You are on page 1of 17

MICHAl MAZUR

WDZI~CZNOSC-UFNOSC-NADZIEJA*

Ottonowi Bollnow
Knudowi Logstrup
Herbertowi Pliigge
jako wyraz wdzit=:cznosci
M.M.

Mqdrose ludowa powiada: "Niewdzit=:cznose jest zaplatCl swiata"


a takie - "Nadzieja jest matkCl glupich".
Mlody czlowiek - (a z nim nasza cywilizacja, ktora jest w duiej
mierze mlodziezowa) reaguje alergicznie, gdy go sit=: napomina: "po­
dzit=:kuj", "bCldz wdzit=:czny". U ludzi sprawnych, sprt=:zystych budzi
sit=: podejrzliwoSe, gdy mowi sit=: "ufaj", "nie trae nadziei", bo z tym
kojarzy sit=: kwietyzm i indolencja, bo "przeeiez nalezy zakasae rt=:­
kav.ry a nie patrzee we wlasny pt=:pek myslClc, ze jakos to bt=:dzie", bo
w koncu "ei nieeierpliwi i nieufni zmieniajq swiat". Czyiby

W DZI~CZNOSC, UFNOSC, NADZIEJA



nalezaly do minionej epoki, okresu niedojrzalej, niesamodzielnej
ludzkosci? Postaram sit=: pokazae, ze te trzy "cnoty" SCl nie tylko
postawami lecz stanowiCl zrodlo sil, ktore promieniujCl na otoczenie,
ze bez nich niemoiliwe jest to, co nazywa sit=: prawdziwym czlowie­
czenstwem. Lub mowiClc inaczej - "Te trzy" otwierajCl nam pewne
wymiary rzeczywistosei niedostt=:pne na innej drodze, v.rymiary czy
warstw y rzeczywistosci, ktore dopiero pozwalajq doznae, ze zycie
rna sens, ze warto mimo wszystko zye, ie nasze wysilki "nawet te
bez powodzenia", "nie idCl na marne".•
Wiele sit=: mowi we wspolczesnej antropologii filozoficznej (Sche­
ler, Plessner, Portman i i. ..) 0 tym, ze czlowiek jest istotCl 0 twa r­
t Cl. Bylo to wielkie odkryeie XX-ego wieku, ale zwykle tt=: "otwar·
tose na swiat" rozumie sit=: dose jednostronnie. Ponizej b~dt=: probo­
wal pokazae, ze wlasnie "wdzit=:cznose, ufnose, nadzieja" SCl otwiera-
Rozwatania nlniejsze Sll kontynuacjll artykulu Rzeczyw1.stosc, odpowtedztatnosc,
sottdarnosc, Znak 176. Mozna by powiedziec, ze te trzy "bierne" cechy, postawy,
wlasciwosci, cnoty sll kornplernentarne (w sensie w~p61czesnej fizyki) do tamtych
trzech "aktywnych". Ale jak to w kornplementarnosci, nie rna jednych bez dru­
gich, sll to inne aspekty tej sarnej rzeczywistosci i tak np. prawdziwa solidarnosc
nie jest rnozliwa bez wdzi<;cznoscl...
470 MICHAL MA ZUR

niem si~ czlowieka na te niedost~pne doroslemu czlowielwwi na in­


nej drodze swiaty. Eo choe czlowiek zdobywa szereg umiej~tnosci
czyniqcych go czlowiekiem (chodzenie, m6wienie, czytanie, wyksztal­
nie itd.) z wielkim wysilkiem, to jednak cala cywilizacja wsp6lczesna
jest nastawiona na umoiliwienie a nawet zmuszenie go (np. przymus
szkolny) do zdobycia tych umiej~tnosci, . bez kt6rych wsp61czesne
panstwo i wsp6lczesna armia (por. wojna na Eliskim Wschodzie) jest
niemoiliwa. Natomiast otwieranie si~ na te "inne" wymiary rze­
czywistosci, choe niemniej trudne, nie jest nauczone i zapewne nie
da si~ go nauczye jak np. pisae czy prowadzie samoch6d. Obok wysii­
1m potrzebne jest to, co teo1ogowie nazywajq "laskq", a co przycho­
dzi do nas jak prawie wszystko - przez 1udzi, bliskich 1udzi. Bo
tylko bezmys1ny czlowiek z jakichS powod6w woli "sobie samemu
wszystko zawdzi~czae". I tu nieuchronnie n apotykamy problem
wdzi~cznosci.

WDZII;CZNOSC
Najbardziej chyba ujmujqcq cechq czlowieka jest jego w d z i ~ ­
c z nos e. Chodzi mi tu nie ' tylko 0 to, co nakazuje dobre wychowa­
nie, ie za kaidq przyslug~ naleiy podzi~kowae, ale 0 integralnq
postaw~ w stosunku do swiata i iycia (nie ty1ko 1udzi) w og6le.
Chcialoby si~ rzec: "Gdybys wiedzial jak wdziecznose zdobi, staral­
bys si~ bye wdzi~cznym".
Moie, by lepiej zrozumiee 0 co chodzi (dzisiejszemu czlowiekowi
chyba trudniej 0 t~ postaw~ nii ludziom dawnych epok), zastan 6w­
my si~ nad przeciwienstwem wdzi~cznosci nad n i e w d z i ~ c z n o­
sci q. Niewdzi~cznik to ten, kto uwaia, ie wszystko mu si ~ na lei y
(d1aczego wlasciwie, me wiadomo!), ie "w gruncie rzeczy sam sobie
wszystko zawdzi~cza", ie caly swiat jest po to, by mu sluiye. Swia­
tern rzqdzi bezwzgl~dna walka 0 byt i ja sam sobie wszystko wy­
waJczylem. Poniewai swiat jui jest taki, musz~ zaasekurow ae si~ na
przyszlose, na starosc, gdy nie b~d~ mial juz dose sil, by skutecznie
wa1czye. Niewdzi~cznose jest zaplatq swiata - oto cala mqdrosc.
Trudno nam sobie wyobrazie przyjaciela, kt6ry bylby niewdzi~cz­
nikiem. Przeraia nas mys1, ie nasze dziecko mogloby wyrosnqe na
niewdzi~cznika. Zdajemy sobie co prawda spraw~, ze w wieku od
okresu dojrzewania do 21 roku iycia mlodzi 1udzie nie bardzo Sq
sklonni do wdzi~cznosci, ale to jak wiemy jest okres "przejsciowy"
potrzebny do formowania si~ osobowosci...
A wi~c niewdzi~cznik budzi w nas malo sympatii, a najwyiej
wsp6lczucie: bo czlowiek taki musi bye osamotniony a jego nie­
wdzi~cznose swiadczy 0 bezmyslnosci; bo zastan6wmy si~ na chwil~:
Wlasciwie wszystko, co mi konieczne do iycia i co jest naprawdE;
WDZI.F;CZ N O SC - UF N O SC - NADZIE .JA 471
cenne, otrzymalem w darze: iycie, wychowanie, mow~, ubranie, po­
i ywienie: jakies stworzeniamusialy przestac zyc, bym ja mogi nirni
si~ zywic, utrzymywac przy zyciu.
W y k s z t a Ice n i e: gdyby rodzice, wychowawcy, nauczyciele nie
wlozyli tyle wysilku, "co by ze mnie wyroslo": jakie ci~zko ludziom,
kt6rym tego zabraklo. A teraz sprawy mniej "biologiczne", a na kto­
rych nam prz€ciei najbardziej zaleiy:
Z r 0 z u m i e n i e: chc~ bye rozumiany przez ludzi mi bliskich, ale
sam wiem, ze nielatwo zrozumiee drugiego : trzeba mas~ wysilku
i fantazji.
Z y c z 1 i w 0 s e: kazdy z nas jej tak pragnie, tak mu jest potrzebna,
a wie przeciei, ze rzadko na niC) "zasluzyl" i ie sam niewiele jej oka­
zllje.
Przyklady sytuacji i dobr, ktore zawdzi~czamy ludziom i innym
kr6lestwom przyrody, moina by mnoiyc dowolnie. Ale b~dzie duio
b ardziej cenne i uszcz~sliwiajqce dla czytelnika, gdy sam uzupelni
ten katalog i co pewien czas b~ dzie uswiadamial sobie bar d Z 0
k 0 n k ret n i e, co zawdzi~cza. Bo jeszcze bardziej wazne, niz ogol­
nikowe zdania "wszystko zawdzi~czam", jest moiliwie szczegolowe
i konkretne uswiadamianie sobie sytuacji i ludzi, ktorym "to wszyst­
ko" zawdzh;czam: popatrzee bardzo konkretnie na siebie i ludzi
swego otoczenia, "obiektywnie", z "zewnqtrz". Przerazi nas, za­
wstydzi a moze zachwyci ten potok dobrodziejstw i zyczliwosci, kto­
remu zawdziE;czam kazdq chwil~, kaidq "mojq zdobycz", "siebie".
J ak wiE;C widzimy n i e w d z i ~ c z nos cpo c hod z i e m 0 i e
jed y n i e z be z my sIn 0 sci i wad 1 i we g 0 w y c how a­
n i a . Tq cechq grzeszyly i grzeszq szczegolnie warstwy uprzywile­
jowane, do ktorych my przeciei naleiymy (pomyslmy na chwil~
o "trzecim swiecie").
Epoki bardziej religijne nii nasza kultywowaly, piel~gnowaly
dzi~kczynienie. Tzw. "dziki czlowiek", gdy scinal drzewo lub za­
hijal zwierz~, prosil 0 przebaczenie i skladal dzi~ki duchowi drzewa
czy gatunku (totemowi). Nam, "ludziom kultury", nie przychodzi to
na mysl. Ale wszelkie dzi~kczynienie, 0 ile rna miee jakis sens, musi
bye bar d z 0 k 0 n k ret n e i nie bezmyslne. Ktos niedawno po­
wiedzial, ze "modlitwa dzi~kczynna przy posilku, w ktorej nie
uprzytamniamy sobie smierci glodowej tysi~cy ludzi, jest bluznier­
stwem"...
Zrozumialym si~ staje, dlaczego pedagogowie religii uwaiajq, ie
pierwszym i zasadniczym stadium religijnego
wychowania dziecka jest budzenie w nim
w s z e c h s t ron neg 0, g 1 ~ b 0 k i e g o a k 0 n k ret neg 0 p 0­
czucia wdzi~cznosci.. .
Wydaje mi si~, ie duio wi~cej mowi 0 czlowieku nie to, czy jest
472 MICHAL M A Z U R

