wskroś przebija płótno, widz i model w nie­ przedstawia (to jest pracownię malarza albo salę, w której
skończoność wymieniają się rolami. A wielkie, odwrócone ustawił sztalugi), a przed nią - przestrzeń rzeczywistą, zaj­
płótno z lewej strony malowidła pełni swą drugą funkcję: mowaną przez widza (bądź też przez fikcyjne stanowisko
uparcie niedostępne widzeniu, nie pozwala, aby związek spoj­ modela). Złocista światłość, przebiegając pokój z prawa ku
rzeń nabrał znaczenia lub trwałości. Nieprzezroczysta sta­ lewej stronie, unosi zarazem widza ku malarzowi i model ku
łość, którą ustanawia, pociąga za sobą zmienność owej gry płótnu; ona też, oświetlając malarza czyni go widzialnym dla
metamorfoz, która zachodzi między widzem a modelem. Po­ widza i w oczach modela opromienia złotymi liniami zagad­
nieważ widzimy jedynie odwrotną stronę, nie wiemy, kim kowe płótno, na którym po przeniesieniu zamknięty zosta­
jesteśmy .ani co robimy. Widziani czy widzący? Malarz wpa­ nie jego (modela) wizerunek. To pograniczne, ledwo wska­
truje się w miejsce, które z minuty na minutę nie przestaje zane okno wyzwala dzień, który służy za wspólne miejsce tego,
zmieniać treści, formy, oblicza, tożsamości. Ale jego spojrze­ co przedstawione. Równoważy ono niewidzialne płótno, znaj­
nie, znieruchomiałe w napięciu uwagi, zwraca się w inną stro­ dujące się po drugiej stronie obrazu: podobnie jak owo płótno,
nę, w którą już nieraz się zwracało i ku której niewątpliwie obrócone tyłem do widza, skłaniając się ku obrazowi, który je
znów się zwróci: w stronę nieruchomego płótna, na którym przedstawia, nakładając się swą widzialną odwrotnością na
rysuje się, a może od dawna i już na zawsze zarysował się, powierzchnię obrazu-nosiciela, tworzy to miejsce, dla nas
wizerunek nie do zatarcia. Tak dalece, że władcze spojrzenie niedostępne, gdzie migoce Wizerunek par excellence- tak też
malarza rządzi potencjalnym trójkątem, określającym w swo­ okno, czysta otwartość, ustanawia obszar równie otwarty,
im przebiegu ów obraz obrazu: u wierzchołka - jedyny punkt jak tamten jest zamknięty: równie wspólny malarzowi, po­
widoczny- oczy artysty; u podstawy- z jednej strony niedo­ staciom, modelowi, widzom, jak tamten jest samotny (gdyż
stępne oku miejsce modela, z drugiej - postać, naszkicowana nikt na niego nie patrzy, nawet malarz). Z prawej wlewa się
prawdopodobnie na odwróconym płótnie. przez niewidoczne okno czysta wielowymiarowość światła,
W chwili, gdy oczy malarza umiejscawiają widza w polu dzięki któremu całe to przedstawienie staje się dostępne wi­
swego spojrzenia - równocześnie wiążą go, zmuszają, aby dzeniu; z lewej rozciąga się powierzchnia, która po drugiej
wszedł w malowidło, wyznaczają mu miejsce, zarazem uprzy­ stronie swej widzialnej osnowy skrywa niesione przez sie­
wilejowane i narzucone... Patrzący widzi swą niewidoczność, bie przedstawienie. Światło, zalewając scenę (mam na myśli
która dla malarza jest widocznością i przetworzona została zarówno pokój, jak płótno, pokój przedstawiony na płótnie
26 PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) 27

i pokój, w którym się to płótno znajduje), ogarnia postacie skującego za jego plecami. Powstałe postacie kompozycji także
i widzów i unosi ich pod okiem malarza ku miejscu, w któ­ zwrócone są przeważnie ku temu, co ma zdarzyć się na przedzie
rym jego pędzel ma je przedstawiać. Ale miejsce to jest nam - ku jasnej niewidoczności, obramiającej płótno, ku balkonowi
odjęte. Patrzymy na siebie samych, oglądanych przez mala­ światła, gdzie ich spojrzenia widzą tych, którzy je widzą, nie zaś
rza, dostępnych jego oczom dzięki temu samemu światłu, ku ciemnej pustce, zamykającej pokój, w którym postacie owe
które sprawia, że my malarza nie widzimy. I w chwili, gdy są przedstawione. Jest parę głów, odwróconych profilem, ale
chcemy ująć samych siebie, przepisanych jakby jego ręką żadna z nich nie jest na tyle odwrócona, aby patrzeć na smętne
w lustro, natrafiamy na martwą owego lustra odwrotność. lustro w głębi pokoju; błyszczący prostokącik, który jest samą
Druga strona psyche. widzialnością, ale nikt się o nie nie troszczy, nie ma spojrzenia,
Otóż dokładnie naprzeciwko widzów nas samych - na ścia­ które uczyniłoby je aktualnym i syciło się nagle dojrzałym owo­
nie, która stanowi tło kompozycji, twórca przedstawił ciąg ob­ cem prezentowanego przez nie widowiska.