"wierzqcy" czy "niewierzqcy", lecz to, czy jest wdzi~czny czy tez jest
niewdzi~cznildem ...
Nasuwa si~ pytanie, czy i jak "okazywae wdzi~znose"? Nie wqt­
pi~, ze prawdziwa, serce przepelniajqca wdzi~cznose, znajduje formy
w y r azu : w dzi~czny czlowiek promienieje wdzi~cznosci q i dlatego
jedynym "sposobem" na uczucie wdzi~cznosci dzieci jest bye s a­
m e m u w d z i ~ c z n y m i c 0 z a t y mid z i e t ~ w d z i ~ c z­
no s e okazywae swym zyciem, postawq, tembrem glosu.
Nasuwa si~ pytanie: skoro jedynie bezmyslnose pozwala bye nie­
w dzi~ c znym, to dlaczego jest tak wielu wysoce inteligentnych ludzi,
kt6rzy Sq niewdzi~czni (a przynajmniej zachowujq si~ tak, jak gdy­
by wdzi ~ czni nie byli)?
Dochodzimy teraz do waznej sprawy, jakq jest

TRUDNOSC OKAZYWANIA W DZI~CZ N OSCI


Kazdy z nas zna ludzi, kt6rzy "nie myslq 0 sobie'!: zyjq dla
innych nie szcz~dzqc swych wysilk6w i siebie, by d a wa e inn y m ;
kt6r~y jednak wzbraniajq si~ przyjmowae od innych. Popelniaj q
oni podw6jny blqd: nie widzq, ze choe niby "nic nie przyjmuj q", to
jednak sw6j byt zawdzi~czajq innym, a co wazniejsze chcieliby
przerw ae ten "krwioobieg" dawania i brania, kt6ry ozywia cale
stworzenie (swiat). Tkwi w tym jakas pycha i kr6tkowzrocznose ­
niech~e bycia dluznikiem.
Dzieciom i mlodziezy trudno przychodzi. dzi~kowanie. M6wilismy
juz 0 tym; chcq sobie tylko zawdzi~czae wszystko, bo g16wnym ce­
lem tego okresu jest stani~cie na wlasnych nogach, oddzielenie si~
od domu rodzicielskiego... Ale u dzieci moze dolqczae si~ do tego
gl~bokie poczucie, ze zdaw kowe "dzi~kuj~" jest zupelnie nieadekwa­
tne, ze chodzi tu przeciez 0 t~ wielk q prawdziwq wdzi~cznose, kt6rej
nie mozna wyrazie wytartym "dzi~kuj~", ze chodzi tu przeciez 0 po­
staw~. Bystry pedagog szybko si~ zorientuje, ktory przypadek tu
zachodzi: czy po prostu niewdzi~cznose, czy tez ta wielka w d zi~­
cznose, ktora znajduje sobie inne drogi wyrazu (por. Ballnow).
W d z i ~ c z nos e n i e w y r a z 0 n a. W stosunku do na uczycieli,
wychowawc6w, ich byli wychowankowie uswiadamiajq sobie, co im
zawdzi~czajq, duzo pozniej (za pozno), nieraz po smierci, na pagrze­
bie... I m~czy ich ta sp6Zniona wdzi~cznose, zal im, ze nie mog,! juz
okazae, przekazae zmarlemu tego, co teraz czujq.
Ufam jednak, ze ta "wdzi~cznose niewyrazona" trafi do adresa­
ta (por. Zakonczenie).
Gdy uprzytomnimy sobie, jak fundamentalnym zwrotem musi bye
w zyciu czlowieka, gdy uswiadomi sobie i egzystencjalnie przezywa
to, ze jest ustawicznie obdarowywany, nie zdziwi maze nas ,tak
W DZIE;CZNOSC - UFNOSC - NADZIE.JA 473
bal'dzo, ze jeden Z czolowych teolog6w wsp6lczesnych twierdzi, iz
ta radykalna zmiana orientacji zycia jest tym, co Nowy Testament
nazywa