razów; spośród wszystkich tych zawieszonych obrazów jeden Trzeba przyznać, że ta obojętność wobec lustra jest przez
wyróżnia się szczególnym blaskiem. Rama jego jest szersza, ciem­ nie w pełni odwzajemniana. Nie odbija ono niczego, co znaj­
niejsza niż innych: cienka, jasna linia rozdwaja ją w połowie, dowałoby się w tej samej co ono przestrzeni: ani malarza, któ­
rozpościerając po całej powierzchni światłość, trudną do okre­ ry obrócony jest ku niemu plecami, ani postaci znajdujących
ślenia: nie pochodzi ona bowiem znikąd, chyba tylko z prze­ się pośrodku pokoju. W swej rozśvvietlonej głębi nie odbija nic
strzeni wewnętrznej w stosunku do samego lustra. W tym dziw­ z tego, co dostępne oku. W malarstwie holenderskim lustra
nym świetle ukazują się dwie postacie, a ponad nimi, trochę tradycyjnie pełniły funkcję powielania: powtarzały one to, co
z tyłu ciężka, purpurowa zasłona. Inne obrazy ukazują jedy­ raz już było dane na obrazie, ale czyniły to wewnątrz prze­
nie kilka jaśniejszych plam u granic nocy, pozbawionej głębi. strzeni fikcyjnej, przemienionej, zawężonej, WJgiętej. Widziało
Ten obraz natomiast otwiera się na cofającą się przestrzeń, w któ­ się w niej to samo co w pierwotnej płaszczyźnie obrazu, ale
rrj rozpoznawalne kształty rysują się w świetle, właściwym tyl­ rozłożone i skomponowane ponownie według innego prawa.
ko owej przestrzeni. Spośród wszystkich elementów, które mają Tu lustro nie mówi nic z tego, co było już powiedziane. A prze­
ukazywać to, co przedstawione, ale przez swe położenie lub cież miejsce jego jest niemal centralne - jego górny brzeg po­
odległość ukrywają je lub przesłaniają, ten tylko jest uczciwy krywa się dokładnie z linią, która dzieli na pół WJSokość obra­
i ukazuje to, co ma do ukazania. Mimo odległości, mimo cienia, zu; lustro zajmuje na ścianie, stanowiącej tło (a przynajmniej
w którym tonie. Ale nie jest to obraz to lustro. Ono to wreszcie na v.ridocznej części tej ściany), pozycję centralną: powinny
daje nam czar tego, co powielone, którego odmawiały nam za­ więc przebiegać przez nie te same linie perspektywiczne, któ­
równo oddalone obrazy, jak też światło pierwszego planu ze re przebiegają przez obraz: można by oczekiwać, że ta sama
swym płótnem, pełnym ironii. pracownia, ten sam malarz, to samo płótno są w nim rozmiesz­
Spośród przedstawień, danych nam przez obraz, to jedno tyl­ czone w identycznej przestrzeni: mogłoby ono być doskona­
ko jest dostępne widzeniu, ale nikt na nie nie patrzy. Malarz łym powtórzeniem (sobowtórem).
stojący przy swoim dziele i całym napięciem uwagi zwrócony Otóż lustro nie ukazuje nic z tego, co przedstawia sam ob­
ku modelowi nie może widzieć tego zwierciadła, łagodnie poły- raz.Jego nieruchome spojrzenie dosięga - w tej z konieczno-
28 PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) 29

ści niewidocznej przestrzeni, która tworzy przedpole obrazu nia: sprawia, że pośrodku obrazu widzimy to z obrazu, co
- postacie znajdujące się przed obrazem. Zamiast zwracać jest z konieczności podwójnie niedostępne.
się ku przedmiotom, dostępnym widzeniu - lustro obchodzi Dziwny sposób dosłownego - ale na opak - zastosowania
cale pole przedstawienia, pomijając to wszystko, co mogłoby rady, jaką stary Pacheco dawał, jak się zdaje, swemu ucznio­
tam wyłowić, i przywraca widoczność temu, co pozostaje poza wi, gdy ten pracował jeszcze w atelier sewilskim: ,,obraz po­
zasięgiem wszelkiego spojrzenia. Ale niewidzialność, którą winien wykraczać poza ramy".
przezwycięża, nie jest niewidzialnością tego, co ukryte: nie
obchodzi przeszkody, nie uchyla perspektywy, zwraca się ku II
temu, co jest niedostępne widzeniu zarazem przez strukturę
obrazu i przez jego byt - byt malowidła. Odbija się w nim to, Ale może czas już nazwać wreszcie ten obraz, który ukazu­
w co wpatrują się wszystkie postacie płótna, z oczyma zwró­ je się w głębi zwierciadła i w który wpatruje się malarz, wy­
conymi przed siebie: a więc to, co można by zobaczyć, gdyby biegając wzrokiem ku przedpolu swego płótna. Lepiej może
płótno wydłużało się ku przodowi, schodząc niżej, tak, by ustalić raz na zawsze tożsamość osób obecnych czy wskaza­
objąć postacie, stanowiące model malarza. Ale także to - nych, by nie wplątywać się bez końca w owe abstrakcyjne
wobec tego, że obraz zatrzymuje się w tym miejscu, ukazu­ ogólniki, prowadzące do niejasności i wieloznaczności: ,,ma­
jąc malarza i jego pracownię - także to, co jest poza obrazem, larz", ,,postacie", ,,modele", ,,widzowie". Zamiast ciągnąć bez
to znaczy poza prostokątnym fragmentem linii i barw, mają­ kotica gadaninę z konieczności nieadekwatną do tego, co do­
cym coś przedstawiać oczom ewentualnego widza. W głębi stępne widzeniu - wystarczyłoby powiedzieć, że Velasquez
pokoju, nieoczekiwane, zapoznane przez wszystkich lustro skomponował obraz; że na tym obrazie przedstawił siebie
ukazuje w blasku postacie, na które patrzy malarz (malarz samego w swej pracowni lub w jednym z salonów Eskurialu,
w swej rzeczywistości przedstawionej, zobiektywizowanej - w trakcie malowania dwu osób, które ogląda infantka Marga­
malarza przy pracy); a także postacie, które patrzą na mala­ reta, otoczona due:6.ami, dworkami, dworzanami i karłami; że
rza (w tej rzeczywistości materialnej, którą linie i barwy zło­ postaciom z tej grupy można z całą ścisłością przypisać imio­
żyły na płótnie). Te dwie postacie są równie niedostępne, ale na i nazwiska: tradycja rozpoznaje tu Marię Augustinę Sar­
na różne sposoby: pierwsza wskutek kompozycji, właściwej miente, tam Nieta, na pierwszym planie Mikołaja Pertusato,
obrazowi; druga na mocy prawa, które rządzi bytem jakiego­ błazna-Włocha. Wystarczyłoby dodać, że dwie osoby, służące
kolwiek obrazu. Tutaj gra przedstawień polega na tym, by za model malarzowi, nie są widoczne, w każdym razie nie
owe dwie formy niewidzialności doprowadzić - jedną w miej­ bezpośrednio: chodzi tu niewątpliwie o króla Filipa IV i jego
sce drugiej, w niestałym nakładaniu się, przekazując je od małżonkę Mariannę.
razu na drugi kraniec obrazu - doprowadzić więc do biegu­ Te imiona własne stanowiłyby pożyteczne znaki rozpoznaw­
na, który jest jak najściślej przedstawiony: do bieguna, ja­ cze, pozwoliłyby uniknąć określeń wieloznacznych: powie­
kim jest głębia odbicia w zaklęśnięciu głębi obrazu. Lustro działyby nam w każdym razie, na co patrzy malarz i wraz
umożliwia metatezę widzialności, która obejmuje zarówno z nim większość postaci, przedstawionych na obrazie. Ale
obszar przedstawiony na obrazie i jego naturę przedstawia- stosunek języka do obrazu jest stosunkiem nieskończonym.