NAWROCEN IEM
Herbert Braun (uwazany za najwybitniejszego ucznia R. Bult­
manna, por. Bultmann - teolog decyzji, Znak 167) pokazuje dobitnie
w swej ostatniej ksiqzce Jesus na przykladzie paraboli: «0 r6w­
nym "wynagrodzeniu" za nier6wnq prac~ w winnicy», ,,0 synu mar­
notrawnym" i in. jak trudno jest czlowiekowi pokonae myslenie
kategoriami "zasluga-nagroda", jak trudno jest nie por6wnywae
siebie z innymi ("przeciez mnie bardziej nalezy si ~ ta nagroda mi­
nistra niz temu idiocie!"). Jak normalnq reakcjq na te parabole jest
oburzenie, zgorszenie - tak juz musialo bye za czas6w Jezusa...
"przeciez tamten syn pracowal, byl porzqdny, solidny, a tamten
utracjusz, rozpustnik zostaje przez ojca niesprawiedliwie obderowa­
ny" itd. Dopiero "nawr6cenie" b~dqce egzystencjalnq swiadomosciq
zupelnego, calkowitego "zawdzi ~ czania si~", bycia obdarowanym,
pozwala u wolnie si~ od ustawicznego por6wnywania si~ z innymi
("czy ostatecznie jestem kochany", "czy sprawiedliwie mnie po­
tra ktowano") i otwiera mozliwose bezwarunkowego zwr 6cenia si~
ku ludziom i swiatu. Wydaje si~, ze mala ksiqzeczka Brauna, b ~ dqca
arcydzielem wsp6lczesnej egzegezy a jednoczesnie swiadectwem mq­
dros9i autora winna bye niebawem przelozona na nasz j ~zyk.
Prz ej d ~ teraz do problemu "ufnosci", kt6ry moze jest poj ~ ciowo
trudniejszy niz sprawa wdzi~cznosci - "praktyka" tej wielkiej
tr6jki jest chyba jednakowo trudna. By ulatwie dostE;P do tego po­
jE;cia, zastan6wmy si~, czym Sq

POLEGA N IE - Z AUFANIE - UFNOSC

Slowa te nazywajq pewne postawy i dyspozycje, k tore Sq b ardzo


bliskie lecz jednak rozne (gdyby byly nieodroznialne, jE;zyk nasz nie
dysponowalby tymi roznymi terminami). Zauwazmy, ze ufnose, za­
ufanie jest jedynie wtedy na miejscu, gdy nie mamy pewnosci, gdy
nie mozemy - przynajmniej w zasadzie - skontrolowae do kOl1ca
jakiegos zjawiska, procesu (Pannenberg). Wprawdzie gdy wprowa­
dzam siE; do nowego mieszkania, nie badam stropow i scian, gdy
wsiadam do pociqgu, nie badam podwozia, lokomotywy itd., ale
ufam, ze personel kolejowy to zrobil, przesuwam swe zaufanie na
specjalistow, aparaty itd. Z reguly nie zastanawiam siE; nad tym, gdy
udaj~ siE; w podroz; przychodzq mi te sprawy na mysl dopiero wtedy,
gdy niedawno miala miejsce katastrofa. Przyklad: po katast:-ofie
474 MICHAL MA ZUR

lotniczej pod Krakowem spadla na kilka tygodni liczba uzytkowni­


k6w samolot6w linii krajowych, by potem powr6cie do normy.
Wydaje si~, ze nalezy tu m6wie 0 "poleganiu" a nie zaufaniu. Ina­
czej rna si~ rzecz z zaufaniem.
Czlowieka nie znamy do koilca, nie mozemy go przejrzee na
wskros, odczuwamy, ze istota, kt6rq znaloby si~ we wszystkich jej
przejawach, nie bylaby jeszcze w pelni czlowiekiem. Dlatego w kon­
taktach ludzkich zdani jestesmy na

ZAUFANIE
Na fundamentalnq rol~ zaufania w zyciu ludzkim, na jego niero­
zerwalny zwiqzek z czlowieczeilstwem, zwr6cil szczeg6lnq uwag~
i postawil u podstaw etyki znakomity duilski teolog i filozof religii
Knud Logstrup. (W ponizszych wywodach korzystam z jego ksiqzek
i artykul6w).
B e z z auf ani ani e m a k 0 m u n i k a c j i. By uprzytomnie
sobie t~ prawd~ popatrzmy na dwie podstawowe komunikatywne
sytuacje, jakimi Sq:
a. spotkanie z obcym czlowiekiem
b. rozmowa

a. Nie tylko ludzi, kt6rych znamy lub 0 kt6rych wiemy, ze mozna


im zaufae, lecz takze zupelnie obcego czlowieka spotykamy z n a­
t u r a I n y m zaufaniem. Dopiero wtedy, gdy jego zle zachowanie
wzbudzi w nas podejrzliwose, stajemy si~ wobec niego ostrozni
i ograniczamy zaufanie.
W "nienormalnych" sytuacjach i czasach takich jak wojna, zagro­
zenie przez pailstwo oscienne, przewr6t polityczny itp. 'ludzie za­
czynajq bye ostrozni i podejrzliwi.
Logstrup zauwa:i:a bardzo trafnie, jak pierwotnym (podstawowym)
zjawiskiem jest zaufanie; swiadczy to, ze obraz charakteru jakiegos
czlowieka, (kt6ry sobie wytworzylismy na skutek opowiadail, plo­
tek... ), wobec kt6rego wydawaloby si~, :i:e powinnismy bye ostrozni
(podejrzliwi) rozsypuje si~ przy osobistym spotkaniu. (Dodam od
siebie, :i:e takie osobiste spotkanie jest najlatwiejsze w cztery oczy).
Choeby ten "obraz" byl nie wiem jak sluszny (prawdziwy), ust~puje
on przed zYWq obecnosciq drugiego. Poniewaz obecnose jest zawsze
nowa i chce bye na nowo przyjmowana. Drugi czlowiek "korzysta"
z z<l,ufania w jego najbardziej elementarnej i bezposredniej formie.
Jest to zaufanie do bytu w jego ustawicznym odnawianiu si~.
Jedynie "zawzi~ta" podejrzliwose nie daje szans zaufania: obraz
ostaje si~.
Tu chcialoby si~ sparafrazowae biblijne przykazanie: "Nie czyil
WDZI E;CZ NOS C - UFNOSC - NADZIEJA 475
sobie obrazu cz1owieka, bqdz otwarty na spotkanie, nie b6j si~ zmie­
niac swego wyobrazenia 0 drugim". Oczywiscie w codziennym zyciu
potrzebujemy obraz6w: musimy si~ jakos przeciez orientowac, ale
uprzytamniajmy sobie cz~sto: te obrazy Sq czyms martwym a wi~c
nieadekwatnym dla zywego cz10wieka (por. Frisch Dziennik).
To, ze zaufanie jest podstawowe dla naszego bytowania, wynika
ta kze i z tego, ze w swych osobistych kontaktach zawsze jestesmy
zdani na interpretacj ~, kt6ra nie jest obiektywnie sprawdzalna.
I t a k np. w przypadku milosci oznaki interpretowane przeze mnie
jako milosc bazujq na zaufaniu, (milosc nie posiada obiektywnie
ustalonych form wyrazu). .. Dopiero gdy ja kis osobisty stosunek
(pr zyjazn, milosc:) wchodzi w krY2Ys, zauwazamy, ze interpretacja
i zaufa nie Sq zywotnie wazne dla naszych stosunk6w (relacji).
J akze cz ~sto slyszy si~ podobne zdania... "Teraz widz~, ze on mnie
naprawd ~ nigdy nie kochaL.", " .... patrz~ teraz na to, co nazywa1em
dotqd naszq przyjazniq innymi oczami". Zdania te swiadczq 0 stra­
conym zaufaniu do partnera: teraz, gdy nie staje zaufania, wszystko
nabiera innego znaczenia, kazdy czyn, post~pek jest inaczej - zwy­
kle niezyczliwie a cz~sto podejrzliwie interpretowany. Dochodzimy
tu do bardzo w aznego zjawiska: aczkolwiek podejrzliwosc jako ne­
gacja jest mniej fundamentalna niz zaufanie, to kazdy z nas wie, ja­
kim pustoszqcym zywio1em jest podejrzliwosc.
Podejrzliwose potrafi wszystko zatrue: atmosfer~ wsp61zycia; in­
terpretuje kazdy czyn w spos6b negatywny. Stale stara si~ umocnie
w swym przeswiadczeniu : w odr6znieniu od zaufania, podejrzliwose
potrzebuje stale nowego pokarmu, dlatego skwapliwie i gorqczkowo
"notuje" wszystko, tzn. interpretuje po swojemu kazdy post~pek,
kazdy rys charakteru "podejrzanego" czlowieka. Zwi~ksza poczucie
zagrozenia, kaze si~ obwarowywae - a wi~c zamykae na innych,
powod ujqc tym wi~kszq nieufnosc.
Podej rzliwy szef jest nieznosny dla swych podwladnych (nie mo­
zna tu juz m6wie 0 wsp6lpracownikach, bo partnerstwo, wsp6lpraca
zaklada juz przeciez zaufanie). Jego nieufnose zmusza go do ciqglych
kontroli, ale poniewaz nikomu nie ufa, musi w efekcie sam kontro­
lowac, co zabiera mu prawie caly czas, uniemozliwia tw6rczq prac~,
nie m6wiqc 0 tym, ze i ta jego "kontrola" przy duzym zespole nie
jest miarodajna. Znane Sq z historii postaci tch6rzliwych tyran6w
i dyktator6w. Tworzyli oni z podleglego im panstwa pieklo, bo nie­
ufnose i podejrzliwosc jest zarazliwa. Podejrzliwy szef potrafi
w kr6tkim czasie skorumpowac sw6j zesp61: nikt nikomu nie ufa.
W polityce prowadzi to do przerostu aparatu bezpieczenstwa, do­
prowadzajqc jq do absurdu.
Ale w gruncie rzeczy nikt nie pragnie bye nieufnym: kazdy wie,
jak go m~czy i deprawuje podejrzliwosc, jak osamotnia go nieufnosc.
476 MICHAl. MAZUR