30 PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) 31

Słowo i to, co dostępne oku - są nawzajem do siebie niespro­ przebija boczny potok światła. I wreszcie - to trzecia funk­
wadzalne: na próżno opowiadamy, co widzimy; to, co widzi­ cja lustra - sąsiaduje ono z drzwiami, otwierającymi się
my, nie mieści się nigdy w tym, co mówimy, i nadaremno podobnie jak ono - w tylnej ścianie. One także tworzą ja­
ukazujemy przez obrazy, metafory, porównania - to, co mó­ sny prostokąt, którego matowe światło nie promieniuje na
wimy; miejsce, w jakim one rozbłyskują, nie jest miejscem pokój. Byłyby tylko płaską plamą pozłoty, gdyby rzeźbione
rozpościeranym przez oczy, lecz miejscem określanym przez skrzydło drzwi, łuk portiery i cień paru schodków nie drą­
następstwo syntaktyczne. Otóż imię własne w tej grze jest żyły ich w głąb. Tam rozpoczyna się korytarz, który jednak
tylko sztuczką: pozwala pokazać palcem, to znaczy przejść - zamiast utonąć w mroku - rozprasza się w płowym bla­
chyłkiem od przestrzeni, w której się mówi, do przestrzeni, sku, a światło, zamiast wnikać do wnętrza - kłębi się i od­
w której się patrzy, to znaczy złożyć je dogodnie jedną ku poczywa. Na tym tle - zarazem bliskim i bez końca - odcina
drugiej, jakby były współmierne. Ale jeśli chce się zachować się wysoka sylwetka mężczyzny, ukazanego z profilu: jedną
otwarty stosunek języka i tego, co dostępne oku, jeśli chce się ręką podtrzymuje portierę; każda z jego stóp wspiera się na
mówić nie mimo ich niewspółmierności, ale właśnie od niej innym stopniu; prawe kolano ma ugięte. Może wejdzie do
wychodząc, tak, aby być najbliżej jednego i drugiego, wów­ pokoju, a może tylko podgląda, co dzieje się we wnętrzu -
czas trzeba zetrzeć imiona własne i pozostać przy zadaniu, rad, że może widzieć, nie będąc widzianym. Podobnie jak
któremu nie ma końca. Może za pomocą tego języka szarego, lustro, zwrócony jest ku temu, co jest odwrotną stroną sce­
anonimowego, lękliwego i pełnego powtórzeń - bo nie przy­ ny: podobnie jak ono, nie zwraca na siebie niczyjej uwagi.
stającego - obraz powolutku zapali swe światła. Nie wiadomo, skąd przyszedł: można przypuścić, że jaki­
Trzeba więc udawać, że nie wiemy, kto odbija się w głębi miś korytarzami obszedł pokój, w którym zebrały się pozo­
lustra, i rozpatrywać odblask na poziomie jego bytu. stałe osoby wraz z pracującym malarzem, może także był
Przede wszystkim jest on odwrotnością wielkiego płótna, przed chwilą na przedpolu sceny, w rejonie niedostępnym
przedstawionego po lewej. Odwrotnością, a raczej stroną, naszemu widzeniu, oglądanym zaś przez oczy z obrazu.
gdyż ukazuje wprost to, co płótno ukrywa przez swą pozy­ Może podobnie jak postacie, dostrzegane w głębi lustra, jest
cję. Ponadto przeciwstawia się oknu, a zarazem podkreśla wysłannikiem tego obszaru oczywistego i ukrytego.]est jed­
je. Podobnie jak ono, jest miejscem wspólnym dla obrazu nak między nimi pewna różnica: mężczyzna jest z krwi i ko­
i dla tego, co pozostaje poza obrazem. Ale okno działa przez ści; wyłania się z zewnątrz, zza progu przedstawionego kręgu;
ruch ciągły promieniowania, łączącego od prawej ku lewej nie podlega wątpliwości - nie jest prawdopodobnym o d b i -
spektakl z postaciami, które mu się przypatrują, z malarzem, c i e m, ale kimś, kto naprawdę w t a r g n ą ł. Lustro, pozwala­
z obrazem: lustro ruchem gwałtownym, migawkowym i za­ jąc dostrzec w swym wymiarze wewnętrznym poza ściana­
skakującym odnajduje na przedpolu obrazu to, co jest ce­ mi pracowni to, co dzieje się na przedpolu obrazu - wprawia
lem spojrzeń, ale nie jest dostępne widzeniu, aby oddać to w ruch wahadłowy to, co wewnętrzne, i to, co zewnętrzne.
właśnie u kresu fikcyjnej głębi jako rzecz dostępną widze­ Wieloznaczny przybysz z jedną stopą na schodku, z ciałem
niu, ale pomijaną przez obojętne spojrzenia. Władcza, ostra w półobrocie - zatrzymany w ruchu - zarazem wchodzi i wy­
linia, wytyczona między odbiciem a tym, co jest odbijane, chodzi. Powtarza on w mrocznej rzeczywistości swego cia-
32 PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) 33

la migawkowy ruch obrazów, które przebiegają pokój, wni­ ną lub skłonioną - patrzy przed siebie. Środek grupy zajmuje
kają w lustro, odbijają się w nim i wytryskują z powrotem, mała infantka, w obfitej sukni szaro-różowej. Księżniczka
jako twory dostępne widzeniu, nowe i tożsame. Wiotkie, zwraca głowę ku prawej stronie obrazu, a jej tułów i bufiasta
blade sylwetki w lustrze są uwydatnione przez wysoką spódnica jakby trochę uciekają w lewo: ale spojrzenie kieru­
i mocną postać mężczyzny, który wyłania się w obramie­ je się wprost na widza, znajdującego się vis a vis obrazu. Li­
niu drzwi. nia, dzieląca obraz na połowy, przebiegałaby między oczyma
Ale z głębi obrazu trzeba zejść ku przedpolu sceny: trzeba dziecka. Twarz dziecka znajduje się na jednej trzeciej wyso­
opuścić ów obwód, który przebiegliśmy w jego pokrętności. kości obrazu. Tutaj to więc, bez wątpienia, znajduje się głów­
Wychodząc od spojrzenia malarza, które - po lewej - stano­ ny motyw kompozycji, właściwy temat obrazu.Jakby chcąc
wi jakby ośrodek zepchnięty ze swego miejsca, spostrzega­ to jeszcze bardziej zadokumentować i podkreślić, twórca wy­
my najpierw odwrotną stronę płótna, potem wyeksponowa­ korzystał tradycyjną figurę: u boku głównej postaci umieścił
ne obrazy z lustrem pośrodku, potem otwarte drzwi, potem drugą, na klęczkach, wpatrzoną w infantkę.Jak rozmodlony
znów obrazy, ale ukazane w perspektywie, która pozwala ofiarodawca, jak Anioł, pozdrawiający Dziewicę, dworka na
dojrzeć jedynie grubość ram, nareszcie na prawym skraju klęczkach wyciąga ręce ku księżniczce. Twarz jej ukazana
okno, a raczej obramienie okna, przez które wlewa się świa­ jest z czystego profilu, a znajduje się na wysokości twarzy
tło. Ta muszla w swej pokrętnej linii rozpościera cały cykl dziecka. Dueiia patrzy na księżniczkę i tylko na nią. Trochę
przedstawień: spojrzenie, paleta, pędzel, płótno wolne od na prawo stoi druga panna dworska, także zwrócona ku in­
znaków (to materialne narzędzie przedstawienia), obrazy, fantce, z lekka ku niej nachylona, ale z oczyma wyraźnie
odbicia, człowiek rzeczywisty (przedstawianie kompletne, ale zwróconymi ku przodowi, tam, dokąd patrzy już malarz
jakby wyzwolone z iluzorycznych czy rzeczywistych znaczeń, i księżniczka. Wreszcie dwie grupy dwuosobowe: jedna nie­
które mu są przeciwstawione); potem przedstawianie się co w głębi, druga, złożona z karłów, na pierwszym planie.