Dlaczego wi~c, mimo ze zaufanie jest czyms tak fundamentalnym


i pozqdanym, jest jednoczesnie czyms kruchym, delikatnym i tak
"trudnym"?
Bo zaufac oznacza zdac si~ na kogos (na jego "laski i nielaski"),
oddac si~. Stac si~ w jakims sensie bezbronnym. Jest to wi~c ry­
zykiem: bo moje zaufanie moze byc naduzyte.
Dlatego przy nawet stosunkowo blahych sprawach reagujemy
gwaltownie, gdy nasze zaufanie zostalo naduzyte.
Jak zauwaza L0gstrup, mniej nas uraza zazenowanie i niebezpie­
czenstwo, w kt6re nas postawilo naduzycie naszego zaufania, niz od­
trqcenie go. Boli nas to bardzo, bo to my sami zostalismy wzgardze­
ni, odrzuceni. Szczeg6lnie dobitnie pokazuje to psychologia i psychia­
tria dzieci~ca. Poniewaz zaufanie jest oddaniem si~ a dziecko egzy­
stuje jeszcze calkiem bezposrednio i bez zastrzezen, zachwianie jego
ufnosci rna tak fatalne - cz~sto na cale Zycie - nast~pstwa : moze
prowadzic do gl~bokich, lata cale trwajqcych - zaburzen.
b. Bez zaufania nie rna prawdziwej rozmowy: nie chodzi tu tylko
o to, ze daj~ wiar~ rozm6wcy, ale juz w samym zwr6ceniu si~ do
rozm6wcy lezy pewien okreslony ton, kt6ry zostaje poruszony,
i w kt6rym zyje rozm6wca, w kt6rym on "wychodzqc z siebie" ofia­
rowuje si~, staje przed swym rozm6wcq. Gdy ten ton czy to celowo,
czy tez przez nieuwag~ rozm6wcy, zostaje nieuslyszany, pomini~ ty,
to znaczy, ze sam czlowiek nie zostaje przyj~ty. Wyszedlem za da­
leko naprzeciw, nie zostalem przyj~ty, moja wypowiedz nabiera
przez to falszywego brzmienia, staje si~ zafalszowana i niep rawdzi­
wa. Odczuwam to bolesnie: komunikacja nie zrealizowala si~ , nasie­
nie nie natrafilo na odpowiedni grunt, nie wyrosla z niego rozmo­
wa ...
Dlatego zaufanie okazywane nam jest wielkim (moze najwi ~ k­
szym) skarbem, darem najwi~kszym, jaki jeden czlowiek moze zlo­
zyc drugiemu: w nim zyje tamten czlowiek.
I poniewaz ufajqcy czlowiek oddaje, powierza drugiemu, cZE:sc
swego zycia, siebie: oddaje siebie we wladzE: drugiego, wynik a z te­
go zaufania ETYCZNE ZA,DANIE: by to mnie powier zone zycie
(osobE:) drugiego cz10wieka chronic, piel~gnowac, pomagac mu siE:
rozwinqc (spelnic). Wlasnie to wezwanie wynikajqce z zaufania czy­
ni Knud L0gstrup fundamentem gmachu swej ETYKI (por. jego
ksiqzk~ Ethische Forderung) moze najpi~kniejszego dziela wsp61­
czesnej etyki protestanckiej.

DROGI DO UFNOSCI
Nim zastanowimy si~ nad drogami dojscia do ufnosci, do znale­
zienia sensu, zreferujmy po kr6tce postawy, kt6re prowadzq naj- ,
\vDZIFtCZNOSC - UFNOSC - NADZIEJA 477
cze:sciej do samob6jstwa. Gle:bokq analize: i interpretacje: zawdzie:­
czarny wybitnemu lekarzowi Herbertowi Pliigge.
Panuje na og6l poglqd, ze samob6jstwo (lub jego pr6ba) wyzwala­
ne jest przez wielkie, cie:zkie przezycie: utrate: ukochanego czlowie­
ka, zalamanie sie: swiatopoglqdu, wiadomosc 0 nieuleczalnej choro­
bie. Jednak obserwacje m6wiq w1asnie cos przeciwnego. W wi~k­
szosci przypadk6w m10dzi samob6jcy majq bardzo ubogie zycie oso­
biste: ludzie ci nie majq prawdziwych przyj aci6l, lecz tylko "kum­
pli". Nie znajq gle:bokiej Inilosci lecz przelotne afery milosne. Do
zycia ma jq nastawienie sceptyczne, niezaangazowane, "zlo jest tylko
w po1owie tak zle, dobro jedynie w cwierci tak dobre jak przedsta­
wiajq to starsi". Rezultatem ich przezyc i doswiadczen jest miesza­
e
nina g 1 e: b 0 k i ego see p t y c y z m u i z u pel n e j n i f r a­
sob 1 i w 0 sci: zawierajq pochopnie malZenstwa, zachodzq w ciqze:
bez zastanowienia i tak sarno 1atwo pozbywajq sie: p1odu. "Podobnie
jak z zyciem, tak obchodzq si~ ze smierciq". Nie Sq oni w1asciwie
prawdziwie szcze:s1iwi, zrozpaczeni, gle:boko urazeni, nie Sq mocno
zwiqza ni z rodzicaIni, rodzenstwem. Nie zywiq wielkich nadziei, ale
nie przezywajq takze wielkich rozczarowan: Nie majq "swiatopoglq­
du", zmieniajq cz~sto miejsce zamieszkania, otoczenie: "S q s a­
mot n i n i e wi e d z q cot y m". I dlatego brak w ich zyciu wiel­
kich t r agedii, cie:zkich konflikt6w. Gdy jestem bez powiqzania ze
stronami ojc zystymi, zawodem, przyjacielem, rod zica mi, wsp6lno­
t q, gdy jestem bez idea1u i zyje: bez nami ~tnosci - wtedy moja bio­
grafia b ~dzie zawierala ni ewiele tego, co prowadziloby do konfliktu,
w qs kiego gardla, zaplqtan.
Jak pisze Pli.igge: We wszystkich anamnezach i rozmowach z tymi
ludzmi (kt6rzy byIi pacjentami kliniki prowadzonej przez Pli.iggego,
M . M.), przebijamy si~ szybko przez wzgl~dnie ubog q psych ol ogicZllq
warstw i n a tykamy si~ na samotnosc, irol1i ~ , sceptycyzm, nud ~
i pu s t k~ .
"Wlasnie l\TUDA (ennui) i obok niej na1ogi, perwersja i szereg in­
nych m asek nudy".
J a k m ozna przejsc do pozytywnego "programu" tzn. jak pom6c ...
Wyda je si ~, ie nalezy w czesnie zaczynac: juz w wieku dzieci~cym
starac s i ~ umozliwie i ulatwie zdobycie mlodemu czlowiekowi sil­
nych powiqzan, Iosowych spotkan, gle:bokich przezyc, pokazae mo­
iliwosc bogatego, ofiarnego iycia.
Bo bye czlowiekiem to zye dla innych.