kończy: widać już tylko ramy i światło z zewnątrz padające W każdej z tych par jedna postać patrzy wprost, druga w pra­
na obrazy. Obrazy z kolei odtwarzają światło we właściwy wo lub w lewo. Przez swą pozycję i rozmiary te dwie grupy
sobie sposób, jakby pochodziło ono skądś z daleka, przenika­ odpowiadają sobie, tworząc dublet: z tyłu dworzanie (stoją­
jąc ramy z ciemnego drzewa. W istocie na obrazie widzimy ca po lewej kobieta patrzy w prawo), z przodu karły (chło­
to światło, jakby wytryskujące z przerwy w ramie; stamtąd piec, który jest po prawej, całkiem z brzegu obrazu, patrzy ku
dosięga czoła, policzków, spojrzenia malarza, który jedną ręką środkowi). Zespół osób, tak ustawionych, może tworzyć, za­
trzyma paletę, drugą - ostrze pędzla. Tak to ślimacznica za­ leżnie od punktu widzenia bądź od obranego punktu odnie­
myka się, a raczej - dzięki światłu - otwiera. sienia - dwie figury. Jedną z nich byłoby duże X: w lewym,
To otwarcie to już nie drzwi, odsłonięte w tle: to cała szero­ najdalej wysuniętym górnym punkcie spojrzenie malarza,
kość obrazu, a spojrzenia, które tu padają, nie należą do dale­ w prawym spojrzenie dworzanina; w najdalej wysuniętym
kiego przybysza. Fryz zajmujący pierwszy i drugi plan obra­ punkcie dolnym po lewej jest róg płótna, ukazanego od od­
zu przedstawia - jeśli wliczyć w to malarza - osiem osób. wrotnej strony (ściśle rzecz biorąc - nóżka sztalugi), po pra­
l'i i;6 z nich, z głową mniej lub bardziej nachyloną, odwróco- wej - karzełek (z obutą stopą na grzbiecie psa). W przecięciu
34 PANNY DWORSKIE MENINAS) PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) 35

tych dwu linii, w pośrodku X spojrzenie infantki. Druga przez wszystkie linie kompozycji? Jakież to widowisko, jakie
figura byłaby zamaszystą krzywą: dwa jrj brzegi byłyby wy­ oblicza odbijają się najpierw w głębi źrenic infantki, potem
znaczone przez malarza po lewej i dworzanina po prawej - eks­ dworzan i malarza, a wreszcie w dalekiej ś wiatłości lustra?
trema wysokie i podane ku tyłowi: vvybrzuszenie, znacznie Ale pytanie natychmiast ulega rozdwojeniu: twarz, odbijana
bliższe, odpowiadałoby twarzy infantki i spojrzeniu, skiero­ przez lustro, jest zarazem twarzą, która w lustro patrzy; tym,
wanemu ku niej przez dueiię. Ta falista linia rysuje czaszę, na co patrzą wszystkie postacie obrazu, są postacie, dla któ:
która zarazem obejmuje i podkreśla pozycję lustra pośrodku rych patrzący z obrazu stanowi widowisko. Obraz w całości
obrazu. patrzy na scenę, dla której z kolei sam jest sceną. Czy�ta wz�­
Są więc dwa ośrodki, mogące organizować obraz, zależnie jemność, ujawniona przez zwierciadło, które patr�y 1 :' kto­
od tego, ku czemu zwróci się zmienna uwaga widza. Księż­ re patrzą, wzajemność, której dwa momenty znaJduJą roz­
niczka stoi pośrodku krzyża Świętego Andrzeja, który wiru­ wiązanie w dwu rogach obrazu: po lewej stronie odwrócone
je wokoło niej z mgławicą dworzan,panien dworskich, zwie­ płótno, dzięki któremu punkt zewnętrzny staje się czys�y�
rząt i błaznów. Ale ruch ten jest wstrzymany. Wstrzymany ·wi.do,viskiem; z prawej leżący pies, który nie patrzy ani się
przez widowisko, które byłoby całkowicie niedostępne widze­ nie porusza, gdyż ze swymi rozległymi płaszczyznami i świa­
niu, gdyby nie to, że same postacie, nagle znieruchomiawszy, tłem, grającym w jedwabistej sierści - jest po to tylko, aby
pozwoliły zobaczyć w głębi lustra jakby na dnie filiżanki - być przedmiotem do patrzenia.
nieoczekiwane powtórzenie tego, na co patrzą. Jeśli chodzi Czym jest to widowisko-w-spojrzeniu dowiadujemy s1ę
o głębię, księżniczka wysuwa się przed lustro, jeśli chodzi od razu, gdy tylko rzucimy okiem na obraz. To król i królo­
o wysokość lustro góruje nad księżniczką. A perspektywa wa. Poznajemy ich po pełnym szacunku spojrzeniu obecnych,
czyni je bliskimi sąsiadami. Otóż zarówno z lustra,jak i z twa­ po zdziwieniu dziecka i karłów. Poznajemy ich u krańca ob­
rzy wytryska nieunikniona linia: jedna,biorąc początek z lu­ razu w dwu niewielkich sylwetkach, migocących w lustrze.
stra, przebywa całą przedstawioną szerokość (a nawet wię­ Spośród tych wszystkich uważnych twarzy,tych wszystkich
cej, gdyż lustro przebija tylną ścianę, powołując za sobą do ustrojonych postaci, są najbledszym, najbardziej nierzeczy­
istnienia inną przestrzeń); druga jest krótsza: zaczyna się wistym, najbardziej skompromitowanym ze wszystkich ?b�
w spojrzeniu dziecka i przecina na wskroś jedynie pierwszy razów - wystarczyłoby trochę ruchu, trochę światła a JUZ
plan. Obie te linie są zbieżne pod bardzo ostrym kątem, by znikły. Spośród wszystkich przedstawionych postaci te
a punkt ich przecięcia, wykraczając poza płótno, pada na dwie są też najbardziej zlekceważone, gdyż nikt nie zwraca
przedpole obrazu, tam mniej więcej, skąd patrzymy. Punkt uwagi na refleks, który przemyka się za plecami wszystkich,
wątpliwy, ponieważ go nie widzimy; punkt konieczny i zna­ wkraczając po cichu w przestrzeń, której istnienia nikt nie
komicie określony, ponieważ wyznaczają go dwie najważniej­ podejrzewa; jeśli idzie o stopień widzialności, są też kształ­
sze figury, a potwierdzają inne pobliskie linie, rodzące się tem najwątlejszym i najdalszym od wszelkiej rzeczywisto­
z płótna i jak strzały z niego vvyskakujące. ści. Natomiast o ile przebywając poza obszarem widzenia,
Co więc znajduje się w tym miejscu, tak całkowicie niedostęp­ wycofały się w zasadniczą niewidzialność - o tyle porządku­
nym, jako że mieści się na zewnątrz obrazu, ale vvyznaczonym ją całe przedstawienie wokoło siebie; ku nim patrzy, ku
36 PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS) 37

nim się zwraca, ich oczom prezentuje się księżniczka w od­ kreślony na tej stronie płótna, której ze swego miejsca nie
świętnej sukience: od odwróconego płótna do infantki i od może dojrzeć; spojrzeniu widza - rzeczywisty ośrodek sceny,
infantki do karzełka, bawiącego się po prawej, rysuje się krzy­ na którego miejsce widz ów niejako wdarł się. Ale możliwe,
wa (lub też otwiera się dolna pałka X), by podporządkować ie ta hojność lustra jest udana; może ukrywa ono tyleż, co
ich spojrzeniu cały układ obrazu i w ten sposób wskazać praw­ ukazuje. Miejsce, w którym tronuje król ze swą małżonką, to
dziwe centrum kompozycji, której ostatecznie podporządko­ także miejsce artysty i widza: w głębi zwierciadła mogłyby
wane jest spojrzenie infantki i wizerunek w lustrze. się ukazać, powinny by się ukazać - anonimowe oblicze prze­
Centrum to symbolicznie panuje w anegdocie, gdyż jest za­ chodnia i oblicze Velasqueza. Bo funkcja zwierciadła polega
_ na tym, by wciągać do wnętrza obrazu to, co jest mu najpeł­
Jęte przez króla Filipa IV i jego małżonkę. Ale nade wszystko
panuje dzięki potrójnej funkcji, jaką pełni w obrazie. W nim niej obce: spojrzenie, które ów obraz zorganizowało, i spoj­
nakładają się dokładnie - spojrzenie modela w chwili, gdy go rzenie, dla którego obraz się rozpościera. Ale wobec tego, że
malują, widza, który przygląda się całej scenie, oraz malarza, artysta i przybysz są obecni na obrazie po prawej i po lewej
gdy ten komponuje swe płótno (nie to, które jest przedsta­ stronie, nie mogą znaleźć się w lustrze: podobnie jak król
wione, ale to, które mamy przed sobą i o którym mówimy). ukazuje się w głębi lustra o tyle właśnie, o ile nie przynależy
Te trzy funkcje „patrzenia" mieszają się ze sobą w punkcie do obrazu.