ROLA BASNI
M6wilis my, jak fundamenta lne znaczenie rna dla dziecka atmosfera
wzaj emnego zaufania, swiadomosc - "Geborgenheit", a jak niszczy­
WD ZIE;C ZNOS C - UFNOSC - NADZIEJA 479
problem nadziei. Tutaj wydaje si~, ze niewiele moze "zdzialae"
czlowiek dotkni~ty tym losem. Wydaje si~, ze jest to sprawa bezna­
dziejna, dla kogos, kto nie jest "swi~tym". A przeciez jest sytu­
acja, w kt6rej zapewne b~dziemy wszyscy i moze dlatego napawa
nas l~k iem mysl 0 niej. Ale i tu mogq dodae otuchy obseny acje
i swiadectwa lekarzy (V. E. Frankl, H . Pliigge i in.).
°
Nizej p odpisany nie moze oprzee si~ wrazeniu, ze pewnych pod­
staw owy ch problemach filozofii i teo log i i - a takim jest prze­
ciez p roblem nadziei - najwi~cej, najtresciwiej potrafiq powiedziee
nam nie kt6rzy lekarze. Pewnie dlatego, ze mqdry czlowiek, kt6rego
zyci owym zadaniem jest niesienie ulgi cierpiqcym ludziom, czlo­
wiek, kt6ry co dzien styka si~ z wielkim cierpieniem, a kt6ry nie
popadl w ot~pienie, cynizm i sceptycyzm, ma duzo do powiedzenia
wlasnie 0 nadziei. Oddaj~ dlatego glos komus kompetentnemu:
Przytocz~ szereg ust~p6w ze slawnego juz dzis artykulu kierowrii­
ka kliniki uniwersyteckiej w Heidelbergu, prof. Herberta PlUggego
U ber di e H offnung (0 nadziei). Ufam, ze zbi6r artyku16w prof.
Plilgge ukaze si~ niebawem w polskim przekladzie.

«Fani L. B. zostala skierowana do (naszego) szpitala z diagnozq


"zapalenie oplucnej". Jak si~ niebawem okazalo, cierpiala na zlosli­
w y guz g ruczo16w hilusowych. Byia b a rdzo wrazliwq, przez malZon­
ka nieopisanie r 0 z pie s z c z 0 n q k 0 b i e t q, pow i e r z c h 0 w­
n q, in fa n t yIn q i n i e pow Ct z n q (podkreslenia M. M.) . W jej
n aj blizszym otoczeniu przyzwycza jono jq, ze wszystko ma bye wedle
jej zy czenia, ze za pieniqdze mozna wszystko miee. I tak oczeki­
w ala teraz, ze za kilka tygodni b~dzie wyleczona, bo "przeciez jej
mqz moze oplacie najdrozsze leki". Gdy choroba si~ przedIuzaIa, sta­
1a si~ zrz~ dna, trudna i tyranizowaia swe otoczenie. Straciia opano­
wanie, staia si ~ niecie rpliwa. W koncu, gdy poczula, ze jest z niq
zle, zac z ~l a rozpaczae. Az dotqd unikala wszelkiej rozmowy z leka­
rzem zamykajqc si~ na wszelkie aluzje, ze choroba moze potrwae
dl uzej i ze nie jest to zwykle zapalenie oplucnej ... Dopiero po jej cal­
ko witym zalamaniu si~ pojawil:a si~ mozliwose prawdziwej rozmo­
wy. Szalala z l ~ ku, ale dopiero teraz byla gotowa przyznae, ze los
nie kieruje si ~ wedle jej zyczen. Powiedzielismy jej, ze choroba jest
p owazna, ze moze potrwae jeszcze pewien czas, ze nastqpi q popra­
wy i p ogorszenia, ze mogq wystqpie komplikacje, ale ze my jej
z pewnosciq pomozemy. Nie wdawalismy si~ w zadne konkretne
przepowiednie, ale z a p e w nil ism y j q 0 n a s z e j p 0 m 0 c y
i 0 z nos n y m p r z e b i e g u. I w ten spos6b zyskala chora na­
d z i e j ~ . Nie moglismy oprzee si~ wrazeniu, ze dopiero calkowite
zalamanie si~ umozliwilo jej samodzielnq postaw~ w stosunku do
ch oroby. Odtqd byla jakby przemieniona. Znikn~lo zrz~dzenie i glu­
480 MICHAL MA ZUR

pie szamotanie si~. Wydawalo si~, ze nie odczuwa straszliwych


dusznosci, kt6re stawaly si~ coraz silniejsze. Nie zwracala juz wcale
uwagi na to, ze od tygodni mogla jesc tylko troch~ owoc6w. Wznio­
sla si~ ponad swoje bolesne cierpienia, stala si~ cierpliwa, mila
i zyczliwa dla piel~gniarek, pelna zrozumienia i dzielna. J e j c al a
i s tot a p r 0 m i e n i a 1 ani g d y p r zed tern n i e 0 b s e r­
wow a n q u n i e j up r z e j rn 0 sci q. Zastanawiala si~ n ad
spraw arni, kt6re przedtem nigdy nie przyszly jej na mysl. Patrzyla
po raz pierwszy w swyrn zyciu na ludzi i swiat z poczuciern zobo­
wiqzania. W swych sqdach stala s i~ rozwazna, skupiona, sumienna.
Nachodzil jq jeszcze czasarni l~k, ale nie zalamywala si~ z tego
powodu. Pornimo trudnosci w oddychaniu, pomirno b6l6w u w a I­
n i a 1 a si~ coraz bardziej od c h 0 rob y i r 0 z pac z y i umarIa
niemal pogodnie i w przekonaniu, ze jest to - jak m6wilismy jej ­
ostatni kryzys, k t6ry musi przejsc, by miee potem wszystko za
sobq.
Przedostatniego dnia przed smierciq rzekla do lekarza w czasie
wieczornej wizyty: "J ak to pi~knie, ze b ~ dzie mozna zn6w wszystko
zaczqc od poczqtku".» . \
Pliigge podkresla, ze chora nie zqdala od niego okreslonego celu
dla swej nadziei, nie rnusial nigdy zapewniac jej 0 powrocie do
zdrowia. "Prawdopodobnie wiedzq ci chorzy lepiej niz ludzie zdro­
wi, ze nie moze bye powrotu do zdrowia, restytucji... Ch odzi im
o przyszlose, 0 to, ze idq jakos w przyszlose, ze nie czeka ich ko­
niec, kt6ry jest po prostu dziurq, nicosci q. Wystarcza im w i a r y­
g od n e zapewnienie, ze idzie si~ dalej, ze po chorobie zn6w przyj­
dzie poczqtek". A przekazywae nadziej~ moze ten, komu byla ona
podarowana. Wielkie to szcz ~scie spotkac takiego lek a rza ...
Widzimy raz jeszcze, ze nadzieja potrzebuje bliskosci czlowieka,
kt6ry zyje nadziejq. Ale jak wyczuwamy ze sprawozdania Pliiggego,
przezycia tego rodzaju umacniajq z kolei lekarza w jego woli i zdol­
nosci pomagania innyrn w partycypacji nadziei ...
Pliigge podaje w swyrn artykule jeszcze drugi przypadek 0 p o­
dobnym chara kterze rn6wiqc, ze Sq to przypadki wzi ~ t e n a "chybil
trafiI", ze kazda klinika zna dziesiqtki podobnych smierci.
Podkresla fundamentalnq r6znic~ mi~dzy tym, co nazywa pospo­
litq nadziejq (gemeine HoUnung) - Sq to uludy p ochodzqce z nie­
ch~ci widzenia tr agedii doli czlowieka, reali6w polityld, gospodarki
itd., a tym, co nazywa fundamentalnq nadziejq. I ta prawdziwa na­
dzieja objawia si~ wlasnie wtedy, gdy pospolite nadzieje zostanq
rozwiane ("nadzieja matkq glupich").
Sw6j pi~kny artykul konczy wybitny lekarz zdaniem, ze "praw­
dziwna nadzieja jest pre-formq nadziei chrzescijanskiej, a ta jest na­
dziejq zmartwychwstania".
WDZI E;CZ N O SC - UFNOSC - NADZIEJA 481
NADZIEJA ZMARTWYCHWSTAN IA

To, co piszemy, nie spodziewa si~ sprawic, ze czlowiek zal~kniony


i cierpiqcy z powodu bezsensu, przerazony zacznie zaraz ufac: sta­
nie mocno na gruncie ufnosci. Artykul ten probuje zwrocic uwa g~
na pewne zjawiska otaczajqcego swiata, i przypomniec czytelni­
kowi jego podobne doswiadczenia. Zawsze jednak przejscie od tych
zv.-.yklych obserwacji i doznan do tej prawdziwej egzystencjalnej
ufnosci nie b~dzie ciqgle, b~dzie wymagalo skoku, "ryzyka".
Popatrzmy na tak typowC! a zawsze gl~boko wzruszajqcq sytuacj~.
Dziecko patrzy, zwraca si~ ufnie do matki czy ojca: chodzi tu nam,
podkreslamy, 0 sytuacje, w ktorych dziecko czuje si~ niepewne,
zagrozone, samotne. Poruszajqcy przyklad daje wspomnienie pew­
nego pastora, ktory w czasie ostatniej wojny uciekal z bombar do­
wanego, plonqcego miasta ze 'swym synkiem: zar byl tak wielki ,
ze owinql dziecko w mokry koc by ochronic je przed poparzeniem.
Dziecko swiadome grozy sytuacji pyta ojca: "Tatusiu, co b ~ d z ie
z nami"? Ojciec: "Synku, jestem z tobq". Na to dziecko: "Skoro
jestes ze mn'!, to nie boj~ si~ juz niczego".
I wlasnie kazdy czlowiek, nie tylko dziecko, najbardziej l~ka si ~
osamotnienia, perspektywy wiecznej samotnosci. Oczywiscie kazdy
z nas boi si~ cierpien i bolu. Ale wlasnie boi si~ bolu tak bardzo,
bo zdaje si~ spraw~, ze bol go oddziela, ze bol ten musi znosic sam,
ze nawet bliskosc kochanego czlowieka nie przemaga tej samotnosci
bolu: wspolczujqcy nie cierpi razem mego bolu: jego cierpienie nie
jest moim cierpieniem.
A smierc? Boj~ si~ moze bardziej nie tego, ze przestan~ istniec
(bo wtedy nie byloby podmiotu, ktory by cierpial), lecz ze smierc
rzuci mnie (bardziej jeszcze niz bol) w ostateczne osamotnienie,
samotnosc, ktorej nikt ze mnq nie b~dzie naprawd~ dzielil. B oj ~ s i~
bra ku kontaktu z mymi najblizszymi. Gdybym mial pewnosc, jak
ten chlopiec w plonqcym miescie, ze jest ktos, kto mnie obejmie,
b ~dzie r azem ze mnq, nie opusci mnie, ktos kto b~dzie ze mnq praw­
dziwie rozmawial; ze to cos, co ze mnie zostanie "po smierci", ta
osoba, b~dzie przyj~ta przez kogos, kto jq ujmie w mocne ramiona
i nie zostawi pod zadnym pozorem.
Wtedy smierc stracilaby swoj "kolec", nie bylaby straszna i nie­
samowita, a w niejednej sytuacji dla wielu ludzi bylaby czyms
ut~sknionym, na spotkanie czego wychodzi si~ ufnie.
Wiemy, ze byly epoki, w ktorych ludzie tak odczuwali: mieli za­
pewne doswiadczenia, ktore pozwalaly tak ufnie czekac smie r ci.
Wiemy, ze i dzis Sq ludzie, ktorzy myslqc 0 smierci, myslq przede'
wszystkim 0 tych bliskich, ktorzy juz umarli i kt6rzy (jak oni wie­
rZq) sta rajq si~ w jakis spos6b dzial:ac i pomagac tym, ktorzy zo­
482 MICHAL MA Z UR

stali przy zyciu. Tego inspirujqcego dzialania zmarlych nie mozna


wyobrazac sobie na sposob ani prymitywny ani okultystyczny. Tak­
ze i tu Chrystus jest drzwiami . Sq ludzie, ktorzy nie wqtpiq, ze na
"progu" oczekuje ich Chrystus, ten, "ktory jest nam bIizszy niz
serca nasze" . Wydaje si~, ze ludzie ci czerpiq ufnosc t~ nie tylko
z naiwnych t~sknot, ale z jakichS bardziej lub mniej uswiadomio­
nych przezyc i doswiadczen, kt6re im mowi q, ze jest jakies jqdro
ich osoby, cos, co jest moim najbardziej, co jest jednoczesnie tym,
co we mnie najlepsze i to cos jest w stalym dialogu z sensem swiata
i dlatego przezywajq, zyjq tym sensem. Wiedzq, ze jqdro ich osoby
jest bliskie calej ludzkosci, to znaczy takze tej "minionej"; jak po­
wi ada symbolicznie Jacob Bohme - ze "bylo w czasie, gdy B6g
tworzyl Adama, i ze razem z Adamem zgrzeszylo". Tak sarno "za
posrednictwem" Logosu swiata jest razem z zyjqCq obecnie ludz­
kosci q i b~dzie partycypowac z przyszlq, jakieby nie byly losy
swiata i ludzkosci. Bo to nasze jqdro - "lepsza jazn" jest niesmier­
telna w tej mierze, w jakiej partycypuje w zyciu swiata. A chyba
ka zdy z nas choc w malej mierze jest cz~sdq tego zywota i to po­
zwala zachowac nam ufnosc nawet w najci~zszych chwilach. Dla­
tego, powtarzam raz jeszcze, tak cenne Sq swiadectwa ludzi, kt6rzy
t~ jednosc realizowali swym zyciem.
Dla wsp6lczesnego czlowieka odgrywa jednak podstawowq rol~
jego