W ślimacznicy, która obiegała obwód pracowni od spojrze­
�ewnętrznym w stosunku do obrazu; to znaczy w punkcie
idealnym w odniesieniu do tego, co jest przedstawione, ale nia malarza, jego palety i zastygłej w bezruchu ręki aż po wy­
znakomicie rzeczywistym, gdyż dzięki jego istnieniu możli­ kończone obrazy - przedstawienie rodziło się, dopełniało, by
we jest przedstawianie. W tej właśnie rzeczywistości musi znów rozpłynąć się w świetle: cykl był pełny. Natomiast linie,
być niedostępne widzeniu. A przecież ta rzeczywistość jest które przebiegają głębie obrazu, są niepełne: wszystkim brak
przerzucona do wnętrza obrazu - przerzucona i rozszczepio­ części ich przebiegu. Brak ten spowodowany jest przez nieobec­
na na trzy postacie, które odpowiadają trzem funkcjom tego ność króla - nieobecność, która jest fortelem artysty. Ale fortel
punktu idealnego i rzeczywistego. Są to: po lewej malarz ten maskuje, a zarazem wytyka lukę, tym razem bezpośrednią:
z pędz!em i paletą w ręku (autoportret twórcy obrazu); po brak malarza i widza, gdy patrzą lub komponują obraz. Może
prawej przybysz, ze stopą na stopniu schodów, gotów wejść na tym obrazie, podobnie jak we wszelkim przedstawianiu,
do pokoju: widzi on odwrotną stronę całej sceny, ale patrzy którego jest on niejako ujawnioną esencją- głęboka niedostęp­
wprost na parę królewską, która jest samym widowiskiem; ność widzeniu tego, co „widzimy", wiąże się z niedostępnością
w pośrodku wreszcie odbicie króla i królowej, strojnych, nie­ widzeniu tego, kto widzi - mimo luster, odblasków, naśladowa­
ruchomych, w postawie cierpliwych delikwentów. nia, wizerunków. Dookoła sceny znalazły się znaki i kolejne
Odbicie, które naiwnie, skryte w mroku, ukazuje to, na co kształty przedstawienia; ale dwoisty stosunek przedstawiania
z przodu patrzy całe towarzystwo.Jakby czarem przywołuje do modelu i do władcy, do twórcy, jak też do tego, któremu
to, czego brak każdemu spojrzeniu: spojrzeniu malarza - ofiarowany jest w darze - ten stosunek jest z konieczności ze­
model, odwzorowany w głębi obrazu przez (tegoż modela) rwany. Nigdy nie może być w pełni obecny, nawet w przedsta­
przedstawienie-sobowtór; spojrzeniu króla - jego wizerunek, wianiu, które samo przez się byłoby widowiskiem. W głębi,
38 PANNY DWORSKIE (LAS MENINAS)

PROZA ŚWIATA
która przecina obraz, fikcyjnie go drąży i przerzuca ku jego
własnemu przodowi - nie jest możliwe, aby czysta błogość
wizerunku ukazała w pełnym świetle mistrza, który przedsta­
wia, i władcę, który jest przedstawiany.
Jest może w tym obrazie Velasqueza jak gdyby przedstawie­
nie klasycznego przedstawiania i definicja przestrzeni, jaką
to przedstawianie otwiera. W istocie próbuje ono przedsta­
wić się tutaj we wszystkich swoich elementach, ze swoimi
wizerunkami, spojrzeniami, na jakie się wydaje, obliczami,
które dzięki niemu stają się dostępne widzeniu, gestami, któ­
re je powołują do życia. Ale tu właśnie, w tym rozproszeniu,
które zarazem zbiera i rozpościera, ukazana jest wszechstron­
nie zasadnicza pustka: konieczne zniknięcie tego, co owo roz­
proszenie ustanawia; tego, kogo przypomina, i tego, w czy­
ich oczach jest tylko przypomnieniem. Ten podmiot właśnie
- który jest „Tym-właśnie" - został wyłączony. I przedsta­
wienie, wolne wreszcie od tego związku, który je krępował,
może ujawnić się jako czyste przedstawianie.

You might also like