WtAS N E DOSWIADCZENIE
Obecnosc, swiadectwo takich ludzi jest niewqtpliwq, niezastqpio­
nC! pomOCq lecz nikomu nie wystarczy - dzisiejszy czlowiek chce
przezyc sam, doswiadczyc. Moze dlatego we wsp6lczesnej teologii
jest najwazniejsze wskazywac na te doswiadczenia, kt6re cz~sto s1\
zapomniane lub jeszcze cz~sciej niedostrzegane na skutek ich de­
likatnosci (nienatarczywosci). Te moze najwazniejsze przezycia Sq
niedoceniane takze dlatego, ze oczekuje si~ "jakichs objawien",
"gl ~bokich wstrzqs6w". Lecz chyba kazdy z nas mial w swym zyciu
takie chwile (okresy), w kt6rych doswiadczyl tego swiata nadziei,
swia ta niezniszczalnego. Sq to chwile przyjazni i prawdziwej mi­
losci (nie zakochania). Twarz ukochanej istoty moze promieniec
tym swiatlem, kt6re daje nam pewnosc i ufnosc. Kazdy z nas mial
chwile, gdy przezywal zupel:nie dotykalnie obecnosc ukochanej oso­
by odleglej w sensie geometrycznym (setki kilometr6w) czy tez
czasowym: dawno zmarlej. Bez takich doswiadczen nie byloby kultu
"umarl:ych", bo chyba ten pi~kny obyczaj chodzenia na gr6b uko­
chanego czlowieka tworzy jakis "otw6r", jest katalizatorem, ktory
ulatwia obecnosc, zblizanie si~ zmarlemu. Piel~gnacja grobu a jesz­
W DZIF,CZNOS C - UF'NOSC - NADZIEJA 483
cze wazniejsze - kontynuacja najlepszych dqzen, spelnianie rozpo­
cz~tych dziel, rozwijanie mysli i idei ukochanego zmadego czyni
go nam znow bliskim, w pewnym sensie blizszym nii: za zycia, Bo
w tych myslach, ideach, czynach, dzielach zyje to, co najlepsze
z przyjaciela, wlasnie to, co nie umiera. Ale to cos potrzebuje wlas­
nie tego oddania "zyjqcych", by moc w pelni si~ rozwinqe. Znane
jest w historii i literaturze inspirujqce dzialanie umarlych . Bohn­
hoeffer stal si~ t y m teologiem wlasnie p 0 smierci - gdy jego
rozpocz ~ te, cz~sto jedynie naszkicowane impulsy zostaly podj ~te
przez przyjaciol i ludzi, ktorzy nie znali go za zycia. Innym takim
slawnym przykladem jest Ojciec Foucauld. Czekal kilkadziesiqt lat
n a wsp61pracownik6w-uczniow: zaczql ich znajdowac dopiero po
14 latach od swej smierci. Zjawiska te byly swietnie znane wsrod
mistyk6w.
Dost ~p do bardziej "zwyczajnych" doswiadczen otwiera prawo
wypowiedziane przez Jezusa, a ktore formuluje Boros we wspol­
czesnym j~zyku jak nast~puj e :
JEDYNIE TO POSIADAMY EGZYSTENCJALNIE CO ROZDA­
ROWUJEMY.
Ta na pierwszy rzut oka zaskakujqca obserwacja stanie si<=: niema l
oczywista, gdy zilustrowae jq na kil~u przykladach.
SENS posiadamy - tzn. mamy p oczucie sensownosci swego zy­
cia - jedynie wtedy, gdy innym ten sens dajemy: a wi<=:c gdy swym
zachowaniem i postawq wobec nich pokazujemy, ze ich zycie jest
sensowne.
NADZIEJE; posiadamy jedynie wtedy, gdy innym dajemy na­
dziej<=:. Nadziej ~ "dajemy" (a wlasciwie posredniczymy ludziom
w zdobywaniu nadziei i ufnosci) g d y j est e s m y d I a ni c h ­
czyli, jak .to wyraza Nowy Testament, dokonujemy czynow milo­
sierdzia (M 25 - wizja "sqdu ostatecznego").
N a k a rm i e g 1 0 d nyc h ... Uwypuklimy ten fakt na przy­
kladzie karmienia glodnych. Nie b~d~ mowil 0 tak oczywistym
a j akze trudnym do sprostania mu problemie w a lki z globalnym
glodem. Powiemy tu 0 cz~stszej w naszych szerokosciach geogra­
ficznych a n awet katastrofalnej formie glodu: GLODU OBECNOSCr
DRUGIEGO CZLOWIEKA, czyli OSAMOTNIENIU. Moze dzisie j­
szy Europejczyk niczego nie potrzebuje tak bardzo jak p r a w­
d z i w e j obecnosci, czlowieka (wlasnie tego!), ktory rna dla niego
czas. Miee czas dla kogos to bye obecnym przy nim. Czlowieka ,
kt6ry SWq obecnosciq tworzy przestrzen, w ktorej tamten moze od­
dychae, wyprostowae si~ wewn ~trznie. Obe-cnose, ktora karmi go
i poi i pozwala mu rozwinqe sift, rozkwitnqe i przyniesc owoc: s t a c
si~ plodnym - pot I' z e b n y m. Nawet - jak powiada Boros ­
gdy nie potrafi~ pomoc i poradzie na klopoty, troski, zmartwienia
484 MICHAL MA Z UR

mego blizniego, juz sarno otwarte, oddane a dyskretne sluchanie ­


a wi~ pelna obecnosc - stanowi ulg~ i cz~sto staje si~ poczqtkiem
rozwiqzania trudnosci. Bo w takim pelnym oddania (skupionym,
nieegoistycznym, nienatarczywym, nieciekawym), sluchaniu otwie­
ra si~ dost~p do ±r6dla sil wewn~trznych i przez nie plynie (staje
s i~ obecnym), to, co nazywajq Chrystusem. Innymi slowy, taka
obecnosc jest sakramentem. Tutaj otwiera si~ jakies zrozumienie
Eucharystii: pokarmem i napojem staje si~ czlowiek, jego obecnosc
("proegzystencja"), a tam gdzie udziela si~ Eucharystii, powstaje,
jest Kosci61, chocby ludzie "zainteresowani" 0 Kosciele nigdy nie
slyszeli lub nie chcieli 0 Nim slyszec. W ten spos6b to, co w koscio­
lach nazywa si~ sakramentem spowiedzi lub porady, zbliza si~ do
Eucharystii a moze jest tym samym: bo prawdziwa rozmowa ("spo­
wiedz", "porada") - a nie rna jej przeciez bez p rawdziwego odda­
nego sluchania - jest, jak widzielismy, eucharystiq. Tu nasuwa si~
przypuszczenie (ufam, ze nie "heretyckie"), ze moze wszystkie sa­
kramen ty (,,7") Sq czlonami jednego - komunii? Czytelnik uprzy­
tomni sobie - po kolei, - ze we wszystkich tych sakramentach
chodzi 0 obecnos~ drugiego ·c zlowieka czy gminy (zboru).
Na zakoilczenie tych rozwazail 0 "czynach milosierdzia" zauwaz­
my, ze nie wystarczy ani " n a wr6cenie si~", ani "powt6rne narodzi­
ny" poszczeg6lnego czlowieka, b'y swiat stal si~ "Kr6lestwem Bo­
zym" (uzywaj Cj c terminologii biblijnej) - 0 ile nie zmieniq si~
STRUKTURY SWIATA. To bylo odkryciem Marksa. Pod wplywem
marksizmu i ruch6w spolecznych w trzecim swiecie powstaje tzw.
" teologia polityczna" i "teologia rewolucji" (J. Moltmann, J . B. Metz
i ich szkoly), kt6ra zauwazyla, ze Sq "moce" (struktury) okresl a­
j qce swiat , wbrew kt6rym pojedynczy czlowiek nic nie zdziala,
a kt6re cementujq w arunki (gI6d, niesprawiedliwosc spoleczna, dys­
k r y min acje), w kt6rych nie moze rozwijac si~ czlowiek (np. przy
b raku dosta tecznej ilosci pokarmu bialkowego m6zg nie moze si~
r ozw ijac i taki czlov.riek skazany jest nieodwracalnie na debilizm).

REKAP ITULACJ A
Rozmyslalismy tu nad trzema wlasciwosciami, postawami czy
cnotami (czytelnik zauwazyl p ewnie, ze rozwazalismy je "oddziel­
nie" jedynie z met odycznego punktu widzenia: Sq one nierozerwal­
nie zr osni ~te, jak to widac dobitnie na przykladzie ufnosci i nadziei).
Sq one nielatwe dla wsp6l:czesnego czlowieka ale moze tym ba rdziej
konieczne. Dziwne to cechy:
Przeci,e z p ra w d z 1 w i e bog a t y jest ten, k t 0 c z u j e
s i ~ 0 b dar 0 wan y, tzn. czlowiek, k t 6 reg 0 p r z e pel n i a
w d z i ~ c z nos c. Szacunek i czesc otwierajq nam cechy i wymia~y
W DZIF;CZNOSC - UFNOSC - NADZIEJA 485
niewidoczne dla zwyklego spojrzenia, dajq sil~ i oparcie temu, ku
kt6remu zwraca si~ szacunek a jednoczesnie sprawiajq, ze ten, kto
jest pelen szacunku i czci, sta je si~ bogaty a jego swiat pi~kniejszy
i wspanialszy. Podobnie zaufanie i ufnosc wzbogacajq zarowno tego,
kto ufa jak dodajq sil temu, k omu ufamy. Otoczenie, w ktorym zyje
czlowiek ufny, zmienia si~, porzqdkuje: swiat zostaje wzniesiony ku
swemu spelnieniu ("niebu"). N adz i e j ~ mozna jedynie posiadac
dajqc jq innym. Wi~c ufnosc, wdzi~cznosc, czesc, nadzieja to nie tyl­
ko dyspozycje i organy "nowych zmyslow" - przede wszystkim Sq
one dobrymi silami przemieniajqcymi swiat w niebiosa. W swym
zespole stanowiq one to, co w klasycznej terminologii nazywano
"wiarq" (otworzenie si~ na te wymiary rzeczywistosci i zjednocze­
nie z nimi n azywano "poznaniem przez wiar~", w odroznieniu od
intelektualnego, naukowego, .dystansujqcego poznania). Zwykle pod­
kresla si~ "ufnosc" jako "najwazniejszy" aspekt wiary . Mozna by
podac na zakOIlczenie takq "abstrakcyjnq definicj~" ufnosci: stan
ufnosci jest nawiqzaniem, wlqczeniem si~ w wi~ksze zycie i co wi~­
cej jest swiadomosciq przynalezenia do tego WIELKIEGO ZYCIA,
kosmosu sensu (LOGOSU), ktory nie jest zniszczalny. I wlasnie to
poczucie przynaleznosci, bycia latoroslq (Jan), organem, czlonkiem
(Pawel) jest ufnosciq. [Zapewne z satysfakcji, jakq daje przezycie
przynalezenia do wi~kszej calosci, wynika dqznosc do bycia cz~sciq
jakiegos kolektywu (team, gmina, str6nnictwo, nar6d), por. Tillich
Cour age to be].
Nadzieja z kolei jest swiadomosciq tego, ze wszystkie dobre czyny,
uczucia, mysli Sq nasieniem, ktore zacz~lo juz wschodzic, ze siew
ten b~dzie dalej rozwijal si~ i przynosil pIon, ze nasi bliscy Sq i b ~ dq
zawsze z nami, ze zyjq w tym wymiarze rzeczywistosci, ktory jest
nam blizszy niz my sami sobie. Przezycia, 0 ktorych wspomnialem
Sq dozpaniami WIECZNOSCI tego, co w symbolice biblijnej nazywa
s i ~ Krolestwem Bozym, a partycypacja w nim - zmartwychwsta­
niem. Ogolna partycypacja w wymiarze wia ry, tzn. powiqzanie
w szy stki ch w swiecie nadziei (Krolestwie Bozym) "uzasadnia" rol~
modlitwy blag alnej i or~downictwa. Jak si~ wydaje, modlitwa ta rna
dwojakq rol ~: uswiadamiajqc sobie dokladnie tego, za kogo si~ mo­
dlisz, zyskujesz z nim blizszy kontakt. Ten blizszy kontakt pozwala
z kolei dobrym, zyczliwym myslom otoczyc tamtego atmosferq ko­
rzystnq, dajqc mu oparcie i ulatwia mu wlqczanie si~ w swiat uf­
nosci. Ten "fakt" ogolnej party cypacji pozwala wg Tillicha spoj­
rzec od innej strony na pro b Ie m sen s u: pozwala "zrozumiec"
t o, ze nawe.t p·o zornie nieudane, niespelnione zycie (smierc dzieci,
psychiczna choroba, debilizm) partycypuje w spelnianiu "za po­
srednictwem" tych, ktorzy t~ partycypacj~ realizujq "bezposrednio".
Tu wszakze powstaje Z calq wyrazistosciq odpowiedzialnosc kazdego
7 - Z N AK
486 MICHAL MAZUR

za wszystkich: zly czlowiek utrudnia nie tylko sobie partycypacj~


w SENSIE, zyciu... ("Swi~tych obcowanie", "Zywot wieczny"... ).

Michal Mazur

LITERATURA

O. F. Bollnow, Die pedagogische Atmosphlire, Heidelberg 1968.


L. Boros, Wir sind Zukunft, Mainz 1969.
H. l?raun, Jesus, stuttgart 1969.
K. Logstrup, Ethische Forderung, TUbingen 1968.
H. PlUgge, Wohlbe1intlen und Missbefinden, TUbingen 1962.
O. Betz, Die Zumutung des G!aubens, MUnchen 1969 (wyd . Pfeiffer) Wydawnictwo
Preiffera wydaje pod kierownictwern O. Betza szereg niedrogich bardzo cennych
ksiq:i:ek poswi<:conych katechezie i nowszej teologii katolickiej.
G. Scholern, Von der mystischen Gestalt der Gottheit, ZUrich 1963 (w szczeg. rozdz.
V. poswi<:cony "W<:drowce i syrnpatii dusz" G. Scholern jest niewqtpliwie naj­
lepszyrn na swiecie znawcq Kabbaly.
P. Tillich. Przede wszystkirn III tom rnonurnentalnej Systematycznej teo!ogii,
Stuttgart 1966 oraz Dzie!a zebrane (ukazalo 5i<: 11 tornow).
M. Mazur, wszY5tkie artykuly w Znaku.

You might also like